1 Prolog Ponad 500 lat temu kontynent pogrążył się w mroku. Królestwa wysokich, leśnych i mrocznych elfów obiegła wieść o zabójstwie ludzkiego króla H...
7 downloads
27 Views
5MB Size
Prolog
Ponad 500 lat temu kontynent pogrążył się w mroku. Królestwa wysokich, leśnych i mrocznych elfów obiegła wieść o zabójstwie ludzkiego króla Heliaga, który władał Ederą. Młody władca, który przejął tron po ojcu i nie miał jeszcze żony, został zamordowany w tajemniczych okolicznościach, a jego ciało, poćwiartowane, zostało rozrzucone dookoła zamku w stolicy jego państwa, Ledyrze. Wtedy skończył się pokój, a zaczęły mroczne czasy. Każdy, posiadający wysoką pozycję wśród swego ludu, chciał zająć miejsce na tronie, który przez pewien okres czasu pozostał w rękach doradców, nieżyjącego już, władcy. Oni usiłowali rozwiązać sytuację bez siania niepotrzebnej paniki. Gdy jednak nawet królowie ras elfów rozpoczęli wykazywać zainteresowanie powiększeniem swych wpływów o koronę Edery, po całej krainie i ich własnych królestwach zaczęły krążyć plotki o tożsamości zabójcy. Władcy, kolejno, odrzucali myśli o tronie, na którym zasiadali ludzie, gdyż żaden z nich nie chciał zostać posądzony o celowe zabójstwo młodzieńca. Przy swoich zamiarach pozostał jedynie Adair, król wysokich elfów, który przybył nawet ze swoją kandydaturą do doradców Heliaga i został tam trzy dni, oczekując ich pozytywnej decyzji. Doradcy nie oddali Adairowi tronu ze względu na to, iż był elfem. W zamian za to, by ukoić jego gniew, zaproponowali mu inne rozwiązanie. Rezultatem zebrania, obradującego trzy dni był zamiar stworzenia Rady Ras, w której członkostwo mieliby wszyscy, którzy mieli zaszczyt doradzać Heliagowi, oraz po dwóch przedstawicieli z ras elfów. W ten sposób powstałaby równowaga i porządek, decyzje byłyby podejmowane razem aż do znalezienia prawowitego i godnego następcy tronu. Po rozgłoszeniu decyzji na wszystkie cztery strony świata, istoty śmiały twierdzić iż Rada, składająca się w połowie z byłych doradców króla, nie chce tak łatwo oddać tronu. Sam Adair niechętnie przystał na ich propozycję, by sam osobiście uczestniczył w obradach, gdzie otrzyma stanowisko zastępcy Przewodniczącego owej Rady. Powrócił do Beinbereth, królestwa wysokich elfów, a potem do Luinloth, jego stolicy, gdzie czekała na niego małżonka, Nai, będąca wtedy przy nadziei i bardzo blisko rozwiązania. Jednak sprawca mordu, kimkolwiek był, dowiedział się o zachłanności doradców i uporze króla wysokich elfów. W tajemniczych okolicznościach zostało dokonanych wiele innych zabójstw, których ofiarami padli członkowie rodzin radnych, natomiast gdy królowa Nai powiła zdrowego pierworodnego syna, dokładnie trzy dni po jego narodzinach, dziecko zostało porwane i słuch o nim zaginął, co sprawiło, że sam król pogrążył się w rozpaczy. Rada Ras zaczęła funkcjonować. W jej skład weszło sześciu, jak sami mawiali „tragicznie poszkodowanych przez okrucieństwo” byłych doradców Heliaga, następnie dwóch posłańców króla mrocznych elfów, Vavona, dwóch elfów od króla leśnych elfów, Nameha, oraz dwóch przedstawicieli wysokich elfów, w postaci jednego doradcy oraz samego brata Adaira, Arthura. Król Adair osobiście zrezygnował z uczestnictwa w przedsięwzięciu z powodu rozpaczy po stracie syna, oraz gorliwych poszukiwaniach go po całej Ederze i innych królestwach, które nie przyniosły żadnych pozytywnych rezultatów. Kilkadziesiąt lat później Ledyr został zaatakowany przez armię kreatur, będących ożywionymi trupami. Ich biała cera lśniła w nocy, a żołnierze stojący na patrolu wzięli to za 1
omamy i żaden z nich nie przyznał się, że widział coś takiego. Wraz z ostatnimi minutami przed wschodem słońca, potwory zaczęły mordować ludzkie oddziały, znajdujące się wewnątrz miasta i na zamku. W niebezpieczeństwie żadna ze sprzymierzonych ras nie odpowiedziała pomocą, zostawiając sześciu, wiekowych już, ludzkich radnych zdanych na siebie. Widząc, że kreaturami dowodzi Cień, oraz tracąc coraz więcej wojsk, postanowili uciec ze stolicy wraz z ocalałymi. O dziwo Cień, zwany Barnilem, nie zatrzymywał ich, dając im uciec i tym samym zyskując tron Edery. W krainie zapanował chaos. Okrutne rządy Barnila odbiły się na jej mieszkańcach. Przez pierwsze dwieście lat Cień pasjonował się w wykonywaniu swojego zawodu. Nie zważał na Radę Ras, która schroniła się w stolicy leśnych elfów, Meavie, niedługo po przejęciu przez niego tronu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że niepewni swojej pozycji, nie odbiorą mu tronu, a elfy nie są naiwne, by pchać się w paszczę lwa, oraz, że połowa Rady składa się ze śmiertelnych ludzi i umrze prędzej czy później. Mało było o nim wiadomo. Pojawił się znikąd i wtargnął do mało bronionej stolicy, wraz ze swoimi kreaturami. Elfy zgodziły się na udzielenie schronienia członkom Rady, którzy uciekli z Ledyru, oraz wojskom, które przybyły wraz z nimi. Nikt nie chciał jednak narażać się kolejnemu, potencjalnie niebezpiecznemu przeciwnikowi, który mógł być uwikłany w pakty z demonami lub innymi, niebezpiecznymi istotami, toteż sprawa ucichła. Oficjalnie zajmowali się planami odzyskania tronu, jednak tak naprawdę wszyscy królowie dawno wymazali to sobie z pamięci, mimo przysiąg wierności i pomocy w razie kłopotów. Gdy sześciu ludzkich członków Rady umarło śmiercią naturalną, ich miejsca zajęli nowi, zupełnie nie powiązani ze zmarłych Heliagiem, ludzie. W Ederze działo się źle. Napaści i rozboje były na porządku dziennym, nowy władca terroryzował ludzi, organizował przymusowy pobór do armii, potajemnie szykując się do ataku na elfy. Ów atak nastąpił wyjątkowo szybko. Nie bawił się w branie zakładników, tylko powybijał całe rodziny królewskie, oddając władzę zdrajcom, którzy byli mu posłuszni. Żadnego jednak nie koronował zgodnie z prawem, otrzymali tylko królewski tytuł i prawa. Działo się tak, ponieważ Bearnil sam nie miał korony władcy Edery której nieustannie szukał, a która zapadła się niemal pod ziemię. Stało się to jego obsesją, nie odpuszczał przez wiele lat. Po ponad dwustu latach stracił jednak zainteresowanie jakąkolwiek walką czy poszukiwaniem, toteż zabarykadował się w swoim zamku, w Ledyrze, otoczył się wiernymi mu zdrajcami i wymagał podatków oraz dalszego poboru młodych ludzi, z których czynił swoich więźniów i jednocześnie powiększał swoją armię. Ludzie byli przemieniani, za pomocą czarnej magii Cienia, w kreatury podobne do tych, które zaatakowały stolicę. Po przemianie nie było już odwrotu. Kto nie zgodził się z jego zdaniem bądź sprzeciwił się jego woli, umierał.
2
Rozdział 1 – Unexpected news
Dwie postacie przemykały niezwykle sprawnie i szybko przez las, leżący nieopodal Luinloth. Z daleka można było stwierdzić, że obie są bardzo wysokie i postawne, a co najważniejsze, że mają doskonałą kondycję i sprawność ruchową. Jakby nie byli ludźmi. Należeli do rasy elfów. Wypadli na polanę, otoczoną wysokimi drzewami, zatrzymując się na kilka chwil. Po sylwetkach można było poznać, iż oboje są mężczyznami. Pierwszy z nich obejrzał się za siebie. Bystre, ciemnoniebieskie oczy szybko zbadały sytuację. Wiatr rozwiał dłuższe, jasne, lekko skręcające się włosy z czoła. Zaklął cicho, nasłuchując. - Nie odejdą! – powiedział, a w jego głosie słychać było złość. – To było śmieszne godzinę temu, ale nie teraz! Drugi elf wydawał się nieco spięty. Proste, czarne włosy opadały mu na twarz. Bardzo jasne oczy rozglądały się gorączkowo, jakby szukając jakiejś innej drogi. Za tą polaną i drzewami znajdowało się ich rodzinne miasto, oraz dom. - Wiem! – odparł, gdy zaczęli ponownie biec. – Musimy ostrzec wszystkich, a potem wyprowadzić te stwory w pole! - Deanuelu, oni jadą na KONIACH – przypomniał czarnowłosemu przyjaciel, przyspieszając. – Więc lepiej się pospies… - jego głos został zagłuszony przez głośny trzask gałęzi, krzyk, aż w końcu dźwięk czyjegoś upadku. Zahamował gwałtownie, odwracając się i modląc w duchu, by się mylił, jednak… - Colin! – z ziejącej w ziemi dziury wydobywał się stłumiony głos czarnowłosego elfa, nazwanego wcześniej Deanuelem. – Pomóż mi! Elf przez chwilę stał zastygły, nie mogąc się ruszyć z powodu szoku, który czuł. Potem jednak zaskoczenie uległo złości. - Jak mogłeś ZNÓW tam wpaść?! – zapytał, podbiegając do krawędzi dziury i padając na kolana i wyciągając do niego rękę. – Nic ci nie jest?! - Jeżeli się nie pospieszysz, będzie! – krzyknął Deanuel, wyobrażając sobie w głowie, jak ziemia drży pod ciężarem nadjeżdżającej kawalerii króla. Spojrzał w górę i wyciągnął rękę, chwytając dłoń przyjaciela i podciągając się w górę. - Deanuelu, SZYBCIEJ! – mruknął Colin, widząc w oddali jadące oddziały. – Zmiażdżą nas na miazgę! Czarnowłosy ze stęknięciem padł na ziemię, wydostając się z rowu. Czuł boleści po upadku i wiedział, że będzie musiał poprosić matkę o jakąś maść na siniaki. Nie puszczając ręki elfa, podciągnął się do góry, stając na nogi. Następnie rzucili się do biegu. - Jak ty sobie znajdziesz żonę?! – krzyknął pytająco Colin, gdy przeskoczyli niewielki pagórek. – Jeżeli nie weźmiesz się w garść, żadna kobieta ciebie nie zechce! Zdolny a niezdarny! Deanuel w odpowiedzi prychnął głośno, chowając swoją panikę przed żołnierzami głęboko w sobie. Przyspieszył bardziej. - Spójrz na siebie! Jeżeli nie przestaniesz romansować, również pozostaniesz kawalerem! – 3
odparował mu. Znów wbiegli w las, zręcznie omijając drzewa. Widzieli już pierwszy dom w mieście, który był ich domem. Czuli depczących im po piętach jeźdźców króla Barnila. Od wielu lat nikogo nie obchodziło to, że były to tereny królestwa wysokich elfów. Nowy władca tego państwa był sługusem Cienia, a ludzkie wojska Edery miały pełny wstęp za te granice. - Och, o mnie kobiety się biją! – odparł ze śmiechem elf. – I jestem dużo starszy więc nie masz się o co martwić! - Biją, WŁAŚNIE! – wściekłość Deanuela rosła. Niczym szturm wpadli do domu, zatrzymując się dopiero w kuchni. - Colin! Deanuel! – jasnowłosa elfka, która właśnie sprzątała, by miłe wnętrze domu było czyste i schludne, prawie upuściła kubek, który trzymała w dłoniach. – Co się stało?! Wpadliście tutaj niczym zamieć, a prosiłam byście tego nie robili! - Mamo, musicie uciekać – wydyszał Colin, odgarniając jasne włosy do tyłu i zginając się w pół. – Trochę mniej niż setka oddziału patrolującego króla zbliża się do miasta! - Co takiego?! – zapytała kobieta, wypuszczając kubek z ręki. Z trzaskiem rozbił się o posadzkę, odłamki rozprysły się na wszystkie strony. Deanuel pokręcił głową, opierając się o stół i próbując złapać powietrze. Oddychał ciężko, mimo swojej kondycji. - Nie ma czasu na gadanie! – odparł szybko. – To kawaleria! Gdzie jest ojc… - Co tutaj się dzieje?! – rozległ się głos wysokiego, długowłosego elfa, który zszedł z góry i patrzył z niedowierzaniem na synów. – Oddział patrolu?! I sprowadziliście go TUTAJ?! - Wyprowadzimy go z miasta – powiedział Colin szybko, patrząc na ojca. – Ale to wy musicie zawiadomić resztę miasta, że są w niebezp… - Wątpię by była taka potrzeba – rozległ się kobiecy, dosyć wyniosły głos, dochodzący zza ich pleców. Jak na komendę odwrócili się, dobywając mieczy i celując w niskiego wzrostu, ciemnowłosą kobietę. Szpiczaste uszy zdradzały jej pochodzenie, a wzrost sugerował, iż była mroczną elfką. Ciemnobrązową tunikę przepasała zielonym pasem, do którego przytroczyła miecz oraz kilka sztyletów, które pod odpowiednim kątem zdawały się lśnić od magii w nich zawartej. - Kim jesteś? – zapytał Fevor, ojciec Colina i Deanuela. Przypatrywał jej się uważnie. – Po mrocznych elfach nie można się spodziewać niczego dobrego. Elfka jednak nie zwróciła na niego uwagi. Jej wzrok wodził od Colina do Deanuela. Czarne oczy lśniły, zdradzając, że nie przybyła tutaj przypadkiem, uciekając przed zwiadowcami. Nie ruszała się, jednak jej ciało było napięte, gotowe do ataku bądź obrony. - Szukam Deanuela – powiedziała spokojnym głosem. – Mam dla niego pewną wiadomość od jego dalszej rodziny. Colin uniósł brew. - A więc mów – rzucił do niej niedbale. – Jeżeli jesteś pewna poprawności swojego celu i Deanuel jest wśród nas, na pewno ciebie usłyszy… Elfka przypatrywała mu się dłuższą chwilę, nie mrugając. - Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam – syknęła. Jeden ułamek sekundy wystarczył by w jej ręce pojawił się sztylet. W drugim ułamku sekundy leciał, przecinając powietrze, wycelowany wprost w… - DEAN! – stojący tuż obok niego Colin momentalnie popchnął go w stronę kuchennego stołu. Oboje upadli na posadzkę, kolejno, a on sam poczuł jak ostre jak brzytwa ostrze 4
rozpłatuje mu skórę na ramieniu. Wtem do ich uszu dobiegł krzyk elfki i dźwięk wydobywanego z pochwy miecza. Szczęk metalu uderzanego o metal przyprawiał o ciarki. - Jak…?! – kobieta, która zaatakowała Deanuela odparowała cios zakapturzonej w zieloną pelerynę postaci, która niespodziewanie zjawiła się w domu. Postać jednak wydawała się być znacznie zwinniejsza i bardziej wyszkolona. Wywinęła młynek mieczem by odtrącić ostrze mrocznej elfki, a potem cięła w bok, trafiając ją w biodro. Ciemnowłosa warknęła, puszczając miecz i wyciągając przed siebie dłoń, która zalśniła mocą. Postać w zielonej pelerynie uderzyła o ścianę, nie osuwając się jednak po niej, tylko gibko podnosząc w górę, z lekkim tylko syknięciem, gdy zobaczyła kolejną dawkę mocy, która leciała w jej stronę, tą jednak odbiła w ścianę. Zamachnęła się mieczem, rzucając go w przeciwniczkę i szepcząc coś w nieznanym języku. Ostrze zalśniło zielonym blaskiem, jednak mroczna elfka zaśmiała się drwiąco, wyciągając dłoń przed siebie i ponownie uwalniając moc. Jej zdziwienie było wielkie, gdy miecz przebił się przez tarczę i trafił w jej dłoń, przebijając ją na wylot. Padła na kolana, a zakapturzona postać nagle znalazła się przy niej, szepcząc coś. Ciało ciemnowłosej znieruchomiało, mogła tylko patrzeć nienawistnym wzrokiem na przeciwnika, który ściągnął kaptur. Postać okazała się być kobietą. Brązowe loki, okalające delikatnie zaróżowioną, gładką twarz, znikały pod peleryną. Spojrzenie jej intensywnie zielonych oczu spod długich rzęs, zdawało się przeszywać na wylot uwięzioną. - Ilya – szepnęła, a jej głos poniósł się echem niemal po pomieszczeniu. – Kto cię nasłał? - Jeżeli łudzisz się na odpowiedź, po raz kolejny muszę cię zawieść, Nadio – syknęła elfka, zaczynając walczyć z jej mocą. Z daleka było widać jej wysiłek, krople potu zebrały się na czole, zacisnęła powieki i pięści, jednak… Bezskutecznie. Kobieta, nazwana przezeń Nadią, podniosła się z kolan i wyprostowała, patrząc na nią z góry. - Ktokolwiek to był, wyda wyrok śmierci na ciebie – odparła dosyć sucho. – Od tej pory zamilkniesz, byś nie przeszkadzała nam w rozmowie – z jej ust uleciał cichy szept kolejnego zaklęcia. Nie pokazując po sobie żadnych większych emocji, zwróciła wzrok ku obecnym w izbie. Rodzice dwójki synów stali pod ścianą, kompletnie zszokowani zaistniałą sytuacją. Matka była niezwykle blada, wiedząc, jak blisko od śmierci były jej dzieci. Ojciec okazywał więcej powagi, nie pokazując napięcia, które czuł w związku z obecnością elfki. - Co z patrolem króla? – zapytał wprost. - To była iluzja, najprawdopodobniej wytworzona przez nią – kobieta wskazała na spętaną magią elfkę. – By zagonić pańskich synów w pułapkę. Sprytne, przyznam, ale nie dostatecznie. - Dobrze, że się zjawiłaś – szepnęła matka z ulgą. Nie zadała żadnego pytania odnośnie tożsamości wybawczyni, tak jakby znała już skądś nieznajomą. Brązowowłosa spięła się lekko. - Jestem Nadia – przedstawiła się, bardziej w stronę dwójki braci, i odsłoniła spod włosów jedno, szpiczaste ucho. – Kiedyś dowódczyni oddziałów leśnych elfów, córka generała Gorgotha. Przyjechałam tutaj z misją. Colin i Deanuel w dalszym ciągu leżeli na podłodze, ponieważ to wszystko działo się w ułamkach sekund. Dopiero teraz podnieśli się z ziemi, najpierw starszy elf, a potem młodszy. 5
- Jestem Colin, a to mój młodszy brat, Deanuel – uznał za stosowne przedstawić ich jasnowłosy. – Czyżbyś też przyjechała z wiadomościami dla Deana? – dodał, unosząc lekko brew. Nadia spięła się lekko, lecz niezauważalnie. Skinęła jednak głową, spokojnie przypatrując się im. - Niezupełnie, ale owszem – odrzekła. – Chcę porozmawiać z waszą dwójką, w obecności waszych rodziców, o ile nie macie nic przeciwko. Czarnowłosy pierwszy raz odkąd padł na ziemię, odzyskał głos. Zawahał się, bo z natury był nieufny wobec nieznajomych. A ta nieznajoma była kobietą. Nie chciał jednak pokazać żadnego znaku zakłopotania na swojej twarzy. - W porządku – odparł. – Nie mamy przed rodzicami tajemnic – dodał po chwili. - Usiądźmy – wtrącił się Fevor, wskazując na krzesła stojące dookoła stołu. – Pomogłaś nam, więc jesteś tutaj mile widziana – dorzucił do Nadii. Ta lekko skinęła głową na potwierdzenie i po chwili wszyscy usiedli przy ławie. Elfka spojrzała najpierw na dwójkę starszych elfów. Odchrząknęła. - Nadszedł czas – powiedziała beznamiętnym tonem. – Jak mniemam, wszystko było utrzymane w tajemnicy? Nikt niczego się nie domyśla? Matka westchnęła ciężko, przymykając oczy. - Tak jak nalegałaś. Nadia skinęła głową, któryś już raz z kolei. - Doskonale – powiedziała i zwróciła spojrzenie ku rodzeństwu. Colin nadal unosił jedną brew do góry, nie rozumiejąc tego, co przed chwilą usłyszeli. - Zaraz… to wy się znacie? – zapytał zdziwiony. – Czy ktoś czegoś nam nie mówi? - Liczy się to, co jest teraz – rzekła Nadia z naciskiem. – A to, co powiem, zmieni wasze życie już na zawsze. Najpierw jednak musicie wiedzieć, po co tutaj przybywam. Jak wiecie, cała Edera i królestwa elfów są zniewolone pod rządami tyrana, Barnila. Przez kilkaset lat wszystkie rasy milczały i nadal nie mają odwagi mu się postawić. Dlatego właśnie tutaj jestem. By dać ludziom nadzieję – zrobiła pauzę, jakby sama zastanawiając się nad swoimi słowami. – Prawie pięćset lat temu krainą wysokich elfów władał król Adair. Był dobrym władcą, miał kochającą królową i oddanych poddanych. Gdy jednak ederajski król, młody Heliag, został zamordowany w tajemniczych okolicznościach, na całym kontynencie zapanował chaos. Elfowie zaczęli starać się o ludzki tron. Nie pogardził nim także Adair, który sam osobiście pojechał do Ledyru, prosić o niego jego byłych doradców i obiecując im sprawiedliwe rządy. Jednak doradcy byli sprytniejsi i odmówili mu tak, by nie stracić korony i jednocześnie poparcia z jego strony. Wtedy powstała znana wam dobrze Rada Ras, w której to Adair miał być zastępcą Przywódcy. Niezadowolony, powrócił do Luinloth. W tym samym czasie, po leśnych elfach rozprzestrzeniły się pogłoski o nadciągającej zagładzie. Wrogie oddziały miały nadciągać z południa, jednak nikt nie dawał temu wiary. Nikt, poza kilku osobom. Walczyłam wtedy w szeregach armii mego ludu, pełniąc jednocześnie funkcję zwiadowcy. Odkryłam tożsamość Barnila, który okazał się być ową zagładą, zbyt późno by go zatrzymać lub przygotować linię obrony. Ostrzegaliśmy Radę Ras, jednak oni byli tak szczęśliwi z władzą w dłoniach, że nie w głowach było im nas słuchać. Toteż, gdy dowiedziałam się o tym, że żona Adaira powiła dziecko, wspólnie z ojcem zadecydowaliśmy, że najbezpieczniejsze rozwiązanie, to odesłanie dziecka w bezpieczne miejsce, tam gdzie nikt 6
nie będzie go szukał. To, że Barnil przejmie stolicę, było więcej niż pewne. Każdy mądrzejszy mógł także wywnioskować, że potem zaatakuje elfy, to była tylko kwestia czasu, a do władzy będzie chciał dopuścić swoich pachołków, więc dziecko byłoby skazane na śmierć. W trzeci dzień po narodzinach, zabrałam księcia, gdyż był to chłopiec, z jego własnej komnaty i wywiozłam daleko. Tym dzieckiem byłeś ty. Jej ostatnie słowa uderzyły w Deanuela z siłą ogromnego wodospadu. Poczuł jak oblewa go zimno, na przemian z falami gorąca. Milczał chwilę, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa. Colin za to zaczął się śmiać. - Co takiego? Dobre żarty! Deanuel księciem? – zapytał, patrząc na nią i znów wybuchnął śmiechem. – Nie mogę, rozbawiłaś mnie! - Colin, to prawda – powiedziała cicho jego matka. – Deanuel to książę i twój przybrany brat. Wychowaliśmy go i nic ci nie mówiliśmy, bo uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Elf przestał się śmiać. Jego twarz wyrażała niemal sprzeczne emocje. - Więc, okłamaliście i mnie i jego? Gdy wróciłem do domu po kilkuletniej nieobecności i zastałem małego elfa, którego nazywaliście synkiem, nie miałem powodów by wam nie uwierzyć – powiedział po chwili, nie mogąc uwierzyć. – Przecież nie byłem dzieckiem, mogliście mi powiedzieć! - To nie było takie proste – odparł Fevor, patrząc na syna. – Przecież doskonale… - Ja także nie jestem dzieckiem, już od kilkuset lat – powiedział nagle Deanuel, a jego głos zabrzmiał twardo. – Będąc KSIĘCIEM chyba miałem prawo to wiedzieć! Przecież nie zrobiłbym niczego głupiego! - To ja wymusiłam na nich przyrzeczenie, że niczego wam nie zdradzą – rozległ się głos Nadii. – Stawka była zbyt wysoka. Nie wiedzieliśmy, czy nie odwrócisz się od rodziny, gdy dowiesz się, że tak naprawdę nią nie są – dodała do Deana, który milczał przez chwilę. - Oni zawsze będą moją rodziną – powiedział w końcu. Matka nie wytrzymała i objęła go mocno, przytulając do siebie. - Kochamy ciebie mocno, Deanuelu – szepnęła do niego. – Pamiętaj… Zawsze pamiętaj o tym… Colin nagle zaśmiał się cicho, nawet nie próbując tego ukryć. Nadal był w szoku, jednak wiedział, że będzie potrzebował więcej czasu by zaakceptować nową sytuację. - Wyobrażam sobie po prostu Deanuela z koroną na głowie – wyjaśnił, starając się zachować względną powagę. Odchrząknął po chwili. – Czego od niego oczekujesz? – zapytał, kierując pytanie do Nadii. Elfka podniosła wzrok znad swoich rąk. - Wraz z ojcem, wiele lat temu, zadaliśmy sobie to samo pytanie – powiedziała w końcu. – Najpierw musieliśmy dać ci czas dorosnąć i dojrzeć do przeznaczenia, jakie jest ci pisane – dodała w stronę czarnowłosego. - Przybyłam, by zabrać ciebie przed oblicze Rady Ras. By udowodnić im, że jest jeszcze nadzieja, że prawowity następca tronu wysokich elfów żyje. To jest nasz główny cel, doprowadzić ciebie na tron. Musisz zjednoczyć elfy i ludzi. Deanuel zamrugał kilkakrotnie. - Mam być królem? – zapytał nagle. – Mieć służbę i tak dalej? Poddanych i wszystko na zawołanie? Nadia uniosła brew. - Nie do końca o to chodziło, ale tak – rzekła. – Masz być królem. Jeśli wyruszysz ze mną, 7
twoje życie nigdy nie będzie takie samo. Muszę usłyszeć odpowiedź dziś. Nie mamy wiele czasu. Dean spojrzał na twarze rodziców. Wychowali go po to, by wyruszył. Dalej nie mógł w to uwierzyć. Propozycja wydawała się zbyt kusząca, by odmówić. - Mam warunek – powiedział nagle. – Chcę by Colin jechał ze mną. Jasnowłosy spojrzał na niego, a w jego spojrzeniu można było wyczytać autentyczne zdziwienie. - A czy ty kiedykolwiek myślałeś, że pojedziesz beze mnie, braciszku? – zapytał i poklepał go po ramieniu. – Nie umiesz ominąć tego samego rowu, po raz kolejny do niego wpadając, a co dopiero uratować samotnie Ederę! Przecież… Nadia nagle ponownie podniosła wzrok, chwytając Colina za rękę. - Co to jest? – wskazała na dosyć ostre rozcięcie na prawym przedramieniu. Elf, zdziwiony, też tam spojrzał i machnął ręką. - To nic – rzekł. – Ta… - tutaj padło nieprzyzwoite określenie a on wskazał ruchem głowy na leżącą na ziemi mroczną elfkę. -…chciała zabić Deana a ja popchnąłem go na ziemię i oberwałem. Zagoi się za kilka godzin… Nadia jednak pokręciła głową, była nieco blada, a zaróżowienia jej policzków zniknęły. Spojrzała na czarny sztylet, leżący niedaleko na posadzce. - To to ostrze? – zapytała, biorąc je ostrożnie w dłoń i oglądając z daleka. Deanuel skinął głową. - Tak, tym rzucała. Ale jak widać książęca aura nade mną czuwa. - Chyba braterska zwinność i bohaterskość… - parsknął śmiechem Colin. – Oj, Dean, Dean…. - To zatruty sztylet – powiedziała ostro Nadia, przerywając ich konwersację. – Przepełniony bardzo rzadką trucizną, produkowaną tylko przez czarnoksiężników. Zwykle zabija od razu, lecz twoja rana jest tak mała, że nadal żyjesz. Zostały ci godziny, najwyżej dzień. To bardzo bolesna śmierć. W kuchni zapadła cisza. W powietrzu czuło się napięcie, wytworzone w ciągu kilku sekund. Oczy Deanuela stały się szersze, podobnie jak ich matki. Fevor sprawiał wrażenie zszokowanego, a Colin zamrugał. - Słucham? Zaraz, czekaj, czy ty właśnie mi powiedziałaś, że UMRĘ? Elfka skinęła głową. - Nie znam na to antidotum – szepnęła. – Mało kto zna. Ona… - obejrzała się na mroczną elfkę, od której biła satysfakcja. – Ona niczego nie po… - Ty mała zołzo! – warknął Deanuel podnosząc się z krzesła i ruszając w stronę leżącej elfki, na którą ciągle patrzył. – Spraw by mogła mówić – poprosił po chwili Nadię. Wtedy rozległ się zimny śmiech, dochodzący z podłogi. - A jednak nie zawiodłam! – powiedziała mroczna elfka, a jej oczy błyszczały. – Twój brat będzie umierał w mękach, jakie ci się nie śniły, mój książę… Za wszystko trzeba zapłacić swoją cenę! Deanuel rzucił się w jej kierunku, w ostatniej chwili powstrzymany przez ojca. - Opanuj się! – syknął Fevor, a jego głos wydawał się być rozpaczliwie wściekły. – Nie zniżaj się do jej poziomu! Dean oddychał szybko, po chwili uspokajając się. 8
- Ona zna antidotum – powiedział do wszystkich. – Albo zna kogoś, kto może je zrobić. Nadia pokręciła głową. - To bezcelowe. Magów, którzy przygotowują eliksiry i trucizny na takie misje, zwykle zabija się po ukończeniu ich pracy, by uniknąć właśnie takich sytuacji. Stąd nie ma wyjścia. Przykro mi… - dodała do Colina, który siedział bez ruchu, patrząc na swoją rękę. Po chwili spojrzał na nią. - Musi być inny sposób – rzekł, obserwując ją uważnie. – Widziałem wiele i słyszałem wiele. Jesteś za bardzo spokojna, gdy to mówisz, by to miał być już koniec. Nadia milczała chwilę, jednak po upływie tego czasu pokręciła głową. - To niemożliwe – odparła cicho. – Przepraszam. - Nalegam – powiedział Deanuel, patrząc na nią. – Przybyłaś tutaj, pokonałaś ją, walczyłaś na wojnach… a nie wiesz jak zdobyć jakieś głupie antidotum? Elfka spojrzała na niego. - Uważaj na słowa – powiedziała ostro. – Nie ma sposobu na zdobycie antidotum, a przynajmniej możliwego sposobu. I, chociaż bardzo zależy mi na jego życiu, nie mogę zrobić nic! - Nie pojadę z tobą – zagroził nagle. Poczuł się na tyle książęco, że pozwolił sobie na szantaż. – Tak, dobrze słyszałaś. Nie pojadę z tobą, jeśli czegoś nie wymyślimy. Elfka patrzyła na niego z niedowierzaniem, które mieszało się z oburzeniem. - Wiesz, czego wymagasz? – zapytała, pocierając skroń i przymykając oczy. - Wiem – powiedział czarnowłosy po dłuższej chwili ciszy. – Więc? - Jest jeden sposób – powiedziała w końcu. – Znam kogoś, kto mógłby sporządzić antidotum. Ale nie gwarantuję, że ten ktoś w ogóle zgodzi się nam pomóc. Niczego nie mogę wam zagwarantować. Colin odetchnął. - Dziękuję – powiedział do niej i skinął bratu głową w podziękowaniu za perfekcyjny szantaż elfki. – Nie spieszy mi się, by umierać w taki sposób. - Tak, on chce umrzeć na polu walki, niczym bohater – mruknął Deanuel. – I w dodatku nie ma jeszcze dzieci, a to mi wytyka brak żony, więc jak widzisz to nieodpowiednia pora na umieranie. Colin zaczął się cicho śmiać, a Nadia pokręciła głową, wstając. - Będę miała czystsze sumienie – powiedziała, cichym tonem. – Zbierajcie się. Musimy wyruszyć natychmiast. Ilya zostanie pod waszą pieczą – dodała do starszych elfów. – Przyślę po nią ludzi, jak tylko będę mogła. Tymczasem, ruszajmy. To nie jest daleko, ale nie wiem ile czasu spędzimy… w środku. Deanuel uniósł brew. - W środku? – zapytał. - No to się zaczyna – stwierdził Colin, również wstając od stołu. – Jeszcze więcej pytań i zero odpowiedzi! … …
9
Trójka jeźdźców wjechała pełnym galopem do ciemnego i gęstego lasu. Niebo szarzało, gdyż zbliżała się noc, okrywając swoimi ramionami tamtejsze ziemie. Nie zatrzymywali się jednak, jadąc już od godziny w tym samym tempie. - Dokąd tak w ogóle jedziemy? – zapytał nagle Deanuel, zakładając kaptur, który mu spadł, z powrotem na głowę. Nadia milczała chwilę, zwalniając. - Musimy jechać wolniej – powiedziała, gdy zrobiło się jeszcze ciemniej. – Te lasy nie są bezpieczne. Jedziemy do Turvion. Colin zamrugał, słysząc jej odpowiedź. Zmarszczył brwi. - Do tej zapomnianej groty? – zapytał. Twarz jego brata wyrażała jeszcze większe zdziwienie. - Jakiej groty? – zadał pytanie wprost. Nadia rozglądała się uważnie, zachowując najwyższą czujność. - Turvion to grota, ukryta na skraju urwiska za lasem Yvesi – wyjaśniła. - Krążą pogłoski, że jest nawiedzona – dodał jasnowłosy. – W każdym razie nikt się tam nie zapuszcza. Kiedyś zginęło tam wiele osób. - To nie prawda – zaprzeczyła elfka. – Grota nie jest nawiedzona. Znajdują się w niej dusze wojowników oraz ofiar. Deanuel odchrząknął. - I chcesz bym uwierzył, że dusze nam pomogą? – zapytał. – Wiele można mi wmówić, ale nie to! Nadia spojrzała na niego spod kaptura, a jej intensywnie zielone oczy zalśniły w świetle księżyca. - Nie dusze a to, co je tam trzyma – odparła cichszym głosem, by nikt przypadkowy ich nie usłyszał. Po jej słowach zapadła cisza. Jechali w milczeniu przez jakiś czas. Przeprawili się przez rwący strumień, zatrzymując się tam na chwilę, by napoić konie. Zaraz potem ruszyli dalej, by nie marnować cennego czasu. Noc była w pełni swego rozkwitu. Colin co chwilę przysypiał w siodle. Czuł się niezwykle senny, lecz uznał, że to przez to, iż cały dzień nie miał okazji odpocząć, ani nawet zjeść czegoś konkretnego. Zamrugał przytomnie i spojrzał na swoich towarzyszy. - Kim tak właściwie jesteś? – zapytał Nadii. – Jedziemy z tobą w nieznane, nic o tobie nie wiedząc. Elfka milczała, jakby sama myślała nad odpowiedzią. - A co chcecie wiedzieć? - Ile masz lat? – zapytał starszy elf. - Cokolwiek. Nie wiemy nic. - Mam 3201 lat – odparła krótko, patrząc przed siebie. Deanuel spojrzał na nią zdziwiony. - Prawie tyle, ile Colin – powiedział. – Myślałem, że jesteś młodsza. Colin spojrzał przed siebie, starając się zachować powagę. Kto mówił tak do kobiety?! Elfka spojrzała na czarnowłosego, spinając się. - A dlaczegoż to? – zapytała, a jej głos zabrzmiał twardo. Elf odchrząknął. - Nie zrozum mnie źle! – powiedział, próbując się zreflektować. – Walczysz świetnie i tak dalej, ale tak jakoś… wydawało mi się, że masz mniej lat. - Obyś nie zarzucał mi niedojrzałości – powiedziała tym samym tonem. – Jestem prawie sześciokrotnie starsza od ciebie, więc naucz się szacunku. To, że jesteś księciem nie daje ci 10
prawa bezczelności. Deanuel, nieco oburzony, spojrzał przed siebie, obserwując drogę. Nie miał zamiaru odpowiedzieć, a nawet sam przed sobą nie chciał przyznać, iż nie wiedział jak jej odparować. Przez jakiś czas milczał, unosząc się dumą. Zerknął niezauważalnie na Colina i poczuł jeszcze większą złość widząc, że jego brat ledwo powstrzymuje się od śmiechu. - Więc, masz męża? – zapytał, by przerwać niezręczną ciszę. – Dzieci? - Nie – odparła. – Jestem sama i jak na razie odpowiada mi ten stan rzeczy. Miałam męża – dodała, wyprzedzając ich pytania. – Ale zginął ponad 2000 lat temu w bitwie. Nie chcę o tym mówić. Deanuel poczuł się zaskoczony jej odpowiedzią. Zaczerwienił się lekko i odchrząknął. - Pojadę sprawdzić teren – rzucił i popędził konia, wchodząc w galop. Nie chciał odstawać od nich, ze względu na wiek. Nadia i Colin jechali w milczeniu. W końcu elfka je przerwała. - Książę zachowuje się jak dziecko – powiedziała. – Takiego nietaktu mogłabym się spodziewać u dwudziestoletniego elfa. Colin zaśmiał się krótko. - A czego się spodziewałaś? – odpowiedział pytaniem. – Ma dopiero 518 lat! Ale to, że jest księciem tłumaczy to, jak nieraz zadziera nosa. - Zadziera nosa? – zapytała zdziwiona. - Czasem wydaje mu się, że wszystko wie najlepiej – wyjaśnił. – I kłóci się o to, aż sam nie uzna, że to bez sensu. Ostrzegam na przyszłość – dodał szybko. – Nie wiem, czy przy tobie będzie się tak zachowywał. Nadia pokręciła głową. - Zdążyłam w sumie zauważyć, że ma takie przejawy – odparła. – Książęca krew… Musimy doprowadzić go bezpiecznie do Rady Ras. Ale najpierw do Turvion. Elf nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Czuł jak po jego ciele rozchodzi się dziwne zimno, którego nigdy wcześniej nie czuł. Przestań o tym myśleć! – skarcił się w myślach. - Jak masz zamiar zdobyć antidotum? – zapytał, patrząc za nadjeżdżającym z oddali Deanuelem. - Nie wiem czy uda mi się je zdobyć w ogóle – odrzekła, a jej głos był nieco niepewny. – W tamtych okolicach jest ktoś, kogo poznałam dawno temu. Ten ktoś może mieć pojęcie o tym procesie. Jeśli nie… - Nie kończ – przerwał jej, patrząc przed siebie. – Po prostu nie kończ. Jechali w milczeniu, aż z mroku nie wynurzył się czarnowłosy elf na koniu. Machnął do nich ręką. - Możemy przyspieszyć! – powiedział głośno. – Nic tam nie ma! Nadia skinęła głową. - Musimy przyspieszyć – poprawiła go i cała trójka puściła się galopem, głębiej w ciemny las. … … Pierwsze promienie słońca przebijały się przez gęste, zielone drzewa, docierając do ich twarzy i ocieplając je. 11
- Jeszcze kawałek – szepnęła Nadia do elfów, jadących po jej obu stronach. – Widzicie te prześwity? Tam jest urwisko… - To… świetnie… - wydusił blady Colin. Z godziny na godzinę było z nim coraz gorzej. Jego oddech był przyspieszony, na czole, mimo zimna, pojawiały się kropelki potu. Czuł, jakby jego wnętrzności skręcały się nieustannie ale bardzo powoli. Deanuel też był blady, ale bardziej ze strachu. - Widzę urwisko! – krzyknął. – Szybciej! Jeszcze tylko kawałek! Jasnowłosy zacisnął palce na lejcach, nie chcąc okazywać słabości. Zacisnął zęby i przyspieszył rumaka, tak jak i Nadia. Deanuel ruszył za nimi, niezbyt pewny czego ma się spodziewać. Zatrzymali konie przy ostatnich drzewach. Deanuel pierwszy zeskoczył z konia, pomagając zsiąść Colinowi. - Przynajmniej raz to ja ratuję ciebie, a nie ty mnie – mruknął cicho, gdy jego brat usiadł pod drzewem, całkowicie blady. - Wypomnę ci to – wymamrotał Colin. – Jak tylko… zobaczysz, jak wpadniesz znów do jakiejś podejrzanej dziury, wypomnę ci to… - Cicho, oszczędzaj się – powiedziała Nadia, patrząc na wlot groty, pogrążony w całkowitej ciemności. Po chwili jej wzrok wrócił do Deanuela. – Zostań z nim tutaj – dodała. – Nie ruszajcie się stąd, te lasy są naprawdę podejrzane. Elf skinął głową. - Ale pospiesz się – rzekł po chwili, patrząc na nią a potem na Colina. – Nie wiem ile on wytrzyma… Elfka skinęła głową i odpięła od siodła konia swój miecz, po czym przytroczyła go do pasa. Nie oglądając się na nich, ruszyła w kierunku groty. Deanuel spojrzał na brata, który siedział opierając się o drzewo, z półprzymkniętymi powiekami. Nie wiedział, co ma powiedzieć. - Trzymaj się – szepnął. – Nie po to dopuściłem się takiego szantażu, byś… Colin zaśmiał się cicho, lecz zaraz po tym zaniósł się kaszlem. - Wiem – szepnął krótko, przymykając bardziej oczy. Oddychał wolniej. Zaczynał wątpić w to, że Nadia zdąży.
12
Rozdział 2 – Alena Valrilwen
Delikatne kroki elfki odbijały się echem po ścianach groty. Stąpała ostrożnie, czując jak raz po raz wdeptuje w niewielkie kałuże wody. Z każdym metrem po jej ciele rozchodziło się zimno, temperatura spadała w bardzo szybkim tempie. Na jej dłoni tańczył mały ognik, oświecając jej drogę. - Gdzie jesteś? – szepnęła, patrząc w bok. Na jednej ścianie dostrzegła dziwny kształt. Zbliżyła rękę z ognikiem w tamtą stronę. Wtedy coś wniknęło w jej ciało z szybkością światła, powodując, że uderzyło ją niezwykłe gorąco a siła uderzenia powaliła ją na kolana. Ognik zgasł, gdyż przestała panować nad własną magią. Próbowała wziąć oddech, ale jej ciało odmawiało jej posłuszeństwa. Czuła w sobie obcą duszę, próbującą nią zawładnąć. Zacisnęła pięści, po chwili chwytając się za włosy. Wydała z siebie głośny jęk, czując ból. Starała się opanować napad bólu, próbujący wyrwać z ciała jej własną świadomość. Skuliła się, szarpiąc włosy. W agonii nie zauważyła, że ktoś, stojący bardzo blisko się temu przygląda. - Zabij – rozległ się obojętny głos, z pewnością należący do kobiety, której postać okrywała ciemność. - To ja, Nadia! – krzyknęła elfka, rozpoznając kobiecy głos. Poczuła jeszcze silniejszy ból. – Mam u ciebie dług, Aleno! Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, odbierając jej nadzieję. Padła na ziemię, nie będąc w stanie dłużej walczyć i miotając się na wszystkie strony, dusząc się. - Puść – rozkazał nagle głos, a Nadia poczuła jak ból momentalnie znika, a gorąco przestaje być tak dotkliwe. Oddychała głęboko, nie ruszając się przez chwilę. Zaraz jednak podniosła głowę, rozglądając się z niepokojem. - Jest tu kto?! – zapytała, a jej głos poniósł się echem po jaskini. Nie chciała przemoczyć rzeczy, toteż podniosła się do pionu, zdziwiona pełną sprawnością. Dusza nie wyrządziła jej żadnych trwałych szkód. Spojrzała przed siebie, widząc blade światło, sączące się z dosyć wysokiej, niebieskiej rośliny, której pochodzenia nie znała. Promień oświetlał stojącą obok wysoką postać. Po bladej, gładkiej cerze twarzy igrało światło, a intensywnie jasnoniebieskie oczy patrzyły prosto na Nadię. Długie, czarne włosy spływały po plecach i ramionach. Odziana była jedynie w czarną, spływającą do ziemi szatę, odsłaniającą ramiona, nie okazywała jednak żadnych oznak wychłodzenia. - Aleno – szepnęła Nadia, stojąc bez ruchu. Spięła się, starannie to ukrywając. Jej wzrok padł na ręce stojącej przed nią kobiety. Gładka skóra nie miała żadnych blizn, jednak od łokcia odchodziły dwa czarne znamiona w kształcie cierni. Oplatały one jej rękę w dół, aż do dłoni, gdzie znikały, przywodząc na myśl tatuaże wyryte na jej skórze. Zerknęła na drugą dłoń, wodząc wzrokiem w górę. Drugie znamię było identyczne. Teraz miała pewność, z kim rozmawia. Kobieta patrzyła na nią, nie mrugając ani razu. - Przyszłaś spłacić dług, Nadio? – zapytała. Przeszywający wzrok jej oczu padł na kwiat, 13
który zaczął świecić mocniej, rozlewając swoje światło po całej powierzchni groty i ukazując jej ściany, które miały w sobie wydrążone ubytki, z powodu dusz tam uwięzionych. – Jeszcze nie wybrałam twojej zapłaty. Brązowowłosa nie odpowiadała chwilę, chcąc odpowiednio dobrać słowa. - Wiem, że zakłóciłam twój spokój, ale potrzebuję twojej pomocy – rzekła w końcu. – Ederą rządzi teraz Cień, Barnil… Zapewne słyszałaś, co się stało. Ja… ja i mój ojciec postanowiliśmy uratować jedynego prawowitego potomka tronu wysokich elfów. Pięćset lat temu porwaliśmy małego księcia ze stolicy i oddaliśmy go pod opiekę zwykłej rodzinie. Nigdy nie wiedział o swoim pochodzeniu. Teraz, gdy dorósł, przybyłam po niego, by postawić go przed obliczem Rady Ras i przekonać ich do wszczęcia rebelii… Pojechał z nami jego brat, który został raniony zatrutym sztyletem Ilyi, zabójczyni nasłanej by zgładzić księcia. On… umiera. Kobieta, nazwana Aleną, patrzyła na nią w dalszym ciągu, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. - A co ja mam z tym wspólnego? – zapytała. – Chyba nie oczekujesz ode mnie miłosierdzia? Nadia pokręciła głową, denerwując się jeszcze bardziej. Czas płynął nieubłaganie. - Chcę pomocy – powiedziała. – Antidotum i stanięcia po naszej stronie w tym konflikcie. Barnil może zabiegać o twoje poparcie i na pewno to zrobi. On nie da ci niczego w zamian, potrafi tylko kłamać i knuć. Ja mogę dać ci więcej. Alena zaśmiała się szczerze, zaczynając przechadzać się po grocie. - Wszyscy myślą, że nie żyję, lub nadal gniję w czeluściach Umarłego Miasta. Nie będą mnie szukać, dopóki im na to nie pozwolę. Co możesz dać mi w zamian za tak pracochłonną pomoc? - Jeśli doprowadzimy księcia Deanuela na tron wysokich elfów, będziesz mogła dostać to, czego tylko zapragniesz – powiedziała ostrożnie. – Potem… potem zostanie tylko Ledyr. Nie umiem wyrazić tego, jak bardzo mi na tym zależy. Musimy mieć po swojej stronie kogoś takiego, jak ty. Kogoś, kogo doświadczenie sięga tysięcy lat. Wiem, że nie poznałyśmy się w obliczu sprzyjających okoliczności… - nagle urwała, jakby speszona własnymi słowami. Wspomnienia uderzyły w nią ponownie, pierwszy raz od wielu miesięcy. Kobieta nadal przechadzała się swobodnie, a jej szata, układająca się w sukienkę, powiewała za nią lekko. Odgarnęła włosy do tyłu, odsłaniając szpiczaste uszy. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. - Dlaczego nie pytasz, co u twojego męża? – zapytała, nagle zmieniając temat. – Dlaczego nie pytasz, jak zginął, Nadio? Sumienie nie daje ci spokoju? – jej czysty śmiech poniósł się po ścianach groty potężnym echem. – Kilka tysięcy lat temu wydawałaś się być pewna tego, o co mnie poprosiłaś. Po jej słowach zapadła cisza. Alena zatrzymała się obok kwiatu, którego dotknęła ręką, przyglądając mu się. Delikatne płatki zmieniły kolor, przechodząc z niebieskiego w granatowy a potem w czarny. - To Denux – powiedziała czarnowłosa, przekrzywiając lekko głowę. – Jeśli wiesz jak go użyć, może służyć za każdy eliksir, jaki chcesz sporządzić, każdą rzecz, którą chcesz zimitować. Szkoda, że ma tylko sześć płatów – spojrzała krótko na Nadię. – Tracisz czas. Nie pomogę ci – dodała i odwróciła się, by odejść. Nadia uznała, że nie ma już wyboru. - Nigdy nie patrzyłam na ciebie pod pryzmatem twojego pochodzenia i przeszłości – 14
powiedziała nagle, stojąc bez ruchu. – Miałam odwagę, by cię kiedyś odnaleźć, wtedy gdy tego potrzebowałam. Myślałam po prostu, że teraz ty pokażesz mi swoją odwagę, stając po stronie słabszych i pomagając strącić Barnila i jego hordy z tronu. To przecież jakieś wyzwanie. Sekundy dłużyły się niczym godziny, a Alena nie ruszała się. Brązowowłosa przez chwilę pomyślała, że przesadziła z doborem słów. Nie mogła się wycofać, ani ruszyć na przód. - Sugerujesz, że boję się kogoś takiego, jak Barnil? – zapytała czarnowłosa, odwracając się. W jej oczach igrały rozbawione iskry. Uśmiechała się, jakby próby sprowokowania nie robiły na niej żadnego wrażenia. – Ja? Córka Feanen? Myślisz, że zhańbiłabym honor mojej matki tchórzostwem? Och, Nadio! Jesteś jedną z najinteligentniejszych osób, jakie spotkałam, lecz tu się nie popisałaś! Nadia poczuła jak ogarnia ją jeszcze większy chłód, gdy słyszała jej śmiech, który brzmiał całkowicie szczerze. Jej ciało było spięte, oddychała wolno, dozując każde wciągnięcie powietrza. Wiedziała, że jeśli zawiedzie, nie dotknie to tylko Deanuela lecz całej krainy. - Dam ci cokolwiek zechcesz – powiedziała, podchodząc w jej stronę. – Mój dług będzie dwukrotnie większy ale wywiążę się i nie zawiodę cię. Przyrzekam na moje życie. Jeśli do nas dołączysz, nie spotka ciebie ani jedno pogardliwe czy wrogie spojrzenie ze strony tego ludu. W jasnoniebieskich oczach Aleny nadal igrało rozbawienie. Odwróciła się, zaczynając na powrót przechadzać po grocie. Nadia nie ruszała się, czując chłód bijący od niej, gdy okrążała ją w koło, nie spuszczając z niej zimnego wzroku. - Jesteś przekonująca – rzekła w końcu, nie zatrzymując się. Jej wolne kroki pozostawały praktycznie bezszelestne. – Jednak nie przyrzekaj czegoś, nad czym nie będziesz w stanie zapanować. Jestem przeklęta przez istoty, o których mówisz. Brązowowłosa pokręciła gwałtownie głową. - To nie prawda. Oni… - Pomogę ci – rzuciła nagle Alena, przerywając jej. – Ale cena będzie wysoka, więc się na to przygotuj. Niespodziewana ulga ogarnęła Nadię. Wypuściła z płuc powietrze, zaciskając spocone z nerwów ręce. - Dziękuję – rzekła powoli. – Nie pożałujesz tego. Pos… - urwała, patrząc na elfkę. Alena wyciągnęła przed siebie dłoń, w której pojawiła się kryształowa fiolka. - Posłuchaj mnie uważnie – rzekła do niej, zrywając jednego liścia z niebieskiego kwiatu, który w jej dłoni rozpłynął się niemal, a jego zawartość spłynęła do kryształu. Jej ton głosu był inny niż chwilę wcześniej. – Ostatnim razem ci pomogłam, ale teraz może nie być tak łatwo. Wyruszycie stąd szybko, nie czekając na nic. Doprowadzisz swoich towarzyszy do Rady Ras. Chyba nie muszę tłumaczyć ci, gdzie się ukrywają. - Oczywiście, że nie. – Nadia przyglądała się fiolce, nad którą elfka powiedziała kilka niezrozumiałych słów, a płyn zaczął zmieniać barwę. – To czarna magia? - Czarną magię można zwalczyć tylko czarną magią – zaśmiała się Alena, wyciągając spod fałd swojej szaty srebrny sztylet. Cięła się w palec wskazujący, z którego zaczęła kapać krew. Wpuściła do fiolki równo dwie krople. – Większa ilość mojej krwi by go zabiła – wyjaśniła. – Jednak dwie wystarczą, by siły powróciły mu kilkakrotnie szybciej. Wymamrotała kolejne zdanie nad fiolką. Chciała się upewnić, że wszystko zadziała jak 15
powinno. - Musisz mu to dać w ciągu kilku minut – powiedziała, zabezpieczając kryształ i podając go Nadii. – Gdy dotrzecie do Rady Ras, przedstawisz księcia i opowiesz im o swoim planie, rozumiesz? - Oczywiście – odrzekła brązowowłosa. – Jednak… Rada nas zbędzie pierwszym lepszym pretekstem. Zdajesz sobie z tego sprawę. Alena zaśmiała się ponownie w odpowiedzi, nie spuszczając z niej wzroku. - Jesteś inteligentna, nie myliłam się – powiedziała. – Kiedy przyjdzie czas, będziesz na powrót dobrym dowódcą. Rada nie słucha już nikogo, tylko samych siebie. Dawno się poddali, zbyt boją się Barnila, by zrobić cokolwiek. Musicie ich przekonać. Każ księciu mówić. Nadia spojrzała na nią niepewnie. Wiedziała, że Alena nie zdaje sobie sprawy z tego, co mówi, bo nigdy nie widziała Deanuela na oczy. - Nie wiem czy to dobry pomysł – wykrztusiła z siebie w końcu. – Deanuel jest… - Daj im trzy dni czasu – przerwała jej elfka. – Równo trzy dni po waszej pierwszej wizycie przybędę tam, jeśli nie odpuszczą pierwsi. Musicie mieć ich aprobatę, jeśli chcecie zyskać cokolwiek. – wydawała się być już mniej zainteresowana rozmową i bardziej pogrążona w myślach. – I jeszcze jedno. Pamiętaj, że w końcu przyjdzie moment zapłaty, i twojej, i jego. Mam na razie tylko jeden warunek. Nie zabiorę dziecka na wojnę. Nadia spięła się ponownie, słysząc jej słowa. Chwilę nie odpowiadała, ostrożnie zbierając myśli, by je wypowiedzieć. - Co masz przez to na myśli? Zimne oczy Aleny po raz kolejny napotkały zielone źrenice Nadii. - Gdy poznam go pierwszy raz, chcę zobaczyć mężczyznę a nie dziecko – odparła, nie spuszczając z niej wzroku. – Ma być w pełni świadomy tego, co go czeka. A czeka go wojna. Idź już, bo masz mało czasu. I pamiętaj, trzy dni. – to były ostatnie słowa czarnowłosej, która odwróciła się. Światło sączące się z kwiatu zaczęło blaknąć, a ona zniknęła w ciemnościach, zostawiając Nadię w ciszy. Ta chwilę nie ruszała się, zszokowana tym co właśnie się stało, a potem poderwała się do biegu, gnając nieludzko szybko w stronę wyjścia. Była bardzo zwinna, więc nie zajęło jej to wiele czasu. Po chwili wypadła z jaskini, oślepiona słońcem. Zobaczyła dwójkę elfów pod drzewem, dokładnie tam, gdzie ich zostawiła. Deanuel podniósł wzrok, słysząc jej kroki. - Szybko! – krzyknął, a w jego głosie można było usłyszeć panikę, której nie maskował niczym. – Szybko, bo on umiera! Elfka podbiegła do nich, wyciągając antidotum. - Wypij to – szepnęła do Colina, podając mu kryształową fiolkę do ust. Elf spojrzał na nią niewyraźnie, nie mogąc się ruszyć. Trucizna sparaliżowała całe jego ciało. Nadia zaaplikowała mu antidotum, trzymając pusty kryształ w dłoniach i patrząc niepewnie na starszego elfa. Dłuższą chwilę nic się nie działo, a potem… Jego oddech uspokoił się, a pot zaczął znikać z czoła. Deanuel odetchnął głośno. - Udało ci się! – powiedział, patrząc na nią. – Nie wiem jak mam ci dziękować! – w przypływie emocji objął ją, ściskając serdecznie. Po chwili jednak odsunął się, speszony. Nadia, mimo zakłopotania, milczała nadal obserwując Colina, wyraźnie spięta. - Zapłaciłam za to wysoką cenę – powiedziała. – Jak się czujesz? – dodała do jasnowłosego, 16
który wziął głęboki oddech po raz pierwszy od kilku minut. - Nie mogłem już oddychać – wymamrotał, podnosząc się na rękach do siadu. – Myślałem, że nie zdążysz. Od razu mi lepiej. – przetarł oczy, widząc znów ostro i wyraźnie. – Głowę bym dał, że mikstury takie uwalniają działanie znacznie wolniej! Nadia uśmiechnęła się blado, podnosząc się z ziemi. - Bo tak jest. Masz słuszność. Ale to nie była zwykła mikstura. Musimy jechać. Deanuel pierwszy wstał, podając rękę Colinowi, by mu pomóc. Elf jednak zaśmiał się, sam wstając i przeciągając się. - Czuję się w pełni sił! No może prawie… Jestem czyimś dłużnikiem. Zdradzisz mi imię tej osoby? – zapytał w stronę Nadii. Ona pokręciła przecząco głową, podchodząc do swojego konia i sprawdzając czy juki trzymają się odpowiednio. - Nie mogę. Deanuel uniósł brew w górę, patrząc na nią. - Zaraz, poczekaj. Więc nie dowiemy się z kim tam rozmawiałaś? Chyba jako książę mam prawo to wiedzieć, Nadio. Elfka zacisnęła usta słysząc ten irytujący ton w jego głosie, jednak Colin poklepał Deanuela po ramieniu ze swoim uśmieszkiem. - Nie pusz się tak przed kobietą, Deanuelu, bo tak wcześnie nie przystoi – szepnął dosyć głośno. Nadia szybko odwróciła wzrok, wsiadając na swojego wierzchowca, byleby tylko nie uczestniczyć w tej konwersacji. Młody książę jednak nie odpuścił i jego wzrok odwrócił się w stronę brata. - Jak to ‘’tak wcześnie nie przystoi’’? – zapytał, nieco zbity z tropu. Jasnowłosy zaśmiał się i wskoczył na swojego konia, patrząc na niego z góry. - Puszyć się zaczynasz, gdy kobieta stawia opór na twoje zaloty – wyjaśnił. – No ewentualnie można jeszcze ją prowokować, ale nie polecam tego, bo większość strasznie się płoszy i nigdy więcej nie chce na ciebie spojrzeć… Deanuel uniósł brwi. Odchrząknął. - Wiesz to z własnego doświadczenia? – zapytał z ciekawością, nie chcąc zostać ośmieszonym przed elfką. - Nie, Deanuelu. Przewiduję twoje! Czarnowłosy zrobił zdenerwowaną minę, świadczącą o książęcym grymasie, trawiącym jego osobę. Otwierał usta, by odpowiedzieć mu kilka słów, wtem jednak zamarł, gdy jego wzrok padł na wejście do groty, w której widniała ciemność. Z mroku wynurzył się czarny jak noc wierzchowiec, niosąc na grzbiecie postać w pelerynie, z naciągniętym kapturem. Nadia, słysząc nagłą ciszę spojrzała najpierw na elfów, a potem, podążając za wzrokiem Deanuela, na grotę. Jeździec dosiadający wierzchowca patrzył prosto na nich, stojąc bez ruchu, jakby na coś czekając. Nikt się nie odezwał, a spojrzenia braci na chwilę się spotkały, by potem znów spojrzeć na wprost. Nie byli pewni, czy mają przed sobą wroga czy sojusznika. - Dotrzymam obietnicy – rozległ się głos Nadii. – Przyrzekam. Postać nie odpowiedziała, przekrzywiając lekko głowę w prawo i przypatrując się elfom. Chwilę później dłonie, odziane w skórzane rękawice, chwyciły lejce wierzchowca i jeździec ruszył w przeciwną stronę, szybko przechodząc w galop, by po chwili zniknąć im z pola widzenia. 17
Nadia niesłyszalnie wypuściła wstrzymane w płucach powietrze i obejrzała się na mężczyzn. - Pora ruszać – powiedziała. Colin jednak otrząsnął się i spojrzał na nią, marszcząc brwi. - Czekaj, czekaj – odparł. – Możesz nam powiedzieć, co właśnie miało miejsce? Temu komuś zawdzięczam swoje życie? Nadia spojrzała w ich stronę beznamiętnie. - Tak – powiedziała w końcu. – Lecz nie musisz się tym trudzić, gdyż ten ktoś nie będzie wymagał od ciebie zapłaty ani niczego w zamian za ten czyn. Elf chwilę milczał, a potem zmarszczył brwi bardziej, gładząc grzbiet konia. - Żartujesz? – zapytał i zaśmiał się tylko po to, by rozładować nieco sytuację. – Przecież uratował mi życie! Za takie coś można, a nawet wypada żądać czegoś równie cennego! Nadia pokręciła głową wodząc wzrokiem między nim, a księciem. Nie odzywała się, aż Colin nie przestał się śmiać, a potem ściągnęła lejce swojego rumaka. - Musicie zrozumieć, że to nie jest zwykła rozgrywka, ze zwykłymi stawkami – rzekła w końcu. – Nie masz u tej istoty żadnego długu. Ja to załatwiłam. Deanuel okrył się szczelniej płaszczem, jako ostatni wsiadając na swojego konia. Spojrzał na elfkę. - Ale chyba ma prawo wiedzieć komu zawdzięcza życie, prawda? – zapytał. – Może i jestem młody, ale to oznacza, że mam świeży umysł i wiem, że bez zaufania daleko nie zajedziemy… - Tak, Deanuelu, świeży umysł – odparł Colin dla świętego spokoju. – Ale masz rację. Mam prawo wiedzieć. – spojrzał wyczekująco na Nadię. Ona uniosła brew. - Ach, tak? W porządku – odpowiedziała. – W 3 dni po naszym przyjeździe do Meavy, przybędzie tam twój wybawiciel i będziesz miał okazję sam podziękować. Pasuje? - Jak najbardziej! – odparł, zadowolony. – Czy to tylko ja, czy zrobiło się strasznie zimno? - Ja też to czuję – potwierdził czarnowłosy. – Powinniśmy jechać, przygoda czeka! Będę miał na was oko… - dodał poważnie. – Posiadanie mnie w drużynie to ułatwienie, prawda? Jestem następcą tronu. Nadia zaśmiała się, sprawdzając juki i miecz, przytroczony do paska. - Niestety, wręcz przeciwnie. Wszyscy będą chcieli ciebie zabić. – zgasiła jego dumę dwoma zdaniami. – Musimy jechać. Deanuel spojrzał na nią speszony, najeżając się. Perspektywa bycia celem głównym nie spodobała mu się. Obruszył się lekko. - Umiem się bronić – zauważył. – A właściwie dlaczego ten ktoś z groty przybędzie do Meavy? Elfka spojrzała na niego krótko, a jej oczy wyrażały niepokój. - Bo z sojusznikami też czasem trzeba walczyć – odparła i ruszyła na przód, wysuwając się na przód ich trójki. … … Długie godziny wlokły się mozolnie. Dzień był wyjątkowo gorący, przez co nie odzywali się do siebie by nie tracić cennej energii. Zapasy i woda skończyły im się niespodziewanie szybko, a słońce powoli zaczęło ponownie zachodzić za horyzont. Nadia zwolniła, 18
zatrzymując swojego wierzchowca w miejscu, gdzie drzewa nie stanowiły już takiej gęstwiny. Nieco w dół można było dostrzec wioskę, nieopodal której szemrał dość duży strumień. - Tutaj zatrzymamy się na noc – powiedziała do elfów. – Musimy się wyspać i uzupełnić zapasy. Konie chętnie skorzystają z tego strumienia, a my musimy znaleźć gospodę, gdzie przenocujemy. Dean skinął głową. - Popieram, są już wykończone a ja z chęcią się prześpię na normalnym, wygodnym łóżku… - Na wygody bym nie liczył! – odparł Colin, gdy ruszyli w dół, w stronę miasta. – Z tego co wiem, gospody w tych okolicach nie słyną z luksusów. - Ale chyba dla ksi… - zaczął, ale Nadia mu przerwała, patrząc na niego surowo. - Nie wolno ci pod żadnym pozorem mówić kim jesteś, jasne? – zapytała. – Pod żadnym pozorem, Deanuelu – dodała, wyprzedzając jego pytanie, gdyż już otwierał usta, by je zadać. – Jeśli ktoś się dowie, wieść w kilka dni dotrze do uszu Barnila i wszystko pójdzie na marne. Nie możemy zwracać na siebie uwagi. - Maskujemy się? – zapytał Colin, rozglądając się ukradkiem wokoło. – Nie ma problemu. I tak zaczyna się ściemniać. Miasto zdawało się powoli zasypiać. Ostatni handlarze zwijali swoje interesy by wrócić do domów, a elfy przemykały ulicami, znikając w gospodach. Było już względnie cicho, tętent kopyt ich koni był wyraźnie słyszalny. - Chodźmy do tej. – Nadia wskazała szyld gospody ‘’Złoty Paw’’. - Wygląda na porządną. Mężczyźni skinęli głowami i cała trójka ruszyła do drzwi, wchodząc do środka. Tawerna musiała cieszyć się popularnością, gdyż na brak ruchu nie narzekali. Długie, rozstawione pionowo stoły, uginały się od trunków i strawy, z przewagą tych pierwszych. - To ja załatwię sprawę pokoi a wy tutaj zaczekajcie – rzekł Colin do dwójki elfów i ruszył w stronę lady baru. Nadia i Deanuel za to usiedli przy jednym ze stołów, niemal natychmiast dostając po kuflu piwa. - Dla pięknej pani i młodziana! – powiedział jakiś elf, który to przed nimi postawił. – Dzisiaj wszyscy piją do oporu! - A jaka to okazja? – zapytał czarnowłosy, upijając łyk. - Ach, wy przejezdni. – elf przyjrzał się im z rozbawieniem. – Ominął nas pobór. Żołnierze króla o nas zapomnieli i nasi synowie są bezpieczni! Nadia poczuła dziwne ukłucie niepokoju. Nie tknęła piwa, tylko z uprzejmości udając, że jednak bierze łyk. - A skąd wiecie, że nie przybędą lada chwila? – zapytała po chwili. Beztroski śmiech elfa tylko podwoił jej obawy. - Spóźniają się już przeszło miesiąc – wyjaśnił, pijąc. – Więc odpuścili nasze miasteczko. I dobrze! Zawtórowały mu śmiechy, a jeden z młodszych elfów spojrzał na niego z niecierpliwością. - Przerwałeś opowieść, Ned! – rzucił z oskarżycielską nutą w głosie. Owy Ned palnął się w czoło. - Faktycznie, gdzie byłem…? - Na Krwawej Wojnie – mruknął jakiś mężczyzna, siedzący dwie osoby dalej od Nadii. Wyróżniał się pośród większości elfów, gdyż był człowiekiem i wcale się z tym nie krył. – A raczej na bajkach o niej. 19
- Myśl co chcesz ale zachowaj to dla siebie. – Ned uniósł wysoko brwi. – Walczyłem w Krwawej Wojnie i mogę nawet o tym opowiedzieć… Podniecone głosy zawtórowały mu ponownie, tak jak i śmiech podchmielonych towarzyszy. Jedynie ów człowiek pozostawał w dalszym ciągu sceptyczny. - Gdy Krwawa Wojna się toczyła, twoich dziadków nie było jeszcze na świecie – powiedział, opróżniając swój kufel do dna. – To było przeszło dziesięć tysięcy lat temu! Nadia słuchała, spięta, a Deanuel wyłączył wszystkie czujniki ostrożności i nasłuchiwał z ciekawością. Młody elf, który wcześniej przypomniał Nedowi o opowieści, wytrzeszczył oczy. - Ale Ned mówił, że tam walczył…! Mężczyzna zaśmiał się gorzko. - Ja też mogę tak powiedzieć i co? Krwawą Wojnę znają wszyscy, z opowieści, z ksiąg… Ale tych, którzy walczyli na niej i żyją do dzisiaj jest naprawdę niewiele. Jeśli miałbym kogoś wymienić, to na pewno rycerzy Bractwa Thoren… - Thorenów nie widziano od tysięcy lat – rzucił wyraźnie podirytowany podważaniem swojego autorytetu Ned. – Nie wiadomo nawet, czy brali udział w tej wojnie… Mężczyzna zaśmiał się po raz pierwszy tego wieczoru. - Lepiej już nie pij, Ned, bo bredzisz jak moja żona! Thoreni byli jednym z najlepszych oddziałów, jakie widziała ta kraina. – jego oczy błysnęły w świetle pochodni, wiszących na ścianach. - Słyszę, że interesujesz się dawnymi wojnami. – rozbawiony głos Colina, który właśnie przyszedł, przerwał ciszę, która zapadła po słowach mężczyzny. Usiadł obok brata, unosząc brwi i trzymając w ręce własne piwo. – Oraz historią. - Naczytał się bajek – stwierdził pogodnie podchmielony Ned, rozpoczynając kolejny kufel trunku. – To były dobre oddziały, ale wiele zależy przecież od dowódców… - Kim byli Thoreni? – zapytał cichym głosem jeden z młodzików, którzy słuchali dorosłych z fascynacją. – Rycerzami? - Rycerzami zaprzysiężonymi w Bractwie – wyjaśnił Colin. – Przywdziewali czarne zbroje, z wygrawerowanym srebrnym ‘T’ na hełmie. Siła, odwaga, honor, prestiż i co najważniejsze magia. Byli bardzo ciężkimi do pokonania przeciwnikami, mawiało się, że po czyjej stronie staną, ten wygra bitwę przed zachodem słońca… - zaśmiał się i pokręcił głową. – Znałem kiedyś jednego rekruta, któremu nie udało się dostać w ich szeregi. Sceptyczny mężczyzna uniósł brwi, patrząc na jasnowłosego. - Widzę, że ty też interesujesz się faktami historycznymi – zaśmiał się. – Słuchajcie go – dodał do młodych. – Albowiem dobrze mówi. - A dlaczego nie każdy może tam wstąpić? Ja bym chciał! – wypalił jeden z nich. Deanuel wyprostował się, postanawiając włączyć się do rozmowy, mimo tego, że Nadia szturchnęła go pod stołem. - Żeby zostać Thorenem trzeba było przejść specjalne szkolenie – zaczął. – Nie tylko w fechtunku ale i w walce magią. Oprócz miecza i łuku, umieli bronić się w sposób nieznany całym legionom żołnierzy, którzy nie używali magii, chociaż mogli. Trud, jaki Thoreni wkładali w naukę i trening odpłacał się im z nawiązką. I zawsze walczyli z honorem. Jeśli ślad by po nich nie zaginął, chciałbym być jednym z nich. - Czcze nadzieje! – Ned machnął ręką. – Jeszcze piwa? – podsunął mu drugi kufel. – To 20
wszystko to tylko informacje przekazywane z pokolenia na pokolenie… Ludzie wolą wierzyć, że ktoś taki ich obroni! Kto wie, mawiają, gdyby ponad pięćset lat temu walczyli dla Edery, Barnil mógłby nie siedzieć teraz na tronie… Ale to tylko zgadywanki, które nigdy nie miały miejsca! Dlaczego tak właściwie zniknęli? - Podczas trwania Krwawej Wojny walczyli w oddziałach Feanen Valrilven – powiedział sceptyk. – Po jej zakończeniu zniknęli na dobre. Ponoć pojedyncze jednostki można spotkać na ziemiach tej krainy, ale to już nie ta dawna potęga, ledwie jej szczątki. Może mieli jakiś pakt z Feanen i jej córką? Nie wiadomo, jednak wraz z uwięzieniem wiedźmy w Martwym Jeziorze, słuch o nich zaginął. - Czyli to prawda, że Feanen Valrilven spoczywa w Martwym Jeziorze? – zapytał Deanuel i napił się piwa. Mężczyzna pokiwał głową w odpowiedzi. – A co stało się z jej córką? – dodał czarnowłosy po chwili pytająco. - Alena została złapana razem z matką, a następnie odesłana do Innego Świata i oddana demonom, z którymi prowadziła liczne pakty - odparł mu. – Jedni mówią, że nadal tkwi w niewoli, drudzy, że już jest martwa. Osobiście przychylam się tej drugiej opcji… W tym zwycięstwie największe znaczenie odniosło zaskoczenie, z jakim Magowie zadziałali. Gdyby nie to… Wojna mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. Oni już nie żyją – dodał, poprzedzając pytanie czarnowłosego. – A my dostaliśmy kolejnego tyrana, z którym potężna Rada Ras nie umie walczyć! Po jego słowach rozległy się wrogie pomruki. Elfy nie były przyjaźnie nastawione do Rady. Deanuel uniósł brew. - Ale Rada robi co może by… - zaczął, lecz nie dane było mu skończyć. - Robi co może? – zaśmiał się Ned, przerywając mu w środku zdania. – Niedoczekanie, chłopcze! Nie robią nic, ukrywając się wśród leśnych elfów, bojąc się własnego cienia! To ma być Rada, która rządziła państwem zamiast króla? – dodał z prychnięciem. – Tchórze, tchórze i jeszcze raz tchórze. I co nam pozostaje? Czekać aż ktoś nas wybawi? KTO? - Przecież możemy walczyć – wypalił Deanuel. Wszyscy spojrzeli na niego. – Zebrać się i zrobić rebelię! Na pewno znalazłby się jakiś odważny przywódca… -…który zapewne jeszcze się nie narodził – rzucił Colin, przerywając mu, świadomy tego, iż wszystkie oczy były skierowane na jego brata, którego Nadia znów szturchnęła pod stołem. – Ach, braciszku, alkohol wpływa na ciebie bardzo patriotycznie! - Nie mamy przywódcy ani oddziałów i nawet wino nie uderza mi aż tak do głowy by tworzyć rebelię – zaśmiał się Ned, a wiele głosów mu zawtórowało. – To się nigdy nie stanie. Albo przybędzie ktoś potężny i jeszcze gorszy od Barnila, albo będziemy tak trwać… Wszystkie największe i najwspanialsze rasy Edery! Wypijmy za to! Deanuel mruknął coś sam do siebie, kończąc drugi kufel piwa i odstawiając go z hukiem na ławę. - Jak tak ciągle będziemy uciekać, to w końcu Cień pozabija nas wszystkich i tak skończą te najwspanialsze rasy – powiedział nieco oskarżycielskim tonem. Ned spojrzał na niego krzywo. - A co ty możesz o tym wiedzieć, chłopcze? Jesteś młodziutki, zaledwie kilkaset lat zapewne, sądząc po twoim niewyparzonym języku… - Nie miał na myśli niczego złego, po prostu za dużo wypił – powiedziała Nadia, miażdżąc młodego elfa spojrzeniem. – Powinniśmy już iść na górę… 21
- A panienka to kto, jego żonka? – zapytał Ned, unosząc brew. – Lepiej pilnuj go, bo taktu brak mu w zupełności! - Ni… - nie zdążyła jednak skończyć zdania, gdyż wypowiedzieć się postanowił Deanuel. - A nawet jeśli żonka, to co? – fuknął do niego, wstając. Trunek uderzył mu do głowy, sprawiając, że jego wypowiedzi były jeszcze bardziej nieadekwatne do sytuacji. Nie czuł skrępowania ani żadnych oporów. Ned również podniósł się z ławy. - Uważaj, bo oberwiesz za ten ton, gówniarzu! – ton jego głosu był rozeźlony. - Ned, daj spokój, to tylko przejezdny! – powiedział karcąco ów sceptyczny mężczyzna, również wstając. Deanuel już miał ruszać w jego kierunku, jednak Colin zareagował szybciej. Z cichym przekleństwem pociągnął go do tyłu. - Nikt nie będzie nazywał mojego brata gówniarzem – rzucił ostrzegawczo, patrząc zimno na Neda. – A już w szczególności taki samozwańczy geniusz jak ty. Walczyłeś w wojnach takich jak Krwawa Wojna? To dlaczego siedzisz tutaj, pijąc i chwaląc się oraz narzekając, zamiast zrobić cokolwiek by zmobilizować ludzi? Powinieneś być sławną osobistością, bo przecież PRZEŻYŁEŚ! Jesteś jedynie kłamcą, nikim więcej. Módl się, żebym nie spotkał ciebie kiedyś, w jeszcze bardziej nieprzyjemnych okolicznościach, bo wtedy nie będę tak miły. Idziemy – dodał do czarnowłosego, który nieco się chwiał i do elfki. Nadia szybko wstała, ruszając za nimi i czując wściekłość na księcia. Ned, w szoku, nie ruszał się z miejsca, patrząc jak przyjezdni wychodzą na zewnątrz. Po chwili ich twarze uderzył chłodny, przyjemny powiew nocnego wiatru. - Coś ty sobie myślał? – zapytała ostro elfka w stronę Deanuela. – Czy on zawsze miał taką słabą głowę? - Niestety tak – mruknął jasnowłosy. – I nie burmusz się, bo ona ma rację! – dodał do brata. – Żarty żartami, ale prawie się wygadałeś! Po co zaczynasz drażliwe tematy? Książę czy nie, nie masz korony, sprzymierzeńców ani armii. Masz aktualnie tylko mnie i Nadię. Deanuel był rozeźlony w bardzo niebezpiecznym stopniu, idąc z lekkim zachwianiem. - Ja… nie wiem – burknął tylko, nie chcąc kontynuować tego tematu. – Przepraszam. - Twoje przeprosiny nic nam nie dadzą! – doszli do przypiętych niedaleko koni, które Nadia odwiązała od drzewa i zabrali je ze sobą. – Musimy poszukać innego miejsca. Z samego rana ruszamy. Nie chwiej się tak, książę! - To nie jest zależne ode mnie… - pewność siebie, którą przejawiał kilka minut temu zniknęła, ustępując rezygnacji. … … Pierwsze promienie słońca padały na małe miasteczko, jeszcze uśpione. Rześkie, ranne powietrze rozpędzało nocną mgłę, by zrobiło się przejrzyściej. Trójka elfów cichaczem opuściła gospodę, w której spędzili noc. Niepostrzeżenie przemknęli ulicami, odnajdując konie, a następnie opuścili wioskę. Deanuel był niewyspany i bolała go głowa. Łóżko, na którym spał miało połamane deski, które pod pewnym kątem wbijały się w jego plecy. Bolał go kark, a głowa dawała znać o tym, że wczoraj przesadził z trunkami. Milczał, ściskając lejce swojego rumaka w rękach i 22
wpatrując się przed siebie. Było mu wstyd za to, że naraził i siebie i ich wczorajszego dnia, lecz z drugiej strony nadal był zły. Nie dopuszczał do siebie myśli o tym, w jaki sposób poprowadzi do walki ludzi, którzy nie chcą walczyć. Nie dopuszczał do siebie żadnych myśli z tym związanych, skupiając się na fakcie, że był księciem. - Jakoś to będzie – pomyślał, tłumiąc ziewnięcie. Zagłębili się w kolejny las, a kolejne godziny mijały im na dłużącej się, szybkiej jeździe. Godzinę po południu zatrzymali się przy jednej z głównych rzek Edery by napoić konie i zjeść posiłek. Słońce prażyło niemiłosiernie, dając im się we znaki dużo bardziej niż poprzedniego dnia. Gdy zjedli, posiedzieli chwilę, wypoczywając a potem znów dosiedli koni i ruszyli w dalszą drogę. Po jakimś czasie Nadia odchrząknęła. - Jeśli dalej będziemy jechać z takim tempem, dotrzemy do mojej ojczyzny pod wieczór. - A gdzie się zatrzymamy? Twoja rodzina nadal tam mieszka? – zapytał Colin, przepędzając senność, która ogarniała go od czasu do czasu. Elfka skinęła głową twierdząco. - Mój ojciec tak. Moja matka nie żyje od wielu lat – dodała, poprzedzając ich pytania. – Będziemy tam nocować. Gdy dotrzemy do Rady, będziemy musieli poprosić o audiencję od nich i przedstawić naszą sprawę. - Ale chyba przyjmą go pozytywnie, prawda? – zapytał jasnowłosy, wskazując na Deanuela. – To dla nich jakaś okazja do działania i ratunku dla krainy. Nadia jednak pokręciła głową. - Obawiam się, że nie. Znam ich trochę dłużej, gdyż również mieszkam w stolicy i parę razy musiałam z nimi rozmawiać. Ludzcy członkowie zmieniają się wraz ze swoją śmiercią, jednak ci, którzy są elfami nie. Dowodzi nimi Arthur, brat twojego biologicznego ojca – dodała w stronę czarnowłosego, który spojrzał na nią zszokowany. - Brat króla Adaira? – zapytał po chwili. Elfka pokiwała głową. - Tak. W każdym razie dążę do tego, że nie są zbyt przyjaźnie nastawieni do wszelkich sugestii tworzenia rebelii. Ja i mój ojciec, kilkaset lat temu proponowaliśmy im pomoc, jednak odrzucili ją, zanim do końca nas wysłuchali. Z biegiem lat zgnuśnieli jeszcze bardziej… Colin zrobił wymowną minę. - No to rozszerzyła się przed nami cudowna perspektywa. Wiem, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Wiesz już, co dokładnie powiemy? Elfka odchrząknęła. - Uważam, że Deanuel powinien sam przemówić, by pokazać im swoją determinację – rzekła. – Dlatego zajmiemy się przygotowaniem ci przemowy, książę – dodała w stronę czarnowłosego. – W przyszłości czeka ciebie wiele przemówień. Elf spojrzał na nią jak oparzony. - Skoro jest tak jak mówisz, to mnie wyśmieją! – powiedział, przyjmując strategię obrony. – Mogę walczyć, ale nie zniosę upokorzenia! Wystarczy mi to, że jesteście ponad sześciokrotnie ode mnie starsi, a jednak to JA jestem księciem! Brązowowłosa uniosła brew. - Teraz mówisz jak malec a nie mężczyzna – stwierdziła. – Książę nie może reprezentować takiej postawy do przeszkód, bo czeka na ciebie ich wiele. To, że jesteś z królewskiego rodu nie oznacza, że będziemy ciebie wyręczać we wszystkim. 23
- Ale… - zaczął, wściekły, jednak przerwał mu Colin. - Zawsze możesz zadecydować, że wracamy do domu – rzekł. – Jakoś wyjaśnisz rodzicom, dlaczego tak postąpiłeś, a Nadia będzie musiała poprowadzić na wyżyny jakiegoś Neda… Deanuel milczał chwilę, jednak złapał przynętę dosyć szybko. Pokiwał głową. - Przepraszam. Nadia skinęła głową. - Musisz przedstawić im tą sprawę w jak najjaśniejszym świetle – powiedziała, ostrożnie dobierając słowa. – Oni, jeśli nas poprą, mogą zorganizować armię, którą uwolnisz najpierw Luinloth, a potem inne królestwa elfów. Na samym końcu zwrócimy się w kierunku Ledyru. - Dlaczego nie możemy od razu uderzyć w stolicę? – zdziwił się. – Przecież o to nam chodzi… Colin zaśmiał się nagle. - Niezupełnie jest tak, jak mówisz, braciszku. Na tronie leśnych, wysokich i mrocznych elfów nie siedzą przecież prawowici władcy, tylko marionetki Barnila, które wezwie na pomoc w razie ataku. Musimy pozbawić go wszystkich źródeł kontroli nad CAŁĄ krainą. Wtedy może będziemy mieć szansę by z nim wygrać. Elfka mu przytaknęła. - Dokładnie tak. I musimy to sobie zapamiętać na chwile zwątpienia, bo jeśli się nam nie uda… nasza tragedia nie jest już tak daleko – powiedziała ciszej. – Będę walczyć o wolność, na którą zasługują te wszystkie istoty. - Wszyscy będziemy walczyć! – powiedział Colin. – Już nie mogę się doczekać! Brakowało mi bitew i adrenaliny… Dowodziłaś na wielu? Nadia zawahała się nad odpowiedzią. - Nie wiem czy mogę to określić słowem wiele… Mój ojciec był generałem, od dziecka uczył mnie tego, czym tak naprawdę jest bitwa i co ma w niej największe znaczenie. W pierwszej brałam udział, gdy miałam 723 lata. Pamiętam to do dziś. Potem wszystko poszło bardzo szybko. Armia mnie zaakceptowała, elfy słuchały moich rozkazów, które okazały się dawać pozytywne rezultaty. Zostałam dowódcą. Najwięcej bitew stoczyłam podczas sporu leśnych elfów z ludźmi, ponad dwa tysiące lat temu. Deanuel zmarszczył brwi. - A twój mąż nie miał nic przeciwko? – zapytał. - A czemu miałby mieć? – zapytała kompletnie zbita z tropu, spinając się na wzmiankę o swoim małżeństwie. – Czy coś złego jest w tym, że kobieta walczy na wojnie? Colin podniósł wzrok ku niebu, ale nie zdążył powstrzymać katastrofy jaką rozpętał Deanuel swoją następną wypowiedzią. - Niekoniecznie coś złego, ale według mnie kobiety powinny zajmować się domem i dziećmi zamiast walczyć – odparł czarnowłosy. – Są z natury mniej odporne na ból, a walka to nie ich najmocniejsza sprawa. Nadia rzuciła mu niedowierzające spojrzenie. - Chcesz mnie obrazić?! – zapytała ostro. – Dowodziłam na większej ilości bitew niż tobie się śniło, książę! Zapomniałeś o innych kobietach, które zmieniły bieg historii? Twoja własna matka poznała twojego ojca na polu bitwy. Królowa Nai pochodziła z szanującego się rodu i będąc najstarszą córką swoich rodziców wyruszyła na wojnę, gdy nadeszła taka potrzeba. Nie przerywaj mi – dodała, widząc, że elf ma taki zamiar. – Dalej? Feanen Valrilven. Mimo tego, 24
że była zła do szpiku kości i zabiła wiele niewinnych istot, odnosiła miażdżące sukcesy w planowaniu bitew. Jej córka była najlepszym dowódcą wojsk, o którym opowiadał mi ojciec. Ona prowadziła armię swojej matki do walki. Mój ojciec walczył na wojnach…. Krwawej też. I mimo lat i doświadczenia oraz tego, że w istocie jest mężczyzną, umie docenić kobietę na polu bitwy. Colin odchrząknął, zachowując powagę na widok miny swojego brata. - Tu ma rację – powiedział do niego. – Żadnego przeciwnika nie można lekceważyć. Deanuel patrzył w szoku na Nadię. Jeszcze nie widział jej tak zdenerwowanej. - Nie miałem na myśli lekceważyć! – bronił swojego zdania. – Ale z punktu FIZYCZNEGO kobiety są narażone na większą wrażliwość na ból! I załóżmy, że jakaś kobieta ucierpiała i potem już nie chce nigdy więcej te… - A rodzenie dzieci? – uniosła brwi elfka. – Wiesz jaki to jest ból? A mimo to kobieta potrafi potem kochać swoje dziecko ponad własne życie! I chce rodzić następne. Powiedz mi gdzie w tym temacie, oprócz poczęcia, są mężczyźni. Mówisz, że kobieta zraża się po bólu? Mam kolejny przykład i pytanie. Jeśli córka Feanen byłaby żywa, po czym byś ją rozpoznał? Elf zamrugał. - Zapewne nie ukrywałaby swojej tożsamości! – odparł, lecz Nadia pokręciła głową. - Błąd. Wiele osób mogłoby chcieć się pod nią podszyć. Alena miała na rękach, od łokci po same dłonie, coś przypominającego tatuaże, przedstawiające dwa kolczaste pnącza, zaplatające się dookoła nich. Wierzono, iż jest to jedna z prastarych klątw, ukrytych w zakazanych księgach, zwana Lotosem. Lotosu nie dało się podrobić, a więc nawet gdyby ktoś znał ją na tyle, że umiałby zmienić identycznie swój wygląd, nie mógł skopiować tego. Wyrycie tego na skórze odbywało się za pomocą starej magii i ponoć było niewyobrażalnie bolesne. Pogłoski mówiły, że kiedyś, gdy była małym dzieckiem, uczyniła jej to Feanen, jako karę za jej nieposłuszeństwo. Mimo tego pozostała wierna matce aż do ich porażki, spowodowanej przez Magów. Deanuel wbił swój wzrok w ziemię, nie mając argumentów do przedstawienia. Poczuł się wyjątkowo niezręcznie. - Ja… - Ja także doświadczyłam przemocy i bólu. – głos elfki był twardy i wyraźnie urażony. – Ze strony mężczyzn. A jednak jadę z dwójką elfów sama, prowadząc księcia i jego brata do królestwa leśnych elfów. Uraziłeś mnie, więc następnym razem zastanów się nad tym, co mówisz, Deanuelu. Gdy publicznie tak kogoś obrazisz, może nie być drugiej szansy czy przebaczenia. … … - Co ja takiego zrobiłem? – mruknął cicho Deanuel, gdy wieczorem wraz z Colinem sprzątał po jedzeniu. – Powiedziałem tylko kilka zdań o modelu kobiety, który znałem. - Ona dowodziła na bitwach – odparł jasnowłosy, pakując ich juki. – Poczuła się urażona tym, bo odebrała to jakbyś wyraził pogardę do jej osoby. ‘’Kobiety powinny zajmować się domem i dziećmi.’’ Owszem, nic w tym złego, ale jest wiele kobiet, które prowadzą inny tryb życia! Gdy jest wojna, to jest wojna. Wtedy nikt na to nie patrzy. 25
- Chciałbym mieć tyle lat co ty – westchnął książę, zaczynając rozkładać koce, gdyż mieli spędzić tam noc. - I tyle kobiet oraz doświadczenia? – dodał Colin żartobliwie dumnym tonem. – Oj, to będziesz musiał się napracować! I powinieneś znaleźć sobie… żonę? Nie wiem czy musisz żenić się z księżniczką, ale zapewne Nadia nas oświeci… Czarnowłosy spojrzał na niego spode łba. - Bardzo zabawne – mruknął cicho. – A skoro już o tym mowa, to z racji tego, że nadchodzi wojna, to ty też powinieneś. Mama bardzo chciałaby być babcią, dobrze o tym wiesz, a nie wiadomo, czy wrócimy żywi. Więc, skoro sprawa mojego ożenku będzie bardziej SKOMPLIKOWANA, to na ciebie spada ten obowiązek! – dodał złośliwie, triumfując. Jednak Colin uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi. - Nie mam nic przeciwko małżeństwu, braciszku – zaśmiał się. – Po prostu muszę znaleźć odpowiednią kobietę, to wszystko! Może poznam ją na naszej wyprawie? Kto wie… Młodszy elf jęknął zawiedziony, że jego złośliwość przeszła płazem. Jego myśli skierowały się ku małżeństwu. Będzie musiał poślubić księżniczkę? A co jeśli nie będzie chciał? Jeśli zakocha się w kimś innym? Jego myśli płynęły swobodnie dalej, aż sam się temu dziwił. Pokręcił głową, odganiając je od siebie. Schylił się by zawiązać buta i wtedy… Jedna, samotna strzała trafiła wprost w drzewo, stojące tuż za nim. Colin poderwał się, dobywając miecza i rozglądając się. Jednak otaczała ich w dalszym ciągu cisza. Zbliżył się do strzały i obejrzał ją, po czym syknął, przeklinając siarczyście. - Patrol – rzucił, chowając miecz i zabierając wszystko inne. Odwiązał konie, podając Deanuelowi lejce jego rumaka i wsiadając na swojego. – Zachowuj się cicho! Podjechali w stronę Nadii, która, ukryta w cieniu, zbierała jakieś zioła. - To wy? – szepnęła, ruszając się gwałtownie. - Tak! – odparł czarnowłosy. – Patrol jest w pobliżu, musimy uciekać! Elfka bez słowa skinęła głową, podnosząc się i przejmując od Colina lejce jej klaczy. Wsiadła i ruszyli, starając się jechać w miarę cicho. - Dlaczego ich nie słychać? – szepnął książę, dla bezpieczeństwa pochylając się nad grzbietem konia jak najniżej. - Zapewne ktoś rzucił na nich wyciszający urok albo po prostu są tak cicho. – Nadia była skupiona na rozglądaniu się. Wyjechali na jedną z głównych dróg, zaczynając przyspieszać. – Chyba im uciekl… Jej słowa zostały przerwane przez jakiś okrzyk. Na drodze, jakieś pięćdziesiąt metrów przed nimi wyjechało około piętnastu uzbrojonych żołnierzy, jadących na koniach. - ODWRÓT! – krzyknął Colin, zawracając gwałtownie, podobnie jak Nadia. Deanuel jednak zbyt mocno ścisnął swojego rumaka piętami okutych butów i zwierzę zarżało agresywnie, wierzgając i… Zrzucając elfa z grzbietu wprost do płynącego tuż obok drogi małego strumienia. Colin, gdy tylko usłyszał dźwięk upadku, zbladł. - Proszę, powiedz mi, że to się znowu nie dzieje! – krzyknął do Nadii, która właśnie z niedowierzaniem odwracała się za siebie.
26
Rozdział 3 – The Council of Races
Deanuel leżał rozłożony w strumieniu, czując jak lodowata woda wdziera mu się pod ubranie. Upadł tak niespodziewanie i niefortunnie, że wiedział, iż będzie mieć posiniaczone ciało. Szok mieszał się z przerażeniem. Spadł z konia, po raz kolejny. Wcześniej, kilkakrotnie mu się to zdarzyło, jednak nigdy nie w obecności prawdziwego patrolu Barnila. I nigdy nie wpadł do strumienia. Nadia i Colin znaleźli się przy nim błyskawicznie, wyciągając do niego ręce. - Prędko! – ponagliła go elfka, a on chwycił ich dłonie i podciągnął się w górę, wyskakując z wody. Kawaleria króla ruszyła na nich z hukiem i okrzykami, które spłoszyły konia Deanuela. Zwierzę, przerażone, uciekło na lewo, znikając w gęstwinie lasu, z którego niedawno wyjechali. Colin zaklął siarczyście, nie mogąc uwierzyć dalej w zaistniałą sytuację. - Nie stój jak kołek, Deanuelu, WSIADAJ ALBO DO MNIE ALBO DO NADII! – krzyknął. Czarnowłosy wzdrygnął się, czując zimny powiew wiatru muskający jego mokre ubranie i powodujący gęsią skórkę. Nadia była bliżej, więc wskoczył na jej klacz, siadając za nią i obejmując ją w pasie. Konie wystrzeliły jak z procy, gnając przed siebie. Kilka metrów dzieliło ich od patrolu króla, który na szczęście nie dysponował łukami, mogącymi okazać się śmiercionośną bronią. A przynajmniej tak im się wydawało. Nadia przyspieszyła, wściekła. Jeśli zobaczą ich zmierzających w stronę stolicy, domyślą się, że ma to coś wspólnego z Radą Ras. Dwójka wysokich elfów, w tych czasach, tak po prostu nie wjeżdżała na teren państwa leśnych elfów. Zbliżali się do rozdroża. - Skręcamy w prawo! – krzyknęła głośno, by patrol ją usłyszał, a sama spojrzała na Colina. On i Deanuel w umysłach usłyszeli jej cichy szept, mówiący ‘’Skręcamy w lewo, tuż przed rozdrożem!’’ Gdy nadszedł właściwy moment, skręcili gwałtownie wpadając w gęstwinę drzew, która swoimi gałązkami poraniła ich skórę. Colin odwrócił się, częściowo po to, by ochronić oczy, a częściowo po to by wyszeptać jakieś zaklęcie, dzięki któremu drzewa i roślinność zaczęły gwałtownie rosnąć, uniemożliwiając patrolowi podążanie za nimi tą samą drogą. - W nogi! – szepnął. – To nie zatrzyma ich na długo! Wściekła Nadia popędziła konia, nawet nie próbując ukryć zirytowania. - Zaraz będzie po nas! – rzuciła. – W prawo! Skręcili, dojeżdżając do jakiejś skalnej groty. Konie wjechały tam, ukrywając wszystkich w cieniu. Elfka zsiadła bezszelestnie z konia, nadal zła. - Będziemy musieli tutaj zaczekać, bo dalej będą nas szukać – szepnęła do nich. Colin skinął głową, nie odpowiadając i zeskakując ze swojego rumaka. Deanuel dalej siedział na grzbiecie klaczy Nadii. - A może jakoś zabezpieczymy wejście? – zaproponował cicho, czując się winny. - Och, to twój pierwszy dobry pomysł od dwóch dni, książę – odparła brązowowłosa i rozejrzała się. Niedaleko leżał sporej wielkości głaz. – Podniosę go magią i zasłonię wejście, zostawiając niewielką szparę by tlen dostawał się do środka. 27
Po chwili głaz zasłaniał wejście do skalnego pomieszczenia. Elfka odwróciła się i pogładziła konie po pyskach, by je uspokoić, milcząc. Colin za to spojrzał na brata. - Jak ty żeś to zrobił? – zapytał, zachowując całkowitą powagę. – Siedziałeś na koniu i nagle bum! Jesteś w rzece! Deanuel burknął coś pod nosem, siadając na ziemi. - Za mocno go pospieszyłem i mnie zrzucił. Nie mam pojęcia jak to się stało, bo do teraz jestem w szoku tak jak i wy. - Gdyby byli bliżej, byłoby po tobie – powiedziała ostro Nadia, nie przestając gładzić koni. – Zdajesz sobie z tego sprawę? - Oczywiście, że tak! – odparł. – Nie jestem głupi! Jestem… - KSIĘCIEM, wiemy – wszedł mu w zdanie Colin, rozbawiony. – Jednak musisz uważać na ten swój książęcy zadek, bo mało brakowało! – spojrzał na elfkę. – Długo tu zostaniemy? Nadia pokiwała w milczeniu głową, uspokajając się. - Przez patrol opóźniliśmy podróż. Spędzimy tutaj noc – powiedziała, pocierając skronie palcami. – Nie mogą dowiedzieć się, że jedziemy do stolicy, bo chcieliby nas sprawdzić. Twoje przybycie ma pozostać owiane tajemnicą. Oficjalnie jesteś, wszyscy jesteśmy, tylko jednymi z wielu. Rozumiesz? Czarnowłosy skinął głową, nie chcąc jej przerywać i tym samym pogarszać własnej sytuacji. - Tak. - A teraz mamy trochę czasu by omówić to, co jutro rano powiesz przed Radą Ras – dodała. – Od tego bardzo wiele zależy. Colin usiadł obok brata. - A więc Deanuel zamienia się w słuch! – zapewnił Nadię, chcąc ją udobruchać i zmiażdżył niemal spojrzeniem czarnowłosego. Dean westchnął i skinął głową. - Ale mam jedno pytanie – powiedział nagle, patrząc na Nadię, która również odwróciła ku niemu wzrok. – Załóżmy, że użyję całego swojego talentu do przekonywania innych osób. Powiem o tym, co należy mi się z racji krwi, opowiem o twoim ryzykowaniu życia by mnie porwać, a potem odnaleźć po tylu latach. Wspomnę o wszystkich dobrych aspektach i nie zbłaźnię się przed sławną Rasą. Ale co będzie, jeśli to nie zadziała i się nie zgodzą? Elfka przez chwilę milczała, zastanawiając się nad odpowiedzią. - Ciężkie pytanie, lecz jednak mam przygotowaną odpowiedź już od jakiegoś czasu. Nie jesteśmy w tej wojnie sami. Ktoś nam pomoże. Jeżeli się nie zgodzą, spędzimy w stolicy równo trzy dni i ponownie pójdziemy do Rady, wraz z kimś, kto się zjawi i kto przekona ich do naszej sprawy. Colin zmarszczył brwi i po chwili klasnął w dłonie. - Świetnie! Powiesz nam kto to? Pokręciła przecząco głową. - Nie mogę – odparła. – Nic na razie nie jest pewne, więc wolę milczeć. Jedyną wskazówką jest to, że ta osoba już ciebie raz uratowała. - Ach, mój wybawiciel – odparł jasnowłosy. – Nie rób z tego takiej tajemnicy, jesteśmy ciekawi! Deanuel tylko pokiwał potwierdzająco głową, starając się powstrzymać pytania by nie wyjść na wścibskiego. 28
Nadia jednak była nieugięta. - Dowiecie się w swoim czasie. Obyśmy nie musieli oczekiwać tych trzech dni… … … Noc minęła spokojnie, zmieniali się wartami, nasłuchując nadchodzących kroków elfów, ludzi lub koni, jednak nadaremno. Rankiem, zanim jeszcze słońce w pełni wstało, wyruszyli by pokonać ostatnie kilka mil, dzielące ich od stolicy. Zachowywali wszelkie pozory normalności, napotykając coraz więcej przejezdnych, którzy nie zwracali na nich szczególnej uwagi. Z daleka widzieli już mury wielkiego i wspaniałego miasta oraz bramę wjazdową, strzeżoną przez żołnierzy. Jechali w ciszy, chcąc uniknąć podsłuchania przez przejezdnych. Ustawili się w kolejce oczekującej na wjazd do miasta, która stopniowo się zmniejszała. Przed nimi stała rodzina leśnych elfów z dwójką małych dzieci, które wyraźnie się niecierpliwiły. - W jakiej sprawie? – rzucił pytanie jeden ze strażników w ich stronę. Mężczyzna spojrzał na niego. - Przyjechaliśmy w odwiedziny do rodziny – odparł spokojnie, biorąc jedno z dzieci za rękę, podczas gdy jego żona trzymała drugie. – Tylko na kilka dni, nie będ… - Nie obchodzą mnie twoje łzawe historie życiowe – syknął żołnierz. – Co macie w torbie? - Jedzenie – odparł elf. W jego głosie czaiła się nuta niepewności. – I ubrania. Możecie je zobaczyć, jeśli chcec… - jednak znów nie dane mu było skończyć, gdyż strażnik jednym dźgnięciem halabardy rozpruł dużą, materiałową torbę, z której wysypały się na ziemię owoce, warzywa, miski i odzienia. W kolejce zapadła cisza, którą przerwał szyderczy śmiech drugiego z żołnierzy. - Tak, możecie iść – rzucił. – Tylko szybko bo zmienię zdanie. - Dlaczego pan to zrobił? – zanim którekolwiek z rodziców zdążyło powstrzymać dziecko, podeszło ono kilka kroków bliżej, patrząc na strażnika oskarżycielsko. – To bardzo niegrzeczne i jest pan niewychowany! Elf zmrużył oczy, dobywając miecza. - Powtórz to jeszcze raz, mały szczylu, to pożałuj… - Chyba nie podniesiesz ręki na dziecko. – rozległ się czyjś męski głos. Na drodze stał dosyć wysoki mężczyzna, o brązowych, skręcających się włosach. Z pozoru zwyczajnie ubrany, jednak do pasa miał przytroczony miecz, na którym spoczywała jego dłoń. – Chłopiec tylko wytknął ci to, co widać gołym okiem. Strażnik odwrócił się w jego stronę. - A ty czego tutaj szukasz?! – zapytał wściekły, nie chowając miecza. – Prosił cię ktoś tutaj?! Elf uniósł wysoko brew, podchodząc bliżej. - Nie masz szacunku do generała? – zapytał, a jego głos stał się cichszy. Mężczyzna prychnął wyniośle. - Nie jesteś generałem od lat – rzucił, jednak schował swój miecz z powrotem do pochwy. - Ale wciąż mogę ściąć ci głowę. – elf nadal unosił brew. – Przejdźcie – dodał do rodziny, która pozbierała swój dobytek i ruszyła pospiesznie przez bramę. Jego wzrok spoczął na Nadii, Colinie i Deanuelu. – Wy też chodźcie. 29
Wściekły strażnik spojrzał na nich. - Jeszcze ich nie przeszukałem – warknął. – Nie będziesz zakłócał mojej pracy! Panienkę przeszukamy pierwszą… W jednej sekundzie przy jego gardle znalazło się ostre jak brzytwa ostrze, gdy elf znalazł się tuż przy nim. W jego stalowych, zielonych oczach nadal panował spokój, jednak czaiło się w nich ostrzeżenie. - Mówisz o mojej córce, parobku – powiedział spokojnie, podczas gdy mężczyzna wstrzymał oddech. Nadia rzuciła krótkie spojrzenia Deanuelowi i Colinowi. Ruszyli przed siebie, przechodząc przez bramę. Ojciec Nadii opuścił miecz, ruszając za nimi i pozostawiając całą kolejkę przyjezdnych i żołnierzy w absolutnej ciszy. - Jak… - zaczął Deanuel, ale brązowowłosy elf mu przerwał. - Nie tutaj – szepnął. Dalej szli w milczeniu, nie przykuwając niczyjej uwagi, aż doszli do małego domku, gdzie skręcili, wchodząc na górę drewnianymi schodkami, idąc do drzwi. Bracia uważnie rozglądali się po pomieszczeniu, w którym się znaleźli. Izba była duża, większą jej część zajmowały leżące w nierównych stosach, zakurzone księgi. Niektóre nazwy Deanuel widział po raz pierwszy w życiu. Dwa stoły stały przy ścianach, po drugiej stronie były drzwi do kolejnej izby, a na wprost znajdowały się schody na górę. - Przejdźmy do jadalni – rzekł ojciec Nadii. – Porozmawiamy… … … Po posiłku przybysze byli zbyt zmęczeni by rozmawiać, toteż najpierw udali się na spoczynek, by wypocząć przed nadchodzącym wyzwaniem. Jako pierwsza obudziła się Nadia. Podniosła się z łóżka i spojrzała w okno, do którego podeszła. Słońce wskazywało na to, że musiało już być sporo po południu. Przebrała się w codzienny strój i zeszła na dół, gdzie przy stole nad jakąś książką siedział jej ojciec. - Ojcze – rzekła. Elf podniósł się, patrząc na nią i uśmiechając się. - Spisałaś się, Nadio – powiedział i uściskał ją, gdyż wcześniej nie mieli okazji się przywitać. Elfka bez słowa objęła go, czując się spokojniej. Po raz pierwszy od wielu dni wszystko nie spoczywało na niej. Świadomość, że doprowadziła księcia i Colina do kogoś starszego i bardziej doświadczonego uspokajała ją. - Robiłam co mogłam – odparła, odsuwając się nieco. – Usiądziemy? - Oczywiście – odparł zielonooki i usiedli na ręcznie ciosanych krzesłach, ozdobionych pięknymi wzorami, wyrytymi w drewnie. – Były jakieś komplikacje? Jak zareagował Deanuel? - Jak zareagował? Szokiem – odparła szczerze. – Jednak nie sprawiał większych problemów, ma chęć na chwałę i pomoc krainie. Postawił mi tylko jeden warunek, mianowicie zabranie jego brata ze sobą. To dlatego Colin tutaj jest. Elf skinął głową. - Z tego, co słyszałem jest dobrym wojownikiem i jeszcze lepszym dowódcą – przyznał. – Więc, gdy przyjdzie pora, ta słuszna decyzja się nam przysłuży. 30
Nadia westchnęła cicho. - Wiem, dlatego nie oponowałam. Księcia ktoś musi trzymać na wodzy, bo czasem zachowuje się wysoce niestosownie, a Colin idealnie potrafi ostudzić jego zapał. Mieliśmy komplikacje, w postaci Ilyi – dodała po chwili. – Dotarła do nich kilka minut przede mną. Gorgoth wytrzeszczył oczy w szoku. - Ktoś nasłał zabójczynię?! Jak…? - Nie wiem – szepnęła cicho. – Ktoś wie. Pytanie tylko czy pracuje dla Barnila, czy po prostu chciał oszczędzić Deanuelowi cierpień, które mogą go czekać. Zabójczyni prawie go trafiła, ciskając w niego zatrutym sztyletem, jednak Colin go uratował, sam obrywając. Jej ojciec chwilę nie odpowiadał, nadal tak samo zszokowany. - Jakim cudem on jeszcze żyje? – zapytał. Elfka również zamilkła, myśląc o tym, jak przekazać mu tą informację. - Został tylko draśnięty, ale po kilku godzinach był w krytycznym stanie, odpływając w mękach. Książę zażądał dla niego pomocy, pod groźbą zrezygnowania z misji. Czasem zachowuje się jak rozwydrzone dziecko, wychowywane w pałacu od małego. Pojechaliśmy po pomoc do Turvion. Gorgoth potarł skronie dłońmi, zastanawiając się chwilę w ciszy, bijąc się z własnymi myślami. - A więc to prawda – rzekł w końcu. – Alena żyje. Elfka pokiwała twierdząco głową. - Żyje. Przekonałam ją by dała mi antidotum i pomogła posadzić Deanuela na tronie wysokich elfów, a potem zdetronizować Barnila. - Gdy przyjdzie czas zapłaty możesz gorzko tego żałować. – głos elfa stał się twardy i stanowczy. – Myślisz, że córka Feanen Valrilven chce zrobić coś z dobrej woli? Jej nie obchodzą losy twoje, moje czy chociażby księcia. Co jej obiecałaś w zamian? - To moja sprawa – odparła spokojnie brązowowłosa. – Doszłam z nią do porozumienia. - Nadio! – zdenerwował się. - Nie! – odparła, gwałtownie wstając z krzesła. – Jestem dorosła i sama ponoszę konsekwencję za swoje czyny od wielu lat! - Tutaj konsekwencje mogą obejmować o wiele większą skalę niż ty sama! – odparł elf, nie podnosząc się z krzesła. - Czy Nadia ma siostrę? – rozległ się zdziwiony głos Colina. – Ja chętnie ją poznam! Nie chciałem podsłuchiwać, ale ostatnie kilka sekund mówiliście o jakiejś kobiecie nieco głośniej niż ja teraz. Elfka spojrzała na niego, speszona zaistniałą sytuacją. - Nie, nie mam siostry. To nic istotnego – powiedziała, po chwili odwracając wzrok. – Książę jeszcze śpi? W takim razie czeka go pobudka. Musimy udać się do Rady. … … - Mi to bardziej przypomina świątynię niżeli siedzibę jakiejkolwiek rady – powiedział cicho Deanuel, rozglądając się dookoła. Wysokie sklepienie bogato zdobionego sanktuarium wywołało na nim spore wrażenie. 31
- Jesteśmy w świątyni – potwierdziła Nadia, patrząc przed siebie. – Rada Ras oficjalnie została przecież rozwiązana. Tutaj nic im nie grozi, bo szpiedzy Barnila nie zapuszczają się w święte miejsca kultów. - Dziwne. Na jego miejscu kazałbym sprawdzić je pierwsze – stwierdził Colin. – Ciekawe ile osób jest przed nami… - Słucham? Będziemy musieli czekać? – zdziwił się cicho czarnowłosy. – Oni prowadzą coś w rodzaju audiencji, czy jak? - Oczywiście, a co sobie myślałeś? – Nadia uniosła lekko brwi. Cała trójka weszła do następnej sali, przy której trwały zapisy. - Idźcie usiąść – rzuciła elfka do dwójki towarzyszy, wskazując rzędy ław, przy których siedziało już sporo osób. – Ja to załatwię. - Chodź. – Colin pociągnął brata za sobą. – Co masz taką minę? Czyżby strach ciebie obleciał, braciszku? Czarnowłosy mruknął coś. W głębi duszy stresował się bardzo, ale nie wyobrażał sobie tego tak. W jego wyobrażeniu wchodził wraz z Colinem i Nadią do małego pomieszczenia, w którym czekało na niego kilku przedstawicieli Rady, przed którymi przedstawiał ich sprawę. W tym pomieszczeniu były dziesiątki osób. - To dziwne, żeby książę musiał czekać! – mruknął. – Jak tak dalej pójdzie to… - Ciszej – syknął starszy elf. – Nie wszyscy muszą wiedzieć od razu! – dodał, gdy usiedli, a kilka osób w pobliżu patrzyło na nich dziwnie. Jasnowłosy miał nadzieję, że to z powodu ich odmiennej rasy. - Przepraszam – mruknął Deanuel. – Po prostu to nie przystoi! Co ja mam powiedzieć? Colin spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Rozmawialiśmy o tym kilka razy podczas jazdy! Nie stresuj się tak! – pokręcił głową. – I postaraj się być przekonujący, bo od tego zależy znacznie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Wtedy przyszła do nich Nadia, siadając obok Deanuela. - Zapisałam cię – powiedziała. – A teraz musimy czekać aż Rada przyjdzie i nadejdzie nasza kolej. - Chyba idą – mruknął cicho Colin, bo szmery w sali niespodziewanie ucichły. Przy półokrągłym stole, stojącym najbliżej ścian świątyni, usiadło dwanaście osób. Szóstka ludzi, w podobnym wieku, nie większym niż trzydzieści lat, oraz szóstka elfów. Ich można było wyraźnie odróżnić od siebie. Dwójka przedstawicieli leśnych elfów miała lekko oliwkowe karnacje skór oraz brązowe włosy – jeden z nich był ścięty na krótko, drugi natomiast pozostawił włosy długości sięgającej ramion. Ubrani byli w stonowane kolory, sprawiając wrażenie ostrożnych, podobnie jak mroczne elfy, o bladej karnacji. Jeden z nich miał jasne włosy, a kosmyki drugiego były ciemne jak noc. Obaj mieli praktycznie czarne oczy, w przeciwieństwie do dwójki wysokich elfów o błękitnych źrenicach. I jeden i drugi miał jasne włosy, jednak to elf, zasiadający po środku stołu przykuwał największą uwagę. Jasne, bogato wyszyte szaty okrywały jego ciało, a chłodne spojrzenie kalkulowało władczo wszystkich przybyłych. - Możemy zaczynać – rzucił obojętnym tonem do elfa, u którego wcześniej Nadia zapisała Deanuela. Elfka nachyliła się do swoich towarzyszy. - To właśnie Arthur – szepnęła. – Przewodniczący Rady. - Słyszałem, że zadziera nosa wysoko, ale nie sądziłem, że aż tak – odparł jej Colin, 32
przypatrując się Radzie, o której tyle słyszał. – Więc to całe zamieszanie to tylko zwykła audiencja? Zgłaszanie problemów? Nie robią NIC w sprawie Barnila? – dodał po chwili pytająco, słysząc jak pierwsza osoba została wywołana i wyszła na środek, by przedstawić swoją sprawę. Brązowowłosa pokiwała głową. - Niestety tak. Prawie wszyscy traktują ich jak wyrocznie, do których można zwracać się o pomoc. Oczywiście wszystko dzieje się w tajemnicy. Barnil wie, mniej więcej, gdzie się ukrywają, ale gdyby ktoś doniósł mu faktyczny stan sytuacji, mogliby mieć kłopoty. Pamiętaj, że w zamku siedzi rodzina królewska, posłuszna Cieniowi. Deanuel nie odzywał się, patrząc na swojego wuja, który zdawał się ani w połowie nie angażować w to, czego słuchał. Czy jego ojciec też taki był…? Kolejne osoby przedstawiały swoje problemy, a tłum powoli się zmniejszał. Trójka towarzyszy czekała spokojnie, aż… - Obywatel wysokich elfów, Deanuel, ze sprawą numer trzydzieści siedem – powiedział elf, wywołujący kolejne osoby. Czarnowłosy zamarł. Nie spodziewał się, że będzie tak nieprzygotowany na moment wyjścia na środek sali. Nie mógł się ruszyć. - No idź – szepnął Colin, szturchając go. Nadia siedziała bez ruchu, zachowując spokój. Deanuel wstał, ruszając ku schodkom, prowadzącym w dół. Zszedł z terenu ław i stanął po środku pomieszczenia, naprzeciwko swojego wuja. - Nazywam się Deanuel… - zaczął, ale Arthur przerwał mu zwykłym machnięciem ręki. - To już wiemy, do rzeczy – rzucił, skupiając się na jakimś piśmie, leżącym przed nim. Młody elf wziął głęboki oddech. Jest księciem. - Przybywam tutaj w sprawie mojego dziedzictwa, które ktoś mi odebrał – rzekł w końcu. – I domagam się szacunku w stosunku do mojej osoby, gdy rozmawiamy. Przewodniczący podniósł wzrok; w jego oczach czaiło się rozbawienie. - A kim ty jesteś, by tak do mnie mówić? – zapytał, chcąc go publicznie upokorzyć. - O nie – szepnęła cicho Nadia do Colina. Wiedziała, że urażona duma Deanuela może zniszczyć wszystko. - Jestem Deanuel, syn króla Adaira II i królowej Nai – odparł elf, prostując się. – Wychowywałem się w rodzinie zastępczej, dla własnego dobra i życia, jak sami zapewne wiecie. Inaczej by mnie tutaj nie było. W pomieszczeniu zapadła śmiertelna cisza. Członkowie Rady spoglądali na siebie z niedowierzaniem, tylko Arthur pozostał nieruchomy, patrząc na młodego elfa. - Co powiedziałeś? – syknął. – Myślisz, że uwierzymy w te brednie? Każdy może podać się za syna mojego zmarłego brata. Książę został zabity, w co Adair nie mógł uwierzyć… - JA ŻYJĘ – powiedział Deanuel twardo. – I jestem gotowy by odebrać tron wysokich elfów a potem zniszczyć Barnila! - Jesteś jedynie DZIECKIEM. – Arthur nie podnosił się z krzesła, czując wściekłość. – Kto potwierdzi twoją bajeczkę, chłopcze? - Ja. – rozległ się głos Nadii, która podniosła się z miejsca, odgarniając włosy do tyłu. – Jestem Nadia, córka generała Gorgotha, kiedyś dowódczyni wojsk leśnych elfów. Wraz z księciem i jego bratem, ryzykując życiem, przybyliśmy tutaj by stanąć przed waszym obliczem. Po jej słowach rozpętał się chaos. Deanuel, czując, że to jego jedyna szansa spojrzał 33
ponownie na Radę. - Chcę wojsk, które poprowadzimy najpierw na stolicę wysokich elfów, a potem na inne stolice – powiedział głośno. – Gdy nam się uda, zostaniecie wynagrodzeni… - WYNAGRODZENI? – zapytał jeden z mrocznych elfów. – Jak taki chłopak, bez doświadczenia, ledwo skończywszy pięćset lat ma dowodzić armią? - Nie jestem dzieckiem! – wybuchnął Deanuel. – Jestem księciem! A skoro wy jesteście tacy tchórzliwi i pogłoski, krążące o was po całej krainie to prawda, to… - Ani słowa więcej – warknął Arthur, podnosząc się z krzesła. – Cisza! – wrzasnął na zgromadzonych, jednak z marnym skutkiem. Wieści o życiu dziedzica tronu wysokich elfów okazały się zbyt szokującą informacją. – Jak śmiesz nas obrażać? Ryzykowaliśmy życiem… - Chowając się w świątyniach? – zapytał czarnowłosy, myśląc, że w ten sposób ich zmotywuje. – Razem możemy dokonać cudów…! - CUDÓW! – parsknął śmiechem Arthur. – Jesteś zabawny! Jeszcze jedno słowo, a zawiśniesz za zdradę! Colin pokręcił głową. - Trzeba mu pomóc – szepnął do Nadii, wstając. Elfka jednak pokręciła przecząco głową, też wstając. - Musimy go stąd zabrać, zanim jego przemowa zniweczy naszą sprawę na zawsze – odparła, gdy schodzili w dół. Deanuel nieco się wystraszył, cofając się. - To nie zdrada – rzekł, chowając niepewność. – To prośba następcy tronu do potężnej Rady Ras. Nie jesteście w stanie sprzymierzyć się ze swoimi, by ratować Ederę? - Poczekamy aż dorośniesz. – zimne oczy Arthura świdrowały go spojrzeniem. – Za tysiąc lat powinieneś przyjść tutaj ponownie, wtedy damy ci armię. Nie możemy ryzykować życia tylu istot dla twojej zachcianki, WASZA WYSOKOŚĆ – dodał. – A teraz twoi przyjaciele powinni ciebie stąd zabrać… - na jego twarz powróciła obojętność, która wcześniej ustąpiła wściekłości. Nadia i Colin podeszli do Deanuela. - Idziemy – mruknął jasnowłosy do brata. – Zbyli ciebie pierwszym lepszym pretekstem, tak jak myśleliśmy… Nadia jednak patrzyła na Radę, której część nadal przyglądała się Deanuelowi. - Nie odpuścimy – powiedziała głośno. – Wrócimy tutaj za kilka dni, więc lepiej zastanówcie się nad tą decyzją. Arthur podniósł ponownie wzrok, unosząc brew. - Mamy się zastanowić? To jakieś ostrzeżenie? - Owszem – powiedział jakiś męski głos. W drzwiach sali audiencyjnej pojawił się jeździec, siedzący na koniu. Szara peleryna okrywała jego postać, a długie, ciemnobrązowe włosy spływały mu aż do pasa. Ściągnął lejce rumaka, który powoli wszedł do pomieszczenia. – I nie wróci sam, gdyż mam wiadomość od jednego z jego sojuszników. Arthur patrzył na niego, całkowicie zdumiony. - To święte miejsce, do którego nie wjeżdża się na KONIACH – rzucił. – Chcesz mi powiedzieć, że młody książę ma już sojuszników? Dobre! Mężczyzna zaśmiał się zimno. - Macie równo trzy dni by przemyśleć swoją decyzję – rzekł, a jego głos był stalowy. 34
Zatrzymał się tuż przed Przewodniczącym i… Rzucił w jego stronę mały, srebrny przedmiot, który Arthur złapał dzięki nadludzkiemu refleksowi. - Co, do chol… - urwał, przyglądając się przedmiotowi. Po chwili podniósł wzrok na nieznajomego. – Skąd to masz? – zapytał ostro. - Zaczekaj trzy dni, a się dowiesz – odparł przybysz. Zawrócił konia i po chwili już go nie było. Deanuel zamrugał w szoku. - Co to b… - Idziemy – przerwała mu Nadia, mając nadzieję, że uda im się dogonić nieznajomego, jednak gdy wyszli z sali, a potem ze świątyni, nie było po nim śladu. … … Dzień później Deanuel nie miał odwagi wyjść gdziekolwiek, albowiem wieści o jego błękitnej krwi rozniosły się po mieście. Nie wiedział, czy strażnicy też już wiedzą, a pocieszenia Colina, który mówił, iż gdyby wiedzieli, to już dawno by go znaleźli, na niewiele się zdawały. Czuł, że zawalił sprawę, jednak głośno się do tego nie przyznał. Postanowił popracować nad swoim ego, jednak jak na razie na postanowieniach się skończyło. Drugiego dnia wyszedł wraz z Colinem na miasto, zostawiając nieugiętą Nadię i jej ojca przy książkach. Poznawali stolicę wysokich elfów i jej uroki, oczywiście maskując się odpowiednio wcześniej. Colin wyszedł jako brunet z brodą, a włosy Deanuela lśniły miedzią. - Jak ty to robisz? – mruknął cicho książę do brata, który właśnie skończył rozmawiać z kolejną elfką i pomachał jej. – One praktycznie do ciebie lgną! Nawet jak masz brodę. Colin zaśmiał się cicho, gdy szli dalej. - Ach, doświadczenie! Nie spotkałem jeszcze kobiety, która umiałaby oprzeć się mojemu urokowi, gdy tego nie chcę. Ty po prostu jeszcze zbytnio patrzysz na nie pod kątem SIEBIE. Kobietę trzeba adorować. Wtedy czuje się piękna, wartościowa i staje się ci przychylna. - Założę się, że na przykład na Nadię by to nie zadziałało – mruknął cicho młodszy elf. Colin uniósł wysoko brwi. - A co Nadia ma do tego? To nasza towarzyszka i… hmm, wspólniczka. - Owszem, ale jest piękna – zauważył. – Musisz przyznać. - Tak, jest, nie zaprzeczę – odparł Colin. – Ale to nie zmienia faktu, że to nieco bardziej skomplikowane. - Wcale nie! – odparł książę buntowniczo. – Jakbym spróbował, to może MI byłaby przychylna. Jestem księciem. - Ona miała męża, Deanuelu – zaśmiał się starszy. – Dlatego to bardziej skomplikowane. Jeśli kochała go mocno i do dziś go opłakuje, mało jest mężczyzn, którzy mogliby wygrać z tym uczuciem. Ponoć kocha się tylko raz! - Ach, dlatego nie masz żony – mruknął Deanuel. – Jeszcze się nie zakochałeś. No cóż, ja też nie i chyba sobie długo poczekam… Colin poklepał go po ramieniu, nadal rozbawiony.
35
- Nie myśl o tym. Najbardziej niespodziewane rzeczy przychodzą w najbardziej niespodziewanych momentach. … … Trzeciego dnia Nadia oprowadziła swoich towarzyszy po całym mieście, łącznie z jego obrzeżami i mniejszymi dzielnicami. Stolica była ogromna, ale mogli jeździć na koniach, co znacznie ułatwiło im zwiedzanie. Deanuel usłyszał na swój temat masę plotek; niektóre irytowały go, a niektóre mu pochlebiały, jednak znacznie więcej przypisywało się do pierwszej kategorii. Colinowi dopisywał humor, którym tuszował niepewność o los jego brata. Ich ostatnim ratunkiem był jego wybawiciel. W końcu, popołudniu wrócili do domu, by przygotować się na wizytę u Rady Ras. Nadia, z pozoru najbardziej spokojna, najbardziej się denerwowała. Nie rozwiązała jednego problemu, który ją trapił. Deanuel nadal był dziecinny. Nie winiła go za to, wiedząc, iż to kolej wieku, lecz bardzo kolidowało to w ich sprawie. Pamiętała słowa Aleny. Zagadnęła więc Colina, podczas gdy książę zażywał kąpieli. - Możemy porozmawiać? – zapytała. Elf odwrócił się, patrząc na nią pytająco. - Jasne – odparł. – O co chodzi? - Obiecałam coś komuś – zaczęła, mówiąc prosto z mostu. – Komuś, kto ma nam pomóc. I ten ktoś powiedział, że nie zabierze dziecka na wojnę. Jeśli Deanuel zachowa się dzisiaj tak, jak podczas ostatniego spotkania z Radą, będziemy straceni. Nie chcę go urazić, bo jest młody i to naturalne, że czasem zachowuje się irracjonalnie, ale nie wiem co mam zrobić. Jasnowłosy zaczął się śmiać. - Nie sądziłem, że jego książęce zachowanie przysporzy tylu kłopotów! – odparł szczerze. – Ale nie możemy powtórzyć tamtego błędu, racja. Masz jakiś pomysł? Elfka zaczęła przechadzać się po izbie. - Właśnie nie mam. To jest ten problem. Myślałam, żeby mu o tym powiedzieć, ale rzeczą niemożliwą jest by w tak krótkim okresie czasu zmienił cokolwiek. Wtedy zbyt dużo by o tym myślał i byłoby jeszcze gorzej. Poza tym… - To książę. – Colin pokręcił głową. – Wiesz, zawsze możemy mówić za niego. Nadia spojrzała na niego zdziwiona. - Mówić za niego…? … … Gdy, już po zapisie, Deanuel, Colin i Nadia siedzieli i czekali na swoją kolej w świątyni, znienacka nadbiegło kilku elfów, wyraźnie przerażonych i zmęczonych walką. Dwaj z nich byli mocno poranieni, trzeci miał ranę oparzeniową, reszta wyglądała nieco lepiej. Po odzieniach można było poznać, iż strzegli oni bram więziennych. - Przepuśćcie nas! PRZEPUŚĆCIE! – krzyczał jeden z nich. Wpadli szturmem na salę, przed 36
oblicze zdziwionych członków Rady Ras. – Wysłuchajcie nas, błagamy! - Kolejka obowiązuje wszystkich – zaczął wyniośle jeden z ludzi. – Możecie łaskawie zaczekać albo… - Daj im mówić – przerwał mu Arthur, patrząc pytająco na przybyłych. – Walczyliście? - Tak, panie! – wysapał jeden z nich, trzymając się za brzuch. – Oddział schronu służący za więzienie, którego pilnujemy, został zaatakowany! Wszyscy więźniowie z Krwawej Wojny… wszyscy uciekli… Arthur wstał gwałtownie. - Kto to zrobił? – warknął. – Mówże szybko! Kto śmiał włamać się do schronu, o którym wiedzieli tylko nasi sprzymierzeńcy?! - N-nie wiemy – wyjąkał strażnik. – Na pewno nie żołnierze Barnila, nie widzieliśmy żadnych… A potem… - Co się stało potem? – zapytał jeden z leśnych elfów, zastępca jasnowłosego. - Potem… Potem dotarli do ostatniego schronu… - szepnął. W pomieszczeniu panowała cisza, wszyscy słuchali z napięciem tego, co miał do powiedzenia. - Co znajduje się w ostatnim schronie?! – zapytał ktoś z ław, zniecierpliwiony przerwami w opowieści. Arthur i reszta Rady chwilę nie odpowiadali. W końcu wuj Deanuela podniósł wzrok na pytającego. - Zdrajcy – odparł. – Wszyscy, którzy udzielali nam poufnych informacji podczas Krwawej Wojny, ujawniali plany i stany wojsk. Zapewniliśmy im specjalną ochronę przez kilka tysięcy lat. - Zdrajcy – powtórzył zdyszany elf. – Wszyscy są martwi. Wrzawa, jaka zapanowała po tych słowach, była trudna do opisania. Deanuel w szoku spojrzał na Nadię i Colina. - Co to może oznaczać? – zapytał. – Barnil odkrył ich tajny schron? Nie słyszałem o tym! - Mało kto słyszał, dlatego to schron – odparła Nadia dziwnym głosem. - Wydaje mi się, że to nie mógł być Barnil – dodał Colin sceptycznie. – Rozniósłby wszystko w drobny mak, a nie pozabijał jakiś zdrajców, zwłaszcza, że wtedy jeszcze go tutaj nie było… Elfka skinęła głową. - To nie mógł być Barnil – powiedziała, pogrążona we własnych myślach. - Wzmocnić ochronę! – zawołał Arthur, usiłując zapanować nad chaosem. – Wszyscy na miejsca, nic wam nie grozi! To świątynia! Strażnicy świątyni zaczęli uciszać tłum, by Przewodniczący mógł mówić dalej. Po jakimś czasie wszyscy siedzieli z powrotem na swoich miejscach, wymieniając ciche uwagi między sobą. Wysoki elf usiadł na swoim miejscu, splatając dłonie na ławie przed sobą. Spojrzał na wprost, słysząc czyjeś kroki. Uśmiechnął się szeroko. - Uwaga! – zawołał, widząc trzy wysokie postacie, wchodzące do pomieszczenia. Byli odziani w czarne zbroje oraz czarne tarcze, jakby mieli iść na wojnę. Gdy odwrócili się, by zająć trzy wolne miejsca, dwa po lewej i prawej stronie Arthura, a jedno nieco dalej, wszyscy mogli dostrzec srebrną literę ‘T’ wygrawerowaną na ich hełmach. Deanuel zachłysnął się powietrzem, podobnie jak Colin. - Thoreni – szepnął młodszy. Oczy Nadii rozszerzyły się ze zdumienia. 37
- Jak…? – odszepnęła. - Trójka dowódców z legendarnego zakonu zgodziła się pilnować naszego bezpieczeństwa podczas obrad! – powiedział głośno Arthur. W jego głosie można było doszukać się satysfakcji. – Ktokolwiek zapragnie podnieść rękę i miecz na kogokolwiek z tej sali, gorzko tego pożałuje! - spojrzał w stronę Deanuela, Colina i Nadii. – Może zechcecie poznać księcia i jego sprawę? Członek rodziny królewskiej nie powinien czekać! Deanuel zrobił się dziwnie blady, jednak nie dane było mu odpowiedzieć, ani nawet się ruszyć. - Zgadzam się w pełni! – rozległ się kobiecy głos, dochodzący zza otwartych drzwi pomieszczenia. Do sali weszła wysoka, odziana w czarną pelerynę z kapturem postać. Za nią szło dwóch rycerzy, wyglądających identycznie jak trójka Thorenów, którzy przyszli kilka minut wcześniej. Wygrawerowane na hełmach ‘T’ potwierdziło tylko ich tożsamość. Arthur powoli odwrócił głowę w stronę wyjścia, podnosząc wzrok i widząc jak postać ściąga kaptur z głowy. Piękne oblicze kobiety wykrzywione było w lekkim uśmiechu, a czarne włosy spływały pod pelerynę, pozostając schowane. Zimne, jasnoniebieskie oczy patrzyły na Przewodniczącego bez ani jednego mrugnięcia. Zatrzymała się. - Arthur Pennath, brat króla Adaira, Przewodniczący Rady Ras i jeden z największych tchórzy, jakich widziała ta kraina – powiedziała cicho, a mimo tego jej głos poniósł się echem po sali. – Czekałam na to kilka tysięcy lat!
38
Rozdział 4 – The death of a dream
Oczy Arthura rozszerzyły się prawie niewidocznie, w geście zdziwienia, że ktoś śmie im przerywać i przyprowadza ze sobą niewidzianych od lat Thorenów. Nie mógł sobie pozwolić na taką zniewagę od nieznajomej, w dodatku kobiety. Czuł na sobie spojrzenia rycerzy. - Czy masz pojęcie, że za takie słowa mogę cię skazać na śmierć, za obrazę członka Rady? – zapytał, nie podnosząc się z krzesła i cały czas patrząc na nią. Kobieta zaśmiała się cynicznie, gdy drzwi za nią zatrzasnęły się z hukiem. - Gdy dziesięć tysięcy lat temu skazywałeś mnie na niewyobrażalne męki, zasiadając w zupełnie innej radzie i będąc niedoświadczonym młodzikiem, którego sznurkami pociągali silniejsi i dużo bardziej doświadczeni, obiecałam sobie, że kiedyś cię odnajdę. – w jej głosie nie było ani cienia rozbawienia, a gdy na niego patrzyła, jej zimne oczy wydawały się przewiercać go na wylot. – Spełniłam obietnicę, a ty wciąż nie uciekasz… Arthur odruchowo cofnął się na krześle, będąc wdzięczny, że siedzą obok niego Thoreni. Wpatrywał się w nią z szokiem, nie zauważając nawet kiedy trójka rycerzy siedzących przy stole podniosła się, stojąc bez ruchu. - Niemożliwe – szepnął. – Jesteś tylko upiorem, nie mogłaś się wydostać z podziemi! Brać ją, to kłamczucha i zdrajczyni! Thoreni, stojący przy jego boku, nie ruszyli się jednak z miejsca, stojąc na baczność z głowami zwróconymi w stronę kobiety, która uśmiechnęła się. - Towarzysze, dzielący ze sobą wojnę i śmierć zawsze pozostają sobie wierni – powiedziała. Szkoda, że nigdy się o tym nie dowiesz. Zagramy tak, jak wymagają tego okoliczności. – uniosła ręce, rozpinając zapiętą pod szyją pelerynę, która opadła na ziemię. Jej ciało okrywał skórzany strój. Do paska dopasowanych czarnych spodni był przytroczony miecz, oraz kilka mniejszych sztyletów. Wiązana, krótka bluzka z tego samego materiału nie miała rękawów ani ramiączek, odsłaniając jej brzuch i ramiona. Czarne jak smoła znamiona biegły od łokci aż po same dłonie. - Brać go – rzuciła zimno, widząc jak członkowie Rady Ras zrywają się z miejsc, cofając się do tyłu, by wmieszać się w tłum. Dwaj Thoreni, stojący po obu stronach Arthura, chwycili go pod ramiona i nie zwracając uwagi na to, jak się wyrywał poprowadzili go przez wielki stół na drugą stronę. - Puszczajcie! JESTEŚCIE NA MOICH ROZKAZACH! PUSZCZAJCIE! – wydzierał się, wśród wrzawy jaka powstała wśród elfów, zebranych w ławach. Deanuel wstrzymał na chwilę oddech, by potem powoli go wypuścić. - Musimy uciekać! – szepnął, śmiertelnie blady. – To… - Ona jest po naszej stronie – odparła cicho Nadia. – To Alena uleczyła ciebie w Turvion, Colinie – dodała do starszego elfa, który wpatrywał się z niedowierzaniem w kobietę. – I to ona da nam poparcie samej Rady. Thoreni zatrzymali się kilka metrów przed Aleną, trzymając między sobą jasnowłosego Przewodniczącego, który miotał się przez chwilę, a potem, zmęczony, zawisł na ich ramionach bez ruchu. - Pozabijasz nas? – wysapał, widząc, że elfy chcą uciekać, a zamknięte magią drzwi im to 39
uniemożliwiają. - Och, nie – odparła bez emocji. – Przyszłam po to, by coś z tobą wynegocjować. CISZA! – jej magicznie wzmocniony głos uciszył wszystkich, znajdujących się na sali. Elfy stały bez ruchu, przypatrując się scenerii. – Doszły mnie słuchy, iż odrzucasz sprawę niedawno znalezionego następcy tronu wysokich elfów. - To młody, niedoświadczony… - zaczął Arthur, ale zamilkł kobieta gdy zaczęła się przechadzać dookoła niego, odgarniając kosmyk włosów za szpiczaste ucho. - Nie obchodzi mnie to, co myślisz – odparła, nie spuszczając z niego wzroku. – Nie obchodzi mnie też to, co czujesz. Dam ci wybór. Jeśli zgodzisz się pomóc księciu, ty i twoja Rada będziecie mieli ponad dwa tygodnie na zebranie stutysięcznej armii, którą oddacie pod jego dowództwo. Pozwolicie jemu i jego sprzymierzeńcom na wybór całej kadry rycerskiej, przyczyniając się do zwycięstwa nad Barnilem i jego zapchlonymi marionetkami. Jeśli jednak powiesz nie… - nie przestawała się przechadzać dookoła niego. Wszyscy w pomieszczeniu stali bez ruchu, w martwej ciszy. – Wtedy rozciągnie się przed tobą kilka opcji. Zgodnie z pierwszą nikt nie wyjdzie stąd żywy. Po sali przebiegły ciche szmery, a atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta niż kilka chwil wcześniej. Po czole Arthura spłynęła kropelka potu. - Zrobię wam rzeź godną tej, którą urządziłam zdrajcom wojennym – kontynuowała Alena, idąc powoli i napawając się jego strachem. – A ty umrzesz na końcu, by patrzeć na to wszystko i nie mogąc nic zrobić. Potem zburzę tą świątynię… Zwołam nową Radę Ras, która będzie myśleć bardziej trzeźwo i poprze pretendenta do tronu. Zamiast tego mogę oczywiście wyzwać cię na pojedynek – dodała po chwili. – To druga z opcji, zgodnie z którą zginiesz w męczarniach, jak na marionetkę przystało. Jeśli zaś chodzi o trzecią możliwość… nie ucierpisz fizycznie, za to twój ból psychiczny będzie nie do zniesienia, gdy odnajdę twoją rodzinę i sprawię, że zapłacą za twoje błędne decyzje. Specjalizowałam się w torturowaniu moich ofiar, jednocześnie trzymając je przy życiu. – zatrzymała się przed nim, w odległości około metra, patrząc na niego bez ani jednego mrugnięcia. – Nie zapomnę nigdy tego, co przeżyłam z powodu magów, ciebie i kilku innych elfów. Jeśli podejmiesz złą decyzję, będziesz cierpiał po trzykroć razy bardziej niż ja, na dnie miasta demonów. Wybór jest twój, Arthurze Pennath’cie. Ale nie masz już czasu by się nad nim zastanowić. Pot spływał po jego twarzy obficie, a jego nogi drżały. Cieszył się, że Thoreni go podtrzymują, bo inaczej nie mógłby ustać o własnych siłach. W jego głowie toczyła się zacięta bitwa. Nie spodziewał się tego. Nie spodziewał się, że książę Deanuel i jego towarzysze odważą się wprowadzić do gry jedną z najbardziej złych istot, jakie stąpały po tej ziemi. Wiedział, że jeśli się zgodzi wszyscy sprzymierzeńcy mogą się od niego odwrócić. Wiedział jednak również, że jeśli się nie zgodzi… Wszyscy umrą. - Kerit, podaj mi mój miecz – powiedział do jakiegoś parobka, stojącego w rogu sali. Chłopiec ruszył w ich stronę, lekko dygocąc na całym ciele. Jego ręka spoczęła na rękojeści miecza, który miał podać swojemu panu, jednak w jednej chwili wyciągnął go z pochwy i zamachnął się w przypływie odwagi w stronę czarnowłosej elfki, by ułamek sekundy później… Wrzasnąć z bólu, gdy zamiast rękojeści ściskał w dłoni ostrze, jakby ktoś zamienił miecz 40
stronami. Wpuścił go z dłoni, pozwalając mu spaść z hukiem na podłogę i przyciskając do siebie dłoń. - To było ostrzeżenie – powiedziała lodowato Alena, stojąc bez ruchu. – Następnym razem stracisz coś więcej niż dłoń, do której przez ranę właśnie wdziera się zakażenie. Podaj mu miecz. Chłopak schylił się, chwytając klingę i ukradkiem ocierając płynące po policzkach łzy. Podpełzł do Arthura, któremu zwolnili ręce i podał mu miecz, po czym prędko się oddalił. Jasnowłosy elf wyprostował się, chwytając swoje ostrze. - Co mam rzec? – zapytał, unosząc dłoń, by naciąć ją w najbardziej wiążącym pakcie. Elfka nagle zaśmiała się, jakby przypominając sobie o czymś. - Nie mi będziesz przysięgał – powiedziała i odwróciła się w stronę ław, patrząc na zebrane tam elfy. – Tylko księciu! – dodała głośno, wyciągając przed siebie rękę i czekając. Deanuel spiął się gwałtownie na samą myśl, że miał zejść na dół. Spojrzał ukradkiem na Nadię, która jednak nie spojrzała na niego ani razu, milcząc. Potem przeniósł spojrzenie na Colina. Jego brat okazał się być bardziej wylewny. - Sam bym tam zszedł, ale nie dane było mi urodzić się księciem – szepnął przez zaciśnięte usta, zachęcając go. – Idźże! Czarnowłosy powstał i w końcu ruszył w dół, nie widząc znaczącego spojrzenia które Nadia i Colin wymienili. Zbliżał się do Aleny, która uśmiechała się, ukrywając zdziwienie na jego widok i czekając z wyciągniętą dłonią. Podał jej swoją rękę, mając okazję przyjrzeć się Lotosowi, klątwie na jej rękach. Miała lodowate dłonie. - Doskonale – rzuciła Alena i poprowadziła go przed oblicze Arthura. – Przyrzeknij mu, że go nie zdradzisz i że, wraz z całą Radą, pomożecie mu zasiąść na tronie i przegonić waszego znienawidzonego tyrana – zażądała, patrząc wyczekująco na Przewodniczącego. Jasnowłosy jednym ruchem naciął swoją dłoń mieczem, unosząc ją. - Ja, Arthur Pennath, Przewodniczący Rady Ras, szlachetnej krwi przedstawiciel rasy wysokich elfów, przysięgam tobie, Deanuelu, wierność i pomoc w odzyskaniu dziedzictwa ci należnego – powiedział, a w jego głosie można było doszukać się nutki satysfakcji. Czekał na ruch Deanuela, mając na względzie jego ostatnie wystąpienie i domyślając się, że córka Feanen widzi księcia po raz pierwszy. Czekał na jego błąd. – Tym najwyższym paktem, paktem krwi czynię ci ten honor. Deanuel nie miał pojęcia co w takiej sytuacji uczynić. Był czerwony po same uszy, ze wstydu. Zerknął najpierw na dłoń Arthura, a potem na swoją własną. Miał się naciąć, by połączyć ich krew? Gdy napotkał zimne oczy Aleny, która obserwowała go bez żadnych widocznych emocji, zdenerwował się jeszcze bardziej. Nie trzymała jego dłoni, jakby zezwalając by zabrał ją i naciął własnym mieczem. Jednak… Wtedy poczuł, że coś w głębi jego samego każe mu zrobić coś innego. Jego usta otworzyły się, mówiąc słowa, których sam nie chciał powiedzieć. - Ja, Deanuel Nort, przyjmuję twoją przysięgę i wiążę nas nią, przyrzekając nie zdradzić ciebie i dokonać wszystkiego, co w mojej mocy by nasza sprawa znalazła pozytywne rozwiązanie – powiedział, wyciągając miecz i wysuwając go w kierunku Przewodniczącego. Nie miał pojęcia dlaczego użył nazwiska rodu króla Adaira, a nie własnego. Był księciem. 41
Arthur położył swoją dłoń na płasko ułożonym ostrzu, plamiąc je krwią. - Niechaj tak będzie – powiedział przez zaciśnięte zęby i po chwili zabrał dłoń. Alena popatrzyła chwilę dłużej na Deanuela, a potem odwróciła wzrok ku Arthurowi. - Skoro doszliśmy do porozumienia, musimy dojść również do innych rzeczy – powiedziała. – Chłopak musi zostać przeszkolony. - Tradycja wymaga by odbył szkolenie u mistrza Aryona – powiedział Arthur. – On wraz ze swoimi uczniami mieszka w małym miasteczku, tuż obok Luinloth. Alena chwilę milczała, zamyślając się, a potem skinęła głową. - Odeskortuję go do stolicy. Macie dwa tygodnie na przygotowanie armii, którą wyślecie w tamtą stronę. Mają stacjonować w lesie Woodenvile i czekać na sygnał. Elf skinął głową, czując jak krew ścieka z jego dłoni, kapiąc na podłogę. - A co takiego ty mu dasz? – zapytał. Uniosła brew. - Również armię – odparła. – Ale nieco inną, niż ta wasza. Wyruszymy już dzisiaj – dodała, jakby to było coś najzwyczajniejszego na świecie. – Dla własnego dobra nie rozgłaszaj o mojej obecności nigdzie w Ederze. Dowiedzą się, gdy przyjdzie na to czas. Moi dowódcy, wierni od czasów Krwawej Wojny, zostaną z tobą by przypilnować obrót spraw i zdawać mi relację. – spojrzała przelotnie na Thorenów. - Najpierw Deanuel ruszy na Luinloth, potem na stolicę leśnych elfów, a na samym końcu w głąb państwa mrocznych elfów. Gdy wszystkie stolice będą wolne, pozostanie tylko Ledyr. - To szaleństwo – powiedział z naciskiem elf. – Nikt go nie pokona, a stutysięczna armia nie sprosta jego hordom. - I dlatego siedzieliście przez prawie pół wieku jak myszy w norze? – zapytała i zaśmiała się zimno. – A więc już wiesz, dlaczego tobą gardzę! Wykonaj swoją część zadania dobrze, to może dosięgną cię zaszczyty. Jeśli zawiedziesz, ich umierający sen o wolności stanie się również twoim snem. – straciła nim zainteresowanie, odwracając się i bez słowa ruszając ku wyjściu, które stanęło przed nią otworem. Deanuel odzyskał świadomość, nie rozumiejąc tego, co właśnie się stało. Speszony, schował miecz do pochwy i spojrzał w bok, szukając gorączkowo wzrokiem Colina i Nadii, którzy na szczęście już zeszli z ław. - Idziemy – szepnęła elfka cicho i wyprowadzili go, pozostawiając za sobą ciszę. Arthur upuścił miecz na podłogę. Stal uderzyła w ziemię z hukiem, jednak nie przejął się tym ani trochę. Czuł wściekłość i po części przerażenie. - Szykuje się wojna – szepnął cicho, jakby sam do siebie. … … - Powiedziałbyś? – zapytał Deanuel, kończąc pakować juki. Stali przy koniach, niedaleko bramy wjazdowej do miasta. Było już ciemno, słońce dawno zaszło za horyzont, a Nadia poszła coś jeszcze załatwić. – Powiedziałbyś kilka miesięcy temu, że zostanę księciem, wyruszymy na misję, poznamy tylu ważnych elfów i będziemy pod presją zbliżającej się wojny? Colin pokręcił głową. - Nigdy w życiu – odparł. – Myślałem, że nadal będę musiał wyciągać cię z okolicznych 42
rowów, ewentualnie strumieni od święta… - Bardzo śmieszne – mruknął czarnowłosy. – Przez to musiałem kupić nowego konia. W porządku, ja skończyłem. Gdzie Nadia? I… Alena? - Nadia poszła coś załatwić jeszcze i pożegnać się z ojcem – przypomniał mu starszy elf, również kończąc się przygotowywać. – A co do Aleny, to trzeba się przyzwyczaić, że sama ustala pory wyjazdu swoim przybyciem. Dlatego czekamy tutaj od zmroku. Tak powiedziała – czekajcie po zmroku. Deanuel skinął głową. - Boję się jej – wyznał po chwili. – Nie powiem tego przy Nadii, ale się jej boję. Jestem jej bardzo wdzięczny za to, że ciebie uratowała i za to, że znalazła nam sojuszników, ale jej historia… - Nie mów tego na głos – mruknął cicho jasnowłosy. – Nadia mówiła nam, żebyśmy nie wspominali o przeszłości, bo za mało ją znamy. I do tego się trzeba zastosować. Jeśli zaprzepaścimy tę szansę, sami nie damy rady. Nawet z samolubną Radą Ras. – chwilę milczał, zastanawiając się. – Jest okrutna, to pewne, ale to przemawia na naszą korzyść. - Skoro zgodziła się na pomoc, to zapewne będzie miła – stwierdził Deanuel, woląc się skupić na pozytywniejszej myśli. Colin zaśmiał się szczerze. - Na to bym nie liczył – odparł, nadal rozbawiony. – Nadia czasem ledwo toleruje twoje książęce wybryki, a tutaj może być zupełnie inaczej! Musisz bardzo uważać na to, co mówisz. Oczywiście mam nadzieję, że dla mnie będzie milsza, gdy podziękuję jej za ratunek i zaoferuję w zamian coś, co sobie wybierze. Deanuel uniósł wysoko brwi. - Niby DLACZEGO dla ciebie ma być milsza? – fuknął nieco oskarżycielsko. – No a Nadia po prostu się przyzwyczaja do mnie, ale mnie bardzo lubi. Dała mi do rąk losy tej krainy, prawda? - Przyzwyczaja się na pewno – zgodził się. – Raczej wolałaby ciebie utemperować. A co do pierwszego pytania, jak myślisz? Kobiety zwykle za mną przepadają! – dodał. – A jeśli mam być szczery, to nawet słysząc pogłoski o jej urodzie, nie spodziewałem się tego, co zobaczyłem. Jest piękna i zauważ, że patrząc na nią i nie wiedząc kim jest, powiedziałbyś, że jest odważna ale miła, prawda? Młodszy elf pokiwał głową. - Tak bym pomyślał – przyznał niepewnie. - No właśnie. A potem patrzysz jej w oczy, które zdradzają więcej niż cokolwiek innego. Są lodowate. I dlatego jest zagadką. Fascynującą zagadką… Czarnowłosy zamrugał zszokowany. - Ona ci się podoba! – powiedział, dźgając go palcem wskazującym w klatkę piersiową. – Uważaj, bo…
43
- Bo nie będzie zainteresowana? Nie jestem głupi! – odparł Colin. – Musisz się jeszcze wiele nauczyć… nigdy nie poznasz rozwiązania zagadki, jeśli jej najpierw nie rozwiążesz! Deanuel chwilę mu się przyglądał, a potem pokręcił głową. - Oczywiście, że to wiedziałem – wypalił. – Nie bierz mnie za idiotę. A skoro już jesteśmy przy zagadkach, ja mam nową do rozwiązania. Gdy byłem na dole w tej sali… - na wspomnienie kilka obrazów przeleciało mu przed oczami. Wzdrygnął się. – To nie wiedziałem co robić i nagle coś mi podpowiedziało w duchu. Ruszałem ręką, wyciągając ten miecz, ale tak naprawdę to nie byłem ja! Słyszałeś kiedyś o czymś takim? Colin odwrócił wzrok, udając, że znów coś sprawdza. - Nie, to doprawdy interesujące – odparł szybko. – Masz jakieś przypuszczenia co do tego dziwnego zdarzenia? - Tak – powiedział poważnie Deanuel. – Wydaje mi się, że może być to mój książęcy instynkt. Colin całą siłą woli powstrzymał się od powiedzenia czegokolwiek negującego i zmusił się do zachowania powagi. - Książęcy instynkt? No, no, Deanuelu! Mierzysz coraz wyżej! - Mogę ci o tym opowiedzieć – odparł podekscytowany. – A więc, na początku, gdy siedziałem… … … - Dziękuję ci – powiedziała Nadia, trzymając lejce swojej klaczy i prowadząc ją ciemną uliczką miasta. Miała na sobie już ciemnobrązową pelerynę, a jej juki były dawno spakowane. – Bałam się, że się nie uda. Obok niej swojego rumaka prowadziła Alena, odziana również w pelerynę oraz rękawiczki, które miały za zadanie ukryć Lotos. - Nie musisz mi dziękować, zrobiłam to, co do mnie należało – odparła. – Zawarłyśmy umowę. Gdy coś obiecuję, spełniam to. Nie robię tego dla ciebie, ani dla księcia czy jego brata, ani nawet dla zniewolonych elfów czy ludzi. Mam inne motywy. Każdy ma swój cel i to nas w pewnym sensie łączy, ale tylko to. Brązowowłosa słuchała jej, idąc spokojnie. Motywy. Przed jej oczami stanęły sceny sprzed kilku tysięcy lat. Małżeństwo, tragiczna śmierć męża a potem poświęcenie się walce. - Nie będę pytać o twoje motywy, ale mam nadzieję, że kiedyś je poznam – odparła po chwili. – Co sądzisz o księciu? - Gdy go zobaczyłam, pomyślałam, że mam przed sobą dziecko – odparła bez ogródek. – Nie fizycznie, a psychicznie. Był przerażony, gdy szedł na dół. Ale gdy przemówił, zdziwił mnie swoją dorosłością. Nie chcę się o nim na razie wypowiadać. Gdy skończy przyspieszone szkolenie u Aryona sprawdzę go i się nim zajmę. - Nie wierzysz w niezawodność i doświadczenie mistrza Ayrona? – zdziwiła się Nadia. Alena pokręciła głową. - Obyś ty nigdy nie musiała w nie zwątpić – rzuciła i wsiadła na konia, czekając na towarzyszkę. Gdy i Nadia siedziała na swojej klaczy ruszyły przed siebie, zmierzając w stronę bram zamku. 44
Po jakimś czasie dojechały do dwóch postaci, które w milczeniu ich oczekiwały. - Ruszamy – powiedziała Nadia do Deanuela i Colina. – Jeśli nie napotkamy żadnych przeszkód, powinniśmy dotrzeć tam za dwa dni. Będziecie mogli odwiedzić przy okazji dom – dodała po chwili. – Mieszkacie bardzo blisko Luinloth. Nasz cel to Heirr, pół dnia jazdy od waszego miasta. - To świetnie! – powiedział Colin i wsiadł sprawnie na swojego konia. – Jedziemy tą samą trasą, którą jechaliśmy tutaj? - Nie – odparła Nadia, zerkając krótko na Alenę. – Ale zatrzymamy się w tym samym mieście, w którym się zatrzymaliśmy. - Mam nadzieję, że nie w tej samej gospodzie – powiedział niepewnie Deanuel. – Mieliśmy nieprzyjemności w niej, z pewnym Nedem – dodał wyjaśniająco, wsiadając na swojego nowego konia. Alena nie odzywała się, czekając aż w końcu ruszą. Skinęła tylko głową i ściągnęła lejce rumaka, ruszając na przód. Cała trójka ruszyła za nią. Wyjechali przez wielką bramę, a strażnicy nawet nie kazali im się zatrzymywać. Chłodne powietrze uderzyło ich twarze, gdy zbliżali się do lasu, jednak w zupełnie inną stronę, niż ta, z której przybyli. Colin odchrząknął. - Którędy dokładnie jedziemy? Będziesz nas prowadzić? – zapytał uprzejmie w stronę Aleny. Ona skinęła ponownie głową. - Jedziemy przez mokradła lasu Jorn – odparła. – To najkrótsza droga, która omija wszystkie główne szlaki handlowe i nie tylko. Nie możemy jeszcze pokazywać Deanuela na widok publiczny. Zapamiętają go i sprzedadzą jak psa Barnilowi. Deanuel zerknął na swoich towarzyszy krótko, zastanawiając się, czy obawy dopadły tylko jego. - Ale krążą pogłoski, że kto pojechał do Jorn, już nigdy nie wrócił - odchrząknął. – Nie wiem czy powinniśmy tamtędy jechać. Colin w duchu jęknął, podobnie jak Nadia, a czarnowłosa spojrzała na niego, zatrzymując swojego konia na rozdrożu. - Nie wracali, bo ja byłam w Jorn – rzuciła. – A elfy, dzieci lasów i natury, miały tak słabo wykształcony instynkt orientacji, że po prostu się gubiły i ginęły. Nie neguj tego, co mówię, skoro nie znasz tych lasów. Możesz być księciem, ale ja nie wierzę już w monarchię i nie toleruję takiego zachowania. – spojrzała krótko na Colina i na Nadię. – Ustalmy jedno. Przed nami dwa, pełne dwa wspólne dni, w czasie których musimy się tolerować. Wymagam dwóch rzeczy. Szczerości i zaufania. Ja nie okłamuję was, a wy nie okłamujecie mnie. Wy ufacie mi, jeśli chcecie dotrzeć żywi do Heirr. Jasne? Deanuela zatkało, a Colin zagwizdał prawie niesłyszalnie. - Jasne! – odparł i uśmiechnął się do niej szeroko, jeszcze nieprzyzwyczajony do jej obecności. Alena jednak nie odwzajemniła uśmiechu, tylko spojrzała ponownie na Deanuela. - A jeśli takie argumenty ci nie wystarczają, to ja też z urodzenia byłam członkinią rodziny królewskiej i na cholerę mi się to w życiu przydało – rzuciła. – Nie ociągać się! Nie powinniśmy tyle stać. Drzewa mają uszy. – ruszyła gwałtownie, po chwili wjeżdżając w las i bardzo szybko przechodząc w galop. Colin zaśmiał się i ruszył za nią, wreszcie mogąc jechać odpowiednim tempem. Deanuel spojrzał na Nadię. Było mu ponownie bardzo niezręcznie za swoją nietaktowność. 45
- Była? – zapytał zdziwiony. – Przecież jest córką Feanen… -…która była koronowana, a jej ojcem jest zmarły król wysokich elfów – odparła cicho Nadia, nie patrząc na niego. W duchu czuła niepokój, gdyż Deanuel przemawiał zupełnie inaczej niż wtedy, gdy ona i Colin pomogli mu przy przysiędze. – Z urodzenia jest więc księżniczką. Pilnuj się, Deanuelu. Tutaj sprawdzają się moje słowa. To, że jesteś księciem nie daje ci prawa do robienia co ci się żywnie podoba ani mówienia co ci ślina na język przyniesie. Nie zaprzepaść tego, za co zapłacę tak wysoką cenę. Nie mówiąc nic więcej ruszyła przed siebie, a wysoki elf, bardzo już zdezorientowany, ruszył za nią, przyspieszając i nie widząc brązowowłosego mężczyzny, wynurzającego się zza drzewa, obok którego przed chwilą rozmawiali. Zielone oczy błysnęły w ciemności. Zielone oczy pełne zaciętości.
46
Rozdział 5 – The forgotten forest of Jorn
‘’To renew the beauty of all All of the kings have to fall’’
Drzewa skłaniały się ku ziemi za każdym razem, gdy przejeżdżali obok któregoś z nich bliżej. Liście, z pozoru jasnozielone, były postrzępione i poszarzałe na końcach, sprawiając upiorne wrażenie i powiewając lekko na wietrze, który stawał się chłodniejszy wraz z upływem kolejnych minut. Wjechali do lasu Jorn. Deanuel jechał między Nadią a Colinem, rozglądając się dookoła niespokojnie. Podmokłe tereny i dziwna, dusząca wręcz atmosfera zdecydowanie nie przypadły mu do gustu. Elfie dzieci, gdy już trochę podrosły, były straszone opowieściami o Jorn. Pamiętał, gdy rodzice opowiadali mu o śmiałkach, którzy odważyli się wejść do tego lasu w poszukiwaniu nieodkrytych tajemnic czy skarbów, które przyniosłyby im chwałę. Lecz potem nigdy już nie powrócili. Pokręcił głową. To tylko bajki. Nie może dać się zastraszyć i znów wyjść na nieopierzonego młodzika. Spojrzał na towarzyszy. Prowadząca ich Alena była zimna, mówiła bez wahania i wymagała od nich posłuszeństwa. Nadia wydawała się być zamknięta w sobie, spięta i pogrążona we własnych myślach. Colin natomiast co jakiś czas rzucał jakimiś żarcikami, próbując ściągnąć na siebie uwagę ich przewodniczki, jednak bezskutecznie. Deanuel wiedział jednak, że brat jest czujny, bo gdy nie żartował rozglądał się ukradkiem dookoła, czasem patrząc nawet za siebie. A kim był on sam? W chwilach zwątpienia musiał sobie po prostu przypominać, że jest księciem. Zatrzymali się przed mostem, a raczej czymś co kiedyś było mostem. Spróchniałe kawałki drewna zwisały bezwiednie po obu stronach konstrukcji, będącej łącznikiem między ich częścią lasu, a drugą. W dole płynęła leniwie rzeka. Zmętniała woda przywodziła na myśl brudne i zanieczyszczone środowisko. Nie wiedział dlaczego, ale wydawało mu się, że wiele osób umarło w jej odmętach. Otrząsnął się z myśli, zauważając, że gdy zamrugał woda stała się dziwnie czysta. Odchrząknął, woląc o tym nie wspominać. - Ktoś zburzył most… - zaczął. Alena uniosła brew, wyraźnie zirytowana. - Lubisz być zaskakiwany, książę? – zapytała, a jej niebieskie oczy spoczęły na nim. Deanuel wyprostował się, przybierając mężną postawę. - Oczywiście! – odparł, nie za bardzo wiedząc do czego zmierza. - To cię zaskoczymy. DOMYŚLILIŚMY SIĘ – rzuciła, a Deanuel zrobił się czerwony i odchrząknął ponownie. Colin całą siłą swojej woli zachował powagę. - Dobrze, powiedziane, ślicznotko – powiedział z szerokim uśmiechem. Wtedy Nadia spięła się jeszcze bardziej, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie. Jasnowłosy jednak nie przejął się tym, pewny siebie. 47
- To nie miało tak zabrzmi… - zaczął Deanuel ale urwał w połowie zdania, widząc jej wzrok. – Zamilcz – uciszyła go Alena. Odwróciła głowę, patrząc najpierw w prawo, a potem w lewo i przyciągając lejce czarnego rumaka bardziej do siebie. Znała te lasy jak własną kieszeń, jednak dla bezpieczeństwa księcia wolała sprawdzić, czy wszystko przedstawia się tak, jak ostatnim razem podczas jej wizyty. Nadia spojrzała na elfkę i zaczęła wsłuchiwać się w otoczenie z niepokojem. Deanuel natomiast miał niepewną minę, milcząc, tak jak mu nakazała. Uchwycił spojrzenie brata i wzruszył bezradnie ramionami. Colin pokręcił głową. - Coś się stało? – zaczął, zerkając na córkę Feanen. – Nigdy tutaj nie byłem, ale jak na mnie wszystko jest w porządku! - Tu są duchy, prawda? – zapytała nagle Nadia, odzywając się pierwszy raz od paru godzin. Alena chwilę nie odpowiadała, skupiając się. Jej myśli sunęły ku rozległym mokradłom lasu, wychodząc za nie i docierając do bariery, jaką był koniec Jorn. Czuła szelest liści, wodę płynącą w strumieniach, a potem… Skupisko zniewolonych dusz, które posuwało się w ich stronę. Zaśmiała się, identyfikując zjawisko niemal od razu. Znała je bardzo dobrze. Spojrzała w stronę swoich towarzyszy. - Nie tylko duchy – odparła. – W Jorn nie płynie czas. Wyjdziemy po drugiej stronie mokradeł, zastając dokładnie tą samą porę, o której weszliśmy do tego lasu. Ukrywa się tu wiele dziwnych istot, w tym między innymi duchy. Pewna grupa ludzi, którzy znali sekret Jorn, założyła tutaj wioskę by żyć beztrosko i wiecznie. Pory dnia i nocy mijają im normalnie lecz nie starzeją się. Ich własna nieśmiertelność, o której zawsze marzyli. Jest jednak jeden haczyk. Nie wiedzą jak stąd wyjść, więc zostali uwięzieni tutaj na wieki. Są bardzo agresywnie nastawieni do większości przybywających, gdyż szukają sposobu na wyjście. Często torturują przybyszy, w efekcie ich zabijając. Deanuel stanął jak wryty, gdy usłyszał jej słowa. - Więc jeśli my się nie wydostaniemy, to zostaniemy tutaj na wieki?! – wypalił i prawie natychmiast dostał z łokcia w żebra od Colina. Zimne oczy Aleny ponownie przeszyły go spojrzeniem. - Wiem, jak się stąd wydostać, młodziku – wycedziła. – Gdy wyjeżdżaliśmy w podróż, rzekłam ci kilka słów i jeśli się do nich nie zastosujesz, przysięgam ci, będziesz cierpiał. Zrozumiano? Książę przełknął ślinę, czując jak ogarnia go nagłe zimno. - Tak! – odparł. – Wybacz, Aleno! - To wspaniale – rzuciła zimno, sadowiąc się wygodniej na siodle czarnego rumaka. – Bo jeśli na nasz trop wpadnie Łamacz Dusz, który tu zmierza, natychmiast doniesie Barnilowi o twoim istnieniu. Za mną! – jej koń ruszył gwałtownie, nie zostawiając im wielu sekund na zastanowienie się nad jej słowami. - Łamacz Dusz?! – zapytał zszokowany Deanuel, gdy ich konie również ruszyły. – To tylko jakaś głupia legenda! Nie dam się wystraszyć! Colin przyspieszył nieco, widząc, że prowadząca Alena przyspiesza i skręca w lewo, wjeżdżając w gęstwinę lasu, a tuż za nią jedzie Nadia. - Ja widziałem Łamacza Dusz! – krzyknął do brata. – Raz, na wojnie. Nie polecam tego widoku nikomu, a już szczególnie nie pięknym paniom! Naprawdę, Aleno! 48
- Zrobię mu krzywdę, jeśli się nie zamknie – powiedziała zirytowana Alena do Nadii. – W prawo i nie wleczcie się tak! – dodała miażdżąco do dwójki elfów, którzy jechali kilka metrów za nimi. Colin zaśmiał się cicho, gdy skręcali. - Czemu masz taką niepewną minę, Deanuelu? Tak się rozmawia z kobietami! – powiedział dosyć cicho. Deanuel odchrząknął, pochylając się nad swoim koniem. - Ona nie wydaje się być zadowolona… - odparł książę. – Widzisz, nie jesteś księciem więc nie masz takiej opinii jak ja – dodał, ze śmiechem, prostując się dumnie. Zaśmiał się jeszcze bardziej, widząc uniesione brwi Colina. – No co?! Mówię prawdę! Do mnie będą się kolejki kobiet ustawiać… - Tak, Deanuelu. Po koronę. … … Gdy zapadł zmrok zatrzymali konie, by je napoić i zjeść kolację. Rozpalili małe ognisko, by nieco się ogrzać. Temperatura w niczym nie przypominała tej z zeszłej nocy. W Jorn było dużo zimniej. Nie odczuwali tego tak bardzo w dzień, jednak teraz zimno dało im się we znaki. - Prześpimy się trochę? – zapytał Deanuel, ziewając szeroko i zakrywając usta ręką. – Bo padam z wyczerpania i jak pomyślę o dalsze jeździe to robi mi się niedobrze… - Alena powiedziała, że mamy około godziny na odpoczynek, ona stanie na warcie – odparła Nadia. – A potem ruszamy dalej, by jak najszybciej wyjechać z Jorn. Colin spojrzał w stronę siedzącej kilkanaście metrów od nich Aleny, a potem odwrócił wzrok w stronę brata i Nadii. - A co z Łamaczem Dusz? – zapytał cichszym tonem. – Nie może dowiedzieć się o tym, kim jest Deanuel… - Chyba nie zobaczy mnie i nie stwierdzi, że jestem księciem! – odparł Deanuel z wyrzutem w głosie. – Chociaż… książęcość widać zapewne z daleka… Colin zaczął się śmiać. - Masz na myśli tą sytuację, gdy masz brudne włosy, braciszku? Czarnowłosy fuknął wrogo w jego stronę. - Colin żartuje – powiedział szybko do elfki, która unosiła brwi. – Naprawdę, ja nie miewam brudnych włosów. Dbam o siebie. - Nie wątpię, książę – odparła Nadia, nieco skonsternowanym tonem. – Powinniśmy się przespać – dodała po chwili, sama czując zmęczenie i wyciągając koce z juków. Podała jeden Deanuelowi, a drugi Colinowi. – Mamy tylko godzinę. Colin jednak odłożył koc, wstając i przeciągając się. - Ja pójdę porozmawiać z naszą przewodniczką – powiedział. – Nie chce mi się spać specjalnie mocno! – dodał i ruszył w stronę siedzącej niedaleko Aleny. Deanuel rzucił Nadii szybkie spojrzenie. - Alena będzie zachwycona – stwierdził i zaśmiał się cicho, rozkładając swój koc. – Jestem tak zmęczony… - Nie przywykłeś do takich dystansów – stwierdziła spokojnie Nadia. – Ja podróżowałam 49
wiele, Colin kiedyś też, o Alenie nie wspominam… Przyzwyczaisz się z czasem. Czarnowłosy skinął głową i usiadł obok niej, przykrywając się swoim kocem. Elfka spięła się lekko, ale nie skomentowała tego ani słowem, milcząc. Deanuel oparł się o drzewo, przymykając oczy. - Mówiłaś o duchach – powiedział nagle. – Jakie duchy tutaj są? - Nie mam pojęcia, Deanuelu – odparła Nadia. – Prawdopodobnie te, które mają coś jeszcze do załatwienia na tym świecie. Bardziej martwiłabym się Łamaczem Dusz. Elf mruknął coś. - Nadal nie mogę uwierzyć, że on naprawdę istnieje i że mój własny brat nie powiedział mi o tym, że go widział – powiedział, kręcąc głową. – Zgodnie z legendą Łamacz Dusz, na zlecenie kogoś, kradł wskazanej osobie duszę. Nie można było tego cofnąć, a zleceniodawca pozwalał mu zatrzymać ciało, którym się potem żywił. Co się dzieje, gdy zabierają komuś duszę? Elfka zamyśliła się przez chwilę. - To tak jakbyś był martwy, a nawet gorzej – odparła. – Bo w rzeczywistości żyjesz, ale nie masz uczuć, nie czujesz niczego, nie masz wolnej woli ani własnych chęci. A co za tym idzie, tracisz sprawność ruchową, a po kilku dniach umierasz z pragnienia i głodu. Bez duszy nie masz również życia pozagrobowego. Jesteś w jego niewoli, skazany na jego łaskę. - Sądzisz, że Barnil mógł wysłać go po mnie? – szepnął czarnowłosy. Ona w odpowiedzi pokręciła głową. - Barnil nie wie o twoim istnieniu. Alena powiedziała, że Łamacz nie szuka księcia. To nie oznacza jednak, że nie może ciebie znaleźć. Deanuel skinął głową, przykrywając się szczelniej kocem. Chwilę na nią patrzył, a potem odwrócił wzrok, kierując go w drugą stronę. - Mam nadzieję, że nas nie zna… - zaczął cichym głosem, ale nagle urwał. – Widziałaś to? Taki błysk! – szepnął, wychylając się nieco zza drzewa. Nadia zerknęła w tamtą stronę. - Nie i ty też nie powinieneś zwracać na to uwagi – odparła, kręcąc głową. Książę jednak był zbyt uparty. - Tam leży jakaś piękna błyskotka – stwierdził. – Pójdę po nią – dodał, wstając. Pomyślał sobie, że mógłby to dać Nadii, cokolwiek to było. – Zaraz wrócę! Nadia niepewnie podniosła się z ziemi również. - Zostań w obozie! – szepnęła z naciskiem ale było już za późno, gdyż Deanuel kroczył w stronę świecidełka. Pokręciła z irytacją głową, ruszając za nim. … … Alena siedziała pod drzewem, oparta o nie i patrzyła przed siebie, nie ruszając się prawie w ogóle. Wtedy dźwięk kroków tuż za nią podniósł jej czujność. - Przyszedłem ci potowarzyszyć, ślicznotko – powiedział wesoło Colin, siadając niedaleko niej. Spojrzała na niego z irytacją. - Czego chcesz? – zapytała obojętnie. Elf zaśmiał się cicho. 50
- Nie chcę żebyś siedziała tutaj sama, pomyślałem, że przyda ci się mężczyzna u boku… mrugnął do niej, nadal się uśmiechając. Alena uniosła brew wysoko. - To lepiej nie myśl, bo na dobre ci to nie wyjdzie – rzuciła i znów spojrzała przed siebie, tracąc nim zainteresowanie. - Oj, nie złość się, Aleno… I tak wiem, że masz do mnie słabość – szepnął i znów do niej mrugnął, jednak widząc jej zirytowanie odchrząknął. – Czemu siedzisz tutaj sama? Nie boisz się nadejścia Łamacza Dusz? - Strach jest tym, co sam sobie wykreujesz we własnym umyśle – odparła elfka. – Możesz decydować o tym, czego się boisz, jak już nabierzesz wprawy. I nie, nie boję się. Łamacz Dusz szuka mnie a nie księcia więc nasza misja nie jest tak zagrożona. - Ciebie? – zapytał zdziwiony. – Przecież wszyscy myślą, że nie żyjesz! Skinęła głową twierdząco, jakby trafił w sedno sprawy. - No właśnie. Barnil wie, że pogłoski o moim powrocie roznosiły się z Turvion lub z lasu Jorn. Zapewne wysłał go, by potwierdził albo zaprzeczył tym plotkom. Cień nie jest głupi, dlatego twojego brata czeka ciężkie zadanie. - Rozumiem – odparł po chwili. – Nie chcesz się przespać? – dodał. – Mogę wziąć wartę. Wiem jak wygląda Łamacz, w razie czego cię ostrzegę. Alena pokręciła głową, nie odwracając ku niemu wzroku. - Nie mogę. – wzruszyła ramionami. – W Jorn nie jest bezpiecznie. W ciągu setek lat, gdy tutaj przebywałam, zbierały się tutaj tysiące duchów, krążących i sprowadzających na manowce przypadkowych wędrowców. Większość z nich to moje ofiary, poległe na wojnie lub też poza nią. - Chcą cię skrzywdzić? – zapytał zdziwiony, rozglądając się mimowolnie. Alena zaśmiała się szczerze, jednak jej oczy pozostały zimne. - Nie – odparła. – Czekają na mnie. Czekają aż umrę, by zabrać mnie ze sobą i sprawić, bym odpokutowała swoje grzechy. I z każdym dniem jest ich coraz więcej. Colin nie odpowiedział, patrząc na nią. Zaimponowało mu to, z jakim spokojem mówiła o tak poważnych sprawach jak życie i śmierć. - Nie podziękowałem ci – powiedział nagle, chcąc zrobić to o wiele wcześniej. – Wtedy, kilka dni temu, uratowałaś mi życie, chociaż wcale nie musiałaś. Nigdy ci tego nie zapomnę. - Zrobiłam tylko to, co do mnie należało – odparła. – Nadii powinieneś dziękować. To ona poprosiła mnie o pomoc i również ona za to zapłaci. Skinął głową. - A jednak bez ciebie by jej się nie udało – rzekł. – Dziękuję ci. Elfka skinęła głową. - Idź już spać – powiedziała. - Czyżbyś chciała… - Powiedziałam, idź – rzuciła, a ton jej głosu był nieugięty. Colin zaśmiał się, wstając. - Widzę, że obawiasz się działania mojego uroku osobistego! – powiedział. – Dobranoc, Aleno! – dodał, wycofując się do obozu. Czarnowłosa nie ruszyła się, nadal wpatrując się w okolicę. Jednak jej spokój nie trwał długo. - Nie ma ich. – Colin znów pojawił się w zasięgu jej wzroku. – Nadii i Deanuela. Zniknęli! - Co?! – syknęła, podnosząc się z ziemi i oglądając za siebie. Obozowisko było puste, ogień 51
tlił się spokojnie, a konie czekały nieopodal. Zaklęła, nie wierząc własnym oczom. - Trzeba ich znaleźć – rzuciła. – Jeśli odejdą za daleko, możesz już nigdy nie zobaczyć brata. Zaczęli zbierać wszystko i zgasili ogień. Każde z nich wsiadło na swojego wierzchowca, biorąc lejce koni Deanuela i Nadii i ruszając. - Gdzie mogą być? – zapytał Colin, rozglądając się. – Nie mogli odejść daleko bez koni! - Nadia jest rozsądna, pewnie chciała go zatrzymać – rzuciła Alena, zachowując czujność. – Póki jesteś ze mną, nic w tym lesie ciebie nie zaatakuje, łącznie z tubylcami. Jeśli jednak podróżujesz sam… - Nie kończ – poprosił. – Znajdziemy ich! - Ciekawe za ile – odparła zimno, przyspieszając. – Chodź! … … - Nie mamy nic oprócz tego – jęknął czarnowłosy elf, wskazując na pierścionek, który trzymał w dłoni. – Byliśmy kilkanaście metrów od obozu! Jak to możliwe, że się zgubiliśmy? Nadia była na granicy wytrzymałości, niezwykle wściekła. - Następnym razem będziesz słuchał się starszych, książę! – rzuciła, rozglądając się. Wszystko wyglądało tak samo a noc dodatkowo utrudniała widoczność. – Jeśli jeszcze raz wpadnie ci do głowy głupi pomysł, to przemyśl go trzykrotnie! Elf poczuł jak pieką go policzki ze wstydu. Pierścionek był piękny, to fakt, ale zgubili się na dobre. - Alena i Colin pewnie już nas szukają – powiedział z chrząknięciem. - I są wściekli! – odparła rozjuszona Nadia, trzymając dłoń na rękojeści swojego miecza. Wyszli na jakąś drogę. Pochyliła się nad ziemią, by dokładnie ją sprawdzić. - Nie jechaliśmy tędy – stwierdziła. – Nie widzę żadnych śladów. Jesteśmy na nieznanej drodze. - Przynajmniej nie zgubiliśmy się wśród tych mokradeł! – powiedział książę. – Jest sucho. - Żebyś się nie przeliczył. – Nadia pokręciła głową ze zrezygnowaniem i ruszyła do przodu. – Chodź, musimy jakoś ich odnaleźć. Deanuel skinął głową i ruszył za nią, również zachowując ostrożność. Nie chciał popełnić kolejnej gafy. Kilka kilometrów dalej jęknął, gdyż w dalszym ciągu nic się nie działo. - Przepraszam – powiedział w końcu. – Każdemu zdarzają się pomyłki! A ja jestem księciem… - dodał szybko po chwili. - I mylić się nie powinieneś – dokończyła za niego brązowowłosa elfka. – Co się stało to się nie odstanie, nie roztrząsajmy tego, Deanuelu. Elf odchrząknął, idąc dalej obok niej. Od marszu już nie było mu tak zimno. Poczuł, że lepszej okazji do rozmowy już chyba nie będzie. - Chciałem się ciebie o coś zapytać – powiedział do elfki. Nadia zmarszczyła brwi. - Słucham? O co? - Jak zniosłaś śmierć męża? – zapytał. – Jaki on był? Pytam, gdyż muszę się pogodzić z tym, że moi biologiczni rodzice nie żyją, chociaż nawet nie miałem okazji ich poznać… Brązowowłosa spięła się. 52
- Nie wiem czy powinniśmy o tym rozmawiać – powiedziała ciszej. – To dla mnie ciężki temat… Deanuel spojrzał na nią, widząc jak sprawdzają się słowa Colina. Nadia nie była w stanie pogodzić się ze śmiercią ukochanego. - Tak bardzo go kochałaś? – zapytał, zanim zdołał się powstrzymać. Elfka spojrzała na niego jak oparzona. - Kochałam? – zapytała, kompletnie zbita z tropu. – Oczywiście, że nie. Czarnowłosy, zszokowany, wytrzeszczył na nią oczy. - Więc dlaczego tak ciężko ci o tym mówić? – wypalił. - Jeśli już musisz wiedzieć… - zaczęła, nieco zdenerwowana. – Moim mężem był Devon, zastępca mojego ojca w armii leśnych elfów. Był ode mnie dużo starszy i podziwiany przez lud oraz swoich podwładnych. Zaręczono nas by połączyć dwa potężne rody i wszyscy myśleli, że byliśmy szczęśliwi, co było niczym więcej niż zwykłą obłudą. Nikt nie wiedział, jaki Devon był naprawdę. Wielokrotnie używał w stosunku do mnie siły – szepnęła. – Chciał, żebym była mu całkowicie oddana, spełniała każdą jego zachciankę i rozkaz. Zabronił mi walczyć, gdy nadeszła wojna, krzycząc, że moje miejsce jest wśród naczyń kuchennych i że do niczego innego kobieta się nie nadaje. Poniżał mnie przy każdej możliwej okazji. W naszą noc poślubną… - głos jej się załamał i spuściła głowę tak, by jej włosy zasłoniły profil jej twarzy. – Po jakimś czasie zaczął mi nawet grozić, że zabije mojego ojca, jeśli komuś powiem o tym, jak mnie traktował. Deanuela zatkało jeszcze bardziej. Ze wszystkich możliwych odpowiedzi, tej nie spodziewał się w ogóle. Poczuł złość, będąc w szoku, że można traktować tak własną żonę. - Sukinsyn – rzucił cicho. – Co się z nim stało? Elfka milczała chwilę, myśląc, ile może mu powiedzieć. Nie mogła zdradzić wszystkiego. - Zginął na wojnie, od miecza – odparła sucho, wcześniej się opanowując. – Alena go zabiła. Deanuel zamrugał. - Alena? – zapytał cicho. – Ale… Skoro zginął około dwóch tysięcy lat temu to jakim cudem ona brała udział w tamtej bitwie? - Po prostu brała – ucięła Nadia, spięta jeszcze bardziej. – Skąd mam to wiedzieć? Nie siedzę w jej umyśle. Wiem jedynie, że zginął z jej ręki, a ja poczułam niewysłowioną ulgę. Od tamtego czasu nie byłam z nikim, bo mężczyźni kojarzą mi się z krzywdą i bólem. Nie wiem czemu właściwie ci to wszystko powiedziałam. Może musiałam to w końcu z siebie wyrzucić… Elf chwilę nie odpowiadał, zwalniając nieco kroku, gdyż zbliżali się do rozdroża. - Dziękuję, że mi zaufałaś, mówiąc mi to – powiedział po chwili. – Nie myśl już o mężu. To co było, nie wróci. Nadia pokręciła głową. - Łatwo ci jest mówić. Nie doświadczyłeś takiego traktowania i obyś nigdy nie doświadczył. Chodźmy szybciej, bo… - urwała, gdy wyszli na rozdroże. Ich droga skręcała lekko w prawo i dopiero teraz ujrzeli stojącą po obu stronach ścieżki wodę. Dotarli z powrotem na mokradła. Inna droga, przecinająca ich trasę była suchsza, jednak zawracała do punktu, z którego przyszli, widzieli dwa zakręty z dosyć dalekiej odległości. I wtedy… - Nadia – szepnął Deanuel, łapiąc ją nagle za ramię i prawie wbijając paznokcie w jej ciało. – Coś tu idzie! Słyszysz? 53
Elfka wsłuchała się w otoczenie i usłyszała dziwne szuranie, powolne i monotonne. - Na przód – rzuciła cicho, jednak nie zdążyli zrobić ani jednego kroku, gdy dziwna siła wyrzuciła ich kilkanaście metrów do przodu, gdzie boleśnie upadli na kamienistą ziemię. Oboje przeczołgali się na plecy, odwracając się do tyłu. Wysoka, potężna postać stała tam, gdzie oni przed chwilą się zatrzymali. Łachmany, w które była ubrana, zwisały bezwiednie, powiewając lekko na wietrze, który zerwał się podejrzanie niedawno. Kreatura wydawała się być niematerialna, przynajmniej nie w większym stopniu. Za nią prześwitywał ogromny wóz, do którego nie był przypięty żaden koń. Nadia zbladła nagle, cofając się lekko, jednak nadal leżeli na ziemi. - Łamacz Dusz – szepnęła. – Szybko! – dodała, wstając i podając mu rękę. Deanuel, przerażony, podniósł się z ziemi i razem rzucili się na przód. - Do wody! – krzyknęła, ciągnąc go praktycznie za sobą. – Już! Wskoczyli do wody, zapadając się w nią po uda. Zaczęli szybko iść przed siebie. - Czemu do wody?! Tutaj biegniemy wolniej! – Deanuel odwrócił się za siebie. – A on się szybko przemieszcza! - Przypuszczam, że nie lubi wody! – odparła Nadia. – Ale… - też się obejrzała i znów przyspieszyła. – Woda go nie zatrzyma! Deanuelu, SZYBCIEJ! – krzyknęła, gdy zapadli się w wodzie po pas. - To dno się zapada! Nie mog… - urwał, bo centralnie na linii ich ucieczki upadł wóz kreatury, rzucony z dużej odległości. Musiał być ciężki, gdyż ochlapał ich całkowicie, ograniczając im widoczność. Książę przetarł oczy i odwrócił się szybko za siebie. - On tu idzie! W lewo! – krzyknął, rzucając się tam. Nadia ruszyła za nim i po chwili dopadli do suchej ścieżki, na którą się wspięli. Byli już na mokradłach, gdyż po drugiej stronie również lśniła woda. Elfka odwróciła się, unosząc ręce. Wielka fala wody, uniesiona z bagniska, którym przed chwilą biegli, uderzyła w Łamacza, który ryknął wściekle, chowając się za swoim wozem. - On nie lubi wody! – potwierdził Deanuel, obserwując. – Ale biegnijmy! – dodał i rzucili się przed siebie. - Złap mnie za rękę! – Nadia chwyciła jego dłoń. – Żebyśmy się nie rozdzielili! – dotarli do kolejnego rozdroża. – Tędy! – dodała i wybrali jedną z dróg. - Ja bym wybrał inną! – odparł Deanuel, biegnąc obok niej. – Moja książęca intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiod… - jednak nie dane było mu skończyć, gdyż wielka, niematerialna ręka chwyciła go za kark i rzuciła nim w stronę stojącego nieopodal wozu. Łamacz Dusz okazał się nadludzko silny, gdyż moc ciosu była ogromna. Książę uderzył plecami o wóz, padając na ziemię. - Nie! – krzyknęła przerażona Nadia. – Deanuel! – jednak między nią a księciem stanął wysoki upiór. Wciągnął świszcząco powietrze. - Jego dusza będzie dla mnie cenna, śmiertelniczko – wysyczał ochryple. - Nie bardziej niż twoja dla mnie! – rozległo się warknięcie Aleny, która wraz z Colinem i dwoma dodatkowymi końmi nadjechała z drugiej strony. Rzuciła Nadii lejce jej klaczy i jednym machnięciem ręki cisnęła Łamaczem Dusz do wody, w której się zanurzał. – Szybko! Żeby się go pozbyć, musimy najpierw zabrać księcia! Colin podjechał do Deanuela, który majaczył. - Żyjesz?! – zsiadł z konia i pomógł bratu wstać. 54
- Moja głowa – jęknął czarnowłosy. – Żyję! Gdzie jest… ten… - Nieważne, wsiadaj na konia! – wsadził go na jego rumaka, sam spoglądając na wóz. – Tutaj ktoś jeszcze jest! – dodał głośno. Alena zmarszczyła brwi i wraz z Nadią podjechała bliżej. Wóz był cały pokryty pajęczynami, które lśniły dziwnym blaskiem. Wśród nich leżał brązowowłosy mężczyzna, poraniony na twarzy, najprawdopodobniej po walce, jaką stoczył z Łamaczem. Jego długie włosy były splątane, a ręce związane liną, która była najbardziej materialna z całej konstrukcji. Alena zaklęła głośno, widząc go. - Nie wierzę – wycedziła. – Musimy go zabrać. - Kto to jest?! – zapytał zdziwiony Colin. - Nieważne, pomóż mi! – ucięła ostro i wraz z elfem ściągnęła nieznajomego z wozu. – Weźmiesz go ze sobą? – spojrzała na Colina. Ten uśmiechnął się szelmowsko. - Skoro tak pięknie mnie prosisz, to jak mógłbym odmówić? – zapytał, wsadzając nieprzytomnego mężczyznę na swojego konia i sam wsiadając tak, by go trzymać. - Świetnie – rzuciła Alena, wsiadając na swojego konia i spojrzała na Nadię. – Jedźcie prosto, cały czas. - Ale ty…? – zapytał niepewnie książę, widząc jak Łamacz Dusz wynurza się z mokradeł, wychodząc na drogę. Alena warknęła, odwracając konia w drugą stronę. - Nie ma żadnych ale! – uniosła ręce i… Mokradła zaczęły płonąć. Wielki, pożerający wszystko ogień zaczął trawić rosnące tam trawy, wchodząc na drogę. Nadia krzyknęła, zszokowana. - Cofnąć się! – wydarła się do Colina i Deanuela, którzy momentalnie odjechali kilkanaście metrów w tył. - Co to jest? – szepnął Deanuel, nie wierząc własnym oczom. W jego wyobrażeniu nie mieściło się panowanie nad ogniem i rozpalanie go na wodzie. - Magia – szepnęła Nadia, patrząc na to, co się działo. Alena posłała ogień w stronę Łamacza Dusz, który cofnął się gwałtownie, rycząc żałośnie. Jego wóz był już cały zajęty ogniem, który trawił go w zastraszająco szybkim tempie. - Odejdź bo spalę cię i wszystkie twoje dusze! – wydarła się elfka, ponownie unosząc ręce, na których wciąż miała rękawiczki. Ogień podniósł się metrami po mokradłach, odcinając mu drogę ucieczki. Pasmo drogi między Aleną a potworem również zajęło się ogniem. – Spalę to WSZYSTKO! CAŁE JORN! Kolejny ryk dobiegł do ich uszu, kiedy Łamacz Dusz starał się uciec przed ogniem, najsłabszym punktem, jaki posiadał. Gdy biegł, kolejne drzewa i trawy stawały w płomieniach. Jorn płonęło. Alena chwyciła lejce swojego rumaka i odwróciła się. - Na co czekacie?! – warknęła, ruszając i po kilku sekundach przechodząc w galop. Ruszyli za nią, zostawiając płonące równiny i ryki za sobą. Jechali szybko, nie oglądając się za siebie. Wkrótce mgła i zimno zaczęło znikać, aż… - Wyjechaliśmy z Jorn – ogłosiła Alena, gdy przejechali przez niewielki strumień. Zamiast świtu, który zostawiali za sobą w lesie, gdzie nie płynął czas, zastali słoneczne południe, w czasie którego dzień wcześniej wjechali do Jorn. 55
Wszyscy byli wyczerpani, po niezliczonych godzinach galopu i gonitwy, jaką przetrwali. - Ale udało się – powiedział nagle Colin, gdy jechali znów. – I jest ciepło, słońce świeci… - I jestem głodny – jęknął książę. – Co z nim? – wskazał na długowłosego mężczyznę, którego Colin wiózł na swoim koniu. - Obok wioski, w której nocowaliście uprzednio, znajduje się duże miasto handlowe – rzekła Alena, a przed nimi wyłoniły się wysokie mury i wielka brama, która była otwarta. – Najpierw pojedziemy tam, odwiedzić mojego starego znajomego. To będzie szybka wizyta. Nadia zerknęła na nią, wypuszczając powietrze z płuc. - Czy to bezpieczne? – zapytała ciszej, podjeżdżając do niej. Ukradkiem patrzyła na nieprzytomnego nieznajomego. - W tych czasach nic nie jest bezpieczne – rzuciła Alena i przyspieszyła, prowadząc ich w stronę bramy miasta.
56
Rozdział 6 - Let the kings pay off for this
Gdy założyli kaptury na głowy, ich konie były już prawie przy murze. Przejechali przez bramę miasta niepostrzeżenie, wjeżdżając na wielki plac, po którym krążyły dziesiątki wysokich elfów. Nikt nie zwracał na nich uwagi, wszyscy zajęci byli swoimi sprawami i handlem, który kwitł w tej dzielnicy w najlepsze. Zwolnili, jadąc powoli by wyglądać bardziej naturalnie. Alena prowadziła, za nią jechał Colin z nieznajomym w siodle, a potem Deanuel i Nadia. Przejechali przez zaludniony plac, wjeżdżając w jedną z uliczek. - Pojedziemy na skróty – rzuciła Alena, oglądając się do tyłu i zerkając na nieznajomego mężczyznę a potem na jasnowłosego elfa. – Nie mówił nic? - Kompletnie nic – przyznał Colin. – Żyje, bo oddycha, ale to wszystko... Jesteś pewna, że powinniśmy go brać? - Nie mamy innego wyjścia – ucięła elfka i wyjechali z wąskiej i małej uliczki. - Nie wiedziałem, że tutaj jest taki ogromny dworek – powiedział Deanuel szczerze zdziwiony tym, co zobaczyli przed sobą. Duży, solidny pałacyk widniał przed nimi, wokół niego płynęła fosa a w dole rozrastały się wspaniałe ogrody z setkami wielobarwnych kwiatów. - To własność lorda Zortha, mam rację? – zapytała nagle Nadia. – Podczas jednej z bitew dawno temu stacjonowaliśmy tutaj z ojcem i naszym oddziałem… Bardzo dobrze go wspominam. Alena zaśmiała się, przyspieszając. - Masz rację – przyznała jej. – Lecz Zorth potrafi być niezłym ziółkiem, jeśli tylko się postara. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli się o tym przekonywać akurat dziś. Pospieszmy się – dodała, znów przyspieszając. Przejechali przez wiszący most, zatrzymując się przy dziedzińcu i zsiadając z koni. Colin ściągnął nieznajomego z siodła, przerzucając go sobie przez ramię i prostując się. Deanuel odchrząknął. - Pomóc ci? – zapytał głosem, który miał zabrzmieć szalenie męsko. Jasnowłosy uniósł brwi i zaśmiał się. - Nie żartuj sobie ze mnie, Deanuelu! – odparł. – Możemy ruszać – dodał, zerkając na Alenę dumnie. Elfka skinęła głową i odwróciła się, idąc pierwsza. Na samym końcu szedł Colin, a przed nim Nadia z Deanuelem, który wyglądał na niepewnego. Książę spojrzał na brązowowłosą. - Czy możemy ufać temu, do kogo właśnie zmierzamy? – zapytał jej cicho, odwracając wzrok i chłonąc nim pomieszczenie, do którego weszli. Sala wejściowa, wysoka i bogato zdobiona ciągnęła się przez kilkanaście metrów. W ścianach widniały wysokie okna z witrażami, między którymi umieszczone były uchwyty z pochodniami, aktualnie zgaszonymi, gdyż było jeszcze dość jasno i pomieszczenie oświetlało światło dzienne. Nadia nie odpowiadała chwilę, również rozglądając się ukradkiem. - Możemy ufać Alenie – odparła, także cicho. – Skoro nas tutaj przyprowadziła, to nie będziemy tego kwestionować. Wtedy wielkie drzwi, znajdujące się przed nimi, stanęły otworem. Czarnowłosa elfka nie zatrzymywała się, wchodząc do środka i nie zwracając uwagi na stojących przy wejściu 57
strażników, którzy dali się zaskoczyć i zamarli bez ruchu. Reszta towarzyszy weszła za nią. Znaleźli się w sali audiencyjnej. Obok wysokiego krzesła, przypominającego miniaturowy tron stał niewysoki elf. Włosy mysiego koloru związał z tyłu głowy, a opadające na plecy kosmyki zlewały się z kolorem tuniki, którą przywdział. Słysząc kroki, odwrócił się zdziwiony by spojrzeć na przybyszów, a kawałek materiału, którym czyścił poręcz krzesła upadł na ziemię gdy jego oczy gwałtownie się rozszerzyły na ich widok. - P-pani Aleno – szepnął i ukłonił się nisko. – Jakiż to zaszczyt dla nas, że mamy okazję gościć ciebie i twoich przyjaciół w naszych skr… - Chcę mówić z twoim panem, Lidannie – rzuciła Alena, przerywając mu. – I przekaż mu, by się pospieszył, bo nie będę długo czekać. Elf ukłonił się ponownie i wybiegł z pomieszczenia, nie zwlekając ani chwili dłużej i zamykając za sobą drzwi. Colin zagwizdał cicho. - Masz tu autorytet! – szepnął do niej. Niebieskie oczy elfki spojrzały na niego. - Połóż go na tym stole. – wskazała drewnianą ławę, na której po chwili spoczął nieznajomy, a Alena odwróciła spojrzenie w stronę Nadii i Deanuela. – Nie zabawimy tutaj długo, bo wszędzie czają się szpiedzy, w szczególności na dworach - dodała. – Nie wiem na ile mogę aktualnie ufać Zorth’owi więc Deanuel pozostanie anonimowy. Nadia skinęła głową. - Oczywiście, tak też myślałam – przyznała jej. Chciała coś jeszcze dodać, ale nie zrobiła tego, gdyż drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich wysoki elf, odziany w bogato zdobione szaty. Jego dłuższe, bardzo ciemne włosy były rozwiane od biegu, gdyż tak pokonał drogę ze swoich komnat do sali audiencyjnej. Jego jasne oczy wyrażały zdziwienie. - A więc Lidann mówił prawdę – szepnął, wchodząc do środka. – Ty żyjesz. I wróciłaś! Czarnowłosa elfka uniosła brew. - A wątpiłeś kiedykolwiek w to, że przeżyję lub wrócę? – zapytała dosyć zimno, nie ruszając się z miejsca. – Jeśli tak, twoja wiara we mnie była nikła. - Ależ nie! Nigdy nie wątpiłem! – odparł, a w tonie jego głosu można było doszukać się strachu. – Po prostu w tych czasach nic nie jest pewne i… - Winni się tłumaczą – zauważyła Alena. – Jednak mi nie zależy na wierze, za to wymagam lojalności. Nie bez powodu przyjechałam tutaj akurat teraz. Deanuel spojrzał na Colina znacząco. Zaczyna się. Może usłyszą więcej informacji. Nadia za to nie rozglądała się, maksymalnie skupiona i nieco blada. - Czyżbyś jednak postanowiła się zgodzić? – zapytał Zorth, patrząc na rozmówczynię wyczekująco. – Na moją propozycję sprzed tylu lat? Alena ponownie uniosła brew, a jej śmiech poniósł się echem po pomieszczeniu. - Słucham? Nie, nie wyjdę za ciebie, kiedyś powiedziałam to już wystarczająco jasno – rzuciła, rozwiewając w kilku słowach jego nadzieje. – Każdego tysiąclecia jestem wierna innemu celowi. W obecnym poślubiłam wojnę. Nadchodzą bardzo złe czasy, lordzie. Zdziwienie i zawód nie znikały z twarzy elfa, który odwrócił wzrok od Aleny przyglądał się kolejno jej towarzyszom, coraz mniej z tego wszystkiego rozumiejąc. Poczuł się zagrożony. - Wojna? – zapytał, a w jego głosie można było wyczuć wyraźną niepewność. – Aleno, o czym ty mówisz? 58
- Za niedługo usłyszysz o wszystkim, zapewniam cię! – zaśmiała się, jednak ani na chwilę nie spuszczała z niego wzroku. – I jeśli nadal jesteś moim sojusznikiem, zaczniesz szykować wojska już teraz. Albowiem tak, czeka nas wojna. To jest Deanuel – dodała, przedstawiając księcia, który chłonął ich rozmowę w każdej sekundzie jej trwania. – A to jego starszy brat, Colin. Nadię już znasz, prawda? Zorth skinął głową, witając ich i przywołując na usta przyjazny uśmiech. Na widok brązowowłosej elfki uśmiechnął się jeszcze bardziej. - Oczywiście, pamiętam panienkę – przyznał, kłaniając się jej lekko. – Miło mi poznać towarzyszy Aleny – dodał do Deanuela i Colina. Ten drugi patrzył na niego dosyć wrogo odkąd dowiedział się, że ten starał się kiedyś o rękę elfki. - Nam również jest miło – rzucił do niego dosyć szorstko. – Niestety nie zostaniemy tutaj długo z powodu zobowiązań, prawda, Aleno…? - Co racja, to racja – rzuciła Alena. – Nie mamy czasu. To, czego chcę od ciebie leży na stole – dodała do Zorth’a, wskazując na ławę. Elf spojrzał tam i zamrugał. - Czy to jest trup? – zapytał bez ogródek, wiedząc, że może się spodziewać już niemal wszystkiego. - Kiedy go wieźliśmy był całkiem pół-żywy – mruknął Deanuel cicho a Nadia spojrzała na niego ostrzegawczo, by zamilkł. - Oczywiście, że żyje – odpowiedziała czarnowłosa. – Nie możemy go zabrać dalej, więc chcę by został w twojej posiadłości. Zorth zbliżył się do nieprzytomnego nieznajomego, przyglądając mu się przez chwilę. - Nie rozpoznaję go – rzekł. – Kto to jest? - Nieślubny bękart Barnila – oznajmiła Alena, a w sali zapadła nagła cisza. … … Arthur Pennath wszedł do jednego z mniejszych pomieszczeń w świątyni. Zatrzasnął za sobą drzwi, zwracając na siebie wzrok elfów i ludzi zebranych przy jednym ze stołów. Ława była zaścielona papierami, a świeczka, mająca za zadanie polepszyć widoczność była już prawie wypalona. - Jak przedstawia się sytuacja? – zapytał Przewodniczący innych członków Rady, gdyż było to tajne zebranie. Podszedł do stołu, rzucając okiem na kartki papieru. Jeden z elfów odchrząknął, postanawiając zabrać głos w tej sprawie. - Napisaliśmy poselstwa do sąsiadujących miast – odparł spokojnie. – Nie tylko w naszym państwie, ale i u leśnych oraz mrocznych elfów. Odpowiedziała około połowa z nich ogłaszając gotowość udzielenia nam wsparcia. Jeśli… Arthur uniósł dłoń z irytacją, by mu przerwać. - Tego nie musisz mi mówić – rzucił. – Ile tysięcy wojowników? Elf przełknął niesłyszalnie ślinę. - Razem, na czas obecny, około czterdziestu tysięcy – odparł. Pięść Przewodniczącego uderzyła w stół, przewracając świeczkę, której płomień zajął jedną z kartek, leżących na stole. Ogień szybko rozprzestrzenił się po innych kawałkach papieru, jednak nikt nie ruszył się by go ugasić. Wszyscy wpatrywali się w Arthura, którego furia była 59
gorsza od ognia. - Ile? Czterdzieści tysięcy?! – syknął. - Tak, Arthurze, ale… - zaczął inny elf, jednak nie dane było mu skończyć. - Nie ma żadnego ale! Ja mam zobowiązania! Zróbcie cokolwiek! – powiedział wściekły Pennath. – To takie trudne?! - Może więc powiesz nam CO mamy zrobić – rzucił jeden z mrocznych elfów, bardzo rozjuszony. – Najłatwiej jest ci siedzieć i nam rozkazywać, ale sam nie wiesz co robić! Jasnowłosy odwrócił się w jego kierunku, a jego oczy ciskałyby śmiertelnymi pociskami gdyby tylko mogły. - Jestem Przewodniczącym tej Rady, w razie gdybyś tego nie zauważył – syknął cicho. – Nie obchodzi mnie JAK tego dokonamy, ale nie mamy innego wyjścia! Wisi nade mną topór! Ta suka pozbawi mnie głowy jeśli w ciągu dwóch tygodni nie dam temu bachorowi armii! - Za to, kim się stałeś i kim byłeś kiedyś może ci zrobić coś znacznie gorszego – rozległ się męski głos, dochodzący od drzwi. – Na twoim miejscu cieszyłbym się gdyby tylko ucięła mi głowę. Arthur odwrócił się i uniósł wysoko brwi widząc stojącego w drzwiach Gorgotha. Opanował swoją wściekłość na tyle, na ile zdołał. - A ktoś cię pytał o zdanie? To prywatne spotkanie Rady Ras – powiedział ostro. Na elfie jednak nie wywarło to większego wrażenia, gdyż nie ruszył się z miejsca. - Widzę, że sobie nie radzicie – odparł spokojnie. – I z rozbawieniem przyglądam się tej porażce… Nie wspomnę przecież o tym, że byłem generałem całej armii leśnych elfów wiele lat temu. Ciebie to nie obchodzi… Pennath zmrużył oczy wściekle, zaciskając ukradkiem pięści. - Co chcesz tym osiągnąć? Chcesz byśmy prosili ciebie o pomoc? – zapytał pogardliwie. – Twoja córka ściągnęła na nas to fatum. Gorgoth uniósł brew. - Zrobiła to, co uważała za słuszne. - SŁUSZNE? – zapytał z niedowierzaniem Przewodniczący, podchodząc bliżej niego. – Nie widzisz tego? Jesteś mądrym elfem, Gorgoth’cie, a jednak mówisz takie rzeczy. Twoja córka sprowadziła na nas zagładę, która za niedługo zacznie zbierać swoje żniwa. Wierzysz w dobrą wolę Aleny? Elfki, która wraz z matką ROZPĘTAŁA Krwawą Wojnę?! Która przez tysiące lat siała terror i zniszczenie na tych ziemiach? Wysłaliśmy ją do demonów, a jednak powróciła! A teraz będzie się MŚCIĆ! Gorgoth pokręcił głową. - Twoje słowa mają pewną słuszność – odparł, a jego głos był zimny. – Gdybyście jednak postąpili nieco inaczej, nie doszłoby do tej sytuacji. Jesteś wściekły bo ona trzyma was w garści i jest po stronie młodego księcia. Nienawidzisz go za to, że przeżył, prawda? Chciałbyś sam zasiąść na tronie, Arthurze… Może dlatego Alena mu pomaga? By do tego nie dopuścić, byś nigdy nie zajął miejsca Deanuela – zaśmiał się po chwili. – Ufam swojej córce, chociaż nie popieram jej wszystkich decyzji. I wam też radzę spiąć się w sobie i zacząć działać, póki nie jest za późno… Nie czekając na odpowiedź Arthura odwrócił się, odchodząc i zatrzaskując za sobą drzwi. Usta Przewodniczącego były ściśnięte w cienką linię. Wziął głęboki oddech, odwracając się w stronę pozostałych członków Rady, którzy milczeli. 60
- I co się tak gapicie? – zapytał zirytowany do granic możliwości. – Mamy robotę do wykonania! … … -…każę moim ludziom dyskretnie zbierać armię – kończył swój monolog lord Zorth. Szli korytarzem prowadzącym na dziedziniec, gdzie przybyli zostawili konie. – Medycy natomiast zajmą się synem Cienia. Nie rozumiem jednak dalej w jakim celu go zabraliście i czemu mamy go leczyć… - Będzie nam potrzebny – ucięła Alena. – Nie musisz rozumieć, a my nie musimy się tłumaczyć. Gdy się ocknie, poinformuj go, że wiem o wszystkim oraz każ mu wracać. Będzie wiedział dokąd. Wyszli na dziedziniec, odpinając swoje konie. Zorth pokręcił głową. - Nikt was nie wyda, moi służący są zaufani – zapewnił. - Dziękujemy za pomoc – powiedziała Nadia po chwili. – Dziękuję ci też za to, że kiedyś pomogłeś mi i mojemu ojcu. - Cała przyjemność po mojej stronie – uśmiechnął się. – Jeśli będę mógł jeszcze kiedyś pomóc, dajcie mi znać. - W sumie… - zaczął nagle Deanuel, wsiadając na swojego konia. – Myślałem nad tym, byśmy założyli jakąś rebelię. I wtedy będzie potrzebna siedziba. Wszyscy spojrzeli na niego. Alena i Nadia z niedowierzaniem, Colin próbował zachować powagę, natomiast lord zamrugał. - Rebelię, chłopcze? – zapytał. – Dam wam tyle wojowników, ile zdołam do obrony Heirr, ale zakładanie rebelii nie leży w mojej mocy… - Deanuel żartował – rzucił szybko Colin. – Młodzik czasem marzy o wojnie i epickich bitwach, proszę go nie winić! Deanuel spiorunował go wzrokiem, już otwierając usta by się odszczeknąć, jednak Zorth był szybszy. - Racja! – zaśmiał się. – Poza tym rebelia potrzebuje dowódcy… Najlepiej pretendenta do tronu. - Jedziemy już – rzuciła Alena miażdżąco, widząc, że Deanuel zapomina o swojej anonimowości. Wsiadła na swojego czarnego rumaka, biorąc w ręce jego lejce. – Niedługo znów cię odwiedzę, lordzie – dodała do elfa, którzy przypatrywał się ich przygotowaniom do drogi. – Bądź gotów. Zawróciła konia, ruszając ku bramie wyjazdowej. Za nią ruszyła cała reszta, po chwili się z nią zrównując. - Syn Barnila? – szepnął Deanuel cicho. – Dlaczego ja nic nie wiedziałem? - Zapominasz się, Deanuelu – upomniała go Nadia, gdy przejeżdżali uliczkami. – Po co wspominałeś o rebelii? - No bo wydawał się godny zaufania! – odparł książę na swoją obronę. – A jeśli może zebrać armię to znaczy, że ma duże możliwości… - Wydawał się godny zaufania? – prychnęła Alena, gdy wyjechali wreszcie z miasta. – Twoja naiwność jest niesłychanie dziecinna! Wszędzie czają się szpiedzy, a lokalizacja książęcej 61
głowy to coś, za co można dostać naprawdę dużo pieniędzy i przywilejów! Czarnowłosy zapowietrzył się, tonąc we własnych myślach, w których musiał przyznać elfce rację. Zadumał się, dopóki Colin nie klepnął go po ramieniu bratersko. - Deanuel myśli – ogłosił. – To częsty proces, jaki w nim zachodzi podczas tej trudnej czynności. Dotarła do niego twoja racja – dodał do Aleny, puszczając jej oczko. Czarnowłosa uniosła brew. - Oby dotarła – rzuciła, gdy wjechali do lasu. Na dworze robiło się powoli szarawo, słońce już dawno zaszło za horyzont. Nadchodziła noc, jedna z zimniejszych nocy w tym roku, co czuli już teraz. Nadia odchrząknęła. - Zatrzymamy się tam, gdzie zatrzymaliśmy się gdy jechaliśmy do Meavy, tak? – zapytała po chwili. Alena skinęła głową. - Tak – potwierdziła. – Nie sądziłam, że noc będzie tak zimna. Jutro z samego rana wyruszymy w stronę Heirr. Po drodze, tak jak zostało obiecane, będziecie mogli wstąpić do rodzinnego miasteczka. - Cudownie! – Deanuel się ożywił. – Rodzice pękną z dumy jak mnie zobaczą… - Niezbyt zmieniłeś się przez te kilka dni – zaśmiał się cicho Colin. – Ale to świetny pomysł. Będą spokojni, że żyję… no i może przedstawię im wybawczynię. – ostatnie zdanie wypowiedział szeptem tylko do Deanuela. Wysunęli się na przód, prowadząc. – A teraz poprowadzimy naszą drużynę jak mężczyźni przez ciemny las! Alena i Nadia zostały nieco z tyłu. - Przepraszam za księcia – powiedziała brązowowłosa po chwili. – Nie wiedziałam, że się tak zachowa… - Nie masz za co mnie przepraszać – odparła elfka. – Mam ciągłe wrażenie, że Deanuel nie jest tą samą osobą, która przemawiała podczas przysięgi. Zachowuje się jak dziecko. Nadia skinęła głową. - Wiem, ale wszystko da się naprawić – zauważyła. – Czeka go szkolenie, a i tak… - urwała. Chciała powiedzieć, że zachowuje się lepiej niż wcześniej, ale powstrzymała się od tego. -…a i tak mistrz Aryon będzie poświęcał mu więcej uwagi niż innym uczniom. Szybko poprawi swoje zachowanie. Alena również skinęła głową. - W porządku. Ani trochę nie obchodzi mnie to to, jak będzie rządził tą krainą, jednak by tam dotrzeć musi się trzymać pewnych zasad – rzuciła cicho. – Przygotuj go na to. Spocznie na nim wielka odpowiedzialność, której nie uniesie dziecko, Nadio. Niedługo potem wjechali do małego miasteczka, w którym Nadia, Colin i Deanuel stacjonowali wcześniej. Szyld Złotego Pawia, gospody gdzie zatrzymali się w drodze do Meavy, widniał przed nimi kusząc przyjemnym ciepłem, dobiegającym zza uchylonych drzwi gospody. - Nie możemy się tutaj zatrzymać – powiedziała Nadia szybko. – Wdaliśmy się w kłótnię… dodała wyjaśniająco do Aleny. – I nie chcemy wzbudzać niepotrzebnej sensacji. - Ale w tej drugiej, gdzie spaliśmy też nie – jęknął Deanuel. – Bo moje plecy nie zniosą drugi raz tych desek pod łóżkiem… - Tu ma rację – przyznał Colin. – Może więc… 62
- Proszę, proszę… kogo my tutaj mamy? – rozległ się męski głos tuż przed nimi. Konie gwałtownie się zatrzymały. Przed nimi stał nie kto inny jak znajomy Ned oraz jego świta. – Mały chłopiec ze swoją paniusią, starszym obrońcą i jeszcze jedną, nową paniusią! Czego tutaj szukacie? Deanuel zbladł lekko, zaciskając ręce na lejcach swojego rumaka. Wtedy, w karczmie mało osób było przychylnych pijanemu Nedowi, jednak teraz znacznie większa grupa elfów stała za jego plecami. Spojrzał niepewnie na niewzruszoną Alenę, potem na unoszącego brwi Colina i na końcu na Nadię. - Skąd wiedzieli? – szepnął. - Co tam szepczesz, dziecko? – zapytał Ned, podchodząc bliżej. – Prosisz żoncię, żeby ciebie obroniła? A to ciekawe! Taki odważny byłeś ostatnio! - Nie zaczynaj znów – warknął Colin. – Powiedziałem ci ostatnio, że możesz tego żałować! - Twoje groźby już na mnie nie działają – odparł Ned ze śmiechem. – Podążałem za wami aż do stolicy leśnych elfów. Poszliście się zobaczyć z mężną Radą? Jeśli oni mają nami kiedyś rządzić, to ja wolę już Barnila! Jego patrol będzie tutaj za kilka minut i rozprawi się ze zdrajcami narodu… Nadia uspokoiła konia, rozglądając się niespokojnie. - A więc wybieracie stronę tyrana?! – zapytała ostro, wręcz z niedowierzaniem. – Zatem sami jesteście zdrajcami! - Uważaj co mówisz, elfico – syknął jeden z elfów, wyciągając zza pasa niewielki nóż. – Bo obetniemy ci tą ładną główkę… - Myślisz, że się ciebie boję? – zapytała Nadia, unosząc wysoko głowę. Byli otoczeni. - A powinnaś – zaśmiał się Ned, wyciągając normalny miecz. – Jesteśmy zdolni do wielu rzeczy… z was dwóch będzie jeszcze użytek zanim dołączycie do mężnych tchórzy – wskazał na Colina i Deanuela i zarechotał obrzydliwie. Deanuel zeskoczył z konia z wściekłą miną. - Zdrajcy! – krzyknął. – A wy mu ufacie?! – dodał pytająco do reszty elfów tam zebranych. – Przecież to zwykły łgarz! Śledził nas! A teraz wydał nas patrolowi tego potwora Barnila! - Zamknij się! – w stronę Deanuela poleciał jakiś kartofel, który trafił księcia w ramię. – Zabić go! - Dobry pomysł – rzucił Ned, ruszając w stronę Deanuela z wyciągniętym mieczem. – Już wolę tyranię od nieudolnej Rady Ras, której się podlizujecie! Nadia spojrzała ze strachem na Alenę, która jednak pozostawała niewzruszona. Wtem Nedowi wypadł miecz z ręki, tuż przed osobą księcia, który już dobywał swego miecza. Czarnowłosy zdębiał, nie mniej zaskoczony od samego Neda. - A więc mówisz, że wolisz tyranię, tak? – zapytała tubylca Alena, nie zsiadając ze swojego rumaka. Jej zimne niebieskie oczy spoczęły na nim, a jej usta wygięły się w uśmiechu. - A jak w ogóle śmiesz się odz… - chciał się odszczeknąć elf, jednak zamiast tego nagle wrzasnął z bólu, czując jak kości jego prawej ręki łamią się powodując niewyobrażalny ból. - A więc pokażę ci co w czasach tyranii robi się ze zdrajcami – rzuciła, a ciszę, która nagle zapadła znów przerwał rozdzierający krzyk elfa, który padł na kolana. Deanuel cofnął się szybko, patrząc na to szeroko otwartymi oczami. - Litości! – wydarł się Ned, przewracając się na plecy i nie mogąc rozprostować najpierw jednej, a potem drugiej nogi. – Zrobię wszystko, czego będziesz chciała! 63
Alena uśmiechnęła się szerzej i uniosła prawą dłoń, unosząc jego ciało w powietrze. Uderzył całą masą w ścianę budynku, z rozpostartymi rękami i nogami, a jego krzyk stał się bardziej intensywny z chwilą, gdy cienkie pręty wbiły mu się w dłonie oraz kostki, przytwierdzając go do muru gospody. Zawisł na ścianie, niezdolny do żadnego ruchu i przerażony faktem długiej i bolesnej śmierci. Przerażone elfy zamarły bez ruchu, patrząc jak ich pobratymiec kona. Cisza zdawała się liczyć sekundy do wkroczenia na pole śmierci. - Zabić ich! – krzyknął ktoś w końcu, rozpoczynając walkę. Dźwięk mieczy zderzających się o siebie, oraz krzyki pełne bólu i agonii wypełniły miasteczko, które później nazywane było Miastem Zdrajców. Czwórka osób przeciwko prawie wszystkim mężczyznom z wioski. Musieli odpierać ataki ze wszystkich stron, walcząc z mniej doświadczonymi elfami, którzy jednak znacznie przewyższali ich liczebnością. Deanuel zostawał wyraźnie w tyle, jeśli chodziło o walkę. Atakował niepewnie, często chowając się za kimś walczącym. Rzeź nie trwała jednak długo, a ostatni nieszczęśnik padł na ziemię kilka minut później. Nie mieli czasu do stracenia. Colin wytarł miecz o tunikę jakiegoś trupa. - To nie było przyjemne – podsumował. – Ale już czuję się jak na bitwie! Nadia westchnęła ciężko, chowając swój miecz, wcześniej już wyczyszczony. - Ale konieczne, chociaż ciężko mi to mówić – odparła. – Wiedzieli zbyt dużo. Deanuel czuł się bardzo dziwnie. Był nieco blady, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nigdy nie zabił nikogo. Do teraz. - Jedziemy dalej? – zapytał dziwnym głosem. Alena spojrzała na niego, chowając swoje ostrze i poprawiając pelerynę. Zmarszczyła brwi. - Coś ci jest, książę? – zapytała. – Wyglądasz jakbyś miał zemdleć. - Jest mi po prostu trochę… słabo – wydusił, łapiąc się ramienia Colina. Ten spojrzał znacząco na elfki po czym poprowadził go do jego konia, pomagając mu na niego wsiąść. Nadia spojrzała zdziwiona na Alenę. - Co mu jest? – zapytała cicho, przywołując swojego konia, do siodła którego przypięła miecz. Czarnowłosa elfka nie odpowiadała chwilę. - Nie nawykł do zabijania – rzuciła, również przywołując swojego rumaka. – Jak widać dopadła go wrażliwość, zwykła przy pierwszej zadanej śmierci. Minie mu to, jednak teraz może być trochę rozkojarzony. Nadia poczuła rumieńce wpływające jej na policzki. Nie pomyślała o tym, że Deanuel mógł nigdy wcześniej z nikim nie walczyć. Bała się spojrzeć znów na Alenę, pamiętając o swojej obietnicy. - A co z oddziałem wojsk? – zapytała cicho, widząc, że książę już siedzi na koniu, podobnie jak jego brat. - Pojedziemy inną drogą – oznajmiła Alena, wsiadając na grzbiet konia. – Gdy patrol tutaj dotrze to on zostanie wzięty jako kłamca i zdrajca. – wskazała ruchem głowy wiszącego na ścianie Neda. – Mówiłam prawdę. To robiło się ze zdrajcami. A teraz jazda! – dodała, ruszając i kierując się w drugą stronę drogi. Colin ruszył za nią, a Nadia pojechała z Deanuelem. - Dobrze się czujesz? – zapytała na odchodne, gdy przyspieszali, zerkając na niego krótko. 64
- Niezbyt – odparł cicho, widząc, że Colin i Alena oddalili się nieco do przodu. – Nie wiem co mi jest… - Jesteś po prostu w szoku, Deanuelu – odparła po chwili. – Przyzwyczaisz się do tego, Alena tak powiedziała. Wiem, że proszę o wiele, ale od tego zależy twoja przyszłość. Staraj się pilnować, naprawdę… Skinął głową, czując wstyd z powodu swojej słabości. - Staram się. Przecież jestem księciem! – żachnął się. – I do tego twardym mężczyzną. – wyprostował się w siodle, powstrzymując mdłości. Nadia uniosła brew, jednak wolała nie komentować tego, co zobaczyła. - W porządku – odparła. – Już niedaleko. … … Ominęli miasto rodzinne Deanuela i Colina szerokim łukiem, nie chcąc ściągnąć tam żołnierzy i nie mogąc zatrzymać się na dłużej niż dziesięć minut krótkiego postoju. Musieli mieć absolutną pewność, że nikt ich nie śledzi. Podróż przebiegła milcząco, nie zatrzymali się nigdzie by się przespać więc każdy był znużony. Drzewa wydawały się być takie same, tak samo jak skrzyżowania dróg. Jednak kilkanaście minut po świcie w oddali zaczęło się wyłaniać jakieś miasto. - Możemy zwolnić – rzekła Alena, sama jadąc nieco wolniej. – Nadrobiliśmy stracony czas. - To Heirr? – zapytał Colin, wyciągając szyję by zobaczyć więcej. – Nasz cel? - Owszem – potwierdziła, zatrzymując się na rozdrożu, na które dotarli. – I tutaj się rozstaniemy. Deanuel zamrugał. - Słucham? Nie pojedziesz z nami tam? – zapytał zdziwiony i zanim zdążył dostać z łokcia od Nadii wypalił kolejne pytanie. – Dlaczego? Zimne oczy Aleny spotkały się z jego jasnymi oczami. - Aryon nie może wiedzieć aktualnie, że wam pomagam – rzuciła. – Z pewnych powodów darzymy się nienawiścią większą, niż umiesz sobie wyobrazić. Pojedziecie prosto do niego i przekażecie mu tylko to, co musi wiedzieć by szkolić Deanuela – dodała do Nadii i Colina. – I nic więcej, jasne? - Jasne! – potwierdził Colin. – Kiedy znów cię ujrzę? - Nic nie jest pewne – powiedziała obojętnie. – Mam tutaj pewne… sprawy, które nie mogą czekać zbyt długo na rozwiązanie. Za około tydzień przyjadę by ocenić postępy księcia. Tylko tyle mogę powiedzieć. - Dziękujemy za eskortę – odezwała się nagle Nadia, patrząc na nią. – Gdyby nie ty nie przekonalibyśmy Rady ani nie wyszlibyśmy z Jorn, czy tej wioski. Jestem ci wdzięczna za pomoc, Aleno. Elfka skinęła głową. - Umowa to umowa – zauważyła. – Przygotuj go dobrze i pamiętaj o moim warunku. – to zdanie Nadia usłyszała tylko w swoim umyśle. – Inaczej będzie pierwszym, który zginie na wojnie, która nadejdzie szybciej, niż myślisz. Colin i Deanuel, którzy nie usłyszeli trzech ostatnich zdań, stali bez ruchu. 65
- Aleno – powiedział nagle jasnowłosy. – Mogę z tobą chwilę pomówić? Na osobności. - Byle szybko – odparła Alena. – Do zobaczenia – dorzuciła do Deanuela i Nadii. Tej ostatniej posłała znaczące spojrzenie i odjechała nieco dalej z Colinem. – O co chodzi? - Przyprowadziłaś ze sobą Thorenów w Meavie – zaczął, patrząc w jej oczy. Zrobił krótką pauzę. – Wiesz, gdzie się ukrywają? - Może tak, może nie – odparła. - Thoreni zaginęli dawno temu. Dlaczego miałabym to wiedzieć? - Bo wiem, że nimi dowodziłaś, a to nie lada wyczyn – odparł Colin. – Słyszałem też, że byłaś jedną z nich. To prawda? Alena uniosła lekko jedną brew. - Kto ci naopowiadał takich rzeczy? – zapytała po chwili. Elf zaśmiał się. - Interesuję się historią. - Przeszłam szkolenie na jedną z Thorenów – przyznała czarnowłosa. – Ale nigdy tak naprawdę nie byłam jedną z nich. To nie tylko prestiż ale i zobowiązania, których nie mogłam się podjąć. Nie mam czasu na takie rozmowy – dodała. – Aryon zaserwuje ci zmienioną wersję wszelakich wydarzeń historycznych, jeśliś spragniony opowieści. Colin jednak pokręcił głową. - Wiem, że wiesz gdzie oni są, Aleno – powiedział ciszej. – Nie proszę ciebie o nic, ale… jeśli kiedykolwiek sobie o tym przypomnisz, pamiętaj, że zawsze chciałem być jednym z nich. Gdybym tylko miał okazję… Elfka niespodziewanie się zaśmiała. - Jesteś mądry – powiedziała. – Nie prosisz mnie o nic. Prośby mają wysoką cenę, szczególnie w takich czasach. Jeśli się spiszesz jako brat księcia… zobaczymy. To moje ostatnie słowo. – przyciągnęła lejce do siebie. – Do zobaczenia, Colinie. Jej koń ruszył przed siebie, przyspieszając niewyobrażalnie szybko. Zimny wiatr zerwał się niespodziewanie, zaraz po tym gdy wyjechała. Colin patrzył za nią kilka chwil, a potem wrócił do Deanuela i Nadii. Jego brat świdrował go spojrzeniem. - O czym rozmawialiście? – zapytał zaciekawiony. Jasnowłosy zaśmiał się cicho, gdy ruszyli naprzód. - Nie interesuj się, Deanuelu. - No powiedz mi! Jestem twoim bratem! - Wiem o tym – odparł Colin, nadal rozbawiony. - Jestem księciem! – fuknął Deanuel oskarżycielsko. - O tym nie da się nie wiedzieć! – zaśmiał się jasnowłosy. – Nie wyciągniesz tego ze mnie. - Ale nie całowaliście się? – szepnął podekscytowany Deanuel. - Książę! – powiedziała z oburzeniem Nadia. – Opanuj się! - Spokojnie, Nadio! – odparł Colin. – Niestety nie… Ale kto wie… - O kurczę – szepnął Deanuel. – Ale jak coś to mi powiesz, prawda?! - Deanuelu… … …
66
Gdy wjechali do Heirr słońce świeciło już jasno, gdyż nie spieszyli się zbytnio. Od samego początku było widać, że miasto jest poza kontrolą Barnila. Elfy były beztroskie, jednak nieufne. Gdy Nadia, Colin i Deanuel przejeżdżali uliczkami, towarzyszyły im zaciekawione szepty miejscowych i zaintrygowane spojrzenia. - Gdzie znajdziemy mistrza? – zapytał półgębkiem Colin, czując się niezręcznie. Deanuel natomiast czuł się jak w swoim żywiole. Uniósł wysoko głowę i poprawił włosy prawą ręką. - Wreszcie nie muszę ukrywać mojej prawdziwej natury i przeznaczenia… - odetchnął z ulgą, wręcz wymalowaną na jego twarzy. Nadia spojrzała na niego dziwnie, a potem przeniosła wzrok na Colina. - Siedziba mistrza Aryona znajduje się tam. – wskazała biały, dosyć wysoki dom. – I tam też się udamy. Droga była krótka, aczkolwiek kłopotliwa dla Nadii i Colina, gdyż nie opuszczały ich spojrzenia elfów, dające im wyraźnie do zrozumienia, że są obcymi. Deanuel unosił głowę wysoko, dopóki nie usłyszał jak ktoś to skomentował: - Ale się puszy… Od tego momentu jego głowa była skierowana bardziej w dół niżeli w górę. W końcu dotarli do białego domu, do którego weszli. Nadia szła pierwsza, tuż za nią bracia. Doszli do głównej izby domu, w którym przy dwóch stołach siedziało dziesięciu młodych elfów. Dziesięć par oczu skierowało się ku nim. - Czego tutaj szukacie? – zapytał jeden młodzik, na oko młodszy od Deanuela. Czarne jak smoła włosy opadały mu na czoło, a czarne oczy patrzyły na nich bez ani jednego mrugnięcia. – Mistrz Aryon wyznaczył mnie na opiekuna pod swoją nieobecność, zatem… - Spokojnie, Eldorze – rozległ się głos znacznie doroślejszy i głębszy. Trójka przybyszów odwróciła się, stając twarzą w twarz z mistrzem Aryonem. Elf był bardzo wysoki, jednak nie to przykuwało uwagę do jego osoby. Długie, proste i niesamowicie jasne włosy opadały mu na ramiona. Odziany w bogato zdobione, fioletowe szaty, splótł przed sobą dłonie, patrząc na nich pytająco szarymi oczami, w których czaiła się mądrość i przebiegłość. - W czym mogę pomóc? – zapytał. - Jestem Nadia – przedstawiła się elfka szybko. – A to Deanuel i Colin. Być może Przewodniczący Rady pisał do ciebie, mistrzu… - Ach, tak. Przyszedł pewien list – westchnął teatralnie mistrz, lecz ktoś, kto go nie znał, uwierzył w owe westchnięcie natychmiastowo. – Zaginiony książę, uważany za martwego w dodatku, jednak żyje i mam go wyszkolić. Który z was jest księciem? – dodał do dwójki mężczyzn. Deanuel wystąpił do przodu. - Ja, mistrzu – rzekł, czując dumę. Jednak została ona rozwiana po kilku sekundach. - To ma być ten książę? – zapytał zdziwiony młodzik, nazwany przez Aryona Eldorem, wstając z krzesła. – Jest przecież młodszy ode mnie – dodał stwierdzenie, oglądając Deanuela od stóp do głów. – I wygląda na niepewnego i strachliwego. Co z niego za książę? - Eldorze! – zagrzmiał Aryon. – Uspokój się i usiądź! Młodszy elf niechętnie usłuchał, jednak wciąż patrzył na Deanuela z nieukrywaną wrogością. Deanuel poczuł się urażony dotkliwie, co musiał zauważyć starszy elf. - Nie przejmuj się, Eldor bywa wybuchowy – powiedział do niego i uśmiechnął się niemal przesadnie. – Jestem pewny, że władasz zaawansowaną magią i doskonałą techniką 67
szermierską, czyż nie? - Ja… - zaczął Deanuel, ale Aryon nie dał mu dokończyć. - Kto eskortował was tutaj? – pytanie skierował bardziej w stronę Nadii. Elfka odchrząknęła. - Ktoś, kogo poznasz wkrótce, mistrzu – odparła. – Nie mog… - Ach, rozumiem – powiedział, znów przerywając mówione zdanie. – A więc nikt godny uwagi. Książę musi dobierać sobie odpowiednie towarzystwo, jeśli coś ma z tego wyjść. Deanuel poczuł złość. - Byłem eskortowany prz… - zaczął zły, jednak Colin zareagował przytomnie w porę. - Nie czas się teraz chwalić, Deanuelu – rzucił miażdżąco. – NIEPRAWDAŻ? Czarnowłosy opanował swoje emocje, czując, że nie będzie tak kolorowo, jak sobie to wyobraził. Mistrz Aryon uniósł brew wysoko. - Typowe – stwierdził. – A więc… skoro książę jest starszy od moich uczniów, którzy mają po ponad 300 lat, nie dostanie żadnej taryfy ulgowej na początek. Fechtunek ćwiczą między sobą, z samego rana, jeszcze przed śniadaniem. Potem nadchodzi czas na gimnastykę, będącą często biegami przełajowymi do południa. Potem mają dwie godziny czasu wolnego, a po obiedzie zaczynamy trening magiczny. Wieczorami najczęściej odbywają się pojedynki magiczne. Uczniowie są wybierani drogą losowania, a więc nie ma żadnej zasady na to, kto będzie z kim walczył. Jakieś pytania? Deanuela zatkało. Nie wiedział, że czeka go tyle godzin zajęć. - Mam niecały miesiąc na naukę – odparł niepewnie. – To znaczy, Rada Ras ma za dwa tygodnie wysłać zebraną armię pod moje dowództwo… Mistrz Aryon uniósł brew. - Chyba nie myślisz, że pozwolą tobie dowodzić tą armią? Jesteś jeszcze dzieckiem, Deanuelu – powiedział. – I widzę, że masz o sobie wysokie mniemanie. Cóż, zobaczymy na ile słuszne. Możesz zająć miejsce obok Eldora. Czarnowłosy poczuł irytację. Ktoś nazwał go dzieckiem i w dodatku musiał usiąść obok elfa, który obraził go zanim zamienił z nim chociaż jedno słowo. Usiadł jednak, nie chcąc robić więcej problemów. Aryon spojrzał na Colina i Nadię. - A wam już podziękuję – rzekł. – Oczywiście możecie przyglądać się jego treningom, o ile będzie czemu się przyglądać. Nadia rzuciła Colinowi krótkie, porozumiewawcze spojrzenie. - Zatem powodzenia, książę – powiedziała do Deanuela krótko, zanim odwrócili się i wyszli, zamykając za sobą drzwi i zostawiając go samego ze wszystkimi uczniami i samym mistrzem Aryonem.
68
Rozdział 7 - Another tale of infinite dreams
Pierwsze promienie słońca wpadały do małego pokoiku, który został przydzielony Deanuelowi u mistrza Aryona. Izba mieściła jednoosobowe łóżko, komodę na ubrania oraz niewielki stolik na rzeczy osobiste. Okno miało być całą noc otwarte by wprowadzać nieustannie świeże powietrze do wnętrza domu. Poza małą przestrzenią do poruszania się nie było tam nic więcej. Czarnowłosy książę otworzył powoli oczy, mrużąc je przed światłem słonecznym. Było mu zimno, toteż przykrył się bardziej mając zamiar spać dalej. Wtedy przypomniał sobie, że nie jest u siebie w domu, tylko na szkoleniu u mistrza elfów. Zerwał się z łóżka gwałtownie, rozglądając się za swoją koszulą. Gdy tylko ubrał się w miarę przyzwoicie i przytroczył miecz do pasa, rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę – powiedział nieco niepewnie, zastanawiając się kto mógłby go odwiedzać o takiej porze. Drzwi otworzyły się i zobaczył w nich mistrza Aryona. - Witaj, Deanuelu – powiedział elf, uśmiechając się lekko. – Wolałem cię obudzić pierwszego ranka, bo możesz być nieprzyzwyczajony do takich por. Tutaj jednak nie mogę robić wyjątków i musisz wstawać o takiej godzinie, jak wszyscy inni uczniowie. Książę skinął głową. - Rozu… - zaczął, ale urwał widząc wzrok starszego elfa. - Nie skończyłem swojej wypowiedzi więc mi nie przerywaj, Deanuelu – rzekł Aryon, unosząc brwi w geście lekkiego zirytowania. – Większość uczniów wyszła już na dwór i ćwiczy, więc musisz się pospieszyć. Przedtem jednak zadam ci pytanie. Czy twoi towarzysze zostaną w Heirr? Deanuel poczuł się kompletnie zbity z tropu, nie mając zamiaru mu wcześniej przerwać. Odchrząknął. - Prawdopodobnie tak, mistrzu – powiedział grzecznie. Starszy elf skinął głową. - W porządku. A powiedz mi jeszcze… kto był trzecią osobą, która ciebie eskortowała? – zapytał, a jego szare oczy wbiły się w Deanuela z intensywnością. - Nie mogę mówić o tym aktualnie – odparł czarnowłosy z niepewnością w głosie. – Proszę wybaczyć, ale nie mogę. - Pytam bo… - kontynuował niezrażony Aryon, nie spuszczając z niego spojrzenia. – Przewodniczący Arthur Pennath pisał mi o tym, że eskortuje ciebie trójka elfów i bym uważał, bo mogę zostać niemile zaskoczony. Nie doprecyzował swojej myśli, dlatego też pytam ciebie. Deanuel ponownie odchrząknął, niezbyt wiedząc co ma mu odpowiedzieć. - Poznasz, mistrzu, trzecią osobę niebawem – zaczął ostrożnie. – Ale nie wiem dlaczego Arthur Pennath miałby pisać takie rzeczy! – dodał szybko. – Ja nie mogłem narzekać. Jasnowłosy elf uniósł brew. - Doprawdy? Będę musiał zatem dopytać Arthura bo mój własny uczeń ma przede mną tajemnice – rzekł, a w jego głosie można było doszukać się nuty niezadowolenia. – Rozumiem, że pogodziłeś się z brzemieniem, które na tobie spoczęło? 69
- Brzemieniem? – zapytał Deanuel po chwili zdziwiony. Aryon zaśmiał się, nadal stojąc w drzwiach. - Oczywiście, że tak. Odnaleźli ciebie, oficjalnie nieżywego księcia – zaczął, splatając ręce przed sobą. – Nie miałeś innego wyboru niż podróżowanie ze starszym bratem oraz byłą dowódczynią wojsk leśnych elfów przed oblicze Rady Ras. A masz zaledwie nieco ponad pięćset lat… Jeśli jednak myślisz, że dalej będzie lepiej to jesteś w dużym błędzie. Nie wiem jakim cudem przekonaliście Arthura i Radę by wam pomogli. Znam Przewodniczącego dosyć dobrze, a na pewno długo i wydawał mi się elfem racjonalnie myślącym. Poślą ciebie w bój, Deanuelu. Wypuszczą młodzika, niemal dziecko na pole bitwy, by zabijało i mierzyło się z o wiele starszymi od siebie. Myślisz, że powierzą ci dowodzenie nad jakąkolwiek armią? – zaśmiał się. – Niestety to tak nie działa. Dowódcy nie pozwolą na to, będziesz jedynie pionkiem w grze. A gdy staniesz oko w oko z Barnilem… Nie chcę cię martwić, ale może być to ostatnia rzecz, jaką zrobisz. Ilu magów by ciebie nie broniło, Cień nie będzie grał z tobą czysto. Wysłali cię lwu na pożarcie, Deanuelu. Przykro mi to mówić, ale jednak tak jest. Deanuel nie usłyszał jednak wiele smutku w jego głosie. Młodszy elf patrzył na niego przez chwilę bez słowa, czując narastającą wściekłość. - Nie jestem bezsilny – rzucił wściekły. Aryon zamrugał. - Słucham? – zapytał. - Może i jestem młody ale nie jestem bezsilny – odparł czarnowłosy wojowniczo. – Nadia nie przybyłaby po mnie, gdyby we mnie nie wierzyła. Rada natomiast nie poparłaby mojej prośby. Mistrz prychnął. - Motywy Rady Ras są dla mnie nieznane, naprawdę – rzucił. – A ty musisz się nauczyć szacunku, młody elfie. Wymagam go i od dziś obowiązuje on również ciebie. Skoro jednak jesteś taki pewny siebie i przekonany o swojej niezawodności, musisz mieć jakieś specjalne umiejętności. Dziś wszystko wyjdzie na jaw. Za mną – dodał władczo, odwracając się i ruszając schodami na dół. Deanuel w duchu zaklął. Po co w ogóle się odzywał? Gdy wyszli z domu, mistrz poprowadził go uliczką w prawo. Mijane elfy odwracały się za nimi, komentując nowego ucznia Aryona, jednak szli zbyt szybko by książę zdążył się przysłuchać. Deanuel czuł się nieswojo. Rozglądał się za Colinem lub Nadią, jednak nigdzie ich nie zobaczył. Szedł dalej, aż nie doszli do średniej wielkości placu, ukrytego za budynkami. Kilkoro uczniów już walczyło, na prawdziwe miecze, co zdziwiło księcia. Aryon odchrząknął, gdy doszli do celu. - Proszę o uwagę! – zawołał. Walki ustały, a dziesięć par oczu skierowało się w ich stronę. Czarnowłosy Eldor nie omieszkał uraczyć Deanuela drwiącym spojrzeniem. - Jak dobrze wiecie… - przemówił ponownie mistrz. – Doszedł do was nowy kolega. Książę Deanuel nie dostanie żadnej taryfy ulgowej, jak już wcześniej ogłosiłem. Wierzę w jego spryt i specjalne zdolności oraz fakt, iż jest starszy od was. Mam nadzieję, że się dogadacie się na stopie koleżeńskiej. Z grupy zebranej na placu można było usłyszeć wyraźne prychnięcie Eldora. Aryon jednak tylko spojrzał na niego pobłażliwie i sam usiadł na pniu jakiegoś ściętego drzewa. - Zaczynajcie – rzekł. – Kavinie, może będziesz walczył z księciem? – dodał do jakiegoś 70
niższego elfa. Ten skinął głową, wyciągając miecz. - Oczywiście, mistrzu! – powiedział. – Deanuelu – dodał do księcia, czekając. Czarnowłosy dobył swojego miecza, przeklinając w duchu swoje długie spanie. Nie czuł się w pełni sił na pokazanie wszystkich swoich możliwości. A przynajmniej to sobie wmawiał. Zaatakował go znienacka, jednak jego cios momentalnie został odparowały. Wykręcił mieczem młynek i ciął w prawo, poruszając się tak zwinnie jak tylko potrafił. I ten cios dostał odpowiedź, dając możliwość Kavinowi na przejęcie inicjatywy. Deanuel w ostatnim momencie odparował cios, a ich klingi skrzyżowały się ze zgrzytem. Odskoczyli od siebie, a młodszy elf zaatakował. Walka była wyrównana, żaden nie mógł pokonać drugiego. Po kilkunastu minutach mistrz Aryon podniósł się. - Wystarczy – rzekł głośno, a oni zamarli, opuszczając miecze. – Dobrze, Deanuelu, umiesz władać mieczem. Jednak Kavin jest najmłodszy z moich uczniów, a co za tym idzie nie ćwiczy jeszcze tak długo jak pozostali. Walczcie dalej, już w ramach treningu, jednak pamiętaj, iż niebawem czekają cię trudniejsi do pokonania przeciwnicy. Z tymi słowami odwrócił się i odszedł. Deanuel wypuścił powietrze, zachowując cierpliwość. Widział złośliwe spojrzenie wycelowane w niego przez Eldora. Nie zwrócił na to uwagi, odwracając się z powrotem w stronę Kavina. - Walczymy? – zapytał, mając nadzieję, że elf nie będzie dla niego złośliwy. Kavin jednak uśmiechnął się i skinął głową, ważąc w dłoni miecz. - Nie przejmuj się nim – rzekł, wskazując prawie niewidocznym ruchem głowy na Eldora. – Zawsze taki był. Gdy zjawia się ktoś, kto może zagrozić jego pozycji denerwuje się, czasem nawet wpada w szał. Będzie ci zatruwał życie. Większość najstarszych uczniów to jego świta, wolą trzymać się z nim bo mistrz Aryon go uwielbia. Zawsze wychwala go jako najzdolniejszego ucznia, a nawet odpuszcza mu prace domowe. Kilka miesięcy temu stwierdził nawet, że Eldor musi być spokrewniony z Arthurem Pennath’em, bo takie dobre geny rzadko się zdarzają! Wyobrażasz sobie? – podniósł miecz, który po chwili ponownie skrzyżował się z klingą Deanuela. – Ty poznałeś wielkiego Przewodniczącego, prawda? Czarnowłosy skinął głową, dzieląc uwagę i koncentrację między ćwiczenie a myślenie nad swoimi słowami. - Poznałem – przyznał. – Ale nie mam o nim tak dobrego zdania, jak wcześniej. Kavin zamrugał zdziwiony, wywijając kolejny młynek mieczem i znów go atakując. - Nie masz? To twój wuj! – odparł i zamienili się stronami, poruszając się szybko i zwinnie. - Ale potraktował mnie jak nic nieznaczącego bękarta – wyjaśnił Deanuel. – I zgodził się mi pomóc tylko i wyłącznie dlatego, że… -…jesteś wrzodem na tyłku całej Rady – dokończył za niego Eldor, który stał niedaleko. – Nie myśl sobie, że z powodu całej twojej książęcości wszyscy będziemy obok ciebie skakać. Deanuel uniósł brwi. - Nie obraziłbym się, nie powiem – rzucił. – Ale nie wymagam skakania wokół mnie tylko raczej bardziej dorosłego zachowania, młodziku… Eldor uniósł brwi i zaśmiał się szyderczo. - Oho! Dziewczynka zaczyna pokazywać pazurki! Co mi zrobisz? Może i jestem młodszy od 71
ciebie ale to nie znaczy, że mniej umiem, amatorze… Co daje ci niby przewagę oprócz wieku? Czarnowłosy poczuł złość i zmrużył oczy. - Co? Chociażby to, że jestem księciem. Możesz to samo powiedzieć o sobie? Młodszy elf uniósł brew w górę. - A myślisz, że chciałbym być KSIĘCIEM? – prychnął lekceważąco. – Wystawiony na łatwą śmierć, marionetka wszystkich? Bo tym będziesz, mądralo. Zginiesz, a tron przypadnie komuś o wiele bardziej odpowiedniemu na stanowisko króla. Deanuel zaśmiał się z niedowierzaniem. - Jakiś ty inteligentny! Komu niby? - Na przykład mistrzowi Aryonowi – rzucił Eldor. – Albo Przewodniczącemu Rady Ras. Na takie osobistości powinieneś się patrzyć. Nawet twoja eskorta ma za sobą większą historię niż ty sam! Z tego co słyszałem twój brat walczył na wojnie, tak samo córka generała Gorgotha… A ty, o wielki książę? Z kim walczyłeś? Ze strachami, jak robiłeś w pieluchy? Deanuel syknął, ruszając w jego stronę z mieczem w dłoni. - Jeszcze jedno słowo a pożałujesz! – wycedził, jednak to nie zrobiło na Eldorze większego wrażenia. Młodszy elf uniósł swoją klingę przed siebie, celując nią w księcia. - Uważaj, bo nas też w końcu czeka walka – powiedział złośliwie. – A wtedy zobaczymy, kto pożałuje… Odwrócił się, odchodząc do swoich kolegów i śmiejąc się cynicznie. … … Po śniadaniu, zjedzonym w domu mistrza, Deanuel i reszta uczniów wyszli na obrzeża miasta by zacząć trening kondycji. Tak jak zapowiedział Aryon, większość czasu spędzili na biegach dookoła całej miejscowości. Książę miał okazję przyjrzeć się wszystkiemu dokładniej. Heirr było otoczone przez lasy z każdej strony. Z miasta odchodziły dwie drogi – jedna, którą przyjechali oraz druga, prowadząca wprost do Luinloth. Stolica znajdowała się tylko jeden dzień drogi od nich. Miasteczko idealnie nadawało się na siedzibę rebelii, co Deanuel zauważył bardzo szybko. Wszyscy mieszkańcy żywili wspólną nienawiść do Barnila i jego tyranii, co ich jednoczyło. Dzięki magii mistrza Aryona wszyscy pozostawali bezpieczni, a patrole Cienia nigdy nie zawitały do ich drzwi. Po głowie księcia coraz częściej chodziła myśl zjednoczenia całego ruchu przeciwko Barnilowi pod jednym szyldem rebeliantów, jednak zdawał sobie sprawę z tego, iż nie ma jeszcze wystarczająco posłuchu ani doświadczenia i możliwości by coś zdziałać w tym temacie. Postanowił nie zwracać uwagi na doczepki Eldora i jego świty oraz skupić się na nauce. Z niecierpliwością wyczekiwał popołudnia, gdyż był ciekawy jak wyglądają zajęcia magiczne. Gdy nadeszła odpowiednia pora wszyscy uczniowie zebrali się w największej izbie na dole, siadając przy niedawno wystawionym wielkim stole. Miejsce po prawej stronie mistrza zajmował oczywiście Eldor, natomiast sam Deanuel usiadł gdzieś obok Kavina. Przed każdym leżał zwój papieru oraz pisadło. 72
- Te zajęcia są czysto teoretyczne? – szepnął Deanuel. Wcześniej przygotował się na ewentualność prezentowania swoich umiejętności magicznych, których był najbardziej niepewny. Kavin pokręcił przecząco głową. - Nie zawsze – odszepnął. – Często mamy praktykę na dworze, ćwicząc zaklęcia. Ale dzisiaj… - Witam wszystkich po obiedzie. – mistrz pojawił się przy stole dosyć niespodziewanie i usiadł na krześle. – Jak widzicie, dziś przed wami lekcja teoretyczna. Deanuelu – dodał, patrząc na księcia. – Nie myśl, że zapomniałem o sprawdzeniu twoich umiejętności magicznych. Czy wiesz na czym polega pojedynek z użyciem magii? Czarnowłosy nie odpowiadał chwilę, niepewny co rzec. - Sam nigdy nie brałem w takim pojedynku udziału… - zaczął, a Eldor posłał mu złośliwe spojrzenie swoich czarnych oczu. – Ale brat opowiadał mi o takich pojedynkach, które widział na wojnie. Aryon skinął głową. - Zakładam, że znasz jakieś zaklęcia i masz opanowane poszczególne moce – powiedział, unosząc brew. - Znam kilka sposobów obrony – odparł ostrożnie Deanuel. – I ataku. O jakich poszczególnych mocach mówisz, mistrzu? - Zdolność podnoszenia przedmiotów – odparł starszy elf. – Zmienianie ich stanu skupienia, moce żywiołów, zmniejszanie i zwiększanie przedmiotów, tworzenie ich i wiele, wiele innych. Książę przełknął ślinę. - Powierzchownie oczywiście wiem o co chodzi – skłamał szybko, nie chcąc wyjść na dziecko. – Jednak przypuszczam, że trzeba będzie nad poszczególnymi mocami popracować. - Nie wątpię – odparł mistrz, sprawiając wrażenie bardzo sceptycznego. – To było wiadome odkąd wysłali ciebie na szkolenie. Jutro będziemy mieć ćwiczenia praktyczne, wtedy sprawdzę twój poziom zaawansowania. Dziś jednak zajmiemy się czymś zupełnie innym. Porozmawiamy o klątwach, oczywiście tylko tych najważniejszych. Gdybyśmy mieli wymieniać je wszystkie, zajęłoby to lata. Po uczniach przebiegł szmer podniecenia. Deanuel stwierdził w duchu, że rzadko musieli poruszać takie tematy. - Jakie znacie klątwy? Ktokolwiek? – zapytał mistrz, splatając przed sobą ręce. Eldor podniósł rękę, patrząc z wyższością na innych. - Jedne z najsłynniejszych klątw to przekleństwa – powiedział. – Przykładowo… Przekleństwo zwane Hornem oznaczało przeklinanie kogoś na życie któregoś z rodziców. Aryon uśmiechnął się. - Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz, Eldorze – rzekł. – Zgadza się, Horn oznaczało zaklinanie na dobre imię bądź życie rodziców. Idąc dalej tropem przekleństw, najważniejsze jakie musicie znać to Boskie Przekleństwo. Przywoływanie bogów w złości jest do dziś bardzo popularne. Te klątwy często nie działały, jednak gdy któryś z bogów naprawdę wysłuchał słów jakiegoś śmiertelnika, przeklęty wiódł ciężkie życie dopóki nie odkupił swoich win. Jakieś jeszcze? Kavin podniósł nieśmiało rękę. 73
- Tak, Kavinie? – starszy elf zwrócił się w jego stronę podobnie jak pozostali. - Słyszałem kiedyś o klątwie Galdiera… - zaczął Kavin. – Nazwa pochodzi od człowieka imieniem Galdier, który zakochał się do szaleństwa w elfce, jednak podzieliła ich nieśmiertelność. Stworzył eliksir, który miał dać mu wieczne życie, jednak gdy wyszedł na spacer, by pozbierać ziół, do domu wróciła jego ukochana. Nie wiedząc nic o planie Galdiera wypiła eliksir, który przypominał wodę, a nawet tak smakował. W efekcie straciła swoją nieśmiertelność, umierając szybciej niż każdy normalny człowiek, a on pogrążył się w rozpaczy. - Ach, tak, klątwa Galdiera… inaczej zwana Klątwą Śmiertelności – sprostował Aryon. – Bardzo dobrze, że o tym wspomniałeś. Jest to jedna z czterech podstawowych i najczęściej spotykanych klątw. Klątwa Śmiertelności, Nieśmiertelności, Pragnienia oraz Snu. Druga z wymienionych działa zupełnie odwrotnie, dając życie wieczne każdemu, kto zostanie nią dotknięty i nie da się tego cofnąć. Klątwa Snu sprawia, że dotknięty nią dużo szybciej się męczy, potrzebuje wielkich ilości snu i traci odporność na defekty życia codziennego, stając się bardzo mało użytecznym stworzeniem. Jednak najgorsza z nich jest Klątwa Pragnienia. Owo pragnienie może oznaczać różne aspekty – władzę, złoto, seksualność, destrukcję… Zgodnie z życzeniem rzucającego czar, dotknięta nim osoba dąży nieustannie do zaspokajania coraz większych potrzeb fizycznych i psychicznych. Gdy skończymy rozmawiać zapiszecie je wszystkie i opiszecie ich działanie na wybranych z historii przykładach. Czy ktoś jeszcze zna jakąś klątwę? Deanuel ocknął się z zamyślenia, by wreszcie podnieść rękę w górę. Usta mistrza wykrzywiły się w krzywym uśmiechu. - No proszę, książę – powiedział. – Mów śmiało. - Z tego co wiem istnieje jeszcze klątwa zwana Lotosem – powiedział, patrząc na Aryona, którego oblicze nieco pociemniało. - Tak – zgodził się starszy elf po chwili. – Mów dalej. Książę odchrząknął. - Nie wiem wiele o tej klątwie… Tylko tyle, że jest prastara i niezwykle bolesna… Aryon uniósł brwi. - Powinieneś uważniej przykładać się do książek, jeśli w książce o tym wyczytałeś – upomniał go surowo. – Lotos… dziwi mnie, że o tym wspomniałeś. Sądziłem, że żaden z was nie będzie jej znał. Masz rację, to jedna z prastarych, niebezpiecznych i najgorszych klątw, o których mało kto słyszał. W historii było zaledwie kilka odnotowań o osobach, dotkniętych tym znamieniem. Otóż… Lotos przywołuje wszystko to, co najgorsze w danej osobie. Wierzono, że klątwa ta zostawia duszę podatną na wpływy demonów i innych złych mocy. Większość osób popadała w szaleństwo, ale oczywiście można było z tym walczyć, jeśli miało się na tyle siły. Klątwa ta była na tyle wyjątkowa, gdyż można było ją zobaczyć. Zwykle występowała w formie małego znamienia na danej części ciała, przypominającego kawałek tatuażu. Oczywiście wielkość i kształt zależały od rzucającego klątwę. Dodatkową informacją jest fakt, iż owego tatuażu nie dało się podrobić. Za każdym spojrzeniem wydawał się być inny, wyryty pod innym kątem lub z odmienną konfiguracją. Eldor chyba po raz pierwszy zapomniał o swojej wyższości i słuchał ze skupieniem. - A jak się rzucało tą klątwę, mistrzu? – zapytał. - W obecnych czasach to już niemożliwe – wyjaśnił Aryon. – Znamię, mające być klątwą 74
trzeba było wyryć w skórze za pomocą starego sztyletu, stworzonego niegdyś przez wielkich mędrców. Nie miał on żadnej konkretnej nazwy i nie wyróżniał się niczym specjalnym. Przechodził z rąk do rąk w rodzinach uczonych, aż zaginął. Sam proces rzucania klątwy był bardzo bolesny i potrafił trwać nawet kilka dni, w zależności od wielkości znamienia. Jednakże bardzo często rzucający klątwę skazywali sami siebie na cierpienie. Gdy zabieg się dokonał, mieli po części wpływ na przeklętych. Jeśli ktoś, kto rzucił zaklął Lotosem silniejszego od siebie, nie był w stanie zapanować nad złą, demoniczną więzią jaka go z drugą osobą połączyła, popadał w obłęd, a w efekcie umierał razem z przeklętym. Oczywiście, owa więź również była umowna – jej siła zależała od tego, jak nosiciel radził sobie ze zgubnym działaniem czaru. Można było całkowicie zwalczyć w sobie jego działanie lub też całkowicie się mu poddać. Jeśli chodzi o przykłady… twój praprapradziadek Aidan I Szalony był przeklęty Lotosem – dodał w stronę Deanuela. – Przeklął go, słynny w tamtych czasach, czarnoksiężnik Morn. To był tragiczny przypadek. Król nosił na ramieniu czarny jak smoła wizerunek smoka. Mówiono, że przez to był bardziej podatny na demony władające ogniem. Zginął rok później, nękany przez niewidzialne zjawy, które żywiły się jego duszą kawałek po kawałku. Zapadła cisza. Wszyscy, wsłuchani w wykład mistrza elfów, ani drgnęli. W końcu Eldor poruszył się niespokojnie. - Czarny wizerunek smoka? Ten Lotos musiał być duży… - zauważył po chwili. Aryon skinął twierdząco głową. - Owszem, był duży – przyznał. – Rodzina królewska wysokich elfów musiała chyba być bardzo pechowa, gdyż na kartach historii zapisane są aż dwa przypadki Lotosu użytego na jej członkach. Drugim przypadkiem jest oczywiście córka uwięzionej na wieki królowej Feanen Valrilven, Alena. Czyn ten dowodził tylko tego jak bardzo… - urwał na chwilę, jakby nie mogąc mówić dalej. Deanuel zamrugał zdziwiony, przyglądając mu się, jednak po chwili jasnowłosy elf kontynuował. – Jak bardzo królowa była chora i zła do szpiku kości. Oczywiście, nic nie może być powiedziane na pewno, ale krążą plotki jakoby Feanen chciała ukarać córkę, będącą jeszcze dzieckiem, za nieposłuszeństwo. Cały proces trwał ponad tydzień, ale po wszystkim wiedźma miała kontrolę nad dzieckiem za pomocą dwóch wyrytych na skórze cierni, idących od łokci w dół po jej rękach. Oczywiście, nie przewidziała tego… - znów urwał. – Tego, że dziecko i tak wymknie się spod kontroli. Wielu przypisywało chaotyczny i okrutny charakter Aleny właśnie tej klątwie, ale ja wierzę w to, że była po prostu tak samo zepsuta jak jej matka. Nauczyła się kontrolować szaleństwo i wykorzystywać je przeciwko innym… - potarł swoje skronie. – Niestety miałem tą nieprzyjemność poznania ich obu. Teraz, gdy jedna jest uwięziona na zawsze, a druga martwa, świat stał się o wiele lepszym miejscem. Nawet z tyranią Barnila. - Wybacz to pytanie, mistrzu… - zaczął Deanuel, odczekując wcześniej kilka chwil by nie być ponownie posądzonym o przerywanie czy bezczelność. – Ale skąd możesz mieć pewność, że czarownica nadal tkwi w zamknięciu, a jej córka nie żyje? Czy ktokolwiek to sprawdził? Eldor zarechotał bezgłośnie, nie mogąc się powstrzymać. Spojrzał na mistrza, czekając na stosowną odpowiedź. Starszy elf uniósł brwi. - Zaprzeczasz moim słowom, książę? – zapytał oschle. Deanuel w duchu zaklął. 75
- Nie, to nie miało tak wyg… - Gdy Magowie uwięzili Feanen na dnie jeziora, osiem Pieczęci zostało ukrytych w mniej lub bardziej znaczących przedmiotach, a następnie rozrzuconych po krainie. Nie wiem, czy istnieje ktokolwiek na tyle cierpliwy i zdolny odnaleźć je wszystkie. Mąż królowej nie żyje, podobnie jak jej córka, a to były dwie osoby, z którymi łączyły ją więzy rodzinne. Co do Aleny… - zaśmiał się. – Gdy demony dostaną w swoje łapska istotę przeklętą Lotosem, raczej jej nie wypuszczają. Wiele lat temu wysłaliśmy posłańca, który miał upewnić się, czy ta kreatura nie żyje. Nigdy nie powrócił. Skoro więc niewinny elf nie może przetrwać tam dnia, czy muszę w ogóle wspominać o tysiącach lat? – spojrzał na Deanuela ponownie, a w jego oczach czaiła się dezaprobata. – Jestem zawiedziony twoją postawą, książę. Twój tytuł nie upoważnia ciebie do kwestionowania moich słów i lepiej to zapamiętaj. – wstał od stołu, wskazując dłońmi na kilka ksiąg leżących na jego środku. – Wypiszcie z nich po dziesięć podstawowych klątw i jedną skomplikowaną. Z rysunkami i odpowiednim odpisem. Odszedł od stołu, zostawiając uczniów samych. Eldor odwrócił swoją głowę w stronę Deanuela. - I co, teraz ci łyso, mądralo? – zadrwił. – Jesteś zadowolony z siebie? Skąd wiedziałeś o Lotosie? - Ktoś mi powiedział – rzucił Deanuel wojowniczo. – Gówniarzu. Po świcie Eldora przebiegł pomruk. Wszystkie oczy były wpatrzone w niego. - Uuu… Uważaj sobie, drewnianogłowy – syknął Eldor. – To ja jestem faworytem, najlepszym uczniem tutaj, więc lepiej ze mną nie zadzieraj, bo kto ci pomoże? Założę się, że pani Nadia pomaga ci z czystej litości, podobnie jak twój brat… Pewnie teraz się z ciebie śmieją! Deanuel zacisnął pięści, jednak przypomniało mu się to, co kiedyś mówił mu Colin. - Faworytami nazywano kochanki królów, drogi kolego – odparł, unosząc głowę po książęcemu do góry. – Jeśli więc masz jakiś sekret do powiedzenia, to śmiało! Wtedy do sali wszedł mistrz Aryon, więc następne kilka godzin minęło na wymianie morderczych spojrzeń co jakiś czas. … … Tego dnia, gdy zajęcia popołudniowe dobiegły końca, Deanuel był tak zmęczony, że nie był w stanie zobaczyć się z Nadią i Colinem, tylko poszedł spać. Oni natomiast zwiedzili miasto, a Colin napisał list do rodziców, w którym informował ich, że wszystko układa się po ich myśli. Czekali również na wieści od Arthura Pennath’a, jednak bezskutecznie. Następnego dnia rano Deanuel odbył walkę z innym elfem, o kilka miesięcy starszym od Kavina. Tym samym również zorientował się, że za osiem dni czeka go walka z Eldorem, który puszył się na samą myśl o tym. Sprawdzenie umiejętności księcia przebiegło poprawnie, gdyż całe zajście obserwowali Colin i Nadia. Chociaż Deanuel nie umiał zbyt wiele, Aryon ani żaden z jego uczniów nie mieli okazji upokorzyć go publicznie. Od tamtego momentu książę zaobserwował, że ilekroć mieli gościa na lekcji bądź ktoś przysłuchiwał się jego zwykłej konwersacji z kimś, rozmówca momentalnie stawał się bardziej dlań przyjazny. 76
Później zaś zakazano mu kontaktować się z kimkolwiek z miasta, więc brata i Nadię widywał tylko czasem, gdy obserwowali jego treningi, co go przygnębiło. Treningi, na początku mordercze, kilka dni później stały się dla niego rutyną. Nauczył się wstawać wcześnie, o jednej porze i kłaść spać w miarę wcześniej. Nauczył się również ignorować zaczepki Eldora, które z czasem stawały się coraz bardziej dotkliwe i uszczypliwe. Ze strachu przed najstarszym elfem, lub z niechęci do samego Deanuela, uczniowie nie utrzymywali z nim bliższych kontaktów. Kavin był jedynym, który się do niego odzywał, a i tak mocno za to obrywał. Książę nie widział sensu w mówieniu o tym Aryonowi, gdyż czuł wyraźną niechęć mistrza elfów w stosunku do niego. Nie rozumiał dlaczego tak go traktowali. Nie chodził po mieście zbyt dużo, gdyż nie miał na to czasu. Najbardziej uważał na popołudniowych zajęciach, gdzie ćwiczyli magię. Kilka dobrych razy poczuł na własnej skórze, że to nie są żarty. Obawiał się pojedynków magicznych, które zbliżały się wielkimi krokami. Mimo chwalenia się umiejętnościami, tak naprawdę dopiero musiał je nabyć, czego nie omieszkał się napomknąć mu Aryon. Pewnego deszczowego popołudnia, ponad tydzień po jego przybyciu, zajęcia z magii i jej następstw zostały zamienione na lekcję historii. - Znalazłem odbitki portretów rodzin królewskich wysokich elfów – ogłosił mistrz, wchodząc do izby. Za nim sunął magicznie niesiony stos z wielkimi płótnami, o których mówił elf. Deanuel uznał lekcję za bardzo ciekawą. Zobaczył twarze swoich przodków. Szczególną uwagę zwrócił na Aidana I Szalonego. Elf z pozoru wyglądał normalnie, jednak najbardziej przerażające były jego oczy. Bardzo jasne, o nieokreślonym kolorystycznie połączeniu zieleni i żółci, wydawały się być rozbiegane i szalone. - Aidan był portretowany kilka miesięcy po rzuceniu na niego klątwy – wyjaśnił Aryon. – Widzicie jak nierówno kończy się obraz? – wskazał na dół odbitki. – Portret miał uwzględniać również jego tors, jednak malarz nie umiał narysować Lotosu. Za każdym razem, gdy na niego spojrzał, widział smoka pod innym kątem, co uniemożliwiało wiernej kopii na obrazie. W efekcie na portretowym ramieniu powstała czarna, nic nieznacząca kulka, która wyjątkowo nie spodobała się samemu królowi. Jednym, krzywym ruchem miecza obciął prawie jedną trzecią obrazu. Deanuel ochoczo chłonął informacje, chcąc potem zabłysnąć. Kolejną większą dawkę uwagi mistrz niechętnie poświęcił portretom królowej Feanen Valrilwen i jej córki, księżniczki Aleny. Aryon, mimo tego, że rozłożył wszystkie płótna, tych dwóch unikał jak ognia, jakby nie chciał na nie spojrzeć. - Obie były portretowane tuż przed Krwawą Wojną – rzekł sucho, obserwując inne obrazy, podczas gdy jedenastka uczniów bacznie przyglądała się dwóm odbitkom. – Z rozkazu Królowej. Jej mąż już wtedy nie żył. Portret Feanen przedstawiał wysoką kobietę, której włosy spływały prawie do pasa, ciemne, kręcone. Miała jasnozielone oczy, w których czaiła się pogarda. Nie uśmiechała się, stojąc we wdzięcznej pozie. Ubrana była w fioletową suknię oraz niebieskie bolerko, okrywające jej ramiona. Korona dodawała jej dostojności. - Była piękną kobietą, to trzeba przyznać. – cichy głos Aryona rozległ się tuż za Deanuelem, gdy wszyscy przeszli odrobinę dalej, by przyjrzeć się jej córce. – Ale również bardzo okrutną. Gdybyś tylko wiedział… Alena miała w sobie wiele z niej, nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru… - dodał, gdy i oni przesunęli się dalej. Druga odbitka przedstawiała czarnowłosą 77
elfkę, ubraną w niebieską suknię. W długie włosy miała wpięty diadem, a lodowe, jasnoniebieskie oczy pozostawały zimne, podobnie jak uśmiech, w którym wygięła usta. – Jako Lotos malarz postanowił po prostu nakreślić kilka znamion. – mistrz wskazał je na płótnie. – To ostatni, oficjalny portret Aleny. Wiem, że wielu króli posiadało jej wizerunki, jednak ani jeden z nich nie był pozowany. Te zbiory w większości stanowiły wspomnienia, lub urywki z pamięci. Chodźmy dalej… Ach, jest i Nikana wraz z Marvynem! Słyszeliście o niej, prawda? – dodał pytająco, wskazując na ciemnowłosą królową, odzianą w złotą suknię, z misternie robionymi łańcuszkami, które wpięła we włosy oraz jej męża, dobrze zbudowanego szatyna o błękitnych oczach. – Szkoda, że skończyli tak tragicznie… Po śmierci żony Marvyn wyjechał do nieznanych krain i tam też umarł. Ale… Ach, są. Deanuelu, oto… - ale nie musiał kończyć zdania. Deanuel zatrzymał się, wpatrzony w dwa portrety. Jeden przedstawiał wysoką elfkę, o ciemnych, prawie czarnych włosach, które opadały falami na jej ramiona. Ciemnoniebieskie oczy patrzyły na niego z mądrością i czułością, a ciepły uśmiech poprawił mu nastrój. Odkąd dowiedział się o swoich biologicznych rodzicach, nie miał zbytnio czasu, by wyobrazić sobie własną matkę, więc spędził dłuższą chwilę, przyglądając się jej w milczeniu. Druga odbitka natomiast przedstawiała króla o niebieskich, wręcz morskich oczach i nieco jaśniejszych od żony włosach, które jednak wciąż można było określić mianem ciemnych. Na jego głowie lśniła korona, wyglądał bardzo dostojnie. On również się uśmiechał. Jego rodzice. - Nie wiedziałem, że jest jeszcze jeden portret – zdziwił się mistrz, nie przejmując się milczeniem Deanuela i wyjmując jeszcze jedno płótno, które ukryło się pod tymi dwoma. Przedstawiało trzy osoby. Matka Deanuela, tym razem w turkusowej sukni i w wyraźnie zaawansowanej ciąży oraz jego ojciec, odziany w oficjalny królewski strój w barwach purpury i złota. A między nimi… Między nimi stała Nadia. Uśmiechnięta, obejmowała królewską parę ramionami, sama w stroju jeździeckim, jakby dopiero co przybyła. - Królowa Nai i król Adair – rzekł Aryon, by było to jasne dla wszystkich. – Na drugim obrazie wraz z Nadią, córką słynnego generała Gorgoth’a, która eskortowała Deanuela. Wiedziałeś, że znali się tak dobrze? – mistrz spojrzał na księcia, który wpatrywał się w portrety. Deanuel pokręcił głową. - Niezupełnie, ale ona uratowała mi życie – odparł. – Za to będę jej wdzięczny, dopóki to życie się nie dokona. Eldor, stojąc kilka kroków za Deanuelem udał, że go przedrzeźnia, jednak Aryon tego nie zauważył. … … - JAK TO PRZEPRASZASZ, ŻE DOPIERO TERAZ MI MÓWISZ, ŻE PANI ALENA CZEKA NA MNIE PRZY WEJŚCIU DO ŚWIĄTYNI?! – wydarł się Arthur, sunąc korytarzami siedziby Rady Ras. Poprawiał ubranie, podczas gdy jeden z jego doradców, przerażony, biegł za nim. - Nie mogłem cię znaleźć, panie! – jęknął elf, bojąc się jego gniewu. – Pani Alena czeka tam! 78
– zatrzymał się, wskazując kierunek ręką i sam zginając się w pół i oddychając ciężko. Arthur zaklął głośno w ruchu i dobiegł do zakrętu, tam zwalniając. Wyszedł szybkim krokiem zza rogu, widząc czarnego rumaka i siedzącą na nim elfkę. Wziął głęboki oddech i podszedł do niej. - Witaj, Aleno – rzekł. – Oficjalnie zostałem dopiero… - Och, daruj sobie to przemówienie, Pennath – rzuciła Alena, patrząc na niego. – Minęły dwa tygodnie odkąd książę jest na szkoleniu u Aryona. Co z armią? - Równo dziewięćdziesiąt tysięcy zbrojnych – powiedział Przewodniczący. – Kolejne dziesięć jest w drodze, więc… - Masz trzy dni – powiedziała obojętnie, przygotowana na to. – Za trzy dni przybędę tu i jeżeli nie zobaczę stu tysięcy żołnierzy, czekających na rozkazy to będziesz lżejszy o swoją głowę. Zrozumiałeś? Arthur przełknął swoją dumę i skinął głową. - Tak. Wiesz może co u księcia? – zapytał po chwili. Elfka pokręciła głową. - Wstąpiłam tu tylko na chwilę, w drodze do Heirr – oznajmiła. – Jadę zobaczyć jak sobie radzi i czy wytrzymuje z twoim ulubieńcem. Szykuje się wojna, Pennath – dodała po chwili, a jej zimne oczy spotkały się z jego wzrokiem. – To już nie są przelewki, to przejdzie do historii. Radziłabym ci się zastanowić nad tym, jaką tak naprawdę pozycję chcesz zająć w tym konflikcie. Elf nie spuszczał z niej spojrzenia. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że on może zginąć, prawda? – zapytał nagle. – Że jest młody i niedoświadczony? - Może i jest – wzruszyła ramionami, ściągając lejce konia. – Ale doprowadzę go na tron. Chociażby miał to być tron usypany z trupów niewiernych i zdrajców, posadzę go tam i radzę ci wziąć moje słowa na poważnie. Trzy dni – dorzuciła i zawróciła, ruszając gwałtownie spod świątyni i zostawiając go samego. Arthur odetchnął, opierając się o ścianę i przymykając oczy. Usłyszał zbliżające się kroki. - Panie Arthurze? – zapytał niepewnym tonem doradca, który wcześniej za nim biegł. - Musimy znaleźć jeszcze dziesięć tysięcy zbrojnych – powiedział Arthur, nie otwierając oczu. – Nie obchodzi mnie, jak ich znajdziesz. Od tego zależy niemal wszystko. Do roboty!
79
Rozdział 8 – The shadow of Feanen Valrilwen
Następnego dnia Nadia siedziała na parapecie okna, patrząc na miasto. Mieli dzisiaj dużo zajęć, obserwowała wschód słońca, ciesząc się chwilą spokoju, gdyż było jeszcze bardzo wcześnie. - Minęły dwa tygodnie odkąd Deanuel jest na szkoleniu – powiedziała po chwili. – Jestem ciekawa jak sobie radzi… Colin, siedzący na krześle przy stole i przeglądający jakieś kartki, zaśmiał się cicho. - Chyba dobrze, skoro nie usłyszeliśmy żadnych skarg – stwierdził. – Zapewne oświeca wszystkich swoją książęcością i ma już swoich zwolenników! – zażartował. - A jeśli o tym już mowa, to wszystko idzie zgodnie z planem… Dwa tygodnie temu zdali sobie sprawę, że armia, która niedługo się zjawi oraz jakakolwiek inna zbrojna pomoc musi mieć siedzibę. W okolicznościach, które zaistniały pomysł Deanuela, by stworzyć prawdziwą rebelię wydawał się mądrym posunięciem. Musieli mieć siedzibę, którą tymczasowo zostało Heirr. Nadia i Colin przez czternaście dni rozmawiali z mieszkańcami miasta oraz okolicznych wiosek, by rozpocząć zbieranie buntowników. Byli zaskoczeni tak dużym odzewem ze strony elfów, którzy słysząc o księciu wykazywali chęć przyłączenia się do ruchu oporu. Nic nie było jeszcze pewne. - Dziwi mnie to, ale cieszę się niezmiernie – powiedziała po chwili elfka. – Czekałam na to tyle lat… nawet sobie tego nie wyobrażasz. Obawiam się jednak reakcji wszystkich na samego księcia. Colin odchrząknął. - Masz na myśli wpadanie do rowów, wywyższanie się i inne tego typu przyjemności? – zapytał retorycznie. Elfka tylko skinęła głową, zamyślona. Dłuższą chwilę nie odzywała się, wpatrując się w niebo goszczące słońce. - Może szkolenie… mam nadzieję, że trening nauczy go pokory i zrobi z niego dojrzalszego elfa – rzekła niepewnie po chwili. – Jeśli nie, możemy mieć problem. I z wojskiem, i z ich posłuszeństwem względem Deanuela. Colin pokiwał głową. - Tutaj się z tobą zgodzę. Żołnierze często biorą swoich dowódców za wzór do naśladowania. Dowódcy byli starannie wybierani… nie miałaś nigdy problemu ze swoimi oddziałami? – zapytał po chwili. Elfka odchrząknęła. - Miałam, z początku – powiedziała. – Mieli bardzo podobne zdanie o kobietach jak nasz szanowny książę. Jednak później byli najwierniejszymi elfami, jakimi miałam przyjemność dowodzić. - To miałaś szczęście – stwierdził. – I nie chodzi mi o to, że jesteś kobietą – dodał szybko. – Po prostu widziałem dziesiątki sytuacji zmian dowodzenia i okrucieństwa, jakim żołnierze znużeni wojną, potrafią się wykazać względem dowodzącego. - I dlatego to mnie martwi – westchnęła brązowowłosa. – I jest jeszcze jedna rzecz. Gdy przekonywałam Alenę do pomocy, postawiła mi jeden warunek. Jasnowłosy spojrzał na nią zaciekawiony. 80
- Jaki? - Powiedziała, że nie weźmie dziecka na wojnę – odparła Nadia, otrząsając się z zamyślenia. – Że chce zobaczyć w księciu mężczyznę, a nie chłopca. Gdy przemawiał podczas przysięgi Przewodniczącego z pewnością zobaczyła – dodała znacząco. – Pomogliśmy mu wtedy, kierując jego postępowaniem. Potem jechaliśmy razem i dlatego właśnie tak się spinałam, gdy książę powiedział coś niestosownego. Nie wiem gdzie jest granica i kiedy ją przegnie. Colin zagwizdał cicho. - Ślicznotka pewnie już wie, że z księcia żaden wielki wojownik, przynajmniej na razie – stwierdził. – Ale w naszym, jego i całej krainy interesie jest to, by się nim stał. Mnie zastanawia w związku z tym inna rzecz… Pamiętasz co Alena mówiła o Aryonie? - Że się nienawidzą – powiedziała Nadia, marszcząc brwi. – Coś sugerujesz…? - Dokładnie. Ale nie powiedziała dlaczego. Jesteś pewna, że mistrz go wyszkoli dobrze? – Colin uniósł lekko brew. - Nie zwróciłam na to wcześniej uwagi – przyznała elfka po chwili. – Ale ufam Aryonowi, ma duże doświadczenie i na pewno dobrze wyszkoli księcia. Nie mam powodów by mu nie ufać – dodała, widząc jego pytający wzrok. – Możemy jednak przyjrzeć się jego szkoleniu bardziej. Co do ich nienawiści… Za swoją przeszłość Alena jest nienawidzona przez większą część społeczeństwa. – ściszyła nieco głos. Elf skinął głową potwierdzająco. - Ja tam nie potrafiłbym jej nienawidzić. Sam fakt, że nam pomaga jest bardzo istotny. A, jeśli mogę zapytać, jak doszło do tego, że zwróciłaś się do niej o pomoc? – zapytał. – Kiedy się poznałyście? Nadia spięła się niemal niezauważalnie, splatając ręce przed sobą. - Poznałam ją dawno temu – odparła nieco nieobecnym głosem. – Ponad dwa tysiące lat… Zmagałam się wtedy z czymś naprawdę trudnym i nie miałam się do kogo zwrócić, nie tracąc przy tym własnej głowy. Postawiłam wszystko na jedną kartę i ruszyłam do Turvion, gdzie, według pogłosek, miała przebywać Alena. Wtedy nie wiedziałam nawet czy żyje, czy to po prostu zwykłe domysły. Jednak znalazłam ją… I poprosiłam o przysługę, na którą się zgodziła, oczywiście nie za darmo. Do dziś nie zapłaciłam swojej ceny i czekam na informację, jaka ona będzie. Tak poznałam Alenę. Jeśli chodzi o zwrócenie się do niej o pomoc teraz… Nie miałam wyjścia, musieliśmy ciebie ratować i nie było innego sposobu by to uczynić. Wcześniej myślałam nad tym czy nie stanęłaby po naszej stronie, ale wydawało mi się to szalone i niemożliwe. A gdy już byłam w Turvion, zrobiłam co tylko mogłam by ją przekonać. Dalszą część historii znasz… Jasnowłosy skinął głową. - Ryzykowałaś bardzo, nawet swoim życiem – powiedział po chwili. – A tak z ciekawości zapytam… o co ją prosiłaś za pierwszym razem? Elfka odwróciła od niego wzrok, czując zestresowanie. - Nie mogę ci powiedzieć, Colinie – odparła. – To na zawsze pozostanie między mną, a Aleną. Dziś minęły dwa tygodnie odkąd Deanuel jest na szkoleniu. Możemy się jej spodziewać, prawda? Colin zaśmiał się cicho. - Ach, faktycznie! To świetnie! Mam nadzieję, że nas też odwiedzi…
81
… … Słońce już widniało na horyzoncie gdy czarnowłosa, odziana w pelerynę elfka zsiadła z konia tuż przy skale Turvion. Jej docelowym miejscem było Heirr, jednak wcześniej musiała sprawdzić coś ważnego. Weszła do środka, rozświetlając sobie drogę magią. Przywitał ją chłód jaskini i delikatny blask niebieskiego kwiatu. Denux rósł po prawej stronie groty, rozwijając się w nienaruszonym przez nikogo stanie. Alena ruszyła dalej, trzymając w dłoni przed sobą skrzącą się kuleczkę światła. Chwilę później natrafiła na prowadzące w dół schody, którymi zeszła. Czarna peleryna powiewała za nią, robiło się coraz zimniej wraz z kolejnymi stopniami. Zdawały się ciągnąć bez końca, jednak ona doskonale znała drogę. Po jakimś czasie stanęła na równej powierzchni, a przed nią rozciągał się widok niewielkiego zamku. Podziemna okolica rozświetlona była magicznymi pochodniami, rozmieszczonymi w różnych miejscach. Elfka stała bez ruchu, przypatrując się miejscu, w którym spędziła tyle czasu. Jej niebieskie oczy spoczęły na ziemi, gdzie ujrzała wyraźne ślady czołgania się. Ruszyła powoli na przód, śledząc wzrokiem ziemię i dopowiadając sobie w myślach przeszłe wydarzenia, które mogły tutaj zajść. Doszła do bramy zamku, która otworzyła się przed nią samoistnie. Wnętrze zamku było również oświetlone pochodniami. Jej kroki poniosły się echem po wysokim korytarzu, którym przeszła, nie oglądając się za siebie. Skręciła w lewo, natrafiając na stojącą tam kobietę. - Pani. – kobieta szybko ukłoniła się, po czym podniosła wzrok. Miała sięgające łopatek, ciemnorude włosy, a jej oczy w świetle latarni wydawały się być intensywnie piwne. Prosta suknia, którą nosiła, sięgała ziemi. - Kaede – rzekła Alena, ściągając z siebie pelerynę i podając ją służącej. – Nie przyjechałam na długo. - Jesteś ranna, pani – powiedziała rudowłosa nieco niepewnym tonem, patrząc na elfkę. Na brzuchu oraz ramionach Aleny widniały rany, odsłonięte przez skórzany strój. Ona jednak zdawała się w ogóle o tym nie myśleć. - Mówiłam, że nie mam czasu – rzuciła. – Czy do zamku przybył ktoś w ciągu ostatnich dni? - Tak, pani – rzekła pokornie służąca. – Marcus przyszedł dziś rano, w bardzo dziwnym i kiepskim stanie. Jest w głównej sali… Alena bez słowa wyminęła ją, odchodząc szybkim krokiem. Chwilę później weszła do wielkiego pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi. Przy jednym ze stołów dostrzegła długowłosego mężczyznę, którego uratowali z rąk Łamacza Dusz. Bękart Barnila. Brązowowłosy podniósł wzrok i łyżka wypadła mu z ręki. Zamrugał z niedowierzaniem. - Nie wiedziałem, że zawitasz tutaj w ciągu najbliższych kilku dni! – powiedział niepewnie, wstając od stołu. - Siedź – syknęła. – Uciekłeś od lorda Zorth’a. Obyś miał dobre wytłumaczenie. - Czułem się tam jak w klatce – odpowiedział, odwracając wzrok. – I ja… - A tutaj jak się czujesz, co? – zapytała lodowato. – Zamknęłam cię w Turvion na twoje 82
własne życzenie, Marcusie. Już nie pamiętasz jak błagałeś o schronienie przed ojcem, który prawie ciebie dopadł? Dlaczego więc uciekłeś? - Chciałem zrobić coś, zobaczyć tego księcia na własne oczy – odparł cicho półelf. – Wiem, że kazałaś mi czekać, Aleno. Przepraszam. - Ja nie wybaczam, doskonale to wiesz – ucięła. – Jeśli naprawdę chcesz się przydać w sprawie księcia musisz poczekać na odpowiedni moment. Sprawdzę jak idzie mu szkolenie i gdy Pennath odda Deanuelowi armię, wyślę kogoś po ciebie. Dołączysz do wojsk, może nawet zostaniesz dowódcą, jeśli bardzo tego chcesz. Pamiętaj jednak, że nie masz co liczyć na tron. Jeśli chcesz się zemścić na ojcu, to tylko taką możliwość dostaniesz. A jeśli okażesz się zdrajcą, pożałujesz tego bardzo szybko, przyrzekam ci to. - Rozumiem – odparł krótko, odwracając wzrok. – Jeszcze raz przepraszam. To się nie powtórzy. - Zaraz wyjeżdżam do Heirr – powiedziała po chwili Alena. Jej głos nie wyrażał żadnych emocji. – Pennath ma trzy dni na skompletowanie armii. Możesz tylko czekać. Odwróciła się by odejść, jednak Marcus podniósł wzrok ponownie. - Zaczekaj – poprosił ją. – Czemu jesteś ranna? Alena nie odwróciła się, idąc w stronę drzwi. - Walczyłam – odparła na odchodne. – Niektóre negocjacje wymagają agresji, Marcusie. Żegnaj – dodała i wyszła z sali, zostawiając go zupełnie samego. Marcus oparł na krzesło, patrząc na swoje ręce. Musiał odzyskać siły. W jego głowie przewijały się sceny, o których często śnił. Jego głowa opadła na dłonie, którymi ją podparł. Nie miał siły.
Alena tymczasem zastała czekającą na nią przy wyjściu z zamku Kaede. - Pani, jeśli pozwoliłabyś mi opatrzyć te rany… - zaczęła kobieta, jednak urwała na widok zimnego wzroku czarnowłosej. - Nie mam czasu, sama je uleczę magią – rzuciła Alena. – Doceniam twoje poświęcenie. Pilnuj Marcusa. Niebawem dostaniesz ode mnie wiadomość. – wzięła od niej pelerynę, zakładając ją. – Mam dla ciebie ważne zadanie. - Tak, pani? – zapytała zaniepokojona rudowłosa, obserwując jak Alena poprawia pelerynę. - Strzeż Denuxu. Dużo osób poszukuje tego kwiatu, a mi może być on potrzebny – rzekła. – Zrozumiałaś? Kaede posłusznie skinęła głową. - Oczywiście, moja pani. Alena, bez słowa, odwróciła się i ruszyła schodami na górę, po chwili znikając kobiecie z pola widzenia. … … Deanuel wyciągnął przed siebie miecz, trzymając go obiema rękami. Stał naprzeciwko straszliwie pewnego siebie Eldora, który również trzymał miecz. Mistrz Aryon rozsiadł się wygodnie na pniu tego samego ściętego drzewa, na którym siedział 83
wcześniej. - A więc nadszedł ten moment – powiedział głośno. – Deanuel kontra Eldor. Mieliśmy małe opóźnienia, jednak w końcu się doczekałem. Książę i mój najzdolniejszy uczeń. Zaczynajcie! – klasnął w dłonie, a Deanuel i Eldor skoczyli na siebie. Deanuel od razu zorientował się, że elf jest silny. Miecz zadrżał mu w dłoniach, jednak utrzymał go i ciął, celując w prawy bok Eldora. Ten jednak błyskawicznie odbił cios, odpychając jego miecz na pewną odległość i sam go zaatakował. Książę ledwo uniknął ciosu, przeklinając cicho. Ich klingi ponownie się skrzyżowały ze zgrzytem. Wymienili kilkanaście ciosów, skacząc dookoła siebie niczym rozwścieczone wilki. Deanuel ponownie naparł atak na młodszego elfa, chcąc mu wytrącić miecz z dłoni, jednakże… Eldor okazał się szybszy. Prawie niezauważalnie kopnął go w kolano i wytrącił mu miecz z rąk, przykładając swoje ostrze do gardła. - Przegrałeś – rzucił. Rozległy się brawa innych uczniów oraz mistrza Aryona, który się podniósł. - Ach, tak jak myślałem… Wyrównana walka, aczkolwiek Eldor okazał się być lepszy! Gratuluję – dodał do młodszego elfa i spojrzał na Deanuela. – Książę, musisz się jeszcze doszkolić. Starszy elf był wściekły. - Ale to nie było sprawiedliwe! – powiedział oburzony. – On mnie kopnął! Eldor uniósł brew. - Książę I Szlachetny łże – rzucił. – Nie kopnąłem go! Mistrz Aryon uniósł rękę by uciszyć otwierającego usta Deanuela. - Deanuelu, to naprawdę nieelegancko kłamać – upomniał go. – Przecież widziałem wasz pojedynek. Odbył się zgodnie ze wszystkimi ustalonymi zasadami. I to nie podlega żadnej dyskusji. Walczcie dalej! Do końca zajęć Deanuel miał podły humor. Dopiero później zjadł śniadanie i poczuł się lepiej. Na bieganie dookoła miasta poszedł już w lepszym nastroju, skupiając się tylko na treningu. Chciał przy najbliższej okazji utrzeć nosa Eldorowi. Zamiast tego został dogoniony przez niego samego i jego kolegów. - Co tak wolno, szlachetny? – zakpił Eldor. – Brak ci sił po porannym pojedynku? - Zobaczymy jak będzie ci do śmiechu, gdy zostaniesz tutaj, gnijąc na szkoleniu a ja pojadę na wojnę! – odparował starszy elf. - Też mi coś – zaśmiał się Eldor. – Pojedziesz i zginiesz… o ile w ogóle do tej wojny dojdzie! Twoje oddziały miały przybyć tutaj wczoraj, o ile się nie mylę… I nic z tego! Zapomnieli o tobie, bohaterze? Hahaha! Cóż za pech! - Odczep się, panienko – rzucił wściekły Deanuel. – Bo naprawdę zrobię ci krzywdę, ty kmieciu! - Uważaj na słowa, księciuniu – warknął Eldor. – Bo pożałujesz! – dodał przyspieszając i wyprzedzając go. Za nim ruszyła jego świta. Książę do końca treningu biegał sam, nie zwracając na nich uwagi. Wypatrywał Nadii albo Colina, jednak nigdzie ich nie zobaczył. Na obiedzie nie odzywał się prawie do nikogo, zamienił tylko kilka zdań z Kavinem, w myślach zastanawiając się co będą robić na treningu magicznym. Jakby w odpowiedzi na jego 84
pytanie mistrz Aryon odchrząknął, gdy skończyli obiad. - Przystąpimy wcześniej do lekcji gdyż dzisiaj czeka nas kontynuacja pojedynków magicznych. Mieliście już teorię, a więc czas na praktykę. – wstał z krzesła. – Zapraszam na zewnątrz. Gdy wychodzili, czuć było wyraźną atmosferę ogólnego podniecenia. Bardzo obszerne i dokładne lekcje z teorii miały właśnie przejść w praktykę, co wprawiało wszystkich w euforię. Deanuel poczuł dziwny ścisk w żołądku, przeczuwając, że będzie musiał walczyć. Mistrz zapewne nie odpuści sobie okazji pokazania na nim jakiś nowych umiejętności i zaklęć. Wyszli na zewnątrz, przechodząc do miejsca, w którym codziennie rano ćwiczyli fechtunek. Było tam wystarczająco dużo miejsca, a także spostrzegli pewne ulepszenia poczynione przez najstarszego elfa. - Widzicie to koło? – Aryon wskazał palcem duży okrąg, narysowany na ziemi. – To pole walki. Nie można poza nie wychodzić ani uciekać. To nauczy was dyscypliny. Często podczas pojedynków ustala się pole, w którym możecie się poruszać i zamyka się granice magią. Przekroczenie linii kończy się śmiercią, więc warto w sobie wyszkolić tą umiejętność. – popatrzył po uczniach uważnie. – Dziś poćwiczymy proste zaklęcia oraz to, jak się przed nimi bronić. Ufam, że opanowaliście już teorię, więc… do dzieła! Na pierwszy ogień zapraszam na środek Kavina i Honira. Dwaj wymienieni elfowie wyszli z szeregu, stając naprzeciw siebie o określoną liczbę kroków. - Dobrze – powiedział mistrz. – Zaczynajcie! Moje osłony sprawią, że żadnemu z was nie stanie się żadna poważniejsza krzywda. Pierwszy zaatakował Kavin, posyłając w stronę kolegi kilka błyskawicznie lecących i ostrych kamieni. Honir machnął ręką, wykrzykując jakieś zaklęcie i odbił je na boki, nie widząc, że jedna trafiła prawie w Aryona. Sam zamachnął się, znów wypowiadając słowa innego zaklęcia i koncentrując się na nim. Kavin poczuł, jak unosi się w górę i spanikował, próbując się wyrwać zaklęciu. To rozproszyło Honira, który gwałtownie upuścił kolegę na ziemię. Deanuel obserwował ich. Działali dosyć szybko jak na pierwszy pojedynek w swoim życiu. Trochę go to przeraziło – nie wiedział, czy sam podoła takiemu tempu podejmowania decyzji i skupiania się całkowicie na nich. Aryon podniósł się ze swojego ulubionego pieńka i podszedł do nich. - Jak na pierwszy pojedynek poszło wam przyzwoicie – rzekł. – Kavinie, nie możesz panikować w chwili, gdy tracisz grunt pod nogami. Gdyby Honir był bardziej skoncentrowany, utrzymałby zaklęcie i byłbyś zgubiony bez podjęcia odpowiednich kroków. - A nauczyłeś ich tego, Aryonie? – rozległ się chłodny, dość cyniczny głos. Elf poczuł jak brzmienie wypowiedzianego właśnie zdania lokuje mu się w głowie, odbijając się w niej echem. Przypomniał sobie jak bardzo ten głos był mu znajomy, co przeraziło go do szpiku kości. Odwrócił się wraz z uczniami, których zaciekawione oczy nie podejrzewały niebezpieczeństwa. Przed nimi stała bardzo wysoka kobieta, którą tak dobrze pamiętał. Długie, ciemne i kręcone włosy spływały jej do pasa, kontrastując z fioletową suknią, w którą była odziana. Jasnozielone, zimne oczy były niemal stalowe i nie czaiła się w nich ani odrobina dobra. Jej ramiona i ręce okrywało niebieskie bolerko, a na czole widniał pojedynczy koralik, nie 85
pozostawiając Aryonowi wątpliwości, z kim ma do czynienia. Wokół nich zrobiło się zimno, a wiatr nagle przestał wiać. Kilku uczniów cofnęło się, rozpoznając elfkę z jednego z portretów, które oglądali na zajęciach z historii rodzin królewskich wysokich elfów. Sam Aryon stał w miejscu, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami. Jego serce prawie przestało bić, by po chwili zacząć wybijać rytm dwa razy szybciej. - Feanen Valrilwen – szepnął. Elfka uniosła brew do góry. - Wydajesz się być zaskoczony. Nie sądziłeś, że wrócę? – zapytała, ruszając powoli w jego stronę i nie spuszczając z niego wzroku. – Po tym, co zrobiłeś? - Jak…?! – Aryon cofnął się gwałtownie. – Cofnąć się! – dodał miażdżąco do swoich uczniów, którzy momentalnie wycofali się, a on utkwił w niej wzrok. Uczniowie zgromadzili się po obu jego stronach, w dwóch zbitych grupkach. Oczy Feanen błysnęły dziwnym blaskiem. - Chcę byś odpokutował za swoje winy – rzuciła, zatrzymując się po środku pola ćwiczeń. Jej obecność zdawała się wypełniać całą okolicę, przyciągała uwagę i budziła przerażenie. – A twoi uczniowie powinni się dowiedzieć kim tak naprawdę jesteś, zanim sami zginą. Aryon zacisnął usta, starając się uspokoić. Targały nim emocje, które chciał ukryć przed elfką, strach prawie tak dotkliwy, jaki czuli oni. - Nie mieszaj do tego moich uczniów, Feanen – powiedział. – Wróć do piekła, bo nie możesz być niczym więcej, jak tylko zjawą. - Mogę ci pokazać jak bardzo żywa jestem. – jej ściszony głos zabrzmiał przerażająco. – Przybyłam po jednego z twoich uczniów, którego nazywają zagładą Barnila… Wydaj mi księcia Deanuela, a twoja śmierć nie stanie się widowiskiem na całą krainę wysokich elfów. Aryon w przypływie wściekłości spojrzał szalonym wzrokiem po swoich uczniach. Nie myślał już racjonalnie, czując jak opuszcza go całe jego wieloletnie opanowanie. Świadomość, że to może dziać się naprawdę pozbawiała go wszelkich skrupułów. Nim przerażony Deanuel zdążył zareagować, jasnowłosy elf chwycił go za ramię, brutalnie wyciągając przed szereg za sobą. - To dziecko ma być zagładą Barnila?! Zabierz go i odejdź, przeklęta wiedźmo! – wycharczał, przywołując swój władczy ton i ciągle mając nadzieję, że to tylko niefortunna zjawa. Wtedy zamarł. Ręka, którą trzymał księcia nagle zaczęła go piec, jakby ktoś włożył ją w rozżarzone ognisko, zadając mu straszliwy ból. Młodszy elf wyrwał mu się, przerażony tym, co jego własny mistrz właśnie zrobił. Poczuł jeszcze większą niechęć, którą jednak aktualnie zasłaniał strach. Cofnął się gwałtownie. - Nie pozwólcie mu wrócić do szeregu! – wrzasnął przerażony Eldor, jednak w tym samym momencie głos zamarł mu w gardle. Wzrok Aryona, przyciskającego do siebie zranioną dłoń, spoczął na elfce. Nie zaczynał walki, nie chcąc ryzykować wielkimi zniszczeniami i wszechobecną śmiercią. Nie docierało to do niego. - To sprawa między mną, a tobą – powiedział nagle, a pośród chaosu powstała absolutna cisza. – Nie mieszaj ich do tego i weź go. – wskazał na Deanuela. Feanen stała niewzruszona, nie spuszczając z niego spojrzenia. - Czuję twój strach z odległości kilku metrów – odparła. – Czy tak właśnie postępujesz? Wydajesz swoją jedyną nadzieję na pożarcie potworowi? Kiedyś do głowy przyszło mi pytanie o motywy twoich działań i manipulacji, śmiertelniku. Za to, co zrobiłeś mojej córce 86
przyjdzie zapłacić ci taką cenę, jaką ona zapłaciła. Spalę wszystko, co jest ci drogie łącznie z samym tobą. - N-nic nie zrobiłem twojej córce, obłąkana Królowo – syknął, jąkając się z nerwów i zdenerwowania. – Alena zniszczyła sama siebie własną nienawiścią. Czarownica zaśmiała się zimno. - Znam wszystkie twoje grzechy, Aryonie. Niektóre nawet bardzo dobrze… – jej szept rozmył się w dźwięku szybkich skoków Eldora, który chciał uciec w stronę miasta. Wtedy pole ćwiczeń zostało odgrodzone od reszty miasta wysokim słupem ognia, który zapłonął niespodziewanie, zaskakując wszystkich. Młody elf w ostatniej chwili wyhamował, padając na ziemię i dysząc ze strachu. - Ucieczka nie ma sensu – powiedziała Feanen beznamiętnie. – Dostaniesz czas na wyznanie prawdy – dodała do Aryona. – Jestem ciekawa jak po tym spojrzysz im w oczy. Mistrz elfów zacisnął bezsilnie pięści, nie ruszając się ani o krok. - Zabroniłaś jej mówić cokolwiek czyniąc z przeszłości tajemnicę – wyszeptał miażdżąco. – Kazałaś jej PRZYRZEC, Feanen! I sama miałaś w tym swój udział! Feanen uniosła wysoko brwi i zaśmiała się, jednak jej oczy pozostały zimne. – Poczujesz więc dzięki temu moją wdzięczność za te lata. Twoja śmierć w przeciągu kilku najbliższych miesięcy i tak jest przesądzona, jednak możesz uratować swoich jakże cennych uczniów. Książę… - wyciągnęła dłoń w kierunku Deanuela, a niebieskie bolerko, które było rozcięte po boku zsunęło się odsłaniając jej rękę, na której… Widniały czarne jak noc znamiona w kształcie zaplatających się cierni. Aryon zbladł jeszcze bardziej. - Jak…? – jego szept był cichszy. – Nie podchod… - zaczął gwałtownie, ale urwał, widząc jak czarnowłosy elf rusza w jej stronę. Deanuel poczuł za to wielką ulgę, podchodząc niepewnie w jej stronę i podając jej rękę. Nie wiedział, co takiego miała na celu, jednak pamiętał słowa Nadii. Musi jej zaufać. Feanen spojrzała na Aryona, uśmiechając się. - Naiwny głupiec – rzuciła. Na ich oczach jej włosy stały się jeszcze ciemniejsze i wyraźnie prostsze. Zielone oczy zrobiły się lodowo niebieskie, a jej rysy twarzy zmieniły się znacznie, podobnie jak ciało. Fioletowa suknia zniknęła, zastąpiona skórzanym wiązanym topem i długimi spodniami. Przed nimi stała Alena. - Warto było to zrobić, by chociaż zobaczyć wyraz twojej twarzy – rzuciła. - Wydałeś Deanuela mojej matce – dodała, nadal z uśmiechem, napawając się przerażeniem, jakie od niego napływało. – Myślałeś, że nie znałam twojej słabości? Przez te wszystkie lata nie zmieniłeś się ani o krztynę. Przybyłam tutaj by odebrać to, co mi się należy. Jednak najpierw… - podniosła rękę księcia wyżej. – Zobaczmy jak go wyszkoliłeś. – w momencie gdy puściła dłoń elfa, cienka ciemnoniebieska wstęga spłynęła z ich rąk na ziemię. Okrąg, który uprzednio został narysowany przez Aryona jako pole walki zabłysnął niebieskim blaskiem, otaczając Alenę i Deanuela. – Jak mniemam Aryon wszystko ci wyjaśnił – dorzuciła do księcia. – Wstęga była ciemnoniebieska z powodu połączenia dwóch rodzajów krwi królewskiej. Deanuel był zdezorientowany. Rozejrzał się z lekką paniką dookoła siebie, uchwytując chwilowo wzrok Aryona. W oczach elfa zobaczył przerażenie zmieszane z nienawiścią. Z 87
okręgu nie było wyjścia. Wiedział, że nikt nie będzie w stanie mu pomóc. - Mistrz nic o tym nie wspominał – powiedział dosyć cicho, unosząc głowę do góry. Elfka patrzyła na niego chwilę bez słowa, nawet nie zerkając w stronę Aryona, który zastygł bez ruchu. - Broń się – rzuciła do księcia, a dookoła nich zawiał mocny wiatr. – Pokaż co potrafisz! Uniosła jedną dłoń przed siebie i wyszeptała coś. Wiatr uderzył w Deanuela, powalając go na ziemię, która… Nie była już zwykłą ziemią a skupiskiem czarnych jak smoła węży, które splatały się ze sobą, sycząc straszliwie i wijąc się pod jego ciałem. Deanuel wrzasnął straszliwie, podnosząc się szybko na kolana i prawie tracąc równowagę. Czuł pod sobą oślizgłe i syczące gady, które zdawały się przebudzać ze snu i coraz bardziej nim interesować. - Jak mam je zniszczyć?! – nie dbał już o pozory, wystraszony kompletnie. – Ja się zapadam! – jego kolana, na których klęczał zniknęły wśród węży, zagłębiając się w kłębowisko gadów. Alena, niewzruszona, patrzyła na niego i czekała. - Spal je – rzuciła po chwili. – Nie raniąc samego siebie. Deanuel w myślach przypomniał sobie hasło, którego usiał użyć by rozniecić ogień. W panice postanowił je połączyć ze słowem oznaczającym ochronę. Skupił się, czując jak węże oplatają mu nogi, gniotąc je i krzyknął dwa złączone słowa. Wtedy poczuł jak skóra węży zaczyna go parzyć. Oderwał ręce w górę, próbując zachować równowagę, jednak bezskutecznie. Stracił całą koncentrację, myśląc tylko o tym, by wydostać się z tej pułapki. Alena warknęła i machnęła ręką, neutralizując zaklęcie. Deanuel padł na ziemię, oddychając ciężko. Jego spodnie były popalone, a skóra w niektórych miejscach zaczerwieniona. - Wstawaj, książę, stać cię na więcej – rzuciła, nie zwlekając dłużej i ponownie unosząc dłoń. – Ryga! Czarnowłosy jęknął, rozpoznając to zaklęcie, paraliżujące całe ciało. Pisał o nim pracę dodatkową, którą zrobili tylko on i Eldor. Pamiętał, jakie błędy popełnił i przypomniał sobie jak się przed nim bronić. - Kyah – wydusił z siebie, zaciskając pięści i próbując podnieść się z ziemi. Napór zaklęcia był zbyt silny by mógł utrzymać je długo. Po chwili jednak poczuł jak czar słabnie. Przez chwilę nawet był przekonany, że to z powodu jego przeciwzaklęcia. - Dość! – syknęła czarnowłosa elfka, widząc co się z nim dzieje. Książę przerwał dopływ swojej magii, czując gwałtowny odpływ siły i oddychając szybko. Kilka chwil nie ruszał się z miejsca. Zebrał się w sobie by podnieść wzrok i sprawdzić co się dzieje. Niebieski okrąg zniknął pozostawiając tylko narysowane koło mistrza, wypalone na ziemi. Alena patrzyła na Aryona, a w jej oczach czaiło się niezadowolenie. - Czego go nauczyłeś przez całe dwa tygodnie? – zapytała, a jej głos, choć spokojny, był lodowaty. – Pisania o podstawowych zaklęciach? Aryon wpatrywał się w nią chwilę bez słowa. Nie chciała zabić Deanuela. Wręcz przeciwnie. Zdał sobie sprawę z tego, kto był czwartym eskortującym księcia jeźdźcem i przed kim ostrzegał go Arthur. Absurd sytuacji uderzył w niego z siłą wodospadu, niszcząc wszystkie domysły i pozostawiając w jego głowie jedno pytanie. Dlaczego? 88
- Zacząłem od początku, tak jak powinno się uczyć młodych walki na magię – rzucił wściekle. – Co ty możesz o tym wiedzieć? Ja wyszkoliłem setki elfów więc mam doświadczenie, które jest wymagane! - On NIE MA CZASU na przesadzanie kwiatków, głupcze – wycedziła Alena, a w jej głosie czaiła się ledwo okiełznana żądza mordu. – Myślisz, że Barnil przepyta go z teorii magii i zaproponuje mu wspólne oczyszczanie ogrodu z chwastów? Jak naiwny możesz być ucząc go ze wszystkimi swoimi uczniami? Powinieneś poświęcić mu CAŁY swój czas bo jeśli on zawiedzie, wina spadnie na ciebie. Aryon zamrugał. - Słucham? Na mnie? Alena uniosła wysoko brew. - A na kogo? Kto go uczył? Będą o tobie krążyć legendy… O tym, który pogrążył krainę w ciemności! Chociaż tobie by się to pewnie podobało, prawda? – w jej głosie nie było ani nuty pozytywnych emocji. Zaśmiała się zimno i spojrzała na księcia. – Czego się uczyliście, Deanuelu? Czarnowłosy poczuł niepewność, jednak w środku tliła się w nim iskierka satysfakcji. Wreszcie nikt nie mógł mu dogryźć ani nic powiedzieć. Wreszcie poczuł się względnie normalnie. Zaczął wymieniać zagadnienia, starając się nie pominąć żadnego. - Tylko tyle? – zapytała krótko, gdy skończył. Książę skinął niepewnie głową w odpowiedzi. - Tak, to wszystko o czym mówiliśmy. - A co na ten temat powiedzieli Colin i Nadia? – zapytała beznamiętnie elfka. Deanuel odchrząknął. - Nie wiedzą. Zabroniono mi się z nimi widywać na czas szkolenia – rzekł, podnosząc głowę. – Tak jak wszystkim. - Och, doprawdy? – zapytała. – A to dziwne, że inni uczniowie mają ten przywilej. Masz na ten temat coś do powiedzenia? – ponownie odwróciła się do Aryona. - Nie masz prawa przebywania tutaj! – odparł gwałtownie, czując wściekłość. – I nie twoim zmartwieniem jest jego szkolenie. Nie zbliżaj się! – dodał, widząc jej kroki w jego stronę. Zimne oczy Aleny patrzyły na niego bez przerwy na najszybsze mrugnięcie. Zatrzymała się tuż przed nim. - To ja stoję za poparciem Rady i dam mu armię – wycedziła. - Jeśli dowiem się, że źle go traktujesz… Że dzieje mu się tutaj jakakolwiek krzywda, że go nie uczysz, że jesteś niesprawiedliwy lub obłudny to stracisz o wiele więcej niż głowę. Za niecałe trzy dni w Woodenvile stanie armia wysłana przez Pennatha, na czele której stanie ten chłopak. Naprawdę myślałeś, że możesz zatrzymać bieg historii swoimi krzywymi ruchami? Mistrz elfów patrzył na nią, zaciskając nieznacznie pięści. Czuł się bezsilny wobec jej słów, które zawisły w powietrzu, wśród jego przerażonych uczniów. Czuł, jakby przegrał bitwę. - Czemu to robisz? – zapytał krótko. – Nie dbasz o tą krainę, to jest pewne. Alena zaśmiała się zimno, nie spuszczając z niego wzroku. - Nie dbam – odparła. – Ale skoro kiedyś zaprzedałam duszę diabłu, to sądzisz, że nie mogłam tego zrobić po raz kolejny? – zrobiła pauzę, słysząc ciszę, która przygniatała wszystko swoim ciężarem. – Następną lekcję przeprowadź o tym, jak smakuje porażka, zdrajco.
89
Odwróciła się i odeszła, neutralizując okrąg ognia dookoła nich i pozostawiając wszystkich stojących nieruchomo w miejscu. … … Kilkanaście minut później Deanuel biegł ile sił w nogach przez miasto. Nie znalazł nigdzie Aleny, więc postanowił udać się do Nadii i Colina. Odnalazł ich myślami i wbiegł do jednej z karczm, biegnąc schodami na górę i nie zwracając uwagi na oniemiałego właściciela. - Jestem! – krzyknął, wpadając do ich pokoju. Ogarnął go spokój, gdy wreszcie zobaczył swojego brata i wybawczynię. - Deanuel! – Colin podniósł się z krzesła, nie wierząc własnym oczom. – Pozwolili ci przyjść?! – uściskał brata na powitanie. Czarnowłosy odetchnął z ulgą. - Niezupełnie, zaraz wam wszystko opowiem! Witaj, Nadio – dodał do elfki, nie wiedząc, czy ją przytulić czy też nie. Jednak entuzjazm zrobił swoje i po chwili uściskał również nieco zmieszaną elfkę. Nadia odchrząknęła, odgarniając swoje włosy w tył. - Siadaj, książę i opowiadaj – powiedziała. – O szkoleniu, o wszystkim. Deanuel przysiadł na krześle jednak po chwili znów wstał. - Nie umiem wysiedzieć. Nie macie pojęcia co przeżyłem. Aryon mnie nienawidzi. Jasnowłosy zamrugał. - Co takiego? Przecież jesteś księciem! – odparł. Czarnowłosy pokręcił głową. - Nie przepuścił prawie żadnej okazji by mi uprzejmie dogryźć czy wytknąć brak umiejętności – wyjaśnił, kręcąc głową. – Mistrz faworyzuje jednego ucznia, Eldora, tego samego, który rozmawiał z nami gdy pierwszy raz tam przyszliśmy. Eldor i jego banda mnie nienawidzą jeszcze bardziej niż sam Aryon. Te dwa tygodnie były męką, rozmawiałem tylko z jednym z młodszych elfów, Kavinem… Starałem się i to bardzo a nie zostałem wynagrodzony. Nadia była w szoku. - Mistrz Aryon i TAKIE rzeczy? – zapytała z niedowierzaniem. – Deanuelu, to poważne oskarżenia. - Chyba wierzysz, że mówię prawdę – odparł książę, patrząc na nią wyczekująco. - Coś trzeba z tym zrobić – rzucił wściekły Colin. – Ja sobie z nim porozmawiam… - Nie ma potrzeby! – zapewnił Deanuel szybko. – Dziś popołudniu odwiedziła nas Alena. Nadia zamrugała, kompletnie zdziwiona. - Alena już tu była? – szepnęła. – I widziała się z mistrzem Aryonem? Proszę, powiedz, że obeszło się bez żadnej walki… Colin nagle zaśmiał się cicho. - To byłoby niezłe! Dałaby mu wycisk za to, co robił Deanuelowi. Książę też się cicho zaśmiał i pokręcił głową. - Niestety nie doszło do walki między nimi, ale chyba tylko fakt, że mistrz mnie szkoli powstrzymał Alenę. Przyszła do nas jako… Feanen. - FEANEN? – zapytali jednocześnie Nadia i Colin. - Tak! Żałujcie, że nie widzieliście reakcji wszystkich… Eldor chciał uciekać, ale na drodze stanął mu słup ognia! A mistrz UWIERZYŁ w to, że to jej matka! 90
Nadia klapnęła na łóżko, będąc w wielkim szoku. - To musiało być uderzające – szepnęła. - Było – przyznał. – Powiedziała, że czeka go śmierć i… że ma się do czegoś przyznać. Do czegoś, co ponoć zrobił Alenie. Przynajmniej ja to tak zrozumiałem. Colin zmarszczył brwi. - Wybacz, że się dziwię, ale nie umiem sobie wyobrazić nikogo krzywdzącego ją… powiedział. – To na pewno coś z przeszłości. Nadia milczała chwilę, pogrążona we własnych myślach. - Z jakiegoś powodu jest między nimi taka nienawiść – odparła po chwili. – Nie mam pojęcia z jakiego… Co było dalej, książę? - Walczyliśmy – odparł. – To znaczy sprawdzała moje umiejętności! – dodał, widząc jeszcze większy szok wymalowany na ich twarzach. – I to Aryonowi dostało się za to, że mało umiem i za kilka innych rzeczy… Ostrzegła go, że jeśli dowie się o tym, że mnie źle traktują to pożałuje. Naprawdę, widok jego twarzy był jednym z najzabawniejszych momentów w moim życiu. Powiedziała również, że armia od wielkiego Przewodniczącego będzie w Woodenvile za trzy dni. A potem odeszła. - Masz więc zapewnioną ochronę – powiedziała Nadia. – To dobrze. Co do armii… odchrząknęła znacząco. Deanuel popatrzył to na jedno, to na drugie pytającym wzrokiem. - Co takiego? – zapytał, lekko zdziwiony. Colin westchnął. - Szkoda, że ślicznotka już pojechała… No ale mamy dla ciebie wieści – powiedział do brata. – Zbieramy w Heirr elfy i ludzi, którzy chcą przyłączyć się do naszej sprawy. W tym mieście powstaje twoja rebelia, Deanuelu…
91
Rozdział 9 – The boundary of madness
Eldor siedział na pniu ściętego drzewa, zamyślony. Nie mógł otrząsnąć się z szoku, jaki przeżył przed kilkoma chwilami. Wśród jego świty panowała cisza. Czekali aż najstarszy przemówi. - Wasza sytuacja nie jest najlepsza, ale to mi może się najbardziej dostać – powiedział w końcu, zbierając wszystkie swoje myśli. – To ja zacząłem pokazywać swoją wyższość nad nim, nie spodziewając się konsekwencji. - Nie trzeba było tak go dręczyć – mruknął jeden z elfów. – Teraz będzie się na nas mścił, lub gorzej, ktoś inny będzie to robił za niego… Eldor spojrzał na niego wściekle. - A skąd miałem wiedzieć, że ktoś taki jak Alena stoi za nim? – syknął. – Nie oskarżajcie mnie o to, bo równie dobrze każdy z was mógł powiedzieć, by dać mu spokój. Ten sam elf, który odpowiedział mu wcześniej, prychnął. - I mieliśmy się stawiać tobie, ryzykując takim samym traktowaniem? Nie możesz być aż tak głupi, Eldorze. Mistrz Aryon dostał groźbę śmierci więc i na nas taka kara może spocząć… Wystarczy, że ten bachor piśnie słówko! - Zastraszmy go – zaproponował nagle jeden ze starszych elfów, o wyjątkowo jasnej czuprynie. – Będzie się bał o tym mówić i nie oberwiemy od nikogo… - Głupcze – rzucił Eldor, wyjątkowo zirytowany. – Myślisz, że mając taką przewagę kiedykolwiek będzie milczał? Nie… Trzeba go udobruchać i przeciągnąć na naszą stronę. - A niby JAK chcesz to zrobić? – zapytał inny elf, unosząc brew. – Ciebie książę nienawidzi najbardziej, więc to ty masz największy problem z nas wszystkich… - Więc odwracacie się ode mnie? – zapytał Eldor z niedowierzaniem, wstając z pieńka. – Co to za solidarność? Nawet mnie nie denerwujcie! - Już nie będziemy ci działać na nerwy, Wielki Eldorze – rzucił jasnowłosy elf. – Miłej samotności – dodał i odwrócił się, odchodząc. Za nim ruszyła cała reszta, zostawiając Eldora zupełnie samego na polanie. Młody elf zaklął cicho, znów siadając na pniu. Jego beznadziejna sytuacja zaczynała uderzać w jego świadomość z ogromną siłą. Został sam. Zacisnął pięści. Jeszcze mu pokaże. … … Aryon odgarnął platynowe włosy w tył, siedząc przy stole w swoim domu. Uczniowie byli na górze, przynajmniej ich większość. Nie wiedział, co ze sobą począć. Został upokorzony przed własnymi wychowańcami, postawiony w bardzo złym świetle i stracił zaufanie księcia, a jednak najbardziej martwiło go to, że Alena powróciła do świata żywych. Nie wiedział, czy zmartwychwstała czy po prostu nigdy nie umarła. Wiedział tylko, że sprawy przybrały bardzo zły obrót i to głównie za jej sprawą. Jego przeszłość zaczynała go ścigać, chcąc zapłaty w walucie, jakiej nie posiadał. Po raz pierwszy od wielu lat ogarnęła go 92
panika. Pokręcił głową, uznając, że jutro rano porozmawia z Deanuelem. Podniósł się z krzesła, by wziąć z jednej z szuflad kawałek papieru. Usiadł z powrotem i chwilę zastanowił się, a potem zaczął pisać.
Drogi Arthurze, Dzisiejszego popołudnia zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo nasza sytuacja się skomplikowała. Twój ostatni list był bardzo tajemniczy i domyślam się, iż nie mogłeś napisać o co tak naprawdę się rozchodzi. Zaczynałem dziś z moimi uczniami pojedynki magiczne, gdy niespodziewanie zjawiła się Alena. Oczywiście, nie byłaby sobą gdyby po prostu przyszła, musiała pojawić się pod postacią swojej matki. Byłem w głębokim szoku, zważywszy na to, że zrobiła ze mnie głupca i groziła mi śmiercią. Nie wiem jeszcze co zrobimy, ale odpowiedz mi na jedno pytanie. Jakim cudem ona przeżyła? Ponad dziesięć tysięcy lat temu wierzyłem, że podejmuję słuszną decyzję doradzając ci i Radzie Sądowej wygnanie jej do Umarłego Miasta. Posłuchałeś mnie wtedy, narażając się na jej gniew, jednak obaj sądziliśmy, że już nigdy więcej jej nie ujrzymy. Wyrok wykonany na Czarownicy okazał się być skutecznym, jednak jej córka ponownie może sprawić nam wiele kłopotów. Domyślam się, iż Rada Ras pod przymusem poparła misję księcia Deanuela i teraz wiem już z jakiego powodu to uczyniliście – poprzez zastraszenie. Nigdy nie wątpiłem w twoją rozsądność i umiejętność racjonalnego oceniania sytuacji. Nie wiem z jakiego powodu córka Czarownicy pomaga książęcemu dziecku, więc pytam o to ciebie. Czy wiesz cokolwiek na temat tej sprawy? Trzeba to rozwiązać i się jej pozbyć. Sugerowałbym także zatrzymanie misji Deanuela i przeczekanie kilku tysięcy lat, aż dorośnie. Taki młodzik nie ma szans w starciu z Barnilem, a szkolenie zajmie mu bardzo dużo czasu. Moje kontakty z księciem po wizycie przeklętej elfki nie przedstawiają się najlepiej. Teraz pobiegł do swojego brata i córki Gorgotha, by zapewne o wszystkim im opowiedzieć. Ich dwójka też mnie martwi. Deanuel bardzo szanuje swojego starszego brata, który, jak zapewne wiesz, ma już wojenne doświadczenie i cięty język. Z takim wpływem, jaki on ma na Deanuela, możemy mieć w przyszłości problem, jeśli chcemy by słuchał tylko nas. Colin nie pójdzie na ugodę, to mogę ci rzec od razu. Nie jest tym typem elfa. Jeśli zaś chodzi o Nadię, chyba poczuła się zbyt pewnie gdy uknuła tą intrygę. Gdyby nie ona, wszystko potoczyłoby się inaczej i nie mielibyśmy tylu problemów na głowie. Jej działania mogą pogrążyć całą krainę w jeszcze gorszej sytuacji, więc trzeba ją unieszkodliwić. Sugerowałbym wydanie jej odpowiednio za mąż, za kogoś wpływowego i przychylnego naszej sprawie, o czym trzeba by porozmawiać z jej ojcem. Czekam na twoją odpowiedź. Mamy coraz mniej czasu, Arthurze. Mistrz Aryon
… 93
… Deanuel zamrugał, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. - Słucham? Rebelia? Tutaj, w Heirr? – szepnął. Colin uśmiechnął się szeroko i klasnął w dłonie. - Otóż to! Stwierdziliśmy z Nadią, że to będzie dobry czas na takie przedsięwzięcie i poczyniliśmy odpowiednie przygotowania. Dużo elfów już wyraziło chęć stanięcia z tobą w szeregu, mamy nawet około piętnastu ludzi! Będziesz wielki, Deanuelu – zaśmiał się jasnowłosy. – A my z tobą oczywiście… - dodał skromnie. Deanuelowi szczęka opadła. - Nie żartujecie sobie ze mnie? – zapytał niepewnie. Nadia pokręciła głową i też się uśmiechnęła, widząc jego zdziwienie. - Nie, książę, nie żartujemy – zapewniła go. – Będziesz miał armię, na jaką zasługujesz. Najmłodszy elf złapał się za głowę i zaśmiał z niedowierzaniem. - Dziękuję wam, nie wiem co bym bez was zrobił! – powiedział, czując jak wracają mu wszystkie chęci. – Armia rebelii w połączeniu z armią od Rady… to będzie coś! Nadia pokiwała głową. - W rzeczy samej – przyznała. – Alena obiecała ci również armię – przypomniała mu. – Musisz skończyć szkolenie by być przygotowanym na taką odpowiedzialność. Deanuel nagle skrzywił się nieznacznie. - Nie wiem, czy mistrz Aryon nauczy mnie CZEGOKOLWIEK – powiedział. – Nie wydaje się być szczególnie rozentuzjazmowany na wspomnienie o moim szkoleniu. - Teraz nie będzie mieć wyboru – zarechotał cicho Colin. – Wyobrażam sobie jego minę, gdy zobaczył Alenę. Znaczy… na początku jej matkę! - Uwierzcie mi, to było coś, czego nie zapomnę nigdy – powiedział książę. – Mogę dziś u was spać? – dodał po chwili. – Nie widzi mi się tam wracać, przynajmniej tej nocy. Nadia skinęła głową. - Nie ma problemu – powiedziała. – I tak mamy jedno wolne łóżko, bo myśleliśmy, że jednak będziesz pomieszkiwał z nami. Deanuel uśmiechnął się szeroko. - A więc się bardzo cieszę, nawet nie wiesz jak bardzo! – odetchnął z ulgą. – Miałem dosyć, szczególnie z powodu zakazu widywania was. Okazało się, że inni uczniowie spokojnie mogli odwiedzać swoje domy rodzinne. Tylko ja nie. - To okrutne – stwierdziła elfka, ukrywając niesmak. – Jestem zawiedziona postawą mistrza Aryona. Zawsze uważałam go za przykład cnót i dobra, jakie może mieć w sobie istota żywa. - To jeszcze nic – odchrząknął książę. – Nie powiedziałem wam o najgorszym. Gdy Alena przebrana za Feanen zażądała wydania mnie, Aryon bez dwóch sekund wahania wyciągnął mnie siłą przed szereg. Colin zamrugał. - Co takiego? Dosłownie WYDAŁ ciebie FEANEN? Deanuel pokiwał głową twierdząco. - Dokładnie tak było – powiedział cicho. – Z początku prawie umarłem ze strachu, bo nie wiedziałem, że to była Alena. Ale sam fakt tego, co zrobił… - Zdradziecki pies – syknął jasnowłosy. – Mój szacunek do niego spadł i to strasznie… 94
- Mój też – powiedziała z niedowierzaniem Nadia. – I będzie bardzo ciężko mu ten szacunek odbudować. Twoje życie powinno być dla niego priorytetem! - Nigdy nie było. – Deanuel wzruszył ramionami. – Ja straciłem do niego zaufanie. Teraz będzie po prostu kimś, kto mnie uczy. Dla mnie stracił tytuł mistrza. … … Następnego dnia w południe Arthur Pennath stał przed ukrytym w lesie obozem. Armia, którą miał dostarczyć księciu była gotowa. Ostatnie dziesięć tysięcy poborowych nabył drogą przymusu, obiecując nagrody w złocie i chwale na całe królestwo. Dla niego nie liczyły się środki. Dla niego liczył się efekt. - Jestem zadowolony – rzekł do dwóch członków Rady, którzy przyszli na oględziny wraz z nim. – Nawet bardzo. Kiedy możemy wyruszać do Woodenvile? - Natychmiast, Arthurze – odparł jeden z elfów. – Spodziewają się tam nas lada chwila, nie powinniśmy opóźniać przybycia. Chyba nie chcesz ryzykować… - Racja, nie chcę – zgodził się szybko Przewodniczący. – Wyruszymy za godzinę. Dopilnujcie wszystkiego. We dwójkę pojedziecie ze mną – dodał. – Reszta Rady niech zostanie na miejscu, być może będziemy potrzebowali posiłków. Musimy być w stałym kontakcie. Elf skinął głową. - Tak jest, Arthurze – powiedział i wraz z drugim elfem odeszli. Pennath został sam, odwracając się i wracając w stronę Meavy, pogrążony we własnych myślach. Czuł ulgę, że udało mu się zebrać brakujące oddziały, jednak to oznaczało, że już wyruszają. Jego kroki skierowały się do zbrojowni, która mieściła się w piwnicy jego dosyć dużego domu. Służący posłusznie wyciągnął jego zbroję, zdobioną białym złotem i misternymi łańcuchami. Prezent od Adaira, w dniu, w którym został Przewodniczącym Rady Ras. A teraz ma iść w bój za jego synem, nie bacząc na zdrowy rozsądek i swoje własne intencje. - Przygotuj moją zbroję – powiedział do służącego po chwili. – Ma lśnić. Niedługo wyruszamy do Woodenvile. Służący skłonił się nisko. - Oczywiście, panie Arthurze. … … Deanuel zjawił się na zajęciach u mistrza dopiero popołudniu, gdy mieli zaczynać trening magiczny. - Przepraszam za spóźnienie – powiedział grzecznie, siadając na swoim miejscu. Odpowiedziała mu dosyć niezręczna cisza. Mistrz Aryon odchrząknął. - Deanuelu – zaczął. – Chciałem ciebie przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. To było niegrzeczne i jest mi z tego powodu bardzo niezręcznie. Chcę naprawić nasze stosunki. Czarnowłosego zatkało. Nie spodziewał się tego przy wszystkich uczniach. Odchrząknął sam, 95
niezbyt wiedząc co odpowiedzieć. - Nie wiem czy na to nie za późno, mistrzu – powiedział, akcentując wyraźnie ostatnie słowo. – Wczoraj sytuacja zaszła za daleko, przynajmniej według mnie. Aryon skinął głową. - Musiałem chronić większość, Deanuelu. Teraz wiem, że to był błąd, ale musiałem… - W końcu zawsze liczy się dobro większości, prawda? – podsunął Eldor pomocnie. Starszy elf spojrzał na niego karcąco. - Eldorze, nie wypowiadaj się, gdy rozmawiam z księciem – powiedział brązowowłosy sucho. Deanuel poczuł jeszcze większy szok. Czyżby Eldor spadł z łask…? Sam młodszy elf wydawał się być zszokowany. - Muszę to przemyśleć – rzekł po chwili, wreszcie czując się jak na księcia przystało. Po tylu dniach czekania odczuł w końcu satysfakcję. Mistrz wstał z krzesła, splatając przed sobą ręce. - Mam nadzieję, że to nie zakłóci twojej edukacji – powiedział po chwili. – Musisz mi ufać, by ukończyć szkolenie. Dzisiaj poznacie zaklęcia obronne, które są absolutnie niezbędne podczas pojedynku magicznego. Jak ostatnio zauważyliście, magia wymaga szybkiego refleksu ale jeszcze bardziej umiejętności błyskawicznego podejmowania decyzji. Jeden ułamek sekundy decyduje o tym, czy przeżyjemy czy też nie. Dlatego też nie można tego lekceważyć. Wyjmijcie pisadła, zaczynamy… Księciu ciężko było skupić się na lekcji. Jego myśli krążyły po wydarzeniach z dnia poprzedniego. W nocy śniło mu się, że walczył z Barnilem i wygrał. Potem jednak okazało się, że Barnil ma wiele żyć i musiał zabijać go po kolei, bez przerwy, ciągle tracąc siły… Pokręcił głową, pozbywając się negatywnych myśli. Skoro jest księciem, musi zachowywać się jak książę. Co oczywiście przychodziło mu naturalnie. Trzy godziny później jego lista była cała zapełniona zaklęciami ochronnymi, które musiał zapamiętać. Był z siebie zadowolony. Wtem usłyszał jakiś głos. - Deanuelu – szepnął Eldor. – Pomożesz mi? Książę zdębiał i spojrzał w jego stronę. Jego kartka była zapełniona tylko częściowo, widział, że jeszcze trochę mu brakowało, a mistrz Aryon miał zaraz sprawdzać zadanie. - A niby dlaczego miałbym to zrobić? – odparł pytaniem na pytanie. – Ty jeszcze dwa dni temu nawet byś na mnie nie spojrzał, a co dopiero mi pomógł. Eldor odchrząknął. - Ale teraz… teraz wiele się zmieniło! My, najlepsi z najlepszych, powinniśmy trzymać się razem, czyż nie? - Masz o sobie wysokie zdanie, Eldorze – rozległ się dosyć chłodny głos Aryona, który wszedł do izby. – Ja weryfikuję moich najlepszych uczniów i jak na razie do nich nie należysz. Przykro mi. Deanuelu – dodał do starszego elfa i wziął listę jego zaklęć obronnych. Chwilę milczał, czytając. – Imponująca. Tak powinna wyglądać lista. – podniósł jego pracę w górę i pokazał reszcie. – Widzicie? Deanuel poczuł się dziwnie. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Aryon natomiast całą siłą swojej woli utrzymywał uśmiech na ustach. Nie na rękę było mu wywyższanie Deanuela, ale nie miał innego wyjścia. Oddał kartkę czarnowłosemu elfowi i splótł przed sobą ręce. 96
- Na dziś to koniec – powiedział. – Macie wolną resztę wieczoru. Deanuelu, możesz zostać trochę dłużej? Książę, który właśnie wstawał by iść do Nadii i Colina, opadł znów na krzesło i w duchu jęknął. - Oczywiście – odparł. Czekali aż wszyscy wyjdą i mistrz spojrzał na niego. - Zaskakuje mnie twoja umiejętność wyszukiwania informacji – rzekł w końcu. – Czy równie szybko zapamiętujesz zaklęcia? Deanuel odchrząknął. Jego wewnętrzne ja podpowiadało mu by unieść głowę i po książęcemu odpowiedzieć twierdząco na pytanie. Jednak jego drugie ja, to bardziej realistyczne… - Zależy jakie. – zdecydował się na kompromis. – Niektóre wpadają mi bardziej, niektóre mniej, a jeszcze inne w ogóle… Ciężko mi stwierdzić, naprawdę. Starszy elf skinął głową. - W porządku, rozumiem – rzekł, gdy wyszli z jego domu na ulicę. – Mam nadzieję, że zachowanie Eldora nie daje ci się już we znaki? – dodał po chwili. - Przez ostatnie dwa tygodnie dawało dużo bardziej niż dziś – odparł książę. – Więc… Nagle urwał. Ulicę przemierzała właśnie całkiem spora liczba elfów. Szli w szeregach, trzymając swoje dobytki, wszyscy byli uzbrojeni i wydawali się tryskać entuzjazmem. - Co to ma znaczyć? – szepnął kompletnie zdziwiony Aryon, zatrzymując się nagle. – Patrol Barnila? - Nie – rozległ się rozbawiony męski głos tuż za nimi. Deanuel szybko odwrócił się i z ulgą stwierdził, że słuch go nie zawodzi. To był Colin. – To rebelia. Mistrz odwrócił się, widząc brata księcia. Uniósł brew. - Rebelia? – zapytał i zaśmiał się. – Nie posiadamy rebelii z tego co mi wiadomo, a ja wiem o wszystkim, co się dzieje w tym mieście. - Najwidoczniej nie – odparł Colin, również unosząc brew. – Zorganizowaliśmy z Nadią nabór do rebeliantów, którzy staną do walki wraz z Deanuelem i oddziałami od Rady Ras. Dziś wysłaliśmy wezwanie do stawienia się i tylko w jedno popołudnie przybyło ponad cztery tysiące osób! Maszerują do Woodenvile – dodał po chwili, wskazując na idącą grupę istot. – By tam złączyć się z żołnierzami od Przewodniczącego. Aryon zbladł, widząc, że sytuacja wymyka się mu spod kontroli. - W porządku. Pójdę już – dodał, skinął Deanuelowi głową i odszedł szybko, pogrążając się we własnych myślach. Colin zaśmiał się cicho. - Pokazaliśmy mu, co? – zapytał. – A to wszystko to prawda! Ponad cztery tysiące osób. Ja sam jestem pod wrażeniem. - Ja też! – Deanuel nie mógł uwierzyć. – Oni wszyscy chcą walczyć dla mnie? Jasnowłosy pokiwał głową i poklepał go po ramieniu. - Tak – odparł. – Więc przyłóż się do szkolenia, by Aryonowi i Arthurowi szczęki opadły oraz by ślicznotka była zadowolona, gdy ciebie zobaczy. Wtedy ruszymy odbić Luinloth. Deanuel pokiwał głową, jakby dopiero to wszystko do niego docierało. Jeśli zdobędą Luinloth… Jeśli im się uda… Będzie niekwestionowanym księciem, jedynym pretendentem do tronu wysokich elfów. Odbierze swoje dziedzictwo z rąk marionetek, zasiadając na tronie swojego ojca, który na 97
pewno byłby z niego dumny, gdyby go widział. Poczuł jak ogarnia go duma i wyprostował się iście książęco. - Wszyscy będziecie ze mnie dumni – szepnął, a jego oczy błysnęły w słońcu. … … - Dokąd teraz, Arthurze? – zapytał jeden z radnych, podjeżdżając do jasnowłosego Przewodniczącego. Stali właśnie na ogromnym rozdrożu. Trójka członków Rady Ras prowadziła, a za nimi jechali dowódcy oraz całe stutysięczne wojsko. Arthur zamyślił się przez chwilę. - Powinniśmy jechać głównym gościńcem i skręcić w las przy jeziorze Boruth. Jednak główny gościniec oznacza innych przechodnich, którzy z pewnością doniosą Barnilowi o ARMII przemieszczającej się w stronę Woodenvile. Musimy wybrać inną drogę. Drugi elf skinął głową na znak potwierdzenia jego słów. - Mamy do wyboru dwie drogi – odparł. – Możemy jechać przez Hoch’Dritte. To bezpieczna droga, jednak musielibyśmy nadłożyć sporo mil i dotarlibyśmy do Woodenvile za trzy dni. Pennath, zirytowany, pokręcił głową. - Ta droga odpada, nie mam tyle czasu. Alena za niecałe dwa dni przybędzie do Woodenvile i jeśli nie zastanie tam pełnej armii, moja cenna głowa może być zagrożona. - Możemy więc jechać przez Jorn – odchrząknął elf, wskazując drogę w prawo. – To najkrótsza droga, ale i najbardziej… - urwał. - Niebezpieczna, wiem – dokończył za niego Przewodniczący. – Nie ma mowy bym kiedykolwiek dobrowolnie wjechał do Jorn, ryzykując napotkanie dziwnych kreatur i nie wyjście stamtąd. Musimy jechać gościńcem, Deorze. Nie mamy innego wyjścia. Deor skinął głową, nadal jednak nie do końca przekonany. - A co z przechodnimi? - Nie mam pojęcia – rzucił Arthur. – W końcu Barnil i tak się dowie, że ktoś go atakuje, to tylko kwestia czasu. Nie mamy innego wyb… Przerwało mu głośne krakanie kruka, który właśnie nadleciał z góry. Czarny ptak zatrzymał się przed Przewodniczącym, wystawiając w jego stronę nóżkę, do której przywiązany był list. Arthur zmarszczył brwi i odwiązał liścik, nie spodziewając się, że kruk usiądzie mu na ramieniu. - Złaź! – warknął, próbując go z siebie zrzucić, jednak ptaszysko mocno uczepiło się jego ramienia. Warknął raz jeszcze i pochylił się nad listem, który okazał się być od Aryona. Po kilku chwilach milczenia podniósł wzrok, mając nieco dziwny wyraz twarzy. - Musimy ruszać – powiedział beznamiętnie. – Nie mamy czasu do stracenia. - Co się stało? – zapytał drugi z radnych patrząc na niego pytająco. – Od kogo to, Arthurze? - Od mistrza Aryona – rzucił Przewodniczący, nadal usiłując pozbyć się kruka z ramienia. – Zdaje sprawozdanie ze szkolenia młodego księcia. Naprzód! Cała armia ruszyła, kierując się na północ. … … 98
Aryon wpadł do swojego domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Był wściekły, toteż chwycił w dłonie jedną z filiżanek, stojących na szafce i cisnął nią o podłogę. Jego emocje wymknęły mu się spod kontroli, nie umiał ich opanować. Wieść o zbieranej rebelii kompletnie wytrąciła go z równowagi. Jak śmieli zrobić to bez jego zgody i pomocy? Jak śmieli sprzymierzyć się przeciwko niemu w obliczu wojny, której miało nigdy nie być? Jak zdołali tego dokonać? Warknął głośno, porywając kolejną kartkę i zamaszyście siadając na jednym z krzeseł. Ręka trzęsła mu się ze zdenerwowania, gdy pisał kolejne litery.
Arthurze, Mam jeszcze gorsze wieści, niż przyniósł ci mój poprzedni list. Dziś wieczorem, gdy po lekcji wyszedłem na ulice miasta, napotkałem setki elfów, przemierzających Heirr. Brat księcia bezczelnie uprzedził mnie o tym, że postanowili założyć rebelię i rekrutować chętnych do walki. Tylko dzisiejszego popołudnia zgłosiło się ponad cztery tysiące chętnych walczyć i ginąć w imię rozpieszczonego dzieciaka. Odpisz mi jak najprędzej, na oba pisma. Musimy sprzymierzyć siły, jak kiedyś. Twój oddany przyjaciel, Mistrz Aryon
Przywołał kolejnego kruka, nawet nie czytając listu by sprawdzić jego poprawność. Przywiązał rulonik do ptaka i wypuścił go przez okno, nadal czując wściekłość. Nie wiedział, że kilku jego młodszych uczniów czaiło się na schodach, obserwując go od dłuższego czasu. - Widzicie to? – szepnął jeden z elfów. – Mistrz Aryon oszalał… … … Wielka sala balowa była wypełniona gośćmi, poczynając od każdego, który liczył się w stolicy, skończywszy na absolutnie najbogatszej arystokracji. Ledyr przeżywał tego wieczoru pięćset dziewiętnastą rocznicę panowania króla Barnila. Sam władca zasiadał na tronie. Był wysokim, barczystym mężczyzną. Jego czerwone oczy nadawały mu upiornego wyglądu. Ciemne, proste włosy opadały mu na ramiona. Odziany był w bogato zdobione, stonowane kolorystycznie szaty i wydawał się być znudzony maskaradą, która została wydana na jego cześć. - Vonerze – powiedział niskim, budzącym ciarki głosem, który wbił się w uszy służącego o tym imieniu. – Znajdź kogoś wartego uwagi i przyprowadź do mnie. Nie bawią mnie bale. Voner pospiesznie skinął głową, a taca z winem prawie wypadła mu z rąk, gdy odstawiał ją na stolik. - Oczywiście, panie – odparł piskliwym głosem, przebiegając wzrokiem po sali. W obliczu 99
gniewu jego pana wszystkie kobiety wydawały mu się niewystarczająco dobre, by zaprowadzić którąś z nich do Cienia. Barnil rozsiadł się wygodniej w pokaźnym tronie. Potężne gabaryty jego barków sprawiały, że wyglądał jakby umiał powalić jednym ciosem nawet największego przeciwnika. A przecież rzadko walczył siłą. Jego czerwone oczy przebiegały po pomieszczeniu, obserwując wirujące w tańcu pary. Słyszał wyraźnie śmiechy i rozmowy swoich poddanych, którzy chcieli mu się przypodobać na każdym kroku. Gdy ktoś przypadkowo napotkał jego spojrzenie, natychmiast kłaniał się, chcąc okazać mu głęboki szacunek. Warknął z irytacją, na co jego służący niemal podskoczył. Władca odwrócił wzrok w prawo i zobaczył jakąś kobietę. Była wysoka, o bladej cerze i wysoko upiętych czarnych włosach. Na twarzy miała niebieską maskę, wykończoną misternymi zdobieniami i pasującą kolorystycznie do długiej, pięknej sukni, odsłaniającej ramiona. Długie rękawy zasłaniały jej ręce, kończąc się wcięciem zahaczonym o jeden z palców. Barnil skupił na niej spojrzenie, oczekując zwykłego ukłonu. Jednak się go nie doczekał. - Kto to jest? – zapytał w stronę Vonera, który szybko odnalazł kobietę wzrokiem. Zamrugał szybko, usiłując sobie ją przypomnieć. - Nie mam pojęcia, panie – odparł nieco niepewnie. – Po raz pierwszy ją widzę… Cień uniósł brew w górę. - Nie wiedziałem, że gościmy tu elfki – powiedział zimno, widząc jej szpiczaste uszy oraz to, że straciła nim zainteresowanie. – Przyprowadź ją do mnie – dorzucił do niego, wstając by udać się do swojej komnaty, gdy… - Witaj, Barnilu – rozległ się męski głos. Przed tronem stanął mężczyzna o ciemnej karnacji i kręconych włosach. Był podobnej postury, jednak jego oczy miały kolor ciepłego brązu. – Kopę lat, królewski bracie. Barnil spojrzał na mężczyznę i zaśmiał się, dosyć sztywno. - Grand – rzekł, schodząc stopniami i zrównując się z nim. Górował nad nim wzrostem i posturą oraz wyglądał upiorniej przez oczy, jednak w gruncie rzeczy widać było ich podobieństwo. – Myślałem, że odrzuciłeś moje zaproszenie! … … Alena nie spuszczała oczu z Barnila i nieznajomego mężczyzny, którzy rozmawiali przyciszonymi głosami. Wmieszała się w tłum, niepostrzeżenie zmieniając kolor sukni i maski z niebieskiego na głęboki fiolet, by Cień jej nie rozpoznał. Po kilku ruchowych manewrach znalazła się bliżej tronu, wytężając słuch i udając zainteresowanie jednym z wielkich obrazów. -…jakże mógłbym odrzucić zaproszenie króla? – mówił ciemnoskóry mężczyzna. – Nie sądziłem, że pojednamy się tak szybko, ale muszę przyznać, że masz dar przekonywania. Co takiego ważnego chciałeś ode mnie, bracie? Barnil chwilę milczał, sącząc wino z wielkiego kielicha, którzy trzymał w ręce. - Tego, czego chciałby każdy król – odparł. – Chcę byś wykorzystał swoje zdolności, Łowco i 100
odszukał każdego, kto może sprawić mi jakiekolwiek zagrożenie i przywlókł do mnie. W tych czasach aż roi się od zdrajców narodu… Grand skinął twierdząco głową. - Tu masz słuszność – rzucił. – Jednak czy ktokolwiek odważyłby się zagrozić tobie, wielkiemu i potężnemu Barnilowi? Wątpię! - Nigdy nic nie wiadomo – uciął Cień, a w jego głosie nie można było doszukać się ani jednej rozbawionej nuty. – Zrobisz to dla mnie, bracie? Będę nalegał również byś sprawdził moich obecnych władców na tronach elfów. Czy się dobrze sprawują i czy dobrze wykonują rozkazy, jakie ode mnie otrzymali. Oczywiście, zostaniesz sowicie wynagrodzony. Grand skinął głową ponownie. - Oczywiście, Barnilu. Nie mogłeś wybrać lepszej osoby do tego zadania. Czy jest coś jeszcze co mogę dla ciebie zrobić? Barnil milczał przez chwilę, znów obserwując salę balową i szukając wzrokiem kobiety, która przykuła jego uwagę. - Są jeszcze dwie rzeczy – rzucił. – Sprowadź do mnie generała Gorgotha. Dowodził armią leśnych elfów, walczył na Krwawej Wojnie. Chcę podjąć z nim pewne tematy, a jeśli to nie pomoże, zaczniemy od agresywniejszych negocjacji. Ostatnie zadanie, jakie dla ciebie mam tyczy się tylko podróży. Chcę byś sprawdził czy Feanen Valrilven nadal spoczywa na dnie Martwego Jeziora oraz czy jej córka, Alena, jest martwa. Grand spojrzał na niego zdziwiony. - Wybacz, bracie, ale w jakim celu? Czarownica jest uwięziona od tysięcy lat, gdyby była na wolności, na pewno byś o tym wiedział… A jej córka umarła w mieście demonów. Oczekujesz, że tam zejdę? Gwarantuję ci, że te dwa fakty są faktami od długiego czasu i… - Po prostu to zrób! – warknął Barnil, a ton jego głosu wydawał się być jeszcze straszniejszy. – Nie wdawaj się ze mną w dyskusje, które i tak nic nie dadzą. Po prostu chcę mieć pewność, zrozumiałeś? Grand cofnął się o krok, patrząc w jego czerwone oczy. - Oczywiście, bracie – odparł, a jego głos był cichszy. Barnil skinął głową. - Możesz odejść – powiedział, odprawiając go. Spojrzał w stronę swojego służącego, który właśnie do niego podszedł, trzęsąc się niemiłosiernie. – Znalazłeś tą elfkę? Voner, który był śmiertelnie blady, pokręcił głową. - Nie, panie – szepnął, kłaniając się nisko. – Nigdzie nie mogę jej znaleźć, jakby zniknęła… Cień warknął, wstając gwałtownie. - I ty masz czelność ogłaszać się moim sługą, skretyniały, bezużyteczny wraku?! – syknął, a w sali zapadła nagła cisza. Król odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, trzaskając mocno drzwiami. … … Trzeciego dnia nad ranem Arthur Pennath i jego armia dotarli do Woodenvile. Żołnierze rozbijali właśnie swoje obozy, a Przewodniczący i dwaj radni siedzieli przy rozstawionym stole, odpoczywając. - Udało nam się! – powiedział Deor, klaszcząc w dłonie. – Zdążyliśmy przed zmrokiem, a 101
ponadto nikt nas nie zauważył! - Prawie jakby udało się za łatwo – mruknął cicho Przewodniczący, trzymając w ręce dwa ruloniki papieru. Musiał odpisać Aryonowi na listy, jednak wciąż się zastanawiał co w danej odpowiedzi zawrzeć. Rebelia. To słowo dudniło mu w umyśle za każdym razem, gdy wokół niego zapadała cisza, pozwalając mu złączyć się z własnymi myślami. Drużyna księcia organizuje rebelię. Poczuł, jak pozycja Rady Ras staje się zagrożona. Nikt nie powiedział mu tego wprost, jednak rebelia oznaczała chaos, powstania i bunty. W walce o wolność. Otrząsnął się z czarnych myśli, biorąc się w garść. Musiał poczynić odpowiednie kroki by zapobiec ewentualnym katastrofom. - Potrzebuję waszej rady – zwrócił się do dwójki elfów. – Podajcie mi najbardziej wpływowych mężczyzn, jakich znacie. Jego towarzysze jednocześnie unieśli brwi w górę. - Kodian Perren – zaproponował Deor po chwili. – Jeden z byłych dowódców armii leśnych elfów, obecnie zajmujący się kunsztem kuźniczym… Jest najlepszym z najlepszych, wszyscy chcą mieć od niego klingi. - Albo nasz Crevy – dodał drugi radny. – Członek Rady Ras, co daje prestiż sam w sobie, najbogatszy z nas wszystkich, posiadający duże znajomości… Arthur pokręcił głową. - Potrzebuję silnej osobowości, kogoś innego – powiedział po chwili, sam się zastanawiając. – Kogoś, kto zrobi to, co mu każę. Deor nagle podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. - Mam idealny przykład – rzucił. – Ty, Arthurze! Kto może być bardziej wpływowy od wielkiego Przewodniczącego legendarnej Rady Ras?
102
Rozdział 10 – At the end of the day
War is… …it's the Fountain of Youth in a Garden of Sickness… It's a place where you lose All your rights for forgiveness!
Deanuel nie mógł skupić się na zajęciach. Słowa mistrza Aryona odbijały się od niego nieustannie, nie odnajdując wejścia do jego głowy. Od trzech dni pracowali bardzo intensywnie, a szkolenie przeniosło się na zupełnie inny poziom. Jednak w jego umyśle krążyła tylko jedna myśl. Dziś mijały trzy dni od przybycia Aleny do Heirr. A to oznaczało, że dziś armia od Arthura ma stać w Woodenvile, czekając na księcia. - Deanuelu, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zapytał zirytowany głos starszego elfa. – Ustaliliśmy, że od razu po obiedzie, podczas gdy inni mają przerwę, przychodzisz na dodatkowy trening. Nie nauczyłeś się większości zaklęć. Książę otrząsnął się z zamyślenia. - Wybacz, mistrzu – powiedział z chrząknięciem. Wciąż musiał używać grzecznościowej formy, chociaż wcale mu się to nie uśmiechało. – Zamyśliłem się. Dziś mija trzeci dzień odkąd… - urwał taktownie, nie chcąc wspominać pamiętnego incydentu. Aryon spojrzał na niego zimno. - Owszem, trzeci dzień. A ty nadal nie nauczyłeś się nawet połowy z tego, czego miałeś się nauczyć. Uważasz, że to zbyt proste zaklęcia? - Nie, wręcz przeciwnie! – elf zbladł. – Uczyłem się ich prawie całą noc, ale niektóre wciąż wypadają mi z głowy. Próbowałem ćwiczyć praktycznie, jednak pochłaniają tyle energii, że nie zdołałem wiele zrobić. – spuścił głowę, nieco zawstydzony. – Mam wysoko ustawioną poprzeczkę. - A jak inaczej masz skończyć przyspieszone szkolenie? – zapytał mistrz, unosząc brwi w górę. – Normalnie miałbyś na to lata. Sam uparłeś się na wojnę w tempie błyskawicznym. A raczej podsunęła ci to Nadia… - Ufam Nadii – uciął Deanuel, kręcąc głową. – Nie mamy czasu by czekać. Już jedna morderczyni prawie mnie zabiła. Co by się stało jeśli nie dożyłbym bitew? Jedyny prawowity następca tronu wysokich elfów byłby martwy! - Masz bardzo wysokie mniemanie o sobie – powiedział Aryon. Hamował się w osądach i komentarzach, którymi dręczył księcia przez pierwsze dwa tygodnie, jednak czasem było mu ciężko robić dobrą minę do złej gry. Wiedział, że wojna skazana jest na porażkę i był wściekły, że nikt nie liczy się z jego zdaniem. Deanuel wyprostował się dumnie. - W końcu jestem księciem – zauważył, a duma czaiła się nawet w tonie jego głosu. Wtedy dobiegł ich skrzek kruka, a przez otwarte okno do środka wleciało czarne ptaszysko. 103
Zatrzymało się przed nimi, do nóżek przywiązane były dwa ruloniki. Jeden z wykaligrafowanym imieniem księcia, a drugi mistrza. Deanuel odwiązał swój liścik i nie czekając na Aryona, rozwinął go.
Książę, donoszę, iż stacjonujemy już w Woodenvile. Sto tysięcy żołnierzy czeka w pełnej gotowości na twoje dowództwo i rozkazy. Podzieliłem armię na dziesięć oddziałów, po dziesięć tysięcy każdy. Twoim zadaniem jest wybór dowódców i zjawienie się tutaj po ukończeniu szkolenia u mistrza Aryona. Wierzę, że robisz postępy i gdy się zjawisz, nie poznamy ciebie. Rebelianci, wysłani z Heirr, zostali włączeni do armii. Jesteśmy dobrze ukryci, więc szpiedzy nam nie straszni. Z wyrazami szacunku, Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath
Podniósł wzrok. - Czekają na mnie! – powiedział gorączkowo. – Armia już czeka! Aryon jednak wydawał się być zbyt zaczytany we własnym liście, by odpowiedzieć mu chociażby skinieniem głowy.
Aryonie, wieści, które przynosisz nie są dobre nawet w małym stopniu. Jeśli poplecznicy Deanuela sami organizują rebelię, pozycja Rady Ras jest w niezwykłym niebezpieczeństwie. Rebelia nie jest dobrą rzeczą – wymyka się spod kontroli, zanim ktokolwiek zdąży to zauważyć, gnije od środka, jest skupiskiem zdrajców i popleczników chaosu. Całą drogę do Woodenvile myślałem o tym, co ci napisać i jakie rozwiązanie znaleźć. Jesteśmy już na miejscu, a oddziały rebeliantów do nas dołączyły. Nie możemy pokazać, że przeszkadza nam to, że ją tworzą. Wtedy poczują zagrożenie, książę może nie być na tyle czujny, jednak Nadia i Colin na pewno się zorientują, że coś się święci. Trzeba to rozegrać delikatnie i niepozornie. Nie chcemy zostać posądzeni o zdradę. A my chcemy tylko by zobaczyli swój błąd, prawda? Jeśli chodzi o brata księcia, żywię nadzieję, iż Deanuel powierzy mu dowództwo nad jednym z oddziałów, na które podzieliłem armię. Wtedy będzie zajęty na tyle, by jego kontakty z księciem były ograniczone, tak jak i jego wpływ na Deanuela. Jeśli zaś mówimy o Nadii, po konsultacji z innym radnymi zdałem sobie sprawę, że najbardziej wpływowym i wiernym ideom elfem jestem ja sam. Jeśli mi się uda, doprowadzę do naszych zaręczyn, by trzymać ją w ryzach na czas tej wojny. Wszystko jednak zależy od jej ojca, z którym muszę wpierw pomówić, a który na pewno weźmie udział w bitwie o Luinloth. W sprawie Aleny mało mogę ci rzec i mało mogę zrobić. Nie oszukam jej – zbyt wiele mogę stracić w konsekwencji tego czynu. Liczę tylko na to, iż będzie mało zaangażowana w tą 104
wojnę. Oby jej zła strona wzięła nad nią górę. Lecz wtedy bogowie powinni mieć nas w opiece. Nie podejmujmy żadnych gwałtownych decyzji, Aryonie. Wiem, że jesteś zdenerwowany tak jak i ja, jednak nie pozwólmy by ta wojna pochłonęła nas zanim na dobre się zaczęła. Szkól księcia najlepiej jak potrafisz by mieć potem czyste sumienie. Nie chcę krakać, lecz w mojej opinii on nie przetrwa tej wojny. Mogę się mylić, jednak śmiem w to wątpić. Zbyt wiele w życiu widziałem i zbyt wiele słyszałem. Powiadom mnie w odpowiedzi, za ile dni Deanuel przybędzie do Woodenvile. Musimy się przygotować do walki. Dopilnuj też by wybrał dobrych dowódców, o czym napisałem mu w liście. Czekam na odpowiedź, Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath
Aryon chwilę ściskał list w ręku, jakby oczekując, że więcej słów pojawi się na papierze. Po kilku sekundach podniósł wzrok znad pisma i spojrzał na księcia. - Owszem, książę – powiedział powoli. – Czekają na ciebie. Jednak ty nie skończyłeś jeszcze szkolenia. Deanuel zamrugał i wtedy dotarło do niego, że samo pojawienie się armii to tylko część sukcesu. Musiał iść na wojnę. Nagle ta perspektywa z dalekiej stała się bardzo bliska. I nagle zaczęła go przerażać. Spojrzał na listę zaklęć, które miał opanować. Zaawansowana magia okazała się o wiele trudniejsza, niż przypuszczał. - Muszę się przyłożyć jeszcze bardziej – szepnął po chwili. – Kiedy będziemy mogli wyruszyć? - Musisz tutaj zostać jeszcze dwa dni – powiedział mistrz po chwili. – Trzeciego dnia o świcie wyruszysz do Woodenvile. To bardzo blisko, a więc dojedziesz w około godzinę. Kruk z odpowiedziami dotrze jeszcze szybciej… Muszę napisać Arthurowi, że zjawisz się tam za dwa dni. Ty natomiast, z tego co wiem, musisz sporządzić listę dowódców. Deanuel skinął głową, wstając. - Owszem! Mistrzu, proszę wybaczyć ale muszę iść się poradzić! – powiedział i wybiegł z pomieszczenia, nie zamykając za sobą drzwi. Aryon poderwał się z krzesła, patrząc za nim z niedowierzaniem. - Tylko nie popełnij głupstwa, Deanuelu! – krzyknął jeszcze. … … - Colin! Nadia! – krzyknął Deanuel, wpadając do karczmy z szybkością wiatru. Na dole zastał tylko Colina, który uciszył go jednym gestem, by nie zwracać na nich uwagi innych gości w gospodzie. Książę odchrząknął i podszedł do niego, siadając naprzeciwko. - Co się stało?! – szepnął Colin. – Nauczyłeś się sprawiać, by ludzie łysieli i przetestowałeś to na Aryonie? Deanuel zaśmiał się spontanicznie, słysząc to. 105
- Nie! Ale dzięki za pomysł… Dostałem list od Arthura Pennath’a. Armia już czeka na mnie w Woodenvile… To godzina jazdy stąd! Jasnowłosy zagwizdał cicho i zaśmiał się. - A więc spisali się zgodnie z obietnicą – stwierdził. – To do nich mało podobne! Więc… kiedy wyruszamy? – jego oczy błysnęły. - Za dwa dni dopiero – powiedział czarnowłosy, nieco niepewnie. – Muszę jeszcze skupić się na szkoleniu, tak jak powiedział Aryon… Ale teraz mam wybrać dowódców. Przewodniczący napisał, że podzielił armię na dziesięć oddziałów. Każdy ma mieć osobnego dowódcę. Muszę teraz napisać mu ich imiona w odpowiedzi… - Zatem przyda ci się to – rozległ się nad nimi głos przybyłej Nadii. Podała mu pisadło, siadając na ławie. – A więc oddziały gotowe. Deanuel uśmiechnął się szeroko. - Owszem, gotowe – przyznał jej rację. – Ale jeszcze dwa dni. Przyszedłem się was poradzić w sprawie dowódców… Elfka skinęła głową. - To poważna decyzja, więc mądrze postąpiłeś – rzekła. – Masz jakieś propozycje? Książę napisał na papierze numery od jeden do dziesięć. Odchrząknął. - Oczywiście Colin i ty znajdziecie się na tej liście – powiedział i wpisał brata oraz elfkę. – Ja też muszę dowodzić jednym oddziałem, więc mamy już trzech dowódców… - zamyślił się na chwilę. Colin uniósł brwi i zaśmiał się. - Dziękujemy ci, bracie! Ale czy to koniec twojej listy? Czarnowłosy pokręcił głową. - Chcę by Alena była jednym z dowódców – powiedział niepewnie i spojrzał w stronę Nadii. – To dobry pomysł? - Oczywiście – odparła elfka. – Nawet bardzo dobry, biorąc pod uwagę jej doświadczenie. Obawiać się możesz tylko buntów wśród żołnierzy… - dodała po chwili, uzmysławiając sobie to. – Ale z tym można sobie poradzić. Colin klasnął w dłonie. - A więc wpisz ją! – powiedział do brata z szerokim uśmiechem. – Kto jeszcze? Książę odchrząknął ponownie. - Chyba wypadałoby dać jeden oddział Przewodniczącemu… W końcu dał mi tą armię zgodnie z obietnicą i prawie na czas. Nadia westchnęła. - Obawiam się, że tego nie możemy uniknąć – rzekła po chwili. Colin zamrugał. - Jak to ? – zapytał. – Oni nie chcieli mu pomóc, więc Deanuel nie ma wobec nich żadnego długu. - Jakby to tak ująć to racja – odchrząknęła Nadia. – Ale sam wiesz jak to jest z wpływami. Deanuel zamrugał. - Jakimi wpływami? Colin pokręcił głową. - Wojna rządzi się własnymi prawami, bracie – odparł. – Nadia w sumie ma rację. Żeby mieć dalej poparcie Rady, nie tylko z powodu przysięgi, musisz dać Przewodniczącemu jakiś oddział. Czarnowłosy jęknął i zapisał Arthura na listę. 106
- A więc piątka już jest – rzekł. – Jeszcze drugie tyle… Nadio, chciałbym by twój ojciec został jednym z dowódców. Nadia zamrugała, nie spodziewając się tego. - Słucham? Mój ojciec? – szepnęła. – Mówisz poważnie, Deanuelu? - Oczywiście! – odparł. – Nie zapomniałem o jego dawnych zasługach. Będzie idealnym dowódcą. Myślisz, że się zgodzi? Elfka uśmiechnęła się. Poczuła się dużo raźniej, dowiadując się o tym, że jej ojciec weźmie udział w czekającej ich wojnie. - Jestem pewna, że będzie zachwycony możliwością pomocy w usunięciu tyranii – odparła rozpromieniona. – Dziękuję, że o nim pomyślałeś. Colin uniósł lekko brew, pokazując swoje rozbawienie na widok uśmiechniętego szeroko Deanuela, który odchrząknął. - Nie ma sprawy! Myślę o dobru tej krainy! – odparł, unosząc wysoko głowę, a jego głos przybrał książęcy ton. Nadia odchrząknęła, a Colin popatrzył w sufit. - Tak, Deanuelu… więc kto dalej? – zapytała elfka. – Mamy sześć osób. Deanuel chwilę milczał. - Mam jeszcze trzech kandydatów – powiedział po chwili. – Pamiętacie piątkę Thorenów, z którymi Alena zostawiła Arthura i całą Radę? Sądzę, że można byłoby dać dwójce z nich dwa oddziały. Thoreni to świetni wojownicy, a nie spotkamy ich wielu zapewne w swoim życiu… mogą więc się przydać. A jeśli chodzi o trzecią osobę, to… Nasz ojciec – dodał do Colina. – Tyle razy opowiadał o bitwach… Colin zaśmiał się, zadowolony. - Oczywiście! Będzie szczęśliwy! Z Thorenami również dobry pomysł. I zostało ci jedno wolne miejsce… - I zostawię je – postanowił. – Do czas, gdy nie przybędę tam za dwa dni. Nie chcę wybierać na siłę nikogo. Nadia skinęła głową. - Zapisz więc ich – powiedziała. – Arthur zapewne czeka na odpowiedź. Musisz też powiadomić mojego ojca i waszego. Książę pochylił się, zapisując imiona na papierze. W głowie cały czas kłębiły mu się myśli o tym, że za dwa dni będzie już jechał do armii, gdzie wszyscy będą na niego patrzeć i oceniać jego potyczki, wygląd i umiejętności. Przerażało go to. Bardzo go to przerażało. … … Arthur odwiązał dwa ruloniki od kruka. Zaraz wszystkiego się dowie. - Lista dowódców przybyła? – zapytał Deor, podchodząc do niego. Niedawno zjedli posiłek, a teraz dzień chylił się ku zachodowi słońca. Całe przedpołudnie wcielali nowych rebeliantów do oddziałów armii. Przewodniczący skinął głową. - Owszem – powiedział, rozwijając najpierw mniejszy rulonik. – Lista dowódców… Colin, Nadia, książę Deanuel… - zamarł. – ALENA. Arthur Pennath, generał Gorgoth, dwójka najstarszych Thorenów z pięciu, których tutaj mamy, oraz ojciec Colina i Deanuela, Fevor. 107
Ostatniego dowódcę książę wyznaczy gdy tylko się tutaj zjawi. Deor zamrugał, zszokowany wyborami następcy tronu. - Czyli kiedy to nastąpi? – zapytał nieco niepewnie. - O tym przeczytam zapewne w drugim liście – rzucił Przewodniczący i odwinął drugi rulonik.
Arthurze, potrzebuję jeszcze dwóch dni by dokończyć przyspieszone szkolenie księcia. Trzeciego dnia o świcie wyruszy wraz z towarzyszami do Woodenvile. Nie miałem wpływu na jego dowódców i nie widziałem listy, którą sporządził, więc musisz ją sam zweryfikować. Ciężko jest nie denerwować się, gdy przed moimi oczami tworzy się rebelia. Powinieneś do tego podejść poważniej, Arthurze. Twoja postawa lekko mnie rozczarowała, jednak dziękuję, że w ogóle wziąłeś sobie to do serca. Pomysł z zaręczynami jest doskonały, utrzymałbyś ją w ryzach! Kobietę trzeba trzymać krótko. Jeśli zaś chodzi o jego brata, obawiam się, iż samo danie mu dowództwa może nie wystarczyć. To zbyt niebezpieczne, by pozostawić to przypadkowi. Mam nadzieję, że wpadniemy na coś znacznie bardziej efektownego i pewniejszego. Tymczasem będę informował cię o sytuacji i oczekuję tego samego. Twój przyjaciel, Mistrz Aryon
Jasnowłosy milczał kilka chwil, wpatrując się w kartkę papieru. A więc Aryon nie zaprzeczył jego zaręczynom z Nadią. Nie miał już odwrotu. W dodatku Deanuel wyznaczył generała Gorgotha na jednego z dowódców, co oznaczało, że elf niedługo powinien dotrzeć do Woodenvile. Otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na Deora i drugiego radnego, Polosa, którzy przypatrywali mu się z lekkim napięciem. - Za dwa dni, po świcie dnia trzeciego przybędzie książę i jego towarzysze – ogłosił. – A więc mamy trzy dni na mentalne przygotowanie się do walki. Zakładam, że dnia czwartego wyruszymy na Luinloth. - Czy młody książę będzie gotowy? – zapytał Polos z zaciekawieniem. – Nie mieliśmy jeszcze okazji zobaczyć go w walce, ale przypuszczam, że musi być zdolny skoro pozwalają mu walczyć tak wcześnie. - Wątpię w to – rzucił Arthur. – Dlatego z początku nie chciałem się do tego przyczyniać, jego psychika może nie znieść ciężaru wojny… Jednak decyzja była inna. I trzeba się z tym pogodzić. - Dobrze ci idzie godzenie się z różnymi rzeczami, prawda, Pennath? – zapytał zimny kobiecy głos. Przewodniczący i dwójka radnych podnieśli wzrok by ujrzeć siedzącą na koniu Alenę. Była odziana w pelerynę, założyła również kaptur więc jej twarz można było dostrzec tylko patrząc 108
pod określonym kątem. Arthur szybko podniósł się na nogi, podobnie pozostała dwójka. - Odejdźcie – rzucił do Deora i Polosa, którzy natychmiast się oddalili. On sam spojrzał na elfkę ponownie. – Nie wiem o czym mówisz, Aleno. - Nieważne – rzuciła. – Widzę, że udało ci się zgromadzić całą armię. Brawo. Przewodniczący przełknął cicho ślinę. - Owszem – odparł. – Książę będzie tutaj za dwa dni, o świcie dnia trzeciego. Mamy nadzieję, że jego szkolenie wiele mu dało. Elfka uniosła brew. - Twoja bezgraniczna wiara w najlepszego przyjaciela Aryona zawsze mnie zdumiewała – rzuciła. – Dostałeś jeszcze jakieś informacje? - Tak… O dowódcach. Deanuel ich wyznaczył. Jesteś wśród ni… - Kto jeszcze? – przerwała mu ze zniecierpliwieniem. Pennath odchrząknął. - Ja, jego brat, Nadia, sam książę, generał Gorgoth, ojciec Colina i Deanuela oraz dwójka Thorenów, z którymi mnie zostawiłaś – odparł na jednym wdechu. – Ostatniego dowódcę ma ustalić gdy tylko tutaj przybędzie. Alena chwilę nie odpowiadała, zamyślając się. A może by tak…? - W porządku – rzuciła. – A więc skoro książę przybędzie tutaj trzeciego dnia, teraz mój oddział pojedzie ze mną. Wrócimy wtedy, kiedy Deanuel się zjawi. Arthur zamrugał zdziwiony. Takiego obrotu spraw nie przewidział. - Pojedzie z tobą? Ale… - Twoją rolą nie jest z pewnością zadawanie pytań – ucięła dosyć ostro. – Prowadź. Arthur odwrócił się, ruszając. Słyszał jak jej czarny rumak podąża za nim i gorączkowo myślał. Po chwili uśmiechnął się sam do siebie. - Twój oddział znajduje się niedaleko – powiedział do elfki. Dziesięć rozdziałów zostało rozmieszczonych w odległościach kilkudziesięciu metrów od siebie, w wielkich obozowiskach, by nie robić zamieszania. Arthur szedł długo, aż w końcu zbliżyli się do jednego z obozowisk żołnierskich. - Poczekaj tutaj – powiedział do niej i ruszył w tamtym kierunku. Z premedytacją przydzielił jej najbardziej niepokornych i ordynarnych żołnierzy, jakich miał w armii. Skąd będzie wiedzieć, że oddziały jeszcze nie zostały przydzielone? Podszedł do ogniska, przy którym siedzieli wyżej postawieni żołnierze. Tylko jeden z nich wstał by go powitać. - Przewodniczący. – lekko skłonił głowę. – Coś nie tak? - Coś musi być nie tak skoro sam Arthur Pennath zaszczycił nas swoją OBECNOŚCIĄ – rzucił wrogo do swojego towarzysza. Arthur uniósł brwi, jednak zachował spokój, ciesząc się z tego, że to nie on będzie musiał nimi dowodzić. - Przyprowadziłem wam dowódcę – rzekł, z naciskiem na ostatnie słowo. – Mam nadzieję, że przyjmiecie ją godnie i właściwie. Agresywniejszy elf spojrzał na niego, a na jego twarzy wymalowane było zdziwienie. - Ją? Czy nasz dowódca jest tak mierny, że mylisz go z kobietą? – zadrwił. Pennath pokręcił głową. - Wasz dowódca jest kobietą – ogłosił, a wśród żołnierzy można było usłyszeć wybuch 109
śmiechu. - KOBIETĄ?! – zapytał kolejny z nich. – Robisz sobie z nas żarty, wielki panie Przewodniczący?! - Obawiam się, że nie – rzekł Arthur, czując satysfakcję. – Jednak muszę was… - NIGDY nie byłem pod rozkazami żadnej kobiety, nawet mojej żony! – rzucił elf z pogardą. – Gdy wchodzę do pomieszczenia, moja żona wstaje i milczy, czekając aż ja się odezwę! - Więc od dziś w mojej obecności będziesz stał na baczność i czekał na udzielenie ci głosu – powiedziała siedząca na koniu Alena, która do nich podjechała. Nie miała już kaptura na głowie, a jej lodowato niebieskie oczy patrzyły na nich bez ani jednego mrugnięcia. Elfa zatkało. Żadna kobieta nie przemówiła do niego takim tonem. Żołnierze milczeli, patrząc na nią ze zdziwieniem. - Jeśli jesteś taka mądra, to ciekawe czy przebijesz mnie doświadczeniem wojennym, laleczko – rzucił elf, odzyskując w końcu mowę. Alena uśmiechnęła się, nie spuszczając z niego wzroku. - Dziesięć tysięcy niepokornych żołnierzy to coś, o czym kiedyś mogłam jedynie myśleć – odparła. – Jesteście niczym samotna mrówka, szukająca wyjścia z pustyni. Dowodziłam setkami tysięcy kreatur, o jakich ci się nie śniło, zmarli przeklinają moje imię, a nieomylny Przewodniczący sądził, że nie poradzę sobie z takimi śmiałkami jak wy! – jej oczy błysnęły złowrogo. – Rozpętałam i prawie wygrałam Krwawą Wojnę, więc jeśli masz odwagę to dobądź miecza i walcz. Twoja głowa zostanie naszym nowym sztandarem, gdy nabiję ją na tamten pal. – mówiąc to dobyła swojego miecza, który zalśnił w słońcu, przy okazji pokazując kawałek Lotosu na jej ręce. Żołnierze cofnęli się, a Arthur zbladł. - Aleno – szepnął, sam nieco się odsuwając, niepewny do czego jest zdolna w gniewie. Elf, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, padł na kolana. - Błagam o wybaczenie, pani! – powiedział gorączkowo, spuszczając głowę. – Nie wiedziałem, co mówię! - Tak myślałam – rzuciła Alena, nie chowając miecza. – Do góry. Wszyscy, ustawić się w równe rzędy! JUŻ! Elfy zaczęły się ustawiać, każdy chciał uniknąć pierwszego szeregu, bojąc się ofiar śmiertelnych. W ostateczności wylądowali tam ci, których Arthur zastał przy ognisku. Alena przyciągnęła do siebie lejce konia, przejeżdżając się wzdłuż linii żołnierzy, w tą i z powrotem, i obserwując ich bacznie. - Czym jest wojna? – zapytała. Odpowiedziała jej cisza, gdyż nikt nie chciał zabrać głosu. – Teraz jesteście nic nie znaczącą mrówką na pustyni, ale razem możecie być śmiertelnym drapieżnikiem – warknęła, zirytowana. – Wojna to fontanna młodości, którą znajdujecie pośród zepsutego chorobą ogrodu, jakim jest życie, pod tyranią czy też bez niej! Prawdziwa wojna jest miejscem, gdzie tracicie WSZELKIE prawa do otrzymania wybaczenia! I możecie ją wygrać, jeśli nie okażecie się zwykłymi, łżącymi tchórzami, jasne?! Chociaż nie krzyczała głośno, w obozowisku panowała kompletna cisza i czuć było ogromne napięcie. Odpowiedział jej chór męskich głosów aprobaty. Alena schowała miecz i spojrzała na Arthura, który dziwnie zamilkł. - Miłych dwóch dni, Pennath – powiedziała, a jej lodowate oczy przeszyły go na wylot. – Za
110
mną! – dodała, ruszając. Żołnierze pospiesznie zaczęli wsiadać na swoje konie i po chwili wielki oddział zniknął Przewodniczącemu z pola widzenia. … … …Silent are the winds as he travels forgotten lands Outcast, yet not fallen, and no-one knows his name… … … Prawie świtało gdy Marcus wyjął z kieszeni mały kawałek papieru i zerknął na niego po raz kolejny. Kilka słów, które tyle dla niego znaczyły. Już czas. Woodenvile. Zgłoś się do Arthura Pennath’a i czekaj na księcia, potem na mnie. Odziany w zbroję, z mieczem przytroczonym do pasa, podążał ciemnym lasem w stronę Woodenvile, jednak nie sam. Z polecenia Aleny ktoś mu towarzyszył. Kaede. Rudowłosa kobieta jechała na gniadym koniu, otulając się szczelniej peleryną. Zgodnie z instrukcjami Aleny, miała towarzyszyć Marcusowi w drodze do Woodenvile i pozostać tam dopóki jej pani nie przybędzie. Czuła niepewność. Dawno nie rozmawiała z nikim innym oprócz Marcusa i sporadycznie samej Aleny. Bała się ludzi i elfów. Wiedziała jednak, że musi schować swoje uczucia i strach do środka. Postanowiła, że Marcus będzie bezpieczny, nie ważne co miałoby się stać. Pierwsze promienie słońca okryły ziemię gdy zobaczyli obozowiska armii Przewodniczącego Rady Ras. Kilka ognisk już się paliło. - Ile zbrojnych – szepnęła kobieta, gdy zatrzymali się na niewielkim wzgórzu, skąd widzieli dużo więcej niż z wysokości poziomu morza. – Marcusie, widzisz to co ja? Długowłosy skinął głową, chłonąc widoki zachłannymi oczami. Nigdy nie widział takiej armii, ba, nie śnił o takiej. - Sto tysięcy żołnierzy inaczej brzmi a inaczej wygląda – powiedział cicho i zamrugał. – Musimy znaleźć Arthura, tak napisała Alena. Kaede skinęła głową. - Chodźmy więc – powiedziała do niego, ruszając. Zjechali na dół, widząc, że kilka osób już chodzi po głównym obozie. – Może nie być przyjaźnie nastawiony, pamiętaj o tym… - To on – szepnął nagle Marcus, wskazując głową jasnowłosego mężczyznę, gdy zatrzymali się nagle w miejscu. – To Przewodniczący Rady. Arthur zauważył ich szybciej niż by tego mogli chcieć. Podszedł w ich stronę, a w promilu kilkunastu metrów zrobiło się dziwnie cicho. - Coście za jedni? – zapytał wrogo jasnowłosy. W jego głosie brzmiała wyraźna władcza nuta oraz niechęć do jakiegokolwiek sprzeciwu. - Jestem Marcus, a to Kaede – odparł długowłosy, unosząc głowę w jego stronę. Zsiadł z konia. – Nie jesteśmy szpiegami, więc nie posądzaj nas o to. 111
Arthur zaśmiał się. - Skąd niby mam to wiedzieć? – rzucił, nadal wrogim tonem. Marcus już miał odpowiadać, jednak, niespodziewanie, do konwersacji wtrąciła się sama Kaede. - Jesteśmy tutaj z polecenia pani Aleny – powiedziała, patrząc Przewodniczącemu w oczy i nie spuszczając wzroku. Widziała, jak mężczyzna, na wspomnienie imienia jej pani, się spina. – Marcus ma dołączyć do armii i czekać na księcia Deanuela. Arthur uniósł brwi wysoko. - A z jakiej to racji, jeśli wiedzieć można? – zapytał. – Alena nie przysłałaby kogoś zwykłego, jednak muszę poznać twój sekret. Co kryje się za tymi długimi włosami? Czarodziej o ponadprzeciętnej mocy czy nieustraszony berserker? Marcus zacisnął usta, słysząc, jak Przewodniczący z niego szydzi. - Po prostu dobrze walczę – uciął, starając się być uprzejmy. Pennath pokręcił głową, przypatrując mu się. Musiał wyładować na kimś emocje, a nowy przymusowy rekrut wydawał się idealnym celem. - Równie dobrze kłamiesz – rzucił. – Nie mogę pozwolić wam tutaj zostać. Skąd mam wiedzieć, że Alena rzeczywiście chciała ciebie tutaj? Nie mówiła mi nic, a widziałem ją jeszcze wczoraj. - Pani Alena nie żywi do ciebie zbytniego entuzjazmu, panie Przewodniczący – powiedziała rudowłosa, trzymając się blisko Marcusa. – Więc nie dziwiłabym się bardzo na pańskim miejscu. Arthur zacisnął usta, które stały się cienką kreską. Poczuł wściekłość z powodu jawnego zlekceważenia. - W porządku – syknął. – A więc zostaniecie tutaj do momentu, gdy książę zdecyduje co z wami zrobić. Deanuel zjawi się tutaj jutro nad ranem. Zanim jednak się rozstaniemy, czego już nie mogę się doczekać, muszę wiedzieć kim dokładnie jesteś, MARCUSIE. Marcus milczał chwilę, przypominając sobie jak kilka lat temu nazwała go Alena. Zaśmiał się cicho. - Jestem wyrzutkiem – rzekł. – Lecz jeszcze nie upadłym. Nikt nie zna mojego imienia, więc ciesz się z tego przywileju, panie Przewodniczący. Odwrócił się i odszedł, a elfka za nim. Po chwili wmieszali się między innych żołnierzy, którzy byli niezwykle zdziwieni obecnością kobiety w obozowisku. … … Miecz ponownie wypadł z ręki Deanuela, a sam elf upadł na ziemię, dysząc wściekle i ciężko. Eldor górował nad nim po raz kolejny. Młodzik przerzucił w dłoniach klingę. Poczuł się dużo pewniej i stwierdził, że może sobie pozwolić na małe złośliwości, szczególnie gdy szkolenie Deanuela przedłużało się, z powodu niekompetencji młodego księcia oczywiście. - Nie masz już siły?! – zdziwił się. – Wstawaj, Deanuelu! To nasz ostatni trening! - Słuszna uwaga – przyznał Aryon, nie mogąc się powstrzymać. – Jak wszyscy doskonale wiecie, dziś jest ostatni dzień Deanuela na szkoleniu. Eldorze, daj mu już spokój – dodał do 112
młodszego elfa. – Książę, wstań, czas na śniadanie. Deanuel nie odpowiedział, tylko podniósł się do góry. Czuł wściekłość na Eldora, na Aryona i na samego siebie. Wysoka poprzeczka, której sam chciał, okazała się zbyt wysoka. Wiedział, że nie ukończy dziś szkolenia. Jego przewagą nad żołnierzami była magia. Jednak w potyczce z magiem mógł wypaść gorzej. Cały późniejszy dzień zajmowali się magią, darując sobie fizyczne ćwiczenia. Książę chłonął ile mógł, starając się zapamiętać jak najwięcej informacji i zaklęć, które mogły przydać mu się w walce. Pod wieczór on, reszta uczniów oraz sam mistrz Aryon. - Z tą chwilą kończysz przyspieszone szkolenie, Deanuelu – przemówił mistrz elfów dosyć uroczystym tonem. – Zawsze będę służył ci poradą. Jeśli będziesz chciał podszlifować swoje umiejętności, możesz zgłosić się do mnie. Ufaj głównie sobie… starając się omijać wszelakie złe zdarzenia, jakie na ciebie czekają i nie pozwól by inni tobą zawładnęli. Deanuel skinął głową. - Dziękuję za wszystko, mistrzu – powiedział dość sztywno. – Na pewno zapamiętam twe rady. Widział w oddali wzrok Eldora, w którym czaiła się niechęć i złość. Odwrócił spojrzenie, unosząc książęco głowę. - Oczywiście, jako prawowity książę nie zapomnę o was – zapewnił. – Jeszcze się spotkamy. Aryon uniósł brew. - Oczywiście, że się spotkamy – rzucił. – Jutro rano wyruszamy razem z tobą. Chcę by młodzi ujrzeli armię i poznali Wielkiego Przewodniczącego Rady Ras. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Czarnowłosego zatkało. - O-oczywiście, że nie – odparł po chwili. – Muszę się wyspać. Dobranoc – dodał i szybkim krokiem odszedł, wychodząc na miasto. Chwilę potem dotarł do karczmy, w której zatrzymali się Nadia i Colin. Zastał ich na dole i szybko się dosiadł. - Wreszcie koniec – odetchnął. – Padam z nóg. Dzisiejszy dzień był koszmarem. Nadia spojrzała na niego z lekkim współczuciem. - Zaraz udamy się na spoczynek – zapewniła go. – Odpoczniesz. Co Aryon powiedział na koniec? - Że to jeszcze nie koniec. Jutro jadą z nami. Colin zakrztusił się prawie jakimś trunkiem. - Słucham?! Niemożliwe! Deanuel ponuro pokiwał głową, pocierając skronie palcami. - Niestety tak. Chce by uczniowie zobaczyli armię i poznali Wielkiego Przewodniczącego Rady Ras i to ostatnie to cytat. Jasnowłosy parsknął śmiechem. - A to dobre! No to szykuje się ciekawa podróż wśród pyskatego Eldora i całej reszty ferajny… Nadia miała nietęgą minę, jednak starała się to ukryć. - W porządku – odparła po chwili. – Powinniśmy już iść na górę – dodała. – Jutro wstajemy przed świtem. 113
Senni, wstali i udali się na górę. Deanuel padł na wolne łóżko, nawet się nie rozbierając. Nie miał kompletnie na nic siły. Z drugiego łóżka dobiegł go śmiech jego brata. - Hmm? – tylko tyle zdołał z siebie wykrzesać, czując jak energia go opuszcza, powoli lecz nieuchronnie. - Po prostu tak myślę… nie tylko my będziemy jechać do Woodenvile. Dziś zgłosiło się kilkaset nowych rekrutów, którzy pojadą z nami, więc Aryon będzie zachwycony! Nadia, z trzeciego łóżka, zaśmiała się cicho a książę zaczął się śmiać wniebogłosy. Z czasem jednak śmiech stawał się coraz cichszy, aż ucichł zupełnie, pokonany przez siłę końca długiego i ciężkiego dnia.
114
Rozdział 11 – Battle for Luinloth
PART 1: Release our world, unfold it
…We wait for you only - release our world, unfold it The beauty, the broken - come forth for us and heal it Be the one, you nameless - and leave us with our freedom Our freedom…
Deanuel spał smacznie, nieświadomy tego, że zbliża się jego czas. Jego myśli krążyły swobodnie po nieznanych mu dotąd zakamarkach jego umysłu, gdy… - Deanuelu – usłyszał cichy, kobiecy głos, który starał się go dobudzić. – Deanuelu! To jednak nie zdołało obudzić go z głębokiego snu, w jaki zapadł w nocy. Przewrócił się na drugi bok, mrucząc coś ze zniecierpliwieniem. Poczuł lekkie szturchanie. Ktoś nim potrząsał. Znów wydusił z siebie kilka dziwnych dźwięków, które brzmiały na zirytowane. Chciał spać dalej. Poczuł błogi spokój, gdy trzęsienie ustało i mógł znów cieszyć się spokojem. Zaczął odpływać, gdy… Lodowata woda uderzyła w niego z siłą wodospadu, przywracając mu wszystkie zmysły w stan absolutnej gotowości. Zerwał się z łóżka, spadając z niego boleśnie na pośladki. - CO TO BYŁO?! – szepnął, czując jak kropelki zimnej wody kapią mu z końcówek włosów. Spojrzał w górę. Nad nim stała Nadia, podpierając się pod boki i patrząc na niego surowo. Tuż obok niej stał jego brat z wiaderkiem w ręku. Mina Colina świadczyła o ostatnich próbach zachowania powagi, co jednak średnio mu wychodziło. - Pobudka, Deanuelu – szepnął. – Piękne słońce zaczyna wychodzić, nieprawdaż? Odniosę wiadro! – i już go nie było. Nadia odchrząknęła. - Nie mogliśmy ciebie dobudzić, książę, więc Colin postanowił skorzystać z drastycznych metod. Wstałeś już? Deanuel najeżył się, podnosząc się z ziemi i trzęsąc z zimna. - Na samą myśl o tym, że mam jechać na wojnę, chce mi się znów spać. A gdy pomyślę, że Aryon i wszyscy uczniowie jadą z nami stwierdzam, że chce mi się umierać… - jęknął cicho. Elfka pokręciła głową i dotknęła jego włosów, susząc je zaklęciem. - Nie przejmuj się – powiedziała. – Nie jedziesz tam sam z nimi. Ja i twój brat będziemy ci pomagać. - Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze – szepnął, bo dopadła go chwila zwątpienia. – No ale mamy motywację! Już dziś oświeci nas cudowny blask Przewodniczącego. Cieszysz się? - Ja straszliwie – wtrącił się jasnowłosy, który właśnie wrócił, już bez wiadra. – Marzę o tym 115
by ponownie ujrzeć jego przymilne oblicze po raz kolejny! – zaśmiał się cicho. – Gotowi? - Ja się jeszcze nie przygotowałem! – Deanuel zaczął pakować swoje rzeczy a potem poprawiać ubranie. Colin odchrząknął. - Tak tylko pytam, bo nie wiem czy mi się przywidziało czy nie, ale przed karczmą chyba czeka mistrz Aryon i reszta ferajny – powiedział, patrząc w okno. Deanuel zbladł. - NIE – szepnął. – Nie jestem gotowy! Nadia wyjrzała dyskretnie przez okno. - Więc się pospiesz! – powiedziała do księcia gorączkowo, kończąc się pakować. Po chwili cała trojka zeszła na dół. Chcieli zapłacić karczmarzowi za pobyt, jednak mężczyzna pokręcił głową. - Dla bliskich księcia wszystko – powiedział przyjaźnie i skłonił głowę w stronę Deanuela. Czarnowłosy zdębiał, a Colin zaśmiał się, klepiąc go po ramieniu. - Dziękujemy! – powiedział do barmana. – A więc… gotowy? – dodał do brata, tuż przed wyjściem. Deanuel był lekko blady. Skinął jednak głową. - Gotowy – szepnął i wyszli na zewnątrz, zostając oślepieni przez ostre słońce. … … - Co mam z nim zrobić? – zapytał wściekły Arthur, przechadzając się po namiocie członków Rady Ras. – Przyjechał jak gdyby nigdy nic wczoraj, a dzisiaj rozmawia z połową drugiego oddziału! Nie wiemy w dalszym ciągu czy to zdrajca, szpieg czy po prostu zwykły kawał, który ktoś nam spłatał! I jak ja mam się nie denerwować?! Polos westchnął ciężko. Nie wyspał się, co nie wpłynęło dobrze na jego samopoczucie. - Spokojnie, Arthurze. Dziś przybędzie książę, który zapewnie nie będzie chciał popełnić żadnej gafy więc go wygoni! – powiedział pewnym tonem, kończąc jeść jabłko. Pennath prychnął. - Gdyby to było takie proste… - rzucił z ironią. – Z drugiej strony jednak… jeśli książę naprawdę go wygna i okaże się później, że Alena NAPRAWDĘ go tutaj wysłała, to na kogo spadnie wina? No, zgadujmy! Na ciebie, Polosie? Nie… Może na Deora? Wątpię! NA MNIE. Deor zamrugał. - Uważasz, że ona aż tak ciebie nienawidzi? Arthur chwilę milczał, cofając się w myślach o dziesięć tysięcy lat. Gdy jako młodzik zasiadł w najważniejszej w królestwie radzie. Pamiętał, jak bardzo pocił się na samą myśl o tym, by zabrać głos. Jak długo mistrz Aryon musiał go namawiać do wzięcia udziału w radzie, w której znalazł dla niego miejsce. Pamiętał ludzi, których skazywał za zdrady na karę więzienia lub tortur. A potem… Pamiętał dzień sądu Aleny. Ten dzień, w którym jego głos miał być tym decydującym i tak też się okazało. Gdy wypowiedział to jedno, jedyne słowo, jej los został przesądzony na, jak myśleli, wieki. Tak. Otrząsnął się z zamyślenia. 116
- Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że tak – powiedział. – W końcu to mojej głowie zagroziła śmiercią a nie twoim plecom, nieprawdaż? Deor skinął twierdząco głową i wyjrzał zza namiotu. - Zbliżają się! – powiedział nagle. – Chodźmy! – dodał, wychodząc z namiotu. Za nim podążył ciekawy Polos, a Arthur tylko westchnął z irytacją prostując się i poprawiając zbroję. Wynurzył się z namiotu jako ostatni, patrząc przed siebie. Wcześniej kazali ustawić się żołnierzom w szeregach, by powitali księcia jak należy. Arthurowi zależało na tym, by wywrzeć na młodziku jak największe wrażenie, by nabrał do niego szacunku i odpowiednio go traktował. Bez względu na to, co mówili inni. On i dwójka radnych wysunęli się na przód. Stanęli w linii prostej. Arthur sam wyprostował się, przybierając dostojną pozę. Widział nadjeżdżających czternastu jeźdźców, a za nimi nowy oddział rebeliantów. Z początku prawie nie odróżnił Deanuela od uczniów mistrza Aryona. Z czasem jednak dostrzegł, że wygląda na odrobinę starszego, chociaż dzieliło ich, z tego co wiedział, ponad dwieście lat. Jego wzrok skupił się na księciu. Te same rysy twarzy, budowa raczej też, chociaż musiał przyznać, że zmężniał nieco. Widział na jego twarzy zmęczenie i bladość, świadczącą prawdopodobnie o stresie. W duchu zaśmiał się. Konsekwencje dopiero się ujawniają. Potem przeszedł wzrokiem na Nadię. Brązowe loki, takie, jakie zapamiętał. Przypomniał sobie, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, elfka niedługo będzie jego narzeczoną. Która aktualnie nie ma o niczym pojęcia… Przeniósł spojrzenie na Colina. Elf wydawał się być pewny siebie, jechał obok Deanuela, jak na brata przystało. W głowie Arthura zrodziła się niepewność, gdyż wydawało mu się, iż słowa Aryona się spełnią. Nie wystarczy danie Colinowi dowództwa. Musieli wymyślić coś jeszcze. Na końcu spojrzał na swojego przyjaciela. Aryon wydawał się być zirytowany obecnością oddziału rebeliantów w pochodzie, jednak tylko osoba dobrze go znająca mogła to stwierdzić. Uśmiechnął się szeroko na widok mistrza, a przybysze dojechali do nich, zsiadając z koni. - Arthurze – rzekł Aryon, gdy podeszli w ich stronę. – Witaj! – uściskał go przyjacielsko. Przewodniczący poklepał go po plecach i zaśmiał się. - Tyle lat żeśmy się nie widzieli! Wojna zbliża elfy – zażartował. – Widzę, że przywiozłeś ważnych gości. - Ach, tak… - rzekł Aryon, odsuwając się. – Oddaję ci księcia Deanuela, który świeżo co skończył szkolenie – dodał poważnym tonem. Deanuel wystąpił na przód, pchany niewidzialną siłą. Odchrząknął. - Witaj, Arthurze – rzekł. Przewodniczący lekko mu się skłonił. - Witaj, książę – powiedział jasnowłosy. – To zaszczyt móc ciebie gościć tutaj, w Woodenvile. Twoja obecność na pewno doda nam morale. Zapadła krępująca cisza, a Deanuel czuł wiszące w powietrzu napięcie. Czuł, że nie wszyscy są zachwyceni z jego obecności tutaj lub, po prostu, z jego istnienia. Poczuł się dziwnie mały, jakby ktoś dał mu w twarz. - Jestem tego pewny – powiedział cicho i odchrząknął. – Nadia i Colin byli bardzo pomocni, mimo, że przez pierwsze dwa tygodnie nie mogłem ich widywać. 117
Z ust Aryona nie zszedł fałszywy uśmiech, gdy słuchał księcia. Nie odezwał się ani słowem, ale poczuł złość. Arthur skinął głową. - Witam, Nadio. – ucałował dłoń elfki. – I Colinie – skinął mu głową. – Przyjaciele księcia są moimi… przyjaciółmi… A ci obiecujący młodzieńcy za tobą, Aryonie? Mistrz zaśmiał się. - Chcę byś poznał moich uczniów! – oznajmił, skupiając uwagę wszystkich ponownie na sobie. – Eldorze! – dodał do najstarszego pośród swoich wychowanków. Czarnowłosy elf wystąpił z dumą na przód i ukłonił się Przewodniczącemu. - To prawdziwy zaszczyt móc pana poznać, panie Przewodniczący – powiedział podekscytowanym tonem. Arthur zaśmiał się. - Proszę, proszę, jaki pochlebca. Wyrośnie z ciebie mężny wojownik, Eldorze – rzekł. – Przy takim nauczycielu to nie dziwne! Eldor uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach czaiły się ogniki satysfakcji. Okazano mu więcej przychylności niż samemu księciu. Zerknął krótko na Deanuela, by zobaczyć jego posępną minę i uśmiechnął się szerzej. - Dziękuję, panie Arthurze. To zaszczyt usłyszeć coś takiego. Aryon zaśmiał się również. - A więc teraz czas na resztę… - zaczął przedstawiać kolejno swoich uczniów. Każdemu poświęcał chwilę czasu, opisując jego najlepsze zalety, czasem nawet je koloryzując. Widział podziw w oczach przyjaciela i czuł dumę. Nie będzie oceniany przez pryzmat księciamarionetki. Ma na swoją obronę swoich wychowanków. Arthur nagle zamarł, widząc zbliżającą się samotną postać o długich, brązowych włosach. Odchrząknął. - Książę – zwrócił się nagle do czarnowłosego. – Jest pewna kwestia, którą musisz rozsądzić. Otóż… Wczorajszego ranka przybył do nas pewien mężczyzna w towarzystwie służki. Nazywa się… - Nazywam się Marcus – rzekł długowłosy, zatrzymując się kilka kroków przed księciem. – To zaszczyt, książę. Ukłonił mu się, na co atmosfera jeszcze bardziej się zagęściła. Deanuel zamrugał, zdziwiony takim przyjęciem. - To on – szepnął Colin, rozpoznając elfa. I wtedy w księcia uderzyło wspomnienie. Jorn. Łamacz Dusz. Nieprzytomny mężczyzna. - Witaj, Marcusie – powiedział i podał mu rękę bez wahania. Marcus, nieco niepewnie, ją uścisnął. – Poznaliśmy się już, ale w… mniej sprzyjających okolicznościach. Długowłosy skinął głową. - Słyszałem, że uratowaliście mi życie. Nie wiem jak się odwdzięczyć. Alena mnie tutaj przysłała. Powiedziała, że mogę ci się przydać. Aryon zmrużył oczy, również rozpoznając elfa. - A więc pogłoski okazały się prawdziwe – rzucił, dosyć wrogo. – Może najpierw powiesz nam, KIM JESTEŚ? – dodał, a jego głos ociekał jadem. Marcus cofnął się o krok. Wiedzą. - Ja… Colin pokręcił głową. 118
- Dosyć tego – rzucił. – Mów, Marcusie. Niektórzy tutaj też mają na sumieniu grzechy, lecz urodzenie nim nie jest. Mężczyzna patrzył na niego chwilę zdziwiony, a potem wziął głęboki oddech. - Jestem nieślubnym synem Barnila – wyrzucił z siebie wreszcie, po kilku sekundach. Po armii poniósł się pomruk zdziwienia, a sam Arthur wytrzeszczył oczy. - Synem BARNILA? Str… - Wstrzymaj się – uprzedził go Deanuel. – Nie zrobił nic złego i możemy mu ufać. Ręczę za to własnym słowem. I owszem, Marcusie, przydasz się podczas tej wojny. Mianuję ciebie dziesiątym dowódcą, którego brakowało mi na liście. Dostaniesz własny oddział, którym będziesz mógł dowodzić oraz kilka tysięcy rebeliantów. Zapadła cisza. Deanuel w duchu czuł ogromną wściekłość. Lekceważenie kolejnej istoty tylko i wyłącznie ze względu na pochodzenie. Marcus zaniemówił i przez dobre dziesięć sekund się nie odzywał. - Ja… nie wiem co powiedzieć! Deanuel odchrząknął, czując na sobie wzrok Aryona. Skinął głową. - Nie musisz nic mówić. Wystarczy, że się zgodzisz. - Oczywiście, że tak! Nie śmiałbym odmówić – powiedział szybko Marcus. Poczuł się znacznie lepiej, niepewność, którą czuł przez cały okres oczekiwania na zjawienie się księcia i jego drużyny, wyparowała. Deanuel skinął głową. - A więc pan Przewodniczący pokaże nam oddziały, które poprzydzielał – powiedział do Arthura, unosząc brew. Jasnowłosy uśmiechnął się szeroko. - Oczywiście. Aryonie, zostań z uczniami tutaj, rozgośćcie się – rzekł do mistrza. – Ja zaprowadzę dowódców do ich oddziałów. Pochód ruszył. - Panie mają pierwszeństwo – rzucił, gdy doszli do pierwszego oddziału. – Oto oddział numer jeden. Baczność! – dodał do żołnierzy, którzy wyprostowali się z hukiem, niezbyt zgrani. – Oto wasza dowódczyni! Zachowujcie się! Zbrojni powitali Nadię okrzykiem, a elfka skinęła głową. - Zapoznam się z nimi – rzekła do Deanuela i Colina. – Spotkamy się później. - Proszę za mną! – dodał głośno jasnowłosy Arthur, prowadząc resztę dalej. Szli dosyć długi kawałek, aż dotarli do drugiej grupy. – Oto oddział drugi. Przypadł wam zaszczyt posiadania dowódcy o królewskiej krwi! – dodał. – Powitajcie księcia Deanuela! Żołnierze zasalutowali mu, nieco niepewnie. Widać było, że są bardzo młodzi i niedoświadczeni. Deanuel przełknął ślinę. Nie wierzył w to. Jego własny oddział stał przed nim i mu salutował. Pochód ruszył dalej. Oddział trzeci przypadł samemu Przewodniczącemu, natomiast czwarty… - Uważaj, Colinie – powiedział poważnie Pennath. – Są niepokorni i doświadczeni. Potrzebują silnego dowódcy. Jasnowłosy uniósł brew, obserwując swoją grupę. - Da się załatwić – rzucił. – Bez najmniejszego problemu. 119
- To się okaże – powiedział Arthur, klepiąc go po plecach. – A ty, Marcusie, chodź za mną! – powiedział po chwili, prowadząc samotnego długowłosego mężczyznę między żołnierzami. – Oddziały piąty i szósty przypadły w przydziale dwóm rycerzom z bractwa Thoren – dodał. – Tak, mamy tutaj piątkę Thorenów, ale nie więcej, więc się nie ekscytuj. Siódma i ósma grupa należą do Gorgotha i Fevora, dziesiąta do Aleny, która gdzieś z nimi pojechała, a tobie… tobie został twój oddział numer dziewięć. Dogadałeś się tam z żołnierzami, prawda? – zaśmiał się. – Nie wnikam w to, czy dobrze czy źle… tym będziesz się musiał martwić sam. … … Nadia była już po rozmowie z żołnierzami. Byli niezorganizowani, co nieco ją przerażało. Do tej pory miała do czynienia z elfami znającymi się przez lata i walczącymi razem. Teraz rzucili ją na żywioł. Poczyniła pierwsze przygotowania, polecając im zintegrować się wzajemnie, a sama usiadła na jakimś pieńku, rozmyślając. Pogrążyła się we własnych myślach tak, że nie usłyszała zbliżających się kroków. - Dokonałaś tak wielu rzeczy w tak krótkim czasie, córko – rozległ się głos Gorgotha, który stał kilka kroków od niej i obserwował ją z uśmiechem. Brązowowłosa poderwała się w górę, czując nagły przypływ szczęścia. - Ojcze! – zawołała. – Przyjechałeś! – objęła go mocno, przytulając się do niego. Poczuła się dużo bezpieczniej. – I znów będziemy walczyć razem… - O tak – przyznał Gorgoth, kiwając głową. – Nasi wrogowie powinni drżeć… Na samą myśl o tym! Elfka zaśmiała się, czując jakby ktoś odjął jej ciężar z serca. - Cieszę się, że się zgodziłeś – wyznała, puszczając ojca. – Bardzo. Elf uniósł brew w górę. - Jak mógłbym się nie zgodzić? Chociaż mieliście szczęście i bystrego kruka, gdyż nie było mnie wówczas w domu. Nadia zamrugała zdziwiona, patrząc na niego. - Nie było ciebie w domu? To znaczy? - Wcześniej dostałem krótki liścik, który nawoływał mnie do opuszczenia domu, gdyż ktoś mnie szuka – odparł jej ojciec. – Nie zgadniesz od kogo. - Od kogo? – zapytała niepewnie i nagle zakryła dłonią usta. – Od Aleny? Elf skinął głową twierdząco. - Sam doznałem szoku. Nie wiem, skąd miała te informacje, ale uznałem, że niczego nie stracę jeśli się zastosuję. I tak w połowie drogi od Meavy złapał mnie kruk od księcia. Więc przynamniej pojawiłem się szybciej. Nadia zamyśliła się. Skąd Alena mogła wiedzieć? Czyżby odnalazła jakieś źródło informacji…? - Dobrze, że nic ci nie jest – powiedziała do niego. – Arthur przechodził tędy niedawno. Powiedział, że twój oddział nosi numer siedem. Moi żołnierze są zdezorganizowani… dodała szeptem. – Trochę mnie to przeraża. Gorgoth rozejrzał się po żołnierzach, którzy go obserwowali. Widział w ich oczach 120
niepewność, co go zaniepokoiło. Jednak nie dał tego poznać po sobie swojej córce. - Nie przejmuj się, Nadio – rzekł cicho. – Jesteś zdolną dowódczynią i poradzisz sobie z tym. Domyślam się, że są gorsze oddziały, które czekają na dowódców… Arthur zbierał tą armię w zbyt krótkim czasie by zapewnić nam coś więcej. Jednak nie to mnie martwi. Z dobrymi dowódcami można zdziałać bardzo wiele. Ale z małą liczbą wojsk… Nadia spojrzała na niego, lekko przerażona. - Sądziłam, że może być za mało, ale Przewodniczący ledwo zebrał sto tysięcy zbrojnych – szepnęła po chwili. – Doszło do nas kilkanaście tysięcy rebeliantów – dodała po chwili. – Wydaje mi się, że odbijemy Luinloth przy łucie szczęścia. Starszy elf skinął głową. - Przy łucie szczęścia, owszem – odparł. – Jednak zaraz po Luinloth będzie trzeba ruszyć na Meavę a potem w głąb państwa mrocznych elfów… A i tak na końcu zostanie Ledyr. Po odbiciu Luinloth Barnil będzie wiedział, że ktoś mu zagraża. Tego obawiam się najbardziej. … … - Proszę! – powiedział głośno Gorgoth, siedząc w swoim namiocie i przeglądając plany wojenne. Do środka wszedł Arthur Pennath. – Och, Arthurze. Czym zawdzięczam tę wizytę? – uniósł brwi, nie podnosząc się z krzesła. Pamiętał ich ostatnią rozmowę. Elf odchrząknął, przystawiając sobie drugie krzesło. - Chcę o czymś z tobą pomówić – rzekł po chwili i zrobił krótką pauzę. – Ale najpierw proszę o wybaczenie naszej ostatniej konwersacji. Nad głową wisiał mi topór i byłem bardzo zdenerwowany, stąd też wyżyłem się na tobie. Nie powinienem tego robić. Jesteś szanowanym elfem, starszym nawet ode mnie i to zachowanie było… niegodne – ten wyraz ledwo przeszedł mu przez gardło. – Niegodne Przewodniczącego Rady Ras. Mam nadzieję, że przez moją nieprofesjonalność nie będzie między nami niesnasek. Gorgoth westchnął. - Cieszę się, że zrozumiałeś swój błąd. Obawiałem się, że nie jesteś do tego zdolny, więc mile mnie zaskoczyłeś. Jednak na twoim miejscu nie martwiłbym się tak o przyszłość – dodał rozbawiony. – Nie jesteśmy na siebie skazani. Arthur odchrząknął. - Właśnie o tym chciałem porozmawiać – rzekł. Starszy elf zmarszczył brwi, zaciekawiony. - Kontynuuj – zachęcił go. Przewodniczący odchrząknął ponownie. - Gdy poznałem twoją córkę… - zaczął. – Nie wiedziałem, że tak mnie trafi. Jej odwaga i charyzma w sprawie z księciem bardzo mi zaimponowały. Obserwowałem ją na Radzie, a potem przez trzy dni ich pobytu w Meavie… Gorgoth wytrzeszczył oczy, patrząc na jasnowłosego. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie tego. - Chcesz mi powiedzieć, że… - Tak, zakochałem się w pańskiej córce – powiedział Arthur po chwili, spuszczając głowę. – Wiem, że stać mnie na to, by kobieta się we mnie zakochała, więc obiecuję, że obudzę w niej 121
uczucia do mnie, ale jestem dość… staroświecki… Dlatego najpierw przyszedłem do ciebie, generale. Ojciec Nadii był jeszcze bardziej zaskoczony. Prawdę mówiąc zaskoczenie zaczęło przeradzać się w szok. - Chcesz ode mnie zgodę na zaloty do mojej córki? – zapytał po chwili. Przewodniczący jednak pokręcił głową. - Mamy wojnę… chcę prosić o jej rękę. Zapadła cisza, przerwana przez nagłe zadęcie w jakiś róg. Arthur niespokojnie podniósł się do góry, nie wiedząc co owy dźwięk oznacza. Gorgoth podzielał podobne uczucia. - Muszę się zastanowić – rzucił do niego. – Ale chodźmy sprawdzić co się stało. Gdy wyszli z namiotów okazało się, że nie byli jedynymi, których zaniepokoił odgłos. Deanuel, Colin, Nadia i Marcus już wyszli ze swoich namiotów, a wojsko formowało się nerwowo. - Spokój! – krzyknęła elfka, rozglądając się. I wtedy… Ze wschodu, zza wysokich drzew zaczęły wyłaniać się ciemne kształty. Trzęsąca się ziemia zwiastowała, iż nadjeżdża konna kawaleria. - Na bogów – szepnął Arthur, gdy podbiegła do niego cała reszta uczniów Aryona oraz sam mistrz elfów, tak samo zszokowany. – Co to jest?! - Atakują nas! – krzyknął Aryon. – Przygotowa… - Stójcie! – przerwał mu bez pardonu Colin. – Widzicie te flagi? To tradycyjne herby wysokich elfów! Nadia zakryła usta dłońmi. - Faktycznie – szepnęła. – Ojcze?! Co robić? Gorgoth wytężał wzrok, nie mogąc niczego dojrzeć. Ciemne kształty okazały się być zbrojnymi, odzianymi od stóp do głów na czarno. Hełmy zakrywały im twarze, kilkoro z nich trzymało wielkie pale z przywieszonymi doń flagami. Po lewej stronie wielkiej armii widniała część oddziałów ludzkich, których również nie poznawał. Do czasu aż… - To są Thoreni – powiedział z niedowierzaniem Colin, mrużąc oczy przed słońcem. – A prowadzi ich Alena! Aryon cofnął się dwa kroki w tył, słysząc słowa jasnowłosego elfa. Ciśnienie podskoczyło mu znacznie, a ręce zaczęły mu się pocić. Niemożliwe. - A skąd możecie wiedzieć, że… - zaczął wściekłym tonem, jednak jeden z radnych fuknął na niego. - Cicho, mistrzu! Słyszę pieśń! Wszyscy zamilkli, nasłuchując i wytężając uszy, do których dobiegły słowa jakiejś pieśni, której z początku nikt nie poznał. Chwilę później ojciec Nadii otworzył oczy szerzej, uzmysławiając sobie co tak naprawdę słyszą. - To pieśń przysiężna Thorenów – powiedział, kręcąc z niedowierzaniem głową. Zamrugał szybciej powiekami, czując dziwne wzruszenie – Nie słyszałem takiej od ponad dziesięciu tysięcy lat… Czarni rycerze zbliżali się, a słowa stały się coraz bardziej wyraźne.
122
Czekamy na ciebie tylko, byś ty świat nasz uwolnił! Piękny i strzaskany, jak niegdyś nasze rany! Wyjdź z nami i ulecz zło to, Które tworzy tyran, unicestwimy go! Tyś jedynym księciem zrodzonym z miłości, Bezimiennym z początku, opiewanym na końcu, Poczujmy smak wolności! Pieśń powtarzała się, a wszyscy słuchali jak urzeczeni. Nikt nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Dopiero Marcus przemówił cichym głosem. - Nigdy nie sądziłem, że zobaczę coś takiego. – z jego ust wydobył się zaledwie szept. Pośrodku armii jechała Alena. Nie miała na sobie peleryny, a długie włosy powiewały za nią. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale w oczach można było zobaczyć dumę. Gdy podjechali wystarczająco blisko, zatrzymali się jednocześnie. Były ich tysiące. Wszyscy zsiedli z koni, a Thoreni wraz z oddziałem elfki z armii Arthura, uklęknęli na jedno kolano, pochylając głowy w geście oddania Deanuelowi szacunku. Młody elf zamarł, czując jak jego gardło zaciska się w niebezpiecznym tempie. Nie wiedział, co ma zrobić, co ma powiedzieć czy chociażby myśleć. - Idź – szepnął cicho Colin, a Nadia popchnęła go lekko. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę stojącej kilkanaście metrów dalej Aleny. Elfka spojrzała na niego, przyglądając mu się przez chwilę. - Obiecałam ci armię – rzuciła po krótkiej pauzie. – Oto armia godna królów. Oddadzą za ciebie życie, jeśli zajdzie taka konieczność. - Ale… JAK…? – szepnął, bo brakowało mu słów, jednak Alena pokręciła głową i zaśmiała się. - Pytania są tu zbędne. Podejdź bliżej i klęknij. Odetchnął. Wreszcie jakieś proste i nieskomplikowane instrukcje. Uklęknął przed nią a ona popatrzyła po stojących przed nią elfach, zatrzymując wzrok na każdej znajomej twarzy, którą napotkała. Oniemiała Nadia, wzruszony Gorgoth, przerażony Aryon, wściekły Pennath, dumny i zszokowany Colin oraz nieumiejący wymówić słowa Marcus. - Jeśli ktokolwiek do teraz ma wątpliwości, co do Deanuela – zaczęła, a jej głos był donośny i zimny. – Rozwieję je wszystkie. Może nie ma jeszcze korony, ale dostanie coś znacznie cenniejszego. Wyjęła z przytroczonej do pasa skórzanej pochwy bogato zdobiony miecz o krwistoczerwonej klindze, który zalśnił w słońcu ostrym blaskiem. - Legendarny Miecz Żywiołów, uznany za zaginiony, którego właścicielką byłam przez kilkanaście tysięcy lat trafi w ręce kolejnego członka rodziny królewskiej! – dodała głośno. Na polu bitwy zapadła cisza. – Przyjmij to, jako podarunek zwiastujący nowy dzień i nową erę, Deanuelu – dodała do czarnowłosego elfa. – Albowiem jutra może nie być! Książę, oniemiały, zdołał tylko wyciągnąć ręce, na których spoczęła chłodna i zadziwiająco lekka stal. A mistrz Aryon patrzył z przerażeniem na to, jak w ręce pretendenta do tronu dostaje się jedna z najbardziej śmiercionośnych broni, jaką zapisano na kartach historii. 123
Rozdział 12 – Battle for Luinloth PART 2: This is war
“The war isn’t restricted to soldiers. There are the good and the evil ones. There are also the civilians and the soldiers. And last, but not least, are the victims and the martyrs. But who do you really want to be, prince?’’
Oszołomiony Deanuel nie słyszał praktycznie nic z tego, co działo się dookoła niego. Dobiegały go głosy z oddali, krzyczące coś, a potem zapadła cisza, która dudniła mu w uszach niczym najgłośniejsze dzwony. Legendarny Miecz Żywiołów i armia Thorenów. Podniósł wzrok na stojącą przed nim Alenę. - Powtarzaj za mną – rzuciła elfka, trzymając miecz, który spoczywał na jego rękach. – Ja, Deanuel Nort z pierwszej linii rodu królewskiego wysokich elfów… Czarnowłosy otrząsnął się z szoku na tyle, by zauważyć, że nadeszła jego kolej. - Ja, Deanuel Nort z pierwszej linii rodu królewskiego wysokich elfów… - zaczął powoli. - Przy obecnych tu świadkach przysięgam chęć przejęcia tego legendarnego ostrza i wzięcia odpowiedzialności za czyny, które nim popełnię… - kontynuowała Alena. I to zdanie książę powtórzył, a ręce lekko mu się trzęsły pod wpływem emocji, jakie nim targały. -…oraz, zgodnie z wolą jego poprzedniej właścicielki, wypełnienia misji, którą mi zlecono. - Oraz, zgodnie z wolą jego poprzedniej właścicielki, wypełnienia misji, którą mi zlecono – zakończył a zimna stal miecza nagle stała się ciepła. Po całym jego ciele przeszedł dreszcz, który pozwolił mu ostatecznie otrząsnąć się z wielkiego szoku. Na znak elfki powoli podniósł się z ziemi, odwracając się w stronę tłumu. Widział zszokowane twarze tysięcy istot stojących przed nim. - W imieniu waszej wolności daję wam księcia, na którego zasłużyła ta kraina! – jej głos poniósł się po całym obozowisku, a po chwili… Odpowiedział jej ogłuszający wybuch wiwatów. Wszyscy krzyczeli, klaskając na cześć księcia, który ponownie zamarł bez ruchu. Wiwatują dla niego. … … - Nie mogę w to uwierzyć – szepnęła Nadia, gdy razem z Colinem i Marcusem szli w kierunku namiotu, gdzie miała się odbyć ostatnia narada przed pierwszą bitwą. - Ja też nie – przyznał Colin, nadal pod wrażeniem. – Armia Thorenów… Miecz Żywiołów… W życiu nie myślałem, że będę świadkiem czegoś takiego. Marcus milczał, pogrążony we własnych myślach. Po chwili pokręcił głową, przytomniejąc. - To wielki zaszczyt brać udział w takiej wyprawie – powiedział cicho. – Jeśli dalej tak pójdzie, te bitwy zapiszą się na kartach historii na zawsze. 124
- Oby tak się stało – odparła elfka, wchodząc do dużego, jasnego namiotu. – Bo to będzie godne zapamiętania. W namiocie czekało dwóch radnych, którzy wyglądali na nieco oszołomionych. - Jesteśmy tylko my, Arthur poszedł się naradzić z mistrzem Aryonem – rzekł Deor, nie podnosząc się ze swojego miejsca. – Zajmijcie krzesła – dodał, wskazując na rozstawione dookoła stołu siedzenia. - Poczekamy na księcia – odparł Colin, unosząc lekko brwi. Rzucił Marcusowi i Nadii znaczące spojrzenie. Narada z mistrzem Aryonem była czymś, czego można było się po Przewodniczącym spodziewać. Po chwili namiot był pełen dowódców i ważniejszych osobistości. Wszyscy umilkli gdy do namiotu wkroczył Deanuel, a z nim Alena. Czarnowłosy odchrząknął, mając nadzieję, że głos mu się nie zatrzęsie. Uniósł wysoko głowę, pozwalając swojej książęcej części siebie wziąć nad sobą górę. - Dziękuję wam wszystkim za przybycie – powiedział. – Będę dumny mogąc udać się z wami na bitwę, którą oczywiście wygramy! – dodał pewnym siebie tonem. Dwaj radni patrzyli na niego sceptycznie. Widzieli młodą istotę, dziecko niemal, wyniesione na wyżyny i skazane na pewną śmierć. Nie odezwali się jednak ani słowem, a książę podszedł do stołu, gdzie widniała rozrysowana mapa okolic i plan miasta Luinloth. – Jak rozumiem wszystkie oddziały są już rozdzielone? Jeszcze tylko mój i Colina ojciec nie przybył – dodał czarnowłosy. Gorgoth skinął głową, obserwując jak pozostali rzucają niepewne spojrzenia w stronę Aleny, która nie okazywała żadnych emocji. - Tak, książę – powiedział. – Rozmawiałem z dowódcą Thorenów i powiedzieli, że przeformują szyki do takiej formy, jaką ma nasza armia. Będą iść nieco z tyłu, by ochraniać nas magią. Deanuel zaśmiał się, czując się beztrosko. Udzielała mu się euforia, która zakrywała jawny strach. - Prawidłowo! Mam propozycję, by podzielić kolejność ataku, gdyż na mury nie możemy uderzyć wszyscy – powiedział. Nadia skinęła głową, zamyślając się na chwilę. - Jacyś chętni? – zapytała. Colin rzucił szybkie spojrzenie w stronę stojącej nieco za Deanuelem Aleny. Odchrząknął. - Ja pojadę – powiedział odważnie. – Mogę jako drugi – dodał. – Mam już pewną strategię… - Ja mogę pojechać jako trzeci – wtrącił się ojciec Nadii. – Jestem pewien, że dogadamy się z Colinem doskonale. Nadia skinęła głową, rozrysowując armie na mapie i podpisując je. - Jeszcze pierwszy ochotnik – powiedziała nieco spiętym głosem i podniosła głowę, patrząc na Deanuela. Elf zrobił się lekko blady. Wiedział, że pierwszy atakujący odnosi zawsze najwięcej strat, a jego oddział zostaje najliczniej ranny. Ogarnęła go lekka panika, gdy czuł na sobie wzrok wszystkich. Czy zawsze będą tak na niego spoglądać? Poczuł ciężkość nowego miecza, przytroczonego do pasa i zdał sobie sprawę, że to dopiero początek tego, czego będą od niego wymagać. To była wojna. 125
- Ja pojadę pierwsza – rozległ się obojętny głos Aleny. Książę, ukrywając swoją ulgę, obejrzał się. - Jesteś pewna? – zapytał jej, a ton jego głosu był nieco niepewny. Domyślał się, że elfka nie odpuści, dlatego zadał to pytanie. Alena uniosła brwi. - Być może kiedyś ty będziesz musiał ruszyć pierwszy, więc radzę ci to obserwować – odparła. Nadia skinęła głową i wpisała ją, czując swego rodzaju ulgę. W namiocie panowała cisza. Narada toczyła się dalej. … … - Czy umiesz wyjaśnić CZYMKOLWIEK zdarzenia sprzed kilkudziesięciu minut? – zapytał Aryon ostrym tonem Arthura. – Najpierw zastajemy w obozie syna Barnila we własnej osobie, potem natomiast przybywa Alena z armią Thorenów, nie widziany od tysięcy lat i legendarnym mieczem, którego szukałem przez wieki! Arthur Pennath stał bez ruchu przy drzewie, wściekle wpatrując się w horyzont. Był zszokowany i bezradny, a część zdarzeń nadal przelatywała mu przed oczami. Najgorsze jednak było to, że nie był w stanie niczego zmienić. Czuł się bezsilny wobec sił, które zawisły nad jego głową. Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath czuł się bezsilnie. - Nie mamy czasu na analizy tego – rzucił po chwili. – Musimy działać szybko, zanim wszystko wymknie się nam spod kontroli. Aryon pokręcił głową, czując jak szaleństwo ogarnia go ponownie. Furia, jaką czuł, była bardzo mocna, targała nim, wywołując sprzeczne uczucia. - Już się wymyka, Arthurze – powiedział, a jego głos zabrzmiał przerażająco. – Wymknął się w chwili gdy ta suka zaszantażowała ciebie i Radę, z sukcesem oczywiście. Musimy działać, musimy się pospieszyć. Teraz nadchodzą bitwy… - Colin będzie zajęty dowodzeniem, dałem mu bardzo niepokornych żołnierzy. Będzie miał z nimi spory problem, niektórzy są starsi od niego… - powiedział Pennath, zaczynając przechadzać się dookoła drzewa. – Rozmawiałem też z Gorgothem – dodał po chwili. – Obiecał, że zastanowi się nad wydaniem mi Nadii za żonę. Wiem, że jest tradycjonalistą, więc jeśli się zgodzi elfka nie będzie miała zbyt dużo do gadania. Mistrz skinął głową, splatając przed sobą ręce i próbując opanować złość. - Oby się udało, oni to duże zagrożenie. I jeszcze jedno. Na Gorgotha również musimy uważać. On widzi wiele, mimo, że mało mówi. Może się wydawać niepozorny, jednak równie dobrze może nam pokrzyżować plany… Przewodniczący zaśmiał się cicho. - Owszem, może, jednak teraz patrzy na mnie zupełnie inaczej. W końcu jestem kandydatem do ręki jej córki. To nie nasze główne zmartwienie. Nie wiem za to jak będzie z Fevorem. On będzie chciał chronić synów, to pewne – stwierdził. Aryon prychnął. - Ale on też nie jest naszym głównym zmartwieniem. MUSIMY usunąć stąd Alenę za wszelką cenę. 126
Pennath spojrzał na niego zdziwiony. - Tak, owszem, ja też bym tego chciał ale JAK sobie to wyobrażasz, Aryonie? – zapytał. – Po tym, jak dała mu legendarną armię i legendarny miecz, jej pozycja jest o wiele mocniejsza. - Właśnie tego się obawiam! – syknął brązowowłosy elf. – Nie rozumiesz tego, w jakim niebezpieczeństwie jesteśmy, gdy ona tutaj jest! Trzeba ją zniszczyć i uwięzić, a najlepiej zabić, by odciążyć tą krainę od jej terroru. Arthur spojrzał na niego. Wyrazu jego twarzy nie dało się dosłownie odczytać. Wydawał się być lekko zdezorientowany. - Wybacz uwagę, mistrzu – powiedział po chwili, zatrzymując się. – Ale nie rozumiem dlaczego się tak denerwujesz. To ja mam problem z Aleną, bo kilka tysięcy lat temu skazałem ją na… - urwał. – Jednak czemu ty podchodzisz do tego tak nerwowo? Aryon zacisnął mocno usta. - Nie zrozumiesz tego – rzucił, a jego głos był zimny. – Jeśli… jeśli ona powie coś, co może zostać mylnie odebrane, mogę zostać przedstawiony w bardzo złym świetle. Jasnowłosy zamrugał, jeszcze bardziej zdziwiony. Chwilę milczał a potem pokręcił głową. - Mistrzu, wątpię by cokolwiek mogło przedstawić ciebie w złym świetle. Przecież… - nagle urwał, widząc dwóch radnych, idących nieopodal. – Deorze! – krzyknął. – Nie jesteście na naradzie?! - Już się skończyła, Arthurze! – krzyknął Deor, unikając jego wzroku. Nie chciał być tym, który powiadomi Przewodniczącego o jego pozycji w planie ataku. Pennath odchrząknął. - Ominęła nas narada. Chodźmy – powiedział, kierując się w stronę wielkiego, jasnego namiotu. Pełen obaw Aryon ruszył za nim. … … Namiot opustoszał bardzo szybko. W środku zostali tylko Nadia, Alena, Deanuel, Colin i Marcus. Czarnowłosa elfka spojrzała krótko na Marcusa, a potem na księcia. - Widzę, że przyjęliście Marcusa w swoje szeregi – powiedziała. Deanuel odchrząknął i skinął głową. - Nie mogłem znieść tego, jak mistrz Aryon i Arthur osądzają go przez pryzmat pochodzenia – powiedział. – A Colin i Nadia się ze mną zgodzili. Jasnowłosy skinął głową. - Nikt nie zasługuje na takie traktowanie – potwierdził, zerkając na Alenę. Elfka uniosła brwi i skinęła głową. - Muszę was ostrzec – rzuciła. – Barnil skontaktował się ze swoim bratem, który jest łowcą. Zlecił mu upewnienie się, że moja matka jest nadal uwięziona, a ja martwa. Chciał także, by łowca sprawdził jakie zagrożenia mogą na niego czyhać oraz kazał sprowadzić mu twojego ojca do Ledyru – dodał do Nadii. Elfka zakryła ręką usta. - Mojego ojca?! Alena skinęła głową. - Tak. Ostrzegłam go, więc będzie miał to na uwadze i wy też powinniście. Wyruszymy o zmroku, jak zostało ustalone – odparła. – Gdy będziemy jechać chcę z tobą porozmawiać – 127
dorzuciła do Deanuela. – Niedługo zacznie się ściemniać. Na te słowa odwróciła się i ruszyła do wyjścia z namiotu. Ku zdziwieniu wszystkich Nadia ruszyła się nagle z miejsca, ruszając szybko za nią. - Aleno, zaczekaj – poprosiła, łapiąc ją za ramię. Wyższa elfka zatrzymała się i odwróciła, patrząc na nią pytająco. Brązowowłosa chwilę milczała. – Dziękuję ci – szepnęła tak cicho, by tylko Alena mogła to usłyszeć. – Dziękuję ci za to, że dałaś mu szansę na wygranie tej wojny. I że nie pozwoliłaś Aryonowi go dręczyć. I… że ostrzegłaś mojego ojca. – jej głos był prawie niesłyszalny. Czarnowłosa chwilę milczała, patrząc na Nadię bez ruchu. - Podziękujesz mi później – odparła, równie cicho. Jej oczy nie wyrażały niemal żadnych emocji. – Jak spełnię swoje zadanie i książę zasiądzie na tronie, skropionym krwią Cienia. Po chwili już jej nie było. Nadia westchnęła cicho, a westchnienie to było oznaką ulgi, jaka ją ogarnęła. Odwróciła się do reszty. - Pójdę się przygotować – powiedziała, czując się niezręcznie. – Deanuelu, jesteśmy z ciebie dumni. Teraz, mając dwakroć większą armię i Miecz Żywiołów odbijesz swoją stolicę, odzyskując jej honor. Odwróciła się i również wyszła, pozostawiając Deanuela, Colina i Marcusa samych. Książę wypuścił powietrze z płuc, biorąc głęboki wdech. Napięcie zaczynało mu się coraz bardziej udzielać. Spojrzał na brata. - Dałbyś wiarę? – szepnął. – Że będziemy w tej chwili właśnie tutaj? Jasnowłosy zaśmiał się dosyć nerwowo. - W życiu – odparł. – Miesiąc temu myślałem tylko o tym, jak oduczyć ciebie tendencji wpadania do rowów… No ale pokaż miecz! Deanuel ostrożnie wyjął miecz z pochwy. Krwistoczerwona klinga była gładka i niezwykle lekka. Ostrożnie podał bratu miecz. - Jest piękny – powiedział cicho. – Prawda? Colin zważył go w dłoni, nie mogąc wyjść z podziwu. - Absolutnie doskonałe narzędzie do zabijania – powiedział. – Nie spodziewałem się, że wszystkie legendy krążące o nim są prawdziwe… - Jakie legendy? – wtrącił szybko książę, patrząc to na Colina, to na Marcusa. Ten drugi odchrząknął, podchodząc nieco bliżej, by obejrzeć Miecz Żywiołów. - Powiada się… - zaczął. – Że nie ma takiej rzeczy lub osoby, której nie można zabić przy pomocy tego miecza. Oczywiście, trzeba nauczyć się nim władać i posiąść odpowiednią moc, by miecz nie zniszczył ciebie. Alena na pewno wszystko ci opowie – dodał. – Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę. Taki zaszczyt… - Ma rację – pokiwał głową Colin. – Ty dostałeś miecz, a ja na własne oczy zobaczyłem armię Thorenów! - Myślicie, że prowadzą dalszy nabór? – zapytał Marcus po chwili. – Myślałem kiedyś nad tym… - Będę musiał porozmawiać o tym ze ślicznotką – powiedział Colin. – Ja też chciałem, ale zrezygnowałem po rozmowie z jednym z dowódców. Thoreni spędzają całe życie na służbie, z której nie ma odwołania, nie mają rodzin ani nikogo bliskiego... Może, jeśli Alena się zgodzi, mógłbym odebrać stosowne szkolenie ale nie stawać się jednym z nich, tak jak ona? Marcus zamrugał. 128
- Poczekaj, ze ŚLICZNOTKĄ? – zapytał. – O kim mówisz? Deanuel nagle zaczął się śmiać, niezmiernie rozbawiony tą sytuacją. Widząc niepewną, pytającą minę Marcusa zaśmiał się jeszcze bardziej. - Wybaczcie! Po prostu masz taką minę, Marcusie… Colin tak mówi o Alenie. Długowłosy prawie zakrztusił się własną śliną. - O Alenie?! – zapytał zszokowany. – Znaczy, jest piękna… Ale jeśli by usłyszała, że tak o niej mówisz, to… Colin zaśmiał się cicho, kręcąc głową. - Ona mnie lubi, chociaż się nie przyznaje – odparł z dumą. – Deanuel ci to potwierdzi. Książę odchrząknął znacząco. - Jest taka możliwość – przyznał. Jasnowłosy prychnął. - Jasne, Deanuelu! To PEWNA RZECZ. Nie martw się, tobie też znajdziemy kobietę… poklepał brata po ramieniu. Czarnowłosy odchrząknął. - To ty tak twierdzisz! Och, sądzisz, że jako książę nie jestem w stanie znaleźć sobie kobiety? – dodał z uniesioną brwią. – Mówiłem ci, że będą ustawiać się do mnie w kolejkach! - A ja ci mówiłem, że owszem, ale po koronę. Marcus przysłuchiwał się ich braterskiej rozmowie na jeden z często występujących, jakim były kobiety. Poczuł się dziwnie. Sam nie miał wybranki ani rodziny i takie rozmowy były mu zupełnie obce. -…jestem pewny, że sama Nadia uległaby mojemu urokowi – chwalił się właśnie Deanuel. Colin odchrząknął. - Śmiem w to wątpić, jednakże do odważnych świat należy… - Wiesz to z własnego doświadczenia? – zaśmiał się czarnowłosy. Colin uniósł brew i zaczął się śmiać. - Coś w tym rodzaju. Ale uda mi się, zobaczysz. Co do twojego wygórowanego pojęcia o uroku osobistym… Marcusie, coś się stało? Długowłosy odchrząknął znacząco. - Po prostu TAKIE rozmowy o tych dwóch kobietach wydają się nie na miejscu. Ale ponoć zakazany owoc smakuje lepiej… - Dlatego czarna magia pochłonęła tylu czarodziei – rozległ się głos mistrza Aryona, który wraz z Przewodniczącym wszedł do namiotu. – Widzę, że narada nas ominęła. Atmosfera stała się bardziej napięta niż podczas owej narady. Deanuel schował szybko miecz z powrotem do pochwy, a Colin uniósł brew, patrząc na nich. - Byliście powiadomieni, ale się nie stawiliście. Winić możecie tylko samych siebie – rzucił. – Arthurze, Deanuel przydzielił ciebie i twoje oddziały – dodał do niego. Jasnowłosy również uniósł brew, podchodząc bliżej i zerkając na mapę. - Dlaczego pierwsza trójka mnie nie dziwi? – zapytał, a w tonie jego głosu można było usłyszeć gorycz. – Zaraz… Prowadzę drugą falę ataku wraz z Marcusem i Nadią?! - Owszem – odparł Deanuel. – A masz z tym jakiś problem? Bo tak to zabrzmiało, Przewodniczący. - Mam jechać razem z synem Cienia i kobietą? – syknął. – Chyba ze mnie kpisz, książę! Znosiłem wiele, ale o tym nie ma mowy! - Odezwał się wielki mężczyzna, który przez kobietę prawie narobił w portki przed Radą i 129
wszystkimi zebranymi – rzucił ostro Colin. – Pilnuj swojego nosa, Pennath… Wtedy rozległo się spokojne chrząknięcie. Mistrz Aryon splótł przed sobą ręce, podchodząc bliżej. - Nie ma sensu się gorączkować – powiedział, a jego głos zabrzmiał dziwnie spokojnie. – Przecież nie wiadomo kto przeżyje pierwszą bitwę, a kto zginie o wschodzie słońca… … … O zmroku armia wyruszyła z Woodenvile, idąc lasem w stronę Luinloth. Konie poruszały się cicho z powodu licznych zaklęć wyciszających. Chcieli elementu zaskoczenia. Tylko tak mogli zdobyć przewagę. Mistrz Aryon i jego onieśmieleni zdarzeniami dziennymi uczniowie wyjechali z powrotem do Heirr, reszta zaś ruszyła naprzód. Deanuel jechał na swoim koniu, ubrany w zbroję, którą dostał od ojca Nadii. Ściskał nerwowo lejce, czując jak żołądek podchodzi mu prawie do gardła. Denerwował się coraz bardziej, nie zdając sobie z tego wcześniej sprawy. W końcu, zachęcony przez Colina, podjechał do Aleny. - Chciałaś ze mną porozmawiać – powiedział i odchrząknął, nieco niepewnie. Wokół nich panowała cisza, mało kto prowadził rozmowy. Było wyjątkowo zimno i ponuro. Alena skinęła głową. - Głównie o mieczu, ale i o twoim przygotowaniu do walki – odparła. – Nie zdążyłam sprawdzić twoich umiejętności, więc pierwszą bitwę stoczysz na żywioł. Naucz się słuchać nawet jeśli będziesz miał zatkane uszy – dodała i spojrzała na niego. - Kieruj się myślami i pamiętaj, że musisz przeżyć. Inaczej walka o tron stoczy się pomiędzy Arthurem a Aryonem, co doprowadzi do licznych kataklizmów, w szczególności społecznych, rozumiesz? Deanuel przełknął ślinę. - Tak – powiedział po chwili. – Postaram się o tym pamiętać. - Nie możesz się starać – rzuciła Alena, odwracając wzrok i patrząc prosto przed siebie. – Wojna nie ogranicza się tylko do żołnierzy. Są w niej dobre jednostki i złe jednostki. Są także cywile oraz zbrojni. I w końcu, z pewnością ofiary i męczennicy. Kim tak naprawdę chcesz być, książę? Jej słowa zadudniły mu w głowie, dezorientując lekko jego światopogląd. Dotychczas widział wojnę jako konflikt zbrojny dwóch państw, rodów, grup społecznych. Była to dla niego czysto polityczna rozgrywka, charakteryzująca się brutalnością i mająca ogromne skutki. Nie wziął pod uwagę wszystkich następstw wojny. Teraz, gdy sam wytaczał jedną wszystko to zgromadziło się w jego myślach. Rozejrzał się, widząc jadącego samotnie Colina, który zapewne czekał, aż on skończy rozmawiać z Aleną. Potem jego wzrok przeniósł się na Marcusa, który spał w siodle, kiwając się w nim niebezpiecznie. Następnie zobaczył Arthura, który rozmawiał cicho z Deorem i Polosem, a na końcu… Nadię, jadącą obok ojca i pogrążoną we własnych, głębokich przemyśleniach. Westchnął. - Nie myślałem o tym w ten sposób. - Wiem – powiedziała dość chłodno. – Jeśli się nie było na wojnie i nie widziało tego 130
wszystkiego, ciężko to sobie zobrazować. Musisz po prostu zacząć przewidywać pewne rzeczy. Deanuel spojrzał na nią. Chwilę wahał się z zadaniem tego pytania, jednak w końcu się odważył. - Czy ty… kiedykolwiek miałaś wyrzuty sumienia? – zapytał cicho. Alena uniosła brew. - Nie – odparła. – Gdybym miała, dawno zwariowałabym. Wszystko, co robiłam miało swój określony powód. Nie sztuką jest zabijać miliony, nie mając w tym żadnego celu. Nie zadawaj mi takich pytań, książę. - Wybacz – powiedział szybko, odwracając wzrok. – Dziękuję ci. Za armię i za miecz. Nie wiem jak mogę się odwdzięczyć. - Wygraj tą bitwę – uniosła brew wyżej. – Jasne? Miecz, będący teraz w twoim posiadaniu jest ogromnym darem, którego strzegłam przez kilkaset wieków. Odpowiednio użyty wyzwala poszczególne żywioły, sprowadzając okrutną śmierć na twoich przeciwników. Nawet istota nieśmiertelna, po przebiciu tym ostrzem ginie, wolniej niż człowiek, ale jednak. Na rany nim zadane nie ma żadnego antidotum ani lekarstwa. Oczywiście, musisz umieć odpowiednio go używać, czego ciebie nauczę. Na razie jednak chcę, byś wypróbował jak leży ci to w walce. I pamiętaj… Nikt bez twojej woli nie może ci go odebrać. Deanuel spojrzał w dół, na czerwoną rękojeść miecza. Zerkał na nią co jakiś czas, by upewnić się, że nie zgubił miecza o tak wielkiej wartości. - Będę pamiętał – powiedział. – Mam nadzieję, że ciebie nie zawiodę. Elfka uniosła ponownie brew. - Nie możesz mnie zawieść – odparła. – Jeśli zawiedziesz, ucierpi na tym ta kraina i twoi bliscy. I jeszcze jedno – dodała po chwili. – W obecności fałszywej rodziny królewskiej nie będę mogła pokazać się w mojej postaci. Zbyt duże ryzyko, że jakoś ktoś doniesie o tym Barnilowi, który na razie nie powinien wiedzieć o tym, że żyję. Nie zdziw się więc – dodała i przyspieszyła lekko, odjeżdżając od niego. Deanuel dobre kilkanaście minut jechał sam i myślał nad jej słowami. Wtedy zauważył, że zrównał się z Nadią, która jechała całkiem sama. - Witaj – powiedział cicho, by nie przykuwać uwagi innych. Elfka zerknęła na niego i skinęła mu głową. - Rozmawiałeś z Aleną? – zapytała po chwili. - Owszem – rzekł. – Moje poglądy na temat wojny uległy lekkiej, delikatnie mówiąc, zmianie… Obiecała również, że nauczy mnie posługiwać się tym mieczem, więc mam nadzieję, że nauczę się nieco więcej niż na szkoleniu. Dlaczego jedziesz sama? - Przed walką lubię się wyciszyć i pomyśleć nad wszystkim – odparła po chwili, odwracając od niego wzrok. – Tobie radziłabym zrobić to samo, książę… Wiem, że twój ojciec jeszcze nie przybył – dodała. – Ale na pewno jest w drodze i dołączy do nas w Luinloth. Wysłaliśmy mu kruka. Książę skinął głową, jadąc dalej obok niej. - Ojciec na pewno do nas dołączy – powiedział pewnym siebie głosem. – Jednak… Mam dziwne wrażenie, że wygramy, wiesz? Mam ciebie… Elfka znów na niego spojrzała, tym razem ostrzegawczo. Lekko się zarumieniła. - Nie bądź zbyt pewny siebie – odparła. – To może zgubić największego wojownika, pamiętaj. 131
- Wiem, ale i tak… Nie umiem powstrzymać tego uczucia! – jego wzrok spoczął na jadącym w pewnej odległości Gorgoth’cie. – Nadio, to mnie zastanawia od jakiegoś czasu. Czy twój ojciec wie o tym, co się stało z twoim mężem? – wypalił. - Słucham? – zapytała, mrugając. – Powiedziałam ci kto go zabił w absolutnej tajemnicy. To była tragedia dla nas wszystkich. Nie wspominaj o tym więcej – dodała dosyć sucho i odjechała, zostawiając go samego i zdezorientowanego. … … Colin czaił się od dłuższego czasu, czekając aż Alena zostanie sama. Gdy to nastąpiło podjechał do niej, przywołując na twarz szelmowski uśmiech. - Witaj, piękna – powiedział lekko. – Chłodna noc, nieprawdaż? Alena rzuciła mu krótkie, taksujące spojrzenie. - Czego chcesz? – zapytała. Elf zaśmiał się. - Porozmawiać. Dawno nie rozmawialiśmy i przyznam, że mi tego brakuje! Elfka uniosła wysoko brew i zaśmiała się zimno. - Nie przyzwyczajaj się – rzuciła. – Nie będziemy rozmawiać często. - A właśnie, że będziemy – rzekł z błyskiem w oku. – Już moja w tym głowa! Nie możesz długo ukrywać, jak ci do mnie tęskno, więc wkrótce moje uczucia zostaną odwzajemnione. - Twoje UCZUCIA? Oszalałeś? – warknęła Alena. – Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele, bo pożałujesz. Elf znów się zaśmiał, przyglądając się jej. Milczał chwilę, zamyślając się. - Nigdy nie spotkałem takiej kobiety jak ty – powiedział w końcu. – I może dobrze, bo świat mógłby nie znieść dwóch Alen… A teraz jesteśmy w tej samej drużynie i ja atakuję tuż po tobie! - No o niczym nie świadczy – rzuciła z irytacją. – Zajmij się lepiej pożyteczniejszymi sprawami. - Przed walką najlepiej się zrelaksować – odparł. – Powinnaś tego spróbować, zrobiłbym ci masaż… Alena milczała, powtarzając sobie w myślach, by zachować spokój i nie potraktować go ostrzej niż zwykle. - A więc nie masz jakiś innych form relaksu, poza denerwowaniem mnie? Jasnowłosy zamyślił się. - W sumie myślałem jeszcze nad wycięciem jakiegoś kawału Przewodniczącemu, ale… odchrząknął. – Jego reakcja… Elfka zaśmiała się mimo woli, wiedząc jak bardzo potrafi zdenerwować się Arthur. - Więc idź i zajmij się czymś innym – powiedziała po chwili, czując się nieco dziwnie w jego towarzystwie. – Ja wolę pobyć sama, jasne? Skinął głową. - Jeśli chcesz. Ale, Aleno… - dodał po chwili. – Pierwszy oddział będzie… - odchrząknął. – Po prostu uważaj – zakończył i znów chrząknął. Czarnowłosa ponownie uniosła brew, ściskając mocniej lejce swojego czarnego rumaka. Patrzyła na niego chwilę, próbując rozwiązać zagadkę jego odwagi. 132
- Och, to ty uważaj! – odparła ironicznie i odjechała od niego, zostawiając go samego, ale z uśmiechem na ustach. … … Równe szeregi zdeterminowanych zbrojnych oraz Thorenów były ustawione przed Luinloth. Wysokie mury miasta jeszcze spały, pod osłoną szarości, jaka panowała. Pierwsze promienie słońca zbliżały się z każdą sekundą, przybliżając ich do bitwy. Ustawili się oddziałami. Pierwsza stała Alena, drugi Colin, trzeci Gorgoth, następnie Arthur, Nadia oraz Marcus. W ostatniej grupie znajdował się sam książę oraz dwójka Thorenów. Wszyscy czekali. - Zapowiada się słoneczny dzień, prawda? – zapytał Arthur, podjeżdżając bliżej Gorgotha. Mieli bardzo blisko siebie oddziały, toteż mogli się porozumiewać. Elf skinął głową. - Tak, szkoda tylko, że to słońce będzie krwawe… - rzucił. – Chciałeś coś konkretnego, Arthurze? Radę? Ostatnią przestrogę? Jestem doświadczonym wojownikiem. Pennath skinął głową. - Jesteś także i ojcem – powiedział z lekkim naciskiem. – A ja… - Oddam ci moją córkę za żonę – odparł generał, przerywając mu. – Ale musisz być przygotowany na jej gniew. Nienawidzi takich sytuacji i to ty poniesiesz za to konsekwencje. Arthur poczuł wewnętrzne zwycięstwo i euforię. Ich plany zaczynały wchodzić w życie. - Ja… ja nie wiem co powiedzieć! – powiedział, przywołując na twarz podekscytowanie. – Dziękuję! Przyjmę wszystkie konsekwencje, jakie będę musiał! - To świetnie, Przewodniczący – odparł elf. – Mąż mojej córki nie może być tchórzem. Jednak nie staniecie na ślubnym kobiercu dopóki nie dowiem się, że Nadia nie obdarzyła ciebie uczuciem. … - Pamiętacie progi swoich domów? – zapytał zimny głos Aleny, siedzącej na koniu. Odwróciła się w stronę swojego oddziału, przechadzając się wzdłuż pierwszej linii zbrojnych. Odpowiedziały jej twierdzące głosy. – Pamiętacie swoje rodziny? Czy jesteście w stanie przywołać w myślach obraz świata, każdego przedmiotu, jaki was otaczał? – jej głos poniósł się echem po polu, na którym stali. – Nie? A więc jeszcze tyle przed wami! Karą za wycofanie się będzie śmierć! – promienie słońca opadły na ziemię niespodziewanie, zwiastując słońce, ukazujące się na horyzoncie. – NAPRZÓD! Legiony ruszyły na spotkanie z dawno niewidzianym przyjacielem. Ze śmiercią.
133
Rozdział 13 – Battle for Luinloth PART 3: Centuries of dreams unending
“This is the birth of all hope To have what I once had This life unforgiven It will end with a birth’’
Wszyscy, stojący w dalszych oddziałach umilkli, wsłuchując się w jeden krzyk i dźwięk ruszania ogromnej zbrojnej kawalerii na przód. Wszyscy wiedzieli, że najniebezpieczniejszy atak się rozpoczął, i że zaraz nadejdzie ich kolej. Wszyscy wiedzieli, że nie wszyscy powrócą. - Przygotować się! – krzyknął głośno Colin, wytężając wzrok by zobaczyć jak najwięcej. – Wyruszamy niedługo po nich! Jego oddziały ruszały jako drugie. Tuż za nimi stał Gorgoth ze swoim przydziałem, również przygotowując się do ataku. W imię księcia Deanuela. … … Alena jechała wraz z pierwszą linią, czując jak adrenalina działa na żołnierzy, w tym momencie żądnych krwi. Spojrzała w górę, na mury, gdzie kilku patrolujących miasto elfów zamarło z przerażenia. Jej myśli popłynęły ku nim, wyczuwając ich wszystkich za jednym razem. Wyszeptała coś, a obserwatorzy na wieżach padli bez życia, niezdolni podnieść alarmu czy wydać z siebie chociażby krzyku. Wjechała pierwsza przez wielki most do miasta, wyciągając miecz i jednym ruchem ścinając głowę jednemu ze strażników. Rozległ się bardzo głośny gong, który nie ustał po pierwszym razie. - Wznoszą alarm! – krzyknęła. – SZYBKO! Żołnierze jechali za nią, z satysfakcją widząc jak wszyscy cywilni mieszkańcy chowają się do swoich domów. Krzyki przerażenia pobudziły większość miasta, nikt już nie był spokojny. Wtedy z prawej strony wyjechał pierwszy oddział kawalerii Luinloth. Nie było już czasu na odwrót. Armie zderzyły się w ogłuszającym dźwięku stali uderzającej o stal. Rżenie koni słychać było wszędzie, podobnie jak krzyki rozjuszonych żołnierzy. Oddziały Luinloth były nieprzygotowane, jednak miasto mogło pochwalić się ogromną liczbą zbrojnych. Minuty mijały wolno, niczym ledwo płynący strumień po środku suchego lasu. Krew ozdobiła ulice, na których odgrywała się walka, a żołnierzy z każdą chwilą przybywało coraz więcej. - Pani, nadchodzi oddział Colina! – krzyknął jeden z oddziałowych zwiadowców podjeżdżając do Aleny. Elfka właśnie wywinęła młynek mieczem i cięła mocno w prawo, 134
pozbawiając życia jednocześnie dwójkę elfów. – Musimy się przesunąć do przodu! Czarnowłosa rzuciła szybkie spojrzenie w stronę bram miasta i zobaczyła przy nich jasnowłosego brata księcia, który nadjeżdżał wraz z drugim oddziałem. Syknęła cicho i odwróciła się z powrotem. - Niechaj tak będzie – rzuciła, unosząc odzianą w rękawicę dłoń. Spojrzała w niebo, z którego wprost na ziemię… Uderzył wielki, biały słup energii, rozłączając się na mniejsze pioruny. Siła rażenia była ogromna, paląc żywcem pierwsze cztery rzędy oddziałów wroga i powodując, że reszta cofnęła się momentalnie. - Jesteście bezpieczni! – rzuciła elfka do swojej armii. – Na przód! – sama przejechała pierwsza przez słup energii, a za nią niepewnie żołnierze, przesuwając się na wielką przestrzeń tuż przed samym pałacem. … … Colin i jego żołnierze jechali szybko, wjeżdżając do Luinloth przez wysoką bramę. Elf słyszał przechwałki swoich żołnierzy, którzy nawet w czasie ataku nie mogli darować sobie komentarzy na własny temat. - Zamknąć się i skupić! – krzyknął wściekły. – Uformować szy… - urwał nagle, gdyż oślepił go pion światła, który runął z nieba kilkaset metrów dalej. Zbrojni pozakrywali oczy, nie wiedząc co się dzieje. Rozległy się przerażone krzyki, a armia gwałtownie stanęła w miejscu. Jasnowłosy zamrugał, spoglądając przez palce przed siebie, a potem opuścił dłoń, z niedowierzaniem obserwując jak oddziały Aleny przechodzą przez słup skrzącej się energii oraz ogień bez żadnego wahania. Zamrugał ponownie, nie mogąc otrząsnąć się ze zdumienia jeszcze kilka sekund. Widział ilość zniszczeń i krwi, ale najbardziej zdziwiło go to, że Luinloth do tej pory nie uzyskało przewagi, mimo ogromnej ilości żołnierzy. - Alena… - szepnął i pokręcił głową, śmiejąc się. – Co, odwaga was opuściła?! Nie ociągać się tylko RUSZAĆ! Nikt nie śmiał mu odpowiedzieć lekceważąco, do czego mieli tendencję. Ruszyli za nim, przyspieszając po chwili do galopu by dotrzeć na pole walki szybciej. – Wszyscy do Path’a jadą w lewo, pozostali za mną! – ruszył w prawo, by objechać armię Aleny i uderzyć z boku. Dobył miecza, zrzucając z konia jakiegoś elfa i płosząc zwierzę, które znokautowało kilku innych żołnierzy. Rzucił się w wir walki, wymachując wprawnie mieczem. Kilka minut później zobaczył nadjeżdżający oddział Gorgotha i uchwycił spojrzenie elfa. Uniósł kciuk do góry i zamachnął się ponownie, wbijając ostrze w kolejnego trupa, który po chwili poległ na ulicy. Colin został zaatakowany przez kolejnych dwóch, co zmusiło go do zeskoczenia z konia. - Wielki dowódca! – rzucił jeden z elfów groźnie i zaatakował go. Jasnowłosy odbił cios, popychając go na swojego drugiego przeciwnika i śmiejąc się, gdy padli na ziemię. - Musisz zrobić trochę więcej by mnie pokonać! – odparł, celując mieczem w trzeciego. Na twarzach pierwszej dwójki żołnierzy nagle ukazały się uśmieszki. Nie zauważył czwartego, atakującego tuż za nim. Ciął momentalnie trzeciego w gardło i odwracał się, by dostrzec z czego pierwsza dwójka się 135
tak cieszyła. Przed oczami błysnął mu miecz, którego ciosu nie był w stanie odbić, jednak ułamek sekundy później czyjś miecz przebił na wylot klatkę piersiową czwartego żołnierza, który nie zdążył nawet krzyknąć, gdy ostrze przebiło mu serce. - Nie ociągaj się tak – rzuciła Alena, wyjmując swój miecz z trupa, który padł na ziemię. – Książę nie zniósłby twojej śmierci, bo całkiem niedawno również praktycznie umarłeś. - Dziękuję! – odparł Colin z szerokim uśmiechem i zakończył żywot dwóch żołnierzy, leżących na ziemi. Wskoczył na swojego konia. – A może to ty nie zniosłabyś mojej śmierci? Elfka uniosła brew, zrównując się z nim. Unieśli jednocześnie miecze, brnąc na przód i zabijając ramię w ramię. - Obawiam się, że ja zniosłabym to bardzo dobrze – rzuciła, gdy kilkoro kolejnych śmiałków padło na ziemię w agonii. Obejrzała się za siebie, widząc stojącego w oddali Przewodniczącego z rozwianymi włosami, a potem spojrzała na Colina. – Jeśli znajdziesz księcia, każ mu iść do zamku i kierować się w stronę sali tronowej – dorzuciła po chwili. – Tam dopiero rozegra się przedstawienie! – z tymi słowami odjechała dalej, znikając wśród walczących. … … Arthur powoli odwrócił się, a jego włosy rozwiał wiatr. Miał ruszać kilka minut za generałem Gorgothem, którego oddziały widział już kilkaset metrów przed sobą. Cała armia wynurzyła się już z lasu, formując pod murami Luinloth siedem oddziałów, czekając na znaki dowódców. Jego wzrok zatrzymał się na Nadii. Musi ją przekonać o swoich uczuciach i sprawić, by poczuła się gotowa do kolejnego wyjścia za mąż. To mogło być jeszcze trudniejsze niż bitwa, którą właśnie miał stoczyć. To była bitwa z uczuciami. Warknął, wściekły na siebie. W co on się wplątał? Zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli odkryją jego spiskowanie z Aryonem, może zostać posądzony o zdradę. Nie chciał dopuszczać się zdrady. Chciał uratować krainę od pewnej zguby, którą właśnie mieli na siebie sprowadzić, atakując świetnie uzbrojoną stolicę wysokich elfów. Zdawał sobie sprawę również z tego, co zrobi im Barnil, jeśli uda mu się pochwycić wszystkich, którzy mieli udział w misji księcia Deanuela. W głowie ciągle dudniły mu słowa Aryona. Mogli zaczekać kilkaset lat z atakiem. Uzbierać siły, a jednak wyruszyli już teraz. - Nadio, wyruszysz dwie minuty po mnie! – powiedział do elfki, która spojrzała na niego i skinęła głową na znak, że rozumie. Jasnowłosy pogładził dłonią włosy, by wiatr mu ich nie targał zbytnio. A potem zacisnął ręce na lejcach konia, prostując się w swej zbroi. - Na przód! – krzyknął głośno, ruszając przed siebie i galopując w kierunku bramy wjazdowej. Po chwili jednak usłyszał za sobą kobiecy krzyk. - RUSZAMY! – Nadia ruszyła pierwsza, dziesięć sekund po ostatniej linii żołnierzy z oddziału Arthura. Jej armia posłusznie ruszyła za nią, a Arthur odwrócił się zaskoczony.
136
- Powiedziałem DZIESIĘĆ SEKUND A NIE DWIE! – krzyknął do niej, jednak to nie poskutkowało. … … Nadia nie zwracała uwagi na krzyki Pennath’a. Widziała, że front walki przesunął się znacząco do przodu i że są tam teraz potrzebni bardziej niż wcześniej. - Szybciej! – popędziła swoich żołnierzy, wyciągając łuk. Jechali szybko, a gdy podjechali wystarczająco blisko, nałożyła strzałę na cięciwę i strzeliła, celując w jednego z łuczników, którzy z okien zamku strzelali w walczących na dole. W ten sposób wyeliminowała kolejnych dwóch, gdy jedna strzała świsnęła tuż obok niej, muskając jej zbroję, poniżej uniesionej ręki. Szybko zlokalizowała czwartego łucznika i wycelowała, strzelając szybko. Strzała poszybowała w kierunku elfa, który nie zdążył się cofnąć i dostał w sam środek czoła, po czym padł na ziemię. Po chwili schowała łuk, wyciągając miecz. Widziała walczącego z przodu w oddali Colina, niedaleko niego Alenę oraz jej ojca. Oddziały mieszały się między sobą, jednak każdy z nich wiedział pod czyim dowództwem jest i jakich komend ma wysłuchiwać. - Atakować! – krzyknęła, sama wplatając się w tłum walczących i atakując żołnierzy z nowym herbem wysokich elfów na piersiach. Walczyła zwinnie, starając się oszczędzać siły. Wiedziała, że przeciwnik ma przewagę liczebną, jednak oni mieli przewagę zaskoczenia oraz bardzo wysokie morale. Chciała się odwrócić, by sprawdzić, czy Marcus już nadszedł, jednak wtedy zaatakował ją ogromny przeciwnik. Liczył ponad dwa metry wzrostu, był wysoki i niezwykle barczysty. Warknął, rzucając się w jej stronę. Ciął mieczem by… Uciąć jej koniu nogę. Zwierzę zarżało żałośnie, czując niewyobrażalny ból i padło na ziemię wraz z zszokowaną elfką. Nadia szybko podniosła się z ulicy, nie zważając na ból w prawym nadgarstku i chwyciła miecz lewą ręką. Ich klingi zderzyły się ze zgrzytem, a elfka poczuła jaki jej przeciwnik jest silny. Rozpoczęła się wymiana ciosów, które tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że tym razem miała niezwykłego pecha. - Boisz się, dziewczynko?! – zakpił olbrzym i odrzucił miecz, omijając jej klingę i popychając ją mocno na ziemię. Miecz wypadł jej z dłoni, którą uniosła przed siebie. Ręka zajaśniała magią, jednak ułamek sekundy, w którym wahała się nad zaklęciem, wystarczył by mężczyzna ciął mieczem w jej kierunku, jednak ostrze nie dosięgło elfki tylko ramię Arthura, który niespodziewanie pojawił się przed Nadią. Przewodniczący poczuł jak jego skóra jest rozpłatywana przez miecz wielkoluda, którego właśnie przebił swoją bogato zdobioną bronią. Mężczyzna zachwiał się niebezpiecznie, zataczając małe koła. Pennath podniósł Nadię z ziemi i w ostatniej chwili pociągnął ją w bok, by uniknęła zmiażdżenia przez przeciwnika. Elfka była zdębiała, nie wierząc w to, co się właśnie zdarzyło. Przewodniczący Rady Ras uratował jej życie. Szybko wyswobodziła się z jego rąk, podnosząc swój miecz. - Dziękuję – powiedziała dosyć sucho. – Ale poradziłabym sobie. Jasnowłosy skinął głową. - Oczywiście – odparł, a jego oczy zdawały się być nieprzeniknione. – Wiem to – dodał, 137
rzucił jej krótkie spojrzenie i wsiadł na swojego konia, ruszając przez pole bitwy i zostawiając ją przy jej oddziale. … … - Oddział księciunia już jedzie! – krzyknął Eldor do mistrza Aryona. Starszy elf wraz ze swoimi uczniami stali na wysokich skałach, kilka kilometrów od Luinloth. Widzieli z daleka bitwę, która zdawała się przechylać ku zwycięstwu armii Deanuela. – Jedzie między dwójką Thorenów! - Widzimy to, Eldorze – powiedział Aryon, unosząc lekko brew. Sam wpatrywał się w pole bitwy z zaciśniętymi pięściami. Rozpętali piekło, które ciężko będzie uspokoić. – Jestem ciekawy jak Deanuel poradzi sobie na bitwie. I dlaczego kazali mu jechać na samym końcu? W końcu to książę, powinien prowadzić swoją armię do walki o stolicę SWOJEGO państwa. Starał się mówić neutralnie, jednak ton jego głosu był zupełnie inny. Brzmiał na wściekłego. Eldor odchrząknął cicho. - Armię prowadziła ta Alena… - No właśnie – rzucił chłodno mistrz. – Nie widzisz w tym nic sprzecznego z moralnością, młodzieńcze? Czarnowłosy zaśmiał się cicho, siadając na kamieniu i patrząc po wszystkich swoich kolegach. - Książę powinien prowadzić armię – przyznał po chwili. – Ale pewnie chuchają na niego i nie chcą go narażać… Jeszcze sobie dzidziuś krzywdę zrobi! – zakpił, a kilka osób parsknęło śmiechem. – Kto by pomyślał, że taki ktoś zostanie księciem. A ona pojechała pierwsza bo zapewne ma najwięcej doświadczenia… Aryon spojrzał na niego, a jego wzrok był lodowaty. - Nie mów o niej takim tonem – powiedział ostro. – Doświadczenie? – dodał i prychnął. – Powinieneś nią gardzić, tak jak każdy z was! Alena to jeden z najgorszych potworów, jakie przytrafiły się tej krainie, a nie ktoś, kogo można podziwiać! Więc nie waż się pisać o niej pracy, którą wam zadałem. – świdrował Eldora spojrzeniem. Czarnowłosy wytrzymał spojrzenie mistrza, czując złość. - W porządku – mruknął, zirytowany do granic możliwości. – Nie napiszę o niej. Napiszę o TOBIE, MISTRZU. W końcu inspirujesz mnie dniami całymi, a nawet podczas snu! Aryon uniósł brwi wyżej. - I wyzbądź się tego lekceważącego tonu, bo dostaniesz karne zadanie – powiedział dosyć ostro i odwrócił się w stronę pola walki, nie widząc miny, którą zrobił Eldor, słysząc jego słowa. Jego myśli krążyły wokół bitwy. Nie sięgał aż tam, jednak czuł odór śmierci nawet z tak daleka. Zastanawiał się nad tym, czy Arthurowi udało się przekonać Gorgotha do wydania mu Nadii. Wtedy jedna osoba byłaby unieszkodliwiona. Zostałby Colin, Alena oraz syn Cienia. Jego myśli popłynęły ku ostatniemu. Syn Barnila. Co tutaj robił? Z jakiego powodu postanowił dołączyć do skazanej na porażki rebelii zaginionego syna króla Adaira? Dlaczego nie stanął po stronie ojca, czekając na swoje prawo do tronu i opływając w zaszczyty, tytuły i budząc postrach wśród poddanych? 138
To było dla niego tajemnicą. Usłyszał jakiś ryk. Próbował dostrzec coś więcej niż tylko tysiące małych kropek, poruszających się w niezwykłym nieładzie, jednak jedyne, co był w stanie odróżnić, to sylwetki dowódców, którzy kolejno prowadzili oddziały, jadąc przez bramę miasta, jednak jego wysiłki poszły na marne. Byli za daleko. Musiał czekać. … … Gdy Deanuel wjechał na pole bitwy, uderzyła go ilość krwi rozlanej na ulicach. Zamrugał zszokowany, widząc, że wszyscy dalej walczą. Tuż obok niego jechali Thoreni, gdyż byli ostatnią grupą dowódców. Fevora nadal nie było, więc musieli dowodzić jeszcze jego oddziałami. - Jedź pierwszy, książę – powiedział jeden z rycerzy do niego. – Będziemy ciebie osłaniać. Czarnowłosy przełknął ślinę, patrząc chwilę na walczących. Jego serce biło bardzo mocno i bardzo szybko, zrobiło mu się gorąco i słabo. Drżącą ręką wyciągnął miecz, trzymając jego krwistoczerwoną klingę, która zalśniła złowrogo w słońcu. - Za Luinloth – szepnął cicho i popędził konia, ruszając gwałtownie w miejsca. Uchwycił spojrzenie Colina, jednak wolał się skoncentrować na tym, by nie zginąć w walce. Gdy skrzyżował klingę z pierwszym przeciwnikiem, poczuł nagłe pragnienie przetrwania, które dało mu siłę. Nie zwracał uwagi na nic, tylko na swój miecz. Nie władał nim doskonale, nieprzyzwyczajony do niego, jednak już po chwili zobaczył, że ma przewagę. Ostrze było niezwykle lekkie i piekielnie ostre. Czasem lśniło w najmniej spodziewanych momentach, jednak nie zwracał na to uwagi. Wszystkiego się nauczy. Byle nie u Aryona. - Deanuelu, spręż się! – usłyszał krzyk Marcusa, który walczył niedaleko. Liczba wrogich zbrojnych malała z każdą minutą. – Już niedługo, ominęła ciebie najlepsza część! - I KTO TO MÓWI! – rzucił Przewodniczący, który stracił konia i musiał biegać po polu bitwy. – Ja tutaj byłem jako czwarty, Marcusie! Nie wymądrzaj się tak! Marcus zabił go wzrokiem, powalając kolejnego żołnierza i mruknął coś do siebie, odwracając się od jasnowłosego w stronę Deanuela. - Colin ciebie szukał, książę! – powiedział. – Mówił, że to pilne! Widziałem jego i Alenę na samym początku! Deanuel zbladł lekko, widząc przed sobą coraz więcej walczących, napierających na siebie zbrojnych. On miałby przedrzeć się przez nich wszystkich, zabijając kolejno następne elfy? Zrobiło mu się słabo, gdy dostał w udo czyimś mieczem i odwrócił się z sykiem by go zaatakować. … … W środku zamku było jeszcze wielu żołnierzy, gotowych bronić zabarykadowanej w sali tronowej rodziny królewskiej. Rzeźnia przeniosła się do środka, gdzie wkroczyli poszczególni 139
dowódcy oddziałów, prowadząc księcia po należne mu miejsce. - Trzymaj się, Deanuelu – powiedziała półgębkiem Nadia, prowadząc czarnowłosego korytarzami. Szli za Marcusem, który rozglądał się, badając teren. - Nie widzę sali tronowej! – szepnął cicho. – Nigdy tutaj nie byłem! - Ja też nie – przyznał szeptem blady książę. – Znaczy, pierwsze dni życia chyba się nie liczą… Nadia skarciła Marcusa spojrzeniem i rozejrzała się dookoła. - Gdzieś tutaj powinna być Alena – powiedziała z niepokojem. – A sala tronowa… w prawo. Długowłosy skinął głową, ruszając by dalej ich prowadzić. W ręce trzymał miecz, który po chwili wbił w tors jednego z żołnierzy, sekundę później podcinając gardło drugiemu. - Teren czysty – rzucił cicho. – Jak z księciem? - Chyba w porządku – odparła elfka i spojrzała na Deanuela. – Książę, dobrze się czujesz? - Już lepiej niż na polu bitwy – wydusił z siebie czarnowłosy po chwili. – Musiałem po prostu stamtąd wyjść… Nadia skinęła głową. W jej głowie toczyła się walka. Zrozumiała, że trening z Aryonem nie dał Deanuelowi praktycznie nic, że stracili prawie trzy tygodnie na to, by poznał podstawy magii i kilka zaklęć, z którymi i tak miał problem. Spojrzała na ranę na jego udzie, która potwornie krwawiła. Ona sama została ranna i nie żyłaby gdyby nie Arthur, jednak… Odsunęła od siebie wszystkie myśli, widząc drzwi do sali tronowej, przed którymi Marcus się zatrzymał. - To tutaj? – zapytał. Drzwi były ogromnych rozmiarów, bogato zdobione, z wygrawerowanymi symbolami królewskimi. Elfka skinęła głową, czując jak jej żołądek dziwnie się zaciska. - Nie mamy zbyt wiele czasu, zaraz przybędzie więcej zbrojnych – odchrząknął Marcus, jednak nie zbliżył się do drzwi. Wiedział, że to może być zasadzka. - Więc na co czekacie? – rozległ się zniecierpliwiony głos Aleny, która nadeszła z innego korytarza. Na szyi miała długą szramę, z której sączyła się krew, jednak elfka zdawała się nie zwracać na to uwagi. – Na dole zostało około dwóch tysięcy żołnierzy – dodała. – Wygrałeś, książę. Nadia szybko podtrzymała Deanuela mocniej, by zdawał się stać prosto. Czarnowłosa natomiast jednym ruchem otworzyła wielkie drzwi i weszła do pomieszczenia. W jej stronę poszybowało kilkadziesiąt strzał, które jednak zamieniły się w popiół zanim dotarły do połowy drogi. Strażników odrzuciło na ściany, do których przywarli, nie mogąc się ruszyć ani odezwać. Marcus, Deanuel i Nadia weszli za nią. Książę rozejrzał się dookoła. Bogato zdobiona sala, pełna pięknych obrazów w złotych ramach, świeciła przepychem. Stanął o własnych siłach, a jego wzrok padł na rodzinę królewską, siedzącą przy końcu sali. - Straże! – zawołał wściekle jasnowłosy elf, wstając z tronu. Obok niego siedziała jego żona oraz młody, ciemnowłosy elf, który zapewne był księciem. Deanuela ogarnęło dziwne uczucie. Gdyby jego rodzice żyli, on też siedziałby na tym tronie, wesoło z nimi rozmawiając i spędzając wspólnie czas… - Straże ci nie pomogą – rzuciła obojętnie Alena, idąc w ich stronę. – Zostaliście pokonani przez armię niedawno odnalezionego księcia Deanuela Norta, prawowitego następcy tronu, któremu jesteście winni posłuszeństwo. Na kolana. 140
Król wydawał się zszokowany tym, co właśnie usłyszał. - Księcia Deanuela Norta…? Przecież… Przecież on nie żyje! Został porwany i zamordowany! – krzyknął. – I kim jesteś by zwracać się tak do KRÓLA? - Kimś, kto sprawi, że będziesz umierał znacznie dłużej niż ci się to śniło – syknęła. – Na kolana. Zapadła cisza. Nadia podniosła głowę, gdy wraz z Deanuelem stanęli obok Aleny. Marcus stał z tyłu. - Lepiej jej posłuchajcie – poradziła chłodnym tonem brązowowłosa. – Bo możecie tego gorzko żałować. Młody książę siedzący na tronie zlustrował Deanuela spojrzeniem, domyślając się, że jest niemal w tym samym wieku, co on. Czuł pustkę i rozgoryczenie. - Więc to prawda, co mówili – zwrócił się do rodziców. – O was. Jesteście marionetkami Barnila, tak? Królowa spojrzała na niego zaskoczona. - Co ty mówisz, dziecko? – zapytała, a głos jej drżał. – Jesteśmy prawowit… Ciemnowłosy jednak wstał z mniejszego tronu i zszedł po schodkach, czując jak żołądek skręca mu się nieprzyjemnie. Uklęknął przed nimi, spuszczając głowę w dół. - Możesz mnie zabić, pani – zwrócił się do Aleny. – Jeśli taka jest wola księcia, albowiem nie mam prawa sam tytułować siebie tytułem książęcym. Alena zaczęła się śmiać, kręcąc głową. - No proszę… Dziecko ma więcej odwagi od rodziców! – rzuciła. – Ma zginąć pierwszy? Czy może zechcecie do niego dołączyć? Królowa osunęła się na kolana, bojąc się o swoje jedyne dziecko i ukryła twarz w dłoniach, czując strach. Król po chwili również uklęknął. Wściekłość rozsadzała go od środka, jednak nie mógł nic zrobić. - Doskonale – powiedziała zadowolona Nadia. – Zostaniecie przetransportowani do lochów, gdzie poczekacie do procesu lub wydania jakiejkolwiek decyzji przez kogoś, kto będzie do tego uprawiony. Straże zaraz was zabiorą. Deanuel poczuł kolejne dziwne uczucie. Nie wierzył, że im się udało. Pierwsza stolica odzyskana. Stolica wysokich elfów. Na tym tronie siedział jego ojciec… jego matka… Nie mógł się ruszyć z miejsca, a jego jedyną odpowiedzią było skrajnie wdzięczne spojrzenie skierowane w stronę Nadii, Aleny i Marcusa. Wieki niespełnionych i niekończących się marzeń i snów wreszcie zaczynały znajdować swoje odpowiedzi w ich czynach. Wtedy drzwi się otwarły i stanął w nich zmęczony, lecz uśmiechnięty Colin. - Thoreni wykończyli ich magią! – ogłosił. – Dobiliśmy pozostałych, nie biorąc żadnych zakładników, zepsutych jadem Barnila. Tak więc… - zrobił chwilową pauzę dla większego efektu słów. – Wygraliśmy!
141
Rozdział 14 – Deanuel’s legacy
Książę od ponad godziny siedział na jednym z tronów, będąc kompletnie zamyślony. Przez salę przechodziły różne osoby, każdy coś mówił, jednak do niego nie docierało ani jedno słowo. Siedział na tronie, na którym kiedyś zasiadał jego ojciec oraz wszyscy królowie wysokich elfów. Tutaj spędzał dużą ilość czasu, poświęcając się państwu i obowiązkom, jakie miał władca. A teraz ten tron był jego. Zdobyli Luinloth, przejmując kontrolę nad stolicą państwa wysokich elfów. Pierwsza bitwa zakończyła się powodzeniem, podczas gdy wiele osób wróżyło mu porażkę i śmierć w odmętach walki. Gdy przypominał sobie o chwili wkroczenia do walki, zrobiło mu się niedobrze. Pamiętał uczucie duchoty i ciasnoty we własnej zbroi gdy podnosił ponownie miecz w górę, by zadać komuś śmiertelny cios. Pamiętał zawroty głowy i nudności, które świadczyły o tym, iż do wojny jeszcze nie nawykł. Było mu wstyd, jednak nie mógł nic na to poradzić. Był młody. Bardzo młody. Wtem z zamyślenia wyrwał go kobiecy, dobrze znany mu głos. - Deanuelu! – mówiła po raz kolejny stojąca przed nim Nadia, przyglądając mu się ze zdziwieniem. – Słyszysz mnie? Ocknął się nagle, podskakując lekko na tronie. - T-tak – odparł, wstając i przeciągając się. – Po prostu wszystko wydaje się być takie… nierealne i niesamowite… Elfka skinęła głową na znak, że podziela jego odczucia. - Wiem, że jesteś jeszcze w szoku, książę, ale mamy powody do radości – powiedziała, uśmiechając się lekko. – To pierwszy większy krok do twojego zwycięstwa… Deanuel zaśmiał się nagle. - W końcu mam pałac – stwierdził. – Nikt nie powie mi, że nie jestem prawowitym księciem. – uniósł wysoko głowę. – Ale czekaj… czegoś mi brakuje… Nadia odchrząknęła znacząco. - Książę, pozwolisz, że… - Nie, czekaj! Bo mi ucieknie! Już o miałem… - jego mina świadczyła o bardzo intensywnym procesie myślowym. – Brakuje mi… KORONY! – wykrzyknął nagle, jakby go olśniło. Nadia patrzyła na niego lekko zdziwiona. Miała dziwną minę. Po chwili odchrząknęła. - Właśnie o tym chciałam wspomnieć… - powiedziała. – Korony zostały odebrane królowi podstawionemu przez Barnila i jego rodzinie. Musisz przejść przez ceremonię koronacji by w oczach poddanych stać się prawowitym księciem. Deanuel zamrugał szybko, przetrawiając jej słowa w myślach. - Koronowany? A kto może mnie koronować? – zdał sobie sprawę, że nigdy o tym nie myślał. Nadia odchrząknęła ponownie. - Ktoś o błękitnej krwi. Tylko i wyłącznie. Co aktualnie daje ci dwie możliwości. Książę zmarszczył brwi, przyglądając się elfce. - Co masz na… NIE. 142
Nadia chrząknęła po raz trzeci. - Niestety tak. Mam dla ciebie jeszcze jedną nowinę. Ciesz się, że masz dwie osoby do wyboru, bo do całej ceremonii koronacji są potrzebne właśnie dwie osoby – rzekła. Deanuel ukrył twarz w dłoniach, milcząc chwilę. - No to jestem skończony. Elfka poklepała go pocieszająco po plecach. - Nie martw się! Jakoś ich przekonasz! Czarnowłosy podniósł wzrok w górę ze zdziwieniem w oczach. - Słucham? JA? - No a kto? – uniosła brew. – Wątpię by ktoś podjął się akurat tego zadania za ciebie. Nie myśl o tym na razie. Teraz musisz się skupić na innych sprawach. Narada, zwołana przez Arthura, za dziesięć minut odbędzie się w sali naprzeciwko. Książę skinął głową, nawet nie przeciwstawiając się faktu, iż jego krewny zwołuje narady, a nie on sam. - Mój ojciec już przybył? – zapytał, wstając z tronu i ruszając z nią w kierunku wyjścia. Elfka pokręciła przecząco głową. - Nie, jeszcze nie, ale spodziewamy się go lada chwila. Został powiadomiony o naszym sukcesie. - To świetnie! - powiedział entuzjastycznie Deanuel. – Jak przybędzie chcę z nim porozmawiać. A teraz… - stanęli pod drzwiami pomieszczenia, w którym miała odbyć się narada zwołana przez Arthura. – Czas na naradę. Otworzył drzwi, wkraczając do środka i przyjmując jedną z najbardziej książęcych min, jakie przychodziły mu na myśl. Nadia weszła za nim, a zanim się odwróciła, do pomieszczenia wślizgnął się jeszcze Colin, zamykając za sobą drzwi. W sali był już Przewodniczący, Marcus oraz Gorgoth. - Czekaliśmy na was – rzekł Arthur, siadając na jednym z krzeseł. – Musimy wszystko omówić i ustalić dalsze działania. - Zgadzam się – rzucił Deanuel, podchodząc do stołu. – Właśnie rozmawiałem o tym z Nadią – dodał i odchrząknął, przypominając sobie ową rozmowę. – I jest kilka kwestii, które muszą zostać omówione. - Pierwszą z nich jest królestwo wysokich elfów – odezwał się Gorgoth. – Deanuelu, to, że odzyskaliśmy stolicę nie oznacza, że w reszcie państwa nie czają się patrole poprzedniego władcy, a tym samym szpiedzy Barnila. Czarnowłosy skinął głową, nieco zaskoczony. - Nie pomyślałem o tym – przyznał, na co Arthur prawie parsknął śmiechem ze zirytowania. – Co proponujesz, generale? - Musimy wysłać nasze patrole, by wytropiły oddziały wrogów – odparł brązowowłosy elf. – To zwalczy tyranię i sprawi, że więcej ludzi w ciebie uwierzy, książę. Teraz, gdy masz ze sobą armię Thorenów, to nie powinien być problem. Deanuel odchrząknął. - To dobry pomysł. Tak zrobimy. Zajmiesz się przydzieleniem tych oddziałów, generale? – zapytał starszego elfa. Gorgoth skinął głową. - Z przyjemnością, książę! - Mam ze sobą listę strat, oszacowanych na oko – wtrącił się Colin, wyjmując zza paska 143
kawałek papieru. – Największe straty odniósł oddział… Przewodniczącego. – odchrząknął, zachowując powagę. – Osoba, od której dostałem listę dopisała komentarze, przy pierwszej pozycji widnieje „popisy dowódcy’’. – nadal całą siłą woli starał się powstrzymać śmiech. Nadia spojrzała w okno, natomiast Marcus pochylił się by zawiązać buta, który niespodziewanie mu się rozwiązał. Sam książę wyglądał jakby jego urodziny nadeszły szybciej. Arthur Pennath zacisnął usta w cienką linię. - Rozumiem – powiedział przez zaciśnięte zęby. – A dalej? Colin odchrząknął głośno, wbijając wzrok w kartkę, by przeczytać ją dalej. - Dalej oddziały generała Gorgotha, Marcusa, sir Lenoisa – tutaj padło imię jednego z dowódców Thorenów. – Moje, Aleny, Nadii, sir Karrada i w końcu Deanuela. Deanuel odetchnął. Nie zbłaźnił się na polu bitwy, jednak wiedział, że jest to spowodowane tym, że ruszał jako ostatni z dwójką Thorenów i nie mógł zbytnio wykazać się umiejętnościami dowodzenia. Po chwili jednak coś do niego dotarło. - Jakim cudem oddziały Aleny straciły tak mało zbrojnych? – zapytał. – Jechała pierwsza, powinni zostać najbardziej poszkodowani… - Magia – mruknął Arthur, wściekły do granic możliwości. – Ochraniała ich swoją czarną magią, poza tym… ten słup energii. Normalni żołnierze nie mogą się z tym równać. Według mnie jest to… - Z całym szacunkiem, Przewodniczący… - zaczęła Nadia, nieco rozeźlona. – Ale czy już tego nie przerabialiśmy? Każdy zna jej historię i pamięta o przeszłości, i słusznie. Jednak zawarłam z nią umowę, która gwarantuje nam pomoc, bez której ta misja poległaby na samym początku, bo brat księcia by umarł. Potrzebujemy kogoś takiego w naszych szeregach, kogo doświadczenie sięga dziesiątki tysięcy lat. Deanuel dostał od Aleny ARMIĘ THORENÓW! A gdyby tego było mało… Miecz Żywiołów. Broń niezwykle potężną i legendarną. Czy to o niczym nie świadczy? Arthur powstrzymał się od ostrej odpowiedzi. Musiał pamiętać o planie, którego miał się trzymać. - Racja, Nadio, jednak czy wręcz chaotycznie zła osoba powinna być przykładem dla księcia? – zapytał, unosząc lekko brwi. – Deanuel się od niej uczy… - Nie jestem dzieckiem – powiedział książę, nie dając mu dokończyć. – I idąc na szkolenie do mistrza Aryona nauczyłem się praktycznie tylko tego, że mało osób życzy mi dobrze. Uczę się od was wszystkich, a jeśli zajdzie potrzeba prawdziwego treningu i Alena się zgodzi, z chęcią i podziwem zostanę jej uczniem – dodał, unosząc wysoko głowę i nie wierząc, że taka sytuacja kiedykolwiek będzie mieć miejsce. – Kto się zgadza? Colin odzyskał powagę, odkrywając, iż po prostu musi unikać patrzenia w stronę niemal dymiącej postaci Arthura. - Ja – powiedział. – Miałem okazję poznać ją chociaż trochę podczas podróży do Heirr i zgadzam się w pełni z Deanuelem. - Ja oczywiście – dodała Nadia, tylko formalnie. – Ojcze? Gorgoth chwilę milczał. - Rzekłem kilka dni temu do pewnego jegomościa… – zaczął. – Iż, chociaż nie zawsze popieram wybory mojej córki, to zawsze jej ufam. I tak też jest teraz. Jeśli mam zaufać Alenie, to jestem gotów to zrobić po tym wszystkim, co uczyniła dla księcia. 144
Deanuel, zadowolony, skinął głową. - Marcusie, rozumiem, że ty też? – zapytał w stronę długowłosego, który skończył już wiązać buty i dziwnie milczał. - Oczywiście – powiedział Marcus. – Został więc tylko Arthur… Przewodniczący pokręcił głową. - Ja nie zmienię swojego zdania – powiedział. – Nie chcę mieć z tą przeklętą istotą nic wspólnego. - Szkoda, że nie powiesz jej tego w twarz, Arthurze – powiedziała Nadia, patrząc na niego z lekkim szokiem. – I chyba jednak będziesz musiał mieć z nią do czynienia – dodała. Wszystkie pary oczu skierowały się na nią. – Deanuel wam wyjaśni… Książę przełknął dosyć głośno ślinę. - Taaak… - rzekł. – A więc kolejną sprawą, jaką muszę z wami omówić, jest moja koronacja. Colin klasnął w dłonie. - Właśnie! Koronacja! Musisz wybrać dwóch świadków ceremonii – powiedział. – No i dwóch, którzy będą ciebie koronować… - dodał, nagle zdając sobie sprawę z tego, o czym mówiła Nadia. Zamilkł. Deanuel zamrugał, zaskoczony. - Dwóch świadków? Oczywiście, chciałbym prosić ciebie, Colinie oraz ciebie, Nadio o zostanie moimi świadkami – wypalił nagle. Elfka zdębiała, patrząc na młodego księcia. - Ja? – zapytała. – To… to zaszczyt, książę… Nie wiem, co powiedzieć! - Czyli się zgadzamy – zaśmiał się Colin i poklepał brata po ramieniu. Arthur zmarszczył brwi, nadal zirytowany. - Wciąż nie rozumiem – rzucił dosyć oschle. Czarnowłosy odchrząknął. - Jak dobrze wiesz, Arthurze, koronować mogą tylko istoty o błękitnej krwi. Jedynymi osobami, które dysponują tym przywilejem, oprócz mnie, jesteś ty oraz… Alena. Zapadła nagła cisza, a Deanuel czekał na wybuch. Dlaczego musiało go to spotkać? Nie wiedział, jak zareaguje na to Przewodniczący i, przede wszystkim, jak zareaguje na to sama Alena. Twarz Arthura nabrała bardzo dziwnych, jasnych kolorów. Nie odzywał się, tłumiąc w sobie emocje, słowa i rozgoryczenie oraz wściekłość. - ROZUMIEM – wycedził jedno słowo, które udało mu się przeprowadzić przez aparat mowy. – Jestem niezmiernie zadowolony z tego faktu. - Tak jak i ja – rozległ się cyniczny głos Aleny. Wszyscy odwrócili się gwałtownie. Siedziała na kamiennym krześle, przy oknie, słuchając ich od jakiegoś czasu. Nadia spojrzała na Deanuela ponaglająco, jakby nakazując mu, co ma zrobić. Deanuel przełknął ślinę, próbując się przemóc. Po chwili jednak poczuł się dziwnie, podobnie jak podczas przysięgi Arthura przed Radą Ras. Nagle zdenerwowanie go opuściło. - Aleno, czy zgodzisz się poprowadzić moją ceremonię koronacji? – zapytał spokojnym głosem. – Będę zaszczycony. Czarnowłosa uniosła jedną brew do góry. - To się jeszcze okaże – rzuciła. – Zrobię to, co do mnie należy. Kiedy macie zamiar ruszyć na Meavę? Gorgoth odchrząknął, rzucając córce szybkie spojrzenie. 145
- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, koronacja i oczyszczanie miasta wysokich elfów zajmie nam około tydzień – rzekł pewnym siebie głosem. – Wtedy będziemy gotowi ruszyć dalej, na państwo leśnych elfów. Elfka skinęła głową, wstając z krzesła. - Barnil zapewne dowie się w przeciągu dwóch, może trzech dni – rzuciła, nieco zamyślona. – Zależy od tego, jak bardzo będzie mu na tym zależało. Dalej mamy przewagę. Zrobicie tutaj wszystko to, co macie zrobić i ruszymy dalej. - A ty? – nie mógł powstrzymać swojej ciekawości Colin. – Możesz zostać z nami… Alena spojrzała na niego i pokręciła głową. - Są pewne sprawy, które muszą zostać załatwione – odparła. – Mogę być tutaj średnio co trzy dni. Nadia skinęła głową. - Dobre i to – powiedziała z wdzięcznością. – Jednak jest jeszcze kilka spraw… Książę potrzebuje szkolenia. Chciałabym ciebie o nie prosić. Deanuel zamarł, czując jak krztusi się własną śliną. Nie wierzył w to, co Nadia właśnie powiedziała. Wkopała go jego własną bronią. - Mnie? – zaśmiała się zimno Alena. – Od początku mówiłam, że szkolenie u Aryona to błąd. Jednak Wielki Przewodniczący się uparł. Nadia skinęła głową. - Owszem, racja – odparła szybko. – Jednak dlaczego Deanuel ma cierpieć za błędy w rozumowaniu Arthura? Mielibyśmy czas… chociażby przez ten tydzień… - Przez ten tydzień nie – odparła Alena. – Mogę go szkolić w czasie wędrówki armii pod Meavę. Zabiorę go ze sobą, oddając go na dzień przed bitwą. Colin ponownie klasnął w dłonie i uśmiechnął się do niej szeroko, nie widząc przerażonej miny Deanuela, a raczej udając, że jej nie widzi. - Świetny pomysł! Prawda, Arthurze? Przewodniczący miał bardzo osobliwy wyraz twarzy. - Oczywiście – odparł mechanicznie, nadal nie mogąc pogodzić się z tematem koronacji. Nadia skinęła głową, czując kolejną falę ulgi. Zanim jednak zdążyła zadać kolejne pytanie, odezwał się jej ojciec. - Aleno, mam pytanie – powiedział Gorgoth, patrząc na elfkę. – Ostrzegłaś mnie przed Barnilem. Skąd wiedziałaś, jakie ma wobec mnie zamiary? Alena uniosła brew ponownie. - Usłyszałam to – odparła krótko. - Gdzie i od kogo? – zapytał, zaciekawiony. - Z ust samego Barnila, rozmawiającego ze swoim bratem – rzuciła czarnowłosa. – Podczas jednego z wielu balów, które tam organizują. Deanuela zatkało jeszcze bardziej. - Ale… wybacz za wścibskość… jak się tam dostałaś? - Drzwiami wejściowymi – powiedziała, czując rozbawienie na widok szoku na ich twarzach. – Dobry kamuflaż jest w stanie wiele zdziałać. Potrzebujemy regularnych informacji na temat działań Barnila, które wkrótce mogą być kluczowym przełomem w planowaniu naszych działań. - Ma rację – odparł cicho Gorgoth po chwili milczenia, jaka zapadła. – Będziemy mieć wtedy 146
podwójną przewagę. Potrzebujemy tam kogoś… Myślisz, że byłabyś w stanie zdobyć jego zaufanie? – zapytał po chwili w stronę Aleny. – Czy mogłabyś to zrobić…? Zimne oczy elfki wydawały się być nieprzeniknione. Obserwowała ich czujnie, wcale nie sprawiając takiego wrażenia. - Wszystko jest możliwe – odparła. – Zależy od tego, jak się za coś zabieramy. Na balu zwrócił na mnie uwagę, więc mogłabym zdobyć jego zaufanie. Co sugerujesz? - Stań się jego doradczynią – odparł generał. – Barnil nie ufa kobietom, ale jeśli odpowiednio to rozegrasz, zaufa ci i powierzy swoje najskrytsze sekrety. Oczywiście, będziesz musiała się ukrywać i znikać często. To jednak można wytłumaczyć tym, że… ktoś ciebie ściga! - Świetny pomysł – powiedziała Nadia, patrząc z podziwem na swojego ojca. – Wręcz genialny. Aleno…? – dodała, patrząc na elfkę i mając nadzieję, że czarnowłosa odbierze to jako wyzwanie. Alena wzruszyła ramionami. - Jeżeli to konieczne, mogę to uczynić – rzuciła. – Jednak co zwykła kobieta może robić sama w stolicy Edery? - Ja mogę jechać z tobą – powiedział szybko Colin. – Jako twój narzeczony! Wtedy… - Nie – przerwał mu nagle Marcus, odgarniając do tyłu swoje długie, kręcone włosy. – Narzeczony odstraszy Barnila, który z pewnością bardziej zaufa wolnej kobiecie, niż zaręczonej… Uważam, że bardziej na kamuflaż nada się rodzeństwo. I to dwie siostry. Deanuel zdębiał. - Sugerujesz, żeby Nadia pojechała również? – zapytał. Marcus skinął twierdząco głową. - Owszem – odparł. – Siostry, które uciekają przed wrogami, dwie niezwykle piękne kobiety, które szybko zawrócą mu w głowie. A potem równie szybko zginą. - To zależy od tego, czy Nadia się zgodzi – odezwał się Arthur miażdżącym tonem, widząc, jak Marcus niszczy mu szyki. – Nadio? - Jeśli jest taka konieczność, to oczywiście – odparła Nadia bez wahania. – Razem z Aleną wyruszymy wkrótce. - Jesteś pewna? – zapytał Przewodniczący z naciskiem. Elfka spojrzała na niego zdziwiona. - Oczywiście – odparła nieco oschle. Gorgoth skinął głową. - A więc załatwione. Koronacja odbędzie się za trzy dni – dodał po chwili. – Została jeszcze jedna kwestia. Fałszywa rodzina królewska. - Zabijemy ich? – zaproponował Arthur. – By nie uciekli… - Nie! – odparł Deanuel. – Nie zniżę się do poziomu Barnila, nie ma takiej opcji. Niech zostaną uwięzieni, a ja porozmawiam z tym księciem. Ukłonił mi się i pozwolił nawet się zabić. Nie zasługuje ani na śmierć, ani na niewolę… … … Nadia czekała na dziedzińcu na Alenę, wiedząc, że musi to załatwić jak najszybciej. Chciała z nią porozmawiać. Po kilku chwilach w końcu zauważyła ją i podeszła do niej szybko. - Aleno, chciałam z tobą porozmawiać. 147
- Musisz więc się pospieszyć – powiedziała chłodno elfka. – O co chodzi? - Zdobyliśmy Luinloth i zgodnie z obietnicą, nadszedł czas na pierwszy element mojej zapłaty – odparła nieco niepewnie brązowowłosa. - Ach, tak… - odparła Alena. – I chcesz się dowiedzieć co to jest, prawda? – uniosła brew. – Chcę od ciebie czegoś bardzo prostego a jednocześnie trudnego. W książęcych artefaktach znajduje się jeden, niepotrzebny przedmiot, odłamek niełamiącego się szkła, mający kilka tysięcy lat żywotności. Chcę go mieć. Nadię lekko zatkało. Wyobrażała sobie coś zupełnie innego. - Oczywiście, w porządku! – powiedziała. – Gdy wrócimy tutaj za dni, szkło będzie na ciebie czekać. - To świetnie. Wyruszamy wieczorem – dorzuciła do niej i ruszyła przed siebie, skręcając w jeden z korytarzy. Wtedy Nadia prawie podskoczyła, widząc stojącego kilka metrów od jej prawej ręki, ojca. - Ojcze! Nie widziałam ciebie – powiedziała, nieco niepewnie. – Coś się stało? Coś nie tak z księciem? Gorgoth pokręcił głową przecząco. - Z księciem wszystko dobrze, jednak chcę ci przekazać pewną nowinę. Jako, że jesteś stanu wolnego już tyle czasu, zaczynam się martwić. Nadia zdębiała, nie wierząc własnym uszom. Czyżby się przesłyszała? - Słucham? – zapytała. – Ojcze, nie musisz się martwić! Naprawdę! Na razie mi w głowie walki, a nie śluby. - A jednak będziesz musiała myśleć o mężczyźnie, bo jeden z nich zapytał mnie o twoją rękę – odparł elf, patrząc na nią poważnie. Elfka zamarła, czując jak serce podchodzi jej prawie do gardła. Nie. To się nie mogło dziać naprawdę. - Słucham? – szepnęła cicho. Gorgoth skinął głową. - Tak, to prawda. A ja… zgodziłem się, bo chcę byś była szczęśliwa. Nie wyjdziesz za niego dopóki faktycznie nie będzie między wami miłości, taki postawiłem mu warunek… Jesteś zaręczona, moja droga. - Z kim? – jej szept był jeszcze cichszy. - Z Arthurem Pennath’em – odparł elf i uśmiechnął się lekko. – To świetna partia. Niedługo ogłosimy to publicznie, najpierw chcę, byś sama oswoiła się z tą myślą we własnym zakresie. … … - Rozpoczniemy przygotowania do twojej koronacji niezwłocznie, książę! – zapewniał Deanuela któryś z kolei podwładny. Było kilka godzin po oficjalnej naradzie pobitewnej. Generał Gorgoth poprzydzielał patrole, które już wyruszyły, a Nadia i Alena zapewne szykowały się do drogi. Jego jednak dręczyło coś innego. Nie umiał dać sobie z tym spokoju, więc pozwalał swoim myślom płynąć swobodnie, bez żadnych konsekwencji. W końcu sumienie odezwało się, po dosyć długiej nieobecności i chciało poruszyć jego współczucie. 148
I faktycznie się udało. Po jakimś czasie ruszył w stronę lochów. Zatrzymał się przy strażnikach, którzy pełnili właśnie warty. Ukłonili mu się z szacunkiem, co napawało go dumą. A jednak warto było. - Przyszedłem spotkać się z synem fałszywej pary królewskiej – powiedział dumnie. Jeden ze strażników skinął głową. - Oczywiście, wasza wysokość. Proszę za mną – odparł i poprowadził Deanuela w labirynt korytarzy. Większość cel była brudna i pełna, jednak oni szli i szli, na sam koniec więzienia. Strażnik otworzył jedną z cel i wpuścił do niej księcia. Deanuel wszedł do środka, widząc ciemnowłosego elfa, siedzącego na pryczy. Podszedł bliżej. - Przyszedłem porozmawiać – rzekł, starając się brzmieć pewnie. Ciemnowłosy poderwał się na równe nogi i ukłonił szybko. - To zaszczyt, panie. - Chciałbym… - zaczął książę. – Chciałbym ci okazać moją wdzięczność za to, że wtedy uznałeś mnie za prawowitego władcę. Jest dużo osób, które tego nie robią i nigdy nie zrobią, więc to wiele dla mnie znaczy. - Miałbym nieczyste sumienie, gdybym zrobił inaczej – odparł elf. – To był mój obowiązek, wasza wysokość. - Możesz nazywać mnie po prostu Deanuelem – rzucił nagle czarnowłosy, w przypływie dobroci. – To będzie bardziej naturalne, ponieważ stąd wychodzisz, jeśli tylko przyrzekniesz mi wierność i pomoc. Elfa wyraźnie zatkały słowa księcia. Zamrugał kilka razy, nie mogąc uwierzyć. - Mówisz poważnie? – zapytał po chwili cicho. Deanuel zaśmiał się. - Tylko wtedy, jeśli powiesz w końcu jak się nazywasz! - Gabriel – odparł elf. – Nazywam się Gabriel. I nie wiem jak mam wyrazić mą wdzięczność. Ale… Co będzie z moimi rodzicami? - Chodź stąd – odparł Deanuel, wycofując się – Strasznie tu zimno i nieprzyjemnie. Co do twoich rodziców, decyzja o wypuszczeniu jeszcze nie zapadła. Gabriel skinął głową i wyszedł za nim. Ruszyli razem korytarzem, mijając zdezorientowanych strażników. - Poznasz wszystkich – mówił z przejęciem Deanuel. – Mojego brata, długowłosego Marcusa, Thorenów… - Thorenów?! - O tak. Sprowadziła ich zza morza specjalnie po to, bym wygrał bitwę – powiedział dumny z siebie Deanuel. – Oraz zobaczysz Miecz Żywiołów, który również dostałem. To wszystko, ten zamek, tron korona... to teraz moje dziedzictwo. Ciemnowłosy zamrugał ponownie, będąc w kompletnym szoku. - MIECZ ŻYWIOŁÓW? – szepnął. – O właśnie. Sprowadziła? Ona? Widziałem dwie kobiety, które towarzyszą ci podczas misji i… tak pięknych kobiet nie widziałem dawno, a, uwierz mi, na balach i bankietach przewijało się przed moimi oczami wiele dam. Deanuel zaśmiał się cicho. - To Nadia i Alena. Nadia uratowała mnie przed śmiercią gdy byłem mały, bardzo mały. Poświęcała swoje życie by potem mnie odnaleźć i przekonać na tą misję. Nie chciałbyś tego słyszeć. Byłem dosyć sceptyczny, posunąłem się nawet do szantażu… 149
Gabriel zaśmiał się cicho, po raz pierwszy od ich rozmowy. - Naprawdę? - Owszem! – powiedział Deanuel. – A druga to Alena. Ona dała mi armię i miecz, uzdrowiła mojego brata i jest jedną z głównych dowodzących. Muszę cię jednak zmartwić… Mój brat już upatrzył sobie Alenę, więc jeśli to ona ciebie zauroczyła, to nie liczyłbym na wiele. Nadia natomiast jest teoretycznie wolna, ale z tego co wiem, to też nie tak do końca, ale to skomplikowane. Rozumiesz? Elf skinął głową. - Staram się… Ale zaraz. Alena? To nie może być TA Alena…? Deanuel uśmiechnął się szeroko. - Doprawdy? – zapytał, a jego głos nabrał książęcej barwy. – Wszystko jest możliwe, a to dopiero początek! Zobaczysz też Wielkiego Przewodniczącego Rady Ras Arthura Pennath’a we własnej osobie!
150
Rozdział 15 – The Coronation
„For the child of my body, the flesh of my soul, Will die in returning the birthright he stole’’
Książę zaprowadził nowego towarzysza do zamku, przydzielając mu jedną z komnat i każąc dowódcy straży powiadomić wszystkich o wypuszczeniu Gabriela. Zadowolony z siebie poszedł z powrotem na dziedziniec, mając nadzieję, że zdąży złapać jeszcze Nadię i Alenę, zanim wyjadą. Zbiegł po schodach, prawie przewracając się na zakręcie. Wszyscy schodzili mu z drogi, co bardzo mu się podobało, jednak nie skupiał się w tamtej chwili na tych aspektach. Odetchnął z ulgą gdy tylko wybiegł na dziedziniec i zobaczył trzy konie, przygotowywane do drogi. Obok jednego stała Nadia, poprawiając siodło. Na grzbiecie drugiego umieszczone były dwie skrzynie średnich rozmiarów, natomiast przy trzecim była Alena. Deanuel zaśmiał się cicho, widząc stojącego za nią Colina, który z szerokim uśmiechem co do niej mówił. -…więc uważajcie na siebie – kończył właśnie jasnowłosy. – No i… napisz do mnie… mrugnął do elfki figlarnie. Alena odwróciła się i zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. - To, że dzięki mnie wciąż masz głowę na karku nie znaczy, że musisz się o mnie martwić – rzuciła. – Martw się lepiej o księcia. W końcu mamy włożyć mu koronę na głowę – dodała, unosząc brew i sprawnie wskakując na konia. Deanuel odchrząknął, unosząc wysoko głowę. - Mam nadzieję, że moja koronacja powiedzie się bez przeszkód – powiedział, podchodząc bliżej. Elfka uniosła brew wyżej. - Ja też mam taką nadzieję, biorąc pod uwagę fakt, kto jeszcze ma ciebie koronować – powiedziała, kręcąc głową. – Nadio, jesteś gotowa? Brązowowłosa elfka skinęła głową, wsiadając na konia i biorąc w ręce lejce drugiego rumaka. - Gotowa – odparła. Deanuel spojrzał w jej stronę a potem zamrugał na widok skrzyń. - A one w jakim celu jadą z wami? – zapytał zdziwiony. Nadia uniosła brew. - Musimy mieć suknie – odparła. – W końcu mamy przebywać na dworze. Jej głos był dosyć suchy, wydawała się być bardzo znużona i przybita. - Rozumiem, a czy… - zaczął, jednak nie dane było mu skończyć. - Jedźmy – powiedziała Nadia do Aleny, która skinęła głową. - Za dwa dni powrócę na twoją koronację, książę – rzuciła do czarnowłosego. – Dopilnuj by wszystko było gotowe. A ty, Colinie, dopilnuj księcia – dodała do starszego elfa, który wyszczerzył się do niej. - Dla ciebie wszystko, ślicznotko – stwierdził i poklepał Deanuela po ramieniu. – Dożyje. Tak sądzę przynajmniej. Alena tylko skinęła głową. - Jedźmy – ponagliła, chcąc ruszyć, jednak przerwał jej jakiś krzyk. - Stójcie! – krzyk Arthura Pennath’a, który właśnie podążał w ich stronę. Zabiegany, wciąż 151
był ubrany w zbroję, w której walczył kilka godzin wcześniej. Nadia spięła się wyraźnie, widząc Przewodniczącego idącego w jej stronę. Poczuła w sercu złość i bezradność, która stopniowo ją ogarniała. Nie umiała nic poradzić na decyzję jej ojca. Była z nim zaręczona. Colin uniósł brew. - A czemuż to Przewodniczący zaszczycił nas swoją obecnością? Nie chcemy z wyjazdu pań robić widowiska – powiedział do niego. Arthur pokręcił głową, jakby chcąc zaprzeczyć jego słowom. - Nie chcę robić widowiska – odparł. – Chciałem po prostu się pożegnać. I przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. - Macie dwa dni. – Alena nie spojrzała nawet na Arthura, skupiając się na księciu i Colinie. Po chwili jej koń ruszył i przejęła od Nadii lejce drugiego rumaka, który również zaczął iść na przód. Jasne oczy Przewodniczącego napotkały zielone źrenice Nadii. - Uważajcie na siebie – powiedział, podchodząc nieco bliżej, jakby na coś licząc. Deanuel spojrzał na Colina ze zdziwieniem, jednak jego brat był tak samo zaskoczony jak on sam. Nadia chwilę patrzyła na niego bez ruchu, nie mrugając nawet. - Będziemy – odparła ozięble. Skinęła głową Colinowi i Deanuelowi i ruszyła w ślad za Aleną, by po chwili zniknąć wśród uliczek Luinloth. - Nie rozumiem – powiedział nagle Deanuel, odwracając się w stronę Arthura. – Najpierw kłócisz się z Nadią, masz wrogi stosunek do Aleny, a potem zjawiasz się by je pożegnać? Kto tak w ogóle powiedział ci o tym, że wyjeżdżają w tej chwili, Przewodniczący? Pennath zaśmiał się, a śmiech ten nie był ani wesoły, ani szczery. - Ściany mają uszy, książę – odparł. – Powinieneś o tym pamiętać, gdyż nigdy nie możesz być pewien tego, co ciebie spotka. Z tymi słowami odwrócił się i odszedł w stronę zamku, pogrążony we własnych myślach. … … Nadia i Alena jechały w milczeniu, osłonięte ciemnością nocy. Kilka godzin minęło bardzo szybko i bezproblemowo, a żadna z nich nie spała, zachowując czujność. W końcu jednak musiały się zatrzymać, by napoić konie. Zostawiły zwierzęta przy strumieniu, same siadając na głazach nieopodal. - Wybacz, że tak milczę – powiedziała nagle Nadia. – Ale pochłaniają mnie myśli. Alena nie odpowiadała chwilę, patrząc na płynący strumień, który był jedynym dźwiękiem, który ich otaczał. - Cisza jest potężnym dźwiękiem – stwierdziła po chwili. – Nie mówi ci nic, a jednak wszystko. Jeżeli wolisz milczeć, nie mam nic przeciwko. Brązowowłosa odchrząknęła. - Po prostu… Nie mogę uwierzyć w to wszystko, co miało tutaj miejsce. Najpierw udało mi się uratować księcia. Pięćset lat później odnalazłam go, całego i zdrowego, wyruszyliśmy w podróż… Potem odnalazłam ciebie i po raz kolejny poprosiłam o wielką przysługę, ponownie zostając wysłuchana, mimo strachu jaki czułam tak naprawdę. Potem Rada i armia, mistrz 152
Aryon i na końcu Luinloth… Alena uniosła brew, słuchając jej. Zimne, jasnoniebieskie oczy elfki zwróciły się w stronę Nadii. - Umiesz dobrze kłamać, jednak mnie bardzo ciężko nabrać - rzuciła. – Nie to ciebie trapi. Nadia spojrzała na nią niepewnie i z lekkim niedowierzaniem. Przez chwilę toczyła wewnętrzną wojnę sama ze sobą, po czym westchnęła. - Mogę ci powierzyć ten sekret, Aleno? Ufam ci, ale to bardzo osobista sprawa… Czarnowłosa elfka zaśmiała się nagle. - Ja na twoim miejscu bym się zastanowiła – odparła, unosząc brew wyżej. – Nigdy nie wiadomo czy nie utnę sobie o tym pogawędki z mistrzem Aryonem przy herbacie, prawda? Brązowowłosa lekko się speszyła, spuszczając głowę. - Wybacz mi – powiedziała cicho. – Wczoraj, tuż po rozmowie z tobą przyszedł do mnie ojciec z wieścią, że zaręczył mnie z mężczyzną. Alena ponownie nie odpowiadała kilka chwil. - Z kim? – zapytała dosyć krótko. - Z Arthurem! – szepnęła Nadia, a jej głos był lekko zrozpaczony. – Z tym samym Arthurem, który nie chciał pomóc synowi własnego brata! Ponoć nie pozwoli nam się pobrać dopóki nie stwierdzi, że istnieje między nami miłość, ale ja w to nie wierzę. Już raz przez to przechodziłam! I gdyby nie ty, byłabym już zapewne martwa… - Uspokój się – powiedziała Alena, zdziwiona informacją, którą właśnie usłyszała. – Stres przysporzy ci tylko koszmarów. Jedynym pytaniem jest to, jaki cel ma Przewodniczący w prośbie o twoją rękę. Oczywiście mógł się zakochać – dodała po chwili. – Nie twierdzę, że nie, jednak w takich chwilach jak ta jego działania są skazane na owianie podejrzeniami. Nie możesz mieć pewności. Skoro twój ojciec obiecał ci poczekać, dopilnuj by spełnił swoją obietnicę. Nadia opanowała się, kiwając głową. - Dobrze – powiedziała. – A dalej…? - Radziłabym ci przyjrzeć się jego działaniom – odparła elfka. – Ja sama to zrobię, by mieć pewność. Arthur to nie Aryon, jednak ma swoje grzechy na sumieniu. Jak każdy. Brązowowłosa ponownie skinęła głową. - Masz rację – powiedziała. – Dziękuję, Aleno. Alena jednak pokręciła głową, odwracając od niej wzrok. - Nie masz mi za co dziękować – rzuciła. – To tylko rada. Zawsze szukaj w ludziach ich motywacji. Ci, którzy nie posiadając jej czynią zło są najmniej szkodliwi. Najciężej pokonać tych, którzy mają swoje motywy i o coś walczą. Nadia spojrzała na nią, słuchając jej i czując jak jej własne myśli odpływają od tematu Arthura - Wybacz, że zapytam, ale… czy ty masz jakieś motywy? – zadała pytanie z nadzieją usłyszenia odpowiedzi. Alena milczała, wpatrując się w strumień. - Zawsze miałam – odparła w końcu. – Przy popełnianiu każdej zbrodni, przy rozpętywaniu Krwawej Wojny, przy ucieczce z Miasta Demonów… To dlatego zawsze tak się mnie bali. – jej zimne oczy ponownie spojrzały na Nadię. – Dlatego nie możesz w siebie wątpić. Ci, którzy cierpieli kiedykolwiek w swoim życiu, potrafią ranić najmocniej. – z tymi słowami podniosła się z kamienia, poprawiając skórzany strój. – To czas byśmy założyły peleryny. 153
Gdy tylko wyjedziemy z tego lasu przeniosę nas magią pod sam Ledyr. Nadia również wstała, nadal czując się niepewnie. - Barnil tego nie wyczuje? W końcu nie będziesz przenosiła tylko siebie, ale i mnie… powiedziała, patrząc na nią pytająco. Czarnowłosa zaśmiała się. - Nawet jeśli wyczuje, dla nas to lepiej. Ma nas zauważyć. A tymczasem, zanim to nastąpi, mamy czas by stworzyć sobie historię naszego życia i nową tożsamość, siostro. … … - Będziesz miał o wiele huczniejszą koronację ode mnie – stwierdził ze śmiechem Gabriel, gdy wraz z Deanuelem, następnego dnia, szli w kierunku jadalni na oficjalne śniadanie. Deanuel też się zaśmiał, kręcąc głową. - W końcu jestem księciem – stwierdził swoim książęcym tonem. – Muszę się wyróżniać! Ale tak naprawdę to mam pietra – dodał ciszej. – Arthur i Alena mają mnie koronować. Wszyscy będą na to patrzeć. A co jeśli coś pójdzie nie tak? - Wtedy będziesz książęcym pośmiewiskiem, braciszku, ale twój lojalny świadek na to nie pozwoli! – za nimi pojawił się Colin, który również zmierzał w stronę jadalni. - Colin! Pamiętasz Gabriela, prawda? – zapytał książę, wskazując ruchem głowy na ciemnowłosego elfa. Ten skłonił głowę pokornie. - To zaszczyt poznać brata księcia i kolejnego dowódcę – powiedział grzecznie. Colin zaśmiał się i poklepał go po ramieniu. - Po tych słowach mogę stwierdzić, że dojrzałeś bardziej niż Deanuel, który na twoim miejscu zapytałby o to, jakim cudem można byłoby go nie zapamiętać – stwierdził. – Jestem Colin. Słyszałem o twoim przejawie męstwa w sali tronowej. Gabriel odchrząknął, nieco zakłopotany. - To żaden przejaw męstwa… po prostu sprawiedliwość – odparł skromnie. Jasnowłosy zaśmiał się ponownie. - I znów! Uwierz mi, klęknięcie i danie przyzwolenia na własną śmierć przy, przykładowo, Alenie to wyczyn. A przy moim dumnym bracie to już w ogóle… Deanuel sam zaczął się śmiać, nie mogąc już wytrzymać. - Zawstydzisz go! – powiedział do Colina. – Ja jestem dojrzały! - Wmawiaj sobie, Deanuelu – odparł poważnie jasnowłosy. – Gabrielu, ile masz lat? Gabriel odchrząknął, przysłuchując się ich wymianie zdań. Polubił i jednego i drugiego, w szczególności za to, że traktowali go tak… Normalnie. - Osiemset czterdzieści cztery – odparł szybko. – Dziękuję! – dodał, na wspomnienie swojej dojrzałości. - Ha! Mówiłem! – stwierdził Colin. – Wiedziałem, że jesteś starszy. Deanuelu, znalazłeś sobie odpowiedniego towarzysza! A skoro już przy tym temacie jesteśmy, szkoda, że pań nie będzie… - Nie będzie? – zapytał Gabriel, a w jego głosie zabrzmiała nutka zawodu. – Bardzo chciałem je poznać – wyjaśnił w stronę Colina, który skinął głową ze zrozumieniem. Książę natomiast fuknął cicho. 154
- Mi też jest szkoda. - Szkoda, szkoda, niestety… Ale wkrótce wrócą – powiedział jasnowłosy. – Mam nadzieję, że nastąpi to szybko i że misja się powiedzie! – dodał, otwierając drzwi jadalni i wchodząc pierwszy do środka. Dwójka elfów weszła za nim. Przy stole siedział już Wielki Przewodniczący i… - Ojcze! – zawołał Deanuel, widząc siedzącego dalej ojca, który uśmiechnął się szeroko, wstając. - Myślałem już, że zaspaliście na śniadanie – powiedział. – Gratuluję wam obu! Wygraliście pierwszą wielką bitwę! – uściskał Deanuela i Colina. – Jestem dumny! Colin zaśmiał się. - Dziękujemy, ojcze – odparł. – Deanuel po raz pierwszy był dowódcą – dodał. – A ja dowodziłem drugim oddziałem… - A więc jestem jeszcze bardziej dumny – powiedział Fevor, promieniejąc. – Będą o was śpiewać pieśni! Usiądźmy! – dodał, wracając na swoje miejsce. Gabriel niepewnie stał za księciem i jego bratem, nie odzywając się. Czuł się dziwnie, wiedząc, że nie wszyscy przyjmą go tutaj tak ciepło i przyjaźnie. Ruszył za nimi, siadając obok Colina, naprzeciw Arthura, który aktualnie nie podnosił wzroku, skupiając się na jedzeniu. - Ojcze – odchrząknął Deanuel, gdy usiadł. – To jest Gabriel – dodał, przedstawiając młodego elfa. – Był tutaj księciem przez jakiś czas, jednak uznał mnie za prawowitego władcę zgodnie z panującym prawem, dlatego jest tutaj z nami. Fevor spojrzał na Gabriela, przyglądając mu się. - Dzieci nie są winne za grzechy swoich rodziców – stwierdził. – Miło mi ciebie poznać, Gabrielu. Przyjaciele moich synów są moimi przyjaciółmi. Arthur podniósł wzrok i spojrzał na ciemnowłosego z wyraźną pogardą w spojrzeniu. Pokręcił głową, okazując swoją dezaprobatę i nie dając mu dojść do słowa. - Nie pochwalam tego – rzucił. – Przyjaciel? To nie żaden przyjaciel, bardziej nazwałbym go szpiegiem, który kiedyś może o wszystkim donieść Barnilowi… - Och, dla ciebie każdy jest szpiegiem ostatnimi czasy – odparł Colin, unosząc brwi. – Skoro Deanuel mu zaufał, czemu ty nie możesz, Przewodniczący? - Mam własne zdanie co do niektórych spraw – rzucił Arthur i uśmiechnął się szeroko. – No ale już niedługo będziemy mogli się zapytać kogoś innego o zdanie. Deanuel postanowił olać Arthura. - Z pewnością, Arthurze – odparł tylko. – Nie przejmuj się tym – dodał ciszej do Gabriela, który pokręcił głową. - Nie mam zamiaru – odparł nieco ciszej, czując się dziwnie. Niechęć Arthura do niego była bardziej niż widoczna. Czuło się ją. Fevor uważnie obserwował sytuację między księciem a Przewodniczącym Rady Ras. Sam pokręcił głową. - Nie wiedziałem o napiętej atmosferze między wami – rzekł, patrząc na synów karcąco. Colin machnął ręką. - Tak było od początku, bo więzy rodzinne nie są ważne dla Przewodniczącego tak mocno, jak dla nas… - Po prostu nie lubię misji samobójczych – rzucił dość zimno Pennath, wstając. – Wybaczcie 155
mi, lecz jest coś, czym muszę się zająć. Wyszedł z pomieszczenia, zabierając napiętą atmosferę ze sobą. Deanuel odetchnął, przeciągając się. - Mamy ci tyle do opowiedzenia, ojcze… - zaczął. – Że nawet sobie nie wyobrażasz! Fevor poklepał go po ramieniu. - Domyślam się, Deanuelu. Przybyłem na twoją koronację i liczę na pełny opis wszystkiego, co się działo! Czarnowłosy nagle zaczął rechotać cicho, coś sobie przypominając. - Wszystkiego? – zapytał. – Jako książę i syn poczuwam się w obowiązku do poinformowania ciebie, ojcze, że Colin się zakochał… Jasnowłosy odchrząknął głośno, kopiąc Deanuela ukradkiem pod stołem. Cicho, lecz skutecznie. - Deanuel jak zwykle musiał się wygadać – mruknął cicho i z wyrzutem, widząc jak książę dusi się ze śmiechu. Fevor zamrugał, słysząc to. - Naprawdę? – zapytał z uniesioną brwią. – Deanuelu, nie śmiej się, bo ciebie też to czeka! I wymówka, że jesteś za młody po wygranej bitwie już nie zadziała… Kim ona jest? – dodał do Colina. Jasnowłosy uśmiechnął się szeroko na widok zawiedzionej miny księcia, który przestał się nagle śmiać. - Niezwykłą kobietą – odparł po chwili. – Ale nie chcę niczego zapeszać, więc nic nie powiem! Wkrótce ją poznasz. - Świetnie – odparł zadowolony Fevor. – Wojna ci służy… Liczymy z mamą na wnuki! - Przypuszczam, że droga do tego może być nieco skomplikowana – odchrząknął znacząco Deanuel. – Zobaczysz, jak ją poznasz – dodał ciszej do Gabriela. - Słyszeliśmy – powiedział Colin z szerokim uśmiechem. – Na ciebie rodzice też liczą, Deanuelu! On zgrywa niewiniątko, ale też ma już na oku pewną panią – dodał do ojca, który klasnął w dłonie. - Kto by pomyślał, że wojna wyzwoli w moich dzieciach chęć zakładania rodzin! – zaśmiał się. Fevor. – A ty, dziecko? – dodał w stronę Gabriela. Młody elf odchrząknął, czując na sobie spojrzenia wszystkich. - Ja jeszcze nie wiem – odparł szczerze, aczkolwiek niezbyt głośno. … … - Widzisz? – zapytała cicho Alena. Dwie godziny później znajdowały się w lesie tuż przy samym Ledyrze. – Nadjeżdżają. - Musimy tylko dać się złapać – szepnęła Nadia, ściskając mocniej lejce konia. Miała na sobie ciemnozieloną, zdobioną perłami suknię, która utrudniała jej jazdę. Nie nawykła do sukien, omijając je w przeszłości szerokim łukiem. Na wierzch była okryta peleryną, gdyż było jeszcze zimno. - Załóż go – rzuciła Alena cichszym głosem, podając jej jeden złoty pierścień z niebieskim kryształem i sama zakładając drugi. Ona sama miała na sobie suknię koloru czystego błękitu, z długimi rękawami, a włosy rozpuściła swobodnie. Ubranie okrywała peleryna, taka sama jak u Nadii. 156
Były siostrami. - Pamiętaj wszystko, co ustaliłyśmy – powiedziała czarnowłosa elfka, gdy ich konie ruszyły, a trzeci niosący skrzynie podążał za nimi dzielnie. – W razie czego będę nas chronić. Sługa Barnila powinien mnie rozpoznać. Nadia skinęła głową, skupiając się. Przyspieszyły, a wiatr rozwiał ich włosy, gdy wjeżdżały na terytorium, gdzie odbywało się polowanie podwładnych Barnila. Nadia przywołała na twarz szok, gdy usłyszała jakieś strzały. - Dokąd teraz?! – zapytała głośno, przerażonym głosem, by polujący żołnierze ich usłyszeli. - Rose, ciszej! – syknęła Alena, gwałtownie zatrzymując konia i rozglądając się. – W prawo! – dodała, ruszając. Koń Nadii oraz ten, który nosił skrzynie ruszyły gwałtownie, jadąc za czarnym rumakiem. Wtedy zza drzew wynurzyli się żołnierze z kuszami w rękach. Przybrali bojowe pozycje, celując w kobiety. Konie speszyły się, rżąc niespokojnie. - Stać! Ręce do góry! – krzyknął jeden z nich. – Albo zginiecie zanim zdążycie powiedzieć chociaż słowo! Zbrojni zdążyli je otoczyć ze wszystkich stron. Alena poczuła satysfakcję, gdy razem z Nadią unosiły ręce, nerwowo się rozglądając. - Nie jesteśmy wrogami! – rzuciła Alena. – Niech tylko wasz pan dowie się o tym, jak nas potraktowaliście… - To elfki – szepnął jeden z żołnierzy. – Vonerze, znaleźliśmy elfki! – krzyknął, odwracając się za siebie, w stronę reszty polujących, którzy czekali niedaleko. Z grupy odłączył się jeden z jeźdźców, podjeżdżając w ich stronę. Alena rozpoznała w nim służącego Barnila, którego Cień sponiewierał na balu. Rzuciła Nadii porozumiewawcze spojrzenie, a potem spojrzała na Vonera wyniośle i pewnie. Sama Nadia patrzyła na niego podobnym spojrzeniem, zachowując się iście po szlachecku. Służący zamrugał, podjeżdżając bliżej. - Elfki – szepnął, nerwowo poprawiając mysiego koloru włosy. – Cóż to za niespodzia… nagle urwał, gdy jego wzrok przeniósł się z Nadii na Alenę. Zaniemówił, rozpoznając ją. – Czekać! Nie robić nic! SIR TIMOTHY! – wykrzyknął, odwracając się w stronę ludzi, od których odłączył się kilka chwil temu. – Musisz coś zobaczyć, panie! Nadia zbliżyła się do Aleny, ściągając mocniej lejce konia w rękach. - Czego od nas chcecie? – zapytała, widząc jak jeden z jeźdźców odjeżdża od drugiej grupki i podąża w ich stronę. - To się dopiero okaże – odparł Voner i odwrócił się w stronę przybysza. Odziany w zbroję mężczyzna był na oko wysoki i dobrze zbudowany. Miał krótsze, ciemne włosy. Zarost ściął praktycznie całkowicie, zostawiając jeden pionowy pasek pod ustami, co nadawało mu charakteru. Jego szaro-jasnoniebieskie oczy wydawały się być stalowe, gdy spoczęły na elfkach. Najpierw spojrzał na Alenę, upewniając się, że nigdy wcześniej jej nie widział. Nie miał pojęcia czemu Voner śmiał zaprzątać jego umysł nowymi przybyszami dopóki tam nie podjechał. Potem spojrzał na Nadię, na której zatrzymał wzrok nieco dłużej. Zmarszczył brwi. W jednej chwili zorientował się, że już kiedyś ją gdzieś widział, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Znieruchomiał na moment, po chwili jednak otrząsając się z zamyślenia i chrząkając. 157
- Czemu zawracasz mi głowę, sługo? – zapytał ostrym tonem. – Skoro schwytali dwie elfki, winny trafić do lochu, nieprawdaż? Voner jednak pokręcił głową. - Wybacz, sir, ale rozpoznaję jedną z nich. – wskazał na Alenę. – Kilka dni temu była obecna na balu z okazji rocznicy panowania naszego pana. Król zwrócił na nią uwagę i kazał mi ją przyprowadzić, jednak zniknęła. Jestem pewien, że zainteresuje go cel ich wizyty tutaj. Rycerz uniósł brew sceptycznie. - Skoro tak, oczywiście. Zabierzesz jedną i postawisz przed obliczem króla. Jednak nic tam po drugiej, my ją zabierzemy. - Jeśli sądzisz, że pojadę bez siostry, to się mylisz, rycerzu – powiedziała Alena. Voner odchrząknął. - Widzisz, panie? To siostry – rzekł. – Nie możemy ich rozdzielić. Barnil zechciałby zobaczyć je obie. Timothy warknął ze zirytowaniem i machnął ręką. - W porządku. Dostaną eskortę, na którą zasługują – dodał. – Rozejść się – dorzucił do żołnierzy. – Kawaleria, do mnie! … … Deanuel stał nieruchomo, starając się wstrzymać oddech i nie ruszać się. Właśnie przymierzano mu szaty na jutrzejszą koronację. Poczuł, że prawie wszystko go gryzie, a kobieta, która przymierzała na nim odzienie była wyjątkowo spięta i już kilka razy wbiła mu szpilkę lekko w skórę. - Przepraszam, książę! – jęknęła, czując, że jej nie idzie. – Po prostu jest tak mało czasu, że mam obawy by zdążyć ze wszystkim na czas! - Nie szkodzi – odparł czarnowłosy przez zaciśnięte zęby, gdyż faktycznie go to bolało. – Mam nadzieję, że przy Przewodniczącym zdenerwowanie ciebie nie opuści! - Ależ z pewnością nie, panie – wyszeptała kobieta. – Szczególnie, że przesunął swoją przymiarkę z ranka na późne popołudnie, tuż po tobie, wasza wysokość. Lękam się, że wątpi w moje umiejętności… - Z pewnością tak jest – powiedział szybko Deanuel. – On potrafi zwątpić w… Nie dokończył, gdyż drzwi sali, w której się znajdowali otworzyły się na oścież. Deanuel spodziewał się zobaczyć w nich wiele osób, lecz nie mistrza Aryona. Starszy elf ruszył w jego stronę, nie zwracając uwagi na kłaniającą mu się krawcową. - Gratuluję wygranej, książę – rzekł z dystansem i skinął mu głową. – Winszujemy ci, ja i moi uczniowie. Deanuel skinął głową i spojrzał na kobietę. - Na razie dziękuję, Gino – powiedział do niej. Ona zabrała swoje narzędzia i czym prędzej wyszła, kłaniając się kilka razy Aryonowi. – Jestem wdzięczny za gratulacje, jednak muszę zapytać o to, co tutaj robisz, mistrzu? – dodał pytająco, unosząc lekko brew. Aryon zaśmiał się. - Wiele się jeszcze musisz nauczyć, książę – stwierdził. – Wiele lat temu mieszkałem na tym zamku, gdy twoi rodzice jeszcze tutaj panowali. Ponadto… niedługo wyruszycie na Meavę, z 158
tego co mówił mi Arthur. Ktoś w tym czasie musi się zająć tą posiadłością i Luinloth. Czarnowłosy patrzył na niego w milczeniu. Sprytne, pomyślał. Sprytne posunięcie ze strony mistrza Aryona związało mu ręce w sposób, którego się nie spodziewał. - Rozumiem – powiedział, starając się nie dać po sobie poznać zdenerwowania, jednak średnio mu to wychodziło. – W takim razie niezmiernie się cieszę, że jesteś, mistrzu. Nieprzeniknione oczy Aryona błysnęły lekko. - Miałem taką nadzieję – powiedział. – Przejdziemy się? Muszę ponownie zobaczyć się z Arthurem, by omówić kwestię jutrzejszej ceremonii. Książę zmarszczył brwi i zszedł ze stołka, patrząc na niego podejrzliwie. Wtedy stanął na czymś i prawie stracił równowagę, jednak szybko ją łapiąc. Spojrzał w dół. Pod jego stopą krył się pierścień, który znalazł w Jorn, i który doprowadził ich do Łamacza Dusz. Podniósł go szybko, jednak błyskotka nie umknęła wzrokowi Aryona. - Cóż to takiego, Deanuelu? – zapytał, nieco zbity z tropu. – Królewski pierścień? Czarnowłosy pokręcił głową. - Nie – odparł. – Znalazłem go w Jorn… I wtedy zgubiliśmy się z Nadią, ale nie chcę o tym mówić. Aryon jednak podszedł bliżej, z wyraźną ciekawością przyglądając się pierścieniowi. - Pierścień Zguby – szepnął. – Zaginiony od setek lat… Znalazłeś go w JORN? Deanuel zamrugał, zdziwiony. Po raz kolejny trzymał w ręku coś, o czym nie miał pojęcia, a ktoś inny wiedział o tym wszystko. - Pierścień Zguby? – zapytał. Starszy elf skinął głową, przyglądając się biżuterii. - Powiadano, iż ktokolwiek dotknął go, gubił drogę napotykając na niej wszystko to, co najgorsze mogło go spotkać – rzekł. – Tak, to na pewno on, widzisz te runy? – wskazał małe wyżłobienia na pierścieniu. Książę skinął głową, przypatrując się uważnie błyskotce. - Zwabiła mnie – przyznał. – Ale to już nieważne. – schował pierścień do kieszeni. – Chodźmy. Po chwili wyszli z pomieszczenia, idąc korytarzami zamku. Obok nich przebiegały dziesiątki elfów, które były zaaferowane przygotowaniami do królewskiej koronacji, jednak zręcznie ich omijały. - Książę – zaczął nagle mistrz Aryon. – Zanim odnajdziemy Arthura chciałbym zobaczyć Miecz Żywiołów. Deanuel spiął się momentalnie, słysząc to. Spodziewał się tego, jednak starał się zachować spokój. - Teraz, mistrzu? – zapytał, jakby chcąc dać mu do zrozumienia, że to nie najlepsza pora i najlepsza prośba. - Tak. – głos Aryona był nieustępliwy i stanowczy. Młody elf westchnął. - W porządku – odparł przez zaciśnięte zęby. – Pozwól więc za mną. Zaprowadził go do komnaty, w której znajdowała się jego zbroja i uzbrojenie bitewne. Miecz o czerwonej klindze zajmował honorowe miejsce, leżąc na kremowej poduszce, starannie wypolerowany i wyczyszczony. Mistrz stracił zainteresowanie wszystkim innym, skupiając je na mieczu. Podszedł bliżej, pochylając się i chłonąc jego widok. Wspaniałe, idealnie wyważone ostrze, którym można zabić nawet nie plamiąc go krwią… - To potężna broń – rzekł po chwili tonem znawcy, prostując się i poprawiając swoją szatę. – 159
Umiesz nią władać? - Nie rozumiem pytania – odparł Deanuel, najeżając się lekko. – Umiem władać mieczem. Wydawało mi się, że już tego dowiodłem. Aryon jednak zaśmiał się, kręcąc głową. - To nie jest zwykły miecz – odparł. – Musisz mieć moc, by właściwie nim władać. Bez walki możesz powalić nim dziesiątki istot… Mógłbym ciebie tego nauczyć. - Doprawdy? – zapytał Deanuel, patrząc na niego nieufnie. Mistrz skinął głową twierdząco. - Owszem – odparł. – Musiałbyś tylko przekazać mi miecz na czas owego szkolenia. Muszę mieć moc by nim władać, a tylko poprzez dobrowolne przekazanie go z twoich do moich rąk, uzyskam takie pozwolenie. Deanuel zaśmiał się, słysząc to, czego się spodziewał. - Wybacz, mistrzu, ale nie będzie to konieczne – odparł. – Szkoliłeś mnie już i nie będę nadużywał twojej dobroci. Alena obiecała, że dokończy moje szkolenie. - Alena?! – zapytał zszokowany. – Książę, czy po tym co widziałeś w Heirr oraz na polu bitwy nie jesteś w stanie stwierdzić, że Alena to nieodpowiednia istota by przekazywać jakiekolwiek wartości, chociażby magiczne? Czarnowłosy pokręcił głową i uniósł brew. - Ona była jego właścicielką, o czym zapewne nie wiedziałeś – odparł. – Moi przyjaciele jej ufają, więc ja też jej ufam. Tobie też radzę, mistrzu, bo wyjdzie ci to na dobre. - Nigdy nie zaufam córce Feanen Valrilven – rzucił Aryon, a w jego głosie można było dosłyszeć wściekłość. – Widziałem na własne oczy co czyniła. - My natomiast słyszeliśmy co ty potrafisz czynić – rozległ się zimny głos Colina, który stał w drzwiach. Aryon odwrócił się w jego stronę. - Z całym szacunkiem, Colinie, ale to, że jesteś bratem księcia nie daje ci prawa do przerywania rozmów samego Deanuela i jednego z elfich mistrzów – powiedział zimno. Jasnowłosy uniósł brew. - Doprawdy? Przyszedłem przekazać ci, że Przewodniczący się za tobą stęsknił, Aryonie – rzucił. – Lepiej go znajdź, bo znów biedak dostanie napadu szału, jak godzinę temu, gdy oczekiwał ciebie na dziedzińcu. … … - Co się stało? – zapytał Arthur Pennath, widząc wściekłego Aryona, wchodzącego do jego komnaty. Właśnie polerował swój miecz, nie chcąc by służący go dotykali. Tak naprawdę chciał się po prostu czymś zająć. - Jest gorzej niż myślałem – rzucił mistrz. – Deanuel jest zaiste w posiadaniu Miecza Żywiołów. Widziałem go z bliska, zaproponowałem mu nawet naukę, jednak… odrzucił propozycję. Arthur odchrząknął. - To niestety było wiadome – odparł. – Nadia prosiła, by Alena go wyszkoliła, a ona się zgodziła. - Słucham?! Nadia?! Myślałem, że się nią zająłeś. – głos Aryona był chłodny, wręcz rozjuszony. 160
- Bo zająłem – odparł Przewodniczący. – Nie musisz się tak unosić, Aryonie. Jestem Przewodniczącym. W jego głosie zabrzmiała urażona nuta. Aryon powstrzymał się od ostrzejszego komentarza, wygrało zainteresowanie. - Jestem zaręczony z Nadią – odparł. – Oficjalnie mam zamiar ogłosić to po ceremonii koronacji księcia. Oczy Aryona rozszerzyły się ze zdziwienia. … … Barnil wstał z tronu, schodząc po schodkach i zrównując się poziomem ze swoimi żołnierzami. - Więc powiadasz, że znaleźliście je w lesie, sir Timothy? – zapytał niskim, basowym tonem. Jego wzrok nie opuszczał postaci dwóch elfek, które stały przed nim, w asyście królewskiej kawalerii. Postawny dowódca skinął głową, stojąc obok. - Tak, panie. Zakłóciły nasze polowanie. Miały ze sobą dwie skrzynie, jednak znaleźliśmy w nich tylko ubrania. - Interesujące… - odparł władca, podchodząc bliżej. Obszedł dookoła najpierw Nadię, która zamarła bez ruchu. Po raz pierwszy widziała Barnila na oczy i wydawał się jej jeszcze bardziej przerażający, niż w jej wyobrażeniach. W duchu odetchnęła, gdy Cień odwrócił się w stronę Aleny, która spojrzała na niego zimnymi oczami, milcząc. - Pamiętam ciebie – powiedział Barnil, zatrzymując się przy niej. – Nie skłoniłaś mi się jako jedyna wśród niewiast na balu. Wykazałaś się albo odwagą, albo głupotą, panienko… Kim jesteś? - Nazywam się Lila, a to moja siostra, Rose – rzuciła Alena. – Obie jesteśmy z królestwa zamorskiego Lothire – dodała, unosząc dłoń i pokazując mu złoty pierścień. Na twarzy Cienia malowało się autentycznie zdziwienie. - Siostry Kwiatów? – zapytał. – Księżniczki, córki mojego starego druha, Johna? - Zgadza się, Barnilu – powiedziała Nadia, przełamując się. – Twoi żołnierze nie byli dla nas zbyt mili. - Wyjść, wszyscy – warknął Barnil na żołnierzy. – Zostawić nas samych! W sali zostanę tylko ja, księżniczki i sir Timothy, który będzie pilnował drzwi. Wszyscy pospiesznie rzucili się w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza salą tronową. Dowódca, którego imię zostało wymienione przez króla, stanął przy drzwiach, zachowując stoicki spokój. Cień spojrzał na elfki. - Musicie mi wybaczyć zachowanie moich gburowatych żołnierzy – rzucił. – Są brutalni i nie mają kobiet, więc nie wiedzą jak się z nimi obchodzić. - Nie wiem czy będziemy w stanie tak szybko o tym zapomnieć, panie – powiedziała Alena. – Przyjechałyśmy do ciebie z powodu najazdu na nasze ziemie… Cień uniósł brew i usiadł z powrotem na swoim tronie. - Możesz mówić dokładniej, księżniczko? – zapytał. 161
- Och, moja siostra to widziała – zapewniła go Alena. – Rose…? Brązowowłosa pokiwała głową. - Żołnierze króla Sierna spustoszyli nasze państwo. Nikt nie przeżył, by przekazać ostrzeżenie do stolicy. Gdy dotarli do naszych bram, byliśmy bezbronni… Lila była w tym czasie na przejażdżce, ja jednak ledwo uciekłam z zamku z życiem. Nasi rodzice nie żyją – dodała ciszej. – Nie miałyśmy się do kogo zwrócić… Dwie, samotne księżniczki w okrutnym świecie mężczyzn… - Nie mogłyście lepiej trafić – powiedział mężczyzna ze śmiechem. – Ochronię was. Razem możemy odbudować waszą krainę. Zawiążemy nasze królestwa przymierzem silniejszym niż śmierć i nasi wrogowie… Siern pożałuje swojego występku! - Jesteśmy ci wdzięczne, panie – powiedziała Alena. - Proszę wybaczyć nieufność mojej siostry – dodała szybko Nadia. – Z ledwością namówiłam ją na podróż tutaj… Barnil ponownie wstał, przyglądając się Alenie. - Ach, tak? A to dlaczego, moja droga? – zapytał. Czarnowłosa uniosła lekko brew. - Nie zrozum mnie źle, Barnilu – odparła. – Po prostu nie ufam mężczyznom. - Rozumiem! – zaśmiał się. – Wszystko da się zmienić. Dostaniecie najlepsze komnaty, jakimi dysponuję w tym zamku na własny użytek. Na zewnątrz czekają wasze nowe, osobiste służące. Oczekuję, że zjawicie się na wieczornej uczcie i balu, jaki wydam na waszą cześć… - Oczywiście, panie! – odparła Nadia, biorąc Alenę pod rękę i wycofując się. – Jeszcze raz dziękujemy za twoją gościnę. Barnil skinął głową, obserwując jak elfki przechodzą obok sir Timothy’ego i znikają za drzwiami. Nie usiadł na tronie, tylko podszedł do dowódcy. - Co sądzisz? – zapytał, a jego głos na powrót stał się jednym z najgorszych głosów, jakich rycerzowi przyszło słuchać w życiu. Mężczyzna odchrząknął. - Są piękne – przyznał. – Nie rozpoznaliśmy ich, nie przedstawiły się, wybacz za to, panie… powinienem był to sprawdzić. Cień machnął ręką ze zirytowaniem. - Nie pytam o to. Trafiła mi się okazja, tym razem żywa – rzucił, zaczynając się przechadzać po sali. Timothy uniósł jedną brew w górę, nie bardzo rozumiejąc. - Żywa okazja? – zapytał. – Co masz na myśli, mój panie? - Odkąd bękart Marcus uciekł z dworu, nie mam następcy – rzucił król. – Ani prawowitego ani z nieprawego łoża. Nie mogę sobie na to pozwolić jako szanowany w całej krainie władca, nieprawdaż? Rycerz nie odpowiadał chwilę. - Owszem, panie – odparł twierdząco. – Zamierzasz którąś z nich wziąć sobie za żonę? - Tak, bystry z ciebie dowódca – odparł Barnil. – Jedna z nich zostanie królową. Dopilnuj by nikt nie zbliżył się do nich ZA BLISKO, pod karą śmierci. … … 162
Wieczór nadszedł bardzo szybko. Nadia i Alena miały wspólną komnatę, więc miały czas wszystko omówić. - Rzuciłam na ściany zaklęcie wyciszające – rzuciła cicho Alena, stając przed lustrem i poprawiając suknię. Były prawie gotowe na bal. – Dziś zapewne Barnil wybierze jedną z nas, którą będzie chciał poznać pierwszą. Druga ma za zadanie…? - Pozostać w pobliżu i zbadać otoczenie i rycerzy – odparła Nadia, biorąc głęboki oddech. – Jak na razie wszystko idzie dobrze. - Owszem – potwierdziła czarnowłosa. – W dalszym ciągu gramy swoje role… prawdziwe Lila i Rose rzeczywiście takie są. I nie wiedzą, że pierścienie, które noszą na palcach są zaledwie odlewami tych prawdziwych. Nadia zaśmiała się cicho, patrząc na swój pierścień. - Musimy wyciągnąć z niego informacje, zaczynając od dzisiaj. Boję się jednego – powiedziała niepewnie. – Tego, że będzie się dobierał do nas. - Z pewnością będzie – odparła Alena. – Jest obrzydliwym potworem. Jednak mamy przywileje jako goście i księżniczki. Jeśli mówił swojemu dowódcy prawdę i chce pojąć jedną z nas za żonę, nie zrobi względnie niczego by się nam narazić. - Racja – przyznała Nadia. – To ma sens. Oby się udało. Jesteś gotowa? – to było ostatnie pytanie, jakie zadała, zanim wyszły, kierując się korytarzem w stronę sali balowej. Nie zaszły jednak daleko, gdyż przy końcu korytarza czekał na nie wcześniej poznany sir Timothy. - Witam, drogie panie – powiedział. Ucałował kolejno ich dłonie, pochylając się z szacunkiem. – Król wysłał mnie, bym bezpiecznie odeskortował was do sali balowej. Alena milczała, podczas gdy Nadia odchrząknęła. - To bardzo miło z pana strony – odparła chłodno. – Po tym przywitaniu, jakie nam pan zgotował dzisiejszego poranka… - dodała, gdy ruszyli razem korytarzem. - Poczuwam się do obowiązku przeproszenia za ten incydent – odparł mężczyzna. – Nie miałem pojęcia, kim panie są… - dodał, otwierając przed nimi drzwi wielkiego, balowego pomieszczenia i czekając aż wejdą do środka. Sala była wystrojona z niezwykłym przepychem, a większość gości już się bawiła przy dźwiękach dostojnej muzyki. - Zapraszam dalej – powiedział uprzejmie rycerz, prowadząc je. Doszli do Barnila, który na ich widok powstał z tronu. - Mówiłem ci, Timothy, że bal od razu stanie się wyśmienitszy, gdy zjawią się na nim dwie piękne księżniczki – zaśmiał się sucho, schodząc po schodkach. Wiele osób obserwowało to zajście. – Wierzę, że komnaty się wam podobają? - Oczywiście, panie – odparła Alena podnosząc na niego wzrok. – Jesteśmy zadowolone także z eskorty. – wskazała krótkowłosego, który wyprostował się dumnie. Barnil zaśmiał się dosyć zimno. - Cieszy to me serce. A teraz… pora na tańce. Pani? – zapytał w stronę Aleny, wyciągając do niej rękę. Elfka bez słowa podała mu swoją dłoń, posyłając Nadii krótkie spojrzenie. Brązowowłosa jednak nie miała dużo czasu na rozmyślenia, gdyż zobaczyła męską rękę, wyciągniętą w jej stronę. Podniosła wzrok, napotykając stalowe spojrzenie dowódcy Timothy’ego. - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną? – zapytał, nie spuszczając z elfki czujnego spojrzenia. 163
*** Alena zachowywała dystans, zaczynając tańczyć z Barnilem. Pilnowała każdego swojego ruchu, każdej swojej myśli i słowa. Musiała być czujna. Król objął ją pewnie, przyciągając bardziej do siebie. Po chwili okręcił ją dookoła jej osi, ciągle trzymając ją za rękę i przyglądając jej się. - Pamiętam, jak zobaczyłem ciebie na tamtym balu – powiedział, a jego głos nadal brzmiał niezwykle zimno. – Czy już wtedy mieliście kłopoty? - Jeszcze wtedy nie – odparła Alena, a jej zimne oczy napotkały się z jego czerwonymi źrenicami. – Zawsze byłam niepokorna, a wieści o balu na cześć rocznicy twojego panowania dotarły aż do nas… - Jestem z tego rad – powiedział i uniósł brew. – To może być wasz nowy dom. Wszystko zależy od ciebie i twojej siostry… - Ach, rozumiem – odparła. – Wiesz jednak, że to nie takie proste, prawda, mój panie? - Dla mnie wszystko bywa proste – stwierdził. – Mogę ci pokazać, że w istocie tak jest… wypowiedz jedno życzenie, a zostanie spełnione. Alena jednak nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż drzwi sali otwarły się na oścież. Do środka wbiegło kilku zbrojnych, zakrwawionych i zdyszanych. Widać było, iż przebyli szalenie długą i niebezpieczną drogę. - Panie! – krzyknął jeden z nich. – Luinloth zostało zaatakowane! Wszyscy zginęli, tylko my się uratowaliśmy! Ogromna armia… Barnil warknął, nie puszczając Aleny, a jego oczy zapłonęły gniewem. - Czyja armia? – syknął. - Księcia Deanuela… *** - Lepiej ci? – zapytał Timothy, siedząc przy Nadii. Elfka w tańcu wykręciła sobie kostkę, prawie upadając. Wyprowadził ją z sali na wielki balkon, gdzie usiedli na dość małej ławce. Brązowowłosa pokiwała głową. - Owszem – odparła. – Dziękuję, sir Timothy. Nie wiem, co bym bez pana zrobiła. - Zapewne upadła na ziemię – zaśmiał się. Chwilę się jej przyglądał. – Jedna rzecz mnie zastanawia – powiedział po chwili. Nadia spojrzała na niego, lekko zaciekawiona. - Jaka? – zapytała, zachowując spokój. Nie mógł się niczego domyślić. Zbyt dobrze wszystko przygotowały, zbyt długo to wszystko omawiały. - Zawsze myślałem, że Siostry Kwiatów są wyjątkowo zadufanymi w sobie księżniczkami – odparł po chwili, szczerze. – Takie historie mi opowiadano. Panny rozkochane w swojej urodzie i statusie… wy okazałyście się być inne. Elfka spuściła wzrok, idealnie grając swoją rolę. - Nie wszyscy mają o nas najlepsze zdanie – odparła. – To twoja decyzja, w którą wersję wierzysz. Timothy przybliżył się i uniósł jej twarz, trzymając ją lekko za podbródek. - Wierzę w to, co widzę – odparł. – A widzę jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałem kiedykolwiek w swoim ludzkim życiu. Nadia poczuła się bardzo dziwnie. Zaręczyny z Arthurem wpłynęły na jej samopoczucie 164
bardzo negatywnie, teraz jednak jej myśli oddaliły się od niego zupełnie. Pokręciła głową. - Tylko tak mówisz by być miły, jak każdy szlachetny rycerz – odparła. Jednak nie mogła odwrócić wzroku, gdyż nadal ją trzymał. - Mam ci udowodnić? – zapytał, unosząc brew i upewniając się, że nikt nie idzie. Elfka pokręciła głową. - Wątpię, byś potrafił. - A jednak – odparł, przybliżając się i całując jej usta, co było decyzją podjętą w ciągu kilku spontanicznych sekund. … … Pięknie przystrojona sala lśniła czystością i wystawnością. Ławki były ozdobione czerwonymi kwiatami, po środku nich biegł długi, bordowy dywan. Kolory królów. Kilkanaście najważniejszych osób siedziało już w ławach, czekając cierpliwie na rozwój wydarzeń. Po lewej stronie stał mistrz Aryon, w odświętnej szacie, która wyjątkowo do niego nie pasowała. Obserwował otoczenie, napotykając wzrok Arthura, ukrytego jeszcze w bocznej komnacie. Jako koronujący nie mógł pokazać się wcześniej niż wypadało. Po prawej stronie stał Colin, rozglądając się co jakiś czas. Poprawił włosy, wiedząc, że za niedługo zjawi się Alena wraz z Nadią. Był jednym ze świadków, więc stał na swoim stanowisku od co najmniej pół godziny. Obok niego stał Gabriel, dla którego oficjalne uroczystości normalnie nie były niczym dziwnym. Wychował się w tym świecie. Teraz jednak czuł się dziwnie, widząc mistrza Aryona, który nie zareagował entuzjastycznie na jego obecność w zamku. Trzymał koronę książęcą, osadzoną na bordowej, bogato zdobionej poduszce i nieco się denerwował. - Dziś rano Przewodniczący prawie wylał na mnie sok – szepnął do Colina. – On naprawdę mnie nie znosi. - Zazdrośnik – stwierdził równie cicho jasnowłosy. – Nie przejmuj się. Ty nosiłeś koronę dłużej niż jemu się to kiedykolwiek śniło, a uwierz mi, że zapewne śniło mu się to bardzo często. Młody elf zaśmiał się cicho. - Masz rację! No ale nie widać Deanuela… - Oraz Nadii i Aleny – jęknął cicho Colin. – Liczyłem na przedkoronacyjną rozmowę… Gabriel odchrząknął. - Trochę się stresuje poznaniem ich – wyznał. – Dotychczas nie poznawałem walecznych kobiet. - Czas zacząć, jeszcze wiele rzeczy przed tobą! – pocieszył go jasnowłosy, lekko klepiąc go po ramieniu. – Oho, nadchodzi patriota… Na środek sali wyszedł odświętnie ubrany Arthur Pennath. Jego godne królewskich szaty prawie przyćmiewały jego postać, jednak wyglądał zadziwiająco dobrze. - Witam wszystkich na dzisiejszej koronacji jedynego i prawowitego księcia wysokich elfów! – powiedział, a jego głos poniósł się po pomieszczeniu. Wtedy drzwi otworzyły się i wszedł 165
przez nie Deanuel. Ubrany w purpurę i złoto, kroczył dumnie, unosząc wysoko głowę. Od tej pory nikt nie zaprzeczy jego tożsamości. Ludzie i elfy będą wiedzieć, że powrócił, łutem szczęścia ocalony od noży zabójców… Podszedł do podestu, wchodząc na niego i klękając na klęczniku, w oczekiwaniu na dalszy ciąg ceremonii. W głowie przelatywały mu wszystkie rzeczy, jakie mówił mu o koronacji Gabriel. Wziął głęboki oddech i spojrzał w bok, słysząc czyjeś kroki. Jego twarz rozjaśniała w uśmiechu, gdy zobaczył stającą obok Aryona Nadię, w pięknej, kremowo-białej sukni. Posłał jej uśmiech, niezbyt pewny czy go zauważyła. Odetchnął. Jego świadek się pojawił. Arthur odchrząknął głośno. - Zatem… by lud miał prawowitego władcę, Deanuel musi zostać koronowany. Czy jest na tej sali ktoś, kto przeciwstawia się temu wyrokowi, wydanemu przez samych bogów? Deanuel czekał, czując jak oblewają go poty. Przez chwilę miał wrażenie, że mistrz Aryon się odezwie, jednak się mylił. Nikt nie wypowiedział słowa. - Doskonale. Kraj znów zostanie zjednoczony pod sztandarem wolnych elfów, którymi włada sprawiedliwy władca! – Arthur wygłaszał swoją formułę, której musiał się nauczyć. Nie omieszkał się rzucić Nadii krótkiego spojrzenia. – Niechaj książę rządzi nami w prawości i obdarzy kraj potomkami z prawego łoża! Nadszedł czas koronacji. Jego głowa odwróciła się w stronę bocznych drzwi, które otworzyły się. Na salę wkroczyła Alena. Jej suknia, w kolorach purpury, idealnie komponowała się z kolorystyką stroju Arthura. Elfka przeszła obok Aryona, idąc w kierunku środka podestu. - Nie zakochuj się szybko, bo ona jest już zajęta – szepnął prawie niesłyszalnie Colin do Gabriela. – I rusz się! Ciemnowłosy jednak nie ruszył się ani o centymetr. Patrzył w jej kierunku chwilę, nie wiedząc co ma zrobić. Potem, czując jak Colin lekko popycha go do przodu, ruszył, trzymając koronę i skupiając się na drodze. Nie może się wywrócić przecież. Alena zatrzymała się obok Arthura, stając przed klęczącym Deanuelem. - Zatem na mocy nadanego nam prawa… - zaczęła, biorąc koronę od Gabriela, który zatrzymał się kilkanaście centymetrów od niej. – Koronuję Deanuela Norta, syna króla Adaira II i królowej Nai, na prawowitego księcia Beinbereth i ofiarowuję mu wraz z tym tytułem wszelakie przywileje za tym idące. Niech ci, którzy byli temu przeciwni, zamilkną na wieki, gdyż mieli okazję mówić. Świadkowie są proszeni o podejście. Włożyła Deanuelowi koronę na głowę. Zimna obręcz wreszcie odnalazła swoje miejsce. Deanuel powoli wstał, odwracając się w stronę zebranych osób, a Colin i Nadia podeszli do księcia. Wzięli do za ręce z dwóch stron, unosząc je w górę, a Arthur uniósł wysoko swoje ręce. - Oto dajemy wam nowego księcia i nowy początek nowej ery! – krzyknął, a w jego głosie można było dosłyszeć gorycz, jeśli tylko słuchało się uważnie.
Rozdział 16 – Sorrow has a human heart
166
Deanuel powstał, pozwalając Nadii i Colinowi unieść jego ręce w górę. Nie docierało to do niego jeszcze, jednak czuł zimno korony, która spoczywała na jego głowie, nałożona przy świadkach i w pełni mocy prawa. Był prawowitym księciem Beinbereth. Widział jego ojca, siedzącego w jednej z ław i uśmiechającego się. Czuł dumę, jaka promieniowała z elfa, gdy na niego patrzył, podobne odczucia żywił ojciec Nadii. W oczach najważniejszych doradców oraz dowódców, z którymi walczył w bitwie o Luinloth widział szacunek, natomiast uczniowie mistrza Aryona i sam mistrz wyglądali na lekko niedowierzających. Nie widział wyrazu twarzy Arthura, gdyż stał już tyłem do niego. Na szczęście. Późniejsze chwile były dla niego zamazanymi wspomnieniami. Pamiętał, że wyprowadzili go z sali koronacyjnej i ktoś coś do niego mówił. Pamiętał głos Arthura. - A teraz trzeba zaprezentować księcia jego poddanym – rzucił. – I najlepiej by poszły z nim osoby odpowiednie. - Odpadasz, Arthurze – westchnął z udawanym smutkiem Colin. – Aleno, Nadio…? - Oczywiście – odparła Nadia, poprawiając suknie i nie patrząc w stronę Arthura. – Nie mogłabym odmówić w takim momencie. Deanuel uśmiechnął się blado, nadal w szoku i spojrzał pytająco na Alenę. Elfka jednak pokręciła głową. - To nienajlepszy pomysł, książę – odparła dosyć chłodno. – Tutaj ważna jest twoja reputacja. Niech Nadia i Colin z tobą idą. I generał Gorgoth oraz twój ojciec. - Oczywiście nie można zapomnieć o mnie – powiedział Arthur z chrząknięciem. – I o mistrzu Aryonie. - Jesteśmy tak oczywistym wyborem, że nikt o nas nie wspomina – odparł Aryon. – Książę, chodź – dodał, ruszając korytarzem. Colin rzucił Alenie szybkie spojrzenie i wtedy razem z Nadią ruszyli, prowadząc Deanuela. Za nimi ruszył Przewodniczący, za którym powiewała swobodnie jego szata oraz Gorgoth i Fevor, którzy zamykali pochód. Uczniowie Aryona zostali na korytarzu wraz z Gabrielem oraz Aleną. Patrzyli na elfkę niepewnie, podczas gdy ona nie zwróciła na nich najmniejszej uwagi, odwróciła się i odeszła w innym kierunku. Gdy tylko zniknęła za korytarzem, Eldor spojrzał złośliwie na Gabriela. - I znów zostałeś na lodzie – stwierdził. – Najpierw straciłeś pozycję księcia dla jakiegoś młodszego głupka, a potem nawet nie wzięli ciebie na prezentację nowego WŁADCY. Jakież to smutne. Gabriel uniósł brew, przypominając sobie słowa Colina. - Ja przynajmniej nosiłem koronę, którą potem dobrowolnie oddałem – odparł. – Jeśli natomiast ty kiedykolwiek nosiłeś koronę, była ona zapewne wyłuskana z drewna i służyła za zabawkę we wczesnym dzieciństwie. Zanim zdziwiony Eldor zdążył odpowiedzieć, ciemnowłosy zebrał się w sobie i… Ruszył za Aleną, zostawiając ich samych w zupełnej ciszy.
167
… … Deanuel zmrużył oczy, gdy światło słoneczne uderzyło go gwałtownie. Szedł intuicyjnie tak, jak go prowadzili, jednak nie widział prawie nic. Poczuł powiew świeżego powietrza i w końcu przyzwyczaił oczy do słońca, otwierając je. Stali na wielkim balkonie, który również był przystrojony w królewskie barwy. Spojrzał w prawo i zobaczył Nadię, a za nią Arthura i Gorgotha. Z lewej strony natomiast stał Colin a dalej mistrz Aryon i jego ojciec. Potem spojrzał przed siebie. Na dole stało kilka tysięcy elfów. Tłum rozpoczynał się niemal od dziedzińca i kończył na uliczkach Luinloth, których nie było widać końca. Wszyscy w skupieniu patrzyli na niego, jakby na coś czekając. - Zgodnie z prawem wysokich elfów… - zaczął Arthur, na którego spadł ten obowiązek. W końcu był Przewodniczącym. – Oto stoi przed wami Deanuel Nort, prawowity następca tronu i książę Beinbereth, ocalały z rąk Barnila i innych złoczyńców! Deanuel czuł, jak policzki pieką go od rumieńców. Usłyszał ciszę, czego nie spodziewał się nawet w najgorszych koszmarach, a miał ich wiele. Wtedy jednak… Po elfach przebiegły wiwaty i owacje na jego cześć. Poczuł, jak nogi praktycznie się pod nim uginają. Kolejne tysiące osób, które popierały jego sprawę. Jego poddani. - Pomachaj im, książę – syknął cicho mistrz Aryon, kręcąc lekko głową na znak zirytowania zachowaniem Deanuela. Czarnowłosy szybko podniósł rękę, która lekko mu się trzęsła. Gdy owacje ucichły, zorientował się, iż to czas by przemówił. - Ja… - zaczął. – Ja… Nadia i Colin momentalnie spojrzeli na siebie. Nie chcieli by sytuacja sprzed kilku tygodni, gdy Deanuel występował przed Radą Ras, się powtórzyła. Elfka niezauważalnie skinęła głową i znów spojrzała przed siebie. A książę zaczął mówić. - Czuję się zaszczycony, mogąc powrócić do Luinloth jako książę – powiedział głośno, a wszyscy słuchali go z uwagą. – Nie wiem, co uczyniłbym bez obecnych tutaj osób, oraz kilku, którzy nie mogli się tutaj z nami zebrać. Zrobię wszystko, co w mojej mocy by dobrze rządzić tym państwem i strącić Barnila z tronu Edery! Ponownie rozległy się wiwaty, a Deanuel zamrugał. Nie wiedział co w nim siedziało, jednak jakaś patriotyczna dusza kazała mu wypowiedzieć te słowa, które same przechodziły przez jego gardło. Wolał tego nie roztrząsać, toteż po prostu uśmiechnął się i znów pomachał elfom, pozdrawiając je i dziękując za wiwaty. Był księciem. - Dziękujemy, możecie się rozejść – powiedział mistrz Aryon głośno, a wszyscy zaczęli powoli rozchodzić się do swoich domów. Deanuel i reszta również mieli już wyjść, jednak nagle… - Chciałbym prosić jeszcze o uwagę! – krzyknął nagle Arthur. Jego autorytet sprawił, że wszyscy rzeczywiście się zatrzymali, patrząc na niego ze zdziwieniem. – Jest jeszcze jedna rzecz, która musi zostać ogłoszona i nie umiem wyobrazić sobie lepszej chwili, niż ta. Otóż… 168
Nadia zbladła lekko, chcąc się wycofać, jednak dziwnym trafem za nią znalazł się mistrz Aryon, zagradzając jej drogę. Nie mogła się ruszyć, nie wywołując skandalu. - Otóż niedawno miała miejsce kolejna, ważna dla naszego społeczeństwa rzecz – kontynuował Arthur. – Ja, Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath zaręczyłem się z córką generała Gorgotha, Nadią! – wziął Nadię za rękę, unosząc ją w górę. Szok, wymalowany na twarzach księcia i Colina był niczym w porównaniu z bladością Nadii, która słuchała oklasków niczym hymnu własnego więzienia. … … Gabriel zwolnił, przestając biec korytarzami. Podążał za Aleną, jednak nie był do końca pewien, w którą stronę poszła. Zastanowił się chwilę, a intuicja podpowiedziała mu, by szedł w prawo i tak też uczynił. Spiął się lekko, widząc elfkę na samym końcu korytarza, patrzącą w duże okno. Ruszył w jej stronę bezszelestnie, besztając się w duchu. Nie wiedział, co miał jej powiedzieć. - Czemu mnie śledzisz? – zapytał zimny głos Aleny, która nie odwróciła się ani nie zrobiła niczego, co mogłoby go uprzedzić, że się go spodziewa. Zamarł wpół kroku, zachowując spokój. - Przyszedłem porozmawiać – odparł po chwili, starając się, by jego głos nie zdradził zdenerwowania, jakie odczuwał. – Nie mieliśmy okazji się poznać… Alena odwróciła się i zmierzyła go spojrzeniem. - Ach, to ty – rzuciła. – Były książę. Pamiętam, jak uklęknąłeś przed nami wszystkimi i pozwoliłeś mi się zabić. To było odważne, przyznaję. Elf uśmiechnął się, słysząc te słowa i podszedł nieco bliżej. - Nazywam się Gabriel – powiedział. – I znam twoje imię, Aleno – dodał szybko, widząc jak elfka unosi lekko brew do góry. Był bardzo zdenerwowany. – Chciałem poznać ciebie i Nadię wcześniej, ale nie dano mi szansy. Wyjechałyście z misją… - Owszem, wyjechałyśmy – odparła. – Cóż, jakbyś chciał poznać samą Nadię to bym się nie zdziwiła, ale mnie wszyscy zwykle wolą unikać niżeli poznawać. I dlaczego się tak denerwujesz? - Ja nie oceniam nikogo po pogłoskach czy przeszłości – wyjaśnił młody elf, w końcu podchodząc do niej i stając przy oddalonym o kilka kroków oknie. Przyglądał się jej. – Dlatego chciałem poznać ciebie osobiście… - odchrząknął na wspomnienie o swoim zdenerwowaniu. – Nie denerwuję się, skądże! Elfka popatrzyła na niego chwilę i zaśmiała się. - Prawie się trzęsiesz – stwierdziła. – Uzyskałeś u mnie status odważnego elfa. Nie musisz się mnie bać. Akurat ty nie musisz. - A więc ktoś powinien? – zapytał i też się zaśmiał. – Niech zgadnę… moim wyborem byłby Przewodniczący. - Ach, jakże uroczy elf z równie uroczym, co krótkim tytułem – odparła czarnowłosa. – Chociaż przyznam, że przy paru innych osobnikach, obecnych w tym zamku, Pennath nie wypada najgorzej. - O kim mówisz? – zainteresował się elf, patrząc na nią z ciekawością. Alena uniosła brew 169
ponownie. - Niemądrze jest zdradzać zbyt wiele informacji przypadkowym osobom – rzuciła. – Nie uważasz? Gabriel spuścił lekko głowę, czując się niezręcznie i niepewnie. - Racja, ale… ja nie chcę być przypadkową osobą – wydusił z siebie po chwili. – Eldor i reszta dali mi wyraźnie do zrozumienia, że jestem kimś, kto znalazł się tutaj z przypadku i dla nikogo nic nie znaczy. Elfka uniosła brew wyżej, nie spuszczając z niego zimnych oczu. Milczała chwilę, lecz dla niego była to wieczność. - Za te słowa nie będziesz kimś przypadkowym – rzekła w końcu. – Uczniowie Aryona są, w większości, odzwierciedleniem jego samego więc nie wolno ci się tym przejmować. Dobrze walczysz mieczem? – zapytała nagle. Gabriel podniósł wzrok i zamrugał, czując dziwne ciepło w środku. - Oczywiście, umiem – powiedział. – A dlaczego pytasz? Alena przeszła się po szerokości korytarza, lekko zamyślona. - Gdy będziemy podążać w stronę Meavy, będę szkolić Deanuela – odparła. – Jednak zajmę się głównie magią i aspektami Miecza Żywiołów. Potrzebuję dwójkę elfów, którzy będą z nim ćwiczyć fechtunek. Jedną z nich będzie Colin, natomiast szukałam drugiej. Jeśli ruszysz na wojnę wraz z oddziałami księcia, mógłbyś być tym drugim elfem. - Aleno! – rozległ się głos księcia, który nadchodził z końca korytarza wraz z Colinem. Gabriel spojrzał na nich, a potem odwrócił szybko wzrok ku Alenie. - Zgoda – powiedział. – Oczywiście, że będę z nim ćwiczył. Alena skinęła głową i wtedy dwójka elfów do nich dobiegła. Deanuel oparł się rękami o kolana, zginając się w pół. - Aleno! – wyszeptał. – Nadia… Nadia… - Nad twoją kondycją też trzeba popracować, książę – rzuciła elfka i spojrzała na Colina. – Co się stało? Jasnowłosy pokręcił głową. - Po przedstawieniu Deanuela elfom Przewodniczący nagle zabrał głos – powiedział na wdechu. – I ogłosił swoje ZARĘCZYNY Z NADIĄ. Alena pozostała niewzruszona, jednak Gabriel przeżył duży szok. - Słucham?! – zapytał. – Zaręczeni? Nie wiedziałem, że są zakochani! - Bo nie są – odparła czarnowłosa. – Gdzie oni teraz są? – dodała pytająco. - Nadia zamknęła się w sali tronowej – odparł Colin, kręcąc głową ponownie. – Zamknęła je zaklęciami, by Arthur tam nie wszedł. Powiedziała, że chce rozmawiać tylko z tobą. - Więc nie ma czasu do stracenia – rzuciła zimno, ruszając. Deanuel jęknął, gdyż dopiero co odzyskał oddech, a już musiał prawie biec. Na końcu podążali Colin z Gabrielem. Po chwili jasnowłosy zmarszczył brwi i spojrzał na młodego elfa. - O czym rozmawialiście? – zapytał zaciekawiony. Gabriel odchrząknął, patrząc przed siebie. - O wszystkim – odparł wymijająco. – Alena potrafi być bardzo miła. Colin zdębiał i zamrugał. - Bardzo miła? Dla ciebie? Chociaż… dla mnie bywa niemiła, bo jest we mnie zakochana – stwierdził. – Teraz to ma sens! - Zapewne tak – odchrząknął Gabriel, postanawiając zachować ich rozmowę dla siebie. 170
Po kilku minutach dotarli do zgromadzenia kilku osób, które odbywało się pod drzwiami wejściowymi do sali tronowej. - Nadio, otwórz! – mówił właśnie Arthur, waląc w drzwi. – Zachowaj się jak osoba dorosła i wyjdź! Jestem twoim narzeczonym! Niedaleko stał Aryon, który obserwował to z wyraźnym napięciem. Jego wzrok wędrował od Arthura do Gorgotha, który również tam stał. Ojciec Nadii konsultował się cicho z Fevorem i obserwował działania Przewodniczącego, które nie przynosiły żadnych skutków. - Jesteśmy! – krzyknął Deanuel i oparł się o parapet. – Najszybciej jak się dało! Alena poszła w stronę drzwi. - Odsuń się, Pennath – jej głos wyrażał zirytowanie i był lodowaty. Arthur niepewnie odwrócił się. - To nie twoja sprawa – powiedział do niej. – Żądam widzenia się z moją… - Nadio, nie otwieraj – rzuciła głośno Alena. – Przewodniczący jak zwykle ma jakieś ale i chyba bardzo nie lubi się ze swoją cenną głową. Arthur spojrzał z lekką paniką na Aryona, który lekko zbladł. Spojrzał ponownie na Alenę, której… Już przed nim nie było. … … - Nadal tam stoi, myśląc, że przechytrzy wszystkich – rzuciła Alena, gdy wraz z Nadią siadały przy długim stole w sali tronowej. Brązowowłosa skinęła głową. - Dziękuję ci, że przyszłaś – powiedziała. Wyglądała na zrozpaczoną i wściekłą jednocześnie. – Nie wiem co we mnie wstąpiło. Po prostu niedobrze mi się robiło, gdy na niego patrzyłam. Alena uniosła lekko brew. - Przyszłam głównie dlatego, że nie przepadam za Arthurem – odparła. – Oraz dlatego, iż obiecałam ci coś w drodze do Ledyru. A więc… publicznie ogłosił wasze zaręczyny. - Tak – odparła, a w jej głosie można było usłyszeć złość. – Nie uprzedzając mnie o niczym, ogłosił to CAŁEMU LUINLOTH! Teraz już wszyscy wiedzą… - Uspokój się – powiedziała dosyć ostro czarnowłosa. – Jesteś silną kobietą i taka pozostaniesz. Chcesz pozwolić by jakiś Wielki Przewodniczący Jakiejś Tam Rady tobą rządził? On właśnie tego chce. - T-tego? – zapytała Nadia, zaskoczona. Jej zielone oczy rozszerzyły się nieco ze zdziwienia. – O czym mówisz? - Chce byś była słaba – rzuciła, kręcąc głową. – Bo chce mieć nad tobą władzę. Tacy mężczyźni jak on, od dziecka nawykli do tego, że wszystko się im należy bardzo często tak postępują. Musisz to dobrze rozegrać, Nadio. Nigdy nie dowiesz się w jakim celu doszło do waszych zaręczyn, jeśli nie skłonisz go do mówienia. - Sugerujesz, że… że powinnam udawać, tak? Czarnowłosa skinęła głową twierdząco. - Oczywiście nie od razu. Przygotuj się na to, gdy wrócimy z powrotem do Ledyru. Nie daj mu wygrać. Nadia milczała przez chwilę, układając sobie jej słowa w myślach i powtarzając je. Wszystko 171
miało sens. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Była kobietą waleczną, spędziła połowę swojego życia w armii dowodząc żołnierzami, bardzo często niepokornymi. Przypomniała sobie wszystkie lata, które obfitowały w jej porażki i wzloty. Przypomniała sobie swojego męża, przed którym nie umiała nic ukryć, gdyż emocje brały nad nią górę. I to, jak potem się na niej mścił. Pokręciła głową. - Masz rację – powiedziała i znów pokręciła głową. – Nie mogę pozwolić mu wygrać. Alena skinęła głową i wstała z krzesła. - Właśnie – odparła. – Mamy ważną misję do załatwienia, będziesz miała czas by sobie wszystko ułożyć. - Dziękuję ci – powiedziała nagle Nadia. – Znowu – dodała i zaśmiała się krótko. Na ustach Aleny pojawił się nieznaczny uśmiech, a nawet jej wzrok zdawał się być rozbawiony. - Jesteś kobietą, tak jak i ja – rzuciła. – Jakim więc prawem masz być przymuszana do czegoś przez mężczyznę takiego jak Arthur Pennath? No i wyraz twarzy Aryona będzie tak niezapomniany, że wynagrodzi mi wszystkie niedogodności. - W to jestem w stanie uwierzyć – mruknęła cicho Nadia. – Po tym jak dręczył Deanuela. Otworzyła drzwi i wraz z Aleną wyszły na korytarz, zastając osobliwy widok. Na korytarzu stało zbiorowisko mężczyzn, składające się ze zmęczonego Deanuela, zdziwionego Colina, niepewnego Gabriela, wściekłego Arthura, zaniepokojonego Gorgotha, neutralnego Fevora i niezidentyfikowanego Aryona. - Wreszcie, Nadio! – powiedział Arthur. – Martwiłem się. Elfka spojrzała na niego. - Oczywiście, Arthurze – odparła. – Nic się nie stało. Po prostu musiałam chwilę pobyć sama. Niedługo wracamy do Ledyru – dodała do ogółu. - A musicie? – zapytał Arthur, unosząc brwi. - Och, nie musimy, Przewodniczący – rzuciła Alena. – Możesz sam się tam udać i przekonać Barnila, by powiedział ci co tak naprawdę zamierza zrobić, szczególnie gdy wczoraj kilku niedobitków doniosło mu o tym, że Luinloth zostało odbite przez armię księcia. Życzę powodzenia. Odwróciła się i odeszła, zostawiając osłupiałego Arthura z jego kipiącymi wściekłością myślami. - Nadio – odchrząknął Colin. – Uważajcie na siebie. I przekaż to Alenie. Brązowowłosa spojrzała na niego i skinęła głową. - Mogę przekazać, ale umiem wyobrazić sobie jej reakcję – odparła do niego zupełnie innym tonem niż wcześniej do Arthura. – Wy też uważajcie i nie spoczywajcie na laurach. Jeszcze wiele niebezpieczeństw przed nami. Niektóre znajdują się nawet w tym zamku. Odwróciła się i również odeszła. … … Nadia i Alena wróciły do Ledyru, skąd wyjechały rano pod pretekstem przejażdżki. Musiały odjechać wystarczająco daleko, by magia nie została wyczuta przez Barnila. Przy wejściu na 172
dziedziniec czekał na nie sir Timothy. - Już panienki wróciły? – zapytał, podchodząc do nich i pomagając im kolejno zsiąść z koni. – Jak udała się przejażdżka? - Dużo bardziej niż wczorajszy bal – odparła Alena spokojnym tonem, gdy we trójkę ruszyli w stronę wejścia do zamku. – Nadal nic nie wiadomo o tej rebelii i domniemanym księciu? Rycerz westchnął ciężko. - Obawiam się, że te pogłoski mogą być prawdziwe – odparł. – Żaden z naszych zwiadowców nie powrócił. Król jest wściekły, jednak na razie nie kazał nam szykować armii. Nadia odchrząknęła. - Czyżby chciał zostawić Beinbereth w rękach owego elfa? - Skądże! – Timothy się zaśmiał. – Mój król nigdy nie robi niczego bez przemyślenia. Zapewne myśli teraz nad planem. Alena uniosła brew. - Więc zapewne nie powinnyśmy mu przeszkadzać… Rycerz pokręcił głową, nieco zmieszany. - Zażyczył sobie, byście zjadły z nim obiad. Mają panienki jeszcze trochę czasu by się przebrać. *** - Musimy go omotać – powiedziała Nadia, przeglądając ich suknie. – Im szybciej, tym lepiej. Alena pokręciła głową, wyglądając za okno. - Wraca – rzuciła cicho. – I rozmawia z jakimś doradcą. Szykuje odwet. Nie mamy tyle czasu, ile myślałam. Więc racja, plan musi zostać przyspieszony. Dzisiaj pewnie spędzi trochę czasu z tobą. Nadia skinęła głową. - Czego mam się spodziewać? Alena zamyśliła się na chwilę. - Lubi patrzeć – odparła. – Ważne, by nie speszyć się pod jego spojrzeniem. Pamiętaj, że traktujemy go jako wybawienie – dodała nieco ironicznie. – Barnil, wybawiciel! - Postaram się – odparła Nadia i wyciągnęła z szafy dwie suknie. Najodważniejsze, jakie miały ze sobą. Alenie podała fioletową, sobie natomiast wzięła ciemnoczerwoną. Nagle zamarła, przypominając sobie o czymś. - Wiem, że mówiłam o tym nieco później, ale udało mi się uzyskać to już teraz – powiedziała do czarnowłosej i wyjęła z maleńkiej kieszonki kawałek szkła, który przypominał kryształ. – To moja zapłata za uratowanie mojego życia kilka tysięcy lat temu i za przywrócenie mu sensu. Alena przyjęła od niej przedmiot, przyglądając mu się. Był chłodny, czuła to, mimo tego, iż miała chłodne dłonie. - Interesy z tobą to sama przyjemność, Nadio – stwierdziła, chowając szkło. – A teraz przygotujmy się… ***
173
Gdy weszły do sali jadalnej Barnil już na nie czekał. Chwilę się nie odzywał, chłonąc wzrokiem ich ciała, odziane w wiązane gorsetowo suknie, a potem podniósł się z krzesła. - Witajcie – powiedział swoim basowym głosem i wskazał im miejsca po swoich dwóch stronach. – Cieszę się, że przyjęłyście moje zaproszenie. Alena zaśmiała się krótko, siadając przy stole. - Jak mogłybyśmy nie przyjąć, prawda, Rose? Nadia uśmiechnęła się, również siadając na swoim miejscu i rzucając „siostrze’’ znaczące spojrzenie. - Oczywiście! Wiesz, panie, jak bardzo ciebie szanujemy i podziwiamy. Barnil skinął głową, najwyraźniej lekko rozproszony ich widokiem. - Cała przyjemność po mojej stronie – rzucił. – Rose, nie mieliśmy okazji jeszcze pomówić, więc proponuję zrobić to przy dzisiejszej przejażdżce – dodał do Nadii. – Twojej siostrze dotrzyma towarzystwa sir Timothy – dodał. – Pojedziemy jednak wszyscy. Nadia poczuła dziwne ukłucie w brzuchu na wspomnienie o rycerzu. Była jednak spokojna, gdyż znała Alenę i wiedziała, że jeżeli elfka żywiła do kogokolwiek uczucia, to nie był to sir Timothy. Skinęła głową. - Oczywiście, panie. - Lilo…? – zapytał król, zerkając na Alenę. Elfka uśmiechnęła się szeroko. - Och, z chęcią porozmawiam z sir Timothym – rzekła, nagle zmieniając ton z chłodnego na entuzjastyczny. Chciała, by myślał, że z jednym z jego rycerzy dogaduje się świetnie. – Mimo niefortunnego pierwszego spotkania, potem okazał nam dużo dobroci. - O tak, temu nie można zaprzeczyć – zaśmiała się Nadia, posyłając Alenie kolejne znaczące spojrzenie. Obie jednocześnie poprawiły włosy, przerzucając je na jedną stronę ramion. Siostry. Barnil odchrząknął. - Cieszy mnie to bardzo – rzucił, nieco zły. … … Czwórka jeźdźców wyruszyła spod Ledyru wjeżdżając w okoliczny las i zagłębiając się w nim. Barnil i Nadia jechali na przedzie, natomiast Alena z sir Timothym kilkanaście metrów za nimi. - A więc, panienko… - zaczął rycerz. – Musicie sobie z siostrą zdawać sprawę, że przewróciłyście w głowie mojemu panu, prawda? Czarnowłosa zaśmiała się. - Co też pan opowiada? – zapytała. – Zwykłe księżniczki takiemu władcy? - Proszę się cenić, pani! – odparł, śmiejąc się. – Mówię samą prawdę. Oczywiście… - tutaj odchrząknął. – Król miał wiele kochanek, jednak szybko się nimi nudził. Każdą oddalał, jednak nie widziałem go jeszcze w takim stanie, w jakim jest teraz. - Być może i ma pan rację – odparła elfka, wzruszając ramionami niewinnie. – My nie zrobiłyśmy nic celowo… Timothy spojrzał przed siebie, obserwując chwilę Barnila i Nadię, rozmawiających. Nie uszło jego uwadze to, jak blisko siebie jadą. 174
- Ale on robi to celowo – odparł nagle. Czarnowłosa uniosła brew. - Słucham? – zapytała, udając zdziwienie. - Chce wybrać sobie królową między wami – odparł cicho rycerz. – Mówię to, ponieważ żywię do twojej siostry uczucia, których sam nie jestem w stanie jeszcze określić. - Żywi pan uczucia do mojej siostry? – zapytała zdziwiona jeszcze bardziej. – Ależ to nie przystoi! - Wiem – odparł i westchnął ciężko. – Ale nie umiem nic na to poradzić. Wydaje mi się, że król wybierze ciebie, pani – dodał po chwili. – Ciebie poprosił pierwszą do tańca i zapamiętał wtedy na balu. Mogę się mylić, ale jeśli tak będzie to, błagam, niech się panienka zgodzi i uwolni siostrę. Albo, chociaż pozwodzi króla trochę, by dać nam czas na wymyślenie czegoś. To zdobywca… Nigdy nie prosiłem o nic nikogo, wszystko, co mam zostało przeze mnie zarobione ciężką pracą. A jednak teraz proszę ciebie o tą jedną, jedyną rzecz. *** Barnil i Nadia jechali leśną drogą w milczeniu. Elfka skupiała się na widokach, zachowując dystans tak, jak poprzednio Alena. - Piękny dzień na przejażdżkę – stwierdził król, a jego głos nadal pozostawał zimny. – Nieprawdaż? – spojrzał na nią, nie zapominając o tym by zbadać uważnie jej ciało wzrokiem. Jechał nieco bliżej niej. - Oczywiście – odparła grzecznie elfka. – Dziękuję za propozycję przejażdżki. - Czy ty, tak jak twoja siostra, nie ufasz mężczyznom? – zapytał, unosząc brew. Nadia pokręciła głową. - Zależy jakim – odparła. – Czy są lojalni czy też nie. Nie lubię niesprawiedliwości. Król zaśmiał się zimno. - Oczywiście – stwierdził. – Jak każdy zresztą. Jesteście dla mnie obie zagadką. Tak się różnicie, a jednak pod niektórymi aspektami jesteście tak do siebie podobne… obawiam się, że nie wypuszczę was już nigdy więcej! Nadia uniosła lekko brew. - Nie wiem, czy ci się to uda, panie – odparła po chwili. - Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych – odparł. – Jeśli się boisz, to słusznie. Strach jest czymś naturalnym, co siedzi w twoim umyśle. Jeśli jednak jest ci przykro z tego powodu… Smutek ma ludzkie serce, czy byśmy tego chcieli czy nie. Dwie, wysoko urodzone elfki, piękne, nieśmiertelne i inteligentne. Jedna z was zostanie moją królową i urodzi mi syna, którego tak teraz potrzebuję… - K-królową? – zapytała Nadia, myśląc, że się przesłyszała. - Owszem – odparł. – A ja w zamian za to ochronię was przed złem, które zapewne chce was dopaść.
175
Rozdział 17 – The darkness starts rising
Timothy wpatrywał się w Alenę z napięciem, oczekując odpowiedzi. Był lekko przestraszony, nie wiedząc, czy aby na pewno może jej ufać. Nie znał jej prawie. Elfka zaśmiała się, kręcąc głową. - Mimo tego, jak bardzo kocham moją siostrę, sir Timothy, raczej nie mogę spełnić twojej prośby – odparła, patrząc na Barnila i Nadię, jadących w pewnej odległości od nich. Rycerz lekko zbladł, czując pot na swojej skórze. - Dlaczego, pani? – zapytał cicho. Zimne, niebieskie oczy Aleny spojrzały na niego. - Bo w tych czasach prośby nie są darmowe – rzuciła. – Szczególnie te, które kieruje się do mnie. Prosisz mnie o wiele i dobrze o tym wiesz. Timothy skinął głową. - Wiem, pani – odparł cicho. – Lecz wyboru innego nie mam. Co miałbym zrobić w zamian za twoją zgodę? Jeśli nie przekroczy to moich możliwości… - Nie przekroczy – przerwała mu Alena, lekko rozbawionym głosem. Wiedziała, że ma go w garści i nie omieszkała się tego wykorzystać. – Ale musisz sprecyzować, czego chcesz dokładnie. Nie sprawię, że Rose się w tobie zakocha… Krótkowłosy pokręcił głową przecząco. - Nie! – odparł. – Skądże. Chcę po prostu by była bezpieczna i by mogła stąd odejść. - W porządku. Nie zostanę jednak tutaj sama – uprzedziła go elfka, patrząc znów przed siebie. – W zamian za moją przysługę chcę od ciebie jednej rzeczy. Bardzo ważnej zresztą. - Jakiej? – rycerz spojrzał na nią wyczekująco, obawiając się nieco odpowiedzi. - Planów wojskowych wraz z wszystkimi statystykami żołnierzy i strategiami – odparła. – Powinieneś znaleźć to w jednej księdze, spisane razem, tak zwykle się prowadzi takie zapisy. Chcę wiedzieć o każdym detalu. Sir Timothy zamrugał zdziwiony. W jego głowie przemknęło pytanie, skąd taka młoda księżniczka ma pojęcie o czymkolwiek związanym z wojskiem. Nie zadał go jednak, nie chcąc budzić jej podejrzeń. - Dobrze – powiedział, przygryzając wargę. Wiedział, ile tak naprawdę ryzykuje. – Kiedy mam ci to dostarczyć? Elfka zamyśliła się przez chwilę. - Dziś wieczorem – rzuciła. – Będę czekać na dziedzińcu, gdy zajdzie słońce. Nie spóźnij się. A teraz… Podjedź do nich i powiedz, że bardzo źle się czuję. Wtedy wrócimy do zamku. *** Nadia zachowała zimną krew, słysząc słowa Barnila. Przez nie przenikała jego okrutność i żądza władzy nad wszystkimi. Czyżby pojawienie się Deanuela sprawiło, że zapragnął mieć syna szybciej? - Rozumiem, panie – odparła w końcu. – Nie wiem jednak, czy dobrym pomysłem jest przymuszanie którejkolwiek z nas do ślubu… W końcu jesteśmy kobietami, a kobiety się zdobywa. - Oczywiście! – zaśmiał się Barnil. – I któraś z was zostanie zdobyta… - dodał i obejrzał się 176
raz za siebie. Zobaczył Alenę, która wyglądała na rozbawioną tym, co właśnie żywo opowiadał jej sir Timothy. Poczuł złość, po raz kolejny. – Niestety jeszcze nie zdecydowałem, a sir Timothy mi tego nie ułatwia… Nadia obejrzała się krótko, jednak w duchu czuła spokój. Odchrząknęła. - Jesteś zazdrosny, panie? – zapytała, unosząc lekko brew. – O Lilę? - Nienawidzę, gdy ktoś zbliża się do moich rzeczy – wycedził przez zaciśnięte zęby. – A wy jesteście teraz moimi rzeczami. Rzeczami, które muszę zdobyć… - Panie – rozległ się oficjalny głos sir Timothy’ego, który właśnie do nich podjechał. – Wybacz, że przeszkadzam tobie i panience Rose, ale panienka Lila bardzo źle się poczuła. Musiało jej coś zaszkodzić przy obiedzie… - A może zaszkodziło jej twoje towarzystwo, Timothy? – zapytał król zimnym głosem. – Rose, musimy zawrócić. Twoja siostra faktycznie wydaje się być o wiele bledsza niż normalnie. - Racja – szepnęła Nadia, czując ulgę i zawracając swojego konia. Posłała Alenie wdzięczne, aczkolwiek pytające spojrzenie. Jednak zimne oczy czarnowłosej elfki pozostały nieprzeniknione. … … Kilka godzin minęło od koronacji księcia. Niecałe pięć dni pozostało do wyjazdu na Meavę. Zbierali zapasy, a garnizon poprawiał swoje uzbrojenie. Żołnierze musieli wypocząć. Wśród zbrojnych panowało dziwne poruszenie, albowiem przyszło im walczyć ramię w ramię z Thorenami. Żaden z nich w najśmielszych marzeniach nie śnił o tym, by zobaczyć kiedykolwiek chociaż jednego członka legendarnego zakonu. Zobaczyli całą armię. Thoreni okazali się być bardzo komunikatywni, co zdziwiło prawie wszystkich. Pod czarnymi zbrojami kryli się dzielni mężczyźni, władający magią wojownicy i przede wszystkim ludzie. Bawili się tak samo, pili tak samo, zawsze jednak trzymali dyscyplinę. Bardzo wiele dziewcząt z Luinloth przychodziło pod garnizony, by patrzeć na rycerskie treningi. Wojsko flirtowało ile mogło. Korzystali z okazji, by móc się odprężyć i pocieszyć życiem. Mogli przecież nie wrócić już nigdy więcej. Arthur Pennath przechadzał się po przydzielonej mu komnacie. Przez kilka godzin był zajęty przez nowe przydziały oddziałów i szacowaniu zmarłych. Stracili mniej zbrojnych, niż się tego spodziewał. Bitwa o Luinloth zakończyła się sukcesem. Miał kilka innych zmartwień. - Wreszcie, mistrzu! – powiedział, widząc wchodzącego do komnaty Aryona. Panujące od kilku godzin zamieszane uniemożliwiło im rozmowę. - Wybacz, że tak długo, Przewodniczący, ale ważne sprawy mnie zatrzymały – rzucił Aryon, biorąc głęboki wdech. – Muszę ci pogratulować ogłoszenia zaręczyn, przyjacielu. Mam nadzieję, że wasz związek będzie owocny – dodał ze śmiechem. Arthur pokręcił głową. - To, co się potem działo przekracza moje możliwości. Widziałeś kiedyś, by kobieta ZAMYKAŁA się przed narzeczonym w pomieszczeniu? Ośmieszyła mnie przed własnym 177
ojcem i wieloma innymi osobami! - Pamiętaj, że to był dla niej szok i w dalszym ciągu jest – odparł Aryon. – Nie musisz się bawić przecież w uczucia. Ona musi uwierzyć, że jest coś między wami i wtedy będziecie mieli oficjalną zgodę na ślub. Arthur jednak pokręcił głową. - Nie mogę tak postąpić, mistrzu – odparł. – Gdyby się coś wydało, będę skończony u niej i u jej ojca. Nie mogę sobie pozwolić na takie ryzyko. Starszy elf uniósł wysoko brwi, nie rozumiejąc, co Przewodniczący chce mu przekazać. - Co masz na myśli? – zapytał. – I co w takim razie chcesz zrobić, szlachetny przyjacielu? - Jeszcze nie wiem – odparł szczerze Pennath. – Może faktycznie się z nią ożenię? Doskonale wiesz, że muszę mieć następcę i żonę. Będąc tak ważną figurą jak ja, trzeba myśleć o konsekwencjach wszystkiego. Aryon chwilę nie odpowiadał, analizując w myślach jego słowa. - Owszem, musisz myśleć o wszystkim – odparł. – Ale czy aby na pewno ona jest odpowiednią kandydatką na twoją żonę, Arthurze? Jest wysoko urodzona, fakt, jej ojcem jest słynny generał, jednak… to kobieta, która była już zamężna i uczestniczyła w wojnach. Twoja żona powinna siedzieć w domu i nie sprawiać żadnych kłopotów. Te zaręczyny miały być na niby, pamiętasz? - Oczywiście, że pamiętam – odparł Arthur, lekko zdziwiony. – Nie rozumiem, czemu jesteś do niej tak wrogo nastawiony. Z wojnami się może i zgadzam, ale to wszystko da się omówić. Co do jej poprzedniego męża… On nie żyje, więc jakie to ma znaczenie? Aryon zobaczył, że rozmowa wkracza na niebezpieczne tory. Przyglądał się chwilę Przewodniczącemu i pokręcił głową. - W porządku, masz rację. To nie ma znaczenia – odparł z dziwną nutą w głosie. – Poradzimy sobie z Nadią, Arthurze. Jasnowłosy skinął głową, pocierając lekko swoje skronie. - Mam nadzieję. Zaprząta mi to myśli zbyt długo. I jest jeszcze jedna sprawa, Aryonie. – usiadł na jednym z krzeseł. Widać było, że jest zmęczony. – Ten chłopak, Gabriel. Nie sądziłem, że Deanuel wypuści go na wolność i wcieli w życie dworu i armii. - Ja też nie – przyznał Aryon. – Jego rodzice czekają na proces, a jego z jakiej racji wypuścili…? - Uznał księcia zanim został złapany – rzucił Pennath ze zirytowaniem. – Uklęknął przed nim i pozwolił się zabić. Uznali to za męstwo i książę postanowił go wypuścić. Najgorsze jest to, że dogaduje się z nim i to całkiem dobrze. Nie rozumiem tego. - Książę się z nim dogaduje? - zapytał zdziwiony mistrz. - A jakże! – mruknął jasnowłosy. – Dogadują się całkiem nieźle. Tak samo z Colinem i, co gorsza, ponoć z Aleną. Myślałem, że jak zobaczy to się go pozbędzie, ale nie zrobiła tego. Jego trzeba się pozbyć. Nie pozwolę by jakiś chłystek, który przez pomyłkę nosił koronę, brał udział w tych samych uroczystościach, co ja! - Tutaj masz w pełni rację – rzucił Aryon. – Jeśli pojedzie z nami na wojnę, szybko zginie – dodał ze śmiechem. – Przez takie chwasty nasz kraj może upaść. Tak jak wszystkie nasze wysiłki. I musimy coś zrobić z bratem księcia. Pozwala sobie na coraz więcej. - Też to zauważyłeś? – zapytał Arthur. – Myślałem, że wyjdę z siebie!
178
- Nie pokazuj mu, że cokolwiek ciebie uraziło – odparł mistrz, unosząc brew. – Jesteś Przewodniczącym, to ciebie mają się bać. Pamiętaj o tym, Arthurze. … … - I co z moją siostrą? – zapytała Nadia z niepokojem w głosie, gdy tylko zobaczyła medyka wychodzącego z ich komnaty. – To coś poważnego? Starszy mężczyzna spojrzał na nią dobrodusznie. - Spokojnie, panienko – uspokoił ją. – Pani siostra musi po prostu dużo odpoczywać i więcej jeść. - Ale ona zemdlała w drodze powrotnej! – odparła elfka stanowczo, świadoma tego, że sir Timothy przysłuchuje się każdemu jej słowu. - Takie właśnie są objawy tego – odparł lekarz. – Plus zbyt dużo stresu? To zestaw zwalający z nóg najsilniejszych. Przyjdę przed samą nocą – dodał uprzedzająco i odszedł szybkim krokiem. Nadia spojrzała na Timothy’ego niepewnie. - Nie wierzę, że to tylko to. Rycerz jednak pokręcił głową, łapiąc ją za ramiona. Nie wiedział, ile może jej powiedzieć jednak chciał ją jakoś uspokoić. - Nie przejmuj się. Lila jest silna, wyjdzie z tego. Ty też musisz być silna. Po chwili speszył się i zabrał ręce z jej ramion, splatając je za sobą. Był w końcu na warcie. Nadia skinęła głową. - Pójdę do niej – powiedziała i szybko odwróciła się, wchodząc do środka komnaty i zamykając za sobą drzwi. Podbiegła do łóżka, na którym leżała Alena. - Aleno! – szepnęła. Czarnowłosa elfka otworzyła oczy. - Wreszcie! Udawanie chorej to strasznie mozolne zajęcie – rzuciła, podnosząc się na łokciach. Nadia popatrzyła na nią z podziwem. - Udawanie wychodzi ci całkiem nieźle – powiedziała cicho, dotykając lekko jej policzka. – Jesteś lodowata! Alena zaśmiała się cicho i skinęła głową. - I bledsza. W końcu zasłabłam, a gorączka nie była najlepszym pomysłem. Barnil skupi swoją uwagę na mnie, dając tobie spokój i jednocześnie ja też będę mieć spokój, bo jestem chora. - Dziękuję ci – odparła brązowowłosa, nieco niepewnie. – Ale… dlaczego to robisz? Coś konkretnego wynikło? - To nie jest istotne – odparła Alena, unosząc brew i kładąc się z powrotem na poduszki. – Bądź gotowa, wszystko się może zdarzyć. Nim Nadia zdążyła odpowiedzieć, drzwi otworzyły się i do środka wszedł Barnil. Wstała pospiesznie, kłaniając mu się. - Panie – powiedziała grzecznie. Król spojrzał na nią z aprobatą, przyglądając się jej nieco dłużej niż powinien. - Widzę, że zajmujesz się siostra – rzekł. – Bardzo dobrze, jednak teraz poproszę cię, byś zostawiła nas samych. 179
Nadia skinęła głową i zerknęła na czarnowłosą. - Niedługo wrócę – szepnęła i wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi. Barnil przyglądał się Alenie przez chwilę w milczeniu, siadając obok niej. Elfka nie ruszała się, patrząc przed siebie. - Nawet, gdy jesteś chora, wyróżniasz się znacznie urodą – rzucił. – To zawsze pozostawało dla mnie tajemnicą, jak kobiety to robią. - To nie moja zasługa – odparła. – Rodzimy się, nie mając dużego wpływu na nasz wygląd. Barnil jednak zaśmiał się zimno, kręcąc głową. - Wasi rodzice postarali się niezmiernie – stwierdził. – Siostra zapewne opowiedziała ci o moich planach wobec was. - Owszem i nie podobają mi się one – rzuciła, dość słabo. – Chcesz którąś z nas poślubić. - Mogę poślubić was obie – odparł, przybliżając się do niej. – Obie jesteście w moim typie, każda z was ma cechy, które mnie pociągają. Jednak któraś musi być pierwsza. Czy jesteś na tyle odważna, by przyjąć to brzemię? W końcu jesteś starsza od Rose. Alena poczuła wewnętrzny triumf. Lepiej złożyć się nie mogło. - Skoro dajesz mi ten wybór, panie, nie pozostaje mi nic innego jak tylko zgodzić się – odparła po chwili, udając lekko skruszoną. – Skoro jednak tym sposobem wybrałeś mnie, pozwól by moja siostra żyła na twoim dworze wolna. - Z pewnością będzie – zapewnił ją, wstając i czując euforię. Uwielbiał wygrywać. – Odpoczywaj, Lilo. Musisz mieć siłę, by wieczorem pojawić się w sali tronowej – dodał, patrząc na nią raz jeszcze. – Nie jest ci za ciepło? – zapytał po chwili, widząc jej długie rękawy. - Wręcz przeciwnie, panie – rzuciła, przykrywając się bardziej. Długie rękawy zakrywały dokładnie jej Lotos, którego nie mógł zobaczyć. – Wręcz przeciwnie… *** Gdy Nadia wyszła z ich komnaty, sir Timothy’ego już nie było. Zdziwiło ją to, więc podeszła do okna, obserwując miasto. Nic nieznaczący ludzie, wyciągani przez żołnierzy z własnych domów – to był częsty widok w Ledyrze. Przyglądała się temu wszystkiemu w milczeniu, czekając aż Barnil wyjdzie od Aleny. Wiedziała, że czarnowłosa elfka ma jakiś plan, jednak nic nie przychodziło jej na myśl. Część jej chciała się wydostać z tego zamku, część jednak chciała pozostać. Podskoczyła lekko, gdy drzwi się otworzyły i z komnaty wyszedł król. - Ach, Rose – powiedział, gdy ją zobaczył. – Twoja siostra obiecała zjawić się na uczcie. Mam nadzieję, że ty też się na niej zjawisz. Byłaby wielka szkoda, gdybyś ją ominęła… - Nie mogę odmówić waszej wysokości – odparła Nadia, patrząc na jego ramię. – Doskonale o tym wiesz, panie. - I słusznie – odparł. – Dużo lepiej na tym wyjdziesz, moja droga. A teraz, jeśli wybaczysz… - odwrócił się i odszedł korytarzem, a echo jego kroków odbijało jej się echem w głowie. Odczekała kilka sekund i weszła z powrotem do komnaty, widząc w pełni zdrową Alenę, przeglądającą ich szafę. - Czego chciał? – zapytała cicho, zamykając drzwi i rzucając na pokój zaklęcie wyciszające. Alena pokręciła głową. 180
- Dał mi wybór – rzuciła. – Szlachetne! Rzekł, że skoro jestem starszą z sióstr to mogę wybrać, którą z nas poślubi najpierw. Co się świetnie składa. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim planem, dziś wieczorem wyjedziemy z Ledyru. - Ale… - zaczęła Nadia, jednak czarnowłosa nie dała jej skończyć. - Musisz mi zaufać – ucięła. – Gdy będziemy na uczcie, po kilku minutach stwierdzisz, że zapomniałaś czegoś wziąć z pokoju. Wyjdziesz i pójdziesz w stronę komnaty, tyle, że zamiast na górę, skierujesz się na dół. Strażnicy będą martwi, więc nikt nie zatrzyma ciebie przed wyjściem na dziedziniec. Tam będą czekały nasze konie. Weźmiesz jednego i odjedziesz, mając niecałe dziesięć minut na zlikwidowanie strażników przy bramie miasta. Rozumiesz? Nadia skinęła głową, zapamiętując każde jej słowo. Musiała jej zaufać, jak rzadko komu. - Rozumiem – odparła. – Będę tam czekać na ciebie. A teraz muszę jeszcze coś załatwić, zanim przebiorę się na ucztę… … … - Nadal nie mogę w to uwierzyć – powiedział Deanuel do Colina, gdy wychodzili z pola treningowego. Robiło się ciemno, a żołnierze kończyli właśnie ostatnie pojedynki między sobą. Nie tracili czasu, wiedząc, że muszą być w formie na następną bitwę. Jasnowłosy obserwował kolejne zmagania, gdy trochę zwolnili. W myślach komentował ich technikę, zastanawiając się, co on sam zrobiłby w takiej sytuacji. - W zaręczyny Przewodniczącego i Nadii? – zapytał retorycznie, otrząsając się z zamyślenia. – Ja też nie. Cóż, nie wyglądali na zakochanych! – zaśmiał się cicho. Książę pokiwał głową, nieco naburmuszony. - I nadal nie wyglądają. Ale… tak mi głupio z tego powodu, że Nadia nie powiedziała nam nic – wypalił. – Nie uważasz? Powinna była nas powiadomić o tym. Colin jednak pokręcił głową. - Wydaje mi się, że ona sama mogła dowiedzieć się niedawno. Wiesz, ile w dzisiejszych czasach jest zawieranych politycznych małżeństw? Miejmy nadzieję, że ciebie to nie spotka! – spojrzał w jego stronę, świdrując go spojrzeniem. – A czemu tak się tym przejąłeś? Czyżby ona ci się podobała? Deanuel poczuł jak rumieńce wstępują na jego twarz, gdy usłyszał pytanie brata. Odwrócił wzrok, jakby nagle, dziwnym trafem, szalenie zainteresowały go mury zamku. - Nie wiem o czym mówisz, Colinie – odparł nieco zbyt poważnym tonem. Jasnowłosy zaczął się śmiać cicho. - Nie wierzę! Naprawdę? Już coś wcześniej zauważyłem, ale sądziłem, że to po prostu moja nadinterpretacja sytuacji. – czekał chwilę na odpowiedź brata, jednak się nie doczekał. – No dawaj, Deanuelu! Ja się przyznałem, że się kocham w Alenie! Deanuel spojrzał na niego triumfalnie. - Ha! A więc się w niej kochasz. Colin odchrząknął dosyć głośno. - Tak, ale to już inna kwestia. Nie zbaczaj z tematu. Czujesz coś do Nadii? Czarnowłosy nie odpowiadał dość długo, bijąc się z własnymi myślami. Czemu, gdy akurat darzył względami jakąś kobietę, musiano ją zaręczać z kimś, kogo niezbyt mógł nazwać 181
chociażby swoim przyjacielem? - No… tak – mruknął cicho. – Bardzo ją lubię i… podoba mi się… Colin zagwizdał cicho. - Nieźle, braciszku! Bo już zaczynałem się o ciebie martwić… Deanuel jęknął, gdy zatrzymali się, obserwując dwójkę walczących żołnierzy. Nie byli jedynymi, których zainteresował pojedynek, gdyż wokół zebrało się sporo gapiów. - Ale co ja mam teraz zrobić? – zapytał nagle książę, nie spuszczając wzroku z walczących. - Najpierw musimy się dowiedzieć nieco więcej o tych zaręczynach – rzucił Colin, mrużąc oczy i baczniej obserwując. – Dopiero potem, po ocenie sytuacji, będę mógł ci coś więcej powiedzieć, zgoda? - Zgoda – westchnął książę. – I tak jestem lepszą partią. Jestem KSIĘCIEM! I… - urwał, bo pojedynek zakończył się widowiskowym zwycięstwem jednego z walczących. Zdziwiony, zamrugał, nie wierząc własnym oczom. Znał go. Colin dołączył się do braw, które się rozległy. - Będzie z niego świetny wojownik – stwierdził. – Chodźmy! – poklepał księcia po ramieniu ruszając. Deanuel chwilę stał w miejscu, a gdy wygrany, który okazał się być Gabrielem, pomachał mu, odmachał, książęco unosząc dłoń, a potem ruszył za Colinem. Zanim jednak go dogonił, spostrzegł, że pierwszy zrobił to ich ojciec. Zwolnił więc trochę, idąc za nimi. - Szukałem was wszędzie! – rzekł Fevor do syna. – Gdzie Deanuel? - Ach, gdzieś tam z tyłu się wlecze – zaśmiał się Colin. – Oglądaliśmy pojedynki żołnierskie. Coś się stało, ojcze? Fevor nie odpowiedział od razu, jakby się nad czymś zastanawiając. - Niezupełnie – odparł. – Jestem po dłuższej rozmowie z mistrzem Aryonem. Opowiedział mi o szkoleniu Deanuela i o tym, jak potoczyła się bitwa, gdyż oglądał ją wraz z uczniami z pobliskich urwisk. - Oho, mistrz Aryon – mruknął cicho jasnowłosy, słysząc to. - To nie wróży nic dobrego. Opowiadał ci może, jak niesprawiedliwie traktował Deanuela? Starszy elf uniósł brwi do góry. - Mistrz Aryon to jeden z najbardziej szanowanych elfów w Beinbereth, Colinie – powiedział poważnie. – Należy mu się szacunek, jak nikomu innemu. Wspominał o jakiś nieporozumieniach przy szkoleniu, ale to jest mniej istotne. Dowiedziałem się, że jeszcze dużo nauki przed twoim bratem. Oraz o tym, że ma przed sobą niekoniecznie dobre wzorce… - Ach, więc nagadał ci stek bzdur o Alenie – stwierdził jasnowłosy. – To takie w jego stylu. - Colinie! – fuknął ostro jego ojciec. – Wyrażasz się o elfim mistrzu! Trochę szacunku! Skoro już jesteśmy przy tym temacie, to nie musiał mi nic mówić. Przy koronacji stwierdziłem, że być może to jakiś zbieg okoliczności, ale fakty mówią o jej tożsamości same za siebie. - Ona dała Deanuelowi armię Thorenów – powiedział Colin, zatrzymując się i patrząc na ojca. – Dała mu Miecz Żywiołów i uratowała mi życie. Jeśli mam liczyć dokładniej, to dwa razy. Nadia w jakiś sposób przeciągnęła ją na naszą stronę i nie możemy tego odrzucić. - Ale mam nadzieję, że to nie ona była elfką, o której mówiłeś – odparł Fevor stanowczo. – Nie zniósłbym tego, gdyby mój syn zakochał się w córce Feanen Valrilven! Mistrz Aryon wyraził mi swoją opinię na temat tego dosyć jasno. Nie można jej ufać. Colin uniósł brwi wysoko, czując gorycz. 182
- Więc, skoro wolisz słuchać mistrza Aryona a nie własnego syna, to osiągnął swój cel – rzucił, odwracając się i odchodząc. … … Nadia znalazła sir Timothy’ego przy dziedzińcu, stojącego samotnie na warcie. Podeszła bliżej. - Sir Timothy…? – zapytała. Rycerz spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. - Witaj, Rose. Co ciebie do mnie sprowadza? Elfka pokręciła głową. - Rozmawiajmy normalnie – odparła, przybliżając się nieco, by móc mówić ciszej. Mężczyzna skinął jej głową na potwierdzenie. - W porządku – odparł cicho. – Król dał ci spokój? Dokonał wyboru między wami? Nadia uniosła jedną brew, zaskoczona takim pytaniem. - Owszem, chwilowo tak – odparła. – Dlaczego pytasz? Timothy przymknął oczy. - W porządku – odparł. – Musiałem to wiedzieć. Nie rozmawiajmy o tym dłużej… Jesteś gotowa na ucztę? - Jeszcze nie – rzekła przecząco. – Muszę się przebrać, ale najpierw chciałam znaleźć ciebie. Wczorajszy pocałunek… - Podobał ci się, ale mi tego nie przyznasz – zaśmiał się cicho. – Czyż nie? Nadia odchrząknęła, czując się nieco bardziej niezręcznie niż przed chwilą. - Nie powtórzę twoich słów, więc sam znajdziesz odpowiedź na to pytanie – rzuciła. Rycerz spojrzał na nią i skinął głową. - Znam odpowiedź – odparł. – Będziesz bezpieczna, mimo, że jestem tylko śmiertelnikiem, który z pozoru nie może nic zmienić. Będziesz bezpieczna… Nagle zamilkł, słysząc jakieś kroki. - Idź! – szepnął, prostując się. Elfka szybko uciekła w przeciwnym kierunku, znikając w zamku i zostawiając go zupełnie samego. Była już spóźniona na ucztę. *** Barnil w milczeniu obserwował Alenę, gdy czekali na przybycie Nadii. Kilka dni temu, na balu, przez myśl mu nie przeszło, że historia zatoczy koło, a on uzyska z tego podwójną korzyść. Jego myśli były jednak dużo ciemniejsze. - Byłaś kiedyś zakochana, droga Lilo? – zapytał nagle, unosząc brew. Elfka spojrzała na niego, udając zdziwienie. - Cóż to za pytanie, panie? – zapytała. – Oczywiście, że tak. Tylko jeden raz, ale bardzo zapadło mi to w pamięć. - A więc powiedz mi, jaki on był – rzucił król i napił się wina, czekając na jej odpowiedź. Alena chwilę milczała, jakby zastanawiając się nad słowami. - Poznałam go przypadkiem, był jednym z dowódców armii mojego ojca – odparła po chwili. – Był również moim przeciwieństwem, o jasnych włosach i bardzo otwartym charakterze. 183
Urzekł mnie odwagą, która czasem graniczyła niemal z głupotą, ale zawsze jakoś unikał wszelakich konsekwencji… - I co się z nim stało? – zapytał władca po chwili. Elfka westchnęła. - Mój ojciec odkrył, że się w sobie zakochaliśmy i rozdzielił nas. Nie był dla mnie odpowiednią partią, więc odesłali go do służby patrolowej i już nigdy więcej go nie widziałam. - Nie mieliście romansu, prawda? – zapytał z uniesionymi brwiami. - Nie, nie! Nie pozwoliłabym mu się dotknąć bez ślubu – rzuciła. – Lecz mimo to, był moją wielką słabością… Barnil nagle zaśmiał się, jakby coś sobie przypominając. - Słabości, właśnie! Przypomniałaś mi coś, co dotyczy się mojego nowego wroga… - Tego księcia? – zapytała, udając, że dokładnie nie pamięta jego imienia. - Owszem, jego – potwierdził. – Powrócił zza grobu, do którego wepchnęli go już chyba wszyscy i żyje iluzją, w której odbiera mi moje królestwa. JA zjednoczyłem tą krainę i JA będę nią władał, za pomocą pośredników, czy też nie. A miłość zniszczy młodego księcia, gdy dowie się, komu tak naprawdę może ufać. Mogę powierzyć ci sekret? Umiesz dochowywać tajemnic, moja droga? Jasnoniebieskie oczy elfki spoczęły na nim, a ona złożyła ręce przed sobą, słuchając uważnie. - Oczywiście, panie. - Nie, samo zapewnienie mi nie wystarczy. Jeśli przyrzekniesz mi pod magicznym słowem, zaufam ci i wyjawię pewien sekret… - Oczywiście! – odparła szybko. – Mogę przyrzec, w końcu i tak nikomu tego nie powiem… *** Gdy Nadia weszła na salę, wszyscy już siedzieli na uczcie. Szybko dołączyła do Barnila i Aleny, siadając po wolnej stronie władcy. - Przepraszam najmocniej za spóźnienie. Dużo mnie ominęło? – zapytała uprzejmie. - Och, na pewno sporo, ale nic, bez czego nie mogłabyś się obejść – zaśmiał się Barnil. – Smacznego! - Dziękuję – odparła Nadia, przypatrując się chwilę milczącej Alenie. Jak zwykle jednak nie umiała rozszyfrować zagadkowego wyrazu jej twarzy. Zaczęli jeść w milczeniu, a po kilku minutach nagle podskoczyła lekko. - Panie, miałyśmy z Lilą dla ciebie podarek… a ja, niezdara, zapomniałam go przynieść. Proszę mi wybaczyć na chwilę! – powiedziała, wstając. – Zostawiłaś to tam, gdzie ustalałyśmy, siostro? Alena skinęła głową. - Tak, ale uważaj, by tego nie uszkodzić! – upomniała ją i po chwili już patrzyła jak Nadia odchodzi w stronę drzwi wyjściowych. - Co to za podarek? Zaciekawiłyście mnie – powiedział Barnil, patrząc na elfkę. Ona zaśmiała się cicho. - I taki był nasz cel… ***
184
Nadia zbiegła na dziedziniec, zastając na nim tylko trupy strażników oraz dwa konie. Szybko wskoczyła na swojego i popędziła przed siebie, uliczkami Ledyru. Wielkie miasto wydawało się być bardziej upiorne nocą, niżeli za dnia, jednak teraz nie zwracała na to uwagi. Dobyła miecza, który miała ukryty pod suknią, po drodze zakładając na siebie pelerynę. Zobaczyła w oddali dwóch żołnierzy. Rozpędziła się i zanim zdążyli wydać z siebie chociażby krzyk, dźgnęła jednego i drugiego w szyję, zabijając ich na miejscu. Skryła się za drzwiami bramy wejściowej, słysząc, że nadbiega ich więcej. Po chwili jej miecz znów pokrył się świeżą krwią. Czuła strach, że pobudzi więcej strażników i zostanie otoczona. Zachowała jednak spokój, ukrywając się wraz z koniem za murem i czekając ze zniecierpliwieniem.
Tymczasem Alena znalazła się na dziedzińcu, widząc swojego rumaka. Miała dosłownie kilka minut na to, by znaleźć się przy Nadii. - Masz to, o co prosiłam? – zapytała zimnym głosem, czując obecność sir Timothy’ego za sobą. - Oczywiście, panienko – odparł rycerz i podał jej księgę. – To wszystko, co znalazłem. W środku są również inne zapiski, ale nie miałem czasu by to wszystko prześledzić. Jeśli… jeśli teraz wyjedziecie, to będę szczęśliwy, że uwolniłem ją, chociaż na ten jeden dzień. I że nie będzie was już szukał. Elfka wzięła od niego księgę, przyglądając się jej chwilę. - Dobrze wykonałeś swoje zadanie, tak jak i ja moje. Dzięki temu Rose uniknie niepotrzebnych dni niewoli w Ledyrze. Możesz być z siebie dumny. Zapamiętam to. Gdy skończyła mówić, wsiadła na konia i spojrzała na niego ostatni raz, po czym ruszyła gwałtownie, wjeżdżając w uliczki miasta. Jechała długo, unikając patroli królewskich oraz pijanych ludzi, którzy mogli przysporzyć tylko niepotrzebnego hałasu. Kilka minut później dojechała do bramy wejściowej, gdzie przywitał ją stos trupów. Wyjechała przez nią, natykając się na Nadię. - Doskonale – rzuciła. – Wreszcie mogę się pozbyć drugiej tożsamości. Na przód! – dodała, ruszając, a wiatr rozwiał jej włosy. Nadia ruszyła za nią niepewnie, oglądając się kilka razy za siebie. - Aleno, czy my już tutaj nie wrócimy? – zapytała, przekrzykując wiatr, gdy przedzierały się przez las, by dotrzeć na polanę, z której przenosiły się do Luinloth i z powrotem. - To wątpliwe – przyznała czarnowłosa. – Mamy już wszystko, czego potrzebujemy! Wjechały gwałtownie na polanę. - Ale… - zaczęła Nadia, rozglądając się. Alena jednak pokręciła głową, zniecierpliwiona. - Nie mamy czasu – rzuciła i przymknęła oczy, skupiając się. I zanim Nadia zdążyła cokolwiek powiedzieć, znalazły się przy Luinloth. Zakręciło jej się w głowie, gdy zsiadała z konia i prawie padła na trawę. Alena spojrzała na nią, zdziwiona. - Dlaczego zsiadłaś z konia? – zapytała. – Musimy dotrzeć do Luinloth, możliwe jak najszybciej. Nadia pokręciła głową, zmagając się z własnymi myślami. Zawsze kierowała się tym, co właściwe i teraz też chciała tak postąpić. Jednak coś w środku nie pozwalało jej tego zrobić. 185
- Nie mogę – odparła po chwili. Alena syknęła, zsiadając z konia. - Co się stało? Nie mamy czasu – rzuciła z naciskiem na ostatnie kilka słów. Brązowowłosa skinęła głową. - Wiem. Wiem, że nie mamy, ale błagam, wróć tam po niego… Czarnowłosa uniosła brew. - Oszalałaś? W Ledyrze rozpęta się teraz piekło! - No właśnie! – szepnęła Nadia, łapiąc ją za nadgarstek. – Błagam, Aleno, wróć tam po niego. Ja nie mogę wrócić z tobą, bo któraś z nas musi dotrzeć do Luinloth, ale ty możesz to zrobić. Wiesz, że umowy ze mną są wiele warte! Błagam, zrób to… - nie puszczała jej nadgarstka, patrząc na nią błagalnie i nieco niepewnie. Zimne oczy Aleny wyrażały zdziwienie postępowaniem Nadii. Chwilę milczała, w duchu domyślając się, dlaczego elfka ją o to prosi, jednak nie powiedziała tego na głos. - Błagam! – szepnęła ponownie brązowowłosa, ściskając mocniej jej rękę. - Dobrze, uspokój się! – rzuciła Alena. Wyswobodziła swoją rękę i sięgnęła po przywiązaną do jej siodła torbę. Podała ją Nadii. – Zanieś to do Luinloth i pilnuj tego. Przestudiujcie uważnie tą księgę, szukając wszystkiego, co mogłoby okazać się przydatne, rozumiesz? Brązowowłosa skinęła głową. - Oczywiście. - I pamiętaj, to może kosztować cię równie drogo, ile poprzednie prośby – uprzedziła ją Alena, wsiadając na konia. – Czasem jednak przypominasz mi mnie samą. Masz w sobie upór, którego nie sposób złamać. I tak, to był komplement. Jedź już – dorzuciła. – I nie oglądaj się za siebie. Nadia zdążyła się cofnąć kilka kroków, zanim oślepiło ją bardzo jasne światło i po chwili Aleny już przy niej nie było. Z uczuciem ogromnej ulgi, a jednocześnie niepokoju wsiadła na swojego konia, ruszając prędko przed siebie i gnając w kierunku Luinloth, do którego została jej niecała godzina drogi.
186
Rozdział 18 – The sovereignty
„(…)everyday is a treadmill of pain Working so hard for respect, but it all was in vain No one would help little chaps picked half-dead It's evolution, the strongest survive’’
Alena pojawiła się w okolicach Ledyru kilkanaście minut później, ściągając lejce swojego czarnego rumaka. Zatrzymała się, układając w głowie szybki plan działania. Z oddali widziała, że mimo późnej pory, w mieście panuje poruszenie. Zapewne Barnil odkrył nieobecność sióstr i wściekł się nie na żarty. Zaśmiała się cynicznie, zsiadając z konia. Wiedziała, że nie może wjechać do stolicy Edery w swojej postaci. Zbyt wielu żołnierzy mogłoby ją rozpoznać, a ryzyko ujawnienia się Lotosu było zbyt duże. Chciała wjechać tam niepostrzeżenie, zabrać Timothy’ego i wyjechać pod przykrywką nocy. Przymknęła oczy, skupiając się i nie słysząc niczego poza swoimi myślami. Był tylko jeden sposób. Gdy otworzyła oczy, nie była już dawną Aleną. Jej jasnoniebieskie oczy stały się ciemniejsze i dużo cieplejsze w wyrazie, czarne włosy bardziej się falowały, spływając kaskadami na jej plecy. Była o połowę niższa, więc suknia już do niczego jej się nie przydawała. Zmieniła ją na dziecięcy strój jeździecki, który przemieniła ze swojego pierwotnego, skórzanego stroju, gdyż nie wyglądała starzej niż dziesięcioletnia dziewczynka, a na rękach nie miała Lotosu. Wyglądała jak ona sama, zanim rzucono na nią klątwę. Wsiadła sprawnie na konia, paląc suknię magią. Ruszyła szybko, wiedząc, że nie ma zbyt wiele czasu. Do stolicy pozostało kilka kilometrów, które przebyła szybkim galopem, zakładając po drodze kaptur na głowę. Zostawiła konia niedaleko bramy wjazdowej, idąc bezszelestnie w jej stronę. Wejścia strzegła czwórka strażników, którzy cicho rozmawiali między sobą. Alena podeszła bliżej, by usłyszeć strzępki konwersacji. -…jeśli szybko ich nie znajdą, król każe po kolei wieszać dowódców straży – mówił jeden, opierając się o mur bramy. – Sądzi, że ktoś je porwał, bo przecież jak dwie młode księżniczki mogły uciec połowie wojska? Drugi strażnik prychnął. - Może to ten samozwańczy książę? – zapytał. – Podesłał tutaj wtyki, że niby zajęli Luinloth, a tak naprawdę czai się pod Ledyrem… - Zamknij się, Lans, bo wykraczesz i co?! - odparł trzeci. – Lepiej skupcie się na warcie, jeśli sami nie chcecie zawisnąć na szubienicy! Alena w między czasie podeszła bliżej, obserwując ich. Nie ruszała się, widząc jak jeden z nich odwraca się i patrzy w jej stronę. - Hej, mała, a ty co? – zapytał strażnik, marszcząc brwi. – Zgubiłaś rodziców? – zaśmiał się, a w ślad za nim poszli jego koledzy, zaśmiewając się do woli. Oczy elfki błysnęły dziwnym blaskiem i… 187
Cała czwórka padła na ziemię martwa, a ona przeszła obok nich, nawet na nich nie spoglądając. Nasunęła kaptur bardziej na głowę i ruszyła uliczkami w stronę zamku. Mijała patrole, całe miasto było postawione na nogi i kilka razy o mały włos uniknęła żołnierzy. Droga była żmudna i długa, jednak wolała nie używać magii, by pozostać niezauważona przez Barnila. Dotarła do dziedzińca, przez który weszła do środka, ściągając kaptur z głowy i rozglądając się. Jej myśli pomknęły naprzód, przenikając zamkowe ściany i prowadząc ją pustymi korytarzami w stronę sir Timothy’ego. Gdy go zobaczyła, stał na warcie przy zbrojowni, z założonymi z tyłu rękami. Gdy usłyszał jej kroki, odwrócił się gwałtownie i odetchnął. - Nie strasz mnie, dziecko! Zgubiłaś się? – zapytał, kucając by zrównać się z nią wzrostem. Jednak zanim Alena zdążyła odpowiedzieć, nadeszło sześciu zbrojnych, którzy zatrzymali się, widząc rycerza. - Sir Timothy, jesteś aresztowany pod zarzutem zdrady – ogłosił jeden z żołnierzy, a dwójka innych chwyciła go pod ramiona i podniosła w górę. – Zostaniesz zaprowadzony przed oblicze króla, który zdecyduje, czy staniesz przed sądem, czy nie. - A-ale… - wyjąkał, kompletnie zaskoczony. – Ja nic nie zrobiłem, puszczajcie! - Nie rzucaj się, to potraktujemy cię dobrze, Timothy – rzucił w odpowiedzi jeden z trzymających go zbrojnych. – Zroz… - Puśćcie go – powiedziała spokojnie Alena słodkim głosem. Dopiero wtedy ją zauważyli. - Oho, masz obstawę! Weźcie to dziecko – rozkazał najwyższy żołnierz, zwijając nakaz i chowając za pasek. – Albo sam ją wezmę… - zbliżył się, chwytając czarnowłosą za ramię i wtedy gwałtownie się cofnął, gdy jego dłoń zajęła się płomieniami. Zaklął głośno, gdy Alena przykrzywiła lekko głowę, obserwując go z zaciekawieniem. – Zróbcie coś! – krzyknął przerażony, czując jak płomienie idą wyżej, rozprzestrzeniając się po całej jego ręce i po chwili docierając do ramion. Jednak żaden z jego towarzyszy nie był w stanie mu pomóc, gdyż padli na ziemię, jeden po drugim, bez życia. Timothy cofnął się, zszokowany tym co właśnie zobaczył. Spojrzał z przerażeniem na Alenę, która obserwowała jak magiczny ogień trafi w zastraszającym tempie ciało żołnierza. Jej niebieskie oczy przeniosły się na rycerza i uniosła lekko brew. - Jeśli chcesz żyć, pójdziesz ze mną – powiedziała. – I pospieszysz się, bo w tej postaci nie mam całej swojej mocy! – odwróciła się, ruszając korytarzem, a zdezorientowany mężczyzna podążył za nią, doganiając ją bez problemu. - Kim jesteś, dziecko? – szepnął, rozglądając się gorączkowo. Wyrok. Dostał wyrok od samego króla. - Jedyną osobą w tym mieście, która zechce ci pomóc – rzuciła Alena, wychylając się zza rogu i sprawdzając drogę. – Czemu nikogo nie ma w zamku? Wszyscy wyruszyli na poszukiwania? - Owszem – odparł. – Dwie księżniczki uciekły z zamku, ale to już zupełnie inna historia… Co teraz? – dodał szeptem, gdy wyszli na dziedziniec. Elfka spojrzała na niego, zakładając kaptur na głowę. - Musimy się stąd wydostać, więc musisz uważnie podążać za moimi instrukcjami – powiedziała cicho, nie spuszczając z niego wzroku. – Będziesz potrzebował konia i peleryny z kapturem. Teraz. Czas to nasz największy wróg. Sir Timothy skinął głową, rozglądając się raz jeszcze. Wokół nich było pusto i cicho, dopiero 188
w mieście wrzało zamieszanie. - Poczekaj tam, w cieniu. – wskazał ręką zacienione miejsce przy murach zamku. – Zaraz wrócę. - Nikt nie może ciebie zobaczyć, rycerzu – powiedziała z naciskiem. – Pamiętaj o tym – dodała i poszła we wskazane przez niego miejsce. Timothy skinął głową i rzucił się biegiem w przeciwną stronę, licząc się z czasem. Elfka czekała, obserwując miasto. Patrole mijały się na ulicach, część z nich brutalnie wkraczała do domów niewinnych ludzi, którzy nie mieli pojęcia, co tak naprawdę się dzieje. Wywlekano ludzi z mieszkań, rzucając im fałszywe zarzuty. Barnil rozpętał piekło za Lilą i Rose. Kilka minut później nadbiegła wysoka postać w pelerynie z kapturem, prowadząc konia. - Dobrze – powiedziała elfka, wynurzając się z ukrycia. – A teraz musimy przejść przez miasto niepostrzeżenie. Ruszyli, kierując się bocznymi uliczkami w stronę bramy zamku. Timothy nagle zatrzymał elfkę, sam stając bez ruchu. Spojrzał na nią znacząco. Ktoś nadchodzi. Był to jednak tylko zataczający się pijak, który mówił coś sam do siebie i zaśmiewał się od czasu do czasu do rozpuku. - I co?! – wyfuczał, potykając się o wystającą kostkę uliczną i padając na kolana. – Teraz nikt mnie nie pokona! Niechaj stanie odważny ze mną w szranki! Nim zdążył wypowiedzieć jeszcze kilka innych wyzwań, jeden z patroli go zauważył. Timothy i Alena poczekali jeszcze chwilę i ruszyli szybko, korzystając z okazji. - Tędy będzie szybciej do bramy – szepnął rycerz. – Trzeba podążać tymi uliczkami. Kilka chwil później znaleźli się przy bramie. Martwi strażnicy dalej leżeli tak, jak jeszcze kilkadziesiąt minut temu. - To twoja sprawka? – mruknął cicho mężczyzna, a Alena uciszyła go syknięciem. - Coś się dzieje – odparła szeptem, gdy przeszli przez bramę. Las przed nimi był oświetlony pochodniami żołnierzy, którzy po nim krążyli. Timothy syknął cicho. - Nie wierzę, że wysłał na patrol tyle wojska! Alena znalazła swojego konia, przywołując go myślami do siebie. Pokręciła głową. - To nie patrol. Szukają księżniczek. Nie zdziwię się, gdy będzie ich więcej. – wsiadła na rumaka, czekając aż rycerz wsiądzie na swojego. – Nie ujawniaj swojej obecności. Ruszyła pierwsza, a on za nią. - Jedziemy na południe? – zapytał mężczyzna po chwili. – Mógł wysłać patrole w tamtą stronę, gdyż w przeszłości kryło się w tym gęstym lesie wielu uciekinierów. Mogę cię poprowadzić na skróty. Elfka uniosła brew. - Jesteś pewien, że znasz tą drogę DOBRZE? – zapytała, zatrzymując konia. Timothy skinął głową. - Wychowałem się na zamku – odparł mężczyzna. – Chodź! – skręcił w prawo, a Alena ruszyła za nim. Przyspieszyli do galopu, omijając z daleka wojsko. Mieli przewagę nocy i braku jakiegokolwiek oświetlenia ze sobą. - Widzisz? – szepnął, zdejmując kaptur. – Tutaj już nie… - urwał, gdy wynurzyli się zza dużej skały, tylko po to by… Zobaczyć kilkanaście tysięcy uzbrojonych żołnierzy, stojących w szeregach i gotowych do 189
ataku. - Jest i zdrajca! Brać ich! – krzyknął jeden z dowódców, a pierwsze oddziały ruszyły prosto na nich. Koń Timothy’ego zarżał, gdy rycerz ściągnął jego lejce z przerażeniem. - Nie! – szepnął. Alena syknęła, nie ściągając kaptura z głowy. - Jedź za mną, JUŻ! – rzuciła do niego, ruszając na przód i unosząc rękę w górę. Magia zajaśniała nad jej dłonią, a setki żołnierzy odrzuciło na boki, robiąc im przejście przez armię, przez które ruszyli. - Atakują! - krzyknął rycerz do niej, dobywając miecza, jednak w tym samym momencie obrzeża ich przejścia zapłonęły ogniem, a Alena przyspieszyła, galopując między ogniem. Timothy’emu nie pozostało nic, jak tylko podążyć za nią i mieć nadzieję, że nie dosięgnie ich żadna ze strzał. … … Nadia ruszyła w stronę Luinloth. Pamiętała doskonale drogę, gdyż pokonywała ją już trzeci raz. Ciemność otaczała ją ze wszystkich stron, a drzewa wydawały się być takie same. Wzięła głęboki oddech, uspokajając się. Przez myśl przemknęło jej, by zaczekać na Alenę, jednak wiedziała, że musi jak najszybciej dostarczyć plany do stolicy. Przyspieszyła, wjeżdżając w galop i nie zatrzymując się ani na chwilę. Minuty mijały jej powoli, pozwoliła myślom płynąć swobodnie, nie zauważając, że zmierzały w jednym kierunku. Ku Ledyrowi. Pokręciła głową, otrząsając się z zamyślenia i rozejrzała się. Dojechała do polany, z której powinna już widzieć mury miasta, jednak… Przed nią rozpościerał się tylko las. Zdziwiona, wyjechała z polany, kierując się dalej na północ. - Nie mogłam się zgubić – szepnęła sama do siebie. – Znam te lasy, nawet bardzo dobrze… Zatrzymała się, rozglądając dookoła. Wszystkie drzewa wydawały się być takie same, bez żadnych uszczerbków na korze, niczym nie wyróżniające się pnie. Gdy obejrzała się za siebie nie dostrzegła polany, z której wyjechała niecałą minutę temu. Zmarszczyła brwi. Wyraźnie czuła obecność magii. Czyżby ktoś postanowił podjąć większe środki bezpieczeństwa i roztoczyć nad Luinloth jakieś zaklęcie? - Może uda mi się je ominąć, gdy będę jechać we właściwym kierunku – powiedziała cicho i ruszyła na przód. Godziny mijały, a ona nadal nie widziała przed sobą stolicy. Jednak jechała uparcie dalej, nie poddając się. Powoli opuszczały ją siły, nie miała okazji wypocząć, pozostając cały czas czujna. Gdy zaczynało świtać, zatrzymała się, schodząc z konia i opadając na pobliski kamień. Oparła głowę na rękach, przymykając oczy. Była zmęczona, głodna i niepewna tego, co zastanie, gdy w końcu dojedzie do Luinloth. Jeśli tam dojedzie. Wtedy usłyszała jakieś kroki. Podniosła szybko wzrok i westchnęła, widząc tylko sarnę. Zwierzę jednak podeszło do niej bliżej, nie bojąc się i trącając ją nosem w ramię. Elfka zdziwiła się, wstając. - Co chcesz mi pokazać? – zapytała. Sarna tylko popatrzyła na nią chwilę po czym ruszyła w 190
innym kierunku. Nadia, nie mając wyjścia i innego pomysłu, wsiadła na swojego konia i ruszyła za zwierzęciem, które kierowało się w inną stronę niż elfka dotychczas podążała. Zaciskała ręce nerwowo na lejcach rumaka, nie wiedząc, czy dobrze robi. A jeśli to pułapka i oddala się od miasta? Jej wątpliwości zostały rozwiane kilka minut później, gdy ujrzała przed sobą mury Luinloth, a pierwsze promienie słońca padły na jej twarz. Poczuła ulgę. - Dziękuję – szepnęła i pomknęła w stronę miasta. Ulice były prawie puste, więc mogła jechać szybko. Pod zamkiem zsiadła z konia, odsyłając go w stronę stajni, a sama weszła do środka, omijając wszystkich, którzy weszli jej w drogę. Musiała znaleźć księcia. Wpadła jednak na Colina. - Hej, spokojnie! – powiedział zdziwiony elf, widząc jej stan, podkrążone z niewyspania oczy i wyraźne zmęczenie. – Nadio! Co się stało? Już wróciłyście? Elfka skinęła głową, zatrzymując się i łapiąc oddech. Przytrzymała się jego ramienia. - Muszę się zobaczyć z księciem – rzuciła cicho. – I z pozostałymi, mam ważne informacje… Skinął głową. - Chodź, ja znajdę wszystkich – odparł i poprowadził ją w stronę sali tronowej. – Gdzie Alena? – dodał po chwili, z lekkim niepokojem. - Nie wróciła jeszcze? – zapytała Nadia, a w jej głosie pojawiła się nutka niepewności. Sądziła, że Alena dawno zdążyła wrócić, podczas gdy ona sama błądziła po lesie. – Musiała po coś wrócić, zapewne niedługo przyjedzie – dodała szybko. Elf skinął głową i weszli do sali, która była pusta. - Wszyscy śpią lub są na śniadaniu – uprzedził ją. – Zaczekaj tutaj, postaram się sprowadzić ich najszybciej jak mogę. I po chwili już go nie było. Nadia usiadła na jednym z krzeseł, kładąc na stół torbę z księgą, którą dała jej Alena. Minuty dłużyły się jej niemiłosiernie, jednak Colin dotrzymał obietnicy i sprowadził wszystkich szybko. Już po chwili do pomieszczenia wszedł Deanuel wraz z Gorgothem i Gabrielem, tuż za nimi podążał Marcus i na końcu prowadzony przez Colina Arthur. Drzwi się zamknęły, a pierwszy zabrał głos Przewodniczący. Co, oczywiście, nikogo nie zdziwiło. - Tego już za wiele – rzucił Arthur. – Nie życzę sobie by ON brał udział w jakichkolwiek naradach! – wskazał na Gabriela. Colin jęknął cicho. - Znów zaczynasz? – zapytał z niedowierzaniem. – Nie spotkaliśmy się tutaj po to, by wysłuchiwać twoich narzekań, Arthurze! - Dostałem zaproszenie od księcia, by uczestniczyć w naradach. – Gabriel spojrzał na Arthura. – Wiem, że mnie nienawidzisz, ale nie musisz tego tak bardzo pokazywać. - Mogę to pokazać dużo bard… - zaczął Przewodniczący, jednak wtedy Deanuel poczuł się na tyle książęco, że walnął pięścią o stół, który się gwałtownie zatrząsł. - Spokój! – krzyknął. - Nie przystoi się wykłócać przy księciu! Arthurze! Usta Arthura zacisnęły się w jedną, bardzo cienką linię. Spojrzał na przybyłą Nadię. - Nadio, co się stało? – zapytał, nieco przerażony, siadając obok niej. Wszyscy pozostali zbliżyli się, patrząc na elfkę wyczekująco. Elfka wzięła głęboki oddech. - Zacznę od…
191
… … Gdy wyjechali z otoczonego ogniem pasma ziemi, ogień nagle zniknął. Alena odwróciła się za siebie, widząc jak niepewni żołnierze wrzeszczą coś do siebie, szykując się do ataku i stojąc kilkanaście metrów za nimi. Już miała ruszać, gdy spostrzegła pięciu zakapturzonych jeźdźców, nadjeżdżających z lewej strony. - Uciekaj! – syknęła do Timothy’ego, odwracając się. – Magowie! – sama uwolniła swoją magię, odbijając atak piątki, którzy najwyraźniej chcieli ich złapać żywcem. W duchu przeklęła to, że nie miała całej swojej mocy, którą mogłaby zmieść ich z powierzchni ziemi. Nie mogła się ujawniać. Timothy ruszył w drugą stronę, a za nim ruszyło wojsko. Założył kaptur na głowę, dobywając miecza. Wiedział, że będzie musiał walczyć. Pierwszy z jeźdźców dopadł go kilka chwil później, atakując z lewej. Uniósł miecz wysoko i ciął go w gardło, pozbawiając życia. Miejsce trupa zajęło trzech innych żołnierzy. Rycerz warknął, odbijając atak i odpowiadając atakiem ze zdwojoną siłą i wściekłością. Jego żołnierze atakowali go, po jednym słowie, wypowiedzianym przed Barnila. Lojalność. Alena tymczasem zawróciła konia, stając przed piątką magów, którzy unosili swoje magiczne laski w pogotowiu. Jeden z nich uniósł rękę w jej stronę. - Nie musimy walczyć! – krzyknął, nie mogąc dostrzec jej twarzy pod kapturem, jednak po jej wzroście mógł sądzić, że jest jeszcze bardzo młoda. – Nie chcemy ciebie skrzywdzić, dziecko! Alena rzuciła krótkie spojrzenie żołnierzom, którzy omijali ich szerokim łukiem, kierując się w stronę sir Timothy’ego, z wyraźnym przerażeniem w oczach. Bali się czarodziei, gdyż nie mogli z nimi walczyć jak z równymi. Elfka pozwoliła, by jej magia chroniła rycerza, a potem odwróciła głowę w stronę magów. - Oczywiście – odparła. – Nie chcecie mnie skrzywdzić tuż po tym, jak będę martwa! – uniosła rękę wysoko przed siebie i wtedy to się stało. Zaatakowali w tym samym czasie. Jej magia i połączona moc pięciu wstrząsnęły ziemią, zwalając wielu żołnierzy z nóg. - Bierzcie tego rycerza! Ona go chroni! – rzucił jeden z czarowników, zaciskając zęby i wskazując ruchem głowy na walczącego Timothy’ego. Drugi odłączył się od sojuszu, zwracając się w stronę mężczyzny. Zaśmiał się zimno. - UCIEKAJ! – wydarła się Alena do Timothy’ego. Rycerz odwrócił głowę, wolny na kilka sekund od walki. Zobaczył dziewczynkę, walczącą z czterema dorosłymi mężczyznami. Mimo, iż wiedział o jej magii, nie mógł jej tak zostawić, gdyż w jego oczach była po prostu małym dzieckiem. - Nie macie godności?! – krzyknął z goryczą, a jego koń zarżał, wierzgając kopytami i powalając na ziemię kilku zbrojnych, którzy zbliżyli się zbyt blisko. I wtedy poczuł jak czyjaś ręka zaciska się na jego szyi. Tuż za nim pojawił się siedzący na białym koniu mag, który złapał jego szyję drugą ręką i zacisnął je z nieludzką siłą. - Może ta mała jest w stanie ochronić ciebie przed moją magią, ale na pewno nie przed moją 192
siłą – wysyczał. Timothy poczuł jak ktoś wytrąca mu z ręki miecz, nie mógł się ruszyć, jakby ogarnął go dziwny letarg. Powietrze uszło z niego, a gdy chciał je ponownie nabrać, okazało się to niemożliwe. A więc tak wygląda umieranie. Zamglonym wzrokiem widział, jak dziewczynka odrzuca od siebie czwórkę magów. Trzech z nich zajęło się czarnym ogniem, a do jego uszu dobiegły okropne wrzaski. Na czwartego natomiast spłynął ogromny piorun, rażąc go dłużej, niż normalnego człowieka. Odczuł spokój, widząc, że jej się udało, i że może umierać ze spokojem w duszy, lecz nagle… - O nie – szepnął, widząc jak samotny sztylet, rzucony przez nieżyjącego już czarownika, przecina skórę na przedramieniu dziewczynki, plamiąc jej strój krwią. Nienawidził przemocy wobec kobiet. I wtedy poczuł, jak uścisk na jego szyi się zwalnia, a ciało maga pada bezwiednie na ziemię. Sam nie miał powietrza tak długo, że zakręciło mu się w głowie i spadł z konia, lądując na martwych ciałach zbrojnych. - Sir Timothy nie żyje! – rozległ się magicznie zgłośniony głos dziewczynki, która stała nad nim. – Wasi magowie także! Cofnijcie się, albo pozabijam was wszystkich na sposoby, o jakich wam się nie śniło! Żołnierze, przerażeni tym co przed chwilą zobaczyli, zaczęli się cofać. Między nimi, a Aleną i Timothym buchnął ogień, wysoki na kilka metrów i uniemożliwiający przejście. - Wstawaj – rzuciła cicho Alena do rycerza, przywołując swojego konia. Mężczyzna podniósł się ze stosu trupów, trzymając się za szyję i dopiero odczuwając, jaki jest obolały. - Co to… jesteś ranna – powiedział, podchodząc bliżej i widząc głęboką ranę na jej przedramieniu, z której sączyła się obficie krew. – Możesz się uleczyć? – zapytał, gładząc po pysku swojego wiernego konia, który stał przy nim. - To nie jest zwykła rana – rzuciła i po chwili siedziała już na swoim rumaku. Była bledsza niż wcześniej, co nie uszło jego uwadze. – Mówiłam ci, że w tej postaci nie mam pełni swojej mocy i kazałam ci uciekać, ale jak zwykle wiedziałeś lepiej. Pokręcił głową. - W życiu nie zostawiłbym małej dziewczynki na pastwę magów i wojska – odparł stanowczo, również wsiadając na konia. – Nie chciałem sprawiać ci problemów. - Więc się słuchaj, szlachetny rycerzu – rzuciła elfka i ruszyła, szybko przyspieszając. – Jestem prawie pewna tego, że pójdą za nami, więc musimy się pospieszyć. Mam zamiar zapędzić ich gdzieś, gdzie zdechną jak psy. Timothy pokręcił głową, nie mogąc się nadziwić jakim słownictwem posługuje się tak młoda osoba. - Po tym, jak zobaczyłem własnych żołnierzy bijących się o to, który skróci mnie o głowę, nie mam już żadnych skrupułów – odparł. – I… mam nawet pomysł. Ale to wymagałoby magii. - No to polegliśmy – odparła sarkastycznie. – Jaki pomysł? Zamyślił się na chwilę. - Znasz skałę Ravierr, inaczej zwaną Skałą Martwych Wojów, leżącą w zachodniopółnocnym zakątku Edery?? – zapytał, a gdy elfka skinęła twierdząco głową, kontynuował. – Nie bez powodu jest tak właśnie nazywana… … 193
… Nadia jednak nie skończyła swojego zdania, gdyż drzwi sali tronowej otworzyły się na oścież i stanął w nich mistrz Aryon. - Przepraszam najmocniej za spóźnienie – rzucił, zamykając za sobą drzwi. – Ale coś mnie zatrzymało. Ach, Nadio, wróciłaś – dodał bardziej twierdząco niż pytająco. Usiadł na jakimś krześle. – Czekamy więc na relacje. Colin spojrzał na Deanuela wzrokiem, który mówił, że akurat jego nie zapraszał. Książę odchrząknął i spojrzał na elfkę. - Nadio? Nadia wzięła głęboki oddech. - Pojechałyśmy tam jako Siostry Kwiatów, Lila i Rose. Alena miała ich rodzinne sygnety, należące do księżniczek. Wymyśliłyśmy historię o napadzie na królestwo naszego ojca i o tym, że ledwo uszłyśmy z życiem, płynąc przez morze po ratunek do Barnila. Oczywiście przyjął nas bardzo entuzjastycznie, zaraz po tym gdy jego patrol zaciągnął nas przed jego oblicze. - Kto dowodził patrolem? – zapytał nagle Marcus, wcinając się jej w opowieść. – Albo inaczej, czy poznałyście dowódcę, który był jego głównym dowódcą? - Tak – odparła Nadia, nieco zdziwiona. – Czemu pytasz? - Czy to był niejaki sir Timothy? – zapytał długowłosy, przypatrując się jej uważnie. Elfkę zatkało. Zachowała jednak ostrożność. - Tak, to był sir Timothy… Dlaczego pytasz, Marcusie? Znasz go? - Nie osobiście – odparł Marcus. – Ale wiem, że dowodził ekipą poszukiwawczą. Szukali mnie przed kilkoma laty. Widzę, że nadal trzyma się na pozycji. Ponoć był najwierniejszym z rycerzy mojego ojca. Nadia skinęła głową. - Tak, nadal jest wysoko – odparła. – Ale był jednym z najżyczliwszych nam ludzi w Ledyrze. Barnil przydzielił nam jedne z najlepszych komnat w zamku. Nasza komnata składała się z dwóch mniejszych i jednej wspólnej części. Tylko tam mogłyśmy swobodnie rozmawiać. Wieczorem wydał bal na naszą cześć… Arthur zamrugał ze zdziwieniem. - Barnil wydał bal na WASZĄ cześć? – zapytał, nie rozumiejąc tego. Gorgoth skinął głową. - To nie dziwne – odparł. – Przemyślały wszystko. Myślisz, że nie znudziły mu się posłuszne służące i damy dworu, które tylko czekały na okazję romansu z władcą? - Być może i tak – rzucił Arthur. – Ale czy wyobrażasz sobie, generale, Barnila wydającego bal? - Z nudy może wyniknąć wiele rzeczy – odparł starszy elf. – Gdy na jego dworze pojawiły się dwie księżniczki, zapewne zobaczył w tym swoją okazję. – spojrzał na córkę pytająco. Nadia przymknęła oczy i skinęła głową. - Przywitał nas i poprosił Alenę do tańca. – zgrabnie ominęła siebie i sir Timothy’ego, tańczących na tym samym balu. – Widać było, że go intrygowała, gdyż zapamiętał ją z poprzedniego balu. Ja wtedy na szczęście miałam spokój. Colin zrobił dziwną minę, ale nie zdążył nic rzec, gdyż Nadia kontynuowała. - Następnego ranka odbyła się koronacja księcia, a my wyjechałyśmy pod pretekstem 194
rozejrzenia się po stolicy Edery. Gdy wróciłyśmy, Barnil zaproponował nam przejażdżkę konną. Miał tym razem jechać ze mną, a Alenie miał dotrzymywać towarzystwa Timothy. I tak też zrobiłyśmy. Podczas gdy ja musiałam męczyć się z Barnilem, Alena prawdopodobnie wpadła na jakiś plan. Udała chorą, przez co musieliśmy wrócić do zamku. Król skupił swoją uwagę na niej, jednocześnie nie mogąc spędzić z nią zbyt wiele czasu, gdyż była chora. Powiadomił nas o uczcie wieczornej, a potem poszłam do Aleny. Udawała naprawdę dobrze; była o wiele bledsza i niemal lodowata w dotyku. Powiedziała mi, że ma plan, i że jeśli się powiedzie, wyjedziemy ze stolicy już wieczorem. Kazała mi sobie zaufać i objaśniła mi wszystko. Powiedziała też, o czym rozmawiał z nią przez chwilę król, gdy ją odwiedził. Dał jej wybór, która z nas ma być jego, jako, że była starszą siostrą. Przypuszczam, że przy wieczornej uczcie chciał poprosić ją o rękę… - No nie! – Colin nie wytrzymał. – Teraz to już mam do niego osobistą urazę! Mężczyźni, którzy proszą Alenę rękę są moimi WROGAMI. Marcus zamrugał, patrząc na niego. - Czy my o czymś nie wiemy? - Nie interesuj się, długowłosy przyjacielu – mruknął Colin. – Wybacz, że ci przerwałem, Nadio – dodał do elfki. Ta skinęła głową. - Nie szkodzi. W każdym razie, przyszłam na ucztę trochę spóźniona. Usiadłam z Aleną i Barnilem, przepraszając za spóźnienie. Alena wyglądała jakby coś się stało; nie umiem tego określić, ale mam wrażenie, że czegoś się dowiedziała. Nie mogłam jednak jej rozszyfrować, więc zgodnie z planem, jakiś czas później udałam, że zapomniałam z pokoju podarku, jaki miałyśmy dla króla i wyszłam. Pobiegłam na dziedziniec, zgodnie z instrukcjami Aleny i wzięłam swojego konia, który już tam czekał, a strażnicy byli martwi. Pojechałam pod bramy miasta, by unicestwić innych żołnierzy, którzy trzymali nocną wartę i czekałam na nią. Po jakiś dziesięciu minutach Alena zjawiła się i zaczęłyśmy uciekać. Przeniosła nas niedaleko Luinloth i wszystko szło sprawnie… - Więc co poszło nie tak? – zapytał Deanuel, siadając obok niej i patrząc na nią. – Wróciłaś bez Aleny, w dodatku nad ranem, wyczerpana… - Poprosiłam ją o coś – odparła wymijająco. – By po kogoś wróciła do Ledyru. Wybaczcie tajemniczość, ale po prostu nie chcę niczego zapeszać. Zdziwiłam się, że jeszcze jej tu nie ma, gdy przybyłam godzinę temu… Arthur pokręcił głową. - A dlaczego wróciłaś tak późno? Droga do Luinloth zajęłaby ci góra godzinę. - Wiem – odparła brązowowłosa. – I do teraz jest dla mnie tajemnicą, jak mogłam się zgubić. Czułam się, jakby ktoś rzucił na las zaklęcie. Wszystkie drzewa były takie same i nie mogłam trafić do miasta. Deanuel spojrzał zdziwiony na pozostałych uczestników narady. - Czy ktokolwiek wie, co to mogło być? – zapytał. – Gabrielu? Mieszkałeś tu długo… Ciemnowłosy pokręcił przecząco głową. - Nie mam pojęcia, książę – odparł niepewnie. – Nigdy nie stosowaliśmy takiego rodzaju zabezpieczeń, z tego co mi wiadomo. W tym momencie mistrz Aryon odchrząknął znacząco. - Obawiam się, że ja mogę coś o tym wiedzieć – rzekł. – Nie spodziewaliśmy się waszego powrotu jeszcze przez trzy dni i chciałem wypróbować nowe zaklęcie, które sam 195
zmodyfikowałem. Deanuel zamrugał, zdziwiony i po chwili pokręcił głową. - Aryonie, następnym razem informuj nas o takich posunięciach – powiedział, dosyć surowo. Wreszcie był koronowanym księciem i mógł sobie na to pozwolić. Brązowowłosy elf skinął głową, a w jego oczach można było dostrzec złość. - Oczywiście, książę – odparł i po chwili spojrzał na Nadię. Miał dziwny wzrok. – Nadio, jak sądzisz, czego mogła się dowiedzieć Alena od Barnila? Elfka uniosła brew, patrząc na niego pytająco. - Nie mam pojęcia, mistrzu – odparła, dosyć chłodno. – Czy to jest teraz istotne? - Owszem, jest – rzucił. – Może poznała jakiś jego sekret? - Więc jak wróci, to się tym z nami podzieli – odparła Nadia, kręcąc głową. – A może niczego się nie dowiedziała? Przecież to wszystko to tylko gdybanie. Aryon nie odpowiedział, odwracając wzrok ku oknu. Nie dał tego po sobie poznać, jednak coś go dręczyło, głęboko w środku. Kwestia tajemnicy nie dała mu spokoju. Nadia wyciągnęła ku Deanuelowi skórzaną torbę. - To dla ciebie, książę – powiedziała. – Plany Barnila, stan jego wojsk i uzbrojenia, oraz przemieszczenia się armii w ciągu ostatnich miesięcy, tygodni i dni. Deanuel wziął torbę i wyjął z niej księgę, oniemiałym wzrokiem się jej przyglądając. Gorgoth zbliżył się, a gdy zobaczył okładkę księgi, milczał chwilę. - Dokonałyście cudu, Nadio – szepnął do córki. … … Aryon czekał na Arthura w jego komnacie, zamyślony. Nie mógł pozbyć się dziwnego wrażenia, że coś było nie tak. Gdy tylko Przewodniczący wszedł do środka, odwrócił się w jego stronę. - Już czas, Arthurze – rzekł. Pennath spojrzał na niego ze zdziwieniem pomieszanym z zaciekawieniem. - Co masz na myśli? Przyznam, że narada była owocna, a Nadia chyba już ufa mi bardziej. Mistrz jednak pokręcił głową. - Nie o tym mówię – rzucił. – Czas powziąć odpowiednie kroki, by ta kraina miała jakiekolwiek szanse w starciu z Barnilem. Arthur przyglądał mu się z zaciekawieniem. - Mów dalej – poprosił. Aryon skinął głową. - Napisałem listy do czterech ważnych elfów, wchodzących w skład Komisji Państwowej, zwanej inaczej Radą Państwową. Sam jestem jej piątym członkiem, jednak mało kto o tym wie. Nie była zwoływana od wieków. - Rada Państwowa? – zdziwił się Pennath, siadając na jednym z krzeseł. – W jakim celu chcesz ją zwołać? - By dowieźć, że książę z powodu młodego wieku nie może sam sprawować władzy nad Beinbereth. Chcę dać mu regenta. Przewodniczący zamrugał, zszokowany tą informacją. Spodziewał się usłyszeć wiele, jednak nie tak wiele. 196
- Regenta? – zapytał. – Aryonie, nie wiem czy to odpowiedni pomysł i odpowiedni czas… Aryon zaśmiał się, kręcąc głową. - To jest NAJODPOWIEDNIEJSZY czas – odparł. – Czas to nasz wróg, Arthurze. Tylko teraz Alena nie patrzy mi na ręce i nie kontroluje moich czy twoich działań. Specjalnie rzuciłem zaklęcie zguby na obrzeża Luinloth. Nie będzie mogła do nas trafić, a przynajmniej długo jej to zajmie. Nie możemy pozwolić by ten kraj rozpadł się przez niedoświadczenie księcia. - To brzmi jakbyś chciał mu odebrać tron – odparł Arthur. – I, chociaż wiele razy o tym myślałem, nigdy nie sądziłem, że może ci to przyjść do głowy. Aryon pokręcił głową. - Nie chcę mu odebrać tronu – rzucił dosyć ostro. – Chcę mu tylko pomóc. Rozmawiałem już z Fevorem, ojcem Colina i Deanuela. Zgodził się ze mną, że taka odpowiedzialność może się na księciu negatywnie odbić i mieć tragiczne skutki. To zbyt wiele na takie młode barki, Arthurze… Arthur, nadal nie do końca przekonany, skinął głową. - Kogo uczynimy jego regentem? Jego ojca? - Myślałem nad tym i tak też mu powiedziałem – odparł. – Współpracuje z nami dla dobra Deanuela, więc będzie dobrym wyborem. Chyba, że… … … - Są jakieś pięćset metrów za nami – szepnął Timothy, jadąc obok Aleny. – Na pewno mnie nie widać? - Na pewno – odparła elfka, nie oglądając się za siebie. – Gdy tylko wynurzymy się z portalu, zrobi się nieco ciemniej, ale jeśli przyjrzysz się dobrze, dojrzysz przepaść. Pojedziemy prosto na nią, jednak nie spadniemy, bo utrzymam nas magią. Gdy oddziały się tam pojawią, zamknę portal, a siła zaklęcia zepchnie ich w dół. Rozumiesz? Rycerz skinął głową. - Oczywiście – odparł. – Jestem gotowy. Elfka skinęła głową i spojrzała przed siebie, skupiając się. W tej postaci rzucanie zaklęć zabierało jej o wiele więcej energii, gdyż musiała jeszcze pilnować swojego wyglądu. Po chwili przed nimi rozciągnął się niewidzialny, szeroki na kilkadziesiąt metrów portal. Timothy poczuł jedynie dziwny powiew chłodniejszego wiatru. - To już? – szepnął. – Bo chyba… Wtedy rozległ się jakiś okrzyk za nimi. Armia rozwścieczonych żołnierzy dała o sobie znak, rzucając się w pogoń za samotną postacią elfki, jadącej na koniu. Alena zaśmiała się cicho, ignorując silny ból w przedramieniu i ruszyła przed siebie, jadąc ramię w ramię z sir Timothym. Wjechali w portal, chociaż domyślała się, że rycerz nawet tego nie poczuł i nie zatrzymując się ani na chwilę pojechali dalej, gdy dookoła zrobiło się nieco ciemniej. Mężczyzna obejrzał się krótko, widząc hordy żołnierzy, które biegły za nimi, a potem znów spojrzał przed siebie. - Gdzie ta przep… - nagle urwał, śmiertelnie przerażony, nie widząc gruntu pod nogami. 197
Stali na niewidzialnej kładce, podczas gdy armia Barnila wynurzyła się z portalu. Alena odwróciła się w ich stronę. - No dalej! – krzyknęła. – Chodźcie, tutaj jestem, tchórze! Rozjuszeni zbrojni ruszyli w jej kierunku i wtedy… pierwsze kilka setek runęło w przepaść. - Co się dzieje?! – rozległy się wrzaski, gdy kolejni ludzie wpadali, nieświadomi niczego, w przepaść. Alena czekała, aż armia znajdzie się poza portalem i zamknęła go gwałtownie. Siła wiatru popchała stojące na lądzie jednostki w stronę ziejącej otchłani. Nie było dla nich żadnego ratunku. Wszyscy roztrzaskali się kilkaset metrów niżej. Minuty mijały, aż w końcu otoczyła ich cisza. - Chodź – rzuciła Alena i zjechała z powrotem na ziemię. Timothy pojechał za nią, a gdy stanął bezpiecznie na ziemi, odetchnął głęboko. - Udało się – rzekł z podziwem. – Mój plan, twoje wykonanie. Brawo, mała. Elfka uniosła brew. - Naprawdę do tej pory myślisz, że mam dziesięć lat? – zapytała z irytacją. – Nieważne, bo… Nagle urwała, gdyż na ich oczach niebo zaczęło się zmieniać. Najpierw z nocy stał się dzień. - Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany Timothy. - Zagięcie czasowe – szepnęła. – Czasem, przy przenoszeniu dużej ilości osób, czas płata figle… - gdy wymówiła ostatnie słowo, dzień niespodziewanie stał się znów nocą. Odczekali kilka minut, jednak już nic nie uległo zmianie. – A więc minęła noc, cały dzień i zastała nas znów noc, tyle, że dzień później – podsumowała. – Musimy wrócić do Luinloth. - Do Luinloth? – zdziwił się. – Ale… - Cicho – rzuciła nagle, gdy już miała uwalniać magię by otworzyć kolejny portal, jednak wyczuła coś dziwnego. Inną obecność, pulsującą wściekłością i trochę niepewnością. Obecność, która przytłaczała przestrzeń magiczną, potrzebną do stworzenia portalu. Zmarszczyła brwi. - Zdziwię cię, rycerzu – rzekła. – Ale twój pan postanowił dołączyć do naszej wspólnej zabawy. I właśnie zaszczyca swoją obecnością wszystkie pobliskie portale. Timothy zamrugał zdziwiony. - Naprawdę? Cóż, on ma trochę manię na punkcie posiadania… a uciekła mu przyszła narzeczona i jej siostra… Znaczy, zostały porwane – zreflektował się szybko. Elfka uniosła brew w górę. - Daruj sobie, Timothy – powiedziała. – Musimy tutaj przeczekać noc, albo ruszyć dalej. Nie otworzę portalu dzisiaj, bo nas namierzy, a wtedy możesz zginąć. Sir Timothy przypatrywał się jej, kompletnie zdziwiony. Nie rozumiał, skąd wiedziała tak wiele. - Kim ty jesteś? – zapytał cicho. – Bo chyba nie…? - Nieważne – ucięła Alena. – Masz siłę jechać dalej? Mężczyzna pokręcił przecząco głową. Był wyczerpany po walce i w dodatku stracił miecz. - Wolałbym odpocząć – powiedział. – I tak w ciągu jednej nocy nie pokonamy takiego odcinka drogi, więc to nie ma sensu… No i krwawisz, mocno. - Dam sobie radę – ucięła. – W porządku, zostaniemy – dodała, zsiadając z konia. Rycerz zeskoczył ze swojego i przyjrzał się jej ranie. Pokręcił głową. - Dlaczego nie możesz tego uleczyć magią? 198
Pokręciła głową i sama spojrzała na swoje ramię. - Bo to czarodziejski sztylet – odparła. – Czarodzieje bardziej boją się ran, których nie można uleczyć magią i tak też walczą. Inaczej byłoby to zbyt proste, gdyż magia wyleczy bardzo wiele rodzajów urazów w kilka sekund, jeśli posiada się odpowiednie zdolności. To musi się zagoić w naturalnym tempie. Dam sobie radę. - Nie wiem ile tak naprawdę masz lat – powiedział po chwili. – Ale masz ciało i wytrzymałość dziewczynki. Trzeba opatrzyć tą ranę. - A myślisz, że co miałam właśnie zrobić? – uniosła brew, rozglądając się dookoła i szukając jakiś leczniczych ziół, rosnących na polanie, na którą wyszli. … … Całe Luinloth spało, pogrążone w słodkiej niewiedzy. Dnia poprzedniego, gdy Nadia udała się na spoczynek, spała już do rana, musząc nabrać sił po misji. Z rozkazu Deanuela wszyscy mieli zostawić ją w spokoju i zaczekać ze swoimi sprawami dopóki nie wstanie. Słońce zaczynało się budzić, ocieplając swoimi promieniami piękną stolicę Beinbereth. Pierwsze elfy wychodziły na ulice, rozkładając swoje stragany i witając się serdecznie. Książę Deanuel powrócił na tron. Każde jutro miało być jaśniejsze od poprzedniego. Dopóki nie zabrzmiały dzwony. Deanuel obudził się gwałtownie, słysząc bicie wielkich, głośnych dzwonów alarmowych. Zamrugał, gdyż nigdy wcześniej nie słyszał tego dźwięku. Wstał z łóżka, wyglądając przez okno. Elfy na ulicach zatrzymały się, patrząc w kierunku, skąd dobiegało bicie. Książę szybko rozejrzał się po swojej komnacie, w poszukiwaniu swoich ubrań. Ubrał się szybko i przeczesał włosy palcami, by po chwili wybiec na korytarz. - Stój! Widziałeś gdzieś Nadię albo Colina? – zapytał jakiegoś służącego, który pokłonił mu się bardzo nisko. - Nie, panie – odparł niepewnie elf. – Wszyscy jeszcze sp… Deanuel nie czekał, aż dokończy tylko pobiegł dalej, pokonując labirynty korytarzy. W końcu zwolnił, uznając, że tylko niepotrzebnie się zmęczy. Postanowił iść prosto do komnaty Colina, skręcił więc w prawo by… Wpaść na Gabriela. Odetchnął z ulgą. - Gabriel! Co się dzieje? – zapytał. Ciemnowłosy pokręcił głową; wyglądał na lekko przerażonego. - Nie wiem, Deanuelu! – odparł. – Obudziłem się przed chwilą i pobiegłem ciebie znaleźć. Myślałem, że to ty wzniosłeś alarm. - To jest alarm, tak? – upewnił się Deanuel, nadal słysząc dzwoni. Gabriel skinął głową twierdząco. - Owszem – odparł. – Używaliśmy ich tylko podczas jakiegoś ataku, zebrania się jakiejś ważnej rady lub gdy ktoś, kto był wcześniej zaginiony, odnalazł się. - Aż tyle opcji? – jęknął czarnowłosy. – Nie wiem, co mam robić! Nie mogę znaleźć Nadii i Colina, ani nikogo… - Nie będą ci potrzebni – rozległ się męski głos tuż za nimi. Odwrócili się jednocześnie, stając twarzą w twarz z Aryonem, za którym stał szereg żołnierzy. Obaj zdębieli, nie rozumiejąc 199
tego, co zobaczyli. - Słucham? – zapytał książę, unosząc brew w górę. – Co to ma znaczyć, mistrzu Aryonie? - Jestem tutaj w sprawie powołania Państwowej Rady, która potwierdziła moje wątpliwości w stosunku do twojego młodego wieku, wasza wysokość – rzekł mistrz, splatając ręce przed sobą. – Jesteś wezwany przed jej oblicze, Deanuelu Norcie, by dowieść swojej suwerenności przy świadkach i zostać przesłuchanym. Książę nie wierzył własnym uszom. Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, zamrugał kilka razy. - SŁUCHAM? – zapytał. Aryon pokręcił głową. - Nie mamy czasu, Deanuelu. Pozwól za mną, natychmiast. - Mówisz do księcia! – rzucił ostro Gabriel. – I powinieneś mu okazywać należyty szacunek, nawet jeśli jesteś samozwańczym mistrzem elfów! - Uważaj, dzieciaku – syknął Aryon. – Mogę cię za to skazać na śmierć! Deanuel pokręcił głową, czując niepewność i rozgoryczenie. - Gabrielu – powiedział i spojrzał na niego znacząco. – Nie będę się kłócił z mistrzem. Udam się przed ową Radę. Ciemnowłosy chwilę nie odpowiadał, po czym skinął głową. - W porządku – powiedział. – Trzymaj się, książę. Deanuel skinął głową również, odwracając się do Aryona. - Prowadź więc. Mistrz uśmiechnął się szeroko i przepuścił go przodem. - Idź za zbrojnymi, książę. Gabriel stał i czekał aż odejdą. W duchu sam czuł rozgoryczenie na widok tego, jak próbowali użyć prawnych sztuczek by oczernić księcia. A potem puścił się biegiem po korytarzach. Musiał znaleźć Colina i całą resztę. … … - Wszystkie portale są zamknięte – potwierdziła Alena, sprawdzając po raz drugi wszystkie możliwości. - Jak to możliwe?! – zdziwił się sir Timothy, nie rozumiejąc. – Jak można zamknąć portale? - Jeśli ma się wystarczająco dużo mocy, można przytrzymać wszystkie portale – odparła. – Na ziemi jest ich określona ilość, każdy z nich ma swoją unikalną wielkość. Barnil się boi. Zabiłam jego magów i unicestwiliśmy jedną czwartą jego wojska w jedną noc. Dziwisz mu się? Zamknął wszystkie portale, myśląc, że tym nas przetrzyma. - Rozumiem, że musimy jechać konno – powiedział Timothy, a gdy elfka skinęła głową, westchnął. – Zajmie nam to całe dwa dni, jeśli będziemy jechać szybko. Jak twoja rana? - Czy ty masz jakiś instynkt ojcowski, który ukrywałeś przez całe swoje bycie rycerzem? – zapytała zirytowana. – Mówiłam, że dam sobie radę. Jej przedramię było zawinięte w kawałek szaty. Wcześniej odkaziła ranę i zaaplikowała zioła lecznicze, jednak wiedziała, że czeka ją długa droga, zanim rana się zagoi. Rycerz odchrząknął. - Instynkt ojcowski? – zapytał, nieco zmieszany. Pomyślał o Nadii i westchnął. – Nie wiem 200
sam. Musimy już ruszać. - Wiem – rzuciła. – Najpierw jednak muszę coś zrobić… - dodała po chwili i myślami przywołała białego ptaka, który usiadł na jej dłoni. Dotknęła lekko jego główki, przymykając na chwilę oczy. - Co robisz? – zapytał niepewnie Timothy. – I jak mam ciebie nazywać? Nie znam nawet twojego imienia. Alena powiedziała coś w nieznanym mu języku, a ptak pofrunął wysoko, po chwili znikając im z pola widzenia. - Musiałam wysłać wiadomość – odparła, wsiadając na swojego konia. – Czeka nas długa droga i przejechanie w okolicach Ledyru. Musimy się pospieszyć. Ruszajmy. … … Deanuel stał przed pięcioma elfami, którzy przyglądali mu się z zaciekawieniem. Jednym z nich był mistrz Aryon, który uśmiechał się dobrodusznie, jednak za tym uśmiechem czaiło się znacznie więcej niż dobroduszność. W ławie obok siedział Przewodniczący i Fevor, słuchając i przyglądając się całej sytuacji. - Deanuelu – przemówił Aryon. – Opowiedz nam o sobie. Czarnowłosy prychnął, wyraźnie zirytowany. - Nazywam się Deanuel Nort. Jestem synem Adaira II i królowej Nai – powiedział, a w jego głosie czaiła się złość. – Przedwczoraj byłem koronowany na prawowitego księcia Beinbereth więc nie rozumiem powodu zejścia się tej Rady. Zostałem bezprawnie ściągnięty z łoża biciem dzwonów. Podjęliście działania za moimi plecami. To się nazywa zdrada. Aryon westchnął i spojrzał na pozostałych radnych. - Sami widzicie o czym mówiłem. Deanuel zmaga się ze zbyt wielkim ciężarem jak na swój wiek. Rządzenie państwem, gdy ma się nieco ponad pięćset lat? Ja w jego wieku miałem jeszcze pstro w głowie! A jemu zrzucili na barki całe państwo wysokich elfów. Podejmował już wiele nieroztropnych decyzji… - Na przykład? – zapytał jeden z elfów, o niesamowicie jasnych włosach, przypatrując się Deanuelowi. – Jakie podjąłeś decyzje, młody książę? - Podjąłem szkolenie u mistrza Aryona – odparł gorzko Deanuel, kręcąc głową. – Sprzymierzyłem się z Radą Ras by dostać armię. Moi przyjaciele i rodzina są przy mnie. Czy coś w tym złego? Może i jestem młody, ale znam znaczenie słowa obowiązek i władza. Umiem podejmować samodzielne decyzje. - Deanuelu – przemówił jego ojciec, wtrącając się. – Zaufaj nam. Chcemy dla ciebie jak najlepiej! Aryon jednak uciszył go skinieniem głowy i znów spojrzał na księcia. - A mówiłeś o uwolnieniu fałszywego księcia z więzienia? – podsunął mu, a jego oczy zalśniły się dziwnym blaskiem. – Pojmał podstawioną przez Barnila rodzinę królewską, a następnie wypuścił z lochu młodego Gabriela. Kto wie, czy chłopak nie szpieguje dla Barnila? Dla naszego największego wroga… - To nieprawda! Gabriel jest uczciwy znacznie bardziej niż ty! – odparł wściekły książę.
201
Poczuł, jak ogarnia go panika, nie wiedział co ma robić. A co, jeśli zabiorą mu tron? Wszystko, o co tak długo walczył? … … Nadia, Colin, Gorgoth i Marcus siedzieli w sali tronowej i czekali na dalszy rozwój zdarzeń. Mijały kolejne godziny – już dawno było popołudnie, a Deanuela dalej nie wypuszczano z przesłuchania. Nigdzie nie było też Fevora ani Arthura Pennath’a. - Alena miała rację – rzucił Colin. – Aryon to parszywy, zdradziecki gnojek. Jakbym go teraz dorwał…. - Jeśli użył takich słów, jakie przekazał nam Gabriel, to mogą postrzegać go odrobinę inaczej – odparł Gorgoth, kręcąc głową. – Czas działa na naszą niekorzyść. Musimy coś zrobić, by mu pomóc. - Ale co takiego? Nie mamy żadnych opcji, chyba, że otwartą rebelię w samym sercu Luinloth. W zamku – powiedział Marcus, siedząc obok okna i myśląc gorączkowo. Wtem, przez okno, do środka wleciał biały ptak i pofrunął w stronę Nadii. Elfka zmarszczyła brwi. - Co się stało, ptaszyno? – zapytała, wyciągając rękę. Ptak usiadł na jej dłoni, a gdy dotknęła go ręką, by go pogłaskać, w jej głowie usłyszała słowa Aleny. Sir Timothy żyje. Jedna czwarta armii Barnila nie. Musimy wracać konno, gdyż pozamykał wszystkie portale. Alena. Podskoczyła gwałtownie, czując ulgę. - To wiadomość od Aleny! – powiedziała gorączkowo. – Przekazała mi, że osoba, po którą wracała żyje, a że… jedna czwarta armii Barnila nie. Oraz to, że muszą wracać konno, bo wszystkie portale są zamknięte. - Jedna czwarta armii Barnila? – szepnął Colin, zdumiony do granic możliwości. – Jak…? Gorgoth spojrzał poważnie na córkę. - Musisz jej odpowiedzieć – powiedział. – Powiedz jej, by jak najszybciej wracała i o tym, co się u nas dzieje. Wtedy drzwi sali otworzyły się i wpadł przez nie zdyszany Gabriel. Podpadł się rękami o stół i wziął głęboki oddech. Wracał ze zwiadów. - Na drzwiach, za którymi go przesłuchują, wisi kartka z imionami i nazwiskami osób, które mają zostać przesłuchane – powiedział na wydechu. – Wszyscy tam jesteśmy. Z czego mnie napisali pierwszego. On chce nas zniszczyć. Aryon chce nas zniszczyć. - PRZESŁUCHANIE? – zapytał Colin. – SŁUCHAM? Nie może tego zrobić! Jestem bratem księcia! I wy wszyscy jesteście tysiąc razy ważniejsi, niż jakiś mistrz elfów, który nie umie szkolić! Gorgoth pokręcił głową. - Alena musi tutaj wrócić – powiedział cicho. – A do tego czasu zrobimy wszystko, co w naszej mocy by zapobiec katastrofie. Nadio… Nadia skinęła głową i przymknęła oczy, dotykając delikatnie główki ptaka i myśląc gorączkowo nad treścią przekazu. Gabriel przełknął ślinę. 202
- Jest jeszcze jedno – szepnął. – Słyszałem między sobą rozmowę strażników. Każdy, kto będzie chciał wejść do zamku, musi pokazać ręce i wymówić dokładnie swoją tożsamość. Alena ma zakaz wstępu do zamku i do Luinloth na rozkaz mistrza Aryona. Wszystkich zatkało, a Marcus zaśmiał się cynicznie. - Typowe – rzucił. – On się czegoś bardzo boi. Pomijam fakt, że boi się jej, ale to jest coś więcej. Nikt nie podejmuje takich działań bez powodu. - Tylko czego może się bać? – zapytał niepewnie Gabriel. - W tym problem, że właśnie wszystkiego – odparł Gorgoth, zamyślając się. … … Kilka godzin później, gdy powoli zbliżali się do Ledyru, Alena ponownie spostrzegła białego ptaka. Dotknęła go i w myślach usłyszała odpowiedź Nadii. Aleno, dziękuję ci za uratowanie Timothy’ego. Nie rozumiem aluzji z armią Barnila, ale wyjaśnisz wszystko jak wrócisz. Mamy kłopoty i to duże. Aryon się czegoś boi, zwołał Państwową Radę, która ma potwierdzić lub zaprzeczyć suwerenności Deanuela wobec państwa. Sam oczywiście jest jej członkiem, przedstawiając wszystko w dobrym świetle. Towarzyszą mu Arthur oraz Fevor, święcie przekonany, że robi coś dobrego dla syna i kraju. Będziemy prawdopodobnie wezwani na przesłuchania, każdy z osobna, a Aryon rzucił na Luinloth zaklęcie, przez co błądziłam do rana po lasach i dopiero sarna pomogła mi znaleźć drogę. Zakazał też ci wstępu do Luinloth, zapewne się ciebie obawiając. Błagam, Aleno, gdziekolwiek jesteś, przyjedź szybko, ponieważ potrzebujemy ciebie. Będziemy robić co w naszej mocy by powstrzymać Aryona i Arthura. Wstydzę się tego, że Przewodniczący to mój narzeczony. Będziemy ciebie oczekiwać. I Colin nalega, bym dodała, byś na siebie uważała. Nadia. - I co? – zapytał rycerz, przypatrując się jej uważniej. – Ty bledniesz w oczach. Jak twoja rana? Alena poczuła narastającą wściekłość. Paliła ją od środka, sprawiając, że miała ochotę zniszczyć wszystko, co miała dookoła siebie. Jej nienawiść do Aryona wzrosła znacznie, o ile w ogóle jeszcze była taka możliwość. Zacisnęła ręce na lejcach konia. - Zaraz nabiorę kolorów, możesz być tego pewien – rzuciła. – W Luinloth mają kłopoty i to poważne. Musimy się pospieszyć. Dotknęła główki ptaka, przekazując mu krótką wiadomość. Zwierzę wzniosło się ponad drzewa, zawracając by polecieć tam, skąd przybyło. Timothy ruszył za nią, nie mogąc pohamować zdziwienia. - Co się stało? – zapytał. – I dlaczego nie możesz powrócić do swojej normalnej postaci? – dodał, bo to pytanie nurtowało go od kilku godzin. - Bo ktoś może mnie rozpoznać. Nie zadawaj tylu pytań, bo zbliżamy się do Ledyru – odparła. – A zapewne jest już nagroda za twoją głowę, sir Timothy. Musimy się przemknąć obok stolicy niepostrzeżenie. … 203
… Nadia, Colin, Gabriel, Marcus i generał Gorgoth zostali wyproszeni z zamku na czas narady Państwowej Rady, która pod wieczór skończyła dopiero przesłuchiwać księcia. Godzinę później wszyscy poddani zostali poproszeni wzmocnionym głosem mistrza Aryona o zebranie się pod wielkim balkonem, wychodzącym z jednej z sal, na którym książę został przedstawiony ludowi tuż po koronacji. Na razie nikt się tam nie pojawiał, jednak prawie wszyscy byli już zebrani na wielkim dziedzińcu przed zamkiem. Colin rozglądał się niespokojnie. Stali praktycznie najbliżej wejścia do zamku, a on zastanawiał się, czy Alena zdąży przed tym, co ich czekało, lub czy Deanuel podołał Państwowej Radzie w samotności. Część jego bała się o elfkę i o to, czy jest bezpieczna, a druga część bała się o brata. Czuł niesmak do ojca, którego nie mogli nigdzie znaleźć, więc zapewne brał w tym udział. Nie mógł znaleźć słów, by to opisać. Nie było słów, by to opisać. - Nie wiem, co chcą zrobić – powiedział po chwili. – Ale jak Alena wróci, to skopiemy Aryonowi szanowną osobę. Kto jest za? - Ja – rzuciła Nadia, nerwowo wypatrując drzwi balkonowych, które jednak się nie ruszały. – Nie wiem jak mógł zrobić coś takiego. Oby ta Rada przejrzała na oczy. Gabriel pokręcił głową, stojąc nieruchomo i czekając na to, co się wydarzy. - Wątpię, by tutaj istniała taka opcja. Oni nie wiedzą co to sprawiedliwość – stwierdził gorzko. – Obym się mylił… I nie wiem jak mogli odwołać nasze przesłuchania. - Ja też tego nie wiem – odparł Gorgoth. – Przecież… - Nadio! – powiedział nagle Marcus, patrząc w niebo. Biały, dobrze znany im ptak, nadleciał do elfki i usiadł jej na ramieniu. Nadia szybko dotknęła jego główki, by usłyszeć odpowiedź Aleny. Przyjadę najszybciej jak się będzie dało. Moją podpowiedzią dla was będzie Księga Praw Beinbereth. Tam znajdziecie odpowiedź, jeśli zapadnie wyrok negatywny. TRZYMAJ KSIĘCIA Z DALA OD ARYONA. Alena. - Księga Praw Beinbereth – szepnęła. – Kazała mi trzymać Deanuela z dala od Aryona! I… nie zdążyła jednak dokończyć, gdyż drzwi balkonowe otworzyły się i wyszli przez nie czterej członkowie Państwowej Rady, Przewodniczący Rady Ras, ojciec księcia Fevor oraz na samym końcu… Mistrz Aryon prowadzący Deanuela. Stanął z nim przy balustradzie, trzymając ręce na ramionach wściekłego księcia. - Zgodnie z prawem Beinbereth, Państwowa Rada przyjrzała się sprawie księcia – powiedział magicznie zgłośnionym tonem brązowowłosy elf, a jego głos poniósł się echem po mieście, gdy wszystkie elfy umilkły, czekając na decyzję. – Uznając go za niesuwerennego względem państwa wysokich elfów ze względu na jego wiek. Niniejszym ogłaszam, że do osiągnięcia przez Deanuela wieku tysiąca lat, stanowisko jego regenta będzie sprawował nie kto inny jak Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath!
204
Rozdział 19 – Guilty demeanor
- Chciałbym również ogłosić pewną informację! – dodał Aryon. – Koronacja księcia Deanuela, która odbyła się kilka dni temu, niestety musi zostać uznana za nieważną. Jak dobrze wiecie, zgodnie z prawem Beinbereth koronować księcia mogą tylko dwie osoby o błękitnej, królewskiej krwi. Na koronacji był obecny Arthur, który, jak powszechnie wiadomo, jest członkiem rodziny królewskiej, jednak zabrakło drugiej osoby. Z przykrością odkładamy koronację księcia na najbliższy możliwy termin, gdy warunki będą możliwe do spełnienia. Po elfach poniosły się szmery, zawrzało zamieszanie. Nikt się tego nie spodziewał. Nadia czuła szok, który ogarnął całe jej ciało i uniemożliwił ruszanie się. Nie sądziła, że posuną się tak daleko. Złapała się swojego ojca i Colina za ramiona, by się przytrzymać. - Jak on może to zrobić? – szepnęła, zszokowana do reszty. – Jak… - Jesteś KŁAMCĄ! – wściekły głos Gabriela poniósł się po dziedzińcu. – Byliśmy na koronacji księcia i mamy świadków! – nie mógł się powstrzymać. Zaledwie kilka dni przebywał w towarzystwie księcia i jego towarzyszy, jednak bardzo się z nimi zżył. A teraz był świadkiem tego, jak Aryon i Arthur odbierają Deanuelowi wszystko. Zapadła nagła cisza, a mistrz Aryon obszedł Deanuela, stając przez nim i opierając ręce na balustradzie. Patrzył na młodego elfa, a jego szare oczy wyrażały irytację, niemal zdziwienie, że śmiał się odezwać. - Byłem na tej koronacji – powiedział zimno. – Widziałem, jak Arthur go koronuje. Widziało to również kilkanaście innych osób. Ja też mam świadków. Więc nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz pojęcia. Odwrócił się i pociągnął Deanuela za sobą, machając niepozornie do tłumu. Po chwili wszyscy obecni na balkonie zniknęli za drzwiami. - KŁAMCO! – wydarł się Colin za nim. – SZKODA, ŻE WCZEŚNIEJ NIE WIDZIELIŚMY, JAKI JESTEŚ NAPRAWDĘ! Jednak jego krzyki nic nie dały. Nie wrócili. Aż do następnego ranka nie zobaczyli Deanuela. Arthur wydał rozkaz, by strażnicy rozgonili bezpiecznie tłum elfów, którzy nie mogli uwierzyć w to, co usłyszeli. Najpierw ich prawowity książę wraca żywy do Luinloth, jest oficjalnie koronowany, a kilka dni później Przewodniczący Rady Ras jest mianowany jego regentem, a koronacja zostaje uznana za nieważną. Czwórka pozostałych członków Państwowej Rady pozostała w zamku, by obserwować rozwój wydarzeń. Dlatego dostęp do pewnej części zamku był nieoficjalnie zabroniony. Mistrz Aryon nie chciał by cokolwiek poszło nie tak, jak powinno. Nadia szła korytarzami zamku, w pełni ubrana. Było wcześnie rano, jednak ona była już po spotkaniu z ojcem i musiała znaleźć całą resztę, by się rozmówili. W jej głowie panował chaos. Wczoraj wysłała Alenie odpowiedź i czekała na powrót ptaka oraz samej elfki. Nie mieli czasu. - Colin! – zawołała, widząc jasnowłosego elfa w oddali. Colin odwrócił się w jej stronę; minę miał zmartwioną i lekko zszokowaną. 205
- Nadio – powiedział. – Jest gorzej. - Co ty nie powiesz – mruknęła elfka cicho. – Mój ojciec poszedł do biblioteki, by w Księdze Praw Beinbereth szukać odpowiedzi, jakiejś prawnej luki, zgodnie z którą Aryon i Arthur nie mogli zrobić tego, co wczoraj zrobili… Jasnowłosy chwilę milczał, a potem skinął głową. - Oby coś znalazł, bo nasza sytuacja uległa znacznemu pogorszeniu – powiedział dosyć cicho. Brązowowłosa spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Co się stało? – zapytała, również cicho. - Gabriel i Marcus zostali wtrąceni do lochów nad ranem – wyjaśnił. – Rozkaz został podpisany przez Arthura, ale wszystkim zajmuje się Aryon. Mam wrażenie, że sam Przewodniczący już się boi. - Słucham?! – jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. – Wtrąceni do lochów?! Na jakiej podstawie? - Obaj są uznawani za zdrajców – odparł Colin. – Gabriel z racji tego, że jego rodzice byli podstawieni przez Barnila, a Marcus… sama wiesz. To jego syn. I to największy podtekst do tego, że niby zdradził księcia. - Aryon to zrobił? – szepnął ktoś, stojący za nimi. Nie zauważyli, że podszedł do nich Deanuel. - Książę! – powiedziała Nadia. – Jak dobrze ciebie widzieć! Nie martw się, zaraz porozmawiam z… Deanuel jednak pokręcił głową, odwrócił się i… Pobiegł korytarzem przed siebie, nie oglądając się na nich. - Za nim! – rzucił Colin, zaczynając biec. Nie mogli dopuścić by Deanuel samotnie stawiał czoło Arthurowi i Aryonowi. Nadia pobiegła za nim, zatrzymali się dopiero przy drzwiach wejściowych do sali tronowej. Ujrzeli tam Deanuela, stojącego po środku pomieszczenia i stojącego przed nim mistrza Aryona. Na twarzy starszego elfa można było dostrzec rozbawienie. - Deanuelu, bez nerwów – mówił właśnie. – Przecież nic poważnego się nie dzieje. - Wtrąciłeś do lochów Marcusa i Gabriela – rzucił czarnowłosy zimno. – Jak śmiałeś to zrobić? - Są zdrajcami, a to właśnie robi się z takimi jak oni – odparł mistrz, unosząc brew w górę. – Musisz się jeszcze wiele nauczyć, tak jak mówiłem… Dopiero wtedy Deanuel dostrzegł jednego z radnych, który rozmawiał z Arthurem w drugiej części sali. Pokręcił głową, czując jeszcze większe rozgoryczenie. - Zarzuciłeś mi niesuwerenność, by Arthur miał nade mną wadzę – powiedział. – Ale dlaczego podważyłeś moją KORONACJĘ? Dobrze wiesz, że dwójka członków rodziny królewskiej była obecna na tej uroczystości! Aryon pokręcił głową i zaśmiał się, klepiąc go po ramieniu. - Jakiś ty młody i niedoświadczony! Uwierzyłeś, że ta elfka była kiedykolwiek błękitnej krwi? - Alena jest KSIĘŻNICZKĄ! – warknęła Nadia, która wraz z Colinem podeszła bliżej. – Każdy ci to powie. Szare oczy Aryona spoczęły na nich; były niesamowicie zimne i wyrażały wściekłość. - Alena NIE ŻYJE – powiedział, siląc się na spokój. – Kładziecie stek bzdur do głowy księcia 206
i nic dobrego z tego nie wychodzi! Colin zaśmiał się, słysząc to i pokręcił głową. - A więc teraz zaprzeczasz jej istnieniu – rzucił. – Jakież to do ciebie podobne. Po tym, jak traktowałeś Deanuela na szkoleniu, nie spodziewałem się po tobie niczego dobrego, jednak teraz przekroczyłeś linię. Jeśli chcesz wojny, to ją dostaniesz. - Grozisz mi? – zaśmiał się, słysząc, że radny i Arthur przestali rozmawiać, przysłuchując się ich konwersacji. – Jakież to DO CIEBIE PODOBNE, Colinie! Oto brat księcia – dodał do radnego. – Co prawda, nie biologiczny, jednak Deanuel wychowywał się wraz z nim. A teraz muszę was przeprosić, gdyż tortury wymagają obecności kogoś nadzorującego. Deanuel zamarł. - Tortury? – zapytał. – Jakie znowu tortury? - Dwójka zdrajców zostanie poddana bardzo efektownej sile perswazji – wyjaśnił mistrz. – By szybciej zdradzili plany Barnila muszą przecież mieć odpowiednią motywację, prawda? – uniósł lekko brew i wyszedł z sali, zamykając za sobą drzwi. Nadia z niedowierzaniem spojrzała na Arthura. - Jak możesz? – zapytała, kręcąc głową. – Po tym wszystkim, po wspólnej bitwie, zaręczynach? Jak możesz robić coś takiego Deanuelowi, jego poddanym, przyjaciołom? Mi? Arthur nie odpowiedział przez dłuższą chwilę, patrząc na nią. W jego spojrzeniu czaiło się coś dziwnego, niezrozumiałego. Niepewność. - Robię to, co do mnie należy, Nadio – odparł po chwili mechanicznie. – Dla dobra księcia i naszej krainy. - To nie jest dobro – odparła. – To manipulacja i przekręcanie faktów. Zapłacicie za to. Jego wzrok stał się surowszy. - Nawet jako moja narzeczona nie masz prawa zarzucać mi takich czynów – rzucił. – Mam nadzieję, że się rozumiemy. Deanuelu – dodał i spojrzał na czarnowłosego. Wziął ze stołu wielką księgę, w skórzanej okładce. – To zostało skonfiskowane z twoich komnat. Nie będzie ci to aktualnie potrzebne, a gdy odpowiednia chwila nadejdzie, dostaniesz to z powrotem. Księga, którą zdobyły Nadia i Alena. Colin wściekł się do reszty. - Nie masz sumienia?! – warknął do niego. – Jesteś tylko pionkiem Aryona, czy Przewodniczącym wielkiej Rady, co?! Spójrz na siebie! Przypominasz marionetkę, a nie REGENTA! Pennath zacisnął usta, czując wściekłość. - Zaraz zawołam straże – ostrzegł go. – Proszę wszystkich o opuszczenie tego pomieszczenia. Oprócz Nadii. … … - Nie rozpoznają mnie? – szepnął sir Timothy do Aleny, dotykając swojej twarzy. Czuł zmarszczki. Elfka syknęła ze zirytowaniem. - Wyglądasz na osiemdziesiąt lat! – odparła cicho. – Nie widzieli też mnie, bo wszyscy żołnierze, z którymi walczyliśmy zginęli. Nie panikuj. - Hej! – rozległ się głos dowódcy patrolu. – Coście za jedni?! – podjechał do nich, oświetlając 207
ich twarze światłem pochodni, którą trzymał w lewej dłoni. - Witaj, panie – powiedział Timothy, dziwnie się czując w swoim nowym ciele. Przejeżdżali obok Ledyru, gdy w pobliżu pojawił się patrol. Postanowili skorzystać z tej okazji. – Wyjechaliśmy z Kireny nad ranem. Kierujemy się na południe, do Obonu. Jestem Leon, a to moja wnuczka, Nathalie. Alena patrzyła ze strachem na żołnierzy, wcześniej upewniając się, że jej gęste włosy dokładnie zakrywają szpiczaste uszy. Dowódca przyjrzał się im z podejrzliwym wyrazem twarzy. - Doprawdy? – zapytał. – Kto może to potwierdzić? - Wszyscy z naszej wioski, mości panie – odparł Timothy grzecznie. – Cośmy uczynili, by kłamać szanownego żołnierza? Mężczyzna patrzył na nich jeszcze chwilę, a cały jego patrol milczał. Po chwili skinął głową. - Racja, jesteście nieszkodliwi. Jedziecie w stronę Obonu? My też, na specjalne zlecenie króla. Możemy was kawałek odeskortować. Timothy uśmiechnął się szeroko i spojrzał na Alenę. - Widzisz, Nathalie? Mówiłem ci, że panowie żołnierze nic nam nie zrobią! – powiedział do dziewczynki i ponownie spojrzał na dowódcę. - A jeśli można jaśnie pana spytać… Co to za specjalne zlecenie? Dowódca zaśmiał się, już całkowicie niepodejrzliwy. - Nasz władca przeżył zawód miłosny – wyjaśnił. – Z jego zamku zostały porwane dwie księżniczki zamorskie. Z jedną miał się ożenić… - Och, to straszne! – pokręcił głową rycerz. – Król musi być zdruzgotany. Żołnierz skinął głową. - Owszem, jest – odparł. – Rozpętał już piekło w stolicy. Wy, wieśniacy, zapewne nie słyszycie o tym, co się dzieje w wielkim świecie, ale wierzcie mi na słowo. W Ledyrze panuje teraz piekło. W dodatku o to wszystko podejrzewa się jednego z najbliższych rycerzy Barnila. Sir Timothy… - splunął na ziemię, kręcąc głową. – Zdrajca, jakich mało. Pewnie sam chciał skosztować takich kobiecych ciał, więc je porwał. Były piękne, wierz mi! – zaśmiał się dosyć lubieżnie. – Albo zaniósł je do nowego księcia wysokich elfów, który powstał z grobu myśli, że uda mu się zgarnąć całą krainę dla siebie! Pewnie dogadali się z Timothym. Ba, jestem tego pewien. Król jednak podjął już odpowiednie kroki by znaleźć zdrajcę. Ponoć wysłał za nim kogoś… - Kogoś? – zainteresował się rycerz, patrząc na niego z zaciekawieniem. - Tak – potwierdził mężczyzna. – Nie wiemy kogo... Jednak wszystko się okaże! Porywacz księżniczek zapłaci za swoje czyny. - Co za głupiec – prychnął Timothy, udając oburzenie. – Mam nadzieję, że zawiśnie! Dowódca przyjrzał się Alenie, lekko marszcząc brwi. - Tak, zawiśnie, ale… Na bogów, ona jest ranna! I krwawi! – dodał, widząc przedramię elfki. Alena pokręciła głową. - To nic, panie – odparła, spuszczając wzrok. Timothy westchnął. - Dlatego tak się spieszymy, mości panie. Zraniła się mocno podczas podwórkowych zabaw i potrzebujemy medyka. W naszej wiosce nie mieszka żaden… - Na pewno doniesiemy o tym królowi – rzucił dowódca, oczywiście kłamiąc. – Obon w tamtą stronę – dodał, wskazując prawą ręką kierunek. – Powinniście dotrzeć za godzinę. My 208
musimy sprawdzić jeszcze zachodnią część lasów. Rycerz skinął głową. - Się rozumie, panie dowódco! Dziękujemy za eskortę! – powiedział. - Nie ma za co – zaśmiał się mężczyzna, gdy patrol zwrócił się w innym kierunku i ruszył. – I pospieszcie się, bo ona za kilka godzin się wykrwawi! – dodał z uniesioną brwią. Odwrócił się i odjechał. Timothy i Alena jechali w milczeniu przez kilka minut, chcąc by oddział oddalił się od nich na odpowiednią odległość. Potem elfka spojrzała na niego i cofnęła zaklęcie postarzające, zwracając mu jego dawny wygląd. - Już po wszystkim – rzuciła. – Tak bolało? Wzbraniałeś się. - Wybacz – odchrząknął. – Po prostu nie używam magii i nie jestem pewien jej działania. Może kiedyś… Dowódca miał rację. Wykrwawisz się. Nie możesz wrócić do swojej normalnej postaci? - Dam sobie radę – syknęła czarnowłosa. – Nie mogę, bo ktoś może mnie rozpoznać. Uniósł lekko brew w górę. - A więc jesteś znana? – zapytał, a w jego głosie czaiła się nutka ciekawości. - Być może i tak – odparła. – Dowiesz się w swoim czasie. Pospieszmy się. - A co z twoją raną? – nie dał za wygraną. Objechał ją, by zobaczyć nasiąknięty krwią opatrunek. – To nie wygląda ciekawie. Nie wiem ile lat masz naprawdę, ale w ciele dziecka nie wytrzymasz tak długo. - Myślisz, że tego nie wiem? – zapytała. – Nie mogę się jeszcze przemienić, więc muszę wytrzymać. Przejmuj się sobą, sir Timothy. Nie mamy czasu. Barnil wysłał kogoś za tobą. - Tylko kogo? – zapytał rycerz, nieco niepewnym tonem. - Są dwie opcje – odparła i przyspieszyła, gdy zerwał się mocny wiatr. Jechali całą noc, nie zatrzymując się. Brakowało im czasu, jednak Luinloth było coraz bliżej. … … Gabriel ocknął się, nie mogąc się zbytnio ruszyć. Poczuł, że jego ręce są związane za plecami, oraz że nie ma na sobie koszulki. Siedział na krześle, co stwierdził chwilę potem, gdy otworzył oczy. - Obudziłeś się. – dobiegł go dosyć ponury głos z prawej strony. Spojrzał tam i dojrzał Marcusa. Mężczyzna miał liczne szramy na twarzy, a jego tors zdobiły wielkie sińce i ślady przypalania. Wydawał się być wyczerpany, a zielone oczy wpatrywały się tępo w podłogę. - Nie pamiętam kiedy straciłem przytomność – powiedział cicho Gabriel. – Torturowali ciebie? Kto? - Aryon – odparł długowłosy beznamiętnie. – Najgorsze były te tortury magiczne. Uważaj, on jest silny… Wedrze ci się do umysłu i zacznie tobą manipulować. A jak do wypchniesz, zacznie się inna faza tortur. Oczywiście dopóki mu nie powiesz, że jesteś zdrajcą. Gabriel uniósł brew. - Chyba się nie przyznałeś – powiedział z lekkim niepokojem. Marcus pokręcił przecząco głową. - Nie – odparł. – Czeka mnie następna tura, obiecał mi to. Oficjalnie torturować mnie miał 209
któryś z elfów, zajmujących się tym, jednakże… - Och, dzieciątko się obudziło – rozległ się chłodny głos Aryona. – Dwójka zdrajców naradza się. Jakie to wzruszające. Gabriel podniósł wzrok swoich niebieskich oczu na mistrza elfów. - Jeśli ty naprawdę wierzysz w to, co mówisz to jesteś bardziej ślepy niż myślałem – powiedział, mrużąc lekko oczy. Aryon uniósł brew i zaśmiał się. - Zobaczymy jak będziesz śpiewał za chwilę – powiedział miażdżąco, splatając przed sobą ręce. Ciemnowłosy poczuł nacisk na swój umysł. Słowa Marcusa się sprawdziły. Poczuł nagły strach, niepewny tego, co będzie dalej. Natychmiast zaczął się bronić, czując, że atak nie jest tak mocny, jak przypuszczał. Zamknął przed Aryonem swój umysł i wtedy… Poczuł, jak mentalna siła uderza w niego z ogromną częstotliwością, burząc jego obronę w ciągu najbliższych dziesięciu sekund. - Ach, tak… - z oddali słyszał głos starszego elfa. – Beztroskie życie przy boku rodziców, niezrozumienie przez rówieśników, jakież to smutne! Jak ci tłumaczyli, dlaczego nie urodziłeś się na zamku… a ty w to wszystko uwierzyłeś. I zawód, gdy okazało się, że rodzice kłamali… Pokłoniłeś się księciu, gotowy na swoją śmierć… Odważne! A potem… - zaczął się śmiać, a dźwięk jego śmiechu odbijał się Gabrielowi w głowie echem. – A potem zobaczyłeś Alenę na uroczystości koronacji! Jak wielkie wrażenie wywarła na tobie elfka, która jest potworem… Młody elf warknął i szarpnął się mocno, momentalnie wypychając Aryona ze swojego umysłu. Mistrz, nieco zaskoczony, zamrugał. - No proszę, pokazujesz pazury – stwierdził drwiąco. - Nie będziesz grzebał w moich wspomnieniach! – syknął Gabriel. Marcus spojrzał na niego niepewnie, wiedząc co zaraz nastąpi. - Gabrielu… - zaczął, jednak Aryon uciszył go jednym zaklęciem. - Tak? W porządku – powiedział wściekle mistrz, a w jego ręce pojawił się jeden ze sztyletów, które leżały na pobliskim stole. Podszedł do ciemnowłosego, który zacisnął zęby, widząc jak zbliża ostrze do jego skóry. Ciął go mocno, robiąc mu dosyć płytką, ale długą ranę, idącą po przekątnej jego torsu. - Co wiesz na temat tajnych planów Barnila? – zapytał brązowowłosy, patrząc na niego wyczekująco. - Nic – odparł, zaciskając zęby mocniej. Rana zaczęła go dziwnie piec. – Nie powiem ci nic, bo nic nie wiem. Nie jestem zdrajcą. Wtedy dostał mocno z pięści w twarz. Aryon syknął, zirytowany. - Ta sama gadka co poprzedni! GADAJ, chłopcze. Jakie zadanie zlecił ci Barnil? - Żadne – odparł Gabriel, czując coraz większy ból. Szrama zaczęła go piec, jakby naprawdę miał na sobie żywy ogień. Syknął z bólu. - Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem – powiedział zimno Aryon i ciął go ponownie. A Marcus obserwował to, nie mogąc nic kompletnie zrobić. … … 210
- Po co kazałeś mi zostać? – zapytała Nadia Arthura, patrząc na niego wrogo. Jasnowłosy nie odpowiadał chwilę, siadając na jednym z krzeseł. Był zamyślony. - Zdałem sobie sprawę z czegoś – powiedział. – Chyba zbyt łagodnie ciebie traktowałem, Nadio. Elfka zamrugała szybko, zbita z tropu. Nie sądziła, że powie coś o niej, sądziła, że chodzi o księcia. - Słucham? – zapytała. – Co masz na myśli? - To, że jesteś moją narzeczoną – wyjaśnił. – Od tej pory będziesz ze mną chodzić na wszelkie oficjalne zdarzenia i uroczystości. A będzie ich dużo, wierz mi. Dziś wydałem rozkaz sprowadzenia radców prawnych, którzy spiszą nową Księgę Praw Beinbereth. Czasy się zmieniły, więc prawo też musi się zmienić. Elfka lekko cofnęła się, zakrywając usta dłonią. Nie wiedziała już co robić, by nie zaszkodzić Deanuelowi. - Nie możesz! – powiedziała. – Te prawa obowiązują od setek tysięcy lat! Co ty sobie wyobrażasz? - Dokładnie to – odparł spokojnie. – Setki tysięcy lat temu nie mieliśmy takiej sytuacji, jaką mamy teraz. - Nawet najgorsi tyrani nie zmieniali prawa – powiedziała elfka. – Aryon nie jest bogiem. Przewodniczący uniósł brew, słysząc jej słowa. - Dlaczego mówisz o mistrzu Aryonie? To ja jestem regentem – powiedział dosyć ostro. - Owszem – odparła, wzruszając ramionami. – Ale słyszę wychodzące z twoich ust słowa Aryona. To on tobą steruje, czy tego chcesz, czy nie. Nie masz nad tym kontroli, bo to on ma kontrolę nad tobą. - Jak śmiesz? – zapytał, mrużąc oczy. Chwilę później jednak opamiętał się, pamiętając o warunku, jaki postawił mu Gorgoth. – Przebierz się, Nadio. Niedługo odbędzie się oficjalny obiad. … … - Jesteśmy w Beinbereth? – zapytał Timothy, rozglądając się. Nie poznawał tych okolic, drzewa wydawały mu się nieco inne niż w Ederze. Elfka skinęła głową. - Owszem – odparła. – To już kraina wysokich elfów. Byłeś tutaj kiedyś? - W Beinbereth tak, ale nie tutaj – odparł. – Nie w tym miejscu. Dowodziłem oddziałem, który szukał królewskiego syna, Marcusa. Czarnowłosa uniosła brew i spojrzała na niego. - Ty dowodziłeś tym oddziałem? Skinął głową twierdząco. - Tak, ja… Nie udało mi się jednak odnaleźć chłopaka i król był bardzo zawiedziony. Bardzo długo musiałem pracować by odzyskać jego zaufanie i na powrót stać się jednym z jego najbardziej zaufanych żołnierzy. To ciężkie zajęcie, nawet jeśli nie wygląda na takie. Trzeba być odpowiedzialnym za swoje słowa, czyny, a nawet myśli, gdy twój król włada magią i może ciebie sprawdzić w każdym momencie. - Nawet jeśli twój król nie włada magią, ma od tego magów – rzuciła i spojrzała na swoją 211
ranę. W nocy musiała zmieniać opatrunek aż dwa razy. Timothy spojrzał na nią z niepokojem. - Wszystko w porządku? – zapytał. Nie mógł powstrzymać wrażenia, że małe dziecko nie powinno znosić takich katuszy. Sam był posiniaczony, a wokół jego szyi rozciągały się czerwone pręgi. Miał na skórze nacięcia po walce i był zmęczony, jednak jako rycerz nie mówił o tych sprawach. - To zwykła rana – rzuciła Alena. – Normalnie nie zrobiłaby mi żadnej szkody, bo zabiłabym ich zanim zdążyliby podnieść swoje dłonie. Jednak w tej postaci jest to bardzo uciążliwe. Skinął głową, nieco zamyślony. - Czy rana jest w jakiś sposób podtrzymywana magią? – zapytał po chwili. Elfka uniosła brew. - I tak, i nie – odparła. – Nie jest to zwykła rana, bo została zadana magicznym sztyletem. Jednak ów sztylet został zaczarowany by zadawać obrażenia, których nie można uleczyć magią. Więc pod pewnym względem jest zwykłą, długo gojącą się raną. - Mam nadzieję, że zdążymy dotrzeć do twojego Luinloth, zanim dziewczynka zemdleje – powiedział po chwili rycerz. – Jesteś potężną czarodziejką – dodał po chwili. – Nie mówiłem tego wcześniej, ale jestem pod wrażeniem twoich umiejętności. Nigdy nie widziałem tak uzdolnionego magika, pomijając mojego pana. - Dziękuję za uznanie – odparła. – To duży komplement, jak na dziecko – dodała i ponownie uniosła brew. - Chciałbym się nauczyć magii – stwierdził w końcu. – Nie byłbym bezbronny w stosunku do czarodziei, z którymi przyjdzie mi zapewne walczyć. - Nauka magii to niełatwa rzecz – rzuciła Alena. – Szczególnie gdy jest się człowiekiem. Elfy dostają dar magii przy urodzeniu, potem mogą rozwijać go, bądź też nie. Nie każdy człowiek może natomiast posiąść tą sztukę. - Mam nadzieję, że należę do tych, którzy mogą – odparł z chrząknięciem rycerz. Wtedy z nieba zleciał do nich znajomy biały ptak. Alena natychmiast wyciągnęła rękę i dotknęła go. Aleno, Aryon unieważnił koronację księcia. Nie wiem, co zrobią jutro. Mam nadzieję, że z wami wszystko dobrze. Wróć szybko, potrzebujemy ciebie. Nadia. - Więc miej oczy szeroko otwarte – zaśmiała się elfka, odpowiadając na to, co przed chwilą powiedział Timothy. Nie dała po sobie poznać wściekłości, jaką poczuła wewnętrznie. – Albowiem właśnie wjechaliśmy do Jorn – dodała i dotknęła główki ptaka, by go odprawić. … … Deanuel siedział u szczytu stołu, składając właśnie widelce na talerzu. Byli w trakcie oficjalnego obiadu, a on czuł się coraz bardziej bezradny gdy Arthur, siedzący obok niego, powstał i odchrząknął. - Chcę, przy tej pasującej okazji, powitać przybyłą tu na moje życzenie Radę Ras – powiedział z szerokim uśmiechem. – Bez której nasza misja odzyskania Luinloth nie mogłaby się powieść! Witamy! Rozległy się brawa, a członkowie Rady Ras, ukontentowani, siedzieli na honorowych 212
miejscach przy stole, ciesząc się rozgłosem. Arthur odchrząknął ponownie. - Ponadto… Jak zapewne wiecie, Deanuel otrzymał całkiem niedawno bardzo cenny dar, który jest teraz w naszym posiadaniu, a nie Barnila. Miecz Żywiołów. Po obecnych w sali elfach przebiegł pomruk. Nie wszyscy widzieli ceremonię wręczania miecza, więc dla niektórych była to tylko niezdrowa plotka. - Jednakże w tych okolicznościach owy miecz nie będzie mu w tym okresie potrzebny – kontynuował Przewodniczący. – Więc będzie na niego czekał u mistrza Aryona, który dopilnuje by nikogo nie pokusiło o wzbogacenie się o ten dar. Gdy Deanuel osiągnie odpowiedni wiek i postanowi ruszyć na Ledyr, odbierze miecz, który naturalnie jest jego własnością. Deanuel zamarł. Nie. Nie umiał wyobrazić sobie tego. Nie jego miecz. Spojrzał bezradnie na Colina, który siedział kilka miejsc dalej od niego, zszokowany kompletnie, a potem na bladą, siedzącą obok Arthura Nadię. Nie wiedział, co ma robić. Nie mógł liczyć na pomoc swojego ojca, a ojciec Nadii nadal przebywał w bibliotece. Natomiast Aryon wyglądał na zadowolonego, jak nigdy. Siedział przy swoich uczniach, czekając na dalszy ciąg rewelacji swojego przyjaciela. Złapał spojrzenie Deanuela i uśmiechnął się do niego pogodnie. Wszystko zaczynało się sypać. - I ostatnia, aczkolwiek równie ważna jak dwie poprzednie, informacja… - zaczął Arthur. – Ja i moja narzeczona, córka generała Gorgotha, Nadia, weźmiemy ślub za 12 dni, licząc od dzisiaj! … … Timothy wytrzeszczył oczy, widząc przed sobą straszny widok. Popalone trawy i wysuszone bagniska otaczały go z wszystkich stron. Jechał za dziewczynką, nie mogąc się nadziwić temu, co widział. - Co tutaj się stało? – szepnął. - Nie wiesz? – udała zdziwienie. – Ponoć córka Feanen walczyła tutaj z Łamaczem Dusz. Oczywiście, jeśli wierzysz w istnienie któregoś z nich. Rycerz zaśmiał się. - Kiedyś może i bym uwierzył, ale mój pan był o to spokojny – rzekł. – Zawsze nam powtarzał, że nigdy nie dopuści do tego, by po kraju grasowała Feanen albo jej córka. Wydaje mi się, że się ich obawiał. Alena nie obejrzała się i pokręciła głową, nie odpowiadając chwilę. - Doprawdy? – zapytała, czując jak krew sączy się z jej rany. – Pospiesz się, szlachetny rycerzu i lepiej nie rozglądaj się na boki. Niedługo wyjedziemy – dodała, mając już pomysł na ominięcie zaklęcia, które Aryon rzekomo rzucił na Luinloth. … … 213
- Aryonie – powiedział Arthur, gdy zostali sami w sali tronowej. – Co z Gabrielem i Marcusem? Aryon westchnął ciężko. - Ani jeden, ani drugi nie powiedzieli ani słowa – rzucił. – Zanosi się na drugą rundę tortur. - A może jednak są niewinni? – uniósł brew jasnowłosy. – Przecież wiesz, że na torturach zwykle wszystko szybko wychodzi. - Arthurze, to ZDRAJCY – odparł Aryon. – Muszą zostać odpowiednio osądzeni. Nie możesz ryzykować życiem swoich poddanych! Arthur chwilę milczał, co ostatnio zdarzało mu się bardzo często. Przez głowę przewijały mu się wspomnienia ostatnich dni. Podważyli suwerenność księcia i odebrali mu koronę, której nie mógł już nosić. Ustalił datę ślubu z Nadią, bez bezpośredniej konsultacji z nią, czym na pewno się jej naraził. Zamknęli przyjaciół księcia w lochach, skazując ich na tortury i zakazali wstępu do Luinloth Alenie. Zdawał sobie sprawę z tego, co będzie się działo, gdy elfka powróci z tym, po kogo wróciła do Ledyru. Nie mógł spać spokojnie, budząc się w nocy co kilka godzin. Czy miał wyrzuty sumienia? Nie wiedział, ale nie czuł się najpewniej w świecie. W porównaniu do Aryona. - Aryonie, co uczyniłeś? – zapytał po chwili, dosyć cicho. – Co uczyniłeś, że tak boisz się chwili, gdy Alena wróci i namawiasz mnie na wszystko, czego normalnie nie mógłbyś dokonać? Brązowowłosy elf spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Co to za pytanie, Arthurze? Jak to, CO uczyniłem? Oczywiście, że niczego nie uczyniłem – odparł, unosząc brew. – Chyba mi wierzysz. - Jesteś moim przyjacielem – odparł. – Możesz mi zaufać. Przecież ciebie nie wydam. Zachowujesz się jakbyś był winny, Aryonie. A nawet jeśli to, czego dowiedziała się, nie ma nic wspólnego z tobą, to Alena z jakiegoś powodu ciebie nienawidzi i nienawidziła już wcześniej. Bardziej niż innych, nawet bardziej niż mnie, a mój głos był decydującym w jej sprawie, ponad dziesięć tysięcy lat temu. Co takiego uczyniłeś, by zasłużyć sobie na tak potężną nienawiść? - Wierzysz jej, czy może swojemu przyjacielowi? – zapytał ostro brązowowłosy, patrząc na niego z niedowierzaniem. Arthur odchrząknął. - Nieważne, wybacz – rzucił. – Zwołam proces dla Gabriela i Marcusa. Zasługują na niego. - Najlepiej by był podczas audiencji dla poddanych – odparł Aryon, odwracając się od niego. – Wtedy wszyscy zobaczą, co się dzieje ze zdrajcami. … … Wielka sala audiencyjna była wypełniona tylko garstką elfów tam zebranych. Po środku pomieszczenia znajdowały się dwa, jednakowej wielkości krzesła, przypominające trony. Siedzieli na nich Deanuel i Arthur, nie odzywając się do siebie i nawet na siebie nie patrząc. Bardziej z boku, po prawej stronie Arthura stało mniejsze krzesło, na którym siedziała Nadia. Elfka miała zaciśnięte usta i nie mówiła nic, widząc w jakim stanie są Gabriel i Marcus. Więźniów przyprowadzono na samym początku, sadzając ich w ławach, w których zwykle 214
siedzieli oczekujący na audiencję. Byli przytomni, jednak związani i zakneblowani, pilnowani przez strażników, którzy stali po ich obu stronach. Musieli czekać kilka godzin na to, by wreszcie trafić na swoją kolej. Po drugiej stronie, w innych ławach, siedzieli Colin i generał Gorgoth. Ojciec Nadii ściskał w rękach wielką, opasłą księgę, czekając na swoją kolej. Chciał coś powiedzieć przy świadkach. Niedaleko w lewo siedzieli członkowie Państwowej Rady. Brakowało tylko mistrza Aryona, który gdzieś na chwilę wyszedł. - Tak, to wszystko – rzucił Arthur do jakiegoś elfa, który przyszedł do nich z problemem. Elf spojrzał na księcia prosząco, a Deanuel odchrząknął. - A może jednak spróbujemy zrobić tak, jak mówiłem? – zaproponował. - Deanuelu, to raczej nie pomoże – rzekł Arthur. – Dziękujemy ci – dodał z naciskiem do elfa, który wyszedł zrezygnowany z sali. Książę spojrzał na swojego regenta. - Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał cicho. – Mogłem mu pomóc. - Księciu nie przystoi bawić się w takie błahe sprawy - odparł jasnowłosy spokojnie. – Skup się. Mamy kolejnych, szukających pomocy. Nadii zamarło serce w piersi gdy zobaczyła dwie postacie, wchodzące do sali. Jeden z nich był postawnym mężczyzną, o krótkich, ciemnych włosach. Miał na sobie zbroję, oznaczoną trudem bardzo ciężkiej walki, a jego twarz zdobiło kilka mocniejszych zadrapań. Sir Timothy. Obok rycerza szła mała dziewczynka, nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat. Długie, czarne włosy opadały jej na ramiona, a niebieskie oczy patrzyły w stronę Deanuela i Arthura. Jeden z rękawów jej stroju jeździeckiego był skrócony prawie do ramienia, a na przedramieniu miała zawiązany opatrunek. Spod materiału wypływała krew, spływając po jej ręce strużką. - Chcielibyśmy prosić o audiencję księcia Deanuela i Przewodniczącego Rady Ras Arthura Pennath’a – powiedziała dziewczynka spokojnym głosem, a jej zimne oczy przeszywały Deanuela i Arthura na wylot, gdy wraz z rycerzem szli przez długą salę, w kierunku jej środka. - Oczywiście, dziecko – powiedział Arthur, przyglądając się im. Spostrzegł, że mężczyzna był człowiekiem, na co zmarszczył brwi, zdziwiony. - Mamy pewną sprawę, którą chcielibyśmy przedstawić – odparła czarnowłosa. Wtedy z bocznych drzwi, umieszczonych za ławami, gdzie siedzieli Radni, wyszedł mistrz Aryon. - Przepraszam za spóźnienie – zaczął, wchodząc na podest i mając zamiar zająć swoje miejsce w ławie. – Ale… - wtedy zauważył przybyszy. Jego wzrok spotkał się z zimnymi jak lód oczami Aleny i wtedy cofnął się gwałtownie. – Nie! – szepnął, a jego własne oczy rozszerzyły się z niedowierzania i przerażenia.
215
Rozdział 20 – Would you, please, guide my last goodbye?
Arthur odwrócił się w stronę Aryona, a na jego twarzy malowało się zdziwienie. Nie wiedział, o co chodziło, toteż odchrząknął. - Aryonie? - Nie! – Aryon wyszedł z ławy, a jego szeroko otwarte oczy wpatrywały się w Alenę z przerażeniem. – Ona nie ma tutaj wstępu! Każ ją wyprowadzić, Arthurze! Natychmiast! - Ale… - zaczął Arthur, jednak wtedy Deanuel złapał go za ramię. - Chodź! – syknął cicho, wstając i ciągnąc go na bok. Arthur ponownie spojrzał na dziewczynkę, jednak… Nie było jej. Przed nimi stała dorosła Alena, nadal z krwawiącą raną na przedramieniu, a jej jasne oczy wydawały się być zimniejsze niż kiedykolwiek. Czując paraliżujący go strach podążył za księciem, z którym cofnęli się aż pod ławy. Timothy nie rozumiał całego poruszenia, jakie tam zapanowało. Książę wysokich elfów i Przewodniczący Rady Ras uciekali przed dziewczynką, która uratowała mu życie? Odwrócił się w lewo, by zapytać dyskretnie o co chodzi i zamarł, nie widząc dziecka tylko kobietę. Jego wzrok padł na jej tatuaże na rękach. Przeżył jeden z największych szoków w swoim życiu, w kilka sekund, w ciągu których to wszystko się stało. - O bogowie – wyszeptał i spojrzał w stronę księcia i Przewodniczącego, obok których… Stała Nadia. Kolejny szok wstrząsnął jego ciałem, nie umiał wyobrazić sobie jak to wszystko mogło się stać. Jednocześnie poczuł ciepło na jej widok, ciepło rozchodzące się po całym ciele. Była bezpieczna, z dala od króla i Ledyru. Ale kim tak naprawdę była? Mistrz Aryon nie zdążył dobiec do drzwi, gdy niewidzialna siła pociągnęła go w tył. Uderzył plecami w ścianę, dokładnie między dwoma krzesłami, na których wcześniej siedzieli Deanuel i Arthur. - Niespodzianka – rzuciła cicho Alena, nie spuszczając z niego wzroku, a jej głos poniósł się niemal echem po sali. Dzieliła ich odległość połowy pomieszczenia, jednak Aryon zaczął próbować się wyrywać, a na jego twarz wstąpiła wściekłość. - Jak śmiesz?! – warknął. – Jak śmiesz mnie tak traktować? Jestem mistrzem elfów! A ty… - A ja jestem twoim koszmarem – powiedziała zimno, ruszając w jego stronę, świadoma tego, że wszyscy na nią patrzą. Zostawiła zszokowanego Timothy’ego nieco z tyłu. – Wystarczyło kilka dni, a ty i Przewodniczący chcieliście zburzyć wszystko, na co wiele osób pracowało przez tak długo. Jej głos był lodowaty, podobnie jak jej oczy. Nienawiść przepełniała ją całą, chcąc znaleźć wyjście, jednak elfka starała się zachować spokój. Aryon był przerażony. - Chciałem to zrobić dla jego dobra! – rzucił. – By nie nosił na sobie tyle odpowiedzialności i… - ZAMILCZ, GŁUPCZE! – wydarła się, a elf momentalnie ucichł, widząc mały rulonik papieru, który pojawił się w jej dłoni. 216
- Nie… - powiedział, kręcąc głową, a język mu się plątał. – Nie… - Wiesz co to jest? – zapytała, unosząc rękę w górę. – Rozkaz, podpisany i napisany bardzo czytelnym pismem. Jak zapewne się domyśliłeś, dowiedziałam się czegoś bardzo ciekawego, co miało miejsce wiele lat temu. I choć gardziłam tobą mocno już wcześniej, teraz gardzę jeszcze mocniej. Oczy elfa otworzyły się szerzej ze zdziwienia. - Skąd ty… - zaczął, ale nie mógł skończyć zdania, czując jak jej moc przyciska go boleśnie do ściany. – Aleno, ja… - Odwołasz swoją Radę i wszystko, co za jej pomocą ustaliłeś i uczyniłeś – wycedziła zimno. – Zdejmiesz Przewodniczącego z roli regenta i uznasz koronację księcia. Zrobisz to teraz, albo przeczytam na głos zawartość tego papierka i sam Pennath skaże ciebie na śmierć. Aryon poczuł, że jego plan zawiódł. Nie wiedział jakim cudem Nadia i inni porozumiewali się z Aleną, ale czuł, że był zgubiony. Nie mógł pozwolić na to, by elfka odczytała na głos to, co trzymała w ręce. Nie mógł stracić swojej pozycji, był przecież niewinnym elfem, który padł ofiarą potwora… - Zgodnie z nadanym mi prawem… – zaczął, przestając się szarpać i stojąc spokojnie. – Uznaję wyrok, wydany przez Państwową Radę za nieważny i proszę o spisanie odpowiedniego dokumentu – dodał w stronę czwórki radnych, którzy byli w szoku. – Pozbawiam Arthura Pennath’a roli regenta i uznaję Deanuela Norta za suwerennego wobec państwa i samego siebie, popierając jego ważną koronację. Deanuel odetchnął, czując jak napięcie go opuszcza i wszelkie troski odchodzą. Spojrzał z ulgą na siedzącego po drugiej stronie Colina. Jego brat uśmiechnął się do niego szeroko, a potem spojrzał na Alenę z wdzięcznością i podziwem. Alena patrzyła na Aryona, niewzruszona. Rulonik papieru zniknął z jej dłoni, jednak ona sama się nie ruszała. - Dobrze – rzuciła. – A teraz twoja kara. Elf zbladł, a jego szare oczy znów nieco się rozszerzyły ze zdziwienia. - Kara? – zapytał. – Przecież odwołałem wszystko! Deanuel może rządzić państwem sam i nikt nie będzie mu w tym przeszkadzał! Nie zasługuję na karę! Alena zaśmiała się, a jej śmiech rozbrzmiał w całej sali. Pokręciła głową. - A jednak dokonałeś tego – rzuciła zimno. – Zdradziłeś swojego księcia i to nie raz. Jako, że wszelkie sądy i Rady są tutaj bezsilne, zapytam o zdanie kogoś, kto nie pochodzi z Beinbereth. – odwróciła się w stronę Timothy’ego. – Sir Timothy, do niedawna najbardziej zaufany dowódca i rycerz Barnila, człowiek szlachetniejszy od wielu elfów, który postawił na szali swoje życie by pomóc dwóm księżniczkom oraz robił wszystko, co mógł by nieznajoma mu dziewczynka nie umarła z wykrwawienia – dodała, przedstawiając go wszystkim, obecnym w pomieszczeniu. – Rycerzu, czy uważasz, że elf, który podważa suwerenność własnego księcia, mianuje swojego przyjaciela królewskim regentem i unieważnia wcześniejszą koronację, powinien zostać ukarany? W sali zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na Timothy’ego, który powoli zaczynał rozumieć sytuację. Pokręcił głową. - Oczywiście, że tak, pani – powiedział, patrząc na nią. – Dopuścił się tymi czynami zdrady swojego władcy, w imię swoich własnych korzyści. Nie ma na to usprawiedliwienia. W Ederze jest to karane śmiercią. 217
Alena skinęła głową i odwróciła się do śmiertelnie bladego Aryona. - Sam widzisz – powiedziała, a jej głos był cichy. – Nawet ci, którzy ciebie nie znają, uważają ciebie za zdrajcę. Pozostaje tylko pytanie, jak mam cię ukarać… Nadia wysunęła się nieznacznie na przód, patrząc na czarnowłosą przez chwilę bez słowa. Chciała jej podziękować, jednak wiedziała, że nie może tego zrobić teraz. - Aryon kazał zamknąć w lochach Marcusa i Gabriela, Aleno – powiedziała. – A potem poddał ich torturom, pod fałszywymi zarzutami zdrady. Zabrał również Deanuelowi Miecz Żywiołów pod pretekstem przechowania go u siebie do momentu, gdy książę nie osiągnie odpowiedniego wieku. Sądzę też, że manipulował Arthurem, który musiał zatwierdzić te wszystkie decyzje, łącznie z tą o zmianie prawa Beinbereth. Alena spojrzała na Marcusa i Gabriela, których w swojej nienawiści do Aryona wcześniej nie zauważyła. Poczuła gwałtowny przypływ wściekłości i odwróciła się do mistrza. - Umrzesz, tak jak obiecałam ci to kilka tygodni temu – rzuciła zimno. – Jednak by zabić ciebie w sposób, na jaki zasługujesz, muszę coś zdobyć. Dopilnuję też byś przed śmiercią wyznał wszystkie swoje grzechy. Do tego czasu, o ile książę nie ma nic przeciwko, zapoznasz się dokładniej z lochem, w którym więziłeś przyjaciół Deanuela, jednak nie udasz się tam sam. Aryon zamrugał ze zdziwieniem, jakby część jej słów nie dotarła do niego. Poczuł, że jej magia już go nie trzyma, więc podszedł krok w przód. Chciał uciec, możliwie jak najdalej. - Nie udam się tam sam? – zapytał, podchodząc kolejny krok na przód i rzucając nerwowe spojrzenie na Arthura, który nie ruszał się ani o krok. – Jak to? Co chcesz przez to… - kolejne spojrzenie skierowane było w stronę drzwi. – Powiedzieć? Elfka nie śmiała się, widząc jego żałosne próby zaplanowania ucieczki. - Zobaczysz – odparła, a mistrz w jednej chwili poczuł ból, który powalił go na kolana. Padł na posadzkę, rozpłaszczając się na niej i zginając z bólu. – Zobaczysz, co tak naprawdę oznacza ból i jaką płaci się cenę za narażenie się niewłaściwej osobie. Uniosła ręce do góry, a wokół Aryona powstał na posadzce krąg, który zapłonął czerwonym ogniem. Nadia, Arthur i Deanuel szybko cofnęli się jeszcze bardziej, podobnie jak stojący po drugiej stronie Timothy. Czarnowłosa elfka wypowiedziała kilka słów w nieznanym języku, a jej oczy stały się jeszcze jaśniejsze niż były w rzeczywistości. W środku kręgu, w którym leżał Aryon, zajaśniało bardzo jasne światło, niemal oślepiając wszystkich. Elf zaczął krzyczeć, rzucając się, jednak za każdym razem gdy dotknął przez przypadek płomieni, zamierał, leżąc bezwładnie. Światło nagle ściemniało, zmieniając barwę. Z niemalże białego stało się czarne i bardziej skupione, chwilę później wnikając w ciało leżącego mistrza. Płomienie opadły, a krąg zniknął. Alena nie ruszyła się z miejsca, przekrzywiając lekko głowę. - Teraz przekonasz się, co to znaczy szaleństwo – powiedziała. Aryon otworzył oczy nagle, jakby odzyskując świadomość i poruszył się gwałtownie. Nie zwracał uwagi na to, że wszyscy na niego patrzyli. Podniósł się z ledwością do siadu, dotykając swojej głowy z przerażeniem. - Tam coś jest – szepnął i zacisnął powieki. – Zabierz to! Błagam, zabierz to ode mnie! Nie wytrzymam tak! Elfka jednak nie zareagowała, niewzruszona w dalszym ciągu. Wiedziała, że najgorszą karą będzie zorganizowane mu pola bitwy w jego własnej głowie. 218
Deanuel chwilę patrzył na niego z niepewnością, a potem odchrząknął. - Straże – powiedział do strażników, stojących przy drzwiach. – Zabrać go do lochów. Strażnicy natychmiast podeszli do siedzącego na posadzce elfa i podnieśli go do pozycji pionowej. Colin wyszedł z ławy, podchodząc bliżej. - Dopilnuję by trafił tam, gdzie jego miejsce – powiedział do brata i odwrócił się w stronę Aleny. Chciał ją wziąć w ramiona, ale zdrowy rozsądek podpowiedział mu, że to nie był najlepszy moment. Widział, że jest ranna i zapewne musi się uleczyć. Uśmiechnął się do niej. - Dziękuję, piękna – powiedział. – Za mną! – dorzucił do strażników i mały pochód wyszedł, prowadząc za sobą Aryona. Zaraz za nimi wyszli przerażeni członkowie Państwowej Rady, z zamiarem natychmiastowego opuszczenia Luinloth. Nie chcieli upokorzenia związanego z wydaniem fałszywego wyroku. Bali się reakcji ludzi i ewentualnych konsekwencji. Nadia patrzyła chwilę na stojącego daleko sir Timothy’ego. Jej wzrok wyrażał niepewność. Zapewne już wiedział, że nie była księżniczką Rose, a już na pewno nie pochodziła z zamorskiej krainy. Potem spojrzała na Alenę, podchodząc do niej wraz z Deanuelem. Skłoniła lekko głowę przed nią i uśmiechnęła się. - Dziękuję ci – powiedziała i podeszła krok bliżej. – Za wszystko, co zrobiłaś. Wszystko. Jej słowa tyczyły się również rycerza, który w dalszym ciągu stał kilkanaście metrów za nimi, przysłuchując się ich rozmowie. Alena skinęła głową, patrząc na nią. - Nie musisz. Zrobiłam to, co należało zrobić. Nadia uśmiechnęła się bardziej i zerknęła nieco niepewnie na jej ranę. - Nigdy ci tego nie zapomnę – odpowiedziała. – Deanuelu – dodała, rzucając księciu spojrzenie. Deanuel odchrząknął i spojrzał na strażników, którzy pilnowali Gabriela i Marcusa. - Uwolnić ich – powiedział. – I zapewnić im opiekę medyczną. – sam spojrzał na Alenę. – Dziękuję. Alena ponownie skinęła głową i lekko uniosła brew. - Niedługo druga część twojego szkolenia, książę – rzuciła. – Bądź przygotowany i pamiętaj, że jedną z podstawowych cech władcy jest niezależność. Aryon nie będzie ci już sprawiał problemów, jednak pozostawienie Pennath’a na wolności jest twoją decyzją. Rozmów się z nim. – spojrzała ponownie na Nadię. – Sir Timothy do teraz nie wiedział kim jestem – dodała. – Nie chciałam się mieszać w to i postanowiłam pozwolić ci wszystko z nim ustalić. - Dziękuję raz jeszcze – powiedziała, czując ulgę. – Pójdę do niego – dodała i ruszyła w stronę rycerza. Deanuel natomiast odwrócił się w stronę Przewodniczącego, który nie ruszył się z miejsca. - Musimy pomówić – powiedział i wskazał mu drzwi, przez które po chwili wyszedł. Sama Alena spojrzała w stronę Marcusa i Gabriela, którzy zostali rozwiązani i wyszli z ław kuśtykając, jednak o własnych siłach. Podeszła do nich, przyglądając się jednemu i drugiemu. - Co wam robiono? – zapytała. Marcus odchrząknął, czując się nieco niezręcznie. - Ja byłem torturowany pierwszy – powiedział. – Najpierw próbował mnie złamać mentalnie, potem już fizycznie. Pomijam pobicie, bo siniaki wkrótce znikną. Potem używał ognia. Podpalał moje ramiona, idąc niżej po rękach. Nie mogę ci tego pokazać, bo… - spojrzał na swoją koszulę, która przywarła mocno do jego ran. Alena pokręciła głową. 219
- Pojutrze ruszamy na Meavę – rzuciła. – Gojenie się ran zbyt długo zajmie. Domyślam się, że oboje chcecie walczyć. Uważaj, będzie boleć – ostrzegła go i dotknęła ręką jego ramienia. Marcus zacisnął zęby, czując nagłe, mrożące niemal zimno, rozchodzące się po jego ramionach. Ból trwał około minuty, a potem ustał, a ona cofnęła rękę. - Niech medycy dadzą ci jakiś napój wzmacniający – dorzuciła. Długowłosy dotknął lekko swojego ramienia i nie poczuł bólu. Zamrugał. - To o wiele pomoże – powiedział. – Dziękuję. Pójdę tam natychmiast – dodał i odszedł, zostawiając Gabriela i Alenę samych. Elfka spojrzała na młodego elfa. - A tobie co robił? – zapytała. Ciemnowłosy pokręcił głową. - Zaczął tak samo – odparł cicho. Nie powiedział jej więcej o torturach psychicznych, by nie dowiedziała się, CO Aryon zobaczył w jego myślach. – A potem mnie pociął, głównie na torsie, a każda rana była bardziej dotkliwsza i piekła. Zadawał coraz to inne pytania, aż w końcu postanowił, że przyjdzie do nas drugi raz. Ale nie musisz mnie leczyć – dodał szybko. – To się samo zagoi, będę w formie! - Cicho – przerwała mu, unosząc brew. Położyła dłoń na jego torsie. – Nie będzie boleć, bo nie masz ran oparzeniowych, jak Marcus. Poczuł tylko ciepło, gdy leczyła go magią. Po raz pierwszy stał tak blisko niej i było to dla niego przeżycie. Patrzył na nią swoimi niebieskimi oczami, ona jednak patrzyła na swoją dłoń, którą go leczyła. - Już – rzuciła. – Również przyda ci się napój wzmacniający, więc radziłabym udać się do medyków wraz z Marcusem. Gdy skończyła mówić, odwróciła się by odejść. Gabriel, zdziwiony i popchnięty instynktem, złapał ją za zdrową rękę, by ją zatrzymać. - Hej! Chyba nie myślisz, że pozwolę ci tak odejść? – zapytał, zbierając się na odwagę. Elfka uniosła brew. - Słucham? – zapytała, zbita z tropu. - Jesteś ranna – powiedział. – I jeśli sama siebie nie uleczyłaś, to to musi być coś poważnego. - Dam sobie radę – ucięła. – Nie uleczyłam jej, bo nie mogę zrobić tego magią. To defekt sztyletu, którym mnie zraniono. Musi się samo zagoić. - Ale to strasznie krwawi – odparł. – Uczyłem się o leczeniu… I tak jestem twoim dłużnikiem. Chodź ze mną. – spojrzał na nią. – Proszę? Elfka tylko pokręciła głową i poszła za nim dla świętego spokoju. A ojciec Nadii, nadal siedzący w ławie, uśmiechnął się z ulgą. Wszystko zaczynało wracać do normy. … … Nadia wyprowadziła sir Timothy’ego z sali tronowej, milcząc. Poprowadziła go korytarzami na inne piętro, gdzie doszli do jej komnaty. Wpuściła go do środka i zamknęła za nimi drzwi. - Musimy porozmawiać – powiedziała, odwracając się do niego. Czuła się niezręcznie, wiedząc, że może ją znienawidzić za kłamstwo. Rycerz skinął głową. Nie mówił nic chwilę, bo był nieco zamyślony. - Owszem, musimy – odparł. – Zaczynając od tego, że chciałbym wiedzieć, jak mam ciebie 220
nazywać. Bo chyba Rose to nieodpowiednie imię. Elfka zaczerwieniła się nieco, słysząc to. - Owszem. Nazywam się Nadia, jestem córką generała armii leśnych elfów, Gorgotha – przedstawiła się. – Walczę po stronie księcia Deanuela, chcąc uwolnić krainę spod tyranii Barnila. - To dlatego przybyłyście do zamku? – zapytał. – W sumie to było dziwne. Dwie piękne kobiety, w dodatku księżniczki, samotnie przemierzające morze i lasy pełne zbójów… Ale zagrałyście to tak dobrze, że nikt was nie podejrzewał. Nadia skinęła głową. - Dziękuję, jeśli to był komplement. Tak, właśnie dlatego przybyłyśmy do zamku – wyjaśniła. – Miałyśmy zdobyć plany Barnila, dowiedzieć się o stanie jego wojsk… Książę Deanuel jest na straconej pozycji, bo zanim dotrze do Ledyru, musi wyzwolić Meavę oraz całą krainę mrocznych elfów, gdzie wpływy Barnila są najsilniejsze… A to wymaga czasu i wojska. Sir Timothy skinął głową. - Rozumiem – odparł. Chwilę milczał, a potem westchnął. – To ty wysłałaś Alenę po mnie? Dlaczego? - Poprosiłam ją o to, bo ty wiele dla nas zrobiłeś – odparła brązowowłosa. – No i… zależy mi na tobie. Ten pocałunek nie był dla mnie bez znaczenia, mimo, że powinien być. Rycerz zamrugał. - A to dlaczego powinien być? – zapytał, nieco zdziwiony, znów nie rozumiejąc. - Bo jestem zaręczona – odparła, odwracając wzrok w stronę okna. – Nie z własnej woli. Z Przewodniczącym Rady Ras, Arthurem – dodała, podchodząc do okna i opierając się o parapet. Było jej wstyd, że mu tego wcześniej nie powiedziała. – Ojciec mnie zaręczył, dając jednak nakaz wzięcia ślubu dopiero wtedy, gdy się w nim zakocham. Jednak poprzez ostatnie dni Arthur złamał zakaz, ogłaszając nasz ślub za dwanaście dni. Timothy milczał, czując jak ciężka jest dla niego ta sytuacja. Pokręcił głową. - A więc… Teraz, gdy wszystko wróciło do normy, można odwołać ten ślub, prawda? – zapytał nagle. Elfka odwróciła się do niego, patrząc na niego ze zdziwieniem. - Chyba tak – odparła. – Dlaczego pytasz? Wciąż jeszcze chcesz na mnie patrzeć po tym wszystkim? Rycerz znów chwilę nie odpowiadał. - Dla zakochanego mężczyzny nie ma rzeczy niemożliwych i od tego nie ma wyjątków – odparł, podchodząc do niej. – Jest ciężko ale mam nadzieję, że jakoś sobie poradzimy – dodał, patrząc na nią swoimi jasnymi oczami. Nadia patrzyła na niego nieco speszona, aż w końcu Timothy pochylił się i pocałował jej usta delikatnie. … … Deanuel i Arthur stali na dziedzińcu. W zamku wszystko wracało na swoje miejsce, a słońce powoli zaczynało zachodzić za horyzont, gdyż nadchodził wieczór. - Nie myśl, Arthurze, że zapomniałem o wszystkim, co zrobiłeś – powiedział książę w końcu. – Pomaganie Aryonowi mogłem uznać jako zdradę, jednak wierzę, że nie chciałeś tego wszystkiego tak bardzo, jak on. 221
Przewodniczący odchrząknął. - Uważałem, że robimy to dla twojego dobra, książę. Nie sądziłem, że Aryon zacznie posuwać się tak daleko. Nie chciałem odebrać ci korony ani Miecza Żywiołów. Wiedziałem, że będą poważne konsekwencje. Deanuel pokręcił głową. - A co z moim ojcem? - Z początku on miał sprawować nad tobą pieczę – odparł Arthur. – Chciał dobrze, a teraz zapewne siedzi zamknięty w swoich komnatach, wściekły na nas. Aryon najpierw mu to obiecał, ale potem stwierdził, że ktoś o błękitnej krwi powinien sprawować ten urząd. Czarnowłosy milczał, analizując jego słowa w głowie. Czuł ulgę, której brak mu było przez ostatnie dni i większy spokój o własne królestwo. - Wiem, że bywam niedojrzały – odchrząknął, gdyż niełatwo mu było się do tego przyznać. – I ponoć dziecinny i zbyt wywyższający się, chociaż nie wiem, skąd się takie opinie biorą, skoro jestem definicją skromności… W każdym razie, te wszystkie cechy nie są powodem, dla którego trzeba mi odebrać władzę i uznać za dziecko. Przeżyłem swoją pierwszą bitwę i, najważniejsze, przeżyłem szkolenie u MISTRZA ARYONA. Nie jestem już dzieckiem. Mam nadzieję, że teraz to wiesz. Arthur skinął głową. - Żałuję tego, co zrobiłem – powiedział w końcu. – Dziękuję, że nie kazałeś mnie ukarać. - A mógłbym – zaznaczył Deanuel. – Jestem księciem! Musisz o tym pamiętać, Przewodniczący – dodał i odszedł, zostawiając zirytowanego Arthura samego ze sobą. … … - Mam nadzieję, że medyk się nie wścieknie – szepnął cicho Gabriel. Zaprowadził Alenę do jednej z medycznych sal, gdzie znalazł wszystko, co mu było potrzebne. Elfka uniosła brew. - To był twój pomysł – zauważyła. Młody elf skinął głową. - Wiem i… nie żałuję – odparł, przemywając jej ranę. – Jest głęboka! – dodał, nieco zszokowany. – Ile czasu z nią jechałaś? - Trochę ponad trzy dni – powiedziała. - O wiele za długo – powiedział, kręcąc głową i zaczynając zajmować się rozcięciem. – Mogłaś się wykrwawić. - Timothy powtarzał to jak mantrę, co kilka godzin – rzuciła. – W ciele dziecka może i byłam dosyć słaba, ale teraz nie jestem. - Wiem, Aleno – odparł spokojnie, czując jak mu serce głośno bije i mając nadzieję, że ona nie zwróci na to uwagi. – Może zaboleć – dodał. Elfka skinęła głową i nie powiedziała nic więcej, skupiając się na tym, by nie myśleć o bólu. – Zaaplikuję ci zioła – powiedział po chwili, odwracając się i szukając tego, co mu było potrzebne. Po chwili znów był przy niej, kontynuując. – Nie boli? - Boli, ale nie reaguję na to – odparła. – Przez tyle lat przywykłam już nieco do bólu. - Jesteś odważna – rzekł po chwili cicho. – Bardzo odważna. Słyszałem o tobie tylko legendy. Nigdy nie sądziłem, że ciebie poznam. - Oficjalnie nie żyję – przypomniała. – Ale skoro już mnie poznałeś, to czy skończyłeś…? – 222
wskazała na przedramię. - Nie! – odparł. – Jeszcze opatrunek… - dodał i delikatnie zrobił jej opatrunek. – Teraz nie będzie tak krwawić. - Dziękuję – powiedziała po chwili. – Niewiele osób było dla mnie dobrych. Nie zapomnę ci tego. Dobranoc. Odwróciła się i odeszła, zostawiając go, stojącego po środku sali medycznej, z uśmiechem na twarzy. … … Nastał nowy dzień. Nadia obudziła się w swojej komnacie, czując się dobrze. W myślach przypomniała sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Cofnięcie wyroku Państwowej Rady, powrót Aleny i Timothy’ego, pocałunek rycerza… Wstała z łóżka szybko, rozglądając się za rzeczami. Nie było czasu do stracenia. Zgodnie z ustaleniami mieli jutro wyruszyć na Meavę. Dzisiejszy dzień miał być w całości przeznaczony na przygotowania do wyprawy. Wyszła z komnaty, rozmyślając i szukając Aleny. Zamiast tego jednak wpadła na księcia, który odetchnął. - A więc nie jestem jedynym, który zaspał na poranną naradę! – powiedział. Elfka zamrugała. - Słucham? Nie obrażaj mnie, książę – powiedziała dosyć sucho. – Nie zaspałam. - Owszem, zaspałaś – zaśmiał się. – Jest… - nagle zamarł. – Albo to ja obudziłem się za wcześnie? Nadia pokręciła głową. - Chodźmy, książę – odparła, ruszając. Ich kroki skierowały się do sali tronowej, gdzie zastali już Colina, Marcusa i Gabriela. - Witajcie – przywitała ich elfka i uśmiechnęła się lekko. – Marcusie, Gabrielu, jak się czujecie? - Lepiej, o wiele – przyznał Gabriel. – Alena nas uleczyła. Colin zamrugał. - Naprawdę? Muszę zostać ranny, to mnie też uleczy… - stwierdził, a Deanuel zaśmiał się. - Z pewnością! – stwierdził. – Ciekawe, kto będzie mnie leczył… Nadia uniosła brwi. - Nikt nie powinien specjalnie pozwalać się ranić – ucięła ich rozmowy. – Aczkolwiek to było bardzo miłe z jej strony. - To nic takiego – rozległ się głos Aleny, która właśnie przyszła. – Po prostu uleczenie. Gdyby mieli leczyć się normalnie, nie byliby gotowi na jutrzejszy odjazd, prawda? – uniosła brew. Colin odchrząknął, zerkając na nią. - Ale twoje wczorajsze wejście to było coś. Mina Aryona była czymś, czego nie zapomnę nigdy. - O tak – przyznała Nadia. – Był już taki pewny swojego zwycięstwa. Zabrał księciu koronę, niezależność, miecz… Tak właściwie… - spojrzała na Alenę. – To co mu dokładnie zrobiłaś? Elfka obeszła stół z mapami, stając przy ognie i opierając się lekko o ścianę - Dałam mu towarzysza, który nie opuści go bardzo długo – odparła. – Aryon jest teraz 223
dwoma osobami. Sobą i demonem. - Demonem?! – zapytał zszokowany Przewodniczący, który właśnie wszedł do sali. Poczuł ulgę, że nie został skazany wraz z mistrzem. – Czy to zgodne z prawem? Alena uniosła brew. - Ja nie przestrzegam prawa, Pennath – rzuciła chłodno. – Ciebie też miło widzieć. Zaczynamy? Deanuel odchrząknął, lekko zszokowany. - Tak, narada powinna się już zacząć. Gorgoth musiał coś załatwić, więc jesteśmy w komplecie. – spojrzał na mapę. – A więc… Do Meavy mamy całą armią aż dwa tygodnie drogi?! – zdziwił się, przyglądając się zapiskom. – Jak to? My dojechaliśmy w dwa dni! - Tak, książę, bo jechaliśmy wszyscy na koniach – odparła Nadia. – I byliśmy we czwórkę. - No i jechaliśmy przez Jorn – dodał Colin. – Ale nie będę narażał Przewodniczącego na zawał serca, więc nawet tego nie zaproponuję. - Prosiłbym o nie komentowanie mojej osoby – rzucił Arthur ostro. – Będziemy musieli przebyć tą drogę, nie ma innego wyjścia. Jorn odpada – dodał. – Zajmiemy stolicę, ale co z resztą? - Trzeba działać szybciej niż w Luinloth – rzuciła Alena po chwili. – Gdy będziemy iść w stronę stolicy, można wysłać patrole już wcześniej, by zajęły się oczyszczaniem państwa. - Dobry pomysł – przyznał jej Colin. – Oszczędzimy czasu i Barnil dowie się znacznie później o swojej kolejnej porażce. Zanim wyruszymy trzeba jednak sprawdzić granice Beinbereth – dodał. – Nie wiadomo, czy Cień nie wysłał swoich wojsk na nas. - Tutaj właśnie zaczyna się dzielenie obowiązków. – Deanuel uniósł wysoko głowę. – Kto pojedzie w kierunku granic? - Ja mogę to zrobić – odparła Alena. – Sama – dodała. Nie potrzebowała towarzyszy, jednak jej życzenie się nie spełniło. - Ja pojadę z nią – dorzucił szybko Colin. – Dwójka osób zawsze lepiej wygląda… Deanuel spojrzał niepewnie na czarnowłosą elfkę, ale potem skinął głową. - W porządku. Więc Alena i Colin jadą na zwiady. Jest jeszcze to… - dodał, wyciągając spod stołu wielką księgę, wykradzioną z Ledyru. – Ktoś musi się zająć przestudiowaniem tego, gdyż nie mamy wiele czasu by zrobić to wspólnie. Ktoś jest chętny? - Ja mogę – chrząknął Marcus, zgłaszając się. – Medyk zakazał mi się przemęczać do jutra, więc to będzie najodpowiedniejsze zajęcie. - W porządku, więc do ciebie należy księga z planami Barnila. – Deanuel podsunął mu wolumen i zamyślił się na chwilę. – Potrzebne są dwie osoby, które sprawdzą stan armii. - Ja mogę to zrobić – powiedział nieco niepewnie Gabriel. – Podczas pojedynków trochę się z nimi zaznajomiłem. - Świetnie! – odparł Deanuel. – Kto jeszcze? Ja mam zamiar ćwiczyć walkę, więc albo Arthur albo ty, Nadio… - Ja mogę – odparł Przewodniczący, unosząc brew. – W końcu zbierałem to wojsko. Mają mnie za autorytet. - Uważaj, bo jak tak dalej pójdzie to twoja twarz wyląduje na flagach i zmienimy nazwę państwa – rzuciła Alena. Wszyscy, oprócz Arthura, parsknęli śmiechem. Jasnowłosy zacisnął usta, jednak pilnował się. - Zapomniałem, jak wielką sympatią mnie darzysz – mruknął. Alena uniosła brew wyżej. 224
- Mogę przypomnieć dosadniej – odparła. – Książę, coś jeszcze? - Tak. – Deanuel w końcu się uspokoił i wziął głęboki oddech. – Nadio, zostałaś jako jedyna. Znasz się na broniach, więc miałbym prośbę o sprawdzenie stanu uzbrojenia armii. Nadia skinęła głową. - Oczywiście – odparła krótko. Czarnowłosy odchrząknął ponownie. - I chcę omówić kwestię dowódcy Barnila w naszych szeregach – powiedział. – Nie wiem, czy to bezpieczne. - Książę wreszcie mówi z sensem – rzucił Arthur. – Ja też nie jestem za jego obecnością tutaj. Nadia uniosła brwi w górę. - Pomógł nam – powiedziała. – Nie robi nikomu nic złego. Zrozumiał kim tak naprawdę jest Barnil i nie chce mieć z nim niczego wspólnego. Jest po naszej stronie, po prostu jeszcze trochę się gubi. - A jaki mamy na to dowód? – zapytał Arthur, patrząc na nią. - Leży przed wami – rzuciła nagle Alena, wskazując na księgę z planami Barnila, którą trzymał Marcus. … … Aryon siedział przy ścianie, trzymając się za głowę. Bujał się lekko w tył i w przód, nie wiedząc co dokładnie ma ze sobą zrobić. Słyszał w głowie głosy. Jeden z nich należał do niego, a drugi do kogoś zupełnie nieznanego. - Zostaw – jęknął, czując tępy ból, rozchodzący się po całym jego ciele. – Słyszysz, zostaw! Jeden ze strażników, którzy stali przy jego celi spojrzał na drugiego. - Znów zaczyna – mruknął cicho. – Wielki mistrz elfów. - Nie wytrzyma tak długo – stwierdził drugi. – Jestem ciekawy kto będzie mu towarzyszył w drodze na drugą stronę. I czy zdąży się pożegnać…
225
Rozdział 21 – Kingdom of Heaven
„We are linked in every way And we're strong as our weakest fragment Every word that we convey Is an act with consequences’’
“Pamiętam, gdy jeden z moich najlepszych dowódców ożenił się. Sądziłem, że zrobił to z przymusu, gdyż dama zaszła w ciążę i nie miała się dokąd podziać. Zwykle nie interesowały mnie śluby moich żołnierzy – musiałem tylko znać imiona ich żon, a potem dzieci, by swobodnie ich szantażować na polu walki. On jednak był wyjątkiem. Nazywał się Thomas Dagger, miał trzydzieści osiem lat i był moim najbardziej oddanym sługą. Jego żona grzeszyła urodą, jednakże nie pamiętam jej imienia, gdyż rzadko o niej mówił. Kilka miesięcy po ślubie urodził im się syn, którego nazwali Timothy. Chłopiec rósł szybko i był niezwykle wpatrzony w ojca. Sztuki walki wręcz uczono go od najmłodszych lat, gdy tylko zdołał unieść w rękach miecz. Byłem świadkiem jego potyczek z ojcem i widziałem jego nadzwyczajne zdolności. Raz jeden wezwałem do siebie Thomasa i ogłosiłem mu, że jego syn zostanie jednym z mych żołnierzy. Przyjął to z dumą, traktując jako wyróżnienie. Chłopiec poszedł do szkoły wojskowej, którą ukończył z najlepszym możliwym wynikiem i trafił w szeregi moich żołnierzy. Od początku miał nieco gorzej ze względu na sławę ojca. Napastowali go, dokuczając mu i wyzywając go na bezsensowne pojedynki, które zawsze wygrywał. Ojciec nauczył go wierzyć w siebie i nigdy się nie poddawać. Nigdy nie obchodziły mnie bachory moich żołnierzy. On jednak był wyjątkiem. Z biegiem lat jego ojciec stawał się coraz bardziej stary i nieprzydatny, jednak wciąż utrzymywał starą pozycję, ze względu na przeszłość i liczne podboje. Gdy Timothy skończył piętnaście lat, uznałem, iż to czas by stopniowo go awansować. W ciągu najbliższych pięciu lat wznosił się coraz wyżej w hierarchii, doznając zaszczytów, o których jego rówieśnicy mogli tylko pomarzyć. W swoje urodziny doświadczył tragedii w postaci śmierci jego ojca, którego zabiłem. Timothy został mianowany dowódcą głównym i moją prawą ręką w sprawach wojska. Nigdy nie dowiedział się, że jego ojciec nie umarł śmiercią bitewną i nigdy się tego nie dowie. Wbiłem mu do głowy informację, że to elfy są winne śmierci jego ojca, że to ich winien nienawidzić. Usłuchał mnie, okazując mi swoją wdzięczność. Od tamtej pory, przez lata, był mi posłuszny, zabijając każdego, kogo zabić rozkazałem i przynosząc mi głowy moich wrogów na srebrnych tacach. Tak było zawsze. Aż do niedawna. … …
226
Sineira była jedną z wielu kobiet w moim życiu. Przewijały się, zostając kilka miesięcy, czasem trochę mniej lub trochę więcej. Nigdy nie znaczyły dla mnie praktycznie nic, kolejna kochanka to tylko kolejna kochanka. Nie było się co nad tym rozwodzić. Duża część z nich zapewne rodziła moje dzieci, ale w tym czasie już się nimi nie interesowałem. Sineira była tą, która się przyznała. Pamiętam ją dosyć dobrze. Przybyła na zamek jako posłaniec z królestwa mrocznych elfów. Miała charakter, jednak mimo tego potrafiła chować swoje emocje. To zawsze zaskakiwało mnie w elfach. Opanowanie. Została u mnie przez kilkanaście dni, potem wyjechała, by zniknąć na kilka miesięcy. Byłem rozbawiony, gdy po upływie tego okresu czasu przybyła do mnie z brzuchem. Oczywiście utrzymując, że nosi moje dziecię. Jednak nie byłem głupi, jeszcze nikomu nigdy nie udało się mnie wykiwać. Miałem zamiar sprawdzić ją magicznie, zanim wyrzucę ją z zamku. Jakież było moje zdziwienie, gdy dziecko w jej łonie okazało się być moim. Pozwoliłem jej zostać w Ledyrze z czystej ciekawości. Jasnym było, iż nie wezmę jej sobie za żonę – nie była urodzona w błękitnokrwistej rodzinie, ba, nie była nawet spokrewniona z arystokracją, więc nie przeszło mi to przez myśl. A ta jak na złość urodziła syna. Nazwałem go Marcus. Sama Sineira została odesłana do swojego miasta rodzinnego i nigdy więcej nie słyszałem od niej żadnych wieści. Chłopak był wychowywany przez mamki, aż dorósł do wieku, w którym mógł już samodzielnie walczyć. Wcieliłem go do armii, gdy odebrał stosowne szkolenia. Nie był traktowany specjalnie, wręcz przeciwnie. Był tylko bękartem, więc w jakim celu miałem go faworyzować przed innymi? Jadał ze mną posiłki, jednak przez większość czasu milczał, jakby miał mi coś za złe. Nigdy mnie to nie obchodziło; nie uczyłem go też magii, którą musiał opanować sam. Był na tyle bezczelny, by nie okazywać mi żadnych oznak wdzięczności. A miał mi za co dziękować. Przyjąłem go do zamku, oddałem mamkom na wychowanie, mógł mieć to, co zechciał. Jednak wciąż było mu mało; nigdy się nie odzywał, umiał reagować tylko na wyraźne polecenia lub komendy. Przez jakiś okres czasu myślałem nad tym, by uczynić go moim następcą. Mój problem z tym związany mógłby zniknąć w oka mgnieniu. Jedyną przeszkodą była świadomość, że moi poddani i żołnierze nigdy nie zaakceptują półelf, bękarta i buntowniczego wojownika na tronie. A ja nie miałem zamiaru mu tego tronu oddać. Mijały kolejne lata, a Marcus stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie. Był szykanowany przez żołnierzy i dowódców – naprawdę zabawne było obserwowanie tych zdarzeń. Bronił się zaciekle, słowami i czynami, jednak z czasem to przestało wystarczać. Zaczął spędzać całe godziny w bibliotece, uważając, że jestem naiwny i tego nie zauważę. Chciał nauczyć się magii, by mieć przewagę nad moimi żołnierzami. Raz jeden zamknąłem go w bibliotece – tak po prostu, z nudów. I nasłałem na niego płomienie. Chciałem sprawdzić, czy poradzi sobie z nimi, czy też wyjdzie okropnie poparzony, bez nadziei na wyzdrowienie w ciągu całych miesięcy. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy nie ujrzałem go nigdy więcej. Marcus zniknął na dobre. Nie było go w zamku, ani na jego obrzeżach. Uciekł i już nigdy więcej go nie ujrzałem. Co roku wysyłałem patrol, który miał sprowadzić mojego niewiernego bękarta do Ledyru, by otrzymał bolesną i powolną śmierć, na jaką zasługują zdrajcy. Nie kryję swojego zirytowania, gdy się im to nie udaje – zabijam tych, którzy najbardziej mi się narażą. Takie jest prawo – 227
bezwzględne i obowiązkowe, nie uznaje żadnych wyjątków. Prawo jest ważniejsze od uczuć czy obowiązków prywatnych – prawo JEST OBOWIĄZKIEM. Sądziłem, że moi poddani i rycerze to wiedzą. Do czasu… … … Gdy na balu zobaczyłem elfkę, moje zdziwienie było naprawdę duże. Nie widywałem na swoich ziemiach elfów od setek lat. Wyznaczyłem jasne granice państw i wszyscy się tego trzymali, aż do tamtego dnia. Nosiła niebieską suknię i niebieską maskę – mimo tego widziałem, jak piękna była. Nie pokłoniła mi się jako jedyna pośród setek kobiet i mężczyzn. A chwilę później, gdy wysłałem po nią sługę, zniknęła. Byłem zirytowany, gdyż chęć spróbowania czegoś nowego i poznania tej elfki stała się nie do wytrzymania. Jednak i wtedy przeczucia mnie nie myliły. Spotkałem ją ponownie. Mój najwierniejszy rycerz, sir Timothy, przywiódł do mnie dwie księżniczki. Piękne, czyste i godne mojej uwagi. Włosy jednej były czarne niczym noc, a loki drugiej lśniły brązem. I wtedy ją rozpoznałem. Moją wybranką podczas balu była Lila, starsza z Sióstr Kwiatów, córka mojego dawnego przyjaciela, Johna. Druga nazywała się Rose. Przyszły do mnie po pomoc, wystraszone, jednak ani na chwilę nie straciły swojej królewskości. Czy wspominałem już jak bardzo uwielbiam gdy ktoś przychodzi do mnie po pomoc? Były moje, mogłem je uwięzić, zatrzymać, wziąć, a jednak chciałem to zrobić inaczej. Nieobecność Marcusa coraz bardziej dawała mi się we znaki, na co nie mogłem pozwolić. Musiałem mieć prawowitego dziedzica, z prawowitego łoża. Musiałem mieć królową. Między nimi przez dni kilka dokonywałem wyboru. Obie były moje, tego przecież chciałem i miałem zamiar zatrzymać je u siebie na długi okres czasu. Rose wydawała się bardziej przystępna i przychylna mi – może jednak to był tylko pozór? Natomiast Lila była niedostępna i tajemnicza – nie pozwalała mi się do siebie zbliżyć, aż zaproponowałem jej wybór między sobą a siostrą. Tego samego wieczoru miałem ogłosić nasze zaręczyny. Wcześniej jednak na nieskalanej piersi mojego najwierniejszego Timothy’ego pojawiła się pierwsza skaza. Przejażdżka, planowany piknik na łonie natury – to wszystko było pomysłami pierwszego rycerza w królestwie. Podpowiadał mi, jak zdobyć zaufanie księżniczek, jak dostać się tam, gdzie chciałem. Na piknik pojechałem w parze z Rose, Lila zaś jechała z Timothym. Mój gniew był wielki, gdy spostrzegłem, że mający pilnować księżniczkę rycerz, zamiast skupiać się na bezpieczeństwie zabawia ją swoimi marnymi dowcipami. Jak dobrze się złożyło, że niedługo potem Lila poczuła się źle – musieliśmy wracać, a to dowodziło zapewne tego, że nie nadawał się na towarzystwo tak wysoko postawionych panien. Na wieczorną ucztę Lila przybyła pierwsza. Pytałem ją o to, czy była kiedykolwiek zakochana. Ponoć tak, ale nieszczęśliwie. Jakież to smutne, nieprawdaż? Była tak niewinna, że postanowiłem jej udowodnić swoją potęgę. Chciałem mieć pewność, że uważa mnie za 228
swojego jedynego pana. Nawiązałem tematem do młodego księcia Deanuela, który pojawił się na horyzoncie równie niespodziewanie, co kilkaset lat temu zniknął. Powiedziałem jej sekret jednego z bliskich mu osób – sekret, który potwierdziłem pokazaniem własnoręcznie podpisanego rozkazu, który jeden z moich dowódców odebrał, wiele lat temu. Była zszokowana, mogłem to zobaczyć na własne oczy. Wydusiła z siebie kilka słów, a wtedy byłem już pewny tego, że nigdy nie odważy się ode mnie odejść, w obawie przed tym, że spotka ją podobny los, zadany ciosem od kogoś zaufanego i bliskiego. Potem wszystko działo się bardzo szybko – podczas gdy księżniczki zniknęły, udając się do komnaty po prezent dla mnie, przyszedł do mnie Voner. Powiedział mi kilka ciekawych rzeczy, które bardzo szybko i skutecznie doprowadziły mnie do furii. Mój własny sługa, kreatura niegodna nazwania człowiekiem, podsłuchał rozmowę sir Timothy’ego i Rose. A, gdyby tego było mało, zobaczył jak mój własny najwierniejszy rycerz całuje ją w usta. Wściekłem się niezmiernie, posyłając strażników, by go porwali. Nigdy już nie powrócili żywi. Księżniczki zniknęły wraz z Timothym. Na początku nie wiązałem jednego faktu z drugim, sądząc, że ktoś je porwał dla okupu lub własnej satysfakcji. Potem jednak zwątpiłem w jego lojalność. Skoro chciał wykorzystać Rose, postanowił zapewne pozbawić mnie obu nowych rzeczy, które dołączyły do mojej kolekcji. Postanowił zabrać je obie, sprzedać za niewyobrażalne pieniądze lub… Dostarczyć je mojemu wrogowi. Poczułem jak nóż wbity w moje plecy zaczyna mnie palić niezmiernie mocno. Jakież było moje zdziwienie, gdy połowa z wysłanych na poszukiwania oddziałów nie powróciła do Ledyru nigdy więcej. Pamiętam krzyki i wrzaski ocalałych. Byli przerażeni, czego jeszcze nigdy nie widziałem u tych psów, tytułujących się moimi rycerzami. Sir Timothy nie żył. Utrzymywali, że widzieli jego śmierć, że widzieli jak padał martwy na ziemię, drgając w ostatnich agoniach. Mówili to, co chciałem usłyszeć. Ponoć uratowała go mała dziewczynka. Dziecko, pokonujące moich najlepszych magów i pochłaniające znaczną część mojej armii do ogromnego portalu. Czy to miało sens? Nie. Kazałem im przeszukać każdy zakamarek, każdą możliwą lokalizację przebywania księżniczek i zdrajcy Timothy’ego. Dałem za jego głowę wysoką, niezwykle wysoką nagrodę, dorównującą tej za schwytanie Marcusa. Ruszyłem armię, która zaczęła ponownie siać jeszcze większe spustoszenie wśród moich poddanych. Należało zrobić z Ederą porządek. Zbyt długo przymykałem oczy na występki samozwańczych bohaterów. Skoro jednak pustoszyłem własne państwo, musiałem pamiętać o elfach. One zbyt długo już naprzykrzały mi się, niekoniecznie świadomie. Rada Ras pozostawała nieszkodliwa, jednak nic nie szkodziło mi doprowadzenie do jej rozwiązania – słyszałem bowiem, że jej Przewodniczący znacznie zaangażował się w bitwę o Luinloth, które mi odebrano. Sądziłem, że chociaż mój najwierniejszy rycerz wie co to lojalność. … … 229
Gdy usłyszałem wieści o Deanuelu Norcie mój gniew był nie do opisania. Żyłem tą informacją przez kilka godzin, napawając się tym, że ktoś w końcu śmiał stanąć naprzeciw mnie i stawić mi czoła. Cóż za głupiec. Młody książę nie ma pojęcia o tym, że jego plan spali się na panewce. Nawet jeśli przekonał do siebie Radę Ras i Arthur je mu z ręki, nigdy nie zbierze wystarczająco dużej armii by zmierzyć się ze mną w Ledyrze. Będę na niego czekał tyle, ile będzie to konieczne. Będę zbierał armię. Tutaj, a także w państwach elfów, dając mu nacieszyć się zwycięstwem tylko przez kilka chwil. Nie toleruję powstań i zrywów buntowniczych. Nie toleruję sytuacji, gdy ktoś wypowiada mi wyzwanie, jednocześnie sądząc, że jest w stanie mi dorównać. Wszystkie te cechy należą do młodego księcia. Gdyby tylko wiedział, jak zginęli jego umiłowani rodzice… Stałby się dokładnie taki jak ja, przyjąłby duchy do swojego wnętrza, otwierając się na potęgę, którą ja sam posiadłem. Moje wczorajsze rozmyślania zostały przerwane przybyciem mojego brata. Grand rzekł mi o jego istnieniu, ostrzegając, iż Beinbereth jest oczyszczane z moich żołnierzy. Ostatni dezerterzy krążą po obszarze między Ederą a państwem wysokich elfów, szukając schronienia. Wiedzą, że i tam, i tu czeka ich śmierć. Nie jest mi przykro. Wieści mojego brata okazały się nadzwyczaj pokrzepiające. Doniósł mi o tym, że Wielka Czarownica nadal spoczywa na dnie zapomnianego przez istoty żywe jeziora. Zapytałem, czy wie co z jej córką. Skinął mi twierdząco głową, widziałem w jego oczach trwogę. Rzekł mi historię o tym, jak zapuścił się do demonicznego miasta, zatrzymując się u jego bram i nie ważąc się wejść dalej. Dwójka demonów stanęła przed nim, oceniając jego wartość i zamiary. - A gdy zapytałem o Alenę… - zaczął brat mój, przeciągając zdanie. – Zaczęli się śmiać. Rzekli mi, że była tam, przed wieloma tysiącami lat. Rzekli mi, że była odważna, lecz już jej nie ma. A więc Alena nie żyła. Jedyna istota, która w moim mniemaniu mogła uwolnić Czarownicę, była martwa. Mój dzień stał się jaśniejszy, nawet Grand to zauważył. Nie pozwoliłem sobie jednak na dłuższą radość, chcąc działać. Poleciłem mu sprowadzić przed moje oblicze mojego syna, Marcusa, oraz sir Timothy’ego, jeśli w jakikolwiek sposób jeszcze stąpał po tej ziemi. Nikt ani nic nie ukryje się przed moim bratem. Rebelia upadnie szybciej, niż by się to mogło wydawać. Wszystkich przyjaciół księcia pozabijam, mordując nadzieję naiwnych istot. Samego Deanuela uwiężę, dając mu czas na zastanowienie się nad swoim losem. Jeśli dołączy do mnie, będzie miał wszystko, czego można zapragnąć. Jeśli natomiast pozostanie wierny swoim bezsensownym ideom, zginie. Moja potęga utoruje mi drogę do Królestwa Niebieskiego, miejsca, o którym marzy każdy śmiertelnik, zamieszkujący te ziemie. Czy boję się śmierci? Ja nazywam się Barnil, jestem królem i jestem nieśmiertelny.” … …
230
Nadia siedziała bez ruchu, wpatrując się w leżącą obok Marcusa księgę. Słowa Aleny dochodziły do niej powoli, jakby szukając drogi. Nie mogła w to uwierzyć. - Timothy pomógł nam aż tak? – szepnęła cicho. – To on był tym, od którego zdobyłaś księgę? Czarnowłosa elfka skinęła głową, niewzruszona sytuacją. - Owszem – odparła. – Dlatego przestrzegam przed oskarżaniem go o szpiegowanie. Był świadkiem, jak tysiące jego żołnierzy, którzy przysięgali mu wierność, chciało go zabić i przynieść na tacy królowi. Jest rycerzem, więc to był dla niego jeden z największych ciosów. Przez całą drogę tutaj widział, jak cała Edera szuka jego i dwóch księżniczek. Przez całą drogę bał się, że umrę, mimo, że nic o mnie nie wiedział i widział jak zabijam jego żołnierzy. Jeśli chcesz wspomnieć teraz o honorze, Pennath, to możesz porozmawiać o tym z nim. Arthur zamilkł, czując jak wściekłość powoli go ogarnia. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Dowódca Barnila tuż pod jego nosem? Nie mógł się na to zgodzić, jednak nie miał żadnego innego wyboru. - W porządku – wydusił z siebie z zaciśniętymi zębami. – Niechaj i tak będzie, ale ktoś musi być za niego odpowiedzialny. Proponuję… - Ja będę – rzuciła nagle Nadia. – Wezmę na siebie odpowiedzialność za niego. Nie boję się tego, że nas zdradzi. Wiem, że nie byłby w stanie tego zrobić. Colin odchrząknął. - Skoro Nadia tak mówi… nie pozostaje nam nic innego, jak zgodzić się! Ja, jak zapewne i wszyscy, bardzo chciałbym się dowiedzieć czegoś o waszej podróży – dodał do Aleny. – Wysłałaś wiadomość o części armii obłąkanego króla, piękna… Elfka uniosła brew, słysząc komplement. - Nie mam czasu, by streścić wszystko – rzuciła. – Podążało za nami kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, którzy sądzili, że Timothy nie żyje i ścigają tylko małą dziewczynkę, która ma magię. Rycerz podsunął pomysł zesłania ich na pewną słynną skałę. Za pomocą portalu zwabiliśmy ich tam, a potem zamknęliśmy go, pozwalając im spaść w dół ogromnej przepaści. Deanuel zamrugał lekko, nie umiejąc sobie tego wyobrazić. - Jest możliwe przeniesienie tak wielkiej armii? – szepnął. Elfka zaśmiała się. - Oczywiście, może niedługo sam będziesz dokonywał takich osiągnięć. A tymczasem przygotuj się na szkolenie, bo wyruszamy, gdy tylko wrócę ze zwiadów. Jasne? – nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę wyjścia, by nie tracić więcej czasu. Przewodniczący odchrząknął szybko. - Mam jeszcze jedno pytanie! – powiedział głośno za nią. – Co z sekretem mistrza Aryona? Chcielibyśmy go wszyscy poznać... Elfka odwróciła się, a ich spojrzenia się spotkały, na co Pennath umilkł. Nie odpowiadała przez kilka chwil. - O to będziesz musiał spytać Aryona – rzuciła. – Złożyłam magiczną przysięgę, która aktualnie uniemożliwia mi powiedzenie czegokolwiek. Przed jego śmiercią dowiecie się prawdy. A tymczasem… - spojrzała na księcia. – Trzymaj się od niego z daleka, książę. Deanuel patrzył na nią nieco niepewnie. Nie wiedział, czego mogła się dowiedzieć w Ledyrze, ale coraz bardziej go to niepokoiło. - Nie mam zamiaru się z nim kontaktować – powiedział. – Wyrządził mi zbyt wiele złego. 231
Skinęła głową. - Lepiej dla ciebie. – odwróciła wzrok i spojrzała w stronę milczącego i obserwującego ją Gabriela. – Mam dla ciebie zadanie – dodała. – Zajmiesz się moim oddziałem podczas mojej nieobecności. Elf zamrugał nagle, nie spodziewając się tego. Wiedział, że elfka będzie musiała zostawić pod czyjąś opieką swój oddział, jednak w życiu nie spodziewał się, że to on zostanie tym elfem, na którego spadnie ten zaszczyt. Dla niego był to ogromny zaszczyt. W jego świadomości zakiełkowała nadzieja, że być może Alena mu ufa i być może zacznie znaczyć dla niej coś więcej… - To zaszczyt, Aleno – szepnął i skłonił przed nią głowę. – Dziękuję. … … Nadia wybiegła z zamku, rozglądając się nerwowo dookoła. Gdy zobaczyła Alenę, idącą w stronę stojącego przy jednym z drzew czarnego rumaka, poczuła ulgę. Pobiegła w jej stronę, docierając do niej prawie równocześnie z chwilą, gdy czarnowłosa elfka dotarła do konia. - Aleno – rzekła, biorąc głęboki oddech. – Mogę ci zająć chwilę? To ważne. Alena skinęła głową, poprawiając siodło i nie patrząc na nią. - Mów – odparła spokojnie. – Byleby szybko, bo nie mamy czasu do stracenia, Nadio. - Chodzi mi o Timothy’ego – odparła. – Rozmawiałam z nim wczoraj, ale nie miałam pojęcia o tym, że to on pomógł ci zdobyć księgę i… muszę wiedzieć, dlaczego to zrobił. Czarnowłosa zaśmiała się, nie przerywając swojej czynności. - Naprawdę nie wiesz? Jesteś bystra – zauważyła. – Sir Timothy poprosił mnie o wolność dla ciebie, a w zamian za to dał mi plany Barnila. A ja, zgodnie z obietnicą, dałam ci wolność. Brązowowłosa poczuła, jak jej serce szybko bije. Była zakłopotana – zupełnie jakby nie była sobą, opanowaną i stateczną leśną elfką. - A mówił dlaczego? – zapytała nieco ciszej. Alena spojrzała na nią, unosząc lekko brew. - Mówił – rzuciła. – Mówił, że darzy ciebie uczuciem, i że nic na to nie poradzi. Wiem do czego dążysz, wiem dlaczego poprosiłaś mnie o to, bym po niego wróciła. Nie mam jednak żadnego interesu w tym, by zdradzać wasz sekret. Nadia poczuła ogarniającą ją ulgę. Wiedziała, że mogłaby wpędzić siebie i Timothy’ego w duże kłopoty, jeśli ich uczucie by się wydało. Nie była do końca pewna tego, co do niego czuła, jednak był dla niej niezwykle ważny, a sam fakt tego, że był człowiekiem nie znaczył dla niej wiele. - Dziękuję – odparła. – Teraz jestem spokojna. Wypytam Timothy’ego o waszą misję. Mam nadzieję, że mi wszystko opowie. Tymczasem… czy Aryon może stanowić zagrożenie dla księcia? - Mógł – sprostowała. – Dopóki jest pod władzą demona, nie zagraża nikomu. Jednak należy go pilnować dla pewności. Brązowowłosa skinęła głową, patrząc na nią uważnie. - Czy on uczynił coś, co jest gorsze od odebrania korony i królestwa Deanuelowi? – zapytała ciszej. - Zależy, jak na to patrzysz i jak oceniasz wagi zbrodni – odparła Alena. – Jednak mogę cię 232
zapewnić, że zdrada jest najgorszą rzeczą, a to właściwie uczynił. Dowiesz się, wszyscy się dowiedzą, gdy zmusicie go do mówienia. A teraz mam do ciebie prośbę. Znajdź Colina i powiedz mu, że ruszamy natychmiast. Nadia skinęła głową. - Oczywiście – powiedziała. – Powodzenia – dodała i oddaliła się w stronę zamku, by poszukać brata księcia. Alena na powrót zajęła się koniem, jednak chwilę później znów nie była sama. Podszedł do niej ciemnowłosy, młody elf, który był nieco zdenerwowany faktem przybycia bez zapowiedzi. - Aleno – powiedział Gabriel, podchodząc bliżej. – Chciałem ci podziękować za… za tak wielki kredyt zaufania, jakim mnie obdarzyłaś. Nie znamy się bardzo, a jednak dałaś mi pod opiekę swój oddział. - Udowodnij mi więc, że nie popełniłam błędu, gdy to zrobiłam – odparła, unosząc lekko brew i spoglądając na niego. – Spisz się. Może być ci ciężko nad nimi zapanować, przyznaję, ale to tylko jeden dzień i wierzę, że sobie poradzisz. Skinął głową, patrząc na nią. - Przewodniczący, gdy wyszłaś, śmiał się z tego – rzekł nieco ciszej. – Z tego, że nie będę w stanie objąć nad nimi dowództwa… - To, że Arthur nie potrafił tego zrobić nie znaczy, że tobie się nie uda – rzuciła dosyć stanowczo. – Uwierz w siebie. Pennath nie musi ciebie lubić, ale zasłużysz sobie na jego szacunek i wtedy nie będzie ciebie szykanował. Rozumiesz? Ponownie skinął głową i uśmiechnął się. - Podziwiam ciebie. Za siłę, odwagę i charakter. Nie wspomnę o pięknie bo… - odchrząknął, gdy ona uniosła brew jeszcze wyżej. – Bo chyba słyszałaś już mnóstwo komplementów na temat swojej urody. Chciałem tobie… - podszedł bliżej, czując jak policzki palą go ze stresu, a jego serce bije szybko, pod wpływem jej bliskości. -…podziękować. Ujął jej twarz w dłonie, całując jej policzek. Wtedy jego zdenerwowanie sięgnęło kresu. Niepewnie cofnął ręce, przygotowany na to, że go uderzy. Nic takiego jednak się nie stało. Poczuł ulgę i dziwne szczęście, gdy elfka tylko patrzyła na niego. - Uważaj na siebie – szepnął, uśmiechając się bardziej i oddalił się, czując euforię. Z tymże uczuciem skierował się do zamku. … … Sir Timothy stał w niedalekiej odległości, przy dziedzińcu. Czekał na ciemnowłosego elfa, którego jeszcze nie znał, i którego widział w tej chwili, zmierzającego do zamku. To, co przed chwilą zobaczył zszokowało go lekko, jednak mogło okazać się kluczowe w jego sytuacji. - Hej, poczekaj! – powiedział do elfa, podchodząc bliżej. Gabriel spojrzał na niego ze zdziwieniem, jednak nic nie było w stanie zepsuć mu humoru. - Witaj – odparł, zachowując ostrożność. – Sir Timothy, o ile się nie mylę. Rycerz skinął głową wyciągnął do niego rękę. - Tak, jestem sir Timothy – przedstawił się uprzejmie. – Jesteś pierwszą osobą, pomijając 233
Nadię i Alenę, którą tutaj poznaję. Gabriel podał mu rękę i uśmiechnął się. On postanowił nie osądzać rycerza po tym, kim był kiedyś. Gardził takim zachowaniem. - Jestem Gabriel – przedstawił się. – Fałszywy książę – dodał po chwili. – Moi rodzice byli podstawieni przez króla. Nie wiedziałem o niczym całe życie. - Ach, to ty! – odparł Timothy. – Cóż, więc jak widać oboje mamy kontrowersyjną historię – dodał ze śmiechem. – Muszę zostać przydzielony do jakiegoś oddziału… - dodał, ruszając przed siebie. Gabriel ruszył za nim i palnął się w czoło. - Zupełnie o tym zapomniałem! Ja też musiałem. I obawiałem się, że trafię do Przewodniczącego, ale… ktoś inny polecił mi opiekę nad swoim oddziałem, więc na razie nie muszę się o to martwić. Krótkowłosy lekko uniósł brew. - Doprawdy? A ja muszę się zdecydować, tak mówiła mi Nadia… Albo chociaż pójść tam, gdzie mnie zechcą! - Nie wiem, czy Przewodniczący nie będzie wszystkich zgarniał – odchrząknął młody elf. – Jego oddział poniósł najwięcej strat. No ale, skoro musisz się zdecydować, to musisz też coś wiedzieć o wszystkich po kolei. - Niestety tej wiedzy mi brakuje, a nie chciałem zbytnio męczyć Nadii – odchrząknął również Timothy. – Może ty mógłbyś mi coś opowiedzieć? Gabriel wzruszył ramionami, nadal szczęśliwy. - Jeśli chcesz, to nie ma problemu! Zacznijmy od siedzącego w lochach Aryona, bo musisz mieć o nim jakieś pojęcie. To były mistrz elfów, który szkolił Deanuela przed bitwą o Luinloth. Okazało się, że chciał korony i władzy dla siebie. Odebrał Deanuelowi koronę, dał mu regenta w postaci Przewodniczącego i zabrał Miecz Żywiołów. Ponadto Alena ponoć odkryła jakiś jego sekret, ale nikt nie wie jeszcze jaki… Przejdźmy do Przewodniczącego. Dowodzi dobrze znaną ci Radą Ras. Słyszałeś o nich, prawda? - O tak – odparł rycerz. – Kto o nich nie słyszał? – dodał, kręcąc głową. - No właśnie! – przyznał Gabriel. – Arthur jest… dziwny. Nie wiem czy wiesz, ale jest zaręczony z Nadią. Ona nie wydaje się z tego powodu szczęśliwa, tak tylko moim zdaniem… Przewodniczący lubi mieć nad wszystkim kontrolę i chyba do teraz wierzy w niewinność Aryona. Popisuje się władzą. A przynajmniej się stara. Dalej… sam Deanuel. Zaprzyjaźniliśmy się dość szybko. Jest młody, ale lojalny i chce dobrze dla kraju. Będzie sprawiedliwym władcą, gdy już zostanie królem. Zależy mu na wszystkich, bez wyjątku, nie patrzy na pochodzenie czy na przeszłość… No i ma brata, Colina. Colin jest starszy od Deanuela i jest dość… impulsywny, wie czego chce i ma duże poczucie humoru. Jest bardzo pewny siebie, z tego co zauważyłem – odchrząknął. – Dalej Nadia. Ale ją chyba znasz, prawda? – przyjrzał mu się. Timothy odchrząknął dosyć głośno. - Znam – przyznał, a jego głos był nieco dziwny. – Nawet dobrze. Elf uniósł brew pytająco. - To znaczy? Czemu masz taką minę? - Nie mogę ci powiedzieć – odparł rycerz, kręcąc głową. – To sprawa między mną, a nią. Naprawdę. - A jednak widzę, że chcesz komuś o tym powiedzieć, czyż nie? – Gabriel uniósł brew wyżej. 234
– Jestem całkiem niezły w rozpoznawaniu emocji. - Łączy nas coś więcej – rzucił rycerz, odwracając wzrok. – To trudne, ona ma narzeczonego, który może dać jej wiele. A ja? Co ja mogę jej dać? Jestem uciekinierem i poszukiwanym w całej krainie rycerzem. Nie mam majątku, mam tylko swój miecz i honor. Gabriel milczał chwilę, zastanawiając się. Rozumiał go, w pewnym sensie sam dzieląc jego problem. Co on mógł dać Alenie? - Możesz dać jej swoje serce – odparł po chwili. – To, czego każda kobieta, bez wyjątku, pragnie. Nie wszystkie to pokazują… Ale to prawda. Też mam sercowy problem, ale pomińmy to… Po Nadii nadszedł czas na jej ojca. Generał Gorgoth, znany wśród leśnych elfów i nie tylko… Rozsądny i bardzo sprawiedliwy dowódca. Nie wiem, czemu oddał swoją córkę takiemu komuś jak PRZEWODNICZĄCY, ale jak widać musiał mieć swoje powody. Jeśli do niego trafisz, nie będziesz żałował. Natomiast ojciec Colina i Deanuela, Fevor, również jest dowódcą, jednak nie miałem okazji go poznać, gdyż po akcji z suwerennością Deanuela nie widziałem go na oczy. Jest jeszcze dwójka dowódców, którzy są Thorenami… Tak, mamy tutaj ich – dodał ze śmiechem, widząc wyraz twarzy rycerza. – Ale ich też nie miałem okazji poznać. No i… Alena – dodał, chrząkając i odwracając wzrok. Timothy zmarszczył brwi. - Nie mów mi, że twój problem sercowy dotyczy jej! – żachnął się, kompletnie zaskoczony. Gabriel pokręcił głową. - Nie, no co ty! - odparł szybko, nadal unikając jego spojrzenia. Timothy jednak uniósł brew. - Wiesz, nie jestem głupi i widzę, że kłamiesz – zaśmiał się. – I widziałem jak ją żegnałeś kilkanaście minut temu. Elf jęknął, podnosząc wzrok i patrząc w niebo. - No to koniec. - Nie jestem aż tak bardzo złym słuchaczem – powiedział z wyrzutem rycerz. – No i sam powiedziałem ci coś, za co Wielki Przewodniczący mógłby chcieć pozbawić mnie głowy. Więc…? Gabriel milczał przez dłuższą chwilę, a potem westchnął. - Tak, to o nią chodzi. Czuję do niej coś… coraz silniejszego i nie powstrzymam tego. W takich sytuacjach nawet my, mężczyźni jesteśmy bezradni. - O tak – powiedział cicho rycerz. – I tutaj masz rację… … … Colin pojawił się dosyć szybko przy Alenie, gotowy do drogi. - Melduję gotowość, Aleno – powiedział dość poważnym tonem, a potem zaśmiał się. – Jak się cieszę, że z tobą jadę! Elfka uniosła tylko brew, wsiadając na swojego konia. - Mam nadzieję, że jesteś w pełni gotowy na to, co możemy tam zastać – rzuciła. – Być może czeka nas walka. Jasnowłosy uśmiechnął się do niej, też wsiadając na konia, którego przyprowadził ze sobą ze stajni. - Jeśli zginę, walcząc u twojego boku, to nie będę miał czego żałować – odparł i ruszyli razem 235
w stronę miasta, które przejechali dosyć szybko. Gdy minęli bramy, bardzo szybko zniknęli w lesie, który otaczał Luinloth ze wszystkich stron. … … Arthur Pennath stał w okolicy koszar, obserwując okolicę. Był spokojny i nie ukazywał żadnych widocznych emocji. Czekał na Gabriela, z którym miał sprawdzić stan armii. W duchu czuł pogardę do tego, że powierzano mu takie zadania z takimi osobami. Czuł, że nie jest tam, gdzie jego miejsce. Jego miejsce było na tronie, na którym sprawdziłby się o wiele lepiej niż jego brat, Adair. Wiedział, że państwem trzeba rządzić mocną i żelazną ręką. Nie chciałby być tyranem, w życiu. Jednak miał swoje zasady, których nigdy nie łamał. A teraz… Syn jego brata wydaje mu polecenia, jak nic nieznaczącemu elfowi, jak zwykłemu żołnierzowi. Gdzie w tym wszystkim była sprawiedliwość? Pokręcił głową, czując gorycz, która rozlewała się w jego myślach i odczuciach. Przypomniał sobie kiedyś słowa swojej matki, która opowiadała mu bajki na dobranoc i zawsze wymyślała jakąś dodatkową, którą historyjkę, nad którą, jako mały chłopiec, myślał godzinami. Raz zapytała go o to, czy jej wierzy. Pamiętał swoje słowa. Odpowiedział jej, że nigdy nie wierzył nikomu bardziej niż jej. Pogładziła go czule po policzku i powiedziała, że cokolwiek by się nie działo, spotkają się w końcu w Królestwie Niebieskim, gdy już do niego trafi. Zapytała go również, czy boi się tego momentu. Jasnowłosy nagle zaśmiał się cicho, gdy dotarł do niego sens tych słów. - Nazywam się Arthur Pennath i nie spieszno mi w tak wysokie progi – szepnął cicho do siebie. Wtedy nadszedł Gabriel, będący już po rozmowie z sir Timothym. Podszedł do Arthura i odchrząknął. - Idziemy, Przewodniczący? – zapytał. Arthur spojrzał na niego, na powrót zimnym wzrokiem. - Ja zadecyduję o tym – rzucił i po chwili ruszył. Młody elf uniósł brwi, ale ruszył za nim. Nie spodziewał się niczego innego, więc milczał. Tymczasem Arthur nie miał zamiaru milczeć. - Co wiesz o sekrecie mistrza Aryona? – zapytał prosto z mostu. – I nie kłam, że nic. Wiem doskonale, że nie jesteś taki niepozorny, na jakiego wyglądasz. Gabriel zamrugał, szczerze zdziwiony. - Słucham? – zapytał. – Nic nie wiem. Alena wyraziła się przecież jasno. Jasnowłosy uniósł wysoko brwi, czując niezwykłe zirytowanie. - Ach, tak? Skoro jesteś w nią wpatrzony jak w obrazek, to zapewne tobie powiedziała – rzucił. – Imponuje ci mocą, co? Bo chyba nie charakterem! – zaśmiał się zimno. – Chciałbyś być taki potężny i zabić Deanuela, a potem mnie i wszystkich innych… Jesteś taki sam jak Barnil. - SŁUCHAM?! – zapytał ciemnowłosy, kompletnie zszokowany. – Jesteś chory, Arthurze. Nie jestem zdrajcą i nie chcę krzywdy nikogo z was. Tak ciężko to zrozumieć? Arthur zaśmiał się ponownie, kręcąc głową i spojrzał na niego, zatrzymując się. - Gardzę tobą – rzucił. – Jesteś dla mnie aktualnie nikim, brudem na butach i kurzem na 236
starych przedmiotach. Gardzę tobą bardziej, niż by ci się mogło wydawać. Myślisz, że kiedykolwiek ci zaufam? Jesteś na tej samej pozycji, co ten śmieć, Timothy. Oboje jesteście u mnie przegrani i niegodni, by walczyć u mojego boku na polu bitwy. I jeśli ty, albo on, zbliżycie się do mojej narzeczonej, to pożałujecie tego bardziej niż czegokolwiek w swoim życiu. A jeśli to do ciebie dotarło, dziecko, to się bardzo cieszę – dorzucił, ruszając na przód, w stronę garnizonu. … … Marcus odgarnął długie włosy na plecy. Siedział właśnie w bibliotece, usiłując rozszyfrować niewyraźne pismo w księdze z planami Barnila. - Ktokolwiek to pisał ma wyraźne problemy z osobowością – mruknął cicho, widząc kolejne skreślone słowo. – Jak można tak pisać?! - Coś się stało? – zapytał znajomy głos kogoś, kto nadszedł z sąsiedniego regału. Marcus podniósł wzrok i ujrzał ojca Nadii. Westchnął i pokręcił głową. - Nie, po prostu muszę to przestudiować – wyjaśnił. – Księga z planami Barnila. Gorgoth usiadł obok niego i skinął głową, również pochylając się nad księgą. - Nadia mi powiedziała dziś po naradzie – przyznał. – A więc, znalazłeś coś? Pokręcił głową. - Na razie nie – odparł. – Są tutaj wzmianki o tym, co było kilkaset lat temu. Nie skończę tego czytać przed upływem miesiąca… - Więc zacznij od końca – odparł starszy elf, unosząc brew. Przekartkował tomiszcze i otworzył na kilku ostatnich stronach. – Te są… sprzed kilku dni, tak! Tego właśnie szukasz. Marcus nagle wytrzeszczył oczy, nie mogąc uwierzyć. - Widzisz to? – szepnął, wskazując na liczby, wykaligrafowane na kartce i pochylając się nad nią. – Skąd on wziął tak liczebną armię? Gorgoth również pochylił się nad księgą, chwilę milcząc. - Na bogów – wyszeptał. – W Ledyrze są ich całe watahy! A do tego magiczne stworzenia! Mantikory, nie widziałem ich od czasów Krwawej Wojny… - Spójrz tutaj – powiedział Marcus, czując gorycz. Wskazał na stolicę państwa mrocznych elfów. – Ivos nie próżnował… Są drugim miastem z najbardziej liczebną armią. Zdrajcy. Starszy elf pokiwał głową, pocierając skronie palcami. Zaśmiał się, nieco bezradnie. - Owszem – odparł. – Król Ivos nigdy nie ukrywał jawnego poparcia dla sił Barnila. Może dlatego został jedynym elfem, którego nie zamordowano podczas czystki królewskich rodów elfów. - Jak można popierać mojego ojca? – zapytał nagle długowłosy. – Przecież on kompletnie bez żadnego powodu niszczy wszystko. Jego poddani to sterroryzowani ludzie, którzy boją się własnego cienia. Widziałem to na własne oczy, generale. Palił swoich dowódców na stosach, bo kucharz przesolił mu obiad… I najgorsze było to, że nie miał absolutnie żadnego powodu, by to robić. Był po prostu okrutny z natury. To, według mnie, najgorsza forma bestialstwa. Gorgoth skinął głową, nieco zamyślony. Nie odpowiadał, przewracając kartki księgi. - Masz rację – rzekł po chwili, prostując się. – Jednak to jest też jego słabość. Ci, którzy czynią zło bez konkretnego powodu są łatwiejsi do pokonania. O ile najpierw zmierzysz się z 237
ich hordami, które podążają za nimi ślepo i umierają w imię niczego. Muszę iść, Marcusie. Studiuj dalej, ta księga jest niezwykle ważna. Odwrócił się i odszedł, zostawiając długowłosego samego. Marcus siedział bez ruchu, wpatrując się w księgę. W oczy rzucił mu się jeden fragment. „Zapytany o tożsamość więzień nie odpowiadał przez długi czas, zaczął mówić dopiero podczas tortur. Tortury przeprowadzał mag o pseudonimie Orzeł. Jedyne pytanie, jakie usłyszeliśmy zza drzwi, pomijając krzyki i błaganie o litość, brzmiało następująco: [Czy boisz się śmierci, Jeolu?]” Brązowowłosy pokręcił głową, czując coraz większą gorycz, gdy tylko pomyślał o czynach swojego ojca i o tych wszystkich latach poniżeń, które on sam musiał znieść. - Nazywam się Marcus, jestem synem samozwańczego króla i powitam śmierć z radością, jeśli tylko wpuszczą mnie do Królestwa Niebieskiego – szepnął cicho, nadal siedząc w samotności i na powrót pochylając się nad opasłym tomem. … … - Czy zechcesz mi towarzyszyć w sprawdzaniu stanu uzbrojenia po przygotowaniach do wyprawy? – głos Nadii zaskoczył sir Timothy’ego, który właśnie miał zamiar udać się na poszukiwania jej. Złapała go na dziedzińcu, gdzie polerował swój miecz, wcześniej uwalany od krwi i ziemi. Odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął szeroko. - Witaj, Nadio – odparł i schował miecz do pochwy. – Z wielką przyjemnością! – dodał, wstając. Podał jej ramię, które elfka wdzięcznie ujęła. Ruszyli na przód. - Stęskniłam się za tobą – powiedziała cicho brązowowłosa, jednak nie spojrzała na niego, widząc ile gapiów mają. – Nawet bardzo. Wybacz, że dopiero teraz się widzimy, ale byłam bardzo zajęta. Timothy uśmiechnął się szerzej, nieco mniej dbając o pozory. - Ja też tęskniłem – szepnął, a dźwięk jego szeptu sprawił, że przeszedł ją dreszcz. – Właśnie miałem ciebie szukać, gdyż mam do ciebie prośbę… Poznałem niedawno Gabriela. Bardzo miły elf. Wydaje mi się, że możemy się zaprzyjaźnić. - Gabriela? To świetnie, sir! – odparła zadowolona i też się uśmiechnęła. – Owszem, ja też go polubiłam, mimo, iż nie znam go jeszcze zbyt dobrze. Jaką prośbę masz do mnie, rycerzu? – dodała nieco ciszej i zaśmiała się. - Chciałbym dostąpić zaszczytu bycia w twoim oddziale, Nadio – odparł poważnie. Elfka zaśmiała się bardziej. Przy nim czuła się swobodnie, jakby znów była wolnym dzieckiem i mogła robić to, na co miała tylko ochotę. - Och, nie oddałabym ciebie nikomu innemu, Timothy! – odparła. – Nie musisz pytać. Oczywiście, że się zgadzam. Jednak w zamian za to, ja również mam do ciebie pytanie… Poczuł, jak rozpiera go pozytywna energia. Udało się. Uśmiechnął się bardziej. - Dla mojej pani wszystko – rzekł uroczyście. – A więc? - Chciałabym, byś mi opowiedział o swojej wyprawie z Aleną – odparła. – Jak udało wam się dostać do Luinloth i dlaczego to tyle zajęło… I przy okazji byś pomógł mi w sprawdzaniu stanu uzbrojenia. 238
Rycerz milczał chwilę, a potem skinął głową. - Idźmy więc w stronę zbrojowni – odparł i skręcili lekko w lewo. – Cóż mogę ci rzec… Gdy mała dziewczynka po mnie przybyła, byłem już o krok od aresztowania. Barnil zaczął coś podejrzewać… Tak, to ja byłem tym, który wam pomógł – dodał z chrząknięciem, patrząc przed siebie. – Ale zapewne już to wiesz. Alena zabrała mnie z zamku, a potem przeszliśmy niepostrzeżenie przez miasto. Wszystko było dobrze, aż doszło do rzezi w lesie. Król wysłał za wami ponad połowę swojego wojska, a przy okazji zapewne zorientował się, że uciekłem. Chcieli nas pozabijać… Nadia zakryła usta ręką, gdy to usłyszała, a on skinął głową. - Tak… moje własne oddziały, które służyły mi przez lata nagle postanowiły przeciwstawić się mi. Widziałem przyjaciół, którzy chcieli mnie zabić. Nikomu nie życzę takiego życiowego zawodu. Wtedy właśnie upozorowaliśmy naszą śmierć i wtedy Alena została ranna… A potem wpadłem na pomysł Skały Martwych Wojów. Tam też ich zwabiliśmy, używając wielkiego portalu. I zlecieli w przepaść, a my musieliśmy spędzić tam noc, gdyż Barnil obserwował wszystkie portale. Tak przynajmniej powiedziała Alena. Martwiłem się o nią, bo nie miałem pojęcia, kim tak naprawdę jest. Widziałem małe dziecko, które wykrwawia się z godziny na godzinę i, uwierz mi, nikomu nie życzę takich przeżyć. Musieliśmy wracać konno, po drodze spotkaliśmy portal, gdzie dowiedzieliśmy się, że Barnil kogoś za mną wysłał. Alena stwierdziła, że są dwie możliwości. Albo brat króla, albo Łamacz Dusz. To drugie to chyba mit, więc wątpię… - Nie, Timothy – odparła poważnie, gdy weszli do zbrojowni. – Łamacz Dusz istnieje. Widzieliśmy go na własne oczy, a nawet z nim walczyliśmy. Barnil dysponuje potężnymi siłami. Ale… tutaj nic ci nie grozi. Taką przynajmniej mam nadzieję. Ale tak z ciekawości… boisz się śmierci? Rycerz uniósł lekko brew i zaśmiał się szczerze. - Nazywam się sir Timothy, jestem rycerzem i spośród wszystkich ziemskich tortur i cierpień śmierci boję się najmniej – odparł z błyskiem w oku. – A ty? – dodał, unosząc wyżej brew. – Czy ty się jej boisz? Elfka zastanowiła się, nie śmiejąc się jednak. - Ja nazywam się Nadia, moje serce bije dla wojny i omijam śmierć, która chyba robi to samo ze mną – odparła po chwili. … … Deanuel stał na pustym polu walki, w jednej ręce trzymając miecz, a w drugiej księgę z zaklęciami. Jęknął głośno. - Czemu te zaklęcia muszą być tak długie i uciążliwe do wymawiania? – szepnął cicho sam do siebie. – Nigdy tego nie spamiętam! Minęło już wiele godzin od narady. Ćwiczył pracowicie cały dzień, chcąc być lepiej przygotowanym do tego, co go czeka. W głębi duszy czuł strach, którego nie chciał okazywać. Nie będzie słaby, w końcu jest dziedzicem tronu wysokich elfów. W końcu nosi na głowie koronę, którą kiedyś nosił jego ojciec. 239
Ta świadomość dodawała mu skrzydeł, które jednak były podcinane za każdym razem, gdy próbował zapamiętać formułę kolejnego zaklęcia. Zdecydowanie lepiej szła mu walka mieczem, jednak wiedział, że nie na tym będzie polegało jego zadanie. Barnil zapewne wyzwie go na pojedynek magiczny, a on nie będzie mógł się wycofać za nic w świecie. Nawet za własne życie. Jęknął ponownie i uniósł miecz w górę, zastanawiając się, w jakiej formie może go używać do wspomagania swojej magii. - Zapewne nie pomoże mi wytworzyć tęczy na niebie – mruknął cicho, przypominając sobie jedną z lekcji mistrza Aryona. – Bogowie, jaki ja byłem głupi, że ćwiczyłem te zaklęcia… - Książę! – usłyszał krzyk biegnącego w jego stronę ojca Nadii. – Książę! Szybko zamknął księgę, wkładając ją sobie pod pachę i schował miecz do pochwy, wdzięczny generałowi w duchu, że przybiegł. Nie miał już kompletnie siły na ćwiczenia. - Tak, Gorgoth’cie? – zapytał z szacunkiem, skinąwszy mu głową. – Coś się stało? – dodał z niepokojem. Generał pokręcił głową, zatrzymując się przy nim. - Nie, panie, niezupełnie… Nadeszła pomoc, której bardzo potrzebujemy! – powiedział. – Wojska Barnila są bardzo liczne, z tego co wyczytałem w księdze, którą studiuje Marcus. Masz nowego sojusznika, Deanuelu! - Kogo? – zapytał zdezorientowany czarnowłosy, ale Gorgoth już ciągnął go za sobą w stronę bram miasta. Droga zajęła im kilkanaście minut, z uwagi na to, jak wielkie było Luinloth. W końcu jednak dotarli do bramy wjazdowej, gdzie stał… - Lord Zorth! – krzyknął Deanuel, widząc długowłosego elfa, stojącego tam. – Ile czasu minęło! Podszedł do niego i uścisnął mu dłoń z wdzięcznością. Widział tysiące elfów, które przyprowadził ze sobą. Był oniemiały. Lord zaśmiał się przyjaźnie. - Przyjaciele Aleny są moimi przyjaciółmi, mój książę – powiedział. – Będziemy dumni, mogąc walczyć u twego boku. Słyszałem, że dysponujesz nawet armią Thorenów! To będzie legendarna wojna… - Tak, dysponuję! – zaśmiał się elf, czując jak opuszcza go napięcie. – Ale dlaczego zatrzymaliście się tutaj? Wyruszamy dopiero jutro, lordzie! Starszy elf jednak pokręcił głową. - Obawiam się, że nie, książę – rzekł nieco zaniepokojonym tonem, z którego znikła radość. – W drodze tutaj słyszeliśmy pogłoski o zbliżających się oddziałach wroga. O ile nie chcesz walczyć w Luinloth, musisz ruszyć stąd już teraz… … … Alena i Colin wyjechali z portalu po wielu godzinach przebywania w Ledyrze i na granicach Beinbereth. Gnali szybko przed siebie, nie zatrzymując się ani na chwilę. Oboje widzieli już zbyt wiele. Colin czuł ogarniającą go niepewność. Zerknął krótko na jadącą obok niego Alenę, widział jak bardzo jest skupiona. W myślach przemknęło mu wrażenie, że elfka wkłada dużo poświęcenia w to, co robi. Pochylił się nad swoim wierzchowcem, widząc przed nimi bramy 240
Luinloth i… jakąś armię przed nimi. - Aleno! – krzyknął, zszokowany. – Jak mogliśmy się spóźnić?! Czarnowłosa zmrużyła oczy, nie zwalniając. - Jedź! – rzuciła, jeszcze bardziej przyspieszając. – To nie armia Barnila, tylko Zorth’a! Wreszcie spełnił swoją obietnicę… Elf odetchnął z ulgą, również przyspieszając. - Uwaga! – krzyknął. Wojsko zaczęło robić im przejście, a zaskoczeni żołnierze reagowali błyskawicznie, widząc nadjeżdżających jeźdźców. Gdy dojechali, zobaczyli na miejscu wszystkich innych. - Aleno, wreszcie! – zawołała Nadia, podchodząc bliżej. – Lord Zorth twierdzi, że Barnil wysłał przeciwko nam jakieś siły… - Wysłał – rzuciła Alena, zatrzymując się i zeskakując z konia. – Byliśmy na granicach. W głąb Beinbereth zmierza około trzydziestu, bądź czterdziestu tysięcy żołnierzy. Kierują się bardziej w stronę Meavy. W samym Ledyrze następuje rekrutacja nowych młodzików, którzy zostają mianowani na żołnierzy. Barnil wysłał swoje hordy do państw leśnych i mrocznych elfów. Nie wygląda to ciekawie. Deanuel zamrugał gwałtownie, zszokowany. - Jest AŻ tak źle? – zapytał. Jego brat pokiwał głową, też zsiadając z konia. - Owszem, Deanuelu, niestety – rzekł. – Ponadto widzieliśmy, jak wysyła grupy magów do stolic. Król odpowiedział atakiem i to dosyć agresywnym. Generał Gorgoth pokręcił głową. - A więc musimy ruszać natychmiast – powiedział. – Rozmawiałem już z Fevorem – dodał po chwili. – Uznaliśmy, że lepiej będzie, gdy zostanie tutaj i wszystkiego dopilnuje. Musi się pogodzić z tym, co działo się ostatnio… Zaufajcie mu, rozmawiałem z nim i zrozumiał swój błąd. Po prostu jeszcze nie umie spojrzeć w oczy Deanuelowi i Colinowi. Przewodniczący pokręcił głową. - Ja uważam, że… - odchrząknął. – No dobrze, skoro wszyscy są przeciwko mistrzowi Aryonowi, to nie wysunę jego kandydatury na strzeżenie zamku. - I chwała za to tobie i twojej głowie, Pennath – rzuciła Alena. – Jeśli będziecie podążać w stronę Meavy, za około cztery dni powinniście trafić na tą część wojska, o ile nie zmienią kierunku, w którym podążają – dodała. – Jednak o taką ZAAWANSOWANĄ taktykę wojenną ich nie posądzam. Ktoś musi przejąć oddział Fevora oraz… Deanuela. Arthur spojrzał na nią z lekkim szokiem. - Deanuela?! – zapytał dosyć oschle. – Jak to? - Zabieram go na szkolenie – odparła elfka. – Tak, jak obiecałam. - Na SZKOLENIE? Odbył już szkolenie – powiedział Przewodniczący z naciskiem na trzy ostatnie słowa. – Więc po co mu kolejne? - Zakładam, Przewodniczący, że po to by więcej umiał – odparł Gabriel, unosząc lekko brew. Stał obok Timothy’ego, który milczał, nie czując się do końca pewnie w towarzystwie całkiem nieznanych mu osób. Arthur spojrzał w ich stronę i uniósł brwi w górę. - Ach, tak? A co jeszcze zakładasz, co? Bo wydaje mi się, że ktoś taki jak… - Wstrzymaj się, UKOCHANY – powiedziała z naciskiem Nadia, patrząc na Arthura karcąco. W końcu była jego narzeczoną. Nie może jej nic zrobić. – Gabriel chciał dobrze. - Nadia ma rację, musimy trzymać się wszyscy razem – powiedział Deanuel. Był blady, 241
prawdopodobnie ze strachu, jednak tego mogli się wszyscy tylko domyślać, gdyż nie wspomniał o tym ani słowem. Przygotowywał się do tego momentu cały dzień. Szkolenie. - Jak Alena powiedziała, dzisiaj udam się na szkolenie – dodał po chwili. – Które będzie trwało…? – spojrzał pytająco na elfkę. Alena milczała chwilę. - Bez przeszkód powinniście za czternaście dni dotrzeć pod bramy Meavy – rzekła. – Jednak przeszkodą będzie armia Barnila, więc obstawiam, iż powinno przedłużyć się to do szesnastu dni. Piętnastego książę wróci ze szkolenia, by poćwiczyć jeszcze walkę wręcz – dodała w stronę Colina i Gabriela. – Mam nadzieję, że mu pomożecie. Sir Timothy, byłam świadkiem tego, jak walczysz i jestem pewna, że Deanuel doceniłby twoje uwagi. Timothy skinął głową, czując wzrok wszystkich na sobie. - Oczywiście, to będzie dla mnie zaszczyt – powiedział szybko, łapiąc spojrzenie Przewodniczącego. Nie odwrócił wzroku, czując lekką satysfakcję po tym, co powiedział mu dziś Gabriel. Arthur Pennath ich nienawidził. Alena skinęła głową, a Nadia odchrząknęła, zakładając kosmyk brązowych włosów za ucho. - A więc ustalone – powiedziała po chwili. – Rozstajemy się z księciem i Aleną na ponad dwa tygodnie… Bądźcie zdrów i uważaj na siebie, książę – dodała w stronę Deanuela, który posłał jej uśmiech. - Dwa tygodnie to długo – wtrącił się szybko Colin. – Będziemy tęsknić. Czy istnieje jakaś możliwość komunikacji? Alena uniosła lekko brew. - Owszem – odparła. – Tą samą formą, co ostatnio. Deanuel napisze pierwszy, jak się domyślam… Musicie mu po prostu odpowiadać, ptak znajdzie drogę. Coś jeszcze? - Książę musi ustalić to, kto przejmuje główne dowodzenie po jego odejściu – powiedział Arthur, mierząc złośliwym spojrzeniem sir Timothy’ego. Stanął obok Nadii i… Objął ją ramieniem. Nie zwracał uwagę na zaskoczenie elfki, która nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić po tym czynie. Deanuela również zatkało. Co Przewodniczący robił? JAK ŚMIAŁ OBEJMOWAĆ SWOJĄ NARZECZONĄ?! Uspokoił się w myślach i chrząknął. - Mianuję dwóch dowódców głównych – rzekł. – Mojego brata, Colina oraz Nadię. Jasnowłosy uśmiechnął się szeroko i poklepał brata po plecach, prostując się dumnie przed Aleną. - Dziękujemy ci, braciszku – powiedział z uśmiechem. – Nie zawiedziemy. Deanuel zaśmiał się cicho. - Mam nadzieję! – powiedział, nadal będąc blady. – Mój oddział zostawiam jednak pod opiekę Arthurowi… Uważaj, Przewodniczący! – dodał. – Są trochę niesforni. Pennath zacisnął usta, wściekły. - Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych – wycedził. Czarnowłosy skinął głową, przywołując swojego konia. - Oddział mojego ojca przypadnie w udziale również tobie, Arthurze – dodał po chwili. – Aleno, co z twoimi żołnierzami…? Elfka uniosła brew i spojrzała na Gabriela pytająco. 242
- Gabrielu, słuchali się ciebie? – zapytała wyczekująco. Elf poczuł, że robi mu się gorąco i skinął głową. - Owszem, Aleno – odparł. – Wydaje mi się, że znalazłem z nimi porozumienie… - dodał, nie zwracając uwagi na szok, wymalowany na twarzy Przewodniczącego. Elfka skinęła głową, czując zadowolenie. - A więc dobrze – powiedziała. – W takim razie zostajesz mianowany na stałe moim zastępcą i będziesz nimi dowodził podczas mojej nieobecności. Powodzenia wszystkim – dodała. – Spotkamy się za dwa tygodnie. Książę, wyruszamy natychmiast. Niczego innego, oprócz miecza, nie będziesz potrzebował. Wsiadła na konia, tak samo zrobił książę. Elfka skinęła lekko Nadii głową i ruszyła, a Deanuel odchrząknął. - Trzymajcie za mnie kciuki – powiedział cicho i też ruszył. Zaczęli przeformowywać armię, ustawiając się rzędami i oddziałami. Nad wszystkim panowali Nadia i Colin, poczuwając się do odpowiedzialności za większość rzeczy. Timothy krążył w pobliżu Nadii, chcąc jej pomagać. Został w końcu wcielony do armii, trafiając do jednego z pierwszych szeregów i dumnie tam stojąc. Wyruszyli jeszcze przed zmrokiem, zostawiając Luinloth w tyle. Gabriel prowadził oddział Aleny z dumą, że mu go powierzyła. Zamierzał udowodnić, że jego tego wart i nie zawieść jej w żadnym stopniu. Gdy motywował ich do drogi, mówił o honorze, zwycięstwie i o tym, że nawet w Królestwie Niebieskim będą wyśpiewywać ich imiona. Ostatnie pytanie, jakie im zadał było o śmierci. Odpowiedziały mu ogłuszające krzyki zaprzeczenia. Nie bali się umierać, chcieli walczyć i iść naprzód. Teraz, jadąc na swoim rumaku, podniósł wyżej głowę, wpatrując się w noc, która ich otaczała. - Nazywam się Gabriel, przez całe swoje życie byłem księciem, zostałem natomiast dowódcą, a śmierć to coś, o czym słyszałem kiedyś w legendach… - szepnął cicho do siebie. … … - Dokąd jedziemy? – zapytał Deanuel Aleny, która ani przez chwilę nie zwalniała z tempa. Jechali już godzinę, a jego zżerała ciekawość, dotycząca miejsca szkolenia. Elfka nie odpowiadała przez jakiś czas, aż wjechali do Jorn. Książę przełknął ślinę. - Tak myślałem – szepnął cicho. – Tutaj jednak jeszcze nie byłem… - Nie dziwię się – odparła. – Zmierzamy w stronę wioski, która znajduje się w Jorn, całkiem blisko miejsca, w którym właśnie jesteśmy. Słyszałeś kiedyś o Królestwie Niebieskim? – dodała po chwili pytająco. Deanuel zamrugał, lekko zdziwiony. - Oczywiście – odparł. – Miejsce, gdzie trafiają dobre dusze… Po śmierci ciała… Elfka jednak zaśmiała się, kręcąc głową i zwalniając. - Nie to, książę. To mityczne Królestwo Niebieskie. - Ach! – wyrwało mu się, gdyż jej słowa go zaskoczyły. – Nie wiedziałem, że pytasz o to… Słyszałem o tym. Miejsce, które jest innym wymiarem, jednak będąc w nim istota żywa czuje, jakby nadal była na ziemi. Miejsce, w którym czas leci wolniej i pracuje się intensywniej. 243
Miejsce, w którym nikt nie może znaleźć tego, kto nie chce być znaleziony… Ale to miejsce nie istnieje, prawda? Alena pokręciła głową, ściągając lejce konia i zatrzymując się. Byli po środku jakiejś polany, za którą Deanuel widział prześwitujące przez szczeliny między drzewami domy. - Widzisz, książę… – zaczęła spokojnie. – Tam właśnie odbędzie się twoje szkolenie. Pstryknęła raz palcami, a czarnowłosy poczuł, że traci grunt pod nogami. Zdążył raz krzyknąć, zanim jego świadomość odpłynęła, opuszczając go. … … Nie otwierałem oczu, czując się dziwnie. Oddychałem wolno i miarowo, jednak coś mi tutaj nie pasowało. Nie pamiętałem, bym kładł się do ciepłego i wygodnego łóżka, a tym bardziej, bym w ogóle szedł spać. Jechałem z Aleną, zatrzymaliśmy się pośrodku jakiejś polany i… Straciłem świadomość. I nagle to we mnie uderzyło. Czułem każdy zapach i słyszałem każdy, najmniejszy dźwięk. Ktoś w domu, oddalonym o kilkadziesiąt metrów, gotował coś. Wyraźnie czułem zapach zupy warzywnej, który sprawił, że sam poczułem się głodny. Jednak wyraźniej niż ów zapach słyszałem rozmowę Aleny z kimś innym, kto znajdował się w tym pomieszczeniu. Zacząłem skupiać się właśnie na tym. -…bardzo się cieszę, że przyjechałaś – mówił chłopięcy głos, co mocno mnie zdziwiło. Nie wiedziałem nic o tym, by Alena miała dzieci lub się z takowymi kontaktowała. – Czułem się bardzo samotny. Nie rozmawiam prawie z nikim… - Przyjeżdżałabym częściej – odparła elfka i wtedy przeżyłem szok. Mówiła zupełnie innym tonem, niż normalnie. Jej głos był o wiele cieplejszy. – Ale pomagam teraz księciu Beinbereth w pewnej misji. To jego tutaj przywiozłam, gdyż zasługuje na lepsze szkolenie niż aryonowe tęcze, którymi znany ci mistrz go raczył. - Co z Aryonem? – zapytał chłopięcy głos nagle. – Żyje jeszcze? - Tak, z demonem w sobie – odparła elfka. – Wydałam na niego wyrok śmierci już dawno, jednak chcę wykonać to tak, jak kiedyś sobie to przyrzekłam. Uchyliłem lekko oczy, by spojrzeć z kim rozmawia. Jak przez mgłę jeszcze widziałem ciemnowłosego chłopca, siedzącego na krześle pod ścianą. Nie miałem pojęcia kim był, jednak czekałem dalej. - Aleno, wyrzuć z siebie nienawiść – powiedział cicho. – Aryon zasługuje na śmierć, ale odpuść sobie to, co mi kiedyś przyrzekłaś. Proszę… - Nie. – jej głos zabrzmiał twardo i stanowczo. – Widzę, że książę się już obudził – dodała, zerkając krótko w moją stronę, a ja poczułem, że wpadłem. Muszę dopracować moje książęce umiejętności krycia się. – Niedługo ruszamy, Deanuelu, więc przygotuj się. Muszę jeszcze coś załatwić. I po chwili jej nie było. Jęknąłem cicho, przecierając oczy. Gdy spojrzałem wreszcie normalnie na otoczenie, gwałtownie uderzyła mnie intensywność kolorów, jakie widziałem. Wszystko było dokładnie ostre, a moim oczom nie umykały nawet najmniejsze szczegóły wystroju pokoju, w którym się znajdywałem. Złapałem się za głowę, przerażony tym. - Co się ze mną dzieje?! – jęknąłem cicho. Po chwili spostrzegłem, że chłopiec, z którym 244
rozmawiała wcześniej Alena. – Gdzie ja jestem? I kim ty jesteś? Nigdy nie widziałem takiej Aleny… Chłopiec zaśmiał się. Dopiero teraz spostrzegłem jego intensywnie niebieskie oczy, które jednak się nie śmiały. Wydawał się być bardzo smutny, aż zrobiło mi się chłodniej, gdy na niego patrzyłem. - Jesteś w Królestwie Niebieskim, Deanuelu Norcie – powiedział i uśmiechnął się do mnie lekko. – A dokładniej w Jorn. To zaszczyt móc ciebie poznać. Pogłoski o tobie dotarły nawet do nas… Nie przejmuj się tym, jak widzisz czy słyszysz. Tutaj każdy zmysł twojego ciała jest maksymalnie wyostrzony, pozwalając ci doświadczyć nauk w innym wymiarze, niż to sobie wyobrażałeś dotąd. Alena mówiła, że przyjechałeś tutaj trenować, czyż nie? Jakie mam szczęście, że mogę to ujrzeć! Pokiwałem głową i też się uśmiechnąłem. - Tak! Wybacz za moje zakłopotanie, ale nie mogę przywyknąć do tego, co widzę, słyszę i czuję… Kim jesteś tak dokładnie? – powtórzyłem pytanie, przypatrując mu się. Wydawał się być fascynujący. - Bratem Aleny – odparł chłopiec, siadając na innym krześle przede mną i również mi się przypatrując. – Nazywam się Bradley. - Słucham?! Bratem Aleny?! – poczułem jak szok spływa na mnie w niesamowitym tempie i ilości. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. – Nie wiedziałem, że Alena ma brata! Bradley zaśmiał się dźwięcznie, machając nogami, gdyż krzesło było dla niego za wysokie. Miał góra dziesięć lat, tyle obstawiałem. - Nikt praktycznie o tym nie wie – odparł. Pokręciłem głową. - Dlaczego mieszkasz tutaj? Nie zrozum mnie źle, ale Jorn to nie najprzyjemniejsze miejsce, szczególnie dla dzieci… Mógłbyś zamieszkać u mnie, w pałacu! Widywałbyś Alenę dużo częściej. - Nie mogę – odparł chłopiec, a smutek w jego oczach stał się jeszcze bardziej widoczny. – Jestem martwy, Deanuelu. Zaniemówiłem momentalnie, gdy usłyszałem jego słowa. Siedział przede mną, śmiał się, rozmawiał ze mną… - Martwy? – szepnąłem. – Jesteś duchem? To dlatego tutaj mieszkasz? Chłopiec skinął twierdząco głową. - Owszem – potwierdził i uśmiechnął się. – Nie ma się co smucić, książę. Każdy kiedyś umrze. Mój czas… mój czas po prostu przyszedł nieco wcześniej, niż tego oczekiwałem! Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Poczułem się niezręcznie. - Jak zginałeś? – zapytałem cicho. Bradley tylko zaśmiał się. - Nie mogę ci powiedzieć. Tego właśnie chce Alena. Wiele lat temu przysięgła mi, że pomści moją śmierć, gdy tylko dowie się kto za nią odpowiada… A to mogłoby ją zniszczyć. - Alena jest silna – odparłem po chwili. – Również psychicznie, z tego co zauważyłem. Zniesie to. A pomszczenie kogoś tak bliskiego jak rodzeństwo jest niezwykle ważne. Gdyby mi ktoś zabił brata, nie spocząłbym dopóki bym się nie zemścił… Kto jeszcze o tym wie, Bradley? - Tylko ja – odparł chłopiec, odwracając wzrok. – I moja matka, widziała to… - Feanen Valrilven? – teraz to do mnie dotarło. On był synem Feanen. – Dlaczego ona ciebie nie pomściła? Musiała być wściekła wręcz… 245
- Och, była – odparł Bradley dziwnym tonem. – Jednak domyślam się, że dostrzegła w tym inną korzyść. Obiecała Alenie, że zdradzi jej tożsamość zabójcy, jeśli ona będzie jej wierna. Walczyły razem, były niepokonane. Teraz jednak, gdy moja matka spoczywa na dnie jeziora… Alena próbuje wyciągnąć tą informację ze mnie. - Dlaczego jej nie powiesz? – zapytałem, nie mogąc wyjść ze zdziwienia. Informacje uderzały we mnie jakby spadając z wodospadu. Nie mogłem wyjść z szoku. Po prostu nie mogłem. Bradley spojrzał na mnie, przybliżając się nieco. - Nie chcę, żeby nienawidziła – odparł ciszej. – Nie chcę, żeby zabijała z mojego powodu. Nie chcę by coś się jej stało. Była moją ukochaną siostrą, mimo, że żyłem tak krótko. Nie wiem, czy to zrozumiesz, ale… przekonaj ją, by przestała szukać – złapał mnie za rękę i wtedy poczułem jak lodowate zimno bije od niego. – Proszę, to ją zniszczy… - Deanuelu, idziemy – rozległ się chłodny głos Aleny, która stała w drzwiach pokoju. Widać było, ze jest zdenerwowana. Spojrzałem bezradnie na chłopca i wstałem, poprawiając swoje odzienie. - Do zobaczenia – powiedziałem cicho. – Miło było ciebie poznać, Bradley! Chłopiec uśmiechnął się, odprowadzając mnie wzrokiem do drzwi. A potem zniknął mi z oczu, a ja i Alena wyszliśmy na zewnątrz. Poprowadziła mnie uliczką wioski, a ja widziałem dookoła wpatrujące się we mnie oczy nieznanych mi osób. Nie były to przyjazne spojrzenia. - Nie lubią mnie – powiedziałem niepewnie. – I to bardzo. - Nie lubią nikogo – rzuciła elfka, nie patrząc na mnie. Wyszliśmy z miasteczka, na którego końcu czekały dwa konie. Wsiadła na jednego, a ja na drugiego, starając się wyciszyć moje zmysły, które szalały jak opętane. – Witaj w Królestwie Niebieskim, Deanuelu – dodała, ruszając. Ruszyłem za nią, chłonąc widoki moimi oczami. - Tu jest niesamowicie – szepnął. – Pamiętam, że przy każdej legendzie dotyczącej Królestwa Niebieskiego padało pytanie o strach przed śmiercią… - Ach, tak, czy boisz się śmierci? – zapytała czarnowłosa i rzuciła mi krótkie spojrzenie. – Nazywam się Alena, ponoć jestem przeklęta i przeżyłam śmierć już kilka razy. Poczułem się dziwnie lekko, jakby wszelkie moje troski zostały na ziemi. Wziąłem głęboki oddech. - Nazywam się Deanuel Nort, jestem księciem Beinbereth i sprawię, że śmierć będzie drżała, gdy usłyszy moje imię – powiedziałem cicho, patrząc przed siebie.
246
Rozdział 22 – Sancta Terra
“Nothing here will be the same I'll see the world through different eyes and I was given clarity And the wisdom I can't deny”
Poczułem, jak przechodzi mnie dreszcz po tym zdaniu, które wypowiedziałem. Nie wiem, co mną kierowało, ale czułem, że tak właśnie powinienem odpowiedzieć. Zaciskałem ręce mocno na lejcach mojego konia. Wyjechaliśmy na znane mi bagniska, na których kiedyś uciekaliśmy przed Łamaczem Dusz. Poczułem niemiły dreszcz na wspomnienie tego wydarzenia. Przypomniał mi się ogień, który był dosłownie wszędzie. Teraz jednak widziałem wszystko dokładniej, z dużo większą precyzją dostrzegając każdy szczegół. Spalone źdźbła traw nadawały bagniskom upiorny wygląd. Zryta ziemia oraz podpalone drzewa. Charakterystyczny zapach spalenizny unosił się tutaj do teraz. Złapałem się za głowę. - Nie mogę tak – jęknąłem. – Widzę i czuję wszystko! To bardzo męczące, Aleno… Elfka nie odpowiadała, jadąc dalej. Wjechaliśmy w bagniska, droga zwęziła się tak bardzo, że musiałem jechać za Aleną, bo nasze konie nie zmieściłyby się na ziemi. Nie odzywała się do mnie, a moja nieznośna ciekawość wygrała z rozsądkiem. - Aleno, rozmawiałem z Bradleyem… - powiedziałem po chwili. – Powiedział mi, że jest twoim bratem… I o tym, że jest martwy. Przykro mi… - Mi również – rzuciła, a jej głos nagle stał się dziwny. – Zapomnij o tym, książę. I nie wspominaj o tym nigdy nikomu, zrozumiałeś? Ton jej głosu sprawił, że nie śmiałem się przeciwstawić. Skinąłem głową, wiedząc, że i tak poszukam gdzieś odpowiedzi na dręczące mnie pytania. - Oczywiście, wybacz – powiedziałem grzecznie. – Dokąd jedziemy? - Dokładnie tutaj – odparła, zatrzymując konia i zsiadając z niego. Niewiele myśląc zrobiłem to samo i ku mojemu zdziwieniu… Konie ruszyły, zawracając i zostawiając nas na drodze. - Jak wrócimy? – zapytałem niepewnie, bo nie uśmiechało mi się iść takiego kawałka drogi na piechotę. – To całkiem daleko. Alena odwróciła się i uniosła brew, patrząc na mnie ze szczerym rozbawieniem. - Naprawdę myślisz, że wrócisz jeszcze dziś, książę? – zapytała retorycznie. Ruszyła na przód, a ja zamrugałem zdziwiony jej słowami. - Tak… tak myślałem – odchrząknąłem, czując suchość w gardle. – Nie wrócimy? – dodałem pytająco, ruszając za nią. Tej części Jorn nie pamiętałem, lub zwyczajnie nie znałem. - Gdy wrócisz z tego szkolenia, nic nie będzie takie samo, jak było wcześniej – odparła elfka, gdy ją dogoniłem. – Zobaczysz rzeczy, które ci się nie śniły w najśmielszych snach, poznasz magię, która stanie się twoją codziennością, jednak to wszystko może ciebie dużo kosztować. Musisz podjąć tą decyzję. Jej słowa zabrzmiały poważnie, gdy wyszliśmy na normalną, szeroką drogę. Zaczynało się ściemniać, a ja chwyciłem nieco nerwowo klingę mojego miecza, w razie gdyby coś nas 247
zaatakowało. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. - Jestem gotowy – powiedziałem po chwili. – Jestem gotowy by wziąć na siebie brzemię tego, co jest mi pisane. Elfka chwilę mi się przyglądała, a potem, gdy dotarliśmy do rozdroża, zatrzymała się, więc zrobiłem to samo. - W porządku – rzuciła. – Więc tutaj zaczyna się twoje szkolenie. Stoisz w zachodniej części Jorn, jednak trening nie ogranicza się do tego obszaru. Od tej pory zaczynasz zmianę w kogoś zupełnie innego. Nie będziesz potrzebował niczego, poza swoim mieczem. Zrozumiałeś? Poczułem, jak robi mi się zimno, co mnie zdziwiło. Wiatr nie wiał, a nad nami nie zebrały się żadne chmury. Zamrugałem. - Tak, Aleno – odparłem cicho. – Zrozumiałem. - Świetnie – powiedziała elfka. – By zrozumieć i posiąść siłę magiczną, musisz mieć w sobie siłę fizyczną. Od dziś każdy dzień będziesz zaczynał od znalezienia jednej rzeczy, którą ukryję gdzieś na terenie któregoś z państw. Będziesz musiał użyć wszystkich swoich zmysłów, gdyż nie podpowiem ci, gdzie masz szukać zguby. Będę ciebie obserwować, ustalając ci kolejne zadania i odpoczynki. Przełknąłem ślinę. Przede mną, w myślach, rozciągnął się widok ogromnej przestrzeni, w jakiej przyjdzie mi błądzić. Krainy elfów i Edera razem… - A co z Królestwem Niebieskim? – zapytałem. – Czy ogranicza się tylko do Jorn, czy też nie? - Oczywiście, że nie – rzuciła Alena. – Nie uświadczysz tutaj nikogo z żywych, jednak spotkasz martwych. Spotkasz kreatury, które nie mogą się stąd wydostać, a co najważniejsze zostaniesz w końcu sam, by móc w spokoju się skupić. To nie będą proste zadania. Kreatury. Martwi. Przypomniałem sobie Bradleya. Był śmiertelnie lodowaty, prawie zmroził mi skórę w miejscu, w którym złapał mnie za nadgarstek. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym, że mógłbym to przeżyć ponownie. - Aleno – powiedziałem poważnie. – Niestety to, że to będą trudne zadania nie daje mi spać od kilku dni… Elfka zaśmiała się. - W porządku. A tymczasem… Czym jest magia, książę? – zapytała, ruszając. – Czy magia pozwala nam zrobić cokolwiek byśmy chcieli? - Wydaje mi się, że nie – odparłem po chwili. – Trzeba znać zaklęcia, a mimo, że ich jest nieskończenie wiele, nie sposób ich wszystkich spamiętać… Szedłem za nią, czując się coraz bardziej niepewnie. Temperatura spadała w zastraszającym tempie, aż objąłem się ramionami. Czarnowłosa zdawała się nie zwracać uwagi na zimno, co mnie zdziwiło. Trząsłem się. - A jak szło ci zapamiętywanie zaklęć? – zapytała krótko, nie zatrzymując się. W duchu jęknąłem, mając nadzieję na uniknięcie tego pytania, jednak się nie udało. - Kiepsko – wyznałem szczerze. – Niektóre zaklęcia były tak długie i skomplikowane, że nie mogłem ich nawet przeczytać… - Więc posłuchaj mnie uważnie – rzuciła Alena. – Mowa jest czymś zależnym, czym dysponujemy z racji tego, jak jesteśmy skonstruowani. Co zrobiłbyś, gdybyś był niemową, posiadającą ogromną moc magiczną? Zastanowiłem się chwilę, zanim odpowiedziałem na zadane mi pytanie. Czułem, że było 248
podchwytliwe. - Nie wiedziałbym, że mam moc? – odparłem niepewnie. – Skoro byłbym niemową, nie mógłbym wypowiedzieć zaklęcia, więc moc pozostałaby nieujawniona… - Talent magiczny ZAWSZE się ujawnia – rzekła Alena, nagle zatrzymując się. Spojrzała w niebo. – Zaczyna padać. Doskonale. – jej zimne, niebieskie oczy spojrzały na mnie. Nigdy nie widziałem takich tęczówek. Były jasnoniebieskie, wręcz lodowe i przeszywały ciało tego, na kogo patrzyła na wylot. Nie życzyłem nikomu tego przeżycia, szczególnie wtedy, gdy była wściekła. – Nie musisz znać zaklęć by czarować, książę. Wystarczy, że wiesz, jaki efekt chcesz osiągnąć i w jaki sposób można do tego doprowadzić. Zamrugałem, gdyż z początku jej słowa nie dotarły do mnie. Nie wiedziałem, co mam myśleć i nic zbytnio nie przychodziło mi do głowy. Wydaje mi się, że to ze stresu. Nie chciałem się przed nią zbłaźnić. - To znaczy… Gdy chcę na przykład roztopić lód, muszę wiedzieć, że użyję do tego ognia? – zapytałem niepewnie. Elfka uniosła brew wyżej i skinęła głową. - Owszem – odparła. – Mniej więcej o to mi chodzi. W dzisiejszych czasach już praktycznie nikt nie stosuje tej metody. Czarodzieje są ograniczeni, zaślepieni wiarą w lepsze jutro. – w jej głosie słyszałem pogardę i niechęć. – Ale ty nie możesz taki być. Nie każę ci uczyć się zaklęć. Skup się na tym, czego tak naprawdę chcesz dokonać. I znajdź mi do rana fiolkę Żywej Krwi. To były jej ostatnie słowa, zanim spadł śnieg. … … Pierwsze trzy dni spędziłem w śniegu. Nazywałem ten okres Północą, kilka razy omal nie zamarzłem. Fizyczny ból był nie do opisania, wypełniając każdą komórkę mojego ciała. Odnalazłem fiolkę Żywej Krwi w pobliżu Meavy. Czułem, jak mój instynkt samozachowawczy zaczyna wariować. Nie spotkałem na swojej drodze nikogo, jeśli wyłączyć tropiące mnie ogromnych rozmiarów niedźwiedzie i zimowe psy, przewyższające mnie dwa razy rozmiarem. Gdy jeden z nich ranił mnie, byłem śmiertelnie przerażony, gdyż nie umiałem leczyć ran. I tego właśnie zaczęła mnie uczyć Alena. Musiałem poznać dokładną strukturę rany, a potem zasklepiać ją powoli. Po kilku godzinach leczyłem nawet złamania, jednak czułem się, jakbym siedział nad tym co najmniej dobę. To, co mówiła mi z początku okazało się prawdą. W Królestwie Niebieskim czas leciał wolniej. Lekcje magiczne były najbardziej fascynujące, jednak dużo bardziej wyczerpujące niż treningi fizyczne. Zabierały mi ogromne masy energii, jednak po jakimś czasie zaczynałem dostrzegać u siebie efekty. Nie musiałem uczyć się zaklęć, gdyż nie miałem na to czasu. Uczyła mnie poznawać najgłębsze struktury przedmiotów i czynów. Wytężałem umysł jak tylko mogłem. Wiedziałem, że nie dostanę drugiej szansy. Z początku byłem sceptyczny, sądząc, że Alena ustaliła mi zbyt wysoki poziom. Jednak, wiedziony doświadczeniem, nie dałem jej tego do zrozumienia, bojąc się konsekwencji. Uważam, że postąpiłem dobrze, gdyż niedługo potem treningi zaczęły dawać efekty. Drugim przedmiotem, który miałem znaleźć, okazał się Srebrny Naszyjnik, który niegdyś 249
ponoć służył władcy mrocznych elfów w torturach więźniów. Odnalazłem go w jeziorze – nie wydostałem go od razu z racji tego, iż nie wiedziałem jak zanurkować pod wodę na tak długi okres czasu. Aleny nie było – przy pierwszej próbie mi pomogła, jednak przy drugiej nie miała już litości. Straciłem dużo czasu rozmyślając o sposobie, jakiego mam użyć. Okazał się bardzo prosty, jednak, gdy do niego doszedłem, odczułem wielką satysfakcję. Mimo zmęczenia i bólu śmiałem się, po raz pierwszy od kilku dni. Moje zmysły przywykły do intensywnego pracowania. W zasadzie na dobre przyzwyczaiłem się do postrzegania świata inaczej. Jakbym miał nowe oczy, mój wzrok stopniowo wyostrzał się, pozwalając mi widzieć o wiele więcej. Słuch miałem czujny niczym najwrażliwszy muzyk, wychwytując każdy dźwięk. Podczas odpoczynku i kolacji zapytałem Alenę: - Zawsze tak wszystko widzisz i słyszysz? – wziąłem kolejny kęs chleba, wdzięczny, że dziś mogę zjeść coś innego niż to, co sam sobie upoluję. Elfka siedziała niedaleko, nie patrząc na mnie. Wpatrywała się w jakiś daleki punkt w oddali, jednak nie byłem w stanie stwierdzić, w co dokładnie. - I widzę, i słyszę, i czuję, i domyślam się – odparła po chwili. – Za potęgę trzeba płacić wysoką cenę. W nagrodę jednak dostajesz satysfakcję, gdy mało kto umie ciebie zaskoczyć, zaatakować znienacka czy chociażby zabić za pomocą dalekosiężnego łuku. Stopniowo będziesz czuł coraz więcej, aż w końcu stanie się to dla ciebie naturalne. Dlatego właśnie zabrałam ciebie tutaj. W Królestwie Niebieskim szkolenie przyjmuje trudniejszą formę, jednak jest bardziej efektowne. Musisz nauczyć się patrzeć, jeśli naprawdę chcesz coś widzieć. Skinąłem głową, przełykając i starając się nie myśleć o zimnie, jakie mnie ogarniało. Śnieg sypał z nieba obficie, jednak nic nie mogłem na to poradzić. - Uczyłaś się tutaj, Aleno? – zapytałem nagle, niesiony łutem odwagi. - Nie – odparła dość krótko. – Uczyłam się w Luinloth przez wiele lat, pod okiem mojej matki. Skinąłem głową. - Czasem dziwnie się czuję – powiedziałem cicho i szczerze, wreszcie to z siebie wyrzucając. – W moim odczuciu jesteś praktycznie legendą. Nie wiem, dlaczego tak naprawdę mi pomagasz, ale nie wiem również czy będę umiał się za to odwdzięczyć. Zimne, niebieskie oczy znów spojrzały na mnie. W porównaniu z jej spojrzeniem śnieg wydawał się nawet znośny. - Ty zapłacisz swoją cenę, gdy zetniesz Barnilowi głowę – rzuciła. – Ty masz swoje powody, ja również je mam. I przy tym pozostańmy. - Oczywiście – odparłem szybko. W głowie wciąż przewijało mi się masę pytań, dotyczących tej sytuacji. Chciałem zapytać o Aryona, o jej brata, o Przewodniczącego, o Krwawą Wojnę… Jednak jedno pragnienie przebijało je wszystkie – chciałem zachować własną głowę. W końcu na czymś muszę nosić koronę. Trzeci dzień rozpocząłem od poszukiwania kolejnego artefaktu, zauważając, że z każdym dniem poziom trudności wzrasta. Miałem nadzieję, że śnieg w końcu przestanie padać i da mi trochę wytchnienia. Poprzez tak intensywny wysiłek fizyczny zaczynałem nabierać ciała. Na mojej rzeźbie pojawiły się zarysy mięśni, czułem się silniejszy i o wiele bardziej zwinny niż wcześniej. Jednak moja pewność siebie zniknęła popołudniu, gdy zabraliśmy się za czarną magię. 250
Gdyby Alena słyszała moje myśli, zapewne by mnie zbeształa. Na samym początku rzekła mi, że podział między magią, a czarną magią jest bardzo zatarty – wszystko zależy od tego, do czego właściwie używasz magii. Zdążyłem zauważyć, jak wiele energii pochłaniają mi nowe zaklęcia, ale nie przejmowałem się tym, widząc efekty. Zaczynałem potrafić dokonać rzeczy, o których wcześniej nie śniłem. Wtedy też pierwszy raz Alena wspomniała o żywiołach i o moim mieczu. … … Szli całą noc i cały dzień, a potem znów noc, i znów dzień zbierając za sobą straszliwe żniwa. W Beinbereth wciąż było wiele oddziałów dawnego Luinloth, które siały zamęt i zniszczenie. Nadia zdecydowała się oddzielić kolejne oddziały, które miały za zadanie zrobić z tym porządek. Oddzieliła trochę wojów od trzech oddziałów, którymi dowodził Arthur i wysłała ich w głąb państwa. Odliczali dni. Za około dwie doby mieli natknąć się na wojska Barnila, zmierzające w stronę Meavy. Armia kroczyła ochoczo, połechtana przyjemnie przez zwycięstwo w stolicy wysokich elfów. Dowódcy jednak zachowywali względny spokój. Wiedzieli, że to cisza przed burzą. Podczas jednego z postojów Timothy właśnie wracał od Nadii. Rozmawiali chwilę, gdyż widok nadchodzącego Arthura zniweczył wszystkie ich plany. Rycerz skierował swoje kroki w inną stronę, po chwili znajdując Gabriela. Usiadł przy nim i odetchnął głęboko. - Myśl, że brakuje księcia i Aleny mnie przytłacza – wyznał po chwili. Przez ten okres czasu nawiązali ze sobą bardzo dobry kontakt i zaczęli sobie ufać. Gabriel lekko uniósł brew i przeczesał palcami włosy. - Naprawdę? – pokręcił głową. – Jedynym pocieszeniem dla mnie jest to, gdy widzę wyraz twarzy Arthura za każdym razem, gdy się tutaj pojawia. Przychodzi specjalnie, by zobaczyć jakąś moją porażkę. Krótkowłosy skrzywił się z niesmakiem. - Nie polubiłem go, mimo, że znam go nieco ponad dwa dni. Omija mnie, udając, że nie istnieję. Jakbym był powietrzem. Raz tylko odezwał się do mnie, pytając, czy nie widziałem gdzieś któregoś sługi, gdyż jego zbroja wymaga wyczyszczenia. - Ciesz się przynajmniej z tego – zaśmiał się Gabriel. – Mnie traktuje, jakbym był obrzydliwym robakiem, którego trzeba znieść. Nienawidzi mnie i widać to z daleka. Sam rzekł mi, że mną gardzi. - Nie rozumiem dlaczego – rzucił Timothy. – Mam ochotę wyzwać go na pojedynek i stłuc na kwaśne jabłko. Jakby tego było mało, utrudnia mi kontakty z Nadią – dodał ciszej. Wiedział, że elfy mają wrażliwy słuch, więc musiał mówić cicho, by nikt go nie usłyszał. - Widziałem – odparł równie cichym tonem ciemnowłosy elf. – Pojawia się znienacka, z najmniejszą pierdołą i myśli, że to dziwnie nie wygląda. Szanuję go jako Przewodniczącego, oraz dlatego, że pomaga księciu. Ale po tym, co do mnie wtedy rzekł wątpię, czy kiedykolwiek będę w stanie szanować go jako Arthura. No ale… pocieszę ciebie! - Nie wiem, czy umiesz – mruknął rycerz, podnosząc się z ziemi. Cała armia zaczynała zbierać się do wyjazdu. – Ale spróbuj. 251
- Mi też ktoś ma zamiar przeszkodzić w kontaktach z Aleną – odparł Gabriel, lekko spuszczając głowę i gasząc ognisko. – Mam poważną konkurencję. Może nie tak poważną jak NARZECZONY, lecz jednak… Colin jest, z tego co zauważyłem, bardzo zaangażowany w nią emocjonalnie. Jak dotąd nie okazywałem zazdrości, woląc zachować ją dla siebie, jednak on zaczął. Timothy wytrzeszczył swoje jasne oczy, udając, że poprawia siodło swojego konia, którego wcześniej przywołał. - Zaczął? – zmarszczył lekko brwi. – Co masz na myśli? - Odkąd dostałem dowodzenie nad tym oddziałem, jest dla mnie wyraźnie chłodniejszy – odparł cicho. – Wydaje mi się, że liczył na to, że on go dostanie. - On i Nadia dostali dowodzenie. To zbyt wielka odpowiedzialność – odparł natychmiast rycerz. - Mi to mówisz? – mruknął młody elf i wsiadł na swojego konia. – Zbierać się! – krzyknął w stronę oddziału Aleny. – Wyruszamy w ciągu kilku minut! Nie mamy czasu do stracenia! Timothy poklepał go po ramieniu. - Poradzimy sobie – rzucił. – Walczyliśmy z wojami, widzieliśmy śmierć i zazdrośnicy mają nas pokonać?! … … Nadia właśnie wymijała kolejnego żołnierza, byleby uniknąć swojego narzeczonego, jednak… - Niech to szlag – szepnęła cicho sama do siebie, widząc nadchodzącego Arthura. Czerwona peleryna powiewała za nim złowieszczo, a jego młoda twarz była ściągnięta w niezidentyfikowanym grymasie. - Nadio – powiedział poważnym tonem i pochylił się, by pocałować ją w policzek. – Mamy problem. Elfka w duchu jęknęła, widząc, jak przemykający za plecami Przewodniczącego Colin nie ma zamiaru się zatrzymać. - Jaki problem, Arthurze? – zapytała dosyć sucho. Nie miała ochoty na jego pocałunki, które wywoływały w niej dziwne emocje. Pamiętała swoje poprzednie narzeczeństwo… - Mamy pośród żołnierzy złodzieja – powiedział śmiertelnie poważnym tonem. – Wczoraj zniknęła mi kolacja, a dzisiaj… spójrz! – wskazał na swoje nogi. Zatkana elfka spojrzała w dół i zamarła. Na jednej nodze Przewodniczącego znajdował się jego but wojskowy, natomiast na drugiej była tylko gruba skarpeta. Nadia w jednej chwili zrozumiała, dlaczego Colin tak szybko uciekał. Zachowała absolutną powagę, a przynajmniej się starała. - Żartujesz sobie ze mnie, Arthurze? – zapytała, unosząc brew. - Nie! – żachnął się, wyraźnie zdenerwowany. – Zdjąłem buty na dziesięć minut, by odpocząć, a gdy wróciłem po posiłku, jednego buta nie było! Nadia zakryła ręką usta, kręcąc głową. - Nie wiem, co mam ci rzec, Przewodniczący. - Trzeba przeprowadzić śledztwo! Ktoś tutaj kradnie i najwyraźniej upatrzył sobie mnie na 252
obiekt ofiarny! – rzekł jasnowłosy. Elfka odchrząknęła. - Wybacz, że to powiem, ale doskonale wiesz, że gdyby była tutaj Alena, zapytałaby o to, kto pragnąłby ukraść buta, w dodatku jednego, a na sam koniec twojego. Usta Arthura zacisnęły się w cienką linię, a jego twarz przybrała kolor purpury. - Tak – powiedział, a jego głos zabrzmiał niezwykle spokojnie. – Niestety zdaję sobie z tego sprawę. W porządku, sam rozprawię się ze złodziejem. Elfka odetchnęła, kładąc mu rękę na ramieniu. - Jestem pewna, że sobie poradzisz! Usta Przewodniczącego wygięły się w uśmiechu. - Oczywiście – rzucił. – A tymczasem… Nie dokończył jednak zdania, gdyż z nieba sfrunął znajomy, biały ptak. Nadia zamrugała gwałtownie i szybko wyciągnęła rękę. Zwierzę usiadło na niej i czekało cierpliwie. Elfka dotknęła główki ptaka i po chwili w jej głowie rozległ się głos Deanuela. Drodzy przyjaciele! Nie mogę napisać wiele, gdyż sam jeszcze wiele nie wiem. Zmieniam się. Nie spałem długo, ale czuję, że nie potrzebuję snu. Dowiedziałem się rzeczy, o których mi się wcześniej nie śniło. Po kilku porażkach zacząłem odnosić sukcesy, które cieszą mnie samego. Nie wiem aktualnie, w jakim momencie jestem, ale przeszedłem już Północ. Mam nadzieję, że jesteście zdrowi. Alena powiedziała, że dziś zapewne zmierzyliście się z armią Barnila. Koniecznie dajcie mi znać, jak miażdżącą przewagę odnieśliście. Jestem bardzo zmęczony, a jednocześnie idę dalej, jakby mnie to nie wzruszało. Mam surową nauczycielkę. Przesyłam specjalne pozdrowienia dla Nadii i mojego brata. Książę Deanuel Podniosła głowę, by przekazać Arthurowi wieści, jednak nie dane było jej to zrobić. - A tymczasem, moja droga… - Arthur wykorzystał okazję, pochylił się i pocałował jej usta dokładnie w momencie, gdy sir Timothy wracał na swoje miejsce w oddziale. … … Marcus chwycił mocno lejce swojego rumaka, aż jego ręce zrobiły się białe od nacisku. Zacisnął mocno zęby, galopując przed siebie i prowadząc pierwszy oddział. Wylosował swoją kolej, która nie okazała się spełnieniem jego marzeń. Był lekko blady, jednak nikomu nie mówił o tym, że czuje lęk. Przez całe dzieciństwo musiał zmagać się z lękami, zamknięty sam, w wielkich komnatach, widujący tylko opiekunki, które się nim zajmowały. Gdy trafił do wojska nic nie uległo poprawie, wręcz przeciwnie. Był szykanowany bez żadnego powodu. Oprócz tego, że był synem Barnila. Gdy poprosił Alenę o uwięzienie w lochach, spodziewał się śmierci. Pierwszy szok przeżył w chwili, gdy elfka zgodziła się mu pomóc, oczywiście za odpowiednią zapłatą. Wtedy po raz pierwszy zaznał spokoju i dowiedział się, co oznacza bezpieczeństwo. To, że później przyjęto go w szeregi osób, jadących na tą misję, było dla niego kolejnym szokiem. Książę okazał mu dobroć, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczył. Uczynił go 253
dowódcą jednego z oddziałów, dając mu szansę, jakiej Marcus nigdy wcześniej nie miał. A teraz jechał jako pierwszy na spotkanie ze śmiercią, w postaci hord Barnila, które zaległy na drodze przed nimi. Zgodnie z przewidywaniami Aleny nastąpiło to czwartego dnia od ich wyjazdu z Luinloth. Z samego ranka ujrzeli wrogie oddziały. Jednym plusem wydawała się być aktualna nieobecność magów. Gdy zderzyli się z wrogą armią, myślał, że straci przytomność. Nagły ścisk w okolicy nóg, a potem klatki piersiowej był czymś, czego się nie spodziewał. Dobył wcześniej miecza, by teraz móc sobie utorować drogę między żołnierzami, tak łapczywie pragnącymi jego śmierci. Minuty mijały mu powoli, a męczył się coraz bardziej. Wkrótce potem dostrzegł w oddali Gabriela, który miał jechać jako drugi. Przez chwilę obserwował jak młody elf walczy, wykazując się doskonałą techniką. Jego oddział miał łatwiej, gdyż pierwsza fala została odebrana przez żołnierzy Marcusa. Mimo tego, jego umiejętności walki wręcz zdziwiły długowłosego. Kątem oka zobaczył zamachującego się mieczem Przewodniczącego, który z dzikim okrzykiem uciął łeb dwójce wrogów, a potem odbił atak trzeciego. Dalej nie ustępował mu pola Colin, który w walce czuł się jak w swoim żywiole. Wiedziony doświadczeniem, powalał kolejnych wojów, żałując, że pewna elfka tego nie widzi. Widział również nadjeżdżającą Nadię, która galopowała na czele swoich zbrojnych, z mieczem, uniesionym wysoko w górę. I wtedy zorientował się, że obserwował co się dzieje dookoła o kilka sekund za długo. Dostał w głowę czymś ciężkim i poczuł, jak świat osuwa mu się spod zasięgu wzroku. Spadł z konia, tracąc przytomność. … … - Jakie straty? – zapytała Nadia, ocierając krew z twarzy. Kilkanaście minut temu bitwa dobiegła końca. Godziny udręk i morderstw były skończone. - Około dwóch tysięcy zbrojnych – odparł Arthur, nadal będąc w zbroi, wgniecionej w paru miejscach, jednak zdawał się tym niezbyt przejmować. Był wyczerpany. – Głównie z oddziału Marcusa, który atakował pierwszy. Dzięki bogom, że mieliśmy ze sobą Thorenów. Okazało się, że grupka magów była ukryta pośród żołnierzy, zabijając ukradkiem naszych wojskowych. Elfka odetchnęła, słysząc w miarę dobre wieści. - Dziękuję, że to oszacowałeś – powiedziała, unikając jego spojrzenia. – To dla mnie dużo znaczy. Jej myśli były gdzie indziej. Nigdzie nie widziała sir Timothy’ego. Wymieniła z nim kilka spojrzeń podczas walk, jednak nie mogli zamienić ani słowa. Poczuła, jak robi jej się nieco zimniej na myśl, że rycerzowi mogło się coś stać. Czuła się nieco winna za to, że tak się narażał. W końcu chciała, by sprowadzono go tutaj. Jednak to on wyraził jawną chęć dołączenia do armii. Jej rozmyślania zostały przerwane przez Gabriela, który właśnie nadbiegł. Był zdyszany, jakby przebiegł całkiem spory kawałek odległości.
254
- Nadio, Przewodniczący – szepnął cicho. – Marcus jest poważnie ranny. Są przy nim sir Timothy i Colin. Chodźcie, szybko. … … - Jedziemy już trzy dni – powiedział Colin, a w jego głosie można było usłyszeć wyraźny niepokój. – A on nadal nie odzyskał przytomności. - Ma wielkiego guza z tyłu głowy – odparł Gabriel. Wszyscy dowódcy zebrali się na czele armii, by porozmawiać i nie tracić czasu. – Ale nie leżałby tyle z guzem. - Wydaje mi się rzeczą oczywistą, że ktoś rzucił na niego urok – odparł Przewodniczący i uniósł brwi w górę. – A może jest teraz ukrytym szpiegiem? Nieświadomie? Powinniśmy go zostawić w jakiejś mieścinie, obok której będziemy przejeżdżać. Nie byłby na nic narażony i nie stwarzałby nam kłopotu. - Ciekawy jestem, czy byłbyś taki zadowolony, Wielki Przewodniczący, gdybyśmy twój zadek zostawili w jakiejś mieścinie, podczas twojej nieprzytomności – rzucił Colin. Nadia pokiwała głową. - Colin ma rację – odparła. – Marcus to nasz przyjaciel. Możemy mieć tylko nadzieję, że się obudzi. Minął już ponad tydzień odkąd wyjechali z Luinloth. Przed nimi była jeszcze połowa drogi, jednak najgorszą jej część mieli za sobą. Rozgromili dodatkowe oddziały króla, nie wypuszczając żadnych dezerterów. Barnil nie mógł wiedzieć, jak liczebną armią dysponują, gdyż to była jedna z niewielu aspektów ich przewagi. Nie mogli pozwolić na wyciek jakichkolwiek informacji, które trafiłyby prosto do Ledyru, a potem do uszu króla. - Może i ma rację, ale… - zaczął Arthur, jednak niespodziewanie Timothy mu przerwał. - Cii! – syknął. – Słyszałem coś! Wszyscy zamilkli, słysząc tylko tętent kopyt końskich jadącej za nimi, ogromnej armii. - Co mieliśmy słysz… - zaczął Arthur, jednak urwał na dźwięk zadęcia w jakiś róg, znajdujący się około kilkunastu metrów od nich. Ktoś nadchodził. … … “It's a place where a wish will be granted Come, you'll see I'm right It's a force that will live on within you Dark as day is light”
Uczyłem się panować nad żywiołami. Gdy po raz pierwszy wywołałem wiatr, ręce trzęsły mi się niemiłosiernie z nerwów i stresu. Trzymałem w nich Miecz Żywiołów, widząc, jak wiatr powiewa dookoła niego. Nie byłem w stanie się ruszyć. - To nic w porównaniu do tego, co możesz uczynić tym mieczem – ogłosiła Alena, 255
przypatrując mi się spokojnie. – Możesz jednym ruchem ściąć drzewo, jeśli tylko przywołasz odpowiednią formę odpowiedniego żywiołu. - To niesamowite – szepnąłem. Minął tydzień mojej nauki, a sam nie poznawałem siebie. Moje zmysły były czujne nawet wtedy, gdy spałem, by nic mnie nie zaskoczyło. Śniegi skończyły się, jednak zamiast tego czekały mnie aż trzy dni upalnych promieni słonecznych, od których nieustannie bolała mnie głowa. Już trzeciego dnia upałów zauważyłem, że mniej się pocę i zaczynam przyzwyczajać do pogody. Akurat wtedy, gdy miała się właśnie zmieniać. Alena skinęła głową, unosząc lekko brew. - Nie bez powodu zwą ten miecz legendarnym – rzuciła. – Masz w rękach potężną broń. Jeśli wspomożesz ją magią, masz wielkie szanse na zwycięstwo. Jednak pamiętaj o jednym. Gdy kogoś zranisz tym mieczem, nieważne, czy będzie to istota śmiertelna, czy też nie, ten ktoś umrze. Nie ma na to żadnego lekarstwa, a tych ran nie da się wyleczyć magią. Zabijesz nim każde żyjące stworzenie, nieważne jak wiekowe, czy potężne. Skinąłem głową, obchodząc się ostrożnie z mieczem. Opuściłem go w dół, wypuszczając magię. Musiałem odpocząć. - Mówisz o wszystkich istotach… Czy są istoty stojące wyżej niż nieśmiertelność? Czarnowłosa zaśmiała się zimno i spojrzała na mnie. - Owszem. Na przykład ja. Z racji tego, że moja matka była boginią, nie można zabić mnie zwykłym mieczem. Jestem odporna na pewne trucizny, lub działają na mnie wolniej. Przed tym mieczem jednak nie ma ucieczki. Jest wyrokiem ostatecznym, od którego nie można się cofnąć. Zabiłbyś tym nawet smoka. Spojrzałem zszokowany na krwistoczerwoną klingę miecza w moich dłoniach. Niewyobrażalna siła, jaka tkwiła w ostrzu, przerastała moje wyobrażania. Nie umiałem pojąć, w jaki sposób coś tak potężnego nagle znalazło się w moich rękach. Chyba fakt, że jestem księciem zadecydował o tym ostatecznie. - Nie wiem, co mam powiedzieć – odparłem po chwili, pilnując, by się nie jąkać. – Mogę tylko dziękować ci za taki dar, który z pewnością pomoże mi zgładzić Barnila. - Podziękujesz mi, jak zetniesz temu psu głowę – rzuciła elfka, ponownie unosząc brew w górę. Skinąłem głową. - Naturalnie, zdaję sobie z tego sprawę! – naprawdę wolałem nie przeginać, ale moją największą wadą była ciekawskość. Miałem generalnie mało wad, lecz ta dawała mi się często we znaki. – Jednak mam pytanie… Skąd miałaś ten miecz, Aleno? Przez ile byłaś jego właścicielką? Alena uniosła brew wyżej, nie spuszczając ze mnie zimnego wzroku. - Dostałam go od mojej matki – odparła. – Wiele tysięcy lat temu. A teraz koniec pytań – dodała ostro. – Musisz nauczyć się jeszcze wielu rzeczy, więc do roboty. Gdy ponownie unosiłem miecz w górę, stwierdziłem, że mało rzeczy w życiu może mnie jeszcze zaskoczyć. Wieczorem, w przerwie między ćwiczeniami, przyleciał do mnie biały ptak. Aż podskoczyłem z euforii. Wieści ze świata! Dotknąłem główki zwierzęcia, a w głowie usłyszałem głos Nadii, za którym się bardzo stęskniłem. Ogarnęła mnie jednocześnie dziwna ulga, iż nie jest to głos Arthura Pennath’a. 256
Deanuelu, Armia idzie dzielnie w stronę Meavy. Jesteśmy kilka, może kilkanaście godzin przed zetknięciem się z wojskami Barnila, które wysłał w stronę stolicy leśnych elfów. Wszystko idzie świetnie – Gabriel poradził sobie z oddziałem Aleny, a Arthur wciąż nawiązuje więzi ze swoimi nowymi żołnierzami. Sir Timothy odnalazł przyjaciela, a ja i Colin skupiamy się na tym, by nad wszystkim panować. Żywimy gorące nadzieje, że twoje szkolenie odniesie skutek. Z tak potężną nauczycielką jak Alena masz szansę nauczyć się rzeczy, których już nikt ciebie nigdy więcej nie nauczy. Przykładaj się do lekcji i wyciągnij z nich jak najwięcej. Jesteś naszą nadzieją, Deanuelu. Nadia, Colin, Marcus, Gorgoth, Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath, Gabriel, sir Timothy PS. Colin nalega bym dodała, że pozdrawia gorąco Alenę, i że za nią tęskni. Uśmiechnąłem się pobłażliwie sam do siebie. Jak dobrze było usłyszeć jej głos w mojej głowie. Czułem, jak bardzo mi ich wszystkich brakowało. No może Arthura nie tak mocno. Przeciągnąłem się, czując niesamowity ból w mięśniach. Zacisnąłem zęby i wstałem z ziemi. Teraz już umiałem to zrobić, kiedyś poległbym i nie wstał do rana. Teraz bałem się pomyśleć o tym, co by mi się stało, gdybym faktycznie tak uczynił. - Aleno! – powiedziałem, idąc w jej stronę. – Już odpocząłem! Nadia wysłała odpowiedź na moją wiadomość. Idą w stronę Meavy. Jest sprzed kilku dni, gdyż mówiła o tym, że starcie z oddziałami Barnila dopiero ich czeka. Gabriel i Arthur spisali się w sprawie oddziałów. No i… mój brat za tobą tęskni – odchrząknąłem. - Doprawdy? – Alena uniosła brew w górę. – Jak się zapewne domyślasz, szalenie się cieszę. Gotowy? – dodała. – Dzisiaj będziesz igrał z ogniem. - Gotowy – odparłem, jeszcze nieco niepewnie. Czułem jednak w duchu, że muszę to zrobić. Czułem, że oni wszyscy będą ze mnie dumni.
257
Rozdział 23 – Time to die, my friends
Szare oczy siedzącego na podłodze elfa wydawały się wyblakłe, jakby wyparowało z nich życie. Niezwykle jasne włosy były teraz nieco splątane, opadając w nieładzie na ramiona. Elf poruszył się niespokojnie, a jego wzrok był wbity w jedną z krat. Potrząsnął głową, jakby chciał coś od siebie odgonić. - Nie – mruknął cicho. – Nie wstanę teraz, bo jestem zmęczony… Odejdź… Z każdym kolejnym słowem ton jego głosu stawał się bardziej błagalny, jakby walczył z czymś wewnątrz siebie. Z czymś, co narzucało mu swoją wolę. Jego blade palce zacisnęły się w pięści, a potem znów rozprostowały. - Nie chcę te… - nie skończył zdania, gdy z jego ust wydobył się przerażający krzyk. Zgiął się w pół, przewracając się na klęczki. Jego dłonie zacisnęły się na włosach, które pociągnął mocno w dwie strony, krzycząc dalej. – PUŚĆ MNIE! ODEJDŹ! NIE ZROBIŁEM NICZEGO ZŁEGO! Stojący kilkanaście metrów dalej strażnik pokręcił głową i spojrzał na odwiedzającego. Stali w korytarzu, przed celą. - Mówiłem, panie Fevorze – rzekł z szacunkiem. – Nie da się z nim normalnie rozmawiać. Ma takie ataki kilkadziesiąt razy dziennie, czasem dużo gorsze. Rzuca się po ścianach, kilka razy sam się poranił… Musieliśmy go związać wielokrotnie, by się nie zabił. Brązowowłosy skinął głową, przyglądając się mistrzowi Aryonowi z daleka. - Mówiłeś coś o uspokajaniu się – rzucił po chwili. Strażnik skinął głową twierdząco. - Tak, mówiłem – przyznał. – Mniej więcej w porze południowej więzień jakby odzyskuje świadomość. Rozmawia z nami normalnie, pytając, kiedy go wypuścimy i czy może się widzieć z Wielkim Przewodniczącym. Nie rzuca się, ani nie stwarza zagrożenia. Jednak taki stan rzeczy trwa nie więcej niż dwie godziny. Po upływie tego czasu zaczyna zawodzić i wszystko wraca do normy. Za każdym razem prosi też o wezwanie ciebie, panie. Jednak nie mówiliśmy ci tego, zakładając, że jest opętany. Fevor milczał chwilę, myśląc nad tym, co właśnie usłyszał. Po chwili pokręcił głową ze zrezygnowaniem. - On pozbawił mojego syna suwerenności. Muszę z nim pomówić. - Oczywiście, panie, jednak nie jestem pewien, czy to cokolwiek da – powiedział zbrojny, wyciągając klucze. Podszedł do krat, otwierając je. – Jak rozumiem, rozmawiałeś z magiem, który zdjął zaklęcia ochronne przed zejściem tutaj, panie? - Owszem, wszystko jest w porządku – rzucił brązowowłosy. – A teraz możesz odejść. Strażnik posłusznie odsunął się, a sam Fevor wszedł do celi Aryona. Mistrz elfów przestał się rzucać kilka chwil temu i klęczał w drugim rogu celi. Po chwili podniósł głowę i spojrzał na odwiedzającego. - Fevorze? – szepnął, a jego głos zabrzmiał dziwnie. Fevor podszedł do niego, przysuwając sobie krzesło, stojące obok. Usiadł przy nim i skinął głową. - Tak, Aryonie – odparł. – Przyszedłem tutaj by z tobą porozmawiać. Jasnowłosy elf chwycił go za rękę i jęknął żałośnie. - On mi nie pozwala, Fevorze – szepnął nieco głośniej. – Nie pozwala mi z tobą rozmawiać… 258
- Nie słuchaj tego, co masz w środku – odparł niepewnie brązowowłosy, nie zabierając jednak swojej ręki. – Jesteś silniejszy od niego… staraj się uspokoić… - NIE MOGĘ BYĆ SPOKOJNY! – w oczach Aryona zabłysnął złowrogi blask. – Zrozum to, błagam… daj mi wolność… Fevor pokręcił głową. - Nie mogę. Chciałeś pozbawić mojego syna korony. Myślałem z początku, że w dobrym celu chcesz mu dać regenta. Regenta, którym miałem być ja… Potem jednak przesadziłeś, Aryonie. I teraz za to płacisz. - Poprawię się… Książę jest młody – szepnął jasnowłosy. – Bardzo młody i niedoświadczony… Nie widzi zła dookoła siebie! To samo było z jego ojcem, dlatego… zginął… - jego głos dziwnie się załamał. – Mogę ci pomóc ochraniać Deanuela i Colina… Nie przeżyją bez mojej pomocy, ale zabierz JEGO ode mnie… Brązowowłosy elf pokręcił głową z dziwną miną. Milczał chwilę, jakby w myślach dopierając odpowiednie słowa. - Nie mogę – odparł ciszej. – Tylko Alena może odwołać demona. Szare oczy Aryona nagle stały się puste. Złapał go mocniej za nadgarstek, nie spuszczając z niego wzroku. - Alena – szepnął. – Wiesz… Wiesz, że urodę oddziedziczyła po matce?… Piękne, niczym nocny zmierzch… Lecz to nie była jedyna rzecz, którą miała w sobie z Feanen… Okrucieństwo, jakiego nie umiesz sobie wyobrazić… - Fevor mógłby przyrzec, że dostrzegł w jego oczach łzy. – Chęć zemsty za przeszłość, której nie zmieni nikt… - O czym ty mówisz, Aryonie? – szepnął przerażony elf, nie rozumiejąc prawie nic. – Co takiego uczyniłeś? Powiedz mi. - Nie mogę – odparł również szeptem. – Nigdy nie przepraszałem… - nagle jego ton głosu zmienił się drastycznie, jakby stał się zupełnie nową osobą. – Każ jej mnie uwolnić! Powiedz wszystkim, co nieludzkiego uczyniła ze mną… Niech cofnie go! Znów nadchodzi… Południe, Fevorze… TYLKO W POŁUDNIE! – wykrzyczał, zanim znów zarzuciło nim o ziemię, na której pozostał bez ruchu, nie odzywając się. Brązowowłosy elf wstał natychmiast, wycofując się z celi, nieco skołowany. Strażnik zjawił się błyskawicznie, zamykając celę, a Fevor poszedł na górę, po drodze rozmawiając krótko z magiem i polecając mu nałożenie zaklęć ochronnych z powrotem. W jego głowie dudniły słowa Aryona. Zło ich otacza. Zło musi być więc unicestwione. … … Zadęcie w róg ostrzegło ich w porę. Dowódcy zdążyli zatrzymać oddziały w pełnej gotowości. Róg mógł zwiastować tylko jedno i dobrze o tym wiedzieli. Wrogą armię. Jakież było zdziwienie wszystkich, gdy z lasu wyjechał samotny jeździec, niesiony przez białego konia. Peleryna okrywała jego ciało, odsłaniając tylko głowę z jasną, długą czupryną i twarz, przeoraną krwawiącymi bliznami. Wielki Przewodniczący zmrużył oczy, przyglądając się intruzowi. Podniósł rękę na znak wstrzymania ataku. 259
- To człowiek – rzucił po chwili. – Widzę wyraźnie, ma ludzkie rysy i jest poraniony… Trzymać gotowość! – rzucił za siebie, do żołnierzy. Nadia pokręciła głową i zsiadła z konia, widząc w jakim stanie jest jasnowłosy mężczyzna. - Nie ma potrzeby do trzymania gotowości – rzuciła. – Trzeba mu pomóc – dodała, ruszając przed siebie. - Nadio! – powiedział ostro Arthur, jednak elfka nie posłuchała go, podchodząc bliżej przybysza. - Możemy ci w czymś pomóc? – zapytała. Była cały czas czujna, gdyż zdawała sobie sprawę z tego, iż Arthur może mieć rację. Mężczyzna podjechał bliżej i wykrztusił coś, a jego ciało stoczyło się z rumaka. Padł na ziemię, leżąc na plecach i nie ruszając się. Oddychał ciężko. Elfka natychmiast uklęknęła obok niego, obawiając się zrobić cokolwiek, co mogłoby mu zaszkodzić. Zaraz za nią podeszli do niego Timothy i Gabriel, zaniepokojeni. - Trzeba mu medyka – powiedział natychmiast elf i odwrócił się. – Medyk! Wezwijcie medyka! Nieco z tyłu zostali Arthur i Colin. - Nie podoba mi się to – rzucił brat księcia. – Ten gong zwiastował nadchodzącą armię. Przewodniczący myślał, obserwując nadbiegającego medyka, który odgonił Nadię, rycerza i Gabriela od rannego. Po chwili pokręcił głową. - Dziwne, ale się z tobą zgodzę – powiedział. – Coś tu jest nie tak. Czegoś się dowiedzieliście? – dodał, gdy owa trójka podeszła do nich. - Mamrotał coś o Barnilu, nic więcej – odparł Gabriel, wzruszając ramionami. Wtedy Przewodniczący spojrzał na niego zimno. - Ciebie się nie pytałem o zdanie – rzucił chłodno. – Co taki pseudo-dowódca jak ty może wiedzieć o podstępach i zasadzkach? Nadia, lekko zszokowana, spojrzała na swojego narzeczonego. Wcześniej nie słyszała, żeby odzywał się w taki sposób do sojuszników. - Arthurze – powiedziała po chwili. – On chciał dobrze. W czym problem? - Widzisz, Nadio, Przewodniczący nienawidzi mnie i Timothy’ego z zasady – wyjaśnił Gabriel, czując gorycz. – Jesteśmy dla niego zdrajcami. Jasnowłosy parsknął śmiechem, przybierając zdziwiony wyraz twarzy. - Ja? Nie nienawidzę ich – powiedział w stronę Nadii. – Po prostu chciałem usłyszeć TWOJE zdanie na ten temat. Jesteś w końcu moją narzeczoną, nieprawdaż? Elfka poczuła, jak pieką ją policzki. Nie umiała zrozumieć zachowania Przewodniczącego, więc tylko zacisnęła usta. - Nie dowiedzieliśmy się niczego – odparła sucho. – Medyk nalegał, by dać mu spokój dla jego własnego dobra. - Nie podoba mi się to – rzekł po chwili Colin. – Skąd się tutaj wziął? I co oznaczał ten gong? - Zapewne dowiemy się tego, gdy dojdzie do siebie. – Nadia odwróciła wzrok w stronę pochylającego się nad rannym medyka. … …
260
Barnil siedział w sali tronowej, a jego twarz wyrażała jedynie zirytowanie. Nie dało się go rozszyfrować, stanowił zagadkę dla większości żołnierzy, którzy w myślach modlili się byleby tylko nie zwrócił na nich uwagi i nie skazał ich na śmierć. Był do tego zdolny. Sądzili, iż postępował bez namysłu, kierując się tylko i wyłącznie impulsem w danej sytuacji. Nie umieli wyobrazić sobie wyobrazić, jak bardzo skomplikowany jest jego umysł. I to właśnie była jego przewaga nad wszystkimi. Uważał siebie za geniusza. Jego myśli krążyły wokół porwanych księżniczek. Dwie siostry, w dodatku błękitnokrwiste elfki, których tak bardzo potrzebował. Nie mógł ich teraz zostawić w czyjejś niewoli. W końcu jedna z nich była jego przyszłą królową… Uśmiechnął się szeroko na samą myśl o tym. Wspominał urodę Lily i jej siostry, która napawała go dumą, gdyż należały do niego. Uwielbiał otaczać się pięknymi przedmiotami. A jego narzeczona miała urodzić mu synów… Jego zimne oczy zwróciły się w stronę czwórki dowódców, stojących przed nim. Czuł ich strach, który bawił go coraz mniej. Śmiech ustępował zirytowaniu. Chciał odzyskać narzeczoną i drugą zabawkę jak najprędzej, a oni nie przynosili mu żadnych dobrych wieści. - Macie czelność stać przede mną i ogłaszać mi, że moją narzeczoną i jej siostrę uznano za zaginione? – warknął głośno. – Ile nieudolnych mężczyzn potrzeba, by znaleźć dwie bezbronne kobiety, w dodatku księżniczki?! Sądzicie, że można ze mną pogrywać, że dam zrobić z siebie głupca na oczach całego Ledyru?! MAJĄ SIĘ ZNALEŹĆ! I to zadanie nie będzie już należeć do was. – jego oczy błysnęły złowrogo. – Zabić ich. Dowódcy, w szoku, nie byli w stanie się ruszyć. Nie wiedzieli, czy król mówi poważnie, czy po prostu chce ich skutecznie zmotywować do działania, jednak nie mieli okazji się nad tym dłużej zastanawiać, gdyż… Po chwili cztery głowy spadły na posadzkę, tocząc się po niej i plamiąc ją krwią. - Sprzątnąć ich – rzucił bezuczuciowo Barnil. – Gells, Brian, Dominic oraz Peters! Do mnie! – wywołał z szeregu czterech zbrojnych, którzy, zachowując zimną krew, wyszli do przodu, pochylając przed nim głowy. – Zostajecie mianowani nowymi dowódcami czterech legionów. Radzę sprawować się lepiej i znaleźć je oraz zdrajcę Timothy’ego. Chyba, że chcecie skończyć jak oni. Podniósł się z tronu i ruszył ku drzwiom, nie zwracając uwagi na to, że wszyscy mu się po drodze kłaniali. Wyszedł z sali, kierując swoje kroki ku swym komnatom. Jego zirytowanie sięgało zenitu, gdy nagle poczuł, że ktoś chce z nim nawiązać kontakt myślowy. Otworzył swój umysł, rozpoznając brata. - Grandzie? – zapytał wyczekująco. – Oczekuję dobrych wieści. Myśli jego brata krążyły w jego głowie, czuł, że ten nie ma zbyt wiele czasu. - Mam ich dużo, bracie – odparł cichym głosem. – Jestem w obozowisku armii księcia Deanuela. Przyjęli mnie, sądząc, że jestem rannym wędrowcem. Jeszcze z nikim nie rozmawiałem, ale widziałem wiele… - Mów więc! – odparł Barnil gorączkowo. – Znalazłeś Lilę? Lub jej siostrę? - W tym obozowisku znajduje się jedna elfka – rzekł Grand. – Brązowowłosa, o intensywnie zielonych oczach. Nie wiem, jak jej na imię… Jeszcze. - Wygląda dokładnie tak, jak Rose – szepnął król. – Jesteś na dobrym tropie. Musisz wszystko 261
dokładnie zbadać. Jeśli Timothy je porwał do samozwańczego księcia, mogą podawać się za zwykłe dziewki, by nie stracić życia. Co z Lilą? - Nie widziałem jej jeszcze – odparł, zgodnie z prawdą. – Na razie z nikim nie rozmawiałem, gdyż byłem pod opieką medyka. Ale to nie koniec… Sam Timothy również tutaj jest. Nie zginął i ma się całkiem dobrze. Barnil zacisnął pięści, czując ogarniającą go wściekłość. - Zdrajca – wysyczał. – Zapłaci mi za wszystko, przysięgam! Niech go tylko dorwę w swoje ręce! Zapłaci… - Widziałem również Przewodniczącego – powiedział cicho Grand. – Arthura Pennath’a. Czuję, że on może mi nie zaufać… On i drugi jasnowłosy elf, którego tożsamości jeszcze nie znam. I jeszcze jedno, Barnilu. Oni dysponują armią THORENÓW. - Słucham?! – syknął wściekły król. – Thoreni zaginęli tysiące lat temu! To NIEMOŻLIWE, by taki gówniarz dysponował takimi siłami! Grand odchrząknął. - Wiem. Muszę zorientować się, co tak naprawdę się tutaj dzieje. I zobaczyć tego księcia. - Dowiedz się wszystkiego – rzucił Barnil. – I zdawaj mi relację na bieżąco. - Oczywiście, bracie. Muszę wracać – odparł mężczyzna i urwał kontakt, wracając świadomością do swojego ciała i zostawiając króla z własnymi przemyśleniami. … … Podniosłem się z ziemi, na którą powalił mnie silny podmuch wiatru. Rozejrzałem się, a moje oczy widziały więcej niż kiedykolwiek. Przede mną był ogień. Stałem na wysepce, usytuowanej po środku wielkiego jeziora. Kawałek ziemi płonął, a ja musiałem się z niego wydostać. Kolejny podmuch wiatru uderzył we mnie, pokazując mi, jaką siłą może być natura. Nigdy wcześniej nie postrzegałem tego i nie brałem sił przyrody na poważnie pod uwagę. Teraz jednak musiałem z jedną z nich wygrać. Uniosłem rękę, w której miałem miecz. Zajaśniał czerwonym blaskiem, gdy tylko się skupiłem i przelałem w niego moją energię. Poczułem, jak pochłania płomienie przede mną, gromadząc je w sobie, gotowy na moje rozkazy. Wyszeptałem kilka słów i cisnąłem ogromnym ładunkiem ognia w wodę, znajdującą się przede mną. Ugasiła ogień w oka mgnieniu, a ja zostałem na wysepce, która po chwili… Zaczęła się zapadać. Poczułem lekką panikę, ale zorientowałem się, o co chodzi. Zamknąłem oczy, szybko badając kawałek ziemi, na którym stałem. Czułem pustkę za sobą, więc podszedłem dwa kroki do przodu, potem przesunąłem się w prawo, aż wreszcie poczułem, że grunt jest stabilny. Stałem bez ruchu i po chwili otworzyłem oczy. Kawałek ziemi, który wygrałem był jedynym, który nie zapadł się pod wodę. - Imponujące. – w pobliżu rozległ się kobiecy głos, który mnie zaniepokoił. Nie należał do Aleny. Spojrzałem przed siebie. Niedaleko, na brzegu stała jakaś nieznana mi kobieta. Jasnowłosa, ubrana w białe szaty, które spływały aż do ziemi. Była piękna, jednak nie znałem jej, więc trzymałem dystans. 262
- Dziękuję – odparłem głośno, magią poruszając wysepkę, która zaczęła przemieszczać się w stronę brzegu. – Kim jesteś? Kobieta patrzyła na mnie, chwilę nie odpowiadając. Nie mogłem rozszyfrować, czego tak naprawdę może ode mnie chcieć. Była pierwszym człowiekiem, którego spotkałem w Królestwie Niebieskim. - Nazywam się Ninde – odparła kobieta, zakładając kosmyk długich włosów za ucho. – Śledziłam twoje losy od twojego narodzenia, choć dopiero teraz widzę ciebie pierwszy raz na oczy… Zmarszczyłem brwi. A więc była starsza ode mnie. Poczułem się nieco niepewnie, ale nie dałem tego po sobie poznać. Nauczyłem się ukrywać emocje. - Doprawdy? – odparłem. – Jednak nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Jestem jedną z istot, którym wiele lat temu został ofiarowany dar Wiedzy – odparła ciemnowłosa. – Umiem przewidzieć przyszłość, skutki przeszłości i poszczególnych decyzji. Niegdyś najwięksi królowie tego świata jechali setki mil, by zasięgnąć mej rady… Zmarszczyłem lekko brwi. Zabrzmiało to poważnie. - Dlaczego więc teraz tak nie jest…? - Przeszłość ma na nas bardzo duży wpływ, Deanuelu Norcie – odparła, wpatrując się we mnie ciemnymi oczami. – I na mnie odbiła ona swe piętno. Może kiedyś je zwyciężę, jednak na razie jest to niemożliwe. Przeszedłem na ląd, odgarniając mokre włosy do tyłu. Byłem zmęczony, jednak to zadanie wykonałem szybciej, niż mógłbym się domyślać. - I jesteś tutaj, by przepowiedzieć mi przyszłość? – zapytałem z zaciekawieniem. Intrygowała mnie i to bardzo. Kobieta uniosła lekko brew w górę. - Tylko wtedy, jeśli będziesz tego chciał – odparła spokojnie. – I tylko wtedy, gdy coś mi obiecasz. - Co takiego? – obietnica wydawała mi się małą ceną za poznanie własnej przyszłości. Nie byłem jednak pewien, czy tak naprawdę tego chcę. - Przybyłeś tutaj z Aleną, prawda? – zapytała, jednak nie czekała na moje potwierdzenie. W końcu miała dar jasnowidzenia. – Obiecaj mi, iż dokonasz wszelkich starań, by przekonać ją do tego, by mnie uwolniła z Królestwa Niebieskiego. Pobyt tutaj stał się uciążliwy. - To Alena ciebie tutaj uwięziła? – zapytałem zdziwiony, gdyż nic mi o tym nie wspominała, a uwięzione postacie mogłoby okazać się dla mnie sporym zagrożeniem. Ciemnowłosa jednak pokręciła przecząco głową. - Nie, nie ona. Ale ona może mnie uwolnić – wyjaśniła mi, a jej oczy dziwnie pociemniały. – Zgoda? Chwilę milczałem, nie wiedząc co mam zrobić. Rozmowa z Aleną w zamian za poznanie swojej przyszłości. - Zgoda – odparłem w końcu. – Ale… - Wiem – przerwała mi, patrząc na mnie bez przerwy. – Wiem, że nie chcesz poznać całego swojego losu, bo stałoby się to dla ciebie przekleństwem. Przepowiem ci tylko skrawek tego, co ciebie czeka… A czekają ciebie wielkie rzeczy. Jej głos zniżył się do szeptu, a jej dłonie ujęły moje ręce. Miała ciepły i przyjemny dotyk, jednak coś mnie w nim niepokoiło. Nie mogłem stwierdzić, co takiego. 263
- Całe narody czekały na to, aż powstanie ktoś, zdolny ich wyzwolenia – szepnęła, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Zaledwie kilka osób w tej krainie wiedziało, że przeżyłeś i pewnego dnia powrócisz na tron wysokich elfów, by wypowiedzieć wojnę Barnilowi. Jednak nikt nie próżnował… Czekają ciebie wielkie rzeczy, Deanuelu Norcie. Widzę w twojej przyszłości walkę, krew i śmierć, ale także radość, niezwykłą lojalność i… - nagle urwała, puszczając moje dłonie, jakbym ją oparzył. Zatkało mnie i spojrzałem najpierw na swoje ręce, a potem na nią. Wpatrywała się we mnie, jak w święty artefakt. - C-coś nie tak? – zapytałem, bardzo zdziwiony tym obrotem zdarzeń. - Widzę przed tobą legendę – szepnęła kobieta, stając się lekko bledsza. – Przepowiednia o Czterech Jeźdźcach Północy spełni się już niebawem… - Czterech Jeźdźcach Północy? – pierwszy raz słyszałem taki termin. Nie wiedziałem, co mam myśleć o tym, co do mnie mówiła. Brzmiała bardzo dziwnie i bardzo tajemniczo. A jeśli była zła i tylko mnie wrabiała? Nie wiedziałem. - Będziecie jechać z północy na kolejne podboje – wyszeptała. – I wtedy to się stanie. Pisane są wam wielkie rzeczy, otrzymacie ogromny dar od Matki Ziemi… Trójka z was jest już wybrana, a czwarta osoba będzie sprawować nad tym pieczę… - Nad czym? – zapytałem niepewnie, czując się coraz dziwniej. - Życie, Śmierć, Noc i Dzień – odparła. – Cała czwórka. Idealnie współgrające ze sobą czynniki, uzupełniające się… Trójka z was dostanie niebawem coś, co zmieni wasze życie raz na zawsze. – jej oczy znów były utkwione we mnie, świdrując mnie spojrzeniem. – Śmierć została pominięta, z powodu zbyt wielkiego zagrożenia, jakie mogłoby spaść na świat, gdyby otrzymała ten dar. Będzie jednak waszym świadkiem i będziecie się mogli na nią powołać zawsze, gdy najdzie taka potrzeba. – nagle odsunęła się ode mnie, jakby żałowała, że w ogóle tutaj przybyła. – Muszę iść. Pamiętaj o obietnicy, młody książę – dodała, oddalając się i po chwili znikając w lesie. Zostałem zupełnie sam. Jednak czy na pewno? … … Jasnowłosy mężczyzna siedział na posłaniu w jednym z namiotów. Przed nim znajdowało się sporo osób. Nadia, Colin, Gabriel, Timothy, Gorgoth oraz Przewodniczący Arthur Pennath. - Słuchamy więc – rzucił ten ostatni, patrząc na niego nieco sceptycznie. – Skąd się tutaj wziąłeś, przybyszu? - Nazywam się Walerian – odparł mężczyzna i zakaszlał cicho. – Wybaczcie mi, wciąż jestem słaby. - Już nic ci nie grozi – zapewniła go Nadia spokojnym głosem. – Co się stało, Walerianie? - Jestem jednym z magów Barnila – wyjaśnił, splatając przed sobą ręce i nieco nerwowo się w nie wpatrując. – A raczej byłem. Trafiłem na to stanowisko dzięki ojcu, który niegdyś też był jego magiem… w wojsku Barnila bardzo dużo stanowisk przechodzi na synów, a potem na synów synów i tak dalej… - Tak, coś o tym wiemy – rzucił Timothy. – Mów dalej. Mężczyzna skinął głową. 264
- Specjalizowałem się w magii z zakresu psychicznej siły, łamania umysłów wrogów i przesłuchiwanych świadków… Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że porwano mi córkę… Mała Katrina… - widać było ból w jego oczach, gdy o tym opowiadał. – Moja córka ma zaledwie osiem lat. Jej matka zmarła przy porodzie, pozostawiając mnie samego z małym dzieckiem. Nie było łatwo, a jednak udało mi się ją wychować i stała się dla mnie całym światem. I niedawno została mi odebrana… Musiałem wyruszyć na poszukiwania, nie bacząc na to, jak bardzo niefortunny okres przechodził przez Ledyr. Nie wiem, czy słyszeliście o tym, lecz król miał się zaręczyć. Gościł u siebie dwie zamorskie księżniczki, Lilę i Rose… - Wiemy – przerwał mu Colin, unosząc lekko brew. – Cała kraina o tym słyszała. Walerian skinął głową. - No właśnie – westchnął. – Ponoć stracił głowę dla jednej i miał się z nią zaręczyć, gdy dwie księżniczki zostały porwane… Ponoć przez jednego z najwierniejszych rycerzy króla, ale tego nie jestem pewien. My, magowie, nie znaliśmy rycerzy i na odwrót. Zawsze nas separowano, chyba, że nadchodził czas wojny. W każdym razie… Barnil rozpętał piekło. Zabijał wszystkich dezerterów, nigdy wcześniej nie widziałem go tak wściekłego. Lecz musiałem uciec, gdyż życie mej córki było dla mnie o wiele bardziej ważne, niż moje własne życie. Wysłał za mną swoje oddziały… Walczyłem dzielnie, jednak nawet taki mag jak ja nie jest w stanie poradzić sobie z tyloma żołnierzami. Przeniosłem się tutaj za pomocą portalu. Gdy usłyszałem odgłosy idącej armii, postanowiłem was nastraszyć, tworząc iluzję dźwięków nadchodzącego legionu i zadąłem w magicznie stworzony róg. Byłem jednak na tyle wyczerpany, że zaklęcie nie wytrzymało długo. I wtedy mnie znaleźliście. Oto moja historia… Zapadła dosyć niezręczna cisza. Nikt się nie odzywał, każdy w myślach analizował to, co powiedział mag. W końcu Przewodniczący uznał, że powinien się odezwać pierwszy. - Historia jest wiarygodna – stwierdził. – Ale nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy narażać siebie i nasze wojska dla maga Barnila. Moje stanowisko w tej sprawie jest znane… Timothy zacisnął usta, słysząc wyraźny przytyk w swoją stronę, jednak nie wpuszczał wzroku z przybysza. - Ja sam byłem żołnierzem Barnila, Walerianie – odparł ostrożnie. Nie chciał zdradzać swej tożsamości. – Więc rozumiem twoje stanowisko i nie zgadzam się z Arthurem. - Ja również – dodała Nadia. – Strata córki musiała być dla ciebie straszna. Współczuję ci i chociaż sama nie jestem rodzicem, to domyślam się, że to wielki ból. Mężczyzna spojrzał na nią z wdzięcznością. - Dziękuję za zrozumienie, panienko… - powiedział cicho. – Nie mam złych intencji, nie chcę was skrzywdzić… Colin odchrząknął, postanawiając zabrać głos. - Zadziwię was, ale zgadzam się z Przewodniczącym – rzekł. – On może ściągnąć na nas nieszczęście, a tego byśmy nie chcieli. Gorgoth’cie? – dodał do elfa z szacunkiem. Ojciec Nadii milczał chwilę, a potem westchnął. - Nie wydaje mi się, by jeden mag Barnila mógł nam zaszkodzić w misji – stwierdził. – Możemy mu pomóc dojść do siebie, a potem puścić go wolno. Przewodniczący skinął głową, nie chcąc mu się sprzeciwiać i narażać. - Jako, że nie ma z nami pewnej dowódczyni, powinieneś wypowiedzieć się za nią – rzucił do Gabriela. Elf skinął głową, nie zwracając uwagi na złośliwość. 265
- Jestem zdania, że powinniśmy pozwolić mu zostać. Gdy ktoś jest dla ciebie drogi, zrobisz dla niego wszystko – dorzucił, patrząc na Arthura z uniesioną brwią. – Mam nadzieję, że kiedyś poznasz to uczucie, Przewodniczący. Arthura zatkało, gdy to usłyszał. Publiczny sztylet ugodził go mocniej, niż by się mógł tego spodziewać. - A więc postanowione – rzekł Gorgoth. – Walerian zostanie z nami. … … Zbliżał się wieczór, gdy zrobili kolejny postój. Musieli przenocować, gdyż większość żołnierzy była już wykończona nieustanną wędrówką, więc rozbili obozy gdy tylko zaczęło się ściemniać. Gorgoth czekał przy wejściu do któregoś z namiotów. Było jeszcze przed kolacją, jednak musiał z kimś porozmawiać. Z namiotu wyszedł Arthur, niemal natychmiast zauważając ojca Nadii. - Generale. – skłonił przed nim głowę. – Czemu zawdzięczam tą wizytę? - Chciałbym z tobą porozmawiać o małżeństwie mojej córki z tobą – odparł brązowowłosy elf. – Jak idą postępy? Czy Nadia zaczyna coś do ciebie czuć? Arthur nie odpowiadał chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. - Wydaje mi się, że tak – odparł po chwili. – Jest jeszcze wciąż w szoku, tak przynajmniej mi się wydaje, jednak przywykła już do mnie i spędzamy coraz więcej czasu razem… Starszy elf skinął głową. - Nie zrozum mnie źle, nie poganiam ciebie, lecz… Nie wiadomo, co czeka nas na wojnie. Przed nami trzy wielkie bitwy i zapewne dziesiątki mniejszych. Nie wszyscy przeżyją, nawet ci najbardziej doświadczeni są zagrożeni śmiercią, która wisi nad nami. Nie chciałbym umrzeć przed ślubem mojej córki. Chciałbym zobaczyć ją szczęśliwą… Jasnowłosy milczał, nie wiedząc za bardzo, co odpowiedzieć. Czuł się dziwnie, słuchając tych słów z ust jednego z największych generałów w historii leśnych elfów. Przełknął ślinę. - Oczywiście, rozumiem – rzekł po chwili. – Wezmę to pod uwagę, generale. Masz moje słowo. - Doskonale – odparł brązowowłosy. – Życzę ci miłego wieczoru, Arthurze. … … Colin pokręcił głową, przypatrując się mapom. On i Nadia siedzieli w głównym namiocie i naradzali się przed kolacją. - Za trzy, góra cztery dni dotrzemy do Meavy – rzekł. – Jednak po dosłaniu wojsk przez Barnila… bo jestem pewny, że jakieś tam trafiły… to może być znacznie dłuższa bitwa, niż przypuszczaliśmy. Elfka skinęła głową, siadając na jednym z krzeseł. Podparła głowę na łokciach i przymknęła oczy. - Wszystko się komplikuje – szepnęła cicho. – Mam nadzieję, że chociaż Alenie i Deanuelowi 266
wszystko idzie dobrze. - Nadio, nie przejmuj się – odparł jasnowłosy, kręcąc głową. – Ślicznotka zrobi z niego wojownika, wierz mi, walczyłem obok niej w Luinloth… Wierzę w nich. - Ja również! – zapewniła szybko Nadia. – Po prostu mam nadzieję, że wszystko się ułoży… Jej myśli skierowały się ku Timothy’emu. Szybko jednak odtrąciła te myśli, wiedząc, że musi się skupić na bitwie. – Myślałeś nad tym, by rozdzielić wojska? Mamy aktualnie ośmiu dowódców, w tym jednego nieprzytomnego… Jeśliby przydzielić Timothy’ego na miejsce Marcusa i podzielić nas na cztery grupy, po dwóch dowódców… Colin klasnął w dłonie. - Moglibyśmy otoczyć Meavę z wszystkich stron! To jest to! … … Walerian stał niedaleko, przykryty osłoną nocy. Nasłuchiwał głosów, dochodzących z głównego namiotu, a w ręce mieszał jakąś fiolkę. Miał plan. Rzucił na siebie zaklęcie niewidzialności, jednak wciąż musiał zachowywać się cicho. Nie miał innego wyjścia. Gdy ich rozmowa zeszła na inny tor, skierował swoje kroki w kierunku namiotu kucharzy. Przemknął się między strażnikami i wszedł do środka. Wszystko było już gotowe i stygło lekko, by być idealne na wieczorną strawę. Otworzył fiolkę i do każdego wielkiego gara dolał kilka kropel jasnozielonego płynu, który wystarczył idealnie, by zakropić każde ze znajdujących się tam naczyń. Jego twarz rozjaśnił złośliwy grymas. Czas umierać, moi przyjaciele.
267
Rozdział 24 – May the magic be strong to stand
Stałem w pobliżu jeziora, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze niedawno stała Ninde. Teraz otaczała mnie cisza, która zaczęła mnie nagle przytłaczać. Jej słowa dudniły w mojej głowie. Czyżbym był faktycznie tak bardzo wyczekiwany przez wszystkie narody? Przez ponad pół wieku mojego życia nie miałem o niczym pojęcia, z tym, że byłem księciem na czele. Dopiero teraz dotarło do mnie to, ile osób tak naprawdę mogło chcieć mnie zabić. Sam Barnil, rzecz jasna, znajdował się na samym szczycie tej listy. Dalej jednak mogli widnieć na niej ustawieni na tronach elfickich fałszywi władcy, królowie zza morza, wszystkie sprzymierzone z Cieniem narody… Alena miała rację, mówiąc o szybkim szkoleniu. Musiałem umieć się bronić przed atakami ze wszystkich stron. Nie zawsze znajdzie się ktoś, kto stanie przede mną i ochroni mnie własnym życiem. Nie chciałem ginąć. Bałem się śmierci i nie czułem jeszcze tak bohaterskiego zrywu, by oddawać własne życie w imię idei. Uważałem, że to słuszne, lecz… Bałem się. Wstyd było to przyznać na głos, a wszystkie debaty na temat tego, co jest dobre, a co złe toczyły się wewnątrz mojej głowy. Po chwili ruszyłem naprzód, wiedząc, jak niebezpiecznie jest pozostawać w jednym miejscu zbyt długo. Zacząłem przedzierać się przez las, torując sobie drogę magią. Był niezwykle gęsty, jednak znałem go. Polowałem tutaj wcześniej, więc znałem drogę. Zaczynało się ściemniać, więc przyspieszyłem kroku. Musiałem zdążyć na umówioną porę. Zobaczyłem Alenę kilkanaście minut później. Stała obok otoczonego moją magią ochronną głazu, na którym leżały zebrane przeze mnie trofea. Poczułem ukłucie dumy, gdy podszedłem bliżej. - Witaj, Aleno – powiedziałem z szacunkiem. Elfka skinęła mi głową i przyjrzała mi się badawczo. - I jak zadania, książę? – zapytała, odwracając się w moją stronę. Widziałem bandaż na jej przedramieniu. Mimo upływu czasu nadal go miała, a rana goiła się bardzo wolno. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie pytałem jej o to, bo uznałem, że mogłaby wziąć to jako przejaw mojej wiary w jej słabość. Trochę czasu minęło od tego, odkąd pierwszy raz ją poznałem, jednak nadal nie czułem się pewnie w jej obecności i nigdy nie miałem odwagi powiedzieć wszystkiego, co tak naprawdę bym chciał. Może to i dobrze, bo często były to protesty i obawy, które musiałem wtedy pokonywać, bez wypowiedzenia ich na głos. Przy każdym miałem inną motywację, by wykazać się odwagą. Przed Nadią bardzo często chciałem się popisać, choć nie zawsze mi to wychodziło. Chciałem, by zauważyła jakiego wspaniałego i dzielnego księcia ma obok siebie, by spostrzegła, że nie musi szukać daleko. Jeśli zaś chodzi o mojego brata, najczęściej nie chciałem, by uznał mnie za mięczaka. Colin sam był odważnym elfem, więc nie chciałem być gorszy. Jeśli chodzi o generała Gorgotha to, mając na względzie jego doświadczenie i zasługi, chciałem wypaść na godnego swojej roli. Nie wspomnę o Arthurze Pennath’cie, gdyż to oczywiste, że chciałem błyszczeć przy nim odwagą. Szczególnie po tym, gdy wraz z Aryonem odebrał mi na chwilę koronę i kilka 268
ważniejszych rzeczy. Jednak przy Alenie zwyczajnie się bałem. Napawała mnie strachem jak mało co lub kto. Nie umiałem powstrzymać swojej niepewności, która znikała tylko i wyłącznie wtedy, kiedy tego chciała. Nie miałem na to praktycznie żadnego wpływu. Wątpię, bym szybko pozbył się moich obaw, ale jak na razie wychodziły mi one na dobre. Tak mi się przynajmniej zdawało. - Wykonałem wszystkie zadania – wyprostowałem się. – Jednak nie znalazłem żadnego artefaktu. Uniosła brew, nie spuszczając ze mnie zimnego wzroku. - Jesteś więc pewien, że wykonałeś wszystkie zadania? Zawahałem się przez chwilę. - Byłem na Wielkiej Pustyni, w Dzikiej Puszczy i nad Głębokimi Jeziorami – wyliczyłem, przypominając sobie dokładnie pułapki, które tam na mnie czekały. – Jednak nie znalazłem niczego. Upewniłem się myślowo. Artefakty, jak mówiłaś, odznaczają się specjalnym oddziaływaniem magicznym. Nie wyczułem go. Czarnowłosa chwilę patrzyła na mnie, a potem… uśmiechnęła się z satysfakcją. - Świetnie – rzuciła. – Sprawdzałam cię i zdałeś tą próbę. Twoje szkolenie powoli dobiega końca. Za trzy dni będziesz gotowy na to, by wyjść z Królestwa Niebieskiego jako wojownik i władca Miecza Żywiołów. Przebiegł mnie dziwny dreszcz. Trzy dni. Jeszcze trzy dni. - Dobrze się spisałeś – kontynuowała Alena, zaczynając się przechadzać dookoła mnie. – Wyrzeźbiłeś mięśnie, kondycję i wytrzymałość. Nauczyłeś się patrzeć na świat inaczej i odczuwać go w zupełnie inny sposób. Twoja znajomość magii znacznie się powiększyła, co w połączeniu z darem, jaki ci dałam będzie zabójcze dla twoich wrogów. Przed nami jeszcze dwa miejsca, w które muszę ciebie zabrać. - Jakie? – zapytałem, czując rosnącą ciekawość i niepokój. Elfka jednak pokręciła głową, ruchem ręki przywołując do siebie konia, który do niej podszedł posłusznie. - Zobaczysz – rzuciła, wsiadając na wierzchowca. Ja przywołałem swojego i wsiadłem na niego, ruszając za nią. - Ale dokąd jedziemy? – zapytałem niepewnie, gdy przyspieszyliśmy. - Do Martwego Jeziora – rzuciła Alena, nawet na mnie nie patrząc i przyspieszając jeszcze bardziej. Zostałem nieco w tyle, usiłując sobie przypomnieć ten termin, jednak w myślach znajdywałem tyle, ile zapewne Przewodniczący, gdy myśli o swoich wadach. … Po jakiś dwóch godzinach wjechaliśmy na teren Beinbereth, jednak tych okolic nie kojarzyłem zupełnie. Zaskoczyła nas mgła unosząca się do metra nad ziemią i niska temperatura. Przyzwyczaiłem się już sądzić, iż za każdym razem, gdy robi się zimniej, szykuje się coś złego. I tym razem to przeczucie mi towarzyszyło, jednak nie powiedziałem ani słowa. Alena prowadziła mnie przez mile drzew, które wyglądały niemal identycznie. Jeśli miałbym jechać tam sam, na pewno bym się zgubił. Raz przed oczami mignął mi jakiś ciemny kształt, ale nie byłem do końca pewny, co to było. Rozejrzałem się niepewnie, chcąc ustalić gdzie się 269
znajdujemy. Otoczenie przypominało mi zapomnianą krainę, po której błąkali się tylko szaleńcy i nieśmiertelni, który już dawno porzucili człowieczeństwo za sobą. - To miejsce jest zapomniane – powiedziałem po chwili do Aleny. – Czuję to. Nie wyczuwam tutaj magii, ani energii… Ani życia. Elfka skinęła głową, nie patrząc na mnie. - Owszem, to zapomniane lasy – przyznała. – Nie uświadczysz tutaj żywych. Tylko umarli mają odwagę zapuszczać się w to miejsce… - dodała, gdy wyjechaliśmy przed wielkie jezioro, otoczone pierścieniem gołej, spalonej ziemi. Woda była ciemna i mętna, prawie czarna i wyglądała bardzo złowrogo. Jezioro było źródłem lodowatości, jaka panowała dookoła nas. Zerknąłem na Alenę, która zatrzymała konia i zsiadła z niego. Nie dawała żadnych oznak wychłodzenia organizmu, a była ubrana znacznie skąpiej niż ja. Po chwili jednak wpadłem na pomysł obrony przed zimnem. Magią wytworzyłem dookoła siebie pole, w którym utrzymałem cieplejszą temperaturę. I po kilkunastu sekundach odczułem ulgę i również zsiadłem z konia. - Co to za miejsce? – szepnąłem, rozglądając się. Mgła kończyła się dokładnie w miejscu, gdzie zaczynał się pierścień spalonej ziemi dookoła wody. To wszystko wyglądało na tyle dziwnie, że zacząłem się naprawdę zastanawiać, gdzie jesteśmy i czy to nie wytwór mojej wyobraźni. - Stoisz przed Martwym Jeziorem – odparła elfka, idąc w stronę wody. Ruszyłem za nią, jednak zatrzymałem się kilka kroków przed spaloną ziemią, nie mając odwagi iść dalej. Alena nie cofnęła się nawet wtedy, stając dopiero przed taflą jeziora. Przez dłuższą chwilę milczała, nie mówiąc zupełnie nic. - Jedna kropla wody z tego jeziora wystarczy, by zatruć cokolwiek zechcesz – odparła. – Jeśli dodasz to komuś do kotła zupy, nieważne jak wielkiego, cała zupa zostanie zatruta silną trucizną, na którą nie ma antidotum. Zamrugałem, czując zdziwienie. - Jedna kropla? – zapytałem z niedowierzaniem. – Czy to jezioro jest przeklęte…? Elfka skinęła głową, nadal stojąc odwrócona tyłem do mnie. - Owszem – odparła. – Od wieków, z pewnego powodu. Większość rodzajów magii także nie ma tutaj swojego zastosowania. Dalej masz swoją moc, gdyż chronię ciebie przed tym defektem – dodała. – Inaczej byś zamarzł. Zabrałam ciebie tutaj, by pokazać ci jedno z ostatnich miejsc, które nosiło niegdyś miano Cudu. Słyszałeś o Cudach? - Kto nie słyszał! – odparłem. – Było ich osiem, o ile się nie mylę… - Dokładnie – rzuciła. – Większość z nich została zniszczona przez ludzi. Pozostały jeszcze dwa, ale znajdują się daleko za morzem i nie będę ci ich pokazywać. Jeden z Cudów był jednak na terenie Beinbereth. To jezioro było niegdyś nazywane Jeziorem Życia. Woda z niego uzdrawiała najcięższe rany, nawet psychiczne, dając istotom nowy sens życia i odbierając czarne myśli. Zamrugałem ponownie, czując jeszcze większe zdziwienie. Jezioro Życia? - Ale co się stało z tym jeziorem? – zapytałem szeptem, podchodząc dwa kroki bliżej. - Pewnego razu wielki czarnoksiężnik o imieniu Doran postanowił użyć wody z jeziora do wskrzeszania zmarłych – odparła elfka. – I tak też zrobił. Jednak nawet ono nie było w stanie w pełni przywrócić im życia. Zaczęli zabijać, będąc pół żywi, pół martwi. Niszczyli krainę, aż w końcu czarnoksiężnik został zmuszony procesem do zabicia swoich kreatur. Uznano, że 270
Jezioro Życia wyrządziło więcej szkód, oraz że nie mogą sobie na to więcej pozwolić. Nie można było zlikwidować Cudu, więc wielcy magowie połączyli siły, by unicestwić wodę niezniszczalnym ogniem. Ich starania spełzły na niczym, jednak natura sprzeciwiła się takiemu traktowaniu i tak właśnie z Jeziora Życia powstało Martwe Jezioro. Wpatrywałem się niemo w złowrogo spokojną wodę, nie odzywając się dobre kilka chwil. - Nie mogę uwierzyć, że można posądzić Cud natury o zło, jakiego dokonał jakiś człowiek – odparłem po chwili. – I sami stworzyli jedną ze śmiercionośnych broni. - Owszem – rzuciła Alena. – Do tego jeziora trudno jest dotrzeć, gdyż w normalnym świecie warunki pogodowe są znacznie gorsze, a w dodatku magia dla normalnych istot przestaje tam istnieć. To miejsce jest przeklęte również z innego powodu. Podszedłem w końcu jeszcze bliżej, stając obok niej. Mimo zaklęcia czułem chłód, bijący od wody. - Z jakiego? – zapytałem cicho. - Gdy ponad dziesięć tysięcy lat temu moja matka została skazana na niewolę, magowie z pomocą bogów uwięzili ją w głębinach jeziora – odparła Alena, a jej głos zabrzmiał bardzo cicho i bardzo zimno. – Tego jeziora. Gdy jej słowa dotarły do mnie chciałem się natychmiast cofnąć, ale odkryłem, że ze strachu nie mogę się ruszyć. Sparaliżowało mnie niemal tak samo jak wtedy, gdy odkryłem, że Alena ma brata. Wtedy jednak to był szok, teraz szok mieszał się z ogromnym przerażeniem. Miałem przed sobą żywą trumnę Feanen Valrilwen, w postaci ogromnego, martwego i zapomnianego jeziora. Nie odzywałem się, jednak Alena chyba zrozumiała dlaczego, gdyż nie zapytała o to ani słowem, sama milcząc. - Pilnuj, byś nigdy nie dotknął tafli wody tego jeziora – dodała po chwili, odwracając się w przeciwną stronę. – To też zabija. I ruszyła w stronę koni, zostawiając mnie sparaliżowanego. Jezioro miało w sobie coś, co hipnotyzowało. Gdy wpatrywałem się w nie dalej, poczułem dziwną pustkę w sobie i zapomniałem, po co tak właściwie tutaj przyszedłem. I gdy już miałem robić krok naprzód… - Książę? – zimny głos Aleny obudził mnie z transu, w który wpadłem. Wziąłem głęboki oddech i odwróciłem się, szybko odchodząc. To miejsce wywierało na mnie zły wpływ, zdecydowanie. Podszedłem do koni, jednak nie wsiadłem jeszcze na swojego. - Aleno, mam pytanie – powiedziałem nagle. – Mówiłaś o procesie… Miałaś na myśli Radę Państwową? Elfka po chwili siedziała na swoim czarnym jak noc wierzchowcu i zaśmiała się, całkiem szczerze. - Ach, nie – rzuciła, ruszając. Szybko wskoczyłem na swojego konia i ruszyłem za nią, a Alena kontynuowała. – Znanych ci jest wiele Rad, prawda? Rada Państwowa, Rada Miastowa, Rada Ras… Wszystkie te rady nie są jednak na tyle potężne, by podejmować takie decyzje, a ich zasięg jest ograniczony. Wszystkie, prócz jednej. Rada nazwana Radą Krain miała takie możliwości. Wiadomo ci coś o tym? Pokręciłem przecząco głową. - Nie… - odparłem szczerze. – Po raz pierwszy o tym słyszę. - Ostatni raz została zebrana dziesięć tysięcy lat temu w wiadomym ci celu – odparła, nieco cynicznie. – Wcześniej na kartach historii są zapisane zaledwie cztery inne spotkania, w tym 271
jedno założeniowe. To Rada, która zbiera się niezwykle rzadko, gdy zachodzi sytuacja, dotycząca więcej niż jednego państwa. Zamrugałem zdziwiony. - Dlaczego więc nie zebrała się, gdy Barnil przejął władzę? – zapytałem, nie rozumiejąc. - Bo Barnil zasiadł na tronie Edery – odparła. – Nikt nie chciał widzieć tego, że pousuwał większość rodzin królewskich i podstawił tam swoich pionków, a więc ta informacja nie została ujawniona, mimo, iż nieoficjalnie każdy wiedział o tych czynach. - To okropne – stwierdziłem. – Takie rzeczy da się ukryć? - To jest polityka, Deanuelu, w niej wszystko jest możliwe – odparła Alena. – Dobrze, że zapytałeś o ten proces, bo obawiam się, że wkrótce ten temat może stać ci się bliższy. Zmarłem bez ruchu, starając się dotrzymywać jej tempa jazdy. - Słucham? – zapytałem. – Jak to bliższy…? - Krążą pogłoski jakoby Rada Krain miała się zebrać ponownie, z twojego powodu – rzuciła elfka. – To może nastąpić już za kilka tygodni, więc przygotuj się. Po zdobyciu Meavy będzie trzeba stacjonować tam dłużej. Z Luinloth było o wiele prościej, ale teraz Barnil zaczął kontratakować. A ta Rada może ci utrudnić bardzo zadanie. Zrobiłem się nagle blady, nie wierząc w to, co słyszałem. - Nie możesz mówić poważnie – szepnąłem. – Rada zbiera się z mojego powodu? Dlaczego?! - Widzą twoje działania – wyjaśniła. – Zdobyłeś Luinloth, idziesz na Meavę. Domyślają się, że potem zaatakujesz mroczne elfy, a na końcu Barnila, bo do tego dążysz. Dla nich oznacza to chaos, wojnę i wiele trupów, które zostawisz za sobą. - Kto zasiada w tej Radzie? – szepnąłem po chwili. - Same snoby pokroju Aryona – rzuciła. – Pokrótce mówiąc najbardziej doświadczeni elfowie pośród swych ras, jak sami siebie nazywają. Ciężko jest się do nich wkupić, mają bardzo dużo lat i jeszcze więcej kontaktów i szpiegów, ustawionych na odpowiednich pozycjach. Aryon też zasiadał w tej Radzie, a na ostatnim zgromadzeniu posadził tam Pennath’a. - A więc to dlatego Arthur… - urwałem. – Ale czemu tak zrobił? Z tego, co widziałem, to Aryonowi wyraźnie zależy na władzy, więc po co chciałby się nią dzielić? - Bo się bał. – uniosła brew, rzucając mi krótkie spojrzenie. – Bał się mojej matki i mnie, bał się możliwości, że ona kiedyś wydostanie się z jeziora, a ja przeżyję i będziemy chciały zemsty. Głupiec. Milczałem chwilę. Wiedziałem, że Alena zemści się na samozwańczym mistrzu, który został już pokonany. Przy okazji prawie pozbawił mnie korony na stałe. - Pomożesz mi, prawda? – zapytałem cicho. – Jeśli będę musiał stanąć przed tą Radą. - Tym się na razie nie zajmuj – rzuciła dosyć ostro. – Przed tobą ostatnie z zadań. Skinąłem głową twierdząco. - W porządku, przepraszam. Ale… chciałbym ciebie o coś jeszcze zapytać, Aleno – dodałem po chwili. Widząc jej pytający wzrok kontynuowałem. – Spotkałem w lesie kobietę. Nie chciała mi zdradzić dlaczego się tutaj znalazła, ale powiedziała mi swoje imię… - Ninde – przerwała mi Alena nagle. – Mam nadzieję, że NIE poprosiłeś jej o przepowiedzenie przyszłości. – jej głos stał się na powrót lodowaty, jakbym popełnił jakiś straszny czyn. - N-nie – odparłem niepewnie. – Zaproponowała mi to, ale… zgodziłem się na jedną przepowiednię. 272
Elfka syknęła. - Nie powinieneś z nią rozmawiać. - Ale dlaczego? – zapytałem, zdziwiony. - Dlatego, że znanie własnego losu powoduje dążenie do niego – wycedziła. – Już rozumiesz? Co ci przepowiedziała? Zawahałem się, nieco niepewny. - Coś o Czterech Jeźdźcach Północy… Wtem Alena zatrzymała swojego konia, a ja, reagując błyskawicznie, zrobiłem to samo. - Jesteś pewien? – zapytała, a jej głos znów zabrzmiał inaczej. Dziwnie, jakby nie mogła uwierzyć w to, co właśnie powiedziałem. Skinąłem głową. - Tak, jestem! Powiedziała, że trójka z nich już została wybrana… Śmierć, Życie, Noc i Dzień… I ponoć Śmierć miała być tylko świadkiem, z powodu zbyt wielkiego zagrożenia, jakie miałaby stanowić. Rozumiesz coś z tego? Alena milczała. Po raz pierwszy widziałem ją tak skupioną i tak zamyśloną. - Jest kilka możliwości – rzuciła po chwili cicho. – Jeśli miała rację i jeśli to się spełni… staną się wielkie rzeczy. - Jakie? – zapytałem zaciekawiony. Skoro Alena nie zbagatelizowała słów nieznajomej, dopuszczając ich możliwość, mogły być prawdziwe. - Nie mogę ci powiedzieć – odparła. – Nie myśl o tym. Jeśli ma się spełnić, to się spełni. Wyrzuć to z umysłu, jasne? – nie czekając na moją odpowiedź ruszyła na przód. A ja, nie mając wyjścia, ruszyłem za nią. - Obiecałem jej coś w zamian za to – dodałem po chwili niepewnie, nie wiedząc, jak elfka zareaguje. – Ninde bardzo chciałaby byś zwróciła jej wolność. - Nie ja jej tą wolność odebrałam – zauważyła czarnowłosa. – To nie moje zadanie. - A jednak możesz to uczynić – odparłem z chrząknięciem. – Prawda? - Mogę – rzuciła. – Uwolnię ją, jeśli zajdzie taka potrzeba. Koniec dyskusji, Deanuelu. Zbliżamy się do celu. Nawet podczas rozmowy nie przestawałem obserwować otoczenia. Znajdowaliśmy się na skalnych urwiskach, jadąc skrajem jednego. - Do celu? – zapytałem cicho. - Owszem – odparła, zwalniając i skręcając w jedną z skalnych grot. Ku mojemu zdziwieniu w jej wnętrzu nie zobaczyłem tylko wnęki skalnej, lecz gładko wyrzeźbiony tunel, na końcu którego, w odległości kilkudziesięciu metrów znajdowała się wysoka brama, zrobiona ze stali. Lśniła srebrem i czarnymi ornamentami, pokazującymi się tu i ówdzie. Chłonąłem ten widok, zastanawiając się, dokąd elfka mnie zabiera i jakie będzie zadanie. - Co to za miejsce? – szepnąłem cicho, nie mogąc się napatrzeć. Czarne wzory układały się w litery nieznanego mi języka, a samo miejsce emanowało dziwną energią, której nie umiałem opisać. Alena jechała obok mnie, nie odzywając się kilka chwil. Potem zaśmiała się krótko. - Wrota do Miasta Demonów, książę – rzuciła, a wielka brama zaczęła się rozsuwać. … … 273
- Bracie – powiedział cicho Grand następnego ranka, nawiązując kontakt z Barnilem i stojąc w ukrytym między drzewami i krzewami miejscu. Znów był niewidzialny. – Słyszysz mnie? - Oczywiście – rzucił król w jego głowie, z wyraźnym zniecierpliwieniem. – Jakie masz dla mnie wieści? Mam nadzieję, że dobre. - Mają zamiar zaatakować Meavę z czterech stron – rzekł mężczyzna. – Aktualnie w obozie znajduje się ośmiu dowódców, w tym jeden nieprzytomny, twój syn. Na jego miejsce chcą mianować Timothy’ego… - Słucham?! Timothy DOWÓDCĄ w armii tego samozwańczego zdrajcy?! – syknął Barnil. – Jak dorwę go w swoje ręce, to pożałuje, że się urodził! Co z księżniczkami? - Prześlę ci w myślach obraz Nadii, bracie – odparł Grand. – Powiesz mi, czy to jedna z nich. Chwilę milczał, skupiając się i po chwili jego wyobrażenie elfki pomknęło do królewskich myśli. - To Rose – powiedział Barnil. – Wiedziałem! Zapewne ją przetrzymują. Widzę, że nowy książę jest bestialski… Co jeszcze? - Zauważyłem też, że… - Co z Lilą? – przerwał mu chłodno Barnil. – To moja przyszła narzeczona, a ja, jak doskonale wiesz, nienawidzę gdy ktoś dotyka tego, co moje. Jeśli ktoś ją TKNIE, to pożałuje tego zarówno on, jak i ty, że do tego dopuściłeś. - Nie widziałem jej, bracie – odchrząknął mężczyzna. – Przypuszczam, że nie ma jej w tym obozie, jednak… księcia Deanuela też nie ma. Może ją gdzieś więzi. - SŁUCHAM?! - ryknął król, aż w głowie Granda poniosło się echo. – Więc ich znajdź! On może chcieć ją zabić! - Dokładam wszelkich starań! – rzucił Grand. – Dodałem wolno działającą truciznę do jedzenia wczoraj wieczorem. Gdy nadejdzie pora ataku, armia może mieć spore problemy… Ta informacja nieco ukoiła gniew Barnila, który zaśmiał się zimno. - Doprawdy? – zapytał. – Świetne posunięcie. Będą padać jak muchy… Jakże mi przykro! Całą jego wielka armia rozpadnie się w ciągu kilku dni… A co z Thorenami? - Na nich to nie zadziała, gdyż jadają osobno – rzucił Grand. – Ale wymyślę coś. Jesteśmy na dobrej drodze, bracie. Twój syn, zdrajca, też może umrzeć, gdyż jest nieprzytomny od kilku dni. Gdy odzyskasz narzeczoną będziesz mógł sobie to odbić… Barnil zaśmiał się. - Owszem i na pewno to zrobię. A ty, za swoje trudy, być może również dostaniesz żonę, bracie. Niechaj prawdziwa magia powstanie i pokona młodego wyrostka, tak niegodnego, by ogłaszać siebie księciem… … … Siedmiu dowódców i Timothy zebrali się w wielkim namiocie tuż po śniadaniu. Colin odchrząknął, postanawiając zacząć naradę. - Witajcie – rzekł. – Zebraliśmy się tutaj w ważnym celu omówienia strategii bitewnej. Dochodzimy do punktu, w którym musimy się rozdzielić. - Rozdzielić? – zapytał Arthur, unosząc brew. – Sądziłem, że idea jest taka, by iść razem na Meavę, a nie rozdzielać się kilka dni przed bitwą. 274
- Lepiej nie sądź, Przewodniczący – odchrząknął Colin spokojnie. – Postanowiliśmy z Nadią, że najrozsądniejszym wyjściem będzie zaatakować Meavę z czterech stron świata. Barnil zapewne wysłał tam więcej swoich posiłków, niż zdążyliśmy zniszczyć kilka dni temu. Meava jest dużo lepiej chroniona, ta bitwa może nas wiele kosztować. Jeśli uderzymy tylko głównym wejściem, będziemy tracić zbrojnych, gdyż dziedziniec jest wąski, przedstawia się znacznie inaczej niż ten w Luinloth. - To rozsądne rozwiązanie – rzekł Gorgoth. – W pełni się zgadzam. Arthurze, to jedyne wyjście. Inaczej stracimy zbyt wielu żołnierzy. Jasnowłosy zacisnął usta, czując irytację. - Oczywiście, generale – odparł jednak, pamiętając o innej sprawie, na której mu zależało. – Skoro TY tak twierdzisz, to zapewne masz rację… - dodał uprzejmie. Nadia lekko uniosła brew, czując jak bardzo Przewodniczący lekceważył Colina i w pewnym sensie ją samą. - Cieszymy się, że to doceniasz, Arthurze – rzuciła. – Wzięliśmy dawną listę księcia Deanuela, w której wyznaczył dowódców i według niej, kolejno, dobraliśmy was po dwie osoby, moi panowie. Zaczynając od ciebie, ojcze i Marcusa… - dodała. – Jednak, z racji tego, iż Marcus pozostaje w obecnym stanie dłużej, niż się tego spodziewaliśmy, chcielibyśmy mianować sir Timothy’ego dowódcą jego oddziału. Timothy, który patrzył na elfkę od dłuższego czasu bez słowa, nagle podniósł głowę. - Ja? – zapytał, kompletnie zdziwionym tym, co właśnie usłyszał. - Tak – potwierdził Colin. – Stwierdziliśmy, że za swoje usługi nadajesz się idealnie do tej roli. Marcus na pewno będzie dumny, że ktoś taki poprowadził jego oddział. Zanim jednak rycerz zdążył odpowiedzieć, Przewodniczący zaśmiał się głośno. - Czegoś tutaj nie rozumiem – rzucił. – Chcecie oddać DOWÓDZTWO nad jednym z oddziałów z rąk syna Barnila do rąk jednego z jego najbardziej zaufanych dowódców? Niedorzeczne! Nadio, co to wszystko ma znaczyć? Elfka zacisnęła usta. - Tak, właśnie to ustaliliśmy, Przewodniczący – powiedziała, siląc się na spokój. – Wiem, że Timothy nas nie zawiedzie, więc i ty powinieneś w to uwierzyć. - Wybacz, ale nie mam podstaw! – odparł, kręcąc głową. – Uważam, że takie istoty są… - Zdrajcami, wiemy, Przewodniczący – powiedział nagle Gabriel, patrząc na niego. – Nie musisz się powtarzać. - Nie ty będziesz o tym decydował, fałsz… - zaczął Arthur, ale nie dane było mu skończyć. - Dość tego! – powiedział ostro Gorgoth, uspokajając Przewodniczącego. – To nie miejsce i pora na kłótnie. - Generał ma rację – rzucił Colin. – Ustalmy kolejność i pary, nie ma czasu do stracenia. Zgodnie z listą Deanuela Gorgoth i Timothy pojadą na północ, objeżdżając Meavę, gdyż podążamy od południa. Weźmiecie ze sobą Marcusa. Dalej, na wschód pojedziecie wy, drodzy panowie – dodał do dwójki Thorenów, którzy skinęli głowami. – Od południa, czyli od naszej strony zaatakuję ja wraz z Nadią, a od zachodu Przewodniczący z Gabrielem. Niedowierzający uśmiech spełzł Arthurowi z ust, gdy dowiedział się o tym, co go czeka. Zamrugał kilka razy, gdy dotarło do niego to, że jeśli Gabriel nie byłby w zastępstwie, to czekałby go atak i współpraca z Aleną. - Jak to możliwe, że KSIĄŻĘ umieścił mnie i Alenę obok siebie w wyborze dowódców? – 275
zapytał przez zaciśnięte zęby. – Powinienem być na szczycie listy, a ta… - Nie waż się powiedzieć o niej złego słowa – rzucił ostrzegawczo Gabriel, czym zaskoczył wszystkich. – I nie rób dziecinady, Arthurze. Mi też to nie na rękę, wierz mi. Nadia zamrugała. - I to jest dojrzałe zachowanie – stwierdziła, gdy Arthur umilkł. – Walerian zostanie z nami. Będziemy go strzec. Czy wszystko jasne? – gdy otrzymała nieme potwierdzenie, skinęła głową na znak potwierdzenia. – W porządku. Dotrzemy razem do głównego rozdroża i rozdzielimy się. Będziemy się kontaktować myślowo i razem ustalimy atak. Nie wolno nam atakować, dopóki nie będziemy w komplecie. Przygotujcie się. … … Arthur podszedł do stojącej przy strumieniu Nadii. Elfka obmywała właśnie twarz wodą i miała nadzieję, że Przewodniczący odejdzie, jednak tak się nie stało. - Po co przyszedłeś, Arthurze? – zapytała, nie podnosząc się. Elf nie odpowiadał chwilę, stojąc obok niej. - Nie tylko kobiety dbają o higienę, Nadio – rzekł. Nie miał na sobie jeszcze pełnej zbroi, więc rozsznurował koszulę, ściągając ją przez głowę. Oczom elfki ukazał się jego umięśniony tors, który skutecznie wyeksponował, przeciągając się. Pochylił się nad strumieniem, by się obmyć, udając, że nie widzi wzroku Nadii. Brązowowłosa, speszona, patrzyła na niego ukradkiem. Nie miała pojęcia, co takiego Arthur miał na celu i po co to robił. Była na niego wściekła za to, co mówił na naradzie. - Nie będę ci przeszkadzać – powiedziała nieco oschle, wstając. Jasnowłosy jednak zaśmiał się, słysząc to. - Nie przeszkadzasz mi, Nadio – rzucił. – Czyżbym peszył ciebie tym widokiem? To doprawdy dziwne! - Dziwne? Z jakiego powodu? – zapytała, patrząc na niego twardo. - Ponieważ jesteś moją narzeczoną – odparł, po chwili również się podnosząc się. Odwrócił się, a ich spojrzenia się spotkały. – I powinnaś przywyknąć do takich widoków, gdyż będziesz widywać je często. - Ależ nie wiem, czy często jest koniecznością. – uniosła brew, nie odwracając wzroku. Postanowiła nie dać mu tej satysfakcji. Pennath zaśmiał się, podchodząc bliżej. - Zapomniałaś o jednym. Nie mam męskiego potomka, a ktoś o mojej pozycji jest zdecydowanie w niebezpieczeństwie zagrożenia życia. Ktoś musi przejąć moje dziedzictwo. - I będzie to twój syn – powiedziała nieco cicho, spuszczając głowę. Arthur podszedł do niej, czując satysfakcję. Uniósł jej twarz za podbródek, patrząc na nią. - Owszem – odparł i pocałował ją w usta. Elfka nie miała jak się cofnąć, więc nie pozostało jej nic innego, jak odwzajemnić mu pocałunek. Po chwili jednak się od niego oderwała. - Muszę już iść – powiedziała i wyminęła go, odchodząc szybko. Nie zauważyła obserwującego ich z oddali samotnego rycerza, opierającego się o jedno z drzew. … … 276
Ogromna armia kroczyła poprzez lasy, wychodząc wreszcie na wielkie rozdroże. Walerian trzymał się blisko Nadii i Colina, którzy prowadzili pochód i odwrócili się na koniach do reszty. - Tutaj nasze drogi się rozejdą! – krzyknął jasnowłosy. – Każdy ma wyznaczony kierunek i cel! Zdobądźcie go i czekajcie na nasze sygnały! Gdy tylko pojawi się książę, zaczniemy! Czy wszystko jasne?! – odpowiedział mu huk zbrojnych. – Doskonale, NA PRZÓD! Armia zaczęła się powoli rozdzielać, co nadzorował Colin. Walerian, korzystając z okazji podjechał do elfki, zrównując się z nią. - Imponująca armia, Nadio – powiedział grzecznie, lekko chwiejąc się w siodle. Udawał wciąż osłabionego, wiedząc, jak ważną mocą jest współczucie. – Ale wciąż nie rozumiem jednego… Gdzie jest książę? Elfka spojrzała na niego z lekką troską. Zaufała mu, podobnie jak inni. - Na bardzo ważnej misji – odparła po chwili. – Nie mogę zdradzić więcej, ale niebawem przybędzie tutaj z pewną elfką… Grand uzbroił się w czujność na wspomnienie o drugiej elfce. Czyżby Barnil miał rację i Deanuel przetrzymuje przyszłą królową Edery? - Ach, tak? Nie mogę się więc doczekać momentu, w którym go poznam! – powiedział radośnie. – Musi być wielkim wojownikiem i elfem… - Zaiste – odparła ostrożnie brązowowłosa, unikając spojrzenia Arthura, który przejeżdżał nieopodal. Zobaczyła w oddali swojego ojca i Timothy’ego, który jechał obok niego. Po chwili rycerz odwrócił się, napotykając jej spojrzenie. Uśmiechnął się lekko i oddalili się jeszcze bardziej, a elfka westchnęła. Walerian przyjrzał się jej ostrożnie. - Co się stało? – zapytał. – Wyglądasz na przybitą. - Nic – odparła cicho. – Po prostu wiele rzeczy nie układa się tak, jak bym tego chciała… A najbardziej chciałabym, żeby wszystko… wróciło do normy… i byśmy wszyscy mogli wrócić do swoich domów. … … Dzwony zaczęły bić, a ptaki wzleciały w górę, spłoszone tym donośnym dźwiękiem. Odleciały daleko, osiadając dopiero na którymś z dachów w mieście. Wybiło południe. Fevor zszedł na dół, do lochów, odprawiając strażników. - Aryonie? – zapytał, zbliżając się do krat i obserwując leżącego na podłodze elfa. Jasnowłosy nagle poruszył się, podnosząc do siadu. Odetchnął głęboko, masując sobie skronie. Podniósł wzrok. - Fevor? – zapytał, a jego głos po raz pierwszy zabrzmiał normalnie. – Jak dobrze, że ciebie widzę! - Co się z tobą stało? – szepnął ciemnowłosy elf, nie ruszając się ani o krok. Mistrz elfów podniósł się z podłogi, otrzepując szatę. - Demon, który jest we mnie, opuszcza mnie tylko na około dwie godziny w południe – rzucił. – Teraz rozmawiasz ze mną, a nie z nim. Potem wraca, by znów mnie dręczyć. To niewyobrażalny ból i nie życzę go nikomu. No, może poza tą, która mi to uczyniła. Gdzie oni 277
wszyscy są? - Wyruszyli na Meavę – odparł. – To z suwerennością to nie był dobry plan, Aryonie. Uraziliśmy mojego syna, ba, moich dwóch synów tą decyzją. - Nie chciałem zrobić niczego złego – odparł mistrz, a jego twarz pozostała nieodgadniona. – Potrzebował pomocy, nadal jej potrzebuje. Sądzisz, że ktoś tak młody może udźwignąć takie brzemię? Ja w to wątpię… Fevor milczał, tocząc ze sobą walkę w myślach. Nie wiedział, co ma zrobić i komu ma ufać. - Co mi radzisz? – zapytał po chwili. Szare, stalowe oczy elfa wbiły w niego wzrok, przeszywając go na wylot. - Musimy wziąć sprawy we własne ręce – rzekł poważnie. – Po pierwsze, Alena nie może się zorientować, że coś się dzieje. Nie możemy dać jej NAJMNIEJSZEGO dowodu na to, że się dogadaliśmy, bo przybędzie tutaj i mnie zabije, w sposób tak okrutny, że sobie tego nie wyobrażasz. Jeśli jednak utrzymamy wszystko w tajemnicy… twoi synowie będą bezpieczni. Fevor zacisnął usta, chwilę milcząc. - Co mam zrobić? – zapytał w końcu, wypuszczając z płuc powietrze. – Przecież masz w sobie demona, mistrzu. On zawiadomi Alenę. - Nie ma go przez dwie godziny. Pozostałą część doby muszę spędzić w celi, chyba, że świadomie zostanę przeniesiony do innej – rzucił Aryon. – Tylko wtedy nie zauważy niczego podejrzanego. Mamy dwie godziny każdego dnia, by doprowadzić cokolwiek do skutku. To bardzo mało czasu. Brązowowłosy patrzył na niego z lekką niepewnością. - Ale to bardzo ryzykowne – zauważył po chwili. – Nie wiem, czy to ma jakiekolwiek szanse powodzenia… - Czy jest coś, czego nie zrobisz dla własnego dziecka? – zapytał jasnowłosy, lekko przekrzywiając głowę w lewo i nie spuszczając z niego wzroku. – Cokolwiek? Jesteś ojcem… - Zrobię dla moich dzieci wszystko – odparł elf, unosząc brew. – Ale jeśli się nie uda, zostanę uznany za zdrajcę i stracę obu synów, żonę i szacunek wszystkich. To może się nie udać, Aryonie. Powinienem sam tam pojechać i przemówić Deanuelowi do rozsądku. - Myślisz, że ciebie posłucha? – zapytał mistrz, kręcąc głową. – Jest otoczony wrogami i złem. Nakładli mu do głowy fałszywych poglądów, jest młody, na pewno uległ im… To są niestety fakty, Fevorze i możesz mi wierzyć, bądź też nie, ale kiedyś przyznasz mi rację. Elf milczał, zastanawiając się w ciszy nad jego słowami, które uderzały echem o siebie w jego głowie. Nie wiedział, co tak naprawdę jest właściwym wyborem. W końcu pokręcił głową. - Co mam zrobić? – zapytał po raz drugi podczas tego spotkania. Oczy Aryona dziwnie błysnęły, gdy patrzył na niego w skupieniu. - Gdzieś w lochach jest uwięziona była para królewska – rzekł. – Rodzice fałszywego księcia. Zaprowadź mnie do nich, Fevorze.
278
Rozdział 25 – Shall my wickedness be your passion
Bardzo duża część wielkiej armii księcia Deanuela podążyła na zachód. Dwa oddziały generała Gorgotha i Timothy’ego ruszyły jako pierwsze, musząc zająć południowy kierunek i objechać całą Meavę. Wieźli ze sobą chorego Marcusa, który gasł z każdą godziną ich podróży. W godzinę za nimi wyruszył Gabriel wraz z Przewodniczącym. Prowadzili znacznie liczniejszych zbrojnych, jako, że Przewodniczący sprawował pieczę nad oddziałami Fevora i Deanuela. - Skręcimy tutaj – rzucił jasnowłosy, poprawiając swoją czerwoną pelerynę i po chwili znów łapiąc lejce swojego białego rumaka. Wskazał prawy kierunek, który wychodził na prostą drogę. – Odjechaliśmy już wystarczająco daleko na zachód, teraz musimy wyrównać kierunek. Gabriel milczał, w myślach powtarzając sobie, by zachować spokój. Czuł bijącą od Arthura arogancję i poczucie wyższości, jednak wiedział, że nie może dać się sprowokować. Pamiętał o tym, w jaki sposób Alena zachowywała się w takich sytuacjach. Nie dawała się prowokować, pozostając niewzruszona. Postanowił zrobić to samo, więc tylko skinął głową. - Też tak sądzę – powiedział spokojnie. Pennath uniósł brwi i spojrzał na niego. - Myślisz, że obchodzi mnie to, jak ty sądzisz? – zapytał retorycznie i parsknął śmiechem. – Nie rozśmieszaj mnie! Nigdy nie miałem szacunku do nikogo z podstawionych przez króla rodzin królewskich. I do teraz nie chcę mi się wierzyć, że chcesz pomóc księciu. Jesteś zdrajcą i, prędzej czy później, to ujawnisz… Ciemnowłosy elf poczuł złość, gdy usłyszał jego słowa. Zacisnął ręce mocniej na lejcach już któryś raz tego dnia. - A jednak ja oddałem mu dobrowolnie koronę, podczas gdy ty mu ją zabrałeś – rzucił. – To chyba o czymś świadczy. Nie wiem, jakie motywy tobą kierują, Przewodniczący, ale jeśli nie opanujesz się w porę, może czekać ciebie zguba, jak Aryona. - Grozisz mi? – zimny jak lód wzrok Arthura przeszył go na wskroś. – Kim jesteś, by podnosić NA MNIE głos i swoje nic niewarte argumenty?! Zwracasz się do Przewodniczącego Rady Ras! - Zwracam się do elfa – warknął Gabriel. – Który myśli o sobie jak o bogu. A to różnica. Arthur zaśmiał się zimno. - Ach, tak? A za kogo uważasz siebie, nędzny dzieciaku? Nie zasługujesz na miano dowódcy i nigdy na nie nie zasłużysz. Przy mnie jesteś NIKIM. – odwrócił głowę, by spojrzeć na ich oddziały. – Na przód! Nie ociągać się! Żołnierze w pierwszym szeregu przyspieszyli, jednak dalsza część armii nie kwapiła się, by go usłuchać, szczególnie ta część, którą dowodził Gabriel. Poczuł wściekłość. - Słyszeliście, co powiedziałem?! – zawołał. – SZYBCIEJ! Jego pierwszy oddział zaczął przyspieszać, a Gabriel poczuł wdzięczność w stosunku do rycerzy, którzy jechali za nim. - To się nazywa lojalność – powiedział do Przewodniczącego. – Za mną! – dodał do swojego oddziału i przyspieszył sam, popędzając konia. 279
… … Walerian odgarnął do tyłu dłuższe, bardzo jasne włosy i podjechał bliżej jadącej przed nim Nadii. Czekał na moment, w którym Colin oddali się nieco w tył, by porozmawiać z jadącymi za nimi żołnierzami. Po chwili zrównał się z elfką, milcząc tajemniczo. - Ach, Walerianie – powiedziała Nadia, zauważając go. Prowadziła cały pochód. – Coś się stało? - Chciałem porozmawiać… - powiedział mag, nadal zachowując tajemniczy wyraz twarzy. – Za ile dotrzemy? Elfka zawahała się przez chwilę. - Powinniśmy stanąć milę przed Meavą jutrzejszego wieczoru – odparła po chwili. – Z tego, co obliczyłam, tak właśnie będzie. Wtedy zaczekamy na powrót księcia i naszej przyjaciółki. Bez nich nie możemy zaatakować miasta. Jasnowłosy zmarszczył brwi, zapamiętując wszystko dokładnie i analizując każde jej słowo. - Wybacz, że zapytam, lecz wciąż mówicie zagadkami – rzekł po chwili. – Ale gdzie tak naprawdę znajduje się książę? Powinien przecież z wami podążać pod stolicę leśnych elfów? Napotkaliśmy już całkiem sporo patroli, nie wiemy, co może nas zastać w głębi murów Meavy… Brązowowłosa skinęła twierdząco głową, nie zwalniając tempa. - Owszem, masz rację – przyznała. – Jednak Deanuel nie odszedł tak po prostu. Pojechał się szkolić. Jednak zachowaj to dla siebie… nie wszyscy popierają przekazywanie ci informacji – dodała ciszej. Walerian zmarszczył brwi. Szkolenie? - Ach, pozwól mi zgadnąć – odparł tonem, pełnym goryczy i obejrzał się za siebie, szukając wzrokiem Colina. – Brat księcia i Arthur Pennath mi nie ufają. Arthura już nie widzę, jednak Colin… - Colin to jeden z najodważniejszych i najlepszych żołnierzy, Walerianie – odparła Nadia poważnie. – Jest bratem księcia i jest bardzo lojalnym przyjacielem. Musisz wierzyć w to, że w końcu ci zaufa, jeśli dasz mu do tego odpowiednie powody… - Ja to rozumiem, Nadio – odparł mężczyzna. – Po prostu ciężko jest skupić się na czymkolwiek, gdy wszyscy wokół uważają ciebie za zdrajcę… - westchnął cicho. - To nonsens! – elfka uniosła brew. – Ja tobie wierzę i pomogę ci odnaleźć córkę. Dzieci nie powinny cierpieć na wojnach… Jasnowłosy chwilę milczał, patrząc na nią. - Dziękuję, że mi ufasz – powiedział nagle. – Nawet nie wiesz… jak wiele to dla mnie znaczy. I dla Jodie… Dla mojej małej córeczki… - jego głos lekko się załamał, gdy spuszczał głowę. Nadia poczuła, jak jeszcze bardziej robi jej się go żal. - Nie martw się – powiedziała. – Odnajdziemy ją. Książę na pewno ci pomoże. Jest uczynny… Mężczyzna skinął głową, uspokajając się i chrząkając. - A więc powiadasz, że książę wyjechał na szkolenie… A kim jest wasza przyjaciółka? Nie widziałem tutaj jeszcze żadnej kobiety, prócz ciebie… - Nie mogę ci zdradzić jej imienia – odparła szczerze. – Jednak jest jego nauczycielką i 280
naszym sojusznikiem. Wkrótce ją poznasz, Walerianie. - Słyszałem kilkakrotnie jak Colin o niej mówił – zauważył Walerian. – To jego narzeczona? Wypowiedzi nie były neutralne… Brązowowłosa elfka zaśmiała się szczerze, kręcąc głową. - Och, nie. Nie wnikam w ich relacje, ale nie są zaręczeni, przynajmniej na razie. - Czyli tajemnicza przyjaciółka jest samotna? – zagaił. – Dlaczegoż? Brakuje jej urody…? - Ależ nie – zaprzeczyła. – Wręcz przeciwnie, jednak musiałbyś ją poznać, by sam stwierdzić, z jakich powodów jest aktualnie samotna. A może się to zmieni? To tylko spekulacje. - A ty, Nadio? – zapytał nagle. – Czy ty również cenisz sobie wolność przy swojej urodzie? Oblicze elfki lekko pociemniało, a gdy spojrzała przed siebie, jej oczy nie wyrażały niczego. - Nie, Walerianie – odparła. – Jestem zaręczona. Mężczyzna uniósł brwi w geście zszokowania. - I ja nic o tym nie wiem? – zapytał z lekkim wyrzutem w głosie. – Kto jest tym szczęśliwcem? Intensywnie zielone oczy elfki spojrzały na niego. - Arthur Pennath. … … Colin jechał pośród żołnierzy, czekając aż jeden z jego zastępców wróci do niego z raportem. Jego myśli krążyły wokół ostatnich wydarzeń. Nie ufał Walerianowi, sądząc, że samotny mag, uciekający Barnilowi i poszukujący córki to zbyt duży zbieg okoliczności. Czasem kajał siebie za to w myślach, gdy dopadały go wątpliwości. Sam nie miał jeszcze dzieci, więc nie mógł postawić się w sytuacji Waleriana, jednak mimo wszystko cała ta sytuacja wydawała mu się nadzwyczaj podejrzana. Nie wiedział, co tak naprawdę powinien o tym myśleć. Pokręcił głową, porzucając myśli o magu. Pomyślał o Alenie i Deanuelu. Jego brat odbywał właśnie najważniejsze szkolenie w swoim życiu, szkolenie, które mogło zadecydować o przyszłych losach pobliskich krajów. Dwa tygodnie były bardzo małym przedziałem czasu, jednak Colin ufał Alenie w tej dziedzinie, jak nikomu innemu. Jednak wciąż karmił swoją ciekawość, zastanawiając się jak bardzo książę się zmieni. Jego myśli skierowały się w stronę czarnowłosej elfki. Przypomniał sobie rysy jej twarzy i to, jak charakterystycznie unosiła brew w górę, gdy negowała jego zaloty. Mimowolnie, na jego usta wpełzł uśmiech, gdy tylko o tym pomyślał. Tęsknił za nią. Tęsknił za nią i za bratem. - Panie dowódco. – rozległ się głos elfa, którego wyczekiwał od dłuższego czasu. – Mam raport i niepokojące wieści. Te słowa wyrwały go z zamyśleń. Spojrzał na swojego zastępcę, marszcząc brwi. - Co się stało? – zapytał zdziwiony. - To zaczęło się już wczoraj, ale nie zwróciliśmy na to uwagi… - odchrząknął elf. – Kilku żołnierzy zaczęło się skarżyć na bóle żołądka. Sądziliśmy, że to po prostu zwykła niestrawność, takie rzeczy się zdarzają, szczególnie na wojnie, gdy pożywienie nie jest zbyt zróżnicowane. Jednak dzisiaj coraz więcej zbrojnych zgłaszało ten problem. Źle się czują przez jakiś okres czasu, a potem wszystko wraca do normy i tak ciągle. Nie wiemy, co robić.. 281
Zbliża się przecież bitwa. Jasnowłosy brat księcia zamrugał, nie odpowiadając dobre kilka chwil. Czyżby żołnierze byli nieprzystosowani do wojny? - Powiedz mi, Famirze, kto głównie skarżył się na te dolegliwości? – zapytał. Elf zamyślił się. - Nie ma konkretnej grupy, głosy niezadowolenia dochodzą ze wszystkich pododdziałów, z jakimi mówiłem w ciągu ostatnich godzin – odparł. – To wygląda jak jakaś epidemia. Dzięki bogom, że nie jest to nic poważnego, tylko bóle brzucha, które przechodzą… Colin zamyślił się, lekko zaniepokojony. Żartował z wielu rzeczy, jednak teraz nie było mu do śmiechu. - Miejmy taką nadzieję – rzucił po chwili. – Informuj mnie o wszystkich nowych przypadłościach, obojętnie o jakiej porze miałoby to być, zrozumiałeś? Elf skłonił mu się. - Oczywiście, panie – rzekł z szacunkiem. – Jest jeszcze jedno. Colin skinął głową. - Mów – polecił mu. - Ten uciekinier z Ledyru… Walerian – chrząknął elf. – Ponoć widziano go dwie noce temu, wymykającego się do lasu. Nie wiem, czy to prawda, jednak wolałem ciebie powiadomić, panie. Każdy może być wszak zagrożeniem dla misji księcia Deanuela. - Postąpiłeś bardzo słusznie – odparł Colin po chwili, prostując się w siodle i wyciągając szyję, by dojrzeć Nadię przed tłumem. – Zajmę się tym. Zachowaj to jednak dla siebie, Famirze. To może być bardzo istotna informacja. … … Aryon stawiał pewnie kolejne kroki, zachwycając się kontrolą nad własnym ciałem. Mógł poruszać się swobodnie poza celą. Wiedział, że kolejne minuty mijają i wolność nie potrwa długo, jednak w jego głowie zaświtał plan, który przyćmiewał wszystko inne. Musiał się uwolnić od demona, który trzymał go w ryzach od prawie dwóch tygodni. Kroczył za Fevorem, który niedługo później się zatrzymał i skinął głową na strażnika. Zbrojny podszedł do jednej z cel i otworzył ją, przytrzymując drzwi otwarte. W celi siedziała dwójka elfów. Elf, o krótszych i dość jasnych włosach, wpatrywał się w nich nieprzeniknionym wzrokiem. Czuć było bijącą od niego wrogość i nieufność, która udzielała się jego żonie. Ciemnowłosa elfka była blada i siedziała bez ruchu, nawet nie podnosząc wzroku. Aryon wkroczył do środka, ostrożnie stąpając po ziemi. Jego długie włosy były teraz ułożone, co dodawało mu dostojności. Przybrudzona lekko szata wymagała zmiany, jednak obiecał sobie, że dopilnuje tego późnij. - Witajcie, Lincolnie i Elviro – rzekł spokojnie. – Nazywam się mistrz Aryon i zapewne już dużo o mnie słyszeliście. - Oczywiście – rzucił Lincoln, nie spuszczając z niego stalowego wzroku. – Mistrz elfów, który pomaga w powstańczej inwazji. - Och, nie nazwałbym tego w ten sposób – stwierdził Aryon. – Nie musisz udawać, że mnie nie znasz, mój drogi. Fevor jest przychylny naszej sprawie. 282
- Co z naszym dzieckiem? – zapytała elfka, nie dając mężowi sposobności, by odpowiedział. – Deanuel nie zabił Gabriela, prawda? - Oczywiście, że nie, ułaskawił go, a nawet wcielił do armii – rzucił mistrz. – Narażając go tym samym na pogardliwość ze strony żołnierzy oraz śmierć na polu bitwy. Nie chciałbym jednak byście oskarżali oraz szukali chęci i motywów tych działań w samym księciu. Jest otoczony przez liczne zło i niewłaściwe wzorce. Mając zaledwie trochę ponad pięćset lat nie trudno się zagubić we własnym światopoglądzie, który narzucają mu inni. Trochę wyrozumiałości to jedyne, o co proszę. - Gdy przyjmowaliśmy ofertę króla i zdecydowaliśmy się okłamać własnego syna nikt nie poinformował nas o tym, że kiedyś stracimy nie tylko koronę, ale i jego – odparł nieco ostrzej Lincoln. – Aryonie, to nie jest takie łatwe, jak ci się to wydaje. Fevor przysłuchiwał się bez słowa ich konwersacji, a Aryon uniósł brwi. - Zapewne nikt tego nie przewidział, Lincolnie. Elf pokręcił jednak głową, czując lekkie zdenerwowanie. - Czy umiesz nam pomóc? – zapytał, patrząc na niego. – Musi być jakiś sposób, by się stąd wydostać. - Ja sam jestem więźniem – odparł Aryon i skrzywił się. – Właśnie o tym mówiłem… Księcia zaślepiło zło, które go otacza. Mam jedynie dwie godziny dziennie, w których mogę zachować trzeźwość umysłu. Jeden z moich najniebezpieczniejszych wrogów jest sprzymierzeńcem zdrajców, otaczających księcia. Musimy zapobiec rozwoju tej misji, zanim dojdzie do katastrofy. - Tylko dwie godziny dziennie? – zapytała ciemnowłosa. – Co ci jest, mistrzu? Jestem pewna, że przy twoich zdolnościach potrafisz to zwalczyć… Aryon jednak pokręcił głową, patrząc na nich pustym wzrokiem. Na samo wspomnienie o demonie czuł nienawiść, która przepełniała go w pełni. - Nie, Elviro. Tego nie mogę zwalczyć. Mam w sobie demona. - Demona?! – zapytał zszokowany elf, patrząc na niego. – Jak to? Kto…? - Córka Feanen Valrilwen żyje – powiedział Aryon. Niewzruszony tym, że elfka zakryła sobie usta dłonią, a jej mąż spiął się wyraźnie, kontynuował. – Dla mnie to też było szokiem. Alena poprzysięgła mi zemstę za coś, co sobie uroiła, za przeszłość… - Nie wierzę – rzucił nagle Lincoln. – Nie wierzę, by taka postać pomagała księciu w takiej misji. - Nazwijmy to po imieniu – zaśmiał się zimno Aryon. – Samobójczej misji. A jednak, to prawda. Pierwszym warunkiem powodzenia naszego planu jest to, że Alena NIE MOŻE się dowiedzieć o niczym. Wystarczy, że demon, którego mam w sobie nabierze krzty podejrzeń i jej o tym powie, a zginę okrutną śmiercią i wszystko pójdzie w diabli. Dlatego też musimy uważać, rozumiecie? Jeśli zależy wam na waszym synu… I tobie, Fevorze, na dwójce twoich dzieci – dodał do elfa. – To posłuchacie mnie uważnie. Trójka elfów milczała, dając mu ciche przyzwolenie na dalsze mówienie. - Musimy, przede wszystkim, zebrać armię – kontynuował jasnowłosy mistrz. – Na tyle dużą, bym mógł przejąć kontrolę nad Luinloth. To nasz absolutnie pierwszy cel, gdyż musimy gdzieś się ulokować i czuć bezpiecznie. Fevor milczał przez kilka chwil, a potem skinął głową, czując się bardzo dziwnie. - W porządku, mistrzu – rzucił. – Jednak… Co potem? 283
- Chciałbym, byśmy zaczęli inaczej postrzegać sytuację, w jakiej się znaleźliśmy – odparł Aryon, a jego oczy patrzyły na nich beznamiętnie. – Gdyż role nieco się pozmieniały. Barnil nie jest naszym najgorszym wrogiem. Najgorsi wrogowie czają się w samym sercu naszego celu, przybierając postacie pozornie pomocnych postaci. Naszym wrogiem jest Alena, która z własnych chorych pobudek zniszczy wszystko w chwili kaprysu. Naszym wrogiem jest również elfka, Nadia, córka generała Gorgoth’a. Uratowała w przeszłości Deanuela, przyznaję – dodał w stronę Fevora. – Jednak teraz sama zapragnie władzy. Pozwoliła na otoczenie księcia zdrajcami i kreaturami, takimi jak Alena i sam syn Barnila, Marcus. - Syn Barnila? – szepnęła Elvira, łapiąc kurczowo ramię męża. – Czy oni postradali zmysły?! - Otóż to – rzucił mistrz. – Trzeba ich wszystkich zniszczyć, stopniowo i powoli. Przez większość dnia będę musiał przebywać w celi, jednak w każde południe będziemy realizować nasz plan. Pierwsze dwie rzeczy, które muszą zostać wykonane, brzmią następująco… Wiem, iż trójka zastępców dowodzących oraz mała część oddziałów pozostała tutaj, w Luinloth. Ci dowódcy muszą zginąć, by nie sprawiali nam kłopotów. Przysięgali zdrajcom i będą im donosić o naszych poczynaniach. Niegodziwość dla takich osób zawsze będzie priorytetem… Po drugie, Barnil powinien się dowiedzieć o pewnych sytuacjach, jakie miały tutaj miejsce… … … Gdy przeszliśmy przez wielką bramę, która się przed nami otworzyła, nadal byłem w szoku. Znajdujemy się w Mieście Demonów?! Tym samym, o którym słyszałem legendy, i którym moja matka straszyła mnie, gdy byłem małym dzieckiem? Nie mogłem w to uwierzyć. Gdy weszliśmy do miasta, chłonąłem każdy widok. Ulice były puste, co tylko wzmogło mój niepokój. Czułem, jak ciarki przechodzą mi po plecach i ciągle miałem wrażenie, że jesteśmy obserwowani przez nieprzyjaciół. W mieście nie było domów. Przede mną rozciągała się goła, spalona ziemia, na której nie rosło nawet źdźbło trawy. Przestrzeń była ogromna, jednak nie mogłem nic na niej dostrzec. Może źle patrzyłem? W oddali jednak widniała jakaś budowla. Na pierwszy rzut oka przypominała upiorny zamek, o ostrych i surowych kształtach. Był zbudowany z czarnego kamienia, a jego wieże znikały w czarnych chmurach siarki, które unosiły się na pogrążonym w nocy nieboskłonie. Miasto Demonów wyglądało doprawdy demonicznie i nie tak sobie je wyobrażałem. - Aleno – powiedziałem cicho i niepewnie. – Gdzie są domy? Gdzie oni wszyscy mieszkają? Elfka tylko zaśmiała się, nie zwalniając. Jechaliśmy wyraźnie w kierunku ogromnego pałacu, który się przed nami znajdował. - W Mieście Demonów się nie mieszka, książę – rzuciła. – Jeśli przestaniesz chować się za zasłoną niepewności i spojrzysz na to miasto tak, jak nauczyłeś się patrzeć w Królestwie Niebieskim, zobaczysz, gdzie wszyscy są. - To nie jest już Królestwo Niebieskie, prawda? – zapytałem cicho, uwalniając zmysły i pozwalając im popłynąć po gołych płatach ziemi. Nagła, przytłaczająca obecność wielu dusz sprawiła, że momentalnie cofnąłem myśli, rozszerzając oczy ze zdziwienia. – Są ich tysiące! – dodałem szeptem, nie mogąc wyjść z szoku. 284
- Królestwo Niebieskie jest jedynym miejscem, przez które można wejść do Miasta Demonów zauważonym przez tych, przez których chce się być zauważonym – odparła Alena. – Dlatego zaprowadziłam ciebie tędy, a nie normalną drogą. Nie wczuwaj się zbytnio w otoczenie – dorzuciła dosyć stanowczo, znając moją ciekawość. – Poczujesz tutaj tylko cierpienie i krzyki potępionych. Chyba nie chcesz stać się jednym z nich? – uniosła lekko brew. Pokręciłem szybko głową. - Oczywiście, że nie! – odparłem. – A jakie będzie moje zadanie…? - Zobaczysz – ucięła, przyspieszając. Bez słowa ruszyłem za nią, czując niepokój. Zatrzymaliśmy się przed zamkiem, zsiadając z koni, które parskały niespokojnie, zapewne odczuwając niepokój, ten sam, który odczuwałem ja sam. - Chodź – powiedziała czarnowłosa, ruszając pierwsza. Czym prędzej ją dogoniłem, zrównując się z nią. Nie czułem się w tym miejscu najpewniej, jednak starałem się tego nie okazywać. Korytarze były zupełnie puste, jednak intuicja podpowiadała mi, że to z powodu tego, iż weszliśmy do miasta przez Królestwo Niebieskie. Pochodnie płonęły na ścianach czerwonym ogniem, przypominając mi o jednym z zadań, które musiałem niedawno wykonać. Nigdy nie gasnący ogień. Śmiertelnie niebezpieczny i rzadko spotykany. Alena zaprowadziła mnie do wielkich drzwi, wyglądających jak wejście do sali tronowej. Drzwi otworzyły się, gdy tylko się do nich zbliżyliśmy. Moim oczom ukazała się ogromna sala, której sklepienia nie widziałem, gdyż było tak wysoko umieszczone. Wielkie okiennice rozciągały się od podłogi i biegły w górę, również ukrywając się przed moim wzrokiem. W pomieszczeniu nie było światła innego niż czerwony ogień wieczny. Po środku stał tron, którego oparcie było zakończone ostrymi kolcami. Gdy przyjrzałem się dokładniej, spostrzegłem dziwną substancję, która spływała z owych kolców na cały tron. Poczułem, jak coś mrozi mnie od środka. Krew. Spojrzałem na Alenę, szukając u niej wyjaśnienia, jednak elfka nie zatrzymywała się, patrząc przed siebie bez lęku. - Aż nie mogę uwierzyć! – rozległ się męski, tubalny głos. Przypominał mi bardziej upiorny, niski krzyk niżeli ton, którym wita się gości. Odwróciłem głowę, by spojrzeć przed siebie i zamarłem. Miał ponad pięć metrów wysokości. Jego czarna skóra wydawała się być twarda i gruba, jednak była niczym w porównaniu z rogami, które wyrastały z głowy demona. Długie i zakręcone w ślimaka, upodobniające go do jednych z najgorszych stworzeń. Cała jego postać była muskularna i potężna. Wyglądał, jakby jednym ciosem mógł zburzyć zamek, w którym się znajdowaliśmy. - Co tak skromnie, Dark Lordzie? – zapytała Alena ku mojemu przerażeniu. Zrobiłem się bardziej blady niż zwykle i przybliżyłem się do niej, zamierając bez ruchu. Demon zaśmiał się gardłowym i niskim śmiechem i na naszych oczach zaczął się kurczyć, zmieniając postać. Po chwili przed nami stał wysoki, przystojny młodzieniec. Jego młodą twarz okalały ciemne loki, a w niebieskich oczach czaiło się rozbawienie. Był ubrany w czarną zbroję, odkrywającą umięśnione ręce. Nie posiadał korony ani miecza, najwyraźniej gardząc ludzkimi dobrami. - To, co prawda, dużo mniej imponująca postać, ale wystarczająca na okazje, gdy chcę zabawić się z ludzkimi dziewkami, będąc znudzony demonicami – rzucił, a jego głos 285
zabrzmiał zupełnie inaczej, ludzko. - Kogoż widzą moje oczy? Piękna pani zmierzchu we własnej osobie! Witaj, Aleno Valrilwen. - Dark Lordzie. – Alena skinęła mu głową. – Zastanawiałam się, czemu pokazałeś nam się w tak skromnej postaci wcześniej… Poczułem, jak robi mi się dziwnie od wewnątrz. Jeśli pięciometrowa, ogromna postać demona była jego skromną odsłoną, to nie chciałem znać tej najbardziej widowiskowej. Demon zaśmiał się szczerze i pokręcił głową. - Gdy zobaczyłem, że przybywasz z kimś, postanowiłem nie wystraszyć twojego towarzysza na samym wejściu – rzucił skromnie. – Kim jest ten elf, Aleno? Mam nadzieję, że nie twoim mężem, bo znielubię go na samym początku! Zdziwiło mnie to, że władca demonów może mieć poczucie humoru. To czyniło go o wiele bardziej przerażającym. Alena uniosła brew. - To mój uczeń – rzuciła. – Deanuel Nort. - Ach, rozumiem… Nort? Królewski syn? – zapytał, przyglądając mi się dokładnie. – Musisz być wyjątkowy, skoro Alena zgodziła się ciebie uczyć. Kiedyś proponowałem jej naukę jednego z moich synów i odmówiła! Kobiety są nieprzewidywalne. - Tak… - odparłem, w końcu wydobywając z siebie głos. – Masz rację, Dark Lordzie. Powiadają o mnie, iż jestem zgubą Barnila i może ten czynnik zaważył na jej decyzji. - Zguba Barnila? – zapytał Dark Lord, unosząc w górę brwi. – Zatem musisz być już potężny, skoro mierzysz na takie zamiary. Pokonasz króla z łatwością! Przełknąłem ślinę, nie okazując żadnej słabości. Uniosłem wysoko głowę, ukazując swoją książęcość w pełni. W końcu miałem to w rysach twarzy. - Dziękuję za uznanie – powiedziałem. – To wiele dla mnie znaczy. Przybywam, by… - Wiem, po co przybywasz – zaśmiał się. – Idź do tamtej komnaty. Przekonaj przewoźnika, by przewiózł ciebie przez lawę. Tam znajdziesz to, czego szukasz. … … Arthur i Gabriel prowadzili swoje oddziały przez całą noc. Nie mogli sobie pozwolić na odpoczynek, gdyż mieli znacznie większy dystans do pokonania. To jednak i tak było nic w porównaniu z drogą, jaką musieli nadłożyć Gorgoth wraz z sir Timothym. Elfowie nie odzywali się do siebie, pozwalając, by milczenie załatwiało wszelkie sprawy. Nad ranem zrobili krótki postój, by napoić konie i posilić się. Gabriel siedział samotnie pod jednym z drzew, zamyślony. Czuł się dziwnie, jakby zjadł coś, co mu zaszkodziło. Starał się zapanować nad zawrotami głowy i przymknął oczy. Jego myśli krążyły wokół tego, co ich czekało. Był z siebie dumny. Udało mu się zapanować nad jednym z oddziałów, a żołnierze zaczęli go szanować jak prawdziwego przywódcę. Nie lekceważył żadnego głosu, zawsze starał się wysłuchać wszystkich i podjąć odpowiednią decyzję. Miał nadzieję, że Alena będzie z niego dumna, gdy powróci ze szkolenia. Gdy znów ją ujrzy… - Dlaczego twoi żołnierze mnie nie słuchają? – z marzeń wyrwał go suchy głos Przewodniczącego, który właśnie nadszedł. – Nie reagują na moje polecenia, zaledwie 286
odpowiadając na moje słowa. I to tylko wtedy, gdy tego chcą. To jawne lekceważenie mojej osoby. Jestem Przewodniczącym Rady Ras i takie zachowanie jest niedopuszczalne. - Nie namawiam ich do tego – odparł Gabriel, nie otwierając oczu. – To ich jawny wybór. Nie zastanawiałeś się nad tym, dlaczego tak robią? Byli świadkiem tego, jak odbierasz ich księciu koronę, miecz i przywileje. Wrzuciłeś mnie i Marcusa do lochów. Co prawda Aryon to zrobił, ale miał na to twoje przyzwolenie. Byłeś regentem. Takich rzeczy nie wybacza się szybko. Przewodniczący zacisnął usta, milcząc i stojąc obok niego bez ruchu. - Przyznaję, że posunąłem się za daleko – rzucił nagle. – Wtedy, z suwerennością księcia. Ale czy to jest powód, żeby mnie lekceważyć? Jestem członkiem rodziny królewskiej! Gabriel podniósł się z ziemi, otrzepując ubranie. - Więc to udowodnij, Przewodniczący – odparł beznamiętnie i odszedł, idąc w stronę swojego rumaka i czując coraz intensywniejsze zawroty głowy. … … Południe minęło szybko, tak, że nawet nie zauważyli kiedy słońce w pełnej krasie grzało ich karki, utrudniając podróż. Oddziały Colina i Nadii podążały w kierunku Meavy. Elfka znów jechała na czele armii, gdyż Colin rozmawiał z jednym ze swoich zastępców. Po raz kolejny też towarzyszył jej Walerian. - Czyżbyśmy docierali do Meavy? – zapytał mężczyzna, patrząc na brązowowłosą pytająco. – Nie znam dokładnie tych terenów, ale główny szlak zwykle prowadzi do miasta… - Owszem – odparła Nadia nieco dziwnym tonem. Wczoraj odbyła rozmowę z Colinem, który powiedział jej o tym, co widział ponoć jeden z żołnierzy. Postanowiła utrzymać dystans. – Dowiemy się wkrótce, gdyż za niedługo powinniśmy ujrzeć mury miasta. Będziesz się trzymał blisko mnie, prawda? – dodała z uniesioną brwią. Jasnowłosy skinął głową w geście potwierdzenia. Po chwili wyjął coś zza pazuchy swojego stroju. - Nadio, jako, iż zbliża się bitwa… - powiedział. – Chciałbym coś ci podarować. W zamian za to, jaką dobroć mi okazałaś, chyba jako jedyna z obecnych tutaj osób. To naszyjnik szczęścia – dodał, wskazując na skromny wisiorek, który jej podał. Elfka przyjrzała mu się, trzymając go na dłoni. – Słyszałaś o nich? - Oczywiście, że tak – odparła. – Kto nie słyszał! Wiem, że kiedyś były bardzo częstym zjawiskiem. Skąd go masz? - Każdy szanujący się mag powinien posiadać coś takiego – odparł Walerian. – Ja również posiadałem. Jednak teraz tobie przyda się bardziej, gdyż czeka was bardzo ciężkie zadanie. Nadia skinęła głową, skupiając się. Jej magia popłynęła przez medalion, jednak nie wykryła żadnych złych mocy. Nie wiedziała, co ma myśleć o tym i o wczorajszych słowach Colina. - Dziękuję ci – powiedziała do mężczyzny i założyła wisiorek, który był zupełnie nieszkodliwy. – Zapamiętam to, że też byłeś dla mnie dobry. A teraz jedźmy szybciej, gdyż przed zmrokiem powinniśmy dotrzeć przed Meavę. … … 287
Jezioro pełne lawy widniało przede mną, utrudniając mi oddychanie. Gdyby nie to, że byłem już zahartowany w tak trudnych warunkach egzystencji, mógłbym mieć spory problem z wystaniem tutaj minuty czy dwóch. Na brzegu, w łódce zrobionej z jakiegoś metalu szlachetnego, siedział starzec. Mógłbym przysiąc, że ma ze sto lat, jak nie więcej. Podszedłem do niego, zachowując czujność. - Chciałbym byś zabrał mnie na drugą stronę – powiedziałem. Starzec nie odpowiadał długą chwilę. - Co jest jednocześnie zimne i gorące? – zapytał. – Co jednocześnie pali i zmraża od środka? Co może być jednocześnie miłością i niechęcią? Zatkało mnie. Spodziewałem się wszystkiego. Walki, potwora, który wynurzy się z lawy, by połknąć moją urodziwą postać, obelgi, odmowy. Ale nie zagadki, a właśnie takową dostałem. Zacząłem intensywnie myśleć. Co mogło być jednocześnie zimne i gorące? Wykluczyłem jakikolwiek przedmiot materialny, gdyż, poza magicznymi tworami, nic nie przychodziło mi do głowy, a wewnętrzny, książęcy głos podpowiadał mi, że to nie jest odpowiedź na zagadkę. Zamyśliłem się bardziej, czując frustrację. Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to miłość. Potem jednak w głowie odtworzyłem jego słowa, które zawierały już miłość w opisie. Skreśliłem tą opcję, czując jeszcze większe zdenerwowanie. Od tego zależało ukończenie mojego szkolenia. Gniew? Może chodziło o gniew? Z drugiej strony nie wyobrażałem sobie, jak gniew może mrozić. Kojarzył mi się tylko z palącym uczuciem. I wtedy… I wtedy przypomniałem sobie coś jeszcze, nie wierząc, że wcześniej o tym nie pomyślałem. W mojej głowie zaświtało jedno słowo i już wtedy wiedziałem, że nie wymyślę nic więcej. - Nienawiść – odparłem, patrząc na niego wyczekująco. Starzec westchnął, robiąc mi miejsce na łodzi. - Wyedukowany jesteś – powiedział sucho, a ja wsiadłem na łajbę. Uderzyło mnie gorąco, bijące od lawy. Ruszyliśmy. Gdy zsiadłem z łódki, starzec obiecał, że na mnie zaczeka. Skinąłem więc głową i poszedłem dalej, do wysokich drzwi, które otworzyłem jednym pchnięciem. Moim oczom ponownie ukazała się komnata, jednak tym razem była zupełnie pusta. Wysokie ściany otaczały mnie ze wszystkich stron. Wszedłem do środka, rozglądając się i zachowując czujność. Czułem czyjąś obecność. Wtedy, nagle, dobiegł mnie oddźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Odwróciłem się gwałtownie i… Ujrzałem swojego ojca. Wszystko we mnie zamarło, od razu wziąłem to za złudzenie, mające wprowadzić mnie w błąd. Zacisnąłem rękę na rękojeści Miecza Żywiołów, gotowy do ataku. - Czego chcesz? – zapytałem dosyć wrogo, cofając się. Na twarzy ciemnowłosego elfa pojawił się łagodny uśmiech. - Jestem widmem, Deanuelu – powiedział, a jego głos zabrzmiał ciepło, aczkolwiek męsko. – Widmem samego siebie, z czasów, gdy byłem u szczytu swojej potęgi. Nie mam zbyt wiele czasu… - Jak to możliwe? – zapytałem podejrzliwie. – Zmarli nie mogą powracać w szeregi żywych, a ja z pewnością jestem żywy. 288
- Demony mają w sobie moc, jakiej nie ma żaden śmiertelnik – odparł. – Dlatego stoję przed tobą teraz, synu. Poczułem, jak wszystkie zwątpienia ze mnie spływają. Nie brzmiał jak ktoś, kto udawał, by mnie zwieść. Wręcz przeciwnie. Zawsze tak wyobrażałem sobie mojego ojca, którego właśnie potraktowałem niegrzecznie. Zdjąłem rękę z klingi miecza i zrobiłem krok w jego stronę. - Wybacz – szepnąłem. – Po prostu… To miało być ostatnie zadanie, jakie dostałem od Aleny… Spodziewałem się walki. Adair pokręcił głową, a uśmiech zszedł z jego twarzy, lekko blednąc w otoczeniu smutku. - Nie, Deanuelu – odparł. – Trud tego zadania będzie tkwił w twojej psychice. Pomogę ci, podając ci jedną ważną informację, jednak po tym będziesz musiał opuścić to miejsce i nie zobaczysz mnie nigdy więcej. I wtedy zrozumiałem. Tęsknota zaczęła mnie palić od środka, sprawiając, że lekko się dławiłem, starając się utrzymać w pionie. Nie sądziłem, że zobaczenie jednego z rodziców wyrze na mnie takie wrażenie. Skinąłem głową. - Domyślam się – szepnąłem. – Jednak jestem wdzięczny chociaż za taką możliwość. - Wyrosłeś, synu – rzekł ciemnowłosy król, przyglądając mi się uważnie. – Pamiętam ciebie, gdy byłeś zaledwie noworodkiem… Teraz jesteś mężczyzną w pełni tego słowa znaczeniu. I jestem z ciebie dumny. Poczułem, jak robi mi się lżej na sercu. Słowa uznania, jakie usłyszałem od własnego ojca nie mogły równać się z jakąkolwiek inną pochwałą, usłyszaną od kogokolwiek. - Dziękuję – powiedziałem cicho. - Słabością Barnila jest chciwość – odparł Adair, przypatrując mi się w dalszym ciągu. – Jest jak dziecko, jeśli chodzi o rzeczy, które są dla niego cenne. Odbierz mu to, bez czego nie będzie mógł istnieć. Znaczenie tych słów powinno do ciebie dotrzeć we właściwym czasie. Tymczasem… Podążaj za swoim sercem, gdyż jest ono najbardziej królewską i szlachetną częścią ciebie, mój synu. Nie daj się zwieść nikomu. Otaczają ciebie dobre istoty, które pomogą ci zdobyć to, czego pragniesz i wyzwolić tą krainę. Ufaj swojej nauczycielce i odbierz swoje dziedzictwo. … … Całą drogę powrotną z Miasta Demonów milczałem jak zaklęty. Ostatnie zadanie wywarło na mnie straszne wrażenie, mimo, iż nie czekała mnie tam żadna walka. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić, jednak część mnie czuła znaczną ulgę. Nie chciałem zawieść ojca, nie teraz, gdy miałem okazję porozmawiać z nim po raz pierwszy i ostatni w życiu. Gdy wyszliśmy z groty, spostrzegłem, iż nie jesteśmy tam, gdzie byliśmy przed wejściem do niej. Ujrzałem wioskę, znajdującą się w środku Jorn. Po prawej stronie, przy jednym z domów zobaczyłem znajomą postać młodego chłopczyka. Bradley. - Winszuję, książę – powiedział chłopczyk, patrząc na mnie z podziwem. – Zmieniłeś się. Uśmiechnąłem się lekko na jego widok, równocześnie czując jeszcze większy smutek w głębi duszy. - Dziękuję, Bradley – odparłem, gdy wraz z Aleną zsiedliśmy z koni. – To bardzo miłe z 289
twojej strony, że tak dobrze o mnie mówisz. – spojrzałem na niego i ponownie lekko się uśmiechnąłem. Chłopiec zaśmiał się, a w jego oczach dostrzegłem prawdziwą radość. - Mam nadzieję, że zgładzisz złego króla, który wam zagraża – rzekł, przyjmując poważną minę. – Jako książę udzielam ci błogosławienia, Deanuelu! Sam się zaśmiałem, nie mogąc się powstrzymać. Wyglądał bardzo zabawnie, bo był bardzo mały, jednak miał w sobie podobną książęcość, którą miałem ja. Podszedłem do niego, wyciągając do niego rękę na pożegnanie. Chłopiec uścisnął ją, patrząc na mnie intensywnie niebieskimi oczami. - To był zaszczyt móc ciebie poznać, książę – powiedział cicho, podchodząc bliżej. – I pamiętaj, nie żałuj zmarłych, albowiem dla żywych uczynisz więcej dobrego, niżeli dla nas. Zmarłych miej w sercu i nigdy o nich nie zapominaj, lecz ich nie żałuj. Jego słowa uderzyły we mnie z ogromną siłą, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że po części ma rację. - Dziękuję ci – rzekłem, również cicho, puszczając jego chłodną dłoń i odsuwając się. – Mam nadzieję, że… że jeszcze kiedyś się spotkamy. Bradley uśmiechnął się ponownie i spojrzał na Alenę. Zrobiłem to samo, widząc jak elfka podchodzi do chłopca i kuca przy nim. Młodziutki elf objął ją swoimi rączkami, zamykając oczy i przytulając się do niej mocno. - To się tyczy również ciebie, Aleno – szepnął do niej. – Nie oglądaj się na mnie, na przeszłość… - Odpowiesz mi na pytanie, które zadałam ci tyle lat temu, bracie? – zapytała elfka, nie puszczając go i nadal obejmując. Chłopiec jednak pokręcił głową. - Nie mogę. To ciebie zniszczy. - Więc za niedługo będę musiała dowiedzieć się sama. – puściła go i pogładziła go po włosach. – Odwiedzę ciebie za niedługo, Bradley. Podniosła się i spojrzała na mnie. - Wyruszymy natychmiast, gdyż dzisiejszego ranka twoja armia atakuje Meavę – rzuciła. – Pojedziesz tam sam, a ja dołączę do was wkrótce. Skinąłem głową. - W porządku. Wsiedliśmy na konie i odjechaliśmy. Nurtowało mnie jedno pytanie. - Gdzie się udasz? – zapytałem z ciekawością, patrząc na nią. Dojeżdżaliśmy na znaną mi polanę. - Ktoś musi sprawdzić, jak przedstawia się cała sytuacja – odparła. – Muszę dotrzeć do moich informatorów. To nie zajmie długo. Nie zdążyłem nawet skinąć głową, gdy straciłem przytomności, jak wtedy, gdy po raz pierwszy przeniosła mnie do Królestwa Niebieskiego. … … Pierwsze promienie słońca przebijały się przez drzewa, wśród których się chowali. Nadia usłyszała męski krzyk, który dobiegał z pośród jadących żołnierzy. Widzieli przed sobą mury miasta. Czuła niepokój, gdy podjechał do niej Colin. 290
- Około dwustu rannych żołnierzy zostało znalezionych tego ranka – wydusił do niej. – Nie widzą nas jeszcze, gdyż zasłaniają nas drzewa. Deanuela i Aleny ani widu, ani słychu. Ktoś musiał zatruć jedzenie… - Kto? – szepnęła elfka. Miała na sobie pełną zbroję, gotowa do walki. Mieli wyruszać w ciągu godziny, nie więcej. - Nie mam pojęcia – odparł cicho. – Ale sytuacja wygląda coraz gorzej. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będziemy mogli przypuścić ataku na Meavę, Nadio. A… gdzie jest Walerian? Nadia zmarszczyła brwi, patrząc na niego pytająco. - Myślałam, że jest z tobą – odparła. – Nie widziałam go od nocy, gdy ostatni raz z nim rozmawiałam. Colin lekko zbladł, jednak nie zdążył niczego powiedzieć, gdyż uprzedziły ich krzyki żołnierzy. - Książę! – rozległ się pojedynczy krzyk, za którym podążyły kolejne. – Książę Deanuel nadjeżdża! Colin i Nadia jednocześnie zawrócili swoje konie, odwracając się w tył. Żołnierze usuwali się na dwie strony, robiąc przejazd dla samotnego jeźdźca, który jechał między nimi na ciemnym rumaku. Był ubrany w zbroję, a jego ramiona okrywała peleryna. Nie przypominał dawnego Deanuela. Nabrał ciała, które wyrzeźbił długimi ćwiczeniami w trudnych warunkach. Rysy jego twarzy nabrały męskości, a czarne włosy nieco urosły, powiewając za nim na wietrze. Uniósł w górę rękę, na znak aprobaty wiwatów, które rozległy się na jego cześć. Mięśnie na jego przedramieniu wyraźnie odznaczały się, gdyż jego zbroja nie miała rękawów, z powodu wysokich temperatur, panujących o tej porze roku. Jego oczy uśmiechały się, podobnie jak jego usta, gdy tylko dojrzał Nadię i Colina, wpatrujących się w niego z szeroko otwartymi oczami i zdziwieniem, wymalowanym na twarzach.
291
Rozdział 26 – Battle for Meava PART 1: Crimson regret and betrayal
Aryon i Fevor byli w sali tronowej, rozmawiając przyciszonymi głosami. Mistrz musiał się ukrywać przed wścibskimi oczami żołnierzy i elfów, mieszkających na zamku, jednak nie przeszkadzało mu to zbytnio, póki mógł poruszać się w miarę swobodnie. Poczuł wolność. Jego wzrok spoczął na tronie, który stał przed nimi, zupełnie pusty. Było kilka minut po południu, a jego umysł był bardziej przejrzysty niż zeszłego dnia o tej samej porze. - Eliksir silnej woli działa – powiedział do Fevora, odgarniając jasne, długie włosy do tyłu. – Teraz mogę myśleć zupełnie trzeźwo, co na pewno ułatwi nam sytuację. Brązowowłosy elf milczał, nie chcąc powiedzieć niczego pochopnie. W końcu pokręcił głową. - Jesteś pewien, mistrzu, że ten posłaniec, którego wysłałeś do króla Barnila, to dobry pomysł? Stalowy wzrok Aryona spoczął na nim, odbierając mu jakiekolwiek wątpliwości. - A czy ja kiedykolwiek się myliłem? – zapytał, unosząc brwi w górę w geście lekkiego zirytowania. – Oczywiście, że jestem pewien. Gdybym nie był, nie robiłbym tego. Wydaje ci się, że dużo ryzykujesz, Fevorze? Ja ryzykuję własne życie, a cóż może być cenniejsze od tego? Elf uniósł brwi w górę, w geście zdziwienia. - Życie twoich dzieci? – zapytał. – Skoro nie masz takowych, to nie zrozumiesz. Aryon chwilę milczał, patrząc na niego z rosnącym zirytowaniem. - Owszem, nie mam dzieci i, jak na razie, nie zanosi się bym je miał. W końcu marne są na to szanse, gdy ma się w sobie demona! – rzucił sarkastycznie, ściszając ton głosu. – Jestem wściekły, wybacz mi – dorzucił po kilku chwilach. To nie ty jesteś powodem moich frustracji, tylko wiele innych spraw. Mam jeszcze godzinę, a wciąż mamy tak wiele do zrobienia. - Fałszywa para królewska obiecała nam pomoc – odparł Fevor chłodno, urażony jego naskokiem. – Władali tym państwem przez setki lat. Jestem pewny, że wiedzą, jak przywrócić je do dawnego stanu. - Chciałbym żeby tak było. – suchy głos Aryona nie wyrażał żadnego entuzjazmu. – Największym problemem jest armia, którą książę zostawił w Luinloth i rozesłał po Beinbereth. Żołnierze Arthura są doskonale wyszkoleni, a Thoreni… - potarł skronie. – Thoreni spędzają mi sen z powiek. Ciemnowłosy elf patrzył na mistrza w milczeniu. Miał wiele pytań, jednak czekał na odpowiedni moment, by je zadać. Odchrząknął. - Jak to się stało, Aryonie? Jakim cudem Thoreni walczą na równi z elfami? Po Krwawej Wojnie zniknęli przecież na dobre… - Alena dała mu armię. – Aryon skrzywił się widocznie, stając obok okna. – Nikt się tego nie spodziewał, podobnie jak Miecza Żywiołów. - Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałeś? – zapytał ostro Fevor, odwracając się w jego stronę i patrząc na niego z niedowierzaniem. – Powiedziałeś mi, że ona wykorzysta władzę Deanuela i zepchnie go z tronu w ciemność! 292
Aryon złożył przed sobą dłonie, patrząc na niego szarymi, zimnymi oczami. - A myślisz, że dlaczego to zrobiła? – zapytał, unosząc brwi wysoko. – Dała mu armię i legendarny miecz, by, pomimo swego młodu, mógł wygrywać bitwy. Obserwowałem walkę o Luinloth. Deanuel wjechał na pole bitwy jako ostatni dowódca wraz z jednym z Thorenów. Najgorsze było już wtedy za nimi, nie miał okazji popisać się walką. I przypuszczam, że to był cel. Usadzić go na tronie i dać mu fałszywą wiarę w to, że jest w stanie sam wygrywać bitwy. Wiesz dlaczego? Bo podczas kolejnej, lub jeszcze następnej wysunąłby się na prowadzenie, jadąc w pierwszym oddziale. Uwierzyłby w swoją potęgę i zginął po pierwszych kilkunastu minutach. Uczyłem go, wierz mi. Jest zbyt młody, by walczyć o królestwa i własne życie jednocześnie. - A może niewłaściwie go uczyłeś? – rozległ się kobiecy głos. Sala tronowa była całkowicie pusta, nie licząc ich i stojącej w drzwiach ciemnowłosej kobiety. Aryon odwrócił się w jej stronę. Jego cichy śmiech poniósł się echem po pomieszczeniu. - Witaj, Elviro – rzekł. – Gdzie zgubiłaś męża? Elfka uniosła lekko brew, wchodząc do sali i rozglądając się. Tak dobrze ją znała, a teraz wydawała jej się być tak obca. - Załatwia sprawy, o które go prosiłeś – odparła, nieco zamyślona. – Mam nadzieję, że twój plan jest równie świetny, jak twoja reputacja, mistrzu. - Wątpiłaś kiedykolwiek we mnie? – zaśmiał się jasnowłosy elf. – Ktokolwiek wątpił, powinien się wstydzić. - W ciebie nie, ale w twoje intencje tak – odparła twardym głosem kobieta, odwracając się w jego stronę. – Czy aby na pewno chcesz pomóc księciu i Gabrielowi? Nie zostałeś skazany za niewinność na karę, jaka ciebie spotkała. Aryon zamilkł, patrząc na nią bez słowa. Zapadła cisza, która zaległa między nimi, tworząc bardzo uciążliwą atmosferę. Fevor odchrząknął. - Aryonie, pamiętaj o godzinie – rzucił. – Pójdę porozmawiać z tymi żołnierzami, którzy pozostają nam wierni. I po chwili go nie było, a Elvira nadal patrzyła na mistrza twardym spojrzeniem. - Więc? – zapytała. – Masz odwagę odpowiedzieć? Aryon zrobił kilka kroków w jej stronę, zatrzymując się tuż przed nią. Jego stalowo szare oczy wyrażały skrywaną wrogość. - Powiem ci jedno, moja droga pani – rzekł. – Jeśli kiedykolwiek znów zwątpisz w moje intencje lub możliwości, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że nigdy więcej nie zobaczysz swojego syna żywego. – jego głos stawał się coraz zimniejszy. – Niedługo będziemy mieć nowe zasady, nowe prawo i nowych rządzących. Deanuel musi okazać się tego godny, jednak pomogę mu w dojrzeniu swoich błędów. Tak więc, jeśli podpadniesz mi teraz, nie będziesz mogła liczyć na moją litość. Ani ty, ani twój syn. Nie życzę sobie podważania mojego autorytetu w obecności kogokolwiek, czy wyraziłem się jasno? – uśmiechnął się i założył jej kosmyk włosów za ucho. – Tak o wiele lepiej, kochana. A teraz wybacz mi, lecz muszę udać się do swojej celi. Przemyśl to, co powiedziałem i jutro przyjdź do mnie w południe. Będę czekał i mam nadzieję, że doczekam się przeprosin. Elfka milczała, zaciskając usta i czując wewnętrzną wściekłość. - Oczywiście, mistrzu – odparła najmilszym tonem, na jaki było ją stać. – Dopilnuję wszystkiego, o czym mówiłeś. 293
Aryon uśmiechnął się z zadowoleniem, przyglądając się jej. - Bardzo dobrze. Chcę dla dzieci jak najlepiej. Odsunę ich od wszelkiego zła. Jeśli nadejdzie odpowiedź od Barnila, zaczekajcie na mnie z odpowiedzią. Obszedł ją, kierując się do wyjścia z sali i już po chwili zamknęły się za nim drzwi. Elfka nie ruszała się z miejsca, pozwalając swoim myślom płynąć. Zacisnęła powieki, nie wydając z siebie nawet najmniejszego westchnienia. Jak bardzo naiwny okazali się być? … … Okrzyki, które wzniosły się wśród żołnierzy na widok księcia, okazały się być ich zgubą. Deanuel unosił wysoko rękę, galopując w stronę Colina i Nadii z uśmiechem. Był przygotowany na walkę, a w jego sercu tliła się nadzieja, w którą kiedyś wątpił. Chciał wyzwolić krainy od tyraństwa i to właśnie miał zamiar zrobić. - Wasze okrzyki z pewnością obudziły już straże w Meavie! – krzyknął głośno. – Pora na atak! Colinie, Nadio, dołączcie do mnie! – obdarzył elfkę uśmiechem. W końcu dotarł do nich, równocześnie cała armia, stojąca kilkanaście metrów dalej ruszyła na przód, nie pozostawiając im żadnego wyboru. Nadia patrzyła na niego chwilę, zapominając o wszystkim. Nie widziała już dziecka zaledwie, a mężczyznę, który poznał trudy walki i nie obawiał się poświęcenia. Poczuła, jak łzy stają jej w oczach i ścisnęła Colina za ramię, nie mogąc w to uwierzyć. Odczucia elfa były podobne. Prawie nie poznał własnego brata, czując jednocześnie dumę. - Alena dokonała cudu – szepnął. – Deanuelu! Nie możemy atakować! Czarnowłosy elf zrównał się z nimi, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. - Słucham?! Przybyłem i jestem gotowy! – krzyknął. – Alena niebawem przybędzie, gdy tylko coś sprawdzi! To TEN moment! Żołnierze, słysząc go, ruszyli jeszcze żwawiej do ataku, zmuszając trójkę dowódców do ruszenia na przód. - Książę, żołnierze chorują! – krzyknęła elfka. – Nie wiemy, co się dzieje! Podzieliliśmy armię na cztery części, by zaatakować Meavę z czterech stron! - Słucham?! – szok, wymalowany na jego twarzy, zaskoczył nawet jego samego. – Jak to? Co się działo? Nie możemy się wycofać! - On ma rację! – odkrzyknął jasnowłosy, spoglądając w górę. – Łucznicy! – dodał o wiele głośniej za siebie. – Ognia! Trzeba dać pozostałym znać! Strzały poszybowały z niezwykłą precyzją i celnością w wartowników, którzy byli obecni na wielkich murach Meavy. Większość z nich padła trupem, jednak kilkunastu zdołało schronić się za wieżyczkami, znikając na schodach, prowadzących w dół. Deanuel rozejrzał się, czując lekką panikę. Dniami i nocami przerabiał wszelkie możliwe scenariusze tej bitwy, jednak choroby zbrojnych nie przewidział. Czuł na sobie odpowiedzialność za nich, a jego druga część, ta bardziej dawna, podsuwała mu dziesiątki pytań, których nie mógł teraz zadać Nadii i Colinowi. A może jednak to nie choroba? Sięgnął ręką po rękojeść Miecza Żywiołów i, nie zwalniając tempa, dobył go z okrzykiem. 294
Czerwień zalśniła w słońcu, które padło na klingę. - NA PRZÓD! – krzyknął ogłuszająco, gdy docierali prawie do bram. Od miasta oddzielała ich tylko stalowa, ogromna krata. – ZA WIARĘ W WOLNOŚĆ! Ogrodzenie w bramie zostało gwałtownie wysadzone silnym wybuchem. Żołnierze zakrzyknęli ochoczo, czując moralne podbudowanie z powodu obecności odmienionego księcia. Nadia nie mogła wyjść z podziwu, widząc jak płynnie posłużył się magią. Colin natomiast zaśmiał się głośno, dobywając miecza. - Niechaj tak będzie! NAPRZÓD! Wjechali jako pierwsi do miasta. Ogromna droga, dużo szersza niż ta w Luinloth, prowadziła ich w kierunku zamku, pod którym już zbierali się zbrojni. Elfy na ulicach wychylały się z domów, witając ich okrzykami i domagając się tego, co należało im się od dawna. Wolności. Deanuel, galopując, przypomniał sobie wszystko, co mówiła mu o walce Alena. Uwolnił swoje myśli, posyłając je na przód i niemal natychmiast natknął się na ogromną barierę siłową, otaczającą zamek leśnych elfów. Pokręcił głową, unosząc wysoko miecz. Z jego ust uleciały słowa w nieznanym nikomu języku, poczuł, jak moc przechodzi przez niego i przez miecz i… Uderza z ogromną siłą w pole siłowe, wyrastające z ziemi tuż przed pierwszą linia wrogich żołnierzy. … … - Ta brama jest bardzo mała, więc musimy się dobrze zorganizować! – krzyknął Przewodniczący, wsiadając na swojego konia. Właśnie dostali sygnał od Colina o rozpoczęciu ataku. – Nie mamy chwili do stracenia! Posłał nadjeżdżającemu Gabrielowi ostre spojrzenie. - Jest tragicznie – rzucił do niego cicho. – Dlaczego wyglądasz jak trup? Gabriel utrzymał się prosto w siodle i zacisnął mocniej dłonie na lejcach konia. Pokręcił głową, bagatelizując jego pytanie - Czy twoi żołnierze również plują krwią? – zapytał, starając się, by jego głos nie drżał. – I skarżą się na mocne bóle podbrzusza? - Znalazłem co najmniej setkę martwych – odparł Arthur, a w jego głosie po raz pierwszy można było usłyszeć niepokój. – Byłem o świcie na obchodzie. To jakaś zaraza. Będzie się rozprzestrzeniać! Ciemnowłosy jednak pokręcił głową, sam czując się coraz słabiej. Nie pokazał przed Przewodniczącym żadnych oznak słabości, nie chcąc, by ten wziął go za mięczaka. - Bardziej nazwałbym to działaniem jakiejś trucizny – wydusił. – To czyjaś zemsta, którą ten ktoś okazał w formie szkarłatnego żalu… Arthurze, im dłużej zwlekamy, tym więcej będzie umierać. Musimy ruszać… Pennath skinął głową bez słowa. - Naprzód! – krzyknął. – TERAZ! Ich połączone oddziały ruszyły wraz z nimi. Gabriel i Arthur dobyli mieczy, wjeżdżając jako 295
pierwsi przez bramę i kierując się w stronę zamku. Omijali poboczne uliczki, nie rozglądając się na boki. Brak przeszkód zdziwił ich do tego stopnia, że gdy ujrzeli wyrastający przed nimi legion zbrojnych, prawie odetchnęli z ulgą. - Jedź na prawo, ja na lewo! – krzyknął Przewodniczący do Gabriela władczo. – MOJE ODDZIAŁY ZA MNĄ! W LEWO! – sam pokierował koniem, by jechać w odpowiednim kierunku. Gabriel uniósł miecz wyżej, nie mając siły krzyczeć. Poczuł, jak robi mu się na zmianę zimno i gorąco. Zacisnął zęby, opanowując drżenie. Miał o co walczyć. Wskazał żołnierzom kierunek swoim ostrzem i sam ruszył w tamtą stronę. Mieli do wygrania bitwę. Gdy spostrzegł oddział magów, wynurzających się z zamku i rozdzielających się na cztery grupy, wiedział, że ta bitwa będzie o wiele trudniejsza od tej, którą oglądał w Luinloth. Teraz mogli być straceni, jednak postanowił, że dopóki żyje, nie dopuści do tego. - NAPRZÓD! – wydarł się ostatkiem sił, zderzając się klingami z dwoma wrogimi żołnierzami. … … Generał Gorgoth odwrócił głowę, wbijając ostrze w ciało atakującego go żołnierza. Przypuścili atak od tyłu, uderzając z północy na stolicę leśnych elfów, by zaskoczyć linię obrony. Na nim, z początku, spoczywał obowiązek używania magii, gdyż Timothy nie umiał władać czarami. Potem przyszli mu z pomocą Thoreni, przynosząc fatalne wieści. Tracili jednostki w zastraszającym tempie. Elfy padały, trawione chorobą, zostawiając za sobą olbrzymie płaty zakrwawionej ziemi i stosy trupów. - Timothy, Z PRAWEJ! – krzyknął, otrząsając się z rozmyślań i ponownie zamachując się mieczem. Odciął dwie głowy zbrojnych, którzy nawinęli mu się pod ostrze. Rycerz tymczasem atakował pojedynczo, nie zdradzając, że nie jest elfem. Czuł dyskomfort, nie umiejąc posługiwać się magią, jednak nie dał tego po sobie poznać. Muszą myśleć, że jest jednym z nich. Tylko tak mógł przeżyć. Tylko… Wtem zamarł, widząc trzy ogromne kreatury, wynurzające się zza murów zamku. Miały dolne kończyny podobne do tych smoczych, pokryte dwukolorowymi łuskami – na nogach był to odcień ciemnej zieleni, natomiast na brzuszysku barwa jaśniała, wpadając prawie w żółć. Nie miały górnych kończyn, za to nadrabiały sześcioma głowami, wyrastającymi z potężnej szyi. Ich oczy świeciły się złowieszczo, a gdy tylko jedna z nich dotarła do pierwszej linii żołnierzy, zaatakowały, powalając co najmniej sześciu na raz. Timothy zbladł, widząc to. Znał te stworzenia, Barnil często się nimi chwalił. - Generale! – zawołał. – Hydry Chaosu! Barnil wysłał Hydry Chaosu! Elf, słysząc to, odwrócił się i ujrzał trójkę potworów. Jego oblicze zbladło, jednak zacisnął rękę mocniej na rękojeści miecza. - Oby nie umiały rozróżniać wrogów i sojuszników! Wtedy może podsuniemy im część armii leśnych elfów! Niesamowite wrzaski żołnierzy, których zaatakowały Hydry, roznosiły się na polu bitwy 296
niczym żałosny lament umierających, którzy błagali o pomoc. Timothy zacisnął usta w wyrazie wściekłości. Popędził konia, ruszając w stronę jednej z dwunożnych potworów. … … Alena wjechała do Meavy przez otwartą bramę, jadąc między walczącymi i wymijając trupy. Jej włosy rozwiewał wiatr, a jej miecz pozostawał nadal przypięty do skórzanego pasa przy jej spodniach. Miała na sobie rękawiczki, które ochraniały klątwę na jej rękach przed niepożądanymi spojrzeniami. Jej wzrok padł na poszczególnych żołnierzy, którzy padali na kolana nagle, bez widocznych ciosów, czy magicznych ataków, plując krwią. Zmarszczyła brwi, widząc jak plaga zbiera coraz to większe żniwa. Niemal od razu rozpoznała jedną z najbardziej paskudnych trucizn, jednak to, co widziała, nie mogło byś powodowane tylko przez to. Zaklęła cicho i przyspieszyła, odnajdując umysłem Deanuela i resztę. Młody książę ciął właśnie gardło jednego z wrogów, pozbawiając go życia i odrzucając od siebie. Ocierał pot z czoła, odwracając konia w inną stronę, gdy… - Alena! – zawołał z ulgą, podjeżdżając do niej. – Zniszczyłem obronę magiczną tak, jak mi kazałaś! – wydusił. – Pozbawiłem też życia jeden oddział, ale… choroba… żołnierze są zatruci! Skinęła głową. - Wiem, przez Delomę – rzuciła. – Przynajmniej ci na końcu. To typowe objawy tej trucizny, jednak wierzę, że jest jeszcze druga… - Żywa Krew – odparł natychmiast książę. – Nie wpadłem na Delomę, ale Żywą Krew rozpoznałem, gdyż miałem to na szkoleniu… Co mamy robić, Aleno? Nie podam im wszystkim antidotum, nie znam go… - Masz fiolkę Żywej Krwi ze sobą – odparła, magią pozbawiając życia kręgu żołnierzy, którzy się do nich zbliżali. – A ja mam dwa liście Denuxu. Z tego, co widzę, rozdzieliliście się. Na ile części? - Cztery, śliczna – rozległ się głos Colina, który właśnie do nich podjechał. – Jak dobrze ciebie znów widzieć! Stęskniłem się! Alena obdarzyła go chłodnym spojrzeniem. - A ja przybywam, by znów ocalić ci głowę, co? – rzuciła, unosząc brew. – Podajcie mi dowódców, szybko. - Tutaj ja i Nadia, no i obecnie Deanuel – odparł szybko jasnowłosy. – Na zachodzie Pennath z Gabrielem, na północy Gorgoth z Timothym, który jest w zastępstwie za Marcusa i na wschodzie dwójka Thorenów. Czarnowłosa skinęła głową. - Ja udam się do Przewodniczącego i Gabriela, oraz Thorenów – rzuciła do Deanuela. – Ty załatw sprawę tutaj i na północy, zrozumiałeś? Kto mógł otruć żołnierzy? Deanuel skinął głową. - Oczywiście! – odparł i nie powiedział nic więcej, bo Colin pospieszył z odpowiedzią na drugą część jej pytania. - Mieliśmy tutaj dezertera z oddziałów Barnila – odchrząknął. – Nazywał się Walerian. Był 297
podejrzany, ani ja, ani Przewodniczący nie chcieliśmy mu zaufać, jednak zostaliśmy przegłosowani. Teraz zniknął… Prawdopodobnie maczał w tym palce, jednak sądzimy, że może być już martwy. Przypuściliśmy szybki atak i wysłaliśmy za nim jeden patrol. - Walerian? – zapytała ostro. – To imię dla maga… Potem go odnajdę, teraz jednak trzeba wygrać bitwę. Deanuel skinął głową, zamyślony. – Ale… jak… - nagle urwał, zamyślając się. – Wodospad. Stworzę wodospad, który obleje żołnierzy wodą z antidotum… w ten sposób uleczę dużo więcej żołnierzy za jednym razem! Alena nie powiedziała nic, jednak w jej oczach można było odczytać dumę. - Nie oszczędzajcie nikogo, dopóki nie będą chcieli się poddać – rzuciła tylko i odjechała galopem w przeciwnym kierunku, znikając między walczącymi. Deanuel rozejrzał się. - A gdzie jest Nadia?! – zapytał. - Przed chwilą byłem świadkiem, jak zabiła jednego z najroślejszych dowódców, jakich przyszło mi oglądać! – odparł poważnie Colin. – O, jest tam! – wskazał elfkę, walczącą kilkadziesiąt metrów od nich. Właśnie odcinała komuś głowę, nie rozglądając się na boki. – Do ataku, bracie! … … Późnym popołudniem zirytowanie Lincolna sięgnęło zenitu. Spotkał właśnie Fevora, który wracał ze zbrojowni. - Szukałem ciebie! – jasnowłosy elf wszedł mu w zdanie, nie dając mu okazji do wypowiedzenia się. – Widziałeś gdzieś moją żonę? Fevor zmarszczył brwi, nie spodziewając się takiego pytania. - Słucham? – zapytał. – Elvirę? Oczywiście, widziałem ją rano, gdy rozmawiała z mistrzem Aryonem przy mnie. Właściwie to… lekko się pokłócili. Musisz z nią pomówić, bo sam wiesz, jaki mistrz bywa. Dobro naszych dzieci jest dla mnie teraz najważniejsze. Lincoln zamrugał szybko. - Elvira nie zrobiłaby nic, co mogłoby zaszkodzić naszym dzieciom! – powiedział szczerze. – Przecież to kobieta, znasz ją już trochę… - Lepiej zapytaj jej, co jej się stało w południe. – Fevor pokręcił głową. – Byłem w zbrojowni. Kilku zaufanych dowódców obiecało przekonać pozostałych żołnierzy do tego, że Aryon został wypuszczony, a jego winy są mu wybaczone. Tylko wtedy przystaną do nas i nam pomogą. - Nie dziwię się – odparł Lincoln. – A powiedz mi… Za co, tak dokładnie, mistrz Aryon został skazany na tak okrutną karę? Fevor odchrząknął, odwracając wzrok. - Jego plan… dotyczył zaprzeczenia suwerenności Deanuela względem państwa – odparł ciszej. – Udało mu się to, mianował Przewodniczącego Rady Ras książęcym regentem i ustalił wiele nowych ustaw… Brałem w tym udział, chociaż mi za to wstyd, ale chciałem działać dla dobra mojego dziecka. Cóż nieco ponad pięćsetletni elf mógł zdziałać w porównaniu do dorosłych i dojrzałych elfów? Jego presja musi być ogromna. 298
Jasnowłosy elf nie odpowiadał chwilę, a potem pokręcił głową. - Jestem pewny, że sobie poradzi, obyśmy my sobie poradzili. Nie mam pojęcia, co Aryon napisał Barnilowi, poza tym, co nam powiedział. Według mnie to niezbyt dobry pomysł… Do zobaczenia wkrótce – dodał, poklepał Fevora po ramieniu i odszedł w stronę swoich komnat, pogrążony w myślach. Jego żona sprzeczała się z mistrzem? Wszedł do pomieszczenia, nadal zamyślony. Chwilę potem jego wzrok padł na dwie kartki, leżące na stole. Obie okazały się być kopertami, zaadresowanymi różnorako. Na jednej rozpoznał od razu pismo żony, z jego własnym imieniem. Chwycił kopertę i rozerwał ją, wyjmując dwie kartki papieru z środka. Ukochany, Nie ufam mistrzowi Aryonowi, a jego dzisiejszy wybuch w stosunku do mojej osoby tylko potwierdził moje obawy. Ten elf nie jest dobrym rozwiązaniem. Kontaktuje się z Barnilem, a sam zobacz, co nam dały układy z królem. Straciliśmy wszystko, łącznie z synem. Zastanów się nad tym. Nie mówię ci tego osobiście, gdyż nie miałam czasu i serca czekać. Armia księcia być może toczy już walkę i muszę za wszelką cenę do nich dotrzeć. Powiadomię o wszystkim Deanuela i jego dowódców, muszą poznać prawdę. Tak jak Alena… Ani książę, ani nasz syn nie zasłużyli na to, by nimi sterowano, w dodatku w złej wierze. Mam nadzieję, że mnie za to nie znienawidzisz, gdyż bardzo zraniłoby to moje serce. Nie mów nic, proszę, mistrzowi następnego dnia. Wtedy będę już daleko. Mam nadzieję, że podejmiesz właściwą decyzję. Elvira Elf wpatrywał się bez słowa w treść listu, czytając go powtórnie. Jego żona doszła do takich wniosków w jedno popołudnie? Co takiego musiał powiedzieć jej Aryon, że ją do tego nakłonił? Poczuł dezorientację i złość, które jednak bardzo szybko zniknęły, gdy tylko spojrzał na drugą kopertę. Tam, na środku koperty, nieznanym mu pismem, było wygrawerowane jedno słowo. Aryon. Otworzył pospiesznie list, nie mogąc powstrzymać ciekawości. Mistrzu Aryonie, Jak wielkim zaskoczeniem był dla mnie twój list. Rozumiem, że znalazłeś już swoją drogę w życiu i utwierdziłeś się w przekonaniu, kto oferuje więcej i kto jest bardziej potężny. Mam nadzieję, że zaiste tak się stało, bo inaczej stracisz głowę. Wieść o tym, że widziałeś moją ukochaną przyszłą narzeczoną i jej siostrę raduje me serce. Rozumiem, że zwrócisz mi Lilę i Rose jak najszybciej, inaczej mogę być bardzo, bardzo zdenerwowany. Nienawidzę, gdy ktoś zabiera mi to, co moje. Cóż to za wiadomość, którą musisz mi przekazać osobiście? Umieram z zaciekawienia, gdyż ubrałeś swoje słowa naprawdę tajemniczo. I pamiętaj jedno. Jak każdy, nienawidzę zdrajców. Mam nadzieję, że weźmiesz to sobie głęboko do swojego czarnego serca.
299
Król Barnil … … Nadia poczuła, że jej miecz wypada jej z dłoni i nawet nie wiedziała, w którym momencie to nastąpiło. Nie była chora, to było pewne. Nie czuła krwi w ustach, ani bólu w podbrzuszu, na co głównie skarżyli się chorzy żołnierze. Otaczała ją śmierć, a walka trwała już dobre kilka godzin. Była wyczerpana, jednak wiedziała, że musi walczyć dalej. Tylko, że nie miała w jaki sposób. Coś owładnęło jej ciałem i zdawała sobie z tego sprawę. Nie mogła się ruszyć, a jednak mimo tego myślała trzeźwo. Chciała mówić, ale nie mogła otworzyć ust. Wtem, nagle coś rozkazało jej wstać. Jej nogi posłuchały polecenia tak szybko, że aż samą ją to zdziwiło. Podniosła się z ziemi, zawracając. Szła przez walczących, jakby była dla nich zupełnie niewidzialna. Jej myśli krzyczały słowa, które chciała wykrzyczeć naprawdę, jednak nie mogła. Jej ciało nie chciało jej słuchać. Jakąś chwilę później natrafiła na żywego, samotnego konia. Wsiadła na niego, łapiąc lejce w ręce, którymi nie mogła nawet sterować. Czuła się bezsilna, a tego uczucia nienawidziła najbardziej ze wszystkich negatywnych odczuć, jakie kiedykolwiek jej się przytrafiły. Koń po kilkunastu minutach wywiózł ją za miasto, kierując się na wschód. Próbowała zatrzymać go myślami, jednak zwierze jakby nie słuchało jej słów. Nie wiedziała, ile czasu tak naprawdę jechała. Minuty dłużyły jej się, wydając się być godzinami. Powieki jej opadły, ze zmęczenia, jakie czuła. A to zmęczenie było ogromne. - Niedługo odpoczniesz, Rose – rozległ się męski głos, a Nadia się ocknęła. Odkryła, że znów może się ruszać, jednak ma spętane ręce i częściowo nogi i dalej siedzi na koniu. - Nie nazywam się Rose – rzuciła wściekła, widząc przed sobą Waleriana. – A więc byłeś zdrajcą, tak? Szpiegiem Barnila, który od początku chciał dla nas źle? Mężczyzna zaśmiał się, związując ją nieco mocniej. - Och, Rose, uprzedzano mnie, że ty i twoja siostra jesteście uparte… Musisz mi tylko powiedzieć, gdzie ona jest. Czeka ją ślub, jak zapewne dobrze wiesz. Ciebie również może czekać ślub. Nadia warknęła na niego. - Nie nazywam się Rose i nie mam siostry! Oszalałeś, Walerianie? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiliśmy, wydasz nas Barnilowi? Wydasz MNIE Barnilowi? Sądziłam, że masz więcej serca, jako ojciec… Jasnowłosy zaśmiał się dosyć pusto, odsuwając się nieco. - Ja nie mam córki – rzucił. – Przynajmniej jeszcze nie. Nie mam żadnych dzieci. Elfka spojrzała na niego, całkowicie zbita z tropu. - A więc to też było kłamstwo? - zapytała wściekła. – Nigdy ci tego nie wybaczą. Lepiej mnie zostaw, bo gorzko tego pożałujesz. - Stracić księżniczkę to faktycznie jest coś – przyznał, kiwając głową i nadal uśmiechając się ironicznie. – I, tak, kłamałem, niestety… Musze ciebie zmartwić, droga Rose. To nie było jedyne moje kłamstwo. 300
- Och, już nic mnie nie zaskoczy! – Nadia patrzyła na niego z nienawiścią, wściekła sama na siebie. Zaufała mu, przekonywała pozostałych, że warto mu zaufać. A on okazał się zdrajcą i to tak oczywistym. Mężczyzna uniósł brew. - Doprawdy? – zapytał. – A więc zacznijmy od tego, że nie nazywam się Walerian… - nagle jego rysy twarzy zaczęły się zmieniać. Jego włosy gwałtownie ściemniały, zrobił się o wiele szerszy w barkach, a jego oczy stały się bardzo ciemne, nadal mając ten ironiczny wyraz. - Widzisz to? – zapytał się Nadii, gdy elfka wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. – Nie nazywam się Walerian, tylko Grand. A mój brat będzie bardzo zadowolony, gdy zwrócę mu jego księżniczki…. Może sam też dostanę coś w zamian?
301
Rozdział 27 – Battle for Meava PART 2: The price of war
Świadomość Marcusa wędrowała poprzez walczących, przenikając ich na wskroś. Nie mógł wrócić do swojego ciała, które powoli umierało, mimo, iż nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Czuł, że jeśli powróci tam, umrze prędzej, bo zabierze ciału więcej energii. Nie tak wyobrażał sobie własną śmierć. Chciał umrzeć bohatersko, na polu bitwy, z mieczem w ręku, jak zapewne większość mężczyzn. A jednak jego ojciec miał rację. Był ofiarą. Jaki sens miało podtrzymywanie samego siebie przy życiu, skoro nikt i tak go nie uleczy? Myśleli, że rana goi się normalnie, a tymczasem im bardziej jego skóra się zrastała, tym trucizna głębiej wnikała w jego ciało, niczym mięsożerna roślina, wrastając na stałe. Zabijając go boleśnie i powoli. Wrogowie okazali się być sprytni. Teraz jednak obserwował kolejną bitwę. Zdziwiła go liczebność wrogich wojsk. Nie spodziewał się tego, że Meava dysponuje tak wielką armią, skoro pokonali liczne oddziały, zmierzające w charakterze posiłków. Pamiętał dobrze tą walkę, w której odnieśli miażdżące zwycięstwo, a on… A on został ranny, jednak z początku nie zwrócił na to uwagi. Ot tak, drobna rana. Potem stracił przytomność. Wtem jego wzrok przykuła walka rycerza z sześciogłowym potworem. Sir Timothy chwycił obiema rękami swój lśniący od krwi miecz i zamachnął się mocno, odcinając jeden łeb bestii. Marcus zaśmiał się bezgłośnie. Tak! Kibicował rycerzowi z całych sił, więc poczuł euforię, gdy kolejny łeb bestii padł na ziemię. Wtedy jednak… Kolejne dwie głowy ukąsiły go w ramię i nadgarstek, w którym trzymał miecz. Marcus zbliżył się bardziej, widząc jak rycerz krzywi się z bólu, jednak nie przestaje walczyć. Chwycił miecz mocniej i znów się zamachnął, jednak udało mu się odciąć tylko jedną głowę. Trzy pary oczu świeciły, a bestia poruszała się w przód i w tył. Łby, osadzone na długich szyjach, przysuwały się do niego, a Timothy był już stracony. Ukąszenia musiały dać o sobie znać, gdyż zachwiał się niebezpiecznie, opuszczając miecz i po chwili padł na kolana. Marcus podążył w tamtym kierunku, przenikając przez walczących. Nie był w stanie uczynić niczego, gdyż nie słyszał nawet odgłosów walki. Widział wszystko, lecz jego uszy wypełniała cisza. Był prawie martwy. … … Deanuel jechał po polu bitwy, rozpędzając konia do galopu. Utworzył wokół siebie magiczną tarczę, która odrzucała od niego wrogie oddziały, torując mu drogę. Wiedział, że jest bardzo źle. Wręcz tragicznie. To, jak nauczył się postrzegać świat w Królestwie Niebieskim, okazało się teraz bardzo przydatne. Czuł, gdzie jest najbardziej potrzebny, mógł lepiej poznać teren, po którym przyszło im walczyć. Wjechał na jeden z pagórków, znajdujących się nieco za zamkiem i 302
odwrócił się, dobywając miecza. Czerwona rękojeść zalśniła w ostatnich promieniach słońca, które chowało się za horyzontem. Wyjął z jednej kieszeni fioletową fiolkę z gęstą substancją. Pamiętał, ile trudu kosztowało go zdobycie tego artefaktu. Ile potu, łez i bólu w to włożył. A teraz musiał bronić swoich żołnierzy, którzy walczyli o niego, kładąc na szali swoje życie. Odkorkował fiolkę, przybliżając ją do miecza. Po długim ostrzu popłynął gęsty płyn, wnikając w niego i nie zostawiając na mieczu żadnego śladu. Deanuel wyprostował się, wyrzucając fiolkę. Przymknął oczy, czując przepływającą przez niego energię. Nie znał zaklęcia, ale nie musiał go znać. Uniósł Miecz Żywiołów w górę, zaciskając mocno zmęczoną dłoń na jego rękojeści. I wtedy to zrobił. Ogromny i potężny słup wody wystrzelił z końca klingi, prując na przód i opadając na ziemię dopiero kilkaset metrów dalej. Woda spłynęła na żołnierzy, który zszokowani zaprzestali na chwilę walk. - Żołnierze Luinloth, nie obawiajcie się! – głos księcia poniósł się po polu bitwy. – To lekarstwo na wasze dolegliwości! – uniósł miecz wyżej, a woda jeszcze bardziej zwiększyła swój zasięg, oblewając tysiące istot zbawiennym antidotum. Wiedział, że zadziała tylko na jedną z trucizn, jednak musiał zrobić cokolwiek, a na tą truciznę zapadło więcej żołnierzy. Przytrzymał strumień mocą, opuszczając w dół miecz. Czuł trójkę potężnych istot, które zbliżały się w jego kierunku. Gdy odwrócił się w drugą stronę, ujrzał ich. Wysocy, odziani w purpurowe szaty, o stalowych spojrzeniach, tak bardzo przypominających mu spojrzenie mistrza Aryona. Musieli być magami, czuł bijącą od nich złowrogą energię i zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza, odwracając konia w ich stronę. - Czas na prawdziwą walkę – szepnął sam do siebie, pozbywając się resztek niepewności. Nawet nie zauważył kiedy znaleźli się tuż obok niego, otaczając go. - Młody książę – powiedział jeden z nich, uśmiechając się drwiąco. – Słyszeliśmy o tobie wiele, lecz nie spodziewaliśmy się takiego młodzika! - Tak, zaledwie pięćset lat czyni z niego dzieciątko zaledwie – zawtórował mu drugi, dobywając miecza. – Możemy go pokonać prymitywną bronią ludzi, którą wszyscy zarzynają się, niczym nic niewarte świnie… Deanuel nie odpowiadał, nie dając się sprowokować. Przypomniał sobie, jakim wyzwaniom musiał stawić czoła na szkoleniu. Kreatury podjudzały go, chcąc wyzwolić w nim gniew, jednak on był sprytniejszy. Nauczył się wykorzystywać swój gniew i swoją nienawiść, które były tym, co go, po części, napędzało. - Myślicie, że wasze judzenie wywiera na mnie wrażenie? – zapytał, obracając się dookoła własnej osi i patrząc na nich. – Naprawdę sądzicie, że możecie się ze mną równać? Jeden z magów zaczął się śmiać, gdy dwójka jego towarzyszy również dobyła mieczy, w dalszym ciągu otaczając księcia. - Rozbawiasz nas, młodziku, doprawdy! Poddaj się, póki nie wezwaliśmy tutaj naszego pana, by rozerwał ciebie na strzępy – rzucił mężczyzna, a jego głos przestał wydawać się miły. - Nie pozostawiacie mi żadnego wyboru – mruknął cicho książę, unosząc wyżej klingę. – Miecz Żywiołów znów zasmakuje krwi zdrajców… Nie zdążył przyjrzeć się dokładnie przerażeniu na ich twarzach, gdyż zaatakował ich znienacka. Ostrze poszło w ruch, zderzając się z trzema innymi ostrzami z ostrym szczękiem. Uwolnił swoją magię, która przepłynęła przez miecz. Śmiercionośne ciosy były jego specjalnością, o czym magowie przekonali się chwilę później, gdy jeden z nich został 303
poważnie raniony w biodro. Syknął głośno, unosząc dłoń, z której wypadł mu miecz. Ręka zajęła się ogniem, który po chwili uderzył księcia w klatkę piersiową, zrzucając go z konia i odrzucając kilkanaście metrów dalej. Deanuel poczuł okropny ból w okolicach splotu słonecznego. Ogień dostał się pod zbroję, gdyż był magiczny. Palił jego skórę, pozostawiając mu rany, dopóki nie wypędził go od swego ciała. Zaklął cicho, wiedząc, że popełnił błąd. Nie osłonił ciała przed zaklęciami. Powoli podniósł się z ziemi, nie zwracając uwagi na ból. Moc otoczyła jego postać, gotowa odbić praktycznie każdy atak. Podniósł miecz, czując wściekłość. - Pożałujesz tego, że odważyłeś się podnieść rękę na mnie i na moich żołnierzy – warknął i odpowiedział im jednym ze śmiercionośnych zaklęć, które wpadły mu do głowy. Jego moc i moc magów zderzyły się w powietrzu, wstrząsając ziemią, niebem i życiem, gdy padli martwi na ulicę, już zalaną przez żołnierską krew. … … Arthur Pennath rozejrzał się po polu bitwy, zawracając konia i zwalniając. Jego twarz była pokryta krwią, częściowo wrogów, częściowo jego własną. Ręką ściskał swój miecz, czując jak powoli drętwieje z powodu jego ciężaru. Walczyli od wielu godzin i czuł zmęczenie, które nużyło go coraz bardziej. Wiedział, że przegrywali, jednak nie chciał dać tego po sobie poznać. Mieli liczną armię, jednak większa jej część padała w męczarniach przez truciznę. Nie mógł nic na to poradzić. Mógł tylko zabijać. - Panie! – wysapał jakiś głos obok niego. Arthur odwrócił się i zobaczył swojego zastępcę, Jodda. - Co się stało, Joddzie? Jaka sytuacja? – zapytał szybko, mieczem odcinając głowę jednemu wrogiemu żołnierzowi, który się do nich zakradł. - Setki cierpią, Arthurze – szepnął elf, a jego przekrwione, zielone oczy patrzyły na Przewodniczącego błagalnie. – Potrzebujemy pomocy… krzyczą głośniej niż torturowani skazańcy, padając jak muchy i lądując we własnej krwi! Arthur zacisnął mocniej dłoń na lejcach swojego konia. - Nie wiem, jak ich uleczyć – rzucił cicho. – Każ im walczyć, Joddzie. Nie ma innego wyjścia, inaczej stracą wolę… - urwał na chwilę, widząc nadjeżdżającego Gabriela. Blade jak trup oblicze elfa mogło znaczyć tylko jedno. Był chory. -…życia. – Arthur spojrzał na swojego zastępcę. – Zmotywuj ich, a ja zajmę się resztą, jasne?! Elf przyłożył dwa palce do czoła, gotów mu zasalutować. - Tak jest, Przew… - jednak nie dane mu było skończyć. Długie ostrze przebiło go od tyłu na wylot, wynurzając się między jego żebrami i poruszając się płynnie w przód. Jodd zamarł w pół słowa, czując szok, który przysłaniał idący za nim ból ciężką zasłoną. Spojrzał w dół, widząc ostrze miecza, przebijające jego kolczugę, która plamiła się jego krwią. Jego usta były półotwarte ze zdziwienia, podniósł wzrok na zszokowanego Przewodniczącego. - Arthurze – szepnął, czując jak ktoś, stojący za nim szarpie miecz w górę. Głos zamarł mu w gardle, poczuł jak zaczyna się krztusić w bezsilnej próbie wypowiedzenia ostatniego słowa. – Arthurze… Gdy padł na ziemię wraz z mieczem, jasnowłosy zobaczył stojącego za nim wrogiego 304
żołnierza. Elf miał ponad dwa metry wzrostu i z pewnością był mieszańcem. Jednym ruchem wyszarpał miecz z ciała nieżywego zastępcy Przewodniczącego. - Arthur Pennath – wysyczał, a jego głos zabrzmiał bardzo gardłowo. – Dostanę za ciebie tonę złota, tytułów i kobiet! – rzucił się na niego, zaskakując Arthura, który był przygotowany odeprzeć atak, jednak… Elf zaatakował jego konia, tnąc go w jedną z nóg. Zwierzę zaryczało przeraźliwie, słaniając się w kierunku ziemi i zrzucając Arthura ze swojego grzbietu. Przewodniczący upadł na ziemię, upuszczając miecz i przeklinając głośno. Przeturlał się w prawo, ledwo unikając ciosu wściekłego olbrzyma. Wyciągnął rękę, chcąc dosięgnąć swojego miecza, jednak mocny kopniak w twarz, jaki otrzymał sekundę później, odrzucił go w zupełnie inną stronę. Poczuł, jak jego nos ulega złamaniu, a jego dolna warga mocno rani się o jego zęby. Jego usta momentalnie wypełniły się krwią, którą splunął na ziemię, klnąc bardziej. Magią przywołał do siebie miecz, łapiąc go w obolałą od upadku dłoń. Nie miał czasu podnieść się z ziemi, gdyż ogromny elf stał tuż nad nim. Ich klingi się starły w powietrzu. Jasnowłosy odbijał jego ciosy, podpierając się drugą ręką i starając się podnieść. - Ty naiwny, słaby elfie! – warknął jego przeciwnik, wytrącając mu broń z ręki i biorąc duży zamach mieczem. Ciął Arthura w bok, przecinając z niewyobrażalnie wielką siłą jego kolczugę i skórę. Powtórzył cios, chcąc wcelować w jego szyję. Pennath w ostatniej chwili zasłonił się ramieniem, w które ostrze trafiło, znów przebijając kolczugę. Musiało być wzmocnione magią, jednak Przewodniczący nie miał czasu teraz o tym myśleć. - Boisz się śmierci, Przewodniczący?! – wściekłość olbrzyma była ogromna. Odrzucił miecz w furii, zaczynając kopać jasnowłosego elfa ciężkimi, okutymi stalą butami. – Myślisz, że jesteś lepszy od nas, co?! Powieszę ciebie za przyrodzenie do murów tego zamku, byś zgnił w męczarniach, na jakie zasługujesz! Arthur prawie zakrztusił się własną krwią, sądząc, że to koniec. Skulił się, chcąc mieć więcej czasu do namysłu, jednak gdy usłyszał świśnięcie miecza w powietrzu, wiedział, że to już koniec. Zaraz dosięgnie go ostrze, ścinając mu głowę. Jakież było jego zdziwienie, gdy głowa jego przeciwnika poturlała się po ziemi, zatrzymując się kilka metrów od niego. Arthur spojrzał w górę, widząc, jak ciało elfa opada bezwiednie na dół, a za nim… Za nim stał Gabriel. Młody elf podał mu rękę, pomagając się podnieść. - Pośpiesz się, bo zaraz znów ciebie ktoś zaatakuje – rzucił Gabriel słabo, odsuwając się i oglądając by przywołać swojego konia. – Przegrywamy. Arthur splunął krwią na ziemię, ocierając usta wierzchem obolałej dłoni. Czuł, jak jego ciało pulsuje z bólu, jednak nie dał tego po sobie poznać. Przewodniczącemu nie przystało okazywać jakiejkolwiek słabości, więc nie mógł sobie na to pozwolić pod żadnym pozorem, mimo iż krew ściekała z niego niczym deszcz. - Wiem – rzucił cicho, widząc swojego martwego rumaka. – Ty też jesteś chory. Odpocznij, bo nie możemy sobie pozwolić na straty dowódców. Ciemnowłosy pokręcił głową, wdrapując się na konia. - Najwyżej umrę w walce – odparł. – Nie opuszczę moich żołnierzy. Obiecałem Alenie, że ich poprowadzę i to właśnie mam zamiar zrobić. – spiął lejce, by ruszyć dalej, jednak nie zdążył. - Czekaj – szepnął rozkazująco Arthur, patrząc w jakiś punkt za nim. – Nie wierzę… 305
Gabriel odwrócił się i poczuł, jak jego serce zaczyna bić mocniej. Mimo bólu, jaki rozrywał mu wnętrzności, uśmiechnął się widząc Alenę. Elfka jechała galopem przez pole bitwy. Uniosła wysoko dłoń, która zajaśniała oślepiającym blaskiem. Światło rozprzestrzeniło się, obejmując ogromne tereny pod zamkiem. Wrogie oddziały leśnych elfów padały na ziemię, powalone siłą magii, która ich dosięgła. Armia księcia Deanuela nie ucierpiała ani przez chwilę, co było widoczne, gdy światło osłabło, po chwili gasnąc. - Wiedziałem, że przybędzie – szepnął Gabriel, bardziej do siebie niż do Arthura. – Ona i książę… Arthur pokręcił głową. - Mogę o niej wiele złego rzec, ale zawsze umiała wygrywać bitwy – odparł cicho, widząc jak elfka rusza w ich stronę. – W samą porę, Aleno! Alena obrzuciła ich krótkim spojrzeniem. Przewodniczący był cały poturbowany i zakrwawiony. Głębokie rany cięte widniały na jego boku i ręce. Gabriel natomiast, pod zasłoną krwi, był bardzo blady i również poturbowany przez walkę. Jednym spojrzeniem oceniła, że też jest chory. - Was też dobrze widzieć – rzuciła. – Ustawcie wojsko, niech przejdą przez wodę. – odwróciła się, a Arthur zamrugał ze zdziwieniem. - Jaką wodę?! – zapytał, jednak odpowiedź nadeszła sama. Niebieski liść nieznanej im rośliny wzleciał wysoko z dłoni elfki, zmieniając się w ogromny strumień wody. Wykorzystała pomysł Deanuela, który okazał się bardzo dobry. Gabriel nie zadawał pytań, tylko odwrócił się w stronę żołnierzy. - Przejść przez wodę! – krzyknął na tyle głośno, na ile pozwalał mu jego stan. Potem zgiął się lekko w pół, wstrzymując oddech. Żołnierze zaczęli przechodzić pod wodą, pozwalając by ich obmyła i zneutralizowała truciznę. Alena spojrzała na Gabriela i Arthura. - Wy też – powiedziała. – Bez żadnych protestów, NATYCHMIAST. – jej głos nie znosił sprzeciwu. Pennath przeszedł pod strumieniem, który zmył mu z twarzy krew i ocucił go nieco, a Gabriel pozwolił by koń poniósł go pod strumień. Gdy woda dosięgła i jego poczuł niewyobrażalną ulgę, a ból brzucha niemal momentalnie ustąpił. Wynurzyli się po drugiej stronie, cali mokrzy i zdrowi. Tam czekała już Alena, w dalszym ciągu siedząc na koniu. - To nie zadziała na wszystkich – ostrzegła. – Wśród wojska krążyły dwie trucizny. Ta, na którą było to antidotum była bardziej rozprzestrzeniona. Wszystkie oddziały na to cierpiały. Będą jednak jednostki, które były zarażone i jedną, i drugą trucizną… - dodała. – A miałam przy sobie dokładnie dwa liście Denuxu. Ten drugi jad działa jednak znacznie wolniej od pierwszego. - Denuxu?! – Arthur zamrugał zszokowany, odgarniając mokre włosy z czoła. – A co z pozostałymi frontami? - Właśnie – rzuciła zimno. – Deanuel zajmuje się frontem południowym i północnym, ja wami i wschodnim. - KSIĄŻĘ? – Przewodniczący nie mógł się powstrzymać od zadania pytania. – Przecież Deanuel nie jest tak biegły w magii, by odrzucić kogoś na dwadzieścia metrów! - Uważaj na słowa, Pennath – zaśmiała się ironicznie. – Bo książę odeśle ciebie znacznie 306
dalej, niż sięga twoja wyobraźnia. Zatamuj krwawienie teraz, bo się wykrwawisz – dorzuciła, wskazując na jego rany i unosząc brew. – Aryon ciebie tego nie nauczył? Arthur spojrzał w dół i dopiero wtedy poczuł ból. Zacisnął mocno zęby. Jak przy Gabrielu nie okazywał słabości, to nie zrobi tego tym bardziej przy córce Feanen Valrilwen. - Zaraz to zrobię – odparł twierdząco. – Dopiero poczułem ból. Dowódca musi być twardy. Gabriel uśmiechnął się szeroko do Aleny. - Dziękujemy ci, Aleno – powiedział. – Tobie i księciu, bez was poumieralibyśmy, a Meava zamieniłaby się w żywą mogiłę… - Podziękujesz, jak bitwa zostanie wygrana – odparła, a jej jasnoniebieskie oczy spojrzały na niego. – Spisujesz się doskonale, Gabrielu. Z tego co widzę, jesteś godzien zadania, jakie tobie powierzyłam. A teraz… kolejne oddziały nadciągają – dodała, patrząc w stronę zamku. – Zmiażdżcie ich! – odwróciła się, a jej koń ruszył galopem w stronę wyjazdu. Ciemnowłosy spojrzał na Przewodniczącego, dokładnie w tym samym momencie, gdy ten spojrzał na niego. Spojrzenia były wrogie, żaden z nich nie zapomniał przeszłych zdarzeń. - Nie mamy zbyt ciekawej historii, ale na czas bitwy oboje jesteśmy dowódcami – rzucił Arthur, czując coraz bardziej dotkliwy ból. – I wygramy tą bitwę, choćby nie wiem co! Ruszyli razem, prowadząc żołnierzy, którzy, pozbawieni bólu, odkryli w sobie zupełnie nowe pokłady energii. … … Nadia gorączkowo myślała, siedząc na koniu. Miała ochotę krzyczeć, jednak Grand zawiązał jej usta, a wcześniej odurzył ją jakimś napojem, dzięki któremu nie mogła użyć magii. Do tego związane ręce utrudniały jej jakikolwiek ruch, nie wspominając o tym, w jak niekomfortowych warunkach musiała jechać. Za nią siedział Grand, trzymając ją mocno w pasie. To uniemożliwiało jej zupełnie jakąkolwiek ucieczkę. Czuła ciężar swojej zbroi, który po tak długim czasie zaczął jej doskwierać. I zastanawiała się, co ma uczynić. Nie miała magii, a więc i kontaktu z nikim z Meavy. Oddalali się od miasta coraz bardziej, lecz nie traciła nadziei. Znajdą ją. Muszą ją znaleźć. - Możesz zabrać swoje łapska, barbarzyńco?! – warknęła, mając już dosyć. Na bracie Barnila nie wywarło to jednak wrażenia. - Och, nie mogę, księżniczko – zaśmiał się zimno Grand. – Bo uciekniesz… Albo ciebie porwą! Gdy tylko odwiozę ciebie do Ledyru, wrócę po zdrajcę Timothy’ego. Oczywiście mam nadzieję, że po drodze odnajdziemy twoją siostrę, bo mój brat by mi tego nie wybaczył… - Och, jeśli znajdziesz moją siostrę, to to będzie ostatnia rzecz w twoim marnym życiu – rzuciła Nadia. – Uważaj sobie, bo pożałujesz! Mój ojciec i NARZECZONY sprawią, że pożałujesz. - Twój ojciec nie żyje, kochaniutka – odparł lekceważąco. – A twój NARZECZONY Arthur Pennath sam pożałuje zabierania rzeczy, które nie należą do niego! Tknął ciebie? Elfka spojrzała na niego wrogo. - Bo co? – zapytała. – To moja sprawa. 307
- Czyli nie tknął, jego szczęście… Musisz być dziewicą do ślubu z pewnym księciem… - A jeśli TKNĄŁ? – poczuła się bezradna i wysunęła najcięższy argument. – Jeśli kochaliśmy się w jednym z namiotów? Spędziłam trochę czasu na wolności, od momentu ucieczki z Ledyru, z rąk twojego okrutnego brata… Grand warknął. - Jeśli ciebie dotknął, pożałuje tego, przyrzekam ci to – rzucił zimno, łapiąc ją mocniej w pasie. – Rozumiesz? - To nie twoja sprawa co robię, co robiłam i co będę robić, a przede wszystkim z kim! – odparła Nadia. – Niej jestem Rose! Nazywam się Nadia i pomyliłeś elfki! - Wyglądasz dokładnie jak Rose, mój brat to potwierdził – odparł Grand. – Nie oszukasz mnie. Nie musisz się już bać, że oni ciebie odkryją. Zabiorę ciebie na właściwą stronę konfliktu i będziesz na mnie czekać wśród pięknych ogrodów Ledyru. Elfka wypuściła powietrze z płuc, czując się kompletnie bezradna. Więzy były zbyt silne, by je rozerwać. Sądziła, że ulepszył je magią, by nie mogła uciec. I tak też się stało. Była w pułapce. … … Timothy pochylił się, by dostać do swojego miecza i słyszał jak bestia, stojąca przed nim, zasyczała, okazując swoją wyższość. Wiedział, że nie ma szans, jednak duma nie pozwalała mu się poddać. I wtedy… - Uważaj, rycerzu! – rzucił znany mu głos, gdy jeden z jeźdźców podjechał do niego, odcinając pozostałe bestii głowy. Timothy podniósł wzrok i zamrugał gwałtownie, widząc przed sobą Deanuela. Nie był to jednak Deanuel, którego pamiętał. Ten miał męskie rysy twarzy i postawniejszą sylwetkę. W jego ręku lśnił Miecz Żywiołów, o którym tak wiele słyszał. To wizja? Umarł? Śni mu się ratunek? Wtedy książęca ręka chwyciła jego dłoń i pomogła mu wstać. - Ugryzło ciebie? – zapytał, widząc rany na jego szyi. Timothy wytrzeszczył oczy, nie mogąc im uwierzyć. Książę Deanuel powrócił zupełnie odmieniony ze szkolenia. - Panie… - pokłonił mu się szybko. Deanuel poczuł dumę z samego siebie, jednak szybko upomniał się w duchu. Z jego dłoni uleciało zielone światło, spływając na człowiecze rany. Magia wniknęła w ciało rycerza, przepełniając go. - To ci pomoże – powiedział książę, puszczając go, gdy skończył. – Czujesz ból? - Ja… nie, panie – odparł Timothy, lekko zszokowany. Magia. – Dziękuję… - Nie ma za co. Jesteś moim rycerzem i jednym z zastępczych dowódców – odparł Deanuel. – Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. A teraz uważaj. Jedź i nakaż wszystkim waszym oddziałom podejście możliwie jak najbliżej tutaj. Szybko! Rycerz skinął głową i, nie zwlekając, znalazł jakiegoś konia, ruszając na nim w głąb bitwy. Deanuel tymczasem uniósł miecz do góry, wytwarzając strumień z antidotum, co było możliwe dzięki drugiej połowie Żywej Krwi w jego fiolce. W jego sercu obudziła się nadzieja. Mają szansę wygrać. Realną szansę.
308
… … Gorgoth kończył właśnie naradzać się z jednym z Thorenów. Dobył miecza ponownie, gdy czarny rycerz odszedł i miał ruszać do walki. Był na samym końcu armii, gdzie dwójka służących czuwała nad ciałem Marcusa i gdzie trzymali zapasy. Wtem jednak ktoś złapał go za ramię. Generał warknął, nie mogąc uwierzyć, że kreatury spod zamku przybyły aż tutaj. Zamachnął się mieczem, odwracając się szybko, by ciąć krótko i gwałtownie i wtedy zamarł. Przed nim stał Marcus. A raczej ktoś, kto wyglądał jak wrak elfa o twarzy Marcusa. Biały jak kreda, poharatany na twarzy i z pustką w oczach. - Generale – szepnął prawie bezgłośnie, gdy Gorgoth odrzucił miecz, by go przytrzymać. - Ty żyjesz! Myśleliśmy, że zapadłeś w śpiączkę! – powiedział starszy elf z niedowierzaniem. – Co ci jest, Marcusie?! Mów szybko, rozgrywa się bitwa! - Mam kilka minut życia – szepnął długowłosy. – Rana na mojej nodze… jest zatruta, im bardziej się zrasta, tym szybciej to mnie zabija… Byłem poza swoim ciałem, gdyż nie mogłem wytrzymać bólu… Widziałem bitwę, będąc ni to żywym, ni to martwym… Timoty’ego ukąsiła Hydra Chaosu… On też umrze, Gorgoth’cie. Musicie zaatakować zamek, tylko wtedy to miasto padnie… W zamku jest pełno żołnierzy, widziałem ich. Król leśnych elfów otoczył się wszystkimi siłami, jakimi mógł… Gorgoth posadził Marcusa na jednym z pni ściętych drzew. - Pokaż ranę – zadecydował stanowczo. Elf, zdziwiony, podwinął lekko spodnie, czując jak siły go opuszczają. Jego rana była prawie zrośnięta i długa, sięgając od kostki do kolana. - Nic nie… generale? – zapytał zszokowany Marcus, widząc jak Gorgoth wyciąga sztylet zza krawędzi długiego buta. - Może boleć, weź to – dał mu kawałek jakiejś tkaniny. – Zagryź. Marcus prędko zrobił to, co mu kazano, jednak nie był przygotowany na taki ból. Zacisnął ręce i zęby na tkaninie, zaciskając też powieki, gdy sztylet ciął jego ranę, by rozpłatać ją na dwie części. Ojciec Nadii zaklął cicho, widząc niebieską substancję, która tkwiła w środku, mieszając się z krwią. Przyłożył do niej sztylet, wiedząc jaki ból sprawia mężczyźnie i ciął znów. Nie przestawał, dopóki nie pozbył się substancji w pełni z ciała Marcusa. Potem owinął jego nogę drugą tkaniną, uważając, by rana była zasklepiona. - Zagoi się, ale nie możesz dużo chodzić – powiedział, wstając. Marcus spojrzał na niego, wyjmując drżącą ręką tkaninę z ust. Splunął na ziemię krwią, gdyż i tak się ugryzł, gdy starał się nie krzyczeć. - Dziękuję – szepnął. – Uratowałeś mi życie… - Od tego ma się przyjaciół – rzucił generał i wsiadł na swojego konia, wcześniej biorąc z ziemi swój miecz. – Siedź w pobliżu, niedługo wyślę kogoś po ciebie! Schowaj się! I po chwili już go nie było. Noc szalała w najlepsze, niedługo mając chylić się ku upadkowi. … …
309
Aryon wyszedł z lochu, czując się dużo lepiej niż dnia poprzedniego. Nie wiedział, że napój, który sam sobie przyrządzał będzie czynił tak wielkie efekty w tak krótkim czasie. Bardzo go to radowało, a w ustach czuł już powoli smak pierwszego zwycięstwa. Przed chwilą wybiło południe. Miał dwie godziny wolności. - Lincolnie – powiedział do byłego króla wysokich elfów, który czekał na niego przy wyjściu z lochów. – Cóż za piękny dzień! - To prawda, mistrzu – odparł elf, gdy ruszyli korytarzami zamku. – Fevor rozmawia z dowódcami. Jest dobrej myśli. - Dobrej myśli? To świetnie! Chciałbym dziś poznać odpowiedź – powiedział jasnowłosy mistrz. – Wiesz, jak bardzo nienawidzę czekać. Dobro naszych krain zależy od nas! - Naszych krain? – zapytał Lincoln, unosząc pytająco brew. – Co dokładnie masz na myśli, Aryonie? - Tylko to, że w naszych rękach leży los tych krain – rzucił Aryon. – Czy przyszła do mnie odpowiedź od Barnila? - Nie mam pojęcia! – odparł. – Nikt nie przekazuje mi listów, adresowanych do ciebie, mistrzu. To chyba normalne… - Racja, Elvira była zobowiązana to zrobić – przypomniał sobie jasnowłosy. – A więc gdzie jest twoja żona, mój przyjacielu? - Z powodu braku zajęć, jak to kobieta, wyszła z przyjaciółką do miasta – odparł bez mrugnięcia okiem elf. – Czy coś jej przekazać? – dodał po chwili pytająco. - Ach, nie – rzekł Aryon. – Sam ją znajdę. To wszystko, Lincolnie. I oddalił się, nie mówiąc do niego ani słowa. Czuł złość, którą jednak ciągle hamował. To, że wymówka Lincolna była kiepska nie świadczyło o niczym. Nałożył pelerynę, wychodząc szybko z zamku i podążając w stronę miasta. Puścił swoje myśli swobodnie, pozwalając im płynąć. Znał dobrze jej obecność, więc był pewien, że ją rozpozna. Luinloth było wielkie, jednak umiał podzielić swoją uwagę między drogę, którą musiał przebyć i badane terytorium. - Nie ma jej – syknął. – Ta wywłoka uciekła! Nałożył kaptur szczelniej, by nikt przypadkiem go nie rozpoznał. Ze stajni przywołał gniadego rumaka i wsiadł na niego pospiesznie. Musiał sprawdzić, czy jest w okolicach Luinloth. Ruszył, poganiając konia i szybko wyjechał z miasta. Las był zupełnie pusty, jeśli nie licząc włóczęg i niedobitków wojennych. Nie zwracał na nich uwagi, bo żaden z nich nie był kobietą. Objechał całe Luinloth, pilnując uważnie czasu, jaki mu pozostał. Wzrastała w nim nienawiść. Przyrzekł sobie, że zabije ją, jeśli wyjechała w stronę Meavy. Upewnił się w tym, gdy nie znalazł jej nigdzie indziej. Wściekł się jeszcze bardziej, kierując się do zamku i wiedząc, że musi zachować pozory. Nie wiedział, na jakim odcinku drogi elfka dokładnie się znajdowała. Wtedy mógłby jej utrudnić podróż i to znacznie. Gdy wszedł do zamku, poprawił pelerynę i zwolnił znacznie. Nie natknął się na nikogo niepożądanego, jednak porozmawiał chwilę z jednym z zaufanych żołnierzy. A potem udał się do celi, w której sam się zamknął, osuwając się na ziemię. Nienawidził tego momentu i gardził demonem, który go nawiedzał. Gardził prawie wszystkimi, których uczestnictwo w misji księcia Deanuela doprowadziła go do takiego stanu. Był już tak blisko. Uczynił Arthura regentem młodego władcy, a siebie zastępcą regenta. Chciał zmienić prawo i odebrał 310
Deanuelowi Miecz Żywiołów. Mógłby się pozbyć Aleny raz na zawsze i doprowadzić tą krainę do porządku. Miał jedynie nadzieję, że Przewodniczący dalej kontynuuje ich plan i trzyma Nadię w ryzach oraz próbuje coś zrobić, by unicestwić Colina. Dodatkowo spadł na niego ciężar w postaci Gabriela, Marcusa oraz jakiegoś rycerzyka Barnila, któremu ślepo zaufali. I wtedy w jego umyśle zaświtała jedna myśl. Arthur Pennath. … … Deanuel wrócił o świcie do oddziałów Colina i Nadii. Był zmęczony, jednak adrenalina trzymała go cały czas w pionie. - Wybacz, że tak długo, bracie! – krzyknął do Colina, zauważając go i jadąc w jego stronę. – Ale pomagałem na południu, mieli bardzo ciężką sytuację! Hydry Chaosu… - CO TAKIEGO?! – zapytał zszokowany Colin, podjeżdżając do niego. – Skąd on bierze takie kreatury?! Deanuel pokręcił głową, ściągając lejce konia. - Nie mam pojęcia – wydusił z siebie. – Ale wygrywamy. Przynajmniej na południu. Mam nadzieję, że Alena zrobiła porządek na wschodzie i zachodzie. - Ślicznotka na pewno zrobiła porządek! – odparł pewnym głosem Colin. – Ale jeszcze jej tu nie było… Dzięki wam szala przechyliła się bardzo szybko na naszą korzyść. Musimy dotrzeć do zamku… - Dokładnie – zgodził się czarnowłosy. – Podejrzewam, że w zamku będą żołnierze, gdyż bramy są szczelnie zamknięte. Musimy być gotowi na walkę. - Zawsze i wszędzie! – odparł walecznie Colin. - A… gdzie jest Nadia? – zapytał Deanuel, rozglądając się. – Nie widziałem jej długo! - Nie ty jeden – odparł niepewnym głosem jasnowłosy. – Szukam jej od dwóch godzin, przy okazji oczyszczając tyły wojska. Dopiero robi się jasno, na pewno gdzieś tutaj jest… Musimy walczyć i ją znaleźć. Deanuel poczuł lekki niepokój. Ostatni raz widział elfkę wiele godzin temu. Jego żołądek dziwnie się ścisnął, gdy widział leżące dookoła nich trupy, usłane krwią i rozkopaną przez końskie kopyta ziemią. - Poszukam jej po frontach, może jakimś cudem się przeniosła – odparł po chwili. – Najpierw jednak przeszukam wasze oddziały. Prowadź ich do zwycięstwa, Colinie, a gdy dotrzecie do zamku czekaj na sygnał. - Robi się – odparł Colin. – Za mną! – krzyknął do żołnierzy, ruszając naprzód pierwszy. Deanuel natomiast zawrócił, uwalniając myśli i jadąc między żołnierzami. Musiał ją znaleźć. I to szybko. … …
311
Elvira jechała tak szybko, jak pozwalał jej na to rumak. Miała poobcierane ręce od nerwowego ściskania lejców. Na suknię narzuciła długą, niebieską pelerynę z kapturem, by nikt jej przypadkiem nie rozpoznał. Wiedziała, że będzie w wielkim niebezpieczeństwie, gdy tylko Aryon się dowie. O ile już nie wiedział… Jechała dzień, noc, potem znów dzień. Było południe, gdy dotarła pod Meavę. Miasto opływało krwią. Przeraziło ją to, jednak wiedziała, jakie są koszta wojny i nic nie mogło tego zmienić. Ceną za wolność było życie. Od dawna patrolowała okolicę myślami, nauczona jak to robić. Wyszukiwała obecności syna, bądź księcia. Ten drugi okazał się niemożliwy do namierzenia, więc skupiła się na Gabrielu. Założyła, że byli chronieni magicznie, gdyż jego obecność była bardzo słaba i niewyraźna. Jednak wystarczyła, by dobrze ją nakierować. Gdy przejechała przez mury miasta słońce grzało w pełni. Nie zdejmowała jednak kaptura, widząc pustki na ulicach i stosy trupów. Daleko przed sobą dostrzegła armię w barwach Luinloth. A więc wygrali. Pospieszyła w tamtym kierunku, widząc wysokiego rycerza, odzianego w czerwoną pelerynę. Rozmawiał z kimś, ale poznała, że należą do armii księcia Deanuela. Odetchnęła, schodząc z konia i podchodząc do nich bliżej. Usłyszała strzępki ich rozmowy. -…skończyliśmy walkę, ale obawiam się, że zamek może bawić się w oblężenie, panie – mówił do elfa w czerwonej pelerynie jego towarzysz. – Nie będą chcieli się poddać. Przypuszczamy też, że mają magów. - Nic nie szkodzi – odparł jasnowłosy mężczyzna, wydając się być zamyślonym. – Nie będą mieli zapasów i po kilku dniach będą musieli się poddać. Chyba, że książę zarządzi natychmiastowy atak. Musimy czekać na informacje z zewnątrz. – wydawał się być zirytowany tym faktem. – Magami się nie martw. Poślemy tam kogoś, kto ich unicestwi. Rycerz ukłonił mu się i odszedł. Wtedy Elvira skorzystała z okazji i podeszła do jasnowłosego. Arthur na jej widok zmarszczył brwi i dobył miecza. - Kim jesteś? – warknął, unosząc broń, która zawisła między nimi. – Stoisz przed Arthurem Pennath’em, więc odpowiadaj. Elfka zamarła, zatrzymując się. A więc to był słynny Przewodniczący Rady Ras. - Nie mam złych zamiarów! – odparła szybko. – Nazywam się Elvira i jestem matką Gabriela… Arthur opuścił miecz, wytrzeszczając na nią oczy. - Tym bardziej powinienem ciebie wtrącić do niewoli! Uciekłaś z celi, więc znieważyłaś rozkazy KSIECIA DEANUELA – rzucił, posługując się argumentem, którego nienawidził, jednak teraz okazał mu się bardzo przydatny. - To nie tak! – odparła elfka. – Mistrz Aryon knuje wielką konspirację i przybyłam was ostrzec! Przyrzekam na swoje życie. Pennath opuścił miecz, słysząc jej słowa. - Jeden fałszywy ruch, a ciebie zabiję – ostrzegł. – Mów więc. - Najpierw chcę zobaczyć mojego syna – odparła stanowczo, mając złe przeczucia. – Proszę, Przewodniczący. Jasnowłosy nie odpowiadał chwilę, odwracając wzrok. Po chwili pokręcił głową. - Ne wiem, czy jesteś na to gotowa – odparł, a jego głos zabrzmiał dziwnie. – Ale w porządku. Chodź. – wskazał jej ręką, by szła pierwsza. Dopiero, gdy ruszyła, a on za nią, 312
pozwolił sobie na chwilę słabości. Ugiął się lekko, już nie będąc doskonale wyprostowanym. Czuł tępy ból z dwóch rozcięć, których nie mógł uleczyć magią, przeklinając swojego nieżywego przeciwnika. Czuł, jak na jego ciele powstają coraz to nowe siniaki, wysysając jego energię. Poszedł jednak za nią, cały czas prosto. Ich oczom ukazał się prowizoryczny szpital, który nie miał nawet własnego namiotu. Ranni leżeli ułożeni na pelerynach rycerzy, a medycy, którzy wyruszyli z nimi na wojnę robili wszystko, co w ich mocy, by ratować dzielnych rycerzy. - Gabriel jest… - zaczął Arthur, ale nie było dane mu skończyć, gdyż kobieta zobaczyła swojego syna, leżącego wśród nich. - Nie! – krzyknęła rozpaczliwie, podbiegając do niego i padając przy elfie na kolana. – Gabrielu… - pogładziła go po rozpalonym czole. – Proszę, uleczcie go… - Przyczynił się do zwycięstwa na otwartym terenie w dużej mierze – rzucił Arthur. – Jednak wśród żołnierzy ktoś rozprzestrzenił dwa rodzaje trucizn. Pierwsza, ta, którą zażyła większość zbrojnych, została zneutralizowana przez pewną elfkę. Jednak nieliczni byli zatruci obiema. Gabriel jest jednym z czterech z naszych oddziałów. - Co z pozostałymi? – szepnęła. – Jak można go wyleczyć? Arthur chwilę milczał. Czuł się bardzo niezręcznie - Nie żyją – powiedział po chwili z chrząknięciem. – Obawiam się, że nie ma na to lekarstwa, pani. Ja przynajmniej go nie znam… Przykro mi. Ciemnowłosa elfka pokręciła głową, a po jej policzkach spłynęły łzy. Nie wiedziała, co ma robić, ale nie mogła pozwolić by jej jedyne dziecko umarło. Otrute przez jakiegoś zdrajcę. Gładziła go nadal po czole, gorączkowo myśląc. Nagle coś przyszło jej do głowy. - Gdzie znajdę panią Alenę? – zapytała cicho i podniosła wzrok na Arthura. Ten spiął się wyraźnie, starając się nie skupiać na swoim bólu. - Nie zawieraj paktów z Aleną, pani – odparł. – O ile chcesz zachować duszę lub to, co dla ciebie najcenniejsze. Układy z nią są drogie, chociaż zapewne skuteczne. Elfka jednak pokręciła głową. - To mnie nie obchodzi. Ona go uratuje… musi mnie zrozumieć… to moje jedyne dziecko… … … Deanuelowi wiele godzin zajęło poszukiwanie Nadii. Jako ostatni przeszukiwał front zachodni, gdzie walczyli Arthur i Gabriel, wraz ze swoimi oddziałami. Nigdzie nie było ani śladu elfki, a on czuł coraz to większy, paniczny strach o nią. Musiał porozmawiać z Aleną. Wtedy zobaczył czarnowłosą elfkę, jakby któreś bóstwo wysłuchało jego próśb. Podjechał do niej szybko. - Aleno! – zawołał, podjeżdżając do niej. – Jak dobrze, że ciebie widzę! - Książę – rzuciła, przyglądając mu się. – Widzę, że bitwa ci służy. Na wschodzie były ogromne problemy z uzyskaniem przewagi, więc im pomogłam. Na wszystkich frontach panuje już spokój. Pozostało dostać się do zamku. Deanuel odetchnął. - Ja byłem wszędzie – wyjaśnił. – Mamy problem – dodał, gdy jednocześnie zsiedli z koni i ruszyli w kierunku zgromadzenia, jakie było kilkadziesiąt metrów przed nimi. – Nie mogę 313
znaleźć nigdzie Nadii. Alena zmarszczyła brwi, patrząc na niego pytająco. - Jak to nie możesz? – zapytała. – To jedna z dowódczyń, druga obok mnie, kobieta na tej wojnie. Chyba nietrudną ją odnaleźć, chociażby myślowo. - Nie ma jej nigdzie, jakby zniknęła – odparł nieco wystraszonym tonem. – Nie wiem, co się z nią stało, Aleno. Przed atakiem na zamek musimy ją odnaleźć. - Nadia by tak ot sobie nie zniknęła – rzuciła czarnowłosa, widząc z daleka Przewodniczącego. Rozejrzała się za Gabrielem, ale nigdzie go nie dostrzegła. – Twoi żołnierze muszą odpocząć przed kolejnym atakiem, więc można tak zagospodarować ten czas. Deanuel odetchnął, że się z nim zgodziła. - Dobrze… Ale… - wtedy urwał, bo podbiegł do nich jakiś zbrojny. - Panie! Pani! – krzyknął, kłaniając się. – Zwiadowcy ostrzegli, że kilka mil przed Meavą nadciąga średniej wielkości oddział pomocniczy! Deanuel zaklął cicho, zapominając na chwilę o swojej aurze książęcości, która biła od niego wszem i wobec. - Musimy zdobyć zamek zanim tutaj dotrą… Muszę szybko odnaleźć Nadię. Ale podejdźmy do nich, bo chyba coś się stało – dodał, wskazując na Arthura i resztę. Podeszli bliżej, a po chwili Przewodniczący ich zauważył. Był dziwnie blady, jakby coś się stało i jakby chciał to ukryć. Odchrząknął na widok Deanuela, którego nie poznał. Doznał ogromnego szoku, gdy podeszli bliżej i okazało się, że to naprawdę Deanuel. Nie mógł powstrzymać i zamrugał kilkakrotnie, nie wierząc własnym oczom. - Aleno, książę – powiedział po chwili i skinął im głową. – To jest… - Książę! – powiedziała znajoma im kobieta, wstając z klęczek. Deanuel poznał ją natychmiast, gdyż ostatni raz widział ją w sali tronowej, w Luinloth. Była fałszywa królowa. – Książę… - ukłoniła mu się. – Przepraszam za to, że odebraliśmy należne ci miejsce. Jesteś dobrym elfem, który nie ma nic wspólnego ze złem, jakie rozsiewa Barnil. Po tym, jak potraktowałeś mojego syna, jestem twoją dłużniczką. Czarnowłosy elf zamrugał gwałtownie, słysząc te słowa. - Spokojnie! – powiedział, widząc jaka jest roztrzęsiona. – Dziękuję ci za twoje słowa, pani, ale jak…? Jak się tutaj dostałaś…? Zostawiłem was w lochach, w oczekiwaniu na odpowiedni proces… - To długa historia, panie – szepnęła. – I opowiem ją zaraz po tym, jak… - odwróciła niepewnie wzrok w stronę Aleny. – Pani… Błagam ciebie, pomóż mi… On umiera… Alena uniosła brew. - O czym ty… - nagle urwała. Jej wzrok padł na leżącego na ziemi ciemnowłosego elfa. Nawet z odległości, w której stała widziała, że trawi go gorączka i to bardzo wysoka. – Co mu jest? – zapytała ostro, a jej zimny wzrok zwrócił się w kierunku Arthura. – Uleczyłam go przed kilkoma godzinami. Arthur przełknął ślinę. - Był jednym z nielicznych, których dosięgły obie trucizny… Stracił przytomność dwie godziny temu. Nie umieliśmy mu pomóc. Medycy próbowali… Elvira otarła łzy, nie spuszczając wzroku z Aleny. - Błagam, pani – szepnęła. – Znam legendy o twojej potędze i wiem, że umiesz mu pomóc… to moje jedyne dziecko… 314
Deanuel spojrzał niepewnie na Alenę, która milczała przez chwilę. - Aleno, miałaś tylko dwa liście Denuxu? – zapytał cicho. Elfka skinęła głową, a jej zimne oczy spoczęły na Gabrielu. - Wsadź go na mojego konia, Pennath – rzuciła nagle, a Przewodniczący aż zachłysnął się własną śliną. - Słucham? – zapytał zszokowany. - Słyszałeś, prawda? – zapytała lodowato, a w jej ręce pojawiła się peleryna, którą narzuciła na siebie, łącznie z kapturem. Deanuel jednak wyprzedził Przewodniczącego, podnosząc Gabriela ostrożnie i wsadzając na czarnego rumaka Aleny i przytrzymując go. Elfka wsiadła za nim, obejmując go jedną ręką, a drugą biorąc od Deanuela lejce. - Znajdź Nadię – rzuciła do niego cicho. – I to szybko. Jeśli nie znajdziesz namacalnych śladów, idź za tropem magii. Czary zawsze zostawiają jakiś ślad za sobą i bardzo trudno te ślady zatuszować. Twoje zmysły są wyczulone, więc nie będziesz miał z tym problemów. – odwróciła wzrok na Przewodniczącego. – Z południa nadjeżdżają kolejne wrogie oddziały – dorzuciła głośniej. – Zajmiemy niebawem zamek i pozbędziemy się ich. Weź za Gabriela dowództwo, tylko się nie popisuj. Arthur zapomniał o złośliwościach i po prostu skinął głową, podpierając się o pobliskie drzewo. Ból zasłaniał mu świadomość wszystkiego, co się dookoła niego działo. Elvira patrzyła na Alenę z nadzieją. - Dziękuję – szepnęła. – Ale… w którą stronę się z nim udasz? – zapytała po chwili. – Tam są wrogie oddziały! Alena uniosła wysoko brew. - Więc? – to było jej ostatnie słowo, zanim ruszyła przed siebie, bardzo szybko przechodząc w galop i gnając na południe. - To Alena – uspokoił Deanuel matkę Gabriela. – Poradzi sobie. Opowiedz wszystko, co ci się przytrafiło Arthurowi, dobrze? Ja muszę kogoś odnaleźć i to bardzo pilne. Elvira skinęła głową. - Dziękuję, książę. Tylko, proszę… wróć szybko, bo moje informacje są bardzo ważne i znaczące dla twojej misji – dodała, gdy Deanuel wsiadał na swojego konia. Skinął głową, łapiąc lejce. - Oczywiście – powiedział. – Zaintrygowałaś mnie. Wrócę tak szybko, jak mi na to pozwolą okoliczności. Arthurze, zajmij się nią. Wkrótce dam znać, co dalej. Nie atakujcie beze mnie. Pennath skinął głową. - W porządku – rzucił, przybierając swój dawny ton głosu. – Kogo musisz znaleźć? - Nieważne – uciął Deanuel i ruszył, jadąc w inną stronę niż wcześniej Alena, zostawiając Przewodniczącego i jego żołnierzy z elfką. Elvira spojrzała na Arthura i odchrząknęła. - Pierwsze, co musisz wiedzieć, Przewodniczący, to to, iż mistrz Aryon znalazł sposób na to, by na dwie godziny, każdego dnia, stawać się wolnym. Może wtedy robić to, co mu się żywnie podoba, a podoba mu się bunt… Jasnowłosy zdębiał zupełnie, prostując się. - Słucham?! – zapytał zszokowanym tonem, jakby jej słowa jeszcze nie do końca do niego dotarły.
315
Rozdział 28 – Battle for Meava PART 3: A newborn sun
Elvira skinęła głową, nie spuszczając jasnych oczu z sylwetki Przewodniczącego. - Tak – powiedziała. – Dobrze słyszałeś, panie. Arthur zamrugał ponownie, nie wiedząc, czy aby na pewno się nie przesłyszał. - Dwie godziny? BUNT? O czym ty mówisz? Mistrz jest opętany, sam widziałem, w jakim znajduje się stanie… Nie wiedział co mówi, gdy widziałem go ostatnim razem. Nie byłby w stanie prowadzić żadnego rodzaju buntów! – powiedział pewnym tonem. – Jestem tego absolutnie pewien. Elfka jednak pokręciła głową, patrząc w jakiś punkt na jego zbroi. - Panie, rozumiem ciebie – odparła ciszej. – Ale demon na dwie godziny każdego dnia opuszcza jego ciało… Wtedy Aryon odzyskuję pełnie władzy nad sobą. Może myśleć czysto i nic nie zakłóca jego spokoju. Arthur poczuł się dziwnie, słuchając o tym. Mistrz Aryon, którego uważał za wzór od dziecka, wzniecał kolejny bunt przeciwko księciu? - Jakby niczego się nie nauczył… - rzucił cicho, kręcąc głową. – Mów dalej. Elfka odchrząknęła. - Przekonał Fevora do swoich racji – powiedziała. – Z tego, co wiem… Nie po raz pierwszy. Namówił go, by zaprowadził go do naszej celi. Przedstawił nam swoje poglądy i przekonał o tym, że możemy coś zdziałać. Dlatego zostaliśmy wypuszczeni. - Co za…! – Arthur nie umiał opanować swoich emocji i syknął cicho z bólu, zginając się lekko w pół. – Chciałem go uwolnić, bronić go przed księciem i, przede wszystkim, przed Aleną gdy misja się skończy. Wierzyłem w to, że się zmieni, że piekło, które teraz przechodzi, da mu coś do myślenia. Lecz nie… - pokręcił głową. – Jakie są jego poglądy? - To może zaboleć – ostrzegła ciemnowłosa. – Uznał, że książę jest otoczony praktycznie samymi zdrajcami, których trzeba usunąć. Nie mówił o tobie, z tobą prawdopodobnie wiązał jakieś plany, Przewodniczący… Nie jestem jednak do końca pewna. Za największe zagrożenie uważał Alenę – dodała po chwili, nieco niepewnie. Pennath skinął głową. - To logiczne, ona wydała na niego wyrok śmierci i zesłała na niego demona – rzucił. – Nienawidzi go za coś tak mocno, że nie chciałbym być w jego skórze. Co dalej? - Inną elfkę, Nadię, też uznał za zdrajczynię, która mami książęcy umysł… - odparła. – Źle wypowiadał się o bracie księcia i synu Barnila, Marcusie. Arthur skinął głową, zamyślając się na chwilę. Ból szybko wywołał go z przemyśleń, ściągając na ziemię. - Kontynuuj – powiedział, prostując się ponownie i patrząc na nią pytająco. Elvira wzięła głęboki oddech, wiedząc, że ta informacja zszokuje go najbardziej. - Napisał list do Barnila – powiedziała cicho. – W którym zapewnia go o swojej lojalności i głosi, iż powinni złączyć siły. Przewodniczący, on chyba oszalał. Twierdzi, że chce pomóc księciu za pomocą sojuszu z Barnilem. Uważa, że król nie jest złem koniecznym… Że można mu zaufać i powierzyć Deanuela w jego ręce! Arthur cofnął się i opadł ciężko na jeden z głazów, z wyrazem kompletnego zszokowania na 316
twarzy. Wiele mógł się spodziewać po mistrzu Aryonie, jednak nie przypuszczał, że w kiedykolwiek zwróci się w stronę ich największego przeciwnika. Sam uważał Barnila za zło największe. Po dniach, w których codziennie słyszał o śmierci którejś panującej rodziny królewskiej przyrzekł sobie, że nigdy nie przystanie do króla, nawet pod przymusem. Co prawda, miał swoje grzechy na sumieniu, jednak takie wyjście nigdy nie przyszło mu na myśl. Poczuł ból, inny od fizycznego, gdy uzmysłowił sobie, że Alena miała rację w sprawie jego najlepszego przyjaciela. Role zupełnie się odwróciły dla niego. Nie mógł w to uwierzyć. - Co napisał w tym liście? – zapytał cicho, widząc idących w jego stronę medyków, jednak nie zwracał na swoje rany najmniejszej uwagi, przynajmniej w aktualnym momencie. – Widziałaś go? Elfka pokręciła przecząco głową. - Nie, Przewodniczący – odparła. – Widziałam tylko jak zaklejał kopertę swoją pieczęcią i podpisywał inicjałami króla. Potem wysłał kruka, który odleciał na północny zachód. - Do Ledyru – mruknął cicho sam do siebie. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, gdyż nadeszło dwóch medyków. - Panie Przewodniczący – powiedział jeden z nich, z szacunkiem w głosie. – Musimy opatrzyć pańskie rany. Wydają się być głębokie. - Moje ra… - urwał jednak, przypominając sobie o tym, jak jego przeciwnik prawie go zmasakrował. Spojrzał w dół i odwrócił szybko wzrok, widząc dużą ilość krwi. – W porządku, zajmijcie się mną. Elvira usiadła niedaleko, patrząc na Arthura i nie odzywając się dłuższą chwilę. - Jesteś poważnie ranny – rzekła, kręcąc głową. Pennath spojrzał na nią i skinął głową. - Twój syn uratował mi życie – rzucił cicho. – Ale nie rozgłaszaj tego, jeśli możesz, pani. … … - Deanuelu! – zawołał Colin, widząc nadjeżdżającego księcia. Podszedł w jego stronę, machając mu. Deanuel zatrzymał się przy nim, rozglądając się. - Nadia się nie pojawiła? – zapytał z powątpiewaniem. Jasnowłosy pokręcił głową. - Niestety nie odparł. – Szukałem jej, ale nikt nie widział jej w ciągu ostatnich godzin. Musiała zniknąć wcześniej… Jedziesz jej szukać? - Tak, obym znalazł ją jak najszybciej i oby nic jej nie było – odparł z lekkim niepokojem. – Moja książęca aura będzie ją ochraniać. Muszę wierzyć we wszystkie właściwości mojej osoby, prawda? Colin odchrząknął, starając się zachować powagę. - Oczywiście, bracie – odparł poważnie. – Chętnie porozmawiałbym z tobą dłużej na temat nieskończonych właściwości, jakie daje ci twoja korona, JEDNAKŻE… To nie ten czas! Gdzie jest Alena? Na pewno bardzo by ci pomogła w szukaniu Nadii! No i nie omówiłbym zobaczenia jej chociaż przez chwilę. – wyszczerzył się. Czarnowłosy odchrząknął i pokręcił głową. - Niestety nie ma takiej możliwości… Alena zabrała Gabriela, prawdopodobnie do Turvion. Colin wytrzeszczył ze zdziwienia oczy. - Słucham? W jakim celu? – zapytał. 317
- Był jednym z tych, którzy byli zatruci obiema truciznami – odparł Deanuel, kręcąc głową. – Pozostali umarli… Był w tragicznym stanie, przybyła do nas jego matka z jakimiś ważnymi informacjami, ale kazałem jej powiedzieć to najpierw Przewodniczącemu, bo nie mogłem tracić czasu. Alena zabrała Gabriela ze sobą, a ja jadę szukać Nadii… - Była fałszywa królowa? – szepnął. – Jak się wydostała? Aż jestem ciekawy jej historii! - Ja również – odparł Deanuel, ostatni raz się rozglądając. – Masz całe dowodzenie teraz, Colinie. Ja już jadę. Czekajcie na mnie z oblężeniem zamku! – i ruszył, po chwili znikając za budynkami. Dobre kilka minut zajęło mu wyjechanie z wielkiego miasta. Gdy przejeżdżał uliczkami, z okien wychylały się elfy, głodne informacji. Nie na co dzień widuje się bitwy o wyzwolenie stolicy tak wielkiego państwa, które okrywają krwią całe ulice. Przyspieszył, po chwili wyjeżdżając z miasta prosto do lasu. Rozejrzał się dookoła. Cisza otoczyła go ze wszystkich stron, wiedział jednak, że to tylko złudne wrażenie. - Ktoś tutaj majstrował magią – szepnął sam do siebie, zatrzymując konia i rozglądając się. Las nosił fizyczne ślady przejazdu wielkiej armii, jednak nic poza tym się w nim nie zmieniło. Potrząsnął głową, odrzucając od siebie wszystkie myśli. Chciał być wyciszony maksymalnie. Wtedy wyczuł magię, ciągnącą się wyraźnie od wyjazdu z Meavy. Przymknął oczy, widząc w wyobraźni ścieżkę, skręcającą w lewo. - Ruszajmy – wyszeptał, popędzając konia w danym kierunku. Zwierzę posłusznie ruszyło, zachowując spokój i posłuszeństwo. Deanuel kierował się tropem, który prowadził głęboko w las. Po kilku minutach przyspieszyli, docierając do miejsca, w którym magia tworzyła większe skupisko. Książę rozejrzał się uważnie, jednak nie zauważył nic podejrzanego. Zsiadł z konia, pochylając się nad ziemią. - Coś mi mówią te ślady – mruknął cicho, przyzwyczajony już do tropienia. – Końskie kopyta. Bardzo ciężki jeździec lub… lub dwójka jeźdźców! – podniósł się, zadowolony z siebie. Wskoczył na swojego rumaka, ściągając ręce. – Na przód! Będziemy poruszać się portalami, za śladami magii. … … - Jedziemy wolniej, niż bym tego oczekiwał – ogłosił Grand, gdy zrobili postój. Rozwiązał Nadii ponownie usta, oraz ręce, sadzając ją na kamieniu przy strumyku. Zawiązał za to jej kostki, by nie mogła uciec, ale by mogła korzystać z wody. – Nie wsadzę ciebie na osobnego konia, bo go nie mam, a poza tym uciekniesz. Musimy po prostu jechać bliżej siebie, by ułatwić poruszanie się… - Wypraszam sobie – odparła chłodno Nadia, obmywając twarz wodą. – Nie życzę sobie byś zbliżał się do mnie swoim cielskiem. Trochę kultury. - Co powiedziałaś? – warknął ostro, podchodząc bliżej. - Nic – odparła szybko elfka, czując niepewność. Była tu z nim sama. – Po prostu wolałabym zachować ten dystans. - Nie obchodzi mnie to, księżniczko – odparł. – Dopóki nie nadrobimy pożądanej przewagi, nie dostaniesz tego komfortu. Jestem jednak pewien, że przeżyjesz tą bliskość ze mną, jako, iż 318
w przyszłości możesz mieć jej dużo więcej. - Co masz przez to na myśli? – zapytała brązowowłosa, patrząc na niego. Najeżyła się lekko. Obrzydzał ją do granic możliwości. Wysoki, potężny, brodaty i do tego nieokrzesany. Grand jednak tylko zaśmiał się cicho. - Dowiesz się w swoim czasie. Koniec postoju. – podszedł do niej i wziął ją w swoje ramiona. Podszedł do konia i tam ją posadził. Związał jej nadgarstki, następnie rozwiązując jej nogi. Odsunął się nieco, by schować linę do juków. I wtedy zamarł, nie ruszając się. Nasłuchiwał. Nadia zmarszczyła brwi i po chwili zorientowała się, że ktoś nadjeżdża. Poczuła, jak jej nadzieje wzrastają. Miała nadzieję, że to książę bądź Alena. Odchrząknęła głośno. - Grandzie! – powiedziała. – Dlaczego nie ruszamy?! Opóźniasz nam podróż, a potem… - Cicho! – syknął, próbując coś usłyszeć, jednak bezskutecznie, gdyż Nadia zaczęła się wiercić w siodle. -…a potem zrzucasz winę na mnie! Że ci ucieknę, i że nie możesz mnie na innego konia wsadzić! Jesteś doprawdy niesprawiedl… - Możesz siedzieć cicho? – warknął, łapiąc ją za brodę i przyciągając bardziej do siebie. – Bo przestanę być miły, piękniutka. Elfka zamilkła, mając nadzieję, że to wystarczyło, by jeździec ich odnalazł. Ktokolwiek to był, był jej ostatnią nadzieją. Nie ruszała się, czekając aż Grand wsiądzie na konia. Ten jednak chwilę postał w miejscu, nasłuchując. A potem wskoczył na rumaka tuż za nią, łapiąc lejce. - Będziesz siedzieć cicho – szepnął jej do ucha, popędzając konia. – Mamy kogoś na ogonie, ale chyba go spłoszyłaś. Ruszyli, a Nadia w duchu jęknęła. Dlaczego, ktokolwiek to był, nie podjechał do nich, chociażby ze zwykłej ciekawości? Poczuła, jak jej nadzieja odchodzi wraz z tym, jak odjeżdżali coraz dalej. Nie odzywała się, zdziwiona nieco tym, że Grand milczał. Wcześniej usta mu się nie zamykały. - Czy coś jest nie tak? – zapytała cicho kilkanaście minut później. – Nic nie mówisz. - Chyba się zgubiliśmy – mruknął wyraźnie zirytowany. – Co jest dziwne, bo jechałem już tędy. Widzisz te prześwity? Tam, przed nami? To mi wygląda na urwiska. Brązowowłosa zdębiała. Przyjrzała się dokładniej i ogarnęło ją jeszcze większe zdziwienie. - Faktycznie – szepnęła. – Urwiska tutaj? To niemożliwe… - No właśnie – syknął. – Namieszałaś coś swoją elficką magią, Rose? Bo jeśli tak, to… - Nie! Ja niczego nie zrobiłam, przecież mnie czymś odurzyłeś – rzuciła. – Już zapomniałeś? Mężczyzna nie odpowiedział, jadąc dalej. Po chwili jego proroctwa się sprawdzili. Wyjechali na urwiska skalne. Wielka przepaść czaiła się przed nimi. Nie było widać jej dna, jedynie ciemne, zamazane kształty. - I co teraz? – warknął Grand. – Zabłądziliśmy! Elfka uniosła brwi w górę, czując satysfakcję. - A skąd ja mam to wiedzieć? – zapytała. – To ty mnie porwałeś, a nie ja ciebie, więc nie wymagaj ode mnie takiej wiedzy. Naucz się być konsekwentny… - Och, nie pouczaj mnie – mruknął, oglądając się za siebie i… Zamarł. Za nimi również znajdowała się przepaść. Po lesie nie było ani śladu, a przecież niedawno z niego wyjechali. Grand spiął lejce konia bardziej, rozglądając się. - Ktoś tutaj jest – rzucił cicho. – Ktoś to tworzy… 319
Koń zaczął parskać, nieco przerażony obrotem sytuacji. Stali teraz na wąskim paśmie ziemi, mogąc ruszyć się tylko w przód i w tył. Wąska ścieżka prowadziła do góry i na dół. Po jednej i po drugiej stronie znajdowały się okazjonalne skały, jednak brakowało punktu zaczepienia. Byli w pułapce. Nadia odczuła niepewność po raz kolejny. A jeśli to jakiś czarownik, nieprzychylny jej? Co się wtedy z nią stanie? Wątpiła, by mogła trafić na kogoś gorszego od Granda, ale jednak obawy dopadły i ją. Sam Grand wydawał się być wściekły, jakby tym chciał zatuszować swoje przerażenie. - W którą stronę mam jechać, żeby wyjechać z tych przeklętych urwisk? – zapytał cicho sam siebie, wyraźnie zirytowany. – Przecież… - wtem urwał, widząc daleko w dole wyjeżdżającego zza krętego zakrętu ścieżki zakapturzonego jeźdźca. Czarna peleryna powiewała za nim, gdy ściągnął lejce rumaka, ruszając w ich stronę. Grand zaklął głośno, popędzając konia, na którym jechali. - To nie wróży nic dobrego – rzucił, nie rozglądając się na boki, by uniknąć utraty równowagi. – Oby ta ścieżka się wkrótce skończyła, bo możemy mieć kłopoty. Przyspieszyli bardziej. Nadia odwróciła głowę, lekko przerażona, przyglądając się nadjeżdżającemu obcemu. Nie rozpoznawała zakapturzonej postaci, ale w duchu miała nadzieję, że to ktoś, kto jest jej przyjazny. Z rozmyślań wyrwało ją kolejne przekleństwo Granda. Spojrzała do przodu i zamarła bez ruchu. Przed nimi znajdowała się przepaść. Droga skończyła się bez żadnych wyraźnych tego oznak, po prostu nagle wypadli zza zakrętu i prawie spadli w dół. Elfka nie miała odwagi się ruszyć, wiedząc, czym to może grozić. - I co teraz? – szepnęła. Mężczyzna nie odpowiedział, patrząc w prawo. Wielka, skalna jaskinia przylegała do ścieżki, chociaż Nadia mogłaby przysiąc, że wcześniej jej tam nie było, jednak nie zdziwiło jej to. Urwiska też nie istniały w tym miejscu, w jej wyobrażeniach. Grand zawrócił konia, wjeżdżając do jaskini. Była ogromna, jednak im dalej jechali, tym ciemniej się robiło. W końcu mężczyzna zatrzymał konia, zeskakując z niego. Dobył miecza, odwracając się w stronę wejścia do jaskini. - Uwielbiam siekać na kawałeczki głupców, bawiących się moim kosztem – rzucił do Nadii. – Niech tylko przybędzie… Elfka niepewnie wpatrywała się w stronę wejścia. Miała nadzieję, że coś pożre Granda, nie pozostawiając po nim żadnego śladu, i że odzyska wolność. Obejrzała się raz za siebie. Ciemność, nie była w stanie dostrzec niczego, co znajdowało się nieco dalej. Ucieczka odpadała. Skąd mogła wiedzieć, czy za nimi nie ma przepaści? Odwróciła się do przodu ponownie, dostrzegając jeźdźca, który właśnie wjechał do jaskini. Dźwięk kopyt jego konia, uderzających o skalne podłoże, odbijał się echem po ścianach groty. Nadchodził. … … Deanuel wjechał do jaskini, panując nad magią, którą roztoczył w lesie. Skalne urwiska nadawały się idealnie do zdezorientowania mężczyzny, który wiózł Nadię. Dobył miecza, 320
zdając sobie sprawę, że intruz na pewno rozpozna charakterystyczny dźwięk stali wydobywanej ze skórzanej pochwy. Następnie podjechał bliżej. Czuł jego zdenerwowanie. Było niemal namacalne, wisząc w powietrzu niczym ciężki odór. - No chodź tutaj, naiwniaku – rzucił mężczyzna oschle. – Czekam na ciebie! – zamachnął się mieczem, jednak Deanuel błyskawicznie i z wielką siłą odbił jego cios. Grand warknął, łapiąc ostrze oburącz i atakując go mocniej. Czuł przewagę przeciwnika, gdyż sam nie siedział na koniu i, przez to, był znacznie niższy. Deanuel wywinął młynek mieczem, odbijając ciosy i objeżdżając go dookoła. Wokół nich było mnóstwo przestrzeni, a ostre uderzenia stali o stal niosły się echem po grocie. Deanuel czuł znudzenie. Nauczył się przewidywać ruchy przeciwnika i po kilkunastu sekundach mógł stwierdzić jak walczy Grand. Agresja, stawianie na siłę, przezorna pewność siebie. - Twój cios z prawej nie przyniesie żadnych efektów. – w chwili, gdy to mówił, mężczyzna zaatakował jego prawą stronę. Książę sparował jego cios, sam go atakując, zwinnie i szybko. – Brak asekuracji również zaboli! Grand warknął, słysząc jak nieznajomy z niego szydzi. Złapał go niespodziewanie za wolną rękę i… pociągnął mocno, zrzucając z konia. - Co powiesz na to, mądralo?! – warknął i nie czekając na reakcję ciął go mocno w ramię, słysząc, jak pod peleryną wgniata się lekko zbroja. Deanuel syknął z bólu, czując, że popełnił błąd. Pewność siebie zawiodła go po raz pierwszy. Wiedział, że Alena by tego nie pochwaliła i wiedział, że Nadia na niego patrzy. Błyskawicznie podniósł się z ziemi, chwytając oburącz Miecz Żywiołów. Zamachnął się niezwykle mocno, pozwalając magii przepłynąć przez ostrze. Broń Granda wygięła się pod wpływem gorąca, a sam mężczyzna wrzasnął z bólu, czując jak rękojeść staje się niezwykle gorąca i parzy mu dłonie. Poczuł jednak, że nie może jej wypuścić, bo jego palce ogarnął paraliż. Deanuel pozbawił go równowagi jednym, mocnym kopniakiem i Grand wylądował na ścianie, nie mogąc się ruszyć. - Ty…! Ty…! - To za ten cios – rzucił zimno Deanuel, chowając miecz do pochwy i odwracając się w stronę oniemiałej Nadii. Podszedł do niej, ściągając ją z konia. – Jesteś bezpieczna. Elfce odebrało mowę na widok walki. Wiedziała, że Grand jest trudnym przeciwnikiem, jednak książę pokonał go sprawnie i szybko. Gdy stanęła na ziemi, nadal nic nie mówiła, oniemiała. Deanuel dotknął jej więzów, które zniknęły. Następnie spojrzał na konia. - Jesteś wolny, idź – powiedział, a zwierzę ruszyło do wyjścia z jaskini, jakby nie widząc przepaści. Sam książę wskazał Nadii swojego konia. - Panie przodem – powiedział, starając zachowywać się dojrzale. Brązowowłosa skinęła głową i wsiadła na jego konia, czując się dziwnie. Gdy usiadł za nią, to uczucie się wzmogło, nie mogła nic na to poradzić. Wolała spuścić głowę i odchrząknąć cicho. - A co z nim? – zapytała cicho, gdy odjeżdżali. – Nie zamkniesz go? - Zamknę – zaśmiał się książę. – W ciemnościach tej jaskini, by przemyślał swoje zachowanie. Zaraz wszystko mi opowiesz… - dodał, gdy wyjeżdżali z jaskini, przed którą nie było już żadnych urwisk, a lasy i teren państwa leśnych elfów. 321
… … Alena wyjechała z Meavy, galopując nieprawdopodobnie szybko drogą. Wiedziała, że ma mało czasu, jednak nie mogła przenieść się portalem spod samego miasta. Chciała uniknąć wykrycia przez magów Barnila, którzy zapewne czaili się w głębi zamku i patrolowali każdy magiczny ruch poza obszarem budowli. Musiała oddalić się bardziej od stolicy. Obejmowała Gabriela jedną ręką, drugą trzymając lejce konia. Czuła, że elf ma wysoką gorączkę i słabnie coraz bardziej. Pospieszyła konia, przytrzymując go bardziej. Wyszeptała kilka słów w wymarłym języku, które zabrzmiały wyjątkowo spokojnie. Uwolniła magię, pozwalając by jej energia spłynęła na niego i dodała mu sił. Jego oddech się uspokoił, a gorączka zelżała po kilku minutach jazdy. Elfka skupiła się więc na jeździe, wyczuwając przeszkodę w postaci całego oddziału, znajdującego się centralnie na linii ich drogi. Gdy wynurzyła się zza drzew na polanę, na której stali, w ich stronę pomknęły ostre jak brzytwa strzały. Tylko po to, by zatrzymać się w połowie drogi i spalić na popiół. Poczuła zirytowanie. - To czarodziejka! – krzyknął jakiś żołnierz. – Zewrzeć szyki…! JUŻ! I wtedy, niespodziewanie magiczna moc rozdzieliła ich na dwie połówki, odrzucając cały oddział w dwie strony, na całe kilkanaście metrów. Miejsca, na których wylądowali zmieniły się w głębokie bagno, w które zaczęli się zapadać. Krzyki poniosły się po spokojnym lesie, gdy czarny rumak Aleny przejechał przez łąki usłane cierpieniem. Nie miała czasu, by zatrzymywać się tutaj na dłużej. Czarnowłosa skupiła się, wyszukując portal i mając zamiar go przywołać. Pierwsze, co uderzyło ją, to znajome uczucie obserwacji. Portale były obserwowane, nie przez samego Barnila, a przez któregoś, z jego magów. Syknęła cicho, jednak nie zawahała się. Otworzyła portal, wjeżdżając w niego i niemal natychmiast go zamykając. Wyjechała pod Turvion, rozglądając się. Wiedziała, że za kilka chwil pojawią się tutaj setki zbrojnych, lub magów. Wiedziała też, że zabije tylu, ilu będzie musiała zabić. Wjechała do groty, trzymając dalej Gabriela. Wkrótce otoczyła ich ciemność. Zbłądzone dusze wyszły jej na spotkanie, wyczekując jej z daleka, jednak gdy tylko zobaczyły, kto nadjeżdża… Zniknęły, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. - Denux – szepnęła elfka, uwalniając swoją magię ponownie. Niebieski kwiat zajaśniał w oddali, wskazując jej drogę. Podjechała tam i zeskoczyła z konia, po chwili ściągając z niego ciemnowłosego elfa i od razu ostrożnie kładąc go na ziemi. Podeszła do Denuxu i zerwała jeden, niebieski kwiat. W jej ręce, jak uprzednio, pojawiła się przeźroczysta fiolka, a niebieski płyt z jej dłoni spłynął do środka. Zaczęła przyrządzać antidotum, przywołując ze swojego podziemnego zamku potrzebne jej składniki. Magia, która była niezbędna przy przyrządzaniu antidotum na tą truciznę, była bardzo potężna i stara, jednak wszystko poszło bez zarzutu. Do czasu, gdy… - Pani? – rozległ się kobiecy, niepewny głos. Z mroku wynurzyła się postać rudowłosej Kaede, która po odprowadzeniu Marcusa do Woodenvile, zgodnie z poleceniem wróciła do 322
Turvion. – Pani, coś ci się stało? - Och, a czy wyglądam jakby mi coś było? – wycedziła Alena, skupiając się ponownie na antidotum. – Sprawdź, co z nim. Kaede zakryła usta dłonią, gdy ujrzała leżącego Gabriela. - Żołnierz – powiedziała cicho. – Rycerz – dodała, podchodząc bliżej i kucając przy nim. Dotknęła jego czoła i spojrzała na Alenę z niepokojem. – Gorączka wzrasta, pani… Elfka skinęła głową, wykańczając eliksir. Odczekała chwilę, mieszając go i spojrzała na swoją służkę. - Został zatruty, jak większość armii księcia Deanuela – odparła po chwili. – Na nieszczęście był jednym z tych, którzy przyjęli obie trucizny. Większość pozostałych już nie żyje. Kaede nie odpowiadała kilka chwil, a potem spojrzała na Alenę, jakby nie wiedząc, czy zapytać, czy też nie. - Ale… Dlaczego go ratujesz, pani? – zapytała cicho. – To rycerz, jeden z wielu… Czyżby… - To mój zastępca – przerwała jej ostro Alena. – Były fałszywy książę Luinloth i przyjaciel księcia. Mimo, że to nie jest moja wojna, zobowiązałam się Nadii, że posadzę Deanuela na tronie, a potem pomogę mu zabić Barnila. Dostanę za to wiele, nie wyobrażasz sobie nawet jak wiele, więc skoro to miało się przysłużyć misji, zgodziłam się. Poza tym to świetny dowódca. Okiełznał jeden z najgorszych oddziałów w całej armii. Rudowłosa posłusznie skinęła głową, obserwując, jak Alena klęka obok Gabriela i aplikuje mu antidotum do ust. Szeptała przy tym jakieś słowa, których Kaede nie znała, jednak mimo tego czuła magię, przenikającą do ciała mężczyzny. - Długo zajmie mu wydobrzenie? – zapytała niepewnie. – Pani, wygraliście bitwę o Meavę? - Prawie – rzuciła czarnowłosa, zakorkowując resztkę antidotum w fiolce i chowając ją. – Bitwa była krwawa, niezwykle krwawa. Żołnierze mierzyli się z kreaturami, o których ci się nie śniło, Kaede. – jej zimne, jasnoniebieskie oczy spojrzały na służkę. – Ulice Meavy są skąpane we krwi elfów… Został jeszcze tylko zamek. A co do Gabriela… - spojrzała znów na ciemnowłosego, milcząc chwilę. – Potrzebuje kilku godzin. - Masz tyle czasu, pani? – zapytała cicho rudowłosa, patrząc na nią pytająco. Alena pokręciła przecząco głową, a jej wzrok był nieprzenikniony. - Nie, nie mam. Zabiorę go do Jorn. Tam czas nie płynie. Poczekam, aż wydobrzeje, a potem wrócimy do Meavy. Książę powinien do tego czasu powrócić z Nadią. A ty, Kaede, nie wychodź stąd w najbliższym czasie. Portale są pilnowane przez magów Barnila, więc na zewnątrz można spodziewać się towarzystwa. Nikt jednak nie odważy się wejść do Turvion. Kaede skinęła głową, nie śmiejąc się sprzeciwić. - Oczywiście pani – odparła pokornie. – To szlachetne. - Co jest szlachetne? – wzrok Aleny przeszył ją ponownie, powodując nieprzyjemny dreszcz. - To, że mu pomagasz, pani – odparła cicho służka. – Ponieważ… - Dosyć – przerwała jej Alena, wstając. – Nie mam czasu na pogawędki. Pstryknęła palcami, unosząc Gabriela magią i umieszczając go na rumaku. Sama wsiadła na konia za nim, znów go obejmując i przytrzymując. - Pamiętaj, co ci mówiłam – rzuciła na odchodne do Kaede i odjechała w przeciwną stronę. Była przygotowana, zimno kalkulując w myślach, ile oddziałów czeka na nią pod grotą. Nie zawahała się ani chwili, widząc światło, tlące się od wyjścia z Turvion. Widziała setki zbrojnych, niepewnie stojących przed wyjściem. Wyjechała powoli, obserwowana przez 323
wszystkich. Miała na sobie pelerynę, a na głowie kaptur, więc nikt nie mógł stwierdzić, że jest kobietą. - Stój! Kimkolwiek jesteś! – krzyknął do niej dowódca, który wyjechał nieco do przodu, trzymając w dłoniach miecz. – Nie skrzywdzimy ciebie, o ile zgodzisz się przystać do króla Barnila, jedynego słusznego władcy tych krain. Alena uśmiechnęła się nieznacznie, przywołując magię. Nie użyła ani jednego słowa, jednak czuła, co się zaraz stanie. - Radzę wam się cofnąć – rzuciła zimno. – Bo będzie bardzo, bardzo boleć… Dowódca zamrugał. - Pani? – zapytał. – Nie wiedzieliśmy, że jesteś kobietą. Moi żołnierze… - Nie słuchają, więc będą martwi – syknęła, przerywając mu, a ze środka groty buchnął ogromny ogień, nie czyniąc krzywdy ani Alenie, ani Gabrielowi. Płomienie rozdzieliły się na trzy części, galopując między żołnierzami niczym konie i pochłaniając ich w ogromnej temperaturze. Padali, jeden za drugim, by już nigdy nie przeszkodzić sojusznikom księcia Deanuela, nie mając żadnego wpływu na swój los. Alena natomiast nie traciła czasu. Przywołała portal, popędzając konia, który ruszył na przód, niosąc ich prosto do niego. … … Deanuel i Nadia jechali szybko, mijając lasy i łąki. Książę wyczuł, że napięcie przy portalach jest zbyt duże, by z któregoś skorzystać, więc musieli wracać normalnym sposobem. Konno. -…a więc Grand jest bratem Barnila, który wciąż sądzi, że nazywasz się Rose, a Alena to Lila? – zapytał, żeby się upewnić. Elfka skinęła twierdząco głową. - Tak, a nam przedstawił się jako Walerian, uciekinier, który szukał swojej córki – odparła uzupełniająco. – Wyglądał zupełnie inaczej, miał jasne włosy i zachowywał się diametralnie różnie od tego, co zaprezentował sobą, gdy ujawnił się przede mną w lesie. - Dlaczego za nim poszłaś, Nadio? – zapytał z niedowierzaniem czarnowłosy, ściskając mocniej lejce konia. Siedział tuż za elfką, ich ciała się stykały w galopie, dopasowując się do siebie idealnie. - Nie mam pojęcia – odparła, czując wstyd. – Nagle coś kazało mi iść przed siebie. Nie mogłam nic zrobić, to była magia, która spętała moją wolę… Deanuel milczał, zastanawiając się nad tym. Było wiele możliwości spętania woli, jednak zdawał sobie sprawę z siły, jakiej wymagały takie zaklęcia. I wtedy coś przyszło mu do głowy. - Nadio – powiedział nagle. – Czy on dał ci coś? Jakiś przedmiot, który miałaś ze sobą, lub masz nadal? Elfka zamrugała, zdziwiona kompletnie tym pytaniem. Skąd książę…? - Owszem – odparła, wskazując na medalion, który miała na szyi. – To medalion szczęścia, kiedyś były bardzo popularne. Sprawdziłam go magią, jednak nie wykazywał żadnych czarnoksięskich zaklęć… Deanuel zaśmiał się ponuro. 324
- Bo zaklęcie kontrolowania woli nie jest czarną magią, podchodzi bardziej pod magię umysłu, którą bardzo ciężko wykryć… Ja mam z tym problem… Lepiej go zdejmuj. Elfka skinęła głową i zdjęła medalion z szyi, chowając do juków. - Nie wyrzucę go – rzekła. – Może się jeszcze przyda. Czuła się głupio, że nie uwierzyła wcześniej Colinowi i Arthurowi, którzy nie ufali Grandowi od początku. Gdyby to zrobiła, nie zostałaby podstępem uprowadzona, a książę nie musiałby po nią jechać taki kawał drogi. W duchu jednak poczuła dumę z tego, kim się stał. Z dziecka, które nie widziało świata poza własnym czubkiem nosa zmienił się w młodego mężczyznę, godnego tytułu księcia. Jednak, jak się domyślała, samouwielbienie pozostało w nim, zakorzenione tak głęboko, że nawet Alena nie umiała go z niego wydobyć. - Dobrze, że nic ci nie zrobił – odparł po chwili czarnowłosy, przerywając milczenie, które zapadło między nimi. W jego głosie czaiła się troska, którą Nadia wyczuła. Spłonęła rumieńcem, który zaskoczył nawet ją samą. Czyżby znaczyła dla księcia coś więcej? W tej chwili była bardzo wdzięczna za to, że siedziała przed nim, i że nie widział wypieków na jej twarzy. Zaczęła zauważać więcej szczegółów, drobnych, takich jak jego bliskość lub to, że ich ciała stykały się przy jeździe, a jego silne ramiona obejmowały ją, przytrzymując w siodle. Odchrząknęła szybko, odrzucając od siebie te myśli. Skinęła głową. - Ja też się cieszę, książę. Dziękuję za ratunek… Gdyby nie ty, nie wiadomo jak by się to wszystko skończyło. Deanuel poczuł dumę, słysząc te słowa. Wyprostował się dumnie, nieświadomie jeszcze bardziej do niej przybliżając. Uderzyła go ta bliskość, którą nagle poczuł. Bijące od niej gorąco, które wyczuwał dzięki maksymalnie wyczulonym zmysłom, pobudziło jego wyobraźnię. Czyżby w końcu dostrzegła w nim mężczyznę, godnego jej uwagi? Zaśmiał się czysto, czując przypływ dobrej energii. - Nie ma za co, Nadio. Przyjaciołom pomaga się w potrzebie, a to z pewnością była potrzeba. A teraz ruszajmy żwawiej, albowiem mamy bitwę do wygrania! - A więc jeszcze nie zwyciężyliśmy? – zapytała Nadia, gdy przyspieszyli. Pokręcił głową przecząco. - Został tylko zamek, ulice i dziedziniec są oczyszczone – odparł. – Wszyscy sobie poradzili, mieliśmy też niespodziewanego gościa w postaci matki Gabriela… - Słucham?! – zapytała zszokowana, a jej oczy otworzyły się szerzej ze zdziwienia. – Była królowa? - Owszem, przybyła z ważnymi informacjami, jednak nie miałem sposobności jeszcze ich wysłuchać, za to Przewodniczący miał – odparł Deanuel. – Gdy zdobędziemy zamek, porozmawiam z nią, bo może mieć coś bardzo istotnego do powiedzenia. No i Alena wyruszyła z Gabrielem po antidotum na drugą truciznę, która nękała żołnierzy. Gabriel był jednym z tych, których trafiły obie i umierał. Mam nadzieję, że zdążyła… Elfka zlękła się nieco. - Ja także – odparła. – Jestem jednak pełna podziwu, że pojechała go ratować. W końcu to Alena. Deanuel skinął głową. - Racja, ja też byłem. Oczywiście sam byłem za tym, by jechała, to jeden z moich bliższych przyjaciół, a jego matka ją błagała o to, jednak… Tak, to było godne podziwu. – zamyślił się 325
chwilę. – Widzisz, ile jesteśmy w stanie poświęcić, gdy ktoś ma dla nas jakieś znaczenie? Nadia znów poczuła rumieńce, wchodzące na jej policzki. … … Gabriel ocknął się, nie za bardzo wiedząc, gdzie się znajduje. Pamiętał, jak spadał z konia, wyczerpany trucizną i bólem, jednak zadowolony ze zwycięstwa. Pamiętał, jak żołnierze się nad nim pochylali, sprawdzając czy żyje, a potem… Potem była już tylko ciemność. Otworzył oczy, ze zdziwieniem stwierdzając, że leży na łóżku. Podniósł się do siadu, nie czując w ogóle bólu. Spojrzał na swoje ciało. Był nadal w zbroi, brudnej miejscami od krwi. Jego miecz leżał obok niego, również na łóżku. Zamrugał. - Umarłem? – zapytał cicho sam siebie, nie mogąc dojść do tego, jakim cudem znalazł się w łóżku. Izba nie była z pewnością komnatą zamkową. - Nie, wyzdrowiałeś – odparł wesoły, dziecięcy głos. Elf spojrzał w prawo, chwytając miecz, jednak zobaczył tylko chłopca, elfa, który siedział na pobliskim stole i przypatrywał mu się. Opuścił miecz ponownie na łóżko, siadając i odwzajemniając spojrzenie. - Jak wyzdrowiałem? – zapytał łagodnie. – I kim jesteś, mały? Chłopiec zaśmiał się perliście, schodząc ze stołu i siadając na krześle, stojącym w pobliżu łóżka. Biła od niego pozytywna energia i dziwny chłód, jednak to drugie Gabriel odczuwał wyłącznie fizycznie. - Nasze poznanie przypomina mi to, jak poznałem księcia Deanuela – rzekł chłopiec. – Był tak samo zdezorientowany jak ty, gdy zaczynał szkolenie. - Znasz Deanuela? – zapytał zdziwiony elf. – Ale jak…? – i wtedy coś do niego dotarło. Poczuł, że serce bije mu nieco szybciej. – Kto mnie uratował? - Moja siostra – odparł młodziutki elf wesoło. – Alena ciebie uratowała. Zaraz po ciebie wróci, musiała coś załatwić w lesie. Ostatnio rzadziej bywała w Jorn… Elf poczuł dziwne ciepło, gdy jego przypuszczenia się potwierdziły. I wtedy uderzył w niego szok, gdy dotarła do niego wypowiedziana przez niego informacja. - Alena ma brata? – szepnął z niedowierzaniem. – Ale… Przecież jej matka od tysięcy lat jest uwięziona, a ojciec… - urwał, zdając sobie sprawę z tego, że chłopiec może to uznać za niestosowne. Malec jednak pokręcił głową, nie przestając się uśmiechać. - Wybacz mi, zawsze zapominam o tym kogoś uprzedzić. Jestem martwy. Rozmawiasz z duchem – powiedział lekko. – Nazywam się Bradley. Gabriel poczuł jak kolejny szok uderza w niego z siłą wodospadu. Zamurowało go. - Kto ciebie zabił? – szepnął cicho. – Jak…? O ile mogę pytać, oczywiście… Bradley wzruszył ramionami. - Nie bolą mnie te pytania, więc możesz – odparł. – Kto mnie zabił? To wie niewiele osób i mam nadzieję, że będziesz tym, który odwiedzie Alenę od szukania mojego zabójcy… - Alena nie wie? – zadał kolejne pytanie ciemnowłosy elf. – Naprawdę? Chłopiec skinął twierdząco głową. - Spędziła tysiące lat na poszukiwaniu – odparł. – Bezskutecznie, jak sądzę… Nasza matka obiecała jej powiedzieć, pod warunkiem, że Alena zawsze stanie po jej stronie. I tak ciągnęło się to latami… Tak, moja matka wie, kto mnie zabił – dodał, uprzedzając jego pytanie. – Była 326
świadkiem tej tragedii. Gabriel milczał przez chwilę, nadal będąc w szoku. Pokręcił głową. - Dlaczego nie chcesz, by Alena się dowiedziała? Bradley zaśmiał się ponownie, czując niesamowite rozbawienie. - Zadajesz podobne pytania, które zadał książę Deanuel! Nie chcę, bo to ją zniszczy. Chcę żeby była szczęśliwa i przestała szukać. Ale nie rozmawiajmy o mojej śmierci, to ponury temat… Bardzo chcę ciebie poznać! Jesteś kimś wyjątkowym. Gabriel pokręcił głową, uśmiechając się lekko i odwracając wzrok. - Nie jestem wyjątkowy – odparł. – Jestem zwykłym elfem, który przez całe życie był oszukiwany przez rodziców i myślał, że jest księciem. Co w tym niezwykłego? - Jesteś wyjątkowy – powtórzył Bradley. – Alena nie ratowałaby byle kogo. Nawet z rozkazu księcia. Znam ją dobrze, wierz mi. Powiedziała mi kim jesteś. Oraz, że nazywasz się Gabriel. Starszy elf podniósł na niego wzrok, w którym czaiło się zdziwienie. - Naprawdę? – zapytał. – Tak sądzisz? - Ja nie sądzę, ja to wiem – odparł chłopiec, śmiejąc się. – Powiem ci coś, ale w sekrecie. Alena czuje znacznie więcej, niż jest przyzwyczajona pokazywać. Jeśli więc przywiozła ciebie aż do Turvion, a potem tutaj, zostawiając za sobą krwawe trupy żołnierzy Barnila… To musisz być wiele warty. Gabriel uśmiechnął się, czując się dziwnie, lecz to było dobre odczucie. Zrobiło mu się lżej na duszy i o wiele cieplej, gdy to usłyszał. - Dziękuję, że tak sądzisz – odparł. – Mam nadzieję, że Alena też tak sądzi – dodał ciszej. – Uleczyła mnie, byłem zatruty… a teraz? – wstał, przeciągając się. – Jestem zdrów jak ryba! Jesteśmy w Jorn? Bradley skinął głową. - Tak, tutaj przebywam ja i wiele innych dusz. Na pewno słyszałeś o naszej wiosce… Mamy tu też żywych, którzy nie potrafią się wydostać i błądzą – wyjaśnił. – Niedługo wyruszycie. Moja siostra zabrała ciebie tutaj, gdyż nie chciała opóźniać waszego powrotu na zamek. Gdy wjeżdżasz do Jorn, a potem z niego wyjeżdżasz, jest dokładnie ta sama godzina – dodał, uśmiechając się szeroko. – Więc nie ominie was wiele. - Mówiła coś o bitwie? – zainteresował się Gabriel, przytraczając miecz do pasa. – Wygraliśmy? - Prawie – rozległ się znany im głos Aleny, która stała przy ścianie. – Nie zajęli jeszcze zamku, lecz czekają z oblężeniem na księcia, który wyruszył po zaginioną Nadię. Obaj elfowie spojrzeli na nią. Gabriel uśmiechnął się do niej lekko, a potem zmarszczył brwi. - Nadia zaginęła? – zaniepokoił się. Elfka pokiwała głową. - Według mnie została uprowadzona, ale książę zapewne już ją znalazł. Gdy wrócą, rozpocznie się oblężenie. My prawdopodobnie dojedziemy w środku bitwy o zamek. O ile Deanuel zdecyduje się atakować od razu. - Jesteś tu od paru godzin – dodał do niego Bradley. – Ale w rzeczywistym czasie możecie liczyć tylko dojazd tutaj i z powrotem… - Zapewne zdążymy na bitwę – powiedział Gabriel i odwrócił się w stronę Aleny, podchodząc do niej bliżej. – Uratowałaś mi życie. Dziękuję ci… Elfka pokręciła głową. - Twoja matka mnie o to prosiła – odparła. – Przybyła do Meavy z ważnymi wieściami z 327
Luinloth, których jeszcze nie znam. - Moja matka? – zapytał ze zdziwieniem. – Ale jak… zresztą, nieważne, dowiemy się tego, jak wrócimy. Sama nic przecież nie wiesz. Ale to nie była błaha sprawa, Aleno. Mam u ciebie dług. - Nie mogłam stracić zastępcy, czyż nie? – rzuciła, unosząc brew i patrząc na niego. Elf zaśmiał się. - Zapewne nie mogłaś. Kiedyś już to zrobiłem i nie zarobiłem ciosu, więc może i tym razem mi się poszczęści. – zbierając się na odwagę, niesiony pozytywnymi słowami Bradley’a, zbliżył się do niej i lekko pocałował jej policzek. – W podzięce za ratunek. Bradley obserwował ich z błyskiem w oczach, siedząc cicho. Widział, jak jego siostra bez słowa patrzyła na Gabriela, a potem skinęła głową, odwracając wzrok. - Chodźmy – rzuciła. – Nie mamy czasu do stracenia. Bradley… - dodała i spojrzała na chłopca. – Spodziewaj się mnie niebawem. Będę musiała z tobą porozmawiać. - Wracajcie zdrowi – powiedział chłopiec, wstając i przyglądając się im. – A ja będę czekał, tak długo, jak to będzie konieczne! Czarnowłosa skinęła głową i wyszła z domu, idąc w stronę swojego konia, oraz drugiego, które stały w gotowości do jazdy. Gabriel natomiast spojrzał na Bradley’a. - Dziękuję za to, co mi powiedziałeś – rzekł po chwili. – Ja… - Ciii! – uciszył go chłopiec z uśmiechem. – Ja wiem. Idź już. Może wkrótce się spotkamy. Starszy elf chwilę później dołączył do Aleny, która siedziała już na swoim rumaku, czekając na niego. Wskoczył na drugiego konia, czując nowy przypływ sił. - Kierunek Meava? – zapytał, zerkając na nią. Skinęła głową. - Mogą nas potrzebować. Na przód! – i ruszyli razem, odprowadzeni wzrokiem przez samotne dusze i kilka żywych, pozbawionych sensu życia istot. … … Gdy Nadia przesiadła się na swojego konia, tuż pod zamkiem w Meavie, wraz z Deanuelem i Colinem pierwsi wkroczyli do zamku. Wcześniej jasnowłosy dał sygnał innym dowódcom, by zaczynali atakować. Ostatnia walka o Meavę właśnie się rozpoczęła. Książę jechał pierwszy, unosząc wysoko miecz. Oczyścił korytarz z żołnierzy jednym zaklęciem, torując im drogę. - Za mną! – ryknął za siebie, a za Nadią i Colinem do zamku wkroczyło wojsko, gotowe do walki. W oddali książę słyszał wyraźnie jakieś wrzaski i mógłby przysiąc, że te najgłośniejsze należą do Przewodniczącego. Wjechał w kolejny korytarz. - Rozdzielić się! – krzyknął, sam jadąc w prawo. Musiał znaleźć salę tronową, jednak do tego momentu czekało go jeszcze sporo korytarzy. Gdy wyjechał zza zakrętu, natrafił na kolejnych żołnierzy, którzy jednak rzucili broń. - Daruj nam życie! – jęknął jeden z nich. – Poddajemy się, panie! Zamarł, niepewny co zrobić. Nie miał powodu, by ich zabijać, skoro się poddawali. Z drugiej strony jednak nie mógł być pewien, czy mówili prawdę, czy tylko udawali, chcąc przeżyć, a potem wbić mu ukradkiem nóż w plecy. Musiał dokonać wyboru. 328
- Odłóżcie broń – rzucił po chwili. – Nikt nie zrobi krzywdy bezbronnym elfom. Poczuł ich ulgę, gdy odkładali broń w dół. Wtedy dobiegł go inny głos. Ktoś nadchodził. - Tchórze! – wysoki, postawny elf wynurzył się zza rogu. Jego ciemne, długie włosy rozwiał pęd powietrza, a on sam dobył miecza. Jego zbroja była bogato zdobiona, zatem musiał być generałem tutejszych wojsk. – Stań do walki, samozwańczy książę! NIKT nie przyjmie ciebie tutaj z otwartymi ramionami! Deanuel zeskoczył z konia. - Jak sobie życzysz! – rzucił, dobywając swojej broni. Widział zdziwienie elfa na widok Miecza Żywiołów, jednak nie skupiał się na tym. Musiał użyć swojego książęcego instynktu, by nie zawieść nikogo. W tym samego siebie. Zaatakował go z biegu, nie zastanawiając się nad tym zbytnio. Atak był silny, a jego ciosy niezwykle szybkie. Trzymał miecz jedną ręką, drugą asekurując się, na wypadek gdyby musiał nagle użyć magii. Elf okazał się jednak być wyjątkowo zdolnym przeciwnikiem i po kilku minutach Deanuel miał już wiele rys od draśnięć na zbroi. Postanowił nie używać magii. Chciał wygrać tą walkę fechtunkiem, czystym fechtunkiem. Złapał miecz oburącz i zamachnął się mocno, jednak w miejscu, w które chciał ugodzić czekało już ostrze przeciwnika, by odbić jego cios. Jednak zamiast go przytrzymać, Deanuel odbił swój miecz natychmiast i zaatakował jego lewy bok, trafiając go w biodro. Zbroja generała została poważnie uszkodzona, a sam książę zamrugał ze zdziwieniem, widząc moc swojego miecza. Nie zwlekał jednak i zaatakował ponownie, po chwili wytrącając zdezorientowanemu elfowi miecz z dłoni. Stal opadła z brzękiem na ziemię, a leśny elf padł na kolana. - Ja… - zaczął, zerkając na swoją dłoń. Widniała na niej mała rana, z której sączyła się powoli krew. – Ja… Jednak nie powiedział już nic więcej, gdyż z chwilą spadnięcia pierwszej kropli krwi na podłogę, jego ciało runęło także. Był martwy. Deanuel, sam zszokowany odwrócił się do tyłu. Pojedynek obserwowali żołnierze, oraz Nadia, która właśnie przyjechała. - Książę, żołnierze się poddają – ogłosiła. – Wszyscy. Spotkałam mego ojca, który przyniósł mi te same wieści. Musisz znaleźć tylko rodzinę królewską! Czarnowłosy skinął głową, wskakując z powrotem na swojego konia. - A więc za mną! – krzyknął i ruszyli. Korytarze były zapełnione przerażonymi żołnierzami, który odkładali swoje bronie na podłogę. Wygrywali, to było pewne. Gdy wreszcie wyjechał na korytarz, przy którym znajdowała się sala tronowa, czuł euforię. Uczucie to jednak skończyło się, gdy ujrzał, co strzeże drzwi, prowadzących do królewskiego pomieszczenia. Kreatura była ogromna, zajmując całą szerokość korytarza i większość jego wysokości. Od pasa w górę była kobietą o sześciu rękach i białej skórze oraz białych oczach. Każda z jej rąk trzymała długi miecz, a z jej ust wydobywał się okropny syk. Jednak nie to było najgorsze. Od pasa w dół nie dostrzegli żadnych nóg. Wielki ogon, przywodzący na myśl połączenie ogona syreniego i cielska ogromnego węża, wił się po podłodze. Z jednej strony był zupełnie szary, pokryty łuskami, od których odbijało się światło, wpadające na korytarz przez okiennice, z drugiej strony jednak przebijała się ciemna czerwień, przynosząca na myśl barwę 329
królewską. Kreatura zasyczała ponownie, ruszając w ich stronę. Żołnierze cofnęli się, podobnie jak Nadia. - Deanuelu! – krzyknęła, jednak on nie mógł pozwolić sobie na cofnięcie się, mimo tego, iż był śmiertelnie przerażony. Zeskoczył z konia, bojąc się, że zwierzę spanikuje i zrzuci go ze swojego grzbietu. Uniósł ręce przed siebie i posłał w stronę potwora wielką kulę ognia, która… Przeniknęła przez niego, uderzając w ścianę, znajdującą się kilkanaście metrów za nim. Książę zamrugał, czując szok. Jak…?! Ponownie uniósł dłonie, przywołując do siebie równo dziesięć mieczy, leżących na ziemi. Zgodnie z jego poleceniem uniosły się w górę i wszystkie na raz wystrzeliły w kierunku kreatury. Jeden z nich trafił, co zaowocowało straszliwym sykiem, gdy oberwała w ramię. Pozostałe dziewięć zostało odbitych. Cokolwiek to było, władało sześcioma mieczami lepiej niż ktokolwiek, z kim kiedykolwiek przyszło mu walczyć. Spróbował posłać w stronę wężowej kobiety wyładowania energii, jednak i one przeniknęły przez nią, nie czyniąc jej najmniejszej szkody. Zaatakowała nagle, przesuwając się z zaskakującą szybkością do przodu. Nie zdążył nawet dobyć miecza, słysząc krzyk Nadii, gdy… Czyjeś wydłużone ostrze miecza odbiło cios sześciu ostrzy potwora. Spojrzał na jeźdźca z lewej strony. Alena. Poczuł niewysłowioną ulgę, cofając się, gotowy, by pomóc jej walczyć z kreaturą, jednak elfka mocno odtrąciła ostrza, opuszczając własny miecz i chowając go. Nie zsiadając z konia uniosła ręce, które zajaśniały dziwną, jasną energią, a wszyscy obecni zatkali uszy, słysząc niewyobrażalnie głośny pisk. Gdy blask zelżał, Deanuel poczuł jak czarnowłosa ciągnie go do tyłu, sama się cofając. Wytrzeszczył oczy. Przed kobietą o wężowym ogonie stała identyczna kreatura, trzymając w dłoniach tyle samo mieczy. Zasyczały na widok siebie, rozpoczynając starcie. Potwór, stworzony przez Alenę, miał przewagę zaskoczenia, toteż po chwili wroga kreatura zaczęła wić się w agonii, tracąc swoje miecze. Zwycięska kobieta rzuciła się na drugą, przepoławiając jej ciało i zabijając ją ostatecznie. - Co to było? – szepnął Deanuel. – Moje zaklęcia, nawet te silne… nie działały! - Naga Królewska – rzuciła Alena, patrząc jak stworzona przez nią replika potwora rozpada się na tysiące kawałeczków, rozsypując się pośrodku korytarza. – Nagi Królewskie były kiedyś wykorzystywane do strzeżenia największych skarbców, jakie widział ten świat… Są odporne na zaklęcia i mogą zamieniać w kamień spojrzeniem, dlatego najlepiej trzymać się od nich z daleka. Książę skinął głową i spojrzał na nią. - Dziękuję! – powiedział. – Zajęliśmy zamek, jeszcze tylko rodzina królewska i… Gabriel! – dodał ucieszony, widząc elfa, który przyjechał wraz z Aleną. Ciemnowłosy uśmiechnął się, zeskakując z konia i witając się z księciem. - Jak miło znów być wśród żywych – zaśmiał się cicho. – Gratuluję zwycięstwa, książę. - Ja tobie również, w końcu dowodziłeś – odparł Deanuel ze śmiechem. – Pozostała tylko sala tronowa… 330
- Miło was znów widzieć – dodała Nadia, czując szczęście. Udało im się. Kolejna stolica zdobyta. - Mówiłem, że ślicznotce się uda? – rozległ się głos Colina, który nadszedł z innymi zbrojnymi od drugiej strony. Wyszczerzył się w stronę zsiadającej z konia Aleny. – Wierzyłem, że przywrócisz go do żywych! Deanuelu – dodał do brata. – Zajęliśmy cały zamek. Minąłem się z każdym, z Przewodniczącym nawet. Wszędzie żołnierze się poddali, oczywiście z małymi wyjątkami. Pozostaje ci tylko odebrać korony, by złożyć je we właściwe ręce. Deanuel klasnął w dłonie, czując ponownie euforię. - Właśnie mam zamiar to zrobić! – oznajmił i jednym ruchem otworzył drzwi, prowadzące do sali tronowej. Widok, który tam zastali, uderzył w niego z ogromną siłą. Król, królowa oraz ich córka siedzieli na swoich miejscach tronowych, zgodnie z panującym porządkiem hierarchii. Wyglądali całkiem normalnie, gdyby wyjąć kilka szczegółów. Ich głowy bezwiednie opadały na boki, jakby byli pogrążeni w głębokim śnie. Z ich poprzecinanych przegubów ściekała powoli krew, świadcząc o tym, że popełnili mord na sobie samych już wiele godzin temu, w promieniach nowo narodzonego słońca.
Rozdział 29 – Rumblings of The Council of Lands 331
Deanuel siedział bez ruchu na wysokim krześle w sali tronowej. Pomieszczenie zostało oczyszczone z trupów fałszywej rodziny królewskiej, jednak on wciąż miał je przed oczami. Podparł głowę rękami, pocierając skronie i przymykając oczy. Elfy przemykały przez salę, załatwiając pierwsze, najpilniejsze rzeczy w zamku, jednak on nie zwracał na nich uwagi. - To nie twoja wina, książę. – rozległ się znajomy mu głos. Deanuel podniósł wzrok i ujrzał Gabriela, siedzącego obok. Pokręcił głową, nie wiedząc zbytnio co odpowiedzieć. - Mam ich widok przed oczami – odparł cicho, odwracając wzrok. – Nie zasługiwali na śmierć. Jedynie na proces i sprawiedliwe osądzenie, ale nie na śmierć… - Sami tak zadecydowali – odparł ciemnowłosy elf. – Widocznie uznali, że wolą umrzeć tak, ze świadomością, że do końca pozostali przy władzy i z koronami na głowach. Jasne oczy Deanuela spojrzały na niego z wyrazem lekkiej nadziei. - Tak sądzisz? – zapytał. – Naprawdę tak sądzisz? Starszy elf pokiwał twierdząco głową. - Owszem, Deanuelu - odrzekł. – Mogli też obawiać się tego, co zrobiłby im Barnil, gdyby się dowiedział, że oddali ci Meavę, pozostając przy życiu… Deanuel chwilę milczał, przetrawiając jego słowa w milczeniu. To wszystko układało się w jego głowie w logiczną całość. Musiał przyznać mu rację. - Zgoda, wierzę ci – odetchnął głęboko. – Lżej mi. Powiedz, gdzie jest reszta? Byłem nieobecny od kilkudziesięciu minut… - Wszyscy krążą po zamku – odparł Gabriel. – Nadia przekazała mi, że zaraz odbędzie się narada, tutaj, w tej sali. Zejdą się wszyscy. Ci, którzy byli z tyłu, nie walcząc, przykładowo Marcus, czy moja matka, niedługo nadejdą. - Właśnie, muszę wysłuchać historii twojej matki – powiedział książę, łapiąc się za głowę. – To nie może czekać… Obawiam się, że to może być coś poważnego. Ciemnowłosy skinął głową, zamyślając się na chwilę. - Ja też się tego obawiam – powiedział z westchnieniem. – Nadchodzą – dodał, wstając i patrząc w stronę wejścia do pomieszczenia, przez które właśnie weszli Nadia, Colin, Gorgoth oraz Przewodniczący. Arthur prowadził Elvirę, która nerwowo wypatrywała swojego syna. Gdy go zobaczyła, pobiegła w jego kierunku i przytuliła go mocno do siebie. - Uratowała ciebie! – powiedziała cicho. – Bogowie, jak dobrze, że żyjesz… Deanuel obserwował ich i sam zatęsknił za swoją matką. Do jego głowy powrócił widok ojca, który ujrzał w Mieście Demonów. Poczuł dziwne ukłucie w sercu, ale uśmiechnął się, podobnie jak Gabriel, który przytulił elfkę. - Nic mi nie jest, matko! – uspokoił ją. – Jestem w pełni zdrowy. Elvira puściła go, przyglądając mu się z dumą. - I jesteś rycerzem – powiedziała i wtedy zauważyła Deanuela. Skłoniła się przed nim. – Książę. Czarnowłosy skinął jej głową, wskazując jedno z krzeseł. - Pani, jestem gotowy wysłuchać twojej opowieści – powiedział. – Jak mniemam wszyscy jesteśmy gotowi – dodał, gdy Nadia, Colin, Gorgoth i Przewodniczący doszli do stołu, zajmując miejsca. Wszyscy byli zmęczeni po bitwie, nie mając okazji porządnie wypocząć. - O tak, jesteśmy – przyznał Colin. – To musi być ciekawa historia. Ale… 332
Wtedy jednak wtrącił się Przewodniczący. - Zapewne wszystkich zaskoczę – rzucił nieco suchym tonem. – Ale Alena powinna tego wysłuchać. To poważna sprawa. Wszyscy spojrzeli na niego z lekkim szokiem, wymalowanym na ich twarzach. Nadia dotknęła lekko czoła Arthura, przypatrując mu się. - Arthurze, masz gorączkę? – zapytała niepewnie. – Czy może zacząłeś przełamywać swoją nieuzasadnioną niechęć do Aleny? Pennath pokręcił głową, mając dziwny wyraz twarzy. - Tego nie powiedziałem – odparł. – Po prostu… Sami usłyszycie. Deanuel otrząsnął się ze zdziwienia, a jego jasne oczy utkwiły wzrok w matce Gabriela. - Pani, zacznij już opowiadać. Tylko… Gdzie są sir Timothy i Marcus? - Marcus odzyskał przytomność, książę – ogłosił Gorgoth. – Jego rana była zarażona, jednak udało mi się… bardzo bolesnym sposobem… się jej pozbyć. Będzie żył, ale na razie zajmują się nim medycy. Został umieszczony w jednej z komnat i odpoczywa. Natomiast sir Timothy zajął się pomocą w oczyszczaniu ulic z trupów i krwi. Przekazał, że musi się wyciszyć po walce, a to mu pomoże. Deanuel skinął głową, czując ulgę. - Dobrze, że Marcus żyje – powiedział. – Rad jestem, że wszystko poszło jednak po naszej myśli. Ale rozmowy o walce i stratach odłóżmy na później. Pani – dodał ponownie do ciemnowłosej elfki. Kobieta wzięła głęboki oddech. - Mistrz Aryon znalazł sposób na to, by porozumiewać się ze światem – powiedziała cicho. – Codziennie, w samo południe jego umysł staje się wolny na dokładnie dwie godziny. Rozmawiał z waszym ojcem… - dodała w stronę Colina i Deanuela. – Fevor najwyraźniej uwierzył w jego racje, gdyż pomógł mu wydostać się z celi, chcąc zmienić książęcą misję na lepsze. Colin poczuł ogromny zawód, słysząc jej słowa. Nie odezwał się, siedząc nieruchomo, nie wierząc, że ich ojciec mógł popełnić znów ten sam błąd. Jedno spojrzenie, wymienione z bratem, wystarczyło, by wiedział, że Deanuel czuje to samo. - Zaraz, zaraz… nie rozumiem czegoś – powiedział nagle Przewodniczący wyniosłym tonem. – Z jakiego powodu umysł Aryona staje się wolny na dokładnie dwie godziny? Nikt mu nie odpowiedział i przez kilka chwil wszyscy pogrążyli się w ciszy. Elvira spojrzała niepewnie na księcia, jednak Deanuel pokręcił głową. Nie znał odpowiedzi. - Inaczej by umarł – rozległ się zimny, kobiecy głos. Alena, która stała przy jednym z okien, podeszła w ich stronę. Wyraz jej twarzy był nieprzenikniony. – Z tego właśnie powodu to zabija. – wskazała na Lotos na swoich rękach. – Mów dalej – dodała do elfki, która patrzyła na nią z niemą wdzięcznością. Ciemnowłosa nie przerwała jednak swojej wypowiedzi, kontynuując. - A więc… Gdy namówił Fevora na swój plan, postanowił udać się do nas. Przyszli do naszej celi i zaczął z nami rozmawiać, tłumacząc swoją ideologię. Jest przekonany, że księcia otaczają zdrajcy, którzy mamią mu umysł. Mówił bardzo źle o tobie, pani – dodała do Aleny. – Przedstawił ciebie jako najgorsze zło, jakie mogło spotkać Deanuela. Posunął się nawet do stwierdzenia, że nie powinniśmy walczyć z Barnilem, tylko się z nim sprzymierzyć. Usprawiedliwiał to tym, że na barki księcia zrzucono wielką odpowiedzialność, z którą nie da 333
sobie rady. Początkowo nie braliśmy jego słów poważnie, chcieliśmy pomóc naszemu synowi i zrehabilitować się w oczach księcia. Potem jednak Aryon zaczął wymykać się spod kontroli… Alena milczała, patrząc w stronę któregoś z okien. Arthur wpatrywał się w jakiś kawałek stołu, a zaskoczony Deanuel zamrugał. - Jak to, zaczął się wymykać? – zapytał. – Za takie poglądy można by skazać go bez sądu na śmierć bez żadnego gadania. Nie sądziłem, że posunie się do takiego czegoś… - Poczekaj na ciąg dalszy – mruknął Przewodniczący, nie odrywając wzroku od stołu. – Będzie o wiele bardziej interesujący i warty uwagi jakiegokolwiek sądu… - Otóż… - Elvira odchrząknęła. – Mistrz Aryon posunął się do napisania listu do króla Barnila. Nie mam pojęcia, co w nim pisał, jednak widziałam odpowiedź. Z listu Barnila wynikało, iż mistrz w końcu wybrał odpowiednią ścieżkę, którą chce podążać. Król wspominał też zadowolenie z faktu, że Aryon chce mu zwrócić niejaką Lilę i Rose, oraz wyrażał zaciekawienie wiadomością, którą rzekomo mistrz chce mu przekazać osobiście. Na samym końcu było ostrzeżenie i przypomnienie o lojalności. Aryon zdradził ciebie, książę. Twierdząc, że robił to wszystko, by tobie pomóc i ratować twoje królestwo. Oprócz tego rozpoczął rozmowy z którymś z zaufanych żołnierzy, który jest na zamku w Luinloth. Chciał przejąć kontrolę nad wojskiem, a potem nad całym zamkiem. Nazywał to pierwszym krokiem do sukcesu, czymś koniecznym. Stał się despotyczny, co pokazał przedwczoraj bardzo wyraźnie. A ja postanowiłam uciec, wiedząc, że tak nadal być nie może. Zostawiłam mężowi list i wyruszyłam natychmiast z Luinloth, zmierzając w stronę Meavy. Wspomagałam się portalami, kilka razy o mało co nie zostałam złapana przez wrogich żołnierzy… Ale dotarłam tutaj. Zapadła głucha cisza, ciążąca na wszystkich. Colin nie wytrzymał i warknął. - Aryon jest skończony – rzucił. – Definitywnie. Aleno… - dodał, patrząc na elfkę. Wolał mówić ostrożnie, widząc, że czarnowłosa nic nie mówi, zachowując beznamiętny spokój, co nie mogło zapowiadać niczego dobrego. Alena zaśmiała się krótko i zimno. - Dokładnie tego można się było po nim spodziewać – rzuciła. – Będę wiedziała, gdzie się znajduje, gdyż demon mi o tym doniesie w każdej chwili. Domyślam się, że teraz będzie próbował uciekać, niczym zbłądzona owieczka. Już wie, że nam powiedziałaś – dodała do Elviry. – Powinnaś napisać do męża, by miał na oku jego działania. Elfka skinęła głową natychmiast. - Oczywiście, napiszę – odparła. Deanuel chrząknął po chwili, otrząsając się z szoku. - A więc… Proponuję by, zgodnie z tym, co mówi Alena, dać Aryonowi wolną rękę. Być może to zapędzi go w jeszcze większe kłopoty, a będziemy mieć nad tym kontrolę. - Jesteś pewna, Aleno, że on nie ucieknie? – zapytał generał, patrząc na czarnowłosą. Alena skinęła głową, nie odwracając wzroku od okna. - On już jest martwy – odparła. – Muszę tylko dopilnować, by jego grzechy nie umarły wraz z nim, bo musi za nie zapłacić. Jedyne, co może zrobić to ukryć się gdzieś, u kogoś. Będę znała każdy jego ruch. - To rozsądny plan – przyznał Gabriel, wtrącając się do rozmowy. – Byłaś dzielna – dodał do matki. – Niewielu odważyłoby się uciec Aryonowi. Mógł ciebie dopaść… - Bardziej liczyłeś się dla mnie ty i dobro księcia – odparła elfka szczerze. – Gdybyście się o 334
tym nie dowiedzieli, mogłoby dojść do tragedii. Teraz wszystko jest pod kontrolą. Książę skinął głową i spojrzał na kobietę. - Zwracam ci wolność, Elviro – powiedział. – Za wszystko, co zrobiłaś. Jeśli i twój mąż będzie po naszej stronie, za zasługi dla królestwa również zostanie zwolniony z aresztu. Natomiast nasz ojciec… - pokręcił głową. – Jego czeka areszt. Elvira skłoniła przed nim głowę. - Dziękuję, panie. Jesteś dobrym księciem i masz dobre serce. Wierzę w ciebie z całych sił. Przewodniczący odchrząknął. - A więc skoro mamy już omówioną tą kwestię… Mam listę strat – rzucił, wyciągając zza paska zwój papieru. Rozwinął go. – Najwięcej strat było na południu. – spojrzał w stronę Nadii i Colina. – Oraz na zachodzie. – rzucił Gabrielowi krótkie spojrzenie. – Około dziesięć procent całej armii poległo w walce z trucizną, licząc tylko elfy, a nie Thorenów. Jednak wszyscy inni przetrwali ten niespodziewany atak. Bardzo dużo jednostek poległo w walce z kreaturami, które wysłał tu Barnil. Hydry Chaosu na północy i bazyliszki na wschodzie zabrały ogromne żniwa. Walczyliśmy także z grupą magów, którzy zostali rozgromieni przez Deanuela. – jego mina świadczyła o tym, że dopóki tego nie zobaczy, to nie uwierzy. – Mamy dużo jednostek leśnych elfów, którzy się poddali. Trzeba zdecydować co z nimi i pozwolić armii się zregenerować. - Fachowy raport – stwierdził Gorgoth. – Arthur ma rację. Mamy ogromne straty, jednak zdobyliśmy kolejną stolicę. Deanuelu, musisz zrobić to, co zrobiłeś poprzednio. Wysłać oddziały by oczyściły krainę leśnych elfów z wrogich oddziałów. Niech głoszą twoje zwycięstwo. Książę skinął głową, próbując przyswoić wszystkie te informacje. Nadal był w szoku po tym, na co odważył się porwać Aryon. - Dobrze – rzekł. – A więc… - urwał nagle, gdy do pomieszczenia wleciały cztery kruki. Każdy z nich miał do nóżki przywiązany rulonik papieru. … … Barnil siedział na tronie, wykazując większe niż zazwyczaj znudzenie. W ciągu ostatnich dni był kłębkiem nerwów. Nic nie szło po jego myśli, a brak jakichkolwiek wieści od brata w ciągu ostatniej doby sprawił, że stał się jeszcze bardziej nerwowy. Machnął ręką na stojącego przed nim młodego człowieka. - Pokaż mi – rzucił władczo. Mężczyzna skinął głową i chwycił tkaninę, leżącą obok niego i pociągnął ją do siebie, odsłaniając wielki portret. Król przyjrzał się uważniej, podnosząc się z tronu i podpierając pod boki. Portret przedstawiał dwie elfki, Lilę i Rose. Obie zostały uwiecznione w strojach z pierwszego balu, jaki wydał podczas ich obecności. Długie, odważne suknie idealnie komponowały się z nieziemską urodą. Były tak rożne od siebie, a jednak tak podobne. Oczy Barnila zatrzymywały się na poszczególnych częściach ciał sióstr. - Są idealne – rzucił. – Brawo, mistrzu. Brawo! Malarz ukłonił mu się głęboko, czując jak jego sztuka jest doceniana. Uśmiechnął się. - To zaszczyt, panie! Móc namalować twoją narzeczoną i jej siostrę… 335
- Tak, tak… - rzucił król, wracając z powrotem na tron i siadając na nim. – Powieście to nad wejściem – dodał rozkazująco i pogrążył się we własnych myślach. Gdyby ślub doszedł do skutku, miałby Lilę już tylko na wyłączność. Chroniłby ją przed wszystkim, a ona nosiłaby w swoim łonie jego syna już dzisiejszego dnia. Postanowił, że jeśli Grand się spisze i przyprowadzi księżniczki, będzie skłonny nagrodzić go ręką drogiej siostry, Rose. W ten oto sposób obie elfki pozostaną na zamku i obie będą z nim związane. Jego geniusz był nieskończony. Rozmyślania przerwało mu przybycie jednego z głównych magów na zamku. Mędrzec ukłonił mu się głęboko, trzymając w ręku swoją laskę. - Panie – rzekł z szacunkiem. – Przynoszę bardzo złe wieści. Meava została zdobyta dziś w samo południe. Rodzina królewska nie żyje, a duża część wojsk w zamku poddała się, gdy pozostała im tylko budowla. Barnil ryknął wściekle, uderzając pięścią w tron. - Jak to została zdobyta?! – wykrzyczał. – Olbrzymie ilości wojska, Hydry Chaosu, bazyliszki i cały oddział magów nie wystarczył?! To tylko nieznośny gówniarz, którego rozgniótłbym w mgnieniu oka, a wy nie umiecie sobie z nim poradzić?! Mag ścisnął mocniej swoją laskę, czując strach. Nie dał jednak tego po sobie poznać. - Panie, wojska księcia straciły ogromne ilości zbrojnych – rzekł, siląc się na spokój. – Ta bitwa wykończyła go. Nie uda mu się pokonać mrocznych elfów, a tym bardziej Ledyru. - Oby tak było, bo inaczej stracisz głowę – wysyczał władca, wstając z tronu. – Komu ja przydzielam władzę? Timothy przynajmniej wykonywał swoje zadania jak na dowódcę przystało! A potem porwał moje księżniczki… Co to za sprawiedliwość panuje w tych czasach? To wręcz ŻAŁOSNE, brak mi słów by to określić. Powinniście się WSTYDZIĆ! - Tak jest, panie – szepnął. – Ale jest jeszcze jedna sprawa. Ktoś poruszał się portalem trzeciej kategorii. Może on pomieścić trzy lub więcej osób. Sprawowaliśmy pieczę nad większymi portalami, jak kazałeś, a trop doprowadził nas do Turvion. Barnil zmarszczył brwi i spojrzał na niego. - Do Turvion? – zapytał zaintrygowany. – I co tam znaleźliście? - W tym rzecz, panie… - odchrząknął, przerywając na chwilę. – Że wysłałem tam cały oddział, który wyczekiwał przed grotą. I nikt nie powrócił. - Jak to nikt nie powrócił? – warknął król, czując zdziwienie. – Co chcesz przez to rzec? - To… - zaczął ostrożnie mag. – Że ktoś ich pozabijał. Śmiertelna pożoga pochłonęła wszystkich, co do jednego żołnierza. Nie umiałem zlokalizować czarodzieja, który to zrobił, jednak to wygląda bardzo podejrzanie… - Wiem, co chcesz zasugerować – rzucił Barnil, machając ręką. – Alena nie żyje. Grand to sprawdził. Zginęła w Mieście Demonów. Więc to nie mogła być ona, to wykluczone. Jej matka nadal gnije w jeziorze. Dark Lord? Wątpię, demony nie mieszają się w nasze konflikty. Nie mają najmniejszych powodów, by to robić. Kto więc? - Tego nie wiemy, panie – odchrząknął mędrzec. – Ale wkrótce się dowiemy. Krążą też pogłoski, jakoby młody książę był naprawdę potężny. Nie wiem, czy dawać im wiarę… - On ma pięćset lat – rzucił Barnil. – Kto go szkolił? Aryon? Nawet jeśli, to na pewno nie wyszkolił go dobrze. Sławetny mistrz odezwał się do mnie… Kto jeszcze mógł go wyszkolić? Przewodniczący śmiesznej Rady Ras? W najwyższych porywach… Potrzebuję Granda. On 336
zda mi dokładne relacje na temat tego, kto znajduje się w obozie samozwańca i kto mu pomaga. I przywiezie moje księżniczki… - dodał, odwracając głowę w stronę ściany, na której służący powiesili nowy portret. Zaśmiał się zimno sam do siebie, gdy mag patrzył na niego z niepewnością, nie ruszając się. … … Ukochana Elviro, Twój list zszokował mnie, a zarazem otworzył mi oczy. Od początku nie podobał mi się ten pomysł, ale chciałem pomóc tej krainie. Teraz widzę, że Aryon tylko jej zaszkodzi. Mistrz szukał ciebie następnego dnia. Powiedziałem, że wyszłaś do miasta. Nie było go całe dwie godziny, więc prawdopodobnie szukał ciebie po mieście i jego okolicach. Musisz uważać… Mam nadzieję, że dotarłaś bezpiecznie do Meavy, oraz że książę wygrał bitwę o państwo leśnych elfów. Pokaż mu ten list, albowiem w tej chwili mistrz pisze pismo do Przewodniczącego i jest to jego drugie pismo tego dnia. Pierwsze było zaadresowane do wyższej instancji, która na pewno jest tobie znana. Wydaje mi się, że Aryon będzie szukał pomocy i schronienia u Rady Krain, która ponoć ma się zebrać. Nie wiadomo, ile jest w tym prawdy, jednak… Jeśli to okaże się dziać naprawdę, książę może mieć kłopoty. Na razie zachowuję pozory, wymyślając ci kolejną wymówkę, jednak on zdaje sobie sprawę z tego, że wyjechałaś. Mistrz chyba jednak wciąż ma nadzieję, że zgubiłaś się w lesie i nie dotarłaś do Meavy. Wkrótce postaram się do ciebie dołączyć. Uściskaj ode mnie Gabriela. Mam nadzieję, że wszystko z nim w porządku. Z wyrazami miłości, Lincoln
Drogi Przyjacielu, Nie rozmawialiśmy długo, wiem. To z mojej winy. Posunąłem się za daleko, wciągając w to ciebie i narażając ciebie na nieprzyjemności z tego powodu. Przemyślałem to, nie powinienem odbierać księciu suwerenności. Powinienem mu pomóc. Tyle lat przyjaźni, Arthurze. Tyle lat podróży, doradzania w ważnych kwestiach i trzymania tego, co wolnej krainie pozostało w ryzach. Pomogłem ci stworzyć Radę Ras i udoskonalić ją do stanu, w jakim obecnie nią władasz. Nigdy nie oczekiwałem niczego za moją pomoc, w końcu się przyjaźniliśmy. Nie ma sekretu, którego bym ci nie powierzył, przyjacielu. Nie mam przed tobą tajemnic i nigdy nie miałem. Proszę ciebie o kilka rzeczy i mam nadzieję, że pozytywnie rozpatrzysz moją prośbę. Mam nadzieję, że nadal robisz to, co ustaliliśmy już dawno. Że nie zatraciłeś siebie i 337
piastujesz swój urząd i obowiązki z należytą godnością. Proszę cię, nie dopuść, by książę nadal żył wśród zdrajców. Syn Barnila, Gabriel, rycerz z Ledyru – ich wszystkich trzeba natychmiast usunąć z pobliża księcia. Deanuel musi nauczyć się polegać na tych, na których może polegać. Nie pozwól, by zło się do niego dostało. Złem jest Alena. Błagam cię i zaklinam na wszelkie świętości tego świata – nie mów jej o tym liście. Nie może się dowiedzieć o tym, że do ciebie napisałem. Wtedy wszystko upadnie i będę musiał uciekać. Alena to wróg, którego musisz usunąć. Odeślij ją do piekła, a najlepiej zabij. Nastaw księcia przeciwko niej, a potem wszystkich innych. Nie pozwól, by omamiła tobie umysł, tak jak zrobiła to z większością znających ją osób. ALENA JEST ZŁA. Wkrótce może przybyć do was matka Gabriela. Uciekła z więzienia i zapewne rozpowie o mnie stek bzdur, w których nie ma ani krztyny prawdy. Złapcie ją i zamknijcie w lochu, bo tylko tam ma prawo przebywać. Uwierz we mnie, Arthurze. Chcę wam pomóc, tylko potrzebuję czasu. I potrzebuję twojej pomocy, znaku, odpowiedzi. Twój oddany przyjaciel, Aryon
Deanuelu Norcie, Zgodnie z zasadami panującymi w krainach elfów i ludzi, mam przyjemność poinformować o zwołaniu czwartego posiedzenia Rady Krain. Powody są następujące:
- naruszenie nietykalności państwowej krainy Wysokich Elfów - naruszenie nietykalności państwowej krainy Leśnych Elfów - posiadanie jednego z ostatnich istniejących Najwyższych Artefaktów (Miecz Żywiołów) - udowodnienie pochodzenia i błękitnokrwistości
Zostaniesz odpowiednio wcześnie powiadomiony o dacie i miejscu, w którym należy się stawić. W systemie Rady Krain występują rasy, monarchia oraz profesje. Możesz utworzyć osobną grupę sądzącą, składającą się z minimum jednej istoty koronowanej w najwyższym stopniu władzy królewskiej. Z poważaniem, Przewodniczący Rady Krain
338
Szanowny Deanuelu Norcie, W związku z zaistniałymi ostatnio atakami na królestwa elfów, chcemy oferować ci ugodę. Za dwa dni przybędzie do ciebie delegacja, składająca się z trzech najwyższych doradców i dowódców państwa leśnych elfów, oraz z trójki przedstawicieli mrocznych elfów. Przyjadą oni w celu podpisania z tobą paktu, który złączy nas w walce z Cieniem samozwańczym. Będą chcieli zobaczyć ciebie w roli władcy, przygotuj się więc do wydania oficjalnego balu oraz przyjęcia ich jako ambasadorów. Możemy oferować ci naprawdę wiele, lecz możesz równie wiele stracić. Przemyśl to dobrze, albowiem nie będzie odwrotu. Ambasadorzy
Wszystkie cztery listy leżały na stole, porozrzucane we wszystkie strony. Sala tronowa po raz kolejny wypełniona była ciszą. Deanuel podniósł swoje jasne oczy, patrząc po swoich towarzyszach i nie próbując nawet ukryć swojej niepewności. - Gdy dowiedziałem się, że jestem księciem, nikt nie powiedział mi, że będzie tak ciężko – powiedział w końcu, na co Arthur głośno prychnął. - To straszne, książę, doprawdy – rzucił. – Wiedziałem, że z Luinloth poszło za łatwo. Myślałem o tym dużo razy. Gdzieś musiał być haczyk. Colin spojrzał na niego jak oparzony, krzywiąc się lekko. - To już lepiej nie myśl, Przewodniczący, bo przywołałeś aż cztery haczyki – powiedział do niego ostro. – Od którego zaczniemy?! - Pięć – rzuciła Alena, która znów patrzyła w stronę okna. Chwilę później jednak jej zimne oczy zwróciły się ku Nadii i Deanuelowi. – Dowiedzieliście się, kto otruł żołnierzy? Nadia pokiwała głową, wzdrygając się na samą myśl. - To był Walerian – powiedziała. – To znaczy… Grand. Brat Barnila. Czarnowłosa elfka zaśmiała się krótko i skinęła jej głową. - Tak jak myślałam – rzuciła. – Książę, zrobiłeś z nim porządek? Może dysponować informacjami, które nie mogą przedostać się do królewskich uszu. - Oczywiście – odparł Deanuel. – Uwięziłem go w magicznej jaskini, która nie istnieje w rzeczywistym świecie. Ciężko będzie go komukolwiek znaleźć… - A mówiłem – rzucił Arthur. – Mówiłem o tym, żeby mu nie ufać i wyszedłem na nieczułego drania. - Czyli w normie – szepnął Colin i odchrząknął. – Ja też się na nim poznałem, ale nie będę się przechwalał… - dodał żartobliwie. – Bo mamy większe problemy, skoro z nim to już koniec historii. Od czego zaczniemy? - Rada Krain – szepnął Deanuel i spojrzał niepewnie na Alenę. – Twoje słowa się sprawdzają, Aleno. Oni naprawdę mnie tam wezwą. - O tak – odparła elfka zimno i spojrzała na niego. – I wykorzystają każdą twoją słabość, by ciebie pogrążyć. Mogą też oszczędzić ci procesu i z góry założyć, że kłamiesz, lub odmówić 339
przyjęcia twoich argumentów, gdyż nie będą się one zgadzać z ich przekonaniami. To najpotężniejsza i najrzadziej spotykana Rada, z jaką kiedykolwiek się zetkniesz. Nadia zbladła lekko, słysząc to. Rada Krain mogła ich pogrążyć w chwili, gdy nie mogli sobie na to absolutnie pozwolić. - Aleno… - zaczęła, jednak urwała po chwili, widząc jej wzrok. - Wiem – odparła Alena. – Radą Krain nie należy się na razie przejmować. Zanim ją w końcu zwołają, mogą minąć miesiące. Są ważniejsze sprawy do omówienia. Za dwa dni masz wizytację, książę. Deanuel odchrząknął, prostując się na krześle. - Jak taka wizytacja ma wyglądać? – zapytał niepewnie. – Nigdy nie brałem w czymś takim udziału… Gabriel chrząknął i spojrzał po wszystkich. - Ja przeżyłem kilka takich wizytacji – odparł. – Tradycja głosi, iż ambasadorów trzeba powitać balem na ich cześć. Nie zwykłym, tylko maskowym. Lubią się bawić, a takie zabawy najbardziej przypadają im do gustu. Forma balu jest tradycyjna, mężczyźni proszą kobiety o towarzyszenie na wieczór, są tańce, tajemniczość z powodu masek… Równo o północy wszyscy się ich pozbywają, by się przywitać. Ambasadorzy zjeżdżają od razu na bal, więc powitasz ich dopiero wtedy. Jeśli ta część wypadnie dobrze, to jesteś uratowany. - Bal maskowy? – powtórzył szeptem Deanuel. – Zapraszanie partnerek? Gabriel skinął twierdząco głową. - Od tego balu zależy naprawdę wiele. Musisz rozesłać zaproszenia po wszystkich krainach elfów. Każdy, kto będzie zaproszony, ma prawo się stawić, lecz nie jest to obowiązek. Jeśli wszystko pójdzie dobrze… Powinni uznać, że jesteś dobrym gospodarzem i przejść do negocjacji paktu. Deanuel najeżył się. - Ale po co jest mi potrzebny pakt? Poradzę sobie bez nich! Nadia jednak pokręciła głową, zerkając na księcia. - Mogą ci znacznie zaszkodzić, a tego byśmy nie chcieli – odparła. – Domyślam się, kto może przybyć, jeśli chodzi o leśne elfy, jednak upewnię się dopiero, gdy przyjadą. Jeśli mamy to wszystko przygotować w dwa dni, włączając w to usuwanie strat i zniszczeń po bitwie, to mamy naprawdę mało czasu. Deanuel klasnął w dłonie. - A więc w razie czego omówię poszczególne kwestie z każdym z was – powiedział. – Jeszcze jedno. Aryon. - Mistrz zaplątał się we własną grę – rzucił Gorgoth z satysfakcją w głosie. – Myślał, że nas przechytrzy. Skoro będzie szukał schronienia u Rady Krain, to mamy już jakiś punkt zaczepienia… A jego prośba do ciebie, Arthurze, była wręcz wzruszająca. - Doprawdy tak sądzisz, generale? – zapytał Arthur z szacunkiem, jednak wcale nie czuł się wzruszony. Czuł rozgoryczenie. – Powinienem mu odpisać, prawda? Alena nagle spojrzała na Przewodniczącego. - Wyślesz kruka portalem – rzuciła. – Odwróć papier i napisz na nim dwa słowa odpowiedzi… … 340
… Aryon ze zniecierpliwieniem czekał w oknie, co chwila przechadzając się po korytarzu. Kruk wyleciał godzinę temu, posłany portalem wprost do Meavy. Wiedział, że Arthur musiał odebrać wiadomość, miał takie przeczucie. Od jego odpowiedzi zależała przyszłość całego misternie wymyślonego planu. Nie wiedział, czy Elvira dotarła już do Meavy, czy też jeszcze nie, ale nie mógł jej namierzyć. Jego czas powoli się zbliżał, a irytacja narastała wraz z upływem minut. - Aryonie? – zapytał głos Fevora, który właśnie wszedł do pomieszczenia. – Kończy ci się czas. Czekasz na coś? - Owszem – odparł Aryon chłodno. – Czekam i mam nadzieję, że się doczekam, bo od tego zależy nasz plan. Elvira uciekła. Brązowowłosy elf zdębiał, cofając się lekko. Nie wierzył własnym uszom. - Słucham? – zapytał. – Jak to uciekła? Aryon odwrócił się w jego stronę i uniósł brwi wysoko w górę. - A widziałeś ją gdzieś tutaj przez ostatnią dobę, albo i więcej? – zapytał retorycznie. – Nie? A więc właśnie. Uciekła do Meavy. Wydać mnie Alenie i księciu. - Lincoln utrzymuje, że jest chora i leży w swojej komnacie – odparł zdziwiony Fevor. – Co prawda… Nie sprawdzałem tego, ale… - No właśnie, nie sprawdzałeś tego – warknął elf. – A dla mnie to sprawa życia i śmierci. Niedługo nadejdzie czas, gdy nie będę musiał się ukrywać – dodał, ruszając w stronę tronu. – Gdy będą mi się kłaniać, szanując mnie za to, ile dobrego uczyniłem dla tej krainy. Jednak teraz ten czas nie nastąpił i musimy na niego zaczekać. – usiadł na tronie, pocierając skronie palcami. – A ja nie mam zamiaru czekać z założonymi rękami. Wtem nagle podniósł głowę, słysząc trzepot skrzydeł i zobaczył kruka, wlatującego przez okno i lecącego prosto w jego stronę. Poczuł nagłą nadzieję i radość, wyciągając ręce i odwiązując od nóżki rulonik papieru. Fevor zmarszczył brwi, podchodząc bliżej. - Od kogo to, mistrzu? - Od Arthura Pennath’a – rzucił Aryon, rozwijając rulon. – Mojego wieloletniego przyjaciela i kompana – dorzucił, pochylając się nad listem. Jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie, widząc jego treść. Zbladł lekko, podpierając czoło lewą ręką, a w prawej trzymając kartkę. Jego oczy rozszerzyły się, a szok uderzył w niego z ogromną siłą. - Mistrzu? – zapytał niepewnie elf, patrząc na niego z niepokojem. - Jestem skończony – szepnął Aryon, nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej.
„Ona wie.” ... … Miałem bardzo dziwny sen. Najpierw ktoś wsadzał mi koronę na głowę i rozpoznałem scenę z mojej koronacji, gdy po raz pierwszy miałem ją na sobie. Wtedy jednak sceneria zmieniła się gwałtownie. Widziałem ogromne zbiorowisko elfów, usadzonych na wysokich piętrach hali, w 341
której się znalazłem. Stałem samotnie, pośrodku najniższego piętra, czując się osaczony i uwięziony. Potem przed oczami błysnęła mi dwójka dzieci, która zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, a otoczenie znów się zmieniło. Widziałem bitwę i czyjeś upadające na ziemię w oddali ciało, a w następnej sekundzie sam miałem w ręku mój Miecz Żywiołów i mocnym, pewnym ciosem przebiłem nim kogoś, zabijając go. Uderzyły mnie uczucia, które mną wtedy targały. Wściekłość, nienawiść i strach. Lecz… Chwilę potem bitwa zniknęła i szedłem z Gabrielem korytarzem, rozmawiając o czymś zawzięcie. -…myślisz, że ona to pochwali? – pytał mnie, by po chwili zniknąć i zostawić mnie samego na dziedzińcu. Obserwowałem rycerza w czarnej zbroi, zmierzającego w moim kierunku z oddali… I wtedy się obudziłem.
342
Rozdział 30 – You deserve so much better
Deanuel obudził się późnym rankiem, czując się dziwnie niewyspany. Rzucił okiem na słońce. Musiało być południe, co oznaczało, że zapewne czeka na niego masa decyzji do podjęcia. Ściągnął nogi z łóżka, podnosząc się do siadu i przeciągając. Przypomniał sobie o swoim śnie i zmarszczył lekko brwi. Co oznaczały te sceny? Wydawały mu się tak znajome, a jednak nigdy w życiu ich nie przeżył. Czyżby widział we śnie przyszłość, która miała się dopiero spełnić? Do teraz czuł wściekłość, z którą się obudził kilka minut wcześniej. Wyjął spod poduszki Miecz Żywiołów, przypatrując się mu. Zabijał nim kogoś i to nie mógł być przypadek. Chciał to zrobić, pamiętał to wyraźnie, utkwiło to w jego głowie na poważnie. Tylko kim była ta druga osoba? Jego rozmyślania zostały przerwane przez szybkie pukanie. Drzwi do jego pokoju otworzyły się i stanął w nich Colin. - Deanuelu! Ty jeszcze ŚPISZ?! – szepnął, wchodząc szybko do środka i zamykając za sobą drzwi. Książę spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem. - No tak! Nikt mnie nie obudził! I dopiero teraz sam się zbudziłem… Po jakiś koszmarach. A co się stało? – zapytał. – Ktoś mnie szukał? Colin zagwizdał i machnął ręką. - Masa osób – odparł. – A Alena sądzi, że pracujesz tutaj nad swoją przemową na bal – dodał szeptem. – I dlatego jeszcze ci się nie oberwało, więc nie wyprowadzaj jej z błędu! Książę zbladł lekko i skinął głową, szybko narzucając na siebie tunikę, jedną z bardziej oficjalnych. - Nie mam zamiaru! Bal… Wiesz, że czeka nas zaproszenie partnerek, prawda? – uniósł brew. Colin zaśmiał się i rozmarzył wyraźnie na chwilę, a potem skinął głową. - Wiem – odparł. – Mój wybór jest już jasny, zastanawiam się, jaką suknię Alena założy na bal… Rzadko widuję ją w sukniach… Ale jej strój codzienny jest powalający, więc to swojego rodzaju rekompensata! Deanuel zaśmiał się, słysząc to i poklepał brata po ramieniu, poprawiając swoje ubranie. - Wiesz, ja też już wiem – odparł znacząco. – Dziś to zrobię oficjalnie… Zaprosiłeś już Alenę? - Nie miałem jeszcze okazji – przyznał szczerze jasnowłosy. – Mijałem ją tylko… No, ale jestem pewien, że mój nowy konkurent, GABRIEL, nie odważy się jej zaprosić – dodał pewnym siebie tonem. – Inni też prawdopodobnie nie znajdą odwagi, w końcu mówimy o Alenie! - Słucham? Gabriel to twój nowy konkurent?! - książę stanął przed lustrem, poprawiając swoje włosy. Musiał prezentować się nienagannie, jeśli miał uzyskać pozytywną odpowiedź. - Owszem – mruknął cicho Colin. – Widzę, w jaki sposób na nią patrzy… - Ciesz się, że Alena nie jest zaręczona, tak jak Nadia – odparł Deanuel z uniesionymi brwiami. – I to z Przewodniczącym Rady Ras, który potrafi napuszyć się bardziej niż… -…bardziej niż ty, braciszku – chrząknął Colin. -…niż ty, popisujący się przed Al… SŁUCHAM? 343
Jasnowłosy chrząknął znacząco. - Nie przejmuj się, chrząkałem tylko – rzucił szybko. – Racja, masz gorzej! Nadia jest zaręczona! – dodał ze śmiechem. – Radzę ci się pospieszyć, bo naprawdę u ciebie może być za późno… Ja chcę się dobrze przygotować i jestem pewny, ze Alena się zgodzi! Książę skinął głową, nakładając na nią koronę i wreszcie poczuł, że wszystko jest na swoim miejscu, a on nie musi niczego zmieniać. - Rozumiem, ale też się pospiesz, bo nigdy nic nie wiadomo… Kto się czym aktualnie zajmuje? - Alena spędziła ranek na rozmowach z Thorenami – odparł jego brat. – Nadia wraz z generałem rozmawiali ze starszyzną leśnych elfów w twojej sprawie, a potem patrolowali oczyszczanie ulic ze śladów wojny. Przewodniczący niestety nie był oryginalny i wraz ze mną pilnował wszystkich przygotowań w zamku. Unikaliśmy się jak mogliśmy! Nie mam pojęcia, co robi sir Timothy, a Gabriel zajął się wojskiem. Marcus wciąż dochodzi do siebie po truciźnie. Radzę ci mieć gotowe do przemówienie… - dodał z chrząknięciem. – I mówię to naprawdę poważnie! Deanuel przełknął ślinę, patrząc na niego niepewnie. - Sytuacja jest aż tak napięta? – zapytał. – To przemówienie będzie aż tak ważne? Colin zaczął się śmiać. - Ty się chyba nie do końca obudziłeś! Deanuelu, TAK. To będzie aż tak ważne. Te elfy mogą ci przysporzyć masę kłopotów, jeśli złączą siły. Zapewne mają porozsiewanych po państwach sojuszników, może nawet armie. Chciałbyś, by ktoś taki trafił do Aryona, lub, co gorsza, do Barnila? Książę jęknął, ostatni raz poprawiając koronę przed lustrem. Pokręcił głową przecząco. - Oczywiście, że nie – odparł. – Nigdy w życiu nie brałem udziału w balu. To mnie stresuje. Uczty to co innego… Zdecydowanie co innego. Na uczty nie trzeba zapraszać partnerek… Ale teraz przynajmniej będziemy mieć pewność, że nasze kobiety będą na chwilę oficjalnie nasze! - Przynajmniej na chwilę – rzucił Colin. – Uważaj tylko, bo Arthur bywa bardzo nerwowy, jak już zdążyłeś się przekonać… - Doprawdy? – zapytał Deanuel śmiertelnie poważnie. – A sądziłem, że to oaza spokoju! -…chyba lawy. … … Nadia szła ulicami Meavy, przyglądając się swojemu rodzinnemu miastu, które powtórnie zaczynało żyć. Obserwowała drzewa, których liście na powrót stawały się zielone, zmieniając całą scenerię miasta przez noc. Krzewy odzyskały dawną witalność, jednak największą różnicę było widać przy kwiatach. Barwne i wysokie zdobiły stolicę leśnych elfów znacznie piękniej niż dotychczas, a różnica była zauważalna niemal od razu. Elfka uśmiechnęła się do siebie, przechadzając się nadal uliczkami. Niektórzy mieszkańcy wychylali się z domów, wciąż niepewni. - Nie bójcie się – powiedziała głośno. – Książę Deanuel niesie wolność i pokój. Nie musicie się obawiać, nic wam się nie stanie. 344
- To pani Nadia! – krzyknął jeden z elfów. – Córka generała Gorgotha! – kilka innych głosów potwierdziło jego słowa. Rozpoznali ją. Nadia poczuła się z tym dziwnie, ale uśmiechnęła się lekko. - Nie musicie się już bać – powtórzyła. – Złe wojska zostały pokonane, a książę jutro będzie miał tutaj bardzo ważną delegację leśnych i mrocznych elfów. Od tego będzie zależał sojusz i ambasadorzy muszą zobaczyć, że książę ma poparcie ludu. – postanowiła wykorzystać to, że to jej elfy słuchają. – Jeśli nienawidzicie Barnila i tęsknicie za wolnością, zaufajcie mi i nie zostawcie księcia samego, gdy nadejdzie taka potrzeba. Elfy milczały, przez kilka chwil. Każdy był pogrążony we własnych myślach. - Dobrze mieć ciebie tutaj znów – rozległ się męski głos za plecami Nadii. Elfka odwróciła się i ujrzała znajomą postać. - Torn! – powiedziała i pozwoliła sobie na nieco więcej emocji, przytulając elfa i czując, jak on obejmuje ją. – Tak dawno ciebie nie widziałam! Elf, nazwany przez nią Tornem, zaśmiał się, po chwili puszczając ją i przyglądając jej się brązowymi oczami. - Wyrosłaś – stwierdził. – Przez te sto lat… Nadia zaśmiała się, nieco pobłażliwie. - Nie podlizuj się – odparła. – Tobie włosy ściemniały jeszcze. Są prawie czarne. I chyba dawno ich nie ścinałeś… Torn rzucił spojrzenie na swoje ciemne, lekko falowane włosy, które sięgały mu już za ramiona, a potem ponownie spojrzał na nią. - Przesadzasz! I kto to mówi! – odparł i podał jej ramię. – Chodź. Musisz mi opowiedzieć wszystko. Nadia złapała go pod ramię i ruszyła z nim ulicami Meavy, nie przestając ich podziwiać. Po tylu latach odnalazła przyjaciela. Nie mówiła nic, bo nie wiedziała, od czego ma zacząć. Torn jednak prawdopodobnie miał podobny problem i odchrząknął. - A więc… Jesteś w kampanii księcia Deanuela. On naprawdę żyje? Elfka skinęła twierdząco głową, patrząc przed siebie. - Ponad pięćset lat temu to ja go uratowałam – odparła w końcu. – Wiem, że ci nie powiedziałam o niczym, ale tylko mój ojciec wiedział… Dla dobra księcia. - Rozumiem – odparł nieco sucho. – Wiedziałaś przecież, że nadejdzie ten moment, gdy będziesz musiała go poprowadzić do zwycięstwa. Musiał dożyć tego momentu. Opowiedz mi wszystko… Nadia spojrzała na niego, zatrzymując na nim wzrok. - A ile wiesz? – zapytała nagle. – Musiałeś coś słyszeć, a jestem ciekawa, jakie plotki krążą o wyprawie księcia… Torn zaśmiał się szczerze, kręcąc głową. - Och, żebyś wiedziała, jak wiele plotek krąży o tej misji… Teraz mówią już o tym krainy! Słyszałem, że macie w swoich szeregach Przewodniczącego Rady Ras Arthura Pennath’a. – uniósł lekko brwi w górę. – I do dziś jestem ciekawy, jak udało ci się go przekonać… - To bardzo, bardzo długa historia – odchrząknęła brązowowłosa. – Ktoś mi pomógł. Ktoś, kto ma wpływ na Arthura. - Przychodzi mi na myśl mistrz Aryon, ale podobno zwariował – odparł. – O tym, że zabrał księciu koronę też krążą plotki… Dlatego dużo elfów boi się mu zaufać. Sądzą, że jeśli stracił 345
koronę tak łatwo, chociaż na krótki okres czasu, to nie utrzyma ich terenów w bezpieczeństwie. - To wszystko było przemyślanym zamachem Aryona – rzuciła Nadia. – Co prawda, Przewodniczący mu pomógł… Ale mistrz wszystkim kierował. Byliśmy bezsilni, zwołał Państwową Radę… Wszystko stało się w jedną noc. Potem już tylko posuwał się dalej. To, co zrobił było żałosne i nieprawdopodobnie niestosowne, ale nie cofniemy czasu. Liczy się to, że książę zdobył Luinloth, a teraz Meavę i na tym nie poprzestanie. Liczy się przyszłość, a nie przeszłość. - Powiedz to poddanym – odparł, unosząc ponownie brwi. – Krążą pogłoski, że księciu w misji pomaga sama Alena Valrilwen… - spojrzał na Nadię pytająco. – I chyba nie powiesz mi, że to prawda. Elfka odwróciła od niego wzrok, znów patrząc przed siebie. Przeszli obok jej domu, jednak nie zatrzymała się ani na chwilę, idąc dalej. - A jeśli powiem ci, że to prawda? – zapytała po chwili. Torn zaśmiał się z ironią. - Oczywiście. To ja ci wtedy powiem, że to wywoła bunty, które już powstają – rzucił. – Setki elfów jest oburzonych takimi informacjami. Chcą jej śmierci. Będą żądać tego, by książę ją wydał zbierającej się Radzie Krain, albo będą chcieli ją zabić. - Alena nie dba o to – odparła Nadia dosyć sucho. – Zawarła ze mną umowę i jej dotrzymuje, podobnie jak ja. I mogę ci rzec, że jest lojalna. Elf stanął nagle w miejscu jak wryty, słysząc jej słowa. - Słucham?! Chyba nie mówisz poważnie – powiedział zszokowany. – Nadio! Z takimi istotami nie zawiera się paktów, a już na pewno nie na tak wielką skalę! Poprosiłaś ją o pomoc, tak? Wyobrażasz sobie więc CZEGO ona od ciebie zażąda w zamian? - Miałam u niej trzy długi – odparła brązowowłosa, zdenerwowana. – Jeden już spłaciłam. Nie rozumiem, czemu się tak unosisz. Gdyby nie Alena, ta misja nie miałaby miejsca. Rada Ras odrzuciłaby nas za pierwszym razem, a potem byłoby tylko gorzej. Ona dała Deanuelowi połowę armii, która zaatakowała Luinloth i Meavę. Przekazała mu także Miecz Żywiołów… - A więc to prawda… - Torn podszedł bliżej niej, patrząc na nią wyczekująco. – Książę dzierży jeden z najpotężniejszych artefaktów… Nie mogę w to uwierzyć! - Nikt nie mógł – przyznała, uspokajając się nieco. – Ale tak się stało. A niedawno wrócił ze szkolenia, na które Alena go zabrała. U mistrza Aryona nie nauczył się praktycznie niczego przydatnego. Bitwę o Luinloth przetrwał wielkim łutem szczęścia. Tutaj walczył już na samym czele armii… - dodała, przypominając sobie, jak Deanuel ją uratował. Ile poświęcił, by jechać po nią, gdy została uprowadzona. Zostawił swoje wojsko i wyruszył. Ciemnowłosy elf wpatrywał się w nią kilka chwil. - Ta misja będzie legendarna – powiedział cicho. – Ja… żałuję, że mnie nie było tutaj, kiedy wyruszałaś. Moje zwiedzanie świata trwało doprawdy bardzo długo… Elfka spojrzała na niego ponownie, tym razem z zaciekawieniem. - Co się u ciebie działo, Tornie? – zapytała po chwili. – Nie było ciebie faktycznie długo… - Podróże pochłaniają czas, duszę i mają w sobie coś, że zachęcają do dalszego podróżowania. Wierz mi, nie planowałem znikać na tak długo, jednak okoliczności chciały inaczej. Podczas drogi… - urwał i chrząknął. – Podczas drogi poznałem kobietę. Zakochałem się… Wyruszyła ze mną w świat i w międzyczasie zaszła w ciążę. Zmarła, rodząc mojego pierwszego syna. Oczywiście, dziecko zmarło niedługo później. Spotkała mnie wielka tragedia, jednak teraz 346
czuję się już lepiej. Wcześniej było tragicznie, nie umiałem znaleźć sobie miejsca na ziemi, w którym mógłbym się zaszyć i już nigdy więcej nie ujrzeć światła dziennego. To było straszne. I nikomu wcześniej o tym nie mówiłem, więc bądź wyrozumiała. Nadia spuściła głowę, słysząc to. Nie odpowiadała chwilę. - Przykro mi, Tornie – powiedziała cicho, dotykając jego ramienia. – Nie zasłużyłeś na takie nieszczęście… - Skąd możesz to wiedzieć? Ja też popełniałem grzechy – odparł dziwnym tonem. – Uważaj na siebie i odwiedź mnie niebawem – dodał, bo doszli do jego domu. – Będę czekał. I po chwili już go nie było. Nadia patrzyła za nim, stojąc bez ruchu po środku ulicy, pogrążona we własnych myślach. Po chwili pokręciła głową i zawróciła. … … - Dobrze! – powiedział Gabriel, chowając swój miecz. Miał na sobie pełną zbroję, będąc z żołnierzami na placu ćwiczeniowym. – Tak trzymać, widzimy się jutro o tej samej porze! Zbrojni entuzjastycznie pokiwali mu głowami. Powoli wracali do formy po bitwie. Ich rany się leczyły, a ćwiczenia pomagały zachować sprawność. Jeden z wyższych rangą schował miecz i ruszył za ciemnowłosym elfem. - Dziękujemy ci, panie, za to, ile uwagi nam poświęcasz – rzekł. – Nikt, jak dotąd, tego nie robił. Jesteśmy ci wdzięczni. - Nie ma za co, Klisie – odparł Gabriel spokojnie. – Od waszej formy i przygotowania zależy w dużej mierze ta misja. Skoro mam okazję, to wykorzystam ją. Na zamku jest już tyle osób, które pomagają przy organizacji balu, że doprawdy do niczego się tam nie przydam… Klis zaśmiał się, idąc obok niego. - Racja – przyznał. – Gdy byłem tam dziś rano, wpadłem na kłócącego się Przewodniczącego i książęcego brata… Arthur Pennath twierdził, że obecna zastawa stołowa będzie więcej niż nieodpowiednia… - No właśnie o tym mówię – chrząknął ciemnowłosy. – Ja też słyszałem ich kłótnię i wolałem się nie mieszać. - Słusznie! A więc bal już jutro… Wiesz już, kogo na tą uroczystość zabierzesz, panie? - Mów mi Gabriel – odparł elf. – Nie potrzebuję tytułów. Wiem… Wiem, kogo bardzo chciałbym zabrać, ale nie mam pojęcia, czy ona się zgodzi. Żołnierz poklepał go po ramieniu. - Życzę powodzenia! Z własnego doświadczenia wiem, że wojnę jest łatwiej wygrać, niż kobietę – zaśmiał się. – Zdradzisz mi, kim ona jest? Gabriel jednak pokręcił głową. - Nie chcę zapeszyć – odparł nieco niepewnie. – Dziś ją zapytam. Właściwie… zrobię to już teraz. Nie mogę czekać, bo ktoś inny to zrobi… - Mądre słowa – przyznał mu Klis. – Nigdy nie należy być zbyt pewnym siebie. Ale powiedzie ci się, mam takie wrażenie. Do zobaczenia i dziękujemy za trening! Elf skinął głową całemu oddziałowi i oddalił się, rozglądając dookoła. Puścił wolno swoje myśli, szukając jednej, konkretnej elfki. Gdy w końcu ją znalazł, wziął głęboki oddech i ruszył w tamtą stronę. 347
Alena rozmawiała z jednym z Thorenów. Rozpoznał w nim dowódcę, z którym rozmawiał już kilka razy wcześniej, podczas drogi do Meavy. Odchrząknął, zatrzymując się w pewnej odległości od nich. Nie chciał przeszkadzać, więc czekał. Miał szczęście, gdyż po kilku chwilach dowódca skinął głową, a elfka odeszła, zauważając go. Podeszła w jego stronę, unosząc brew. - Witaj, Gabrielu – powiedziała. – O co chodzi? Ciemnowłosy uśmiechnął się na powitanie. - Witaj, Aleno. Ja… myślałem, żeby się przejść, ale chyba nie masz czasu, więc… możemy porozmawiać tutaj – powiedział szybko, urywając między niektórymi wyrazami. Dopiero teraz poczuł, jaki stres go ogarnął. Alena uniosła brew, patrząc na niego. - W porządku – rzuciła. – O czym chcesz rozmawiać? Coś nie tak z wojskiem? - Nie, to nie o to chodzi – odparł pospiesznie elf. – Chciałem po prostu o coś ciebie zapytać, ale nie jestem pewny odpowiedzi i się stresuję. Pewnie mocno to widać, bo już powiedziałem zbyt wiele, ale… - Gabrielu – przerwała mu ostro czarnowłosa. – Mów. Ja nie mam całego dnia i nie musisz się stresować przede mną. Nic ci nie zrobię przecież. Elf chrząknął ponownie, zbierając się na odwagę. - Chciałem zapytać, czy… Czy zgodzisz się towarzyszyć mi na jutrzejszym balu, jako moja partnerka? – wypalił. W duchu poczuł, że jest spalony. Taka chaotyczna i nieromantyczna przemowa zapewne skreśliła jego szanse, zanim zdążył w końcu wydusić z siebie właściwe pytanie. Czekał tylko na to, aż elfka odmówi i odejdzie z uniesionymi brwiami, zdegustowana. Alena patrzyła na niego chwilę, milcząc. Uniosła jedną brew w górę. - I dlatego się tak bardzo denerwowałeś? – zapytała. – Zgoda, pójdę. Gabriel spojrzał na nią z niedowierzaniem. Przesłyszał się, czy właśnie zgodziła się z nim pójść? - Naprawdę? – zapytał po chwili i uśmiechnął się szeroko, starając się nie ekscytować przy niej za bardzo. – Dziękuję ci! To wielki zaszczyt, Aleno! - Nie musisz – odparła, stojąc nieruchomo. – Nie widzę powodu, dla którego miałabym się nie zgodzić. A więc… Do zobaczenia na balu. – skinęła mu głową i ruszyła, mijając go i odchodząc w przeciwną stronę. Elf prawie podskoczył ze szczęścia, czując jak rozpiera go euforia. Nie spóźnił się, a Alena się zgodziła. … … Arthur Pennath warknął ze zirytowaniem, czując jak krawcowa nieporadnie wbija mu szpilkę w ramię. - Czy kiedykolwiek mierzyłaś oficjalny strój na mężczyźnie? – zapytał zimno, sprawiając, że kobiecie kolejna szpilka wypadła z ręki. Pochyliła się, by ją podnieść, czując jak ręka jej drży. - Oczywiście, że tak, panie – powiedziała, mając ją dość jego narzekań. – Po prostu robię to dokładnie, nie chcąc ci przynieść wstydu na balu. 348
Arthur prychnął głośno, nie próbując nawet ukryć swojego zniecierpliwienia. - Oczywiście, każde wytłumaczenie jest dobre, by zakryć swoje niekompetencje – rzucił. - Coś o tym wiesz, prawda, Przewodniczący? – zapytał Colin, który stał w drugim końcu sali, znudzony tym, że Pennath ciągle coś gadał, narzekając. – Nie musisz się nam aż tak zwierzać! Nie wymagamy tego! Denerwujesz wszystkich tu zebranych! On też miał przymiarkę stroju. Chciał mieć to już za sobą, by zająć się innymi sprawami. Arthur spojrzał na niego z mordem w oczach. - Czy ktoś pytał ciebie o zdanie, Colinie? – zapytał chłodno. – Bo jeśli to był ktoś, to na pewno nie ja! - Nikt nie musiał mnie pytać o zdanie, jednak to samo mógłbym powiedzieć o tobie – westchnął Colin. – Jeśli zawsze jesteś tak rozmowny i narzekasz na wszystko, to dziwię się, że jeszcze posiadasz głos i współczuję Nadii możliwości tytułowania się twoją narzeczoną… - Ach, tak? A ja współczuję twojej przyszłej żonie, bo jesteś bezczelny – rzucił Arthur. – Chociaż ty nie będziesz miał żony! Która by ciebie chciała? - Zdziwiłbyś się! – zaśmiał się Colin. – Traktuję kobiety o niebo lepiej niż ty. No ale skoro jesteś w stałym związku, po którego ogłoszeniu twoja narzeczona zamknęła się w komnacie… To nie mam pytań! Masz już partnerkę na jutrzejszy bal? Przewodniczący spojrzał na niego i zaczął się śmiać. - Żartujesz sobie? Przecież to oczywiste, że idę z Nadią! To moja narzeczona i nawet nie muszę pytać. Colin uniósł brew, nieco zdziwiony. A potem pokręcił głową. - To co innego niż bal, Przewodniczący – stwierdził. – Możesz być zaręczony, ale to nie zobowiązuje Nadii do towarzyszenia ci wszędzie… Arthur znów zaczął się śmiać, kręcąc głową. Nie mógł przestać, trochę udając. - Widać, jak niewiele wiesz o związkach! Ja już mam partnerkę. Za to tego chyba nie możesz powiedzieć o sobie… Colin uniósł brew. - A co możesz o tym wiedzieć? Dziś będę ją miał – odparł. – I gwarantuję ci, że będzie o wiele bardziej zadowolona, niż twoja! … … Nadia weszła do domu, zastając w nim ciszę i spokój. Brakowało jej ostatnimi czasy spokoju, którego zaznała kiedyś, kiedy była stanu wolnego i nie miała praktycznie żadnych zmartwień na głowie. Przypomniała sobie słodkie dni, skąpane w gorącym słońcu, które spędzała nad jeziorem wraz z przyjaciółmi, gdy była. Wiedziała, że te chwile nie powrócą już nigdy. Odtrąciła od siebie wszystkie myśli, gdy zobaczyła swojego ojca, siedzącego w głównej izbie ich domu. Podeszła bliżej, widząc, że elf studiuje księgę, którą ona i Alena ukradły Barnilowi. Jej myśli skierowały się ku Timothy’emu. Przez podróż oddalili się od siebie znacznie, gdyż nie mogła się z nim widywać przez obecność Arthura. Czuła się niezwykle źle z tego powodu, a z drugiej strony było jej lepiej. Po podróży z Deanuelem nie była już pewna niczego, a na pewno nie swoich uczuć. 349
- Ojcze? – zapytała. – Przestudiowałeś już całą księgę? Gorgoth nie odpowiedział od razu, najpierw zamykając księgę, a potem pocierając skronie palcami. Skinął głową twierdząco i spojrzał na córkę. - Tak – odparł. – Barnil zapisał wszystkie stworzenia, z którymi zmierzyliśmy się podczas bitwy – dodał. – I wiele innych, które krążą po tej krainie. Jednak to nic w porównaniu do tego, co wysłał do królestwa mrocznych elfów. Podejdź tutaj. Elfka posłusznie podeszła bliżej, przysuwając sobie krzesło i siadając obok niego. Gorgoth otworzył księgę na jednej z ostatnich stron i wskazał palcem długi spis stworzeń. Połowy z nich Nadia nie kojarzyła i widziała ich nazwy pierwszy raz w życiu. Zawahała się, nie wiedząc co ma o tym myśleć. - To nie brzmi ciekawie – odparła po chwili ciszej. Generał skinął głową. - Owszem, nie brzmi – przyznał jej. – A to nie wszystko. Król Vavon dysponuje ogromną, świetnie wyszkoloną armią, w której skład wchodzą także magowie. Położenie ich stolicy stawia nas w niewygodnym położeniu, gdyż znajduje się głęboko pod ziemią. Światło dostaje się tam przez małe tunele, jednak elfy przywykły do światła… To będzie bardzo ciężka bitwa, Nadio. Wiem, że nie brzmi to optymistycznie, ale nie możemy się oszukiwać. Brązowowłosa skinęła głową, przymykając oczy i wypuszczając z płuc powietrze. - Domyślałam się, że tak będzie – szepnęła. – Luinloth poszło nadzwyczaj łatwo, gdyż nie byli gotowi i zaatakowaliśmy z zaskoczenia. Meava była dużym wyzwaniem, Ale Utis… - Utis będzie najgorsze z wszystkich trzech, a to i tak tylko wstęp przed tym, co czeka nas w Ledyrze – dokończył za nią Gorgoth. - Barnil może od tygodni zbierać swoją armię, która urośnie do niewyobrażalnych rozmiarów. Nie wiem, czy wygramy, Nadio. Jest kilka warunków, które muszą zostać spełnione, by nasza misja doszła do skutku. Elfka skinęła głową, nieco przestraszona. Rzadko widywała ojca w takim stanie, jednak wiedziała, że sprawa musi być bardzo poważna, jeśli tak mówił. - Wiem, ojcze… Ale o jakich warunkach mówisz? - Dowódcy główni muszą być bardzo dobrze wyszkoleni pod względem magicznym – odparł generał. – Mroczne elfy zaatakują magią, to ich fach i tego możesz być pewna. Dowódcy muszą umieć bronić się przed atakami i osłaniać swoje oddziały przed magią. To konieczność, bez tego nie mamy po co tam ruszać. Przypuszczam, że Arthur jest wyszkolony, jednak nie zaszkodzi sprawdzić jego wiedzy. O niego martwię się najmniej, gdyż jest formalnie księciem, a książęta dostawali solidne wykształcenie w tej dziedzinie. Podobnie jest z Gabrielem. Ja uczyłem się magii od osób, które już nie żyją. Mam opanowane wszystko to, co będzie stanowiło minimum magicznych umiejętności, a także wiele ponad to. Jestem spokojny także o samego księcia i dwójkę Thorenów. Nie mam jednak pojęcia, jak sytuacja przedstawia się z Marcusem, Colinem oraz sir Timothym. Odnajdę maga, który podejmie się zadania sprawdzenia wszystkich dowódców, łącznie z tobą, Nadio. Niestety nie ominie ciebie to, bo wtedy takie osoby jak Przewodniczący zaczęłyby się wykręcać. Nadię lekko zatkało. - Uważasz, że to naprawdę konieczne, ojcze? – zapytała zdziwiona. – Nie wyobrażam sobie chwili, w której Arthur podda się jakiemukolwiek testowi. Jest tak dumny, że nie zniży się do tego poziomu. - Będzie musiał – odparł Gorgoth, wzruszając ramionami. – Wszyscy będą musieli, nawet ja. Drugi warunek zależy od ciebie, Nadio. Musisz się upewnić, że pod żadnym pozorem książę 350
nie straci Aleny ze swoich szeregów. Przesiedziałem całą noc w bibliotece, odnajdując większość zapisków na jej temat, gdy tylko dowiedziałem się z księgi, jak poważna jest nasza sytuacja. Jeden z nieżyjących magów, Wielki Mistrz Selvyn, o którym zapewne słyszałaś, napisał o niej w swoim dzienniku, który prowadził przez całe swoje życie. – elf wyjął z kieszeni zwój papieru, wyraźnie wydarty z jakiejś księgi i podał go córce. Nadia ostrożnie rozwinęła papier, pochylając się nad pochyłymi, starannymi literami. „…moje jedyne wspomnienie o Alenie Valrilwen tyczy się jej pojedynku z mym mistrzem, kapłanem Kazudem, którego złe moce ściągnęły na ścieżkę nieprawości. Walczyli w okręgu, który był wolny od walczących wokoło wojsk. Wszędzie unosił się odór śmierci, a ja, ranny, ukrywałem się w szczątkach lasu, znajdującego się nieopodal. Gdybym spotkał tą istotę w normalnych okolicznościach, nigdy nie chciałbym z nią walczyć, czy mieć w niej wroga. Jednak kiedy unosiła ręce w górę, z złowrogie tatuaże zmieniały swoje położenie za każdym moim mrugnięciem powiek, przeraziła mnie najbardziej. Furia, niezdolna zmieścić się w człowieku, czy elfie, która rozrywała na najdrobniejsze kawałeczki wszystko dookoła. Musiała walczyć o coś, co było jej bardzo drogie, gdyż po pojedynku w promilu kilkudziesięciu mil nie pozostała ani jedna żywa istota. Wszystko umarło, odchodząc z tego świata w postaci prochu, z którego wszyscy przecież powstaliśmy. Przypuszczam, że miało to coś wspólnego z klątwą, jaka na niej ciążyła, jednak nigdy nie byłem do końca pewien. Nie wygramy tej wojny…’’ Elfka niepewnie spojrzała na ojca. Chwilę milczała, jednak w końcu musiała przemówić. - Co sugerujesz? – zapytała nieco niepewnie. - To, że możliwości, które daje jej Lotos mogą przekroczyć nasze wyobrażenia – odparł Gorgoth cicho. – I mogą być potrzebne. Po przeczytaniu innych wzmianek jestem w stanie stwierdzić, iż może być to nawet pomoc w powróceniu na ziemię tych, których życie postanowiło opuścić… Nadia zamarła bez ruchu, słysząc to. Wpatrywała się w świstek papieru, świadoma, że są to ręczne i własnościowe zapiski sprzed kilku tysięcy lat. Odwróciła kartkę papieru i zobaczyła kilka linijek zapisanych pismem jej ojca. „…jeden z najwyższych i najpotężniejszych artefaktów, które kiedykolwiek znalazły swoje miejsce na tej ziemi to bez wątpienia Miecz Żywiołów. Pozwalał on właścicielowi na władanie mocami żywiołów, natury. Był także śmiertelny jako broń biała – nawet zwykłe draśnięcie kończyło się śmiercią dla ranionego. Posiadacz miecza mógł modyfikować swoje moce, objawiając je za pomocą różnorakich form śmiercionośnych ataków, których nie sposób odbić. Im większa moc właściciela, tym moc miecza wzrastała. Odpowiednio użyty, mógł stać się niepokonanym narzędziem, w rękach niepokonanego. Prawdziwą bronią miecz stawał się, gdy odblokowało się wszystkie jego właściwości. Starożytni wierzyli, iż posiadał swoją ciemną stronę, która mogła okazać się zabójcza również dla właściciela, opętać jego umysł i pogrążyć go w ciemności…’’ Nadia podniosła wzrok, bez słowa wpatrując się pytająco w ojca. Elf westchnął. - Wyczytałem to w jednej ze starszych ksiąg. Biblioteka w Meavie jest doprawdy skarbnicą wiedzy… Nie wiem, jak mam to interpretować, jednak musisz zapytać o to księcia. Nie możemy ryzykować. 351
- Alena się dowie. Pomyśli, że jej nie ufam – odparła Nadia, nieco ostrzej. – Ona nie jest głupia, ojcze. Takie pytania mogą źle zadziałać na sprawę księcia, a jak już sam powiedziałeś, musimy mieć ją po naszej stronie. - Owszem, jednak to nie świadczy o tym, że mamy ufać jej bezgranicznie – odparł. – Nie zapominaj się, Nadio. To może nas zgubić. Elfka jednak poczuła gorycz, która nakładała się na nią od wielu tygodni. Najpierw zaręczenie jej z Przewodniczącym bez spytania jej o zdanie, teraz podważanie jej słów. Pokręciła głową. - Wszyscy tak sądzą – rzuciła. – I dlatego tak jest, jak jest. Według mnie trzeba podejść do niej bardziej jak do istoty żywej i do kobiety, a nie wiedźmy, która nie czuje nic. Jestem kobietą i według mnie ona czuje, tylko chowa to głęboko w sobie. Wolę porozmawiać z nią szczerze, niż knuć za jej plecami i dodatkowo straszyć Deanuela. - Nie rozumiesz – powiedział Gorgoth, czując złość i wstając z krzesła. – Nie możesz zapytać o to JEJ. Nie bądź naiwna, córko. To nic dob… - Ja naiwna? – zapytała. – To ja zaręczyłam się z elfem, którego prawie nie znam, a w dodatku nie darzę go zbyt wielką sympatią, o miłości nie wspominając? Nie, ojcze. Ja nie jestem naiwna i nie toleruję ukrywania informacji, które mogą zaważyć na czyimś losie. Z tymi słowami wyszła z domu, zamykając za sobą drzwi. … … - To twoja jedyna szansa, Aryonie – powiedział Fevor, stojąc przed ogromnym balkonem, na którym Deanuel został ogłoszony ludowi jako książę, a potem uznany za niesuwerennego. W dole zebrała się cała ludność ogromnego Luinloth, która oczekiwała wystąpienia. Jasnowłosy elf nie odpowiedział, opierając się o ścianę. Od momentu otrzymania wczorajszej wiadomości nie był sobą. Jego determinacja wzrosła, bo wiedział, że tym razem gra o coś znacznie większego i droższego mu, niż kiedykolwiek. Grał o własne życie. Zrobił pierwszy krok na przód, a potem nie miał już odwrotu. Wyszedł na balkon, unosząc wysoko ręce. Czas zacząć grać zgodnie z jego zasadami. - Poddani! Dobry ludzie Luinloth! – krzyknął, a jego głos poniósł się po przestrzeni, na jakiej się znalazł. – Oto ja, mistrz Aryon, ponownie powróciłem, by udzielić wam dobrych rad i uchronić od zła, które niefortunnie nadchodzi! Rozległy się nieprzyjazne pomruki, jednak tego się spodziewał i nie przerywał. - Wasz książę Deanuel odjechał, zostawiając was zdanych na pastwę losu i ataki Barnila – rzucił głośno, kontynuując. – Zostawił wam trochę armii, ale żadnego przywódcy, który zrozumiałby wasze problemy. Pytacie zapewne, dlaczego? Przecież ktoś, kto wyzwolił was od tyranii nie powinien tak się zachowywać! Prawda, książę pojechał wyzwolić Meavę, zapewne omamiony przez pewną leśną elfkę, która igra na jego emocjach. Tak, moi drodzy. Książę został otoczony zdrajcami i mamiącymi go osobami. Przez tłum przebiegły zdziwione głosy. Nikt nie rozumiał, o czym tak naprawdę Aryon mówi. Jasnowłosy natomiast odczuł satysfakcję, gdy zobaczył, że zaczynają go słuchać. - Przykro mi to mówić – dodał jeszcze głośniej, a jego głos został wzmocniony magią. – Ale książę zatracił się w swojej władzy i pozwolił przejąć innym nad sobą kontrolę. Córka 352
słynnego generała Gorgotha, Nadia, ciągle jest przy jego boku, by czarować go swoimi wdziękami i odwracać jego uwagę od tego, co ważne i słuszne. Jednym z dowódców armii księcia został MARCUS, syn króla Barnila, nielojalny nawet wobec własnego ojca! Oczekują więc, że będzie posłuszny innemu księciu, i że przybył tutaj w dobrych zamiarach? Niedoczekanie! Niedawno przybył tu także rycerz, prosto z Ledyru. Prawa ręka Barnila. Czy naprawdę chcecie, żeby te istoty zabrały wam księcia i wolność po raz kolejny, skazując was na o wiele cięższą niewolę? Czy naprawdę chcecie ufać im po tym, jak ściągnęli do tej krainy ponownie córkę Feanen Valrilwen? Wśród elfów zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na Aryona, w pełnym skupieniu, a on głośno westchnął. - Tak. Alena powróciła ze świata umarłych, jeszcze gorsza niż wcześniej. Wiedźma, która bezdusznie mordowała niewinne istoty i rozpętała piekło na ziemi, pomaga teraz księciu, chcąc zabrać mu koronę i władzę nad wszystkimi królestwami elfów! Nie możemy siedzieć z założonymi rękami i czekać na zagładę! Znacie mnie wszyscy, wszyscy mi ufacie. Nie pozwólmy, by znów nas zniewolono! Nie zasługujecie na to! ZASŁUGUJECIE NA COŚ ZNACZNIE LEPSZEGO! Odpowiedziały mu głośne krzyki elfów. Wtedy poczuł, że wygrał jedną z bitew. Bitwę o lojalność. Cofnął się z balkonu, gdy wiwaty ustawały. Uśmiechał się szeroko do niepewnego Fevora, który czekał na niego na korytarzu. - Widzisz? – zapytał. – Tak to się robi. Tak zyskuje się głosy. Znajdź Lincolna. Mamy jeszcze godzinę na omówienie ważnych spraw. - Nie mogę go znaleźć – odparł Fevor po chwili, otrząsając się z zamyślenia. – Spróbuję… Nie dokończył jednak, gdyż Aryon machnął na niego lekceważąco ręką, idąc do sali tronowej. Gdy zobaczył siedzącego w niej ptaka, podbiegł tam, zrywając się jak oparzony. Odwiązał szybko liścik, rozwijając go i odczytując jego treść. Aryonie, Doprawdy nie wiem, jak odpowiedzieć na twoje śmieszne zarzuty. Nie odmówię ci jednak schronienia, jeśli powiadasz, żeś ścigany. Przygotowania do zwołania Rady Krain już się rozpoczęły. Do tego czasu możesz zastać nas na ziemi niczyjej. Nie zostaniesz odtrącony, jednak twoje doniesienia nas śmieszą. Z poważaniem, Przewodniczący Rady Krain … … Był wieczór, gdy Nadia stała na dziedzińcu, chowając swój miecz do pochwy. Właśnie skończyła ćwiczyć i rozmyślać nad tym, o czym rozmawiała z ojcem, a wcześniej z przyjacielem. Miała mętlik w głowie i nie była w stanie skupić się na tym, na czym powinna. Jutrzejszego dnia czekał ich bal, od którego wiele zależało i nie mogła zrobić niczego, co zagroziłoby ich misji. 353
- Dobry wieczór, Nadio – rozległ się głos Deanuela, który niespodziewanie pojawił się za nią. Elfka wyczuła jego obecność, więc nie przestraszyła się, tylko odwróciła w jego stronę. - Witaj, książę – powiedziała. – Piękna dziś noc. Deanuel pokiwał głową i podniósł głowę, obserwując gwiazdy, rozlane po niebie. - O tak – odparł po chwili. – Piękna i spokojna, a także chłodna. Spodziewałem się, że będzie chociaż trochę cieplej i cóż… zawiodłem się. Co tutaj robisz o tej porze? – dodał i ukradkiem poprawił włosy, gdy nie widziała. - Właśnie skończyłam ćwiczyć – odparła. – Wcześniej miałam bardzo dużo zajęć i nie mogłam tego zrobić. Co się stało? - Chciałem o coś zapytać – rzucił, robiąc się nieco czerwony. W tym momencie był wdzięczny wszystkim bogom, że było ciemno. – O to, czy… Czy zechciałabyś pójść jutro na bal… ze mną! – uśmiechnął się szeroko, udając, że w ogóle się nie denerwuje. W końcu jest księciem. Nadia zdębiała. Sądziła, że będzie skazana na Arthura, który będzie na wszystko narzekał, a jednocześnie najwyżej unosił głowę. W tym ostatnim jednak jedyną osobą, która mogła z nim konkurować, był książę. Nie spodziewała się tego pytania i poczuła się dziwnie. - Ja… Książę, to bardzo miłe – powiedziała. – Ale nie wiem, czy nie powinnam iść z moim narzeczonym. Czarnowłosy uniósł brew wysoko. - Doprawdy? A czy Pennath ciebie już zaprosił? Elfka pokręciła przecząco głową, zdając sobie z tego sprawę. - Nie, książę – odparła. – Faktycznie, nie zaprosił mnie. W takim razie… Byłoby niegrzecznie odmawiać księciu, prawda? – Deanuel mógłby przyrzec, że na jej twarzy zobaczył przez chwilę uśmiech. – Oczywiście, że bym zechciała. Deanuel poczuł ogromną satysfakcję i wyszczerzył się aż. - W takim razie się cieszę! I przyniosłem ci coś z tej okazji – dodał, wyjmując zza pleców małe zawiniątko. Podał je jej. Brązowowłosa rozwinęła papier, w który prezent był owinięty i jej oczom ukazała się maska. Wyszywana, z koralami, o bardzo ładnym kształcie. - Jest piękna… - powiedziała cicho, a Deanuel tylko się zaśmiał. - W jasnym kolorze, gdyż nie mam pojęcia, jaką suknię chcesz założyć. Gdy zdecydujesz, dotknij jej i pomyśl o tym kolorze, a właśnie taka się stanie. Nadia spuściła głowę, czując jak ponownie pieką ją policzki. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, a książę chyba to zauważył, bo odchrząknął. - Pójdę już – rzekł. – Dziękuję, że się zgodziłaś! Dobranoc. - Nie, książę, zaczekaj – powiedziała nagle, łapiąc go za ramię. Przyszedł jej do głowy jedyny sposób, by nie skończyć w taki sposób rozmowy. – Muszę z tobą jeszcze o czymś pomówić. - Tak? – zapytał odwracając się. Elfka chrząknęła. - Mój ojciec nalega, by zrobić testy magiczne z dowództwem twej armii – odparła. – Każdy z nich musi władać nią na tyle dobrze, by umieć bronić siebie i swój oddział. Twierdził, że to jedyne wyjście, dzięki któremu możemy wygrać z mrocznymi elfami. I zgadzam się z nim. Ich atutem jest magia. Książę po chwili skinął głową, przetrawiając jej słowa. - W porządku, skoro generał tak twierdzi, to zgadzam się i z nim, i z tobą – rzekł. – Po balu 354
pomyślę o tym, w jaki sposób zorganizować te testy i powiadomię wszystkich. A teraz będę się zbierał. Dobranoc, Nadio. - Dobranoc, książę – odparła, uśmiechając się. … … Arthur patrzył w bok, stojąc obok okna. Jego wzrok błądził po przechodzących. Było południe dnia następnego. Za kilka godzin miał odbyć się bal. On i Colin dopilnowali wszystkiego, chociaż Przewodniczący uważał, że to wszystko jest jego zasługą, jak zawsze. Miał doskonały gust, czego nie mógł oczywiście powiedzieć o książęcym bracie. Chciał podpisać się pod wszystkim sam, jednak nie było mu to dane. Jego wzrok przesuwał się po elfach, którzy przemykali korytarzem, aż zatrzymał się na uśmiechniętej Nadii, która w jasnym stroju szła przed siebie. Widać było, że miała jeszcze lekko proste włosy, gdyż zamiast loków, skręcały się w łagodne fale. Uśmiechnął się na jej widok. - Nadio – rzekł. Elfka dygnęła przed nim. - Arthurze – powiedziała. – Coś się stało, że mnie zatrzymujesz? – uniosła brew pytająco. - Ależ nie – zaśmiał się, czując się bardzo pewny siebie. – Chciałem się tylko przywitać z narzeczoną. - W porządku – odparła Nadia, zamyślona. – A teraz wybacz. Muszę się przygotować na bal… - i odeszła szybkim krokiem, zostawiając go w samotności. … … Barnil, wściekły, otworzył list, który podał mu sługa. Miał ochotę rozerwać go na strzępy, podobnie jak wszystkich innych, którzy odważyli się do niego dziś podejść. - Odejdź! – warknął na niego i spojrzał na kartkę papieru. Drogi Barnilu, Mam dla ciebie bardzo nieprzyjemne wieści. Meava została zdobyta i kraina leśnych elfów jest teraz oczyszczana z twoich wojsk, oraz kreatur. Ta wieść ogromnie mnie zasmuciła, jednak analogiczną sprawą jest to, że wkrótce zaatakują Utis, co będzie najgorszym błędem samozwańczego księcia Deanuela. Jego armia nie ma szans w moich podziemiach i oboje zdajemy sobie z tego sprawę. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, oni nigdy nie dotrą pod Ledyr. W razie czego jednak bądź gotowy. Zbieraj wojska, by wystraszyć ich samym widokiem twoich hord. Byłbym również wdzięczny za podesłanie mi kilku oddziałów, gdyż ostatnio ja ciebie wspomagałem. Mam na głowie wszak jedno zmartwienie. Mój syn, Jasper, uciekł. Nie mogę go znaleźć, mimo, iż wysłałem za nim zwiadowców. Musi być daleko. Gdybyś wiedział coś w tej sprawie, napisz. Z pozdrowieniami,
355
Król Vavon … … - Rozumiesz to?! – zapytał wzburzony Colin, gdy on i Deanuel kierowali się do sali balowej. Mieli na sobie oficjalne stroje i maski, które przysłaniali ich twarze. – Gabriel ją zaprosił! Nie wierzę w to i mam ochotę go zabić! Deanuel odchrząknął, żeby powstrzymać się od powiedzenia czegoś w stylu „a nie mówiłem?”. - Colinie, ale… - Alena jest MOJA – fuknął jasnowłosy. – Dobrze, skoro ją zaprosił, to niech tak będzie. I tak będę z nią tańczył! - Dokładnie! Tego się trzymaj! – Deanuel powstrzymał się od śmiechu, czując dumę, że jemu się udało. – Ja miałem więcej szczęścia… - W sumie… Mina Przewodniczącego zrekompensuje mi trochę moje nieszczęście – zaśmiał się cicho brat księcia. – Czy on cokolwiek wie? - Wątpię – odparł czarnowłosy z cichym rechotem. – Nie ma o niczym pojęcia, bo inaczej zaszczyciłby mnie swoją szanowną osobą i pokazałby mi, jak bardzo się cieszy z powodu tego, co zrobiłem. Nie uważasz? To do niego podobne! Colin zaśmiał się ponownie, starając się opanować. - Oj, pokazałby ci! – stwierdził. – Dostałbyś w twarz jedną z jego min, których używa, gdy patrzy w stronę Gabriela, albo gdy ktoś mu ukradnie buta. Deanuel wybuchnął śmiechem. - Ktoś mu UKRADŁ buta?! Po co komu jeden but? I to w dodatku jego but?! Colin otarł łzy z oczu, po chwili znów zaczynając się śmiać. Starał się pohamować. Bezskutecznie. - Deanuelu, ciszej, bo umrę! Nie mamo pojęcia kto mógł to zrobić, ale żałuj, że tego nie widziałeś! Mina Nadii, gdy poszedł do niej z pełnowartościową skargą… Deanuel wziął głęboki oddech, bo właśnie wkroczyli na salę. - Jeśli o Nadii mowa, to nie mam pojęcia, w co będzie ubrana… - powiedział cicho. – Ambasadorzy już są? - Ja nie mam pojęcia, w co Alena się ubierze, ale znajdę ją! – odparł ze śmiechem. – Będą widoki. Nie mam pojęcia, ale zapewne tak. Tyle, że w maskach. Nie zdradzaj, że jesteś księciem do północy, pamiętaj. – poklepał go po ramieniu, odchodząc i znikając w tłumie. A Deanuel odwrócił się w stronę środka sali, świadom, że ktoś go obserwuje. Wziął głęboki oddech i ruszył przed siebie, by stawić czoło swojej pierwszej w życiu uroczystości balowej.
356
Rozdział 31 – The one to know all the answers
Nadia stała na korytarzu, patrząc w okno. Była już dawno gotowa na bal, czekała tylko na kogoś. Długa, ciemnozielona suknia spływała jej do ziemi, ozdobiona srebrnymi kryształkami, przewlekanymi delikatną nicią o tym samym kolorze. Od pasa w dół suknia była puszczona luzem, układając się w imponujący okrąg. Luźne, przecięte w połowie rękawy odsłaniały jej ręce, a maska przybrała kolor idealnie współgrający z kolorem sukni. Włosy rozpuściła, pozwalając swoim brązowym lokom spływać swobodnie po plecach oraz ramionach. Denerwowała się tym, jak zareaguje Arthur na wieść o tym, że nie ma partnerki na bal, więc wolała nie iść tam sama. Odetchnęła, widząc zmierzającą korytarzem samotnie Alenę. Czarnowłosa elfka miała na sobie imponującą suknię koloru purpury, z długimi rękawami i odważnym dekoltem. Misternie zdobiony materiał idealnie współgrał z jej maską, założoną na oczy. Długie włosy upięła w wymyślną fryzurę, zostawiając kilka kosmyków i pozwalając im swobodnie leżeć. - Aleno – powiedziała Nadia, gdy elfka podeszła znacznie bliżej, patrząc na nią niebieskimi oczami. – Chciałam z tobą pomówić jeszcze przed balem. - To się świetnie składa, bo ja z tobą też – rzuciła Alena, ruszając z nią. – Zacznij więc. Nadia odchrząknęła, idąc obok niej. Przypomniała sobie swoją rozmowę z ojcem i słowa, które wypowiedziała. Wierzyła w nie, wiedząc, że muszą być prawdą. - Chodzi o Miecz Żywiołów – odparła po chwili. – Mój ojciec wyczytał w którejś z ksiąg, że miecz posiada swoją… ciemną stronę. Że może przejąć kontrolę nad władającym i nawet go zabić. - I pytasz o to pierwszą mnie, a nie księcia? – zapytała Alena, unosząc brew w górę. – Aż nie wierzę! Brązowowłosa elfka chrząknęła i skinęła głową twierdząco. - Tak, Aleno. Po co mam straszyć Deanuela niepotrzebnymi pytaniami, skoro to ty miałaś miecz przez tyle lat? To byłoby nielogiczne. - Racja, byłoby – odparła. – Lubię szczerość. Owszem, Miecz Żywiołów ma w sobie ciemną stronę i sam Deanuel o tym wie. Nie wie jednak, jak się do niej dostać, więc nie grozi mu to. Istniało wiele przypadków opętania przez miecz, jednak potem zaczęto bronić się przed tym różnego rodzaju klątwami, które objęły także i miecz… Elfy wielokrotnie nie wiedziały nawet o istnieniu tego zjawiska. Gdy ciemna strona łączy się z tą jasną, naturalną, miecz przechodzi transformację, a jego ostrze zmienia kolor. Wtedy wszyscy w pobliżu dowiadują się, dlaczego jest nazywany jednym z najwyższych artefaktów. Nie ma przed nim ucieczki. Nadia słuchała jej z niepewnością, nie przerywając jej. Słowa elfki po części ją fascynowały. Dopiero w tym momencie postanowiła się odezwać. - A Deanuel nie posiadł tej umiejętności? Nie grozi mu to? - Nie – odparła Alena. – Cena, którą się za to płaci, jest bardzo wysoka. To na razie nie będzie mu potrzebne, wątpię by kiedykolwiek było. By władać tym mieczem, w pełni się z nim synchronizując, potrzeba tysięcy lat… My nie mamy tyle. Deanuel opanował walkę w takim stopniu, by siać postrach wśród oddziałów wroga i uzyskiwać przewagę bitewną, oraz 357
oczywiście obronić samego siebie. Cały czas się kształci, docierając się wraz z mieczem. To naturalny proces, który można przyspieszyć tylko poprzez częstszą walkę. Nadia poczuła jak ogarnia ją ulga. Nie pożałowała własnej decyzji. Wyszły zza zakrętu, widząc w oddali salę balową, wypełnioną elfami. - Dziękuję, rozwiałaś moje niepewności – odparła po chwili. – O czym chciałaś ze mną porozmawiać? Alena nie zwolniła, nie patrząc na nią, tylko idąc przed siebie w stronę drzwi. - Nadeszła pora twojej drugiej zapłaty – odparła. – Wyruszysz ze mną jutro o świcie do pewnego miejsca, gdzie pomożesz mi coś zdobyć. Nadia poczuła nadpływającą niepewność, wynikającą z tego, co właśnie usłyszała. Zapłata. Wiedziała, że za pierwszym razem nie miała zbyt wielkich trudności ze zdobyciem tego, czego zażądała Alena, jednak teraz… Teraz jej słowa zabrzmiały o wiele poważniej. - W porządku – odparła. – Będę zatem czekać o świcie na dziedzińcu. Czarnowłosa elfka skinęła głową. - Jeszcze jedno – powiedziała. – Ambasadorzy nie mogą dowiedzieć się, że pomagam księciu. Moją obecność odkryją dopiero, gdy powrócimy z wyprawy. - Oczywiście – odparła Nadia i weszły na salę pod osłoną masek. Wiele elfich dam wirowało w tańcu, ustawiając się w równe szeregi. Łączony taniec był naprawdę godnym zobaczenia widowiskiem. Rozległa się muzyka, a dziesięć par ruszyło jednocześnie, uważając, by nie zaplątać się w sukniach tańczących dam. Zgromadzeni wokół obserwowali każdy krok, przy trudniejszych figurach bijąc brawo. Niedługo miała nastąpić zamiana par. Wszyscy chcieli zaprezentować się na środku, mimo tego, iż maski kryły tożsamość większości z nich. - Jak ja dawno nie byłam na balu – powiedziała cicho Nadia, rozglądając się. Nie widziała ani jednej znajomej twarzy, jednak wiedziała, że obie muszą być czujne. - Ja również – rzuciła dość chłodno Alena, jakby nieobecna myślami. – Ambasadorzy na pewno już przybyli. Miej oko na księcia, Nadio. - Oczywiście – odparła ciszej brązowowłosa elfka, widząc, że ktoś wyraźnie zmierza w ich stronę. Ubrany w ciemny strój oraz ciemną maskę elf szedł w ich kierunku. Spojrzała pytająco na Alenę, jednak zadawanie jakiegokolwiek pytania było zbędne. Elf, jak na mężczyznę przystało, ukłonił się jej i ujął delikatnie jej dłoń, muskając ją lekko ustami, a Nadia obserwowała ich, zastanawiając się, czy właśnie jest świadkiem czegoś niezwykłego. … … Gabriel wpatrywał się w Alenę, uśmiechając się lekko. Miał nadzieję, że nie odbierze mu głosu w najbardziej nieodpowiednim momencie. - Wyglądasz… wyglądasz niesamowicie, Aleno – powiedział dosyć cicho, nie spuszczając z niej wzroku. Wiedział, że nie powinien na nią patrzeć zbyt długo, by nie pomyślała sobie czegoś niewłaściwego o nim, jednak nie umiał się powstrzymać. - Dziękuję – odparła elfka po chwili. – Miałam nadzieję, że ci się spodoba. Ciemnowłosy zamrugał, słysząc po raz pierwszy od niej takie słowa. 358
- Jak mogłoby nie…? – odpowiedział pytaniem, czując dumę. – To byłoby chyba niemożliwe… Nadio – dodał dżentelmeńsko, zerkając na brązowowłosą elfkę. Powitał ją, również muskając lekko jej dłoń wargami. – Witaj. Mam nadzieję, że ten bal będzie dla ciebie udany, i że będziesz się dobrze bawiła. Nadia, nadal lekko zatkana, uśmiechnęła się, widząc jego maniery. - Nawet nie wiesz, jak bardzo życzę ci tego samego – powiedziała do niego, patrząc porozumiewawczo w jego morskie oczy. Widziała lekkie zdziwienie elfa po jej słowach, jednak chciała dodać mu otuchy i odwagi. - Dziękuję – rzekł po chwili i odwrócił się w stronę czarnowłosej elfki. – Uczynisz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną? Alena w odpowiedzi podała mu swoją dłoń i w odpowiedzi pozwoliła mu poprowadzić się w stronę parkietu. Nadia obserwowała to bez słowa. Może to coś oznaczało? Jej rozmyślania zostały przerwane przez nieznajomego, który się do niej zbliżył. Był wysoki, co nie ulegało wątpliwości, a jego jasnobrązowe włosy, proste włosy spływały mu na ramiona, kontrastując z bladą cerą. Nie był to Deanuel. Zdała sobie sprawę, że nie wie, kto to jest. - Witaj, pani – przemówił pewnym siebie głosem. – Przypuszczam, że chcesz się napić… dodał, podając jej zgrabny kieliszek, wypełniony jakimś słodkim trunkiem. Nadia zdała sobie sprawę z tego, że zna ten głos. Zmarszczyła lekko brwi, starając się nie pokazywać żadnych większych emocji, jednak nie mogła sobie przypomnieć, do kogo należy. - Znamy się? – zapytała, unosząc lekko brew i biorąc od niego kieliszek. Elf zaśmiał się krótko, stając obok niej i obserwując salę, pełną gości. - Kiedyś, dawno temu, przybyłaś do mnie po poradę – odparł, nie patrząc na nią. – Chciałaś wiedzieć bardzo interesującą rzecz, mit wręcz, legendę… A ja ci pomogłem i teraz mogę żądać zapłaty. Znalazłaś to, czego szukałaś? – jego zimne oczy zwróciły się w kierunku elfki, która w jednym momencie poznała go. Wstrzymała oddech, jednak nieznajomy nie zdążył powiedzieć ani słowa więcej, gdyż ktoś do nich doszedł. Jasne włosy i postawna sylwetka wskazywały na kogoś, kogo normalnie nie powitałaby z entuzjazmem. Teraz jednak była mu wdzięczna. Arthur. - Nadio – powiedział Pennath, całując lekko jej dłoń. – Szukałem ciebie – dodał, stając przed nią. Obcy przybysz oddalił się, znikając w tłumie, a elfka poczuła nagłą niepewność. Czyżby było możliwym, by okazał się być jednym z ambasadorów? Odrzuciła tą myśl i spojrzała na Arthura, czując się nieco speszona. Wiedziała, że elf nie miał pojęcia o tym, że nie jest jego partnerką na balu, jednak nie spieszyło jej się, by go o tym powiadomić. Odchrząknęła. - Mam nadzieję, że nie szukałeś mnie długo – odparła po chwili. – Widziałeś gdzieś ambasadorów, Arthurze? Jasnowłosy jednak pokręcił głową. - Jeszcze nie. Znam wiele osób, które zjawiły się na balu, jednak żadna z nich nie pełni takiej funkcji. Jednak ja nie jestem leśnym elfem, a wysokim… Ty zaś powinnaś domyślać się, kogo możemy się spodziewać. Ale pozostawmy to teraz. Chciałbym zatańczyć. Nadia poczuła się skrępowana, słysząc jego zdanie. Odchrząknęła, zastanawiając się szybko 359
nad odpowiedzią. Nie wypadało jej zatańczyć pierwszego tańca z Arthurem, gdy zgodziła się towarzyszyć księciu oficjalnie na balu. Jednak nie musiała trudzić się z wymyśleniem delikatnej odpowiedzi, gdyż na ratunek przybył jej elf, odziany w ciemnoniebieski, oficjalny strój. Maska idealnie komponowała się z jego dłuższymi, czarnymi włosami, a męskie rysy twarzy zdawały się wyglądać jeszcze bardziej pociągająco. Postawna sylwetka wyraźnie odznaczała się pod strojem. - Nadio – powiedział, chwytając jej dłoń i całując lekko. – Wybacz za spóźnienie. - Nie szkodzi – odparła elfka. – Widzę, że mnie rozpoznałeś – dodała po chwili. – Pomysł z maską okazał się niezawodny. Arthur słuchał tego chwilę w osłupieniu, a potem zaśmiał się dźwięcznie. - Przepraszam, że przerwę, ale co to ma znaczyć? Nadio, właśnie miałem prosić ciebie do tańca – rzucił, czując irytację. Deanuel jednak zaśmiał się, kręcąc głową. - Ach, Przewodniczący masz przestarzałe informacje – stwierdził. – Nadia przyszła ze mną na bal. Zaprosiłem ją i się zgodziła. - Słucham?! – syknął cicho, a kilka elfów, stojących nieopodal spojrzało na niego ze zdziwieniem. – Jak to ją zaprosiłeś? To moja narzeczona! - Co nie zobowiązuje jej do znoszenia twojego towarzystwa w każdej minucie dnia – odparł czarnowłosy z uśmiechem. – Nadio – dodał, ujmując jej dłoń i odchodząc z nią. Zostawili za sobą osłupiałego Arthura, który patrzył za nimi z nieopisanym wyrazem twarzy. - Zazwyczaj tego nie mówię, ale teraz powiem – rozległ się usatysfakcjonowany głos Colina, który nadszedł i stanął obok Arthura. – A nie mówiłem? Pennath warknął w jego stronę. - Spójrz na siebie, sam lepiej nie wyszedłeś, bo nie widzę tutaj twojej oblubienicy – rzucił. – Jeszcze zobaczymy… - dodał i odszedł również, zostawiając Colina samego. … … Alena stanęła naprzeciwko Gabriela, w otoczeniu innych par, które właśnie przygotowywały się do wspólnego tańca. Pokłonili się sobie tak jak wszyscy, a potem elf ujął jej dłoń, prowadząc zgodnie z krokami, wymaganymi w danym tańcu. Nie spuszczał z niej wzroku, gdy chwilę później objął ją w talii, najpierw obracając ją dookoła jej własnej osi, a potem przyciągnął ją bardziej do siebie. Alena objęła go za szyję, nie tracąc czujności. Jej zmysły obejmowały całą salę, patrolując ją i kontrolując sytuację. Jednak pomijając to wszystko, po raz pierwszy od długiego czasu była skupiona na czymś tak przyziemnym jak taniec. Przypomniała sobie kroki bardzo szybko, niemal machinalnie. Kiedyś bale stanowiły dużą część jej codziennego życia, gdyż urodziła się księżniczką. Te czasy zostawiła jednak już dawno za sobą. Elfka uchwyciła spojrzenie Gabriela. Obdarzył ją lekkim uśmiechem, nie spuszczając z niej wzroku w dalszym ciągu. Nie uważał nawet na kroki, które wykonywał mechanicznie. Wiedział, że od tego balu zależy naprawdę wiele. Wtedy poczuł na sobie czyjś wzrok. Jego bystre oczy przemknęły po sali szybko, szukając sprawcy. Zobaczył Colina, stojącego kilkanaście metrów dalej i patrzącego na niego z 360
wściekłością. Mimo tego nie przestawał obserwować innych. Czuł, że obserwuje go ktoś zupełnie inny. Ukłonił się Alenie ponownie, gdy muzyka ustała, a wokół nich rozległy się brawa. Uśmiechnął się bardziej, a uczucie obserwowania osłabło tak, że prawie go nie czuł. Zebrał się w sobie i ujął dłoń elfki w swoje ręce. - Zatańczyć z Aleną Valrilwen – powiedział cicho. – To dopiero coś. Dziękuję ci. Elfka zaśmiała się, a jej śmiech zabrzmiał czysto i szczerze. Pokręciła głową. - To tylko taniec. Weź mnie na świeże powietrze, tutaj jest strasznie duszno… - dodała, świadoma tego, że ktoś właśnie zaczął się im przysłuchiwać. … … Trójka elfów, ubranych w oficjalne, zielono-złote szaty stała naprzeciwko trójki innych elfów, ubranych w czarne odzienie. Wszyscy byli wysocy, jak na elfy przystało, wszyscy mieli też maski, ukrywające ich tożsamość i pozwalające na swobodniejsze wtopienie się w tłum. Pierwszy przemówił leśny elf, stojący między dwoma swymi towarzyszami. - Nazywam się Wreth – rzekł oficjalnym tonem. – Jeden z największych magów, których kiedykolwiek posiadało królestwo leśnych elfów, były doradca prawdziwego króla Otta i rycerz w dawnych oddziałach generała Gorgotha. To moi doradcy – dodał. – Przysięgli strzec mnie przed zdradzieckim złem i oszustwami, tak więc są moimi warunkami zgody. - Warunkami zgody? – zapytał ironicznie stojący naprzeciw niego elf, odziany w czarną szatę. – Kto w dzisiejszych czasach używa warunków zgody? Taka konieczność wymarła bardzo dawno temu… Teraz trzeba ufać własnemu sumieniu i rozumowi, albowiem tylko te dwa narządy dają nam władzę nad naszym losem. Wybaczcie jeśli się nie przedstawię, lecz wolałabym na razie zachować anonimowość… Wreth, zszokowany, zacisnął pięści. - To zniewaga, elfie – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Zdajesz sobie sprawę z tego, kogo obrażasz? Mroczny elf zaśmiał się cicho. - Twoja sława sięgnęła naszego państwa – przyznał. – Ale to tylko sława, więc nie czuj się zbyt pewnie, dopóki jej nie dowiedziesz. Mamy konkretne zadanie i to na tym zamierzam się skupić. Młody książę może nie podołać zwykłemu balowi… - Uważaj na słowa – rzucił Wreth, nie dając się jednak sprowokować. – Kimże jesteś, by obrażać członka królewskiej rodziny? - Och, księciem – odparł mroczny elf z ironią. – A teraz wybacz, ale nie mogę stracić więcej czasu na rozmowy z tobą, bo mam ciekawsze zajęcia… Odwrócił się, by odejść, a za nim to samo zrobili dwaj pozostali ambasadorzy, zostawiając leśnych elfów samych. Wreth chwilę nie odzywał się, a potem uniósł wysoko głowę, rozglądając się po sali. - Głupcy na zawsze pozostaną głupcami – powiedział spokojnie. – Czas znaleźć księcia i zacząć go obserwować. Z zachowania chociażby jego gości możemy wyczytać bardzo wiele. … 361
… Deanuel i Nadia właśnie skończyli tańczyć, a elf mógł odetchnąć głęboko. Nie pomylił żadnych kroków i nie zbłaźnił się przed nią. Nigdy wcześniej nie uczestniczył w balu, a tradycje tam panujące były dla niego zupełnie obce. Wiedział, że Arthur, Gabriel, Timothy, a nawet Marcus mają nad nim w tej dziedzinie znaczną przewagę. Musiał polegać na tym, czego dowiedział się przed uroczystością. Ukłonił się Nadii i wyprostował dumnie, chwytając jej dłoń. - Jestem znakomitym tancerzem, prawda? – zapytał poważnym tonem. Nadia miała dziwną minę, świadczącą o tym, że stara się zachować powagę. - Oczywiście, książę – odparła, chrząkając. – Zdarzyło ci się tylko raz mnie nadepnąć! Deanuel zamrugał, czując zdziwienie. - Naprawdę? O jeden raz za dużo! To zapewne był przypadek… Lub złe zrządzenie losu. Elfka odchrząknęła ponownie, postanawiając nie wspomnieć o pozostałych trzech razach, by nie urazić przedwcześnie jego dumy i zadowolenia z siebie. - A może po prostu pomyliłeś kroki? – uniosła lekko brew, zerkając na niego pytająco. - Książę mylący kroki? – zapytał męski głos, dobiegający zza nich. – A to ciekawe. Może więc jest tylko samozwańcem? Deanuel odwrócił się w stronę źródła głosu, widząc zamaskowanego elfa, ubranego w czarną szatę. Uniósł brew, nie rozpoznając tonu jego głosu. Gorgoth uprzedzał go, że jego przeciwnicy mogą znaleźć się nawet wśród zaproszonej arystokracji. W tej chwili jednak nie docierały do niego słowa o zachowaniu spokoju. - A jakże można nazwać kogoś, kto podważa autorytet koronowanego księcia? – zapytał zimno. - Rzekłbym, że przezornym – odparł nieznajomy elf, a jego głos brzmiał bardzo pewnie, jakby autorytet Deanuela nie robił na nim żadnego wrażenia. – Sprzeciwiasz się wszystkim po kolei, jednak ze mną nie wygrasz? - A ja postawiłbym na głupca – zaśmiał się czarnowłosy. – W dodatku bezgłowego, bo za takie słowa możesz stracić łeb. W sali zapadła cisza, a wszyscy zgromadzeni skierowali spojrzenia w stronę ich głosów. - Deanuelu – rzuciła cicho blada Nadia. – Może… Jednak elf w czarnej szacie zaczął się śmiać, a jego śmiech zabrzmiał okrutnie, jakby tylko na to czekał. - Nie, elfko, nie próbuj wkraczać między nas – rzucił do niej. – Władca właśnie wbił sobie nóż w plecy, chociaż jeszcze o tym nie wie… Deanuel uniósł brew wyżej. - Ta elfka ma imię – odparł wyniośle. – Więc uważaj na słowa, bo pozbawię ciebie głowy przy gapiach w tej sali! - A co, to twoja narzeczona? – zapytał. – Bo z tego co wiem, jest zaręczona z Arthurem Pennath’em i nie masz do niej żadnych praw… Cóż za szkoda, że wielki książę, gówniarz zaledwie, musi podkradać narzeczone swoim sojusznikom… Deanuel warknął, czując wściekłość i podchodząc bliżej. - Stań do walki – rzucił ostro. Nieznajomy elf ponownie parsknął śmiechem. - Słucham? Żartujesz sobie ze mnie, dziecko? 362
- To, co słyszałeś – syknął Deanuel. – Wyzywam ciebie na pojedynek, tu i teraz. Jeśli stchórzysz, opuścisz tą salę zhańbiony i oczerniony przed całą arystokracją, która się tutaj zebrała, oraz przed moimi sojusznikami. Odkryję twoją tożsamość i twoje imię będzie na ustach krainy, z której pochodzisz. Tchórz. - Zamilcz, dzieciaku – warknął nieznajomy. – Oczywiście, że przyjmuję wyzwanie. Nie splamię mojego honoru tchórzostwem, za to ty zrobisz to bardzo szybko. Dam ci pół godziny na przygotowanie się do twojej porażki. Odwrócił się i ruszył w innym kierunku sali, po chwili znikając w tłumie. Nadia spojrzała na księcia. - Cóż uczyniłeś? – syknęła cicho, czując wściekłość. – To był… - Nie chcę słuchać oskarżeń, Nadio – powiedział stanowczo. – Wyzwałem go na pojedynek i to była moja decyzja. Nic tego nie zmieni. - Nic tego nie zmieni? Książę, wszyscy tutaj ciężko pracujemy na twój sukces i dobrą opinię wśród ludu – rzuciła ostro. – A ty bez namysłu chcesz to zniszczyć, dając się sprowokować? Myślałam, że wyrosłeś! Deanuel spojrzał na nią zdziwiony. Nigdy nie usłyszał od niej takich słów. - Wyrosłem – odparł. – Na tyle, że pokonam go kilkoma ciosami. - To jeden z ambasadorów! – odparła Nadia. – Gdyby mi nie przerwał, powiedziałabym ci to od razu. Książę poczuł jak krew niemal zamiera w jego żyłach. Wytrzeszczył oczy, a całe napięcie opadło z niego w jednej chwili. - Słucham? – szepnął i chrząknął szybko. – Pokonam go i tym udowodnię swoje męstwo. Przepraszam, Nadio… Nadia nadal była wściekła. Cały jej dobry nastrój prysł. - Obyś wszystkiego nie zatracił – odparła. – Colinie – dodała do stojącego obok, osłupiałego elfa. – Proszę, znajdź Alenę i to szybko. … … Alena oparła się o barierkę, gratulując sobie założenia sukni z długimi rękawami, gdyż było naprawdę chłodno. Patrzyła przed siebie, nie mówiąc nic przez chwilę. - O wiele lepiej – rzuciła cicho. Nie patrzyła w stronę Gabriela, więc nie wiedziała, że on się jej przypatruje od kilku chwil. Po chwili odchrząknął. - Nie przepadasz za balami? - Wychowałam się na dworze, więc przeżyłam ich mnóstwo – odparła. – Po kilkunastu znudziły mi się i nigdy później nie czerpałam z balów przyjemności. Wszystkie są takie same, zmieniają się tylko okazje i plotki. - Wychowałem się również na dworze i muszę ci przyznać rację – odparł po chwili elf. – Chodziłem na nie, bo musiałem. Widzisz ile nas łączy? – zaśmiał się cicho. Alena też się zaśmiała, nie ruszając się z miejsca i przymykając oczy. - Co takiego dokładnie? – zapytała po chwili. Gabriel przybliżył się, zbierając się ponownie w sobie, by zdobyć się na odwagę. Dotknął lekko jej dłoni. - Oboje średnio przepadamy za takimi uroczystościami. Oboje dowodziliśmy twoim 363
oddziałem. No i wydaje mi się, że czujesz do siebie sympatię i tutaj również się nie różnimy… Alena otworzyła oczy, odwracając się w jego stronę. - Słucham? – zapytała po chwili. – Do czego zmierzasz? – uniosła brew. On chrząknął. - Do tego, że… że darzę ciebie wielką sympatią i mam nadzieję, że… - przybliżył się jeszcze bardziej. – Że ty też to czujesz. W duchu walczył ze sobą, jednak silniejsza strona wygrała. Musi spróbować chociaż. Pochylał się, by złożyć na jej ustach pocałunek, jednak… - Aleno! – krzyk Colina, który właśnie wbiegł na balkon. – Książę wyzwał jednego z ambasadorów na pojedynek! Alena uniosła wyżej brew, patrząc na niego. - Słucham? – zapytała ostro. – Jak to WYZWAŁ na pojedynek? Przecież… Prowadź – dorzuciła do Colina. Jasnowłosy obdarzył nienawistnym spojrzeniem Gabriela. - Chodź za mną, piękna – odparł, ruszając w stronę sali. Alena rzuciła Gabrielowi znaczące spojrzenie i oboje ruszyli za bratem księcia, który zaprowadził ich do Deanuela. - Co to miało znaczyć? – zapytała Alena, unosząc brwi. – Obyś miał wytłumaczenie, Deanuelu. Czarnowłosy chrząknął. - Sprowokował mnie, nie miałem pojęcia, że to ambasador – odparł szybko. – Dopiero Nadia mi to uświadomiła, ale było za późno… Pokonam go! - Oczywiście, że było za późno – rzuciła. – Nie możesz walczyć Mieczem Żywiołów, tylko zwykłym ostrzem – dodała. Elf zdębiał kompletnie. - Dlaczego nie?! - To wbrew zasadom. Macie mieć jednakowe miecze. – uniosła brew Alena. Nadia skinęła głową. - Ma rację – odparła. – Nadal nie rozumiem, jak mogłeś tak dać mu się sprowokować... - Nie roztrząsajmy tego – powiedział nagle Gorgoth, włączając się do dyskusji. Jego relacje z Nadią były napięte, jednak musiał wyrazić swoją opinię. – Książę musi skupić się na walce. Deanuelu, pamiętaj, by nie dać mu się wyprowadzić z równowagi ponownie. To ciebie zgubi. I pamiętaj, że nikt z nas nie może ci pomóc. Czarnowłosy skinął głową na znak zrozumienia. - Oczywiście. Zrobię wszystko, co będę mógł. Atmosfera balu niemal wyparowała. Wszyscy w skupieniu czekali na pojedynek, wiele osób opuściło salę, oburzonych zachowaniem, jakiego byli świadkami. Po chwili jednak drzwi się otworzyły i stanął w nich ów nieznajomy elf. Za nim stała dwójka tak samo ubranych mężczyzn, którzy jednak nie ruszyli się, podczas gdy pierwszy poszedł na przód. - Zasady powinny były być ci znane – rzucił zimno do Deanuela, który wyszedł na przód. – Żadnej magii. Zwykłe miecze i umiejętności. Jesteś gotowy? - Oczywiście – odparł Deanuel, unosząc wysoko głowę. Zajął swoją pozycję, nie kłaniając mu się. – To ty się przygotuj. Elf zaśmiał się, dobywając swojego ostrza. Stanął niedaleko w pozycji bojowej. - Niechaj więc wygra lepszy. Zaatakowali się jednocześnie. Deanuel mocno ścisnął w dłoni swój miecz, wywijając młynek i atakując go z prawej. Jego cios został odbity z niesamowitą siłą, a on sam syknął, poznając 364
szybko, że nie będzie łatwo. Postanowił zaatakować z innej strony, by go zaskoczyć, co prawie mu się udało. Jednak przeciwnik był elfem, a nie człowiekiem i miał wypracowany doskonały refleks. Ich miecze ponownie się zderzyły. Walka trwała, a Deanuel nie mógł znaleźć jego słabego punktu. Jego umiejętności walki wręcz wzrosły nieprawdopodobnie od nieszczęsnych czasów rywalizacji u mistrza Aryona, jednak trafił na doświadczonego przeciwnika. Postanowił zdecydować się na ostateczny krok. Nagle padł na ziemię, przeturlał się po niej, zmieniając zupełnie położenie i znajdując się za zdezorientowanym elfem. Jednym skokiem w górę podniósł swoje ciało do pionu i ciął w prawo, trafiając przeciwnika w ramię. Nieznajomy elf syknął głośno, a krew splamiła jego szatę. Zamachnął się gwałtownie i ich miecze ponownie się zderzyły z siłą, jakiej Deanuel się nie spodziewał. Chwycił broń obiema dłońmi, jednak nie umiał zatrzymać furii przeciwnika. Gdy po jednym z ciosów zauważył nieosłonięte zranione ramię, wiedział, że to jego jedyna szansa. Zamachnął się szeroko, zrobił szybkie dwa kroki na przód, jednak… Poczuł jak miecz przeciwnika wytrąca mu broń z dłoni, boleśnie je raniąc. Krew niemal natychmiast spłynęła po jego rękach, lecz nie zdążył nawet krzyknąć, gdy poczuł silnego kopniaka, wycelowanego w brzuch. Padł na ziemię, czując jak siła upadku pozbawia go na chwilę tchu. Nie mógł w to uwierzyć, a jednak został pokonany. Mroczny elf chwycił jego miecz, podchodząc do niego. - Dzieciątko umie walczyć, jednak nie umie myśleć – rzucił lekceważąco. – Dałeś się wyprowadzić z równowagi, jak zwykły młodzik, którym przecież jesteś. Mogłeś mnie pokonać, a jednak nie wykorzystałeś tej szansy… Taki ktoś ma być księciem? Deanuel zacisnął usta, czując upokorzenie. Miał ochotę go udusić, jednak powstrzymał się. - Kim jesteś, zdrajco rzucający mi wyzwanie? – zapytał głośno, podnosząc się z ziemi i plamiąc ją krwią. Nie zwrócił jednak uwagi na swoje ręce, nawykły już do bólu. Elf ściągnął z twarzy maskę. Przystojna twarz okalana czarnymi włosami była mu kompletnie nieznajoma, jednak chłód, który spostrzegł w czarnych jak smoła oczach był nader widoczny, przyciągając uwagę. Nadia zakryła usta ręką, nie wierząc, że miała rację. W duchu poczuła beznadziejność obecnej sytuacji i kłopoty, jakie ściągnął na siebie Deanuel. Spojrzała na Alenę, jednak w oczach elfki nie wyczytała nic. - Nazywam się Jasper – powiedział wyniośle nieznajomy elf. – Jestem księciem mrocznych elfów, jedynym synem Vavona i następcą podziemnego tronu, a także jednym z ambasadorów. To moi towarzysze. – jednym ruchem głowy wskazał na dwójkę elfów, stojących przy drzwiach. – Również ambasadorzy. Obrażając mnie i przegrywając walkę skazałeś siebie na niepowodzenie i mimo tego, iż nie popieram mojego ojca, w jednym przyznam mu rację. Barnil ciebie zmiażdży. Deanuel poczuł jak ogarnia go niezwykle zimny chłód. Nie wiedział, czy mu wierzyć, jednak żaden z jego gości nie wyraził sprzeciwu. Obraził przywódcę trójki ambasadorów i księcia zarazem. Księcia mrocznych elfów. - A więc odmawiasz mi sojuszu? – zapytał wściekłym tonem. Jasper zaśmiał się ponownie. - Oczywiście, że tak – rzucił. – Nic tu po nas. Przygotuj się na to, że od teraz masz we mnie śmiertelnego wroga. Pozbawię ciebie wszystkiego, co jest ci drogie. Pamiętaj… Z tymi słowami odwrócił się i odszedł w stronę drzwi, a za nim odeszła dwójka pozostałych 365
ambasadorów. Czarnowłosy nie ruszał się, czując wstyd. Jak mógł nie zdać tak prostej próby? Dał się wyprowadzić z równowagi jak dziecko na poziomie Eldora. Wtem jednak jego rozmyślania zostały przerwane. - My nie odmówimy ci sojuszu, albowiem postąpiłeś prawo i broniłeś honoru swojego i kobiety – rozległ się męski głos. Książę podniósł głowę, widząc wyciągniętą rękę kolejnego nieznajomego elfa. Obudziła się w nim nadzieja. Podał mu swoją dłoń, wstając z ziemi. Za nim zobaczył dwójkę podobnie ubranych elfów. Ambasadorzy. Elf zdjął maskę, by pokazać mu swoją twarz, okalaną przez jasnobrązowe loki. Z jego oczu patrzyła mądrość pokoleń, która mogła okazać się tak bardzo przydatna dla misji. - Jestem Wreth – przedstawił się. Deanuel zamrugał gwałtownie. Słyszał o nim kiedyś, o jego magicznych dokonaniach i bitewnych sukcesach. Skłonił przed nim głowę. - To zaszczyt – powiedział. – Wiem, że bal nie udał się tak, jak powinien… Wreth jednak pokręcił głową, zaprzeczając tym jego słowa. - To nie ma znaczenia. O to nam chodziło. Byś pokazał, że potrafisz walczyć o swoje. Nie mogłeś tego lepiej wyrazić. Każ swoim doradcom przygotować pokój. Jutro również zajmiemy się sprawą dziedziczenia tronu leśnych elfów. Mam pewne sugestie, które na pewno ci pomogą. Deanuel patrzył na niego, trwając w swoim milczeniu dłużej niż jedną chwilę. Skinął głową. - Dziękuję wam – powiedział, czując niewysłowioną ulgę. A bal dobiegł końca znacznie wcześniej, niż miał się w rzeczywistości skończyć. … … Świt budził krainę do życia, pobudzając podnoszące się łodygi kwiatów i oddychające liście drzew do aktywności. Dwójka jeźdźców wyruszyła z Meavy, zostawiając za sobą jedynie króciutki liścik, wyjaśniający powód ich zniknięcia. Ich peleryny powiewały na wietrze, gdy wjechały w las, prześlizgując się zgrabnie między drzewami i pędząc w nieznane. Po jakimś czasie jedna z postaci uniosła w górę dłoń, a przed nimi pojawiły się wrota portalu, w który wjechały bez zawahania. Nadia rozejrzała się po otoczeniu, w którym się znalazły. Z pozoru był to normalny las, taki, jak wiele innych na tym świecie. Szczegóły jednak czyniły go zupełnie innym od wszystkich. Drzewa nie miały liści. Gołe gałęzie były powyginane w karykaturalny sposób, dając jej do zrozumienia, że rośliny cierpiały poprzez brak słońca i niewystarczającej ilości wody. Ziemia była sucha i jałowa, popękana w wielu miejscach. Nie rosła na niej żadna trawa ani inna roślinność, nie płynęły w pobliżu żadne strumienie. Miejsce cuchnęło śmiercią. Elfka spojrzała na Alenę. Ta jechała obok niej, niewzruszona, patrząc beznamiętnym wzrokiem przed siebie. Nadia odchrząknęła cicho, niepewna, czy ma pytać, czy też nie. - Co się tutaj stało, Aleno? – zapytała po chwili, decydując się jednak na pierwszą opcję. Czarnowłosa elfka chwilę nie odpowiadała, skupiając się na jeździe. - Wojna smoków – odparła. – Bardzo dawno temu smoki zmierzyły się ze sobą w walce o 366
objęcie przywództwa nad Ederą i krainami elfów. Jakby tego było mało, nasze rasy były wtedy u szczytu potęgi i dołączyły się do walk. Ziemia, spalona przez smoczy ogień, nigdy nie odzyska dawnych właściwości. Drzewa nie wymarły jeszcze, karmione przez deszcz, który pada tutaj regularnie. To miejsce zostało przeklęte przez bogów i promienie słoneczne nie docierają tutaj. Widzisz ten ogromny, ciemny kształt? – wskazała ruchem głowy w lewo. Wzrok Nadii podążył w tamtą stronę. Jej oczom ukazał się, zgodnie z opisem, wielki kształt, przypominający skałę, który rozrastał się do niesamowitych wysokości, znikając w chmurach. - Co to jest? – szepnęła, patrząc na kształt, który budził w niej dziwną trwogę. Alena zaśmiała się cicho, nawet nie patrząc w tamtym kierunku. - Smocza Skała – odparła. – Dawna siedziba smoków. Tam wysiadywały swoje jaja, a potem wychowywały dzieci. Po tym, jak smoki wybiły się nawzajem, bogowie w gniewie powiększyli skałę do niewyobrażalnej wielkości. Jej szczyt znajduje się głęboko w chmurach, gdzie żaden śmiertelnik nie ma wstępu. Istnieje legenda o Czterech Jeźdźcach Północy, Nocy, Dniu, Życiu i Śmierci, jakoby czwórka ta miała dotrzeć na górę i znaleźć trzy smocze jaja, które wyklują się dla nich. Oczywiście w bardziej pesymistycznych wersjach legendy Jeźdźcy wybijają się z powodu za małej ilości smoczych jaj, ale ja w to nie wierzę. Nadia słuchała jej z uwagą. - Rozumiem – powiedziała po chwili. – Nigdy o tym nie słyszałam… Sądzisz, że to mogłoby być prawdą? Alena zaśmiała się dość zimno. - Nadio, w każdej legendzie jest jakaś część prawdy. Sądzę, że tak. Ale nie wiem, kiedy to się stanie, ani jak to się potoczy. Nikt tego nie wie. Oprócz może jednej osoby, do której właśnie jedziemy. Brązowowłosa elfka zamrugała, słysząc to. Pierwsza informacja o tym, co ją czeka. - Do kogo dokładnie? - Do pewnej elfki, która została uwięziona tutaj przed wieloma laty przez moją matkę – odparła. – Potrzebuję pewnej informacji. Istota ta stworzyła coś kiedyś, bardzo dawno temu i ukryła to tak dobrze, że nie jestem w stanie tego znaleźć, a jest mi to bardzo potrzebne. Twoim zadaniem będzie dowiedzenie się tego, gdzie to ukryła. Rozumiesz? Nadia skinęła głową, nadal zdziwiona. - Dobrze, ale… Aleno, masz dużo większy autorytet niż ja. Jestem pewna, że tobie chętniej odpowiedziałaby na to pytanie… - Nic bardziej mylnego – rzuciła czarnowłosa elfka. – Ukryła ten przedmiot właśnie w obawie przede mną. Muszę cię jednak ostrzec – dodała po chwili. – Możesz zapłacić bardzo wysoką cenę za tą informację. Wytarguj się z nią tak, byś nie musiała tego robić. Istota ta nie może odkryć mojej obecności tutaj, więc stanę się niewykrywalna i niewidzialna. Po prostu jedź prosto. To niedaleko. … … Wreth patrzył na Deanuela. Wszyscy siedzieli w sali tronowej, oczekując na podpisanie przygotowanego traktatu, jednak obok pisma zastali niewielką kartkę z wiadomością. - Coś się stało? – brązowowłosy elf uniósł brew pytająco. Książę odchrząknął. 367
- Narzeczona Przewodniczącego, Nadia, i inna nasza przyjaciółka wyruszyły na niespodziewaną wyprawę. Powinny wrócić jutro nad ranem. Ambasador zaśmiał się i spojrzał na jasnowłosego Pennath’a. - Arthurze, czyżby uciekła ci narzeczona? A to dopiero! – rzucił. Przewodniczący zacisnął usta. Czuł wściekłość, że Nadia nic mu nie powiedziała, a z drugiej strony ogarnęła go niepewność. Czemu wyruszyła sama z Aleną i w dodatku nie powiedziała dokąd? - Nie widzę powodu do takiego rozumowania – odparł chłodno. – Nadia powiedziała mi, że jedzie – dodał, kłamiąc. – Więc jak widać mi ufa. Gorgoth spojrzał na Arthura ze zmarszczonymi brwiami. - I nic nam nie rzekłeś? – zapytał z niedowierzaniem. – Arthurze, to poważna sprawa. Nadia jest moją córką. - A moją narzeczoną. Spełniałem tylko jej prośbę, generale, to nic osobistego. Jestem pewny, że Nadia po powrocie opowie ci wszystko – odparł Pennath, nie chcąc się zbłaźnić przed wszystkimi i przyznać, że Nadia ufa bardziej Alenie niż jemu. Wreth unosił brwi w dalszym ciągu. - A druga z elfek? – zapytał. – Jak się nazywa? Widziałem ją na balu? Colin odchrząknął, zerkając ukradkiem na brata. - Widziałeś, Wreth’cie – odparł. – Ale powinieneś sam ją poznać, więc poczekajmy z tym do jutrzejszego poranka… Ambasador skinął głową i spojrzał ponownie na księcia. - A więc… podpisz sojusz – rzekł, wskazując na wielki papier, pod którym widniał już jego własnoręczny podpis. Deanuel skinął głową i wziął do ręki pisadło. Rzucił spojrzenie na Gabriela, z którym omawiał wcześniej etapy podpisywania sojuszu. Jako, że starszy elf wcześniej przez wiele lat pełnił jego funkcję, musiał widzieć wiele zawieranych sojuszy. Gabriel skinął mu głową, sam będąc zamyślony. Alena zniknęła, zostawiając tylko krótką wiadomość. Nie wiedział, co ma o tym myśleć, ale wiedział jedno. Czuł niepokój. Deanuel pochylił się nad kontraktem i podpisał go, a potem podał rękę ambasadorowi. - A więc od dziś jesteśmy oficjalnie sojusznikami – powiedział Wreth, zadowolony z tego obrotu spraw. – A teraz kilka podstawowych pytań. Jesteś bardzo młody, książę i nie masz dziedzica. Rozumiem, że na to jeszcze nie pora, jednak po zakończonych walkach powinieneś się ożenić. Czarnowłosy odchrząknął dość głośno, słysząc to. - Rozumiem – odparł. – Rozpocznę poszukiwania, jestem pewny, że przyjaciele mi pomogą… Wreth skinął głową twierdząco, czując ponownie zadowolenie. - To świetnie – rzucił. – Drugą najważniejszą kwestią jest twoje szkolenie. Musisz umieć władać zarówno bronią jak i magią. Widziałem twój fechtunek i jestem pod wielkim wrażeniem. Jasper jest od ciebie o wiele starszy, a jednak miał problem, by z tobą wygrać. - Dziękuję! – odparł książę, czując dumę. – To wiele dla mnie znaczy. Twoje uznanie. - Nie ma za co – zaśmiał się elf sztywno. – A jednak pozostaje kwestia magii. Czy przeszedłeś jakieś szkolenie, Deanuelu? - Byłem szkolony w Królestwie Niebieskim – odparł po chwili milczenia Deanuel. Po jego słowach wszyscy spojrzeli w jego stronę, a ich spojrzenia wyrażały głównie zszokowanie. 368
… … Gdy Nadia zobaczyła przed sobą jasnowłosą elfkę, ubraną w białe szaty, zamrugała ze zdziwieniem. Spodziewała się szkaradnego potwora, a zastała kobietę, która stała na skraju urwiska, przodem do niej. Obserwowała ją, powodując ciarki na ciele brązowowłosej. Nadia podeszła bliżej i skłoniła przed nią głowę. - Przybywam w pokoju, pani – powiedziała spokojnie, chociaż wewnątrz czuła niezwykłe zdenerwowanie. Nie wiedziała, z kim ma do czynienia. - Nazywam się Ninde, moje dziecko – odparła jasnowłosa elfka. – Więc mów mi po imieniu. Po co przybywasz w tak okropne miejsce, jak to? I jak znalazłaś się w tym wymiarze? Nadia zamrugała, niezbyt wiedząc, co odpowiedzieć. - Ja… Przyjaciel mi pomógł tutaj trafić – odparła, siląc się w dalszym ciągu na spokój. – Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam… - Jak można przeszkadzać komuś, kto jest uwięziony? – zapytała Ninde, a jej jasne oczy patrzyły na Nadię bez ani jednego mrugnięcia. – Po co tutaj przybywasz? – powtórzyła pytanie. Elfka nie odpowiedziała od razu, nie chcąc być nachalna i sprawiać nienaturalnego wrażenia. Westchnęła, podchodząc bliżej i obserwując otoczenie. - Chciałam ciebie o coś zapytać, Ninde – powiedziała, wypowiadając jej imię z szacunkiem. – O coś, co stworzyłaś bardzo dawno temu i ukryłaś… Ninde spojrzała na nią ze zdziwieniem. - Zaskoczyłaś mnie. Nie wiedziałam, że ktokolwiek kiedyś zapyta mnie o sztylet kapłana Kyoda… Oczywiście, znasz jego historię – dodała, unosząc lekko brew. – O tym, jak raz przyszedł do mnie najpotężniejszy z kapłanów i poprosił o miecz, którym będzie mógł uczynić świat lepszym. Nie dałam mu miecza, a sztylet, który mógł przybierać inne właściwości przy każdym właścicielu. Niestety to był jeden z powodów, dla których zostałam później tutaj uwięziona. – jej oczy i ton głosu wyrażały tylko smutek. - Dlaczego więc ukryłaś ten sztylet? – zapytała Nadia zdziwionym głosem. – Przecież kapłan go posiadał… - Kyod został zabity wkrótce po tym, jak otrzymał miecz – odparła jasnowłosa. – Udało mi się odnaleźć sztylet, choć zapłaciłam za to wysoką cenę. Ukryłam go tam, skąd nie da się go wydostać i ujść z życiem, bo nie byłam jedyną, która go szukała. Jeszcze jedna istota znała jego historię i usiłowała go znaleźć. Zdążyłam w ostatnim momencie. I oby tak pozostało. Co do twojej prośby… - jej wzrok stał się surowszy. – Wiem, kim jesteś, oraz że pomagasz księciu Deanuelowi, Nadio, córko Gorgotha. Nie mogę jednak przekazać ci tej informacji, bo osoba, przed którą ukryłam sztylet jest również zamieszana w sprawę księcia. - Wiem – odparła nagle Nadia. – I chciałabym mieć pewność, w jakich rejonach znajduje się sztylet, gdyż ta osoba nadal go szuka. Mogłabym ją zmylić.... Nikt nie wie, że tutaj jestem, ale… przebyłam długą drogę. Zapłacę, jeśli będzie trzeba, lecz mam nadzieję, że będziesz tak łaskawa i powiesz mi to bez żądania zapłaty. Ninde zaśmiała się. - Nic nie dzieje się bez przyczyny, tak jak nic nie jest za darmo w dzisiejszych czasach – 369
odparła. – Jeśli chcesz znać położenie sztyletu, musisz zgodzić się na przepowiednię. Jednak ostrzegam ciebie, gdyż to brzemię, które będziesz musiała dźwigać sama. Brązowowłosa milczała, zastanawiając się gorączkowo. Wiedziała, że nie ma innego wyboru. Musiała się zgodzić, inaczej nie miała po co wracać do Aleny. - A więc zgoda – odparła cicho. Ninde westchnęła ciężko, splatając ręce przed sobą. - Och, drogie dziecko… Sztylet znajduje się w Innym Świecie. Jest pilnie strzeżony, nie ma możliwości wydostania go przez żywą istotę. Tymczasem… Ciężkie chmury zbierają się nad głową księcia – odparła. – Wczoraj nabawił się potężnego wroga, który może okazać się jego fatum w niedalekiej przyszłości. Barnil wysłał kolejne potwory do królestwa mrocznych elfów, by uczynić ich fortecę niezdobytą. Dotychczas szło wam ciężko, jednak prawdziwy trud ma dopiero się zacząć. Deanuel poznał kawałeczek przepowiedni dotyczącej jego losu i zmaga się z tym prawie tak mocno, jak ty będziesz zmagać się z moimi słowami. Czai się przed tobą wiele trupów, a krainami wstrząsną powstania zbuntowanych przez zdrajcę elfów. Jednak nie to będzie najgorsze. Nadia była blada, słuchając jej słów. - Co takiego masz na myśli? – zapytała cicho, patrząc w jej jasne oczy. Ninde odwzajemniła spojrzenie, a jej oczy wyrażały wielki smutek. - Deanuel zginie w bitwie o Utis, Nadio – powiedziała, a jej słowa uderzyły w brązowowłosą elfkę z ogromną siłą.
370
Rozdział 32 – Martyrs of the free world
Nadia nie odpowiadała, gdyż odebrało jej mowę. Słyszała o postaci Ninde, opiekunki królewskich rodzin, znającej przyszłość istot, które do niej przychodziły. Słyszała też o tym, że jakiekolwiek słowa padną z jej ust, spełniają się. Co oznaczało dla Deanuela śmierć. - Musisz się mylić – odparła po chwili, kręcąc głową. – Nie ma innego wyjścia. Z całym szacunkiem, Ninde… Pani, musisz się mylić. Jasnowłosa patrzyła na nią ze smutkiem w dalszym ciągu, jednak jej oczy stały się bardziej puste niż wcześniej. Splotła szczupłe palce przed sobą. - Sądzisz, że mogłabym się pomylić w takiej sprawie? – zapytała, a jej głos wyrażał zrezygnowanie. – Nie jestem nieomylna, jednak jeśli chodzi o przewidywanie przyszłości… Jeszcze nie zawiodłam w tej dziedzinie. Dziś, późnym popołudniem, sami bogowie przeklną misję Deanuela. Ciąży na was fatum, które będzie was ścigać, dopóki książę nie wyda swojego ostatniego oddechu. Nadia poczuła jak łzy bezsilności napływają jej do oczu. - Poświęciłam tak dużo dla tej misji – szepnęła. – Tylko dlatego, by Deanuelowi udało się przywrócić pokój tej krainie i zasiąść na należytym mu tronie. Co mam zrobić? Proszę, powiedz mi, że jest jakieś wyjście… Jasnowłosa elfka jednak pokręciła niewzruszona głową, nie zmieniając wyrazu twarzy. - Nic nie może temu zapobiec – odparła twardo. – Jakikolwiek czyn nie będzie mieć najmniejszego znaczenia przy mocy przeznaczenia. Pisane jest mu umrzeć z ręki elfa, odzianego w czarny hełm ze srebrnymi zdobieniami. Zapamiętaj moje słowa, albowiem może spotkasz go wcześniej. Śmierć Deanuela jest pewna, jednak to, co stanie się po niej zależy tylko i wyłącznie od jego sojuszników. Zdania będą podzielone i uważaj, by któryś z nich nie odtrącił pomocy, bez której będziecie zgubieni. I jeszcze jedno… Pamiętaj, że książęce serce bardzo łatwo skrzywdzić, jednak jeszcze łatwiej jest złamać jego ducha. Deanuel jest młody, na szkoleniu jednak doświadczył wizji, która pozostawiła go w niemym szoku do dnia dzisiejszego. Niewielu dorosłych elfów przetrwałoby spotkanie z duchem własnego rodziciela, lecz jemu pomogło to zaakceptować to, kim się staje. Obawiam się jednak, że to może okazać się niewystarczającą podporą przed tym, co go czeka. Brązowowłosa elfka zamrugała gwałtownie, słysząc prorocze słowa, które okazały się z biegiem czasu coraz gorsze. Czuła chłód, bijący od Ninde, jednak nie cofnęła się, pamiętając o swojej dumie. - Deanuel widział swojego ojca? – zapytała cicho. – Gdzie? Przecież to niemożliwe… - Zapytaj go, gdzie Alena go szkoliła – odparła jasnowłosa. – Nie znam szczegółów, są dla mnie niewidoczne… Jednak o tym wiem na pewno. Idź już – dodała, odwracając się. – Nie wiem, jak mnie tu znalazłaś, ale nie dbam o to. Poproś Alenę o moją wolność. To samo miał zrobić książę. I po chwili jej nie było, a Nadia została zupełnie sama, nie wiedząc co myśleć. W jej wnętrzu wszystko się gotowało, krzycząc bezgłośnie. Deanuel miał zginąć pod murami Utis, a ona nie mogła nic na to poradzić. Nie mogła też rzec ani słowa Alenie, czy komukolwiek innemu, kto mógłby księcia uratować. Zacisnęła pięści, 371
czując bezsilność, która niespodziewanie ją ogarnęła. Odwróciła się, widząc w oddali swojego rumaka. Nie widziała ani nie wyczuwała Aleny, jednak nie zmartwiła się tym, widząc, że elfka gdzieś na nią czeka. Ruszyła przed siebie, a jej twarz pozostała nieprzenikniona. Doszła do konia, wdrapując się na niego i chwytając lejce w dłonie. Nadal odczuwała zmęczenie po bitwie oraz po długiej jeździe, jednak nie dała tego po sobie poznać. - Aleno? – zapytała cicho. W odpowiedzi zza drzew wyjechała Alena, przypatrując jej się uważnie. Nie mówiła nic, dopóki nie ruszyły z powrotem. - Czego się dowiedziałaś? - Ten miecz… Chodziło o miecz, prawda? – zapytała tylko retorycznie. – Ponoć znajduje się w Innym Świecie i jest pilnie strzeżony. Znajduje się poza zasięgiem istot żywych… Czarnowłosa odwróciła od niej wzrok, patrząc przed siebie i milcząc. Cisza zaległa między nimi uciążliwie, a Nadia tylko analizowała w myślach kolejne słowa Ninde, dalej nie mogąc w nie uwierzyć. - Ciekawe… - rzuciła w końcu Alena. – Nawet bardzo ciekawe. Dobrze się spisałaś. Jaką cenę musiałaś zapłacić? Elfka wbiła wzrok w lejce konia, jadąc nieco szybciej. - Przepowiednia – odparła. – Musiałam jej wysłuchać. Dotyczyła… - wtem głos zamarł jej w gardle, odczytując jej zamiary. Ze strachem złapała się za usta. – Nie mogłam mówić! Alena skinęła głową, jakby jej to nie zdziwiło. - Tak działa magiczna przysięga. Mimo, że jej nie złożyłaś, Ninde nałożyła ją na ciebie w chwili, gdy zgodziłaś się zapłacić należytą cenę za informacje. Nie możesz mi przekazać tego w jakikolwiek inny sposób – czy to myślowy, czy to pisemny. Musisz dźwigać to brzemię sama. Taka jest cena. - Aleno, nie rozumiesz – szepnęła Nadia. – To… to co usłyszałam może nas zgubić. Zmienić bieg historii i zaniechać wszystkie nasze starania. Musisz być z nami podczas bitwy o Utis… Czarnowłosa elfka zmarszczyła lekko brwi, słysząc jej słowa. Rzadko widziała opanowaną do granic możliwości Nadię w takim stanie. - Będę – rzuciła. – Nie ma innej możliwości. Takiej bitwy jeszcze nie rozegraliście. Forteca Vavona jest niemal niezdobyta. - Tego właśnie się obawiam – odszepnęła Nadia. – Najbardziej na świecie. - Nadio. – ostry głos Aleny wyrwał ją z rozmyślań, w których widziała tylko śmierć. – Ninde może i przepowiada przyszłość, ale nie jest nieomylna. Każdy los da się zmienić. Już raz zawiodła. Brązowowłosa elfka podniosła wzrok, spoglądając na Alenę. - Słucham? Zawiodła…? - Tak – rzuciła. – Przepowiedziała iż nadejdzie tyran, który wyda wyroki śmierci na prawowite rodziny królewskie i powybija je. Jak jednak wiesz, król mrocznych elfów nadal żyje i ma się świetnie, a rodzice Deanuela nie zostali zabici z rozkazu Barnila. - Nie zostali? – zapytała Nadia cicho, nadal się jej przypatrując. – Jak to? Kto rozkazał ich zabić? Alena pokręciła głową, nie patrząc na nią. - Tego nie mogę ci rzec – odparła. – Możesz być jednak pewna, że wkrótce się dowiesz, a wtedy już nic nie będzie takie samo. 372
Jej słowa pozostały dla Nadii zagadką. Zaczęła podejrzewać coraz to nowe istoty, które przychodziły jej na myśl. Nie mogła jednak zdecydować się na jedno podejrzenie, a tym bardziej je uzasadnić jakimiś logicznymi argumentami. - Zaskoczyłaś mnie – powiedziała po chwili cicho. – Nie spodziewałam się czegoś takiego… Muszę mieć więc nadzieję, że Ninde się myliła. - Cokolwiek ci nie przepowiedziała, nic nie jest pewne – rzuciła Alena. – Jestem pewna, że setki magów Barnila przepowiedziało nam klęskę, a mimo to zdobyliśmy Meavę, która jednak była tylko nieco niżej od wierzchołka góry lodowej. - Utis i Ledyr zostają na dole? – głos Nadii wydawał się jeszcze cichszy niż wcześniej. Alena nie odpowiadała kolejną chwilę, jadąc przed siebie i wytwarzając przed nimi portal. - Utis i Ledyr tworzą większą część tej góry – odparła i przyspieszyła, pierwsza wjeżdżając w magiczny okrąg, gdy z nieba spadły pierwsze płatki śniegu. … … Barnil przechadzał się po dziedzińcu, otoczony wszechobecną ciszą, zakłócaną tylko mocniejszymi podmuchami wiatru. Nad Ledyrem zebrały się ciemne chmury, zwiastujące deszcze i śniegi. Klimat uległ znacznemu ochłodzeniu, jednak władca nie odczuwał tego. Jego potężna sylwetka była odziana w zbroję, starannie wypolerowaną i bardzo dawno nieużywaną. Władca dzierżył przy pasie ciężki miecz, który zadał w przeszłości wiele śmiertelnych ciosów. Był bardzo brutalnym wojownikiem, czego Edera doświadczyła bardzo dotkliwie ponad pięćset lat temu. Od tamtej pory jednak nie wychodził w bój, zajmując się zdobytym siłą królestwem i skazywaniem na śmierć coraz to nowych przeciwników, którzy odważyli się mu sprzeciwić. Tłumił wszelakie rebelie, pozostawiając całe miasta trupów na pastwę drapieżników. I tym razem miało być tak samo. Spojrzał na zastępy żołnierzy, którzy zatopili miasto w jego barwach królewskich. Flagi powiewały na silnym wietrze, ostrzegając mieszkańców przed wychodzeniem na ulice. Z nieba spadły pierwsze płatki śniegu, gdy Barnil patrzył na część swojej ogromnej armii. Stracił bardzo wiele żołnierzy, którzy zniknęli z lasu pod Ledyrem w dniu, w którym Lila i Rose zostały porwane. Nie mógł sobie pozwolić na więcej strat. - W tym państwie – zaczął mówić, a jego donośny głos poniósł się na wietrze. – Ludzie śmieli zapomnieć, kto tak naprawdę jest właściwym władcą. Usłyszeli pogłoski o samozwańczym księciu, który zdobył dwie elfie stolice, przy pomocy ogromnego łutu szczęścia. Czas rozprawić się ze zdrajcami i przypomnieć o tym, co spotyka nieszczęśników, którzy tracą WIARĘ WE MNIE! Odpowiedziała mu cisza. Żaden żołnierz nie śmiał się odezwać. Stanęli na baczność, uderzając włóczniami o ziemię. Dudnienie stawało się coraz głośniejsze, a ziemia trzęsła się pod natężeniem uderzeń. Odgłosy wojny roznosiły się echem po mieście, stawiając wszystkich w niepewności nadchodzącego jutra. Barnil ponownie uniósł głowę. - Zajmiemy się Ederą, którą oczyścimy z niedowiarków i zostawimy w różnych miejscach strażników, którzy będą czekać na samozwańca. Znajdziemy moją narzeczoną i jej siostrę, oraz mojego brata. Albo tego dokonamy, albo umrzecie. Nie ma innego wyboru. 373
Jego głos brzmiał okrutnie, nisko i zimno, a jego oczy wyrażały gniew i płonącą żądzę mordu. Żołnierze wpatrywali się w niego z przerażeniem, nie czując się zmotywowani, a zastraszeni. Ściskali w rękach nerwowo tarcze i włócznie. Nie rozumieli, z jakiego powodu Barnil po prostu nie roześle po krainie magów, którzy rozprawiliby się z niedowiarkami znacznie szybciej. Mogli się jedynie domyślać, że to próba demonstracji siły względem ludu, który i tak już żywił do władcy nienawiść. Barnil wziął lejce konia, którego przyprowadził mu służący i wsiadł na niego. Ściągnął lejce mocno i ruszył, przejeżdżając przez cofające się na boki wojsko. Czuł w sobie aktualnie tylko żądzę mordu. … … Kilka par oczu wpatrywało się w Deanuela z napięciem, czekając na to, co powie ambasador na jego wieści. Wreth chwilę milczał, a potem pokręcił głową. - Wiesz, o czym mówisz, chłopcze? – zapytał dość ostro. – Królestwo Niebieskie to mityczna kraina, w której od tysięcy lat nie było żywej duszy. Legendy głoszą, że to tam uwięziona jest nimfa Ninde, opiekunka rodzin królewskich. - Owszem, jest – przyznał Deanuel. – Spotkałem ją i rozmawiałem z nią przez kilkanaście minut. Przepowiedziała mi coś. Wreth zaśmiał się, nie dopuszczając do siebie myśli, że młody elf może mówić prawdę. - Przyznaję, walczysz bardzo dobrze wręcz, jednak nie sądzę byś miał okazję odwiedzić miejsce, którego istnienia nie potwierdzi nikt z żyjących – odparł. Deanuel zaśmiał się. - Przywykłem do tego, że wszyscy we mnie wątpią, ambasadorze – rzekł. – Jednak to, jak drga ci palec wskazujący prawej ręki świadczy o tym, że wahasz się nad moimi słowami. Tiki nerwowe jednej z powiek pokazują na to, że jesteś zdenerwowany, a szuranie po podłodze nogami pokazuje twój strach. Wreth zamrugał gwałtownie. - O czym ty…? - W Królestwie Niebieskim przez pierwsze kilka godzin nie mogłem zbyt długo otwierać oczu, gdyż moje zmysły były maksymalnie wyostrzone – wyjaśnił. – Potem do tego przywykłem, ucząc się czujności wyższej, niż mogłoby ci się wydawać, przyjacielu. Mało co jest w stanie mnie zaskoczyć. - I to ma być twój dowód? – zapytał ambasador spokojnie. Książę jednak pokręcił przecząco głową. - Nie – odparł. – Nie mam zamiaru udowadniać czegoś, co przeżywałem na własnej skórze jeszcze kilka dni temu. To, czy mi wierzysz, pozostaje tylko i wyłącznie twoją decyzją, Wreth’cie. Nie oczekuję wiary, przywykłem do tego, że rzadko od kogo ją dostaje. Jego słowa zapadły echem w pomieszczeniu, które na powrót pogrążyło się w ciszy. Ambasador patrzył na Deanuela, jakby próbował wyczytać z jego oczu odpowiedzi na własne pytania. - Kto nauczył ciebie tak przemawiać, książę? – zapytał po chwili. – To były słowa władcy, nawet nie księcia, a króla. Deanuel zaśmiał się, czując się o wiele pewniej. 374
- Dowiesz się wkrótce, ambasadorze. Wierz mi, jeszcze wiele informacji przed tobą. Jakie są nasze najbliższe plany? – dodał do reszty zgromadzonych. – Musimy ustalić cokolwiek i ruszyć na przód, nie ma czasu do stracenia. Arthur Pennath odchrząknął, powstając, by zabrać głos. - Uważam, że istnieje konieczność zwołania Rady Ras – ogłosił. Colin uniósł wzrok w kierunku sufitu, jakby tylko tego mógł się spodziewać po Przewodniczącym. Nie powiedział jednak nic przy ambasadorze. Wreth spojrzał na Arthura. - Myślałem, że już się nie odezwiesz, Przewodniczący – odparł. – To słuszna decyzja. Rada Ras ma posłuch wśród elfów w Meavie. Na pewno nie przysporzy wam wrogów, a Deanuel przy okazji mógłby zasiąść wraz z wami i wysłuchać poddanych na próbę. Pennath zamrugał ze zdziwieniem, słysząc jego słowa. - Słucham? Książę nie jest członkiem Rady – odparł grzecznie, lecz z naciskiem. – Obawiam się, że to nie będzie możliwe. Elfy mogłyby to źle odebrać… Ambasador zaśmiał się, kręcąc głową. - Nie, Przewodniczący, nikt tego źle nie odbierze. Gdyby to było Luinloth, książę miałby pełne prawo zasiąść na tronie i przyjmować poddanych. Jednak to Meava. Deanuel nie ma prawa do tego tronu i lud mógłby to źle odebrać, a tego nie chcemy. Jednak twoja Rada ma pełne prawo tu obradować, więc możemy to połączyć. Tylko ci, którzy dobrze znali Arthura, mogli stwierdzić, co tak naprawdę dzieje się w jego wnętrzu. Zacisnął usta w jedną, wąską linię, a jego oczy stały się zimniejsze. - W takim razie w porządku, Wreth’cie. Nie będę robił z tym problemów. - Jestem ci wdzięczny – odparł brązowowłosy elf, unosząc ponownie brwi. – To znacznie ułatwi nam sprawę. O ile mnie pamięć nie myli, Rada zawsze zwoływała się w Świątyni Dawnych Bogów. - Nic się nie zmieniło – odparł Arthur. – Poza tym, z jakim bagażem doświadczeń tam zasiądziemy. … … - Od tej pory musisz pilnować wszystkiego, czego ja pilnowałem do dziś – mówił Aryon, idąc w kierunku dziedzińca z Fevorem. Miał na sobie ciemny strój jeździecki, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. – Możemy być w pułapce, Fevorze. Alena wie o tym, że jestem na wolności, a jednak do teraz nie przybyła, by pozbawić mnie i swobody, i życia. To oznacza coś bardzo złego, czego się obawiam. Fevor skinął głową, nieco niepewnie podążając w stronę dziedzińca razem z nim. Nie wiedział za bardzo co ma mu odpowiedzieć, gdyż zaczął wątpić w to, że ktokolwiek, kiedykolwiek rozszyfruje ich dobre intencje w ich obecnych czynach. - Też tak sądzę, Aryonie – odparł. – Jednak nie możesz tracić wiary w siebie. Musimy pomóc księciu… - A myślisz, że dlaczego buntuję ludzi? Trzeba obalić jego dowódców i ukierunkować właściwie tą misję – rzucił ostro jasnowłosy. – Bez tego nic innego nam się nie uda. Nie mogę jednak tutaj pozostać. Muszę udać się na ziemię niczyją. Tam, gdzie stacjonować będzie Rada 375
Krain. Oni ochronią mnie chwilowo przed gniewem Aleny. Fevor uniósł brew, patrząc na niego pytająco. - Sprytnie to sobie wymyśliłeś, mistrzu – rzekł. – Jednak widzę jeden mankament w twoim rozumowaniu. Masz w sobie demona, który natychmiast powiadomi Alenę o tym, gdzie się znajdujesz. - Przypuszczam, że to nie jest dla niej tajemnicą – odparł Aryon, siodłając konia pospiesznie. – Posłużę się portalem, by szybciej tam dotrzeć. Oni dadzą mi schronienie, a to w tym momencie jest dla mnie najważniejsze. Martwy nie będę w stanie nikomu pomóc. Informuj mnie o wszystkim listownie i zbieraj wojska. Niedługo czeka nas walka. Wskoczył sprawnie na konia, poprawiając strój. Ostatni raz spojrzał na Fevora. - I jeszcze jedno. Jeśli znajdziesz Elvirę, zamknij ją w lochu, a potem postaw przed sądem – dorzucił. – Lincoln powinien niedługo się znaleźć. Nie jest głupi, tak jak jego żona. Jeśli jednak okaże się taką samą nielojalnością, będziesz musiał ukarać i jego. Elf skinął głową krótko. - W porządku. Będę zdawał ci listownie sprawozdania. Oby ci się udało, Aryonie. - Nie mam innego wyjścia – rzucił elf. – Niechaj moja magia chroni to miejsce i moją duszę przed złem, jakie będzie nas ścigać, chcąc dostać nasze głowy na złotych półmiskach… Ruszył, szybko przechodząc w galop i znikając w uliczkach wielkiego Luinloth. Fevor popatrzył za nim kilka chwil, po czym zawrócił do zamku, udając się w kierunku swojej komnaty. Wszedł do środka i otworzył jedną z biurkowych szuflad. Wyjął z niej list, zapieczętowany i nigdy wcześniej nie czytany. Rozerwał pieczęć i pochylił się nad papierem, czytając uważnie każde słowo. Aryonie, Radzę ci zaprzestać wszelkich działań. Tak będzie lepiej i dla ciebie, i dla wszystkich. Wierz mi, nie chcesz igrać z ogniem, jaki wkrótce rozpęta się pod Meavą, a dotrze także i do Luinloth. Swoimi wcześniejszymi działaniami zaszkodziłeś sobie wystarczająco. Poddaj się karze dobrowolnie, gdyż nie uciekniesz od niej. Lepiej przecierpieć to wszystko teraz, a potem zaznać spokoju. Jeśli popełnisz najmniejszy błąd, który zaważy na książęcej misji, Alena nie oszczędzi nikogo. Nie wiem, dlaczego do tej pory nie wyruszyła, by pozbawić ciebie życia, ale nigdy nie rozumiałem jej motywów. Po prostu nie rób nic i nigdy więcej nie pisz do mnie. Dopóki twoje imię nie zostanie całkowicie oczyszczone z wszelakich zarzutów. To jest możliwe. Póki co… Nie jesteśmy na razie przyjaciółmi, gdyż nie mogę się z tobą kontaktować. Jednak ze względu na to, jaką historię mamy za sobą, niechaj ten list będzie ostrzeżeniem przed zgubą, jaka może ciebie czekać. Opamiętaj się. Nie warto się zatracać w szaleństwie, które kiedyś ogarnie nas wszystkich. Nie dawaj nikomu tej satysfakcji. Zapamiętaj sobie moje słowa, albowiem kiedyś mogą ci się bardzo przydać w życiu. Do zobaczenia, mistrzu Aryonie. Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath … … 376
Deanuel i Rada Ras zasiadali w świątyni, w której książę po raz pierwszy w życiu zobaczył własnego wuja na oczy. Tak dobrze pamiętał to miejsce. Pamiętał, jak wyczytali go z listy, a potem musiał wyjść na środek i przemówić, po raz pierwszy oficjalnie, jako książę. Stres, który mu kiedyś towarzyszył, zamienił się w niepokój o lepsze jutro, a szczeniacki młodzik został zastąpiony młodym mężczyzną, który odpowiadał za losy wielu krain. Wewnątrz siebie był jednak wciąż młodym Deanuelem, który lubił nosić koronę na głowie i bardzo się z tym obnosił. Przyjmowali elfy, które prosiły o radę, rozstrzygnięcie sporu bądź pomoc. Książę czasem zabierał głos, jednak w większości nie wtrącał się w sprawy Arthura. - Następny – rzucił Pennath, czując zirytowanie. Nie chciał, żeby ktokolwiek widywał księcia zasiadającego z Radą Ras. Mogłoby to podważyć jego autorytet, a tego bał się najbardziej. Do głównego pomieszczenia świątyni weszła grupka elfów. Liczyła sobie ich pięciu, jednak wyczytany został tylko jeden. Arthur obrzucił ich spojrzeniem. - Wchodzimy pojedynczo – rzucił. – Wyjdźcie, a jeden z was ma prawo zostać. - Z całym szacunkiem, Przewodniczący, ale wypowiemy się wszyscy razem – powiedział jeden z elfów, o ciemnych, falowanych włosach. W jego brązowych oczach czaiła się chęć zemsty i wściekłość. – Mamy sprawę do księcia Deanuela. Pennath uniósł wysoko brwi i zaśmiał się. - Ja o tym zadecyduję. Kto bierze za was odpowiedzialność? - Ja. – ten sam elf, który przemówił przed chwilą, wysunął się nieco na początek. – Nazywam się Torn Dayene i jestem leśnym elfem. Nie walczyłem podczas bitwy i chwała za to bogom. Widzieliście, co uczyniliście? Deanuel zmarszczył brwi, nie wiedząc, co mają oznaczać jego słowa. Nie ruszał się jednak z miejsca, przypatrując mu się jedynie. - Uwolniliśmy Meavę od fałszywej rodziny królewskiej i wpływów Barnila – rzucił. – Czy to, twoim zdaniem, coś złego? Narażaliśmy życie wielu po to, byście mogli dzisiaj w pełni oficjalnie tutaj przyjść i cieszyć się wolnością. - Och, z pewnością – syknął jeden z towarzyszy Torna. – Twoje cele są szlachetne, jednak sposób osiągnięcia ich już nie do końca. Czy ktokolwiek nauczył ciebie pilnowania swoich żołnierzy? Deanuel zdębiał, słysząc jego słowa i zuchwałość. Nie zauważał, oczywiście, że bardzo często był dokładnie taki sam. Teraz liczyła się dla niego tylko obecna chwila. - Słucham? Czy masz jakieś zastrzeżenia, co do moich żołnierzy? – zapytał, unosząc wysoko głowę. - Mam – odparł elf twardo. – Armia wybawiciela nie powinna zabijać niewinnych. Nie widziałeś tego, bo byłeś zbyt zajęty swoją walką, ale my to widzieliśmy. Moja siostra nie żyje, gdyż zginęła z ręki twojego żołnierza. Była w wieku dziecięcym, nie ukończyła nawet pięćdziesięciu lat. W sali zapadła cisza. Deanuel patrzył na przybyszy bez ruchu, marszcząc brwi. - To niemożliwe – stwierdził. – Moi żołnierze nie są tacy. Nie gwałcą i nie mordują. Są tak doskonali, jak i ja. Torn zaśmiał się z goryczą, kręcąc głową. - No to musisz być chodzącą doskonałością! Widziałem, jak umierała siostra Gereth’a – rzucił. – Mała, niewinna dziewczynka biegnąca poprzez zbrukane krwią ulice. Uciekająca w 377
stronę bramy miasta, która zawsze pozostawała otwarta, wtedy jednak była zamknięta. Uciekająca od toczącej się pod zamkiem bitwy, chcąca żyć dalej i ufająca, że nowy książę przywróci im pokój. I wtedy jej wszystkie myśli i marzenia zostają przecięte ostrym jak brzytwa mieczem, który trafia w jej krtań. Ma refleks, bo jest młoda, więc cofa się na tyle, że miecz nie ucina jej głowy. Pada na ziemię, krztusząc się własną krwią i czując w oczach łzy. Charczy coś, ale już nikt nie jest jej w stanie zrozumieć. A potem jej zabójca mówi do drugiego, pochylając się nad nim, że na pewno musiała być uciekinierką z zamku. Książę poczuł jak blednie, słuchając tego. Jego wyobraźnia zadziałała bardzo szybko, podsuwając mu wizje obrazu, który właśnie został mu przedstawiony słownie. - Jeśli… Jeśli sądzili, że jest uci… - NA TO NIE MA WYTŁUMACZENIA! – wydarł się Torn, nie wytrzymując. – Wiele dzieci zginęło tamtej nocy, wiele kobiet zostało zgwałconych! Gdy żołnierz dostaje do ręki broń, staje się niczym więcej, niż tylko dziką bestią! Kiedy w końcu pojmiesz to, jak wielki błąd popełniłeś, wypowiadając tą wojnę Barnilowi?! Kiedy pojmiesz, że zginą niewinne istoty, które nie zasłużyły na śmierć za kogoś takiego, jak ty?! Deanuel poczuł ogromną gorycz. Nie dopilnował żołnierzy, wiedział o tym. Jednak nie mógł mu pozwolić tak się obrażać. Podniósł się z krzesła. - Straże! – krzyknął. Arthur poczuł beznadzieję sytuacji już w chwili, gdy elfowie weszli do pomieszczenia kilka minut wcześniej. Nie mówił jednak nic, by nie stracić swojej opinii, na która tak ciężko pracował przez całe swoje życie. W końcu książę powinien sam podejmować takie decyzje. Takie myśli przychodziły mu przez głowę. Torn spojrzał na niego z niedowierzaniem, pomieszanym z pogardą. - Nie wiem, dlaczego moja przyjaciółka ci pomaga! – krzyknął, gdy strażnicy pojmowali jego i czwórkę pozostałych elfów. – Nie wiem, czemu wszyscy jesteście tacy ślepi! Sprowadzacie na świat potwory, choć sami nimi jesteście! Męczennicy wolnego świata niechaj spoczywają w pokoju, albowiem postradałeś zmysły! Jeśli ten świat jest mi miły, a bogowie mnie słyszą, niech PRZEKLNĄ CIEBIE I TWOJĄ MISJĘ NA WIEKI WIEKÓW! … … Deanuel siedział w sali balowej, na wysokim królewskim krześle. Wiele osób przewijało się przez owo pomieszczenie, jednak nie zwracał na to uwagi. Słowa elfa, które wykrzyczane zostały do niego podczas posiedzenia Rady Ras, zapadły mu mocno w pamięć. Nie mógł pozbyć się goryczy, którą czuł niemal w gardle. - Nie przejmuj się tym – rozległ się głos Wreth’a. – Elfy chcą zobaczyć przywódcę, a nie mazgaja. Musisz być przygotowany na bunty. - Potem było ich więcej - odparł czarnowłosy po chwili. – Strasznie dużo osób miało do mnie pretensje, obrzucało mnie błotem i obelgami. - Nie jesteś ich księciem – wyjaśnił ambasador, siadając obok niego. – Nie licz na to, że będą ciebie tak traktować. Dla nich jesteś namiestnikiem zaledwie, a już Pennath wygląda dla nich bardziej jak książę, gdyż mają do niego zaufanie, które wypracował sobie przez tak wiele lat przymusowego pobytu tutaj. 378
Deanuel spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Naprawdę? – zapytał. – To zapewne dlatego tak nie chciał, żebym zasiadał z nim w Radzie. - Uważaj na niego, Deanuelu – odparł ambasador po chwili. – On patrzy się na swój interes, a twój niekoniecznie mu po drodze. Czarnowłosy skinął głową. - Zdążyłem zauważyć. Wraz z Aryonem chcieli zarzucić mi niesuwerenność wobec państwa i w efekcie Arthur został moim regentem na parę dni. Uwierz mi, nie chcę do tego wracać nigdy więcej. Nie warto. Wreth uniósł brew, a potem zaśmiał się dość chłodno. - Nie doceniałem go zatem – odparł. – Nie sądziłem, że odważy się na taki krok. I pomyśleć, że jest twoim wujem. - O tym też wolałbym nie myśleć – odparł znacząco książę. – Nie uśmiecha mi się to zbytnio, ale rodziny się nie wybiera. Wierzę w to, że mój ojciec był inny. - Znałem go – odparł ambasador. – Adair miał swoje wady, ale jego największą zaletą było dobro. Zaleta ta przebijała wszystkie inne wady, przyćmiewając je i pozostawiając w tyle, daleko… Wierzę, że ty też odziedziczyłeś tą cechę po nim. Byłoby bardzo niemiło, gdybyś miał charakter po wujku. Chcę jednak skierować rozmowę na nieco inny tor. Mianowicie, twoje małżeństwo. Masz już jakąkolwiek kandydatkę na swoją żonę? Deanuela zatkało, gdyż nie był gotowy na tego typu pytanie. Zaciął się, czerwieniąc lekko. - Ja… znaczy, chciałem powiedzieć, że szukałem, ale… - Nie znalazłeś? Tym lepiej dla naszej sprawy. Jedna z zamorskich księżniczek, Ceina, córka króla Luta i królowej Yrnige, jest wciąż na wydaniu. Jej ojciec posiada potężną armię, która bardzo by nam się przydała. Musisz ożenić się z księżniczką, Deanuelu. Armia, którą ja ci dam, może okazać się niewystarczająca. Musisz zarobić na małżeństwie tyle, ile się będzie dało. Deanuel zdążył się nerwowo zaśmiać i już otwierał usta by odpowiedzieć, jednak… nie zdążył, gdyż do pomieszczenia wszedł Colin, wraz z innym żołnierzem. Wlekli za sobą wymęczonego elfa, o rudych, prostych włosach i porysowanej zbroi, która wymagała polerowania. - Bracie – przemówił Colin, gdy rzucili więźnia do stóp Deanuela. – Oto jeden z generałów bitwy o Meavę, a także sługus Barnila, wybijacz niewinnych istot, a wcześniej dowódca na Krwawej Wojnie. Złapaliśmy go przypadkiem, musiał ukryć się w zamku… Wreth spojrzał na twarz klęczącego na ziemi elfa i znieruchomiał. Jego twarz stężała, jednak był opanowany. - Generał Xander – powiedział zimno. – Mogę dodać więcej. Wykonywał wyroki śmierci przez wiele lat w Meavie, donosząc fałszywe oskarżenia na elfy i tym samym skazując je na niewyobrażalne tortury. Uczestniczył też w zajęciu Edery przez Barnila, chociaż z początku nikt o tym nie wiedział. A teraz zawitał w nasze skromne progi! Generał podniósł głowę, a jego intensywnie piwne oczy wbiły się w ambasadora. - Sądzisz, że zamknięcie mnie w lochu cokolwiek wam da? – zaśmiał się zimno. – Nic wam nie powiem, chociaż byście nie wiem jak mnie męczyli, słyszysz?! Jesteś naiwny, jeśli sądzisz, że uda ci się coś ze mnie wydobyć. Nadzieja matką głupich, głupcze! Wreth warknął i Xander po chwili wylądował na ścianę, do której przytwierdziły go metalowe obręcze. Ambasador spojrzał na księcia. 379
- Co chcesz z nim uczynić? – zapytał z naciskiem. – Posiada wiele cennych informacji, toteż… - Tortury – powiedział nagle Deanuel, jakby decydując się na bardzo odważny krok. – Niech zostanie poddany torturom. Zobaczymy, jak bardzo wierzy w swoją ideę i kiedy wreszcie uda nam się go złamać. - NIC WAM TO NIE DA! – wydarł się Xander po raz kolejny. – Książę obudził ciemność swoim urzędowaniem w Meavie! Każdej nocy radziłbym spać mocno i trzymać kogoś na straży. Nasi strażnicy nadejdą, a wtedy nie będzie już litości dla nikogo. Wreth warknął, posuwając się naprzód. - Sądzisz, że twoje mielenie ozorem wywiera na nas jakikolwiek wpływ?! – warknął. – Gadaj, co wiesz. Inaczej umrzesz. Więzień zaśmiał się, unosząc wysoko głowę. - A więc umrę, zabierając ze sobą moją wiedzę do wykorzystania tylko przeze mnie – rzucił. – Sprytne. - Ale ZANIM umrzesz… - odparł Wreth. – Zanim umrzesz, czekają ciebie tortury. Deanuelu… - Zastanawiam się – odparł książę i spojrzał pytająco na strażnika, który wynurzył się z korytarza. - To chyba jego hełm, panie – powiedział, jąkając się trochę i niosąc w rękach czarny hełm wojownika. Deanuel machnął ręką, nie zwracając na to najmniejszej uwagi. Wreth spojrzał na księcia ponownie. - Kto ma to uczynić? Torturować go? – zapytał po chwili. Deanuel zamyślił się. - Właśnie… - nie skończył do końca mówić, gdyż do sali weszły dwie kobiety. Obie w strojach jeździeckich, jedna w czarnym, druga w zielonym. Nie zatrzymały się przy strażnikach, tylko ruszyły dalej. Wreth odwrócił się by je ujrzeć. Nadię rozpoznał bardzo szybko, gdyż kiedyś widywał ją bardzo często. Potem przeniósł wzrok na drugą elfkę. Miała znamiona na rękach. Deanuel uśmiechnął się szeroko, widząc je z powrotem w stolicy leśnych elfów. Wstał z tronu. - Wydaje mi się, że znalazłem kogoś odpowiedniego, do przeprowadzenia tortur na zdrajcy – powiedział głośno. Xander podniósł wzrok, który spoczął na elfkach. W jednej chwili jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, a ręce mocno szarpnęły za trzymające go konstrukcje. - NIE! – wydarł się ogłuszająco.
380
Rozdział 33 – Possess his heart
Ogłuszający krzyk elfa poniósł się po sali echem, a wszyscy tam zebrali zamarli, przerywając czynności, które akurat wykonywali. Zapadła cisza, która wieńczyła narastające napięcie. Colin uśmiechnął się szeroko na widok Aleny i stał prosto, dumny, że udało im się znaleźć byłego generała. Wreth natomiast wpatrywał się w elfki z czystym niedowierzaniem, cofając się o krok i wyciągając miecz. - Książę, chyba nie… - zaczął stanowczo, jednak Deanuel nic sobie z tego nie robił. Nadia i Alena wróciły, a to oznaczało, że wkrótce dowiedzą się tego, czego chcieli się dowiedzieć. - Wszystko w porządku, przyjacielu – powiedział do niego. – To nasze sojuszniczki. Elfki stanęły przed tronem, z którego przed chwilą wstał książę. Nadia spojrzała na niego spokojnie, kalkulując wzrokiem sytuację. - Co się dzieje, Deanuelu? – zapytała. – Coś nie tak? – uniosła lekko brew. Czarnowłosy pokręcił głową. - Moje serce raduje się, że was widzę – powiedział głośno, świadom, że wszyscy ich słuchają. – Mam przyjemność wam przedstawić mojego sojusznika, ambasadora Wreth’a – dodał. – Przyjacielu, poznaj Nadię, córkę generała Gorgotha, jedną z dowódczyń mojej armii oraz Alenę, również dowódczynię, której zawdzięczam armię Thorenów i Miecz Żywiołów. Nadia spojrzała na Wreth’a i skłoniła przed nim lekko głowę w geście oddania szacunku. Alena nie zrobiła nic, po prostu czekając. Myślami była gdzie indziej. Wreth schował swój miecz, widząc, że książę się nie pomylił, gdy mówił o sojuszniczkach. - Miło mi poznać – powiedział, jednak nie dało się uniknąć wrażenia, że jego słowa były wyraźnie wymuszone. Książę musiał to wyczuć, gdyż szybko odwrócił się w stronę rudowłosego więźnia, którego oczy nadal były szeroko otwarte. Bełkotał coś do siebie, jednak nie sposób było go zrozumieć, a nikt nawet nie próbował tego zrobić. - Colin wraz z jednym z żołnierzy złapali na terenie zamku wroga – powiadomił je. – Wreth powiedział, iż był generałem, wykonującym wyroki śmierci w Meavie i donoszącym na tutejszych poddanych. Chciałbym poznać wszystkie istotne dla naszej misji informacje. Aleno, czy mógłbym ciebie prosić o to, byś to z niego wyciągnęła? – jego wzrok odwrócił się w stronę czarnowłosej elfki, która nadal patrzyła na nich bez żadnych emocji. Xander usłyszał słowa księcia i zaczął wyrywać się mocniej. - POSTRADAŁEŚ ZMYSŁY! – wydarł się. – WYPUŚĆ MNIE! POKOJOWY KSIĄŻĘ?! HAŃBISZ WŁASNY KODEKS MORALNY! OSZALAŁE… - nie skończył jednak, bo głos zamarł mu w gardle. Zaczął szarpać się mocniej, rozglądając się po sali, z nadzieją, że ktoś go wybawi. - Zatem oddajesz go w moje ręce? – zapytała Alena chłodno, mierząc wzrokiem byłego generała. Deanuel skinął głową. - Tak – odparł, a jego głos zabrzmiał nieco niepewnie. – Znasz go? Elfka zaśmiała się, mijając Nadię i idąc w stronę więźnia. Nie zatrzymywała się, obserwując go. 381
- Oczywiście – odparła. – Xander zabijał na moje rozkazy, nie rozpatrując w swojej pustej głowie żadnych innych możliwości. Był jak pies na mięso. Tak wierny, a jednak tchórzliwy i zdradziecki… Pamiętasz o tym, co robiłam ze zdrajcami, drogi przyjacielu? – dodała pytająco, zatrzymując się przed elfem. Rudowłosy potrząsnął gwałtownie głową. - Pani – wyszeptał. – Ja nie… - Każ wszystkim wyjść, książę – rzuciła Alena do Deanuela. – To nie jest widowisko wymagające świadków. Czarnowłosy skinął głową, a przerażone elfy zaczęły pospiesznie wychodzić przez otwarte na oścież drzwi. - A m… - Deanuel jednak nie skończył słowa, gdyż Wreth popchnął go gwałtownie w stronę drzwi. - Idź, książę – syknął. Alena nie zwróciła na nich uwagi, nadal patrząc na rzucającego się w więzach generała. Książę skierował swoje kroki do drzwi, po drodze patrząc niepewnie na dołączającą do niego Nadię i Colina. Wyszli z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Alena nie śmiała się, widząc jego daremne próby uwolnienia się. Nie robiło to na niej wrażenia. Elf zaczął rzucać się w więzach mocniej, zaciskając zęby. - Nie masz sumienia?! – zapytał, męcząc się szybko i czując, jak po jego czole spływają strużki potu. - Najwyraźniej nie. A więc tak skończy słynny generał i zdrajca – powiedziała zimno. – Przekażę to twojej rodzinie i kochankom. Zapewne będziesz mi za to wdzięczny. Jego krzyki i błagania poniosły się niemal po całym zamku. … … Aryon wjechał do miasta na ziemi niczyjej zakładając kaptur na głowę. Kilkadziesiąt metrów wcześniej wyjechał z portalu, który przetransportował go w głąb Edery z Luinloth. Zdziwiły go warunki pogodowe, które zastał w krainie ludzi. Śnieg padał dość obficie, zmuszając go do przyspieszenia tempa jazdy. Było mu o wiele lżej na duszy, gdy porzucił Luinloth i zaczynające się tam zamieszki i uciekł. Fevor będzie musiał podporządkować sobie elfów, a potem ruszyć na Meavę, by zaprowadzić porządek. On sam natomiast musiał uciekać. Jechał przez uliczki, kierując się w stronę fortecy, wzniesionej na wzgórzu przy końcu miasta. Chodniki były wyjątkowo zatłoczone, zmuszając go do zwolnienia. Do jego uszu dochodziły przedziwne rozmowy, z których ciężko było cokolwiek wywnioskować. Wtem, niedaleko po lewej stronie, zobaczył elfa. Nie spodziewał się istot swojej rasy w jednym z największych miast ludzkich. Podjechał bliżej, widząc, że elf jest w centrum zainteresowania. Nasłuchiwał. -…nie będę opowiadał wszystkiego tutaj – mruknął do zebranych, którzy słuchali go z najwyższą uwagą. – Chodźmy do gospody! Ludziom nie trzeba było tego powtarzać. Wiedzeni ciekawością poprowadzili go do najbliższej z gospód. Aryon zsiadł z konia, przywiązując go do najbliższej belki i ruszył za nimi, wchodząc do tawerny. Usiadł gdzieś w pobliżu tłumiku, zebranego wokół nieznanego elfa. - Więc mów, długowieczny elfie – rzucił jeden z ludzi, zniecierpliwiony. – Nie lubimy 382
czekać! - Samozwańczy książę Deanuel zdobył Meavę – obwieścił elf, unosząc wysoko głowę i śmiejąc się. – Niebawem zapewne wyruszy po Utis! Po jego słowach zapanował chaos. Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, chcąc się wypowiedzieć na forum innych. - Cisza! – huknął jeden z nich, waląc pięścią o stół. Piwo, które trzymał w drugiej ręce lekko się wylało, ale się tym nie przejął. – Jak to zajął Meavę? Mamy w to uwierzyć? Elf uśmiechnął się złośliwie. - A czemuż by nie? W końcu to agresor, chce zagarnąć wszystko dla siebie. - To CZYM on dowodzi? Hordami demonów?! – zapytał kpiąco inny człowiek. – Najpierw Luinloth, potem Meava! – jego śmiech poniósł się po sali. – Nie bierz nas za idiotów! - Nie muszę was za nich brać – mruknął elf sam do siebie. – Dowodzi ponad stutysięczną armią elfów oraz Thorenami. - Thorenami?! Jesteś pijany, cnotliwy świętoszku?! – zaśmiał się postawny mężczyzna, który wcześniej uciszył wszystkich. – Thoreni zaginęli wieki temu. - Uważaj na słowa, śmiertelniku. – głos elfa zabrzmiał zimno i poważnie. – Bo skrócę ciebie o pusty łeb. Widziałem tą armię na własne oczy. Maszerowali w kierunku Meavy jeszcze zaledwie kilka dni temu. Ponoć książę posiada jakiś magiczny miecz, przed którym nie ma ucieczki… I ponoć sprzymierzył się z demonami! - Z demonami? – wśród ludzi zapanowało ponowne poruszenie jego słowami. – Jak to? - Na pewno kojarzycie postać mistrza Aryona… To wysoki elf, najlepszy przyjaciel Przewodniczącego Rady Ras – odparł elf. – Ponoć za zdradę został opętany przed demona, którego nasłał na niego książę Deanuel. Ludzie w dalszym ciągu szemrali między sobą. Jeden z młodszych mężczyzn odchrząknął. - A ja słyszałem, że sprowadza kreatury na ziemię – rzucił. – Ponoć przywołał Hydry Chaosu… Aryon przestał ich słuchać. To wystarczyło mu, by stwierdzić, że pogłoski są w połowie prawdą, w połowie plotkami. Niczego więcej nie potrzebował, więc ukradkiem wymknął się z karczmy, idąc w kierunku swojego rumaka i rozmyślając. Nie miał pewności, czy będzie tutaj bezpieczny, jednak nie miał również i wyboru. Rada Krain była jego ostatnią nadzieją. Jedyną nadzieją. Ze zirytowaniem odkrył, że ktoś ukradł mu konia. Zaklął pod nosem, przeklinając złodziei i niegodziwców, nie zasługujących na miejsce na tym świecie. Ruszył pieszo w stronę fortecy, zmuszony wspinać się na wysokie wzniesienie, by się tam dostać. W końcu jednak stanął przed wielkimi, mosiężnymi drzwiami budowli i zastukał w nie trzy razy. Bardzo długą chwilę nikt mu nie odpowiadał. Unosił właśnie rękę, by zastukać ponownie, jednak wtedy drzwi zaczęły się otwierać. Stała za nimi dość skąpo ubrana kobieta. Aryonowi nie umknęło to, że nie była elfką, a człowiekiem. - Mistrz Aryon? – zapytała niepewnie, lustrując go wzrokiem. Jasnowłosy elf skinął głową ze zniecierpliwieniem. - Oczywiście! Nie widać, że to ja? – zapytał. Domyślił się, że kobieta jest niewolnicą, więc nie okazywał jej należytego szacunku. – Mogłabyś się pospieszyć? Nie mam czasu, minęła już godzina od południa! Dziewczyna uniosła głowę, patrząc na niego. W jej wzroku nie było sympatii. 383
- Oczywiście, panie. – drugie słowo wypowiedziała z naciskiem, odsuwając się i wpuszczając do środka z ukłonem. – Wolałam zapytać, gdyż masz strasznie wybrudzone obuwie i wyglądasz jakbyś wrócił ze zbiorów kartofli. Proszę o wybaczenie. Aryon poczuł szok i spojrzał w dół, na swoje buty. Faktycznie, nosiły na sobie ślady drogi, jaką musiał przebyć na pieszo. Błoto zaschło na nich obficie, sprawiając, że wyglądał niechlujnie. - Uważaj, bo za tą uwagę każę twojemu panu ciebie wychłostać – rzucił ostro. Dziewczyna nie odpowiedziała mu ani słowem, zbytnio się bojąc. Zaprowadziła go do jednej z komnat. Sala była ogromna, a do dalszej jej części prowadziły drzwi w ścianie po prawej stronie. Była bogato zdobiona, po jasnoniebieskich ścianach biegły promienie słońca, nadając im różnoraki wygląd. Półki, wiszące na ścianach, dźwigały skórzane, grube tomy ksiąg, o których sam Aryon tylko kiedyś słyszał. W komnacie nie było łoża, za to stał tam wielki stół, idealnie czysty i biały. Mistrz spojrzał w dół. Jego ubłocone trzewiki zostawiały ślady na puchatym dywanie, który zabezpieczał podłogę przed zimnem. Nie przejął się tym, tylko czekał. Nie musiał długo stać bezczynnie, albowiem chwilę później z bocznych drzwi wyszedł mu na spotkanie nieznajomy mu elf. Był wyraźnie wyższy od niego, a jego długie, czarne i proste włosy spływały mu do łopatek. Czarny strój podkreślał jego postawną budowę i dodawał mu dostojności. W szarych, jasnych oczach można było dostrzec umiarkowane zainteresowanie przybyłym. Na szyi nosił srebrny naszyjnik, oznaczający jego wysoką pozycję wśród elfów. - Aryonie – przemówił, a jego spokojny, aczkolwiek zdystansowany głos zdawał się wwiercać w czaszkę. – Witaj w mojej dotychczasowej siedzibie. Wybacz za skromność, ale dopiero się wprowadzam. - Panie Przewodniczący. – mistrz skłonił głowę posłusznie, wiedząc, że stoi przed swoim ostatnim ratunkiem. – Tyle lat. Czarnowłosy skinął głową i zaśmiał się, zaczynając przechadzać się po komnacie. - Owszem – odparł. – Tyle lat nie widzieliśmy się. Muszę przyznać, iż żałuję, że nie było ciebie na procesach ponad dziesięć tysięcy lat temu. Myślałem, że postradałeś zmysły, podsyłając nam młodego Pennath’a, a jednak ty wiedziałeś od początku, że Arthur wyrośnie na kogoś wielkiego. - To mi pochlebia – odparł Aryon, unosząc wysoko głowę. – Dziękuję za te słowa. Nie było mnie na procesie, ponieważ… - Nie tłumacz mi się. – chłodny głos mrocznego elfa przerwał mu. – Wiem, dlaczego wiele członków Rady przysłało swoje zastępstwa w tamtym dniu. To były ciężkie i mroczne czasy, nie zaprzeczysz temu. Nikt nie chciał być widziany przez… oskarżonych. Aryon milczał chwilę, przypominając sobie tamte dnie. Poczuł nagle, jak upływ czasu uderza w niego niczym woda, spadająca z wielkiego wodospadu. Pokręcił głową. - Przykro mi, że musze ciebie niepokoić, Wielki Przewodniczący, jednak Alena żyje. Nie zginęła wśród demonów tylko powróciła, jeszcze gorsza niż wcześniej. Jasne oczy wysokiego elfa wbiły się w postać mistrza, mrużąc się lekko. - Skąd możesz mieć pewność? – zapytał, nie wierząc w ani jedno jego słowo. – To przecież niemożliwe. Nikt się stamtąd nie wydostał, a została skazana wyraźnie na śmierć. Twój zastępca, Arthur Pennath, miał decydujący głos w tej sprawie. 384
- Ona żyje – powiedział jasnowłosy z przekonaniem, odwzajemniając spojrzenie. – Żyje i z niewiadomych powodów pomaga księciu Deanuelowi. Dała mu armię Thorenów, Miecz Żywiołów, księgę z planami wojskowymi Barnila i szkolenie w jakimś odległym miejscu, o którym nie miałem okazji usłyszeć. Posadziła go już na tronie Luinloth, pomogła mu zdobyć Meavę, kolejne będzie Utis… - To bajki, wyssane z twojego palca – rzucił zimno Wielki Przewodniczący. – Nie uwierzę w to, dopóki jej nie zobaczę na własne oczy, a to nigdy nie nastąpi. Po co tutaj przybyłeś? Aryon najeżył się, słysząc tak wrogą odpowiedź. Zacisnął mocno usta. - Po schronienie – odparł. – Jeśli nie wierzysz w jej istnienie, to nie wierz. Na mnie wydała wyrok śmierci i uwięziła w moim ciele demona, który opuszcza mnie tylko na dwie godziny dziennie. Wycierpiałem tyle, że… - Nie wiesz, co to znaczy cierpienie – odparł szeptem mroczny elf. – Obiecałem ci schronienie, a więc je dostaniesz. Miną tygodnie, zanim pierwsze z trzech zaplanowanych posiedzeń Rady Krain się odbędą. Do tego czasu zapewnimy ci tu schronienie. A teraz wyjdź, gdyż mam lepsze rzeczy do roboty. Ludzkie niewolnice nie są, co prawda, tak piękne jak elfki, ale jesteśmy w końcu w państwie ludzi. … … - Nadio – powiedział Gorgoth, nadchodząc z naprzeciwka i widząc w oddali stojącą samotnie córkę. Podszedł bliżej, a gdy nie odwróciła się w jego stronę, westchnął ciężko. – Nadio? - Słucham? – zapytała sztywno, nie odwracając się od okna. Była bardzo zamyślona, co nie uszło jego uwadze. – Dopiero co wróciłam i jestem zmęczona po podróży. - Gdzie pojechałaś z Aleną? – zapytał bez ogródek. Z początku chciał ją przeprosić i nadal tliła się w nim ta chęć, jednak gdy usłyszał jej sztywny ton, jego nastawienie również uległo lekkiej zmianie. – Tylko powiedz prawdę. - To sprawa między mną, a nią i nie sądzę, by powinno ciebie to interesować – odparła Nadia, czując się lekko spięta. W głowie miała wciąż słowa Ninde, które nie dawały jej spokoju ani na chwilę. – Jeśli tylko po to przyszedłeś, to równie dobrze możesz już odejść. Elf zacisnął usta, słysząc ton jej głosu. - Nie zwracaj się tak do mnie – odparł. – Należy mi się szacunek, którego mi ostatnio nie okazujesz. Zadałem ci pytanie. Nadia jednak była nieugięta. - A ja ci odpowiedziałam. Nie mogę ci powiedzieć, dokąd pojechałyśmy. Liczy się to, że już wróciłyśmy, a wojna dopiero się zaczyna. Możemy mieć wielkie kłopoty, więc skup się na armii, ojcze. To nam wszystkim wyjdzie na dobre. Generał chciał coś odpowiedzieć, jednak nie zdążył, gdyż zza zakrętu wynurzyli się Deanuel i Gabriel. Podążyli w ich kierunku, zatrzymując się tuż przy nich. - Marcus się obudził – powiedział Deanuel na wydechu. – Posłałem do niego Colina, by wyjaśnił mu całą sytuację. Alena już się pokazała? - Nie – odparła Nadia. – Stoję tutaj i czekam kilka minut, ale nie widziałam jej. Elf skinął głową, patrząc na nią chwilę. Potem odchrząknął i odwrócił wzrok w stronę generała Gorgotha. 385
- Generale, znaleźliśmy zdrajcę i szpiega w zamku – ogłosił. – Oddałem go Alenie na tortury, może posiadać jakieś istotne informacje na temat Barnila. Gorgoth pokiwał głową, sam się zamyślając po chwili. Z jego twarzy nie dało się niczego rozszyfrować. - Dobrze, książę – rzucił. – Dowiedz się wszystkiego, czego możesz się dowiedzieć. Ja zajmę się armią, gdyż nie mamy czasu do stracenia. Odwrócił się i odszedł korytarzem, zostawiając ich trójkę samych. Deanuel zmarszczył brwi. - Coś się stało? – zapytał Nadii, nie za bardzo wiedząc, jak ma się zachować. Elfka jednak pokręciła głową i odwróciła się w ich stronę. - Jeśli chcesz o coś zapytać generała, musisz to zrobić osobiście, książę – odparła dziwnym głosem. – Źle się dzieje w kraju. - Jak to źle? – zapytał czarnowłosy, marszcząc brwi. – Wyzwoliłem państwo wysokich elfów! Gabriel jednak pokręcił głową. - Nadia ma rację. Próbowałem ci o tym przed chwilą powiedzieć, ale nie dałeś mi dojść do słowa, książę – odchrząknął. – Nasi zwiadowcy wrócili. W kraju zbierają się grupy buntownicze, gotowe ciebie atakować. Sądzą, że ukradłeś tron i zabiłeś rodzinę królewską. Deanuel wytrzeszczył szeroko oczy, nie wierząc własnym uszom. - Przecież ja nie zabrałem nikomu tronu! Nie zasiadam tutaj jako król! Nawet audiencje przyjmowałem u Arthura na Radzie! - My to wiemy. – Nadia przymknęła oczy, znów odwracając się do okna. – Oni nie. I wtedy drzwi sali balowej otworzyły się i wyszła przez nie Alena. Miała niewzruszoną minę, gdy spojrzała na trójkę elfów, zebranych pod oknem. - Barnil będzie próbował odnaleźć Aryona i posadzić go na tronie leśnych elfów – rzuciła. – Cały czas wzmacnia armię mrocznych elfów, wysyłając tam oddziały i kreatury. Ederą również wstrząsnęły bunty i król po raz pierwszy ruszył się z Ledyru, by je stłumić. Kraina ludzi spływa krwią. Nadia zakryła ręką usta, słysząc to. Aryon na tronie jej ojczystego państwa. - A co z Aryonem? – zapytał Deanuel po chwili, również zaniepokojony. – Kilka minut temu minęła druga godzina… - Rozmawiałam z demonem – potwierdziła. – W Luinloth wybuchły zamieszki. Aryon zbuntował lud przeciwko twoim sojusznikom, czyli przeciwko nam. On sam uciekł na ziemię niczyją, gdzie stacjonuje Przewodniczący Rady Krain. Nie panikuj – dodała do księcia, który zrobił się lekko blady. – Rada Krain nie zbierze się szybciej niż w kilka tygodni, jak nie miesięcy. Czarnowłosy odetchnął, a po chwili odchrząknął. - Gabrielu, powiedz Alenie to, co nam rzekłeś przed chwilą… Gabriel spojrzał na Alenę. Chciał pomówić z nią na osobności, obawiał się jednak, że nie będzie szybko ku temu sposobności. Powtórzył jej wszystko, czego się dowiedział. - Musimy zacząć działać, Aleno – dodał na zakończenie. Elfka milczała chwilę, a potem zaśmiała się niespodziewanie. - Właśnie tutaj zaczyna się prawdziwa wojna – rzuciła. – Nie na jeden front, a na wiele. Deanuelu, musisz wybrać kilku dowódców, których roześlesz po krainach. Ktoś wraz z częścią armii powinien udać się do Luinloth, byś nie utracił własnej stolicy. Kolejna dwójka powinna udać się na wschód i zachód Meavy, a co najmniej jeden oddział powinien bronić 386
granic państwa leśnych elfów, oraz twojego Beinbereth. Dopóki nie będziesz miał wszystkiego pod kontrolą, nie możesz wyruszyć na Utis. - Alena ma rację. – Nadia pokręciła głową. – Musisz ustalić role i powiadomić wszystkich. Bez zbędnej narady, gdyż zebranie jej zajmie tylko niepotrzebny czas. Wydaje mi się, że ambasador nie będzie miał nic przeciwko. Książę skinął głową, zamyślając się na chwilę. - Jeszcze nie wiem, jak to rozdzielę – rzekł po chwili. – Ale bardzo chcę by wasza trójka została tutaj, w Meavie. Będziecie mi tutaj potrzebni. - Niestety to niemożliwe – rzuciła czarnowłosa. – Muszę wyjechać na trochę. To bardzo pilne. Gabriel spojrzał na nią zdziwiony. - Ale… Dokąd? – zapytał, starając się brzmieć naturalnie. - Do świata, którego nie znacie – odparła elfka. – Jeśli wszystko się powiedzie, wrócę za kilka dni. Jeśli nie… Będzie trzeba wymyślić coś innego. - Nie, Aleno! – powiedziała nagle Nadia, zdając sobie sprawę z tego, gdzie elfka chce pojechać. – Nikt żywy nie może tego zdobyć! Nie możesz jechać. Alena uniosła brew. - Ale ktoś żywy może spróbować – stwierdziła. – Wrócę na długo przed bitwą o Utis, jeśli o to się martwisz. To nie będzie problem. - Wydaje mi się… - chrząknął Gabriel. – Że Nadia martwi się o ciebie, tak jak i ja. Alena poczuła się dziwnie, słysząc jego słowa. Nie była przyzwyczajona do takiego zachowania. - Wrócę szybciej, niż zdążycie się obejrzeć – rzuciła. – Wyruszę natychmiast, przekaż to innym – dodała do Deanuela, który niepewnie się im przysłuchiwał. - Ale wróć – chrząknął. – Masz dla mnie jakieś rady? - Oczywiście. Po pierwsze, każdego dnia, dwie godziny po południu będzie się z tobą kontaktował demon, pilnujący Aryona. Możesz przekazać to zadanie komuś innemu, to już twój wybór. Dopóki Aryon pozostanie u Przewodniczącego Rady Krain, jest nieszkodliwy. Boi się mojego gniewu i wcale mu się nie dziwię. Miej go na uwadze. Po drugie, zajmij się buntownikami i Luinloth, to jest najważniejsze. Mogą zacząć sprawiać ci ogromne problemy i potem sobie z nimi nie poradzisz. Nie żałuj zdrajców i tych, którzy źle ci życzą. Po trzecie, twoja armia zostanie podzielona, jednak podziel ją z głową. Część wojska musi zostać w Meavie, by bronić miasta i utrzymać to państwo w ryzach. Ktoś musi zasiąść na tronie. Masz za sobą przyjaciół, który zrobią dla ciebie wszystko i będą ci pomagać w decyzjach. Nie mam zdania na temat Wreth’a, bo zwyczajnie go nie znam. Oczywiście, słyszałam o nim, ale nic więcej. Więc tutaj będziesz musiał samodzielnie podjąć decyzję. W razie czego, odnajdź jednego z magicznych kruków i napisz do mnie. - Aleno – odchrząknął Deanuel. – Zapamiętam wszystko, co powiedziałaś, ale jest jeszcze jedno… Wreth nalega na mój mariaż. Muszę znaleźć sobie żonę, a raczej wszyscy wokoło będą mi jej szukać. Elfka uniosła brew. - Chyba będziesz umiał zdecydować się na żonę, prawda? – zapytała. – Colin na pewno ci pomoże. Deanuel odchrząknął ponownie. - Colin myśli nad własnym ożenkiem – powiedział znacząco. – No, ale dobrze, zapamiętam. 387
W razie czego będę pisał. Spiszę się, obiecuję. Co z… z więźniem? Tym generałem? - Oby – rzuciła. – To zależy od ciebie. On umiera, nie fizycznie, lecz psychicznie i pozostało mu najwyżej kilka godzin życia. Ja bym mu go nie darowała, ale decyzja należy do ciebie. Możesz go uleczyć i pozwolić na dalsze egzystowanie, albo dać mu umrzeć. - spojrzała na Nadię. – Pamiętaj, o czym rozmawiałyśmy – dodała. – I nie wspominaj o tym nikomu. Do zobaczenia – dodała do nich, rzucając krótkie spojrzenie Gabrielowi i ruszając korytarzem w drugą stronę. On jednak spojrzał szybko na Deanuela i Nadię. - Odprowadzę Alenę – powiedział. Brązowowłosa elfka uśmiechnęła się lekko i skinęła głową. - Idź! – szepnęła do niego. Deanuel spojrzał na nią zdziwiony, widząc jej uśmiech. - Czy ja o czymś nie wiem? – zapytał po chwili. Nadia zaśmiała się krótko, po raz pierwszy, odkąd wróciła. Starała się odwrócić swoje myśli od tego, że sama była zaręczona, a Deanuelowi mieli znaleźć żonę. - Nigdy nie widziałam, żeby ktoś wywierał tak dobry wpływ na Alenę, jak on – wyjaśniła. – Popieram ich całym sercem i nie mam zamiaru popełniać tego samego błędu, co mój ojciec. Deanuel zdziwił się jeszcze bardziej. - Generał popełnił jakiś błąd? Czuję się jeszcze bardziej niewtajemniczony! Elfka spięła się z powrotem. - Nieważne. To nic istotnego. Lepiej się pospiesz, pamiętaj o tym, co nam mówiła Alena. Nie mamy czasu do stracenia. Kto ma zająć się twoim… ożenkiem? – ostatnie słowo przedłużyła lekko, robiąc to nieświadomie. - Wreth – odchrząknął czarnowłosy. – Tak przynajmniej mówił. Podsuwał mi jakąś księżniczkę, ale nie pamiętam jej imienia… - Zajmij się więc tym – odparła lekko pustym tonem. – Uważam też, że trzeba jak najszybciej znaleźć elfa, który zasiądzie, zgodnie z wolą ludu, na tronie. … … Gabriel popędził za Aleną, doganiając ją piętro niżej. - Aleno! – powiedział. – Musisz nas opuszczać? Czy to naprawdę konieczne? Czarnowłosa skinęła twierdząco głową. - Owszem – rzuciła, nie zatrzymując się. – Muszę coś zdobyć. Coś, co bardzo przyda się mi, a potem księciu. Teraz, gdy wreszcie odkryłam, gdzie się to znajduje, nie mogę tego zignorować. To nie współgra z moją naturą. - Aleno, nie zrozum mnie źle, bo widziałem co potrafisz i nigdy nie zwątpię w twoje umiejętności – odparł, wychodząc z nią na dziedziniec. – Ale Nadia wspominała o tym, że nikt żywy nie może zdobyć tego przedmiotu. Nie chcę… Nie chcę byś… - Nic mi nie będzie – rzuciła stanowczo. – Nie musisz się o mnie martwić. To zbyteczne. On zaśmiał się jednak niespodziewanie, podchodząc z nią do czarnego rumaka, czekającego przy murach zamku. - Nie mam na to wpływu – odparł. – I nie mogę spełnić twojej prośby. Alena nie odpowiedziała, tylko wskoczyła na konia, biorąc jedną ręką jego lejce. Po chwili spojrzała na ciemnowłosego elfa, nie odwracając od niego wzroku. 388
- Zajmiesz się moim oddziałem, prawda? – zapytała. Gabriel skinął głową. - Oczywiście – odparł. – Jestem twoim zastępcą. - Dziękuję ci – powiedziała nagle. – Za twoją lojalność względem mnie. Dziękuję ci za wszystko. Uśmiechnął się, słysząc to. - Twoje słowa są dla mnie największym podziękowaniem – wyznał i po chwili dotknął delikatnie jej dłoni, ujmując ją swoją ręką. – Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. Alena uniosła brew. - Przecież nie ma ta… - Obiecaj – przerwał jej z chrząknięciem, ale i stanowczością. – Inaczej ciebie nie puszczę. - Będę – odparła w końcu, chcąc już jechać. Nie zabierała jednak przez chwilę swojej ręki. – A ty uważaj na siebie i na księcia. Do zobaczenia, Gabrielu. Złapała lejce obiema rękami i ruszyła przed siebie, po chwili znikając między uliczkami Meavy. Gabriel patrzył za nią, czując niepokój ale i ciepło, które oganiało jego serce. Po chwili odwrócił się i wrócił do zamku, chcąc znaleźć księcia Deanuela. … … Kilka godzin później grupa dowódców stała pod murami Meavy, obserwując zbierające się oddziały. Armia została na nowo podzielona, zgodnie z nowymi potrzebami walk. Deanuel dokonał wyboru swoich delegacji. Marcus i sir Timothy mieli zająć się doprowadzeniem Luinloth do porządku. Generał Gorgoth, ze względu na doskonałą znajomość państwa leśnych elfów, miał pilnować jego granic. Dwójka Thorenów, wraz ze swoimi oddziałami, została wysłana by zaprowadzić porządek w Silverlönn. Zdrajca Xander został pozostawiony na śmierć, gdyż Deanuel uznał, że w ten sposób oszczędzi mu cierpień podczas całego długowiecznego życia. Po wyjeździe Aleny Gabriel ponownie został dowódcą jej oddziału. On, Deanuel, Nadia, Colin oraz Przewodniczący byli jedynymi dowódcami, pozostałymi w Meavie. Po wyjeździe wrócili do pałacu, mając już konkretne plany podjęcia kolejnych działań. Deanuel ustalił z Wreth’em sprawę swojego mariażu. Chciał poznać kandydatkę na swoją żonę, polecił się ambasadorowi sprowadzenie jej do stolicy państwa leśnych elfów, chociaż w sercu nie czuł potrzeby poznawania nikogo nowego. Ta decyzja ciążyła na nim niezmiernie, jednak wiedział, że nie uniknie tego tematu. Wreth obiecał mu, że kandydatka na narzeczoną zjawi się nazajutrz wieczorem, zabierając ze sobą dwie siostry – młodszą i starszą. - W porządku – odparł Deanuel, czując zażenowanie. On i Wreth stali nad planami wojskowymi Barnila, jednak mieli krótką przerwę w wojennych rozmowach. – Jeszcze jedno. Mówiłeś wcześniej o zwołaniu wiecu ludowego. Na czym miałoby to polegać? - Ach, wiec ludowy. – ambasador spojrzał na księcia pełnym mądrości wzrokiem. – Doprawdy nigdy nie widziałeś podobnego? Ciekawe… Polega on na zebraniu w jednym miejscu przedstawicieli ludu Meavy, tych ze wszystkich warstw społecznych. I bogatszych, i biedniejszych. Oprócz tego oczywiście doradcy króla, których musisz sam wybrać, a ja na pewno ci pomogę, bo w końcu od tego tutaj jestem. Na końcu jest jeszcze jedna grupa osób, która powinna znaleźć się na wiecu. Mianowicie więźniowie. Tradycja głosi, iż powinni być 389
obecni i sami posiadać prawo głosu. Deanuel skrzywił się nieznacznie, słysząc te nowiny. - Niezbyt mi się to uśmiecha, jednak przystanę i na to, jeśli tak trzeba. W jakim celu mam zwołać ów wiec? – zapytał. Ambasador zaśmiał się. - W każdym celu. Pozwól poddanym wypowiedzieć się we wszystkich sprawach, jakie ich dotyczą. Uważam też, że powinieneś pozwolić na wysunięcie kandydatur elfów, których chcieliby ujrzeć na tronie Meavy. To będzie najrozsądniejsze posunięcie, gdyż inaczej lud nigdy ci nie zaufa. Twoje zapewnienia są nadal tylko słowami, a oni pragną czynów. Taka jest polityka, Deanuelu. Wiem, że niezbyt ci to odpowiada, bo chciałbyś znaleźć prawowitego następcę tronu, obawiam się jednak, że takowy nie żyje. Silverlönn musi mieć króla. Król musi mieć dzieci, by zapewnić sukcesję. Taka jest kolej rzeczy. Ty sam niedługo zostaniesz koronowany na króla. Czarnowłosy skinął głową, pogrążając się we własnych myślach. Bycie królem było czymś, o czym marzył przez całe swoje życie. Teraz jednak, gdy marzenie w końcu miało się spełnić, wiedział, że czeka go o wiele więcej obowiązków, niż tylko noszenie korony na głowie. - W porządku, zrobię to – rzekł w końcu. – Zrobię to, co muszę. Wiec zwołamy jutro, przed przyjazdem księżniczki i jej sióstr. … … Czysta i schludna cela była wyposażona w stos siana, na którym więzień mógł spać. Obok krat leżały dwie miski, jedna po jedzeniu, a druga po wodzie. Nie było tam okien, a zaledwie mała, wydrążona w kamieniu dziura, dzięki której do pomieszczenia wlatywała namiastka promieni słonecznych. Ciemnowłosy elf siedział w kącie celi, obejmując kolana dłońmi. Miał zamknięte oczy i mruczał coś do siebie, nie zwracając na nich uwagi. -…tak – szepnął cicho. – Jakiekolwiek… posłuchaj! Zagrożenie już zniknęło. Możecie tutaj przybyć. Ostrzegam jednak… ostrzegam, że uczucia księcia mogą już być… nie przerywaj mi! Słucham…? Doprawdy? A więc przybywajcie póki czas. Nie wyczuwam na razie zagrożenia, jednak wkrótce może wrócić. Tak… Odzyskamy to, co nasze… … … Zgromadzone elfy rozmawiały między sobą, czekając aż szóstka osób zajmie należne im miejsca przy wielkim stole. Nieopodal ławy siedziało pięciu doradców, których Deanuel wybrał tego ranka, i którzy otrzymali prawo głosowania w razie potrzeb. Byli tam również przedstawiciele wszystkich warstw społecznych, panujących w Silverlönn. W samym rogu sali znajdowali się więźniowie, nadal skuci kajdanami i pilnowani przez strażników. Wtem do pomieszczenia weszła szóstka osób. Deanuel zasiadł na środku stołu, mając po obu swoich stronach Colina i Nadię. Obok Nadii zasiadł Przewodniczący, a obok Colina Gabriel i ambasador Wreth. Ostatni powstał, unosząc ręce w górę. - Ludu Silverlönn! – krzyknął. – Proszę o spokój. Ten wiec został zwołany w pokojowych 390
zamiarach i nikomu nie stanie się tutaj krzywda. Chcemy znać wasze problemy i opinie na temat tego, co dzieje się w państwie. Oddaję głos księciu Deanuelowi. Deanuel powstał, słysząc gniewne pomruki elfów. Sam uniósł ręce w górę. - Nie mam złych zamiarów – uprzedził. – Jestem tutaj, by was wyzwolić, a nie zniewolić ponownie. Nie przywłaszczyłem sobie waszego tronu i nie mam zamiaru tego zrobić. Wszystko zostanie rozstrzygnięte dzisiaj. Proszę pierwszego elfa o wystąpienie. Usiadł z powrotem, obserwując zebranych. W końcu jeden z elfów powstał i wyszedł na środek. Wyglądał hardo i gniewnie. - Chcemy wiedzieć, co stało się z rodziną królewską – powiedział oskarżycielsko. – Krążą pogłoski, że to ty, książę, ich zamordowałeś z zimną krwią, nie oszczędzając nawet dziecka. - To bzdury – odparł Deanuel, czując się niezręcznie. – Gdy weszliśmy do sali tronowej, rodzina królewska była już martwa. Popełnili samobójstwo, świadomi swojej porażki. - Kłamie! – rozległ się jakiś głos z pośród tłumu. Za nim podążyły inne głosy, celujące oskarżenia w Deanuela. Arthur nie odezwał się ani słowem, nie chcąc się mieszać w ten konflikt. Wiedział, że oni wszyscy znali go i nie chciał stracić swojej dobrej opinii. Wtedy jednak ktoś inny pospieszył mu z pomocą. - Książę jest niewinny. – głos Gabriela przebił się przez salę, w której zapadła cisza, a rycerz wstał. Był ubrany w zbroję, podobnie jak Pennath, by dowieść przed elfami tego, że jest jednym z żołnierzy i dowódców. – Byłem przy nim, gdy wkraczaliśmy do zamku, a potem do sali tronowej. Nie zastaliśmy tam żywej duszy. - A ty kim jesteś, wielmożny panie, że wtrącasz się w rozmowę? – zapytał elf z ironią. – Nie widzę, byś nosił koronę. - Jestem dowódcą jednego z książęcych oddziałów – rzucił elf. – Byłem fałszywym księciem przez blisko pięćset lat, gdyż moi rodzice również zostali podstawieni przez Cienia. Wiem, jak to jest. Po jego słowach zapadła cisza. Wściekły elf pokręcił głową. - W porządku, to wszystko. – odwrócił się i wrócił na swoje miejsce. Wreth zachowywał chłodny spokój, obserwując salę. - Mamy kolejnego ochotnika, tym razem więźnia – rzekł. – Proszę wyprowadzić elfa, który unosi rękę. Nadia poczuła smutek, widząc jak wyprowadzają na środek Torna. Przypatrywała się przyjacielowi, zastanawiając się w głębi duszy, co skłoniło go do tego, by zarzucić księciu na posiedzeniu Rady Ras takie rzeczy. Otrząsnęła się jednak z zamyślenia, gdy Torn przemówił. - Mam do zgromadzonych dwie sprawy – rzekł dość szorstko. – Które mają na celu jedynie wymierzenie sprawiedliwości. Od dawna przyjaźnię się z córką generała Gorgotha, Nadią. Znamy się długie lata i znaliśmy, gdy była żoną generała Rhyna. Nas wszystkich dotknęła wieść o jego niespodziewanej śmierci, prawda? Prawda. A to wszystko okazało się kłamstwem. Przysięgam na moje życie, że Nadia, która zasiada teraz przy stole dowódców wraz z księciem i Przewodniczącym, zleciła zabójstwo swojego męża, gdyż go nie kochała. W sali na powrót rozgorzało zamieszanie. Deanuel zszokowany pokręcił głową, a Nadia poczuła, jak robi jej się gwałtownie gorąco. Zacisnęła usta, nie wierząc, że jej przyjaciel to uczynił. - Na jakiej podstawie wyciągasz takie oskarżenia? – zapytała chłodno, gdy w pomieszczeniu zapadła cisza. Torn spojrzał na nią, a jego pusty wzrok nie wyrażał żadnych uczuć. 391
- Sama mi to powiedziałaś – odparł. – Przysięgam na własne życie. Nie wiem, komu zleciła zabójstwo, jednak zrobiła to. Żądam, by Nadia zeznawała w sądzie, jak każdy obywatel. Nie ma taryf ulgowych dla tych z przywilejami. Czyż sprzeciwisz mi się, książę? – dodał, unosząc brew. Arthur chciał wstać, by zabrać głos, jednak wzrok Wreth’a go powstrzymał. Ambasador powstał, widząc, że Deanuelowi odebrało mowę. - Będzie więc sądzona – odparł. – Tam panienka Nadia będzie mogła wypowiedzieć swoje stanowisko w tej sprawie. - Zgłaszam sprzeciw – rzucił Arthur. – To moja narzeczona i nikt nie będzie jej obrażał w ten sposób. - Nie ma innego wyjścia – rzucił ambasador, wiedząc, że odmowa tylko roznieci bunty wśród ludu. – Jeśli Nadia jest niewinna, nie ma się czego obawiać. - Ale to nasza dowódczy… - Deanuel urwał, czując jak ktoś depcze jego stopę. Torn patrzył z satysfakcją na spory przy stole. - Mam jeszcze drugą sprawę – powiedział głośno. – Nie mamy wciąż króla, a skoro książę nie przygarnął sobie naszego tronu, powinniśmy mieć króla. Chciałbym wysunąć moją propozycję, skoro zebraliśmy się tutaj wraz z nowymi doradcami państwowymi, którzy będą mogli odrzucić bądź przyjąć propozycję. - Słucham więc – odparł Deanuel przez zaciśnięte zęby, patrząc na niego nienawistnym wzrokiem. Elf uniósł wysoko głowę, jakby był dumny z tego, co miał zamiar powiedzieć. - Arthur Pennath – powiedział głośno. – Był tutaj przez ostatnie pięćset lat i zawsze się o nas troszczył. Przyjmował codziennie skargi i zażalenia, rozwiązywał nasze problemy. Jest błękitnej krwi, a mimo to, iż nie jest leśnym elfem, będzie najlepszym królem, jakiego moglibyśmy sobie wymarzyć. Sala w ciągu kilku sekund zmieniła się w rozkrzyczany sąd. Elfy przekrzykiwały się nawzajem i mało dało się z tego zrozumieć, jednak ponad cały zgiełk wybijały się dwa słowa. Arthur Pennath. Wreth zmarszczył brwi, powstając. - Co na tą kandydaturę doradcy? – zapytał, sam będąc w szoku. Piątka elfów, ubrana w jednakowe szaty, naradziła się, a w sali zapadła zupełna cisza. Elf siedzący po środku powstał, wygładzając swój strój i splótł przed sobą dłonie. - Jednogłośnym werdyktem ogłaszam, iż Arthur Pennath zostanie królem leśnych elfów, jeżeli wyrazi zgodę na tą nominację. … … Deanuel oraz jego przyjaciele i cały orszak powitalny stali na dziedzińcu, oczekując przyjazdu trójki księżniczek z zamorskiego państwa Powess. Panowała dziwna atmosfera, zmącona poważnie wydarzeniami na wiecu ludowym. Nikt nie spodziewał się nominacji Arthura, z nim na czele. Przewodniczący oczywiście przystał na propozycję, wiedząc, że nic lepszego go nigdy w życiu nie spotka. Nic nie było jeszcze ustalone, gdyż nie mieli czasu się zebrać i omówić to. W Meavie zapanował chaos, który Deanuel tak bardzo starał się załagodzić. 392
Wkrótce przed zamkiem zatrzymał się oddział zbrojnych, eskortujący trzy księżniczki. Elfki zsiadły z koni, prowadzone przez dowódców i zbliżyły się do orszaku powitalnego. Nadia zmierzyła je spojrzeniem. Wszystkie miały oliwkową karnację, nieco ciemniejszą od wysokich, leśnych i mrocznych elfek. Gdy zaczęły się przedstawiać, mogła porównać swoją opinię z imieniem danej księżniczki. Najstarsza nazywała się Leina. Miała długie, proste, ciemnobrązowe włosy, spływające jej do pasa. Jej suknia, koloru jasnej zieleni, idealnie komponowała się z jej oczami. We włosy miała wplecione ozdoby, dodające jej delikatności. Najmłodsza z sióstr miała na imię Nerida. Jej burzliwe, rude loki okalały jej szczupłą twarz. Podobnie jak siostra miała zielone oczy, jednak jej źrenice były intensywne i nadawały jej drapieżności. Jej suknia mieniła się bielą, zapewne, by podkreślić jej niewinność. Średnia siostra nosiła imię Ravenna. Jasne, falowane włosy spływały jej za łopatki, a błękitne oczy wyrażały radość z przybycia do zamorskiej krainy. Jej słodka uroda została podkreślona bladoróżową suknią. Była zdecydowanie najurodziwsza z księżniczek, co zauważyła Nadia, a jednak gdy przyglądała im się dłużej, w każdej z nich znajdowała coś wyjątkowego i nie była już pewna swojej opinii. Deanuel i Colin szli na czele pochodu, wymieniając ze sobą uwagi na temat księżniczek. Obaj zgodnie uznali, że nie są niezwykłymi pięknościami, ale też nie są zwyczajne, czy szkaradne. Były po prostu urodziwe. Zmęczone podrożą księżniczki zostały odprowadzone do komnat, by mogły wypocząć. A zamek zaczął szykować się na ucztę. … … - Nerido, daj spokój – powiedziała ze znużeniem Leina, siedząc przed lustrem. Każda z sióstr miała osobną komnatę, jednak jedno pomieszczenie łączyło je ze sobą. Ravenna nadal odpoczywała, a dwie siostry przygotowywały się na bal. Rudowłosa spiorunowała spojrzeniem brązowowłosą i ponowiła trud założenia drugiego kolczyka. - Ty nic nie rozumiesz – rzuciła. – Jak zwykle, Leino. Z takim nastawieniem nigdy nie wyjdziesz za mąż! - Ale służące przyjdą dopiero za kilkadziesiąt minut – odparła starsza z sióstr, lustrując ją krytycznie wzrokiem. Wtedy drzwi środkowej komnaty otworzyły się i zza nich wynurzyła się jasnowłosa Ravenna. - Co tu się dzieje? Krzyczycie na siebie jakbyście były w domu – powiedziała, unosząc brew. – Leino, zapanuj nad naszą młódką… - Nie jestem młódką! – rzuciła Nerida. – To, że masz wyjść za księcia Deanuela nie znaczy, że możesz mi prawić kazania. Elfka zamrugała. - Przecież jeszcze nie zaczęłam – odparła zirytowana. – Panuj nad swoimi nerwami, bo być może niedługo będę królową wysokich elfów. A wtedy będziesz się musiała mnie słuchać. – nie czekając na odpowiedź Neridy schowała się w swojej komnacie, by korzystać z odpoczynku. Zależało jej na tym, by wyglądać jak najlepiej podczas pierwszej uczty od ich 393
przyjazdu. – Ja się do tego nie mieszam – powiedziała Leina, wstając z fotela. Udała się do swojej komnaty, zamykając za sobą drzwi i zostawiając Neridę samą. Rudowłosa uśmiechnęła się do swojego odbicia w zwierciadle i zapięła kolczyk, podziwiając się w lustrze. - Królową wysokich elfów? Niedoczekanie twoje – szepnęła cicho sama do siebie. Zza fałd sukni wyjęła małą fiolkę, wypełnioną w połowie przeźroczystym płynem. W głowie zabrzmiały jej słowa matki, która zawsze kochała ją najbardziej i powtarzała jej, że musi zajść wysoko, choćby za bardzo wysoką cenę. Sama ona nie widziała wielkich możliwości na swoje małżeństwo. Król Barnil szukał zaginionej narzeczonej i nie był prawowitym władcą. Król leśnych elfów nie żył, król mrocznych elfów zbytnio ją przerażał, a Deanuel… Z Deanuelem było inaczej. Wiedziała, że książę jest młody i łatwo ulegnie wpływom. Nie mogła jednak polegać w zupełności na swojej urodzie. Widziała tutejsze piękności i nie była pewna, czy książę sam nie był już zakochany. Gdy dopadła ją ta myśl, przypomniała sobie słowa swojego sojusznika, który był uwięziony w lochach Meavy. Książęce serce może być już zajęte. Pokręciła jednak głową, odrzucając od siebie tą myśl. Ścisnęła w ręce przeźroczysty płyn. Zostanie królową za wszelką cenę. … … Nadia siedziała obok Arthura. Oboje byli usadzeni na dwóch honorowych miejscach, gdyż odkąd Arthur został ogłoszony przyszłym królem, a ona była jego narzeczoną, ich pozycja znacznie wzrosła. Elfka wolała nie myśleć, co Alena powie na tą nominację. W myślach znów zaczęła prosić bogów o to, by elfka szybko powróciła. Miała bardzo złe przeczucia i nie umiała ich wyjaśnić nawet przed samą sobą. Nie umiała też powstrzymać niechęci wobec trzech sióstr. Uchwyciła spojrzenie Deanuela, który siedział po drugiej stronie Arthura. Poczuła wściekłość na Wreth’a, który zaproponował ożenek Deanuelowi. Wiedziała, że tak należało postąpić, jednak nie mogła zdusić w sobie złości. - Przepraszam na chwilę – powiedziała, wstając. Poprawiła swoją jasną suknię, przewlekaną koronkami i ruszyła w drugą stronę, po chwili wychodząc z sali. Na korytarzu nie było nikogo, lecz gdy wychodziła zza zakrętu, chcąc zaczerpnąć powietrza na dziedzińcu, wpadła na Gabriela. - W-wybacz – powiedziała, chcąc go ominąć. Elf jednak zmarszczył brwi i zatrzymał ją. - Co się stało, Nadio? – zapytał, patrząc na nią. Brązowowłosa pokręciła głową. - Nic – odparła szybko. – Ja po prostu… - Jesteś zirytowana faktem ich przyjazdu – stwierdził. – Czy mam rację? Nadia zamrugała, zdziwiona. Nie spodziewała się tego, że ktokolwiek odgadnie jej intencje. - Ja… skąd o tym wiesz? Uśmiechnął się lekko i pokręcił głową. - Wiem, że ty odkryłaś moje uczucia do Aleny – odparł. – Czyż nie? – dodał pytająco, a widząc jak elfka kiwa twierdząco głową, westchnął. – No właśnie. Ja też nie jestem ślepcem. 394
Widzę dużo i słyszę dużo. I wierz mi, nie będę ciebie winił. Wiem, w jaki sposób zostałaś zaręczona z Przewodniczącym… znaczy Przyszłym Królem Leśnych Elfów, jak każe na siebie mówić od dzisiejszego popołudnia… Więc rozumiem ciebie. Czy z Deanuelem to coś poważnego? Nadia oparła się o ścianę i pokręciła głową. - Nie wiem, bo nic nie jest oficjalne, Gabrielu. Żadne z nas nic nie powiedziało, nic między nami nie zaszło… Jednak wiem, że coś czuję. I wiem, że książę odwzajemnia to uczucie. Ciemnowłosy elf milczał dłuższą chwilę. Odchrząknął. - To ciężka sytuacja, gdyż Arthur ma zostać królem, a wtedy będziecie musieli się pobrać… - Doskonale zdaje sobie z tego sprawę – szepnęła. – Jestem silną elfką, ale nie wiem, czy zniosę kolejne małżeństwo pod przymusem. Czeka mnie rozprawa sądowa… - Tym się nie przejmuj, nic ci się nie stanie, nie pozwolimy na to – odparł. – Pomyślę nad twoją sytuacją i dam ci znać, obiecuję. A teraz powinnaś wrócić na salę, żeby nie dawać księżniczkom pola do popisu. Chodź. – podał jej swoje ramię, które Nadia ujęła i ruszyli w stronę sali balowej, w której odbywała się uczta. … … Trzy siostry weszły na salę. Ravenna szła na przedzie, promieniejąc delikatnością i miłym uśmiechem. Służące starannie ją wyszykowały, zapinając jej na szyi piękne perły, z których słynęło królestwo ich ojca. Błękitno-złota suknia wyróżniała ją spośród sióstr, jednak nikt tak naprawdę nie wiedział, jak bardzo się denerwowała. Colin, widząc je, szturchnął lekko Deanuela. - Musisz się iść przywitać – mruknął do niego cicho i poklepał go po ramieniu. Deanuel wstał, poprawiając strój. Podszedł do nich, kłaniając się. - Szanowne panie – powiedział z szacunkiem. Elfki odpowiedziały dygnięciami, a najdłużej kłaniała mu się Ravenna. Potem obdarzyła go uśmiechem. - Jesteś bardzo uprzejmy, panie – rzekła. – Komnaty są wspaniałe, dziękujemy. Elf uśmiechnął się lekko. - Nie ma za co. Co prawda, to nie moje królestwo… - dodał grzecznie, wiedząc, że Wreth go obserwuje. – Ale poziomem dorównuje Luinloth. Ravenna uśmiechnęła się i już miała odpowiedzieć, jednak… - Wybacz, panie, za brak manier mojej siostry. – rozległ się głos najmłodszej księżniczki. Rudowłosa Nerida wynurzyła się przed Ravennę, trzymając w ręce kielich z winem. – Jak głosi tradycja, przybysze powinni poczęstować gospodarza tym, z czego słynie ich kraj. Jako, że państwo naszego ojca słynie z pereł, nie mogłam przyrządzić z nich napoju, jednakże… drugim produktem jest z pewnością wino. Przyjmij je ode mnie – dodała, wyciągając do niego ręce. Deanuel, nieco zdziwiony, podszedł bliżej, by przejąć naczynie. Nadia i Gabriel, którzy właśnie weszli na salę, widzieli, jak Deanuel bierze od Neridy kielich o nieznanej zawartości, a jej jasnowłosa siostra patrzy na nią z wyraźnym wyrzutem.
395
Rozdział 34 – Show me the heavens or drag me to hell
Deanuel wziął od Neridy kielich i uśmiechnął się lekko. Niezbyt wiedział, co ma robić w takiej sytuacji. Był księciem od kilku miesięcy, wcześniej nie śniło mu się uczestniczenie w takich uroczystościach. Zaufał jednak swojej intuicji. - Dziękuję, księżniczko – rzekł. – Jestem pewien, że twoja siostra nie zapomniała o tym specjalnie. Rudowłosa zaśmiała się, spuszczając głowę i czując zawstydzenie. Rozmawiała z nim po raz pierwszy, jednak wywarł na niej wrażenie i to niemałe. - Napij się, książę, a ja nie będę dłużej przeszkadzać tobie i Ravennie. Czarnowłosy uniósł kielich i przytknął go do ust, próbując wina. Było lekko słodkie, przyjemne w smaku i schłodzone. Wypił dwa duże łyki z przyjemnością, a jego jasne oczy napotkały zielone źrenice Neridy. Poczuł dziwne mrowienie w okolicy brzucha, które szło wyżej, zatrzymując się na jego torsie. Zmarszczył brwi, gdy dotarły do niego jej ostatnie słowa. - Ależ pani – powiedział nagle. – Nie musisz odchodzić. Jestem pewny, że twa siostra Ravenna nie ma nic przeciwko temu, byś tutaj została. Poczuł nagłe pragnienie poznania jej. Wcześniej nie zwrócił na nią uwagi, za co zbrukał się w myślach. Jak mógł ominąć jej dość oryginalną urodę? Mało elfek z rudymi włosami widział w życiu, jednak żadna z nich nie mogła równać się z Neridą. Jego własne myśli go zdziwiły. Pamiętał, że miał zostać zaręczony z Ravenną, tymczasem nagle, niespodziewanie, zaczynał myśleć o jej młodszej siostrze. Gdy tylko myśl zwątpienia go dopadła, jakiś cichy głos w jego głowie zaprzeczył jej natychmiast. W końcu jest księciem i następcą tronu Beinbereth. Może robić to, na co ma ochotę. Nikt nie może zwrócić mu uwagi, gdyż groziło to utratą głowy. Uśmiechnął się sam do siebie i spojrzał na Ravennę. - Czyż nie mam racji? Jasnowłosa księżniczka wydawała się bardzo zdziwiona jego nagłą zmianą zachowania. Zamrugała, starając się nie dać po sobie poznać tegoż zdziwienia. Odchrząknęła. - Jeśli książę życzy sobie, by Nerida została z nami, to oczywiście, że nie – odparła grzecznie, pamiętając lekcje dobrego wychowania, które odbierała całe swoje życie. Jej młodsza siostra zarumieniła się, posyłając księciu uśmiech. - Och, to zaszczyt, panie – rzekła. – Z pewnością będziemy mieli okazję poznać się lepiej! Deanuel zaśmiał się, czując jak nagle wszystkie jego troski znikają. Tyle miesięcy troszczył się o swój kraj, walczył w dwóch wielkich bitwach, przeszedł szkolenie… Dlaczego teraz nie miałby skupić się na sobie i swoim szczęściu? To podpowiadał mu wewnętrzny głos, dając mu bardzo wyraźnie do zrozumienia, iż postępuje dobrze. - Zatem usiądźmy – rzekł, podając Neridzie swoją dłoń i prowadząc ją do stołu. Ravenna patrzyła na to z niedowierzaniem. - Co ona wyprawia? – zapytała cicho stojącej obok Leiny. – To ma być mój przyszły narzeczony! Brązowowłosa pokręciła głową z niedowierzaniem. 396
- Robi to, co zawsze. Chce wszystko zgarnąć dla siebie. Chodźmy. Tymczasem książę i rudowłosa elfka usiedli przy ławie. Deanuel obserwował z uśmiechem Neridę, siadając obok swojego brata. Colin przysłuchiwał się chwilę ich rozmowie, marszcząc brwi i czując zdziwienie. Rzucił spojrzenie w głąb sali, szukając wzrokiem Nadii, jednak na uczcie było zbyt wielu dworzan, by mógł wypatrzeć kogokolwiek. - A więc umiesz śpiewać, pani? – zapytał Deanuel. – Wszystkie młode damy się tego uczą. Oraz tańca… - Oczywiście, książę – odparła Nerida, uśmiechając się do niego. - Mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję ci coś zaśpiewać! Lub zatańczę, albo i to, i to. Czarnowłosy klasnął w ręce, a na jego twarzy malowało się zadowolenie. - To ja mam nadzieję, że będzie dane mi zobaczyć twoje talenty – powiedział. Wtedy naprzeciw niego usiadła Ravenna, która odchrząknęła. - Już jestem, książę. – starała się udawać, że nic się nie stało. Deanuel rzucił jej przelotne spojrzenie. - Ach, to świetnie, Ravenno – odparł. – Właśnie zachwycamy się talentami twojej młodszej siostry! … … „I’ve gone way too far this time”
Nadia i Gabriel obserwowali w szoku poczynania księcia. Elfka czuła tętniącą w niej złość i… zazdrość o to, co właśnie zobaczyła. - Gabrielu, możesz mi powiedzieć, co Deanuel wyczynia? – zapytała cicho, gdy ruszyli przez salę. Elf jednak był tak samo zdziwiony jak ona. - Nie mam pojęcia – odparł. – Ravenna zabrała ze sobą siostry do towarzystwa, a nie flirtowania z jej przyszłym narzeczonym. Nie wygląda na szczęśliwą. - Nie dziwię się. Też bym nie wyglądała, gdyby moja młodsza siostra wdzięczyła się jak dziewka przed moim przyszłym mężem – odparła, starając się zachować opanowanie i spokojny ton. – A mnie chyba przestało to ruszać. Deanuel sam chce sprowadzić na siebie kłopoty. Oczywiście kłamała i Gabriel doskonale to wiedział, słysząc kłamstwo w tonie jej głosu, jednak nie powiedział nic, idąc z nią do stołu. Zajęli swoje miejsca, przypatrując się sytuacji. Colin nie zwrócił najmniejszej uwagi na Gabriela, spojrzał za to na Nadię, pytająco. Ruchem głowy nieznacznie wskazał Deanuela. Nadia błagała w myślach, by nie spłonęła rumieńcem. Wzruszyła ramionami i napiła się wina, starając się nie słuchać szczebiotania Neridy. -…a potem postanowiłam towarzyszyć Ravennie – zakończyła właśnie rudowłosa, zadowolona uwagą, jaką poświęcał jej Deanuel. – Samej byłoby jej ciężko w obcym państwie, za morzem, wśród innej kultury… - Jesteś taka dobra – stwierdził czarnowłosy, kręcąc głową. – Opuściłaś ojczyznę dla siostry! - W sumie każdy mógłby to zrobić z siostrzanej miłości – wtrącił się nagle Colin. – Deanuelu, 397
mogę prosić ciebie na słowo? – dodał, wstając. Książę zrobił zniecierpliwioną minę i skinął głową, również wstając. - Oczywiście, bracie. Wybaczcie, panie – dodał do kobiet ogólnie i odszedł z Colinem nieco dalej, jednak nie wyszli z sali. – Coś się stało? Nie wypada tak zostawiać gości samych! - O to samo chciałem spytać ciebie. – Colin uniósł lekko brew. – Co ty wyczyniasz, Deanuelu? Czarnowłosy spojrzał na niego z ogromnym zdziwieniem, niezbyt rozumiejąc oskarżenia. - Słucham? – zapytał. – Zabawiam gości i staram się być uprzejmy! To coś złego? - Nie, ale skupiasz się na najmłodszej księżniczce – odparł Colin, unosząc brwi w górę. – Poświęcając jej całą uwagę, podczas gdy masz być zaręczony z Ravenną. Czy ja o czymś nie wiem? - Przypuszczam, że wiesz – odparł Deanuel nieco szorstko. – W końcu to tylko uczucia. Nigdy nie czułeś się zauroczony? Ponoć teraz jesteś zakochany! Jasnowłosy zamrugał ze zdziwieniem, słysząc jego słowa. Uniósł brew. - Owszem, jestem, a w tym samym czasie nie okazuję uczuć żadnej innej kobiecie – rzucił. – A co z Nadią, Deanuelu? Nie odezwałeś się do niej ani słowem! Deanuel zamilkł na chwilę, słysząc imię elfki. Poczuł się dziwnie, mając wrażenie, że czegoś zapomniał. Po chwili jednak głos w jego głowie uspokoił jego dziwne myśli, odganiając je daleko od niego. Książę uniósł głowę, patrząc na brata. - Z tego co wiem, Colinie, to Nadia jest zaręczona z przyszłym królem leśnych elfów – odparł. – I nie zwracała uwagi na moje zaloty… Muszę myśleć o przyszłości, bracie, a nie o tym, co było kiedyś. Przyznaję, że mamy historię, jednak to chyba niewystarczające. A teraz… poczułem coś nowego. Przykro mi jest, że to uczucie nie jest wycelowane w Ravennę, jednak serce, jako jedyne, nie jest moim sługą. Nie wiem, czemu wcześniej nie zauważyłem Neridy… Jest taka pełna życia, słodka i piękna. Nie uważasz? Colin miał dziwną minę, gdy to usłyszał. Nie odpowiadał chwilę. - Rozumiem – odparł. Nie poznawał własnego brata. – To twój wybór, ja nie będę się mieszał, ale pamiętaj… Nie decydujesz tylko za siebie, ale i za całą krainę. Nie uraź żadnej z tych księżniczek. A ze sprawą Nadii powinieneś się rozprawić samotnie, bo według mnie popełniasz błąd. Chodź – dodał, obejmując go ramieniem i prowadząc z powrotem do sali. … … „As I hang on for one more tomorrow Heart turns to black”
- Nerdio, mogę wiedzieć, co wyczyniasz? – zapytała cicho Ravenna, a w jej głosie czaiła się nuta wyrzutu. Rudowłosa elfka spojrzała na nią zdziwiona. - Nie wiem, o co pytasz, siostro – odparła. – Przecież nic złego nie robię! Jasnowłosa spojrzała na nią wściekła. - Nic złego? Deanuel to mój przyszły narzeczony, a ty zamęczasz go opowieściami o sobie, nie dając mi nawet z nim porozmawiać! To niegrzeczne, więc się wstrzymaj! 398
Nerida uniosła brew, po raz pierwszy czując wyższość nad siostrą. - Chciałam zauważyć, że nie przywiązałam księcia do siebie łańcuchem – odparła wyniośle. – Sam siedzi ze mną i wybiera moje towarzystwo. Zawsze żyłam w twoim cieniu, siostro. Czas z tym skończyć. Wtedy Nadia nie wytrzymała i odwróciła głowę w stronę młodej księżniczki. - Wybacz, księżniczko, ale nie uważasz, że to niestosowne wyrażać się w ten sposób do swojej starszej siostry i prawdopodobnie przyszłej królowej? – zapytała dość głośno. Kilka najbliższych osób zamilkło, słysząc jej słowa. Nerida zwróciła ku niej swoje zielone oczy, które spotkały się z intensywnie zielonymi źrenicami Nadii. - Słucham? – zapytała. – A kim ty jesteś, by zwracać mi uwagę? Nie przypominam sobie, byśmy zostały sobie przedstawione, nie jesteś więc królewskiego pochodzenia. Nadia poczuła się dotknięta do żywego jej słowami, które świadczyły o pogardzie. - Owszem, nie jestem – powiedziała szorstko. – Nazywam się Nadia i jestem córką generała Gorgotha, który wyruszył na misję. Jestem także przyjaciółką księcia. Ravenna spojrzała na Nadię z wdzięcznością, jakiej nie czuła dawno. - Widzisz, Nerido? – zapytała. – To nie są moje wymysły i powinnaś nauczyć się nad sobą panować, bo napiszę do pani matki. - Pani matka nie ma z tym nic wspólnego – zaśmiała się Nerida. – Poza tym, na pewno przyjęłaby moją stronę, wiedząc, że takie zarzuty stawia mi elfka bez królewskiego urodzenia. Jesteś córką jakiegoś generała? To cudownie, ja jestem księżniczką. - Nie będziesz się do mnie zwracać w ten sposób – powiedziała Nadia przez zaciśnięte zęby. Gabriel chrząknął szybko. - Nadio… - powiedział uspokajająco, gdyż do stołu nadeszli właśnie Deanuel z Colinem. Książę zmarszczył brwi. - Co tutaj się dzieje, Nadio? – zapytał. – Wywiązał się jakiś konflikt? Brązowowłosa uśmiechnęła się, czując ulgę. Deanuel nadszedł. - Książę, jedna z sióstr, konkretnie księżniczka Nerida, wyraża się bardzo lekceważąco w stosunku do swojej starszej siostry i do mnie. Czarnowłosy spojrzał pytająco w stronę rudowłosej, uśmiechając się pytająco. - Nerido? Czy zachowałaś się tak? - Oczywiście, że nie – odparła niewinnie Nerida. – Przecież rozmawiałeś ze mną ostatnie kilkanaście minut, panie. Sądzisz, że byłabym w stanie być niegrzeczna dla kogokolwiek? Wyraziłam jedynie swoje zdanie, a to, że te dwie damy wzięły to do siebie świadczy tylko i wyłącznie o tym, że miały ku temu powody. Nigdy nie byłam zwolenniczką kobiecych kompleksów, gdyż według mnie wszystkie jesteśmy na swój sposób wyjątkowe. Przy stole zapadła cisza po jej słowach. Nadia nie mogła uwierzyć własnym uszom, podobnie jak Gabriel i Ravenna. Tylko Deanuel roześmiał się dźwięcznie. - Widzicie? Wszystko jest w porządku, dokładnie tak, jak myślałem! – rzekł. – Nadio, nie rozumiem, w czym widziałaś problem… Dla Nadii to był wielki cios. Uniosła wysoko brwi do góry, nie dając niczego po sobie poznać. - To nieprawda – odparła. – Sytuacja była inna. - Dlaczego księżniczka miałaby kłamać? – zapytał zdziwiony. – Przecież wszyscy tutaj siedzimy! 399
Gabriel pokręcił głową, nie poznając Deanuela, jak wcześniej Colin. - Nadia mówi prawdę, książę – odparł. Nerida spojrzała na niego, widząc w nim kolejne zagrożenie. - A ty kim jesteś, by wypowiadać się na ten temat, rycerzu? – zapytała uprzejmie. – Książę, wydaje mi się, że powinieneś polegać na własnych opiniach. Jesteś już doświadczony i jestem pewna, że rozsądzisz nasz spór właściwie. - Jaki spór? – rozległ się pytający głos wysokiego, jasnowłosego mężczyzny. Nadszedł przyszły król leśnych elfów i Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath. Zajął należne mu miejsce obok swojej narzeczonej, unosząc brwi w górę. – O ile to nie jakaś tajemnica. - Panie miały między sobą jakiś spór – odparł Deanuel, odwracając ku niemu wzrok. Sam zajął miejsce obok Neridy, która promieniała dumą. – Rozwiązałem go i już wszystko jest dobrze. Arthur uniósł brwi jeszcze wyżej. - Nie wątpię – rzucił. Odkąd mianowano go przyszłym królem stał się jeszcze bardziej pewny siebie. Nie było dla niego rzeczy niemożliwych i liczył się z mało kim lub czym. Odwrócił się w stronę Nadii. - Wina? – zapytał. Elfka, która gotowała się cała w środku, spojrzała na niego i… uśmiechnęła się. - Oczywiście, Arthurze – odparła. – Nie mogę odmówić! Mówiła to dosyć głośno, wiedząc, że książę to usłyszy. Pennath tymczasem machnął na służącego, który grzecznie nalał jej wina, oddalając się zaraz po tym. Elfka zerknęła ukradkiem w stronę księcia, jednak ten był bardzo zainteresowany Neridą, która wydawała się być z tego powodu wniebowzięta. … … „I’m trapped with no escape to find”
Mrok ogarnął Meavę, gdy postać w szarej pelerynie umykała przez korytarze lochów, rozglądając się czujnie na boki. Miała w ręku pochodnię, a delikatna dłoń zdradzała, iż jest to kobieta. Podążała w nieznanym kierunku, szukając kogoś. Więźniowie budzili się, widząc światło ognia, jednak nie mówili nic, dając jej przejść. Takie było prawo więzienne, które sami ustalili i przestrzegali go bardzo restryktywnie. - Pani – rozległ się szept z ostatniej celi. Ciemnowłosy elf przylgnął do krat, by zwrócić na siebie jej uwagę. Kobieta zbliżyła pochodnię do jego twarzy i odetchnęła. - Myślałam, że już ciebie nie znajdę, Tornie – odparła, podchodząc bliżej. Nie zdejmowała kaptura z głowy, jednak mógł dostrzec jej rude loki pod peleryną. – Jak ci się żyje w zamknięciu? - Ciężko, ale dobrze mnie karmią – rzucił. – Wytrzymam jeszcze trochę. A tobie, pani? Jak tobie się żyje w tym zamku? - Coraz lepiej – szepnęła i zaśmiała się cicho. – Książę zaczął jeść mi z ręki. Nie zwraca uwagi na Ravennę i nie widzi poza mną świata. Eliksir zadziałał bardzo poprawnie i niedługo 400
być może zostanę królową… Torn uniósł brew, słysząc te nowiny. Nie mógł uwierzyć. - Doprawdy? – zapytał cicho. – Mogę więc ci tylko winszować, pani… Jesteś pewna, że książę zaczyna za tobą szaleć? Elfka pokiwała energicznie głową. - Owszem – odszepnęła. – Chociaż mam przeciwników… Elfka, Nadia… Oraz były książę, Gabriel. Przeciwstawiali mi się podczas uczty, jednak czar okazał się silniejszy. Oblicze Torna pociemniało. - Uważaj na Nadię – odparł z goryczą. – Podsłuchałem rozmowę jej i księcia, na dzień przed balem, zorganizowanym na przyjazd ambasadorów. Rozmawiali wieczorem, na zamkowym dziedzińcu. Deanuel poprosił ją o to, by była jego balową partnerką. Obawiam się, że to jej mógł ofiarować swoje serce. Musisz na nią uważać. Kobieta nie odpowiadała jakiś czas, łącząc w głowie fakty. - To dlatego Nadia była tak pewna siebie… - odparła cicho. – Gdy się pokłóciłyśmy na uczcie. Deanuel się w niej zakochał wcześniej. Torn skinął głową potwierdzająco. - Najprawdopodobniej tak, pani – rzekł. – Jednak teraz chyba nie może ci zagrozić… - Tego nie wiem – rzuciła kobieta. – Nie wiem, do czego jest zdolna, ale wiem jedno. Muszę ją unicestwić. Dobrze, że postawiłeś jej zarzut zabójstwa męża. Gdy Deanuel mi się oświadczy, wypłynę na niego tak, by szybciej postawił ją przed sądem, który ją skaże. A ten elf, Gabriel? – dodała po chwili pytająco. – Co o nim wiesz? Torn chwilę milczał, by przypomnieć sobie wszystkie informacje i poukładać je w logiczną całość. - To fałszywy książę – odparł. – Był księciem Beinbereth przez długi czas, jego rodzice zostali podstawieni przez Barnila. Deanuel przyjął go pod swoje skrzydła i wcielił do armii. Przyjaźnią się. Słyszałem też, że jest mocno zakochany w jakiejś elfce. Jednak jeszcze jej nie widziałem. Rudowłosa nie odpowiadała chwilę, myśląc. Rozwiązanie przyszło jej do głowy niespodziewanie szybko i było tak oczywiste, że aż zaśmiała się sama do siebie. Jak mogła na to wcześniej nie wpaść? Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. - Mam pomysł – powiedziała cicho. – Gdy już zaręczę się z Deanuelem, namówię go na to, by zaręczał swoich najwierniejszych rycerzy. W końcu muszą przedłużać rody, by miał kto walczyć dla królestwa… Podsunę kandydaturę Ravenny przy jego sprawie. Jeśli moja siostra zostanie z nim zaręczona, będzie upokorzona. Jako księżniczka miała poślubić księcia, a tymczasem poślubi tylko jego marną namiastkę! A on… on zostanie związany niechcianym małżeństwem i straci swoją ukochaną. Biedotka… Ciemnowłosy spojrzał na nią uważnie, marszcząc brwi. - Jesteś pewna, że to wyjdzie, moja pani? Wybrałaś bardzo ciężkie zadanie… - Ja dopiero zaczynam – rzuciła kobieta i zaśmiała się ponownie. – Najpierw Nadia i Gabriel. Brata księcia, Colina, należałoby gdzieś odesłać, by nie przeszkadzał mi w realizowaniu moich planów, natomiast Przewodniczącego Rady Ras nastawię przeciwko Nadii. Chcę, by została zupełnie sama, a nie świeciła tą swoją ładną buźką dookoła. To mnie strasznie denerwuje… - Nie masz przecież powodów do obaw – zauważył Torn. – Eliksir działa właściwie. Pamiętaj, 401
pani, by nie przesadzić. Poddani zauważą, że coś złego dzieje się z księciem i będą chcieli to zbadać… Wreth, ambasador, to sławny mag. Jeśli wzbudzisz jego podejrzenia i dowie się prawdy, biada z tobą. Zostaniesz odesłana do domu, a twoja siostra wyjdzie za Deanuela. Nerida spojrzała na niego wrogo, najeżając się. - Nie musiałeś tego mówić w taki sposób – powiedziała zimno. – Wiem, co się stanie, jeśli mi się nie powiedzie, jednak nie przewiduję takiej opcji. Na moim planie nie ma rys. Jest doskonały, tak jak i ja. I żadna elfka niższego pochodzenia mi tego nie odbierze. Ani nawet moja siostra – dodała z prychnięciem. – Święta Ravenna. Zawsze miała wszystko to, czego ja pragnęłam! Moja matka, jak zresztą wszystkie matki na świecie, wiedziała, co tak naprawdę liczy się w życiu. Wychowała mnie starannie i zawsze kochała mnie najbardziej, co mnie cieszyło. Dzięki temu wiem, kim jestem i wiem, co chcę osiągnąć. Wiem, że ona w razie potrzeby się za mną wstawi i uchroni mnie przed gniewem wszystkich. Torn pokręcił głową. - Oby tak było, pani. Jednak mam większą nadzieję, że taka interwencja nigdy nie będzie potrzebna. Wierzę w ciebie. - Nie masz innego wyjścia – odparła. – Inaczej byś stąd nie wyszedł. Odwróciła się i nakładając kaptur szczelniej na głowę, ruszyła przed siebie, w stronę wyjścia z lochów. Nie chciała tam spędzić ani minuty dłużej. … … „Seems like the gods are punishing me Shackled in chains I just can’t break free”
Mrok ogarniał całą krainę, od horyzontu, po horyzont. Nie było tam drzew ani krzewów, nie było nawet trawy. Najmniejszy, pojedynczy kwiat nie wyrastał z czarnej, popękanej ziemi, gdyż nie miał najmniejszych szans na przetrwanie, czy rozwinięcie się. Powietrze było ciężkie, o ile w ogóle było w istocie powietrzem. Wokoło panowało okropne zimno, mrożąc wszystko, co napotkało na swojej drodze. Co jakiś czas ziemią wstrząsały wybuchy, będące rezultatem walczących ze sobą istot. Istoty te były najróżniejsze na świecie. Począwszy od zbłąkanych dusz, które chciały przeniknąć do świata zmarłych i jak najszybciej opuścić to miejsce, skończywszy na najgorszych czarnoksiężnikach i demonach, więzionych za swoje zbrodnie. Kto raz trafił pod władzę Wielkiego Demona, już nigdy stamtąd nie wychodził. Sam Wielki Demon uchodził za stwora, nie będącego jednak do końca demonem. Miał posiadać moc uśmiercania ofiar i pochłaniania ich esencji życiowych, zabierając także ich umiejętności i moce. To dawało mu nieskończone możliwości zadawania bólu i śmierci tym, którzy byli dla niego niewygodni. Takich istot było niewiele, gdyż był tak potężny, że praktycznie nic mu nie zagrażało. Karał czarnoksiężników, których zsyłano na potępienie. Więził ich moce, czyniąc ich szaleńcami, którzy czekali na to, aż ich wyrok się skończy. Potem jednak zostawali w Innym Świecie, nie będąc w stanie funkcjonować nigdzie indziej. Ich umysły były skażone szaleństwem, 402
zamykając ich w świecie, z którego nie było wyjścia. Pełzali niczym zwierzęta, polując na siebie samych. Niedługo potem ich ciała zaczynały być skażone chorobami, na które nie było lekarstw. Wielu z nich ginęło po tygodniu, góra dwóch, jednak ci, którzy przetrwali, stawali się jeszcze bardziej bezwzględni. Oczywiście byli też tacy, który zawierali pakty z Wielkim Demonem, lub jego sługami. Przez to ich poziom życia się podnosił, często też dostawali artefakty, które miały służyć im na ziemi i uczynić ich wszechmocnymi. Ceną za taki dar była najczęściej dusza nieszczęśnika, lub jakiś przedmiot, przy którego zdobywaniu istota ginęła w straszliwych męczarniach. Wielki Demon zawsze dotrzymywał słowa, jednak jego metody były bardzo niekonwencjonalne. Teraz jednak ktoś inny znalazł się w jego krainie. Ktoś, kto wcześniej już tam był. Trójka czarowników, ubranych w długie, ubrudzone szaty, zbliżyła się do miejsca, gdzie wyczuli zawirowania mocy. Podchodzili ostrożnie, jakby bali się, że przybysz spali ich jednym spojrzeniem. Na suchej i martwej ziemi leżała kobieta. Jej nogi były odziane w przylegające do ciała spodnie. Oprócz tego miała na sobie wiązany, skórzany top, który odsłaniał jej brzuch, pokryty świeżymi ranami, z których sączyła się krew, kontrastując kolorem na bladej, gładkiej cerze. Miała zamknięte oczy i prawie nie oddychała. Mężczyźni musieli obserwować ją dobre kilkanaście sekund, by zauważyć jakikolwiek oddech. - Gwedd, zaczekaj! – mruknął jeden z nich. – Nie idź tam, to na pewno jakaś przeklęta zabójczyni! Mężczyzna, nazwany Gweddem, zaśmiał się tylko, nie zatrzymując się. - Ale jest nieprzytomna, a jednak żywa – rzucił cicho. – Nie ma tutaj kobiet, głupcze! Mamy nie skorzystać? Widzisz jej ciało? To nie dziecko, a kobieta… - jego głos zabrzmiał lubieżnie. - Gwedd ma rację – szepnął trzeci z mężczyzn, wyraźnie najmłodszy. – Ja też… - Ty nie widziałeś nigdy nawet nagiej kobiety, więc jej nie dotkniesz – syknął Gwedd, nie zatrzymując się w dalszym ciągu. – Jest moja. Młody mężczyzna uniósł brew. - Jest piękna – odparł, bo właśnie doszli do nieprzytomnej nieznajomej. – Ale wycierpiała wiele. Widzicie te rany…? Gwedd przyglądał się jej z niedowierzaniem. Po chwili przełknął ślinę. - To nie kobieta, tylko elfka. – jego szept był cichy, jednak nie stracił nutki lubieżności. – Nie ma takich kobiet. Musi być wojowniczką, bo ten strój… - nagle urwał, cofając się gwałtownie do tyłu. Najmłodszy człowiek zaśmiał się, sam nie czyniąc kroków w tył. - Wystraszyłeś się, że jej nie podołasz? Mogę ciebie zastąpić! - Cicho, głupcze, jeśli ci życie miłe! Jej ręce! – warknął Gwedd, wskazując palcem na elfkę. Dwójka jego towarzyszy spojrzała na jej ręce. Starszy zamarł, również się cofając, a młodszy nie powiedział nic, mrugając ze zdziwieniem. - Ma jakieś czarne ciernie tam… Tatuaże… I one się ruszają! – zamrugał znów. – Co to znaczy? - To Alena Valrilwen – warknął cicho Gwedd, łapiąc go za ramię i ciągnąc do tyłu. – Nie zbliżaj się do niej, bo pozbawi ciebie życia szybciej, niż zdążysz się przedstawić. Najmłodszy mężczyzna wytrzeszczył oczy. 403
- To ta sama elfka, która ponoć była tutaj dawno temu? – zapytał szeptem. – Skazana przez Radę Krain na śmierć tutaj…? - Tak – rzucił starszy. – A teraz znów tutaj jest. Ciekawe czy zabiła Mistrza Aryona, którego tak zaklinała, i czy zemściła się na Arthurze Pennath’cie… Młodzik pokręcił głową, bo to nie mieściło się w jego rozumowaniu. - Nie rozumiem czegoś – odparł. – Jakim cudem się stąd wydostała? Nikt nie przeżywa. My… my mamy pakty. A nawet wtedy, kiedy się wydostaniemy, nie wrócimy tutaj po raz drugi żywi… - To nie czas na rozmyślania – warknął ponownie Gwedd, tracąc do nich cierpliwość. – Ja nie mam zamiaru zostać znalezionym w jej towarzystwie! To może być przekleństwo! Odwrócił się i odszedł szybkim krokiem. Starszy mężczyzna po chwili pokręcił głową. - Tobie też radzę uciekać – rzucił do najmłodszego i sam odszedł. Młodzik jednak nie ruszył się z miejsca. Wiedział, że może to naiwne, ale szaleństwo, które ogarniało tą krainę nie przysłoniło mu umysłu dzięki paktowi. Wiedział, że jeśli znajdzie ją ktoś inny, może być o wiele gorzej. - Niech bogowie, którzy ją tak ukarali, mają mnie w opiece – szepnął cicho sam do siebie i pochylił się, biorąc jej ciało na ręce. Wyprostował się, ruszając z nią w przeciwną stronę. Starał się nie myśleć nieczysto, mimo, że był tutaj uwięziony od wielu lat, praktycznie w ogóle nie widując kobiet. Musiał ją zabrać do swojego pana. Do Wielkiego Demona. … … „I have died a hundred times before Your words have ripped out my insides”
- Jak to ZNIKNĄŁ? – zapytał Arthur Pennath swojej narzeczonej, którą zastał wraz z Gabrielem na dziedzińcu. – Książę nie może sobie tak po prostu znikać. - Myślisz, że tego nie wiemy? – uniósł brwi Gabriel. – Dlatego go szukamy i Nadia zawołała ciebie. - Nie rozmawiam z tobą – rzucił jasnowłosy do niego. Pamiętał o tym, że Gabriel uratował mu życie, jednak nadal nie umiał się do niego przekonać, lub pokazać światu, że się przekonał. – Tylko z Nadią. Elfka spojrzała na niego ostrzegawczo. - Nie odnoś się tak do Gabriela – powiedziała sucho. – Pomaga mi, w przeciwieństwie do ciebie. Książę Deanuel zniknął i nikt od rana go nie widział. Księżniczka Ravenna zamartwia się, podobnie jak my wszyscy… - w jej głosie słychać było zmartwienie. Sama ona długo myślała nad postępowaniem Deanuela i stwierdziła, że ten chce wywołać w niej zazdrość. Postanowiła więc zagrać w jego grę i… też wywołać w nim to uczucie. Arthur zmarszczył brwi, słysząc dźwięk kopyt, uderzających o ziemię. Spojrzał w dal, mrużąc oczy. Dziedziniec był osłonięty przed fatalną pogodą, która ogarnęła całą Meavę. Śnieg sypał z nieba obficie, zmieniając krainę w białe krajobrazy, zamrażając jeziora i zmniejszając 404
znacznie temperaturę. Przez ulice jechała dwójka jeźdźców. Byli ubrani w ciepłe płaszcze i z daleka można było ich bez problemu rozpoznać. Deanuel i Nerida. Elfka miała na sobie płaszcz z pięknym, szarym futrem, które stanowiło bogate wykończenie odzienia. Jej rude loki były rozpuszczone i spływały po płaszczu swobodnie. W rękach, odzianych w skórzane rękawiczki, trzymała lejce brązowego rumaka. Obok niej jechał książę, którego czarny płaszcz idealnie komponował się z jego włosami. On jechał na białym rumaku, mówiąc coś do towarzyszki. Oboje się śmiali, wyglądając na szczęśliwych. Nadia, zszokowana, przybliżyła się do Arthura, ujmując go pod ramię. Przewodniczącego zdziwił ten gest, ale dojrzał w tym własną korzyść. Objął ją ramieniem, pod pretekstem dania jej większej ilości ciepła i przyciągnął ją bardziej do siebie. Deanuel i Nerida nadjechali na dziedziniec, zsiadając z koni, które natychmiast przejęli od nich służący. Książę był uśmiechnięty szeroko i miał lekko nieobecny wzrok. - Nerido, to czas, by powiadomić moich przyjaciół – ogłosił. – Będziecie pierwszymi, którzy usłyszą naszą nowinę – dodał do trójki elfów. Gabriel zamrugał ze zdziwieniem. - Co się stało, książę? – zapytał. – Szukaliśmy ciebie wszędzie od rana… Wtedy Nerida zdjęła z ręki rękawiczkę i wyciągnęła dłoń ku nim. Na jednym z jej palców lśnił pierścień, zdobiony pięknym kamieniem i zrobiony z czystego złota. Pierścień zaręczynowy. Arthur zdębiał, ale uniósł tylko brwi. Wiedział, co to oznacza, jednak nie miał zamiaru się wypowiadać na ten temat. Miał własne problemy na głowie. - Gratuluję więc wyboru – rzucił tylko, nawet nie spoglądając na Neridę. Gabriel i Nadia byli w szoku. Elfka nie mogła uwierzyć własnym oczom i wiedziała, że książę posunął się za daleko. Wezbrała w niej wściekłość. - Książę, chyba nie mówisz poważnie – rzuciła dość ostro, na co Deanuel spojrzał na nią ze zdziwieniem. – Ojciec księżniczek zgodził się na twój ślub z Ravenną, a nie Neridą. Rudowłosa prychnęła cicho, jednak zaraz potem znów przybrała słodki wyraz twarzy. - A czy to ma znaczenie? Chodzi o pokój między królestwami – powiedziała z uśmiechem. – Deanuel zakochał się we mnie, a małżeństwo z miłości może o wiele więcej, niż takie bez… uniosła lekko brwi, patrząc na Nadię i Arthura. Brązowowłosa uniosła wysoko głowę, nie odsuwając się od Arthura. - Oczywiście, że tak – odparła. – Sama coś o tym wiem! Jednak książę nie może sobie pozwolić na takie luksusy, nieprawdaż? Rudowłosa zaśmiała się cicho. - Przyszły król leśnych elfów także – rzuciła. – Arthurze, czy na pewno dobrze przemyślałeś swoje zaręczyny? Jasnowłosy uniósł brew, słysząc jej pytanie, jednak wtedy wtrącił się Deanuel. - Nerido, nie wnikajmy w ich sprawy! Niech będą szczęśliwi, tak jak i my! – ujął jej dłoń w swoją. Pennath jednak nie dał za wygraną. - Odpowiem, książę – rzucił i spojrzał na księżniczkę. – A więc, by zaspokoić twoją ciekawość powiem, że jak najbardziej przemyślałem swój wybór, a ty nie będziesz go kwestionować. Elfka najeżyła się, a Deanuel zmarszczył brwi. 405
- Przewodniczący, Nerida to teraz moja narzeczona i członkini królewskiego rodu – odparł dziwnym głosem. – Masz okazywać jej szacunek. Arthur prychnął. - JA niedługo będę królem, ponadto jestem Przewodniczącym Rady Ras i księciem Beinbereth - rzucił. – I nie będę okazywał szacunku twojej nieprawowitej narzeczonej, która zajęła miejsce Ravenny. – jego wzrok skierował się ku oniemiałej Neridzie. – Nie jestem święty, to fakt, ale ty jesteś kobietą. Jaką żmiją trzeba być, by zrobić coś takiego własnej siostrze? Nerida wystraszyła się jego jadowitego tonu i cofnęła się lekko, a Deanuel syknął. Zupełnie, jakby nie był sobą. - Przeprosisz ją za to – warknął do Arthura, który tylko zimno się zaśmiał w odpowiedzi. - Przeproszę jak ty przejrzysz na oczy. Nie pozwolę na obrażanie Nadii – odparł i wziął oniemiałą elfkę za rękę, ciągnąc ja za sobą. Po chwili zniknęli w zamku. Gabriel po raz pierwszy w życiu zgadzał się ze słowami Przewodniczącego. Chciał odejść również, jednak Deanuel spojrzał na niego i uśmiechnął się. - Gabrielu, potowarzyszysz nam w drodze do jadalni, bo zgłodnieliśmy – powiedział, a ton jego głosu zabrzmiał tak, jakby nie znosił sprzeciwów. … … „I find revenge within my soul”
- Z księciem coś jest nie tak – powiedział Gabriel, gdy kilka godzin później spacerowali po korytarzu, czekając na Arthura. – Ciągle wydaje rozkazy, czego nie robił wcześniej. Nie widzi świata poza tą elfką. Nadia pokręciła głową, czując się zraniona. Nie odzywała się chwilę. - Myślałam, że chce wzbudzić we mnie zazdrość – odparła cicho. – Tylko zazdrość, a on chce się z nią ożenić, Gabrielu. Zrobiłbyś coś takiego kobiecie, do której rzekomo byś coś czuł? Ciemnowłosy elf pokręcił głową przecząco. - Nie – odparł. – Według mnie zakochać można się wiele razy, ale kochać można tylko raz. Nigdy nie skrzywdziłbym kobiety, którą kocham. - Szkoda, że Deanuel nie myśli tak samo – odparła gorzko. – Powtórz jeszcze raz, co mówili. - Planowali powiedzieć dziś wieczorem jej siostrze, Ravennie – powtórzył elf. – O zaręczynach. Słyszałem dokładnie. - Więc Arthur powinien już tutaj być… - stwierdziła. – Nie sądziłam, że stanie po mojej stronie. Gabriel odchrząknął znacząco. - To twój narzeczony, Nadio – odparł cicho. – I chyba nadchodzi. W istocie, chwilę później zza zakrętu wyszedł Arthur, ubrany oficjalnie na ucztę. Wyraz jego twarzy był nieprzenikniony, gdy podszedł do nich. - Słyszałem wszystko – ogłosił. – Nadio, nigdy więcej nie wysyłaj mnie na zwiady. To mi nie przystoi. 406
Elfka odchrząknęła, bo jego oburzenie przypominało jej sytuację, gdy ktoś ukradł mu buta. Skinęła głową. - Wybacz mi, ale nie mogłam wysłać nikogo innego. W końcu jesteś moim narzeczonym i tobie najbardziej ufam… Pennath wydawał się być udobruchany, przynajmniej w jakimś stopniu, jej słowami. - Ravenna płakała mocno – powiedział w końcu. – Stałem pod drzwiami i wszystko słyszałem. Przyszedł do niej sam Deanuel i ogłosił jej bez pardonu, że oświadczył się jej siostrze. Płakała, chciała wiedzieć dlaczego, a on był niewzruszony. Nigdy w życiu nie powiedziałbym, że jest tym samym nieporadnym księciem, który w bitwie o Luinloth nie walczył prawie wcale. Był zimny i nieobliczalny. Szkolenie Aleny fatalnie na niego wpłynęło. Gabriel uniósł brew w górę. - Wybacz, Przewodniczący, ale wszyscy widzieliśmy, że Deanuel był zupełnie normalny, gdy wrócił ze szkolenia – odparł. – Uratował Nadię przed Grandem. Arthur chciał powiedzieć mu coś bardzo złośliwego, jednak się powstrzymał, zirytowany. - W takim razie co tak na niego wpłynęło? - Miłość – odparła Nadia, starając się ukryć gorycz w swoim głosie. – Chodźmy na ucztę. Arthur nie powinien się spóźnić na uroczystość, którą sam wydaje. … … „So show me the heavens or drag me to hell This story is over, I bid you farewell”
Arthur Pennath wydał ucztę z okazji swojej nominacji na przyszłego króla leśnych elfów. Wszyscy dostojnicy Meavy zostali zaproszeni i usadzeni przy wielkich stołach, które uginały się od wspaniałych potraw. Na ten jeden wieczór mieli zapomnieć o wojnie i troskach z nią związanych. Na ten jeden wieczór wszystko miało być idealnie. Na szczycie stołu siedział Arthur. Po jego prawej stronie miejsce zajmowała Nadia, a po lewej, niestety dla niego, Deanuel. Dalej siedzieli Colin, Gabriel, Ravenna, Leina i cała reszta najważniejszych osobistości w państwie. Brakowało tylko Neridy. Rudowłosa księżniczka przyszła na salę spóźniona, chcąc zrobić na wszystkich wrażenie. Wkroczyła do środka z uśmiechem na twarzy. Nie miała na rękach rękawiczek, chcąc pochwalić się wszystkim przedwcześnie pierścionkiem. Podeszła do stołu, gdzie siedzieli wszyscy, którzy się liczyli. Zobaczyła Deanuela i uśmiechnęła się bardziej, jednak uśmiech zszedł z jej twarzy, gdy nie zobaczyła dla siebie miejsca. Zatrzymała się, kompletnie zdziwiona. Zauważył ją Arthur, który zamrugał gwałtownie. - Och, Nerido! – powiedział. – Zupełnie o tobie zapomniałem! Księżniczka wytrzeszczyła na niego zielone oczy. Nie wierzyła własnym uszom. - Jak mogłeś o mnie zapomnieć, Przewodniczący? – zapytała z wyrzutem. - Ach, mam wiele na głowie i tak jakoś się złożyło… Nie poinformowałem o miejscu dla ciebie! Jakaż szkoda – rzucił. Deanuel spojrzał na niego wrogo. 407
- Arthurze – powiedział twardo. – Musisz coś z tym zrobić NATYCHMIAST. Nie życzę sobie takich sytuacji. Chyba nie chcesz mnie obrazić? Ravenna milczała. Miała zapłakane oczy, czując się upokorzona. Wydawało jej się, że nie mogła jej spotkać gorsza sytuacja. Nie wiedziała też, jak taki dobry książę, jakim wydawał się Deanuel, mógł zrobić jej coś takiego. Nadia tymczasem poczuła ogromną satysfakcję, gdy zobaczyła wyraz twarzy Neridy. Uśmiechnęła się tylko, nic nie mówiąc. Poczuła przypływ sympatii do Arthura. Pennath tymczasem klasnął w dłonie. - Ależ ja zawsze mam rozwiązanie – rzucił. – Nerido, jest jeszcze jedno miejsce wolne przy stole, gdzie siedzi mój oddział. Elfka zamrugała szybko, słysząc to. Poczuła wściekłość. - Słucham? – zapytała zimno. - Stół. Moi żołnierze – powtórzył powoli, jakby myślał, że rudowłosa nie nadąża za jego szybkim sposobem mówienia. – Są bardzo mili. Co prawda, mnie nie polubili jeszcze, ale to dlatego, że jestem ich dowódcą. Dowódcę się szanuje. Do ciebie na pewno zapałają uczuciami! Deanuel poczuł się dziwnie, gdy nie słyszał głosu Neridy. Poczuł jak lekko kręci mu się w głowie. Jakby coś wewnątrz niego walczyło ze sobą. Wtedy jednak… Po policzkach elfki pociekły łzy. - Chcesz mnie upokorzyć! – pisnęła cicho, zakrywając twarz w dłoniach. – Kobiety nie powinny płakać! - Z całym szacunkiem, pani – odezwał się nagle Gabriel. – Ale słyszałem, że twoja siostra wypłakiwała sobie oczy całe popołudnie z twojego powodu. Nikomu w końcu nie zaszkodzi trochę łez, prawda? – uśmiechnął się. Wtedy Deanuel powstał. - Dość tego – powiedział ostro, obejmując Neridę. – Nie płacz, ukochana. Przewodniczący zawsze był niegodziwcem i nawet korona go nie zmieni. Chyba, że na gorsze. Proszę wszystkich o uwagę! – dodał głośno. W sali zrobiło się cicho. Wszyscy patrzyli prosto na nich, a Arthur zmarszczył brwi. Nerida przestała płakać, chcąc wyglądać idealnie podczas tej chwili. Szybko otarła łzy, a na jej usta wkroczył uśmiech. Deanuel spojrzał po przyszłych poddanych Arthura. - Kiedyś nie wierzyłem w przeznaczenie – rzekł głośno. – Sądziłem, że sami je kreujemy. Potem jednak dowiedziałem się, że jestem księciem, a moim przeznaczeniem jest wyzwolić krainy spod władzy Barnila. Wtedy zacząłem igrać z losem! Rzuciłem mu wyzwanie. Rzekłem: pokaż mi niebo, albo zaciągnij mnie do piekła! Los jednak okazał się być łaskawy i pokazał mi niebo, o którym tak marzyłem. A teraz ja pokażę je wam. Oto moja nowa narzeczona, księżniczka Nerida! Sala zaniosła się oklaskami, wręcz ogłuszającymi. Tylko nieliczni rozumieli, co tak naprawdę to oznaczało. Wojnę z krainą, z której przybyły siostry. Deanuel uśmiechał się. - Sądziłem, że mam wiele przyjaciół dookoła siebie, jednak się myliłem – dodał. – Toteż pozwólcie, że teraz opuszczę tą ucztę i dam wam cieszyć się waszym przyszłym królem! A teraz żegnam! – wziął rudowłosą za rękę i wyprowadził ją. 408
- Postradał zmysły – rzucił Pennath, gdy w pomieszczeniu znów rozległy się rozmowy, a wszyscy zaczęli jeść. Mówił cicho, by tylko Nadia go słyszała. – Nadio, słuchasz mnie? - Tak – odparła elfka, czując wściekłość. – Słucham. Po prostu nie mogę uwierzyć w to, co się stało z Deanuelem. Gdyby Alena tutaj była… - Nie mieszaj w to tej elfki – rzucił jasnowłosy. – Alena lubi niszczyć, więc z pewnością byłaby zachwycona. Nadia nie zdążyła odpowiedzieć, bo zobaczyła wchodzącego do sali chłopca. Nie poznawała go, jednak nie wyglądał na leśnego elfa, bardziej na wysokiego. Nie mówiła nic, tylko przyglądała mu się w milczeniu, ciekawa dokąd pójdzie. Jakież było jej zdziwienie, gdy podszedł do ich stołu, zatrzymując się na jej wysokości. Ukłonił się ładnie. Arthur nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, zajęty rozmową z jednym z doradców, który właśnie do niego podszedł. Tymczasem Gabriel wytrzeszczył oczy, gdy tylko go zobaczył. Zbladł nagle, sądząc, że coś poważnego się stało. - Bradley – szepnął cicho, wstając. Chłopiec spojrzał na niego i uśmiechnął się. - Chciałem porozmawiać – odparł cicho. Nadia spojrzała na Gabriela, widząc, że się znają. Zainteresowana, wstała z miejsca. Wiedziała, że chodziło o coś ważnego. - Pójdę z wami – powiedziała znacząco i ruszyła za Gabrielem, który znowu szedł za chłopcem. Wyszli z ogromnego pomieszczenia na korytarz. Elfka rozejrzała się dookoła. - W jakiejś komnacie będzie bezpieczniej – szepnęła cicho, pilnując by nikt ich nie zauważył. Weszli do jednej z komnat, a ona zamknęła za nimi drzwi i odwróciła się w ich stronę, przyglądając chłopcu. Był nieco blady, jednak wyglądał jak zdrowe, małoletnie dziecko. Jedno ją w nim niepokoiło. Biło od niego niewyobrażalne zimno. - Kim jesteś, mały? – zapytała, kucając przy nim i patrząc na niego. W sobie poczuła troskę, której nie czuła od kilkuset lat. Chłopiec spojrzał na nią. - Nazywam się Bradley i jestem zmarłym bratem Aleny – odparł. – Wiem, kim jesteś, Nadio. Alena wypowiadała się o twojej osobie bardzo pozytywnie. W elfkę informacja uderzyła z niezwykłą siłą. Zakryła usta dłonią, by skryć swój szok i spojrzała na Gabriela. - To prawda? – zapytała szeptem. Elf skinął głową twierdząco. - Gdy Alena uratowała mi życie po bitwie o Meavę… Obudziłem się w Jorn, w domu, gdzie poznałem Bradley’a – wyjaśnił jej. – Jest jej bratem. Nadia znów spojrzała na chłopca, czując, jak jego uśmiech łamie jej serce. Mimo śmierci w tak młodym wieku, nadal pamiętał, jak się uśmiecha. Poczuła w oczach łzy, jednak nie pozwoliła im zapanować nad sobą. - Co się stało, że przyszedłeś aż tutaj, Bradley? – zapytała cicho. – Coś się stało? - Coś z Aleną? – dodał po chwili Gabriel. – Wyjechała i nie mamy od niej wieści… Dziecko zmarkotniało. - Właśnie, wyjechała – odparł cichym głosem. – Widziałem się z nią, gdyż przyjechała do mnie. Nie chciała powiedzieć, dokąd się udaje, ani kiedy wróci. Nie mogę jej wyczuć nawet myślami. Nie ma jej na tym świecie. Jakby umarła. Alena za bardzo mnie kocha, by opuścić mnie bez pożegnania. Po tych słowach Nadia dostała potwierdzenie swojej teorii, o którą pokłóciła się z ojcem. Wiedziała, że chłopiec nie mógł zmyślać. Widziała w jego oczach wiarę w to, co mówił, a 409
skoro był martwy, jaki sens miałoby oszukiwanie go? Nigdy nie była bardziej pewna swojej racji w tak trudnej sprawie. - Na pewno tak jest – zapewniła go. – Alena… Alena pojechała po coś, co jest bardzo trudne do zdobycia. Nie mogła odpuścić, bo… bo to Alena, jednak jestem pewna, że niebawem wróci. Potrzebujemy jej tutaj, gdyż nasz książę oszalał, wyrzekł się przyjaciół i… - urwała, nie chcąc mówić dalej. Ciemnowłosy chłopiec spojrzał na nią i uśmiechnął się. - Nie smuć się, piękna pani – powiedział z przekonaniem w głosie. – Książę nadal ma do ciebie uczucia. Nadia spojrzała na Gabriela zszokowana, jednak elf patrzył na Bradley’a ze zdziwieniem na twarzy. - Co masz na myśli, Bradley’u? – zapytał cicho. Chłopiec nadal patrzył na Nadię. - Rudowłosa księżniczka go zaczarowała – odparł. – W kielichu, pełnym wina, był miłosny eliksir. Książę nie jest sobą i nie będzie, dopóki się go nie odczaruje… Nadia poczuła, jak jej serce bije szybciej. Nie mogła w to uwierzyć. - Jesteś pewny? – zapytała szeptem. – Absolutnie pewny? Chłopiec skinął głową przekonująco i złapał ją za rękę. Poczuła przerażający chłód, jednak nie cofnęła swojej dłoni. - Nigdy nie trać wiary w siebie – powiedział. – Nigdy. Wtedy, niespodziewanie, okno w komnacie otworzyło się na oścież, prawie wybijając szybę o ścianę. Do środka wleciał czarny, niewielki ptak, którego brązowowłosa natychmiast rozpoznała. - To od Aleny! – powiedziała szybko. – Wysłałam jej wiadomość myślową, którą zaniósł jej ten ptak… Nie wiedziałam, czy się uda, jednak… Gabriel poczuł niezwykłą ulgę. Alena żyła i nic jej nie było. Bradley także uśmiechnął się, obserwując jak Nadia wyciąga rękę i dotyka ptaka, by usłyszeć w swojej głowie głos Aleny. „Zniszcz tą rudą wywłokę, Nadio.” … … „Hands around my throat tighten the grip” Pusta sala była pogrążona w ciszy, którą przerywała tylko wesoła i cicha rozmowa. Przy stole siedział Deanuel wraz z Neridą, raczyli się śniadaniem i swoim towarzystwem. Książę był zachwycony swoją nową narzeczoną i nie odrywał od niej spojrzenia. Nerida tymczasem była zachwycona jego adoracją i chciałaby, by zostało tak już na zawsze. - Ach, Deanuelu! Masz takie cudowne poczucie humoru! – zaśmiała się. – Ale muszę z tobą pomówić na poważny temat… A nawet bardzo poważny! Czarnowłosy przyjrzał jej się z zainteresowaniem. - Słucham, moja droga? – zapytał. – Jestem cały twój! Elfka zaśmiała się. - To cudownie. Chodzi o Ravennę… Jest mi przykro z jej powodu – westchnęła. – Ona zawsze chciała mieć męża i dzieci… Nie chcę jej tego odbierać. - Ale wiesz, że mój ożenek z nią nie wchodzi w grę, prawda? – zapytał niepewnie Deanuel. 410
Nerida zaśmiała się ponownie. - Deanuelu! Nie oddałabym ciebie jej! Nigdy w życiu, nasza miłość jest zbyt silna. Ale… mam inną propozycję. Chcę byś zaręczył Ravennę z jednym ze swoich najlepszych rycerzy. Deanuel zamyślił się, nie odpowiadając chwilę. - W sumie to nie jest zły pomysł! Jesteś bardzo mądra – uśmiechnął się. – Ale z kim? Najlepsi rycerze… Na myśl przychodzi mi Colin, ale on jest już zakochany i to mocno i się nie zgodzi. - Myślałam, mój książę, nad Gabrielem – wyznała po chwili rudowłosa. – Jest przystojny, wolnego stanu i dziś wyraził troskę losem mej siostry. Nie uważasz…? Czarnowłosy zamyślił się, znów chwilę nie odpowiadając. Nie wiedział, co ma począć i co uczynić. Postanowił jednak jej zaufać. - Gabriel też jest zakochany – odparł po chwili, nieco niepewnie. – Problem w tym, że w tej samej kobiecie, którą kocha mój brat. I, chociaż oboje są moimi przyjaciółmi, muszę pomóc Colinowi. To dobry pomysł. Jako książę wydam rozporządzenie o zaręczynach już dziś. Nerida prawie podskoczyła ze szczęścia. - Dziękuję, panie! To wielki zaszczyt dla twojego rycerza i dla mojej siostry. Będą kolejnym małżeństwem, które połączy nasze rody. Książę uśmiechnął się szeroko. - Masz rację. Może nawet wezmą ślub wtedy, kiedy Arthur z Nadią. Podwójny ślub brzmi wspaniale! Elfka uniosła lekko brew, słysząc to. - A my…? – zapytała. Deanuel zaśmiał się szczerze, słysząc jej niepewność w głosie. - Ach, Nerido… My musimy mieć osobny ślub! Musi być spektakularny. Chcę, by wszyscy go zapamiętali, by przeszedł do historii. Zasługujesz na to. Rudowłosa uśmiechnęła się szeroko, słysząc jego słowa. Wtedy upewniła się, że podjęła najlepszą decyzję w życiu. Westchnęła, wzruszając się aż. - Dziękuję ci – szepnęła do niego, przybliżając się i ujmując jego twarz w dłonie. – Dziękuję… … … „Bound by my sins so my wings have been clipped I’m paying the price, I’m doing the time Serving my sentence for doing the crime” Młodzieniec, który odłączył się od dwójki uwięzionych w Innym Świecie czarodziei, niósł odnalezioną elfkę na rękach od wielu godzin. W końcu ujrzał przed sobą góry, których tak długo wyczekiwał. Zmęczony marszem, odetchnął z ulgą. Zobaczył również kilka postaci, zmierzających w jego stronę. Zmarszczył brwi, jednak nie zatrzymał się ani na chwilę. - Kto to jest?! – zapytał jeden ze starszych mężczyzn, podpierający się laską. W ich oczach widać było szaleństwo. – Przyniosłeś nam nową ofiarę, zdrajco?! - Nie zbliżajcie się – rzucił młodzieniec spokojnie, idąc z elfką wśród nich. – To Alena Valrilwen. Wśród ludzi rozległy się pomruki niedowierzania. Starzec zaśmiał się ochryple. 411
- Oczywiście, a ja jestem Arthurem Pennath’em! – rzucił. – A nawet jeśli, to zostawisz ją tutaj, a my oddamy ją Wielkiemu Demonowi. Nie zgarniesz wszystkich zaszczytów z tego tytułu. Młodzieniec warknął z irytacją. - Widzisz jej rany? Ona się wykrwawia, spływają też z jej tatuaży! Żywa istota się tutaj dostała, więc nasz pan musi ją zobaczyć TERAZ. Zejdźcie mi z drogi, bo pożałujecie. - I tak już jest martwa! – zaskrzeczała jedna z bezzębnych staruch, unosząc laskę w górę. – Nie zadawaj sobie trudu i nie nieś jej tam! Zostaw ją nam, bo inaczej pożałujesz! Ludzie zaczynali być coraz bardziej agresywni. Młodzik poczuł się niepewnie, powoli nie mogąc oddychać. Gorące opary, nadpływające z gór, truły resztki powietrza które im pozostały. Położył ostrożnie elfkę na ziemi i wyjął wyszczerbiony sztylet zza paska. Odwrócił się w stronę szaleńców. - Słyszałem, że jecie samych siebie – rzucił z obrzydzeniem. – Kanibale. - Możemy zjeść ciebie! – zarechotała starucha. – Tylko najgorsi tutaj trafiają, młodziku, ale ty tego jeszcze nie wiesz… Grzechy twojej panienki związały ją na tyle, że dostała się tutaj ponownie i już stąd nie wyjdzie. Wykrwawi się już niebawem… Każdy z nas ma tutaj swój wyrok, który musi odsiedzieć. Jej wyrok wynosi NIESKOŃCZONOŚĆ. - Zamknij się, ropucho – warknął młodzieniec, unosząc sztylet w górę. – Bo was pozarzynam jak świnie i nie będę litościwy! - Stój! – powiedział nagle jakiś chłopak w podartych ubraniach. Drżącą ręką wskazał w stronę leżącej na ziemi elfki. Sam się cofnął. Kobieta nie ruszała się, a z jej ran nadal spływała krew. Była skazana na wyrok bogów, którzy mogli ją wyzwolić spod swojej mocy, albo zatrzymać tam na wieki. Zeszła tam, gdzie nie schodzili nawet umarli, za co teraz płaciła bardzo wysoką cenę. Szaleńcy nie ruszali się, obserwując ją w milczeniu. - Ona nie żyj… - zaczął stary mężczyzna, jednak urwał, widząc jak elfka porusza palcami, po chwili zaciskając dłoń w pięść i lekko przesuwając się w bok. – Na bogów – wyszeptał, cofając się w tył i zaczynając się dusić. … … „I’ve tried a thousand times before” Aryon siedział na łóżku w swojej komnacie, czytając zwój jakiegoś pergaminu. Jego szare oczy śledziły tekst, napisany równym i ładnym pismem, a jego usta powtarzały bezgłośnie każde kolejne słowo, w które coraz ciężej było mu uwierzyć. Po chwili papier uleciał z jego rąk, lądując na miękkim dywanie. Aryon spojrzał w stronę okna. - Arthur Pennath królem leśnych elfów – wyszeptał cicho, wstając z łóżka i podchodząc do okna niemal bezgłośnie. Jego oczom ukazało się miasteczko, skąpane w białym i czystym śniegu, który wciąż spadał z nieba, jakby pogoda zawzięła się na całą Ederę i postanowiła obsypać ją białym puchem. W jego głowie toczyła się walka. Od lat chciał usadzić Arthura na tronie, jednak miał być to 412
tron wysokich, a nie leśnych elfów. Jeśli Arthur zostanie królem w Meavie, będzie go bardzo ciężko kontrolować. A niekontrolowany król może doprowadzić do tragedii. Nie pojmował tego, w jaki sposób to wszystko się stało. Zdawał sobie też sprawę z tego, że Alena zrobi wszystko, by nie dopuścić do koronacji Arthura. - Na bogów – szepnął po chwili, uzmysławiając sobie coś jeszcze straszniejszego. Koronacja może być przeprowadzona tylko i wyłącznie przez dwójkę osób królewskiego pochodzenia. Jeśli Arthur nie znajdzie kogoś innego, kto go koronuje… Będzie musiał przekonać do tego księcia Deanuela i samą Alenę. Paniczny śmiech wypełnił pokój mistrza wysokich elfów. Aryon zgiął się w pół, wyglądając jakby dopadły go problemy żołądkowe. Tak naprawdę jednak śmiał się panicznie, nie wiedząc sam dokładnie, dlaczego się śmieje. Po jego policzkach popłynęły łzy, gdy oparł się o ścianę i częściowo wyprostował. Jego śmiech ugrzązł mu w gardle. Arthur zostanie królem po kilku tysiącach lat życia, a on… Jemu nigdy nie udało się zajść tak wysoko. Poczuł obezwładniające uczucie goryczy, które zapanowało nad całym jego ciałem. - A więc pozostaje mi tylko tobą odpowiednio pokierować, przyjacielu – powiedział cicho, prostując się zupełnie i podchodząc do listu, leżącego nadal na dywanie. Podniósł go i zgniótł w pięści i wrzasnął z wściekłości, odrzucając od siebie papierową kulkę. … … „I craved the sound of your distress I loved to take out my failures on you I’m not the old forgiving kind” Gabriel i Ravenna stali obok siebie w bezruchu, słuchając wiwatów tłumu, przed którym Deanuel zebrał ich w popołudnie tego samego dnia, gdy ustalił z Neridą ich zaręczyny. Mieszkańcy zamku wiwatowali zgodnie, uśmiechając się pod swoimi nosami. Wiedzieli, że to zaręczyny z przymusu, mające utemperować Gabriela i upokorzyć Ravennę, jednak nikt nie wypowiedział tego głośno. Nikt nie miał odwagi. Nadia i Arthur stali obok Deanuela i Neridy. Cała czwórka milczała, nie rozmawiając ze sobą. Tylko Nerida czasem śmiała się z jakiejś miny, którą próbował ją rozśmieszyć czarnowłosy książę. A przynajmniej tak wszyscy myśleli. W głębi duszy jednak cieszyła się z nieszczęścia, które zadała siostrze i nieznanemu dowódcy. Nigdy nie wybaczała czynów z przeszłości. Szczególnie Ravennie. - Ach, jak uroczo razem wyglądają! – zachwyciła się, patrząc na nowo zaręczonych. – Nieprawdaż, Deanuelu? Szkoda, że twój brat ich nie widzi! Musiał wyjechać tak szybko? - Tak, mój dowódca w Luinloth przysłał wiadomość, prosząc o wsparcie – wyjaśnił Deanuel. – Musiałem wysłać Colina, w końcu sama mi go podsunęłaś… Jesteś naprawdę pomocna, Nerido! – pocałował jej policzek. Nadia nie zwróciła na to uwagi. Wiedziała, że to tylko eliksir. Spojrzała za to na swojego własnego narzeczonego. - Arthurze… - zaczęła. – Zgubiłam gdzieś coś i boję się, że będziesz na mnie zły… Jasnowłosy spojrzał na nią. 413
- Co takiego? - Pierścionek zaręczynowy - powiedziała skruszona. – Nie wiem, jak to się stało, ale wydaje mi się, że zgubiłam go wtedy, gdy byłam w komnacie Deanuela i rozmawiałam z nim na temat naszej ceremonii ślubnej dzisiaj w południe. Tak mi się przynajmniej wydaje… Czy mógłbyś go dla mnie poszukać? – spojrzała na niego zielonymi oczami, uśmiechając się. Arthur zmarszczył brwi. - Zgubiłaś pierścionek zaręczynowy? Oj, Nadio… - pokręcił głową, jednak jej wzrok zaczął na niego działać. Nigdy wcześniej tak na niego nie patrzyła. - Będę ci bardzo… wdzięczna – dodała, przybliżając się. Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała jego usta. Zobaczył to Deanuel, który znów poczuł się dziwnie. Tak, jakby wewnątrz niego toczyła się jakaś poważna walka, na którą nie miał najmniejszego wpływu. Nerida zauważyła to i odwróciła twarz Deanuela w swoją stronę, zniecierpliwiona. - Kochany, chciałabym wreszcie zobaczyć twoje ogrody – rzekła. – Mimo tego, że jesteśmy zaręczeni już drugi dzień, nadal nie dane było mi to zrobić… Zaśmiał się, czując jak niepewność go opuszcza. Pokręcił głową. - Nerido, jest zima! - Moje uczucia ciebie rozgrzeją – zapewniła go. – Pójdę się ubrać i ty też idź – dodała i pomknęła korytarzem. Wiedziała, że musi rozdzielić Deanuela i Nadię jak najdalej to możliwe. Deanuel westchnął i skierował swoje kroki w kierunku swojej komnaty. Podobnie jak Arthur Pennath, który był niezwykle zadowolony z pocałunku. Nadia tymczasem czekała i po chwili przed nią pojawił się Gabriel. Spojrzała na niego niepewnie. - Przetrwałeś? - Nie miałem wyjścia – mruknął cicho. – Ravenna nam pomoże powstrzymać swoją siostrę. Nie spieszno jej do ślubu ze mną, podobnie jak mi nie spieszno do ślubu z nią. To naprawdę miła elfka, ale… - Ale kochasz inną – dokończyła za niego Nadia. – Tak. Wiem, co to za uczucie, Gabrielu. I rozumiem ciebie w pełni. Elf uśmiechnął się lekko. - Gdzie Przewodniczący? - Arthur sądzi, że zgubiłam pierścionek zaręczynowy – wyjaśniła szybko Nadia. – Jak sam rozumiesz, to dla niego ważne… - dodała z chrząknięciem. – Dostał bardzo znaczącą zachętę i będzie szukał pierścionka całe popołudnie, jak nie lepiej. A pierścionek mam tutaj. – wskazała na swoją rękę. – Arthur jest bardzo impulsywnym elfem, więc mam nadzieję, że nie skróci kogoś o głowę, albo nie powiąże zniknięcia pierścionka z kradzieżą jednego z jego butów… Książę i Nerida udają się do ogrodów, które tak bardzo chciała zobaczyć… Jesteś gotowy? Gabriel zaśmiał się, słysząc jej słowa i wzmiankę o bucie, a potem skinął głową. - Oczywiście! Musimy działać dla księcia i dla nas samych. Jej stopa długo nie postanie tu… Nadia zaśmiała się po raz pierwszy od kilku dni. Poczuła dziwną lekkość. Mieli plan. - Zgadza się – rzekła cicho. – Czas zniszczyć tą rudą dziewkę. Nikt nie będzie zagrażał naszej misji i naszemu księciu, oraz nam samym. Do dzieła, Gabrielu. 414
Rozdział 35 – No more innocence left to kill
“You can’t get away with your crimes And you never will For you’ll have to pay the price And this time is near”
Setki elfów przebiegały przez Luinloth, w panice szukając swoich dzieci. Nikt nie przejmował się swoim dobytkiem. Martwili się jedynie o swoje życie. Luinloth płonęło. Dachy domów, wykonanych z drewna, zajęły się ogniem bardzo szybko. Wydawało się to niemożliwe, gdyż przez kilka ostatnich dni panowała zima, a śnieg leżał obficie na budowlach. Jednak ogień, który zajmował miasto, nie był normalnym ogniem. Skrzył się fioletem i wydawał się być niewrażliwy na warunki pogodowe. Rozniecany przez magię, rozprzestrzeniał się w niewiarygodnym tempie. Rycerz w jasnej zbroi opuścił zakrwawiony miecz, oddychając ciężko. Mimo grubych ubrań czuł zimno, przenikające jego ciało. Był obolały i zmęczony, dowodząc obronnym garnizonem od kilkunastu godzin. Zaatakowane elfy zapomniały w kilka chwil o swoim buncie, wiedząc, że muszą się sprzymierzyć z oddziałami księcia Deanuela, jeśli chcą przeżyć. - Nie mogę już dłużej – wyszeptał mężczyzna cicho sam do siebie. – Bogowie, dopomóżcie mi, bo już naprawdę nie mogę… Wtem ktoś chwycił jego rękę. Człowiek odwrócił się momentalnie, unosząc miecz. Zobaczył kobietę, która nie puszczała jego ręki, patrząc na niego z przerażeniem. Miała na sobie podartą suknię, która bardziej przypominała już sukienkę, pozbawiona sporej długości. - P-panie! – jej głos był roztrzęsiony. Płakała, a łzy ciekły po jej policzkach małymi strumieniami. – Pomóż mi! Timothy zamrugał, zdziwiony. Nie była elfką, widział to wyraźnie. Jej strach i łzy, i podarte ubranie doprowadziło go do wniosku, iż musiała być jedną z niewolnic, które wojska Barnila ciągnęli ze sobą w bój, by móc sobie ulżyć w nocy. Zrobiło mu się jej żal. - Nie bój się – powiedział, łapiąc jej rękę, a drugą unosząc wyżej miecz i odparowując cios wroga. Zabił go kilkoma pchnięciami ostrza i spojrzał na kobietę. – Musimy ciebie ukryć. Niewolnica patrzyła na niego z nadzieją i nie wiedziała, co ma powiedzieć. Sądziła, że ją zabije, nie dając jej szansy na powiedzenie jednego zdania. - Dziękuję – szepnęła i podążyła za Timothym, który wskoczył na swojego konia i wciągnął ją na siodło przed siebie. - Podziękujesz jak przeżyjesz – rzucił i ruszyli poprzez walczących zbrojnych i płonące budynki, w stronę zamku, który pozostał nienaruszony. – ZRZUCAĆ ŚNIEG NA OGIEŃ! – wydarł się w stronę grupki swoich żołnierzy, których zauważył. – Może ugasi te cholernie płomienie! Żołnierze zgodnie odkrzyknęli potwierdzenie jego słów i ruszyli w kierunku domów. Timothy tymczasem przyspieszył, gnając w stronę zamku. Forteca Luinloth musiała pozostać 415
nietknięta. Przysięgał bronić tego miasta księciu, więc będzie walczył do końca. Podczas jazdy rozglądał się desperacko dookoła, jednak nigdzie nie zobaczył Marcusa. Zaklął w myślach, jednak nie zatrzymał konia. Po chwili wjechali na ogromny dziedziniec. Zeskoczył na ziemię, pomagając kobiecie zejść. - Musimy się pospieszyć! – powiedział i pociągnął ją za sobą. Niewolnica chłonęła widoki pałacu, którego mury miały bronić ją przed przeżyciem kolejnego koszmaru. Nie znała planu rycerza, jednak zaufała mu, jak nikomu wcześniej. Nie miała niczego do stracenia. Niczego. - Dokąd biegniemy? – zapytała zdyszana. Była od niego o wiele niższa, więc musiała biec, by dotrzymać mu kroku, to jednak nie miało żadnego znaczenia. - Musimy znaleźć… - jednak nie skończył, gdyż z jednej z wielkich sal wyszedł właśnie Lincoln wraz z żołnierzami. – Lincolnie! Były król podążył w jego kierunku. Był wyraźnie zdenerwowany. - Jak sytuacja? – zapytał na wdechu, nie tracąc zbędnego czasu na powitania. – Powstrzymaliście ogień? Timothy pokręcił głową przecząco, oddychając szybko. Czuł piekące mięśnie i ból w nogach. - Nie dajemy rady – rzucił. – Nie mamy ze sobą Thorenów, a ten ogień jest podsycany magią i ciągle się rozprzestrzenia. Luinloth płonie, Lincolnie. Znasz się na magii, więc musisz temu zapobiec. Elf skinął głową. - Biec do miasta! – rozkazał swoim żołnierzom, którzy ruszyli na przód, zostawiając ich samych. Lincoln pokręcił głową. – Znaleźliśmy Fevora. W sali tronowej. Był zbyt zszokowany, by walczyć, chociaż z początku zarzekał się, że będzie to robił. Aryon wprowadził tutaj wielki harmider, nad którym nie sposób było zapanować. Elfy, podjudzone kłamstwami wielkiego mistrza, chciały wzniecić bunt. Jednak zjawiliście się w porę, praktycznie godzinę przed najazdem wojsk Barnila. Co jego hordy robią tak głęboko w Beinbereth?! - Jest rozgoryczony – odparł Timothy i skrzywił się lekko. – Po stracie dwóch księżniczek oraz Meavy. Nie odpuści. Lincolnie, czas działać. - Oby bogowie nam dopomogli, bo jest ich zbyt wielu – rzucił były król. – Ukryj gdzieś kobietę, bo będą zabierać jeńców – dorzucił na odchodne i wyminął ich, ruszając na przód. Niewolnica nadal trzymała się ramienia rycerza, który był jej wybawcą. Nie widziała w nim człowieka, a dobrą istotę, niemal boską. Bała się go puścić. - Panie, nie pozwól by mnie zabrali – załkała cicho, a głos jej się załamał, gdy Timothy ruszał przed siebie. Niebiesko-szare oczy rycerza spojrzały na nią kojąco. - Nic ci się nie stanie – powiedział cicho. – Sala tronowa. Tam się udamy. Poznasz byłego dowódcę armii księcia Deanuela. Kobieta nie odpowiedziała ani słowem, posłusznie biegnąc za nim. Była gotowa zrobić wszystko, byleby znów nie trafić w ręce żołnierzy Barnila. Gdy rycerz otworzył drzwi jednej z wielkich sal, weszła tam bez wahania, nawet nie rozglądając się dookoła. Przy oknie stał wysoki, długowłosy elf. Patrzył na płonące miasto, zaciskając pięści na zdobionym parapecie. Usłyszał otwierające się drzwi i spiął się wyraźnie, odwracając w stronę przybyszów. Zmarszczył brwi, widząc przed sobą Timothy’ego. - Ty? – zapytał. – To ciebie mój syn wysłał na pomoc? Rycerz skinął głową twierdząco, nie puszczając kobiety. 416
- Owszem – odparł. – Mnie i Marcusa, jednak on jest aktualnie na polu walki. A ty, Fevorze? Nie przysięgałeś wierności i obrony księcia za wszelką cenę? Oczy elfa zwęziły się w wąskie szparki. Poczuł wściekłość. - Chcę jak najlepiej dla mojego syna, ale nie mam tutaj wojsk – rzucił. – I kim ty jesteś, by mówić mi, co mam robić? Jesteś tylko byłym dowódcą Barnila i zdrajcą. - Filozofia mistrza Aryona ci nie pomoże, Fevorze – odparł Timothy, nie tracąc opanowania. – Tylko pogrąży ciebie boleśnie, jednak moje słowa nie przekonają ciebie co do mojej racji. Musisz sam to zobaczyć, inaczej będziesz stracony. Elf zaśmiał się nieszczerze, kręcąc głową. Widać było, że jest mocno zdenerwowany i zagubiony. Nie wiedział, co ma zrobić. - Nie będziesz mi mówił, co mam robić – rzucił. – Nadjechał ratunek. Timothy puścił kobietę i ruszył do okna, by zobaczyć, o czym elf mówił. Poczuł niezwykłą falę ulgi, gdy ujrzał Colina, nadjeżdżającego z armią, która miała być ich wybawieniem. … … Mearon było niewielkim hrabstwem, położonym na ziemi niczyjej. Tam właśnie zatrzymał się król Barnil i jego świta oraz rycerze. Mieli zamiar spędzić tam noc, oczywiście po wytrawnej uczcie, wydanej przez hrabiego Darcy’ego. Cały zamek tętnił życiem, krzątali się po nim okoliczni hrabia oraz lordowie. Każdy chciał doświadczyć zaszczytu ucztowania z królem, który tak rzadko opuszczał Ledyr. Uczta trwała w najlepsze. Barnil, dowódcy i cała okoliczna śmietana bawili się. Alkohol lał się strumieniami, a jedzenia nie brakowało. Zapewne budżet Mearon odczuje boleśnie królewską wizytę, jednak w tamtych momentach nikt o tym nie myślał. Liczyło się wrażenie. - A więc… jak idzie twoja wyprawa, mój panie? – zapytał Darcy i pociągnął z kielicha spory łyk wina. – Rzadko spotykamy ciebie w tych okolicach! Barnil zaśmiał się, nie odpowiadając od razu. Był zamyślony. - Oczyszczam krainę ze zdrajców i powstańców – rzucił w końcu. – Kraj lęka się swojego króla, a tylko taki król ma pełnię władzy. Postanowiłem przypomnieć ludziom, jaki potrafię być, gdy mi się sprzeciwiają. Efekty są zdumiewające. Hrabia spojrzał na niego nieco niepewnie i pytająco. - Co masz na myśli, panie? Zdumiewające, ponieważ ludzie znów są posłuszni? - Niezupełnie – rzucił i znów napił się wina. Ton jego głosu wyrażał znudzenie. – Zostawiłem za sobą krwawą ścieżkę, która przypomni wszystkim o tym, kto jest ich królem. Żadnej litości. Na litość trzeba sobie zasłużyć, nieprawdaż, hrabio Darcy? W części pomieszczenia zapadła cisza po królewskich słowach. Szlachcice patrzyli w ich stronę, słuchając i oczekując na odpowiedź Darcy’ego. Mężczyzna skinął natychmiast głową. - Oczywiście, że tak, mój królu – powiedział posłusznie. – Ja… - Święte słowa, panie – rozległ się głos wchodzącego do sali mężczyzny. Był średniego wzrostu i miał korpulentną sylwetkę, co kłóciło się ze szpiczastymi uszami, które świadczyły o przynależności do elfiej rasy. Jego twarz była poorana bliznami, podobnie jak jego dłonie, w których tkwiły otwory, zagojone już, jednak nie zrośnięte. Miał przetłuszczone włosy, a na jego twarzy było widać całą ludzką gorycz, jaką można było sobie wyobrazić. 417
Darcy chrząknął. - Straże, proszę go wyprowa… - jednak nie dane było mu skończyć zdanie, gdyż Barnil uciszył go jednym skinieniem ręki. Patrzył na przybysza. - Kim jesteś? – zapytał, biorąc kielich i znów z niego popijając. Nie spuszczał z niego wzroku. Mężczyzna skłonił lekko głowę, podchodząc powoli do ich stołu. Inni, obecni na uczcie, taktownie zajęli się własnymi rozmowami, by nie narazić się władcy. - Nazywam się Ned – powiedział elf, gdy stanął przed Barnilem. – Jestem tutaj tylko przejazdem, gdyż zabrał mnie tutaj twój brat, panie. Barnil zmarszczył brwi, słysząc to. - Mój brat? – wskazał mu krzesło. – Kiedy? Mojego brata nie widziano od kilkunastu dni. - Kilka miesięcy temu, mój panie. – mężczyzna usiadł na krześle, wcześniej podpierając się o stół. Widać było, że sprawia mu to trudność. – Mam dla ciebie informacje, które mogą ciebie zainteresować, nawet bardzo. Król uniósł brwi, odstawiając kielich na bok i opierając się wygodniej o krzesło. - Ja o tym zadecyduję – powiedział zimno. – Mów więc, elfie. - Kilka miesięcy temu siedziałem w karczmie wraz z towarzyszami, w małym miasteczku, nieopodal Jorn. Zapewne nie kojarzysz, panie, nawet jego nazwy, gdyż nic się tam nie działo, a jego mieszkańcy to zwykli obywatele Beinbereth. Jestem wysokim elfem – dodał wyjaśniająco. Król uniósł brwi wyżej, widząc jego tuszę. - Nie widać – rzucił. – Mów dalej, nie mam całego wieczora, a jeśli masz zamiar mówić o pijackich plotkach czy wybrykach wieśniaków, to zniknij mi z oczu natychmiastowo. Ned jednak nie pokazał po sobie urazy, nawet jeśli lekceważący i znudzony ton Barnila dotknął jego dumy. Skinął głową posłusznie. - Raz jeden zatrzymała się tam trójka elfów. Czarnowłose dziecko, jego starszy, jasnowłosy brat i brązowowłosa elfka. Wdaliśmy się w dyskusję na temat polityki, Thorenów, Krwawej Wojny… Dzieciak zaczął się wtrącać i doszło do sporu. Odjechali, jednak śledziliśmy ich. Dotarli do Meavy, a potem do słynnej Rady Ras, gdzie okazało się, że dzieciak jest księciem. - Księciem Deanuelem? – głos Barnila był niski i groźny, mroził krew w żyłach, szczególnie ludzi, którzy siedzieli najbliżej niego. Hrabia Darcy milczał, nie ważąc się odezwać. - Owszem – odparł Ned. – Księciem Deanuelem. Jednak nie o tym chciałem powiedzieć. Kilka dni później spotkałem go ponownie. Ta sama grupa, powiększona o jedną kobietę, jechała przez nasze miasteczko. Zatrzymaliśmy ich, bo gardzimy Radą Ras i jej poplecznikami. Doszło do zamieszek i wtedy… Wtedy prawie umarłem. Uniósł dłonie, pokazując rany. Barnil przyjrzał się im uważnie, nadal unosząc brwi, jednak wykazywał już dużo większe zainteresowanie, niż z początku ich rozmowy. - Ukrzyżowano ciebie? – zapytał po chwili. – Jak? Ned milczał, patrząc na niego zmęczonymi i pustymi oczami. Zaśmiał się zimno. - Zrobiła to kobieta – odparł. – Elfka. Król zaczął się śmiać, a w jego ślady poszli hrabia Darcy i ludzie, siedzący najbliżej rozmówców. Elf pozostał niewzruszony. Jego duma zniosła gorsze rzeczy. - A więc powiadasz, iż elfka ciebie ukrzyżowała? Musiała być silna! – zaśmiał się zimno. – Twoje poprzednie wieści były ciekawsze… - Miała na rękach cierniowe tatuaże – rzucił chłodno Ned, unosząc brew w górę. – Które zmieniały swoje położenie za każdym razem, gdy mrugałem powiekami. Jej głos był zimny 418
jak lód, zdawała się ze mnie drwić. Nie zdążyłem kiwnąć palcem, a czułem w sobie metalowe pręty. Zostałem zostawiony na długą i wolną śmierć, a wszyscy moi pobratymcy zginęli. Uratował mnie twój brat, który przejeżdżał nieopodal, ale wtedy jeszcze nie byłem w stanie o tym mówić. Dopiero teraz to czynię. Śmiech umarł w sali niemal tak szybko, jak ofiary, które stawały na drodze Barnila podczas walki. Król patrzył na niego, a w jego zimnych oczach można było odczytać niedowierzanie. - Co powiedziałeś? – zapytał powoli. – Bo nie wiem, czy rozumiemy się dobrze. Chcesz mi powiedzieć, że kobieta z tatuażami wyrytymi na skórze rąk ukrzyżowała ciebie w asyście księcia i jego towarzyszy? Ned skinął twierdząco głową. - Była z nimi – odparł. – To pewne. Nie wiem, czy w sojuszu, jednak broniła księcia, który z kolei wydawał się być przerażony. Niesamowity zbieg okoliczności, nieprawdaż? Tyle plotek słyszałem już na temat uczestników misji księcia, a to tylko potwierdza jedną z nich… Alena Valrilwen żyje i ma się całkiem dobrze. Oczy Barnila nadal pozostawały zimne, jednak teraz czaiła się w nich wściekłość. - Jeśli kłamiesz, każę powiesić ciebie za język nad urwiskiem – syknął, wstając gwałtownie od stołu. W jego głowie myśli przebijały się z szybkością błyskawic. Poczuł niebezpieczeństwo, czające się przed nim. Niebezpieczeństwo, którego nie dało się ominąć. - Nie kłamię, panie. Myślisz, że miałbym po co to robić? – zapytał, a w jego głosie czaiła się gorycz. – Zostałem prawie uśmiercony za chęć podniesienia ręki na tego samozwańczego księcia. Chcę tylko zemsty. - Jeśli ta elfka żyje, muszę mieć jej poparcie – warknął. – Ty chcesz zemsty, a ja chcę władzy nad elfami! Czym są twoje pragnienia w porównaniu do moich? NICZYM! Zostaniesz wynagrodzony za twoje informacje, jednak niczego innego ci nie zapewnię. Wracamy do Luinloth, TERAZ – dodał do swojej świty i ruszył do wyjścia, otwierając z hukiem drzwi, zanim zdążyli to zrobić służący. Szedł w stronę schodów, gdy wpadł na niego jeden z jego doradców, którzy z nim podróżowali. - Panie – ukłonił się mu głęboko. – Przynoszę wieści z ataku na Luinloth. Schwytali jeńców, w tym… Barnil jednak uciszył go machnięciem ręki, zirytowany. - W porządku, wracamy do stolicy, niech ich tam przywiozą – rzucił. – Zajmę się tym, jak wrócę. Wyślij część żołnierzy na poszukiwanie księcia Granda, bo nie mam już do tego cierpliwości. Gdy wypowiedział te słowa, wyminął zdezorientowanego mężczyznę, ruszając dalej korytarzem i nie oglądając się za siebie. … … Deanuel i Nerida trzymali się za ręce, spacerując po królewskich ogrodach Meavy. Wszystko pokryte było śniegiem, który leżał obficie na kwiatach, krzewach i koronach drzew, oraz ławkach. Rudowłosa księżniczka opatuliła się szczelniej futrem, przylegając do boku swojego narzeczonego. Było jej zimno, ale nie chciała się do tego przyznać, by nie wrócili jeszcze do zamku. Deanuel musiał całkowicie odciąć się od wpływu Nadii. 419
- Pięknie – powiedziała urzeczona. – To najpiękniejsze ogrody, jakie widziałam w swoim życiu! Nie wiem, co mam rzec… - Dla mnie liczy się tylko to, że jesteś szczęśliwa – odparł ze śmiechem elf. – Więc tylko twoje szczęście do mnie przemawia, Nerido. Elfka zaśmiała się dźwięcznie i spojrzała na niego z wdzięcznością. - Jestem teraz pewna, że nic nie może nam przeszkodzić w spacerowaniu! – odparła szczęśliwa, ściskając mocniej jego dłoń. Lecz wtedy… - Książę i księżniczka! Jak dobrze was widzieć! – rozległ się głos Nadii, która nadeszła z przeciwnej strony z Gabrielem. – Przysyła mnie Arthur Pennath. Rudowłosa elfka spojrzała na nią z wściekłością. - Doprawdy? A czego Przewodniczący od nas chce? – zapytała z niedowierzaniem. – Jeszcze kilkanaście minut temu nic go nie trapiło… - A jednak teraz zaczęło – odparła brązowowłosa uprzejmie. – W związku ze wszystkimi prawnymi sprawami dotyczącymi waszego ślubu, Rada Ras chciałaby porozmawiać z tobą, Nerido. Arthur natomiast poprosił mnie, bym w jego imieniu porozmawiała z Deanuelem. Niektóre sprawy muszą zostać załatwione z wami osobno… Deanuel uniósł brew i westchnął. - Ach, skoro tak… Gabrielu, odprowadzisz Neridę do Rady, prawda? Rycerz skinął głową twierdząco, czując, że pierwsza część ich planu wypaliła. - Oczywiście – powiedział i podał jej swoje ramię. – Pani – dodał do rudowłosej, która nie miała zadowolonej miny. Bała się zostawić Nadię i Deanuela samych. Jednak wzięła Gabriela pod rękę, by nie wzbudzić podejrzeń Deanuela. - Zobaczymy się na obiedzie, ukochany – powiedziała, posyłając mu spojrzenie pełne uwielbienia, na które książę oczywiście odpowiedział. – Wracaj szybko… - dodała i wtedy Gabriel z nią ruszył i nie miała wyboru. Musiała ruszyć z nim. Nadia tymczasem poczekała aż tamci się oddalą i spojrzała na Deanuela swoimi intensywnie zielonymi oczami. Nie mówiła nic chwilę, czekając i pozwalając mu patrzeć na siebie. Nie wiedziała, jakiego eliksiru użyła Nerida, a więc nie mogła jednoznacznie stwierdzić, jak go uleczyć. Po chwili odchrząknęła, nie spuszczając z niego wzroku. - Mam nadzieję, książę, że nie masz mi za złe mojej wymiany zdań z Neridą? – zapytała po chwili. – Tej sprzed kilku dni. Nie chciałam jej obrazić. Deanuel spojrzał na Nadię i poczuł się dziwnie. Pokręcił głową i uśmiechnął się. - Nie, oczywiście, że nie – odparł. – Wiem, że działałaś pod wpływem impulsu i nerwów. Mogę ci to wybaczyć. Jestem pewny, że Nerida także to uczyni. To wspaniała… - urwał, znów czując się dziwnie. Przez chwilę nie wiedział, o kim mówi. -…elfka… Nadia widziała, że jego wola walczy z eliksirem i chce odzyskać świadomość. Przybliżyła się lekko do niego, nie spuszczając z niego w dalszym ciągu wzroku. - Co ci się stało, Deanuelu? – zapytała, a jej głos wyrażał zdziwienie. – Zacząłeś odsuwać się od przyjaciół, od osób, które przysięgały ci wierność i lojalność aż do śmierci. Wszystko dla tej elfki, która bez skrupułów odebrała narzeczonego siostrze. Odsunąłeś się ode mnie też… Czarnowłosy elf poczuł jak pot spływa mu po karku. Wewnątrz niego toczyła się walka, jednak on sam nie wiedział o co. Niby coś do niego docierało, a jednak nie umiał tego zdefiniować. - O tym czy mówisz, Nadio? – zapytał dziwnym głosem. – Kocham Neridę. To moja 420
narzeczona. Ty… ty zawsze wolałaś Arthura. - Ja wolałam Arthura? – zapytała zdziwiona. – Zostałam zaręczona wbrew mojej woli, książę! Deanuel zmarszczył brwi, słuchając jej słów. - Wbrew swojej woli…? – zapytał, jakby słyszał o tym po raz pierwszy w swoim życiu. – Ale przecież… zgodziłaś się… - Nie ja, a mój ojciec – odparła elfka stanowczo. Wiedziała, że musi do niego dotrzeć. – Jestem kobietą waleczną. Nigdy nie byłam damą, a wojowniczką i jestem z tego dumna. Sądzisz, że dałabym się z własnej woli zaręczyć z Przewodniczącym, który widzi mnie w roli gospodyni domowej, rodzącej mu dzieci oraz kochającej żony, która nie ma własnego zdania? Księciem wstrząsnęły te słowa. Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Nie wierzę, że generał Gorgoth mógłby ci zrobić coś takiego. Dlaczego tak mówisz, Nadio? – zapytał, patrząc na nią wciąż. – Ktoś ciebie zranił? Elfka skinęła głową twierdząco. - Owszem. Ty mnie zraniłeś i nadal ranisz – odparła, ryzykując. … … Barnil wszedł do sali tronowej, nadal czując wściekłość. Godziny jazdy nie ukoiły jego nerwów i nadal był podburzony. Warknął na kilku stojących nieopodal strażników i zasiadł na swoim tronie. Jego wzrok spoczął na kilku nowych portretach, jakie wisiały na ścianach. Pierwszy z nich przedstawiał dwie elfki, Lilę i Rose. Jego wzrok skupił się na ich postaciach. Były namalowane w kreacjach, które miały na sobie podczas pierwszego balu, wydanego na ich cześć. Król podziwiał doskonałą urodę, nie skażoną czasem, ani niczym innym. Nie miały żadnej skazy i dlatego wiedział, że były mu pisane. Wiedział też, że gdy poślubi jedną, zaczną pojawiać się pytania o rękę drugiej z sióstr. Chciał temu zapobiec, więc w jego głowie zrodził się kolejny plan. Gdy Lila wyjdzie za niego, a Grand wróci z misji, Rose zostanie jego żoną. W ten sposób obie elfki zostaną wydane za kogoś z rodziny i nikt inny nie dostanie ich w swoje ręce. Na tym bardzo mu zależało. Zaśmiał się sam do siebie. Dalsze portrety przedstawiały siostry, już osobno, w różnych miejscach, w jakich je zapamiętał. Przelewał wspomnienia na obrazy. Jeden z nich przedstawiał Lilę, siedzącą na rumaku i śmiejącą się z czegoś, co opowiadał jej Timothy. Część portretu, gdzie miał znajdować się rycerz, została wypalona, zostawiając po sobie czarną dziurę. Barnil zacisnął pięści, czując zazdrość, która nadal go paliła. Pogłoski, które krążyły po krainach, okazały się prawdziwe. Stracił głowę. Nie zwrócił uwagi na dźwięk otwieranych drzwi. Nadal wpatrywał się w portrety, jakby nie liczyło się nic innego. Dopiero głos jednego z jego żołnierzy przywołał go do rzeczywistości. - Panie, oto jeden z jeńców, którzy trafili do nas z Luinloth – rzekł postawny, krótkowłosy i młody rycerz. Miał srogą twarz i był zastępcą Timothy’ego, który chciał jak najszybciej zdobyć zaufanie króla. – Pomyśleliśmy, że zainteresuje on ciebie… - dodał i rzucił trzymanego przez siebie mężczyznę na posadzkę. Barnil spojrzał na niego od niechcenia. Ręce, związane twardymi linami, były poobcierane do krwi, zapewne od wyrywania się. Nogi też miał związane, zatem musieli wlec go większość drogi. W ustach miał knebel, zawiązany 421
o wiele za mocno, ściskający mu szczękę i tylnią część głowy. Długie, brązowe włosy spływały mu prawie do pasa. Były mokre od potu i krwi, oraz niesamowicie poplątane. Jego ciemnozielone oczy były przygaszone, naznaczone cierpieniem, jakie przeżył w ciągu ostatnich dni. Barnil wpatrywał się w niego i po chwili salę wypełnił śmiech króla. Śmiał się głośno, szczerze i zimno, nie mogąc uwierzyć w to, co widział. Wszystkie jego myśli odpłynęły, zostawiając go w błogim uczuciu zwycięstwa. W końcu przestał się śmiać, wstając z tronu. - Marcus – rzucił. – Mój syn. KRÓLEWSKI BĘKART I ZDRAJCA. Jakże się cieszę, że ciebie widzę! Szukałem ciebie tyle lat! Elf, a właściwie półelf, jak mawiali o nim żołnierze, podniósł wzrok. Do tej pory nie obchodziło go to, co się z nim dzieje. Walczył i został schwytany, pozbawiony przytomności i wywieziony w nieznane krainy. Teraz jednak rozpoznał ten głos, głos, przed którym uciekał dziesiątki lat. W jego oczach można było zobaczyć nienawiść i żal, który czuł do ojca. - Królu – rzucił. – A więc w końcu się spotykamy. Tyle lat. Jak zdrowie? Nie porwali ci przypadkiem narzeczonej ostatnio? Jaka szkoda! Barnil podszedł do niego i jedną ręką chwycił go za koszulę, gdyż wcześniej pozbawili go zbroi. Podniósł elfa w górę, unosząc go nad ziemię bez widocznego wysiłku. Marcus zaczął się dusić, czując jak pięść króla zaciska się na jego koszuli tuż przy jego szyi. Syknął cicho. - Nie złamiesz mnie – wydusił. – Nic ci nie powiem, potrafię się przed tobą bronić. Zginiesz śmiercią, na jaką zasłużyłeś! Barnil znów zaczął się śmiać, unosząc go wyżej. - Jesteś tylko nic niewartym owocem mojego nasienia – rzucił. – Jak widać, gdy matka nie jest odpowiednia, to i synowie się nie udają. Wstyd mi za bękarta, który przystaje do samozwańca i brata się z wrogiem, zdradzając własnego ojca, który go wychował i pokazał mu, co to jest życie. Jesteś nic nie wartym śmieciem! – gdy wypowiedział ostatnie słowa, rzucił Marcusem o posadzkę, od której elf boleśnie się odbił, czując pękającą kość w nadgarstku. Zacisnął zęby, sycząc z bólu. Starał się nie wydać z siebie żadnego dźwięku, jednak cierpienie okazało się silniejsze. Król zaśmiał się ponownie, a dźwięk jego śmiechu odbijał się echem od ścian. Nie miał w sobie krzty litości. Uniósł rękę i magią cisnął ciałem syna o ścianę, łamiąc mu kolejne kości. Marcus czuł niewyobrażalny ból, jednak wiedział, że nie może ulec i dać złamać swojej woli. Nie odezwał się ani słowem, by nie dać królowi satysfakcji. Barnil jednak tylko zaśmiał się po raz kolejny i skinął głową na strażników. - Zabrać go do lochów – rzucił. Dwójka z nich chwyciła długowłosego za ramiona i wywlekli go z sali, w której został tylko zastępca Timothy’ego. Król podszedł do niego, nie spuszczając z niego wzroku. – A ty… - dodał po chwili. – Ty sprowadzisz mi tutaj kogoś. Będzie to kobieta. Dowódca skinął głową, stojąc na baczność. - Oczywiście, panie – odparł. – Co tylko rozkażesz. Kim jest ta kobieta? - To elfka – rzucił oschle. – Mroczna elfka, jeśli już mam być precyzyjny. Znajdziesz ją w okolicach Utis, a tam przeniesiesz się portalem. Wiesz oczywiście jak przywoływać portale, prawda? Krótkowłosy ponownie skinął głową. - Oczywiście, panie – powiedział. – Jednak potrzebuję jej opisu. Nie wiem nawet jak się 422
nazywa, więc znalezienie jej będzie… - Nazywa się Sineira – powiedział zimno Barnil, a w jego ciemnych oczach można było dostrzec szaleństwo. … … Gabriel prowadził Neridę korytarzami zamku. Szli okrężną drogą, by trafić do Rady Ras o wiele później, niż umożliwiała to inna, krótsza trasa. Od momentu słynnego posiedzenia Rady, podczas której Arthur był mianowany na przyszłego króla leśnych elfów, radni postanowili zbierać zebrania w jednej z zamkowych sal. Nikomu to nie przeszkadzało, bo pozycja samej Rady znacznie wzrosła, więc mieli teraz oficjalne miejsce spotkań. Rudowłosa elfka jednak niecierpliwiła się. - Długo jeszcze? – zapytała tonem, pełnym wyższości. Chciała pokazać rycerzowi, że jest dla niej nikim. Gabriel jednak nie przejął się tym i prowadził ją dalej. - Już niedaleko, pani – odparł spokojnie, nie patrząc na nią. Musiał ją zabrać jak najdalej od jej własnej komnaty. Wszystko szło perfekcyjnie, jednak Nerida postanowiła dać sobie trochę rozrywki. - Cieszysz się z zaręczyn z Ravenną? – zapytała nagle i uśmiechnęła się do niego złośliwie. – Musisz się cieszyć, to księżniczka, a ty jesteś tylko byłym księciem, którego rodzice byli podstawieni przez Cienia. Jak miałbyś się nie cieszyć? To awans społeczny, a dla Ravenny upokorzenie! Ciemnowłosy elf nadal zachowywał spokój. Przez tygodnie, w których wysłuchiwał komentarzy Przewodniczącego na swój temat, przywykł do tego. Nie robiło to na nim wrażenia. - Doprawdy? Dlaczego więc podsunęłaś księciu ten pomysł? – zapytał, unosząc brew. – To mało szlachetne, księżniczko. - Bo ty i Nadia bardzo działacie mi na nerwy – rzuciła rudowłosa. – Nie zauważyłeś tego? Psujecie moje plany, mimo, że ja nie weszłam wam w drogę. Postanowiłam więc się odwdzięczyć i dopilnować, by mój pomysł miał łatwą drogę realizacji. Gabriel uniósł brew pytająco, jednak nie tracił swojego opanowania. - Jednak co, oprócz siostrzanej złośliwości, daje ci twój plan? – zapytał. Nerida zaśmiała się ponownie, słysząc jego pytanie. - Ach, słyszałam, że jesteś zakochany – odparła. – Mocno, w jakiejś elfce… Takie krążą plotki. Szkoda, że nie miałam okazji jej poznać, jednak jest na pewno mocno szczęśliwa, że jej ukochany będzie miał inną żonę. Nie uważasz? A może jeszcze na to nie wpadłeś? Elf poczuł złość. Jej perfidność była nie do opisania. Pokręcił głową. - Nie znasz elfki, którą kocham – odparł. – Nie wiesz też jak na to zareagowała, bądź zareaguje. Więc nie ciesz się zwycięstwem przedwcześnie. - Ja już wygrałam i uważaj na to, jak się do mnie odzywasz – rzuciła wyniośle. – Bo inaczej… Och, Przewodniczący! – uśmiechnęła się szeroko. – Witaj ponownie. Arthur, który szedł korytarzem, zdziwił się poważnie na ich widok. - Czy ja o czymś nie wiem? – zapytał. Gabriel w duchu zaklął, otwierając usta, żeby się wtrącić, jednak nie zdążył. 423
- Jak to nie wiesz, Arthurze? – zdziwiła się Nerida. – Przecież ponoć Rada po mnie posłała, a ty wyznaczyłeś Nadię, by w twoim imieniu porozmawiała z Deanuelem… I wtedy to do niej dotarło. Zmrużyła jasnozielone oczy i spojrzała z wyrzutem na rycerza. - Okłamaliście mnie! – powiedziała jadowicie, nie dając Arthurowi nawet odpowiedzieć. – W porządku, więc zagramy tak. – ruszyła przed siebie, nie czekając na Gabriela i otworzyła drzwi, prowadzące do jakiejś sali. Zgromadzona w niej Rada Ras przerwała rozmowy, a ich spojrzenia zwróciły się w kierunku Neridy. - Księżniczko? – zapytał jeden z radnych, patrząc na nią pytająco. – Czy coś się stało? Mamy naradę i przyszłaś nie w porę… - Chcę zlecić przesłuchanie pewnej elfki, która miała zostać przesłuchana – rzuciła wściekła Nerida. – Jako członkini królewskiego rodu domagam się, by Nadia, córka generała Gorgotha i narzeczona Przewodniczącego została postawiona jutro przed sądem. Ileż można czekać na rozprawę?! - Ależ, księżniczko… - zaczął radny, zupełnie zaskoczony jej nakazem. – Nie możemy decydować o tym, jako, że nie jesteśmy instytucją sądowniczą. Nowi doradcy przyszłego króla ustalą datę procesu w sprawie byłego męża panienki Nadii… - Nie obchodzi mnie to – powiedziała stanowczo. – Rozumiecie? Nie obchodzi mnie to. Jestem księżniczką, przebywającą na obczyźnie. Moje żądanie do wyżej instancji powinno być wysłuchane. Inaczej złamiecie prawo. Żądam, by Nadia została osądzona jutro. … … - Jak ja mogłem ciebie zranić? – zapytał Deanuel zupełnie innym tonem od tego, którym mówił jeszcze kilka minut temu. Nadia ujrzała w jego oczach normalnego Deanuela i poznała wreszcie jego głos. Uśmiechnęła się lekko. - Nie zrobiłeś tego naumyślnie – odparła ostrożnie. – Nerida zaaplikowała ci magiczny napój… Napój, dzięki któremu ją kochasz. Zaufaj mi, nie chcę dla ciebie źle. Chcę byś… - Deanuelu! – cały nastrój prysł przez wściekły głos nadchodzącej Neridy, która w ciągu kilkunastu sekund była przy nich. – Tak się składa, że Nadia i Gabriel nas okłamali. Deanuel zamrugał, otrząsając się. Spojrzał na rudowłosą, zszokowany. - Słucham? Jak to? – zapytał, zupełnie jakby nie pamiętał tego, co Nadia powiedziała mu chwilę temu. – Okłamali nas? - Owszem – powiedziała księżniczka i skierowała swój wzrok na Nadię. Złośliwe iskierki grały jej w oczach. – Rada wcale nie wzywała mnie, a Pennath nic nie wiedział o tym, by Nadia miała z tobą rozmawiać. Brązowowłosa zaklęła w duchu. Arthur! Co robił na korytarzu? Czyżby wcześniej znalazł pierścień, którego tak naprawdę nie zgubiła? Deanuel za to zmarszczył brwi. - Nadio, dlaczego to zrobiłaś? – zapytał ostro. – Wysłałaś tam Neridę zupełnie niepotrzebnie! To nie w porządku, nie uważasz? Nadia poczuła złość. Miała ochotę zrobić Neridzie krzywdę, jednak całą siłą woli się powstrzymywała. - Wiele rzeczy jest nie w porządku, książę – rzuciła po chwili. – Mam nadzieję jednak, że 424
twoja narzeczona nie omotała ciebie na tyle, byś ukarał mnie za ten czyn. - Och, nie! – Nerida zaśmiała się słodko i ujęła rękę Deanuela w swoją dłoń. – Dobrze mi zrobiło spotkanie z Radą. Ustaliłam z nimi jedną, bardzo ważną datę. Brązowowłosa uniosła brwi w górę. - Czyżby ślubu, księżniczko? – zapytała, spodziewając się już wszystkiego po Neridzie. Dawno nie spotkała takiej żmii, szczególnie nie w sercu królestwa, przy księciu. - Pudło, moja droga – odparła rudowłosa. – Ustaliłam z nimi termin twojej rozprawy w sądzie. Staniesz przed samą Radą Ras jutrzejszego poranka, więc radzę ci przygotować świadków, którzy poświadczą o twojej niewinności. Rada jest skłonna wydawać surowe wyroki względem zabójczyń. … … - Jak to rozprawa sądowa przed moją Radą?! – zapytał wściekły Arthur. On i Gabriel szli korytarzami, szukając Nadii. – Co ta gówniara sobie wyobraża? Wiem, że Deanuel jest ślepy, a jego osądom brak polotu, jednak jakim cudem może być w niej tak zabójczo zakochany, że nie widzi, co się dookoła niego dzieje? Odpowiadaj, jak mówię! – dodał warknięciem do Gabriela. On jednak milczał, nie patrząc na Przewodniczącego, chociaż sam czuł wściekłość. - To żmija – odparł beznamiętnym tonem. – Nie widziałeś tego wcześniej, Przewodniczący? Odebrała własnej siostrze przyszłego narzeczonego. To chyba o czymś świadczy. - Owszem i zaręczyła ją z tobą, co jest już karygodne – rzucił Pennath. – Ciekawe, co z tego wyniknie… Słysząc, że Gabriel nie odpowiada, zirytował się jeszcze bardziej i sam nie odpowiedział. Dotarli do jego komnaty, do której skręcił, zamykając za sobą drzwi. Był wściekły i to nie na żarty. Wiedział, że jego Rada musiała posłuchać rozkazu Neridy. Sam musiałby to zrobić, gdyż była gościem w Meavie, a takie były zasady. Zaczął zastanawiać się, jak odłożyć niewygodny dla Nadii proces na później. Mógłby zażądać, by Gorgoth był obecny na sali rozpraw. Wiedział jednak, że to skończyłoby się listem do generała, który zostałby zmuszony do powrotu w ciągu dnia, może dwóch. Marcus i Timothy do niczego nie mogli się przydać, więc wykreślił ich z listy. A gdyby tak… Odrzucił tą myśl natychmiast. Nie będzie zniżał się do takiego poziomu i poniżał siebie w oczach radnych i przyszłych poddanych. Nie było absolutnie takiej opcji, więc zaczął myśleć intensywniej. Gdyby sam był już królem… Wtedy żaden sąd, czy żadna księżniczka nie odważyliby się zarzucać cokolwiek jego narzeczonej, czy jemu samemu. Król był najwyższą wyrocznią, słowa króli były traktowane niczym słowa bogów. Spotka go największy zaszczyt, o którym zawsze marzył. Przez myśli przemknęło mu, że gdyby mistrz Aryon widział go w chwili koronacji, musiałby być z niego dumny. - Muszę przyspieszyć swoją koronację – mruknął cicho sam do siebie. Koronacja. Jak to słowo pięknie brzmiało w jego myślach i w jego ustach. I wtedy zdał sobie sprawę z czegoś strasznego. Mogli go koronować tylko członkowie rodzin królewskich, którzy kiedyś sami zostali 425
koronowani. Musiały to być dwie osoby, nie więcej, nie mniej. Dwie osoby, które były koronowane. Co stawiało go w nieprzyjemnym przymusie rozmawiania z Deanuelem i… I z Aleną. Zaklął głośno i uderzył pięścią w ścianę, zdając sobie sprawę z tego, że może nie zostać koronowany przez najbliższe kilka lat, jeśli nie uzyska zgody i pomocy tej dwójki. Wściekłość wezbrała w nim jeszcze silniej i intensywniej, by zamaskować poczucie niepewności, które wywołało w nim owe spostrzeżenie. Wziął głęboki oddech i usiadł przy biurku, przyciągając do siebie papier i pisadło. Pora zacząć działać. … … Młodzieniec, który miał zamiar zmierzyć się z szaleńcami, którzy chcieli ich napaść, cofnął się niepewnie kilka kroków do tyłu. Widział jak kolejno padają na ziemię, dusząc się w agonii i wydzierając w niebogłosy. Poczuł nieprzyjemne dreszcze, przechodzące po jego ciele. Odważył się spojrzeć na elfkę, która podnosiła się z ziemi. Alena czuła okropny ból ran, jakie zostały jej zadane. Podniosła się do pionu, nie zwracając uwagi na krew, która symbolizowała cenę, jaką zapłaciła, by się tam dostać. Czuła brak powietrza, który coraz mocniej dawał się jej we znaki, jednak miała cel, który musiała osiągnąć. Musiała stanąć przed Wielkim Demonem. Rzuciła krótkie spojrzenie na śmiertelnika, który stał nieopodal, przerażony. Wiedziała, że niósł ją tutaj kilkanaście godzin, więc darowała mu życie. Sama poczuła krew w ustach i skrzywiła się nieznacznie. - Możesz iść wolno – rzuciła do niego, a jej głos był wyczerpany. – Nie powinieneś iść ze mną dalej. Mężczyzna jednak pokręcił głową, patrząc na nią nieustannie. - To ja ciebie tutaj przyniosłem, pani – odparł. – Liczę na nagrodę od naszego Wielkiego Pana, więc muszę udać się dalej z tobą. Chociaż bogowie mi świadkami, boję się bardzo. - Tutaj bogowie ciebie nie usłyszą – odparła zimno elfka. – Bogów nie ma. Zapomnieli o naszej krainie dawno temu, a nad tą otchłanią nigdy nie mieli władzy. Nie łudź się, jak inni. Odwróciła się przodem w stronę gór, na które chwilę patrzyła. Tlen był coraz mniej wyczuwalny, co nie uszło jej uwadze. Zmusiła się, by ruszyć obolałe ciało i iść na przód, co też po chwili zrobiła. W świadomości poczuła, że ktoś stara się nawiązać z nią kontakt. Zmarszczyła brwi, lekko zdziwiona, jednak dopuściła do siebie obce myśli. Jednocześnie słyszała, że młodzieniec podąża za nią, jednak nie zwróciła na niego uwagi. Nie zabroni mu iść za sobą. To jego własny wybór. Mogli być martwi za kilkanaście minut. … … Arthur usiadł na miejscu Przewodniczącego w sali sądowej. Wokół niego skupili się radni, mając nietęgie miny z powodu tego, co miało nastąpić. W ławach obserwujących siedzieli oczywiście Deanuel i Nerida, dalej Gabriel obok Ravenny, najstarsza siostra dwóch księżniczek i reszta dworzan. Po środku pomieszczenia natomiast siedziała Nadia. 426
Rozprawa opóźniła się, gdyż Nerida nie mogła się wyszykować. Odkryła, że wszystkie jej suknie są wyżarte w niektórych miejscach przez złośliwe robaki i musiała posłać służącą po jakieś godne ubranie. Teraz siedziała naburmuszona obok Deanuela, mając na sobie dość prostą suknię, koloru jasnego brązu. - Deanuelu, czuję się fatalnie w tej sukni – wyznała szeptem. – Jest na mnie za luźna w biuście! Deanuel beztrosko siedział, odurzony jej obecnością. Wzruszył ramionami. - Kochana, to normalne. Ta suknia jest pożyczona od lady Normany, a ona jest bardzo… kobiecej budowy. Ty po prostu masz inną. To nic złego, najdroższa. Gabriel, który to usłyszał, całą siłą swojej woli powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Bardzo żałował, że nie mógł zobaczyć wyrazu twarzy Neridy po usłyszeniu „komplementu”. Arthur Pennath powstał, prostując się i splatając przed sobą ręce. - Ja, Książę Beinbereth i Przyszły Król Leśnych Elfów oraz Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath rozpoczynam rozprawę sądową tej oto elfki, Nadii, którą poproszę o powstanie. Brązowowłosa, lekko blada, podniosła się. Nerida zaskoczyła ją rozprawą i nie miała czasu niczego przygotować na swoją obronę. Musiała liczyć na litość swojego narzeczonego i radnych. Nie była jednak pewna ani jednego, ani drugiego. Niczego nie była pewna. - Czy zgadzasz się być sądzona? – zapytał. – I czy rozumiesz pełnomocność wydanego przez nas wyroku? Elfka skinęła głową, czując jak jest jej słabo. Głos Arthura zabrzmiał tak szorstko i nieprzyjemnie, że zaczynała mieć złe przeczucia. - Rozumiem – odparła, starając się, by jej głos zabrzmiał zupełnie normalnie. Arthur skinął głową i dał jej znak, by usiadła. On sam i radni zrobili to samo. Odchrząknął. - Przypuszczam, że to będzie bardzo krótka rozprawa – rzucił po chwili. – Nadio, czy masz jakiś świadków, których relacje chciałabyś przedstawić? Na sali zapadła cisza. Wszyscy wsłuchiwali się w słowa, które brązowowłosa miała wypowiedzieć. Nadia jednak tylko mocniej zacisnęła ręce na oparciu krzesła. - Nie, Przewodniczący – odparła, patrząc na niego. – Nie mam, gdyż nie zdążyłam się przygotować. - Ależ to nie wytłumaczenie, moja droga – odparł. – Jeśli radni nie mają nic przeciwko, mi udało się znaleźć świadka domniemanej zbrodni, którą księżniczka Nerida chce udowodnić mojej narzeczonej – dodał. – Czy ktoś ma coś przeciwko? Nikt się nie odezwał. Nerida wytrzeszczyła oczy szeroko. - Tak nie można! Jesteś prowadzącym tą rozprawę, Arthurze! - Oraz narzeczonym Nadii – odparł z dziwną miną. Nadal stał i nie miał zamiaru siadać. Niestety, jedyny świadek tej zbrodni jest aktualnie nieosiągalny. Udało mi się jednak zdobyć pismo w dopuszczalnej formie – dodał wyciągając jakiś papier, zwinięty w rulonik. – Powstał za pomocą Zaklęcia Jedynej Woli, które zapewne wszyscy znają. Gdy rozwinę rulonik, wszyscy usłyszycie treść dowodu, który chcę przedstawić. W pomieszczeniu zapadła cisza. Jeden z radnych odchrząknął znacząco. - A więc… do dzieła, Arthurze – powiedział do niego, a jasnowłosy rozwinął rulonik. Nadia poczuła napięcie, albowiem nie wiedziała, czego mogła się spodziewać. Przełknęła ślinę i czekała. 427
Salę wypełnił kobiecy głos, który pozostał dla większości nieznany. „W sprawie sądzenia córki generała Gorgotha, Nadii, uznaję siebie jako świadka zdarzenia, o które została ona oskarżona. Generał Unvain, zwany również Bernardem, wtedy mąż Nadii, został zamordowany przeze mnie w bitwie pod Luinloth, dokładnie 2703 lata temu. Zginał w walce wręcz, krzyżując swojego Tytana z moim Mieczem Żywiołów. Nadia nie miała z tym nic wspólnego, zatem wnoszę o oczyszczenie jej ze wszelakich zarzutów. Alena Valrilven” Nerida zbladła gwałtownie, słysząc te słowa. Spojrzała na Deanuela, który miał jedynie lekko dziwną minę. Potrząsnęła nim, by na nią spojrzał. - Deanuelu! – szepnęła. – To nieprawda? Powiedz mi! - Najdroższa… - zaczął Deanuel, jednak nie dane było mu skończyć z powodu zabierającego głos Arthura. - Na mocy Zaklęcia Jedynej Woli włączam zeznanie do dowodów sprawy i zgodnie z prawem nakazuję przesunięcie rozprawy i wyroku, dopóki świadek nie stanie przed nami w osobie własnej i nie przedstawi tego ponownie ustnie – rzucił Przewodniczący. – Czy radni się zgadzają? Ci, którzy tak twierdzą, niech podniosą rękę w górę. Jedenastu radnych jednocześnie, chociaż trochę niepewnie, uniosło ręce w górę. Arthur, zadowolony, klasnął w dłonie. - A więc postanowione. Rozprawa odroczona na czas nieokreślony. Zamykam posiedzenie! – rzucił z satysfakcją. Na twarzy Nadii malowała się ogromna wdzięczność. … … Zaledwie godzinę później na zamku panowała napięta atmosfera. Nerida wyżywała się na wszystkich, gdy oczywiście w pobliżu nie było księcia Deanuela. Dawała upust swoim emocjom, wrzeszcząc i każąc niewinną służbę i niższych od siebie statusem. Pośród wszystkich innych panowało swoiste poruszenie. Arthur Pennath wywołał skandal, przywołując na świadka osobę, uznawaną za zmarłą. W Meavie szeptano tylko o tym, jednak sam Przewodniczący nie zwracał uwagi na nic takiego. - Jesteś moją narzeczoną – mówił właśnie do Nadii. – Moim obowiązkiem było bronić ciebie. Niedługo weźmiemy ślub – dorzucił. – Chyba nie sądziłaś, że postąpię inaczej, Nadio? Elfka stała przed nim, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co uczynił. - Nie wiem, jak mam ci dziękować – odparła cicho. – Wiem, że… Że musiałeś złamać swoje zasady moralne, by to zrobić. By skontaktować się z Aleną. - Nie należało to do najprzyjemniejszych zdarzeń w moim życiu – przyznał. – Ale nie miałem wyboru. I w przyszłości… W przyszłości mi się to przyda – dodał po chwili. – Ale nie mogę ci jeszcze powiedzieć, co mam na myśli. Elfka zmarszczyła brwi, nie domyślając się, o co może mu chodzić. Uśmiechnęła się lekko. - W porządku, Arthurze. Po prostu chciałam ci podziękować… Przewodniczący nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdyż… Nadbiegł do nich Gabriel. - Nadio! Szybko! – powiedział, zatrzymując się przy nich. – Musisz iść ze mną. Arthur zdębiał. 428
- Wypraszam sobie takie trakt… - chciał zacząć swoją tyradę do Gabriela, jednak Nadia pokręciła głową, wiedząc, że chodzi o coś poważnego. - Arthurze, muszę iść. – cmoknęła jego usta i pognała z Gabrielem korytarzami. – Co się stało?! - Mały wypadek! – odparł, ledwo powstrzymując śmiech. – Pamiętasz nasz pomysł z fontanną? Siostry zaciągnęły Neridę do ogrodów, by pokazała im gdzie spacerowała z Deanuelem i… wpadła tam. Książę jest zupełnie sam. Spróbuj… Spróbuj go pocałować – dodał, gdy stanęli pod komnatą Deanuela. Elfka zdębiała. - Pocałować?! – szepnęła, lekko się czerwieniąc. – A jeśli to nie zadziała, Gabrielu? - Wtedy bogowie muszą mieć nas w opiece – odparł szczerze elf. Brązowowłosa wzięła głęboki oddech i wkroczyła do komnaty księcia. Czarnowłosy stał przy oknie, obserwując Neridę z niepokojem. - Nadio! – powiedział, słysząc, że weszła i odwracając się w jej stronę. – Nerida wpadła do fontanny – dodał załamanym głosem. – Przeziębi się i nie będzie w formie! Jestem tego pewien! Powinienem do niej iść i… - nie zdążył jednak dokończyć, gdyż Nadia podeszła do niego i pocałowała jego usta, ujmując jego twarz w dłonie. … … Marcus został przytwierdzony do ściany w sali tronowej. Nie miał siły oddychać, a jednak jego ciało kazało mu to robić. Nie widział prawie nic przez przekrwione oczy, musząc przyzwyczaić się do światła. Bolał go każdy kawałek ciała, a liny, które rozciągały go do granic możliwości na ścianie, były jeszcze twardsze niż kiedykolwiek. Barnil przyglądał mu się z rozbawieniem, a sam Marcus nie zauważył nawet kiedy do pomieszczenia została wprowadzona dość niska kobieta. Miała ciemne włosy, spięte w kok na czubku głowy. Nie wyglądała na więcej niż dwadzieścia lat, jednak jej zmęczone oczy zdradzały, że miała o wiele więcej. Z jej ust spływała strużka krwi, którą jednak się nie przejęła. - Po co mnie tutaj wezwałeś, panie? – zapytała, a głos lekko jej drżał. – Znalazłeś sobie przecież odpowiednią Królową… Barnil odwrócił się w jej stronę i wybuchnął śmiechem, mierząc ją spojrzeniem. W jego oczach czaiło się czyste zło, którym się bawił. - Owszem – powiedział. – Znalazłem, ale mi ją odebrano. Jednak to nie temat naszej rozmowy. Chciałem coś pokazać Marcusowi. Półelf podniósł wzrok, słabo patrząc na kobietę. Poczuł, jak jego gardło zaciska się z sekundy na sekundę, gdy zdawał sobie sprawę z tego, kim jest. Wyszarpnął się mocniej, chcąc zapobiec temu, co miało nastąpić, jednak nie miał siły. Wydarł się, wściekły, jednak knebel w ustach zniekształcał jego słowa i były to tylko bezosobowe wrzaski. Na jego twarzy malowała się desperacja. Sineira zakryła usta ręką, nie mogąc uwierzyć w to, co widziała. Cofnęła się o krok, jednak napotkała opór w postaci żołnierzy, którzy za nią stali. - Marcus – szepnęła. Widziała swojego syna po raz pierwszy, odkąd go urodziła i nadała mu imię. W jej oczach wezbrały łzy. – Co mu uczyniłeś, Barnilu? – dodała szeptem. – Co mu 429
uczyniłeś?! To twoje dziecko! - To nic nie warty bękart, a ty jesteś nic nie wartą dziwką – syknął król. – WYPAD STĄD! – wrzasnął na strażników, którzy momentalnie się cofnęli, wypadając z sali. Sam Barnil w kilka sekund znalazł się przy elfce i pociągnął ją boleśnie za włosy, powalając ją na kolana. Marcus wydarł się głośniej, czując ból psychiczny, któremu nie równał się żaden ból fizyczny, którego dotychczas doznał. Próbował się wyrwać, jednak dzięki temu tylko więcej krwi spływało po ścianach z jego rąk. Sineira jęknęła z bólu, padając na kolana. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Czyżby chciał czymś złamać Marcusa i wybrał ją…? - Puść mnie! – jęknęła, czując jak ciągnie ją mocniej. Barnil jednak nie słuchał jej i wydawał się być nieugięty. Zaśmiał się okrutnie. - Pokazuję twojemu bachorowi, czym jest – rzucił. – A jest tym samym, czym ty jesteś, czyli zwykłą SZMATĄ! – puścił jej włosy i uderzył ją mocno w twarz. Elfka padła na ziemię, czując jak krew spływa jej po twarzy. Jej łzy nadal spływały po jej policzkach, mieszając się ze szkarłatem. Skuliła się na podłodze. - Zostaw mnie – wyszeptała. – I Marcusa… - Co powiedziałaś? – zaśmiał się i złapał ją za tunikę, podnosząc ją do góry, tak jak wcześniej jej syna. Odrzucił ją od siebie, tuż pod stopy Marcusa, który nie był w stanie nic zrobić. Elfka starała się podnieść, jednak udało jej się tylko spojrzeć w górę. Po raz pierwszy jej oczy spotkały się z oczami jej syna. Mimo bólu, na jej twarzy zagościł spokój, a jej zakrwawione usta wygięły się w lekkim uśmiechu. Nie zauważyła nawet, kiedy Barnil do niej podszedł od tyłu. Nie wiedziała też, dlaczego po policzkach Marcusa spływają łzy, czemu się wydziera i wyszarpuje. Do czasu, aż… - Tak się płaci za nielojalność wobec mnie – syknął zimno król, przytykając ostrze swojego miecza do wyeksponowanej szyi elfki i ciął mocno, podcinając jej gardło i pozbawiając jej życia na oczach jej jedynego syna.
430
Rozdział 36 – Serenade of self-destruction ‘’This is the final deceiver this is the devil in me expectation deeds in the making will show no final relief’’
Powietrze stawało się coraz cięższe i bardziej duszące. Było go mało, bo uciekało ciągle do góry, pozostawiając więźniów Innego Świata zdanych samych na siebie. Jedni próbowali wspinać się na zwały czarnej ziemi, które w niespodziewanym momencie wchłaniały ich do środka, zapadając się w dół. Gdy wpadło się w ziemię, nie było już wyjścia. Ciężkość, zupełny brak tlenu i mięsożerne robaki, które pożerały ciała nieszczęśników, gdy ci byli jeszcze żywi. Ci, którym jednak udało się wspiąć na sam szczyt zwału, koczowali tam, jeśli powietrze zeszło wystarczająco nisko, by dało się swobodnie oddychać. To jednak po jakimś czasie nie wystarczało, gdyż zaczynał doskwierać im głód. Jeśli pojedyncze osobniki oddalały się od koczujących blisko gór kolonii, były skazane na nadprzyrodzone drapieżniki, które grasowały po tym świecie. Wpół żywe, wpół martwe stworzenia nie miały ani krzty litości, jak większość istot żyjących z wyrokiem. Nie przeżywał prawie nikt. Przed Aleną i młodzieńcem ukazał się ogromny pałac, ciągnący się w górę i znikający pośród czarnych chmur, które pochłaniały tlen. Budowla znajdowała się wysoko w górach, by samo wejście odbierało śmiertelnikom siły. Córka Feanen nie była jednak śmiertelniczką. - Cierpią najbardziej ze wszystkich – powiedział cicho młodzieniec; jego głos był płytki i przyciszony, a oddech miał świszczący z powodu zmęczenia i ciągłej wspinaczki. – Ci, na ścianach. - Oni nie wiszą na ścianach – rzuciła Alena. Jej głos również był cichy, czuła się słaba, co nie wpływało na nią dobrze. – Oni są ścianami. Czują wszystko, ale nie mogą umrzeć. To ich kara Mówiła o bocznych ścianach pałacu, zrobionych z ludzkich ciał, które do siebie przywierały szczelnie. Brud i krew były wszędzie, a nieszczęśnicy czasem zaciskali dłonie w pięści, bądź szeptali coś. Jęki były wszechobecne, pokazując ich niekończącą się udrękę i cierpienie. Młodzieniec zadrżał, czując jak złowrogie zimno niespodziewanie ich ogarnia. - Nie chcę tam wchodzić – szepnął. – Proszę, pani, nie chcę… - Nie kazałam ci tutaj za mną iść – odparła elfka. Każdy mięsień jej ciała był napięty i obolały, jednak nie okazywała słabości. Nie mogła jej okazywać i nie była tego nauczona. – Możesz więc zawrócić nawet teraz. Oszczędziłam ci życie, bo mi pomogłeś. Nie zabijam bez powodu. - I jestem ci za to bardzo wdzięczny – powiedział, chrząkając. Czuł się niepewnie, jednak był pewny tego, co musi zrobić. – Wejdę z tobą – dodał po chwili, kaszląc. Na swoich dłoniach zobaczył krew i nerwowo przełknął ślinę. – Nie mam innego wyboru. - Zawsze możesz wrócić – rzuciła, ruszając przed siebie. – Nikt ciebie tutaj nie trzyma. Nie odpowiadam za ciebie, pamiętaj o tym, śmiertelniku. Nie powiedziała już nic więcej, tylko weszła przez wielkie, otwarte drzwi do budynku. 431
Młodzieniec przełknął ponownie ślinę i ruszył za nią, starając się trzymać blisko elfki. Czuł coraz większy niepokój, a jego ciało drżało. Nie rozglądał się, a raz musiał przyspieszyć, gdy jakaś dłoń złapała go za włosy. W duchu zastanawiał się, po co kobieta wróciła do miejsca, z którego nie ma wyjścia. Wątpił, by chciała ponownie być torturowana i oddać swoje życie w zamian za słuszną sprawę, o której nie miał pojęcia. Nie myślał też, by dała się ponownie zesłać gdziekolwiek, a co dopiero tutaj. Nie umiał znaleźć logicznego wytłumaczenia, lecz nagle jego myśli zanikły, odpędzone gwałtownym bólem, który wstrząsnął jego ciałem. Poczuł, jak zostaje odrzucony na ścianę i przylega do wpół żywych, wpół martwych ciał. Krzyknął przerażony, a jego oczy rozszerzyły się gwałtownie. Widział, jak elfka, stojąca nadal w tym samym miejscu co wcześniej, zgina się w pół i pada na kolana. Jego gardło zostało zaciśnięte przez dziwną moc i zaczął krzyczeć głośniej, czując, jak jego skóra zaczyna się palić. Wtedy w wielkiej komnacie bez mebli i okien rozległ się męski głos. - Alena Valrilwen… Przeklęta Lotosem elfka, w której żyłach królewska krew płonie niczym najjaśniejszy ogień. Nie sądziłem, że ciebie tutaj jeszcze zobaczę… żywą. Wielki Demon był wszędzie i nigdzie. Był całą komnatą, każdym ciałem, które się w niej znajdowało. Był nawet nimi. … … Deanuel czuł na ustach słodki smak pocałunku. Miał przymknięte oczy, a temperatura jego ciała stała się nagle dziwnie wysoka. Jego zmysły wracały do normy, uśpione przez kilka dni, jednak nie myślał teraz o nich. Całował się z Nadią. Elfka poczuła, że książę zaczął się wczuwać, więc oderwała się od niego, speszona. Miała zaróżowione policzki, na szczęście tylko lekko, inaczej zupełnie spaliłaby się ze wstydu. Deanuel wziął głęboki oddech i niespodziewanie poprawił swoje włosy. Nie wiedział, co się dzieje, jednak nadal obejmował drugą ręką Nadię. - Książę? – zapytała niepewnie elfka, wyswobadzają się z jego uścisku. – Czy… Coś się zmieniło? Czarnowłosy uśmiechnął się szeroko, nie zwracając uwagi na krzyczącą za oknem Neridę, która wyżywała się na niewinnej służącej, która pospieszyła jej na ratunek. - A co miałoby się zm… - i wtedy głos ugrzązł mu w gardle. Poczuł jak żołądek ściska mu się nieprzyjemnie, gdy wszystkie wspomnienia z kilku minionych dni wróciły do jego umysłu. Wszystkie rozmowy z Neridą, które odbył, zaręczenie Gabriela z Ravenną, wysłanie Colina na misję, odtrącenie przyjaciół. Cofnął się szybko, mrugając gwałtownie powiekami. Pokręcił głową. - Powiedz, że nie zwariowałem – szepnął. – Nadio, co się ze mną działo? Elfka odczuła taką ulgę, że aż się zaśmiała. Książę powrócił. - Deanuelu, nawet nie wiesz, jak dobrze słyszeć ciebie, niewygadującego tych wszystkich bzdur! – powiedziała w przypływie radości i uśmiechnęła się szeroko. – Nerida upoiła ciebie eliksirem miłosnym i obawiam się, że wszystko, co sobie właśnie przypomniałeś, zdarzyło się naprawdę. Próbowaliśmy z tobą rozmawiać, ale nie reagowałeś. Ja i Gabriel zaczęliśmy działać wspólnie… Zaangażowaliśmy nawet Przewodniczącego, tyle, że on robił to zupełnie 432
nieświadomie. Musieliśmy coś zrobić i nie miej nam tego za złe – dodała. – Sytuacja była naprawdę kiepska. Prawie wywołałeś wojnę z krainą księżniczek… A Ravenna jest bardzo zraniona. Ona nie wie nic o eliksirze, Deanuelu. Tylko ja i Gabriel wiemy. Czarnowłosy chwilę milczał, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Czuł się beznadziejnie, że dał się nabrać na tak błahą rzecz, z drugiej strony jednak nie spodziewał się zupełnie ataku ze strony młodszej siostry swojej przyszłej narzeczonej. Chwilę potem odrzucił od siebie wszystkie myśli i skupił się na przyjaciółce. - A… Dlaczego pocałunek przywrócił mi rozum? – zapytał z chrząknięciem. – Czyżby moje książęce hormony nie wytrzymały i uwolniły mnie? Elfka spoważniała, stając się na powrót opanowaną, dojrzałą Nadią, którą bardzo dobrze znał. - Nie mam pojęcia, książę – odparła nieco dziwnym głosem. – Gabriel polecił mi to zrobić, więc chyba musisz zapytać się jego… - O co książę musi zapytać mnie? – zapytał Gabriel, który właśnie otworzył cicho drzwi komnaty elfa. – Deanuelu! Wróciłeś do nas? Czarnowłosy zaśmiał się szczerze, czując jak kolejny ciężar spada mu z serca. Uściskał przyjaciela serdecznie i znów się zaśmiał. - Wróciłem zdecydowanie! Nie wiem, co robiłem z tą rudą wiewiórką, ale zawdzięczam wam niemal życie. A honor na pewno. Chciałem ciebie przeprosić, Gabrielu – dodał do elfa. – A książęce przeprosiny są rzadko spotykane! Nie byłem sobą, gdy zaręczałem ciebie z Ravenną. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, gdyż jesteśmy dalej przyjaciółmi… - spojrzał na niego niepewnie. Ciemnowłosy elf zaśmiał się cicho i skinął głową. - Wybaczam, książę, znam sytuację. I owszem, jesteśmy przyjaciółmi i mam nadzieję, że długo nimi będziemy – powiedział z uśmiechem. Deanuel wyszczerzył się szeroko i klasnął w dłonie. - A więc, teraz najważniejsze pytanie. Dlaczego pocałunek Nadii mnie odczarował? Gabriel odchrząknął, słysząc jego pytanie. Rzucił elfce krótkie spojrzenie, a potem ponownie spojrzał na księcia, myśląc o tym, jak to obrać w słowa. - Po prostu… przypomniałem sobie słowa, które powiedział do mnie kiedyś jeden z magów, który uczył mnie podstaw zaklęć – odparł po chwili. Deanuel uniósł brew. - A jak brzmiały te słowa? - Głosiły, iż prawdziwe uczucie może zmieść z istoty wszystkie uroki – odparł ciemnowłosy, a po jego słowach w komnacie zapadła cisza. … … Alena podniosła głowę, klęcząc na ziemi i czując, jak bardzo powoli zaczyna jej brakować tlenu. Chciała zobaczyć Wielkiego Demona ponownie na własne oczy, ale przed nią była tylko pustka, ubrana w ciemność. Zacisnęła zęby z bólu, jednak nie wydała z siebie najcichszego jęku. Nie ona. - Ja też nie sądziłam, że tu wrócę. A jednak los uwielbia płatać nam figle. W wielkiej sali rozległ się dudniący śmiech, który zatrząsł ścianami budynku. Był tak głośny, że elfka chciała wyciszyć swoje zmysły, by choć przez chwilę nie słyszeć nic, jednak nie miała takiej możliwości. Przypomniała sobie, po co tak naprawdę tutaj jest. Dlaczego 433
odważyła się zrobić coś, co nikomu innemu nie przeszłoby przez myśl. - Zastanawiałem się dlaczego tu przybyłaś, jednak twoje myśli mówią wyraźnie, czego potrzebujesz – rozległ się potężny głos ponownie. – Nie sądzę jednak, iż byłaś naiwna. Nie w twoim stylu byłyby myśli, że oddam ci ten miecz! Jego obecność wysysała energię ze wszystkiego, co miało jeszcze w sobie energię. Elfka czuła, jak zabiera jej siłę, jednak nie mogła nic na to poradzić. Był niematerialny. - Nie sądziłam tak – rzuciła, krztusząc się. – Ale sądziłam, że możemy się dogadać, jak zrobiliśmy to kiedyś, dawno temu. - Przed tobą zawiła przyszłość – powiedział Demon, a jego głos stał się cichszy, bardziej przebiegły i okrutniejszy. – Przez tyle lat dziwiło mnie to, że jeszcze żyjesz, mając na sobie Lotos. Tylu nieszczęśników z tą klątwą zawisło na moich ścianach… Czasem prawie wierzyłem, że ty będziesz wyjątkiem! A jednak kiedyś się spotkamy, chociażby i za milion lat. A może i za kilka minut… Jesteś w końcu moim więźniem, w moim królestwie i na moich warunkach! Możesz umrzeć nawet teraz. Elfka zacisnęła usta, czując w nich krew. Próbowała wziąć głęboki oddech, jednak nie mogła. Nie zważając na ból, podniosła się powoli, stając na nogach o własnych siłach. Jej wzrok był zimny. - Nie oczekuję żadnej litości – powiedziała głośno, unosząc głowę. – Udowodniłam swoją wartość i poniosłam straszliwą cenę za swoją wolność. Teraz potrzebuję miecza, by wypełnić swoje zadanie. Czy jesteś w stanie mi go dać? Głos prychnął. - Ja jestem w stanie zrobić wszystko, więc nie zapominaj się, upadła księżniczko – syknął zajadle. – A jednak… Nie jesteś zwykłą śmiertelniczką, której śmierć nie zrobi mi żadnej różnicy. Jesteś córką bogini, a targowanie z tobą może być bardzo interesujące. Narzekam na nudę w tym świecie. Na bardzo wielką nudę… Gdy jego słowa umilkły, w Alenę nagle uderzyło wspomnienie, prawie powalając ją na kolana, a na pewno zadając ból, którego się nie spodziewała. „Piękne Luinloth było oświetlane promieniami gorącego słońca. Temperatura była naprawdę wysoka, jednak elfy mogły cieszyć się z wiatru, który chłodził ich twarze. Pałac mienił się wieloma kolorami pod wpływem światła. Był widoczny z daleka i zachwycał wielkością i wspaniałością, chwalony w pieśniach i hymnach bitewnych. Otaczające go piękne ogrody były nie mniej zachwycające, rozległe na kilka mil i otaczające pałac z każdej strony, oprócz głównej drogi, która prowadziła na dziedziniec. Stolica Beinbereth zachwycała swoją prezencją i nie pomylił się nikt, kto wspominał o niej w swoich opowieściach. Trójka młodych elfów spacerowała ogrodami. Mieli na sobie jednakowe szaty w kolorze jasnofioletowym, które symbolizowały mistrza Gereda, u którego pobierali nauki. Tamtejszy dzień był jednak świętem, Dniem Przyszłości, w którym do miasta przybywała nimfa Ninde, przepowiadając przyszłość każdemu, kto sobie tego zażyczy. Wszyscy mieli czas wolny od pracy, oraz zajęć. Trzej młodzieńcy byli przyjaciółmi; najwyższy z nich miał krótkie, ciemne włosy, rozwiane od wiatru. Średni wyróżniał się włosami jasnymi niczym słońce, prawie białymi, opadającymi mu na ramiona. Najniższy zaś nie miał na głowie nic – zgolenie jego długich, prawie czarnych włosów było karą za bezczelność. Mistrz Gered nie popuszczał im; nie istniało też u niego coś, zwanego taryfą ulgową. Wszyscy byli traktowani jednakowo, 434
nawet jeśli uczeń był jego synem. A tak właśnie było w przypadku ukaranego elfa. - Królowa chce ponoć znieść Święto Przyszłości – powiedział cicho krótkowłosy do towarzyszy. Jego słowa spotkały się z prychnięciem najniższego z elfów. - Też mi coś. Ojciec mówił, że jeśli będzie chciała, to może to zrobić. Nie wiem czemu, ale on uważa ją za wszechmocną. Jasnowłosy pokręcił głową, patrząc na przyjaciela z dezaprobatą. - Królowa Feanen JEST wszechmocna – odparł. – Była kiedyś boginią. Najwyższy elf zamrugał ze zdziwieniem, słysząc jego słowa. Po chwili pokręcił głową. - Niby skąd możesz wiedzieć takie rzeczy, Aryonie? Elf, nazwany Aryonem, zachowywał spokój. - A stąd, że tak mi powiedziała. Miałem przyjemność rozmawiać z nią kilka razy. Od innych słyszałem też różne rzeczy… Ponoć została uwięziona w ciele elfki za swoje okrucieństwo i zbrodnie. - W to jestem w stanie uwierzyć – rzucił bezwłosy elf z typową dla siebie złośliwością. Aryon jednak nie przejął się nim w najmniejszym stopniu, kontynuując swoją wypowiedź. - Przez tysiące lat zgłębiała magię… Aż nie poznała naszego króla, Sidhiona – rzekł. – Oszalał dla niej. Nie dziwne, prawda? Jest piękną i bardzo inteligentną elfką. - A co, jeśli NAPRAWDĘ oszalał? – zapytał syn mistrza, unosząc brew. – Pamiętacie, co się stało z poprzednią królową i jej dziećmi? Zginęły w wypadku… To było zbyt podejrzane, przynajmniej jak na mnie. Szare oczy Aryona spojrzały na niego zimno. - Wiesz, że właśnie popełniasz zdradę królewską? – zapytał ostro. – Nie życzę sobie czegoś takiego w mojej obecności. Mistrz Gered byłby zawiedziony. Jakąkolwiek Królowa ma przeszłość, to się nie liczy. Jest naszą władczynią. Król musiał wiedzieć, co robi, gdy przekazywał jej władzę… - I teraz rządzi nami kobieta! – powiedział krótkowłosy. – Ale Aryon ma rację. Musimy ufać osądowi króla. Nawet jeśli giną istoty… - Giną ci, którzy na to zasługują – powiedział Aryon i nagle zatrzymał się, zatrzymując też ich. – Księżniczka – szepnął. Gdy wyszli zza zakrętu, kilkanaście metrów przed nimi ujrzeli młodą elfkę. Mimo, iż była jeszcze dzieckiem, nie przesadzili ci, którzy określali ją mianem ślicznej istoty. Długie, lekko falowane i gęste włosy opadały jej na plecy czarną, lśniącą kaskadą. Odziedziczyła po matce także gładką, delikatną i jasną cerę, lecz jej oczy były niemal lustrzanym odbiciem oczu jej ojca – duże, intensywnie niebieskie, okalane długimi rzęsami, które rzucały cienie na jej blade policzki. Elfowie obserwowali, jak delikatną dłonią dotyka jednej z nienaturalnie dużych róż. Kwiat, który był trawiony przez chorobę, niespodziewanie odżył, pnąc się w górę i rozwijając płatki. Uśmiech rozjaśnił twarz dziewczynki, a jej śmiech był czysty niczym śpiew ptaków. Miała dokładnie siedem lat. - Widzisz, Raylo? – zapytała w stronę mamki, która stała nieopodal, pilnując jej. – Mówiłam ci, że potrafię! A ty mi nie wierzyłaś. Rayla była lekko zmieszana, jednak uśmiechnęła się. Była jasnowłosą elfką, średniego wzrostu. Pochyliła się, by zrównać się wzrostem z księżniczką i spojrzała na nią ciepłymi, zielonymi oczami. - Przepraszam, moja pani – powiedziała. – Twoja pani matka nie uczyła ciebie jeszcze 435
leczniczej magii, dlatego się zdziwiłam… Proszę o wybaczenie. - Nie mów na mnie „moja pani” – powiedziała dziewczyna, a w jej głosie można było usłyszeć nutkę złości. – Jestem twoją przyjaciółką. Mów na mnie Alena. Jasnowłosa elfka patrzyła na nią niepewnie, nie podnosząc się i kucając dalej. Westchnęła. - Księżniczko, Królowa nakazała mi wyraźnie, jednak… Mam spełniać twoje rozkazy – powiedziała po chwili. Alena uśmiechnęła się do niej. - Nie chcę ci rozkazywać – odparła i dotknęła ręką twarzy mamki. – Jesteś moją przyjaciółką. Przyjaciele sobie nie rozkazują. A pani matka chce, żebym była szczęśliwa. Dzięki tobie jestem. Nie mogę bawić się z innymi dziećmi… - jej głos lekko posmutniał. Rayla uśmiechnęła się pogodnie, by poprawić jej humor. Sama czuła się też wywyższona, gdyż księżniczka i następczyni tronu nazwała ją swoją przyjaciółką. Złapała Alenę za rączki. - Ale możesz bawić się ze mną – odparła. – W chowanego, w ganianego, w szukanie kwiatów… Oho, ktoś jest ci wdzięczny! – dodała, widząc jak ogromnych rozmiarów róża uchyla się nieco w stronę młodej elfki, dotykając płatkami jej policzka. Alena zamarła i, nie ruszając się, zerknęła w bok, by ujrzeć różę. Zamrugała gwałtownie. - Ona czuje – szepnęła cicho. – Jest w niej życie, bardzo silne życie, Raylo! Tej sytuacji przyglądali się elfowie, stojący nieopodal. Słyszeli każde wypowiedziane przez elfki słowa. Krótkowłosy pokręcił głową, czując jak ten widok zmiękcza jego serce. - Nie mogę uwierzyć, że to córka królowej Feanen – szepnął. – Ta dziewczynka nie ma wad. Jest najżyczliwszą osobą, jaką widziałem. Widzieliście kiedyś księżniczkę, mówiącą w ten sposób do mamki? - Może to nie jest córka Królowej – rzucił cicho bezwłosy młodzieniec. – Nie sposób myśleć o dwóch bardziej różnych charakterach… - Zamilczcie, głupcy – powiedział stanowczym szeptem Aryon. – Nie widzicie podobieństwa w wyglądzie? Odziedziczyła go w większości po matce. Będzie elfką wielkiej urody… Tak jak Feanen Valrilwen. Najniższy z elfów prychnął cicho. - Uroda to tylko jedna, nieważna rzecz. Słyszałem, że Ninde ponoć przepowiedziała Królowej, że jej córka odziedziczyła po niej wielką moc, i że pisane są jej wielkie rzeczy. Nie wiem, ile z tego jest prawdą, ale Królowa nie widzi świata poza córką od prawie siedmiu lat. Aryon tylko skinął głową, a jego twarz nie wyrażała nic. Jego oczy były puste, niezauważalnie zacisnął lekko pięści w geście wściekłości. - Chcę poznać małą Alenę – powiedział nagle i ruszył przed siebie, zanim przyjaciele zdążyli go powstrzymać. Podszedł do dziewczynki i jej mamki i ukłonił się. - Księżniczko – powiedział z szacunkiem. Rayla, przerażona, podniosła się do pionu, by w razie czego bronić Aleny. Dziewczynka spojrzała na młodzieńca, nieco zaskoczona. - Jesteś odważny, Nieznajomy – powiedziała, starając się być poważna. – Pani matka zabroniła komukolwiek ze mną rozmawiać. Elf uśmiechnął się. - Tylko dlatego, by nikt nie zrobił ci krzywdy. Ja nie jestem szkodliwy. Nazywam się Aryon, jestem najzdolniejszym uczniem mistrza Gereda. Witam również ciebie, Raylo – dodał kurtuazyjnie do mamki i ucałował lekko jej dłoń. – Nie sprawię kłopotów. Jasnowłosa elfka zarumieniła się lekko i skinęła głową, rozglądając się. Chciała dać Alenie trochę szczęścia. 436
Młoda elfka uśmiechnęła się szeroko, czując zadowolenie i podekscytowanie. - Jesteś uczniem mistrza Gereda? Ja też bym chciała! – jęknęła. – Ale muszę uczyć się w zamku… To niesprawiedliwe, nie sądzisz, Aryonie? - Pani, oddałbym wiele, by móc uczyć się od tak potężnej elfki, jaką jest nasza Królowa – odparł elf poważnie. – Może… Gdybyś mogła szepnąć jej słówko… - lekki rumieniec pojawił się na jego policzkach. - Nie wypada prosić księżniczki o takie rzeczy – powiedziała Rayla stanowczo. – Pozwoliłam tylko z nią porozmawiać. Aryon odchrząknął, oblewając się gwałtownym rumieńcem. W duchu poczuł wściekłość. - Wybacz, księżniczko. Chciałem dobrze. Alena zaśmiała się, nie rozumiejąc protestu Rayli. Dotknęła ręką róży, ciesząc się jej delikatnymi płatkami. - Nie gniewam się. Nie lubię się gniewać, tak jak pani matka. Według mnie wszyscy zasługują na uśmiech i życzliwe słowo… Aryon uniósł lekko brew, słuchając jej. - Jesteś bardzo mądra, jak na tak młodą osobę – rzekł. – Jeśli będziesz chciała, będę mógł ciebie nauczyć tego, czego mnie uczy mistrz Gered. Królowa nie musi o tym wiedzieć… - Młodziku – upomniała go surowo Rayla. – Ostrzegam po raz… - Co to ma znaczyć? – rozległ się zimny, lecz pozornie uprzejmy głos. Rayla odwróciła się gwałtownie i zgięła wpół w ukłonie. - Pani – szepnęła. Oczy Aryona napotkały bardzo wysoką elfkę, odzianą w długą, fioletową suknię, oraz iście królewski płaszcz, chroniący ją przed wiatrem. Długie, kręcone włosy spływały jej do pasa, a ramiona miała okryte niebieskim, delikatnym bolerkiem. Jej jasnozielone oczy zwróciły się w stronę małej księżniczki. Alena uśmiechnęła się, podchodząc do matki i patrząc na nią bez strachu. - Pani matko – powiedziała z szacunkiem i wzięła elfkę za rękę, ciągnąc ją za sobą. – Zobacz! Widzisz tą różę? Była chora i umierała na moich oczach. Ale uleczyłam ją. – w jej głosie można było odczytać dumę. Feanen nie odpowiedziała, tylko pochyliła się nad kwiatem, dotykając go lekko. Jej magia przepłynęła przez niego, sprawdzając jego stan. Gdy nie wyczuła żadnej choroby, jej usta wygięły się w krótkim uśmiechu. - Brawo, moja zdolna córeczko – powiedziała. Jej głos brzmiał dla Aleny normalnie, jednak i Aryon, i Rayla wyczuli w nim złowrogą nutę. Królowa była czymś zdenerwowana, jednak niejasne było czym. – Będziesz miała wielką moc. Większą, niż możesz sobie wyobrazić… kucnęła przy niej, a jej jasnozielone oczy spojrzały w niebieskie oczy Aleny. – Pamiętasz, co zawsze powtarzam ci, zanim zasypiasz, Aleno? Dziewczynka skinęła głową. - Że więzy krwi są najważniejsze – wyrecytowała. – I że jestem dla ciebie najważniejsza, tak jak ty dla mnie, i że kiedyś będę twoją bronią, której wszyscy będą się lękać. Królowa skinęła głową, zadowolona. - Właśnie tak. Pamiętaj o tym, Aleno. - A mogę iść do Bradley’a? – zapytała nagle księżniczka. – Proszę! On siedzi tak samotnie, bo jest chory. Nie zarażę się, obiecuję! W oczach Królowej był tylko chłód. Normalnie nie wyraziłaby na to zgody, jednak teraz chciała załatwić jeszcze inną sprawę. 437
- Zgoda – powiedziała. – Strażnicy ciebie do niego zaprowadzą. I pamiętaj, nie podchodź do niego za blisko. To jest zaraźliwe. Alena podskoczyła ze szczęścia i uśmiechnęła się szeroko. - Dziękuję! A Rayla? Nie może iść ze mną? – zapytała nagle, zerkając na jasnowłosą elfkę, która nadal była pochylona w ukłonie. Feanen jednak pokręciła głową. - Muszę coś załatwić z Raylą. Straże – dorzuciła do uzbrojonych elfów. – Zaprowadzić księżniczkę do jej brata. Nikt ma się do niej nie zbliżać. - Tak jest, pani! – zasalutowali jej i poprowadzili zawiedzioną lekko księżniczkę w stronę pałacu. Alena odwróciła się za Raylą, machając jej z oddali, a potem zniknęła w pałacu. Ciemnowłosa Królowa odwróciła się w stronę mamki i nieruchomego Aryona. W jej spojrzeniu nie dało się wyczytać niczego. - Wyprostuj się – rzuciła do Rayli, która posłusznie spełniła polecenie. – Rozkazałam ci wyraźnie, że NIKT nie ma prawa zbliżać się do mojej córki. A tym bardziej uczniowie tego niedorajdy, Gereda. Złamałaś mój rozkaz. - Pani, ja chciałam tylko, by księżniczka była szczęśliwa – wyszeptała elfka. – Pilnowałam jej, nie pozwoliłabym, by stała jej się najmniejsza krzywda… Aryon, wiedziony własnym instynktem i liczący na nagrodę, odchrząknął. - Moja pani. – ukłonił się ponownie przed Feanen. – Sam byłem świadkiem i słyszałem, jak Rayla każe księżniczce nazywać się jej przyjaciółką. Namawiała ją też do pobierania nauk u mistrza Gereda, gdy tylko podszedłem… Oczy Rayli rozszerzyły się gwałtownie z przerażenia. Potrząsnęła głową przecząco. - To nieprawda, on kłamie! - ZAMILCZ – warknęła Królowa i jednym machnięciem ręki powaliła elfkę na kolana. Rayla zgięła się w pół, trzymając się za klatkę piersiową. Chwilę później padła całkowicie na ziemię, już bez życia. Aryon poczuł chłód, gdy usłyszał cichy śmiech Feanen, która zachowywała się, jakby naprawdę ją to bawiło. Sam nie śmiał się ruszyć. - Widzisz, co robię z tymi, którzy nie stosują się do MOICH zasad? – zapytała, patrząc na niego. – Jesteś jedynie puchem, który wkrótce zniknie. Po raz kolejny widzę ciebie w okolicach pałacu. Życie ci niemiłe, plugawy śmieciu? - Pani – szepnął jasnowłosy i podniósł wzrok na jej twarz. – Ja po prostu… Odkąd urodziłaś Alenę, wszystko inne stało się dla ciebie nieważne. Podziwiam ciebie, zawsze ciebie… podziwiałem i chciałem być taki, jak ty. Mówię ci to z czystego szacunku i sympatii, moja Królowo, póki jeszcze nie jest za późno… Lepiej byłoby, gdyby księżniczka nie ż… - Byłeś mi potrzebny tylko po to, byś wydał mi sekrety Gereda – rzuciła zimno, przerywając mu. – Nie znaczysz dla mnie nic, nie masz żadnej wartości. Jaką wartość może mieć zdrajca? – znów zaśmiała się beztrosko. - Nie zbliżaj się do mojej córki, bo pożałujesz. Będziesz cierpiał, jeśli chociażby za blisko podejdziesz. Aryon nie zdążył odpowiedzieć, bo jego towarzysze odciągnęli go do tyłu, słaniając się w ukłonach przed Królową. Wyrywał się, ale nic to nie dało.’’ … … 438
Arthur kroczył korytarzem. Wciąż czuł wściekłość z powodu procesu, jednak zeszło to na drugi plan. Miał o wiele większe zmartwienia. W ręce trzymał zwinięty w rulonik papier, który dostał kilka chwil wcześniej. Doszedł do kilku strażników, którzy natychmiast pokłonili mu się z szacunkiem, rozpoznając go w mgnieniu oka. - Panie – powiedział jeden z nich. – W czymś moż… - Zamilcz – warknął Arthur. – Gdzie jest Nadia? Muszę się z nią widzieć natychmiast. Żołnierz zamrugał ze zdziwieniem, jednak pozostał stojąc na baczność. - Przewodniczący, widziałeś się z nią kilka chwil temu – rzekł. – Nie wiemy, dokąd… - I was nazywają żołnierzami?! – wybuchnął jasnowłosy. – Chcę się z nią widzieć TERAZ! Z drogi – dorzucił ostro i odepchnął ich od siebie, wymijając ich gwałtownie i idąc na przód. Na korytarzach nie spotkał nikogo, kto mógłby mu pomóc, ani żywej duszy. Zdziwiło go to. Szedł dalej, w końcu otwierając drzwi sali tronowej. Ujrzał wszystkich mieszkańców pałacu, zgromadzonych w pobliżu tronu, obok którego stał Deanuel. Nieopodal stała Nadia, oraz dwie siostry Neridy i Gabriel. Wszyscy wyczekiwali czegoś. Jasnowłosy ujrzał najmłodszą księżniczkę, wychodzącą na środek wolnego miejsca po środku sali. Była blada, a jej twarz wyrażała głównie przerażenie, którego nie była w stanie ukryć. Ręce jej się trzęsły. - Ja… Chciałam przeprosić – powiedziała, a jej głos lekko się łamał. – Potraktowałam księcia Deanuela eliksirem miłosnym i dlatego się ze mną zaręczył. Chciałam… chciałam być kochana, chciałam władzy. Kierowały mną sprzeczne uczucia, za które przepraszam. Nie wiem, jak mogę to wszystkim zadośćuczynić… - odwróciła się w stronę osób, stojących blisko księcia. – W szczególności mojej siostrze, Ravennie… W jej głosie nie było jednak nutki żalu za jej czyny. Wydawała się przerażonym dzieckiem, które nakryto na złym uczynku, jednak które nie rozumiało, dlaczego uczynek był zły. Arthur odczuł satysfakcję, gdy zobaczył tą scenę. Po zgromadzonych elfach przebiegły złowrogie pomruki, niestłumione niczym. Wszyscy byli zszokowani, że wielka miłość księcia Deanuela okazała się być fałszywą. Jednak to nie był koniec przedstawienia. - Nie zrobiłam tego sama – powiedziała rudowłosa elfka, mając nadzieję, że chociaż to przedstawi ją w lepszym świetle. – Miałam wspólnika. Nazywa się Torn, jest zamknięty w lochach… Darujcie mi moje winy… Po elfach przebiegły jeszcze głośniejsze szmery. Wzrok Przewodniczącego skierował się w stronę jego narzeczonej. Nadia miała szok wymalowany na twarzy. Domyślił się dlaczego. Torn był jej przyjacielem, przynajmniej zanim ściągnął na nią proces. Nikt nie spodziewał się jednak, że elf okaże się współpracować z samą Neridą. Wtedy Deanuel zbliżył się, a księżniczka cofnęła się na ławę. - Proszę o ciszę – powiedział władczo czarnowłosy. Uwadze Arthura nie umknęło to, jak wiele pewności siebie nabrał Deanuel po szkoleniu i stoczonej bitwie. – Torn zostanie skazany na śmierć przez ścięcie głowy za zdradę i knucie spisków przeciwko członkowi królewskiego rodu i jego przyjaciołom. Nerida natomiast zostanie osądzona przez własną siostrę, jednak nie może wrócić do domu. Zostanie tutaj, by patrzeć na to, co zdobyła podstępem i nieczystym zagraniem. Unieważniam również zaręczyny mojego rycerza, Gabriela, oraz księżniczki Ravenny, których dokonałem pod wpływem eliksiru i zupełnie niezamierzenie. To wszystko. 439
Wśród elfów rozległy się brawa i wiwaty. Wszystkie elfy powitały z radością dobrą nowinę, nawet pomijając to, że nie był ich księciem. Arthur, mimo radości, poczuł złość. Cała uwaga znów była skupiona na Deanuelu, a nie na nim. Ruszył do przodu, a jego przyszli poddani zaczęli się przez nim gwałtownie rozstępować. W sali zapadła cisza. - Przyszły król idzie! – rozległ się czyjś głos. Deanuel odwrócił się w stronę Arthura. - Arthurze… - zaczął, jednak jasnowłosy go nie słuchał. Odwrócił się w stronę poddanych, ściskając w dłoni rulonik papieru. Wszyscy ponownie zamilkli, czekając na jego słowa. - Dostałem właśnie bardzo ważną i niepokojącą wiadomość od generała Gorgotha – przemówił Przyszły Król Leśnych Elfów oraz Książę Beinbereth i Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath. – Jak wszyscy dobrze wiecie, generał wyruszył, by oczyścić granice Silverlönn z wrogich oddziałów i strzec granic. W krótkim liście pisze, iż zawiedli częściowo, nie będąc w stanie bronić wszystkich granic jednocześnie. Musieli się posunąć do przodu, aż w głąb Edery, by uniknąć straty wszystkich oddziałów. Pisze też coś o… O ciemności – dodał, nieco dziwnym głosem. – Ciemności, która ma nadejść. Nie wiem, jak mam to interpretować, ale nie oznacza to niczego dobrego. Radzi też księciu Deanuelowi, by szybko wyruszał na Utis – dodał, odwracając się w stronę oniemiałego Deanuela. – Gdyż Meavy nie uda się utrzymać wieki, a ataki będą się nasilać. W związku z tym ogłaszam przymusowy nabór do armii. Wszyscy mężczyźni, powyżej czterystu lat życia, mają obowiązek stawić się do wieczora w zbrojowni. Zostaną zaopatrzeni, w miarę możliwości, i krótko przeszkoleni. Armii nie może braknąć, a Utis będzie bardzo trudne do zdobycia. To wszystko, rozejść się. Władczości w jego głosie nie dało się nie słyszeć. Gdy poddani zaczęli opuszczać salę, Nadia, Gabriel i Deanuel podeszli do Przewodniczącego szybko. Nadia wyciągnęła rękę po papier, który Arthur jej podał i pokręcił głową. - Z tak dobrym dowódcą jak ja mamy szansę wyjść z tego bez szwanku – rzucił stanowczo. – Mamy tutaj dowódców… dokładnie czterech – dodał z niechęcią, rzucając krótkie spojrzenie w stronę Gabriela, który to zignorował. – Musimy się rozdzielić. To będzie prawdziwa wojna. - Tak, Alena też to powiedziała – odparła Nadia z uniesioną brwią. – Aż dziwne, że masz to samo zdanie, co ona, Arthurze… Jestem z ciebie wręcz dumna. Jeden z dowódców musi zostać tutaj. - Popieram – powiedział Gabriel z chrząknięciem. – Dowódca i księżniczki. One nie mogą nigdzie jechać, a są naszymi gośćmi, prawda? Deanuel skinął głową, zamyślony. - Ja muszę jechać – powiedział po chwili. – W końcu mam dowodzić atakiem na Utis. Zabiorę ze sobą swój oddział plus wszystkich, którzy się dziś zgłoszą z naboru. Droga do Utis powinna zająć szybkiemu jeźdźcowi około trzy dni. Wiem to, bo podczas szkolenia wielokrotnie pokonywałem tą odległość – dodał. - Alena pokazała mi też, mniej więcej, jak wygląda samo Utis, więc samo miasto mnie nie zaskoczy. Jadąc z oddziałem… zajęłoby to nie mniej niż cztery dni. Nie mamy tyle czasu, gdyż gdy dotrzemy do wejścia do podziemi, samo schodzenie zajmie nam około jeden dzień. - Jeden dzień?! – zapytał wściekły Przewodniczący. – Równie dobrze możemy wysłać list zapowiadający! - Coś będzie trzeba na to poradzić, nie wrzeszcz na mnie – odparł książę z wysoko uniesioną głową. – Nie ja budowałem to miasto. Jednak jeden szczegół przemawia na naszą korzyść. 440
Utis może i jest wielkie, ale to tylko jedno miasto. Nie będziemy musieli przedzierać się przez tereny należące do mrocznych elfów, a co za tym idzie nie napotkamy uciążliwego oporu. - Książę ma rację – powiedział Gabriel, kiwając głową. – Jedynie może być bardziej uzbrojone i… opancerzone. Mury będą wysokie, ale będziemy mieć ze sobą Thorenów. Państwo-miasto będzie mniej uciążliwe, niż cały kraj. Nadia jednak pokręciła głową, widząc, że nie dostrzegają jednego szczegółu. - Wszystko przedstawia się tak, jak opisujecie to, jednak… Utis jest pod ziemią. Byłam tam tylko raz w swoim życiu i to faktycznie co najmniej jeden dzień jazdy w dół. Poza tym mroczne elfy dysponują bardzo potężnymi magami… - My także. – rozległ się głos Wreth’a, który podszedł do nich. Księżniczki zostały wyprowadzone z sali, by uniknąć słuchania rozmów wojennych. – Książę, dobrze mieć ciebie z powrotem. Już się bałem, że naprawdę postradałeś zmysły. Deanuel spojrzał na leśnego elfa i zaśmiał się. - Racja! Prawie postradałem. Okropne uczucie, przyjacielu, nawet sobie nie wyobrażasz. Rozumiem, że teraz, gdy… - chrząknął. – Sytuacja się unormowała i przestałem być otumaniony fałszywą miłością, nasze stosunki z krainą księżniczek powrócą do normy? Ambasador skinął głową. - Owszem – odparł. – Wysłałem już ptaka z wieściami do ich ojca. Ravenna się pod nimi podpisała, więc wszystko powinni się unormować. Powiedz mi… Kiedy zaręczysz się z Ravenną? Nacierpiała się wiele i nie powinniśmy odkładać tego momentu. Zapadła cisza. Deanuel poczuł ucisk w żołądku, który czuł, gdy czekali na dziedzińcu, by powitać siostry. Odchrząknął ponownie. - Z pewnością za niedługo – odparł. – Pomyślę nad tym dziś w nocy. Ona zasługuje przecież na coś lepszego, niż szybkie zaręczyny, nieprawdaż? Wreth skinął głową, uznając wytłumaczenie za logiczne. - Owszem, racja. Powiadomię ją o tym jak najszybciej. Jaki jest podział ról? Ty, książę, wyruszasz pod Utis. Uważam, że Przewodniczący powinien zostać tutaj i przygotować wszystko do koronacji – dodał w stronę Arthura, skłaniając przed nim lekko głowę. – Czy masz już drugą osobę do koronacji, mój panie? Arthur pokręcił głową, nie okazując zdenerwowania. - Jeszcze nie, ale wiem już, kogo chcę na mojej koronacji. To może trochę potrwać… W porządku, ja zostanę. Moje oddziały powinni jechać pod Utis – dorzucił. – Nie uważasz? Wreth skinął głową. - Jak najbardziej, podobnie jak amia, którą ja obiecałem księciu. Jednak jeden z oddziałów bez dowódcy musi zostać tutaj, w razie ataku na miasto. Sądzę, że oddział twojego ojca będzie odpowiedni – dodał do Deanuela. – Za cztery dni wyślemy oddział portalem pod Utis. - Nie możemy więc całej armii wysłać portalem? – zapytała Nadia. Ambasador pokręcił głową. - Nie – odparł. – To zbyt liczebna armia. Musicie jechać tam na koniach. Elfy są szybkie, nie to co ludzie… W cztery dni powinniście się wyrobić. Ja wyruszę na pomoc generałowi Gorgoth’owi. Nadio, uważam, że powinnaś jechać z księciem. Ty i twoje oddziały – dodał do elfki, która skinęła głową. – Natomiast Gabriel… - odchrząknął. – Jesteś w zastępstwie za Alenę Valrilwen, tak? – zapytał. Ciemnowłosy elf skinął głową twierdząco. - Owszem. Jestem jej zastępcą. Coś nie tak? – zapytał, gotowy bronić Aleny przed 441
oszczerstwami. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Ambasador lekko się zamyślił. - Dostaliśmy przed chwilą wiadomość – powiedział i wyciągnął ku nim zwinięty papier. Gabriel wyciągnął rękę i wziął go, rozwijając kartkę. Wtedy usłyszeli głos, kobiecy, zupełnie, jak na procesie Nadii. „Pod żadnym pozorem nie zbliżajcie się do Martwego Jeziora.’’ Arthur uniósł wysoko brew. Nie rozumiał tego, co Alena chciała im przekazać. - Martwego Jeziora? Co to jest? - Akurat ty powinieneś to wiedzieć – rzucił Deanuel cicho. – Ja wiem. To jezioro było kiedyś Cudem… Ale elfy stwierdziły, że im przeszkadza. To długa historia. Alena mówiła, że w naszym świecie bardzo trudno jest się tam dostać. Panują tam fatalne warunki atmosferyczne, a magia traci swoją moc… Mamy omijać to miejsce? Wreth skinął głową. - Owszem – potwierdził. – Jednak jak na mnie, to brzmi podejrzanie. Może chciała przekazać nam inną wiadomość? - Pojadę tam – powiedziała niespodziewanie Nadia. – Ja… Potrzebujemy Aleny. Ja jej potrzebuję, a poza tym to moja… przyjaciółka. Jej słowa sprawiły, że Gabriel się lekko uśmiechnął, Deanuel zdziwił, a Arthur… Arthur się wściekł. - Nadio – powiedział ostro. – Takimi słowami jeszcze mnie nie karałaś. Proszę cię o wstrzymanie takich komentarzy. Alena to twoja przyjaciółka? Ta elfka NIE MA przyjaciół. - Ma – rzucił Gabriel. – We mnie też. Jeśli zaszłaby taka potrzeba, byłbym gotowy oddać za nią życie… Nadia spojrzała na elfa, jako jedyna dostrzegając romantyczność jego słów. Uśmiechnęła się lekko i w specyficzny sposób, jakby się czymś zachwycała. Zachwyciły ją jego słowa. Pennath zobaczył wyraz jej twarzy i zdenerwował się jeszcze bardziej. - Nadio! Spójrz na mnie. Brązowowłosa przesunęła w końcu wzrok na jego osobę i uniosła brwi. - Nie denerwuj się tak, Arthurze. Nie pozwolę byś wybierał mi przyjaciół i mówił, z kim mam mieć dobry kontakt, a z kim nie. Jestem dorosła, podobnie jak ty. Nasze zaręczyny niczego nie zmieniły w tej kwestii. Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno. Arthura zatkało, a wtedy Deanuel postanowił wkroczyć do akcji ze swoim autorytetem. - Zgodnie z nadanym mi prawem ogłaszam ciszę w sali obrad – powiedział, powstrzymując rozbawienie, które chciało nim zawładnąć. Gdy zapadła cisza, nagle spoważniał, prostując się jeszcze bardziej i poprawiając włosy. – A więc, jako dowódca misji i książę Beinbereth… - Chcesz rywalizować ze mną o długość tytułu? – wycedził Arthur cicho. -…ogłaszam, iż Przewodniczący zostaje w Meavie z oddziałem mojego ojca, ambasador Wreth udaje się na pomoc generałowi Gorgoth’owi, Gabriel jedzie z oddziałem Aleny do Martwego Jeziora, zaraz przekażę ci wspomnienie dotyczące drogi, Gabrielu… A Nadia i ja kierujemy się w stronę Utis. Mam nadzieję, że wszystko już jest jasne. … … 442
„Dwie elfki stały na dziedzińcu pałacowym i przyglądały się rozdzierającej serce scenie, która odgrywała się przed nimi. Wokół zebrało się już wielu elfów, którzy patrzyli na to, co spowodowało takie poruszenie. Jasnowłosa elfka złapała swoją towarzyszkę za ramię. - To ją złamie – szepnęła do niej cicho. – Nie jest tym samym dzieckiem, jakim była rok temu. Lotos ją niszczy, a teraz to… Druga elfka spojrzała na nią; w jej ciemnych oczach czaiło się zdziwienie. - Widziałaś to w swojej wizji, Ninde? – zapytała cicho. – Widziałaś, że to ją złamie? Ninde jednak nie odpowiedziała, tylko patrzyła przed siebie. Widziała jak jedenastoletnia córka Feanen Valrilwen stoi pośrodku ulicy, czekając aż patrol żołnierzy zsiądzie z koni. Dowódca ukłonił się jej i zdjął hełm z głowy. - Przykro mi, księżniczko – powiedział cicho, a dwójka jego żołnierzy podeszła bliżej, niosąc między sobą nosze, na których spoczywało drobne i małe ciało. Elfka zbliżyła się, a oni położyli nosze na ziemi, odsuwając się. Leżał na nich młody elf, mogący mieć góra osiem lat. Był blady, a z rany na jego piersi wypływała ciemnoczerwona krew. Nie ruszał się. Alena padła na kolana, zrzucając z siebie pelerynę. Czarne cierniowe znamiona, wyryte na jej skórze, wzbudziły niemałą sensację, ale ona nie zwracała uwagi na otoczenie. Nie obchodziło jej nic, oprócz młodego elfa, którego przynieśli na noszach. Pogładziła go po włosach, a jej ręka trzęsła się niemiłosiernie, gdy to robiła. - Bradley – szepnęła cicho, pochylając się i przytulając go delikatnie do siebie. Po jej policzkach popłynęły łzy, gdy tylko zacisnęła powieki, by już niczego nie widzieć. – Nie umieraj, błagam… Zbyt ciebie kocham, by cię stracić… nie zostawiaj mnie samej, proszę… błagam, braciszku… Jednak jej prośby niosły się tylko na wietrze w absolutnej ciszy, a elf pozostawał martwy. Dziewczynka trzymała go w swoich objęciach, a minuty mijały, nawet nie wiadomo kiedy. Ninde usłyszała jakieś kroki i spojrzała w stronę zamku. Zobaczyła Królową. Ukłoniła się przyjaciółce z szacunkiem. - Musisz ją stąd zabrać, Wasza Wysokość – powiedziała cicho. – Bradley nie żyje. Niewzruszona Feanen zeszła z dziedzińca, a poddani zgięli się w pół przed swoją władczynią. Elfka stanęła kilka kroków od swojej córki, przyglądając jej się. - Aleno – powiedziała, jednak nie doczekała się odpowiedzi. – Aleno, mam coś, co ukoi twój ból. Spójrz na mnie. Dziewczynka wyprostowała się, nie zwracając uwagi na krew brata, którą miała na sukni. Oddychała szybko, ale płytko. Odwróciła się w stronę matki. - Przywrócisz mu życie? – zapytała pustym głosem, a jej niezwykle jasne, niebieskie oczy patrzyły na Feanen z wyczekiwaniem. Nie były to te same oczy, które miała kiedyś. Te były chłodne, dużo jaśniejsze i, w tym momencie, zapłakane. Królowa pokręciła głową i kucnęła, wyciągając do niej ręce. - Nie przywrócę mu życia, bo nie potrafię, najsłodsza – powiedziała. – Nie potrafiłam przywrócić życia również twojemu ojcu. Ty kiedyś możesz mieć taką moc… - dodała, gdy Alena dała jej swoje ręce. Królowa dotknęła jednego z jej cierni, patrząc na niego zafascynowana. – One… one dadzą ci jeszcze większą siłę… gdybyś tylko dała mi dostęp do tego, co ciebie dręczy przez Lotos… - Miałyśmy rozmawiać o Bradley’u, mamo – odparła cicho dziewczynka, niezainteresowana pokładami mocy, nad którymi rozwodziła się jej pani matka. – Nadal mnie boli. 443
- Już niedługo nie będzie – odparła Królowa. – Ja… Nawet nie wiesz, jak ja cierpię, Aleno. Widziałam, jak ktoś zabijał moje dziecko, a potem przywiązywał jego ciało do swojego konia i wlókł je po polanie… Nie byłam w stanie zrobić niczego… Ale widziałam, kto to zrobił. Jeśli będziesz zawsze mnie kochać i stać po mojej stronie, mała księżniczko, dowiesz się, kto skrzywdził twojego brata. Będziesz mogła mu się odwdzięczyć jeszcze gorzej, niż on to zrobił. Spójrz mi w oczy. – jasnoniebieskie tęczówki napotkały jasnozielone. – Musisz być mi wierna, Aleno. Jesteśmy rodziną, a... - Więzy krwi są najważniejsze – dokończyła za nią Alena cichym głosem. W głębi siebie poczuła palącą nienawiść i pragnienie zemsty, które czaiło się w niej coraz częściej od ponad roku. Wtedy płakała po raz ostatni w swoim życiu. Uczyli ją nienawidzić.’’
Alena leżała na plecach na podłodze, wpatrując się w górę i widząc tylko ciemność. Komnata nie miała sufitu, który był umiejscowiony tak daleko, że nawet jej czuły wzrok go nie dostrzegał. Jej rany znów się otworzyły i krwawiły – nie tylko te na ciele, ale i te w środku. W sali rozległ się usatysfakcjonowany śmiech. Wielki Demon bawił się jej kosztem. - Zapłaciłaś tak wysoką cenę, wracając tutaj… Prawie się udusiłaś, wchodząc na górę, a teraz… A teraz nie uroniłaś ani jednej łzy, mimo, iż cisną ci się pod powieki. Zaskakujesz mnie, Aleno Valrilwen, więc nie puszczę ciebie z pustymi rękami. Wyciągnij rękę. Alena wyciągnęła zakrwawioną dłoń i rozprostowała palce, milcząc. Nie miała siły mówić. Poczuła wtem, jak do jej dłoni wsuwa się zimna rękojeść miecza. Zacisnęła na niej palce, czując ulgę i oddychając nieco wolniej. Pod jej powiekami szalały koszmary, a ona skupiła się na tym, by powstrzymać napór, silniejszy niż dotychczas, który przypuszczała na nią jej klątwa. Wielki Demon zaśmiał się, czując jej wysiłek. - Jednak muszę ciebie zmartwić. Miecz nie będzie twój, dopóki nie przyjdziesz tutaj martwa, tak jak być powinno – powiedział. – Ty, lub ktoś, kogo chociaż trochę będziesz odchodzić. Nie przejmuj się trupem młodzieńca, który z tobą przyszedł… I tak miał zginąć z rąk swoich pobratymców. Ale zboczyłem z tematu! Wybacz mi… By dopełnić aktu twojego samozniszczenia, sam wypuszczę ciebie do twojego świata. Pamiętasz, jak ostatnio z niego wychodziłaś, prawda? Teraz musisz jeszcze wyciągnąć za sobą miecz. Żegnaj, Aleno Valrilwen i spoczywaj w pokoju. Niechaj twoja czarna dusza płonie w piekle, które od zawsze było ci pisane. Po jego słowach nie czuła już powietrza na swojej skórze. Czuła ból, ale nie umiała go zlokalizować. Chwilę potem zdała sobie sprawę z tego, że nie może złapać oddechu, a wokół niej jest woda. Była na samym dnie lodowatego jeziora. … … Nadia siedziała w swojej komnacie, czesząc swoje włosy. Rozmyślała głęboko, czując dziwny wewnętrzny niepokój. Nie umiała zlokalizować jego źródła, jednak im dalej była rozwiązania, tym bardziej nie potrafiła przestać myśleć. Z letargu wyrwało ją pukanie do 444
drzwi. Narzuciła na siebie delikatny szlafrok, odkładając szczotkę na jedną z półek. - Proszę – powiedziała dość głośno. Nie spodziewała się nikogo o tej porze, gdyż wszyscy położyli się wcześnie spać. Gabriel i jego oddział wyruszyli wieczorem, zgodnie ze wspomnieniami Deanuela kierując się w stronę Martwego Jeziora. Ona i Deanuel zaś mieli wyruszyć z samego rana w stronę Utis, podobnie jak Wreth na granice Silverlönn. Zdziwiła się więc, gdy zobaczyła w drzwiach swojej komnaty Arthura Pennath’a. Miał na koszuli krew, jednak nie był ranny. Bardziej przerażony. Arthur spojrzał na nią. Wyglądała cudownie, z rozpuszczonymi włosami, w nieoficjalnym stroju. Wolałby spędzić z nią czas, zamiast mówić to, co musiał ogłosić. - Nadeszli – szepnął. – Nadio, oni nadeszli. Ciemność. Elfka poderwała się ze swojego krzesła i szybko wyjęła spod poduszki swój miecz. Wskoczyła w buty, by było jej wygodniej biegać. Nie przejmowała się swoim strojem i nie pozwoliła, by szok ją ogłuszył. - Prowadź, Arthurze! – powiedziała stanowczo, idąc w jego stronę. Przewodniczący chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą korytarzem. W pałacu panowało zamieszanie, wszyscy krzyczeli i biegali jak oszalali, jednak Nadia nie słyszała nic, poza głosem Arthura. W swojej głowie miała jeden cel. Książę musi być bezpieczny. Gdy na ich drodze stanęła dziwna kreatura, rozpoznała ją z opowieści ojca niemal od razu. Żywy trup, oślizgły i krwiożerczy, zostawiał za sobą żrący śluz, którego nie można było dotykać. Smród uderzył w ich nozdrza z niespodziewanie mocną siłą, a Arthur uniósł miecz, by odciąć potworowi głowę. Jakież było jego zdziwienie, gdy trup wyciągnął ręce i… Złamał jego miecz w pół. Przewodniczący zaklął głośno. - NIKT nie będzie łamał MOJEGO MIECZA! – warknął i odrzucił go od siebie magią. Nadia była tak pochłonięta widokiem walczącego Arthura, że nie zauważyła, gdy jedna z kreatur zakradła się za nią i chwyciła ją za szyję. Poczuła palącą maź i krzyknęła z bólu, zszokowana. Arthur odwrócił się, jednak nie zdążył niczego zrobić, gdyż w polu widzenia pojawiła się jeszcze jedna postać. Ogień omiótł korytarz, zamieniając trupy w biały pył i nie robiąc krzywdy elfom. Siła uderzenia zaklęcia powaliła ich na ziemię. Brązowowłosa elfka szybko wytarła maź z szyi, czując, że jest lekko poparzona. Popatrzyła w prawo i ujrzała Deanuela, który biegł w ich stronę. - Nic ci się nie stało?! – zapytał się jej przerażony. Sam miał zakrwawione szaty, jednak nie zwracał na to uwagi. Pomógł jej wstać, a Nadia błagała bogów w duchu, by się nie zaczerwienić. - Nie… - odparła i zerknęła na podnoszącego się Arthura. – Nic, Deanuelu. Elf odetchnął z ulgą i skinął głową, przypatrując się jej. - Jest źle – powiedział w końcu. – Jedyny plus tej sytuacji to zamknięta w szafie Nerida, która odmawia wyjścia na zewnątrz. Żołnierze wycofali się, a Thoreni wkroczyli do akcji. Jednak… - słychać było, że ciężko jest mu wymówić te słowa. – Stała się tragedia. Ravenna… - Co się stało z księżniczką? – zapytał zdziwiony Arthur, podchodząc do nich. - Ravenna nie żyje – rzekł w końcu Deanuel, nie spuszczając z nich spojrzenia.
445
Rozdział 37 – Time for heroes
Colin wszedł do sali tronowej. Jego jasne włosy rozwiał pęd powietrza, gdyż wcześniej zdjął z głowy hełm. Miał na sobie zbroję, która lśniła od krwi, a w ręce trzymał miecz. Był zmęczony, jednak mieszkańcy Luinloth wysławiali jego oraz, przede wszystkim, księcia Deanuela ponownie. Bunt został stłumiony, a oddział Barnila rozgromiony. Mieli kilku jeńców, jednak nie myślał teraz o nich. Był bohaterem. - Timothy – powiedział do rycerza, ignorując swojego ojca, który wpatrywał się w niego z napięciem. – Jak przedstawia się sytuacja? Rycerz uspokajał niewolnicę, siedzącą na ziemi pod oknem. Wyprostował się, a jego usta wygięły się w serdecznym uśmiechu. - Co za ulga, że przybyłeś, Colinie – powiedział szczerze, podchodząc do niego i ściskając go. – Ja i Marcus tłumiliśmy ten bunt od kilkunastu godzin. Żołnierzy ciągle przybywało, na dodatek Marcus zniknął. Jasnowłosy zmarszczył brwi, słysząc to. - Zniknął? – zapytał. – Jak to? Przecież walczyliście razem! Nie mógł tak zniknąć. - Wierz mi, nikt nie wie, gdzie on jest. Obawiam się, czy go nie porwali, gdyż wątpię, by się zdezerterował. Nie Marcus… Colin skinął głową, zamyślając się na chwilę. Nic nie przychodziło mu do głowy. - Zbadamy to – rzucił. – Trzeba postawić to miasto na nogi. To stolica Deanuela. Poddani już przypomnieli sobie, kto tak naprawdę jest władcą stolicy i całego Beinbereth, jednak nie wszyscy to uczynili. – jego wzrok powędrował w stronę Fevora, stojącego obok okna. – Musimy porozmawiać. Tutaj, przy sir Timothym. Elf poczuł ulgę, że syn chce z nim rozmawiać. Skinął głową, patrząc na niego uważnie. - Dziękuję ci, że dajesz mi s… - Szansę? – powtórzył Colin. – Nie, to nie jest szansa. To tylko wyjaśnienie podstawowych kwestii. Gdzie byłeś, podczas gdy twoi synowie walczyli o Meavę, co? Gdzie byłeś, gdy Aryon zabrał Deanuelowi kolejno praktycznie wszystko, o co walczymy? Gdzie byłeś, gdy potrzebował ciebie, byś jako ojciec wsparł go w trudnych chwilach? Gdzie byłeś, gdy ja potrzebowałem wsparcia? Gdy zostałem mianowany jednym z dowódców całej armii, gdy zakochałem się? - Colinie… - zaczął Fevor, czując jak pot spływa mu po karku. Jednak nie dane było mu dokończyć, gdyż Colin wściekł się zupełnie. - Nie było ciebie, oto odpowiedź! Zdradziłeś Deanuela i zdradziłeś mnie, ufając Aryonowi! Jak mogłeś? Nie spodziewałem się tego po WŁASNYM OJCU! Słowa syna były dla elfa najgorszą karą. Do tej pory nie miał odwagi stawić temu czoła we własnej głowie, jednak teraz nie miał wyjścia. Poczuł beznadzieję swojej sytuacji. - Chciałem dobrze dla Deanuela – odparł, podchodząc bliżej. – Musisz ZROZUMIEĆ, że chciałem dla niego dobrze! Wymagają od niego rzeczy niemal niemożliwych… - DEANUEL JEST JUŻ WYŻSZY OD CIEBIE, A GDY WRÓCIŁ ZE SZKOLENIA, OKAZAŁO SIĘ, ŻE DORÓWNAŁ MI POSTURĄ! – wybuchnął jasnowłosy. – To nie jest 446
już dziecko! Kazano mu dorosnąć w ciągu kilku miesięcy i dokonał tego! Był na szkoleniu w Królestwie Niebieskim! Tak, tam, dobrze słyszałeś. – jego głos był rozwścieczony. – Ostatnio się zaręczył. Uzyskał poparcie jednego z ambasadorów leśnych elfów, Wreth’a. Musiałeś o nim słyszeć. Walczył także z księciem mrocznych elfów, Jasperem. Zobaczył już tyle świata i stoczył takie walki, o których ci się nie śniło. Jednak w głębi siebie liczył na to, że będziesz przy nim. Ja też na to liczyłem. I się przeliczyłem. Fevor poczuł wściekłość, czując zniewagę ze strony syna. Uderzył pięścią w stół z sykiem. - Deanuel ma pięćset lat, Colinie! To jest jeszcze dziecko! I jest mamiony przez zło, które się czai dookoła niego, podobnie jak ty! Co widzisz w tej przeklętej elfce? To morderczyni i bezwzględny potwór! Kusi ciebie jej ciało? Miałeś wiele kobiet, więc znajdziesz sobie jakąś lepszą! - NIE WAŻ SIĘ MÓWIĆ ŹLE O ALENIE! – warknął, nie wytrzymując ponownie. – Dała Deanuelowi ARMIĘ! Dała mu Miecz Żywiołów, poparcie Rady Ras, a nawet go wyszkoliła! Dowiodła swojej lojalności dużo razy! Ale dla ciebie to było za mało. Ty musiałeś uwierzyć w bajeczki Aryona, który jest gotów się popłakać na jej widok. Jest mi wstyd za ciebie. Czuję, że zawiodłeś mnie tak mocno, że nie jestem w stanie o tobie myśleć inaczej, niż z pogardą. Fevor pokręcił głową. - Przejrzyj na oczy! – rzucił. – Ja chciałem dobrze! Chciałem najlepiej dla wszystkich! - Zgodnie z rozkazem Deanuela, jako, iż znalazłem ciebie w trakcie współpracy z Aryonem, aresztuję ciebie – powiedział beznamiętnie Colin, czując zawód. – Strażnicy ciebie zabiorą. Dostarczymy ciebie do Meavy, gdzie książę zadecyduje, co z tobą uczynić. Straże. - Nie możesz! – syknął. – Jestem twoim ojcem! Nie możesz! Jednak strażnicy wzięli go pod ramiona i wyprowadzili z sali, zanim zdążył zareagować. Colin wypuścił głośno powietrze, odwracając się w stronę Timothy’ego. Rycerz poklepał go po ramieniu pocieszająco. - Zrobiłeś, co do ciebie należało – powiedział. – Każdy na twoim miejscu zrobiłby to samo. Wyzwoliłeś dziś wiele istnień. Colin skinął krótko głową. - Wiem – odparł po chwili. – W końcu dziś jestem bohaterem – dodał, śmiejąc się. – Wiadomo coś o Aryonie? - Nie mamy pojęcia, gdzie zniknął – odparł szczerze krótkowłosy. – Wiem tylko, że… twój ojciec zapewne zna odpowiedź na to pytanie. Gdy przybyliśmy tutaj z odsieczą, Aryona już nie było. - Ja mogę wam udzielić informacji na ten temat. – rozległ się nieznany im głos. Timothy i Colin jednocześnie odwrócili się w stronę drzwi do pomieszczenia. Stał w nich… - Jesteś ojcem Gabriela! – powiedział Colin, marszcząc brwi. – Twoja żona przybyła do Meavy przed zakończeniem bitwy! Elf skinął głową, potwierdzając wszystkie jego słowa. - Zgadza się – odparł. – Nazywam się Lincoln. Aryon wypuścił nas z lochu w zamian za pomoc mu, jednak, gdy dowiedzieliśmy się na czym ma ona polegać, zrezygnowaliśmy. Elvira pojechała was ostrzec, a ja ukrywałem się, by odkryć jego plany. Jasnowłosy uniósł brew, zaskoczony tym, co były król powiedział. - Zaskakujesz mnie – rzucił. – Widzę, że mocno chcesz odkupić swoje winy. Cóż, dobrze. W takim razie powiedz nam, co widziałeś, słyszałeś, czego się dowiedziałeś. Wszystko. 447
Lincoln skinął głową, zamykając za sobą drzwi. Podszedł bliżej w ich stronę, sprawdzając myślami, czy nikt ich nie podsłuchuje. - Aryon pisał do Barnila – powiedział. – Zawarł z nim jakąś umowę… Mam list, który napisał do niego król – dodał, podając im zwitek papieru. – Wiem też, że nawiązał kontakt z Radą Krain. Postanowił wzniecić bunt, po rozmowie z Fevorem. Wygłosił przemówienie z Książęcego Balkonu i nawciskał poddanym kłamstw. Nie wiem, jak to by się skończyło, gdyby nie wasze przybycie. Przypuszczam, że Aryon przebywa na ziemi niczyjej, gdzie zbierają się członkowie Rady Krain. Nikt nie wiedział, po co tak naprawdę tutaj przybyli… Timothy zaśmiał się gorzko. - Deanuel dostał list. Zwołano Radę z jego powodu. Nie ma jeszcze ustalonego terminu. A więc wszystko jasne – stwierdził. – Demon zapewne poinformuje Alenę o lokalizacji Aryona, prawda? – dodał do Colina. Jasnowłosy skinął głową. - Wiedzieliśmy, że jest na ziemi niczyjej – wyjaśnił mu. – Chciałem tylko potwierdzenia. Alena… Alena jeszcze nie wróciła, ale Deanuel polecił jednemu z magów się z demonem kontaktować. Mamy Aryona pod kontrolą. Lincoln odetchnął, słysząc to. - Kolejna ulga – stwierdził. – Myśleliśmy, że wymknął się spod kontroli zupełnie. Co z Fevorem? Uważam, że solidna reprymenda może być nawet niewystarczająca… - Rozmawiałem z nim – rzucił Colin. – Mam nadzieję, że weźmie sobie moje słowa do serca. Zawiódł mnie podwójnie. I mnie, i Deanuela. Starszy elf skinął głową i odchrząknął. - Jest jeszcze jedno – odparł. – Przed chwilą przybył do pałacu ptak. Wyleciał z portalu, więc to bardzo świeże wiadomości. Nie było odbiorcy, więc otworzyłem go. Wyciągnął rękę, podając Colinowi kolejny zwitek papieru. Jasnowłosy i rycerz pochylili się nad nim, czytając. Księżniczka Ravenna nie żyje. Deanuel był zaczarowany eliksirem miłosnym – zaręczyny z Neridą są nieważna. Zaatakowały nas żywe trupy. Gdybyście je spotkali na swojej drodze, spalcie je ogniem. To jedyny sposób. Obawiamy się, że to nie wszystko, co może nas spotkać. Nadia i Deaunel wyruszają z prawie całą armią natychmiast na Utis. Przewodniczący zostaje w Meavie, by pilnować stolicy, a po czterech dniach, wraz z oddziałem Fevora, przeniosą się pod państwo mrocznych elfów. Ambasador Wreth pojechał wspomóc generała Gorgotha przy granicach Silverlönn. Jesteśmy w ciężkiej sytuacji. Apeluję o ruszenie pod Utis. Za około cztery dni cała armia wraz z dowódcami powinna się tam stawić. Timothy zamrugał gwałtownie. - Słucham? Księżniczka Ravenna? – zapytał. – Kto to taki? Colin palnął się w czoło, jakby dopiero dotarło do niego to, jakie mogą być konsekwencje tego, co właśnie przeczytał. - Zaraz po waszym wyjeździe do Meavy przybyły trzy księżniczki z jednej z zamorskich krain – wyjaśnił. – Najmłodsza Nerida, średnia Ravenna i najstarsza Leina. Deanuel zaręczył się z Ravenną, ale nagle mu odbiło i zaczął się uganiać za tą najmłodszą. Z tego listu wynika, że to za sprawą eliksiru miłosnego… Cóż, można było się tego spodziewać. Zostali zaatakowani przez… żywe trupy? Domyślam się, że śmierć Ravenny to czysty przypadek, 448
wątpię, by Nerida była zdolna posunąć się do zabicia własnej siostry… Za cztery dni rozegra się bitwa pod Utis, której możemy nie wygrać. Musimy tam jechać. Lincolnie, zostaniesz tutaj, jako dowódca wojsk w Luinloth – dodał do starszego elfa. – Ja i Timothy musimy jechać. Zostawimy ci kilkudziesięciu żołnierzy… - To nie będzie wystarczająca ilość – odparł nagle rycerz, zamyślając się. – Colinie, czy wziąłeś ze sobą Thorenów? Jasnowłosy zmarszczył brwi i skinął głową. - Wziąłem – odparł. – A dlaczego pytasz? To nam jakoś pomoże? - Owszem – powiedział Timothy i klasnął zadowolony w dłonie. – Thoreni mogą wytworzyć wokół Luinloth magiczną ochronę. Najlepiej ognistą, by żywe trupy nie dotarły i tutaj. To zapobiegnie atakom. Ponadto… Pamiętam, że gdy jechałem z Aleną do stolicy Beinbereth, nie mogliśmy znaleźć miasta przez zaklęcie Aryona. Gdyby teraz rzucić podobne zaklęcie… Nikt niepożądany by się tutaj nie dostał. Zwierzęta zawsze znajdą drogę, więc listownie powiadomimy Lincolna, kiedy będziemy chcieli wjechać do Luinloth. Colin spojrzał na niego i uniósł brew wysoko w górę. - Wyrabiasz się, Timothy! – rzucił. A niewolnica, siedząca na podłodze, przysłuchiwała im się, sama milcząc. … … Arthur wzniósł alarm w całym zamku i kazał zabić w pałacowe dzwony. Elfy musiały być w stanie natychmiastowej gotowości. Sam Przewodniczący przemierzał korytarze, uzbrojony tylko w swoją magię. Jego miecz nie miał już żadnej mocy. Powaga sytuacji dotarła do niego w chwili, gdy zobaczył ile osób jest rannych. Rany, zadane przez umarlaki, zaczynały się babrać, wyglądały bardzo nieprzyjemnie i obawiał się, czy nie spowodują zarazy. To byłaby tragedia, szczególnie teraz, gdy miasto jest bardzo osłabione po bitwie. Dopadł jednego ze strażników i złapał go za ramię, zatrzymując go. - Stój – powiedział. – Ile ich jeszcze jest? Mam na myśli Meavę, wolę nie pytać o resztę Silverlönn. Żołnierz spojrzał na niego z lekkim strachem i otarł krew z ramienia. - Były ich setki, ale Thoreni sobie z nimi poradzili – odparł cicho. – Jest dużo ofiar, panie. Cywilów, kobiet, a nawet dzieci. Zaatakowali znienacka, nikt się tego nie spodziewał. Nie wiemy, co mamy robić… Arthur zamrugał szybko, zszokowany. Jego myśli popłynęły naprzód. Co będzie dalej? Jego poddani poginęli, a ataków może być więcej. Odrzucił od siebie wszystkie myśli i wyminął żołnierza, idąc przed siebie. Dotarł do schodów, zbiegając po nich. Mijał wielu elfów, jednak nie zwracał na nich uwagi. Po chwili wypadł na dziedziniec, czując, jak mroźne powietrze uderza w jego twarz. Nie był w pełni ubrany, jednak nie przejmował się tym. Bardziej martwił go widok, jaki zastał na zewnątrz. Śnieżyca rozpadała się na dobre. Grube płatki śniegu były tak obfite, że niemal można było zacząć je liczyć. Arthur, zszokowany, spojrzał w dół, ignorując kilkunastu elfów, którzy również obserwowali otoczenie. 449
Śnieg leżący na ziemi stał się brudny od czarnej substancji, niewiadomego pochodzenia, oraz od krwi, której było tam pełno. W oddali widział ciała, które leżały bezwiednie, bez życia. - Rozejść się, proszę – powiedział głośno, unosząc wysoko głowę. – Nie ma tutaj nic do oglądania. Idźcie do domów. Ja się wszystkim zajmę. Elfy posłuchały go, czując do niego respekt. Zaczęli się rozchodzić, szepcząc cicho między sobą. Nie słyszał ich głosów, chociaż mógłby to zrobić. Skupiał się na czymś innym. Coś tutaj było. Nie pomylił się zbytnio, gdyż, gdy tylko został sam, usłyszał dziwne dźwięki. Wiatr ustał, a płatki śniegu spadały na ziemię bezgłośnie. Pennath zmarszczył brwi, chcąc wyciągnąć miecz. Zaklął cicho, gdy przypomniał sobie, że nie ma miecza. - Broń biała ci nie pomoże. Cichy głos rozległ się tuż za nim, a elf gwałtownie się odwrócił, stając twarzą w twarz z… Nie wiedział, jakimi słowami mógłby określić kreaturę, którą przed sobą zobaczył. Nie miała kształtu, lecz rozlewała się przed nim, niczym fontanna, cieczą gęstą, niczym smoła, od której biło niesamowite zimno. Rozpoznał tego stwora. Rakhar. - Odejdź, potworze – warknął, a jego głos wciąż pozostawał cichy. Nie chciał wznosić alarmu i siać niepotrzebnej paniki. Kreatura jednak nic nie robiła sobie z jego rozkazu; jej duże, białe ślepia patrzyły na Arthura, będąc sukcesywnie zalewane przez smołę. Z niewiadomego źródła, gdyż Rakhary nie miały otworów gębowych, rozległ się oślizgły w brzmieniu śmiech. - Obudziliście naszego Pana – przemówił gardłowo, a Pennath cofnął się z obrzydzeniem, czując ohydny smród, bijący od niego. – Leśne elfy zapomniały o czasach, gdy po tych ziemiach chodziły Rakhary, rozlewając nasze królestwo od morza, do morza. Lecz czas nadejdzie i sprawiedliwości stanie się zadość. Masz zostać Królem, elfie… Obyś podjął w naszej sprawie słuszną decyzję, bo inaczej pożałujesz tego, jak nikt. Ty i twoja ładna narzeczona… … … - Jak to WYSŁAŁAŚ? – zszokowany głos Deanuela poniósł się po sali tronowej echem. Obok niego stała równie zszokowana Nadia, jednak milczała, patrząc na stojącą przed nimi Neridę. Rudowłosa była zapłakana, jednak w jej oczach czaił się złośliwy błysk. Wiedziała, że zrobiła coś złego i wcale tego nie żałowała. Zupełnie, jakby ostatnie wydarzenia nie nauczyły jej zupełnie niczego. - Wysłałam list do rodziców – potwierdziła. – Muszą wiedzieć, że… Że Ravenna nie żyje… - To wywoła wojnę! – odparła Nadia, nie wytrzymując. – Ledwo wysłaliśmy list ze sprostowaniem, na temat twoich zaręczyn, który Ravenna podpisała. A co, jeśli twój ojciec pomyśli, że podrobiliśmy jej podpis? - Przepraszam bardzo, ale to nie my jesteśmy w stanie wojny – oświadczyła stojąca za Neridą Leina. Podniosła się z krzesła, zachowując typowy dla siebie spokój. Splotła ze sobą dłonie. – Musiałyśmy poinformować rodziców, więc Nerida postąpiła dobrze. Ravenna była naszą siostrą. - Chcesz, by to wywołało wojnę, księżniczko? – zapytał ostro Deanuel. – To, że twój kraj nie 450
jest w stanie wojny nie oznacza, że nie może w ten stan wstąpić. Wyobrażasz sobie konsekwencje? Sądziłem, że jesteś rozsądniejsza, Leino. Brązowowłosa uniosła brwi w górę, kładąc ręce na ramionach Neridy. - Nie życzę sobie, byś się tak do mnie zwracał, książę – powiedziała, a jej głos był zimny. – Nie jesteś w końcu królem. Obelga zawisła w powietrzu, obelga, której Deanuel się nie spodziewał. Zmrużył lekko oczy. - Czy ty mnie właśnie obraziłaś, księżniczko? – zapytał, a jego głos zabrzmiał złowrogo. - Deanuelu – odchrząknęła uspokajająco Nadia, jednak nic to nie dało. Leina patrzyła na niego bez strachu, unosząc brwi w górę. Wyglądała przy tym tak spokojnie, a jednocześnie zimno. - Ja? Obrazić wielkiego księcia? Ależ skąd – odparła. – Po prostu stwierdziłam fakt, że nie jesteś królem. Czy jesteś nim? Nie. Nie będziesz więc odzywał się do mnie, jakbym była twoją służącą. Co jak co, ale na to sobie nie pozwolę. Jak mogłeś wpuścić te stwory do miasta? – w jej głosie słychać było wyraźny wyrzut. – Nigdy ci tego nie wybaczę. Okazałeś się nieodpowiedzialnym dzieckiem, które faktycznie nie potrafi niczego zrobić. Pogłoski o tobie okazały się być prawdziwe… Bardzo mnie to zmartwiło. – w jej głosie jednak nie było żalu. Wtedy Nadia nie wytrzymała po raz kolejny. - Mówisz do księcia Deanuela – rzuciła. – Może i jesteś księżniczką, ale on wyzwala krainę od zła. Należy mu się SZACUNEK. Nerida prychnęła. - Porzucił mnie jak starą zabawkę! Tak nagle! - Podałaś mi eliksir miłosny, KSIĘŻNICZKO – rzucił Deanuel, unosząc wysoko głowę. – Sądzisz, że ktoś tak zabójczo przystojny i wysoko postawiony jak ja spojrzałby na ciebie, mając zaręczać się z twoją siostrą? Twarz Neridy poczerwieniała; jasne było, iż to koniec pokoju między dwoma państwami. Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, gdyż wtrąciła się Leina. - Nic tu po nas. Twoja gościnność zostanie zapamiętana, Deanuelu Norcie. – jej głos brzmiał niemal mściwie. Nie przypominała siebie w żadnym stopniu. Chwyciła Neridę pod rękę i wyprowadziła ją z pomieszczenia. Deanuel nie przejął się tym. Był wściekły i było to po nim widać. Nienawidził, gdy ktoś go obrażał. Bardzo tego nienawidził. - Nadio, musimy wyruszać. Teraz. … … Arthur, w pełni ubrany, stał na dziedzińcu i patrzył, jak Nadia, Deanuel i Wreth szykują się do drogi. Poprawiali wcześniej osiodłane przez służących konie, przypinali do siodeł miecze. Odchrząknął i ruszył w stronę Nadii pewnym siebie krokiem. W myślach wciąż zadręczał się kreaturą, którą zobaczył na dziedzińcu, jednak nikomu o tym nie powiedział. Będzie musiał się z tym rozprawić samotnie, gdy ich już nie będzie. - Nadio – powiedział oficjalnym tonem, czekając aż elfka odwróci się w jego stronę. – Powodzenia. Zobaczymy się w ciągu czterech dni. Nie atakujcie sami. Brązowowłosa skinęła głową, patrząc na niego. Czuła się dziwnie. 451
- W porządku. Pilnuj Meavy, Arthurze. To mój dom. I wkrótce będzie też twoim domem. Deanuel przysłuchiwał się im bez słowa, udając, że nadal poprawia swoje siodło, na które po chwili wskoczył. Arthur tymczasem pochylił się i pocałował usta Nadii, obejmując ją w talii. Elfka oddała mu pocałunek, czując się niezręcznie. Przymknęła jednak oczy i oddaliła od siebie myśli, pozwalając chwili trwać i dotykając lekko jego torsu. Gdy w końcu się od siebie oderwali, Nadia chrząknęła i odsunęła się nieco od niego. - Do zobaczenia, Arthurze – powiedziała i wskoczyła na swojego konia. Jasnowłosy elf cofnął się, obserwując ich. Brązowowłosa skinęła głową Deanuelowi i ruszyli razem na przód. Za murami miasta czekali już żołnierze, gotowi na rozkazy. Za nimi ruszył Wreth. Zostawili Arthura w samotności, stojącego na dziedzińcu. Była już późna noc, jednak nie czuł senności. W pamięci ciągle jawiły mu się trupy. Pokręcił głową, odwracając się do jednego ze swoich nowych doradców. - Wracajmy do zamku – rzucił. Elf skinął szybko głową, ruszając za nim. - Oczywiście, panie Arthurze. Nazywam się Ivan i zostałem wytypowany twoim głównym doradcą. Mam nadzieję, że będzie nam… - Nienawidzę długich przemówień – przerwał mu zirytowany Arthur. – Więc daruj sobie. Zaskoczony elf odgarnął do tyłu swoje długie, jasnobrązowe włosy i odchrząknął nerwowo. - W porządku, mój panie – odparł spokojnie. – Mam w obowiązku ciebie poinformować, że księżniczki już wyjechały, zabierając ze sobą ciało zmarłej księżniczki. Jesteśmy wszyscy pogrążeni w smutku. - Z pewnością – mruknął jasnowłosy. – To oznacza wojnę. Do czego mi się przydasz, Ivanie? – dodał, nieco zniecierpliwiony i zamyślony. Doradca wyprostował się dumnie; Arthur nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo przypominał w tej chwili jego samego. - Będę twoimi oczami, uszami, czasem ustami – odparł spokojnie. – Jako król będziesz miał masę obowiązków, jednak najpierw musisz zostać królem, panie. Bez doradców nie można rządzić. Zapamiętaj to, Przewodniczący. … … Feanen Valrilwen wyszła z sali, w której przebywali medycy. Nie okazywała żadnych emocji, co najbardziej zdenerwowało jej męża, który czekał na zewnątrz. - A więc? – zapytał zniecierpliwiony. – Co z nią? Feanen, na miłość bogów, odpowiedz mi! Królowa nie przejęła się ani jednym jego słowem. Stanęła obok okna, uśmiechając się lekko, jednak w jej uśmiechu nie było radości. Milczała jeszcze przez chwilę. - Będzie z nią dobrze – rzuciła krótko, na powrót tracąc nim zainteresowanie. – Mówiłam ci, że to moja córka i to ja będę ją wychowywać. Sidhion pokręcił głową, patrząc na żonę w osłupieniu. - Ty oszalałaś, kobieto – powiedział. – Po prostu oszalałaś. Alena powinna bawić się z innymi dziećmi, mieć z nimi kontakt, widywać się częściej z Bradley’em, cieszyć się dzieciństwem! A ty zamknęłaś ją w pałacu, stwierdziłaś, że to najlepsza rzecz, jaką w życiu stworzyłaś i zakazałaś prawie wszystkim się do niej zbliżać. Robisz jej krzywdę, Feanen, zrozum to. Królowa zaśmiała się zimno, jakby jego wypowiedź naprawdę ją rozbawiła. Odwróciła się w jego stronę, unosząc brwi w górę. 452
- I ty śmiesz kwestionować MOJE słowa? – zapytała zdziwiona. Jej głos był lodowaty. – Gdybyś to ty ją wychowywał, wyrosłaby na nieudacznicę. Córeczka tatusia, który pozwoliłby jej bratać się z ludem, wyjść za mąż za kogo tylko będzie chciała i nic nie robić przez kilkaset lat, bo, w końcu, to jeszcze DZIECKO. Alena ma dziesięć lat i posiada większą moc magiczną od niektórych nauczycieli, którzy się tutaj pokazują. A to wszystko dzięki mnie, słyszysz? Ninde powiedziała mi, że moja córka dostanie potęgę, lecz do teraz nie wiedziałam, w jakim stopniu miała rację. Jednak dzięki Lotosowi… - LOTOSOWI?! – wybuchnął król, nie wytrzymując tego, co słyszał. – Tym ją skrzywdziłaś? Przecież ona UMRZE! Tej klątwy nie da się cofnąć! Postradałaś zmysły?! – ruszył w stronę drzwi do komnaty, w której leżała Alena, jednak Feanen jednym ruchem ręki zatrzymała go i odrzuciła na przeciwległą ścianę. Jej oczy płonęły gniewem i nie dbała już o żadne pozory. - To był WYPADEK – wysyczała, zbliżając się do niego. – Dzięki temu będę mieć nad nią kontrolę. Będzie dzielić ze mną moc, myśli, umysł i wolę, rozumiesz? To jest władza, naiwny mężu. Ty za to… Ty nie masz żadnej władzy. - Zetnę ciebie za to! – krzyknął rozjuszony, podnosząc się z podłogi i czując szok. – Znieważyłaś mnie! Nie jesteś tą, którą wziąłem sobie za Królową! - Wziąłeś? To raczej ja łaskawie pozwoliłam ci zostać na tronie - wycedziła. – Jesteś tylko MOJĄ MARIONETKĄ! – uniosła ręce w górę i… Rozerwała go na strzępy. Nie było na korytarzu miejsca, które nie byłoby ubabrane krwią. Obraz tego, jak umierała wolność, wydawał się żałośnie smutny, a zarazem pusty. Feanen Valrilwen stała niewzruszona na środku korytarza. Krew nie dotknęła jej ani razu, a jej jasnozielone oczy wyrażały rozbawienie. Odwróciła się i odeszła, czując jak napięcie wewnątrz niej opada. Pozbyła się kolejnego balastu. Jednego z najcięższych w tamtym okresie. … … Warunki atmosferyczne stawały się coraz gorsze. Śnieżyca nasiliła się, a wiatr był nie do zniesienia. Temperatura znacznie spadła, wychładzając organizmy jadących żołnierzy. Nie mieli żadnej mapy, nikt nie mógł ich pokierować, gdyż w tamtych okolicach nie sposób było znaleźć jakąś wioskę, czy miasteczko. Jedynym drogowskazem, jaki posiadali, były wspomnienia księcia Deanuela. Gabriel rozejrzał się, mrużąc oczy, gdyż wiatr wiał prosto w jego twarz. W myślach podążał za wspomnieniem, które dał mu przyjaciel. Nie szło mu łatwo, gdyż Deanuel szedł w stronę tamtego miejsca w zupełnie innym wymiarze i warunkach pogodowych. Suche, jałowe otoczenie z pewnością nie przypominało zasypanego śniegiem pustkowia. Już kilka razy prawie się zgubili, jednak jego determinacja nie pozwalała mu się poddać. Dostał rozkazy od księcia, a jego serce nakazywało mu iść dalej. - W prawo! – krzyknął do żołnierzy, których prowadził. – Musimy tam dotrzeć przed zmrokiem, inaczej będzie źle! Jeden z elfów podjechał do niego, skłaniając głowę z szacunkiem. - Panie dowódco – powiedział. – Czego dokładnie szukamy? Gabriel zasłonił się bardziej przed śniegiem, który znów się nasilił. Czuł mrożące zimno, 453
które nie napawało go optymizmem. Mieli bardzo mało czasu na dotarcie do jeziora. - Książę nie wydał dokładnych rozkazów co do tego – odparł ciemnowłosy, jadąc bliżej niego, by żołnierz go słyszał. – Ale przypuszczam, że jedziemy po panią Alenę - odchrząknął. – Mów mi po imieniu. Tytuły są niepotrzebne. Elf uniósł brew. - Cieszy mnie to, że znów ją zobaczymy – powiedział. – Jednak nie uchodzi mojej i nie tylko mojej uwadze to, że coś was łączy… Dlatego po nią jedziemy? Z całym szacunkiem, ale pani Alena zawsze radziła sobie sama i nie wyobrażam sobie jej w sytuacji potrzebującej. Gabriel był wdzięczny za to, że miał kaptur na głowie, a żołnierz nie widzi szkarłatnego rumieńca, który wpełzł mu na policzki. Odchrząknął. - Alena jest bardzo potrzebna w bitwie o Utis – wyjaśnił. – Z naszych informacji wynika, że znalazła się w Innym Świecie, przyjacielu. A Utis jest niezdobyte, więc… - W Innym Świecie? – elf, zachłysnął się aż powietrzem. – Nie kwestionuję tego, to dobrze, że po nią jedziemy, ale… nie odpowiedziałeś na moje pytanie, panie. Chyba, że nie życzysz sobie, bym naciskał na odpowiedź… Wtedy się oddalę. - Po co mam odpowiadać, skoro znasz odpowiedź? – zapytał nagle Gabriel. – Jest… Jest mi bardzo bliska… I ktoś powiedział mi niedawno, że ja jej też jestem. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale pozostaje mi tylko mieć nadzieję. Żołnierz uśmiechnął się szeroko, jakby dowódca powiedział coś bardzo pokrzepiającego. - Podziwiam więc – powiedział znacząco. – I trzymam kciuki. Jednak… Nadzieja nie jest jedynym wyjściem, jakie ci pozostało, panie. Zawsze można działać. I nie mówię tego dlatego, że uważam, że nie umiesz obchodzić się z kobietami, bo jest wręcz odwrotnie. Raz nawet książę przyszedł do nas i wypytywał nas o twoje metody… - dodał ze śmiechem. Gabriel zdębiał i sam się zaśmiał, sądząc, że to żart. Dobra atmosfera sprawiła, że poczuł się znacznie lepiej niż dotychczas. - Słucham?! Książę Deanuel wypytywał o moje metody postępowania z kobietami? – zapytał z niedowierzaniem. – Żartujesz, prawda? Żołnierz zaśmiał się jeszcze bardziej, ściskając lejce swojego konia. Śmiech sprawił, że było im o wiele cieplej niż w rzeczywistości kilka chwil wcześniej. - Nie żartuję, przysięgam – powiedział poważnym tonem. – Przyszedł do nas i pytał o to. Tylko nie mów mu, że wiesz, Gabrielu. To ściśle tajne! Kontynuując… Mówiłem o działaniu z powodu tego, że nie wiemy, co nas spotka dziś, jutro czy pojutrze. Elfy są mordowane, giną na wojnie, od zdradzieckich trucizn. Kobiety są wydawane za mąż z powodów głównie politycznych, a nie z miłości. Kiedyś zakochałem się w damie wysokiego urodzenia. Myślałem, że się nam ułoży i przygotowywałem się do poproszenia o jej rękę, gdy okazało się, że dzień wcześniej jej ojciec wydał ją za jednego z najpotężniejszych hrabiów w państwie. Dasz wiarę? Ciemnowłosy elf zamrugał. Nie wiedział takich rzeczy o swoich żołnierzach. - Współczuję ci… – powiedział szczerze. – To musiało być straszne. Widzieć swoją kobietę w ramionach innego mężczyzny. Ja bym tego nie zniósł… Żołnierz skinął głową, chwilę milcząc, jakby wspomnienia nadal bolały tak samo, jak kiedyś. - I obyś nigdy nie musiał znosić, przyjacielu. Alena może i nie zostanie wydana za mąż przez ojca, jednak… Książę Deanuel zawsze może ją poprosić o przysługę i zaręczyny z kimś wpływowym, kto będzie nam potrzebny na wojnie. Panią Nadię to ominie, gdyż już jest 454
zaręczona… Chociaż nie wiem, czy Przewodniczący to ktoś, kto da jej szczęście. A ona na nie zasługuje – zakończył nieco dziwnym głosem. Po czym zamilkł, odwracając wzrok. Gabriel zamyślił się. Perspektywa, którą wysnuł przed nim żołnierz, okazała się nagle bardzo bliska i przeraziła go nie na żarty. Dotychczas był o to spokojny, do tej chwili. Poczuł dziwny ścisk w żołądku, gdy pomyślał o Alenie, wychodzącej za jakiegoś elfa, a nawet zaręczającej się z nim. Wątpił, by Deanuel poprosił ją o ślub wbrew jej woli i uczuciom. Książę był dobry. - Jak się nazywasz? – zapytał nagle żołnierza, który spojrzał na niego zdziwiony. - Matten – odparł, czując dumę. Sam dowódca chciał znać jego imię. – Ale wszyscy mówią na mnie Matt. Krócej i prościej. - Dziękuję ci za radę, Matt. Jest bardzo… przydatna i prawdziwa. Ale muszę zapytać… Czy podoba ci się Nadia? – zapytał, unosząc lekko brew. – Tak mówiłeś o niej… Elf zaśmiał się w odpowiedzi, a do jego głosu powróciła lekka beztroska. - Może tak, może nie… Przecież znasz odpowiedź na to pytanie! – odparł. Wtem rozległ się róg jednego z ich żołnierzy. - Panie! – zawołał właściciel rogu. – Widzimy jezioro, jednak ziemia jest coraz bardziej grząska! Nie dojdziemy tam! Gabriel rozejrzał się dookoła, przywołując wspomnienia Deanuela oraz wszystkie słowa i wskazówki, które mu przekazał. Przymknął oczy, analizując drogę. Ziemia była sucha tylko w niektórych momentach… - Tędy! – zawołał nagle, zawracając konia w lewo i ruszając na przód. – Za mną! … … Nadia i Deanuel jechali bez przerwy aż do świtu. Potem cały jeden dzień spędzili na koniach i dopiero w nocy zatrzymali się na skraju jednego z lasów. Musieli odpocząć. Konie słaniały się na nogach, a nieopodal znajdował się wielki strumień, gdzie mogły się napoić. Było ciemno, a Nadia była potwornie zmęczona, jednak źle się czuła jadąc cały dzień bez kąpieli. Wzięła na zmianę tunikę i skierowała się w stronę strumienia, jednak poszła nieco dalej. Gdy jechali w tamtą stronę, mijali wodospad, który był teraz jej celem. Gdy go ujrzała, uśmiechnęła się. Księżyc oświetlał jej drogę. Rozejrzała się i zdjęła z siebie zbroję, a potem ubrania, odkładając je w bezpiecznym miejscu. Uniosła rękę przed siebie i rozgrzała wodę do znośnej temperatury i zanurzyła się w strumieniu prędko, nie mogąc ustać na śniegu. Wodospad miał kilka metrów wysokości. Zmoczyła pod nim włosy, zanurzona w wodzie po szyję. Poczuła ulgę, zmywając z siebie brud podróży i zmęczenie. Mieli trochę czasu, więc nie spieszyła się. Musiała być dobrze przygotowana, albowiem wiedziała, iż takich luksusów będzie mogła zaznać dopiero w następną noc. Zamknęła oczy, rozkoszując się lekko chłodną wodą. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że ktoś pojawił się w pobliżu. Był to mężczyzna o solidnej posturze i dość wysokim wzroście. Nadszedł z innej strony, również zostawiając swoje ubrania na jakimś głazie. Wszedł do wody, lekko zdziwiony. Powinna być lodowata, tymczasem… Była przyjemnie chłodna, toteż zanurzył się w niej głębiej. Po chwili sięgała mu po pas. Postanowił przepłynąć pod wodą, by zmoczyć dłuższe włosy. Zanurkował, czując uderzenie chłodu na swoich policzkach. Nadia zorientowała się, że ktoś tu jest, kiedy było już za późno. Krzyknęła, cofając się na 455
głębszą wodę. Była gotowa użyć magii, by przepłoszyć intruza. Ciemny kształt zbliżał się z przerażającą szybkością, przepływając pod wodospadem. Zacisnęła zęby, gotowa do ataku i wtedy obcy wynurzył się spod wody i zamarł, równie zaskoczony, co ona. To był książę. - Deanuelu! – powiedziała oburzona Nadia. Była wdzięczna za to, że jej włosy są mokre i wyprostowane, i opadają jej na klatkę piersiową. – Co ty sobie wyobrażasz?! Książę poczuł, jak robi mu się dziwnie gorąco, gdy ją zobaczył. Nie spodziewał się zastać tutaj żywej duszy. Odgarnął swoje włosy do tyłu, podpływając bliżej. - Ciszej, Nadio! – szepnął. – Bo żołnierze nas usłyszą i plotkom nie będzie końca! Nadia zamilkła gwałtownie, zdając sobie sprawę z tego, że ma rację. Zaczerwieniła się, spuszczając głowę. Dzieliło ich kilka metrów, a woda była głęboka, jednak czuła się naga. Ona była naga. - W porządku – odparła cicho. – Deanuelu, musisz uważać, jak idziesz się kąpać. Nie jesteś jedynym, który dba o higienę. - Tego się teraz obawiam – mruknął cicho książę, starając się zachować powagę. W środku czuł szczęście, że znaleźli się w takiej sytuacji. W Meavie nie mógł się do Nadii za bardzo zbliżać, teraz jednak… Elfka zamarła, słysząc jakieś kroki. Cofnęła się dalej, wdzięczna, że pływają za wodospadem, który zasłania ich przed resztą świata. Deanuel cofnął się za nią, by jego cień nie zainteresował przybyłych. Jego i Nadię dzieliło teraz zaledwie pół metra; czuł na sobie jej zziębnięty oddech. Czekali tak kilkanaście minut, aż żołnierze zniknęli z pola widzenia. Panowała między nimi niezręczna cisza. Nadia zanurzyła się głębiej, zauważając, że jej włosy zaczynają się na powrót kręcić. Miała rumieńce na policzkach, przypominając sobie ich wspólną jazdę konną i bliskość, jaką wtedy dzielili. Mimo tego, że teraz byli znacznie dalej od siebie, z powodu nagości czuła, jakby stykali się ciałami. Spłonęła jeszcze większym rumieńcem. - Deanuelu, idź już. Książę, upojony jej obecnością, skinął głową i powoli odpłynął, nadal na nią patrząc. A potem wynurzył się z wody, szybko osuszając i ubierając ubrania, a potem zbroję. Pomógł sobie magią, nie chcąc zatrzymywać Nadii w wodzie. Gdy odszedł, elfka odetchnęła z ulgą. I zanurzyła się ponownie pod wodę, chcąc ochłonąć. … … Feanen weszła do komnaty Aleny, nie zamykając za sobą drzwi. Spojrzała chłodno na stojących nad nią medyków. - Co z księżniczką? – zapytała. Elfowie natychmiast pokłonili się przed nią, by oddać jej należyty szacunek. Jeden z nich wyprostował się i spojrzał ze strachem na Królową. - Pani – powiedział niepewnie. – Nigdy nie widzieliśmy tak dużej klątwy. Najmniejsze Lotosy zabijały w ciągu kilku dni… - Pokażcie mi to – rzuciła, podchodząc bliżej. Na łożu leżała blada Alena. Jej czarne włosy leżały na poduszce w nieładzie, a po jej twarzy widać było, że miała bardzo wysoką gorączkę. Feanen dotknęła lekko jej czoła, a potem całą swoją uwagę skupiła na jej rękach. 456
Czarne, cierniowe znamiona zmieniały położenie za każdym mrugnięciem oczu. Wtedy też ciałem dziewczynki wstrząsały dziwne konwulsje, którym lekarze przyglądali się z przerażeniem. Królowa obserwowała klątwę, po chwili przymykając oczy i sięgając myślami do świadomości Aleny. To, co poczuła w pewnym stopniu ją przeraziło. Czuła tysiące istnień, które chciały wydrzeć życie z małego ciała księżniczki. Czuła, jak drą między sobą jej wspomnienia, by potem zwrócić je do właścicielki. I wtedy, nagle, uderzył w nią ból tak silny, że zgięła się w pół, trzymając się za głowę. Wytoczyła potężny mur, który okrążył jej umysł, jednak istoty zaczęły burzyć go niespodziewanie szybko. Poczuła wściekłość i uwolniła swoją moc, która przepłoszyła stwory. Przynajmniej na chwilę. Zanurzyła się ponownie w umyśle Aleny, chcąc przejąć kontrolę nad jej mocą, gdy… Napotkała w jej umyśle barierę, która okazała się barierą nie do przejścia. Obeszła mur ze wszystkich stron, nie znajdując najmniejszego uszczerbku. Wycofała się z jej umysłu, wściekła. Jej jasnozielone oczy skierowały się na przerażonych medyków. - Wytworzyliście w jej umyśle barierę między pewną częścią umysłu, a resztą? – zapytała ostro. – BEZ MOJEJ WIEDZY?! - Niczego nie wytworzyliśmy, pani! – odparł jeden z elfów, śmiertelnie blady. – Przypuszczamy, że wytworzyła ją jej świadomość… Że zamknęła tam to, co ją zaatakowało z ogromną siłą. Królowa poczuła jeszcze większą furię, posyłając ich wszystkich na ściany. - Bierzesz mnie za głupią?! – warknęła. – To dziecko ma dziesięć lat! Nie jest w stanie wytworzyć żadnej BARIERY! - Pani, przecież nie okłamywalibyśmy ciebie! – powiedział medyk. – Jestem uczciwym sługą i… Nie zdążył jednak skończyć, gdyż Feanen złapała go dłonią za szyję i zmiażdżyła ją, nie zważając na jego krzyki. Padł na ziemię bez życia, a pozostali patrzyli na to z trwogą, która ogarniała ich coraz bardziej. - To spotyka kłamców – syknęła Królowa, odwracając się w ich stronę. – Co z nią będzie? Nikt nie chciał odpowiedzieć, aż w końcu najstarszy elf zabrał głos. - P-pani, jeśli księżniczce uda się okiełznać klątwę, będzie mogła funkcjonować nawet kilka miesięcy. Jeśli nie… Nie dożyje jutra. Moc elfki puściła ich, pozwalając im spaść na ziemię z głuchym łoskotem. Sama Królowa podeszła do łóżka córki. Dziewczynka poruszyła się, zaciskając pięści. Zaznała snu po raz pierwszy od tygodnia i znów wszystko zaczynało ją budzić. - Aleno? – zapytała cicho Feanen. – Odezwij się do mnie, córeczko. Już nikt ciebie nie skrzywdzi… - w jej głosie jednak czaiła się fascynacja potęgą, a nie żal. Cel uświęca środki. Po policzkach Aleny spłynęły łzy. Zaczęła się rzucać na łóżku, próbując odgonić od siebie ciemność, która nie chciała jej puścić. Mamrotała coś głosem znacznie doroślejszym, niż jej własny. Walczyła tak, że Królowa była w stanie niemal wyczuć jej cierpienie. Feanen uśmiechnęła się z satysfakcją i pochyliła się nad nią, chwytając ją delikatnie za ramiona, by ją uspokoić. - Już nikt ciebie nie skrzywdzi… - powiedziała cicho. – Już ni… - POMÓŻ MI, TO BOLI! – wrzask Aleny poniósł się po całym zamku, a Feanen Valrilwen została odrzucona mocą na przeciwległą ścianę, ku śmiertelnemu przerażeniu medyków. 457
… … Alena nie mogła złapać oddechu, jednak nie przejmowała się tym. Odrzuciła od siebie wizje, które jej świadomość chciała chłonąć z niezwykłą szybkością i dokładnością. Miała w głowie chaos, nad którym nie była w stanie zapanować. Lodowata woda pozbawiła ją tchu i siły. Była czarna, elfka nie widziała nic dookoła siebie. Skupiła się tylko na tym, by trzymać w prawej dłoni miecz. Broń wydawała się jej okropnie ciężka, pod jej wpływem zgięła się w pół, czując jak słabnie z każdą chwilą. Nie mogła tego znieść. Wtem poczuła na swojej skórze czyjś dotyk. Dotyk zimniejszy, niż sama woda. Podniosła wzrok, wiedząc kogo zobaczy. Przed nią stała jej matka. Oświetlana srebrzystą, martwą poświatą, która odbijała się od jej jasnozielonych oczu. Długie włosy Feanen unosiły się delikatnie na wodzie, nie tracąc kształtu loków. Blada cera elfki wydawała się trupia przez oświetlenie. Miała na sobie swoją ulubioną, fioletową suknię, która straciła dawny kolor, jednak poza tym faktem pozostała nietknięta. Wyraz jej twarzy był nieodgadniony i beznamiętny. Alena poczuła, jak resztki sił ją opuszczają. Przypomniała sobie Raylę, ciepły wzrok mamki, który witał ją każdego ranka, dopóki elfka nie została zabita. Teraz, gdy matka patrzyła na nią pustym spojrzeniem, nie poczuła zupełnie nic, oprócz odpływu sił. Feanen ujęła lewą dłoń córki swoimi lodowatymi rękami. Patrzyła na nią z wyczekiwaniem, a jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu. Nie spuszczała wzroku z Aleny, czując napływ własnej siły. ‘Jesteś w domu. Zostań ze mną, Aleno.’ Czarnowłosa elfka ponownie podniosła wzrok, jednak nie miała siły nawet odpowiedzieć, gdy nagle ujrzała coś w oddali. Czyjś uśmiech na uroczej, pełnej życia twarzy. Poczuła ciepło w sercu, gdy rozpoznała Bradleya. Chłopiec wyciągał do niej ręce, stojąc na jakimś podwyższeniu. Jego oczy śmiały się, podobnie jak jego usta. ‘Aleno, spójrz na mnie!’ W głosie usłyszała znów głos swojej matki. Spojrzała na nią posłusznie, jednak nie była już taka słaba. Mogła mówić. ‘Kto zabił Bradleya? Powiedz mi.’ Jasnozielone oczy elfki rozszerzyły się ze zdziwienia. Cofnęła się lekko, nie puszczając jednak jej dłoni ze swoich rąk. ‘Nie pora na to. Musisz zostać ze mną, Aleno.’ Alena jednak zabrała swoją dłoń, widząc, jak jej brat macha do niej, nawołując ją. ‘Nie pora na to, matko.’ Wyminęła ją, idąc w stronę Bradley’a, na którego twarzy zobaczyła czystą radość i braterską miłość. Wyciągał do niej ręce, nie zwracając uwagi na stojącą w oddali Feanen. Gdy dowlokła się do niego, pogładził ją po policzkach. ‘Nie mogłem ci pozwolić tutaj umrzeć.’ To były ostatnie słowa, jakie Alena usłyszała. Potem znów zapadła ciemność, a niewidzialna siła kazała jej iść przed siebie, piąć się w górę po mulastym dnie i ciągnąć za sobą miecz, który ciążył jej wyjątkowo mocno. Nie miała sił, miała trud ze wstrzymywaniem oddechu na 458
tak długo, jednak szła dalej, czując w głowie pustkę. Klątwa przestała przypuszczać na nią ataki, a Bradley zniknął, chociaż była gotowa przysięgnąć, że szedł obok niej całą drogę. … … Gabriel stał wraz z oddziałem Aleny przed Martwym Jeziorem. Dotarli w to miejsce kilkanaście godzin temu, o czym powiadomił księcia Deanuela myślami. Deanuel polecił mu zaczekać do świtu, a potem wyruszyć do Utis, gdyż musieli zmieścić się w czasie. Rozbili obóz w pobliżu jeziora, gdyż bliżej nie dało się podejść. Wszędzie można było wyczuć śmierć, rozkładającą się i wchodzącą w każdy zakamarek otoczenia. Wszyscy lgnęli do ognia, który bardzo szybko gasł. Gabriel podejrzewał, że udało im się tam dotrzeć dzięki śnieżycy. Na wypadek suszy, zabiłoby ich pragnienie, piasek w oczach i niespotykane gorąco. Nie czuł też swojej magii, tak, jakby zniknęła. Jednak książę uprzedził go o zgubnym działaniu jeziora, więc był o to spokojny. Nawet nie zauważył, kiedy podszedł do niego Matten. Czarne, proste włosy wychodziły mu nieco spod kaptura, sięgając ramion. Chuchnął na swoje dłonie, pocierając je o siebie i usiadł obok Gabriela, blisko ogniska. - Minął już prawie dzień – powiedział. – Będziemy musieli ruszać za jakiś czas. Gabriel skinął głową, czując się bardzo dziwnie. - Owszem – odparł. – Jednak mamy jeszcze czas. Może… - nie zdążył jednak dokończyć, gdyż nadbiegł do nich zdyszany wartownik. - Panie! – krzyknął. – Panie… Coś się dzieje z Jeziorem… Nie podchodziłem bliżej, bo zakazałeś tego robić, ale tam chyba coś jest! Musisz to sam zobaczyć! Ciemnowłosy rzucił Mattowi znaczące spojrzenie i obaj wstali. Gabriel spojrzał na wartownika i poklepał go po ramieniu. - Dobrze, że nas zawiadomiłeś – powiedział i poszedł w stronę jeziora. Matten poszedł za nim, przyglądając się ciemnej, złowrogo wyglądającej wodzie. Wzdrygnął się. - Nie możemy tam podejść, prawda? – zapytał, gdy byli już bardzo blisko. Tafla jeziora była wzburzona, a małe, szybko płynące falki rozbijały się delikatnie o brzeg. Gabriel pokręcił głową, przyglądając się jezioru w napięciu. Nie mógł wyczuć nikogo myślami, jednak to dało mu trochę nadziei. Wiedział, że Alena nigdy nie pozwala nikomu wyczuć swoich myśli. I wtedy zobaczył, jak ktoś wynurza się z wody, kilkanaście metrów od nich. Zawiała mocniejsza śnieżyca, zmuszając go do przymrużenia oczu, jednak nawet z daleka rozpoznał sylwetkę osoby. Alena. - Na bogów – szepnął przerażony Matten, wpatrując się w nią. Elfka szła powoli, ze spuszczoną głową. W rękach trzymała klingę bardzo dużego miecza, który ciągnęła za sobą po boku. Nie widziała ich, ale zapewne poczuła uderzenie zimna. Najdziwniejsze było to, że woda z niej nie spływała, jakby w ogóle jej nie dotknęła. Miała suche włosy, zupełnie suchą twarz i ubranie. - Jest wykończona – szepnął Gabriel, przerażony, obserwując Alenę. Chciał do niej podejść, ale nie mógł dotknąć tafli wody. Przed tym przestrzegał go Deanuel, każąc mu przyrzec, że za żadną cenę nie wejdzie do jeziora. Alena zobaczyła dwójkę elfów, stojących na brzegu i patrzących na nią. Rozpoznała Gabriela 459
z niedowierzaniem. Wysłała im przecież wiadomość. Zakazała zbliżać się do przeklętego miejsca. Jej lodowate ciało poczuło lekkie ciepło, rozchodzące się po niej od środka. Nie umiała zrozumieć tego, co się z nią działo, jednak nie przestawała iść. W jej umyśle przewijały się różne obrazy. Szczęśliwy Deanuel podczas koronacji, pokonanie Aryona pod pałacem w Luinloth, ratunek Gabriela w Turvion, ona i Nadia podczas podróży do Ninde… Przypomniała sobie wszystkie dobre słowa, które usłyszała podczas misji księcia, jak Nadia stawiała się Przewodniczącemu w jej sprawie, jak Gabriel żegnał ją przed podróżą do Innego Świata… Wspomnienia zalały ją, odrzucając w dal wizje z przeszłości, podsuwane przez przekupne dusze. Wyszła na brzeg, ściskając w dłoniach zupełnie suchy miecz. - Wróciłam – rzuciła typowym dla siebie głosem, po czym… Kolana się pod nią ugięły. Spodziewała się upadku, jednak czyjeś silne ramiona złapały ją w talii i trzymały mocno, nie pozwalając upaść. Gabriel trzymał Alenę, czując wielką ulgę. Spojrzał szybko na Mattena. - Matt, weź jej miecz – powiedział do elfa. – Ja ją wezmę. Jest wyczerpana. Czarnowłosy bez słowa skinął głową i przejął od elfki miecz, cofając się, by przywiązać go do któregoś z siodeł. Oddział Aleny wpatrywał się w tą scenę z niemym szokiem. - Aleno, słyszysz mnie? – zapytał cicho Gabriel, gdy elfka stanęła o własnych siłach. To jednak nie przeszkadzało mu w dalszym trzymaniu jej. – Jesteś strasznie wyziębiona… Spójrz na mnie… Jasnoniebieskie oczy Aleny spojrzały w jego oczy. Widział w nich wyczerpanie, ale i wdzięczność. Miał wrażenie, jakby nie była do końca świadoma, gdzie się znajduje. - Dziękuję… Dziękuję, że przyjechałeś – powiedziała, trzęsąc się z zimna. – Zabroniłam wam tutaj przyjeżdżać… - I dlatego przyjechałem, Aleno – odparł. W jego głosie zabrzmiały słowa Matta. Działanie, a nie nadzieja. Delikatne ujął jej twarz w dłonie, patrząc na nią. – Czym byłaby bitwa o Utis bez jednej z najlepszych dowódczyń w historii? – nie czekając na odpowiedź, pochylił się i złożył na jej ustach pocałunek, przekazując jej swoje ciepło i energię. Gdy nie został odepchnięty, poczuł niezwykłą euforię, a jego serce zabiło mocniej. Nie chciał przesadzić, więc zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć wziął ją nagle na ręce, odwracając się i brnąc w śniegu w stronę oddziału. Elfy skłoniły głowy w geście szacunku i podziwu, a Gabriel wsadził Alenę na konia. Wtedy podszedł do niego Matt, podając mu jej płaszcz, który wzięli ze sobą z Meavy. Uniósł lekko brew i uśmiechnął się do niego, a upewniając się, że Alena nie patrzy, poklepał go po ramieniu i odszedł, wydając rozkazy zwijania obozowiska. Gabriel okrył Alenę płaszczem i wsiadł na konia za nią, biorąc do rąk lejce i obejmując ją przy okazji. Czuł bardzo wyraźnie jej bliskość. - Opowiesz mi wszystko po drodze, dobrze? – zapytał cicho. – Martwiłem się, że nie wrócisz. - Przecież ci obiecałam – odparła, przymykając oczy. Czuła jak jej siły wracają do niej, pozwalając jej się regenerować. Elf uśmiechnął się, słysząc to. - Owszem. A ja obiecałem sobie, że przyjadę tutaj po ciebie. Oni wszyscy bardzo chętnie pojechali ze mną. Było ciężko, przyznaję, ale śnieg nam pomógł. Deanuel i Nadia ruszyli na Utis, gdzie i my teraz wyruszamy. Jak się czujesz? Elfka milczała chwilę, czując jak ciepło rozchodzi się po jej ciele ponownie. Wzięła głęboki oddech, rozkoszując się mroźnym powietrzem. Wciąż czuła na ustach jego pocałunek i sama przed sobą musiała przyznać, że podziwiała go za to, co zrobił. 460
- Dużo lepiej, niż przed kilkunastoma minutami – powiedziała. – Dziękuję ci. Nie myliłam się co do ciebie. A teraz pokażmy naszym wrogom, dlaczego nie warto zadzierać z niewłaściwymi osobami. Czas na wojnę, Gabrielu. … … Ogromna armia była skryta w Mrocznej Puszczy, która prowadziła do Utis. Nadia i Deanuel jechali jako pierwsi, mało rozmawiając. Od momentu intymnego zetknięcia pod wodospadem rozmawiali bardzo mało, jednak słowa było mało znaczące w ich sytuacji. Wystarczył uśmiech elfa, który sprawiał, że Nadia rumieniła się nieznacznie i odwracała wzrok. Byli ciągle bacznie obserwowani przez żołnierzy, toteż nie mogli swobodnie dyskutować. Nie było to jednak wielkim problemem. Mroczna Puszcza okazała się dużą przeszkodą, szczególnie podczas obfitej zimy, której atak przeżywały teraz wszystkie krainy. Gęsty lat był pełen tajemnic, które starali się ominąć, chcąc dotrzeć do państwa mrocznych elfów szybciej, niż zaplanowano. Gdy zobaczyli wjazd do Utis, zatrzymali się, wciąż osłonięci drzewami. Ogromny takt, prawdopodobnie królewski, dochodził do pewnego momentu i znikał w ziemi. Spadek był tak ostry, że z odległości, w której stali, nie byli w stanie dowidzieć dalszej drogi. Wejście miało szerokość kilkudziesięciu metrów, a droga była obsypana kamieniami, lecz wyglądała na w miarę stabilną. Nadia odchrząknęła cicho. - Nie spodziewają się nas – szepnęła do Deanuela. – Podążymy tym taktem w dół. Po kilku godzinach powinniśmy dotrzeć do Utis. Patrole zaczynają się dopiero w połowie drogi, więc kilku śmiałków będzie musiało się ich pozbyć. Musimy być elementem zaskoczenia. Vavon może sądzić, że skoro zdobyliśmy już Luinloth i Meavę, to nie będziemy porywać się na Utis, tylko od razu ruszymy na Ledyr. To może być nasza ogromna przewaga. Czarnowłosy skinął głową, przyglądając się wjazdowi do państwa mrocznych elfów. - Musimy jednak czekać – odparł jej cicho. – Colin, Timothy i Marcus powinni przybyć w ciągu kilku godzin, podobnie jak Gabriel, oby z Aleną. Przewodniczący zjawi się zapewne na ostatnią chwilę, bo tak ostatnio jest modnie… - Deanuelu, to ty zjawiłeś się ostatni podczas bitwy o Meavę. – uniosła brew Nadia. Książę odchrząknął znacząco, co oznaczało, że chce pominąć tą kwestię. - To nie jest istotne, naprawdę, Nadio… Nie byli świadomi, że ktoś ich obserwuje. W oddali, za drzewami ukryło się dziesięciu zwiadowców, z ciemnowłosym księciem na czele. Jasper uśmiechnął się szeroko do siebie. - Widzę Nadię i Deanuela, nikogo więcej – szepnął do swoich towarzyszy. – A więc pogłoski są nieprawdziwe. Zawiadommy mojego ojca. Umknęli w przeciwną stronę, udając się do wnętrza ziemi o wiele mniejszym wejściem. Gdy zniknęli z powierzchni, popędzili do Utis, by zanieść nowinę.
461
Rozdział 38 – Battle for Utis PART 1: In your head | PART 2: The art of letting go
PART 1: In your head
Minuty mijały wolno, jakby chcąc zatrzymać upływający czas. Poczułem, że mogę chodzić i natychmiast ruszyłem do przodu. Ciepłe słońce raziło mnie w moje wrażliwe oczy, jednak szedłem dalej, chcąc poznać otoczenie. Dookoła widziałem piękną przyrodę, kwitnącą i rozwijającą się na moich oczach. Nie wiedziałem, gdzie dokładnie byłem, lecz to nie miało znaczenia. Zacząłem biec. Różnobarwny ogród rozbudził moje zmysły, które zaczęły buzować w moim wiele. Serce biło mi o wiele szybciej niż normalnie, a krew w moich żyłach buzowała jak szalona. Wziąłem głęboki oddech, zaczynając biec szybciej, jednak otoczenie robiło się monotonne. Nie wiedziałem, gdzie mam znaleźć wyjście. Wtedy poczułem strach, zdając sobie sprawę z tego, że znałem ten ogród. Należał do Luinloth, otaczając pałac ze zachodnio-południowej strony. Jednak coś było w nim nie tak, jak być powinno. Pamiętałem chwile, które spędziłem w tym ogrodzie, jednak nie umiałem przypomnieć sobie drogi powrotnej. Zwolniłem, czując dziwne zmęczenie. Miałem wrażenie, jakby ktoś mnie obserwował. Jak się okazało, nie pomyliłem się. Niedaleko stała jasnowłosa elfka, której postać niezbyt dokładnie i wyraźnie widziałem. Na sobie miała długą, białą szatę, a falowane włosy spływały jej do pasa. Zmarszczyłem brwi, zatrzymując się zupełnie. Ninde. - Gdzie ja jestem? – zapytałem głośno, a mój głos drżał, gdy szła w moją stronę. – Byłem pod Utis… Dlaczego nagle znalazłem się w Luinloth? - Los styka ze sobą nasze ścieżki, Deanuelu Norcie – odparła kobieta eterycznym głosem. – Po raz kolejny. Nie jesteś w realnym świecie. Teraz śnisz, nie wiedząc, dlaczego mnie widzisz. Przyszłam powiedzieć ci coś ważnego. Zamrugałem ze zdziwieniem, słuchając jej słów. - Słucham? – zapytałem. – Co takiego? - Nie możesz wejść do Utis. – jej głos był smutny i jakby nieobecny. – Nie możesz tam zejść i sprowadzić tam armii. Zdziesiątkują was, a ty zapłacisz za to straszliwą cenę. Ty i ci, którzy są tobie bliscy. Zamilkła nagle i niespodziewanie, a ja stałem w miejscu, pośrodku pięknego ogrodu, z rozdziawionymi ustami. Nie wierzyłem w to, co do mnie mówiła. Nie umiałem. - Słucham? – powtórzyłem, a śmiech uleciał z moich ust. – Moja pani, mamy bardzo liczną armię. Nie zdołają nas powstrzymać. Weźmiemy ich z zaskoczenia. - Tylko mroczne elfy wiedzą, co tak naprawdę skrywają ich podziemia – odparła Ninde, a jej głos zabrzmiał chłodno. – Nie przeceniaj swoich sił, dopóki nie wygrasz pojedynku, Deanuelu. Zapamiętaj moje słowa, albowiem to może uratować wiele istnień. Sądzisz, że już wygrałeś, jednak tak naprawdę nie wiesz, co jeszcze przed tobą. Będziesz dźwigał na sobie bardzo ciężkie brzemię… - Dlaczego mam ci wierzyć? – zapytałem ostro. – Jesteś… Jesteś tylko w mojej głowie. Wiem, 462
że ciebie uwiężono, więc nie możesz być prawdziwa. A co, jeśli mnie okłamujesz? Elfka nie odpowiadała chwilę, a ja nie umiałem odczytać emocji z jej oblicza. - To jest decyzja, którą będziesz musiał podjąć samotnie – powiedziała w końcu. – Decyzja, czy mi uwierzysz. Nie musisz mówić mi, co zdecydowałeś, zachowaj to dla siebie. Skinąłem głową, nie odpowiadając. Elfka kontynuowała, widząc moje przyzwolenie. - Musisz udać się na Smoczą Skałę – powiedziała szeptem, zbliżając się do mnie. Ujęła moje dłonie swoimi zimnymi rękami. – Tysiące lat błagałam bogów, byś to ty dostał ten dar. Pamiętasz o czym ci mówiłam? Zamarłem, czując jak ręce lekko mi się trzęsą. - Czterej Jeźdźcy Północy – szepnąłem cicho, czując szok, przenikający moje ciało. – Czy… ja… - Tak, Deanuelu, to ty. Zawróć z Utis – wyszeptała błagalnie. – Nie wjeżdżaj pod ziemię, gdyż w ciemnościach nie czai się nic dobrego… Nie trać swojej szansy… Błagam cię, książę. Twój ojciec by tego chciał. Poczułem, jak moje mięśnie się spinają, a żołądek niebezpiecznie zaciska się, dając mi uczucie silnego głodu. - Co możesz wiedzieć o moim ojcu? – zapytałem, a mój głos zabrzmiał sucho. – On nie żyje. Nie wiesz, czy by tego chciał, Ninde. Nawet ty nie jesteś wszechmocna. Jasnowłosa jednak złapała mocniej moje ręce, nie dając mi się cofnąć. Jej niebieskie oczy napotkały moje źrenice. Nie wiedziałem, co zaraz usłyszę. - Przecież widziałeś swojego ojca – odparła cicho. – W Mieście Demonów. Stanąłeś z nim twarzą w twarz. Adair chciał tego, byś odebrał swoje dziedzictwo. A ono znajduje się na Smoczej Skale. - Nie wiesz, czego chciałby mój ojciec! – rzuciłem, odsuwając się od niej. Czułem, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa i padłem na ziemię, niemal bezwładnie, nie wiedząc, co tak naprawdę się stało. Zacisnąłem zęby, czując jak moje myśli stają się rzeką płynącą przez mój umysł, która sprawia, że jest mi niedobrze. Nie miałem magii w tym miejscu. To wszystko działo się w mojej głowie. Z ledwością zdołałem przewrócić się na plecy, czując jak gałęzie ranią moje dłonie. Uchwyciłem spojrzenie Ninde. Było smutne. - Pamiętaj o Smoczej Skale i o tym, co mi niedawno obiecałeś – przemówiła po raz ostatni. – Nie schodź do Utis. Uważaj na Przewodniczącego Rady Krain. Uważaj… … … - Zbliżamy się w okolice Utis – powiedział Matten, ściągając lejce swojego konia, by nieco zwolnić i zrównać się z Gabrielem. – W oddali widać wielką armię księcia. Są ukryci w lesie. Jakie rozkazy, Gabrielu? Ciemnowłosy elf nie odpowiedział mu przez kilka chwil. Wbił wzrok w jadącą kilkanaście metrów przed nimi Alenę. - Alena powinna wydać wam rozkazy – powiedział po chwili. – Porozmawiam z nią, Mattenie. Żołnierz uśmiechnął się szeroko, a po chwili zaśmiał. - A więc już czuję bitwę! – stwierdził. – Pani Alena nadal nie powiedziała nic o miejscu, w 463
którym była? - Wiem tylko, że była w Innym Świecie – odparł Gabriel na tyle cicho, by tylko Matt mógł go usłyszeć. – To straszne miejsce. Miejsce, w którym kiedyś czekała na wyrok śmierci. Czarnowłosy skinął głową, przestając się śmiać. - Wiem – powiedział również cicho. – Na pewno ci o tym opowie, Gabrielu. Z czasem. - Nie zrozum mnie źle, ja to wiem – zapewnił go Gabriel szybko. – Nie chcę naciskać. Po prostu martwię się i nic na to nie poradzę. – przyspieszył nieco, dając znak żołnierzom, by również to uczynili. Matten uniósł lekko brew i zaśmiał się cicho. - Ach, tak. To zrozumiałe. Pocałowałeś ją i jeszcze żyjesz. To musi coś znaczyć! Gabriel chrząknął, po raz kolejny będąc wdzięczny za warunki atmosferyczne i kaptur na głowie. - Mam taką nadzieję – odparł spokojnie, chociaż w środku czuł niezwykłe ciepło, gdy o tym pomyślał. – Poczekaj tutaj – dodał i ruszył w stronę Aleny. Jechała pierwsza, na czele całego oddziału, od wielu godzin nie rozmawiając z nikim. Odchrząknął ponownie i spojrzał na nią. - Aleno? – zapytał. – Żołnierze czekają na rozkazy, zbliżamy się… - Do Utis, tak, wiem – powiedziała elfka, a jej niebieskie oczy spojrzały na niego. – Spisałeś się doskonale na swoim stanowisku, Gabrielu. Jestem z ciebie bardzo zadowolona. Pochylił głowę, czując dumę. - Dziękuję za te słowa, pani – powiedział i czekał na jej rozkazy. Alena milczała, wpatrując się w przestrzeń przed nimi. Po chwili otrząsnęła się z zamyślenia. - Niech jadą za mną – rzuciła. – I niech każdy z nich przestrzega się przed hańbą, jaką jest dezercja. Nie toleruję czegoś takiego wśród moich żołnierzy. Mamy wojnę. Gabriel obserwował ją w milczeniu. Widział, jak wielkie oddanie w stosunku do wojny w niej drzemie. Mimo, iż nie umiał do końca odczytać jej emocji, czuł, że wkłada wiele wysiłku w to, co robi. - Mamy szanse ją wygrać? – zapytał nagle. – Wojnę. Wiem, że to Utis, a nie Ledyr, jednak… Chciałbym wiedzieć. Jasnoniebieskie oczy Aleny ponownie napotkały jego morskie źrenice. Utrzymał jej wzrok. - Nigdy nie przegrałam bitwy, Gabrielu – powiedziała, a jej głos zabrzmiał dziwnie. – Urodziłam się po to, by walczyć. Ta misja to moje przeznaczenie, a przynajmniej jego część. Tak po prostu miało być i gdybym miała jeszcze raz dokonać tego wyboru, postąpiłabym tak samo. Pytasz o szanse na wygranie wojny. Nie przewiduję innego od zwycięstwa zakończenia. Gabriel patrzył na nią chwilę, a potem uśmiechnął się lekko. - I to jest jedna z tych cech, które czynią ciebie szlachetną, Aleno – powiedział. – Oczywiście, jest ich więcej… - dodał i odchrząknął. Elfka chwilę na niego patrzyła, a potem odwróciła wzrok. - Nie jestem szlachetna – rzuciła. – A wręcz daleko mi do szlachetności. - Nie, Aleno – odparł stanowczo. – Nie zmienię na ten temat zdania i nie obchodzi mnie to, co mówią czy myślą inni. Liczy się ten moment. Wiedz, że zawsze będziesz mnie miała po swojej stronie. A to duża obietnica, jak na razie złożyłem ją tylko księciu Deanuelowi i… i tobie. Czarnowłosa milczała, a w jej głosie odbijały się echem głowa, które Gabriel przed chwilą wypowiedział. Nie była przyzwyczajona do takich rozmów. 464
- Wiedz więc, że zapamiętam to, Gabrielu – odparła po chwili. – I że zawsze możesz na mnie liczyć, niezależnie od sytuacji. I… - wtedy jednak zamilkła nagle. Elf patrzył na nią z nadzieją na usłyszenie czegoś jeszcze, jednak… - Co to za dźwięki? – szepnął cicho, słysząc dudnienie, które z pewnością nie pochodziło od ich cicho przemieszczającego się oddziału. Miał wrażenie jakby wszystko dookoła nich drgało. Zacisnął ręce mocniej na lejcach konia, zachowując najwyższą czujność. Alena nie odpowiedziała, nasłuchując. Jej wyczulone zmysły zagłębiły się w podziemia, by sprawdzić źródło poruszenia. Wiedziała, że Gabriel wpatruje się w nią z napięciem i po chwili na niego spojrzała. Jej wzrok był pusty. - Oni wiedzą – rzuciła. – To dźwięki przygotowania do bitwy. Musieli wypuścić na zewnątrz zwiadowców. Elf zamrugał gwałtownie, słysząc to. - Musimy ruszać! – odwrócił się. – ZA NAMI! Alena nie obejrzała się tylko ruszyła, a jej ciało zaczęło się zmieniać. Lotos zniknął, oczy stały się ciemniejsze i po chwili znów miała dziesięć lat. Urodziła się, by walczyć. … … Aryon powoli wszedł do ogromnego pomieszczenia, po którym krzątało się dużo elfów, zajętych przygotowaniami sali. Rozejrzał się uważnie, dostrzegając wszystkie szczegóły. Było południe, a jego dwie wolne godziny dopiero się rozpoczęły. Postanowił wykorzystać je lepiej niż dotychczas. Przesiadywał całymi dniami sam, w komnacie. Nie chciał ułatwiać demonowi zadania szpiegowania go, a ponadto cierpiał straszliwe męki przez prawie całą dobę. Przywykł do obecności stwora w sobie, jednak nie zaakceptował tego. Nie miał zamiaru nigdy tego akceptować, dlatego tego dnia wyszedł na korytarze, chcąc poznać aktualną sytuację zamku. - To tutaj odbędą się wszystkie trzy rozprawy – powiedział znany mu, kobiecy głos tuż za nim. – Przesunięto pierwszą i odbędzie się już niedługo. Wiedziony ciekawością odwrócił się, stając twarzą w twarz z mroczną elfką. Była odziana w suknię koloru ciemnej zieleni, współgrającą z jej ciemnymi oczami oraz włosami. Jej szyję ozdabiał sznur pereł, który dodawał jej swojego rodzaju dostojności, jednak jej twarz wydawała się znużona i zmęczona. - Ilyo – rzucił, rozpoznając ją niemal od razu. – Jakim cudem uciekłaś? Elfka uniosła brwi, jakby nie wierzyła w zadane pytanie. Zaśmiała się, jednak śmiech ten nie był z pewnością szczery. - Sądzisz, że dwójka zwykłych elfów była w stanie mnie powstrzymać? – zapytała. – A w szczególności kobieta, z którą w efekcie zostałam sama? Nikt nie wyciągał ze mnie informacji dzięki barierze, której mnie nauczyłeś. Mam u ciebie dług, Aryonie. Jasnowłosy nie spuszczał z niej wzroku. Nie spodziewał się jej w tym miejscu. - Podwójny – rzucił po chwili. – Gdyby nie ja, wszyscy dawno rozszyfrowaliby twoją prawdziwą tożsamość. Sądzisz, że twój mąż byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że jego ukochana żona jest zabójczynią i należy do Elity? 465
Zimne oczy elfki przeszyły go niemal boleśnie na wylot. Pokręciła głową. - Gdybym była ukochaną żoną mojego męża to nie zajmowałabym się takimi rzeczami – odparła. – I nie mam na myśli tego męża, a tego, którego chciałam mieć. Aryon uniósł brwi w górę w pytającym geście. - Mów dalej – polecił. – Zawsze unikałaś tego tematu, Ilyo. Chętnie poznam dalszą część historii, która uczyniła z ciebie kogoś, kim zawsze gardziłaś. – jego głos był cyniczny. Elfka jednak nie zwróciła na to uwagi, tylko zaśmiała się w odpowiedzi. - Nie ma żadnego ciągu dalszego, mistrzu – rzuciła. – Urodziłam się zbyt wysoko, by móc sobie wybrać męża. To, że się zakochałam, a nawet zaręczyłam, nie obchodziło zupełnie nikogo, z moim ojcem na czele. Gdy Marvel stracił swoją kolejną żonę i został bez dziedzica, zostałam zaproponowana jako partia na żonę. Resztę historii znasz. Aryon jednak nie wydawał się być usatysfakcjonowany jej odpowiedzią. - Co się stało z twoim ukochanym? – zapytał. Rozmawiali przyciszonymi głosami, gdyż w każdej chwili ktoś mógł do nich podejść. Ilya milczała chwilę, wahając się nad odpowiedzią. - Został zabity – powiedziała w końcu, a jej głos stał się bardzo dziwny. – Marvel znalazł go i pozbawił głowy, którą odciął, wypatroszył i przybił do ściany naszej komnaty. Weszłam tam pierwszy raz w naszą noc poślubną i wtedy to zobaczyłam. - Musiał być o ciebie bardzo zazdrosny, a więc żywił do ciebie gorące uczucia – rzucił jasnowłosy, a jego szare oczy świdrowały ją, chcąc odnaleźć oznaki jej słabości. Oblicze kobiety pociemniało. - Doprawdy? I dlatego pieprzy dziwki, gdy tylko ma taką okazję? – syknęła. – Dlatego okazuje mi brak szacunku publicznie i prywatnie? Nie rób sobie ze mnie żartów, mistrzu. Nawet tobie to nie przystoi. - Marvel jest trudnym człowiekiem, jednak nikt nie jest nie do złamania – zauważył. – Mogę ci pomóc, jeśli ty pomożesz mi. Mroczna elfka prychnęła. - Ja mam pomóc tobie? Słyszałam, że jesteś opętany przez demona. Nie wiem, jak miałabym ci pomóc. Wolności ci nie zwrócę, bo jesteś już wolny. - Nie dałaś mi skończyć – zauważył chłodno Aryon. – Jest jedna osoba, która mnie prześladuje i stanowi dla mnie wielkie zagrożenie. Chcę tylko ochrony, niczego więcej. Ilya zamrugała, a potem wybuchnęła szczerym śmiechem. - Ochrony? Ty? – zapytała. – Jesteś mistrzem wysokich elfów! Co może ci zagrażać? No, chyba, że wyszedłeś z wprawy… Aryon warknął, czując zirytowanie. - Oczywiście, że nie. Jednak są rzeczy, którym nie mogę się przeciwstawiać. Jedną z tych rzeczy jest przeznaczenie. Kiedyś przepowiedziano mi, że zginę z miecza tej osoby. Jak widzisz, nie śpieszy mi się na tamten świat i dlatego ciebie potrzebuję. Przekonaj Marvela do tej sprawy, a zabiorę twój sekret ze sobą do grobu. Elfka zmarszczyła brwi, kręcąc głową. - Poczekaj. Musisz mi powiedzieć kto to jest. Nie poproszę go o coś, czego nie jestem pewna. - Nie znasz tej osoby osobiście, lecz wiesz doskonale kim jest – rzucił ciszej. – Jest okrutna, bezwzględna, bezlitosna i przeklęta. Prosiłaś mnie kiedyś, bym nazywał ciebie jej imieniem. Chciałaś zająć jej miejsce, a nawet napisałaś o niej esej na ostatnim roku szkolenia w Elicie. Ciemne oczy Ily patrzyły na niego z niedowierzaniem. 466
- Alena Valrilwen – szepnęła. – Przecież ona nie żyje, Aryonie. Zadbałeś o to. Aryon zaśmiał się zimno, nie umiejąc się powstrzymać, a jego śmiech miał w sobie coś nieokiełznanego i szalonego. - Naprawdę? – zapytał. – Naprawdę wierzysz w to, że udało mi się jej pozbyć? Wierzysz we wszystko, co powiem? Uwierzyłaś kiedyś też w to, gdy powiedziałem ci, że Alena miała szacunek do zabójców? – widząc wyraz jej twarzy zaczął się śmiać ponownie. – Gardziła nimi. Nie bądź naiwna, Ilyo, bo nie podołasz nawet roli zabójczyni. Usta elfki zacisnęły się w wąską linię. Była wściekła, jednak opanowała swoje emocje, by nie dać mu satysfakcji wyprowadzenia jej z równowagi. - Uważaj sobie, mistrzu, bo dostałam od ciebie łącznie trzy zlecenia. Wiem o drugim, bo ten, który mi je przekazywał, pokazał mi twoje pismo – rzuciła, chcąc zdobyć nad nim przewagę. – Gdyby ktoś nieodpowiedni się o tym dowiedział… Byłoby z tobą źle… Aryon zacisnął zęby, jednak pilnował, by nie odpowiedzieć jej czymś obraźliwym. Uśmiechnął się szeroko, pochylając w jej stronę. - Pamiętasz, co Marvel zrobił z twoim kochasiem? – szepnął jej na ucho. – Uważam, że nie zawahałby się pokazać ci, jak dokonuje się takich mordów. Mogłabyś nawet być materiałem doświadczalnym. Odsunął się od spiętej elfki, widząc nadchodzące postacie. W ich stronę zmierzała dwójka elfich dzieci pod opieką ludzkiej mamki. Kobieta ukłoniła się przed Ilyą. - Pani – powiedziała z szacunkiem. – Dzieci znów są nieposłuszne. Ciemnowłosa przyjrzała się dzieciom i wyciągnęła do nich ręce, które po chwili ujęli. Były to bliźniaki, chłopiec i dziewczynka. Byli niemal odbiciem lustrzanym swoich rodziców, jednak każde z dzieci było zamknięte w sobie, co martwiło ich matkę. - Ayne, Robercie – powiedziała do nich. – Dlaczego nie słuchacie się mamki? Jej zadaniem jest opiekowanie się wami. Jeśli wam się coś stanie, ona za to zapłaci. Żadne z dzieci nie odpowiedziało; co więcej na żadnej twarzy nie można było dopatrzeć się strachu, czy niepewności. Ilya westchnęła. - Będą grzeczne – rzuciła do mamki, wstając. – Nie pokazują tego, ale się przejęły tobą. Możesz być z siebie dumna, bo… Nagle zamilkła, widząc za plecami kobiety wysokiego, czarnowłosego elfa, który splatał palce przed sobą i patrzył na nią zimnymi, szarymi oczami. Jej usta otworzyły się kilka razy, a potem zamknęły, gdyż nie chciała już wydawać z siebie żadnego dźwięku. - Co tu się dzieje? – zapytał zimno Przewodniczący Rady Krain. – Gdzie wasze maniery?! – dorzucił do dzieci, które natychmiast dygnęły przed nim. - Panie ojcze – powiedziały jednocześnie; ich głosy lekko drżały, jednak mężczyzna się tym nie przejął. Mamka, przerażona, chciała się cofnąć z jego drogi, jednak jego ręce ją zatrzymały. - Ty stój, masz ich pilnować. – złapał ją za biodra, nie bacząc na to, że nie jest z nią sam na sam. Przesunął ją w prawo, bardzo blisko siebie, a potem puścił. Jego oczy spoczęły na Ilyi. – Znów szykanowałaś Dorę? Ilya poczuła wściekłość i upokorzenie. Uniosła jednak głowę, patrząc na niego zimno. - Ależ Marvelu, czyżbym miała powód, jakikolwiek powód, by to robić? – zapytała, chcąc go wciągnąć w słowną grę i uratować swoje dobre imię. - Bo z nią sypiam, nie udawaj idiotki – rzucił znudzony. – Nienawidzisz ich wszystkich, 467
chociaż jeszcze nie poznałem takiej, którą chciałbym ciebie zastąpić. Aryonie – dodał do jasnowłosego mistrza, gdy Ilya spłonęła rumieńcem, czując wstyd. – Mogłeś znaleźć sobie lepsze towarzystwo, niż moja paranoiczna żona. Może opowiesz mi o Luinloth? Dawno tam nie byłem… … … Deanuel ocknął się nagle, zauważając, że siedzi na koniu. Nie pamiętał, jakim cudem się tam znalazł. Nie wiedział też, co działo się w danej chwili. Przetarł oczy, widząc Nadię. - Nadio? – szepnął. – Widziałaś to? - Nadjeżdżający oddział z Aleną i Gabrielem na czele? Owszem! – powiedziała, a w jej głosie dało się wyczuć lekką ulgę. – Dotarli w samą porę! Dostałam też wiadomość o nadjeżdżającym Arthurze, oraz pomocy z Luinloth. To już, Deanuelu. Czas rozpocząć bitwę o Utis. Połowa z jej słów nie dotarła do niego, gdyż nadal był w szoku po tym, co przed chwilą zobaczył. Bitwa. Bitwa o Utis. Nie schodź do Utis… Wzdrygnął się, jednak potem podniósł wzrok, widząc nadjeżdżający oddział. Poczuł dziwne, specyficzne uczucie, które ogarniało go przed każdą walką. Zacisnął pięści na lejcach konia. - Czas rozpocząć bitwę… - powtórzył. Brązowowłosa wyjechała przed niego i odwróciła swoją klacz w jego stronę. Jej zielone oczy napotkały jego źrenice. - Zapamiętaj, Deanuelu. Trzymaj się blisko mnie, albo Aleny lub Gabriela. Nie możesz walczyć sam. I nie, nie chodzi o to, że w ciebie nie wierzę, bo na szali stawiam życie tysięcy żołnierzy i swoje, gdyż w ciebie wierzymy. Chodzi o twoje bezpieczeństwo. Nie mogę ci więcej powiedzieć, ale… zaufaj mi… - Ale Nadio… – zaczął Deanuel, jednak nie udało mu się skończyć, gdyż dotarli do nich Alena i Gabriel. Zdziwił się na widok Aleny zmienionej w małą dziewczynkę, jednak uśmiechnął się szeroko, wyrzucając z głowy wizję. – Aleno! Gabrielu! Udało wam się przybyć! Nadia spojrzała na nich i uśmiechnęła się szeroko, próbując wmówić sobie, że wszystko ułoży się po ich myśli. - Jak dobrze was widzieć! – przyznała. W jej głowie czaiło się mnóstwo pytań, jednak nie zadała ich, widząc długi miecz, przytroczony do pasa nowego stroju czarnowłosej elfki. Jej wzrok spotkał się z niebieskimi oczami Aleny i uderzyło ją to, jak inne były od jej normalnych oczu. - Ja zawsze dotrzymuję słowa, książę – powiedziała Alena, a jej głos był stalowy. Myślami była daleko. – Czas zdobyć to miasto. – spojrzała na Nadię ponownie i zatrzymała na niej wzrok. – Ciebie też dobrze widzieć, Nadio. Dzięki tobie osiągnęłam w dużym stopniu to, na czym mi zależało. Dziękuję. Ostatnie trzy zdania, wypowiedziane przez dziewczynkę, usłyszał Arthur Pennath, który właśnie nadjechał z południa, zostawiając w tyle swój oddział, który dołączył do wielkiej armii. Zatrzymał się przy nich, przyglądając się tej scenie w niemym szoku. Po raz pierwszy 468
słyszał podziękowanie z ust dziewczynki, którą widział przed sobą. A fakt, że dziękowała jego narzeczonej, nie polepszał wcale tej sytuacji. Nadia jednak nie zauważyła go, patrząc dalej na Alenę. Uśmiechnęła się, słysząc jej słowa, mimo, iż pamiętała, jaką cenę zapłaciła za ten czyn. Cenę, która może uratować książęce życie. - Byłam ci coś winna – powiedziała. – Zrobiłabym to jeszcze raz. Czarnowłosa tylko skinęła głową, jednak poczuła do Nadii jeszcze większy szacunek. Wtedy też usłyszała w swojej głowie głos brązowowłosej elfki. ‘Nie pozwól mu umrzeć, Aleno. Błagam. Po prostu nie pozwól.’ Wtedy głos zabrał Deanuel. - Aleno, możemy porozmawiać? To ostatnie minuty przed bitwą i muszę o coś zapytać. Reszta niech przeformuje szyki – dodał do pozostałych. Wyruszymy dwójkami, jednak w małych odstępstwach czasu. Gdy skończył mówić, odjechał nieco na bok czekając na Alenę, która podążyła za nim i spojrzała na niego pytająco. Odchrząknął. - Co mam robić, gdy spotkam się z królem albo Jasperem? – zapytał. – Nie znam się na tym, Aleno… - Vavon jest prawowitym władcą – odparła elfka. – Jednak jest też zdrajcą, gdyż współpracuje z Barnilem. To, co zrobisz, zależy tylko od ciebie, książę. Postaram się być w pobliżu, jednak muszę ciebie ostrzec. Jeśli dojdzie do walki, król nie będzie walczył czysto. Oczekuj oszustw i bądź na nie przygotowany. Deanuel skinął głową, przyglądając się ukradkiem, jak Arthur podchodzi do Nadii i rozmawiają. Potem ponownie spojrzał na Alenę. - Dlaczego jesteś w takiej postaci, Aleno? – zapytał. - Nie chcę, by wieść o mojej tożsamości dotarła do Barnila – odparła chłodno. – W Utis jest pełno jego sprzymierzeńców, a moja anonimowość daje ci przewagę. Mroczne elfy wiedzą o ataku, słyszeliśmy przygotowania zbrojne pod ziemią Przygotuj się na ofiary śmiertelne, książę. Żeby wygrać tą bitwę musisz rozegrać to inaczej, niż w Luinloth i Meavie. Niepewny wzrok Deanuela nie opuszczał jej postaci. Pokręcił głową po chwili. - Jesteś dowódczynią. Możesz im rozkazywać. Nie mogę przegrać tej bitwy, Aleno. Przestaną we mnie wierzyć. Pomóż mi. Elfka nie odpowiadała, nie spuszczając z niego wzroku. Uniosła lekko brew. - A więc tą bitwę rozegramy tak, jak musi zostać rozegrana – rzuciła. – Nie możesz się zawahać ani razu. Masz umiejętności. Wykorzystaj je. To były jej ostatnie słowa, zanim zawróciła konia i ruszyła z powrotem do dowódców, a on ruszył za nią. Tymczasem, kilka chwil wcześniej do Nadii podjechał Arthur. - Co to miało znaczyć, Nadio? – zapytał, a jego głos zabrzmiał niezwykle ostro. Nie zwrócił uwagi na to, że ich rozmowę słyszy Gabriel. Brązowowłosa elfka spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Słucham? – zapytała. – O co ci chodzi, Arthurze? Rozmawialiśmy. I tak, ciebie też miło widzieć. - Dlaczego ALENA ci dziękowała? – odpowiedział pytaniem. – Czy nie wyrażałem się wystarczającą ilość razy dosadnie o tym, co sądzę o kontaktach z tą elfką? - Ta elfka ma ciebie koronować, chociaż jeszcze jej o to nie poprosiłeś, bo się boisz – rzuciła 469
Nadia cicho. – Szanuję ją i nie życzę, byś wypowiadał się o niej w ten sposób. - W porządku! A ja nie życzę sobie, byś się z nią kontaktowała – odparł i zamilkł, widząc, że książę i Alena wracają. – Czy możemy WRESZCIE ruszać? Alena nie zwróciła na niego uwagi, odwracając konia w stronę pozostałych dowódców. - Przekażcie żołnierzom, że karą za dezercję będzie śmierć – rzuciła, a jej głos był beznamiętny. – Nikt nie ma prawa się cofnąć, chyba, że otrzyma bezpośredni rozkaz od swojego dowódcy. Nie bierzcie jeńców, chyba, że będą kapitulować, zanim zacznie się walka. Przekażcie to pozostałym dowódcom. Wtedy ruszyli. Pierwsza jechała Alena wraz z Deanuelem; tuż za nimi Gabriel, Nadia i Przewodniczący. Z południa dojeżdżali Colin, Timothy i Gorgoth. … … Dowódcy rozdzielili się, gdy tylko zjazd w stronę Utis stał się bardziej stromy. Część ruszyła do tyłu, by pomóc wielkiej armii utrzymać szyki, na czele natomiast została Alena wraz z Deanuelem i Nadią. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, zgodnie z obawami Deanuela. Nie okazał jednak słabości, wiedząc, że wszyscy na niego patrzą. Zjazd stał się jeszcze bardziej stromy, jednak to tylko go pocieszyło. Będą krócej zjeżdżać, a przynajmniej tak mu się wydawało. Pierwsi zwiadowcy dostrzegli ich po jakiejś godzinie jazdy. Padli trupem pod jego zaklęciem, a książę wciągnął głęboko ciężkie powietrze do płuc. Nie widział nic oprócz wąskiego kręgu światła, które wytwarzała stworzona przez niego pochodnia. W tunelu, którym się poruszali, cały sufit był oblodzony i pokryty ostrymi soplami lodu. Każde z nich było czujne, a Nadia przekazała wiadomość o niebezpieczeństwie Gabrielowi, który jechał kilkaset metrów za nimi. Po jakimś czasie zjazd zaczął robić się łagodniejszy, a w oddali ujrzeli samotnego, mrocznego elfa. Miał na sobie długą, czarną szatę, a w ręku trzymał laskę. Nie cofnął się przed nimi, tylko czekał, aż podjadą bliżej. Zatrzymali się przed nim, gdyż armia nadjeżdżała dopiero kilkadziesiąt metrów za nimi i mogli sobie na to pozwolić. Mężczyzna patrzył na nich hardo. - Zawróćcie teraz, póki dana jest wam szansa – powiedział. – Mój król o wszystkim wie. - Jesteśmy tego świadomi – przemówił Deanuel. – Zejdź nam z drogi. - Chcesz pojechać po swoje przeznaczenie, Deanuelu Norcie? – zapytał elf, a jego oczy dziwnie błysnęły. – Czy… - nie zdążył jednak skończyć, gdyż wielki sopel lodu niespodziewanie oderwał się od sklepienia tunelu i rozpołowił go na dwie, niemal równe części. - Ostrzegano go – rzuciła zimno Alena. – Nie mamy czasu – dodała, ruszając, gdy armia wynurzyła się zza rogu, podążając za nimi. Gdy zobaczyli bramę Utis, powitała ich absolutna cisza i spokój. Dookoła nie było żywej duszy, tylko goła ziemia, oświetlana pochodniami, umieszczonymi w wyżłobieniach, stworzonych w wysokim murze, który okalał państwo-miasto. Ich oddechy były parą, gdyż, mimo braku śniegu, w Utis panowało okropne zimno. -- Mamy sforsować ten mur? – szepnął cicho Deanuel, zaciskając ręce na lejcach mocniej. – Wydaje się być ogromny… 470
- To złudzenie – odparła Alena, patrząc w górę, jakby szukała czegoś wzrokiem. – Wejście znajduje się po obu stronach Utis, jednak się przemieszcza. To ich zabezpieczenie przed tymi, którzy chcieli kiedykolwiek zrobić mapę Utis. To niemożliwe. Musimy się rozdzielić. Jedźcie w prawo, a ja pojadę w lewo. Do piętnastu miejsc po lewej żołnierze jadą za mną, pozostali za wami. Powodzenia. Nie czekając na odpowiedź ruszyła w lewo, zostawiając ich skazanych na prawą stronę. Deanuel spojrzał na Nadię; w jej oczach zobaczył determinację i dziwną troskę. - Ruszajmy, Nadio – powiedział, odganiając od siebie myśli o jej nagim ciele pod wodospadem. Elfka skinęła głową. - Wydaj rozkazy, książę – powiedziała cicho, czując dziwne wstrząśnięcia ziemi. Nie wiedziała, skąd pochodzą, jednak miała nadzieję, że to tylko efekt ruchu tak ogromnej armii. Deanuel odwrócił się powoli, widząc napływających żołnierzy. Część pojechała za Aleną, a większa część została z nim i Nadią. Formowali szyki, patrząc na niego z niecierpliwością. - Za tymi murami czeka nieśmiertelność i przybliżenie nas do naszego celu – powiedział głośno. – Nasi wrogowie słyszą mnie w tej chwili, czając się jak tchórze za fortyfikacją, ale to nic. Dostaniemy ich głowy, albowiem sami mianowali się naszymi wrogami! Karą za odwrót będzie… - urwał na chwilę, wiedząc, jaką moc będą miały jego słowa. – Śmierć. Nie lękajcie się i ODBIERZCIE SWOJĄ NIEŚMIERTELNOŚĆ! SPRAWCIE, BY PRAWILI O WAS BARDOWIE I POECI, NA TYSIĄCE LAT PO WASZEJ ŚMIERCI! NAPRZÓD! Ruszył pierwszy, podczas gdy Nadia musiała zapanować nad wojskiem. Przymknął oczy, starając się wyczuć, w którym miejscu znajdowało się wejście do Utis. Gruby mur nie przepuszczał niczego, ani nikogo, co go zdenerwowało. Utis było ogromne, gdyż nie wyczuwał Aleny, ani jej części armii nigdzie w pobliżu. I wtedy ją zobaczył. Wielka brama, pozłacana białym złotem i ornamentami oraz most zwodzony, który właśnie był opuszczany w dół. Dopiero wtedy zauważył czarną, smolistą substancję, która zamiast rzeki płynęła dookoła miasta. Zatrzymał się przed bramą, zastanawiając się co ujrzy. Gdy wielki kawał drewna opadł w dół, zobaczył samotną, czarnowłosą postać po drugiej stronie przejścia. Na białym koniu siedział książę Utis, Jasper. Na twarzy miał cyniczny uśmieszek, a w ręce trzymał czarny hełm. Z jego ramion spływała czarna peleryna, a na głowie miał koronę. - Wypowiedziałeś mi wojnę, Deanuelu Norcie – przemówił głośno, a jego głos odbił się echem od murów państwa-miasta. – Ostrzegałem ciebie, jednak mnie nie słuchałeś. Chodź tutaj i ukłoń się przed moim ojcem, a darujemy tobie i twoim żołnierzom życie. - Nigdy! – warknął Deanuel i dobył Miecza Żywiołów, który zalśnił krwawą czerwienią. Żołnierze za nim zaczęli się wydzierać, grożąc Jasperowi i dobywając swoich mieczy. Mroczny elf lekko zbladł, jednak uniósł tylko wyżej głowę. - Wybrałeś więc śmierć, samozwańcu – powiedział głośno. – I ja ci to przyrzekam. Zawrócił konia i odjechał, a most, który został wcześniej opuszczony rozpadł się na drobne kawałeczki. Deanuel ruszył przed siebie, wyciągając drugą rękę w przód. W miejsce mostu spadł wielki, płaski, aczkolwiek gruby głaz. Zamocował się solidnie, a książę ruszył pierwszy naprzód, nie zatrzymując się ani na chwilę. Utis przypominało Luinloth, z tym, że panowały tam ciemności, oświetlane ogniem, świecącym z pochodni, umieszczonych na każdym domu. Zamrugał zdziwiony, nie widząc nikogo w pobliżu. Elfy zniknęły, albo… 471
Uciekły? - Tchórzysz, Jasperze! – wydarł się. – Tchórzysz jak mało kto! Żołnierze wysypywali się gromadnie do środka miasta, rozglądając się czujnie. Po chwili wjechała również Nadia, a za nią Gabriel. Oboje wydawali się być zdezorientowani, jednak nie mógł skupiać się dłużej na nich, bo jego rozmyślania przerwał donośny i potężny ryk, dochodzący z zamku, zza którego wielki kształt wzbił się w powietrze. Ryk ponownie wstrząsnął ziemią, a Deanuel nie zatrzymywał się, przygotowując się do użycia magii. Jego odwaga opadła w chwili, gdy rozpoznał kreaturę, lecącą w powietrzu. Z otwartej paszczy lecącego smoka wydobył się ogromny słup ognia, który trafił prosto w żołnierzy. Rozległy się wrzaski, a Deanuel uniósł miecz w górę, czując jak ręka mu się trzęsie. Wyszeptał zaklęcie, a energia popłynęła z miecza, tworząc niewidzialną tarczę nad żołnierzami. Ogień spłynął po niej gładko, znajdując ujście w ziemi, na której uległ unicestwieniu. W tym samym momencie z zamku wysypały się hordy żołnierzy. Deanuel zaklął cicho i obejrzał się za siebie. W oddali dostrzegł Nadię, Gabriela, Timothy’ego, oraz bardzo dużo Thorenów, którzy wsypywali się z niezwykłą szybkością do państwa-miasta, wraz z normalnymi żołnierzami. - Jesteśmy z tobą, książę! – krzyknął jeden z nich, a Deanuel poczuł, jak zapotrzebowanie na energię, której zużywał na tarczę ochronną spada szybko, gdy rycerze połączyli siły. Spojrzał w górę. Smok szybował w ich stronę, a z jego pyska wydobył się kolejny słup ognia, trafiając w barierę i spływając po niej. Jednocześnie zwierzę zbliżało się coraz bardziej, a rząd ostrych jak brzytwa zębów porwał co najmniej dwudziestu żołnierzy, rozrywając ich na drobne kawałeczki. - NIE STAĆ W MIEJSCU! – wydarł się czarnowłosy, ruszając przed siebie, by stawić czoło nadchodzącym żołnierzom. – Zwabcie go do mnie! - Nie! – odkrzyknęła Nadia, widząc realne zagrożenie jego życia w walce ze smokiem. Rzuciła się na przód, by w razie czego go chronić, a w jej rękach pojawił się łuk. Cztery szybkie strzały trafiły smoka w czułe miejsca pod szyją. To jednak tylko go rozwścieczyło i zamachnął się ogromnym ogonem, celując w elfkę. Brązowowłosa zrobiła unik, znów naciągając cięciwę. Tym razem trafiła bliżej oka, a jej strzała zaświeciła czerwienią, rozgrzana do granic możliwości magią. Cofnęła się bardziej, razem z Deanuelem, który zrobił to samo. Żołnierze księcia zderzyli się z mrocznymi elfami z głuchym dźwiękiem uderzania o siebie tarcz, a potem ostrzy mieczy. Deanuel był blady, patrząc w górę. Smok ponownie zanurkował w ich stronę, rycząc potężnie. Ogonem zmiażdżył kilkudziesięciu żołnierzy, nie liczyło się dla niego to, czy atakuje mroczną armię, czy swoich przeciwników. Widział swój cel w księciu. Nie przejął się strzałami Nadii, rozwierając paszczę. Deanuel cofnął się o ułamek sekundy za późno, a ostry kieł musnął jego ramię, rozpłatując je i powodując obfity krwotok. - Książę! – krzyknęła elfka, jednak on nie przejął się tym, nie czując prawie bólu pod wpływem strachu i adrenaliny. Uniósł miecz w górę i wykrzyczał coś, a… Ziemia zaczęła się trząść pod wpływem siły czaru, jaki użył. Czarny ogień pomknął w stronę smoka, zwęglając jego łuski, a zwierzę zaryczało ponownie i cofnęło się, odlatując nieco dalej. Nadia spojrzała na Deanuela, zszokowana. - Brawo, książę! Teraz wystarczy… - nie zdążyła jednak skończyć zdania. Deanuel poczuł, 472
jakby jego widzenie nie uwzględniało szybkich ruchów, gdyż to, co nastąpiło potem, rozegrało się w ciągu ułamków sekund. Wielki, pokryty kolcami ogon uderzył w elfkę, zrzucając ją z klaczy, która spłoszona uciekła, a ciało Nadii pomknęło w stronę zwęglonej ziemi, padając na nią bez ruchu. Deanuel poczuł jak strach mrozi go od środka, a jego oddech staje się płytki. - NIE! – próbował do niej podjechać, jednak ogon smoka trafił i w niego, zwalając go z konia. Poczuł, jak traci oddech i spada na ziemię, nadal ściskając w dłoni miecz. Zakaszlał, wykrztuszając krew na własne ręce. Poczuł panikę, nie zauważając, że smok nadlatuje w jego stronę ponownie, znów otwierając paszczę. Deanuel Nort umarłby z Mieczem Żywiołów w ręku, gdyby ktoś nie nadjechał i nie stanął między nim, a smokiem. Czarnowłosy elf wypuścił głośno powietrze, dźwigając się na kolana i plując ponownie krwią. Rozpoznał sylwetkę Gabriela, który uniósł ręce do góry i… odrzucił smoka magią, używając całej siły, która się w nim zgromadziła. Zwierzę zboczyło z kursu, odbijając na prawo i walcząc z magią. Zionął ogniem, jednak Deanuel zareagował błyskawicznie i wytworzył tarczę ochronną. Zbladł bardziej, widząc, jak smok odzyskuje równowagę i zmierza w stronę leżącej kilkanaście metrów dalej Nadii. - GABRIELU, NADIA! – krzyknął, gdyż sam nie był w stanie chwilowo podnieść się na nogi. Ciemnowłosy elf pognał w stronę elfki, krzyżując plany smoka. Zeskoczył z konia i chwycił elfkę w ramiona, wsadzając ją na rumaka i osłaniając własnym ciałem. Prawie wsiadał za nią, gdy nieszczęsny ogon smoka dosięgnął i jego, powalając go na kolana. - Deanuelu! – krzyknął i klepnął konia, by oddalił się z elfką i został sam na sam ze smokiem. Książę jednak odzyskał już siłę i nadjechał w jedynym, odpowiednim momencie. Gdy smok chciał ugryźć, wyprostował dłoń z Mieczem Żywiołów w ręce i wbił mu go głęboko w szyję. Miecz zagłębił się w cielsku smoka całkowicie, a Deanuel poczuł dziwne, lodowate mrowienie, które rozeszło się po jego ciele. Cofnął się szybko, zabierając miecz ze sobą. Szafirowe oczy smoka spojrzały w jego źrenice, gdy opadł na ziemię ciężko. Dopiero wtedy Deanuel dostrzegł, że miał fioletową barwę łusek. Rozłożył skrzydła, wyglądając bardziej dostojnie, niż książę sądził. Uciekaj z Utis, Deanuelu Norcie, jedyny prawdziwy następco tronu Luinloth. Oni mają kości… kości… Gdy usłyszał potężne słowa, rozchodzące się po całej jego głowie, poczuł jak dziwne zimno paraliżuje go od środka. Nie mógł nic zrobić, mógł tylko patrzeć, jak smok pada martwy na ziemię, miażdżąc setki żołnierzy, którzy przerażeni próbowali się rozbiec we wszystkie możliwe strony. Deanuel z ciężkim sercem odrzucił od siebie wszystkie myśli, które go napadły w jednej chwili. Odwrócił się w stronę Gabriela i pomógł mu wstać. - Uratowałeś mnie i NADIĘ – powiedział cicho. – Dziękuję ci. Gdyby nie ty… - Książę, przysięgałem ci wierność do śmierci – przerwał mu elf nagle. – Zawsze będę ci lojalny, choćby nie wiem co nastąpiło. Jesteś moim przyjacielem. Jedź i uważaj na siebie, a ja odnajdę Nadię. Nic jej nie będzie – dodał. – Zadbam o to. Deanuel skinął głową i poklepał go po ramieniu. - Jedź – szepnął i sam wskoczył na swojego rumaka, rozglądając się dookoła. Przywołał 473
jakiegoś konia, gdyż ten należący do Gabriela odjechał z Nadią. Ciemnowłosy elf wskoczył na zwierzę i ściągnął lejce. Skinął głową Deanuelowi i pognał w drugą stronę. Deanuel nie zdążył odwrócić się, gdy rozległy się krzyki jego żołnierzy. - Książę! – zawołał jeden z nich. – Brama się zamknęła, a prawie połowa armii została na zewnątrz! Nie możemy zniszczyć tego przejścia! Deanuel odwrócił się gwałtownie za siebie. Daleko w tyle widział zamurowane teraz wejście, przez które jeszcze przed chwilą wbiegali żołnierze. Zamrugał ze zdziwieniem, ledwo odbijając cios jakiegoś napastnika. W jego głowie rozległo się wspomnienie dudniącego głosu smoka. Uciekaj z Utis, Deanuelu Norcie… Czyżby smok chciał go ostrzec? … … Gdy druga brama się zamknęła, żołnierze zdali sobie sprawę z tego, że są w potrzasku. - ZEWRZEĆ SZYKI! – wydarł się Przewodniczący, zakładając na głowę swój lśniący hełm i ściągając lejce konia bardziej. Wtem w ich stronę poszybowała chmara strzał z zapalonymi końcami. Pennath zaklął głośniej, wyciągając przed siebie rękę, z której popłynęła jasna wiązka energii i w ostatniej chwili powstrzymała śmiercionośny atak. Zaraz jednak druga tura strzał zaskoczyła go niespodziewanie. W ostatniej chwili uniknął jednej z nich i złapał mocniej tarczę. Widział wojsko, które wylewało się ze zbrojowni i jeszcze głębszych podziemi w setkach. Rozejrzał się. - Generale, ja wezmę lewą stronę, zajmijcie się prawą! – rzucił, dobywając miecza. – Spłoszymy ich, niczym dzikie króliki! DO AT… - głos ugrzązł mu w gardle, gdy zobaczył, co wynurza się zza murów zamku tuż za żołnierzami. Ich kości świeciły dziwną, białą poświatą. Połączone w jedno, dawały obraz jednym z najdziwniejszych kreatur, jakie kiedykolwiek w życiu ujrzał. Ich czerwone ślepia wpatrywały się w oddziały ich wojsk. W powietrzu rozległ się ogłuszający pisk. Żołnierze kolejno puszczali tarcze, by zakrywać wrażliwe na dźwięki uszy. Gdy kreatury rozprostowały swoje skrzydła, zdał sobie sprawę, na co tak naprawdę patrzy. Szczątki smoków, powołane do pozornego życia przez czarnoksiężników, były gotowe wyssać ich życie, byleby przywrócić swoje własne. - Cholera! GDZIE JEST ALENA, GDY NAPRAWDĘ JEJ POTRZEBUJĘ?! – krzyknął, rozglądając się. Nie dostrzegł jednak nigdzie elfki, za to wzrok generała Gorgotha przywrócił go do zdrowych zmysłów. Ściślej mówiąc, nie tylko ten wzrok. - Przewodniczący, zepnij się w sobie i postaraj się nie płakać! – rzucił Colin, przejeżdżając obok niego. – To o odważnych będą pisać pieśni! Może najlepiej zostań poetą! – wyminął go i pojechał w stronę napastników, a wojsko, pod wpływem odwagi, jakiej dodał im brat księcia Deanuela. Arthur warknął i ruszył do przodu, zrównując się z nim. - Ja przynajmniej nie jestem głupi! – rzucił głośno. Na więcej rozmów nie było czasu, gdyż jeden z ogromnych, kościanych smoków odchylił szyję lekko do tyłu, tylko po to, by zamachnąć się na nich i zaryć pyskiem w ziemię, rozgryzając ją i przy okazji zahaczając zębami o udo konia Colina. Zwierze zarżało i wierzgnęło gwałtownie, zrzucając go ze 474
swojego grzbietu. Jasnowłosy elf podniósł się gwałtownie w górę, chwytając swój miecz i zamachując się na kościaną szyję. W chwili, gdy wszyscy dookoła myśleli, że unicestwi potwora, jego miecz został gwałtownie odtrącony przez niewidzialną siłę, wykręcając elfowi rękę. Colin zaklął, cofając się gwałtownie do tyłu. Jego koń konał na ziemi, a czerwone ślepia kreatury zwróciły się ku niemu. Kątem oka widział pozostałe cztery upiory, atakujące wojsko w innych miejscach. Poczuł wściekłość i panicznie rozejrzał się za swoim mieczem. Leżał niedaleko niego. Gdy elf chciał wyciągnąć po niego prawą rękę, syknął z bólu, zdając sobie sprawę z tego, że jest złamana. Nie zdążył pochylić się, by złapać go w drugą dłoń, gdy ktoś rozdzielił jego i upiora. - Wskakuj! – Timothy podał mu rękę, trzymając pochodnię w ręce i unosząc ją ku smokowi, który zaryczał. Ryk ten jednak był piskiem, który wdzierał się im w uszy jeszcze boleśniej niż poprzedni. Colin szybko wskoczył na konia, czując tępy ból w ręce. - Boi się ognia! – rzucił. – BOJĄ SIĘ OGNIA! WIECIE CO ROBIĆ! - Ogień wam nie pomoże – rozległ się magicznie wzmocniony, znajomy im głos. Z zamku wyjechał jeździec na białym koniu, odziany cały na czarno. Trzymał pochodnię w jednej z rąk, by oświetlać sobie dokładnie drogę. W Utis panowały ciemności, a powietrze stawało się coraz cięższe z każdym oddechem. Żołnierze Jaspera rozstąpili się przed nim, robiąc mu przejście. Smoki zwróciły się w jego stronę, oczekując rozkazów. Wtem do nozdrzy wojów dobiegł dziwny zapach, smród wręcz. Smród, przywodzący na myśl zgniliznę i rozpad ciała. Książę mrocznych elfów zdawał się nie zwracać na to uwagi, a gdy podjechał bliżej, dostrzegli dlaczego. Za nim jechał oddział jeźdźców odzianych od stóp do głów na biało. Jechali równo, a ich białe konie miały zakrwawione pyski, co nadawało im tylko bardziej upiornego wyglądu. Zatrzymali się dokładnie wtedy, gdy zrobił to Jasper. Na polu bitwy zapadła cisza. - Poddajcie się – rzucił głośno Arthur. – Nie macie szans. Jesteście otoczeni z każdej strony. Czarnowłosy zaśmiał się zimno, jakby naprawdę go to bawiło. - Sądzisz, Przewodniczący, że zamknęliśmy nasze bramy bez powodu? Przysłuchaj się dokładnie i powiedz mi, co słyszysz. Po jego słowach znów zapadła cisza. Arthur, zirytowany, zaczął nasłuchiwać tylko po to, by zyskać na czasie. Po kilku chwilach do jego uszu dobiegł dźwięk płynięcia ogromnego strumienia. Zmarszczył brwi, zdezorientowany. W Utis nie uświadczył ani jednego strumienia. - Sądzisz, że wystraszysz nas swoimi gierkami, albo WODĄ? – zaśmiał się. – Nie doceniasz nas, Jasperze! Koniec zabawy. Poddaj się, albo ciebie zmasakrujemy. W rozbawionych oczach Jaspera błysnęło dziwne światło. - To lawa, Arthurze – rzekł spokojnie. – Lawa, która trawi teraz prawie połowę waszej ogromnej armii, która została na zewnątrz. Jeszcze nigdy tego nie zrobiliśmy, a jednak teraz okazało się to skuteczne. Mój pradziadek wiedział, co robił, gdy kazał dobudować mury Utis na kilkanaście metrów więcej… Już się nie śmiejesz? Zaufaj mi, moja osobista straż, którą widzicie za mną potrafi sprawić, że każdy będzie się śmiał, gdy powycinają wam mieczami dziury w policzkach! A moje smoki… Moje smoki mogą zafundować wam lot waszego życia! – zakończył z satysfakcją. – Do ataku! – dodał do kościanych upiorów, które jednak… Nie ruszyły się ani o krok. Czerwone ślepia zaczęły dziwnie przygasać, a kości stawały się 475
plastyczne, niczym lepiąca się masa. Topiły się na oczach wszystkich, a z ich paszcz wydobywał się straszny skowyt. Książę wytrzeszczył oczy, cofając się lekko na swoim białym rumaku. Nie rozumiał. - Co…?! Co to ma znaczyć?! Rozkazuję wam powstać! ROZKAZUJĘ WAM! Wtem zza żołnierzy wyjechała mała dziewczynka. Wyglądała bardzo niewinnie, a Jasper zdębiał na jej widok. I po chwili zaczął się śmiać. - Zabraliście na wojnę dziecko?! Małą dziewczynkę?! Nie sądziłem, że upadliście tak ni… - TY TCHÓRZLIWA KURWO! – głos Aleny z pewnością nie należał do małego dziecka. Jej oczy były lodowate, a gdy dobyła miecza, Jasper gwałtownie zbladł, nie rozumiejąc, na kogo właśnie patrzy. Cofnął się, jednak ona przyspieszyła, doganiając go w kilka sekund. Wtem jego koń zaniemógł, słaniając się gwałtownie na nogach. Elf zeskoczył z niego, coraz bardziej przerażony. Dobył miecza, by się bronić, jednak Alena była zbyt szybka. Cięła go trzy razy, raniąc go boleśnie po całej długości ręki, potem szyi i na końcu policzka. Jej miecz nie oszczędził jego oka, które zaczęło obficie krwawić, a przerażony książę upuścił miecz, łapiąc się za twarz. - ZABIĆ JĄ! – wrzeszczał, gdy żołnierze księcia Deanuela zaczęli wiwatować Alenie. – ZABJCIE JĄ, BO JA WAS POZABIJAM! Elfka jednym ciosem powaliła go na kolana, a na jej mieczu błyszczała jego krew. - A teraz poznasz mój gniew, psie – wycedziła, a Jasper łypnął na nią zdrowym okiem, trzęsąc się na całym ciele. Jego oko rozszerzyło się z jeszcze większego przerażenia, gdy zobaczył rzekę płomieni, która pochłonęła ich w jednym momencie, uderzając w jego osobistą straż i zmiatając ją z powierzchni ziemi. Poczuł, jak cały płonie, mimo, iż jego skóra nie odniosła żadnych obrażeń ani poparzeń. Jego wrzaski poniosły się po polu bitwy, które przypominało teraz krwawe pola. Żołnierzom Deanuela nic się nie stało; nic poza szokiem, który właśnie przeżyli. I wtedy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. - Nie zabijaj go – rzucił głośno generał Gorgoth, podjeżdżając bliżej i pozwalając by ich żołnierze ochoczo ruszyli do przodu, by zetrzeć się z nadjeżdżającą nową częścią mrocznej armii. Alena odwróciła głowę w jego stronę, posyłając mu zimne spojrzenie. - To nie twoja sprawa – rzuciła. – Nie zasługuje na JAKĄKOLWIEK litość. Gorgoth jednak zeskoczył z własnego konia, korzystając z chwili wytchnienia i podniósł Jaspera z ziemi, patrząc ostrzegawczo na elfkę. - Nie każdy ma tak niehumanitarne metody postępowania, jak ty – powiedział ostro. – Jesteśmy honorowi. - On nie był ani trochę honorowy, a jednak użyłam swojej magii tylko raz, wcześniej pokonując go mieczem – warknęła Alena, a jej wściekłość wzrastała do niebezpiecznych wysokości. – Cofnij się, NATYCHMIAST, generale. - Ma ojca, który będzie za nim rozpaczał – odparł Gorgoth. – Nie jest tobą. Spojrzenia innych dowódców zwróciły się ku niemu, jednak wtedy było już za późno. Jasper gwałtownie wyrwał się Gorgoth’owi, znikając w ogromnym tłumie walczących. Po kilku ułamkach sekundy nie było po nim żadnego śladu. - I co uczyniłeś?! – syknęła Alena, a generał, zszokowany, nie zdążył odpowiedzieć, gdyż jeden z żołnierzy dobiegł do nich, dysząc. - Smok! – szepnął. – Prawdziwy smok! Książę Deanuel z nim walczył… Smok… Timothy gwałtownie zbladł, podobnie jak Colin. 476
- Jak to smok?! – zapytał jasnowłosy. – Smoki wyginęły TYSIĄCLECIA TEMU! - Smok… - żołnierz zachowywał się, jakby postradał zmysły. – Gigantyczni magowie, sześciogłowe psy i upiory… straciliśmy ponad połowę oddziałów, bramę zamknięto… Błagam, darujcie mi życie… - Co z Nadią i księciem? – rzucił pytanie Arthur, patrząc na niego ze zniecierpliwieniem. - P-pani Nadia została ranna – wyszeptał żołnierz. Było widać, że jest na skraju wytrzymałości psychicznej i fizycznej. – Pan Gabriel ją uratował przed smokiem, a potem widziałem ją walczącą tuż pod zamkiem, czuła się dobrze… Więcej nie wiem, błagam… Alena zwróciła konia w kierunku dowódców. - Musimy znaleźć Deanuela – rzuciła stanowczo. – Pennath, jedź na północ, Timothy na wschód. Reszta musi dowodzić. Szybko! – nie oglądając się za siebie, rzuciła się do przodu. Arthur, bez zwłoki, pognał na północ, a Timothy, zsadzając najpierw Colina, na wschód. Po chwili pozostali stracili ich z oczu. Colin przygarnął pierwszego wolnego konia i wskoczył na niego, ignorując ból złamanej ręki. - No, dziewczynki – rzucił do towarzyszy. – Czas ruszyć na te kreatury! Ruszył pierwszy, chwilę później zrównując się z generałem Gorgoth’em, na którego nie spojrzał. Jego wzrok zbytnio pochłonęły stwory, wynurzające się z zamku na równi z żołnierzami. … … W głowie Deanuela dudniły słowa smoka, a wcześniej Ninde z jego wizji. Odganiał od siebie te myśli, trzymając mocno w rękach Miecz Żywiołów. Był po wyczerpującej walce z kreaturami, o których mu się nie śniło. Widział, jak ich przewaga topnieje z każdą sekundą, dlatego czym prędzej wkroczył do zamku, w nadziei na znalezienie króla Vavona i zakończenie bitwy, którą przegrywali. Uwolnił wszystkie swoje zmysły, wyczuwając króla w sali tronowej. Tam też się udał, starając się poruszać bezszelestnie. Kilka razy mijał się z Królewskimi Nagami, które zapamiętał z bitwy o Meavę. Nie stanął na szczęście z żadną oko w oko, omijając je sprawnie. Gdy nie wyczuł nic nowego na swojej drodze, rzucił się biegiem na przód, zatrzymując się dopiero przed drzwiami do pomieszczenia. Wkroczył tam ostrożnie, unosząc miecz w górę. Był bardzo czujny. Pochodnie oświetliły postać króla, który siedział na tronie. Wtedy uderzyło go, jak bardzo Jasper był podobny do ojca. Król Vavon miał dłuższe, lekko falowane i czarne włosy, a jego czarne oczy patrzyły prosto na księcia. Deanuel wyprostował się. - Poddaj się, Vavonie, a oszczędzę ci życie i zaproponuję sojusz – powiedział poważnym tonem. Mroczny elf powstał z tronu; dopiero wtedy Deanuela uderzyło to, jak bardzo był wysoki. - Uważasz mnie za głupca, książę? – zapytał, a jego głos przywodził księciu na myśl oślizgłego gada, który skrada się do swojej ofiary. – Sądzisz, że zwabiłem ciebie tutaj bez powodu? Deanuel zaśmiał się głośno, zaciskając palce na mieczu. - Sądzisz, że mnie złapałeś? A to dobre! Przyszedłem tutaj z własnej woli i właśnie oferuję ci 477
kapitulację. Popełnisz ogromny błąd, nie zgadzając się na moje warunku, królu. Nie macie szans. - Patrzyłem przez okno, obserwując bitwę – odparł Vavon, nawet nie dobywając swojego miecza. – Ponad połowa twojej armii spaliła się w płynącej lawie, a ich szczątki na wieki zostaną uwiecznione w ziemi pod Utis. Druga połowa natomiast przeżywa coraz większe dziesiątkowanie ze strony moich wojowników. Jak chcesz mnie pokonać, Deanuelu Norcie? Masz jakiegoś asa w rękawie? – nie zbliżał się do niego, widząc Miecz Żywiołów. Jego doskonale ukryte uczucia nie ujrzały światła dziennego. - Moi żołnierze mają o co walczyć – rzucił Deanuel. – Mają mnie. - Już nie. – niespodziewanie, tuż za plecami księcia, rozległ się inny głos. Deanuel poczuł gwałtowny ból, gdy jakieś ostrze przebiło jego ciało na wylot, trafiając prosto w serce. - Już nie… - dodał cichszy głos Jaspera, który gwałtownie wyciągnął ostrze z pleców Deanuela, pozwalając mu upaść na ziemię bez życia i ściągając czarny hełm ze swojej głowy. … … PART 2: The art of letting go
Dwie armie ścierały się ze sobą w najbardziej brutalny ze sposobów. Ani jedna, ani druga strona kilka godzin wcześniej pozbyły się wszelakich skrupułów dotyczących zabijania. Utis spływało krwią, jak dotąd najbardziej obficie ze wszystkich elfickich miast, jakie kiedykolwiek zbudowano. Nadia nie mogła nigdzie znaleźć Deanuela, Aleny ani Arthura. Starała się jak mogła, jednak tępy ból po prawej stronie głowy dawał jej się coraz bardziej we znaki. Coraz ciężej było jej się skupić, a co dopiero bronić. Musiała zjechać na bok, by odpocząć. Wtedy, niespodziewanie, podjechał do niej jej ojciec. - Przegrywamy – wydusił z siebie na wydechu. – Nadio, nie wygramy tej bitwy. Jest ich zbyt wielu. Przewodniczący gdzieś zniknął, a my… nie mamy już armii. Prawie połowa zginęła za murami, gdzie puścili strumień lawy, który strawił ich niczym… - Ojcze, ciszej! Coś krzyczą! – szepnęła elfka, nasłuchując. Jej twarz gwałtownie zbladła, gdy usłyszała okrzyki żołnierzy, odwracających się i zawracających. - Książę nie żyje! – krzyczeli jeden przez drugiego, a wyrazy ich twarz były czymś, czego elfka nie zapomniała do końca życia. – Książę Deanuel nie żyje! Odwrót! Musimy się cofnąć! … … - OSZALAŁEŚ, GÓWNIARZU?! – wydarł się Vavon w stronę Jaspera, który zdębiał zupełnie, ocierając swój miecz o bezwładne ciało Deanuela. – Miałeś go uwięzić, dzięki czemu zyskalibyśmy absolutną kapitulację! Będą się mścić za niego! - Ojcze. – Jasper zacisnął usta, czując zdenerwowanie. Spod zamkniętego lewego oka wypływała strużkami krew, jednak nie przejął się tym. – Wypowiedział mi wojnę, więc ją 478
dostał. Miałem oszczędzić mu życie? Takiemu niedorajdzie?! Vavon warknął ponownie, jednak nie patrzył na syna, tylko na kogoś stojącego przy drzwiach. - No proszę – rzucił. – Wielki Przewodniczący Rady Ras zaszczycił nas swoją obecnością. Widzisz to ciało na podłodze? To twój bratanek. Aktualnie już nieżywy, gdyż mój syn wykazał się wyjątkowym sprytem… - Zapłacisz za to – powiedział Arthur, blady. Nie docierało to do niego. ‘Aleno, sala tronowa. Znalazłem Deanuela. SZYBKO.’ - Sądzisz, że wezwiesz pomoc? – zapytał zimno mroczny elf, stając obok Jaspera. – Niedoczekanie twoje! Teraz już z nikim nie będziesz mógł się porozumieć. Jasperze, zawiadom wszystkich o śmierci księcia i każ im się poddać – dorzucił do syna. – I idź tylnymi drzwiami. Wolę nie ryzykować. Młodszy elf skinął głową i wymknął się z sali po cichu, zostawiając ich samych. Arthur nie odzywał się, starając się zebrać myśli. Jak on powie to Nadii? Jak powie jej to, że zawiódł i nie ochraniał młodzika jak należy? A co powie reszcie poddanych? W pomieszczeniu panowała cisza, dopóki Vavon nie zaczął się nagle śmiać panicznie. - Wybacz, Przewodniczący! Ale bawi mnie to. Taki wielki szum wokół takiego niedorajdy… - pokręcił głową. Pennath warknął głośno, wchodząc do sali. Dobył miecza, czując ogromną wściekłość. - Nawet z nim nie walczyłeś, tchórzu! – wysyczał. – Twój synalek zaszedł go od tyłu, zachowując się karygodnie! NIE MASZ HONORU?! Nie masz w ogóle honoru, zdradliwy pionku Barnila?! – ich klingi się skrzyżowały, a król cofnął się gwałtownie. Obeszli niemal dookoła ciało Deanuela, walcząc zaciekle. Vavon miał przerzucać miecz do drugiej ręki, gdy… Do sali weszła wysoka elfka. Wystarczyło jedno spojrzenie, by ją rozpoznał. Ciernie na jej rękach poruszały się bardziej złowrogo niż kiedykolwiek. …jego klinga uderzyła o posadzkę z donośnym hukiem, a on gwałtownie cofnął się. - Na bogów! – wyszeptał z niedowierzaniem. – NA BOGÓW! Arthur skorzystał z okazji i przytknął mu swój miecz do gardła, ciągnąc go w swoją stronę. Ostrze jego klingi nacięło mocno szyję czarnowłosego po prawej stronie, w ramach ostrzeżenia. Vavon znieruchomiał, zbyt przerażony by się ruszyć. Alena padła na kolana tuż obok Deanuela, nie mogąc uwierzyć w to, co zastała. Spóźniła się. Przybyła za późno, by uratować go od śmierci z rąk zdrajców ras elfickich. Przypomniało jej się jak padała na kolana przed Bradley’em. Wtedy też się spóźniła. Gdyby była przy bracie w chwili śmierci, do niczego by nie doszło. Dotknęła ręki Deanuela, szukając na niej daremno pulsu. Jej lodowate oczy wydawały się być niedowierzające. - On nie żyje, Aleno – powiedział cicho Arthur, przyciskając mocniej ostrze do szyi króla. – Zabił go Jasper. Ja… W jej głowie dudniły słowa Nadii, które wypowiedziała do niej przed bitwą. Zobaczyła tysiące elfów, wiwatujących na cześć Deanuela, ryzykujących dla niego życie i walczących o lepsze jutro. A potem znów słowa Nadii i ciepły wizerunek Bradley’a… - Wyprowadź go i wszystkich z Utis – rzuciła zimno. – Już. - Ale… nie rozumiesz? Deanuel nie ż… 479
- WYPROWADŹ ICH TERAZ, PENNATH! – wydarła się, a on poczuł gwałtowny strach przed jej furią. Warknął na Vavona. - Idziemy – rzucił do niego. Posłał jeszcze jedno niepewne spojrzenie elfce i wyprowadził go, prowadząc korytarzami. Alena spojrzała na swoje ręce, obracając je w jedną i drugą stronę. Lotos zmieniał położenie za każdym razem, gdy mrugnęła powiekami. Czuła, jak wyryty tatuaż staje się gorący, a twory, czające się wewnątrz niej napierają na wysoki mur, który zbudowała w swojej głowie jako dziecko. Wiedziała, że jeśli je uwolni… Jeśli uwolni klątwę, z którą zmagała się całe życie… Zacisnęła powieki i z całej siły uderzyła w mur w swojej głowie. Marmur gwałtownie pękł i prowizoryczna budowla runęła, uwalniając ciemność, która powitała ją z otwartymi ramionami. … … Umarłem. Gdy zobaczyłem pałac złożony z ludzkich ciał, z ciekawości wszedłem do środka. Ciemność, którą raczono mnie od tak długiego czasu, zaczynała działać mi na nerwy, jednak szedłem dalej. Czułem, że to właśnie jest moje przeznaczenie, i że muszę tam iść, spotkać kogoś, kogo nigdy wcześniej nie spotkałem. Wszedłem do ogromnej sali, nie zamykając za sobą drzwi. Ręce ludzi, którzy tworzyli ścianę, chciały mnie dosięgnąć, jednak nie pozwoliłem im na to. Czekałem, aż ktoś się po mnie zgłosi. Nie uśmiechało mi się pozostanie w takim niebycie przez resztę mojego nieśmiertelnego istnienia. Zawsze bałem się śmierci najbardziej ze wszystkich rzeczy. Czułem przed nią paniczny strach, jednak teraz, gdy faktycznie już umarłem, zacząłem żałować tylu rzeczy w moim życiu, których mogłem dokonać. Ogarnął mnie nagły smutek. - Nie smuć się, elfi książę – rozległ się czyjś głos, jednak nie mogłem zlokalizować właściciela. Byłem zupełnie sam w jednej, wielkiej komnacie. A jednak głos przemówił ponownie. - Przybyłeś do mnie, do Innego Świata. – na te słowa zamarłem. O nie. Nie chciałem iść do Innego Świata. Nigdy w życiu. Ciągle zapominałem, że faktycznie nie żyłem. - Jesteś w ostatniej fazie swojego życia – powiedział głos. Nie wiedziałem, czy faktycznie jest taki głośny, czy słyszę go tylko w mojej głowie. – Jeśli wyjdziesz tamtymi drzwiami, już nigdy nie powrócisz do świata żywych. - A jaka to różnica? – zapytałem po chwili zdziwiony. – Przecież i tak tam nie wrócę. Nie umiem i nie mam jak. Umarłem, zasztyletowany od tyłu… Jaki wstyd, jak na księcia… - Nie stawiaj wszystkiego na jednej szali, Deanuelu Norcie. – głos niespodziewanie zabrzmiał, jakby jego właściciel był zirytowany. – Ktoś po ciebie idzie. Odwróciłem się i odczułem niewyobrażalną ulgę, gdy zobaczyłem Alenę. Z jej tatuaży ściekała krew, a jej zimne oczy wydawały mi się zupełnie obce, jednak to była ona. Przybyła po mnie. Do świata umarłych. - Aleno! – powiedziałem z ulgą, ruszając w jej stronę. 480
- Jesteś przyjacielem Aleny Valrilwen? – zapytał z niedowierzaniem głos. – Naprawdę? - Oczywiście, że tak. – nie zwracałem już na nic uwagi. Szedłem w jej stronę, wiedząc, że zabierze mnie z powrotem do mojego ciała i mojego świata. – Aleno, przepraszam. Powinienem być bardziej czujny… - Idź – przerwała mi elfka, wskazując głową drzwi za sobą, drzwi, przez które się tam dostałem. – Idź i nie odwracaj się pod żadnym pozorem. Muszę wrócić po tobie. Zacząłem się o nią martwić, jednak posłusznie ruszyłem w stronę drzwi. Do moich uszu dobiegała jeszcze rozmowa głosu z Aleną. - Uwolniłaś Lotos, by po niego wrócić – powiedział głos. – Godne podziwu, ale i warte dodania do twojej listy samozniszczenia. Zdziwiłem się, gdy wyszłaś z jeziora, jednak twój mały brat był za to odpowiedzialny. Powinienem się domyślić… Elfka oddychała płytko, co wyraźnie słyszałem. Coś było z nią nie tak. Uwolniła Lotos…? - Nie mogłam pozwolić mu umrzeć. To Deanuel. Nadzieja ich wszystkich. Dla niego walczą – rzuciła. – Zawsze walczyli i walczyć będą. - Uważaj, bo w zamku znajduje się wciąż jego zabójca – odparł jej głos. – A jeśli tego nie dopilnujesz, zginą obaj w ogniu, który rozpęta się, gdy wrócisz do swojego ciała… Puszczę ciebie wolno, Aleno Valrilwen. Miecz należy do ciebie, teraz już w pełni. Chociaż wątpię, by ci się po tym przydał… Warto było patrzeć, jak ryzykujesz tak wiele dla kogoś. Żegnaj. To były ostatnie słowa, jakie usłyszałem. … … Gdy Utis płonęło w środku, bramy państwa-miasta zostały zamknięte. Wszystkie ocalałe jednostki podążyły na górę, bojąc się uduszenia i chcąc wydostać się na słońce. Wbrew zakazowi wzięto sporo jeńców, którzy siedzieli związani pod drzewami. Pozostałości armii księcia leczyli rany. Rozbili wielki obóz tuż pod Utis. Wszystkim dowodził Arthur Pennath. Przewodniczący cały czas osobiście pilnował króla Vavona, którego wziął na zakładnika, związał i spętał magią, by nie miał żadnej możliwości ucieczki. Gabriel został mocno ranny, jednak fizycznie zdrowiał szybko. Colin, mimo złamanej ręki, wyszedł z bitwy całkiem nieźle, podobnie jak generał Gorgoth. Timothy odniósł duże rany, ponieważ był człowiekiem, a nie elfem i nie znał się na magii. Nadia leżała nieprzytomna w jednym z namiotów. Arthur przyszedł do niej, siadając na skraju jej materaca. Dotknął lekko jej czoła, odgarniając z niego włosy. - Gdy się obudzisz, wszystko będzie dobrze – mówił do niej po raz kolejny. Od bitwy minęło wiele godzin, jednak ona dalej nie odzyskiwała przytomności. – Gabriel i inni wyruszyli szukać Deanuela. W jego głowie nieustannie siedział wizerunek martwego księcia, leżącego na posadzce w sali tronowej. Cała ich nadzieja zawiodła. Nie mieli szans wygrać bez niego. Wszyscy nieoficjalnie już wiedzieli o tragedii, jednak nikt nie mówił o tym głośno. Patrole szukały księcia, bądź jego ciała, jednak bezskutecznie. Nie mieli żadnych wieści od Aleny. W niej pokładał ostatnią nadzieję. Utis pozostało niezdobytym, żywym grobowcem, który mieli wspominać bardzo długo. 481
… … Deanuel ocknął się gwałtownie, łapiąc powietrze jak oszalały. Podniósł się do siadu i prawie natychmiast zgiął się z bólu. Spojrzał na swój tors, na którym nie miał już zbroi. Dziura w koszuli ukazywała jego klatkę piersiową, na której… Nie było ani jednego śladu po ranie. Uszczypnął się dla pewności, czy aby na pewno żyje, a gdy poczuł ból, poczuł również euforię. - Ja żyję! – powiedział sam do siebie. – JA ŻYJĘ! - Nie wiadomo, jakim cudem – rozległ się niechętny i chłodny głos kilka metrów od niego. Deanuel podniósł jasne oczy i obok siebie zobaczył… Jaspera. Elf miał zamknięte oko, a cały był dalej w krwi. Od bitwy musiało minąć zaledwie kilka godzin. Jednak nic nie przykuło uwagi Deanuela bardziej, niż to, co książę mrocznych elfów miał na szyi. Była to obroża, nabita kilkunastoma bardzo małymi i ostrymi sztyletami. Jasper wyglądał, jakby wciąż go przerażała i Deanuel nie mógł go za to winić. - Co tutaj robisz, tchórzu? – rzucił ostro, nie podnosząc się z siadu. – Sądziłem, że ciebie zabito. - Prawie zginąłem – odparł Jasper niechętnie, nie patrząc na niego. – Utis… Utis zaczęło płonąć, a mnie jakaś dziwna siła przeniosła na powierzchnię. Obudziłem się obok ciebie, z tym czymś na szyi. Jeśli nie będę ci pomagał, dbał o ciebie i tak dalej, to zginę, gdyż moje gardło będzie przypominać siatkę. Chyba nie muszę mówić więcej. Deanuel jednak nie zwrócił uwagi na ironiczny ton jego głosu. Nadal nie mógł zrozumieć, jakim cudem jeszcze żyje. - Stał się cud – powiedział cicho, sam do siebie. – Cud, że żyję. Dostałem dar. Książęcy dar… Jego rozmyślania przerwał jakiś ruch w pobliskich krzakach, które otaczały ich ze wszystkich stron. Jasper podniósł się i czujnie uniósł miecz w górę. - Pokaż się! – rzucił stanowczo. Deanuel zamarł, gdy zza krzaków wynurzyła się bardzo znajoma mu sylwetka. - Gabriel! Ciemnowłosy elf zamarł z szeroko otwartymi ze zdziwienia ustami. - KSIĄŻĘ! – powiedział, podchodząc do niego. Uściskali się serdecznie po przyjacielsku, a Deanuel dopiero wtedy poczuł, że naprawdę żyje. – Myśleliśmy, że ciebie straciliśmy! - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że tak się nie stało – szepnął Deanuel, czując, że po raz kolejny docenił swoje książęce życie. Tym razem jednak zrobił to o wiele bardziej niż wcześniej. Przeżył.
482
Rozdział 39 – The Council of Lands PART 1: Marvel’s immorality
Każde dziecko ma w sobie miłość do rodziny i do życia. Skąpane w ciepłym słońcu pierwsze dni, spędzone w pałacowych ogrodach, zapadają mu najbardziej w pamięć. Cichy śmiech ojca, pobłażliwe spojrzenia matki, ciepło uśmiechu rodzeństwa. Potem przychodzą obowiązki i nauka, dalej jednak dziecko chce poznawać świat. Ma w sobie nieograniczoną ilość energii i ciepła, którym obdarowuje wszystko dookoła. Powiadają o nim, że jest wspaniałe. Że nie ma w sobie skazy i z pewnością dokona rzeczy wielkich. Wszyscy obserwują jak dorasta, staje się bardziej dojrzałe; wciąż jednak pozostaje tylko dzieckiem, zbyt naiwnym, by zobaczyć zło, czające się za rogiem. A potem zło przekracza róg i zmierza prosto w stronę tego, kogo uzna za najbardziej niewinnego. W stronę dziecka. Pamiętam słoneczne dni w pałacowych ogrodach. Najróżniejsze gatunki kwiatów rozkwitały na wiosnę, by zamienić się w wielobarwny dywan wraz z nadejściem lata. Biegaliśmy z bratem wśród nich, przyprawiając mamki o zawroty głowy, a ojca o dobroduszny uśmiech na zmęczonej twarzy. Na pytanie o to, dlaczego jest zmęczony, odpowiadał zawsze, że nie powinniśmy się tym martwić, bo to tylko chwilowe i niedługo wszystko wróci do normy. Wierzyliśmy mu, jednak nie mogliśmy się powstrzymać, by nie zadać tego samego pytania matce. Ona ignorowała to, zmieniając niemal natychmiast temat, czego nigdy nie mogliśmy zrozumieć. Pamiętam również to, co o mnie mówili inni. Jak dobre rzeczy dało się słyszeć na mój temat. Aż ciężko było to wszystko spamiętać. Nie wiem, z jakiego powodu niespodziewanie wszystko zaczęło zmierzać ku końcowi. Powiadano, że dokonam rzeczy wielkich, o których śmiertelnikom i elfom nigdy się nie śniło. W moim odczuciu nie dokonałam niczego, co stawiałoby mnie wyżej od innych, mimo tego, że żyję już lat tysiące. … … - Nie ruszaj się, książę – powiedział Gabriel, klęcząc obok czarnowłosego elfa. Deanuel jęknął, patrząc na swoją ranę, która jak na złość nie chciała się goić. Z początku wyglądała, jakby w ogóle jej nie było, jednakże po jakimś czasie zaczęła obficie krwawić, otwierając się. Po chwili jednak odwrócił wzrok, gdyż nigdy nie znosił dobrze widoku takiej ilości krwi. - Jak to możliwe, że żyję, skoro ta rana nadal istnieje? – zapytał, zaciskając zęby z bólu. Gabriel nie odpowiadał chwilę, skupiając się na tym, by właściwie zaaplikować mu zioła. Po chwili pokręcił głową. - Ciężko to ująć, ale… Ta rana nie jest już śmiertelna. Z tego co widzę, była zadana tak, że powinna przebić ci serce. Teraz wszystkie twoje organy wydają się funkcjonować sprawnie, bo… żyjesz, ale na zewnątrz rana nadal pozostaje raną. Może boleć – dodał ostrzegawczo, kończąc opatrywać mu ranę. Posypał ją dziwnym, bladoniebieskim proszkiem. Deanuel zacisnął powieki, czując pod nimi łzy. Niewyobrażalny ból i pieczenie niemal nim wstrząsnęło. Uniósł jednak wysoko głowę, w książęcym geście znoszenia koniecznej męki. 483
- Co to jest? – wydusił po kilku minutach, gdy ból nieco ustał. Ciemnowłosy elf obejrzał jego ranę , pochylając się na nią w skupieniu. - Jak zapewne ci wiadomo, Luinloth jest w posiadaniu jednego kwiatu Denuxu – rzekł. – Kwiat wydaje liście raz na tysiąc lat. Tak się złożyło, że gdy byłem jeszcze księciem, wybił odpowiedni czas. Zgodnie z zastosowaniem, liście zostały zerwane i skruszone, a następnie podrasowane magią. Przykładałem sporo uwagi do nauki zaklęć oraz do samego leczenia, więc dano mi jeden naparstek tego proszku. Przechowywałem go długo, aż w końcu nadarzyła się okazja warta użycia tego leku. Spójrz – dodał, wskazując na jego tors. Deanuel z lekką niepewnością spuścił głowę, by spojrzeć na ranę. Jednak przeliczył się, bo w miejscu, z którego jeszcze przed chwilą wylewała się krew, zobaczył tylko średniej wielkości bliznę po ostrzu miecza. Zamrugał, zszokowany, nie mogąc uwierzyć. - Opłacało się pocierpieć kilka minut? – zaśmiał się Gabriel. Deanuel skinął głową. - Oczywiście! – odparł cicho. – Dziękuję ci! - Nie musisz mi dziękować, książę. – elf pokręcił głową. – Jesteśmy przyjaciółmi i zawsze możesz na mnie liczyć. Deanuel poczuł, jak przez wszystkie bitwy i cały czas, spędzony na misji, zasłużył sobie na lojalność swoich żołnierzy. Milczał chwilę, dumając nad tym i nie mogąc nadziwić się osobie, którą się stał. Ludzie i elfy przysięgały mu wierność. Zyskał przyjaciół, którzy pójdą za nim w ogień. - Zawsze jest za co dziękować – stwierdził po chwili. – Szczególnie za szlachetne czyny. Gabriel uśmiechnął się lekko, jednak nie zdążył odpowiedzieć, bo ich uszy dobiegło prychnięcie. Obaj odwrócili się na siedzącego w pobliżu Jaspera. Czarnowłosy książę mrocznych elfów patrzył na nich z wściekłością. Lewe oko w dalszym ciągu miał zamknięte, jednak wyraz prawego wystarczył za oba. Gabriel uniósł brew, patrząc na niego. - Chciałeś cos dodać? – zapytał głośniej. – Przypominam ci, że jesteś naszym jeńcem. - Ja? Jeńcem? Nigdy nie byłem jeńcem! – Jasper zbladł nieco, zdając sobie z czegoś sprawę. Nie miał pewności, czy Deanuel pamięta, kto go zabił. – Nie mam nic do dodania. - To dobrze – rzucił ciemnowłosy i spojrzał znów na księcia. – Deanuelu, jak to się stało? Wszyscy sądzą, że nie żyjesz, w obozie panuje niemal żałoba, chociaż nikt nie powiedział tego na głos. - To dziwnie zabrzmi – odparł po chwili Deanuel. – Ale ja umarłem. A przynajmniej tak mi się wydaje. Gabriel zmarszczył brwi, nie zwracając uwagi na to, jak Jasper nagle dziwnie się spiął. - Jak to umarłeś, książę? – zapytał zdziwiony. Deanuel chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. - Po prostu… umarłem – odparł cicho. Wciąż czuł się niezwykle zmęczony, jednak starał się nie dawać tego po sobie poznać. – Znalazłem Vavona i chciałem zmusić go do kapitulacji. Wiedziałem, że źle się działo… Byłem gotów z nim walczyć! I wtedy umarłem. Pamiętam, że znalazłem się w dziwnym miejscu, które okazało się być Innym Światem. Ktoś ze mną rozmawiał, czułem, że drzwi, które znajdowały się przede mną, lada chwila się otworzą i przejdę przez nie, zaznając spokoju po śmierci. Wtedy jednak dotarło do mnie, że naprawdę umrę i już nigdy tutaj nie powrócę, co mnie bardzo przeraziło, możesz sobie wyobrazić jak bardzo… I wtedy ten dziwny głos powiedział, że ktoś po mnie idzie. I zobaczyłem Alenę. 484
- Alenę? – szepnął Gabriel. – Inny Świat…? - Miałem podobną minę! – zapewnił go, wiedząc, że Jasper się im przysłuchuje. – Ale wytrzymałem tą presję. Alena przybyła po mnie i nie pozwoliła mi umrzeć. Nie wiem, dlaczego ten głos pozwolił mi odejść, ale to chyba jej zasługa. Cofnąłem się, przechodząc przez drzwi, przez które tam wszedłem i potem straciłem przytomność zupełnie. Obudziłem się kilka minut przed tym, gdy nas znalazłeś. Gabriel milczał chwilę, zaskoczony informacjami, które usłyszał. Spojrzał ponownie na Deanuela. - Deanuelu, kto ciebie zabił? – zapytał nagle, a w jego głosie czaiła się gorycz, gdyż domyślał się odpowiedzi. Czarnowłosy książę wysokich elfów wskazał ruchem głowy elfa, siedzącego kilka metrów od nich. - Jasper – odparł. – Normalnie czułbym wstyd, że taki ktoś zdołał mnie zabić, lecz on nie dał mi szansy na uczciwą walkę. Zaszedł mnie od tyłu i dźgnął nagle. Mroczny elf próbował się cofnąć, jednak jeden ze sztyletów zbliżył się niebezpiecznie bardzo do jego spoconej z nerwów szyi. - J-ja… - A więc mamy tutaj tchórza – powiedział zimno Gabriel, patrząc na niego. Wstał, odwracając się w jego stronę. – Prawie zabiłeś członka rodziny królewskiej i wybawcę tych krain. Ba, zaatakowałeś go od tyłu, SKRADAJĄC SIĘ NICZYM ROBAK! Jasper cofnął się przerażony w tył, jednak zimne ostrze sztyletu dotknęło jego skóry. Jęknął. - Odpokutuję za to! Nie rób mi nic! Jestem następcą tronu! - Teraz jesteś więźniem – oznajmił mu ciemnowłosy, podchodząc do niego. Złapał go za tunikę, wystającą spod zbroi i pociągnął go w górę. – I nie masz żadnych przywilejów. Przywołał z juków linę i związał mocno Jaspera, który mamrotał coś pod nosem. - Zapłacisz za to… Oboje zapłacicie! – mruknął cicho. Deanuel uniósł wysoko głowę. - Bardzo prawidłowo, Gabrielu – przemówił dyplomatycznie, chociaż inne słowa cisnęły mu się na usta. – SCHWYTANY KSIĄŻĘ Jasper powinien znać swoje obecne położenie, nieprawdaż? - Pozna je bardziej już niebawem – odparł Gabriel, przywiązując do więzów Jaspera jeszcze jedną linę. Nienawidził tchórzy. Złapał w rękę lejce swojego konia, który wcześniej przyszedł za nim posłusznie w miejsce ich kryjówki. Przywiązał sznur do lejców i spojrzał na Deanuela. – Książę, czas jechać – dodał, podchodząc do niego i podając mu rękę. Deanuel ostrożnie podniósł się w górę, czując jak jego ciało jeszcze do końca się go nie słucha. Przeciągnął się lekko i ziewnął, w dalszym ciągu zmęczony. - Czuję, że potrzebuję porządnej regeneracji i snu – wyznał. – Jak jedziemy? Gabriel zaprowadził go do swojego konia i pomógł mu wspiąć się na zwierzę. - Ty będziesz jechał, Deanuelu – odparł. – Będę prowadził konia, gdyż wolę nie ryzykować szybkiej jazdy. Musisz wydobrzeć. - Słucham?! – oburzył się nagle Jasper. – Chyba nie sądzisz, że JA będę szedł na pieszo? To dlatego mnie tutaj przywiązałeś?! - Zamilcz, tchórzu – rzucił Gabriel. – Chyba nie sądziłeś, że będziesz JECHAŁ? I pamiętaj, jeśli coś głupiego wpadnie ci do głowy i postanowisz to wprowadzić w życie, pożałujesz. 485
Przysięgam ci to. Jasper znów zaczął mamrotać coś do siebie. Nie mógł znieść tej zniewagi, nie umiał tego przełknąć. Deanuel spojrzał na niego z wyższością. Teraz dostrzegł, co to naprawdę oznacza lojalność. Jego szukali jego żołnierze, znalazł go przyjaciel. Mimo tego, że zginął od ciosu w samo serce, sprawiedliwość doczekała się swojej drogi. - Teraz w końcu mogę patrzeć na ciebie z góry – powiedział, gdy ruszyli, a Jasper, ociągając się, zaczął się wlec za koniem. – Nie zasługujesz na swój tytuł. Normalnie byłoby mi ciebie żal, ale nie zasługujesz chyba nawet na to. – spojrzał na Gabriela. – Co z innymi? Co z bitwą? Elf spojrzał na niego, prowadząc konia. Jego oczy były nieprzeniknione. - Nie mogliśmy uzyskać przewagi – odparł w końcu, jakby ciężko było mu wymówić te słowa. – Powietrze było coraz cięższe, robiło się coraz goręcej, a ciemności nie pozwalały nam w pełni rozwinąć strategii wojennych. A żołnierzy napływało… Wszyscy ci, którzy nie zdążyli wejść do miasta zanim brama się zamknęła, są… - Martwi – wtrącił się Deanuel, a jego głos wydawał się być pusty. – Vavon nie zapomniał mnie o tym poinformować. Gabriel skinął głową. - Właśnie. Spłonęli, a potem lawa zaczęła chyba opadać, nie wiem dokładnie, w każdym razie… W pewnym momencie bramy się otwarły, co było dla nas dużym zaskoczeniem. Walczyliśmy na wszystkich frontach, tracąc rachubę w szacowaniu strat. I wtedy miasto zaczęło płonąć. To nie był zwykły ogień, książę – dodał, przerywając na chwilę, jakby wspominał to, co ich spotkało. – Rozprzestrzenił się niewyobrażalnie szybko, zajmując Utis. Zaczęliśmy odwrót, zarządzony przez Arthura. Nigdzie nie było ani ciebie, ani Aleny. Wreth gdzieś zniknął, Nadia była nieprzytomna znów… Deanuela zmroziło na wspomnienie o ogniu, teraz jednak zamrugał ponownie. - Co? Nadia ZNÓW była nieprzytomna? – zapytał, starając się ukryć w głosie strach. - Zawiozłem ją wtedy, po walce ze smokiem, w bezpieczniejsze miejsce – wyjaśnił Gabriel. – Minęliśmy się z Arthurem, ale nie miałem czasu, by z nim pomówić. Nadia odzyskała szybko przytomność i rozstaliśmy się na długie godziny, jednak gdy podążaliśmy już w górę, znowu była nieprzytomna, niesiona na koniu jednego z żołnierzy. Ponoć była ranna, nie chciano mi powiedzieć zbyt wiele… Uleczono moje rany i wyruszyłem na poszukiwania ciebie. - Oby nic jej nie było – powiedział z niepokojem. - Nadia jest silna – odparł elf. – Musimy wierzyć, że wszystko z nią w porządku. - A co z Aleną? – zapytał Deanuel po chwili. – Nie było jej tutaj… Gabriel zamrugał. - W ogóle? Sądziłem, że leczyła ciebie wcześniej – powiedział zaskoczony i spojrzał na Jaspera. Mroczny elf jednak pokręcił głową lekceważąco. - Jedyna znana mi Alena to Alena Valrilwen, a ona przecież nie żyje – powiedział sucho. Deanuel spojrzał niepewnie na Gabriela. - Sądziłem, że jest ze wszystkimi! – powiedział. Ciemnowłosy elf milczał chwilę, chcąc ukryć swój niepokój. Niespodziewanie z nieba znów zaczął padać śnieg. - A my sądziliśmy, że jest z tobą, bo tylko takiej nadziei mogliśmy się jeszcze trzymać. …
486
… - Co z nią? – zapytał Gorgoth, podchodząc bliżej Arthura. Stali w namiocie, w którym leżała również Nadia. Elfka nie ruszała się, żyjąc nadal jak roślina. Pennath pokręcił głową. - Bez zmian – odparł. Od bitwy minęło wiele godzin, minęła już noc, a potem ranek. Zbliżało się południe. – Medycy mówią, że musi dojść do siebie. Była ranna, a wiadomość o… śmierci księcia prawdopodobnie do niej dotarła. Jak z wojskiem? - Straciliśmy ponad połowę armii – odparł generał dziwnym tonem. – Po Meavie mieliśmy około siedemdziesięciu tysięcy twoich żołnierzy, oraz dziewięćdziesiąt tysięcy Thorenów. Teraz szacowana w liczbach armia wynosi trzydzieści tysięcy elfów i około czterdziestu tysięcy Thorenów. To ogromne straty, Arthurze… Jasnowłosy jednak nagle odetchnął z ulgą. - Łącznie siedemdziesiąt tysięcy. Myślałem, że będzie gorzej – powiedział cicho, z trwogą w głosie. – Myślałem, że lawa pochłonie więcej niż trzy czwarte armii. Gorgoth’cie, mamy szczęście, że tyle żołnierzy uszło z Utis. Brązowowłosy skinął głową, milcząc przez kilka chwil. - Masz rację, lecz nie wiemy, ilu żołnierzy mrocznych elfów przeżyło. Rozpierzchli się po lasach. Tropiliśmy ich, przynajmniej ci, którzy jeszcze byli w stanie, ale znaleźliśmy góra pięćset zbrojnych. Ludności cywilnej nie ruszaliśmy. - Ludność cywilna jest już daleko – rozległ się zimny głos spętanego magią Vavona, który siedział w kącie namiotu. – Nie złapiecie ich, chociaż byście nie wiem jak się starali. To przegrana walka. - A co ty możesz o tym wiedzieć? – zapytał zimno Arthur. – Przecież ty nie walczysz. Mroczny elf jednak zaśmiał się. To były pierwsze słowa, które wypowiedział od wielu godzin. Ostatnie wydarzenia wstrząsnęły nim mocno, chociaż nie dawał tego po sobie poznać. - Wasz książę spłonął w Utis – rzucił. – Wraz z Aleną Valrilwen, która łudziła się, że oszukała śmierć na tyle, by móc mu pomóc. Jesteście straceni. Wieść o śmierci księcia rozniesie się błyskawicznie. Jestem pewien, że Barnil słyszy o tym właśnie w tej chwili… Albo usłyszy za kilka dni. Wasze morale drastycznie spadną, wiara w zwycięstwo uleci w jednej chwili i nie będziecie mogli nic na to poradzić… Smutne? Nie, bardziej żałosne i prawdziwe. - Tak odreagowujesz przegraną? Ciekawy wybór – rzucił Gorgoth. – Też bym się tak czuł, gdyby mój syn… - nagle urwał, milknąc tak szybko, jak przemówił. Vavon nie odezwał się więcej, wpatrując się w ściankę namiotu. Jego umysł był zagadką, której nie potrafili rozwiązać. Magowie nie byli w stanie przenieść się do jego umysłu, który zamknął przed nimi na cztery spusty. Arthur nie powiedział nic, podchodząc do łoża Nadii. Patrzył na nią chwilę, marszcząc brwi. - Co ci jest? – zapytał cicho, splatając ręce za plecami. – Jak mam ci pomóc? Elfka jednak pozostawała niewzruszona, a jej blade oblicze bladło bardziej. Wyglądała słabo, a gdy jasnowłosy dotknął jej czoła, przeraził się. - Jest lodowate – szepnął do Gorgoth’a. – Zawołaj medyków, szybko, generale! Ojciec Nadii wybiegł z namiotu, a król mrocznych elfów podniósł nagle głowę. Na ustach miał dziwny uśmiech, który nie znikał, gdy napotkał spojrzenie Arthura. - To efekty walki w Utis, Przewodniczący – powiedział nagle cichym głosem. – To miasto 487
pochłania dusze elfów i ludzi, zabierając je do siebie. Sądzisz, że dlaczego pozostałem królem niezdobytej fortecy? Jak to się stało, że mieliśmy uwięzionego smoka, tyle kilometrów pod ziemią? Jesteś naiwny, Arthurze, jeśli sądzisz, że ona z tego wyjdzie. Tak naiwny, że… - Zamilcz! – warknął Arthur, zaciskając pięści i ostatkiem sił powstrzymując się, by nie uderzyć go w szyderczą twarz. … … Colin rozejrzał się uważnie dookoła miasta, w którym się znajdował. Minęło wiele godzin odkąd wyruszył z obozu, w którym stacjonowali. O jego podróży wiedział tylko sir Timothy, którego spotkał, gdy wyruszał. A do wyruszenia skłoniły go ślady, które odnalazł przy zwiadach i poszukiwaniu Deanuela. Wierzył, że uda mu się odnaleźć Alenę, która zaginęła, podobnie jak jego brat. Wierzył również, że znajdzie księcia razem z nią, gdyż nie mógł dać wiary pogłoskom o śmierci Deanuela. Wolał również nie myśleć o tym, co najodważniejsi szeptali między sobą. Pogłoski jakoby i Alena, i Deanuel mieliby być martwi przerażały go, jak mało co w życiu. Ślady, na które natknął się przy zwiadach, okazały się być niezamkniętym portalem. Po zawirowaniach mocy wyczuł, że Alena z pewnością przebywała tam niedawno, tak więc nie zastanawiając się długo spakował najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszył w nieznane. Teraz, po kilku godzinach przedzierania się przez nieznane lasy, spotkaniu patrolu, który to zmusił go do kłamstwa na temat jego własnej tożsamości, trafił do miasta. Trochę czasu minęło, nim zorientował się, nie wzbudzając żadnych podejrzeń mieszkańców, do jakiego miasta trafił. Hellon był jednym z większych, zamorskich miast, umieszczonych na terenie niczyim. Oznaczało to, iż nie podlegał żadnemu państwu, a jego mieszkańcy sami wybierali przywódcę, który sprawował nad nimi ogólny porządek. Brak króla oznaczał brak podatków, co bardzo im odpowiadało. Mieszkańcy byli różnych ras. Colin zauważył tam najwięcej zamorskich elfów, jednak napotkał także kilku wysokich i leśnych, oraz ani jednego mrocznego. Dużą populację stanowili również ludzie Stał właśnie w jednej z karczm, próbując podsłuchać toczącą się zaciekłą rozmowę między trójką ludzi. -…Ted, nie strugaj głupa! – fuknął na towarzysza jeden z mężczyzn. – Ty, najlepiej poinformowany człowiek w mieście, nie wiesz kogo przywieziono dziś w nocy?! Ted pokręcił głową, a Colin usiadł przy stoliku niedaleko nich, trzymając w dłoni kufel piwa. Nie mógł wyróżniać się z tłumu mężczyzn. Nasłuchiwal. - Ile razy mam wam powtarzać, że nie wiem, kogo przywieziono? Widziałem tylko jeźdźca wiozącego kogoś nieprzytomnego. Nie wiem, kto to mógł być. - Pojechał do posiadłości Pana? – zapytał ten sam mężczyzna. Ted skinął twierdząco głową. - Tak, prosto tam. Śmiem nawet twierdzić, że to był sam Pan. Drugi z mężczyzn uniósł brew. - Mówiłem? – zapytał swojego towarzysza. – Ted wie wszystko! Co jeszcze śmiesz twierdzić…? Ted odchrząknął i nachylił się bardziej do towarzyszy, za co Colin przeklął go siarczyście w 488
duchu. - Śmiem twierdzić, że ten ktoś był kobietą – szepnął cicho. Pierwszy mężczyzna uniósł brew. - Słucham? Z tego co wiem Pan nie miewa kochanek. Nie znajduje sobie dość dobrych kobiet… Jak to kiedyś ktoś powiedział. - Cóż, jak widać ona była wyjątkiem, skoro sam po nią pojechał – rzucił Ted cicho. – Nie mówcie tego nikomu, bo mogę stracić głowę. Pan nienawidzi plotek. Najdziwniejsze jednak było to, co zobaczyłem, gdy poszedłem za nimi, skradając się w ciemnościach… - Poszedłeś za nimi?! Szaleniec – żachnął się drugi z mężczyzn nieco za głośno. - Cicho! – syknął Ted. – Bo zaraz zlecą się plotkarze… Zobaczyłem stojące na dziedzińcu posiadłości dziecko. Jestem pewny, że było to dziecko, widziałem je na własne oczy. - Dziecko? – zdziwił się jego towarzysz. – Co tam robiło dziecko? - Nie mam pojęcia. – Ted napił się swojego trunku. – Jednak jedno jest pewne. Pan rozmawiał z dzieckiem, podczas gdy ściągał kobietę z konia. Dałbym sobie rękę uciąć, by dowiedzieć się o czym. - I nie miałbyś teraz ręki w zamian za jedną informację – rzucił zgryźliwie inny mężczyzna. – Może ktoś będzie coś jeszcze wiedział… Colin postanowił dalej nie słuchać. Tyle informacji w zupełności mu wystarczyło. Podniósł się, zostawiając niedopite piwo na stole i skierował się do wyjścia z karczmy. Nie wiedział, że jest obserwowany. Wyszedł na zewnątrz i odetchnął świeżym powietrzem. Jego poszukiwania okazały się owocne; opłacało się podążać śladami magii. Jego oczy skierowały wzrok w stronę wielkiej posiadłości, znajdującej się na wzgórzu nieopodal. Zmarszczył lekko brwi. Kim był Pan, o którym rozmawiali? I dlaczego Alena była nieprzytomna? Ruszył na przód, nie widząc wychodzących za nim dwóch, ubranych na granatowo, elfów wraz z Tedem. - To on – szepnął człowiek cicho. – Podsłuchiwał naszą rozmowę, a teraz zapewne zakradnie się do posiadłości waszego Pana. Elfowie skinęli głową i zniknęli bez śladu. Colin szedł uliczkami, wymijając przechodniów. Był czujny, a jego ręka co jakiś czas znikała pod jego płaszczem, sprawdzając rękojeść miecza. W pewnej chwili w tłumie błysnęły mu długie, czarne włosy. Jego serce zabiło mocniej, jednak zewnętrznie nie wyraził żadnych emocji, by nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ruszył w tamtym kierunku i znów zobaczył kobietę, stojącą tyłem do niego. Zdziwiło go to, że miała na sobie niebieski płaszcz, ale po chwili pokręcił głową. Może Alena się ukrywała? Ruszył za kobietą, która weszła w jedną z mniejszych uliczek. Dopiero teraz widział ją z bliższej odległości. Emocje opadły, gdy stwierdził, że włosy Aleny są o wiele dłuższe, lecz… - Szukasz czegoś? – zapytał chłodny, męski głos tuż za nim. Nie zdążył się odwrócić, gdy dwie pary rąk złapały go, a jego dłonie zostały związane dziwnym, chłodnym materiałem, którego nie był w stanie rozerwać. Magia. - Puszczajcie – syknął. – Jestem wolnym elfem! - To się dopiero okaże – rzucił jeden z mężczyzn, którzy go trzymali. Mieli na sobie granatowe peleryny, z kapturami na głowach, a ich uścisk był stalowy. Zaczęli iść, ciągnąc wyrywającego się im Colina za sobą. – Nasz Pan to oceni.
489
… … Nadia gwałtownie się ocknęła, łapiąc powietrze i krzycząc jednocześnie. Pot spływał jej po czole po kolejnym koszmarze, którego doświadczyła. Czuła, że podczas snu wróciły jej siły i w końcu medykom udało się wybudzić ją ze śpiączki. Oddychała szybko, a pierwszą osobą, którą nad sobą zobaczyła, był Arthur. Przewodniczący odetchnął z ulgą i złapał jej ręce w swoje ręce. - Nadio, nareszcie! – powiedział. – Myśleliśmy, że nie uda się ciebie wybudzić! - D-długo spałam? – zapytała cicho, zabierając jedną rękę i dotykając skroni. – Nic nie pamiętam… Gdy tylko wypowiedziała te słowa, wspomnienia uderzyły w nią z niezwykłą mocą. Bitwa, gorąco, krzyki, smok… A potem pustka, znów krzyki, walka i krew i wiadomość, że… - Nie! – powiedziała, nie dając dojść Arthurowi do słowa. – Arthurze, gdzie jest książę? Pennath poczuł się lekko zbity z tropu, bo bał się tego pytania i nie sądził, że tak szybko je zada. - Nie denerwuj się – powiedział stanowczo i usiadł na skraju jej łóżka. – Byłaś w bardzo ciężkim stanie, Nadio. Deanuel… Deanuela nie ma. - Słucham? – szepnęła. – On nie mógł umrzeć, Arthurze, ja to wiem – dodała również stanowczym głosem. – Nie mógł. Alena by na to nie pozwoliła. Jasnowłosy milczał kilka chwil, zbierając siły, by przekazać jej nowinę. - Ja przy tym byłem, Nadio – powiedział nagle. – Jasper zaszedł go od tyłu. Nie zdążyłem nic zrobić. Deanuel… zginął na miejscu. Alena również się spóźniła, ale chciała go ratować… - Nie! – odparła brązowowłosa, podnosząc się gwałtownie do siadu. Kręciło jej się w głowie, jednak nie dbała o to. – To niemożliwe. Ninde nie mogła mieć racji… - ostatnie słowa wyszeptała do siebie tak cicho, że Arthur prawie ich nie dosłyszał. Objął ją i przyciągnął do siebie, obejmując mocno. - Musisz się uspokoić – powiedział po chwili cichszym głosem. – Może Alena go odnalazła. Może nie wszystko stracone… - Dlaczego mówisz może? – zapytała z wyrzutem, jednak nie potrafiła odtrącić jego ramion, które dawały jej chwilowe ukojenie. – Alena na pewno coś zrobiła! - Gdy wyzwałem króla Vavona na pojedynek, przybyła – odparł Arthur dziwnym głosem. – Nie widziałaś wyrazu jej twarzy, ale ja nie zapomnę go do końca życia. Padła przy nim na kolana, a potem kazała mi się wynosić z sali i uciekać z miasta. Utis… Ponieśliśmy klęskę, Nadio. Ponad połowa armii oddała tam swoje życie, Gabriel i inni szukają księcia, jednak… Utis spłonęło. Obawiam się, że Alena i Deanuel mogli spłonąć razem z nim. Nadia zacisnęła powieki, kręcąc głową. Odsunęła się, spuszczając nogi na dół i podnosząc się z łóżka. Zachwiała się lekko, jednak przytrzymała się ramienia Arthura przez chwilę. - Nic mi nie jest. Już nie – powiedziała, a jej ton głosu wydawał się być pusty. – Chcę wyjść na powietrze. Przewodniczący bez słowa skinął głową i ruszył z nią ku wyjściu z namiotu. To, co elfka zobaczyła, przeszło jej oczekiwania. W obozie panowało przygnębienie, które dało się wyraźnie wyczuć. Elfy leczyły swoje rany z 490
pomocą Thorenów i medyków. Wszędzie dało się wyczuć śmierć i smutek, a nawet gorycz. Wszyscy już wiedzieli, chociaż nikt nie odważył się powiedzieć tego na głos. Zrobiło jej się jeszcze gorzej od widoku krwi żołnierzy, walczących za szczytny cel. Zdała sobie sprawę z tego, jak niedaleko od Utis znajdował się obóz. - Dlaczego stacjonujemy tak blisko podziemi? – zapytała cicho w stronę Arthura. Jasnowłosy spojrzał na nią i pokręcił głową. - Nie byli w stanie dalej iść. Ale przynajmniej przeżyli. Nadia nie odpowiedziała. Śmierć Deanuela nie mieściła jej się w głowie. Wszystko poszło na marne, cały ich trud, jej ratunek pięćset lat temu, a także serca, jakie włożyli w tą misję. Poczuła łzy w oczach, jednak szybko wytarła je wierzchem dłoni. Jej myśli popłynęły ku Alenie. Nie chciała wierzyć, że straciła również… przyjaciółkę. Zdała sobie sprawę z tego, że po tym wszystkim, co przeszły wspólnie, mogła nazwać Alenę swoją przyjaciółką, najprawdziwszą, jaką kiedykolwiek miała. Przełknęła ślinę, czując jak gardło ją pali. - Wszystko poszło na marne, Arthurze – powiedziała nagle. – Mój trud, twój, ich wszystkich. Nie będą mieć motywacji, by walczyć. Barnil… Barnil będzie się mścił za rebelię. - Mniej więcej to samo powiedział do mnie Vavon – odparł Arthur dziwnym głosem. – Najgorsze jest to, że miał rację. Elfka pokręciła głową. - Musimy wierzyć, że to nie koniec – odparła. – I kontynuować to, co zaczęliśmy. Musimy… - głos się jej załamał. Arthur uniósł brew. - Musimy wziąć ślub, Nadio – rzucił. – W końcu, nie można uciekać od tego tematu w nieskończoność. Będę królem. Potem pomyślimy, co mamy robić dalej. Z taką armią nie mamy szans w Ledyrze. Barnil zmiażdży nas jak mrówkę… - Nie możemy czekać! – odparła. – Ślub… - znów urwała, słysząc dziwnie podniesione głosy w oddali. – Kłócą się? – dodała po chwili, by zmienić temat. Pennath zmarszczył brwi. - Prawdopodobnie tak, ale wątpię, by to trwało długo. Nie mają sił – odparł, jednak jego słowa nie miały potwierdzenia w rzeczywistości. Okrzyki wydawały się coraz głośniejsze, niektórzy zaczęli wstawać, wpatrując się w coś. Nadia zmarszczyła brwi, starając się dostrzec, o co chodziło. Zobaczyła jeźdźca, którego niósł koń, prowadzony przez innego elfa. Trzeci członek pochodu był związany i wlókł się z tyłu z wyraźną niechęcią. Arthur poczuł, jak szok uderza w niego z siłą wodospadu. - Deanuel i Gabriel – szepnął. – Prowadzą Jaspera. Książę żyje! Nadia poczuła euforię i zaczęła się przedzierać przez żołnierzy. Gdy zobaczyła wyraźnie Deanuela, uśmiechnęła się szeroko, podobnie jak on, gdy ją ujrzał. - Nadio! – powiedział i zsiadł z konia, sam czując się o wiele lepiej. Nadia uściskała go mocno, długo go nie puszczając. - Myśleliśmy, że… - Wiem – odparł, obejmując ją. – Dobrze myśleliście, ale to długa historia… Dobrze widzieć ciebie na chodzie, Nadio! Elfka zaśmiała się lekko, puszczając go. Spojrzała na Gabriela z wdzięcznością. - Odnalazłeś go – powiedziała i jego również uściskała. – I wcześniej uratowałeś mi życie. Dziękuję ci… Gabriel uśmiechnął się do niej. - Nie mogłem pozwolić, by coś złego się stało – zaśmiał się. – Książę wydobrzał podczas 491
drogi. Szliśmy kilka godzin, wolałem nie ryzykować jazdy… Przyprowadziliśmy też kogoś – dorzucił, wskazując na Jaspera, który miał głowę spuszczoną w dół i nadal pozostawał związany. – Próbował, a raczej… zabił księcia. – pokiwał głową, widząc jej zdziwioną minę. – Deanuel będzie musiał wszystko opowiedzieć… Wtedy nadszedł Arthur. Klepnął Deanuela lekko w ramię, czując się bardzo dziwnie. - Dobrze ciebie znów widzieć – rzekł, świadomy ciszy, jaka zapadła. – Baliśmy się, że ciebie straciliśmy. Ta larwa trafi do więźniów – dodał, wskazując na Jaspera, który nie odezwał się ani jednym słowem. Deanuel skinął głową. - Ciebie też, Przewodniczący. Was wszystkich dobrze widzieć. - Każdy ma jakieś zasługi w tym terenie – rzucił Arthur i wziął głęboki oddech, wiedząc, że nie ominie go ta część. – Chciałem ci podziękować – dodał, odwracając się do Gabriela. Ciemnowłosy elf zdębiał. To była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał po tej rozmowie, a nawet po tym stuleciu. - Podziękować, Przewodniczący? – zapytał, nieco zbity z tropu. Pennath skinął głową. - Słyszałem o tym, jak uratowałeś Nadię – powiedział. – Gdyby nie ty, z moją narzeczoną mogłoby się naprawdę źle dziać. Tak więc… Dziękuję ci. Wiem, że nie mieliśmy dobrego startu, ale przyjrzałem się moim kontaktom z innymi i z nikim nie miałem dobrego początku. Być może źle i zbyt pochopnie ciebie oceniłem. Nadia aż uśmiechnęła się, stojąc obok zszokowanego Gabriela. Elf chwilę milczał, a potem skinął Arthurowi głową, wiedząc, ile musiały go kosztować te słowa. - Jestem w takim razie rad, że ci pomogłem, Przewodniczący – odparł. – I dziękuję ci za te słowa. Nie zostaną zapomniane. Jasnowłosy elf skinął głową, czując, że jest mu lżej. Czuł ulgę. Spojrzał ponownie na Deanuela. - Jak to się stało, że…? - Umarłem – uprzedził końcówkę jego pytania Deanuel. – Jasper mnie zabił, moja dusza trafiła do Innego Świata. Wolę nie wspominać tego doświadczenia, ale… Alena się zjawiła i kazała mi się cofnąć. Pozwoliła mi wyjść tymi drzwiami, którymi tam wszedłem. Wróciłem do swojego ciała i ocknąłem się przy Jasperze, który miał na szyi te sztylety… - wskazał na mrocznego elfa. – Potem znalazł nas Gabriel. - Jak to UMARŁEŚ? – zapytał Arthur z niedowierzaniem. – To fizycznie niemożliwe, przecież… - Mój ojciec kiedyś mi coś pokazał – odparła nagle Nadia dziwnym głosem. – Wycinek z księgi… Mówił o tym, że dzięki klątwie Aleny, jej moc może sięgać niewyobrażalnych rzeczy. Przypuszczam, że o to chodziło. Ściągnęła twoją duszę z powrotem, Deanuelu. Nie wiem, jak to zrobiła, ale… Gdzie ona jest? Nie przyjechała z wami? - Sądziliśmy, że znajdziemy ją tutaj – odparł Gabriel, rozglądając się. Czuł coraz większy niepokój. – Ale… - Nie ma jej tutaj – rzucił Arthur. – Nie było jej tutaj od początku. Utis spłonęło, albo i płonie dalej. Może… - Jeśli jeszcze żyje, niszczą ją jej własne demony, które musiała uwolnić – rozległ się głos generała Gorgoth’a. – Deanuelu! Jak dobrze ciebie widzieć! – dodał do elfa. – Sądziliśmy, że ciebie straciliśmy na dobre. Teraz zatem… 492
- Poczekaj, generale, wybacz – przerwał mu Deanuel. – Jak to musiała uwolnić swoje demony? Gorgoth skinął głową potwierdzająco, a jego twarz nie wyrażała zbyt wielu emocji. - Podążyła za tobą w otchłań, burząc to, co zbudowała jako dziecko i umacniała przez tyle lat. Nigdy nie zastanawiałeś się, jak to możliwe, że ta elfka żyje z klątwą, która zabija w bardzo szybkim czasie? To jak choroba śmiertelna, której nie da się pozbyć. Zapadła cisza. Nadia wpatrywała się w ojca z niedowierzaniem, a Gabriel spojrzał na niego po chwili, zastanawiając się, jak ująć swoje pytanie. - Zatem… - jego głos wydawał się być pusty. – Alena musiała uwolnić klątwę, by dostać się ponownie do Innego Świata? Przecież powróciła z niego… - Owszem – odparł generał. – Jednak tutaj chodziło o przywołanie zmarłego. To coś więcej, niż podróż do Innego Świata. Jakby na potwierdzenie jego słów, z nieba sfrunął czarny kruk, niosąc zwinięty w rulonik papier, który spadł na dłonie zszokowanego Deanuela. Elf spojrzał na kartkę, która sama się rozprostowała, a napisane na niej słowa zmroziły go jeszcze bardziej. - Rada Krain – szepnął. – Wzywają mnie na ziemię niczyją. Przyspieszyli pierwszą rozprawę z powodu ataku na Utis i… Mam się tam stawić jutro rano. … … - Dlaczego pozwoliłeś mi ją odnaleźć? Nigdy za mną nie przepadałeś – powiedział wysoki mężczyzna do stojącego przed nim ciemnowłosego chłopca. Sam miał dłuższe, bardzo jasne włosy, imponował posturą i czernią oczu. Ubrany w czerń, sprawiał dość upiorne wrażenie. - Alena opowiadała mi o tobie kiedyś – odparł Bradley, patrząc na leżącą na łóżku siostrę. – Kiedyś się przyjaźniliście, pomogłeś jej, a ona tobie. Wszyscy jej obecni przyjaciele byli bardzo zajęci poszukiwaniami pewnego księcia, a ja nie chciałem, by obudziła się sama. Mężczyzna zmarszczył brwi, stojąc bez ruchu. - Nie wiedziałem, że ciebie odwiedzała. Nie wiedziałem nawet o tym, że istniejesz jako duch. Chłopiec skinął głową, spodziewając się tego. - Nikt nie wiedział – odparł. – To była nasza tajemnica, którą nie podzieliła się nawet z tobą. Przeczuwała, że lubiłeś konkurować ze wszystkimi, którzy zabierali jej czas. Jasnowłosy roześmiał się niespodziewanie, siadając na krześle, postawionym obok łóżka i nadal obserwując Bradley’a. - Jesteś bystrym dzieckiem, Bradley – rzucił. – Cieszę się, że doprowadziłeś do ponownego spotkania mojego i Aleny. Nawet w takich okolicznościach. Co uczyniła? Muszę wiedzieć, jak mam jej pomóc i czego mogę się spodziewać. - Uwolniła Lotos – szepnął chłopiec. Czarnoksiężnik podniósł się gwałtownie z krzesła. - Co?! – syknął, zszokowany. – Jak to? - Musiała… sprowadzić kogoś na ziemię – odparł Bradley cicho. – Kogoś, kogo poznałem. Więcej nie mogę ci rzec, ale to chyba jest wystarczające. - Nie powinna NIGDY tego robić – odparł mężczyzna. – Dla NIKOGO. Chłopiec przypatrywał mu się kilka chwil. - Nawet dla ciebie? – zapytał. Jasnowłosy skinął głową. 493
- Oczywiście! – żachnął się. – Musi je zapędzić z powrotem… - odwrócił się w stronę Aleny. Wyglądała jakby spała. Była nieco bledsza, stwierdził to po obrazie elfki, który miał nieustannie przed oczami. Miała wysoką gorączkę i teraz wiedział już, czym jest spowodowana. Patrzył na nią bez słowa. Nie wiedzieli się tyle lat od momentu, gdy nagle musiała wyjechać. Pomyślał, że nie powinna uczestniczyć w konflikcie księcia, o którym mówił Bradley. Gdyby jednak nie to, ta sytuacja nie miałaby miejsca i nie spotkaliby się. - Bądź silna, tak jak zawsze, Aleno – powiedział po chwili ciszej. – Wróć. Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Bradley natychmiast zniknął, a czarnoksiężnik odwrócił się w stronę drzwi. - Proszę – rzucił dość chłodno. Do środka weszła dwójka jego magów. Prowadzili między sobą wyrywającego się elfa, który na widok Aleny nagle zamarł. - Aleno! – krzyknął i znów próbował wyswobodzić się z ich uścisku. Jeden z zakapturzonych magów syknął. - Panie – powiedział z szacunkiem do czarnoksiężnika. – Złapaliśmy go na ulicach Hellonu. Doniesiono nam, że szpiegował gości w karczmie, a potem skradał się do twojej posiadłości. Uprzedziliśmy go i zaprowadzili… Mężczyzna jednak machnął na niego ręką, uciszając go niemal natychmiast. Przypatrywał się Colinowi z uniesionymi brwiami. - Skąd wiesz, kim ona jest? – zapytał zimno. Colin prychnął, rozeźlony. - Bo po nią przyszedłem i ją znam! Przyjaźnimy się! – rzucił. – Chociaż ja i tak wiem, że ona musi czuć do mnie coś więcej! Mężczyzna warknął. - Nie wiem, kim jesteś ani skąd przybywasz, ale mam ważniejsze sprawy na głowie – powiedział. – Zostaniesz umieszczony w lochu i pomówię z tobą później. - Nie rób tego – rozległ się głos Bradley’a, który ujawnił swoją postać. – To przyjaciel Aleny. To ją zezłości. - Przyjaciel? – zapytał czarnoksiężnik. – Ten elf? Nie rozśmieszaj mnie. - Jest jej przyjacielem – odparł chłopiec, patrząc na Colina, który przypatrywał mu się, będąc w szoku. – A także bratem księcia Deanuela. Alena będzie bardzo zła, jeśli wtrącisz go do lochu. - Księcia Deanuela? Tego samego, który pragnie zgładzić Barnila? – zapytał mężczyzna. – Ciekawe… W porządku więc. Zaprowadźcie go do komnaty i pilnujcie – dorzucił do dwójki magów. – Jeśli ucieknie, wy za to zapłacicie. Potem zadecyduję co z nim. - Rozumiemy, Panie – odparł jeden z mężczyzn. – Jednakże mamy dla ciebie jeszcze jedną informacją. Otrzymaliśmy wiadomość o tym, że Rada Krain zebrała się na ziemi niczyjej w sprawie wspomnianego wcześniej księcia. Pierwsza rozprawa ma się odbyć jutro, kolejna za dwa dni od daty pierwszej, a ostatnia trzy dni później. Czarnoksiężnik zmarszczył brwi, słysząc to. - Rada Krain? Już? – zapytał. – Wspominaliście mi o niej nie tak dawno. - Tak, panie – przyznał mag. – Lecz armia księcia zaatakowała Utis. Bitwa skończyła się kilkanaście godzin temu. Przechwyciliśmy kruka, wysłanego do księcia… Jasnowłosy skinął głową. 494
- Dobrze się spisaliście. Możecie odejść. Zakapturzeni mężczyźni jednocześnie skinęli głowami i wyprowadzili wściekłego i nieco przerażonego Colina z komnaty. Czarnoksiężnik odwrócił się do Bradley’a, patrząc na niego. - Alena bierze udział w misji księcia Deanuela? – zapytał. – Dlaczego? - Zawarła pewną umowę z nieznaną ci elfką – wyjaśnił chłopiec, podchodząc do łóżka siostry. Dotknął jej dłoni, milcząc chwilę. – Poza tym uważa Barnila za samozwańca i chce zakończyć jego panowanie, ale nie mów tego Alenie. Ona nie lubi, gdy ktoś poznaje jej motywy. Jasnowłosy skinął głową bez słowa, jednak nie patrzył już na Bradley’a tylko na Alenę. - Zapewne będzie chciała wiedzieć o Radzie Krain – odparł po chwili. – Minęły tysiące lat, odkąd ostatnio miała okazję spotkać się z Marvelem na ostatniej Radzie. Wolałbym nie być w jego skórze, gdy przed nią stanie. - To nie takie proste – odparł cicho chłopiec. – Będą chcieli skazać księcia na możliwie najgorszy wyrok. Rada Krain posiada władzę większą, niż władza królewska. Alena nie przestrzega tego, jednak większość narodów tak. Uczynią dokładnie to, co zarządzi Marvel i inni. Wiem, że Alena nie będzie chciała do tego dopuścić, ale nie wiem, czy zdąży… - Dlaczego i na co mam nie zdążyć? – zapytał kobiecy głos. Bradley i czarnoksiężnik jednocześnie spojrzeli na nią. - Aleno! – rzekł mężczyzna, przybliżając się. – Jak się czujesz? Byłaś nieprzytomna bardzo długo. - Amroth? – zapytała czarnowłosa z niedowierzaniem, próbując podnieść się do siadu, po chwili jednak z tego zrezygnowała. – Jak…? Jasnowłosy patrzył na nią, przyglądając się jej oczom. - Twoje oczy, Aleno – szepnął po chwili. – Są inne, niż były wcześniej. Inne niż te, które zapamiętałem, gdy ostatni raz ciebie widziałem. - Nie są ciemniejsze, prawda? – zapytała dziwnie nieswoim głosem. – Powiedz, że nie są. - Aleno – zaczął Bradley. – Musisz… Nie zdążył jednak dokończyć, bo jej ciało gwałtownie wygięło się w łuk, podnosząc ją do siadu, a jej szeroko otwarte, ciemnoniebieskie oczy nagle stały się o wiele jaśniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. … … Barnil przypatrywał się stojącym przed sobą czterem dowódcom. Nie mówił nic, siedząc na tronie. W jednej dłoni trzymał kielich, a drugą uderzał niecierpliwie palcami w jedną z poręczy siedzenia. - Mam dla was bardzo ważne zadanie – rzucił po chwili, gdy dowódcy bez słowa stali na baczność, czekając na jego rozkazy. – Chcę wam powierzyć mojego syna. - Księcia Marcusa, panie? – zapytał jeden z mężczyzn, wiedząc, że Barnil nienawidzi mówić sam do siebie. Król zaśmiał się zimno i pokręcił głową. - To nie książę. To BĘKART – powiedział ostro. – Radzę to zapamiętać i nie tytułować go. - Oczywiście, mój królu – odparł natychmiast dowódca, skłaniając przed nim głowę. 495
- Dobrze… - rzekł Barnil. – Chcę, by był mi posłuszny. Zabierzecie go ze sobą na patrol i dacie mu jego własny oddział… Oto jego flaga – dodał i skinął głową na jednego ze służących, który podszedł do nich, niosąc ze sobą dużych rozmiarów flagę. Na materiale widniał szkic twarzy kobiety, wykrzywionej w bólu. Jedynym kolorem, który ożywiał flagę, była ciemna czerwień, widniejąca na szyi kobiety. – Rozpozna, kogo będzie nosił jako swój znak. Dajcie mu najbardziej niepokornych żołnierzy i każcie wyludnić pierwszą wioskę, znajdującą się za granicami Beinbereth. Dopilnujcie, by to zrobił, zrozumiano? – dodał, a jego wzrok spoczął na mężczyźnie, który właśnie wszedł do sali tronowej. Jego oczy rozszerzyły się, gdy odstawiał kielich, wstając z tronu. – Odejść – dorzucił zimno do dowódców, którzy niepewnie po sobie spojrzeli. Ukłonili się, odwracając i wychodząc pospiesznie z pomieszczenia. W wejściu minęli się z wysokim, barczystym mężczyzną, o twarzy ubrudzonej krwią i nieco szalonych oczach. Barnil zszedł z podestu, przyglądając mu się z niedowierzaniem. - Myślałem, że już nigdy nie powrócisz, bracie – powiedział głośno, patrząc na Granda z wyczekiwaniem. – I zapewne nie wracasz do mnie z pustymi rękami. Mężczyzna spojrzał na niego, ocierając krew z policzka. - Nawet nie wiesz, ile rzeczy widziałem w drodze tutaj – odparł, a jego głos wydał się królowi dziwnie inny. … … Nadia i Arthur jechali na czele dziesięcioosobowego oddziału, jadącego w stronę małego miasteczka. Za nimi jechał Deanuel wraz z Gabrielem, a za nimi szóstka zbrojnych. Zaczynało świtać. Posłużyli się portalem, by nie musieć jechać zbyt długo. Wśród jadących panowało napięcie. Wszyscy obawiali się Rady Krain i dalszych losów misji. Generał Gorgoth i sir Timothy zostali, by zajmować się wojskiem, reszta dowódców ruszyła. - Timothy ci powiedział, gdzie jest Colin? – zapytała cicho Nadia, zerkając na swojego narzeczonego. Arthur skinął głową, patrząc przed siebie i trzymając mocno lejce swojego konia. - Pojechał szukać Aleny. Ponoć natrafił na jakieś ślady… Tylko tyle mi powiedział i chyba tylko tyle wie. Jak tylko wróci, przekażą mu wieści o Radzie Krain. Nadia skinęła głową, czując nieprzyjemne ssanie w żołądku. Denerwowała się tym, co czekało księcia i nie była w stanie dłużej tego ukrywać. Spojrzała na miasto, które wyrastało przed nimi z zadziwiającą szybkością. W oddali majaczyła posiadłość, w której miała się odbyć Rada. Pokręciła głową, myśląc nad zadaniem pytania, jednak bała się, że jej głos się załamie. - Arthurze, czy on dostanie sprawiedliwy proces? – zapytała nagle, a jej głos był niezwykle cichy. Arthur nie odpowiadał chwilę, nie wiedząc zbyt, co ma powiedzieć. - Nie – odparł w końcu. – Bardzo w to wątpię. - Brałeś udział w Radzie Krain raz – powiedziała elfka. – Musisz coś wiedzieć… - Właśnie dlatego ci odpowiedziałem. Kiedyś… Aryon nakłonił mnie do zrobienia czegoś, co powinien zrobić sam, więc wiem jak to wyglądało. - Dlaczego? – zapytała. – Dlaczego nakłonił ciebie? 496
- Bo bał się konsekwencji tego czynu – rzekł z lekką goryczą. – Tak zrobiło bardzo dużo członków Rady Krain. Mistrz Aryon dysponował kiedyś wielką, ogromną niemal fortuną, której dorobił się na układach z jednym z zamorskich króli. W dzień przed pierwszym i ostatnim procesem pozbył się znacznej części swojego majątku, przekupując tych, którzy mieli prawo do głosu. Mieli poprzeć jego sprawę, która była dość oczywista. Chciał unicestwienia Feanen i śmierci Aleny. Nadia zakryła dłonią usta. - Nie mogę uwierzyć – szepnęła. – Zrobił to? Dlaczego nigdy nie powiedziałeś tego Alenie? - Nie uwierzyłaby mi – odparł. – Poza tym… Mogłem się nie zgodzić. To, co się stało, nigdy się nie odstanie. Po tych doświadczeniach jednak wiem, jak będzie wyglądać proces Deanuela. Może nie dokładnie TAK, ale bardzo podobnie. Mogę ci pokazać… … … Arthur Pennath siedział między dwójką zastępców królewskich, składając swoje ręce na ławie przed sobą. Ławy znajdowały się na podwyższeniach, po dwóch stronach sali, tak, by mogli widzieć skazańców dokładnie. Oprócz niego w Radzie Krain zasiadało czterech innych króli, oraz sam Przewodniczący, Marvel. Arthur zawsze zastanawiał się, jakim cudem Marvel może być Przewodniczącym, skoro nigdy nie był koronowany. Wiedział, że mistrz Aryon dostał tu miejsce za specjalne zasługi dla krain. A teraz on zasiadał w Radzie w zastępstwie za niego, mimo, iż miał dopiero pięćset lat. Czuł wielką dumę z tego powodu, tak wielką, że unosił wysoko głowę, z dumą przypatrując się innym członkom zgromadzenia, wraz z ich świtami. On sam nie miał eskorty – Aryon uznał, że musi się oswoić z publicznymi wystąpieniami, bo czeka go świetlana przyszłość. Pamiętał również, jaki wyrok ma wydać i uważał go za słuszny. Dumę czuł do momentu, gdy Marvel powstał, a drzwi wielkiej komnaty otworzyły się, a do środka została wprowadzona pierwsza oskarżona. Wprowadzona to złe słowo. Gdy ujrzał po raz pierwszy Alenę Valrilwen, przeraził się, że można pozwolić kobiecie doświadczyć takich cierpień. Siedziała na drewnianym krześle, do którego przywiązali ją niebieskimi cierniami. Kolce wbijały się w jej jasną skórę nie tylko w miejscach przegubów i kostek, ale i szyi. Była nieprzytomna, a im bardziej głowa opadała jej do przodu, tym bardziej kolce raniły jej ciało. Widział także żelazne druty, które wnikały w jej ręce, sprawiając, że nie mogłaby nimi ruszać, nawet gdyby była przytomna. Gdy zobaczył więcej takich drutów, aż cofnął się na krześle. - To niehumanitarne – szepnął. Jeden z zastępców spojrzał na niego i uniósł brew. - Jesteś młody, Pennath, ale i rozsądny, z tego co powiadał Mistrz – zaśmiał się cicho. – To Alena Valrilwen. Sądzisz, że stanęłaby z własnej woli przed Radą? Nie… Te ciernie, które widzisz, to zmutowany magicznie Denux. Nie da się go rozerwać nawet magią. To prezent od Boskich Magów, dzięki którym zasiadamy tutaj dziś… Magowie utrzymują ją w stanie nieprzytomności, mając nad nią władzę dzięki tym drutom. Nie żałuj potworów, Arthurze… Jasnowłosy jednak nie mógł nic poradzić na to, jakie myśli nasuwały mu się na myśl. Jego rozmyślania przerwały słowa Marvela. - Rozpoczynam pierwsze posiedzenie Rady Krain – powiedział głośno. – Ze względów 497
bezpieczeństwa oskarżona pozostanie w obecnym stanie, aż do zakończenia rozprawy. Czy są jakieś pytania? – jego pytanie zawisło w powietrzu, nie doczekując się odpowiedzi. Skinął głową. – Dobrze, zaczynajmy więc. – nie zasiadł jednak na swoim krześle. – Czy oskarżona przyprowadziła ze sobą jakiś świadków? To pytanie również pozostało bez odpowiedzi. W tamtej chwili Arthur zdał sobie sprawę z idei tego procesu. Tutaj nie chodziło o sprawiedliwość, tylko o domknięcie pewnej sprawy tak, jak ktoś tego chciał. Oskarżona nie miała możliwości obrony, bo była nieprzytomna. Przełknął cicho ślinę, nie śmiejąc się odezwać. W głowie dudniły mu słowa mistrza Aryona. Miał działać na dobro wszystkich krain i zaufać mu bezgranicznie. Miał spełnić jego prośbę. Słowa Marvela nie docierały do niego. -…zostaje oskarżona o akty przeciwko wszystkim żywym istotom, liczne tortury, masowe mordy i rozpętanie Krwawej Wojny… Arthur odwrócił wzrok od Marvela, skupiając się na elfce. Widział, że oddychała już wyraźniej, jakby się przebudzała, jednak nikt inny nie zwracał na to uwagi. -…na karę tysiąca lat tortur i śmierci w Innym Świecie. Głosujemy zgodnie z zajętymi miejscami… Olynie?... Jasnowłosy poczuł, jak żołądek zaciska mu się ze zdenerwowania. Próbował zwrócić uwagę innych, ale nie mógł się ruszyć. Widział, jak elfka otwiera oczy, obserwując Marvela wywołującego kolejno zastępców członków Rady. Aż w końcu przyszła pora na niego. - I ostatni w kolejce zastępca wielkiego mistrza Aryona, Arthur Pennath – przemówił Marvel, a jego czarne oczy skierowały się w stronę Arthura. Młodzieniec jednak patrzył z przerażeniem na Alenę, której niebieskie oczy napotkały jego oczy. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że cała sala na niego patrzy. - Ja… - zaczął. Marvel zmarszczył brwi. - Słucham? – zapytał chłodno. – Twój głos. Jesteś ostatni. Jeśli opowiesz się za zgodą, wyrok pozostanie wieczny i niepodważalny. Wszyscy już potwierdzili swoją zgodność. Pennath usłyszał w głowie słowa, które mistrz wypowiedział do niego poprzedniego dnia. Pamiętał, że miał mu zaufać i spełnić jego prośbę. Aryon był jego mentorem, nauczycielem i nowym przyjacielem. Przełknął ślinę ponownie. - Zgadzam się – powiedział cicho, a Marvel uśmiechnął się szeroko. - A więc… - nie dokończył zdania, bo wszystkie szyby w komnacie zaczęły się trząść, powodując straszny hałas. Przewodniczący rozejrzał się dookoła. - Zachować spok… - jednak znów nie dane było mu skończyć, gdyż szyby pękły z głośnym hukiem, a Arthur podniósł się, widząc zimny wzrok Aleny Valrilwen, który po chwili przeniósł się z niego na Marvela. Jej usta poruszyły się prawie niewidocznie. Marvel spojrzał na nią; w jego oczach można było dostrzec panikę. - Obudziła się! NA CO CZEKACIE?! – wydarł się nieludzkim głosem, a Arthur odczytał jedno zdanie z ruchu warg skazanej elfki. Zapłacisz za to. ... …
498
Gdy Deanuel pierwszy raz wszedł do sali, w której miał odbyć się pierwszy proces, poczuł niezwykłe zimno, przenikające go do szpiku kości. Przed sobą widział kilka podestów; każdy kolejny był wyższy od poprzedniego. Na nich umieszczone były ławy, przy których siedzieli elfowie. Nie znał żadnego z nich. Nadia, Arthur i Gabriel stali daleko w tyle, w ławie dla świadków. A on stał samotnie po środku. I wtedy uderzył w niego obraz, który już kiedyś widział. „Wtedy jednak sceneria zmieniła się gwałtownie. Widziałem ogromne zbiorowisko elfów, usadzonych na wysokich piętrach hali, w której się znalazłem. Stałem samotnie, pośrodku najniższego piętra, czując się osaczony i uwięziony.’’ Przypomniał sobie, że śnił kiedyś o tym. Informacja, która w niego uderzyła, wstrząsnęła nim wewnętrznie bardzo mocno. Czyżby miał prorocze sny? Śnił o zabójstwach. - Zebraliśmy się tutaj, na pierwszej rozprawie zebrania Rady Krain, by osądzić księcia Deanuela Norta – rozległ się zimny głos wysokiego, czarnowłosego mężczyzny, stojącego na najwyższym podium. Tuż za nim widniało bogato zdobione, pokryte złotem krzesło. Książę domyślił się, że patrzy na Przewodniczącego Rady Krain. – Czy jesteś gotowy do procesu, książę? Pod wieloma względami przypominał mu samego Arthura. Ta sama wyniosłość, to samo opanowanie i chłód w głosie. Jednak oczy czarnowłosego pozostawały puste; Deanuel nie mógł się doczytać jego zamiarów. Zacisnął dłonie nerwowo, prostując się. Nie może dać się zastraszyć. - Jestem gotowy, Przewodniczący – odparł po chwili. Marvel uniósł brew w górę. - Jedną z zasad dzisiejszego procesu jest zwracanie się do mnie Szanowny Panie Przewodniczący – powiedział zimno. – Czy to zrozumiałe? Nadia i Gabriel spojrzeli po sobie, oboje czując podobną wściekłość. Twarz Arthura wyrażała napięcie, które odczuwał wewnątrz siebie. Musieli milczeć. Deanuel uniósł głowę w górę. - Jak mniemam… - Nie pytałem o to, co mniemasz – rzucił Marvel. – To POLECENIE. W tej sali jesteś NIKIM, dopóki nie udowodnisz swojej błękitnokrwistości. Jesteś oskarżony o naruszenie nietykalności państwowej krain wysokich, leśnych oraz mrocznych elfów, a także posiadanie najwyższego artefaktu niewiadomego pochodzenia. To poważne zarzuty i możemy ciebie za to nawet skazać, więc pilnuj się, bo cię zmiażdżę. W pomieszczeniu zapadła cisza. Deanuelowi odebrało mowę. Pamiętał, jak potraktowano go, gdy przybył do Rady Ras, jednak Przewodniczący Rady Krain przebił jego wszystkie oczekiwania względem tego, jak proces będzie miał wyglądać. - A więc czekam na pytania – powiedział w końcu, gdy odzyskał głos, a wewnątrz niego wezbrała wściekłość. - Pytania? Najpierw zapoznasz się z członkami Rady – powiedział zimno mroczny elf i spojrzał w swoją prawą stronę. To samo zrobił Deanuel. – Oto król Somez, władca południowych krain zamorskich, mój bliski przyjaciel i jednocześnie najpotężniejszy władca za morzem. Dalej możesz zobaczyć króla północnych krain zamorskich, Oobena, również 499
mojego przyjaciela. Tuż za nim siedzi jego kuzyn, Ferin, zwany również Królem Na Wyspach. Na pierwsze posiedzenie nie mógł przybyć Mistrz Aryon, który jest obecnie niedysponowany, oraz kilku innych króli, którym wyjątkowo nie przypasował termin pierwszej rozprawy. Dziś będziesz więc sądzony przez czterech członków Rady Krain. Deanuel spojrzał na niego. - Czy teraz przejdziesz do pytań, Szanowny Panie Przewodniczący? – zapytał, czując gorycz w ustach. Marvel zaśmiał się i usiadł na swoim krześle, kładąc ręce na jego poręczach. Był bardzo wysoki, więc było go idealnie widać, nawet gdy siedział. - Jak przeżyłeś? – zapytał krótko. – Nie mamy pewności, czy ty to ty. Książę skinął głową. - Gdy miałem uratowała mnie Nadia, córka generała Gorgoth’a – odparł. – Przeczuwała, co może się stać i oddała mnie na wychowanie do rodziny mojego brata, Colina… - Przeczuwała? – Marvel uniósł w górę jedną brew. – Może to ona kazała ciebie zabić, by wyjść na bohaterkę? - Słucham? – zapytał Deanuel ostrzej. – Chyba się nie zrozumieliśmy. Ona i jej ojciec wiedzieli o ataku Barnila na chwilę przed tym, jak nastąpił… Nie mogli nic na to poradzić, jednak Nadia postanowiła mnie uratować. Dzięki temu przeżyłem i stoję dziś tutaj. - Wątpliwe zasługi – odparł król Somez z uniesioną brwią. – Nie uważasz, Marvelu? Czarnowłosy Przewodniczący zaśmiał się bardzo krótko. - Owszem, ale ta elfka będzie zaraz przesłuchiwana – rzucił. – Wtedy dowiemy się pikantniejszych szczegółów. A jeśli sprawa jego tożsamości nadal pozostanie nierozwiązana, to… obawiam się, że będziemy musieli przelać krew. – w jego oczach nadal ziała pustka, zupełnie jakby nie miał duszy. – Załóżmy więc, że ci wierzymy – dorzucił. – Co sprawiło, że nagle wszcząłeś walkę z Barnilem, burząc spokój, jaki panował w naszych krainach? Deanuel wytrzeszczył oczy, nie wierząc w to, co słyszał. - Słucham? Spokój? – wypalił. – Trzy krwawe bitwy były ceną za powolne osiąganie mojego celu. Chcę, by krainy elfów były rządzone przez prawowitych władców. Mówiąc prawowitych mam na myśli dziedziczących władzę, bądź wybranych przez lud. Nazywasz to pokojem, Przewodniczący? Ja UMARŁEM w bitwie o Utis, walcząc o wolność dla TWOJEJ RASY! Arthur spuścił głowę, czując jak krew odpływa mu z zaciśniętych pięści. Modlił się do bogów, by Deanuel nie wspomniał o tym, jednak nie wysłuchali go. Marvel zmarszczył brwi, patrząc na niego czarnymi oczami. - Umarłeś? – zaśmiał się. – Proszę, robi się coraz ciekawiej! Zaraz usłyszymy łzawą historię o twoich bohaterstwie i niezwykłym męstwie, którym się wykazałeś podczas walki! Sądzisz, że ci uwierzę? Że chociaż trochę mnie to obchodzi? Otóż NIE. Chcę poznać powód, dla którego to zrobiłeś. Powód, dla którego tak mała mrówka, jaką jesteś, ruszyła na bój z Barnilem, który szturmem zajął całą Ederę i trzyma to państwo w garści… Deanuel poczuł jak robi mu się sucho w ustach. Rozmowa z Przewodniczącym Rady Ras była niczym przy tym, co czuł, rozmawiając z nim. - Walczę o wolność i sprawiedliwość, Szanowny Panie Przewodniczący – rzucił w końcu. – Przypuszczam, że ktoś taki jak ty nie będzie w stanie zrozumieć tego, co to znaczy dla mnie, dla moich żołnierzy i dla moich poddanych. - Nie jesteś księciem – rzucił Marvel. – Przynajmniej nie koronowanym. Muszą ciebie 500
koronować… - jednak nie zdążył skończyć zdania, gdyż Deanuel mu przerwał. - Dwie osoby królewskiego rodu – dokończył za niego książę. – I koronowały mnie. Mój wuj, Arthur, oraz moja nauczycielka. - Nauczycielka? – zapytał pogardliwie król Ferin. – Musiałaby być co najmniej księżniczką, by móc tego dokonać! Jesteś plugawym kłamcą. - Z tego, co mi wiadomo, Alena Valrilwen jest księżniczką – odparł Deanuel, czując, jak pot spływa mu po plecach. Był bardzo zdenerwowany. W pomieszczeniu zapadła cisza. W jednym momencie wokół jego szyi znalazł się tuzin ostrych jak brzytwa mieczy. Odziani na czarno strażnicy otoczyli go. Usłyszał krzyk Nadii, jednak jego wzrok skierował się na Marvela, który powstał ze swojego krzesła. - Za kłamstwo karzemy utratą głowy – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Ja mogę rzec, że poślubiłem tą twoją Nadię i co? Będzie to prawda? - Ja nie… - zaczął, ale miecze zbliżyły się do jego skóry, jeden z nich nawet ją lekko rozciął. Syknął cicho, czując ból. - Kłamstwo jest karane śmiercią i to ostatnie ostrzeżenie – rzucił zimno Przewodniczący, po czym usiadł. – Odsunąć się od niego. Strażnicy jak na komendę odeszli kilka kroków, zajmując swoje poprzednie pozycje. Deanuel nie dotknął nawet rany na szyi, nie chcąc okazać słabości. Zacisnął usta, czując palącą go urażoną dumę. Marvel spojrzał na niego chłodno. - A więc do walki powołała cię chęć sprawiedliwości. Ciekawe… Co z Mieczem Żywiołów? Masz go przy sobie? Jeśli tak, dobądź go. Książę skinął głową i jednym ruchem dobył miecza. Jego klinga zalśniła czerwienią, a w pomieszczeniu ponownie zapadła cisza. Trzymał ostrze przed sobą i podniósł wzrok. - Oto on – powiedział spokojnie. Wiedział, że nie mogą go mu odebrać, że musi wyrazić zgodę na przekazanie go komuś innemu, więc się nie przejmował. Marvel pozostawał niewzruszony. Skinął tylko głową. - Zostawisz go u naszych magów, by sprawdzili jego autentyczność. Na drugim posiedzeniu porozmawiamy o tym, skąd go masz i do czego ci służył. Czy chciałbyś coś dodać? Deanuel skinął głową powoli. - Owszem. Rozmyślałem nad tym podczas drogi, którą przebyłem, by się tutaj dostać… Jestem pewien, że mimo swojego stosunku do mnie, ty i twoja Rada, Przewodniczący, chcecie strącenia Barnila z tronu – przemówił. – Uwolniłem dwie stolice, trzecia… trzecia pozostała niezdobyta, jednak został mi jeszcze tylko Ledyr. Z waszym wsparciem moglibyśmy uderzyć Barnila szybko i trafnie, pozbawiając go władzy. Potrzebuję więcej armii… Duża jej część zginęła pod Utis z powodu podstępu mrocznych elfów. Król Vavon jest moim zakładnikiem… I przyjacielem Barnila, jak zapewne dobrze wszyscy wiecie. Jeśli udałoby nam się wystawić go jako przynętę, którą samozwaniec by złapał… Moglibyśmy wywabić go z Ledyru prosto w naszą pułapkę. Jego wojska skapitulowałyby, a nasze szanse wzrosły by o sto procent w górę. - Chcesz uwolnić furię króla Barnila, gdy odkryje podstęp? – zapytał król Somez z uniesionymi brwiami. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że to może wymagać ofiary śmiertelnej w postaci króla mrocznych elfów? Deanuel skinął głową, nieco niepewnie. 501
- Owszem, ale nie dojdzie do tego – odparł. – Zapewnimy mu magiczną ochronę, a w razie potrzeby przeniesiemy w inne miejsce od razu po tym, jak Barnil znajdzie się w moim zasięgu. Marvel milczał, a potem wybuchnął śmiechem. - Chcesz sam pokonać Barnila? Wiedziałem, że coś z tobą nie tak, ale nie sądziłem, że masz wyprany umysł aż do tego stopnia. Wystawianie ofiar na przynętę? Nie mogłem się spodziewać niczego bardziej wysublimowanego. Deanuel zdębiał, słysząc jego słowa. Potrząsnął głową w geście protestu. - Ale to nie tak – powiedział. – Ja… - A teraz oddalisz się – wycedził Przewodniczący. – Trójka twoich świadków zostanie przesłuchana, a na sam koniec usłyszysz werdykt dotyczący pierwszego, wstępnego procesu. … … Nadia stanęła na środku sali, zachowując spokój. Znów poczuła swoje dawne opanowanie, które ogarnęło ją, podobnie jak uczucie niepewności po tym, jak zobaczyła jak potraktowali Deanuela. Nie odzywała się, czekając, aż zaczną zadawać jej pytania. Marvel wstał i zmierzył ją zimnym wzrokiem. - Nadia, córka generała Gorgotha – przemówił. – Cóż za przyjemna niespodzianka. Nie widujemy na tej sali kobiet. Mam do ciebie dziś dwa pytania, jedno krótkie, drugie złożone. Czy uratowałaś przed chwilą przesłuchiwanego elfa przed śmiercią? Brązowowłosa elfka skinęła głową potwierdzająco. - Owszem – odparła. – Uratowałam mu życie, gdy był kilkudniowym niemowlakiem i groziła mu śmierć. Jak Deanuel już powiedział, wiedziałam o tym nieco wcześniej, z powodu tego, iż patrolowaliśmy z ojcem granice Silverlönn, które graniczą z Ederą. Czarnowłosy uniósł brwi, a jego czarne oczy świdrowały ją zimnym spojrzeniem. - Kolejne bujdy – powiedział. – Drugie pytanie… czy uważasz, że postępowanie elfa Deanuela jest słuszne? Nadię zatkało, gdy usłyszała pytanie. Nie spodziewała się, że pozwolą jej wyrazić jej własną opinię publicznie. - Oczywiście, że tak. Widz… - Widziałaś jednak jak zabijał żołnierzy? – przerwał jej Marvel, przypatrując jej się nieustannie z uniesionymi brwiami. Elfkę ponownie zatkało i nie odpowiadała chwilę. - Tak, widziałam, ale… - Widziałaś również jak z jego rozkazu ulice Meavy, Luinloth i Utis pokrywały się krwią, czyż nie? Mów prawdę – rzucił Przewodniczący, rozsiadając się wygodniej na krześle. - Tak, ale to wszystko działo się w słus… - jednak znów nie dane było jej dokończyć zdania. - Nie mam więcej pytań – powiedział Marvel i zaśmiał się. – Kochaniutka, nadawałabyś się na moją kochankę, a nie na polityka… Przyjrzyj się tej propozycji. - Słucham?! – wycedziła Nadia, czując wściekłość. – Właśnie mnie obraziłeś i możesz tego gorzko pożałować. - Ja? – zapytał ze śmiechem. – Nie rozśmieszaj mnie i nie złość się. Złość piękności szkodzi. A teraz grzecznie wrócisz do ławy i poczekasz na innych… 502
… … Gabriel stanął na środku sali, patrząc na Marvela. Nie zwracał uwagi na innych, wiedząc, że to Przewodniczący będzie starał się go ukąsić, tak jak uczynił z Deanuelem i Nadią. - Gabriel Fałszywy Książę – powiedział czarnowłosy, splatając przed sobą ręce. – Nawet moja pożal się boże żona nie ma takiego tytułu. Winszuję. Elf nie okazał żadnych oznak złości, stojąc wyprostowany na środku pomieszczenia. - Wybacz, Szanowny Panie Przewodniczący, że się nie raduję – odpowiedział. – Lecz widzę tutaj trzech króli i nie jesteś żadnym z nich, więc marna mi z tego winszowania przyszła pociecha. Zimne oczy Marvela stały się lodowate, gdy ten podniósł się z krzesła. - Jeszcze raz usłyszę z twoich ust coś takiego, rozkażę cię rozpłatać na dwie części – rzucił. – Chociaż chyba wolałbym to, niż być do końca życia nazywanym fałszywym księciem… Gabriel nie odpowiedział, chociaż wewnątrz czuł złość. Musiał przejść dokładnie to samo, co przeszła przed chwilą Nadia, a jeszcze wcześniej Deanuel. - A więc… - Marvel wyglądał, jakby bawił się świetnie. – Jak przeżyłeś krwawą rebelię Deanuela? Jako nie-do-końca-prawdziwy książę byłeś na straconej pozycji. - Gdy dowiedziałem się prawdy nie mogłem postąpić inaczej, niż tylko oddać koronę prawowitemu następcy tronu – odparł ciemnowłosy elf, patrząc morskimi oczami w czarne oczy Przewodniczącego. – Tak też zrobiłem, przyrzekając księciu Deanuelowi wierność. Przyjął mnie w swoje szeregi i zostaliśmy przyjaciółmi. - Wzruszające – zadrwił czarnowłosy. – Drugie pytanie… Czy wierzysz w powodzenie pomysłu, który Deanuel przedstawił nam przed chwilą? Tego z królem Vavonem. Gabriel spojrzał na niego zdziwiony, wyczuwając kolejny podstęp. Pokręcił głową. - Oczywiście, że wierzę. Wywabienie Barnila z kryjówki, jaką jest uzbrojony Ledyr, znacznie ułatwiłoby naszą ciężką syt… - Zgadzasz się zatem na śmierć niewinnego elfa? – zapytał Przewodniczący zimno. Gabriel zamrugał. - Nie o to mi chodziło – odparł. – Książę mówił o ochronie, którą… - Nie mam więcej pytań – przerwał mu Marvel, czując satysfakcję. … … Arthur Pennath stanął na środku sali, czując zimny wzrok Marvela na sobie. Widział, że Przewodniczący otwiera usta, by coś rzec, jednak on zrobił to pierwszy. - Jeśli jeszcze raz odezwiesz się tak do mojej narzeczonej, jak to zrobiłeś przed kilkunastoma minutami, skrócę ciebie o głowę – powiedział. Przewodniczący patrzył na niego; na jego twarzy malowało się niemal zdziwienie; potem jednak wybuchnął głośnym śmiechem. - Do TWOJEJ NARZECZONEJ?! Nadia to twoja narzeczona? – zapytał głośno. – A to ciekawe… O co mogę zapytać ciebie, Arthurze Pennath’cie? Znamy się już dość długo, pamiętam jak siedziałeś na miejscu mistrza Aryona kilka tysięcy lat temu… Przyznaję, zmieniłeś się od tego czasu niemal nie do poznania… Wydoroślałeś! Jednak czy aby na 503
pewno wystarczająco bardzo? Nie sądzę, bo gdybyś był mądry, nie mówiłbyś mi o swojej narzeczonej. Pamiętaj, kim jestem. Mogę to wykorzystać przeciwko tobie… - Będziesz skończony, Marvelu – powiedział nagle Arthur. Nie wspomniał słowem o swojej nominacji królewskiej. – To nieuniknione, jeśli się nie mylę. Jeśli my nie zdążymy ciebie zniszczyć, ona przybędzie i pożałujesz swoich słów i czynów. - Ona? – zapytał Marvel z uniesioną brwią. Jego ton głosu był cyniczny. – Kto? Może twoja matka? Arthur poczuł, jak jego ręce zaciskają się w pięści, jednak nie ruszył się ani o krok. - Nie. Ta, która obiecała, że zapłacisz za to, co kiedyś zrobiłeś. A ja obiecuję ci, że zapłacisz za to, co teraz zrobiłeś. Przewodniczący zmrużył oczy, wstając z krzesła i przypatrując mu się. - Czyżby kolejny bezczelny członek bezsensownej wyprawy samozwańca, który zwie innego króla samozwańcem? – zapytał. – Dobrze, Pennath. Porozmawiamy więc inaczej. Nie mam więcej pytań. … … Deanuel znów stał na środku wielkiego pomieszczenia. Czekał na werdykt pierwszej rozprawy, oddychając płytko i wolno. Nie ruszał się, nie chcąc, by jego nerwy go zdradziły. Marvel ponownie powstał ze swojego fotela, przypatrując mu się. - Przesłuchaliśmy ciebie i twoich świadków – rzekł. – Przysłuchiwaliśmy się waszym stanowiskom, a także rozważyliśmy twój pomysł. Czy jesteś gotowy usłyszeć pierwszy werdykt? Deanuel powoli skinął głową, nie ruszając się. - Jestem – powiedział. – Wręcz nie mogę się go doczekać. - Na mocy nadanego mi prawa pozbawiam ciebie tytułu księcia z uwagi na niewystarczające i nienamacalne dowody, świadczące o twojej błękitnokrwistości – odparł Marvel, a jego czarne oczy pozostały puste. – Twój Miecz Żywiołów pozostanie tutaj do końca ostatniej rozprawy, która odbędzie się za pięć dni. Sprawdzimy, czy jest autentyczny, oraz skąd go masz. Zostajesz również uznany winnemu rozbojom i ludobójstwu, dokonanych na niewinnych obywatelach państw elfów. – jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu, gdy patrzył na szok wymalowany na twarzy Deanuela. – Na następnej rozprawie odpowiesz za ludobójstwo, natomiast twój pomysł z podsunięciem przynęty królowi Barnilowi bardzo nam się spodobał. Jednakże… Bez znaczenia jest to, kogo podsuniemy jako haczyk, osoba ta nie musi spełniać żadnych warunków, bo wszystko można zmyślić. Uznaliśmy więc, że ty sam, jako odważny obywatel Beinbereth, zostaniesz wystawiony na przynętę dla Barnila. Oczywiście, będziemy się starać ciebie ochraniać. – jego głos był lodowaty. – Tylko, że może nam nie wyjść. - Ale… - zaczął Deanuel, nie mogąc w to uwierzyć, jednak nie dano mu skończyć. - Proszę radnych o oddanie głosu – dorzucił Marvel. - Zgadzam się z werdyktem – przemówił król Somez. - Ja również – odparł z rozbawieniem Ooben. - Ferinie? – zapytał Marvel z uśmiechem ostatniego króla. - Oczywiście, nie mógłbym sądzić inaczej – przyznał Król Na Wyspach. Marvel klasnął w 504
dłonie. - Zatem idealnie – rzekł. – Ja również zgadzam się z własnym werdyktem. Mając pełne poparcie, zdaję sobie sprawę z tego, że podjąłem dobrą decyzję. - Masz w sobie jakąś moralność?! – rozległ się wściekły głos Arthura z tyłu. – Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jaką wojnę rozpętujesz?! - Kolejna rozprawa odbędzie się drugiego dnia o świcie. Oficjalnie kończę proces pierwszy. – czarnowłosy elf odwrócił się i wyszedł, zostawiając Deanuela z wyrazem niedowierzania na młodej twarzy. … … - Aleno! – powiedział z ulgą Colin, gdy magowie wprowadzili go z powrotem do komnaty, w której widział ją po raz ostatni. Alena spojrzała na niego. Jej jasne oczy znów były takie jak zawsze; była w znacznie lepszej formie. - Colinie – powiedziała. – Czy ktokolwiek naruszył twoją nietykalność? - Nie! Znaczy, złapali mnie i zaciągnęli tutaj, ale i tak tu zmierzałem, więc wyświadczyli mi przysługę, pusząc się z tego powodu – odparł.- Jak dobrze ciebie widzieć! Czujesz się już dobrze? Elfka nie odpowiadała chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. - Tak – rzuciła w końcu. – Już wszystko wróciło do normy. Mam nadzieję, że wiesz, że Deanuel żyje. Ich rozmowie przysłuchiwał się Amroth. Niechętnie wypuścił Colina, jednak nie pragnął narażać się przyjaciółce. Milczał, patrząc na nich. Colin uśmiechnął się szeroko. - Wierzyłem w to, tak samo jak w to, że ciebie znajdę i opłaciło się – stwierdził. – Dzięki bogom! - Przebyłeś dla mnie tak długą drogę – odparła po chwili nieco dziwnym głosem. – Mało kto by czegoś takiego dokonał. Dziękuję ci i pamiętaj, że nigdy ci tego nie zapomnę. Jasnowłosy elf wyprostował się dumnie, czując wyższość nad czarnoksiężnikiem, kimkolwiek nieznajomy dla niego mężczyzna był. Nadal się uśmiechał. - Wiedziałem, że w końcu wypowiesz te słowa… Alena uniosła brew i zaśmiała się krótko. - Tak, ten żart sprawił, że uwierzyłam, że wróciłam do tego świata! – rzuciła. – Amroth mówił mi, że Rada Krain zebrała się dziś rano – dodała, zerkając na czarnoksiężnika. Ten skinął głową, podchodząc bliżej. - Tak powiedzieli mi moi informatorzy – odparł. – Walczyłaś bardzo długo, a magowie donieśli mi, iż pierwszy proces dobiegł końca. Uznali, że Deanuel nie jest księciem, oraz, że jest winny ludobójstwu i postanowili wystawić go na pewną śmierć jako przynętę dla Barnila. Musicie się pospieszyć. Kolejna rozprawa odbędzie się pojutrze. Colinowi szczęka opadła, gdy to usłyszał. - Uznali, że…? Jak można być tak bezkarnym? Przecież to syn króla Adaira i królowej Nai! - Można – odparł Amroth. – Gdy tylko jest się w Radzie Krain. Marvel żyje jak król, ma służbę jak król i wydaje wyroki niczym jeden z bogów. Od tysięcy lat. 505
Alena wydawała się być zamyślona. Po chwili jednak spojrzała na Amroth’a. - Muszę zrobić wszystko, co możliwe – powiedziała nagle. – Staniesz po mojej stronie? Zimno jej oczu i stanowczość, jaka kryła się w jej głosie, nieco go zaniepokoiły. Skinął jednak głową twierdząco. - Zawsze, Aleno. - Dziękuję ci za pomoc. Ułatwiłeś mi jedno z najtrudniejszych zadań w moim życiu. Niedługo znów się skontaktujemy – powiedziała elfka. Jasnowłosy lekko się uśmiechnął i skinął głową. - Wasze konie czekają na dziedzińcu. Nikt was nie zatrzyma. Będę czekać na twoją wiadomość, Aleno. Do zobaczenia. Colin nadal unosił dumnie głowę w górę, gdy szedł z nią korytarzami. Mijali wiele osób, jednak zgodnie z obietnicą czarnoksiężnika, nikt ich nie zatrzymał. - Jaki masz plan, Aleno? Czyżbyśmy znów mieli walczyć razem? - Walka jest nieodłączną częścią wojny – odparła; jej głos wydawał się być stalowy. Wyszli na dziedziniec, gdzie zastali dwa konie, czekające na nich pokornie. – Wiem o tym, co stało się w Utis – dodała, uprzedzając go. – Czułam to wszystko. Teraz zagramy w tą grę na moich zasadach. – wsiadła na jednego z rumaków, chwytając jego lejce w dłoń. Colin zagwizdał, wskakując na drugiego konia. - Masz jakiś sekretny plan, tak? – zapytał z zainteresowaniem. Zaśmiała się zimno w odpowiedzi. - Och, nie. Tutaj wszystko będzie jawne – rzuciła. – Jak już mówiłam, zagramy na moich zasadach. Ja nie przegrywam. Muszę załatwić coś bardzo ważnego w Beinbereth, Colinie – dodała, a jej jasnoniebieskie oczy spoczęły ponownie na nim. – I będę potrzebowała kilku osób, które stawią się w Meavie jutrzejszym rankiem. Będziesz w stanie mi pomóc? - Oczywiście! – odparł elf. – Tylko będziesz mi musiała powiedzieć, o kogo tak naprawdę chodzi. - A więc… Niech gra się zacznie – rzuciła i ruszyła przed siebie, bardzo szybko przechodząc w galop. Colin pognał za nią, śmiejąc się i ruszając na ratunek bratu i przyjaciołom.
506
Rozdział 40 – The Council of Lands PART 2: Here comes the king
Generał Gorgoth stał na szczycie dość wysokiego pagórka, oddalonego kilkanaście metrów od obozu. Wypatrywał ścieżki, którą Deanuel, Nadia, Gabriel i Arthur pojechali na Radę Krain. Jakieś wewnętrzne przeczucie mówiło mu, że skończyła się ich dobra passa. Westchnął i pokręcił głową, spuszczając wzrok i odwracając się w stronę obozu. Tak żałosnego obrazu porażki nie widział dawno. Pokręcił ponownie głową, obserwując medyków, którzy zwijali się jak w ukropie, byle tylko uleczyć jak największą ilość żołnierzy. - Nie powinniśmy się rozdzielać – szepnął cicho sam do siebie. – Powinniśmy wysłać Alenę najpierw, a dopiero potem dołączyć. To kara. Kara za walczenie w szeregach z przeklętą istotą. Poczuł wściekłość i kopnął mocno dość duży kamień, który potoczył się po ziemi kilka metrów dalej. Gorgoth ponownie spojrzał na drogę i wyprostował się gwałtownie, widząc czwórkę jeźdźców, zmierzających w stronę obozu. Odwrócił się i zszedł z pagórka, podążając w ich kierunku. Zatrzymał się nieco przed obozem, a oni dopiero do niego dojeżdżali. - Nareszcie! Jakie wieści? – zapytał bez zbędnych wstępów. Nie uzyskał odpowiedzi od razu. Kolejno zsiadali z koni, pozwalając zwierzętom odejść do wodopoju. Deanuel pierwszy spojrzał na generała. Miał dziwny wyraz twarzy. - Przegrałem pierwszą rozprawę – powiedział, a jego głos wydawał się być pusty. – Marvel mnie zmiażdżył. Gorgoth zmarszczył brwi, jednak po minach pozostałych wywnioskował, że książę z niego nie żartował. - Deanuelu, jak to ciebie ZMIAŻDŻYŁ? – zapytał powoli, czując zimno rozchodzące się po swoim ciele. - Marvel czuje się bogiem – rzucił Arthur, ściągając z siebie pelerynę, gdy ruszyli w stronę obozu. Żołnierze nawet nie zwracali na nich uwagi, zajęci wracaniem do zdrowia. – I tak też się zachowuje. Każdy z nas został przesłuchany i mimo dobrych zeznań na korzyść księcia, przekształcił nasze słowa w coś negatywnego. To się nazywa prawdziwy talent. - Nie jestem też księciem, gdyż po raz drugi uznano moją koronację za nieważną – dodał Deanuel; wydawał się być przybity. – Zostałem uznany winnym ludobójstwu i rozbojom dokonanym na niewinnych obywatelach państw elfów. Marvel i jego Rada uznali również, że niepotrzebnie rozpętałem wojnę i że za to zapłacę. Wystawią mnie jako przynętę dla Barnila, co skończy się dla mnie śmiercią. - Alena nie przyszła? – zapytał z niedowierzaniem generał. – Colin jeszcze nie wrócił, ale sądziłem, że przybędzie. - Nie widzieliśmy Aleny, a także nie mieliśmy od niej żadnych wieści – odparł Gabriel, rozwiewając wątpliwości generała. – Nie wiemy, co się z nią stało. Nadia spojrzała na niego współczująco, wiedząc, co musiał przechodzić. Pokręciła głową. - To o niczym nie świadczy. Kolejna rozprawa jest za dwa dni. Napiszę wiadomość do Aleny. Kruk ją odnajdzie. Wszystko będzie dobrze – dodała do Deanuela. – Wszyscy przysięgaliśmy ci pomoc i teraz ją otrzymasz. … 507
… Marcus ledwo trzymał się na koniu, na którego lejcach zaciskał ręce, by z niego nie spaść. Czuł odruch wymiotny za każdym razem, gdy spuścił głowę za nisko, toteż musiał pilnować tego, by trzymać się w miarę prosto. Leśne powietrze koiło jego płuca, zanieczyszczone kilkudniowym pobytem w lochu, gdzie wszystko śmierdziało stęchlizną, a każdy ruch owocował wzniesieniem się w powietrze chmury kurzu. Na jego przegubach widniały odparzone ślady po łańcuchach, którymi go zakuto. Miał złamany nos, z którego sączyła się powoli krew, zasychając na jego górnej wardze. - Pospiesz się, bękarcie – rzucił jeden z żołnierzy, którzy jechali wraz z nim. – Nie będziemy czekać wiecznie na jatkę! Marcus pokręcił głową i chciał się odgryźć, ale nie zdołał. Poczuł palący kaszel, który zaatakował go znienacka. Zaczął kaszleć, zatrzymując konia i puszczając jego lejce. Z jego ust obficie ciekła krew, którą odkaszliwał na ziemię. Za każdym razem sprawiał wrażenie, jakby miał zwymiotować, jednak nic takiego się nie stało. Inny żołnierz spojrzał na niego z odrazą i pokręcił głową. - Zaraz wykaszle własne płuca. – jego okrutny śmiech poniósł się echem po lesie. – Cóż, będziemy musieli rzucić jego ścierwo na pożarcie wronom… - Głupcze, to syn króla – warknął pierwszy zbrojny, podjeżdżając bliżej do Marcusa. – Barnil nie daruje nam, jeśli mieszaniec zginie przed wybiciem wioski na granicy Beinbereth i Silverlönn… - potrząsnął nim gwałtownie, na co Marcus zakaszlał gwałtowniej. – Musisz przeżyć, zrozumiano? Inaczej pozabijam twoich przyjaciół i odbiorę ci wszystko to, co jest ci drogie! Marcus przełknął metaliczną w smaku krew, czując gorycz w ustach. Wziął głęboki oddech. - Skoro mam wybić jakąś wioskę, to możecie mnie zabić już teraz – wydusił. – To nie ma sensu. On już mnie zniszczył. - Nie tchórz! – syknął żołnierz. – Nie tolerujemy czegoś takiego! Ruszaj się! – popędził konia długowłosego, który ruszył gwałtownie. Marcus szybko chwycił lejce, jednak nic mu to nie pomogło, gdyż koń ruszył zbyt szybko, by elf zdołał utrzymać się w siodle. Padł na ziemię, utaplany w błocie i wypluł mokrą ziemię z zakrwawionych ust. Próbował się ruszyć, ale kończyny odmówiły mu posłuszeństwa. Stęknął, czując jak trójka żołnierzy zsiada ze swoich rumaków. - Słabeusz i tchórz – rzucił jeden z nich i kopnął go mocno w żebra. Marcus poczuł jak jego stare rany otwierają się na nowo i syknął z bólu, zwijając się w kłębek. Nie zdążył jednak uchronić się przed kolejnym ciosem. Wyzwiska spływały do jego uszu, jednak już nic do niego nie docierało. Jego umęczony wzrok spoczął na fladze, którą przywiązali do jego konia. Wizerunek zakrwawionej głowy jego matki widniał przed jego oczami nieustannie i nie mógł pozbyć się go z umysłu. Był bezsilny wobec własnych myśli i nie mógł nic na to poradzić. Zacisnął powieki, bo poczuł dostające się do nich błoto. Ciosy były coraz silniejsze, aż nagle, gdy już myślał, że to koniec, nagle wszystko rzeczywiście ustało. Nie wiedział, czy dostał tak silny cios, że jego wyczerpany organizm nie wytrzymał, czy też… - Co się dzieje? – zapytał nerwowo jeden z żołnierzy, rozglądając się gwałtownie. - Dowódco. – jakiś zbrojny ścisnął lejce swojego konia. – Ktoś nadjeżdża, podnieśmy go! Dowódca prychnął z irytacją. 508
- Sądzisz, że obchodzą mnie przejezdni? Jesteśmy żołnierzami króla! Poza tym, jesteśmy blisko portu, zapewne to jakieś przybłędy, których nie było stać na miejsce na statku… Zamilkł, widząc gnającego z naprzeciwka czarnego rumaka z zakapturzonym jeźdźcem na grzbiecie. Po dwóch jego stronach jechały dwa inne konie, a ludzie, których zwierzęta wiozły, mieli związane dłonie, na głowach worki, zawiązane dość lekko na szyi, by umożliwić im oddychanie. Wyraźnie byli zakładnikami, na co dowódca zmrużył oczy ze zdziwienia. Dosiadł swojego konia, zostawiając Marcusa leżącego w błocie. Uniósł głowę w górę, dobywając miecza i czekając. - Stój! – powiedział głośno, gdy trójka jeźdźców nadjechała. – W imieniu króla Barnila rozkazuję wam zatrzymać się. Zakapturzona postać zwolniła, zatrzymując się kilka kroków od nich, to samo zrobiły dwa konie jadące po jej bokach. Nie odzywała się, obserwując ich, lecz nie mówiąc ani słowa. Jeden z żołnierzy spojrzał niepewnie na dowódcę, czując, jak ogarnia ich dziwny chłód, którego wcześniej nie czuli. Dowódca zaśmiał się, nic sobie z tego nie robiąc i obserwując. - Kim jesteście i co robicie na tych ziemiach? – zapytał głośno. - Przejeżdżamy przez nie – odparł mu kobiecy, zimny głos. Zbrojny zagwizdał cicho, słysząc to. - Kobieta? No, no… odważne! Twoi zakładnicy to też kobiety? – zapytał. – Wiesz jak dawno nie miałem porządnej kobiety? Długo, król wymaga od nas całodobowej służby… Hej, wy tam! – dodał do wciąż stojących na ziemi żołnierzy. – Podnieście tego nieudacznika i posadźcie na koniu. Jeśli jeszcze raz spadnie, zapłacicie życiem. Ja zabawię się z panienką… Mężczyźni jednocześnie podnieśli Marcusa w górę, sadzając go w siodle. Elf jęknął cicho, czując jak się chwieje. Otworzył oczy na tyle, by zobaczyć co się dookoła niego dzieje. Zamrugał z niedowierzaniem, rozpoznając obecność jednej z osób przejezdnych. - Alena – szepnął cicho. Dowódca miał już zsiadać z konia, jednak usłyszał jego szept. - Co tam mruczysz? – warknął do niego ostro. – Uciszcie go, bo… - Wieziecie syna Barnila? – zapytała kobieta w czarnej pelerynie; pozostałe dwie postacie nie odzywały się, mając prawdopodobnie związane usta. Dowódca spojrzał na nią i uniósł brew. - Owszem, panienko, ale to nie twoja sp… - urwał, bo dookoła nich buchnął gorący, wysoki na kilka metrów ogień, odgradzając im drogę ucieczki. Kobieta dobyła miecza, który zalśnił w jej dłoni, okrytej rękawicą. Miecz był niezwykle długi i jasny, a jego klinga była zrobiona z przeźroczystego, czystego kryształu. Nigdy wcześniej nie widział takiego miecza. - Wiedźma! – rzucił. – Brać j… - wtedy zakapturzona postać brutalnie poderżnęła mu gardło. Nie zsiadając z konia błyskawicznie odwróciła się, zarzynając dwóch kolejnych żołnierzy, którzy wcześniej dręczyli Marcusa. Rozległy się paniczne wrzaski, jednak ona nie miała litości. Warknęła, uwalniając swoją wygłodniałą moc. Oślepiające światło pochłonęło żołnierzy, pozbawiając ich życia w ułamkach sekundy. Ogień opadł z powrotem na ziemię, a Marcus niebezpiecznie zachwiał się w siodle. - Aleno – wyszeptał cicho i zakaszlał. – On zabił moją matkę na moich oczach… - Marcusie – powiedziała kobieta, chowając miecz i podjeżdżając do niego. – Pojedziesz ze mną do Meavy. - Ale… Deanuel… - szepnął słabo elf. Ona jednak nie zwróciła na to uwagi. - Pojedziesz ze mną do Meavy – powtórzyła zimno. – Ze mną i z dwoma gośćmi honorowymi, którzy przyjechali ze mną w ten specjalny dzień. 509
… … Zbliżał się wieczór. W obozie panowała atmosfera przygnębienia i nostalgii. Żołnierze tęsknili do swoich domów, gdyż wieść o pierwszej porażce Deanuela na rozprawie rozniosła się błyskawicznie. Nie pomagało podnoszenie na duchu, ani zapewnianie o poprawieniu sytuacji. W kilkanaście godzin kampania Deanuela z mającej przejść do historii, zmieniła się w przechodzącą do zamierzchłej przeszłości. Nikt nie miał sił walczyć. Arthur wszedł do namiotu Nadii, chcąc z nią porozmawiać. Widok, który zastał, bardzo go zdziwił. Jego narzeczona siedziała na łożu, które rozstawili w jej namiocie. Była gotowa do snu, gdyż miała na sobie tylko delikatną, białą koszulę. Rozczesywała swoje włosy delikatnie, przekładając je na jedną stronę. Były wilgotne i bardziej rozprostowane. Dopiero wtedy zauważył jak długie są. Stał bez ruchu, czując dziwne gorąco, rozchodzące się po jego ciele. Po chwili stania bez ruchu, podszedł do niej, siadając obok. Nadia prawie podskoczyła, odrzucając grzebień i łapiąc leżący na jej łóżku szlafrok. Narzuciła go na siebie, patrząc na niego z oburzeniem. - Arthurze! Powinieneś mnie uprzedzić! – powiedziała z wyrzutem. – Nie byłam gotowa na twoją wizytę. To nie przystoi. Przewodniczący jednak pokręcił głową, patrząc na nią. Milczał chwilę. - To nic złego – odparł po chwili. – Jesteśmy zaręczeni i wkrótce weźmiemy ślub. Nie masz się czego wstydzić przede mną. Nadia zamrugała zaskoczona, słysząc jego słowa. - Arthurze, MAM. Nie jesteśmy po ślubie, więc takie widoki nie są tobie jeszcze przeznaczone. Musisz się z tym pogodzić, bo ja nie chcę się z niczym spieszyć. Pennath nie odpowiadał kilka chwil, zastanawiając się nad czymś. - Wiesz, Nadio – zaczął nagle, a ich oczy się spotkały. – Myślałem nad czymś, gdy myśleliśmy, że straciliśmy Deanuela. To mogłem być ja, albo ty. To mógł być każdy. Elfka skinęła głową, czując do czego ta rozmowa może zmierzać. - Owszem – powiedziała. – Jednak tak się nie stało. Co masz na myśli, Arthurze? - To, że każda chwila jest ważna. Nie możemy teraz wziąć ślubu, ale możemy żyć jak mąż i żona. Tak, jakby każdy dzień miałby być naszym ostatnim. - To znaczy? – zapytała Nadia, nie do końca chcąc znać odpowiedź. Jego słowa ją poruszyły i musiała mu przyznać trochę racji, jednak nie umiała tego okazać. Jasnowłosy jednak nie odpowiedział, tylko przybliżył się i nagle pocałował jej usta. Elfkę zatkało, jednak oddała mu delikatny pocałunek, przymykając oczy. Arthur wczuł się bardziej, całując ją nieco mocniej i czując euforię. Przybliżył się do niej, obejmując ją. Naparł nieco na nią, czego się nie spodziewała, padając na łóżko. Nadia zdała sobie sprawę z tego, czego elf chce właśnie wtedy, gdy padł na nią i poczuła jego ciało na sobie. Odepchnęła go od siebie, czując wściekłość. - Co ty robisz?! – zapytała rozjuszona i zszokowana. – Przed chwilą coś ci powiedziałam! Jasnowłosy poczuł się dotknięty. Jego męska duma została urażona. Normalnie by się tym nie przejął, jednak ich obecna sytuacja bardzo negatywnie na niego wpływała. 510
- Przecież oddałaś mi pocałunek! – powiedział zdziwiony, patrząc na nią. – Myślałem… - Źle myślałeś! – okryła się szlafrokiem ponownie. – Zdobądź się czasem na bardziej romantyczny gest, a dopiero potem przychodź do mnie z pocałunkami i pieszczotami, Arthurze. Bądź mężczyzną. Przewodniczący zacisnął usta w cienką linię i wstał. - Ach, tak? Dobrze – rzucił, odwracając się i wychodząc i zostawiając ją samą i wściekłą. … … Dwójka więźniów politycznych siedziała w małym namiocie, pilnowanym przez szóstkę strażników. Książę Jasper zakrywał jedną ze związanych dłoni swoje oko, którego wolał nie otwierać. Nie odzywał się, czując wstyd i złość, złość, której nie mógł się pozbyć. Jego ojciec milczał również, pogrążony we własnych myślach. Nie odezwał się do syna od chwili, gdy wprowadzono go do namiotu. Był zbyt pochłonięty rozmyślaniem. Jasper podniósł głowę, znużony kilkugodzinną ciszą. Spojrzał na ojca dziwnie. - Mogłem zginąć – rzucił. – Ten bezczelny książę i jego rycerz muszą za to zapłacić! Nie zrobisz niczego? Więżą nas jak zwykłych cywilów! Vavon spojrzał na niego chłodno. - To wojna, Jasperze – powiedział. – Tutaj wszystkie chwyty są dozwolone. Nie walczyłeś nigdy, więc tego nie wiesz. Książę najeżył się, patrząc na króla z wyrzutem w oczach. - Walczyłem! – rzucił. – W tej bitwie, oraz w wielu innych… - Ale nie na WOJNIE – warknął Vavon. – Wojna rządzi się własnymi prawami, których nie znasz. Nasze wojska rozbiegły się po tych krainach. Uwolnią nas. Deanuel poniesie totalną porażkę na Radzie Krain. Nikt więcej go nie poprze. Oby… - Jak to się stało, że on przeżył? – zapytał cicho Jasper. – Chciałbym, by nie żył. By zostawił ich wszystkich skazanych na wygnanie albo śmierć. Bez wiary, bez niczego. Zabiłem go… - Zabiłeś – przyznał król dziwnym głosem. – Ale… Ale to nie wystarczyło, bo ktoś sprowadził go z powrotem. Nie będziemy o tym rozmawiać. Co ci się stało w oko? Jasper prychnął cicho, czując się upokorzony. - Nic – odparł. Zimne spojrzenie Vavona jednak sprawiło, że mruknął coś głośno. – Walczyłem na jednym z frontów. Miałem za sobą swoją straż przyboczną i nagle… Nagle z szeregów wyjechało dziecko na koniu. To była mała dziewczynka, góra dziesięcioletnia. Nazwała mnie tchórzliwą kurwą, a potem powaliła w walce wręcz. Umarłbym, gdyby nie to, że przemówił generał Gorgoth, który ją powstrzymał. To ona mi to zrobiła. Boję się otworzyć to oko… - dodał z jękiem. – Jak dostanę ją w swoje ręce, to oddam ją żołnierzom. Niech ją zgwałcą i zabiją, nie obchodzi mnie to. Mała dziwka. Król spojrzał na niego; jego oczy wyrażały chłód i lekki dystans. - Jak wyglądała ta dziewczynka? – zapytał. – Opisz ją dokładnie. Jasper wzruszył ramionami. - Miała czarne, długie włosy – odparł. – Była dość blada, ale elfki takie bywają. Jeśli miałbym ocenić, to jak dorośnie, będzie piękna. Vavon milczał, czując jak zimno rozlewa się po jego ciele. Patrzył na syna w milczeniu. 511
- To nie było dziecko – powiedział. – Miałeś szczęście, że przeżyłeś. To była… - jednak nie dokończył zdania, gdyż usłyszał jakieś kroki. Zmarszczył brwi. – Słyszałeś to? Jasper miał zniecierpliwioną minę. - Kim było to dziecko, ojcze? – zapytał, chcąc ukryć swój strach. A jeżeli zabierają ich na jakieś tortury? Jeśli faktycznie będą chcieli go zabić? Prawie podskoczył, gdy zobaczył wysoką, ciemną postać, przemykającą niedaleko namiotu. … … Gabriel siedział przy jednym z ostatnich palących się ognisk. Wszyscy poszli już spać, więc został zupełnie sam. Wpatrywał się z uporem w ogień, jednak gdy kolejny scenariusz, który tworzył się w jego umyśle, dotarł do punktu bez wyjścia, pokręcił głową, odrzucając od siebie myśli i pociągnął kolejnego łyka z butelki. Wypił już sporo, jednak nie mógł zagłuszyć goryczy i niepokoju, które towarzyszyły mu odkąd Alena zniknęła. Najpierw odczuwał euforię – znalazł Deanuela, całego i zdrowego. Potem jednak, gdy nie zjawiła się na Radzie Krain, dopadły go czarne myśli. Nie mógł jej stracić. Nie teraz. Upił kolejny łyk i odstawił butelkę na bok, próbując wstać. Zachwiał się jednak i znów usiadł. Zaklął cicho. - Jedna butelka za dużo, świetne – mruknął sam do siebie. I wtedy usłyszał dziwny głos. -…ma dziewczyna, zagubiona lecz prawdziwa! Będzie stała ze mną w rzędzie, kiedy Arthur królem będzie, uczcimy to leżąc w pięknym… zbożu? A potem wylądujemy w gorącym łożu… Głos należał z pewnością do kogoś, kogo Gabriel znał. Zdębiał całkowicie, mrużąc oczy, by dostrzec tożsamość zbliżającej się chwiejnym krokiem postaci, jednak nic mu z tego nie przyszło. Poddał się, czując jak alkohol otępił jego umysł. Sięgnął po butelkę, pijąc znów. Wtedy zobaczył jeden z najbardziej osobliwych widoków w całym swoim życiu. - O! Gabriel – rzucił Arthur Pennath, a jego głos wydawał się być rozbawiony. – Co tutaj robisz?! Topisz smutki w alkoholu?! Niemądre! Ciemnowłosy zaczął się śmiać, widząc jak Arthur niezgrabnie wtacza się na pień, gdzie usiadł, uważając, by nie rozlać trunku, który trzymał w lewej ręce. Siedzieli teraz obok siebie, wpatrując się w ogień. - Przewodniczący pijany! – rzucił Gabriel, czując jak jego podły humor wraca. – Co ty… - Nie. Nie, nie! – odparł Arthur, unosząc w górę palec wskazujący i kiwając nim. – Teraz nie jestem Przewodniczącym. Teraz… Jestem nieszczęśliwym kochankiem, który ma sercowy problem. A ty pomożesz mi go rozwiązać! A potem ja rozwiążę twój problem, zapomnimy o tym i rano obudzimy się, jak gdyby nigdy nic! Pasuje? Elf skinął głową i uniósł butelkę w jego stronę. - Wypijmy za to! – mruknął. Arthur stuknął się z nim trunkami i pociągnął porządnego łyka ze swojej butelki. - Ty masz nieraz dobre pomysły – stwierdził jasnowłosy. – Muszę to gdzieś… - czknął. – 512
Zanotować. A więc, na czym skończyliśmy? Ach! Na problemach! Jaki masz problem, Gabrielu, Nieustraszony Rycerzu Księcia Deanuela I Tutaj Wstaw Resztę Swoich Tytułów? Gabriel zrobił dziwną minę. - Dlaczego mam się tobie zwierzać z problemów? – zapytał filozoficznie i jęknął, kręcąc głową i czując, jak świat wiruje mu przed oczami. – Ja, no… Mam problem z… Z Aleną. Arthur, który właśnie brał dużego łyka mocnego wina, wypluł wszystko przed siebie i zakaszlał gwałtownie. - Z Aleną?! – szepnął, gdyż prawie stracił głos. – To ty z nią… Tak naprawdę coś… Coś się między wami dzieje? Gabriel jęknął ponownie. - Oczywiście, że tak! – rzucił i sam znów łyknął ze swojej butelki. – Pocałowałem ją nawet zaraz po tym, jak wróciła z Innego Świata! Arthur ponownie wypluł całą zawartość swoich ust, tym razem na swoje własne spodnie. - Cholera! Pocałowałeś Alenę Valrilwen i żyjesz?! – zapytał zszokowany, nie zwracając uwagi na swoje odzienie. – To dopiero nowina! Łohoho! Młodszy elf znów się napił i chrząknął po chwili. - Wspominam to przed snem – wyznał. – I często mi się to przypomina. To normalne? Arthur zrobił coś, czego nigdy wcześniej nie robił. Poklepał go po ramieniu. Był zbyt pijany, by dostrzec cokolwiek niepasującego do ich relacji w tej sytuacji. - Tak, przyjacielu. To jest miłość. Tylko się nie zapędzaj zbytnio i spiesznie, bo skończysz jak ja dzisiaj, ale do tego zaraz przejdziemy… Jeśli Alena nie pozbawiła ciebie życia za naruszenie jej nietykalności, to prawdopodobnie nie jesteś jej tak obojętny, jak reszta świata. W czym więc problem? - W tym, że ona zniknęła! – odparł ze zbolałą miną. – Sądziłem, że znajdę ją razem z Deanuelem, ale pudło! Potem… - wytężył umysł. – Rada Krain! Tak! Na Radzie Krain również jej nie było! Nie mamy ani jednego znaku od niej i… To może oznaczać coś… ZŁEGO. Arthur jednak pokręcił głową i wyrzucił pustą butelkę za siebie. Wziął kolejną, odkorkowując ją i wyrzucając również korek. Pociągnął łyka i przyjął filozoficzny wyraz twarzy. - Gabrielu, byłeś na tyle nierozsądny, nieostrożny i nieprzewidywalny, że zakochałeś się w Alenie Valrilwen. Podkreślam, to imię i nazwisko zobowiązuje do czegoś więcej, niż śmierć w płonącym Utis. Skoro sprawiła, że Deanuel znów chodzi po ziemi i irytuje wszystkich dookoła, to jakim cudem sama miałaby zginąć, hę? - No tak, ale… Co jeśli Colin ją znalazł? – fuknął cicho. – I na przykład straciła pamięć i wmówił jej, że są małżeństwem i wychowali razem trójkę dzieci? Co? Wtedy jestem stracony! Arthur wybuchnął śmiechem, słysząc to. - Jesteś zazdrosny! – rzucił, wiercąc się na pniu dziwnie. – Zazdrość to zdrowa rzecz, o ile w umiarze, i o ile to nie JA jestem zazdrosny. Alena wróci i… - nagle zamarł. – WIEM! – jego głos poniósł się echem po obozie. Gabriel złapał się za prawe ucho i odchylił maksymalnie daleko od Przewodniczącego. - A ja nie jestem głuchy! Opanuj się! - Słuchaj! – powiedział jasnowłosy, już o wiele ciszej. – Kiedyś… Znaczy całkiem niedawno… Mówiłeś coś chyba. I nagle Nadia zrobiła taką minę, słysząc to… Nie umiem 513
tego opisać, ale to była taka mina… Taka… ZACHWYCONA. Zagotowało się we mnie nie na żarty i do teraz się gotuje, ale teraz wreszcie wiem! Ona uznała, że powiedziałeś coś romantycznego. To klucz do jej serca. Nadia chce trochę romantyzmu. Gabriel zdębiał, słysząc to. Słowa Pennath’a wirowały mu w głowie, tworząc zlepek dziwnych zdań, których nie mógł zrozumieć. - Czekaj, chcesz zdobywać serce Nadii? – zapytał. – Jesteście zaręczeni! - Tak, ale… - mruknął i chrząknął. – Ona mnie chyba nie kocha. Odtrąca mnie, jakbym był bezuczuciową maszyną! Jakbym był OSŁEM! Rozumiesz to?! A dzisiaj wspomniała o romantycznym geście. Gabriel zaśmiał się cicho, pijąc nadal. Trunek wydawał się być jeszcze smaczniejszy. - Sądziłem, że to wiesz. Każda kobieta chce romantyzmu. Nawet jeśli tego nie okazuje, lub nie mówi o tym… - Tak sądzisz? A więc wypijmy za nasze wnioski! – rzucił. – Pierwszy toast będzie za niezrównanego, nieustraszonego, bezwstydnie przystojnego, królewskiego i szlachetnego Arthura Pennath’a! - Czekałem na ten toast – mruknął Gabriel, ale napił się razem z nim. – Dodaj jeszcze skromnego… - O! Zapomniałem! Skromnego! – Arthur ponownie się napił. – O czym to mówiliśmy? - Ponoć mężczyźnie nie wypada być romantycznym, słyszałem takie opinie – odparł ciemnowłosy po zastanowieniu, które trwało kilkanaście sekund. Był bardzo pijany. - Co o tym sądzisz? Arthur chrząknął ponownie. - Też tak sądzę. Albo… Eee… Sądziłem? - Czas przeszły będzie lepszym określeniem. – teraz to Gabriel czknął. – Mężczyzna ma być… - zamyślił się chwilę. - Wojownikiem na polu bitwy, politykiem na radach, przyjacielem dla przyjaciół i ukochanym dla kobiety! Która normalna elfka zechce zimnego, pustego i niewzruszonego drewniaka?! Arthur miał dziwną minę. - To… Zabrzmiało bardzo wzniośle – chrząknął. – Drewniaka… Ale… Najgorsze jest to, że możesz mieć rację i dałem się złapać we własną pułapkę. I to kobiecie, własnej narzeczonej! Ale ja nie jestem drewniakiem! – jego zdania brzmiały jak zlepek myśli, wyrzuconych jednocześnie z jego głowy. - Poczekaj, daj mi skończyć! – jęknął Gabriel, patrząc na butelkę. Znów się napił i odstawił ją, by móc swobodnie gestykulować podczas rozmowy. – Byłeś na wojnach, prawda? W końcu jesteś Arthurem Pennath’em. Musiałeś być. Dowodziłeś oddziałem lub armią? Dowodziłeś. Powiedz mi, co zapamiętałeś z czasów, gdy docieraliście do miast lub wiosek. Arthur zamyślił się. Nie mógł zebrać myśli, jednak jego umysł sam podsunął mu właściwe obrazy. - Żołnierze… Rabowali domy – odparł. – Palili dachy, gwałcili kobiety… - Właśnie! – rzucił Gabriel, jakby dotarli do sedna sprawy. – Przyjrzyj się teraz temu, co się z taką kobietą dzieje. Nikt nigdy nie mówi o tym głośno, ale wiele z nich pozostaje brzemiennymi. Noszą pod sercem dzieci swoich oprawców, dzieci, które nigdy nie poznają swoich ojców i zostaną nakarmione nieprawdziwymi historyjkami o ich tożsamości. Same kobiety przechodzą przez piekło, bez żadnej winy. Potem zapewne przeżywają to długo, jak 514
nie do końca życia, zostają wzgardzone przez innych mieszkańców wiosek. I co z tego wychodzi dobrego? - Nic – przyznał Arthur; opis, który właśnie usłyszał, wstrząsnął nim mocno. – Nigdy tak na to nie patrzyłem. Nie wierzę, że to mówię, ale ty masz rację. Muszę zanotować to w myślach. Gabriel miał rację. Przyznałem mu ją. Wyrokowi przyszłego króla nikt nie może się sprzeciwić… Gabriel skinął głową i znów się napił, czując dumę z potwierdzenia jego teorii. Wyprostował się aż. - I tak samo jest w sytuacjach bardziej… humanitarnych. Jak się czuje żona, która śpi z mężem tylko z małżeńskiego obowiązku? Tworzy się między nimi bariera, która rośnie do ogromnych rozmiarów, powstaje… Chłód! Mąż, w odpowiedzi na nieznaną mu sytuację, szuka sobie kochanek, a kobieta poświęca całą siebie dzieciom. Wiem, że w politycznych małżeństwach bardzo często nie da się uniknąć takich sytuacji. Dwoje ludzi, połączonych ze względu na władzę czy sojusz, na pierwszy rzut oka może się albo pokochać, albo pozostać sobie obojętnymi, albo się znienawidzić. Jednak… Nawet jeśli pozostaną sobie obojętni, lecz powiedzą sobie nawzajem czasem jakiś komplement… Wtedy sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Rozumiesz mnie? - Rozumiem – odparł Pennath, nadal wstrząśnięty. Nie sądził, że tak młody elf, w takim stanie, jest w stanie mówić takie rzeczy. Sam nie był pewien, czy by był. Teraz jednak porównywał siebie do przedstawionej przez ciemnowłosego sytuacji i nie mógł się nadziwić, ile podobieństw w tym odnalazł. - Ty i Nadia… Jesteście zaręczeni politycznie, prawda? – zapytał nagle Gabriel. Przewodniczący skinął twierdząco głową. - Tak było – odparł po chwili. – Zaręczyliśmy się z powodów czysto politycznych i tak też się na początku traktowaliśmy… Ale przebywając z nią dzień w dzień zacząłem… - chrząknął. Gabriel uniósł brew wysoko. - Zacząłeś? - No wiesz – odparł Arthur, wlepiając wzrok w swoje buty. - Nie wiem! – rzekł ciemnowłosy, podpuszczając go i śmiejąc się cicho. - WIESZ… ZACZĄŁEM… - Arthur znów zrobił dziwną minę. - Wstydzisz się? – szok Gabriela. - Zacząłem coś do niej czuć! – fuknął Arthur i wlał w siebie kolejną porcję wina dla odwagi. – Nie wiem kiedy zaczęło mi na niej zależeć. Z początku… Z początku doceniałem jej nieprzeciętną urodę i inteligencję, jednak to był układ. Potem… - pokręcił głową. – Zachowywałem się mechanicznie wobec niej. Mechaniczne pocałunki, rozmowy, twierdzenia. Potem zaczęło się to zmieniać. A dziś wieczorem… - znów poczuł złość, teraz jednak nie była ona wykierowana w Nadię, tylko w jego samego. – Dziś chciałem się z nią kochać! I mnie odtrąciła. - Widzisz sam. - ciemnowłosy też się napił. – O tym mówiłem. Ja sam widziałem wiele politycznych małżeństw i obiecałem sobie, że obojętnie na kogo trafię, nie stanę się obojętny. Teraz, gdy mam szanse na życie z kobietą, którą… - chrząknął. – Którą, no wiesz, kocham… To chcę, by wiedziała, że mi zależy. Ty też się zastanów nad tym, póki nie jest za późno. Jasnowłosy elf milczał chwilę. - Małżeństwo moich rodziców było polityczne – odparł nagle. – I czuliśmy to, i ja, i Adair. W 515
pałacu nigdy nie było sielankowej atmosfery, wszystko było oficjalne, sztywne i zimne. Nie chcę tego. Chyba nikt nie chce. Więc… - Arthur zaśmiał się nagle. - Zastanowię się! I wyciągnę wnioski! Ale jeśli Alena za ciebie wyjdzie, to dokonasz cudu – dodał z jękiem. – Chociaż… Wtedy ja już zapewne będę mieć dwójkę dzieci, zdrowych i silnych synów! I tak wygram! Wypijmy za męża Arthura, który będzie królem i obsypie świat swoimi potomkami! Gabriel odchrząknął, słysząc jego słowa. - Tutaj zapewne masz rację – odparł. – Alena jest… Trudna w uczuciach, jak wszyscy wiemy… - Doprawdy? – zapytał jasnowłosy z bardzo dziwną miną, bo nadal nie mógł tego przetrawić we własnej głowie, rechocząc cicho. -…i najpierw… Najpierw, gdy już… będziemy się mieli ku sobie bardzo, postaram się przyzwyczaić ją do myśli, że jesteśmy razem – wypalił. – Potem do tego, że chciałbym, by za mnie wyszła, a na samym końcu… Dzieci. To może potrwać… Arthur nagle przestał się śmiać. - Uświadomiłeś mi coś. Nigdy nie rozmawiałem z Nadią o dzieciach chyba, ale… Ona nie wydaje się zbyt chętna. Będę musiał z nią o tym pom… - nagle urwał i zapadła cisza. Gabriel zmarszczył brwi, dopijając swoje wino. - Zapomniałeś języka w gębie, Przyszły Królu? - Nie – szepnął Pennath. – Mam mrówkę w bucie. Pomóż mi. Ciemnowłosy zdębiał i jęknął cicho. - Chyba żartujesz! W czym mam ci pomóc?! Arthur wyciągnął przed siebie nogę, odzianą w skórzany, długi but. Kręcił dziwnie stopą i syknął. - Nie żartuję! Złap tego buta, a ja będę ciągnął! No już! – gdy Gabriel niechętnie złapał jego buta, ten zaczął ciągnąć swoją własną nogę do tyłu, trzymając się za kolano. Zaklął głośno. – Gryzie mnie! Ciągnij w swoją stronę, bo się zaklinowałem we własnym bucie! Gabriel pociągnął go za buta w drugą stronę, odchylając się do tyłu i zaciskając zęby. - Co ty nosisz w tych butach?! – zapytał wściekły, gdy but ani drgnął. - Nie gadaj, tylko ściągnij go! – Arthur był na granicy wytrzymałości i pociągnął ostatni raz, najmocniej. Jego noga gwałtownie wyskoczyła ze skórzanego buta, a jego i Gabriela odrzuciło w dwie, przeciwne strony. Poległ na ziemię i zaczął się śmiać. - Widzisz?! Współpraca czyni cuda! Doszedłem do pewnego wniosku! Gabriel jęknął cicho, nie mogąc podnieść się z ziemi, ale po chwili też zaczął się śmiać. - Jakiego? Coś na temat twojej idealności, Przewodniczący? Czy tym razem uwzględniasz też SKROMNOŚĆ? - Nie! Powinniśmy zostać przyjaciółmi! – rzucił, kompletnie pijany. – Radziłbyś mi w sprawach sercowych, a może nawet przekonałbyś Alenę, że nie warto mnie zabijać! A jeśli chodzi o mnie to wystarczy, że byłbym nieustraszonym, najlepszym i niezrównanym Arthurem… I skromnym! Gabriel mruknął coś, nadal się śmiejąc, jednak brzmiał bardzo sennie. Samego Arthura nagle ogarnęła senność. Ciemnowłosy nie odpowiedział, zamykając oczy i odpływając. Arthur Pennath przymknął oczy, nie wiedząc, że całej ich rozmowie przysłuchiwał się z daleka generał Gorgoth, który właśnie odszedł. Nie wiedział też, że wysoki cień zakrada się do miejsca, w którym zasnął niemal natychmiast po zamknięciu oczu. 516
… … Marvel otworzył oczy, przewracając się na drugi bok w swoim wielkim łożu. Był jeszcze zaspany, jednak zmarszczył brwi na widok leżącej obok siebie kobiety. Próbował przypomnieć sobie jej tożsamość, jednak nie mógł. - Coś ty za jedna i jakim cudem znalazłaś się pode mną w nocy? – zapytał dosyć szorstko, patrząc na nią i unosząc brew. Kobieta podniosła się na łokciach; była naga, a jej sukienka leżała gdzieś na podłodze. Uśmiechnęła się do niego i pocałowała go w policzek. - Witaj, mój panie – szepnęła. – Jestem Igraine, zatrudniono mnie jako nową opiekunkę do dzieci… - nie skończyła jednak zdania, gdyż złapał ją mocno za szyję i przyszpilił do łóżka. - Nie całuj mnie w policzek, jakbyś była niewiadomo kim – syknął jej cicho do ucha. – Nie jesteś moją kochanką, a zaledwie elfką, którą pieprzyłem w nocy. Jesteś NIKIM, bo zbyt nisko się urodziłaś. Elfka, przerażona, nie śmiała się ruszyć, gdy wszedł na nią, rozszerzając jej uda jednym ruchem drugiej ręki. Zacisnęła powieki, nie tak wyobrażając sobie to wszystko. Pojękiwała cicho, szlochając, w większości ze strachu, w malutkiej części z przyjemności, jaką czuła mimo woli. Gdy zszedł z niej i puścił jej szyję, skuliła się w sobie, przykrywając bardziej kołdrą. Marvel rozłożył się wygodnie na łóżku, czując błogość fizyczną. Nie odzywał się jakiś czas. - Możesz tutaj zostać, jeśli chcesz. Ale jak zobaczy ciebie moja żona, każe obciąć ci włosy i oszpecić twarz i ciało, byś nie interesowała mnie nigdy więcej. - Z-zaraz sobie pójdę – wyszeptała, a głos jej drżał. – Co zrobiłam n-nie tak? Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią i wzruszył ramionami. - Nic – rzucił. – Po prostu tak mam. Mało która kobieta jest warta mojej większej uwagi. W ciągu ostatnich tysiącleci nie poznałem takiej… Takiej, która byłaby warta. Kobieta milczała chwilę, uspokajając się bardziej. - Nie wiem, co masz na myśli. Masz żonę… - Drugą, drugą niekochaną – odparł. – Wziąłem ją tylko ze względu na to, że była wolna i wysoko urodzona. Mało wysoko urodzonych i wolnych panien zostało w tych czasach, a musiałem mieć żonę, bo pierwsza nie dała mi dzieci. Kobieta spojrzała na niego, odgarniając kosmyk rudych, kręconych włosów za ucho. - Był ktoś jeszcze? – zapytała po chwili. – Nie wierzę, że tak po prostu nienawidzisz kobiet. - Nie nienawidzę ich – rzucił zimno. – Pytasz o kogoś jeszcze? Tak, był ktoś jeszcze… Byłem urodzony w bardzo bogatej rodzinie i miałem potencjał na to, by zostać kimś. Mój ojciec… urwał na chwilę. – Mój ojciec, dzięki swojej fortunie, załatwił mi wiele znajomości i miejsc na najróżniejszych balach i uroczystościach. Poznawałem nowe osobistości, mój ojciec postanowił jednak sprawić, bym się ustatkował. Miałem tysiąc pięćset lat, gdy zostałem Przewodniczącym Rady Krain. Ojciec zlecił zabójstwo poprzedniego Przewodniczącego… Tak, tak się postępuje w wysokich sferach. Zapłacił za mnie ogromną fortunę, ale opłaciło się to. Wtedy było również powszechnie wiadome, że muszę szybko się ożenić. Tego ode mnie oczekiwano. Chciałem więc ożenić się z księżniczką… Wtedy mroczne elfy przeżywały wojnę domową, a Vavon nie był jeszcze królem… Jeśli chodzi o leśne elfy, król miał córkę, 517
jednak była ona zaręczona. Zrobiłem więc coś, co w tamtych czasach robiło wiele książąt i króli. Poprosiłem Feanen Valrilwen o rękę jej córki. Nigdy wcześniej nie poznałem Aleny, ale wtedy już wszystkie krainy o niej mówiły. Bardzo chciałem, by to z nią mnie zaręczono. Oczywiście spotkałem się z odmową… Ona nie widziała świata poza swoją córką. Musiałem więc szukać dalej… Jedna z biedniejszych, zamorskich krain zaoferowała mi rękę swojej nienarodzonej córki. Był to król Powys, władca Burdenii. Zgodziłem się niechętnie, wiedząc, że będę musiał czekać na narzeczoną dobrych paręnaście lat, jednak… była księżniczką. Czekałem więc, a kilka lat później poznałem kobietę imieniem Denise. Zakochałem się w niej i była moją pierwszą miłością. Mieliśmy romans kilkanaście lat i nie przeszkadzało mi to, że nie była elfką. Potem poznałem po raz pierwszy swoją narzeczoną, Leinę. Nie mogłem nic poradzić na to, że już byłem zakochany, nieprawdaż? Rudowłosa skinęła głową. - Nie mogłeś, mój panie. - Kontynuowałem romans z Denise, jednak w niczym nie dałem tego odczuć Leinie. Moja narzeczona dowiedziała się o wszystkim zupełnie przypadkowo. Nie wiedziałem, jakie posiada informacje… Nasłała na Denise jakiegoś zabójcę. Zgwałcono ją, a potem poderżnięto jej gardło. Gdy się o tym dowiedziałem, zdałem sobie sprawę z tego, jakie potrafią być kobiety. Dlatego nie mam do nich w większości szacunku. Ilya… Ilya jest dla mnie zimna, bo sama była zakochana w kimś, kogo zabiłem, ale ona mnie nie obchodzi. Trafia mnie szlag tylko wtedy, gdy widzę, że taki ktoś, jak Wielki Przewodniczący Pennath ma taką narzeczoną, jak tamta elfka. I zapewne będzie z nią szczęśliwy, bo przecież NIC ZŁEGO w życiu nie zrobił. Rozumiesz o co mi chodzi, elfko? Kobieta skinęła głową. Dotknęła lekko jego policzka. - Rozumiem. Zapewne lepiej ci jest, gdy się przede mną otworzyłeś… Elf spojrzał na nią i dotknął lekko opuszkami palców jej szyi. - Być może i tak, ale ty tylko na tym stracisz – powiedział nagle, podnosząc się i zaczynając się ubierać. Rudowłosa zamrugała ze zdziwieniem, słysząc jego słowa. - Co masz na myś… - urwała, czując, jak brakuje jej powietrza. - Właśnie to – powiedział zimno. – Chciałaś usłyszeć moją historię i ją usłyszałaś. A teraz musisz zapłacić za to swoją cenę. Musisz umrzeć. … … - Nigdzie nie mogę znaleźć Arthura – powiedziała Nadia niepewnym tonem, stając przed Deanuelem. – Rozmawiałam z Gabrielem. Ponoć widział go wczoraj wieczorem po raz ostatni. Upili się razem. Deanuel zakrztusił się gwałtownie wodą, słysząc to. - Słucham?! Gabriel i Arthur upili się razem?! Elfka skinęła głową, mając nieco zmieszaną minę. - Tak. On też tego nie rozumie, tak samo jak przypuszczalnie mój narzeczony, ale cóż… Alkohol otwiera ludzi i łagodzi uprzedzenia. - Bardziej bym się zdziwił chyba tylko wtedy, gdy powiedziałabyś mi, że Alena wyszła za Aryona! – odparł Deanuel i odchrząknął. – Co jeszcze mówił Gabriel? 518
- Że zasnęli gdzieś w pobliżu ogniska, kompletnie pijani. Nie pamięta niczego dziwnego, Arthur ponoć również nie wspominał o tym, że ma zamiar się gdzieś wybrać. Był prawdopodobnie także zbyt pijany, by się ruszyć. - Był. – rozległ się głos generała Gorgotha, który nadszedł z jednego z namiotów. – Widziałem ich pijacki wieczór. Mówili kompletnie od rzeczy, połowy rzeczy nie dało się zrozumieć… A potem obaj zasnęli, wyklinając na siebie nawzajem. Bardzo dojrzałe. Nadia spojrzała na ojca ostro, czując zażenowanie. - No bo przecież ty nigdy się nie upiłeś, ojcze – rzuciła z lekką ironią. – Nie mam racji? Musimy znaleźć Arthura przed jutrzejszą Radą Krain. Nie możemy iść bez niego. Gorgoth pokręcił głową, nie przejmując się ironicznym tonem głosu córki. W duchu zastanawiał się, czy wydał ją za dobrego mężczyznę. Potem jednak odrzucił od siebie te myśli. To Arthur Pennath. Przyszły król leśnych elfów, książę wysokich elfów oraz Wielki Przewodniczący Rady Ras. Nie mógł wybrać dla córki lepszego narzeczonego. - A więc szukajmy, bo już południe – powiedział. – Nie wiadomo, ile będziemy musieli go szukać. - Co z armią? – zapytał Deanuel nagle, patrząc na starszego elfa. Nie martwił się o Arthura, bo wiedział, że Przewodniczący nie mógł zniknąć na długo. – Arthur zapewne leczy się z bólu głowy po alkoholu, ale wojsko… - Jest źle – rzekł Gorgoth. – Stu czternastu żołnierzy umarło na skutek obrażeń, które ponieśli na polu bitwy. Reszta przeżyła, jednak potrzebują odpoczynku. Nie mamy czasu. Na razie stacjonujemy tutaj ze względu na Radę Krain, jednak… Tysiące żołnierzy mrocznych elfów uciekło w lasy. Jeśli nas zaatakują… - Nie zaatakują – przerwał mu Deanuel, odrzucając od siebie taką możliwość. – Nie mogą zaatakować. Nie dopuszczę do tego, chociażbym musiał obserwować sam okolice dzień i noc. Gorgoth nie odpowiedział. Wiedział, że Deanuel łapie się każdej opcji, która mogłaby ich ocalić. Skinął tylko głową. - Co powiesz na Radzie, książę? – zapytał. Czarnowłosy spojrzał na niego jasnymi oczami. - To, co będę musiał – odparł po chwili. – Nie wiem, o co Marvel zapyta mnie tym razem. Znów mnie zmiażdży, jednak mnie nie złamie. - Deanuelu, wszystko będzie dobrze – wtrąciła się nagle Nadia. – Napisałam do Aleny, kruk ją odnajdzie… - Może nas zdradziła? – zapytał Gorgoth, unosząc lekko brew. – To niepodobne do niej. Takie znikanie. - Coś sugerujesz, generale? – zapytał głos Gabriela, który nadszedł i stanął obok Nadii. Był lekko blady i wyczerpany po pijackiej nocy, ale trzymał się prosto. – Alena nie jest zdrajczynią, więc te słowa nie są na miejscu. Gorgoth uniósł brew. - Proszę, postanowiłeś zaszczycić nas swoją obecnością. Szkoda, że Przewodniczący tego nie zrobił… Skąd wiesz, że nie jest zdrajczynią? Powiedziała ci to? - Wiem to, bo ją znam – rzucił ostro elf, patrząc na niego z niedowierzaniem. – I nie pozwolę jej obrażać w mojej obecności NIGDY. Aryon aż tak zatruł ci umysł? Zapadła cisza. Gorgoth wydawał się być zirytowany. - Akurat w tej sprawie zgadzam się z Aryonem – powiedział. – Szukajcie Arthura. I dopilnujcie, by więźniowie byli dobrze pilnowani. – i odszedł, nie oglądając się na nich. 519
Nadia popatrzyła za ojcem wściekle. - Wybacz mi za nieg… - zaczęła w stronę ciemnowłosego elfa, jednak on pokręcił głową. - Wszystko w porządku, Nadio – odparł. – To jego czyny, a nie twoje. Musimy znaleźć Arthura, a potem iść na drugą rozprawę. Marvel nie tknie księcia ani słowem, ani mieczem. Wszyscy tego dopilnujemy. To właśnie jest wojna. Nie bitwa, czy dwie, a wojna. … … Marvel zszedł do jadalni, gdzie zastał Ilyę oraz dwójkę swoich dzieci. Ayne i Robert momentalnie wstali i ukłonili się ojcu, który nie zwrócił na nich większej uwagi, siadając naprzeciwko swojej żony. - Mam trupa w sypialni – rzekł spokojnie, zabierając się za jedzenie. Ciemnowłosa elfka wytrzeszczyła oczy w szoku, który ją ogarnął. - Słucham? – zapytała przez zaciśnięte zęby. – O czym ty mówisz? - Jesteś głucha? – zapytał, unosząc brew w górę. – Powiedziałem wyraźnie to, że mam trupa w sypialni. Trupa kobiety. Tej, która miała zajmować się dziećmi. Podejrzanie szybko znalazła się w moim łóżku i… - Marvelu – wycedziła z naciskiem, wskazując ruchem głowy dzieci, wsłuchane w rozmowę rodziców. Elf tylko zaśmiał się zimno. - Idźcie do siebie – rzucił. – Już. Dzieci momentalnie wyszły, prawie wybiegły z komnaty. Ilya spojrzała z wściekłością na męża. - Co to miało znaczyć?! – zapytała. – To są twoje dzieci, Marvelu! Elf wzruszył ramionami, a wyraz jego twarzy pozostał beznamiętny. Nadal zajmował się jedzeniem, jak gdyby nic się nie stało. - Nie mam z nich jak na razie zbyt wielkiego pożytku, więc powinny mi schodzić z oczu – stwierdził. – Chcę byś jutro pojawiła się na Radzie. Ilya poczuła, jak gorąco rozchodzi się powoli po jej ciele. Napiła się wina, starając się zachowywać całkowicie naturalnie. - Dlaczego? – zapytała. – Nigdy nie zabierałeś mnie ze sobą nigdzie. - Chcę byś zobaczyła jak niszczę tego księcia – zaśmiał się czarnowłosy. – Jak wielką porażką może stać się ktoś, kto nie ma mojego poparcia. Masz się tam zjawić, każę przygotować dla ciebie miejsce. Jeśli nie przyjdziesz, pożałujesz. Przyrzekam ci to, rozumiesz? Elfka skinęła głową, nie mając innego wyboru. Miała ochotę go uderzyć, albo stamtąd uciec, jednak ani jedno, ani drugie nie było jej dane. Wiedziała, że mogą ją rozpoznać. Mogą ją również oskarżyć. … … “The curtain has fallen There's no one behind 520
Corrected one mistake But I am still around Our fight is over My scars will leave a stain You thought that it was all easy But I will still remain Your time is over I'm taking back what’s mine You thought that you could keep me Under your thumb and mind”
Arthur Pennath zapadł się pod ziemię. Cały dzień i połowę nocy był poszukiwany przez dowódców oraz żołnierzy księcia Deanuela. Bezskutecznie. Morale armii spadły jeszcze bardziej. Zbrojnych ogarnęła zaraza, jako, iż wiele ran nie pozostało oczyszczonych tak dokładnie, jak powinno się to uczynić. Byli wyczerpani i niezdolni do walki. A walka była nieunikniona. Deanuel Nort usiadł między Gabrielem a Nadią. Czuł dziwny spokój, który ogarniał go od momentu, gdy wszedł na salę obrad Rady Krain. Nie odnaleźli Arthura, po Alenie nie było ani śladu. Jednak oni zostali przy nim do końca. Nawet jeśli koniec oznaczał obserwowanie jego własnego upadku. - Marvela jeszcze nie ma – powiedział do nich cicho Gabriel. – Jak się czujesz? – dodał do Deanuela. Czarnowłosy nie odpowiadał chwilę, zastanawiając się, co ma powiedzieć. Wiedział, że musiał skłamać. Nie chciał, by stracili w niego resztki wiary. - Dobrze – odparł cicho. – Mam nadzieję, że… Że dziś zwrócą mi mój miecz. Nie lubię nigdzie bez niego chodzić. Nadia i Gabriel wymienili szybkie spojrzenia, w których kryło się zrozumienie. Nie powiedzieli nic, gdyż jeden z trzech króli, obecnych na sali wraz ze swoimi licznymi świtami, zabrał głos. - Gdy tylko Przewodniczący się zjawi, odpowiesz na zarzuty o ludobójstwo i rozboje, młodzieńcze – rzucił Król Na Wyspach. – Żałujemy, że nie zjawiło się więcej króli, jednakże… Najwidoczniej nie jesteś wart aż takiej uwagi. – jego śmiech poniósł się po pomieszczeniu. - Przyjąłem to do wiadomości – rzekł Deanuel, unosząc wyżej głowę, jednak zaraz potem postanowił, że nie chce patrzeć w górę. Nie chciał dać im satysfakcji. - Słyszeliśmy także o małym procesie, który został oddalony podczas waszego pobytu w Meavie – kontynuował władca. – W sprawie zabicia generała Bernarda Unvein’a. Rozsądzimy ten spór, gdyż powody, dla których został on wstrzymany, są niedorzeczne. Nadia ledwo powstrzymała się, by nie uderzyć króla w twarz. Nie podniosła jednak wzroku, czując jak ogarnia ją przerażenie. Ona również mogła zostać skazana za coś, czego nie 521
uczyniła. Gabriel, jako jedyny z nich, podniósł wzrok i napotkał spojrzenie Króla Na Wyspach. Utrzymał je, czując wściekłość i odpowiadając chłodem. I nagle… - Spokojnie! – szepnął niespodziewanie do Nadii i Deanuela. – Wyjdziemy z tego. Deanuel miał beznamiętny wyraz twarzy. - Gabrielu… - nie zdążył jednak dokończyć, gdyż na salę wkroczył Przewodniczący Rady Krain wraz ze swoją świtą i ciemnowłosą kobietą. Deanuel i Nadia momentalnie rozpoznali zabójczynię Ilyę i spojrzeli po sobie, zszokowani. Czyżby też miała być sądzona? Marvel skinął głową na elfkę, która oddaliła się, by zająć jedno z wolnych miejsc na podwyższeniu. Spojrzał w stronę trójki, siedzącej na ławach oskarżonych. - Rozpoczynam drugą rozprawę Rady Krain w sprawie Deanuela Norta i tych, którzy są z nim w jakikolwiek sposób połączeni – powiedział głośno. Jego świta czekała na jego rozkazy. Marvel uśmiechnął się cynicznie i odwrócił w stronę swojego miejsca, które znajdowało się ponad miejscami wszystkich, centralnie naprzeciwko wejścia do sali. I wtedy zamarł bez ruchu, a jego czarne oczy napotkały jasnoniebieskie, lodowate oczy należące do elfki, której widoku nie mógł zapomnieć przez ponad dziesięć tysięcy lat. Elfka miała założoną nogę na nogę, a blade ręce oparła o poręcze jego pokaźnego siedzenia, które do złudzenia przypominało tron. Jej skórzany top nie miał rękawów, pozostawiając jej ręce, ramiona i brzuch nagie. Zamrugał kilka razy, widząc jak ciernie na jej rękach zmieniają położenie, dwojąc się i trojąc w jego oczach. Poczuł, jak oblewa go pot, a jego oddech staje się niezwykle ciężki, jakby był czymś nienaturalnym. Dzieliło ich tylko kilka stopni, po których zwykle wchodził, by zająć swoje krzesło. Na jego miejscu siedziała Alena Valrilwen. - Na wszystkich bogów – szepnął, a królowie oraz trójka na ławie oskarżonych spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Ich spojrzenia podążyły za jego wzrokiem, a w sali nadal panowała cisza. - Marvel Regnat - powiedziała elfka, a jej zimny głos poniósł się niemal echem po pomieszczeniu. – Dziesięć tysięcy lat czekałam na tą możliwość. Dziesięć długich tysięcy lat. Ale teraz wszystko sobie nadrobimy, nie martw się. Gabriel uśmiechnął się z satysfakcją i radością, widząc ją, a Nadia poczuła ogromną ulgę i łzy pod powiekami. Do Deanuela jeszcze nic nie dotarło. Marvel zachował zimną krew, starając się stać prosto. - Magowie – wycedził do swoich strażników. – Sprowadź Boskich Mag… - Nie żyją – rzuciła beznamiętnie elfka, nie ruszając się z miejsca Przewodniczącego. – Sądziłeś, że jeszcze nie dokonałam tej rzezi? – dodała ze śmiechem. Marvel cofnął się gwałtownie, wpadając na jednego ze swoich strażników. Był przerażony. Nie wiedział, co ma uczynić. Nie obchodził go już wizerunek, a jego własne życie. - Zostałaś skazana – powiedział, podnosząc głowę do góry. Jego kończyny drżały, jednak nie przejął się tym ani trochę. – Prawomocnie skazana przez Radę Krain na tortury i śmierć w Innym Świecie i nikt ani nic nie może tego p-podważyć. Przez moją pozycj… - NIE DBAM O TWOJĄ POZYCJĘ, TCHÓRZLIWY ŚMIECIU! – wydarła się, wychylając się lekko do przodu, a jej głos wbił się w uszy wszystkich, obecnych na posiedzeniu. Nadia, Deanuel i Gabriel słyszeli w jej głosie podobną furię tylko raz. Kiedy wróciła z Ledyru i zesłała na mistrza Aryona demona. 522
Marvel cofnął się bardziej, zaciskając pięści, by ręce się mu nie trzęsły. - Możemy… Możemy się dogadać. Sądzę samozwańca… Deanuela Norta… Chłodne oblicze elfki rozjaśnił cyniczny uśmiech, którym go obdarzyła. - Jesteś faktycznie tak durny, czy tylko udajesz? – zapytała już normalnym tonem. – Nie słyszałeś o niczym? Żadne plotki nie dotarły do twoich uszu? Przysięgłam, że posadzę go na tronie, nie zważając na ilość trupów, które za sobą zostawię. Teraz zobaczysz, jak wygląda gra na moich zasadach. – podniosła się z krzesła, jednak nie zeszła ze schodów, stojąc bez ruchu. Królowie w ławach byli przerażeni; nie mogli jednak ruszyć się ze swoich miejsc ani o metr. – Rozpoczęliście drugie posiedzenie Rady Krain, zebranej w sprawie księcia Deanuela Norta – powiedziała głośno. – Zgodnie z prawem pozwolę sobie wzbogacić skład Rady, by ocena i wyrok były bardziej prawomocne. Każda z osób, która wejdzie do środka tej sali, przedstawi dowód swojego prawa do zasiadania w Radzie poprzez wspomnienie. Gdy tylko skończyła mówić, drzwi pomieszczenia otworzyły się i… wszedł przez nie Colin. Uśmiechał się lekko, zatrzymując się po środku sali, niedaleko Marvela. - Należy powstać, idą monarchowie – rzekł głośno, a do wielkiej komnaty wkroczyła czwórka osób. Pierwszy był czarnowłosym, postawnym elfem o zimnych oczach i drobnych ranach na bladej twarzy. Na jego głowie spoczywała królewska korona, a z jego ramion spływał bogato zdobiony płaszcz, w kolorach czerni i srebra. Król Vavon. Obok niego stał średniego wzrostu i średniej postury brązowowłosy król, który aktualnie był jeszcze bledszy od Vavona. Z jego ramion spływał złoty płaszcz, w jego ręku widniało złote berło, a na głowie korona. Król Powys. Trzeci w kolejności król był jasnowłosym elfem, któremu dostojności dodawał czerwony płaszcz, otulający jego dobrze zbudowaną sylwetkę i sięgający aż ziemi. Na jego ramionach spoczywał złoty naszyjnik, przypominający nieco łańcuch i będący symbolem władzy. Na jego głowie widniała korona. Król Arthur. Ostatnia osoba była kobietą. Długie, ciemne i kręcone włosy spływały jej prawie do pasa. Korona, którą miała na głowie, idealnie się z nimi komponowała. Była ubrana w bardzo jasną suknię, podkreślającą jej bladą cerę. Jej wzrok nie wyrażał niczego. Królowa Feanen. Na sali ponownie zapadła cisza. Deanuel złapał za ramiona Nadię i Gabriela, zszokowany tak samo, jak oni. Marvel nie wiedział, w którą stronę ma się cofać, gdyż był otoczony ze wszystkich stron. Spojrzał na Alenę z niemym szokiem, wymalowanym na twarzy. - Jak? – jedno słowo szeptem wydobyło się z jego ust. Alena stała nadal w jednym miejscu, niewzruszona. Jej zimne oczy spoczęły na nim. - Kiedyś przyrzekłam ci, że zapłacisz za to, co zrobiłeś – powiedziała. – Czas nadszedł, a kurtyna opadła. Czas na wspomnienia. Vavonie? – dodała do pierwszego elfa. Czarnowłosy wystąpił na przód, a jego oczy napotkały przerażony wzrok Marvela. - Wszyscy znają moją tożsamość – rzucił głośno. – Więc wspomnienie jest zbędne. Zostałem schwytany podczas bitwy o Utis przez Arthura Pennath’a, a potem pozostawałem zakładnikiem armii Deanuela. Następnie przybył brat księcia, Colin, i zabrał mnie do Meavy, 523
gdzie czekała na nas Alena. Zgodziłem się dobrowolnie na współpracę z nią. Porzuciłbym sojusz z Barnilem znacznie wcześniej, gdybym wiedział, że ona żyje. Wyrażam chęć dołączenia do Rady Krain, tak jak nakazało prawo. Nie czekając na odpowiedź odwrócił się w prawo i ruszył w kierunku bocznych schodów, wchodząc na górę i zajmując miejsce obok Króla Na Wyspach. Alena skinęła głową, świadoma, że cała sala się im przygląda. Jej zimne oczy spoczęły na brązowowłosym elfie. - Powysie? – zapytała. Elf posłusznie pokiwał głową, a wszystkich zgromadzonych uderzyło wspomnienie. … … “A voice in the wilderness fights a futile war Because the strong are deaf, more so then before Massive disregard shows what to expect Scars on top of scars Racing toward a future we don't have’’
Król Powys siedział na tronie w wielkiej, lecz skromnej sali. Oczekiwał przypłynięcia córek z Meavy. Był odziany w czerń, gdyż w jego krainie panowała żałoba. Wiadomość o śmierci Ravenny dotarła do nich bardzo szybko. Rozpacz, jaka go ogarnęła, była nie do zniesienia. Wtem drzwi sali tronowej otworzyły się na oścież, a do środka weszły dwie córki króla, Leina i Nerida, prowadzone przez wysoką, czarnowłosą elfkę. Król podniósł się gwałtownie z krzesła. - Co to ma znaczyć?! – krzyknął oburzony, jednak zamilkł, gdy rozpoznał trzecią elfkę. Wytrzeszczył oczy, gdy Alena Valrilwen posłała jego córki na kolana, stając między nimi. - Nie mieliśmy okazji się poznać, królu Powysie – rzuciła. – Jednak chyba mnie rozpoznajesz. Przyszłam zawrzeć z tobą pewną umowę, od której będzie zależeć życie twoich córek. Nerida zaczęła cicho szlochać, zakrywając usta dłońmi. Łzy ciekły po jej policzkach, a całe jej ciało drżało. Jej starsza siostra była bardzo blada, ale zachowywała większy spokój, oddychając nerwowo i szybko. Powys wydawał się być przerażony. - Straże! – krzyknął głośno. – STRAŻE! Alena pokręciła głową. - Zła odpowiedź – rzuciła zimno, a w jej ręce pojawiła się gruba lina, która magicznie związała ręce księżniczek. Nerida zaszlochała głośniej, nie umiejąc wytrzymać. - Ojcze! Błagam, ja nie chcę umierać! Ja… - urwała, gdy Alena podciągnęła linę wyżej, a rudowłosa jęknęła, czując jak więzy zaciskają się na jej przegubach mocniej, ciągnąc ją bardziej do góry. - Milcz – warknęła Alena. – Za to, co zrobiłaś Deanuelowi i innym, możesz zapłacić swoją głową. Powys był bardzo blady, zrobił krok do przodu, unosząc rękę w geście pokoju. 524
- Spokojnie, Wasza Wysokość – szepnął do czarnowłosej elfki. – Zrobię wszystko, czego sobie zażyczysz, tylko nie krzywdź moich córek… - To chciałam usłyszeć – rzuciła elfka, a jej jasnoniebieskie oczy spoczęły na nim. – Staniesz przed Radą Krain. Jutro. Czekają cię z nimi aż dwie rozprawy. Jeśli spiszesz się prawidłowo i zrobisz wszystko to, czego będę chciała, twoje córki wrócą tutaj całe i zdrowe. Jeśli zaś nie, odeślę ci ich głowy, zapakowane w złote kufry. Pojadą ze mną do Meavy. Ty natomiast przygotujesz się i zjawisz na ziemi niczyjej, w centrum, gdzie stacjonują jutro z samego rana. … … Marvel wpatrywał się z szokiem w króla Powysa. Brązowowłosy elf jednak nie zawahał się ani razu, unosząc głowę. - Oto mój motyw. Wyrażam chęć dołączenia do Rady Krain, tak jak nakazało prawo – rzekł cichym tonem i ruszył w tą samą stronę, w którą wcześniej poszedł Vavon i zajął miejsce obok niego. Alena nadal stała w jednym miejscu, a jej zimne spojrzenie spoczęło na Feanen Valrilwen. - Matko? – zapytała. Ciemnowłosa elfka spojrzała na córkę i uśmiechnęła się lekko, nie mówiąc ani słowa. Skinęła krótko głową. … … “The future is as certain As life will come to an end When time feels like a burden We struggle with our certain death” Gdy poczuła wolność, po raz pierwszy od tysięcy lat, nie umiała ruszyć się z miejsca. Stała, zanurzona po pas w Martwym Jeziorze, czując, jak lodowata woda ścieka z niej, jednak nie obchodziło jej to, gdy tylko jej wzrok spoczął na stojącej tuż przy brzegu Alenie. Ruszyła w jej stronę, tak jakby od nowa uczyła się chodzić. Wzięła głęboki oddech, czując niemal smak powietrza, zgromadzonego dookoła niej. Uniosła ciężką suknię, gdy dotarła do mielizn jeziora. Gdy po raz pierwszy stanęła na powierzchni ziemi, wiedziała, że nigdy nie zapomni tej chwili. Jej jasnozielone oczy spojrzały na jej córkę, stojącą nieco ponad metr przed nią. - Aleno – szepnęła Feanen Valrilwen. Imię elfki było pierwszym słowem, które wypowiedziała po odzyskaniu wolności. Czarnowłosa patrzyła na nią, nie ruszając się. - Matko – powiedziała, a jej głos był bardzo dziwny. Nie powiedziała nic więcej. - Udało ci się, Aleno – wyszeptała Królowa. – Odnalazłaś wszystkie pieczęci, w których magowie uwięzili klucze do mojej żywej trumny. Dokonałaś tego. Jestem z ciebie dumna. Podeszła do niej, czując się bardzo słabo, jednak nie okazując tego. Objęła córkę, przytulając ją do siebie. Chciała, by jej ufała. Alena pozostała bez ruchu, pozwalając się objąć i nie mówiąc nic. Dotknęła mokrych włosów 525
matki, czując bijące od niej zimno. - Owszem, udało mi się – powiedziała po chwili. – Chcę jednak, byś coś dla mnie uczyniła. Coś, co jest dla mnie bardzo ważne. Feanen puściła ją, patrząc na nią tak, jak rzadko na nią patrzyła. Bez chłodu w oczach. - Co tylko zechcesz, córeczko – odparła. Alena skinęła głową, a ich oczy ponownie się spotkały. - Chcę byś zasiadła w Radzie Krain przez dwa posiedzenia – powiedziała. – Będą sądzić księcia Deanuela Norta, którego sprawa jest mi bliska. - Rada Krain? – zapytała Królowa i zaśmiała się. – Oczywiście, Aleno. Musisz mi o wszystkim opowiedzieć. Długo nie było mnie w tych krainach. Za długo… Alena skinęła ponownie głową. - Udamy się najpierw do Meavy – powiedziała. – Muszę tam załatwić coś bardzo ważnego. … … W sali panowała cisza. Nikt nie śmiał się odezwać. Feanen spojrzała na Marvela, a jej pusty, lodowaty wzrok przeszył go na wylot. - Wyrażam chęć dołączenia do Rady Krain, tak jak nakazało prawo – powiedziała, odzywając się po raz pierwszy, od pojawienia się w pomieszczeniu. Jej głos zabrzmiał tak, jakby czuła głęboką satysfakcję z tego, gdzie się znalazła. Poszła w ślady Vavona i Powysa i zajęła miejsce na podwyższeniu. Wzrok Aleny skierował się na ostatniego błękitnokrwistego elfa, który pozostał na dole. - Arthurze? – zapytała. Elf skinął głową, również się nie odzywając. … … “You created this world Where honesty is not allowed You created this world Where ignorance is being taught” Gdy Arthur ocknął się, jechał na koniu, wpół leżąc na jego szyi. Poczuł gwałtowną suchość w ustach i tępy ból w głowie. Koń jechał dosyć szybko, a jasnowłosy nie miał siły podnieść się w górę. Stęknął cicho. - Oho, obudziłeś się – rzucił jakiś głos. Pennath podniósł głowę i zobaczył jadącego obok siebie… Colina. - Co ty tutaj robisz? – wyszeptał, prostując się z trudem i łapiąc szybko końskie lejce. – Gdzie my jesteśmy? - Przy twoim przyszłym królestwie - odparł Colin. – Już prawie dojeżdżamy. Byłeś kompletnie pijany, gdy zabierałem ciebie z obozu. I wtedy uderzyły w niego wspomnienia. Nieudany wieczór z Nadią, alkohol, towarzystwo Gabriela. Absurd tych sytuacji dopiero do niego docierał. Zamrugał, zszokowany i przetarł 526
jedną ręką oczy. Nadal widział wszystko niezbyt wyraźnie. - Cholera – zaklął cicho. – Czemu zabrałeś mnie z obozu? Jakim prawem?! I gdzieś się podziewał? – jego głos powrócił do normalnego tonu. - Zaraz się dowiesz – odparł Colin. – Ja też sam dowiem się wielu rzeczy, bo Alena mało mi powiedziała! - Alena? Jest tutaj? – zapytał, czując ulgę. – Czyli pomoże nam z Radą Krain? - Według mnie to więcej niż pomoc – wyznał szczerze elf, gdy wjechali do miasta. – O ile dobrze się domyślam, po co ciebie tutaj wiozę. … - Aleno. – Arthur skinął jej głową, widząc elfkę, siedzącą w sali jadalnej. – Nie wierzę, że to mówię, ale po raz, chyba, pierwszy cieszę się, że ciebie widzę! - I nawzajem, Pennath – rzuciła, jednak w jej głosie nie było radości. – Jesteś mi bardzo potrzebny i oczywiście nie wyjdziesz źle na tym, co ci zaproponuję. Mamy wspólny cel, teraz wystarczy go osiągnąć. Jasnowłosy zmarszczył brwi, siadając naprzeciw niej. - Wspólny cel? Celem powinno być przetrwanie Rady Krain. Można mówić o mnie różne złe rzeczy, jedna jestem pewny, że na Marvela znajdziesz o wiele więcej epitetów. - Kłóciłbym się – zaśmiał się Colin, stojąc obok siedzącej Aleny. – Potrafisz być koszmarny. No ale… przejdźmy do sedna sprawy! Chyba, że mam opowiedzieć Alenie o twoim pijaństwie. Arthur zabił go wzrokiem. - Ja… - Słucham? – zapytała zimno Alena, sądząc, że się przesłyszała. - Dobrze słyszysz, piękna! – zaśmiał się. – Arthur się wczoraj upił razem z Gabrielem. I nie mógł ściągnąć buta z nogi. Żałuj, że tego nie widziałaś… Oczy Aleny ponownie spoczęły na Przewodniczącym. - Upiłeś się z Gabrielem? TY upiłeś się z GABRIELEM? Kim jesteś i co zrobiłeś z Pennath’em? – zapytała, unosząc brew. – Dla twojego dobra lepiej byś był dziś w formie, bo zostaniesz koronowany. Arthur zamarł, słysząc jej słowa. Tym razem to on sądził, że się przesłyszał. - Słucham? – zapytał. – Jak to koronowany? Jest tutaj Deanuel? Elfka pokręciła przecząco głową, przyglądając mu się. - Nie. Nie miałam czasu, by ściągnąć tutaj wszystkich. Marvel nie może się dowiedzieć o tym planie. Koronuje ciebie ktoś inny. – gdy to powiedziała, odwróciła głowę w stronę drzwi do pomieszczenia, w których stała wysoka, ciemnowłosa kobieta, którą Arthur widział kiedyś tylko raz w życiu. … -…klęknij – przemówiła Feanen Valrilwen. Arthur Pennath padł na kolana na klęczniku, patrząc przed siebie. Miał na sobie oficjalne szaty i czuł się bardzo dziwnie na własnej koronacji. Nigdy nie sądził, że zajdzie tak daleko. W sali był obecny król Powys, król Vavon, oraz dwie, związane księżniczki, które pamiętał bardzo dobrze z momentów, w których Deanuel był zaczarowany napojem miłosnym. Odrzucił 527
od siebie wszystkie myśli. Miał zostać królem leśnych elfów. - Na mocy nadanego mi prawa koronuję ciebie na króla leśnych elfów, życzę ci owocnego związku małżeńskiego, o ile taki zawrzesz, oraz sprawiedliwych rządów – powiedziała Alena, stojąca obok matki, i włożyła Arthurowi na głowę złotą, misternie zrobioną koronę. – Powstań, królu Arthurze. Klękał jako książę, powstał jako król. … … “Abusing for lust, instinct thirst for blood Hunting day by day - tears will run dry to hate For the weakest one is hacked till it's done Till it's falling out of the nest, dead and gone This sublime system of pure selection Guarded carefully by the lies unquestioned It is living on - it is killing on While the protectors just watch” Arthur rzucił przelotne spojrzenie w stronę Nadii, Deanuela i Gabriela. Zobaczył w ich oczach dumę i sam poczuł się dumny. Był królem. - Wyrażam chęć dołączenia do Rady Krain, tak jak nakazało prawo – rzekł głośno i poszedł zająć kolejne wolne miejsce. Colin, który jako ostatni został na środku, wszedł do ławy obok Nadii i usiadł razem z nimi. Marvel nie ruszał się, nie wiedząc co ma robić. Nie widział na swojej drodze żadnego logicznego wyjścia, które mogłoby go uratować. Spojrzał przelotnie na przerażoną Ilyę. Nie, ona mu nie pomoże. Nikt mu nie pomoże. Nikt nie potrafi mu pomóc. Spojrzał w górę, napotykając spojrzenie Aleny, która pozostała w jednym miejscu, stojąc, niewzruszona. Widział w jej oczach nienawiść. - Moja ingerencja w twoją Radę prawie dobiegła końca – rzuciła Alena. – Chciałam przyznać się do zabójstwa generała Bernarda Unvein’a, ponad dwa tysiące lat temu. Wiem, że chcieliście wytoczyć o to proces Nadii, mojej przyjaciółce. Nie ma takiej potrzeby. – po jej słowach znów zapadła chwilowa cisza. Nazwała Nadię przyjaciółką przed wszystkimi. – Ostatnią kwestią, jaką chcę krótko omówić, jest rzekome wystawienie księcia Deanuela jako przynętę dla Barnila. Kto wpadł na ten pomysł? – spojrzała na Marvela pytająco. Elf przełknął cicho ślinę, mając ochotę wybiec z sali. - To był pomysł Dea… Księcia Deanuela, który trochę zmodyfikowałem – powiedział po chwili. - Zmodyfikował go bardzo, pani – powiedział niespodziewane Król Na Wyspach, który chciał zachować życie. – Wykluczył z niego ochronę dla przynęty. Deanuel został skazany na pewną śmierć. Przewodniczący uzasadnił to tym, że nie ma żadnego znaczenia to, kto zostanie wystawiony jako przynęta, ofiara. - Ach, rozumiem – rzuciła, nie odwracając wzroku od Marvela. – A więc ja też posłużę się tymi słowami. Twój wysublimowany system selekcji zbierze dziś krwawe żniwo. Zobaczysz 528
jak to jest, gdy gra się nieczysto. Sądzisz, że wiesz, co to niemoralność? – odwróciła się w prawo i uśmiechnęła, widząc biegnącą w jej stronę dwójkę dzieci, chłopca i dziewczynkę. Trzymali w rękach pięknie zdobione, niebieskie sztylety, których połączenie klingi z ostrzem było ozdobione pasującym kolorystycznie, znajomym Marvelowi cierniem. Denux. - Pani Aleno! – zawołał chłopiec, nie zwracając uwagi na to, że wszyscy się na nich patrzą. – Tutaj są wygrawerowane moje inicjały! I mojej siostry też – dodał, wskazując na sztylet dziewczynki. – Zostały zrobione specjalnie dla nas? - Oczywiście – odparła czarnowłosa elfka, a pod Marvelem prawie ugięły się kolana, gdy rozpoznał w nich swoje dzieci. Dziewczynce zaświeciły się oczy, zaraz jednak jej entuzjazm zgasł. - Pan ojciec nie pozwoli nam ich zatrzymać – powiedziała smutno. – Odbierze nam je… - To nie są zwykłe sztylety – powiedziała Alena, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. – Jedno draśnięcie i… już! Po krzyku. Są zanurzone w specjalnej truciźnie. Idealne do samoobrony, jednak bardzo niebezpieczne… - Skąd masz takie rzeczy? – szepnął chłopiec z podziwem. – Pamiętam jak kiedyś… - i wtedy zobaczył stojącego na dole Marvela. Zamilkł, czując nagły strach. Przybliżył się do Aleny, podobnie jak jego siostra. - Pan ojciec – szepnęła dziewczynka. Marvel pobladł bardziej. Wyciągnął do nich ręce, które lekko się trzęsły. - Ayne, Robercie – szepnął. – Chodźcie do mnie. Chodźcie do taty, tata coś wam da… Dzieci jednak ani drgnęły. Lata strachu przed ojcem uczyniły swoje. Stały przy Alenie bez ruchu. Ilya wstała gwałtownie ze swojego miejsca, zakrywając usta ręką. Pokręciła głową, a do jej oczu napłynęły łzy. Nie wypowiedziała ani słowa, nie chcąc pogorszyć sytuacji. - Nie bójcie się – powiedziała Alena i wzięła rodzeństwo za ręce. – Wasz tata musi usiąść na tym miejscu, więc zejdziemy w dół… - dodała, ruszając. Dzieci niepewnie ruszyły z nią, a każde z nich zaciskało rączkę na klindze sztyletu, zaledwie kilka centymetrów od zatrutych kolców Denuxu. Po chwili byli już na dole. Zimne oczy Aleny patrzyły na Marvela. Sprawiała wrażenie rozbawionej. - W końcu nie ma znaczenia kto będzie ofiarą, prawda? – zapytała cicho, a Przewodniczący poczuł jak pot spływa mu po plecach. – Pokażę wam coś! – dodała, puszczając ręce dzieci i cofając się lekko za nie. Sztylety zaczęły unosić się w powietrze, ostrzami w dół. Wzniosły się wyżej, a dzieci odchyliły głowy do tyłu, patrząc w górę. Sztylety zmieniły położenie, znajdując się nad ich twarzami i obracając się wolno dookoła własnych osi. - MARVELU, ZRÓB COŚ! – wydarła się rozpaczliwie Ilya. Łzy ciekły jej obficie po policzkach, a jej szloch niósł się po całej sali. Marvel poczuł narastający strach, tak wielki, jakiego nigdy w życiu nie czuł. Ostatnie sekundy życia jego dzieci. Pierworodny syn i pierworodna córka. - Błagam – wydusił z siebie. – Nie rób mi tego. Nie odbieraj mi ich. - Błagasz mnie? – zapytała. – Ja nigdy nie błagałam, ale miałam nadzieję, że okażesz się sprawiedliwy. To mnie nauczyło, że nadzieja jest czymś, co nie przyda mi się w życiu. – uniosła dłoń, panując jak sztyletami. – Przykro mi. - ODWOŁAM TO, PRZYSIĘGAM! – wrzasnął szybko, co pokryło się z rozpaczliwym 529
krzykiem jego żony, a sztylety runęły w dół, tylko i wyłącznie po to by… Zostać zatrzymane przez dłonie Aleny, która złapała je w odpowiednią porę. Spojrzała na dzieci i kucnęła przy ich, patrząc im w oczy i nie zwracając uwagi na szlochy Ilyi. - Pomyliłam się – powiedziała spokojnie. – To jednak nie te sztylety, które chciałam wam dać. Przyniosę wam nowe, ale musicie dać mi trochę czasu, dobrze? Dziewczynka pokiwała głową. - Wolałabym jaśniejszy niebieski, jak twoje oczy – wyznała. Alena uśmiechnęła się. - Pomyślę nad tym. Idźcie do pani matki. Wyprostowała się, a dzieci pobiegły do Ilyi, która szybko wyprowadziła je z sali. Alena, w akompaniamencie ciszy, spojrzała na Marvela. - To powinno dać ci nauczkę – powiedziała, ruszając w stronę drzwi. – Jeśli rozsądzisz źle sprawę księcia, pożałujesz tego. Twoja kara i tak ciebie nie ominie, ale wszystko w swoim czasie. – przechodziła obok ławy oskarżonych. Złapała spojrzenie Nadii i zatrzymała się, widząc wdzięczność w jej oczach. – Prosiłaś mnie, bym zrobiła wszystko, co w mojej mocy, Nadio. Zrobiłam. Reszta przyjdzie sama. – nagle, gdy miała już odchodzić, odwróciła się w stronę Marvela po raz ostatni. – Jeszcze jedno – dodała. – Powiedz Aryonowi, którego ukrywasz w swoim domu, że wróciłam do Innego Świata po coś. Zdobyłam wszystko, co było mi potrzebne. Za trzy dni, przed zachodem słońca, będzie martwy. Z tymi słowami odwróciła się w stronę drzwi i wyszła, pozostawiając za sobą ciszę. Marvel chwilę się nie ruszał, świadom obecności Feanen na sali. Chwilę później ruszył chwiejnym krokiem po schodach na górę. Chciał usiąść na swoim krześle, ale po chwili uznał, że to bez sensu. Odwrócił się przodem do wszystkich, których oczy były w nim utkwione. - Proszę Deanuela Norta o wystąpienie – powiedział pustym głosem. Deanuel wstał i ruszył na środek pomieszczenia, nadal zszokowany po tym, co przed chwilą odegrało się na ich oczach. Nie spodziewał się żadnej z tych rzeczy. Stanął w miejscu, nie ruszając się. - Po dokładniejszym przemyśleniu sprawy, uznaję twoją błękitnokrwistość – rzucił w końcu. – Zwracam ci tytuł księcia i odwołuję decyzję o wydaniu ciebie jako przynęty dla Barnila. Muszę zadać ci kilka pytań. Czy przyznajesz się do rozbojów, popełnionych na terenach państw elfów? Deanuel pokręcił głową. - Prowadziłem bitwy, ale w dobrym celu. Marvel nie zareagował na jego słowa. - Czy przyznajesz się do ludobójstwa? – zapytał, patrząc na niego nieustannie i starając się nie zerkać w stronę sędziów. Deanuel zmarszczył brwi. - Prowadziłem bitwy – powtórzył. – Ale nie zabijałem celowo. Nie chciałem zabijać, jednak czasem okoliczności, niezależne ode mnie, zmuszały mnie do tego. To chyba nie zbrodnia. Wiesz dokładnie, o czym mówię. - Czy przyznajesz się zatem do posiadania Miecza Żywiołów? – zapytał Marvel. – Od kogo go dostałeś? - Tak, jestem posiadaczem Miecza Żywiołów – rzekł czarnowłosy książę. – Dostałem go od Aleny Valrilwen. Marvel skinął głową. - Nie widzę sensu, by dyskutować dzisiaj o tym dłużej. Wszystko rozstrzygnie się na ostatniej 530
rozprawie, tymczasem… Decyzją Przewodniczącego Rady Krain przywracam Deanuelowi Nortowi tytuł księcia, odwołuję plan wystawienia go jako przynęty bez ochrony, przyznaję autentyczność Miecza Żywiołów, który zostanie ci zwrócony. Zawieszam kwestie ludobójstwa i rozbojów do następnej rozprawy. Uniewinniam również córkę generała Gorgotha, Nadię, oskarżoną o zabicie generała Unvein’a. Proszę radnych o zabranie głosu. Czy zgadzacie się z werdyktem? Deanuel obserwował, jak kolejno wszyscy zgadzają się. Gdy przyszła kolej na Vavona, ten bez wahania zgodził się, podobnie jak król Powys. Feanen Valrilwen skinęła głową, dając swoją przychylność wyrokowi. Nie mógł rozszyfrować jej spojrzenia. Nadeszła kolej Arthura. - Królu Arthurze? – zapytał Marvel. Uderzyło go podobieństwo do sytuacji sprzed dziesięciu tysięcy lat. Wtedy Arthur również pozostał ostatni do głosowania. Wtedy jednak nie był królem, co najbardziej Marvela denerwowało. - Zgadzam się – przemówił Pennath, wytrzymując stalowe spojrzenie Przewodniczącego Rady Krain i nie mrugając ani razu.
531
Rozdział 41 – The Council of Lands PART 3: Aryon’s downfall
Marvel milczał, splatając przed sobą swoje blade dłonie. Ściskał je mocno, jednak ani jednym innym ruchem nie dał poznać po sobie swojego rosnącego wciąż zdenerwowania. Skinął głową, milcząc dalej i czekając na to, czy Arthur będzie chciał coś dodać. Nie doczekał się. - A więc dobrze – przemówił, a jego głos poniósł się echem po pomieszczeniu. – Zamykam drugą rozprawę Rady Krain w sprawie Deanuela Norta. Trzecia rozprawa, na której zakończymy twoją kwestię, rozpocznie się rankiem trzeciego dnia, licząc od jutra. Nie ruszał się, widząc radość na twarzy Deanuela i jego towarzyszy. Czystą radość, której nic praktycznie nie było w stanie zmącić. On sam czuł natomiast przerażenie i pustkę, które narastały w nim. Bał się tego, czy wyjdzie z tej sali cały, czy też już nigdy nie ujrzy własnych dzieci i światła słonecznego, które nie docierało do nich z powodu braku okien. Zobaczył, że Deanuel i jego towarzysze wstali ze swoich miejsc, czekając na jego ostatnie słowo. Spojrzał w prawo, skupiając się na władcach. - To był zaszczyt. – wymusił z siebie te słowa, gdyż nie chciał zlekceważyć nikogo, a w szczególności matki Aleny. Odwrócił wzrok w stronę czarnowłosego księcia. – A ty, książę, ciesz się swoim dzisiejszym zwycięstwem. Wyciągnij z niego jak najwięcej korzyści, używaj życia i opowiadaj swoim przyjaciołom o tym dniu. Deanuel zmarszczył brwi, nie rozumiejąc do czego Marvel dąży. - Co masz na myśli, Przewodniczący? – zapytał zdziwiony. Starszy elf milczał przez chwilę. - Ciesz się dzisiejszym zwycięstwem, ponieważ nie odniesiesz nigdy więcej podobnego triumfu – odparł w końcu, a jego wzrok był lodowaty. – Teraz stracicie Alenę na rzecz jej królewskiej matki. Nasza rozgrywka stanie się sprawiedliwa, gdy będziemy tylko my i żadnych osób trzecich. Zapamiętaj moje słowa, młody książę. Przez to jedno zwycięstwo stracisz bardzo wiele. Nie czekał na odpowiedź, bo nie chciał jej słyszeć. Chciał jedynie odwrócić się i wyjść z pomieszczenia, jednak nie ruszył się ani o krok, słysząc czyjeś kroki. Wiedział, że mogły należeć tylko do kobiety – nie słyszał jeszcze tak cicho poruszającego się mężczyzny. Starał się zachować spokój, widząc, jak Feanen Valrilwen schodzi po schodach, prowadzących na dół. Nikt nie śmiał wypowiedzieć ani jednego słowa, podobnie jak wtedy, gdy Alena siedziała na jego bogato zdobionym krześle, a potem schodziła schodami na ziemię. Wysoka, ciemnowłosa elfka dotarła do podłoża, puszczając suknię, która opadła do swej normalnej długości. Odwróciła się, a jej jasnozielone oczy spotkały się z jego szarymi źrenicami. Dostrzegł wtedy wyraźną różnicę między spojrzeniem córki, a matki. Z oczu Aleny bił wcześniej chłód, potrafiła spojrzeniem sprawiać, że ludzie zamierali bez ruchu, modlili się o życie, albo płakali nad swoim końcem. Feanen jednak patrzyła na niego spojrzeniem tak obojętnym, że zaczął się zastanawiać czy pamięta o tym, kto tak naprawdę skazał ją na śmierć. Nie odezwał się, woląc nie ryzykować. Czekał, aż Królowa przemówi, jednak doczekał się najpierw… Śmiechu. Nikt nie odzywał się w dalszym ciągu. Nikt nie śmiał tego zrobić. 532
Feanen przestała się śmiać, nie spuszczając z niego spojrzenia. Uśmiechnęła się. - Prawie o tobie zapomniałam, Przewodniczący – przemówiła, a jej głos odbił się echem od ścian sali. – Jednak Alena tego nie zrobi. Mogę ci to przyrzec. Moja córka nigdy nie zapomni tego, co uczyniłeś i sprawi, że spłoniesz we własnym piekle. Z tymi słowami odwróciła się i wyszła z pomieszczenia, zostawiając za sobą tylko ciszę. Marvel milczał, nie czując już nic. Skinął głową królom i, nie schodząc po schodach, obszedł swoje krzesło, kierując się do wyjścia, znajdującego się w zupełnie innej części sali. Po chwili zniknął za drzwiami, które zatrzasnęły się z hukiem. Arthur podniósł się ze swojego krzesła i spojrzał na Powysa oraz Vavona. - Zejdźmy na dół – powiedział sucho. Elfowie wstali ze swoich krzeseł i zeszli za nim, by po chwili znaleźć się na dole, przy Deanuelu i jego towarzyszach. Cała sala patrzyła na nich bez słowa. Arthur skinął jedynie głową, z tylko sobie znanego powodu. – Ruszajmy na zewnątrz – rzekł i wyszli z drugiej rozprawy Rady Krain. … … Alena stała na dziedzińcu fortecy, opierając się dłońmi o barierkę, dzielącą kamienne mury od powierzchni ziemi, zmierzającej dość ostro w dół, w stronę miasta. Czekała od dłuższego czasu, jednak nie odczuwała upływu sekund. Czuła przyjemny wiatr, który powiewał coraz mocniej, rozwiewając jej włosy. - Aleno. – głos swojej matki rozpoznała natychmiast, podobnie jak jej obecność. Nie odwracała się, czekając, aż elfka do niej podejdzie i stanie obok. – Dawno nie było mnie na tym świecie. Czarnowłosa elfka nadal patrzyła przed siebie, milcząc chwilę. - Wiem, matko – powiedziała. – Przeżyłaś ciężkie chwile i Marvel za to zapłaci. Feanen Valrilwen milczała, a jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu. Stała obok córki, patrząc miasto, a jej myśli pozostawały tajemnicą nawet dla Aleny. - Jestem z ciebie dumna – rzekła nagle. – Dumna z tego, jaki strach i szacunek wzbudzasz w nich wszystkich. Nie zawsze to dostrzegałam, jednak wyrosłaś już dawno z mojego cienia, stwarzając własną legendę. - Nie – odparła Alena, nie patrząc na nią. – Oni nie czują do mnie szacunku, tylko strach. Nigdy nie wymagałam szacunku od nikogo; wymagałam posłuszeństwa i lojalności, a to można uzyskać właśnie przez strach. Żyję bardzo długo, a jednak bardzo niewiele osób mnie szanowało. Mogłabym ich policzyć na palcach. Feanen spojrzała na nią, a jej wzrok był nieprzenikniony. Zdała sobie sprawę z faktu, iż Alena nie była już w żadnym stopniu pod jej wpływem. Zaraz jednak uśmiechnęła się. - Tak. Ale to był przyjemny widok – rzekła. – Wrócisz ze mną, prawda? Alena pokręciła jednak głową. - Zrobimy inaczej, matko – rzuciła. – Zawiozę cię do mojego zamku w Turvion. Tam zostaniesz, jest tam również Kaede. Nie chcę byś była narażona na pytania i gapiów w Meavie. Wypoczniesz w Turvion. Jesteś w pełni sił? - Oczywiście – skłamała ciemnowłosa elfka. – Dziękuję za troskę. Pamiętasz, co zawsze ci powtarzałam, prawda? 533
Alena skinęła głową, jednak nie powtórzyła tych słów, tak jak zawsze. Wystarczyło tylko skinięcie głową. Spojrzała na matkę, odwracając się w jej stronę. - Zawiozę ciebie do Turvion, a potem będę musiała wracać do Meavy – rzekła. – Muszę omówić z księciem kwestie bitwy o Utis i tego, czy nie czuje się źle. Feanen uniosła brew pytająco. - Źle? Po czym? - Po tym, jak przywołałam go z Innego Świata. – jej głos stał się dziwny. Nie chciała rozmawiać na ten temat i Feanen mogła to wyraźnie wyczuć. Oczy Królowej rozszerzyły się powoli. Nie dała po sobie niczym innym poznać szoku, który ją ogarnął. Czyżby…? Już teraz…? - Przywołałaś go do żywych – szepnęła, wpatrując się w córkę. Alena jednak pokręciła głową. - Nie chcę o tym rozmawiać – wyjaśniła jej, widząc jak Deanuel i jego przyjaciele wychodzą z fortecy. – Nie mogę. Poczekaj tutaj na mnie, matko – dodała i ruszyła w ich stronę. Feanen obserwowała grupę dzieciaków, którymi dla niej byli. Dlaczego jej córka się z nimi zadawała? Dlaczego w ogóle ją obchodzili? To było dla niej niepojęte. Jej oczy stały się bardzo zimne, gdy widziała jak brązowowłosa elfka uśmiecha się i… Przytula Alenę. Patrzyła na to bez słowa, jednak jej oczy mówiły znacznie więcej. … … Nadia nie mogła powstrzymać łez, gdy zobaczyła czekającą na nich Alenę. Zbliżyła się, obejmując ją mocno i czując niewysłowioną ulgę w głębi siebie. - Dziękuję ci – szepnęła do niej. – Dziękuję ci za to, że Deanuel żyje i za to, co zrobiłaś teraz! Alena pozwoliła jej się objąć, czując niemal jej wdzięczność. - Nie ma za co, Nadio. Przecież obiecałam, pamiętasz? Elfka zaśmiała się, ocierając łzy i puszczając ją i odsuwając się lekko. Pokiwała głową. - Racja, pamiętam! – odparła. Colin lekko szturchnął Deanuela, który nadal był w szoku. - Też byś podziękował, co? – szepnął. – Ale ja mogę ją wytulić za ciebie… Deanuel zaśmiał się i spojrzał na czarnowłosą elfkę z wdzięcznością. - Aleno, ja… Wiesz wszystko, co chciałbym ci powiedzieć – rzekł. – Nie spodziewałem się, że dokonasz takich rzeczy w mojej sprawie. - Koronowanie Pennath’a było nie lada wyzwaniem, książę, racja – rzuciła typowym dla siebie tonem. – Podziękuj też swojemu bratu, który fatygował się taki kawał drogi po króla i… prawie wtedy króla. Colin wyprostował się dumnie, słysząc pochwałę, a Arthur odchrząknął głośno. Pamiętał słowa Marvela. - Porozmawiamy o tym w Meavie – powiedział. – Tak, musimy jechać do Meavy, tam… czekają na nas nasze dwie znajome i coś, co chciałbym wam pokazać. - Ale… - zaczął zdziwiony Deanuel, chcąc wspomnieć o wojsku. - Wojsko ruszy w kierunku Meavy – przerwał mu jasnowłosy król, domyślając się o co może mu chodzić. – Thoreni będą transportować ich grupami przez portale. Do wieczora wszyscy powinni znaleźć się w stolicy. – odwrócił wzrok od księcia i, ku zdziwieniu wszystkich, 534
spojrzał na Alenę. – Jedziesz z nami, prawda? Elfka jednak pokręciła głową. - Dołączę do was za kilka godzin – rzuciła. – Najpierw muszę załatwić coś ważnego. - Pojechać z tobą? – zapytał nagle Gabriel, odzywając się pierwszy raz. Wzrok elfki skierował się na niego. Wtedy zobaczyła, że cały czas na nią patrzył, uśmiechając się. - Nie, Gabrielu, to muszę załatwić sama, ale dziękuję – odparła po chwili. – Jedźcie – dorzuciła. – Nie ma czasu do stracenia. Nadia uśmiechnęła się do niej i skinęła głową, odwracając się i ruszając razem z Deanuelem, który pociągnął za sobą Colina. Starała się nie patrzeć w stronę swojego narzeczonego, który już był królem. A to oznaczało, że po ślubie zostanie koronowana na królową leśnych elfów. Arthur, wraz z Vavonem i Powysem, ruszyli za nimi, a przed Aleną został tylko Gabriel, który nie ruszył się z miejsca. Nie mógł odejść, nie zamieniając z nią ani jednego słowa na osobności. - Cieszę się, że wróciłaś i nic ci nie jest – powiedział. – Odnalazłem księcia, co dało nam nadzieję, ale gdy potem Marvel przyczynił się do naszej porażki na pierwszej rozprawie, a Arthur zniknął w nocy… Myśleliśmy, że to już koniec. Elfka patrzyła na niego chwilę bez słowa. - Nie zostawiłabym was – odparła nagle. – Przyrzekałam doprowadzić Deanuela do zwycięstwa i zrobię to. - Tylko dlatego, że przyrzekałaś? – zapytał ciemnowłosy. – Czy może jest jeszcze jakiś inny powód, o którym nie wspomniałaś? Jasne oczy Aleny spotkały się z jego źrenicami. Wiedziała, że jej matka ich obserwuje. - Być może i jest – odparła, a jej głos był znacznie cichszy niż wcześniej. – Idź już. Nie każ im na siebie długo czekać. Gabriel poczuł euforię, gdy usłyszał jej słowa. Patrzył na nią z uśmiechem, a w głowie nadal miał swoją pijacką rozmowę z Pennath’em. Zdał sobie sprawę z tego, że to, na co liczy, może być realne. - Dobrze – powiedział, chociaż chciał, by jechała z nimi. Wtedy jednak wysoka elfka, stojąca wcześniej w oddali, przybliżyła się, stając przy Alenie. Puste, jasnozielone oczy patrzyły na Gabriela bez ani jednego mrugnięcia. Elf wyprostował się. - Do zobaczenia, pani – powiedział, kłaniając się lekko i odchodząc za księciem Deanuelem i całą resztą. Alena za to spojrzała na matkę. - Już czas przenieść się do Turvion – rzekła. … … Aryon zajrzał do dużej, dziennej komnaty, w której zwykle bawiły się dzieci Ilyi i Marvela. Z początku nie zobaczył nikogo, stwierdził więc, że musieli jeszcze nie wrócić z Rady. Jego twarz rozjaśnił uśmiech. To oznaczało, iż nikt nie przeszkodził z rozprawie. W jego głowie zaczęła kiełkować nadzieja i wiara w autorytet i siłę Marvela. Pogratulował sobie w myślach znajomości z tak wpływowym i doświadczonym elfem, co mogło uratować mu życie. Wtedy, niespodziewanie, usłyszał czyjś cichy szloch. Uniósł brew. Duchy? Otworzył drzwi szerzej i zajrzał do środka. Jego zdziwienie było bezcenne, gdyż nie 535
spodziewał się tego, co w rzeczywistości ujrzał. Obok okna, na podłodze, siedziała Ilya. Jej suknia rozłożyła się na ziemi, brudząc się od kurzu, jednak elfka nie zwracała na to uwagi. Przytulała do siebie swoje dzieci, które siedziały obok niej, wyglądając na zdziwione. Po policzkach Ilyi łzy spływały niemal ciurkiem, kapiąc na ubrania dwójki małych elfów. - Już wszystko będzie dobrze – wyszeptała bardziej do siebie, niż do własnych dzieci. – Mama nie pozwoli was nigdy skrzywdzić… Słyszycie? Nigdy… - Ilyo? – zapytał Aryon niepewnie. Czyżby Marvel ukarał w jakiś sposób swoje dzieci? Elfka nie podniosła głowy, jednak w tym samym momencie drzwi od komnaty otworzyły się. Wszedł przez nie sam Przewodniczący Rady Krain, zostawiając za sobą na korytarzu dwójkę strażników, salutujących mu po otrzymaniu rozkazu. Drzwi zatrzasnęły się za czarnowłosym elfem, który ruszył na przód, zatrzymując się dopiero przy dzieciach i żonie. Dwójka małych elfów spojrzała na niego niepewnie. Marvel przybliżył się i pogładził je po głowach. Uwadze Aryona nie umknęło to, iż Przewodniczącemu drżały ręce. - Marvelu? – zapytał, nie rozumiejąc tego, czego był świadkiem. Mężczyzna jednak odsunął się od dzieci i ruszył w stronę naprzeciwległych drzwi, prowadzących do jego prywatnej komnaty. Ilya szlochała w dalszym ciągu, gdy drzwi za jej mężem zamknęły się. Spostrzegła, że Aryon dalej stoi i wpatruje się w nią ze zdziwieniem. Otarła łzy z delikatnych policzków. - Idźcie do siebie, dobrze? – pocałowała najpierw policzek syna, a potem córki. Dzieci wyglądały, jakby im ulżyło, gdy elfka przestała płakać. Pobiegły do drzwi i już po chwili ich nie było. Jasnowłosy podszedł do Ilyi i podał jej rękę, pomagając jej wstać. Kobieta wzięła głęboki oddech podsuwając sobie stojące w pobliżu krzesło i siadając na nim. Aryon obserwował ją, sam nie siadając. - Co się stało? – zapytał w końcu, niecierpliwiąc się. Przez jego głos przemawiała niepewność. Ogromna niepewność. – Zostałaś rozpoznana? Ilya nie odzywała się przez kolejne kilka chwil. - Alena przyszła – szepnęła w końcu, a Aryon poczuł, jak jego ciało ogarnia chłód. – I to nie sama. Gdy… Gdy weszliśmy z Marvelem i strażami do sali, ona siedziała na jego miejscu. Wyglądała dokładnie tak, jak sobie ją wyobrażałam… Ale nigdy nie umiałam wyobrazić sobie jej oczu. Były lodowate. - Nie musisz mi tego mówić – rzucił. – Wiem to lepiej, niż ktokolwiek. Co się stało? Dlaczego Marvel milczy? Nie zdążyłaś go uświadomić, jak ciebie prosiłem? Skinęła głową. - Wspominałam mu o tym, co mi mówiłeś, nawet parokrotnie, jednak za każdym razem mnie zbywał, nie wierząc w ani jedno moje słowo – odparła cicho. – Dziś przekonał się na własnej skórze, że nie kłamałam. Gdy ją dostrzegł, zamarł. Poszydziła z niego chwilę, jednak z większości była zimna. Powiedziała, że przysięgała doprowadzić Norta do zwycięstwa, Aryonie… Wiedziałeś o tym? Dlaczego mi nie powiedziałeś…? - To nie było istotne – odparł ciszej, przysuwając sobie krzesło i siadając obok niej. – Co było dalej, Ilyo? Elfka zaszlochała cicho, jednak po chwili uspokoiła się oraz swój oddech. - P-przyprowadziła ze sobą czwórkę osób, które miały przyłączyć się do Rady – szepnęła. Aryon wytrzeszczył na nią oczy, zszokowany tym, co usłyszał. - Słucham? – zapytał. – Przecież w Radzie mogą zasiadać tylko koronowani! 536
- Właśnie – szepnęła. – Porwała dwie żyjące córki króla Powysa… Zmuszając go do stawienia się na Radzie i głosowania zgodnie ze sprawą księcia. To pierwszy król. Drugim był Vavon… - Przecież on jest po stronie króla Barnila! – rzucił Aryon z niedowierzaniem. - Też tak sądziłam… Wyznał, że gdyby wiedział, że Alena sprzyja sprawie Deanuela, to też by go poparł. Nie wiem, dlaczego tak rzekł… - Chce się jej podlizać – stwierdził natychmiast mistrz. – Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Barnil bywa fałszywy i może go w każdej chwili wystawić. Szczególnie teraz, gdy Utis było zaatakowane… Tak, posłańcy nam o tym donieśli – dodał, uprzedzając jej pytania. – Może chcieć być z nią w tak dobrych stosunkach, że ożeni swojego syna z nią. Albo sam weźmie ją za żonę. Nie pamiętam, czy Vavon był jednym z króli, którzy prosili Feanen o rękę Aleny, ale to teraz nie istotne. Musimy na niego uważać. Co było dalej? To dwójka króli. - Trzeci był Arthur Pennath – powiedziała cicho i podniosła wzrok, patrząc mu w oczy. Aryon odchylił się do tyłu, czując jak zalewa go kolejna fala niedowierzania i wściekłość. Palące poczucie niesprawiedliwości osiągnęło swoje apogeum. Nie umiał nad tym w żadnym wypadku zapanować. - Pennath JUŻ jest królem?! Jakim cudem?! – syknął. Ilya pokręciła głową. - Został koronowany. Przez Alenę, Aryonie – powiedziała cicho. – Wiesz dobrze, jak głosiła przepowiednia. Kogo koronuje córka Feanen, ten będzie rządził przez długie tysiąclecia… - Nie musisz mi przypominać – warknął cicho Aryon. Czuł żądzę mordu i było to po nim widać. – Nie zasłużył na to. Ninde kiedyś rzekła, że albo dokona wielkich rzeczy, albo pozostanie wielkim księciem. Wszystko wskazywało na to drugie. Zrobiłem z niego kogoś. Z elfa, który w akcie buntu przejął nazwisko matki, a nie ojca, zrobiłem Wielkiego Przewodniczącego Rady Ras. Tylko dzięki mnie się nim stał, Adair nie miał w tym praktycznie udziału. A potem ta nominacja… Skoro ja go stworzyłem, to i ja mogę go zniszczyć – dodał nienawistnie. Ilya nie zwróciła uwagi na ton jego głosu. Była roztrzęsiona. - Aryonie – szepnęła. – Czwartą osobą była kobieta. Matka Aleny. Feanen Valrilwen. Aryon podniósł się gwałtownie z krzesła, odsuwając się od niej. - Słucham?! Ilya pokiwała głową, podnosząc na niego wzrok. - Tak, Aryonie. Alena uwolniła nawet swoją matkę, by osiągnąć swój cel. Królowa pokazała nam wszystkim wspomnienie tego wydarzenia, by potwierdzić swoją tożsamość. Ale potem… - głos znów się jej załamał. – Potem zrobiła coś gorszego. Przyprowadziła na salę nasze dzieci. Ayne i Robert ufali jej, jakby znali ją co najmniej kilka lat. Przybiegli do niej, nie zwracając uwagi na wołającego ich Marvela, który stał na dole. Bawili się zatrutymi sztyletami, ozdobionymi cierniami z Denuxu. Jedno dotknięcie tych kolców, lub zatrutego ostrza… I umarłyby. – jej głos zniżył się do szeptu. – Marvel zgodził się na wszystkie jej żądania i dopiero wtedy uwolniła nasze dzieci. Były o krok od śmierci, rozumiesz? O KROK OD ŚMIERCI! Aryon stał przed nią, niezwykle blady. Nie wypowiedział ani słowa przez co najmniej minutę. - Ja… Ja muszę to przemyśleć i porozmawiać z Marvelem – szepnął nagle. – Musisz mi dać czas, Ilyo. Czas… - cofnął się, odwracając w stronę wyjścia. Chciał uciec, ale wiedział, że nie ma dokąd. Czuł powracającego demona.
537
… … Feanen nie rozglądała się na boki, gdy szła w dół za swoją córką. Poznawała doskonale to miejsce, nie sądziła jednak, że jej oczom ukaże się taka budowla przy końcu schodów. Ukryty zamek robił ogromne wrażenie. - Tutaj mieszkałaś po ucieczce z Innego Świata? – zapytała w stronę czarnowłosej elfki. Alena pokręciła głową. - Najpierw mieszkałam u Amroth’a, dopiero potem przyczyniłam się do powstania tego zamku. Kaede tutaj mieszka. Feanen znów poczuła chłód, słysząc znajome imię. - U niego? – zapytała. – Dlaczego? - Byłam w strasznym stanie – odparła po chwili Alena. – Pomógł mi i był dla mnie przyjacielem. Tego nigdy mu nie zapomnę, tak samo jak tego, że ostatnio znów mi pomógł. Królowa nie zapytała o nic więcej, nie chcąc budzić podejrzeń Aleny. Weszła za nią do zamku i ujrzała rudowłosą elfkę, która pojawiła się w ciągu kilku sekund. - Pani Al… - Kaede urwała gwałtownie, widząc Feanen. Zgięła się w jeszcze głębszym ukłonie. – Moje panie… - Kaede – powiedziała chłodno Królowa. – Witaj ponownie. – zdjęła z siebie niebieskie nakrycie ramion i niedbale podała je służącej. – Zamieszkam tutaj z tobą. Przynajmniej na razie - Tak jest, pani – wyszeptała rudowłosa. – Niezmiernie się cieszę. Feanen chwilę przyglądała się jej, nie mówiąc nic. Potem straciła nią zainteresowanie i spojrzała ponownie na córkę. - Aleno – powiedziała zupełnie innym tonem, biorąc ją pod rękę i ruszając z nią korytarzem, oświetlonym przez pochodnie. – Musimy pomówić. - Wiem – odparła elfka. – Ale nie o wszystkim. Nie mam tyle czasu, muszę zrobić jeszcze wiele rzeczy, matko. Będziemy mieć dużo czasu na rozmowy. Weszły do jednej z sal, w której pochodnie zapaliły się jednocześnie. Królowa skinęła głową i usiadła przy marmurowym stole, naprzeciw córki, patrząc na nią. - Ale powiedz mi jedno… Dlaczego popierasz tego księcia? – zapytała, nie mrugając ani razu. - Przez czas trwania tej misji miałam różne powody – rzuciła Alena. – Najpierw jednak postawiłam komuś wysoką cenę za moją pomoc. Dzięki części tej ceny mogłam ciebie uwolnić. Brakowało mi ostatniej pieczęci, która znajdowała się w skarbcu Luinloth. Poza tym… Barnil to czysty śmieć i samozwaniec. Nienawidzę samozwańców. Królowa wysłuchała jej w milczeniu, a następnie skinęła głową. - Skoro więc taka jest twoja wola, to postępujesz słusznie – powiedziała po chwili. – Jednak uważam, że po zakończeniu Rady Krain powinnaś zająć się czymś bardziej odpowiednim. Oczywiście popieram zemstę na Marvelu… - Nie – odparła Alena. – Marvel zapłaci za to, co zrobił, ale moim celem jest Aryon. Będzie martwy zanim trzecia rozprawa dobiegnie końca. – jej głos obwieszczał, iż nic ani nikt nie cofnie jej od tego zamiaru. - Zaintrygowałaś mnie, Aleno – rzekła Feanen, marszcząc lekko brwi. – Miałaś tyle okazji, by 538
go zabić… Nawet w przeszłości, a jednak nie zrobiłaś tego. Jasnoniebieskie oczy Aleny spotkały się ponownie z oczami Królowej. - Musiałam stworzyć coś, co zniszczyłaś przed tysiącami lat, matko – odrzekła bez żadnych emocji w głosie. – I dokonałam tego. Na twarzy Feanen po raz pierwszy można było dostrzec szok. Wpatrywała się w córkę przez kilka sekund, jakby nie dowierzając. Wtedy Alena wstała ze swojego miejsca. - Na mnie już czas – powiedziała. – Kaede będzie ci usługiwać. Zobaczymy się za niedługo, matko. Dziękuję za pomoc, jaką mi okazałaś. Gdy wyszła, Feanen wciąż wpatrywała się w drzwi, zamyślając się. Po chwili wstała z krzesła i spojrzała ponownie w stronę wyjścia. - Kaede! – zawołała ostro. – Natychmiast do mnie! … … Kilka godzin później zbliżał się już wieczór. Gabriel był na patrolu, a Colin i Deanuel pilnowali ostatnich grup żołnierzy, którzy przybywali do Meavy. - Wyobrażasz sobie ich szok, gdy jeden z ich dowódców był Przewodniczącym Rady Ras, nie widzieli go jeden dzień i powrócił jako król? – zaśmiał się cicho Colin. – To musi być szok! Deanuel pokiwał głową i wziął głęboki oddech. - Owszem! – przyznał i zaśmiał się cicho. – To prawie tak jak moment, gdy wszyscy żołnierze spodziewali się zwykłego księcia, a ujrzeli MNIE… - Deanuelu… - Colin wybuchnął śmiechem. – Puenta ci wzrosła przez to Utis! Książę fuknął cicho i pokręcił głową, przeliczając ostatnią grupę i każąc zapisać liczbę służącemu. - Już wszyscy – rzekł. – Możesz odejść – dorzucił do elfa. Służący ukłonił się i posłusznie odszedł, a Deanuel przeciągnął się, zmęczony. – No ale… Jak było z Aleną? – uniósł znacząco brew. Colin wyszczerzył się do niego. - A jak myślisz? Świetnie się dogadujemy i podróż z nią… Co ja ci będę mówił, w końcu sam jechałeś aż cztery dni z Nadią do Utis! – uniósł brew. Deanuel zaśmiał się. - Faktycznie – chrząknął. – Ty przynajmniej wszystko wiedziałeś! My myśleliśmy, że zostaniemy skazani na łaskę Marvela i jego snobów. Gdzie ją znalazłeś? - W jakimś mieście – odparł jasnowłosy. – Szedłem portalami, posługując się magią… Musiałem wyczuć magicznie obecność Aleny. W mieście złapali mnie dwaj ważniacy i zaciągnęli do ogromnej posiadłości ich pana. Nazywa się Amroth, prawdopodobnie jest czarnoksiężnikiem i dawnym przyjacielem Aleny – dodał niechętnie. – Jak się domyślasz, nie polubiliśmy się… Za to u niego Alena odzyskała przytomność i razem wyruszyliśmy. Widziałem też jakiegoś małego chłopca… - Bradley – szepnął Deanuel. Colin uniósł brew. - Bradley? – zapytał. – To imię słyszałem, ale nie wiem, kto to jest… - Jej brat. A raczej jego duch. Bradley został zamordowany w wieku dziecięcym i Alena niechętnie o tym mówi – wyjaśnił Deanuel. – Poznałem go, gdy przenieśliśmy się do Królestwa Niebieskiego na moje szkolenie. Miałem taką samą minę, jak ty teraz. 539
Colin wpatrywał się w niego, czując jak ogarnia go wewnętrzny szok. - Nie wiedziałem… To wiele wyjaśnia. W ostatnich dniach wiele się stało, Deanuelu. Ty umarłeś, Pennath upił się z Gabrielem, matka Aleny powróciła… - Słucham? – zapytał nagle znajomy im głos. Strażnicy prowadzili ciemnowłosego Jaspera, który został przydzielony do ostatniej grupy. Zatrzymali się przy nich, a książę patrzył na braci już bez jednego zamkniętego oka. – Jak to matka Aleny? I gdzie jest mój ojciec? - Alena Valrilwen żyje i jest po mojej stronie – rzucił Deanuel do Jaspera. – I wczoraj uwolniła swoją matkę. Twój ojciec przysiągł nam wierność. Chciałeś coś jeszcze dodać? Jasper fuknął coś, patrząc na nich z szeroko otwartymi oczami. - Słucham? – powtórzył. – Jesteś kłamcą, a to mnie byś od takich wyzwał. Sądzisz, że to śmieszne? Jestem zakładnikiem DOBREGO i SPRAWIEDLIWEGO księcia Deanuela! - Nie jesteś zakładnikiem nie bez powodu – rzucił Colin. – Zabierzcie go… - dodał do strażników, którzy pociągnęli wierzgającego Jaspera za sobą. - Zamknijcie go w komnacie i uważnie pilnujcie! – dodał za nimi Deanuel. – Poczułem satysfakcję. On wbił mi nóż w plecy, ja jemu w światopogląd. … … Nadia przyglądała się dwóm księżniczkom, związanym i posadzonym przy wielkim stole, w jednej z sal. One jeszcze jej nie widziały, siedząc tyłem do niej. Widziała, jak rudowłosa elfka lekko drży, szlochając sama do siebie. Nie zdradziła niczym swojej obecności, widząc jak Leina odwraca głowę w stronę Neridy. - Nie płacz – powiedziała cicho, lecz stanowczo. – Wydostaniemy się stąd… - Słyszałaś ją – załkała Nerida. – Jeśli spróbujemy uciec, zostaniemy zabite! Ja nie chcę umierać, Leino! Jestem za młoda i mam przed sobą całe życie… - Ostrzegałam ciebie, Nerido. I ja, i Ravenna. Nie mieszaj się w żadne intrygi. Podpadłaś samemu księciu i tej… Nadii. I teraz płacimy za to obie. Trzeba było pozostawić Ravennie wolną rękę. Ona od zawsze chciała wyjść za mąż, podobnie zresztą jak ty. Z tym, że ty chciałaś korony, a ona po prostu kochającego męża. I co dostała? Zginęła z ręki jakiejś kreatury, bo nie umieli jej tutaj dopilnować. Jak będę miała okazję porozmawiać z moim ojcem, to wyjaśnię mu wszystko dokładnie. Kto widział, by porywać księżniczki? - Moja przyjaciółka nie ma z tym problemu – rzuciła Nadia, podchodząc do nich bliżej. Stanęła po drugiej stronie stołu, przyglądając się im. – Ja również nie mam, jeśli księżniczki wyrażają pogardę dla kogoś takiego, jak Deanuel, a jedna z nich zatruwa mu umysł eliksirem miłosnym. Leina zamilkła gwałtownie, nie spodziewając się, że Nadia słyszy ich rozmowę. Zacisnęła usta w wąską linię, co sprawiło, że wyglądała znacznie surowiej, niż w rzeczywistości. Nerida patrzyła na wojowniczkę szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc, co ma uczynić. - Ja… - zaczęła. – Ja nie chciałam… - Daruj sobie – powiedziała Nadia, unosząc brwi w górę. – Obie wiemy, że tego chciałaś. Twoja siostra przed chwilą to przyznała. Nie wycofasz się z tych słów. Oczy rudowłosej wbiły się w Nadię z uporem. - Nie jestem winna ani śmierci Ravenny, ani porażkom, jakie ponosi twój książę – 540
powiedziała, czując niezidentyfikowaną złość. – Nie uczyniłam wam nic złego, poza tym eliksirem. Nie macie PRAWA mnie więzić, rozumiesz? Nadia nagle zaśmiała się. - Sądzisz, że twoje pochodzenie ci pomoże? – zapytała nagle. – Że przestraszysz mnie swoimi słowami? Mamy wojnę, Nerido. Szkoda, że nie zauważyłaś tego, zanim dałaś księciu kielich wina z eliksirem. Wojna rządzi się swoimi prawami. Ktoś mi to kiedyś powiedział i teraz widzę, że to prawda. Jeśli będziesz próbowała uciec, pożałujesz. Neridzie zatrzęsła się broda. Nie umiała grać twardszej, niż była. Czuła zbyt wielki strach. - Daruj mi życie – szepnęła, zapominając nawet o siostrze, na co Leina spojrzała na nią z szokiem w oczach. – Błagam! Nie pozwól jej zrobić mi krzywdy. Dam ci wszystko, co chcesz. Złoto, klejnoty… Przecież nie jesteś księżniczką, musisz pragnąć takich rzeczy! - Twój kraj jest BIEDNY – rzuciła Nadia, nie wytrzymując. – Sądzisz, że nie domyśliłam się, dlaczego chciałaś korony i tych wszystkich rzeczy? Przecież to oczywiste! Ja nie potrzebuję złota ani klejnotów. Jestem narzeczoną KRÓLA. Nerida zamrugała, a jej siostra wpatrywała się w Nadię ze zdziwieniem. - Arthur Pennath został już królem? – szepnęła. – Jak to? - Został – odparła zimno Nadia. – Teraz to król Arthur. A ja niedługo zostanę jego żoną. Po policzkach Neridy popłynęły łzy, których nie umiała powstrzymać. - Nie zasługujesz na niego, bo jesteś okrutna! – wycedziła, płacząc. – Jesteś tylko… - Jeszcze jedno słowo, a sam ciebie skrzywdzę – rozległ się męski głos w drzwiach sali. Nadia spojrzała tam i zobaczyła Arthura, który prowadził króla Powysa i króla Vavona. Mroczny elf nawet nie spojrzał na księżniczki, jednak ojciec elfek wydawał się być przerażony. - Nerido. – prawie zmiażdżył ją spojrzeniem. – Co to ma znaczyć? Jak ty się odzywasz? - A-ale ojcze… - szepnęła, jednak nie dane było jej skończyć. - Zamilcz, córko – powiedział władca stanowczo. Zbyt martwił się o córki, by stracić którąś z nich przez długi język i brak szacunku. – I nie odzywaj się już. Nerida poczuła jak pieką ją policzki. Czuła wstyd, że własny ojciec ją tak upomniał. - Rozsądne, Powysie – rzucił Arthur, patrząc jak elf siada niedaleko księżniczek, a Vavon dużo dalej. – Nadio, chcę z tobą pomówić. Zostawmy ich – dodał do narzeczonej. Brązowowłosa czuła wdzięczność względem niego i skinęła głową. - Oczywiście – odparła, wychodząc za nim na korytarz. – Dziękuję za to, co zrobiłeś – dodała, a jej głos był tylko trochę chłodny. – Nie mieliśmy okazji porozmawiać wcześniej, więc dziękuję ci także za Radę Krain. Myśleliśmy, że zaginąłeś… - Zostałem porwany – odparł. – Przez Colina, ale jednak. Nie masz za co mi dziękować. Może chociaż tym czynem zmazałem cały epizod w Luinloth… - pokręcił głową. Nadia ujęła jego ręce w swoje dłonie. - Arthurze, wynagrodziłeś tamtą sytuację – powiedziała, stając przed nim. – Opowiedziałeś się w pełni po naszej stronie, mając już władzę królewską. To naprawdę wiele. Więcej , niż Deanuel oczekiwał… Jasnowłosy spojrzał na nią, przypominając sobie swoją rozmowę z Gabrielem, która bardzo zmieniła jego światopogląd. - Nadio, chciałem ciebie przeprosić za tamten wieczór, kiedy chciałem się z tobą kochać – powiedział nagle. – Nie myślałem trzeźwo, jak to mężczyzna. Nie dałem ci wiele, a wymagałem dużo, dużo więcej. Chcę ci to jakoś wynagrodzić. 541
Nadia wpatrywała się w niego, kompletnie zszokowana. Nie spodziewała się kiedykolwiek usłyszeć od niego takich słów. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie uderzył się w głowę. - Arthurze… Dobrze się czujesz? – zapytała niepewnie, aż puszczając jego dłonie. – Nie poznaję ciebie. - Czuję się wyśmienicie – rzucił i niespodziewanie ujął ją za rękę. – Chodź. To nie wszystko, co uczyniłem dnia dzisiejszego. Pokażę ci, że jestem ciebie wart… … … Kaede przyniosła posłusznie Feanen suknię, a także przygotowała jej iście królewską kąpiel. Milczała cały czas, jeśli nie była o nic pytana. Znała Królową bardzo dobrze i wiedziała, jak należy się zachowywać i postępować w jej obecności. Feanen zanurzyła się w gorącej balii wody po samą szyję, czując błogość. Jej oczy skierowały się na rudowłosą służącą, której uważnie się przyjrzała. - Więc? – zapytała zniecierpliwiona. – Doskonale wiesz, czego wymagam. Informacji. Co się działo z Aleną, gdy mnie nie było? - Gdy wydostała się z Innego Świata, przebywała u czarnoksiężnika, Amroth’a – odparła posłusznie Kaede, siadając na oddalonym o kilka metrów od balii krześle. – Przynajmniej tak mi powiedziała. Była tam kilka miesięcy, potem odnalazła ślad jednej z twych pieczęci, pani. Wyruszyła na poszukiwania i przybyła do Beinbereth. Z małej kryjówki, jaka tutaj była, stworzyła ogromny zamek, w którym się znajdujemy. Zamieszkałam tu ponownie, a ona wyjeżdżała, wracając z pieczęciami, lub z pustymi rękami, okropnie poraniona, gdy źle oszacowała dany przedmiot. Widywała też Bradley’a… - Słucham?! – warknęła Feanen. – Bradley nie żyje od wielu tysięcy lat! - Wiem, pani – szepnęła rudowłosa. – Jednak pani Alena odnalazła sposób, by się z nim komunikować… Odwiedzała go bardzo często, jednak nie mam pojęcia gdzie. Raz pojawił się tutaj, raz jeden, jedyny… Poza tym jednak to ona odwiedzała jego. - Nie powiedział jej, kto go zabił, prawda? – zapytała zimno elfka. – Moja córeczka o tym nie wspominała? - Nie, pani – przyznała służąca. – Pani Alena szukała zabójcy brata do dziś, ale bezskutecznie. Bradley prawdopodobnie nie chciał niczego powiedzieć. Feanen skinęła głową. - Mój nieszczęsny syn… Spotkała go taka tragedia… - odparła po chwili. – Przygotowałaś suknię? To świetnie. Muszę zacząć odzyskiwać moc. - Co zamierzasz, pani? – zapytała służąca z lekką niepewnością w głosie. Królowa zaśmiała się w odpowiedzi. - Odwiedzić pewnego starego znajomego – rzekła. – Nie wspominaj o tym nikomu ani słowa. Kaede skinęła głową posłusznie. - Oczywiście, ale… Czy nie łatwiej byłoby poprosić panią Alenę o… - Nie – rzuciła ciemnowłosa elfka. – Alena nie może się dowiedzieć o mojej słabości – dodała, podnosząc się z wody i biorąc ręczniki od rudowłosej. – Za to ktoś inny pomoże mi zupełnie nieświadomie…
542
… … Nadia i Arthur wyszli na dziedziniec, na którym nie było już Deanuela ani Colina. Elfka nie rozumiała nic z tego, co jej narzeczony wcześniej powiedział. - Arthurze, co my… - i wtedy urwała, widząc przed sobą stojące oddziały. Zdębiała. – Co tutaj robią żołnierze? Przecież powinni się regenerować, a nie stać na zimnie i… - To jest nowa armia, Nadio – powiedział Arthur. – Gdy tylko zostałem królem, zarządziłem nabór do wojska. Wcześniejszy król tego nie robił, dostawał nieustannie posiłki od Barnila i dzięki temu wiele elfów zgłosiło się teraz. Kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, gotowych walczyć. Nie jest to może wiele, ale… - To więcej, niż mogliśmy oczekiwać – szepnęła brązowowłosa, zszokowana tym, co widziała. – Arthurze, nigdy nie spodziewałam się, że zrobisz coś takiego. Nie wiem, co powiedzieć. Elf spojrzał na nią i uniósł brwi w górę. - Nie musisz nic mówić – odparł, przybliżając się. – Chcę być lepszy – dorzucił i pochylił się, całując jej usta. Zaskoczona, oddała mu pocałunek, czując ogromną wdzięczność. Objęła go za szyję, wśród wiwatów tłumu żołnierzy, którzy widzieli ich po raz pierwszy. … … Noc minęła Aryonowi na rozmyślaniach i zmaganiach z demonem, który męczył go o wiele bardziej, niż zazwyczaj. Dopiero, gdy słońce wskazało południe, poczuł ulgę, leżąc we własnym łóżku i przestał rzucać się na nim. Odetchnął głęboko, odrzucając kołdrę i podnosząc się z łóżka. Ubrał się i uczesał długie włosy przed lustrem. Następnie wyszedł, kierując się prosto do komnaty Marvela. Zapukał, czekając na odpowiedź. Nie doczekał się jej, jednak mimo tego otworzył drzwi. Marvel siedział przy pięknie rzeźbionym stoliku i patrzył przed siebie. Miał w ręku pisadło i obracał je w palcach, nie zwracając uwagi na to, że Aryon wszedł do jego komnaty. - Marvelu? – zapytał jasnowłosy, zamykając za sobą drzwi i przyglądając się Przewodniczącemu. – Muszę z tobą porozmawiać o tym, co… - Jesteś już martwy, Aryonie – przerwał mu nagle Marvel. Jego głos był zimny i lekko nieobecny. – Alena chciała, bym to tobie przekazał. Nie uciekniesz. Aryon patrzył na niego niepewnie. - Przyrzekła mi to dawno temu – odparł. – Ale dotąd nie spełniła swojej obietnicy. Zapewne chciała, byś mi o tym przypomniał… Marvel jednak pokręcił głową, odgarniając czarne włosy za siebie i wstając z krzesła. Jego szare oczy spojrzały na Aryona. - Powiedziała, że za trzy dni, przed zachodem słońca, będziesz martwy – rzucił. – Czyli licząc od dzisiaj, za dwa dni. Ja będę następny. Lepiej coś wymyśl, bo JA nie mam zamiaru umierać, do cholery! – z jego oczu ziała niemal furia. – To przez ciebie, głupcze! To ty zgłosiłeś sprawę Norta do Rady! To ty zapewniałeś mnie listownie, że wszystko pójdzie jak po maśle! Że masz kontakt z Barnilem i współpracujecie! I co z tego wyszło? NIC. Barnil się do ciebie 543
nie odzywa, Pennath został królem, Feanen Valrilwen wróciła, a ja mogę stracić głowę! Moje DZIECI były w niebezpieczeństwie, rozumiesz?! Aryon zmrużył oczy, słysząc ten wybuch skierowany w jego stronę. - Gdybyś mnie nie posłuchał, ktoś inny by ci o tym doniósł – syknął. – I tak, miałem kontakt z Barnilem, a nawet umowę, która rozeszła się po kościach! To moja wina?! - Jeśli postępowałbyś zgodnie z tym, co ustalasz z innymi, nie miałbyś ŻADNYCH problemów – wysyczał Marvel. – Nie pójdę na dno razem z tobą. Uciekaj, albo staw się na ostatnim posiedzeniu. Może wybłagasz ją o życie. - Nie mam DOKĄD uciekać! – wybuchnął Aryon. – Bachor Pennath dostał TRON w przedwczesnym prezencie na urodziny! Wielka przyjaciółka Aleny, Nadia, została zaręczona z KRÓLEM, mimo, że nie jest błękitnej krwi! I będzie należeć do rodziny królewskiej, jakiego przywileju JA nigdy nie miałem! Fałszywy książę został rycerzem Deanuela i nie stracił głowy, a bękart Barnila dostał nawet swój oddział! Gdzie oni wszyscy byliby, gdybym nie WYKREOWAŁ Pennath’a na elfa sukcesu? Gdybym nie posadził go na szczycie Rady Ras, gdzie grzał miejsce przez ponad pięćset lat? Marvel patrzył na niego chwilę bez słowa, a potem niespodziewanie zaczął się śmiać. - Jesteś chory – rzucił. – Dopiero teraz to widzę. Jesteś cholernie chory! Co zrobiłeś tej elfce, że tak ciebie nienawidzi? Zgwałciłeś ją? Nie zdziwiłbym się! Aryon zaśmiał się, a jego śmiech miał odrobinę szalonego wydźwięku. - Słucham? Nie, nie zrobiłem tego. Uroiła coś sobie. To ona jest chora. Przekonasz się o tym na własnej skórze, Przewodniczący. Nie ucieknę, bo nie mam dokąd. Jak przejrzysz na oczy, to mi powiedz. Może razem coś zdziałamy. Odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi i wracając do swojej komnaty. Wolał nie ryzykować przebywania nigdzie indziej. Wszedł do środka, a gdy się odwrócił, spostrzegł, że na jego łóżku ktoś siedział. … … Nadia stanęła obok Gabriela, który przyglądał się pojedynkowi, toczącemu się w pałacowym miejscu ćwiczeń. Czerwona klinga skrzyżowała się ponownie z kryształową klingą, otaczaną pasmami srebra. Pojedynek był zacięty, a postacie zdawały się być w niektórych momentach być zaledwie smugami, przemieszczającymi się z miejsca na miejsce. - Dawno wróciła? – zapytała Nadia ciemnowłosego elfa. Gabriel ocknął się z zamyślenia. - Witaj, Nadio. Nie, zaledwie godzinę temu. Nie chciała odpoczywać, kazała tylko poprosić tutaj Deanuela. Czeka go Ledyr i powinien ćwiczyć – wyjaśnił. – Dobrze mu to zrobi… - Z pewnością! – zaśmiała się. – Jestem wstrząśnięta tym, co zrobił Arthur. Zmienił się lekko od czasu waszego pijackiego wieczoru. Gabriel chrząknął. - Pamiętam to – odparł. – Rozmawialiśmy na poważne tematy i chyba coś mu uświadomiłem. Nie wiem, naprawdę, Nadio… - Zmienił się bardzo na plus, co naprawdę mnie zdziwiło – wyznała cicho. – Nie wiem, co mam o tym sądzić. Mam nadzieję, że to nie jest tylko chwilowa zmiana, i że zrozumiał coś rzeczywiście. 544
- Nie jestem w stanie ci odpowiedzieć – wyznał Gabriel. – Ale wydaje mi się, że zrozumiał więcej, niż się nam wydaje. To Przewodniczący. Podchodzący do siebie bezkrytycznie niemal kiedyś, w dodatku teraz król. Wydaje mi się, że gdyby nie zrozumiał, nie podjąłby żadnych większych kroków w tym kierunku. Nadia skinęła głową, zamyślając się na chwilę. W myślach analizowała swoją ostatnią rozmowę z narzeczonym. Jednocześnie przyglądała się ćwiczącemu Deanuelowi. Nie mogła wyjść z podziwu dla tego, jakie postępy poczynił w tak krótkim czasie. - Musimy się zająć przygotowaniami – powiedziała do Gabriela nagle. – Za dwa dni wyruszymy na Radę Krain, a wojsko… wojsko musi wyruszyć wcześniej wraz z moim ojcem i Timothym. Powinni zatrzymać się między Utis a Ledyrem, by nie zapuszczać się w żaden teren zbyt głęboko. Musimy być gotowi na każdą możliwość. Alena mówiła, czy pojedzie od razu z nami, czy też wejdzie na Radę w trakcie? - Wspominała, że będzie musiała jeszcze coś załatwić – powiedział zgodnie z prawdą elf. – Więc przyjdzie później. Do tego czasu poobserwujemy cyrk Marvela sami… … … Aryon uderzył plecami w drzwi, gdy zobaczył ciemnowłosą elfkę, siedzącą na jego własnym łóżku. Była ubrana w kremową suknię, której nie znał, która jednak bardzo szybko przypadła mu do gustu. Długie, kręcone włosy zostały upięte w kok, a jej szyję zdobił naszyjnik z najprawdziwszych pereł, które idealnie pasowały do jej kreacji. - To znowu ty – szepnął mistrz elfów, nie ruszając się. – Znów przyszłaś mnie dręczyć? - Słucham? – zapytała zimno Feanen Valrilwen, podnosząc się z łóżka. Była bardzo wysoka, jednak Aryon wciąż górował nad nią wzrostem. – Znów? Nie widzieliśmy się dobre kilkanaście tysięcy lat, tchórzliwy mistrzu. Aryon oddychał szybko i płytko, czując przerażenie. Nie spodziewał się tego. - Przyszłaś mnie zabić? – zapytał szeptem. – Dam ci wszystko, czego zapragniesz! Znam sekrety Marvela, Arthura, mogę pomóc ci kontrolować Alenę… - Nie wypowiadaj imienia mojej córki – rzuciła zimno Królowa. – Masz tytułować ją księżniczką. Nie przyszłam ciebie zabić, więc się nie pogrążaj. Wiem, że Alena chce ciebie zabić za dwa dni. Mogę ci pomóc. Jasnowłosy elf zamrugał, gdyż była to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał po Feanen. - Słucham? – zapytał jeszcze ciszej, spodziewając się jakiś tortur. – Jak to pomóc? - Alena jest… Trudna, wszyscy to wiemy – odparła Królowa, przechadzając się po jego komnacie i oglądając wiszące w niej obrazy. – Chce ciebie zabić za to, co kiedyś zrobiłeś, Aryonie. Jest w niej dużo gniewu. Mogę jej pomóc ukoić ból i nienawiść, jaka w niej drzemie, a nawet sprawić, że nie przybędzie na Radę, by ciebie zabić. - Pani – szepnął i uklęknął przed nią, nie mając żadnego innego wyboru lub opcji przed sobą. – Ja… Wybacz mi za to, że nie szukałem sposobu, by ciebie uwolnić… Wiesz, że liczysz się dla mnie bardzo… Usta kobiety wygięły się w uśmiechu. - Zawsze to wiedziałam, Aryonie – rzuciła. – Od chwili, gdy przyszedłeś do mnie, by wyjawić sekrety twojego mistrza. 545
- Pogardziłaś potem tym zachowaniem – odparł niepewnie jasnowłosy. – Powiedziałaś, że jestem nic nie warty… Pamiętam to… - Nie zwracaj uwagi na to, co mówiłam w gniewie – powiedziała dziwnym tonem. – Zrozumiałam swoje błędy i to, jak bardzo niesprawiedliwie ciebie oceniłam, Aryonie. ZAWSZE byłeś dla mnie ważny… Aryon nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Podniósł się z klęczek, zrównując się z nią. - Mówisz prawdę, pani? Feanen uśmiechnęła się, odgarniając mu włosy z twarzy. - Czy mogłabym kłamać w tak ważnej i bliskiej mojemu sercu sprawie? – uniosła brew. – Możesz dostać to, co zawsze chciałeś mieć. Decyzja należy do CIEBIE. W jego głowie kłębiły się różne myśli. Z pomocą Feanen mógłby pozbyć się Arthura, Deanuela, Nadii, Gorgotha… Wszystkich, z wyjątkiem jej przeklętej córki. Jednak nawet to brzmiało lepiej, niż śmierć w męczarniach. Poczuł, że wygrał. Pochylił się i pocałował jej usta mocno, czując niezwykłą euforię. Wygrał. … … Śniłam o intensywnych kolorach, które otaczały mnie całą. Bardziej niebieskie niebo, bardziej zielona trawa, piękne kwiaty, pnące się dookoła mnie w górę. Siedziałam na ziemi, niezbyt wiedząc, co się ze mną dzieje. Podniosłam się powoli, wiedząc, że już kiedyś byłam w tym wymiarze. Wszystko było zbyt idealne i odurzające, bym mogła się pomylić. Byłam w Królestwie Niebieskim. Wtedy jednak poczułam, jak mój sen robi się niespokojny. Kwiaty zaczęły zmieniać się w chwasty, a liście na drzewach żółknąć i spadać. Zamrugałam zdziwiona, rozglądając się dookoła. Zobaczyłam zmierzającą w moim kierunku postać. Jej jasne, długie włosy zdradziły jej tożsamość. Przez łąkę kroczyła do mnie Ninde, splatając przed sobą dłonie. Zdziwił mnie jej widok. Przez moją głowę przelatywały różne myśli. Czyżby to ona sprowadziła mnie tutaj? - Nadio, córko Gorgoth’a – przemówiła i skinęła mi lekko głową, a ja odpowiedziałam tym samym. – Podczas naszego ostatniego spotkania okłamałaś mnie. Skinęłam głową, patrząc na nią. - Musiałam. Wybacz mi. To było bardzo ważne i naprawdę musiałam to uczynić. Elfka uniosła brew w górę w geście zdziwienia. - Nie sądziłam, że przyznasz się od razu, Nadio – rzekła po chwili. – Cenię sobie szczerość i zabolało mnie twoje poprzednie kłamstwo. Dość już kłamstw… Patrzyłam na nią przez chwilę, nie wiedząc, co mam jej odpowiedzieć. - Dość kłamstw? Skłamałam tylko raz – odparłam z lekką niepewnością. Czułam, że mój sen powoli się kończy. Jasnowłosa pokiwała twierdząco głową. - Owszem, Nadio, ale ktoś inny kłamał i ukrywał swoje czyny przez wiele tysięcy lat – odparła. Podeszła do mnie bliżej. – Wyciągnij rękę, Nadio, córko Gorgoth’a. Jeszcze bardziej zdziwiona wyciągnęłam przed siebie prawą rękę. - Ale… - zaczęłam, jednak mi przerwała. - Użyj tego na tym, kto kłamał najbardziej, a nie będzie mógł skłamać w odpowiedzi – 546
powiedziała tajemniczo, a na dłoni poczułam chłód jakiegoś szkła. Gdy zabrała swoją rękę, zobaczyłam, że podarowała mi szklaną fiolkę, wypełnioną intensywnie czerwonym płynem. Zamrugałam ponownie i podniosłam wzrok, chcąc spytać się o powód, jednak… Ninde już nie było, a ja sama obudziłam się kilka chwil później. … … Aryon siedział na krześle w swojej komnacie. Nastał kolejny dzień, ostatni przed dniem, w którym miała odbyć się Rada Krain. Czuł się niezwykle wypoczęty. Feanen zablokowała w jego umyśle wspomnienia z godziny, jaką ze sobą spędzili, by demon nie doniósł o tym Alenie, ani nikomu innemu. Czuł w sobie euforię, której nie umiał opisać. Zwycięstwo smakuje najlepiej, pomyślał, patrząc w okno. Minęło zaledwie kilka minut, odkąd słońce wskazało południe, jednak on już wyczekiwał. Zakazał sobie przeszkadzać, pod przykrywką myślenia nad sposobem przeżycia. Tak naprawdę myślał o tym, jak bardzo jego życie się zmieni. Gdy Deanuel zostanie strącony z tronu, a Feanen na nim ponownie zasiądzie, wezmą ślub, a on zostanie królem. Królem wysokich elfów, o pozycji którego marzył, odkąd zaczął samodzielnie myśleć jako dziecko. Gdy zostanie królem, wypowie wojnę Arthurowi i strąci go z tronu, na którym nigdy nie powinien zasiadać. Nadia zostanie jego służącą i będzie musiała znosić upokorzenia do końca życia. Będzie też patrzeć na śmierć swojego ojca, narzeczonego i przyjaciół. Wierny Deanuelowi Gabriel miał zostać stracony razem z księciem. Podobnie stanie się z Colinem, Marcusem, generałem Gorgoth’em i dowódcą Barnila. Chciał ich wszystkich martwych, gdyż wiedział, że dopóki nie będą leżeć głęboko w ziemi, on nie zazna spokoju. Wszystkich, poza jedną osobą, której nie mógł zabić, a której śmierci pragnął najbardziej w świecie. - O czym myślisz? – zapytał rozbawiony, kobiecy głos, a mistrz poczuł, że czyjeś usta całują jego szyję, odgarniając w tył jego jasne włosy. Uśmiechnął się z satysfakcją, oddając się pieszczocie. - Rozmyślam o… przyszłości – odparł i odwrócił się w jej stronę, popychając ją lekko na poduszki i wspinając się na nią. Opadł się łokciami po dwóch stronach jej głowy, przyglądając się elfce. – Jesteś piękna – wyznał po chwili, dotykając jej twarzy. – Bardzo. Rozmawiałaś z Aleną…? Feanen uśmiechnęła się, leżąc spokojnie. - Oczywiście – skłamała, gdyż nie widziała się nawet z córką. – I mam dla ciebie dobre wieści, Aryonie. Alena postanowiła okazać ci litość za moimi namowami. Nie pojawi się na Radzie Krain, jednak wyraziła życzenie byś ty się na niej pojawił. Chce, żeby jej nowi przyjaciele spostrzegli, że nie jesteś tchórzem. Ja tam będę, więc możesz być spokojny. Przeżyjesz i zostaniesz królem… Moim królem… - dodała i znów pocałowała jego szyję, czerpiąc energię z jego ciepła. Aryon uśmiechnął się szerzej. - A gdy nim zostanę, wprowadzimy nowy porządek w tej krainie – szepnął. – Porządek, któremu nikt nie będzie w stanie się przeciwstawić. I… I jest jeszcze coś… - dodał, mówiąc jeszcze ciszej niż wcześniej. – Bardzo chciałbym coś dostać. Coś, czego szukałem długo… Feanen nadal go całowała i po chwili pozbawiła go tuniki i przewróciła na plecy, siadając na 547
nim i patrząc na niego jasnozielonymi oczami. Uniosła brwi w górę, nadal z uśmiechem. - Czego pragniesz, przyszły królu…? – zapytała. Jasnowłosy elf patrzył na nią przez chwilę. - Miecza Żywiołów – szepnął po chwili. – Zawsze go chciałem. Bardzo… Królowa zaśmiała się dźwięcznie i szczerze. - To trudna zachcianka – odparła. – Będziesz się musiał o nią postarać i to bardzo. Przez nasze dwie, wspólne godziny… Aryon jęknął cicho, czując jej ruch biodrami i to, jak się o niego ocierała. - Nie możesz odwołać mojego demona? – szepnął. – Przecież Alena zgodziła się mnie ułaskawić, Feanen… - Owszem, ale to nie oznacza, że darowała ci poprzednią karę. To moja córka, Aryonie – rzuciła elfka, rozsznurowując jego spodnie powoli. – Mam nadzieję, że wytrzymasz jeszcze do jutra, a potem… Potem Alena zdejmie z ciebie klątwę i będziemy mogli razem żyć… usłyszał jej szept tuż przy swoim uchu. … … Nadia ściskała w ręku fiolkę z czerwonym płynem. Obudziła się rano i odkryła, że jej sen nie był tylko snem. Długo zastanawiała się nad znaczeniem tego, co znalazła w dłoni tuż po przebudzeniu się. Czy znała kogoś, kto kłamał tak bardzo, by zasłużyć na ten eliksir? Z początku przyszedł jej na myśl przelotnie Arthur. Sprawdzenie jego i jego intencji. Potem jednak pomyślała, że to byłoby okrutne. Swoimi ostatnimi czynami nie zasłużył na nic takiego. Odrzuciła od siebie te myśli, szukając dalej. Myślała nad tym długo, aż do teraz, gdy przy zachodzącym słońcu, wraz z Gabrielem i Colinem obserwowała kolejny trening Aleny i Deanuela, tym razem magiczny. - Wiem – szepnęła nagle. Colin spojrzał na nią zdziwiony, słysząc to. - Słucham? – zapytał. – Co wiesz? Brązowowłosa ocknęła się z zamyślenia. - Nic, nic – odparła. – Ile oni już walczą? - Bardzo długo – stwierdził jasnowłosy. – Gdy przyszedłem godzinę temu, byli już w środku pojedynku, a końca nie widać… Deanuel chce się podszkolić. Nadia skinęła głową. - Owszem, racja. Czy Alena rozmawiała dziś z którymś z was? – dodała nagle pytająco. Colin pokręcił głową. - Niestety nie… Od rana ćwiczy. - Racja – odparł Gabriel, nie odwracając wzroku od walczących. – Od rana ćwiczy. Zamieniłem z nią kilka słów, a potem musiałem zająć się wojskiem. Wyruszyli godzinę temu, a ja wróciłem tutaj. Księciu dobrze zrobi taki trening, tylko zastanawia mnie, czemu ona jest taka milcząca… - Aryon – odparła cicho Nadia, wiedząc, że znalazła odpowiednią osobę. Tym razem i Gabriel, i Colin spojrzeli na nią ze zdziwieniem. - Aryon? – zapytali jednocześnie. Nadia szybko pokręciła głową, czując się niezręcznie. - Nic, nic – odparła. – Coś sobie przypomniałam nagle. Nie zwracajcie na to uwagi. Gdy odwrócili od niej wzrok, pogrążyła się w myślach dalej, analizując słowa, które 548
wypowiedziała do niej Ninde. Poleciła jej użyć płynu na kimś, kto kłamał najbardziej. Tylko jak ma to zrobić? Bardzo łatwo zwęszyć podstęp we wszelakich napojach, podawanych w dziwnych okolicznościach. Chyba, że… Chyba, że wymyśli nowy zwyczaj, który Arthur potwierdzi publicznie. … … “Is there still room for new dents in old wrecks? A disgrace on the beyond that can never be undone Deceive yourself by yielding to soft words Enrich yourself by making up your own mind”
Gdy monarchowie zasiedli na swoich miejscach, Marvel uniósł dłonie w górę. - Rozpoczynam trzecią i ostatnią rozprawę Rady Krain – powiedział głośno, czując niespodziewaną ulgę. Nie zobaczył Aleny wśród świadków Deanuela, jednak obecność Feanen na obradach niepokoiła go równie mocno. – Trzecie posiedzenie zwykle jest tylko formalnością, która służy do potwierdzenia wyroku. Oby i dziś tak było. Muszę jednak wysłuchać wszystkich, którzy chcieliby jeszcze coś dodać. Zapraszam. Usiadł na swoim miejscu, splatając przed sobą dłonie. Czekał, chowając wewnątrz siebie niepewność. Wtedy Deanuel powstał ze swojego miejsca. - Potwierdzam, że wszystko to, co powiedziałem wcześniej to prawda – powiedział do Marvela. – I liczę na sprawiedliwy wyrok. Jednak… Jedna sprawa nie daje mi spokoju. Mi, oraz kilku innym osobom. Mam dwóch świadków, którzy mogą potwierdzić, że twoja żona chciała mnie zabić. Marvel zdębiał, gdy usłyszał jego słowa. Uniósł brew i zaśmiał się na głos. - Słucham? To niedorzeczne, oddalam ten… - Daj mu mówić – przerwał mu zimny głos Feanen Valrilwen. Przewodniczący przestał się śmiać, nie zerkając w jej stronę. Nie chciał, by uznała to za obrazę. Deanuel milczał chwilę, patrząc na Marvela. - Przewodniczący, twoja żona to Ilya, prawda? – zapytał. Starszy elf skinął głową twierdząco. – No właśnie. Kilka miesięcy temu zaatakowała mnie w moim własnym domu, z początku wywołując w lasach iluzję nadchodzącego oddziału. Zostałem uratowany przez brata, który przejął na siebie cios zatrutym sztyletem, a potem przez Nadię, która walczyła z Ilyą. Czyżbyś ją na mnie nasłał już wtedy? Marvel zmrużył oczy. - Słucham? Chcesz mnie obrazić, książę? – zapytał ostro. – Moja żona nie jest zabójczynią. Sądzisz, że zhańbiłbym się, żeniąc się z kobietą o takiej profesji? Musisz być więc pomylony. Wtedy Colin podniósł się w górę. - Mój brat mówi prawdę – rzucił. – Uratowałem go przed zatrutym sztyletem, który drasnął mnie w ramię. W przeciągu kilku godzin miałem być zupełnie martwy, jednak Nadia okazała się być na tyle dobra, że pomogła mi, dzięki czemu mogłem wyruszyć wraz z bratem. 549
Marvel uniósł wysoko brwi i ponownie się zaśmiał, widząc haczyk w jego odpowiedzi. - Doprawdy, książęcy bracie? – zapytał drwiąco. – Widzę haczyk przy twoim niecnym kłamstwie. Trucizny, których używają zabójcy w swoich broniach, nie mają odtrutek. Mistrzowie eliksirów, którzy ważą te trucizny są zabijani od razu, by sprawdzić działanie tych wywarów. Nie widzę więc sposobu, w jaki Nadia miałaby ciebie uratować. - Wtedy właśnie dołączyła do nas Alena – odezwała się Nadia, podnosząc się ze swojego miejsca, gdy Colin usiadł. Na ziemi, tuż obok niej, leżał kielich, pełen wina. – Nie miałam wyboru i musiałam ratować Colina. Pojechaliśmy więc do Turvion, gdzie odkryłam obecność Aleny, której szukałam. Połowa sukcesu była już za mną, więc gdy udało mi się wynegocjować antidotum dla Colina, wynegocjowałam także pomoc dla księcia Deanuela. Usta Marvela zacisnęły się w cienką kreskę. Nie wypowiedział przez chwilę ani słowa. - Chcesz mi więc powiedzieć, że MOJA ŻONA… - urwał. Poczuł gwałtowny napływ wściekłości. Nigdy nie przypuszczał, że przyczyną jego wielkiego niepowodzenia może być jego żona. – W porządku. Sam osądzę Ilyę, jako, iż nie stawi się tutaj, bo nie spuszcza oczu z dzieci. - Skąd mam wiedzieć, że to zrobisz? – zapytała Nadia. – To twoja żona. - Już niedługo nią nie będzie – rzucił zimno Marvel. – Tak wielka hańba… Tak wielki ws… nie dokończył jednak zdania, albowiem w drzwiach wejściowych do wielkiej sali pojawił się znajomy mu elf. Oczy zebranych podążyły za jego wzrokiem, by ujrzeć wysokiego, brązowowłosego elfa. Uroczysta szata sprawiała, że wyglądał dostojnie, a blizna, biegnąca przez cały prawy policzek dodawała mu szlachetności. Jego mądry, lecz zdystansowany wzrok przebiegł salę. Wkroczył do środka, splatając dłonie przed sobą. - Proszę o wybaczenie, Przewodniczący, ale zostałem zaproszony na tą Radę przez Alenę Valrilwen i mam zamiar spełnić jej prośbę – rzekł, a jego głos zabrzmiał dojrzale i głęboko. – Mimo zagrożenia życia, jakie tutaj na mnie czeka – dodał i spojrzał w stronę całej monarchii, siedzącej w ławach. Feanen wpatrywała się w niego z niedowierzaniem w zimnych oczach. - Mistrz Gered – rzuciła, nie podnosząc się z miejsca. – Sądziłam, że nie żyjesz. Oczy mistrza wbiły się w jej postać, jednak nie okazał żadnych emocji. - Do usług, Królowo – odparł i, nie wypowiadając ani jednego słowa więcej, cofnął się na drugą stronę. Zasiał przy jednej z ław w kompletnej ciszy, a jego postać spowił cień sklepienia, które się nad nim znajdowało. Marvel zmarszczył brwi. - Obawiam się, że nie będziesz świadkiem niczego, mistrzu – rzekł. – Skończyliśmy właśnie omawiać wszystkie kwestie. Wszystko zostało powiedziane na poprzednich posiedzeniach. - Nie – powiedziała nagle Nadia, w dalszym ciągu nie siadając na swoje miejsce. – Ja chcę dowiedzieć się czegoś jeszcze. Czegoś bardzo ważnego. Chciałabym zobaczyć Aryona. Marvel przymknął oczy. W duchu cały czas miał nadzieję, że uda mu się jak najszybciej zakończyć Radę Krain i wyjechać z tego miasta jak najdalej. - Aryona tutaj nie ma – odparł. – Niestety nie mogę ci pomóc. - Na tej sali go nie ma – przyznała spokojnie, kładąc dłonie na ławie. – Jednak jest tutaj. Mamy informacje od demona, który włada jego ciałem. Chciałabym go zobaczyć. Elf patrzył na nią przez kilka chwil bez słowa, a potem skinął głową, wstając. - Dobrze więc – powiedział i odwrócił się w stronę drzwi, znajdujących się za jego bogato 550
zdobionym krzesłem. Wejście stało otworem, a zza niego czaiła się ciemność. - Aryonie – powiedział głośno. – Jesteś proszony na salę obrad Rady Krain. Odpowiedziała mu cisza. Wszyscy w napięciu czekali na to, czy postać mistrza wysokich elfów ukaże się w drzwiach. Jednak nic takiego się nie stało. - Aryonie! – powtórzył Marvel głośniej. – Jesteś proszony na salę obrad Rady Ras! – w jego głosie dało się usłyszeć desperacką nutę. Przeczuwał, że coś jest nie tak. Aryon nie przychodził. Przewodniczący nie chciał odwracać się w stronę wszystkich, bo nie przyjmował do siebie możliwości, w której Aryon mógłby się nie zjawić. - ARYONIE! – wydarł się. – JA, MARVEL REGNAT WZYWAM CIĘ PRZED OBLICZE RADY KRAIN! Jasne włosy Aryona pokazały się w drzwiach jako pierwsze. Szedł powoli, jakby przeczuwał, że nic dobrego nie spotka go na sali. Gdy pokonał schody, prowadzące na podwyższenie, skierował swoje kroki w stronę Marvela, stając niedaleko niego. - Nie mogłem się zjawić wcześniej – przemówił, a jego głos zabrzmiał cynicznie. Był bardzo pewny siebie. – Gdyż dopiero w południe demon, mieszkający we mnie, opuszcza moje ciało, dając mi odrobinę wytchnienia. Dlaczego mnie wezwałeś, Marvelu? Czyżbyś zapomniał, że Rada nie została wezwana z mojego powodu? Nie mógł się powstrzymać, by nie zerknąć ukradkiem na siedzącą w jednej z ław Feanen. To dzięki wydarzeniom z dwóch ostatnich dni czuł się tak pewny siebie. Spostrzegł, że elfka nie jest już taka blada, jednak nie spojrzała na niego ani razu. Uznał w duchu, że to zapewne dlatego, by jeszcze przez jakiś czas utrzymać anonimowość ich kontaktów. Potem jego wzrok spoczął na ławie oskarżonych. Poczuł wielkie rozbawienie, widząc Deanuela, Nadię, Gabriela i Colina, wpatrujących się w niego. A więc Królowa miała rację. Przekonała Alenę do darowania mu życia. Wygrał. Potem jednak jego wzrok spoczął na jasnowłosym elfie. Ich spojrzenia się spotkały, a Aryona zszokowała stanowczość w oczach nowego króla. Arthur Pennath patrzył na niego bez śladu sympatii w oczach, do której tak przywykł. Spostrzegł również jego królewską pelerynę i koronę, osadzoną na jasnych włosach. Zacisnął pięści bezradnie, starając się uspokoić. Już niedługo. - Oczywiście, że nie. – zimny głos Marvela przywrócił go do rzeczywistości. – Jeden ze świadków księcia Deanuela chce z tobą mówić. Aryon rzucił Marvelowi przelotne spojrzenie, a potem skupił wzrok na Deanuelu. Jego szare oczy spotkały niebieskie tęczówki księcia. Usta mistrza wykrzywił lekko złośliwy uśmiech. Uniósł wysoko głowę i zszedł po schodach na sam dół. - A więc słucham – rzucił. – Skoro macie mi coś do powiedzenia, to słucham. Nadia patrzyła na niego bez ruchu. - Mistrzu Aryonie – powiedziała. – Jak widzisz… Nie ma z nami Aleny. Myślałam dużo zeszłej nocy nad sytuacją, która nad nami zawisła i zdałam sobie sprawę z tego, że nasz konflikt nie ma sensu. Poproszę Alenę by odwołała demona, który cię nęka. Jasnowłosy spojrzał na elfkę, unosząc brwi w górę. - Co skłoniło ciebie do takich przemyśleń, Nadio? Czyżbyś zdała sobie sprawę z tego, jak kiepska jest wasza sytuacja? – zapytał drwiąco. Deanuel, Gabriel i Colin rzucili Nadii zdziwione, ukradkowe spojrzenia. Nie mieli pojęcia, co robiła i co miała w zamiarze. Elfka jednak unosiła głowę wysoko w górę. 551
- Tak – odparła bez cienia sarkazmu w głosie. – To właśnie przyszło mi na myśl. Masz po swojej stronie Przewodniczącego… - dodała. - Nadio – powiedział dość ostro Arthur z podwyższenia, nie rozumiejąc jej działań. – Przemyśl to, co mów… - Przemyślałam, królu – przerwała mu elfka z szacunkiem w głosie. – Chciałabym… Chciałabym, by znów zapanował pokój. Jak wiesz pochodzę z Meavy, wielki mistrzu – dodała do Aryona, unosząc magią kielich w górę i ujmując go w dłonie. – Meava słynie z najlepszego wina, jakie kiedykolwiek smakowało ludzkie lub elfickie podniebienie. Przyniosłam ci ten oto kielich w ramach przeprosin i symbolu pokoju, jaki powinien między nami zapanować. Aryon poczuł wielkie rozbawienie. Zaśmiał się cicho, patrząc na nią. W sumie dlaczego by odmówić sobie rozrywki dania im nadziei, a potem brutalnego jej odebrania? Rozłożył ręce i pokręcił głową, potrząsając niezwykle jasnymi włosami. - Ach, Nadio. Cóż mogę rzec? Wzruszyłaś mnie tymi słowami! – powiedział. – Przyjmę twój dar, jako, iż zawsze ceniłem meavskie wino. - Nadio! – rzucił głośno Arthur, wstając ze swojego miejsca. Aryon poczuł jeszcze większą satysfakcję, gdy elfka nie zwróciła uwagi na słowa narzeczonego i ruszyła w jego stronę. Ujął w dłonie złoty kielich, domyślając się, że pochodzi on z królewskiej kolekcji, co jeszcze bardziej go ucieszyło. Uśmiechnął się do niej. - Twoje zdrowie – rzucił i napił się. Pyszny trunek ugasił jego pragnienie, spowodowane wcześniejszą niepewnością. Teraz jednak wszystko było jasne i klarowne, a on poczuł się swoim własnym zwycięzcą. Po chwili kielich był pusty, a on oddał go Nadii. – Pyszne, jak zwykle. Nie sądziłem, że zdobędziesz się na taki dar, Nadio. To… - nagle głos ugrzązł mu w gardle. Odchrząknął, domyślając się, że było to spowodowane zbyt dużą ilością alkoholu na raz. Odchrząknął ponownie, czując, że i to nie pomaga. Brązowowłosa elfka przyglądała mu się, trzymając kielich w szczupłych dłoniach. Z jej wzroku nie można było nic odczytać, jednak wyglądała na zaciętą. - To był eliksir, Aryonie – powiedziała cicho, nie ruszając się i obserwując jak szare oczy elfa rozszerzają się w geście zdziwienia. – Dostałam go od pewnej osoby, która nie może tutaj dziś z nami być. Od teraz, przez jakiś z twoich ust nie padnie ani jedno kłamstwo, czy będziesz tego chciał, czy też nie. Eliksir rozwiąże ci usta i udzieli mi odpowiedzi na pytania, które mnie dręczą. Aryon poczuł ogromną wściekłość na siebie. Jak mógł tak nabrać się na jej słodkie słowa, zatrute jadem kłamstwa? Cofnął się lekko i spojrzał w stronę monarchii, siedzącej po jego lewej stronie. - Królowo! – powiedział głośno, a wszystkie oczy zwróciły się ku Feanen. Elfka jednak nie zwróciła na niego nawet najmniejszej uwagi, patrząc na niego zimno i beznamiętnie. Aryon w duchu jęknął, widząc, że kobieta nadal chce utrzymywać pozory. Spojrzał na Nadię, wiedząc, że nie może okazać strachu. Nie mogła wiedzieć wielu rzeczy, które chciał ukryć, więc nie miała jak o nie zapytać. Intensywnie zielone oczy Nadii wbiły się w niego. Nie mrugnęła ani razu. - Chcę wiedzieć o tobie kilka rzeczy, Aryonie – rzuciła dziwnym głosem. – Założę się, ze wszyscy chcielibyśmy wiedzieć co zrobiłeś Alenie Valrilwen, że zasłużyłeś na tak wielką nienawiść, którą ciebie darzy. 552
W sali zapadła głucha cisza, a Aryon cofnął się ponownie, czując jak jego gardło zaciska się do granic możliwości. Poczuł również zawroty głowy i dotknął skroni palcami. Umysł podsuwał mu wspomnienia; wspomnienia, które tak bardzo chciał wymazać z pamięci, by nie musieć ich więcej oglądać. - Ja… - zaczął, chcąc zaprzeczyć, jednak wtedy odkrył, że nie ma głosu. Poczuł wściekłość pomieszaną z paniką. Słowa zaczęły same cisnąć mu się na usta. – To zaczęło się na kilka lat przed narodzeniem Aleny… Byłem młodym, najzdolniejszym uczniem mistrza Gereda, który przybył z nami do Luinloth, gdzie mieliśmy ponownie zamieszkać… … … - Wasza Wysokość. – wysoki, brązowowłosy elf zwrócił na siebie uwagę kobiety, odwróconej do niego tyłem. Znajdowali się w sali balowej, pięknie przystrojonej, gdyż były to urodziny Królowej. Feanen Valrilwen odwróciła się, widząc przed sobą znanego pośród krain mistrza Gereda i zgromadzonych za nim jego młodych uczniów. Elfka miała na sobie zieloną, pięknie przystrojoną złotem suknię, a na jej głowie lśniła korona. Uśmiechała się, jednak jej oczy pozostawały zimne i niewzruszone. - Och, mistrzu Geredzie – rzekła, klaszcząc w dłonie. – Cóż to za niespodzianka! Przyprowadziłeś ze sobą swoich uczniów? – nikt nie znał jej na tyle, by dostrzec złowrogi błysk w jej oczach. Mistrz uśmiechnął się i skinął głową. - Tak, moja Królowo – odparł. – Dziesięciu uczniów przybyło ze mną z powrotem do Luinloth. Minęło już ponad siedemset lat, odkąd zabrałem ich stąd za morze. Oto najlepsi z najlepszych. Chciałbym ci przedstawić ucznia, który wybija się ponad innych od samego początku. – odwrócił się i skinął na jednego z młodych elfów głową. Wysoki młodzieniec o niezwykle jasnych włosach wystąpił na przód. Jego szare oczy sprawiały wrażenie przebiegłych, teraz jednak nie patrzył na nikogo innego, tylko na Królową wysokich elfów. Nie wypowiedział ani słowa, nie mając odwagi. Gered uśmiechnął się. – Królowo, przedstawiam ci Aryona, mojego najstarszego i najzdolniejszego ucznia. Aryon ukłonił się elfce, która przyglądała mu się z uniesioną brwią, i która w tym momencie przysłoniła swym widokiem cały jego świat. - Pani, pogłoski o twej urodzie nie kłamały – rzekł cicho. – To zaszczyt dla mnie. - Owszem, zaszczyt – zaśmiała się zimno Królowa. – Aryon, tak? Bardzo ciekawe imię, młody elfie. Jeśli ktoś tak wielki jak mistrz Gered ciebie chwali, to musisz być godny tych słów. Jasnowłosy poczuł wewnętrzną euforię, gdy usłyszał jej komplement. Takie słowa od samej Królowej! Może mógłby cieszyć się specjalnymi względami… - Królowo, robię wszystko, by być godnym pochwał mego mistrza – rzekł. – I szanuję go ponad wszystko. W oczach elfki znów pojawił się złowrogi wyraz. Uśmiechała się nadal. - Geredzie, odwiedź jeszcze kiedyś pałac wraz ze swoimi uczniami – rzuciła. – To będzie wielka przyjemność móc ich poznać. W końcu to przyszli magowie wysokich elfów! O ile nadal uczysz tylko jedną rasę… Gered skinął głową. - Owszem – powiedział spokojnie, dając znak Aryonowi, że już może się cofnąć. – Według 553
mnie członkowie poszczególnych ras różnie się uczą i nie powinno się ich łączyć, pani. - Ach, ty i te twoje teorie. – machnęła ręką, na której widniał jej stary pierścień zaręczynowy. – Widzę moją drogą przyjaciółkę, Ninde – dodała po chwili. – Udam się do niej. Bez ani jednego słowa więcej oddaliła się w kierunku jasnowłosej, ubranej na biało elfki, jednak to wystarczyło, by młody uczeń stracił dla niej głowę. … … - Widziałeś ją tylko raz, Aryonie, kilka lat temu – mówił ciemnowłosy elf z przekonaniem w głosie. – To Królowa Beinbereth, o której krążą takie historie, że niektórych wolę nie słuchać. - Na przykład? – zapytał ostro Aryon, patrząc na niego wrogo. – Słucham więc. - Ponoć jest okrutna – odparł cicho jego przyjaciel. – Nie stroni od zabójstw, a kraj jest na granicy wojny. Król tego nie widzi, bo jest zakochany, lecz ona… Ona nie cofnie się przed niczym. Szare, zimne oczy Aryona wbiły się w niego nieprzyjemnie. - Uważaj na słowa, przyjacielu – powiedział spokojnie. – Wyrażasz się wszakże o naszej Królowej. I to, że widziałem ją tylko raz nie oznacza, że nie mogła mnie zapamiętać, ani ja jej. Ciemnowłosy elf zaczął się śmiać cicho i poklepał Aryona po plecach, co tylko wzmogło jego zirytowanie narastającą sytuacją. - Aryonie, naprawdę sądzisz, że Królowa zwróciłaby na ciebie uwagę? – zapytał rozbawiony. – Że zapałałaby do ciebie gorącym uczuciem tylko dlatego, że pochwaliłeś jej urodę i byłeś niezwykle uprzejmy, jak zresztą nakazuje zwyczaj i obowiązek? Ona nie ma uczuć. Tak słyszałem. A poza tym jednego nie zmienisz. Ma męża i jest nim Sidhion. To on wziął ją sobie za żonę i za romans zostałbyś ścięty, o ile w ogóle by na ciebie spojrzała. - NIE MÓW O MNIE W TEN SPOSÓB! – warknął jasnowłosy, czując gniew. - Jak? – przyjaciel przyglądał mu się w szoku. - JAKBYM BYŁ NIKIM! SIDHION NIC NIE ZNACZY ANI DLA MNIE, ANI ZAPEWNE DLA NIEJ, SKORO SŁYSZYSZ TAKIE RZECZY! Gdyby… Gdyby mi się udało, mógłbym być królem, rozumiesz to? Dostałbym stanowisko, na jakie zasługuję. - SŁUCHAM? – ciemnowłosy elf zdębiał zupełnie. Aryon prychnął, zirytowany bardziej. - Nie udawaj głupiego – rzucił. – Słyszysz pochwały mistrza Gereda, prawda? Jestem jego NAJLEPSZYM i NAJZDOLNIEJSZYM uczniem. Co więc robię z wami? Macie tyle do nadrobienia, a ja się tylko marnuję. Powinienem ćwiczyć magię z kimś, kto się na tym naprawdę zna. Jego przyjaciel poczuł ogarniający go chłód. - Sugerujesz, że jesteś dla nas zbyt dobry? – zapytał zimno. – I obrażasz mistrza Gereda? Nie ma silniejszego od niego w Beinbereth, Aryonie! Spotkał nad ogromny zaszczyt! Aryon ponownie prychnął. - Gered nie może się równać z potęgą Królowej – rzucił. – Musisz to przyznać. Ma wielką moc. Była kiedyś boginią… - Skąd ty wiesz takie rzeczy? Masz obsesję na punkcie mocy i władzy – odparł, patrząc na jasnowłosego z dezaprobatą i przerażeniem. – Nie waż się powiedzieć o mistrzu złego słowa, bo będę musiał na ciebie donieść. 554
Aryon zaśmiał się drwiąco. - Donieść? – nie panował już nad sobą. Nie znosił, gdy ktoś mu się sprzeciwiał. Podniósł się z krzesła, patrząc na ciemnowłosego. – TY chcesz na mnie donieść? Jesteś życiową ofermą i niczego nie osiągniesz! Ta dziewczyna, w której się zakochałeś… Catelyn, tak? Cóż, powiem ci, że wzdychała do mnie zaraz po tym, jak odrzuciła twoje zaloty. I była puszczalska, bo… - NIE WAŻ SIĘ TAK O NIEJ MÓWIĆ! – warknął ciemnowłosy, rzucając się na niego, jednak zrobił to zbyt późno. Wąskie ostrze miecza Aryona przebiło jego ciało, a sam jasnowłosy zrzucił go z siebie, otrzepując szatę. … … Aryon ukłonił się Feanen Valrilwen z szacunkiem. Królowa siedziała na tronie i patrzyła na niego dość zimno. Skinęła mu głową. - Z czym przybywasz, elfie? - Pani, zapewne mnie pamiętasz… - powiedział, prostując się z ukłonu i patrząc na nią. – Mistrz Gered wysłał mnie z przykrymi wieściami. Jeden z jego uczniów został brutalnie zamordowany we własnym pokoju… Feanen uniosła wysoko brew, w dalszym ciągu mu się przyglądając bez ani jednego mrugnięcia. - To doprawdy tragedia. Może zatem mistrz powinien podjąć odpowiednie kroki, które zapewnią ochronę jego uczniom? Nieostrożność jest karana wyjątkowo surowo – rzuciła. Aryon poczuł jak jego serce bije mocniej. - Wiem, pani – odparł nagle. – Całkowicie się z tobą zgadzam, jednak nie mówiłem tego mistrzowi… Bałem się zgorszenia na jego twarzy. Nie zawsze traktuje nas dobrze. Ciemnowłosa elfka wstała z tronu i zeszła z podestu, na którym stał. Znalazła się przed Aryonem, który praktycznie wstrzymał oddech, w oczekiwaniu na to, co się stanie. - Zgadzasz się ze mną? – zapytała, a on mógłby przysiąc, że jej głos był kokieteryjny. Elf skinął głową, patrząc na nią bez jakiegokolwiek ruchu. - Tak, moja Królowo – powiedział, tytułując ją tak, jak niegdyś Gered. – Mistrzowi wydaje się, że wie najlepiej, jednak nie zawsze tak jest. I tyczy się to też metod nauczania… - Doprawdy? – zapytała, obchodząc go dookoła i przyglądając mu się w dalszym ciągu. Nie odsunęła się, przez co czuł zapach jej perfum, który niemal go odurzał. – Opowiedz mi. Chrząknął, czując się bardzo zakłopotany. - Pani, nie mogę. To tajemnica i przyrzekałem, jak każdy uczeń… Feanen zatrzymała się za nim, przybliżając się jeszcze bardziej. - A więc nie zgadzasz się ze mną. Ufasz w pełni swojemu mistrzowi… - Nie! Nie, pani! - A więc mi to udowodnij. – usłyszał jej głos tuż przy swoim uchu, a po jego ciele przebiegł dreszcz. Przypomniał sobie to wszystko, o czym śnił w nocy. Władza, potęga, wyższość nad innymi… - Nikt nie może się o tym dowiedzieć, moja Królowo – szepnął. – Nikt. Odwrócił się w jej stronę i rozmawiali długo. Jego uwadze nie umknęło to, że bardzo często trzymała rękę na swoim brzuchu. Była w ciąży. 555
… … “A disgrace on the beyond”
- I tak zdradziłem mojego mistrza – powiedział Aryon z cichym jękiem. W głowie wszystkich przewijały się jego wspomnienia, te, o których mówił, i które jego umysł udostępniał niekontrolowanie. Nie chciał tego mówić publicznie, nie chciał wypowiedzieć ani jednego słowa, pokazać ani jednej sceny. - Nie mogę uwierzyć w to, co widzę – rozległ się męski głos. Aryon spojrzał w prawo i, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, ujrzał… - Mistrzu – szepnął, czując jak kolana chcą się pod nim ugiąć. – Ty… - Nie żyję, tak? – zapytał brązowowłosy elf, stoją przy ławie na podwyższeniu. – Sprzedałeś wszystkie moje sekrety Królowej, z którą sam ciebie zapoznałem? ZABIŁEŚ SWOJEGO PRZYJACIELA? Wielu zatem miało rację. Nigdy nie zasługiwałeś na tytuł mojego ucznia. Mój mistrz powtarzał mi to przez laty, lecz ja w ciebie wierzyłem. Wiedziałem, że masz w sobie bardzo zdradziecką naturę, jednak wierzyłem w ciebie mocno, widząc jakie czynisz postępy. Byłem z ciebie DUMNY! – jego głos poniósł się echem po ogromnym pomieszczeniu. Wszyscy inni milczeli. Aryon poczuł, jak zaczyna go mdlić. Ledwo powstrzymał odruch wymiotny, który niespodziewanie i gwałtownie go ogarnął. Wiedział, że musi mówić dalej. - Królowa jednak nie dała mi zbliżyć się do siebie i, jak gdyby nigdy nic, odesłała do mistrza – szepnął, świadomy tego, że każdy przysłuchuje się jego słowom. – W międzyczasie urodziła córkę, a ja nie miałem od niej żadnych wiadomości. Wiedziałem tylko, że księżniczka została nazwana Alena. Sześć lat później mistrz Gered zarządził przeniesienie do Luinloth. Zamieszkaliśmy w stolicy Beinbereth, widując wielkie osobistości. Widziałem kilka razy Królową, jednak… Nie zwracała na mnie żadnej, nawet najmniejszej uwagi. A Alena… jego głos stał się dziwny. – Alenę poznałem, gdy miała siedem lat. Była… Była idealna – szepnął jeszcze ciszej. – Bez żadnej skazy i nie mam na myśli tylko urody. Była najżyczliwszą, najbardziej dobrą osobą, jaką kiedykolwiek w życiu spotkałem. … … Gdy wyszli zza zakrętu, kilkanaście metrów przed nimi ujrzeli młodą elfkę. Mimo, iż była jeszcze dzieckiem, nie przesadzili ci, którzy określali ją mianem ślicznej istoty. Długie, lekko falowane i gęste włosy opadały jej na plecy czarną, lśniącą kaskadą. Odziedziczyła po matce także gładką, delikatną i jasną cerę, lecz jej oczy były niemal lustrzanym odbiciem oczu jej ojca – duże, intensywnie niebieskie, okalane długimi rzęsami, które rzucały cienie na jej blade policzki. Elfowie obserwowali, jak delikatną dłonią dotyka jednej z nienaturalnie dużych róż. Kwiat, który był trawiony przez chorobę, niespodziewanie odżył, pnąc się w górę i rozwijając płatki. Uśmiech rozjaśnił twarz dziewczynki, a jej śmiech był czysty niczym śpiew ptaków. 556
Miała dokładnie siedem lat. - Widzisz, Raylo? – zapytała w stronę mamki, która stała nieopodal, pilnując jej. – Mówiłam ci, że potrafię! A ty mi nie wierzyłaś. Rayla była lekko zmieszana, jednak uśmiechnęła się. Była jasnowłosą elfką, średniego wzrostu. Pochyliła się, by zrównać się wzrostem z księżniczką i spojrzała na nią ciepłymi, zielonymi oczami. - Przepraszam, moja pani – powiedziała. – Twoja pani matka nie uczyła ciebie jeszcze leczniczej magii, dlatego się zdziwiłam… Proszę o wybaczenie. - Nie mów na mnie „moja pani” – powiedziała dziewczyna, a w jej głosie można było usłyszeć nutkę złości. – Jestem twoją przyjaciółką. Mów na mnie Alena. Jasnowłosa elfka patrzyła na nią niepewnie, nie podnosząc się i kucając dalej. Westchnęła. - Księżniczko, Królowa nakazała mi wyraźnie, jednak… Mam spełniać twoje rozkazy – powiedziała po chwili. Alena uśmiechnęła się do niej. - Nie chcę ci rozkazywać – odparła i dotknęła ręką twarzy mamki. – Jesteś moją przyjaciółką. Przyjaciele sobie nie rozkazują. A pani matka chce, żebym była szczęśliwa. Dzięki tobie jestem. Nie mogę bawić się z innymi dziećmi… - jej głos lekko posmutniał. Rayla uśmiechnęła się pogodnie, by poprawić jej humor. Sama czuła się też wywyższona, gdyż księżniczka i następczyni tronu nazwała ją swoją przyjaciółką. Złapała Alenę za rączki. - Ale możesz bawić się ze mną – odparła. – W chowanego, w ganianego, w szukanie kwiatów… Oho, ktoś jest ci wdzięczny! – dodała, widząc jak ogromnych rozmiarów róża uchyla się nieco w stronę młodej elfki, dotykając płatkami jej policzka. Alena zamarła i, nie ruszając się, zerknęła w bok, by ujrzeć różę. Zamrugała gwałtownie. - Ona czuje – szepnęła cicho. – Jest w niej życie, bardzo silne życie, Raylo! … … W sali zapanowała cisza. Nadia poczuła jak ręce jej się trzęsą i zacisnęła je na złotym kielichu, by opanować ich drżenie. Nie była jednak jedyną osobą, która przeżyła szok. - Mów dalej – rozkazała, a głos jej się lekko zachwiał. Aryon jednak pokręcił głową, bardzo blady. - Nie każ mi mówić dalej… - Mów – rzuciła. Elf wziął głęboki oddech, a potem wypuścił powietrze, by opanować nudności. - Odkąd Królowa urodziła córkę, poświęciła się tylko jej. Gdy kilka lat później urodziła syna, nie przejęła się nim zbytnio. Liczyła się dla niej Alena. Spędzała z nią całe dnie, była ostatnią osobą, którą dziewczynka widziała przed zaśnięciem i pierwszą, która witała ją rano. Wszystko inne przestało się dla niej liczyć. W tym czasie pisywałem do niej listy, prosiłem o audiencję… Mieszkałem w Luinloth, mogliśmy się spotykać, jednak na drodze stała wiecznie jej przeklęta córka. Znienawidziłem Alenę do szpiku kości mimo tego, że jej nie znałem. Nienawidziłem każdej części tego dziecka, które miało całą uwagę Feanen, które zabrało mi szanse na tron, chwałę i potęgę. Nienawidziłem jej za to, że się urodziła. Szok był wymalowany nawet na twarzy Arthura. Wszyscy milczeli nadal; sama Feanen natomiast nie wyrażała sobą żadnych emocji, gdy go słuchała. 557
Im bardziej Aryon chciał oprzeć się eliksirowi, tym bardziej bledszy się stawał. Zacisnął usta i zmusił się do dalszego mówienia, mimo wielkiej niechęci. - I wtedy postanowiłem, że Alena musi zniknąć z życia Królowej. To był jedyny sposób na to, bym JA zaistniał w jej życiu, by mnie wreszcie zauważyła… Nie pomogło nic innego. Wydałem… Wydałem na śmierć własnego mistrza, by zdobyć jej uwagę, jednak Feanen nie chciała ode mnie niczego więcej. Nie chciała mnie znać i groziła mi, że jeśli zbliżę się do jej córki, gorzko tego pożałuję. Nie mogłem zabić Aleny, bo zginąłbym w straszliwych męczarniach, poza tym nie miałbym jak tego zrobić… Musiałem wymyślić coś innego. Gdy Królowa wraz z mężem wyjechali za morze, zostawiając dzieci pod opieką nauczycieli i mamek, dostrzegłem swoją szansę. Pierwszą rozmowę z małą księżniczką miałem już za sobą. Odnalazłem ją ponownie, przekonując kolejną mamkę, iż jestem nieszkodliwy. Stopniowo zdobyłem zaufanie i ogromną sympatię Aleny… … … - Co to za urok, Aleno? – zapytał Aryon, unosząc nad dłonią kulistą, świetlaną moc. Mała elfka przybliżyła się, przyglądając się kuli, która wyglądała tak, jak wiele innych. Jej niebieskie oczy pilnie studiowały energię, aż wreszcie spojrzała na Aryona. - Urok zapomnienia – odparła pewnym siebie głosem. Jasnowłosy uniósł brew. Siedzieli na ogrodowej ławce, a ich rozmowie przysłuchiwała się mamka Aleny, Kayla. - Jesteś pewna? – zapytał tajemniczym głosem. Księżniczka przyjrzała mu się bacznie, a na jej twarzy wpełzła niepewność. - Dlaczego masz taką minę? Powiedziałam coś nie tak? – jęknęła. – Aryonie, powiedz coś! Elf po chwili zaczął się śmiać. - Oczywiście, że trafiłaś. Nie wiem, jak to robisz. Miałbym trudności z rozpoznaniem tego. Jesteś bardzo uzdolniona, Aleno. Mała elfka uśmiechnęła się pogodnie do niego. - A ty jesteś wspaniałym przyjacielem – odparła. – Moja ostatnia przyjaciółka… Wyjechała, opuszczając mnie – dodała, mówiąc o Rayli. Nie wiedziała o jej zabójstwie. – Ty nie wyjedziesz, prawda? Nie zostawisz mnie dla jakiejś nowej Aleny, którą będziesz uczył zaklęć i uroków? Aryon spojrzał na nią poważnie, ukrywając swoje rozbawienie. Jego szare oczy pozostawały zimne, jednak jego usta się uśmiechały. - Nigdy ciebie nie zostawię. Przyjaźnimy się, a przyjaźń to wielka rzecz, prawda? – zapytał. – Uważasz tak, czyż nie? Czarnowłosa pokiwała głową. - Uważam – przyznała. – Przekonam panią matkę, by pozwoliła nam spędzać razem czas, jak tylko wróci. - Nie, Aleno, to niemożliwe – odparł szybko, czując strach. – Królowa nie może nic wiedzieć. Chyba nie chcesz, by stało mi się coś złego? - Nie! – odparła, patrząc na niego niepewnie. – Oczywiście, że nie. - A więc nie mów jej nic. Ufam ci, Aleno, jak nikomu w świecie – powiedział i uśmiechnął się przyjaźnie. Był jej jedynym przyjacielem. Osiągnął to, czego chciał. Ufała mu bezgranicznie. 558
… … - Niespodzianka! – powiedział Aryon, pojawiając się za wpatrującą się w okno na korytarzu Aleną. Mała elfka odwróciła się z niedowierzaniem w stronę przyjaciela. - Aryonie! – powiedziała szczęśliwa i zaśmiała się, gdy przytulił ją na powitanie. – Nie wiedziałam, że uda ci się przyjść! Jasnowłosy uśmiechnął się, kucając przy niej. - Miałbym zostawić ciebie samą na twoje dziesiąte urodziny? – zapytał. – Wkraczasz w poważny wiek, moja droga. To już nie są przelewki. Zaczęła się śmiać z jego poważnego tonu, a jej smutek zniknął bezpowrotnie. Elf zauważył to i nadal się uśmiechał. - Królowa i Król wyjechali? – zapytał po chwili. – A co z Bradley’em? - Tak, wyjechali – odparła. – Bradley jest chory, siedziałam w jego pokoju cały dzień, ale rozśmieszyłam go tylko trzy razy – dodała, smutniejąc. – Może pójdziemy do niego? Ty na pewno go rozbawisz! Jesteś w tym MISTRZEM! Aryon zaśmiał się szczerze. - Podoba mi się ten tytuł. Mistrz… Tak, jestem! Ale do Bradley’a pójdziemy później, dobrze? Alena zmarszczyła brwi. - Ale czemu? – jęknęła. – Aryonie, on leży sam zupełnie i na pewno jest mu smutno… Chciałabym, żeby ciebie w końcu poznał. To mój brat, a ty jesteś moim przyjacielem. Proszę… Aryon patrzył na nią chłodnym wzrokiem, a z jego twarzy nie schodził uśmiech. - Mam dla ciebie prezent, Aleno – powiedział, jakby nie zwracając uwagi na to, co powiedziała wcześniej. – Musisz wyciągnąć rękę. Alena spojrzała na niego zdziwiona, nie rozumiejąc o co mu chodziło. - Ale… - Wyciągnij rękę, proszę – rzekł z naciskiem. – Ufasz mi przecież. Czarnowłosa elfka po chwili skinęła głową, podając mu swoją rączkę, którą on ujął swoimi dłońmi. - Słodkich snów, dziecko – warknął niespodziewanie i uśpił ją jednym, silnym zaklęciem. Złapał ją, by nie upadła na ziemię i nie narobiła hałasu. Musiał działać szybko. … … Gdy odzyskiwała przytomność, usłyszała znajomy głos Aryona, który rozmawiał z kimś. Gdy jednak nie usłyszała ani jednej odpowiedzi drugiej osoby, musiała uznać, że mówił do siebie. -…tyle czasu szukałem tego… - mówił właśnie, a Alena otworzyła oczy, czując, że nie może się ruszyć. – Przekazywany z pokolenia na pokolenie… Aryon spojrzał na elfkę i zaklął głośno. - Obudziłaś się? – zapytał zimno. Zobaczyła go, stojącego obok niej i trzymającego w ręce niewielki sztylet. Elfka zamrugała, zaczynając się go bać. - Aryonie, co ty robisz? – zapytała. – To nie jest zabawne! 559
- O nie, nie jest – przyznał przyglądając się sztyletowi. – Widzisz ten sztylet? Zabawne, że jest z pozoru zwykłym sztyletem, lecz po odpowiednim… - milczał chwilę, skupiając się i przypominając sobie wszystko, czego dowiedział się od ducha, który przygotował odpowiednio sztylet. -…uroku daje mi moc, jaka nie istnieje w naszym wszechświecie. Ostrze stało się czarne, a młoda elfka zaczęła się wyrywać, jednak bezskutecznie. - A teraz umrzesz, moja mała przyjaciółko – wycedził, a czarny czubek sztyletu dotknął jej bladej skóry. Nieludzki krzyk wypełnił salę, on jednak nie wypuścił sztyletu z ręki, tnąc mocno w dół i rozcinając jej skórę. Czarne rany rozlały się po jej rękach, a on z przerażeniem wyczuwał ile istnień i mocy gromadził w sobie sztylet. Zacisnął usta, tnąc mocniej i przyglądając się agonii dziewczynki, która po kilku godzinach nie umiała już krzyczeć, bo rozerwano jej świat na tysiące nieposkładanych kawałków, których miała nigdy nie poskładać. … … “I can't save your life Though nothing I bleed for is more tormenting I'm losing my mind And you just stand there and stare as my world divides”
Po policzkach Nadii popłynęły łzy, których nie umiała dłużej utrzymywać. W pomieszczeniu nadal panowała cisza, teraz jednak wydawała się znacznie bardziej przytłaczająca. - Ty bydlaku – wyszeptała, nie zwracając uwagi na swoje łzy. Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Aryon był bardzo blady, a gdy jego wzrok spotkał się z niedowierzającym wzrokiem mistrza Gereda, poczuł, jak coś w nim pęka. - Nie mogłem jej zabić normalnie, bo Feanen zabiłaby mnie. Miesiącami szukałem innego sposobu na to, by ją unicestwić. Wiedziałem, że… Że musi umrzeć sama, ja mam jej tylko w tym pomóc. I tak trafiłem na jedną z najgorszych klątw, jakie kiedykolwiek stworzono. Sztylet wykupiłem za życie pewnego elfa, co było niebywałym szczęściem… Wszystko było idealnie… Jednak… Nie wszystko poszło tak, jak miało pójść. – znów poczuł nudności, starając się nad nimi zapanować. – Królowa wyczuła, że z jej córką dzieje się coś złego. Gdy dotarła do zamku, odrzuciła mnie od Aleny niczym marionetkę na cienkich sznurkach. Gdy tylko na nią spojrzała, wiedziała, że to dziecko nie przeżyje nocy. Nie zamykałem jej ran tak, jak powinno się to robić przy tworzeniu Lotosu. Tworzyłem je według pewnego schematu, chcąc wymęczyć ją tak bardzo, by umarła samoistnie dzień później, nie mając kontaktu z rzeczywistością. Uciekłbym, unikając odpowiedzialności. Wina zleciałaby na kogoś nieznanego, a Feanen byłaby wolna od absorbującego uwagę bachora. Jednak tak się nie stało. Królowa podniosła sztylet i zaczęła poprawiać jej rany, chcąc dopełnić klątwę. Musiała połączyć ze sobą najwyższy i najniższy punkt, w którym skóra została nacięta. Tak powstały słynne ciernie. Sztylet został zniszczony, Alena przeżyła, mimo poprawionego podwójnie Lotosu na rękach, a ja musiałem uciekać niemal natychmiast po tym, jak zostałem odrzucony na ścianę. Wiedziałem, że Królowa mi tego nie daruje. Nie miałem wyboru. Nie patrzcie tak 560
na mnie! Musiałem to zrobić! Nikt mu nie odpowiedział. Wszyscy tylko na niego patrzyli, co go przytłaczało. - Alena mi wtedy ufała. Była tylko dzieckiem. Stworzyłem potwora – szepnął cicho. – Jednego z najgorszych, jakie chodzą po tej ziemi. Zaszczepiłem w niej coś, czego nigdy się nie pozbędzie. Coś, co wyssało z niej większość uczuć, kształtując jej charakter powoli, lecz skutecznie. Nauczyłem ją nienawidzić i dałem jej tym samym wielką moc. I przeklinałem siebie za to od tamtej pory co noc. - Żałowałeś? – zapytał dziwnym głosem Arthur. Aryon spojrzał na niego. - O nie – odparł. – Nie żałowałem niczego, oprócz jednego. Oprócz tego, że nie umarła. – szczere słowa cisnęły się na jego usta. Wiedział, że pogrąża się coraz bardziej, jednak nie umiał tego powstrzymać. Z krótkich rozmyślań wyrwał go niezwykle mocny cios w twarz. Aż odrzuciło go w przeciwną stronę, a z jego ust pociekła strużka krwi. Nadia stała przed nim, a kielich po winie leżał na ziemi. Była wściekła. - Zasłużyłeś na jej nienawiść – syknęła. – Na każdą sekundę jej nienawiści. I zobaczysz… -…jak to jest, gdy Alena Valrilwen kogoś nienawidzi – rozległ się zimny głos czarnowłosej elfki, stojącej w drzwiach. Oczy zebranych podążyły do wejścia, a sama Nadia odwróciła się, czując na policzkach łzy. - Aleno… – powiedziała, jednak elfka nie patrzyła na nią, tylko na Aryona. Jasnowłosy elf przeraził się i cofnął gwałtownie do tyłu, prawie wpadając na schody. - Nie – powiedział głośno. – Nie… Feanen, obiecałaś mi… Obiecałaś mi, że ona daruje mi życie! Feanen jednak nie patrzyła na niego. Jej wzrok był utkwiony w córce. Alena była spokojna. Stała w drzwiach bez ruchu, nie odzywając się ani słowem. Arthur zaklął cicho i zbiegł ze schodów, ciągnąc Nadię za sobą, w drugą część sali. Aryon rozejrzał się dookoła. - Pomocy – szepnął cicho. – Błagam, pomocy… Elfka weszła do pomieszczenia, a drzwi się za nią zamknęły. Jej twarz nie wyrażała emocji. - Kto zabił króla Adaira i królową Nai? – zapytała głośno, a elfa zatkało. Nie spodziewał się tego pytania ani tego, że będzie musiał na nie odpowiedzieć. Poczuł, jak jego gardło zaciska się, a zawroty głowy i mdłości nakłaniają go do mówienia. Nie mógł milczeć. Nie mógł. - Kto wydał rozkaz zabicia królewskiej pary? – zapytała lodowato Alena, wyjmując coś zza paska spodni. Rzuciła mu pod nogi biały rulon papieru. Jego rozkaz. Aryon poczuł, jak ręce zaczynają mu się trząść. - Ja – powiedział. – Ja wydałem rozkaz zabicia królewskiej pary. Deanuel poczuł, jakby ktoś zdzielił go czymś chorobliwie ciężkim w głowę. Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, jakby nie mógł dowierzyć. - Ty…? – wyszeptał, jednak Aryon nie miał możliwości odpowiedzieć. - Kto nasłał zabójczynię na księcia i jego rodzinę? – zapytała Alena, nie spuszczając wzroku z Aryona. Ten cofnął się bardziej i upadł na schody, nie zauważając ich. Próbował milczeć. - ODPOWIADAJ! – wydarła się, a jej krzyk dudnił mu w uszach przez kilkanaście sekund. Złapał się za głowę. - Ja! – odparł, przeklinając eliksir i samego siebie. – Ja nasłałem Ilyę na samozwań… - Byłeś zamieszany w zabójstwo żony generała Gorgoth’a? – zapytała, a jej głos stawał się coraz cichszy. Aryon zacisnął powieki, chcąc odsunąć od siebie myśli. 561
- Tak – wyszeptał tylko, nie będąc w stanie zmusić się do niczego więcej. Nadia aż usiadła na ławce, trzymana cały czas przez Arthura. Jej usta były lekko otwarte z szoku, który odczuła. Jej oddech przyspieszył, a jej serce chciało stanąć. Alena podeszła kilka kroków bliżej. Jej twarz nadal nie wyrażała żadnych emocji. - Czy to ty zabiłeś mojego brata? – zapytała. Elf spojrzał na nią, zszokowany. - Słucham? Nie! Nie tknąłem Bradley’a! Alena nie odpowiedziała. Milczała kilka chwil, a potem ponownie podniosła wzrok. - Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego do tej pory ciebie nie zabiłam? – zapytała po chwili. Aryon jęknął, podnosząc się z ziemi. Wciąż liczył na to, że Feanen mu pomoże. Nie przyjmował do wiadomości innej opcji. - Chciałaś… Chciałaś mi wybaczyć? – zapytał niepewnie, zastanawiając się, jak ma uciec. - Nie. Wyruszyłam po twoją śmierć do Innego Świata i to dwukrotnie – powiedziała dziwnym głosem i dobyła długiego, jasnego miecza. – A teraz możesz na nią patrzeć. Podoba ci się? Aryon poczuł, jak puls gwałtownie mu przyspiesza. Zacisnął ręce na swojej szacie, rozglądając się niepewnie wokoło, jakby oszalał. Wtem jednak jego wzrok spoczął na mieczu, który elfka trzymała w dłoniach. Jego broda dziwnie się zatrzęsła. - Czy to… - Miecz kapłana Kyod’a – rzuciła. – Miecz, który przybiera właściwości zgodnie z tym, czego chce jego właściciel. Aryon wziął głęboki oddech. Feanen mu pomoże, z pewnością. W końcu ma zostać jej królem. - Mogłaś mnie zabić Mieczem Żywiołów – powiedział, zerkając nerwowo w stronę jej matki. – Nieprawdaż, Aleno? Zaśmiała się krótko i zimno. - Nie. Nie miałeś zginąć od Miecza Żywiołów. Deanuel nie będzie miał twojej krwi na rękach. Dobądź miecza. - Nie mam… Nie mam miecza… – rozejrzał się w panice dookoła. Widział tylko nienawiść. – N-nie mam… - DOBĄDŹ MIECZA! – jej krzyk odbił się echem po sali, w której się znajdowali. Jeden z króli podniósł się i rzucił Aryonowi miecz, nie chcąc jej denerwować. Jasnowłosy szybko złapał rękojeść obiema rękami, starając się powstrzymywać ich drżenie. - Zabijesz mnie mieczem? – zapytał, unosząc wysoko głowę. Jego szare oczy po raz pierwszy od dawna spotkały się z jej jasnoniebieskimi tęczówkami. Nie widział nigdy w nikim takiej nienawiści, jak w niej, w tamtym momencie. - Nie – odparła, kręcąc głową. – Będziesz cierpiał tak, jak ja cierpiałam. A nawet bardziej. Aryon pokręcił głową, czując jak ogarnia go coraz większa panika. - Nie – powiedział. – Nie chcę cierpieć, ja nie zasłużyłem, ja… - Podzieliłeś mój świat nieodwracalnie na tysiące części – rzuciła lodowato. – To koniec, Aryonie. Zaatakowała go błyskawicznie, wykonując szybkie cięcie w prawo. Zablokował jej cios, czując, że zaczyna się denerwować brakiem reakcji Królowej. Odbił jej miecz, okrążając ją i przypominając sobie, jak się walczy. Tak dawno nie brał udziału w żadnym pojedynku… Tak zaniedbał swoją sztukę… A teraz jego własny mistrz to widzi… Alena warknęła. Wymiana ciosów była błyskawiczna, a siła, z jaką miecze się zderzały, była 562
niewyobrażalna. Byli niemal smugami, poruszającymi się w nieludzkim tempie. Wywinęła młynek jasnym mieczem, biorąc zamach. Wytrąciła mu miecz z ręki, chwytając go jednym, sprawnym ruchem i odrzucając go za siebie. Aryon błyskawicznie uniósł ręce w górę, prawie padając na kolana. Utrzymał jednak równowagę z ledwością. - Rozbroiłaś mnie – wyszeptał. – Już… Wystarczy… Jestem tylko… - Zdradziecką, tchórzliwą kurwą! – wycedziła, a jej długi miecz przebił ciało elfa na wylot. Nieludzki wrzask odbił się echem od ścian sali, w której się znajdywali. Niektórzy powstawali ze swoich miejsc, świadomi tego, czego są świadkami. Aryon spojrzał w dół, widząc miecz, wystający z jego piersi. - J-ja… Nie… – wyjęczał, widząc jak jego rana zaczyna pokrywać się czernią. – NIE! ZABIERZ TO! NIE KAŻ MNIE W TEN SPOSÓB! NIE! FEANEN, POMÓŻ MI! BŁAGAM! OBIECAŁAŚ MI! Alena w odpowiedzi wbiła mu miecz głębiej w ciało, przybliżając się do niego. - Sam mnie przecież taką uczyniłeś – syknęła mu do ucha. – Czujesz, jak rozrywają ci ciało na strzępy? Słyszysz, jak krzyczą? Ja słyszę to codziennie! Niewyobrażalne cierpienie, jakie ogarnęło jego ciało, wstrząsnęło nim, ledwo dając mu ustać na nogach. Nie panował już nad sobą, słysząc nieznane twory, ogarniające jego ciało najciemniejszą z ciemności. Feanen go nie uratowała, a przepowiednia ziściła się. Umierał od miecza Aleny Valrilwen. - Powinnaś… – wydusił. – Powinnaś wtedy cierpieć bardziej… – jego szept zlał się z wrzaskiem, który wydobywał się z niego. Nie krzyczał ustami, krzyczał całym ciałem. - Racja – wycedziła, wyciągając gwałtownie ostrze z jego ciała i raniąc go drugi raz. Teraz jednak nie zostawiła miecza wewnątrz niego, tylko od razu go wydobyła. Lśnił od krwi elfa, który padł na kolana. Jego ciało w zastraszającym tempie czerniało, a on rzucał się na wszystkie strony, padając na plecy i nie mogąc zapanować nad niczym. Krzyczał coś, ale już nikt nie potrafił zrozumieć jego słów. Alena patrzyła na niego, a jej twarz ponownie nie wyrażała żadnych emocji. Trzymała w dłoni zakrwawiony miecz, zaciskając dłoń na jego rękojeści. - Umrzesz jako legenda klątwy, którą sam przywróciłeś do tych krain – rzuciła, a jego twarz pokryła się czernią, zaczynając się rozpadać. Był niczym. Mistrz Aryon skonał w niewyobrażalnych męczarniach na oczach Rady Krain, której był członkiem. Obserwowało go sześciu króli, jedna królowa, dwójka rycerzy, jeden mistrz, jedna wojowniczka, jeden książę i jedna księżniczka. Czarny pył, który pozostał z jasnowłosego elfa, został rozwiany przez wiatr, który niespodziewanie wtargnął do sali, jakby wiedząc, jaki moment będzie najbardziej odpowiedni. Alena spojrzała w górę, na siedzącego nieruchomo przerażonego Marvela. - Ty będziesz następny – powiedziała, a on ścisnął poręcze swojego krzesła mocniej, czując, jak pot spływa mu po plecach.
563
Rozdział 42 – Prisoner of war
Sala była wypełniona ciszą, która sprawiała, że było słychać niemal oddechy elfów w niej zebranych. Marvel nie ruszał się, skamieniały zupełnie. Jego szare oczy patrzyły na czarnowłosą elfkę, trzymającą w ręce zakrwawiony miecz. Zacisnął palce mocniej na poręczy swojego bogato zdobionego siedzenia. - Ja ciebie nie skrzywdziłem tak, jak on – przemówił w końcu, starając się brzmieć normalnie, chociaż w środku wszystko się w nim przewracało. – Nie zrobiłem ci takiej krzywdy, jak Aryon. I mam… Żonę oraz dzieci. Rodzinę. Jeśli mnie zabijesz… Alena jednak pokręciła głową. Jej oczy były nieprzeniknione i ciężko było rozszyfrować, co tak naprawdę czuje. Czuła ogromną gorycz, gdy tylko na niego patrzyła. - Szukasz litości u niewłaściwej osoby – powiedziała beznamiętnie. – Nie bądź naiwny, nie poniesiesz kary teraz. Aryon umierał od długiego czasu, trawiony strachem groźby, która nad nim wisiała. Teraz zwracam się do ciebie. Będziesz cierpiał tak, jak ja cierpiałam, gdy pytałeś mnie, nieprzytomną, czy przyprowadziłam ze sobą świadków na rozprawę. - Słyszałaś to? – szepnął z niedowierzaniem. – Słyszałaś to pytanie? - Słyszałam wszystko – warknęła. – Od momentu schwytania, do momentu zesłania do Innego Świata. I sprawię, że ty też będziesz słyszał. Każde słowo i każdy krzyk. Nigdy nie dziwiło ciebie, że wszyscy królowie, obecni na tamtej Radzie, ginęli w tajemniczych okolicznościach? Nigdy nie zastanawiałeś się, czy to przypadek, czy też nie? - On współpracował z Aryonem – rozległ się nagle męski głos. Arthur Pennath wystąpił z ław, wychodząc przed Nadię, którą wcześniej trzymał. – Aryon kupił członków Rady, roztrwaniając swój, ogromny wtedy, majątek, by tylko mieć całkowitą pewność, że ty i Królowa Feanen zostaniecie skazane jednogłośnie. Pomysłodawcą był mistrz, jednak Marvel gorąco poparł jego ideę. Podsłuchałem ich rozmowę, podczas której Przewodniczący prezentował ze szczegółami tortury, jakim miałaś zostać poddana i formie, w jakiej mieli wprowadzić ciebie na salę. Wtedy nie rozumiałem o kim mówią, ani nie widziałem związku między mistrzem Aryonem, moim mentorem i przyjacielem, a osobą, którą faktycznie był. - To nie jest twoja sprawa! – warknął Marvel, zrywając się z miejsca. – WASZA WYSOKOŚĆ. Nie oddałem ci prawa gł… - Sam będę decydował, kiedy mam mówić, a kiedy nie – syknął jasnowłosy król. – Więc zamilcz! Chcę powiedzieć coś jeszcze. Nie byłem najlepszym elfem, gdy ta misja się rozpoczęła. Osądziłem wiele osób niesprawiedliwie, zgadzając się z opiniami Aryona. Przeprosiłem już Gabriela za wszystkie nieprzyjemności, które go spotkały z mojej strony. Mam zamiar przeprosić Marcusa. A teraz chciałbym przeprosić ciebie, Aleno – dodał i spojrzał na elfkę. – Przyczyniłem się do twoich cierpień, mówiąc ‘tak’ na Radzie. Byłem młody, głupi i zbyt strachliwy, by sprzeciwić się woli Aryona, którego wówczas uważałem za ideał elfa. Milczałem przez tyle lat, bo myślałem, że nie żyłaś i wierzyłem w swoje racje. Potem byłem okrutny, bo tak było mi o wiele łatwiej funkcjonować. Byłem ślepy. Nigdy nie przypuszczałem, że Aryon dopuścił się takich czynów. Mimo tego, iż wiem, że raczej nigdy nie będziemy przyjaciółmi, mam nadzieję, że mi wybaczysz. Marvel zaciskał pięści w bezdźwięcznej wściekłości, jaka go ogarniała. Jednak to nie on był 564
tym, który zabrał głos. - Oczekujesz wybaczenia za to wszystko, co uczyniłeś? – zapytał zimny, kobiecy głos. Feanen Valrilwen podniosła się ze swojego miejsca, patrząc na Arthura z góry. – Dziecko czy nie, jesteś winny swoim czynom, za które poniesiesz odpowiedzialność. Moja córka nie wybacza błędów nikomu. Jasnowłosy dostrzegł niemal uśmiech na jej ustach, gdy to mówiła. Nie odpowiedział, tylko skierował wzrok na Alenę, czekając na jej odpowiedź i nie zwracając uwagi na nic innego. Czarnowłosa elfka milczała, przypatrując mu się. Ogarnął ją dziwny spokój, którego jednak nie okazywała, podobnie jak żadnych innych emocji. - Pomimo tego, że twoje czyny były najmniej dotkliwe w stosunku do mnie, jako jedyny przeprosiłeś – powiedziała po chwili. – I pokazałeś na misji ile jesteś wart. – była świadoma, że cała sala wsłuchiwała się w jej słowa. – Mogę to uczynić. Będziesz pierwszą i prawdopodobnie ostatnią osobą, której wybaczę. Arthur chwilę nie odpowiadał, a następnie skinął twierdząco głową. - Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale faktycznie jesteś honorowa – odparł. – Dziękuję – dodał i cofnął się, stając ponownie obok zszokowanej Nadii. Marvel zacisnął usta. - On tylko tak mówi – rzucił nienawistnie. – Oni wszyscy są przesiąknięci filozofią Aryona. Wszyscy życzyliby ci śmierci, gdybyś nie pomagała Deanuelowi. Są tak samo zawistni, jak ci, których nienawidzisz. Jesteśmy pod tym względem równi i jeśli dostanę wezwanie do zwołania Rady z twojego powodu, nikt nie zrobi dla ciebie tyle, ile ty zrobiłaś dla tego robaka, Deanuela. Deanuel poczuł wściekłość, ale nie zdążył się odezwać, gdyż ktoś zrobił to za niego. - Z całym SZACUNKIEM, Przewodniczący, ale chyba powinieneś się zamknąć – rzucił otro Gabriel, wstając ze swojego miejsca. Wzrok wszystkich skierował się ku niemu. – Książę, wybacz na chwilę – dodał do Deanuela i wyszedł z ławy. - Jakim prawem… - zaczął rozjuszony Marvel, ale ciemnowłosy elf nie przejął się tym. - Jakim prawem zwracasz się takim tonem do księżniczki? – wskazał na Alenę, obok której stanął. – Jakim prawem obrażasz księcia Deanuela, nazywając go robakiem? To nie wszystko, twoja obraza dosięga również innych członków rodzin królewskich, którzy tutaj siedzą! Nie wspominając o innych, przed którymi się wywyższasz, jakbyś był bogiem. - A kimże ty jesteś, by odzywać się w mojej obecności? – wycedził Marvel jadowicie. - Rycerzem księcia Deanuela i jestem z tego dumny – powiedział zimno Gabriel. – A kimże ty jesteś? Sprzedajnym błaznem? – po jego słowach po sali przebiegły pomruki. – Jeśli zwołasz kiedykolwiek jeszcze swoją Radę z powodu Aleny, czy Deanuela, bądź Arthura, Nadii czy Colina, możesz być pewien, że się zjawimy w takim samym składzie, w jakim jesteśmy tutaj teraz. A kto wstawi się za tobą? Czy ktokolwiek uchroni ciebie od gniewu Aleny? Nie. Już za późno. Po jego słowach ponownie zapadła cisza. Marvela zatkało w zupełności. Deanuel natomiast uśmiechnął się szeroko i… Wstał ze swojego miejsca na znak poparcia dla słów Gabriela. Colin zrobił to samo, natomiast Arthur wyprostował się, stojąc z Nadią. Gabriel stał przy Alenie, czekając na odpowiedź Przewodniczącego, gdy, niespodziewanie, w głowie usłyszał głos, który był dla niego tak bardzo miły. Dziękuję ci. 565
Zerknął na Alenę, czując ogarniające go ciepło. Potem podniósł wzrok na Marvela, który dalej nic nie mówił. - Tak też sądziłem – rzucił. – Jak niewiele trzeba, by uciszyć kogoś, kto wiecznie ma argument na wszystko i przerywa przesłuchiwanym w połowie zeznań. Nie mam więcej pytań. Odwrócił się i wrócił na swoje miejsce, muskając lekko dłoń Aleny, gdy miał okazję. Marvel w dalszym ciągu nie wymówił ani jednego słowa, a czarnowłosa spojrzała w górę. - Gabriel powiedział wszystko, co było do powiedzenia – rzuciła. – Zanim zakończysz rozprawę, sprowadzisz tutaj Ilyę i oddasz ją pod osąd Nadii. Strzeż się, Marvelu Regnacie, albowiem możesz być pewny swojej kary. To były jej ostatnie słowa. Odwróciła się i opuściła salę, a drzwi same się za nią zamknęły. Przewodniczący Rady Krain wyglądał blado, jednak to nie odjęło mu nienawiści ze spojrzenia. Zajął swoje miejsce, starając się zachować spokój. - Czy ktokolwiek chciałby coś dodać? – zapytał. Wtedy powstał mistrz Gered. - Ja, Przewodniczący – odrzekł. – Jako mistrz, który uczył wzgardzonego Aryona, czuję się w pewnym sensie odpowiedzialny za to, co czynił. Nie wiem, w którym momencie popełniłem błąd, jednak mnie również wydał na śmierć. W obecnej sytuacji chcę wesprzeć księcia Deanuela i jego sprawę całą swoją mocą. Stowarzyszenie Najwyższych Magów, którego jestem członkiem, również wyrazi swoje poparcie dla sprawy dziedzica Beinbereth. Apeluję do ciebie, Przewodniczący, byś wydał wyrok jednogłośnie. W przeciwnym razie sprowadzisz na siebie gniew Stowarzyszenia, a za nami podąży wiele mniejszych ugrupowań. Do tej pory siałeś w krainach ferment wraz ze swoją Radą. Najwyższa pora to zmienić. Zamilkł, siadając w swojej ławie i splatając przed sobą ręce. Wyglądał na stanowczego i zdeterminowanego, ani razu nie spuścił z Marvela wzroku. Czarnowłosy Przewodniczący zacisnął usta, czując jak jego niezwykle silny kiedyś autorytet spada. Chcąc wybrnąć z sytuacji, skinął głową krótko na znak, że przyjął jego słowa do wiadomości. - W porządku – rzucił. – Czy ktoś chce powiedzieć coś jeszcze? Jeśli nie, król Arthur proszony jest o powrót na swoje miejsce, gdyż będę ogłaszał wyrok. Jasnowłosy spojrzał na narzeczoną. - Usiądź tutaj – powiedział do niej ciszej i sam wyszedł z ławy, kierując się ku swojemu staremu miejscu. Po chwili zasiadł obok matki Aleny, czekając na słowa Marvela. Nadia jednak wyszła za nim i spojrzała na Przewodniczącego. - Pamiętaj o tym, co Alena powiedziała – Ilya. Masz ją sprowadzić, Przewodniczący. Marvel wstał z krzesła powoli i odwrócił się. Skinął głową na dwójkę strażników, którzy stali przy drzwiach, przez które wcześniej wszedł Aryon. Strażnicy ukłonili mu się i wyszli, a on ponownie odwrócił się do reszty. - Tak więc… - przemówił. – Na mocy nadanego mi prawa z największą radością oczyszczam Deanuela Norta ze wszystkich zarzutów, które były mu postawione. Przestrzegam go przed ponownymi atakami, które mogą nie spotkać się z taką łaską, okazaną z mej strony. Członkowie mojej Rady osądzą, czy mój wyrok jest prawomocny. Jeśli wszyscy opowiedzą się na tak, wyrok pozostanie ważny na wszystkie ery tego świata. Deanuel patrzył kolejno na członków Rady, którzy wyrażali aprobatę dla wyroku. Teraz zrozumiał w pełni, po co Alena sprowadziła czwórkę monarchów. Marvel musiał wyczuć, że 566
takie wyrównanie głosów może mu bardzo zaszkodzić. W dodatku królowie, którzy stali po jego stronie, również opowiedzieli się na tak. Sam Przewodniczący nie miał większego wyboru, jak tylko zamknąć rozprawę i pogratulować mu. Wtedy do sali weszło dwóch strażników, prowadzących ciemnowłosą żonę Marvela. Ilya rozejrzała się po pomieszczeniu, analizując wszystko w głowie. - Co to ma znaczyć, Marvelu? – zapytała w stronę męża, zaciskając dłonie na swojej sukni. Marvel spojrzał na nią, a w jego spojrzeniu można było wyczytać tylko zimno. - Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że jesteś zabójczynią? – zapytał. Elfka zamrugała zdziwiona, przyglądając mu się. - Marvelu, o czym ty… - Wiem o wszystkim – warknął, ruszając w jej stronę. – Przyniosłaś mi WSTYD I HAŃBĘ! Wyniosłem cię na wyżyny drabin społecznych! – uderzył ją mocno w twarz, a elfka uderzyła plecami o ścianę, trzymając się za policzek. – A ty tak mi się odpłaciłaś?! - Twoja duma mogła ucierpieć, ale to nie powód, żebyś tak mnie traktował! JESTEM TWOJĄ ŻONĄ! – syknęła, czując piekący ból. – I nie pozwolę byś tak… - MOGĘ ZGINĄĆ PRZEZ TWOJĄ DZIAŁANOŚĆ CHARYTATYWNĄ I SPEŁNIANIE ZACHCIANEK ARYONA! - wycedził, pochodząc bliżej i łapiąc jej ręce. – Jak sądzisz, dlaczego Alena dołączyła do misji księcia? Kogo zraniłaś kilka miesięcy temu zatrutym sztyletem? KOGO?! - B-brata księcia – szepnęła elfka, chcąc mu się wyrwać, jednak nie miała na tyle siły. - WŁAŚNIE! Córka generała Gorgoth’a pojechała do Turvion – wysyczał. – Zgadnij kogo tam znalazła! Rada Ras unieważni nasz ślub. Dzieci zostają ze mną… - Nie! – krzyknęła, czując rozpacz. – Nie odbierzesz mi naszych dzieci! - Jeśli oczyścisz się z zarzutów, to będziesz mogła je widywać – powiedział zimno. Elfka zamrugała szybko, nie rozumiejąc. - Z zarzutów? Możesz wziąć ze mną rozwód, ale nie możesz mnie o nic oskarżyć – rzuciła. Czarnowłosy zaśmiał się zimno i pociągnął ją za sobą. Zeszli na sam dół, gdzie czekała Nadia, stojąca bez ruchu. - Ja ciebie nie oskarżyłem. Alena rozkazała, by wydać ciebie Nadii. Nie wiem z jakiego powodu, ale to pewnie już z ciebie wyciągną. Oczy Ilyi i oczy Nadii spotkały się. Zabójczyni nie wykazała w żaden sposób słabości, ale w głębi siebie czuła, że tak zaczyna się jej upadek. Przegrywała. Nadia skinęła głową w stronę Marvela. - Zajmiemy się nią – powiedziała chłodno. – Obyśmy się nigdy więcej nie musieli zobaczyć. - Też mam taką nadzieję – rzucił. Odwrócił się w lewo i ukłonił monarchom. – Rozprawę uważam za zakończoną. Wyszedł, nie odwracając się ani razu i przeklinając ich wszystkich w myślach. … … Marcus otworzył oczy, nie czując już żadnego bólu. Jego głowa była przepełniona myślami, które dopiero teraz dopuścił do siebie. Porwanie, śmierć jego matki, oddział, który miał 567
poprowadzić i nieznajoma o głosie Aleny, która go uratowała. Pamiętał również pochylającego się nad nim Deanuela, potem Nadię. Czekali aż się przebudzi. Nie odzyskiwał przytomności przez ponad cztery dni. Poczuł gwałtowny, palący głód. Podniósł się, dotykając swojej głowy. Czuł, że nie jest sam, jednak nie umiał zlokalizować tego, co siedziało w jego umyśle. Ogarnął go gniew tak silny, że aż zacisnął powieki, czując nacisk na swoją wolę. Syknął cicho, zanurzając palce w swoich długich włosach i dotykając głowy ponownie. Nie słyszał żadnych głosów, jednak był tak osłabiony, że nie mógł odpędzić bólu. Długie dnie, podczas których bronił się przed magami swojego ojca, którzy chcieli wtargnąć do jego umysłu, odcisnęły na nim straszliwe piętno. Nie pamiętał już dobrych rzeczy, istniały tylko te złe. Poniżenie, zniewaga, okrucieństwo i kłamstwa. Warknął, odrzucając kołdrę. Zaklęcia, jakimi traktowano go w Ledyrze przyniosły zamierzony efekt. Wyjechał z Meavy przed samym południem, unikając pytań i widoku kolejnych zwiedzionych twarzy. … … Feanen patrzyła na córkę, która stała w pobliżu wysokiego, pięknie zdobionego świecznika. Ogień rzucał tańczącą poświatę na czarnowłosą elfkę, która milczała odkąd pojawiły się w Turvion. Królowa podeszła do niej, dotykając jej ramienia. - Zrobiłaś tak wiele – szepnęła. – Byłaś w Innym Świecie z własnej, nieprzymuszonej woli i wróciłaś. Nie wiedziałam, że zemsta siedziała w tobie tak… Mocno, Aleno. Elfka nie odpowiadała chwilę, patrząc na ogień, od którego biło niesamowite ciepło. - Nigdy nie będziesz w stanie tego zrozumieć, matko – odezwała się pierwszy raz od długiego czasu. – Nikt, kto nie nosi w sobie tej klątwy, nie będzie w stanie zrozumieć do końca moich motywów. Można o tym czytać zakazane księgi i słuchać różnych opowieści, ale to nie to samo, co przeżyć to. Aryon się tego dowiedział. Zielonooka skinęła głową, nie zabierając ręki z jej ramienia. - Nie mówiłam ci tego często, Aleno, ale zawsze byłam z ciebie dumna – rzekła – Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła. Jesteś godna bycia córką bogini. Chciałabym, byś poślubiła w przyszłości kogoś, kto będzie ciebie wart. Alena zignorowała słowa o ślubie, nie biorąc ich na poważnie. Odwróciła się w stronę matki. - A co z Bradley’em? – zapytała nagle. – Czy on był godny bycia twoim synem, matko? Królowa nie odpowiedziała od razu, patrząc na nią ze zdziwieniem. Nie cofnęła się i utrzymała spojrzenie zimnych, jasnoniebieskich oczu. - Oczywiście, córko – odparła. – Każde z moich dzieci było. Jednak Bradley… Twój brat był zupełnie inny niż ty. Wyrósłby z niego uczony, może uzdrowiciel. Miał niezwykłe poważanie dla ludzkiego życia, niezwykłą wrażliwość. - Na kilka dni przed swoją śmiercią powiedział mi, że kocha mnie najbardziej na świecie – odparła Alena po chwili, a jej głos wydawał się być pusty. – I że nigdy nie pozwoli mnie skrzywdzić. Zawiodłam go. Byłam starsza, nie powinnam spuszczać go z oczu NIGDY. – odwróciła się ponownie w stronę świecznika. - Byłaś dzieckiem – powiedziała Feanen, stojąc za córką. Jej usta wygięły się w prawie 568
niewidocznym uśmiechu. – Miałaś jedenaście lat. Cóż taka mała istotka mogła poradzić na śmierć drugiego elfa? Gdyby zabójca znalazł ciebie, mogłabyś już nie żyć, Aleno. - Rok wcześniej Aryon skutecznie pozbawił mnie poczucia bycia dzieckiem – rzuciła elfka. – Nie wiesz nawet, ile byłabym w stanie poświęcić, by ratować Bradley’a, matko. To, że byłam dzieckiem nie jest usprawiedliwieniem. Gdy dowiem się kto go skrzywdził, znajdę zabójcę. Znajdę go i sprawię, że pożałuje tego, że kiedykolwiek odważył się podnieść rękę na małego chłopca, który nie był winny żadnym zbrodniom. – odwróciła się w stronę Feanen, patrząc na nią. – Pamiętasz, co mi obiecałaś, prawda? Królowa uśmiechnęła się lekko. - Oczywiście. I dotrzymam obietnicy, kiedy nadejdzie właściwa pora. Teraz chcę spędzić z tobą więcej czasu. Zanim zdecyduję, co chcę dalej robić i wypocznę. – jej głos brzmiał bardzo łagodnie i przekonująco. – Mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie czas, Aleno. W końcu jestem twoją jedyną rodziną, pamiętaj o tym. Ale… Opowiedz mi o twoich nowych przyjaciołach. Chcę wiedzieć, co dzieje się w twoim życiu. Coś, czemu poświęcasz uwagę, nie może być daremne. Mogę ich nazywać twoimi przyjaciółmi, prawda? – uniosła lekko brew. - W większości – odparła czarnowłosa po chwili. – W większości tak. Deanuel ocalał jako jedyny dziedzic i następca Beinbereth. Mam zamiar mu pomóc na tyle, na ile będę mogła. Feanen uniosła brew wyżej. - A co dostaniesz w zamian? – zapytała. - Dostałam już wiele. Dzięki jednej rzeczy mogłam ciebie uwolnić. Nie chcę niczego więcej. Chcę, by Deanuel zasiadł tam, gdzie jest jego miejsce i by wszystkie królestwa były rządzone przez tych, których wybrał lud, bądź którzy są tego warci – rzuciła elfka. Królowa skinęła głową twierdząco. - Tak, królewska krew albo poparcie ludu jest ważne, lecz nie rozumiem innej rzeczy. Dlaczego wybaczyłaś Arthurowi Pennath’owi? To taki sam śmieć jak Aryon, Aleno. - Nie – odparła Alena nagle. – Nim manipulowano od dziecka. Aryon uczynił go takim, jaki miał według niego być. Pennath jako jedyny miał odwagę mnie przeprosić i przyznać się do błędu. Nie znasz go tak dobrze jak ja, matko. To bardzo dumny i wyniosły elf. Takie słowa z jego ust brzmią jak wybaczenie z moich. Zasłużył na to, więc mu wybaczyłam. Feanen milczała kilka chwil, a potem uśmiechnęła się bardziej. - Twój miecz, Aleno. Chciałabym go ujrzeć. Czarnowłosa elfka odwróciła się, odsuwając się od świecznika. Skinęła głową i dobyła długiego, jasnego ostrza, które zalśniło w świetle ognia. Miecz był dokładnie oczyszczony. - Piękny – szepnęła Królowa, przejmując go od córki. – Idealnie… Wyważony. – dotknęła magicznej stali. – Godny bogów. Kyod nie był wystarczająco dobry, by go posiadać. - Nie mi to oceniać – odparła Alena. – Szukałam go bardzo długo i podołałam. Gdy zniszczyłaś sztylet, jedyny sztylet, którym można było uczynić klątwę, nie miałam innego wyjścia jak tylko znaleźć ten miecz. Dlatego Aryon żył tak długo. Jego życie było uzależnione od wyniku moich poszukiwań. - A… A co z Mieczem Żywiołów? – zapytała ciemnowłosa elfka. – Marvel wspominał coś o oddaniu go młodemu księciu, ale ufam, że jesteś nadal w posiadaniu tego artefaktu, prawda? - Nie musisz się martwić o Miecz Żywiołów, matko. Jest bezpieczny – odparła Alena. – Wypocznij. Będę ciebie odwiedzać. Turvion stoi tobie otworem, zawsze możesz tutaj wrócić i 569
zamieszkać. Ufam, iż będziemy w kontakcie. - Oczywiście – odparła Feanen, nadal się uśmiechając. – Na razie nie mam zamiaru stąd wyjeżdżać na dłużej. Mam nadzieję, że wciąż pamiętasz o tym, jak kiedyś razem walczyłyśmy. Chcę by znów tak było. Może… Może nawet dołączę do twojej sprawy u młodego księcia Deanuela. Alena chwilę nie odpowiadała, a potem skinęła głową. - Jestem pewna, że byłby zachwycony – rzekła. – Na mnie już pora – dodała, chowając miecz do pochwy. – Wrócę, by ciebie odwiedzić. Do zobaczenia, matko. Ruszyła w stronę drzwi, by zostawić Feanen samą. Królowa patrzyła, jak jej córka wychodzi, a w głowie hulały jej myśli, nieokiełznane i złe. Lecz wtedy, niespodziewanie, czarnowłosa elfka odwróciła się raz jeszcze. - Matko, dlaczego Aryon błagał ciebie o pomoc? – zapytała nagle. – Wtedy, kiedy umierał i wcześniej, gdy pokazywał swoje wspomnienia. Dlaczego? - Nie mam pojęcia, Aleno – odparła Feanen. – Był chory ze strachu przed tobą. Zapewne majaczył, nie zdając sobie sprawy z tego, co się działo wokół niego. A moja obecność musiała być dla niego szokiem. Alena popatrzyła na nią jeszcze chwilę, a potem skinęła głową i wyszła. - Kaede – powiedziała Królowa zimno po kilku minutach, gdy upewniła się, że jej córka odeszła. – Natychmiast do mnie. Rudowłosa służąca weszła niepewnie do sali, przyglądając się elfce. - Wzywałaś, pani – powiedziała, kłaniając się nisko i z szacunkiem. – Potrzebujesz czegoś? Feanen machnęła ręką, wskazując jej krzesło po przeciwnej stronie stołu. Sama stała, nie spuszczając wzroku z Kaede. Skinęła głową. - Potrzebuję informacji – rzuciła. – Pennath wymienił kilka ciekawych imion na Radzie. Kim jest Gabriel, Kaede? Rudowłosa odchrząknęła, czując na sobie spojrzenie Królowej. Splotła swoje dłonie na stole, co było oznaką nerwów, które ją ogarnęły. - Z tego co wiem, moja pani… Jednakże nie jestem pewna… - Mów, dziewczyno – rzuciła Feanen z wyraźnym zirytowaniem w głosie. - Pani Alena raz przywiozła do Turvion nieprzytomnego mężczyznę – odparła. – Potrzebowała Denuxu by go uratować, był umierający. Mówiła, że to jej zastępca. Wierzę, że to właśnie był Gabriel. - Moja córka ratowała mężczyznę?! – warknęła ciemnowłosa. – Co jest między nimi? - Pani, ja naprawdę nie wiem – szepnęła rudowłosa. – Jeśli go uratowała, to… To musi być dla niej kimś więcej niż zastępcą. Tak mi się wydaje… Feanen w ułamku sekundy znalazła się przy niej, pochylając się nad nią. - Tak ci się wydaje? – wysyczała. – Muszę wiedzieć na pewno! - Moja Królowo, mówię tylko to, co zaobserwowałam! – odparła Kaede, przerażona. - A Nadia? – Feanen wyprostowała się, odzyskując nad sobą panowanie. Jej oczy w dalszym ciągu były lodowate. – Co z tą elfką? - To przyjaciółka Aleny – wyszeptała rudowłosa. – Córka generała Gorgoth’a i elfka, która uratowała księcia Deanuela przed śmiercią, gdy był maleńkim dzieckiem. Zaangażowana silnie w sprawę… - Zdążyłam zauważyć – rzuciła zimno. – Co jeszcze? 570
- Jest narzeczoną Przewodniczącego Rady Ras… - zaczęła Kaede. - Teraz już króla leśnych elfów – odparła Królowa. – Został koronowany. To naprawdę jego narzeczona? Wiesz to od Aleny? - Nie, pani. Pani Alena nie bywa tutaj często, nic mi praktycznie nie mówi… Ale słyszę różne rzeczy, bywam w różnych miastach… Kilka miesięcy temu przebywał tutaj także Marcus – dodała. – To nieślubny syn króla Barnila. Kiedyś pani Alena dała mu schronienie przed ojcem, a potem… Miałam odprowadzić go do księcia Deanuela i tak też zrobiłam. On też jest po tej stronie konfliktu. Barnil nie ma dziedzica. Feanen zamyśliła się na chwilę, nie mówiąc nic. Ponownie spojrzała na Kaede. - Opowiedz mi więcej o Barnilu – rzuciła, siadając naprzeciwko niej. Rudowłosa zamrugała ze zdziwieniem, a potem pokręciła głową. - To samozwaniec – odparła. – Zgarnął tron prawie pięćset lat temu, najeżdżając nieprzygotowaną Ederę i wprowadzając terror na jej granicę. Pomordował wszystkich władców, pomijając króla mrocznych elfów. Na miejsca monarchów podesłał wybrane przez siebie rodziny. Dzięki temu miał kontrolę nad każdą krainą… I tak było przez kilkaset lat, aż Deanuel nie powstał na południu i nie ruszył na batalię przeciwko królowi. Królowa skinęła głową. - Jest potężny? – zapytała. – Barnil, nie Deanuel. Kaede skinęła głową. - Jego potęga jest widoczna również politycznie. Deanuel nie mógł po prostu go zabić, gdyż nie pozbawiłby krain jego widocznych wpływów. Dlatego najpierw zdobywał Luinloth, Meavę i Utis, a dopiero potem chciał ruszyć na Ledyr – wyjaśniła. – Ponadto Barnil jest Cieniem. Duchy pomogą mu w walce i to znacznie. Ma również brata, Granda. Grand jest tropicielem, terroryzował krainę wraz ze swoją świtą wiele lat temu. - Dość – przerwała jej Feanen, znów zamyślona. – Muszę sprawić, by Alena znów była po mojej stronie i TYLKO po mojej stronie. Jestem jej matką. Musi wybrać mnie, nieprawdaż? Kaede pochyliła głowę. - Tak, pani – odparła posłusznie. - A więc przynieś mi ptaka, kartkę i pisadło – zarządziła. – Czas napisać list. … … Deanuel wszedł do sali tronowej, gdzie, wokół okrągłego stołu, zgromadzili się jego przyjaciele i dowódcy, oraz dwójka króli, którzy przebywali tam przymusowo. Książę uniósł w górę kielich z winem, który trzymał w dłoni. Stanął przy stole. - Wygraliśmy z Radą Krain – ogłosił. – Winszuję wam i dziękuję wszystkim! Byli znów w Meavie. Uprzednio sprawdzili stan wojska, obozującego w ciemnych lasach Edery. Byli doskonale ukryci i zapoznawali się z terenem, by potem łatwiej i szybciej zaatakować. Stolica Silverlönn natomiast wymagała ich obecności w danym momencie. Arthur musiał zostać oficjalnie przedstawiony ludowi, a król Powys wymagał widzenia się z córkami. - Owszem, książę – powiedział Colin. – Masz spokój z Marvelem. Co z jego żoną? 571
- Jest w lochach – odparła Nadia po chwili. – Muszę wydobyć z niej trochę informacji. Nie wiem, dlaczego Alena wybrała właśnie mnie na jej nową strażniczkę… - Alena jeszcze nie wróciła, prawda? – zapytał Deanuel, patrząc na nią. – Jak wróci zapewne wszystko ci powie. - Uważałbym teraz na nią – odparł Arthur, odzywając się wreszcie. – To, co wydarzyło się na Radzie… - pokręcił głową. – Nawet ja byłem w szoku. - Aryon zapłacił za to należytą cenę – powiedział nagle Gabriel. – Przeżył coś gorszego, niż piekło i należało mu się za to wszystko, co zrobił Alenie i innym. Nadia pokiwała głową, czując gorycz. Nie mówiła dużo, gdyż sama musiała dojść do siebie po tym, czego się dowiedziała. - Macie rację – rzekła. – Jednak nie mamy zbyt wiele czasu. Trzeba podjąć odpowiednie działania, przedstawić Arthura ludowi i zastanowić się nad naszym kolejnym ruchem. - Chciałbym odzyskać swoje córki – powiedział nagle król Powys, zbliżając się do stołu. On i Vavon stali nieco dalej, przysłuchując się rozmowie księcia i jego przyjaciół. Wydawał się być niepewny i nieco wystraszony, podczas gdy z twarzy króla mrocznych elfów mało można było odczytać. – To powinno być już możliwe. Uczyniłem to, czego chciała pani Alena. Deanuel zmarszczył lekko brwi i spojrzał na elfa. - Racja, królu – przyznał. – Jednak to nie przede mną byłeś zobowiązany, a przed Aleną. Ona niedługo tutaj będzie i z pewnością zwróci wolność tobie i twoim córkom. Powys skinął głową i zawahał się przez chwilę. - Książę, jest coś jeszcze. Wysłałem tutaj trzy córki, z których jedna miała zostać twoją żoną. W efekcie moja średnia córka zginęła, a dwie pozostałe zostały niezamężne. Nie mam syna, jak dobrze ci wiadomo, Deanuelu. Leina to moja najstarsza córka i planowałem wydać ją za mąż za któregoś z króli, by wyjechała z rodzinnego państwa. Królowie chętniej biorą najstarsze córki. Natomiast Nerida dostanie moje królestwo, jako najmłodsza z sióstr. I to ją chciałbym, mimo wszystko, wydać za mąż. Proszę ciebie o jakieś rozwiązanie, książę. Byliśmy zobowiązani słowem i pośrednikiem w postaci Wreth’a, którego nie widzę tu dziś z nami. Deanuel zamrugał, zdziwiony jego słowami. - Wreth, od czasu porażki mojego małżeństwa, wycofał się nieco z szeregu – przyznał. – Jednak czego wymagasz ode mnie, królu? Nie ożenię się z Neridą po tym, co mi zrobiła. Ja i Leina nie darzymy się sympatią, więc to małżeństwo byłoby jeszcze większą tragedią. Powys skinął głową. - Rozumiem, książę – rzucił. – Nie nalegam na twój ożenek z Neridą, Deanuelu. Chcę tylko byś podsunął jakieś rozsądne rozwiązanie. Zaufałem ci i straciłem na tym bardzo dużo. Między naszymi krajami o mało co nie doszło do wojny, jednak najpierw myślałem, a dopiero potem wydawałem rozkazy. Zasługuję na jakąś rekompensatę. Deanuel w duchu musiał przyznać, że słowa króla brzmią rozsądnie. Poczuł nieprzyjemne uczucie w żołądku na samą myśl o tym, że musiałby poślubić którąś z nielubianych sióstr. Rozejrzał się po dowódcach, szukając ratunku. Colin miał dziwną minę, sam nie wiedząc, co uczyniłby w tej sytuacji. Twarz Nadii wyrażała beznamiętność, gdyż gardziła i młodszą, i starszą elfką. Sir Timothy wzruszył ramionami, jakby pokazując, że przecież on nie może poślubić żadnej z nich. Generała Gorgoth’a nie było. Deanuel westchnął i spojrzał na Gabriela, mając nadzieję, że ten podsunie mu jakiś pomysł. Ciemnowłosy elf wydawał się być 572
bardzo zamyślony. Po chwili jednak podniósł głowę i spojrzał na Powysa. - Królu, możesz zaaranżować małżeństwo Neridy z Jasperem – powiedział nagle. Króla zatkało. Spojrzał na Gabriela z uniesionymi brwiami. - Skąd ci taki pomysł przyszedł do głowy, rycerzu? – zapytał. - Książę Jasper jest, zdaje się, dziedzicem królestwa Utis, nieprawdaż? – zwrócił się do Vavona. Król mrocznych elfów spojrzał na niego z irytacją. - Utis spłonęło, głupcze – rzucił. – I dlaczego niby miałbym żenić Jaspera z jakąś zamorską księżniczką? – dodał, a jego czarne oczy zwróciły się w stronę Gabriela. - Z bardzo prostego powodu – odparł Gabriel, patrząc na niego. – Po tym co zrobił Jasper, nie będzie miał przyszłości w tych krainach. Wszyscy niemal wiedzą już o tym, w jaki sposób zabił Deanuela i wszyscy go za to nienawidzą. Pamiętaj, królu, że Deanuel ma za sobą wysokie i leśne elfy. Poddani Deanuela nie spoczną, dopóki twój syn nie zapłaci swoim życiem za tą zbrodnię. Możesz mi wierzyć, jestem żołnierzem i przebywam dużo w obecności innych wojskowych. Warto również wspomnieć o cywilach, którzy mogą posłużyć się profesjonalnymi zabójcami. Jeśli nie odeślesz Jaspera za morze, spotka go śmierć. To nieuniknione. Zatem jeśli zależy ci na synu, zaręcz go z Neridą, gdyż nie ma możliwości i szansy na lepszą przyszłość. Deanuel w duchu poczuł niezwykłe rozbawienie. Nerida i Jasper byli jedną z najbardziej niedobranych par, o których słyszał. Poczuł satysfakcję. - O tak! Genialny pomysł – przyznał. – Vavonie, Gabriel ma rację. Jasper umrze jeśli zostanie tutaj. A małżeństwo z Neridą będzie dla niego idealną karą za jego czyny. Vavon nadal unosił brew wysoko. - Rozsądne wyjaśnienie – rzucił do Gabriela. – Jednak dlaczego miałbym TOBIE pomagać? – dorzucił do Deanuela. – Przez ciebie moje królestwo spłonęło. - Jesteś zupełnie inny niż Jasper, królu – odparł Deanuel po chwili. – To nie ty zaszedłeś mnie od tyłu z mieczem w ręku. Wiele krain się ciebie lęka, podobnie jak teraz mnie. Gdybyśmy złączyli siły i pokonali Barnila, mógłbyś odbudować swoje królestwo. Poza tym… Na Radzie opowiedziałeś się po mojej stronie. - Opowiedziałbym się po twojej stronie wcześniej, gdybym wiedział, kogo masz po swojej stronie – odparł zimno król. – A jednak zniszczyłeś mi królestwo, czego nie mogę ci zapomnieć. Nad sojuszem mogę się zastanowić, a ty… Musisz postarać się bardziej. Deanuel nie odpowiedział, zastanawiając się, co ma powiedzieć. Wiedział, jak zareagowałby, gdyby ktoś zniszczył Luinloth, jednak… - To nie Deanuel zniszczył ci państwo, a wojna i ja – rozległ się głos Aleny. Elfka stała w drzwiach, przysłuchując się ich rozmowie. Weszła do pomieszczenia, nie spuszczając wzroku z króla mrocznych elfów. – Utis ucierpiałoby mniej, gdyby twój synalek nie wykazał się najwyższym poziomem tchórzostwa i nie wbił Deanuelowi miecza w plecy. Vavon spiął się widocznie na jej widok, jednak nie ruszył się ani o krok. - Jasper jest młody i głupi, Aleno – rzucił. – Sądzisz, że mogłem się domyślisz, że go zabije? Myślałem, że wykaże się sprytem na tyle, by go uwięzić, nic więcej. - Teraz to już nieważne – odparła elfka, zatrzymując się kilka kroków od niego. - Jeśli chcesz by Jasper dalej żył, odeślij go za morze z Neridą. To twoja decyzja. Ja chcę wynegocjować z tobą sojusz. - Aleno… - zaczął król, świadomy tego, że wszyscy ich uważnie słuchają. – Dlaczego 573
Deanuel miałby mi zaufać, albo ja jemu? Mogę się zgodzić na sojusz, jednak czy to coś da? Cokolwiek? - Przywróciłam Deanuela do życia – rzuciła chłodno Alena. – Zwrócę ci Utis, wspanialsze niż kiedykolwiek wcześniej, jeśli przysięgniesz mu wierność. Przysięgniesz magicznie. Vavon zdębiał, słysząc jej słowa. Uniósł brew wysoko, niemal z niedowierzaniem. - Jeśli tego dokonasz, Aleno Valrilwen, mogę zgodzić się na sojusz i małżeństwo Jaspera z Neridą – odrzekł. Elfka skinęła głową i spojrzała na oniemiałego Deanuela. - Książę? – zapytała. – Decyzja należy do ciebie. Czarnowłosy uśmiechnął się szeroko. - Jestem zdecydowanie na tak – rzucił. – A więc mam kolejnego sojusznika. Czy to ciebie zadowala, królu Powysie? – dodał do innego króla, który milczał z szeroko otwartymi oczami. Elf zza morza pokiwał głową. - Naturalnie, książę. Dziękuję. Arthur ukrył własne rozbawienie głęboko w sobie i odchrząknął. - Zatem załatwiliśmy dwie sprawy za jednym zamachem. Muszę jednak przypomnieć o głównej sprawie. Nadal nie wiemy, co planuje Barnil. Ciężko jest mi stwierdzić, w którym momencie mamy zaatakować – rzucił. – Musimy mieć kogoś w Ledyrze. I Nadia nie może jechać – dodał. – Narzeczona króla nie będzie narażała się na takie wypady. - Pozwól, że sama zdecyduję o tym, co jest dla mnie najlepsze – rzuciła Nadia, unosząc brew. Spojrzała na Timothy’ego. – Co o tym sądzisz, sir? Rycerz pokręcił głową. - Według mnie Lila i Rose nie powinny wracać do Ledyru – odparł. – Barnil będzie działał szybko. Zapragnie poślubić Lilę NATYCHMIAST, a jej siostra zostanie wydana za jakiegoś ważniaka. To minie się z celem, jeśli uciekniecie ponownie, tym razem bez informacji. Vavon nagle zaśmiał się. - Chcecie powiedzieć, że Lila i Rose, którymi Barnil tak się szczycił, to… - urwał, unosząc brew. Nadia skinęła głową. - Tak – odparła. – Ja i Alena byłyśmy kilka dni w Ledyrze jako Siostry Kwiatów. Barnil chciał poślubić Lilę. - Cóż, nie winię go za taki zamiar – rzucił. – Rycerz ma rację. Jeśli tam wrócicie, on zrobi wszystko by was tam zatrzymać. Barnil trzyma kobiety z dala od wojen, więc niczego się nie dowiecie, zapewniam was. - Może zatem kilku chętnych pojedzie jako ochotnicy do jego armii? – zaproponował nagle Colin. – Moglibyśmy się wkupić w jego łaski, zapoznać się z jego żołnierzami i planami. To zajęłoby trochę czasu, jednak mogłoby być skuteczne. Aleno, co o tym sądzisz? – dodał do elfki. Alena była nieco zamyślona, co było widać. Spojrzała na niego po chwili. - To bardzo dobry plan, Colinie – odparła. – Jednak… Trzeba go trochę zmienić. Ochotników do armii nie przyjmie, lub każe zabić. Dysponuje ogromną armią, więc nie będzie ryzykował dezerterami. Można to rozegrać inaczej. – spojrzała na Powysa. – Chciałeś wydać córki za mąż, więc umożliwię ci rozsławienie najstarszej. Pojedzie do Ledyru jako zakładniczka i narzeczona dla Barnila. Powys wytrzeszczył na nią oczy. - Słucham, pani Aleno?! – zapytał zszokowany, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy. - Słyszałeś mnie – rzuciła. – Leina zostanie odwieziona do Ledyru jako przyszła narzeczona i 574
dowód wierności przyjaźni Vavona wobec Barnila – dodała, kierując wzrok na króla mrocznych elfów. – Ciebie czeka najtrudniejsze zadanie, jednak znam cię na tyle, iż sądzę, że podołasz. Musisz sprawić, że Barnil będzie miał niezachwianą wolę w twoją przyjaźń i lojalność. Opowiesz o Utis i o bitwie. Opowiesz również o śmierci Deanuela i jego cudownym ożyciu, wspomnisz o mnie, żeby go bardziej nastraszyć, gdyż z pewnością słyszał już jakieś pogłoski na mój temat. Będziesz udawał jego przyjaciela i przekazywał nam informacje na temat jego planów. Namówisz go również na zaręczenie się z Leiną. Oczywiście do ślubu nie dojdzie. Po śmierci Barnila wielu królów i książąt będzie znało imię twojej córki – dorzuciła do Powysa. – Więc uda ci się wydać ją za mąż. Pojadę z Vavonem i Leiną, by upewnić się, że dotrą do Ledyru. - Świetny plan, Aleno! – powiedziała Nadia. – Co na to dwójka królów i Deanuel? – dodała w stronę mężczyzn. Vavon wyprostował się. - Skoro Alena powiedziała, że podołam, to tak się stanie – rzucił, zerkając na czarnowłosą elfkę. – Ja nie tchórzę. Alena zaśmiała się zimno i skinęła głową. - Jak przekonać królów do swoich racji? Rzuć im wyzwanie – stwierdziła. – Powysie? Król Powys nie miał innego wyjścia, jak tylko skinąć głową. - Tylko dopilnujcie, by Leina wróciła cała i zdrowa! – powiedział surowo. Deanuel odchrząknął i pokiwał głową. - Oczywiście. A więc ustalone – odparł. – Tylko… Aleno, pojedziesz z nimi? – dodał do elfki. Czarnowłosa skinęła głową. - Chcę mieć pewność – powiedziała. – Poza tym jest jeszcze coś, czego jestem ciekawa. Smok. – jej wzrok ponownie spoczął na królu mrocznych elfów. – Jak? Elf spojrzał na nią. - Legendy mówiły o trzech jajach, jednak uchowało się jeszcze jedno – odparł. – Fioletowe jajo, z którego wykluł się smok. Jego właściciel został zabity bardzo dawno temu, a smok przebywał w Utis od tamtego czasu. - Musisz zatem wiedzieć, czy jaja z legendy o Czterech Jeźdźcach Północy znajdują się na Smoczej Skale – powiedziała, nie spuszczając z niego jasnoniebieskich oczu. – Muszę być pewna. Vavon jednak pokręcił przecząco głową. - Nie ma ich tam. Wielokrotnie pytałem smoka o położenie jaj, jednak Dornoctis, gdyż tak się nazywał, zawsze odpowiadał przecząco. Wspinanie się na Smoczą Skałę byłoby błędem. Ninde ponoć ukradła te jaja tysiące lat temu. - Ninde? – warknęła Alena. – Jeśli ukryła je w tak genialnym miejscu, jak miecz Kyod’a, to bardzo tego pożałuje. - Spokojnie, Aleno – odparł czarnowłosy król. – Dornoctis utrzymywał, że jaja są w tym wymiarze oraz w pobliskich krainach. Jednak tkwi w tym jeden szkopuł. Przez lata, w których jaja rzeczywiście przebywały na Smoczej Skale, mój smok nie mógł ich zdobyć, gdyż uważał Smoczą Skałę przez wiele lat za swój dom. Gdziekolwiek są te jaja, ten, kto uważa lub uważał to miejsce za swój dom, nie może ich odnaleźć. - To nam mało pomaga, zważywszy, że nie wiemy, gdzie są – zauważył Deanuel. – Jest jakieś inne wyjście? Vavon uniósł ponownie brwi w górę. 575
- Zabiłeś smoka Mieczem Żywiołów, jednak duch Dornoctisa będzie krążył po Utis, dopóki jego ciało nie zostanie spalone w magicznym ogniu – rzucił. - Może on wie cokolwiek o jajach, co postanowi wyjawić jeszcze przed śmiercią. - I właśnie dlatego odwiozę ich do Ledyru – zwróciła się do Deanuela Alena. – Po drodze zjedziemy do Utis. Przywrócę miasto do jego dawnej świetności, a Vavon porozmawia ze smokiem. Jeśli odkryjemy położenie jaj, być może zyskasz je jeszcze przed ostateczną bitwą pod Ledyrem. Król zbierze również mroczne elfy, które ukrywają się obecnie w lasach. - Ale po co mu jaja, skoro legenda głosi, iż wyklują się tylko dla trójki z czwórki Jeźdźców? – zapytał Vavon. Deanuel uniósł brew. - Nie jestem takim zwykłym księciem, jak ci się wydawało, królu – odparł. – A więc ustalone. Poczekamy na informacje od was tutaj, w Meavie. Dwójka dowódców musi przebywać z armią w lasach, a więc będziemy się wymieniać. Kto chce jechać pierwszy? - Ja mogę – odparł Colin, prostując się dumnie. Rękę podniósł również Timothy. - I ja – odrzekł. Deanuel skinął twierdząco głową. - A więc w porządku – rzekł. – Wasza dwójka po naradzie uda się do lasów Yenne, gdzie przebywają nasze oddziały. Aleno, kiedy wy wyruszycie? - Planowałam jutrzejszy poranek – odparła elfka. – Więc jeśli chcecie ożenić Jaspera z Neridą, dziś jest idealny moment. Deanuel spojrzał po swoich kompanach, starając się wyglądać poważnie, jednak ciężko było mu zamaskować satysfakcję na własnej twarzy. Odchrząknął. - Już dziś? Elfka skinęła twierdząco głową. - Jutro jego ojciec wyjedzie – rzuciła. – Poza tym co ma się stać, to się stanie. Po co zwlekać? Vavon milczał chwilę, a potem skinął głową. - Przyprowadźcie więc tutaj Jaspera – rzucił do Deanuela. – Musi się dowiedzieć. Wtedy drzwi się otworzyły, a dwójka strażników wprowadziła do środka dwie księżniczki. Leina wyglądała blado, jednak unosiła głowę wysoko. Nerida natomiast wyglądała na czysto przerażoną. - Ojcze! – powiedziała z ulgą. – Możemy wracać do domu? – dodała szybko. Arthur spojrzał na strażników. - Przyprowadzić księcia – rzucił do nich i odwrócił wzrok ku księżniczkom. – Niestety jeszcze nie możecie wrócić do domu. Postanowiono coś zupełnie innego. - Zupełnie innego? – zapytała Leina, blednąc bardziej. – Ojcze? – dodała do Powysa. Król pokręcił głową i podszedł do nich bliżej, ujmując ich ręce w swoje ręce. - Zostaniecie zaręczone – odparł. – Nerido, ty weźmiesz ślub już dzisiaj. Szok, jaki natychmiast wymalował się na ich twarzach, był nie do opisania. Szeroko otwarte usta Neridy poruszały się bezgłośnie, a Leina wytrzeszczyła oczy. - Ojcze! – powiedziała starsza z sióstr. – To okrutne! Jak to zaręczone? Nerida ma wziąć DZIŚ ślub, nie wiedząc nawet z kim? - Mamy wojnę – rzucił Arthur, wtrącając się. – Nie macie innego wyboru, taka jest wola waszego ojca. Nie powinnaś narzekać – dorzucił do rudowłosej. – Wyjdziesz za księcia. Nerida zacisnęła ręce na swojej sukni i spojrzała na Przewodniczącego. - Za księcia Deanuela? – zapytała, czując duchowy triumf. Czyżby jej plan miał się w końcu ziścić? 576
Arthur pokręcił głową, zachowując powagę. - Nie – odparł. – Za zupełnie innego księcia, ale też czarnowłosego. Nie powinnaś narzekać. Nerida zamrugała, nie rozumiejąc. Jej zielone oczy spojrzały na ojca ze zdumieniem. - Ojcze…? – zapytała. Wtedy jednak drzwi otworzyły się ponownie, a strażnicy wprowadzili do sali czarnowłosego księcia mrocznych elfów. Jasper był wyraźnie zirytowany, czym zakrywał swój strach. Jego wzrok spoczął na ojcu i w duchu odetchnął z ulgą. - No w końcu! – rzucił. – W końcu przejrzeliście na oczy i chcecie mnie wypuścić? Ojcze, czym byłeś tak zajęty przez ostatnie dni, że nawet nie mogłeś mnie odwiedzić? Colin odchrząknął i spojrzał na Timothy’ego. - Na nas już pora – szepnął i wyszli szybko, starając się zachować jak największą powagę. - Radą Krain i ratowaniem ci życia – warknął Vavon, na co Jasper spuścił lekko głowę z zaciśniętymi ustami. – Mam dla ciebie cudowne wieści. Dziś się żenisz. Jasper podniósł głowę w górę, a jego wzrok wyrażał najwyższy stopień niedowierzania. - Słucham? – nagle się roześmiał, rozbawiony. – Żartujesz, prawda? - Nie - rzucił król. – Dziś się żenisz, a niedługo wyruszysz do zamorskich krain. Tutaj nie czeka ciebie nic, oprócz śmierci. Książę zdębiał, widząc, że jego ojciec nie żartuje. Rozejrzał się z paniką dookoła. - Ale ja nie chcę wyjeżdżać! Jestem twoim dziedzicem! - Trzeba było o tym pomyśleć, zanim wbiłeś Deanuelowi miecz w plecy – odparł Vavon. – Nie mam innego wyjścia. Tylko w ten sposób utrzymam ciebie przy życiu. Jasper przełknął ślinę, czując jak ze zdenerwowania robi mu się gorąco. - Kogo mam poślubić? – zapytał. – Mam nadzieję, że jest urodziwa i jest księżniczką… - Poślubisz moją córkę, Neridę – odparł Powys, odsuwając się i odsłaniając dwie księżniczki. Z miny Neridy było widać, że to ona ma zostać panną młodą. Przypatrywała się Jasperowi szeroko otwartymi oczami, a potem przystąpiła krok do przodu. - Jaki przystojny – szepnęła. – Kolejny prawdziwy książę… Mina Jaspera nie była tak entuzjastyczna. Uniósł głowę wysoko, przeklinając w myślach tą decyzję. Jego wściekły wzrok powędrował ku Deanuelowi, a potem ku jego dowódcom. Zrobił jednak dobrą minę do złej gry i spojrzał na księcia Beinbereth. - Cóż, będę szybciej żonaty niż ty – rzucił. – Jeszcze jedna sprawa. Zostałem prawie zabity przez dziecko. Dokładniej dziewczynkę, która nazwała mnie bardzo brzydko i raniła. Zginąłbym, gdyby nie… W każdym razie, chcę jej kary. Najlepiej surowej. Musicie mieć ją w szeregach, wiem to, książę. - Patrzysz na nią – rozległ się chłodny głos Aleny, stojącej tyłem do wszystkich i przodem do okna. Splotła dłonie na piersiach, patrząc jak śnieg topnieje na zewnątrz. Jasper zamrugał, widząc przed sobą wysoką, długowłosą kobietę. Takich strojów nie widywał u kobiet, więc założył, że nie pochodzi stąd. - Nie, pani – powiedział z chrząknięciem. – Ona była mała, miała może z dziesięć lat, nie więcej. - A to jakiś problem, tchórzliwy książę? – wycedziła, odwracając się przodem do niego. Jasper zamarł, widząc Lotos na jej rękach. W brzuchu coś go nieprzyjemnie ścisnęło. Mówili prawdę. Wszyscy mówili prawdę, a Deanuel powrócił do świata żywych dzięki niej. - Pani – szepnął i ukłonił się przed nią. – Błagam o wybaczenie. Nie wiedziałem… - Oczywiście, że nie wiedziałeś – rzuciła mijając go. – Nikt nie wiedział. Jednak to nie mi 577
masz się kłaniać, a generałowi Gorgoth’owi. To dzięki niemu żyjesz. Nadia poczuła niewidzialny cios, zupełnie jakby ktoś zdzielił ją w twarz. Jej ojciec jest tym, dzięki któremu Jasper przeżył?! Alena chciała go zabić? Spojrzała na Deanuela, który był w takim samym szoku, podobnie jak reszta ich towarzyszy. Alena jednak nie przejęła się szokiem i podeszła do Leiny. - Zanim wyjedziemy chcę coś od ciebie uzyskać – powiedziała, a ton jej głosu wydawał się nie znosić sprzeciwu. Leina cofnęła się lekko. - Wyjedziemy, pani? – zapytała niepewnie. Król Powys skinął głową. - Córko, zostaniesz wysłana do Ledyru jako narzeczona Barnila – powiedział cicho. – Król Vavon pojedzie z tobą, jako fałszywy przyjaciel Cienia. Nie dojdzie do ślubu, jednak potem łatwiej będzie mi ciebie zaręczyć odpowiednio do statusu. - Ojcze! – jęknęła Leina, przerażona. – Ja nie chcę! - To nie koncert życzeń – rzuciła zimno Alena. – Nie o to chcę pytać. Byłaś narzeczoną Marvela Regnata, prawda? Deanuel zakrztusił się winem, którego łyk przed chwilą upił. Gabriel poklepał go mocno po plecach, sam zszokowany nie mniej. Leina niepewnie skinęła głową. - T-tak, pani. - Nasłałaś na jego ukochaną zabójcę – powiedziała czarnowłosa. – Czy pamiętasz to? - Oczywiście, pamiętam, ale… - Widziałaś zbrodnię? – zapytała Alena, a brązowowłosa nie miała dokąd uciec przed jej zimnym spojrzeniem. Skinęła głową, patrząc w czubki swych butów. - Widziałam, pani. - A więc potrzebuję tego wspomnienia – rzuciła elfka. – Teraz. Jeśli nie oddasz mi go dobrowolnie, sama je wezmę, więc dobrze się zastanów. Przerażona Leina szybko przemogła się i dotknęła jej dłoni, przekazując dalej wspomnienie. Po chwili cofnęła się, patrząc na nią niepewnie. Alena skinęła głową. - Świetnie – rzuciła. Deanuel przyglądał się tej sytuacji, nieco zdziwiony. Potem odchrząknął. - A więc ustaliliśmy wszystko – rzekł. – Rozpoczniemy przygotowania do ślubu. Do wieczora wszystko będzie gotowe. Gabrielu, pójdziesz ze mną i zajmiemy się gośćmi, porozdzielamy zadania. Niebawem każdy będzie wiedział, co ma robić. - Jeszcze jedno, książę – odparła nagle Alena. – Przysięga. - Ach, faktycznie! – Deanuel odchrząknął. Pamiętał, jak Przewodniczący kiedyś przysięgał mu wierność przed Radą Ras. Nadal uważał, że jego olśnienie było dowodem jego czystej książęcości. Skinął głową. – Jestem gotowy. Król mrocznych elfów spojrzał na Alenę. - Na miecz czy na krew? – zapytał. - Na krew – rzuciła Alena. – I chcę, by Jasper został waszym świadkiem. Vavon skinął głową i spojrzał na syna. W jego spojrzeniu książę wyczytał ostrzeżenie. Wiedział, że nie może stchórzyć. Podszedł niepewnie do niego, podobnie jak Deanuel. Ten drugi był nieco zdenerwowany, gdyż nie wiedział, co ma zrobić. - Musisz naciąć swoją dłoń, podobnie jak król – odezwał się Arthur. – Krople waszej krwi spadną na dłoń Jaspera, mieszając się i wiążąc was przysięgą. Gdy krople spadły, a Vavon wymówił słowa, Alena skinęła głową. 578
- To by było na tyle. Niech przygotowania się zaczną – rzuciła. Deanuel skinął głową, trzymając się za rękę. Krwawienie ustało, a on wyprostował się, chcąc zakończyć obrady. Odchrząknął. - A więc naradę uważam za zamkniętą. Gabrielu – dodał do elfa, ruszając do drzwi. Gabriel posłał lekki uśmiech Alenie i wyszedł za nim. Vavon tymczasem spojrzał na syna. - Idziemy – rzucił i wyprowadził bladego i niezadowolonego Jaspera. Powys zajął się swoimi córkami, a Nadia spojrzała na Alenę. - Nie miałyśmy okazji porozmawiać – podeszła bliżej, obserwując widok za oknem. Śnieg stopniał w dużej mierze z powodu dość wysokiej temperatury. Poczuła, że świat wreszcie rodzi się do życia. Alena pokiwała głową i spojrzała na brązowowłosą. - Owszem – odparła. – Musiałam pojechać z matką do Turvion, a potem przyjechałam tutaj. - Rozumiem – powiedziała elfka ostrożnie. – Aleno, czujesz się lepiej po śmierci Aryona? – zapytała nagle. – Nikt z nas nie spodziewał się tego, co zobaczyliśmy. Ja… Ja nie spodziewałam się w zupełności. Czarnowłosa nie odpowiedziała od razu, zamyślając się na chwilę. - Czuję, że zapłacił za moje cierpienia własnymi – odparła po jakimś czasie. – To daje mi poczucie pewnego rodzaju sprawiedliwości. Dlaczego pytasz? - Bo jesteś moją przyjaciółką i twój los nie jest mi obojętny – rzekła Nadia, a głos ani razu się jej nie zachwiał. – Aryon uczestniczył w zabójstwie mojej matki. Dalej nie mogę w to uwierzyć. Ojciec… Ojciec mówił mi, że umarła rodząc mnie. Przez długi okres czasu obwiniałam samą siebie o jej śmierć, chociaż mu tego nie mówiłam, nikomu nie mówiłam. Nie pamiętam jej ani trochę… Znałaś ją? Elfka pokiwała głową. - Znałam. Co prawda nie tak dobrze jak ciebie, ale… Była jedną z pierwszych osób, z którymi miałam kontakt po powrocie do tych krain. Poznałyśmy się bardzo przypadkowo, była już z tobą w ciąży, jednak nie rezygnowała z podróżowania. Była dla mnie milsza niż ktokolwiek inny. Twój ojciec nigdy nie wiedział o tym, że mnie poznała. Nie pochwaliłby tego, a twoja matka nie chciała go denerwować. Nadia zamrugała. - Znałaś ją? Naprawdę? – wyszeptała. Alena pokiwała głową. - Ostatni raz widziałam ją kilka miesięcy po twoich narodzinach. Wtedy poprosiła mnie o coś. Chciała, byś dostała coś, co zachowała specjalnie dla ciebie na specjalną okazję. Nie wiem, czy obawiała się o swoje życie, ale wytłumaczyła mi, że woli być pewna, że to dostaniesz. Trochę z tym zwlekałam, jednak sądzę, że to odpowiedni moment. Chodź. Nadia ruszyła za nią, zszokowana natłokiem informacji. Alena zaprowadziła ją do miejsca, w którym jeszcze nigdy wcześniej nie była, a znała zamek meavski całkiem dobrze. Komnata była ukryta przed wzrokiem innych, a gdy weszły do środka, drzwi za nimi się zamknęły. Pokój nie był umeblowany, a znajdowała się w nim tylko jedna rzecz. Na stojącym marmurowym, pionowym kształcie, który przypominał kobietę bez głowy, wisiała suknia. Miała kolor intensywnej zieleni. Góra była gorsetem, misternie zdobionym ornamentami. Rękawy, których górna, przylegająca do dłoni część miała takie same zdobienia, a dolna część była długim, zwiewnym i delikatnym materiałem, spływającym poniżej pasa, były przymocowane do sukni jedynie drobnymi paseczkami, znajdującymi się z tyłu. Dół sukni był 579
koloru czystej zieleni, materiał pięknie się układał i lekko błyszczał. Kreacja balowa budziła zachwyt i nie sposób było tego nie przyznać. Nadia wpatrywała się w nią urzeczona. - Moja matka chciała, bym ją miała? – zapytała szeptem, podchodząc bliżej. Dotknęła materiału, czując jak miękki i delikatny jest. – Należała do niej? - Owszem – rzuciła Alena. – Była jej własnością. Twoja matka otrzymała ją od dawnej królowej Silverlönn w zamian za zasługi dla kraju. Też była wojowniczką, dokładnie tak jak ty. Masz w sobie wiele z niej. Rzekła, że suknia posłuży ci na specjalne okazje. Nie wiem, czy ślub Jaspera jest specjalną okazją, jednak w twoim życiu będzie ich zapewne jeszcze bardzo dużo. - Dziękuję ci, Aleno – szepnęła Nadia, wpatrując się w suknię. – Dziękuję ci… Czarnowłosa skinęła głową. - Nie dziękuj, zrobiłam co do mnie należało. I… Nadio, przesłuchaj dokładnie Ilyę. Nie zważaj na to, ile dni ci to zajmie. Przesłuchaj ją dokładnie. - Dobrze, przesłucham – odparła leśna elfka. – Ale muszę zapytać o coś jeszcze. Jak to się stało, że Jasper przeżył? Wspominałaś o moim ojcu… - Dzięki generałowi szczeniak uciekł – odparła Alena. – To nieprzyjemna sytuacja. Nie darzymy się sympatią. Nadia pokręciła głową z niedowierzaniem. - I przez to Deanuel zginął? Przecież gdybyś go zabiła… - Książę by żył – zgodziła się czarnowłosa. – Nie warto tego roztrząsać, Nadio. Życie toczy się dalej. Ważne jest to, że Deanuel żyje. … … - Ojcze, nie każ mi się z nią żenić! – jęknął Jasper, prowadzony korytarzem przez Vavona. – Widziałeś ją? To jeszcze dziecko, a nie kobieta! Ja mam ponad tysiąc lat! A ona? Trzysta góra! Przecież będę z nią musiał… Uh! - Jesteś tak głupi, czy tylko udajesz? – zapytał chłodno król, kręcąc głową. – Wszyscy już wiedzą, co zrobiłeś. Gdybyś wcześniej pomyślał, nie byłoby tego problemu. Jeśli tutaj zostaniesz, zabiją ciebie. Czy to żołnierze, czy cywile, czy zabójcy. Nie zaznasz spokoju, a oni będą się mścić. Za morzem nie ma takiego zainteresowania sprawami, które dzieją się w tych krainach, rozumiesz? I tak będziesz królem, tyle, że jej królestwa. I będziesz żył. Czego chcesz więcej, dziecko? - Chcę sobie sam wybrać żonę! Ty miałeś taki wybór! – wyjęczał książę, ubolewając nad swoim losem. - Nigdy nie dostałem kobiety, którą chciałem – rzucił chłodno. – Wolisz ślub czy życie? Zacznij wreszcie myśleć, Jasperze! Elf spuścił głowę, czując wściekłość i bezsilność. Pokręcił głową. - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że tą dziewczynką była sama Alena? - To przynajmniej może ciebie czegoś nauczyło – rzucił Vavon. – Wkrótce będziesz musiał sam się o siebie martwić. Przestań być dzieckiem. Jeśli obrazisz tą dziewczynę, będziesz miał ze mną do czynienia. 580
Jasper jednak nie zdążył odpowiedzieć, gdyż z przeciwnej strony nadszedł generał Gorgoth. Miał poważną minę, a że nie dostrzegł za nimi nikogo innego, zwrócił się do nich. - Marcusa nie ma w jego komnacie – rzucił. – Jeśli się obudził, musiał uciec, gdyż nie ma go również w zamku. … … Jasper i Nerida zostali małżeństwem zanim słońce na dobre zaszło w stolicy państwa leśnych elfów. Uroczystość, mimo krótkiego czasu przygotowań, była huczna, jak przystało na książęcy ślub. Sala balowa została pięknie przystrojona, a pierścienie młodej pary wykonał najsłynniejszy fachowiec w całym Silverlönn. Marcusa w dalszym ciągu nie znaleziono i wysłano za nim patrole. Kolacja dobiegała końca. Nerida, ubrana w śnieżnobiałą suknię z mnóstwem falban i ozdób, wyglądała na zawstydzoną. Uśmiechała się jednak do wszystkich, czując nad nimi wyższość. Spojrzała na siedzącego obok niej Jaspera i uśmiechnęła się sama do siebie. Fascynował ją, był od niej starszy, bardzo przystojny, a sam fakt, że był mrocznym elfem fascynował ją jeszcze bardziej. - Cieszysz się, ukochany? – zapytała słodkim głosem, starając się zabrzmieć kokieteryjnie. Jasper wypuścił powietrze z płuc, czując, że ta chwila nadeszła. Musiał znów na nią spojrzeć. - Oczywiście, Nerido – rzucił, patrząc na nią. – Wyglądasz bardzo… Oryginalnie – dodał. – Sama zaprojektowałaś tą suknię? - Och, nie – zapewniła go. – Była znacznie prostsza, a ja poleciłam ją ulepszyć. Teraz wygląda znacznie lepiej. Chciałam wyglądać pięknie dla ciebie… Kamienna twarz księcia musiała nieco ostudzić jej zamiary, gdyż zarumieniła się i spuściła głowę lekko w dół. - Czyżbym miała rację? – zapytała szeptem. – Podziwiasz mnie, Jasperze? Elf odwrócił wzrok, wbijając go wściekle w króla Arthura, który do nich podszedł. Młodszy elf patrzył na niego nienawistnie, jakby chcąc go zabić samym spojrzeniem. Pennath starał się zachować powagę całym swoim jestestwem. - Czas na pierwszy taniec młodej pary – rzucił. – Jasperze, wiesz co robić, prawda? – dodał i odsunął się, idąc ze ściśniętymi ustami na swoje miejsce obok Nadii. Jasper w duchu jęknął. Powstał i odchrząknął, wyciągając rękę do elfki. - Nerido – powiedział oficjalnie. Rudowłosa podała mu swoją dłoń. Wstała, o mały włos nie potykając się o wszystkie falbany, które ją otaczały. Jasper wyprowadził ją zza stołu i skinął głową na mistrza ceremonii, który zawiązał wstążkę na ich dłoniach. Taniec się zaczął. Nadia zerknęła na Arthura i odetchnęła w duchu. Jej narzeczony patrzył na tańczącą parę, zupełnie jakby chciał uwiecznić ten widok w swoim umyśle. Poczuła rozbawienie, sama na nich patrząc, jednak nie było jej to dane na długo. - Można prosić do tańca? – zapytał znany jej głos. Gdy spojrzała w bok, jej serce zabiło mocniej. Deanuel. Podała mu dłoń, podnosząc się z krzesła. - Oczywiście – odparła oficjalnie, wychodząc z nim zza stołu. Byli drugą parą, która wyszła 581
na parkiet, a uwaga wszystkich została podzielona między nich, a świeżo zawarte małżeństwo. Wkrótce potem parkiet zapełnił się tańczącymi damami, prowadzonymi przez dostojników. Deanuel patrzył na Nadię i uśmiechał się lekko. - Pięknie ci w złocie – pochwalił jej kreację. – Chociaż kompletnie się na tym nie znam… Oczy mężczyzny umieją docenić piękno! Elfka odchrząknęła. - Dziękuję, książę. To bardzo miłe z twojej strony – odparła po chwili. – Ty tez wyglądasz bardzo… Przystojnie. I książęco – dodała, wiedząc, że ten komplement wpłynie na niego najbardziej. – Któż by pomyślał, że to wszystko się tak potoczy? I Jasper, i Nerida mają za swoje niecne czyny. Deanuel zaśmiał się cicho, słysząc jej słowa. - O tak – szepnął jej na ucho cicho. – Widzisz jego minę? Przypatrz się dobrze, Nadio. Tak wygląda nieszczęśliwy mężczyzna. Mam nadzieję, że ja nigdy taki nie będę. - Nie będziesz, jeśli poślubisz wybrankę serca, lub chociaż elfkę, która będzie ci miła. Taka jest prawda, Deanuelu… - wzruszyła lekko ramionami. Książę skinął głową. - Niestety zdaję sobie z tego sprawę. Ale zrobię wiele by poślubią tą, którą chcę poślubić – odparł. Nadia poczuła, jak jego słowa lekko ją peszą. Przez lata walk i życia wojowniczki odwykła od takich wyznań w stosunku do swojej osoby. Odchrząknęła. - Mam nadzieję, książę, że uda ci się to, co sobie postanowiłeś. Jesteś w końcu następcą tronu – rzekła. Ich oczy się spotkały. - Ja też mam taką nadzieję… … … Gabriel stał na balkonie, patrząc przed siebie. Meava świeciła tysiącami lampionów, które pozapalano z okazji ślubu Neridy i Jaspera. Zaśmiał się cicho, mając przed oczami minę mrocznego elfa, który musiał tańczyć oddalony prawie pół metra od swojej żony przez jej obszerną suknię. Pomyślał, że długo nie zapomni tego widoku. Nie ruszał się, czekając i mając nadzieję, że Alena przybędzie na taras. Usłyszał kobiece kroki i odwrócił się. Przybyła. Podeszła bliżej, odziana w granatową, przylegającą do jej ciała suknię. Oparła się o barierkę, czując chłodny powiew wiatru, rozwiewający jej lekko włosy. Gabriel przyglądał się jej bez słowa, uśmiechając się szeroko, a elfka po chwili zaśmiała się cicho, nie patrząc na niego. - Widziałeś…? – zapytała rozbawiona i znów się zaśmiała. - Minę Jaspera? Aleno, przed końcem tej nocy ta mina będzie legendą – stwierdził, śmiejąc się cicho. – Jestem ciekawy, kiedy fascynacja Neridy minie… - Oby trwała jak najdłużej, jednak obawiam się, że to może być niewykonalne – rzuciła cicho i spojrzała na niego. – Co tutaj robisz samotnie? - Czekam na ciebie – odparł, nie przestając się uśmiechać. Czuł się dużo swobodniej w jej towarzystwie od rozmowy z Mattenem, a po pijackiej dyskusji z Przewodniczącym… Nie, nie chciał tego wspominać. Uniosła brew, zaskoczona nieco jego szczerością. 582
- Czekasz na mnie? – zapytała. – A więc jestem. W sali jest zbyt duszno, a poza tym mam cały czas twarz tego elfa przed oczami. To staje się nie do zniesienia. - Masz podróżować z jego ojcem – zauważył, starając się, by nie wyczuła w jego głosie lekkiej zazdrości. – Dobrze go znasz? - Dość dobrze – przyznała. – Są bardzo różni z charakteru. A Deanuelowi przyda się każdy oddział. Oby zebrał dużo mrocznych elfów… I oby smok wyjawił nam położenie tych jaj. Może któreś się wykluje. Smoki to… Wspaniałe stworzenia, zrodzone z magii. Mogą być jej źródłem, a także pochłaniaczem. - Chciałbym kiedyś zobaczyć smoka – powiedział elf po chwili. – Słyszałem o nich mnóstwo opowieści. Obyś przywiozła dobre nowiny, Aleno – dodał, przybliżając się do niej. Nie odsunęła się, patrząc na niego bez ruchu. - Ostatnio przywiozłam coś więcej niż dobre nowiny – zauważyła, unosząc brew lekko w górę. – Nieprawdaż? Uznał za dobry znak to, że się nie odsunęła. - To było niesamowite – szepnął, przyciągając ją do siebie, pochylając się i całując ją w usta. Pech chciał, że śmiejący się do siebie i nieco pijany król Arthur właśnie wszedł na balkon. Scena, którą ujrzał przekroczyła jego limity po spożyciu takiej ilości trunków. Zszokowany, zachwiał się, nie chcąc za żadne skarby być zdemaskowanym. Jednak nie miał na tyle sprawności ruchowej, by cofnąć się do tyłu. Wpadł na ścianę, chowając się za wielkim kwiatem i przeklinając w myślach siłę meavskiego wina, które tak bardzo uwielbiał. Kwiat, za którym się schował, okazał się być paprocią, która szybko zaczęła łaskotać jego nozdrza. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak bardzo wyklinał w myślach. Przypomniał sobie dopiero po kilkunastu sekundach. Wtedy, kiedy ktoś bezprawnie ukradł mu buta. … … - Deanuelu! – wołał znajomy mi głos. Ocknąłem się gwałtownie, czując dziwny szum w głowie. Czyżbym wczoraj wypił za dużo alkoholu? Skutki uboczne były nadzwyczaj bolesne. Otworzyłem oczy, spostrzegając gdzie się znajdowałem. Moja komnata w Meavie. Jakie szczęście, że nie zrobiłem nic głupiego. I wtedy ujrzałem nad sobą jasnowłosą elfkę. - Ninde – szepnąłem oniemiały. – Czy ja śnię? - Owszem, książę – odparła elfka, a jej głos był smutny. – Sprawy zaczynają przybierać bardzo poważny obrót. Wkrótce możesz stanąć twarzą w twarz z Cieniem. To wielka odpowiedzialność, która spoczywa na twoich barkach. - Mam przyjaciół – odparłem pewnym siebie tonem. – Którzy skoczą dla mnie w ogień. Ninde pokręciła głową i rozejrzała się dookoła. - Nie mam zbyt wiele czasu – powiedziała melancholijnie. – Chcę ci pomóc, Deanuelu Norcie. - Twoja pomoc będzie nieoceniona, pani – odparłem, nie wiedząc zbytnio, o jakiej pomocy mówiła elfka. Jasnowłosa skinęła głową. - Jak już ci wiadomo, ukradłam trzy smocze jaja ze Smoczej Skały – przemówiła, patrząc na mnie. – Nie chciałam, by ktoś… By Alena je znalazła, Deanuelu. Nie miej mi tego za złe, 583
kiedyś widziałam wszystko zupełnie inaczej. Teraz chcę ci wyjawić tą tajemnicę. Zamrugałem, czując podniecenie. Smocze jaja. Dowiem się, gdzie są smocze jaja. - Tak? – szepnąłem. Elfka ponownie rozejrzała się dookoła i skinęła głową. - Tak – odparła cicho. – Ukryłam je w zamku Aleny, w Turvion. Przez wiele lat uważała tamto miejsce za swój dom, więc… -…więc nie będzie mogła ich znaleźć – dokończyłem szeptem. – Muszę je znaleźć… - W Turvion jest Feanen Valrilwen – odparła Ninde. – Deanuelu, proszę, uważaj na nią. Nie pozwól jej odebrać ci wszystkiego. Pilnuj swoich przyjaciół… Zmarszczyłem brwi. - Przed Aleną? - Nie. Przed jej matką. Feanen będzie chciała mieć ją po swojej stronie. – słowa Ninde były niczym odbicie lustrzane tego, co rzekł do mnie Marvel. – Pilnuj, żeby do tego nie doszło. I jeszcze jedno, mój książę. - Tak? – zapytałem, podnosząc wzrok. Czułem, że się wybudzam. Powoli, ale jednak. - Poproś Alenę, by przyszła do mnie za dziesięć dni – odparła po chwili. – Chcę się z nią pogodzić. To były jej ostatnie słowa, zanim się nie przebudziłem. … … Deanuel, Nadia, Gabriel, Arthur oraz generał Gorgoth zgromadzili się wokół stołu, przy którym dnia poprzedniego odbyła się wielka narada. - Jaja są w Turvion – mówił właśnie Deanuel. – Ninde mi się przyśniła. To się działo już wcześniej, zapewniam… Nie mogła kłamać. Chciała również bym poprosił Alenę o to, by przyszła do niej za dziesięć dni. Ponoć chce się z nią pogodzić. - A więc jest nierozsądna – rzucił Gorgoth. – Książę, miej więcej oleju w głowie, błagam cię. To tylko sen. A jeśli w Turvion znajdziesz tylko Feanen Valrilwen? Co wtedy? Wtedy Nadia nie wytrzymała. - Może zatem zechcesz nas oświecić, ojcze, co mamy zrobić? – syknęła. – Tylko uważaj żeby książę przypadkiem znów nie umarł, tak jak ostatnio. Zapadła cisza. Generał spiorunował córkę wzrokiem, a Deanuel odchrząknął. - Wiem, że istnieje takie ryzyko, generale. Jednak… Musimy zaryzykować. Pojadę do Turvion i zobaczę, czy uda mi się znaleźć jaja. - Nie, książę – odparł stanowczo Gabriel, kręcąc głową. – Jeśli rzeczywiście wpadniesz tam w kłopoty może się zrobić bardzo nieciekawie. Ja pojadę. - Gabrielu… - zaczął Deanuel. - Ja pojadę do Turvion, książę – powtórzył. – Nie pojadę sam, wezmę kogoś z sobą. Wtedy… - jednak nie skończył, gdyż rozległo się pukanie do drzwi i do środka wkroczył Matten. Odchrząknął, widząc naradę. - Książę, chciałem zameldować, że plac jest gotowy do ćwiczeń, tak jak kazałeś – powiedział. Deanuel skinął mu głową i znów spojrzał na Gabriela. - Nie możesz jechać sam – zaznaczył. – Turvion nie jest miejscem, do którego jedzie się 584
samotnie. Proponuję by znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Może…. - Ja mogę pojechać z Gabrielem – odezwał się Matten, który nadal stał w miejscu i przysłuchiwał się ich rozmowie. – Jestem wysokim elfem i znam tamte okolice bardzo dobrze. Również my znamy się dobrze. – skinął Gabrielowi głową. – Więc na pewno się dogadamy. Elfowie spojrzeli na niego. - Jesteś pewny? – zapytała Nadia, patrząc na elfa. Czarnowłosy wyprostował się. - Oczywiście, pani. Deanuel skinął głową i spojrzał na Gabriela. - Co ty na to, przyjacielu? – zapytał. Gabriel uśmiechnął się szeroko. - Jak najbardziej mi to pasuje – odparł. – Wyruszymy bez zwłoki. Deanuelu, mam prośbę… Jeśli Alena prześle jakieś wieści, poinformuj mnie myślowo, dobrze? Książę zaśmiał się. - Oczywiście – odparł. – Gotowy? – dodał do Mattena Ten zasalutował mu, czując dumę. - Tak jest! – odparł. – Tylko… Miałem coś jeszcze przekazać. Służąca kazała mi obiecać, że to ci powiem, książę. Ponoć była rano w komnacie panienki Neridy i księcia Jaspera. Ponoć leżą na dwóch końcach łoża, odwróceni tyłem do siebie, nie odzywając się ani słowem, mimo, iż oboje już dawno nie śpią. Żadne nie chce wstać pierwsze. … … Gdy stanęli pod wjazdem do Utis, Leina jęknęła ciężko. Jazda konna, mimo portali, wyczerpała ją niezmiernie. - Nie chcę tam wjeżdżać, błagam – wyszeptała. – Boję się… Zostawcie mnie tutaj! - Byś mogła uciec? – zapytała chłodno Alena. – Nie zgrywaj słabiutkiej. Tak bardzo śpieszy ci się do Ledyru? - Nie, pani – szepnęła Leina. – Nie śpieszy mi się. Po prostu… - A więc nie jęcz – powiedział z irytacją Vavon, mając dość jej jęków, które towarzyszyły im co jakiś czas od kilku godzin. – Dzięki bogom, że nie wszystkie kobiety są takie… Aleno, coś nie tak? – dodał do czarnowłosej elfki, która milczała, patrząc na wjazd do państwa mrocznych elfów. Alena pokręciła przecząco głową. - Nie – rzuciła i spojrzała na niego, a jej jasnoniebieskie oczy spotkały się z jego czarnymi oczami. – Gotowy, królu? Czas zwrócić ci twoje królestwo i dowiedzieć się, gdzie są smoki. Nie czekając na odpowiedź ruszyła do przodu, a oni pojechali za nią. … … Zbliżał się wieczór. Deanuel stał na dziedzińcu i rozbierał się ze zbroi, która mu ciążyła. - Pomogę ci – rozległ się za nim głos Nadii, która pojawiła się niespodziewanie i bezszelestnie. Pomogła mu zdjąć kolczugę i poszczególne części stali, odkładając je na stojącą pod ścianą ławę. Deanuel odetchnął. 585
- O wiele lepiej – przyznał, rozmasowując sobie ramię. – Cały dzień w zbroi dał mi się we znaki… Jednak gdy nie jest się na bitwie, odczuwa się to znacznie bardziej. Co tu robisz o tej porze? Nadia uśmiechnęła się lekko. - Sama nie wiem. To znaczy wiem… - westchnęła po chwili. – Szłam do lochów. Muszę się w końcu przemóc, by przesłuchać tą elfkę. - Pamiętaj, że to zabójczyni – odparł Deanuel. – Bądź ostrożna, Nadio. Nie warto ryzykować… - Poradzę sobie – ucięła po chwili. – Dam ci znać, czego się dowiedziałam, Deanuelu. Dobranoc. Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, a Deanuel westchnął cicho, zostając na dziedzińcu. Uśmiechnął się, znów słysząc kroki, jednak uśmiech zszedł mu z twarzy gdy zobaczył, do kogo należą. Na dziedziniec wyszedł Jasper we własnej osobie. Książę wysokich elfów powstrzymał śmiech, widząc go po raz pierwszy tego dnia. - Dobry wieczór, Jasperze – powiedział. – Cóż za… - Nie sil się na uprzejmości – rzucił mroczny elf, stając obok niego. – Nienawidzimy się i tak już pozostanie. Wczoraj zazdrościłem ci tego, że nie musisz się żenić, lecz dziś… Dziś spojrzałem na to inaczej. Ja może i jestem więźniem w kajdanach, jakimi będzie to małżeństwo, jednak to rude dziecko ma mi tylko urodzić dziedzica. Mogę mieć wiele innych kobiet i nikt mi za to nic nie zrobi. Ty natomiast jesteś więźniem wojny, Deanuelu Norcie i nic ale to nic ciebie od tego brzemienia nie uwolni. Deanuel poczuł, jak zimno ogarnia go od środka po jego słowach. Jasper jednak nie czekał na odpowiedź. Zawrócił i odszedł, zostawiając Deanuela samego i idąc w stronę swojej komnaty. Wtedy wpadł na wysokiego, brązowowłosego mężczyznę, którego zapamiętał z balu maskowego. Uniósł brew. - No proszę. Wreth – rzucił. – Szukasz księcia? Ambasador skinął głową, mierząc go spojrzeniem. - Owszem – odparł chłodno. – Jest na dziedzińcu? – dodał pytająco, patrząc na niego. Jasper tylko skinął głową, parsknął śmiechem i odszedł. Rozeszli się w zupełnie przeciwnych kierunkach. … … - Bogowie, to legendarne miejsce – szepnął Matten, gdy wraz z Gabrielem ujrzeli zamek w Turvion. Nic ich nie zatrzymywało, przebyli ciężką drogę na sam dół. Ruszyli powoli i cicho w stronę zamku, będąc maksymalnie czujni. - Owszem – odparł równie cicho Gabriel. – Ale musimy uważać. Matka Aleny może nie powitać nas z otwartymi ramionami… - Dokładnie dlatego będziemy się skradać – odparł Matten, unosząc lekko brwi i wpatrując się w ciemność przed nimi. Wkroczyli ostrożnie na zwodzony most, by przebyć małą fosę, płynącą dookoła zamku. Gdy tylko ich stopy dotknęły drewna, oślepiło ich nagłe światło. Dwie pochodnie, umieszczone wysoko po obu stronach znajdującej się przed nimi bramy, 586
zaświeciły się niespodziewanie, jakby zamek wyczuwał, że znaleźli się w nim obcy. - Coś wie, że tutaj jesteśmy – szepnął czarnowłosy żołnierz, rozglądając się bardziej. - Albo ktoś – mruknął cicho Gabriel, trzymając rękę na rękojeści swojego miecza. – Chodź. Ruszyli na przód, a zastępca Aleny skupił się mocniej, wypuszczając swoje myśli przez komnaty i piętra zamku. Wiedział, że im dłużej tam są, tym większa szansa na to, że nigdy stamtąd nie wyjdą. Korytarze były przerażająco zimne, panowała w nich niezmącona niczym cisza. Ich kroki odbijały się echem od ścian, chociaż starali się iść bardzo, bardzo cicho. Gabriel wyczuł skupisko magii dokładnie nad nimi. Zatrzymał się nagle. - Mattenie – szepnął. – Jaja są nad nami. Czuję skupisko mocy, którego nie czułem nigdy wcześniej. Szybko. Jeśli ktoś tu faktycznie jest, to wie już z pewnością o naszej obecności. Rzucili się do przodu, nadal starając się zachować ciszę. Pochodnie zapalały się, gdy do nich dochodzili, jakby na złość chcąc powiadomić kogoś o ich obecności w Turvion. Gabriel dotknął klamki jednej z komnat, zza którego biła energia. Otworzył je, szepcząc zaklęcie. Drzwi otworzyły się bezszelestnie, co go zdziwiło. Matten natomiast rozglądał się gorączkowo. - Szybko, do środka! – rzucił i weszli do komnaty, zamykając za sobą cicho drzwi. Zrobili to w ostatniej chwili, gdyż po chwili usłyszeli czyjeś kroki na schodach, którymi dostali się na piętro. Gabriel przyłożył palec do ust, patrząc na przyjaciela. Nie mogli się odezwać słowem. Odwrócił się w stronę stołu, pod którym stał wielki kufer. Czuł wyraźnie moc, która się w nim znajdowała. Podczołgał się do niego bardzo cicho, nawet nie podnosząc się w górę, by nie narobić hałasu zbroją i mieczem. Dotknął zakurzonego wieka, sądząc, że będzie zamknięte. Nic bardziej mylnego. Kufer otworzył się w kilka sekund, ukazując jego oczom trzy, niezwykle piękne i duże jaja. Wyglądały jak szlachetne kamienie, a każde z nich miało inny kolor. Pierwsze z lewej było zielone, środkowe czerwone, a ostatnie niebieskie. Wszystkie trzy błyszczały dziwnym, przygaszonym blaskiem, a ich struktura była niemożliwa do określenia jednym słowem. Po ściankach jaj biegły przeźroczyste, kryształowe żyłki, nadając im jeszcze bardziej magiczny wygląd. Elf poczuł euforię, gdy tylko je zobaczył. Odnaleźli smocze jaja. Smocze jaja! Skinął głową do Mattena, który pilnował drzwi. Czarnowłosy elf pokazał mu uniesiony w górę kciuk na znak aprobaty i machnął na niego ręką. Musieli uciekać. Gabriel chwycił wieko, by je zamknąć i wtedy to się stało. Skorupa jednego z jaj pękła niemal na cztery części. Wytrzeszczył oczy, nie wiedząc, co się dzieje. Puścił wieko, które opadło na ziemię z powrotem, a niebieskie jajo rozłupało się na pół. Jego oczom ukazał się maleńki smok o łuskach tak delikatnych, że było widać w nich prześwity, a na jego skórze maleńkie żyłki. Wyczuł buzującą moc, która niemal rozpychała pokój, w którym się znajdowali. Nie wiedział co ma robić, a intensywnie niebieskie oczy smoka spojrzały na niego. Wtedy spostrzegł, że stworzenie trzyma coś w pyszczku. Smok trącił delikatnie jego prawą dłoń nosem. Jego dotyk był niczym ogień – gorący. Ciepło rozeszło się po ciele ciemnowłosego elfa, który był jeszcze bardziej oniemiały. Wyciągnął dłoń, a smok złożył na niej srebrny pierścień z intensywnie niebieskim szafirem i ponownie spojrzał na niego niebieskimi oczami. - Gabrielu! – szepnął zszokowany Matten. – Ktoś tutaj idzie! Co się…?! On się WYKLUŁ?! 587
Gabriel, zszokowany w dalszym ciągu, skinął głową, słysząc głośne kroki, dochodzące z końca korytarza. Schował pierścień w bezpieczne miejsce i niepewnie chwycił smoka w ręce, starając się postępować z nim jak najdelikatniej. - Bierz ten kufer, Mattenie! – szepnął. – MUSIMY UCIEKAĆ! Matten porwał kufer, zamykając go i trzymając mocno. Otworzył drzwi i wybiegli na korytarz, którym ktoś już biegł, zmierzając prosto w ich stronę.
588
Rozdział 43 – The death of your freedom
Tej nocy nie mogłem długo zasnąć. Długa rozmowa z moim bratem wywarła na mnie bardzo duże wrażenie, czego, oczywiście, nie dałem po sobie poznać. Nie było go kilka tygodni, był uwięziony, a przyniósł mi więcej informacji niż moi zwiadowcy, którzy byli na wolności cały czas. Nie mam pojęcia, jakim sposobem Grand wydostał się na wolność, nie znając się na zaawansowanej magii. Jednak, szczerze mówiąc, bardzo mało mnie to obchodzi. Dla mnie liczyły i liczą się tylko fakty, nie ludzkie cierpienia. Niemniej jednak ktoś mi za to zapłaci. Samozwaniec urósł w siłę. Z małego dziecka, jakim był zaledwie kilka miesięcy temu, zrobił się potężny wojownik, który zamknął mojego brata w nieistniejącej jaskini, na nieistniejącym urwisku. Zdawałem sobie sprawę z tego, ile siły trzeba, by uczynić podobną sztuczkę. Sam byłbym w stanie to zrobić, jednak nie podejrzewałem o to tego dzieciaka. Kto go wyszkolił? Kto z dziecka zrobił maga i żołnierza? Bez problemu mogłem go tak nazwać po tym, co powiedział mi mój brat. Olbrzymia armia wysokich i leśnych elfów oraz Thorenów była dowodzona przez wojownika. Zabiłbym go we śnie, jak wszystkich, którzy kiedykolwiek byli mi niewygodni. Nie mam czegoś takiego, jak wyrzuty sumienia. Po co one komu? Cicha śmierć jest lepsza, bardziej przystępna, no i… Wyświadczyłbym mu przysługę, nie robiąc z niego pośmiewiska wszystkich. Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że chciałem zrobić z niego pośmiewisko. Nienawidziłem go za zachwianie równowagi, którą wprowadziłem prawie pięćset lat temu, i która do tej pory sprawdzała się doskonale. Wszystkie cztery państwa po południowej części morza były zjednoczone pod moim sztandarem. Niegdyś miałem potężnych sojuszników. Sam mistrz Aryon, który zapłaci za swoją niesłowność, był imponującym początkiem mojej listy. Z własnej inicjatywy kazał zamordować Adaira i Nai, naiwnych, którzy nie chcieli ze mną współpracować. Tylko dlaczego potem przystał do samozwańca? Tego jeszcze nie wiedziałem. Nie mógł przecież postradać rozumu. Pamiętam go jako bardzo bystrego elfa. Miał ogromne doświadczenie, które ceniłem. A potem zajął się dalszym urabianiem Arthura Pennath’a, co, najwidoczniej, też mu nie wyszło, gdyż Pennath stanął po stronie samozwańca. Tak to jest, gdy liczysz na więcej, niż ktoś jest warty. Rodzina królewska leśnych elfów wierzyła w swoją nietykalność do końca. Do momentu, gdy wszedłem do sali tronowej, trzymając w ręku Yneer, mój słynny miecz, i zadźgałem ich niczym świnie. Trzymałem się kolejności, o to możecie być pewni! Najpierw zabiłem ich córkę. Przez chwilę myślałem, czy nie upokorzyć jej bardziej i nie wziąć jej na kochankę, jednak chęć zabijania wygrała. Lament matki za martwym dzieckiem był jak najpiękniejsza pieśń dla mych uszu. Cierpienie mi nieprzychylnych sprawia mi niebywałą radość, doprawdy. Aż przypominam sobie ten dźwięk… Moim kolejnym i najpotężniejszym sojusznikiem był król mrocznych elfów, Vavon. Nigdy nie powiedziałem tego na głos, lecz od samego początku nie zakładałem ataku na mroczne elfy. Utis pozostawało legendarną, niezdobytą fortecą, a o królu słyszałem wiele opowieści. Od samego początku chciałem mieć w nim sojusznika. Utis wprawiało mnie w niepokój. Przystał na moje warunki, zawsze wydawało mi się, że lubił wygrywające strony. Jakaż była wtedy moja euforia! Poznałem jego i jego syna, który był jeszcze podlotkiem. Biedak, nie miał 589
matki, która zmarła, rodząc go. Ponoć poród był tak ciężki, że tego nie wytrzymała. Nie wierzę w zabobony, jednak to był zły przesąd. Dziecko, które przedostawało się na świat z tak wielką ilością krwi, odbierając życie matce, miało być złe. Nie spotkałem podlotka nigdy więcej, jednak jestem do dziś ciekaw, czy to była prawda. Jeśli chodzi o jego matkę, była księżniczką, córką jednego z północnych króli. Małżeństwo było polityczne i nigdy nie miałem okazji jej poznać, gdyż zmarła ponad pięćset lat przed moim przybyciem do Edery. Sam król od zawsze chciał innej kobiety. Chociaż nigdy nie powiedział tego prosto do mnie, wiedziałem, o którą elfkę chodziło. Słyszałem różne pogłoski. Kiedy mężczyzna kocha kobietę, której nie może mieć, jest ponoć gotowy zrobić wszystko. Cóż, nie wnikałem w to, to kolejna sprawa, która mnie nie obchodziła. Ważne było to, że byliśmy sojusznikami, a ja mogłem bezpiecznie kontrolować inne krainy elfów. Byliśmy niepokonani, oczywiście wraz z moimi sojusznikami zza morza. Zaś sama przeklęta elfka zaczyna mnie martwić. Pogłoski w krainach, mówiące o niej z przerażeniem, stają się niemal codziennością. Mój brat sprawdził, czy przeżyła, jednak… Co, jeżeli się mylił? Grand jest tylko człowiekiem, człowiekiem, któremu dano nieśmiertelność i władzę. Nie widział tego, co ja widziałem. Był ograniczony, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy. Mógł coś przeoczyć, w czymś się pomylić. I jeszcze wieści tego wieśniaka, Neda. Cały mój oddział został spalony pod Turvion. Jeśli ta elfka żyje… Jeśli istnieje chociaż cień szansy, że żyje… Doszedłem jednak do wniosku, że byłem zbyt dobry dla poddanych. Dałem im zbyt dużo swobody i pola do działania. Pozwoliłem rodzić się dzieciom, rozwijać się gospodarstwom, a tymczasem nie odnalazłem nawet swojej korony, która, oczywiście, należała mi się ponad wszystko. Do tego ten cały bunt i zabawa w chowanego z małym samozwańcem. Przestało mnie to już bawić. Już wystarczy. Muszę ponownie opanować państwa elfów. Gdy wspina się po drabinie do władzy, trzeba pamiętać o tym, by zrzucać wszystkich napotkanych po drodze. Drabina kurczy się w bardzo szybkim tempie, zbierając swoje żniwa w tych, którzy zostają na samym dole. Gdy raz spadniesz, nie masz drogi na górę. Umierasz. Pora zaprowadzić nowy porządek w tych krainach. Pora na oczyszczenie ich z tych, którzy nie czczą mnie jako króla, a potajemnie modlą się do samozwańca, jakby był bożkiem. Pora zabijać. … … Barnil wyszedł na dziedziniec, patrząc na topniejący śnieg. Uniósł brwi wyżej, widząc nadlatującego czarnego kruka, który po chwili zatrzymał się przed nim, wyciągając ku niemu rulonik papieru. Król wziął go, a ptak usiadł na jednym z zamkowych parapetów, kracząc cicho. Jednak nie to przykuło uwagę Barnila najbardziej, a dwójka jego żołnierzy, między którymi szedł jego bękart. - No proszę, a jednak wróciłeś, niczym prawdziwy syn, chociaż jesteś tylko bękartem – rzucił Barnil. – Jakie to ciekawe. Marcus nie odpowiedział. Był wyczerpany podróżą, bólem w swojej głowie i łamaniem jego woli. Nie myślał już. Ukłonił się nisko przed ojcem. 590
- Ojcze – rzekły jego usta. Barnil zaśmiał się bardziej. - No proszę! Nawet nauczył się kłaniać! Kto ciebie tak dobrze wytresował, Marcusie? Czyżby elfy? Nie doceniałem ich i chyba zacznę tego żałować! – zadrwił, przypuszczając na jego myśli silniejszy atak. Widział, jak Marcus zaciska pięści, jednak nie przejął się tym. – Chciałeś mi uciec. Straciłem przez to cały oddział ludzi. Wiesz ile to znaczy? Brązowowłosy zacisnął usta. - Czego ode mnie chcesz? – zapytał. – Przecierpiałem przez ciele o wiele za dużo. Powiedz mi tylko, czego chcesz. - Byś zaczął zachowywać się jak ktoś, godny bycia moim synem – wysyczał władca, podchodząc do niego bliżej. Chwycił jego tunikę, zaciskając na niej pięść. – Wyrzucę z ciebie te zdradzieckie nasiona, zasiane przez samozwańca. Nigdy więcej nie wymówisz jego imienia z szacunkiem. Zabiłem ci już matkę. Jestem zdolny zrobić więcej. Do zamku! Półelf nie odpowiedział, bo strażnicy wzięli go pod ręce i zawlekli do środka zamku. Barnil nawet się za nim nie obejrzał, kierując wzrok na rulonik papieru, trzymany w ręce. Rozwinął go, zaciekawiony. List okazał się być bardzo krótki. Władco Edery, nadszedł czas, by zmienić nieco porządek, jaki zapanował w tych krainach. Nie znasz mnie, jednak ja znam już ciebie. Twoje metody, słabości i siły nie są mi obce. Wkrótce zaproponuję ci sojusz. Dobrze się nad tym zastanów. Barnil zmarszczył brwi. Nie było żadnego podpisu. Kto ośmieliłby się pisać do niego w ten sposób? W myślach przewinął listę swoich wrogów. Gdy zdobywał Ederę, unieszkodliwiał wszystkich, zostawiając w ich rękach pozorną władzę, by ugłaskać ich ega. Nie wiedzieli kto pociąga za ich sznurki, bo nigdy nie ujawnił swojej ingerencji w sprawy ich państw. A jednak ktoś ośmielił się wysłać mu taki list. - Panie. – czyjś głos wyrwał go z zamyślenia. Podniósł wzrok, widząc przed sobą następcę sir Timothy’ego, Holtona. Złotowłosy młodzieniec uwierzył, że świat należy do niego po nominacji. Unosił wysoko głowę. – Przynoszę nieciekawe wieści. Nort zaatakował Utis. Barnil uniósł brew. - I? Utis jest niezdobyte. Młodzieniec przełknął ślinę. - Owszem, nadal takie pozostaje, bo nie zajęli go. Miasto spłonęło. Mało kto wie, co się stało, ale samozwaniec ponoć umarł w jego murach. Co gorsza, jeśli to prawda, to kilkanaście godzin później zmartwychwstał. Barnil jednym ruchem ręki złapał go za gardło, zaciskając dłoń mocno. Nie był przygotowany na to, co usłyszał. - Słucham?! – warknął. – Jak to spłonęło?! Jak to ZMARTWYCHWSTAŁ?! Za kogo ty mnie masz? Za głupca?! - Nie, panie – szepnął dowódca, zaczynając się dusić. – Po prostu… - Więc od kogo wyciągasz informacje? OD HERETYKÓW?! Nie można zmartwychwstać nawet przy pomocy czarnej magii, głupcze! Można ożywiać trupy, ale pozostają one tylko ożywionymi trupami. Jeśli to co mówisz jest prawdą, armią KSIĘCIA DEANUELA dowodzi 591
tylko żywy trup. – jego oczy niemal płonęły z gniewu. – Wyobrażasz to sobie? Żywy trup. Śmieszne, prawda? Tak, mnie też to bawi! Przynosisz jeszcze jakieś sprawdzone wieści? - T-tak, panie – wydusił złotowłosy. – Rada Krain wezwała Norta przed swoje oblicze na dzień po bitwie. Ponoć się zjawił, stając przed Szanownym Przewodniczącym Marvelem Regnatem. - Jak mógł się zjawić, skoro był MARTWY?! – Barnil tracił go niego cierpliwość. Był wściekły, a nienawiść przysłaniała mu wszystko inne. - Nie wiem, panie! – wyszeptał. – Ale… Uniewinnili go! Uniewinnili go ze wszystkich win! Król zacisnął mocniej palce na jego szyi i warknął przeciągle. - Marvel nie jest głupi, coś musiało się stać – rzucił. – Sprawdź swoje informacje, albo pożałujesz, że kiedykolwiek się urodziłeś. - Mój królu, jest jeszcze jedno – szepnął. – Mistrz… M-mistrz Aryon. On ponoć nie żyje… Skonał na ostatniej rozprawie w okropnych mękach… Barnil patrzył na niego chwilę, rozluźniając uścisk. Nie odzywał się, lecz jego oczy nadal wyrażały gniew i niedowierzanie. - Sądzisz, że mnie nabierzesz? – zapytał. – Bluźniercy trafiają do piekła, Holtonie. Dowódca nie odpowiedział, bo ręka króla zacisnęła się na jego gardle, miażdżąc je w kilka sekund. Młodzieniec padł na ziemię bez życia, a Barnil odwrócił się w stronę dwóch, zszokowanych żołnierzy, którzy patrolowali wejście do zamku. - Zbudźcie mojego brata – rzucił. – I każcie mu natychmiast przejść do sali tronowej. Sprowadźcie też bachora. Mam z nimi coś do omówienia. I powieście go na ścianach przednich zamku. – wskazał Holtona. - Dla przestrogi. … … Wiedzieli, że nie zdążą zbiec ze schodów. Matten jedną ręką obejmował wielki kufer, a drugą sięgał po miecz. Gabriel zrobił to samo, w jednej z rąk dzierżąc małego, wtulającego się w niego smoka. Wyciągnęli miecze hardo, by ujrzeć… Rudowłosą kobietę, trzymającą w dłoniach świecę. Wyglądała na przerażoną, a jej wzrok skierował się ku smoczątku na ręce ciemnowłosego elfa. Zakryła jedną dłonią usta, nie wiedząc, co powiedzieć. - Na wszystkich bogów – wyszeptała. Wtedy Matten zmarszczył brwi. - Ja ciebie znam – powiedział nagle. – Kaede! Przybyłaś do nas wraz z Marcusem, tuż przed bitwą o Luinloth! - Mattenie – rzucił Gabriel cicho ostrzegawczym tonem. Kaede jednak żarliwie pokiwała głową, potwierdzając słowa żołnierza. - Ja także ciebie pamiętam, panie – szepnęła. – Nie wolno wam tutaj przebywać. Zostawcie to… Ten kufer i smoka… Tutaj, by nikt się o tym nie dowiedział. - Jesteśmy tutaj w imieniu naszego księcia, pani – odparł Gabriel. – Nie cofniemy się i nie wyjdziemy bez kufra i smoka. - Nie rozumiesz, panie – szepnęła Kaede, podchodząc bliżej i drżąc na całym ciele. – Gdy Królowa się dowie, rozpęta się piekło! 592
Mężczyźni wymienili spojrzenia między sobą. Rozumieli się bez słów, jednak nie dawali tego po sobie poznać. Rudowłosa patrzyła na nich z przerażeniem w oczach, nie ruszając się. Zacisnęła ręce na swojej sukni. - Zatem jeśli rozpęta się piekło, nie powiesz niczego swojej pani – powiedział Matten i jednocześnie ruszyli na dół, prawie zbiegając po schodach. - Nie! – Kaede pobiegła za nimi, unosząc suknię w górę. – Zostawcie to! To nie należy do was! Ona się o tym dowie! Wtedy jednak smok, będący na rękach Gabriela, zwrócił głowę w jej stronę i zasyczał przeciągle. Syk był głośny i bardzo groźny jak na fakt, że wykluł się kilka minut temu. Gabriel i Matten zatrzymali się na samym dole. Ciemnowłosy spojrzał na stworzenie, które wpatrywało się w Kaede niebieskimi oczami i syknęło ponownie. Elfka gwałtownie zatrzymała się, kilka stopni przed nimi, bojąc się zejść niżej. - Najwidoczniej złe intencje ciężko ukryć, pani – rzucił Gabriel i spojrzał na przyjaciela. – Chodźmy, JUŻ! Ruszyli, zostawiając rudowłosą w tyle. Kobieta zacisnęła pięści, nadal stojąc niczym sparaliżowana. Smok. Smok na nią zasyczał. Odwróciła się powoli w stronę górnego piętra, z którego zbiegli. Weszła schodami na górę, dochodząc do pokoju, którego drzwi były otwarte. Zmarszczyła brwi i wkroczyła do środka. Wszystko wydawało się być nietknięte. Wszystko, oprócz kufra, który zabrali. Wtedy usłyszała kroki, dochodzące z korytarza. W drzwiach stanęła Feanen Valrilwen. … … Matten zaklął głośno, gdy wynurzyli się z Turvion i zatrzymali przy wejściu do groty. Smok zapiszczał cicho, tracąc swoją otoczkę groźności, jaką zastosował wobec Kaede. Trącił Gabriela nosem i znów zapiszczał, jednak rycerz patrzył przed siebie szeroko otwartymi oczami. Zaczynało się ściemniać. Kilkadziesiąt metrów przed nimi nadjeżdżała formacja żołnierzy. Mieli na sobie pełne zbroje, w dłoniach ściskali włócznie, wycelowane prosto w dwójkę elfów. Z pewnością byli ludźmi, można było stwierdzić to już z daleka, jednak liczebność przemawiała na ich korzyść. W dłoniach trzymali eder flagi, powiewające na wietrze, który się zerwał. - Nie mogą znaleźć jaj i smoka – szepnął Gabriel. – Słyszysz? Musimy… - Uciekać! – zgodził się Matten, odwracając konia w lewo, by ruszyć na przód. Jego koń jednak zarżał nerwowo i wierzgnął, napotykając wzrokiem kolejną kolumnę zbrojnych. Gabriel zaklął i spojrzał w prawo. Byli otoczeni. Smok usadowił się na przedzie siodła, rozglądając się czujnie. Żołnierze byli coraz bliżej. - Gotowy? – rzucił ciemnowłosy, wiedząc, że musi uważać na nowo wyklute stworzenie. – Czeka nas walka. - Och, cieszę się na samą myśl! Stęskniłem się za krwią od sławetnego Utis – odparł Matten i sięgnął po miecz, by… Nie wyczuć klingi na swoim miejscu. Spojrzał w dół. Nie miał miecza. 593
- Jak to się stało?! – syknął i spojrzał na Gabriela, który również nie znalazł swojego miecza. Ich klingi zniknęły i właśnie wtedy zaatakowali ich żołnierze. … … Wreth wyszedł na dziedziniec, rozglądając się. Śnieg topniał w zastraszającym tempie, a on pokręcił głową. - Pogoda zwariowała. Powinno być jeszcze lato, a tymczasem już topnieje śnieg i idzie wiosna. Deanuel rozpoznał go po głosie i nie odwrócił spojrzenia od zamkowych ogrodów, którym się przyglądał. - Przyznam rację, jednak nie zgodzę się z jedną twoją tezą, Wreth’cie – odparł. – Wiosny nie będzie. Robi się zbyt ciepło, by mogła zbliżać się wiosna. Nagły atak zimy zmieni się w lato. - Masz wyczulone zmysły, książę. To godne pochwały. Nauczyłeś się tego w Królestwie Niebieskim? – uniósł brew mag. Nort pokiwał głową twierdząco i spojrzał na niego. - Owszem – rzekł. – Gdzie byłeś przez tyle czasu, ambasadorze? Powiadają, że zaszyłeś się we własnych planach po klęsce mojego niedoszłego małżeństwa. Czy to prawda? Wreth zaśmiał się sucho w odpowiedzi i pokręcił głową. - Nie zrozum mnie źle, książę, ale starałem się załagodzić konflikt pomiędzy tobą, a królem Powysem – rzekł. – Księżniczka Nerida napisała bardzo niepochlebny list, przez który mogłeś mieć znacznie więcej problemów. Deanuel mruknął coś cicho, nie spuszczając wzroku z ogrodów. - Nie domyśliłbym się dlaczego – odparł. – Tylko Nerida i jej ojciec zaprzątali ci myśli? - Niezupełnie – przyznał leśny elf. – Również to, co zabiło księżniczkę Ravennę, siedziało w moich myślach. Rakhary. Słyszałeś kiedyś o nich, książę? - Aryon o tym wspominał – odparł zdziwiony czarnowłosy. – Podczas jednej z lekcji na temat historii świata. Ponoć byli wysłannikami bogów… Wreth pokiwał twierdząco głową. - Owszem. Kreatury bez twarzy, czy określonego kształtu… Byli kiedyś Rakharami Wielkimi, służącymi bogów i ich towarzyszami. Nie byli ludźmi, jednak wyglądali jak ludzie, ciesząc się urokami życia. Władali również ziemią, na równi z pierwszymi elfami. Jednak po buncie, jaki wzniosła ta rasa, bogowie zesłali ich na ziemię pod taką postacią, by żaden z nich nigdy więcej nie zaznał uciechy. Rozumiesz chyba już ich frustrację i chęć powrócenia do łask. Deanuel powoli skinął głową. - Owszem, ale jedno pozostaje dla mnie niezrozumiałe. Skoro TO zabiło Ravennę, w jakim celu to zrobiło? - Nie mam pojęcia – odparł Wreth. – Jednak wiem, że bogowie obiecali im powrót do dawnej postaci wtedy i tylko wtedy, gdy przejmą ponownie kontrolę nad południowymi krainami. - Naszymi krainami – szepnął Nort. – Jesteśmy na południu. Ambasador pokiwał głową. - Owszem – odparł. – Ale odejdźmy od tego tematu, bo nic nie jest pewne, Deanuelu. 594
Chciałem porozmawiać o kilku sprawach. Słyszałem o porażce w Utis… Bolesna, naprawdę. - Owszem, nawet bardzo. Nikt nie wygrał tak właściwie, bo miasto spłonęło. Jednak uznaję to jako porażkę, gdyż straciłem ponad trzy czwarte mojej armii i sam umarłem. Wreth uniósł brwi wysoko w górę. - A więc to prawda? Jasper ciebie zabił? Deanuel pokiwał głową, krzywiąc się lekko. Przypomniał sobie słowa, które książę mrocznych elfów wypowiedział do niego kilka minut temu. Poczuł gorycz. - Owszem. Wbił mi swój miecz w plecy, podczas gdy rozmawiałem z jego ojcem. Odważne. - Jasper słynie ze swojej niesłychanej odwagi – potwierdził Wreth, splatając przed sobą dłonie. – Grunt, że przeżyłeś. Słyszałem o twoim… Ożywieniu… - Nie chcę o tym mówić – odparł szybko Deanuel. – To poważny i prywatny temat. Sam nie wiem do końca jak to się stało, więc nie chciałbym wprowadzać nikogo w błąd. Mag zacisnął usta, jednak skinął głową, spinając się niewidocznie. - Jak uważasz, książę – rzucił. – Muszę ci jednak pogratulować udanego zwycięstwa nad Radą Krain. Jesteś pierwszym, który wyszedł stamtąd z pozytywnym wyrokiem. Wielu elfów już o tym wie i przesyła ci swoje pozdrowienia. Ponoć sam mistrz Gered stoi po twojej stronie. Deanuel uśmiechnął się lekko. - Moja książęcość jest już zapewne powszechnie znana – powiedział, zamyślając się na chwilę. – I tak, mistrz Gered jest po mojej stronie. Jednak obawiam się jego starcia z Feanen Valrilwen… Twarz Wreth’a pociemniała. - A więc to też jest prawda. Królowa powróciła. Strzeż się jej, Deanuelu Norcie. Będzie chciała ci zabrać wiele rzeczy. Deanuel spojrzał na niego, milcząc przez chwilę. Zastanawiał się nad jego słowami. - Jakbym kiedyś już te słowa słyszał… - rzekł, bo jego zdanie przypominało mu to, co powiedziała do niego Ninde. – Nie będę jednak roztrząsał tej sprawy teraz, gdyż aktualnie pomogła mi na Radzie. Cenię sobie to bardzo. I mam na głowie dużo spraw… Niedługo musimy wyruszyć na Ledyr. Nie mam wystarczająco dużo żołnierzy, co przeraża mnie najbardziej. Nie boję się o magów, mając za sobą Thorenów, ciebie i Alenę, jednak Utis nauczyło mnie wielu rzeczy. Smok… - Smok?! – Wreth złapał się jednej z kolumn. – Pogłoski były prawdziwe? - Pogłoski? – zmarszczył brwi czarnowłosy. – Owszem, w Utis był więziony smok. Zabiłem go z pomocą Gabriela i Nadii, ale wyjątkowo mi się poszczęściło. Zmiótłby nas z powierzchni podziemi… Był ogromny, nie wiem nawet do czego miałbym go porównać. - A więc Utis doprawdy było najpotężniejszą z elfickich stolic – powiedział cichszym głosem, jakby sam się nad tym zastanawiał. – Potęga Vavona sięgnęła nawet smoka. I wszystko spłonęło… - Już niedługo wszystko powróci do dawnej świetności – odparł Deanuel i spojrzał na niego. – Zawarłem z Vavonem pakt o sojuszu. Jest teraz po mojej stronie. Alena go przekonała. Obiecała, że odda mu Utis z powrotem, wspanialsze niż kiedyś. Pojechali tam, a potem do Ledyru, gdzie król będzie udawał przyjaciela Barnila, a najstarsza z córek Powysa, Leina, zostanie tam dostarczona jako narzeczona dla samozwańca. Dzięki temu dostanę informacje o tym, w jakim stanie jest aktualnie Barnil i jego armia. Nie wiem, czego mam się tak naprawdę 595
spodziewać i to mnie w pewnym sensie przeraża. Moja śmierć uświadomiła mi, ile ryzykuję, towarzyszu. Wreth skinął głową, jednak nie wyglądał na specjalnie przejętego. Wzruszył ramionami. - To jest właśnie wojna, książę. Toczysz ją na wiele frontów. Wyzwoliłeś Luinloth, jednak musiałeś tam zostawić trochę wojska. Podobnie było z Meavą. Stolice są najbardziej atakowanymi miastami podczas wojny. Gdybyś skupił się tylko i wyłącznie na wyłapaniu wszystkich wrogich ci jednostek w każdej wiosce, straciłbyś na tym lata. To robi się po wojnie. Co, oczywiście, również ma swoje minusy. Wtedy ci, którzy wcześniej opowiadali się za twoim wrogiem, udają twoich przyjaciół. Taki stan rzeczy utrzymuje się do następnej wojny. Wtedy wybieranie stron zaczyna się od nowa. To nigdy niekończący się schemat, którego, niestety, nie unikniesz. Dlatego właśnie chciałem z tobą porozmawiać o namiestnikach. - Namiestnikach? – uniósł brwi czarnowłosy. – Nie myślałem jeszcze, by wybrać namiestnika. To konieczne? - W razie twojej śmierci tak – odparł. – Wtedy namiestnik ma obowiązek dopilnować wszystkich twoich niedokończonych spraw, a także zadbać, by wyznaczony przez ciebie następca, bądź twój dziedzic, zasiadł na tronie. Za twojego życia ma również dużo obowiązków. Pilnuje twoich spraw, zbiera twoich doradców, posiedzenia, organizuje to, co rozkażesz… To ciężka praca, ale, jak mniemam, bardzo satysfakcjonująca, gdyż wielu oddałoby bardzo dużo, by znaleźć się na miejscu twojego namiestnika. Deanuel skinął głową, zamyślając się chwilę. - Mój brat – powiedział nagle. – Colin byłby idealny w roli mojego namiestnika. Ufam mu całkowicie, poza tym on ma głowę do takich rzeczy. Jest starszy… Nie mówię, że bardziej doświadczony! – dodał poważnie, kiwając palcem. – Doświadczenie również mam. Ale Colin będzie się nadawał do tej roli. O ile się zgodzi oczywiście… Wreth milczał przez kilka chwil, a wyraz jego twarzy wyglądał na lekko zirytowany. - Książę, nie zrozum mnie źle, ale… Myślałem o kimś bardziej doświadczonym. O kimś, kto się na tym wszystkim zna. Są elfy specjalnie szkolone do roli namiestników. Książę jednak pokręcił głową przecząco. Już podjął decyzję. - Jeśli Colin się nie zgodzi, to nad tym pomyślę – odparł. – Najpierw jednak będę musiał poczekać, aż się spotkamy. Pojechał z Timothym pilnować armii, obozującej między Utis a Ledyrem. Jak wszystko dobrze pójdzie, niedługo tam dołączymy. - Najpierw musimy wiedzieć, czego mamy się spodziewać w Ledyrze – rozległ się głos Arthura, który wszedł właśnie na dziedziniec. Był wyraźnie niewyspany i miał dziwny wyraz twarzy. Wreth skłonił się przed jasnowłosym, gdyż nowiny o koronacji zdążyły do niego dotrzeć. - Witaj, panie – powiedział. – Książę mówił o tym wcześniej. Opowiedział mi o sojuszu z królem mrocznych elfów. Arthur skinął głową, a gdy niezwykle intensywne światło księżyca dotarło i do nich, zmrużył oczy, cofając się nieco. - Najpierw szybka zima, teraz świecący nienaturalnie księżyc – rzucił. – Nienawidzę takich odmienności. - To raczej zbyt duża ilość alkoholu w dniu wczorajszym, Arthurze – powiedział Deanuel z szerokim uśmiechem. – Nie uważasz? 596
- Nie – warknął Pennath. – Nie byłem pijany. - Wasza wysokość – odchrząknął nagle Wreth. – Masz coś we włosach. Mogę…? Arthur tylko fuknął na niego i dotknął swojej głowy. Przez kilka pierwszych sekund niczego nie wyczuł, jednak zaraz potem wyciągnął z włosów kawałek zielonej rośliny, która okazała się być paprocią. Z niedowierzaniem znów dotknął skalpu, szukając innych niespodzianek. - Jak to się tutaj znal…?! – nagle urwał, znów przypominając sobie, co zobaczył wczoraj. Odchrząknął głośno, wyrzucając paproć za dziedziniec, jak gdyby nic się nie stało. Deanuel zachował powagę na tyle, na ile pozwalało mu jego opanowanie. Nabrał głośno oddech, całą siłą woli i ciała starając się nie śmiać. - Pójdę już do siebie. Przy okazji może dowiem się czegoś o Marcusie… – wyszeptał i odszedł szybkim krokiem, zostawiając Wreth’a i Arthura samych. Jasnowłosy pokręcił głową i spojrzał na maga. - Ja też pójdę – rzucił. – Każ przygotować moje przedstawienie elfom. To już najwyższy czas. - Nie, panie, jeszcze nie teraz, jeśli mogę coś zasugerować – odparł grzecznie mag. – Powinieneś pokazać się ludowi, gdy będziesz mieć już wszystko dopracowane, mój królu. Nie masz jeszcze namiestnika. - Ach, tak… - był jakby lekko nieobecny. – Kogo więc proponujesz? Wszystko mi jedno, naprawdę. Brązowowłosy zmarszczył brwi, patrząc na niego pytająco. Nie zdradzał swoich emocji. - Panie, to bardzo ważny wybór – powiedział. – Jeden z najważniejszych… Może mógłbym… - Kogo proponujesz? – przerwał mu Arthur, wyraźnie chcąc już iść spać. Był zmęczony i zirytowany. Wreth wyprostował się. - Zgłaszam moją kandydaturę na twojego namiestnika, panie. … … “It's been a long way from the forsaken prison Seeing the downtrodden ones serve false masters The rivalry of gods must end here once and for all”
Nadia zeszła do lochów, trzymając w rękach wesoło płonącą pochodnię. Na dole panowała okropna zimnica, była pewna, że to z powodu dziwnych warunków atmosferycznych. Gdy pokonała ostatnie schody, jej oczom ukazały się szeroko rozstawione cele. Pamiętała, że któryś z władców nakazał nowe ustawienie cel, by więźniowie nie mogli mieć ze sobą bliższego kontaktu i porozumiewać się tylko między sobą. Widziała więźniów, uwięzionych za kratami. Większość z nich wyciągała ręce w jej stronę, chcąc jej chociażby dotknąć. Słyszała pojękiwania i prośby o litość. Uniosła wysoko głowę i ruszyła dalej, w kierunku innego pomieszczenia z celami. Było ono zupełnie puste, a w ostatniej z przegród siedziała ciemnowłosa elfka. Opierała się o boczną ścianę, a włosy opadały jej na twarz. Miała na sobie tą samą suknię, w której zabrano ją sprzed oblicza Rady Krain. Wyglądała, jakby straciła wolę do życia. 597
Nadia stanęła przed kratami. Zobaczyła krzesło stojące nieopodal. Sięgnęła po nie, siadając tuż przy celi. Ilya wydawała się być niezainteresowana jej obecnością. Nie zwracała na Nadię uwagi. Brązowowłosa splotła przed sobą dłonie. - Zostałaś przekazana pod moją straż nie bez powodu – zaczęła, nie spuszczając z niej zielonych oczu. – Chcę poznać ten powód, Ilyo. - Możesz sobie chcieć – odparła obojętnie zabójczyni. – Ja chcę zobaczyć moje dzieci i nikt nie bierze tego pod uwagę. Nic ci nie powiem, elfko. Nawet o tym nie marz. Tortury nie są mi straszne. Wytrzymam wszystko. – nie podniosła się, tylko patrzyła na Nadię bez ruchu. - Wątpię – odparła elfka siedząca na krześle. – Nie będę ciebie torturować, nie lubuję się w tym. Mam inne sposoby otrzymywania informacji. Jednak najpierw chciałabym wiedzieć coś innego… Dlaczego, Ilyo? Żeby wykonywać polecenia Aryona musiałaś wiedzieć, jaką jest szują. Dlaczego się zgodziłaś? Ilya zaśmiała się i pokręciła głową. - To nie twoja sprawa. Nigdy tego nie zrozumiesz. Nigdy nie czułaś tego, co ja czułam przez te wszystkie lata – powiedziała z goryczą w głosie. – Nie wiesz, co to jest piekło we własnym domu. Nie wiesz jak to jest bać się wracać do własnego domu. Bać się o życie własnych dzieci i słyszeć własnego męża, zabawiającego się z ladacznicami. Co, jesteś w szoku? Nadia nie odpowiadała chwilę, przypatrując się jej. - I to były twoje zmartwienia? – zapytała nagle. – To, że twój mąż miał kochanki? Nie przygotowali ciebie na to, że w politycznych małżeństwach zwykle tak bywa? Ilya podniosła głowę. - Słucham?! - Kobiety są poniżane w zupełnie inny sposób, niż posiadanie kochanek przez męża! – wybuchnęła elfka. – Są bite, gwałcone i poniewierane! Sądzisz, że zwykłe uderzenie w policzek, czy niewierność są w stanie złamać kobietę? Słabą na pewno, silną nie. Jeśli nie wiesz czym jest cierpienie, nie wypowiadaj się w tej kwestii. Marvel nigdy nie skrzywdziłby waszych dzieci, co udowodnił na Radzie. Mimo, iż jest obleśnym gadem i tchórzem, nie miałaś z nim najgorzej. Ilya podniosła głowę, patrząc na Nadię wrogo. W jej oczach pojawiły się złośliwe ogniki. - A co daje ci prawo do prawienia takich kazań? Co ty przeżyłaś, wojowniczko? – ostatnie słowo wymówiła ironicznie, jakby chcąc podkreślić jego błahość. - Byłam zamężna i było to małżeństwo polityczne – powiedziała Nadia zimno. – Jeśli chcesz zobaczyć KIEDYKOLWIEK jeszcze swoje dzieci, będziesz odpowiadać na moje pytania. Ciemnowłosa elfka zacisnęła zęby. - Szantażujesz mnie?! - Owszem, to jest szantaż. Nie powtórzę drugi raz. Czemu pomagałaś Aryonowi? – zapytała Nadia, a jej zielone oczy przewiercały Ilyę na wylot. Zabójczyni odwróciła wzrok, czując narastającą wewnątrz siebie wściekłość. - Bo miałam z nim dużo wspólnego. Znam go długo… Nawet bardzo długo. Dłużej niż ty żyjesz… Byliśmy kiedyś bardzo blisko. Nadia zamrugała. - Bardzo blisko? - Mieliśmy romans, gdy byłam jeszcze bardzo młoda – rzuciła elfka. – Zadowolona?! Wtedy 598
nie byłam jeszcze żoną Marvela, ale to nie ma znaczenia. Szkoliłam się na zabójczynię, a on… Aryon bardzo mi pomógł. Oczywiście nie zrobił tego za darmo. Nie kochałam go nigdy, ale czułam do niego przywiązanie. Silne przywiązanie, które nie pozwalało mi odejść. Kochanka sławnego mistrza… Nie mogłam się tym chwalić, bo to zrujnowałoby mi reputację, ale w głębi duszy byłam dumna, że się mną zainteresował. Co prawda na krótki czas, ale jednak… Zlecenie zabicia Norta nie było niczym szczególnym. Aryon po prostu usłyszał jakieś pogłoski na temat tego, że młody książę może żyć. Jak zapewne już wiesz… Zlecił zabicie jego rodziców. Nie chciał żadnej pozostałości po ich rodach. Deanuel musiał umrzeć. Nie wiem z jakiego powodu kazano ci mnie przesłuchiwać. Nie mamy kompletnie nic wspólnego. - Sypiałaś z Aryonem?! – zapytała zszokowana Nadia. – Zrobiłaś z siebie jego dziwkę do zabijania? A sądziłam, że z wiekiem się mądrzeje, a nie głupieje! - Uważaj na słowa, elfko! – warknęła Ilya. – Ja ciebie nie obraziłam. I powiedziałam ci już wszystko, więc chcę zobaczyć moje dzieci. Brązowowłosa jednak pokręciła przecząco głową. - Nie wszystko. Dopiero mi powiesz wszystko. Musisz posiadać informacje, których ja nie mam. Nie zobaczysz dzieci, dopóki nie powiesz mi wszystkiego. Ilya nie odpowiedziała. W myślach analizowała słowa Nadii. Musiała wiedzieć, ile może powiedzieć, by elfka dała jej spokój. Przecież nie mogło chodzić o… Nagle jej uśmiech rozjaśnił złośliwy uśmiech. - Och, tak. Wiem czego ci nie powiedziałam. To jednak nie dotyczy bezpośrednio ciebie, Nadio. – jej oczy dziwnie błysnęły. – Przez ostatnie tygodnie mistrz Aryon ukrywał się u Marvela. Miałam okazję widywać go bardzo często. Nadia uniosła brwi w górę. - Doprawdy? A więc kontynuowałaś romans dalej, będąc już mężatką? – zapytała. – Pod nosem własnych dzieci? Ilya zaśmiała się niespodziewanie. - Oczywiście, że nie. Aryon przestał się interesować mną dawno, bardzo dawno temu. Jednak… Słyszałam wyraźnie, że zainteresował się kimś innym. Brązowowłosa zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc o czym mroczna elfka mówi. - Słucham? – zapytała. – O czym ty do mnie mówisz? Co mnie obchodzą kochanki Aryona? - Przyszła do niego sama Feanen Valrilwen – odparła Ilya i uśmiechnęła się ciepło. … … Gdy zjechali na dół, ich oczom ukazał się przerażający widok. Spalone doszczętnie miastopaństwo nie przypominało ani jednego, ani drugiego. Mur był zburzony prawie do połowy, a oświetlane magią Aleny budynki, widniejące w oddali, były tylko szkieletami domów, które kiedyś tam stały. Utis było czarnym, zrujnowanym grobowcem. Leina trzęsła się na sam widok upiornego miasta. Zsiedli z koni, zatrzymując się przed murami. Trzymała się za Aleną i Vavonem, którzy w milczeniu przyglądali się ruinom, jakby chcieli coś z nich wyczytać. 599
- Czy możemy już stąd iść? – zapytała cicho. – Jest mi… - Tak – przerwał jej mroczny elf. – Aleno, chodźmy – dodał, ruszając w stronę bramy wejściowej. Most zwodzony już nie istniał, jednak król nie zatrzymywał się, podobnie jak czarnowłosa elfka. Leina poszła za nimi niepewnie, nie wiedząc, czy nie wpadnie w czarną otchłań, która otaczała zamek. Zacisnęła powieki, dając krok do przodu, jednak pod stopą wyczuła gładką powierzchnię. Przeszła szybko za dwójką elfów, po chwili znajdując się za murem. Rozejrzała się. Nikogo tutaj nie było. Wszędzie leżały trupy, których zaschnięta krew przyprawiała ją o mdłości. Widzieli przed sobą symbol jednej z największych bitew w ostatnich stuleciach. Brązowowłosa elfka zrobiła niesłyszalny krok w bok. Po jej prawej stronie widniała mała, wąska uliczka, na ziemi której nie leżało zbyt wiele trupów. Zerknęła na stojących przed nią elfów. Wydawali się pochłonięci obserwacją miasta, co jej zupełnie nie obchodziło. Zrobiła kolejny krok w bok i nagle rzuciła się w prawo tak szybko, jak umiała. Ciemna uliczka nie była oświetlona żadnymi pochodniami i raz prawie potknęła się o jakieś ciało, jednak nie przejęła się tym. Musiała uciec. Alena syknęła cicho, odwracając się i patrząc za Leiną. - Jeśli nie wróci w ciągu kilkunastu minut… - zaczęła, jednak Vavon pokręcił głową. - Wróci – odparł. – Z podkulonym ogonem, zapewniam ciebie. Utis ma swoje sekrety, które wychodzą nocą. Sekrety, których ona nie chciałaby odkryć. Musimy znaleźć ciało Dornoctisa – dodał, ruszając wraz z elfką w lewo. – Wyczuwam jego ducha bardzo słabo. Alena skinęła głową, rozglądając się. - Smoki to najpotężniejsze stworzenia, o jakich słyszałam – powiedziała cicho. – Zrodzone z samej magii… Nic ani nikt nie może się im równać. Są cudowne. Król uniósł lekko brwi. - Po takich słowach z twoich ust, nie mogę się nie zgodzić, Aleno – rzucił. – Traktowałem go bardzo dobrze, jednak nigdy nie poparł mojego sojuszu z Barnilem, przez co toczyliśmy spory. Alena milczała chwilę, nie odpowiadając mu. W końcu jednak zmarszczyła lekko brwi. - Dlaczego go poparłeś, Vavonie? Nie jesteś ani tchórzem, ani samozwańcem. Barnil to uosobienie jednego i drugiego – rzuciła. - Nigdy mnie nie zaatakował, więc nie miałem powodu, by wypowiedzieć mu wojnę – zauważył elf. – Nikt inny tego nie zrobił. Nie obchodziło mnie to, co zrobił z rodzinami królewskimi, bo miałem własne problemy w postaci mojego syna. Jasper z roku na rok stawał się coraz bardziej nieokiełznany i rozwydrzony, wierz mi. Musiałem go… Utemperować. Sojusz był, po prostu, wygodniejszy. Gdy usłyszałem o Deanuelu, wraz z pogłoskami o nim przybyły inne wieści. Wszystkie krainy głosiły, że jest samozwańcem, a gdy dowiedziałem się, że zbierają Radę Krain, która ma udowodnić jego nieautentyczność, moje zdanie o nim zostało przypieczętowane. Gdybym wcześniej wiedział, że go popierasz, zerwałbym sojusz. Nie popierałabyś samozwańca. Elfka skinęła głową. - Owszem, nie popierałabym – odpowiedziała. – Żałuję, że bitwy o Utis nie dało się ominąć. Śmierć Deanuela. Twój smok… Gdyby tylko nie był zabity Mieczem Żywiołów… - Nie możesz mu przywrócić życia, Aleno – odparł. – Tak przynajmniej sądzę. Znasz swoje limity? 600
- Nie znam – odparła, wzruszając ramionami. – Jednak to nie ma znaczenia. Życie, które zostało odebrane Mieczem Żywiołów, pozostaje stracone na zawsze. Nawet bogowie nie mogliby go przywrócić do żywych. Takie są już zasady. Szli uliczkami, wychodząc zza kolejnego rogu. Ich oczom ukazał się bardzo okazały, ciemny kształt, leżący w oddali, całkowicie nieruchomo. Ruszyli w tamtym kierunku, świadomi, że znaleźli to, czego szukali. - Jego duch może nam dać wiele informacji, jeśli zechce wrócić do jego ciała – powiedział król. – Zaraz się o tym przekonamy. Nie wiem do końca, jak to ma wyglądać. Odprawiłaś jakiś rytuał, by przywrócić Norta do życia? Przecież to niemożliwe… Czarnowłosa pokręciła przecząco głową. - Możliwe – odparła. – Tutaj. – dotknęła skroni palcami. – Nie chcę o tym mówić. Podejdź do niego – dodała, zatrzymując się. – Nie zna mnie i może uznać mnie za intruza. Zatrzymała się, a Vavon podszedł bliżej. Kształt, który widzieli wcześniej, okazał się głową ciemnofioletowego smoka. Stworzenie miało zamknięte oczy i nie oddychało, jednak mroczny elf wyczuwał wyraźnie jego ducha, który krążył wokół niego i Aleny. Wyjął zza pasa czysty kawałek pergaminu, który rozwinął. Na pergaminie pojawiły się słowa. - Wielki Dornoctisie, któryś zdecydował się, na moją prośbę, wrócić do swojego ciała na te kilka chwil, pozdrawiam cię – przeczytał elf. – Wyrażam dogłębny żal z powodu tego, że poległeś w bitwie. Zbyt późno zawarłem pokój z księciem, czego niezmiernie żałuję. Chciałbym jednak prosić ciebie o pomoc. Zamilkł, a słowa zniknęły, by zrobić miejsce na odpowiedź smoka. - Nie żałuj, królu, tylko pytaj – przeczytał ponownie Vavon. Zamilkł na chwilę, formułując odpowiedź. – Chcemy się dowiedzieć, czyś posiadł już wiedzę na temat trzech, skradzionych przez Ninde jaj, ponieważ teraz nie jesteś ograniczony swoim ciałem ani inną wolą. Znów umilkł, czekając na odpowiedź Dornoctisa. Tym razem czekanie zajęło nieco dłużej, niż wcześniej. - Ninde ukryła jaja tam, gdzie Alena Valrilwen w życiu nie zaczęłaby ich szukać. W jej zamku w Turvion. Tam, w kufrze, spoczywają trzy smocze jaja, trójka ostatnich przedstawicieli mojego gatunku. Kufer otworzy się przed każdym, ale nie przed elfką, do której należy ten zamek. Uważała go ona za swój dom, wiec nigdy nie znajdzie kufra, nawet jeśli będzie leżał przed nią. Alena podniosła wzrok, a wyrażał on niedowierzanie. Jej zamek? Miejsce, w którym mieszkała przez tyle lat? - Jeśli jednak ktoś inny się tam uda, znajdzie jaja? – przeczytał Vavon, sam zszokowany wiadomościami. – Czy smoki się wyklują? – milczał chwilę, czekając na odpowiedź, która w końcu się ukazała. – Każdy będzie mógł je znaleźć, tylko nie ten, kto uważał Turvion za swój dom. Smoki się wyklują, a gdy już to uczynią pierwsze dwa tygodnie muszą być chronione przed innymi mocami. W przeciwnym razie mogą umrzeć. Reszty musicie się dowiedzieć sami, królu elfów. Niech Alena Valrilwen podejdzie. Czarnowłosy obejrzał się na elfkę i skinął jej głową, cofając się. Alena podeszła do przodu, przejmując od niego pergamin. Stanęła przed smokiem, przyglądając się jego łuskom i zamkniętym powiekom. Po chwili spojrzała na pergamin. - To, co chcę ci przekazać, musisz zachować dla siebie, księżniczko – przeczytała na głos,
601
marszcząc brwi. Gdy słowa znikły, na ich miejscu pojawiły się nowe. Nie wypowiedziała ani słowa więcej, skupiając się na czytaniu.
Jeśli przywrócisz Utis do dawnej świetności, zapoczątkujesz nowy sojusz między elfami, który przetrwa długie lata. Nie wahaj się i wierz w to, co zawsze prowadziło ciebie do zwycięstwa. Jeśli będziesz postępować zgodnie ze swoją wolą i przeczuciem, wygrasz. I bitwę, i wojnę. Przekaż Deanuelowi Nortowi moje pozdrowienia i powiedz mu, że nie chciałem go skrzywdzić. Dbajcie o smoki, albowiem zapoczątkują one nowe pokolenie mojej prastarej rasy. Uważaj na tych, którzy są najbliżej ciebie. Nie żałuj mojego życia i spal moje ciało w magicznym ogniu. Żegnaj, Aleno Valrilwen.
Alena trzymała w rękach pergamin, widząc jak litery powoli się zamazują, po chwili znikając zupełnie. Spojrzała ponownie na smoka, jednak nie wyczuła już jego ducha w pobliżu nich. Ulotnił się bez śladu, mając już nigdy nie powrócić w to samo miejsce. Czarnowłosa elfka odwróciła się bez słowa i spojrzała na króla mrocznych elfów. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, gdyż z oddali nadbiegła przerażona księżniczka. Leina padła na kolana, doczołgując się do Vavona i… Obejmując jego nogi swoimi ramionami. Oddychała szybko i wydawała się być przerażona. - Otchłań… - wyszeptała. – Dwugłowe duchy… Zabierz mnie stąd… Szok, wymalowany na twarzy czarnowłosego elfa, był nie do opisania. - Puść mnie – rzucił. – Sama chciałaś uciekać, więc masz nauczkę, elfko. Ona jednak ani myślała go puszczać. Złapała się go mocniej, piszcząc niemal. Załkała gwałtownie. - Już nigdy więcej nie u-ucieknę… - wykrztusiła, pociągając nosem. Vavon warknął cicho i spojrzał z naciskiem na Alenę. Jego twarz była kamienna. Elfka jednak upuściła pergamin na ziemię i spojrzała w stronę twierdzy Utis. Popalone budynki były symbolem tego, co się tam wydarzyło kilka dni temu. - Już czas – powiedziała, a jej głos poniósł się po martwych uliczkach niemal echem. Przymknęła oczy, wypuszczając swoje myśli dookoła siebie. Wyczuwała wszystko i wiedziała, że oprócz Leiny i Vavona, i jej samej, nie znajdzie w Utis żywej duszy. Przypomniała sobie słowa smoka, które wkradły się do jej umysłu. Pokój między elfami. Jej obietnica. I spalenie ciała magicznego stworzenia w magicznym ogniu. Nie poruszyła się ani o krok, a białe, buchające płomienie zajęły pobliskie budynki, idąc od niej, aż po najgłębsze zakamarki miasta mrocznych elfów. Ogień rozprzestrzeniał się w niezwykle szybkim tempie, zajmując również mury. Leina gwałtownie cofnęła się, jednak płomienie nie uczyniły jej żadnej krzywdy. Leżała, patrząc na wszystko szeroko otwartymi oczami. Vavon nie poruszył się ani o krok, widząc jak budynki odzyskują dawny blask i kształt. Widział, jak ogień wtargnął na ulice, zmiatając martwe ciała i trawiąc je w geście pochówku, na który wszyscy zasługiwali. Widział, jak drogi oczyszczają się, a budowle odzyskują dachy, jego twierdza zaś rosła na jego oczach, podobnie jak państwowe mury, wyrastające jeszcze wyżej, niż kiedykolwiek. Alena otworzyła jasnoniebieskie oczy, czując ciepło płonącego miasta. Ciało smoka było 602
rozświetlone przez magiczny ogień. Jej wzrok przykuł trawiony przez płomienie kawałek pergaminu, który upuściła wcześniej. Zobaczyła na nim jedno, ostatnie słowo. Dziękuję. … … Arthur uniósł brwi wysoko, patrząc na ambasadora. - A więc właśnie zostałeś moim namiestnikiem – rzucił, odwracając się i ruszając w kierunku wejścia do pałacu. Wreth zamrugał i ruszył za nim, po chwili dotrzymując mu kroku. - Tak po prostu, mój panie? Nie zapytasz o moje kompetencje? – spytał z niedowierzaniem. Arthur prychnął. Był w wyraźnie złym humorze. - Jesteś ambasadorem i słynnym magiem leśnych elfów. Mam ciebie pytać o kompetencje? Nie, nie zrobię tego, bo tylko stracę swój czas. Co jeszcze muszę powołać, zanim dacie mi się porządnie wyspać? - Swoich doradców, mój królu – odparł spokojnie Wreth, jednak wewnątrz siebie poczuł satysfakcję. – Narzeczoną przecież już masz… - Sprowadź tu całą Radę Ras – rzucił Pennath. – To będą moi doradcy. Ufam im w pełni i znam ich bardzo długo, więc jestem pewien, że wyrażą zgodę na moją decyzję. W końcu jestem teraz królem. - Tak, panie – odparł Wreth z szerokim uśmiechem. – Oczywiście. Mam jednakże jeszcze jedną prośbę… - Jeśli dotyczy ona czegoś mozolnego i wymagającego dużej ilości energii, to skażę ciebie na wygnanie – westchnął jasnowłosy. – Cóż takiego się stało? - Moja dawna serdeczna przyjaciółka, Theodora, przybyła dziś do twego pałacu. Jej miasto rodzinne zostało spalone doszczętnie, nie ma gdzie zamieszkać, gdyż jej rodzina kiedyś ją wyklęła? - Wyklęła? – zdziwił się Arthur. Wreth pokiwał głową. - Widzisz, panie, jej rodzice wierzyli w jednego z bogów, który zabraniał ludziom używać magii. Theodora jest czarodziejką, urodziła się z magicznym talentem, który niebawem zaczął się objawiać. Jej rodzina się od niej odwróciła i wypędzili ją z wioski. Jestem jej jedynym prawdziwym przyjacielem, przybyła więc do mnie. Jako twój namiestnik proszę ciebie o miejsce na zamku dla niej. - Mi to nie przeszkadza – odparł obojętnie król. – Przecież nie wyrzucę jej na ulicę. Pamiętaj jednak, że jest twoim zmartwieniem, a nie kogoś innego. Wreth uśmiechnął się szeroko do Arthura. - Oczywiście, panie. Kazałem jej tutaj zaczekać… - dodał. Wynurzyli się zza zakrętu, idąc w stronę przedsionka, łączącego północną i południową część pałacu. Arthur dostrzegł stojącą przy jednej z pochodni kobietę. Była średniego wzrostu i stała do nich tyłem. Ciemnobrązowe, niezwykle gęste włosy spływały jej do łopatek, lekko kręcąc się na końcach. Gdy usłyszała ich kroki, odwróciła się w ich stronę. Jej opalona cera pasowała do ciemnych oczu. Miała lekko okrągły kształt twarzy, podobnie jak ust oraz sylwetki ciała. Nie można było nazwać jej szczupłą – jej krągłości były uwydatnione przez ciemnofioletową, sięgającą 603
jedynie kolan sukienkę, która opinała jej sylwetkę. Sama sukienka budziła sensację. Odbiegała znacznie od standardów, ustalonych odgórnie. Na nogach miała buty, wiązane wokół jej opalonych łydek. Na rękach natomiast miała rękawiczki, co dodawało jej nieco więcej klasy. Uśmiechnęła się, widząc nadchodzących mężczyzn. - Królu – ukłoniła się Arthurowi, ukazując jemu i Wreth’owi swój głęboki dekolt. – To zaszczyt móc tutaj być. Słyszałam bardzo wiele o tobie. Pennath skinął głową. - Zgodziłem się byś tutaj została – powiedział. – Zostań więc i ciesz się gościnnością leśnych elfów, pani. Gdyby ci czegokolwiek brakowało, zwracaj się do Wreth’a. Tymczasem ja udam się już na spoczynek, gdyż mam za sobą ciężki dzień. Gdy odchodził, ukłoniła się mu ponownie. Poczekała chwilę, słysząc jak jego kroki cichną, a potem spojrzała ma maga. Wreth uśmiechnął się i skinął jej głową, podając jej swoje ramię. - Wszystko idzie po mojej myśli. Zostałem mianowany namiestnikiem – szepnął cicho w jej stronę. – Mam nadzieję, że jesteś gotowa na wiele. Król wciąż nie ma dziedzica i nie ożenił się. Muszę naprawić ten kraj i przywrócić mu dawną świetność. Theodora skinęła głową, idąc wraz z nim. - A co z jego narzeczoną? – rzuciła cicho. – Mówiłeś, że jest zaręczony. Sprawię, że zapomni o każdej mdłej elficy… - Jego narzeczona nie jest mdłą elficą i dlatego właśnie musisz się postarać – rzucił. – Nie chcę, by się z tobą żenił. Wystarczy, że dasz mu syna, a twoja pozycja będzie niezagrożona. Tak ustawia się wpływy na dworze. Musisz się tego nauczyć. - Nie ucz mnie, magu – rzuciła. – Umiem zadbać o siebie i wiem dokładnie, czego trzeba mężczyznom. … … Jasper wszedł do wspólnej komnaty jego i Neridy. Nie mógł dłużej przesiadywać w sali jadalnej, gdyż było już bardzo późno, a on sam wypił tyle wina, ile mógł. Miał nadzieję, a nawet pewność, że elfka będzie już spać. W końcu księżniczki nie przesiadują tak długo w nocy. Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy wszedł do komnaty, zamknął za sobą cicho drzwi i zaczynając się odwracać w stronę łoża zobaczył przylegającą do swojego ciała Neridę. Elfka wtuliła się w niego i złożyła na jego policzku mokry pocałunek. - Czemu ciebie tak długo nie było, Jasperze? – szepnęła. – Nie masz chyba kochanki, prawda?! – dodała z większym oburzeniem. Czarnowłosy jęknął i pokręcił głową. Pamiętał słowa ojca. Jeśli ją urazi, pożałuje. - Oczywiście, że nie – mruknął. – Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież wczoraj wzięliśmy ślub. Nonsensem jest branie sobie kochanki w takim czasie. - Mam nadzieję, że nigdy nie weźmiesz sobie kochanki, bo sprawisz mi wielką przykrość – odparła poważnie rudowłosa i puściła go. – No ale… Wiem, czego jeszcze nie robiliśmy, ukochany. I co czeka nas jako małżeństwo. Jasper w duchu podziękował sobie za wypite wino. Skinął głową. 604
- Wiem. Nie ma ucieczki. Musimy… Nie zdążył dokończyć, bo elfka ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała mocno jego usta. Poczuł, jak chce wepchnąć mu język do ust i poczuł swoją beznadziejną sytuację w całej jej okazałości. Cofnął się gwałtownie, przechodząc w drugą stronę pokoju. - Co to miało być, Nerido? – zapytał zdębiały. Nerida zaśmiała się słodko. - Pocałunek, ukochany! Tego właśnie nie robiliśmy! – odparła i usiadła na łóżku. – A teraz możemy iść już spać, bo nie potrzebujesz kochanki. Przytulimy się do siebie i będziemy patrzeć w gwiazdy… - położyła się na łóżku i rozłożyła ręce na poduszkach. Mroczny elf przyjrzał się jej. Miała nieco ponad dwieście lat i była dla niego dzieckiem. Szczupła sylwetka była niemal chłopięca, co wyraźnie pokazywała koszula nocna Neridy. Przełknął ślinę, odwracając wzrok od niej. - Przytulimy się do siebie? – zapytał, czując jak beznadziejność jego sytuacji dobija go jeszcze bardziej. Rudowłosa pokiwała głową i podniosła się znów do siadu, przypatrując mu się. Zmarszczyła brwi. - Tak. Coś nie tak, Jasperze? - Nie – rzucił. – Po prostu… - Wiem! Nie musisz mówić! Chcesz mnie pocałować raz jeszcze, zachłanny chłopcze! – zaśmiała się, wstając z łóżka i ruszając w jego stronę. Jasper trzema długimi susami pokonał długość ich imponującej komnaty. - Nie! Arthur mnie wzywał! – rzucił i prawie wybiegł na zewnątrz, przeklinając i ją, i siebie we własnych myślach. … … - Bracie, możesz oświecić mnie, dlaczego zastępca Timothy’ego wisi na przedniej ścianie zamku? – zapytał Grand, wchodząc do sali tronowej. Zastał tam milczącego Marcusa, oraz swojego brata, Barnila. – To dość nieprzyjemny widok, nawet dla mnie – dodał ze śmiechem. Zajął jedno z siedzeń, naprzeciwko bękarta królewskiego, nie pytając nawet, co on tam robił. Król spojrzał na niego, unosząc brwi w górę. - Wisi tam, bo tak mi się podobało. To ostrzeżenie dla dowódców, którzy chcą przynosić mi fałszywe wieści. Nie o tym chcę z wami mówić. Moje rządy się zmieniają – rzucił. Marcus podniósł pooraną bliznami twarz w górę. - Jak to zmieniają? – zapytał zdziwiony. Barnil zaśmiał się. - Dziś, moi przyjaciele, zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo byłem dla ludzi litościwy. Edera stała niemal niczym wolne państwo, a ja? Ja nie mogłem znaleźć nawet należnej mi korony. Chcę ją odzyskać. Należy mi się, według prawa ludzkiego i boskiego. I wy mi ją przyniesiecie. Grand przestał się uśmiechać. Znał ten ton głosu u swojego brata. Ostatni raz słyszał go, gdy Barnil planował atak na Ederę i terroryzm sąsiednich krain. - Szukałem tej korony kilkaset lat, bracie – powiedział spokojnie niskim głosem. – Nie odnalazłem jej, a sam wiesz, że jestem łowcą. Zaginęła, może przetopiono ją na złoto. Nie mam pojęcia, jednak faktem jest to, że zaginęła. 605
- Ktoś ją ukradł – wysyczał Barnil, wstając ze swojego krzesła. Siedzieli przy wielkim stole, na którym leżały mapy jego państwa. – Dowiem się kto i rozerwę go na strzępy. Od dziś zaczyna się nowa era w moich rządach. Przyjrzę się bardziej moim poddanym. Notuj – dorzucił do stojącego nieopodal młodzika. Ten wyjął pisadło i papier. Ręce mu lekko drżały, lecz Barnil nie zwrócił na to uwagi. – Od dnia dzisiejszego podatki wzrosną o połowę. Każdy mężczyzna od lat piętnastu, zdrowy fizycznie i psychicznie, jest zobowiązany zgłosić się na nabór do armii. Każde małżeństwo, żyjące na terenie Edery, jest zobowiązane do posiadania trójki dzieci, w tym co najmniej jednego syna. Zaczniecie przeszukiwać miasta i wsie, sprawdzając domy. Jeśli w którymś będzie zbyt dużo dzieci, będziecie mieli dwa rozwiązania. Młodzików powyżej lat piętnastu zabierzecie do wojska. Jeśli jednak nadal będzie zbyt dużo dzieci, lub żadne nie przekroczy tego wieku, zabijcie najmłodszych i dziewczynki w pierwszej kolejności. Zrozumiano? Zapisałeś? - T-tak, panie – szepnął młodzik, notując z drżącymi rękami. Król skinął głową, zamyślając się. - Przeprowadzicie gruntowne rewizje każdego domu. Jeśli w którymś znajdziecie koronę, przyprowadzicie mi właścicieli do Ledyru. Ponadto… Część z was wcieli się w role cywili. Chcę wiedzieć, co sądzą o mnie poddani. Ci, którzy będą się wyrażać o mnie niepochlebnie lub ci, którzy odmówią spełnienia któregoś z powyższych warunków, trafią do więzień w większych miastach, gdzie będą czekać na egzekucję. WSZYSCY, którzy mi się sprzeciwią, zginą. Gdy będziecie łapać takiego zdrajcę, złapcie również jego rodzinę. Ma patrzeć, jak gwałcą mu żonę i dzieci, a potem wieszajcie ich pierwszych. Na widoku publicznym. Chcę, by wszyscy to widzieli. Zapadła cisza. Marcus milczał, wpatrując się w swoje dłonie. Niedowierzał. Grand tymczasem zamrugał i odchrząknął. - Bracie, bardzo podoba mi się twój plan, lecz czy to nie wznieci buntów? Sam wiesz, jakie jest nasze społeczeństwo teraz… Sugerowałbym nieco powoln… - Nie – przerwał mu Barnil z sykiem. – Wzniecą się bunty? Dobrze, będzie ich łatwiej wybijać. Chcę się pozbyć tej zarazy, która zapanowała wśród niewdzięcznych ludzi. Wyrżnę ją do ostatniego zdrajcy. Wasza dwójka będzie to nadzorować – dorzucił do Granda i Marcusa. – Wy i kilku innych dowódców. Jednak jest coś jeszcze… Napisałem już do mojego starego przyjaciela, króla Rythena. Grand wyraźnie się spiął, a Marcus tylko podniósł głowę, nie rozumiejąc powodu ciszy, która nagle nastała. - Rythen oszalał – rzucił Grand. – Dobrze o tym wiesz, bracie. Po co angażować go w jakiekolwiek nasze sprawy? - Król Rythen to ktoś, z kim znajdowałem wspólny język przez długie lata – rzucił Barnil. – To on podarował mi część armii nieumarłych, którą zdobyłem Ederę i poszerzyłem swoje wpływy o Silverlönn i Beinbereth. Jesteśmy w długotrwałym sojuszu, a teraz… Przypłynie tutaj wraz ze swoją flotą. Za kilka dni powinni tutaj być. - Rythen ponoć zjadał własne dzieci, jeśli nie były synami – rzucił Grand z obrzydzeniem. – Z kobiet tworzył żywe dywany, po których chodził na co dzień, nie przejmując się ich jękami. Dowódców armii kastrował, by nie kusiły ich żadne pokusy, ani zdrada ojczyzny dla kobiety. I był bardzo podatny na urodę elfek. Jeśli odnajdziesz narzeczoną, przerazisz ją nim. - KAŻDY ma słabość do urody elfek, taka ich natura – odparł Barnil, śmiejąc się. – Nie 606
dotknie Lily, bo mu na to nie pozwolę. Jest moja. Grandzie, odnalazłeś Rose, jednak znów została porwana. Zrobiono jej pranie mózgu, najprawdopodobniej torturami. Nie uważasz, że powinieneś zrobić coś w tej sprawie? Te elfki należą do mnie. Nie złości ciebie to? Grand odchrząknął. - Oczywiście, że złości, bracie – rzucił. – Nawet nie wiesz jak bardzo. Gdybym jednak miał jakąś… Większą motywację… To z pewnością byłbym bardziej efektywny. - O czym mówisz? – zapytał zirytowany król. – Jesteś moim bratem. Możesz spełniać swoje zachcianki legalnie. Nie zawracaj mi głowy niepotrzebnymi rzeczami. - Chcę, byś przyrzekł, że dotrzymasz swojego słowa – odparł Grand. – Że oddasz mi Rose za żonę. Spodobała mi się, doprawdy… Barnil uniósł brew. - To wysoka nagroda, nawet bardzo. Ręka księżniczki nie przyjdzie do ciebie sama. Jeśli się spiszesz i wypełnisz wszystkie moje polecenia, będę skłonny oddać ci słodką siostrzyczkę mojej słodkiej przyszłej narzeczonej za żonę. Jeśli jednak się nie spiszesz, oddam jej rękę któremuś z twoich wrogów, by zrobić ci na złość. Jak więc będzie? Grand wyprostował się. - Zacznę wypełniać polecenia natychmiast. I dopilnuję, by twój bękart zbytnio nie wymiękł. Od kiedy mam zacząć? Barnil rozsiadł się wygodniej w krześle, kładąc ręce na oparciach. - Oczywiście, że teraz – powiedział zimno, a jego oczy wyrażały rozbawienie i satysfakcję. – Niech patrzą, jak ich wolność umiera. Nie umieli być mi wdzięczni, więc i ja nie będę wdzięczny. Zapamiętają te dnie na bardzo długo, może nawet na zawsze. Będą cierpieć. Wszyscy, którzy mi się sprzeciwią, będą cierpieć. … … Nadia zamarła, czując jak robi jej się gorąco. Patrzyła na Ilyę, jednak nie wyczuła żadnych oznak kłamstwa u mrocznej elfki. Informacja przeraziła ją. - Feanen Valrilwen miała romans z Aryonem? – zapytała cicho, jakby nie chcąc, by ktokolwiek to usłyszał. Ilya jednak zaśmiała się głośno, prostując się i patrząc na Nadię. - O tak. Bardzo intensywny, choć krótki romans. Była u niego długo, wykorzystywała w pełni czas, który dawał mistrzowi demon. Maskowała swoją obecność, by kreatura niczego nie wyczuła. Alena nie mogła się dowiedzieć. Och, cóż Królowa obiecywała mistrzowi! Wybaczenie od córki, spełnienie marzeń, a przede wszystkim koronę. Miał zostać jej królem! Nie wiem, po co to robiła, gdyż jej intencje były widocznie nieszczere, jednak jedno jest pewne. Miała w tym jakiś cel. Chciała, by to wszystko zostało w tajemnicy, spodziewając się zapewne reakcji Aleny. Chciałabym to zobaczyć… - rozmarzyła się. – Słyszałam ich. Słyszałam każde ich słowo, każde posunięcie. Nawet nie wiesz, jak bardzo był wygłodniały. Niczym zwierzę. Jakby czekał na nią nie wiadomo ile czasu. Potem słyszałam, jak rozmawiał sam ze sobą. Mówił o zabijaniu. Mówił o tym, jak cudownie będzie żyć, gdy na świecie nie będzie was wszystkich. Planował morderstwa, plotąc głupoty, które demon uznawał za niepotrzebne informacje. Jednak Aryon nie żartował. Feanen obiecała mu wiele, a on 607
dopowiedział sobie jeszcze więcej. Był bardzo pewny siebie. - To dlatego na Radzie wzywał jej pomocy – szepnęła Nadia, nie mogąc w to uwierzyć. – Nie oszalał. Po prostu liczył na to, że kochanka mu pomoże… Ilya ponownie roześmiała się pogodnie. - Zrobił tak? A więc… Owszem! – odparła. – Liczył na pomoc, bo nie spodziewał się obecności Aleny na Radzie. Feanen mu to obiecała. Zrobiła zapewne niezłą niespodziankę córce, nie uważasz? Oni się ponoć tak nienawidzą! Nie wiem za co, jednak nadal ciekawi mnie to, co się kiedyś stało. - Nie wnikaj w to – rzuciła zimno Nadia. – To nie twój interes. Alena nie wie o tym. Byłaby… Wściekła wręcz… Ciemnowłosa skinęła głową, patrząc na nią rozbawionym wzrokiem. - Dokładnie tak. Nie mów więc lepiej jej tego, bo… Alena potrafi być nieobliczalna – szepnęła i znów się roześmiała. – Rozniesie wszystko, co nawinie się jej pod rękę, lub… Wzrok. Nie radzę rozpowiadać tej informacji. Prawdopodobnie o to chodziło. Zielonooka uniosła brwi wysoko w górę. - Ja zdecyduję o to chodziło – rzuciła. – To Alena oddała mi ciebie na przesłuchanie. Skoro ona nie wie o tym incydencie, na logikę nie mogło jej o to chodzić. Musisz wiedzieć coś innego. I to coś musi być związane z Aryonem. Pamiętaj, jedna fałszywa odpowiedź, a twoje dzieci mogą być w niebezpieczeństwie, jednocześnie będąc z dala od ciebie. Ilya pokręciła głową. - Nie wiem nic więcej. Alena musiała się pomylić. - Alena się nie myli – odparła Nadia, a w jej oczach błysnął dziwny błysk. Jakby coś sobie przypomniała. – Czy miałaś coś wspólnego z zabójstwem mojej matki? Ciemnowłosa spojrzała na nią. - Słucham? – zapytała i zaśmiała się krótko. – Nie, nie miałam. Nie znałam nawet twojej matki. Sądzisz, że… - ŁŻESZ! – warknęła Nadia, podnosząc się z krzesła. Jej dłoń pojaśniała od mocy, na co Ilya bardziej skuliła się w sobie. – Mów. Póki jestem dobra. - To nie było tak, Nadio – szepnęła zabójczyni po chwili, wiedząc, że nie ma wyjścia. Ton jej głosu zmienił się diametralnie. – To nie było tak. - Gadaj – rzuciła brązowowłosa, czując jak wzbiera w niej wściekłość. – Ostrzegam ciebie. Ilya chwilę nie odpowiadała, a potem odgarnęła włosy z twarzy. - Gdy… Gdy Aryon przestał się mną interesować, przyjechałam do Meavy – powiedziała cicho. – Pierwszy raz byłam w tym mieście. Było dla mnie fascynujące, tak inne od Utis, czy Heirr. Chciałam poznać rodzinę królewską, jednak nie było mi to dane. Wtedy… Wtedy do miasta wrócił słynny generał, którego zobaczyłam na pochodzie. Tłumy wiwatowały na jego cześć, a on dzielnie trzymał flagę, mimo zmęczenia, które musiał czuć. Był bardzo przystojny, przyznaję to… Ta myśl ciągle chodziła mi po głowie. Dowiedziałam się, gdzie dokładnie mieszka. Przypadkowo wpadłam na niego w mieście. Okazał się być bardzo miły i uprzejmy, jednak dowiedziałam się również, że ma już żonę, która jest w odwiedzinach w Luinloth. Byłam wściekła, ale nie zwróciłam na to uwagi. W końcu żony to tylko formalność w większości przypadków. Nęciłam go, kusiłam… Wierz mi, bardzo chciałam wzrostu statusu społecznego po tym, jak uciekłam z domu kilka lat wcześniej. Gorgoth jednak był nieugięty. Widziałam, że bardzo mnie lubi, ale był przyzwoity. Doszło między nami do 608
jednego pocałunku, który zainicjowałam. Wtedy powiedział mi, że muszę zniknąć z jego życia. Wściekłam się, a moją złość wzmocnił tylko powrót jego żony. Twoja matka wróciła z Luinloth, po kilkutygodniowej nieobecności. Wtedy zobaczyłam, że była w zaawansowanej ciąży. Ukrywałam się jeszcze przez jakiś czas, aż urodziłaś się ty. Wtedy postanowiłam działać. Odezwałam się z powrotem do Aryona. Zapytałam go, czy osoba generała Gorgoth’a jest mu na rękę. Odpowiedział, że nie. Że i tak planował się go pozbyć w niedługim okresie czasu. Widzisz, twój ojciec walczył na wielu wojnach i widział wiele, co sprawiało, że stawał się problematyczny. Jego niechęć do współpracy i poparcie rodziny królewskiej leśnych elfów czyniło go niechcianą figurą na szachownicy. Ja powiedziałam, że też mi to nie na rękę. I że chcę śmierci jego żony. Ty mnie nie obchodziłaś, ale twoja matka… Nienawidziłam jej. – głos Ilyi z szeptu coraz bardziej się podnosił. Widać było, że denerwuje ją samo wspomnienie tamtych wydarzeń. – Aryon zaplanował zamach. Początkowo miałam otruć i twojego ojca, i twoją matkę, jednak chciałam oszukać trochę mistrza. Nie chciałam, by Gorgoth ginął, tylko stracił żonę. Poznałam twoją matkę, kilkakrotnie śledząc ją w Meavie. Straszyłam ją. Wierz mi, jak komicznie wyglądała, nie wiedząc kto jej grozi i nie mogąc do końca się przede mną obronić! Działałam w sekrecie! – zaśmiała się czysto, po chwili jednak głos ugrzązł jej w gardle. Odkaszlnęła, czując panikę. – Podałam truciznę kucharce, która służyła waszej rodzinie, jednak idiotka pomyliła się i wlała ją do kubka samej sobie. Tak kończą nieudacznice. Aryon oczywiście się wściekł. Powiedział mi, że mam zabić i jedno, i drugie, a w prezencie przysłał mi jeden ze swoich sztyletów. Nigdy nie dotknęłam twojego ojca, ale poderżnęłam gardło twojej matce, gdy wychodziła z twojego pokoju. Generał był na spotkaniu z królem, a ty spałaś smacznie w swoim pokoiku. Zwłoki zostawiłam nieruchome i uciekłam. Aryonowi powiedziałam, że udało mi się zabić twoją matkę, ale Gorgoth’a nie. Był skłonny w to uwierzyć i to zrobił, gdyż czym jest mężczyzna w obliczu niedawno ciężarnej kobiety? Tak, zabiłam twoją matkę. A ty wściekałaś się za jakiegoś Norta. Zabiłam twoją matkę, słyszysz? Zabiłam ją. – oparła się ponownie o ścianę, drżąc lekko. Wpatrywała się w Nadię z napięciem, marząc o tym, by zobaczyć swoje dzieci. Nie pokazywała tego po sobie, ale była straszliwie zdenerwowana. Nadia poczuła jak osuwają się pod nią kolana. Opadła na krzesło, a w jej wnętrzu tliło się coś, co z każdym ułamkiem sekundy stawało się coraz silniejsze. Coś, nad czym w tamtym momencie nie umiała zapanować. Nienawiść.
609
Rozdział 44 – The dragons will make you untouchable
Feanen miała na sobie płaszcz podróżny, zapięty pod szyją. Ściągnęła kaptur z głowy i bez ani jednego słowa przypatrywała się Kaede. Służąca spięła się i skłoniła jej bardzo nisko. - Pani – szepnęła cicho, nie podnosząc się. Widziała, jak Feanen podchodzi bliżej i rozgląda się po komnacie. Zatrzymała się tuż przed rudowłosą. - Co to za pokój? – jej głos był chłodny, ale opanowany, co nie wróżyło dobrze. - Jedna z wielu nieużywanych komnat – szepnęła Kaede. – Tutaj pani Alena trzymała swoje rzeczy tutaj. W większości suknie, które wiszą w szafach. Zabroniła mi tutaj wchodzić dawno temu. Feanen nie odpowiadała długo, odwracając się i podchodząc do jednej z szaf. Otworzyła ją, widząc wiszące w niej suknie. Dotknęła materiału jednej z nich, o pięknym, granatowym kolorze. Przechyliła głowę, przyglądając się jej. - Co ukradli? – zapytała nagle. – Ci dwaj elfowie. Zabrali coś stąd i chcę wiedzieć co. Rudowłosa wyprostowała się, patrząc na Królową. - Kufer, pani – odparła cicho. – Kufer, który był tutaj, pod stołem. – wskazała miejsce, o którym mówiła. – Nie wiedziałam co tam jest, ale… Jasnozielone oczy elfki spojrzały prosto na nią. - Kufer? Chcę wiedzieć jaki kufer – rzuciła. – Jeśli coś przede mną ukryjesz, pożałujesz jak nigdy wcześniej. Mów. Służąca milczała, zaciskając ręce na fałdach swojej sukni. Czuła ogromny strach. - Smoki – wyszeptała. – W kufrze były trzy smocze jaja, moja Królowo. Jeden z nich… Jeden się wykluł… - CO?! – Kaede w jednej sekundzie poczuła, jak obca moc łapie jej ciało w swoje szpony i ciska nią o ścianę. Poczuła, jak przestaje móc oddychać, dusi się. Feanen znalazła się przy niej. - Pozwoliłaś dwójce elfów ukraść COŚ TAKIEGO?! – wydarła się. – Skąd Alena miała jaja? SKĄD?! Kaede zaczęła kaszleć, dotykając swojej szyi i próbując odrzucić od siebie magię, jednak nie była w stanie tego zrobić. Zakaszlała ponownie. - Nie wiem, pani! Znalazłam ten kufer dawno temu i nigdy nie pytałam o niego panią Alenę! O nic jej nie pytałam, bo nienawidziła pytań… - WIĘC SIĘ DOWIEDZ, BEZUŻYTECZNA KOBIETO! – syknęła Królowa, zaciskając swoją dłoń i rzucając służką o naprzeciwległą ścianę. Jej furia była przerażająca. – Zapytaj o to Alenę, gdy tylko moja córka tutaj przybędzie. Nie wspominaj, że ja cokolwiek o tym wiem. Nie wzbudź jej podejrzeń, rozumiesz?! Rudowłosa pokiwała głową, dusząc się. Zrobiła się bardziej czerwona na twarzy, zaciskając powieki. Feanen, widząc to, puściła ją, nie mrugając ani razu nawet. - Tak, moja Królowo – wyszeptała, łapiąc oddech gwałtownie. – Wszystko będzie tak, jak mówisz. Tak, jak rozkażesz. Królowa skinęła głową. - Kto to był? – zapytała zimno. – Jednego wyczułam. Ten… Gabriel. – wymówiła jego imię z 610
pogardą. – Dziwne, że nie przyjechał tutaj z tą Nadią. Kaede była zbyt przerażona, by wydusić z siebie jakiekolwiek słowo. Nabierała łapczywie powietrze do płuc, jakby się bojąc, że może jej go zabraknąć. - Ten drugi… Nazywał się Matten, tyle słyszałam… Postaram się czegoś więcej dowiedzieć… - Szybko się uczysz – rzuciła Feanen. – Nie zawiedź mnie, bo gorzko tego pożałujesz. Czuję, jak moja moc wzrasta… Wraca do swojej dawnej potęgi – dodała, podnosząc w górę swoją dłoń i zaciskając ją w pięść. – Niedługo odbiorę to, co należy mi się prawnie, oraz odzyskam pełne poparcie mojej córki. Kaede nie odpowiedziała, zginając się w ukłonie. Była zbyt przerażona, by zrobić cokolwiek. Nie zauważyła kruka, który wleciał do zaciemnionej komnaty i zatrzymał się nieopodal Królowej, siadając na stole. Miał przywiązany do nóżki zwinięty w rulon papier, przewiązany złotą wstążką. Ciemnowłosa spojrzała na ptaka i uniosła brew. - Magiczna wstążka. By nikt, oprócz mnie, nie mógł przeczytać tego listu. No proszę. – sięgnęła po rulonik, rozwijając go, a jej zielone oczy skupiły się na starannie napisanych słowach. Anonimowy, sojuszników witam z otwartymi ramionami, wrogów nabijam na pale, wbite w ziemię przed moją cytadelą. Jeżeli jesteś tym pierwszym, przybądź do mnie. Jeśli okażesz się pomocny, nagrodzę cię, jeśli zaś zawiedziesz… Twój los będzie marny. Nie posiadam słabości, a dźwięk, który słyszę przed każdym zaśnięciem, to krzyki niewiernych. Palonych niewiernych.
Feanen Valrilwen zaśmiała się, a dźwięk jej głosu poniósł się potężnym echem po pogrążonym w absolutnej ciszy zamku. Śmiała się dalej, nie przejmując się tym i nie patrząc na Kaede. Rudowłosa służąca była jeszcze bardziej przerażona, gdy usłyszała treść listu. Nie wiedziała, co planuje matka Aleny, jednak nie śmiała zadać nawet tego pytania. Królowa spojrzała na nią zimno. - Niedługo czeka nas podróż – rzuciła. … … - Nie wierzę. Roślina, wytwarzająca niemagiczne pole, sięgające kilku metrów? NAPRAWDĘ? – mruknął cicho Matten. On i Gabriel byli przywiązani magicznymi linami do wielkiego drzewa, nieopodal obozu. Gdy jeszcze mieli magię, udało im się przenieść smoka i kufer w odległe miejsce, za niepozorną skałą. Gdy kilka sekund później chcieli rozgromić czarami przednie linie oddziałów, by zyskać na czasie, nie wyczuli w sobie żadnej siły. Z powodu braku mieczy stali się bardzo łatwym celem do schwytania i tak oto siedzieli pod drzewem, gdy niebo zaszło czernią. Nadeszła noc. Obok nich pełzała ciemnozielona roślina. Miała nieliczne kolce na długiej i grubej łodydze. 611
Wiła się po ziemi, zgarniając czasem leżące na niej kamienie. Jej kwiat był ciemny, niemal zgniły. Cuchnął czarną magią, jedną z najgorszych jej odmian. Pilnowała dokładnie, by żaden z elfów nie zbliżył się nawet do swojej mocy, którą miała w sobie. Gabriel pokręcił głową, czując niewyobrażalną beznadziejność i złość. - Musimy coś zrobić – powiedział cicho, nie chcąc zwracać na nich uwagi żołnierzy, którzy ucztowali kilka metrów dalej. – Nie wiem co, ale mam nadzieję, że ze smokiem jest wszystko w porządku… - Mam sztylet za pasem – szepnął Matten, rozglądając się, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Gdyby udało ci się go wyciągnąć, moglibyśmy się pozbyć tej liny. Gabriel zerknął na sztylet, który faktycznie wisiał, przywieszony do pasa jego przyjaciela. Po chwili jednak opuścił go entuzjazm i pokręcił głową. - Chyba pomyśleli o tym, bo niedokładnie nas przeszukali – odszepnął. – Ta lina jest magiczna. Nie przetniemy jej zwykłym sztyletem. Znam się na magii, nawet… bardzo dobrze, a jednak nie wiem, jakiego zaklęcia użyto, więc nie mogę go zwalczyć. Matten zaklął cicho. - Jeszcze ktoś idzie – rzucił szeptem i oparł głowę o pień drzewa, czując frustrację. Nie musieli długo czekać. Kilka sekund później w ich zasięgu pojawiło się dwóch pijanych żołnierzy. Byli ludźmi, obaj wyglądali dość młodo. - Po co każą nam ich sprawdzać? – zapytał zirytowanym głosem jeden z mężczyzn. Łyknął zdrowo z butelki, trzymanej w ręce. – Przecież siedzą jak trusie, bez słowa nawet! – jego śmiech poniósł się po lesie. – Wielcy elfowie. Szkoda, że nie złapaliśmy ich kobiet, byłaby niezła jatka! - Co ty, głupcze – mruknął drugi, który bardziej trzymał się na nogach. – Taka elfka powaliłaby ciebie jednym ciosem. Najpiękniejsze i najsilniejsze kobiety. Chociaż te dwie tutaj nie są tak urodziwe… Gabriel rzucił Mattenowi porozumiewawcze spojrzenie. Chciał, by żołnierze znudzili się i odeszli, umożliwiając im dalsze planowanie ucieczki. Matten gotował się, ale skinął głową nieznacznie, milcząc w dalszym ciągu. - I w dodatku nie mają języka w gębie – powiedział mężczyzna z butelką w dłoni. – Nie widzieliście u waszego zdrajcy dwóch elfek? Urodziwe panny, wszyscy się nimi zachwycali… Może porwaliście je razem z Timothym, co? - Jesteśmy żołnierzami, a nie porywaczami – rzucił Gabriel. – Nie wiemy nawet o jakich elfkach mówisz. - Lila i Rose, księżniczki, chyba już każdy o tym słyszał – odparł żołnierz, unosząc brwi i znów się napił. – Nie grajcie głupców, bo gdy staniecie przed naszym królem, odechce wam się żartów! Nie dziwię się, że jesteście tylko żołnierzami, w końcu do awansu trzeba mieć predy… - nie zdążył jednak dokończyć. - Dwójka zwyczajnych żołnierzy przeniosła się PORTALEM do Turvion? – zapytał drugi z mężczyzn, wcinając się towarzyszowi w wypowiedź. – Musieliście mieć wsparcie, albo bardzo dobrze znać się na magii. No, może nie tak dobrze… Gdybyście byli nieco mądrzejsi, zabezpieczylibyście się przed wykryciem. Król patroluje wszystkie krainy, wyłapując poszczególne łącza portalowe. Tak was znaleźliśmy. Ale wróćmy do mojego pytania… Co dwójka zwyczajnych żołnierzy robiła pod Turvion? Matten uniósł głowę. 612
- Byliśmy na zwiadach – powiedział. – Nic więcej wam nie powiemy. Nie walczymy pod jednym sztandarem, a my nie jesteśmy zdrajcami swojego księcia. Wtedy bardziej trzeźwy z żołnierzy kopnął go mocno w klatkę piersiową, prawie pozbawiając go tchu. Ludzie byli o wiele słabsi od elfów, jednak siła mężczyzny, połączona z umacnianym obuwiem żołnierskim, zrobiła swoje. Matten zgiął się w pół, a żołnierz błyskawicznie dobył miecza, przykładając go do gardła wyrywającego się Gabriela. - Jeden niewłaściwy ruch i zgniecie obaj – wysyczał. – Czego szukaliście w tej przeklętej jaskini? Nikt o zdrowych zmysłach nie wchodzi tam, ani nawet nie zapuszcza się w te tereny! - A więc najwyraźniej jesteśmy chorzy – warknął ciemnowłosy, patrząc na niego. Żołnierz zaśmiał się. - Słyszałem, że Nort ma bardzo lojalnych i wiernych żołnierzy. Ciekawe, jak będziecie śpiewać po tym, co was spotka w Ledyrze – rzucił. – A może już i tutaj? Po co czekać, skoro mogę poderżnąć ci gardło na miejscu! – przytknął mu ostrze miecza bardziej do szyi, jednak nie poruszył się ani o krok dalej. Gabriel wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, widząc, jak mężczyzna pochyla się nad nim bez ruchu. Spodziewał się cięcia, ciosu, uderzenia, jednak dostał tylko ciszę. - Gabrielu – szepnął Matten, wskazując ruchem głowy na drugiego z żołnierzy, który również zamarł bez ruchu. Nie ruszali się, jakby nie żyli. Nawet nie oddychali. Z obozu nie dochodziły już żadne dźwięki rozmów i pijackich śmiechów, czy wyzwisk. Ciemnowłosy elf nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdyż usłyszeli cichy pisk, dochodzący zza pobliskich krzaków. Wynurzył się zza nich niebieski smok, ciągnący w pyszczku skórzany pas od wielkiej torby, w której schowali kufer. Smoczątko było bardzo nieporadne i z trudem poruszało się do przodu. Odwrócił się do nich tyłem, zapierając się odnóżami w ziemię i próbując przyciągnąć torbę bliżej. Wtedy jednak wywrócił się i przeturlał do tyłu kilka razy. - Smok – szepnął Gabriel z niedowierzaniem. – Smoki to magiczne stworzenia… Stworzenie podniosło głowę i podskoczyło niemal na jego widok. Podszedł do dwójki elfów i małymi zębami przegryzł liny, którymi były spętani, zupełnie tak, jakby nigdy nie były magiczne. - No, proszę. Co byśmy bez ciebie zrobili? – zapytał Matten ze śmiechem, patrząc na niego. Po chwili podniósł się z ziemi, podając rękę przyjacielowi. Zbliżył się do żołnierzy. – Skamieniali – stwierdził. – I to zupełnie, jakby naprawdę zamienili się w kamień… Gabriel pochylił się i wziął stworzenie na ręce, przyglądając mu się. - Zrobiłeś bardzo dobry uczynek, smoku – powiedział cicho. – Jestem z ciebie dumny. Smoczątko spojrzało na niego zaciekawione i przekrzywiło lekko głowę. Potem wskazał główką na kufer i coś dalej. Matten zmarszczył brwi. - Tam coś… - odszedł kawałek dalej. – Nasze konie! Nie do wiary! Ciemnowłosy zaśmiał się. - Smoki – szepnął cicho, ruszając za przyjacielem i trzymając stworzenie na rękach. … …
613
Gdy ostatnie płomienie przestały trawić budynki, Alena otworzyła oczy, nie ruszając się z miejsca. Jej oczom ukazało się miasto, które niegdyś bardzo dobrze znała. Wysokie, majestatyczne domy, były oświetlone magicznymi pochodniami, umieszczonymi w srebrnych uchwytach, wiszących na ścianach. Ulice lśniły czystością, widać było misternie wygrawerowane na drogach litery z królewskimi symbolami. Ani jeden budynek nie był zniszczony, a widniejąca na samym końcu państwa twierdza zachwyciłaby każdego. Czarne ściany, przyozdobione marmurem, wyglądały wspaniale i zarazem surowo. Siedziba króla wydawała się jeszcze wyższa, niż uprzednio, a najwyższe wieżyczki były oświetlone pochodniami. Mur był takiej samej wysokości, co uprzednio, a nad dołem dookoła państwa, przy głównym wejściu, znów spoczywał most zwodzony. Leina zakryła usta rękami, podnosząc się z ziemi. Rozejrzała się dookoła, chłonąc widoki miasta, którego nigdy wcześniej nie widziała. Utis wydało jej się przerażające i mroczne, a zarazem było jednym z najwspanialszych państw, które przyszło jej kiedykolwiek oglądać. Nie wiedziała, jak Alena dokonała tego, co stało się na jej oczach, jednak stwierdziła, że widziała istny cud. Nie odzywała się, zbytnio się bojąc. Jasnoniebieskie oczy Aleny zwróciły się w stronę króla, który milczał, obserwując Utis. - Czy to ciebie zadowala? – zapytała spokojnie. Vavon stał bez ruchu, obserwując jak jego państwo zostaje przywrócone do życia. Znał każdy dom, każdy budynek, mury i, przede wszystkim, swoją twierdzę, która wyglądała wspanialej niż kiedykolwiek. Pustka, jaką czuł po przegranej bitwie i zniszczonej stolicy, była nie do opisania. Teraz jednak zniknęła, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Jego czarne oczy spojrzały na elfkę. - Nigdy nikomu tego nie mówiłem, ale jesteś wspaniała, Aleno Valrilwen – rzekł. – A to, co właśnie zrobiłaś, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Jestem ci winny podziękowania. Alena jednak pokręciła głową przecząco. - Taka była nasza umowa, Vavonie. Nie musisz mi dziękować. - A jednak to zrobię. Dziękuję, Aleno – rzucił, nie spuszczając z niej wzroku. – Teraz pozostaje nam wyjść na powierzchnię, gdzie żołnierze odpowiedzą na moje rozkazy. Gdzie dokładnie wysłaliście wojska? - Stacjonują w Szarym Lesie – odparła elfka. – To jałowe ziemie, Barnil nie wysyła tam zwiadowców. Poza tym, Thoreni ukrywają ich obecność magią. Zależy nam na zaskoczeniu. - To zrozumiałe – powiedział, kiwając głową. – A więc chodźmy. Ruszyli niemal jednocześnie, a Leina wlokła się za nimi, oglądając miasto w niemym zachwycie, które podzielało każde z nich. Poczuła ulgę, gdy doszli do koni i pojechali na górę. Na zewnątrz panowała zupełna noc, jakby spędzili w Utis dobre kilka godzin. - Magia – szepnęła cicho sama do siebie. Mimo, że ani trochę nie podobała jej się zaistniała sytuacja, musiała przyznać, że to, co zobaczyła, ją zachwyciło. Noc była bardzo chłodna, jednak o wiele cieplejsza, niż w ostatnich tygodniach. Alena spojrzała na króla. - Idą tutaj – rzuciła. – Wiedzą, że jesteś tutaj i przybędą. - Oczywiście – odpowiedział. – Armia, z którą zmierzyliście się na dole, nie była całą armią, którą dysponowałem. Elfka uniosła brew, widząc jak zza drzew wyłaniają się ciemne, wysokie kształty. Odziani w pełne uzbrojenie żołnierze zatrzymywali się kilka metrów przed swoim królem, obserwując 614
ich w ciszy i ze skupieniem. Niektórzy wyglądali na zaskoczonych, jednak większość po prostu cierpliwie czekała na to, co powie ich władca. - Domyślałam się, że masz asa w rękawie – odparła szczerze. – Króle są przezorni. Nie wszyscy, jednak niektórzy nawet bardzo. Skinął głową i zaśmiał się. - Jesteśmy teraz na terenie Edery – powiedział. – Jednak jest to tylko oficjalna informacja, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Okoliczne miasta, w tym cały Orion, należą do mnie. Uniosła brew wyżej. - Zaskakujesz mnie – rzuciła, widząc coraz więcej zbierających się elfów. – Aż dziwne, że Marvel wzniecił rebelię przeciwko tobie… - Marvel zwykle najpierw robi, a potem myśli – odparł. – Potem natomiast… Traci głowę. – spojrzał w stronę zbrojnych. – Zawarłem przymierze z księciem Deanuelem Nortem – rzucił głośno. – Od teraz jest on naszym sojusznikiem, a jego przyjaciele naszymi przyjaciółmi. Dołączycie do jego szeregów w Szarym Lesie. Nie oszczędzicie nikogo wrogiego, kogo spotkacie. Odpowiecie przed Deanuelem i jego dowódcami do mojego powrotu. Kara za nieposłuszność będzie surowa. Zrozumiano? Żołnierze potwierdzili jego słowa zgodnym chórem, stojąc na baczność. Żaden z nich nie śmiał się sprzeciwić. Odwrócili się jednocześnie i odmaszerowali powoli, co świadczyło o ich liczności. Leina milczała, ponownie zdziwiona. Jej ojciec nigdy nie miał takiej armii, a co dopiero po stratach bitewnych. Armia kosztowała, a w ich skarbcu brakowało pieniędzy na takie luksusy, o czym, oczywiście, głośno się nie mówiło. Z zamyśleń wytrącił ją zimny wzrok Aleny. - Czas ruszać do Ledyru – rzuciła, ściągając lejce swojego rumaka. Ruszyła pierwsza i po chwili cała trójka jechała, oddalając się od Utis. – Wiesz, jak masz się zachowywać? – dodała do Leiny pytająco. Brązowowłosa elfka skinęła głową. - Tak, pani. Zostałam wychowana zgodnie z moim statusem – powiedziała grzecznie. - Doprawdy? Co więc zrobisz, jeśli Barnil będzie chciał z tobą sypiać? – zapytała. - Pani, przecież tak się nie robi – mruknęła cicho, nieco oburzona. – Nie może wymagać tego od księżniczki. Jestem najstarszą córką kró… - Może go to nie obchodzić, bo jesteś prezentem – rzuciła Alena. – A nie jego gościem honorowym. Może uznać ciebie nawet za zakładniczkę. Musisz tak z nim igrać, by trzymać go na dystans w sposób, którego nie zauważy. Leina zamrugała ze zdziwieniem, słysząc to. Zakładniczka? Ona? - Dokładnie – powiedział Vavon. – Barnil lubi, jak mu się przyklaskuje. Rób to, ale z umiarem, by nie stwierdził, że poprzesz każdą jego ideę, rozumiesz? Elfka skinęła głową, czując złość w duchu. Jak dla niej książę Deanuel mógł być już dawno martwy. Gdy przed nimi pojawił się portal, w który wjechali, zaczynało świtać. Po kilku minutach znaleźli się pod bramami Ledyru. Miasto było pogrążone w ciszy, gdyż było jeszcze bardzo, bardzo wcześnie. Brama była otwarta, pilnowało jej sześciu uzbrojonych żołnierzy. Cała trójka elfów zatrzymała się przed kilkoma ostatnimi drzewami. - Tutaj się rozstaniemy – rzuciła Alena cicho. – Idźcie prosto do Barnila. Vavonie, wiesz co masz robić – dodała i spojrzała na elfa. – Wysyłaj wiadomości do Meavy, chyba, że zorientujesz się, że przechwytują ptaki. Wtedy będziesz musiał przekazywać mi informacje 615
osobiście. Będę się zjawiać w Ledyrze, po wcześniejszym uprzedzeniu. Mroczny elf skinął głową. - Dokąd się teraz udasz? – zapytał jej. – Prosto do Meavy? - Owszem – potwierdziła Alena. – Muszę omówić z księciem kwestię jaj smoków w Turvion. Chociaż... Jeśli po drodze spotkam wrogie oddziały, nie ominę ich, możesz być tego pewien. Idźcie już – dodała. – I pilnuj jej. – wskazała ruchem głowy na Leinę. Król skinął głową ponownie. - A więc do zobaczenia wkrótce – powiedział, ruszając z przerażoną Leiną do Ledyru. Alena odprowadziła ich wzrokiem, a potem zawróciła konia, zmierzając na północny zachód. … … Nadia zatrzasnęła za sobą drzwi swojej komnaty. Zaczynało świtać, jednak ona nie zmrużyła oczu ani razu tej nocy. Targały nią sprzeczne emocje, których nie mogła opanować. Chciała krzyczeć z powodu ogromnej frustracji, żalu i bólu, jednak odkryła, że nie ma już siły krzyczeć. W jej głowie zaczęły przewijać się wspomnienia tego, co kiedyś ją spotykało. Za każdym razem, gdy pytała ojca o swoją matkę, ten zbywał ją półsłówkami, lub odpowiadał wymijająco. Wiedziała tylko tyle, że kobieta umarła przy jej porodzie. Obwiniała siebie samą, przez całe swoje życie wierząc, że zabiła własną matkę. Pamiętała, ile łez wypłakała, tęskniąc za nią i zadręczając się poczuciem winy. W końcu jednak nauczyła się żyć bez matki, której brakowało jej w każdym ważniejszym momencie życia. A potem przypomniała sobie okrutny i drwiący śmiech Ilyi, która pozbawiła jej rodzicielkę życia w bestialski sposób, kilka miesięcy po narodzinach pierwszej i jedynej córki generała Gorgoth’a i jego żony. Przypomniała sobie, jak zacisnęła pięść na gardle elfki, która była odpowiedzialna za śmierć osoby tak ważnej w jej życiu. Jak Ilya nie mogła się ruszyć, dusząc się i próbując wyrwać, jednak bezskutecznie. Przypomniała sobie, jak wielką nienawiść wtedy czuła. I jak, ledwo, zdołała ją opanować na tyle, by puścić mroczną elfkę. Pamiętała również strach, który czaił się w oczach Ilyi. Strach zmieszany z pogardą i nienawiścią. Była symbolem miłości swojego ojca i matki, czego ciemnowłosa kobieta nie mogła, swego czasu, znieść. Nadia nie poczuła ani krztyny żalu na myśl o tym. Żałowała tylko jednego. Żałowała tego, że jej nie zabiła. Przetarła oczy, wstając z łóżka. Doprowadzi do tego, by Ilya stanęła przed sądem, który skaże ją na śmierć. Jednak zanim to się stanie, Nadia musiała doprowadzić się do porządku i porozmawiać z Arthurem. Przebrała się w coś wygodnego i wyszła ze swojej komnaty. Gdy odnalazła w końcu swojego narzeczonego, nie mogła uwierzyć własnym oczom w to, co zobaczyła. … …
616
Król Arthur Pennath czuł się niedoinformowany. Stał w sali tronowej, obserwowany przez swoją narzeczoną, księcia Deanuela, jego brata, który powrócił z wieściami, oraz… Przez Gabriela, który trzymał w ramionach smoka. Obok niego, na stole leżał kufer, w którym były dwa, nietknięte smocze jaja. Jedno było barwy krwistoczerwonej, drugie natomiast jarzyło się spokojną i piękną zielenią. Smok Gabriela był za to niebieski i napełniał wszystkich dziwnym uczuciem przez samą swoją obecność. -…I tak to właśnie było – zakończył ciemnowłosy elf. Żołnierz, Matten, stojący obok niego, pokiwał twierdząco głową. - Nie mamy pojęcia, jak tego dokonał – dodał. - Wszyscy po prostu skamienieli. Nie wiem, czy potem się obudzili, czy to już zostało tak na zawsze, jednak byliśmy w szoku. Gnaliśmy tutaj całą noc… Chcąc przekazać wam wieści. Arthur skinął głową i podszedł nieco bliżej. Obserwował smoka, a smok obserwował jego z dozą ciekawości w spojrzeniu. Król poczuł zazdrość. Dlaczego jedno ze stworzeń nie wybrało jeszcze jego? - A więc… Wykluł się tobie – rzucił do Gabriela. – Skąd możesz mieć taką pewność? Nie byłeś po jaja sam. - Dał mi pierścień. Smoczy pierścień – odparł rycerz i pokazał go wszystkim. – Z tego co wiem, to znak, że smok mnie wybrał. Nadia zapomniała na jakiś czas o swoich zmartwieniach. Była oniemiała i absolutnie oczarowana. Podeszła bliżej, obserwując smoczątko, które odwzajemniło jej spojrzenie. Elfka dostrzegła, jak młody jeszcze był. Jego skóra nie uzyskała jeszcze pełnego pigmentu koloru, wydawał się być również kruchy i uroczo niezdarny. Nowonarodzona, legendarna istota stała przed nimi. - Udało wam się – szepnęła. – Jaki on jest piękny… Myślałeś już nad imieniem? Gabriel pokręcił głową ale uśmiechnął się. - Jeszcze nie. Chcę, by to było wyjątkowe imię – wyznał. – Więc muszę się nad nim dobrze zastanowić. - I słusznie – odparła elfka, widząc jak stworzenie wyciąga głowę w stronę okna, a ciemnowłosy elf podchodzi z nim do okna. – To ważna decyzja. Książę, co powiesz? – dodała w stronę Deanuela, który milczał, niemiały. Czarnowłosy chrząknął. - Jestem z was dumny – powiedział oficjalnym tonem, do którego nie był zbytnio przyzwyczajony. – Kiedy smok się wykluł, Gabrielu? – dodał do przyjaciela, podchodząc bliżej jaj. Podziwiał je przez chwilę, jednak nic się nie stało. Poczuł dziwny zawód. Czyżby Ninde go okłamała? - Kiedy podszedłem do kufra – odparł elf, trzymając swojego smoka. – Niemal natychmiast, w przeciągu kilku sekund zaledwie. Jajo zaczęło pękać, a potem… Potem ukazał się on. Zapewne jesteś jednym z Jeźdźców, książę. To tylko kwestia czasu. Deanuel skinął głową, patrząc na jaja. W swoich myślach czuł się zdezorientowany. Nic się nie działo. Spojrzał bezradnie na stojącego niedaleko Colina. Jasnowłosy uniósł brew pytająco i podszedł bliżej. Jaja ani drgnęły. Poklepał księcia po ramieniu. - Może trzeba czasu – mruknął cicho. Nadia, wyczuwając nerwową atmosferę, postanowiła zabrać głos. - Colin ma rację, może trzeba czasu – rzekła. – Tymczasem trzeba ukryć jaja, by wieść o nich się nie rozeszła. Mam nadzieję, że Alena wróci szybko. Ona z pewnością wie o smokach 617
wiele. Colinie, co tutaj robisz? – dodała do jasnowłosego elfa. – Byłeś z sir Timothym w Szarym Lesie. Colin skinął głową. - Owszem, ale przyniosłem wieści. Za mnie pojechał twój ojciec, a Timothy tam został. Mroczne elfy do nas dołączyły. Deanuel spojrzał na niego, odsuwając od siebie irytację spowodowaną tym, że żaden ze smoków go nie wybrał. Zamrugał. - Tak szybko? To znaczy… Dostałem od Aleny wieść o tym, że jaja są w Turvion. Wraz z tym wysłała ostrzeżenie byśmy tam nie jechali z powodu jej matki, jednak nie sądziłem, że mroczne elfy dotrą do was tak szybko. Ilu ich jest? - Tysiące, dziesiątki tysięcy! – odparł Colin. – Nie mam pojęcia skąd aż tyle się ich wzięło, ale są w pełni uzbrojeni, wyszkoleni i oddani naszym rozkazom. I to bardzo pomoże, gdy zaatakujemy Ledyr. Tylko kiedy to nastąpi? - Jak tylko dostaniemy wieści ze stolicy – rzucił Deanuel, odsuwając się od jaj. Teraz po głowie chodziła mu tylko jedna myśl. Nie chciał, by jeden ze smoków wykluł się Arthurowi. – Co zapewne nastąpi niebawem, jeśli Alena, Vavon i Leina byli już w Utis. Musimy czekać. To zbyt ważna bitwa, by wpakować się w nią na oślep. Muszę wiedzieć, z czym mam się zmierzyć. Gdy z ust Deanuela uleciało ostatnie słowo, drzwi sali otworzyły się na oścież. Wszedł przez nie wysoki, brązowowłosy mężczyzna. - Wybaczcie mi spóźnienie, jednak… - urwał, stając jak wryty. – Bogowie! – dodał szeptem, widząc smoka w ramionach Gabriela. – Smok! - Witaj, Wreth’cie – rzucił Arthur, czując, że wreszcie trochę uwagi spadnie na niego. – Odnaleźliśmy smocze jaja. Jedno się wykluło, jak sam widzisz. Omówiliśmy to wszystko, więc chciałbym ciebie zapowiedzieć. – odwrócił się w stronę wszystkich zebranych w pomieszczeniu. – Przed oficjalnym przedstawieniem mnie ludowi jako króla, Wreth uświadomił mi, że muszę dopilnować jeszcze kilku rzeczy. Jedna z nich dotyczyła wybrania mojego Namiestnika, którego już mianowałem. Właśnie na niego patrzycie. Wreth skłonił lekko głowę, a po jego ustach błąkał się lekki uśmiech. - Będzie on dowodził moimi doradcami, oraz w moim imieniu zarządzał państwem, gdy mnie nie będzie, a także zajmie się przygotowaniami do ślubu – dodał Arthur. – Mam nadzieję, że moja decyzja jest dla wszystkich jasna, a także, że moja droga narzeczona ją akceptuje. – spojrzał w stronę Nadii. Elfka poczuła lekki szok. Nie spodziewała się tego, że zapyta ją o zdanie w tak ważnej kwestii. Poczuła się wyróżniona i skinęła głową. - Akceptuję, Arthurze. Jasnowłosy król skinął głową. - A więc wszystko ustalone. Deanuelu? Książę odchrząknął dość głośno. - Ja także muszę mianować Namiestnika. Nigdy nie wiadomo co może się zdarzyć i, mimo mojej książęcej niezawodności, wolę się zabezpieczyć. Dlatego też chcę zapytać mojego brata o to, co sądzi o swojej kandydaturze – powiedział i spojrzał na Colina, który zdębiał. - Ja? Deanuelu, zawsze wiedziałem, że masz dobry gust w wybieraniu zarówno dowódców, jak i namiestników! – zaśmiał się. – Zgoda, przecież nie musiałeś nawet pytać. Deanuel uśmiechnął się szeroko, nie widząc niezadowolenia na twarzy Wreth’a. 618
- A więc postanowione, Namiestniku. Musisz się spisywać dobrze, bo… -…bywasz leniwy, wiem – odparł poważnie jasnowłosy. – Teraz musimy czekać na ślicznotkę i zająć się smokami, oraz przedstawieniem Arthura ludowi. - Ja się tym zajmę – rzucił Wreth, wysuwając się na przód. – Na smokach również się znam, więc przyjdź do mnie po porady, dowódco – dodał do Gabriela. – A teraz, jeśli pozwolicie, oddalę się. Skłonił się Arthurowi i Deanuelowi, po czym wyszedł, zostawiając ich samych. Nadia skinęła głową. - On ma rację, musimy zacząć działać. Jeśli wie dużo o smokach, powinien się podzielić wiedzą, dopóki nie wróci Alena – rzekła. – Chcę prosić o coś, Arthurze – dodała niespodziewanie w stronę króla. Pennath spojrzał na nią. - Słucham? – zapytał, lekko zdziwiony. Czyżby chciała ustalić datę ślubu? - Chcę, by Ilya stanęła przed sądem – powiedziała Nadia spokojnie. Niezauważalnie zacisnęła prawą rękę w pięść, czując wściekłość, jednak ukryła to bardzo sprawnie. – I to jak najszybciej. Jest winna. Przesłuchałam ją. Zabiła wiele osób, w tym kogoś bardzo mi drogiego. Była też kochanką Aryona. - Słucham?! – zapytał Colin, zszokowany. – Kochanką Aryona? Przecież on propagował celibat na swoich szkoleniach! Deanuel mówił, że nie wolno było im nawet widywać nikogo o późnych godzinach. - Tak było – przyznał Deanuel. – Jednak nie wiedzieliśmy, co robi sam Aryon. Chronił swoją prywatność. Mało wiemy o jego przeszłości. Czego się jeszcze dowiedziałaś, Nadio? – dodał, a jego jasne oczy spojrzały na elfkę. Brązowowłosa spięła się niezauważalnie. - Wielu rzeczy, jednak niektóre dotyczą tylko mnie. Arthurze, czy postawisz ją przed sądem? – dodała w stronę narzeczonego. Pennath skinął głową. - To nie będzie żaden problem. I tak miała mieć proces. Nie przejmuj się tym już, Nadio. - To nie takie łatwe – odparła dziwnym tonem. – Dziękuję ci. Skoro Wreth już wyszedł i jesteśmy tutaj tylko w piątkę, muszę zasięgnąć waszej opinii. Początkowo miałam zapytać tylko Arthura, jednak doszłam do wniosku, że wszyscy znacie Alenę na tyle, by mi doradzić. Dowiedziałam się czegoś, co dotyczy praktycznie bezpośrednio jej. Chcę jej o tym powiedzieć, jednak nie mam pewności, czy postąpię słusznie. Colin zmarszczył brwi, a Gabriel odwrócił się w stronę Nadii, słysząc jej słowa. - Co się stało? – zapytał, stawiając młodego smoka na ziemi. Stworzenie zaczęło dreptać po komnacie, zbliżając się niebezpieczne do butów króla, który tego nie zauważył. - Aryon miał inną kochankę – powiedziała ciszej Nadia, bojąc się, że ktoś ich podsłucha. – Gdy był już w domu u Marvela. Ilya wiedziała o tym, bo bywała częściej w domu, niż Przewodniczący. Kobieta ta obiecała Aryonowi życie i uniewinnienie od Aleny. Obiecała mu także koronę... Kochanką Aryona była matka Aleny. Na sali zapadła cisza, przerwana po kilku chwilach śmiechem Arthura. - Słucham? Nadio, Feanen Valrilwen gardziła Aryonem! – powiedział do niej. – On być może posiadał jakieś beznadziejne pożądanie w stosunku do niej, jednak... - Wiem, co słyszałam – odparła Nadia twardo. – To tłumaczy dziwną sytuację na trzeciej rozprawie Rady Krain. Aryon wołał Feanen o pomoc. Krzyczał o obietnicach i o tym, by go uratowała. To się zgadza z tym, co powiedziała mi Ilya. Jej nie było rozprawie. Deanuel usiadł na jednym z krzeseł, niedowierzając. Pokręcił głową. 619
- Alena wpadnie w furię – szepnął. – Nie wiem jak wielką, ale... Wpadnie, to jest pewne. - Książę ma rację – rzucił Arthur. – Ale powinnaś jej powiedzieć, Nadio. Jeśli dowie się o tym od kogoś innego, będzie o wiele gorzej. A jeżeli Ilya o tym wie, może wiedzieć także kilka innych osób. Nadia spojrzała na niego. - A więc uważasz, że powinnam jej powiedzieć? – zapytała. - Nie – odparł nagle Gabriel, podnosząc wzrok i kręcąc głową. – Nadio, to będzie zbyt wiele po Radzie Krain. Nie mów jej tego, bo jej nienawiść weźmie nad nią górę. - O czym ty mówisz? – zdziwił się Colin. – Nadia jest jej PRZYJACIÓŁKĄ. Alena zasługuje na szczerość! Ciemnowłosy elf spojrzał na niego. - Owszem, zasługuje, jednak nie wtedy, gdy szczerość zacznie ją niszczyć – powiedział ostro. – A to się właśnie stanie, gdy Nadia powie Alenie o Feanen. - Więc zamiast tego chcesz ją okłamać?! – syknął jasnowłosy. – Nadio, nie słuchaj go. Nie wiem, co nim kieruje, ale Alena zasługuje na to, by poznać prawdę, jeśli ty ją poznałaś. Nie wiemy, co knuje jej matka, a ta informacja sprawi, że będzie uważać na Królową. Nadia, zdezorientowana, wodziła wzrokiem między dwójką wściekłych elfów. - Ale... – zaczęła, jednak nie dane było jej dokończyć zdanie. - To nie tylko moja opinia! – rzucił Gabriel. – Brat Aleny, Bradley, prosił mnie kiedyś, bym dopilnował tego, by Alena zaprzestała poszukiwań jego zabójcy, bo to wyzwala w niej nienawiść, która ją niszczy. To podobna sytuacja. Po co zaprzątać jej tym głowę, skoro Aryon już jest martwy? Jeśli chcecie jej to powiedzieć, proszę bardzo, ale wybierzmy jakąś odpowiedniejszą porę. Arthur nie wytrzymał i prychnął głośno, po czym spojrzał na Gabriela. - Mówimy o Alenie Valrilwen, na miłość bogów! Ona nie potrzebuje ochrony przed praktycznie niczym, w szczególności przed INFORMACJAMI! – żachnął się. – I chociaż czasem sprawia wrażenie, jakby trzeba było chronić ją przed samą sobą, to to nie jest ten przypadek! Ja poczułbym się zdradzony, gdyby zatajono przede mną tak wielką informację. I Colin ma rację, nie wiadomo co knuje Feanen. Lepiej byśmy mieli na nią oko, a kto pojedzie na zwiady do Turvion? Zgłosisz się na ochotnika? NIKT nie pojedzie, bo po dłuższym przebywaniu w tamtym miejscu, można stamtąd nie wrócić. Gdy skończył mówić, w pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Gabriel pokręcił głową. - Skoro uważasz, że znasz Alenę, to jesteś w wielkim błędzie – powiedział ze złością. – Nie zmienię zdania. - Ja znam ją całkiem dobrze, mi też jest bardzo bliska – rzucił Colin, patrząc na niego wściekle. – A jednak zgadzam się z Arthurem. Kłamstwa zniszczą Alenę szybciej, niż szczerość. Gabriel w odpowiedzi tylko pochylił się i wziął niebieskiego smoka na ręce. - To wasza opinia – powiedział i spojrzał na Nadię. – Zrobisz, jak uważasz, Nadio. Jednak moją opinię znasz. Po tych słowach wyszedł z sali, zamykając za sobą drzwi. - Nie słuchaj go. – Arthur podszedł do Nadii i złapał ją lekko za ramiona. – Będzie tak, jak chciałaś zrob... Nadio, ty drżysz. Co się dzieje? Elfka pokręciła głową. Nie chciała, żeby ktokolwiek się dowiedział o tym, co usłyszała w 620
lochach. - Nic takiego – skłamała szybko. – Powiem Alenie jak tylko wróci. A teraz wybacz, chciałabym odpocząć. Przesłuchiwałam Ilyę całą noc. Po chwili opuściła pomieszczenie, zmierzając do swojej komnaty, która była położona bardzo blisko sali obrad. Gdy znalazła się na powrót sama, odetchnęła, siadając na łóżku. Ukryła twarz w dłoniach, oddychając głęboko. Próbowała nad sobą zapanować, jednak... Nie cieszyła się jednak samotnością przez długi czas. Rozległo się pukanie do drzwi, a potem wszedł przez nie Arthur Pennath. - Nadio? – zapytał. – Znam ciebie już trochę i przede mną nie ukryjesz tego, że coś się stało. Elfka wstała z łóżka, kompletnie zaskoczona jego wizytą. Nie sądziła, że ktokolwiek zorientuje się, że coś jej się stało. - Arthurze, nic mi nie jest. Po prostu muszę poby... - Jako twój narzeczony mam prawo wiedzieć, co się dzieje – przerwał jej stanowczo. – Nie przyjmuję innej odpowiedzi, jak wyjaśnienia powodu twojego nastroju. Brązowowłosa zamrugała ze zdziwieniem, nie wiedząc co odpowiedzieć. - Ja... – wtedy głos jej się załamał, a łzy poleciały z jej oczu niespodziewanie. Zakryła usta ręką, cofając się. – Arthurze, wyjdź, to nie jest odpowiedni mo... Ponownie jednak nie zdążyła skończyć, gdyż elf podszedł bliżej i przytulił ją do siebie mocno. Elfka spięła się, jednak jej emocje wzięły górę. Pozwoliła mu się objąć i sama przytuliła się do niego, zaczynając szlochać. - O-ona zabiła mi matkę – wydusiła z siebie. – Zabiła ją z zimną krwią, bo miała jakieś uczucia do mojego ojca, rozumiesz? Zabiła ją, bo Aryon tego chciał! Arthur zesztywniał, czując jak informacja uderza w niego z niezwykłą siłą. - Słucham?! – wyszeptał. – Nadio, spokojnie... – pogładził ją po plecach. Nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji i było to dla niego trudne. – Obiecałem ci, że zostanie skazana i tak się stanie. Zapłaci za swoje zbrodnie własnym życiem. Spróbuj się uspokoić... Nadia ukryła twarz w jego torsie, czując jak wszystkie emocje ją puszczają. Dusiła to w sobie o kilka godzin za długo. Dopiero teraz poczuła swojego rodzaju ulgę, która ją ogarnęła. - Dziękuję ci – wyszeptała. – Bardzo ci dziękuję, Arthurze. I miałeś rację. Alena zasługuje na to, by poznać prawdę. Każdy zasługuje i wiem to teraz z własnego doświadczenia. Ojciec nigdy nie powiedział mi o tym, że matka została zamordowana. Zawsze utrzymywał, że umarła przy porodzie. Obwiniałam SIEBIE za jej śmierć przez tyle czasu. Król nie odpowiedział, nie puszczając jej. Poczuł, jak jego idealne wyobrażenie o generale Gorgoth’cie upada, rozpływając się po jego umyśle. Elf, którego często stawiał sobie za wzór, w którego wierzył, któremu ufał, okazał się być kłamcą. - Generał wyjechał. Nie musisz go oglądać. Odpocznij. Musisz się wyspać. Elfka skinęła głową, podnosząc wzrok i patrząc na niego z wdzięcznością. - Dziękuję ci raz jeszcze, Arthurze – powiedziała cicho. Król skinął głową, odgarniając jej kosmyk włosów za ucho. - Nie ma za co, Nadio – odparł i pocałował jej usta lekko. ... ... 621
Alena zsiadła z konia, widząc samotną postać, stojącą na dziedzińcu. Była po walce, jednak nie dawała żadnych oznak zmęczenia. Odesłała zwierzę do stajni, ruszając w stronę zamku. Gabriel stał na dziedzińcu, trzymając w ramionach smoka. Uśmiechnął się szeroko na widok Aleny, czując ulgę, że już wróciła. Odchrząknął, przypominając sobie ich ostatnie spotkanie. - Witaj, Aleno – powiedział. – Cieszę się, że znów się spotykamy... Elfka chciała odpowiedzieć, wchodząc na dziedziniec, wtedy jednak zobaczyła niebieskie stworzenie, które wlepiało w nią swoje piękne oczy. Smok zamachał ogonem na jej widok, podnosząc głowę, jakby znał ją już długo. Alena stanęła jak wryta, czując szok. Patrzyła bez słowa na smoka w ramionach Gabriela, nie mogąc w to uwierzyć. - Zdobyliście je – szepnęła w końcu. – Zdobyliście jaja, mimo, że mówiłam... - Tak, Aleno – przyznał, podchodząc bliżej i przypatrując jej się. – Ja i Matten, jeden z twoich żołnierzy, udaliśmy się po jaja. Spotkaliśmy w Turvion rudowłosą służącą, Kaede, lecz nikogo więcej tam nie było. Chcę byście się poznali – dodał i wyciągnął do niej ręce, na których trzymał smoka. Elfka była wyraźnie spięta, jednak przejęła stworzenie, przyglądając mu się w zachwycie. - Witaj, cudowna istoto – rzekła. – Zesłana nam przez los. Nazywam się Alena Valrilwen. Masz we mnie przyjaciółkę i sprzymierzeńca. Smoczątko z zadowoleniem wtuliło się w nią, dotykając pyszczkiem jej szyi. Alena poczuła ciepło na swojej chłodnej skórze. Obecność smoka sprawiała, że poczuła się bardzo dziwnie, dużo lepiej niż normalnie. Jej zmęczenie walką zniknęło, albo przestała je odczuwać. - Polubił ciebie – zaśmiał się Gabriel, przyglądając się im. – Aleno, chodźmy do zamku. Wszyscy na ciebie czekają. Elfka skinęła głową, ruszając z nim. - Gratuluję ci, Gabrielu. To wielki dar. Zwiadowcy powiadomili was o moim przybyciu? – zapytała po chwili. Ciemnowłosy elf skinął twierdząco głową. - Owszem! – odparł. – Cieszę się, że już wróciłaś... Wszystko poszło dobrze? - Tak, ale do teraz dziwię się, że pojechaliście po jaja i zdobyliście je tak szybko – odparła, gładząc szyję smoczątka. – Dałam wam znać w środku nocy. - W środku nocy już wracaliśmy – zaśmiał się elf. – Deanuelowi przyśniła się Ninde. Ona mu to wszystko powiedziała. Książę domyślił się, jaka może być twoja reakcja, więc stwierdziliśmy, że dowiesz się, jak wrócisz. Wiem, że to było niebezpieczne, ale zrobiłbym to jeszcze raz, jeśli zaszłaby taka konieczność. - Domyślam się – rzuciła cicho. – Jesteś odważny i ciężko ci coś wyperswadować... Gabrielu, powiedz mi, czy on tak lgnie do wszystkich? Ciemnowłosy pokręcił głową. Był lekko spięty, zastanawiając się, jaką decyzję podjęła Nadia w sprawie informowania Aleny o nowych wieściach. - Tylko do kobiet, no i do niektórych mężczyzn. Unika Wreth’a, trochę boi się Arthura, ale za to Nadię uwielbia, I, jak widzę, ciebie również – dodał z uśmiechem. - A teraz... Zapraszam do sali – powiedział dotykając lekko jej ramienia i wpuszczając ją pierwszą do pomieszczenia. Nadia, która stała przy oknie, odwróciła się, słysząc kroki, a potem uśmiechnęła na widok przyjaciółki ze smoczątkiem w ramionach. Jej entuzjazmu nie podzielał Arthur, który nie rozumiał, dlaczego smok jeszcze nie zaczął go uwielbiać, a na samo przedstawienie się króla, z pełnymi tytułami, uciekał w nieznane. Colin wyszczerzył się 622
na widok Aleny szeroko, a Deanuel podniósł się z krzesła i klasnął w dłonie. - Witaj, Aleno! Rozumiem, że Gabriel opowiedział ci o wizycie w Turvion i widzę, że poznałaś już naszego nowego, małego sprzymierzeńca – powiedział, witając ją. Elfka skinęła głową twierdząco. - Owszem, już wszystko wiem. Natomiast Leina i Vavon są już w Ledyrze i to od rana – dodała, stawiając niebieskiego smoka na stole. Stworzenie podpełzło do Nadii, która z radością pogładziła go po głowie. – Raporty będą przychodzić listownie, lub będzie trzeba się po nie stawiać osobiście w stolicy Edery – dodała. - A więc pozostaje nam tylko czekać – stwierdziła brązowowłosa. – Dobrze ciebie widzieć, Aleno. Jestem pewna, że wiesz o smokach wiele... Elfka skinęła głową. - Wiem – odparła. – Dornoctis powiedział nam, że smoki muszą być bezwzględnie chronione przez pierwsze dwa tygodnie życia. Głównie przed czarami i zaklęciami, jednak przed ogółem zagrożeń jak najbardziej też. Musimy to dobrze rozegrać. Pozostałe dwa jaja się nie wykluły? Nawet przy Deanuelu? – dodała po chwili. Książę pokręcił głową. - Niestety nie, a stałem przy nich dosyć długo – mruknął cicho. – Cóż, najwyraźniej nie do końca było mi to pisane... Nie wiem, czy Ninde może się mylić, ale chyba właśnie tak się stało. Trzymam się tego, że być może trzeba czasu. - Albo zwyczajnie smok czeka na odpowiedni moment, by wykluć się dla mnie – powiedział Arthur, unosząc wysoko głowę. Colin zaśmiał się cicho, słysząc to. - Tak, królu. Zrobi to, gdy będziesz zażywał kąpieli, by potem wysuszyć ci włosy gorącym nawiewem – powiedział poważnym tonem. Pennath spojrzał na niego wściekle. - Wyjątkowo śmieszne, Colinie – rzucił. - Wspiąłeś się na wyżyny dzisiejszego dowcipu. - Ależ ja dopiero zaczynam – odparł Colin, starając się zachować powagę. Spojrzał na Alenę. – Co mamy zrobić ze smokiem? Może gdzieś go ukryć? Nigdy nic nie wiadomo, ślicznotko... - Nie mów na mnie ślicznotko – rzuciła Alena ostro. – Jednak pomysł z ukryciem smoka nie jest zły. Musimy mieć pewność, że nic mu nie będzie. Takiej pewności nie da nam stolica żadnego z państw. - Więc wywieźmy go za miasto – powiedziała nagle Nadia. – Do jakiejś wolnej posiadłości, gdzie nie będzie zwracał na siebie uwagi tak, jak tutaj. Sami musicie przyznać, że tutaj zwraca na siebie atencję wszystkich. Wkrótce więcej osób będzie wiedziało o tym, że posiadamy smoka, a nim się obejrzymy, ta informacja dotrze do Barnila. Mogę nawet pojechać tam ze smokiem. Arthur pokręcił jednak głową. - To dobry plan, jednak twoje miejsce jest w Meavie, Nadio – powiedział. – Wielu elfów będzie chciało ciebie poznać po moim jutrzejszym, oficjalnym przedstawieniu. Jesteś w końcu moją narzeczoną. Deanuel odwrócił wzrok, wbijając go w okno. Denerwowało go to, że Arthur ciągle podkreślał swój związek z Nadią. Może gdy wygrają... Może wtedy wszystko się zmieni. Nadia jednak nie poczuła irytacji. Arthur nie był w stanie jej dziś zdenerwować. Nie po tym, jak jej wysłuchał i ją pocieszył. - Zobaczymy – rzuciła. – Aleno, co o tym sądzisz? Elfka spojrzała na nią i skinęła głową z aprobatą. - Zgadzam się, Nadio – odparła. – Jeśli będziesz musiała jednak zostać, ja mogę jechać. Moja 623
obecność też powinna pozostać jeszcze trochę tajemnicą. - Albo pojedziemy obie – powiedziała Nadia. – Po ostatnich wydarzeniach przyda się trochę odpoczynku. I tak musimy czekać na wieści ze stolicy – dodała ostrożnie. Wiedziała, co teraz ją czekało. Musiała przekazać Alenie niezbyt przyjemne informacje, w dodatku przy innych. - Nadio – chrząknął Arthur. – Obawiam się, że będziesz musiała zostać w Meavie. Jednak teraz powinniśmy się udać na spoczynek. Wreth zamęczył mnie papierami i innymi rzeczami, które musiałem podpisać. Życie króla nie jest, wbrew pozorom, takie proste i przyjemne. Chyba, że... – dodał, unosząc brew i spojrzał na Nadię. Pamiętał o jej decyzji. Elfka skinęła głową i spojrzała na Alenę. - Aleno, jest coś jeszcze – powiedziała ciszej. – Przesłuchałam Ilyę i... Miałaś rację, gdy mi o tym powiedziałaś. Jest winna i wkrótce zapłaci za swoje winy. Czarnowłosa chwilę milczała, trawiąc w myślach tą informację. Potem skinęła głową. - Tak myślałam. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego, że się dowiedziałaś. Uznałam, że tak będzie najlepiej. - Nie mam ci tego za złe – odparła Nadia. – Wręcz przeciwnie, dziękuję ci za to. To swojego rodzaju ulga. Jednak... Dowiedziałam się czegoś jeszcze. Czegoś, co dotyczy pośrednio ciebie. Nie zwróciła uwagi na to, że Gabriel, stojący po jej prawej stronie, prawie niewidocznie pokręcił głową, jakby chciał ją odwieźć od tego zamiaru. Alena uniosła brew. - Co takiego? – zapytała. – Co dotyczy pośrednio mnie? Nadia wzięła głęboki oddech. - Aleno, tylko zachowaj spokój. Nie chcę ciebie zdenerwować, ani w żaden sposób urazić, a to, co powiedziała Ilya, pasuje do wydarzeń i... - Mów – przerwała jej Alena. – Ufam ci, Nadio. Brązowowłosa skinęła głową, patrząc na nią nieustannie. - Na trzeciej rozprawie Rady Krain, tuż przed śmiercią, Aryon błagał o życie twoją matkę. Pamiętasz to? – zapytała po chwili. Alena skinęła głową krótko. - Oczywiście. Pamiętam każdy szczegół. Moja matka rzekła, iż musiał zwariować – rzuciła. - Właśnie w tym problem, że nie – odparła Nadia ciszej. – Feanen przyszła do Aryona na kilka dni przed jego śmiercią, prawdopodobnie po drugiej rozprawie. Obiecywała mu dużo rzeczy, w tym ułaskawienie i wybaczenie od ciebie, oraz... Koronę królewską. Aleno, ona była jego kochanką. Przynajmniej przez te kilka dni. Czarnowłosa elfka poczuła ogromny cios, który uderzył w nią niespodziewanie. Analizowała słowa Nadii, nie wiedząc, czy ma wziąć je na poważnie, czy też nie. Przecież Nadia nie żartowałaby z niej w takiej sytuacji. A to oznacza, że... Poczuła ogromny gniew, który nieoczekiwanie ją ogarnął. Gniew, który wzrastał z każdą sekundą, w której stała bez ruchu pośrodku sali tronowej. Jej oczy stały się lodowate, a cisza tylko pogłębiała złowieszcze wrażenie, jakie teraz sprawiała. - Słucham? – zapytała, a jej głos był zimny. – Chcesz mi powiedzieć, że MOJA matka sypiała z elfią szmatą?! Arthur stanął bliżej Nadii, by w razie czego jej bronić. Nie wiedział, czego może się spodziewać po Alenie. Nadia jednak skinęła głową, zachowując spokój. - Tak, Aleno. Przykro mi to mówić... Mimo tego, że Gabriel był temu przeciwny, musiałam ci powiedzieć – powiedziała dość cicho. 624
Alena poczuła jeszcze silniejszy cios, spadający na nią znienacka. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. Jej zimne, jasnoniebieskie oczy zwróciły się w stronę Gabriela, który patrzył na nią przepraszająco. Jej gniew stał się jeszcze większy, niż wcześniej. Wyraz jej twarzy był niemal beznamiętny, zupełnie, jakby wewnątrz siebie nie czuła ogromnego zawodu. - Nie spodziewałam się tego po tobie – powiedziała, a jej głos wydawał się być pusty. – Zawiodłeś mnie. – spojrzała w stronę Nadii ponownie. – Dziękuję ci, Nadio. Będę uważać na moją matkę. Nie będąc w stanie dłużej utrzymywać w ryzach gniewu, odwróciła się i wyszła, a drzwi trzasnęły za nią mocno. Deanuel odetchnął cicho. - Nie zdewastowała sali tronowej. Jestem z niej dumny. Ty też powinieneś być, Arthurze. To twoja sala tronowa. – umilkł na widok spojrzenia Arthura. Jasnowłosy król pokręcił głową. - Ostrzegałem ciebie – rzucił do Gabriela. – Nadio, to już za tobą. Ona się z tym upora i wszystko wróci do normy. Brązowowłosa skinęła głową, zastanawiając się, czy nie iść za Aleną. Domyślała się, co ta musi czuć. - Oby – odparła. – To nie były najprzyjemniejsze wieści. Arthurze, zajmij się swoim przedstawieniem jutro, a ja udam się na spoczynek. Już wieczór, całkiem późny. Jutro ustalimy co ze smokami. Gabrielu, przepraszam, ale musiałam być z nią szczera – dodała do ciemnowłosego elfa, który nie ruszał się i miał bardzo dziwny wyraz twarzy. - Muszę do niej iść – powiedział nagle, podnosząc głowę. – Przecież... - Nie – rzucił Colin. – Ja do niej pójdę. Ty już dość dziś powiedziałeś, Gabrielu. Dobranoc wszystkim! – dodał i wyszedł z sali. ... ... Niska, bardzo młoda dziewczynka stała pod drzewem, patrząc na kolumnę ludzi, spętanych łańcuchami, którzy szli uliczką jej małego miasteczka. Szczęśliwe wspomnienia i dzieciństwo trwało u niej do dnia dzisiejszego, do samego popołudnia, kiedy do jej domu wkroczyli żołnierze z wielkimi mieczami w rękach. Krzyczeli coś, ale ona zakryła szybko uszy, by usłyszeć szept matki, która kazała jej uciekać za wioskę. Dziewczynka była tak wystraszona, że nie pytała o nic więcej, tylko uciekła przed siebie. Jej ojciec i brat na pewno poradzą sobie z żołnierzami złego króla. Każdego dnia, przed wieczerzą, zmawiali modlitwę do miłosiernych bogów o zwycięstwo księcia Deanuela Norta, syna króla Adaira i królowej Nai, jedynego słusznego następcy tronu w Beinbereth. Wiedzieli, że jeśli księciu się powiedzie, tyrania i niesprawiedliwe rządy Barnila dobiegną końca. Gdy słyszeli o kolejnych zwycięstwach księcia, cieszyli się, zupełnie jak gdyby w ich rodzinie narodziło się kolejne dziecię. Uwielbiała te radosne chwile, w których nie było miejsca na ani krztynę smutku, kiedy śmiała się na cały głos, biegając w samej sukience po uliczkach miasta, podczas deszczu. Ciepłe krople spływały po jej całym ciele, oczyszczając je ze wszelkich zanieczyszczeń, a ona mogła cieszyć się czystą radością, przenikającą każdy kawałek jej ciała. Teraz jednak łzy spływały po jej rozpalonych od biegu policzkach. W jej oczach odbijał się 625
ogień, który trawił dachy domów, stojących w jej wiosce. Miasteczko zaczynało przypominać ruinę. Żołnierze Barnila niszczyli każdy owoc ciężkiej, ludzkiej pracy, jaki napotkali na swojej drodze. Powybijane okna, powywracane płoty, płonące drewno dachów, trupy. Wszędzie widziała trupy. Ich puste oczy patrzyły na nią, jednocześnie nie mogąc nic zobaczyć. Krew wypływała z różnych miejsc na ich ciałach, niektórzy mieli pomiażdżone głowy i czaszki, jeszcze inny nie mieli rąk, albo nóg. Gdy dziewczynka zobaczyła swojego starszego brata, leżącego przed ich domem zupełnie bez życia, wyszła zza drzewa, a łzy zaczęły spływać po jej policzkach jeszcze bardziej obficie, niż wcześniej. Zmierzała w stronę domu, jednak wtedy jej drogę zaszła kolumna prowadzonych ludzi. Rozpoznała kilku sąsiadów. Wszyscy byli z jej wioski. Kajdany wbijały się im w nadgarstki i kostki, a prowadzący ich strażnicy co chwila traktowali ich biczami. - Pany! Uciekaj! – ten krzyk dziewczynka rozpoznałaby wszędzie. Jej matka szła wraz z innymi uwięzionymi, w środku kolumny, między karczmarzem, a jej kuzynem. Pany podbiegła do niej, wpadając na nią i próbując się do niej przytulić. Jej szloch przemienił się w głośne wycie, nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Jej matka była zmuszona iść dalej, więc dziewczynka ruszyła za nią. - M-mamo! – krzyknęła przez łzy. – Błagam, zabierz mnie ze sobą! Nie chcę żebyś m-mnie zostawiała! MAMO! – wydarła się, gdy jakaś silna ręka zatrzymała ją w miejscu. Wyciągnęła rączki do kobiety, która, ze łzami i przerażeniem w oczach, oglądała się za nią, za co oberwała bardzo boleśnie biczem od jednego z żołnierzy. - Zaopiekujemy się twoją córką należycie – rozległ się męski głos mężczyzny, który zatrzymał Pany. Dziewczynka odwróciła się, łkając dalej. Spojrzała w górę. Ujrzała barczystego zbrojnego, który się uśmiechał. Miał ciemne włosy i zarost. Spojrzał w dół, a ich spojrzenia się spotkały. – Ile masz lat? Dziewczynka nie przestawała łkać. W głębi siebie dostrzegła jednak iskierkę nadziei. Czyżby trafiła na dobrego dowódcę? - Siedem – odparła cicho. Zbrojny zaśmiał się cicho, nie ściągając ręki z jej ramienia. - A, to szkoda. Jesteś jeszcze za młoda i nic z ciebie nie będzie – powiedział z udawanym żalem. Wyciągnął z pochwy miecz. – Wiesz co to jest, dziewczynko? Pany niepewnie skinęła głową twierdząco. - M-miecz – wyszeptała. Mężczyzna skinął głową. - Bardzo dobrze. Mądra z ciebie dziewczynka – powiedział. – A wiesz jak się nazywam? Grand. Powtórz to imię. - Grand – odparła cicho, patrząc na niego dużymi oczami. - I to imię zapamiętaj, gdy cię zapytają, kto cię zarżnął – rzucił mężczyzna i przebił ją na wylot mieczem, po chwili wyciągając ostrze z jej wnętrza. Bezwładne ciało dziewczynki padło na ziemię, a z nieba zaczął padać obfity deszcz. ... ... Barnil stał przed oknem i patrzył na plac przed zamkiem. Oddziały przegrupowywały się, zmieniając dowódców. Chciał uniknąć sytuacji, w której żołnierze przyzwyczają się na dobre 626
do przywódcy, który zostanie, przykładowo, zabity. Mieli być gotowi na przyjmowanie rozkazów i bezwzględne ich wypełnianie. Z rozmyślań wybudził go dźwięk otwieranych drzwi sali tronowej. Odwrócił się, spodziewając się swojego brata z wieściami. Jakież było jego zdziwienie, gdy ujrzał króla mrocznych elfów, prowadzącego jakąś wystraszoną elfkę. Uśmiechnął się szeroko. - Mój przyjacielu – rzekł, odsuwając się od okna i rozkładając szeroko ręce. – Jakże się raduję widząc ciebie! Leina była przerażona. Nie mówiła nic, wlokąc się za Vavonem. Przerażali ją obaj. Król tymczasem zaśmiał się chłodno. - Witaj, Barnilu – rzucił. – Tyle lat! Cóż to za przegrupowania w Ledyrze? Czyżby Nort szykował na ciebie ostrze? Barnil roześmiał się i pokręcił głową. - Nort pozostaje sprawą pierwszorzędną, jednak postanowiłem zająć się krajem i państwami elfów – wyjaśnił. – A żołnierze nie powinni się przyzwyczajać do dowódców. Lubię ich... Zmieniać. – znów się zaśmiał. – Cóż to za niewiasta, Vavonie? Król mrocznych elfów rzucił Leinie spojrzenie, a potem ponownie spojrzał na Barnila. - Najstarsza córka króla Powysa – odparł. – Księżniczka Leina. Jak wiesz, Powys nigdy nie grzeszył ani rozumiem, ani potęgą... Jednak postanowiłem zająć jego królestwo, by pozbyć się go raz na zawsze. Wydałem Jaspera za jego najmłodszą córkę. Będzie królem tam i zrobi z tej ruiny potęgę. Natomiast ją przywiozłem do ciebie. Słyszałem o twojej stracie. Patrząc ponad sentymentami, powinieneś mieć dziedzica. To mój dar dla ciebie. Barnil przyjrzał się Leinie bez zbytecznego entuzjazmu. - Księżniczka Leina, tak? – zapytał, podchodząc bliżej. – A to ciekawe. Cóż, Vavonie, razem rzucamy inne królestwa na kolana, jak sam widzisz. Cenię sobie sojusz z tobą najbardziej ze wszystkich innych traktatów pokojowych. Przyjmę twój dar – dodał po chwili i skinął głową do strażnika. – Zaprowadźcie księżniczkę do komnaty. Leina spojrzała na króla mrocznych elfów, przerażona, jednak dała się wyprowadzić. Barnil zaśmiał się. - Wygląda jak spłoszona sarna – stwierdził. Vavon uniósł brew. - Wszystkie tak wyglądają – zaśmiał się zimno. – Księżniczki boją się potężnych króli. - Ach, nie zawsze, przyjacielu. One... Lila i Rose – powiedział ciszej i odwrócił się w stronę głównego portretu, przedstawiającego Alenę i Nadię. – One się mnie nie bały. To było wyzwanie. Nigdy nie widziałem piękniejszych elfek. Były od siebie tak różne, a jednak, w pewnym sensie, tak do siebie podobne. Jak siostry, którymi faktycznie były. Odzyskam je. Vavon patrzył na portret. A jeszcze nie tak dawno rozmawiał z Aleną... Skinął głową. - Życzę ci powodzenia, Barnilu, jednak zanim to zrobisz, radziłbym ci zaręczyć się z Leiną. Dla twojego wizerunku i bezpieczeństwa. W jaki sposób zamierzasz zająć się krajem? Czerwone oczy Cienia spojrzały na elfa. Uśmiechnął się. - Inwigilacja w sprawy obywateli to coś, co kiedyś ceniłem sobie znacznie bardziej. Wymorduję tych, którzy nie będą mi wierni, słowem czy myślą. W chwili gdy rozmawiamy sobie przyjemnie, część moich żołnierzy morduje niewiernych i zdrajców mojego królestwa. Zacząłem od samej Edery, jednak nie poprzestanę na tym. Nort siedzi teraz w Meavie i chowa głowę pośród drzew, uderzę więc na Beinbereth. Z elfami będzie ciężej, jednak zwykli obywatele pobliskich wiosek nie powinni sprawiać wielkiego problemu. Przejmę kontrolę nad 627
terenami, które należą się MNIE. I nikt mnie nie powstrzyma. Ma nadzieję, że mam poparcie Utis! – dodał ze śmiechem. Czarnowłosy elf skinął głową. - Oczywiście – rzucił. – Czyli wprowadzasz tyranię na powrót? - Nigdy z niej nie zrezygnowałem – wyjaśnił Barnil. – Tylko skupiłem się na innych rzeczach, co było ogromnym błędem. I moja korona, Vavonie. Chcę odzyskać moją koronę. Jestem królem. Ty nosisz koronę, nawet Nort ma swoją! A ja chcę odzyskać moją własność. Rozpłatam każdego, kto śmiał położyć na niej dłoń. Jutro natomiast będziemy mieć szczególnego gościa w Ledyrze. Król Abgar Rythen zaszczyci nas swoją obecnością. Vavon uniósł brwi wysoko w górę, słysząc to. - Abgar? Po co ci szaleniec i sadysta w stolicy? – zaśmiał się z cynizmem w głosie. - Ach, będzie bardzo pomocny w szukaniu korony i w mojej nowej... Polityce – powiedział Barnil. W jego głosie wyraźnie brzmiało zadowolenie. – Nawet nie wiesz, jak bardzo pomocny... Wyślę też kogoś do Norta. Krążą o nim tak śmieszne pogłoski, że mógłbym kazać opowiadać te historie dzieciom na dobranoc. Czysta fikcja, niż więcej. Nawet nie chcesz tego słyszeć! Abgar i jego hordy przybędą jutro, w południe. Przypłyną statkami. Obiecał, że przywiezie mi kilka swoich zamkowych pupilów. Czyż to nie cudowne? ... ... - Stój, Aleno! – powiedział Colin, pojawiając się przed nią. Złapał ją za nadgarstki dla jej i własnego bezpieczeństwa. – Musisz się uspokoić! - Zejdź mi z oczu i puść mnie – wysyczała elfka. Wściekłość ogarnęła ją całkowicie i nie umiała ustać dłużej w jednym miejscu. Próbowała zabrać mu swoje ręce, jednak elf jej nie puszczał. Zaśmiał się. - Nie ma mowy, ślicznotko! Ze wszystkim radzisz sobie całkiem nieźle, jednak ze złością potrzebujesz nieco pomocy. Uspokój się. I groźby nie pomogą, bo wiem, że nic mi nie zrobisz. Alena spojrzała na niego wściekle i przestała się ruszać. Skupiła się na tym, by się uspokoić. Chciała pozbyć się gniewu i nienawiści chociaż na trochę. Po chwili odetchnęła. - Możesz mnie już puścić – rzuciła. Colin jednak zaśmiał się ponownie. - Wolę jeszcze odczekać. Nigdy nic nie wiadomo, droga Aleno. Takie rzeczy się zdarzają. Nie mamy na to większego wpływu, to nie była twoja wina. Nie znasz motywów swojej matki, motywy Aryona były raczej jasne... Nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi! - Doprawdy? – zapytała chłodno, czując jak wszelkie emocje z niej odchodzą. – Powinnam więc być już dawno szkaradna. - No bo takiej piękności ciężko zaszkodzić – zaśmiał się. – Lepiej już? Elfka pokiwała głową. - Tak. Dziękuję ci, Colinie. Nie spodziewałam się tego i dlatego tak zareagowałam. Zwykle... Zwykle panuję nad sobą – powiedziała po chwili. Jasnowłosy pokiwał głową. - To zrozumiałe. Taka informacja musiała być ciosem. Czułem się podobnie, gdy dowiedziałem się, że mój ojciec współpracuje z Aryonem. Elfka spojrzała na niego. 628
- Faktycznie – powiedziała. – To bardzo podobna sytuacja. Rozmówiłeś się z ojcem? - Owszem – powiedział i skinął głową. – Nawet bardzo... Dosadnie – dodał, przypominając sobie swoją rozmowę z Fevorem w Luinloth. – Zawiódł mnie i Deanuela bardzo mocno. Próbował zapanować nad nim, odbierając mu koronę... Wiem, że Aryon miał w tym swój udział, jednak mój ojciec jest dorosły i nie powinien dawać sobą manipulować. No i obrażał ciebie, a tego nie mogłem znieść. Zmarszczyła brwi. - Broniłeś mnie przed ojcem? – zapytała, nieco zdziwiona, patrząc na niego. Colin zaśmiał się i skinął głową na potwierdzenie jej słów. - Broniłbym ciebie przed każdym, kto chciałby ciebie obrazić – odparł szczerze. – Taki już jestem. – puścił jej nadgarstki. – Byłem za tym, by Nadia powiedziała ci prawdę. Alena skinęła głową. - Kto jeszcze był za tym? – zapytała. - Ja, Deanuel i zdziwię ciebie, ale nawet Arthur – odparł. – Nadia również. Przeciwko był tylko Gabriel. Nie chciał, byś się denerwowała. Czarnowłosa elfka milczała chwilę, odwracając spojrzenie. - Szczerość ma dla mnie ogromną wartość – rzuciła po chwili. – Kiedyś, przez kłamstwo, zaufałam Aryonowi. Byłam mała i naiwna, to prawda, ale płacę za to do teraz i będę płacić do końca moich dni. Dlatego nienawidzę kłamstwa. Nie spodziewałam się tego po Gabrielu. - Mnie też to zdziwiło – przyznał jasnowłosy. – Zapewne nie chciał źle, jednak moim zdaniem każdy zasługuje na to, by znać prawdę. Poza tym teraz możesz przyjrzeć się postępowaniu swojej matki. Nie zarzucam jej nic, jednak to było dość kontrowersyjne. - Przyjrzę się temu na pewno – odparła Alena. – Dziękuję ci raz jeszcze. Pójdę się położyć. Colin skinął głową, ruszając z nią. - Wydaje mi się, że najlepiej będzie, jeśli to ty wyjedziesz ze smokiem i jajami – powiedział po chwili. – Przewodniczący... Znaczy teraz już król nie puści Nadii, co jest prawie pewne. Prędzej sam pojedzie. Deanuel nie może tak nagle zniknąć, Gabriel zajmuje się wojskiem i idzie mu to całkiem nieźle, a ja zostałem Namiestnikiem Deanuela. No chyba, że będzie chciał mnie również wysłać, ale tego nie wiem! - Zostałeś Namiestnikiem Deanuela? Gratuluję – powiedziała elfka. – Nie wiedziałam, że takowego mianował. - Wreth zaczął pilnować wszystkich tych procedur – wyjaśnił jasnowłosy. – Sam został Namiestnikiem Pennath’a. No ale... Odpocznij. Jutro przedstawienie króla tłumom. – spojrzał wymownie w sufit. – Widzę już minę Arthura, poprawiającego włosy rano przed lustrem. Przetrwanie śniadania będzie wyzwaniem, doprawdy. I jeszcze jedno... Aleno, o czym mówiła Nadia? Czego się dowiedziała, przesłuchując żonę Marvela? Alena zatrzymała się w miejscu, gdzie mieli się rozstać. Spojrzała na niego. - To sprawa między Ilyą, a Nadią – odparła. – Nie mogę ci o tym mówić. Jeśli Nadia będzie chciała, to wszyscy się dowiecie. Jednak ma to o wiele większą wagę, niż romans mojej matki z Aryonem. Będę musiała porozmawiać z Nadią. Colin skinął głową, zaintrygowany. - Rozumiem. Nie będę ciebie już zatrzymywał! Jutro powinnaś zobaczyć jaja smocze. Dobranoc, Aleno - powiedział. Elfka skinęła mu głową i odeszła w stronę swojej komnaty.
629
... ... Deanuel szedł w kierunku swojej komnaty, pogrążony w swoich własnych myślach. Poszedł okrężną drogą, by móc dłużej pospacerować. Dlaczego smok nie chciał wykluć się właśnie jemu? Przecież Ninde mu to obiecała. Potrzebował smoczej pomocy, jeśli miał pokonać Barnila. Jeśli nie jemu, to komu? Jeden wykluł się Gabrielowi, ale dwa pozostałe? Jego rozmyślania przerwał widok sylwetki wysokiego elfa, rozmawiającego z niższą od siebie kobietą. Byli pogrążeni w cieniu, jednak musieli odkryć jego obecność, gdyż kobieta pospiesznie odeszła. Gdy się przybliżył, rozpoznał Wreth’a. Zaśmiał się. - Ach, ambasadorze! A raczej Namiestniku już – rzekł. – Cóż widzę? Czyżby schadzki z kobietą? Brązowowłosy elf zaśmiał się, słysząc jego słowa. - Ach, nie, książę. Odkąd moja żona zmarła, nie widywałem się z kobietami w charakterze miłosnym. To przyjaciółka, pani Theodora. Zapewne o niej słyszałeś. Książę skinął głową, pamiętając, jak służba o niej dyskutowała. Nie miał o niej zdania. - Owszem, poniekąd! – odparł. – Nie było ciebie na naradzie, Wreth. Dlaczego? - Na naradzie? – zdziwił się elf i spojrzał na niego. – Nie wiedziałem nic o żadnej naradzie. Nie widzę też powodu, dla którego miałaby zostać zwołana... - Alena wróciła – wyjaśnił Deanuel. – Przyniosła wieści, a także rozmawiała z nami o smokach. Wreth milczał przez chwilę z zagadkową miną. - Jestem pewien, że wie wiele o smokach. Jest doświadczona – rzucił w końcu. – Ja także wiem wiele o tych stworzeniach, książę – dodał po chwili. – Jestem magiem. Deanuel spojrzał na niego z ciekawością. - Co takiego wiesz, Wreth’cie? Brązowowłosy elf zaśmiał się, zakładając ręce na torsie i zamyślając się na chwilę. Potem pokręcił głową, jakby odrzucił od siebie myśli. - Smoki to potężne stworzenia. Mogą być źródłem magii, tak jak i jej końcem. Mogą robić niestworzone rzeczy, nawet o tym nie wiedząc. Szanują tych, którzy okazują im szacunek. Trzeba umieć o nie dbać, szczególnie gdy są małe. Wiele twoich wrogów dałoby się pokroić za smoka. Albo za to, by pozbawić życia te smoki, które są po twojej stronie. Deanuelu, dostałeś wielki dar, a raczej jeden z twoich dowódców dostał. Smoki mogą uczynić ciebie nietykalnym. Zapamiętaj to sobie. Książę skinął głową, czując dziwną pustkę. Jego szansa przepadła. Nie miał po co przesiadywać przed jajami. I tak żadne go nie wybierze. - Dziękuję za informację – powiedział. – Pójdę już. Dobranoc, towarzyszu. Odwrócił się, ruszając na przód i wtedy to się stało. Mały, czerwony kształt skoczył na niego, powalając go na ziemię. Deanuel nie zdążył uczynić dosłownie niczego. Czuł szok wewnętrzny. Jego oczy stały się szerokie, gdyż nie mógł im uwierzyć. Na jego klatce piersiowej stał mały smok. Miał czerwoną barwę, kolce na ogonie, a jego czerwone, ciemne oczy, wpatrywały się w niego figlarnie. W ustach trzymał pierścień z czerwonym kamieniem. Został wybrany. 630
Rozdział 45 – The darkness beneath and the light above PART 1: Let the feast begin
Wreth odwrócił się powoli, słysząc jakiś huk. Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, widząc księcia, powalonego na ziemię, na którym stało małe, intensywnie czerwone stworzenie. Kolce pokrywały jego ogon, a rdzawe ślepia niemal świeciły w ciemności, oświetlanej światłem pochodni. Mag zbliżył się, jednak zatrzymało go ciche warknięcie. Stanął w miejscu, nie ruszając się. - Książę? – zapytał ciszej. Deanuel leżał na ziemi, nie wiedząc do kogo adresowane jest warknięcie smoka, który stał na jego torsie. Poczuł, jak robi mu się gorąco, a jego oddech przyspiesza. Obserwował z niepokojem, jak smok pochyla się, przyglądając mu się uważnie. Jego oczy znajdowały się tuż nad oczami księcia, który czuł się coraz bardziej niepewnie z każdą chwilą. Smok parsknął nagle i trącił nosem rękę Deanuela. Elf, zdziwiony, wyciągnął dłoń, na której stworzenie złożyło piękny pierścień z czerwonym kamieniem. Czarnowłosy zamrugał. - Wybrałeś mnie – szepnął cicho. – Myślałem, że się nie wyklujesz! Że nie jestem odpowiednią osobą, a jednak! Smok nie zwrócił na niego uwagi, zeskakując z niego i ruszając w przeciwną stronę. Rozpędził się i po chwili... Zniknął za rogiem. - Deanuelu! – rzucił głośno Wreth, przybliżając się. – Co to miało znaczyć? To... To był smok! Książę skinął głową, podnosząc się do siadu i patrząc na swoje dłonie. Pierścień był chłodny, zupełnie jakby nikt go wcześniej nie dotykał. Deanuel włożył go na palec, czując nagłe, niezwykłe ciepło, rozchodzące się po jego ciele. Wzdrygnął się, czując napływ siły i euforii. Smok wybrał go na swojego towarzysza. Ninde miała rację. Podniósł się z ziemi i spojrzał na ambasadora. - Owszem, smok! Doczekałem się wreszcie! Chyba chciał mi zrobić żart... – stwierdził, wydając się nieco nieobecny myślami. - To nie brzmiało jak żart, książę – rzucił ambasador. – Warknął na ciebie i... - I dał mi pierścień! – Deanuel zaśmiał się, czując jeszcze większą euforię. – I uciekł, ale to nic. Znajdę go. Dobranoc, Wreth’cie! Nie obejrzał się ani razu na maga. Szedł przed siebie, wypuszczając swoje myśli daleko na przód. Musiał znaleźć swojego smoka, nazwać go, nakarmić go pierwszy. On i Gabriel zostali wybrani. Przez myśl przeszło mu pytanie, kto jeszcze sprawi, że trzecie stworzenie wykluje się i zawita na ich świat. - Potrzebujemy tego – szepnął sam do siebie. – Przede mną najważniejsze starcie. Nie wiem, co szykuje dla mnie Barnil, ale ze smokiem u boku i Mieczem Żywiołów w ręce, jestem w stanie stawić temu czoło. Samozwaniec i okrutnik pożałuje swoich czynów. Pożałuje ich, a ja za wszelką cenę postaram się, by tak się stało. ... 631
... Alena zatrzymała się pod Turvion, zamykając za sobą portal. Znajdowała się na bardzo dobrze sobie znanej polanie, na której kiedyś zatrzymała się Nadia wraz z Deanuelem i Colinem. Teraz zastała bardzo osobliwy widok. Kilkadziesiąt elfów, zastygniętych w jednej pozycji, znajdowało się między drzewami. Ogień z obozowisk już dawno wygasł, pozostawiając wypalone miejsca w ziemi. Żołnierze wyglądali jak posągi, wyryte z najdokładniejszą precyzją. Elfka nie zwróciła na nich większej uwagi, jadąc w kierunku wielkiej groty, pogrążonej w kompletnej ciszy i ciemności. Gdy zmierzała w stronę swojego zamku, zatrzymała się przy niebieskim kwiecie. Pozostał na nim tylko jeden liść, reszta się odradzała. Odrośnięcie listków miało zająć kilka tysięcy lat. Alena ruszyła dalej, schodząc w dół. Szła szybko, nie zwlekając. Zachowywała spokój, wiedząc, że nie chciała dać niczego po sobie poznać. Jej kroki były niesłyszalne, gdy bezszelestnie przemieszczała się korytarzami. Pochodnie zapalały się, gasnąc ponownie, gdy przechodziła dalej. W końcu dotarła do jakiejś komnaty, której drzwi otworzyły się niemal natychmiast, gdy się do nich zbliżyła. Weszła do środka, a pochodnia, widząca w pomieszczeniu, nie zapaliła się. - Aleno? – zapytał głos jej matki, leżącej na łóżku. Spała, a raczej tak wyglądała kilka sekund wcześniej, gdy czarnowłosa elfka wchodziła do środka. Alena stała bez ruchu, przyglądając się jej. Nie odpowiadała. Feanen podniosła się do siadu, obserwując córkę uważnie. Zmarszczyła brwi. - Aleno, czy coś się stało? – zachowała naturalny i spokojny ton, idealnie maskując emocje. - Chciałam ciebie odwiedzić, matko – powiedziała czarnowłosa po chwili. – I porozmawiać. Jej głos pozostawał beznamiętny. Stała bez ruchu w jednym miejscu, nie wyrażając absolutnie żadnych emocji. - Porozmawiać? – zapytała Feanen zdziwionym głosem. – O tak późnej porze? O czym? - Coś... Coś mi nie daje spokoju – odparła Alena. – I to jest związane z Aryonem. Królowa nie wykonała ani jednego ruchu, świadczącego o tym, że się spięła. Poczuła ogarniający ją chłód, jednak wygięła tylko usta w nieznacznym uśmiechu. - Aryon? Dlaczego nieboszczyk zaprząta ci myśli, Aleno? To niemądre! – zaśmiała się, składając ręce na kolanach. – Usiądź. Możesz zostać ze mną w Turvion, nie mam tutaj nikogo godnego do towarzystwa. Alena jednak nie usiadła. - Chcę wiedzieć – rzuciła z naciskiem. – Może i postradał zmysły ze strachu, ale mógł wzywać, przykładowo, Pennath’a, czy Deanuela, a nawet Nadię. A jednak skierował swoje błagania do ciebie. Dlaczego? - Przyznaję, mnie też to zastanawiało – odparła, a jej powieki nie drgnęły ani razu. – Jedno rozwiązanie przyszło mi na myśl, córko. Alena w dalszym ciągu stała bez ruchu. - Doprawdy? – zapytała. – Zdradź mi je więc. - Wydaje mi się, że sądził, iż tylko ja mogę ciebie powstrzymać – rzuciła Królowa, wstając z łóżka. – W końcu jestem tą, która dała ci życie, nieprawdaż? Jesteśmy związane, dopóki to życie się nie zakończy i nic tego nie zmieni. Masz w sobie moją krew. Alena nie odpowiedziała przez kilka chwil, patrząc na nią. Pochodnia niespodziewanie 632
zapaliła się, oświetlając ich postacie. Jej zimne oczy patrzyły w niebieskie oczy Królowej, a elfka milczała w dalszym ciągu, widząc i słysząc jak Feanen kłamie. - I jesteś absolutnie pewna, że chodziło o to, matko? – zapytała po chwili, przekrzywiając lekko głowę w bok. Ciemnowłosa elfka skinęła głową, nie mrugając ani razu, gdy przyglądała się córce. - Oczywiście. Po co miałabym ciebie okłamywać? – odpowiedziała pytaniem, unosząc brwi w górę. – Jesteś moją córką, a rodzina zawsze stoi na pierwszym miejscu. - A więc wybacz, że ciebie niepokoiłam o takiej porze. Po prostu musiałam o to zapytać. Przecież wiesz jak bardzo NIENAWIDZĘ kłamstw. – Alena patrzyła w oczy matce, licząc na to, że Królowa przyzna się do tego, co uczyniła, jednak ona tylko uśmiechnęła się i skinęła głową. - Możesz zostać tutaj – powiedziała do córki. – To przecież twój zamek. Czarnowłosa jednak pokręciła głową. - Muszę załatwić kilka spraw, matko. To nie może czekać. Chcę się upewnić, że kilka osób pamięta o tym, co się dzieje z tymi, którzy mnie okłamują i sprzeciwiają się swoim własnym obietnicom. Zobaczymy się za niedługo. – patrzyła na matkę w ciszy chwilę, nadal czekając na jakiekolwiek szczere słowo. Ciemnowłosa elfka jednak ponownie skinęła głową, patrząc na córkę ze zrozumieniem. Nie czekając na odpowiedź Królowej, Alena wyszła z komnaty, idąc korytarzami przed siebie. Czuła wracającą wściekłość, która w niej narastała, przysłaniając uczucie goryczy. Poczuła się zdradzona i oszukana, co tylko wzmogło jej negatywne emocje, które chciała opanować. Wiedziała, co może uczynić jej gniew. Musiała w pierwszej kolejności pomóc Deanuelowi dokończyć jego misję. Potem będzie mogła zmierzyć się z tym kłamstwem. Deanuel był priorytetem. Gdy dosiadała konia i ruszała galopem przed siebie, nie myślała już o niczym. ... ... - Trzeba je jak najszybciej zabrać w bezpieczne miejsce – rzucił Arthur Pennath, stojąc w komnacie Deanuela i mówiąc o smokach. Książę połowę nocy szukał czerwonego smoka, by odnaleźć go w końcu w swojej sypialni. Drugie pół nocy przespał, zmęczony po całym dniu, a smok zdążył już zdewastować jego nocny stolik, zasłony w oknach i drzwi od książęcej szafy. Deanuel, po lekkim oburzeniu, przypomniał sobie, że nie jest w swoim pałacu, lecz Arthura i zły humor szybko mu minął. Chodził z głową wysoko zadartą do góry, czując dumę. Smok go wybrał. Uśmiechnął się szeroko. - Owszem, tym razem będę tak dobry i przyznam Arthurowi rację. Jednak... - Jednak omówimy to później, bo zaraz mam wyjść na balkony i pokazać się mojemu ludowi, Deanuelu – rzucił Arthur, a jego głos nie znosił sprzeciwu. – Gdzie jest ten czerwony diabeł? - Nadia go ma. Ona i Gabriel poszli zapoznać go z niebieskim smokiem – odparł Wreth, siląc się na spokój. – Jednak poczyniłeś bardzo trafną uwagę, mój królu. Twoje przedstawienie króla ludowi zbliża się nieuchronnie. Deanuel jednak nie dał za wygraną. 633
- Kto pojedzie ze smokami? Skoro jeden jest mój, to może... - Wykluczone – odparł Arthur, odwracając się w stronę wyjścia i ruszając tam. – Jesteś potrzebny tutaj w razie wieści o Barnilu. Poza tym, tam byłbyś łatwiejszym celem, bo byłbyś tylko z małymi smokami. A nie jestem pewien, czy umiesz okiełznać swojego... Deanuel również ruszył, zapominając o swojej euforii i czując złość. - Słucham? Chcesz mnie obrazić, królu? - Skądże, stwierdzam fakty – rzucił Arthur i spojrzał na Wreth’a, który podążał za nimi ze stoickim spokojem. – Wszystko gotowe? To ty mnie przedstawisz? - Owszem, wasza wysokość – odparł brązowowłosy elf. – Ufam, że pani Nadia i Gabriel będą obecni, gdyż obecności twojej narzeczonej będzie się wyczekiwać. Jasnowłosy skinął głową, poprawiając koronę na głowie. Miał na sobie długi, zapinany pod szyją płaszcz, o królewskich barwach i kroju. Pod spodem nosił zbroję, by wyglądać jeszcze dostojniej. Uniósł wysoko głowę. - Jestem więc gotowy – rzekł. Deanuel popatrzył na niego dziwnie, żałując, że to on nie może być teraz w centrum uwagi. Czując na sobie spojrzenie Wreth’a, chrząknął. - A więc ja pójdę na dół – powiedział, sam również unosząc głowę, by jego książęca korona rzucała się w oczy, jednak tamtego dnia nie mógł przyćmić Arthura. Nikt nie zdążył mu odpowiedzieć, gdyż zza rogu wynurzyła się Nadia, ubrana w delikatną, zieloną suknię. W ramionach trzymała małego, czerwonego smoka, który był nadzwyczaj spokojny. - Przepraszam za opóźnienie – powiedziała i oddała smoka Deanuelowi. – Gabriel czeka na ciebie na dole – dodała do niego. – Podobnie jak wszyscy inni, łącznie z Colinem i Aleną. Deanuel skinął głową, słysząc jak jego smok cicho fuka. Nie wiedział, o co mu chodzi, więc jedynie chrząknął głośno. - Dobrze, dziękuję, Nadio. – rzucił jej dłuższe spojrzenie. – Zobaczymy się później. Nadia skinęła głową, też na niego patrząc. Gdy odszedł odwróciła spojrzenie w stronę narzeczonego, czując się dziwnie. - Jestem gotowa – powiedziała dość sztywno. Arthur skinął głową i wyciągnął do niej rękę, by ująć jej dłoń. Był opanowany, gdyż przywykł do publicznych wystąpień. Spojrzał na Wretha. - Możemy zaczynać. Gdy wyszli na balkon, oślepiło ich słoneczne światło. Słońce postanowiło dopisać tamtego dnia, by umilić im dopełnienie tej formalności, jakiej brakowało Arthurowi w królewskim dorobku. Leśne elfy, zebrane na ulicach Meavy, patrzyły na nich bez słowa, czekając. Wreth wystąpił naprzód. - Jako świeżo mianowany, królewski Namiestnik, pragnę wam przedstawić nowego władcę, koronowanego wedle wszelakich standardów koronacyjnych, mianowanego wolą bogów i waszą królem. Powitajcie króla Arthura Pennatha, Wielkiego Przewodniczącego Rady Ras i księcia Beinbereth z racji urodzenia, oraz jego narzeczoną, córkę generała Gorgoth’a, Nadię Ceris! Arthur i Nadia wystąpili na przód, a elf uniósł wysoko jej dłoń. Nadia, lekko spięta, uśmiechnęła się lekko, nie widząc praktycznie nikogo przez słońce. Zmrużyła oczy, ściskając nieco mocniej dłoń Arthura. Usłyszała wiwaty, oklaski i aplauz i uśmiechnęła się nieco bardziej, chcąc pokazać, że jest dumna z narzeczonego. Tak, jak wypadało. Arthur natomiast uniósł głowę najwyżej, jak umiał. Jego długa droga od młodszego syna 634
królewskiej pary, nie mającego większych szans na tron po narodzinach dziedzica brata, poprzez Wielkiego Przewodniczącego Rady Ras, po króla leśnych elfów miała swój triumf właśnie w tym momencie. Teraz nikt już nie zaprzeczy jego koronacji, ani praw do tronu. Poczuł satysfakcję i radość, ogarniającą całe jego ciało. Uniósł wyżej dłoń Nadii, chcąc pochwalić się również piękną narzeczoną. Głośniejsze wiwaty pokazały, że elfy zrozumiały jego intencje. Poczuł również, że mimo trwającej wojny, wygrał własne starcie z samym sobą. - Jesteś szczęśliwa? – zapytał nagle, cicho, w stronę brązowowłosej elfki, gdy Wreth oddalił się nieco dalej. Nie spojrzał na nią, jednak wiedział, że go słucha. Stali bardzo blisko siebie. Nadia nie odpowiedziała przez kilka chwil, czując, jak zapiera jej dech przez aplauz, który niemal wstrząsnął pałacem. - Jestem – odparła cicho, jakby nie chcąc, by ktokolwiek to usłyszał. – Jestem, Arthurze. Jasnowłosy skinął głową. Milczał, jakby się nad czymś zastanawiając. - Nadio, wiesz, że nie pojedziesz ze smokami, prawda? – zapytał w końcu. – Widzę, że się do nich przywiązałaś, jednak to nie będzie możliwe. Jesteś moją narzeczoną. Nadia zacisnęła lekko usta. - Zdałam sobie już z tego sprawę – odparła z lekkim chłodem w głosie. – Nie musisz mi o tym nieustannie przypominać. Uważam, że Alena powinna jechać. Przyda jej się chwila odpoczynku, uspokoi się. Poza tym, jak nikt inny zna się na smokach. Będzie ich bronić. - Zdziwię ciebie, ale przyznam tutaj rację – rzucił król cicho. – Niech Alena jedzie, jeszcze dzisiaj. Mimo naszej obecności, nigdy nie wiadomo, kiedy coś się wydarzy. Te stworzenia mogą być kluczem w zwycięstwie Deanuela. Elfkę zatkało, gdy usłyszała, że Arthur się z nią zgadza. Bardzo rzadko dochodziło do takiej sytuacji. Po chwili skinęła głową. - Dziękuję za uznanie. ... ... Human power Will devour Our senses Bring us to forget Human sources will not save The power of faith Heals us all
Osiemdziesiąt tysięcy statków przybiło do Kamiennej Przystani, niosąc żołnierzy i służbę króla Abgara Rythena. Potężne statki, mieszczące na pokładzie każdego dużo więcej ponad tysiąc ludzi, były jego dumą narodową. Tylko elfy mogły dorównać kunsztowi jego floty, która ponoć była najszybsza w północnych krainach. Nikt nie chciał mierzyć się z królestwem Lorii na otwartym morzu, ryzykując klęskę i pochłonięcie przez wody, bez nawet należnego pogrzebu. 635
Żołnierze wysypali się na ląd pierwsi. Byli niezwykle zdyscyplinowani, słuchając każdego, najcichszego chociażby, polecenia dowódcy. Ustawiali się w rzędy, które następnie formowały się w większe grupy, tworzące oddziały. Wszyscy stali na baczność, jakby trzymani przez niewidzialne liny. Ze statku, zdobionego szczerym złotem, wysiadł wysoki mężczyzna. Wyglądał na niezwykle młodego, rzadko kto dałby mu więcej niż dwadzieścia lat. Młoda, bardzo przystojna twarz okalana była niemal czarnymi włosami, a w ciemnozielonych oczach czaił się dziwny, stalowy blask, ujawniający się w najmniej spodziewanych momentach. Miał wysportowaną, pokaźną sylwetkę, co dawało znak, iż król dużo czasu poświęcał na ćwiczenia. W ręce trzymał trzy bardzo grube łańcuchy, które przytrzymywały trzy ogromne wilki. Ślepia zwierząt świeciły dziwnym, żółtym blaskiem; sięgały królowi do pasa, ujadając i chcąc przyspieszać, jednak wtedy ostre szarpnięcie Abgara przywracało je go porządku Tuż obok niego szła niewiasta. Nie mogła mieć więcej niż piętnaście lat i była w bardzo zaawansowanej ciąży. Nadmiernie szczupła sylwetka nie wróżyła jej łatwego i szybkiego porodu. Jasnorude włosy miała zaplecione w średniej długości warkocz, przełożony przez lewe ramię. Szła ze spuszczoną głową, jakby bojąc się spojrzeć na widniejący w oddali Ledyr, oraz orszak powitalny, jaki na nich oczekiwał. Na czele żołnierzy, tworzących pokazowe szeregi, stała trójka osób. Król Vavon, król Barnil, oraz księżniczka Leina. Król mrocznych elfów górował nad pozostałą dwójką wzrostem z powodu swojej rasy. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji; skupił się na kalkulowaniu ilości wojska, jaką przywlókł ze sobą władca Lorii. Leina splotła przed sobą ręce, nie chcąc, by się trzęsły. Nienawidziła ich wszystkich, bez żadnego wyjątku. Przeklinała dawny zamysł zaręczyn Ravenny z Deanuelem. Gdyby nie to, siedziałaby w tym momencie w domu, myśląc o tym, za kogo ją wydadzą. Barnil natomiast uśmiechnął się szeroko, rozkładając ręce w umownym geście powitania. - Abgarze, jak zwykle wkroczyłeś na nasze ziemie z klasą! – rzucił dość wyzywająco, na co młody władca roześmiał się czysto, oddając łańcuchy z bestiami trzem sługom. - Jakże mogłoby być inaczej? Bogowie rozkazali mi lśnić – odparł, witając się z nim. Barnil uniósł brew, pamiętając o przesadnym, boskim uwielbieniu Rythena. - A woli bożej nie wolno się sprzeciwiać – rzekł. – Abgarze, poznaj mojego przyjaciela i jednego z najpotężniejszych sojuszników, króla Vavona! Młody król spojrzał na mrocznego elfa z szacunkiem i uścisnął mu dłoń. - Wiele o tobie słyszałem, królu – stwierdził. – Jak widać bogowie złączają ścieżki najpotężniejszych wedle swojego własnego, boskiego planu. Czarnowłosy zaśmiał się zimno i skinął mu krótko głową. - Bogowie czy też nie, tak się w końcu stać musiało – rzucił. – Ja też co nieco o tobie słyszałem, mimo, żeś młody, Rythenie. Ile to już lat? Sto, dwieście? - Trzysta trzydzieści – skrzywił się ciemnowłosy i pokręcił głową. – Najbardziej na świecie od zawsze pragnąłem urodzić się elfem. Darzę was niemal kultem. Wiecznie młodzi i potężni. Starość to słabostka, której ulegają śmiertelnicy... – wzdrygnął się, jakby mówił o zarazie. – Poznajcie moją żonę, Kari, zacni królowie – dodał i pociągnął lekko dziewczynę do przodu. Rudowłosa ukłoniła się, jednak nie sposób było nie zauważyć tego, iż drży na całym ciele ze zdenerwowania. Barnil zaśmiał się głośno, przyglądając jej się. 636
- Lubujesz się w młódkach, nieprawdaż? Ile ma lat, czternaście? - Piętnaście, królu – odparła Kari, trzymając ręce na swoim brzuchu. Abgar zaśmiał się dźwięcznie, nie zwracając na nią większej uwagi. - Co nie przeszkadza mi w pieprzeniu jej wtedy, kiedy mam na to największą ochotę – rzucił. – Kari ma jedną broń, bardzo potężną... Młodość. Młodość jest piękna i czysta; starość ciała to coś, czym trzeba gardzić publicznie. Ach, niech obecna tu dama wybaczy mi taki język! – dodał, dostrzegając Leinę. Jego oczy błysnęły dziwnie na widok jej szpiczastych uszu. Kojarzył dobrze urodę elfek z północy, gdzie mieszkał, toteż rozpoznał jej rasę niemal natychmiast. Jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech. – Kim jest ta niewiasta? - Księżniczka Leina – wyjaśnił Barnil, ujmując dłoń elfki, jednak nie patrząc na nią. – Moja obecna narzeczona, córka króla Powysa, który został unieszkodliwiony. Abgar przyjrzał się jej uważnie. - Ach, córka Powysa... Powinienem poznać ją od razu! Nie jest tak blada, jak tutejsze elfki, wygląda też inaczej... Jednak uroda mieszkańców południa, a mieszkańców północy różni się diametralnie! – zaśmiał się. – Jesteś piękna, pani – dodał do Leiny. – I nieśmiertelna, czego nie mogę zapewnić Kari, gdyż sam wykorzystałem dar, podarowany mi przez pewną boginię. Ale nic straconego. Są nowe żony! Barnil klasnął w dłonie. - Muszę obalić twoją teorię, Abgarze – rzekł z satysfakcją. – Miałem tutaj dwie elfki od was, słynne Siostry Kwiatów. Jedna z nich miała zostać moją narzeczoną, drugą zaś obiecałem niechętnie bratu, ale niestety zostały porwane. I wyróżniały się urodą bardziej niż jakakolwiek elfka, którą widziałem. Południową urodą. Abgar zmarszczył brwi. - Doprawdy? Lila i Rose? Widziałem je wiele lat temu, co prawda krótko i z daleka, a jednak... Nie wyróżniały się specjalnie odmienną urodą, nie rozumiem też ich sławy... Być znanym na całe krainy za kwiaty? Barnil zaśmiał się dość chłodno. - Chyba nie mówimy o dwóch takich samych elfkach! Mam ich portrety. Pokażę ci je. Tymczasem, ile wojska ze sobą przywiozłeś, przyjacielu? – zapytał. - Dwieście pięćdziesiąt tysięcy zbrojnych, w tym dwadzieścia tysięcy magów, szkolonych w moich prywatnych gildiach. Nie ufam publicznym szkołom. Vavon uniósł brwi w górę. - Imponująca liczba – rzucił, przeklinając w duchu to, że widział kiedyś Lilę i Rose. – Nie zawiodłeś, Abgarze. - Ja nigdy nie zawodzę – odparł młodzieniec z dziwnym błyskiem w oczach. – Takiego już stworzyli mnie bogowie. ... ... Alena wsiadła na konia, przygotowana do wyjazdu. Wokół niej stało kilka osób. Nadia rozmawiała z nią, ustalając ostatnie szczegóły, Colin trzymał lejce jej konia, przysłuchując się rozmowie, Gabriel stał nieco dalej ze smokiem w ramionach, wyglądając niepewnie, Arthur 637
natomiast stał za Nadią, zachowując kamienną twarz i spokój, gdy obserwował rozglądającego się Deanuela, którego smoka nigdzie nie było. Ponownie spojrzał na swoją narzeczoną i czarnowłosą księżniczkę. - Musicie kontaktować się z Ledyrem – rzuciła Alena. – Jeśli nie dostaniecie wiadomości listownie do dzisiejszego wieczoru, będzie to oznaczać, że nie ma możliwości na wysyłanie listów. - Oczywiście, Aleno – odparła Nadia. – Pojedziesz do umówionego miejsca? Elfka skinęła głową. - Owszem – powiedziała. – Będę tam dopóki nie wyruszymy na ostatnią bitwę. Chyba, że nastąpi to później, niż dwa tygodnie, przez które smoki są narażone na niebezpieczeństwa. Wtedy wrócę. Gabriel skinął głową, czując się podle z powodu tego, co zrobił. Patrzył na Alenę w poszukiwaniu jakiś sygnałów na to, że może odzyskać jej zaufanie. Zbliżył się. - Opiekuj się nim i jedź bezpiecznie, Aleno – powiedział dość cicho, podając jej niebieskiego smoka, którego elfka przejęła i tylko skinęła głową. Posadziła smoczka w siodle przed sobą i spojrzała na Deanuela. - Książę, gdzie twój smok? – zapytała, unosząc brew w górę. Książę przełknął ślinę. - Zaraz powinien przyb... – nie dokończył jednak, gdyż mały, czerwony kształt zleciał z nieba jak piorun, by porwać jego koronę w swoje zęby. Zatoczył kilka pięknych pętli nad zebranymi i opadł na wolne miejsce w siodle Aleny. Odwrócił się w lewo i podał koronę Deanuela zdumionej Nadii, po czym wyprostował się dumnie. Deanuel zamrugał. - Hej! To MOJA KORONA, smoku! Nie pozwalaj sobie! – ruszył wściekły w jego stronę, na co czerwony smok fuknął i wypuścił z nozdrzy obłok dymu, na co książę się zatrzymał. Nadia odchrząknęła, czując nerwową atmosferę. - Aleno, powinnaś już jechać – szepnęła, odsuwając się. – Szczęśliwej drogi! Colin skinął głową i wyszczerzył się do elfki. - W razie czego zawsze ciebie ocalę, pamiętaj – rzucił do niej z błyskiem w oku i podał jej lejce konia. Alena uniosła brew sceptycznie. - Nie będziesz musiał – rzuciła. – Będziemy w kontakcie. Chciała odjeżdżać, gdy Deanuel niespodziewanie podszedł. - Aleno, mogę zamienić z tobą słówko? – zapytał. Elfka, nadal unosząc brew, skinęła głową. Colin spojrzał na brata podejrzanie, jednak odsunął się, podobnie jak Arthur z Nadią. Deanuel spojrzał na Alenę. - Dwa dni temu, w noc, gdy przyśniła mi się Ninde... – zaczął. – Powiedziała, bym poprosił ciebie o przyjście do niej za dziesięć dni. Dodała, że chce się z tobą pogodzić. Nie wiem, czy chodziło o odstęp dokładnie dziesięciu dni, jednak... Zrozumiałem, że nie powinnaś przybywać wcześniej. Nie mówiła o żadnej umowie, wymianie ani niczym podobnym. Tylko o pogodzeniu się z tobą. Elfka spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Pogodzeniu się ze mną? Po tym, jak utrudniała mi każde zadanie, wierząc, że jej działania odniosą w końcu skutek? - Tak... Chyba tak – odparł z chrząknięciem. – Daj jej szansę. Pomogła mi wiele razy i udowodniła, po której stronie konfliktu stoi. - Zapamiętam twoje słowa – rzuciła Alena. – Jednak niczego nie mogę obiecać. Do 638
zobaczenia, Deanuelu. I ruszyła, nakładając kaptur peleryny na głowę. Po chwili zniknęła im z oczu, a Arthur w duchu odetchnął. - Udało się – powiedział cicho do Nadii. Brązowowłosa elfka spojrzała na niego. - A dlaczego miałoby się nie udać? - zapytała zdziwiona. - Sądziłem, że smoki mogą Alenie nie zaufać tak szybko – odparł szczerze. – I że nie będą chciały z nią jechać. Nadia uniosła brwi w górę. - Nie sądź zatem, Arthurze. Smoki wyczuwają naturę żyjących istot. Jeśli jej zaufały, to znaczy, że miały ku temu powodu. Ja ufam Alenie i powierzyłabym jej swoje życie. Arthur nie zdążył odpowiedzieć, gdyż podszedł do nich Wreth. Splótł przed sobą ręce. - Królu, czas przygotować się na wieczorną ucztę – rzucił. – Oficjalną, po-koronacyjną. ... ... Piękne domostwo w Raelli przypominało miniaturowy pałac. Wysoki na kilka pięter budynek miał nawet własne wieżyczki, a na dole znajdował się piękny dziedziniec, odgradzany dość grubymi kolumnami. Domostwo było starannie wykonane, jak przystało na elfy. Zdobienia w ścianach były delikatne i subtelne, widoczne tylko w słonecznych promieniach, a duże okiennice pozwalały światłu wkraczać do środka posiadłości. W okolicy nie było żadnych miast, ani domów, tylko sama przyroda. Alena zsiadła z konia, biorąc dwa smoczątka w ramiona. Stworzenia rozglądały się uważnie, jakby węsząc zagrożenie, jednak nic im nie groziło. Elfka otoczyła posiadłość i okolice potężnymi zaklęciami, które poinformowałyby ją o każdym możliwym niebezpieczeństwie. Musiała chronić smoki. - To wasz nowy dom na najbliższe dwa tygodnie – rzekła do nich, wchodząc do środka. Dom, chociaż nieużywany przez nikogo przez długi czas, lśnił czystością. – Możecie robić to, co tylko wam się podoba, jednak dla waszego bezpieczeństwa wymagam posłuszeństwa. Mam nadzieję, że zgodzimy się w tej kwestii, panowie. Niebieskie i czerwone ślepia skierowały się w jej stronę. Oba smoki pokiwały głowami, doskonale ją rozumiejąc. Zatrzymała się pośrodku korytarza i pochyliła się, pozwalając smokom zejść na marmurową podłogę. Zaczęła je obserwować, idąc za nimi. Smok Gabriela był o wiele spokojniejszy od smoka Deanuela. Jego opanowanie sprawiało, że był ostrożny w wielu sprawach. Był też odrobinę większy, od czerwonego brata, który za to był wulkanem energii i psotnikiem. Gdy elfka usłyszała huk, mogła być pewna, że to on strącił któryś z obrazów na ziemię. Poczuła, jak ogarnia ją spokój. Miała przebywać tutaj z nimi około dwa tygodnie. Czuła na sobie odpowiedzialność, która odciągała jej myśli od wszystkiego, co działo się w ostatnich dniach. Gdy wybrała się z nimi pierwszy raz na polowanie, poczuła dziwną wolność, której nie czuła już od dawna. Pilnowała smocząt, jednak to było jej największe aktualne zmartwienie. Nie wiedziała, czy to stworzenia tak na nią działają, czy wyciszenie spowodowane otoczeniem, jednak nie protestowała. Czasem czuła, jakby to miała być tylko cisza przed burzą. Wtedy jej 639
myśli wychodziły daleko w przód, do bitew, które jeszcze mogą ich oczekiwać. Jej rozmyślania przerwał czerwony smok, który nadleciał, trzymając coś w zębach. Spojrzała na niego z zainteresowaniem, a gdy rozpoznała przedmiot... Zaczęła się śmiać. - Skąd masz pierścień Pennath’a, mój drogi? – zapytała, unosząc brew. Smok spojrzał na nią niewinnie, jakby chcąc rzec, że nie miał z tym nic wspólnego, jednak figlarny blask w jego oczach zdradził go niemal natychmiast. Alena uniosła brew wyżej i spojrzała na niebieskiego smoka, który pokiwał głową, dekonspirując zbrodnię brata. Elfka pogładziła oba stworzenia po głowach, przyglądając im się. - Zachowaj go więc. On ma tyle spraw na głowie, że może nie zauważy tego zniknięcia. Dzień chylił się ku końcowi. ... ... - Widziałaś gdzieś pierścień króla? – mruknął Wreth do Theodory, gdy szli korytarzami w stronę sali ucztowej. – Arthur wierci mi dziurę w brzuch o niego od rana. Mam już tego dosyć. I dlaczego jeszcze nie zwrócił na ciebie uwagi? Kobieta uniosła brwi. - A jak miał zwrócić, skoro ostatnie godziny wypełniały mu ciągle jakieś przygotowania? To ostudzi zapał każdego – powiedziała ze złością. – I ciągle Nadia jest w pobliżu. - I co z tego? – zaśmiał się zimno. – Nie udowodni ci niczego. Jesteś po prostu wdzięczna królowi za schronienie w jego zamku. Muszę utemperować Nadię, bo gdy Arthur zacznie się słuchać jej, a nie mnie, możemy mieć problem. Twoja obecność z pewnością wbije ją w ziemię. Poza tym teraz, gdy Alena Valrilwen w końcu wyjechała, mogę zwrócić uwagę króla na sprawy ważne. Chcę odsunąć go od misji i zbliżyć do spraw państwa. Musi się zająć Silverlönn i przywrócić mu dawną potęgę. Theodora poprawiła ciemną, skąpą suknię, pogłębiając nieco swój dekolt. Przyspieszyli, by nie spóźnić się nadto na ucztę z okazji przedstawienia Arthura ludowi, oraz całej koronacji. - Jak chcesz zwrócić jego uwagę, Wreth’cie? Jest pochłonięty misją – rzuciła. – I wątpię, by cokolwiek zaniechało jego zapał. - Och, nie martw się tym, kobieto – powiedział mag, gdy drzwi sali się otworzyły. – Znalazłem sojusznika, który popiera moje działania. Przekonasz się już... Niedługo... Niechaj więc uczta się zacznie! ... ... Kari spojrzała na siedzącą naprzeciw niej Leinę. Zazdrościła jej tego, że była elfką, a także księżniczką. Zawsze marzyła o beztroskim, wystawnym życiu. Jako żona króla mogła sobie na to pozwolić, jednak nie czuła się szczęśliwa, wręcz przeciwnie. Obie damy siedziały nieco dalej, niż królowie, ponieważ przy nich zasiedli najznamienitsi mężowie królestwa Edery. - Dlaczego mi się tak przyglądasz? – z rozmyślań wyrwał ją głos Leiny. Spostrzegła, że 640
brązowowłosa się jej przygląda. Pokręciła głową. - Zazdroszczę ci, to wszystko, księżniczko – odparła nieco suchym tonem. – Tego, że urodziłaś się w królewskiej rodzinie, w dodatku rodzinie elfów. Ja nigdy nie będę mogła się tym cieszyć. Leina zmarszczyła brwi. - Słucham? Twój mąż jest nieśmiertelny – zauważyła. – Nie może i ciebie taką uczynić? Kari pokręciła głową przecząco, zerkając na śmiejącego się z czegoś Abgara. - Zawarł z kimś pakt – odparła ciszej. – Z kimś strasznym. W zamian za nieśmiertelność, obiecał mu swoją duszę. Ja tego nie uczynię, poza tym... Uważa, że jestem tylko kobietą. - Bo jesteś – odparła Leina. – To jest nasz los. Czy jesteś wieśniaczką, czy też księżniczką. Nie ma znaczenia status społeczny. Często nawet niżej urodzone dziewki mają o wiele łatwiej w życiu, bo mogą wyjść za mąż z miłości. Księżniczka prawie nigdy nie ma takiego wyboru. Rudowłosa spojrzała na nią z dziecięcą ciekawością. - Zakochałaś się kiedyś? Elfka nie odpowiadała chwilę, a potem skinęła głową, czując irytację. - Tak. W Marvelu Regnacie, Przewodniczącym Rady Krain. Kilka tysięcy lat temu byłam z nim nawet zaręczona, jednak... On nigdy mnie nie kochał. Miał kochankę, której nie mógł poślubić z racji jej niskiego urodzenia. Gdy byliśmy narzeczeństwem, zdradzał mnie... - I co zrobiłaś? – Kari zmarszczyła brwi, naiwnie słuchając jej z uwagą. - Zabiłam ją – odparła Leina. – To znaczy, kazałam ją zabić. I zgwałcić, bo nienawidziłam samej świadomości, że mógł się z nią kochać. Królowa nie odpowiedziała, czując nagłe obrzydzenie do elfki. Położyła ręce na swoim wydatnym brzuchu, gładząc go. Modliła się codziennie do bogów o zdrowie dziecka. Modliła się też o to, by dali jej syna. *** And we wait for the day To discover there’s no way I can't wait at this rate It’s too little and too late To live this lie
Abgar pokręcił głową, słysząc pytanie króla Barnila. - Nie, nie mam jeszcze syna – rzekł z goryczą. – Ciągle rodzą mi się córki. Widzicie, moi panowie, kobiety to bardzo wybrakowany gatunek. Dlatego miałem już tyle żon... Gdy kobieta dochodzi do dwudziestu pięciu lat, robi się w moich oczach stara i odrażająca. Wtedy muszę ją oddalić, biorąc sobie nową żonę. Za każdym razem zaś, gdy rodzi mi się córka, oddaję ją na pożarcie moim pieskom. Córki nie są mi potrzebne. Chcę silnego syna. Ty, Vavonie, masz syna, nieprawdaż? – dodał do czarnowłosego. Elf skinął głową. - Owszem, Jaspera – rzucił. - Ożeniłem go z siostrą Leiny, Neridą. Rythen patrzył na niego, a w jego oczach czaił się szok. - Ależ tak się nie robi! To twój jedyny dziedzic – powiedział, jakby chciał to wyperswadować 641
mrocznemu elfowi. – Powinien władać Utis po tobie... A tymczasem odeślesz go do krainy Powysa? Vavon uniósł brwi. - Jasper to niepokorny chłopak – odparł. – Ostatnio dostrzegłem to bardzo wyraźnie. Nie zostawiłbym mu takiej potęgi, jak Utis. Najlepszym wyjściem było jego małżeństwo z jakąś zamorską księżniczką. Nerida nadawała się idealnie. - Vavonie, to wbrew woli bogów – powiedział poważnie. – Bogowie głoszą, że pierworodny syn powinien być dziedzicem, a w przypadku jego śmierci, należy uczynić następnego syna następcą tronu. Sprzeciwianie się woli bożej jest złe. - Nie obawiam się bogów, Abgarze – zaśmiał się czarnowłosy, nie mrugając ani razu. – W swoim życiu poznałem wielu bogów i, wierz mi, z nimi trzeba umieć się po prostu dogadać. Rythen pokręcił głową i napił się wina. - Dlatego zawsze podziwiałem elfy. Niektórzy z was sprawiają, że rzeczy niemożliwe wydają się łatwe do osiągnięcia. Ja sam planuję zaskoczyć bogów... – dodał cichszym tonem, patrząc to na Vavona, to na Barnila. – Jeśli Kari urodzi syna, złożę go im w ofierze. Wiem, że to przeczy słowom, które rzekłem wcześniej, jednak... Chcę, by mnie docenili. – w jego głosie można było usłyszeć niemal niewolnicze uwielbienie. – By mnie wynieśli ponad innych króli. Barnil klasnął w dłonie. Sam nie przywiązywał wielkiej wagi do bogów, jednak uznał, że Rythen nie musi o tym wiedzieć. Uśmiechnął się szeroko. - Abgarze, jesteśmy tacy podobni. Widzisz, oczyszczam teraz swoje królestwo ze zdrajców. Zapewne mogę polecić moim żołnierzom przyniesienie ci małych dzieci, płci męskiej, które nie spełniają moich warunków. Gdy złożysz w ofierze swojego syna i dziesiątki innych, nowonarodzonych dzieci, bogowie dostrzegą ciebie jako bardzo jasno świecącą gwiazdę i wyniosą ciebie tam, w miejsce, o którym jeszcze nie śniłeś! Ciemnozielone oczy młodego króla rozszerzyły się. Można było dostrzec w nich ekscytację i ogromną nadzieję. Cieszył się, jak gdyby był małym chłopcem, któremu obiecano pierwszy miecz. - Skoro tak przedstawiasz sprawę, przyjacielu, nie mogę odmówić – rzekł poważnie. – Bogowie docenią ciebie i twoich przyjaciół. Bogowie widzą wszystko, co się tutaj dzieje. Jestem w bliskich kontaktach z nimi. Podpowiedzieli mi, że szykujesz się na wojnę z Nortem... Barnil skinął głową, a jego czerwone oczy wbiły się w Rythena. - Słusznie ci podpowiedzieli, mój przyjacielu – odparł z uniesioną brwią. – Nort, samozwaniec i dziecko, zajął już Luinloth i Meavę. - A Utis? – zapytał Abgar, marszcząc brwi. – Słyszałem takie pogłoski... - Nonsens – odparł Vavon spokojnie. – Nort nie odważyłby się zbliżyć do Utis. Wie, że odniósłby klęskę. Pogłoski są fałszywe, zresztą... Wiele pogłosek krąży po naszych krainach, nieprawdaż? - O tak, przyznaję rację – rzekł Rythen. – Słyszałem, na przykład, że twój własny syn zabił Deanuela Norta! Nieprawdopodobne! Mroczny elf zaśmiał się zimno. - Racja. Gdyby go zabił, świętowalibyśmy śmierć samozwańca, a tymczasem jedynym zajęciem mojego syna jest jego nowe małżeństwo. Nort jednak ponoć coś planuje. Barnil prychnął. 642
- Coś, przyjacielu? Planuje uderzyć na Ledyr! Sądzi, że ktokolwiek go poprze w drodze przez Ederę. Moi NOWI poddani utrudnią mu tylko przedostanie się do mojej drogiej stolicy. Zbieram armię. Większą niż kiedykolwiek. Pięćset tysięcy zbrojnych jest w trakcie szkolenia, podczas gdy my rozmawiamy. Rozmnożyłem Nagi Królewskie i parę innych, cudownych stworzeń... Liczę na to, że przywiozłeś mi jakieś niespodzianki – dodał do Abgara, który zaśmiał się szczerze, a w jego śmiechu zabrzmiała nuta szaleństwa. - Och, ależ tak, Barnilu. Zobaczysz moje pupilki wkrótce. Przywiozłem także dwieście tysięcy mężów, gotowych walczyć, jak już mówiłem wcześniej. Wraz z hordami mrocznych elfów, będziemy niepokonani. Vavon pokiwał głową, zapamiętując wszelakie liczby. - Rozsądnie byłoby jednak podzielić siły – rzucił. – Barnilu, wyślij dwieście tysięcy zbrojnych do Utis. Gdy Nort będzie przejeżdżał w pobliżu, osłabimy go, a może i zmiażdżymy już wtedy. Barnil podparł głowę, zastanawiając się. Po chwili pokiwał głową. - To dobry plan, Vavonie. Zrobię to natychmiast. Abgar zaśmiał się nagle, jakby coś mu się przypomniało. Spojrzał na Barnila, a jego ciemnozielone oczy błysnęły dziwacznie. - Przyjacielu, użyj też mojej strategii. Obkop Ledyr dookoła. Niech doły będą głębokie, najlepiej by wykopała je magia, gdyż ona zrobi to najdokładniej i dokładnie tak, jak będziesz tego chciał. W dołach umieść lawę, ale nie tą zwykłą. Biała Lawa nada się idealnie. Będzie trawić ciała istot powoli, nie pozwalając im umrzeć dopóki nie dojdzie do serca. Cierpienia tych, którzy popierają samozwańca, będą nieskończone. Otchłanie ukryj przed wrogami magią, tworząc iluzję. Zemścisz się na Norcie za tak wielkie nieposłuszeństwo. Czerwone oczy Barnila spojrzały na niego, zainteresowane. Zacmokał. - Interesująca sugestia. Zobaczą pod sobą tylko ciemność, jednak gdy już wpadną do lawy, będą widzieć światło dnia, witające ich z powierzchni ziemi. Rozprawmy się z nim okrutnie. Chcę odzyskać Lilę i Rose, które najprawdopodobniej trafiły do niego i są jego więźniami. Vavon spiął się, słysząc ponownie temat Aleny i Nadii. Rythen jednak podłapał wątek. - Właśnie, Siostry Kwiatów. Miałeś pokazać mi ich portrety... - Ach, przyjacielu, odwróć się – rzucił Barnil, wstając. Za młodym królem, wysoko na ścianie, powieszone były portrety, jakie kazał wykonać. Abgar przyjrzał im się w niemym zachwycie. - Piękne – powiedział. – Przepiękne! Jednak, Barnilu, to nie są Lila i Rose. Vavon zaklął w duchu, a Barnil zmarszczył brwi. - Słucham? Oczywiście, że to one! Nie sposób ich pomylić... - Widziałem je kilka lat temu – odparł Abgar. – Mają typowo północną urodę i daleko im do tych panien. Oszukano ciebie, przyjacielu. Stwierdzam to z przykrością, jednak zostałeś oszukany. *** Vavon spojrzał ostatni raz na swój list. Była późna noc, jednak miał zamiar wysłać kruka ukrytym portalem, by dotarł do Meavy niemal natychmiast. Zależało mu przede wszystkim na czasie. Wiedział, że zobowiązuje go przysięga i miał zamiar się jej trzymać. 643
Deanuelu Norcie, Barnil wprowadził terror absolutny i ma zamiar wtargnąć na tereny elfów, z wyszczególnieniem Beinbereth. Zabija tych, którzy są mu nieposłuszni, łącznie z kobietami i dziećmi. Zawarł sojusz z Abgarem Rythenem, który przypłynął dziś w południe, przywożąc ze sobą dwieście tysięcy zbrojnych, w tym kilkadziesiąt tysięcy magów i potwory. Sam Barnil dysponuje armią liczącą około pięćset tysięcy zbrojnych, z czego całe dwieście tysięcy wysyła do Utis. Rythen podsunął mu pomysł sztuczki wykopania magią dołów, zapełnienia ich Białą Lawą, by twoje oddziały ginęły w męczarniach. Miej oczy szeroko otwarte. Abgar widział kiedyś Lilę i Rose, a po zobaczeniu portretów, które Barnil trzyma, powiadomił go, że to nie one. Bachor Barnila prawdopodobnie pod przymusem wykonuje jego rozkazy, wraz z jego bardzo chętnym bratem. K.V. ... ... Theodora opadła wdzięcznie na jedno z krzeseł. Uczta była nadzwyczaj wystawna, stoły uginały się od potraw i trunków. Wiele miejsc było wolnych, gdyż elfy oddały się przyjemności tańca. Kobieta zauważyła, że Nadii nie było w pobliżu. Postanowiła wykorzystać tą okazję i przysiadła się do Arthura, który wydawał się być w bardzo dobrym humorze, czego nie można było powiedzieć o księciu Deanuelu. - Panie – powiedziała, dygając przed nim i siadając na krześle, wcześniej zajętym przez Wreth’a. – Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. Arthur spojrzał na nią, rozpoznając ją. - Ach, pani Theodora – powiedział dość uprzejmie. – Stało się coś? – nic nie było w stanie zepsuć mu humoru. Kobieta uśmiechnęła się. - Nie, po prostu chciałam wykazać swoją radość z powodu koronacji waszej królewskiej mości – rzekła, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Wreth opowiadał mi o poprzednim królu, ponoć była to porażka... Ty natomiast, mój panie, jesteś niezwykle idealny do tej roli. Arthur zaśmiał się, czując się przyjemnie doceniony. - Tak uważasz? Cóż, nie będę zaprzeczał... To nie leży w mojej naturze! – odparł. – Cieszę się jednak, że doceniasz to i mam nadzieję, że inni podzielają twój entuzjazm. - Ależ oczywiście, że podzielają – odparła, lekko zdziwiona. – Któż mógłby nie uwielbiać ciebie, królu?! Jesteś ideałem mężczyzny, którego chciałaby każda kobieta... Podkreślam, każda... Arthur zaśmiał się ponownie, czując przyjemne szumienie w głowie po winie. - Obyś miała rację – odparł. – Bo w szczególności zależy mi na tym, żeby chciała mnie jedna. - Jedna? – zapytała, unosząc brwi w górę. Roześmiała się, splatając ręce na obfitym biuście. – Po co czekać na jedną, skoro można mieć wiele kobiet, królu? – dodała głośniej, widząc, kto zbliża się w ich stronę. – Przecież to już wiadome, że lubisz towarzystwo kobiet, jak każdy normalny mężczyzna. Te dwa zdania usłyszała Nadia, która nadeszła właśnie w towarzystwie Colina. Odbierali 644
kruka z wiadomością. Poczuła, jak ogarnia ją dziwne zimno. - Deanuelu – rzuciła elfka, kładąc przed nim list. Colin zmarszczył brwi, czując dziwne napięcie, jakie wytworzyło się przy stole. Arthur spojrzał na Nadię i nalał jej wina. - Nadio, gdzie się podziewałaś? - To nie jest istotne, drogi narzeczony – odparła elfka sucho. - A teraz Nadia pójdzie tańczyć – rzucił szybko Colin, nie chcąc by się pokłócili przy wszystkich ważnych osobistościach w państwie. – Zapraszam! – uchwycił jej dłoń i poprowadził ją na parkiet. Arthur, nieco stłumiony alkoholem, nie zauważył niebezpieczeństwa, jakie zasiała Theodora. Kobieta dyskretnie osunęła się z krzesła i odeszła, by wmieszać się w tłum. Deanuel tymczasem rozwinął list i po chwili aż krzyknął. - Książę? – zapytał niepewnie Gabriel, siedzący nieopodal niego. Deanuel wpatrywał się w pismo i bez słowa przekazał je przyjacielowi. - Razem z armią nowego sojusznika, Abgara Rythena, Barnil dysponuje na chwilę obecną wojskiem, liczącym siedemset tysięcy zbrojnych – ogłosił. Arthur zakrztusił się winem, wypluwając je na sam środek stołu. - Słucham?! Książę nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdyż do Arthura dopadł Wreth. Widać było, że sporo biegł, spiesząc się by przekazać królowi jakieś nowiny. - Arthurze – wydusił z siebie. – Armia. Nadchodzi. Nie mają żadnego sztandaru, ani godła, czy symbolu. Są w pełni uzbrojeni i jest ich kilkadziesiąt tysięcy. Dotrą tu za kilkanaście minut. Arthur Pennath gwałtownie podniósł się z krzesła, rozglądając się. - Powiadom straż pałacową i moją gwardię! – rzucił, trzeźwiejąc niemal natychmiast. Przeklął głośno. – Cała armia jest tak daleko! Cholera! Wreth, POSPIESZ SIĘ! Ambasador odwrócił się, uśmiechając się nieznacznie sam do siebie i ruszył na przód, idąc do dowódców straży pałacowej. W sali zrobiło się zamieszanie, które bardzo szybko ogarnęło cały zamek. Kobiety i dzieci ruszały do schronów, elfy w mieście barykadowały się, by nie paść ofiarą kradzieży i rozbojów. Nieznane wojsko uderzyło znacznie szybciej, niż myśleli. Nie byli przygotowani. Ani trochę. *** Colin opuścił zakrwawiony miecz, cofając się i obchodząc leżące na ziemi trupy. Zaklął cicho, słysząc kolejne kroki. Zdziwił się, widząc nadbiegającego Arthura. - Wschodnia część zamku jest czysta! – krzyknął do niego. Król skinął głową, zatrzymując się i opierając rękami o kolana. Dyszał ciężko, zakrwawiony w niektórych miejscach. - Północna część jest cała w intruzach – rzucił, oddychając szybko. – Właśnie tam biegnę. Na zachodzie też jest czysto, bramy wytrzymały. To demonstranci. - Demonstranci?! – zdziwił się elf. – Co masz na myśli? Nie akceptują ciebie jako króla? - Dokładnie – odparł Pennath. – Z racji tego, że nie jestem leśnym elfem zrobili powstanie. Dasz wiarę? Wysłałem Deanuela na południe, które też wygląda tragicznie, słowami Wreth’a. Przyda się tam jego miecz i młodzieńczy zapał. Mam nadzieję, że nikt nie powiadomił Aleny? 645
Colin pokręcił głową. - Myślałem o tym, ale smoki muszą być bezpieczne. Dobrze, że wyjechała wcześniej – rzekł. – Dlaczego masz na sobie PEŁNĄ zbroję, której używa się tylko do oficjalnych wystąpień? Ty DYSZYSZ, Przewodnic... Wróć, królu! Arthur zabił go spojrzeniem swoich oczu. - Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz – rzucił cicho, starając się uspokoić oddech. Colin zaśmiał się szczerze. - Nie wątpię! Niech zgadnę, chcesz prezentować się królewsko i idealnie. - A jeśli tak, to co? – fuknął Arthur głośno, nadal podpierając się o własne kolana, które przyjęły niemal cały jego ciężar. – Ktoś MUSI. - I nieszczęśliwie trafiło na ciebie, tak? Nieszczęśniku, zahaczyłeś peleryną o nakolanniki – powiedział Colin poważnie. Arthur wyprostował się gwałtownie. - GDZIE?! Jasnowłosy elf ruszył w przeciwną stronę, śmiejąc się cicho sam do siebie. Mimo tragicznej sytuacji, nie umiał się powstrzymać. - NO GDZIE?! – Arthur nie dawał za wygraną, aż sam zbadał szybko swoją pelerynę. Fuknął głośno i ruszył w drugą stronę, zmierzając na północ, podczas gdy Colin ruszył na południe. *** Oblężenie trwało całą noc. Nie mogli wyjść z zamku, gdyż wróg miał przewagę liczebną. Deanuel nie mógł w pełni wykazać się z Mieczem Żywiołów, gdyż mógłby zniszczyć znaczą część zabytkowego pałacu, czego w żadnym wypadku nie chcieli. Trzymali warty na zmianę, by każdy mógł przynajmniej trochę odpocząć. Arthur podszedł do siedzącej nieopodal Nadii. Elfka również była zakrwawiona, jednak znacznie mniej od niego. Usiadł przy niej. - Jak się czujesz? – zapytał. Było popołudnie. Od kilkunastu godzin gotował się w zbroi, jednak nie pozwolił jej sobie zdjąć. Nadia spięła się, nie patrząc na niego. - W porządku – odparła beznamiętnie. – A ty? - Jestem mężczyzną, nie pokazuję, kiedy mnie boli – zauważył, marszcząc brwi. – Jesteś o coś na mnie zła? Czuję, jakbyś mnie unikała. - Źle czujesz – rzuciła, wstając i odchodząc od niego. Zaczynała mu ufać i czuć do niego sympatię, może nawet coś więcej niż sympatię, co dziwiło ją samą. Widziała, jak zaczął się zmieniać. I wtedy właśnie usłyszała słowa Theodory, którym Arthur nie zaprzeczył. Będzie tylko jedną z wielu. W końcu jest królem i będzie mógł wybierać w kobietach niczym w klejnotach. Ona ma urodzić mu dziedzica; nic więcej nie jest jej pisane. Kolejne zimne, bezuczuciowe małżeństwo oczekiwało na nią tuż za rogiem, a ona nie umiała tego zmienić. Arthur zamrugał ze zdziwieniem i złością. Nie rozumiał, o co elfce chodziło. Odsunął od siebie myśli, opierając się o ścianę. Był głodny, jednak dopiero co wrócił z warty i nie miał siły niczego zjeść. Widział siedzących naprzeciwko Colina i Deanuela, którzy byli z nim na warcie. Wyglądali podobnie do niego, a na twarzy Deanuela malowała się bezsilność i złość. - Gdybym tylko mógł wyjść, zanim ich magowie mnie dopadną – rzucił cicho. – Rozgromiłbym ich moim mieczem! Ale nie. Mamy na zamku przeciwmagiczną osłonę, która 646
jest przetrzymywana przez kilkadziesiąt magów. Lepiej być nie mogło. - Nigdy nie mów nigdy – mruknął cicho Colin, przymykając oczy. – Zamykam oczy i widzę te tłumy, czające się pod zamkiem. To chore. Długo tak nie pociągniemy. Nikt nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w zasięgu wzroku pojawił się Wreth. Miał na sobie zbroję i poważny wyraz twarzy. Spojrzał na Arthura, ignorując zarówno Colina, jak i Deanuela. - Panie, udało mi się wysłać list do moich przyjaciół. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, za dwa dni nadejdzie pomoc. O ile do tego czasu niczego nie wskóramy. - Jesteś wielki, Wreth’cie – odetchnął z ulgą Pennath, nie pokazując po sobie jednak, jak wielką ulgę sprawiły mu jego słowa. – Nie zapomnę o tym, gdy to się skończy. Przyrzekam, nie zapomnę o tym. *** Theodora przemknęła się przez korytarze. Było bardzo ciemno, gdyż nadeszła trzecia noc oblężenia. Posiłki nie nadchodziły, a żołnierze zaczynali tracić nadzieję. Było zbyt późno by wysłać kruka do generała Gorgoth’a i sir Timothy’ego, gdyż obóz armii był otoczony ze wszystkich stron potężnymi zaklęciami, chroniącymi przed wykryciem. Kruk musiałby lecieć normalnie, gdyż po wyjściu z portalu, miałby na sobie resztki magii i nie dotarłby nawet w pobliże obozu. Musieli czekać, a czekanie zabijało morale. Znalazła Arthura, stojącego przy drzwiach. Miał wartę, jednak wyjątkowo obchodziło się bez walki. Kobieta podeszła bliżej i ukłoniła się. - Panie. - Theodoro, co ty tutaj robisz?! – rzucił cicho, zszokowany. – Wszystkie kobiety miały... - Wiem, królu, ale znam się na uzdrawianiu. Wreth pozwolił mi zostać – odparła niewinnie, wzruszając ramionami. – Sądziłam, że narzeczona, pani Nadia, opatrzy ci rany, dlatego się nie pokazywałam. To był błąd, jak widzę... – podeszła do niego, stawiając na oknie bandaże i zioła lecznicze. Wzięła kawałek materiału i zajęła się raną na jego policzku. Król błędnie zinterpretował jej intencje, więc nie powiedział nic więcej, dając się wyleczyć, a przynajmniej podleczyć. On również sądził, że Nadia poświęci mu więcej uwagi, - Dziękuję ci – powiedział i odwrócił się z powrotem do okna, wypatrując każdego ruchu. Theodora, ze złośliwym uśmiechem na twarzy, oddaliła się, czując ogromną satysfakcję. *** - Pomoc! Nadeszli! – piątego dnia ten okrzyk okazał się wybawieniem. Żołnierze przyjaciół Wreth’a nadeszli z odsieczą, pozwalając żołnierzom wynurzyć się z zamku. Książę Deanuel zmiótł z powierzchni ziemi magów, którzy nie mieli szans w otwartym starciu z tak potężnym artefaktem, jak Miecz Żywiołów. Wzięto mnóstwo zakładników, chcąc dowiedzieć się dokładnie, skąd przybyli napastnicy i dlaczego tak naprawdę zaatakowali. Arthur, nadal w zbroi, dyrygował dowódcami. Trzeba było zapewnić bezpieczeństwo obywatelom, w tym w szczególności kobietom i dzieciom. Nie widział, jak do sali wkroczyła ukradkiem Theodora. Miała na sobie nową suknię i uśmiech na twarzy. - Witaj, panie – powiedziała. – Gratuluję. Arthur spojrzał na nią po raz kolejny i zaśmiał się. 647
- Dziękuję ci – odparł z wdzięcznością. – Jednak to w większości zasługa Wreth’a. To jego przyjaciele nam pomogli. - Och, nie bądź taki skromny, Arthurze – powiedziała, przybliżając się. Zostali w sali zupełnie sami. – Przecież to ty dowodziłeś całą akcją, wraz z księciem i jego bratem... I kilkoma innymi. Pennath zmarszczył brwi, słysząc, że nazwała go po imieniu. - Wybacz, pani, ale obowiązuje ciebie tytuł królewski – rzekł. – Mam nadzieję, że to ciebie nie urazi. - Nie mówmy o urazach, przecież dobrze wiem, co chodzi ci po głowie. – podeszła do niego, patrząc na niego znacząco. – Skoro twoja narzeczona jest taka zimna dla ciebie od tamtego momentu... Spojrzał na nią chłodno. - Od którego momentu? – zapytał. Theodora uniosła brew. - Podczas uczty zasugerowałam, że moglibyśmy zostać kochankami. Nadia to słyszała i chyba się spłoszyła... Ale nie przejmujmy się nią, to tylko jakaś elfka. Ja mogę ci dać przyjemność i syna, nie licząc na ślub i nie czekając na niego, jak niewydarzona cnotka... I wtedy wszystko zrozumiał. Otępiony winem nie załapał iluzji kobiety, która sądziła, że aprobuje jej zachowanie. A Nadia... Poczuł gniew i to duży. - Sądzisz, że kiedykolwiek patrzyłem na ciebie w ten sposób? – zaśmiał się zimno i złapał ją mocno za rękę, ruszając do przodu. – Za mną! Theodora zdębiała, czując jak mocno ciągnie ją za sobą. Szli korytarzami. - Ależ królu...! - Zamilcz – rzucił, wchodząc do sali jadalnej. Znajdowała się tam Nadia i kilka innych osób. Podszedł bliżej. - Nadio, mam dla ciebie informację – rzekł, puszczając gwałtownie Theodorę, która rozmasowała nadgarstek, zdębiała i wściekła. Brązowowłosa elfka spojrzała na niego lekko zdziwiona, jednak zachowywała dystans. Czyżby przyszedł jej powiedzieć, że ma kochankę? - Słucham? – zapytała. - Sądzę, że powinniśmy wziąć ślub już TERAZ – rzekł, na co w sali zrobiło się nagle cicho. – Chcę ciebie poślubić, a czekanie nic nie da. Otworzy tylko jadaczki panienkom, które sądzą, że rzucam się na każdą kobietę, którą napotkam i która zaświeci mi dekoltem przed oczami, dając mi niezrozumiałe aluzje. Mylą mnie z Regnatem! Toż to skandal. Nadia zamarła, słysząc to. Poczuła, jak dziwny ciężar spada z jej serca. - A-ale... - Data ślubu to jutro – odparł, przyciągając ją do siebie. Pocałował jej usta mocno, obejmując ją, na co w sali rozległy się brawa.
PART 2: The Royal Wedding
648
Ducere me in lucem Liberate me a tenebris, salva me
Nadia, przebrana już w suknię ślubną, ciągnącą się po ziemi i piękną, patrzyła na kufer, który podarował jej Deanuel. Ostatnie, zielone jajo, tkwiło w środku. - Jako królowa leśnych elfów będziesz miała więcej okazji, by znaleźć kogoś, komu wykluje się to jajo – powiedział Deanuel. Miał podły nastrój, gdyż nastał dzień ślubu Nadii, czego nie chciał. Nie mógł jej wyznać swoich uczuć, wiedząc, że mógłby tym zrujnować ich relację. Miał nadzieję, że ona odwzajemnia jego afekty i że w końcu uda im się wybrnąć z tej sytuacji. Tego się trzymał. Nadia nie wiedziała, co odpowiedzieć. - Ja... Dziękuję ci, Deanuelu – rzekła, czując w sobie sprzeczne uczucia i mętlik. Liczyła na niego dłuższą rozmowę, jednak elf życzył jej powodzenia i wyszedł, zostawiając ją zupełnie samą. Elfka dotknęła lekko zielonego jaja, czując jego gorąco. Uśmiechnęła się, wiedząc, jaki skarb się tak skrywa. - Może twoja właścicielka jest bliżej niż myślisz – powiedziała cicho. Przypuszczała, że Alena może być ostatnią wybraną, jako, że jako jedyna nie podchodziła do jaj blisko, twierdząc, że smok nigdy by jej nie wybrał. Miała nadzieję, że Alena zdążyła wrócić i czekała już w głównej sali, jako jej świadek. Odwróciła się, patrząc w lustro na swoje odbicie. Nie powiadomiła ojca, gdyż nie chciała go widzieć na swoim ślubie. Poza tym, ktoś musiał być z armią, ktoś doświadczony. Nadawał się idealnie i nikt nie miał ku temu zastrzeżeń. Złożyła ręce przed sobą, mając zamiar wyjść, jednak... Dostrzegła mały, zielony kształt, który podszedł do niej i odbijał się wyraźnie w lustrze. Elfka zamrugała i spojrzała natychmiast w dół, by dostrzec... Małego, zielonego smoka, który patrzył na nią z zaciekawieniem dużymi oczami. Brązowowłosa prawie krzyknęła, zakrywając usta dłońmi. Smoczątko podskoczyło, dając jej do zrozumienia, że nie może jeszcze latać. Nadia kucnęła ostrożnie i poczuła się bardzo dziwnie, gdy na jej dłoń został złożony piękny pierścień, dokładnie taki, jakie mieli Deanuel i Gabriel, tyle, że z zielonym kamieniem. - Jestem zaszczycona – wyszeptała, nakładając pierścień i biorąc smoka na ręce. Od razu zauważyła, że ma delikatniejsze kształty od pozostałych smoków, co musiało czynić ją samicą. – Nie będę zwlekać z imieniem tyle, co Deanuel i Gabriel. Nazwę ciebie... Viridis. Smoczyca skinęła głową, jakby dając jej znak aprobaty. Potem wskazała głową na drzwi, przypominając jej o ślubie. Nadia wzięła głęboki oddech. Została wybrana. Poczuła niespodziewaną euforię i już nic nie mogło jej zmartwić w ten dzień. - Pójdziesz ze mną? – zapytała. – Prawda? Smoczyca skinęła głową i... Wzięła delikatnie w ząbki tren jej sukni. *** 649
Gdy wkroczyła na salę, usłyszała tylko zachwyty, a także okrzyki niedowierzania. Uwaga wszystkich była skupiona na niej i na idącej za nią Viridis, która dumnie unosiła swoją głowę, idąc i trzymając jej suknię. Widziała szok na twarzy Deanuela, który nie mógł w to uwierzyć. Siedzący obok niego Colin uśmiechnął się szeroko, klepiąc brata ukradkiem po plecach. Niedaleko nich siedział również Gabriel, przyglądając się w zdumieniu Nadii i smoczycy. Po prawej stronie, tuż przy ołtarzu, stał Wreth, który był świadkiem Arthura. Ubrany elegancko, w jasne szaty, sprawiał wrażenie opanowanego i zdystansowanego. Po lewej stronie za to... Stała Alena. Patrzyła na Nadię z aprobatą, dostrzegając smoczycę. Jej wzrok mówił, że domyślała się takiego obrotu spraw. Miała na sobie bardzo jasną suknię, pasującą do jej cery i kontrastującą z jej włosami. Wydawała się wypoczęta. Gdy dostrzegła spojrzenie Nadii, kąciki jej warg uniosły się lekko w górę. Obok niej stały dwa smoki, obserwując uważnie nową towarzyszkę. W końcu Nadia doszła do Arthura, podając mu swoją dłoń. On również miał na sobie oficjalny strój. Ujął jej dłoń, patrząc na nią z podziwem i dumą. Stanęli przed ołtarzem, przy którym stał ktoś, kogo Nadia nie spodziewała się ani trochę. Mistrz Gered. Ceremonia się rozpoczęła, a gdy oboje powiedzieli ‘tak’, elfka poczuła, że zaczyna zupełnie nowy rozdział w życiu, z którego nie może się już wycofać. Światło niespodziewanie wkroczyło do sali przez wielkie okiennice, oświetlając postacie jej i Arthura. *** - Trzymasz się? – zapytał Colin Deanuela, gdy Nadia i Arthur tańczyli swój pierwszy, oficjalny taniec jako małżeństwo. – Wiesz, że tak musiało być. Deanuel skinął głową, mając ponurą minę. - Wiem, ale jednak miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. Ciężko mi to wytłumaczyć... Jestem, a raczej byłem pewny, że ona coś do mnie czuje. Czas pokaże, co z tego zostało. Co nie zmienia faktu, że jestem najprzystojniejszym mężczyzną na tym weselu i zapewne ma do mnie słabość... Colin zaśmiał się, nie spuszczając wzroku z Aleny, stojącej nieopodal. Gdy dostrzegł, że inne pary zaczynają tańczyć, wstał. - Pilnuj smoków, Deanuelu. Zapoznają się z nową towarzyszką. Niesamowite, prawda? – poprawił tunikę. – A ja ruszam do mojej damy! Deanuel uniósł brew, widząc, jak Colin podchodzi do Aleny i prosi ją do tańca. Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło go, gdy elfka się zgodziła, podając mu swoją dłoń. Wtedy poczuł, jak coś skubie nogawkę od jego nowych, oficjalnych spodni. Gdy spojrzał w dół, dostrzegł swojego smoka, który patrzył na niego gniewnie. Jęknął cicho. - Stęskniłeś się, prawda? Smok fuknął cicho i ugryzł go lekko w kolano, pokazując mu swój entuzjazm. *** W środku nocy półnagi Arthur stanął za Nadią, kładąc ręce na jej ramiona. Zsunął z niej suknię ślubną, która padła na ziemię. Wyplątał spinki z jej włosów, rozpuszczając je i pochylił się, całując jej szyję. 650
Nadia poczuła dziwny dreszcz. Wiedziała, że nie uniknie tego i nawet nie próbowała. Odchyliła głowę w bok i nawet nie zauważyła, kiedy odwrócił ją do siebie i pocałował jej usta namiętnie. Oddała mu pocałunek, obejmując go za szyję i przymykając oczy. Nie pamiętała nawet kiedy znaleźli się na łożu, a ona czuła na sobie jego przyjemny ciężar. Przerwał pocałunek, schodząc ustami niżej, najpierw na jej szyję, a potem na jej dekolt, dotykając jej piersi i ocierając się o nią swoim ciałem i chcąc doprowadzić ją do szaleństwa. Nadia przypomniała sobie, jak to znaczy mieć męża, jednak potem odkryła to zupełnie na nowo. Nigdy wcześniej nie czuła tego, co podczas pierwszej nocy z Arthurem, którą zapamiętała do końca swojego życia. Byli teraz, niekwestionowalnie, mężem i żoną. *** Nad ranem siedziała w sali jadalnej z Aleną, gdyż mężczyźni, wraz ze smokami, poszli polować, zgodnie z panującą tradycją, by obdarować damy podarunkami. Spojrzała na przyjaciółkę. - Co teraz będzie? – zapytała jej. Były same, mogąc rozmawiać swobodnie. Alena spojrzała na nią i napiła się wina. - Twoja koronacja, Nadio – odparła. – Zgodnie z tradycją, Arthur musi wyjechać, by nie być przy tym obecny. Koronacja potrwa tydzień. Nikt nie poinformował ciebie o tym, Nadio? - Ależ poinformował! – potwierdziła. – Słyszałam rano różne rozmowy. Uważają, że Arthur powinien wyjechać z tobą, by pilnować smoków, gdyż podobna ilość dni została im na odosobnieniu. Uważam, że to świetny pomysł. Alena uniosła brew. - Ja i Pennath tworzymy bardzo zgrany duet, masz rację – rzuciła i aż sama się zaśmiała. – Ale co racja, to racja. Nie widzę innego wyjścia. Nie wyjedzie przecież do Luinloth. Wiesz może, kto jeszcze zgłosił się na ochotnika? O tym, jak bardzo zgrani jesteśmy, krążą już legendy, więc ponoć ktoś wyraził chęć jechania z nami. Nadia odchrząknęła. - Colin chce z wami jechać – odparł. – Stwierdził, że w razie czego, będzie umiał zażegnać wojnę zwaśnionych rodów, jaką możecie wywołać. To też jest dobry pomysł. Alena chwilę milczała, nadal unosząc brwi. - A więc cudownie. Szykuje się bardzo miły tydzień, Nadio. Wierz mi. Nadia zaśmiała się cicho, będąc w bardzo dobrym humorze. - Ależ wiem. Rozpoczęłam nowy rozdział w moim życiu i dopiero teraz zaczynam szukać szczęścia. I... Mam nadzieję, Aleno, że ty też znajdziesz szczęście. Zasługujesz na nie chyba najbardziej z nas wszystkich – stwierdziła szczerze. Czarnowłosa spojrzała na nią. - Nie mów tak, Nadio – odparła. – Ja sobie poradzę. Słyszałam jednak o wieściach z Ledyru. Nie przedstawiają się dobrze. Nadia skinęła głową, wpatrując się w swój kielich. - Musimy poczekać na odpowiedni moment i zaatakować. Nie widzę innego wyjścia. Jest coraz gorzej – powiedziała cicho.
651
... ... Abgar, Barnil i Vavon rozmawiali właśnie w sali tronowej, omawiając ważne sprawy, związane z wojskiem i nową polityką tego drugiego. - Wszystkie doły są gotowe – rzekł Cień z satysfakcją. – Teraz muszę zająć się Białą Lawą. Przyznaję, to będzie wyzwanie. - Warte trudu, mój przyjacielu, wierz mi – zaśmiał się Abgar. Vavon milczał ostentacyjnie, przysłuchując się im. – Gdy usłyszysz ich krzyki, docenisz to, naprawdę. Wtem do sali wtargnął jeden z żołnierzy. - Panie! – krzyknął. – Panie, nie wiemy co się dzieje, ale... Głos zamarł mu w gardle, gdy do środka wkroczyła bardzo wysoka kobieta o kręconych włosach. Strażnik padł na ziemię trupem, a Feanen Valrilwen minęła go, idąc w stronę mężczyzn. Na ustach miała drwiący uśmiech, gdy splatała przed sobą dłonie. - A więc, Barnilu, władco Edery, w końcu się spotykamy – powiedziała głośno. – Po listownej wymianie zdań, jestem usatysfakcjonowana. A skoro już przy tym jesteśmy... Nie chcesz mieć we mnie wroga.
652
Rozdział 46 – We bear so many scars
“I followed your rules A willing fool Branded by shame”
Barnil wpatrywał się w kobietę, która zatrzymała się kilka kroków przed nimi. Po jej słowach, oprócz ciszy, nie słyszał nic. Zmarszczył brwi, a na myśl przyszedł mu list od anonima. Czyżby anonimem była kobieta? Kobieta śmiała do niego pisać w takim tonie? Abgar i Vavon nie podzielali jednak jego rozmyślań. Młody król Lorii patrzył na elfkę szeroko otwartymi oczami, czując jak ogarnia go zimno. Rozpoznał ją z portretu, który zakupił dawno temu od pewnego złodzieja, wizytującego wcześniej Luinloth. Nie zdążył jednak przemówić, gdyż kobieta spojrzała na króla mrocznych elfów. - Wreszcie po właściwej stronie konfliktu, Vavonie? – zapytała, unosząc brew. Uśmiechała się, jednak jej głos pozostał przeraźliwie obojętny. – Ostatnio widzieliśmy się w mniej sprzyjających okolicznościach. Musiałam nadrobić zaległości, jednak z moich obserwacji wynika, iż Deanuel Nort nie przyniesie tym krainom nic dobrego, oprócz, oczywiście, ściągnięcia fałszywych władców z tronów państw elfów. Cóż więc z niego za pożytek? Sama zrobiłabym to lepiej, szybciej i efektywniej! Król mrocznych elfów stał bez ruchu, patrząc na nią. Z jego twarzy nie dało się wyczytać niczego. - Cóż za... Niespodzianka, Królowo – rzekł chłodno po chwili, nie dając po sobie poznać tego, jak jej obecność go zdenerwowała. – Strony konfliktów trzeba wybierać umiejętnie, chyba, że tworzy się własne, nieprawdaż? - Mądre słowa – rzuciła ciemnowłosa, a jej jasnozielone oczy zwróciły się na powrót w stronę Barnila. Król Edery wpatrywał się w nią, nie mówiąc nic. Po słowach Vavona mogło mu przyjść na myśl wiele królowych, jednak jej prezencja i chłód, jaki ją otaczał sprawiał, że mogła być tylko byłą królową Beinbereth. Zachował zimną krew, unosząc wysoko głowę. Jego czerwone oczy spotkały się z jej oczami. - A więc przybyłaś do mnie z samych odmętów piekła, Feanen Valrilwen – powiedział, a jego niski głos poniósł się echem po sali. – Zawrzeć sojusz. Królowa patrzyła na niego chwilę, a potem, niespodziewanie, zaczęła się panicznie śmiać, splatając ręce przed sobą. - Sojusz? – zapytała, nadal się śmiejąc. – Nie stawiaj siebie za wysoko, królu. To bardziej pakt o nieagresji, który jestem skłonna łaskawie ci dać. Chyba, że dasz mi coś, co skłoni mnie do zawarcia sojuszu. - Trupy Norta i jego przyjaciół? – zapytał Barnil, nie spuszczając z niej wzroku i, nieco nerwowo, czekając na odpowiedź. – Nawet ty nie pogardzisz czymś takim. W dodatku, jeśli do nas przystaniesz, Królowo, będą cierpieć męki. Lubuję się w okrucieństwie, podobnie jak moi przyjaciele i, jak mniemam, ty. Mamy do dyspozycji wielką armię i jeden warunek. Nort 653
jest mój. Ja chcę go unicestwić za to, że odważył się wszcząć rebelię. Elfka uniosła brwi w górę, kalkulując jego propozycję. - Wystarczające – stwierdziła zimno. – Chcę ich wszystkich martwych, a na osobistym zabójstwie tego dzieciaka mi nie zależy. Możesz go sobie wziąć, po prostu ma być martwy, a po jego śmierci korona wysokich elfów wróci do mnie. Czym dysponujesz? Król zaśmiał się dziwnie. Był spięty, jednak nie dawał tego po sobie niczym poznać. - Ponad pięćset tysięcy żołnierzy doszkala się, czekając na rozkazy. Kolejna połowa z tego jest w trakcie ćwiczeń. Selekcji magów dokonuję osobiście, mam również wsparcie hord mrocznych elfów, a mój przyjaciel, Abgar, przywiózł ze sobą dwieście tysięcy zbrojnych. Nie wiemy dokładnie, jaką armią dysponuje aktualnie Nort, jednak z pewnością nas nie przewyższa. Feanen patrzyła na niego zimno. - Aktualnie? – zapytała krótko. Król skinął głową, również nie spuszczając z niej wzroku. - Mój brat, książę Grand, wtopił się w szeregi armii wroga tuż przed tym, jak Nort zaatakował Meavę – rzucił. – Jednak te liczby są stare; bitwa pochłonęła sporo wojska, a ci, którzy postanowili go poprzeć, zasilili jego szeregi. - A więc, masz brata – rzekła po chwili Królowa. – Cóż, muszę rzec kilka rzeczy zanim przejdziemy do omawiania sojuszu. To, że ty posiadasz tylko jedno żądanie, nie oznacza, że ja posiadam tyle samo, albo wcale. Dziś ustalimy nowe zasady, panujące w armii. Chcę mieć pełną kontrolę nad podejmowanymi decyzjami. Twoi żołnierze dowiedzą się, co to znaczy posłuszeństwo. - Królowo, z całym szacunkiem, lecz moi żołnierze nie znają innego pojęcia, niż posłuszeństwo – rzekł nagle Abgar, robiąc krok w przód. Feanen spojrzała na niego, taksując go wzrokiem i unosząc brew w górę. - Kimże jesteś, młodzieńcze? – zapytała zimno. – Czyżby królem? A może królewskim bękartem? W sali zapadła cisza. Abgar patrzył na Królową, analizując powoli jej słowa, jednak nawet taka obraza nie mogła pozbawić go fascynacji, jaką budziła w nim ta elfka. - Królem, pani – odparł z szerokim uśmiechem, ku zdziwieniu Barnila i Vavona. – Najpotężniejszym władcą południa naszego świata. Nie słyszałaś zapewne o mnie; jestem zaiste młody, gdyż wieku ponad trzystu lat nie można nazwać licznością. Feanen zaśmiała się niespodziewanie. - Przemawia przez ciebie ambicja i wiara – stwierdziła. – W co wierzysz, Abgarze? - W bogów, najdroższa pani – odparł poważnie. – Są wszystkim i bez nich nie byłoby nas i naszych ziem, którymi władamy. Wiem, że byłaś boginią... - Byłam – przyznała, a jej głos nadal był zimny, mimo jej rozbawienia. - Zatem i ciebie darzę czcią nieskończoną – wyszeptał, podchodząc bliżej. Niespodziewanie klęknął przed nią, ujmując jej dłoń w swoje ręce. – Masz we mnie przyjaciela, sługę i kogokolwiek tylko zapragniesz, pani. Królowa poczuła satysfakcję, pozwalając mu przez chwilę trzymać swoją dłoń. - A więc, Abgarze, gdy nadejdzie czas powrotu do mojej pierwotnej postaci, nie zapomnę o tobie – powiedziała i zabrała swoją rękę, a młodzieniec powstał. – Moi boscy bracia również. Ludzie i elfy zatracili wiarę bogów. Przywrócę te krainy do porządku, jaki panował tutaj przed dwoma ostatnimi Erami. Wszyscy będą wierzyć. – jej wzrok zwrócił się ponownie w 654
stronę dwójki pozostałych króli. Vavon, jako jedyny, dostrzegał niebezpieczeństwo, jakie niosła ze sobą jej obecność. Przetrzymał jej wzrok i skinął głową. Musiał utrzymywać wszelkie pozory. - Zapewne masz rację, jak zawsze, Feanen – rzucił. – Jednak jak masz zamiar wrócić do poprzedniej postaci? Z tego, co słyszałem, to niemożliwe. Zostałaś... Wygnana. Ukarana. Królowa warknęła, mrużąc oczy. - Nie musisz wypowiadać tych słów na głos, Vavonie – wycedziła. Abgar zamrugał. - Ukarana, pani? Za co tak cudowna istota mogła zostać ukarana? - Za okrucieństwo – odparła elfka, nawet na niego nie patrząc. – To nie twoja sprawa. Nie dzielę się moją przeszłością z NIKIM. Gdy przywrócę krainy bogom, oni przywrócą mnie do mojej prawdziwej postaci. Dlatego wymagam posłuszeństwa. Tutaj nie ma miejsca na błędy. Za nieposłuszeństwo będą ginąć w męczarniach. Barnil zmarszczył brwi. - Przecież zmiażdżymy Norta – powiedział po chwili. – Nie będzie w stanie pokonać nikogo z nas w pojedynkę, a co dopiero razem. Unicestwię go, a moja armia pokaże mu gdzie jest miejsce buntowników i rebeliantów. Nort nie jest niczym niezwykłym. To całe przedsięwzięcie służy tylko i wyłącznie chęci zmiażdżenia go. Nie uważasz, że... – zamilkł jednak, widząc nienawistny wzrok Królowej na sobie. - Nie – wysyczała Feanen. – Jesteś tak naiwny, że sądzisz, iż Nort sam dokonał tego wszystkiego? Że sam nauczył się walczyć, mając za nauczyciela Aryona, który nie poświęcał ponoć swoim uczniom znikomej uwagi?! Naprawdę sądzisz, że taki dzieciak sam zdobył obstawione przez ponoć potężnego CIEBIE stolice tych krain?! Barnil poczuł, jak robi mu się niezwykle zimno. - Miał wokół siebie dowódców – rzucił. – Nie był więc sam. Zapewne ktoś go wyszkolił i... - MOJA CÓRKA POPIERA SPRAWĘ DEANUELA NORTA! – wydarła się elfka, a jej wzrok był lodowaty. – I nazywa ciebie samozwańcem. Muszę znaleźć sposób, by wybić jej to z głowy. Vavon milczał, nie dając po sobie poznać niczego. Abgar wpatrywał się w Feanen ze zdziwieniem, a Barnil z niedowierzaniem. - Słucham? – zapytał po chwili, a jego niski głos był jednym dźwiękiem, rozlegającym się w wielkiej sali. – Alena Valrilwen również jest na wolności? Żyje? - A sądziłeś, że kto może mnie uwolnić, jak nie ona? – syknęła Królowa, odwracając się i przechodząc się po komnacie. – Sądziłeś, że samozwaniec sam pokonał Marvela i Radę Krain? Ma już potężnych przyjaciół, to prawda, ale są rzeczy, nad którymi nie da się zapanować. Nort raz już umarł. Przywróciła go do życia, a jednocześnie straciłam u niej... Część dawnego autorytetu... – mówiła bardzo cicho przez kilka chwil, tak, że tylko Vavon mógł ją usłyszeć, gdyż był elfem. – To tylko kwestia czasu, gdy moja córka stanie po mojej stronie. Jednak do tego czasu nie chcesz stanąć z nią twarzą w twarz i zagrozić Nortowi – dorzuciła do Barnila. – Już teraz widzisz, dlaczego wymagam posłuszeństwa? To musi być umiejętnie rozegrane. Wysłałam córce list, w którym napisałam, że udaję się na podróż po krainach. Nie będzie mnie szukać przez jakiś czas. Barnil zacisnął usta, widząc nowe, słabe strony ich położenia. Poczuł niesamowitą i uzasadnioną wściekłość na Granda, który nieumiejętnie sprawdził, czy córka Królowej nie żyje. 655
- A więc w porządku – rzekł po chwili, zachowując spokój. – Przeciągnij ją na naszą stronę, Królowo. Nie chcę mieć w niej wroga. Ani w niej, ani w tobie, ani w nikim, kto jest w tej sali. Martwi mnie jednak to, że Nort ma poparcie nowego króla Silverlönn. Z tego, co słyszałem, Pennath został koronowany. Królowa skinęła niedbale głową, rozglądając się po sali. - Ale ma wokół siebie doradców, którzy pragną by zajął się swoim państwem, a nie wojną z tobą – rzuciła. – Jeden z nich wybłagał u mnie kilka oddziałów, które zaatakowały kilka dni temu Meavę. To ma zwrócić jego uwagę na kraj, którym włada. Niebawem odetnie się od Norta. Barnil pokiwał głową, uspokojony. - I słusznie. Zginą wszyscy, którzy z nim zostaną... Feanen jednak nie słuchała go, przyglądając się jednemu z portretów, zawieszonemu na ścianie. - Dlaczego masz w swoim zamku portret tej elfki? – zapytała ostro, patrząc na obraz. Barnil spojrzał w tamtą stronę i ujrzał portret Rose, z wizerunkiem, który zapamiętał z balu. - Słucham? To księżniczka Rose, jedna z Sióstr Kwiatów – rzucił. - Sądzisz, że jesteś zabawny? – wysyczała. – To Nadia, córka generała Gorgotha! Jednak nie obchodzi mnie, co ona tutaj robi. Bardziej żądam wyjaśnień na temat tego, co portret MOJEJ CÓRKI robi w twoim zamku. ... ... Arthur stanął przed Nadią, gotowy do drogi. Poprawił czerwony płaszcz i koronę, która tkwiła na jego głowie. Wyprostował się, patrząc na żonę. - Wreth wszystkiego dopilnuje, Nadio – powiedział oficjalnie. – Niczego ci nie zabraknie, pomocy na pewno nie. Pisz do nas. Brązowowłosa elfka skinęła głową, nie pokazując po sobie niepewności. - Dobrze, Arthurze. Szczęśliwej podróży. I nie kłóćcie się z Aleną – odparła, unosząc brwi. Pennath zakaszlał głośno. - Czy my kiedykolwiek się kłóciliśmy? – uniósł brwi w górę. – Do zobaczenia. – pochylił się i pocałował jej usta na oczach wszystkich. Nadia, nieco skrępowana, oddała mu pocałunek, jednak krótki. - Do zobaczenia, Arthurze – odparła, a on wsiadł na swojego rumaka. Tymczasem Colin podszedł do Deanuela i poklepał go po ramieniu. - A więc, zostajesz na tydzień sam z Nadią, Wreth’em i Gabrielem. Jak się z tym czujesz? – zaśmiał się cicho, unosząc brwi. Czarnowłosy fuknął coś cicho. - Moja książęcość objawi się Nadii – szepnął cicho. – Tak przynajmniej sądzę. No, ale ze mnie się śmiejesz, a sam będziesz musiał znosić towarzystwo KRÓLA Arthura przez ponad tydzień! Colin jednak wyszczerzył się szeroko. - Bardziej cieszę się z towarzystwa Aleny – wyznał mu ciszej. – Wykorzystam dany nam czas. To znak jakiś, tak mi się przynajmniej wydaje. 656
- Znak? – zapytał Deanuel, marszcząc brwi w geście zdziwienia. Colin skinął głową, na potwierdzenie swoich wcześniejszych słów. - Owszem. To wszystko, co się ostatnio stało, a teraz wyjazd. Zobaczymy, co przyniesie nam los! – zaśmiał się cicho. – A ty uważaj na swoją książęcą osobę – dodał, wsiadając na swojego konia. Deanuel wyprostował się dumnie. - Ja ZAWSZE uważam! Alena tymczasem stanęła przed Nadią. Spojrzała na nią jasnoniebieskimi oczami. - Kiedy znów się spotkamy, będziesz królową – rzekła. Brązowowłosa skinęła głową, czując jak ręce lekko jej drżą, przytrzymała więc swoją suknię. Była świetną wojowniczką, jednak na dworze, wśród intryg i zawiłości prawnych, czuła się wciąż bardzo niepewnie. - Tak, jednak to niczego między nami nie zmieni – odparła. – Sama jesteś królewskiej krwi i wiesz to najlepiej. Uważajcie na siebie, Aleno i na nasze smoki. Pisz do mnie codziennie. I... Oszczędź Arthura, wiesz jaki jest dumny – dodała cichym szeptem do elfki. Wtedy Alena zrobiła coś, czego nie robiła często, o ile w ogóle. Objęła Nadię, żegnając się z nią przyjacielsko, jak z nikim innym. - Poradzisz sobie – powiedziała do niej tak, by tylko brązowowłosa elfka słyszała jej słowa. – Nawet, gdyby kładli ci kłody pod nogi. Zostaniesz królową, wspanialszą, niż jakakolwiek królowa Silverlönn przed tobą. Ufaj swojej intuicji i swojemu rozumowi. To dwa największe skarby, jakie można posiadać. Nadia analizowała chwilę jej słowa, zapamiętując je dokładnie. - Dziękuję, Aleno – powiedziała cicho, gdy czarnowłosa ją puściła. – Zapamiętam to. Alena skinęła krótko głową. - Zatem do zobaczenia – rzekła, obserwując, jak Nadia bierze na ręce Viridis i przytula smoczycę do siebie, gładząc ją po grzbiecie. - Niedługo się zobaczymy, moja mała – wyszeptała. – Bądź grzeczna. Viridis zamruczała i pozwoliła się przekazać Alenie, w ramiona której się wtuliła. Czarnowłosa elfka odeszła w stronę swojego rumaka, na którego wsiadła, nadal trzymając w ramionach smoczycę. Dwa pozostałe smoki dostały już imiona, nadane im przez ich właścicieli. Deanuel długo myślał nad mianem dla swojego smoka, którego jeszcze nie było, jednak ostatecznie postanowił nadać mu miano Flame. Smok Gabriela natomiast otrzymał imię Ethér. Ciemnowłosy elf spojrzał na niego, gładząc go po głowie i żegnając się z nim. - Bądź grzeczny – powiedział cicho do niego. Wypuścił go, a niebieski smok podfrunął do Arthura, siadając na siodle przed nim. Sam Gabriel spojrzał w stronę Aleny, jednak nie doczekał się spojrzenia od niej. Po kilkudniowym braku kontaktu z nią odczuł, że mógł stracić ją bezpowrotnie. Deanuel jęknął. - No tak, a Flame gdzieś znik... – nie zdążył dokończyć, gdyż niespodziewanie rozległ się dźwięk trzepoczących skrzydeł i poczuł, jak czyjeś pazury i łapy stają na jego książęcej głowie. Flame uniósł wysoko głowę, dumny z siebie. Żałował, że Deanuel nie ma na głowie korony, którą mógłby porwać, gdyż była to jedna z jego ulubionych rozrywek. Wtem jego wzrok padł 657
na Arthura, który, zaiste, nosił koronę. W oczach smoka pojawiły się figlarne ogniki i podfrunął do jasnowłosego króla, lądując na siodle przed nim. Deanuel fuknął głośno, poprawiając sobie włosy. Poczuł się znieważony przez własnego smoka, jednak mało co potrafiło przysłonić jego radość z powodu tego, że w ogóle się dla niego wykluł. Odchrząknął głośno. - Bywajcie! – powiedział. – My się tutaj wszystkim zajmiemy. - Książę ma rację. – rozległ się głos Wreth’a, który nadszedł niespodziewanie, splatając przed sobą dłonie. – Królu, mam nadzieję na twój szybki powrót – dodał do Arthura. Pennath skinął głową, trzymając przed sobą smoka i łapiąc lejce swojego rumaka. - Przybędę, gdy tylko koronacja mojej żony dobiegnie końca. Przypilnuj, by wszystko odbyło się bez żadnych przeszkód. Pod moją nieobecność władasz Silverlönn – rzekł. Mag skłonił głowę przed Arthurem. - Oczywiście, wasza wysokość – odparł. – Dziękuję za zaufanie. Jedźcie szczęśliwie. On, Nadia, Deanuel i Gabriel obserwowali jak trojka jeźdźców wyrusza, wyjeżdżając w miasto i kierując się w stronę bram Meavy. Deanuel odchrząknął ponownie. - A więc... – spojrzał na Nadię. Chciał z nią pomówić, jednak Wreth go wyprzedził, podchodząc do przyszłej królowej. - Pani, chciałbym z tobą omówić wszelkie szczegóły, by uniknąć nieporozumień w czasie przygotowań. – wyciągnął ramię w jej stronę. Nadia spojrzała na niego i skinęła głową. - Deanuelu, Gabrielu, zobaczymy się później – powiedziała do dwójki elfów i ujęła leśnego elfa pod ramię, ruszając z nim dziedzińcem w stronę ogrodów. Czuła się przy nim bezpiecznie. Wreth poprowadził ją ścieżkami, nie zwracając uwagi na poddanych Arthura, którzy się im kłaniali. Nie patrzył na nią, zamyślony. - Pani, mam nadzieję, że oboje mamy na celu dobro naszego państwa – powiedział nagle. Nadia zmarszczyła brwi. - Niezbyt rozumiem, Namiestniku. - Chodzi mi o twojego smoka. Mam nadzieję, że nie będzie odciągał króla Arthura od jego obowiązków, które namnożyły się w związku z jego pozycją – odparł po chwili. Elfka zamrugała zdziwiona, słysząc jego słowa. - Wreth’cie, Viridis jest moja. To, że Arthur jest moim mężem, nie znaczy, że ma obowiązek się nią zajmować – zauważyła nieco sztywno. – Nieprawdaż? Ambasador skinął głową. - Zaiste... Cieszę się bardzo, że się rozumiemy. Co do twojej koronacji, moja pani, jak już ci wiadomo, będzie ona trwała przez siedem dni. Zaczniemy już od jutra. Dnia pierwszego będzie ciebie czekało spotkanie z poddanymi. Będziesz musiała wysłuchać ich pytań, odpowiedzieć na nie i sprawić na nich dobre wrażenie. W drugim dniu zaprowadzę ciebie do skarbca, gdzie wybierzesz klejnoty, z których zostanie zrobiona twoja korona. - Wybacz, że ci przerwę, Namiestniku, ale... Zrobiona? Korony nie są przekazywane z pokolenia na pokolenie? – zapytała Nadia, zdziwiona coraz bardziej. Wreth pokręcił głową przecząco. - Króli tak, jednak tradycją północnych królowych jest to, że każda z nich ma własną koronę, 658
którą zachowuje aż do śmierci. Gdy umrze, klejnoty te wracają do skarbca, mając bardzo rozległe historie, o których opowiem ci za dwa dni, moja pani – rzekł. – Trzeciego dnia będziesz mieć przymiarki sukni koronacyjnej, chyba, że już wybrałaś jakąś. Wtedy po prostu służące i krawcowe dopasują do niej dodatki. Nadia pomyślała natychmiast o sukni jej matki, którą przekazała jej Alena, i która spoczywała bezpiecznie w skrytce. Wzięła głęboki oddech czując, że to będzie właściwa pora na założenie jej. - Mam już wybraną suknię – odparła. Wreth skinął głową, mało zainteresowany tym faktem. - A więc dobrze. Czwartego dnia staniesz przed czwórką przedstawicieli wszystkich ras, jakie można spotkać na powierzchni północnych ziem. Będę to ja, książę Deanuel, książę Jasper i sir Timothy. Złożymy ci hołd i zaakceptujemy ciebie jako przyszłą królową. Piątego dnia trafisz do najwyższych komnat w Świątyni. Tej samej, w której obradowała kiedyś Rada Ras twojego małżonka. Przez cały piąty, szósty i siódmy dzień pozostaniesz zupełnie sama w tych komnatach, odwiedzać ciebie będzie tylko służąca, jest także możliwość odwiedzin kogoś z rodziny. Będziesz miała trzy dni, by wyzbyć się wszystkich grzechów, jakich się wstydzisz. To dużo czasu, jednak nie jesteś śmiertelniczką i masz za sobą kilka lat życia. Tradycja głosi również, iż przyszła królowa przyrzeka w obecności bogów, że była dziewicą do ślubu i oddaje się w pełni im i swojemu królowi, jednak... – jego wzrok był nieco złośliwy, ale nie patrzył na nią. – Nie możesz spełnić tego warunku, gdyż wcześniej miałaś już męża. Nadia nie odpowiedziała, czując przytyk i lekki wyrzut w swoją stronę. Nie zwróciła jednak na to większej uwagi, idąc przed siebie i unosząc głowę wysoko w górę. - Owszem, Wreth’cie – odparła. – Masz rację, jednak Arthur mnie wybrał. - Zaiste... – odparł mag. – Przygotuj się, pani. Nadchodzi noc. Jutro, z samego rana, zaczynamy przygotowania. ... ... Alena, Colin i Arthur skręcili na zachód, wjeżdżając na tereny jednego z głównych miast Silverlönn. Mieli zamiar je ominąć, a kilkanaście mil za nim znajdowała się posiadłość, jedyna w mieście zwanym Raella, w której mieli zamieszkać na ponad tydzień. Arthur trzymał się z przodu, jak na króla przystało, Colin natomiast podjechał bliżej do Aleny. - Aleno, czy Flame kilka dni temu nie zabrał Arthurowi jednego z jego pierścieni? – zapytał cicho. – Obawiam się, że król zaczyna go coraz bardziej podejrzewać. Czarnowłosa elfka uniosła brew, jednak nie spojrzała na niego, by nie widział jak przez jej twarz przebiega krótki uśmiech. - Flame? Pennath podejrzewa wszystkich dookoła, ale tego, że oskarży o kradzież smoka, to się nie spodziewałam – rzuciła. Colin zaśmiał się cicho. - A więc ma rację! – powiedział. – A Flame czai się na coś więcej... - Koronę – mruknęła cicho. – Tylko mu tego nie mów, bo zdejmie ją z głowy i każe zakopać pod domostwem. Głęboko. - Nie powiem, piękna, ale... Wreszcie będę miał okazję pobyć z tobą sam na sam – powiedział i uniósł lekko brwi w górę. – Nawet nie wiesz jak się cieszę z tego powodu! A gdy widzę 659
twoją radość... - Moją radość? – zapytała chłodno elfka, unosząc brew. – Colinie, to nie radość. Byłam rozbawiona przez Flame’a. Nic więcej, więc nie dopowiadaj sobie niczego. - Im bardziej zaprzeczasz, tym bardziej wiem, że mam rację! – zaśmiał się. – Od początku to wiedziałem i cierpliwie czekałem... Alena spojrzała na niego dziwnie, a potem pokręciła głową i przyspieszyła, zostawiając go w tyle, a także wyprzedzając Arthura. Król uniósł swoją głowę wyżej. - Aleno, JA prowadzę – powiedział najgrzeczniej jak umiał. – Nie możesz MNIE wymijać. Chcę prowadzić. - Więc mnie dogoń – rzuciła za siebie i ruszyła galopem w stronę Raelli, na co Pennath zacisnął usta i wypuścił głośno powietrze, w gniewie. Wściekły, spojrzał na Colina. - To twoja wina! Zdenerwowałeś ją, a ja, jak zwykle, muszę na tym cierpieć! Colin starał się utrzymać powagę. - Cierpieć, Przew... Znaczy, królu? - Mój autorytet na tym cierpi! – powaga, nacisk i wściekłość w głosie Arthura sprawiły, że Colin przygryzł wargi, by nie wybuchnąć śmiechem i nie spowodować lawiny wymieniania tytułów i zasług, które czynią jego towarzysza równym bogom. - Nie zdenerwowałem jej – powiedział, naśladując powagę arthurową. – Po prostu ktoś jej musi uświadomić, że przed uczuciami nie ucieknie, a wątpię byś to miał być ty, mój królu! Arthur spojrzał na Colina, jakby ten oszalał. - Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych! – fuknął. – Jednak powstrzymaj się ze swoim udowadnianiem, aż nie wrócimy do Meavy! Nie chcę na tym cierpieć! I tego widzieć, brońcie bogowie! - Czego? – zapytał niewinnie Colin i sam przyspieszył, by nie musieć obserwować miny Arthura, gdy Flame nagle poderwał się i chwycił w zęby koronę króla, odfruwając z nią wysoko. Pennath złapał się za głowę, czując nadchodzącą furię i panikę. - MOJA KORONA! STÓJ, SMOKU! – wydarł się za nim. ... ... Grand wszedł do sali tronowej, zastając w niej tylko swojego brata. Ukłonił się przed nim, jak przed królem przystało, a potem podszedł bliżej, nie widząc reakcji Barnila. - Bracie? – zapytał po chwili. – Coś nie tak? Przyszedłem zdać raport. Cień nie odpowiedział, tylko spojrzał na niego i skinął głową. - Mów. - Ponad trzy czwarte wiosek w państwie zostało przeszukanych. Inwigilacja osiągnęła poziom, jakiego sobie życzyłeś. Wymordowaliśmy ponad milion zdrajców, w tym kilkaset tysięcy dzieci. Przywiozłem ci niemowlęta, tak jak nakazałeś, jednak nadal nie widzę sensu w tym... - Nie musisz. Są dla mojego przyjaciela. Co z bękartem? – zapytał Barnil, nie odwracając wzroku od okna. 660
- Marcus odpoczywa. Pilnowałem go i spisywał się tak, jak tego zażądałeś – rzucił Grand. – Twoje dzieło kończą inni dowódcy, wezwałeś nas tutaj, więc przybyliśmy. - Owszem, wezwałem – powiedział zimno i odwrócił się w jego stronę. – Mam nowego sojusznika. A raczej sojuszniczkę. Książę uniósł brwi w górę i po chwili zaśmiał się. - Słucham? – zapytał, sądząc, że to żart. – Przyjąłeś kobietę w swoje szeregi? Barnilu, to... - Moją sojuszniczką jest Feanen Valrilwen i mogę za to drogo zapłacić – syknął król, przerywając mu i wbijając w niego spojrzenie czerwonych oczu. – Dociera to do ciebie? Grand zamilkł, czując jak chłód rozchodzi się po jego ciele. Wpatrywał się w brata, oczekując zapewnienia, że ten sobie z niego drwi. - Feanen Valrilwen? – wyszeptał. – Jak to możliwe? Barnil warknął przeciągle, a książę wylądował na ścianie, uderzając w nią mocno i nie mogąc się ruszyć ani o kilka centymetrów. - Przez TWOJE niedopatrzenie! – rzucił nienawistnie. – Wiesz, kto to jest? – wskazał na portret Nadii, wiszący na ścianie. – Dobrze się zastanów. - Księżniczka Rose – odparł Grand pewnym tonem. – Dlaczego pytasz mnie o tak oczywiste rzeczy, bracie? Uważasz, że jestem głupi? - Coraz częściej zaczynam tak sądzić – warknął Barnil. – To Nadia, córka generała Gorgotha. Zanim zejdziesz mi z oczu, powiesz mi jeszcze jedną rzecz. Kogo widzisz na drugim portrecie? Grand poczuł wściekłość i upokorzenie. Brat nigdy wcześniej go tak nie potraktował. Spojrzał na drugi z obrazów. - Lilę – rzucił zimno. – To też oczywiste. Nie wiem, czemu wierzysz w te brednie. - To córka Czarownicy – wysyczał Barnil, zbliżając się do niego i stając z nim twarzą w twarz. – Która stoi po stronie Norta. Którą TY uznałeś za MARTWĄ! – zadał mu silny cios w twarz, a krew spłynęła obficie ze złamanego nosa księcia. – Jesteś ŁOWCĄ! To niedopuszczalne! Wstyd mi za ciebie. Zejdź mi z oczu! Grand poczuł jak moc brata puszcza go i pozwala mu stanąć na nogi. Barnil odwrócił się do niego plecami, odchodząc i tracąc nim kompletnie zainteresowanie. Książę ruszył wściekle w stronę drzwi, zostawiając je otwarte. Poszedł w kierunku swojej komnaty, nie mogąc się nadziwić temu, co usłyszał. Uważał to za kompletne bzdury. - Vavon i Abgar nakładli mu piasku do mózgu – warknął cicho, sam do siebie. – Mój brat nigdy by... Wtedy jednak wpadł na kobietę, wychodząc zza rogu. Chciał odruchowo ją uderzyć, jednak powstrzymał rękę w ostatnim momencie. Była elfką. Pamiętał, gdy jechała z królem mrocznych elfów w stronę Ledyru. A więc była nową narzeczoną jego brata. Nadal czując wściekłość, uśmiechnął się szeroko na jej widok. Brązowowłosa ukłoniła mu się nisko, czując przerażenie. - Wybacz, panie. Ja nie chciałam na cieb... - Cii – odparł i ucałował jej dłoń. – Piękna dama nie musi przepraszać. Leina, tak? Nie mieliśmy okazji się zbyt dobrze poznać... Elfka zamrugała, zdziwiona jego zachowaniem. - Tak, panie – odparła, rozglądając się nerwowo. – Wiem, wyjechałeś. Jednak nie jestem zbyt ciekawą osobą do poznawania... 661
Grand zaśmiał się. - Pozwól, że ja o tym zadecyduję – powiedział. – Musisz być interesująca, skoro mój brat się z tobą zaręczył, nieprawdaż? – uniósł lekko brew, obserwując każdy jej ruch. Leina skinęła posłusznie głową. Była mile traktowana po raz pierwszy od przybycia do stolicy zła i to przez samego księcia. Nie wiedziała, jak ma zareagować. - Dziękuję, że wierzysz w intuicję króla, książę – odparła grzecznie. – Pochlebia mi to. Grand zaśmiał się, słysząc to. - Nie musisz się mnie bać – powiedział i podszedł do niej nieco bliżej. – Nie krzywdzę pięknych kobiet, a elfki darzę ogromnym uwielbieniem. Leina spięła się bardziej, czując, jak zakłada jej kosmyk włosów za ucho. Dziwne ciepło rozeszło się po jej ciele, odgarniając strach, którym się tam karmiła. - Uwielbiasz mnie? – zapytała ciszej. Grand skinął głową. - Uwielbiam – potwierdził. – I wiem, że się boisz. Mogę ciebie ochraniać, mój brat bywa wybuchowy... A ktoś tak delikatny, jak ty, nie powinien doświadczać jego okrucieństwa. Elfka zadrżała lekko, czując dziwną ulgę wewnątrz siebie. Uwierzyła mu, gdyż nie miała niczego innego, czego mogłaby się złapać. - Dziękuję ci – wyszeptała, spuszczając głowę. Wtem poczuła jego ramiona, obejmujące ją i sprawiające, że przestała drżeć. - Podziękujesz mi później – odparł równie cichym szeptem. ... ... Pierwszego dnia Nadia starannie przygotowała się do wizytacji poddanych Arthura. Obudziła się bardzo wcześnie, chcąc przemyśleć wszystko. Otworzyła jedno z okien, patrząc na budzącą się do życia Meavę. Uśmiechnęła się sama do siebie, lekko. Miała nadzieję, że cała trójka i smoki dotarli do Raelli bezpiecznie. Oparła się o framugę okna, podpierając głowę. Przymknęła oczy, pozwalając swoim myślom nią zawładnąć. Nie wiedziała, co się z nią działo. Pamiętała o swojej fascynacji Deanuelem i nadal czuła dziwne uczucie wewnątrz siebie, gdy o nim myślała, jednak stało się coś, czego nie przewidziała nawet w najgorszych snach. Miała w sobie uczucia do Arthura i musiała to wreszcie przyznać sama przed sobą. Nie umiała od nich uciec, co doskonale pokazał jej moment, gdy poczuła niezwykłą zazdrość o Theodorę, mogącą być kochanką Pennath’a. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Nie wiedziała, kiedy te zmiany w niej zaszły. Może sprawiły to zmiany, jakie zaszły w samym Arthurze? Może to właśnie wtedy coś w niej pękło i niechęć przerodziła się w coś zupełnie innego? Pamiętała, jak przepraszał Gabriela. Pamiętała również, jak publicznie przeprosił jej przyjaciółkę, czego dawny Arthur nie zrobiłby nawet za cenę własnego życia. Uśmiechnęła się na wspomnienie, gdy zdobył nowe oddziały dla Deanuela po klęsce, jaką była bitwa o Utis. Wydało jej się to jednym z najszlachetniejszych czynów jej męża, jakie kiedykolwiek widziała. Westchnęła cicho, otwierając oczy, gdy przywitało ją słońce. Czas zejść na śniadanie. *** 662
Wreth wprowadził Nadię na dziedziniec, pod którym zebrał się spory tłum elfów. Niektórzy byli z Meavy, jeszcze inni przyjechali z bardzo daleka specjalnie na ten dzień. Elfka stała spokojnie, składając ręce przed sobą. Znała wiele osób, jednak niektórzy patrzyli na nią, jak na kogoś zupełnie obcego. - Dlaczego król wybrał ciebie, pani? – rozległo się pierwsze pytanie. Brązowowłosa spojrzała na elfa, który je zadał. - Wydaje mi się, że to pytanie nie powinno być skierowane do mnie – rzekła spokojnie. – Gdy dowiedziałam się o jego zamiarach, było już po fakcie. Zapadła chwilowa cisza. - Mój przyjaciel miał na myśli to, dlaczego elfka z ludu, o zwykłej, a nie błękitnej krwi, została wybranką samego Arthura – powiedziała kobieta, stojąca obok poprzedniego rozmówcy. Nadia spojrzała i na nią. - A czyż nie było tak wcześniej? – zapytała. – Czy zawsze królowe pochodziły ze szlachetnych, królewskich rodów i były księżniczkami? - Nie – odparła grzecznie elfka. – Jednak w czasach wojny budzi to kontrowersje, moja pani. Małżeństwo mogłoby być bardzo trwałym sojuszem, z którymś z południowych państw. - Nie wstyd ci? – zapytała inna elfka, której jasnorude włosy okalały jasną buzię. Patrzyła gniewnie na kobietę z tłumu. – Pani Nadia będzie twoją królową! - Ja... – zaczęła jej poprzedniczka, zdziwiona takim odwrotem sprawy, jednak rudowłosa już jej nie słuchała. Wysunęła się na przód, niepewna, czy strażnicy, zebrani blisko Nadii nie zaatakują jej za podejście zbyt blisko. Przyszła królowa jednak skinęła tylko głową, czekając, więc kobieta podeszła bliżej. - Każdego dnia jestem wdzięczna za to, że Arthur Pennath został naszym królem – powiedziała w końcu. – I za to, że ty, pani, będziesz naszą królową. Wiele złego można mówić o sobie nawzajem, jednak uważam, że powinniśmy widzieć w istotach żywych to, co w nich najlepsze. Daliście nam nadzieję na lepsze jutro. Mój mąż... Mój mąż został zabity przez poprzedniego króla za to, że pozostawał wierny prawej dynastii. Moja córka została wysłana jako służąca do któregoś z lordów Barnila. Nie mam już nikogo na świecie, jednak wy daliście mi nadzieję na to, że mam po co żyć. Że mogę odnaleźć córkę... – głos jej się lekko załamał. – Że sprawiedliwość znów zapanuje na tym świecie. Byliśmy dręczeni i szantażowani przez setki lat. Czas z tym skończyć. Wierzę w ciebie, pani, gdyż wiem, że jesteś wojowniczką wielkiej odwagi i siły. Wierzyliśmy w bogów, jednak oni nas nie wysłuchali. Teraz wierzymy w was. W ciebie. Mówiąc to skłoniła przed Nadią głowę. Brązowowłosa elfka nie wiedziała, co ma jej odpowiedzieć, czując jak jej gardło zaciska się ze wzruszenia. Gdy dostrzegła więcej pochylających się głów, zacisnęła palce na sukni, którą włożyła na siebie z tej okazji. Podeszła krok do przodu, a potem kolejny. Uchwyciła ręce kobiety i uniosła je lekko do góry. - A ja obiecuję, że dokonam wszystkiego co w mojej mocy, by was nie zawieść – powiedziała cicho. Rozległy się oklaski i wiwaty, a rudowłosa uśmiechnęła się przez łzy i wycofała się z powrotem do tłumu, by ochłonąć. Wreth, nieco zirytowany, skinął głową. - Następne pytanie – powiedział. – Są jeszcze jakieś pytania? - Czy to prawda, że to ty stoisz za dołączeniem do książęcej misji Aleny Valrilwen, pani? – zapytał inny głos, a przed zamkiem momentalnie zrobiło się cicho. 663
Nadia skinęła głową, nie widząc, jak twarz Wreth’a rozjaśnia lekki uśmiech. - Owszem – powiedziała i chciała coś dodać, jednak wtedy podniosło się więcej głosów. - Spalić przeklętą elfkę! Do piekła z nią! Nadię zatkało. Pokręciła głową. - Nie, nie, to nie ta... - Zwołać Radę Krain! – wydarł się ktoś jeszcze. – Uśmiercić ją! - Cisza! – rzuciła Nadia, a w jej głosie zabrzmiała złość. – Alena nigdy nie zrobiła księciu krzywdy. Zawsze ryzykowała, próbując mu pomóc, dała mu Miecz Żywiołów i całą armię legendarnych Thorenów. Nie bądźcie zaślepieni przez pogłoski i legendy, jakie o niej krążą. Alena Valrilwen to moja przyjaciółka. Tak, przyjaciółka i nie wstydzę się tego. Tej przyjaźni nigdy bym się nie wyparła, nawet jeśli miałoby mnie to kosztować życie. Po jej słowach zapadła cisza. Nikt nie śmiał się odezwać, więc przez kilkanaście sekund panowała absolutna cisza. Wtedy Wreth odchrząknął, wychodząc na przód. - Czy nie ma więcej pytań? - zapytał. Nikt się nie odezwał ponownie. – W porządku. Czy akceptujecie Nadię Ceris jako przyszłą królową? Wspólny, zgodny chór głosów sprawił, że Nadia odetchnęła z ulgą. Gdy po jakimś czasie szła z Wreth’em korytarzem, spojrzała na niego. - To dobrze, czy źle, że dostałam tak mało pytań? - Ciężko rzec – rzucił mag. – Poprzednia królowa dostała mnóstwo pytań, stała na dziedzińcu kilka godzin, jednakże... W większości obrzucono ją oszczerstwami. ... ... Długi stół był zastawiony śniadaniowymi potrawami i dwoma dzbanami z winem. Po jednej stronie siedział król Arthur Pennath, po drugiej Alena Valrilwen, a strategiczne miejsce między nimi zajął sam Colin. Trzy miski ze smakowitymi kąskami stały na wolnych miejscach, również na stole, a trzy smoki zajadały się z apetytem. Alena nie zwracała uwagi na Arthura, a Colin zajmował się swoim jedzeniem, jednak w końcu nie wytrzymał i spojrzał na króla. - Arthurze, czy masz zamiar coś zjeść? – zapytał, ze wszystkich sił starając się zachować powagę na swojej twarzy. Jasnowłosy Przewodniczący położył ręce na stole i z uporem wpatrywał się w jedzącego śniadanie Flame’a. Smok jednak zupełnie nic sobie z tego nie robił, zajmując się w pełni swoją miską. Arthur przekrzywił lekko głowę, jakby chciał zwrócić na siebie jego uwagę, jednak bezskutecznie. - Nie! – wybuchnął w końcu. – Dopóki ten smok nie odda mi korony, nie przełknę nic! Alena podniosła wzrok, a jej zimne oczy spoczęły na Arthurze. - Tak oto zginie Arthur Pennath – rzuciła. – Przyznaję, nawet ja nie przewidziałam ci takiego zakończenia. Jeden ze sztućców Colina upadł z brzękiem na ziemię. Elf, prawie trzęsąc się ze śmiechu, zacisnął usta i zniżył się na krześle. - Widelec – wydusił z siebie i zniknął pod stołem. 664
Arthur spojrzał na Alenę, unosząc wysoko głowę. Prawie tak wysoko, jak swoją własną dumę. - Aleno – powiedział z naciskiem. – Ten smok ciebie słucha. Na pewno pokaże ci gdzie jego pomysłowość i dowcipność kazała mu schować moją koronę. Jestem tego PEWNY. Elfka uniosła brew. - Ten smok ma na imię Flame – rzuciła. – I nie lubi jak się o nim mówi bezosobowo, może dlatego zabrał ci koronę. Jestem pewna, że przeżyjesz bez tego kawałka kosztownego złota, noszącego znamienite kryształy królewskie. Ten przedmiot nie jest ci potrzebny do życia, a w swoim czasie Flame na pewno ci go odda. Nie pozbawiłby przecież króla na stałe korony. Wtedy czerwony smok niespodziewanie podniósł głowę i spojrzał na Arthura, a w jego oczach błysnęło dziwne światło. Arthur zacisnął swoje usta mocniej. - POTRZEBUJĘ. MOJEJ. KORONY. – prawie wypluł z siebie te słowa, zaczynając powoli podnosić głos. Wtedy spod stołu wynurzył się Colin. - Stop, stop, stop! – powiedział. – Wyczuwam niezwykły konflikt. Królu, Alena ma rację. Jesteś bez korony, jednak to nie przeszkodzi ci w życiu dalszym. Odzyskasz ją, ręczę za to. Teraz jednak mam do ciebie prośbę. Chciałbym, byś zaopiekował się smokami na kilka godzin, gdyż chcę udać się z Aleną na przejażdżkę. Wzrok dwójki błękitnokrwistych skierował się na jasnowłosego brata Deanuela. - Słucham? – zapytali jednocześnie, na co Colin klasnął w dłonie. - Mówicie już prawie jednym głosem! To sukces! – rzucił. – Arthurze, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie poradzisz sobie ze smokami? – dodał do króla. – Spędziłeś z nimi najmniej czasu, więc chcę dać ci szansę nadrobienia tego. My wczoraj siedzieliśmy z nimi do późna. A ty, Aleno, chyba nie odmówisz mi przejażdżki zapoznawczej po lesie, nieprawdaż? Chcę wiedzieć, gdzie są najlepsze miejsca na polowania. W końcu mamy tutaj spędzić ponad tydzień! Arthur i Alena zmierzyli się spojrzeniami. Pennath pierwszy zerwał kontakt wzrokowy i spojrzał na Colina. - W porządku – rzekł. – Zostanę ze smokami i poradzę sobie w tej roli świetnie. Życzę wam udanej przejażdżki. Jasnowłosy uśmiechnął się z satysfakcją. - Aleno? – dodał do elfki, która zmierzyła go spojrzeniem. - Dobrze, pojadę z tobą, to w końcu nic takiego – rzuciła. – Mam nadzieję, że dopilnujesz smoków, Pennath. Są bardzo ważne – dorzuciła do Arthura. Król w odpowiedzi uniósł głowę wyżej. *** Dwójka jeźdźców wyruszyła z domostwa, wjeżdżając powolnym tempem do pięknego lasu. Słońce świeciło zdrowo, jednak drzewa dały im przyjemny chłód i schronienie przed nim. Colin rozejrzał się dookoła. - Pięknie tutaj – stwierdził. – I cicho, nie ma sąsiadów, plotek i tego całego kramu. Dobre miejcie na zamieszkanie. Alena uniosła brew. 665
- Nie wiedziałam, że nie lubisz wielkich miast – rzuciła. – Właściwie, patrząc na to, że ty i Deanuel jesteście braćmi, obstawiałabym bardziej, że je uwielbiasz Jasnowłosy zaśmiał się szczerze i pokręcił głową. - Nie, męczą mnie na dłuższą metę. Nie mam nic przeciwko dużym miastom, dzieją się w nich ciekawe rzeczy, jednak nie chciałbym w jednym z nich mieszkać. Kiedyś tutaj zamieszkam. Ożenię się i wprowadzę tutaj. Elfka uniosła brew jeszcze wyżej. - Ożenisz się? – zapytała. – Więc porzuciłeś marzenia o służbie wśród Thorenów? - Dobre pytanie – stwierdził. – Chciałbym przejść ich trening, tak jak ty kiedyś, jednak nie umiałbym wyrzec się wszystkiego i wstąpić w ich szeregi. Jak uczucia wchodzą w grę, wiele rzeczy wchodzi w grę – dorzucił. – Więc się lepiej przygotuj, piękna. - Co to miało niby znaczyć? – zapytała chłodno, ściągając lejce konia mocniej. - Ależ nic specjalnego – odparł niewinnie. – Ale martwię się o Deanuela. On też się zakochał i jak na razie nic z tego nie wychodzi i wyjść nie może raczej... Wiem, że zapewne nie wiesz o czym mówię, albo i wiesz, ale nie jesteś pewna, a ja nie mogę zdradzić ci imienia tej niewiasty... Jednak jest ona niedostępna dla niego. - Widzę więcej, niż większość istot – odparła. – Bo nauczyłam się patrzeć. Jesteś jednakże bardzo godny zaufania, gdyż nie zdradziłeś mi sekretu brata. Zapamiętam to. Elf skinął głową. - Nigdy nie zdradzam cudzych sekretów – odparł. – Bo sam nie chciałbym, by ktoś zdradzał moje tajemnice. Nie wiem, jak pomóc Deanuelowi i to jest największy problem... Czarnowłosa milczała chwilę w zamyśleniu. Po chwili pokręciła głową. - Nie wiem, czy da się mu konkretnie pomóc – rzuciła po chwili. – Nie odkocha się na zawołanie. Musi sam zadecydować, co ma zrobić, jednak... Jest jeszcze młody, przed nim wiele sukcesów i porażek, a także uczuć. Poza tym zmężniał. Sądzę, że sobie poradzi i mam taką nadzieję. Zasłużył na szczęście. Colin skinął głową. - Racja, zasłużył. Jest światłem w ciemności wielu. No, ale... Skoro już jesteśmy przy pokoleniu młodzików, czy Gabriel próbował ciebie przepraszać po tym, co uczynił? Elfka spięła się niezauważalnie, porzucając ideę wolnej i luźnej rozmowy, jaka przed chwilą przyszła jej do głowy. - Nie – rzuciła. – Dlaczego pytasz? - Chciałem się upewnić – odparł. – Widzisz, dokonałem ciekawego odkrycia. Gabriel się ciebie boi, Aleno. Czarnowłosa spojrzała na niego, zupełnie zbita z tropu. - Słucham? – zapytała. – Boi się mnie? O czym ty mówisz? - Owszem, boi się ciebie – powiedział. – Nie zrozum mnie źle, jest bardzo odważny na polu bitwy, a także świetnie spisuje się jako twój zastępca, jednak ciebie samej się boi. I to właśnie sprawia, że nigdy nie dogadalibyście się w pełni... Prywatnie. Zapytasz zapewne, skąd wysnuwam takie wnioski. Otóż, przeżyłem już trochę i moim zdaniem kobieta potrzebuje mężczyzny, a nie kogoś, kto będzie ją tylko popierał i jej przytakiwał. Byłby dobrym mężczyzną dla takiej elfki jak, przykładowo, Ravenna. Ty jednak masz mocny charakter, czasem wręcz dominujący i potrzebujesz kogoś, kto będzie umiał ciebie okiełznać i się z tobą dogadać. I, proszę, nie szukaj w tym podtekstów, bo nie chcę dostać w twarz... – dodał, 666
widząc jej niedowierzający wzrok. – Ale podam ci prosty przykład, z kilku ostatnich dni. Wtedy, gdy dowiedziałaś się dość nieprzyjemnej rzeczy o swojej matce i dałaś się ponieść furii. W takich sytuacjach jak tamta, nie miałabyś przy sobie wsparcia mężczyzny. Alena odwróciła od niego wzrok, czując się bardzo dziwnie po tym, co jej powiedział. - Po pierwsze... – rzuciła po chwili. – Nie byłabym z kimś, kto nie mówi mi całej prawdy. Nigdy. Skinął głową. - Właśnie o to chodzi. Przemyśl to, co powiedziałem – rzekł. – A teraz... Pojeździmy w końcu? Ten las się aż o to prosi! - Och, to nie ja narzucałam tempo – odparła, unosząc brew w górę. Jasnowłosy elf zaśmiał się. - Tak? A więc wyzywam ciebie na pościg! – powiedział. Alena zaśmiała się nagle, słysząc wyzwanie, którego nie mogła zignorować. - Nie wiesz, z kim zadzierasz. Ostrzegam. - Poczekam na ciebie na końcu tego lasu, ślicznotko! – odparł i ruszył przed siebie galopem, a elfka pognała za nim, czując złość. ... ... Dnia drugiego Nadia weszła wraz z Wreth’em do skarbca królestwa leśnych elfów. Nie była tam nigdy, toteż chłonęła widoki, ile mogła. Wysokie sklepienie krypty było calusieńkie pokryte złotem, podobnie jak ściany i podłoga. Pomieszczenie było prostokątne, węższe od szerokości w miejscu wejścia do środka. Przed nią rozlegał się duży rząd bogactw, których i tak myślała, że będzie mniej. Wojna pochłaniała niezliczone ilości środków pieniężnych. - Rozejrzyj się – powiedział Wreth. – Tutaj wybierzesz kamień główny, oraz kilka kamieni pobocznych, które zostaną umieszczone na twojej koronie, pani. Będę tutaj czekał. – jego głos wydawał się być beznamiętny. Brązowowłosa elfka ruszyła przed siebie, rozglądając się w dalszym ciągu. Jej spojrzenie przyciągały kamienie wszelakiej barwy, począwszy od lekko zaróżowionych, prawie białych, do intensywnie granatowych, gdzieniegdzie wpadających w czerń. Najrzadsze były kolory czerni, ciemnej czerwieni i zieleni, z tego co zdążyła zauważyć. Wybrała cztery mniejsze kamienie, koloru odcieni niebieskiego, lśniące niczym jasny poranek w bezchmurny dzień. Podniosła do góry większy, fioletowy kamień, chłonąc jego piękno. Gdy jej skóra dotknęła zimnej powierzchni skarbu, poczuła ile lat w sobie kryje. A więc tutaj były kamienie główne, z których musiała wybrać własny, na przód, boki i tył korony. Odłożyła fioletowy przedmiot na dół, zaczynając szukać dalej. Niemal każdy kamień był w stanie czymś ją zachwycić. Nie mogła zliczyć, ile razy pochylała się nad jakimś z nich. Wtem jednak, jej uwagę przykuł dużej wielkości, pięknie oszlifowany skarb. Kamień był niemal wielkości jej pięści, a jego głęboki, zielony kolor przypomniał jej kogoś, za kim bardzo tęskniła. Viridis. Drżącą ręką podniosła go, zaciskając na nim dłoń. Wróciła do Wreth’a, przekazując mu pięć 667
kamieni. Oceniał je fachowym okiem, aż dotarł do zielonego skarbu. Jego oczy lekko rozszerzyły się ze zdziwienia. Potem jednak skinął głową, jakby aprobował jej wybór. - Ten kamień ma bogatą historię, chociaż miała go tylko jedna królowa przed tobą – rzekł. – Była opiekunką smoka. Nazywała się Yuliene, rządziła samodzielnie, gdyż wybrał ją lud – dodał wyjaśniająco, gdy wychodzili ze skarbca na powierzchnię pałacu. – Rządziła twardą ręką, jednak miała dobre serce. Przynajmniej tak wynika z kart historii, nie żyję tyle lat, by ją pamiętać, czy chociażby znać. Nadia skinęła głową, zamyślona. Szli tak w milczeniu, aż nie dotarli do rozwidlenia korytarzy, gdzie czekał Deanuel. Odchrząknął. - Chciałbym z tobą pomówić, Nadio. Odprowadzę ciebie do komnaty. Elfka skinęła głową ponownie. Wreth ukłonił się i odszedł, a oni ruszyli w inną stronę. *** - Nadio, muszę jechać na jakiś czas do Luinloth – rzekł Deanuel, gdy znaleźli się w jej komnacie. Nalegał, by rozmawiali w jej wnętrzu, a nie na korytarzu. Elfka spojrzała na niego zdziwiona. - Wyjechać? Książę, niedługo moja koronacja! - Wiem – westchnął. – Jednak to moje państwo i pozostawało bez opieki zbyt długo. Lincoln, Colin i Timothy wymyślili ochronę, która do teraz się tam sprawdza, jednak... Wolę uniknąć tego, co mój brat zastał tam kiedyś. Przypuszczam, że nie będziemy atakować dopóki smoki nie powrócą z Raelli, nieprawdaż? Nadia skinęła głową, wiedząc, że ma rację. - Owszem, Deanuelu – odparła. – Wybacz za moją reakcję. Po prostu boję się zostać sama. Zabierzesz ze sobą Gabriela? - Nie, on zostanie, gdyż Wreth uprzedził mnie, że przynajmniej jeden wysoki elf musi pozostać w Meavie z jakiegoś powodu – rzekł książę. – Jednakże, przed wyjazdem chciałbym coś wiedzieć. Co z nami, Nadio? Elfka spięła się nieco, spodziewając się tego pytania. Pokręciła tylko głową. - Wiem, że sprawy między nami były... Nieco napięte – przyznała cicho. – Jednak wzięłam ślub, Deanuelu i nie mogę tego zignorować. To świętość, a poza tym... Nie zdążyła jednak dokończyć, gdyż elf znalazł się przy niej, a ich usta zetknęły się w pocałunku, którego się nie spodziewała. Odruchowo oddała przyjemność, nie wiedząc, co dokładnie czyni. Wiedziała, że prędzej, czy później do tego dojdzie. Teraz jednak, gdy już się to stało, oprócz przyjemności poczuła także palące poczucie winy. Oderwała się od niego. - Deanuelu – powiedziała ostro. – Przed chwilą powiedziałam ci o czymś. Czarnowłosy elf zamrugał, zdziwiony. - Ale przecież oddałaś pocałunek! Podobało ci się – powiedział z szerokim uśmiechem. - Czułam do ciebie dużo podczas wspólnej misji – przyznała, odwracając wzrok. – Potem jednak coś nowego zaczęło się we mnie dziać. Uśmiech elfa nieco zrzedł. - Nie jesteś w ciąży, prawda? - Nie, ale czuję coś do Arthura. Coś, co mogę nazwać rozwijającym się uczuciem – odparła, czując ulgę, że wreszcie to z siebie wyrzuciła. – Wiem, że wcześniej działo się dużo między 668
nami, jednak nigdy nie usłyszałam żadnego słowa, którym mogłabym potwierdzić, że nie są to tylko moje czcze nadzieje, lub wyobrażenia mojego umysłu. Nie władam swoim sercem, mimo, iż bardzo bym chciała. Deanuel poczuł wściekłość na siebie. Poczuł, jakby spóźnił się na coś bardzo ważnego, a jego ręce zacisnęły się w pięści. Dlaczego wcześniej tego nie zrobił?! - Rozumiem... – wyrzucił z siebie. – Jeśli jednak zmienisz zdanie, dopilnuj bym o tym wiedział. – w tym momencie wzięła górę jego duma, nad którą z kolei on nie umiał zapanować. – Muszę jechać, Nadio. Do zobaczenia wkrótce. Pisz mi o wszystkim, czego się dowiesz. Przed nami wojna. Rozgoryczony wyszedł, wciąż nie mogąc rozluźnić pięści i odpowiedzieć sobie na proste pytanie. Dlaczego nie zdobył się na to wcześniej? ... ... Leina siedziała w swojej komnacie, rozczesując swoje długie włosy. W ciągu ostatnich dwóch dni udało jej się maksymalnie uniknąć towarzystwa Barnila, Vavona, Abgara czy Feanen Valrilwen, za co była niezwykle wdzięczna swojemu szczęściu. Zanurzyła grzebień ponownie w swoich włosach, wpatrując się w lustro, które stało przed nią. Uśmiechnęła się do siebie, czując dziwną błogość. Miała na głowie tylko jedno zmartwienie. Jej osobiste służki poinformowały ją, że król myśli nad datą ślubu, oraz, że podczas ich nocy poślubnej na łoże zostanie zaścielone specjalne prześcieradło, które potem zbadają medycy. Barnil chciał być pewny, że podczas ślubu będzie dziewicą. Odrzuciła od siebie czarne myśli i znów uśmiechnęła się naiwnie do siebie. Gdy tylko usłyszała ciche pukanie, a jej drzwi otworzyły się lekko, podniosła się z łóżka. Uśmiechnęła się nieśmiało na widok Granda, który zamknął za sobą wejście do pomieszczenia. - Myślałem, że nigdy nie skończą gadać – rzucił wymownie, przeciągając się i ściągając z siebie tunikę i rzucając ją gdzieś w kąt. – Mój brat jest ogarnięty obsesją władzy. Teraz, gdy ma po swojej stronie Feanen Valrilwen, króla Vavona, a nawet króla Abgara, wolę nie myśleć, co może się stać. Nort nie ma najmniejszych szans. Mam nadzieję, że ty, moja droga, kibicujesz mi w zdobyciu jak największej ilości tytułów? – dodał, podchodząc do niej i obejmując ją. Leina zaczerwieniła się lekko. - Oczywiście – odparła. – Zastanawiałam się, czy... Czy wrócisz, po wczoraj. Wielu szlachetnie urodzonych nie zwraca uwagi na takie przygody... Grand zaśmiał się i pocałował jej szyję. Słyszała jego śmiech, jednak nie widziała jego pustych oczu. - Ja miałbym ciebie zostawić? – zapytał. – Ach, musiałbym być doprawdy głupcem, by uczynić taki grzech, Leino... ... ...
669
Nadia obserwowała, jak Deanuel odjeżdża, a w ręce trzymała list. Brak wiadomości z Ledyru ją niepokoił, jednak list od Arthura sprawił, że nieco się uspokoiła.
Kochana Nadio, Dotarliśmy do Raelli szczęśliwie i zdrowo. Smoki sprawowały się nadzwyczaj dobrze do pewnego momentu, ale o tym wolę nie wspominać. Zatem... Nie, wybacz, muszę o tym wspomnieć. Flame podstępnie zabrał moją koronę, uciekając z nią. Doprawdy nie mam pojęcia, gdzie mógł ją ukryć i jestem rozwścieczony z tego powodu. Alena mogłaby mi pomóc, lecz twierdzi, iż smok odda mi moją własność w odpowiednim czasie. Też mi coś. Ja i Alena już kilkakrotnie się posprzeczaliśmy. Oczywiście, ja pozostałem nieskazitelny w moich intencjach, słowach i czynach, jednak twoją przyjaciółkę czasem ponosi jej własny charakter. Colin dba o to, byśmy spędzali czas możliwie osobno, co wychodzi nam na dobre, gdyż czasem udaje nam się odbyć w miarę normalną konwersację. Tak, mnie też to dziwi. Smoki mają się dobrze, chociaż smok Deanuela działa mi na nerwy. Ukradł moją koronę i nie rozumie, że król nie może funkcjonować normalnie bez tak ważnego przedmiotu. Rozczarował mnie okrutnie. Wczoraj zostałem sam ze smokami, gdyż Colin chciał, by Alena pokazała mu okolice. Smok Gabriela był wyjątkowo grzeczny, twój smok jest nieśmiały, a księcia po prostu złośliwy. Jeśli pragniesz więcej informacji na ich temat, musisz poczekać na wiadomość od Aleny, gdyż moja wiedza na temat dorastających smoków jest znikoma. Znam się na tych dorosłych oczywiście. Dziś, podczas wspólnej przejażdżki ze smokami, dowiedziałem się wiele na temat Bradley’a, brata Aleny, o którego Colin wypytywał. Powiedział, że chciałby go poznać. Wątpię, by Alena miała się zgodzić, jednak wszystko jest możliwe. Może wtedy wyciągnę z czerwonego smoka informacje na temat mojej korony. Co do ogólnej atmosfery tutaj, czuję się doprawdy dziwnie. Wydaje mi się, że Colin zaleca się do Aleny. To dla mnie niepojęte. Nie wiem, czy biedak postradał rozum, czy też pcha go do tego ślepa odwaga i chęć pojawiania się w legendach. Któż normalny porywałby się na coś takiego? Najdziwniejsze jest to, że sama Alena nie wścieka się już tak na niego z tego powodu. Świat się kończy, Nadio. Jak idą przygotowania do koronacji? Wreth spisuje się dobrze? Ufam, że wszystko ci powiedziano i wszystkiego dopilnowano. Masz jakieś wieści z Ledyru? Twój mąż, Król Leśnych Elfów i Książę Beinbereth oraz Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath ... ...
670
Trzeciego dnia Nadia stała w swojej komnacie, pozwalając służącym dopasować suknię. Trzeba było dokładnie ją wymierzyć, by przylegała idealnie. Zdała się też na elfki w doborze ozdób, sama skupiając się na trzech listach, które jej dostarczono. Pierwszy był od Aleny.
Droga Nadio, Wszystko u nas w porządku, a wojna między mną, a Pennath’em jeszcze się nie rozpętała. Przypuszczam, że to umiejętności dyplomatyczne Colina, jednak nie przekazuj mu tego. Wszystkie trzy smoki rozwijają się zdrowo. Dbam o ich dietę, ćwiczę z nimi, w akompaniamencie Colina i Pennath’a oczywiście. Rosną bardzo szybko, Flame i Ethér nieco zwolnili z racji starszeństwa, jednak Viridis przybiera na wadze jak szalona. Tęsknią za właścicielami, jednak jestem zobowiązana dać im tyle miłości, ile mogę i, oczywiście, to robię. Flame zabrał twojemu mężowi koronę i do teraz jej nie oddał. Wyborne smoczątko, doprawdy. Tylko pogratulować takiej czujności. Cokolwiek pisze ci o mnie i Colinie król, musi być nieprawdą, jeśli tkwi w tym jakaś pennathowska nadinterpretacja. Nic się między nami nie dzieje, po prostu spędzam z nim więcej czasu, by uniknąć kłótni z twoim mężem. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku, i że niebawem się zobaczymy. Przesyłam ci pozdrowienia, Alena Valrilwen
Nadia uśmiechnęła się i poczuła ulgę. Smokom nic nie było i miały fachową opiekę. Zachichotała cicho na myśl o przyjaciółce i Colinie, na co służące spojrzały na nią ze zdziwieniem. Odchrząknęła, zwijając list i rozwijając kolejny, tym razem ponownie od Arthura.
Moja droga żono, Dziękuję ci za twój wczorajszy list. Cieszę się, że wszystko idzie w porządku i mam nadzieję, że przeczytasz mój list szybciej, niż list Aleny, która właśnie swój wysłała. Jestem zdruzgotany, gdyż nie odzyskałem swojej korony w dalszym ciągu. To karygodne, by król musiał chadzać bez korony na głowie. To wręcz obraza majestatu, której nie mogę zdzierżyć. Jak mam spojrzeć sobie w twarz, gdy moje dziedzictwo zostało zabrane przez jakieś kapryśne stworzenie, które, w dodatku, jeszcze dziś podłożyło mi widelec na krzesło, bym przedziurawił sobie spodnie? Mina Aleny, gdy usiadłem na sztućcu, była nie do opisania. To skandaliczne zachowanie musi zostać ukrócone. Myślę, jak to uczynić. Jednak jeszcze nic nie przyszło mi na myśl. Nie zgadniesz, co mi się przytrafiło w lesie, podczas porannej przejażdżki. Jechaliśmy lasami, a smoki leciały, by nam towarzyszyć. Alena i Colin rozmawiali i, chwilę potem, zadano mi 671
jakieś pytanie, jednak nie zwróciłem na nie uwagi, gdyż dostrzegłem coś, co zostało mi podstępem ukradzione. Mój but. Pamiętasz tą karygodną kradzież, której dokonano przed bitwą o Meavę, prawda? Ja też pamiętam, to było koszmarne. Ten sam but, nietknięty, leżał koło jednego z drzew. Nawet nie wiesz, jaką poczułem satysfakcję, unosząc go w górę. Oczywiście, ktoś musi go wyprać, jednak nie mam tutaj służących, więc to zaczeka. Mówią, że koło fortuny jest figlarne i lubi robić na złość. Tak też stało się podczas mojej drzemki, z której wybudziłem się przed kilkoma chwilami. Gdy otworzyłem moje oczy, ujrzałem ogromnego pająka, czającego się na ścianie, tuż obok okna. Bez namysłu chwyciłem mojego buta, tego, w którym obecnie chodzę, i trzepnąłem w ścianę z łoskotem. Pech chciał, że pająk uciekł, a mój but niefortunnie wyleciał za okno. Nawet nie wiesz, w jakiej jestem furii. Nie mam już wątpliwości, że Colin zaleca się do Aleny. Mimo ich sprzeczek, nie sposób nie zauważyć, że dogadują się o niebo lepiej. Dziwi mnie też to, że on jest jedynym mężczyzną, który potrafi względnie nad nią zapanować. To znaczy sprawić, by nie zniszczyła czegoś, bo akurat ją zdenerwowałem. Dziwne, nieprawdaż? Przesyłam wyrazy tęsknoty, Twój mąż, Król Leśnych Elfów i Książę Beinbereth oraz Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath
Nadia odłożyła list na stojący tuż przy niej stół, mając kamienną twarz. Nie sądziła, że Arthur przejdzie samego siebie w rozpisywaniu się na takie tematy, jednak wolała głośno tego nie komentować. Sięgnęła po trzeci list, a po przeczytaniu kilku linijek, aż krzyknęła.
Deanuelu Norcie, Feanen Valrilwen jest w sojuszu z Barnilem. Chce zjednać sobie Alenę, przywrócić krainy bogom i sama powrócić do boskiej postaci. Jest coraz gorzej. Barnil pozwolił Abgarowi złożyć w ofierze kilkanaście tysięcy niemowląt, których rodziny zostały wcześniej skazane na śmierć. Gówniarz był wniebowzięty, a takiej rzezi nie widziałem od naszej wojny w Utis. Oprócz tego powrócił brat króla, Grand, wraz z jego bachorem. Marcusa nie widuję zbyt często, jednak książę panoszy się po zamku, jednocześnie będąc w niełasce króla, z niewiadomych powodów. Zgodnie z nową polityką Barnila, pomordowali już ponad milion obywateli Edery. Wliczając w to kobiety i dzieci. Musicie atakować szybko i zebrać tylu sojuszników, ilu uda wam się przekonać do swoich racji. Trzymajcie Alenę blisko i uważajcie na smoki, gdyż w przeciwnym razie czeka was okropna zguba. Muszę wiedzieć, kiedy będziecie atakować.
672
K. V.
Nadia poderwała się niemal natychmiast, a służące odskoczyły od niej, przerażone. - Pani? – zapytała jedna z nich niepewnym głosem. - Muszę natychmiast napisać do Aleny – wyszeptała Nadia, ruszając do drzwi. - Pani, suknia! ... ... Minęły cztery dni odkąd wyjechali z Meavy. - Ciekawe dlaczego Nadia nie odpisała – rzekł Colin, jadąc z Aleną przez Jorn. Zostawili Arthura ze smokami, wiedząc, że w tym lesie nie płynie czas. Jasnowłosy elf nie odpuścił i namówił Alenę na wyprawę w to miejsce. Elfka pokręciła głową. - Może jest zbyt zajęta przygotowaniami. Mam nadzieję, że nic się nie stało – rzuciła. – Pennath mówił, że dziś znów do niej napisze. Tym razem będzie trzeba go przypilnować, by nie rozwodził się na dwie kartki nad swoimi życiowymi tragediami. Colin zaśmiał się cicho, jadąc bliżej niej. - Poczekaj, masz coś we włosach... – powiedział, wyciągając rękę. – Nic wielkiego, tylko pajęczyna. – gdy cofał rękę, przypadkowo dotknął jej nagiego ramienia. Elfka uniosła brew, patrząc na niego. - Od kiedy to troszczysz się o moje włosy? – rzuciła pytająco. – I dlaczego tak naciskałeś na poznanie Bradley’a? - Bo mnie obchodzisz – odparł rozbawiony, unosząc brwi. – I to cała ty. Twoja przeszłość też się wlicza. Bradley znaczy dla ciebie wiele, więc chcę go poznać. To bardzo proste, Aleno... Czarnowłosa pokręciła głową, przyspieszając nieco. Po jakimś czasie dojechali do wioski, stojącej po środku Jorn. Przy jednym z domów Alena zatrzymała się, zsiadając z konia. Colin zrobił to samo, rozglądając się z ciekawością dookoła. Ludzie, mieszkający blisko, obserwowali ich, jednak nie wypowiedzieli ani słowa. - A więc chodź – powiedziała elfka, wchodząc do środka. Jasnowłosy poszedł za nią, widząc siedzącego przy stole znajomego chłopca. Pamiętał go z czasu, gdy znalazł Alenę u Amroth’a. Dzięki Bradley’owi nie wtrącono go do lochu. Bradley podniósł wzrok i uśmiechnął się szeroko. Podbiegł do siostry i przytulił ją mocno, a Alena objęła go, uśmiechając się lekko i gładząc go po włosach. Colin patrzył na to z lekkim szokiem. Nie miał jeszcze okazji poznać Aleny od takiej strony. - Wiedziałem, że przyjdziesz – powiedział chłopiec, puszczając elfkę i uśmiechając się szeroko. – Jesteście w Raelli? Witaj, Colinie – dodał do elfa i jego również obdarzył uśmiechem. – Alena mówiła, że chciałeś do mnie przyjść! Colin zaśmiał się, siadając na jednym z krzeseł i patrząc na niego. - Jesteśmy i, owszem, chciałem – potwierdził. – Uratowałeś mnie raz od pobytu w lochach u tego nieciekawego czarnoksiężnika. Twoja siostrzyczka powinna lepiej dobierać sobie takich przyjaciół, nie sądzisz? – dodał szeptem, na co Alena uniosła brew, siadając gdzieś dalej i 673
obserwując ich, a Bradley zachichotał cicho i skinął głową. - Ja też za nim nie przepadam – wyznał szeptem. – Ale nie mów tego Alenie. - Przechowywanie sekretów braci to moja specjalność, wierz mi! – rzucił. – Mam jednego brata. Też jest księciem, tak jak ty. Bywa nieznośny... Jak to książęta... - Hej! – oburzył się chłopiec. – Ja nie bywam nieznośny. Zawsze nazywano mnie złotym dzieckiem. Colin uniósł brwi. - Tak? Nie psociłeś nic a nic? Ani jednego, malutkiego żarciku? No przyznaj się! Bradley znów zaśmiał się cicho, słuchając go. - Ale tego nie możesz powiedzieć nikomu... – zaczął, siadając naprzeciwko niego i zaczynając mu coś opowiadać, podczas gdy Alena siedziała nieco dalej i obserwowała ich w dalszym ciągu, zdziwiona tym, jak szybko znaleźli ze sobą kontakt. *** Alena i Colin szli korytarzem. Było popołudnie, niedawno powrócili z Jorn. Elfka miała zamiar iść się przebrać, a potem mieli iść do Arthura i smoków. - Nie wiedziałem, że z niego takie wesołe dziecko – powiedział jasnowłosy szczerze, idąc tuż obok niej. – I mały psotnik! Elfka skinęła głową. - Polubił ciebie. Ja nie umiem go rozśmieszać w sposób, w jaki ty to robiłeś. A czasem jest mu to potrzebne. To, co zrobiłeś wiele dla mnie znaczy. Dziękuję. Zatrzymała się przed swoją komnatą, a Colin uniósł brwi, zatrzymując się również. - Sam tego chciałem. Mówiłem już, że mi zależy. Nie masz mi za co dziękować. Alena popatrzyła na niego chwilę, a potem skinęła głową, odwracając się w stronę drzwi do swojej komnaty, jednak elf zatrzymał ją, łapiąc ją za rękę. - Co nie znaczy, że nie lubię, jak się uśmiechasz i jesteś zadowolona – powiedział, nadal unosząc brwi w górę z rozbawieniem. – Przyjmę też pocałunek, jeśli już tak bardzo chcesz mi podziękować, Aleno... - Chciałbyś – rzuciła, sama unosząc brew w górę. Stali tuż obok siebie, czuła na sobie niemal jego oddech. - Nie zaprzeczę – wyszeptał, przybliżając się bardziej, jednak elfka zmusiła się by zabrać swoją dłoń, cofając się i znikając w swojej komnacie. *** Arthur, z triumfalnym wyrazem twarzy, kroczył za lecącym wolno i nisko Flamem. Tuż obok niego leciały dwa pozostałe smoki. Czuł euforię. W końcu namówił czerwonego smoka na pokazanie mu miejsca, w którym bezprawnie ukrył jego koronę. - Idę, idę! – zapewnił go, przyspieszając nieco. Ze zdziwieniem odkrył, iż zmierzają w stronę stodoły. – Ukryłeś królewską koronę w stodole?! Smok fuknął tylko w odpowiedzi i stanął przed wejściem do starej stodoły. Wskazał głową, zachęcając króla do wejścia. Jasnowłosy zacisnął usta, czując wściekłość. Wszedł do środka, rozglądając się uważnie. Stogi siana nie były otoczeniem, do jakiego przywykł. Odwrócił się gwałtownie w lewo, gdyż coś dotykało jego ucha, by odkryć, iż to tylko niewinna pajęczyna. 674
- A więc... – zaczął poważnie. – Gdzie ukryłeś moją koronę? Niestety nie doczekał się odpowiedzi, gdyż zaraz po tym, jak wypowiedział pytanie, drzwi stodoły zatrzasnęły się z hukiem, pozostawiając go zupełnie samego w środku. ... ... Czwartego dnia, pod sam wieczór, Nadia była już po spotkaniu z czterema przedstawicielami ras, zamieszkujących północne ziemie. Miała okazję posłuchać, jak Jasper narzeka na swoje małżeństwo, które ponoć jeszcze było nieskonsumowane, oraz porozmawiała z Timothym, który powiadomił ją o żalu generała, z powodu nieotrzymania zaproszenia na ślub. Nie przejęła się tym, poświęcając się przygotowaniom do ceremonii, jednak myślami była zupełnie gdzieindziej. Powiedziała rycerzowi wszystko, co Vavon napisał w liście, a siedząc wieczorem w swojej komnacie, otrzymała kolejny list.
Kochana Nadio, Dlaczego nie odpowiedziałaś na mój wczorajszy list? Czyżbyś była tak zajęta przygotowaniami do ceremonii, że nie znalazłaś na to czasu? Mam nadzieję, że na ten list odpiszesz, gdyż niepokoimy się. Ze smokami wszystko w porządku, a ja nadal nie odzyskałem swojej korony. Podstępna, czerwona bestia zamknęła mnie dziś w stodole, jednak moje odczucia są tak negatywne, że nie opiszę ci ich. Tak naprawdę opisałbym je, jednak Alena i Colin pilnują, bym się zbytnio nie rozpisywał. To bardzo denerwujące, tak samo jak to, że ona zauważyła dziś, że noszę dwa różne buty, ponieważ ten jeden, który wyleciał za okno, dziwnym trafem jeszcze się nie odnalazł. Co do moich poprzednich obaw, sprawdzają się coraz bardziej. Nie wiem, co mam z tym zrobić. To mnie przeraża, Nadio, i jest bardzo nie w porządku. Twój mąż, Król Leśnych Elfów i Książę Beinbereth oraz Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath
Nadia zmarszczyła brwi. Nie otrzymali od niej odpowiedzi, którą wysłała niemal natychmiast po tym, jak sama przeczytała list od Vavona? - Coś tutaj nie gra – szepnęła sama do siebie, biorąc nowy kawałek papieru i zaczynając pisać. ... ...
675
Alena weszła do swojej komnaty. Był już późny wieczór, a ona i Colin dopilnowali, by Arthur wysłał list do Nadii. - Decyzja o pilnowaniu go była dobra, gdyż nie czekaliśmy na list dwie godziny, tylko kilka minut – rzuciła, zapalając świece magią. Colin skinął głową, wchodząc za nią i zamykając za sobą drzwi. - A czyj to był pomysł? Widzisz, jestem geniuszem! – zaśmiał się cicho. Elfka zmarszczyła brwi i odwróciła się w jego stronę, widząc zamknięte drzwi. - Tak, a teraz możesz już wrócić do siebie, bo idę spać – rzuciła. – A dziś już dużo rozmawialiśmy. - Oj, piękna, i ja, i ty dobrze wiemy, że nie chcesz, żebym sobie szedł – powiedział z uśmiechem, przypatrując jej się. Alena popatrzyła na niego dość chłodno, mijając go i otwierając jedno z okien. Chłodne, nocne powietrze wleciało do komnaty, a ona odwróciła się w jego stronę. - Jakbym nie chciała, to bym ci tego nie mówiła – odparła. – Idź już. Colin jednak przybliżył się do niej, a elfka ze zirytowaniem odkryła, że za nią znajduje się ściana. - Nie zostawię ciebie samej w taką zimną, ciemną noc... – stwierdził, śmiejąc się cicho. – Szczególnie podczas wojny. Alena zmrużyła oczy. - Uważaj, bo ja zostawię ciebie samego – rzuciła. – A mam przewagę. - Uuu, przewagę? – zapytał, podchodząc jeszcze bliżej niej, czym uwięził ją między sobą, a ścianą. – Jaką? - Jeśli dobrze odczytuję twoje ogólne intencje, to to coś tutaj... – dotknęła ręką jego piersi. – Należy do mnie. Więc nie przeginaj. Zaśmiał się ponownie, przypatrując się jej. - A sądzisz, że chciałbym to zmienić? Nie... – odparł, nie cofając się. Alena poczuła wściekłość i zmrużyła oczy ponownie. - Odejdź – rzuciła i uniosła ręce, by go od siebie odepchnąć. Wtedy jednak elf złapał ją za nadgarstki, przypierając do ściany i pocałował ją mocno w usta. Gdy poczuł, jak oddaje pocałunek, ogarnęła go satysfakcja i radość. Puścił jej ręce, którymi objęła go za szyję, całując go namiętniej i gwałtowniej. Poczuł jej bliskość, poznając rękami jej ciało. Po chwili zszedł pocałunkami na jej szyję, biorąc ją na ręce, by paść z nią na łoże i zacząć całować ją jeszcze mocniej, niż wcześniej. ... ... Arthur złożył ręce przed sobą, kończąc śniadanie. Na sali panowała bardzo dziwna i dość napięta atmosfera. Naprzeciw niego Alena siedziała na krześle, nie odzywając się ani słowem, natomiast Colin był w wyśmienitym humorze. Król odchrząknął. - Nie wiem, jak to wyjaśnić, jednak nie mogłem spać w nocy. Zimny wzrok Aleny skierował się na niego. Elfka uniosła brew, nie okazując żadnych emocji. - Doprawdy? I dlaczego postanowiłeś się tym z nami podzielić, Pennath? 676
Arthur odchrząknął, zastanawiając się, jak ma to ubrać w słowa. - Po prostu wydaje mi się, że mam omamy. Zastanawiam się, czy wy też je macie, czy to tylko mi się dzisiejszej nocy przytrafiło. - Prawdopodobnie jesteś jedyny, Arthurze – powiedział Colin, idealnie naśladując powagę króla. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Pennath, nadal mając dziwną minę, skinął głową i wstał od stołu. - Napiszę do Nadii kolejny list – powiedział po chwili. – Może, gdy będzie miała ich kilka, rozważy odpisanie. Mówiąc to, wyszedł z sali, zamykając za sobą drzwi. Colin wypuścił powietrze z płuc i zaśmiał się cicho, również wstając od stołu. - Niedługo się dowie – stwierdził. – To będzie dla niego szokiem. Aleno, czemu jesteś dla mnie taka chłodna? Zdecydowanie wolę ciebie w tej drugiej wersji! - Taka już jestem – rzuciła. – Poza tym, Pennath nie może wiedzieć, Colinie. - Nie, nie jesteś – odparł, stając za jej krzesłem i opierając się o nie. – I chcę, by wiedział. I on, i cały świat. Okazuj mi uczucia, tak, jak zrobiłaś to wczoraj. To nie takie trudne. – pochylił się i pocałował jej policzek, stojąc za nią. – Przywróciłaś Deanuela do życia, więc jestem pewny, że zdołasz zrobić to samo przy jutrzejszym śniadaniu! Alena zdębiała całkowicie i aż wstała z krzesła, odwracając się do niego. - Chyba oszalałeś! – odparła, zdziwiona. Colin jednak zaśmiał się. - O nie! Nie oszalałem jeszcze i mam kolejny pomysł. Aleno, co ty na to, byś nazwała Arthura Arthurem? Czarnowłosa elfka patrzyła na niego z szokiem, wymalowanym na twarzy. - Oszalałeś – wyszeptała z niedowierzaniem. Jasnowłosy ujął jej dłoń w swoją rękę i zaśmiał się ponownie. - Chodź. Smoki na nas czekają – powiedział, ruszając w stronę drzwi. Ruszyła za nim, jednak zabrała mu swoją dłoń, którą on po chwili znów chwycił w swoją rękę. Minęło pięć dni, odkąd tu przybyli. *** Arthur tymczasem usiadł na krześle w swojej komnacie. Wyjął papier i pisadło i rozpoczął pisać kolejny list, chwilę rozmyślając, jak go zacząć.
Najukochańsza żono, Nie wiem, czy czymś ciebie uraziłem, jednak w dalszym ciągu nie odpisujesz na moje listy. Zamartwiam się równie mocno, co moi towarzysze. Smoki jednak pozostają spokojne, jakby wiedziały, że jeszcze przez jakiś okres czasu muszą być chronione. Jak się zapewne domyślasz, nadal nie odzyskałem swojej korony. Brak mi słów, by opisać ten haniebny czyn, jednak wydarzyło się coś znacznie nowego. Któryś ze smoków pogryzł moje prześcieradło. Jedną noc zmuszony byłem spać na czymś, co przypominało dziurawy ser. Wyobrażasz to sobie? Król, śpiący na dziurawym prześcieradle! Przecież to czysty wstyd i hańba! Mojego buta również nie odzyskałem, więc przysłowie o kole i fortunie się sprawdza 677
idealnie. Wybacz, że dziś nie będę pisał normalnej długości listu, jednak boję się, że w każdej chwili ktoś może tutaj wejść, albo któryś ze smoków mnie zaskoczy i cała moja praca pójdzie na marne. Poza tym, nie wiem co u ciebie się dzieje, nie wiem, czy mam się martwić, czy też nie. Mam nadzieję, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Może ktoś przechwytuje twoje listy? Rozważ taką możliwość. Jest, wszakże, jeszcze jedna sprawa. Nie mogłem w nocy spać. Nie wiem, czy to tęsknota za małżeńskim kontaktem, czy moje omamy, jednak słyszałem bardzo dziwne rzeczy, Nadio. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Jest jeszcze druga opcja, której nie dopuszczam do siebie, bo jest absurdalna. Rozumem, że domyślasz się, o czym piszę i co mam na myśli. Niemniej jednak dziwna bliskość Aleny i Colina mnie martwi. Nie wiem, co mam o tym sądzić. Dziś mamy zamiar wybrać się ze smokami na polowanie. Jestem pewny, że po tym usnę szybko i nie będę się męczył tak, jak dziś. Ucałowania, Twój mąż, Król Leśnych Elfów i Książę Beinbereth oraz Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath ... ... Nadia została odprowadzona przez Wreth’a do Świątyni w piąty dzień przygotowań do swojej koronacji. Miała tam być sama przez trzy dni, czekając na ostateczną uroczystość. Komnata, w której przebywała, była bardzo bogato i wygodnie urządzona. Ktoś zadbał o to, by niczego jej nie zabrakło i tak było w istocie. Rozmyślała nad swoim życiem i tym, co czekało ją po koronacji. Nie mogła się skupić na swoich grzechach, gdyż w jej myślach ciągle czaiły się złowrogie i przerażające informacje od króla mrocznych elfów. Martwiło ją to, że jej listy nie dochodziły do jej przyjaciół. Gdy otrzymała kolejne listy, przeczytała je natychmiast. Krótka wiadomość od Aleny wyrażała troskę o to, dlaczego się do nich nie odzywa, natomiast skromniejszy niż ostatnio esej Arthura zawierał to, co zwykle, czyli dokładniejszy opis wszystkich jego zmartwień. W jej głowie zapaliło się dziwne ostrzeżenie. A jeśli faktycznie ktoś przechwytywał jej listy? Opadła ciężko na łoże, nie mając innego wyjścia, jak tylko czekać. Zaczęła rozmyślać nad swoimi grzechami. Przed oczami wciąż miała scenę, w której prosiła Alenę o zabicie swojego byłego męża. Przymknęła oczy, przytulając się do poduszki. ... ... Grand śledził Marcusa odkąd tamten wyszedł ze swojej komnaty. Dogonił go w połowie schodów, prowadzących na górę. - Marcus! Dokąd zmierzasz o tej porze? – zapytał zdziwiony, przybierając przyjazny ton głosu. 678
Półelf spojrzał na niego dość podejrzliwie. - Chciałem pomówić z moim ojcem, wuju – rzucił. – To nic takiego. Nie dotyczy to ciebie. Grand stwierdził od razu, że Marcus kłamie. Wiedział, że szedł do Barnila, by powiedzieć mu o jego romansie z Leiną. - Ach, rozumiem. Obawiam się, że twój ojciec jest zajęty ważnymi sprawami – odparł. – Ważniejszymi niż rozmowy o pogodzie. Powinieneś go zrozumieć. Marcus spiął się wyraźnie, stojąc bez ruchu. - Wuju, nie mam z nim w ogóle kontaktu – zauważył. – Czy to coś złego, że chcę z nim porozmawiać? Grand prychnął. - Chcesz mu powiedzieć – odparł zimno. Marcus spiął się jeszcze bardziej. - O tym, jak się czuję, gdy nazywają mnie bękartem? Albo nosząc godło mojej zamordowanej matki? Owszem, o tym chcę mu powiedzieć bardzo. - Nie zgrywaj się przede mną – warknął Grand. – Wiesz o nas. I chcesz mu o tym powiedzieć. Niestety... Ze mną się nie wygrywa. Nim Marcus zdążył zareagować, lub chociażby cokolwiek odpowiedzieć, książę popchnął go niezwykle mocno w tył, wypychając go za okno, przez które wypadł z łoskotem. ... ... Szóstego dnia Nadia nadal siedziała w Świątyni. Otrzymała kolejny list od Arthura, z przykrością stwierdzający, że jej odpowiedź ponownie nie dotarła do jej przyjaciół.
Nadio! Zawalił się świat. Nawet nie wiesz, jaki szok przeżyłem dziś, przy śniadaniu. Większy niż wtedy, gdy ukradziono mi buta. Większy nawet niż wtedy, gdy moja korona została porwana przez czerwonego diabła. Otóż... Siedziałem rano przy stole na śniadaniu z Colinem. Rozmawialiśmy o czymś, żaliłem się na to, że zbliżała się data wyjazdu, a ja nie mogę znaleźć mojej korony. Mówiliśmy również o tym, że ktoś będzie musiał zostać z twoim smokiem, gdyż jest młodszy o prawie tydzień od pozostałych dwóch. Colin zaproponował, że on i Alena mogą zostać, jeśli ja chcę już wracać i wtedy... Wtedy przyszła Alena. I zrobiła coś, czego się nie spodziewałem. Przechodząc obok Colina, pocałowała jego policzek. Rozumiesz to, droga żono? P-o-c-a-ł-o-w-a-ł-a Colina w policzek. Nie wiedziałem, co mam rzec, więc siedziałem z półotwartymi ustami, jednak najlepsza część miała dopiero nastąpić. Colin chwilę patrzył na nią dość znacząco, a potem sama Alena spojrzała na mnie i zapytała, cytuję: „Arthurze, czy coś ci dolega?”. Tak, zapytała ARTHURZE. Nie powiedziała do mnie po nazwisku lub tytule, jak zwykła do tej pory. Nie wiem, co się stało, jednak podejrzewam, że mogą mieć romans. Tak, wiem, to niedorzeczne, jednak nic innego nie przychodzi mi na myśl. I TO JESZCZE POD MOIM 679
NOSEM! Jeśli się okaże, że to prawda... Odpisz, proszę. Zaczynam się poważnie obawiać. Twój mąż, Król Leśnych Elfów i Książę Beinbereth oraz Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath
Nadia uśmiechnęła się, zapominając na chwilę o wszystkich troskach. Poczuła ciepło, czytając list jeszcze raz. Od samego początku widziała, że Colin i Alena nie będą sobie obojętni. Potem oddalili się od siebie, jednak po przeczytaniu wiadomości Arthura stwierdziła, że rozłąka dobrze im zrobiła. Miała nadzieję, że przypuszczenia i obawy Arthura w tej sprawie się sprawdzą. Chciała chwycić za pisadło i odpisać jak najszybciej, jednak wtedy przypomniała sobie, że żadne z jej wiadomości jeszcze nie dotarło do Raelli. Jej entuzjazm nagle opadł. ... ... Siódmego dnia odwiedził ją ojciec. Generał Gorgoth wkroczył do jej komnaty w Świątyni, uprzednio pukając. Miał na sobie zbroję i oficjalny strój. - Nadio – powiedział, stając niedaleko drzwi. Elfka stała przy jednym z okien. Odwróciła się w jego stronę, a w jej spojrzeniu nie było widać ani krzty ciepła. - Zawsze byłam ciekawa jak wygląda człowiek, który całował zabójcę kogoś tak mu bliskiego – powiedziała nagle. – Teraz już wiem. Patrzę na niego. Gorgoth poczuł, jak ogarnia go zimno. Zacisnął usta, nie ruszając się. - Nigdy bym tego nie zrobił. To nie było z mojej inicjatywy. - A jednak powiedziałeś mi, że moja matka umarła RODZĄC MNIE! – wyrzuciła z siebie elfka. – Wiem o wszystkim. Przez całe życie obwiniałam się o jej śmierć. A ty... Ty całowałeś jej zabójczynię i popierałeś wspólnika tej zbrodni, Aryona! Nie masz prawa powiedzieć złego słowa o Alenie, bo to, co zrobiłeś, przeszło wszelakie pojęcie. Gorgoth poczuł wściekłość. - Nie będziesz się zwracać tym tonem do własnego ojca – rzucił stanowczo. – Radzę ci opanować swój język, córko. Nadia jednak zaśmiała się gorzko. - O nie. Dla mnie nie jesteś już ojcem. Przestałeś nim być trochę temu. Nie zasługujesz na to. A teraz wyjdź. Brązowowłosy elf poczuł, jak szok uderza w niego z ogromną siłą. - WYJDŹ! – krzyknęła, czując niesamowitą złość i dopiero gdy wyszedł, odczuła pewien rodzaj ulgi. Wiedziała, że nie podaruje jej tego, jednak sumienie nie pozwoliło jej postąpić inaczej. Siedziała kilka godzin w samotności, przygotowując się psychicznie na następny dzień i swoją koronację. Zastanawiała się, jak to wszystko będzie wyglądać i czy aby na pewno da 680
sobie radę. Żałowała, że Arthur i Alena nie mogą być przy niej. Jej humor uległ zmianie, gdy nadszedł kolejny list. Z daleka rozpoznała, że jest od jej męża, więc rozwinęła go szybko, nie zwlekając ani chwili dłużej.
Droga Nadio, ONI Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ MAJĄ ROMANS. WIDZIAŁEM NAWET JAK SIĘ TRZYMALI ZA RĘCE. ZORIENTOWAŁEM SIĘ TEŻ, ŻE MOJE NOCNE PRZYPADŁOŚCI BEZSENNOŚCI NIE SĄ SPOWODOWANE MOIMI DZIWNYMI WYOBRAŻENIAMI, TYLKO PRAWDZIWYMI ZDARZENIAMI. NIE MOGĘ TEGO PRZEŻYĆ. JAK TO SIĘ MOGŁO STAĆ POD MOIM NOSEM? PRZECIEŻ TO ABSURDALNE! NIE ZMRUŻYŁEM OKA! W DODATKU NIE ZNALAZŁEM MOJEJ KORONY, A KOLEJNA Z MOICH PAR BUTÓW ZNIKNĘŁA! ZOSTAŁ MI TYLKO JEDEN NOWY I JEDEN STARY, ZDEWASTOWANY BUT! JAK JA MAM ŻYĆ, NADIO? ODPISZ, BO, PRZYSIĘGAM, OSZALEJĘ! Twój mąż, Król Leśnych Elfów i Książę Beinbereth oraz Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath
Nadia zaczęła się śmiać, czując, jak całe napięcie z niej uchodzi. Szczęście, jakie ją wypełniło, przekroczyło jej wyobrażenia. Furia Arthura była dla elfki bardzo zabawna, tak więc śmiała się na głos, siadając z powrotem na łóżko i ściskając w rękach list. Poczuła tęsknotę za wszystkimi, w szczególności za małą Viridis, której nie widziała już tydzień. Jak jedna wiadomość może odmienić podły nastrój w szczęście. Teraz pozostawało jej tylko czekać do jutra. Na jej własną koronację. ... ... “My soul suffers from your hostile ways I bear so many scars, hit me hard Time to change we have to rearrange For this has gone too far, way too far”
Dnia ósmego Alena otworzyła oczy, czując, jak razi ją słońce, wpadające do komnaty przez otwarte okna. Zmrużyła powieki, zasłaniając się przed promieniami. Chciała iść spać dalej, więc przewróciła się na drugi bok i wtedy poczuła, że ktoś ją obejmuje. Colin leżał obok niej, pogrążony w głębokim śnie i obejmował ją jedną ręką w pasie. 681
Przypomniała sobie wszystko, co zmieniło się w ciągu kilku ostatnich dni i ze zdziwieniem odkryła, że nie żałuje zupełnie niczego. Po raz pierwszy, od tylu lat, czuła się szczęśliwa. Czuła, że mogła spojrzeć w lustro i powiedzieć, że życie nabrało dla niej jakiś wartości. Że poznała na nowo, co to znaczy czuć i została zaakceptowana dokładnie taka, jaka była. Nie budziła Colina, przypatrując mu się przez kilka chwil. Potem do głowy niespodziewanie przyszły jej słowa Deanuela. Ninde. Ninde chciała się z nią pogodzić. Zabrała z siebie rękę elfa delikatnie, by go nie zbudzić. Sama wstała i ubrała się niemal bezszelestnie i opuściła komnatę, zmierzając samotnie korytarzami. Wszyscy spali. Wyszła na dziedziniec, a potem wzięła jednego z koni, wsiadając na niego i ruszając. Po chwili była już w Jorn, a z Jorn przeniosła się do Królestwa Niebieskiego. Gdy była sama, te czynności zajmowały jej bardzo mało czasu. Znała idealnie zarówno siebie, jak i wszystkie tereny, po których się poruszała. - Czułam, że przybędziesz właśnie dzisiaj. – rozległ się kobiecy głos tuż za nią. Alena zsiadła z konia i odwróciła się, stając twarzą w twarz z jasnowłosą Ninde. Elfka była ubrana w białe szaty. Ręce splotła przed sobą, a jej twarz miała łagodny wyraz. Alena skinęła jej krótko głową. - Prosiłaś, bym przyszła. Nie mam wiele czasu, więc się pospiesz, Ninde. Jasnowłosa elfka podeszła bliżej, niespodziewanie ujmując czarnowłosą za dłonie. - Chcę, byś mi wybaczyła – wyszeptała. – Za to, że utrudniałam ci niezwykle życie, oraz za to, że w ciebie nie wierzyłam. Każdy z nas może być ślepy. Nie widziałam w tobie nic, prócz nienawiści. Musisz zrozumieć mój punkt widzenia. Starałam się chronić krainę i... I nie tylko. Alena milczała przez chwilę. - I nie tylko? – zapytała. Ninde skinęła głową. - Byłam kochanką mistrza Aryona, Aleno – powiedziała eterycznym głosem. – Przybywał do mnie regularnie, karmiąc mnie kłamstwami i obietnicami, z których nic nie wyszło. Złamał mi serce, jednak chciałam chronić go przed tobą. Wiedziałam, że go nienawidzisz, że pragniesz go zabić. Nie wiedziałam jednak, co ci uczynił i co uczynił innym. Jest mi za to ogromnie wstyd i mam nadzieję, że kiedyś odnajdziesz w sobie drogę do wybaczenia mi. Zimne oczy Aleny patrzyły w oczy kobiety. Zaśmiała się dziwnie. - Po mojej matce już nic mnie nie zdziwi – odparła po chwili. – Ja nie wybaczam, Ninde. Wybaczyłam raz, Arthurowi Pennath’owi. Dlaczego miałabym wybaczyć i tobie? Oczy jasnowłosej stały się niespodziewanie smutne. Nie spuściła jednak głowy, nadal patrząc na córkę Feanen Valrilwen. - Ponieważ mam dla ciebie bardzo istotne informacje, Aleno – wyszeptała. – Nie dochodziły od was wiadomości od Nadii, która dostała informacje od króla Vavona. Barnil urządził rzeź, a do jego sojuszników dołączyła twoja matka. Feanen chce, byś znów stanęła po jej stronie, chce byś to ty zabiła Deanuela Norta, oraz pragnie przywrócić ziemię bogom, a sobie boską postać. Alena nie ruszała się ani o krok. Nie zabrała swoich lodowatych dłoni z rąk Ninde. - Słucham? Jasnowłosa pokiwała głową. - Feanen ma już plan. Trzyma Barnila i całą resztę w garści. Nie wydała Vavona, gdyż sądzi, że ten wszystko już ustalił z Barnilem, i że naprawdę jest po stronie Cienia. Niebawem... 682
Niebawem ściągnie na ziemię dwójkę swoich boskich braci. Poprosi ich o jedną przysługę. O spętanie twojej woli i zmuszenie ciebie do pogrzebania misji Deanuela poprzez zabicie jego samego. Odda twoją rękę temu bratu, który zgodzi się wykonać jej prośbę. Feanen nigdy nie chciała twojego dobra, Aleno. Nigdy. Ma obsesję na twoim punkcie, na punkcie potęgi, którą zdobyłaś, i która jest ci dana. Chce, by wróciły dawne czasy i wciąż łudzi się, że przez Lotos będzie miała nad tobą kontrolę. Nie musiała dwa razy poprawiać twoich ran po Aryonie, gdy byłaś mała. Wystarczyłoby domknięcie tych, które ci stworzył. Jednak ona pragnęła eksperymentu, pragnęła stworzyć legendę. Nie cofnie się przed niczym, Aleno. Jeśli czegoś nie zrobisz, to będzie to koniec wszystkiego. Nieodwracalny koniec wszystkiego. ... ... - Bradley! – Alena weszła do domku w Jorn, w którym mieszkał jej zmarły brat. Chłopiec podniósł się z krzesła, patrząc na nią zdziwiony, ale i szczęśliwy. Ruszył w jej stronę, chcąc ją przywitać, jednak ona złapała go za ramiona, zatrzymując go i kucając przy nim. – Bradley. - Aleno – powiedział cicho, nieco przestraszony. Nigdy nie widział siostry w takim stanie. Niemal czuł bijącą od niej wściekłość. – Aleno, co się stało? - Braciszku, musisz mnie posłuchać – powiedziała z naciskiem. – Przede mną ciężkie zadanie. Bardzo ciężkie, takie, którego mogę nie wykonać, gdyż nie zależy ono od mojej mocy. Muszę wiedzieć, kto ciebie zabił. Chłopczyk odwrócił spojrzenie, chcąc się odsunąć. Elfka jednak trzymała go, cierpliwie czekając. Westchnął. - Aleno... Siostro... Nie chcę, byś wiedziała. Nie mogę ci powiedzieć. Nie chcę, byś siebie zniszczyła. Alena pokręciła głową, ujmując jego twarz w dłonie. Chciała, by na nią spojrzał. - Zawsze to ja byłam silna, pamiętasz? – zapytała. – Teraz ty musisz dać mi siłę. Bez ciebie nie dokonam tego, czego mam dokonać. Musisz dać mi motywację do działania. Musisz dać mi jakąkolwiek nadzieję na to, że się zemszczę na tym kimś. Moja nienawiść nie może zniszczyć mnie bardziej, niż to zrobiła wcześniej. Proszę, Bradley. Proszę. Młody elf, z ciężkim sercem, przysunął się bardziej. Czuł, że nie ma już wyjścia. - Nie powinienem ci tego mówić, siostrzyczko – powiedział cicho i wyszeptał jej coś na ucho. Alena uklęknęła najpierw na jedno kolano, a potem na drugie. Puściła jego ramiona, spuszczając głowę w dół. Jej rozpuszczone włosy opadły po obu stronach jej twarzy, odgradzając ją od reszty świata, pozwalając się od niego na chwilę odciąć. Po słowach brata poczuła, jakby świat już dla niej nie istniał.
683
Rozdział 47 – The Fallen Princess
“Sors salutis et virtutis michi nunc contraria, est affectus et defectus semper in angaria. Hac in hora sine mora corde pulsum tangite; quod per sortem sternit fortem, mecum omnes plangite!”
Blada twarz półelfa wydawała się być pogrążona we śnie. Miał zamknięte oczy, jego ręce zostały złożone wzdłuż leżącego bez ruchu ciała. Brązowe włosy nie były ułożone, okalając twarz mężczyzny w całkowitym nieładzie. Promienie słońca padały na jego sylwetkę, gdy pierwsza kopa ziemi poleciała do dołu, w którym leżał. - Powinieneś pochować go jak następcę tronu, przyjacielu. Bogowie mogą uznać to za obrazę. – rozległ się głos stojącego obok Barnila Abgara. Młody król splótł przed sobą ręce. – Gdy Królowa się o tym dowie... Wiesz, że jest drażliwa na punkcie obrazy bogów, zupełnie jak ja. Barnil stał bez ruchu, patrząc jak strażnicy zakopują w ziemi jego syna. Stali z tyłu Ledyrowskiej twierdzy, tylko oni sami i dwójka zbrojnych z łopatami. - Królowa ma większe zmartwienia, Abgarze – rzucił po chwili. – Niż śmierć jednego z moich bękartów. Mam ich zapewne wiele, tylko po prostu o nich nie wiem. - Więc zostawisz to tak bez śledztwa? Znaleziono go na dziedzińcu, Barnilu. Nie mówię tego, absolutnie, z powodu żałowania jego życia. Moje dzieci były zjadane, by dawać ofiary bogom... Mówię to dlatego, że możemy mieć zdrajcę w naszych szeregach, a to mogłoby być bardzo destrukcyjne. Król Edery nie odpowiedział, patrząc jak dół powoli zanika, przysypany świeżo skopaną ziemią. Jego jedyny ujawiony syn nie żył. Czuł wściekłość, jednak nie było w nim ani odrobiny żalu. Złość była powodowana tym, że ktoś odważył się podnieść rękę na Marcusa bez jego doraźnego rozkazu i zgody. Nie zdążył sam ukarać go odpowiednio za nieposłuszeństwo wobec ojca. Zimny wzrok jego czerwonych oczu przeniósł się na Abgara. - Zdrajcę? Z pewnością, przyjacielu – wycedził. – Znajdę go i osobiście zabiję. Nikt nie rusza moich rzeczy. - Bracie. – zza murów zamku wyszedł brat Barnila. Grand kroczył ku nim szybko, najwyraźniej nie przejmując się anonimowym pogrzebem półelfa. – Szukałem ciebie! Barnil spojrzał na Granda z dystansem. Jego zaufanie do brata uległo drastycznemu spadkowi po tym, jak ten zawiódł go podczas swoich poszukiwań, kilka miesięcy wcześniej. - Świetnie, przydasz mi się – rzucił. – Dowiesz się, kto wypchnął Marcusa za okno i przyprowadzisz do mnie sprawcę. Obyś się nie pomylił ponownie, Grandzie, gdyż następnym razem spotka ciebie kara tak surowa, jak tego zdrajcę, który to uczynił. Ciemne oczy Granda spotkały się z rdzawymi źrenicami króla. Nie odzywał się chwilę, a 684
potem skinął głową. - Oczywiście, bracie. To wielka strata. Jednak powinieneś pomyśleć o dziedzicu. Jako król musisz go mieć. Rozumiem, że nie zapomniałeś o Lili... Może... - Ona nazywa się Alena – syknął Barnil, przybliżając się do niego. – Rozumiesz? Nigdy jej nie dostanę, a ty nigdy nie dostaniesz tej drugiej, Nadii. Byłeś tak entuzjastyczny w sprawie mojego zaręczenia się z Leiną, że teraz w twoim interesie będzie dopilnowanie przygotowań do ślubu. Muszę to zrobić przed tym, jak Nort dotrze tutaj z wojskiem, lub my wyruszymy z naszym, zrozumiano? Ta elfka musi być w ciąży przed bitwą. Grand spiął się, jednak patrzył na brata bez ani jednego mrugnięcia. - Nie musisz mówić do mnie jak do parobka – powiedział chłodno. – Zrozumiałem wszystko, poza jednym. Dlaczego chcesz, by była brzemienna już przed bitwą? Stres i naciski mogą sprawić, że dziecko nie nadejdzie szybko... - Brzemiennej żony króla już nikt nie poweźmie za żonę – zaśmiał się nagle Abgar. – Podczas wojen porywają kobiety, jednak wątpię by Nort miał smykałkę do zabijania ich. Jeśli Leina będzie w ciąży, pozwolą jej urodzić, nawet jeśli mieliby ją porwać. Tak dziedzic Barnila przeżyje w prawie wszystkich okolicznościach. Grand nie odpowiedział, unosząc jedynie brwi w górę. Barnil za to skinął głową. - Dokładnie tak, Abgarze – rzekł. – Jestem jej pewny i mam ją w garści. To elfka królewskiego pochodzenia, więc urodzi mi dziecko, które będzie moim następcą. A do porwania nawet nie dojdzie. Wyruszymy niebawem i zmiażdżymy Norta na otwartym polu – dorzucił. – Muszę tylko dokładnie zlokalizować, gdzie znajduje się jego armia. Nie ma jej w Meavie, wiedzielibyśmy o tym. Królowa powinna przybyć jutro i dać nam informacje, których potrzebujemy. Abgar zwrócił swoje ciemnozielone oczy ku królewskiemu bratu. - Nie miałeś okazji poznać Królowej, Grandzie, więc musisz wiedzieć, że twoim obowiązkiem jest oddawać jej cześć. Sojusz z nią to najlepsze, co mogło nam się przytrafić. Nie rozgniewaj jej. Sami bogowie wiedzą, że jej gniew potrafi być straszny. Grand mruknął coś cicho. - Nie wątpię, za coś została skazana – mruknął cicho i nim zdążył zrobić cokolwiek innego, poczuł jak ręka młodego króla zaciska się na jego szyi. Warknął, jednak Abgar był nienaturalnie silny, jak na człowieka, więc nic mu to nie pomogło. - Jeśli kiedykolwiek wspomnisz o tym, w szczególności w obecności Królowej, odrąbię ci głowę – wysyczał cicho, zaciskając palce na jego szyi. – Jeśli sama ci jej wcześniej nie urwie. Nie jesteś królem, by zabierać głos w takich sprawach. Brat Barnila poczuł dziwny strach. Wyszarpnął się Abgarowi i cofnął się, dotykając swojej szyi. Chciał przemówić, wtedy jednak, jak gdyby nigdy nic, młody król uśmiechnął się i spojrzał na Cienia. - Barnilu, nadszedł czas. Pokażę ci, co przywiozłem ze sobą z południa. Chodź. ... ...
685
Ósmego dnia Nadia obudziła się o wiele później, niż planowała. Słońce już dawno snuło się po niebie, a od jej drzwi dochodziło natarczywe pukanie. Podniosła się gwałtownie do siadu, odgarniając brązowe loki do tyłu. Jej serce biło mocno, jednak nie odnalazła wzrokiem żadnej odpowiedzi na listy, które wysłała poprzedniego dnia do trójki w Raelli, oraz do Deanuela. Odetchnęła głęboko, wiedząc, że dziś jest jej wielki dzień. Jeden z najważniejszych w jej życiu. Czuła lekkość po rozmówieniu się z ojcem, jednak jej uczucia nie dawały jej wytchnienia. Wiedziała, jak bardzo rozgoryczony musi być Deanuel po ich rozmowie. Czekała bardzo długo na jaśniejszą sytuację, jednak jej ślub nadszedł, wraz ze zmienionym Arthurem. Uśmiechnęła się lekko na tą myśl. - Proszę! – zawołała, narzucając na siebie szlafrok. Drzwi otworzyły się i do środka wkroczyły jej służące, a za nimi ktoś, kogo nie spodziewała się zastać o tej godzinie w swojej komnacie. Wreth. - Namiestniku – powiedziała, zakrywając się szybko. – To niestosowne. - Wybacz, pani, jednak nie zjawiłaś się na śniadaniu – odparł elf, odgarniając swoje brązowe włosy do tyłu. – Jak mniemam, niedługo będziesz gotowa? Za godzinę powinniśmy zjawić się w sali tronowej. Nadia skinęła głową. - Oczywiście, Wreth’cie – odparła. – Będę gotowa na czas. Dobrze, że tutaj jednak jesteś, gdyż muszę o coś zapytać. Kto mnie koronuje? Wiem, że dwójka koronowanych wcześniej elfów musi... - Nie – przerwał jej Namiestnik. – To nie tak. Dwójka koronowanych osób jest wymagana tylko przy koronacjach króli. Ty masz zostać koronowana przez osobę, pełniącą najwyższy urząd w stolicy państwa, którego masz być królową. Jako, iż król nie może być obecny na tej uroczystości, zwykle tą osobą jest Namiestnik. Ja będę ciebie koronował, pani. Elfka nie odpowiedziała chwilę, przypominając sobie ich rozmowę podczas wybierania klejnotów, potrzebnych do jej korony. Pamiętała, jak wytknął jej to, że była już raz zamężna. Pomyślała, że koronacja musi być dla niego ciężkim orzechem do zgryzienia. Nie była już taka pewna tego, czy życzył jej dobrze. Skinęła jednak głową. - W porządku, raduje to me serce. Będziesz jedną z nielicznych, znajomych mi twarzy na tej uroczystości. Mogłabym prosić o opuszczenie mojej komnaty? Muszę się przygotować – powiedziała, patrząc na niego. Wreth jednak ani drgnął. - Czy otrzymałaś, pani, jakieś listy z Raelli? – zapytał po chwili. – Nie mówisz mi niczego, co jest bardzo niepokojące. Nadia zmarszczyła brwi. - Chyba nie muszę dzielić się z tobą moją prywatną korespondencją, prawda? Szczególnie, gdy chodzi o męża i moich przyjaciół. Wreth ukłonił jej się. - Oczywiście – odparł sucho i ruszył w kierunku drzwi. Po chwili jednak zatrzymał go głos Nadii. - Wreth’cie – zaczęła. – Czy wiesz może, kto mógłby przechwytywać moje listy? Odwrócił się, patrząc na nią bez ani jednego mrugnięcia powiek. - Słucham? Sądzisz, pani, że ktokolwiek miałby czelność porywać listy przyszłej królowej? – zapytał. – Przyjrzę się tej sprawie. Powinnaś mi o tym powiedzieć wcześniej, o ile w ogóle 686
masz taki problem. Nadia skinęła głową twierdząco. - Tak, Namiestniku – odparła. – Ktoś przechwytywał moje listy przez kilka ostatnich dni. Nie wiem, co mam o tym sądzić, jednak chcę, byś odnalazł tego kogoś. Chcę znać powód. Mam nadzieję, że chociaż mój list do księcia Deanuela doszedł do niego, gdyż wysłałam go z zupełnie innego miejsca w pałacu. Brązowowłosy zmarszczył brwi. - Do księcia Deanuela, pani? Pisałaś do niego? - Oczywiście. Musiał przecież dowiedzieć się o tym, co się dzieje w Ledyrze. To oznacza tylko przyspieszenie naszej wojny. Wreth skłonił głowę ponownie. - Oczywiście, moja pani. Zostawię cię już samą. *** “I surrender to the sleep And leave the hurt behind me There's no more death to fear In my dreams”
Długa, zielona suknia ciągnęła się za elfką po ziemi. Góry rękawów zostały idealnie dopasowane do jej przedramion, podobnie jak gorset całej kreacji, który podkreślał cudownie jej sylwetkę. Długie, brązowe włosy zostały spięte w niski kok, trzymający wpięte w jej loki kwiaty. Szła przez środek sali tronowej, która została równie pięknie przystrojona. Prowadził ją uroczyście ubrany Gabriel. Gdy doszli do szczytu sali, elf ukłonił się i doprowadził ją kilka ostatnich centymetrów, po czym oddalił się. Nie było wolno mu podejść bliżej. Nadia podeszła do stopni, które dzieliły ją od tronu i krzeseł, stojących na podwyższeniu. Ujęła swoją suknię w dłonie i klęknęła przed Wreth’em, odzianym w złote, długie szaty. Na palcach miał pierścienie, świadczące o jego wysokiej pozycji wśród leśnych elfów. Na poduszce, leżącej na wysokim stołku, spoczywała jej korona. Dopiero wtedy Nadia miała okazję ją zobaczyć. Była cała ze złota. Misternie wykonana, sprawiała wrażenie, jak gdyby składała się z małych, cienkich, zaplecionych ze sobą gałązek, przyozdobionych liśćmi, ułożonymi poziomo. Wszystkie złote gałązki wychodziły od zielonego, majestatycznego kamienia, który był położony z przodu korony. Po bokach, na listkach, widniały mniejsze kamienie. Wreth ujął koronę w dłonie. - Przez siedem dni nikt nie zgłosił sprzeciwu na twoją koronację, pani – przemówił głośno, a zebrane elfy słuchały go w skupieniu. Po prawej stronie, w pierwszym rzędzie, siedział książę Jasper wraz z Neridą, która skupiła swoją uwagę głównie na koronie. Mroczny elf siedział bez ruchu, z zaciśniętymi ustami, wściekły, że on sam musiał wyjechać na południe z niechcianą żoną, a elfka z ludu właśnie zostawała koronowana na królową leśnych elfów. Niedaleko nich siedział Gabriel, który bez zbytniego entuzjazmu przyglądał się całej 687
uroczystości. Po chwili spuścił wzrok, patrząc na swoje dłonie. Był zamyślony. Dalej siedzieli najznamienitsi elfowie, którzy przybyli z całego Silverlönn na koronację Nadii. Wszyscy chcieli chełpić się w blasku nowej królowej i zjednać sobie jej względy, mimo, iż nie życzyli jej jednogłośnie dobrze. - Zgodnie z nadanym mi prawem, dokonam czynu, jakiego Namiestnikowi dane jest dokonać – kontynuował Wreth, odczekawszy odpowiednią ilość czasu. Uniósł koronę wyżej. – Koronuję ciebie, Nadio Ceris, na Królową leśnych elfów, dając ci prawa, przysługujące zarówno małżonce króla, jak i pełnoprawnej królowej. Niech nikt, od tego dnia, nie odważy się zakwestionować moich słów, albowiem będzie to karane. Włożył złotą koronę na jej głowę, odsunął się, po czym ukłonił się jej nisko, zamierając w takiej pozycji. Wszyscy, obecni w sali, powstali i uczynili to samo, składając jej hołd. Nadia odwróciła się do ludu. Przybyła do tej sali jako córka generała, wyszła z niej jako królowa leśnych elfów. *** - Jasperze, o czym myślisz? – zapytała Nerida, biorąc swój kielich w dłoń i upijając trochę wina. Jej uwaga nieustannie była skupiona na nowym mężu. Czarnowłosy elf sam się napił, by chwilę dłużej pozostać wolnym od konieczności odpowiadania jej. Na jego twarzy czaiła się irytacja. - Moje myśli należą tylko do mnie – rzucił. – Pytasz o to któryś raz. Nie znamy się na tyle, bym ci się zwierzał, Nerido. Rudowłosa wydęła usta, czując się urażona. - Traktujesz mnie jak dziecko, ale się ze mną całujesz! – powiedziała oskarżycielsko. Siedzieli na uczcie z okazji koronacji Nadii Ceris, więc wiele osób to słyszało. Jasper jęknął w duchu, przypominając sobie momenty, gdy całowała go niespodziewanie, obejmując obiema rękoma i nie chcąc go puścić. Skrzywił się na to wspomnienie, wciąż jednak pamiętał ostrzeżenie ojca. Jeśli ją znieważy, pożałuje. Nerida tymczasem kontynuowała w najlepsze. - Dziwię się, że jeszcze nie jestem w ciąży... – dodała z wyrzutem. – Tyle tego było... Elf nie wytrzymał i wstał. - Wybacz na chwilę – rzucił i odszedł od stołu. Jedna z arystokratek zachichotała, słysząc wypowiedź Neridy. Przysiadła się do niej bliżej. - Nie możesz zajść w ciążę, pani? – zapytała. – Czy może tak służy wam małżeństwo, że zlegacie ze sobą aż zbyt często? Nie wszyscy mężczyźni są bardzo wytrzymali w tych sprawach, musisz o tym pamiętać! Nerida spojrzała na nią z pewną dozą zdziwienia. - Słucham? ZLEGAMY? Mówiłam o całowaniu – odparła. – Inne rzeczy nie są ważne. Arystokratka przestała chichotać, patrząc na nią. - Całowanie to tylko jeden element, który nie jest ważny aż tak – powiedziała poważnie. – Najbardziej ważne jest dziecko. Musisz dać księciu i przyszłemu królowi dziedzica, pani. Rudowłosa patrzyła na nią zdziwiona. - Ale przecież się staram. To on ucieka. Elfka zamrugała, czując się niezręcznie. - Ucieka od spania z tobą? 688
- Nie! Od pocałunków – odparła Nerida poważnie. – Staram się bardzo. A co do spania razem, cóż... Przychodzi bardzo późno, gdy ja już śpię. I śpimy, to nic nadzwyczajnego. Kilka razy próbował coś dziwnego poczynić, dotykając mnie, ale chyba zdał sobie sprawę z tego, że to nienaturalne i przestał, gdy zrobiłam mu scenę. Elfka wpatrywała się w księżniczkę z wyrazem niedowierzania na twarzy. Nie wiedziała, czy Nerida mówi poważnie, czy też nie. Zakryła lekko usta dłonią. - Pani – wyszeptała jej na ucho. – To nie tak. Wiem, żeś młoda, lecz... Obowiązki ma każda żona. *** “So far or right beside me So close but they can't find me”
Nadia właśnie została odprowadzona do stołu przez Wreth’a, z którym skończyła tańczyć. Namiestnik ucałował jej dłoń i oddalił się w stronę któregoś z członków Rady Ras. Elfka natomiast wzięła w dłoń kielich wina i upiła go troszkę. Smak najlepszego wyrobu Meavy kojarzył jej się z latami pokoju, przed rozciągającą się tyranią Barnila. Westchnęła, zwracając spojrzenie ku siedzącemu niedaleko Gabrielowi. Uśmiechnęła się lekko. - Nie przepadasz za balami, prawda? Elf spojrzał na nią i zaśmiał się krótko. - Nikt nie lubi spędzać ich samotnie – wyjaśnił. – Jednak uroczystość była wspaniała, gratuluję koronacji, królowo. To był zaszczyt móc ciebie poprowadzić. - Dziękuję – odparła brązowowłosa. – Samotnie? Wiem, że ostatnie tygodnie były dla ciebie trudne... Nie tylko dla ciebie, ale... - Alena jest w Raelli w towarzystwie Colina – przerwał jej elf, patrząc na nią w dalszym ciągu. – Wiem o tym, że przed tym, jak coś zaczęło się rodzić między nami, nie byli sobie obojętni. Dobrze wiesz, jak to się skończy, Nadio. On postąpił właściwie, a ja nie i to on będzie tym, który da jej szczęście. Żałuję, że tak się stało. Nadia chwilę nie odpowiadała. - Szczerość to podstawa – odparła po chwili. – Kiedyś nie było tego między mną, a Arthurem i nie mogliśmy się dogadać. Alena jest bardzo trudna w uczuciach i ta sytuacja zaważyła na wszystkim. Przykro mi z tego powodu, ale dobrze wiesz, że życzę i tobie, i jej jak najlepiej. Nie zawsze rzeczy wychodzą tak, jak miały wyjść. Wiem coś o tym. Ciemnowłosy milczał chwilę, a potem odwrócił głowę. - Po prostu miałem nadzieję, że jej tego nie powiesz – powiedział w końcu. Nadia nie odpowiedziała, bo podszedł do niej służący, odciągając jej myśli od słów Gabriela. - Pani – ukłonił się jej nisko i wręczył do jej rąk dwa listy. – Przyszły wcześniej, jednak nikt mi ich nie dostarczył, proszę o wybaczenie... Elfka skinęła głową, skupiając się na listach, by się uspokoić. Pierwszy okazał się wiadomością od jej męża.
689
Droga Nadio, Nie odpisałaś w dalszym ciągu na moje listy. Siedzę teraz przed biurkiem i piszę kolejny – jest jeszcze przed śniadaniem, na które się nie udałem. Zastanawiam się, jak mam się zachowywać. Pokazać im, że wiem o ich romansie, czy po prostu udawać, że nie wiem kompletnie nic? A jeśli postanowią mi o tym POWIEDZIEĆ – czyniąc to związkiem, a nie romansem, jak wynika z moich zasad i wychowania – to co mam zrobić wtedy? Bogowie, przecież ugną się pode mną nogi! To jest coś tak absurdalnego, że aż nie mieści mi się w moim światopoglądzie! Nie mam nawet głowy do tego, by zamartwiać się moją koroną i zaginionymi butami, których nie znalazłem w dalszym ciągu. Nigdy nie sądziłem, że przytrafi mi się coś takiego, a już na pewno nie jako królowi. To niewybaczalne. Mam świadomość, że możesz dostać mój list dopiero wieczorem, po koronacji. Nie chcę pisać ci o tym zbyt wiele, w razie gdybyś otrzymała go przed uroczystością, jednak... Gratuluję ci tego, moja żono, jestem z ciebie dumny i chcę to wyrazić słowami. Dążyliśmy długo do tego momentu i, chociaż jesteśmy teraz oddaleni od siebie, wreszcie on nastąpił. Mam nadzieję, że wyczekujesz mojego powrotu z niecierpliwością. Jesteś teraz królową, Nadio. Ufaj Wreth’owi, on wszystko wie i zna się na sprawach rządzenia państwem, albowiem pod moją nieobecność on i ty zostajecie na czele królestwa leśnych elfów. Jestem niezmiernie ciekaw, jakie klejnoty wybrałaś na swoją koronę, oraz w jakiej sukni wystąpiłaś. Twoja smoczyca rośnie zdrowo, podobnie jak jej czerwony towarzysz. Są nawet większe, niż przypuszczałem... To trochę przerażające, ale Alena mówi, że tak ma być. Zielony smok jest młodszy od czerwonego, tak więc myślę nad rozwiązaniem tej sytuacji. Być może zostaniemy tutaj jeszcze kilka dni, a być może ja wrócę, a oni zostaną. To byłoby najlepsze rozwiązanie. Odpisz proszę, chcę wiedzieć, że wszystko jest w porządku.
Twój mąż, Król Leśnych Elfów i Książę Beinbereth oraz Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath
Nadia uśmiechnęła się, a jej zdenerwowanie uleciało gdzieś. Co prawda, ostatni list, który napisała, nie dotarł do Raelli, jednak informacje z posiadłości okazały się więcej niż pozytywne. Jej smoczyca zdrowo się rozwijała, jej przyjaciółka była szczęśliwa, a jej mąż uczył się, że można żyć bez korony. Wzięła do ręki drugi list, który okazał się wiadomością od Aleny. Otworzyła ją i zaczęła czytać. ... ... - Lincolnie, mamy złe wieści – ogłosił Deanuel, trzymając w rękach list od Nadii. – Pisze Nadia, córka generała Gorgoth’a. Matka Aleny dołączyła do Barnila i jego hord. Jasnowłosy elf odwrócił się gwałtownie, patrząc z szokiem na księcia. 690
- Słucham?! Matka Aleny dołączyła do Barnila? Przecież to nonsens! Kto jak kto, ale była królowa wysokich elfów powinna znać wartości samozwańców – powiedział, unosząc się. – To może przysporzyć nam ogromnych problemów! Czarnowłosy książę skinął głową, odkładając list na stół. Nadal miał podły nastrój, jednak jego głowę niespodziewanie zaprzątnęły inne myśli. - No właśnie – powiedział cicho. – Nadia zapewne wysłała już list do Raelli. Alena musi o tym wiedzieć, by coś z tym zrobić. Wątpię, by ktokolwiek inny tego dokonał. Ojciec Gabriela pokręcił głową. - Pamiętam panowanie Feanen Valrilwen – powiedział dość dziwnym tonem. – To było coś, czego nie umiem opisać. Rządy podtrzymywane krwią, okrucieństwem i strachem. Budziła strach w każdym, absolutnie w każdym, potrafiła zmieść armię za jednym zamachem. A potem... A potem nadeszła jej córka. Razem stworzyły coś, czego nie widziałem nigdy wcześniej i zapewne już nie zobaczę. Pilnuj swojej sojuszniczki, Deanuelu. - Jesteś kolejną osobą, która mi to mówi – powiedział nagle Deanuel. – Wierzę w lojalność Aleny. Zrobiła dla mnie ogromnie dużo. I wierzę ci na słowo. Przeczytałem wiele ksiąg... Mam o tym pewne pojęcie. I nie wiem, co mam teraz robić. - Czekać – odparł Lincoln pewnym tonem. – Niech wrócą ze smokami, wtedy wyruszysz na wojnę. Chcesz potem czekać w Szarym Lesie, czy uderzyć na Ledyr? Deanuel zamyślił się na chwilę, zakładając ręce na torsie. - Nie wiem – odparł po chwili. – Nigdy nie miałem przed sobą takich wyborów. Wcześniej po prostu atakowałem... Chyba teraz będę musiał zrobić to samo, jeśli Barnil nie zaatakuje pierwszy. Mogę dać mu tydzień czasu, odkąd wrócą smoki wraz z Aleną, Colinem i Arthurem. Potem będziemy musieli atakować. Starszy elf skinął głową. - Brzmi rozsądnie, tydzień to nie aż tak wiele czasu, by Barnil mógł zebrać dużo więcej posiłków i żołnierzy. Musimy mieć więcej wieści ze stolicy, by poczynić dalsze kroki. Luinloth nie próżnowało przez tygodnie, podczas których ciebie tutaj nie było, książę... Po ataku wojsk Barnila, zacząłem zbierać chętnych do walki. Odbyły się szkolenia. Deanuel zamrugał, zdziwiony. - Doprawdy? To świetnie! Nie było mnie tutaj zbyt długo... – powiedział, podchodząc bliżej do okna i spoglądając na miasto. – Ale nadrobię to, gdy tylko wygramy. Zostanę królem i dam moim poddanym bezpieczeństwo, na które zasługują. W sumie, zawsze uważałem, że powinni mnie od razu koronować na króla, ale Arthur stwierdził, że z początku wypadałoby uczynić mnie księciem. Lincoln skinął głową twierdząco. - Zapewne chciał, by nikt nigdy nie kwestionował twoich praw do tronu, Deanuelu – odparł. – Jesteś urodzony księciem, więc dobrze, że to zostało pokazane. - Być może – przyznał po chwili Deanuel i odwrócił się w jego stronę. – Nie mogę się doczekać chwili, w której zobaczę mojego smoka. To już tylko kilka dni. Gdy Barnil go zobaczy, umrze ze strachu. Mam nadzieję, że dosłownie. ... ... 691
“We flown a far beyond the sea To find each other finally We’ve waited long and patiently To build a bridge between dualities”
Alena weszła do sali, w której jadali zwykle posiłki. Miała beznamiętny wyraz twarzy, jakby ktoś wyprał ją z emocji. Musiała zapomnieć na kilkanaście godzin wszystko, co niedawno usłyszała. Zastała w środku samego Colina, który uśmiechnął się szeroko na jej widok, wstając. - Otwarcie przyznam, że polubiłem budzenie się obok ciebie rano – powiedział, unosząc lekko brwi i zaśmiał się. – Gdzie zniknęłaś? Chyba nie wywiozłaś Arthura do lasu, by znalazł wreszcie swoją koronę? Alena pokręciła głową, idąc w jego stronę. Po rozmowie z Ninde i bratem nie czuła nic. Przez około godzinę po opuszczeniu Jorn nie wracała do Raelli, musząc zebrać myśli i się uspokoić. Przychodziło jej to niezwykle trudno. Gdy zobaczyła jasnowłosego elfa, poczuła ciepło, odczuwalne w chwilach, gdy był blisko niej. Ogarnęła ją niema wdzięczność za to, że po prostu tam był. Nie powiedziała jednak o tym ani słowa. - Musiałam zebrać myśli – odparła, podchodząc. Wciąż nieprzyzwyczajona, złożyła na jego policzku pocałunek, a potem usiadła na swoim miejscu. Colin, zadowolony, także usiadł, przyglądając się jej z uśmiechem. - W porządku – odparł. – Nie widziałaś po drodze naszego króla? - Jest za rogiem, czaił się, gdy tu szłam – rzuciła. – Nie wiem, w jakim celu, jednak czasem lepiej nie wnikać w pewne aspekty. Brat Deanuela zachował powagę, powstrzymując się przed ogromną pokusą wybuchnięcia śmiechem. - Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że go polubię. No i nie mówiłem ci tego, ale byłem dumny, gdy pocałowałaś mnie przy nim i nazwałaś go po imieniu. Dziękuję za to – rzekł. Elfka skinęła głową, patrząc na niego. - Ty mi dałeś znacznie więcej, Colinie – odparła po chwili, nieco dziwnym głosem. – To jeden z ostatnich dni, jakie tutaj spędzimy. Potem wrócimy do rzeczywistości Chciałabym, żeby był idealny. Mam więc do ciebie pytanie. Colin przyjrzał się jej uważnie. - Brzmi poważnie, zamieniam się w słuch – odparł, zaciekawiony. - Co chciałbyś dziś robić? – zapytała Alena po chwili. – To brzmi banalnie, jednak chodzi mi o to, na co normalnie nigdy bym się nie zgodziła. Jest coś takiego? Elf zamilkł na chwilę, dumając nad jej słowami. Nie spodziewał się tego. - Zaskoczyłaś mnie – przyznał po chwili. – Jest, z pewnością, wiele takich rzeczy, jednak... Poznałem ciebie na wojnie, Aleno – dodał. – Wojna ta cały czas trwa, a pobyt tutaj, ze smokami, jest swojego rodzaju wytchnieniem. Żyjemy z cieniami, które nad nami wiszą. Chciałbym spędzić z tobą normalny dzień. Wyjść z tobą do miasta, nie ukrywając się. I tyczy się to również ciebie. – nie spuszczał z niej wzroku. – Nie chcę, byś ukrywała Lotos. Chcę, by wszyscy wiedzieli, że prowadzę Alenę Valrilwen. Także Arthur. A gdy zapyta o nas, bo 692
zapewne zapyta, znając jego dociekliwość, powiem mu prawdę. Alena milczała przez kilka chwil, nie spodziewając się tego, o co poprosił. Sądziła, że będzie chciał czegokolwiek innego, ale nie publicznego wystąpienia w towarzystwie Pennath’a. Spojrzała na niego, a w jej oczach mógł dostrzec zdziwienie. - Chcesz się ze mną pokazać publicznie? – zapytała. – Musisz dbać o reputację, Colinie. Jesteś bratem Deanuela, drugą najważniejszą osobą w Beinbereth od czasu nominacji na Namiestnika. To niewłaściwe, byś... - Właśnie to myślenie chcę w tobie zmienić, piękna! – odparł elf. Widać było, że nie zmieni już zdania, a jego własny pomysł bardzo przypadł mu do gustu. - Wiem, co robię i jestem tego absolutnie pewny. Poza tym... to był twój pomysł! Zgadzasz się więc? Alena patrzyła na niego chwilę bez słowa. Chciała, by ten dzień był idealny. - Zgadzam się – odparła w końcu. – Ja pójdę się przygotować, a ty powiesz o wszystkim stojącemu za drzwiami Arthurowi. – w ostatnim momencie przypomniała sobie, by nie nazwać go po nazwisku. Wstała, nie jedząc nic, gdyż nie miała apetytu. – Do zobaczenia. Wyszła, po drodze mijając Arthura, który szybko wyprostował się, krocząc w stronę sali. - Witaj, Aleno - powiedział poważnie, unosząc wysoko głowę. – Właśnie szedłem na śniadanie... - Wiemy, że stałeś tuż obok, Pennath – odparła elfka. – Colin ci wszystko powie. I odeszła, zostawiając go zdezorientowanego. Odwrócił się za nią. - WOLAŁEM FORMĘ IMIENNĄ, ALENO! – krzyknął oburzony, jednak elfka nie odpowiedziała. – Zapewne ją zawstydziłem – stwierdził cicho sam do siebie. Po chwili skierował swoje kroki do sali jadalnej, gdzie zastał Colina w wyjątkowo dobrym humorze. Zachował kamienną twarz, przypominając sobie swoje wczorajsze odkrycie. Usiadł na swoim miejscu. - Witaj, królu! – powiedział brat Deanuela z szerokim uśmiechem. – Wierzę, żeś w dobrym humorze. Mam dla ciebie propozycję. Jasnowłosy monarcha spojrzał na niego, zachowując stoicki spokój. - Doprawdy? Jeśli dotyczy on sposobu odzyskania mej korony i butów, to z chęcią wysłucham – rzucił. - Niezupełnie, jednak... Zaraz, twoich butów? Co się stało z twoimi butami? – zapytał Colin, czując, że będzie musiał użyć czegoś silniejszego niż siła woli, by powstrzymać się od śmiechu. Usta Arthura przypominały cienką linię, która nigdy się nie skrzywiła. - Poznikały w tajemniczych okolicznościach – odparł wymijająco, ledwo otwierając usta. Colin patrzył na niego dziwnie, skupiając się na swojej powadze. W końcu głośno odchrząknął i skinął głową. - Rozumiem. Cóż, może mógłbym przekonać Alenę, by porozumiała się z Flamem, a wtedy, być może, odzyskasz koronę – powiedział. – To jedne z ostatnich dni tutaj. Szkoda, że nie możesz dzielić ich z Nadią, jednak mam nadzieję, że wybierzesz się dziś ze mną i Aleną do miasta. Arthur zamarł. Chyba nie chcieli... - Do miasta? – zapytał. – W jakim celu? - W celu spędzenia normalnego dnia, no i, oczywiście... – Colin chrząknął. – Możesz się pokazać poddanym jako król. Dobrze to odbiorą. Nie wszyscy mieli okazję być w Meavie, na twojej koronacji, a potem przedstawieniu i uczcie. 693
Jasnowłosy król zmarszczył brwi, ale zastanowił się chwilę nad jego słowami. - Masz rację – rzekł. – W porządku, pojadę. To będzie dobre dla mojej królewskiej prezencji, a moi poddani nauczą się mi bardziej ufać. Każdy powinien na własne oczy przekonać się, że jestem urodzonym królem, mimo, że nie jestem z pochodzenia leśnym elfem. Genialny pomysł. Sądzę, że Nadii też by się spodobał... – Arthur zaczął dumać nad swoją osobą i aspektami wyjścia do miasta. Colin miał bardzo dziwną minę i po chwili odchrząknął ponownie. - Tak, tak – odparł. – Dokładnie tak. Więc, za godzinę wyruszymy! Będziemy czekać na dole – dodał, wstając. – Ja muszę coś załatwić... Jasnowłosy król nagle spojrzał na niego podejrzliwie. - Idziesz do Aleny? – zapytał dziwnym głosem. – Teraz? Colin zaśmiał się cicho. - Niestety nie. Idę się przygotować, ty też powinieneś. Nie masz na sobie butów, Przew... Królu – powiedział poważnie. Arthur spojrzał na niego wzrokiem tak zabójczym, że gdyby potrafił kamienować, Colin byłby dawno posągiem. - Oczywiście, że pójdę się przygotować. Jednak... Nie jestem ani ślepy, ani głuchy, Colinie – rzucił, nie wiedząc, jak zadać to pytanie. – I przypadki mojej bezsenności nie są spowodowane niczym innym jak... – urwał nagle. – Co jest między tobą a Aleną? – wypalił nagle, zaciskając usta i czekając na odpowiedź z wysoko uniesioną głową. Przygotował się na serię zaprzeczeń i dowodów, które miałyby zatrzymać jego teorię w zalążku, jednak... - Coś pięknego! – zaśmiał się Colin. – To moja kobieta, Arthurze. *** Viridis zakradła się do komnaty Aleny i wskoczyła na jej łóżko, wskazując pyszczkiem na jedną z sukni, nad którymi elfka się zastanawiała. Czarnowłosa uśmiechnęła się lekko na widok smoka. Zawsze wprawiały ją w dobry nastrój. Czuła magię dookoła siebie, a magia była czymś, co towarzyszyło jej odkąd się narodziła i pozwalała jej się uspokoić. - Sądzisz, że ta będzie najlepsza? – zapytała, rozglądając się dookoła, czy smoczyca przyszła z Flamem, jednak oprócz zielonoskórej istoty, była w komnacie całkiem sama. Viridis wesoło zamachała skrzydłami, rozkładając je lekko. Alena wzięła suknię w ręce. - Dziękuję za pomoc – szepnęła do niej. – Rzadko chadzam w sukniach. Zastanawiałam się nad nią, ale pomogłaś mi się zdecydować, Viridis. Chcę, by dziś wszystko było idealne. *** Dwa smoki, czerwony i zielony, zleciały na ziemię, rozkładając średniej wielkości skrzydła i lecąc nad powierzchnią przez kilka sekund, zanim wylądowały w okolicy niewielkiego miasta. Wyraźnie książęcy Flame sięgał już przeciętnemu, wysokiemu elfowi nieco wyżej, niż do pasa, a gdy rozłożył skrzydła, ich objętość robiła spore wrażenie. Jego łuski lśniły w słońcu krwistą czerwienią, a gdy promienie słoneczne napotykały jego skrzydła, podświetlały żyłki, w których płynęła magia, wędrujące przez błony i resztę ciała smoka. Flame odwrócił głowę, spoglądając na Viridis, która wylądowała tuż przy nim. Zielona smoczyca była wyraźnie mniejsza od swojego towarzysza. Łagodniejsze rysy głowy i bardziej subtelna 694
budowa ciała świadczyły o jej płci. Na grzbiecie miała wystające, ostre szpikulce, na które trzeba było uważać, gdy się jej dotykało. Sięgała przeciętnemu elfowi do ud, a żyłki na jej skrzydłach były tak samo niesamowite i magiczne, jak Flame’a. Była również zwinniejsza - z powodu swojego mniejszego ciała mogła przecisnąć się przez większość szczelin. Czerwony smok natomiast emanował siłą i niegrzecznym usposobieniem, o czym bardzo dokładnie przekonał się Arthur Pennath. Gdy oba smoki wylądowały, jednocześnie odwróciły się do tyłu, patrząc na nadjeżdżających jeźdźców. Alena, Colin i Arthur wypuścili konie wolno, by mogły napoić się i wypocząć. Arthur poprawił swój płaszcz, którym okrył się, w razie brzydkiej pogody. Unosił wysoko głowę, mimo, iż w dalszym ciągu nie miał na niej korony. - Piękna pogoda – rzekł. – Czy ktoś się nas spodziewa? Alena wygładziła suknię, spoglądając na smoki i w niemym zachwycie obserwując, jak Flame krąży wokół Viridis, lekko rozkładając skrzydła, a smoczyca stoi spokojnie, pozwalając mu na to. - Nie – rzuciła. – To normalna wizyta w mieście, bez zapowiedzi... – zobaczyła uśmiech Colina, skierowany w swoją stronę. -...Arthurze. Jasnowłosy król odwrócił się w jej stronę by odpowiedzieć, jednak wtedy dostrzegł, że brat Deanuela ujmuje dłoń elfki w swoją rękę, by razem z nią iść. Nagle poczuł się speszony niczym mały królik i natychmiast się odwrócił. - Pójdę pierwszy – powiedział szybko i ruszył, mijając smoki. Czarnowłosa uniosła brew i spojrzała na Colina. - On zawsze zachowywał się dziwnie, ale to przekracza moje wyobrażenia. Colin zaśmiał się szczerze, ruszając z nią. Nie puszczał jej dłoni, mimo, iż nie czuł, by oddawała mocny uścisk. - Powiedziałem mu o nas. - Słucham? Już?! – rzuciła cicho, nie chcąc, żeby Pennath ich usłyszał. Jasnowłosy uniósł brwi. - Dokładnie tak, ślicznotko! – odparł. – Potem mogłabyś się rozmyślić – dodał, szczerząc się do niej. Alena nie odpowiedziała, widząc idące przed nimi smoki, a przed smokami Arthura. Zatrzymała się powoli przed wejściem do miasteczka. Spojrzała w dół, na ich splecione ręce, a potem jej jasnoniebieskie oczy spotkały się ze źrenicami elfa. - Jesteś pewny, że tego chcesz? – zapytała. – Potem nie będzie odwrotu. Plotki roznoszą się niezwykle szybko, nawet po całych państwach. - Nigdy nie byłem niczego bardziej pewien, Aleno Valrilwen – odparł Colin spokojnie. Elfka nie odpowiadała chwilę. - A więc jesteś tak odważny, jak kiedyś sądziłam – powiedziała i ścisnęła mocniej jego rękę, ruszając z nim i przechodząc przez bramę miasta. - Zaciekawiłaś mnie! Jak bardzo jestem odważny? – zapytał szarmancko. - Twoja odwaga nie kończy się na polu bitwy – rzekła. – Jak wielu bojów, których można spotkać wszędzie. Właściwie to nie wiem, gdzie dokładnie kończy się twoja odwaga, Colinie. W tym aspekcie jesteś dla mnie zagadką. ***
695
Arthur kroczył dumnie, widząc leśne elfy, wyglądające ze swoich domów, by ujrzeć go chociaż na chwilę. Płaszcz zdradzał jego tożsamość, a poza tym, zapewne po krainie rozszedł się już królewski wizerunek zabójczo przystojnego elfa, o jasnych włosach i elektryzujących oczach. Tak przynajmniej był święcie przekonany. Słyszał szepty mieszkańców. - To Arthur! Król Arthur Pennath! - Podejdźmy bliżej... Chodź, rusz się! - Zróbcie przejście!...Mamo, dlaczego on nie ma na sobie korony? Arthur uniósł głowę wyżej, nie zwracając uwagi na to, co usłyszał. W koronie, czy bez, jest królem Silverlönn. Uniósł ręce, by powitać elfy. Wiedział, że Alena i Colin są jeszcze daleko, więc cała uwaga poddanych skupi się na nim. - Witajcie – rzekł głośno, zdając sobie sprawę z tego, że wszyscy na niego patrzą. – Zdaję sobie sprawę, że nie spodziewaliście się mojej obecności tutaj. Jeden elf wyszedł na przód i pokłonił mu się. - Panie, to dla nas wielki zaszczyt – wyszeptał. – Gdybyśmy wiedzieli... Arthur uniósł dłoń w górę. - Nic się nie stało – wyjaśnił. – Jestem tutaj, z towarzyszami, na bardzo ważnej misji. Mieszkamy nieco dalej, by smoki nie były w niebezpieczeństwie. – nie wspomniał ani słowem o tym, że jeden ze smoków terroryzuje jego przestrzeń osobistą od ponad tygodnia. Elfy stały nieruchomo. Jedno z dzieci wytrzeszczyło szeroko oczy. - Smoki? – szepnęło. Jego matka spojrzała na niego pobłażliwie, sądząc, że król żartuje, by rozbawić dzieci. Pogładziła synka po głowie. - Kochanie, to tylko żart – powiedziała. – Nie bierz tego do... - Smoki! – dziecko przerwało jej, wskazując na coś za królem. Wzrok mieszkańców miasteczka padł na dwa smoczątka, które nadeszły za Arthurem. Jasnowłosy stał nieruchomo, przyglądając się im i mając nieodgadniony wyraz twarzy. Miał nadzieję, że Flame nie zrobi niczego dziwnego. - Oto Flame, którego opiekunem jest książę Deanuel – powiedział oficjalnym tonem, wskazując na czerwone stworzenie. – A ta zielona dama to Viridis, nad którą pieczę sprawuje moja żona, królowa Nadia. Elfy, oniemiałe, wpatrywały się w smoki, których nie widzieli na oczy tysiące lat. Viridis podeszła bliżej, wyciągając szyję i przyglądając się gapiom. Parsknęła cicho, rozśmieszając niektóre dzieci. Kilka z nich miało nawet odwagę podejść bliżej, a smoczyca dotknęła pyszczkiem ręki małej, brązowowłosej elfki. - Panie, nasze miasto jest do twojej dyspozycji – powiedział niemal wzruszony elf, który przemawiał do niego wcześniej. – Do dyspozycji twoich towarzyszy oczywiście również. Jesteśmy zaszczyc... – urwał jednak, widząc, jak Flame podchodzi do króla i zaczyna skubać jego spodnie na wysokości kolana. Arthur zacisnął usta. Tego się obawiał. - Smoku, zaprzestań swoich działań – rzucił dość stanowczo. Dzieci, wcześniej zajęte Viridis, obserwowały go teraz, śmiejąc się. Flame ani myślał przestać, dopóki na spodniach Arthura nie pojawiła się dziura, a jego czujne uszy nie wychwyciły znanego smokowi, kobiecego głosu. - Flame. Za Arthurem stała Alena wraz z Colinem. Elfka nie była zachwycona tłumem poddanych, patrzących na nich, jednak nie dała tego po sobie poznać. Atmosfera radości i euforii z 696
przybycia króla prysła w jednym momencie. Niektórzy cofnęli się, widząc Alenę, jeszcze inni wyciągali ręce po swoje dzieci, przygarniając je do siebie. - Królu! – powiedział ten sam elf, który udzielał się najwięcej spośród nieśmiałego ludu. Arthur obejrzał się, z ulgą stwierdzając, że Flame usłuchał Aleny i przestał gryźć jego spodnie. Odchrząknął, w duchu czując satysfakcję. Jego poddani uwielbiali. - Aleno, Colinie – rzekł i spojrzał ponownie na poddanych. – A oto moi towarzysze, który wraz ze mną strzegą przedstawicieli tej prastarej rasy. Czarnowłosa elfka widziała przerażone spojrzenia elfów, które po jakimś czasie stawały się nienawistne i pełne niedowierzania. Szepty, jakie skończyły się tak szybko, jak zaczęły, mówiły jedno. Przeklęta elfka, zabójczyni, potwór. Nie ruszyła się ani o krok, wyciągając ręce w stronę smoków. I Flame, i Viridis podpełzli do niej, dotykając jej dłoni i łasząc się. ‘Kiedy ostatni raz wychodziłaś do ludu, Aleno?’ Usłyszała w głowie głos Colina. Cisza, jaka zapadła dookoła nich, była przytłaczająca. Skupiła się na smokach, zamyślając się na chwilę. Musiała wybiec pamięcią w tył, by przypomnieć sobie te momenty. ‘Gdy byłam jeszcze mała.’ ‘A więc czas to zmienić. Gdy zobaczą, jaka jesteś, pokochają cię tak, jak ja to zrobiłem.’ Colin wystąpił na przód. - Ludu leśnych elfów – powiedział głośno. – Nazywam się Colin Hever i jestem bratem księcia Deanuela Norta, który zwrócił wam wolność. Jestem także jednym z dowódców, podobnie jak stojąca obok mnie Alena Valrilwen, oraz król Arthur. Wszyscy, we trójkę, poświęciliśmy wiele, by pomóc Deanuelowi w zbliżeniu się do pozycji, na której stoi teraz. Przelaliśmy wiele krwi, może w dobrych, może w złych zamiarach, jednak mam nadzieję, że nikt nie osądzi żadnego z nas bez sprawdzenia, czy fakty i mity na nasz temat są prawdziwe. Walczyliśmy i będziemy walczyć między innymi dla was, dla wolnych ludzi, gdyż wolność nie opiera się na zakłamanej polityce, a na walce o swobodę. Barnil chciałby nas podzielić, jednak my jesteśmy mądrzejsi. Wielu z was słyszało zapewne o Alenie – dodał. – Jak chyba każdy mieszkaniec tej części lądu. Ja poznałem ją w chwili, gdy dowiedziałem się, że kilka dni wcześniej uratowała mi życie. Zaufałem jej i dzięki temu miałem okazję poznać najwspanialszą kobietę w moim życiu. Koronowała waszego króla. Jeśli dacie jej szansę, nie zawiedziecie się. Żaden z dorosłych elfów nie poruszył się ani o krok. Nadal wpatrywali się w nią niemo, jakby oczekując, by to ona się odezwała. Alena jednak milczała, dopóki nie usłyszała jakiś kroków. Podniosła wzrok, by zobaczyć stojące przed nią dziecko. Mała elfka miała kręcone, jasnobrązowe włosy, a jej oczy lśniły kolorem bursztynu. Niepewnie podeszła do Aleny, nie zwracając uwagi na swoją matkę, która wcześniej rozpaczliwie próbowała ją zatrzymać. Obserwowała zafascynowana to, jak dobry kontakt czarnowłosa miała ze smokami. Podeszła jeszcze bliżej. - One panią lubią, a smoki podobno wyczuwają nasze zamiary – powiedziała i wtedy jej wzrok padł na Lotos na rękach starszej elfki. – Czy to panią boli? Dlaczego te ciernie są granatowe? – dodała zaciekawiona. Matka dziewczynki zakryła swoje usta dłonią, a po jej policzkach spływały łzy strachu. Colin jednak uśmiechnął się, wymieniając spojrzenia ze stojącym nieruchomo Arthurem, a Alena kucnęła przy dziecku i smokach. 697
- Nie boli – wyjaśniła. – Są granatowe tylko wtedy, gdy jestem spokojna. Gdy się denerwuję, stają się jaśniejsze, aż do białości. Dziewczynka zamrugała zdziwiona. - Naprawdę? – zapytała. – A co jeśli... Jeśli jest pani jeszcze bardziej zdenerwowana? Alena patrzyła na nią bez ruchu, dostrzegając w czym dzieci miały przewagę nad dorosłymi. Niepohamowana ciekawość i ufność pozwalały im poznawać świat w pełni, korzystać z życia i pokonywać strach. - Wtedy są czerwone, jednak staram się, by zdarzało się to bardzo rzadko – odparła. – Nie musisz mówić do mnie ‘pani’. - Jesteś księżniczką, pani – zauważyła, lekko zarumieniona. – A ja zwykłą elfką. - Nie – powiedziała Alena, podczas gdy tłum elfów wpatrywał się w tę scenę z niedowierzaniem w ich oczach. – To niczego nie zmienia. Mów mi po imieniu. Nazywam się Alena. *** Alena siedziała w swojej komnacie, w posiadłości, gdzie mieszkali od ponad tygodnia. Przed nią leżała kartka papieru, w ręce miała pisadło. Pisała od dłuższego czasu.
Droga przyjaciółko, Pozwolę sobie ten jeden raz napisać list dłuższy od pism króla. Dziś jest dzień twojej koronacji. Zapewne gdy otrzymasz ten list, będziesz już królową. Cieszy mnie to, że twoja siła, determinacja oraz dobre serce zostały docenione. Masz cechy, które powinna mieć każda królowa i jestem pewna, że wywiążesz się ze swoich obowiązków doskonale. Dbam o Viridis i Flame’a jak tylko mogę. Moja wiedza o smokach przez lata zrobiła się bardzo rozległa. Oboje wchodzą właśnie w drugi etap życia, jako, że pierwszy jest u smoków niezwykle krótki. W drugim etapie życia, który będzie trwał przez kilka następnych miesięcy, będą rosnąć w dalszym ciągu bardzo szybko, aż przewyższą wzrostem każdego z nas. Będą także nabywać nowe zdolności, ich ogień stanie się o wiele bardziej destrukcyjny i przestrzenny. Wokół nich będą dziać się różne, niespotykane zjawiska. Warto obserwować ten proces, gdyż nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle przyjdzie nam zobaczyć coś takiego ponownie. Viridis tęskni za tobą; przypuszczam, że nie prawie jej nie poznasz, gdy ją znów ujrzysz. Muszę także napisać ci o czymś innym. Nie wiem, czy twój mąż mnie wyprzedził, czy też nie, jednak chcę byś oficjalnie dowiedziała się o mnie. Nie jest mi łatwo o tym pisać, gdyż nie przywykłam jeszcze do tej sytuacji. Odnalazłam szczęście, Nadio, szczęście, które było bliżej, niż myślałam. Tydzień w Raelli, spędzony z Colinem, był czymś, czego nie zapomnę przez długi czas. Czuję się tak, jak nigdy się nie czułam. Chcąc odwdzięczyć się za wszystko, co dla mnie kiedykolwiek zrobił, zapytałam go dziś, jak chciałby spędzić dzień. Pojechaliśmy do miasta wraz z Arthurem, który został bardzo ciepło przyjęty przez poddanych. Colin i ja nie ukrywaliśmy tego, kim jesteśmy dla siebie, a ja, pierwszy raz od długiego czasu, nie ukrywałam swojej tożsamości. Colin powiedział na mój temat wiele ciepłych słów, gdyż domyślasz się, jaka była reakcja mieszkańców, gdy mnie zobaczyli. Przez następne kilka 698
godzin udowodnił i mi, i tamtym elfom, jak bardzo można się mylić. Nie wiem, jak to ująć w słowa, jednak poddani Pennath’a mnie zaakceptowali, Nadio. Po chwilach niepewności przyjęli mnie jak bohaterkę i księżniczkę, czego nie doświadczyłam od ludu, odkąd byłam małą dziewczynką. Byli również zachwyceni smokami, które dały im nową nadzieję na lepsze jutro. Gdy wróciliśmy, twój mąż udał się do stodoły, z której wyszedł po godzinie, poobdzierany i brudny, jednak ze swoją koroną w ręku. Przypuszczam, że przytwierdzi ją sobie do głowy za pomocą magii. W tym samym czasie Colin uczestniczył w smoczym treningu, które do tej pory przeprowadzałam tylko i wyłącznie sama. Okazał się dobrym partnerem, a smoki zaakceptowały go w tej części swojego dnia. To wspaniały mężczyzna i żałuję tylko, że dopiero dziś otwarcie mu to powiedziałam. Później spotkaliśmy się wspólnie na kolacji. Twój małżonek ma wyraźne trudności z zaakceptowaniem nowego stanu rzeczy, jednak udało nam się przeprowadzić normalną konwersację. Nie wiem, czy wspominałam ci również o tym, że Colin namówił mnie, bym od czasu do czasu mówiła do króla po imieniu. Jego reakcja do teraz jest bardzo osobliwa. Napusza się i odpowiada z bardzo wyraźną elokwencją w głosie. A teraz siedzę przy biurku w swojej komnacie i piszę do ciebie ten list, chcąc podzielić się z tobą wrażeniami z dnia dzisiejszego. Podczas rozmowy z jedną z młodych elfek, coś przyszło mi na myśl. Słyszałaś o zwyczaju nadawania imion, który od wieków panował wśród naszych ras? Rodzice, tuż po narodzinach dziecka, wybierali dla niego imię. Jeśli ich wybór był zgodny, nadane miano pozostawało prawdziwe i prawomocne aż do śmierci dziecka. Jeśli jednak wola rodziców różniła się od siebie wzajemnie, prawomocność imienia krążyła z jednego, do drugiego, w zależności od charakteru i postępowania potomka. Oczywiście, w takich sytuacjach, jedno z rodziców ustępowało, by dziecko miało jedno imię, jednak drugie nadal istniało w ramach praw Magii Imion, nawet jeśli się o nim nie wspominało. To niezwykłe, nieprawdaż? Magia. Twoi rodzice byli zgodni w sprawie wyboru imienia, czy też nie? Pytam z ciekawości. Nie dochodzą do nas twoje listy, Nadio, o ile je piszesz. Rozważyłaś możliwość przechwytywania ich? Teraz, gdy twoja pozycja jest tak wysoka, wiele osób życzy ci jak najlepiej, jednak wciąż są tacy, którzy będą czekać na twój upadek. Sądzę, że jeżeli ktokolwiek przechwytuje twoje listy, musi to być ktoś, kto jest bardzo blisko ciebie. Zastanów się nad tym. Ślę ci pozdrowienia, królowo, niedługo z pewnością zobaczymy się osobiście. Twoja przyjaciółka, Alena
Czarnowłosa elfka wstała i wezwała do siebie ptaka, któremu wręczyła magicznie zapieczętowany list. Stworzenie wyleciało przez okno, ulatując w noc i po chwili znikając jej z oczu. W tym samym czasie poczuła, że ktoś obejmuje ją od tyłu w talii i całuje w szyję. - Napisałaś dłuższy list, niż Przewodniczący! Jestem zaskoczony, Aleno – szepnął jej na ucho Colin i przylgnął do niej swoim ciałem, dając jej swoje ciepło. Elfka skinęła głową, wpatrując się w noc. 699
- Musiałam napisać Nadii wiele rzeczy – wyjaśniła. – Mam nadzieję, że docierają do niej wszystkie wiadomości. Wkrótce zobaczymy ją osobiście. - Racja – przyznał jasnowłosy. – Już niedługo. Dzisiejszy dzień był wspaniały, Aleno. Nie sądziłem nigdy, że to spotka mnie coś takiego. Oczywiście, wiedziałem, że będziesz moja! – dodał ze śmiechem. – To była kwestia czasu, jednak czekałem cierpliwie. Mam na myśli coś innego. Wolność i otwartość w stosunku do wszystkich, którzy widzieli nasze szczęście. Dzisiejszy dzień utwierdził mnie w tym, że wcześniej miałem rację. Gdy się ciebie pozna bliżej, nie da się ciebie nienawidzić. Alena uniosła brew w górę. - Chyba, że jest się moim wrogiem. Ich witam z należytym komitetem – rzuciła, kładąc dłonie na jego rękach. Colin zaśmiał się ponownie. - Nie śmiem zaprzeczać, chociaż nie chciałbym tego doświadczyć! – stwierdził. – Dziękuję ci za ten dzień. Mam nadzieję, że będzie takich więcej. Alena milczała chwilę, obserwując noc w dalszym ciągu, jakby była zamyślona. Po chwili odwróciła się do niego przodem, patrząc na niego jasnymi oczami. - To ja ci dziękuję – odparła i pocałowała go z namiętnością, ujmując jego twarz w dłonie. *** “A last embrace, last words to say Before the war took their fate away”
Następnego ranka Alena otworzyła oczy kilka minut przed świtem. Chłodne powietrze dostawało się do jej komnaty przez otwarte okno, jednak elfka czuła ciepło, leżąc obok Colina. Zauważyła, że ich dłonie splotły się podczas snu. Leżała bez ruchu, patrząc przed siebie. W jej głowie dudniły słowa Ninde. Twoja matka będzie tam dopiero jutro rano. Podniosła się z łóżka, by przygotować się do wyjścia. Zachowywała się cicho, by nie obudzić elfa. Kilkanaście minut później miała już na sobie swój skórzany strój oraz pelerynę. Otworzyła okno szerzej, patrząc na wschód słońca. Promienie słoneczne wpełzły do komnaty, rozświetlając ją bardziej. Po chwili odwróciła się w stronę śpiącego Colina. Podeszła do łóżka i pochyliła się, całując lekko policzek elfa. Wyprostowała się i, nie zwlekając dłużej, wyszła z komnaty. Na dziedzińcu czekał jej czarny rumak w towarzystwie dwójki smocząt. Viridis i Flame wydawali się być niespokojni i czujni. Gdy tylko zobaczyli Alenę, momentalnie podnieśli się z posadzki. Elfka była przygotowana na ich obecność. - Najmądrzejsze istoty, jakie stąpały po tej ziemi – powiedziała cicho i wyciągnęła do nich ręce. Smoki dotknęły pyszczkami jej dłoni. Viridis poddawała się pieszczocie dalej, a Flame złapał Alenę za pelerynę zębami i usiadł na ziemię. Patrzył na nią czerwonymi oczami. - Muszę jechać – powiedziała Alena. – Zobaczymy się jeszcze, obiecuję. Będziecie bezpieczni z Colinem i Arthurem. Niedługo zobaczycie swoich opiekunów. Jestem zadowolona z waszych postępów, a przebywanie z wami było dla mnie zaszczytem. Zielona smoczyca spojrzała na nią, a w jej oczach czaił się smutek. Pisnęła cicho, przybliżając 700
się do elfki i wtulając bardziej w jej dłoń. Flame tymczasem siedział niewzruszony, nie puszczając peleryny Aleny ze szczęk. Wyglądał na zawziętego i zdecydowanego, nawet gdy Viridis odsunęła się lekko, by pozwolić Alenie odejść. Elfka spojrzała na smoka. Ich oczy się spotkały, a ona pogładziła go. - Flame – powiedziała spokojnie, a czerwony smok w końcu dał za wygraną, puszczając jej pelerynę i odsuwając się ze spuszczoną głową. Alena popatrzyła na nich kolejne kilka chwil. – Jeszcze się spotkamy. Podeszła do konia, na którego wskoczyła. Po jakimś czasie zniknęła między drzewami, a dwa smoki obserwowały jej odejście ze smutkiem, malującym się w ich oczach. ... ... Cały dzień zleciał Nadii na podpisywaniu ważnych dokumentów, które zatwierdzały jej koronację. Do tej pory nie wiedziała, że wiąże się to z tak wielką odpowiedzialnością. Wstała od biurka po raz pierwszy, od kilku godzin, gdy do jej oficjalnej komnaty, w której przyjmowała gości, wkroczył Wreth. Niósł w ręce zwój papieru. Ukłonił się przed nią. - Pani, kolejny list – powiedział, składając go na jej stole. – Przypuszczam, że z Raelli. Wszystko w porządku? Któraś z twoich odpowiedzi dotarła do króla i jego towarzyszy? Brązowowłosa spojrzała na niego, ujmując list w ręce. Pokręciła głową. - Nie, Namiestniku. Jednak mam pewne przypuszczenia, dlaczego mogło się to stać. Nie mówiąc nic więcej rozwinęła papier i zaczęła czytać.
Kochana żono, Żaden twój list nie dotarł do nas w dalszym ciągu. Wiem, że twoja smoczyca wyczułaby, gdyby coś poważnego ci groziło, jednak i tak zamartwiam się dniami i nocami. Mam nadzieję, że koronacja przebiegła zgodnie z planem i jesteś teraz moją królową. Wiem, że przygotowania były żmudne, ale zarządziłem, by urządzono ci taką koronację, która ci to wynagrodziła. Żałuję, że nie mogłem tego zobaczyć. Odzyskałem moją koronę, Nadio! Nadszedł ten dzień jasności i chwały, a przede wszystkim sprawiedliwości! Takie dni spotykają prawowitych króli. Powtarzałem to dzisiaj cały dzień Colinowi, a on odpowiadał, że miałem po prostu szczęście i wziąłem sobie wskazówkę Flame’a do serca. Według mnie, on nie rozumie istoty bycia królem. To bardzo skomplikowana filozofia. Mam nadzieję, że ty, moja żono, to rozumiesz. Jest jednak coś, co bardzo nas zaniepokoiło. Smoki były przygnębione cały dzień, nie chciały ćwiczyć, mało jadły. Przypuszczam, że wiem, co jest tego przyczyną i to niepokoi mnie najbardziej ze wszystkich wymienionych rzeczy. Alena zniknęła. Nie widzieliśmy jej od rana, a wierz mi, Colin sypia w jej komnacie, czego postanowiłem nie skomentować, gdyż niestosowne słowa cisną mi się na usta, więc... Powiedziałaby mu, dokąd się wybiera. A tymczasem, gdy brat księcia obudził się rano, twojej przyjaciółki już nie było. Sądziliśmy, że udała się na polowanie, lub załatwić jakąś szybką sprawę. Teraz jest już późne popołudnie, a 701
jej dalej nie ma. Nie zostawiła żadnej kartki, a jej rzeczy zniknęły. Tak jakby rozpłynęła się w powietrzu, nie dając nam żadnej wskazówki, czy znaku życia. Wykluczam porwanie, gdyż to Alena. Nie wiem, co jeszcze mogę wykluczyć, ale wygląda to bardzo niedobrze. W tej sytuacji, jeśli Alena nie powróci do jutra, będziemy zmuszeni wcześniej wrócić do Meavy. Ja, oczywiście, cieszę się, że ujrzę ciebie wcześniej, jednak okoliczności robią się coraz bardziej podejrzane i niepokojące.
Twój mąż, Król Leśnych Elfów i Książę Beinbereth oraz Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath
Nadia, zdziwiona, usiadła na krześle, wpatrując się w słowa, które Arthur napisał. Alena zniknęła? Wcześniej znikała, jednak zawsze informowała o tym kogoś, kto przekazywał reszcie informacje na ten temat. Znikanie bez słowa nie było w stylu Aleny, którą Nadia znała. - A jeśli coś się stało? – zapytała cicho sama siebie, zapominając o obecności Wreth’a. Namiestnik uniósł brwi w górę, przyglądając jej się. - Pani, co mówisz? – zapytał, udając grzecznie, iż nie dosłyszał jej szeptu. Nadia podniosła wzrok i pokręciła głową. - Poczekaj tutaj – powiedziała, biorąc nowy papier i pisadło. – Muszę coś napisać, a potem... Poczekaj. Zaczęła pisać coś pospiesznie, kreśląc szybko litery. Potem zapieczętowała list, wstała i podeszła do zdezorientowanego elfa, biorąc go pod ramię. - Mam nadzieję, że potowarzyszysz mi w drodze do wysłania listu, prawda, Namiestniku? – zapytała z uśmiechem i ruszyła z nim do drzwi. Wreth zacisnął usta, gdy odwracał się, by zamknąć za nimi jej komnaty. Szedł z elfką korytarzami. - Pani, wybacz to pytanie, ale nigdy nie prosiłaś mnie o towarzystwo przy wysyłaniu listów – rzekł, siląc się na uprzejmy ton. – Coś się zmieniło? - Nie prosiłam – przyznała Nadia, unosząc brew w górę. – Czy to jakiś problem? – stanęła przy jednym z okien, przywołując do siebie ptaka i wręczając mu list. – Po prostu czasem dobrze jest mieć towarzystwo. Oboje obserwowali, jak ptak wznosi się i leci daleko. Po jakimś czasie zniknął im z oczu, a Nadia spojrzała na Namiestnika. - Być może mój mąż i reszta wrócą z Raelli już jutro – rzekła. – Bądźmy przygotowani na taką ewentualność. ... ...
702
Leina chodziła niespokojnie po swojej komnacie w Ledyrze. Oczekiwała wizyty Granda. Było zaledwie południe, jednak była już absolutnie pewna tego, co się stało. Spędzili ze sobą sporo czasu podczas wspólnych nocy, a gdy Barnil i reszta byli zajęci obradami, Grand przychodził do niej, by wziąć ją w swoje ramiona i sprawić, by zapomniała o całym świecie. Uśmiechnęła się lekko na to wspomnienie. Brat wroga okazał się być dla niej lepszy, niż wielu sojuszników. Nie przerażał jej tak, jak Vavon, Barnil czy Abgar. A w szczególności Feanen Valrilwen. Brązowowłosa elfka poczuła dreszcz, gdy tylko o niej pomyślała. Strach ogarnął ją, jednak starała się go w sobie zdusić. Poczuła lekki niepokój, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Wstała z łóżka i poprawiła suknię. - Proszę – powiedziała. Drzwi otworzyły się i do środka wkroczył książę Grand, zamykając je za sobą. - Wszyscy są na naradzie, przybyła Feanen Valrilwen – ogłosił, rozpinając pasek od spodni. Leina spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Chciała, by wziął ją w ramiona i przytulił, jak zwykł robić jeszcze niedawno. Tymczasem mężczyzna tylko pozbył się paska, podchodząc do niej. - Powinnaś być gotowa, mamy mało czasu – rzucił i pocałował ją krótko. Zdziwił się dopiero, gdy elfka odsunęła się. - Grandzie, nie teraz. Musimy porozmawiać. Poważnie – powiedziała, a jej głos zabrzmiał nieco niepewnie. – Mogę być w wielkim niebezpieczeństwie, podobnie jak ty. Brat króla uniósł brwi. - Słucham? O czym ty mówisz? Bachora zabił nieszczęśliwy wypadek, wszyscy są skupieni na czymś innym – powiedział. – Musisz się mniej denerwować, bo... - Wyczuwam w sobie dziecko – wyszeptała, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Nie jestem tego pewna, bo nie znam się świetnie na magii, jednak czuję w sobie nowe życie. Ludzkie kobiety nie potrafią stwierdzić ciąży tak szybko, jednak nie jestem ludzką kobietą. Grand syknął, odsuwając się od niej. - Więc poczyń jakieś elfickie sztuczki i pozbądź się go, bo pozbawią ciebie głowy – rzucił cicho. – Jesteś dopiero zaręczona! Czy spałaś z moim bratem? Oczy elfki rozszerzyły się gwałtownie. - Słucham? – zapytała. - Przecież słyszałaś – odparł. – Pytam, czy spałaś z moim bratem. Czy współżyłaś z nim. Jeśli tak, to dziecko jest dopuszczalne, jeśli nie... - Spałam tylko z tobą! – powiedziała oburzona. – Z nikim więcej! Byłeś moim jedynym mężczyzną, Grandzie. Nie traktuj mnie tak, jakbym... - Więc musisz to ukrywać – powiedział wściekle i zapiął pasek od spodni. – Straciłem ochotę na zabawę. Potem pomyślimy co z tym zrobić. Nie płacz – dorzucił i otarł jej łzy, na co elfce zrobiło się wyraźnie lepiej. – Idź na salę tronową. Potowarzysz im w naradzie. Dobrze to wpłynie na twój wizerunek. Leina zamarła. - A-ale... - Idź – odparł, nieugięty, po czym popchnął ją lekko w stronę drzwi. *** 703
“I hear the fallen angels Sing my requiem”
- Oddziały Norta są w Szarym Lesie – powiedziała Feanen Valrilwen, która właśnie weszła do sali. Podeszła do okrągłego stołu, przy którym stał Barnil, w towarzystwie Vavona i Abgara. – Dokładnie tutaj. – wskazała palcem na wielkiej mapie położenie armii księcia Deanuela. – Nie widziałam ich na własne oczy z powodu zaklęć ochronnych, jednak jestem pewna, że są wśród nich Thoreni i mnóstwo elfów. Jak zdajecie sobie doskonale sprawę, elfy są zwinniejsze i silniejsze od ludzi – dorzuciła, spoglądając głównie na króla Edery i Rythena, gdyż Vavon sam był elfem. – Musicie więc znacznie przewyższyć ich liczebność. Barnil skinął głową, przyglądając się mapie. - Mógłbym czekać, aż Nort przybędzie pod Ledyr – rzekł po chwili. – Wtedy zmiażdżył bym go tuż pod moim miastem. Chroniłyby nas mury, wysokie i potężne. Mieliby duże kłopoty. Abgar wpatrywał się chwilę w Feanen, a potem spojrzał na Barnila. - Przyjacielu, pozwolisz mu zbierać posiłki w spokoju? – zapytał zdziwiony. – Będzie zastraszał wioski, biorąc do swojej armii ochotników... - Nie na terenie Edery – rzucił Vavon, unosząc brew. – Po rzezi, jaka się ostatnio odbyła, nikt nie ośmieli się przyłączyć do samozwańca. Barnil chwilę nie odpowiadał, nadal patrząc na mapę. - Muszę to sprawdzić – powiedział nagle. – Vavon ma rację. W Ederze nie zbierze posiłków. Jednak nie mogę czekać w nieskończoność... Czy Nort jest w Szarym Lesie, pani? – dodał do Feanen. Elfka pokręciła głową. - Nie – odparła. – Nie ma tam również mojej córki, to wiem na pewno. Król Edery podniósł powoli wzrok. Nadal czuł się nieprzyzwyczajony do obecności Feanen, gdyż przy niej nie mógł być niczego pewien. - Rozumiem, pani – powiedział uprzejmym tonem, siląc się na spokój. – Jednak... Jedna sprawa martwi mnie bardzo. Twoja córka. Czy znalazłaś już sposób, by Alena stanęła po naszej stronie? Ułatwiłoby nam to niezmiernie sprawę, Królowo... W dodatku chcę odnaleźć moją koronę. Nie mam jej od dawna, została skradziona zanim zyskałem tron. Elfka spojrzała na niego wyniośle, jednak jej usta wygięły się w cynicznym uśmiechu. - Nie musisz się o to martwić – odparła. – Alena już wkrótce stanie za mną murem. Zawsze uczyłam ją tego, że rodzina jest najważniejsza. Na razie nie powinna się dowiedzieć, że jestem po twojej stronie. Nie może mnie znaleźć. Jednak to nie twoje zmartwienie. Martw się swoją koroną, którą pomogę ci znaleźć, skoro taki jest twój warunek. Jednakże to tylko kawałek metalu... Powinieneś się bardziej skupić na tym, by nie wpuszczać przypadkowych dziewuch na salę obradową. Dopiero po jej słowach Barnil zauważył Leinę, która nieśmiało weszła do sali, nie zamykając za sobą drzwi. Zirytował się lekko. - Coś się stało, Leino? – zapytał. – Nie mam teraz czasu. Obradujemy i mamy dużo spraw do omówienia. - Ja... – powiedziała, bojąc się, że Feanen albo Vavon wyczują jej dziecko. – Ja chciałam wam potowarzyszyć – dokończyła, idąc w jego stronę. – Jestem twoją narzeczoną, mój panie. Nie 704
możesz mi tego odmówić. - Owszem, mogę – syknął król. – Po co chcesz tutaj być? To nie miejsce dla takiej księżniczki, jak ty. - Barnilu, nie bądź dla niej taki surowy – powiedział Abgar z szerokim uśmiechem. – Zapewne chciała dodać ci otuchy w tych trudnych chwilach... Szkoda, że moja żona musi nieustannie leżeć z rozdętym brzuchem, bo zapewne zrobiłaby to samo! Leina rzuciła młodemu królowi przelotne spojrzenie. Przerażał ją w całej swojej pogodności, która w sekundę mogła zmienić się w szaleństwo. Na Vavona i Feanen bała się nawet patrzeć. Podeszła bliżej Barnila, który nie zaprotestował. - Ale nie odzywaj się, gdyż będziesz przeszkadzać – powiedział sucho, nie chcąc rozczarować Abgara. Spojrzał na Królową. – Pani, król Abgar przywiózł ze sobą także kilka bardzo ciekawych stworzeń. Widziałem je na własne oczy. Feanen uniosła brwi w górę. - Doprawdy? Jakich? – zapytała. Rythen pospieszył z odpowiedzią, a w jego oczach widać było ekscytację. - Przywiozłem ze sobą nieumarłych kapłanów, których kupiłem od pewnego handlarza – rzekł. – Roznoszą okropną zarazę, to prawda, jednak w szeregach wroga to raj dla nas, a oni nie pogardzą nikim. Natknąłem się również na Łamacza Dusz, którego zabrałem na swój statek, przekupując go duszą własnej żony. Niesamowite, jak wiele może zdziałać dusza w utargu! Przysięgłem mu także duszę samozwańczego księcia, a z niej był jeszcze bardziej zadowolony. Jest na moich rozkazach. Zrobi to, co mu każę. W towarzystwie tuzina Legarów pierwszej klasy, będzie imponującym dodatkiem do naszej armii zniszczenia. Nie wspominam Nag Królewskich, gdyż one są oczywiste, a moim najnowszym odkryciem jest krzyżówka o nazwie Yroth. Kształtem potwór ten przypomina smoka, jednakże lata nieco wolniej. Zieje czarnym ogniem, co uważam za niebywały plus, jednak jeszcze lepsza jest jego skóra. Czarna i zgniła, niszczy to, czego dotknie na kilka sekund. Doprawdy niszczycielskie diabelstwo. Nie chciałbym stanąć naprzeciw własnej armii! Feanen patrzyła na niego nadal, jakby nieco rozkojarzona czymś. - Imponujące – rzuciła. – Doprawdy, zaskakujesz mnie, Abgarze. Jednakże... – nie dokończyła swojego zdania, a jej zielone oczy rozszerzyły się nagle ze zdziwienia. - Jednakże, Królowo...? – odezwał się Abgar, nieco zszokowany. – Coś nie tak? Feanen nie odpowiedziała, a jej wzrok skierował się w stronę drzwi, przez które wbiegł jeden ze strażników wyraźnie zdyszany. - Panie! Mój królu! – zawołał. – W zamku jest ktoś obcy! Barnil spojrzał na niego z wyrazem irytacji na twarzy. - Co? – warknął. – W zamku jest wiele obcych osób, którzy starają się o moją audiencję. Zejdź mi z oczu, bo... - On mówi o mojej córce – przerwała mu gwałtownie Feanen. – Alena tutaj jest, idzie tutaj! Barnil zastygł bez ruchu, patrząc na nią. - To żart? – zapytał, a Leina cofnęła się o kilka kroków. Abgar nie mógł ukryć wyrazu ekscytacji, który widniał na jego twarzy, a Vavon wyglądał na zupełnie zaskoczonego i lekko zdenerwowanego. - Panie, to prawda, przyrzek... – zaczął żołnierz, jednak nie dane było mu skończyć. Kaszlnął raz, a potem drugi. – Nie mogę... Złapać... Oddechu... – wydusił z siebie i złapał się za szyję. 705
W jego oczach kryło się przerażenie. – POMOCY! Feanen syknęła cicho. - Cofnijcie się – rzuciła do króli i Leiny, a sama stanęła u szczytu stołu, patrząc jak żołnierz kona na jej oczach. Dwaj, stojący przy wyjściu z sali tronowej, żołnierze dobyli mieczy, czekając w gotowości na tego, kto miał przybyć. Przypuszczenia Feanen sprawdziły się w chwili, gdy do pomieszczenia weszła wysoka, czarnowłosa elfka. Nie miała na sobie peleryny, a granatowe ciernie na jej rękach poruszały się za każdym mrugnięciem oczu Królowej. Zimne, jasnoniebieskie oczy spojrzały prosto na nią, jakby to jej właśnie czarnowłosa szukała. Alena nie zatrzymała się ani o krok, a dwójka strażników, którzy rzucili się w jej stronę z mieczami w dłoniach, uderzyła o naprzeciwległe ściany z ogromną siłą. Uderzenie spowodowało natychmiastową śmierć, tak więc osunęli się na ziemię bez życia. Elfka nawet na nich nie spojrzała, jakby nic dla niej nie znaczyli. Osoby, zebrane w sali tronowej, mogły odczuć dziwny chłód, niezwiązany z temperaturą w żadnym stopniu. Feanen wpatrywała się w córkę chłodno, jakby oceniała sytuację. Nie poczuła jednak ogromnego zdenerwowania z jednego powodu. Ciernie Aleny nadal były granatowe, co oznaczało, że nikomu nie groziło widoczne od razu niebezpieczeństwo. - Aleno – powiedziała głośno i uśmiechnęła się lekko. – Czemu zawdzięczam twoją wizytę? Mam nadzieję, że nie masz mi za złe lokacji, w jakiej się spotykamy. Alena nie odpowiedziała, zatrzymując dopiero kilka kroków od Królowej. Z jej oczu nie dało się wyczytać niczego. - Matko – powiedziała z szacunkiem, wpatrując się w kręconowłosą. – Nie obchodzi mnie nic, oprócz ciebie. Przybyłam tutaj dla ciebie. Czas skończyć tę farsę. Feanen patrzyła na nią, zdziwiona. Splotła przed sobą ręce. - Domyślam się, córko, że przybyłaś tutaj tylko dla mnie, jednak... Nie za bardzo rozumiem, jaki masz co do tego motyw – powiedziała, ostrożnie dobierając słowa. Uśmiech nie znikał z jej twarzy. – Jednak bardzo się z tego cieszę i mam nadzieję, że nie zrozumiałaś opatrznie tego całego zajścia i nie zdenerwowało cię to. Alena nie uśmiechała się, jednak nie było w tym nic dziwnego. Jej uwaga była skupiona całkowicie na Królowej. - Nie okazałam ci należycie tego, jak bardzo cieszę się, że znów obie jesteśmy na wolności – rzekła. – Jesteś moją matką, a ja bardziej skupiłam się na zabawie Deanuelem Nortem i jego przyjaciółmi, niż na tobie. Feanen Valrilwen poczuła, jak wszystkie wcześniejsze obawy ją opuszczają. Zimna i patrząca na nią z szacunkiem Alena była dokładnie tą Aleną, którą zapamiętała sprzed uwięzienia na dnie jeziora. Zachowała jednak spokój, chcąc upewnić się kilku rzeczy. - Zabawie, córko? – zapytała, unosząc brwi. – Bawiłaś się nimi przez ten cały czas? Nawet na Radzie Krain? - Sądzisz, że zadowoliłaby mnie zabawa, której nikt nie mógłby obserwować? – w jej głosie zabrzmiało autentyczne zdziwienie. – Wszystkie krainy patrzyły, jak poruszałam tym dzieciakiem niczym pionkiem, dając mu wygrywać w kolejnych bitwach i cieszyć się z tego. Sądzisz, że w jakimkolwiek stopniu obchodził mnie samozwańczy gówniarz, walczący o koronę państwa, którego ja sama jestem księżniczką? Jeśli tak to zawiodłaś mnie głęboko. 706
Królowa poczuła niezwykłą satysfakcję, a jej usta rozjaśnił większy uśmiech. - Ależ nie, Aleno – powiedziała, wymawiając jej imię niemal czule. – Zastanawiałam się, kiedy ściągniesz z siebie tę maskę i przestaniesz udawać, że mu pomagasz. Rozumiem, że nudziłaś się przez ostatnie miesiące, a nawet lata... Trzeba było ci rozrywki, więc połączyłaś ją z tym, co tak bardzo kochasz. Z wojną. To w pełni zrozumiałe, jednak sądziłam, że nieco za bardzo wdrożyłaś się w pomoc Nortowi i zapomniałaś, że to tak naprawdę tylko zabawa. Cieszę się, że tak się nie stało i chciałabym ujrzeć ciebie ponownie jako księżniczkę i następczynię tronu Beinbereth. Zatęskniłam za tym państwem, z którym wiąże się tak wiele... wspomnień... Alena nie ruszyła się ani o krok. - Jeśli tego pragniesz, matko, uczynię to – odparła. – Przyszłam tutaj po to, by ci powiedzieć, że zawsze walczyłam, walczę i będę walczyć tylko i wyłącznie dla ciebie. Jesteś moją matką i nie ma dla mnie niczego ani nikogo ważniejszego. Stanę po twojej stronie, nawet jeśli stoisz przy ederajskim królu. Feanen uchwyciła jej dłonie, czując, że odniosła ogromne zwycięstwo. - Jesteś najwspanialszą rzeczą, jaką kiedykolwiek stworzyłam – powiedziała, patrząc na nią. – Nie wstrzymuj swojego gniewu, córko. Deanuel Nort chce dostać moją koronę i pozycję, a twoją już zajął. Nazywasz się Alena Valrilwen i każdy w tych królestwach wzdryga się na dźwięk twojego imienia. Nic nie uczyni mnie bardziej szczęśliwą, niż ty po mojej stronie, jak za dawnych lat. Puściła jej ręce i objęła ją mocno, chcąc wzbudzić w córce poczucie zaufania. Nie puszczała jej, dopóki nie poczuła, że Alena oddaje lekko uścisk, a potem znów stoi bez ruchu. - Nie będzie tak, jak kiedyś matko. Jestem silniejsza niż kiedyś. Feanen puściła ją, słysząc to i spoglądając na nią jasnozielonymi oczami. - Silniejsza? – zapytała, czując lekkie napięcie. Alena zaśmiała się zimno i skinęła głową. - Tak – odparła, nie spuszczając wzroku z matki. Jej głos zabrzmiał dziwnie i przerażająco. Feanen dostrzegła w jej oczach pragnienie mocy, które widywała u niej dawno temu. – Jestem właścicielką Miecza Żywiołów oraz Miecza Kapłana Kyod’a. Odkąd wróciłam z Innego Świata, byłam tam już dwukrotnie z własnej woli. Rozerwałam Aryona na strzępy, sprawiając, że sam stał się Lotosem, którym mnie kiedyś uraczył. Przywróciłam Norta do życia, gdyż raz pozwolił się szczeniacko zabić, a bez niego nie byłoby tak wspaniałej zabawy. Jednak to wszystko blednie przy czymś innym. Uwolniłam moją klątwę. Raz. Spaliła całe państwo, łącznie z ziemią, jednak przeżyłam. Jeśli więc ktoś lub coś zagrozi twemu życiu lub interesom, matko, sprawię, że zgnije w męczarniach, jakich nigdy w życiu sobie nie wyobrażało. Jeśli będę musiała w pełni uwolnić swoją nienawiść, zrobię to, a wtedy na mojej drodze nie zostanie zupełnie nic. Królowa milczała, starając się nie poznać po sobie szoku, jakiego doznała. Uśmiech nie zszedł z jej twarzy; reakcję można było wyczytać tylko w jej oczach. - W takim razie jestem dumna, mając ciebie przy sobie – powiedziała. – Dziękuję ci, Aleno. Poznaj moich sojuszników i potraktuj ich łagodnie. Odwróciła się w stronę stołu, a Alena spojrzała na zebranych wokół niego mężczyzn. Vavon patrzył na nią bez absolutnie żadnego ruchu. Zawsze podziwiał ją i wydawało mu się, że zna ją dobrze. Teraz jednak nie był w stanie stwierdzić, czy Alena kłamie, czy też nie. Wiedział, że zmieniła się w trakcie misji Deanuela, jednak teraz widział dokładnie taką 707
Alenę, jaką zapamiętał z czasów Krwawej Wojny. Wiedział, że wystarczyłoby kilka jej słów, a prawda o nim i jego zamiarach wyszłaby na wierzch. Skłonił jednak przed nią głowę, nie spuszczając z niej wzroku. - Aleno Valrilwen, to zaszczyt – rzekł. - Królu Vavonie – rzuciła. – Twoja reputacja oraz to, że znamy się długie lata, utwierdza mnie w przekonaniu, że moja matka wybrała właściwą stronę. Następnie wzrok elfki spoczął na Abgarze Rythenie, który nadal przyglądał się jej z fascynacją. Skłonił jej się bardzo nisko, podchodząc do niej. - To niewyobrażalny zaszczyt, księżniczko – przemówił i uklęknął przed nią. – Jeśli pozwolisz, ucałuję twoją dłoń... - Nie – rzuciła Alena. – Jednak mądrze postępujesz, że przede mną klękasz. Nie zostanie ci to zapomniane, Dzieciobójco. Abgar zamrugał ze zdziwieniem, jednak nie wypowiedział ani słowa sprzeciwu, nadal przed nią klęcząc. - Pani, dziękuję za te słowa. Będę darzył ciebie czcią o takiej samej sile, jaka jest skierowana do twej matki. Każdy, kto przybliża mnie do bogów, staje się moim bogiem. Elfka zaśmiała się niespodziewanie, jednak jej oczy pozostały zimne. - Trafne porównanie, Dzieciobójco. Możesz powstać. Młody król wstał, odsuwając się i patrząc na nią z mieszanką zachwytu i niepokoju na twarzy. Oczy Aleny zwróciły się ku ostatniemu królowi, obecnemu na sali. Spojrzała na Barnila. Król Edery porównywał ją w myślach z Lilą, którą poznał kilka miesięcy temu. Jej oczy nabrały chłodu, który wbijał w ziemię, a jej strój pozwalał podziwiać ciało elfki każdemu, kto miał odwagę na nią spojrzeć. - Aleno – powiedział z szacunkiem i skłonił przed nią głowę. – To zaszczyt móc znów ciebie widz... - Nie – przerwała mu elfka zimno. – Uklęknij przede mną. Jesteś jeszcze samozwańcem, gdyż nie wygrałeś tej wojny. Moja opinia nie zmieniła się w tym temacie. Wysłucham cię, gdy przyjmiesz pozycję odpowiednią do przemawiania przed księżniczką. Barnil patrzył na nią rdzawymi oczami. Miał uklęknąć przed kobietą, która mogła zmieść jego królestwo z powierzchni ziemi, i która była całkowicie nieobliczalna. Jego zdrowy rozsądek popchnął go na przód i pomógł mu uklęknąć na jedno kolano. Miał przed sobą jej ciało, na które patrzył, powoli podnosząc wzrok w górę. - Aleno Valrilwen – powtórzył. – To zaszczyt mów widzieć cię ponownie w moim zamku. Nie umiem wyrazić mojej dumy z tego powodu. Wiem, że nie poznaliśmy się w sprzyjających okolicznościach, jednak nie żywię za to urazy. Mieliśmy być narzeczeństwem i nie mógłbym wymarzyć sobie wspanialszej żony, jednak teraz rozumiem, że twoje intencje nie były prawdziwe, gdyż udawałaś kogoś zupełnie innego. Teraz wszakże mamy przed sobą wojnę do wygrania i żywię nadzieję owocnej współpracy, jako sojusznicy. Alena patrzyła na niego bez ruchu. - Sojusznicy? – zapytała lodowato. – Nie walczę dla ciebie, samozwańczy królu, tylko dla mojej matki. Tylko dla niej. Skoro jednak wybrała twoją stronę, interakcja jest nieunikniona. Mogę wynieść cię pod niebiosa, lub wbić głęboko w ziemię. Od ciebie zależy, na co sobie zasłużysz. Jeśli mam nie działać na twoją szkodę, chcę pełnej i wyłącznej kontroli nad całym 708
wojskiem, jakim dysponujesz ty i twoi sprzymierzeńcy. Barnil skinął głową. - Słyszałem o twoich dokonaniach wojennych, pani. Zyskamy na tym wiele. - Mam nadzieję, że zrozumiałeś mnie dobrze – rzuciła czarnowłosa. – Chcę pełnej i wyłącznej kontroli nad wojskiem. Będę jedynym dowódcą, jakiego będzie mieć ta armia. Tak, jak za czasów Krwawej Wojny. Nort przegra, ponieważ sam ma wymiennie około dziewięciu dowodzących. Żołnierze muszą być trzymani krótko i reagować na polecenia od jednej osoby. Czy to jasne? Król wiedział, że stawia wszystko na jedną kartę. Wiedział również, że nie ma wyboru w tej kwestii. Wszystko albo nic. - Oczywiście – powiedział, nie ruszając się ani o centymetr. - Po drugie, przeprowadzę z armią własną interakcję, w której nikt nie będzie mi przeszkadzał – rzekła Alena. – Będziesz czekał pod Ledyrem, gromadząc swoje hordy, a Nort wkrótce przybędzie do ciebie. Porozstawiasz część żołnierzy w strategicznych miejscach Edery, by zmylić młodzika, który, zapewne, będzie jechał na samym początku formacji żołnierzy. Chcę widzieć jego strach w jego własnych oczach. Wydasz mi również swojego bękarta, Marcusa, o ile jesteś w jego posiadaniu. Król zmarszczył brwi. Zaskoczyła go po raz kolejny, domyślając się, gdzie zniknął Marcus. - Wybacz, pani, jednak bachor nie żyje – rzucił. – Nieszczęśliwy wypadek, wypadł przez okno. A przynajmniej tak mi powiedziano. Zleciłem mojemu bratu zrobienie dochodzenia. Jest łowcą, więc zna się na rzeczy. - Nie żyje? – uniosła brew. – No cóż. Nie obchodzi mnie zatem, co się z nim stało. Przejdźmy dalej. Chcę, byś wydał bal. Głośny i szykowny. Najlepiej pojutrze. Zaprosisz wszystkie ważne osobistości z różnych krajów. Masz przestraszyć Norta i zebrać więcej sojuszników. - Przestraszyć Norta? – wtrącił się Abgar. – Wątpię, by posłuchy o balu go wystraszyły, moja pani. - Czy ja mówiłam coś o posłuchach? – zapytała ostro Alena. – Nort będzie pierwszym gościem na liście zaproszonych. Masz mu pokazać swoją potęgę, jemu i innym – dorzuciła do Barnila. – Potem, gdy wyruszy na Ledyr, wszystko pójdzie z górki, gdyż złapie przynętę. Zobaczy, po której jestem naprawdę stronie. I jeszcze jedno. Jego śmierć mają widzieć setki tysięcy żołnierzy. Nie waż się nasyłać na niego truciciela, zabójcy, czy kogokolwiek innego. On mógł z powodzeniem zrobić to samo z tobą. Tutaj nie chodzi o śmierć jednostki, tylko śmierć idei. Musisz zabić jego ideę, by przestali w niego wierzyć. Dopóki tego nie zrobisz, Nort będzie symbolem wyzwolenia i nieustannej walki o bezkrytyczną wolność. Barnil zamrugał. Milczał kilka chwil. - Nigdy tak na to nie patrzyłem – odparł. - Ja i Nadia mogłyśmy z powodzeniem zabić ciebie, gdy tutaj byłyśmy – rzuciła elfka. – Jednak co by to dało? Twoi wyznawcy, sojusznicy i pobratymcy zostaliby przy życiu i kontynuowali twoje idee, a Nort dostałby łatkę nieuczciwego zabójcy. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile może zdziałać rozjuszony lud. Cywile mają siłę, z której nigdy nie powinni zdać sobie sprawy. Król nie odpowiedział, gdyż nie zdążył tego zrobić. Głos zabrała Feanen. - A cywile zdają się kochać młodego samozwańca – powiedziała, a jej głos ociekał cynizmem. – A on ma w zanadrzu coś niezwykle potężnego. Z tego, co rzekła Kaede, jest w 709
posiadaniu dwóch smoczych jaj, które być może już się wykluły. Wiesz, co to oznacza? Dwa smoki, które rosną, hodowane w nienawiści do ciebie, królu Edery. Barnil warknął i odruchowo chciał podnieść się z klęczek, jednak w porę się powstrzymał. - Smoki? – zapytał wściekły. – Na bogów, jakim cudem dostał smoki?! Alena spojrzała na niego obojętnie. - Mówiłam już przecież, że Nort ma niezwykłe szczęście – rzuciła. – Czego się spodziewałeś pod tym hasłem? Jeśli zbliżą się na odpowiednią odległość, mogę je unicestwić. Są zapewne bardzo małe, jednak będą rosnąć w zastraszającym tempie. - A gdyby tak uwięzić je? – zapytał nagle Abgar, podnosząc wzrok. – Mój Yroth z chęcią się nimi... Zajmie. – w jego głosie można było usłyszeć nutkę szaleństwa, które malowało się na jego młodej i przystojnej twarzy. – Pani, potrafisz uwięzić smoka? Alena odwróciła głowę w jego stronę. - Jeśli zajdzie taka potrzeba – odparła obojętnie. – Możesz powstać – dodała w stronę Barnila, który skinął głową i podniósł się. Zapadła cisza, która została przerwana przez osobę, najmniej o to podejrzewaną. - A jeśli mnie porwą? – zapytała cicho Leina, podchodząc bliżej stołu i przypominając o swojej obecności. – Co wtedy? Będą chcieli mnie zabić, gdyż jestem twoją narzeczoną, mój królu... – dodała do Barnila. Wcześniej nie zabierała głosu, przerażona tą naradą. Wycofała się do tyłu i obserwowała ich, czując trwogę. Nie wiedziała, co ma sądzić o przybyciu Aleny. Gdy widziała ją ostatni raz, elfka była stuprocentowo po stronie księcia Deanuela, a teraz nazywała go samozwańcem. Czy to była tylko przykrywka, taka sama, jaką przybrała ona sama i król Vavon? Czy Alena będzie ją chronić w Ledyrze? Wolała tego nie sprawdzać, jednak, jeśli faktycznie to tylko przykrywka, córka króla Powysa poczułaby się znacznie pewniej. Barnil spojrzał na Leinę z irytacją. - Jeśli mnie zdradzisz, ja ciebie zabiję – powiedział. – Nie toleruję zdrad, Leino. Pilnuj siebie i swoich poglądów, czy nawet myśli, bo możesz za nie drogo zapłacić. Leina skinęła posłusznie głową, czując przerażenie. Nikt nie mógł dowiedzieć się o jej romansie z Grandem. Będzie skończona, jeśli tak się stanie. Uśmiechnęła się lekko, a był to wymuszony uśmiech. - Oczywiście, mój p... – nie skończyła jednak, widząc spojrzenie Aleny, która wbijała w nią swoje zimne oczy. Czarnowłosa elfka obserwowała podstawioną przez Deanuela księżniczkę. Spodziewała się zobaczyć posłusznie wykonującą swoją misję Leinę, jednak zobaczyła kogoś zupełnie innego. Czuła strach, który przepełniał brązowowłosą elfkę. Niemal widziała, jak kobieta trzęsła się, stojąc przed nimi. Zmarszczyła lekko brwi, jednak po chwili wszystko stało się dla niej jasne. Wyczulone zmysły uchwyciły powód zdenerwowania księżniczki, a zdziwienie zmieniło się w pogardę. - Ty dziwko – powiedziała do niej, a Leina zbladła gwałtownie, słysząc jej słowa. - P-pani, nie wiem, dlaczego nazy... - Ty dziwko – powtórzyła Alena głośniej, patrząc na nią bez ani jednego mrugnięcia. Barnil odchrząknął, lekko zszokowany. - Pani, nie pozwolę tak nazywać mojej narzeczonej – rzucił. – Leina ma zostać królową i... - Uczynisz królową elfkę, którą pieprzyłeś bez ślubu? – syknęła Alena, nie spuszczając 710
wzroku z brązowowłosej. – Z tego co wiem, u ludzi zasady dziewictwa wybranek królów są jasno określone. Jej zadaniem było nie rozkładać przed tobą nóg, a tymczasem zrobiła to. - Słucham?! – zapytał, zszokowany. – Nie tknąłem jej, odkąd tutaj przybyła! Mimo, że u elfów panują inne zasady, dostosowałem się do zasad mojej rasy. Jest dziewicą, dokładnie jak w dzień, w którym tutaj przybyła. Dobieraj słowa ostrożniej, pani, gdyż obraziłaś ją bezpodstawnie. Alena nagle zaśmiała się, a był to śmiech pełen ironii i niedowierzania. - BEZPODSTAWNIE?! – zapytała i w ułamku sekundy znalazła się przy Leinie. Chwyciła ją za szyję, wyciągając rękę lekko w górę, tak, że księżniczka musiała stanąć na palcach, by się nie udusić. – Z kim więc zległaś, puszczalska elfko, przez ten krótki czas, jaki tutaj byłaś? Leina złapała dłoń Aleny swoimi rękami, próbując się uwolnić, jednak uścisk elfki był zbyt silny. Zaczęła się lekko krztusić, nie mogąc utrzymać równowagi na palcach. - Pani, puść mnie! – wydusiła. – Niczego nie zrobiłam! Błagam! - Czyjego nosisz bachora?! – w oczach Aleny nie było ani krzty litości, a Barnil poczuł, jak ogarnia go wściekłość. - Jest w ciąży? – zapytał, a jego głos zabrzmiał przerażająco. Feanen przyglądała się tej scenie z rozbawieniem i błyskiem w jasnych oczach, Vavon natomiast pozostał beznamiętny, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszał. Dopiero gdy skupił się na postaci Leiny, wyczuł, że nie stoi przed nimi samotnie. - Jest – odparła niedbale Alena, nagle tracąc zainteresowanie księżniczką. – Lecz to nie moja sprawa. Ojciec będzie z ciebie dumny – dodała i uderzyła Leinę mocno w twarz, odrzucając ją tym od siebie. Elfka upadła gwałtownie na ziemię, wydając z siebie tylko cichy jęk. Zwinęła się w kłębek, bojąc się o własne życie. Barnil wpatrywał się w nią zimno, natomiast Alena nie spojrzała na nią ani razu więcej. - Chcę zobaczyć armię – rzuciła czarnowłosa. – Zajmij się balem. Okazja jest dowolna, jednak sugerowałabym, by opiewała twoje rychłe zwycięstwo. Przyłóż się do tego, a ta wojna zajdzie dalej, niż ta, którą wywołałam z matką tysiące lat temu. *** Vavon wyszedł na jeden z balkonów zamku w Ledyrze. Jego oczom ukazały się wędrujące legiony żołnierzy, ustawiających się w szeregi. Część z nich nie zmieściła się przed budowlą, musieli więc czekać w obozach poza murami miasta. Widział, jak każdy szuka swojego miejsca, ciekawy, co król chce przekazać im tym razem. Potęga Barnila rosła z każdą minutą, gdy nowemu rekrutowi przyznawano rangę żołnierza. Jego umysł trapiła Alena. Dlaczego nikt nie powiadomił go o jej przybyciu? Czy ktokolwiek wiedział, że córka Feanen stanęła po jej stronie, naprawdę czy też dla pozorów? Po tym, jak elfka potraktowała Leinę, zaczął zastanawiać się, czy to faktycznie są tylko pozory. Widział w jej oczach autentyczną wściekłość i nienawiść, z jakimi kiedyś niemalże ciągle spoglądała na świat. Sam król mrocznych elfów był świadkiem, jak Barnil zawlókł Leinę do jej komnaty, ostrzegając ją, że jeśli nie przyzna się, z kim dopuściła się zdrady, obedrą ją ze skóry. W duchu czuł wściekłość na bezmyślne zachowanie elfki, które mogło zniszczyć cały ich plan. Postanowił, że policzy się z nią później. Teraz jednak obserwował, jak Barnil wychodzi przed 711
żołnierzy, którzy zamilkli powoli. - Dziś, w południe, zostały poczynione ogromne zmiany, które będą miały wpływ na organizację waszego żołnierskiego życia – rzucił Barnil magicznie zgłośnionym głosem. – Oczekuję od was pełnego posłuszeństwa, a wszystkich dowódców zrównuję do rang zbrojnych. Od dziś będziecie mieli tylko jednego dowódcę, który doprowadzi was do chwały. Czy wszystko jest jasne? Żołnierze stali na baczność, jednak przeszły po nich zdziwione pomruki. Nikt nie rozumiał tego, czym król kierował się, wybierając takie rozwiązanie. Potwierdzili jednak jego słowa głośnymi okrzykami, a Barnil wycofał się, znikając z powrotem w zamku. Vavon chwilę obserwował zdezorientowanych żołnierzy, a potem, z dołu wynurzyła się Alena. Wśród mężczyzn zapadła cisza. Wpatrywali się w nią, stojąc na baczność. Większość z nich rozpoznała, z kim mają do czynienia. Milczeli. Alena stanęła przed nimi, odwzajemniając spojrzenie. Z jej oczu nie dało się wyczytać niczego. - Cóż widzę? – zapytała, a jej głos, podobnie jak wcześniej głos Barnila, został wzmocniony za pomocą magii. – Widzę armię, w liczbach godną najwyższych pochwał, jednak słabą. Rozleniwieni, stojący tutaj z poczucia obowiązku, przesiąknięci... Strachem. – wymówiła ostatnie słowo z ogromną pogardą, nie ruszając się. – Wy macie stawić czoło armii samozwańca? Armii, która zniszczyła Meavę i Luinloth? Mimo, że Nort jest dzieckiem, ma pod sobą dowódców, którzy walczyli na wojnach, o których wam się nie śniło. Chcecie przynieść hańbę waszym władcom, plamiąc się dezercją i tchórzostwem? Gdyż to właśnie widzę, gdy na was patrzę. Śmierdzących tchórzy, gotowych na zabijanie słabszych. Nie staniecie przed słabszymi od siebie. Staniecie przed elfami, wyższymi siłą, wzrostem i szybkością. Możecie ich zdziesiątkować, jednak nie zdziałacie niczego, mając w swoich szeregach chociażby jednego tchórza! Jeden z żołnierzy splunął na ziemię, czując odurzenie alkoholem, którym struł się zeszłego dnia. Pokręcił głową. - Jesteśmy armią godną bogów! – rzucił. – Armią, która musi być prowadzona przez mężczyznę, przez króla, droga pani! Nie zdziałasz niczego, jeśli będziesz nas obrażać... Jasnoniebieskie oczy Aleny skierowały się w jego stronę. - Bogowie nie potrzebują armii – powiedziała. Stojący na balkonie Vavon rozpoznał specyficzny ton w jej głosie i wiedział, że śmiałek jest już martwy. – Proszę, odważny. Jeden na pięćset tysięcy zbrojnych. Jakież to... – ruszyła powoli w jego stronę. – Szlachetne! Nie byłeś nigdy dowodzony przez kobietę? Mężczyzna pobladł lekko, jednak uniósł wysoko głowę, gdy stanęła przed nim. - Nie, pani – odparł. - A więc nikt nie nauczył ciebie, kiedy należy zamknąć jadaczkę i słuchać? – zapytała z autentycznym zdziwieniem. Żołnierz pokręcił głową. - Jestem żołnierzem i mówię wtedy, kiedy uwa... – głos zamarł mu w gardle, w które wniknęło jasne i długie ostrze, przeszywając go na wylot. Z jego ust gwałtownie buchnęła krew, a przerażenie w jego oczach nie wywarło na trzymającej miecz Alenie żadnego wrażenia. - Ostrzegałam – powiedziała spokojnie i jednym ruchem wydobyła ostrze z jego wnętrza. Żołnierz padł martwy na ziemię, a ona odwróciła się, zaczynając przechadzać się wśród 712
milczących kolumn zatrwożonych zbrojnych. – Mogę dać wam potęgę i chwałę, na jaką musicie sobie zasłużyć. Mogę też posłać was na dno piekielne, z którego nie ma już wyjścia. Wszystko zależy od was. Wymagam posłuszeństwa. Gdy mówię, naprzód, ruszacie naprzód. Gdy mówię, że macie poderżnąć sobie gardła, czynicie to. Moje słowo jest waszym rozkazem i nic, ani nikt nie może wam przeszkodzić w spełnianiu tego rozkazu. Czy to jasne?! Żołnierze odpowiedzieli chóralnie, jednak ich głosy były nierówne i stłumione przez gorączkowe szepty. - Źle – rzuciła Alena głośno, a pierwsza kolumna stojących słuchaczy niespodziewanie zaczęła padać na ziemię, gdy uchodziło z nich życie. – Mogę was powybijać jak muchy, więc musicie się bardziej postarać. CZY TO JASNE?! Tym razem odkrzyknęli jej głośno i równo, a wszystkie szepty natychmiastowo ucichły. Czarnowłosa elfka zaśmiała się cicho, a jej oczy zalśniły dziwnym blaskiem. - Jeśli będziecie posłuszni, wyniosę was blisko niebios – rzuciła głośno. – Sprawię, że będą mówić o was głośniej, niż o Krwawej Wojnie. Postawię was tuż obok legendarnych Thorenów, którzy są pod moimi rozkazami. Z tchórzliwych chłopców zrobię MĘŻCZYZN! Jeśli jednak nie będziecie posłuszni, sprawię, że skonacie w niewyobrażalnych męczarniach. ... ... Gdy zapadła już noc, Nadia otrzymała dwa listy, przyniesione przez dwa osobne ptaki. Otworzyła gorączkowo pierwszy z nich. Była już przebrana i gotowa do snu, jednak nie czuła senności.
Droga Nadio, Dziękuję za twój list, który wreszcie do nas dotarł. Jesteśmy w szoku po informacji o dołączeniu Feanen do Barnila, oraz o Abgarze. To potwory, i on, i ona. Pisałaś, iż podejrzewasz, kto mógł przechwytywać twoje listy? Musisz mi o tym koniecznie opowiedzieć. Ufam, że jesteś zdrowa w dalszym ciągu i wszystko jest w porządku. Prawdopodobnie jutro zobaczymy się ponownie. Alena nadal nie wróciła, a smoki potrzebują ciebie i Deanuela. Wrócimy w południe, by mogły się przynajmniej wyspać. Skoro Deanuel wyjechał do Luinloth, ściągnij go z powrotem do naszej stolicy. Nie wiemy, co mamy robić, jednak będę świecił przykładem w tym beznadziejnym czasie. Jestem królem. Kto ma dawać innym nadzieję, jeśli nie ja? Do zobaczenia jutro, żono.
Twój mąż, Król Leśnych Elfów i Książę Beinbereth oraz Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath
713
Nadia poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Cieszyła się, że zobaczy znów Viridis, Flame’a, Arthura i Colina, jednak niepokoiła się zniknięciem Aleny. Dlaczego nie zawiadomiła nikogo o swoich zamiarach, jakiekolwiek by one nie były? Pokręciła głową i otworzyła drugi list, który okazał się przybyć prosto z Ledyru.
Deanuelu Norcie, Wszystko idzie nie tak, jak ma iść. Barnil, Abgar i Feanen zbierają siły. Nie wiem, dlaczego nikt z was nie powiadomił mnie o tym, co dziś zaszło, jednak nie pochwalam tego. Byłem zaskoczony. W południe do Ledyru przybyła sama Alena. Rozmówiła się z matką, oddając jej cześć i obiecując zniszczyć każdego, kto stanie Królowej na drodze. Twierdziła, że bawiła się Deanuelem i wami wszystkimi, z powodu wielkiej nudy, jaka ogarnęła ją od powrotu z Innego Świata. Kazała Barnilowi klęknąć przed sobą i postawiła mu swoje warunki, nadal nazywając go samozwańcem. Nie wydała jednak moich prawdziwych zamiarów, a mi ciężko określić jej intencje. Jeśli tylko gra, to robi to doskonale, gdyż nie sposób było jej nie uwierzyć. Nie widziałeś wyrazu jej twarzy, ani jej oczu, gdy przemawiała. Jakbym widział dawną Alenę, tą z czasów Krwawej Wojny i wcześniejszych wydarzeń. Feanen była zachwycona, Abgar także, Barnil zachował zdrowy rozsądek i nie sprzeciwił jej się. Ma ich w garści i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Zażądała wielu rzeczy, między innymi całkowitej kontroli nad wojskiem Barnila, oraz wydania balu, na który zapewne niedługo dostaniecie zaproszenie. Dowiedziałem się także, że Leina jest w ciąży. Ojcem nie jest Barnil, który jej nie dotknął. Jeśli się nie przyzna, powieszą ją, a ja nie mam ochoty bronić jej głupoty ani chwili dłużej. Powiedz jej ojcu, jakiej córki się dorobił. Ojcem jest ktoś, kto najprawdopodobniej przebywa w zamku, gdyż Leina jest pilnowana i ciężko się ponoć do niej dostać. Feanen wspominała, że jeden z doradców Arthura Pennath’a prosił ją o armię. Nie powiedziała kto, jednak dała do zrozumienia, że ten ktoś chce, by Pennath skupił się na rządzeniu państwem i odciął się od ciebie. Mój syn powinien wyjechać z Neridą jak najszybciej. Nie wiem, jak będzie postępować Alena, nie wiem też, czy mnie wyda, więc dopilnuj tego. Żądam wyjaśnień. Porozmawiam z nią, gdy tylko będę miał okazję. K.V.
Nadia wpatrywała się w list z szokiem, wymalowanym na twarzy. Alena pojechała do Ledyru, ofiarowując wierność i lojalność swojej matce? Nie ustalając z nimi niczego najpierw i zostawiając ich bez jakiejkolwiek wiadomości. - Niemożliwe – wyszeptała cicho, sama do siebie. – To nie może być możliwe... *** “You lost the fight before the fall How did you end up in hell?” 714
Nadia i Deanuel stali obok siebie w sali tronowej. Było południe dnia następnego. Panowała między nimi niezręczna cisza, spowodowana ostatnimi wydarzeniami. Deanuel nadal czuł zawód i wściekłość na siebie, jednak nie powiedział o tym ani słowa. Wpatrywał się w list od Vavona z szeroko otwartymi oczami. Nie wiedział, co ma rzecz w odpowiedzi na to, co przeczytał. Był w szoku. - Przecież Alena nie ustalała nic ze mną... Z nami, z nikim! – powiedział. – To niemożliwe, by tak nagle zmieniła zdanie i wyjechała samotnie do Ledyru. Zawsze mówiła mi o ważności komunikacji między sojusznikami... Ale sama potrafiła znikać. Nadia pokręciła głową. Rozmyślała również o doradcy, który zdradził Arthura. Kilka kandydatur przychodziło jej na myśl. - Za uprzedzeniem, nigdy nie zniknęła bez słowa, książę – upomniała go. – Nic z tego nie rozumiem. Vavon nie może kłamać, gdyż przysięgał ci wierność, a tej przysięgi nie można złamać, nieprawdaż? Czarnowłosy książę skinął głową twierdząco. - Owszem, nie można. Nie wiem, jak... – nie dokończył jednak zdania, gdyż coś przeleciało koło jego głowy, porywając z niej książęcą koronę. Poczuł euforię, gdy zobaczył latającego dookoła nich Flame’a. – Flame! Jak się cieszę, że ciebie widzę! Czerwony smok w odpowiedzi spuścił koronę na stół, a sam zionął ogniem, który poniósł się nad ich głowami na co najmniej dwa metry. Książę zaśmiał się i chwycił swoją koronę mocno, nie chcąc jej stracić. Nadia uśmiechnęła się i spojrzała w stronę drzwi, słysząc inne głosy. Przybyli wszyscy inni. Colin miał w ramionach Viridis, a płaszcz Arthura był lekko przypalony, co świadczyło o tym, że to on opiekował się Flamem. Za nimi stał jej ojciec, generał Gorgoth, oraz sir Timothy, którzy przybyli z obozu książęcego. Na końcu stał Gabriel, który wszystkich przyprowadził, i który wiedział już o liście od Vavona. Viridis podleciała do Nadii, wpadając jej w ramiona. Była już duża, jednak nie na tyle duża, by nie zmieścić się w objęciach elfki. Stanęła obok niej, na stole, tuląc się do królowej bez oporów. Zapiszczała cicho, okazując swoją tęsknotę i miłość. Nadia poczuła ogromną ulgę, gdy przytuliła ją po raz pierwszy. Gorgoth obserwował smoki z nieudawanym podziwem. Czerwone stworzenie było już bardzo duże, sięgało Deanuelowi do pasa i zapewne mogło go powalić, a na pewno spalić. Smok jego córki był mniejszy, jednak generał wiedział, że był także młodszy. Stanął obok stołu, przyglądając się temu wszystkiemu. Chciał zobaczyć przywitanie Nadii i Arthura. Król leśnych elfów czekał, aż Nadia puści Viridis. Potem podszedł do niej i wziął ją w ramiona, całując jej usta. Nie był to pocałunek delikatny i niewinny, był to pocałunek małżeńskiej pary. Nadia, nieco zaskoczona i skrępowana, objęła go lekko, czując, jak tęsknota za nim odzywa się wewnątrz niej. Deanuel, widząc to, odwrócił głowę, udając, że niespodziewanie zainteresowało go coś innego. Podszedł do Colina i uściskał go mocno. - No, bracie! – powiedział. – Wytrzymałeś z Arthurem? Zapewne w towarzystwie Aleny było miło... Colin zaśmiał się. Nie wiedzieli jeszcze o niczym. - Deanuelu, oficjalnie oznajmiam ci, że ja i Alena jesteśmy już razem – powiedział z dumą. – 715
Nie wiem, dlaczego zniknęła, ale wróci, bo mnie kocha... A twój smok powinien dostać jakiś order za szkody, wyrządzone Arthurowi. Wierz mi, to przejdzie do legendy. Spiszę to kiedyś w jakiejś książce. Deanuel zamarł, słysząc jego słowa. - Słucham?! Jesteście razem? – wyszeptał. – A ja... A ja się spóźniłem. Nadia wzięła ślub i... – pokręcił głową. – I sam wiesz. Colin położył mu rękę na ramieniu. - Deanuelu, jesteś młody i całe życie jeszcze przed tobą – powiedział do niego. – Wiem, że może teraz jest to dla ciebie małym pocieszeniem, ale nigdy nic nie jest wiadome. Żyj chwilą i ciesz się każdym zwycięstwem. Skup się teraz na ostatniej bitwie, jaka ciebie czeka. Czarnowłosy milczał chwilę, a potem skinął głową. - Racja, muszę skupić się na bitwie. Jednak najpierw musimy wam coś powiedzieć... – dodał głośniej. Królewska para się od siebie oderwała, a wszyscy pozostali zgromadzili się wokół stołu. Smoki krążyły wokół nich, czając się na siebie nawzajem. – Dostaliśmy list od króla Vavona. Alena pojechała do Ledyru. Colin zdębiał, podobnie jak wszyscy inni, zebrani w sali. - Słucham? – zapytał. – Nie wspominała przecież nic o Ledyrze! Nadia skinęła głową. - No właśnie – powiedziała. – I to mnie martwi. Vavon nie może kłamać, pamiętajcie o przysiędze. I posłuchajcie. Dobyła listu i przeczytała go wszystkim na głos. Zapadła cisza, którą przerwał dopiero generał Gorgoth. - Jak widać, królowo, miałem rację – powiedział, a w jego głosie czaiła się gorycz. Pamiętał swoją kłótnię z Nadią sprzed dwóch dni. – Alena to zdrajczyni, która kierowała księciem, niczym pionkiem. Plugawy Aryon również musiał mieć rację, gdy ostrzegał nas przed jej nieobliczalnością. Przypomnę, że ostatni raz, gdy Alena i Feanen Valrilwen ruszyły razem do walki, rozpętały Krwawą Wojnę. To natomiast... - Zamilcz, generale – przerwała mu ostro Nadia. – Nie masz prawa jej osądzać. Nikt z nas się z nią nie widział i nie możemy wysuwać pochopnych wniosków. Znam Alenę dobrze i wiem, że by nas nie zdradziła. - Królowa Nadia ma rację – rzucił Colin. – To nie w jej stylu. Gorgoth najeżył się. - Nie w jej stylu? To morderczyni! Nic, co o niej powiecie, nie wymaże tego z jej historii. Ma na swoich rękach krew milionów istot. - Generale, Alena mi pomogła i to nie raz – rzekł Deanuel, zabierając w końcu głos. – Nie uwierzę, że mnie zdradziła, dopóki nie powie mi tego w twarz i nie wbije mi miecza w plecy. Gorgoth był wyraźnie rozjuszony. - Z całym szacunkiem, książę, ale nie możesz sobie pozwolić na takie poświęcenie – rzucił. - A może Alena jest tam, by szpiegować Barnila? – odezwał się po raz pierwszy od wejścia na salę Gabriel. – Może chciała pomóc Vavonowi i Leinie? - Dałaby nam znać – odparł Deanuel szczerze. – Przecież to są sprawy, które się ustala. Poza tym, skoro Vavon zdaje nam relacje, to po co miałaby tam jechać? Po tym, czego dowiedziała się o swojej matce od Nadii? Arthur odchrząknął. 716
- Wymagam, byś używał tytułu, gdy mówisz o mojej żonie, książę – powiedział z naciskiem. Nadia zdębiała i pokręciła szybko głową. - Nie, to nie jest konieczne – odparła. – Gabriel może mieć rację, jednak niczego nie jesteśmy pewni. A Leina skomplikowała naszą sprawę i to znacznie. Ktoś musi powiadomić Powysa o tym, że jego córka nosi nieślubne dziecko, w dodatku nie wiadomo czyje. Nie żywiłam do niej sympatii od samego początku. Zachowywała się, jakby pozjadała wszystkie rozumy, czego bardzo nie lubię, gdy ktoś nie ma do tego podstaw. Kto się tego podejmie? - Ja mogę, pani – powiedział sir Timothy, skłaniając przed nią głowę. – Jeśli zaś chodzi o panią Alenę, uważam, że trzeba trochę poczekać na więcej informacji. Musimy również poczynić jakieś ruchy. Wyruszyć bliżej Ledyru. Barnil z pewnością zbiera nowe siły, a jego obecne już są ogromne i przewyższają nasze. Po jego słowach zapadła chwilowa cisza. Colin pokiwał głową. - Timothy ma rację – rzucił. – Zwlekaliśmy już długo. Teraz smoki są już większe... - Zatem jutro wszyscy udamy się do Szarego Lasu – rzekł Deanuel, podejmując decyzję. – Stamtąd wyruszymy pod Ledyr. Nie możemy używać już portali, gdyż z pewnością wyczuje nas Feanen. Co z balem, o którym pisał Vavon? Co planuje Alena? - Nie mam pojęcia, książę, jednak jeśli dostaniesz zaproszenie, będziesz musiał iść – rzucił Arthur. – Nie chcę również być sceptyczny, gdyż obserwowałem zachowanie Aleny przez ponad tydzień i nie można było zarzucić jej zdradzieckości, rzekłbym nawet, że przekroczyła limity dobra, które były w niej składowane, jednak... Wszystko jest możliwe. Także to, że nas zdradziła. Musimy się przygotować na taką ewentualność. Nie przegrajmy przedwcześnie walki z powodu zbytniej wiary w elfkę, którą wyklęły narody. Ja sam ponoć mam zdrajcę wśród moich doradców. - Arthurze – skarciła go Nadia. – Nie życzę sobie takich słów w mojej obecności. Alena to moja przyjaciółka i NIGDY by nas nie zdradziła. Nigdy. Cisza zapadła ponownie. Królowa leśnych elfów była wyraźnie zła. Wtedy Gabriel odchrząknął, wyjmując coś zza paska. - Jeśli chodzi o zaproszenie, to... Przypuszczam, że może już do nas przyszło – rzekł niepewnie i wyciągnął w stronę księcia swój papieru. Deanuel zamrugał i przyjął go od rycerza. Rozwinął papier i zaczął czytać.
Deanuelu Norcie, zostałeś zaproszony na wielki i huczny Bal Ras, wydawany z okazji rychłego zwycięstwa Króla Barnila nad rebeliantami. Uroczystość odbędzie się w stolicy Największego Królestwa Edery, Ledyrze, jutro, pod wieczór. Jesteś upoważniony do wzięcia ze sobą tylu gości, ilu zapragniesz mieć przy sobie. Niezjawienie się lub atak podczas uroczystości zostaną uznane za obrazę majestatu i surowo ukarane. Obowiązują stroje galowe.
Deanuel podniósł głowę, zupełnie zdezorientowany tym, co przeczytał. Spojrzał po zebranych. - Czy ktokolwiek może mi wyjaśnić, co to jest Bal Ras? Arthurze? Ostatni termin, który 717
przypominał mi tę nazwę, to Rada Ras, więc może... - Bal Ras to taki bal, na który przybywają wszyscy przedstawiciele panujących i podwładnych ras wszystkich krain. – rozległ się głos Wreth’a, który dopiero wszedł do sali. – Przepraszam za spóźnienie, jednak moja królowa nie zawiadomiła mnie o nadchodzącej naradzie – dodał, zamykając za sobą drzwi. – Coś mnie ominęło? - Dużo, Namiestniku – odparła Nadia. – Jednak nie mam zamiaru się teraz powtarzać. Oznacza to, że na balu mogą być wszyscy? Nawet demony i inne kreatury? Wreth nie skomentował pierwszej części jej wypowiedzi, najpierw kłaniając się Arthurowi. Następnie spojrzał na nią i splótł przed sobą ręce. - Tak, królowo. Mogą tam być wszyscy. Nawet Wielki Demon z Innego Świata. Deanuel jęknął cicho. - Czemu ja zawsze dostaję zaproszenia na takie nieprzyjemne uroczystości? Colin poklepał go ponownie po plecach. - Nie martw się. Pójdziemy z tobą, a poza tym tam będzie Alena – przypomniał mu. – Nie pozwoli by stała ci się krzywda. Nadia pokiwała głową. - Colin ma rację – odparła. – Musimy jedynie ustalić, kto pójdzie z nami. Wreth odchrząknął, chcąc znów zabrać głos. - Jako, iż król Arthur z pewnością zechce się tam udać, ja zastąpię go jako Namiestnik – rzucił. – Uważam również, że sir Timothy nie powinien się tam pokazywać. Timothy skinął głową. - Barnil by mnie zabił – potwierdził. – Pozostanę z armią. Nie będziemy się zatrzymywać, gdyż dotarcie pod Ledyr zajmie nam dobre kilka, jak nie kilkanaście dni. Colin skinął głową. - Generale? – zapytał. Gorgoth zamyślił się chwilę, jednak uprzedziła go Nadia. - Generał również powinien zostać – powiedziała dziwnym głosem. – Wraz z Namiestnikiem i sir Timothym. We trójkę najlepiej poradzą sobie z okiełznaniem całej armii, mają do dyspozycji jeszcze Thorenów. Ja, Arthur, Deanuel, Colin i Gabriel udamy się na bal. I jeszcze jedno. Wreth’cie, mamy prawdopodobnie zdrajcę wśród doradców Arthura. Dowiedz się kto to taki i powiadom króla Powysa o tym, że jego córka jest w nieślubnej ciąży i nie chce zdradzić, kto jest ojcem dziecka. Brwi Wreth’a unosiły się powoli, w czasie gdy wypowiedziane przez Nadię słowa do niego docierały. ... ... “Hysterical, tragical Victim of ritual” Jedna komenda, dwa ruchy w odpowiedzi. Tysiące kroków, wykonanych w tym samym kierunku, bez zawahania i sprzeciwu. Życia, wiszące na włosku, determinacja większa, niż kiedykolwiek. Kolejny krzyk, kolejna komenda. 718
Alena stała na szczycie schodów, prowadzących z dziedzińca do wejścia do zamku. Ręce miała założone za plecami i obserwowała kilkaset tysięcy żołnierzy, wykonujących jej polecenia. Stawała się ich rozumem, pozbawiając ich własnej woli, której wyrzekli się w strachu o swoje życie. Ona rozkazywała, oni wykonywali rozkaz. W ciągu całego dnia usłyszała jedynie dwa pytania odnośnie komend. Pozostałą część godzin rytualnie wykonywali jej polecenia, ćwiczyli dokładnie tak, jak sobie tego zażyczyła. Słabsze jednostki odpadały, zostawali najsilniejsi, zgodnie z tym, czego chciała. Skupiała się tylko na wojsku, cały dzień nie rozmawiając z nikim. W zamku, nieco dalej, przyglądał się temu król mrocznych elfów. Czekał, aż Alena skończy trening, by móc z nią pomówić. Po chwili jednak zorientował się, że nie czeka samotnie. Obok niego pojawiła się Feanen Valrilwen, spoglądając w okno. Zaśmiała się krótko. - Jest doskonała, prawda? – zapytała po chwili. – Tak podobna do mnie, a jednak tak inna. Król milczał chwilę, nie patrząc na Feanen. Potem skinął głową. - Tak, jest doskonała. Zawsze była – rzucił. – Co ciebie tutaj sprowadza, Feanen? - Ciekawość tego, jak moja córka spędza wolny czas – odparła, unosząc brwi w górę. Uśmiechała się szeroko. – Chcę ją sprawdzić. - Sprawdzić? – zapytał sceptycznie. - O tak – rzuciła Królowa. – Jestem niezmiernie szczęśliwa, że znów stała się sobą, jednak mam co do niej wielkie plany. Pragnę, by to Alena zabiła Deanuela Norta. Vavon ponownie zamilkł na chwilę, obserwując jak Alena unosi dłoń, a żołnierze odpowiadają jej równocześnie, stojąc na baczność. - Sądziłem, że nie obchodzi ciebie to, kto go zabije – rzucił. – I że miał być to Barnil. - Och, przeboleje tą stratę, to duży chłopiec – odparła. – Chcę wymordować przyjaciół małego samozwańca, jednak jego samego zostawię Alenie. I nawet wiem już co uczynię, by być pewna tego, że moja córka go zabije. - Co masz na myśli? – zmarszczył brwi. - Nigdy nie igraj z bogami, Vavonie – rzuciła złowieszczo, po czym, jak gdyby nigdy nic odwróciła się i odeszła korytarzem, zostawiając króla samego. Jakby przeczuwała, że kilkanaście sekund później na widoku pojawi się Alena. Vavon odwrócił się w jej stronę. - Aleno – rzekł. – Chciałem z tobą porozmawiać. - Więc mów, przy okazji mnie odprowadzisz, bo nie mam czasu tutaj stać – rzuciła elfka, ruszając przed siebie. Czarnowłosy zrównał się z nią. - Dlaczego mnie nie wydałaś? – zapytał po chwili. Alena zaśmiała się zimno. - Proszę, nie mów mi, że naprawdę chcesz walczyć po stronie małego dzieciaka, który niedawno nauczył się trzymać miecz w dłoniach – powiedziała, unosząc brew. – Przysięgałeś mu, wiem. Znajdź sposób, by złamać przysięgę i dołącz do mnie, królu. Nie wydałam ciebie, bo darzę ciebie szacunkiem ze względu na dawne lata. I wierzę, że podejmiesz dobrą decyzję. Nie lubię, gdy ktoś mnie zawodzi, Vavonie. - Aleno. – złapał jej ramię, zatrzymując ją, gdy skręcała już do swojej komnaty. Elfka spojrzała na niego pytająco. – Twoja matka nie jest do końca pewna, czy uczynisz wszystko, o co ciebie poprosi. Feanen chce, byś to ty zabiła Deanuela. Wspominała coś o bogach oraz o tym, iż dopilnuje tego, byś wykonała swoje zadanie. Alena nie odpowiadała przez dłuższą chwilę, patrząc na niego chłodno. 719
- Sądzisz, że ma to dla mnie jakiekolwiek znaczenie, królu? – zapytała i zaśmiała się. – Moja matka może robić, co jej się żywnie podoba. Jestem jej w pełni wierna. Skoro chce, bym zabiła Norta, zrobię to. Zabijałam już większe osobistości. Stań po właściwej stronie, Vavonie. Przecież mnie znasz. Gdy wypowiedziała te słowa, odwróciła się i zniknęła w komnacie, którą wcześniej zajęła. Vavon patrzył za nią, stojąc przed drzwiami wejściowymi bez ruchu. Ta rozmowa upewniła go w przekonaniu, że Alena absolutnie nie żartuje. Przecież mnie znasz. - Jesteś okrutna, jednak to mi do ciebie nie pasuje, Aleno – rzucił cicho sam do siebie. Po chwili odszedł, znikając za rogiem. ... ... Popołudnie następnego dnia chyliło się ku końcowi. Nadia i Arthur leżeli we wspólnym, królewskim namiocie. Wojsko miało przerwę obiadową, a oni znaleźli chwilę czasu dla siebie. Arthur odetchnął głęboko, leżąc obok żony. - Nawet nie wiesz jakie piekło przeżyłem przez te dni – powiedział. – Świeżo poślubiony mąż, przebywający samotnie z parą! To było straszne. Nadia zaśmiała się cicho, lekko zawstydzona jeszcze jego bliskością. Trzymała głowę na jego torsie, mając lekko przymknięte oczy. - Musimy wstawać – odparła po chwili. – Za niedługo bal. Muszę się przygotować. Boję się, Arthurze. Boję się tego, co tam zastaniemy. Arthur skinął głową. - Nie będzie to należeć do najprzyjemniejszych widowisk, jakie przyjdzie nam oglądać, zapewniam ciebie – stwierdził. – Ale musimy bronić Deanuela. Masz wszystko przygotowane? Nadia skinęła głową, nie odpowiadając. Pogładziła jego tors, a potem podniosła się do siadu, okrywając się narzutą. - Musisz wyjść – rzekła. – Chcę mieć spokój, by się przyszykować. W dodatku jestem pewna, że Flame mógł zgotować ci jakiś nowy psikus. Jeśli to buty, to... Nie musiała mówić nic więcej. Król podniósł się z łóżka błyskawicznie. - Do zobaczenia więc! – rzucił i wyszedł, a Nadia z niedowierzaniem obserwowała, jak unosi wysoko głowę, nie mając na sobie koszuli. *** “Wrapped in the legs of my demise You still cry my final goodbyes While my demons cold laugh At their last denies”
720
- Oto Ledyr w całej swojej okazałości – powiedziała cicho Nadia do Deanuela, gdy wkroczyli na ogromną salę balową. Pomieszczenie było przystrojone tysiącem kryształów, sprawiających, że lśniło, jak mało co. Długie stoły stały przy oknach, sięgających kilkunastu metrów. Sala była niezwykle wysoka, a sufit, bardzo bogato zdobiony, przyciągał uwagę przybyłych gości. Podłoga lśniła czystością, jednak po chwili wzrok Deanuela spoczął na czymś innym, niż wystroju sali. Zobaczył, kto tak naprawdę znajdował się na Balu Ras. Rozpoznał demony pod ludzkimi postaciami, gdyż pamiętał swoją wizytę w Mieście Demonów. Zdradzały ich oczy, których pionowe źrenice występowały tylko u tej rasy. Dalej, jego wzrok napotkał południowe elfy, o ciemniejszej cerze i innej urodzie od elfów mu znanych. Kilkoro mrocznych elfów przewinęło mu się w tle – musieli być wysoko postawieni, jak wszyscy w tej komnacie. Jednak najbardziej zdziwiły go dwie kreatury, stojące niedaleko pustego tronu. Nie miały ciał, a zaledwie marny kształt, wylewany przez czarną smołę, która wydostawała się na powierzchnię sali z niewiadomego miejsca. Były wzrostu dziecka i mógł przysiąc, że widział zarys ust jednego z nich. - Kim oni są? – szepnął cicho. Czuł się niepewnie, gdyż nigdzie nie widział Barnila. Arthur zaklął cicho. - Rakhary – powiedział. – Odpowiedzialne za zabicie Ravenny. Nie spodziewałem się, że zawrą pokój z Barnilem tak szybko... - Nie zawarły. – rozległ się znajomy głos za jego plecami. Deanuel odwrócił się, a jego oczom ukazał się jedyny elf z nadwagą, jakiego w życiu spotkał. Przypomniał go sobie. Ned. - No proszę, a jednak wynieśli twoją pokaźną tuszę na wyżyny – rzucił Colin, pamiętając ich zatargi. – Co masz na myśli? Ned nie zwrócił uwagi na jego przytyk. Uśmiechał się szeroko. - To pani Alena zawarła z nimi sojusz – odparł. – Podobnie jak z władcą demonów, z wygnańcami i wieloma innymi kreaturami, o jakich wam się nie śniło. Jakież to przykre... Colin zdębiał, a Nadia zacisnęła usta. - Książę, nie rozmawiaj z wieśniakami – odparła. – Chodźmy – dodała i cała piątka ruszyła przed siebie, by wmieszać się w tłum. Byli obserwowani niemal przez każdego; każdy wiedział, kim byli, a Deanuel słyszał szydercze uwagi, skierowane w jego stronę. Zacisnął pięści i spojrzał na brata. Ten nie zwracał uwagi na szmery tylko rozglądał się, szukając wzrokiem Aleny. Jej jednak nie było widać, podobnie jak... - To on – wyszeptał Deanuel, patrząc na wysokiego, barczystego mężczyznę, który wkroczył na salę w towarzystwie króla Vavona, Feanen Valrilwen i nieznanego mu, ciemnowłosego młodzieńca, który również nosił koronę na głowie. Deanuel poczuł, jak jego ciało spina się niezależnie od jego woli. Cieszył się, że brat stoi obok niego, Gabriel za nim, a Nadia i Arthur po drugiej jego stronie. Wiedział, że gdyby stanąłby tutaj sam, mógłby nie podołać. Nadia skinęła niezauważalnie głową. - Owszem, to on – odparła cicho. – Chyba będzie przemawiał. W istocie, Barnil wszedł po schodkach na podwyższenie, na którym stał jego tron. Uniósł ręce w górę. - Proszę o uwagę! – rzucił głośno, a szepty powoli umilkły. – Zebraliśmy się tutaj dzisiejszego wieczoru, by świętować moje przyszłe zwycięstwo. Przyznam, z początku nie wyglądało to najlepiej, gdyż rebelia pochłonęła najpierw Beinbereth, a potem Silverlönn, 721
jednakże... Cóż to dla mnie? Zawarłem wiele sojuszy, dzięki którym mogę zasiadać w równej linii z bogami! A sam Deanuel Nort przyszedł tu dziś, by się przede mną kajać! A co najlepsze, nie przyszedł sam. Przyprowadził ze sobą nową parę królewską leśnych elfów, swojego brata i rycerzyka, niewiele starszego od niego samego. Imponująca drużyna, muszę przyznać! – zaśmiał się, a jego goście podążyli jego śladem. Arthur warknął cicho. – A teraz, muszę wszystkim przedstawić moich drogich przyjaciół. Po pierwsze, król Lorii, Abgar Rythen, który przepłynął słynne morze północne, by do nas dotrzeć! Młodzieniec, którego nie kojarzył Deanuel, wyszedł na podest z szerokim uśmiechem, a po sali przebiegły szepty zdziwienia. – Po drugie, król Utis, Vavon Lothor, mój wieloletni przyjaciel, władający niezdobytą potęgą! – dodał, a mroczny elf wyszedł na podest, stając obok Abgara i górując nad nim wzrostem. Nie uśmiechał się, a jego czarne oczy spoczęły na Deanuelu i jego towarzyszach. – I w końcu... Bogini, która postanowiła dołączyć się do mojej sprawy dla własnych korzyści, jednak kto w tych czasach tego nie robi? Królowa Feanen Valrilwen! – dodał, a kręconowłosa elfka weszła na podwyższenie, unosząc w górę suknię. Wszyscy na sali milczeli, widząc ją po raz pierwszy od tysięcy lat. Ci, którzy wątpili w Barnila i jego plan, przestali kwestionować cokolwiek w tym temacie. Szepty towarzyszyły elfce, która stanęła obok Barnila i dwójki pozostałych króli. - Dziękuję za jakże ciepłe przyjęcie – rzuciła z szerokim uśmiechem. – Wkrótce wysokie elfy będą mieć nową królową. Królową, która nigdy nie przestała nią być. Podczas mojej nieobecności świat, w tym nasze krainy, wypełnił się zarazą, tchórzostwem i chwastami, które już wkrótce znikną. A ci, którzy pamiętają moje rządy, wiedzą w jaki sposób pozbywam się takich śmieci. Po tych słowach złożyła przed sobą ręce, świadoma tego, jaką atmosferę wywołała. Barnil tylko zaśmiał się, unosząc w górę kielich i wznosząc toast. Nadia czuła dziwny paraliż po słowach Feanen. - Rozpęta się piekło – wyszeptała. – Gdzie jest Alena? - Zaraz przybędzie, musi gdzieś tutaj być – rzucił cicho Colin, rozglądając się. – Wszyscy na nas patrzą... - Tak, wszyscy na was patrzą – powiedziała Królowa, która w międzyczasie zeszła z podestu, stając naprzeciwko nich, jednak w dość dużej odległości. – I co widzą? Wielką porażkę, którą zaczynacie sami dostrzegać. Mogłabym zmieść was z powierzchni ziemi jednym ruchem, jednak... Jak rzekła moja córka, chcę mieć z tego jakąś przyjemność. A zniszczenie ciebie, Deanuelu Norcie, będzie przyjemnością. Deanuel zacisnął usta, świadom, że wszyscy się im przyglądają w dalszym ciągu. - Nawet nie wiesz, jaką krzywdę robisz sobie tymi słowami – rzucił do niej. – Alena będzie wściekła, jednak zapewne tego się już domyślasz... Ciemnowłosa elfka uniosła brwi, a potem wybuchnęła szczerym śmiechem, klaszcząc w dłonie. - A to dobre! Masz poczucie humoru, samozwańczy dzieciaku – rzuciła. – I nic nie wiesz! Jakie to przykre. Moja córka jest po mojej stronie. Żałuj, że nie widziałeś naszego zjednoczenia. Walczymy razem ponownie i żadna z nas nie popiera twojej sprawy. Deanuel warknął cicho i ruszył się z miejsca, nie panując nad sobą. - Jeśli sądzisz, że takie kłamstwa ujdą ci na sucho, Królowo, to muszę ciebie zmartwić, gdyż... – nie zdążył skończyć i zamarł wpół kroku, widząc znajomą sylwetkę, idącą w jego 722
stronę. Na salę wkroczyła Alena Valrilwen. - Jeszcze krok, a przekonasz się jaka potrafię być nieprzyjemna, gdy się denerwuję – powiedziała, a goście rozstąpili się przed nią. Nikt nie chciał wejść jej w drogę, a po chwili czarnowłosa zrównała się z Feanen, jednak na tym nie poprzestała, idąc dalej w stronę Deanuela. Książę zamrugał, czując jak szok uderza w niego z siłą wodospadu. - Aleno? – zapytał cicho. Elfka nie zaśmiała się, ani nie uśmiechnęła; z jej twarzy nie dało się wyczytać niczego. - Jak naiwny... – rzuciła, zwalniając tempa. Zatrzymała się zaledwie kilka kroków od niego. – Jak dziecinny i głupi musiałeś być, by uwierzyć, że ktoś taki jak ja zechce ci pomóc? Deanuel poczuł, jak nogi chcą się pod nim ugiąć. Szukał jej myśli, jej spojrzenia, czegokolwiek, co mogłoby go zapewnić, że elfka gra tylko przed swoją matką. Poczuł suchość w ustach, a niedowierzania na jego twarzy nie dało się zatuszować niczym. - O czym ty mówisz? – zapytał, a jego głos był niepewny. Uśmiech stojącej w tyle Feanen nie pomagał mu w dobraniu słów. – Aleno, przecież... Pomagałaś mi tyle razy... Uczyniłaś mnie wielkim, pomogłaś mi dojść do miejsca, w którym stoję! Jesteś honorowa i... - Honorowa? – zaśmiała się szczerze. Jej oczy pozostały lodowate. – Wierzysz w to, co mówisz? Jeśli tak, to jesteś jeszcze bardziej naiwny, niż sądziłam! Deanuel I Naiwny Nort. Widzisz, nawet pasuje ci to do tytułu. Jeśli się nie wycofasz, wkrótce spotkamy się na polu walki, a wtedy będziesz modlił się o to, bym zabiła ciebie łaskawie. Możesz się wycofać, póki masz czas. Pozostali wpatrywali się w nią z niedowierzaniem. Nadia zakryła usta dłonią, a Arthur zacisnął pięści. Gabriel nie wiedział, co ma robić i nie mógł się ruszyć, a Colin z szeroko otwartymi oczami podszedł kilka kroków bliżej. - Aleno, nie żartuj w ten sposób! – żachnął się. – Sądzisz, że uwierzę w to wszystko? Po tym, co razem przeżyliśmy? Nie igraj z Deanuelem w ten sposób, przecież go znasz! Zimne oczy Aleny skierowały się na niego. Uniosła brew wysoko w górę. - A więc ty też sądzisz, że to wszystko było prawdziwe? – zapytała. – Bawiłam się dobrze, przyznaję, jednak nastał kres zabawy. Kim jesteś, by tak do mnie mówić? Bratem samozwańca zaledwie! Nikt z was nigdy nie znaczył dla mnie więcej, niż kurz na parapetach w tej sali. Nikt. Nawet ty. Rodzina zawsze będzie stała na pierwszym miejscu. Zawsze byłam, jestem i będę wierna tylko mojej matce. Nie walczę dla samozwańczego Barnila, który musi udowodnić swoją królewskość na tej wojnie. Nie walczę do Dzieciobójcy, ani dla króla Vavona. Walczę dla mojej matki. Od zawsze. Jasnowłosy patrzył na nią z wyrazem niedowierzania na twarzy. Kręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, jednak nie mógł wydobyć z siebie słowa. Zatkało go. - Nie wierzę w to, co słyszę – powiedział Deanuel. Na sali panowała absolutna cisza. – Nie wierzę w to, co słyszę... Jasnoniebieskie oczy Aleny spoczęły ponownie na nim. - Teraz wrócisz grzecznie do domu, przyznasz rację Gorgoth’owi i innym, którzy mieli mnie za najgorszą od początku – powiedziała zimno. – I nauczysz się słuchać starszych. Dam ci szansę wycofania się. Jeśli przyjdzie ci zginąć z mojej ręki, przed śmiercią poczujesz w ustach mnóstwo krwi i własne, połamane kości, więc dobrze się nad tym zastanów. Czekają nas jeszcze dwa spotkania, Deanuelu Norcie. Na pierwszym dasz mi swoją odpowiedź o kapitulacji. Jeśli się na nią nie zdecydujesz, na drugim zmiażdżę ciebie jak zwykłego śmiecia 723
i umrzesz w okropnych męczarniach. To były jej ostatnie słowa, po których odwróciła się i odeszła, nie zwracając uwagi zupełnie na nikogo i nie zatrzymując się ani na chwilę. Deanuel stał bez ruchu, czując jak coś w nim pęka. Jego ściśnięty żołądek nie chciał za nic się rozluźnić, podobnie jak jego zaciśnięta szczęka, która zaczynała go boleć. ... ... “You're the night so you're the dark side Of the day you'll never see You're the past but everlasting Can you share one day with me?”
Od razu po powrocie z balu nikt nie był w stanie rozmawiać i trzeźwo myśleć, więc po prostu dołączyli do cały czas poruszającej się naprzód armii Deanuela. Dopiero nad ranem, gdy całe wojsko miało przerwę, by spożyć śniadanie, napoić konie i wypocząć kilkadziesiąt minut, w największym namiocie zebrali się wszyscy dowódcy. Generał Gorgoth, sir Timothy oraz Wreth zostali powiadomieni o zdarzeniach z poprzedniego wieczoru. Niezręczna cisza dzieliła wszystkich, mimo, iż stali tak blisko siebie. - Coś tutaj nie gra – powiedziała w końcu Nadia. – Widziałam i słyszałam wszystko wczoraj, jednak to nie pasuje mi do Aleny. Poznałam ją i... - Nadio, ona jest zła do szpiku kości – odparł Arthur, unosząc swoją głowę w jej stronę. – Słyszałaś ją wczoraj. Widziałaś jej oczy. Bawiła się nami. Przez tyle miesięcy bawiła się doskonale naszym kosztem, tylko po to, by teraz dołączyć do swojej matki i powyrzynać nas, niczym hodowane świnie. Pluję sobie w twarz za to, że kiedykolwiek jej zaufałem. Generale, miałeś absolutną rację co do niej. - Nie przeginaj, Arthurze – rzucił Colin. – Ja zgadzam się z Nadią. Coś tutaj nie gra. Alena nagle przechodzi na stronę swojej matki? Kobiety, która sypiała z Aryonem? Nie uwierzę w to. - Ale tak jest – powiedział nagle Deanuel, a w tonie jego głosu można było usłyszeć wyraźną gorycz. – Nadio, Colinie, przykro mi to mówić ale Alena nas zdradziła i to w najbardziej perfidny sposób, w jaki mogła to zrobić. Wbiła mi nóż w plecy, nóż, który boli bardziej niż ten, wbity wcześniej przez Jaspera. Nadia spojrzała na niego zszokowana. - Deanuelu! – powiedziała. – Nie możesz w to uwierzyć, nie ty! Przecież znasz Alenę, szkoliła ciebie, uratowała ci życie! Czarnowłosy książę spojrzał na elfkę. Pokręcił głową. - Zająłem jej miejsce. Ona jest księżniczką Beinbereth, Nadio – powiedział dziwnym tonem. – Była następczynią tronu przed zesłaniem do Innego Świata. Jak sądzisz, jakie mogłaby mieć możliwe powody, by faktycznie mi pomóc? Wiem, że coś jej obiecałaś, jednak zapewne spełniłaś te prośby, a ona uzyskała to, czego chciała faktycznie. Nie pozostało jej nic innego, 724
jak czekanie na nasz koniec. Koniec, którego sama teraz pragnie. Colin jednak spojrzał na Deanuela. - Bracie, widziałeś list, który Alena napisała do Nadii w ostatni dzień, który była w Raelli? Nadia pokazała mi ten list – powiedział. – Nie wierzę, że rozpisała się na więcej, niż zwykł pisywać Arthur, a potem zniknęła bez słowa. Deanuel spojrzał zdziwiony na Nadię. - O czym pisała, Nadio? – zapytał po chwili. - O smokach – odparła królowa. – O etapach ich rozwoju, oraz o tym, co będzie się z nimi dziać. Pisała również o niej i Colinie, o ich wspólnie spędzonym dniu. Wspomniała też o tym, kto może przechwytywać moje listy, a na samym końcu zapytała, czy wiem o zwyczaju nadawania imion przez rodziców. Chodziło o podwójne imiona... W sytuacji, gdy rodzice nie zgadzają się na to samo miano. Zapewne o tym słyszeliście. Jednak list utrzymany był w ciepłej tonacji, nazwała mnie przyjaciółką... - To o niczym nie świadczy – rzucił Wreth, a generał Gorgoth pokiwał głową twierdząco. – Mogła napisać tak specjalnie, byście niczego się nie domyślali, pani. Nie bądźmy naiwni w tej sprawie, tutaj chodzi o życie nas wszystkich. Musimy zaakceptować fakt, że zostaliśmy zdradzeni. - Jak mam zaakceptować taki fakt, gdy ostatni dzień, jaki z nią spędziłem, był jednym z najlepszych dni w moim życiu? – żachnął się Colin, patrząc na Namiestnika Arthura. – Zgodziła się wyjść ze mną do ludu, król Arthur może to potwierdzić. Zajmowała się smokami, widziałem ich treningi, nawet w jednym wziąłem udział. Namówiła Flame’a, by powiedział Arthurowi, gdzie znajduje się jego korona! Widziałem, jak pisała list do Nadii, już w porze wieczornej. Według mnie ma jakiś cel w tym, co robi. Nie uwierzę w to, że jest zła i będę jej bronił. - Będziesz jej bronił, bo z tobą sypiała? – zapytał nagle Gabriel, podnosząc wzrok. Colin spojrzał na niego jak oparzony. - Słucham? – zapytał z niedowierzaniem. - Zapytałem, czy będziesz jej bronił, bo z tobą sypiała – odpowiedział ciemnowłosy elf. – Bo nie umiem dostrzec innego powodu, dla którego mógłbyś jej... – nie dokończył, gdyż brat Deanuela uderzył go mocno z pięści w twarz. Odrzuciło go kilka kroków do tyłu, a w ustach poczuł krew, którą splunął na ziemię, dotykając swojej szczęki. - Nie waż się tak o niej wyrażać – warknął Colin. – Nie będę tego słuchał. Deanuelu – dodał, przenosząc wzrok na brata. – Gdybyś mnie potrzebował, będę w swoim namiocie. – dotknął jego ramienia, dodając mu otuchy i wyszedł. Deanuel, nadal zszokowany, spojrzał na Gabriela. - Nie musiałeś ujmować tego w ten sposób, Gabrielu – rzekł z naciskiem. – Colin jest w niej zakochany i... Ciemnowłosy elf jednak pokręcił głową. - A ja nie jestem? – zapytał, patrząc na księcia. – Ja też ją kocham, wierz mi, a jednak potrafię przyznać prawdę. Alena Valrilwen jest zła i nic nigdy tego nie zmieniło. Nadia zwróciła ku niemu swoje zielone, pełne niedowierzania oczy. - I ty to mówisz? – zapytała, czując złość. – Ty, który ponoć pierwszy dostrzegłeś w niej dobro? Nie wierzę w to, co słyszę. Jestem tego samego zdania, co Colin. Książę, wiesz, że możesz na mnie liczyć, gdyż twoja sprawa jest dla mnie priorytetem. Jednak pozwolisz, że 725
opuszczę również ten namiot, by się po prostu nie denerwować. Nie czekając na odpowiedź uchyliła kotarę wyjścia z namiotu i po chwili już jej nie było. Deanuel zacisnął usta, czując dziwną gulę w gardle. Pokręcił głową i spojrzał na pozostałych. - Rozumiem, że wszyscy zgadzamy się co do tej sprawy? – zapytał, a gdy nie usłyszał zaprzeczenia, skinął głową. – Dobrze. Chcę żeby wszystko było jasne. Od dziś Alena jest naszym wrogiem. Nie można jej ufać, porozumiewać się z nią, czy zawierać z nią paktów. Jest traktowana dokładnie tak, jakbyśmy jej nie znali, a tylko o niej słyszeli. Tak też się zachowała. Gorgoth podszedł nieco bliżej Deanuela. - Przykro mi, że musiałeś dowiedzieć się w ten sposób, książę – rzekł. – Mojej córce i twojemu bratu przejdzie. Oboje mają bardzo podobną cechę. Zbyt wierzą w ideały. - Coś w tym jest – przyznał cicho Deanuel. – Czuję gorycz, ogromną gorycz. Byłem tak bardzo naiwny. Ona miała wczoraj rację. Zachowałem się jak nieodpowiedzialny dzieciak, wierząc, że jedna z najokrutniejszych istot w historii zechce mi pomóc i posadzić mnie bez żadnych konsekwencji na własnym miejscu. I czuję nienawiść. Nienawiść do niej. Za to wszystko, co uczyniła. Za to, że bawiła się nami, jak marionetkami. Nami wszystkimi, panowie. Bez wyjątków. Zagrała na uczuciach Gabriela i mojego brata, a także Nadii, z którą rzekomo się przyjaźniła. Nie sądziłem, że znienawidzę kogoś tak mocno jak Barnila i Aryona, jednak Alena właśnie dołączyła do nich i, na bogów, niczym zupełnie od nich nie odstaje. - Mądre słowa, książę – rzucił Wreth. – Nie hamuj swoich negatywnych uczuć, będą ci pomagać w bitwie. Za dwa dni znajdziemy się już bardzo blisko Ledyru. To twoja jedyna szansa. Nie poddaj się siłom Barnila i tych wiedźm. Nie zgódź się na kapitulację. Liczmy na to, że sprawiedliwość zwycięży, a zostaniemy wynagrodzeni. Deanuel skinął głową. - Tak właśnie mam zamiar zrobić – wyszeptał. Cały dzień, a potem noc zleciały im na jeździe. Armia poruszała się do przodu dość mozolnie, jednak systematycznie. Zbliżali się w okolice Ledyru. ... ... “Pray to the gods I have sold in this game of live and let die Pray for my soul in this world to deliver me from my sins”
Następnego wieczoru wszyscy, po raz pierwszy, zjedli razem kolację. Uczta była wyborna, a Barnil czuł większą euforię, niż kiedykolwiek. A przynajmniej na takiego wyglądał, gdyż wewnątrz trwożyło go coś zupełnie innego. Jego narzeczona. Nadal nie dowiedział się niczego o tym, z kim sypiała. Przeklinał ją w myślach i wiedział, że będzie musiał ją ukarać. Czuł swoistą przyjemność, gdy o tym myślał, gdyż nigdy nie chciał jej za żonę. Wiedział, że poddani będą musieli zaakceptować jego wybór, jednak świadomość, że kobieta śmiała go zdradzić, była przytłaczająca i wyzwalała w nim ogromną 726
wściekłość i rozgoryczenie. - Za zwycięstwo! – uniósł kielich, wznosząc toast. – Które dedykuję dwóm, zjawiskowo pięknym kobietom, które są dziś tutaj z nami. Vavon napił się wina, tak jak wszyscy. Przyglądał się Alenie, która wydawała się być myślami gdzie indziej. Miał zamiar dziś napisać do księcia, jednak musiał wybrać odpowiednią porę, by to zrobić. Tymczasem Feanen zaśmiała się melodyjnie. - Zwycięstwo nadejdzie już niebawem – rzuciła, jednak nie była zainteresowana dłuższą konwersacją z Barnilem. – Chciałabym kogoś wam przedstawić – dodała, wstając. Spojrzała w stronę drzwi, przez które weszło dwóch mężczyzn. Mieli włosy tak jasne, że niemal lśniły one bielą. Jednemu sięgały one do ramion, drugiemu prawie do łokci. Ich oczy były niezwykle jasne – jeden miał tęczówki o zabarwieniu jasnobursztynowym, a drugi czystego błękitu. Ich skóra zdawała się być gładka, niczym satyna, a przy tym tak nienaturalnie jasna. Byli ubrani w ciemne, oficjalne ubrania, które kontrastowały z ich jasną urodą. Zatrzymali się przed Feanen, która zrobiła coś, czego nie robiła przed nikim. Skłoniła przed nimi głowę. - Witajcie, najłaskawsi – powiedziała z szacunkiem. – Cieszę się, że przyjęliście moje zaproszenie i daliście mi szansę. - Obiecywałaś nam bardzo wielkie rzeczy, kochana siostro – rzekł mężczyzna o dłuższych włosach. – Jednak niegrzecznie byłoby, gdybyś nas nie przedstawiła... Feanen zaśmiała się i odwróciła w stronę stołu i siedzących przy nim osób. - Poznajcie moich braci – rzekła. – Oto Daelvish – dodała, wskazując na długowłosego, a potem jej wzrok skierował się ku mężczyźnie o krótszych włosach. – A to Dalyven. Oczy Abgara rozszerzyły się gwałtownie. Widział przed sobą najprawdziwszych bogów. Nie mógł wydusić z siebie słowa, podobnie jak Barnil, Vavon i Grand. Feanen uśmiechała się w dalszym ciągu. - A to... - To musi być nasza droga siostrzenica, Alena – powiedział Daelvish, podchodząc do stołu i wyciągając rękę w kierunku elfki. – Nawet wśród bogów można usłyszeć o tobie parę słów, moja droga. Alena podała mu swoją dłoń, patrząc na niego. Podniosła się z krzesła, nie wykazując żadnych oznak zdenerwowania. - To dla mnie zaszczyt – powiedziała oficjalnie. – Nie umiem wyrazić tego nawet słowami. Dalyven uśmiechnął się szeroko i odgarnął jej kosmyk włosów za ucho. - Dla nas również, Aleno – powiedział. Jego głos brzmiał niezwykle łagodnie, w porównaniu do głosu brata. – Nie kłamałaś, Feanen. Jest idealna. Królowa przyglądała się im z satysfakcją. Uśmiechnęła się do córki. - Aleno, pomyślałam o tym całkiem niedawno, jednak jestem pewna, że się ze mną zgodzisz, bo nie ma co z tym zwlekać. Całe życie zastanawiałam się nad odpowiednim kandydatem na męża dla ciebie i nie znajdę nikogo lepszego, albowiem żaden człowiek, elf, czy demon nie może równać się z bogiem. Co o tym sądzisz? Alena udała zdziwioną. Pamiętała jeszcze słowa Ninde. Uśmiechnęła się lekko, po raz pierwszy, od wielu dni, jednak jej oczy pozostały chłodne, jak zwykle. - Lepszych kandydatów nie mogłaś mi znaleźć, matko – rzekła, zabierając swoją dłoń z ręki 727
jednego z nich. – Jednak... Jest ich dwóch. Chciałabym wiedzieć, czy dane jest mi wybierać. - Och, wierz mi, miałabyś ogromne trudności – powiedziała Feanen. – Ja to zrobię. Poproszę mych braci niebawem o przysługę. Ten, który wywiąże się z niej lepiej, dostanie twoją rękę. Oczywiście w prawie boskich ślubów nie ma czegoś takiego jak długie zaręczyny. Mogą one w ogóle nie brać udziału w procesie dążenia do małżeństwa. Pozostaniesz więc wolna do dnia ślubu, a przy ołtarzu zobaczysz swojego przyszłego męża. Czy to ci odpowiada, Aleno? Elfka patrzyła na matkę bez ani jednego mrugnięcia. Skinęła głową. - Oczywiście – rzuciła. – Teraz jednak musicie mi wybaczyć. Dostałam zawiadomienie, iż wojska Norta zbliżają się w okolice Ledyru. Nadszedł czas na pierwsze spotkanie i jego decyzję o kapitulacji. Muszę przygotować żołnierzy na jutro. Feanen skinęła głową. - Spal ich – powiedziała. – Spal wielu z nich i zrób to tak, by cierpieli. Alena skinęła głową również. - To był zaszczyt – powtórzyła w stronę przyglądających się jej bogów i ruszyła w stronę drzwi, nie zwracając uwagi na zszokowane spojrzenia króli i księcia, siedzących przy stole. Feanen spojrzała na dwójkę braci. Z jej twarzy zniknął uśmiech. - Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni – rzuciła. – Alena nie jest najłatwiejszą osobą, do przeforsowania swoich racji. - Z nami będzie inaczej, nie zamartwiaj się, siostro – powiedział Daelvish i zaśmiał się. – Nie będzie miała wyboru i powoli stanie się jedną z nas. Gdy wrócisz do swojej postaci, będziesz mogła mieć córkę przy sobie. My też jednak mamy warunek. Elfka uniosła brew. - Jaki? – wycedziła. - Chcemy ją obaj, więc nie wiem, jak rozsądzisz, do którego ma trafić. ... ... “We're blind and eager Avarice will set us back to blank Those who wager all will have to name a reason”
Okolice Ledyru zbliżały się nieuchronnie. Deanuel widział, jakich zniszczeń dokonali Grand wraz z Marcusem, paląc wioski, wieszając trupy na ścianach gospód i większych domów. Edera przypominała cmentarzysko, niemal żywe, gdyż w miastach mieszkali dalej ci mieszkańcy, którym udało się przeżyć. Po ziemi przeganiały się zarazy, biorące się od trupów, toteż książę musiał użyć Miecza Żywiołów, by uchronić armię przez zarażeniem się czymś. Nie chciał powtórki z Meavy, gdyż był pewny, iż Alena zabrała wszystkie liście, a nawet cały kwiat Denuxu z Turvion. Wolał nie ryzykować; bał się ryzykować, czując się bardziej niepewnie, niż zwykle. Nie podzielał zdania Colina i Nadii, którzy nadal obstawali przy swoim. Nie mógł wierzyć już w niewinność elfki, która zmiażdżyła zaufanie, jakie było między nimi. Wiedział, że będzie 728
mu ciężko zaufać komukolwiek, o ile przeżyje tę wojnę, w co zaczął bardzo mocno wątpić. Euforia zwycięstwa i nadzieja, z której kiedyś był słynny, uleciały gdzieś bezpowrotnie. Teraz marzył tylko o kilku rzeczach. W szczególności o tym, by zniszczyć Barnila, Alenę, jej matkę i Abgara. Do Granda również czuł nienawiść, szczególnie po tym, jak zobaczył, że ten uwolnił się z jego pułapki. Przez chwilę sądził, że mógł dostarczyć Barnilowi informacje o jego mocy i treningu, a potem zaśmiał się sam do siebie. - No tak, przecież Alena to zrobiła – rzucił cicho sam do siebie. – Po co Grand miał się wysilać? Czuł do siebie odrazę, spowodowaną tym, że nie posłuchał generała Gorgoth’a, swojego ojca czy wcześniej Arthura i Aryona. Oni wszyscy mieli rację, a uniknąłby poważnych konsekwencji, gdyby to wtedy wiedział. Uczył się na własnych błędach i odczuwał to bardzo boleśnie. - Panie. – rozległ się głos Wreth’a, który podjechał bliżej niego. Prowadzili armię, widząc jak Ledyr przybliża się z każdą godziną. – To przybyło niedawno. Podejrzewamy, że jest z Ledyru. Deanuel wyciągnął rękę po zwój papieru i rozwinął go. Zaczął czytać.
Deanuelu Norcie, To, co obserwuję tutaj, w stolicy, może być dla ciebie przerażające. Alena jest dokładnie taka, jaka była kiedyś, gdy znałem ją tysiące lat temu. Posunąłbym się do stwierdzenia, że zaszła nawet dalej w swojej bezwzględności. Setki żołnierzy Barnila straciło już życie z powodu nieposłuszeństwa, lub niezdarności. Wyeliminowała słabsze jednostki, pozostawiając w armii tylko najsilniejszych. Jest ich głosem, rozsądkiem i rozumiem. Wystarczy jedno jej słowo, a żołnierze będą biec przed siebie, nawet na pewną śmierć. Nie widzą poza nią już nikogo. Dokładnie tak, jak było kiedyś. Jeśli przyjdzie wam zmierzyć się z nimi, a przyjdzie na pewno, miej się na baczności, książę. Alena będzie dowodzić i nic nie odwiedzie jej od tego zamiaru. Obserwowałem ją przez ostatnie dni. Nie widzę żadnych symptomów tego, iż udaje lojalność względem matki. Jest w nią wręcz wpatrzona, a Feanen to wykorzystuje. Nie widziałeś nigdy gry Królowej, prawda? Jest uśmiechnięta, dobra i miła tylko wtedy, gdy jej córka jest w pobliżu. Chwilę potem zmienia się w knującą, złośliwą i okrutną wiedźmę. Wie doskonale, jak manipulować córką. Zamierza wydać ją za mąż, za któregoś ze swoich braci. Jej rodzeństwo to bogowie. Jeśli tego dokona, nic nigdy nie będzie takie, jakie było kiedyś. Bogowie to ostatni element jej układanki, który chciała mieć po swojej stronie w tym konflikcie. Przypuszczam, że gdy tylko wojna się skończy, zamorduje Barnila i wszystkich innych, którzy są jej niewygodni. Abgar przywiózł ze sobą przeróżne kreatury, które czekają tutaj na twoje przybycie. Strzeż się, albowiem większa część armii może czekać w Ledyrze, podczas gdy mniejsza, z Aleną na czele, wyruszyła wczoraj, by zaskoczyć ciebie dziś, pod wieczór. Będzie żądała informacji o twojej kapitulacji. Nie wiem w dalszym ciągu, dlaczego mnie nie wydała. Rzekła, iż to ze względu na to, że mnie szanuje i daje mi wybór stanięcia po właściwej stronie konfliktu. To jednak wydaje mi się podejrzane. Nie pasuje mi to do Aleny. Sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Osądź to, jak 729
tylko chcesz. Pilnuj swoich smoków, gdyż będą chcieli je zabić, lub uwięzić dla własnych korzyści. Leina jest zamknięta w swojej komnacie; Barnil jeszcze się z nią nie rozmówił. Sądzę, że będzie chciał surowo ukarać dziwkę. Jak pisałem wcześniej, nie mam zamiaru jej bronić. Jestem tylko ciekaw, kto zrobił jej to dziecko. Będę informować cię o wszystkim na bieżąco. K.V.
Deanuel zaśmiał się gorzko, oddając Wreth’owi list. - Pokaż go reszcie. Porwać smoki? Zabić je? Ta suka może o tym tylko pomarzyć. Wreth uśmiechnął się pod nosem i skinął głową, chowając kawałek papieru bezpiecznie. - Oczywiście, książę. Najpierw pokażę go mojemu królowi, potem wszystkim innym. Jednak... Nie wiem, gdzie są smoki. Deanuel pokręcił głową. - Zapewne polują, jak zawsze. To samodzielne stworzenia, Namiestniku. Idź już. *** “We can't undo what we have done So show us now what we've become Confront us with our viciousness And our weakness We can't evade our destiny So show responsibility For we all surely have a sense Of our consciousness” Pierwsze starcie przebiegło tak niespodziewanie i brutalnie, jak nie spodziewał się tego nikt. Byli przygotowani na wieczorny atak, jednak siła i zgranie, z jaką wojsko Barnila uderzyło w nich, zaskoczyło każdego, łącznie z dowódcami. Krew, spływająca w promieniach zachodzącego słońca, naznaczyła ziemię pierwszym starciem w przed-bitwie o Ledyr, stolicę zła, w której Deanuel Nort widział swój cel. Czarnowłosy książę rozejrzał się gwałtownie, widząc, że walki zostały wstrzymane. Żołnierze Barnila stali na baczność, formując szyki, natomiast jego własna armia była rozsypana po polu bitwy w nieładzie. - Stać! – wrzasnął do nich. Miał w ręce Miecz Żywiołów, którym poczynił ogromne straty w oddziałach wroga, jednak zbrojnych było coraz to więcej. Zrozumiał, że to nie miała być prawdziwa walka, a demonstracja siły i potęgi. Gdy patrzył na równo stojące oddziały ederajskie, ogarniała go trwoga. Wyciągnął miecz z trupa, leżącego przed nim. Miał krew na twarzy i był lekko zmęczony, gdyż nie była to kilkudziesięciu minutowa demonstracja. Walki trwały ponad dwie godziny, co odcisnęło się na jego kondycji. Było bardzo ciepło, po zimie znów nastało lato, a on musiał walczyć w pełnej zbroi, by nie odnieść większych ran i 730
przywyknąć znów do trybu wojennego, jaki zanikł w nim przez przerwę w bitwach. Odwrócił się ponownie, omiatając pole walki spojrzeniem. - Stać! – powtórzył, widząc, jak z naprzeciwka nadchodzi ktoś. Rozpoznał kobiecą sylwetkę już z daleka, natomiast po jej dwóch stronach kroczyli wysocy mężczyźni. Ich oczy błyskały się złowrogo w świetle pochodni, a Deanuel poczuł jak zasycha mu w gardle. Demony. Alena Valrilwen szła między nimi. Wiatr rozwiewał jej włosy, a na sobie nie miała żadnej zbroi, nie nosiła też śladów walki. To uświadomiło go, że prawdopodobnie nie brała udziału w bitwie, tylko dowodziła wojskiem, które wyglądało, jakby przyjmowało rozkazy znikąd. Poczuł złość i jeszcze większą gorycz, niż poprzednio. Teraz miał żywy dowód na to, że go zdradziła. Trupy, leżące wokół nich, zapłaciły za to swoją cenę, nie mając na to żadnego niemal wpływu. - Aleno! – wyszeptała Nadia, stojąca niedaleko Deanuela, w bojowym stroju, trzymająca w ręku zakrwawiony miecz. Alena jednak nie zwróciła na nią uwagi. Patrzyła tylko na Deanuela. - Tak, jak ci to obiecałam, Deanuelu Norcie, nadszedł czas byś przedstawił mi swoją decyzję, dotyczącą kapitulacji – rzuciła zimno, stając kilka kroków przed nim. – Co postanowiłeś? Odzyskasz rozum i klękniesz przede mną? - Nigdy – syknął Deanuel, unosząc wysoko głowę. Blisko niego stanął generał Gorgoth, który również patrzył na elfkę. – Nigdy nie klęknę przed taką suką, jaką się okazałaś, Aleno Valrilwen. Żałuję, że kiedykolwiek ci zaufałem, i że spojrzałem na ciebie inaczej, starając się dostrzec w tobie coś innego, niż zło. Nienawidzę cię całym moim sercem. I nie jestem osamotniony w moich poglądach. Generał Gorgoth, Namiestnik Wreth, król Arthur, a nawet mój drogi przyjaciel, Gabriel, uważają tak samo. Nadia i Colin jeszcze w ciebie wierzą, ale przypuszczam, że teraz ich wiara sięga kresu. Wszyscy, którzy uważali ciebie za prawą i sprawiedliwą, podziwiali ciebie, teraz nawet by na ciebie nie splunęli. Nawet twoi żołnierze wyzywają ciebie i, chociaż nie powtórzę tego publicznie, możesz być pewna, że są to owocne wyzwiska. Nigdy się przed tobą nie ugnę. I mówię to stojąc w tym miejscu, widząc mury Ledyru w oddali i wiedząc, co mnie czeka. Alena patrzyła na niego zimno, stojąc niewzruszona między dwójką demonów. Przekrzywiła lekko głowę. - Nawet nie jest mi ciebie żal, samozwańcu – powiedziała, a w jej głosie nie było ani krzty ironii, tylko chłód. Jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu. – Chyba zatraciłam w sobie zdolność żałowania przegranych. Właśnie wydałeś na siebie wyrok. Nasze następne spotkanie będzie naszym ostatnim. Pożegnaj się z życiem, Deanuelu Norcie, albowiem czekają ciebie męki, jakich sobie nie wyobrażasz. Gdy wymówiła ostatnie słowo, światła pochodni nagle zgasły, a wojska Barnila... Zniknęły. Deanuel zamrugał, zszokowany. - Jak...? – wyszeptał, jednak po Alenie również nie było śladu. Nadia zbliżyła się do niego, milcząc przez chwilę. - Deanuelu, Alena zabiłaby ciebie za taką obrazę na miejscu – powiedziała cicho. – Tymczasem puściła to mimo uszu, jakby zupełnie jej to nie obchodziło. To nie gra ze sobą. Deanuel spojrzał na nią, a w jego oczach czaił się żal. - Nadio, naprawdę jest mi przykro, iż muszę ciebie zawieść, jednak nie masz racji – 731
powiedział, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Wiem, że chcesz w nią wierzyć, jednak to nie ta sama Alena, którą znałaś. Ta jest prawdziwa, tamta była tylko lalką, grającą swoje ulubione przedstawienie. Twoja wiara w dobro jest niespotykana, jednak jesteś kobietą i jesteś wrażliwsza, więc... - Ja nie jestem kobietą, Deanuelu, a jednak podzielam zdanie Nadii – powiedział Colin, podchodząc do nich i chowając swój miecz do pochwy. – Alena, którą znam, zabiłaby za taką obrazę. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na coś takiego. Ona ma w tym jakiś cel, bracie. Wiesz, że stoję całym sobą po twojej stronie i chcę dla ciebie dobrze. Jednak teraz nie masz racji. Nie jestem osamotniony w moich poglądach, Nadia też je podziela. To musi coś znaczyć, Deanuelu! Książę spojrzał na brata współczująco. - Współczuję ci, że tak ciebie zraniła, Colinie – powiedział. – Nie zmienię zdania. Przykro mi. Tutaj rozbijemy obóz i postanowimy, co uczynić dalej. Wyminął ich, idąc w stronę generała Gorgoth’a. Chciał się go poradzić. Do Nadii tymczasem podszedł Arthur, ocierając z twarzy krew, którą był lekko zabrudzony. Przejął od niej miecz. - Pójdę je wyczyścić – powiedział. – To chyba jedyna rzecz, którą muszę zrobić sam, bo inaczej nie czuję się pewnie, walcząc mieczem. Elfka skinęła głową, widząc w oddali Viridis, która przybyła wraz z Flamem. Smoki wydawały się być zdziwione walką, która je ominęła, z powodu ogromnej odległości, w której polowały. Smoczyca podleciała do niej, lądując tuż przed nią. Polizała ją po twarzy, jakby chciała ją przeprosić. Nadia dotknęła jej szyi. - Nie chciałam was wzywać, gdyż to by was naraziło – szepnęła cicho, patrząc jak Arthur odchodzi. Król oddalił się w stronę strumienia, prawie potykając się o pobliski głaz. Kucnął przed wodą i zaczął oczyszczać ostrza zakrwawionych mieczy. Wyciszał się po bitwie i przygotowywał do tych nadchodzących. Potrzebował ciszy i chwili samotności. Minuty mijały mu w spokoju, gdy nagle wyczuł, że jest obserwowany. Podniósł się, unosząc oba miecze przed siebie i odwracając się gwałtownie. Stała tam Alena, mająca na sobie pelerynę. Patrzyła na niego niewzruszona. - Mam wiadomość dla Norta, którą ty mu przekażesz – powiedziała. – Jeśli chce zakończyć ten konflikt raz na zawsze, oczekuję go jutro, o zachodzie słońca, przy zachodniej bramie Ledyru. Nie wezmę ze sobą całej armii i on również nie ma takiego prawa. Zaledwie kilka tysięcy bojów i on sam. Oddziały mają mieć po jednym dowódcy, mnie i jego. Jeśli przyjdzie z kimś jeszcze, nie będę tak litościwa, zrozumiałeś? Arthur zacisnął usta, unosząc wysoko głowę. Czuł nienawiść. - Dlaczego sądzisz, że mu to przekażę? – zapytał. Alena zaśmiała się zimno. - Inaczej zabiję twoją żonę – rzuciła. – A skąd wiesz, czy nie nosi w sobie waszego nienarodzonego dziecka? Żyjecie przecież już jak małżeństwo. Król pobladł gwałtownie, słysząc jej groźbę i widząc rozbawienie w jej oczach. Zupełnie jakby zadawanie śmierci naprawdę ją bawiło. - Nie zrobisz tego, nie tkniesz Nadii – syknął. – Nie jest niczemu winna. Nienawidzisz mnie za to, co się kiedyś stało, jednak nie musisz się mścić na mojej żonie. - Nie powtórzę tego, co przed chwilą powiedziałam, tylko to zrobię – wycedziła. – Przekażesz 732
mu to na osobności. Nikt nie może wiedzieć o tym, że Nort idzie walczyć. Niech powie wszystkim, że chce udać się na patrol. To ma pozostać tajemnicą, zrozumiałeś? Jeśli zrobisz coś źle, dowiem się o tym. A ty bardzo szybko poczujesz konsekwencje tego czynu. *** Nastał ranek. Obóz budził się do życia, a dowódcy zgromadzili się w większym namiocie, naradzając się po raz kolejny. -...musimy więc czekać na ruch Barnila – mówił właśnie generał Gorgoth. – Jesteśmy już za blisko, by się wycofać, jednak taka odległość pozostaje bezpieczna. Żołnierze muszą wypocząć po nocnej walce i w pełni się zregenerować. Poza tym... Im więcej czasu smoki dostaną na rośnięcie, tym lepiej. Deanuel skinął głową. Narada właśnie się kończyła, każdy wypowiedział już swoje zdanie. - Tak zrobimy – rzekł. – Poświęćmy dzień na oczekiwanie. Potem podzielimy się też wartami, gdyż Ledyr musi być obserwowany. Dziękuję wam za trwanie przy mnie. Po tych słowach wszyscy zaczęli się rozchodzić. Został tylko Arthur, który wyraźnie czekał, aż zostaną sami. - Deanuelu, jest coś, co muszę ci powiedzieć – rzucił. – Wczoraj, po bitwie, przyszła do mnie zdrajczyni. Mam na myśli Alenę. Rzekła mi, że możesz zażegnać ten konflikt, jeśli dziś o zachodzie słońca, wraz z kilkoma tysiącami zbrojnych zjawisz się przy zachodniej bramie Ledyru. Rzekła, że masz być sam, a ona również zjawi się sama, jako jedyny dowódca wrogich wojsk. Zagroziła mi, że zabije Nadię, jeśli ci tego nie przekaże. Masz zachować to w tajemnicy, skłamać, że idziesz na patrol w okolicę. Nikt ma o tym nie wiedzieć. Deanuelu... Deanuel poczuł wściekłość. Alena groziła kobiecie, którą kochał. Zacisnął pięści i skinął głową. - Świetnie, oszczędzimy rozlewu krwi. Pojadę tam, Arthurze. Zrobiłeś dobrze, mówiąc mi o tym. I tak myślałem o takim rozwiązaniu, więc nie myśl, że to przez ciebie. Znając twoją królewską dumę, nie będziesz miał z tym problemu. Dziękuję ci. ... ... ”Waiting for my damnation - your prosecutor's here In my own accusation - you can't run from yourself Oh we're living these lies all alone So come on and throw the stone”
- Jutro zaatakujemy Norta i jego żałosną armię – rzuciła Feanen Valrilwen, siedząc przy jednym ze stołów i patrząc przed siebie. – Chciałabym, by jego klęska miała trzy etapy. Trzy ostatnie bitwy. - Czy to nie zbytnie rozwlekanie tego? – zmarszczył brwi Barnil, pijąc wino. – Moglibyśmy zmiażdżyć go za jednym razem, pani. Chcę go zabić i mieć go z głowy. 733
- Nie – syknęła Feanen. – Chcę, by cierpiał. Tak jak jego przyjaciele. Alena ma to zobaczyć. - Dlaczego tak ci na tym zależy? – zapytał Vavon, patrząc na Królową. – Przecież Alena jest po twojej stronie. To oczywiste. - Owszem, jednak chcę, by na to patrzyła – odparła elfka. – Chcę odciąć ją od wszelakiej więzi psychicznej z nimi, o ile takowa istnieje. Vavon uniósł brwi. - Znasz Alenę jeszcze lepiej niż ja, pani – rzucił. – Przecież to jasne, że nimi gardzi. - Być może – odparła Feanen. – W szczególności zależy mi na śmierci tej Nadii. I brata Norta. Ich zabiję osobiście. - Pamiętaj jednak, Królowo, że Nort należy do mnie – rzekł Barnil spokojnie. Feanen puściła to mimo uszu i tylko skinęła głową. - Pragnę także by Alena wzięła ślub po ostatniej bitwie – powiedziała. – Poprosiłam ją, by przymierzyła dla mnie suknię ślubną, w której zaraz się zjawi. Abgar klasnął w dłonie. - Piękna elfka w pięknej sukni! Moje oczy nie mogą cieszyć się bardziej... Barnilu, a co z twoją...? Barnil warknął. - To nie temat na teraz, Abgarze – rzucił. – Nie widzę potrzeby dysk... – urwał, gdyż na salę weszła Alena. Miała na sobie przepiękną, białą suknię, ciągnącą się za nią po ziemi. Rozpuszczone włosy kontrastowały z nią, a sama Alena wyglądała na dużo bardziej niewinną, niż normalnie. - Matko – rzekła z szacunkiem, zatrzymując się przy stole, świadoma tego, że obserwują ją wszyscy. Zachodzące słońce oświetlało jej postać. Feanen uśmiechnęła się szeroko, patrząc na nią. Wstała od stołu. - Idealnie – powiedziała z fascynacją. – Twój przyszły mąż będzie zachwycony, Aleno! Dlaczego nie przyszłaś wcześniej? - Chciałam pobyć sama – rzuciła czarnowłosa. – To wszystko. Uważam, że suknia jest godna nawet boga. Dziękuję, matko. - Wyglądasz olśniewająco! – powiedział Abgar i mrugnął do niej. – Tylko nie powtarzajcie tego mojej żonie... - Z pewnością tego nie zrobimy – odparł Grand. Od kilku dni był wyciszony i małomówny, jednak teraz nie mógł się powstrzymać od komentarza. Abgar uniósł brwi. - Jakiś szlachetny, książę – rzucił. – Aleno, zostaniesz z nami? Ucztujemy przed jutrzejszą bitwą! - Nie – odparła elfka. – Dla mnie ten wieczór już był prawie idealny. Teraz dopełnię tylko tej doskonałości, gdyż wyczuwam gościa. Odwróciła się do drzwi, w których stanął Marvel Regnat. Mroczny elf zamarł w pół kroku, widząc Alenę i Feanen. Nie spodziewał się zastać ich razem w Ledyrze, w dodatku przy jednym stole z wszystkimi. Poczuł jak jego wnętrzności dziwnie się skręcają, gdy przypomniał sobie o ich ostatnim spotkaniu. I wtedy zobaczył kogoś jeszcze. Spojrzenia jego i króla mrocznych elfów skrzyżowały się. Marvel przypomniał sobie swoją rebelię, która prawie kosztowała go życie. Pamiętał, jak został wygnany z Utis, zmuszony żyć na powierzchni, jednak pozycja Przewodniczącego Rady Krain w zupełności mu to wszystko wynagradzała. Przysiągł sobie jednakże, iż drogi jego i Vavona nigdy więcej się nie spotkają, 734
gdyż zbytnio cenił sobie swoje życie. - Witajcie – powiedział zimno, przełamując się i wkraczając do sali. – Przyszedłem do ciebie, Barnilu, z ofertą nie do odrzucenia. Barnil uniósł brwi. Zaśmiał się ironicznie. - Doprawdy? Cóż takiego więc możesz mi ofiarować? Musisz wszakże się pospieszyć, gdyż mam zamiar rozprawić się z moją narzeczoną tuż po tej uczcie. Wtedy w ręce Marvela coś się pojawiło. Złota, solidna i wyglądająca na ciężką korona. - Twoją koronę, królu – powiedział, a w jego głosie dało się wyczuć nutkę satysfakcji. – Jednak mam warunek. Chcę pozostać nietknięty. Mam w tej komnacie śmiertelnych wrogów... Oczy króla Edery rozszerzyły się gwałtownie na widok korony. - Ty...? – zapytał. Wtedy Alena zaśmiała się, uznając, że ten czas będzie odpowiedni. - Sądzisz, Regnat, że zapłacisz swoją karę tak, jak Aryon, prawda? – zapytała nagle. – Sądzisz, że jestem tak przewidywalna? Nie skrzywdzę cię fizycznie – dodała i ruszyła w jego stronę. Elfa sparaliżowało. – Tylko psychicznie. Zatrzymała się tuż przed nim. Dotknęła jego ręki krótko, a Przewodniczący poczuł, jak jego ciało przeszywa ostry dreszcz. Dziwne i obce wspomnienia zaczęły napływać do jego głowy, a jego oczy stopniowo rozszerzały się w geście niedowierzania. - Możesz podziękować za to Leinie – wyszeptała Alena i odwróciła się ostatni raz, spoglądając na matkę, króli oraz Granda. – Dziękuję za ten wieczór. Był idealny. A teraz udam się na spoczynek. Gdy wypowiedziała te słowa, opuściła salę, zostawiając za sobą ciszę. ... ... “Destructive thoughts to mislead us Can come from deep underground Believing sources unbroken Will tear the legion apart”
Deanuel skończył ubierać swoją zbroję. Słońce prawie zaszło już za horyzont. Przypasał miecz do zbroi, a na jego twarzy malowała się zaciętość. W środku czuł nienawiść, która napędzała go do walki, wręcz pchała go, by wyszedł na spotkanie swoim wrogom. Był gotowy. Rozejrzał się po raz ostatni i wyszedł z namiotu. Był świadkiem, jak Flame i Viridis odlatują w górę, krążąc wokół siebie nawzajem. Spuścił wzrok, po chwili odwracając się i patrząc na wielkie obozowisko. Dziewięć tysięcy żołnierzy czekało gotowych nieco dalej. Ukryli się, nie chcąc zostać wykrytym przez resztę. Wiedział, że wszyscy teraz zapewne śpią, lub odpoczywają. Ostatnią osobą, jaką zobaczył, był król Arthur Pennath, który skinął mu głową, jakby chcąc mu pokazać, że zrobił wszystko poprawnie. Deanuel wziął kilka głębokich oddechów i wsiadł na swojego konia. Słońce nadal majaczyło 735
przy horyzoncie, mieli więc czas na dotarcie do zachodniej bramy. Ruszyli, zostawiając obozowisko za sobą. ... ... “I'd rather die Than breathe in my shame They'll know my name All hell in flames”
Alena wyszła na balkon, widząc dwa, dość duże kształty, które na nim wylądowały. Wiatr rozwiał jej włosy. W rzeczywistości był to pęd powietrza, spowodowany ruchem skrzydeł smoków, które się w nią wpatrywały. - Obiecałam, że jeszcze się spotkamy – powiedziała i kucnęła obok nich. Miała na sobie swój skórzany strój, który przed kilkoma chwilami skończyła ubierać. Wyciągnęła do nich ręce, a smoki dotknęły jej dłoni. Viridis polizała ją i pisnęła cicho, jakby chciała ją do czegoś przekonać. Alena uśmiechnęła się lekko. – Wszystko jest dobrze, Viridis. Wiem, co robię. Flame fuknął cicho, a z jego nozdrzy uleciało ciepłe powietrze. Po chwili jednak przybliżył się do niej i wtulił głowę w szyję elfki, przymykając oczy. Alena pogładziła jego i zieloną smoczycę. – Dziękuję, że przybyliście aż tutaj. To wiele dla mnie znaczy. Uczyniliście ten wieczór jeszcze bardziej idealnym. Po chwili jednak wyprostowała się, wyczuwając czyjąś obecność, zbliżającą się z oddali. - Musicie iść – powiedziała. – Nie mam wiele czasu. Lećcie. To był zaszczyt, móc was poznać. Viridis pisnęła nieco głośniej. Flame znów fuknął, jednak uniósł się w powietrze i popchnął lekko smoczycę, która też rozłożyła skrzydła. Odleciały w kierunku horyzontu, na którym widniało coraz mniej słońca. *** “Try me, don't deny me Please embrace me in your peace I want to fly into the bright Would you, please, guide my last goodbye? Why won't you lie with me? My light's ending On a night when I find I'll take my final flight”
736
Vavon stał po środku komnaty Aleny, przyglądając się, jak elfka wraca z balkonu. Na jego twarzy malowało się zdziwienie. - Aleno, dlaczego rozmawiałaś ze smokami? – zapytał. – Przecież... - Smoki nie są niczemu winne – odparła elfka spokojnie. – Zawsze będę je podziwiać. To najpotężniejsze stworzenia, jakie stąpały po tej krainie, nie licząc oczywiście bogów. Zrodzone z magii, stworzone, by czynić wielkie rzeczy. Król jednak obserwował ją uważnie. - Ty wychodzisz – powiedział, a jego głos był cichy. – Idziesz walczyć. Aleno, o co w tym wszystkim chodzi? Żądam wyjaśnień. Elfka pokręciła głową, nadal zachowując spokój. Ubrała na siebie pelerynę, starannie zapinając ją pod szyją. - Nie wspominaj o tym nikomu, Vavonie, przez wzgląd na szacunek, jakim siebie darzymy. Ja dotrzymałam twojej tajemnicy i mam nadzieję, że ty dotrzymasz mojej. Wrócę bardzo, bardzo szybko. Nie będę walczyć. - Więc dlaczego wychodzisz? – zapytał, domyślając się jednak odpowiedzi. – Aleno... - Dochowaj mojej tajemnicy. – to były jej ostatnie słowa, po których wyszła z komnaty. ... ... “The stars had fallen And the sun was cold This world has never been Only for the seeing it will be seen I was given the seal and the key And I will keep it until I die”
Deanuel rozpłatał czyjś brzuch, tnąc ostro Mieczem Żywiołów. Jego broń siała zniszczenie, podczas gdy żołnierze ścierali się na polu bitwy. Wiedział, że walczył o swoje życie i już nic więcej go nie obchodziło. Wtedy, czas jakby zwolnił, a w oddali ujrzał zakapturzoną postać, nadjeżdżającą w czarnej pelerynie. Koń zatrzymał się niedaleko niego, a postać zeskoczyła zwinnie na ziemię. Deanuel poczuł ogromną wściekłość, gdyż to musiała być Alena. Nie widział jej twarzy, jednak czuł jej obecność. Dyszał ciężko, zaciskając zęby. Chwycił oburącz swój miecz i ruszył w jej stronę, przygotowany na walkę. Wiedział, że był zmęczony, i że prawdopodobnie nie miał z nią szans, jednak nienawiść pchała go w jej kierunku. Zamachnął się Mieczem Żywiołów i... Wbił go postaci prosto w brzuch i w tym samym momencie uderzyło go wspomnienie snu, który kiedyś mu się przyśnił. (...)a w następnej sekundzie sam miałem w ręku mój Miecz Żywiołów i mocnym, pewnym ciosem przebiłem nim kogoś, zabijając go. Uderzyły mnie uczucia, które mną wtedy targały. Wściekłość, nienawiść i strach.
737
... ... “Serenity is taking over all I am, it gives me peace And all I see are visions of my destiny Why should I bleed and pay for others' greed?”
Deanuel mocnym ruchem wydobył ostrze z czyjegoś ciała, a euforia go opuściła momentalnie. Ktoś poddał się bez walki i tym kimś na pewno nie była Alena. Na jego twarzy malował się zawód. - Wybacz – rzucił. – Pomyliłem ciebie z kimś. Wtedy jednak postać uniosła ręce, ściągając kaptur z głowy. Przed nim stała Alena Valrilwen. Poczuł, jak oblewa go zimny pot, a jego zmęczenie gdzieś umyka. Nie mógł uwierzyć w to, co widział. Cofnął się najpierw jeden krok, a potem drugi. - Jak...? – wyszeptał. - Spisałeś się doskonale, książę – powiedziała elfka i niespodziewanie padła na kolana. Walczący przesunęli się nieco bardziej na zachód, pozostawiając wokół nich ciszę i zakrwawioną ziemię, pełną trupów. Deanuel nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Wytrzeszczył oczy, stojąc bez ruchu i patrząc, jak Alena osuwa się na ziemię, wpatrując się w niebo i oddychając nieco płyciej. - S-słucham? – wyszeptał. – Przecież... sama mnie tutaj wezwałaś! Chciałaś mnie zabić... - Miałeś tak myśleć, Deanuelu – odparła, nie ruszając się. – Ninde przepowiedziała mi przyszłość. Rzekła mi, że moja matka sprowadzi na ziemię swoich braci, bogów, którym poleci spętanie mojej woli podczas jednej z bitw. Ten, który by to zrobił, dostałby zgodę na ślub ze mną. Chciała się upewnić, że zginiesz z mojej ręki. Miałam dwa wyjścia. Pierwsze, będące całkowitym zapewnieniem jej, że jestem znów dawną Aleną, stojącą za nią murem, okazało się niewystarczające. To jest drugie. Deanuel padł na ziemię, przybliżając się do niej. Odchylił rąbek jej peleryny, a jego oczom ukazał się straszny widok. Nie miała na sobie zbroi, tylko swój skórzany strój. Na jej brzuchu ziała rana, którą zadał jej Mieczem Żywiołów, i która wysysała z niej życie. - Nie – wyszeptał gwałtownie. – Nie! Powiedz mi, jak mam to cofnąć! Błagam, spójrz na mnie, Aleno! – odgarnął jej kosmyk włosów z twarzy, pochylając się nad nią. Odrzucił swój miecz gdzieś za siebie, nie przejmując się nim. Jasnoniebieskie oczy elfki spojrzały na niego. Była spokojna, jednak wyczuwał, jaką trudność sprawia jej oddychanie. - Musisz mnie posłuchać, Deanuelu. Gdybym była śmiertelniczką, już dawno bym nie żyła, jednak mam w sobie krew bogini. To nie da mi wiele czasu, ale... ale tyle, ile powinno wystarczyć. Barnil zaatakuje ciebie jutro. Moja matka... – urwała na chwilę, by wziąć oddech. – Moja matka uparła się, by podzielić akt zniszczenia twojej armii na trzy części. Bitwa ostateczna odbędzie się więc dopiero za dwa dni. Musisz wiedzieć coś bardzo istotnego. Twoim głównym wrogiem nie będzie Barnil, książę. Będziesz musiał stawić czoło Feanen 738
Valrilwen. Deanuel poczuł, jak łzy zbierają się w jego oczach. Klęczał obok niej, wsłuchując się w każde jej słowo. Pokręcił głową. - Nie odchodź, błagam – wyszeptał gardłowo. – Aleno... - Moja matka jest święcie przekonana, że jestem nadal właścicielką Miecza Żywiołów, więc masz nad nią przewagę zaskoczenia – powiedziała bardzo cicho i wzięła powolny, głęboki oddech. – Deanuelu, nie żałuj martwych. Odkąd dowiedziałam się, że Feanen nadal chce sprowadzić na ziemię swoich braci, wiedziałam, że muszę umrzeć. Oddałam ci swoje życie, byś mógł wspomóc się moją mocą. Deanuel z ledwością powstrzymywał łzy, które przysłaniały mu niemal widok. - Jak? – szepnął. – Nie chcę tego, Aleno, chcę, byś żyła... Colin mi tego nie wybaczy... - W moim ostatnim liście... tym, który wysłałam Nadii, wspominałam o nadawaniu przez rodziców imion, pamiętasz? Mówiła ci o tym? – zapytała elfka. Książę skinął głową, zaciskając powieki na chwilę. – Doskonale. Moi rodzice również spierali się o imię, lecz moja matka zwyciężyła, nadając mi imię Alena. Całe życie byłam przekonana, że to imię należy do mnie i definiuje mnie. Teraz jednak, gdy dowiedziałam się, że Feanen okłamywała mnie przez cały czas, wiem, że jest inaczej. To... to imię pozwoli ci przejąć moją moc, gdy tylko wypowiesz je na głos podczas bitwy. – nie spuszczała z niego oczu, jednak już prawie w ogóle nie wyczuwał, by oddychała. – Twoją decyzją będzie, czy przejmiesz tylko moc, czy również moją klątwę, która pozwoli ci uwolnić obie strony Miecza Żywiołów. Zanim ci go dałam, zatrzymałam tę ciemniejszą stronę w sobie, gdyż... wiedziałam, że masz wielką moc i potencjał, by ją odkryć, co mogło skończyć się źle. Teraz jesteś silny, Deanuelu. Nie pozwolę, by stała ci się krzywda, nawet jeśli przejmiesz Lotos. Zabiorę go do siebie, jednak tę decyzję musisz przemyśleć sam. – jej głos zniżył się do szeptu. Była dużo bledsza. – Klątwa pochłania duszę, Deanuelu. Musisz uwierzyć w siebie, by sobie z nią poradzić. Musisz zdusić ją w zalążku, nie pozwalając, by ogarnęła twoje ciało i duszę. Tylko wtedy uzyskasz nad nią kontrolę, a co za tym idzie, pełnię potęgi. Po policzkach Deanuela spłynęły łzy, których nie umiał już zatrzymać. Skinął głową, zaciskając rękę na swoim kolanie. - Zapamiętam, przyrzekam – wydusił z siebie cicho. – Dziękuję ci, ale proszę o tylko jedno. Powiedz mi, jak mam przywrócić ci życie, Aleno. Tobie się udało ściągnąć mnie z zaświatów. Gdy przejmę na chwilę Lotos... Alena jednak pokręciła głową, uśmiechając się lekko. - To nie będzie możliwe, Deanuelu. Zginąłeś od zwykłego miecza, ja umieram od Miecza Żywiołów. Tych praw nie mogą kwestionować nawet bogowie. Nie da... nie da się tego odwrócić. Nie roń na mnie łez – dodała szeptem. – Nigdy nie byłam wolna, odkąd Aryon i moja matka mnie przeklęli. Dajesz mi wybawienie, o jakim nigdy nawet nie śniłam. Przeżyłam to, co życie miało dla mnie najlepszego. Nie ma czego żał... żałować. Nie miałam innego wyjścia. Nikt, nawet smoki, nie sprzeciwią się woli bogów. Łzy mężczyzny obficie spływały po jego bladych policzkach. Czuł gorycz, czuł, jak jego żołądek zaciska się, odmawiając mu posłuszeństwa. - Zawiodłem ciebie – wyszeptał cicho. – Przepraszam, że tak bardzo cię zawiodłem, Aleno... Błagam, wybacz mi, bo inaczej tego nie zniosę... - Spójrz na mnie – powiedziała, starając się, by jej głos zabrzmiał normalnie i stanowczo. – 739
Moje życie podzieliło się na trzy etapy, Deanuelu. Byłam dobra, gdy byłam dzieckiem. Potem byłam potworem, zaślepiona pragnieniem zemsty, nienawiścią i chęcią znalezienia zabójcy brata. Nie zaprzeczaj... – dodała szeptem, przerywając na chwilę, gdyż ciężko było jej mówić. – Byłam potworem i wiem to. Jednak dzięki dołączeniu do twojej misji zmieniłam się. Odkryłam... odkryłam, że czuję. Że potrafię żałować, wierzyć, kochać i współpracować, co wcześniej zanikło zupełnie w mojej rutynie. Jestem ci... wdzięczna. I mam do ciebie prośbę. - Cokolwiek tylko zechcesz – powiedział z zaciśniętym zupełnie gardłem. Starał się powstrzymać łzy. – Byłem taki głupi... - Chcę, byś przekazał coś ode mnie kilku osobom – wyszeptała. – Po pierwsze, odnajdź Ninde i powiedz, że jej wybaczam. Powiedz też, że... jest wolna i może opuścić Królestwo Niebieskie z mojego rozkazu. Deanuel skinął głową, milcząc i drżąc na całym ciele. Alena zacisnęła usta, czując ból i paraliż, ogarniający jej całe ciało. Zmusiła się, by mówić dalej. - Mój miecz. Miecz Kapłana Kyod’a. Chcę, byś przekazał go Nadii Ceris, która była i jest moją jedyną, najdroższą przyjaciółką. Chcę, by go miała. Zrobisz... to? Sięgnęła dłonią pod pelerynę, odpinając z ledwością miecz od pasa. Położyła go na kolana Deanuela, który uchwycił go i skinął głową po raz kolejny. - Zrobię to, przyrzekam – szepnął. - I w końcu... Chcę, byś powiedział... – urwała znów, mając trudności. – Chcę, byś powiedział Colinowi, że... spędziłam z nim jedne z najwspanialszych chwil w moim życiu... że żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu, ale... nie żałuję niczego więcej... i... i jeszcze jedno. Rozmawiałam z Thorenami... będzie mógł przejść szkolenie i przyjmą go z chęcią w swoje szeregi... Powiedz mu... Powiedz Colinowi, że go... – głos jej się urwał, co nie było już zależne od niej. Deanuel zacisnął mocno powieki, dusząc się prawie podczas starań zachowania spokoju. - On to wie, Aleno – wyszeptał, przerywając jej, żeby się nie męczyła. – Colin to wie i on też ciebie kocha... Elfka skinęła głową, przymykając lekko oczy. - Ninde przepowiedziała mi kiedyś moją śmierć – zaczęła powoli. – Rzekła, iż... umrę zupełnie sama, mając przed oczami same najgorsze wydarzenia z mojego życia. Myliła się, Deanuelu. Nie umieram sama, a w towarzystwie najodważniejszego księcia... jakiego kiedykolwiek miałam okazję poz... poznać. Przed oczami widzę to, co było w moim życiu dobre. Widzę Bradley’a, Nadię... Colina, ciebie, a nawet... Vavona i Pennath’a bez korony. Widzę zwycięstwa... Żyłam dla wojny i dla brata... A potem dla was. Deanuel otarł łzy z policzków, jednak to niewiele pomogło, gdyż pojawiły się nowe. Nie wstydził ich się, wręcz przeciwnie. Ukazywały drzemiącą w nim siłę, ogromną siłę psychiczną, którą dopiero teraz zaczął zauważać. - Dziękuję ci za wszystko, Aleno – wyszeptał. – Byłaś moją najlepszą nauczycielką i przykładem, z którego czerpałem wzór przez wiele miesięcy. Przepraszam za to, że uwierzyłem w to wszystko... - Deanuelu – przerwała mu Alena, nadal mając przymknięte oczy. – Ja chciałam, byście mi uwierzyli. Wiem, że Nadia i Colin tego nie uczynili, jednak ty postąpiłeś tak, jak miałeś postąpić i jestem z tego zadowolona. Jedyne... jedyne, co mnie zabolało to to, iż niektórzy uwierzyli w to tak szybko, jednakże... jestem tym, kim jestem i nie mogę ich za to winić. Moja przeszłość nie zniknie nigdy. Taka jest kolej rzeczy. Wiem jedynie, że dla samej siebie 740
stałam się lepszą osobą i mogę odejść z tego świata w spokoju. To nie jest nasze... ostatnie spotkanie. Przybędę na bitwę, a Feanen nie będzie wiedziała o tym, że umarłam. Słuchaj swojego rozsądku, książę, i serca. One doprowadzą cię do zwycięstwa. Deanuel zakrztusił się lekko i wziął głęboki oddech. Skinął głową. - Jestem wdzięczny za te słowa i wiele dla mnie one znaczą – powiedział szeptem. – Nawet nie wiesz, jak wiele. Przybędziesz na bitwę... Elfka skinęła głową, oddychając z ledwością. - Mój ojciec chciał... chciał mnie nazwać Ailyn – rzekła cicho. – Za... Zapamiętaj to. Nie wspominaj o tym nikomu. Wieść ta nie może... nie może trafić do mojej matki i Barnila. Czarnowłosy pokiwał energicznie głową, chcąc odrzucić od siebie łzy, które spływały mu po twarzy. Nie mógł się uspokoić. - Nie odchodź – powtórzył, nie umiejąc się powstrzymać. – Nie odchodź, Aleno. Potrzebuję ciebie. Wszyscy potrzebujemy. Błagam! Alena otworzyła oczy po raz ostatni. Ich źrenice się spotkały. - Jestem... jestem z ciebie dumna, Deanuelu Norcie. Chwilę potem zauważył, że w jej jasnoniebieskich tęczówkach widniała już tylko i wyłącznie pustka. Deanuel zgiął się niemal w pół, zaciskając powieki i znów zakrztusił się własnymi łzami, nie mogąc ich powstrzymać. Zacisnął zęby, chcąc jedynie, by ten ból minął.
Rozdział 48 – Battle for Ledyr PART 1: Victims of ritual
741
- Jak to poszedł tam sam?! – zapytała Nadia, czując jak robi jej się coraz zimniej. Ona, Arthur, Colin i jej ojciec stali w namiocie. Zapadła ciemna noc, a Deanuela nigdzie nie było. – Jak mogłeś pozwolić księciu pójść samemu?! Wierzysz w to, że poszedł na patrol? Bo ja nie! Arthur zacisnął usta. W głębi siebie czuł duże zdenerwowanie. Odkąd Deanuel wyruszył na miejsce, wskazane przez Alenę, on sam nie mógł znaleźć sobie miejsca. Wiedział, że jeśli dojdzie między nimi do konfrontacji, przeklęta elfka nie będzie mieć żadnej litości i prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczą Deanuela. Przeklinał siebie w duchu za przekazanie wiadomości, jednak chwilę potem przypominał sobie okrutną groźbę Aleny. Nie mógł pozwolić, by jego żonie coś się stało. Jego żonie, która może nosić jego dziecko. - Nie mogłem go zatrzymać – rzucił. – To nie jest już ten sam dzieciak, który prosił mnie o pomoc kilka miesięcy temu. Dojrzał i zmienił się. Nie mam nad nim władzy, Nadio, nawet jako król leśnych elfów. - Nie wierzę, że to mówisz! – mruknął Colin. – Ty nie masz nad czymś władzy! Deanuel musiał mieć jakiś powód. Nie odszedłby niespodziewanie na bitwę, w dodatku samotnie. Coś musiało się stać. Co dokładnie widziałeś? - Jak odjeżdżał na koniu – odparł jasnowłosy bez mrugnięcia. Wiedział, że musiał kłamać dla dobra wszystkich. – Za oddziałem. Nie jest tam sam. Wróci. - Może to kolejna zasadzka tej wyklętej wiedźmy – rzucił Gorgoth. – Jednej albo drugiej, to bez różnicy w tym wypadku. Przeczucie mi podpowiada, że miały z tym coś wspólnego. Książę nie zawsze jest rozsądny, ale nie wyruszyłby sam. Mogły go szantażować. - Ojcze – upomniała go surowo Nadia. – Nie sądzę, by ktokolwiek prosił ciebie o zdanie w tej dokładnie sprawie. Gorgoth spojrzał na córkę. - Doprawdy? – zapytał. – Nadio, nie widzisz do teraz, co jest problemem? Nawet nas poróżniła ta... - Ani słowa więcej – warknęła królowa leśnych elfów. - Wiesz, co nas poróżniło? To, że mój własny ojciec okłamywał mnie całe moje życie, pozwalając mi wierzyć, że zabiłam własną matkę! W namiocie zrobiło się nagle cicho, jakby elfka wypowiedziała jakąś klątwę. Oczy Gogoth’a płonęły gniewem, jednak nie odpowiedział córce nic, nie chcąc później tego żałować. Zacisnął usta i wyszedł z namiotu bez ani jednego słowa. Colin wpatrywał się w Nadię z szokiem, a Arthur podszedł do niej i objął ją ramieniem. - Nie denerwuj się – powiedział z naciskiem. – Nie wracaj do tego myślami. Rozmawialiśmy o tym, Nadio. Elfka nie odzywała się chwilę, czując wewnętrzny ból, gdy tylko pomyślała o Ilyi, lub o Aryonie. Skinęła tylko głową. - Trzeba znaleźć Deanuela – powiedziała cicho. – On... coś mogło mu się... Wtem jednak do namiotu wparował generał, a na jego twarzy nie było już tak widocznej złości, za to przeważała ulga. - Deanuel – wyrzucił z siebie na wdechu. – Deanuel wraca, wraz z żołnierzami. Nadia wyswobodziła się z ramion Arthura i wybiegła z namiotu, kierując się ku dźwiękom 742
marszu, które wychwyciły jej wrażliwe uszy. Reszta ruszyła prędko za nią, zatrzymując się przy ostatnim z namiotów. Z północy nadchodziła grupa zbrojnych elfów. Było ich kilkuset, a na samym czele szedł Deanuel, trzymając coś w ramionach. Nadia złapała Arthura i Colina mocno za nadgarstki, czując niewysłowioną ulgę. - Nic mu nie jest – wyszeptała. – Jest cały i zdrowy... Colin zmarszczył brwi, przyglądając się nadchodzącemu pochodowi. - Co on niesie na rękach? – zapytał cicho. – Deanuelu! – dodał, machając w stronę brata. *** “Heaven, earth and the underworld Give me the white, the red and black”
Deanuel Nort kroczył na czele swoich żołnierzy, którzy ocaleli. Jak mu powiedzieli, krótko po przesunięciu się frontu walki na wschód, okazało się, iż wrogów jest znacznie mniej, niż początkowo myśleli. Rozgromili ich w ciągu kilkudziesięciu minut, niedługo potem wracając do księcia. Czarnowłosy odpowiadał na zadawane mu pytania krótkimi komendami. Wydawał rozkazy bez mrugnięcia okiem, jakby dokładnie wiedział, co ma zrobić. Nie wyjaśnił nikomu, kogo niósł na rękach, lecz wyraźnie było to czyjeś ciało, okryte fałdami czarnej peleryny. Nie czuł zupełnie nic. Pustkę, jeśli to mogło zaliczać się do jakichkolwiek odczuć. Łzy dawno wyschły na jego policzkach, pozostawiając jego oczy zaczerwienione, jednakże w ciemnościach nocy nie było to mocno widoczne. W jego głowie ciągle przewijały się ostatnie słowa Aleny. Wiedział, że musi je zapamiętać i skupić się na nich zupełnie. Nie mógł zawieźć wszystkich krain, które na niego liczyły. Chciał, by jego przyjaciele mogli żyć w lepszym świecie, by nie musieli się ukrywać, a tak z pewnością będzie, jeśli przegrają. Jeśli on przegra, oni wszyscy zginą. Usłyszał krzyk Colina i ruszył w ich stronę, trzymając na rękach ciało Aleny, okryte peleryną. Magią zatuszował jej obecność, jednak nie wiedział, czy było to konieczne, gdyż nie czuł w ogóle obecności jej ducha. Z początku nie rozumiał, z jakiego powodu tak było, przecież powiedziała, że będzie na ziemi do bitwy. Potem jednak wszystko stało się dla niego jasne. Zapewne opuściła swoje ciało, by nikt inny nie zauważył jej nieobecności. Przypomniał sobie, jak mówiła o tym, że miała mało czasu. Oni wszyscy mieli go niewiele. - Deanuelu! – powtórzył głos Colina, a czarnowłosy zdał sobie sprawę z tego, że doszedł już do przyjaciół. Zatrzymał się i skinął mu głową, następnie spoglądając na żołnierzy. - Odpocznijcie i zjedzcie. Walczyliście dzielnie – powiedział bezbarwnym głosem. Zbrojni zasalutowali mu i odmaszerowali. Nadia spojrzała na Deanuela. - Gdzieś ty się podziewał?! Walczyliście? Deanuelu, to...! - Nierozsądne, wiem, Nadio – powiedział spokojnie, patrząc na nią niebieskimi oczami. – Zrozumiałem swój błąd, niestety... było już za późno. – głos zamarł mu w gardle, jakby nie mógł wydusić z siebie już ani jednego słowa. Po chwili jednak wziął głęboki oddech i skinął 743
głową, jakby potwierdzając swoje słowa. – Otrzymałem fałszywą wiadomość, że mogę sam zakończyć tę wojnę. Wyruszyłem więc z oddziałem, tak, jak głosiły warunki... Jednakże to była jedynie próba zrobienia sobie ze mnie żartu. Stawiła się garstka żołnierzy Barnila, bez żadnego dowódcy... Arthur wpatrywał się w niego bez słowa, jakby szukając na jego twarzy oznak kłamstwa. Gdy nie doszukał się takowych, skinął głową. - Widziałem, jak odjeżdżasz – chrząknął. – Ale nie zdążyłem ciebie zatrzymać. Nadia odchodziła od zmysłów... - Bo to było nierozsądne! – powiedziała ostro brązowowłosa, patrząc na księcia. – Nawet bardzo. A co, gdybyś musiał stawić czoło całej armii? - Zginąłbym – przyznał Deanuel pustym głosem. – Nadio, doceniam twoją troskę, jednakże nic mi nie jest, jedynie moja duma została zraniona... - A to kto? – zapytał Colin, unosząc brew i wskazując ruchem głowy na owinięte peleryną ciało w rękach brata. Czarnowłosy zmusił się, by spojrzeć na brata. Gdy ich oczy się spotkały, wyczytał w spojrzeniu jasnowłosego ciekawość. Czuł jeszcze większą pustkę w sobie. Nie odpowiadał chwilę, starając się odwlec konieczność wydobywania z siebie głosu. Nie mógł przecież powiedzieć Colinowi, że trzyma w ramionach ciało jego ukochanej kobiety. - To mój przyjaciel – wyjaśnił po chwili spokojnie. – Zginął podczas starcia, niestety nie byłem w stanie niczego zrobić. Zabrałem jego ciało, bo... bo był dla mnie bardzo ważny. Znam go już długo, był w moim oddziale, jak zresztą wszyscy, którzy ze mną wyruszyli. Gorgoth nie przejął się jego słowami. - Taka jest cena wojny, książę – rzekł. – Żołnierze umierają. Zapewne był dumny, mogąc umrzeć w dobrej sprawie. Deanuel skinął głową. - Zapewne tak – powiedział po chwili. – Oczywiście, masz rację, generale. Postąpiłem niewłaściwie, jednak to nie powtórzy się nigdy więcej. Teraz chcę go pochować. Colin skinął głową ze zrozumieniem. - Pomogę ci – zaproponował. – Nie będziesz musiał wszystkiego sam ro... - Nie – przerwał mu Deanuel, spoglądając na niego. – Nie, Colinie, dziękuję. Muszę to zrobić sam. Jestem... jestem mu to winien. Jutro zapewne nas zaatakują. Wyśpijcie się. Będę was potrzebował. Gdy skończył mówić, odwrócił się i odszedł w przeciwną stronę. Po chwili zniknął w ciemnościach. Colin westchnął. - Cóż, przynajmniej to nie jego przyniesiono w kawałkach – rzucił. – Muszę przyznać mojemu braciszkowi rację. Jutro bitwa, najprawdopodobniej. Wyśpijmy się. *** Deanuel wkroczył do pałacu w Meavie, mijając strażników, którzy nawet go nie zatrzymywali. Ruszył korytarzem przed siebie, pogrążony w myślach. Czuł wokół siebie tylko chłód. Nie napotkał nikogo więcej na swojej drodze, jakby elfy wiedziały, by schodzić mu z drogi. A może było to spowodowane późną porą jego wizyty. Kroki poniosły go na najwyższe piętro budowli. Pamiętał ostatnią komnatę, w której był tylko raz, gdy pokazywał pałac Neridzie, będąc pod wpływem jej eliksiru. Po chwili jego oczom 744
ukazały się charakterystyczne, potężne drzwi, które otworzyły się pod wpływem magii, której użył. Wszedł do środka, rozglądając się. Wisząca na ścianie pochodnia zapaliła się, gdyż pomieszczenie nie miało okien. Było idealne na schron, chłodne i oszczędne w meblach. Najwięcej miejsca zajmowało łoże, na którym położył ciało Aleny. Odkrył jej materiał peleryny z twarzy. Wyglądała, jakby była pogrążona w głębokim śnie, jednak on znał prawdę. Cofnął się nieznacznie i klęknął na jedno kolano, spuszczając głowę. Wsłuchiwał się w ciszę, która go otaczała i nie dopuszczał do siebie żadnych myśli. W jego głowie odbijały się echem słowa, które wypowiedziała tuż przed śmiercią. Jestem z ciebie dumna, Deanuelu Norcie. Palce jego prawej dłoni zacisnęły się mimowolnie. W jego umyśle jaśniał precyzyjnie określony cel. Klęczał bez ruchu, nie wiedząc, czy będzie się w stanie podnieść. Musiał zostawić swoją żałobę w tej komnacie, podobnie jak szacunek, którym darzył Alenę, bardziej niż kiedykolwiek. - To jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie musiałem zrobić w całym moim życiu – powiedział cicho i zebrał w sobie siłę. Powstał, prostując się. Gdy oddał jej szacunek, poczuł, jakby zrobiło mu się odrobinę lżej. Stał jeszcze chwilę bez ruchu. – Niechaj mój los się dokona. Odwrócił się w stronę drzwi i wyszedł, zamykając je. Zabezpieczył komnatę silną magią, by nikt nie mógł dostać się do środka. A potem odszedł. ... ... “Years are cruel, they break us Bringing on decay and despair”
Alena zdjęła z siebie pelerynę, odkładając ją na krzesło, stojące przy oknie. Była w swojej komnacie, w ledyrskim zamku. Nie pomyliła się ani trochę. Umarła, lecz wciąż miała kilka dni na to, by dokończyć swoje dzieło. Tyle dni, ile była w stanie wytrzymać, tyle dni, ile dadzą jej demony i moc Miecza Żywiołów. Wiedziała, że liczba ta jest żałośnie mała i będzie maleć z każdą godziną. Spojrzała na swoje ręce. Czuła je, jednak były lodowato zimne. Nie zwróciła na to uwagi, ciesząc się z faktu, że dane było jej zachować materialną postać. Jako zjawie byłoby jej o wiele trudniej wykonać zadanie, które sobie wyznaczyła. - Aleno. – w jej komnacie rozległ się męski głos, który rozpoznała od razu. Nie musiała się odwracać, by dostrzec stojącego przy ścianie króla mrocznych elfów. Milczała przez kilka chwil, jakby spodziewając się, że brak odpowiedzi zmusi go do odejścia. Wiedziała jednak, że tak się nie stanie. Skinęła krótko głową, nadal milcząc i patrząc w okno. - Wróciłam szybko i nie walczyłam, tak jak obiecałam. Jeśli utrzymałeś w sekrecie moją tajemnicę, jestem ci wdzięczna. Jest już późno i powinieneś już odejść, Vavonie. - Wiesz, że utrzymałem – odparł Vavon, przyglądając się jej. Stał po drugiej stronie komnaty, wyraźnie zdenerwowany. Złe przeczucie nie opuszczało go odkąd wyszła kilkadziesiąt minut 745
temu. – Nigdy bym ciebie nie zdradził. Nie wyjdę, dopóki nie powiesz mi, co tak naprawdę się tutaj dzieje, Aleno. - Przecież wiesz – odparła po chwili. – Domyślasz się, królu. - To, czego się domyślam, jest dalekie od tego, co jest możliwe – powiedział elf, podchodząc do niej bliżej. – Nie jesteś po stronie Feanen. Oczy elfki stały się zimne, gdy usłyszała imię swojej matki. Nie odpowiadała dłuższą chwilę, nie odwracając się w jego stronę. Nie chciała obciążać wiedzą sojusznika, od którego tak wiele zależało. Jednak, z drugiej strony wiedziała, że elf nie wyjdzie, dopóki nie pozna prawdy. - Nie jestem – odparła. – Gardzę zdradą, wiesz o tym dobrze. Jednakże, nikt inny nie może sobie o tym przypomnieć. Gram o wielką stawkę, Vavonie. Dotknął jej ramienia, które wydało mu się lodowate. Poczuł intensywniejszy chłód, ogarniający go od wewnątrz. Pokręcił głową. - Ty nie... – zaczął, jednak wtedy Alena się odwróciła. Pierwsza rzuciła mu się w oczy rana na jej brzuchu. Wpatrywał się w nią z szokiem, wymalowanym na twarzy. – Jesteś ranna. Mam... Elfka pokręciła przecząco głową. - Nie, Vavonie. Jestem martwa. Puścił jej ramię, nie wierząc w to, co właśnie usłyszał. Wcześniej, przez głowę przebiegła mu taka myśl, jednak odrzucił ją najszybciej ze wszystkich możliwości. Jego czarne oczy, wyrażające szok i niedowierzanie, spotkały się z jej źrenicami. Alena, widząc jego reakcję, postanowiła kontynuować, póki nikt nie nadchodził, by przeszkodzić im w rozmowie. - Daelvish i Dalyven, bracia mojej matki, których powinieneś pamiętać – rzuciła cicho. – Bogowie, którym Feanen postawiła jeden warunek. Ten, który szybciej spęta moją wolę podczas trzeciej bitwy i sprawi, bym osobiście i widowiskowo zabiła Deanuela, dostanie moją rękę. Ninde powiedziała mi o tym kilka dni temu. Dlatego tutaj przybyłam, a postępowanie Feanen upewniło mnie tylko o prawdziwości słów nimfy. Nie miałam innego wyjścia, Vavonie. Moja matka mogła wezwać bogów w każdym momencie. Wtedy nie byłoby już ratunku dla naszej misji, ani dla księcia. Wszyscy jesteśmy częścią jej wielkiego planu, w którym byłam, zanim się nawet urodziłam. Vavon patrzył na nią nieustannie. - Jak...? – zapytał cicho. – I jak mam to odwrócić? - Nie ma takiej możliwości. To wszystko było grą. Uderzyłam w czułe punkty Deanuela, chciałam, by uwierzyli w to, że ich zdradziłam – rzekła. – Wczoraj, tuż po tym, jak książę odrzucił możliwość kapitulacji, zaszantażowałam Pennath’a. Miał mu przekazać moje warunki szybkiego zakończenia konfliktu, które uwzględniały wzięcie kilku tysięcy żołnierzy i zjawienie się dzisiejszego wieczoru w ustalonym miejscu. Ja również się tam zjawiłam, zakapturzona. Nie walczyłam, zgodnie z tym, co rzekłam ci wcześniej. Zginęłam od Miecza Żywiołów, wyznając Deanuelowi prawdę. Teraz już wie, co ma uczynić. To, że zginęłam z jego ręki, pozwoli mu przejąć moją moc, gdy nadejdzie odpowiednia pora. Czeka go bardzo trudne zadanie i ogromna przeszkoda w postaci mojej matki. Jestem tutaj, materialnie, gdyż dostałam taką możliwość, z racji posiadania w sobie krwi bogini. To jednak nie potrwa długo. Mam bardzo mało czasu. Deanuel wie, że nie może spalić jeszcze mojego ciała. Zabrał je ze sobą. Z każdą godziną klątwa i moc Miecza Żywiołów będą ciągnąć mnie do zaświatów. 746
Muszę dotrwać do ostatniej bitwy. Muszę doprowadzić to do końca i ostatni raz rozmówić się z Feanen. Potem odejdę. Deanuel musi zwyciężyć. Król mrocznych elfów milczał. Czuł okropną pustkę wewnętrzną, jednak nie zaprzeczył ani słowem jej działaniom. Nie chciał żeby odchodziła, jednak nie mógł nic na to poradzić. - Nie chcę wierzyć w to, co słyszę – powiedział w końcu, a jego głos był cichy. – Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo nie chcę wierzyć w to, że ciebie tracę, jednak nie mam innego wyboru. Nigdy nie uwierzyłem w to, że zdradziłaś Deanuela, Aleno. Pomogę ci, jak tylko będę mógł. Alena poczuła, jak robi jej się nieco lżej na duszy, gdy to usłyszała. Skinęła głową. - Dziękuję ci. Trzymam w sobie całą swoją moc, jednakże będzie mi coraz trudniej ją kontrolować, przez Lotos. Nikt nie może dowiedzieć się prawdy. Nikt. Mam do ciebie prośbę. Vavon nadal na nią patrzył. - O cokolwiek poprosisz. - Może i jestem materialna, jednak gdy spróbujesz sięgnąć myślami do moich myśli, zorientujesz się, że jestem tylko cieniem na granicy życia i śmierci – powiedziała. – Sama ukryłam już magią ten defekt, jednakże chcę, byś i ty to zrobił. Nie wiem, w jakim stopniu będę w stanie panować nad klątwą. - Oczywiście – odpowiedział bez wahania. – Będziemy współpracować. Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić? Alena milczała chwilę, jakby się nad czymś zastanawiając. - Niebawem będę musiała udać się do Jorn – powiedziała w końcu. – Jeśli udasz się tam ze mną, będę wdzięczna. Nie rozmawiajmy już o mojej śmierci. - Powiedz tylko kiedy – odparł Vavon. – Aleno, co do bitw... Barnil planuje jutro wysłać same kreatury, swoje i Abgara, na wojsko Deanuela. Niepokoi go to, że nie ma kontroli nad własnymi żołnierzami, jednak nie sprzeciwi się temu, nie jest głupi. Skinęła głową. - Deanuel musi się dowiedzieć o planach Barnila. Dogadał się z Marvelem? – zapytała po chwili. – Czy wyszedłeś zbyt szybko, by to usłyszeć? Elf wyraźnie spiął się, słysząc imię Przewodniczącego Rady Krain. Jego oczy stały się zimniejsze niż wcześniej. - Regnat zaczął się bardzo dziwnie zachowywać – odparł. – Zanim wyszedłem z sali, wyglądał niczym opętany. Co mu uczyniłaś? - Coś, co nie opuści go aż do śmierci – powiedziała beznamiętnie. – Zapłatę za jego czyny. Powinieneś wrócić na salę, Vavonie. I skontaktować się z Deanuelem. Czarnowłosy skinął głową. - Owszem, zrobię to jutro, z samego rana, osobiście – rzekł cicho. – Mam mu coś przekazać? - Tak. Powiedz mu, że wszystko poszło po mojej myśli – odparła elfka. – Oraz by wziął ze sobą mój miecz na ostatnią bitwę. Pojawię się z wojskiem dopiero wtedy, zgodnie z tym, co ubzdurali sobie Barnil i moja matka. Vavon zmarszczył brwi, jednak nie zapytał jej o nic więcej. Skinął tylko głową. - Dobrze, Aleno. Wrócę na salę. Ktoś musi usadzić Regnata tam, gdzie jego miejsce. ***
747
“I feel the presence Cold breath upon my skin A tortured soul that cries and begs for me To let it in”
Barnil zamknął drzwi sali, z której niedawno wyszli Abgar, Feanen i Grand. Odwrócił się w stronę stołu, przy którym został samotny Przewodniczący Rady Krain. Przyjrzał mu się uważnie. Marvel pochylał się lekko do przodu, zaciskając dłoń na koronie Edery. Barnil zaczął zastanawiać się, czy Alena w jakiś sposób zaczęła go niszczyć, a jeśli tak, to w jaki. Nie powiedział jednak na ten temat ani słowa, siadając na swoim bogato zdobionym krześle i opierając ręce o blat stołu. - Ukradłeś moją koronę – powiedział zimno. Regnat zaśmiał się nerwowo, nie otwierając oczu, które zamknął przed kilkoma chwilami. Nie ruszał się. - Doprawdy? – zapytał, zaciskając nerwowo rękę na koronie. Czuł, jak jej brzegi wbijają się w jego skórę, jednak nie umiał się powstrzymać przed ściskaniem jej. – Nie ukradłem jednak korony tobie. Nikt nie siedział na tronie, gdy tutaj przybyłem. Była tak... niestrzeżona i kusząca, że nie umiałem się oprzeć. Próbował wygonić ze swojego umysłu myśl, która powoli krążyła po jego głowie, szukając wejścia do środka, do najintymniejszej części jego umysłu. Nie umiał się skupić, jednak wiedział, że jeśli przegra, będzie cierpiał. Nie miał pojęcia, jak Alena chciała go ukarać i nie chciał się tego dowiedzieć. Barnil przyglądał mu się w dalszym ciągu. - Nie obchodzi mnie to. Teraz mi ją oddasz. Szare oczy Marvela spojrzały na króla. Wyglądał przerażająco, jak ktoś, kto nie ma nic do stracenia. Zupełnie nic. - Oddam? – zapytał i nagle zaśmiał się. Korona niespodziewanie zniknęła z jego ręki, rozpływając się w powietrzu. – Barnilu, popieram twoją chęć zniszczenia Norta, jednakże nie oddaję swoich rzeczy... za darmo. – zacisnął zęby, czując jak myśl, wysłana przez Alenę, drąży go wewnętrznie. Oczy Barnila zapłonęły gniewem, wciąż jednak siedział spokojnie. Uśmiechnął się. - Doprawdy? – zapytał. – Mogę ci bardzo uprzykrzyć życie, więc dobrze zastanów się nad swoimi warunkami. Nie chciał pokazać, jak bardzo zależy mu na koronie. Marvel jednak już go nie słuchał.
„Brązowowłosa kobieta galopowała na koniu przez las. Było widno, zatem założył, że podróżowała w środku dnia. Wiatr rozwiał jej długie loki, gdy tylko kaptur spadł z jej głowy. Widział ją od tyłu, jakby podążał za nią całą drogę. Obejrzała się za siebie i wtedy poczuł, jak ogarnia go euforia. Znał tę kobietę, pamiętał ją, kochał ją. To była Denise. Czyżby jechał za nią w kolejne miejsce ich schadzek, które tak dobrze pamiętał? Chciał spojrzeć w dół, jednak nie udało mu się tego dokonać, mógł patrzeć tylko 748
przed siebie. Nie czuł władzy w rękach, ani nogach. Jakby był sparaliżowany i, mimo tego, jechał na koniu. Obserwował twarz kobiety, której nie widział tak dawno. Wtedy dostrzegł coś, co go zaskoczyło. Płakała. Po jej policzkach spływały łzy, gdy odwracała się z powrotem do przodu, popędzając swojego konia. Słyszał jej głos, jednak nie był w stanie jej odpowiedzieć, że nie musi się bać, że już wszystko będzie dobrze. Zaczął się do niej zbliżać nieuchronnie, już niedługo będzie miał ją w ramionach. Gdy podjechał dostatecznie blisko, coś zaczęło sterować jego ciałem. Poczuł, jak odpycha się od siodła i... Całym ciężarem rzuca się na Denise, zwalając ją z siodła i padając z nią na ziemię. Kobieta momentalnie zaczęła się wyrywać, jakby nie poznawała jego dotyku i ciała. Złapał ją za przeguby rąk, trzymając zapewne mocno, chociaż w ogóle tego nie czuł. - Zostaw mnie! Puść natychmiast! Żądam byś mnie wypuścił! – zaczęła wyrywać się jeszcze mocniej, krzycząc. Zszokowało go to, nie rozumiał jej zachowania i nie wiedział, co steruje jego ciałem. Wtedy jednak przemówił. - Zdecydowałaś się na bycie kurwą, to zginiesz jak kurwa – wysyczał głosem, który z pewnością nie należał do niego. Wtedy zrozumiał. Był w innym ciele, w ciele zupełnie obcego mężczyzny, który leżał na Denise. Po policzkach kobiety spływały obficie łzy, próbowała się wyrwać, jednak jej drobna postura nie miała szans w walce z potężnym ciałem mężczyzny, w którego umyśle się znajdował. Próbował zawładnąć jego ciałem, sprawić, by puścił Denise, jednak na nic się to nie zdało. Z okropnym śmiechem człowiek puścił jedną z jej rąk i uderzył ją mocno w twarz, łamiąc jej nos, z którego gwałtownie pociekła krew. Kobieta krzyknęła głośniej, łkając i błagając o pomoc, którą Marvel chciał jej dać, jednak nie był w stanie zrobić nic. Mógł tylko patrzeć, jak ciemiężyciel jego ukochanej uderza ją ponownie w twarz, rozszerzając gwałtownie jej nogi. - Zostaw mnie, TO BOLI! – krzyknęła, przerażona do granic możliwości. Nie mogła oddychać, czując na sobie tak wielki ciężar. Z jej nosa i ust wydostała się kolejna porcja krwi, którą zaczęła się krztusić. Próbowała podnieść głowę, by ułatwić sobie oddychanie, jednak nic jej to nie dało. Mężczyzna, w ciele którego uwięziony był Marvel, zaśmiał się okropnie, rozdzierając jej spodnie w miejscu szwów. Denise, korzystając z okazji posiadania wolnych rąk, zaczęła okładać go pięściami, za co on uderzył ją z pięści dwukrotnie. Siła ciosu była tak mocna, że wybiła jej dwa przednie zęby, które poczuła w ustach, gdy odrzuciło jej głowę na bok. Marvel był równie przerażony, co ona. Poczuł furię i wściekłość, które nim zawładnęły. Chciał zabić mężczyznę, w ciele którego był, chciał sprawić, by ten cierpiał jak nikt inny przed nim. Nie mógł jednak zrobić niczego. - Przecież to lubisz, skoro pierdoliłaś się z zaręczonym ważniakiem – wysyczał, gdy wtargnął w nią gwałtownie, nie siląc się na delikatność. Marvel nie czuł niczego, jednak widział ból wymalowany na jej twarzy. Kobieta nie miała siły by się bronić, nie miała nawet siły by oddychać. Szarpała się od czasu do czasu, jednak po otrzymaniu kolejnego, niezwykle silnego ciosu w twarz, zrezygnowała z wszelakich prób samoobrony. Wiedziała, że musi to przeczekać, by przeżyć. Marvel próbował wyswobodzić się ze wspomnienia, jednak niczego mu to nie dało. Utknął w największym koszmarze, jakiego nigdy nie chciał sobie wyobrażać. Mógł tylko obserwować, jak mężczyzna gwałci jego ukochaną kobietę, a obserwacja była najgorszą z możliwych. On był tym mężczyzną. 749
Gdy wreszcie wyszedł z niej, plunął na nią obrzydliwie i kopnął ją z całej siły w brzuch. Kobieta zwinęła się w kłębek, czując niewyobrażalny ból i kaszląc krwią. Jej splątane, mokre włosy wchodziły jej do oczu, jednak nie zwracała na to uwagi, otrzymując kolejny, wyjątkowo mocny cios, skierowany tym razem na klatkę piersiową. Pisnęła cicho, a mężczyzna zapiął spodnie i pochylił się nad nią, łapiąc ją za włosy i, nie zważając na jej krzyki, podnosząc ją w górę brutalnie. - Odechciało ci się harców z zajętymi dziedzicami? – wysyczał. – Zapewne zastanawiasz się, czego od ciebie chce taki mężczyzna jak ja... – uderzył mocno jej głową o pień najbliższego drzewa, nie zwracając uwagi na kolejny pisk, jaki z siebie wydała. – Powinnaś widzieć, za co giniesz! Narzeczona Marvela Regnata dowiedziała się o tobie i postanowiła ukrócić ten romans. Przyznaję, gdy kazała mi ciebie najpierw skrzywdzić, miała finezję w wydawaniu poleceń i planowaniu morderstwa. – głowa Denise uderzyła w kolejne drzewo, a Marvel mógł tylko patrzeć na to oczami oprawcy. – Ale co zrobiłabyś na jej miejscu, mała kurewko? Nie należy puszczać się z niewłaściwymi ludźmi! - Proszę... – wyszeptała brązowowłosa, nie widząc już go, gdyż oślepiło ją słońce, które przedarło się do nich przez gałęzie drzew. – Błagam... pozwól mi żyć... Marvel panicznie chciał wycofać się z ciała mężczyzny, wiedząc co za chwilę nastąpi. Gorycz przepełniała go całego, przelewając się z nienawiścią do Leiny, której nie umiał nawet opisać. Mógł tylko patrzeć, jak mężczyzna szarpie jego ukochaną za włosy i uderza jej głową o duży kamień, leżący nieopodal. Najpierw raz, potem drugi, trzeci i czwarty, aż znieruchomiała zupełnie, gdy uleciało z niej życie, a morderca pociągnął jej ciało za sobą po ziemi. Oczom Marvela ukazała się dość pokaźna rzeka, do której mężczyzna wrzucił martwą Denise, a potem odszedł.
Marvel nieświadomie zacisnął rękę na nożu, który leżał przed nim. Po jego dłoni spływała krew, co obserwował Barnil, który dałby wiele, by zobaczyć to, co widział w tamtej chwili elf. Ciekawość okazała się być bardzo męcząca, więc zacisnął usta, okazując swoje zdenerwowanie i zniecierpliwienie. - Jeśli natomiast nie podasz mi żadnych warunków, będę zmuszony ciebie powiesić – wycedził, patrząc na niego ciemnymi oczami. – Nie będziesz marnował mojego czasu, który miałem zamiar wykorzystać rozprawiając się z Leiną. Czarnowłosy niespodziewanie spojrzał na niego. Przywróciło mu zmysły, jednak czuł wspomnienie nadal w swojej głowie, jakby nie chciało odejść. Dotarło do niego, czym jest jego kara. Poczuł nagły ból w ręce i spojrzał na swoją dłoń. Była cała zakrwawiona. Puścił gwałtownie nóż, a jego oczy były tak zimne, jak nigdy wcześniej. - Leina? – zapytał przez zaciśnięte zęby. – Skąd znasz Leinę, drogi Barnilu? Wspomnienie uderzyło w niego ponownie. Zacisnął zęby mocniej, starając się z nim walczyć. - To moja narzeczona – rzucił król. – A raczej była narzeczona, gdyż już nią nie jest. Alena odkryła, że nosi w sobie bękarta i to od niedawna. Nie dotknąłem jej, wierz mi, jakoś mi się nie spieszyło, więc musiała puścić się z kimś podczas pobytu w MOIM zamku. Vavon mi ją przywiózł, jako dar. Zniewolił Powysa, a to jego najstarsza córka. Marvel zaśmiał się zimno, jakby nagle coś zaczęło go bawić. 750
- Doprawdy? – zapytał cicho. – Leina się z kimś puszczała? A to ciekawe. Była kiedyś ze mną zaręczona, jeśli tego nie wiedziałeś. I zrobiła coś, za co najchętniej obdarłbym ją ze skóry. Barnil doznał szoku. Zmarszczył brwi z niedowierzaniem. - Była z tobą zaręczona? – zapytał z obojętnością. – I dlaczego się z nią nie ożeniłeś? Tknąłeś ją? - Nie, też nie było mi śpieszno – rzucił Przewodniczący. – To nie jest twoja sprawa. Chcę tylko... – urwał, czując ponowny nacisk na swój umysł. Warknął przeciągle. – Chcę byś sprawił jej cierpienie i ból. Niekoniecznie fizyczny, dobij ją. I uczyń mnie królem. Wtedy oddam ci twoją cenną koronę. Barnil zmarszczył brwi ponownie. Nie odpowiedział od razu, zastanawiając się nad słowami mrocznego elfa. Tron był niską ceną w porównaniu do tego, jaką on sam mógł zapłacić cenę, jeśli nie odzyskałby korony. Natomiast sprawa Leiny... - Zgoda – powiedział, a jego głos zabrzmiał niżej niż zazwyczaj. – Posadzę ciebie na tronie, powiedzmy, leśnych elfów. Odpowiada ci Silverlönn? Zapewne tak. A Leina... Zostanie ukarana w sposób, jaki bardzo ugodzi w nią, jako kobietę. Marvel znów patrzył oczami zabójcy Denise. Zdołał jedynie skinąć głową. - Z tego, co widziałem, zawarłeś pakt z diabłem, byleby tylko zmiażdżyć Norta – wycedził z siebie cicho, wstając. – Pilnuj, by nie pochłonęła ciebie własna chciwość. Koronę oddam ci jutro, królu. Ruszył w stronę drzwi. *** “We don't care what you say We'll never join the games you play We won't bleed for all your sins We never followed your way now so We don't care anymore How you’ll perform your last encore”
W drodze do sali tronowej Vavon natknął się na Feanen Valrilwen. Królowa, odziana w uroczystą suknię i w wyjątkowo dobrym humorze, spojrzała na niego jasnozielonymi oczami. - Co z moją córką? – zapytała, a w jej głosie nie było ani odrobiny odzwierciedlenia dobrego nastroju. – Jutro nie będzie musiała dowodzić i będę chciała z nią zaraz pomówić. Król mrocznych elfów spojrzał na nią czarnymi, zimnymi oczami. Nie odpowiedział od razu, po prostu na nią patrząc. Nie sądził, że będzie zdolny nienawidzić kogoś tak bardzo, jak nienawidził Marvela, jednak rzecz ta dokonała się. Nienawidził jej za wiele rzeczy, których nie chciał nawet definiować. Jego spojrzenie było lodowate. - Alena udała się na spoczynek – rzucił. – Zamieniłem z nią kilka słów. Nie chciała, by jej przeszkadzano. Feanen uniosła brew wysoko w górę i zaśmiała się. - Jestem jej matką, Vavonie, z pewnością nie miała mnie na myśli – odparła zimno. Elf jednak pokręcił głową, nie mrugając ani razu. 751
- Mówiła wyraźnie, by jej nie przeszkadzać – powiedział, a jego głos, choć cichy, był przerażający. – A ja przekazuję jej słowa, Królowo. Twoja córka byłaby bardzo niezadowolona gdyby ktokolwiek się do nich nie zastosował, wierz mi. Możesz porozmawiać z nią w dniu jutrzejszym. - Nikt nie będzie mi mówił, kiedy mam rozmawiać z moją córką – rzuciła czarownica, jednak porzuciła już zamiar pójścia do Aleny. – Nawet ty, Vavonie. Chociaż, jeśli dam jej się wyspać, jutro będzie w wyśmienitym humorze. Idealnym na zabijanie. - Zaiste – odparł chłodno król. – Wyjęłaś mi to z ust. Uczta dobiegła już końca? Szybko, bardzo szybko. Spodziewałem się, że zechcemy świętować pewną wygraną nieco dłużej. Królowa zaśmiała się beztrosko, grając jedną ze swoich ról znakomicie. - Ja również tak myślałam, jednakże się zawiodłam. Dobrej nocy, królu – rzuciła i wyminęła go, odchodząc. Vavon bez słowa ruszył do sali tronowej, której drzwi po chwili otworzył, wchodząc do środka. Marvel Regnat stanął bez ruchu. Był w połowie drogi do drzwi, gdy zobaczył jednego ze swoich największych wrogów, stojącego w nich. Ogarnął go chłód. Widzieli się wcześniej, jednak to nie równało się ze stanięciem twarzą w twarz z królem mrocznych elfów. Wyprostował się, ukrywając swoją niepewność. Był tutaj nietykalny i tego miał zamiar się trzymać. Bez słowa ruszył w stronę drzwi, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą. Jeśli w jakikolwiek sposób wejdziesz mi w drogę, Regnat, pożałujesz, że kiedykolwiek urodziłeś się jako mroczny elf. Zimny głos Vavona w jego głowie sprawił, że wyszedł z sali bardzo szybko, zamykając za sobą drzwi i mierząc się z własnymi demonami. Czarnowłosy spojrzał na Barnila. - Jak Alena go ukarała? – zapytał niespodziewanie, siadając naprzeciwko króla Edery. Barnil uniósł brew i napił się wina. Dopiero przy przyjacielu mógł przestać nieustannie czuwać, co ostatnio miał w zwyczaju. - Nie mam pojęcia. Ale prawie przepołowił sobie rękę nożem, gdy tu przyszedł. Wolę w to nie wnikać, to jego problem. Niech się cieszy, że nie zmiażdżyła go, jak Aryona. Nie obchodzi mnie jego los, nawet jeśli miałyby być to jego ostatnie dni. Obawiam się, Vavonie. Nieustannie, od kilku dni. Mroczny elf zmarszczył brwi. - Obawiasz się? – zapytał. – Czego? Jesteś na wygranej pozycji, bardziej niż kiedykolwiek. Barnil nie odpowiadał chwilę, pogrążony we własnych myślach. Splótł przed sobą ręce. - Doprawdy? Puszczalską narzeczoną i brak kontroli nad własnym wojskiem nazywasz wygraną pozycją? – zapytał po chwili. – Moi żołnierze są niczym ofiary jakiegoś przeklętego rytuału. Kłaniają mi się, jednak nie reagują na polecenia. Owszem, dzięki sojuszom jestem niezwyciężony. Jednak czuję, że to wszystko może wymknąć się spod kontroli. Feanen jest nieobliczalna. Tylko ona umie zapanować nad jeszcze bardziej nieobliczalną córką, która znowu panuje nad moimi oddziałami. Abgar jest w nie wpatrzony, jeśli odłączą się od sojuszu, on też się od niego odłączy. Do tego ta przeklęta Leina! – uderzył pięścią w stół, zaciskając zęby. - Nie wydaje mi się, by Feanen miała odejść – powiedział Vavon. – Wydaje się, z jakiegoś powodu, pragnąć śmierci Norta. A Alena nazwała go publicznie samozwańcem, ubliżając mu i poniżając go. Nie uważasz, że to wystarczające dowody? 752
Barnil milczał kolejne kilka chwil. - Może i tak – rzucił. – Ale z elfami nigdy nic nie wiadomo, dobrze o tym wiesz, przyjacielu. Gram o zbyt wysoką stawkę, zbyt wysokimi pionkami, by przegrać. Muszę zachować sojusze, choćby nie wiem co się działo. To najważniejsze. Podzieliliśmy bitwy na trzy dni... - Sądziłem, że jesteś przeciwko temu. – mroczny elf uniósł brwi, chcąc go sprawdzić. - Owszem, byłem – mruknął król Edery. – Ale potem stwierdziłem, że tak będzie lepiej. Nie chcę tego robić, ale nie mam wyjścia. Muszę. Feanen nie odpuści, a nie jestem głupi, by się jej przeciwstawiać. A nawet jeśli pominąć by ją, poddani Norta muszą zobaczyć jak go miażdżę. Trzy bitwy w trzy dni to dobry pomysł. Będzie to oznaczało kompletną kapitulację samozwańca. Jutro... jutro dowodzić będzie Abgar. Zna te kreatury najlepiej, pasjonuje się tym. Wyślemy im tylko nadprzyrodzone stworzenia. Pojutrze chcę wyruszyć z magami. Kompletną destrukcję zostawię Alenie i wojsku w dzień trzeci. Postaram się jednak zadać im największe ciosy w dzień drugi, by nikt nie kwestionował mojego wkładu w zwycięstwo. Oczywiście, wyruszysz ze mną, przyjacielu, prawda? Vavon krótko skinął głową. - Nie mogłoby mnie zabraknąć przy takich chwilach – rzucił. – Chcę również dowodzić. Wojna jest jedną z rzeczy, bliskich memu sercu. - Tak, to też przewidziałem – powiedział Barnil. Wydawał się być zmęczony. – Jutro wszystko ustalimy, mamy jeszcze cały jeden dzień. A teraz... pora rozprawić się z Leiną. Elf zaśmiał się zimno. - Co jej zrobisz? – zapytał po chwili, a w jego głosie czaiła się ciekawość. – Nie spodziewałem się po niej takiej hańby. Księżniczka... – prychnął. - W rzeczy samej. Ukarzę ją bardzo surowo, jednakże... nie nastąpi to teraz, gdyż to fizycznie niemożliwe. Potrzebne mi będzie coś, co należy do niej – rzucił Barnil. – Z tego samego powodu tyle lat szukałem korony. Nie, nie zdradzę ci szczegółów, bo wbrew zasadom – dodał, widząc pytający wzrok Vavona, który unosił brwi. – Tymczasem... pilnuj by wszystko szło po mojej myśli, Vavonie. Jeżeli masz jakikolwiek wpływ na córkę Królowej, zaklinam cię, zapanuj nad nią, bo jeśli nadal chce dobra Norta, mogę być skończony. Vavon skinął głową. - Dogadałeś się z Regnatem? – zapytał nagle. – To śmieć. Po co ci ta korona? Barnil nie odpowiadał chwilę. - Muszę nią za coś zapłacić – rzucił w końcu. Z tymi słowami wyszedł z sali, zostawiając króla mrocznych elfów w samotności. *** “Her darkest night The night you died”
Księżniczka Leina leżała na łóżku w swojej komnacie. Przynoszono jej regularnie posiłki i wodę, dokładnie tak, jak wcześniej, gdy poprosiła Barnila o możliwość jadania posiłków w swojej komnacie. On i jego towarzysze przerażali ją. Oczywiście, nie dała mu tego po sobie poznać. Wytłumaczyła się skromnością i wstydliwością i pragnieniem nawyknięcia do zamku 753
i jego zwyczajów. Uszanował jej prośbę. A teraz nosiła w sobie dziecko jego brata. Dotknęła brzucha, który nadal był płaski. Czuła w sobie nowe, rozwijające się życie. Poczuła, jak łzy zbierają się w jej oczach, ulatując wbrew jej woli. - Co ze mną będzie? – wyszeptała cicho. Od kilku dni nikt jej nie odwiedzał. Bała się o swoje życie. – Nie mogą mnie skrzywdzić, Vavon ma mnie bronić... – zaczęła przekonywać samą siebie o prawdziwości tych słów. Poczuła tęsknotę za Grandem. On jedyny był dla niej ciepły w tych dniach, której były dla niej tak bardzo ciężkie. On jedyny patrzył na nią z miłością i pożądaniem, jakiego pragnie kobieta. Uśmiechnęła się lekko na myśl o nim. Co prawda ich ostatnie spotkanie nie należało do najlepszych i najmilszych, jednak wierzyła, że mężczyzna ułagodzi jej wyrok i pomoże jej wydostać się z tego więzienia. Zszokowało ją to, że to Alena ją wydała. Alena, która wymyśliła plan przetransportowania jej do Ledyru, jako narzeczoną dla Barnila. Dlaczego zatem zdemaskowała jej niewierność? Elfka pokręciła głową, przywołując w myślach nieprzyjemne określenia, które najchętniej użyłaby w stosunku do przeklętej elfki. Wtedy jednak drzwi jej komnaty otworzyły się. Do środka wkroczył wysoki i barczysty mężczyzna. W jego oczach było zimno, czysty chłód. Gdy zamknął za sobą wejście i spojrzał na nią, elfka poczuła, jak zaczyna drżeć. - P-panie – wyszeptała, wstając z łóżka szybko. Ukłoniła mu się pospiesznie, jednak to tylko bardziej go zirytowało. - Milcz, dziwko – rzekł, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo nisko i chłodno. – Nie odezwiesz się w mojej obecności, dopóki nie zostaniesz zapytana, zrozumiałaś? Brązowowłosa, przerażona, skinęła twierdząco głową. Głos zamarł jej w gardle. Bała się. Król nie zaśmiał się, ani nie uśmiechnął cynicznie. Jego twarz wyrażała tylko pogardę. - Jak dobrze zdajesz sobie sprawę, twoja sytuacja przedstawia się tragicznie – wycedził. – Jako narzeczona króla, która spała z innym mężczyzną, powinnaś zostać skazana na śmierć. Za zajście w nieślubną ciążę, powinna to być bardzo bolesna śmierć. Co mi powiesz na ten temat, kobieto? Leina poczuła, jak w jej oczach ponownie zbierają się łzy. Broda jej zadrżała. - Mój panie – szepnęła. – Ja... j-ja wiem, że postąpiłam źle i... i chcę ciebie błagać o wybaczenie za mój czyn... – podeszła nieco bliżej, pchana do przodu strachem. Uklęknęła przed nim, spuszczając głowę w dół. Była zdesperowana; każda kolejna myśl, która przepływała przez jej umysł, była gorsza od poprzedniej. – Jesteśmy... byliśmy w końcu narzeczeństwem i wierzę, że żywisz do mnie wciąż jakieś uczucia i... - Wciąż? – zapytał zimno. – Nigdy nawet nie czułem do ciebie sympatii. Jesteś mdła i nieciekawa, nie umiesz się wypowiedzieć w żadnym temacie i masz się za niewiadomo co. Nie grzeszysz również urodą i przyjąłem ciebie tylko i wyłącznie dlatego, by nie urazić mojego drogiego przyjaciela. Leina poczuła, jak robi jej się niebezpiecznie gorąco ze strachu. Zacisnęła dłonie na swojej sukni i odważyła się na niego spojrzeć. - Panie, król mrocznych elfów nie jest twoim przyjacielem – wyszeptała, wiedząc, że nie ma niczego do stracenia. – On współpracuje z Aleną Valrilwen... Barnil zirytował się jeszcze bardziej, słysząc jej słowa. - Oczywiście, że współpracuje z nią, bo Alena jest po mojej stronie – warknął. – Jestem z tego powodu bardzo rad, gdyż każdy wpływ na tę elfkę się dla mnie liczy. Leina zadrżała ponownie, ocierając łzy z lewego policzka. Spuściła wzrok, mając nadzieję, że 754
jej nie uderzy. - Panie – wyszeptała ponownie. – Daruj mi życie. Jestem pewna, że razem stworzymy... rodzinę... a ja dam ci dziedzica, którego tak bardzo pragniesz... – ponownie podniosła wzrok, napotykając jego ciemne oczy. – Możesz uznać moje dziecko, a potem spłodzić ze mną własne... jestem pewna, że... – opuściła najpierw jedno, a potem drugie ramiączko swojej sukni, która zaczęła zsuwać się w dół. – Że spodoba ci się posiadanie posłusznej i chętnej narzec... – urwała jednak, bo król zaczął się niespodziewanie śmiać. Nie mogła się ruszyć, czując jak ponownie strach ją paraliżuje. - Posłusznej i chętnej dziwki? Mieć taką to nie sztuka! – wycedził, a jego uśmiech zniknął z jego twarzy momentalnie. Chwycił ją brutalnie za włosy i pociągnął w górę. Jej suknia opadła prawie do pasa, jednak elfka nie zdążyła nic z tym zrobić, łapiąc się za głowę i krzycząc z bólu. On jednak nie przejął się tym i rzucił ją na ścianę, przy której przytwierdził ją swoją silną dłonią, łapiąc ją za szyję. Zacisnął rękę mocniej, patrząc na nią zimno. Widział w jej oczach tylko przerażenie. - Z kim masz bachora, ladacznico? – wycedził zajadle. – MÓW! Zaczęła się krztusić, łapiąc rękami jego dłoń, jednak nic jej to nie dało. Łzy spływały obficie z jej oczu, a Barnil uniósł ją wyżej. - Mów – powtórzył. – Bo zabiję ciebie i tego bachora! - Grand – wyszeptała elfka, krztusząc się bardziej. – Twój brat... Grand... Poczuła nagle, jak jego uścisk słabnie. Znów mogła stanąć na ziemi, chociaż czuła, jak trzyma jej szyję w dalszym ciągu. Zaczęła kaszleć, prawie nie widząc przez łzy. Barnil milczał, patrząc na nią bez odrobiny litości w oczach. Trawił jej słowa w umyśle. - Słucham? – zapytał. – Mój brat? Leina skinęła głową, nie mając odwagi przemówić. Załkała cicho, czując jak jej suknia zsuwa się z niej coraz bardziej. Starała się powstrzymać płacz. - Masz dziecko z Grandem? Moja narzeczona sypiała z moim własnym bratem? – zapytał cicho, a jego głos stał się jeszcze bardziej przerażający. - Tak – wyszeptała, łkając dalej. – Ja sądziłam, że on mnie kocha... bałam się ciebie, was wszystkich, a on był dla mnie dobry... doceniał mnie... on mnie kocha, Barnilu, nie sądź go za to, ani mnie, ani jego... my... - TY NAIWNA KURWO! – wydarł się i cisnął nią przez pokój. Wylądowała na ziemi, tuż przy łóżku. – Sądziłaś, że mój brat ciebie KOCHA?! I dlatego się z nim puściłaś?! Dlatego zrobiłaś z siebie dziwkę i nosisz jego bękarta?! - Wybacz mi! – załkała i skuliła się na podłodze. – Błagam, wybacz mi! Nie zabijaj mnie! - Zabić ciebie? – wycedził zimno. – O nie, to byłoby zbyt litościwe. Zawarłem kiedyś z kimś pewien układ, dzięki któremu mój brat nadal żyje. Wiesz, czym zapłacę za to? Twoim bachorem, jeśli urodzi się chłopiec. Urodzisz dziecko, a potem zostanie ono złożone w ofierze na twoich oczach. Oczy Leiny rozszerzyły się z przerażenia. - Nie rób mi tego – wyszeptała. – Błagam! To nie była moja wina! Zwiódł mnie! Zemścij się na nim! To twój brat! - ZAMILCZ! – uciszył ją jednym hukiem. – Jeśli stracisz dziecko, sprawię, że mój brat skurwi ciebie raz jeszcze, na oczach całego dworu. Twoje pierworodne dziecko, kiedykolwiek
755
byś go nie powiła, trafi na ofiarę. Odwrócił się i po kilku sekundach już go nie było. ... ...
Deanuel wziął swój hełm do ręki i wyszedł ze swojego namiotu. Nie zasnął tej nocy, jednakże nie odczuwał tego prawie wcale. Adrenalina zrobiła swoje, a jego organizm nie sygnalizował mu potrzeby snu. Wręcz przeciwnie, czuł się wypoczęty. Był wczesny ranek, jednak wszyscy byli już po posiłku i szykowali się do walki. Zdawał sobie sprawę z tego, że będą musieli wyjść z lasu, jednak chciał uniknąć przesuwania się zbyt daleko w przód. Pamiętał ostrzeżenie o dołach, wypełnionych Białą Lawą, których najprawdopodobniej nie ujrzą. Nie chciał ryzykować i bez potrzeby podchodzić zbyt blisko. Jego rozmyślania zostały przerwane przez trzepot skrzydeł. Z nieba zleciał czerwony smok, lądując obok niego z gracją. Flame podszedł do niego, składając skrzydła. Sięgał mu nieco ponad pas; książę mógłby przysiąc, że podrósł znów od momentu, gdy ostatni raz go widział. Pogładził go po boku, a smok zamruczał z ukontentowaniem, stojąc spokojnie. - Witaj, przyjacielu – rzekł książę cicho. – Czemu jesteś taki spokojny? Co zrobiłeś z Flamem? – dodał, nieco żartobliwie, jednak gdy spojrzał w niebieskie oczy stworzenia, zrozumiał. Smoki już wiedziały. Spuścił nieco głowę, potem jednak spojrzał na smoka ponownie. – Wiem – wyszeptał. – Muszę podołać, a ty musisz mi w tym pomóc. Czerwony smok skinął powoli głową, po raz pierwszy okazując taki spokój i posłuszność. Wtem, z nieba zleciała zielona Viridis. Ona również złożyła skrzydła. Wtedy Deanuel zauważył nadchodzącą Nadię, która przywitała się ze smoczycą, a potem spojrzała na księcia. - Smoki przybyły na czas, Deanuelu – rzekła. – Tak, jak wieści z Ledyru, które król Vavon chce ci przekazać osobiście. Czarnowłosego zamurowało. Nie spodziewał się obecności ich sojusznika w obozie. Poszedł za elfką, idąc blisko niej. Po chwili ujrzał mrocznego elfa, stojącego przed głównym namiotem. Blisko niego znajdowali się generał Gorgoth, Colin, król Arthur i Gabriel. Czekali tylko na niego i Nadię. - Vavonie – rzekł Deanuel i skinął mu głową. – Nie spodziewaliśmy się ciebie tutaj, w szczególności dziś. Czyżby Barnil chciał skapitulować? Król uniósł brew i pokręcił głową. - Oczywiście, że nie – rzucił. – Muszę ci przekazać kilka rzeczy osobiście. Wszystko idzie zgodnie z planem. Udało się, książę. Colin zmarszczył brwi. - Ale co się udało? – zapytał. – Czy o czymś nie wiemy? Deanuel jednak obserwował Vavona przez chwilę. Domyślił się kontekstu wypowiadanych przez niego słów. Teraz mógł mieć pewność tego, że słowa Aleny się spełniły. Skinął głową. - Dziękuję, królu. Ta wiadomość znaczy dla mnie... bardzo wiele – rzekł w końcu. Vavon skinął głową. - Powinieneś również wziąć miecz na ostatnią z bitew. Nie wiem, czy będę miał możliwość 756
wysłania listu, więc mówię ci to teraz. Deanuel milczał przez chwilę. Miecz Aleny. Skinął również głową. - Oczywiście – odparł bez zająknięcia. – Co nas dziś czeka? - Potwory – rzucił czarnowłosy król. – Potwory pod dowództwem Abgara. Nie wiem, czy wyślą z nim kogoś jeszcze, jednak on zna te kreatury idealnie. Uderzą na was w południe. Jutro natomiast możesz spodziewać się magów, dowodzonych przez Barnila i przeze mnie. Natomiast w trzeci dzień... - Alena – powiedział cicho Deanuel. – Ona i wojsko, tak? - Owszem – przyznał król po chwili. – Tak właśnie będzie to wyglądać. To Feanen naciskała na trzy bitwy, a Barnil podchwycił to, twierdząc, że musi ciebie zmiażdżyć stopniowo. Wiadomo również więcej o Leinie. - Z kim jest w ciąży? – zapytała Nadia, robiąc krok do przodu. Nie zrozumiała połowy z ich rozmowy, co ją zdziwiło. – Przyznała się? Mroczny elf skinął głową twierdząco. - To bękart Granda – powiedział. – Brata Barnila, jak dobrze już wiecie. Grand został w nocy pojmany i siłą zaciągnięty do lochów. Nie pilnują go strażnicy, ani żołnierze, tylko sam Łamacz Dusz, który jest na rozkazach Abgara. Po jego słowach zapadła cisza. Na twarzach większości elfów czaiło się zniesmaczenie, wręcz pogarda dla postępowania elfki. Generał Gorgoth spojrzał na jednego z żołnierzy. - Zawiadomcie o tym Powysa – powiedział stanowczo. – Powinien o tym wiedzieć jak najszybciej. Wkrótce te wieści się rozniosą, a lepiej by dowiedział się od nas. Żołnierz pospiesznie odszedł, wykonać jego polecenie. Vavon znów spojrzał na księcia. - Barnil dogadał się z Regnatem – dodał. Deanuel zacisnął dłoń w pięść, czując wściekłość. - To było niestety do przewidzenia – odparł przez zaciśnięte zęby. – Marvelowi jest chyba mało porażek w tym miesiącu. - To Regnat ukradł jego koronę – rzucił Vavon. – Koronę Edery. Barnil rzekł, że musi nią komuś za coś zapłacić. Nie powiedział nic więcej, jednak mogę snuć własne domysły. - Domysły? – zapytał Arthur, dość sceptycznie. – Co podejrzewasz? - Barnil jest człowiekiem – odparł król mrocznych elfów. – Nie wywodzącym się z arystokracji, ani z rodziny, która ma magiczną historię. Jednak włada magią doskonale, a do tego jest nieśmiertelny. Ktoś musiał mu to dać. Mógł również zażądać korony jako zapłaty. Deanuel wytrzeszczył oczy, zszokowany. - Barnil nie jest arystokratą? Zawsze sądziłem, że, pomimo braku błękitnej krwi, jest wysoko urodzony... Vavon zaśmiał się zimno. - Ależ nie. Wręcz przeciwnie. Urodził się w rodzinie rolników. Mało osób o tym wie, a sam Barnil nigdy o tym nie wspominał, musiałem się tego dowiedzieć na własną rękę. Deanuelowi odebrało mowę. Dopuszczał do siebie taką myśl, jednak nigdy nie przypuszczał, że mogłaby się sprawdzić. Pokręcił głową, jednak wtedy odezwała się Nadia. - Ile około liczy sobie lat, królu? – zapytała po chwili. – Nigdy tego nie odkryliśmy. Czarnowłosy król zamyślił się na kilka chwil. - Powiedziałbym, że ponad siedem tysięcy, jednakże nie jestem pewny – odparł. – Na mnie już pora. Spodziewajcie się dziś Abgara i jego kreatur. Jeśli wszystko pójdzie dobrze z planem, dziś w nocy dotrą do was moi magowie. Armia Barnila uszczupliła się o dwieście 757
tysięcy zbrojnych, których wysłał kilka dni temu do Utis. – jego wzrok ponownie skierował się na Deanuela. – Pamiętaj o wszystkim, książę. Od tego zależy naprawdę wiele. Wiesz o tym. W razie potrzeby będę starał się informować ciebie o wszystkim listownie, jednak, jak już rzekłem wcześniej, nie wiem co z tego wyjdzie. Powodzenia. Z tymi słowami odwrócił się i odszedł, po chwili znikając, by pojawić się w Ledyrze. Gdy tylko zniknął, Nadia spojrzała na Deanuela. - Książę, nie zrozumiałam części waszej rozmowy – powiedziała, marszcząc brwi. – O czym on mówił? Czegoś nie wiemy? Deanuel nie odpowiadał chwilę. Pokręcił głową przecząco, zachowując spokój. - Wszystko w porządku, Nadio – zapewnił ją. – To tylko eksperyment. Nie mogę nic rzec, zanim nie dowiem się, że wszystko powiedzie się po mojej myśli. A tymczasem... Jeśli mają nas zaatakować, poczekajmy tutaj. Nie ułatwiajmy im zadania, przyjaciele. Usuńmy namioty, by nie uległy zniszczeniu. - A co z wojskiem? – zapytał nagle Arthur. – Deanuelu, jeśli Abgar Rythen przyprowadzi ze sobą kreatury magiczne, większość nie ma z nimi szans. Deanuel skinął głową. - Wiem, dlatego żołnierze, nieposługujący się magią, odejdą do tyłu. W pierwszych liniach chcę widzieć Thorenów. Będę chronił moje wojsko na tyle, na ile będę potrafił. - A smoki? – zapytała nagle Nadia, gładząc Viridis po pyszczku. – Nie są jeszcze dorosłe, książę. Na jej słowa Flame fuknął, wypuszczając z nozdrzy obłok dymu, jakby zbulwersował się tymi słowami. Wyprostował głowę, rozkładając skrzydła i demonstrując swoją siłę. Zarechotał smoczo, widząc, jak Arthur cofa się nieznacznie, patrząc na niego bardzo nieprzychylnie. - Nadio, smoki są dla mnie ogromnie ważne, dlatego będę je chronił ze zwiększoną ostrożnością – rzekł Deanuel. – Przygotujmy się. Nadchodzi bitwa. *** Arthur pozwolił, by Nadia pomogła mu założyć ostatnie elementy zbroi. Stał cierpliwie, nieco zamyślony. Elfka upewniła się, że wszystko jest na swoim miejscu i obeszła go, stając przed nim. - Jesteś gotowy – rzekła. – Uważaj na siebie, Arthurze. Nie chciałam wczoraj się na ciebie wściekać. Po prostu... bałam się, że Deanuel mógł zrobić coś głupiego. - Nie ty jedna – odparł Pennath szczerze. – Chyba wszyscy się tego obawialiśmy. Na szczęście wrócił w jednym kawału. Nadio, nie wiem, czy powinnaś walczyć. Ostatnie zdanie zaskoczyło ją znienacka, gdyż nie spodziewała się, że jej mąż skieruje rozmowę na takie tory. Uniosła brew. - Słucham? Arthurze, nie zaczynajmy tego nonsensu znów. Wiesz dobrze, że jestem kobietą walczącą i... - A jeśli jesteś w ciąży? – wypalił nagle. – Narazisz życie naszego dziecka, żono? Brązowowłosa wpatrywała się w niego z niedowierzaniem i nagle zaśmiała się. - Arthurze! Nie jestem w ciąży! – powiedziała, czując jak negatywne emocje ulatują z niej. Jasnowłosy król przypatrywał się jej uważnie i wcale nie było mu do śmiechu. - Skąd możesz mieć pewność? – zapytał. – Nie było przy tobie medyka, Nadio. To poważna, 758
bardzo poważna sprawa. Nie jestem kobietą, jednakże nawet ja zdaję sobie z tego sprawę. - Arthurze, jestem elfką – powiedziała Nadia. – Leśną elfką. Żyję w zgodzie z naturą i swoim ciałem. Wyczułabym dziecko bardzo szybko, gdybym była w ciąży. To jeszcze nie nastąpiło. Arthur miał bardzo dziwną minę. - Naprawdę? – zapytał po chwili. Odchrząknął. – Nosić dziecko króla to nie lada wyzwanie... - Naprawdę – odparła, ponownie unosząc lekko brwi. – Skup się na bitwie, Arthurze. Deanuel musi mieć w nas wsparcie, szczególnie teraz. - Owszem – rzucił. – Jednak musimy uważać również na siebie, Nadio. Musimy wygrać. W przeciwnym razie czeka nas niewola i śmierć. ... ... “Here comes the funeral march Mourners of this life at large Downcast souls withdrawn From the world beyond the dawn”
Południe nadeszło niespodziewanie szybko. Pogoda zmieniała się w zastraszającym tempie, z chłodnego poranka w parny środek dnia. Słońce świeciło niemiłosiernie, jednakże armia księcia Deanuela znalazła chłód wśród drzew, które rzucały na nich cień. Deanuel siedział na koniu, na samym przedzie armii. Niedaleko niego, po prawej stronie czuwał Colin, a po lewej Arthur. Nadia, Gorgoth, sir Timothy i Gabriel byli nieco dalej, także w gotowości. Nie było czasu na znaki do gotowości, okrzyki, czy zastanawianie się. Gdy ziemia zatrzęsła się po raz pierwszy wiedzieli, że nadszedł ich czas. Deanuel spojrzał w dół, czując, jakby wszystko dookoła niego zwolniło tempo. Widział atakujących, nadchodzących z północy. Do jego nozdrzy doleciał wyjątkowo niemiły zapach zgnilizny, przywodzący na myśl czysty odór śmierci, jaką mieli zadać nieumarli. Spojrzał w dół, trzymając w rękach Miecz Żywiołów. Zacisnął palce na jego rękojeści, czując, jaką potęgą dysponował. Miecz był chłodny i wyglądał złowrogo. Ząbki, znajdujące się na ostrzu, bliżej klingi, zadały tyle śmiertelnych ran. Poczuł nagłą determinację. Spojrzał w prawo, na brata, dla którego chciał lepszego życia. Potem w lewo, gdzie okrzyk bojowy wznosił właśnie król Arthur, wydobywając swój miecz z pochwy. Książę widział również oczami wyobraźni tych, którzy znajdowali się za nim. Nadię, którą kochał i chciał chronić przed życiem w terrorze, jej ojca, generała, do którego wciąż miał szacunek, Gabriela, który zawsze stał za nim, by mu pomóc. Jego wzrok ponownie padł na Miecz Żywiołów. Wiedział, że wszyscy już ruszają, jednak sam był wstrzymany w tym jednym, konkretnym momencie, jednej chwili. Jeśli to ostrze zabiło samą Alenę Valrilwen, to czymże były dla niego kreatury i obłąkany król z południowych krain? Jestem z ciebie dumna, Deanuelu Norcie. Z jego gardła wydobył się okrzyk, gdy uniósł miecz nad siebie i spiął wodze konia, ruszając na przód. Przed nim widniała chmara zakapturzonych postaci, od których wydobywał się 759
uniemożliwiający powoli oddychanie odór. Jego wyczulony wzrok dostrzegł żółte plamy śluzu, jakie zostawiali za sobą, poruszając się do przodu. Poczuł, że nie ruszają go te widoki, gdyż widywał o wiele gorsze rzeczy. Gdy ciął pierwszy raz mieczem, stykając się z mosiężną, metalową laską jednego z kreatur, poczuł, że żyje. Pierwszy raz dostrzegł Abgara Rythena na polu bitwy. Ubrany w lśniącą, srebrną zbroję, wyróżniał się na polu bitwy. Dzierżył w dłoni dość krótki, lecz piekielnie ostry miecz, który z pewnością nie był wyboru elfów. Na jego hełmie umieszczona była srebrna korona, wysadzana drogimi kamieniami. Zdziwiła go sprawność króla. Przecież... Gdy Abgar po raz pierwszy odwrócił się w jego stronę, doznał szoku, jednego z największych, jakie przeżył. Widział przed sobą najwyżej dwudziestoletniego młodzieńca, z rumieńcami na bladej twarzy i włosami, wystającymi spod hełmu. Jego oczy, bystre i młode, namierzyły Deanuela niemal od razu, a jego usta wygięły się w cynicznym uśmiechu. Ruszył w przeciwną stronę, znikając księciu z oczu, zaś jego miejsce zajęły potwornie śmierdzący kapłani. *** Arthur zamachnął się mieczem, uwalniając drugą rękę, gdy puścił lejce konia. Posłał ogromną kulę energii w stronę atakujących i z brzydkim przekleństwem zauważył, że podnoszą się z ziemi po raz kolejny. Niektórzy nie mieli rąk, a ich kończyny pełzały po polu bitwy, wspinając się na konie, które umierały wyjątkowo szybko, jak na tak silne zwierzęta. Pennath uciął głowę jednemu kapłanowi z dzikim sykiem. - Ciekawe czy twój łeb też będzie pełzał! – rzucił, widząc żółć, pokrywającą jego ostrze. Rozejrzał się w poszukiwaniu Nadii, jednak wypuścił lejce na zbyt długo. Jego koń wierzgnął gwałtownie, zrzucając go ze swojego grzbietu i rżąc z przerażeniem. Król nie zdążył złapać równowagi i runął na ziemię, wypuszczając z dłoni miecz, który porwał jeden z jego nieumarłych przeciwników. - NO NIE! NIE BĘDĘ ZNÓW WALCZYŁ BEZ KONIA! - mężczyzna syknął głośno i przeturlał się po ziemi, przeklinając w myślach swoją ciężką, jednakże efektownie wyglądającą zbroję. Rozejrzał się za jakimś ostrzem, jednak, jak na złość, wszystkie były w ruchu. Podnosił się z trudem, gdyż było mu niewiarygodnie gorąco i wtedy poczuł, jak w jego ramię uderza ostrze jego własnego miecza, rozcinając tworzywo w pół i raniąc jego skórę. Ciepła krew rozlała się po jego ręce i plecach, a siła ciosu powaliła go z powrotem na ziemię. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, a do przytomności przywrócił go dopiero znany mu głos. - Znów ratuję twój królewski tyłek! – rzucił Colin i wbił swój miecz w to, co znajdowało się pod kapturem potwora, cokolwiek to było. Potem kopnął go mocno w tułów, a postać uderzyła gwałtownie o drzewo, padając na ziemię. Brat Deanuela podniósł miecz Arthura i rzucił mu go. – Nie zgub tego następnym razem, KRÓLU! - A ty nie odwracaj się tyłem do tego, kogo właśnie kopnąłeś! – fuknął Arthur i odrzucił magią stwora, atakującego od tyłu Colina. – Ha! Jesteśmy kwita! Colin nie odpowiedział mu, wytrzeszczając gwałtownie oczy. - Na bogów – wyszeptał, wskazując coś ruchem głowy. Arthur odwrócił się, a szeroki uśmiech zszedł z jego twarzy. Tuż za kończącą się linią nieumarłych, zakapturzonych 760
stworów, nadchodził tuzin niezwykle wysokich kreatur. Wyglądali jak wielkie, kilkunastometrowe białe rzeźby, zrobione z gładkiego, wyjątkowo jasnego kamienia. Szli płynnie, a w rękach dzierżyli ogromne miecze, szczerbione na krawędziach ostrzy. - Co to jest?! – zapytał Arthur, wściekły. Colin zamrugał gwałtownie. - Nie wiem, ale ci czarni koleżkowie przynoszą ZARAZĘ! – wydarł się, widząc ich ręce, po których choroba rozprzestrzeniała się wyjątkowo szybko, gdyż nie mieli na nich rękawic. *** Flame zderzył się z czarną kreaturą w powietrzu, wydając z siebie głośne, gardłowe warknięcie. Otworzył paszczę, ukazując rząd ostrych i dość długich zębów jako ostrzeżenie. Jego przeciwnik był cały czarny, kształtem jednak przypominał jego samego. Miał twardą, nieco nadgnitą skórę i wielkie, jasne ślepia. Czerwony smok ugryzł go mocno w okolice szyi, czując podekscytowanie walką, nie widząc niebezpieczeństwa. Wtem, niespodziewanie cofnął się, czując ból, rozchodzący się od jego zębów, po całym jego ciele. Pisnął aż i w ostatniej chwili uchylił się przez strumieniem czarnego jak smoła ognia, który był w niego wycelowany. Wywinął spiralę w powietrzu, odlatując od niego i odwracając jego uwagę od nadlatującej Viridis. Smoczyca wykorzystała ten moment idealnie, otwierając paszczę i ziejąc ogniem na stwora. Widać było, że była bardzo zdenerwowana, gdyż wcześniej została przez niego dotkliwie zraniona w udo. Latający potwór zawył, wpadając w gąszcz gałęzi drzew, nad którymi się znajdywali. Z trzaskiem zaczął spadać w dół, posyłając na ziemię deszcz połamanych gałązek i spadając wprost na jedną z białych, kamiennych wojowników, którego miecz przebił go na wylot. - Viridis! – rozległ się krzyk Nadii z dołu. – FLAME! Smoki jednocześnie zanurkowały w dół, a magia, płynąca w ich żyłach, zalśniła. Każde wyglądało teraz wyjątkowo osobliwie; żyłki lśniły się ich kolorami, nadając im więcej blasku i sprawiając, że były bardziej widoczne. Thoreni, którzy unicestwiali magią resztki martwych kapłanów, zakrzyknęli ochoczo, widząc stworzenia, zrodzone z magii, którą tak kochali. Nadia była uwięziona między dwoma wojownikami z kamienia. Jej strzały odbijały się od ich ciał z głuchym łoskotem. Widząc, że to nie działa, ściągnęła lejce swojego konia, robiąc miejsce dla smoków, które jednocześnie zionęły ogniem. Elfka doznała szoku. Po raz pierwszy zobaczyła, by... Ziali ogniem innym, niż normalny. Z pyska Flame’a wydobył się krwistoczerwony płomień, natomiast ogień Viridis był jadowicie zielony. Wojownicy zaczęli gwałtownie topnieć, potraktowani smoczą magią, a stworzenia wydawały się same zszokowane tym, co właśnie zrobiły. Nadia zakryła aż usta z niedowierzania, a wtedy posągi runęły, niestety nie w tą stronę, w którą powinny. Kilkudziesięciu żołnierzy z ich armii umarło straszną śmiercią, zmiażdżeni przez ogromne i ciężkie ciała. Ci, którzy nie umarli od razu, byli skazani na zarazę, idącą w zastraszającym tempie z żółtej mazi, leżącej na ziemi. Nadia zacisnęła usta, czując bezradność. Nie mieli czasu. Podczas chwili, w której się zastanawiała, z nieba sfrunęły kolejne kreatury, niosąc czarną śmierć ze swoich pysków. *** 761
Deanuel stracił konia bardzo szybko. Jego armia malała w dość powolnym, jednakże jednostajnym tempie. Wiedział, że gdyby nie magiczna ochrona i pomoc Thorenów, byliby zgubieni w o wiele szybszym czasie. Nie spodziewał się, że Abgar przywiózł ze sobą aż tyle kreatur i że ma nad nimi taką władzę. Nie spodziewał się potworów, przypominających smoki. Uleczył Viridis już dwa razy i zauważył, że leczenie smoka pochłania kilka razy więcej energii, niż leczenie elfa. Flame uchował się jakoś, ale też nie był w najlepszym stanie. Czarnowłosy książę widział zmęczenie swoich żołnierzy i czuł ogromną wściekłość, nie mogąc niczego na to poradzić. Przez całe dziesięć godzin walki sam on, z pomocą Miecza Żywiołów, zniszczył około czterdzieści tysięcy kreatur wszelakiej maści. Był zmęczony, wyczerpany niemal do granic możliwości i wciąż nie mógł znaleźć Abgara. Po chwili jednak go zobaczył. Król siedział na koniu, zakrwawiony, ale dumny. Widział, jak człowiek unosi głowę w górę i wymawia jakieś słowa, jakby modlił się do bogów, którzy zapewne nawet go nie słyszeli. Wtedy uznał, że to jego moment. Jednym ciosem magicznym zwalił jego konia z nóg. Jego miecz zalśnił czystą czerwienią, gdy zamachnął się nim, posyłając ogromny strumień ognia, którego jednak Abgar uniknął, turlając się w bok. Podniósł się w górę wyjątkowo zwinnie, jak na człowieka, a w ręku nadal miał swój miecz. - A więc nastał ten czas – wysyczał. – Ty i ja. Śmierć i życie. - Przeżegnałeś się już? – zapytał Deanuel i zaatakował go błyskawicznie. Rythen musiał być dobrze wyszkolony, gdyż odskoczył równie szybko, jednak w bok, by uniknąć przyjęcia na barki całej siły Deanuela. Oddał mu cios, przerzucając miecz do drugiej ręki. Wiedział, że muszą walczyć wręcz, gdyż nie miał szans z wyszkolonym elfem na polu magicznym. Deanuel sparował cios, wywijając młynek mieczem i zmieniając zupełnie strategię. Zaczął krążyć wokół niego, a ich ciosy odbijały się od siebie z charakterystycznym dźwiękiem stali uderzającej o stal. Miecz Żywiołów jaśniał od czasu do czasu, jednak Deanuel nie przyzywał jego mocy, chcąc walczyć uczciwie. - Sądzisz, że możesz mi dorównać, młodziku?! – rzucił do Abgara, którego komentarz tylko rozśmieszył. Śmiał się na głos, parując jego ciosy. Zataczali coraz większe kręgi w walce, czasem wpadając na drzewa i używając ich jako tarcz. - Młodziku? Mam ponad trzysta lat, co jest bardzo sędziwym wiekiem, jak na człowieka! Ty za to niedawno przekroczyłeś pięćset, co jest ŻAŁOŚNIE MARNYM WYNIKIEM, JAK NA ELFA! – zadrwił i dźgnął go niespodziewanie w brzuch. Deanuel cofnął się, jednak miecz mężczyzny wyrządził mu wgniecenie w jego zbroi, bardzo blisko piersi. Warknął, unosząc miecz, wtedy jednak... Abgar kopnął go prosto w krocze. Elf poczuł, jak jego zbroja uderza w jego ciało nieprzyjemnie, zadając mu niewyobrażalny ból w bardzo czułym miejscu. Wydarł się z wściekłością, a jego oczy błysnęły dziwnie. Cofnął się o dwa kroki, ściskając klingę w swojej dłoni. - Skoro zdecydowałeś się grać według swoich zasad, ja zagram według moich – wycedził lodowato, a Rythen spojrzał w górę, marszcząc brwi. Jeszcze niedawno jasne niebo pociemniało gwałtownie, a wiatr zawiał z niewyobrażalną siłą. Odgłosy walki powoli milkły, gdyż niczyjej uwadze nie umknęły niezwykle ciemne chmury, z których niespodziewanie runęła ściana deszczu. Abgar zamrugał, zszokowany, a czarnowłosy książę uniósł Miecz Żywiołów w górę, śmiejąc się z goryczą. Poczuł nienawiść tak wielką, że zacisnął oczy na 762
chwilę, by zaraz potem je otworzyć i spojrzeć na cofającego się, przerażonego Rythena. Krol zaklął. - Sądzisz, że wystraszysz nas burzą?! – warknął, nie wiedząc, co się działo. – Jesteś zatem nędznym czarwn... - WRACAJ ZE SWOIMI KREATURAMI DO PIEKŁA, ABGARZE RYTHENIE! – wydarł się nieludzko głośno Deanuel Nort, unosząc ponownie w górę Miecz Żywiołów, który wchłonął chmury do środka ostrza, złączając się z nimi i sprawiając wrażenie powietrznego ostrza. Z nieba, niesione nieziemsko silnym wiatrem, deszczem i piorunami, zleciały czarne, jadowite węże. Chmara uderzyła w kreatury ludzkiego króla. Paszcze gadów rozwierały się na wysokość normalnego człowieka, pochłaniając zarazę, czarny ogień, trupy, a nawet całe skrzydła potworów. Ziemią wstrząsnęło wyładowanie atmosferyczne, a Abgar stał, kilka kroków od Deanuela, i obserwował jak sztorm tworów czarnej magii pochłania setki lat jego ciężkiej pracy i wysiłków. Oddziały Deanuela wpatrywały się w to, nikt nie śmiał ruszyć się chociażby o krok. Zniszczenie było ogromne, siało grozę i strach, jednak ani jeden żołnierz księcia nie ucierpiał. Węże omijały ich, uderzając we wrogów. Deszcz wzmógł się, a po kilku minutach na ziemi zostały same czarne gady, sycząc przeraźliwie. Nie było nawet drzew, które zniknęły, zniszczone siłą ataku. Abgar odwrócił się powoli w stronę Deanuela. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie. - Jesteś tworem bogów i masz boski miecz, podarowany ci przez prawie boską istotę – wyszeptał tak cicho, że tylko książę go słyszał. Padł przed nim na kolana, nie spuszczając wzroku z twarzy elfa. W jego oczach kryło się uwielbienie. – Jesteś wybrany. Wybacz mi, Deanuelu Norcie, albowiem strasznie zgrzeszyłem, podnosząc miecz na ciebie. Wybacz mi, bo inaczej umrę ze wstydu. Klęczał w błocie, wypuszczając z dłoni miecz i nie zwracając uwagi na okropny deszcz, który ciągle padał. Deanuel opuścił Miecz Żywiołów, czując szok, ogarniający jego ciało. Wygrali pierwszą bitwę, a Abgar Rythen klęczał przed nim, jak przed bogiem.
Rozdział 49 – Battle for Ledyr PART 2: Requiem for the martyrs 763
“Those who denounce a way of life Will stand alone Left to atone their social blunders If you gun down the messenger You guarantee that he will be made Into a saint A martyr of the free word”
Jasnowłosy elf wkroczył do sali tronowej, ściskając w ręce pal. Zawieszony na drewnie materiał przedstawiał niebiesko-srebrną flagę królestwa wysokich elfów, która dawała mu nietykalność w siedzibie wroga. Twierdza ledyrska wydała mu się toporna i mocarna w porównaniu do pałaców państw elfów, które przyszło mu w życiu oglądać. Gdy szedł przez salę tronową w stronę Barnila, wiedział, że będzie już tylko gorzej. Ludzki król nie był sam. Po jednej z jego stron siedziała ciemnowłosa elfka, której oczy wyrażały obojętność, a postać roztaczała złowrogą aurę. Posłaniec poczuł dziwny lęk i natychmiast odwrócił od niej wzrok. Po drugiej stronie siedział król mrocznych elfów, na którego również wolał długo nie patrzeć. Dla własnego bezpieczeństwa. - Panie – powiedział i klęknął przed Barnilem na jedno kolano. Spuścił głowę, czekając aż władca przemówi. Jednak przez kilka dłuższych chwil nie usłyszał niczego. Bał się podnieść wzrok, więc postanowił kontynuować. – Mam złe wieści. Abgar Rythen uklęknął przed Deanuelem Nortem, zupełnie jakby wziął go za boga. Przypuszczam, że mogą zawrzeć rozejm i... - Chcesz mi powiedzieć, że jeden z moich najwierniejszych przyjaciół odwrócił się w stronę samozwańca i gówniarza?! – Barnil podniósł się gwałtownie z tronu, rozjuszony zdaniem posłańca. – Masz mnie za głupca?! – jednym ruchem podniósł go z ziemi, łapiąc go za szyję. – Nie za to cię wynagradzam! Trzymam w zamku ciężarną żonę Abgara, nie odważyłby się zrobić czegoś takiego! - Panie, widziałem to! – wydusił gorączkowo posłaniec. – Klęknął przed nim i zaczął coś szeptać, wpatrując się w niego z uwielbieniem! Wszyscy to widzieli! - Co z armią? – zapytał zimno Vavon, nie ruszając się ze swojego miejsca i patrząc na posłańca. Elf wziął kolejny szybki oddech, bojąc się o swoje życie. - Książę zesłał na ziemię okropną wichurę – powiedział. – Niesamowicie silny wiatr zaczął oddzielać od siebie walczących, a deszcz... – urwał, jakby zabrakło mu słów. - A deszcz? – uniósł brwi król mrocznych elfów, nie spuszczając z niego wzroku. - Deszcz zmienił się w węże – odparł cicho jasnowłosy mężczyzna. – Czarne i jadowite. Pochłaniające kreatury Abgara w całości. Rythen obserwował go, a gdy na polu walki znajdowała się tylko krew, padł przed nim na kolana. - Jakim cudem taki dzieciak stał się tak potężny? – wycedził Barnil. – Ma wokół siebie bandę kłócących się dowódców, z których zapewne każdy chce władzy, ma wokół siebie zdrajców! - Panie, mnie nie odkrył. – elf z ulgą stwierdził, że uścisk na jego szyi nieco zelżał. – W ciągu 764
ostatnich dni byłem na końcu armii, więc mało go widywałem. Nie wzbudziłem w nim żadnych podejrzeń, tak jak mi poleciłeś. Mam też spis strat... – drżącymi rękami wydobył zza pasa rulon papieru, ubrudzonego krwią i trochę ubłoconego. Podał go Barnilowi. – Wszystkie kreatury zostały unicestwione. Nie wiem, co zrobią z królem Abgarem, jednak najprawdopodobniejsza opcja to sojusz. - Sojusz? – zapytała Feanen, nie podnosząc się ze swojego krzesła. Jej zimne, jasnozielone oczy wbijały się w sylwetkę posłańca. – Chcesz nas ogłupić czy rozśmieszyć? Nort miałby zawrzeć sojusz z kimś, kto napuścił na niego bestialską armię i za kogo nikt nie poręczy? Rythena już nie ma, zabiją go po cichu. Posłaniec skłonił głowę w jej stronę. - Królowo, książę D... - Nie nazywaj go księciem, śmieciu – wycedziła Feanen lodowato. – To samozwaniec. - Nie denerwuj się, Królowo, jutro rano ja i król Vavon pokażemy Nortowi, co oznaczają słowa potęga i brak litości – rzucił Barnil, stojąc w dalszym ciągu przed wysokim elfem. – Wolałbym zmiażdżyć go inaczej, jednakże... - Oby twoje słowa się sprawdziły, człowieku, bo możesz tego pożałować – powiedziała Feanen do króla. – Nienawidzę, gdy ktoś mnie zawodzi. Po jej słowach w sali zapadła cisza. Elfka zwróciła swoje oczy ponownie ku przybyłemu elfowi. Uniosła brwi. - Co Nort robi ze swoimi wrogami? – zapytała nagle. – Ciekawi mnie to. Posłaniec nie śmiał podnieść wzroku na władców. Niemal słyszał jak jego serce bije ze strachu i niepewności. Chwilę potem jednak przypomniał sobie, co obiecano mu za ten czyn. Stał bez ruchu jeszcze trochę. - Pani – powiedział grzecznie. – Mistrz Aryon... - Mistrz Aryon został zabity przez moją córkę – przerwała mu, zniecierpliwiona. - Zatem... Niedawno pojawiła się jeszcze Ilya. Była żona Marvela Regnata – powiedział niepewnie. – Kiedyś prawie zabiła książęcego brata, a potem księżniczka Alena oddała ją w ręce Nadii. Ostatecznie Ilya została skazana na śmierć i czeka w Meavie na wyrok. Deanuel nie stroni też od zabójstw. Widziałem go we wszystkich trzech bitwach i nie jest świętym, samozwańczym księciem. Jest zabójcą. Królowa nie odpowiedziała, zastanawiając się nad czymś. Straciła zainteresowanie posłańcem, którego Barnil i Vavon wciąż obserwowali. Posłaniec poczuł się niezręcznie i znów się ukłonił. - Muszę już odejść, proszę mi wybaczyć – rzekł. – Bo inaczej zauważą moją nieobecność. - Już zauważyli – rozległ się kobiecy głos od strony okna. Wysoki elf odwrócił głowę w lewo i dojrzał czarnowłosą kobietę, która patrzyła na niego, a której obecności nie zauważył wcześniej. - P-pani, bitwa skończyła się dopiero godzinę temu – wydukał. – Jest noc i... - Co mówi się o moim odejściu? – zapytała zimno Alena Valrilwen, ruszając w jego stronę. – Mów. Miała na sobie nieco inny strój niż ten, do którego wszyscy przywykli. Krótka, wiązana bluzka została zastąpiona znacznie dłuższym materiałem, utwardzanym w wielu miejscach i układającym się w gorset. Musiała zmienić strój, by nikt nie zauważył jej rany, a jednocześnie nie mogła zmodyfikować go za bardzo. 765
Posłaniec zamarł. Przełknął ślinę. - Nie chciałbym tego powtarzać, pani – rzekł. – Jednakże żołnierze są do ciebie bardzo wrogo nastawieni. Osobiście potępiam to zachowanie, gdyż dla mnie jesteś... - Nie obchodzi mnie to, kim jestem dla ciebie. – mówiła spokojnie, ale w jej głosie można było wyczuć ogromne zimno. Stanęła blisko Barnila, obserwując posłańca. - Co mówią? – zapytała ponownie. – Powiedz to na głos. Elf przełknął ślinę, czując wzrok wszystkich na sobie. Pokręcił głową. - Zacytuję jedynie kilka określeń, pani – wydukał niepewnie. – Mówią... zdrajczyni, s-suka... mówią, że zasługujesz na coś więcej niż śmierć... - I to samo będą mówić o tobie – powiedziała beznamiętnie, błyskawicznie chwytając miecz Barnila w dłoń i jednym, silnym ciosem odcinając posłańcowi głowę, która potoczyła się po ziemi. – Wyślijcie Nortowi jego głowę. – odrzuciła miecz na ziemię i ruszyła w stronę drzwi. Wtedy Feanen powstała. - Aleno! – syknęła wściekła. – Niczego nie odeślemy! Co uczyniłaś?! Był naszym szpiegiem! – jej oczy płonęły niemal z wściekłości. – Przywróć go do życia, natychmiast! Czarnowłosa elfka zatrzymała się, odwracając się w stronę matki. - Zrobiłam to, na co miałam ochotę – wycedziła. – Tak to już jest. Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić, rozumiesz, matko? Nawet ty. – w jej oczach nie było ani odrobiny wcześniejszej czci, z którą wpatrywała się w matkę. Zupełnie, jakby nie była już zdolna do pozytywnych emocji. Jej Lotos pojaśniał nieco, z granatowego przechodząc w bardziej niebieski odcień. Feanen wpatrywała się w córę z ogromnym rozwścieczeniem ale i niedowierzaniem. - Aleno – powtórzyła z naciskiem i wściekłością. – Chyba zapominasz z kim rozmawiasz. Jestem twoją matką. Twoją jedyną rodziną. - Odeślijcie łeb tego zdrajcy Nortowi – powtórzyła Alena zimno, nie zwracając uwagi na słowa Królowej. – Nienawidzę zdrajców. Vavonie – dodała, spoglądając na króla mrocznych elfów. – To już czas. Zaraz potem jej nie było, a Barnil odwrócił się najpierw w stronę Feanen, a następnie, razem z nią, spojrzeli na czarnowłosego króla. ... ... Abgar Rythen siedział w kącie namiotu, w którym odbywała się narada. Odkąd uklęknął przed księciem Deanuelem, nie powiedział już ani słowa. Szok, jaki przeżył podczas demonstracji siły dziedzica Beinbereth, nadal na niego oddziaływał. Jego słabość do rzeczy boskich oraz obawa o własne życie wzięły górę. Zdradził swojego przyjaciela. Podniósł lekko głowę, by przysłuchać się konwersacji, która właśnie trwała. -...magowie od Vavona dotrą do nas lada moment, ale nie możemy pozwolić sobie na więcej tak ogromnych strat – mówił właśnie Colin, brat księcia Deanuela, mający na głowie bandaż. – Medycy nie nadążają z leczeniem ran i zakażeń. Nawet Wreth jest ciężko ranny. Zaraza zgarnęła ogromne żniwo... Arthur skinął głową, spoglądając chwilę na swoje zabandażowane ręce, które ledwo udało się 766
medykom odratować. Wolał nie myśleć co by się stało, gdyby pozostał bez rąk. Przecież król nie może władać państwem bez dłoni, w której trzyma berło. - To niespotykana sytuacja, ale zgodzę się z Colinem – rzucił. – Jeśli jutro czekają nas magowie, z Barnilem na czele, to możemy mieć duże kłopoty. Nadia pokręciła głową. - Nie chce mi się wierzyć w to, że Barnil jednak się ruszy – rzekła. – Może kłamał, by się tylko pochwalić? Wtedy zapadła chwilowa cisza. Gabriel odchrząknął, podchodząc bliżej stołu. - Jeśli jednak nadejdzie, książę będzie musiał się z nim zmierzyć – stwierdził. – To nieuniknione. Deanuel milczał, przysłuchując się ich rozmowom. Jego myśli były daleko stąd. Rozpamiętywał walkę i Deszcz Węży, który wywołał. Ledwo powstrzymał się, by ponownie nie dotknąć rękojeści Miecza Żywiołów. Zaczynał rozumieć broń, którą władał. Po chwili otrząsnął się z zamyślenia i pokręcił głową. - Planuję udać się do Ledyru – powiedział. Te słowa wywołały lawinę. Arthur uderzył się w czoło z niedowierzaniem. - Jesteś niepełnosprawny umysłowo, Deanuelu Norcie? – warknął. – Chcesz żeby zasztyletowali ciebie tam na miejscu, bez jakiejkolwiek walki? Byłeś w Ledyrze raz. Zaledwie raz. Sądzisz, że to wystarczy, by udało ci się tam zakraść? Czarnowłosy elf poczuł wściekłość i spojrzał na wuja. - A kto rzekł, że chcę się tam zakradać? – rzucił. – Jestem księciem i obowiązuje mnie ochrona na ich terenie. Vavon mówił nam, że rozdzielili bitwy na trzy dni, by zmiażdżyć mnie publicznie. Nie w zaciszu zamku, powodując masowe bunty i oskarżenia w ich stronę. - Deanuelu, tego nie możesz być pewien – powiedział Gabriel, unosząc brwi. – Alena nie cofnie się przed niczym, by... - Możesz jej w to nie mieszać? – warknął Colin, przerywając mu. – Miej sobie swoje zdanie ale zachowaj je dla siebie. Aleny nie było dziś na bitwie i mam nadzieję, że zjawi się na następnej, byś wreszcie przejrzał na oczy! - Jesteś zaślepiony – rzucił ciemnowłosy elf. – Tak bardzo zaślepiony, jak ja byłem kiedyś. Omamiła ciebie, podobnie jak Nadię. Nie mówię tego z łatwością, wierz mi, jeśli jednak Alena pojawi się na bitwie, to na pewno nie po to, by nam pomóc. - To nonsens! – Nadia nie wytrzymała. – Znów to samo! Znów się kłócimy! Radziłabym uważać na słowa – dodała do Gabriela. - Nie masz racji. Jednak nie ma również mowy o twoim jechaniu do Ledyru, książę. – spojrzała na Deanuela. – Nie widzę w tym żadnego sensu. Deanuel pokręcił głową. Musiał słuchać tych wszystkich komentarzy i nie mógł powiedzieć ani słowa na temat prawdy. Musiał trzymać w sobie wszystkie emocje, które się w nim kłębiły. - Już postanowiłem, Nadio – powiedział. – Nic, co powiecie, nie odwiedzie mnie od tej decyzji. Tak robiło się przed ostatecznymi bitwami największych wojen. Chcę się z nimi rozmówić. I zrobię to, z samego rana. Wtedy nie zdążą jeszcze zaatakować. - Robiono tak? Walczyłam w wielu bitwach, jednakże nie spotkałam się z takim zwyczajem – powiedziała Nadia, marszcząc brwi. - Książę mówi prawdę. – Generał Gorgoth odezwał się pierwszy raz od początku narady. – 767
Brałaś udział w bitwach, jednak to jest wojna, Nadio. Jeśli pragnie tego, nie możemy mu tego zabronić. Nikomu nie można tego zabronić. - Zamordują go tam! – Arthur nie dbał już o pozory. – Jeśli jesteś tak niedojrzałym, krnąbrnym księciem, to już nie wiem, jak mam do ciebie przemówić! TO SŁOWA KRÓLA I ZWAŻ NA NIE! Niebieskie oczy Deanuela zwróciły się w stronę Pennath’a. Nie można było z nich nic wyczytać. - Niedojrzałym? – zapytał tak cicho, że jego głos zabrzmiał niemal upiornie. – Byłem niedojrzałym dzieckiem, gdy dostałem Miecz Żywiołów w ręce. Byłem dzieckiem, gdy mnie koronowano na księcia, a potem odebrano mi władzę. Byłem dzieckiem nawet wtedy, gdy miałem się zaręczać. Teraz jednak stoi przed tobą dojrzały mężczyzna, który widział i przeżył śmierć, stracił coś, co kochał i wyzwał na wojnę króla, dowodzącego armią pięciokrotnie większą od naszej. Pilnuj więc swoich słów i uważaj, bo ja też kiedyś będę królem, a moja korona z pewnością będzie większa od twojej. Niech ktoś go pilnuje – dodał, patrząc w stronę Abgara. – Muszę poznać jego prawdziwe intencje. Tymczasem... Wtem do namiotu wszedł jeden z żołnierzy. Miał nietęgą minę, jakby stało się coś złego. - Książę. – ukłonił się nisko. W rękach trzymał jakiś worek. – Dostaliśmy wiadomość z Ledyru. - Wiadomość? – Deanuel zmarszczył brwi. – Tak szybko? Przecież jeszcze nie... Pokaż mi ją. Żołnierz popatrzył na niego niepewnie. - To nie list, panie – powiedział niepewnie. – Zerknęliśmy, by nie narażać ciebie na niebezpieczeństwo i... – otworzył worek, który do tej pory ściskał mocno w dłoniach. Na ziemię wytoczyło się jakieś zawiniątko. Książę doznał szoku, rozpoznając w materiale flagę jego królestwa. - Co to ma znaczyć...?! – zapytał, jednak wtedy z materiału wyłoniła się czyjaś ścięta głowa. W namiocie zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w odcięty kawałek jednego z żołnierzy, który już nigdy nie stanie w ich szeregach. Colin podniósł wzrok z lekkim skrzywieniem na twarzy i spojrzał na brata. - W ten sposób wysyłano niegdyś głowy zdrajców – powiedział cicho. ... ... Ciemnowłosy mężczyzna siedział w opustoszałej sali, która niegdyś przypominała wyglądem jego ogromną i piękną komnatę. Wszystkie meble zniknęły, podobnie jak jego łóżko, uchwyty na pochodnię, wielkie zasłony, wyszywane najszczerszym złotem. Nawet podłoga nie była już zdobiona puchatym, wysokiej klasy dywanem, świecąc pustkami. Ściany z każdą godziną rozsypywały się bardziej, zmieniając jego dawną komnatę w zupełną ruinę. A w kącie siedział jego strażnik. Grand podniósł lekko wzrok, który był już trochę szalony. Jego oczy skupiły się na kreaturze, siedzącej w rogu pokoju. Wydawała się nie być do końca materialna, gdyż jej kontury dziwnie zamazywały mu się w oczach. Łachmany, okrywające pokryte liszajami i strupami ciało, były brudne i wyglądały jakby miały rozpaść się za kilka chwil. 768
Łamacz Dusz. Niedaleko niego stał ogromny wóz. Zbudowany z podgnitego drewna pojazd miał w środku ogromną ilość pajęczyn, zupełnie jakby był skupiskiem tysiąca pająków. Poprzez kilkugodzinną obserwację, mężczyzna zdążył zauważyć, iż ani jeden pajęczak nie znajdował się wewnątrz wozu. To były dusze. Słyszał czasem ich zawodzenie. Szeptały do niego, wymawiając imiona ukochanych i rodziny, których chcieli ratować. Jeszcze inni błagali o uwolnienie i przywrócenie do świata żywych, a on nie wiedział, jak ma się przed nimi bronić. Głosy doprowadzały go niemal do szaleństwa. Za każdym razem gdy Łamacz Dusz odwracał się w jego stronę, Grand kulił się w rogu, nie patrząc na niego pod żadnym pozorem. Z początku krzyczał, wydzierał się, błagając o łaskę i wyklinając Leinę. Potem jednak ucichł, zupełnie, jakby coś odbierało mu chęć do dalszej walki. Nie zauważył nawet gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich Barnil. Król obserwował go bez słowa, a na jego twarzy malowała się odraza. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Wtedy Grand podniósł głowę i poczuł niewysłowioną ulgę, widząc brata. Podniósł się chwiejnie na nogi. Ręce lekko mu się trzęsły. - Bracie – wyszeptał. – Już myślałem, że o mnie zapomniałeś... - Jakże mógłbym zapomnieć o kimś, kto zdradził mnie w taki sposób? – zapytał Barnil. – Sądzisz, że przyszedłem ciebie uwolnić, tak? Młodszy z braci gorączkowo pokiwał głową. Przybliżył się o kilka kroków. - Tak! – powiedział gorączkowo. – Przecież to tylko kobieta, Barnilu... nie pozwolisz chyba by poróżniła nas jakaś elfka, prawda? Jesteśmy rodzonymi braćmi, przecież o tym pamiętasz! To tylko jakaś kobieta... - To była moja narzeczona, zdradziecki psie – wycedził. – Zbezcześciłeś kobietę, którą miałem poślubić, mając jednocześnie hordy swoich dziwek na wyciągnięcie ręki! – jego głos był lodowaty. – Okazałeś mi kompletny brak szacunku i lojalności braterskiej. Dlaczego to zrobiłeś? - Bracie, ona mnie uwiodła – odparł Grand. – Wiesz, że jestem wrażliwy na wdzięki kobiet, dobrze to wiesz... nie miałem zamiaru ciebie zd... - MÓW PRAWDĘ! – wysyczał Barnil, biorąc go za koszulę i rzucając nim mocno w stronę ściany. – Bo inaczej pożałujesz tego bardzo szybko! Grand był w szoku, gdy osunął się na ziemię. Nie został tak potraktowany przez brata nigdy. Nigdy. Zwlókł się z ziemi, czując swoje osłabienie. Nie dostał racji żywnościowych przez ponad dobę. - Czemu podniosłeś na mnie rękę, Barnilu? – wycedził. – Jestem księciem, czy ci się to podoba czy n... - Księciem?! – roześmiał się Barnil. Łamacz Dusz nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. – Księciem, powiadasz? Jesteś tym, kim ja ciebie uczyniłem, rozumiesz? Nikim więcej. Leina ciebie uwiodła, tak? I rozłożyła przed tobą nogi? Jeśli skłamiesz, sprawię, że przestaniesz być mężczyzną, przyrzekam ci. Młodszy mężczyzna poczuł jak ogarnia go nagły strach. Milczał przez kilka chwil, zmagając się z samym sobą. Nie wiedział, co ma zrobić, by nie ucierpieć. Widział wściekłość brata. - Nie – wyrzucił z siebie w końcu. – Nie dosłownie. Byłem... byłem wściekły na ciebie, bracie, za to, jak oskarżyłeś mnie o porażkę w poszukiwaniu informacji na temat Aleny 769
Valrilwen. Traktowałeś mnie niczym psa, zupełnie jakbym nie istniał, lub był wyjątkowo irytującym dodatkiem w twoim zamku. To mnie... rozjuszyło. Poczułem zazdrość. - Zazdrość? – oblicze Barnila pociemniało jeszcze bardziej po tych słowach. - Tak, zazdrość – odparł Grand, wiedząc, że jeśli skłamie, jego brat spełni swoją groźbę. – Zawsze byłem na drugim planie i nigdy nie narzekałem na to. Wynagradzałeś mnie, pomagaliśmy sobie i razem zdobyliśmy tę krainę. Jednak nigdy nie usłyszałem słowa podziękowania. Sporadycznie coś rzuciłeś. Coś, co miało przypominać podziękowanie. Potem jednak zacząłeś traktować mnie jakbym był nikim. Może i się pomyliłem, szukając informacji o przeklętej elfce, jednakże to nie dawało ci prawa do takiego traktowania mnie. Skoro jesteś prawowitym królem, to ja jestem księciem. – wiedział, że już nie wycofa się ze swoich słów. – Ty miałeś królestwo, a ja nie miałem niczego. Natknąłem się przypadkiem na Leinę. - I postanowiłeś ją przepieprzyć dla własnych celów – powiedział Barnil. - Nie było ciężko jej uwieść. Wyłapała moje słówka bardzo szybko, po kilkudziesięciu minutach już mi ufała, a wieczorem... – urwał. – Nie zasługiwała na to, by za ciebie wyjść. Zasługujesz na kogoś lepszego. Znacznie lepszego. To biedna księżniczka, której ojciec został zniewolony i... - Żadna z tych rzeczy nie dała ci prawa do dotykania MOJEJ NARZECZONEJ! – ryknął Barnil, ponownie do niego podchodząc i łapiąc go obiema rękami za górę koszuli. – I ty, i ona pozostaniecie przy życiu tak długo, jak będzie to konieczne. Będziesz siedział w tej komnacie, może wtrącę ciebie do lochu, albo wyślę do Utis na przetrwanie. Jednak będziesz żył, dopóki twoja dziwka nie urodzi bachora. Jeśli dziecko będzie zdrowe, zostanie oddane w ofierze jednemu z braci Feanen, któremu obiecałem twojego dziedzica w zamian za twoją nieśmiertelność – warknął, potrząsając nim o wiele mocniej. – A jeśli poroni, to zgwałcisz ją pod moim rozkazem. Będziesz to robił dopóki nie zajdzie w kolejną ciążę. Gdy Daelvish otrzyma swoją zapłatę, pozwolę ci zdechnąć na mokradłach Jorn, lub w innym miejscu, o którym zapomnieli już bogowie. Chyba, że zdążę ci przebaczyć, co nie nastąpi z pewnością. Puścił go, przytykając go do ściany i odchodząc. Grand rzucił się za nim, jednak drzwi od komnaty zatrzasnęły się, a przed mężczyzną pojawiła się wysoka kreatura, która tylko czekała, aż król wyjdzie na zewnątrz. ... ... Był środek nocy, gdy Alena i Vavon znaleźli się w Jorn. Las witał ich z otwartymi ramionami, a wiele obecnych tam kreatur wychodziło im na spotkanie, przyglądając się im z daleka, czasem nawet podążając za nimi. Jednak nikt nie zatrzymał ich na dłużej. - Chcesz zobaczyć brata? – zapytał po dłuższym milczeniu król mrocznych elfów. – Dlatego tutaj przyjechaliśmy? - Nie – odparła Alena. – Bradley nie może mnie tutaj zobaczyć. Nie wie o niczym i chcę by tak pozostało, przynajmniej na razie. Vavon zmarszczył brwi i spojrzał na nią, trzymając lejce swojego konia. - Dopilnowałem by nikt nie odkrył naszej obecności, ale dlaczego nie chcesz się z nim widzieć? Aleno, on dowie się, prędzej czy później. 770
Elfka skinęła głową, jednakże myślami była gdzieś zupełnie indziej. - Wiem o tym – rzuciła w odpowiedzi. – Wiem nawet kiedy się dowie. Rozmawiałam z nim kilka dni temu. Powiedział mi to, co chciałam usłyszeć prawie całe moje życie. Król milczał chwilę. - Wiesz, kto go zabił? – zapytał szczerze, domyślając się jednak odpowiedzi. Wiedział, jakiej wiedzy Alena poszukiwała tak długo. – Kto to zrobił, Aleno? Mogę go pomścić za ciebie. Wiem, że zawsze tego chciałaś. Zabójca będzie cierpiał, możesz uwierzyć mi na słowo. Czarnowłosa elfka pokręciła jednak przecząco głową. Spojrzała na niego. - Nie ma takiej potrzeby, Vavonie – odparła beznamiętnie. – Wszystko już jest ustalone i dopięte niemal na ostatni guzik. Po to tutaj jesteśmy. To jedna z ostatnich spraw, jakie muszę załatwić. Odwróciła wzrok, czując powiew lekkiego wiatru. Wiedziała, że się zbliżają. Zacisnęła ręce na lejcach konia, nie zatrzymując się jednak. W oddali zobaczyła migoczące światła, zupełnie jakby ktoś się do nich zbliżał. Vavon zmrużył oczy. - To duchy – rzucił po chwili. – Nie powinnaś tutaj... – urwał jednak, widząc jej spojrzenie i wtedy zrozumiał, że to był ich cel. Nie odezwał się więcej, przyglądając się duszom, które pojawiły się przed nimi bardzo szybko. Niezliczona ilość srebrzystych i nie do końca materialnych postaci stała przed nimi w milczeniu, obserwując ich. Wyraz twarzy Aleny był nieodgadniony. Wtedy jedna z dusz przemówiła. - A więc dokonało się. Straciłaś nieodwracalnie życie. Elfka skinęła głową, obserwując ich spokojnie. - Owszem – rzekła. – Pozostały mi góra dwa dni na ziemi. Zgodnie z tym, co mi przysięgaliście, mamy niewyrównane rachunki. - Z pewnością mamy. – w głosie duszy można było odczytać szyderczość. – Czekaliśmy na to zbyt długo, Aleno Valrilwen. Teraz jednak sprawiedliwości stała się zadość. Po upływie dwóch dni zabierzemy ciebie ze sobą, zgodnie z przyrzeczeniem. - Sprawiedliwości? – zapytał zimno król mrocznych elfów. – Co nazywasz sprawiedliwością, martwy głupcze? Po duszach przebiegł złowrogi szelest, a rozmówca Aleny zwrócił się w stronę Vavona. - To, że wreszcie przegrała i ktoś ją zadźgał – odparł złośliwie. – To była sprawiedliwość, na jaką czekaliśmy dziesiątki tysięcy lat! - Wojna pochłania życia i żołnierzy – syknął wściekły Vavon. – Powinniście o tym wiedzieć. Skoro zginęliście w chwale, jako wojownicy, to zostańcie nimi, a nie zachowujcie się jak męczennicy. Męczenników nikt nie pamięta, wojowników wręcz przeciwnie. Śmierć Aleny była aktem poświęcenia. Po duszach ponownie przebiegły szmery, a rozmówca zaśmiał się szczerze, nieco zdenerwowany. - Potwór i poświęcenie? Żartujesz sobie ze mnie, królu? - Umarłam od Miecza Żywiołów, władanego przez księcia Deanuela Norta, poprzedniego dnia, o zachodzie słońca – powiedziała głośno Alena. – Nie stawiałam żadnego oporu, a moja moc przejdzie w jego posiadanie gdy nadejdzie odpowiedni moment. Stawi czoło Barnilowi i mojej matce. Nic, nawet wola boska, nie są w stanie sprzeciwić się temu, co nadejdzie. Po jej słowach zapadła cisza. Jej głos rozszedł się echem po lesie, a dusze stały i 771
przypatrywały się dwójce elfów. Rozmówca wycofał się w szereg, jakby nie chciał dłużej wystawać przed wszystkich. Alena jednak nie czekała na odpowiedź. - Zrobicie z tą wiedzą co tylko zechcecie – kontynuowała. – Jorn już dłużej was nie ogranicza, możecie więc przybyć na bitwę pojutrze i przekonać się, że mówiłam prawdę. Musiałam się z wami rozmówić. A teraz rozejdźcie się. Nie ma już na co patrzeć. Oni jednak stali zupełnie nieruchomo. Wokół panowała cisza a wiatr przestał powiewać. Ich milczenie było najgłośniejszym krzykiem. ... ... Zimna noc mocno dała się we znaki Deanuelowi i jego armii. Nie rozpalali ognisk, by zachować maksymalną czujność i nie zdradzać swojego położenia. Mogli spodziewać się niemal wszystkiego, ataku o każdej porze. Mijały godziny, spowite ciszą i pozornym spokojem. Nadia powróciła właśnie ze swojej warty, rozpuszczając włosy. Dostrzegła Arthura, śpiącego już spokojnie, mogła więc zająć się sobą. Przygotowała się do snu, nie przebierając się. Musieli być w pełnej gotowości o każdej porze. Odgarnęła do tyłu brązowe włosy i zdała sobie sprawę z tego, że po raz pierwszy od wielu dni miała czas na chwilę spokojnych przemyśleń. Przysiadła na łóżku, splatając przed sobą dłonie. Przed kilkoma chwilami widziała się z Viridis, wynagradzając jej odrobinę małą ilość czasu, jaką ze sobą spędzały. Wcześniej wraz z medykami leczyła jej rany, na które nie mogła wręcz patrzyć. Smoczyca przez tak krótki okres czasu stała się dla niej jedną z najważniejszych istot w jej życiu. Chwilę później myśli elfki popłynęły ku Alenie. Nie rozumiała tego, dlaczego jej przyjaciółka nie mogła dać im jakiegokolwiek znaku, który uciszyłby niedowiarków i zatkał usta tym, którzy wypowiadali się niepochlebnie na jej temat. Nie znała celu, do którego dążyła Alena, jednak podejrzewała, że coś jest nie w porządku. Ufała jej, będąc w stanie powierzyć jej własne życie, ale coraz bardziej niepokoiła się o kolejne dni. Coś z pewnością było nie tak. Skierowała swoje spojrzenie na Arthura. Kilka miesięcy temu nie przyszłoby jej na myśl, że faktycznie się pobiorą, i że będzie tego chciała w głębi duszy. Sądziła, że los szykuje dla niej coś innego, albo kpi sobie otwarcie z jej kolejnego nieszczęścia. Nic bardziej mylnego, jak okazało się w efekcie. Wiedziała, że Arthur jest trudny, jednak w swojej trudności docenił ją i zrobił dla niej wiele, czym zdobył jej serce. Elfka zdała sobie sprawę, że Arthur jest kolejną osobą, której utraty by nie zniosła. Zrobiło jej się dziwnie chłodno, gdy pomyślała o swoim ojcu. Jej uwaga skupiła się na wspomnieniach, które mieli. Nie mogła uwierzyć do końca w czyny i kłamstwa, którymi karmił ją generał. Nie rozumiała, gdzie popełniła błąd, gdzie powinna postąpić inaczej, by zasłużyć sobie na szczerość. Przymknęła oczy, czując nużącą siłę zmęczenia. Nie rozmyślała dłużej, gdyż zwyczajnie nie miała siły tego robić. Jej ciało wysyłało elfce wiele sygnałów jednakże najważniejszym z nich była w tamtej chwili potrzeba snu. ... 772
... Ciemne, zimne korytarze lochów były zupełnie puste. Żołnierze, strzegący wejścia do podziemi, leżeli martwi na posadzce, tuż obok swoich stanowisk warty. Więźniowie spali, nie zauważając postaci, odzianej w pelerynę z kapturem. Nikt nie spodziewał się odwiedzin w tej części więzienia w Meavie. Wizyty zdarzały się bardzo rzadko, gdyż nikt nie chciał mieć nic wspólnego z największymi złoczyńcami w stolicy państwa wysokich elfów. W ostatniej celi, na pryczy, leżała ciemnowłosa elfka. Jej ubranie było brudne i wyglądało na stare, mimo, iż kiedyś była to piękna i droga suknia. Włosy kobiety były związane w niechlujną fryzurę, jakby zrobiła z nich supeł zupełnie sama. Postać w pelerynie zatrzymała się przed celą, która otworzyła się z cichym szczęknięciem zamka. Ilya, wiedziona czujnością, otworzyła oczy i momentalnie wylądowała na ziemi, gotowa się bronić. Widziała kogoś wysokiego i zakapturzonego, kto najwyraźniej czekał na nią. - Kim jesteś? – wyszeptała zabójczyni. – Co to ma znaczyć? - Za mną – rozległ się zimny, kobiecy głos, wydobywający się spod kaptura. Postać nie czekała ani chwili dłużej, ruszając w drogę powrotną. Ilya nie wiedziała, co ma myśleć. A jeśli to zasadzka i będzie prowadzona na śmierć? I tak już na nią czekasz. Cichy głos w jej głowie zachęcił ją do ruszenia za nieznajomym. Kobieta zacisnęła usta, drżąc lekko na całym ciele i wyszła z celi, po chwili doganiając drugą kobietę. Nie odzywała się, nie chcąc zwrócić na nich jakiejkolwiek uwagi i pobudzić innych więźniów, którzy mogliby wznieść alarm. Wtedy z jej wolności nic by nie wyszło, zostałaby tylko skazana na bardziej bolesną śmierć przez próbę ucieczki. Zdziwiona obserwowała jak mijają kolejne korytarze bez napotkania zupełnie nikogo. Tak jakby pałac był opuszczony, a więźniów strzegło tylko czterech zbrojnych, których widziała wcześniej martwych na podłodze. - Dokąd mnie zabierasz? Co tu się dzieje? – wyszeptała cicho, zachowując ostrożność. Wiedziała, że ktoś może ich nagle zaatakować. – Przysłał ciebie mój mąż? Postać jednak nie odpowiedziała, wychodząc po chwili na dziedziniec. Czekały tam już dwa wierzchowce, w pełni gotowe do drogi. - Wsiadaj i nie ociągaj się – rzucił głos. Postać wskoczyła sprawnie na konia i ruszyła przed siebie. Ilya nie miała innego wyjścia, jak tylko wsiąść na rumaka i również ruszyć. Gdy po kilkudziesięciu minutach wyjechały z miasta, dostrzegła otwierający się przed nimi portal. Nieznajoma kobieta wjechała w niego, a Ilya podążyła za nią, ze zdziwieniem odkrywając, że znalazły się przed zamkiem ledyrskim. - Jak...? – wyszeptała. Wtedy postać zsiadła z konia, ściągając z głowy kaptur. To była Feanen Valrilwen. Ilya poczuła jak robi jej się zimno. Czarownica przybyła po nią aż do Meavy i zabrała ją do aktualnej stolicy zła, by skrzywdzić ją na rozkaz córki? Takie myśli krążyły po jej głowie. Siedziała na koniu jak sparaliżowana, nie wiedząc, co ma robić. - Rusz się – powiedziała zirytowana Królowa. – Bo przestanę być tak tolerancyjna. Już! Elfka zsiadła z konia, próbując opanować drżenie ciała. Ruszyła za Feanen, która zaprowadziła ją do jednej z komnat, zupełnie pustej, jakby nikt w niej nie mieszkał. Gdy ciemnowłosa elfka weszła za nią, drzwi zatrzasnęły się niemal z hukiem. Królowa spojrzała w 773
jej stronę dość krytycznie. - Twój mąż jest na zamku – rzuciła. – Jednak nie po to ciebie tutaj ściągnęłam. Domyślasz się po co? Ilya niepewnie patrzyła na nią, stojąc bez ruchu. Pokręciła głową. - Nie, Królowo – odparła cicho. - Głupia – syknęła zielonooka. – Obyś wykazała więcej lotności w zadaniu, które ci zlecę. Najpierw jednak opowiesz mi swoją historię. Chcę wiedzieć dokładnie kim jesteś, oraz poznać najważniejsze szczegóły z twojego życia. Już. Mroczna elfka poczuła większą falę strachu. Niepewnie patrzyła na Feanen, nie wiedząc, czy ta mówi poważnie. Nie chciała w jakikolwiek sposób ucierpieć. - Urodziłam się w jednej z najbardziej szanowanych, arystokrackich rodzin... – zaczęła, jednak zimne spojrzenie Królowej uciszyło ją natychmiast. - Co ciebie łączy z Aryonem? – zapytała. – I dlaczego zostałaś skazana na śmierć? Ilya lekko zarumieniła się, słysząc pytanie. - Aryon i ja byliśmy kiedyś bardzo blisko – odparła po chwili. – Byłam jego kochanką przez kilka miesięcy, jednak porzucił mnie, czym bardzo mnie zranił. Potem... – urwała na chwilę. – Potem spotkałam na swojej drodze ojca Nadii, generała Gorgoth’a. Feanen nagle zaczęła się śmiać, nie spuszczając z niej wzroku. - Uwiodłaś go, elfko? – zapytała chłodno. – Tuż pod nosem jego żony? - Nie – odparła Ilya, spuszczając lekko wzrok. – Nawet nie wiesz, pani, jak tego pragnęłam i jak nienawidziłam tej kobiety. Nazywała się Ellythia... – dodała, a jej w jej głosie można było usłyszeć niesamowitą gorycz. – Była wojowniczką, zastępczynią generała w wojsku, bardzo cenioną pośród swojego ludu. Za każdym razem, gdy na nią patrzyłam, miałam ochotę ją zabić. I zrobiłam to. Niedługo po tym, jak urodziła Nadię. Byłam w zmowie z Aryonem, który chciał bym zabiła Gorgoth’a, jednak nie zrobiłam tego... Miałam nadzieję, że on zwróci na mnie uwagę... Jednak nic takiego się nie stało. Zajął się bachorem, a ja poszłam w odstawkę. Może nie chciał mieć wyrzutów sumienia? Nie wiem, ale nigdy mu tego nie wybaczyłam. A Nadia to symbol mojej porażki. Feanen patrzyła na nią, nie ruszając się. Z jej oczu nie dało się niczego wyczytać. Wyglądała na rozbawioną, a jednocześnie znudzoną. - W tym samym czasie byłaś morderczynią, przynosząc hańbę własnemu mężowi – rzuciła. – Cóż, ciekawe. Chciałam po prostu to wiedzieć. Uwolniłam cię tylko pod jednym warunkiem. Jutro wyruszysz na bitwę wraz z Barnilem i Vavonem. Zabijesz Nadię Ceris i dopilnujesz by cierpiała. Przy okazji możesz powyrzynać ich wszystkich, nie robi mi to żadnej różnicy. Ta elfka ma zniknąć. Nie może dać Pennath’owi dziedzica. Jeśli zawiedziesz, zabiję ciebie osobiście. Jeśli jednak ci się powiedzie, wyniosę cię na szczyt, jakiego nie zaznałaś nawet jako żona Regnata. Elfka podniosła głowę, a jej oczy spotkały się z oczami Królowej. Nie mówiła nic przez kilka chwil, a potem skinęła głową. - Z wielką chęcią pozbawię życia to dzieciątko – powiedziała mściwie i pochyliła głowę przed elfką, by oddać jej szacunek, którym Feanen i tak gardziła, zupełnie jak wieloma innymi rzeczami. ... 774
... “This is me for forever One without a name These lines the last endeavor To find the missing lifeline”
Kilkadziesiąt tysięcy magów stało w równych oddziałach, czekając na rozkazy. Odmówili zakładania na siebie jakichkolwiek zbroi, uznając, że uwłacza im to, jako dziedzicom potęgi magicznej. Byli nastawieni na jeden cel. Zabijać. Królowie Barnil i Vavon mieli na sobie zbroje; zbroja ludzkiego władcy lśniła złotem, natomiast król mrocznych elfów był odziany cały w czerń. Służący przyprowadzili ich konie, trzymając je i posłusznie czekając, aż królowie odbiorą zwierzęta. Na dziedzińcu znajdowała się także Feanen Valrilwen i doradcy Barnila. Królowa patrzyła na niego bez słowa. - Ufam, że nie zawiedziesz – powiedziała zimno. – Byłaby wielka szkoda, gdyby wielki władca zginął przed ostatnią bitwą. - Nie kpij ze mnie, Feanen – powiedział Barnil sucho. – Nort posmakuje dziś porażki, jakiej nie zaznał nigdy wcześniej w swoim krótkim życiu. Jestem pewny mojej wygranej. Jeszcze nigdy nie byłem niczego tak bardzo pewny. Zrobię z niego męczennika wypalonej idei, więźnia jego własnego planu. Elfka uniosła brew. - Oby twoje słowa się spełniły, człowieku – powiedziała, widząc wychodzącą z zamku córkę. Barnil coś jej odpowiedział, jednak ona nie zwróciła na niego uwagi, obserwując Alenę. Czarnowłosa elfka podeszła do Vavona, który stał znacznie dalej od Barnila i Feanen. - A więc nadszedł ten czas – powiedziała. Zadbała o to, by nikt nie słyszał jej słów. – Wszystko już ustalone. Król skinął głową. Nie odpowiadał chwilę, zdając sobie sprawę z tego, że jest to pożegnanie. - Nadal będę ci pomagał magią – rzekł. – Jest dużo gorzej? - Czas nie jest litościwy, nawet dla mnie – odparła elfka. Jej głos był beznamiętny. – Życzę ci powodzenia, Vavonie. Obyś dostał w życiu wszystko, czego zapragniesz. - To nie jest możliwe, Aleno – powiedział. – Już nie. Czas odegrać swoje role. Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie kiedykolwiek zrobiłaś. Alena skinęła głową. - Ja też ci dziękuję. Jedź po zwycięstwo. Żegnaj, przyjacielu – powiedziała i objęła go krótko na pożegnanie, po czym odsunęła się. - Żegnaj, Aleno Valrilwen – rzekł ciszej i skinął na służącego głową. Ten podał mu lejce jego konia, na którego elf wsiadł. Nie spojrzał ani razu na Feanen, tylko odwrócił się, skinął głową Barnilowi i ruszył. Król Edery dosiadł swojego konia. - ZA PRAWDZIWYCH KRÓLI! – jego głos poniósł się echem po dziedzińcu. Ludzie, którzy obserwowali ich pochód przez miasto, wychylając się niepewnie z domów, wyglądali na 775
przerażonych. Perspektywa przeniesienia bitw do miasta wydawała się bardzo bliska i paraliżująca. Zdawali sobie sprawę z tego, ile pochłania wojna. Cierpieli żołnierze, skarbiec państwowy, chwiały się sojusze, a terror wzrastał do niepokojących wielkości. Jednak nic nie trwożyło ich tak jak to, że najbardziej cierpieli niewinni ludzie. Feanen Valrilwen spojrzała w stronę córki. - Powinnyśmy pomówić, Aleno – powiedziała. – Czuję, że się ode mnie oddalasz, pozwalając by znów pochłonęła cię wojna. Chcę, byś mówiła mi wszystko i ufała tylko mi. Nikt inny nie jest godny twojego zaufania i nikt inny nie pomoże ci, gdy będziesz tego potrzebować. Zimne oczy Aleny spojrzały na matkę. - Nie ufam już nikomu – rzuciła. – Kiedyś to zrobiłam i to był jeden z największych błędów, jakie popełniłam. Nie powtarzam złych wyborów. - Zgadzam się w pełni, córko – rzekła ciemnowłosa Królowa. – Właśnie dlatego powinnaś ufać tylko swojej rodzinie i nikomu więcej. – jej głos był stalowy, nie znoszący sprzeciwu, aczkolwiek spokojny. Alena patrzyła na nią dłuższą chwilę w milczeniu. - Ja nie mam rodziny – powiedziała, po czym odwróciła się i odeszła, wchodząc do środka zamku i zostawiając matkę samą. ... ... “But the tale could have a flaw and if you find yourself in awe then you'll only hunger for the truth”
Gdy Colin obudził się o świcie, wiedział, że coś było nie tak. Serce biło mu szybko, jakby chcąc go ostrzec przed niebezpieczeństwem. Wokół niego panowała dziwna cisza, zupełnie jakby wszyscy spali. Rozejrzał się, zdziwiony swoim położeniem. Leżał na ziemi pod gołym niebem. Słońce dopiero zaczynało wschodzić, a po niebie rozchodziła się czerwona poświata. Krew polała się dnia wczorajszego, więc poleje się i dzisiaj. I wtedy wspomnienia uderzyły w niego z nieprawdopodobną siłą. Był na warcie. Miał strzec obozu i ich żyć, ale zasnął. Przerażony, rozejrzał się dookoła. Kolejny wartownik, leżący kilkadziesiąt metrów dalej, również był pogrążony we śnie. Czyżby ich uśpiono? Zaczął budzić wszystkich dookoła, czując zimno, jakie przyniosła ze sobą noc. Szturchał swoich kompanów, zastanawiając się, czy jego przyjaciele również zasnęli. Ruszył szybkim krokiem w stronę największego namiotu, obok którego miał wartować jeden z dowódców. Ujrzał śpiącego Timothy’ego i zaklął cicho. Poruszył nim lekko. - Koniec spania, przyjacielu – rzucił cicho. – Uśpiono nas. Nie wiem kiedy, nie wiem po co i nie wiem jak. W każdej chwili mogą nas atakować. - Co? – szepnął niewyraźnie Timothy, podnosząc się do siadu. Przetarł oczy dłońmi. – Co się stało...? Byłem na warcie i... 776
- I zasnąłeś, ja też – odparł, kręcąc głową. – Wszyscy inni również śpią. Barnil maczał w tym palce. Nie wiemy jaka jest sytuacja i... – nagle urwał, gdyż na jego ręce sfrunął biały ptak. Jasnowłosy elf zmarszczył brwi, podczas gdy sir Timothy powstał z ziemi, przyglądając się zwierzęciu. - Otwórz, to list – powiedział cicho, już zupełnie rozbudzony. Namiestnik Deanuela odczepił karteczkę od nóżki ptaka, który niemal natychmiast poderwał się w górę, odlatując.
Książę, Barnil i Vavon już wyruszyli, przed kilkoma chwilami. Prowadzą kilkadziesiąt tysięcy magów, którymi będą wspólnie dowodzić. Jeśli uda wam się podejść do nich blisko, zdobędziecie przewagę. Są zorganizowani i potężni, jednak żaden z nich nie ma na sobie zbroi i nie włada mieczem. Thoreni powinni przysłużyć ci się raz jeszcze. Możliwe, że staniesz twarzą w twarz z Barnilem. Ailyn
Colin trzymał kartkę w ręce, podczas gdy wszyscy dookoła niego zaczynali wznosić alarm. Ktoś nadchodził. Elf spojrzał na rycerza, który również przeczytał wiadomość. - Kto to jest Ailyn? Wiadomo ci coś o istocie o tym imieniu? – wyszeptał. Timothy jednak pokręcił przecząco głową. - Nigdy, podczas mojego życia w Ledyrze, nie spotkałem się z kimś takim. Colinie, co jeśli Deanuel już tam wyruszył? – zapytał nagle mężczyzna, a książęcy brat poczuł, jak robi mu się jeszcze zimniej. - Nie! – odwrócił się w przeciwną stronę. Zaczął biec między żołnierzami, prawie tonąc a chaosie, który się wytworzył po wzniesieniu alarmu. Przepychał się, chcąc jak najszybciej odnaleźć Nadię lub Pennath’a, albo generała. Wszystkie twarze wydawały mu się być zupełnie obce, nie słyszał ich głosów, mimo, że stali tuż obok niego. W końcu zobaczył kogoś. - Magu! – rzucił głośno, widząc ozdrowiałego Wreth’a w zbroi i z mieczem przytroczonym do pasa. – Gdzie jest Deanuel? Wreth spojrzał na niego chłodnym wzrokiem. Uniósł brwi w górę. - Spodziewałem się nieco milszego powitania, Namiestniku – rzekł sucho. Colin machnął na niego ręką ze zirytowaniem. - Gdzie jest Deanuel? – zapytał stanowczo. – Poszedł do królowej i króla, tak? Wreth splótł przed sobą dłonie, patrząc na niego badawczo. - Ależ nie. Przecież mówił wam, że rusza do Ledyru z samego rana. Chce rozmówić się z Barnilem – rzucił tonem, jakby była to najnormalniejsza rzecz w świecie. – Czemu pytasz? Colin zaklął z niedowierzaniem. - Czemu pytam?! DEANUEL NIE ZASTANIE W LEDYRZE BARNILA, BO ON I VAVON WYRUSZYLI JUŻ Z MAGAMI NA NAS! Rusz się! – rzucił ostro. – Trzeba zwołać resztę! 777
Wreth zaśmiał się. - Bez pośpiechu i nerwów, Colinie. Zanim tutaj dotr... - SĄ Z TYŁU! – rozległ się głośny, pojedynczy krzyk. – NADCHODZĄ Z TYŁU! Jasnowłosy, rozjuszony, odwrócił się od Wielkiego Maga. - Nadio! – zauważył wreszcie elfkę, która, blada, nadbiegła by zbadać sytuację. - Atakują nas z tyłu – powiedziała dla formalności. – Musimy się przegrupować, Thoreni muszą iść pierwsi, podobnie jak Deanuel... - Nadio. – Colin wziął głęboki oddech. – Deanuela tutaj nie ma. Już nie. Brązowowłosa zaśmiała się z niedowierzaniem. - Słucham? Colinie, dopiero świta! Oczywiście, że jest tutaj i zaraz go zobaczysz... Elf jednak pokręcił głową i podał jej bez słowa kartkę, którą nadal ściskał w dłoni. Elfka przeczytała ją i zaniemówiła na kilka chwil. - Nie – wyszeptała. – To niemożliwe! - A jednak – odparł Colin. – Musimy się przegrupować, tak jak mówiłaś! - Czekaj, kto to jest? – zapytała nagle Nadia. – Ailyn? Kobieta? - Nie mam pojęcia – powiedział szczerze Namiestnik księcia Deanuela. – Wiem jedynie, że... – wtedy rozległ się potężny, ogłuszający dźwięk rogu, w którego ktoś zadął. ... ... “You cannot question or defy or you'll find out the hard way why you'd better run before you walk alone”
Deanuel wkroczył do sali w Ledyrze zupełnie sam. Nikt go nie zatrzymywał, żołnierze, strzegący wejść, stali nieruchomo gdy przechodził obok nich. Zamek był pogrążony w ciszy i niezwykłym spokoju, który poniekąd go przerażał. Nie wiedział, czy to z powodu tak wczesnej pory, czy też wszyscy na niego czekali. Zatrzymał się przed salą tronową. Wziął kilka głębokich oddechów. Jego wyczulone na wszystko zmysły nie odnotowały zagrożenia, jednak nadal nie otwierał drzwi sali tronowej. Spuścił głowę w dół, zbierając w sobie całą motywację i siłę, jaka pozostała mu po wczorajszej masakrze. Wiedział, że od tego zależy niemal wszystko. Nie mógł zawieść przyjaciół, siebie samego i wszystkich swoich poddanych. Jednym ruchem otworzył wysokie, masywne drzwi, podnosząc głowę i wchodząc do środka. Wtedy dopadło go największe zaskoczenie, gdyż w środku nie było zupełnie nikogo. Wschodzące słońce wpadało do sali przez przejrzyste okna, a tron Barnila stał zupełnie pusty. Deanuel stanął jak wryty, nie wyczuwając w pomieszczeniu zupełnie nikogo. Wtedy na myśl przyszła mu zabawna sugestia. A co, jeśli wszyscy jeszcze spali? Ten wniosek wydał mu się tak absurdalny, że niemal natychmiast go odrzucił. Przeszedł całą długość sali, by obejrzeć z bliska tron władcy Edery. 778
Rozpoznał kilka bardzo cennych klejnotów, które układały się w krzyż, widoczny na oparciu, bliżej miejsca, gdzie królowie opierali swe głowy. Książę przypomniał sobie, jak czytał o tym symbolu, oznaczającym króla wybranego przez bogów. A więc Barnil sądził, że zasiada na tym krześle z boskiej woli. - Naiwne – mruknął cicho sam do siebie Deanuel, obserwując dalej. Tron był cały pokryty złotem, a siedzenie obite było miękkim, purpurowym materiałem. Siedzenie było z pewnością dziełem sztuki ludzkiej, najwyższą formą oddania i czci, jaką wyraził artysta do królów Edery. Czarnowłosy elf niespodziewanie poczuł się wyjątkowo zmęczony. Odwrócił się i zasiadł na tronie, przymykając oczy. Dopiero świtało, więc będzie musiał trochę poczekać. Obowiązywały go wszelakie zasady dobrego wychowania. Nie chciał niczego zniszczyć i tym samym zaprzepaścić szansę na rozwiązanie konfliktu w jak najmniej dotkliwy sposób. Nie wiedział, ile minut siedział na krześle Barnila. Minuty mijały mu, jednak nie przejmował się tym. Jeśli wszyscy jeszcze spali, jego przyjaciele byli bezpieczni. Oparł ręce o oparcia. Tron był wygodny, wbrew temu, co większość króli mówiła o swoich miejscach. Po chwili dotarł do niego absurd jego przemyśleń. Myślał o wygodzie, gdy miał iść na bitwę. - Nie przyzwyczajasz się zbytnio? – rozległ się zimny głos, z pewnością należący do kobiety. Deanuel otworzył oczy. Po środku sali stała matka Aleny, w długiej, złotej sukni. Jej kręcone, ciemne włosy były rozpuszczone, kontrastując z jej odzieniem i cerą. – Skoro już zasiadasz na tronie, musisz być większym ignorantem niż mi się kiedykolwiek wydawało. Deanuel powoli podniósł się z krzesła. Gdy patrzył na nią nie czuł zupełnie nic. Tak, jakby chciał, by w ogóle nie istniała. - Nie jestem ignorantem – powiedział. – I nie przyzwyczajam się. To nie mój tron i nie moje państwo. Nie mam w zwyczaju zagarniania sobie cudzych własności, Królowo. - Ach, racja. Siedzisz na moim tronie – powiedziała, a jej głos był niemalże rozbawiony. – Dziecko zasiadające na jakimkolwiek tronie jest zabawną sytuacją. Ale nie potrwa to długo. Mogłabym zmiażdżyć ciebie jednym kiwnięciem mojego palca, jednakże tego nie zrobię. Chcę, by wszyscy patrzyli jak upadasz. Czarnowłosy elf poczuł niezwykłe zimno, ogarniające go od wewnątrz. Przypomniał sobie, co mówiła mu Alena. Barnil nie będzie jego najgorszym wrogiem podczas tej wojny. Feanen Valrilwen będzie. - Nie upadnę – powiedział, unosząc głowę wyżej i starając się zabrzmieć pewnie. – Może można mnie złamać, ale nie zastraszyć. Nie jestem już tym samym elfem, którym byłem kilka miesięcy temu. Wszystko, co o mnie słyszałaś, jest już nieaktualne. Nie zmieniła się tylko wola walki. Nie jestem idealny, wręcz przeciwnie. Mam mnóstwo wad, które zapewne Barnil będzie chciał dzisiaj wykorzystać, ale wola walki pozostała taka sama. Elfka przypatrywała mu się. - Jedna wada przychodzi mi w szczególności na myśl – odparła, a jej głos był rozbawiony. – Jesteś naiwny, samozwańcu. – wyraz jej twarzy zmienił się na maskę obojętności tak szybko, że miał ochotę się cofnąć. – Lubisz zabijać? - Wrogów? Owszem – powiedział. – Dla zaślepionych żołnierzy, siejących ferment, nie ma tutaj miejsca. - Ja szczególnie lubię tę czynność – rzuciła. – Nie możesz sprawić, by ludzie ciebie pokochali. Możesz sprawić, by się ciebie bali. Ty może i jesteś kochany, ale nikt się ciebie nie boi. Nie szanują ciebie tak, jak powinni szanować swojego pana. Przyszedłeś tutaj, by 779
uniknąć rozlewu krwi, jednak, tak naprawdę boisz się tego, ile może kosztować ciebie porażka, którą z pewnością odniesiesz. Elf zacisnął pięści niemal niezauważalnie. Był rozjuszony, ale przewagę nad nim brała niepewność. Co, jeśli elfka miała rację? - Chcę widzieć się z Barnilem, Królowo – powiedział sztywno, opanowując się. – Najlepiej natychmiast. Czekałem już długo. Feanen zaśmiała się lodowato i odwróciła się w stronę okna. - Wystarczająco długo, by ich wszystkich wymordowali. ... ... “When I'm crucified, taunted and denied I'll stand strong, with my back against the wall”
- Nie cofać się dalej! – wydarł się Arthur, ściągając mocno lejce swojego konia. – SŁYSZYCIE?! NIE COFAĆ SIĘ DALEJ! TO BĘDZIE PUŁAPKA! – zwierzę zarżało, wierzgając kopytami i prawie zrzucając go ze swojego grzbietu. Król zaklął iście niekrólewsko, łapiąc równowagę i odwracając się za siebie. Od murów Ledyru dzieliło ich może czterysta metrów, lub nieco więcej. Nie wiedział, jak zatrzymać natłok żołnierzy, cofających się sukcesywnie z lasu i wychodzących na otwartą przestrzeń. W głowie miał słowa, które Vavon napisał przed kilkoma dniami. Im bliżej murów, tym bliżej śmierci w Białej Lawie, której tak się obawiał. Nigdzie nie było widać Deanuela, a bitwa rozpętała się na dobre. - Mój oddział! Szereg, dokładnie w tym miejscu! – wskazał ręką, odzianą w skórzaną rękawicę, na miejsce, w którym mieli rozpocząć ustawianie się. – Pozioma linia prosta, nie przepuszczać NIKOGO! Nie widział przed sobą żadnych dołów. Domyślił się, że to iluzja magiczna, która opadnie, gdy tylko znajdą się we właściwym położeniu. Wtedy obok niego przejechał wyjątkowo szybki jeździec, gwałtownie skręcając. - Magowie mrocznych elfów przybyli! – rzucił sir Timothy. – Będę trzymał się tyłów, bo... Nie zdążył jednak skończyć, bo ich oczom ukazał się sam Barnil. Potężny jeździec, niesiony przez równie potężnego rumaka. W dłoni dzierżył miecz, który błyszczał w słońcu, a hełm chował jego dłuższe, ciemne włosy. Nie miał na okryciu głowy korony, jednak nie dało się go z nikim innym pomylić. Zamachnął się, ścinając głowę któremuś z elfów, a wtedy ziemia zatrzęsła się nieprawdopodobnie mocno, zwalając niektórych z nóg. - DAJCIE MI JEGO GŁOWĘ! PRZYNIEŚCIE MI JEGO GŁOWĘ, A NAGODZĘ WAS! Arthur zbladł lekko. Nie wierzył do końca w to, że Barnil weźmie udział w bitwie, w dodatku dokładnie wtedy, gdy Deanuel pojechał negocjować z nim warunki walki w jego własnej stolicy. Zaklął ponownie, tym razem dużo bardziej siarczyście. Poczuł niepokój o Nadię, jednakże po chwili poczuł w sobie akceptację. Jego żona była wojowniczką. Uwierzył w nią bardziej, niż kiedykolwiek w jakąkolwiek kobietę. 780
- Szukaj Vavona! Jeśli ktoś jest w stanie zmierzyć się z Barnilem w tym momencie, to jest to on! – rzucił do Timothy’ego, a sam odwrócił się, dobywając ponownie miecza. Przelał moc w jego ostrze, by ułatwić sobie odbijanie zaklęć, lecących w jego stronę. Nie spodziewał się tego, że magia, z którą przyjdzie mu się zmierzyć, będzie tak silna. Zamachnął się mieczem, wymijając żołnierzy i Thorenów. Długość ich oddziałów była znacznie mniejsza, gdyż rozproszyli się po ogromnym terenie, na jakim się znaleźli, nie przekraczając linii, którą stworzyli jego zbrojni. Po kilkunastu sekundach wynurzył się do pierwszego rzędu, stając ramię w ramię z legendarnymi rycerzami. Barnil zniknął mu z oczu, a Vavona nie było widać w dalszym ciągu. Ruszył na przód, uderzając prosto w linię magów. Czuł, jak jego magiczna ochrona maleje i wzrasta, nie mógł skupić się w pełni na tym, by utrzymać ją w jednym poziomie, o jednakowej częstotliwości. Zamachnął się mieczem, który zatopił się w ciele jednego z mędrców, chłonąc jego krew. Kimkolwiek była tajemnicza Ailyn, miała rację. Nie mieli na sobie żadnych ochronników, które osłaniałyby ich ciała. Poczuł, jak niespodziewanie płomień ognia uderzył w jego plecy, prawie zwalając go z konia. Syknął, wdzięczny za zbroję, jednakże pożałował tego stwierdzenia bardzo szybko, gdy płomienie dostały się za kolczugę, wreszcie napotykając jego skórę. Wrzasnął, czując jak niemiłosiernie trawi go magia, jednak nie ugiął się ani na chwilę. - Arthurze! – usłyszał krzyk swojej żony. Nie, Nadia nie mogła zobaczyć go w takim stanie, na pewno nie teraz. Usłyszał świst strzały, która przebiła głowę maga, do którego należały trawiące go płomienie. Wtedy, mimo ogromnego bólu, doznał olśnienia. - Nadio! STRZAŁY! – wydarł się do niej, mając nadzieję, że go zrozumie. Nie zdążył jednak odwrócić się, gdyż jego miecz skrzyżował się z innym ostrzem, wyjątkowo masywnym i zapewne kosztownym. Przed nim na koniu siedział Marvel Regnat. - Obiecałem ci zemstę, kiedy niszczyłeś moją Radę ostatnim razem, siedząc w swojej koronie i drwiąc ze mnie otwarcie przy wszystkich królach – wysyczał mroczny elf, zaciskając blade dłonie klindze swojego miecza. Był niesamowicie silny, a w jego głosie czaiło się szaleństwo, którego Arthur wcześniej w nim nie widział, ani nie słyszał. – Teraz ja zadrwię z ciebie w obecności największego króla, jakiego widziały te krainy! – wykręcił miecz, prawie wytrącając Pennath’owi jego ostrze z dłoni. Jasnowłosy warknął z wściekłością i zamachnął się mocno, a ich miecze ponownie spotkały się w powietrzu. Iskry i zgrzyt, spowodowane udziałem magii, wbiły im się boleśnie w uszy, aż w końcu Marvel ustąpił, cofając się lekko. Na jego twarzy był uśmiech. Śmiał się Arthurowi w twarz. – Nie mam już NIC do stracenia! - Masz! – król odparował jego cios, ścinając go lekko w prawo, by stracił większość równowagi. – Swoje życie, kanalio! – uchwycił miecz obiema rękami, by przechylić szalę na swoją stronę. Drasnął twarz mrocznego elfa, a z rany polała się krew, plamiąc jego zbroję i długie włosy. Oczy Marvela rozszerzyły się ze zdziwienia, a chwilę potem to odczucie ustąpiło wściekłości. - DRASNĄŁEŚ MNIE! – wydarł się i rzucił się na niego z impetem, powalając go z konia. Potoczyli się na ziemię, prawie przygnieceni przez czyjegoś konia, który, umierając, leciał w dół. Ich klingi były uwięzione między nimi, a Marvel, znalazłszy się na ziemi, odepchnął mocno króla od siebie, błyskawicznie wstając na nogi. Arthur zrobił to samo, unikając śmiertelnego ciosu w czaszkę i prostując się chwilę później. Ciął go w udo, jednak Regnat pomyślał o tym samym, w tym samym czasie, jedynie zmieniając strony i był szybszy. 781
Niesamowicie ostry miecz ciął w szczelinę zbroi Pennath’a, dosięgając jego kolana i raniąc je dotkliwie. Jasnowłosy padł na kolana pod siłą ciosu, jednak w rękach wciąż miał władzę i dzierżył swój królewski miecz. Odbił cios czarnowłosego i z całej siły wbił mu miecz w okolice biodra, gdzie jego zbroja miała łączenia. Napotkał kolczugę, jednak Marvel zgiął się w pół na wystarczająco długo, by mógł się podnieść. Chciał unieść klingę w górę, jednakże... - Nie – wydukał nagle Regnat, wyprostowany całkowicie i wpatrujący się w jeden punkt za Arthurem. – Nie! NIE! – jego dukanie zmieniło się w nieludzki niemal wrzask, przepełniony wściekłością i nienawiścią. – NIE TY! NIE ZNOWU! Król leśnych elfów odwrócił się gwałtownie i dojrzał to, co wzbudziło tak wielką agresję Marvela. Na czele kilkudziesięciu tysięcy odzianych w jednakowe zbroje magów i żołnierzy szedł Vavon. Wtedy Arthur zrozumiał, dlaczego nie pojawił się na początku bitwy. Mieli ich wziąć z dwóch stron, a król mrocznych elfów wybrał tę, dogodniejszą do ataku. - Dwa ognie, sprytne – rzucił cicho Pennath. – W samą porę! – dodał głośniej. Vavon jednak nie patrzył na niego, tylko na Marvela. - Znajdź Norta, natychmiast – rzucił do Arthura i dobył miecza. Czarne ostrze, które Arthur pamiętał z czasów, gdy walczył z nim w Utis, zalśniło w słońcu, jakby ten niespotykany w królestwie podziemnym dar był jego pożywieniem. Jasnowłosy tylko skinął głową, dosiadając swojego konia z trudem, gdyż kolano doskwierało mu straszliwie. Oddalił się, a Vavon szedł w stronę Marvela, który wyglądał, jakby zupełnie oszalał. - Jesteś zdrajcą! – wydarł się Przewodniczący Rady Krain, ściskając w dłoniach swój miecz. – Byłeś po stronie Barnila tyle lat! BYŁEŚ PO JEGO STRONIE TERAZ! - Wiedziałem, że jesteś naiwny, ale nie sądziłem, że aż tak – powiedział zimno Vavon, doskakując do niego błyskawicznie i ścierając z nim ostrza ich mieczy. Odrzucił go od siebie z ogromną siłą, a Regnat nie miał siły wyprostować się, gdyż król mrocznych elfów znów stał tuż przed nim. Kolejny mocny cios spłynął na niego. Zdołał unieść miecz, by uchronić się przed pewną śmiercią i odepchnął od siebie czarne ostrze, ledwo podnosząc się na nogi. - Naiwny?! – zapytał z goryczą. – To mi należał się tron! Jestem Przewodniczącym Rady Krain! Ty nie masz nic do zaoferowania, poza błękitną krwią! TO JEST NIC! NIC NIE WARTEGO UWAGI! NIE POWINNO SIĘ TAK WYBIERAĆ KRÓLI! Zaatakował go z furią, która go przepełniała. Wściekł się bardziej, widząc, że Vavon zachowuje zimny spokój, posiadając odpowiedź na każdy jego cios niemal pół sekundy wcześniej, niż go zadawał. Młynek, który król wykonał czarnym ostrzem, wyprowadził go z idealnej równowagi, którą chwilowo złapał. Poczuł niesamowicie mocny cios, który ranił jego ramię. Gorąca krew spłynęła mu po plecach i klatce piersiowej, sprawiając, że nagle zrobiło mu się niedobrze. Król wytrącił mu miecz z ręki, posyłając go na kolana. - Wszcząłeś rebelię przeciwko mnie, twojemu prawemu i właściwemu królowi – wysyczał Vavon jadowicie. – Chciałeś odebrać mi koronę i tron, narażając swoją rasę na wojnę domową i ogromne straty moralne. Spiskowałeś przeciwko mnie z największymi szumowinami, jakie chodziły po tych krainach, nie bacząc na swój honor. Skazałeś Alenę Valrilwen na śmierć w Innym Świecie, miejscu, którego nazwy boisz się wypowiadać na głos! Chciałeś odebrać Nortowi całe jego dziedzictwo, łącznie z tożsamością, dla własnej zachcianki! JESTEŚ NIKIM I SAM PODPISAŁEŚ NA SIEBIE SWÓJ WYROK! – uchwycił go mocno za szyję, unosząc go w górę. Żadne zaklęcia w nich nie trafiały. - Zapłaciłem za to! – krzyknął Przewodniczący, a jego oczy prawie wyszły z orbit z 782
przerażenia. – TUTAJ! – złapał się za głowę. - I dzięki temu będziesz żył – wycedził król mrocznych elfów, zaciskając palce na jego gardle jeszcze mocniej. – Twój żywot ograniczy się do najgłębszej, najciemniejszej celi w lochach, w Utis. Tam zgnijesz, trawiony przez to, cokolwiek widzisz w swojej głowie teraz. Odrzucił go od siebie w stronę dwójki strażników, którzy na to czekali. Schwytali go, związując jego ręce boleśnie, by już nigdy więcej nie uciekł. - Vavonie? – zapytał niespodziewanie basowy, męski głos. Kilkanaście kroków przed nim stał Barnil. Pole walki rozlało się na równiny przed murami Ledyru, jednak on stał przed nim, patrząc na niego. – Ty? Mój przyjaciel? TY?! ... ... Deanuel poczuł, jak coś mrozi go od środka, gdy usłyszał ostatnie słowa Feanen. - Jak to? - zapytał sucho. – Co masz na myśli, Królowo? Bitwa jeszcze się nie zaczęła. - Twoi przyjaciele od ponad godziny zmagają się z potęgą Barnila i Vavona przed murami Ledyru – rzekła, a jej głos ociekał satysfakcją. – Podczas gdy ty siedziałeś tutaj i sądziłeś, że wszyscy smacznie śpią, magowie dusili twoich przyjaciół, tułając ich po ubrudzonej od krwi ziemi i wypruwając im wnętrzności bez krzty litości. - Kłamiesz! – warknął Deanuel, jednak czarownica tylko zaśmiała się. - Sam zobacz – odparła, wskazując ręką na okno. Podbiegł do niego, a jego oczom ukazał się straszny widok masakry, która rozrywała się daleko od nich. Poczuł, jak serce mu zamiera i momentalnie zwrócił się w stronę drzwi. Wiedział, że Feanen nie może i nie chce zabijać go teraz. - Biegnij! – powiedziała za nim, a w jej głosie można było usłyszeć nutkę radości. – Biegnij, jednakże już nie zdążysz bez portali, które właśnie zamknęłam! ... ... “Your fury can no longer stand This hauteur will come to an end Looking for leftover friends is in vain You'll be alone again”
- To ty! – warknął Colin, unosząc swój miecz, który skrzyżował się z mieczem zakapturzonej postaci, którą poznał niemal od razu. Ta sama technika walki, te same ruchy. – To ty otrułaś mnie kilka miesięcy temu i doprowadziłaś niemal do śmierci! Ilya zaśmiała się zimno, parując jego ciosy. Musiała uchwycić miecz oburęcznie, gdyż, jako mężczyzna, posiadał większą siłę w dłoniach niż ona. Odtrąciła jego miecz mocno, prawie tnąc go w jeden z przegubów. - Oczywiście, że tak, niańko Deanuela! – rzuciła. – Śpiewasz mu na co dzień kołysanki na 783
dobranoc i obserwujesz jak zasypia?! Bo jego wiek nie wskazuje na nic innego! Colin jednym ruchem miecza zerwał kaptur z jej głowy. - Istnieją dwa rodzaje kobiet, które ukrywają swoje oblicza pod pelerynami! – rzucił i zaatakował ją, wywijając mieczem młynek i kierując cios na jej łydkę. – Pierwsze są tajemnicze i ciekawe odkrycia, a drugie zwyczajnie brzydkie! Nie sądziłem, że kiedykolwiek spotkam tak dorodną przedstawicielkę tych drugich! – trafił ją w nogę, pod którą, o dziwo, nie miała żadnej zbroi. Zaśmiał się. – W dodatku głupia jak zgubiony but króla Arthura! Ilya zawarczała, słysząc obelgi, którymi ją uraczył i, mimo bólu w łydce, odtrąciła jego cios, zbliżając się mieczem do jego szyi. Chybiła o włos, jednakże brat Deanuela nie pozostał jej dłużny. Zamachnął się i pozbawił ją połowy ciemnych włosów, które podczas walki wypłynęły spod peleryny na zewnątrz. Koniec jego ciosu trafił ją w jedną z łopatek, na co wygięła się niemal w łuk. - Trzeba było uciekać, dziwko?! – warknął. – NADIO, ŁAP, TO SPECJALNIE DLA CIEBIE! – wydarł się głośno i odepchnął Ilyę wprost w nadchodzącą Nadię. Brązowowłosa zareagowała błyskawicznie, parując cios zabójczyni. Poczuła ogarniającą ją, wszechobecną niemal, wściekłość. - Zostałaś skazana na ŚMIERĆ! – krzyknęła, czując furię, jakiej nie czuła od momentu, gdy dowiedziała się, że jej matka zginęła z rąk Ilyi. – Egzekucja byłaby humanitarna, jednak sama wybrałaś inną drogę! - Nie popłacz się, bezbronna niewiasto! – zabójczyni sparowała jej cios, popychając ją do tyłu. – Mężusia sobie znalazłaś, co? Może wbiję ci coś w brzuch, żeby się upewnić, że nigdy nie wydasz na świat bachora, jakim sama byłaś?! – wtedy z jej ust wydobył się nagły pisk, gdy Nadia cięła ją mieczem przez sam środek twarzy, łamiąc jej nos stalą i nie oszczędzając jednego z jej oczu. Poczuła niewyobrażalny ból, pulsujący i rozchodzący się po każdej komórce jej ciała. Zacisnęła palce na mieczu mocniej i cięła brązowowłosą elfkę w gardło, trafiła jednakże tylko w bok, zadając Nadii paskudną i głęboką ranę. Wtedy, niczym grom z jasnego nieba, zleciał na nią niezmiernie mocny cios, który zaowocował raną, idącą od prawego ramienia do lewego biodra. Poczuła gwałtowny upływ krwi, a leśna elfka kopnęła ją w sam środek klatki piersiowej, przewracając ją na plecy. Jej miecz potoczył się daleko od niej, zostawiając ją samą i bezbronną. Przez ból nie pamiętała już żadnych zaklęć. Poczuła but Nadii na swojej szyi. Elfka stała nad nią, przyglądając się jej z odrazą. - Wiesz, że twoja matka wrzeszczała jak opętana, gdy umierała? Nie była taka dzielna, jak sądzisz – wydusiła z siebie ciemnowłosa kobieta, próbując złapać oddech. - Oczywiście – wycedziła Nadia. – A wiesz jak ty będziesz wrzeszczeć? Tak, że twój ukochany mąż cię usłyszy. Cofnęła buta i, gdy Ilya myślała już o wolności, wbiła jej ostrze swojego miecza prosto w krtań, pozbawiając ją życia. ... ... Deanuel gnał, na ile pozwalał mu koń, na którym jechał. Portale nie reagowały na jego przyzywanie. Widział już w oddali pole bitwy, widział rzeź, jaka odbywała się bez jego 784
udziału. Serce miał niemal w gardle, biło szybko i nierytmicznie, jakby zaraz miało wyskoczyć mu z piersi. I wtedy to się stało. Ogromny strumień wody runął ze strony ledyrskiego zamku, mijając wysokie mury miasta i uderzając w pole bitwy z oszałamiającą siłą, którą widział nawet z tak dalekiej odległości. Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, gdy jego szok wzrósł do niebezpiecznie wysokich częstotliwości. Odwrócił wzrok do tyłu. Jego czujne oczy widziały na wielkim balkonie zamkowym jedną, samotną postać. Widział, jak wiatr rozwiewa kręcone włosy Feanen Valrilwen, a elfka unosi ręce w górę, kierując strumieniem wody, który po upływie odpowiedniego, dość krótkiego czasu, mógłby wypełnić jedne z najgłębszych jezior w północnych krainach. Mimo, że był już bardzo daleko, czuł chłód, buchający wraz z wodą od strony zamku. Niemal widział wyraz jej twarzy; bezlitosny i szyderczy, czerpiący przyjemność z tego, co czyniła. Pochylił się nad koniem niżej, przyspieszając. ... ... “Just think it over now Another point of view It's time to realize our errs Where is leading to if nobody sees it There's never an absolute”
- To będzie pieśń dla waszych męczenników, których stawiacie naprzeciw mojej potędze! – potężny krzyk króla Edery usłyszeli wszyscy. A to był dopiero początek. Gdy ostrza mieczy Barnila i Vavona zderzyły się, odrzuciło od nich wszystkich, którzy stali w promilu kilkunastu metrów dalej. Ogromna siła mieczy ponownie wstrząsnęła ziemią, powalając co słabszych na glebę. Obaj, w jednym momencie, uchwycili swoje bronie oburącz, a kolejne zderzenie się stali zaowocowało jeszcze silniejszym wstrząsem. Ziemia buntowała się zniszczeniom, a nad polem walki zaczynały zbierać się ciemne chmury. I wtedy uderzył w nich ogromny strumień wody, powalając wszystkich, bez wyjątku, na ziemię. Woda pojawiła się niemal znikąd, zalewając wojsko, magów, dowódców i machiny wojenne. Strumień był tak wielki i tak mocny, że przypominał zawalenie się ogromnej tamy, której w Ledyrze przecież nie było. Woda momentalnie ściekała z ich ciał, zbierając się na ziemi. - Co do...?! – władca Edery niemal płonął gniewem, nie wiedząc, co się dzieje. Jedno spojrzenie na zamek wystarczyło Vavonowi, by stwierdzić, kto za tym stoi. Podniósł się błyskawicznie, chcąc ponowić atak, zanim kolejny strumień zmiecie ich wszystkich z powierzchni ziemi. I wtedy woda zaczęła zamarzać, tworząc pod ich nogami niezwykle śliską powierzchnię zamarzniętej cieczy. - Książę! DEANUEL NADJEŻDŻA! – rozległ się czyjś okrzyk. Gruba warstwa lodu wzrastała, jakby chcąc wynieść ich na wyżyny. Żadna żywa istota nie zamarzła, gdyż 785
magiczna woda nie trzymała się ich ciał. Deanuel Nort pojawił się w odległości dwustu metrów od wszystkich walczących. Poczuł niezwykłe zimno, gdy zobaczył Barnila i masakrę, która się tam odbywała. Zeskoczył z konia, nie mówiąc ani słowa. I wtedy, niespodziewanie, woda przestała płynąć. Obejrzał się krótko w stronę majaczącego w oddali zamku. Nie widział już Feanen Valrilwen na balkonie, za to... Mógłby przysiąc, że przed chwilą za drzwiami balkonowymi mignęły mu czarne, proste włosy. Poczuł lekką ulgę. Teraz jego kolej. Nie wiedział, czy mu się uda, jednakże nie innego wyjścia z sytuacji. Jego miecz zajaśniał kolorem niebieskim, sprawiając wrażenie, jakby przez jego ostrze przepływał strumień czystej krystalicznie wody. Zacisnął zęby, świadom, że wszyscy go obserwują i wbił Miecz Żywiołów w grubą warstwę lodu, na której wszyscy stali. Ogromne pęknięcia błyskawicznie poszły od ostrza wbitego w zamarzniętą ciesz, rozprzestrzeniając się z ogromną prędkością. Poczuł satysfakcję, gdy zobaczył niedowierzanie w oczach Barnila. Gdy upewnił się, że pęknięcia są już dostatecznie daleko, gwałtownie wyciągnął Miecz Żywiołów z lodu, z ogłuszającym okrzykiem, który niemal rozdarł mu bębenki. I to był jego błąd. Gdy lód skruszył się momentalnie, na ziemi, która jeszcze kilkanaście minut temu była ubrudzona obficie krwią, ukazały się ogromne doły, wypełnione białą substancją. Natychmiast rozpoznał Białą Lawę i z ledwością trafił na miejsce, gdzie jeden z dołów kończył się i mógł ustać na ziemi. Nie wszyscy jednak mieli to szczęście. Widział, jak magowie Barnila wpadają gwałtownie do dziur, po chwili jednak zobaczył, że jego żołnierze również tam wpadają, lecąc w białą otchłań, która nie oszczędzała nikogo i niczego.
Rozdział 50 – Battle for Ledyr PART 3: The last sunset of Prince Deanuel 786
~Gods awaiting the end of the world~
“Deanuel czuł każdy mięsień swojego ciała, wyczerpany walką z żywiołami, które chciały go pochłonąć, z zimnem i wiatrem, który zmiatał z powierzchni ziemi wszystko, co napotkał na swojej drodze. Jego skostniała dłoń zaciskała się na rękojeści miecza, którego jeszcze nie wydobył. Wiedział, że to nie odpowiedni czas, ani nie odpowiednia pora. Widział wokół siebie krew, zmęczone twarze wojów, którym udało się przeżyć. Czuł się za nich odpowiedzialny jeszcze bardziej, niż zwykle. Zacisnął drugą pięść, słysząc cyniczny, kobiecy śmiech, który poniósł się echem po zakrwawionym polu bitwy. Jego niebieskie oczy zmrużyły się na skutek zimnego wiatru, wiejącego z północy, gdzie jeszcze kilka godzin temu stała stolica ludzkiego królestwa...” ... ... “I know the truth behind you, there is nothing but fear Hiding behind violence I felt year after year Searching for someone to pay Darwin's price Laughter echoes while you savour my cries”
Feanen, z cichym warknięciem, uniosła swoją suknię, by nie potknąć się o jej materiał. Brutalnie odepchnięta z balkonu magią Aleny, była w szoku. Wpatrywała się w córkę, a jej oczy błysnęły złowrogo, nadając jej nieskazitelnej twarzy upiornego wyglądu. - Aleno – wycedziła. – Co to miało znaczyć?! Śmiałaś na mnie podnieść rękę? Na swoją własną matkę?! Nie tak cię wychowałam! Natychmiast... – urwała jednak po chwili, niespodziewanie tracąc chęć na dokończenie wypowiedzi. Patrzyła na córkę i widziała tylko jej puste oczy i jaśniejące ciernie na rękach czarnowłosej elfki. Zatrzymała się, nie czyniąc żadnych gwałtownych ruchów. Na kilka chwil w sali zapanowała cisza. - Aleno – powtórzyła głośno, podejmując swoją wypowiedź. – Zapanuj nad sobą. Natychmiast. Twój Lotos... - Ma dziś bardzo wybujały temperament – syknęła Alena, czując ogarniającą ją wściekłość i nie robiąc zupełnie nic, by ją powstrzymać. Stała bez ruchu, czując jak klątwa chce przejąć nad nią kontrolę. Moce Miecza Żywiołów wspierały Lotos, chcąc ponownie zaciągnąć ją do krainy umarłych. - Czemu wmieszałaś się w ich walkę, matko? Kto pozwolił ci ingerować w drugą bitwę, gdy wyraźnie powiedziałam, że zjawimy się dopiero na trzeciej?! – jej Lotos gwałtownie pojaśniał, z granatowego przechodząc w niebieski. Zacisnęła jedną z dłoni w pięść, czując rwący ból, gdy ciernie przemieszczały się po jej ręce jak szalone, żyjąc własnym życiem. – Sądzisz, że się uspokoję? Nie masz nade mną ŻADNEJ WŁADZY. Feanen stała bez ruchu w dalszym ciągu, a jej zimne, jasnozielone oczy wpatrywały się w jeden punkt. Opuściła suknię w dół, pozwalając jej dotknąć ziemi. Nie spuszczała z córki 787
wzroku. - Jesteś zdenerwowana – powiedziała z naciskiem. – Niepotrzebnie się unosisz. Zrobiłam to, co należało zrobić. Barnil jest zaślepiony chciwością, a Regnat nie przyda się nam do niczego. Jedynie Vavon może coś zdziałać w tej bitwie. Zrobiłam to z myślą O NAS, Aleno. Jesteś moją córką i nie ma rzeczy, której bym DLA CIEBIE nie uczyniła. Alena Valrilwen wpatrywała się w matkę, nie odpowiadając. Nie zwróciła uwagi na otwierające się drzwi do komnaty, w której się znajdowały. Wyczuła obecność żołnierza, który na ich widok cofnął się gwałtownie i, kłaniając się, wybiegł z sali, wcześniej zamykając za sobą nerwowo drzwi. Zaczęła się śmiać. Jej śmiech poniósł się po pomieszczeniu, wprawiając Feanen w jeszcze większą furię, jednak Alena się tym nie przejęła. Śmiała się, a jej Lotos nieustannie jaśniał. - Zrobiłaś to dla mnie, tak? – zapytała. – To bardzo ciekawa teoria. Co jeszcze uczyniłaś dla mnie? Feanen podeszła bliżej, zachowując ostrożność. Nie chciała tracić kontaktu wzrokowego z córką, gdyż bała się, że ta straci nad sobą kontrolę. - Wychowałam cię – powiedziała ostro. – Dałam ci wszystko, czego tylko pragnęłaś. Byłaś najważniejszą osobą w moim życiu. Dalej nią jesteś. Toczyłam dla ciebie wojny. Śmiech Aleny nagle ucichł, a elfka stała nadal bez ruchu. - Toczyłaś dla mnie wojny? Wiesz czym jest wojna? – wycedziła tak cicho, że gdyby w kącie sali stał śmiertelnik, nie usłyszałby ani jednego słowa. – Wyszłaś kiedykolwiek na pole bitwy, otoczona wrzaskami, krwią i smakiem stali na ustach? Stałaś na czele armii, czekającej na jedno twoje polecenie? Czułaś, że nie możesz złapać oddechu, bo powietrze stało się tak brudne i przesiąknięte stęchlizną walki i śmierci? Słyszałaś wrzaski swoich żołnierzy? BYŁAŚ PRZY NICH, GDY UMIERALI?! Nie? A więc nie masz najmniejszego pojęcia, czym tak naprawdę jest WOJNA! – szyby niezwykle wysokich okien w sali tronowej Barnila w jednym ułamku sekundy roztrysnęły się na miliony maleńkich kawałeczków, powodując wielki i donośny huk. Odłamki szkła uderzyły o ziemię, rozbijając się na jeszcze drobniejsze części, a Lotos Aleny był praktycznie błękitny. - Uspokój się! – miażdżący głos Czarownicy był równoważny z uściskiem, jakim złapała córkę za ramiona. – ZAPANUJ NAD SOBĄ! Zmuszasz mnie do... - Do czego? – zapytała głośno czarnowłosa, a w jej oczach można było ujrzeć już tylko chaos. - Nie masz odpowiedzi. Nigdy jej nie miałaś. Boisz się mnie. Boisz się tego, co mogę uwolnić, bo to zniszczy wszystko i wszystkich. Feanen warknęła przeciągle, czując niewyobrażalną wściekłość. Zacisnęła ręce mocniej na ramionach Aleny. - Jesteś moją CÓRKĄ! Następczynią! Pomyśl o pytaniu, na które obiecałam ci odpowiedzieć. Nie bądź niemądra, Aleno. Sądzisz, że Bradley by tego chc... - NIE WSPOMINAJ JEGO IMIENIA! – wydarła się elfka, a nieludzka, niewidzialna siła odrzuciła Czarownicę od Aleny, uderzając nią o ścianę. Błękitne ciernie na rękach młodszej elfki zmieniały położenie złowrogo, poruszając się niczym żywe węże, spętane w małej klatce. Feanen Valrilwen leżała na ziemi, wśród odłamków szkła, wpatrując się w postać córki. Czuła w sobie żądzę mordu, której nie odczuła od tak bardzo dawna. Za zniewagę, jakiej dopuściła się Alena, widziała tylko jedną karę. 788
Śmierć. Po chwili jednak opanowała swoją wściekłość, zirytowana, że zajęło jej to tyle czasu. Nie mogła zabić własnej córki, która była kluczem do jej sukcesów. Nie mogła pozbawić życia jedynej istoty, która miała jej bronić. Nie mogła sprowokować Aleny przedwcześnie. Ostatnia bitwa miała mieć miejsce dopiero jutro. Wtedy liczyła na pełny gniew swojej córki. Wtedy chciała obudzić w niej potwora. Jasnozielone oczy napotkały spojrzenie córki. Czarownica powoli podniosła się z ziemi, otrzepując kawałki szkła ze swojej sukni. Nie nosiła na sobie żadnych widocznych ran. Alena patrzyła na nią, w dalszym ciągu stojąc bez ruchu. Nie zwróciła uwagi na zniszczenia, jakie spowodowała. - Nigdy więcej nie wymawiaj imienia mojego brata – powtórzyła, a jej głos był cichy i niezwykle zimny. Po tych słowach odwróciła się i wyszła, zostawiając Feanen zupełnie samą. ... ... “Cut me free, bleed with me One by one, we will fall, down, down Pull the plug, end the pain, run´n fight for life Hold on tight, this ain´t my fight”
Lód zapadał się pod tysiącami zbrojnych i magów, otwierając im prostą drogę we wrzące ramiona białej śmierci. Okropny skowyt umierających ludzi i elfów poniósł się po polu bitwy, które jeszcze wcześniej usłane było prowizoryczną ziemią, zasłaniającą ogromne doły. Król Vavon stał na krawędzi dwóch otchłani. Czarne ostrze w jego dłoni zajaśniało złowrogim blaskiem, a jego czarne oczy bardzo szybko odnalazły sylwetkę Barnila, który stał zaledwie kilkanaście metrów od niego, łapiąc równowagę pośród wpadających w doły żołnierzy i własnych magów. Mroczny elf uniósł wzrok do góry, widząc wrony, krążące nad polem bitwy, których krakanie brzmiało jak żałobna pieśń poległych, którzy konali u stóp ludzkiej stolicy. Niezwykle silny wiatr, który zerwał się niespodziewanie, rozwiał mu długie, czarne włosy, gdy unosił swój miecz w górę, a jego oczy skierowały się ponownie na Barnila. - Walcz. – wypowiedział jedno słowo, nie wysilając się przy tym, jednak jego głos dotarł do króla Edery, wwiercając mu się w umysł i odbijając echem. – WALCZ JAK MĘŻCZYZNA, PULGAWY ŚMIECIU, NIEGODNY NOSZENIA JAKIEJKOLWIEK KORONY! Barnil zdążył się jedynie odwrócić, gdy, w tej samej chwili, Vavon znalazł się tuż za nim, unosząc miecz ponownie i atakując go. Siła ciosu powaliłaby go na kolana, gdyby nie to, że pomógł sobie magią, by go sparować i sam zaatakował elfa. - Byłeś moim przyjacielem! – wydarł się mężczyzna, a jego głos był jeszcze bardziej upiorny niż zwykle. – Nie atakowałem twojego państwa, zawarliśmy sojusz! – ich miecze ponownie starły się, a z czarnego ostrza niespodziewanie buchnął ogień, pochłaniając obszar kilkunastu metrów dookoła nich. Vavon nie drgnął nawet, podczas gdy zaskoczony i wściekły do granic możliwości Barnil cofnął się, rozdzielając ich ostrza. Ochronił się magią, nie odnosząc 789
poważniejszych obrażeń. Nie mieli pola do manewrowania, gdyż otaczały ich otchłanie, pochłaniające coraz więcej walczących. - Nie atakowałeś Utis, bo się mnie bałeś – wycedził mroczny elf, wywijając młynek mieczem i niespodziewanie łapiąc go oburącz i tnąc z dokładną precyzją w stronę Barnila, gdzie wyszło mu na spotkanie ostrze przeciwnika. – Zawsze się mnie bałeś, powiedz to na głos. I źle trafiłeś z fałszywą przyjaźnią, gdyż przysięgałem chronić tego księcia na własne życie. Wymiana ciosów, która nastąpiła po jego ostatnim słowie, wstrząsnęła ziemią. Odłamki gleby spadały w białą otchłań, a ich ostrza zderzały się z niewyobrażalną siłą, iskrząc się od mocy w nich zawartej. Śmiercionośny cios uderzył w pancerz zbroi Barnila, rozcinając ją na pół i raniąc jego skórę bardzo głęboko. Ciemnowłosy król Edery warknął przeciągle, czując furię i gorącą, spływającą po jego torsie krew. Chwila nieuwagi wystarczyła, by kolejny cios spadł na niego z siłą ogromnego wodospadu. Poczuł intensywny, tępy ból, a gdy spojrzał w dół, doznał szoku. Nie miał dwóch palców, które wcześniej zaciskał na rękojeści miecza, zanim przerzucił go w drugą dłoń. W porę zorientował się, że jeszcze jeden cios nadchodzi i ogromną kulą energii chciał odrzucić ich od siebie, jednak napotkał opór w postaci mrocznej mocy Vavona. Zaczął się śmiać, a w śmiechu tym było słychać wydźwięk szaleństwa. Nie zważając na ból, złapał miecz obiema rękami i ciął mocno przed siebie, dając upust swojej furii. - ALENA CIĘ ZNIENAWIDZI! ZOBACZYSZ! ZGINIESZ Z JEJ RĘKI! – wydarł się, chcąc rozjuszyć elfa, który nie okazywał żadnych emocji i nie dawał się rozgryźć. Vavon nie odpowiedział mu. Był opanowany. Wiedział, że tylko jego moc wstrzymuje wybuch potęgi Barnila. Wiedział, że, oprócz Deanuela Norta, tylko on na tym polu bitwy może z nim walczyć. Chciał zaatakować go ponownie, nie zwracając uwagi na nic innego; stracił poczucie czasu, a krzyki, które rozlegały się dookoła nich, przestawały się liczyć. Wtem jednak do jego oczu doleciał pył, który uniósł się niespodziewanie ze szczelin po pękniętym lodzie. Nie widział niczego, gdyż smog ogarnął całe pole bitwy. Usłyszał śmiech Barnila, dochodzący z niedaleka. Wiedział, że człowiek chce grać na czas, by ukoić własny ból. Barnil cofnął się, ściskając w zdrowej dłoni ostrze swojego miecza. Krwawił mocno. Smog nie zrobił mu żadnej krzywdy, jednak rana i ucięte palce dawały mu się mocno we znaki. Odsunął lekko swój pancerz, by zobaczyć rozcięcie. Było krótkie, lecz niesamowicie głębokie, a z wnętrza zranienia wypływała dziwna, czarna ciecz. Zamrugał gwałtownie i wtedy usłyszał głos Vavona. - W tworzeniu mojego miecza pomagał prastary smok. – Barnil nie umiał zlokalizować położenia mrocznego elfa. Nie widział go przez ciemne opary, a jego głos zdawał się dochodzić z każdej strony. – Jeśli sądzisz, że łatwo wyleczysz tę ranę, to jesteś w błędzie. Zadarłeś z krainami, które mają dość sił, by zmiażdżyć cię, zanim odwrócisz głowę w drugą stronę. Pokażę ci, co to znaczy wdać się w konflikt z północnymi państwami i ich chłodem. Barnil uniósł przed siebie zranioną rękę, która zalśniła czernią, jednak spóźnił się o ułamek sekundy. Cały smog, z kilkukilometrowego pola bitwy, w jednej chwili znalazł się nad ręką stojącego kilkanaście kroków przed nim Vavona, a potem... Runął w jego stronę, żarząc się ogniem. Poczuł jak drobinki mniejsze, niż mógł sobie wyobrazić, wbijają się w jego ciało, powalając go na ziemię i zaczynając wypalać mu narządy od wewnątrz. Niesamowicie mocny ból rozdarł jego ciało. Nie widział nic, jednak czuł 790
obecność mrocznego elfa tuż nad sobą. W ostatniej chwili uniósł miecz, a ostrza ponownie zderzyły się z ogłuszającym hukiem w powietrzu. Poczuł na własnym ciele, jak ziemia zadrżała, po czym przeturlał się w bok, chcąc uciec Vavonowi. Wiatr wiał coraz mocniej, a wraz z nim, z nieba zaczął spadać śnieg. Barnil zdołał stanąć na nogi; w jego oczach czaiło się tylko szaleństwo. - Popełniasz błąd! – krzyknął do elfa. – Zadarłeś z niewłaściwym człowiekiem! JESTEM NIEPOKONANY! PATRZ I SŁUCHAJ JAK UMIERAJĄ CI, KTÓRYM NIE STANĘ SIĘ PRZYCHYLNY! Vavon warknął, czując, jak ziemia się obrusza pod wpływem ich walki. Jego zimne oczy wpatrywały się w przeciwnika, gdy dookoła niego, z ziemi, uniosły się czarne, skrzydlate kreatury. Ich skrzydła były pokryte tysiącami żyłek, tak cienkich, że można było nazwać je nićmi. Buzowały mocą, rozwierając dzioby, z których ziała czysta i nieskalana śmierć, czekająca na kogoś, kogo mogła dosięgnąć. W jednej sekundzie potwory ruszyły na Barnila, który również uniósł ręce, wypuszczając z nich miecz. Dwa ogromne strumienie energii zderzyły się ze sobą, powalając na ziemię wszystkich dookoła, którym udało się ustać na nogach. Wszystkich, oprócz Vavona i Barnila, którzy unosili swoje ręce przed sobą. Wtedy jednak... Złoża energii, nie mogące znaleźć ujścia, roztrysnęły się dookoła, idąc śmiercionośną falą we wszystkie kierunki świata. Część ogromnej mocy uderzyła w las, jednakże większe stężenie natarło wprost na Ledyr. - Nie zniszczysz własnej stolicy, głupcze! – warknął mroczny elf, nie odpuszczając ataku. – Pozabijasz wszystkich i wszystko, na co tyle pracowałeś! Mury runęły z ogromnym hukiem, malejąc z każdą jedną sekundą coraz bardziej i ukazując miasto. Ludzie, przerażeni, uciekali w popłochu, wybiegając z miasta przez, jeszcze istniejące, bramy. Gdy pierwsza, najbliższa część muru przestała istnieć, energia uderzyła w domy. Oczy Barnila rozszerzyły się szeroko, odbijało się w nich światło mocy. Nie przestał, jedynie cofnął się o dwa kroki, czując potęgę bijącą od jego wroga. Jego zakrwawione usta wygiął uśmiech. - Zbuduję sobie NOWĄ stolicę! To tylko miasto, nic nie znacząca metropolia, którą mogę zniszczyć! PATRZ, JAK UMIERA WOLNOŚĆ I WASZA REBELIA! Padały jeden za drugim, pozostawiając po sobie jedynie spalone gruzy, trupy i ruiny. Vavon z sykiem odciął dopływ swojej energii, jednak Barnil śmiał się szczerze, widząc jak najbliższe jego sercu miasto wali się w ciągu ułamków sekund. Ból nadal nim targał, a gdy przestali spierać się mocą, poczuł jak jego ciało drży, jednak nadal się śmiał. Kilometry domów, straganów i uliczek zostały pochłonięte w zastraszającym tempie, pozostawiając po sobie upiorną pustkę i tony gruzu. Król mrocznych elfów opuścił lekko miecz, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Wiatr zawiał jeszcze mocniej, a śnieg zaczął się wzmagać. I wtedy Barnil, wiedząc, że ma swoją jedną i jedyna szansę, gwałtownie odciął dopływ mocy i zamachnął się swoim ciężkim mieczem. ... ...
791
“Aiming too high You are bound to fail Patience is a vital virtue That you'll never have”
Nadia poczuła, jak traci gwałtownie grunt pod nogami. Lód kruszył się, nie pozostawiając jej innego wyboru. Musiała biec. Rzuciła się na przód, prawie wpadając na Colina, który powalał jakiegoś maga. Złapała się jego ramienia, czując jak ktoś ciągnie ją do tyłu za nogę. Wyrwała swoją kostkę z czyichś rąk. - Colinie, uważaj! – rzuciła, widząc jak mag, stojący przed nim, wyciąga przed siebie ręce. Jasnowłosy warknął, czując jak jego miecz robi się niespodziewanie coraz cieplejszy, a ciepło przechodzi w gorąco. - NIKT nie rusza mojego miecza, starcze! – rzucił i zamachnął się gwałtownie, podcinając mu gardło. Mag, który spodziewał się magicznej kontry, zmarł na miejscu, spadając w otchłań. – Nic ci nie jest?! – krzyknął do Nadii. Mimo, że byli tak blisko siebie, rozpadający się lód powodował głośny hałas, zagłuszający wszystko dookoła. Ziemia ponownie się zatrzęsła, prawie zwalając ich z nóg. - Nie! – odparła elfka, trzymając się go mocno. – Tylko... Nie zdążyła dokończyć wypowiedzi, gdyż poczuła, że ktoś znów łapie ją za kostkę. Odwróciła głowę, a jej krzyk zanikł w zgiełku wojny. Tuż za nimi znajdowała się przepaść. Widziała, jak żołnierze z jej oddziału spadają po stromych krawędziach dołów, wpadając w białą, płynną śmierć. Niektórzy byli już zanurzeni w cieczy, która trawiła ich wolno. Elfka widziała, jak łapali się kolejnych nieszczęśników, a w ich oczach czaił się tylko ból. Widziała, jak nie mogli się wydostać na zewnątrz, a ich kości zanikały w lawie. Widziała, jak chcieli już tylko umrzeć. Nie zdążyła krzyknąć po raz drugi, gdyż ziemia zatrzęsła się ponownie. Straciła równowagę, w ostatnim momencie łapiąc Colina za drugie ramię. Elf nie spodziewał się tego i zachwiał się, gdyż ziemia osypywała mu się spod stóp. Runęli w dół, rozdzielając się jednocześnie. Colin złapał się krawędzi otchłani, zaklinając cicho. Obejrzał się za siebie, czując buchające od dołu gorąco. - Nadio! – wydarł się. Elfka znajdowała się kilkanaście metrów niżej od niego i trzymała się jedynie małej, samotnej, wystającej skały. Zacisnęła zęby i podciągnęła się wyżej, czując jak kamień dziurawi jej skórzane rękawice i rani jej dłonie. Próbowała odepchnąć się w górę magią, jednak poczuła, że jest zbyt słaba. Zacisnęła dłonie na skale mocniej. - Nie mam się czego złapać! – odkrzyknęła do jasnowłosego. – Nie mogę się podnieść wyżej! Ta lawa zasysa do środka magię! Brat Deanuela zaklął głośno, podciągając się wyżej. - Zaraz cię wyciągnę! – spojrzał w górę i zamarł. Mag, którego zabił kilka minut temu, stał nad nim, uśmiechając się szyderczo. W rękach trzymał jego miecz, który wypadł Colinowi podczas upadku w dół. - Wydawało ci się, że nie jestem chroniony żadnymi innymi zaklęciami, co? – zapytał, a ziemia znów zachwiała się, trzęsąc nim do przodu i do tyłu. Jasnowłosy elf zacisnął zęby, 792
gdyż czuł, jak ziemia, której się trzymał, zaczyna się kruszyć. Coraz ciężej było mu się utrzymać. Usiłował wyczuć jakikolwiek kamień pod nogami, jednak jego próby spełzły na niczym. - Lepiej zabieraj stąd swój żylasty tyłek, bo jak wejdę na górę, to pożałujesz, że nie odciąłem ci tego przemądrzałego łba – syknął, a mag zaśmiał się głośno i szyderczo, obracając w dłoniach jego miecz. - Zła odpowiedź – powiedział i zamachnął się, wbijając elfowi ostrze w dłoń. Colin zacisnął zęby jeszcze mocniej, czując silny ból, gdy mag wbił mu ostrze głębiej w rękę, śmiejąc się w głos. – I co teraz, psie samozwańca? Żałujesz, że nie szczekałeś tak, jak ci zagrałem?! Kolejne trzęsienie ziemi wstrząsnęło wszystkimi, którzy próbowali ratować swoje żywota. Jasnowłosy próbował ponownie się podciągnąć, jednak miecz, tkwiący w jego dłoni, skutecznie mu to uniemożliwiał. Poczuł, jak zaczyna tracić siły, a krew sączy się z niego coraz bardziej obficie. - Żałuję, że... – zaczął, jednak nie skończył swojego zdania, widząc, jak mag gwałtownie puszcza klingę miecza, patrząc na swoją dłoń, która zaczęła niespodziewanie czernieć. - Nie! – wrzasnął przerażony, cofając się. Czerń zajmowała już całą jego dłoń, idąc dalej. – Przekląłeś swój miecz czarną magią, głupcze?! Colin wytrzeszczył oczy, widząc, jak jego miecz znika, uwalniając jego dłoń, tylko po to, by po chwili pojawić się kilka metrów dalej, leżąc spokojnie na popękanej ziemi. Nie mógł prosić o lepszy moment, by spróbować po raz ostatni wspiąć się w górę, a potem pomóc Nadii, gdyby nie to, że ktoś mu to udaremnił. Poczuł, jak szyjesz szpony łapią go za górę od zbroi, unosząc go w górę. Łopot skrzydeł upewnił go w tym, kto porywał go w powietrze. Spojrzał w dół, by dojrzeć, jak zielona smoczyca łapie Nadię i również unosi ją do góry. Poczuł ulgę. - Dzięki, Flame! – zawołał. – Gdyby nie t... – wtedy urwał, gdyż dopiero z powietrza mógł ujrzeć ogrom zniszczeń, jakie powstały. Pole bitwy przypominało mu bardzo dziurawy ser, z wypełzającymi z dziur robakami. Zamrugał, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Mało kto jeszcze walczył. Wszyscy chcieli przeżyć. Lawa pochłaniała tysiące istnień w przeciągu zaledwie minuty. W chaosie, jaki panował na dole, dostrzegł wyraźną postać, której nie mógł pomylić z żadną inną. – Postawcie nas tam! – wskazał ręką. – Deanuel się zbliża i może nas potrzebować! ... ... “The ultimate high as all beautiful dies A ruler’s tool, priest’s excuse, tyrant’s delight”
Miecz Żywiołów zderzył się z ostrzem Barnila, który nie spodziewał się, że ktokolwiek stanie w obronie jego wroga. Władca Edery warknął przeciągle, odepchnięty siłą ciosu do tyłu. Kontratakował niemal natychmiast, przerzucając miecz do zdrowej dłoni. Czuł ból w całym ciele, które krwawiło obficie po tym, co zrobił mu Vavon. 793
- Jeszcze ty?! – warknął. – Zmiażdżę was wszystkich! NARODY BĘDĄ PRZEDE MNĄ UPADAĆ! - Najpierw ty upadniesz przed nami – rzucił Deanuel, a jego miecz zalśnił żywym ogniem. Wykorzystał to, jak precyzyjnie zranił Barnila król mrocznych elfów. Dostrzegł swoją szansę, chwytając miecz obiema rękami. – NIKT się za tobą nie wstawi! Zaatakował go, a dźwięk stali uderzającej o stal wypełnił ich uszy. Vavon zaśmiał się chłodno i... Dołączył do Deanuela, atakując Barnila z drugiej strony. Nie miał w sobie ani krztyny litości. Barnil warknął, a w jego drugiej dłoni pojawił się drugi miecz. Zamachnął się w dwie strony, zachowując podzielność uwagi. Wymiana ich ciosów była tak potężna, że kolejne fragmenty ziemi zaczęły zapadać się, tonąc w białej lawie. Barnil zobaczył coś w oddali; coś, co sprawiło, że przestał atakować, a zaczął się bronić. - Chcecie nierównego pojedynku?! ZRÓWNAŁEM WŁASNE MIASTO Z ZIEMIĄ, SĄDZISZ, ŻE NIE ZMIAŻDŻĘ CIEBIE, SAMOZWAŃCU?! – rzucił, rozwścieczony. Oczy Deanuela zajaśniały dziwnym blaskiem, a miejsca, w których ostrze ludzkiego króla zetknęło się z jego ostrzem, stapiały się w ułamku sekundy. Po chwili z miecza nie zostało już nic, a Barnil odrzucił go od siebie, nie mając z niego żadnego pożytku. Chwycił oburącz drugie ostrze, plamiąc klingę krwią i cofając się niebezpiecznie blisko otchłani. Czuł wściekłość. - Tym mieczem zdobyłem Ederę – wycedził. – Tym mieczem ścinałem niewierne głowy. A ty, samozwańcu, unicestwiłeś go swoją zabaweczką. Z kim musiałeś zawrzeć pakt, by nauczyli cię takiej magii? Deanuel stał obok Vavona, trzymając przed sobą Miecz Żywiołów. Czuł, że Barnil zaczął się wycofywać nie bez powodu. W dalszym ciągu nie mieli pełnego pola do popisu, gdyż byli uwięzieni pomiędzy dwiema ziejącymi otchłaniami. Nie miał drogi ucieczki. - Poddajesz się? – zapytał książę, a w jego głosie można było odczytać autentyczne zdziwienie. – Dasz nam się schwytać? - Nie bądź naiwny – rzucił do niego cicho Vavon. – Prędzej sam skoczy do tej lawy, niż da się złapać. Nie próbuj żadnych sztuczek – dorzucił do Barnila. – Jesteś otoczony i nikt ci nie pomoże. Zimne, ciemne oczy króla Edery patrzyły na Deanuela z nutką szaleństwa i rozbawienia. Nie ruszał się, trzymając w rękach swój opuszczony miecz. - Ja dopiero zacząłem rozgrywkę. Pozwólcie jednak, że złożę mój miecz u waszych stóp – powiedział głośno i niespodziewanie wbił miecz w poharataną ziemię. Siła energii, idąca wraz z tym ciosem, była tak silna, że odrzuciła całą trójkę w różne strony świata. Barnil, jako jedyny przygotowany, wymierzył dokładnie odległość, na jaką musiał się przenieść. Wiedział, że tak poraniony nie odniesie tak spektakularnego zwycięstwa, jakiego pragnął. Wiedział również, że może zadać dużo więcej bólu. Ostatnim, co widział, były brązowe włosy elfki, a ostatnim, co słyszał, był przeciągły krzyk, niosący się echem po polu śmierci. ... ... 794
“You will kneel before me And you will confess that I am God”
Wysoka postać siedziała na tronie Edery, trzymając ręce na oparciach złotego siedzenia. Długie, praktycznie białe włosy spływały mężczyźnie prawie do łokci. Jego oficjalne szaty kontrastowały z jego włosami, gdyż były w ciemnych zabarwieniach. W jego niebieskich oczach czaiło się rozbawienie. Wpatrywał się w stojącą przed nim kobietę z zaciekawieniem. Nadchodziła noc. - A więc powiadasz, droga siostro, że Alena traci nad sobą kontrolę? – zapytał, a jego głos poniósł się echem po sali. Feanen Valrilwen skinęła głową, wpatrując się w jeden z obrazów. Zupełnie, jakby nie chciała spojrzeć na brata. Zupełnie, jakby czuła się upokorzona obecnością samego boga, podczas gdy ona sama była w słabszej, śmiertelnej powłoce. - Tak – powiedziała po chwili. – Jakby chciała przestać panować nad Lotosem. Staje się coraz bardziej nieobliczalna. Dziś mnie zaatakowała. Rzuciła mną o ścianę, Daelvishu. Tylko i wyłącznie dlatego, że wspomniałam imię Bradley’a. Bóg podniósł się z tronu, schodząc po schodkach w dół. Jego obecność w sali wydawała się dziwnie eteryczna i ulotna. Temperatura w pomieszczeniu stopniowo spadała, co było symptomem obecności boskich istot. - Nie rozumiem, czemu ludzie lubią spędzać tyle czasu na niewygodnych krzesłach – rzucił i spojrzał na Czarownicę. – Bradley jest dla niej ważny, przecież o tym wiesz. Może ją prowokujesz, Feanen? – coś w jego głosie świadczyło o jego rozbawieniu. – Ja na twoim miejscu nie testowałbym jej cierpliwości. Ma w sobie dużo gniewu. - Sądzisz, że jestem głupia, bracie? – zapytała z oburzeniem w głosie, odwracając się w jego stronę. – Oczywiście, że jej nie prowokuję! Jeszcze kilka dni temu była skłonna przede mną klęknąć! Jak mam zapanować nad kimś, kto nie panuje nad samym sobą? - To twój problem, siostro – rzekł, stojąc w miejscu i ją obserwując. – Pamiętaj jednak o jednym. Ja i Dalyven przybędziemy na bitwę wtedy, kiedy nas o to poprosisz. Wiesz o tym, że ja wygram, bo jestem bardziej zdeterminowany i dążę po trupach do swoich celów. Sprawię, że Alena zabije tego dzieciaka i jego przyjaciół, których śmierci tak pragniesz. Jednak ani po tym, ani przed tym nie chcę jej kontrolować. Ma wyjść za mnie ze swojej własnej woli, oddać mi się dobrowolnie i kochać mnie całą sobą. Masz ją nastawić pozytywnie w stosunku do mojej osoby. Sprawię, że będzie posłuszna, bo dam jej wszystko, czego zapragnie. Do tego czasu jednak to ty musisz nad nią panować i ją do tego przygotować. Czy zrozumiałaś dokładnie o czym mówię? Feanen milczała. Jego niebieskie oczy przewiercały ją na wylot, sprawiając, że robiło jej się zimniej. Czuła buzującą wściekłość, która niemal rozsadzała ją od środka, spowodowana bezsilnością. Wiedziała jednak, że musi dokonać tego, czego wymagał, by powrócić do łask. - Kiedy zatem zwrócicie mi moje miejsce wśród bogów? – zapytała przez zaciśnięte zęby. Daelvish podszedł bliżej, nie spuszczając z niej wzroku. - Kiedy Alena da mi pierwszego syna – rzucił. – Wtedy będziesz mogła do nas dołączyć. Oczy Czarownicy pojaśniały. Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, gdyż drzwi sali otworzyły się szeroko. Do środka wkroczył zakrwawiony Barnil, ciągnąc za sobą spętaną elfkę. Widać było, 795
że mężczyzna jest w istnej furii. - Vavon nas zdradził! – posadził Nadię na krześle brutalnie, a sam spojrzał w stronę Feanen. Jego głos był przerażający. Uwadze Czarownicy nie umknęło to, że nie miał kilku palców, a uszkodzenia jego ciała były bardzo poważne. – Widzisz moje rany? Patrzysz właśnie na jego dzieło. Nie zapędziliśmy ich wszystkich do Białej Lawy, tylko sami w nią wpadliśmy. Zginęło mnóstwo osób, a ja... – nagle urwał, widząc Daelvisha. Zamilkł na dłuższą chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć. Zmęczenie, wściekłość i pragnienie zemsty zlewało się w jedną całość w jego głowie. Rozpoznał go natychmiast, co ostudziło jego wylewność emocjonalną. - Jak to nas zdradził?! – ogłuszający krzyk Feanen poniósł się po sali głośnym echem. – Był najbardziej zaufanym królem w całej tej maskaradzie! Stał za moją córką od wieków! KPISZ SOBIE ZE MNIE, NĘDZNY ŚMIERTELNIKU?! Barnil chciał się cofnąć, jednakże stół, stojący za nim, przeszkodził mu w tym skutecznie. Nie był naiwny, by wdawać się z nią w jakiekolwiek dyskusje. Nie odzywał się, patrząc to na boga, to na Feanen. Białowłosy zaśmiał się niespodziewanie, przysłuchując się ich konwersacji. - Wybacz mojej siostrze, człowieku, ale czasem sama zapomina, kim aktualnie jest – powiedział. – Twoi sojusznicy wykruszają się niczym pijani dezerterzy na ziemskich walkach... – w jego głosie zabrzmiała bardzo wyraźna drwina. – Masz wyjątkowo pechową aurę wokół siebie, ludzki królu. Wątpię, by to pomogło ci wygrać wojnę. – podszedł kilka kroków bliżej, mierząc go zimnym wzrokiem. – Bije od ciebie nienawiść i furia, jednak nie umiesz wykorzystać tych cennych emocji dla swoich korzyści. Ciemne oczy władcy Edery spotkały się z niebieskimi tęczówkami Daelvisha. - Nie na co dzień rozmawiam z bogami – wycedził w końcu, najgrzeczniej jak umiał. – Nie znam waszych zwyczajów, ani pozycji. Jednak jestem królem, co oznacza, że stoję z wami na równi. Nie ma nikogo, kto stałby wyżej, niż król lub bóg. To nakazuje ci okazywać mi należny SZACUNEK. W sali zapadła głucha cisza. Usta Feanen wygiął prawie niezauważalny uśmiech, co nie uszło uwadze siedzącej na jednym z bogato zdobionych krzeseł Nadii. Leśna elfka była związana magicznymi więzami, by nie mogła w żadnym wypadku uciec. Była obolała i zakrwawiona po walce, a szpony Viridis, która uratowała ją przed powolną śmiercią w lawie, boleśnie poraniły jej plecy. Nie dawała po sobie poznać żadnych oznak strachu, jednak czuła, że trafiła na sytuację bez jakiegokolwiek wyjścia. Daelvish nie ruszył się z miejsca, jednak samo jego spojrzenie wystarczyło, by uciszyć człowieka. Nie zaśmiał się, nawet drwiąco się nie uśmiechnął. - Król na równi z bogiem? Słyszałem tylko o kilku monarchach, którzy mogliby być odpowiednimi kandydatami na bogów i nie są obecni na tej sali – powiedział, a jego głos był niezwykle cichy. – Nikt nie może równać się z bogiem, a już na pewno nie zwykły człowiek, w którego żyłach nie płynie nawet królewska krew. Do czego musisz się odwoływać, by wymusić posłuszeństwo na jakimś dzieciaku? Porywasz KRÓLOWĄ LEŚNYCH ELFÓW? – spojrzał w stronę Nadii, zatrzymując na niej wzrok. – Jak ją schwytałeś? Bez walki, jak zwykły tchórz? Barnil lekko cofał się za każdym jego słowem. Opanował swoją wściekłość z ledwością. - Jest mi potrzebna, by uczynić porażkę Norta jeszcze bardziej dotkliwą – powiedział powoli. – Jestem... 796
- Nigdy więcej nie stawiaj się na równi z bogami, ludzki śmieciu – wycedził białowłosy, przerywając mu. – Bo rozerwę ciebie na kawałki własnymi rękami. I po chwili go nie było. W sali panowała cisza, którą przerwała wciąż rozbawiona Feanen. - Rozgniewałeś mojego brata, królu. Obyś tego nie pożałował – rzuciła. – Masz dużo do stracenia, a gniew boski może zniszczyć wszystko to, co uważasz za piękne i ci drogie. Barnil nie odpowiadał chwilę, stojąc bez ruchu. Spojrzał w stronę okna, które otworzyło się niespodziewanie. Podszedł bliżej, dotykając jego framugi. - Ledyr już nie istnieje – powiedział, a jego głos był pusty. – Sam go zniszczyłem, by zaskoczyć Vavona. To dopiero początek. Feanen zmarszczyła brwi, również podchodząc bliżej. Zamek był jedyną budowlą, stojącą w pobliżu kilku kilometrów. Przed nimi ziała ogromna pustka ruin, trupów i zniszczeń, zupełnie nieprzypominająca wspaniałej, ludzkiej stolicy, jaką niegdyś była. Elfka uniosła brwi, zdziwiona zupełnie. Nie spodziewała się ujrzeć czegoś takiego. - No proszę – rzekła dość cicho. – A jednak umiesz poświęcić coś, czym się szczycisz. - Czy tego tak naprawdę chcecie? – zapytała nagle Nadia, podnosząc się z krzesła. Spojrzała w stronę okiennicy, widząc żywy grobowiec tak wielu niewinnych ludzi, pięknej architektury, rozciągającej się na wiele kilometrów i dziedzictwa Edery. Poczuła ciepłe łzy na policzkach, podchodząc bliżej innego okna. Czuła, jak serce mocno jej bije, napędzane strachem i niepewnością, a teraz także żalem, spowodowanym tym, co zobaczyła. – Czy tego właśnie chcieliście? Gruzów, trupów i zniszczeń? - Nie odzywaj się w mojej obecności niepytana, elfko – rzuciła Feanen, a jej jasnozielone oczy zwróciły się w kierunku leśnej elfki. – Zrozumiałaś? Nadia poczuła chłód. - Może i jestem w niewoli, przetrzymywana wbrew mojej woli, Królowo – powiedziała po chwili. – Ale jestem koronowaną królową leśnych elfów. Jestem równa tobie, czy tego chcesz, czy nie. - Równa mi? – wycedziła ciemnowłosa, pojawiając się przy niej w ułamku sekundy. – Nigdy nie będziesz nawet bliska mojej pozycji. Byłam boginią i wkrótce odzyskam swoją dawną postać. Będziesz się przede mną kłaniać, śmiertelna istoto. Nadia zebrała w sobie wszystkie pokłady energii i odwagi, jakie kiedykolwiek posiadała. Wiedziała, że Barnil i jego strażnicy obserwują tę scenę z niedowierzaniem i wiedziała, co musi zrobić. Powoli podniosła głowę. Uderzyło ją to, jak bardzo wysoka była Czarownica. Ich oczy spotkały się i nie odwróciła wzroku, przetrzymując zimne spojrzenie Feanen. - Ukłoniłabym się przed Aleną, która tyle dla nas zrobiła – powiedziała cicho. – Ale nigdy w życiu nie ukłoniłabym się przed tobą, Feanen Valrilwen. Barnil wstrzymał oddech. Elfka jednak niespodziewanie zaśmiała się. - Ukłoniłabyś się przed kimś, kto pociągał za wasze sznurki przez tyle miesięcy? – zapytała. – Kogoś, kto będzie waszą największą zgubą jutrzejszego dnia? Alena nie ma serca dla nikogo, poza mną. - A ja sądzę, że ma, ponieważ to widziałam – odparła Nadia, patrząc na Królową. Ręka Feanen niespodziewanie zacisnęła się na szyi leśnej elfki. - Zamknij ją z Leiną – wycedziła do Barnila. – Bo twoja zakładniczka nie przeżyje do... – nagle urwała, puszczając Nadię gwałtownie. – Zostawiłeś jej magię?! – wysyczała do króla. – Tylko jej dotknij! Jej skóra PARZY. 797
- Została pozbawiona magii – odparł zdziwionym głosem mężczyzna. – Poparzyła cię, Królowo? - A nie widzisz?! – jej głos niemal ociekał furią. – Zabierz ją do swojej dziwki, JUŻ! I powiadom Alenę o Vavonie. To twoje zadanie. ... ...
Noc była ich jedynym schronieniem. Lasy były zbyt daleko w tyle, a mury Ledyru runęły podczas ostatniej walki. Gabriel szedł w stronę Deanuela, trzymając w ręce ubrudzony ziemią kawałek papieru. Skłonił przed nim głowę. - Książę, mamy już rozpiskę teg... - Ilu zostało przy życiu? – zapytał głucho Deanuel, siedząc na ściętym pniu drzewa. Od godziny nie odzywał się do nikogo, jeśli nie musiał. Wokół niego panowało lekkie zamieszanie i chaos, jednak nie przejmował się tym. Mało co do niego docierało i mało czym się przejmował. - Razem dziewięćdziesiąt tysięcy wojów – powiedział ciemnowłosy elf cichym głosem. – Z czego ponad połowa to Thoreni, którzy poradzili sobie najlepiej, co mnie nie dziwi. Lada chwila mają tu przybyć żołnierze mrocznych elfów, nie wiem dokładnie ile ich będzie, jednakże zakładam liczbę dwustu lub trzystu tysięcy. - Czyli w najlepszym wypadku mogę mieć niecałe czterysta tysięcy wojowników. Jeśli wszystko pójdzie bez komplikacji, w co już nie wierzę. Barnil ma sporą przewagę – powiedział, a jego głos był spokojny. Gabriel zmarszczył brwi. - Owszem, ale nie wygląda byś się tym przejmował, panie – odparł ostrożnie. – Czy planujesz coś jeszcze? - Nie, Gabrielu, niczego nie planuję – rzekł czarnowłosy. – Po prostu wierzę w los i swoje przeznaczenie. Co z Arthurem? - Jest zdewastowany psychicznie – odparł cicho Gabriel. – Nie chce z nikim rozmawiać i nic do niego nie dociera. Nie dziwię mu się. Jego żona została wciągnięta w samo centrum zła. Nie mogliśmy nic poradzić... - Wiem – przerwał mu Deanuel. – Nikt się tego nie spodziewał. Nadii nie stanie się krzywda. Jest zakładniczką. Gabriel jednak pokręcił przecząco głową. - Owszem, panie, jednakże nie zapominaj, kto ją więzi. Barnil zapewne ma tyle rozumu, że nie tknie królowej leśnych elfów, jednakże Feanen i jej córka zdają się nie mieć skrupułów. Żadnych. Jeśli Nadia wróci żywa, to będziemy świadkami cudu. Deanuel spojrzał na niego, a w jego spojrzeniu można było wyczytać jedynie chłód. Podniósł się z pnia, prostując się i czując ból w obolałym po walce ciele. - Skoro tak sądzisz – powiedział. – Ja wiem, że nikt jej nie tknie. Czas zebrać naradę. ***
798
“We shall come to set the dolphins free We shall wash the darkened bloodred sea Our songs will echo over the mountains and seas The eternity will begin once again in peace”
- Oczekujesz rozumu od kogoś, kto zrównał z ziemią własną stolicę?! – zapytał wściekły Gorgoth, przechadzając się po namiocie. – Postradałeś zmysły, Deanuelu Norcie! Otwórz oczy! Przez ostatnie dni myślałem, że dojrzałeś do swojej roli, a tymczasem moja córka została porwana przez jednego z największych tyranów, jakich pamięta ta ziemia?! - Dość – rzucił Deanuel. Jego głos był chłodny, ale opanowany. – Wiem, co robię. Wszyscy jesteśmy rozeźleni i zrozpaczeni tym, co się stało. Ale to ja muszę wygrać tę wojnę. I troszczę się o twoją córkę jak mało kto. Gdybyś wcześniej zaczął jej słuchać, zamiast zmuszać do różnych rzeczy, wiedziałbyś, o czym mówię. Gorgoth prawie trząsł się ze wściekłości. Zacisnął pięści, starając się opanować. - Kochałeś moją córkę, książę? – zapytał wściekle. Niebieskie oczy Deanuela spojrzały na niego beznamiętnie. - Owszem – odparł, czując, jakby mówił komuś swój wielki sekret, trzymany głęboko na dnie własnej duszy przez tyle miesięcy. – Nadal ją kocham, jednak szanuję jej wybór i jej małżeństwo, bo zawsze zależało mi na tym, by była szczęśliwa. Byłem dzieckiem, nieznośnym dzieckiem, jednak dorosłem, generale, czy to widzisz, czy też nie. Skoro mówię, że wiem, co robię, to wiem. Jestem waszym przywódcą i jeśli mi nie zaufacie, nie dojdziemy do niczego. Porwanie Nadii wzmogło mój gniew. To tylko pogarsza sytuację Barnila. Gorgoth zamilkł, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Poczuł, jak paląca złość jeszcze bardziej wzrasta, jednak nie dał tego po sobie poznać. - Co mam w takim razie powiedzieć Arthurowi, który nie rozmawia z nikim? – zapytał zajadle. – Mam mu powiedzieć, że masz swój plan, którego nie zdradzisz nikomu? Że powinien siedzieć cicho i się nie wychylać, by ci nie przeszkadzać? - Powiedz mu, żeby zaufał Nortowi – powiedział zimno Vavon. – Twojej córce nic nie grozi w Ledyrze. Jest zbyt ważna, a poza tym niektórzy nie pozwolą jej tknąć. Gorgoth spojrzał na niego z uniesioną wysoko głową. - Skąd możesz to wiedzieć, królu? - Wiem wiele rzeczy, o których ci się nie śniło – rzucił mroczny elf. – Obyś nie rzekł czegoś, czego będziesz potem żałował. Po jego słowach zapadła cisza. Po chwili Colin odchrząknął, podchodząc bliżej pnia, który pełnił rolę stołu. Był środek nocy. - Musimy się przespać – powiedział. – Zaatakują jutro, z ogromną przewagą liczebną. Musimy być gotowi przed świtem. Zakraść się bliżej... Deanuelu, usunąłeś już doły, prawda? – dodał do brata, który skinął jedynie twierdząco głową. – A więc świetnie. Deanuel milczał kilka chwil. Westchnął. - Colin ma rację. Nie zrobimy już niczego. Będę czuwał, nie potrzebuję tak dużej ilości snu. Jestem pewien, że smoki mi potowarzyszą. Wtedy w krąg światła wkroczył sam Wreth. Wrócił właśnie od Arthura, z którym próbował 799
porozmawiać, jednak bezskutecznie. - Musisz pilnować smoków, książę, jeśli przeklęta elfka pojawi się na bitwie – powiedział stanowczo. – Mój król jest głuchy na wszelkie argumenty. Rozpacz go zaślepiła. Uważam, że Arthur powinien się wycofać, by nie uczynił czegoś niemądrego. Mogę go zabrać do Meavy. Colin zdębiał. - Słucham? Nie ma takiej opcji, Wreth’cie. Żołnierze wierzą również w niego. A gdy Barnil zauważy, że król leśnych elfów wraca do Meavy, może tam wysłać swoje hordy, czując podstęp. Wtedy miasto będzie stracone. - Nie pytałem ciebie, Namiestniku, o zdanie – odparł miażdżąco Mag. – Tylko księcia. - Książę zapewne podziela moją opinię – rzucił ostro jasnowłosy elf. – Deanuel uczył się w Królestwie Niebieskim i powrócił z krainy zmarłych. Nie ufasz mu? - Oczywiście, że ufam. – Wreth zacisnął pięści niemal niezauważalnie. – Jednakże... - Colin ma rację – powiedział Deanuel, podnosząc głowę. – Arthur musi walczyć. Przekaż mu, że stawiam własne życie na to, że Nadii nic się nie stanie. A co do smoków... Umieją o siebie zadbać. I, wierz mi, im też nic nie zagrozi. Nie są jeszcze dorosłe, jednakże to najpotężniejsze istoty w tych krainach. Colin chwilę milczał, a potem skinął głową i spojrzał na Deanuela. - Ochroniły mnie przed jednym magiem, który zrobił mi to. – podniósł zabandażowaną rękę, wcześniej przebitą na wylot ostrzem miecza. – Jego dłonie niespodziewanie zaczęły czernieć, gdy trzymał mój miecz w ręce. Wreth zmarszczył brwi. - Smoki nadleciały później, widziałem was z daleka i widziałem, jak zaatakowała go jakaś magia. To nie mogły być one – rzucił. – Ktoś inny ci pomógł. Deanuelu...? Czarnowłosy książę zmarszczył brwi, zdziwiony. Pokręcił głową. - Nie byłem to ja – rzekł. – Nie mogłem nikogo znaleźć, jedynymi widocznymi obiektami, które powodowały te eksplozje mocy i trzęsienia ziemi byli Vavon i Barnil. Nie mam pojęcia kto to był. Zapewne ktoś z Thorenów, komu jestem zatem bardzo wdzięczny. Colin pokręcił głową, przyglądając się swojej ręce. Po chwili znów spojrzał na brata, a w jego oczach pojawił się dziwny błysk. - A może to była Alena, bracie? – zapytał. – Czuła, że walczę i... - Nie bądź śmieszny, Colinie – rzucił Gorgoth. – Ta wiedźma zapewne nasłała na ciebie tego maga. Nie zajmujmy się takimi sprawami, co było to minęło. Musimy przygotować się do bitwy. Vavonie, kiedy... – urwał jednak, gdyż coś małego i czarnego usiadło na jego głowie. Mały rulonik papieru, przywiązany wcześniej do nóżki ptaka, którym okazało się być ów stworzenie, wzniósł się, lśniąc dziwną poświatą i podleciał do Deanuela, który sprawnie złapał papier w dłonie. Zmarszczył brwi bardziej i rozwinął list. Nadii nic nie jest. Największa bitwa jutro rozegra się w twojej głowie, Deanuelu. Bądź gotów. Ailyn Poczuł jak robi mu się dziwnie lżej, gdy czytał te słowa. Lżej, a zarazem chłodniej. Wiedział, co go czeka jutrzejszego dnia. Wiedział także, że Alena nie pozwoli skrzywdzić Nadii w Ledyrze. Złożył papier i spojrzał po wpatrujących się w niego towarzyszach. 800
- Nadii nic nie jest – powiedział lekko spiętym głosem. – Koniec narady. Pilnujcie Abgara Rythena i Marvela Regnata. Muszę spędzić więcej czasu ze smokami, a wy powinniście odpocząć. Wezmę pierwszą i ostatnią wartę. Nie czekając na odpowiedź nikogo odszedł, zostawiając ich w niezręcznej ciszy i niepokoju. *** “For my dreams I hold my life For wishes I behold my nights A truth at the end of time Losing faith makes a crime”
Deanuel siedział przy smokach, milcząc nieustannie. Poczuł, że Viridis trąca go nosem po ręce. Spojrzał na smoczycę. W dużych, zielonych oczach czaił się smutek, ale i nadzieja. Poruszyło go to. - Wiecie co się dzieje – wyszeptał cicho. – Wiecie, że nigdy nie pozwoliłbym na to, by Nadii stała się krzywda. Flame fuknął cicho, obrażony na księcia. Deanuel spojrzał na niego i pokręcił głową, próbując pogładzić go po głowie. Dostał jednak tylko duży obłok dymu w odpowiedzi. - Flame, zrozum, że nie mogę pozwolić na to, by coś wam się stało. Jesteście nadzieją elfów i ludzi – dodał po chwili. – Nie chcę byście walczyli. Matka Aleny... – urwał, niespodziewanie wyczuwając czyjąś obecność za sobą. Odwrócił głowę i zobaczył stojącego blisko Vavona. Zmarszczył brwi i podniósł się, pozostawiając smoki, spokojnie siedzące na ziemi. - Coś się stało, królu? Przyszedł nowy list? – zapytał. Mroczny elf jednak pokręcił głową. - Nie – rzucił. – Przyszedłem po coś innego. Dziś straciłem na chwilę czujność i to mogło kosztować mnie życie, gdyby nie twoja reakcja. Jestem twoim dłużnikiem. Deanuel nie odpowiedział od razu. Ogarnęła go swojego rodzaju duma z powodu czynu, jakiego dokonał. Sam król mrocznych elfów mu podziękował. Poprawiło mu to nieco nastrój. - Nie, królu – odparł. – Ty dałeś mi armię, szpiegowałeś dla mnie Barnila i przybyłeś z odsieczą w najbardziej odpowiednim momencie. Nie znam twoich powodów i motywów, ale jestem za to wdzięczny. Twoja walka z Barnilem była jedną z najlepszych walk, jakie widziałem w życiu. Vavon skinął krótko głową. - Wcześniej Barnil nie obchodził mnie, bo nie robił mi problemów. Potem jednak spojrzałem na to inaczej. Nie lubię samozwańców, nie mam do nich szacunku i uważam, że trzeba go zlikwidować jak najszybciej – rzucił. Milczał chwilę. – Zrobiłem to także dla Aleny. Nieważne jak ostra czy surowa była dla ciebie, nieważne co mówili ci o niej inni, pamiętaj o tym, że zawsze chciała twojego dobra. Znam ją bardzo długo, dłużej niż ktokolwiek z was i jedyna sprawa, w którą była zaangażowana w takim stopniu, to poszukiwanie zabójcy jej brata. Deanuel poczuł jak żołądek zaciska mu się dziwnie, zupełnie jakby nie jadł przez dwa dni. Wziął głębszy oddech i skinął głową. - Te słowa wiele dla mnie znaczą – powiedział w końcu, gdy odzyskał już głos. – Jutro będę 801
musiał stawić czoło złu, które było uśpione przez tysiące lat. Jeśli nie uwierzę w siebie, nie dokonam tego i wszystko pójdzie na marne. - Jesteś dziedzicem całego Beinbereth, Norcie – rzucił mroczny elf. – Unieś więc głowę do góry i pokaż im, że obudzili twój gniew. Po tych słowach odwrócił się by odejść w noc. Deanuel czuł, jak jego myśli biją się w jego umyśle. Zacisnął ręce, przerażająco zimne w dotyku. - Czy nienawidzisz mnie za to, co się stało? – zapytał nagle. Król zatrzymał się, odwracając głowę w jego stronę. - Słucham? – zapytał chłodno. - Pytam, czy mnie nienawidzisz – odparł Deanuel. – Za to... za to, co zrobiłem. Mam obawy, że wszyscy mnie za to znienawidzą. To zdarzenie nie daje mi spać. Nie spałem od kilku nocy, Vavonie. Nie umiem też spojrzeć na Miecz Żywiołów tak, jak patrzyłem na niego wcześniej. Z czarnych oczu Vavona nie dało się niczego wyczytać. Nie odpowiadał chwilę. - Nie nienawidzę cię – rzekł w końcu. – Alena chciała, by tak się stało. Zaznaczyła to wyraźnie. Wiedziała, co będzie na nią czekać. Wybrała, by oddać swoje życie właśnie tobie i tym samym pokazała, jak bardzo cię szanowała. Niewielu mogło się tym poszczycić. Nie pozwól, by ten czyn i śmierć milionów istot poszła na marne. Nie dostaniesz nienawiści za to, co zrobiłeś. Co Alena ci powiedziała? Deanuel zamrugał, zdziwiony. - O co dokładnie pytasz? – zapytał dziwnym tonem. – Mówiła... wiele rzeczy. Bardzo wiele. - Pytam o to, czy powiedziała coś, co szczególnie zapadło ci w pamięć. Coś dotyczącego ciebie. Wysoki elf spuścił wzrok, marszcząc brwi. Jedna myśl, jedno wspomnienie krążyło po jego głowie bardzo często, nie zawodząc go w kryzysowych sytuacjach, które przytrafiały mu się coraz częściej. Jestem z ciebie dumna, Deanuelu Norcie. Poczuł kolejny uścisk w żołądku. Skinął głową. - Powiedziała, że jest ze mnie dumna – wyszeptał. Podniósł wzrok. – A może źle to zrozumiałem? Mogę... mogę pokazać ci to wspomnienie, królu. Sam ocenisz, czy... - Nie – przerwał mu niespodziewanie Vavon. – To wspomnienie jest czymś, czego nie chcę nigdy oglądać. To będzie twoje brzmię. Każdy z nas nosi jakieś w sobie. Nie patrz w przeszłość, tylko w przyszłość. Miecz Żywiołów to potężny dar. Alena chciała, byś go miał. Wykorzystaj go tak, jak planowałeś to zrobić. Nie pozwól, by twoja przeszłość ciebie zniszczyła. Jeśli rzekła, że jest z ciebie dumna, to miała dokładnie to na myśli i wszyscy inni też będą. Nie powiedział już niczego więcej. Odwrócił się i odszedł, a Deanuel odetchnął głębiej, czując dziwną ulgę w głębi siebie. Nawet nie zauważył, kiedy, w przypływie złości, Flame podpalił mu spodnie. ... ...
802
“They wait for me back home The live with eyes turned away They were the first ones to see They are the last ones to bleed”
Nadia siedziała bez ruchu na samotnym krześle w komnacie Leiny. Pomieszczenie było zupełnie puste, nie licząc jednego, skromnego łóżka, komody i stołu z kilkoma krzesłami, stojącymi dookoła niego. Elfki nie odzywały się do siebie od wielu godzin. Nadia czuła wyraźnie, że księżniczka jest w ciąży i nie mogła powstrzymać odrzucenia, jakie w stosunku do niej odczuwała. Wpatrywała się w swoje dłonie, na których nie widniały już żadne więzy, czy sznury. Nadal nie czuła swojej magii, którą zablokował Barnil. Nie wiedziała też, dlaczego Feanen nie mogła jej dotknąć. - A więc jesteś już królową. – głos Leiny przerwał ciszę. Leśna elfka spojrzała na leżącą na łóżku kobietę. Skinęła głową. - Owszem, ale to nie twoja sprawa, elfko – rzuciła. Leina zaśmiała się sztucznie. - Ależ moja. Jesteś skazana na przebywanie ze mną. Jakież to hańbiące. Nikt nigdy tutaj nie przychodzi, gdyż boją się potępienia, jakie mogłoby na nich spaść poprzez przebywanie ze mną. Barnil poczuł się bardzo... dotknięty moim występkiem. – w jej głosie pojawiła się gorycz. Nadia patrzyła na nią bez słowa. - A dziwisz się? Zachowałaś się jak najgorsza ladacznica – syknęła. – Miałaś tutaj ochronę, warunki do spełnienia tego, co kazał ci zrobić twój ojciec, a tymczasem wybrałaś bycie naiwną i zdradziłaś nas. Leina najeżyła się, słysząc jej słowa. Zacisnęła usta. - Słucham? Zdradziłam was? Bałam się! – rzuciła z wyrzutem. – Vavon jest straszny, jak miałam mu ufać? Nie znasz też Barnila, gdy jest zdenerwowany. Nie widziałaś ich w nerwach, przerażających, władających mocami, jakie mi się nie śniły. Cały ten zamek jest ponury, całe to miast... - To miasto już nie istnieje – przerwała jej Nadia, a jej głos był dość pusty. Leina zamrugała, zdziwiona, nie rozumiejąc, o czym królowa mówi. Zasłony w jej oknach były szczelnie zasunięte. - Nie wiem, o czym mówisz. Musisz wiedzieć, że jedyną osobą, która mi pomogła, był Grand, brat Barnila – wydusiła w końcu z siebie, podnosząc się do siadu. – Był dla mnie dobry, przynajmniej... na początku naszej znajomości, która potoczyła się dość szybko. Wiem, że jego reputacja nie jest ciekawa, ale czułam, że mnie kochał. Nawet jeśli teraz się tego wyrzeka i wyzywa mnie od najgorszych. Kochał mnie i... - I potraktował cię jak kawał brudu na swoich butach. – rozległ się niespodziewanie kobiecy głos. Elfki zwróciły jednocześnie wzrok ku drzwiom, w których stała Alena. Leina niespokojnie nakryła się bardziej kołdrą, a Nadia poczuła, jak robi jej się chłodniej. Wstała jednak z krzesła. - Aleno – rzekła, czując jak ma lekko zaciśnięte gardło. – Miałam nadzieję, że przyjdziesz. - Nie przyszłam na długo, chciałam tylko zobaczyć, czy naprawdę cię schwytali – rzuciła czarnowłosa elfka, rozglądając się po komnacie. – I wepchnęli do pomieszczenia z elfią 803
dziwką. To doprawdy poniżające. - Aleno, proszę – szepnęła Nadia, podchodząc bliżej. – Jesteśmy przecież po tej samej stronie. Zawsze byłyśmy. Obiecywałaś mi... - Obietnice nieraz są puste niczym głowy królewskich dziewek, zlegających z potworami – rzuciła zimno Alena, nie zwracając na Nadię większej uwagi. Podeszła bliżej komody, patrząc na znajdujące się za nią okno, ogrodzone kratami. – Wybrałaś zostanie przy Norcie do samego końca, więc ujrzysz jego koniec bardzo szybko. Każę wziąć cię na pole bitwy, zupełnie nieuzbrojoną. Będziesz patrzyła na konanie. Usłyszysz, jak błaga mnie o życie. Wtedy zrozumiesz, co przez cały czas miałam na myśli. Zrozumiesz, że wojna wymaga ofiar i krwi. Nadia poczuła, jak łzy napływają do jej oczu, jednak powstrzymała je, stojąc bez ruchu i wpatrując się w stojącą tyłem do nich elfkę. - Dlaczego? – zapytała, starając się opanować drżenie głosu. – Wierzymy w ciebie, Aleno. Ja i Colin nieustannie wier... – urwała niespodziewanie, widząc, jak Alena zaciska ręce, podpierając się o komodę. Brązowowłosa zamrugała, obserwując jak ciernie na rękach czarnowłosej elfki zacieśniają się gwałtownie, poruszając się niemal płynnie i zwężając się. – Aleno? Wszystko w porz... - Nie podchodź – wycedziła Alena, stojąc bez ruchu. Ciernie zacisnęły się mocniej na jej rękach, jaśniejąc nieco, by po chwili odpuścić i rozluźnić się swobodnie. Wtedy elfka odsunęła się od komody, odwracając się w stronę Nadii. Jej oczy były puste. – Mimo, że nic dla mnie nie znaczycie, zawsze twierdziłam, że jesteś inteligentna – rzuciła. – Wykorzystaj ten dar. Jutro prawdopodobnie spotkamy się po raz ostatni. Śmierć zetknęła nasze drogi i śmierć je rozłączy. Po tych słowach odwróciła się i wyszła z komnaty, a drzwi zamknęły się za nią same. Nadia, nadal w szoku, opadła na krzesło, zupełnie jakby rozmowa ją wyczerpała. Leina wpatrywała się w elfkę z przerażeniem. - Nigdy więcej z nią nie dyskutuj w mojej obecności, bo narażasz mnie i moje dziecko na jej furię – wyszeptała. – Nie widziałaś tego? Nadia spojrzała na nią z dystansem. - Czego? – zapytała. - W drzwiach stała Feanen Valrilwen! Słuchała o czym rozmawiacie! – rzuciła Leina, wściekła i przerażona. – Twój niewyparzony język mógł nas zgubić! Przestań wierzyć w tę elfkę bezgranicznie! Nie widzisz, że oprócz zimna i nienawiści nie siedzi w niej zupełnie nic? Jest wrakiem, jakim zawsze była. Obudź się. - A ty się ucisz, jeśli nie pytałam ciebie o zdanie – rzuciła Nadia ostro, wstając z krzesła i podchodząc do komody. – Co to za książka? Nie było jej tutaj wcześniej. Niczego tutaj nie było. Księżniczka zamrugała, zdziwiona. - Słucham? Kogo obchodzą jakieś książki? – położyła się znów na swoim łożu, zła na Nadię, przykrywając się szczelniej kołdrą. Nadia nie zwróciła na nią uwagi, otwierając księgę. Zmarszczyła brwi, widząc, co zawierała. - Po co ci księga o broniach w komnacie? Nigdy prawdopodobnie nie trzymałaś w dłoni miecza – powiedziała krytycznie, przeglądając kolejne strony. - Mówiłam ci, że nie obchodzą mnie książki. Może już tutaj leżała, może nie. Nie przepadam 804
za czytaniem. Mam bardzo wybredny gust i opasłe tomy mnie nudzą. Nadia jednak już jej nie słuchała. Przewróciła kolejną stronę księgi i zaniemówiła, widząc malunek, przedstawiający znany jej dobrze miecz. ... ... “Forever shall the wolf in me desire the sheep in you”
Obserwowałem Marvela Regnata i Abgara Rythena tej nocy, gdy nie spałem, nie z powodu bezsenności, a potrzeby wartowania. Mroczny elf nie odzywał się, opierając głowę o swoje dłonie. Niemal czułem, jak coś dręczy jego umysł, nie mogłem jednak rozgryźć, co to takiego. Przestałem się nad tym zastanawiać po kilkunastu sekundach, gdyż dziwne uczucie, ogarniające moją osobę, powróciło. Siedziałem w oddali, przy ściętym pniu drzewa, które wcześniej służyło nam jako stół do rozłożenia zapisków, dotyczących stanu wojska. Nie chciałem rozmawiać z nikim, gdyż odkryłem sposób na wypoczęcie. Musiałem się wyciszyć. Pozwoliłem mojemu umysłowi odpłynąć w nieznane tereny, pamiętając, że to samo czyniłem w Królestwie Niebieskim. Miałem otwarte oczy, jednak nie widziałem. Czułem. Ostatnia rozmowa z Vavonem dudniła mi w uszach. Sądziłem, że uniknięcie nienawiści ze strony moich przyjaciół będzie nieuniknione, jednak on był pewny czegoś zupełnie innego. Nie rozumiałem, co tak naprawdę miał na myśli, jednak nie mówiłem tego na głos. Wiedziałem, że nie odsunę tego momentu, że prawda w końcu się wyda. Godziny mijały, a ja nadal wędrowałem myślami po nieznanych krainach. Po jakimś czasie skierowały się w stronę Nadii. Poczułem, jak moje ciało spina się nerwowo, a ręce zaciskają się w pięści. Pamiętałem, jak Barnil niespodziewanie zniknął sprzed moich oczu, pojawiając się kilkanaście metrów dalej. Nie widziałem tego, gdyż nie zdążyłem się odwrócić w porę, ale moje zmysły wyczuwały całą sytuację. Czułem, jak łapał za ramię kogoś, kogo zapach tak dobrze znałem, a potem znikał bez śladu. Nadia zniknęła, a Barnil uderzył w mój najczulszy punkt i dobrze o tym wiedział. Wiedział, że będę wściekły, wiedział, że pokłócę się z jej ojcem. Nie wiedział jednak, że już nie jestem dzieckiem. Wziąłem głęboki oddech, by uspokoić swój organizm. Widziałem, jak słońce wschodzi powoli zza horyzontu, jednak nie wznosiłem żadnego alarmu. Byłem czujny i czułem, że nikt nie nadchodzi. Nie było żadnego sensu w budzeniu wyczerpanych żołnierzy. Widziałem, jak umierają w lawie, która, gdy zaczynała już kogoś trawić, nie przestawała, dopóki nie wyssała z niego życia. Spędziłem wiele godzin na ratowaniu moich wojowników, lecz nie byłem w stanie pomóc nawet połowie z nich. Zginęli, walcząc w moim imieniu, z moim imieniem na swoich ustach. Pole bitwy, na którym aktualnie się znajdowaliśmy, było jedną wielką blizną, ułożoną na stosie blizn i trupów. Krew była wszędzie, a ja nie miałem ani czasu, ani siły zlikwidować niczego, poza dołami. Wiedziałem, co czekało mnie dziś. Barnil był okropnie poraniony, jednakże i okropnie potężny. Co, jeśli on i Feanen Valrilwen staną przeciwko mnie jednocześnie? Czy znajdę w sobie na tyle siły, by im sprostać? Czy 805
odważę się przejąć klątwę od Aleny i uwolnić to, przed czym mnie chroniła? Moje myśli na powrót popłynęły w kierunku Nadii. Nadii, która była w Ledyrze, bezpieczna, jednak nie mogłem powiedzieć tego jej mężowi. Jeszcze nie teraz. Poczułem niespodziewaną gorycz, przypominając sobie, że Arthur był mężem Nadii. Czy już zawszę będę się tak czuł? Czy to właśnie jest samotność? Wziąłem kolejny głęboki oddech, odrzucając od siebie myśli. Nie wiedziałem, która dokładnie jest godzina, ale widziałem, że krąży wokół mnie wiele osób. Obozowaliśmy na otwartym terenie, a słońce zrobiło się uciążliwie gorące. Nie było śladów po wczorajszym śniegu, co zdziwiło mnie najbardziej. Kolejne godziny mijały bezowocnie, gdy nagle to poczułem. Nadchodzili. Podniosłem się z ziemi, odzyskując władzę nad własnym ciałem. Zobaczyłem w tłumie wysoką, jasnowłosą postać. Rozpoznałem w niej niemal natychmiast Arthura. Zdziwiło mnie to; nie rozmawiałem z nim od tak wielu godzin, że zapomniałem, jakoby miał naprawdę istnieć. Mój umysł ponownie się wyostrzył, dostrzegając i wyczuwając wszystkie szczegóły, jakie mogły nam pomóc w walce. Podążyłem w jego kierunku. - Arthurze. – złapałem go za ramię. – Nadchodzą. Nie wiem, kim są, najprawdopodobniej wojami, których ściągnęła Feanen Valrilwen, gdyż regularne wojsko Barnila nie ruszyło się zza zamku. Jest ich kilkadziesiąt tysięcy, może pięćdziesiąt, czy sześćdziesiąt, nie jestem pewien. Powiadom wszystkich. Arthur Pennath popatrzył na mnie przez chwilę. Widziałem złość i zacięcie na jego twarzy. Po chwili jednak skinął głową i odszedł, przyspieszając do biegu i kierując się w stronę Wreth’a i Gorgoth’a. Czułem wzrastającą adrenalinę. ... ... “Chariots are leaving I see the leaves falling Winter and coldness Freezing the rain”
- Kto rozkazał ją wziąć z nami? – zapytała zimno Feanen. Południe już dawno minęło, widziała w oddali, jak wysłane przez nią oddziały ścierają się z wojskiem Deanuela, które przybliżało się niebezpiecznie pod bramy zamku, który ocalał jako jedyny. - Pani Alena, Królowo – powiedział cicho strażnik, pilnujący Nadii. Elfka stała spokojnie, jednak jej bladość zdradzała jej niepokój. Nie miała przy sobie zupełnie żadnej broni, a jej szanse na ucieczkę spadły niemal do zera. Nie odzywała się. Feanen patrzyła chwilę na strażnika. Nie była przebrana w strój bitewny, pozostając w jednej ze swoich sukien. Nie miała zamiaru walczyć, tylko patrzeć. Patrzeć z rozkoszą na porażkę i zgubę, którą przyniesie ich wrogom jej córka. 806
- Ach, Alena. Rozumiem. W takim razie weźmy ją. Sądziłam, że, jako królowa, zasłużyła na nieco bardziej prywatną egzekucję, ale skoro moja córka tego właśnie pragnie – rzuciła. – Gdzie jest Alena? - Nie wiem, pani – szepnął strażnik. – Przekazała mi w nocy instrukcje, dotyczące królowej Nadii. Nie widziałem jej potem ani razu. - Więc na co czekasz? Znajdź ją! – powiedziała z irytacją. – Tylko ona może pokierować wojskiem, które stoi za zamkiem. JUŻ! Sama spojrzała na bladą Nadię i złapała ją mocno za ramię. Pociągnęła ją w stronę balkonu, który stał przed nimi otworem. - Widzisz to? – zapytała, gdy stanęły przed balustradą. W oddali, kilkaset metrów dalej, odbywała się bitwa. – Ponad pięćset tysięcy naszych żołnierzy czeka za zamkiem na rozkazy mojej córki. Nort poniesie klęskę, jakiej nie odniósł jeszcze nikt. Widziałam wiele wojen, ale jeszcze nigdy nie zmiażdżyłam nikogo tak, jak dzisiaj zmiażdżę jego. Elfka wpatrywała się niemo w obraz, jaki się przed nią malował. Wiatr, który nagle się zerwał, rozwiał jej włosy, unosząc je wedle własnych upodobań. Słyszała wrzaski, przytłumione i oddalone, dochodzące z gardeł umierających elfów. Jej oddech stał się płytszy, niemal niewyczuwalny. Spojrzała w stronę Feanen, widząc, jak słońce zachodzi za ciemnymi chmurami, które przywiał wiatr. - Dlaczego? – zapytała krótko i dość cicho. Czarownica nie uraczyła jej spojrzeniem, jedynie zaśmiała się. - Gdy wszyscy już będziecie martwi, nic nie stanie mi na drodze do odzyskania dawnej, boskiej postaci. Nie jest mi przykro, nie myśl, że twoje załzawione spojrzenie zmieni cokolwiek – rzuciła. – Będziesz cierpieć. Mam też nadzieję, że przed śmiercią porzucisz idiotyczną wiarę w to, że moja córka ma w sobie coś, co wy, śmiertelnicy, nazywacie współczuciem. Nadia poczuła, jak pierwsze krople deszczu spadają na jej twarz, chłodząc jej skórę jeszcze bardziej. Ciemne chmury postarzyły dzień o kilka godzin. - Jeśli to, co mówisz jest prawdą, a Alena nas pozabija... – zaczęła po chwili spokojnym tonem. – To ty też zapłacisz życiem. Nadejdzie ten czas, gdy sprawiedliwości stanie się zadość. Kiedyś, kiedy będę już martwa, wspomnisz moje słowa, gdy będziesz umierać. - Doprawdy? – zapytała Królowa, patrząc w dalszym ciągu przed siebie. – Widzisz ten orszak, który wyjechał spod zamku? – wskazała grupę jeźdźców, którzy zmierzali w stronę pola walki, mieszczącego się kilkaset metrów dalej. – Barnil właśnie wyruszył po głowę twojego księcia. Pora ruszać. Nie zwlekając dłużej pociągnęła Nadię boleśnie za sobą, zmierzając ku wyjściu z komnaty. ... ... “You were told to run away Soak the place, and light the flame Pay the price for your betrayal”
807
Furia Deanuela była tym, co napędzało go najbardziej. Zadawał śmiertelne ciosy, jeden za drugim, już dawno się do nich przyzwyczaił. Czuł, że jego miecz słucha go uważniej niż zwykle. Jeszcze nigdy nie władało mu się nim tak lekko. Adrenalina zrobiła swoje, odsuwając na drugi plan jego zmęczenie. Targał żywiołami we wrogów, odcinając głowy i miażdżąc czaszki nieszczęśników. Nie czuł jednak euforii, jak przy wszystkich poprzednich bitwach. Wiedział, że w tej jedynej bitwie nie chodzi o armię, lecz o poszczególne jednostki. Wypatrywał Barnila, jednak kilka razy prawie kosztowało go to życie, gdy stracił na chwilę uwagę i skupienie na bitwie. Czuł nieprzyjemny ciężar oczekiwania, zdenerwowanie, które kosztowało go sporo nerwów. Podnosił się właśnie z ziemi, wydobywając Miecz Żywiołów z ciała wojownika, które czerniało w zastraszającym tempie. Nie wiedział, z czego byli stworzeni ich przeciwnicy, wiedział jednak jedno – na pewno nie byli ludźmi czy elfami. Otarł pot z czoła, prostując się i czując nieprzyjemny ból w plecach. Jego ciało napięło się jeszcze bardziej, gdy zobaczył niemal granatowe chmury, zbierające się nad nimi. Najwyższe wieże Ledyru znikały w nich, niczym we mgle, nadając budowli jeszcze bardziej upiorny wygląd. Deszcz spadał na ich rozgrzane ciała, dając im ukojenie, a także utrudniając widoczność. Czuł, jak robiło się coraz zimniej; wkrótce za każdym oddechem, z jego ust wydobywała się para. I wtedy go zobaczył. Król Edery jechał na potężnym, gniadym koniu. W zdrowej ręce dzierżył miecz, zupełnie inny od tego, który Deanuel zapamiętał z poprzedniego dnia. Włosy rozwiewał mu wiatr, a na pooranej walką twarzy nie było widać niczego, oprócz gniewu i satysfakcji. Poczuł, jak robi mu się jeszcze zimniej, a z nieba niespodziewanie zaczynają spadać płatki śniegu, zastępując deszcz. Obejrzał się za siebie, napotykając spojrzenie brata. Skinął mu głową. Rozmawiali o tym wielokrotnie, układając różne scenariusze tego dnia. Poczuł, że jeszcze większa adrenalina uderza w jego ciało. Colin zrozumiał jego aluzję i wyprostował się. - Rozejść się na boki! – jego głos poniósł się po polu bitwy i w głowach ich żołnierzy. Deanuel odwrócił się w stronę nadciągających wojowników i wyciągnął rękę w bok, łapiąc lejce swojego konia, z którego wcześniej wsiadł. Wskoczył na jego grzbiet, przyciągając do siebie skórzane sznury. Koń wierzgnął, parskając, pobudzony zewem bitwy i ruszył przed siebie, wyjeżdżając na spotkanie królowi. Śnieg zacinał ostrzej, sprawiając, że mało co widział. Nie zatrzymało go to, gdyż nawykł do o wiele gorszych warunków na szkoleniu. Wiedział, że nie będzie miał drugiej szansy. - NIE CHOWAJ SIĘ ZA STRAŻNIKAMI, TYLKO WALCZ! – wydarł się, dobywając miecza. To rozzłościło Barnila, tak jak przypuszczał. Władca wyszarpnął lejce z jednej dłoni, unosząc wyżej miecz. - Chodź więc i skosztuj śmierci, zanim moje wojska przybędą i zmiażdżą twoich przyjaciół w drobny pył – wysyczał i ruszył w jego stronę. Deanuel tylko na to czekał. Zacisnął mocniej ręce na rękojeści miecza i, gdy Barnil znalazł się w jego zasięgu, przywołał moc. Ziemia dookoła nich poruszyła się niespokojnie, a przez miecz przebiegł brązowy błysk, niewidoczny na pierwszy rzut oka. Wielki krąg podłoża, na którym obaj stali, zaczął unosić się w górę, rosnąc i przenosząc ich coraz wyżej, gdzie było dużo zimniej, niż na ziemi. Barnil ponownie ściągnął lejce swojego rumaka, zatrzymując się. Z jego gardła wydobył się ochrypły śmiech. - Boisz się, tak? Dlatego izolujesz nas od innych? Mały, drżący chłopczyk! – uniósł dłoń, na której nie miał kilku palców, a Deanuel poczuł, jak jego ciało coś owleka. Spojrzał w dół. Był spowity ogniem, który buzował do momentu gdy nie natrafił na Miecz Żywiołów, który 808
zaiskrzył. Książę warknął i z ledwością uniósł broń, odbijając cios miecza władcy Edery. Powłoka miała za zadanie go spowolnić i spełniła swoją powinność. Był zbyt wolny, by odbić kolejny atak, a elf poczuł, jak zbroja wgniata mu się w ciało boleśnie, po jakimś czasie przebijając skórę. Syknął, jednym zaklęciem rozbijając powłokę i uwalniając magię. Jego miecz zapłonął, gdy zamachnął się nim. Pozostawił w powietrzu ślady ognia, które ożyły, otaczając Barnila. Wtedy władca zrozumiał, jaką broń dzierży elf. W jego oczach czaiło się niedowierzanie. Wyciągnął przed siebie rękę i zrzucił Deanuela z konia, chcąc by książę spadł w dół, rozbijając się o włócznie walczących. Jednak ciało elfa uderzyło o niewidzialną barierę, jaka otaczała kawał ziemi, na którym walczyli. Dopływ magii króla został zablokowany w jednym momencie, a książę upadł na grunt. Jednym sprawnym ruchem skoczył w górę, stając znów na nogach. Zaśmiał się, czując, jak złość przepełnia go całego. - Sądzisz, że wygrasz ze mną? Ze zgubią mnie negatywne emocje? – zapytał, a ich miecze skrzyżowały się z hukiem, który był słyszalny na kilkadziesiąt metrów od nich. – Porwałeś kobietę, o którą dbam, zabiłeś miliony niewinnych, byleby tylko zetrzeć krew zdrady ze swoich rąk. – złapał oburącz Miecz Żywiołów i ciął w prawo, w ostatnim momencie zablokowany. – Jesteś kaleką bez palców, które obciął ci jeden z moich najpotężniejszych sojuszników! DZIERŻĘ BROŃ, O KTÓREJ CI SIĘ NIE ŚNIŁO! GDZIE JEST TWOJE WOJSKO TERAZ? Zrzucił potężne ciało króla z konia, czując jak ziemia zadrżała, gdy upadł na nią i przetoczył się w prawo, unikając ciosu Deanuela. Książę, wściekły, zamachnął się mocno, tylko po to by wbić ostrze w ziemię, gdyż mężczyzna zniknął, pojawiając się za nim. - NIGDY NIE ODWRACAJ SIĘ DO MNIE PLECAMI! – ryknął rozeźlony Barnil i powalił Deanuela na ziemię jednym ciosem miecza. Kopniakiem odwrócił go na plecy i... Wbił ostrze prosto w jego gardło. Deanuel miał szok wymalowany na twarzy, a z jego otartych ust gwałtownie wyciekła krew. Pagórek, będący wynikiem magii księcia, niespodziewanie zaczął się kurczyć, gdy Barnil trzymał ostrze, wbijając je bardziej w ciało elfa. Na jego pooranej bliznami twarzy pojawił się uśmiech, którego nie mógł zmyć ni śnieg, ni zimno. Euforia rozdarła go od środka, czując jak z młodego elfa uchodzi życie. Zrównali się z ziemią, a wojownicy zamarli, widząc to zdarzenie. Kilka mieczy upadło na ubrudzoną krwią ziemię, kilka krzyków przebiło się przez zgiełk bitwy. - Tak skończył Deanuel Nort, największy samozwaniec, przywódca desperatów i niewiernych – powiedział Barnil głośno, wydobywając miecz z gardła Deanuela. Spojrzał w dal, widząc ogromnych rozmiarów wojsko, jadące w ich kierunku. Nie dostrzegł nigdzie Aleny, jednak wiedział, że musiała dać rozkaz do ruszania. Jego uśmiech stał się szerszy, gdy opuszczał ostrze w dół. - Tak skończy Barnil, największy tyran, jakiego widziała ludzka ziemia. – rozległ się znajomy głos tuż za jego plecami. Król zareagował błyskawicznie. Odwrócił się, unosząc miecz, który zetknął się z ostrzem Deanuela, który... Był żywy. - Jak?! – wysyczał, chwytając kurczowo ostrze i nie mogąc przetrzymać naporu siły, z jaką zaatakował go Nort. – Jakim cudem?! JESTEŚ MARTWY! - Iluzja to potężna rzecz – powiedział zimno książę. – Nie wbiję ci jednak ostrza w plecy. Ja mam honor. 809
Jednym, niesamowicie mocnym ruchem wytrącił królowi miecz z ręki i ciął Mieczem Żywiołów przed siebie, podcinając mu gardło. Zaledwie kilka sekund później ciało Barnila legło bez ruchu na ziemi, a Deanuel opuścił klingę w dół, czując niesamowity ból w okolicach gardła. Nie opanował tworzenia iluzji do perfekcji, tak, by nie ucierpieć w ogóle. Ciężko było mu oddychać, jednak nie nosił żadnej rany wewnętrznej. Widział szok na twarzach żołnierzy, którzy walczyli w sprawie Barnila. Nie zostało ich wielu, jednak stali bez ruchu, wiedząc, że bez władcy są skazani na porażkę. Wtedy ziemia zaczęła się trząść. Ponad pięćset tysięcy ciężko uzbrojonych wojów zbliżało się w ich stronę, wioząc za sobą przeznaczenie i fatum Deanuela Norta. ... ... “No one can take it away from me No day will ever let it end”
Alena stała na dziedzińcu. Miała na sobie długą, czarną pelerynę, która powiewała lekko na wietrze. Mimo środka dnia niebo było niemal granatowe, a śnieg padał z wzmożoną siłą i natężeniem. Pogoda nie przypominała ani trochę słonecznego, letniego dnia, który powitał ich z rana. Elfka spojrzała w bok, dostrzegając jej konia, który podjechał do niej posłusznie. Uchwyciła jego lejce swoją dłonią. Nie miała na sobie rękawic, ani zbroi. Chwyciła mocno lejce i wskoczyła na grzbiet zwierzęcia. Wiatr uderzył ją jeszcze bardziej, jednak nawet nie drgnęła. Czuła, jak ciernie jej Lotosu zaciskają się ponownie na jej dłoniach. Objęcia śmierci rozciągały się przed nią coraz szerzej, sprawiając, że miała coraz mniej miejsca, by prześlizgnąć się między nimi. Jej usta wygiął gorzki uśmiech, gdy wyjechała z dziedzińca, omijając gruzy, zgromadzone przed zamkiem. - Ruszać – powiedziała zimno i cicho, jednak pięćset tysięcy wojów, jak jeden mąż, ruszyło przed siebie, zostawiając ją w tyle. ... ... “Mask of justice, shield of menacing strength Will not bend, only break”
Deanuel czuł każdy mięsień swojego ciała, wyczerpany walką z żywiołami, które chciały go pochłonąć, z zimnem i wiatrem, który zmiatał z powierzchni ziemi wszystko, co napotkał na swojej drodze. Jego skostniała dłoń zaciskała się na rękojeści miecza, którego jeszcze nie 810
wydobył. Wiedział, że to nie odpowiedni czas, ani nie odpowiednia pora. Widział wokół siebie krew, zmęczone twarze wojów, którym udało się przeżyć. Czuł się za nich odpowiedzialny jeszcze bardziej, niż zwykle. Zacisnął drugą pięść, słysząc cyniczny, kobiecy śmiech, który poniósł się echem po zakrwawionym polu bitwy. Jego niebieskie oczy zmrużyły się na skutek zimnego wiatru, wiejącego z północy, gdzie jeszcze kilka godzin temu stała stolica ludzkiego królestwa. Przed nim stała największa armia, jaką oglądał kiedykolwiek w swoim życiu. Nie mógł ogarnąć ich wzrokiem, błądząc oczami po nieznajomych twarzach, które ziały beznamiętnością i bezgranicznym posłuszeństwem. Nie musiał się odwracać by oczami wyobraźni widzieć, jak jego żołnierze formują ponownie szyki, stojąc za nim. Wyczuwał linię dowódców, składającą się z Colina, Vavona, Wreth’a, Arthura, Timothy’ego, Gorgoth’a i Gabriela, którzy stają przed wojskiem, gotowi na jego rozkazy. Podniósł wzrok przed siebie, dostrzegając dwie kobiece postacie i nadal stojąc nad ciałem Barnila. Jego pierś falowała ciężko od głębokiego oddechu. Czuł, jakby się dusił, mimo tego jednak zrobił krok na przód, wcześniej chowając miecz do pochwy, by Feanen go nie rozpoznała. - A więc jednak zabiłeś tego niedorajdę – przemówiła wysoka, ciemnowłosa elfka. Była odziana w suknię i narzutę, chroniącą ją przed zimnem. Jej długie, kręcone włosy spływały jej do pasa, powiewając na wietrze. Jedną dłonią trzymała ramię znacznie niższej Nadii, która, bezbronna, stała obok, skazana na zimno. Zaciętość na twarzy leśnej elfki zakomunikowała mu, że nie złamali jej pod żadnym względem. Poczuł dumę, która była jedyną pozytywną emocją, jaką odczuwał w tamtym momencie. Wyprostował się, nie wsiadając na konia. Nawet nie obejrzał się na swoich dowódców. - Tak - powiedział. – Przyszedłem tutaj by zakończyć tę wojnę, która pochłania miliony niewinnych ofiar. Nie miałem żadnych zatargów z tobą, Królowo. Odejdź w pokoju, a nie spotka ciebie żadna krzywda z mojej strony. - Deanuelu... – zaczęła Nadia, jednak urwała, gdy dłoń Feanen zacisnęła się mocniej na jej ramieniu. Jasnozielone, zimne oczy wpatrywały się w księcia. - Śmiesz proponować mi pokojowe rozejście? Wiesz, ile czekałam na to, by zmiażdżyć ciebie na polu tej bitwy? Krótko, jednak intensywnie – powiedziała, a jej głos był rozbawiony. – Niedługo potem oddam Nadię Ceris moim żołnierzom. Zabawią się z nią na oczach wszystkich, zanim jej głowa zostanie ścięta. Ponownie jak twoja. Lubisz swoją głowę, samozwańcu? Jeśli tak, powinieneś zacząć się z nią żegnać. Moja córka pozbawi cię jej za kilka minut. - Jakoś nie widzę tutaj twojej Aleny! – rozległ się głos Arthura Pennath’a, który podszedł bliżej. – Nie ma jej tutaj! Ciekawe dlaczego? Może nie może SPOJRZEĆ NAM W OCZY PO TYM, JAK ZMIESZAŁA NAS Z BŁOTEM I OKAZAŁA SIĘ ZDRAJCZYNIĄ?! – w jego głosie drzemała okropna gorycz, której nie umiał powstrzymać. – Wypuść moją żonę, bo inaczej pożałujesz tego, że twoja córka uwolniła cię z jeziora. Feanen zaczęła się śmiać, puszczając Nadię i... Zaczynając klaskać. Wyglądała, jakby bawiła się naprawdę świetnie. Wszyscy patrzyli na to z przerażeniem, nie wiedząc, jaki może być jej następny ruch. Nie wiedząc, czy nie zmieni zdania i nie zdmuchnie ich swoją magią w powierzchni ziemi. - Król Arthur Pennath – powiedziała głośno. – Popychadło i kat uciśnionych. Cóż za spotkanie. Ostatnim razem włożyłam ci koronę na głowę. Ciekawe co włożą ci na nią 811
następnym razem? Może będziesz mieć szczęście i zlitują się nad tobą, po prostu ci ją odcinając? Patrzę na zgraję dzieci, wspieranych przez króla mrocznych elfów, który chyba zwariował, jeśli myśli, że macie jakiekolwiek szanse. Deanuel stał spokojnie, czując, jak jego żołądek ponownie się zaciska. - Arthurze – powiedział cicho. – Odejdź. Proszę. Pennath jednak nie miał zamiaru tego robić. W jego oczach czaiło się szaleństwo. - Nie potrafisz odpowiedzieć mi na pytanie! – wydarł się. – GDZIE JEST TWOJA CÓRECZKA?! MŚCISZ SIĘ ZA TO, ŻE NIE CHCE CIĘ SŁUCHAĆ I PORYWASZ MOJĄ ŻONĘ?! TO ŻAŁOSNE! Jego krzyk poniósł się echem po polu bitwy. Feanen przestała się śmiać, a jej rozbawienie zastąpił niesamowicie intensywny chłód. - Alena będzie tutaj lada moment – powiedziała jadowicie. – A wtedy przekonasz się, do czego zdolna jestem, by osiągnąć swój cel. Deanuel poczuł, że to jest odpowiedni moment. Stał już prawie po kostki w śniegu, który nie łagodniał. Podniósł głowę, patrząc na Królową. - Zabiłem twoją córkę dwa dni temu, Feanen Valrilwen – powiedział głośno. – A nasze dzisiejsze spotkanie jest jej pożegnaniem. Feanen zaśmiała się niemal radośnie, a jej oczy pozostały zimne. - Doprawdy? – zapytała. – To dlaczego właśnie ją widz... – urwała niespodziewanie, a jej oczy rozszerzyły się gwałtownie, podczas gdy wpatrywała się w szeregi armii Deanuela. ... ... “Carry me slowly In the depths of your life Free me from barren fields And grey thunder lies Under that grand façade The truth loves to hide”
Peleryna powiewała za nią lekko, gdy szła po usłanym krwią polu bitwy. Patrzyła przed siebie, nie rozglądając się na boki. Jej ręka wystawała spod odzienia, trzymając dłoń małego chłopca, który kroczył z nią między rozchodzącymi się na boki żołnierzami księcia Deanuela. Czuła, jak jej brat zaciska mocno rączkę na jej dłoni, bojąc się tego, co miało nastąpić. Nie powiedziała jednak nic, czując na sobie wzrok wszystkich. Pozostawała beznamiętna, a jej oczy ziały pustką i chłodem. Kolumna żołnierzy rozstąpiła się zupełnie, robiąc im przejście. Z początku nie towarzyszył im żaden najcichszy dźwięk. Widziała wzrok swojej matki, stojącej w oddali wraz z Nadią, na której twarzy malował się lekki szok. Widziała odwracającego się w ich stronę Deanuela, oraz innych jego dowódców. Każdy chciał ją zobaczyć, by upewnić się, czy Alena Valrilwen przybyła na bitwę, by uśmiercić Deanuela Norta własnymi rękami. 812
Cisza jednak nie potrwała długo. Żołnierze, przeczuwający rychły i tragiczny koniec ich misji, poczuli zew wewnętrznej odwagi i gniewu, który ich napędzał. - ZDRAJCZYNI! – rozległ się czyjś pojedynczy głos. – ZDRAJCZYNI I SUKA IDZIE! PRZEKLĘTA ELFKA! WRACAJ GNIĆ DO PIEKŁA, GDZIE CIĘ NIE CHCIELI! Nie minęło kilka sekund, gdy coraz więcej głosów zaczęło mu wtórować. Krzyki stały się niemal ogłuszające, a usta Aleny wygięły się w nieznacznym uśmiechu. - Głośniej – powiedziała, a jej głos poniósł się po polu bitwy z niesamowitą siłą. – Chcę usłyszeć jak krzyczycie. Jestem pewna, że potraficie głośniej. CHCĘ USŁYSZEĆ WASZ KRZYK! Spojrzenie jej oczu spotkało się ze wzrokiem Colina. W oczach elfa zobaczyła ból. Nie krzyczał razem z innymi, tylko wpatrywał się w nią bez słowa. Obok niego stał Vavon, który skinął jej głową, wspominając ich ostatnie pożegnanie. Dalej, wraz z wojskiem, krzyczał Arthur, wpatrując się w nią nienawistnie, podobnie jak Gorgoth i Timothy. Na samym końcu stał Gabriel. Nie odzywał się, potem jednak jego usta wypowiedziały jedno słowo, które odczytała z ruchu jego warg. Zdrajczyni. Odwróciła od niego wzrok, uśmiechając się nadal. Trzymała Bradley’a mocno za rękę, żałując, że chłopiec musi tego słuchać. Jej oczy spotkały się ze spojrzeniem Deanuela, stojącego nieco dalej niż jego wojsko. Krzyki stopniowo umilkły, a żołnierze w pierwszych liniach odsuwali się mocno na boki, nie chcąc znaleźć się w pobliżu jej wzroku. Zatrzymała się kilka kroków od księcia, patrząc na niego. - A więc nadszedł ten czas, Deanuelu Norcie – powiedziała, a jej zimny głos poniósł się echem po żołnierzach. Czarnowłosy stał niczym sparaliżowany, nie czując już zimna, ani strachu. Czuł jedynie niepewność. Skinął głową, świadom, ze wszyscy ich słuchają. - To był zaszczyt, Aleno Valrilwen – rzekł i... Skłonił przed nią głowę w geście szacunku, ku szoku na twarzy wszystkich, zgromadzonych na polu bitwy. Elfka nie odpowiadała chwilę. - Dla mnie także, książę – odparła i wyminęła go, idąc z Bradley’em w stronę swojej matki i Nadii Ceris, która wyglądała na nawet bardziej zszokowaną niż inni. Stojąca obok niej Feanen wytrzeszczyła szeroko oczy. - Aleno! – powiedziała. – Czemu przyprowadziłaś tutaj DUCHA?! Alena uśmiechnęła się ponownie, jakby słowa matki niezmiernie ją bawiły. - Chciałam, by obserwował moje zwycięstwo – odparła beznamiętnie. – Przyrzekłam mu coś przed laty i dziś dotrzymam słowa. ... ... “After the night he died I wept my tears until they dried But the pain stayed the same I didn't want him to die all in vain
813
I made a promise to revenge his soul in time I'll make them bleed down at my feet Sometimes I wonder Could I have known about their true intentions? As the pain stayed the same I'm going to haunt them down all the way I made a promise to revenge his soul in time One by one they were surprised”
Feanen wpatrywała się w córkę z niedowierzaniem. - Najpierw Nort mówi, że cię zabił, a potem, niespodziewanie, zjawiasz się ze swoim zmarłym bratem, Aleno. To nie czas na sentymenty. Chcę, byś zrównała samozwańca z ziemią, teraz. A także wydała rozkaz walki dla żołnierzy. Alena jednak wpatrywała się w nią zimno. Pokręciła jedynie głową. - Wydam rozkaz wtedy, kiedy będę tego chciała. Jeszcze trochę, a tego dokonam – powiedziała, a w jej głosie nie było żadnych emocji. – Chcę żebyś odpowiedziała mi na jedno ważne pytanie. Chcę wiedzieć, kto zabił mojego brata. Teraz. Feanen zamrugała ze zdziwieniem, czując niezwykłą złość. Wpatrywała się nienawistnie w postać Bradley’a, pragnąc by zniknął magicznie i nigdy więcej nie pokazywał jej się na oczy. - Nie będziemy o tym teraz rozmawiać – rzuciła. – To nie odpowiedni czas i pora. Gdy zrobisz to, o co cię proszę, uzyskasz swoją odpowiedź. Tymczasem... - Boisz się? – wycedziła zimno Alena, a jedno wspomnienie, dawne i wyblakłe, niespodziewanie stało się bardzo wyraźne i uderzyło w Czarownicę, a także w tych, którzy stali najbliżej niej. ... „Bradley biegł przez las, nie mogąc złapać oddechu. Czuł za sobą czyjąś obecność – umiał wyczuwać innych, nauczyła go tego siostra, zaledwie kilka dni temu, uznając, że może mu się to przydać. Zacisnął małe rączki w piąstki i wysilił się bardziej, by przyspieszyć. Wtedy jednak niespodziewanie odbił się od kogoś, upadając boleśnie na ziemię i czując, jak kręci mu się w głowie. - Nie powinieneś uciekać przed panią matką. – rozległ się kobiecy, chłodny głos. Nad nim stała Feanen Valrilwen, patrząc na niego od niechcenia. - Pani matko! – wyszeptał, podnosząc się do siadu. Po chwili wstał i, pamiętając o manierach, ukłonił się, oddychając szybko i ciężko. – Wystraszyłaś mnie. Myślałem, że ktoś chce mnie skrzywdzić. - Jakże mogłabym cię skrzywdzić? – warknęła i niespodziewanie uniosła go za szyję w górę, bez żadnego widocznego wysiłku. – Nigdy nie wspomnisz Alenie o tym, co się tutaj stało, bachorze. Nigdy więcej z nią nie porozmawiasz i nie będziesz odwracał jej uwagi od tego, co jest ważne. Nigdy więcej nie nazwiesz jej siostrą i nie przytulisz jej do siebie tymi słabymi rękami. Jesteś bezużyteczny i słaby. Przynosisz mi hańbę i przeszkadzasz mi. NIGDY WIĘCEJ 814
NIE BĘDZIESZ MI PRZESZKADZAŁ. – długie ostrze wbiło się w ciałko młodego elfa niespodziewanie. Gwałtowny krzyk dziecka zginął pośród drzew, roznosząc się echem. Krew poplamiła jego tunikę, a Feanen wyjęła ostrze z jego ciała i odrzuciła go mocno, ciskając nim o drzewo. – Nie umrzesz od razu. Będziesz widział, jak siostra po tobie płacze. Pochowamy cię, a w największej rozpaczy będę oczywiście ja. Zapłacisz mi za te lata, w których musiałam cię niańczyć i pilnować, byś nie zepsuł tego, na co pracowałam tak długo. I po chwili jej już nie było, a puste, niebieskie oczy chłopca wpatrywały się w czyste niebo, skąpane południowymi chmurami. Czuł paraliż na całym ciele i, chociaż chciał już odpłynąć w nieznane krainy, jakaś siła trzymała jego życie i duszę w zranionej, elfiej powłoce. ... ... “Can't we respect, can't we neglect Those who are suffering in need of help? You are the one I wouldn't like to become”
- Zamordowałaś go, jakby nie był twoim dzieckiem, jakby nie był żywą istotą – warknęła Alena, puszczając gwałtownie rękę Bradley’a, który odsunął się na bok pospiesznie. – Przez całe moje życie okłamywałaś mnie, zwodziłaś obietnicą poznania tożsamości zabójcy. Wiedziałaś, że żyłam dla tej informacji, że szkoliłam się, by być w stanie pokonać każdego, kto ośmielił się tknąć mojego brata. A mimo to okłamałaś mnie, wiedząc, że zarżnęłaś go niczym hodowlane zwierzę. BYŁ TWOIM SYNEM! TWOIM JEDYNYM SYNEM! – wydarła się, wskazując na nią oskarżycielsko palcem. Jej Lotos był bardzo jasny; przechodził już w błękit, co ukazywało w jakiej furii elfka była. Feanen czuła niezwykłe zimno. Nie spodziewała się tego, że Alena kiedykolwiek pozna prawdę. Pokręciła głową, wysyłając swoje myśli daleko za tamten świat. - Był ciężarem, który musiałam dźwigać – rzuciła jadowicie. – Musiałaś szukać prawdy? Bez tego bolałoby o wiele mniej. Musiałaś?! Stałaś się nieposłuszna i krnąbrna, Aleno, a ja nie będę tego dłużej tolerować. Alena zaśmiała się lodowato, splatając przed sobą dłonie. - Doprawdy? A cóż możesz uczynić? Sprowadziłaś mnie na samo dno mojej ciemniejszej strony. Teraz będzie tylko gorzej. Ostrzegałam cię. Wielokrotnie. Ale ty nie słuchałaś. - Jednakże ty mnie w tej chwili posłuchasz – powiedziała zimno Czarownica, puszczając gwałtownie ramię Nadii i odpychając ją gdzieś w bok. Królowa leśnych elfów z przerażeniem obserwowała, jak za plecami Feanen materializują się dwie, wysokie postacie. W jednej z nich rozpoznała Daelvisha, drugiego natomiast nie kojarzyła. Domyśliła się jedynie, że musi to być jego brat. Szybko cofnęła się w stronę Deanuela i całej reszty swoich przyjaciół, oraz swojego męża. – I co powiesz teraz, córko? Drodzy bracia! Ten, który przekona Alenę do zabicia tych zdrajców i samozwańców, dostanie jej rękę. JUŻ. Daelvish zareagował błyskawicznie, sięgając do podświadomości czarnowłosej elfki, tylko po to, by... 815
Wycofać się tak szybko, jak się tam dostał. Wyczuł ziejącą, zimną pustkę. Lekkie zdziwienie wstąpiło na jego twarz. Alena stała bez ruchu wpatrując się w matkę. Z jej oczu nie dało się wyczytać zupełnie niczego. - Sądzisz, że lękam się bogów? – zapytała dość cicho, po czym odwróciła się tyłem do matki i jej braci, a przodem do Deanuela, jego armii i jego przyjaciół. Wszyscy wpatrywali się w nią z napięciem. Zauważyła, że Colin uśmiechał się do niej, jakby chciał wykrzyczeć, że wiedział, że tak się stanie. Nie odpowiedziała uśmiechem. Nie umiała się już uśmiechać. Jej Lotos jaśniał nieustannie, powoli zbliżając się do bieli. - Dyskutowaliśmy o tym niejednokrotnie, Aleno Valrilwen – przemówił niespodziewanie Daelvish, wychodząc lekko na przód. Elfka nie odwróciła się w jego stronę, jednak słuchała go. – Jest dla ciebie wśród nas miejsce. Jeśli tylko nie pozostawisz na ziemi żadnych niedokończonych spraw i wyrazisz zgodę, dołączysz do nas. Feanen spojrzała na brata z niedowierzaniem. - Co ty mów...?! - Pozostawię za sobą sprawy, które będą się za mną ciągnąć w nieskończoność – przemówiła Alena, wpatrując się w wojsko Deanuela. – Jeśli przyjrzysz się uważnie, dostrzeżesz za wojskiem dusze zmarłych, których zabiłam. Wszyscy oni czekali na ten moment niewyobrażalnie długo i wreszcie się go doczekali. - Nie, Aleno – powiedział Daelvish, kręcąc głową, a jego białe włosy poruszały się pod wpływem wiatru. – Są tutaj, by ci przebaczyć. Twój czyn odkupił twoje winy w ich oczach. Decyzja będzie należeć do ciebie. Poczekamy jeszcze trochę. Wystarczy jedno słowo. Ich postacie rozmyły się, pozostawiając zszokowaną Feanen samą. Czarownica zamrugała. - Co to ma znaczyć? O czym on mówił? Alena jednak nie odpowiedziała jej, tylko ściągnęła z siebie pelerynę, stojąc w dalszym ciągu tyłem do niej. Miała na sobie swój bojowy strój, składający się z czarnych, skórzanych spodni i krótkiego topu. Na jej brzuchu widniała szeroka rana, zadana Mieczem Żywiołów, dwa dni temu przez Deanuela. Elfka przyłożyła palec do ust, jakby chcąc zasygnalizować im, że potrzebuje ciszy. Nadia zakryła usta dłońmi, wpatrując się w elfkę. Niespodziewanie zrozumiała, co tak naprawdę się stało i kogo Deanuel trzymał w ramionach wtedy, gdy przybył z ze swoimi żołnierzami. Colin patrzył na ukochaną z lekko otwartymi ustami, jakby nie docierało to do niego. Arthur i Gorgoth milczeli, nie ruszając się ani o krok, podobnie Timothy i Gabriel. Vavon patrzył na Alenę bez ruchu. - Zginęłam od Miecza Żywiołów, należącego do Deanuela Norta, dokładnie dwa dni temu – rzekła głośno elfka. - Ninde rzekła mi, że posłużysz się swoimi braćmi, by sprawić, że zamorduję Deanuela już kilka dni temu. Od tamtej pory wiedziałam, że muszę umrzeć i zrobiłam to z własnej woli. Książę nie miał innego wyboru i uczynił to, co do niego należało. Wyznałam mu prawdę tuż przed śmiercią. Krew bogini, jaką w sobie mam, pozwoliła mi zostać tutaj na tak długo, by przeprowadzić z tobą tę rozmowę. Ostrzegałam cię. Na polu bitwy zapadła cisza. Wtedy Deanuel wystąpił na przód, czując, jak jego gardło ponownie zaciska się, utrudniając mu przełykanie śliny i oddychanie. - Przed śmiercią Alena rzekła mi również trzy rzeczy, które pragnę przekazać – powiedział głośno. – Po pierwsze... – spojrzał w bok, dostrzegając stojącą tam jasnowłosą elfkę, która 816
wpatrywała się w nich. – Wybaczyła obecnej tutaj Ninde i uwolniła ją z Królestwa Niebieskiego. Po drugie... – odwrócił się w stronę Nadii, podchodząc do niej i dobywając długiego, jasnego miecza. – Chciała, byś to ty, Nadio, jako jej jedyna prawdziwa przyjaciółka dzierżyła miecz Kapłana Kyod’a. – złożył na ręce elfki miecz, a Nadię uderzyły zdarzenia z nocy. Zrozumiała, dlaczego księga o ostrzach znalazła się na komodzie, w komnacie Leiny. – I w końcu... – z wielkim trudem odwrócił się w stronę Colina, zmuszając się, by spojrzeć mu w oczy. – Chciała bym przekazał ci, bracie, że spędziła z tobą jedne z najlepszych chwil w swoim życiu, oraz byś wiedział, że kochała cię do samego końca. Odwrócił wzrok, nie mogąc znieść niedowierzania i szoku na twarzy Colina. Wpatrywał się znów w Alenę, wiedząc, że nadchodzi właściwy moment. Dzieliło go od tego zaledwie kilka chwil. Podjął już decyzję. Feanen była blada, widząc miecz przy pasie księcia, miecz w dłoniach Nadii oraz swoją córkę, która w dalszym ciągu się nie odwróciła. - Dlaczego? – wyszeptała. Wtedy Alena odwróciła się gwałtownie. - Śmiesz pytać DLACZEGO?! – wydarła się z wściekłością, przestając powstrzymywać Lotos i nie mając zamiaru robić tego nigdy więcej. – Zabiłaś mi ojca i brata! Odebrałaś mi WSZYSTKO, co kochałam! Okłamywałaś mnie CAŁE MOJE ŻYCIE! A teraz chcesz zniszczyć to, na czym zaczęło mi zależeć. Chcesz skrzywdzić osoby, przez które znów nauczyłam się czuć. Chcesz ich pogrążyć i wykorzystać wszystkich do własnych celów, tak jak zawsze to robiłaś. Jeśli miałabym wybierać między tobą, Aryonem a Regnatem, to tobą gardzę najbardziej. Nie jesteś moją matką, a zaledwie cieniem tego, kim matka powinna być. Jesteś tchórzem, gdyż rzecz, której najbardziej się obawiasz, to słabość i śmierć. Doprowadziłaś mnie na skraj miejsca, w które wkroczyłam tylko raz. Władam wojskiem, które nie zareaguje na ani jedną twoją komendę. Są przynależni Nortowi odkąd wyjechali z tobą spod zamku. Wiesz natomiast dlaczego ja tutaj zostałam? Domyślasz się? – jej głos był straszny. – BY ZOBACZYĆ JAK PŁACISZ ZA SWOJE GRZECHY, KURWO! Jej Lotos w jednym momencie zrobił się krwiście czerwony. Nie była już sobą i nie panowała nad tym, co się działo. Feanen cofnęła się, iście przerażona. - Aleno... – zaczęła. - ONA NAZYWAŁA SIĘ AILYN! – wydarł się Deanuel, dobywając Miecza Żywiołów. ... ... Gdy wpuścił do swojego ciała i umysłu Lotos i całą moc Aleny, powaliła go ona na kolana. Brodził w śniegu, ściskając w rękach Miecz Żywiołów, który zaczął niespodziewanie pochłaniać energię z wszystkiego, co go otaczało. Nie widział już nigdzie Aleny ani Bradley’a, widział tylko Feanen i mnóstwo śniegu, który był tak bardzo zimny. Poczuł, jak coś rozrywa go od środka, próbując pokroić go na miliony maleńkich kawałeczków. Głosy w jego głowie prawie pozbawiły go słuchu. Złapał się za skronie, nie mogąc opanować drżenia całego ciała. Spojrzał na swoje ręce, widząc czerwone ciernie, które ryły sobie drogę do jego dłoni, obejmując jego nadgarstki i zaciskając się na nich. Największa bitwa miała stoczyć się w jego głowie. 817
Używając niesamowitej siły, powstał na nogi, podpierając się Mieczem Żywiołów o zbity śnieg. Nie mógł utrzymać równowagi i wziął kilka pospiesznych oddechów. Nigdy wcześniej ani później nie czuł tego, co w tamtym momencie. Słyszał niezrozumiałe krzyki swoich przyjaciół i wojska, słyszał jak skandują. Nie wiedział na czyją cześć, mógł jedynie domyślić się, że zagrzewają go do bitwy. Bitwy, na którą nie miał siły. Jego miecz zrobił się cały czarny, a Deanuel po raz pierwszy miał okazję poczuć go w swoim własnym umyśle. Wkradł się tam strach. Wkradła się tam niepewność. Wkradł się tam smak porażki, jaką mógł niebawem odczuć. Wiedział, że zostało mu najwyżej kilka minut życia. Lotos pochłaniał go, dając mu ogromną potęgę, nad którą nie umiał zapanować. Wtedy zrozumiał, ile tak naprawdę trzeba zapłacić za taki dar. Za takie przekleństwo. Widział, jak Feanen Valrilwen dobywa miecza. Czuł, że już wszystko stracone, gdy nie mógł utrzymać się na nogach. I wtedy usłyszał w głowie jakiś głos. Głos, który znał. Zobaczył w wyobraźni twarz Nadii, potem swojego brata i całej reszty swoich przyjaciół, którzy stali za nim, nie będąc w stanie mu pomóc. Jestem z ciebie dumna, Deanuelu Norcie. Warknął gwałtownie, wydobywając miecz ze śniegu. Uniósł go jedną dłonią bez najmniejszego wysiłku. Nienawiść targała nim, pchając go na przód. Aplauz wzmógł się. Czyżby był przeznaczony, by zginąć wśród oklasków? Zaśmiał się nagle. Był tuż przy Czarownicy, widział, jak elfka unosi miecz, z wyrazem satysfakcji na bladej twarzy. - Nie jest mi przykro – powiedział, a raczej czuł, jak jego usta i gardło wymawiają poszczególne spółgłoski i samogłoski. Śnieg wokół nich stopniał niespodziewanie od nadmiaru mocy, który bił od księcia. Uniósł miecz, wykrzykując zaklęcie, którego kiedyś nie umiał nawet wymówić. Czerń stała się jeszcze głębsza, a on jednym ruchem wytrącił miecz z rąk Feanen Valrilwen. Widział jej przerażoną twarz – musiała wiedzieć już, z kim ma do czynienia. Musiała wiedzieć, że walczy z prawowitym następcą tronu Beinbereth, Deanuelem Nortem. Ciął Mieczem Żywiołów przed siebie, przebijając jej klatkę piersiową i trafiając idealnie w jej zimne i twarde serce. Poczuł, jak kolejny spazm mocy targa nim, gdy krew bogini skapnęła na czysty, niczym niewinność ofiar Barnila, śnieg. Widział, jak pada przed nim na kolana, patrząc na niego z wyrazem niedowierzania na twarzy. Spojrzała na swoją ranę, wiedząc, że jest fatalna. Uzyskał możliwość zabicia prawdziwej bogini. Poczuł, jakby sam był bogiem. Eksplozja mocy, która rozerwała Czarownicę na drobne kawałeczki, odrzuciła Deanuela kilkanaście metrów w tył. Upadł na plecy, nie czując już nic. Miecz wyleciał mu z dłoni, lecz nie przejął się tym. Nie umiał się przejmować, uczucie to było mu już obce. Czuł, jak umiera, tym razem po sprawiedliwej i wartej wspomnienia w legendach walce. Jego usta wygiął lekki uśmiech, wykrzywiony przez niesamowity ból, który odczuwał. Nie chciał umierać. Tak bardzo nie chciał umierać. Widział, jak niebo jaśnieje, a śnieg przestaje padać. Po chwili słońce dosięgło jego oczu, sprawiając, że musiał przymrużyć powieki pod jego wpływem. 818
Wyciągnął przed siebie poranioną dłoń, na której zaciskał się Lotos, trawiąc go od środka powoli, lecz skutecznie. Dokonał tego. Wygrał dla nich wszystkich. I wtedy czyjaś dłoń złapała jego rękę. Poczuł zimny, przeraźliwie zimny dotyk czyjejś skóry. Zobaczył nad sobą czarne włosy i poczuł, jak klątwa niespodziewanie opuszcza jego ciało, zwracając mu jego życie. Opadł z powrotem na śnieg, nie czując w dalszym ciągu zimna. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, były jego ręce, wolne od Lotosu, zakrwawione i styrane przez walkę. Potem zapadł w sen, który miał umożliwić mu regenerację. Alena Valrilwen zwróciła swój wzrok ku braciom swojej matki. Nie wypowiedziała ani słowa, tylko skinęła powoli głową, wiedząc, że to ostatni moment, w którym ma możliwość to uczynić. I wtedy zniknęła i ona, i oni, pozostawiając pole bitwy spowite w ogłuszającym aplauzie, który stał się hymnem zwycięstwa.
Rozdział 51 – The winter Realms
819
“Now we see our tomorrow The night is long ago All the fighting is over But the dream is still alive”
Aplauz nie ustawał, pochłaniając żołnierzy bez końca. Miecze upadały na ziemię, ugniatając świeży śnieg i plamiąc go jeszcze większą ilością krwi. Szok spowodował, że cieszyli się niczym dzieci, którym pozwolono bawić się na dworze do późna. Nie myśleli nad tym, co właśnie się stało. Liczył się fakt, że Feanen Valrilwen zniknęła z powierzchni ziemi, by już nigdy więcej na nią nie powrócić. Po policzkach Nadii ciekły łzy. Stała, zmrożona zimnem, którego, po jakimś czasie stania na takim mrozie, nie czuła już wcale. Oddychała płytko, patrząc z przerażeniem najpierw na walkę Deanuela, a potem na chaos, jaki wywołał jej wynik. Opuściła powoli wzrok, patrząc na miecz, który trzymała w dłoniach. Był niesamowicie długi, a jednak lekki. Jasna rękojeść i niezwykle gładka klinga, lśniły w jej rękach. Czuła miecz, po raz pierwszy miała okazję czuć, jak broń jest gotowa spełnić jej rozkaz, lub życzenie. Plastyczność jego właściwości sprawiła, że czuła, jakby miecz miał prześlizgnąć się jej przez palce. Jej usta lekko otwarły się, jakby jej umysł nie chciał przyjąć do wiadomości ostatnich wydarzeń. Podniosła wzrok, napotykając spojrzenie Arthura. Styrany walką i trudem wojny, wyglądał o wiele mniej królewsko niż zazwyczaj. W dłoni nadal trzymał miecz, oddychając ciężko po słowach, które jeszcze niedawno wykrzykiwał. Gdy jego niebieskie oczy napotkały spojrzenie zielonych tęczówek Nadii, nie był w stanie odwrócić wzroku. Elfka poczuła, jakby czas się zatrzymał dla nich oraz dla kilku innych osób. - Miałam rację – wyszeptała cicho, niemal niedosłyszalnie, jednak jej mąż wyczytał te słowa z ruchu jej warg. Poczuł, jak coś w nim pęka. Nie był w stanie mówić. Wtedy wzrok Nadii napotkał leżące w śniegu ciało Deanuela. Po chwili była przy nim, podobnie jak Colin. Słyszała, jak elf mówi jakieś słowa, starając się ocucić brata. Klęczała przy nim, nie mogąc powstrzymać łez, które spadały na jej pelerynę. Czuła, że Deanuel żyje i była z niego dumna. A potem czuła pustkę. To były ostatnie uczucia, które zapamiętała. Potem zaczęło robić się dziwnie cicho. ... ... Colin siedział przy jednym z okien, wpatrując się w nie. Nie spał całą noc, nie umiejąc zmrużyć oczu. Przed powiekami igrały mu obrazy, które zobaczył podczas bitwy o Ledyr. Pamiętał płonących żołnierzy, pamiętał lawę i trupy, pamiętał kreatury. Pamiętał Alenę Valrilwen, która patrzyła na niego po raz ostatni, stojąc przed żołnierzami Deanuela, z otwartą raną w brzuchu. 820
Zacisnął dłonie tak mocno, że gwałtownie zbielały. Oddychał głęboko, jakby chcąc uspokoić swoje nerwy i ukoić pustkę, jaką nosił w duszy. Był zbyt skupiony na tym, by zauważyć nadchodzącą istotę, która właśnie weszła do sali tronowej. - Colinie – powiedział głos, którego jasnowłosy elf najmniej się spodziewał. Colin odwrócił się powoli, by ujrzeć stojącego niedaleko Gabriela. Skinął mu ledwo głową. - Czego chcesz? – zapytał, a w jego głosie czaiła się obojętność. Gabriel stał bez ruchu, jakby nagle zabrakło mu głosu. Jego wzrok był dziwny, lekko niepewny. Odchrząknął. - Wiele kosztowało mnie, by przyjść tutaj, więc daj mi skończyć, Colinie. Chciałem wyrazić to, jak bardzo jest mi przykro z powodu tego, co się stało. Byłem zaślepiony zazdrością i złością. Alena potraktowała mnie niesprawiedliwie i... - Potraktowała cię niesprawiedliwie? – zapytał jasnowłosy, a jego głos zabrzmiał zimno. – Dała ci się do ciebie zbliżyć, co było wielkim krokiem w przód, a ty zdeptałeś jej zaufanie, zgniotłeś je butem. Odrzuciła cię, bo nie mogła znieść kłamstwa. Najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa. Nie waż się kiedykolwiek mówić, że potraktowała cię niesprawiedliwie. Nie wymawiaj nawet jej imienia. Straciłem jedyną kobietę, którą kiedykolwiek kochałem, przez jej własną, kłamliwą matkę, która karmiła ją kłamstwami od dziecka. Jest ci przykro, tak? Gabriel zacisnął usta. - Jest mi przykro. Powinienem zobaczyć wcześniej to, co się działo. Powinienem odczytać znaki, jakie nam, z pewnością, dawała. Nie możesz mi jednak zarzucić, że zachowałem się gorzej od generała Gorgoth’a czy króla Arthura. - Gorzej? – warknął Colin. – Krzyczałeś, idąc ślepo za innymi! Wyzywałeś ją w akcie desperacji, stojąc w wielkim tłumie i czując się nagle odważnie! Nie winię ani jednego żołnierza za to, co krzyczeli, bo mieli do tego prawo. Myśleli, że nas zdradziła, wielu z nich znało ją tylko z opowieści i legend. Ale ty... Ty twierdziłeś, że znasz ją lepiej niż ktokolwiek z naszego grona. To jest coś, czego nie mogę wybaczyć. Tak samo, jak nie mogę wybaczyć twoich haniebnych słów podczas narady. Może to da ci nauczkę. A twoje palące sumienie będzie ci karą tak długo, jak będzie cię palić. Ciemnowłosy elf nie zdążył odpowiedzieć, gdyż drzwi sali tronowej otworzyły się niespodziewanie. Wszedł przez nie jeden ze strażników, odziany w barwy wysokich elfów. Uniósł głowę i pokłonił się z gracją. - Panie Namiestniku – powiedział. – Pański brat, książę Deanuel, obudził się. Wybacz, panie, że przeszkadzam... Colin spojrzał na niego i skinął głową. - Już idę. Nie przeszkodziłeś w niczym – powiedział i skierował swoje kroki ku wyjściu z sali tronowej. ... ... Deanuel usiadł na łóżku. Jego myśli latały jak szalone. Nie wiedział, ile czasu spał, ani czy tak naprawdę jest w Meavie, czy też umarł i to wszystko jest tylko iluzją. Spojrzał na swoje 821
ręce. Jego umysł zaczął przypominać sobie sceny z poprzedniego dnia. Pamiętał, jak czerwone ciernie zacisnęły się na nim. Jak ogromna moc uderzyła w niego, powalając go na kolana tak mocno, że myślał, iż nigdy już się nie podniesie do góry. Pamiętał czerń, która biła od jego miecza, pochłaniając jego samego i wszystko dookoła. Wzdrygnął się na samą myśl o tym. Spojrzał w bok. Miecz Żywiołów leżał na krześle obok niego. Jego ostrze było gładkie, zdobione jedynie drobnym symbolem przy rękojeści, w miejscu, gdzie klinga była uformowana w zębate ostrze. Nie było na nim ani jednego śladu czerni. Deanuel wzdrygnął się lekko, gdy dotknął miecza. Czuł, jak ostrze żyje własnym życiem, buzując energią i jednocząc się z nim, jednak nic nie mogło równać się z uczuciem, jakiego doznał, gdy uwolnił całą jego moc. - Nie sądziłem, że zabiję tym boginię – wyszeptał cicho czarnowłosy. – Stworzony przez bogów i mający na sobie krew bogów... Ponownie wzdrygnął się, gdy uczucie zjednoczenia z mieczem powróciło na kilka chwil. Oddalił od siebie pustkę i ciemność, które atakowały go wprost z jego wspomnień. Wtedy drzwi do jego komnaty otworzyły się. Poczuł, jak jego gardło lekko się zaciska, gdy zobaczył w wejściu Colina. Jasnowłosy elf zamknął za sobą drzwi. - Deanuelu! – powiedział. – Powiedziano mi, żeś się wybudził. Jak się czujesz? Książę całą swoją odwagę przelał w czyny, które musiał wykonać. Wpatrywał się w swoją pościel, jednak otworzył usta, by odpowiedzieć. - Dużo lepiej. Musiałem odpocząć, Colinie. Teraz będzie jedynie lepiej – powiedział, nie podnosząc wzroku. Nie umiał spojrzeć mu w oczy. Colin skinął głową. Zatrzymał się przy krześle, spoglądając na Miecz Żywiołów. Milczał, jednak chwilę później uchwycił go i przełożył na stół, po czym usiadł przy łóżku brata. - Spójrz na mnie – powiedział, składając przed sobą dłonie. Deanuel podniósł wzrok i spojrzał na niego z trudem. – Nie będę się powtarzał. Jesteś moim bratem i nic tego nie zmieni. Alena wiedziała, co robi i zrobiła to dla nas wszystkich. To nie była twoja wina i nigdy nie będzie. Nie obwiniłbym ciebie za to. Dokonałeś wczoraj cudu i z tego trzeba się radować. Deanuel wziął głęboki oddech, słuchając słów brata. Zrobiło mu się o wiele lżej na duszy. - Wiem, że byliście szczęśliwi – powiedział dość cicho. – Przykro mi, Colinie. Naprawdę mi przykro. Nie wiedziałem, jak spojrzę ci w oczy, jednakże to sprawiło, że moja dusza jest już lżejsza. Alena zakochała się mądrze – dodał, unosząc brew. – I to w moim bracie! Kto by pomyślał. Colin uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu. Milczał chwilę. - Dobrze, że nic ci nie jest. Zabić boginię. Cóż, należało jej się i temu nie zaprzeczymy. Dokonałeś wielkich rzeczy. - Nie zdołałem jednak uratować Ledyru. – czarnowłosy elf pokręcił głową. – Miasto zostało doszczętnie zniszczone przez jego władcę. Co z tymi, którzy pozostali w zamku? - Byłem tam z żołnierzami – odparł Colin. – Schwytaliśmy Leinę oraz Granda. Są w więzieniu, podobnie jak Marvel i Abgar. Regnat zostanie zabrany przez Vavona do Utis, gdzie odsiedzi swoją karę. Abgar musi zostać sądzony za zbrodnie wojenne, podobnie jak Grand. Leina natomiast dopuściła się zdrady. Musisz się zastanowić, co z nią uczynić. Medycy potwierdzili jej stan. Jest brzemienna i nosi w sobie dziecko brata Barnila. Aż ciężko w to uwierzyć, jednak najgorsze dopiero przed nią. Jej ojciec już tutaj jedzie. 822
Deanuel milczał przez kilka chwil. Pokręcił głową, gdyż ciężko było mu uwierzyć w to wszystko. Był w dalszym ciągu ubrany, więc wstał z łóżka, rozprostowując nogi po raz pierwszy od wielu godzin. Przeciągnął się. - Niech stanie z nim twarzą w twarz i przyzna się do noszenia nieślubnego dziecka wroga. To będzie jej kara. Nie mogę skazać na śmierć ciężarnej kobiety. Colin skinął głową. - Racja, bracie – powiedział. – Nieźle nas wczoraj przestraszyłeś. Nikt z nas nie spodziewał się takiego obrotu sprawy... - Wiem. – głos Deanuela był nieco cichszy. – Alena wyjaśniła mi wszystko w ostatnich momentach swojego życia. Ninde powiedziała jej, co zamierza zrobić Feanen a Alena postanowiła wykorzystać to przeciwko swojej matce. Nie miałem pojęcia, że Czarownica dopuściła się zabójstwa swojego własnego syna. Jasnowłosy milczał chwilę. Wspomnienie Feanen wyzwalało w nim gniew i chęć zemsty. Zemsty, której nie mógł dokonać. - Nikt nie wiedział – rzekł, patrząc na swoje dłonie. – Wiem, ile to znaczyło dla Aleny. Po raz pierwszy widziałem ją w takim stanie. Ciernie... Były czerwone. I przeszły na ciebie. Jak to się stało? Deanuel wziął głęboki oddech. - Alena zginęła dobrowolnie od Miecza Żywiołów. Wiedziała, że musi umrzeć, więc oddała mi swoje życie, by dać mi w odpowiednim momencie także swoją moc. Czekałem na odpowiedni moment, gdy będzie w największej furii i wtedy wypowiedziałem imię, które chciał nadać jej kiedyś jej ojciec. To przelało jej moc i klątwę na mnie. Tylko tak mogłem zabić Feanen. Istoty boskiego pochodzenia nie są łatwe w walce. Jasnowłosy pokręcił głową, sięgając wspomnieniami do poprzedniego dnia. Spojrzał w okno, widząc padający spokojnie śnieg i westchnął. - Gdy klęczałeś w śniegu, mając na rękach Lotos, myśleliśmy, że to koniec. To był przerażający widok. Co czułeś? - Nie, Colinie – odparł niespodziewanie książę. – Tego nigdy nie powiem, albowiem nikt nie powinien być skazany na takie męki. Dziękuję za tę rozmowę, bracie. Przy tobie mogłem okazać słabość, której nie okażę już nigdy więcej nikomu. Teraz muszę być silny, albowiem dziś koronujecie mnie na króla. Colin wstał z krzesła i poklepał go po ramieniu, stojąc obok niego. - No tak. Wreszcie Arthur nie będzie mógł się tak puszyć, bo ty też będziesz królem. To będzie dobry dzień – stwierdził, a jego głos stał się odrobinę bardziej pogodniejszy. – Przykro mi z powodu tego, że nie wyszło ci z Nadią, bracie. Deanuel skinął głową. - Muszę to zaakceptować. Nie chcę burzyć jej szczęścia. Los zgotuje mi coś. Jestem tego pewien. Jak ona się trzyma? - Bardzo kiepsko – wyznał szczerze Colin. – Cieszy się z twojego zwycięstwa, ale inne rzeczy ją przytłaczają. Teraz śpi, z tego, co mówił Przewodniczący. Ty już się wyspałeś? - O tak – odparł Deanuel, przypominając sobie coś. – Ja już się wyspałem. ...
823
... ~Goddess of the North~ Czarnowłosy książę wszedł do strzeżonej jego własnymi zaklęciami komnaty, na samej górze zamku Meavy. Zamknął za sobą drzwi powoli, trzymając nadal w rękach klamkę. Bał się odwrócić w tył. Po chwili jednak uczynił to, spodziewając się zobaczyć tam ciało Aleny. Nie zobaczył zupełnie niczego. Zmarszczył brwi i podszedł bliżej, upewniając się, że nie jest nigdzie ukryte. Zdziwienie ukazywało się na jego twarzy coraz wyraźniej. Zamrugał gwałtownie, stając bez ruchu przed kamiennym stołem. - Jak to możliwe...? – szepnął cicho. - Gdy ona zniknęła, zniknęło również jej ciało. – rozległ się męski, nieznany Deanuelowi głos. Książę odwrócił się błyskawicznie, czując zimno. W komnacie, tuż obok drzwi, stał wysoki, prawie białowłosy mężczyzna. Bez problemu rozpoznał w nim boga i poczuł kurczową niepewność, której nie okazał. Uniósł głowę w górę, stojąc bez ruchu. - Nigdy nie rozmawiałem z bogiem, więc wybacz, jeśli nie umiem się zachować – rzekł spokojnie. Daelvish zaśmiał się chłodno. - Teraz rozmawiasz. Przyszedłem, bo zasługujesz na wyjaśnienie – rzucił. – Wyjaśnienie tego, co się stało. Rozumiem, żeś w dobrej kondycji. Deanuel nie umiał rozluźnić się, czując cały czas napięcie. Skinął głową. - Owszem, już wydobrzałem po walce. Teraz muszę zaprowadzić pokój – rzekł. – Oczekuję na wyjaśnienie, które mi obiecałeś. Dokąd zabraliście Alenę? - Do nas – odparł bóg. – Do naszych krain, które są ponad ziemskim światem, nawet ponad Królestwem Niebieskim. Gdy Feanen została zesłana na ziemię, jedno miejsce wśród bogiń zwolniło się, pozostając niezajęte przez te wszystkie lata, przez które żyła na wygnaniu. Nie zasłużyła na powrót w nasze szeregi, a to był jej cel od początku. Chciała wrócić do swojej pierwszej postaci bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić. A teraz jej córka zajęła jej miejsce. Deanuel milczał, trawiąc informację. Zamrugał, zdziwiony. - Została boginią? – zapytał z niedowierzaniem. – Jest teraz jedną z bogiń? Jak...? Daelvish zaśmiał się. - Bogowie rozmawiali o tym wielokrotnie. Ma w sobie boską krew poprzez linię swojej matki. Zasłużyła na miejsce wśród nas dużo bardziej niż Feanen – rzucił. - Więc ona żyje? – wyszeptał cicho czarnowłosy, zaciskając mocno dłonie. Bóg jednak pokręcił przecząco głową, nie pokazując po sobie żadnych emocji. - Jest martwa dla waszego świata, książę, nic tego nie zmieni. Minie wiele lat, może nawet setek czy tysięcy, zanim będzie mogła się tutaj pojawić, chociażby na jeden dzień. Nie rób sobie nadziei. Nie zabronię ci w to wierzyć, jednakże nie spotkaliśmy się z przypadkiem, by ktoś, kto nie urodził się w pełni bogiem, mógł odwiedzać ziemię. – jego głos nie wyrażał żadnych wątpliwości, które mógłby pozostawić Deanuelowi. – Przyszedłem ci przekazać wieści o niej, gdyż mnie o to prosiła. Nie wiem, czego dokonałeś, że zaskarbiłeś sobie jej szacunek, ale... – urwał na chwilę, jakby zastanawiając się nad czymś. Po chwili pokręcił głową. – Miała zostać boginią wojny, bo to wojna była jej najbliższa przez te wszystkie lata. Alena jednak zdecydowała się na coś innego, zaskakując nas. Powiedziała, że jej wybór 824
obejmuje wszystko, czego chciałaby strzec, w tym wojnę. Deanuel spojrzał na niego, zdziwiony zupełnie. Nie rozumiał, co bóg miał na myśli i był ciekawy, o czym mówiła Alena. - Co takiego wybrała, Daelvishu? – zapytał dość cicho. - Została boginią północy – odparł białowłosy. – Przyrzekła strzec północnych krain z całą swoją siłą. Nie sądziłem, że była tak przywiązana do tej części świata. Myliłem się. Na mnie już pora, Deanuelu Norcie. Mam do ciebie jeszcze tylko jedną sprawę. Dziecko, które urodzi córka Powysa, ma zostać złożone w Jorn, dokładnie trzy miesiące po narodzinach, jeśli będzie to chłopiec. Nie ma odwołania od tej decyzji. Życzę ci powodzenia. Nie przegap swojej koronacji i zawsze wierz w to, co uważasz za słuszne. Po tych słowach zniknął, zostawiając księcia zupełnie samego, z jego własnymi myślami, niedowierzaniem i pytaniami. ... ...
“A past destined to fall down The final brick in the wall Was so hard for me to see But now I see it all”
- A więc wygraliśmy – powiedział Arthur Pennath, stając w komnacie jego i Nadii. Elfka niedawno wstała, była już ubrana i właśnie czesała włosy. Milczała, nie odpowiadając na jego pytanie. Elf zmarszczył brwi. – Coś nie tak? Nadio... – podszedł do niej, dotykając jej ramion, by rozmasować je i sprawić, że elfka odczuje ulgę. Nadia jednak odsunęła się, odkładając grzebień na szafkę, stojącą obok. - Mam do ciebie żal, Arthurze – powiedziała, a w jej głosie czaiła się gorycz. – Wielki żal. Straciłam poprzedniej nocy tak wiele, że sobie tego nie wyobrażasz. Nie zaufałeś mi i nie wierzyłeś w to, co mówiłam. Uznałeś, że to tylko słowa kobiety, zaślepionej przyjaźnią i naiwnością, czyż nie? Jasnowłosy zmarszczył brwi i pokręcił głową. - Nadio, nie będę ukrywał, że wojna to narzędzie mężczyzn, lecz... - ONA WALCZYŁA CAŁE SWOJE ŻYCIE, TAK JAK I JA! – krzyk elfki poniósł się echem po komnacie, gdy odwróciła się w stronę swojego męża. W jej oczach nie było łez, było w nich za to coś znacznie gorszego. Zawód i rozgoryczenie. – Zmieniłeś się, nawet bardzo, jednak pewnych rzeczy nie umiesz odmienić. Zawsze będę dla ciebie kobietą, a nie wojowniczką. Nigdy nie będziesz umiał tego połączyć. To jednak nie jest dla mnie tak ważne, jak to, że krzyczałeś razem z wszystkimi, wyzywając jedną z najbliższych mi osób, która oddała życie, by nam się powiodło. Nie umiem wyobrazić sobie tego, jak ja bym się czuła, gdybym słyszała moich przyjaciół, skandujących i wyzywających mnie od suk. Jesteś królem, 825
Arthurze, jednak zachowałeś się jak zwykły wieśniak. Oblicze elfa pociemniało, gdy usłyszał jej słowa. - Słucham? – zapytał gniewnie. – Nazwałaś mnie wieśniakiem? Moja własna żona i KRÓLOWA nazwała króla wieśniakiem?! Nadia nie odwróciła wzroku, ani nie opuściła głowy. Patrzyła na niego twardo, czując coraz większą złość, wzrastającą w niej. - Tak, twoja królowa nazwała cię wieśniakiem, wielki Arthurze Pennath’cie, niedowiarku, nie mogący wyzwolić się spod wpływu Aryona nawet po jego śmierci. Zawiodłam się na tobie, mężu. - Nie będziesz się tak do mnie odzywać! – warknął, czując wściekłość. – Skąd miałem wiedzieć, że stało się to, co się stało? Skąd?! - Nie musiałeś wiedzieć, wystarczyło pomyśleć i mi zaufać! – rzuciła. – Nie warcz na mnie, Arthurze. - Będę warczał, ile tylko będę chciał – powiedział zimno, czując jeszcze większą wściekłość. – Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem, ale nie uważam, bym zrobił cokolwiek tragicznie ZŁEGO. Elfka pokręciła głową, czując kolejny zawód. - A wystarczyło przyznać się do błędu – powiedziała, a jej głos ucichł. – Tylko przyznać się do tego, że postąpiłeś źle. Nie jesteś do tego zdolny. Zawiodłeś mnie jeszcze bardziej, królu. Życzę ci miłego dnia – dodała i wyszła z komnaty, zamykając za sobą drzwi. Arthur uderzył ręką w ścianę, wściekły. Wiedział, że go poniosło. Nie umiał opanować swojej dumy, którą wcześniej starał się schować głęboko w sobie. Opadł na łóżko, przeczesując palcami swoje jasne włosy. Czuł ból głowy i wstyd. Wstyd za to, jak zachował się wcześniejszego dnia. Nie umiał powiedzieć tego na głos, ale było mu wstyd. ... ...
“There's a refuge for me But only in my mind Outside it's raging on, on and on”
Nadia weszła do sali jadalnej, w której zobaczyła Deanuela, jego przyjaciół, a nawet swojego ojca i króla Vavona. Najbardziej jednak zdziwił ją widok Leiny, która siedziała na samym końcu stołu, mając spuszczoną głowę i nie odzywając się do nikogo. Brązowowłosa elfka ruszyła do stołu, zajmując miejsce obok pustego miejsca Arthura. Po jej drugiej stronie siedział Deanuel. Wszyscy już jedli, więc skorzystała z tego momentu i spojrzała na księcia. - Jak się czujesz, Deanuelu? – zapytała, nie ruszając jedzenia. Nie czuła apetytu prawie w ogóle. Czarnowłosy spojrzał na nią, a ich oczy na chwilę się spotkały. 826
- Już lepiej – powiedział szczerze i napił się wina. – Dużo lepiej. A ty, Nadio? Byłaś w niewoli u Feanen i Barnila. Mam nadzieję, że nic złego ci nie uczynili. - Nie – odparła szybko, kręcąc głową. – Nikt mnie nie tknął. Feanen próbowała, ale byłam chroniona magią Aleny i tylko się poparzyła. Byłam zamknięta z Leiną w komnacie, potem wzięto mnie na bitwę. Bitwę, którą wygrałeś. Nigdy nie czułam takiej eksplozji mocy, Deanuelu. Elf milczał chwilę, a potem opuścił wzrok i skinął głową. - Ja także nie. – znów napił się wina. – Byłem bardzo zdziwiony jej ogromem. Powaliła mnie na kolana. Myślałem, że nie powstanę, Nadio, ale przypomniałem sobie wasze twarze. Twoją, Colina, moich przyjaciół... Wszystkich, którzy na mnie liczyli. Nie mogłem was zawieść. Nie mogłem zawieść Aleny. Po jego słowach przy stole zapadła cisza. Generał Gorgoth patrzył przed siebie, jakby chciał uniknąć wzroku swojej córki i wyrazu zawodu w jej oczach. Wielki Mag, Wreth, siedział bez ruchu, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, które chował głęboko w sobie. Sir Timothy tymczasem spojrzał na księcia. - Urządzimy pogrzeb? – zapytał po chwili. – Uroczysty? Nie miała takiego. - Nie – odezwał się niespodziewanie Colin. – Alena nie chciałaby pogrzebu. Chciałaby, żebyśmy ją zapamiętali za to, co robiła za życia, a nie za to, jak umarła. Deanuel skinął głową, podnosząc wzrok. - Zgadzam się w pełni z Colinem. Dziś wieczorem odbędzie się uroczysta uczta z okazji wygranej wojny, a wcześniej zostanę koronowany na króla. Jutro rano wyruszę do Luinloth, by oficjalnie ogłosić nasze zwycięstwo. Tak dawno mnie tam nie było... – spojrzał na Nadię. – Dziękuję za gościnę, jakiej udzieliliście nam z Arthurem. To wiele dla mnie znaczy. – jego głos był bardzo dziwny. Nadia skinęła głową i uśmiechnęła się lekko. - To nic w porównaniu do tego, co ty dla nas zrobiłeś, książę. Po jej słowach ponownie zapadła cisza, gdyż drzwi wielkiej sali otworzyły się na oścież. Do środka wkroczył jeden z południowych króli. Długie włosy rozwiewał mu pęd powietrza, gdy szedł, z wyrazem zbolenia na twarzy. Król Powys. Zatrzymał się po środku sali, odwracając się przodem do stołu, przy którym wszyscy siedzieli. Prawą rękę zaciskał na berle tak mocno, że praktycznie zbielała. Z jego twarzy biło jedynie rozgoryczenie. Patrzył w kierunku Leiny, która podniosła wzrok, a potem wstała z krzesła, drżąc na całym ciele. - Ojcze – wyszeptała cicho, nie wiedząc, czy ma zrobić krok w przód, czy też nie. Była sparaliżowana strachem. Nigdy nie widziała swojego ojca w takim stanie. Powys patrzył na nią. Szukał jakichkolwiek oznak ciąży, jednak fizycznie wyglądała wciąż tak samo. Gdyby nie to, że wyczuwał wyraźnie drzemiące w niej nowe życie... - Jesteś w ciąży, tak? – zapytał, a jego głos był beznamiętny. – Z kim? Leinie zatrząsł się podbródek. Pokręciła głową, jakby błagała go o litość. - Ojcze... - Z KIM JESTEŚ W CIĄŻY?! – wydarł się ogłuszająco, nie ruszając się z miejsca. Elfka zbladła jeszcze bardziej, słysząc go. Pokręciła głową ponownie. - Z bratem Barnila – wyszeptała cicho. – Z Grandem. 827
Powys zacisnął zęby. - I ty śmiesz nazywać się moją córką? – warknął. – Miałaś w Ledyrze ochronę i szanse na późniejsze, świetne małżeństwo! Ale co zrobiłaś, zamiast słuchania się starszych i mądrzejszych od ciebie? Puściłaś się z kimś, na kogo nawet bym NIE SPLUNĄŁ! - Ojcze, ja nie chciałam! – pisnęła, świadoma, że wszyscy ich słuchają. – Zwiódł mnie i... - POWIEDZIANO MI COŚ INNEGO! Nie kłam mi w żywe oczy – wysyczał, cały w furii. – Sama weszłaś mu do łóżka! JAK MOGŁAŚ BYĆ TAK NAIWNA?! Jak mogłaś tak zhańbić naszą rodzinę, nasze dobre imię?! Pomyślałaś o konsekwencjach? Byłaś w jego rękach jedynie zabawką, którą potem wyrzucił, gdy tylko pojawił się problem. Mogli cię za to zabić. A teraz stoisz przede mną i błagasz o litość? O dyskrecję? Wszyscy już wiedzą, że moja córka zrobiła z siebie dziwkę na oczach tylu króli. Jego słowa sprawiły, że po policzkach Leiny popłynęły łzy. Zrobiła się bardzo czerwona, czując palący ją wstyd. Załkała niemal żałośnie, chcąc zniknąć. - Ojcze – wyszeptała, lecz Powys pokręcił głową. - Nie jesteś już moją córką. Pozwolę ci zamieszkać w moim zamku, gdyż nie masz dokąd iść. Pozwolę ci żyć na poziomie, ale nie możesz już tytułować się księżniczką, ani moją córką. Nie wiem, co zrobisz ze swoim dzieckiem. Wtedy Deanuel podniósł się. - Królu, z wyniku sił wyższych, dziecko ma zostać dostarczone do Jorn – odparł. – Jest owocem i głównym składnikiem paktu, zawartego przed tysiącami lat. Nie do mnie należała ta decyzja, jednakże Leina nie ucieknie od tego wyroku. Powys spojrzał na niego. Był wściekły. - Nie ucieknie? – zapytał. – To jej dziecko. Ten zbrodniarz nie ma do niego żadnego prawa, książę. Żadnego. Leina zrobi z dzieckiem to, co będzie chciała. - Grand nie ma do niego żadnych praw, jednak bogowie mają – odparł Deanuel. – Nie życzę tego nikomu, jednak twoja córka musi wypić piwo, którego nawarzyła, nawet jeśli to nie ona ów pakt zawarła. Leina załkała bardziej, opadając na krzesło i starając się uspokoić. Nie umiała tego zrobić, więc osunęła się na ziemię, byleby tylko ich wszystkich nie widzieć. ... ... Deanuel Nort klęczał przed tronem króla Arthura, czując jak zaczynają boleć go kolana. Nie powiedział jednak niczego niewłaściwego, gdyż przywykł do bólu. Cierpliwie czekał. Słowa wypowiadane przez Arthura nie docierały do niego. Zgodził się go koronować bez zbędnego namawiania, co zdziwiło wręcz czarnowłosego księcia. -...jeśli zatem nikt nie sprzeciwia się temu, co zaraz ma nastąpić... – jakieś urywki zdań docierały do niego. Nie zwracał na to uwagi; nie musiał tego słuchać. Musiał po prostu wstać w odpowiednim momencie i odwrócić się do tłumu. Nic prostszego. Usłyszał dźwięk otwieranych bocznych drzwi. Zerknął w tamtą stronę i zaniemówił. Ujrzał Nadię, z koroną na głowie, kroczącą w ich stronę. Miała na sobie piękną, jasną suknię, która podkreślała jej niezwykłą urodę. Kręcone włosy opadały jej na ramiona. Gdy zobaczyła 828
jego spojrzenie, uśmiechnęła się lekko i podeszła do mównicy, kładąc ręce na drewnie. - Mam zaszczyt dołączyć do mego męża, króla Arthura Pennatha, podczas koronacji Deanuela Norta – rzekła. – Jednakże, chyba wszyscy zgodzimy się, że czyny Deanuela pokazały, że zasługuje na coś znacznie większego, niż zwykła koronacja. Teraz wystąpimy przeciw zwyczajowi, ulepszając go na tyle, na ile możemy. Zapraszam tych, którzy go popierali. Deanuel zamrugał, nie spodziewając się tego, że po chwili zobaczy przed sobą króla Vavona i króla Powysa, którzy dołączyli do Arthura i Nadii. Zaniemówił, gdy dotarło do niego, że koronują go cztery koronowane głowy. Poczuł się wywyższony ponad innych. Poczuł, jakby dziękowano mu za cały trud, jaki włożył w misję. Kolejne słowa przepłynęły mu obok uszu. Pamiętał, jak unosił głowę, na którą uśmiechnięta Nadia włożyła koronę. Widział przypasaną do pasa jej sukni elegancką pochwę, w której nosiła miecz, podarowany jej przez Alenę. Poczuł, jak robi mu się dziwnie lżej, widząc jej uśmiech i akceptację w oczach wszystkich, którzy go otaczali. Gdy poczuł zimno korony, która spoczęła na jego głowie, poczuł, że odzyskał swoje dziedzictwo, o które tak długo walczył. ... ...
“There's more than we deny And there's more than meets the eye”
Deanuel siedział po środku głównego stołu. Sala jadalna była przepełniona leśnymi elfami, którzy zjechali się na uroczystą kolację. Wszyscy rozmawiali, śmiali się i ucztowali. Elf splótł ręce przed sobą. Miał na głowie swoją koronę. Nie był już księciem Deanuelem. Był królem. Po chwili powstał, a głosy zamilkły. Nie wiedział, jak ma zacząć, jednak po chwili słowa przyszły same do jego ust. - Chciałem krótko podziękować wszystkim, którzy mi pomogli – powiedział głośno. – To nie był samotny sukces. Nie byłem złotym dzieckiem, obdarzonym nadzwyczajnymi zdolnościami. Nie byłem urodzony do tego, by rządzić, a jednak dokonałem tego. Pewna elfka, ratując mnie ponad 500 lat temu, wykazała się niezwykłą odwagą, oraz pokazała, że nie zawsze trzeba słuchać rozkazów, by coś osiągnąć. Jedna z najlepszych wojowniczek, jakie kiedykolwiek poznałem. Cudowna przyjaciółka i kobieta, Nadia Ceris! Ujął dłoń elfki i uniósł ją w górę. Nadia poczuła, jak robi jej się ciepło na sercu. Słyszała oklaski elfów i czuła smutek, gdy musiała zabrać swoją dłoń z ręki Deanuela. Oklaski ucichły. - Mój brat, Colin Hever, który był przy mnie od momentu gdy byłem niemowlęciem, do samego końca, tutaj. Wspaniały dowódca, żołnierz, przyjaciel – przemówił ponownie Deanuel, a oklaski rozległy się ponownie i już nie ucichły, gdyż mówił dalej. – Ktoś, bez 829
kogo nie byłoby mnie tutaj, jedna z najbliższych mi osób. Generał Gorgoth, wspaniały dowódca i ojciec Nadii. Król Vavon, władca Utis i jeden z najbardziej honorowych elfów, jakich poznałem. Król Arthur Pennath, który udowodnił mi, jak bardzo trzeba się starać o coś, by to dostać. Gabriel, Wreth, sir Timothy, nieobecny z nami Marcus. A także kobieta, która dała mi największą życiową lekcję i uczyniła mnie królem, ginąc za mnie i zasiadając teraz wśród bogów. Alena Valrilwen. Chcę wam wszystkich podziękować. Bez was nie byłoby mnie. Król Deanuel to wasza zasługa. Jestem waszym dłużnikiem. Kiedyś spłacę wam ten dług. Kiedyś... Jego dalsze słowa umilkły w oklaskach i aplauzie. ... ...
“We are all breathing the same air That we share We all just have to live We are all equal”
Deanuel podał lejce swojego konia słudze. Colin, Gabriel, sir Timothy i inni siedzieli już na koniach. Jego armia i kawaleria miały ruszyć niebawem do Luinloth. Wyjechał stamtąd jako książę, wracał jako król. Podszedł do czekających na dziedzińcu Arthura i Nadii. Ukłonił się. - Arthurze, jeszcze raz dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś – powiedział. – Mam nadzieję, że wszystko powiedzie ci się w życiu. Arthur skinął głową i uścisnął mu rękę na pożegnanie. - Dziękuję. I nawzajem. Znajdź sobie żonę, spłodź potomka! – rzucił Arthur. – Bądź szczęśliwy. Ja i Nadia niebawem będziemy mieli syna... Staramy się o niego. Trzymaj za nas kciuki, a może już za pierwszym razem będą to bliźnięta. Żegnaj, Deanuelu Norcie. Jeszcze się zobaczymy. Cofnął się, a czarnowłosy król spojrzał na Nadię, która podeszła bliżej. Uśmiechnął się, mimo bólu, jaki czuł. - Życzę ci wszystkiego dobrego, królowo – rzekł. - Nadio – odparła elfka. – Nazywaj mnie po imieniu. Zdecydowanie bardziej to wolę. Deanuel mimo wszystko uśmiechnął się bardziej. - Ty i Alena jednak się dobrałyście. Ona też wolała formę imienną. – podszedł do Nadii i objął ją po przyjacielsku, przytulając ją do siebie. Czuł, jak głośno westchnęła, a sam powstrzymał się, by tego nie zrobić. – Dlaczego drżysz? - Czy to koniec? - szepnęła, nie puszczając go. – Czy nigdy więcej ciebie nie zobaczę? Zaśmiał się cicho, spontanicznie. Pokręcił głową, puszczając ją po chwili. - Nie, Nadio. To dopiero początek. Jeśli kiedykolwiek będziesz mnie potrzebować, będę tam dla ciebie. Pamiętaj o tym. 830
Elfka uśmiechnęła się. - Dziękuję ci, Deanuelu – powiedziała cicho. – Dziękuję. Skinął głową. Miał kilka procesów do rozstrzygnięcia oraz wiele spraw do załatwienia. Spojrzał na elfkę po raz ostatni. - Do zobaczenia, Nadio Ceris – odparł i odwrócił się, odchodząc.
Epilogue 831
“It's been a long way from the forsaken prison Seeing the downtrodden ones serve false masters”
Deanuel Nort wyszedł na pokaźny dziedziniec, znajdujący się w stolicy państwa wysokich elfów. Okolica była idealnie czysta, wszystko niemal lśniło nowością, gdyż kilkadziesiąt lat wcześniej, po zakończeniu wojny z tyranią, zamek przeszedł renowację, podobnie jak miasto. Nie chciał, by elfy, które ucierpiały podczas bitwy o Luinloth, musiały radzić sobie z tym same. Nie pozbył się jednak innych symboli wojny, jakie nosiło Luinloth. Miecze i zbroje, pozostałe po potyczkach, zostały oczyszczone i składowane w specjalnie do tego przeznaczonej sali. Był tam niewiele razy, gdyż miejsce to przywoływało do jego umysłu zbyt wiele wspomnień. Stał na dziedzińcu bez ruchu. Przez lata zmężniał jeszcze bardziej. Jego czarne włosy były znacznie dłuższe, jak na króla przystało. Rysy jego twarzy stały się nieco ostrzejsze, a mięśnie ciała jeszcze wyraźniej zarysowane. Nie spoczął na laurach, wręcz przeciwnie. Pokój uświadomił mu, jak wiele musiał dać z siebie, by go osiągnąć. Wiedział, że to nie ostatnia wojna w jego życiu, niezależnie od tego, jak bardzo chciałby jej uniknąć. Ćwiczył każdego dnia, trenując z wojskiem, które gromadził od lat. Żołnierze przywykli do jego obecności, traktując go nie tylko jak króla, ale i jak towarzysza oraz przyjaciela, na czym bardzo mu zależało. Przez lata rządzenia zdał sobie sprawę z tego, że oddzielanie swojej osoby od innych przyniesie tylko samotność i ból, a lojalność powinna być mierzona na wagę złota. Jego dłoń spoczęła na rękojeści Miecza Żywiołów, przypiętego w pochwie do jego pasa. Poczuł chłód uchwytu, rozchodzący się po jego ciele od dłoni. Tak dawno nie walczył tym mieczem. Do treningów używał zwykłego ostrza, nie chcąc poranić nikogo, skazując nieszczęśnika na bolesną i nieubłagalną śmierć. Po chwili wziął głęboki oddech, jakby czegoś oczekiwał z niecierpliwością. Zaczął przechadzać się po dziedzińcu, wiedząc, że nie mógł pomylić dat. Przypomniał sobie jeszcze raz list który otrzymał wczoraj. Westchnął, zatrzymując się po kilku okrążeniach i spojrzał ponownie na główną ulicę Luinloth, która o tej porze była wypełniona mieszkańcami. Jednak jedna postać rzuciła mu się w oczy. Jadąca na koniu, wyraźnie wysoka, odziana w czerń. I wtedy uderzyło go wspomnienie jego snu, który wyśnił dzień po bitwie o Meavę. (...)zostawić mnie samego na dziedzińcu. Obserwowałem rycerza w czarnej zbroi, zmierzającego w moim kierunku z oddali…(...) Zmarszczył brwi. Czy jeden proroczy sen przepowiedział mu tyle lat z jego przyszłości? Dostał w nim tyle znaków, których nie umiał wtedy odczytać. Obserwował jeźdźca, który zbliżał się z każdą sekundą, widząc spojrzenia elfów na sobie. Poddani Deanuela schodzili mu z drogi, patrząc na niego z niedowierzaniem. Usta króla wygięły się w lekkim uśmiechu, gdy jeździec zdjął czarny hełm z głowy. Jasne, dłuższe włosy spływały mu na ramiona. Mimo, że nie widzieli się tyle lat, Deanuel mógłby przysiąc, że jego brat nie zmienił się od tamtego czasu prawie wcale. 832
- Kogo ja tutaj widzę?! – zapytał głośno, gdy Colin zsiadł z konia, którego natychmiast przejął od niego jeden ze stajennych. – Jeden z legendarnych Thorenów zawitał do mojego państwa! Czemu zawdzięczam tę wizytę? Starszy elf uniósł brew, wchodząc po schodkach na dziedziniec. - Znałem kiedyś tutejszego króla, jednak teraz prawie go nie poznaję, bo znów się zestarzał! – zaśmiał się i uściskał brata, klepiąc go po plecach. – Wydoroślałeś, braciszku. Któżby się spodziewał tego, gdy wyruszyliśmy z naszego domu wiele lat temu... - Ja się spodziewałem, ty też, przyznaj to – powiedział Deanuel wymijająco, puszczając brata. Przyjrzał mu się. – Jesteś Thorenem. To zaszczyt mieć cię za brata, Colinie. Musisz mi wszystko opowiedzieć. Ruszyli razem korytarzem, a Colin zaśmiał się, idąc ramię w ramię z królem. Przyglądał się zamkowi, zmianom, jakie w nim zaszły. - Jak mnie tutaj dawno nie było – powiedział po chwili. – Opowiem ci tyle, ile mogę, bracie. Bractwo wymaga przysiąg, chcąc się upewnić, że ich sekrety pozostaną w naszych szeregach. Mam nadzieję, że się nie spóźniłem...? Czarnowłosy pokręcił głową. - Nie, absolutnie nie – zaprzeczył. – Jesteś pierwszy. Wiedziałem, że musisz wiedzieć o terminie wcześniej i dlatego wysłałem list najpierw do ciebie. Inni przybędą za kilka dni. Mam nadzieję, że masz tyle wolnego. - Mam, nie musisz się o to martwić, Deanuelu – rzucił Colin. – Gabriel tutaj jest? Timothy? Król odchrząknął i skinął głową twierdząco. - Owszem, są tutaj obaj w dalszym ciągu – potwierdził. – Gabriel zajął się nauką. Nigdy nie był entuzjastą walki... - Doprawdy? – starszy elf parsknął śmiechem. – Kiedyś chciał tylko zaimponować swoją postawą, wiedziałem to od początku. Jak się okazało, był dość przekonujący. - O tak! – rzucił Deanuel. – Jednak nawet to nie uchroniło go od woli jego rodziców. Ożenili go z Lady Mereną cztery lata temu. Od tamtego czasu jeszcze więcej czasu spędza w bibliotece. Niedawno zaczął nauczać innych. Colin zdębiał zupełnie, słysząc to. Przełożył hełm z jednej dłoni do drugiej. - Słucham? Z Lady Mereną? – zapytał. – Córką zdrajców, sądzonych po wojnie? Sądziłem, że lepiej wybiorą. - Oni odsiadują swój wyrok, jednak córka została na wolności, z bardzo pokaźną fortuną – odparł król. – Najwyraźniej to przeważyło szalę. Jeśli natomiast chodzi o sir Timothy’ego, oddał się całkowicie medycynie, którą wspomaga magią. Pobyt w elfickich krainach służy mu, gdyż cieszy się zdrowiem, jednak nawet to nie uchroni go przed nieubłaganym upływem czasu. Trzydzieści lat to bardzo dużo dla ludzi... Jasnowłosy elf pokiwał głową. - Zdaję sobie z tego sprawę – powiedział, gdy weszli do sali tronowej. – Jednak jeśli spełnia się tutaj i realizuje to, o czym zawsze marzył, to lepiej dla niego. Przeżył w swoim życiu długą walkę o wszystko, co posiadał. A ty, drogi bracie, zmieniłeś tę salę niemal nie do poznania! Wzrok Colina padł na zdobienia, które były teraz wyrysowane na ścianach. Deanuel pozbył się wszelakich śladów urzędowania podstawionych przez Barnila elfów. Zamiast tego udekorował salę zgodnie z tradycją, uwzględniając barwy swojego rodu, symbole jego herbu 833
oraz obrazy byłych członków rodziny królewskiej. Portrety rodziców króla były ostatnimi obrazami, które wisiały po prawej stronie sali tronowej. Przed nimi znajdował się także portret Arthura, który był podpisany jako książę. Natomiast kilka miejsc wcześniej... Colin podszedł bliżej ściany, przyglądając się wizerunkowi Aleny. Uśmiechnął się lekko, czując niezwykłe ciepło na jej wspomnienie. Obraz był podpisany podwójnym tytułem. Księżniczka Beinbereth oraz Bogini Północy. - Skąd masz ten portret? – zapytał spokojnym głosem. – Jest zupełnie inny od tego, który ukrywał Aryon. Jest piękny. Deanuel stanął obok brata, zakładając ręce na torsie i milcząc chwilę. - Przed laty, gdy wywieszałem te obrazy, poprosiłem Vavona o niego – odparł. – Widziałem go w Utis, kilka chwil przed tym, jak umarłem. Podarował mi go, gdyż ponoć ma dużo jej portretów. Colin skinął głową, nadal przyglądając się obrazowi. - Kochał ją, prawda? – zapytał nagle. – Takie odniosłem wrażenie. - Nie mam pojęcia, Colinie – odparł szczerze król. – Ale myślałem podobnie. Jednak to, co było, pozostanie na zawsze tajemnicą. Vavon również został zaproszony na uroczystość. A teraz... – usiadł na jednym z krzeseł, wskazując drugie bratu. Nalał im wina, robiąc to sam, gdyż wokół nie było służby. – Opowiedz mi o tym, co przeżyłeś. Colin napił się wina i odetchnął głęboko. Nie wiedział, od czego ma zacząć. - Pojechałem do siedziby bractwa – powiedział w końcu. – Mieści się ona w Ryverre, najwyższych górach na południu, których szczyty sięgają samych chmur. Niezwykle ciężko było się tam dostać, ale przyjęli mnie na trening. Tutaj nie mogę zdradzić ci zbyt wiele, Deanuelu... Szkolimy się całe życie, i, chociaż w walce wręcz nie miałem sobie równych pośród rekrutów, musiałem przyłożyć się do nauki magii. Magia bitewna to nieco inna rzecz od normalnej magii. Byłem testowany fizycznie, psychicznie, mój umysł został nauczony czujności, o jakiej kiedyś mi się nie śniło. Było ciężko, bracie. Nawet rzekłbym, bardzo ciężko, szczególnie kilka miesięcy po rozpoczęciu szkolenia. Na początku rozpiera cię entuzjazm i energia. Potem jednak zaczynasz odczuwać zmęczenie, tęsknotę za światem żywych, bliskimi i normalnym życiem. – pokręcił głową. – Ale nie traciłem nadziei na to, że uda mi się ukończyć szkolenie. I faktycznie mi się udało. Napisałem do ciebie pierwszy list zaraz po pasowaniu na Thorena. Deanuel patrzył na niego z aprobatą. Pokiwał głową, nadal nie mogąc w to uwierzyć; kiedyś wydawało mu się to tak odlegle nierealne. - Jestem z ciebie dumny, Colinie – powiedział. – Zdaję sobie sprawę z tego, jak musiało to być ciężkie. Wyrzekłeś się wielu rzeczy dla tego marzenia. Jasnowłosy uśmiechnął się szeroko. - I tak oto masz za Namiestnika Thorena – zaśmiał się. – Z uwagi na to, że jestem twoim bratem i mianowaną drugą osobą w państwie , zezwolono mi zajmować się sprawami Beinbereth na odległość. Przed pasowaniem musiałem także wybrać sobie patrona – dodał po chwili. – Każdy rycerz ma kogoś takiego, w imieniu kogo walczy, kieruje się właściwymi zasadami i nigdy nie odwraca głowy od problemów. Teraz, gdy Alena została boginią, mogłem wybrać ją na moją patronkę. I tak też zrobiłem. To dodaje mi sił i będzie dodawało odwagi, jeśli kiedykolwiek zabraknie mi którejś z tych dwóch rzeczy. 834
Deanuel zaniemówił na chwilę, gdyż nie spodziewał się takiej informacji. - Jestem pewny, że nigdy nie zabraknie ci niczego, bracie – odparł po kilku sekundach. – To mądry wybór, którego się nie spodziewałem. Byłaby z ciebie dumna. Jasnowłosy pokiwał głową. - Wiem i dlatego dobrze się z tym czuję – rzekł szczerze. – I z dumą za nią walczę. A raczej aktualnie staram się zapobiec nowym konfliktom i wojnom. Nauczyłem się wiele. - O tak, ja także – powiedział Deanuel. – Nauczyłem się tego, że wojna nie ogranicza się tylko do żołnierzy. Gdy wróciłem do Luinloth, zobaczyłem elfy, wciąż odbudowujące zniszczenia, powstałe w pierwszej bitwie. To oni cierpią najbardziej. My żyjemy i umieramy w imię idei, oni natomiast żyją i umierają bo nie mają innego wyjścia. Colin uniósł brew. - Deanuelu, to dziwne, ale ty naprawdę dojrzałeś. Nie spodziewałem się usłyszeć takich słów z twoich ust nawet trzydzieści lat temu! – rzucił rozbawiony. – Mądrze mówisz. I mądrze władasz, z tego co widziałem. Beinbereth jest w rozkwicie, bracie. Dzięki tobie zapanował złoty wiek. A może nawet więcej niż wiek. Zdaje się, że brakuje ci tylko dwóch rzeczy. Żony i następcy. Król pokiwał głową i zaśmiał się dość ponuro. - Owszem, wierz mi, myślę nad tym, ale za każdym razem nic nie przychodzi mi do głowy – odparł szczerze. – Minęło dopiero trzydzieści lat. Dziedzic i żona mogą jeszcze poczekać. Colin przyglądał mu się bez słowa. - A co u Arthura i Nadii? Jak się domyślasz, nie pisuję z Przewodniczącym przyjacielskich liścików... Deanuel parsknął śmiechem i wstał z krzesła, przeciągając się. - Niestety ja jestem czasem zmuszony to robić. Oficjalny tytuł Arthura brzmi teraz Namaszczony przez Bogów Król Leśnych Elfów oraz Wielki Przewodniczący Rady Ras Arthur Pennath. Słyszałem od Nadii, że każe robić służącym codziennie kartki z tym podpisem, by sam nie musiał się z tym męczyć, gdy musi wysłać jakiś list, a wysyła ich wiele. A jego oficjalna pieczęć nie jest standardowo okrągła, tylko w kształcie kwadratu, gdyż w innym razie te wszystkie litery skrótowe nie zmieściłyby się na niej. Colin wybuchnął szczerym śmiechem i zgiąłby się w pół, gdyby zbroja mu na to pozwalała. - Żartujesz sobie ze mnie, Deanuelu?! Deanuel miał dziwną minę i odchrząknął. - Niestety nie. Ponoć ma też komnatę z własnymi portretami, ale nikt nie jest tych informacji pewien – powiedział półgębkiem, gdy wychodzili z sali tronowej. - Zawsze wiedziałem, że coś z nim nie tak, ale nie wiedziałem, że jest tak źle. – jasnowłosy wziął głęboki oddech, by się uspokoić. – A jak im się układa? Namaszczonemu(...) i Nadii? Król pokręcił głową i wzruszył ramionami. - Nadia nie jest zbyt wylewna w listach w tej sprawie – powiedział szczerze, a jego głos był lekko dziwny. – Wiem jednak, że wznowili starania o dziecko. Arthur odciął się nieco od obowiązków państwowych, by to umożliwić. - Arthur Pennath odcinający się od obowiązków państwowych to prawie jak ty bez korony na głowie, Deanuelu – stwierdził Colin i zaśmiał się, widząc mordercze spojrzenie brata. ... 835
...
“For the dark and the light to come Soon to an end to give a new way”
Królowa Nadia Ceris siedziała przy stole w wielkiej rezydencji swojego ojca. Mimo, że mieszkał tam już kilka lat, nadal czuła się nieswojo, ilekroć przychodziła do niego w odwiedziny. - Ojcze, nie wiem jak możesz tutaj mieszkać – powiedziała. – Nasz stary dom był znacznie bardziej funkcjonalny. I nosił w sobie tyle wspomnień. Gorgoth skinął głową na służącą, która przyniosła im zieloną herbatę, ukłoniła się i wyszła. Następnie jego wzrok skierował się na córkę. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech. - Nadio, lubię ten dom. Nie można wiecznie żyć wspomnieniami – rzekł. – Musimy skupić się na przyszłości i teraźniejszości. Czy wszystko dobrze w pałacu? Elfka pokręciła głową i westchnęła. - Ojcze, bywasz tam częściej niż ja bym chciała tam bywać – odparła. – Sam doskonale wiesz, jak przedstawiają się sprawy. Wszystko jest w porządku. Arthur ma jutro bardzo ważne zebranie, a ja zajmę się książkami, by mu nie przeszkadzać. Przygotowujemy się do wizyty u Deanuela. Mam nadzieję, że wciąż jedziesz z nami. Gorgoth prawie nie zwrócił uwagi na wspomnienie o królu wysokich elfów. Nadal uśmiechał się szeroko i po chwili skinął głową. - Oczywiście, że jadę. To będzie bardzo szczęśliwa podróż, Nadio – powiedział dość poważnie. – Możesz mi zaufać. Rozmawialiśmy o tym z Arthurem. Elfka zmarszczyła brwi. - Rozmawialiście o czym dokładnie? – zapytała. W jej postawie można było dostrzec dystans do ojca, którego nie pozbyła się przez te wszystkie lata. – Nie przypominam sobie, by mi coś o tym wspominał. - Bo nie wspominał, córko – powiedział pogodnie generał. – Dowiesz się o tym już niebawem. Powinnaś wiedzieć już teoretycznie, jednak... Nikt tego od ciebie nie wymaga. Królowa pokręciła głową, nie rozumiejąc słów ojca. - Mówiłam o Deanuelu. To ważniejsze sprawy. Nie widzieliśmy go tyle lat... – odparła, sięgając pamięcią do ich ostatniego spotkania. Pamiętała słowa czarnowłosego elfa; pamiętała co jej obiecał. Westchnęła cicho, wstając z krzesła i poprawiając lekko zagiętą suknię. – Pójdę już. Muszę odpocząć. - Oczywiście – odparł natychmiast Gorgoth, również wstając. – Służba czeka na ciebie pod domem, Nadio. Bądź zdrowa i szczęśliwa. Nadia po raz kolejny zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc nagłej troski ojca o jej szczęście. Pokręciła głową. - Nie rozumiem twojego entuzjazmu, ojcze. Powinieneś cieszyć się z wyjazdu do Luinloth. Tak dawno nie widzieliśmy naszych przyjaciół... - Nadio, tutaj są twoi przyjaciele. – głos generała nagle stwardniał. – Od ponad trzydziestu lat 836
wszyscy są tutaj. Kiedyś dzieliliśmy misję z Deanuelem i darzę go wielkim szacunkiem. Teraz jednak musisz porzucić wszelkie sentymenty i skupić się na sobie. Jesteś królową, masz męża, który jest wychwalany w wielu państwach. Masz mnie, masz swoje damy dworu, Meavę, całe Silverlönn. Na tym się skup i nie zawiedź wszystkich, którzy na ciebie liczą. A teraz idź i odpocznij, córko. Odpoczynek jest ważny, szczególnie w dzisiejszych czasach. ... ...
“He told the tale so many times About the dream not meant to be In a world of the free He plays with your mind”
Dzień później Nadia siedziała w swojej komnacie. Na stole przed nią leżał stosik listów, które przechowywała starannie w jednej ze szkatuł, których nikomu, poza nią, nie wolno było otwierać. W rękach trzymała jedno z pism, czytając je po raz kolejny. Westchnęła, widząc podpis Aleny na ostatnim liście, jaki kiedykolwiek jej wysłała. Spuściła głowę, wiedząc, że uczucie tęsknoty powinno zmniejszyć się za kilka chwil. Tak też się stało. - Minęło trzydzieści lat – powiedziała cicho. – A ja wciąż mam w sobie pustkę po tym, jak odeszłaś, Aleno Valrilwen. Ktokolwiek mówił o tobie, że zapadasz w pamięć głęboko i nieodwracalnie, w jakimkolwiek kontekście to rzekł, miał rację. Wciąż czekała na moment, w którym Alena zjawi się na progu zamku w Meavie, czekając na nią, gotowa by porozmawiać. Pamiętała o tym, co napisał jej Deanuel w jednym z listów, relacjonując swoją rozmowę z bratem Feanen, bogiem, Daelvishem. Mogą minąć setki lub tysiące lat, zanim Alenie uda się zejść na ziemię, o ile w ogóle się uda. Odsunęła od siebie myśli, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Schowała listy do stojącej przed nią szkatuły i spojrzała w stronę drzwi. - Proszę – powiedziała głośniej. Do środka weszła dwójka leśnych elfów. Po ich charakterystycznych strojach rozpoznała, że muszą być medykami. Zmarszczyła, zdziwiona, brwi. – Coś nie tak? Nie wzywałam medyków. Elfowie ukłonili się przed nią jak na komendę. - Pani – rzekł jeden z nich. – To tylko rutynowa kontrola. W jednym z miast nieopodal panowała dziwna choroba. Chcemy się upewnić, że wszystko jest w porządku. Lepiej leczyć ewentualne choroby wcześniej, zanim się rozwiną. Brązowowłosa skinęła głową, wstając. Usiadła na łóżku. - Oczywiście – powiedziała, po chwili kładąc się. – Jestem gotowa. - Proszę uspokoić oddech i pomyśleć o czymś przyjemnym – rzekł drugi medyk, podczas gdy pierwszy położył Nadii rękę na czole, sprawdzając temperaturę jej ciała. – O czymś... Na co królowa długo oczekiwała! To bardzo dobra myśl. Jest taka rzecz? 837
Nadia zamyśliła się, poddając się badaniom. Po chwili pokiwała głową. - Jest – przyznała. – Niedługo się spełni. Przynajmniej mam taką nadzieję. Elf zaśmiał się melodyjnie. - My też mamy taką nadzieję – powiedział, siadając obok niej i czekając. – Jak się ostatnio czujesz, pani? - Normalnie – odparła szczerze. – Nie zauważyłam, by coś złego się działo. Dlatego właśnie wasza wizyta mnie zaskoczyła. Badaliście już króla? Medyk zaśmiał się i pokręcił przecząco głową. - Jeszcze nie, ale zaraz po wizycie tutaj udamy się do niego. Masz apetyt, pani? Jadasz normalnie? Nadia skinęła głową. - Tak. Nic się nie zmieniło – odparła, nieco zdziwiona. – Czy ta nowa choroba dotyczy zaburzeń żywienia? Medyk pokręcił głową, marszcząc brwi. - Nie, pani – odparł. – Jednak to rutynowe pytania, które muszę ci zadać. Krwawiłaś w tym miesiącu normalnie, czy zauważyłaś coś dziwnego? Królową zatkało zupełnie. - To bardzo prywatne sprawy – zauważyła dość twardo. – Wszystko było dobrze. Nie życzę sobie takich pytań. Wtem medyk, który ją badał, wstał, kończąc badanie. Ukłonił się. - Wszystko jest w porządku – powiedział. – Nie ma powodów do obaw. Nie będziemy dłużej zakłócać twojego spokoju, królowo. Drugi elf również jej się skłonił i skierowali się do wyjścia. Drzwi zamknęły się z lekkim trzaskiem, spowodowanym przeciągiem i wtedy elfka zrozumiała, dlaczego miała gości. Poczuła rezygnację, rozpoznając w tych działaniach kolejną próbę sprawdzenia tego, czy jest brzemienna. Jej mąż praktykował to od lat, a teraz, gdy znów postanowili intensywnie starać się o potomka, jego akcje zaczęły powtarzać się częściej. Elfka stanęła przed lustrem, dotykając swojego brzucha. Nie rozumiała tego, dlaczego natura ją tak karała. Od trzydziestu lat nie mogła zajść w ciążę. Pamiętała gdy, na początku, raz jeden medyk popełnił błąd i powiadomił o ciąży. Radość trwała dwa tygodnie i wtedy Arthur zachowywał się doprawdy wspaniale. Nie znała go z tak dobrej strony. Potem jednak radość ustąpiła rozgoryczeniu i smutkowi. Widziała, jak bardzo chciał ukryć swoje rozczarowanie, co bolało ją jeszcze bardziej. - Tak było na początku – powiedziała sama do siebie, przyglądając się swojemu odbiciu. – Potem ukrywanie rozczarowania przychodziło coraz ciężej, a ja widziałam je coraz częściej na twojej twarzy, Arthurze. Była wdzięczna, że nikt jej nie słyszał. Pojutrze mieli wyjechać do Deanuela, który wysłał im specjalne zaproszenia. Uśmiechnęła się lekko. Tyle lat się nie widzieli. Liczyła tez na to, że może zmiana klimatu pomoże jej z tym problemem. ... ...
838
“Memories that fade away Have not left their mark But you live on, every single day In many different ways”
Wielka sala była wypełniona radnymi, którzy zjechali się nawet z południowych krain. Rozmowy toczyły się żwawo, każdy miał coś do powiedzenia. Król Arthur Pennath podniósł się ze swojego zdobionego krzesła powoli. Jego wspaniałe szaty lśniły, podobnie jak korona na głowie. Długie, jasne włosy spływały swobodnie w dół, naznaczając jego wysoką pozycję. Spojrzał na nadchodzącego Namiestnika, Wielkiego Maga, Wreth’a, a także prywatnie jego przyjaciela. Poklepał go po ramieniu. - Dziś jest ten dzień, Wreth’cie – powiedział, ruszając z nim po sali. Jego goście rozmawiali, tocząc zaciekłe debaty. Byli w środku jednego z najważniejszych spotkań w roku. – Dzisiaj będę zwycięzcą większym, niż kiedykolwiek. Namiestnik zmarszczył brwi i zaśmiał się, przejmując kielich wina od służącego, słaniającego się w ukłonach. - Czyżbyś postanowił zawojować świat, przyjacielu? – zapytał. – Wiesz, co o tym sądzę. Twoje miejsce powinno... -...być wśród poddanych, powtarzasz to od lat i jeszcze się stąd nie ruszyłem! – odparł Pennath. – To nie to. Chodzi mi o coś innego, o coś znacznie ważniejszego. Czego mi brakuje, Wreth’cie? Zastanów się dobrze, jest taka jedna rzecz. Mag zmarszczył brwi. - Arthurze, jeśli wciąż myślisz o znalezieniu trzeciego smoczego jaja... – pokręcił głową, a Arthur zaśmiał się. - Nie! – rzucił. – Medycy badają Nadię. Jestem pewny, że tym razem jest w ciąży. Zadbałem o to, wierz mi! – uniósł brew w górę znacząco. Wreth również uniósł brwi. - Jednak wróciliście do starań? – zapytał. – Sądziłem, że to już sprawa zamknięta i szukałem ci kogoś, kto urodzi ci dziecko. - Słucham? Chciałeś dać mi kochankę? – król machnął ręką. – Jak zwykle twoja duża głowa za dużo myśli, Wreth’cie! Doceniam twoją troskę, ale nie ma takiej potrzeby. Nie będę hańbił mojej drogiej żony kochankami. Ona urodzi mi dzieci już niedługo. Brązowowłosy elf pokręcił głową, a jego oblicze lekko pociemniało. - Królowa Nadia nie dała ci dzieci przez trzydzieści lat, Arthurze. Coś musi być nie tak. Arthur jednak ponownie machnął ręką, widząc jak drzwi sali otwierają się i do środka wchodzi jeden z medyków, których wysłał do Nadii dzisiejszego poranka. Wyprostował się dumnie, tracąc zainteresowanie Wreth’em. - Uwaga, moi drodzy! – powiedział głośno, a wzrok elfów, zebranych w sali, podążył w jego kierunku. – Zaraz podzielę się z wami wspaniałą nowiną! Bijcie brawa, albowiem będzie się z czego cieszyć! Zdziwieni mężczyźni zaczęli klaskać, nie rozumiejąc nagłego entuzjazmu króla. Medyk 839
podszedł do Arthura blisko i powiedział mu coś na ucho. Dźwięk oklasków odbijał się echem w głowie króla leśnych elfów. Medyk odsunął się od niego gwałtownie, widząc jak uśmiech schodzi z twarzy Arthura, pozostawiając na niej coś, co raziło bardziej, niż gniew. Rozczarowanie. Oklaski gwałtownie ucichły, gdy drzwi trzasnęły ogłuszająco, a jasnowłosego króla nie było już wśród nich. ... ...
“If the virtues of tomorrow Cause the greed of today We won't have a future Nor liberty”
- Ile razy mamy próbować? – zimny głos Arthura przeciął komnatę Nadii. – Ile razy mam mieć nadzieję tylko po to, by zaraz ją stracić?! Elfka zacisnęła usta, odwracając się w jego stronę. - Skąd mam to wiedzieć? – zdenerwowała się. – Nie jestem wszechwiedząca, Arthurze. Może po prostu coś idzie nie tak. - Och, z pewnością coś idzie nie tak, skoro po raz któryś powtarza się ta sama sytuacja. Identyczna. Znów nic – powiedział, a w jego głosie czaił się gniew i zawód. – Czemu mnie tak karzesz? Robisz mi na złość? Odpokutowałem za moje błędy sprzed lat! Po tysiąckroć! A ty wciąż to ciągniesz! Wiesz, jaki wstyd poczuje twój ojciec, gdy się dowie, że uniemożliwiasz sobie zajście w ciążę? - TO NIE JEST MOJA WINA! - krzyknęła, patrząc na niego jak na psychicznie chorego. – Zrozum wreszcie, że gdyby to ode mnie zależało, byłabym już dawno matką trójki dzieci! Nie jestem nienormalna by, będąc żoną króla, uniemożliwiać sobie zajście w ciążę! Najwyraźniej coś poważnego jest nie tak, skoro jeszcze nie chodzę z brzuchem! Arthur pokręcił głową, rozgoryczony. - Doprawdy? – zapytał. – Cóż, w takim razie spróbujemy ponownie. Oby się udało, Nadio. Inaczej zawiedziesz nie tylko mnie i ojca, a cały lud. Po tych słowach odwrócił się i wyszedł, mijając się w drzwiach z Gorgoth’em. Elf, uśmiechnięty i szczęśliwy, spojrzał na córkę. - I jak? Dobre wieści? – zapytał, patrząc na córkę wyczekująco. – Arthur wybiegł powiadomić wszystkich? Nadia spojrzała na niego zimno i bez słowa minęła go, wychodząc i zostawiając ojca zupełnie samego w wielkiej, królewskiej komnacie.
840
... ...
“Born to flee, and we're born to fight Without your mask, you're terrified Don't hide your personality That's who you are, your identity”
Marvel Regnat leżał na zimnej posadzce, nie ruszając się zbytnio. Wokół niego panowała ciemność. Loch, w którym gnił od trzydziestu lat, był duży, jednak pogrążony w absolutnym mroku. Nie widział światła słonecznego odkąd go zawlekli do podziemi. Zimno było czymś, z czym nauczył się żyć. Nie umiał jednak żyć z urażoną dumą. W dzień przybycia do Utis patrzyli na niego wszyscy. Widział pogardliwe spojrzenia swoich byłych przyjaciół, którzy kiedyś nie widzieli poza nim świata. Pamiętał, jak wyprowadzono go na sam środek wielkiego dziedzińca, gdzie rzucono go na kolana. Nie podnosił głowy, wiedząc, kogo zobaczy przed sobą. Dopiero chłodne ostrze, dotykające jego szyi, zbudziło go z transu upokorzenia. Podniósł głowę, widząc stojącego przed nim króla mrocznych elfów. Zimne, czarne oczy Vavona nie wyrażały żadnego współczucia. Widział w nich tylko pogardę. Długie, proste włosy Marvela zostały obcięte do ramion, co pokazywało spadek jego pozycji społecznej. Od tamtej pory włosy mu nie odrosły do poprzedniej długości, gdyż nie miały dostarczanego w ogóle światła, odpowiednich składników pokarmowych, a sam Marvel z nudów czasem je wyrywał, chcąc się czymś zająć. Westchnął ciężko, czując, jak ziemia drży pod czyimiś krokami. Rozpoznał charakterystyczny, równy krok strażników, którzy wlekli kogoś do jego celi. - Znowu? – jego głos był niemal niedosłyszalny i zachrypnięty. Nie miał siły się podnieść, lecz gdy to zrobił... W jego umysł uderzyła fala gorąca, która przyniosła za sobą wspomnienie śmierci Denise. Znów był jej oprawcą, znów zrzucał ją z konia i uderzał nią o wszystko, co miał pod ręką... Wrzask wydarł się z jego gardła, gdy złapał się za głowę, rwąc z niej kolejne włosy. Próbował wygonić ze swoich myśli przerażające go obrazy, jednak i ta próba zakończyła się fiaskiem. Magicznie chronione kraty otworzyły się gwałtownie, a Marvel zaśmiał się panicznie, przypominając sobie, jak raz ich dotknął i stracił przytomność na kilka godzin. Podniósł wzrok, puszczając swoje włosy. Zobaczył jak wrzucają do jego celi wysokiego elfa. Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, co członek tej rasy może robić w podziemiach. Elf spojrzał na niego ze strachem, cofając się pod zimną ścianę. Osunął się po niej, gdy strażnicy odeszli i podciągnął kolana pod brodę, spoglądając na mrocznego elfa z niepokojem. Marvel podciągnął się do siadu, czując irytację. - Co robi tutaj wysoki elf? Nie za nisko? – zapytał i odkaszlnął, gdyż od kilku miesięcy nie 841
miał z kim rozmawiać. - Nie będę z tobą rozmawiał, bo mnie zabiją – wymamrotał elf. – Jesteś wyklęty w całym Utis. Regnat skinął głową, nie mając już siły się śmiać. - Owszem, nienawidzą mnie za to, co kiedyś czyniłem. To już bez znaczenia. Jeśli będą chcieli cię zabić, to i tak to zrobią. Taka już jest ich rola. Vavon jest bezlitosny. Nie zmienisz tego. Za co cię tu zamknęli? To najgłębszy i najbardziej ponury, zimny i przerażający loch w Utis. Musiałeś być wyjątkowym pryszczem na tyłku jakiegoś ważniaka. Co uczyniłeś? Wysoki elf nie odpowiadał długo, kiwając się lekko w przód i w tył. Pokręcił głową. - Nie wiem – odparł. – Złapali mnie nagle, niczego nie mówili... Zimne oczy Marvela wbiły w niego wzrok. - Przypomnij sobie. Musiałeś podpaść Alenie Valrilwen – rzucił. – I to musiało być dawno temu. Elf zamrugał gwałtownie. Pokręcił głową. - Nie śmiałbym – odparł. – Jedynie... – urwał na chwilę, przełykając ślinę. – Kiedyś, dawno temu, współpracowałem z Mistrzem Aryonem. Przekazywałem jego pismo do rąk Barnila, ale to było dawno. Kto by o tym pamiętał? Marvel zaczął się cicho śmiać i osunął się z powrotem do pozycji na wpół leżącej. Nie odpowiedział elfowi, tylko śmiał się coraz ciszej i ciszej. ... ...
“Raised to think that we are free Living in our caves Being slaves We lost control of our lives At the mercy of the waves Massive waves”
Nadia poczuła, jak wszelkie troski znikają, gdy zobaczyła Deanuela i Colina, stojących na dziedzińcu i oczekujących gości. Witano ich z otwartymi ramionami. Trzydzieści lat po wojnie stolica Beinbereth rozkwitała w niemal dosłownym sensie. Sekwencje kwiatów dodawały pałacowi żywotności, a pięknie odmalowane mury lśniły czystością i nowością. - Deanuel postarał się, by zrobić wrażenie – rzucił Arthur, rozglądając się dookoła. Jechał po jednej stronie Nadii, tuż obok niego podążał Wreth, a po drugiej stronie nie kto inny jak generał Gorgoth. Starszy elf skinął głową. - Owszem – stwierdził. – Luinloth wygląda piękniej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wiem, co mogłoby zaburzyć ten widok. 842
- Ojcze – upomniała go Nadia, zsiadając z konia. Arthur również zeskoczył, podając jej ramię. Nie patrzył na nią. - Brak żony, chyba, że król wziął ślub z bratem – odparł, ruszając z nią. – Wreth’cie! Mag odwrócił uwagę od kogoś, komu przyglądał się w tłumie. Poszedł za nimi wraz z Gorgoth’em i całą królewską świtą. Deanuel podniósł głowę na ich widok. Wzrostem górował nad Arthurem, a jego usta wygiął uśmiech. Wyciągnął przed siebie dłonie, ujmując rękę Nadii i całując jej wierzch. Potem uścisnął dłoń Arthura, Wreth’a i Gorgoth’a. - Witajcie w Luinloth ponownie, przyjaciele – przemówił. – Mam nadzieję, że podróż minęła wam spokojnie. Nawet jego głos wydał się Nadii głębszy. Patrzyła na niego niemo, podczas gdy jej mąż pokiwał głową. - Owszem – rzekł. – Podróżujemy w bardzo wysokich standardach, Deanuelu. Wydoroślałeś. Muszę przyznać, że całe Beinbereth zrobiło na nas wrażenie. Musisz przybyć do Silverlönn i ocenić, czy i moje państwo zostało odmienione. - Oczywiście – zaśmiał się Colin, nie zwracając uwagi na zdumione spojrzenia Wreth’a i Gorgoth’a. Powitał ich należycie, również całując dłoń Nadii. – Jednakże najpierw może wejdziemy do środka. Słońce sprawia, że zaczynasz świecić dumą, Arthurze! – ruszył pierwszy, prowadząc Nadię. Deanuel starał się z całych sił zachować powagę i to też uczynił. Spojrzał na elfów. - Za mną, panowie – rzekł spokojnie, ruszając. Arthur posłał Gorgoth’owi spojrzenie, wyrażające tylko jedno. Szok. Nie mieli pojęcia, że brat Deanuela został Thorenem. ... ...
“Now there's a haze pushing me sideways And leaving me nothing to gain Taking me back, locking me cold in disparity”
Różnorodne potrawy spoczęły na długich stołach, uginających się pod ich ciężarem. Najlepsze wino, najlepsze mięso, warzywa oraz najświeższe owoce. Deanuel dopilnował tego, by w pobliżu leśnych elfów znajdowało się jak najwięcej przysmaków, niezawierających mięsa. Sam napił się wina, przyglądając im się. Arthur wydawał się być dokładnie taki sam, jak wcześniej. Z tą różnicą, że nabrał jeszcze większej dumy w swoje oblicze. Lubił patrzeć na innych z góry, co nie umknęło uwadze Deanuela. Czarnowłosy król przeniósł spojrzenie na Wreth’a. Namiestnik wyraźnie trzymał zaufanie króla w garści, jednocześnie się z nim przyjaźniąc. Trio dopełniał generał Gorgoth, dowódca wojsk i najwyżej postawiony elf w Silverlönn, tuż po samym króli i Wielkim Magu. 843
Niebieskie oczy Deanuela napotkały źrenice Nadii. Uśmiechnął się lekko. - Ufam, że jedzenie ci smakuje – powiedział. Elfka pokiwała głową, ocierając usta serwetką. - Dawno nie jadłam czegoś tak pysznego, Deanuelu – wyznała szczerze. – Rozpieszczasz nas. To cudowne uczucie być tutaj znów z tobą, z Colinem, Timothym... Nawet Gabrielem. - Ja też często wracam do przeszłości – odparł po chwili, a jego głos był nieco dziwny. – Częściej niż bym chciał, jeśli mam być szczery. Królowa skinęła głową, opuszczając wzrok lekko. Chwilę potem pokręciła głową. - Osądziłeś Granda? – zapytała. – Wiem, że Marvel dostał się do najbardziej prestiżowego lochu w Utis. Nie współczuję mu. Deanuel zaśmiał się, słysząc to. - O tak, Nadio – przyznał. – Dostał się i tak mu się spodobało, że dalej tam siedzi. Co do Granda... Zaczekałem na poród Leiny. Urodziła dziewczynkę, więc musiała zajść w ciążę drugi raz. Dopiero wtedy powiła chłopca, a Grand został skazany na śmierć. Nie pisałem o tym, gdyż nie były to przyjemne wieści, jak zresztą słyszysz. Jednakże pozbyłem się barnilowej zarazy raz na zawsze. Już nigdy nie dopuszczę do tego, by ktoś taki doszedł chociażby do średniej władzy, a co dopiero został królem. Nadia milczała. Po chwili jednak skinęła głową. - Zgadzam się, Deanuelu. Jednak... Przybyliśmy tutaj na ceremonię. Kiedy masz zamiar...? - Dziś, o północy – odparł bez wahania. – Noc to będzie najodpowiedniejsza pora. Vavon również się pojawi, jednak tylko na ceremonii. Jesteś na nią gotowa? Królowa nie odpowiedziała od razu. - Tak mi się wydaje, Deanuelu. Wiesz, że może się nic nie wydarzyć. - Wiem – odparł. – A mimo to, chcę spróbować. Cieszę się, że ciebie znów widzę. Minęło zbyt wiele lat. Trzydzieści aż... Przeleciały niczym wiatr. - Taki już urok czasu, królu – stwierdziła elfka. – Mija szybko. I czasem leczy rany. Czasem. Deanuel uniósł brew. - Czyżbyś miała jakieś rany do zaleczenia? Coś się dzieje? - Nie, przyjacielu – odparła po chwili milczenia. – Wszystko jest w porządku. - Czego nie można powiedzieć o tobie, Deanuelu – powiedział Arthur, wtrącając się do ich konwersacji. – Dlaczego wciąż nie masz żony i dziedzica? Rzekłbym, że to najwyższy czas! Zaczynamy się wszyscy o ciebie zamartwiać. Deanuel spojrzał na niego, a jego niebieskie tęczówki zalśniły. - Czas może i jest najwyższy, ale nie spieszę się – odparł spokojnie. – A ty, Arthurze? Wciąż brak dziedzica? Oczy Arthura stały się stalowe. Nie dał po sobie jednak poznać, że coś jest nie tak. - Ja również miałem mnóstwo spraw do załatwienia, królu - rzucił. – Możesz być pewny, że zostaniesz powiadomiony jako jeden z pierwszych o naszym dziecku. Prawda, Nadio? – spojrzał na żonę. Wzrok elfki był pusty, jednak uśmiechnęła się. - Oczywiście. Deanuel patrzył na nią chwilę, lekko zdziwiony. Podniósł się, podając jej dłoń. - Zatem czas na ceremonię. ***
844
“Time is just a concept And always the first thing to fade Agony and weakness Nothing we can ever evade Years are cruel, they break us Bringing on decay and despair Awareness and perception Something we can never repair”
Miasto było pogrążone we śnie, a przynajmniej na takie wyglądało. Wszystko lśniło w blasku księżyca, pokazując swą wspaniałość i nietuzinkowość. Grupa elfów, na czele z królem Deanuelem, szła w stronę wysokiej budowli, zakończonej ostrymi łukami. Ciemnoniebieskie kolory ścian pokrywały się z kamieniami szlachetnymi, znajdującymi się po obu stronach wejścia. Wejścia, będącego masywnymi drzwiami, które można było otworzyć tylko za pomocą magii. Ornamenty, zdobiące ściany, wydawały się być mistycznym językiem, którego mało kto był w stanie się nauczyć. W rzeczywistości faktycznie były mową. Mową bogów, wyrażaną poprzez symbole. Za Deanuelem, Nadią, Colinem, Arthurem, Wreth’em i Gorgoth’em szli również sir Timothy, którego, niegdyś ciemne, włosy zostały przyprószone siwizną. Za nim podążał Gabriel, prowadząc swoją młodą żonę. Jasnowłosa elfka patrzyła na wszystkich z wyższością, nie poświęcając mężczyźnie praktycznie żadnej uwagi. W oddali szły pozostałe elfy; wszyscy, którzy pragnęli przybyć na ceremonię, byli zaproszeni i mile widziani. Deanuel zatrzymał się przed budowlą, a w jego ślady poszedł cały pochód. Król odwrócił się do pozostałych, splatając przed sobą dłonie. Wokół niego zapadła cisza. - Zebraliśmy się tutaj wszyscy, by uczcić bardzo wyjątkową osobę – powiedział głośno, nie krępując się wzrokiem tylu poddanych i przyjaciół. Zobaczył króla Vavona, który pojawił się nieopodal Nadii, stojąc bez ruchu. – Stawiamy pomniki królom i żołnierzom, naukowcom i bohaterom. Kilka lat temu przyszło mi na myśl uczczenie kogoś, bez kogo nie stalibyśmy w tym miejscu. Była jedną z najodważniejszych, najbardziej zdeterminowanych i genialnych dowódczyń, o jakich kiedykolwiek słyszałem. Była wojowniczką, przez większość swojego życia walcząc o coś, w co wierzyła. Niektórzy zwali ją przeklętą, złą i do granic możliwości nienawistną. Inni zaś mówili, że nikt nie rodzi się z nienawiścią w sercu i starali się ją zrozumieć, z różnym skutkiem. Była osobą, która pokonała gniew, uprzedzenia, a nawet śmierć. Była kimś, kto pokazał mi prawdziwe oblicza wojny, lojalności i honoru. Oddała za mnie swoje własne życie. Teraz zasiada wśród bogów, patronując całej północy i patrząc na nas nawet w tym momencie. Chciałbym tą świątynią uhonorować postać Ailyn Valrilwen, bogini, księżniczki Beinbereth i, przede wszystkim, przyjaciółki. Zapadła cisza, a drzwi, znajdujące się za Deanuelem, zaczęły się otwierać, ukazując piękne wnętrze świątyni. Król powoli odwrócił się i pierwszy wkroczył do środka. Po obu stronach ogromnego pomieszczenia znajdowały się filary, wypełnione niebieską energią, która zlewała się i rozpraszała co kilka sekund. Magia rozlewała się dookoła, subtelnie tworząc mistyczną atmosferę. 845
Nadia, zachwycona, ruszyła do środka, zapominając o wszystkim innym. Jej zielone oczy chłonęły widoki, a gdy wkroczyła do budynku, poczuła, jak magia przechodzi przez nią, przeszywając ją na wskroś. - Pokochałaby to miejsce – powiedziała cicho sama do siebie. Ktoś jednak usłyszał jej głos. - Przyznaję rację. – obok niej stał Vavon, przyglądając się czystej energii, krążącej po filarze. – Nort jednak wyrobił sobie wyczucie gustu. Elfka uśmiechnęła się lekko, słysząc te słowa. Po chwili jednak westchnęła. - Szkoda, że nie będzie takiej świątyni w Meavie. Arthur się nie zgodzi – dodała, widząc pytający wzrok mrocznego elfa. – Zbyt przypominałoby mu to przeszłość. - Pennath zawsze lubił wymówki – rzucił Vavon. – Będziesz miała jednak pretekst żeby częściej przyjeżdżać tutaj, królowo. Wyrwać się na chwilę z własnego państwa. - Widzisz, Nadio, same plusy płyną z tej ceremonii. – Deanuel podszedł do nich. Na jego twarzy gościła pustka, której powody znał tylko on sam. – Witaj, królu. – dodał do Vavona. – Co z Marvelem? Vavon zaśmiał się chłodno. - Gnije w celi – odparł. – Zapewniam mu rozrywki, wrzucając do niego zbrodniarzy, których regularnie tropię. Ostatnio dostał do towarzystwa byłego pomocnika Aryona. Siedzenie w jednej celi z kimś, kto miał dłuższe włosy od niego, musiało być dla Marvela dość... upokarzające. - Och, tak – przyznał Deanuel. – Jego włosy. Jego pozycja, którą stracił. Rozumiem. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się go odwiedzić. Powiadomię go o tym, że organizujemy nowe wybory na Przewodniczącego Rady Krain. Król mrocznych elfów uniósł brew. - Doprawdy? – zapytał, a Nadia przysłuchiwała się im z ciekawością. – Zwlekali z tym. Kogo nominujecie? Nie mów tylko, że pieska Pennath’a – dorzucił z uniesioną brwią. – Z całym szacunkiem, Nadio – dodał do elfki. Brązowowłosa jednak pokręciła głową. - Ja też nie lubię Wreth’a – powiedziała niespodziewanie. – Rozpanoszył się po całej Meavie, zupełnie jakby sam był królem. A Arthur na to pozwala. Deanuel milczał chwilę, zamyślony. - Mam dziwne przeczucie co do niego – powiedział po chwili. – Od dawna, nawet bardzo dawna. I nie, nie nominowaliśmy Wreth’a – dodał do Vavona. – Tylko ciebie, królu. ***
“Freezing winds were stayed by warming words To touch your healing to the hurt I'll treasure every lesson learned to the embers”
Colin stał przed jedną z kolumn, skupiających w sobie energię. Pamiętał swoją rozmowę z Deanuelem. Jego brat sądził, że na ceremonii otwarcia świątyni na cześć Aleny, bogini zjawi się po raz pierwszy na ziemi. Po tamtej rozmowie sam Colin zaczął w to wierzyć. Skupił 846
wzrok na energii, krążącej po filarze. Niebieski wybijał się z czerni, połyskując, by po chwili skryć się znów w mroku. Nie pokazywał nikomu tego, jak bardzo brakowało mu Aleny. Jak bardzo chciałby zamieszkać z nią Raelli, gdzie urodziłaby mu dzieci i gdzie żyliby szczęśliwie, czasem udając się razem, ramię w ramię, na wojny, czasem zapraszaliby w gości Deanuela. Wziął głęboki oddech, opanowując swoje emocje. Wiedział, że to już nigdy nie będzie możliwe. - Zostały ci wspomnienia. – rozległ się głos tuż obok niego. Colin był tak urzeczony energią wewnątrz kolumny, że nie odwrócił głowy, by sprawdzić skąd zna ów głos. - Wiem – odparł cicho. – Zawsze będą ze mną. Miałem tylko nadzieję, że ona przyjdzie. Deanuel też tak sądził, wyczekiwał tego. Zapewne też jest mu ciężko, zupełnie tak, jak mi. Głos nie odpowiadał przez kilka chwil. - Przyjdzie – powiedział w końcu, niespodziewanie przerywając milczenie. – Zobaczysz, że przyjdzie, kiedy tylko będzie mogła. To nie takie proste. Nie trać wiary, Colinie. Jeszcze ją ujrzysz. Elf ocknął się z lekkiego transu, w który wpadł. Spojrzał w prawo, jednak obok siebie nie zobaczył już nikogo. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że jeszcze przed chwilą stał obok niego mały chłopiec. Przemyślenia te przerwało przybycie Wreth’a. - Ironiczne – rzucił Namiestnik leśnych elfów. – Nawet bardzo. Kiedyś wyklęta i znienawidzona kreatura, teraz wielbiona bogini. Jasnowłosy zaśmiał się zimno. - Czyżbym wyczuwał w twoim głosie zazdrość, Wreth’cie? – zapytał. – Wiem, że nigdy nie byłeś fanem Aleny, tak jak większość, ale przybyłeś tutaj by okazać swój szacunek, a nie bluźnierstwo. - Ależ ja nie bluźnię! Jedynie stwierdzam fakt – powiedział brązowowłosy elf. – Uczucia istot żywych są jedną z najbardziej zmiennych rzeczy. Raz cię kochają, a raz nienawidzą. Colin spojrzał na Wielkiego Maga, a w jego oczach czaiło się coś, czego nie dało się opisać. Gniew pomieszany z pogardą. - Mogłeś nabrać wszystkich, ale nigdy nie nabierzesz mnie – rzucił. – Skoro omotałeś sobie Arthura wokół palca, licz się z tym, że ciebie też ktoś kiedyś może omotać. Wtedy będzie już za późno, by przypomnieć sobie tę rozmowę. Wreth uniósł brew, nie przejmując się jego słowami. Nadal stali nieruchomo przed kolumną. - Wierz mi, nie mam czasu by przejmować się słowami rycerza, nawet jeśli byłbyś samym przywódcą Thorenów – odparował. – Mam o wiele większe zmartwienia, jak na przykład moja droga królowa. Colin uniósł brwi wyżej. - Jakiż grzech popełniła Nadia, że masz ją na celowniku? Nie zaczęła cię czcić, jak Pennath? Brązowowłosy zaczął się cicho śmiać i poklepał rycerza po ramieniu. - Dobrej nocy, Colinie. Przypuszczam, że będzie samotna. Z tymi słowami odwrócił się i odszedł, znikając w tłumie. Colin popatrzył za nim, a potem skierował się w stronę Nadii, stojącej z Arthurem. Zatrzymał się przy nich, nachylając się lekko w stronę elfki. - Bądź ostrożna, Nadio – powiedział cicho. – Otaczają cię wrogowie. ... 847
...
“Seasons range, but you remained the same A steady heart, a sun to rain You'll be the light that's shining bright High above me”
Nadia widziała czekającego na nią rumaka. Arthur i Wreth czekali już siedzieli na swoich koniach, oczekując wyjazdu. Był dzień po ceremonii. Widziała, że Colin zostawał dłużej, jednak jej mąż uparł się, by jechać do Meavy. Nie chciała wracać do szarej rzeczywistości, jaką teraz stało się jej ukochane państwo. Wiedziała dokładnie, co czeka ją w stolicy. Kolejne rozczarowania i gniew wycelowany w jej stronę. Spojrzała na Deanuela po raz ostatni. Chciała mu powiedzieć, jak bardzo była z niego dumna, jednak wiedziała, że robienie tego przy Arthurze nie było najlepszym pomysłem. Wzięła głęboki oddech. - Ufam, że przyjedziesz do nas na święta – powiedziała. – Bylibyśmy z Arthurem zachwyceni. Deanuel zaśmiał się krótko, podchodząc bliżej. - Nie wątpię. Zobaczymy, jeśli faktycznie bylibyście tak zachwyceni, jak mówisz, chętnie przybędę. – jego głos wydawał się być przygaszony, co nie umknęło uwadze elfki. - Deanuelu – powiedziała, a jej głos lekko ucichł. – Wiem, że liczyłeś na to, że Alena przybędzie na ceremonię. Może... - Nie ma możliwości, tak jak mówił Daelvish – dokończył za nią książę. – Rozumiem to. Po prostu miałem nadzieję, że się pojawi. I miałem także nadzieję, że wy zostaniecie dłużej. Elfka spuściła wzrok. - Chciałabym – odparła, a jej głos stał się stalowy. – Ale nie chcę denerwować Arthura bardziej. Jest w bojowym nastroju od kilku tygodni, a to ja muszę potem znosić jego humory. Wybacz mi, królu. Nie chcę cię urazić. Elf jednak uśmiechnął się, słysząc jej słowa. - Nie uraziłaś mnie. Pamiętam to, co kiedyś ci obiecałem. Jeśli kiedykolwiek będziesz mnie potrzebować, daj mi znać. Przybędę na pewno. Mam również nadzieję, że wasz ciężki okres dobiegnie końca. Nadia pokiwała głową i podniosła wzrok. - Sama mam taką nadzieję, wierz mi – zaśmiała się, co i on zrobił po chwili. – Miło było cię znów ujrzeć, Deanuelu Norcie. Ciebie i naszych przyjaciół. - I wzajemnie, królowo – powiedział szczerze. – Posunąłem się nawet do zaproszenia Neridy i Jaspera, ale odmówili grzecznie, tłumacząc się złym samopoczuciem Neridy. Słyszałem, że urodziła im się córka, na co Jasper wyklinał cały dzień, nie mogąc opanować swojej irytacji. Przyjemniaczek z niego, nieprawdaż? Wiedziałem to odkąd wbił mi nóż w plecy! Nadia poczuła nagłe rozbawienie, przypominając sobie o wspomnianej parze. - To idealna kara dla niego – stwierdziła. – Tak jak Marvel znalazł swoje miejsce na dnie 848
Utis, gdzie nawet mroczne elfy się nie zapuszczają. - O tak – potwierdził czarnowłosy. – To idealne kary. Szkoda, że musiałem odesłać Abgara do jego krain. Sądzenie królów jest bardzo skomplikowane. Brązowowłosa zmarszczyła brwi. - Przysiągł ci wierność chociaż? – zapytała z lekkim niepokojem. Deanuel pokiwał głową. - Owszem. I oby dotrzymał tajemnicy, bo inaczej przypomnę mu to bardzo dotkliwie. Nadio, zastanawia mnie jedno. Nasze smoki. Elfka westchnęła. - Viridis dała mi jasno do zrozumienia, że pragnie podróżować z Flamem. Wiem, że nie są jeszcze w pełni dorosłe, jednak nie mogłam jej tego zabronić. Wiesz, jak bardzo są do siebie przywiązani. Deanuel skinął głową, sam mając podobne odczucia. - Owszem – przyznał jej rację. – Jednak to już kilka lat. Wolałbym, by wrócili. Nie rozumiem tego do końca, ale mam wrażenie, jakby miały do nas o coś żal. - Nadio. – rozległ się zniecierpliwiony głos Arthura. Elfka spojrzała na Deanuela i skinęła mu głową. - A więc to już czas. Do zobaczenia – powiedziała, a on ucałował jej dłoń. - Do zobaczenia – odparł, wiedząc, że za kilka dni znów zostanie zupełnie sam. ... ...
“As long as we can say They can never take away Our freedom, the most precious thing we’ve ever had The reward from the blood, we’ve ever shed”
- Nadio, z tobą jest coś nie tak – powiedział twardo Gorgoth, przechadzając się po komnacie córki. – Arthur już tu idzie. Jeszcze nie wie, że nie udało ci się zajść w ciążę. Medyk powie mu przed drzwiami. Będzie wściekły. – złapał się za głowę. – Dlaczego to robisz? Jesteś zdrową elfką, która... - Nie jestem głupia! - oburzyła się Nadia, dotykając swojego brzucha. Nie czuła w nim życia, jak bardzo by się starała. W jej oczach lśniły łzy. – Po prostu nie mogę zajść w ciążę. To nie jest zależne ode mnie! - Na bogów, Nadio, jesteś królową! – wybuchnął, spoglądając na nią. – Królową leśnych elfów! Zostałaś wyniesiona na sam SZCZYT, żadna kobieta nie może żyć na wyższej pozycji niż ty! Sądzisz, że nie rodząc dziedzica zachowasz się jako królowa? Arthur BĘDZIE WŚCIEKŁY! Zimne, zielone oczy Nadii skierowały się ku postaci generała. Była rozjuszona. - Sądzisz, że zależy mi na tym, by być królową? Że nie wolałabym w spokoju starać się o 849
dziecko, w zaciszu małego domku, bez żadnej presji? CAŁY NARÓD NA MNIE NACISKA! A mój własny ojciec nie okazuje mi ani odrobiny współczucia, widząc, jak bardzo się męczę! W oczach generała nie było jednak współczucia. Chciał wywrzeć na Nadii presję, by starała się mocniej. Zależało mu na tym, by córka utrzymała pozycję i przywileje, jakie zdobyła poprzez małżeństwo. Nie dopuszczał do siebie myśli, że coś może się nie udać. Zbyt bardzo przywykł do stanu rzeczy. - Męczysz się? – zapytał. – Obowiązkiem kobiety jest sypiać z mężem, sprawiać mu przyjemność i dać dzieci, na bogów, Nadio! W którym momencie tego małżeństwa ty się męczysz? Masz wszystko! Łącznie z królestwem, które Arthur odbudował dla ciebie! Doceń to, co zostało ci zesłane przez bogów i przestań patrzeć za siebie! Każda kobieta powinna urodzić dziecko. Każda. A ty, jako królowa, powinnaś mieć ich co najmniej trójkę. Nadia poczuła się urażona do żywego. - Nie poznaję cię – powiedziała z niedowierzaniem. – Pozycja generała, rezydencja, bogactwo... To wszystko przysłoniło ci umysł. Popełniłam wielki błąd, wpuszczając cię znów do swojego życia. Gorgoth zmarszczył brwi. - Znów to robisz. Wracasz do przeszłości. Tak nie można. Wybaczyłaś mi i tamtą sprawę mamy za sobą. Elfka jednak pokręciła głową, nie spuszczając z niego wzroku. - Nie – powiedziała. – Nie wybaczyłam ci. Wpuściłam cię do mojego życia. Nigdy nie wybaczę ci tego, co zrobiłeś. A teraz nie będę nawet z tobą rozmawiać. Wyjdź. Oblicze elfa pociemniało. - Słucham? Moja własna córka... - Wyjdź! – powtórzyła twardo, a on, unosząc się dumą, odwrócił się w stronę drzwi i wyszedł, trzaskając za sobą. Elfka opadła na łóżko, oddychając ciężko. Nie wiedziała, co ma robić. Wtedy jednak drzwi od jej komnaty otworzyły się. Nie musiała podnosić wzroku, by sprawdzić kto przyszedł. - Znowu? – zapytał Arthur Pennath. Po wyrazie jego twarzy można było łatwo stwierdzić, że usłyszał już złe nowiny. – Nie jesteś w ciąży, tak? Nadia skinęła głową, podnosząc się z łóżka. Odgarnęła włosy do tyłu, ocierając policzki i biorąc głęboki oddech. - Nie jestem, Arthurze – powiedziała. Elf skinął głową. Wydawał się nie być zdenerwowany, jednak zawodu na jego twarzy nic nie mogło ukryć. - W porządku. Musimy zatem zastanowić się, co takiego zrobimy z tą sprawą – rzekł pustym tonem. Nadia spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem. - Co takiego zrobimy? – zapytała. – A co możemy uczynić, Arthurze? Nie oszukamy natury. Najwidoczniej coś stoi nam na drodze do szczęścia. Arthur jednak stał bez ruchu, patrząc na nią. - O tak. Coś na pewno stoi nam na drodze. Sądzę, że są to jakieś twoje praktyki. Co to jest, Nadio? Zioła? Lekarstwa? Co takiego przyjmujesz, że nie możemy mieć dziecka? I dlaczego to robisz? Elfka westchnęła, słysząc jego słowa. - Arthurze, przysięgam, że nie robię niczego, by przeszkodzić sobie w zajściu w ciążę. Sądzisz, że skazałabym siebie na niełaskę i niebezpieczeństwo? Nie. Nie zrobiłabym tego, bo 850
chcę... - CHCESZ?! – jego krzyk odbił się echem od ścian komnaty. – DLACZEGO WIĘC NIE MOŻESZ?! CO JEST Z TOBĄ NIE TAK?! JESTEM TWOIM DRUGIM MĘŻEM, JEDNAK Z PIERWSZYM TEŻ NIE MIAŁAŚ POTOMSTWA! SĄDZISZ, ŻE NIE ZDZIWIŁO MNIE TO? W CO POGRYWASZ?! Elfka cofnęła się, blednąc gwałtownie. Była w szoku. - Arthurze, uspokój się – rzuciła twardo. – Masz urojenia i... - UROJENIA?! JA MAM UROJENIA?! NIE MAM DZIEDZICA OD TRZYDZIESTU LAT, CO JEST WRĘCZ HAŃBĄ! WSTYDZĘ SIĘ SPOJRZEĆ W OCZY KAŻDEMU Z MOICH PRZYJACIÓŁ! SZCZEGÓLNIE KRÓLI, KTÓRZY WYCHOWUJĄ SYNÓW! TY NIE DAŁAŚ MI NAWET MARNEJ CÓRKI! - Marnej córki?! – oburzyła się elfka. – Co ty mówisz?! Córka również byłaby błogosławieństwem! - Nie dla mnie – syknął. – Przynosisz mi wstyd i hańbę na całą północ. Dałem ci wszystko, a ty w zamian nie dałaś mi nic. Zaczniemy więc grać inaczej. Będziesz żyć od dziś w zamknięciu. Nie będziesz wychodzić. Oczywiście przyniosą ci tutaj śniadanie, obiad i kolację, oraz przekąski. Będziesz miała tutaj wszystko, oprócz wolności. Zadbam o to, byś nie miała dostępu do tych praktyk, które stosujesz, by okryć mnie wstydem. Elfka poczuła nagłą złość. - Słucham?! Kpisz sobie ze mnie?! Przejrzyj na oczy! - NIE PODNOŚ NA MNIE GŁOSU! – wydarł się ogłuszająco, ruszając w jej stronę. – POKAŻĘ CI, JAK BARDZO NIE LUBIĘ, GDY KTOŚ POGRYWA ZE MNĄ W NIECNE GIERKI! POŻAŁUJESZ TEGO, ŻE KIEDYKOLWIEK ODWAŻYŁAŚ SIĘ MN... – urwał, bo Nadia wycelowała w niego mieczem, który dostała od Aleny. Ostrze zalśniło dziwnym blaskiem, a król usłyszał w głowie dziwny syk. Zaraz po tym jego ciało przeszył gwałtowny ból, który sprawił, że cofnął się o kilka kroków. Królowa unosiła miecz przed sobą, a po jej policzkach spływały łzy. Ręce lekko jej się trzęsły, jednak miała zacięty wyraz twarzy. - To koniec – wydusiła z siebie, będąc w ogromnym szoku. Nie sądziła, że kiedykolwiek zobaczy Arthura w takim stanie. – To koniec, Arthurze Pennath’cie. ... ... “You were always there to hold my hand When times were hard to understand But now the tides of time have turned They keep changing”
- Niniejszym odbieram ci tytuł królowej leśnych elfów – powiedział Wreth do stojącej pośrodku wielkiej sali obradowej Nadii. – Zostajesz pozbawiona wszystkich przywilejów, które przysługiwały ci za czasów przynależności do rodziny królewskiej. Rozwiązując 851
małżeństwo twoje i naszego szczodrego i dobrego króla, Arthura Pennath’a, odcinam cię także od linii błękitnokrwistych. Możesz pozostać w Meavie, jednak musisz wyprowadzić się z pałacu. Nadia, ubrana w długą, zieloną pelerynę, stała spokojnie. Nie patrzyła w stronę siedzącego po prawej stronie ojca. Patrzyła tylko na Wreth’a i nie mogła doczekać się momentu, gdy będzie wolna i odejdzie. Arthura nie było. W końcu Wielki Mag skończył mówić i zwinął zwój papieru. Spojrzał na nią chłodnymi oczami. - Żegnaj, Nadio Ceris – powiedział. – Chociaż intuicja podpowiada mi, że spotkamy się jeszcze nie raz. Nadia nie odpowiedziała, tylko skinęła głową. Odwróciła się i wyszła z sali, nie zamykając za sobą drzwi. Poczuła, jakby wielki ciężar spadł jej z serca. Gdy stanęła na dziedzińcu, zobaczyła leśne elfy, wychodzące z domów. Głosy pozdrowienia i pożegnania rozchodziły się po ulicach stolicy państwa leśnych elfów. Chociaż dostała pozwolenie na zamieszkanie tutaj, każdy wiedział, że elfka będzie chciała wyjechać. Brązowowłosa uśmiechała się i ściskała ręce elfów, którzy chcieli jej błogosławienia. Nie zwracała uwagi na łzy, które spływały jej po policzkach, i przez które się uśmiechała w dalszym ciągu. - Pani – wyszeptał jakiś elf. – Pozostaniesz na zawsze w naszych sercach... - Dziękuję ci, przyjacielu – powiedziała Nadia. – To wiele dla mnie znaczy. Bądźcie dobrzy dla króla, który się wami zaopiekuje. Gdy szła przez miasto, czuła się coraz bardziej wolna. Nie wiedziała, czy ostatni list, który wysłała kilka dni temu, dotarł do adresata, czy też nie. Wiedziała jedno. Nie mogła zostać w Meavie. Jej wzrok spoczął na bramie wielkiego miasta. Poczuła, jak jej gardło zaciska się dziwnie, gdy widziała wysokiego, czarnowłosego elfa, czekającego na nią. Siedział na koniu, a obok niego stał drugi rumak, jej klacz, którą zostawiła kilka lat temu w Luinloth. Uśmiechnęła się bardziej, przyspieszając. Deanuel Nort zsiadł z konia, wyciągając ręce w jej stronę. Objął ją mocno, czując, że musi ukoić jej ból. - Już będzie dobrze – powiedział, przytulając ją do siebie. – Nie musisz się o nic martwić. Zaopiekuję się tobą. Obiecałem ci to, słyszysz? – spojrzał na nią, ocierając jej z twarzy łzy. – Obiecałem ci to bardzo dawno temu. Nadia załkała cicho, czując jak jej ciało drży. Pokręciła głową. - Tyle obietnic usłyszałam w swoim życiu – wyszeptała. – Nie dziw mi się... - Wiem – przerwał jej. – Ale ja tej obietnicy dotrzymam. Już nic ci nie grozi. ... ...
“Why is my fate that I will never see The story’s end, the final truth to be 852
And to you lights that help me through the dark My greatest fear is losing your spark”
Słońce wpadało do zamku przez wielkie okiennice, zdobione różnymi witrażami. Promienie rozświetlały korytarze, nadając im życie. Portrety wydawały się pogodniejsze, a przyroda na zewnątrz witała z wdzięcznością odrobinę światła. W Luinloth panowała mroźna, najmroźniejsza od wielu lat, zima. Śnieg pokrywał wszystko, począwszy od dachów, skończywszy na trawie, która uchowała się dzielnie, nie więdnąc. Elfy krążyły po uliczkach Luinloth, rozmawiając ze sobą. Nadchodziła rocznica panowania króla Deanuela Norta, która miała odbyć się zaledwie za kilka dni. Wszyscy rzucili się w wir przygotowań, chcąc uczcić swojego władcę i okazać mu szacunek. Wielka uroczystość była już od dawna zaplanowana, jednak każdy chciał włożyć w nią coś od siebie. Deanuel Nort szedł korytarzami z Gabrielem. Rozmawiali od kilku minut. - Sądzę, że to dobry pomysł – powiedział król spokojnym głosem. – Miałeś niezły zamysł. Teraz pozostaje tylko wprowadzić to w życie. Taka szkoła jest nam potrzebna. Rozumiem, że nie chcesz zajmować się fechtunkiem, Gabrielu? Elf pokręcił głową przecząco. - Wolałbym, by tym zajął się ktoś inny. Wybrałem naukę, Deanuelu. Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza. - Ależ skąd – odparł czarnowłosy. – Będę miał jednak do ciebie jedną prośbę. Listy gratulacyjne nigdy nie były moją mocną stroną. Zanim przystąpisz do ogłaszania informacji o swojej szkole, napisz list gratulacyjny do króla Vavona. Chcę mu pogratulować wybrania na Przewodniczącego Rady Krain. Co prawda, proces wyboru trwał kilka lat, do czego przyczynił się Arthur Pennath, jednak... To coś, czego należy gratulować. Dodaj też, że jestem bardzo ciekawy reakcji Marvela na tę nowinę. Gabriel skinął głową posłusznie. Odchrząknął. - Deanuelu, pozostaje jeszcze kwestia typowo prywatna, jeśli chodzi o szkołę. Wyraziłeś również chęć, by... – spojrzał na niego znacząco. – Czy myślisz, że ona to pochwali? Deanuel nagle zatrzymał się, gdyż uderzyło w niego wspomnienie. Wspomnienie snu, który wyśnił po bitwie o Meavę. Chwilę potem bitwa zniknęła i szedłem z Gabrielem korytarzem, rozmawiając o czymś zawzięcie. -…myślisz, że ona to pochwali? – pytał mnie, by po chwili zniknąć i zostawić mnie samego na dziedzińcu. Król zamilkł na chwilę, dumając nad ironicznym losem. Przeznaczenie już wtedy wiedziało, jak potoczy się jego los. Pokręcił głową. - Nie wiem, Gabrielu, jednak dam ci odpowiedź w ciągu kilku dni – powiedział. – A teraz... Wybacz, ale obiecałem, że tym razem nie spóźnię się na posiłek. Gabriel skinął głową i ukłonił mu się. Po chwili już go nie było, a Deanuel ponownie ruszył korytarzem. Słyszał w oddali głos Nadii, do której zmierzał. Gdy wyszedł zza rogu, zobaczył ją. Uśmiechnął się i podszedł bliżej, podając jej swoje ramię. 853
- Królowo – rzekł oficjalnie, a elfka zaśmiała się, biorąc go pod rękę i ruszając z nim. - Nie spóźniłeś się, a nawet przybyłeś, by mnie odeskortować. Jestem pod wrażeniem, królu. - Ja także – przyznał Deanuel i chrząknął. – Wiem, że punktualność to nie moja mocna strona, ale chyba już do tego przywykłaś... - Owszem – powiedziała. – Ja też mam swoje wady. Każdy ma, a w życiu chodzi o to, by nauczyć się je akceptować. Nie istnieje istota idealna. - No nie wiem – rzucił, prostując się. – Jest pewien bardzo przystojny, odważny i niesamowity król... Który ma idealną żonę. Zapewne o nich nie słyszałaś... Nadia uniosła brew i zaczęła się cicho śmiać. Wyszli na wschodni dziedziniec, oddzielony od dworu kolumnami, przez które padało na nich światło słoneczne. Deanuel ściągnął swoją pelerynę i okrył nią ramiona Nadii, gdyż miała na sobie jedynie suknię, a było bardzo zimno. Elfka okryła się bardziej i spojrzała na męża. - Deanuelu, chcę jutro jechać na przejażdżkę – powiedziała nagle. – Dłuższą. Na cały dzień. Król skinął głową. - Nie ma problemu. Pojechać z tobą? Czy wolisz bym pilnował kogoś innego? - Druga propozycja brzmi znacznie lepiej – przyznała. – Nie masz nic przeciwko? - Nadio – powiedział rozbawiony Deanuel. – Widziałem, jak radzisz sobie z oddziałem potworów. Możesz jeździć gdziekolwiek chcesz, a także nosić spodnie, tuniki i buty jeździeckie. To, że jesteś królową, nie oznacza, że będę kiedykolwiek traktował cię jak porcelanową lalkę i wzbraniał cię przed twoją naturą. Jesteś leśną elfką. Akceptuję to, a twoja miłość do przyrody jest jedną z wielu rzeczy, które w tobie kocham. Nadia poczuła ciepło, rozchodzące się po jej ciele i nie pochodziło ono od peleryny, którą dał jej elf. Spojrzała na niego, zatrzymując się przed zakrętem, wzdłuż którego nadal znajdował się wschodni dziedziniec. - I za to ci dziękuję – wyszeptała i pocałowała jego usta, ujmując jego twarz w dłonie. Deanuel oddał jej pocałunek, obejmując jej talię swoimi dłońmi. - Nie masz za co dziękować – odparł szczerze. – Nadio, chciałem o coś cię zapytać. Zapewne słyszałaś o tym, że Gabriel będzie uczył? Brązowowłosa skinęła głową. - Owszem. - Bardzo chciał, bym poznał twoją opinię na temat... – zaczął, jednak elfka pokręciła głową. - Nie chcę, by ją uczył – przerwała mu łagodnie. – Mówiłam ci to już, Deanuelu. Kiedyś bardzo go szanowałam, jednak potem stracił ten szacunek bezpowrotnie. Nie mam nic przeciwko jego szkole, jednak... Nie, moja odpowiedź brzmi nie. Król skinął głową. - Szanuję to – powiedział. – Dziękuję za szczerość. Cóż, porzućmy ten temat i chodźmy na obiad! Za kilka godzin ma przybyć Colin. Gdzie jest jednak nasza mała, brakująca osóbka? - Właśnie jej szukałam – westchnęła. – Przydasz się na coś, Deanuelu Norcie. Pomożesz mi. A jeśli tobie się nie uda, Flame powinien rozwiązać tę sprawę... - Hej! – oburzył się Deanuel, a Nadia zaczęła się cicho śmiać, ruszając znów na przód. ... ... 854
„Hyvyyden varjo peittää kyyneleen löytäneen luo vie askeleen Rauha saa, kehto uneen tuudittaa Toivo jää, tie rakkauteen Tie syvään vaupauteen”
Młoda elfka szła korytarzami wielkiego pałacu w Luinloth. Długie, czarne i lekko falowane włosy spływały jej do pasa, lekko za nią powiewając, gdy przyspieszała. Duże, morskie oczy z ciekawością obserwowały ściany i portrety na nich wiszące. Niektóre z nich widziała po raz pierwszy w życiu, gdyż zwykle nie zapuszczała się w te tereny pałacu. Teraz jednak ciekawość zwyciężyła. Straciła zupełnie poczucie czasu, zwiedzając komnaty, w których znalazła wiele ciekawych przedmiotów. Uniosła niebieską suknię w górę, wychodząc na dziedziniec i patrząc z dziecięcą ciekawością na słońce, świecące tak intensywnie. Niemal tak mocno, jak padał śnieg. Duże, białe płatki, zwiewane przez wiatr, topiły się w jej długich włosach. - Ailyn! – usłyszała głos swojej matki, dochodzący z bardzo bliskiej odległości. Odwróciła się za siebie, wiedząc, że jej rodzice zaraz wyjdą zza rogu. Zapewne spóźniła się na obiad. – Ailyn! Opuściła suknię w dół i spojrzała w drugą stronę, gdyż była już na ostatnim zakręcie wschodniego dziedzińca, chcąc przestudiować go do końca. Wtedy zamarła bez ruchu, rozpoznając stojącą tam postać. Bardzo wysoka kobieta stała przy ostatniej ścianie, przyglądając jej się. Miała niezwykle jasną cerę i oczy, które, choć chłodne, wydawały się mieć w sobie nieskończoną głębię. Czarne włosy sięgały jej bioder, zarzucone do tyłu oraz na ramiona i okrywające jej postać niczym ciemna peleryna. Jej ciało okryte było jasną, przylegającą do niego suknią, ciągnącą się po ziemi. Szpiczaste uszy symbolizowały jej pierwotną rasę. Dziewczynka otworzyła szeroko oczy, oczarowana dziwną, mistyczną poświatą, jaka biła od postaci kobiety. Rozpoznała ją niemal natychmiast. Tyle razy jej matka, królowa Nadia, opowiadała jej na dobranoc historie o tym, co zdarzyło się wiele lat przed jej narodzinami. Młoda elfka widziała przed oczami wojny, smoki, miecze, magię, a w uszach słyszała bitewne rogi oraz pieśni bardów, rozgłaszane po całym świecie. Przed sobą natomiast widziała symbol tych wydarzeń, o których opowiadano teraz legendy. Czuła się niepewnie, stojąc kilkanaście metrów od bogini. Nie wiedziała, co ma uczynić. Ukłonić się? Podejść? Odejść? Wtedy jednak zobaczyła, że na usta kobiety wpełza lekki uśmiech, co złamało barierę jej strachu. Zaśmiała się nagle, zaczynając biec w jej stronę. Zimno wiatru uderzyło w jej młodziutką, delikatną twarz, a także rozwiało jej długie włosy. Nadia i Deanuel zatrzymali się bez ruchu, widząc jak ich córka biegnie przed siebie i niczym w zwolnionym tempie wpada w wyciągnięte ramiona Aleny, która unosi ją w górę, przytulając do siebie. Śmiech dziewczynki był czystą muzyką, wyśpiewywaną przez ptaki, a jej szczęście dało się wyczuć na odległość kilkunastu metrów, jakie ich dzieliły. 855
Nadia złapała dłoń Deanuela, zaciskając na jego dłoni własną rękę. W jej oczach gwałtownie zalśniły łzy, a ogarniająca ją euforia pomieszała się z niezwykłą ulgą, którą poczuła. Deanuel stał bez ruchu, przyglądając się tej scenie. Nie mówił nic, słysząc w oddali ryk smoka. Podniósł wzrok, widząc Viridis i Flame’a, którzy krążyli nad Luinloth, wyraźnie rozentuzjazmowani i szczęśliwi. Jego usta wygiął lekki uśmiech. Gdy spojrzał znów na żonę, ściskającą jego dłoń i boginię, tulącą jego małą córkę, poczuł, że, jeśli ból, cierpienie, poświęcenie i trud miały doprowadzić go do tego momentu w jego życiu, to było warto.
856