Helen Dickson Droga do raju Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska ROZDZIAŁ PIERWSZY 1800 Niemal wszyscy mieszkańcy maleńkiej wyspy Santamaria podn...
4 downloads
15 Views
731KB Size
Helen Dickson
Droga do raju Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY 1800 Niemal wszyscy mieszkańcy maleńkiej wyspy Santamaria podnieśli głowy, gdy rozległ się huk armaty zwiastujący przybycie statku. Odgłos wystrzału wyrwał z letargu marynarzy i tubylców przesiadujących w zadymionych tawernach o białych murach i w licznych burdelach. Ludzie gromadnie zebrali się na nabrzeżu, by obserwować, jak ogromny kupiecki bryg wyposażony w trzydzieści dwa działa majestatycznie wchodzi do zatoczki. Załoga zwinęła żagle, a statek znieruchomiał na głębokich wodach przystani, tuż przy brzegu. Mężczyźni na pokładzie rzucili grube cumy i już po chwili tłum gapiów usłyszał łomot szerokiego trapu. Wszyscy ucichli w oczekiwaniu na kapitana, który pierwszy miał zejść na ląd. – Wielkie nieba! – mruknął pierwszy oficer John Singleton, mrużąc oczy przed słońcem. – Trzeba przyznać, że komitet powitalny robi wrażenie. Po tylu tygodniach o sucharach i słonym mięsie mam chrapkę na pieczyste oraz chętne turkaweczki. Uchylił kapelusza i uśmiechnął się do apetycznej młódki o karmelowej skórze i kruczoczarnych, sięgających wąskiej talii włosach. Kapitan posłał mu cierpkie spojrzenie. – Ufam, że w takiej właśnie kolejności, John – zwrócił się do oficera, który cieszył się opinią niepoprawnego kobieciarza. – Jak najbardziej – odparł Singleton, puszczając te słowa mimo uszu, gdyż krew w nim wrzała, kiedy przyglądał się zalotnej dziewczynie. Trzeci z żeglarzy miał na sobie czarny frak, siwą perukę i czarne, nieco sfatygowane trzewiki. Jego szare pończochy wyraźnie obwisały, czarne spodnie były wymięte i stare. Jegomość, znany jako wielebny Cornelius Clay, przypominał nieco ogromnego, niezadowolonego niedźwiedzia, który dopiero ocknął się z zimowej drzemki. Zauważywszy, w kogo wpatruje się
pierwszy oficer, z dezaprobatą zmarszczył brwi. – Lepiej miej się na baczności, Singleton – burknął. – Osoba, którą sobie upatrzyłeś, wygląda na mężatkę. – Co racja, to racja, ale przyznam, że niespecjalnie mnie to zraża. Tym zabawniejsze będą podchody! – Pójdziemy się rozejrzeć – zadecydował kapitan. – Santamaria należy do jegomościa o nazwisku McKenzie, człowieka kształconego i syna Colina McKenziego. Jak mnie uprzedzano, młody McKenzie bywa porywczy i surowy wobec każdego, kto się ośmieli nie okazać mu należnego szacunku. Jego słowo jest na wyspie prawem, on sam zaś uchodzi za obytego i ogólnie życzliwego. Cóż, wkrótce się przekonamy, ile warta jest jego gościnność. Wielebny z zainteresowaniem zerknął na tawerny. – Ten piekielny huragan narobił sporo szkód na statku. – Pokręcił głową. – Ile czasu zajmą naprawy i uzupełnianie zapasów? – Niewiele. Możemy sobie pozwolić na co najwyżej dwa tygodnie postoju. I tak mamy opóźnienie. Godzinę po sjeście Shona McKenzie jechała konno po wzgórzach i polach trzciny cukrowej. Cieszyła się, że może na pewien czas oddalić się od domu i od Carmelity, swojej nieokrzesanej bratowej. Shona ani myślała wracać przed kolacją. Ruszyła kłusem ku budynkom nad zatoczką; jak inni, była ciekawa, do kogo należał wielki bryg. Jej brat Antony często zapraszał na kolację oficerów ze statków zawijających do portu Santamarii, dając tym samym siostrze i żonie sposobność do wystrojenia się i zabawiania gości rozmową. Statki handlowe regularnie docierały do Santamarii, a kupcy chętnie nabywali surowce, za które oferowali piękne jedwabie i świecidełka. Rzadko jednak się zdarzało, by do miejscowego portu zawijała jednostka takich gabarytów. Zbliżywszy się, Shona odczytała jej nazwę – „Perła Oceanu” – i dopiero wtedy zrozumiała, czyj statek przybył na wyspę. Jego właścicielem był magnat kupiecki, kapitan Zachariasz Fitzgerald,
jeden z najpotężniejszych ludzi na Karaibach, człowiek bajecznie bogaty i żądny przygód. Powiadano, że dysponował wielkimi połaciami gruntu w Wirginii i sprawił sobie flotyllę statków, dla których wzniósł magazyny we wszystkich ważniejszych portach. Krążyły też pogłoski, że wdawał się w potajemne konszachty z piratami i że sam parał się piractwem. Nikt jednak nie wiedział, co jest prawdą, a co legendą. Karaibskie wyższe sfery uwielbiały plotki o romantycznym awanturniku, który rzadko pojawiał się na eleganckich przyjęciach i spotkaniach. Jako drugi syn hrabiego nie mógł liczyć na majątek po ojcu. Starszy brat Zachariasza, wicehrabia Fitzgerald, miał pewnego dnia przejąć olbrzymią posiadłość w Kencie, więc Zachariasz opuścił Anglię, by szukać szczęścia i bogactw na morzu. Na nabrzeżu roiło się od ludzi. Panował tu wielki gwar, zewsząd słychać było głośne śmiechy małych obdartusów. Marynarze leniwie spacerowali po ulicach, a ladacznice z zapałem wdzięczyły się do przechodniów. Shona wzdrygnęła się z obrzydzeniem i pomyślała, że co prawda nie musi wieść takiego życia, ale nie może liczyć ani na miłość, ani nawet na sympatię własnej rodziny. Zatrzymała się nad wodą i wbiła wzrok w pokład statku. Pojawił się na nim jakiś mężczyzna, a potem jeszcze dwóch. Z zachowania pierwszego wywnioskowała, że to kapitan brygu. Wysoki i dostojny, ubrany był w kapelusz z białym piórem, długi szkarłatny frak i wysokie do kolan, wywijane buty. Przykurzone białe spodnie wsunięte w cholewy opinały się na mocnych udach mężczyzny. Poruszał się lekko i sprężyście, krokiem wytrawnego żeglarza; Shona zrozumiała, że to Zachariasz Fitzgerald we własnej osobie. Gdy schodził po trapie, ludzie rozstąpili się z szacunkiem, a serce Shony mocniej zabiło z podziwu. Miał wyrazistą twarz o bardzo interesujących rysach i wydał się jej najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Liczył sobie około trzydziestu lat, był wysoki i mocno zbudowany; biły od niego
energia i spokojna pewność siebie. Shona doskonale wiedziała, że dama nie powinna pokazywać się w mieście bez osoby towarzyszącej, a od siostry najważniejszego człowieka na wyspie oczekiwano nienagannych manier. Tego dnia jednak postanowiła machnąć ręką na konwenanse i z ciekawością wpatrywała się w niezwykłego mężczyznę, który szedł w jej kierunku. Zachariasz z umiarkowanym zainteresowaniem wodził wzrokiem po twarzach gapiów, gdy nagle zauważył olśniewająco piękną młodą kobietę na białym koniu. Wbił w nią wzrok, a ona popatrzyła mu prosto w oczy. Oboje odnieśli wrażenie, że gwar wokół nich nagle przycichł. Zack uśmiechnął się do siebie. Ta cudowna istota wydała mu się niebiańsko urodziwa; wyglądało na to, że jego pierwszy oficer jest tego samego zdania, gdyż gapił się na nią z szeroko otwartymi ustami. Zachariasz podszedł nieco bliżej, a kiedy zatrzymał się przed Shoną, zlustrował wzrokiem jej szczupłą sylwetkę, śliczną twarz w kształcie serca oraz wielkie zielone oczy. Złociste włosy spływały jej lokami na plecy. Wytworna błękitna suknia podwinęła się lekko i odsłaniała nieco większy fragment łydki, niż wypadało. Zack naturalnie nie miał nic przeciwko temu. Shona poczuła się zakłopotana tymi oględzinami. Wiedziała doskonale, że jazda w męskim siodle, z rozczochranymi włosami i częściowo odsłoniętymi nogami żadną miarą nie przystoi damie. Inna rzecz, że po czterech latach nauk w najlepszych angielskich szkołach, gdzie wpajano jej reguły dobrego zachowania, była znudzona do granic możliwości i marzyła o odmianie. – Witam piękną damę. – Zack cofnął się o krok i ukłonił. – Zachariasz Fitzgerald, do usług. Proszę wybaczyć mi śmiałość, ale jest pani ukojeniem dla oczu spragnionych tak uroczego widoku. – Doprawdy? – spytała ostrożnie, świadoma, że zapewne ma do czynienia z mężczyzną, który traktuje kobiety jak zabawki i źródło chwilowej uciechy. – Jak to możliwe? Zack zmarszczył brwi. Jej odpowiedź go zdumiała, gdyż nie spodziewał się, że dziewczyna zachowa zimną krew. Inna
spłoszyłaby się w konfrontacji z gromadką wygłodniałych marynarzy, którzy od wielu tygodni nie mieli okazji nawet spojrzeć na kobietę. – Na Boga, młoda damo. – Podszedł bliżej, żeby poklepać konia, a jednocześnie musnąć odsłoniętą łydkę Shony. – Jesteś tak piękna, że zdołałabyś skusić każdego zdrowego mężczyznę. Bardzo mi pochlebia możliwość zawarcia z tobą znajomości i przyznam szczerze, że pragnąłbym ją zacieśnić. Dlatego pozwól, że zaproszę cię na pokład mojego statku, byśmy jeszcze serdeczniej się polubili. Wbrew sobie rozbawiona bezczelnością kapitana Shona z wyższością uniosła brwi. – Obawiam się, panie kapitanie, że byłoby to wielce niestosowne – zauważyła. – Sądzę ponadto, że powinien pan zabrać dłoń z mojej nogi, nim użyję pejcza. W srebrzystoszarych oczach Zacka zamigotały ogniki. Uwielbiał temperamentne karaibskie dziewczęta. – Bardzo mnie rozczarowuje pani brak przychylności – westchnął. – Cóż mam uczynić, aby zaskarbić sobie pani życzliwość? – Już pana poinformowałam – odparła lodowato. – Proszę natychmiast zabrać dłoń z mojej łydki. Zack niechętnie cofnął rękę, ale nadal stał w tym samym miejscu i z fascynacją wpatrywał się w Shonę. Nie miał pojęcia, że jego dotyk rozpalił ją i wytrącił z równowagi. Nigdy dotąd nie czuła tak silnych emocji, nawet przy Henrym Bellamym, przystojnym synu księcia, w którym kochała się cała jej szkoła w Anglii. Zaskoczona swoją reakcją momentalnie nabrała dystansu do kapitana. – Radzę darować sobie gładkie słówka, panie kapitanie. Próżny trud. Nie tak łatwo zyskać moje względy. Santamaria należy do mojego brata, Antony’ego McKenziego. – Popatrzyła na niego wyzywająco. – A ja jestem Shona McKenzie, jego siostra. – W takim razie niezmiernie mi miło poznać panią – odparł
Zack. To nazwisko obiło mu się o uszy, słyszał też o pięknej Shonie. Mężczyźni często prowadzili gorące dyskusje o córce zmarłego McKenziego, powszechnie uważanej za lodową księżniczkę, nieprzystępną i oschłą. Była obiektem westchnień wielu adoratorów. Niezrażony świadomością, z kim ma do czynienia, Zack uśmiechnął się szczerze, odsłaniając białe zęby. – O ile wiem, pani wyspa jest nie tylko piękna, ale i niebywale żyzna – oznajmił. – Pani brat robi z niej dobry użytek. – To przede wszystkim zasługa mojego ojca, Colina McKenziego. Dzięki niemu wyspa jest taka, a nie inna. Po śmierci ojca brat kontynuuje jego dzieło. W tej samej chwili tłum rozstąpił się jak na zawołanie, żeby zrobić miejsce eleganckiej bryczce z Antonym McKenziem i jego żoną Carmelitą. Była ona jedyną córką zamożnego hiszpańskiego kupca, rozpieszczaną i hołubioną od dnia narodzin. Gdy Shona uczyła się w Europie, Carmelita poznała Antony’ego przy okazji wizyty na Santamarii, na którą przypłynęła wraz z ojcem. Po krótkiej znajomości Antony i Carmelita wzięli ślub. Bryczka zatrzymała się przy wierzchowcu i już po chwili wysiadł z niej Antony, ubrany w nienagannie skrojony frak i białą koszulę. Na wstępie posłał siostrze pełne dezaprobaty spojrzenie, choć i bez tego wiedziała, że nie powinna sama przebywać na nabrzeżu, gdzie roiło się od ladacznic i pijanych marynarzy. Takie zachowanie nie przystało szlachetnie urodzonej damie. Trzydziestopięcioletni Antony był wysokim blondynem, raczej eleganckim niż przystojnym, a do tego uchodził za wyrachowanego i nieugiętego człowieka interesu, gotowego zrobić wszystko, żeby osiągnąć to, co sobie zaplanował. Za cztery miesiące Carmelita miała urodzić mu pierwsze dziecko – Antony liczył na chłopca, dziedzica i godnego następcę. – Sugeruję, Shono, byś niezwłocznie wróciła do domu – odezwał się ostrzegawczym tonem. – Młodej damie nie wypada bez towarzystwa bawić w mieście.
Shona zaczerwieniła się, słysząc te publiczne połajanki. – Właśnie zmierzałam do domu, kiedy zobaczyłam statek – odparła. – Po prostu musiałam zobaczyć, jak cumował. Brat odwrócił się od niej i skierował spojrzenie na gości, uśmiechając się do nich życzliwie. Carmelita obrzuciła niechętnym spojrzeniem Shonę, jej rozpaloną twarz i niedbały wygląd. – Jak ty wyglądasz? – spytała bezceremonialnie. – Jesteś nieodpowiednio ubrana, a twoje włosy rozwiały się na wszystkie strony! Mówiła cicho, z silnym hiszpańskim akcentem. Jej oczy były ciemne i zimne jak szkockie jezioro. – To dlatego że jechałam konno, Carmelito – wyjaśniła Shona. – Jaśnie pani – przemówił kapitan Fitzgerald chłodno. – Ta młoda dama nie zasługuje na ani jedno słowo krytyki. Jest zdecydowanie najbardziej nadobną panną spośród wszystkich, które miałem okazję poznać. Carmelita rozchyliła usta, żeby wygłosić jakiś zjadliwy komentarz, ale napotkawszy surowe spojrzenie kapitana, uśmiechnęła się tylko. Kusiło ją, by poinformować go, że Shona McKenzie to pomiot szatana, lecz po namyśle tylko odgrodziła się od Zacka elegancką parasolką. – Robisz się coraz bardziej niemożliwa! – warknęła do szwagierki. – Spróbuję się poprawić. – Drwisz ze mnie? – spytała Carmelita ostro. – Ależ skąd, Carmelito. Gdzieżbym śmiała! Shona już dawno temu odkryła, że najlepszą odpowiedzią na złośliwości bratowej jest ignorowanie jej lub traktowanie z chłodną uprzejmością. Carmelita nie wydawała się przekonana. – Masz zbytnią skłonność do obracania się w towarzystwie marynarzy oraz pospólstwa – wycedziła. – Nie tak zachowuje się młoda dama z dobrego domu. Twój brat tego nie pochwala. Jesteś nam kulą u nogi. Jak śmiesz przynosić wstyd Antony’emu!
Naprawdę mogłabyś się postarać. Shona dumnie uniosła głowę. Wiedziała, że przez wzgląd na brata powinna odnosić się do Carmelity z uprzejmością, ale wszystko miało swoje granice. – Daj sobie spokój, Carmelito – odparła chłodno i popatrzyła na Antony’ego, który właśnie przedstawiał się kapitanowi Fitzgeraldowi. – Nie musisz mi przypominać, jakie zachowanie jest stosowne, a jakie nie. Mogę się tłumaczyć przed bratem, ale nie przed tobą. – Nie zachowuj się impertynencko, Shono, bo ludzie zaczną gadać. – Doprawdy? Nic nowego. Carmelita najwyraźniej uznała, że nie warto przeciągać struny, bo umilkła i tylko pokręciła głową. Antony przedstawił żonę kapitanowi Fitzgeraldowi, a następnie powitał go na wyspie. Nick z kolei przedstawił swojego pierwszego oficera oraz pastora. – No cóż – odezwał się Singleton wesoło, kiedy wielebny wymknął się chyłkiem do najbliższej tawerny. – Pan kapitan uważa za konieczne dbać o potrzeby duchowe załogi podczas długotrwałego rejsu. Antony pokiwał głową. – Czy dzięki temu marynarze nie tracą ducha? – spytał. – Zaiste, nie tracą. – Pierwszy oficer chciał dodać, że załoga traci wiarę jedynie w obliczu braku rumu, ale ugryzł się w język. – Gdy tylko powiadomiono mnie o przybyciu pana kapitana, natychmiast postanowiłem powitać go osobiście – podkreślił Antony. – Wiele o panu słyszałem. Pańska godność jest dobrze znana w tej części świata. Nick uniósł brew. – Doprawdy? Pan mi schlebia – odparł. – Pańska jednostka najwyraźniej dużo doświadczyła. – W istocie, kilka dni po opuszczeniu Wirginii wpadliśmy w sztorm o sile nietypowej dla tej pory roku. Zwiało nas dwieście mil z kursu i straciliśmy kontakt z naszymi towarzyszami z drugiego
statku. Na szczęście zniszczenia na pokładzie są powierzchowne i wkrótce się z nimi uporamy. – Jaki jest cel pańskiej podróży? – Płyniemy na Martynikę, a potem do Londynu. Zamiast zwlekać przez miesiąc lub dwa w oczekiwaniu na inny statek towarzyszący, postanowiłem dogonić ten, z którym wypłynąłem. – Bardzo roztropnie – zauważył Antony. Statek kupiecki rozmiarów „Perły Oceanu”, w dodatku obciążony ładunkiem, musiał wzbudzić zainteresowanie piratów. Korsarze stali się prawdziwą plagą zarówno na wodach amerykańskich, jak i europejskich, więc od dawna podróżowano w konwojach. – Zawinęliśmy do pańskiego portu także po to, by uzupełnić zapasy żywności i wody – ciągnął Nick. – Chcemy jak najszybciej wznowić podróż, więc byłbym wdzięczny za pańską pomoc. – Chętnie jej panu udzielę, panie kapitanie – zapewnił go Antony. – Ponadto pragnąłbym zaprosić pana na kolację. Z przyjemnością wysłucham nowin o koloniach. Docierają do mnie gazety z Wirginii i z Londynu, co mnie cieszy, bo lepsze nieaktualne wieści niż żadne, ale zawsze najlepiej jest dowiedzieć się czegoś z pierwszej ręki. Później przyślę powóz po panów. Nick zerknął na Shonę, ukłonił się, a następnie ruszył w kierunku miasta. Shona nie zamierzała czekać, aż Antony znowu zacznie ją strofować. Sama zawróciła konia i skierowała go w stronę domu. Przygotowując się do kolacji, Shona zasiadła przed toaletką i cierpliwie czekała, aż pokojówka Morag ułoży jej włosy w elegancką fryzurę. Nie wiedzieć czemu, Shona pragnęła wyglądać jak najlepiej. Czyżby z powodu gościa, którego zaprosił Antony? – zastanawiała się. Gorset był już ściągnięty do granic możliwości, co mocno wyeksponowało biust. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, więc Shona nie mogła się doczekać kolacji. Na ten wieczór wybrała atłasową suknię w kolorze kości słoniowej, z koronką i bufiastymi rękawami, które odsłaniały ramiona. Talię przewiązała
granatową szarfą. – Panienka wygląda wspaniale – westchnęła Morag, gdy Shona przeglądała się w wielkim lustrze. – Aż miło spojrzeć. Panienka jest najprawdziwszym ukojeniem dla oczu. Shona się uśmiechnęła do starej, dobrej służącej. Morag urodziła się w Glasgow i w młodości przybyła na wyspę jako pokojówka matki Shony. Po śmierci swej pani przelała całe uwielbienie na córkę. – Ciekawe, że tak to ujęłaś, Morag. Słyszałam już dzisiaj podobne słowa na swój temat. – No proszę! Czy powiedział to ktoś, kogo znam, panienko? – spytała Morag, poprawiając koronkę na rękawach sukni. Shona opuściła głowę, czując, że mimowolnie się rumieni na myśl o kapitanie Fitzgeraldzie. Jej tętno gwałtownie przyśpieszyło, gdy uświadomiła sobie, że wkrótce będzie się cieszyła towarzystwem atrakcyjnego gościa. – Obawiam się, że nie, ale spodziewamy się go na dzisiejszej kolacji – odparła. – To kapitan „Perły Oceanu”, pan Fitzgerald. – Czy jest przystojny? – chciała wiedzieć Morag. Już wcześniej dostrzegła błysk w oczach Shony i doszła do wniosku, że coś się święci. Shona uniosła głowę i uśmiechnęła się promiennie. – O tak, Morag, jest bardzo przystojny. Naprawdę bardzo – podkreśliła z nieskrywaną aprobatą. – Zatem dobrze, że panienka tak pięknie wygląda. Zajęta zapinaniem guziczków na plecach sukni Shony Morag nie zauważyła, że nie są już same. W drzwiach stanęła Carmelita. – Jesteś gotowa? – spytała ostro, z trudem maskując zazdrość na widok Shony w olśniewającej sukni. Morag pośpiesznie dopięła ostatni guzik i wyszła z pokoju. Carmelita była drobną, zmysłową kobietą o długich czarnych włosach i ciemnobrązowych oczach. Shona dopiero po powrocie z Anglii dowiedziała się, że Antony się ożenił. Relacje między obiema kobietami nigdy nie układały się zbyt dobrze. Gdy się poznały, Carmelita zamarła, wyprężyła ramiona i zmarszczyła
brwi. Shona pomyślała wtedy, że jej bratowa zachowuje się jak podejrzliwa, rozzłoszczona kotka. – Dzisiejszego popołudnia zrobiłaś z siebie widowisko – oznajmiła Carmelita, wchodząc do pokoju. – Doprawdy, przysparzasz swemu bratu nieustających trosk. Powinnaś wiedzieć, że jest bardzo niezadowolony z twojej postawy. Shona miała ochotę się odgryźć, ale milczała ze świadomością, że jakakolwiek próba dyskusji z Carmelitą sprowokuje ją do jeszcze bardziej nieprzyjemnego zachowania. Nie lubiły się, rzadko jednak dochodziło między nimi do wybuchów otwartej wrogości. Shona wolała cierpliwie znosić złośliwości bratowej, licząc dni do swojego powrotu do Anglii. – Jeśli nadal będziesz zachowywała się w tak haniebny sposób, Antony będzie musiał cię prosić, byś zaniechała wyjazdów do miasta – ciągnęła Carmelita. – Gdybyś nie była siostrą mego męża, nigdy nie zagościłabyś na salonach. Najwyższy czas, żebyś się ustatkowała, zamiast przy lada sposobności szwendać się bez sensu po wyspie. Zirytowana Shona nagle porzuciła maskę obojętności, za którą ukrywała się w obecności Carmelity. Na szczęście udało się jej zachować milczenie. – Nie możemy obie kierować domem – wysyczała Carmelita i groźnie zmrużyła oczy. – Musisz wreszcie przyjąć to do wiadomości. Jestem tutaj panią i nie życzę sobie, żebyś mi wchodziła w paradę. Najwyraźniej dążyła do starcia i Shona doszła do wniosku, że miarka się przebrała. – Zapewniam cię, Carmelito, że na pewno nie wyjdę za mąż tylko po to, by cię usatysfakcjonować – oświadczyła. – Melrose Hill to mój dom i lepiej się z tym pogódź. – Może i jesteś u siebie w domu, ale teraz ja nim rządzę. Jeśli uważasz inaczej, możesz wyjechać. – Carmelita odwróciła się do drzwi. – Posiadłość jest duża, lecz za mała dla nas obu, dlatego nie prowokuj mnie, przebrzydła dziewczyno, bo wkrótce skończysz bez dachu nad głową! Ciekawe, na co ci wtedy będą ten tępy upór i
pycha! W tym momencie na progu stanął Antony. Carmelita natychmiast do niego podeszła. – Porozmawiaj ze swoją siostrą! – zażądała. – Sam widzisz, że mnie nie chce słuchać. Im szybciej wyjdzie za mąż i urodzi dzieci, na których skupi uwagę, tym lepiej będzie dla nas wszystkich! Po tych słowach wymaszerowała z pokoju, a zmęczona awanturą Shona zwiesiła głowę. W takich chwilach ogromnie tęskniła za ojcem. Jego nagła śmierć zszokowała ją i na długo całkiem wytrąciła z równowagi. Nawet teraz nie potrafiła się pogodzić ze stratą. Mimo sześćdziesięciu pięciu lat wydawał się energiczny i pełny życia, a teraz już nie mogła liczyć na jego wsparcie. Gdy przypłynęła z Anglii na Santamarię, okazało się, że Melrose Hill nie jest już jej domem. Spojrzała na brata i postanowiła postawić sprawę jasno. – Czy i ty ponad wszystko pragniesz wydać mnie za mąż? – spytała wprost. Zawahał się, a Shona przez moment widziała smutek w jego oczach. Potem jednak zacisnął usta. – Tak – potwierdził. – Chcę, żebyś wyszła za mąż. Jego słowa zabolały Shonę. Wiedziała, że Antony mówi szczerze, i ogarnęło ją głębokie rozczarowanie. – Ten problem trzeba rozwiązać, i to jak najszybciej – dodał. – Wiesz, jaka jest Carmelita, zwłaszcza teraz, w odmiennym stanie. Między wami nigdy nie zapanuje zgoda, więc jestem zdania, że powinnaś wyjść za mąż i wyjechać. To najlepsze wyjście. Odkąd powróciłaś na wyspę, nieustannie ciosasz Carmelicie kołki na głowie. Posłuchaj… – Nie, Antony, to ty posłuchaj – przerwała mu stanowczo Shona. – Nie byłoby mowy o żadnych kołkach na głowie, gdybyś nie ożenił się z tą kobietą. Wcześniej nazwała mnie ciężarem, a to oznacza, że chce się mnie pozbyć. – Pozbyć się ciebie? – Tak, wyrzucić mnie, odesłać dokądkolwiek, bylebym tylko
trzymała się z dala od Santamarii. Antony poczerwieniał ze złości. – Dość tego! – krzyknął. – Przecież wiesz, że niewiele mogę zrobić, by was pogodzić! Niby jak mam rozwiązywać wasze spory? – Może na dobry początek przestaniesz opowiadać się po jej stronie? – Shona również kipiała z gniewu. – Nie chcę opowiadać się po niczyjej stronie. Nie chcę ani nie czuję takiej potrzeby. Obie zasługujecie na szacunek, ale Carmelita ma słuszność. – Przeczesał dłonią włosy. – Do diaska, Shono! Czy naprawdę postawiłaś sobie za punkt honoru zostać starą panną? Nie możesz odrzucać każdego kawalera, który uderza w konkury. Wyglądasz, jak należy, i masz odpowiedni majątek, by przebierać w kandydatach jak w ulęgałkach. Panowie z najlepszych rodzin Europy i Karaibów starają się o twoje względy, a ty tylko snujesz się niczym we śnie i marzysz o rycerzu na białym rumaku, który nigdy nie przybędzie! – Nie jestem głupiutką dzierlatką i wcale się nie snuję – burknęła. – Tak czy inaczej, nie możesz dłużej zwlekać. John Filligrew nie ma zobowiązań, jest zamożny i młody, a w dodatku go oczarowałaś. To dobra partia, ale nie będzie czekał wiecznie. Shona posłała bratu spojrzenie pełne najwyższej wzgardy. – Ja i John Filligrew? – Pokręciła głową. – Jest przystojny, nie przeczę, a że znam go od urodzenia, mogę przyznać, że lubię go i darzę przyjaźnią, ale doprawdy, wolałabym umrzeć w staropanieństwie niż spędzić resztę życia u boku kogoś takiego. Już lepiej pozwól mi wrócić do Anglii, Antony. Chcę tego, a poza tym wreszcie przestałabym denerwować Carmelitę swoją obecnością. – Absolutnie wykluczone! Ojciec wyraźnie podkreślił, że nie mogę odesłać cię do Anglii, póki nie znajdziesz sobie męża. Zamierzam spełnić wolę papy. Nie zapominaj, że doskonale wiem, co z ciebie za ziółko. Nawet nie chcę myśleć, co ci strzeli do głowy, jeśli nie będziesz miała u boku mężczyzny gotowego
prowadzić cię prostą drogą. – Dziękuję ci za zaufanie i wiarę we mnie – powiedziała Shona cierpko. – Nie myśl sobie jednak, że złożę broń. Wrócę do Anglii bez względu na wszystko i jestem gotowa czekać tak długo, aż osiągnę wiek, w którym stracisz nade mną władzę. Poza tym mógłbyś przecież napisać do ciotki Augusty bądź do Thomasa i poprosić ich, by zechcieli sprawować nade mną pieczę – zasugerowała śmiało. Pastor Thomas był ich ciotecznym bratem i skończył dwudziesty dziewiąty rok życia, co oznaczało, że liczył sobie sześć lat mniej niż Antony. Dotąd dwukrotnie bawił na Santamarii, na którą przypłynął wraz z rodzicami, ciotką Augustą i wujem Jamesem. Shona uwielbiała Thomasa i bardzo jej go brakowało; podczas pobytu w Anglii spotykała się z nim i świetnie bawiła w jego towarzystwie. – O ile mi wiadomo, Thomas zrobił sobie przerwę w pełnieniu obowiązków, a wychodząca z żałoby ciotka Augusta jest zbyt zajęta życiem towarzyskim, żeby brać na siebie obowiązki związane z niezamężną krewną. – Antony popatrzył surowo na siostrę. – I jeszcze jedno, nim zejdziesz powitać naszych gości, bardzo cię proszę, byś starała się nie rozzłościć Carmelity. – Postaram się – mruknęła niechętnie. Antony skinął głową, jakby nie miał co do tego wątpliwości. Shona doszła do wniosku, że wysłuchała dość reprymend jak na jeden dzień, więc minęła brata i ruszyła długim korytarzem ku schodom. Musiała się zastanowić nad opcjami, a dopiero potem podjąć decyzję na temat swojej przyszłości. Jedno było pewne: należało coś zmienić. Nie miała złudzeń co do Antony’ego – z pewnością już postanowił wybrać jej męża, jeśli sama nie zdecyduje się na jednego z kandydatów. Marzyła o powrocie do Londynu. Chciała tańczyć walca w salach balowych, wśród wytwornie ubranych gości. Pragnęła chodzić na zakupy do modnych sklepów, spacerować po Hyde Parku i obserwować, jak przystojni kawalerowie gapią się na nią i z wrażenia potykają o własne stopy. Wiedziała jednak, że nie ma
szans na to wszystko, jeśli nie wybierze sobie męża. Podczas pobytu w Londynie zaznała przyjemności niezależnego życia, lecz podobnie jak większość młodych kobiet, w głębi serca była romantyczką i już dawno temu oswoiła się z perspektywą zamążpójścia. Nie miała nic przeciwko temu, a nawet cieszyła się na ślub, lecz tylko z mężczyzną wybranym przez siebie. Z mężczyzną, którego pokocha.
ROZDZIAŁ DRUGI Świadoma, że goście już się zjawili, Shona powoli schodziła po schodach. Usiłowała zachowywać się ostrożnie i dyskretnie, żeby nie zwracać na siebie uwagi. U wejścia do sali balowej przystanęła, uświadomiwszy sobie, że jej serce bije jak oszalałe. Gdy spojrzała na kapitana Fitzgeralda, który stał przy drzwiach, wszyscy inni obecni przestali dla niej istnieć. Miał na sobie elegancki wieczorowy frak i buty z dużymi sprzączkami. Jego imponujący wzrost i śniada cera sprawiały, że wyróżniał się na tle pozostałych gości. Kręcone włosy, lśniące i brązowe, przewiązał na karku wąską czarną wstążką, która kontrastowała ze śnieżnobiałym fularem i brokatową kamizelą w kolorze kości słoniowej. Shona pomyślała, że tak właśnie wygląda pirat w stroju dżentelmena. Odetchnęła głęboko i wkroczyła do sali, cicho postukując błękitnymi pantofelkami o dębową podłogę. Kapitan wydawał się znudzony, lecz na widok Shony wyraźnie się ożywił. Z uśmiechem przeprosił otaczający go tłumek zachwyconych pań i ruszył przez parkiet z gracją dzikiego kota. Zatrzymawszy się przed Shoną, ukłonił się ceremonialnie. Potem się wyprostował i z uśmiechem popatrzył jej w oczy. – Witamy w Melrose Hill, panie kapitanie – przemówiła, z trudem zbierając myśli. – Mam nadzieję, że będzie się pan dobrze bawił na naszej kolacji. – Już bawię się całkiem nieźle – mruknął na tyle cicho, żeby tylko ona słyszała jego słowa. Młodzieńcy często zachwycali się urodą Shony. Zdążyła przywyknąć do komplementów i nawet lubiła ich wysłuchiwać, lecz kapitan Fitzgerald był pierwszym mężczyzną, który rozbudził jej zmysły i porwał wyobraźnię. – Jak się panu podoba Santamaria? – spytała, przestępując z nogi na nogę. – Czy nasza wyspa przypadła panu do gustu?
– Owszem, choć dotąd miałem sposobność obejrzeć tylko jej niewielki fragment. – I jak wypada w porównaniu z Wirginią? – Doskonale. – Zack zmarszczył brwi. – Dysponuję podstawową wiedzą o koloniach, niemniej pochodzę z Anglii, nie z Wirginii. Ten fakt chyba pani umknął. – Bynajmniej, pamiętam o tym, niemniej musi pan mieć wirginijskie koneksje. Zack złączył dłonie za plecami i zrobił zamyśloną minę. – W istocie, jestem tam właścicielem stoczni i magazynów, bez których trudno byłoby mi prowadzić interesy, lecz mój dom mieści się w Londynie – poinformował Shonę. – Czy po zawinięciu do Martyniki wybiera się pan właśnie do Londynu? Skinął głową i niezbyt dyskretnie zerknął na wyeksponowany dekolt panny McKenzie. Był od niej o głowę wyższy, więc mógł do woli sycić się kuszącym widokiem krągłości, z którymi chętnie lepiej by się zapoznał. W sali zebrało się już około trzydziestu gości, między innymi oficerów ze statków cumujących w porcie, a także kupców, którzy zdecydowali się osiedlić na Santamarii. Jeden z lokajów zaprosił zebranych na kolację. – W takim razie powinniśmy już przejść do jadalni. – Carmelita popatrzyła na męża, a potem przeniosła wzrok na Zacka. – Czy pan kapitan zechciałby towarzyszyć mojej szwagierce podczas kolacji? – zapytała, biorąc Antony’ego pod rękę. – Z największą przyjemnością. – Fitzgerald szarmancko nadstawił rękę i jednocześnie ujął Shonę za dłoń, którą wsunął w zgięcie swojego łokcia, żeby dziewczyna nie miała szansy odmówić. Shona wolała ustąpić niż robić scenę, ale za plecami Carmelity posłała Zackowi groźne spojrzenie. – Jest pan niemożliwy, panie kapitanie – syknęła. – Czy ktoś już pani mówił, że ze świecą szukać drugiej tak pięknej istoty? – szepnął, ostentacyjnie ignorując jej irytację.
Nie zamierzała zaszczycać go odpowiedzią, choć jego słowa sprawiły jej przyjemność. Gdy zasiadali do stołu, przysunął jej krzesło, a następnie zajął miejsce naprzeciwko niej. W tym samym momencie Shona uświadomiła sobie, że być może Zack stanowi klucz do rozwiązania jej problemów. Dzięki zapatrzonemu w nią mężczyźnie mogła wyzwolić się spod władzy brata. Tylko czy potrafiła zdobyć się na odwagę, by zrealizować szalony plan, który nagle powstał w jej głowie? Carmelita chłodnym, pozornie obojętnym wzrokiem obserwowała Shonę i kapitana. Spojrzenia, które wymieniali, nie uszły jej uwadze. Nagle uświadomiła sobie coś bardzo istotnego – przecież kapitan Fitzgerald mógł być kluczowym czynnikiem sprawczym. Gdyby związał się z Shoną, kombinacja byłaby wręcz wybuchowa. Myśli przelatywały jej przez głowę tak gwałtownie, że z emocji niemal zabrakło jej tchu. Kolacja przebiegała w miłej, odprężającej atmosferze. Konwersacja dotyczyła zarówno spraw europejskich, jak i amerykańskich – panowie chętnie wymieniali uwagi dotyczące statków oraz handlu, a panie dyskutowały o czasopismach dla wyższych sfer i o niedawno dostarczonych na wyspę ozdobach. Shona wdała się w ożywioną dyskusję z Johnem Filligrew, nieco chłopięcym, dwudziestojednoletnim modnisiem o gładkich policzkach i miedzianych lokach. Co pewien czas wyczuwała na sobie badawcze spojrzenie srebrzystoszarych oczu kapitana Fitzgeralda. – Mój ojciec zadbał o naszą wyspę – oświadczył Antony w odpowiedzi na pytanie Zacka, który chciał poznać historię majątku gospodarza. – Sprowadził tutaj niewolników i osobiście nadzorował wyręb lasów, a pozyskane drewno sprzedawał, jednocześnie szykując ziemię pod uprawę. Obecnie uprawiamy trzcinę cukrową i dysponujemy statkami do transportu towarów. Zajmujemy się także hodowlą, co w praktyce oznacza, że wyspa jest samowystarczalna. – Jak rozumiem, jest pan również właścicielem gruntów i
nieruchomości w Wirginii. Czy przy takim natłoku zajęć na wyspie znajduje pan czas, by zaglądać na kontynent? – spytał Zack, bawiąc się kieliszkiem z winem. – Pływam tam, kiedy tylko mogę, ale ogólnie rzecz biorąc, podobnie jak niegdyś mój ojciec, zatrudniam odpowiedzialnych zarządców, którzy pilnują moich spraw. – Antony? – odezwała się Carmelita ze swojego miejsca naprzeciwko męża. – Jestem pewna, że naszego gościa nuży rozmowa o tak przyziemnych sprawach. – Uśmiechnęła się do Zacka. – Proszę o wybaczenie, panie kapitanie. Mój mąż najchętniej nieustannie mówiłby o interesach. – Ależ naprawdę nie ma za co przepraszać. Jestem pod wrażeniem bogactw tej skądinąd niewielkiej wyspy, jak również jej atrakcji. – Skierował wzrok na Shonę i uśmiechnął się dyskretnie. – Szczerze powiedziawszy, ten skrawek lądu wydaje mi się na tyle kuszący, że chętnie bym się na nim osiedlił. – Byłby pan bardzo mile widzianym sąsiadem – zapewnił go Antony. – Jeżeli znajdzie pan czas przed odpłynięciem, z przyjemnością oprowadzę pana po wyspie. – Dziękuję, trzymam pana za słowo. Czy piraci nie uprzykrzają panu życia? Ostatnimi czasy ich liczba znacząco wzrosła na Karaibach, a bandy hultajów i łotrów wszelkiego autoramentu stały się istnym utrapieniem. Aż dziw bierze, że udaje się panu żyć tutaj i w dodatku nieźle prosperować. – Z pewnością przegralibyśmy wojnę z bandytami, gdybym nie podjął stosownych działań zabezpieczających. – Jakich mianowicie? – zainteresował się Zack. – W kilku miejscach na wybrzeżu mieszkają moi ludzie, którzy z wyprzedzeniem donoszą mi o wszystkich wrogich lub po prostu nieznanych jednostkach zbliżających się do wyspy. – A czy może pan liczyć na lojalność tych osób? – Nie ich lojalność się liczy w tym wypadku, lecz zwykła chciwość – odparł Antony bez ogródek. – Wypłacam każdemu sowite wynagrodzenie, niewiele oczekując w zamian. Naturalnie, doskonale wiedzą, że ich wygodne życie dobiegłoby końca w
chwili usunięcia mnie z wyspy, więc chroniąc mnie, w istocie dbają o swoje interesy. Dodatkowo każdy z nich świetnie wie, że może liczyć na zacną nagrodę, jeśli w porę ostrzeże mnie przed ewentualnym wrogiem. Takie rozwiązanie zapewnia moim informatorom komfort, gdyż mogą latami opływać w luksusy, nie robiąc praktycznie nic. Santamaria ma też własne, naturalne umocnienia obronne. Jak się pan przekona, zawietrzna strona wyspy jest chroniona przed siłą pasatów, więc fale Morza Karaibskiego są łagodne tylko w porcie. Niespokojne wody przybrzeżne i wysokie klify chronią nas przed intruzami. Strażnicy nieustannie strzegą zatoki, więc tylko naprawdę potężny korsarz mógłby wedrzeć się do portu. Pogawędkę przerwało pojawienie się lokaja z kolejnym dzbanem wina. Shona nadal pogrążona była w rozmowie z Johnem Filligrew, który szeptał jej coś do ucha. Zack nieoczekiwanie poczuł silną zazdrość, której nigdy dotąd nie doświadczał. Miał chęć podejść i odciągnąć go od Shony, a następnie wyjaśnić mu dobitnie, że ma się trzymać z daleka. Gdy w pewnym momencie Shona podniosła wzrok i popatrzyła na Zacka, uznał, że musi interweniować. – Czy od zawsze mieszka pani na wyspie, panno McKenzie? – zapytał ją. – Tak, z wyjątkiem czasu, który spędziłam w Anglii na naukach – odparła uprzejmie. Zack wpatrywał się w nią z uwagą. A zatem nie była całkowicie wolna od szkodliwego wpływu cywilizacji. Choć mieszkała na wyspie, zaznała życia w wielkim świecie, pomyślał. Shona zauważyła, jak niezwykle jasne są oczy Zacka, zwłaszcza w blasku świec. Obserwował ją czujnie, z lekkim uśmiechem; świadoma jego badawczego spojrzenia, mimowolnie zapomniała o Johnie Filligrew. – No dobrze – odezwał się Antony. – Chętnie dowiedziałbym się więcej o Wirginii, panie kapitanie. Czy możemy liczyć na to, że zechce pan dotrzymać nam towarzystwa do czasu opuszczenia wyspy?
– Jak najbardziej – zgodził się. Jako że kolacja dobiegła końca, panie przeniosły się do salonu, gdzie czekała aromatyczna kawa, a dżentelmeni pozostali przy stole, by uraczyć się sprowadzonym z Hiszpanii porto, trunkiem najwyżej cenionym przez ojca Shony. W poszukiwaniu świeżego powietrza oraz dla ukojenia niespokojnej duszy Shona wyszła na ozdobiony kwiatami taras, głęboko wdychając tropikalne wonie. Jej wzrok spoczął na drzewach za ogrodem i powróciła wspomnieniami do dawno minionych dni, gdy spacerowała tam z ojcem, słuchając ptaków i rozkoszując się zapachem jego wody kolońskiej. Tęskniła za tamtymi chwilami. Zatopiona w rozmyślaniach, nagle usłyszała za sobą szelest kroków i zauważyła zbliżający się cień. Za jej plecami stanął jakiś człowiek w chmurze tytoniowego dymu. Jej serce mocniej zabiło. – Och, myślałam, że jestem sama – powiedziała nieco nerwowo. – Proszę o wybaczenie, panno McKenzie. – W niskim, tubalnym głosie kapitana Fitzgeralda pobrzmiewała troska. – Nie chciałem pani przestraszyć. Wyszedłem tylko po to, by przed powrotem na statek wypalić fajkę. Proszę mi jednak wierzyć, ogromnie się cieszę, że mogę porozmawiać z piękną kobietą na tropikalnej wyspie, i to nocą. Czy dym pani nie przeszkadza? Shona bezskutecznie próbowała dostrzec ukrytą w nieprzeniknionym cieniu twarz Zacka. – Ani trochę – odparła. – Proszę delektować się fajką, skoro ma pan po temu sposobność. Przyznam, że całkiem lubię zapach tytoniu, bo przywołuje on wspomnienia o moim ojcu, który lubił od czasu do czasu zapalić. – To powszechny zwyczaj – zauważył. – W Wirginii uprawia się tytoń. Indianie nauczyli nas, jak go palić. – Też o tym słyszałam. – Jeśli narzucam się pani, proszę tylko powiedzieć, a zaraz odejdę. – Nie, nie – zaprotestowała pośpiesznie Shona. – Niech pan zostanie… Proszę.
– Doskonale. – Skinął głową. – Zatem chętnie dotrzymam pani towarzystwa. – Jak długo zamierza pan zabawić na wyspie? Zack wyszedł z cienia i popatrzył na nią zza kłębów dymu. – Najwyżej tydzień – odparł i wskazał fajką nocny krajobraz – potem będę musiał pozostawić to wszystko i wrócić do Londynu. – Czyżby pan tego żałował? – Przechyliła głowę, badawczo patrząc mu w oczy. – Przecież pan wróci? – Kiedyś na pewno… Może pogawędzimy o czymś innym? – zaproponował i oparł się ramieniem o ścianę, odwzajemniając spojrzenie Shony. – A o czym chciałby pan ze mną pogawędzić, panie kapitanie? – Dotknęła plecami treliażu. – O czymkolwiek. – Po chwili wzruszył ramionami. – Proszę powiedzieć, jaki temat panią interesuje. Albo jeszcze lepiej, niech mi pani opowie o swojej wyspie. Wiem, że początkowo należała do Hiszpanów, którzy zajęli ją dla Korony i nazwali Santamarią. – Tak właśnie było – przytaknęła Shona. – Pierwsi koloniści założyli tu małą osadę, w której żyli z polowania, gdyż na wyspie nie brakowało zwierzyny. Pozyskane mięso wędzili i sprzedawali załogom przepływających nieopodal statków. W końcu jednak wyspę opuszczono, przenosząc się na większe lądy karaibskie, a Santamaria stała się kryjówką dla piratów. Kolejna zmiana nastąpiła wraz z przypłynięciem Brytyjczyków, którzy zajęli wyspę, a mój ojciec uzyskał ją od Korony. – Był Anglikiem? Shona pokręciła głową. – Pochodził ze Szkocji – odrzekła. – Gdy był mały, jego ojca powieszono za wielokrotne kradzieże bydła. Osierocony i gotowy za wszelką cenę zapewnić lepszy byt sobie i swoim następcom, przeniósł się na południe. Miał bystry umysł i świetnie dysponował pieniędzmi. Pożyczał je na rozmaite przedsięwzięcia i dobrze sobie radził tam, gdzie inni dawali za wygraną. Wkrótce ci, od których brał fundusze, sami zaczęli do niego przychodzić po pożyczki – zarówno kupcy, jak i arystokraci.
– To musiało być nie lada osiągnięcie, biorąc pod uwagę pochodzenie pani ojca. Z pewnością nie brakowało mu ambicji. – W istocie, ale przy tym kierował się zasadami i nie dawał sobie, mówiąc kolokwialnie, w kaszę dmuchać. Od dzieciństwa pragnął, by mu się powiodło. – Przypomniała sobie, jak ojciec opowiadał jej o nabywaniu wielkich posiadłości oraz połaci ziemi, zarówno w Anglii, jak i w koloniach. – Powiodło mu się, a ludzie go szanowali, lecz choć bardzo się starał, nie był mile widziany w wyższych sferach. Liczył sobie trzydzieści pięć lat, gdy ożenił się z moją matką, córką ziemianina, i uzyskał od państwa Santamarię. – Pani rodzice postanowili stworzyć tutaj własny dom. – Zakochali się w wyspie już podczas pierwszej wizyty. Ujął ich tutejszy krajobraz, a potem postanowili osiedlić się tu na stałe. Tata wzniósł na wyspie imponujący dom, lecz niestety, mama niedługo się nim cieszyła. Wkrótce po moich narodzinach zachorowała na febrę i umarła. – To musiał być dla pani straszny cios – zauważył cicho Zack. – Z pewnością był, choć ani trochę jej nie pamiętam. – Zatem zbliżyła się pani do ojca? – Bardzo – potwierdziła. – Uwielbiałam go. Kiedy pojechałam do Anglii, odwiedził mnie… Wtedy ostatni raz go widziałam. Po powrocie na wyspę zachorował i wkrótce zmarł. – Przykro mi. Pani życie na wyspie musi być bardzo niesatysfakcjonujące z powodu braku towarzystwa i oddalenia od świata. – Przeciwnie, czuję się tu całkiem nieźle. Kocham Santamarię, choć czasami mam wrażenie, że jestem niczym ptak w klatce, który nie może rozwinąć skrzydeł – wyjaśniła z nutą żalu w głosie. – Bardzo podobała mi się Anglia i miło wspominam spędzony tam czas. Pozostawiłam w niej szkolne przyjaźnie. Wiem, że któregoś dnia tam wrócę… oby jak najszybciej. Niemniej ma pan rację, bowiem mało kto przypływa na Santamarię. – Zatem wielka to szkoda, że musi pani tu mieszkać z dala od
świata – powiedział Zack. – Powinna pani bawić teraz w Wirginii lub w Londynie, cieszyć się względami młodych plantatorów i arystokratów, bywać na balach i tańczyć do białego rana. Shona przypatrywała się mu w blasku księżyca, zadowolona, że tak znamienity kapitan ma o niej wysokie mniemanie. Choć wcale nie chciała na zawsze opuszczać Santamarii, postanowiła sprawdzić, czy ów dżentelmen jej pomoże. Instynkt podpowiadał jej, że mogła mu zaufać, choć plotkowano, że zadawał się z piratami. – Jak by pan zareagował, gdybym poprosiła pana o przysługę? – zapytała ostrożnie. – O przysługę? – Zack zmrużył oczy. – Zechce pani sprecyzować? Odważnie patrzyła na niego, choć serce podchodziło jej do gardła. – Proszę mi powiedzieć, czy jest pan żonaty – wypaliła bez ogródek. – Nie. Skąd to pytanie? – A nie zabrałby mnie pan do Anglii? Zack westchnął ciężko. Doskonale wiedział, że musi odmówić. Przy tak pięknej i powabnej kobiecie jak Shona nie potrafiłby zachować się z galanterią godną dżentelmena. Panna McKenzie była damą, a konsekwencje zabrania jej na statek mogłyby nieodwracalnie wpłynąć na jego życie. – „Perła Oceanu” to statek handlowy, droga pani – odparł dyplomatycznie. – Przykro mi, ale nie ma na nim odpowiedniego miejsca dla… pasażerów. – Nie mam na myśli podróży w charakterze pasażera, panie kapitanie. Czy nie rozważyłby pan… ożenku ze mną? – Dobry Boże – jęknął Zack z przerażeniem i umilkł, zapatrzony w jej pełne nadziei szmaragdowe oczy. Shona wyprostowała się, nieco pokrzepiona świadomością, że nie odtrącił jej od razu. – Zanim udzieli mi pan odpowiedzi, chyba powinnam napomknąć, że mój ojciec pozostawił mi znaczny spadek, więc…
– Proszę nic więcej nie mówić – przerwał jej bezceremonialnie i uniósł dłoń. – Myślę, że zrozumiałem. Zechce mi pani wybaczyć, ale w zaistniałych okolicznościach nie potrafię udzielić stosownej odpowiedzi. Naturalnie, jestem zaszczycony, gdyż nigdy dotąd nikt mi się nie oświadczał. Czy dlatego chciała pani, bym został? – spytał cierpko. – Próbowała pani mnie zmiękczyć przed złożeniem propozycji? Opuściła głowę. – Tak – przyznała cicho. Zack zaklął pod nosem i odsunął się od ściany. Jak śmiała wykorzystywać pożądanie, które w nim budziła? Z irytacją zgasił kciukiem żar w fajce, a następnie schował ją w skórzanej sakiewce, którą włożył do kieszeni. – Mam na imię Shona – dodała nieśmiało, licząc na to, że dzięki temu staną się sobie bliżsi. Zack odetchnął głęboko. Miał nadzieję, że to się nie dzieje naprawdę i lada moment ocknie się z dziwnego snu. Poniewczasie zrozumiał, że nie powinien był przyjmować zaproszenia na kolację u Antony’ego McKenziego. Sam wpakował się w tę niebezpieczną sytuację. Byłoby najlepiej, gdyby trzymał się z dala od tej rodziny i spróbował zapomnieć o pięknej młodej kobiecie z nabrzeża. Teraz jednak czuł, że Shona McKenzie na to nie pozwoli. – Skąd u pani tak zdecydowana chęć wyjścia za mnie za mąż? – zapytał. – Na wyspie z pewnością nie brakuje bogatych mężczyzn do wzięcia. – Wręcz przeciwnie, nie ma ani jednego – odparła. – Zatem rozumiem, że uznała mnie pani za kogoś, kto legalnie wywiezie panią z wyspy, na co ma pani wielką chęć, czy tak? Shona odwróciła wzrok, zakłopotana zarówno trafnością pytania, jak i badawczym spojrzeniem kapitana. Mimo wszystko był dla niej zupełnie obcym człowiekiem, więc nie mogła mu się zwierzyć, opowiedzieć o swoim nieszczęśliwym życiu w Melrose Hill i tęsknocie za ojcem. Dom, w którym się urodziła i spędziła dzieciństwo, nie był już jej domem, a jedyną możliwością ucieczki
przed jadowitym językiem Carmelity było wyjście za mąż i opuszczenie wyspy. – Tak – potwierdziła z desperacją w głosie. – Pragnę wyjechać z wyspy. Antony jest nadopiekuńczy i nie pozwoli mi odpłynąć samej. Muszę mieć męża. Zack oparł dłonie na biodrach i wpatrywał się w nią zimnym wzrokiem. – Cóż, będzie pani musiała szukać dalej, gdyż nie zostanę pani mężem, panno McKenzie – wycedził. – To absolutnie wykluczone! Shona podeszła bliżej. Nie była pewna, co dalej robić, ale czuła, że nie może jeszcze składać broni. Popatrzyła w oczy Zacka i zwilżyła wargi. – Czy… nie mogłabym jakoś przekonać pana do zmiany zdania? – spytała cicho. Zack posłał jej ostre spojrzenie i zacisnął usta, a następnie wbił wzrok w wyeksponowany dekolt. Przeszło mu przez myśl, że ta atrakcyjna osóbka jedynie wygląda krucho. – Do diaska, nie dam się przekonać do żeniaczki, nawet tak uroczej i uwodzicielskiej kobiecie jak pani – oświadczył. Z zasady unikał związków z pannami na wydaniu oraz z kobietami, które mogłyby czegokolwiek od niego oczekiwać. Preferował uczciwsze i mniej skomplikowane relacje z przedstawicielkami niższego stanu o mniejszych wymaganiach. Doświadczenie nauczyło go, że tak jest najprościej. W Anglii wdał się w przelotny związek z kobietą, która go zainteresowała, i w rezultacie utkwił w wyjątkowo niefortunnym układzie. Nie zamierzał powtarzać tego błędu. – Jestem człowiekiem, który przez większą część życia samodzielnie dokonywał wyborów – oznajmił. – Choć bardzo pragnąłbym zaspokoić swoje pragnienia właśnie z panią, panno McKenzie, nie uczynię tego. Następnym razem, kiedy postanowi pani zainteresować sobą tak doświadczonego światowca jak ja, radzę sięgnąć po bardziej wyrafinowane sposoby. Nie mam miłego usposobienia. Przyznaję, mój charakter jest dość parszywy i
zazwyczaj chętnie wykorzystuję naiwne, młode damy, takie jak pani. Dlatego proszę nie kusić losu. Kiedy postanowię wziąć ślub, osobiście wybiorę przyszłą żonę. – Ale ja myślałam… – Cóż takiego pani myślała? – spytał kpiąco, nie zwracając uwagi na to, że wyraźnie pobladła. – Liczyła pani na to, że owinie mnie pani wokół palca, czy tak? Wydał się jej jeszcze bardziej potężny, kiedy tak stał niepokojąco blisko; od jego ciała biło ciepło. – Sama nie wiem… – zawahała się. – Życie jest inne, niż pani się wydaje – oświadczył. – Całowałem wiele kobiet, które mi wpadły w oko, ale to nie znaczy, że chciałem się z nimi żenić. Shona była świadoma jego nagłego przypływu gniewu. – I cóż z tego, że przywykł pan do całowania dam? – burknęła. – Nie mam pańskiego doświadczenia, przyznaję, ale to nie powód, by traktować mnie z wyższością. Zack z rozbawieniem pomyślał, że jest niewinna jak dziecko. – Tak czy siak, błędnie zakładała pani, że byłbym skłonny ją poślubić. – Powinien pan wiedzieć, że dysponuję całkiem znacznym posagiem. Stężał i popatrzył na nią wyniośle, jakby chciał oszacować jej wartość. – Teraz pani mnie obraża – oświadczył z napięciem, w którym Shona wyczuła lodowaty chłód. – Nie można mnie kupić. Nie potrzebuję pani pieniędzy, mam ich mnóstwo. Bez względu na to, jak zasobna jest kiesa pani brata, panno McKenzie, nie jestem nią zainteresowany. Co takiego pozwala pani myśleć, że dałbym się skusić? Shona wstrzymała oddech. Poczuła się upokorzona. – To pan mnie obraża, a nie ja pana – oburzyła się. – Skoro dysponuje pani sporym majątkiem, nie powinna mieć pani trudności z realizacją swoich planów. W pani życiu wszystko układa się doskonale. Czego więcej może chcieć młoda
dama? – Wolności! – krzyknęła porywczo. – Pragnę wolności, bo chcę robić to, co uznam za stosowne, zamiast dostosowywać się do cudzych oczekiwań! Zack pokręcił głową. – Jeśli wyobraża sobie pani, że małżeństwo zapewni jej wolność, powinna pani pomyśleć raz jeszcze. Założy sobie pani więzy innego rodzaju. Skoro właśnie tego pani pragnie, proszę bardzo. Może pani zamieszkać, gdzie pani zechce, albo kupić sobie męża – to nie powinno nastręczać trudności. Poza majątkiem ma pani inne atrybuty… – Posłał jej pogardliwe spojrzenie. – Już niedługo zawinie tu kolejny statek, płynący do Anglii. Na jego pokładzie z pewnością znajdzie pani jakiegoś głupca, który przyjmie pani matrymonialną propozycję. Shona była urażona do żywego słowami kapitana Fitzgeralda. Blada jak kreda, zacisnęła delikatne usta, usiłując zapanować nad emocjami. Zesztywniała i uniosła głowę, po czym spojrzała Zackowi prosto w oczy. – Rozumiem pana doskonale, panie kapitanie – wycedziła. – Jest pan istnym diabłem, barbarzyńcą, nieczułym brutalem… Żałuję, że się do pana zwróciłam. Zapewniam, że nie będziemy już rozmawiali na ten temat. Nie zamierzam pana dłużej kłopotać. Dziękuję za poświęcony mi czas. Kiedy próbowała go ominąć, zatrzymał ją stanowczym ruchem i obrócił ku sobie. – Jestem barbarzyńcą? – spytał groźnie. – I wywnioskowała to pani z mojego dotychczasowego zachowania? Interesujące. Niechże mi pani uwierzy, panno McKenzie, nie ma pani pojęcia, jak potrafię być nieokrzesany. Nie chciałaby pani być moją żoną, zapewniam – dodał grzmiącym głosem. Jego dłoń zacisnęła się mocno na jej ręce. Uścisk nie był bolesny, ale wystarczająco silny, żeby wystraszyć nienawykłą dziewczynę. Zack uniósł wolną ręką jej brodę, a gdy odwróciła twarz, żeby się oswobodzić, przyłożył palce do jej policzka. Ze strachu wstrzymała oddech.
– Proszę mnie puścić – zażądała chrapliwie. – Sprawia mi pan ból. Nie zamierzam z panem walczyć, jest pan znacznie silniejszy ode mnie. Zack wpatrywał się w jej oczy. Widział w nich temperament, ale i strach. Sfrustrowany, zacisnął zęby i puścił rękę Shony, mimowolnie muskając jej pierś. Natychmiast uświadomił sobie, co się stało, ona też to zauważyła. Poznał to po rumieńcach, które nagle wypełzły na jej policzki. Shona starała się nie zwracać uwagi na to, jakie wrażenie zrobił na niej ten dotyk. – Prosiłam, żeby pan mnie puścił – podkreśliła lodowatym tonem. – Niech pan natychmiast zabierze ręce. Zachowywała się dokładnie tak, jak przewidywał. – To właśnie zamierzam uczynić – oświadczył, rozmyślnie głaszcząc palcami jej biust. – Ale najpierw musi pani uświadomić sobie swój błąd. Nie powinna była pani zakładać, że dam się wmanipulować w małżeństwo. Zresztą jako moja żona byłaby pani na każde moje skinienie i mógłbym panią brać, kiedy tylko bym chciał. Proszę mi wierzyć, zaspokajałaby mnie pani nieustannie. Czy mam już teraz zademonstrować pani, jak egzekwowałbym swoje mężowskie prawa? Shona dostrzegła, że jego usta zbliżają się do jej ust. Otoczył ją ręką w talii i przyciągnął do siebie, a wtedy ugięły się pod nią kolana. Popatrzyła na jego stanowczą twarz i nagle ogarnęła ją panika. Odwróciła głowę, tuż zanim ich usta się zetknęły. Oddychała gwałtownie i ciężko, jak po długim biegu. Niezrażony Zack ujął jej twarz w dłonie i przytrzymał, po czym pocałował w usta z wprawą i stanowczością. Shona bezwolnie poddała się pieszczocie, oszołomiona zapachem brandy i tytoniu. Była zbyt zaskoczona, by stawiać opór. Jego pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Zakręciło się jej w głowie i poczuła, że teraz liczy się tylko jego uwodzicielska bliskość, gorące wargi i wprawne dłonie. Rozchyliła usta i przyjęła stanowczy pocałunek. Zack nie przestawał głaskać jej piersi, leniwie delektując się uległością
swojej ofiary. Shona nagle uprzytomniła sobie, że to, co robił, było tylko próbą uwiedzenia, pogwałcenia jej prywatności. Oparła się o balustradę; gdyby nie to, z pewnością osunęłaby się na ziemię. Cofnął się i popatrzył na nią uważnie. – Dlaczego pan to zrobił? – wyszeptała. Kompletnie pogubiła się we własnych emocjach, a z kącika oka spłynęła zdradziecka łza. Zack nie znał odpowiedzi na to pytanie, więc w milczeniu patrzył na rozemocjonowaną dziewczynę o szklistych oczach. Jest cudowna, po prostu idealna, pomyślał. Pragnął jej z namiętnością, od której brakowało mu tchu. Wpatrywał się w jej unoszący się przy każdym oddechu biust, delektował widokiem jej drżących ust, spuchniętych od jego żarliwych pocałunków. Uniósł dłoń, żeby otrzeć łzę z jej policzka, ale znieruchomiał, kiedy otoczyła się rękami w talii, jakby w ten sposób pragnęła się ochronić. Zacisnął zęby. – Proszę się nie bać, panno McKenzie – powiedział chrapliwym głosem. – Więcej nie zademonstruję swojego barbarzyńskiego zachowania. Mam dość kłopotów i nie muszę dokładać sobie nowych, biorąc panią za żonę. Dobranoc pani. Odwrócił się i ruszył do domu, żeby odszukać pierwszego oficera i jak najszybciej wrócić na pokład. Złość, która go dotąd trawiła, powoli ustępowała, i tylko nerwowe bicie serca dowodziło, że wkrótce będzie żałował swojego uczynku. Jego myśli nieustannie krążyły wokół propozycji panny McKenzie. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu czuł się jak idiota dlatego, że ją odrzucił. Dziewczyna była wspaniała, ale niech Bóg ma w swojej opiece tego nieszczęśnika, który znajdzie się z nią na ślubnym kobiercu. Lubił kobiety o ognistym temperamencie, tyle tylko że Shona dodatkowo charakteryzowała się niewiarygodnym uporem i potrzebowała męża o równie silnej woli, jak cierpliwości. Shona stała z twarzą zwróconą ku ogrodowi, wstrząśnięta tym, co się przed chwilą wydarzyło. Żyła już dwadzieścia lat, ale
nic nie przygotowało jej na konfrontację z mężczyzną pokroju Zacka Fitzgeralda. Pocałunek całkiem wytrącił ją z równowagi. Jej serce biło jak szalone i czuła dziwną rozkosz, która rozpływała się po całym jej ciele. Właśnie tak pragnęła reagować na przyszłego męża. Często marzyła o takim pocałunku, a ten, jej pierwszy, urzeczywistnił te marzenia. Zack miał ciepłe i wilgotne usta, którymi pieścił jej wargi z coraz większą namiętnością; był zaborczy, co jej niezwykle odpowiadało. Duże zielone oczy Shony zaszły łzami, które natychmiast otarła. Poczuła się wstrząśnięta zachowaniem kapitana. Kiedy postanowiła wyjść za mąż, żeby zyskać wolność, nie wyobrażała sobie, jak gwałtowna będzie reakcja kapitana Fitzgeralda na jej oświadczyny. Teraz wręcz nie mogła uwierzyć, że zaproponowała mu małżeństwo. Praktycznie zażądała, żeby się z nią związał. Co w nią wstąpiło? Zupełnie tego nie rozumiała. Tymczasem kapitan wzgardził nią i odszedł, pozostawiwszy po sobie jedynie zapach dymu tytoniowego. Shona nie była pewna, czy jej złość i rozczarowanie były rezultatem odtrącenia przez Zacka, czy też raczej miały swoje źródło w nadal niejasnej przyszłości. Cokolwiek to było, czuła, że nigdy nie zapomni tego wieczoru. Na zawsze wrył się w jej pamięć i w serce. Co do jednego nie miała już wątpliwości – kapitan Zachariasz Fitzgerald był ostatnim mężczyzną na świecie, za którego mogłaby wyjść. Carmelita zauważyła, że Shona wychodzi, a nie widziała, by wróciła. Zaintrygowana, postanowiła jej poszukać, a gdy rozglądała się wśród gości, zorientowała się, że brakuje też kapitana. Natychmiast ruszyła na taras, a zatrzymawszy się w cieniu, zauważyła, że Zack wraca do budynku. Miał twarz pozbawioną wyrazu i zaciśnięte zęby, a gdy minął próg, zagadnął jednego z lokajów o pana Singletona. Kilka minut później obaj wyszli. Opuszczając taras, Carmelita stanęła twarzą w twarz z Shoną, która popatrzyła na nią niepewnie. Trudno było powiedzieć, czy
Shona jest zła, urażona, czy też rozczarowana, ale z pewnością targały nią silne emocje. Carmelita zamknęła oczy, żeby ukryć błysk. Jej myśli krążyły teraz wyłącznie wokół jednego. Zrozumiała, że z łatwością zeswata ową parę, gdyż dzięki temu Shona na dobre opuści wyspę.
ROZDZIAŁ TRZECI Shona ruszyła przed siebie ścieżką w stronę lasu. Gdy znalazła się wśród drzew, poczuła, jakby znalazła się w zupełnie innym, osłoniętym przed słońcem świecie. Drzewa osiągały tu wysokość kilkudziesięciu metrów, ale górnych konarów nie dawało się dostrzec, gdyż znikły wśród liści i pnączy, wijących się niczym zielone węże. Dorodne mchy i paprocie wystawały ze wszystkich zakamarków, a ich łodygi osiągały czasami grubość męskiej ręki. Na drzewach rosły owoce: zielone awokado, złociste mango, dzikie morele i limonki. Shona szła dróżką wijącą się wśród gęstwiny i już po pięciu minutach znalazła się na skalistej polanie. Po wielkich głazach spływała woda, która gromadziła się w zagłębieniu. Po jednej stronie piętrzyło się urwisko o wysokości siedmiu metrów; po przeciwnej stronie polany wysokie drzewa zdawały się sięgać nieba, a gęsta roślinność skutecznie osłaniała przestrzeń. Niedługo po wyjściu Shony Zack przybył na spotkanie z Antonym. Przez otwarte drzwi na taras patrzył, jak kierowała się w stronę lasu. Carmelita zauważyła, jakim wzrokiem wiódł za jej szwagierką. – Shona jest bardzo piękną kobietą, nie sądzi pan? – zagadnęła go. – Tak właśnie sądzę – przytaknął. – Podejrzewam, że przyszedł pan do nas z wizytą nie tylko po to, by spotkać się z moim mężem. Zack lekko zmrużył oczy. – Jestem tutaj, ponieważ mąż pani zaprosił mnie na zwiedzanie wyspy – oświadczył wymijająco. – No cóż, tak się składa, że sprawy zawodowe zatrzymały Antony’ego w tartaku. Na pewno nie będzie go jeszcze przez co najmniej pół godziny, więc może pójdzie pan za Shoną? Nieopodal znajduje się strumyk, nad którym chętnie spaceruje. To bardzo ładne miejsce, jestem przekonana, że doceni pan jego urok. Poza
tym, sama nie wiem dlaczego, ale Shona wydaje się dzisiaj nie w humorze. Może pańskie towarzystwo poprawi jej samopoczucie. Zack z dystansem podszedł do propozycji. Czuł, że Carmelita usiłuje nim manipulować. Ponieważ jednak żałował swojego wczorajszego zachowania i był przekonany, że musi się usprawiedliwić przed Shoną ze swoich szorstkich słów oraz obcesowego zachowania, postanowił ruszyć jej tropem. Carmelita z chytrą miną odprowadziła go wzrokiem, myśląc o tym, że jak na razie wszystko układa się doskonale. Shona zawsze rozbierała się nad strumieniem, więc i tym razem nie powinno być inaczej. Kapitan już za parę minut zobaczy ją w negliżu, może nawet podczas kąpieli. Dostrzegła pożądanie w oczach Zacka, gdy poprzedniego wieczoru spoglądał na Shonę. Nie ulegało wątpliwości, że wygłodniały żeglarz nie oprze się wdziękom tak powabnej istoty. Podstawienie mu pod nos przynęty było łatwe. Teraz należało tylko czekać, aż kapitan ją chwyci. Zack podążył ścieżką, którą wcześniej szła Shona. Najbardziej irytował go fakt, że odczuwał pożądanie za każdym razem, gdy ją widział, a nawet wtedy, gdy o niej myślał. Zazwyczaj nie reagował na kobiety tak gwałtownie, teraz jednak nie zatracił zdolności logicznego myślenia i postępowania. Na dodatek nie rozumiał, dlaczego akurat ona ma na niego taki wpływ. Chciał trzymać ją w objęciach, ciepłą i chętną. Poprzedniego wieczoru w jadalni zwrócił uwagę, że Carmelita nie spuszcza z niej bacznego i nieprzyjaznego spojrzenia. Wtedy nabrał przekonania, że w Melrose Hill nie wszystko wygląda tak różowo, jak z pozoru się wydawało. Bez trudu dodał dwa do dwóch i zrozumiał, dlaczego Shona zaproponowała małżeństwo. Wyczuwał jej zdenerwowanie także teraz, kiedy patrzył, jak siedziała nad strumykiem, z podkulonymi nogami, zapatrzona w wodę. Poczuł, jak ściska mu się serce na jej widok. Choć była zdesperowana, dostrzegał jej wrażliwość i od pierwszego spotkania pozostawał pod jej urokiem osobistym. Wszystko to składało się
na niesłychanie atrakcyjną całość. Był wzburzony, kiedy odchodził poprzedniego wieczoru, a co gorsza miał świadomość, że ta kobieta może coś dla niego znaczyć. Wiedział, że powinien trzymać się od niej z daleka. W tym odludnym miejscu Shona postanowiła zbliżyć się do natury i zdjęła suknię. Miała mokre włosy, które odgarnęła z twarzy, a jej wilgotna halka przylegała do skóry. Ciało zdawało się lśnić w migotliwym świetle sączącym się przez korony drzew. Wyglądała jak leśna wróżka. Była urocza i powabna. Na jej widok Zack znieruchomiał jak zahipnotyzowany i poczuł, że ogarnia go niezwykły, rozkoszny spokój. Bez względu na to, jak bardzo Shona zagrażała jego równowadze, wiedział, że nie może teraz odejść. Co nie oznaczało, że nagle zapragnął się z nią ożenić. Nie chciał rezygnować z wolności, jako zatwardziały kawaler cenił ją ponad wszystko. Miał córkę, ukochane dziecko, którego jednak nie mógł otwarcie uznać. Nigdy wcześniej nie sądził, że jest w stanie obdarzyć tak głębokim uczuciem inną ludzką istotę. Kiedy wyjeżdżał z Anglii, nie miał pojęcia, jak wielki wpływ będą miały na niego niewinne brązowe oczy i pogodny, niewinny uśmiech. Był gotów pogodzić się ze złem koniecznym i związać się z matką swojej córki, aby ją oficjalnie uznać, ale jeszcze nie teraz. Pogrążona w rozmyślaniach Shona nie usłyszała zbliżającego się Zacka. W pewnym momencie jednak drgnęła i odwróciła się raptownie, a jej serce mocniej zabiło. Na widok kapitana zerwała się na równe nogi. – Pan Fitzgerald – szepnęła, czując na sobie jego badawcze spojrzenie. Bezwiednie przyłożyła dłoń do szyi i z zakłopotaniem opuściła wzrok, świadoma, że w żadnym wypadku nie powinna tak się pokazywać żadnemu mężczyźnie. Zack był lekko rozbawiony skrępowaniem Shony. Przeszło mu przez myśl, że jej oczy przypominają szmaragdowozielone kryształy, ale potem zauważył, że w niespokojnym, rozedrganym
świetle zmieniają barwę. Podobała mu się jej kremowa cera i łagodność spojrzenia, a także szczupła, choć kobieca figura. Przy tej dziewczynie tracił zdolność logicznego myślenia. Całkowicie go dekoncentrowała. Zastanawiał się, w jaki sposób mógłby ją uspokoić, żeby się tak nie przejmowała tym, że widział ją bez sukni. Uśmiechnął się. – Mogę zamknąć oczy, jeśli dzięki temu poczuje się pani lepiej – odezwał się łagodnym, ciepłym głosem. – Za późno, już mnie pan zobaczył – burknęła. – Proszę mi uwierzyć, panno McKenzie, nie jestem sprośnym podglądaczem i… – Nie jest pan również ślepy – przerwała mu bezceremonialnie. – Ślepy nie jestem – przyznał z uśmiechem. – Co więcej, z niekłamaną przyjemnością podziwiam tak piękną istotę jak pani. – W innych okolicznościach podziękowałabym panu za komplement, ale gdy stoję przed panem na wpół rozebrana, śmiem twierdzić, że sytuacja jest wielce niestosowna. – Zatem niewątpliwie miałaby pani coś przeciwko temu, gdybym postanowił zostać i pani towarzyszyć? – Ależ skąd, jakżebym śmiała. Proszę, niechże pan zostanie – wycedziła z ironią. – Wiem, że tak naprawdę wcale pani tego nie chce – odparł. – Nadal się pani na mnie gniewa. – Gdybym się gniewała, powiedziałabym to wprost. Właściwie co pan tutaj robi? Kąciki ust Zacka drgnęły, jednak Shona nie nazwałaby tego grymasu uśmiechem. – Widziałem, jak wychodziła pani z domu – wyjaśnił. – Chciałem przeprosić za swoje zachowanie ubiegłego wieczoru. Nie powinienem był odzywać się do pani w tak szorstki sposób. – Doprawdy? Chce pan powiedzieć, że podążył pan za mną aż tutaj jedynie po to, żeby wyrazić tak powierzchowną skruchę? – Pogardliwie wydęła usta. – Jestem zdumiona. Tak się składa, że poza mną nie przychodzi tu absolutnie nikt.
– Pani bratowa poinformowała mnie, gdzie pani szukać. – Czyżby? – Shona pokręciła głową. – Dlaczego mnie to nie dziwi? Jak pan widzi, przyszłam tutaj, by zażyć kąpieli. Zdumiewa mnie, że Carmelita, wiedząc o tym, zaproponowała to panu. Odwróciła się od Zacka i ponownie usiadła na kamieniu. Było oczywiste, że Carmelita próbuje się jej pozbyć. Najwyraźniej doszła do wniosku, że kapitan Fitzgerald to dobra partia dla panny na wydaniu. Czując na plecach ciepło popołudniowego słońca, Zack zdjął frak i zajął miejsce obok Shony. – Odnoszę wrażenie, że panie niespecjalnie za sobą przepadają – zauważył taktownie. Shona przeniosła spojrzenie z wody na pierzaste palmy nad strumieniem. – Nie przepadam za bratową – wyznała cicho. – Tolerujemy się z wielkim trudem i tylko dlatego, że sytuacja tego wymaga. Czasem wydaje mi się, że urodziłyśmy się wyłącznie po to, by wchodzić sobie w paradę. – Przechyliła głowę i spojrzała uważnie na Zacka. – Wydaje się pan zmartwiony. Niepotrzebnie. Nie zachowałam się stosownie, prosząc pana o rozważenie ewentualnego ślubu ze mną. Proszę mi wierzyć, ogromnie żałuję swojego niemądrego zachowania. Nie jestem na tyle głupia, żeby powtarzać tę prośbę. – Chyba powinienem odetchnąć z ulgą – odparł. – Przyznam jednak, że oświadczyny pięknej młodej damy to dla mnie coś absolutnie wyjątkowego. Wie pani, jak zbić mężczyznę z pantałyku. – Czasami trzeba korzystać ze sposobności, nawet jeśli grozi nam, że popełnimy największy błąd w życiu. – Istotne jest to, żebyśmy uczyli się na błędach i nie ograniczali do lizania ran. Gwarantuję, że nie chciałaby pani zostać moją żoną. Shona wzruszyła ramionami i odrzuciła włosy na plecy. – Może ma pan rację. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Jak zrozumiałam, nie jest pan zainteresowany ożenkiem ze mną.
– Tak to pani zrozumiała? – mruknął, nie odrywając od niej wzroku. Pomyślał, że była wyjątkowo inteligentna. Mimowolnie skierował wzrok na jej usta, pełne i kuszące, jakby stworzone do pocałunków. Shona skinęła głową i wstrzymała oddech. Choć teraz wpatrywała się w wodę, czuła na sobie uważne spojrzenie Zacka. Chwilę wcześniej zauważyła, że nosił na szyi srebrny łańcuszek – to, co na nim zawiesił, skrywało się w fałdach koszuli. Czy był to krzyżyk? Musiała to jak najszybciej sprawdzić. Zapragnęła go dotknąć. Stał zbyt blisko, wyczuwała bijące od niego ciepło i energię. Ogarnął ją lekki strach, ale nie wiedzieć czemu, nie chciała się odsunąć i nabrać dystansu. – Byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan powstrzymać się od wspominania komukolwiek o wydarzeniach wczorajszego wieczoru – odezwała się. – Proszę nie mówić nikomu, że oświadczyłam się panu… chyba że już pan to zdążył rozgłosić. – Bynajmniej – zaprzeczył cicho. – Ta sprawa dotyczy wyłącznie pani i mnie. Proszę mi jednak wierzyć, że nie mogę ożenić się z panią. – Przecież powiedział pan, że nie jest żonaty – przypomniała mu. – I nie kłamałem – zapewnił ją Zack i odwrócił wzrok. – Niemniej… pewne kwestie w Anglii wiążą mi ręce. – No cóż – westchnęła smutno Shona. – Jak już nadmieniłam, rozumiem to doskonale. Jesteśmy sobie obcy, panie kapitanie, i nie musi pan się przede mną tłumaczyć. Zack zacisnął zęby. Shona była przepiękna i kusząca w mokrej halce, która uwidaczniała każdy element jej kształtnego ciała. Czuł, że nie potrafiłby się oprzeć tej dopiero co poznanej dziewczynie. Przyjrzał się jej lekko zarumienionej twarzy, gęstym rzęsom i wąskim brwiom, a następnie lekko dotknął jej policzka. – Shono – wyszeptał, po raz pierwszy zwracając się do niej po imieniu. – Gdybym nie miał żadnych zobowiązań, naprawdę czułbym pokusę związania się z tobą.
Uśmiechnęła się z wysiłkiem, słysząc te słowa, ale nie potrafiła się zdobyć na odpowiedź. Nie wiedziała, co zrobić, więc wśliznęła się z powrotem do lśniącej zielenią wody, ciepłej i przyjemnej. Gdy po chwili popatrzyła na Zacka, przekonała się, że nie odrywał od niej wzroku. Przepłynęła na drugą stronę strumienia, ale szybko wróciła i wyszła na skałę. Tam, cała mokra, stanęła obok Zacka i pochyliwszy się, wyżęła długie ciężkie włosy, które następnie odrzuciła na plecy. Gdy usiadła i rozprostowała długie nogi, Zack po raz pierwszy zauważył jej drobne, zgrabne stopy. Pożerał ją wzrokiem. Gdy pływała, z trudem oparł się pokusie i pozostał w ubraniu, choć bardzo pragnął do niej dołączyć. Sam widok tej dziewczyny sprawił, że niemal zapomniał o bożym świecie; zapragnął jej jak młodzieniaszek, który jeszcze nie miał okazji zaznać cielesnych uciech. – Doskonale pływasz – zauważył. – Często tutaj przychodzisz? – Codziennie – odparła pogodnie Shona. – Kąpię się tu i odpoczywam. – A poza tym, jak podejrzewam, umykasz przed swoją bratową. – Można tak to ująć – przyznała ze śmiechem. – Traktuję strumień jak swoją kryjówkę. Mogę się tu cieszyć samotnością – chociaż dzisiaj jest wyjątkowy dzień. – Naprawdę nie masz nic przeciwko temu? – zapytał z niepokojem w głosie. – Nie zamierzałem naruszać twojej prywatności. Gdy tu przyszedłem, twoja bratowa poinformowała mnie, że jej mąż zjawi się nieco później, niż planował. Ponieważ właśnie znikałaś wśród drzew, pani Carmelita zaproponowała, żebym wybrał się z tobą na przechadzkę. Zależało mi na naszym spotkaniu, gdyż pragnąłem gorąco cię przeprosić. Shona zerwała się z miejsca. – Doprawdy, nie ma takiej potrzeby – oświadczyła pośpiesznie. Zack wstał, zbliżył się ku niej, a gdy się odwróciła w
poszukiwaniu ubrania, chwycił ją za rękę i odwrócił twarzą do siebie. – Ależ owszem, jest taka potrzeba. – Wolną dłonią dotknął jej policzka. – Nie mogłem tak zostawić tej sprawy. Opuścił ręce, znowu mimowolnie muskając palcami jej biust. Shona natychmiast uświadomiła sobie, co zrobił. Wstrzymała oddech i nagle odniosła wrażenie, że Zack jest bardzo potężny i stoi zbyt blisko. – Czy mógłby pan mnie nie dotykać? – zapytała cicho. Była to bardzo stosowna reakcja, dokładnie taka, jakiej Zack spodziewałby się po kobiecie równie niewinnej i nieśmiałej jak Shona. Tyle tylko że jej zachowanie działało na niego jak czerwona płachta na byka. – Gdybym zgodził się ożenić z tobą, musiałabyś tolerować moje umizgi. – Nie odsunęła się, więc pochylił się ku niej. – Czy mam ci zademonstrować, czego powinnaś oczekiwać? – Wolałabym, żeby pan tego nie robił – zaoponowała bez tchu. Jego sugestywny ton sprawił, że po jej skórze przebiegł dreszcz. Nie mogła się odsunąć, kiedy delikatnie ocierał palcami krople wody z jej policzka. – Zbliż się do mnie – szepnął nieoczekiwanie. – Chcę cię pocałować… Obiecuję, że będę delikatny. Shona miała wrażenie, że zaraz się rozpłynie. – Czy wprawiam cię w zakłopotanie? – spytał chrapliwym głosem Zack. – Przecież wie pan, że tak właśnie jest – wyszeptała, nim udało się jej zapanować nad sobą; wtedy usłyszała jego pełen satysfakcji śmiech i odwróciła głowę. – Robi pan to celowo, chcąc zbić mnie z tropu. – W takim razie spróbuj się odprężyć. Nie dając jej okazji do dalszych protestów, pochylił się i pocałował ją w usta z taką wprawą i namiętnością, że zabrakło jej tchu w piersiach. Jego pocałunek był ciepły i uwodzicielski; ze zdumieniem odnotowała, jak bardzo ją pobudził.
Zack objął Shonę w talii i przyciągnął do siebie, a potem ponownie pocałował ją w usta. Przywarła do niego z całych sił i w końcu uświadomiła sobie, że ten mężczyzna może zapewnić jej niewyobrażalne rozkosze. Ich pocałunek zdawał się trwać wiecznie i z każdą chwilą był coraz namiętniejszy. Shona odniosła wrażenie, że lada moment oszaleje. Nie protestowała, pozwalając Zackowi na wszystko, kiedy jednak pochylił się i dotknął ustami jej piersi, przypomniała sobie, że jest na wpół naga. Widok jej własnego ciała, zaróżowionego od słońca, o dziwo, wcale jej nie zakłopotał. Czuła się tak, jakby została stworzona, żeby oddać się temu mężczyźnie i ulegać jego woli. Chociaż znała go zaledwie od jednej doby, pragnęła kochać się z nim do utraty tchu. Pragnęła tak bardzo, że aż to ją zdumiewało. W końcu jednak zrozumiała, że nie może dłużej poddawać się jego coraz namiętniejszym pieszczotom – zwłaszcza w świetle tego, że odrzucił jej oświadczyny. Cofnęła więc głowę i popatrzyła na niego z niedowierzaniem, że ośmielił się robić z nią takie rzeczy. – Co pan wyprawia? – spytała zadyszana. Zack miał wrażenie, że stracił kontrolę nad sytuacją. – Czy mam rozumieć, że nie podoba ci się mój pocałunek? – Zmarszczył brwi. – Powiedziałabym, że to… bardzo odkrywcze doświadczenie – odparła Shona ostrożnie. – Przyznaję, nigdy dotąd nie byłam tak całowana. – Czyżby pierwszy raz pocałował cię mężczyzna? – Zack nie był w stanie w to uwierzyć. – Gdybym odpowiedziała na to pytanie, zdradziłabym tajemnicę, której wolałabym nie ujawniać – zauważyła. – Chciałbym poznać wszystkie twoje najintymniejsze sekrety, Shono. – Najintymniejsze? – powtórzyła. – Tego właśnie pan pragnie, panie kapitanie? Czy chce pan poznać mnie od intymnej strony?
Zack nie był pewien, o co jej chodziło. Wietrzył podstęp… – A czy ty chciałabyś zbliżyć się do mnie? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Shona popatrzyła mu w oczy. – Chyba zaczynam pana rozumieć. – Pokiwała głową. – Chce pan mnie wykorzystać, nie tracąc przy tym wolności. Dlatego czyni pan podchody i próbuje mnie uwieść. Proszę mi wierzyć, nie przyjmę pańskich umizgów bez trwałego zobowiązania. Tak się składa, że zawsze robię wszystko, jak należy. Jestem porządną dziewczyną. – Spodziewałem się, że powiesz coś takiego – westchnął. – Czyżby w pańskim głosie pobrzmiewało rozczarowanie? – spytała z udawaną troską. Zack nawet nie krył rozbawienia. – Naturalnie – przytaknął. – Jesteś niesłychanie kusząca. Pochylił się i pocałował Shonę w usta. Nie miała już ani siły, ani chęci dłużej się opierać. Czuła, że podświadomie czekała na tę chwilę przez całe swoje dwudziestoletnie życie. Zajęci pocałunkiem, przestali zwracać uwagę na otoczenie i nie usłyszeli, że nie są już sami w tym ustronnym zakątku. – Wielkie nieba! – Leśną ciszę przeszył donośny krzyk. – Co pan sobie wyobraża? Proszę w tej chwili odsunąć się od mojej siostry! Rozpoznając głos Antony’ego, Shona wyśliznęła się z ramion kapitana i zerwała na równe nogi. Zack zmełł w ustach przekleństwo i również wstał, choć zdecydowanie spokojniej. Oboje odsunęli się od siebie. Shona odwróciła się nerwowo i zobaczyła, że jej brat zbliża się prosto ku nim. Dłonie miał zaciśnięte w pięści, a twarz spurpurowiała mu ze złości. Shona musiała przygryźć wargę, żeby powstrzymać okrzyk zgrozy. Za Anthonym podążała Carmelita oraz dwóch plantatorów z żonami. Szkarłatna ze wstydu Shona się cofnęła, a potem zamarła. Czuła bolesny ucisk w gardle. Była świadoma, że okryła się hańbą, i to na oczach najczcigodniejszych przedstawicieli Santamarii.
Równie dobrze mogłaby paradować nago przez miasto. Na wpół rozebrana stała teraz przed sąsiadami, którzy świdrowali ją wzrokiem. Sięgnęła po suknię i pośpiesznie się nią okryła, usiłując zachować resztki skromności. Usłyszała, jak kapitan klnie, ale była zbyt oszołomiona, żeby również przeklinać tę chwilę, choć bez wątpienia potrafiłaby przywołać odpowiednie słowa. Antony lodowatym wzrokiem wpatrywał się w skąpo ubraną siostrę. Było oczywiste, że zamierza wyciągnąć wobec niej jak najsurowsze konsekwencje. – Jak ty wyglądasz? – spytał ostro. – Nie masz wstydu? Natychmiast wracaj do domu. Tam postanowię, co z tobą zrobić. – Odwrócił się do przyjaciół. – Jestem wam winien przeprosiny. Przyprowadziłem was tutaj, żebyście poznali kapitana Fitzgeralda, ale to, co wszyscy ujrzeliśmy, świadczy samo za siebie. W zaistniałych okolicznościach pragnę prosić was o dyskrecję. Mam nadzieję, że okażecie dobrą wolę, oceniając to niefortunne zdarzenie. A teraz proszę, zechciejcie powrócić do domu, gdzie wkrótce służba poda przekąski. Co do mnie, zjawię się tam za moment. Obaj dżentelmeni pochylili głowy, kłaniając się uprzejmie, choć nieco sztywno. Następnie odwrócili się na pięcie i pomaszerowali ścieżką do budynku. Damy podreptały za nimi, półgłosem dyskutując o tym, co przed chwilą zobaczyły. Antony przelał całą furię na kapitana Fitzgeralda. – Do diabła z panem! – krzyknął. – Co to ma znaczyć? Jak pan śmie robić coś takiego mojej siostrze! Co pan sobie wyobraża? Że trafił pan do lupanaru? – Z pewnością ma właśnie takie wyobrażenie o naszym domu – zauważyła szyderczo Carmelita. – Niemniej muszę ci pogratulować, Shono – dodała, kierując spojrzenie na szwagierkę, która zignorowała polecenie brata i nie ruszyła się z miejsca. – Jeśli postanowiłaś uwieść pana kapitana, to znakomicie ci się to udało. Wystarczyło kilka sekund, żeby na twarzy Zacka pojawiło się
zdumienie, a po nim furia, kiedy dotarło do niego pełne znaczenie słów wypowiedzianych przez Carmelitę. Popatrzył na Shonę z nieskrywaną pogardą, a jego oczy, które zaledwie moment wcześniej były przepełnione namiętnością, teraz wydawały się zimne jak stal. Shona stała w milczeniu, zdezorientowana i wzburzona, aż w końcu Zack nie wytrzymał. – Zaplanowałaś to! – syknął. Miał żądzę mordu wypisaną na twarzy. W tym momencie był całkowicie przekonany, że Shona McKenzie jest najbardziej wyrachowaną istotą na świecie, a jednocześnie wyjątkowo utalentowaną aktorką. Nie rozumiał, dlaczego nie zorientował się wcześniej. – Nie! – krzyknęła wstrząśnięta, że tak pomyślał. Ponownie spojrzał na nią lodowato. Było jasne, że nie mogła już liczyć na odzyskanie jego zaufania. – Jesteś zakłamana – wycedził. – Zwabiłaś mnie tutaj, kazałaś mi wierzyć, że nie zniechęciła cię moja odmowa. Przez cały czas współpracowałaś z bratową, aby mnie skłonić do małżeństwa. Jesteś nędzną manipulatorką, ale cokolwiek sobie wymyśliłyście, nie pozwolę tak siebie potraktować. Shona odbierała każde jego słowo jak cios sztyletem. Krew odpłynęła jej z twarzy, a serce biło coraz gwałtowniej. Oszołomiona wrogim zachowaniem Zacka, cofnęła się o krok i zachwiała, jakby ją uderzył. Opuściła ją cała odwaga. Nie było sensu prowadzić kłótni, ponieważ Zack był zaślepiony i ogłuszony przez furię. Teraz wyraźnie widziała, że cała ta scena została rozmyślnie zaaranżowana przez Carmelitę. Ponieważ znała ścieżki, jakimi podążały myśli bratowej, nie miała wątpliwości, że ta wstrętna kobieta zamierza skorzystać na zaistniałej sytuacji. Shona desperacko poszukiwała pomocy. Gdy wyczuła na sobie przenikliwe spojrzenie Carmelity, nie miała wątpliwości, że to ona sprowadziła tutaj obcych ludzi. Dostrzegła na twarzy bratowej wyraz satysfakcji i ogarnął ją strach. Zatriumfowała. Zack odwrócił się do Antony’ego, mając nadzieję, że
przemówi mu do rozsądku. Instynkt podpowiadał mu, że posunął się za daleko. Niewiele brakowało, by uczynił swym śmiertelnym wrogiem człowieka, który z otwartymi ramionami powitał go na swojej wyspie i zaprosił do domu. – Moim zdaniem zachodzi niebezpieczeństwo wyolbrzymienia kwestii, która nie jest wcale wielkim problemem. – Starał się mówić jak najpogodniejszym tonem. – Po prostu pocałowałem pańską siostrę, co w zaistniałych okolicznościach nie wydaje się niczym niezwykłym. Antony natychmiast się zjeżył. – Proszę wyjaśnić, co ma pan na myśli – zażądał, mierząc Zacka nieprzychylnym spojrzeniem. – Nie da się ukryć, że panna McKenzie zdjęła ubranie. Cóż, w moich żyłach musiałaby płynąć woda, bym zareagował w inny sposób. Nadmienię, że pańska siostra w żaden sposób nie dała mi do zrozumienia, że jest mi niechętna. Antony nie wydawał się przekonany. – To wyjątkowo marne wytłumaczenie – powiedział. – Zatem czego pan ode mnie oczekuje? – Ja bardzo chętnie powiem, czego od pana oczekujemy, panie kapitanie – wtrąciła Carmelita, najwyraźniej bardziej stanowcza od swojego męża. Shona przyglądała się bratowej i kapitanowi Fitzgeraldowi, którzy piorunowali się wzrokiem. Antony sprawiał wrażenie zaniepokojonego rozwojem sytuacji, nie był jednak w stanie powstrzymać swojej żony, jak zawsze skłonnej do awantur i kłótni. – Powitaliśmy pana na Santamarii i ugościliśmy, a w podzięce zrujnował pan reputację mojej szwagierki – dodała Carmelita. Zack był na krawędzi wytrzymałości. – Cóż takiego uczyniłem? – warknął złowrogo. – Podążył pan tutaj za powszechnie szanowaną młodą kobietą, by spróbować ją uwieść. Naraził pan moją biedną szwagierkę na szyderstwa i zniewagi. – Myślę, że panna McKenzie jakoś sobie poradzi.
– Bóg jeden wie, do czego by tutaj doszło, gdybyśmy nie pojawili się w odpowiednim momencie – nie rezygnowała Carmelita. – Zdaje się pani o czymś zapominać. – Popatrzył na nią badawczo. – Sama pani zaproponowała, żebym udał się tutaj w ślad za panną McKenzie. Jestem człowiekiem, który łatwo ulega emocjom. Dałem się ponieść zapałowi, który mnie ogarnął na widok kuszącego dziewczęcia. Proszę mi wierzyć, że ogromnie nad tym ubolewam. – Może i żyjemy daleko od Londynu, panie kapitanie, ale mieszkańcy Santamarii przestrzegają zasad moralności, tak samo jak wszyscy cywilizowani ludzie na całym świecie. Pan publicznie złamał te zasady. Panowie Frobisher i Carpenter to jedni z najważniejszych mieszkańców wyspy. Teraz ich żony wiedzą, co tutaj zaszło, i plotkom nie będzie końca. – Jak rozumiem, ci dżentelmeni wraz z żonami znaleźli się tutaj absolutnie przypadkowo – prychnął Zack z ironią. – Nie jestem głupi, pani McKenzie, i nikt nie będzie mną manipulował – a już na pewno nie kobieta, która zaaranżowała całą tę sytuację. Ogarnięty furią Antony zbladł jak kreda. – Panie kapitanie, proszę pamiętać, że przemawia pan do mojej żony – zwrócił się do Zacka. – Pański ton nie podoba mi się ani trochę. Proszę nie winić Carmelity za własne nieodpowiedzialne zachowanie. – Przykro mi, ale pańskiej żony nie da się rozgrzeszyć. Doskonale wiedziała, co się może stać, kiedy sugerowała, bym tutaj przyszedł. – Wpatrywał się w Carmelitę oskarżycielskim wzrokiem. – Na Boga, musi pani być wyjątkowo zdesperowana, skoro za wszelką cenę pragnie pani pozbyć się szwagierki. – Jestem szczerze zatroskana, panie kapitanie – westchnęła Carmelita i spojrzała na męża, oczekując jego wsparcia. – Zanosi się na olbrzymi skandal, a perspektywa znalezienia Shonie odpowiedniej partii zmalała do zera. Żaden przyzwoity dżentelmen nie zechce związać się z nią po tym, co tutaj się stało. – Moja żona ma słuszność, panie kapitanie – zawtórował jej
Antony. – Z pewnością zdaje pan sobie sprawę, że godni szacunku dżentelmeni odwrócą się od mojej siostry. Zack lekceważąco wzruszył ramionami. – Jeśli pruderyjni mieszkańcy tej wyspy są skłonni rozdąć taką błahostkę do rangi skandalu, to należałoby zbadać kondycję ich umysłów – powiedział. – To pańska opinia, panie kapitanie – skwitowała Carmelita oschle. – Fakt pozostaje faktem, że od tego dnia, dokądkolwiek uda się Shona, będzie jej towarzyszyła atmosfera skandalu. Musi pan zapłacić za swój niegodny uczynek. Mój mąż bez wątpienia zgodzi się ze mną, że istnieje tylko jedno rozwiązanie tej przykrej kwestii. Nie opuści pan tej wyspy, póki nie zgodzi się pan zachować, jak na dżentelmena przystało. Zack był tak zdumiony, jakby znienacka trafił go piorun. Ta drobna Hiszpanka z pewnością nie była delikatną i kruchą kobietą, skłonną chować się za plecami męża. Nie był jednak mężczyzną, którego dało się łatwo zastraszyć. – Czyli jak? – zapytał. – Jeśli ma pan choć krztynę honoru i poczucia odpowiedzialności, musi pan oświadczyć się Shonie i ją poślubić. Zack był tak wściekły, że odebrało mu mowę. W końcu jednak zebrał myśli i odezwał się. – Żąda pani niemożliwego – oznajmił dobitnie. – Nie muszę nic robić. Skierował wzrok na Shonę i popatrzył na nią z pogardą, przekonany, że przejrzał ją na wylot. Zapadła lodowata, nieprzyjemna cisza; oboje mierzyli się wzrokiem, jakby chcieli ocenić swoje szanse. Zack przeklinał się w duchu za to, że nie udało mu się oprzeć szaleńczemu pożądaniu, które w nim wzbudziła. Gdy po raz pierwszy skierował na nią spojrzenie, nawet nie próbował ukryć faktu, że jest nią zainteresowany. Nic dziwnego, że przy nadarzającej się sposobności chwycił Shonę w ramiona, gotów posiąść ją za wszelką cenę i bez zobowiązań. Jego spontaniczność zbliżyła ich do siebie, a teraz groził mu ożenek.
Na to nie mógł wyrazić zgody. Shona miała na sobie bieliznę i halkę, lecz czuła się całkiem naga. Kapitan Fitzgerald zdawał się emanować wrogością, przez co Shona czuła się jeszcze bardziej bezradna. W niczym nie przypominał mężczyzny, który wcześniej trzymał ją w ramionach. Zmienił się nie do poznania. Miał wściekłą minę, a jego szare oczy nabrały lodowatego, metalicznego wyrazu i teraz przeszywał ją oskarżycielskim spojrzeniem, niewątpliwie podejrzewając podstęp. Mogła sobie wyobrazić, jak wielką darzył ją niechęcią. Drżąc mimowolnie, z ogromnym wysiłkiem podeszła do niego na zesztywniałych nogach, które wydawały się jak z drewna. – Wiem, jak to musi wyglądać… – Zająknęła się. – Wiem, co pan sobie wyobraża… Pełen wzgardy śmiech Zacka zabolał ją bardziej niż jego słowa. – Co sobie wyobrażam? – powtórzył. – Wiem, co pan myśli, ale zapewniam, że tego nie zaplanowałam. – Niechże pani nie kłopocze się wyjaśnieniami. Nie ma co udawać niewiniątka – wycedził. Jego spokojny głos zdawał się zwiastować nadciągającą burzę. – Gratuluję. Jest pani tak inteligentna, jak to zakładałem. Potrafi pani znakomicie mydlić oczy, panno McKenzie. Należy przyznać, że jest pani pierwszorzędną aktorką. Ze swoim talentem mogłaby pani występować na scenie, pospołu z innymi ambitnymi ladacznicami, które tańczą i brykają ku uciesze gawiedzi. – Jest pan w błędzie – zaprotestowała z rozpaczą. – Nie zrobiłam absolutnie nic złego. W obecnym nastroju Zack nie był skłonny traktować jej życzliwie. Miał dość jej odrażających kłamstw, które poskutkowały jego katastrofalnym błędem. Nie zamierzał jej oszczędzać. Mówił bezlitośnie tonem ostrym jak brzytwa. – Niechże pani oszczędzi mi dalszych kłamstw – prychnął. – Nietrudno się przekonać, z jakiego rodzaju kobietą mam do czynienia. Zaplanowała pani to wszystko z przebiegłością
urodzonej manipulatorki. Kiedy odpłynę z tej wyspy, już nigdy nie będę chciał jej widzieć – zapowiedział stanowczo. – Nie zamierzam ponownie myśleć o pani, panno McKenzie, inaczej niż z odrazą. – Powiódł wzrokiem po Antonym i jego żonie. – Zechcą państwo mi wybaczyć, ale obowiązki wzywają. Im rychlej opuszczę tę przeklętą wyspę, tym lepiej. Z dystansem skinął głową, odwrócił się na pięcie i skierował w górę ścieżki. Miał ściśnięte gardło, zupełnie jakby utkwił mu pokaźny orzech; przeklinał chwilę, w której pierwszy raz ujrzał Shonę McKenzie. Wpadła mu w oko, gdy tylko zszedł na ląd, i od tamtej pory skutecznie komplikowała mu życie. Gdy znaleźli się razem nad strumieniem, namiętność odebrała mu rozum. Patrzył na złociste włosy Shony i powabne ciało, a ona przez cały czas czekała na przybycie brata i bratowej, którzy mieli stać się świadkami ich romansu. McKenzie musiał teraz śmiać się do rozpuku, że udało mu się schwytać kapitana Fitzgeralda w pułapkę. I pomyśleć, że mimo doświadczenia dałem się złapać na najstarszą kobiecą sztuczkę, wyrzucał sobie w duchu. Opuszczając Melrose Hill, kapitan obmyślał najlepszy sposób na wyplątanie się z tego bałaganu i skuteczne uwolnienie się od Shony. Gdy dotarł do statku, natychmiast wydał rozkaz uzupełnienia zapasów i przygotowania do wypłynięcia w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin. Postanowił wszelkie drobniejsze naprawy wykonać na Martynice. Tymczasem nad strumieniem Shona nadal tuliła suknię do piersi, a po jej głowie krążyły ponure myśli. Pierwszy raz w życiu zwątpiła w swoją wartość i czuła się tak, jakby ktoś ją pobił. Była zbyt oszołomiona, żeby poradzić sobie z szokiem, i zbyt otępiała, żeby ogarnąć pełnię bólu, który na siebie sprowadziła. – Doprowadź się do porządku i wracaj do domu – zarządziła ostro Carmelita, odwracając się do niej plecami; postawiła na swoim, więc mogła z radością wziąć męża pod rękę i odejść. – Poczynania kapitana Fitzgeralda były bezprecedensowe. Teraz
widzę wyraźnie, jak nieroztropnie postąpiliśmy, witając go z otwartymi ramionami. Myślę, że wypuściliśmy lwa na arenę pełną jagniąt. Musisz odwiedzić kapitana na statku, Antony. Niech wie, że sprawa ciągle pozostaje otwarta. Drżącymi rękami Shona narzuciła na siebie suknię. Podążyła za bratem i bratową do domu, z ulgą myśląc o tym, że ta przykra scena wreszcie dobiegła końca. Miała wrażenie wszechogarniającej pustki, ale jej młode ciało płonęło z pożądania, którego nigdy dotąd nie odczuwała. Nie mogła zrozumieć oskarżycielskiego spojrzenia kapitana, który uznał ją za zdrajczynię. To wspomnienie ciążyło jej na sercu niczym kamień. Zack gardził nią teraz i nic nie mogła na to poradzić. Uznał, że postawiła sobie za cel uwiedzenie go i wplątanie w małżeństwo. Mieszkańcy wyspy z pewnością już plotkowali o niej i o kapitanie, co oznaczało, że musiała się przygotować na przytłaczającą falę zniewag i upokorzeń. Zack zmusił się do pracy ponad siły, żeby jak najsprawniej przygotować statek do podróży. Wrzeszczał na załogę, jakby dzięki temu mógł spalić część złości i odzyskać choć odrobinę wewnętrznego spokoju. Gdy w końcu położył się spać, leżał niespokojnie w ogromnym łóżku i nie mógł zasnąć, zasłuchany w odgłosy zabawy dobiegające z nadmorskich knajp portowych. Jego myśli krążyły wyłącznie wokół pięknej Shony McKenzie.
ROZDZIAŁ CZWARTY Następnego popołudnia po nieprzyjemnym zdarzeniu nad strumieniem Shona poczuła, że musi zażyć ruchu i jednocześnie odpocząć od złowrogich spojrzeń brata i Carmelity. Kazała osiodłać konia i pojechała w głąb lądu, ku plantacjom trzciny. Wkrótce minęła cukrownię i dotarła do wysokich klifów. Dzień był pogodny, a przyjemny wiatr rozwiewał spódnicę błękitnej sukni do jazdy konnej i kołysał włosami Shony. Na skraju skalnego urwiska klacz drgnęła i zarzuciła kształtnym łbem; kilka poruszonych kopytami kamieni osunęło się w przepaść i wpadło do wody. Nagle u boku Shony pojawił się jakiś jeździec, a duża brązowa ręka chwyciła jej klacz za uzdę. Shona zacisnęła zęby, wycofała wierzchowca znad klifu i skierowała wzrok na człowieka, który być może uratował jej życie. Na widok kapitana Fitzgeralda omal nie krzyknęła, że nie potrzebuje jego pomocy, bo i tak by sobie poradziła. Gdy się odezwał, w jego głosie pobrzmiewała złość. – Jeśli musi pani jeździć tak blisko urwiska, powinna pani robić to z większą ostrożnością. Dla własnego bezpieczeństwa – zauważył. Te słowa nie przypadły Shonie do gustu i jeszcze bardziej ją zirytowały, gdyż kapitan miał rację. Dosiadała nerwowego konia, gotowego przy byle okazji zerwać się do galopu. Taki wierzchowiec wymagał twardej ręki, a dzisiaj Shona miała kłopoty z koncentracją. I to wszystko z powodu swego niespodziewanego wybawcy. Odgarnęła złociste włosy na plecy. Zack nawet nie mrugnął. Nie uśmiechał się i wyglądało na to, że nadal żywi do Shony pogardę. – Czy tak bardzo lubi pan Santamarię, że nie może pan znieść myśli o jej opuszczeniu? – zapytała drwiąco. – Niechże pan już odejdzie, w ogóle nie powinnam z panem rozmawiać. To nie wypada.
– Nie sądzi pani, że już za późno na troskę o obyczajność? Shona odwróciła wzrok. – To prawda – przyznała. – Jest już za późno. Za pańską przyczyną, rzecz jasna. – Ma pani pełne prawo się irytować. Ja też jestem zły. Shona zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, zmagając się z falą złości i rozpaczy. – Właściwie co pan tu robi? – spytała. – A jak pani myśli? – warknął. – Nie mogę odpłynąć na Martynikę do czasu zakończenia napraw. Ze względu na ostatnie wydarzenia poleciłem załodze wziąć się ostro do pracy. Im szybciej opuszczę pani wyspę, tym lepiej. – Santamaria nie jest moją wyspą, panie kapitanie. Tak się składa, że tutaj mieszkam, ale tylko tymczasowo. Mam ochotę opuścić to miejsce jak najszybciej. Tak samo jak pan, prawda? – Cóż, zatem pozostaje pani tylko poczekać na następny statek z kapitanem na tyle łatwowiernym, by dać się złapać w pani sidła – zauważył chłodno. – Być może tak właśnie uczynię. Kto wie – odparła niezrażona. – Z pewnością będzie to kapitan nieporównanie sympatyczniejszy niż pan. Ale skoro nie może się pan doczekać podniesienia kotwicy, dlaczego nie pomaga pan załodze w łataniu statku? – Przekazałem obowiązki kierownika prac pierwszemu oficerowi, panno McKenzie. Ponieważ doszły mnie słuchy o nadzwyczajnej urodzie tego miejsca, postanowiłem wynająć konia i przekonać się o niej osobiście. Starannie dbając o zachowanie dystansu między nimi, Zack pewną ręką prowadził konia. Wcześniej przez pewien czas obserwował Shonę, w milczeniu walcząc z furią wynikającą z upokorzenia. Mimo to jego serce szybciej biło, gdy na nią patrzył. Kojarzyła mu się z bezlitosną, powabną łowczynią w błękitnej sukni, z jasnozłotymi włosami powiewającymi na wietrze. Miał jej za złe to, że w porozumieniu z bratową zwabiła go wczoraj nad strumień, i nie odpowiadała mu perspektywa utraty wolności. I
pomyśleć, że gdyby nie zadurzył się w Shonie, jego noga zapewne w ogóle nie postałaby w Melrose Hill. Tak czy owak, stało się, a teraz musiał znaleźć rozwiązanie problemu. – Zanim się pan pojawił, przejażdżka sprawiała mi przyjemność – odezwała się Shona wyniośle. – Gdybym wiedziała, że będzie pan kręcił się tutaj, z pewnością wybrałabym inną trasę. – A to niby czemu? Czyżby obawiała się mnie pani? – Zacisnął usta, patrząc na nią surowo. Shona szybko odwróciła wzrok. Dotąd nigdy przy nikim nie miała gęsiej skórki. Wystarczyło, by Zack na nią spojrzał lub powiedział coś nieoczekiwanego, a uginały się pod nią kolana. Potrafiła zrozumieć fizyczne zainteresowanie tym mężczyzną, ale nie pojmowała dziwnego przyciągania, również na poziomie emocjonalnym. Bywały chwile, kiedy przemawiał do niej głębokim, oszałamiająco zmysłowym głosem albo spoglądał na nią uważnie srebrnoszarymi oczami – czuła się wtedy tak, jakby chwytał ją za rękę i przyciągał do siebie. Wytrącona z równowagi tymi myślami, ze złością uniosła głowę i odgarnęła włosy z twarzy, jednocześnie usiłując zapanować nad narowistym wierzchowcem. To, co było wczoraj, nad strumieniem, minęło bezpowrotnie – dzisiaj kapitan otwarcie okazywał jej pogardę. – Nie obawiam się pana, panie kapitanie – podkreśliła. – Tyle tylko, że nie lubię, kiedy ktoś mnie obłapia i bezczelnie taksuje wzrokiem. Wczoraj nie stronił pan od takich zachowań. – Nic takiego pani nie grozi. Nie zamierzam ponownie pakować się w kłopoty. – A zatem wczorajsze starcie z moim bratem ochłodziło pańskie zapędy? Kąciki jego ust drgnęły, ale nie na tyle, żeby można to było uznać za uśmiech. – Proszę mi zaufać, po wczorajszym incydencie nie mam już ochoty choćby na znajomość z panią. Do diaska, do niczego by nie doszło, gdyby miała pani na sobie suknię. – Skąd mogłam wiedzieć, że będę śledzona? – obruszyła się.
– Wydaje mi się, że każda przyzwoita dama winna chodzić w ubraniu. Niby skąd mogłem wiedzieć, że zastanę panią w negliżu? Ilu jeszcze dżentelmenów zabawiała pani w tym swoim, jak by to ująć, prywatnym zakątku? Shona wyraźnie zbladła, słuchając jego wyrachowanych zniewag wygłaszanych serdecznym, spokojnym tonem. Kpił z niej, demonstrował, że żar ich namiętności zmienił się w pogardę. – Jak pan śmie tak mówić? – Była bliska łez. – Nikt nigdy nie chodzi nad strumyk, kiedy ja tam jestem. Carmelita doskonale o tym wie. Zachowała się wyjątkowo paskudnie, przysyłając pana do mnie. – Doprawdy? Powiedziałbym, że pani wspólniczka jest świetną aktorką, która doskonale rozegrała sytuację – oświadczył Zack z niesmakiem. Nadal nie mógł uwierzyć w swoją łatwowierność. Pomyślał gniewnie, że Shona McKenzie również jest pierwszorzędną aktorką, i przypomniał sobie jej przeciągłe spojrzenia nad strumykiem. Patrzyła mu prosto w oczy, jakby nie miała nic do ukrycia, a jej serce było nieskazitelnie czyste. Tyle tylko, że w ogóle nie miała serca, i brakowało jej również sumienia. Była całkowicie zdecydowana jechać do Anglii i nic jej nie mogło powstrzymać. – Pani bratowa z pewnością miała więcej do powiedzenia niż pani brat, który najwyraźniej niespecjalnie sprzeciwia się dominacji żony – zauważył. – Antony jest bardzo samodzielnym człowiekiem… Carmelita to jego jedyna słabość. – Pani brat odwiedził mnie na statku. – Zack skrzywił się lekko. – Najwyraźniej nie zamierza wypuścić mnie z wyspy, dopóki nie zachowam się, jak na człowieka honoru przystało, i nie uczynię pani moją żoną. Proszę mi wierzyć, mam pełną świadomość, czym dysponuje pani brat. Powiedział mi, że wyspa jest świetnie ufortyfikowana, a miejscowi żołnierze mogą bez trudu odeprzeć niepożądane jednostki. Żywię głębokie przeświadczenie, że opuszczenie wyspy bez zezwolenia jest
równie trudne jak dobicie do jej brzegów wbrew woli pana McKenziego, który upiera się, bym związał się z panią, i to jak najszybciej. Kąśliwy ton Zacka był przesycony złością. – Mój brat czuje się za mnie odpowiedzialny – oświadczyła Shona. – Och, dał mi to jasno do zrozumienia. Tyle tylko, że i tak nie ożenię się z panią. Już to pani powiedziałem i nie zmieniłem zdania – dodał. Nie zamierzał dopuścić do tego, by ktokolwiek stanął mu na drodze do odzyskania córki. – To, co zaszło między nami wczoraj, naprawdę niczego nie zmienia. Jej oczy rozbłysły. – Wcale nie chciałam, żeby to cokolwiek zmieniło – odparła zimno. – Ja też nie chcę za pana wychodzić, panie kapitanie, więc zgadzamy się przynajmniej w tej kwestii. Zack wpatrywał się w nią z zainteresowaniem. – Pani brat jasno dał mi do zrozumienia, że jest gotów skonfiskować moją jednostkę, jeśli nie postąpię zgodnie z jego wolą. – Podejrzewałam, że postawi sprawę na ostrzu noża. – Westchnęła. – To bardzo stanowczy człowiek. Porozmawiam z nim, o ile to pana usatysfakcjonuje. – I cóż takiego pani mu powie? – Zapewnię go, że związek z panem jest wykluczony. – Niezbyt dobrze znam pani brata, ale żywię obawę graniczącą z pewnością, że nie przyjmie tego do wiadomości. Jego żona za wszelką cenę pragnie doprowadzić do naszego małżeństwa. – Przykro mi, ale nic więcej nie zdołam uczynić. To, co się stało wczoraj, już wywołało falę nieprzyjemnych i krzywdzących mnie plotek. – Cóż, nic na to nie poradzę. Świetnie pani wiedziała, co pani robi, kiedy wpadła mi pani w ramiona. Będzie pani musiała z godnością znosić potwarze i oskarżenia. Nawet gdybym troszczył się o panią, to z pewnością nie do tego stopnia, by godzić się na
ożenek. Między nami wszystko skończone. Wczorajszy incydent z pani bratem przywrócił mi zdrowy rozsądek. Z kolei postawione przez pana McKenziego ultimatum dobitnie świadczy o tym, że nic nie może nas zbliżyć do siebie, ani teraz, ani w przyszłości. Wygląda na to, że znaleźliśmy się w impasie, co jest pewnym problemem. Zacisnął pięści, przypominając sobie stanowcze słowa jej brata. Do diabła, nie zamierzał dać się przymusić do małżeństwa, nawet z kobietą tak uroczą i uwodzicielską jak Shona McKenzie. – Może dla pana, ale nie dla mnie – powiedziała z napięciem Shona i ściągnęła wodze, żeby zawrócić konia. Zack błyskawicznie chwycił ją za nadgarstek. – Nie jestem głupim młodzieniaszkiem, panno McKenzie – wycedził. – Nie będzie pani flirtowała ze mną dla kaprysu. Nie pozwolę ani pani, ani pani rodzinie bawić się moim kosztem. – Bawić się! – prychnęła, a jej oczy rozbłysły gniewnie. – Proszę mi wierzyć, to nie jest dla mnie zabawa i nie widzę w tym nic przyjemnego. Wręcz przeciwnie. – O cóż więc chodzi? – Antony naprawdę chce, żeby pan się ze mną ożenił. – Do diabła z pani bratem – zirytował się Zack. – Nie jestem jego sługą, aby robić to, co mi każe. Wcale się go nie boję. – A może jednak powinien się pan bać. Antony jest wpływowym człowiekiem, panie kapitanie, i nigdy nie wybaczy panu, że mnie pan skompromitował. – Mam za nic jego odczucia i to się raczej nie zmieni. – Naprawdę radzę zmienić swój stosunek do niego. – Nie tylko potężnym, ale i bezczelnym – mruknął. – Po prostu mówi, co myśli. Zack groźnie zmrużył oczy. – Czy pani mi grozi? Skinęła głową. – Można tak to ująć – odparła. Niewiele myśląc, chwycił Shonę za łokieć. – Nie ma pani duszy, tylko chętne ciało i puste serce –
wycedził bezlitośnie. – Czy myślała pani, że do tego stopnia pożądam pani ciała, by poświęcić dla niego swoją wolność? Pani mnie po prostu nie zna. Życzę miłego dnia, panno McKenzie. Nie mam nic więcej do dodania. Pośpieszył konia, jakby dłużej nie mógł znieść jej bliskości, a ona powiodła za nim wzrokiem, kiedy odjeżdżał. Wtedy uświadomiła sobie, jak ta sytuacja prezentuje się z jego perspektywy. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej mu współczuła i wynajdywała kolejne usprawiedliwienia dla jego zachowania. W końcu dlaczego miałby jej ufać? – rozważała. Nie znał jej, a ona oświadczyła mu się zupełnie nieoczekiwanie. Gdy odmówił, Carmelita wysłała go nad strumień ze świadomością, że Shona będzie tam półnaga. Nie próbowała uciekać ani się osłonić; nie protestowała, kiedy ją całował. Wiedział o jej desperackiej chęci opuszczenia wyspy i na pewno doszedł do wniosku, że wszyscy w jej rodzinie spiskują przeciwko niemu, chcąc zmusić go do ożenku. Oddalając się, Zack powrócił myślami do swojej córki, małego dziecka, które kochał całym sercem jak nikogo wcześniej. Co naturalne, bardzo kochał swoich rodziców i darzył wielką sympatią brata oraz siostry, ale więź między ojcem i dzieckiem okazała się silniejsza i głębsza. Pokręcił głową. Nie mógł ożenić się z Shoną McKenzie, a już na pewno nie w sytuacji, w której groziła mu utrata córki. Poza tym nie zamierzał dopuścić do tego, by jakiś nieistotny epizod z praktycznie nieznaną dziewczyną zrujnował mu spokój i popsuł ostatnie dni na morzu. Skierował wierzchowca ku zatoczce i puścił się galopem. Obawiał się, że gdyby się zatrzymał, mógłby mimowolnie popatrzeć za siebie i zmienić zdanie. – Do diaska! – wymamrotał. Nie miał pojęcia, jak Shonie udało się sprawić, że poczuł się jak osioł. Jadąc na statek, czuł, że wszyscy gapią się na niego i że ma to związek z incydentem nad strumieniem. Całe miasto huczało od plotek i spekulacji, lecz życie nauczyło Zacka, że najlepiej jest
ignorować to, co bezmyślnie powtarzają inni. Na statku Zacka powitało pytające spojrzenie Singletona. Wiedział, że pierwszy oficer chciał znać jego decyzję, gdyż było oczywiste, że opuszczenie Santamarii z godziny na godzinę staje się coraz trudniejsze. Dwa okręty nieustannie patrolowały wejście do zatoki, a statek znajdował się pod obserwacją uzbrojonych po zęby najemników. Innymi słowy, wyspa była potężną, niezdobytą twierdzą. Wkrótce Antony McKenzie złożył kolejną wizytę Zackowi, który powitał go z nieoczekiwaną serdecznością. Był gotów wydostać się z wyspy za wszelką cenę, więc jeśli życzliwa rozmowa miała mu pomóc w osiągnięciu celu, mógł się poświęcić i okazać gościowi uprzejmość. – Panie kapitanie – zaczął Antony. – Muszę przyznać, że postawił mnie pan w bardzo niezręcznej sytuacji. Nieśpiesznie spacerował tam i z powrotem po kajucie Zacka, nawet nie próbując maskować irytacji. – Wcale nie miałem takiego zamiaru – odparł kapitan pozornie spokojnym tonem. – Okoliczności sprawiły, że znalazłem się sam na sam z pańską siostrą. – Jak rozumiem, te same okoliczności sprawiły, że wziął ją pan w ramiona – dodał cierpko Antony, wpatrując się w rozmówcę surowym wzrokiem. – Och, niechże pan da spokój – obruszył się. – To był tylko pocałunek, który nie był wstępem do niczego więcej. Zapewniam. Antony wiedział, że kapitan uchodzi za człowieka dumnego i szlachetnego, który cieszył się zaufaniem i szacunkiem kupców w Anglii oraz w Wirginii. Mimo to postanowił ugodzić w jego godność. – To zupełnie oczywiste, że musi pan ożenić się z Shoną – oznajmił cicho. – Oczekuję, że nie splami pan swojego honoru. Zack stanął przed Antonym i zmrużył oczy. – Z całym należnym pańskiej osobie szacunkiem – wycedził, starannie dobierając słowa. – Bez względu na to, jak bardzo pragnąłbym ochronić tę młodą damę przed skandalem, nie uczynię
jej moją żoną. – A jeśli jednak będę nalegał? Zack wzruszył ramionami. – Może pan nalegać, ile się panu żywnie spodoba – powiedział spokojnie. – Nie zmienię zdania. Mój ślub z pańską siostrą nie wchodzi w grę. – Ale dlaczego? – westchnął Antony. – Przecież jest pan samotnym mężczyzną, a z tego, co widziałem wczoraj, nie żywi pan awersji do mojej siostry. – Tak czy owak, moja odpowiedź brzmi nie. Mam oczywiście oczy i widzę, że pańska siostra byłaby uroczą towarzyszką życia. Jeśli kiedykolwiek się ożenię, sam wybiorę kandydatkę. Na pewno nie będę się kierował wolą jej brata. Wkrótce będziemy gotowi do opuszczenia Santamarii. Ufam, że nie stanie nam pan na drodze. Proponuję, by natychmiast odwołał pan straże. W przeciwnym razie pańscy przyjaciele zmienią się w pańskich żałobników. Wypowiedziane łagodnym tonem ostrzeżenie Zacka zabrzmiało wyjątkowo groźnie. – Będzie pan mógł odpłynąć, jeśli weźmie pan ze sobą Shonę, naturalnie po ślubie – podkreślił z uporem Antony. – Tyle tylko, że jest pewien szkopuł. – Mianowicie? – Ceremonii zaślubin nie można dokonać w tej chwili. Wielebny Trimble, nasz miejscowy duchowny, popłynął z wizytą na sąsiednią wyspę i nie spodziewamy się jego powrotu przez najbliższy miesiąc. Zack nie wierzył własnym uszom. – Oczekuje pan, że pozostanę na Santamarii i będę tu tkwił jak kołek, aż ten nieszczęsny sługa boży ponownie się nam objawi? – wycedził. – Naturalnie istnieje rozwiązanie tego problemu. – Zamieniam się w słuch. – Zack wpatrywał się w niego z uwagą. – O ile mi wiadomo, na pokładzie „Perły Oceanu” podróżuje
pewien duchowny. Domniemywam, że protestancki. Zack przyglądał mu się z uwagą. Dopiero po kilku sekundach uświadomił sobie, o kim mowa, i omal nie wybuchnął gromkim śmiechem. – Wielebny Cornelius Clay… – Potarł policzek dłonią, a następnie zaśmiał się cicho, a jego oczy rozbłysły. Postanowił być równie sprytny co McKenzie. W tym wypadku zachodziła konieczność użycia nie tylko rozumu, ale i przebiegłości. Dlaczego nie, pomyślał. Może to jednak było dobre rozwiązanie zaistniałego problemu. – Zgadza się – przyznał cicho. – Wielebny Clay jest wyznania protestanckiego. – Szykuj się na wesele, Singleton, i nalej nam obu zacnego wina – zażądał pogodnie Zack po wyjściu Antony’ego, gdy do kajuty wszedł pierwszy oficer. – W ciągu najbliższego tygodnia zamierzam ożenić się z rozkoszną Shoną McKenzie. Singleton pomyślał, że nic nie mogłoby go bardziej zaskoczyć. Do nieciekawego incydentu z panną McKenzie doszło zaledwie dzień wcześniej, więc zapowiedź ślubu wydawała się co najmniej dziwna. – Sądziłem, że już pan podjął decyzję w tej kwestii – zauważył Singleton, posłusznie nalewając dwa kieliszki wina. – Owszem, podjąłem, i bynajmniej nie zmieniłem zdania – odparł Zack, sięgając po wino. – Za nasze szczęście – powiedział z kpiną w głosie. Duszkiem opróżnił kieliszek, a Singleton, zamiast wypić swoje wino, tylko kołysał kieliszkiem i spoglądał na kapitana. – Zastanawiasz się, czy popełniam błąd? – spytał w końcu Zack. – Nie przeczę, że przeszło mi to przez myśl. – Zrozumiesz zatem, kiedy powiem ci, że uroczystość poprowadzi nasz pokładowy duchowny, wielebny Cornelius Clay, człowiek niemający sobie równych pod względem świątobliwości i czcigodności.
Singleton przez chwilę był absolutnie pewien, że jego dowódca postradał zmysły. Po kilku długich sekundach nieoczekiwanie uderzył otwartą dłonią w stół i roześmiał się głośno. – Chce pan powiedzieć, że chodzi o wielce czcigodnego pijaka, pozbawionego uprawnień kapłańskich i wyrzuconego z własnego Kościoła? – Otóż to! Co za dogodny zbieg okoliczności, prawda? – A co z panem McKenziem? Czy tego nie wie? – Nie ma pojęcia. Co więcej, sam zasugerował to rozwiązanie. – Nigdy tego panu nie wybaczy – zauważył Singleton. Zack parsknął śmiechem. – Nie spędza mi to snu z powiek – odparł. – Niech pan zachowa ostrożność – doradził mu Singleton. – McKenzie to bardzo wpływowy jegomość. – Nie obchodzą mnie jego wpływy. To człowiek niebywale arogancki i dobrze mu zrobi utarcie nosa. Z oczywistych powodów nie zamierzam oświecać go w kwestii wielebnego Claya i jego stanu niełaski. Naturalnie, jeśli ten temat wypłynie w rozmowie, nie będę się zniżał do kłamstwa. Po ceremonii, kiedy statek zostanie zwolniony z aresztu, dyskretnie opuścimy Santamarię i skierujemy się na Martynikę. – A co z panną McKenzie? Zack zacisnął usta. – Shona McKenzie wystrychnęła mnie na dudka – oświadczył. – Moja złość na nią góruje nad pożądaniem, i między innymi dlatego gotów jestem wziąć udział w tym udawanym ślubie. Możesz mnie nazywać szaleńcem, ale to, co wczoraj obmyśliła przeciwko mnie, zasługuje na srogą zemstę. Nie zawaham się ukarać tej pięknej czarownicy. Panna McKenzie nie będzie miała zastrzeżeń do naszego ślubu, jeśli uwierzy, że zabiorę ją do Anglii. Po udawanej ceremonii powiem jej prawdę, jeszcze przed opuszczeniem wyspy, a w razie konieczności zwiążę ją, byle tylko nie wszczęła alarmu. Jestem przekonany, że mi się uda.
W domu rodziny McKenzie panowało napięcie. Carmelita unikała Shony, która z kolei unikała absolutnie wszystkich. Wieczerza, jak zwykle wystawna i wyśmienita, przebiegła w całkowitej ciszy. W pewnej chwili Shona popatrzyła na brata i napotkała jego lodowaty wzrok. Gdy zerknęła na bratową, odniosła wrażenie, że widzi w jej oczach wyzwanie, więc wrogo zmrużyła powieki. Coraz trudniej było wytrzymać w takiej atmosferze. Po posiłku Shona wyszła z kawą na taras. Kilka minut później dołączył do niej Antony. Było oczywiste, że coś mu chodzi po głowie. Nieśpiesznie zapalił cygaro i stał, zapatrzony w ogród, który o tej porze tonął w ciemnościach. Shona, której cnotą nigdy nie była cierpliwość, sączyła kawę i czekała, aż Antony wreszcie przemówi. – W czym rzecz? – odezwała się w końcu. – Czy coś cię kłopocze? I czy ma to coś wspólnego z kapitanem Fitzgeraldem? – Rozmawiałem z nim dzisiaj – odparł zwięźle Antony. – Z jakim skutkiem? – Z pewnością masz świadomość, o czym dyskutowaliśmy. Stanęło na tym, że weźmiecie ślub. Kiedy będzie opuszczał wyspę, odpłyniesz z nim jako jego małżonka. Filiżanka Shony zagrzechotała na spodku, a gorący napój omal nie rozlał się na jej kolana. Z trudem zachowując spokój, pośpiesznie przełknęła łyk kawy. Nic nie przygotowało jej na ból, który poczuła w chwili, gdy Antony ogłosił tę nowinę. Właśnie została wyrzucona z domu i było jasne, że jest dla brata mniej ważna od jego żony. Nie znaczyła praktycznie nic dla jedynej osoby, która powinna ją kochać. Była niepożądana we własnym domu, musiała jednak przyznać, że od dawna pragnęła go opuścić. Wreszcie miała szansę odpłynąć z wyspy. – To się nie dzieje naprawdę. – Westchnęła. – Nie możesz zwracać się przeciwko mnie, Antony. Wyciągnęła do niego rękę, prosząc o zrozumienie i wybaczenie, ale twarz jej brata pozostała chłodna i wyniosła. – Nie ma sensu się uskarżać, Shono. Klamka zapadła – powiedział. – Nie darzę cię niechęcią za to, że zakochałaś się w
tym jegomościu. To przystojny mężczyzna i, choć z przykrością mówię to własnej siostrze, niewątpliwie atrakcyjny. Takie zauroczenia są powszechne i należy się ich spodziewać, a nawet na nie przyzwalać, pod jednym wszakże warunkiem: dama z dobrego domu, taka jak ty, nie powinna angażować się emocjonalnie, do tego musi zachować dyskrecję. Nie zadbałaś ani o jedno, ani o drugie, co więcej, wprawiłaś w zażenowanie wszystkie zainteresowane osoby. Właśnie dlatego musisz wyjść za kapitana Fitzgeralda. Shona znała brata na tyle dobrze, by wiedzieć, że kłótnia z nim jest bezcelowa. Pragnęła kapitana tak, jak kobieta może pragnąć mężczyzny, który wpadł jej w oko. Obserwowała niewzruszona, jak kawalerowie umizgują się do niej, a nawet oświadczają się, byle tylko położyć rękę na pieniądzach jej ojca. Z niesmakiem wysłuchiwała pochlebstw i odwracała głowę, widząc fałszywe uśmiechy. Jej brat miał rację – choć tego nie chciała, obdarzyła uczuciem kapitana Fitzgeralda. Niestety, zakochała się w mężczyźnie, który jej nie chciał i który był gotów ożenić się tylko i wyłącznie po to, żeby bezpiecznie opuścić wyspę. – Wyjdziesz za niego – podkreślił Antony, który nagle uświadomił sobie, że siostra patrzy na niego tak, jakby przemawiał w obcym języku. Shona była wyraźnie oszołomiona i najwyraźniej nie w pełni rozumiała, co się do niej mówi. Zerknął na nią niepewnie, jakby nagle wszystkie jego plany zaczęły brać w łeb. – Shono, zgodzisz się na ślub, prawda? – wycedził groźnie. Musiała przyznać sama przed sobą, że pragnęła Zacka. Nigdy w życiu nikogo nie pożądała tak bardzo. Poprzysięgła sobie, że odwdzięczy się kapitanowi za to, że zgodził się z nią związać. Postanowiła być dobrą żoną i jak najlepszą matką. Niewykluczone, że z biegiem czasu zaczną się dobrze dogadywać. Musieli tylko poznać się bliżej. Przecież wiele par zaczynało wspólne życie w jeszcze gorszej sytuacji, znając się słabiej niż ona i kapitan Fitzgerald. Mimo tego, co się między nimi wydarzyło, był
mężczyzną, którego mogła szanować i podziwiać. – Tak, Antony, wyjdę za niego i będę jego żoną. – Żona, powtórzyła w myślach. To słowo brzmiało zaskakująco przyjemnie. – Dziwię się tylko, że on się zgodził. – Ja również jestem zaskoczony jego nagłą zmianą zdania – przyznał Antony. – Kiedy planujesz ceremonię? – Ślub odbędzie się przed końcem tygodnia. – Innymi słowy, chcesz pominąć zapowiedzi? – domyśliła się. – Będzie wystarczająco wielu świadków, żeby małżeństwo stało się ważne. – Kto poprowadzi uroczystość? Wielebny Trimble nadal jest na wyjeździe. – Na pokładzie „Perły Oceanu” podróżuje duchowny. On zajmie się stroną formalną, pod warunkiem że przedstawi dokumenty uwierzytelniające. – Powątpiewasz w jego prawdomówność? – Muszę mieć niezachwianą pewność, że Fitzgerald nie mydli mi oczu – odparł Antony. – Poleciłem już Deverellowi, by dyskretnie dowiedział się jak najwięcej o wielebnym Corneliusie Clayu. Deverell, zaufany brata Shony i jego prawa ręka, był bardzo inteligentnym, a przy tym szczwanym człowiekiem. Wiedziała, że jeśli Deverell zajmuje się jakimś problemem, to na pewno zostanie on rozwiązany. Następnego dnia, kiedy Antony pojechał do cukrowni, a Carmelita udała się na odpoczynek, Shona wybrała się konno do portu. Na miejscu zsiadła z konia, żeby przyjrzeć się statkowi kapitana Fitzgeralda. Na dziobie jednostki zobaczyła popiersie kobiety o długich czarnych włosach. W pobliżu cumowały także inne statki, ale żaden z nich nie mógł się równać z „Perłą”. Niczym dumna królowa, kołysała się na falach z godnością i gracją. Shona ruszyła przed siebie wśród baryłek i skrzyń,
zmierzając ku trapowi, który prowadził na pokład. Marynarz w niebieskim fraku przystanął przy wejściu na statek i uśmiechnął się szeroko na widok Shony. – Czym mogę pani służyć? – zapytał. – Czy kapitan Fitzgerald jest na pokładzie? – A cóż takiego, jeśli wolno spytać, sprowadziło piękną Shonę McKenzie w moje skromne progi? – odezwał się ktoś za jej plecami. Shona obróciła się gwałtownie, gdyż rozpoznała głos. Jej serce mocniej zabiło, kiedy uświadomiła sobie, że kapitan Fitzgerald uśmiecha się od ucha do ucha i spogląda na nią z uwagą. Teraz, kiedy zgodził się wstąpić w związek małżeński, trudno jej było trzymać się z daleka od przyszłego męża. Miała wrażenie, że całkowicie straciła kontrolę nad sytuacją. Zack ukłonił się jej nisko, a jego białe zęby rozbłysły w uśmiechu. Ponownie pomyślała, że ma przed sobą kogoś, kto spokojnie mógłby uchodzić za pirata. Ubrany w luźną białą koszulę, rozchełstaną od szyi do pasa, śniady i lekko spocony, wyglądał jak ktoś, kto uwielbia korzystać z wolności na morzu. Mimo uśmiechu wyczuwała jednak pewną niechęć w jego spojrzeniu, którym obrzucił ją całą, począwszy od kapelusza, przez duży dekolt, na noskach trzewików skończywszy. Shona przywykła do pełnych zachwytu spojrzeń dżentelmenów, ale we wzroku kapitana Fitzgeralda nie zauważyła podziwu, tylko bezczelne, ostentacyjne pożądanie. – Skończył pan wreszcie? – spytała z napięciem. Nieśpiesznie podniósł wzrok i popatrzył jej w oczy, uśmiechając się z ironią. Nie umknął mu buntowniczy i zadziorny ton jej głosu. – Czyżbym ponownie naruszył zasady obyczajowe, podchodząc do pani? – spytał. – Nie, bynajmniej. Chciałam spotkać się z panem. – Czy zatem mogę zaprosić panią do siebie? Popatrzyła na twarze mężczyzn, którzy zebrali się na
pokładzie, żeby zaspokoić ciekawość. Nie słyszała, co do siebie szepczą, ale czuła, że ona i kapitan Fitzgerald stali się tematem rozmowy. – A czy na pewno nie muszę się obawiać o swoje bezpieczeństwo? – zapytała przezornie. – Panno McKenzie, gdybyśmy zostali wraz z członkami mojej załogi wyrzuceni na bezludną wyspę, pani uroda i powab niewątpliwie oszołomiłyby tych prostych marynarzy, a wówczas miałaby pani prawo prosić mnie o specjalną ochronę. Shona nie potrafiła znaleźć stosownej odpowiedzi, więc przyjęła ramię i pozwoliła poprowadzić się po trapie. Na pokładzie spojrzała na oszałamiająco strzelisty najwyższy maszt, a potem szybko opuściła wzrok, zadowolona, że ma wsparcie w silnym mężczyźnie. – Pański statek jest wyjątkowej urody, panie kapitanie – zauważyła. – Z pewnością jest pan z niego dumny. – W każdym innym momencie z ogromną przyjemnością oprowadziłbym panią po mojej jednostce, czuję jednak, że co innego zaprząta pani umysł. Dlatego zapraszam prosto do mojej kajuty. Kilku członków załogi przestało pracować i zapatrzyło się na Shonę, gdy szła po pokładzie; inni tylko zerkali dyskretnie, jednak ich spojrzenia wyrażały bezbrzeżny podziw dla jej urody. Kajuta, do której wprowadził ją kapitan, była przestronna, dobrze wyposażona i intensywnie pachniała dymem tytoniowym. Zack nalał Shonie kieliszek lekkiego kordiału, a następnie oparł się o zapełnione stertami map biurko. – Nie spodziewałem się pani tutaj – powiedział z pozornie obojętną miną i przechylił głowę. – Odnoszę wrażenie, że pani brat nie aprobuje pani wizyt w porcie ani obracania się wśród pospólstwa. – W istocie, nie pochwala tego. – Upiła łyk doskonałego wina, który ogromnie jej zasmakował. – Antony nie wie, że tu jestem. Chciałam się z panem spotkać. Zack nie odrywał od niej kpiącego spojrzenia.
– Rozumiem – mruknął. – Jestem zaszczycony, panno McKenzie, choć to chyba zupełnie naturalne, że zaręczona dziewczyna pragnie bliżej poznać narzeczonego. Jak rozumiem, brat poinformował panią, że postanowiłem spełnić jego żądanie. Shona przypomniała sobie ostatnie spotkanie z Zackiem i wypowiedziane wówczas gorzkie słowa. – Owszem, poinformował mnie – przyznała. – Naturalnie, jest zły z powodu tego incydentu. – Pani brat jest arogancki. – Ani trochę. Jako mój najbliższy krewny jest moim opiekunem. Zaistniała sytuacja po prostu wytrąciła go z równowagi, a przy tym rozczarowała. Nie rozumie, co się wydarzyło między nami, i odnosi wrażenie, że utracił kontrolę zarówno nade mną, jak i nad sytuacją. Jest człowiekiem, który źle się czuje, jeśli nie ma władzy nad wszystkim, co uważa za swoje. Zdziwiło mnie jednak, że dał pan za wygraną, i właśnie dlatego tu jestem. Po pańskiej stanowczej odmowie zdumiałam się woltą w pańskim stanowisku. Skąd ta gwałtowna zmiana zdania? – Odpowiedź jest prosta. Muszę opuścić wyspę, panno McKenzie. By to osiągnąć, byłbym gotów paktować z samym diabłem. – Pragnęłabym wytłumaczyć incydent znad strumienia… – Proszę się nie kłopotać – przerwał jej. – Doskonale wiem, co się stało. – Tak czy inaczej, panie kapitanie, przykro mi, że tak to się ułożyło. Uniósł brwi, wpatrując się w nią surowo. – Ależ dlaczego? Przecież ma pani to, czego pani chciała i na czym tak bardzo pani zależało. Dzięki małżeństwu ze mną opuści pani wyspę, co wydaje się dla pani nader istotne. Nie mam pojęcia, cóż takiego planuje pani potem, ale musi pani wiedzieć, że nie czeka pani przyjemne małżeństwo. Nasz związek nie będzie usłany różami. Jestem przekonany, że spotka panią srogie rozczarowanie. Shona odetchnęła głęboko i postawiła kieliszek na biurku. – Nie wiem, czego mam oczekiwać. Nie wybiegałam
myślami w tak odległą przyszłość – wyznała. – Zatem proszę nie patrzeć na mnie tak, jakbym odczytał pani wyrok śmierci. Małżeństwo ze mną okaże się dla pani pasmem niespodzianek. Wbiła wzrok w swoje dłonie. Wiedziała, że nie powinna mieć żadnych złudzeń w związku z Zackiem Fitzgeraldem. Nie mógł jej pokochać. Nie wiedziała jednak jeszcze, jaką rolę odegra w jego życiu, poza tym, że będzie matką jego dzieci. Bez względu na to, czy zechce zabierać ją na swoje wyprawy, czy też wygodnie dla siebie pozostawi ją samą w jednym ze swoich domów, ona nie będzie miała nic do powiedzenia. Zamierzała jednak stawić czoło przyszłości i korzystać z życia w ramach tego, na co przyzwoli jej przyszły mąż. Dotąd była zadowolona z tego, co miała, i pod tym względem niewiele powinno się zmienić. – Tak to sobie wyobrażam – odparła. Zack spojrzał na nią uważnie. – Niechże pani nie robi takiej zbolałej miny – mruknął. – Wydaje mi się, że bardziej mi się pani podoba w chwilach złości. Shona uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy. – Przyznaję, nie brakuje mi temperamentu – podkreśliła. – Odziedziczyłam usposobienie po ojcu. Czy ma pan rodzeństwo, panie kapitanie? Skinął głową. – Mam na imię Zack – powiedział z naciskiem. – Skoro wkrótce będziemy małżeństwem, powinniśmy zwracać się do siebie mniej oficjalnie. A co się tyczy odpowiedzi na twoje pytanie, owszem, mam rodzeństwo: brata i dwie siostry. – Jakie są wasze relacje? Wzruszył ramionami. – Jesteśmy sobie tak bliscy, jak to tylko możliwe, biorąc pod uwagę, że większość dorosłego życia spędziłem na morzu. – Chciałabym mieć siostrę. – Westchnęła z żalem. – A tymczasem zamiast niej masz brata i zgryźliwą, by nie rzec wredną, bratową.
Shona westchnęła i uśmiechnęła się blado. – Tak można by to podsumować – przyznała. – Czyżbyś jej nie ufał, Zack? Popatrzył na nią z niechętnym podziwem. Można by przypuszczać, że ta sytuacja całkiem ją załamie. Tymczasem Shona najwyraźniej wierzyła, że zostawi za sobą dotychczasowe życie i wyruszy w nieznaną przyszłość. Ogromnie zależało mu na córce; pomyślał z nutą żalu, że gdyby nie to, może i naprawdę by stanął z Shoną na ślubnym kobiercu. Jako siostra bogatego plantatora trzciny cukrowej była kuszącą finansowo partią, a poza tym miała w sobie nieodparty urok. Kiedy brał ją w ramiona, ogarniało go nieodparte pożądanie; jej zapach go oszołamiał, a kobiece kształty napawały gwałtowną żądzą i pobudzały jego umysł do bardzo nieprzyzwoitych fantazji. Był jednak boleśnie świadomy tego, jak bardzo ją skrzywdzi, i nagle zapragnął, by ich rozstanie okazało się jak najłagodniejsze. – Ta kobieta jest prawdziwie mistrzowską oszustką – zauważył w odpowiedzi na jej pytanie. – Nie ufam jej ani trochę. – Wcale mnie to nie dziwi. Niewielu ludzi jest skłonnych obdarzyć Carmelitę zaufaniem. Zack z aprobatą przyjrzał się jej uroczo zaróżowionym policzkom oraz delikatnym, drżącym ustom. Jego spojrzenie powędrowało niżej, na jej obfity dekolt, od którego przez dłuższy czas nie mógł oderwać wzroku. Shona poczuła, że robi się jej gorąco, i zaczęła szybciej oddychać; poruszyła się niespokojnie, nagle zawstydzona, jakby była zupełnie naga. Zack uśmiechnął się i ponownie popatrzył jej w oczy. – Odkąd rozstaliśmy się wczoraj, myślę prawie wyłącznie o tym, jak bardzo jest pani urocza – oświadczył szczerze. – Przyznam, że nie mogę zapomnieć, jak wspaniale było trzymać panią w ramionach. Ten obraz mocno wrył mi się w pamięć. Błysk w jego oczach sprawił, że zakręciło się jej w głowie. Już myślała, że świat sprowadza się wyłącznie do ich dwojga, kiedy nagle usłyszała charakterystyczny głos Deverella.
Zaufany człowiek jej brata stał w drzwiach, z uwagą przypatrując się kapitanowi Fitzgeraldowi. – Panno Shono – odezwał się Deverell. – Pan Antony przysłał mnie, bym ją odnalazł. Proszę mi wierzyć, nie będzie zachwycony, gdy się dowie, że wyruszyła pani na wycieczkę do portu zupełnie sama, bez przyzwoitki czy choćby osoby towarzyszącej. Jeszcze mniej przypadnie mu do gustu informacja o tym, że kapitan Fitzgerald przyjął panią w swojej kajucie, gdzie bawili państwo sam na sam. – Właśnie wychodziłem. – Zack odsunął się od biurka i wyprostował tak, jakby chciał zastraszyć gościa swoją potężną posturą. Shona popatrzyła na niego z poważną miną. – Proszę mi wybaczyć, ale muszę już iść – powiedziała. – Bardzo dziękuję za kordiał i życzę miłego dnia – powiedziała. – Miłego dnia. – Zack ukłonił się jej lekko i powiódł za nią wzrokiem, gdy wychodziła z kajuty w ślad za Deverellem. Po chwili już z pokładu przyglądał się, jak Shona maszeruje do swojego wierzchowca. Poruszała się lekko, a jasne, złociste włosy kołysały się luźno na jej plecach niczym przędza z promieni słonecznych. Zack stężał, uświadomiwszy sobie, że zakłuło go serce. Wiedział, że nie zapomni tej chwili, bez względu na to, co przyniesie przyszłość. Gdy Shona zeszła z pokładu, w jej głowie nieustannie pobrzmiewały słowa kapitana, napełniając ją niepokojem i nasuwając liczne pytania. Była poruszona swoim podziwem dla tego, co mówił i robił. Gwałtowność jej własnych uczuć wytrąciła ją z równowagi. Zack intrygował ją bardziej, niż była gotowa to przyznać. Odwróciwszy się, by popatrzeć na statek, poczuła dziwne rozczarowanie, że musi rozstać się z kapitanem. Gdyby spotkali się w odmiennych okolicznościach, ich relacja zapewne rozwinęłaby się całkiem inaczej. Na widok Deverella Antony zerwał się z miejsca. – Skąd wiesz, że wielebny Cornelius Clay nie jest wyświęconym pastorem protestanckim? – spytał poruszony.
– Och, wielebny Clay otrzymał święcenia i swego czasu pełnił obowiązki pastora – odparł Deverell. – Tyle tylko, że władze kościelne odebrały mu prawo sprawowania obowiązków duszpasterskich po tym, jak udowodniono mu czyny o charakterze przestępczym. Antony nerwowo podszedł do okna i wyjrzał na wzgórze, nie zwracając większej uwagi na samotnego mężczyznę, który jechał konno w stronę domu. – Przestępczym? – powtórzył. – Tak jest. Dokładniej rzecz biorąc, przemytniczym. Dawniej wielebny Clay był pastorem w pewnej małej miejscowości w Kornwalii, gdzie przy okazji stał na czele grupy szmuglerów. Jeden z nich uznał, że Clay go oszukał, więc doniósł władzom na wielebnego, który został zatrzymany i oskarżony. Sędzia skazał go na powieszenie, ale sprytni koledzy po fachu umożliwili wielebnemu ucieczkę i wyjazd z kraju. Ostatecznie trafił do Ameryki, gdzie nadal prowadził szemrane interesy, tytułując się pastorem. Dodam, że wielebny jest także notorycznym pijakiem. – Skąd to wszystko wiesz? Deverell uśmiechnął się dyskretnie. – Wszystko ma swoją cenę – zauważył. – Odpowiednio duże sumy zawsze rozwiązują ludziom języki. Zamyślony Antony pokiwał głową. – I to jest człowiek, którego Fitzgerald wyznaczył jako kapłana, który miał ożenić go z moją siostrą – wycedził. – Na to wygląda. Antony zacisnął wargi. – Proszę, proszę – mruknął. Fitzgerald zamierzał go oszukać. Świadomość tego faktu okazała się wyjątkowo bolesna dla dumy Antony’ego. Teraz doskonale rozumiał, skąd się wzięła u kapitana ta nagła skłonność do ustępstw. Ślub udzielony przez Corneliusa Claya nie byłby wart funta kłaków. Wszystko stało się jasne. Po fałszywej ceremonii Fitzgerald zamierzał wymknąć się z portu, korzystając z tego, że strażnicy stracą czujność. Naturalnie, planował zostawić Shonę,
upokorzoną i okrytą hańbą. – Co pan zamierza? – spytał Deverell, z uwagą przyglądając się mocodawcy. – Czy chce pan otwarcie stawić mu czoło? Antony był z natury ostrożny i zawsze starannie planował każde posunięcie. Zamyślił się, jednocześnie obserwując jeźdźca, który był coraz bliżej. W pewnej chwili podróżny znalazł się na tyle blisko, że dało się rozpoznać jego twarz, częściowo ukrytą pod szerokim rondem kapelusza. Antony uśmiechnął się powoli i pokręcił głową. – Nie, Deverell – odezwał się. – Fitzgerald ma pozostać w nieświadomości, że wiem o jego mistyfikacji. Pokonam go jego własną bronią i jestem przekonany, że wygram. – Odwrócił się do Deverella. – Tylko ani słowa mojej siostrze. Pamiętaj, obowiązuje cię zachowanie dyskrecji. Im mniej będzie wiedziała Shona, tym lepiej dla nas wszystkich. A tymczasem musimy zająć się gościem. Zechcesz wpuścić do domu kuzyna Thomasa? Nie mógłby wybrać bardziej stosownego momentu na odwiedziny. Deverell zmarszczył czoło. – Kuzyn Thomas przypłynął na Santamarię? Antony pokiwał głową. – Można powiedzieć, że przybył w odpowiedzi na nasze modlitwy – podkreślił. – Nie wolno jednak ujawnić jego związku ze mną. Pamiętaj, dyskrecja jest absolutne najważniejsza.
ROZDZIAŁ PIĄTY Thomas Franklyn był wysokim i chudym mężczyzną o jasnobrązowych, krótko przystrzyżonych włosach. Świetnie się odnajdywał w roli dowcipnisia i zdarzały się chwile, kiedy nikt nie potrafił zgadnąć, czy Thomas mówi poważnie, czy też żartuje. W Anglii często odwiedzał Shonę i zawsze budził zainteresowanie, gdy nieoczekiwanie zjawiał się w jej szkole. W jego obecności życie nigdy nie było spokojne ani nudne. Thomas był najmłodszym z trzech synów wychowanych w Ferndene w Susseksie i zawsze marzył o karierze scenicznej. Ponieważ jednak jego ojciec z dezaprobatą odnosił się do tego pomysłu, nisko ceniąc aktorstwo, Thomas uległ presji rodziny i zwrócił się ku Kościołowi. Osiem lat spędzonych w roli prowincjonalnego pastora sprawiło, że Thomas nabrał filozoficznej obojętności do życia. Rozczarowany własną profesją i krytycznie usposobiony do zasad panujących w Kościele, stał się swoistym buntownikiem i dla rozrywki zaczął pisać lekką poezję. Część duchowieństwa otwarcie wyraziła dezaprobatę dla jego poczynań, gdyż wiersze niezdrowo rozpalały wyobraźnię czytelników. Panowało powszechne przekonanie, że zamiast wypełniać sobie głowę pisaniną, powinien recytować psalmy oraz głosić ewangelię. Duchowni sprzeciwiali się postępowaniu Thomasa, ale przyjaciele na wysokich stanowiskach nie widzieli nic złego w jego poezjach, więc ostatecznie postanowiono dać mu nieco wolnego czasu na filozoficzne rozważania. Uznał więc, że potraktuje to jako urlop i doskonałą okazję do podróży i poszerzenia horyzontów. Dlatego wsiadł na statek do Ameryki, zdecydowany w drodze powrotnej odwiedzić rodzinę na Santamarii. Shona popatrzyła ze schodów na mężczyznę, który właśnie wszedł do domu i rzucił bagaże na podłogę. – Thomasie! – wykrzyknęła, szeroko otwierając oczy ze
zdumienia. Roześmiana i zachwycona, uniosła lekko suknię i zbiegła po schodach, prosto w ramiona gościa. – Cudownie, że jesteś! – zawołała. – Ale dlaczego nie uprzedziłeś nas o swoim przybyciu? Trzeba było napisać! Jak ty wyglądasz? – spytała, przyglądając się jego sfatygowanemu ubiorowi oraz rozczochranym brązowym lokom. – Od razu widać, że nikt się tobą nie zajmuje. Potrzebujesz żony, Thomasie! – Po cóż mi żona? Jestem szczęśliwy i nie potrzebuję dodatkowego obciążenia. Ale jak ty wyglądasz… – Zmarszczył brwi i odsunął Shonę na długość ramienia, żeby przyjrzeć się jej uważnie. – Od naszego ostatniego spotkania wyraźnie straciłaś na wadze i jesteś dziwnie blada. Biedactwo, czy na pewno wszystko z tobą w porządku? Bo jeśli nie, twoim problemom łatwo da się zaradzić. Gospoda portowa jest całkiem blisko i serwują tam najwyborniejsze paszteciki w tej części Karaibów. – Jego oczy rozbłysły. – A może jesteś zbyt dumna, żeby przyjąć zaproszenie od ciotecznego brata? Shona była przeszczęśliwa, że go widzi, i z tej radości zapomniała o wcześniejszym spotkaniu z kapitanem Fitzgeraldem. – Thomasie, wszak jesteśmy rodziną. Jak możesz myśleć, że jestem zbyt dumna na rozmowę z tobą w miejscu publicznym? Chętnie wybrałabym się w twoim towarzystwie do gospody, ale Antony z pewnością by się na to nie zgodził. – Właśnie tego się spodziewałem. – Thomas uśmiechnął się szeroko. – Jak się miewa mój drogi kuzyn Antony? Obiło mi się o uszy, że ożenił się z nadzwyczajnej piękności hiszpańską señoritą. Bardzo się cieszę na spotkanie z nią, chociaż szczerze wątpię, by jej uroda mogła dorównać twojej. Shona powstrzymała grymas niesmaku i ugryzła się w język, żeby nie wyrazić swojej opinii na temat Carmelity. Nie chciała opowiadać Thomasowi, jak fatalnego wyboru dokonał Antony, wiążąc się z tą kobietą. – Nie miałam pojęcia, że tak bardzo podoba ci się mój wygląd, Thomasie. Zawsze sądziłam, że preferujesz moją
przyjaciółkę Marię. – Gdybym miał sposobność, wyprowadziłbym cię z błędu – wyjaśnił pogodnie. Maria na bieżąco informowała Shonę o wszystkim, co się dzieje w Londynie – dużo pisała o przyjaciółkach, z którymi obie chodziły do szkoły, często zdarzało się jej również wspominać o przejażdżkach po Hyde Parku i o nowych sukniach balowych. Dżentelmen, którego miała poślubić, był aktualnie pochłonięty szkoleniem psów myśliwskich w swojej posiadłości w Cheshire, a w dowód uczucia podarował Marii małego angielskiego pudla. Ślub planowali w Londynie, a przed ołtarzem miała stanąć w perłowoniebieskiej sukni, przetykanej srebrnymi nićmi. Shona ogromnie zazdrościła przyjaciółce, ale wiedziała, że już niedługo i ją spotka szczęście zamążpójścia. Nie mogła się doczekać, aż zajmie miejsce na londyńskich salonach jako żona Zacka. – Jak się miewała ciotka Augusta, kiedy opuszczałeś Anglię? – zainteresowała się. – Koniecznie musi wpaść do nas z wizytą. Matka Thomasa, która wywodziła się z niezamożnej rodziny, awansowała społecznie, gdy wzbogacił się jej brat, ojciec Shony. – Od śmierci papy mama rzadko bywa w domu w Surrey – odparł Thomas. – Zdecydowanie woli St. James i londyński sezon. Wiem, że chciałaby odwiedzić cię na Santamarii, ale jak zapewne masz świadomość, marny z niej żeglarz. A teraz powiedz mi, gdzie i kiedy mógłbym spotkać się z moim kuzynem, by poznać jego uroczą żonę. – Moja żona jest w istocie przeurocza, Thomasie – odezwał się Antony i wyszedł z gabinetu, żeby powitać krewnego. – Wkrótce urodzi nasze pierwsze dziecko. W tej chwili wypoczywa, ale będziesz miał okazję spotkać się z nią później. Bardzo się cieszę, że cię widzę. – Obawiam się, że przybywam z bardzo krótką wizytą. Wpadłem zaledwie na tydzień, nie dłużej. Wracam do domu po pobycie w Wirginii, a nie mogłem pokonać całej tej drogi bez zatrzymania się w gościnie u moich drogich kuzynów. – Jesteś tu bardzo mile widziany. Zjawiasz się zresztą w
nader odpowiedniej chwili. – Cóż takiego masz na myśli? – Shona jeszcze w tym tygodniu bierze ślub. Chętnie opowiem ci o wszystkim przy stole. – Antony zerknął na siostrę. – Shono, poleć, by przyniesiono nam coś na ząb. Będziemy na tarasie. – Ponownie przeniósł wzrok na Thomasa. – Jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić, gdybyś był tak miły. Dla mnie albo raczej dla Shony – poprawił się. Kiedy Antony zrelacjonował Thomasowi przebieg zdarzeń, ten popatrzył na niego z niedowierzaniem. – Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś zechciał nam pomóc, Thomasie – podsumował Antony. – Fitzgerald postanowił mnie oszukać. Pozwoliłbym mu opuścić wyspę, ale nie w tym rzecz. Istotne jest to, że zrujnował reputację Shony, a poza tym ona koniecznie chce powrócić do Anglii. Santamaria już jej nie wystarcza. Uwielbiała ojca, ale teraz nie ma go wśród nas, więc nic jej tu nie trzyma. – Zatem pozwól jej płynąć do Anglii. Przecież nie musi wychodzić za mąż. Moja matka będzie nad wyraz szczęśliwa, mogąc ją ugościć i otoczyć opieką. – Z całym szacunkiem dla ciotki Augusty, nie mogę pozwolić Shonie podróżować samotnie. – No cóż, inna sprawa, że moja mama raczej nie miałaby na nią dobrego wpływu. Ale nie martw się! – Zaśmiał się Thomas, gdy Antony otworzył usta, żeby przez grzeczność zaprotestować. – Mama postanowiła przejść przez życie tanecznym krokiem, więc bywa na wszystkich możliwych przyjęciach i trudno ją nazwać wzorem do naśladowania dla młodej dziewczyny. – Nie tylko o to chodzi, Thomasie – westchnął Antony. – Ze względu na swój wygląd i zacny posag, pozostawiony jej przez ojca, Shonie zagrażają łowcy fortuny. Nasz tata doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego kiedy leżał na łożu śmierci, obiecałem mu, że wydam ją za mąż i dopiero potem pozwolę opuścić wyspę. Zamierzam dotrzymać słowa. Tyle tylko że coraz trudniej mi znieść sytuację, w której Carmelita i Shona od rana do
wieczora rzucają się sobie do gardeł. Coś trzeba zrobić, i to jak najszybciej. – A co Shona sądzi o kapitanie Fitzgeraldzie? – Z pewnością nie jest mu nieprzychylna. Wręcz przeciwnie, nad strumieniem nie mogli się od siebie oderwać. Na wyspie chwilowo brakuje osoby duchownej, a osobnik zaproponowany przez Fitzgeralda jest oszustem. Tak czy inaczej, nie pozwolę wystrychnąć się na dudka. Nie zniosę sytuacji, w której ktoś robi ze mnie głupca. Dlatego właśnie proszę ciebie, Thomasie, o pomoc. – Z przykrością stwierdzam, że to, o co mnie prosisz, jest wbrew wszystkiemu, w co wierzę. Wiesz, że zawsze kieruję się najwyższymi standardami i ściśle przestrzegam reguł przyzwoitości – wyrecytował Thomas. – Chcesz powiedzieć, że nikt nie wie, jaki jesteś naprawdę – zauważył Antony z ironią. – Daj spokój, Thomasie. Może i jesteś duchownym, ale do świętego ci daleko. – Drogi Antony, czyżbyś próbował mnie obrazić? – spytał Thomas i zachichotał. – Czy podejmiesz się tego zadania? Cornelius Clay to hultaj, nicpoń i moczymorda. Bez większego trudu powinniśmy uniemożliwić mu wykonanie zadania, a wtedy ty się zgłosisz, by poprowadzić uroczystość. Thomas zawahał się, świadomy ogromnej wagi tej prośby. Wiedział też, że stawia na szali swoją wiarygodność. Jednakże dobro Shony uświadomiło mu, że nie ma wyboru. Nagle spoważniał i popatrzył Antony’emu prosto w oczy. – Ogromnie polubiłem Shonę – powiedział. – To wspaniała młoda kobieta i boli mnie serce, gdy słyszę o jej niefortunnej sytuacji. Dlatego przemyślę tę sprawę. – Nie mamy czasu do namysłu, Thomasie. Decyzję należy podjąć niezwłocznie. Antony był przekonany, że Thomas ustąpi. Gdyby miał odrzucić prośbę, zrobiłby to od razu i to bardzo stanowczo. Obiecując, że się zastanowi, praktycznie się zgadzał. Naturalnie,
mógł jeszcze toczyć bitwę z sumieniem, ale tak czy owak, w ostatecznym rozrachunku z pewnością już postanowił spełnić prośbę kuzyna. Szybko okazało się, że Antony się nie mylił. – Jeśli małżeństwo z tym całym kapitanem… Fitzgeraldem jest właśnie tym, czego pragnie Shona, to będę zachwycony, oddając jej tę drobną przysługę. Mam tylko nadzieję, że ów człowiek zapewni jej szczęście. W głosie duchownego pobrzmiewała nieskrywana szczerość. – Zatem wszystko ustalone? – zapytał dla pewności Antony. Thomas przytaknął. – Zgadza się – potwierdził i uśmiechnął się szeroko. – Daję ci słowo, że zajmę pana Corneliusa Claya doczesnymi uciechami, tak aby nie był w stanie poprowadzić uroczystości ślubnej. W tym czasie tylko jedno dręczyło Shonę – krążące wśród ludzi pogłoski. Damy demonstracyjnie cmokały ustami na znak dezaprobaty dla jej zachowania i powtarzały okrutne, niesprawiedliwe słowa. Jak to możliwe, pytały się nawzajem, że tak wykształcona osoba nie umie się zachowywać? Dlaczego to zrobiła? Jak mogła? Ten i ów życzliwie próbował ją bronić, ale plotkom i tak nie było końca. W oczach elity wyspy Shona była rozwiązłą bezwstydnicą, zbrukaną, wykorzystaną, a przez to całkowicie niegodną towarzystwa przyzwoitych młodych dam i łatwowiernych kawalerów. Złamała zasady moralności i to w dodatku z kimś, kogo praktycznie nie znała. Ludzie powiadali, że równie dobrze mogłaby po prostu od razu wyjechać. Shona rzuciła się w wir przygotowań do roli żony magnata handlu zamorskiego. Wiedziała, że musi bardzo dużo się nauczyć, lecz mimo to nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie poślubi Zacka. Jej małżeństwo z godziny na godziny nabierało coraz bardziej realnych kształtów, a jednocześnie zaczynała widzieć je w jaśniejszych barwach. Nie chcąc kontaktować się z sąsiadami, Shona ograniczyła
codzienne zajęcia do czytania książek w swoim pokoju, a także krótkich spacerów po ogrodzie. Cieszyła się, że spędzi trochę czasu z Thomasem, ale opuścił on dom wkrótce po swoim przybyciu, co uznała za wyjątkowo osobliwe. Zniecierpliwiona Carmelita opryskliwie i szorstko poinformowała szwagierkę, że Thomas powrócił na statek, którym przypłynął na Santamarię, gdyż ma ważne sprawy do załatwienia, i że żadną miarą nie mógłby pozostać w domu do końca tygodnia. Zarówno Antony, jak i Carmelita wydawali się ponurzy i niepewni, co uznała za zapowiedź kryzysu. Ponieważ ślub zbliżał się wielkimi krokami, skonsternowana milczeniem Shony i jej długotrwałą izolacją Carmelita nieco zmieniła swój stosunek do szwagierki. Zadowolona z rychłego wyjazdu Shony, udała się do jej sypialni, żeby porozmawiać. – Nie możesz tak się przejmować, Shono – powiedziała, podchodząc do szwagierki, która z podkulonymi nogami siedziała w wiklinowym fotelu na balkonie. – Pomimo tego niefortunnego incydentu nad strumieniem masz szczęście, że wychodzisz za mąż. Mnóstwo dziewcząt będzie ci zazdrościło, a i niejedna wielka dama chciałaby znaleźć się na twoim miejscu. Kapitan Fitzgerald to bardzo przystojny mężczyzna. Kto wie, może nawet go pokochasz. Cokolwiek się stanie, zostaniesz damą z tytułem i będziesz żyła na poziomie, do jakiego przywykłaś. – Z pewnością się nie mylisz, Carmelito – odparła oschle Shona. – Chociaż nie mam zielonego pojęcia, skąd u ciebie ta nagła troska. Ignorując tę ironiczną uwagę, Carmelita popatrzyła na suknie Shony, które widać było za otwartymi drzwiami garderoby. – Musisz powiedzieć Morag, żeby zaczęła pakować twoje rzeczy – oznajmiła. – Kapitan Fitzgerald upiera się, aby opuścić wyspę, gdy tylko ceremonia dobiegnie końca. – Nie kłopocz się o to, Carmelito. Będę gotowa na czas. Trzy doby później nadszedł dzień ślubu Zacka i Shony, a tymczasem na pokładzie statku nigdzie nie można było znaleźć wielebnego Claya. Klnąc cicho, Zack wyruszył na jego
poszukiwania i wkrótce dowiedział się, że duchownego ostatnio widziano w gospodzie. Kapitan niezwłocznie udał się do tego przybytku, gdzie zastał gwarny tłum podochoconych gości. Powietrze było ciężkie od tytoniowego dymu i śmierdziało skwaśniałym piwem oraz niemytymi ciałami. Zack skrzywił się z obrzydzeniem. Mężczyźni usadowieni na odwróconych beczkach kłócili się zajadle przy kartach; tu i tam zebrały się grupki wielbicieli gry w kości. Zack zmrużył oczy i zacisnął ponuro usta, zauważywszy wielebnego w kącie sali. Podszedł do niego i bezceremonialnie chwycił go za ramię. – Ty durniu o pustym łbie – warknął. – Wstawaj, łotrze! Zapomniałeś, co masz zrobić za godzinę? Wielebny ociężale uniósł głowę i spróbował się wyprostować. Po chwili spojrzał na kapitana przekrwionymi oczami. Coś musiało dotrzeć do jego zamroczonego mózgu, gdyż z wielkim trudem wstał, zrobił kilka chwiejnych kroków, by runąć z powrotem na podłogę, gdzie natychmiast zasnął. Oparty o framugę otwartych drzwi, Thomas przypatrywał się z rozbawieniem, jak kapitan próbuje przymusić wielebnego Claya do podźwignięcia się na nogi. – Ten człowiek nie przejdzie już ani kroku – zauważył Thomas. Zack puścił pijanego w sztok Claya i cofnął się o krok. – Do diaska, zalany w trupa – westchnął z rezygnacją. Naraz uświadomił sobie wagę problemu. Nie mógł przecież przyprowadzić nietrzeźwego duchownego na tak ważną uroczystość. Thomas popatrzył na Zacka i uniósł brwi. – Mogę w czymś pomóc? – zapytał życzliwie. – Niespecjalnie, chyba że dobry z pana aktor. – Cóż, aktorstwo nie jest mi obce – oświadczył Thomas pewnym siebie tonem. – Ale wszystko ma swoją cenę. Powiem tylko, że występowałem w Kupcu weneckim jako Shylock, a swego czasu wcieliłem się też w rolę Romea u boku pewnej rozkosznej Julii.
Zack popatrzył uważnie na Thomasa. – Ile? – zapytał krótko. – Och, to zależy od roli. – Pańska godność? Thomas oderwał się od framugi i ostentacyjnie ukłonił. – Thomas Franklyn, do usług, panie kapitanie – odparł. – Pójdzie pan ze mną. – Z ogromną przyjemnością. – Lepiej niech pan poczeka z tym entuzjazmem do czasu, aż powiem, czego od pana oczekuję. W przekonaniu, że wszystko jest pod kontrolą, a sytuacja rozwija się zgodnie z planem, Zack pojawił się w Melrose Hill w towarzystwie Singletona i Thomasa Franklyna. Shona patrzyła z okna sypialni, jak jej przyszły mąż zeskakuje z karego konia. W butach ze sprzączkami, koronkach pod szyją i oliwkowym fraku prezentował się znakomicie. Nie była zdumiona, widząc u jego boku Thomasa; Antony uprzedził ją, że pod nieobecność pastora na wyspie to właśnie Thomas poprowadzi uroczystość. Z pewnych powodów, które Antony zamierzał wyjaśnić Shonie później, miała traktować Thomasa jak zupełnie obcego człowieka. Chcąc uniknąć kłótni, nie zakwestionowała tego polecenia, choć ją dziwiło. Gdy goście weszli do domu, odsunęła się od okna. Dzień był upalny, ale Shona drżała w haftowanej sukni o barwie kości słoniowej. Pod ścianą już stały kufry gotowe do przeniesienia na statek, co zaplanowano na następny dzień. Czuła, jak strach chwycił ją za gardło. Zbliżał się bowiem najważniejszy moment w jej życiu. Miała lodowate dłonie i cała się trzęsła. Drzwi nagle się otworzyły i stanęła w nich Carmelita, która na widok Shony zacisnęła usta. – Co ty tu jeszcze robisz? – burknęła. – Przyjdź natychmiast i spróbuj trzymać fason, cokolwiek się wydarzy – dodała, a następnie odwróciła się na pięcie i ruszyła przodem. Shona potulnie podreptała za bratową. Gdy weszła do salonu, w którym zaplanowano uroczystość,
od razu poczuła na sobie badawcze spojrzenia zgromadzonych tu osób. Jej wzrok spoczął na Zacku Fitzgeraldzie, który cicho gawędził z panem Singletonem. Z modlitewnikiem w dłoniach, nietypowo poważny i odziany w czerń Thomas stał na uboczu. Po chwili kapitan i pierwszy oficer umilkli i popatrzyli na Shonę. Była świadoma, że Zack pożera ją wzrokiem. Mimo to wydawał się spięty. Powoli podeszła do niego. W różanym świetle zachodzącego słońca wydawała się jeszcze piękniejsza niż zwykle i Zack nagle poczuł dziwny ucisk w sercu. Mimowolnie pomyślał, że Shona mogłaby być jedną z tych nielicznych kobiet, dla których toczono wojny i oddawano życie – kobiet, które rzadko kiedy dają szczęście kochającym je mężczyznom. Stanął u jej boku, żeby powtórzyć słowa przysięgi mającej połączyć ich na wieczność. Przybrał zdecydowany wyraz twarzy. Jakkolwiek bardzo tego pragnął, nie mógł sobie pozwolić na to, by zbliżyć się z tą cudowną dziewczyną. Poprzysiągł sobie, że Shona McKenzie i jej brat słono zapłacą za zastraszanie go oraz próby manipulacji. Nikomu nie wolno było bezkarnie go szantażować. Thomas zadbał o to, żeby ceremonia trwała jak najkrócej, gdyż źle się czuł z tym, co miał zrobić. Naturalnie, chciał spełnić prośbę Antony’ego i umożliwić Shonie powrót do Anglii, o czym tak bardzo marzyła, więc przełamał swoje opory. Tyle tylko że tym samym stał się współuczestnikiem oszustwa, które mogło się zakończyć w katastrofalny sposób. W trakcie składania przysięgi Shona mówiła szeptem, więc pastor musiał się pochylić, żeby usłyszeć jej odpowiedź. Z kolei Zack przemawiał spokojnym, obojętnym tonem. Ciepło jego dłoni rozgrzało Shonę, która dygotała z zimnego zdenerwowania. Powróciła myślami do chwili, gdy Zack przybył na Santamarię. Wiedziała, że nigdy nie zapomni smaku jego ust, bliskości ciała ani dotyku dłoni tam nad strumieniem. To się wydawało tak odległe, jakby minęły miesiące, a nie zaledwie dni. Czy taka właśnie powinna być miłość? Ta myśl sprawiła, że Shona znowu zadrżała. To chyba było
niemożliwe… – zapytała samą siebie. – Czy naprawdę go kocham? Nieoczekiwanie wpadła w panikę. Jakiś głos w jej głowie zdawał się krzyczeć, że popełnia straszliwy błąd, wiążąc się z mężczyzną, który zapewne był jej niechętny. Zabrnęła jednak tak daleko, że nie mogła się już wycofać. Oboje utkwili w swoich rolach i musieli przy nich pozostać bez względu na to, co przyniesie przyszłość. Sytuacja wydawała się zagadkowo nierealna, a atmosfera niemal złowieszcza. Shona popatrzyła na Zacka, który obiecywał jej miłość, cześć i wierność aż po grobową deskę. Pragnęła i modliła się, by te słowa okazały się prawdziwe. Po chwili poczuła na palcu chłód obrączki i uroczystość dobiegła końca, kiedy Thomas ogłosił ich mężem i żoną. – Teraz może pan pocałować pannę młodą – powiedział z uśmiechem. Shona zarumieniła się i już miała odwrócić głowę z obawy przed odmową, ale Zack otoczył ją ramieniem w talii i stanowczo przyciągnął do siebie. – Musisz to jakoś przecierpieć – wyszeptał. – Wszyscy będą rozczarowani, jeśli tego nie zrobię. Dotknął wargami jej ust w uwodzicielskim pocałunku. Shona dostała zawrotów głowy, a jej serce zabiło jak szalone. Odruchowo objęła Zacka w pasie, wywołując entuzjazm wśród uczestników ceremonii. Ich reakcja podziałała na nią niczym kubeł zimnej wody. Od razu cofnęła się o krok, walcząc z drżeniem kolan; Zack się wyprostował i odwrócił głowę. W jadalni przygotowano niewielką weselną kolację, która rozpoczęła się w cichej, pełnej napięcia atmosferze mimo starań pana Singletona, który robił, co mógł, żeby rozbawić towarzystwo. Shona ledwie skubnęła pyszne dania, na bieżąco przynoszone przez służbę. Zjadła tylko kilka kęsów wyśmienitej ryby w ziołach, bo jedzenie utykało jej w gardle. Jak się okazało, szampan miał zbawienny wpływ na gości. Antony odprężył się do tego stopnia, że usiłował wciągnąć Zacka w rozmowę i, choć zachowywał pewną rezerwę, atmosfera zrobiła
się całkiem znośna. Shona czuła się jednak osamotniona niczym widz w teatrze, kiedy tak siedziała zamknięta w sobie, obserwując roześmianych i rozgadanych biesiadników. Nie mogła się doczekać chwili, w której wreszcie będzie mogła umknąć. Po zakończeniu uczty Carmelita odprowadziła Shonę do pokoju, gdzie kazała Morag przygotować panią do snu. W pełni świadoma oszustwa, które doprowadziło do ślubu, niemal kipiała z radości, że w końcu pozbędzie się irytującej szwagierki. – No widzisz – powiedziała pogodnie. – Wszystko poszło, jak należy. To chyba nie było takie trudne, prawda? – Dla ciebie może i nie. Ja jestem innego zdania. Carmelita obojętnie wzruszyła ramionami i powróciła do gości. Gdy Morag uporała się już z ubraniem swojej pani, Shona z nieznaną dotąd przyjemnością popatrzyła na siebie w lustrze. Wkrótce miała ofiarować mężowi swoje piękne ciało. Służąca zabrała się do rozczesania jej złocistych włosów, które lśniły jak słońce, a Shona skropiła szyję i nadgarstki odrobiną wody jaśminowej. Kiedy się poruszała, czuła świeżą i subtelną woń. Patrząc na swoje odbicie w kryształowym zwierciadle o rzeźbionej ramie, musiała przyznać, że prezentuje się doskonale. Jej oczy zalśniły z emocji i wyczekiwania. Była pewna siebie i nie wątpiła, że jej ciało stanie się nieodpartą pokusą dla męża, którego pragnęła całym dumnym, choć młodym i pełnym życia sercem. Skończywszy pracę, Morag uroniła łzę szczęścia i cofnęła się, by napawać się urodą swojej zjawiskowej pani. – Panienka jak zawsze wygląda cudownie – odezwała się oszołomiona. – Skoro nie mam już nic więcej do zrobienia, chyba powinnam już iść. Mąż panienki zjawi się lada moment. – Tak… tak, Morag – powiedziała Shona i z wdzięcznością rzuciła się pokojówce na szyję. – Jutro płyniemy na Martynikę, a stamtąd do Anglii. Jestem taka szczęśliwa! Nie mogę się doczekać i cieszę się ogromnie, że będę miała cię przy sobie. To takie cudowne, że nie mogę przestać się szczypać z niedowierzania. To na pewno nie sen?
Po wyjściu Morag Shona usiadła i zastygła w bezruchu, ponownie odczuwając zdenerwowanie. W jednej chwili pragnęła jego obecności, a w następnej modliła się, żeby nie przyszedł, bo zarazem pożądała go i czuła przed nim lęk. Kiedy Zack otworzył drzwi, ujrzał Shonę, która stała nieruchomo na środku pokoju; jej smukłe ciało wyraźnie prześwitywało przez cienką nocną koszulę. Wyglądała jak pogańska boginka, choć musiał przyznać, że w tak prostego kroju koszuli nocnej jej nagość prezentowała się niewinnie i wdzięcznie. Przez długą chwilę przypatrywał się swojej młodej żonie, jakby lękał się, że lada moment czar pryśnie. Wreszcie zamknął za sobą drzwi i podszedł bliżej, ani na moment nie odrywając od niej wzroku. – Twoja bratowa powiedziała mi, że już nadszedł czas, bym udał się na spoczynek – oznajmił. Shona popatrzyła na jego poważne oblicze i uśmiechnęła się niepewnie. – Carmelita nie znosi nieposłuszeństwa – zauważyła z humorem. – Czuję się trochę jak niesforne dziecko, które surowa guwernantka posłała właśnie do łóżka. – Co za arogancka kobieta – mruknął. – Nie jesteś dzieckiem, Shono, chociaż faktycznie, zachowujesz się dość niesfornie – przyznał i roześmiał się cicho. Pomyślała, że chyba po raz pierwszy tego dnia dostrzegła w jego oczach pożądanie, które odzwierciedlało jej własne pragnienie. Nagle odwrócił się do niej plecami. – Zack, proszę, popatrz na mnie… – poprosiła cicho. Westchnął głośno, ale spełnił prośbę Shony. Dotknął jej włosów i okręcił lok wokół palca. – Cóż za barwa – wyszeptał z zachwytem. – Są złociste jak promienie słońca, z ognistą nutą. Shona z zachwytem patrzyła, jak zdejmował frak oraz fular, a następnie rozchylał koszulę. Gdy odsłonił naprężone, twarde jak żelazo mięśnie potężnych barków oraz długie, muskularne nogi,
głośno wciągnęła powietrze. Emanowało od niego ciepło; całą sobą pragnęła przytulić się do niego. Jakby odczytując myśli Shony, Zack powoli i łagodnie zsunął koszulę nocną z jej ramienia, odsłaniając najpierw jedną, a potem drugą pierś. Po chwili jej ubranie leżało na podłodze, a on delektował się widokiem promieniującego świeżością ciała młodej kobiety. Stali w blasku świec, otoczeni zapachem aromatycznych krzewów i drzew, które rosły za oknami. Wzrok Zacka zdawał się pieścić każdy skrawek skóry Shony. Popatrzył z uwagą na jej drżące usta, pochylił się powoli i ją pocałował. Usłyszał jej westchnienie, a gdy uniosła ręce i położyła je na jego ramionach, pogłębił pocałunek. Otoczył ją rękami, pozwalając swoim dłoniom błądzić po jej miękkiej skórze. Zdumiało go, jak bardzo pożądał tej dziewczyny; chciał wypełnić usta jej smakiem, objąć wąską talię dłońmi i przyciągnąć do siebie jej biodra, tak żeby otoczyła go w pasie smukłymi nogami. Musiał ją mieć. Wiedział, że nie zdoła pohamować pożądania. Poprowadził ją do łóżka i położył na materacu. Widział jej kuszące, lekko rozedrgane usta, które zdawały się zachęcać go do pocałunku. Od wielu dni jego pożądanie narastało, a Shona teraz wyglądała jak anioł rozwiązłości. Pragnął ją ukarać za to, że doprowadziła do takiej sytuacji. To go przerażało, bo przecież zamierzał ją opuścić. Nie wolno mu było się nią nasycić – miał już jedno dziecko z nieprawego łoża i nie powinien sprowadzać na świat następnego. Miał jednak ochotę zabrać ze sobą wspomnienia pocałunków i pieszczot, aby delektować się nimi podczas długiego, samotnego rejsu do Anglii. – Wiem, że to szaleństwo – powiedział chrapliwie. – Wcale nie – wyszeptała, muskając jego usta swoimi. – To zupełnie normalne. Mąż powinien pragnąć żony. Odetchnęła, kiedy poczuła na piersiach jego dłonie. Miał niewiarygodnie zmysłowy dotyk. Zamknęła oczy i odchyliła
głowę, a jego oczy rozbłysły. – Żona – powiedział cicho. Powoli, niespiesznie drażnił jej piersi. Gdyby tylko mógł jeszcze tej nocy doświadczyć pełnej głębi rozkoszy, która od zarania dziejów łączyła kobietę i mężczyznę… – Nie rozbierzesz się? – spytała, delikatnie głaszcząc jego twarz. Zack był świadomy, że Shona go pożąda. Oddychała pośpiesznie i płytko, a jej serce bardzo szybko biło; ta niewinność była niewiarygodnie zmysłowa. Pochylił się i ukląkł między jej nogami, a potem obsypał pocałunkami napiętą skórę jej brzucha. Oszołomiona dziewczyna nie miała pojęcia jak reagować na jego zabiegi, więc leżała, posłuszna i drżąca, a gdy ponownie pocałował ją w usta, instynktownie wsunęła palce w jego włosy. Budził w niej niezwykłe doznania: pożądanie, żar, nieznaną dotąd rozkosz. Otworzyła oczy i podniosła na niego wzrok. – Proszę cię – wyszeptała. – Zdejmij koszulę. Jej cicho wypowiedziane słowa przywróciły Zackowi przytomność umysłu. Wziął się w garść, odsunął od Shony i wstał. – Wybacz – powiedział. – Muszę na chwilę wyjść. – Ale wrócisz? – spytała ogarnięta nagłą paniką. Wiedząc, że jej świat za chwilę rozpadnie się na kawałki, i mając świadomość własnej bezsilności w obliczu jej hańby, Zack nagle odwrócił wzrok. Dręczące go poczucie winy stawało się nie do wytrzymania. – Oczywiście, że wrócisz – odpowiedziała sama sobie. – Ufam ci. Z głośnym westchnieniem podciągnęła kołdrę pod brodę. Czując się wyjątkowo podle, na moment zamknął oczy. Musiał przezwyciężyć pragnienie powrotu do Shony. Nie wierząc, że rezygnuje z okazji do uprawiania miłości z tak piękną kobietą, włożył frak i ruszył do drzwi. W ostatniej chwili zatrzymał się, położył coś na jej toaletce i dopiero wtedy znikł w ciemności.
ROZDZIAŁ SZÓSTY Shona czekała cierpliwie w przekonaniu, że jej mąż lada moment powróci. Ale Zack nie wrócił. Coraz bardziej osamotniona usiadła, opuściła bose stopy na podłogę i rozejrzała się po sypialni. Delikatny wietrzyk kołysał zasłonami przy otwartych drzwiach balkonowych. Shona westchnęła, wstała i podeszła do toaletki. W tym momencie jej wzrok padł na oparty o lustro list. Niepewnie uniosła rękę i wyciągnęła ją po tajemnicze pismo. Nagle poczuła, że wcale nie ma ochoty otwierać koperty, której zawartość budziła lęk. Jej obawy okazały się uzasadnione. Z treści listu wynikało, że Zackowi zabrakło odwagi, by powiedzieć jej prosto w oczy, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej. Oszołomiona, doczytała wiadomość do końca. Wynikało z niej, że cały ślub był oszustwem, a w rolę pastora wcielił się przygodny aktor. Te słowa ją zdumiały – nic z tego nie miało sensu. Dotarło do niej tylko to, że Zack ją zostawił i nie zamierzał wrócić. Nagle zauważyła medalion, który Zack zdjął, zanim położył ją na łóżku. Najwyraźniej zapomniał go zabrać przed wyjściem. Przesunęła srebrny łańcuszek między palcami. Długo wpatrywała się w puzderko, aż wreszcie zebrała się na odwagę i je otworzyła. W środku ujrzała pukiel ciemnobrązowych włosów i poczuła ucisk w gardle. Kobieta, do której należał ten kosmyk, musiała zajmować ważne miejsce w sercu Zacka. Kim była? Nerwowo odłożyła list i medalion, nadal licząc na to, że Zack wróci, gdy się zorientuje, że zapomniał tak ważną pamiątkę. Poczuła pieczenie pod powiekami. Związek, o którym marzyła, legł w gruzach, jeszcze zanim się narodził. Rozkosze małżeństwa okazały się ułudą. Na próżno usiłowała powstrzymać łzy, które w końcu wezbrały i spłynęły po jej policzkach. Sądziła, że udało się im pokonać przeciwności losu, który napiętnował ich związek. Wszystkie jej nadzieje i marzenia o
szczęściu, miłości oraz zaufaniu, o śmiechu i satysfakcji u boku ukochanego w jednej chwili rozwiały się jak dym. Nigdy w życiu nie zetknęła się z taką sytuacją. Ucieczka Zacka odebrała jej sens życia. Równie dobrze mogłaby położyć się i umrzeć, zwiędnąć niczym kwiat pozostawiony bez ochrony na prażącym słońcu. Zrozumiała, że musi się zmobilizować, żeby przetrwać. Przycisnęła ręce do piersi, bo nie potrafiła wytrzymać dojmującego bólu, który przenikał ją na wskroś i nie zamierzał ustąpić. Prawda w końcu dotarła do niej w całej rozciągłości. Zachariasz Fitzgerald nie zamierzał wrócić. Odszedł, opuścił ją, zniszczywszy jej życie. Teraz musiała sama uporać się z katastrofą i dramatem, które po sobie pozostawił. Wzdrygnęła się z niesmakiem na widok swojego odbicia w lustrze po drugiej stronie pokoju. Była wystraszona i zapłakana, miała nadal nabrzmiałe od pocałunków wargi, a po jej policzkach płynęły łzy. Mimo rozpaczy narastał w niej gniew. Musiała zapanować nad sobą i zwyciężyć. Jej odbicie zmieniało się z sekundy na sekundę i nagle dostrzegła w nim wściekłość. Jak ten człowiek śmiał zrobić coś takiego? Dlaczego mu na to pozwoliłam? Jest Shoną McKenzie, najatrakcyjniejszą partią na całych Karaibach. Wyprostowała się, usiłując przekonać do swoich racji kobietę w lustrze. Co on sobie myślał? Zack Fitzgerald był wrednym, parszywym typem spod ciemnej gwiazdy. Gdy powróciła jej zdolność rozumowania, Shona próbowała na chłodno rozważyć swoją sytuację, ale czuła jedynie narastającą gorycz. Od kilku dni żyła jak w transie, który tak naprawdę trwał od momentu pojawienia się Zacka na wyspie. Teraz, gdy przejrzała na oczy, zaschło jej w gardle i poczerwieniała z wściekłości i wstydu. To dziwne, ale najbardziej zła była na siebie. Nerwowo odgarnęła z twarzy złociste kosmyki, ubrała się i wyszła z domu. Było już późno, kiedy znalazła się w mieście. Ściągnęła wodze i przez pewien czas jeździła powoli po ulicach niczym
zjawa. Tropikalna noc była ciepła i parna; księżyc wisiał wysoko na bezchmurnym niebie, a jego intensywny blask przyćmiewał lśnienie gwiazd. Panowała cisza, jeśli nie liczyć pijackich śmiechów dobiegających z gospód. Shona zerknęła w stronę pomostu. Tak jak oczekiwała, statek Fitzgeralda opuścił port. Przeniosła spojrzenie na zatoczkę, gdzie w srebrzystej poświacie „Perła Oceanu” zmierzała ku otwartemu morzu. To jeszcze nie koniec, Zacku Fitzgerald, poprzysięgła sobie Shona. Twoja ucieczka niczego nie zmienia. Nadal jestem twoją żoną i nie daruję ci tego, co mi zrobiłeś. Któregoś dnia przyjdzie ci zapłacić za swój postępek. Pragnienie zemsty wzięło nad nią górę. Musiała przyznać, że jej uczucia do Zachariasza Fitzgeralda były bardzo złożone. Jednocześnie pragnęła go i nienawidziła. Oszukał ją z zimną krwią, udając, że chce wziąć z nią ślub. Doprowadził ją do szaleństwa z namiętności, a potem odszedł. Po wejściu na pokład Zack z miejsca przystąpił do wydawania rozkazów i wkrótce żagle załopotały na masztach. Świeży wiatr owiał mu twarz i „Perła Oceanu” ruszyła w dalszą drogę. Wpatrywał się w światła Santamarii, które powoli gasły w oddali. Przynajmniej zdołał uciec z wyspy. Zwykle udawało mu się szybko wymazywać z pamięci kobiety, z którymi zadawał się w portach, ale Shony McKenzie nie da się tak łatwo zapomnieć. Wbrew sobie rozmyślał o tym, jak wyglądała, kiedy ją opuszczał, jak jej piękna twarz była zarumieniona z pożądania. Chociaż bez zmrużenia oka wziął udział w fałszywej ceremonii zaślubin, teraz nie mógł się pozbyć poczucia winy. Porzucając Shonę na Santamarii, skazał ją na życie w samotności. Zachował się niczym pirat, który pozostawia jednego z członków załogi na bezludnej wyspie za to, że dopuścił się jakiegoś niegodziwego uczynku. Nie myśl o niej, przykazał sobie. Była twardą dziewczyną i dobrze sobie radziła z przeciwnościami losu. Shona McKenzie z pewnością spadnie na cztery łapy. Powiedziała, że mu ufa, a on w głębi duszy obruszył się na te słowa. Cóż, teraz niewątpliwie zdążyła już przeczytać list i uznać go za zwykłego drania.
Powrócił myślami do spotkania nad strumieniem, które doprowadziło do tej całej okropnej sytuacji. Nie mógł zapomnieć o fascynująco pięknej Shonie, kiedy usiłowała się bronić i zaprzeczała, jakoby rozmyślnie dopuściła się oszustwa. Doskonale zapamiętał ją z tamtej chwili, podobnie jak jej drżący od emocji głos. Zachowywała się tak, jakby mówiła szczerą prawdę. Dobry Boże, okazała się pierwszorzędną aktorką, ale nie udało się jej postawić na swoim. Albo też była niewinna, a winą za cały ten incydent należało obarczyć jej bratową. Czy to możliwe, że Carmelita obmyśliła tak chytrą intrygę, żeby się pozbyć szwagierki? Zack zawahał się, a potem chłodno odrzucił tę możliwość. Gdyby Shona była niewinna, z pewnością nie wspierałaby brata w jego staraniach o doprowadzenie do ślubu. Z biegiem czasu podźwignie się po tej małej tragedii i zapomni o niedoszłym mężu. Odwrócił głowę, kierując myśli ku córce, a wzrok ku surowemu morzu. Następnego ranka przebudziła się jako zupełnie inna kobieta. Niewiele pozostało z niewinnej i wrażliwej Shony McKenzie, która ze ślepą głupotą rzuciła się w ramiona Zachariasza Fitzgeralda. Teraz czuła jedynie gniew, a on podpowiadał jej cyniczną, wykalkulowaną zemstę. Miała wrażenie, że jest osamotniona wśród ruin. Straciła swój świat, świat dzieciństwa; nic z niego nie pozostało. Jej dom i wszystkie najcenniejsze marzenia obróciły się w zgliszcza w chwili, gdy Zachariasz Fitzgerald zacumował statek w porcie Santamarii. Po tym, jak jeszcze raz, spokojnie, odczytała list pozostawiony przez Zacka, instynkt podpowiedział jej, że Antony odegrał w tym wszystkim niebagatelną rolę. I on ją zwiódł. Zack jednak był sprawcą oszustwa i zaangażował się w ceremonię, którą uważał za mistyfikację. Opuścił ją bez świadomości, że Thomas jest pastorem i jako duchowny udzielił im najprawdziwszego ślubu. I to Zack musiał teraz za to zapłacić. Shona spokojnie zdjęła tiulową koszulę nocną, ubrała się, a po związaniu włosów w kok na karku ruszyła na poszukiwania
brata. Przeszła bezszelestnie korytarzem i w dół schodów, przytłoczona ciężką, niemal przytłaczającą ciszą domu, złowrogą i pełną wyczekiwania, niczym cisza przed burzą. Zastała Antony’ego na tarasie, gdzie przy kawie gawędził z Thomasem. Pastor, poszarzały na twarzy i z nieskrywanym poczuciem winy, wstał na widok wujecznej siostry. – Shono… – odezwał się niepewnie. – Cóż mogę powiedzieć? – Absolutnie nic, Thomasie – odparła lodowatym tonem. – Zack zostawił mi list, w którym wyjaśnił, że nasze małżeństwo jest nieważne, a nasz ślub to mistyfikacja. Opuścił mnie i uciekł pod osłoną nocy jak pospolity złodziejaszek. – Jeśli to ma jakieś znaczenie, wiedz, że jest mi niewymownie przykro. – Cieszę się, że to słyszę – burknęła. – Niemniej nie jestem w stanie pojąć, dlaczego Zackowi przyszło do głowy, że jesteś aktorem. – Skierowała spojrzenie na brata. – A ty, Antony? Czy tobie też jest przykro? Podejrzewam, że maczałeś w tym palce, i czekam na wytłumaczenie. Wyczuwam w sprawie drugie dno, o którym powinnam wiedzieć. Nalegam, żebyś natychmiast opowiedział mi absolutnie wszystko. Antony wzruszył ramionami. – Doskonale, zrobię to, ale miej absolutną pewność, że jesteś niekwestionowaną i autentyczną żoną Zachariasza Fitzgeralda – zadeklarował. Następnie ujawnił jej szczegóły zdrady Zacka; opowiedział o pijanym wielebnym Clayu, który miał poprowadzić uroczystość, i o podstawieniu w jego miejsce Thomasa. – Przykro mi tylko, że nie dopilnowałem statku i pozwoliłem wymknąć się Fitzgeraldowi – westchnął. – Odwołałem straże, przez co mógł bezkarnie wyjść z portu. Zdrada i knowania, do których doszło bez jej wiedzy, wstrząsnęły Shoną do głębi. – Czyżbyś nie miał mi nic więcej do powiedzenia na temat swojego bulwersującego zachowania? – warknęła. – Mógłbyś
przynajmniej okazać odrobinę wstydu bądź wyrzutów sumienia. Ale nie, ty jesteś odprężony i bez winy, jak zawsze. Jak śmiesz ze mnie drwić! Naprawdę nie jest ci ani trochę przykro, że mnie skrzywdziłeś? – Sama ściągnęłaś to sobie na głowę swoim rozwiązłym zachowaniem – wycedził cynicznie. – A co z twoim zachowaniem, Antony? Bawiłeś się moim życiem tak, jakbyś grał w karty – wypomniała mu. – Z twoich słów wynika, że doszło do nieporozumienia w związku z pastorem, który miał przeprowadzić ceremonię. Ze względu na nieobecność duchownego na wyspie Zack zaproponował jednego ze swoich znajomków, człowieka ekskomunikowanego, a ty się o tym dowiedziałeś. Ktoś inny byłby wstrząśnięty, ale nie ty. Zamiast stawić czoło Zackowi, postanowiłeś zagrać według jego reguł, a ja stałam się stawką w tej grze w kotka i myszkę. Wykorzystałeś mnie, skrzywdziłeś własną siostrę! Nadal nie rozumiem, jak to możliwe. Antony był wyraźnie poirytowany. – Kapitan Fitzgerald to diabeł wcielony – oświadczył. – Chciał nas oszukać. Na szczęście Thomas przybył w samą porę. – A jego przybycie dało ci sposobność do zemsty na Zacku. Ile alkoholu trzeba było wlać w pana Claya, żeby stracił przytomność? – Skierowała surowe spojrzenie na Thomasa. – Słyszałam o twoich zdolnościach aktorskich, Thomasie, ale, przykro mi to wyznać, marnujesz swój talent. Byłby bardziej stosowny na scenie niż w kościele. Jak mniemam, Fitzgerald wynagrodził cię za twoje usługi. – W istocie. Gdybym nie przyjął stosownej zapłaty, natychmiast nabrałby podejrzeń. Zapewniam cię jednak, że zyski przeznaczę na zbożny cel. W mojej parafii działa sierociniec, który wielce skorzysta na tym datku. – Tak, to wielce szlachetnie z twojej strony – powiedziała, wykrzywiając usta w ironicznym uśmiechu. – Cieszę się, że coś wartościowego wynikło z tego oszustwa i zdrady. – Wybacz, Shono – kajał się Thomas, głęboko zawstydzony
rolą, którą odegrał w mistyfikacji. – Cóż mogę uczynić? – Dobrze, że pytasz. – Wbiła w niego wzrok. – Zack i ja jesteśmy prawowitym małżeństwem. Moje miejsce jest przy mężu, więc, co naturalne, zamierzam podążyć za nim do Anglii. Antony poczerwieniał ze złości. – Nie zrobisz tego – wybuchnął. – Zabraniam ci! Shona popatrzyła na niego z wyższością. – Nie ma żadnego znaczenia, czy pojadę teraz za nim, czy nie. Namieszałeś w moim życiu do tego stopnia, że zmieniło się w jeden wielki dramat. – Sama doprowadziłaś do tej katastrofy – oświadczył. – Wracaj do domu, Shono. Kiedy przyjdzie Carmelita, postanowimy, co z tobą zrobić. – Nie wrócę do domu, dopóki ta sprawa nie zostanie rozwiązana – podkreśliła Shona z nieoczekiwaną odwagą. – Bardzo mnie skrzywdziłeś, Antony. Wyswatałeś mnie w wyjątkowo odrażającym stylu. Zrobiliście to obaj: mój brat i ty, Thomasie, który masz czelność zwać się duchownym. Wstydźcie się! Cała ta historia budziła w niej głęboką odrazę. – To wszystko ułożyło się wielce niefortunnie, przyznaję – westchnął Antony. – Naturalnie ślub zostanie anulowany. Shona zbladła jak kreda. Doskonale wiedziała, co sugeruje jej brat. – Nie – zaprotestowała. – Nie możesz tego zrobić. To wykluczone. Ja… My… Antony wpatrywał się w nią z uwagą. – Chcesz powiedzieć, że ten zdrajca cię… posiadł? Shona wyniośle uniosła głowę. – Tak – skłamała buńczucznie. – Zostałam jego żoną pod każdym względem. Nie jesteś już moim opiekunem, Antony. Jako prawowita małżonka kapitana Zachariasza Fitzgeralda należę teraz do niego, choć on jeszcze o tym nie wie i zasługuje na moją pogardę tak samo jak ty. Gdy Thomas wyruszy w drogę do Anglii, zabiorę się z nim. Kiedy odpływa twój statek, Thomasie?
– Mniej więcej za tydzień, ale kapitan… – Twoja w tym głowa, żeby na pokładzie znalazło się miejsce dla mnie – przerwała mu bezceremonialnie, zdecydowana odpłynąć na tym statku nawet jako pasażer na gapę. – Przynajmniej tyle możesz dla mnie uczynić. Carmelita jest z pewnością rozczarowana przebiegiem zdarzeń, więc nie wyrazi obiekcji w kwestii mojego odpłynięcia z Santamarii. Kiedy Shona była już gotowa do wejścia na pokład statku, Antony zatopił w niej uważne spojrzenie. – Czy na pewno chcesz pozostać przy swojej decyzji i podążyć za mężem? – Tak, Antony, jestem zdecydowana go odszukać. Stał nieruchomo, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Kiedy się odezwał, jego głos był zimny i odarty z uczuć. – Doskonale – burknął. – Zatem płyń za nim, skoro musisz. Shona wyprostowała się z wysiłkiem i odetchnęła ciężko. – Antony, nie chciałam, żeby tak to wyszło. Czy zechcesz… – To twoja decyzja, Shono – przerwał jej. – Podjęłaś ją samodzielnie. Nie ma o czym mówić. W istocie, nie było. Nic nie mogło odwieść Shony od jej postanowienia. Londyn Opuściwszy pokład, Shona z entuzjazmem powitała Londyn w szczycie sezonu. Kiedy wynajęty powóz zabierał ich z portu i zmierzał ku Mayfair, do miejskiego domu ciotki Augusty, na ulicach dawało się wyczuć atmosferę radości i odprężenia. Po dotarciu do Strandu zastali ulice tak zatłoczone, że powóz musiał zwolnić i długo wlókł się niemiłosiernie, więc Shona z nudów wyglądała przez okno. Sklepikarze donośnie zachwalali swój towar, a uliczni handlarze oferowali produkty, przekrzykując się nawzajem, by skusić klientów. Do powozu wdzierały się nie tylko hałasy, ale i zapachy. Shona z przyjemnością wdychała aromat apetycznego, świeżo upieczonego chleba, pasztecików i ciast. – Thomasie, czy zamierzasz pozostać w Londynie? –
zapytała ciotecznego brata. – Tylko przez krótki czas. Muszę wrócić do swojej parafii w Berkshire, ale nie martw się, mama będzie nader szczęśliwa, mogąc ugościć cię u siebie, przynajmniej do czasu rozwiązania problemu z kapitanem Fitzgeraldem. Jak doskonale wiesz, moi rodzice wiedli dość niestandardowe życie. Bracia oraz ja przyjęliśmy do wiadomości fakt, że żyli wedle własnego uznania, choć na salonach patrzono na to z dezaprobatą. Wkrótce przywykniesz do reguł, które obowiązują w świecie mojej mamy. Shona przez chwilę milczała, rozważając słowa Thomasa. Antony nie był tak wspaniałomyślny w stosunku do ciotki Augusty i potępiał ją ostentacyjnie za niestosowne zachowanie po śmierci męża. Między innymi dlatego sprzeciwiał się wyjazdowi do Anglii, gdyż jego zdaniem ciotka Augusta żadną miarą nie nadawała się na przyzwoitkę. Kiedy weszli do pięknego domu przy Upper Brook Street, matka Thomasa właśnie wypoczywała na szezlongu. Jej gęste rude włosy, przetykane siwizną, były luźno związane czerwoną wstążką z atłasu, która pasowała kolorystycznie do aksamitnej sukni, bogato haftowanej złotą nicią. Z pomarszczonej twarzy ciotki dało się wyczytać jej wiek, zwłaszcza że policzki miała zarumienione głównie za sprawą różu, niemniej nie ulegało wątpliwości, że Augusta Franklyn nadal jest bardzo piękną kobietą. Na widok syna wstała i ruszyła ku niemu z wyciągniętymi rękami. – Mój kochany chłopiec! – zawołała z radością. – Wreszcie wróciłeś. I to z Shoną! Co za cudowna niespodzianka! Zanim Shona zdążyła cokolwiek powiedzieć, Augusta przytuliła syna, a potem i ją zamknęła w czułym uścisku, przy okazji otaczając chmurą drogich perfum o intensywnym aromacie piżma. – Ciotuniu Augusto – wymamrotała Shona, nie wiedząc, co innego mogłaby powiedzieć. Lubiła ciotkę i zawsze czuła się przy niej swobodnie. Potrafiła zrozumieć, dlaczego krzykliwa odzież i ekscentryczna
osobowość starszej pani mogły razić niektórych przedstawicieli elity, ale miała też świadomość, że matka Thomasa ogromnie zyskuje przy bliższym poznaniu. Augusta odsunęła Shonę na długość ramienia i popatrzyła na nią z czułością. – Proszę, proszę! – wykrzyknęła. – Ale wyrosłaś! Już nie jesteś tamtą chudą uczennicą, która dawniej odwiedzała mnie w czasie wakacji. Widzę, że tu, w Londynie, niejeden kawaler obejrzy się za tobą. Twój brat bardzo niesłusznie postąpił, nie pozwalając ci przybyć wcześniej, a na dodatek głupio zarzuca mi zły wpływ na osoby w twoim wieku. Najwyraźniej jednak zmienił nastawienie, więc obie będziemy mogły zaznać mnóstwa radości i zabawić się na całego! – Nie tak prędko, mamo – zaoponował Thomas, sadowiąc się w dużym fotelu. – Nasza droga Shona jest już mężatką. Z pewnych względów o nadzwyczaj skomplikowanej naturze, które później ci przybliżę, jest tutaj po to, by spotkać się z mężem. Augusta wyraziła zarazem zdumienie i zachwyt, a następnie koniecznie chciała się dowiedzieć, kim jest ów szczęśliwiec. Gdy usłyszała jego nazwisko, pokręciła głową. Co prawda je kojarzyła, ale nie była zaznajomiona z rodziną. – Nie martw się – pocieszyła Shonę, pociągając ją za sobą na szezlong. – Dowiem się wszystkiego. A co u ciebie, Thomasie? Mam nadzieję, że nie zamierzasz pędzić co koń wyskoczy do Berkshire. Najpierw musisz spędzić nieco czasu ze starą matką. Tak bardzo się martwiłam, kiedy znienacka pożeglowałeś do Wirginii, a potem usychałam z tęsknoty. – Ależ, mamo, doprawdy, nie przypominam sobie, żebyś wydawała się wówczas przesadnie zmartwiona. – Kochanie, nie marudź. Ależ naturalnie, że się przejmowałam. Serce matki to delikatna materia, którą łatwo uszkodzić albo wręcz zniszczyć. Biorąc pod uwagę, że twój starszy brat wraz z żoną mieszka na wsi w Ferndene, a Alex z rodziną w Northumberland, odchodziłam od zmysłów na myśl o wyjeździe mojego najmłodszego zucha. Po prostu cierpiałam w milczeniu.
– Kochana mamo, ty nigdy nie robisz niczego w milczeniu – powiedział Thomas z szelmowskim błyskiem w oczach. – Nie mam wątpliwości, że ukoiłaś zbolałe serce dzięki serii modnych przyjęć u niezliczonych przyjaciółek. Jesteś bardzo mile widziana wszędzie, dokądkolwiek się udasz. Augusta zachichotała pogodnie i obdarzyła syna kokieteryjnym uśmiechem; w tamtej chwili skojarzyła się Shonie z zalotną uczennicą. – Przyznaję, wieczory z przyjaciółmi pomogły, bo też i zawsze pomagają – podkreśliła Augusta. – Ale jesteś naprawdę niegrzecznym chłopcem, skoro tak łatwo przychodzi ci drażnienie się ze swoją kochaną mamą. Twoi bracia zawsze byli tacy poważni, ty zaś odziedziczyłeś po ojcu cudowną zdolność rozbawiania towarzystwa, a mnie w szczególności. Wielce żałuję, że porzuciłeś ambicje aktorskie. Cóż, twój ojciec zaprotestował z taką stanowczością, że nic nie dało się poradzić – karierę sceniczną uważał za niegodną człowieka o szlachetnym rodowodzie. Tak czy owak, miałeś mnóstwo czasu na rozważenie kwestii, o której dyskutowaliśmy przed twoim wyjazdem do Wirginii. Czy już podjąłeś ostateczną decyzję? Odejdziesz z Kościoła? Shona wpatrywała się ze zdumieniem w Thomasa, który dotąd w żaden sposób nie dał po sobie poznać, że bierze pod uwagę tak poważny krok. – Thomasie, to chyba niemożliwe. – Wstrzymała oddech z wrażenia. – Proszę, nie rób tego. Nie mogłabym znieść myśli, że posunąłeś się tak daleko. – Muszę to zrobić – odparł Thomas spokojnie. – Nie mam serca do duszpasterstwa. Już od dłuższego czasu myślałem o odejściu i między innymi dlatego popłynąłem do Wirginii. Przed opuszczeniem Anglii rozmawiałem o swoich przemyśleniach z mamą, a ona zgodziła się ze mną. Shona popatrzyła na ciotkę, która z uśmiechem skinęła głową. – Thomas ma rację – oświadczyła. – Jeśli właśnie tego chce, zapewnię mu pełne wsparcie. Nigdy nie był przesadnym
zwolennikiem Kościoła, o czym nie wolno nam zapominać. Cóż, jako najmłodszy syn, z głową pełną frywolnych myśli, musiał się pogodzić z wolą ojca, który uważał, że tak będzie dla niego najlepiej. Nie zgadzając się z tą opinią, głośno dawałam wyraz obiekcjom, które jednak lekceważono. – Ależ… Thomasie! Więc co teraz poczniesz? – spytała Shona. – Kiedy już załatwię tutaj wszystkie sprawy i rozwiążę problemy, najchętniej powrócę do Wirginii, bo bardzo podoba mi się ten stan. Zaprzyjaźniłem się tam z wieloma osobami i mam zagwarantowane miejsce pracy w przedsiębiorstwie żeglugowym, o ile się na to zdecyduję. – Thomasie, przemyśl tę sprawę z ogromną uwagą, nim cokolwiek postanowisz – westchnęła ciotka. – A teraz zechciej zadzwonić po Standisha i każ mu przynieść szampana. Musimy należycie uczcić nasze spotkanie. – Jak sobie życzysz, mamo, chociaż myślę, że Shona wolałaby uraczyć się filiżanką herbaty. – Thomas wstał, żeby pociągnąć za sznur dzwonka, i jednocześnie mrugnął porozumiewawczo do wujecznej siostry. – A co do ciebie, moja droga… – Augusta delikatnie postukała Shonę w rękę. – Opowiedz mi zaraz o tym mężu, nalegam. Zacznij od tego, czy jest przystojny. – Jest – odparła Shona ze śmiechem. – I to bardzo. – No, to dobry początek, jak mniemam. – Augusta nie mogła się doczekać, aż usłyszy wszystko o ślubie Shony z Zachariaszem Fitzgeraldem, i zamierzała odegrać istotną rolę w odnalezieniu zbiega. – Za dwa tygodnie u hrabiostwa Whitchesterów planowany jest wielki bal charytatywny, w ich domu przy Piccadilly. Przewidziano maskaradę, a także pokaz fajerwerków. Zapowiada się naprawdę wyjątkowe wydarzenie, także ze względu na to, że damy będą mogły wziąć udział w licytacji czasu z kawalerami. Zjawi się każdy, kto się liczy. Jeśli twój mąż bawi w Londynie, moja droga, na pewno pokaże się wśród gości. Musisz jednak zachować szczególną ostrożność – ciągnęła Augusta. – Wszyscy
będą cię obserwowali, aby sprawdzić, jak sobie poczynasz. Niektórzy na pewno z otwartymi ramionami przyjmą na salonach nową, młodą damę, ale musisz pamiętać, że spora grupa osób będzie zachwycona, jeśli nie odnajdziesz się w wyższych sferach. Twój wiek, twój majątek, twoje pochodzenie… praktycznie cudzoziemskie… Wszystko to wyróżnia cię na tle innych. Pamiętaj przy tym, że jesteś lady Harcourt, bo ten tytuł otrzymał twój mąż od swojej matki, czyli po kądzieli. Zadbaj o to, żeby ludzie zwrócili na ciebie uwagę tylko i wyłącznie z właściwych powodów. Shona skrzywiła się nieco na tę myśl, ale rozumiała, do czego zmierza ciotka. – To jednak nie oznacza, że nie będziesz mogła się dobrze bawić – zachichotała Augusta, a następnie opowiedziała nieco oszołomionej Shonie o swoich szalonych wybrykach na maskaradach we wczesnych latach swojego małżeństwa. W noc maskarady Zack podróżował samotnie w przestronnym czarnym powozie zaprzężonym w czwórkę karych koni o wyjątkowo żywiołowych temperamentach. Dla zabicia czasu wypalał cygaro za cygarem, wypuszczając dym przez uchylone okno, i rozmyślał o tym, że nie może się odnaleźć w stolicy. Jego sytuacja skomplikowała się po spotkaniu z Caroline; od tamtej pory dręczył go ponury nastrój oraz nieustające wątpliwości. Sytuacja nie rozwijała się tak, jak to zaplanował. Pod jego nieobecność umarł bezpotomnie mąż dawnej kochanki Zacka, Caroline, lord Donnington. Potępiwszy żonę za zdradę i urodzenie córki z nieprawego łoża, przekazał całą posiadłość odległemu i znacznie młodszemu kuzynowi, lordowi Robertowi Byrne’owi. Zack chciał, żeby Caroline wiedziała, że jest skłonny wziąć odpowiedzialność zarówno za nią, jak i za ich córkę. Wyglądało jednak na to, że jego dawna kochanka jest bardziej wyrachowana, niż to sobie dotąd uświadamiał, gdyż wdała się w romans z lordem Byrne’em. W nadziei na odzyskanie tytułu pani na włościach po swoim zmarłym mężu, Caroline robiła wszystko, żeby skłonić
lorda Byrne’a do ożenku. Gdyby nie doczekała się oświadczyn z jego strony, była skłonna związać się z Zackiem. Zack nadal kipiał złością, która go ogarnęła, gdy Caroline obwieściła mu, że jej mąż, nie mogąc patrzeć na owoc zdrady żony, nakazał jej zabranie dziecka z jego domu. Caroline nie miała wyboru i umieściła córkę pod opieką zastępczej matki. Dziewczynka pozostawała tam cały czas, gdyż Robert Byrne najwyraźniej był tego samego zdania o bękartach co zmarły mąż Caroline. Tak czy owak, wyglądało na to, że Zack znalazł się w bardzo niekomfortowej sytuacji: wiedząc o jego przywiązaniu do córki, Caroline miała pewność, że zawsze może na nim polegać. Rozczarowany postawą byłej kochanki, a także faktem, że Caroline podchodziła do całej sprawy nader niefrasobliwie, nie cieszył się na nadchodzący wieczór. Caroline została zaproszona na bal, na szczęście bez kochanka, i jeśli Zack miał nadzieję na odzyskanie córki, musiał podjąć się upokarzającej roli adoratora kobiety, która robiła z niego głupca. Otrząsnął się z ponurych rozmyślań, kiedy jego powóz zwolnił, zbliżając się do celu podróży. Wysiadł, wyrzucił niedopałek cygara i poprawił frak, nim ruszył po schodach do wspaniałego wnętrza posiadłości. Shona nie mogła się doczekać maskarady. Ciotka Augusta popytała tu i tam, a jej znajomi potwierdzili, że Zack zgodził się przyjść na bal. Teraz stała w blasku świec, otoczona pokojówkami, i patrzyła na swoje odbicie w lustrze, kiedy służące ubierały ją przed balem. Włosy miała elegancko upięte do góry i ozdobione białą gardenią oraz wstążkami ze srebrnego tiulu. Suknia została uszyta z jedwabiu w kolorze kości słoniowej i przybrana misterną, srebrną koronką; na dłonie Shona włożyła długie białe rękawiczki. Uśmiechnęła się do siebie i pomyślała, że jeszcze nigdy nie wyglądała tak doskonale. Nieco przed dziesiątą, kiedy Shona i ciotka Augusta przybyły do Whitchester House, przyjęcie trwało w najlepsze. Dom był rozświetlony od piwnic po dach. Na podwórzu i ulicy dało się
słyszeć terkot powozów i dzwonienie uprzęży, a także krzyki stangretów, niemal całkowicie zagłuszające dźwięki skrzypiec dobiegające z wnętrza budynku. Opuściwszy powóz, Shona odwróciła się i popatrzyła na ciotkę, wstrzymując oddech z podziwu. Starsza pani upozowała się dumnie przed wejściem do domu; z pieczołowicie ułożonymi włosami i liczną biżuterią dosłownie olśniewała wszystkich, którzy na nią patrzyli. – Ciotuniu, wyglądasz rewelacyjnie – pochwaliła ją Shona. – Od razu widać, że świetnie wiesz, jak zwrócić na siebie uwagę, wchodząc na bal. Augusta zaśmiała się i wzięła bratanicę pod rękę, żeby poprowadzić ją w górę szerokich, kamiennych schodów. – Obie wejdziemy w taki sposób, żeby przyciągnąć wszystkie spojrzenia – zapowiedziała. – Bardzo się cieszę na dzisiejszy wieczór. Przybyły późno, licząc na to, że unikną tłoku przy wejściu, ale w garderobie przy schodach nadal panował ścisk. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach pudru, perfum i potu, który zawsze towarzyszył ważnym wydarzeniom. W przyozdobionych kwiatami pokojach rozbrzmiewała muzyka, a wokoło słychać było szmer rozmów i salwy śmiechu. Lokaje o kamiennych obliczach dźwigali półmiski z potrawami, które znikały niemal natychmiast po ustawieniu ich na stołach. Zerknąwszy przez uchylone drzwi balkonowe, Shona ujrzała szeroki taras, na którym później miała się odbyć licytacja. Na trawniku nieopodal spacerowało stado pawi, nad podziw spokojnych i obojętnych, ze złożonymi ogonami. Uśmiechnęła się blado; wyniosłe i dumne, kojarzyły się z jej mężem. Rozglądała się z wysoko uniesioną głową. Goście widzieli jedynie jej usta, brodę i oczy; resztę twarzy zasłaniała czarna maska. Shona ruszyła przed siebie przez długą galerię pełną portretów, z powagą wodzących za nią wzrokiem. Nagle zrobiło się jej zimno, tak jakby mocą magii została przeniesiona do kraju o
arktycznym klimacie, a jej wzrok spoczął na posępnej postaci w idealnie dopasowanym, czarnym fraku. Mężczyzna szedł prosto ku niej, energicznym i stanowczym krokiem. Podobnie jak wszyscy, miał na twarzy maskę, ale Shona mocniej zacisnęła palce na wachlarzu. Tym człowiekiem z całą pewnością był Zachariasz Fitzgerald, znany też jako lord Harcourt. Jej mąż. W pierwszym odruchu Shona chciała odwrócić się na pięcie i uciec, ale moment później przypomniała sobie, jak bardzo Zack ją skrzywdził. Szła więc dalej, nie odrywając od niego wzroku. Wydawało się, że jest czymś zajęty, więc pod wpływem impulsu, kiedy znajdował się tuż przed nią, upuściła wachlarz i zamarła. – Pani pozwoli – przemówił Zack głębokim, dźwięcznym głosem, który Shona tak doskonale pamiętała. Pochylił się i podniósł zgubę, a na jego wargach zagościł uśmiech. Srebrnoszare oczy za maską rozbłysły z nagłym zainteresowaniem, kiedy w milczeniu wręczał jej wachlarz. Shona przyjęła go i zmusiła się do nieco roztargnionego uśmiechu. – Dziękuję – odparła machinalnie i spuściła wzrok. Nie dostrzegła zdumienia, które odmalowało się na jego twarzy, gdy odchodziła. Odniosła wrażenie, że wyczuwa na plecach jego badawczy wzrok, i serce załomotało jej w piersi. Ogromnie pragnęła ponownie odwrócić się do niego, ale tylko wyprostowała się, uniosła głowę wyżej i szła dalej. Nie wiedziała, za co go bardziej nienawidzi: czy za to, że wywrócił jej życie do góry nogami już przy pierwszym spotkaniu, czy też za to, że budził w niej obsesyjne pożądanie. Nieprzeliczone twarze wokoło niej rozmyły się, gdy wspominała ostatnie chwile z Zackiem w Melrose Hill. Ku swojemu zdumieniu odkryła, że nawet po tak długim czasie nadal odczuwa słodki smak namiętności, pomimo gniewu, który nią wówczas targał. Świadoma, że ludzie zerkają na nią z ciekawością, pozwoliła,
by ciotka przedstawiła ją znajomym. Momentalnie otoczył je tłumek eleganckich kawalerów, więc Shona musiała się skoncentrować i zebrać myśli, żeby spójnie odpowiadać na ich pytania i reagować na komplementy. Pragnęła sprawiać wrażenie osoby, która świetnie się bawi, a na balu czuje się jak ryba w wodzie; potem zatańczyła z paroma całkiem przystojnymi mężczyznami. – I jak? – zagadnęła ją Augusta, gdy Shona do niej wróciła. – Czy lord Harcourt jest wśród gości? Shona skinęła głową i popatrzyła ciotce w oczy. – Tak, przechodziłam obok niego, ale mnie nie poznał. – Uśmiechnęła się złośliwie. – Zapewniam cię jednak, ciotuniu, że zorientuje się, z kim ma do czynienia, i to jeszcze przed końcem nocy.
ROZDZIAŁ SIÓDMY Shona powiodła wzrokiem za Zackiem, kiedy szedł ku kobiecie stojącej na skraju parkietu. Nieznajoma miała ciemnobrązowe włosy. Cóż, to było do przewidzenia. Pukiel tej samej barwy Zack pozostawił w swoim medalionie. Kobieta miała bujne kształty, pełne piersi i wyjątkowo urodziwą twarz. Shona dowiedziała się, że dama to lady Caroline Donnington. Nie była przygotowana na tak gwałtowne ukłucie zazdrości. Ukryła się w cieniu i zza maski obserwowała, jak jej mąż kłania się partnerce i prowadzi ją na parkiet. Nie ulegało wątpliwości, że doskonale się czuje w roli tancerza. Za każdym razem, gdy pochylał głowę i szeptał coś do ucha towarzyszki, na jego twarzy gościł ciepły uśmiech. Shona zwróciła uwagę, że zachowywał się jak kulturalny i obyty światowiec, który czuje się doskonale w każdym otoczeniu, gdziekolwiek się znajdzie. Byłaby zaskoczona, wiedząc, że Zack zwrócił na nią uwagę. Tymczasem jasnowłosa młoda kobieta o władczym usposobieniu ogromnie go fascynowała. Wyglądało na to, że intrygująca nieznajoma woli obserwować tańce niż w nich uczestniczyć; trzymała się na dystans, gdyż za każdym razem, gdy podchodziła do parkietu, ludzie przystawali, by na nią spojrzeć. Szczególną uwagą darzyli ją dżentelmeni. Około północy pokoje opustoszały, gdyż ludzie zgromadzili się na tarasie, szykując się na jedną z największych atrakcji wieczoru. Panowało ogólne poruszenie, zwłaszcza wśród młodszych uczestników balu. Już za moment miała się zacząć aukcja kawalerów, z której dochód przeznaczono na cele charytatywne. Kilka starszych osób mamrotało z dezaprobatą, że to nieobyczajne prostactwo, niemniej nikt nie wyszedł. Każdy chciał popatrzeć, jak damy podbijają stawkę, ku radości zgromadzonych i przy wtórze braw. Gdy nie było już chętnych do udziału w dalszej licytacji, kawaler schodził ze sceny i na pewien czas stawał się własnością nabywczyni.
Shona z zadowoleniem zajęła miejsce, z którego mogła obserwować wydarzenia, nie rzucając się przy tym w oczy. Zack stał z założonymi rękami przy balustradzie, nieco na uboczu, i mrużąc oczy, śledził przebieg aukcji. Dotąd Shona sądziła, że doskonale pamięta, jak wygląda; myliła się jednak. Frak opinał się na jego mocnych ramionach, szerszych, niż zapamiętała. Pod maską na oczach kryła się wyniosła i szlachetna twarz, zarazem zmysłowa, jak i promieniująca pewnością i spokojem, ale z nutą cynizmu w srebrzystoszarych oczach. Shona przypomniała sobie, że powinna trwać w swoim postanowieniu i nie ulegać pożądaniu. Musiała się powściągnąć dla własnego dobra, gdyż powinna trzymać męża na dystans. Z tą myślą patrzyła i czekała na odpowiedni moment. Zack w końcu stanął na scenie. Shona przewidywała, że przypadnie damom do gustu. Niejedna wymownie trzepotała rzęsami i rumieniła się uroczo za wachlarzem; Zack odwzajemniał się paniom szelmowskim uśmiechem. Shona zauważyła, że tak samo traktował zarówno młode, jak i starsze damy, lecz mimo to nie umiała powściągnąć zazdrości wywołanej zainteresowaniem, które na sobie skupiał – zwłaszcza kiedy do licytacji przystąpiła lady Donnington. Goście umilkli w chwili rozpoczęcia aukcji. Na dobry początek, kilka dam zaproponowało żartobliwie po kilka gwinei, co wzbudziło wesołość zgromadzonych. Lady Donnington z zarumienioną twarzą od razu podbiła stawkę do stu gwinei, z miejsca uciszając konkurencję. Zapadła cisza, lecz nim licytator stuknął młotkiem, Shona zamanifestowała swoją obecność. – Pięćset gwinei! – zawołała, a wszyscy głośno westchnęli z wrażenia. Ludzie wyciągali szyje, żeby sprawdzić, kto tak podbił stawkę; było jasne, że tej oferty nikt nie przebije. – Drogie damy, pięćset gwinei za lorda Harcourt! – ogłosił licytator. – Proszę się zgłaszać, póki nie jest za późno! Czy słyszę sześćset? Czy ktoś jest gotowy przelicytować dotychczasową
stawkę? Pięćset gwinei było ogromną sumą, praktycznie nieosiągalną dla młodych, niezamężnych dam. – A zatem pięćset gwinei po raz pierwszy, drugi… Ostatnia szansa, drogie panie! – Licytator rozejrzał się, ale nie było już chętnych. – I pięćset po raz trzeci! Sprzedany! Wygrywa dama z tyłu. – Uśmiechnął się szeroko do Shony. – Nabyła pani naprawdę wyjątkowy okaz. Wszyscy byli ciekawi, kim jest piękna nieznajoma; szczególnie fascynowała ona Zacka. Nie wiedział, kto wygrał licytację, nawet kiedy zebrani rozstąpili się, żeby przepuścić Shonę. Idąc ku niemu, zatrzymała się, żeby zamienić parę słów z licytatorem. Zack nie mógł oderwać od niej wzroku. Naturalnie rozpoznał w niej kobietę, która wcześniej upuściła wachlarz i która trzymała się w cieniu, obserwując tancerzy, lecz nadal nie znał jej tożsamości. Shona uśmiechnęła się i odwróciła do Caroline Donnington, zdeprymowanej i przygnębionej porażką. – Dziękuję, że pod moją nieobecność dotrzymywała pani towarzystwa mojemu mężowi. Teraz wraca on do mnie! – obwieściła dobitnie i spokojnie spojrzała na zdumionego Zacka, który nie wierzył własnym oczom. Shona była tutaj, niemal na wyciągnięcie ręki. Przyglądał się jej w milczeniu, po raz pierwszy w życiu tak bezbrzeżnie zaskoczony. Nie podejrzewał, że mogłaby podążyć za nim do Anglii. Nic nie przygotowało go na jej widok. Nadal milczał, choć na usta cisnęły mu się setki pytań; wreszcie powoli ruszył przed siebie i stanął obok Shony. Wszyscy goście wpatrywali się w niego z uwagą. Można było odnieść wrażenie, że czekają, aż się roześmieje, ale jemu wcale nie było do śmiechu. – Shono… – odezwał się, świadom, że musi nadzwyczaj starannie dobierać słowa. – Liczyłem na to, że się jeszcze spotkamy, ale nie miałem pojęcia, że cię zastanę tutaj. – Niby jak miałbyś się tego spodziewać? – wycedziła. – A
jednak ja twoją obecnością tutaj nie jestem zaskoczona. – Z lodowatą uprzejmością wręczyła mu wizytówkę. – Tutaj się zatrzymałam – oświadczyła wyniośle. – Oczekuję, że wkrótce mnie odwiedzisz, Zachariaszu. Nie zapominaj, że zapłaciłam za ciebie pięćset gwinei. Powiodła wzrokiem po twarzach otaczających ją gości a następnie opuściła taras w chwili, gdy pierwsza rakieta wystrzeliła w niebo i rozkwitła pióropuszem wielobarwnych iskier. Nie zwracała najmniejszej uwagi na spektakularny pokaz fajerwerków, który rozpoczął się za jej plecami. Postanowiła odejść i cierpliwie obserwować rozwój sytuacji. Spodziewała się gniewu Zacka, ale chwilowo nic nie miało dla niej znaczenia. – Shono! – zawołał za nią Zack. – Zaczekaj! Ignorując go, zeszła po szerokich schodach, lecz dogonił ją u ich podnóża. Dopiero wtedy odwróciła się ku niemu z całkowicie obojętną miną. Zdążył już zedrzeć z twarzy maskę, więc widziała, że kipiał wściekłością. Gwałtownie chwycił Shonę za rękę i bezceremonialnie zaciągnął ją do jednego z pustych pokojów. Kiedy zatrzasnął za nimi drzwi, odniosła wrażenie, że pomieszczenie raptownie się skurczyło. – Zdejmij z twarzy tę przeklętą maskę – rozkazał. – Chcę widzieć, z kim rozmawiam. Ze stoickim spokojem spełniła jego polecenie, a on popatrzył na nią z uwagą. Była jeszcze piękniejsza, niż zapamiętał, zupełnie jakby Londyn ją odmienił, a modna suknia podkreśliła jej niezrównaną urodę. – A więc to ty. – Odetchnął głęboko. – Dobry Boże, Shono. Co ty wyprawiasz? W jaką grę postanowiłaś grać? Przez moment wpatrywała się w mężczyznę, który tak bardzo odmienił jej życie. W dniu ślubu była szczęśliwa, przysięgając mu miłość, uczciwość i posłuszeństwo. Teraz byli sam na sam po raz pierwszy od czasu okropnej nocy poślubnej. Wówczas padła ofiarą dwóch pozbawionych skrupułów, bezlitosnych mężczyzn: własnego brata oraz Zacka.
– Nie prowadzę z tobą żadnej gry, Zack – zapewniła go stanowczo. – Nie rozpoznałeś mnie, i tyle. – W istocie, nie rozpoznałem cię od razu, ale gdy podniosłem twój wachlarz i patrzyłem, kiedy odchodzisz, miałem wrażenie, że cię znam. Kojarzyłaś mi się z kimś, choć nie wiedziałem, z kim konkretnie. Uśmiechnęła się bez przekonania i cofnęła, po czym oparła rękę na oparciu krzesła. – Widzę, że nie zrobiłam na tobie wrażenia – zauważyła. – Czyżbyś zapomniał o uroczych okolicznościach naszego ślubu? Czy muszę ci przypominać, że przysięgając przed Bogiem miłość do mnie, przez cały czas myślałeś tylko o tym, że zaraz mnie opuścisz? Miałeś czelność zniszczyć mi życie tak, jakbym była nic nieznaczącą zdobyczą, o jakich wy, mężczyźni, opowiadacie sobie potem przy brandy. Musiałeś mieć mnie za wyjątkową idiotkę, a ja rzeczywiście byłam głupia, bo ci uwierzyłam. – Ceremonia była mistyfikacją, Shono, i dobrze o tym wiesz. Musiałem uciec się do podstępu, żeby odpłynąć z wyspy. – Niemniej jednak dopuściłeś się haniebnego czynu. – To prawda. Widzisz, kiedy twój brat zatrzymał mój statek, chyba po prostu straciłem rozum. Po głowie krążyła mi tylko jedna myśl: odzyskać to, co moje, i odpłynąć. Miałem wrażenie, że utkwiłem w okropnym bagnie. W takiej sytuacji mogłem tylko poprosić cię o rękę i udawać, że żenię się z tobą. – Naprawdę byłeś gotów nie cofnąć się przed niczym? – Nie, wówczas nie istniały żadne granice. Zachowywałem się impulsywnie, to było silniejsze ode mnie. Podobny impuls zapewne skłoniłby mnie do powrotu i odszukania ciebie. – Akurat! – prychnęła i pokręciła głową. – I mam w to uwierzyć. Zack wzruszył ramionami. – Możesz wierzyć, w co zechcesz – mruknął. – Żałowałem, że w ogóle postawiłem nogę na tej przeklętej wyspie. – Odwrócił się plecami do Shony i podszedł do okna. – Dlaczego tu przybyłaś? Myślałem, że nadal jesteś na Santamarii.
– Chcesz powiedzieć, że miałeś nadzieję – poprawiła go kąśliwie. – Bez wątpienia wolałbyś, żebym harowała jak wół dla jakiegoś tłustego właściciela niewolników. – Nie bądź śmieszna – obruszył się. – Co cię tu sprowadza? Mówił chrapliwym głosem, niewątpliwie chcąc ją onieśmielić, ale zapamiętawszy lekcję z Santamarii, Shona potrafiła się bronić. Dlatego zaryzykowała i uśmiechnęła się do męża. – Chciałam spotkać się z tobą – wyjaśniła. – Mamy pewne sprawy do załatwienia. Cieszę się, że widzę cię w dobrym zdrowiu. Pobyt na Santamarii najwyraźniej nie zaszkodził twojej kondycji. – Wiedziała, że musi się zebrać na odwagę i wyłożyć kawę na ławę. – Przyjechałam aż tutaj, bo jestem twoją żoną. Nie możesz tego zignorować. – Żoną? – powtórzył. – Ależ skąd. Nie czytałaś mojego listu? – Ależ owszem, każde słowo. – W takim razie czekam na wyjaśnienie – warknął Zack. – O ile masz mi cokolwiek do powiedzenia. Zachowałaś się skandalicznie i jesteś winna przeprosiny lady Donnington. Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że nagle postradałaś zmysły i zapomniałaś o dobrych manierach. – Ja miałabym za coś przepraszać? – Shona nie posiadała się z oburzenia. – Tak się składa, że nie zrobiłam nic zdrożnego i nie muszę oczekiwać twojego wybaczenia. Naturalnie, chętnie udzielę ci wszelkich wyjaśnień, pod warunkiem że najpierw ty wytłumaczysz mi to i owo. Jego oczy rozbłysły gniewnie. – Coś ty powiedziała? – wycedził. – Jeśli ktokolwiek tutaj został obrażony, to tylko ja. To, co zrobiłam, jest moim prawem, ponieważ działałam w obronie własnej czci. – Prawem? O jakim znowu prawie mówisz? – Mówię o prawie należnym żonie. Przebyłam tak długą drogę nie tylko po to, by cię spotkać, ale także dlatego, że nie mogłam już mieszkać na wyspie. Przestałam się tam dobrze czuć z
twojego powodu. Na Santamarii reputacja jest wszystkim. Kto ją straci, już jej nie odzyska. Zack wyczuł w jej głosie ból. – Zatem uciekłaś – skomentował. – Niezupełnie. Musiałam opuścić wyspę. Bez względu na to, co myślisz, nie knułam z Carmelitą, żeby cię złapać w pułapkę. Nic podobnego nawet nie przyszło mi do głowy. Kiedy niemądrze oświadczyłam ci się tamtego wieczoru na tarasie, a ty mnie odrzuciłeś, pogodziłam się z sytuacją. Jeśli o mnie chodzi, na tym cała sprawa się skończyła. Cokolwiek zdarzyło się potem, było już tylko zbiegiem okoliczności. Dopiero kiedy mnie porzuciłeś i przeczytałam twój list, dotarła do mnie pełnia tego, co mi uczyniliście – ty i Antony. Nie ponoszę winy za to, że znienawidziłam cię za twój uczynek. Wpatrywał się w nią z uwagą. W tej chwili widział, jak bardzo samotna musiała być Shona, skoro zdecydowała się opuścić rodzinny dom. Nagle wydała mu się zagubiona i bezradna. Zapragnął ją przytulić tak, jakby była porzuconym dzieckiem. Nigdy dotąd nie czuł nic podobnego. – Nie chcę, żebyś mnie nienawidziła – odparł głucho. Na jej ustach pojawił się ledwie widoczny uśmiech. – Dobre i to na początek – westchnęła. – Kosztowałeś mnie pięćset gwinei. – Nie musiałaś posuwać się tak daleko. Byłbym gotów poświęcić ci czas za darmo. – Pieniądze mają trafić na zbożny cel. – Jej oczy złagodniały. – Nie pozwolę ci zapomnieć, że jesteś mi coś winien. Może wpadłbyś do domu, w którym mieszkam. Przedstawię cię ciotce Auguście, na pewno ją polubisz. Jest gdzieś tutaj… Ma tylu przyjaciół, że trudno za nią nadążyć. Zapewne miałbyś także ochotę ponownie spotkać się z moim ciotecznym bratem, Thomasem Franklynem. – Thomas Franklyn jest z tobą spokrewniony? – Przypatrywał się jej podejrzliwie. – Chcesz powiedzieć… Skinęła głową, nie spuszczając z niego wzroku.
– To ten sam Thomas Franklyn, który udzielił nam ślubu – potwierdziła. Zmrużył oczy. – Mam dziwne wrażenie, że to mi źle wróży. – Zależy, jak na to spojrzeć. Tak się składa, że Thomas jest wyświęconym pastorem. Zack wpatrywał się w nią, usiłując pojąć pełnię znaczenia tego, co usłyszał. – Rozumiem – powiedział w końcu ponuro. – A więc naprawdę jesteś moją żoną. Jego zbolała mina i pogardliwy ton wywołały w Shonie wściekłość. – Ta sytuacja jest dla mnie równie odrażająca, co dla ciebie – warknęła. – Ale możesz za to winić tylko siebie. – Wiedziałaś o tym? – spytał ostro. – Nie. Przysięgam, że nie miałam pojęcia, co zaplanował Antony. To był wyjątkowo przebiegły podstęp, ale przy tym ryzykowny. Sprawy mogły się bardzo skomplikować. Na szczęście tak się nie stało. Naprawdę nie miałeś o niczym pojęcia? – Niestety, twój brat nie raczył mi się zwierzyć. Kiedy oświadczył, że na wyspie brakuje pastora, uznałem, że mam przewagę. Teraz jednak widzę, jaką czujnością się wykazał. Najwyraźniej dowiedział się tego i owego o wielebnym Clayu, a następnie zastawił sprytną pułapkę, kiedy twój cioteczny brat pojawił się na wyspie. Ja z kolei nie przygotowałem się dostatecznie starannie do swojej roli. Powinienem był dowiedzieć się czegoś więcej o Thomasie Franklynie, a nie dawać wiarę jego słowom. – A zatem teraz będziesz traktował Antony’ego jako swojego arcywroga. – Pokiwała głową. – Na szczęście przebywa po drugiej stronie Atlantyku. – Shono – przemówił surowo Zack. – Twój brat zrobił ze mnie durnia i sprawił, że sam wystawiłem się na pośmiewisko. Część chwały należy się jego żonie, naturalnie. – Carmelita doskonale potrafiłaby poradzić sobie z każdym.
Kiedy uświadomiłam sobie, co zrobiliście ty i Antony, sytuacja mnie przytłoczyła. Opuściłeś Santamarię nieświadomy, że naprawdę jesteś żonaty. Wbrew temu, co zaplanowałeś, uroczystość nie była mistyfikacją. Zadałam sobie pytanie, co powinnam zrobić, i jedno stało się jasne. Nie mogłam pozostać żoną mężczyzny, który mnie nie chce. – Rozumiem. Co zatem postanowiłaś? – zapytał z irytującym spokojem. Shona odetchnęła głęboko. – Oczekuję unieważnienia małżeństwa bądź rozwodu. Trzeba jak najszybciej zakończyć tę farsę. Jej surowe słowa zabolały Zacka, ale na jego twarzy nie odmalowały się żadne emocje. – Unieważnienie małżeństwa – powtórzył. – Wybacz, jeśli wydaję się zaskoczony. Nieczęsto zdarza się, by mężczyzna usłyszał, że ma żonę, o której nic nie wie, a w następnej chwili został poinformowany, że jego wybranka żąda rozwodu. – Starannie dobierał słowa, usiłując ukryć pogardę. Przypomniał sobie ciepły uśmiech Shony, który pojawił się, kiedy wchodził do jej sypialni. Najwyraźniej tylko udawała. Zrobiła to wszystko po to, by opuścić wyspę i wyzwolić się spod dławiącej władzy brata i jego żony. W tym momencie Zack nabrał przekonania, że Shona McKenzie jest najbardziej zakłamaną istotą pod słońcem. Wpadł w furię, ale nic nie dał po sobie poznać. – Chyba zaczynam wszystko rozumieć – syknął. – Chociaż cię opuściłem, byłaś moją żoną, więc Antony nie miał nad tobą żadnej władzy i dlatego mogłaś popłynąć za mną aż tutaj. Pamiętam tamtą noc na tarasie w Melrose Hill, kiedy mówiłaś o swoim ojcu oraz o pragnieniu powrotu do Anglii. Wyznałaś, że czujesz się jak ptak w klatce, który nie może odlecieć. Ja byłem kluczem do twojej klatki. Zrobiłem swoje i chcesz się mnie pozbyć. Trzeba przyznać, że masz niezwykle rozwinięty instynkt samozachowawczy. Dlatego teraz usiłujesz znaleźć sposób na zakończenie naszego żałosnego małżeństwa.
– Zamierzam skorzystać z porady adwokata mojej ciotki – oświadczyła Shona, kipiąc złością. Zack skinął głową. – Nasze małżeństwo nie zostało skonsumowane, więc nie powinno być problemu z jego unieważnieniem – zauważył. Na wspomnienie nocy poślubnej Shonę przeszedł dreszcz, ale nie zamierzała się wycofywać. – Doszłam do tego samego wniosku – oznajmiła. – Uzyskanie rozwodu to skomplikowany i trudny proces, a przy tym bardzo kosztowny. Jak zamierzasz za to zapłacić? – Zanim opuściłam Santamarię, Antony przekazał mi do dyspozycji sporą sumę. Ty również jesteś bogatym człowiekiem, Zack. Z pewnością chcesz zakończyć to małżeństwo tak samo jak ja. – Słysząc głośne śmiechy za drzwiami, uświadomiła sobie, że lada moment ktoś im przerwie, i postanowiła zakończyć rozmowę. – Dam ci trochę czasu do namysłu, a teraz muszę iść. – Każę przywołać twój powóz – burknął Zack. Nie mógł się doczekać, kiedy Shona zniknie mu z oczu. Potrzebował czasu na oswojenie się z nową sytuacją i chciał się zastanowić, co zrobić z córką. Nie mógł zmienić faktu, że ponosi odpowiedzialność za dziewczynkę, kiedy jednak patrzył na Shonę, zaczynały dręczyć go wyrzuty sumienia. Shonę zdumiała jego mina i pragnienie w oczach, ale milczała. – Czy ciotka wróci z tobą do domu? – zapytał ją Zack. – Nie, dobrze się bawi z przyjaciółmi, ale poradzę sobie sama. A ty musisz wrócić do swojej towarzyszki, lady Donnington. Na pewno jest przygnębiona moim nieoczekiwanym przybyciem. – Caroline zrozumie – odparł chłodno, zadowolony, że Shona nie odgrywa roli zdradzonej małżonki. – Sądzisz, że informacja o naszym małżeństwie wytrąciła ją z równowagi? – Wątpię. Zdumiała się, i nic więcej. – To twoja kochanka? Zadała to pytanie cichym i spokojnym tonem, przez co
jeszcze bardziej go zaskoczyła. Zack przesunął palcem po fularze, który nagle wydał mu się zbyt ciasno zawiązany. Jak miał się wytłumaczyć z romansu z mężatką i powiedzieć Shonie o córce? – Moją kochanką zawsze było morze – odrzekł dyplomatycznie. – Lady Donnington wydaje się bardzo miła – odparła Shona. Nie zamierzała tak łatwo odpuścić. – I jest bardzo miła – przytaknął. – Znam Caroline od bardzo dawna… – W to nie wątpię. Charakter waszego związku jest mi całkowicie obojętny. Oschłe słowa Shony sprawiły, że popatrzył na nią z irytacją. – Cokolwiek was łączy, Zack, jest to jeszcze jeden powód do unieważnienia małżeństwa. Zack ściągnął ciemne brwi i po chwili powiedział: – Nie jestem świętym, Shono. Zawsze korzystałem z przyjemności życia, a tak się składa, że towarzystwo kobiet jest jedną z największych znanych mi rozkoszy. – Czy musisz być aż tak dosłowny? – Uniosła głowę. – By nie rzec: prostacki? – Ja miałbym być prostacki? Moja droga, nie masz pojęcia, co znaczy to słowo. Wziął ją za rękę i poprowadził do powozu, a następnie pomógł wsiąść. Gdy zamknął drzwi, położył dłoń na otwartym oknie i popatrzył w oczy Shony. – Moja droga żono, jesteś piękna, chytra i zakłamana – wycedził. – Pierwszorzędnie nadajesz się na aktorkę. Przy dwóch okazjach niemal mi się oddałaś. Pieściłaś mnie i całowałaś z taką namiętnością, jakbyś wkładała w to całe serce, a wszystko to tylko dlatego, że mogłem pomóc ci w ucieczce z wyspy. Pragnąłem wierzyć, że naprawdę jestem ci bliski, a kiedy cię zostawiłem, czułem się fatalnie. Płonąłem ze wstydu po tym, co ci zrobiłem. Teraz już wiem, na czym stoję. – Mierzył ją bezlitosnym spojrzeniem. – Wszystko rozegrało się dość gwałtownie. Z pewnością rozumiesz, że twoje przybycie mnie zaskoczyło. Muszę
rozważyć tę sprawę z ogromną starannością; dopiero wtedy podejmę decyzję, co dalej. Obiecuję, że cię odwiedzę, a tymczasem chcę, żeby jedno było absolutnie jasne. Shona wpatrywała się w niego uważnie. – Mianowicie? – Dopóki nie podejmę decyzji o naszej przyszłości, nie wolno ci się pokazywać publicznie z żadnym mężczyzną – z wyjątkiem mnie, rzecz jasna. Rozumiesz? – spytał beznamiętnie. Shona zadrżała ze złości, ale nie spuściła wzroku. – Niech i tak będzie – zgodziła się. – Ale nie przedłużaj tej sprawy. Chcę jak najszybciej mieć to za sobą. Zack powiódł wzrokiem za znikającym w oddali powozem Shony, a potem wrócił do budynku. Jej przybycie do Londynu oraz informacja o ważności małżeństwa dały mu do myślenia. Co zdumiewające, był całkiem zadowolony z jej obecności, choć z niesmakiem zastanawiał się nad tym, czy na wyspie naprawdę chciała kupczyć swoim ciałem. Jej protesty wydawały się jednak całkiem przekonujące, a instynkt podpowiadał mu, że nie powinien wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Bez względu na to, jakie pobudki nią kierowały podczas spotkania nad strumieniem, jej reakcja na jego pocałunki była spontaniczna. Wiedział, kiedy kobieta udaje namiętność, a kiedy zachowuje się naturalnie. Nie kwestionował szczerości Shony; wyczuwał jej otwartość. Na pewno nie była lodowatą żmiją; mimo to wolał nie wykluczać żadnej ewentualności. Caroline czekała na niego w cichej części tarasu. Wiedział, że będzie musiał jej przekazać najnowsze wieści. Obserwowała go spokojnie, z ciekawością, choć w jej wzroku dostrzegł także nieme oskarżenie. Westchnął cicho i ruszył prosto ku niej. Shona była zbyt wściekła i otępiała, żeby czuć pełnię bólu po konfrontacji z Zackiem. Teraz jednak, gdy szok mijał, coraz wyraźniej docierało do niej, jak zimnym i pozbawionym emocji draniem się okazał. Do diabła z nim, pomyślała zapalczywie. Czy naprawdę
sądził, że może jej dyktować warunki? Czy miała chodzić jak na sznurku ze świadomością, że on zabawia się z inną? Niezwłocznie poleciła stangretowi zawrócić powóz. Jechała z powrotem na bal. Już na miejscu natychmiast odszukała ciotkę, odciągnęła ją na bok i opowiedziała jej o spotkaniu. – Słyszałam o licytacji – oznajmiła Augusta. – Bawiłam wówczas w pokoju karcianym, ale ludzie nie przestają o tym mówić. Co z lordem Harcourt? – Popatrzyła na Shonę z nieskrywaną ciekawością. – Jak zareagował na twój widok? Co powiedział? – Był… zaskoczony. – To chyba niedopowiedzenie. Jakże mógłby nie być zaskoczony, skoro pojawiłaś się na balu, a on nie miał pojęcia, że bawisz w Londynie. Shona wiedziała, że Augusta w ten subtelny sposób domaga się dodatkowych wyjaśnień. – Tak, w rzeczy samej – odparła, spoglądając ciotce w oczy. Starsza pani cierpliwie milczała, więc Shona opowiedziała resztę historii, łącznie z tym, jak bardzo wstrząsnęła Zackiem informacja, że małżeństwo zostało zawarte zgodnie z prawem, a ona oczekuje unieważnienia związku. – Naprawdę tego chcesz? – upewniła się Augusta. – Pragniesz rozstać się z Zachariaszem? Shona opuściła wzrok. – Tak… Choć może nie… Sama nie wiem, ciotuniu – wyznała z rozpaczą. – Jestem w kropce. Augusta wyraźnie się odprężyła i z zadowoleniem wypiła łyk wina. – W takim razie wszystko jasne – orzekła. – Na twoim miejscu nie przejmowałabym się burzliwymi początkami małżeństwa. – W jej oczach pojawiło się łagodne współczucie. – Moja droga, słusznie postąpiłaś, powracając na bal. – Tak, chociaż wiem, że Zack będzie wściekły. – Kochanie, przecież on już jest wściekły. Zamiast
zamartwiać się błahostkami, powinnaś dobrze się bawić – poradziła jej Augusta z przekonaniem. – Bądź urocza i kusząca. Uśmiechaj się, tryskaj humorem, ale bez przesady. Rozbudź w nim odrobinę zazdrości. Podążaj za głosem instynktu, a na pewno nie zbłądzisz. Mimo złości Zachariasz nie będzie potrafił oprzeć się twoim wdziękom. Sama zobaczysz. Augusta miała ogromne wpływy w towarzystwie i uwielbiała skłaniać ludzi do posłuszeństwa, niemniej Zack w niczym nie przypominał bywalców salonów. – Ciotuniu, czyżbyś sugerowała, że powinnam uwieść własnego męża? – spytała Shona z rozbawieniem. – Dlaczego nie? Po krótkim odpoczynku i krzepiącym kieliszku wina poczujesz się na tyle dobrze, że poradzisz sobie ze wszystkim. – Augusta uśmiechnęła się do niej. – Z satysfakcją będziesz obserwować jego reakcję na twoje nieposłuszeństwo. Zack miał już opuścić bal, kiedy wdał się w rozmowę z sir Humphreyem Setonem, wieloletnim przyjacielem. Przez kilka minut gawędzili o bieżącej polityce, a także o wspólnych przyjaciołach i znajomych, nie zwracając uwagi na krążących ludzi. – Wielkie nieba! – wykrzyknął nagle Humphrey, momentalnie tracąc zainteresowanie dyskusją. – A cóż to za cudowna istota tańczy z lordem Barringtonem? Chyba śnię! Zack zerknął na parkiet i z roztargnieniem wypatrzył Barringtona, znanego w towarzystwie rozpustnika i hulakę, i piękną damę w jego ramionach. Nagle zamarł i wstrzymał oddech. Złość przeniknęła go do głębi, gdy uświadomił sobie, że Shona ostentacyjnie zignorowała jego polecenie. Po raz pierwszy w życiu poczuł autentyczną zazdrość. Zanim zdołał zastanowić się nad konsekwencjami, otworzył usta i wypowiedział słowa, które przypieczętowały jego los na salonach. – Ta cudowna istota, jak to zgrabnie ująłeś, drogi Humphreyu, jest moją żoną – wycedził przez zaciśnięte zęby. – I zapewniam cię, że nie śnisz, to kobieta z krwi i kości. Co ona
znowu wymyśliła, do licha? Wpatrywał się w nią uważnie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Roztańczone pary zniknęły; teraz dla niego liczyła się tylko Shona. Miała cudowny uśmiech i była zarumieniona od żywiołowego tańca oraz szampana, którym zdążyła się uraczyć. Kiedy się poruszała, jej smukłe ciało zdawało się płynąć po parkiecie z gracją godną baleriny. Nie mógł uwierzyć, że bez jego zgody wróciła na bal. Jak śmiała mi się przeciwstawić? – zadawał sobie w myślach pytanie. Muzyka ucichła, a Shona pod rękę z partnerem opuszczała parkiet, z twarzą częściowo ukrytą za wachlarzem oraz maską; celowo unikała wzroku Zacka. On jednak patrzył z narastającą wściekłością, jak Barrington odprowadza ją do damy, którą zapewne była lady Franklyn. Dżentelmeni jeden po drugim podchodzili do Shony, żeby się przedstawić. Zdaniem Zacka stanowczo zbyt długo pochylali się nad jej dłonią. Co ona knuje, u diabła? Nie mógł znieść jej zalotnego uśmiechu, którym tak hojnie obdarowywała przygodnych panów. Jej zielone oczy lśniły, kiedy patrzyła na nowych znajomych, jakby miała ochotę flirtować ze wszystkimi jednocześnie. Przyciągała spojrzenia swoją niezwykłą urodą i osobowością; żaden z mężczyzn nie był odporny na jej wdzięki. Zack ledwie panował nad sobą. Zacisnął pięści i z trudem powstrzymywał się przed rozpędzeniem tłumu bezczelnych adoratorów jego żony. – Wybacz mi, Humphreyu – oznajmił z irytacją. – Wygląda na to, że tylko ja na tym balu nie tańczyłem z moją żoną.
ROZDZIAŁ ÓSMY Augusta, której ogromnie przypadło do gustu zamieszanie wywołane przez Shonę, z zadowoleniem obserwowała, jak ku jej bratanicy zmierza mężczyzna o surowej i zaciętej twarzy. Od razu domyśliła się, kim jest. Bezceremonialnie odsunął młodzieńca zgiętego w ukłonie przed Shoną. Augusta popatrzyła jej w oczy. – Głowa do góry, moja droga – zakomenderowała, leniwie trzepocząc wachlarzem. – Uśmiech na usta. Pamiętaj, co ci mówiłam. Flirtuj tylko odrobinę, zachowuj się uroczo i z gracją. Wspomnisz moje słowa: nim nastanie ranek, mąż będzie jadł ci z ręki. Narobiłaś na balu niezłego zamieszania! Shona odetchnęła głęboko. Po raz drugi tego wieczoru zmuszona była stawić czoło mężowi i bała się tej chwili. Zack podszedł do niej w towarzystwie innego dżentelmena i na wstępie przedstawił się Auguście. – Och, jestem zaszczycona, wreszcie mogąc pana poznać – powitała go Augusta wylewnie. – Shona podejrzewała, że zjawi się pan tutaj. Co prawda wzbraniała się przed przyjściem na bal, ale ja z kolei nie miałam ochoty zostawiać jej samej, skoro nadarzyła się okazja do dobrej zabawy. – To bardzo uprzejmie z pani strony, lady Franklyn. Mamy szczęście, że Shona zaszczyciła nas obecnością – zauważył Zack lodowatym tonem. Widząc surową minę na jego przystojnym obliczu, Shona mimowolnie zadrżała. Mimo to uśmiechnęła się słodko, pamiętając, w jaką rolę ma się wcielić. Zack przedstawił żonie sir Humphreya Setona. – Cieszę się, mogąc pana poznać – powiedziała z olśniewającym uśmiechem i niewymuszoną kokieterią, która dodatkowo zirytowała jej męża. – Wielka to dla mnie przyjemność, lady Harcourt. Nie miałem pojęcia, że Zack ma żonę, w dodatku tak piękną. – Sir Humphrey cofnął się i spojrzał na przyjaciela. – Powinieneś
częściej sprowadzać do Londynu swą przeuroczą małżonkę. Jej obecność uszlachetni każde przyjęcie. – Tak – przyznał sztywno Zack. – Możesz mieć rację, Humphreyu. – Gdy orkiestra zagrała walca, wyciągnął rękę do Shony. – Zatańczmy. Prowadząc żonę na parkiet, objął ją w talii i już po chwili oboje zawirowali w walcu. Dopiero wtedy Zack spojrzał jej w oczy. – Co ty wyprawiasz, do kroćset? – spytał cicho, żeby nikt go nie podsłuchał. Za lodowatym spokojem Zacka skrywała się głęboka furia. Shona obawiała się konsekwencji, ale wiedziała, że musi odegrać rolę do końca. Napotkała surowy wzrok ciotki, który dodał jej odwagi, odetchnęła głęboko i z miną niewiniątka popatrzyła na męża. – Robię to samo, co każda z obecnych tu osób – odparła i zatrzepotała rzęsami. – Po rozstaniu z tobą nagle uświadomiłam sobie, że nie jestem ani trochę zmęczona, więc powróciłam, by nacieszyć się balem. – Czy zamierzasz wzbudzić mój gniew? O to ci chodzi? – Co? Chcesz powiedzieć, że mogłabym jeszcze bardziej cię rozjuszyć? – Trochę powagi! – wycedził lodowato. – Powiedziałem ci, że twoje zachowanie musi być absolutnie nienaganne. Mimo to z miejsca zjawiłaś się tutaj z powrotem, a w dodatku postanowiłaś rzucać się w oczy, przy okazji robiąc ze mnie idiotę. Dlaczego flirtujesz z każdym napotkanym mężczyzną? – Patrzył na nią oskarżycielsko. – Co masz mi do powiedzenia? Shona z trudem zachowywała spokój. – Nic – odparła. – Jesteś w takim nastroju, że cokolwiek powiem w swojej obronie, zostanie wykorzystane przeciwko mnie. Wiedz tylko, że bynajmniej nie flirtowałam, a jedynie byłam uprzejma. Poza tym nie mogłam czekać, aż mój mąż zaprowadzi mnie na bal, gdyż mnie opuścił. Cóż miałam uczynić? Powinnam była zaszyć się gdzieś, jakbym została pohańbiona? Może i nosimy
się z zamiarem unieważnienia ślubu, niemniej nie oznacza to, że muszę robić z siebie wyrzutka towarzyskiego. Przykro mi, że nie cieszy cię spotkanie ze mną, Zack, ale jest już za późno, by cokolwiek na to poradzić. Mówiła stanowczo, ale uprzejmie, z dumnie uniesioną głową i łagodnym uśmiechem, choć najchętniej spoliczkowałaby Zacka, żeby przywołać go do porządku. – Jestem twoją żoną i zawsze będę równą tobie, cokolwiek się zdarzy – dodała. – Nie traktuj mnie więc jak swojej własności. Nie uczynisz ze mnie posłusznej niewolnicy. – Doprawdy? Jeszcze się przekonamy. – Jeśli zamierzasz kłócić się ze mną przez resztę balu, najlepiej będzie, jeśli od razu wrócisz do swoich przyjaciół. Może oni będą tolerowali twoje humory – powiedziała Shona, usiłując nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z brązowowłosą kobietą, która obserwowała ich uważnie ze skraju parkietu. Lady Donnington ustawiła się tak, żeby oboje ją widzieli. Shona przez moment nie potrafiła rozszyfrować spojrzenia tej damy, wkrótce jednak zorientowała się, że jest oceniana. – Przedstawiłeś mnie przyjacielowi jako swoją żonę, więc zakładam, że nie życzysz sobie, by nasz ślub pozostał tajemnicą – ciągnęła. – Chyba masz świadomość, że ludzie oczekują, byśmy byli razem. Jakkolwiek patrzeć, tworzymy parę i mamy ze sobą żyć. Jak się z tego wytłumaczysz? – Nie muszę się przed nikim z niczego tłumaczyć – odparł z cichym rozbawieniem, rozdarty między irytacją a czułością. – Czy wolno spytać, o czym rozmawiali z tobą admiratorzy? – Wolno, ale ci nie powiem. – Czy mam powód, by wyzwać któregoś z nich na pojedynek? Shona stłumiła śmiech. – Powinieneś bić się z co najmniej kilkoma, tylko raczej nie rzucaj rękawicy wszystkim naraz, bo nie podołasz. – Poradzę sobie – oświadczył pyszałkowato i obrócił Shoną nieco zbyt gwałtowniej, niż wypadało.
– Zwolnij trochę, Zack! – Zaśmiała się. – Kręci mi się w głowie. – Z powodu szampana, a nie tańca. Tak to jest, kiedy się nadużywa trunków. – Bynajmniej nie nadużyłam. Uraczyłam się tylko lampką. – Raczej trzema lub czterema. Straciłem rachubę. Jego kpiący uśmieszek niezmiernie ją irytował. – Obserwowałeś mnie? – zapytała i zatrzepotała rzęsami. Zack skinął głową. – Nie miałem nic lepszego do roboty – wyjaśnił. Patrzył na jej zarumienione oblicze, zastanawiając się, dlaczego choć przez jedną sekundę zakładał, że mógłby bez niej żyć. Za każdym razem gdy na nią spoglądał, jej uroda zapierała mu dech w piersiach. Przeklinał się za to, że dopuścił do sytuacji, w której miała na niego tak ogromny wpływ. Przetaczała się przez niego burza emocji całkowicie mu dotąd nieznanych. Wcześniej bez zobowiązań korzystał z wdzięków kobiet, miał je na każde skinienie i kochał się z nimi wyłącznie dla własnej przyjemności. Uznał, że najwyższy czas utrzeć nosa Shonie, tej dziewczynie zza Atlantyku, od której nie mógł oderwać rąk. Jego namiętne spotkania z nią sprawiły, że pragnął jej niczym młodzieniaszek. Teraz, gdy miał ją w objęciach, nie mógł zrobić nic, żeby zapanować nad gwałtownym pożądaniem. Nie rozumiał, gdzie i kiedy stracił zdolność logicznego myślenia, ani też co się stało z jego zdolnością samokontroli. Miał wrażenie, że wszystko zmieniło się w chwili, gdy został mężem tej nietuzinkowej damy. Chociaż od początku starał się zdusić w sobie pożądanie, to nie przestawał jej pragnąć – przez cały czas, od chwili, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Podczas nocy poślubnej chciał się z nią kochać. Ledwie wytrzymywał fizyczne napięcie… – O czym myślisz? – spytała Shona, wytrącając go z zamyślenia. – Zastanawiam się nad twoją sugestią unieważnienia naszego małżeństwa. – I co postanowiłeś?
– Nie będzie żadnego unieważnienia – oświadczył stanowczo. Shona popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. – Ale przecież… Nic nie rozumiem. Co ty mówisz? Zack uśmiechnął się do niej i opuścił wzrok na jej kuszący biust. – Słyszałaś mnie. Nie chcę rozwodu, unieważnienia ani żadnego innego rozstania, jakkolwiek je nazwiesz. Ani myślę wypuszczać cię z rąk. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. – A jeśli ja nie chcę być twoją żoną? – spytała w końcu. – Jesteś moją żoną i nic na to nie poradzisz. – Ale nie jestem twoją niewolnicą. Czuję się wolna i potrzebuję niezależności. A intuicja podpowiada mi, żebym się z tobą rozwiodła, i zamierzam jej posłuchać. – Nie zrobisz tego. Sama poprosiłaś mnie o to, bym się z tobą ożenił. Cz w ogóle rozważałaś konsekwencje rozwodu, którego domagasz się z takim zapałem? – Konsekwencje? Dla kogo? – Dla ciebie, naturalnie. To będzie bardzo nieprzyjemne. – Mniemam, że rozwody zawsze są nieprzyjemne. – Otóż to. Jako rozwódka będziesz uważana za osobę niegodną, a na to nie zasługujesz. Na co właściwie liczysz? Co chciałabyś zyskać dzięki rozstaniu? – Wolność – odparła krótko. Popatrzył jej głęboko w oczy. – Czy naprawdę chcesz być wolna, Shono? – spytał cicho. – Wolna ode mnie? Poczuła, że jej puls przyśpiesza, lecz mimo to nie mogła zapomnieć strasznych oskarżeń, którymi ją zarzucał. Przecież uważał ją za osobę podłą i zakłamaną i dlatego nie sądziła, by zdołali stworzyć szczęśliwy związek. Pytanie Zacka pozostało bez odpowiedzi. Muzyka wkrótce ucichła, a gdy oboje zeszli z parkietu, Shona uśmiechnęła się słodko do męża, który popatrzył ponuro na kolejnego
młodzieniaszka, kłaniającego się jej nisko. – Zack, czy naprawdę musisz robić takie zbolałe miny? – spytała, gdy dżentelmen odszedł, spłoszony jego spojrzeniem. – Powinno pochlebiać ci, że przyjaciele zachwycają się twoją żoną. – Nie czerpię satysfakcji z faktu, że inni mężczyźni zazdroszczą mi małżonki – odparł wyniośle. Gdy zatańczyli ponownie, Shona starała się pamiętać, że Zack z trudem oswaja się ze swoim nowym stanem. W pewnej chwili Zack przeprosił ją i odszedł. Shona zauważyła, że gdy wychodził na taras jednymi drzwiami, lady Donnington opuściła salę balową drugimi, wcześniej rzuciwszy Zackowi powłóczyste spojrzenie, na które odpowiedział ledwie dostrzegalnym skinieniem głowy. Nagle cały hałas, feeria barw i radosne śmiechy wokoło straciły dla Shony znaczenie. Nie mogła tego dłużej znieść, chciała odejść jak najszybciej, zaszyć się w cichym, odosobnionym miejscu, w którym będzie zupełnie sama i zdoła odzyskać równowagę wewnętrzną oraz względnie dobre samopoczucie. Augusta podeszła do bratanicy, nieświadoma, że wydarzyło się coś niestosownego. Natychmiast jednak wyczuła przygnębienie Shony. – Czy wszystko dobrze? – zapytała niespokojnie. Shona obdarzyła ją promiennym uśmiechem zza wachlarza i lekko uniosła głowę. – Ależ naturalnie – odparła pogodnie. – Po prostu jestem nieco zmęczona i chyba zaczyna mnie boleć głowa, więc jeśli nie masz nic przeciwko temu, ciociu, udam się już do domu. Zack odszedł… z kimś z grona przyjaciół. Gdyby wrócił i mnie szukał, proszę, nie mów mu jeszcze, że wyszłam. Potrzebuję czasu tylko dla siebie i ostatnie, na czym mi zależy, to rozgniewany mąż, mimo późnej pory gotów zjawić się z pretensjami. Augusta patrzyła na nią ze szczerą troską. – Doskonale, lecz pojadę z tobą – powiedziała. – Och nie, nawet nie chcę o tym słyszeć – zaprotestowała Shona. – Zostań koniecznie. I spójrz, lady Smythe cię przywołuje!
Naprawdę, poradzę sobie sama. – No cóż… Skoro jesteś pewna… – Bezwzględnie. Shona pośpiesznie opuściła salę balową, nawet nie spoglądając w kierunku drzwi na taras, w których właśnie stanął Zack. Augusta tymczasem dostrzegła, że Zack rozgląda się w poszukiwaniu żony. Przez cały wieczór obserwowała go uważnie i widziała, jak na jego przystojnej twarzy malowała się cała gama uczuć, od furii do agresywnej zazdrości mężczyzny, którego kobieta jest przedmiotem pożądania licznych konkurentów. Od chwili gdy Shona powróciła na bal, nieustannie tkwił u jej boku, wpatrzony w nią jak w obrazek. Augusta nie wątpiła, że najbliższe dni będą pełne emocji. Nagle jednak poczuła się bardzo stara i ciężko westchnęła, nie pierwszy raz zazdroszcząc Shonie młodości i urody. W domu panowała cisza. Spośród służby nie spał tylko jeden lokaj, który otworzył Shonie drzwi. W holu napotkała jeszcze zmierzającego do sypialni Thomasa. Na widok jej przygnębionego oblicza wyraźnie się zaniepokoił, ale próbował to ukryć. – Och, Shono, wcześnie wróciłaś – powiedział. – Nie spodziewałem się ciebie aż do rana. Mama jest z tobą? Pokręciła głową. – Nie, nie. Zmęczyłam się i… – Spotkałaś się z lordem Harcourt? – Tak. – Powiedziałaś mu? – Tak, wyjaśniłam, że zgodnie z prawem jesteśmy małżeństwem. – I jak zareagował? Wzruszyła ramionami. – Tak jak oczekiwałam – odparła. – Był wstrząśnięty i rozzłoszczony. Wierzy, że pospołu z Antonym zrobiłam wszystko, by go oszukać. Poprosiłam Zacka o unieważnienie ślubu, gdyż uważam, że małżeństwa nie da się zbudować na tak kruchych podstawach.
– I co powiedział? – Oświadczył, że nie wyraża na to zgody. – Rozumiem. A dlaczego nie towarzyszył ci w drodze do domu? – Ponieważ nie powiedziałam mu, że wracam. Zobaczyłam, jak wymykał się na taras, by po kryjomu spotkać się z lady Donnington, i uznałam, że na mnie pora. – Westchnęła ciężko, ucałowała go w policzek i odwróciła się ku schodom. – Wybacz, Thomasie, ale naprawdę muszę już się położyć. Thomas powiódł za nią wzrokiem. Przytłaczało go poczucie winy. Gdyby nie posłuchał Antony’ego i nie uwierzył, że Shona pragnie wyjść za mąż, z pewnością nie byłaby teraz tak nieszczęśliwa. Powróciwszy do sali balowej i przekonawszy się, że Shona wyjechała bez słowa, Zack nie wiedział, co ze sobą począć. Właśnie ustalił z Caroline, że za kilka dni zabierze Victorię na wycieczkę, a teraz pozostał ze swoją dumą i namiętnością, które toczyły zajadłą wojnę w jego duszy o pierwszeństwo. W rezultacie spędził noc w ekskluzywnym kasynie przy St. James, popijając brandy, grając w karty i przegrywając mnóstwo pieniędzy. Ponieważ jego myśli nawiedzała pewna konkretna dama, demonstracyjnie zrezygnował z damskiego towarzystwa, które jak zwykle samo pchało mu się w ręce. O świcie, kiedy wreszcie powrócił do domu brata, gdzie chwilowo rezydował, rzucił się na łóżko i zasnął, dzięki czemu na pewien czas zdołał nie myśleć o Shonie McKenzie-Fitzgerald, swojej pełnoprawnej małżonce. – Ciotuniu, kim jest lady Caroline Donnington? – spytała Shona, gdy rankiem po balu weszła do sypialni ciotki. W żaden sposób nie dała po sobie poznać, że spędziła noc na rozmyślaniu o związku Zacka z tą damą. Augusta raczyła się właśnie śniadaniem w łóżku, jak zawsze po hucznie spędzonej nocy. Słysząc pytanie bratanicy, podniosła wzrok i uśmiechnęła się życzliwie. – Proszę, proszę, Shono! – powiedziała z aprobatą. –
Wyglądasz nieprzyzwoicie promiennie. Jak mniemam, nie doskwiera ci już ból głowy. Shona odwzajemniła się równie miłym uśmiechem. – Ani trochę – odparła. – Czy późno wróciłaś do domu? – Niezbyt. Wybrałam się do pokoju karcianego, gdzie obejrzałam pasjonującą partię pikiety. Mój Boże… – westchnęła, smarując masłem cienką kromkę chleba. – Lord Griffith przegrał furę pieniędzy w pojedynku z sir Markiem Sedgefieldem, a przecież nie może sobie pozwolić na taki uszczerbek finansowy. – Przykro mi to słyszeć. – Shona przycupnęła na brzegu krzesła obok łóżka. – Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie. – Doprawdy? A czego ono dotyczyło? – wymamrotała Augusta z roztargnieniem, nakładając na chleb zacną porcję dżemu truskawkowego. – Pytałam o lady Caroline Donnington. Znasz ją może? – Nie osobiście, ale o niej słyszałam. Swego czasu była żoną starego lorda Donningtona. O ile mi wiadomo, niechętnie wstąpiła w ten związek małżeński, ale lord Donnington dysponował ogromnym majątkiem, więc obrzydliwie żądni korzyści finansowych rodzice biednej Caroline przymusili ją do ślubu. Była wówczas nieśmiałą drobinką. Z biegiem czasu urodziła dziecko, lecz należy powątpiewać, by ojcem był Donnington. Wiele się mówiło o tym, że znalazła sobie kochanka, kiedy jej mąż leżał na łożu śmierci. Cóż, sama ciężko zapracowała na swój los – dowiedziawszy się o wszystkim, stary lord nie pozostawił jej takiego majątku, na jaki ostrzyła sobie zęby. – Od jak dawna jest wdową? – Mniej więcej od dwóch lat. Bez wątpienia zdążyła już pokazać prawdziwą naturę. W towarzystwie szybko zwrócono uwagę na bliskie relacje lady Donnington z lordem Byrne’em, który odziedziczył gros majątku jej męża. Zmieniając temat – nie miałam przyjemności należycie porozmawiać z lordem Harcourt, więc bardzo chciałabym go do nas zaprosić. Kiedy pytał o ciebie, wyjaśniłam, że opuściłaś bal. Mogłabym przysiąc, że na jego twarzy odmalowała się żądza mordu.
Thomas bez większego trudu ustalił, gdzie zatrzymał się lord Harcourt. Po przybyciu na miejsce został zaproszony do przestronnej biblioteki, w której akurat bawił Zack. Obaj panowie przez moment mierzyli się wzrokiem – Zack wyglądał złowrogo, a Thomas nie wydawał się specjalnie przejęty wyczuwalnym zagrożeniem ze strony gospodarza. Wręcz przeciwnie, podchodził do tej konfrontacji z widoczną ulgą. Zack posłał Thomasowi pytające spojrzenie. – A więc spotykamy się ponownie, mój drogi wielebny – przemówił. – Myślę, że ma mi pan coś do powiedzenia. Czy od razu przejdziemy do sedna sprawy, bez owijania w bawełnę? – Jestem pewien, że Shona wszystko panu wyjaśniła, kiedy spotkała się z panem wczorajszego wieczoru – odparł Thomas. – Zanim poruszymy jakiekolwiek inne kwestie, powinien pan wiedzieć, że Shona nie ma pojęcia o mojej wizycie u pana. Gdybym ją uprzedził, z pewnością by zaprotestowała. Chciałbym naprawić krzywdy, które wyrządził panu mój kuzyn. Faktem jest jednak, że pan i Antony posunęliście się do nieuczciwości, by znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Zack obserwował Thomasa z lodowatą obojętnością. – Jak rozumiem, pańskie zachowanie było nienaganne? – spytał kpiąco. – Absolutnie nie. Jeśli chodzi o pana i Shonę, mogę potwierdzić, że naprawdę jesteście małżeństwem. Dokumenty, które podpisaliście, są wiążące, więc jeśli nie chcecie pozostać w związku, konieczny będzie rozwód. Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem, i miałem sporo czasu na to, by pożałować swego uczynku. – Człowiek o pańskim powołaniu winien być poza wszelkimi podejrzeniami – zauważył Zack. – Zgadzam się – przytaknął Thomas. – Popełniłem błąd, i to ogromny. Wielce żałuję, że pozwoliłem na to, by Antony mnie wykorzystał. Wszystko robiłem z myślą o dobru Shony. Wiedziałem, jak bardzo jest nieszczęśliwa na wyspie, a jej życie pod jednym dachem z Carmelitą stało się nieznośne. Zdaniem
Antony’ego Shona była panu przychylna. Zdecydowany spełnić wolę ojca, nie pozwalał jej opuścić Santamarii bez męża, który zadba o nią i ją obroni. Zdecydowałem się dać wam ślub, ponieważ sądziłem, że Shona tego pragnie. Nie miałem pojęcia, że Antony oszukuje nie tylko mnie, ale i ją. – Mam w to uwierzyć? – Pańskie poczynania budzą wiele wątpliwości… natury moralnej. Nie jest pan całkowicie bez winy. Przeciwstawiając się Antony’emu, postąpił pan niehonorowo. Nie obchodziło pana, jak bardzo skrzywdzi pan Shonę. – Byłem przekonany, że Shona uczestniczy w mistyfikacji – wyznał Zack. – Nie uczestniczyła. Proszę mi wierzyć, naprawdę nie miała pojęcia, co się dzieje za jej plecami. Kiedy powiedziano jej, jak wygląda sytuacja, przeżyła załamanie. Jest całkowicie niewinna i nie zrobiła absolutnie nic złego. Zack przez chwilę wpatrywał się w Thomasa, zastanawiając się, co jest prawdą, a co nie. Potem odetchnął głęboko i skinął głową. – Teraz już wiem – oznajmił. – Naprawdę? – Jak najbardziej. Żałuję, że uczestniczyłem w czymś tak okropnym – wyznał Zack. – Sądziłem, że zostałem wystrychnięty na dudka, co uraziło moją dumę, i dlatego źle potraktowałem Shonę… choć niczemu nie zawiniła. Kiedy postanowiłem ją oszukać, nie sądziłem, że kiedyś tak bardzo będzie mi na niej zależało. Potraktowałem ją niegodziwie, a nie zasłużyła na to choćby w najmniejszym stopniu. – Z pewnością nie czuje się pan gorzej ode mnie – podkreślił Thomas. – Powinien pan wiedzieć, że postanowiłem opuścić stan duchowny. – Z powodu tej sprawy? – zdumiał się Zack. Thomas pokręcił głową. – Mam także inne powody. Dość powiedzieć, że od pewnego czasu toczę walkę z własnym sumieniem, a sprawa z Santamarii
tylko przyśpieszyła moją decyzję. Ale wracając do tematu, co zamierza pan zrobić teraz? O ile mi wiadomo, Shona poprosiła pana o zgodę na unieważnienie ślubu. – Nie ma mowy o unieważnieniu, dałem to Shonie jasno do zrozumienia. Przyznaję jednak, że sytuacja nadal jest bardzo skomplikowana. – Cieszę się, że jeszcze nie wszystko stracone. Koniecznie musi pan porozmawiać z Shoną. W tej chwili jest bardzo przygnębiona, jej duma ogromnie ucierpiała. Powinien pan do niej jechać. Zack miał świadomość, że z każdą mijającą chwilą ból i złość Shony będą narastać, aż zmienią się w nienawiść. Nie wahał się ani chwili. – Jadę. Minęła pierwsza, kiedy Zack znalazł się pod domem, w którym mieszkała Shona. Właśnie wróciła z ogrodu i przeszła do swojego pokoju, żeby się odświeżyć, kiedy Morag zawiadomiła ją o przybyciu kapitana Fitzgeralda. Shona wyjrzała przez okno i zobaczyła lśniący czarny powóz zaprzężony w czwórkę karych koni. Zwierzęta nerwowo potrząsały łbami, jakby przed chwilą przywiozły samego diabła. Z duszą na ramieniu Shona przeszła do salonu ciotki. Na widok Zacka zadrżała – częściowo z niechęci, gdyż nie mogła przewidzieć jego reakcji, a częściowo z ulgi, że zdecydował się ją odwiedzić. Jak zawsze prezentował się imponująco; każda kobieta chciałaby mieć za męża lub kochanka takiego mężczyznę. Zacisnęła dłonie, próbując zatamować gwałtowną falę wspomnień. Nie chciała rozmyślać o wieczorze, gdy przyszedł do niej jako jej mąż, a ona powitała go w łożu. Czasami udawało się jej zapomnieć o tym, co robili, nie wieńcząc jednak igraszek pełnym zbliżeniem. Choć minęło tyle czasu, wystarczyło jedno jej spojrzenie na Zacka, by przypomniała sobie tamtą chwilę. Teraz siedział w salonie, pogrążony w rozmowie z ciotką Augustą. Wyglądało na to, że już się zaprzyjaźnili. Shona widziała, że starsza pani, usadowiona na egipskiej kanapie, z gazetą na
kolanach, delektowała się każdą minutą rozmowy i całą uwagę poświęcała Zackowi. Nie sądziła, że jej mąż tak szybko przybędzie do domu ciotki Augusty. Inna rzecz, że w ogóle nie wiedziała, czego się po nim spodziewać. Był nieobliczalny, władczy i dominujący. Ani trochę nie przypominał modnisia ani romantycznego eleganta. Zack wstał na widok Shony, a gdy skrzyżowali spojrzenia, przez jej ciało przebiegł dreszcz. Ogarnęło ją pożądanie i niemal zupełnie się pogubiła. Nie miało znaczenia, że jest zła, urażona i w zasadzie pragnie udusić swojego małżonka. – Oto i ona! – oświadczyła Augusta ze słodyczą w głosie. Wstrzymała oddech, patrząc na zbliżającego się Zacka w niebieskim fraku i granatowych spodniach. Do kompletu włożył kamizelkę w niebiesko-srebrne paski oraz nieskazitelnie białą koszulę. Widać było, że ciotka jest zachwycona zarówno jego prezencją, jak i osobowością. Shona pomyślała z goryczą, że z pewnością przywykł do pełnych aprobaty damskich spojrzeń. – Witaj, Shono – odezwał się z uśmiechem, w którym nie dostrzegła ani śladu złości z poprzedniej nocy. Odwzajemniła uśmiech, wyniośle unosząc głowę. Zack pochylił się i cmoknął Shonę w policzek, nie zważając na jej zmarszczone brwi, po czym się cofnął. Augusta promieniała. – No proszę! – oświadczyła radośnie. – Doskonale się dogadujecie. Moja droga, zadzwoń po herbatę. Zanim jednak Shona zdążyła spełnić tę prośbę, Zack nieoczekiwanie zaprotestował. – Och, proszę się nie kłopotać z mojego powodu – powiedział. – Nie chciałbym zabierać paniom cennego czasu. Pragnąłem jedynie zobaczyć się z Shoną, a także złożyć pani wyrazy szacunku, lady Franklyn, i, oczywiście, pozdrowić pani syna Thomasa. – Z przyjemnością pana goszczę, lordzie Harcourt, ale niestety, Thomas chwilowo przebywa poza domem. Z pewnością będzie żałował, że nie mógł się z panem zobaczyć.
Augusta była tak przejęta gościem, że nie wyczuła silnego napięcia, które pojawiło się w pokoju na wzmiankę o Thomasie. – Cóż, tworzycie piękną parę – dodała z zachwytem. – Bardzo miło, że pani tak mówi, lady Franklyn – odparł Zack, nie odrywając wzroku od Shony. – Kto by pomyślał – burknęła Shona cicho, tak aby ciotka jej nie usłyszała. Jej wzrok dobitnie świadczył o tym, że nic się nie zmieniło. Zack zrozumiał, że będzie musiał się bardzo wysilić, by odzyskać jej względy. Shona nie potrafiła ukrywać uczuć tak zręcznie jak on, więc z jej twarzy wyczytał, że nadal jest wściekła, gdyż nie chciał zwrócić jej wolności. Dlatego musiał ugłaskać młodą żonę i pomóc jej dostrzec sens ich małżeństwa. Gdy ją ostatnio widział, prezentowała się promiennie niczym gwiazda, gdyż miała na sobie suknię ze srebrnej koronki. Teraz, ubrana w dzienną suknię w kwieciste nadruki, z wykończonymi koronką rękawami, wydawała się ciepła jak słońce. Jej gęste złociste włosy spływały luźno na ramiona, przewiązane jedynie skromną różową wstążką. Zack z wysiłkiem zapanował nad pożądaniem. Uśmiechnął się do Shony i cofnął o krok. – Nie spodziewałam się, że przybędziesz tak szybko – zauważyła. – Nie zdążyłam przygotować się na przyjęcie gości. – Nie jestem zwykłym gościem. Pamiętam, jak mówiłaś mi, żebym nie zwlekał zbyt długo z wizytą. – Tak powiedziałam? Nie przypominam sobie. – Moja droga. – Wziął ją za rękę i zajrzał jej w oczy. – Mamy przyjemne popołudnie, a mój powóz czeka przed domem. Chcę, żebyś wybrała się ze mną na przejażdżkę. – Nie sądzę… – Koniecznie musisz wybrać się na przejażdżkę z mężem – przerwała jej Augusta. – To coś, czego teraz potrzebujesz najbardziej. Dzień jest zbyt piękny, żebyś tkwiła zamknięta w czterech ścianach. Biegnij, dziecko, po swój czepek, a ja jeszcze przez sekundkę lub dwie zabawię naszego przemiłego gościa.
Zack popatrzył na żonę, lekko marszcząc brwi, a jego zniecierpliwione spojrzenie przekonało ją, że jakikolwiek opór nie ma sensu. Uniosła dumnie głowę i odwróciła się do niego. – Doskonale – mruknęła. – Przecież nie będę się kłócić z wami obojgiem. Wychodząc z domu, Zack trzymał Shonę za łokieć, a potem pomógł jej wsiąść do powozu. Sam zasiadł na koźle, odprawiając stangreta na miejsce z tyłu pojazdu. Chwyciwszy wodze, popędził konie i po chwili stukot ich kopyt odbił się echem od ścian eleganckich domów przy wybrukowanej kocimi łbami ulicy. Popatrzył z aprobatą na Shonę, która musiała przytrzymywać czepek, żeby nie zwiał go wiatr. – Cieszysz się, że wyszłaś z domu? – spytał. Zdumiał ją ten nieoczekiwany przejaw troski i nie wiedziała, co odpowiedzieć. Pragnęła sprawiać wrażenie wyniosłej i zdystansowanej, ale zupełnie jej to nie wychodziło. – Myślę, że to przyjemna odmiana, a i tak nie miałam nic lepszego do roboty – odrzekła ostrożnie. Uśmiechnął się, kiedy wyczuł, że Shona tylko udaje brak entuzjazmu. – Uważaj, skarbie, jeszcze się zdradzisz ze swoim zapałem – odezwał się ironicznie. – Pomyśl, że w takiej sytuacji możemy liczyć na odrobinę prywatności. Shona chciała zauważyć, że prywatność to ostatnie, czego jej trzeba w jego towarzystwie, ale w porę ugryzła się w język. Gdy dotarli do zatłoczonego parku, ruszyli kłusem po drogach rozmiękłych po niedawnych deszczach. Zack szybko zauważył, że przyciągają badawcze spojrzenia eleganckich dam, a młodzi mężczyźni pożerają Shonę wzrokiem. Wkrótce zwolnili i przystanęli z dala od tłumów, na drodze do Kensington Gardens. – Nie od rzeczy byłoby rozprostować nogi i wybrać się na krótki spacer – zasugerował Zack i zeskoczył z kozła, by asystować Shonie przy wysiadaniu; stangret tymczasem zajął się końmi. – Świeże powietrze ci służy – zauważył na widok
rumieńców na jej policzkach. Oddaliwszy się od powozu, spacerowali żwirową ścieżką w cieniu drzew. Shona popatrzyła na odprężonego mężczyznę u swojego boku. Spodziewała się, że Zack spróbuje przełamać lody i poprowadzić neutralną konwersację. – Nosisz się z zamiarem powrotu na morze? – zapytała. – Niewykluczone, choć jeszcze nie teraz – odparł. – Jak na razie chciałbym kierować interesami z Londynu lub też z mojego domu w Surrey. Niech inni zajmą się sprowadzaniem cukru, indygo, rumu i pozostałych towarów z Wirginii oraz Indii Zachodnich. Shona wydawała się zaciekawiona. – Nie wiedziałam, że masz dom w Surrey – powiedziała. – Cóż, niewiele o mnie wiesz. Owszem, mam dom w Surrey. Nazywa się Harcourt Hall i w nim dorastała moja matka. To prawdziwie piękna posiadłość. – Pewnie będziesz tęsknił za życiem marynarza. Czym zapełnisz czas? – Mam sporo obowiązków. Muszę spotykać się z inwestorami, śledzić zmiany cen towarów, a poza tym zamierzam w końcu zapuścić korzenie. Mój ojciec jest hrabią Halland, a nasz rodowy dom mieści się w Kent. – Twoja matka żyje? – I to jak! – Uśmiechnął się szeroko. – Jest fundamentem rodziny. Wątpię, by ojciec dał sobie bez niej radę. Mój starszy brat Harry, mąż Mirandy i ojciec dwóch synów, któregoś dnia odziedziczy Halland Park. Mam również dwie siostry. Obie są mężatkami i jedna mieszka na północ, a druga na zachód od Londynu. – Jego twarz złagodniała. Wbrew rozsądkowi, Shona postanowiła podtrzymać temat, który najwyraźniej był dla niego ważny. – Jaki jest Halland Park? – zainteresowała się. – Och, to piękne miejsce – zapewnił ją z łagodnym uśmiechem. – Pozostaje w rękach mojej rodziny już od sześciu stuleci. Pierwszy hrabia wzniósł tam zamek. O ile mi wiadomo,
próbowali go zdobyć rozmaici wrogowie, na próżno jednak. Zamek został zburzony przez innego mojego przodka, który wybudował w jego miejscu posiadłość. Kolejni hrabiowie powiększali dom, aż wreszcie całe miejsce nabrało współczesnych kształtów. Dbanie o posiadłość należy do obowiązków mojego brata. – Żałujesz, że nie jesteś starszym z braci? Zack pokręcił głową. – Nie – zaprzeczył. – Nigdy tego nie żałowałem. Żegluga zawsze była bliska mojemu sercu, podobnie jak tworzenie własnej floty. – A także zamorskie wyprawy. – Można tak to ująć. Powiodło mi się, a teraz nadszedł czas, żebym osiadł w Harcourt. Umilkł, jakby nie chciał okazać tęsknoty za przygodami na morzu. Shona uświadomiła sobie, że jego obecne życie musi ogromnie się różnić od tego, do którego przywykł. – Mam nadzieję, że ową zmianę przyjmiesz łagodnie i bezboleśnie – powiedziała życzliwie. – Dziękuję. Opowiedz mi, jak ci się mieszkało w Anglii, kiedy jeszcze się uczyłaś. – Właściwie nie bardzo jest o czym mówić. Uczęszczałam do szkoły w Hertfordshire, a wakacje spędzałam z rodziną przyjaciółki w Northamptonshire lub w Londynie, z ciotką Augustą, kiedy bawiła w mieście. Chciała mnie wprowadzić w dorosłe życie i zaprezentować w towarzystwie, ale zmarł mój ojciec, Antony zaś uparł się, żebym wróciła na Santamarię. – Pragnęłaś być debiutantką? – Ależ oczywiście. Z pewnością doskonale bym się bawiła. Moje przyjaciółki opisywały w listach do mnie swoje wrażenia po własnych debiutach. Bywały na balach, przyjęciach, wieczorkach… – Westchnęła. – Przyznam, że im zazdrościłam. – Teraz jesteś mężatką, która już nie może się bawić tak jak debiutantki. – Zacisnął dłonie za plecami, a na jego twarzy odmalowała się powaga. – Uwierz mi, że ogromnie żałuję tego, co
się zdarzyło. Dopuściłem się czynu, który był bezmyślny i okrutny. Wiem, że zraniłem cię do żywego… I przepraszam. Bardzo tego żałuję. – Nie musisz koić mojej dumy. To nie jest konieczne. Nie złamałeś mi serca, chociaż mnie uraziłeś, i nadal cierpię – wyznała. – Potraktowałeś mnie okropnie, podobnie jak mój brat. – Nie zrobię tego więcej, obiecuję. – Już raz uwierzyłam w twoje kłamstwa. Skąd mogę wiedzieć, że nie oszukasz mnie ponownie? – Nie możesz. Ale kiedy poznasz mnie lepiej, przekonasz się, że warto mi ufać. Zack popatrzył na jej profil. Na wyspie rozbudziła jego namiętność, która graniczyła z obsesją. Pożądał Shony jak żadnej innej kobiety wcześniej. Pragnął jej nawet teraz. – Zastanawia mnie, dlaczego nie chcesz się zgodzić na unieważnienie małżeństwa – oświadczyła. – Czyżbyś nie cenił wolności? Przez moment zastanawiał się nad odpowiedzią. – Kiedy wróciłem do Anglii, byłem przekonany, że moje życie się zmieni – wyjaśnił. – Czekałem na tę zmianę, a wtedy zjawiłaś się i oznajmiłaś, że jesteśmy związani świętym węzłem małżeńskim. Dotarło do mnie, że tak musi być, i już. – Ale jak mamy wieść wspólne życie, skoro nie chcesz powiedzieć, co cię łączy z lady Donnington? Jak bardzo jesteście sobie bliscy? – Wcale nie jesteśmy sobie bliscy. – Zmrużył oczy. – Musisz mi zaufać. – Jakże mam ci ufać? Przecież nawet cię nie znam. Czy zamierzasz definitywnie rozstać się z tą kobietą? – Istnieją powody, dla których nie mogę zerwać znajomości z lady Donnington, ale mam zamiar uszanować naszą przysięgę małżeńską. – Przykro mi, Zack, lecz nie możesz mieć jednego i drugiego. Nie zgadzam się – powiedziała krnąbrnie. – Jesteś moim mężem, a tak naprawdę nic o tobie nie wiem. Jaki jesteś naprawdę? Próbuję z
całych sił, ale to ty musisz podjąć decyzję. Albo mi przybliżysz swoją relację z lady Donnington, albo się rozwodzimy. Wybór należy do ciebie. – Nie znasz litości – wymamrotał i pokręcił głową. – Szybko się uczysz. – Dlatego że uczę się od najlepszych – przytaknęła. – Mój brat może się pochwalić szczególnymi osiągnięciami na tym polu. A ty celowo ignorujesz moje słowa. Nie rozumiesz, że daję ci możliwość wybrnięcia z tej niezręcznej sytuacji? Zack głęboko się zamyślił. Nie chciał utracić Shony – co do tego nie miał wątpliwości. – Wszystko zmienia się z chwili na chwilę – powiedział, spoglądając jej głęboko w oczy. – Niemniej zamierzam wypełnić mężowskie zobowiązania. Chcę wierzyć, że mogę liczyć na twoją wzajemność. – Przyznam, że nie dlatego przypłynęłam do Anglii. Zaproponowałam ci, że wycofam się z wszelkich roszczeń wobec ciebie, ale byłam gotowa to zrobić ze względu na okoliczności naszego ślubu, a nie dlatego, że ty chcesz się uwolnić od zobowiązań. – Ale potem poszłaś po rozum do głowy. – Trudno mi odgadywać twoje myśli, a twoje czyny zdają się rozmijać ze słowami. – Z kolei twoje czyny, moja droga Shono, świadczą o tym, że jesteś najbardziej przekorną młodą damą, jaką kiedykolwiek spotkałem – oznajmił Zack. – Mam nadzieję, że nie jest tak naprawdę. Popatrzył na nią, utwierdzając się w przekonaniu, że ogromnie podoba mu się to, co robi i myśli Shona. Była wręcz dla niego stworzona. Pożerał ją wzrokiem, a jego umysł, ciało i duszę wypełniła jedna myśl: należała do niego na zawsze. Nie mógł dopuścić do tego, by cokolwiek ich rozdzieliło.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Powrócili do powozu i wkrótce wyjechali z parku. – To inna droga – zauważyła Shona, kiedy ruszyli prosto zamiast skręcić w Upper Brook Street. – Dokąd mnie zabierasz? – Niedaleko. Chciałbym, abyś coś zobaczyła. Podążali przestronną ulicą Grosvenor Street i w niedługim czasie powóz zatrzymał się przed pierwszorzędnym domem, w idealnym miejscu zamieszkania dla bogatego, dystyngowanego dżentelmena. – Cóż to ma być? – spytała Shona, patrząc na elegancką fasadę. – To, moja droga, jest mój miejski dom – odparł z satysfakcją. – Od chwili jego nabycia wprowadziłem kilka zmian i wkrótce będzie można w nim zamieszkać. Cały budynek został wyremontowany i większość pokojów jest już umeblowana. Zatrudniłem kamerdynera i kilku lokajów, żeby sprawowali nadzór nad ostatnimi pracami remontowymi. W tej chwili rezyduję nieopodal, w domu mojego brata. On sam z rodziną wybrał się do Halland Park. Chodź – powiedział, zeskakując na chodnik i wyciągając do niej rękę. – Pokażę ci wnętrze. Kamerdyner Jessen otworzył drzwi i ukłonił się nisko, kiedy wchodzili do imponującego, wyłożonego marmurem holu o bogato zdobionym suficie na wysokości trzeciego piętra. Zack poinformował służącego, że chce oprowadzić lady Harcourt po wnętrzach, a Jessen ukłonił się ponownie i oddalił. Shona była pod wrażeniem, kiedy Zack pokazywał jej przestronne pomieszczenia o wysokich sufitach, wykończone lśniącym drewnem i gustownie umeblowane. Kiedy już obeszli cały dom, zdumiało ją, że z niechęcią myśli o opuszczeniu budynku. – To naprawdę śliczne miejsce, i tak ładnie ozdobione – powiedziała. – Wszystko tu jest wspaniałe. Dziękuję, że mnie oprowadziłeś.
– Czeka mnie jeszcze sporo pracy – westchnął Zack i wyjrzał przez okno z widokiem na taras. – Bardzo cenię sobie twoją opinię i chętnie wezmę pod uwagę wszelkie sugestie, które ci się nasuwają. – Doprawdy? To, co myślę, jest nieistotne. Nie zmieniłam zdania, Zack. – Odetchnęła głęboko, próbując zachować spokój. – Nadal sądzę, że powinniśmy unieważnić ślub. Im szybciej, tym lepiej – dodała cicho. Zack się wzdrygnął, ale w żaden sposób nie okazał, że zamierza ustąpić. – Czy naprawdę tego chcesz? Powiedz mi, Shono – poprosił. Odwróciła wzrok, nie mogąc znieść jego badawczego spojrzenia. – Sama nie wiem… – zawahała się. – Pozwól, że pomogę ci zadecydować. Nie chcę się rozwodzić – podkreślił z przekonaniem. – Nie pozwolę ci odejść. Miała wrażenie, że jego wzrok przeszywa ją na wskroś, i poczuła, jak jej opór topnieje. – Chodź. – Zack wziął ją za rękę i pokierował ku błyszczącym, podwójnym drzwiom o misternie wykonanych, mosiężnych klamkach. – Pora definitywnie zakończyć dyskusję o unieważnieniu ślubu. Wprowadził Shonę do wielkiego, kosztownie urządzonego pokoju, który niewątpliwie był sypialnią. Pośrodku, na podeście, stało wielkie łoże. – Bardzo źle cię potraktowałem, Shono, i żałuję. – Popatrzył na nią. – Wiem, że nie zrobiłaś absolutnie nic złego. – Skąd to wiesz? Co takiego się zmieniło? Czyżbyś… rozmawiał z Thomasem? – Odwiedził mnie wcześniej i o wszystkim opowiedział. Na Santamarii potraktowałem cię niegodziwie. Wierz mi, nawet nie podejrzewałem, że jestem do tego zdolny. Ogromnie przepraszam cię za to i błagam o wybaczenie. Teraz zamierzam wynagrodzić ci krzywdy. – I naprawdę nie masz zamiaru wyplątać się ze związku ze
mną? – wyszeptała, czując, jak nadzieja wypełnia jej serce. – Nie wypuszczę cię nigdy. Wiem, czego chcę. – To chyba dobrze wróży naszej wspólnej przyszłości. Uniósł brwi i popatrzył na jej drżące usta. – Owszem – przyznał. – Pomimo tego, co się wydarzyło na Santamarii, opuściłem wyspę nękany wspomnieniami o twojej urodzie i nie mogłem zapomnieć, jak cudownie było trzymać cię w ramionach. Teraz, gdy mnie odnalazłaś, nigdy nie zwrócę ci wolności. Przełknęła ślinę, nagle straciwszy głos. Czuła, że Zack pożera ją wzrokiem. Jego bliskość zdumiewająco silnie pobudzała jej zmysły. – Nie zamierzasz odwieźć mnie do domu ciotki Augusty? – zapytała cicho. Zack odchylił głowę i zamknął oczy. – Dlaczego miałbym to zrobić? – spytał z miną człowieka, który toczy wewnętrzną bitwę ze sobą. – Pokazałeś mi dom, zatem pora wracać. – Nie przywiozłem cię tu tylko po to, żeby pokazać ci dom, Shono. Poczuła, jak drżą jej kolana. – Nie tylko po to? Więc dlaczego tu jesteśmy? Czy masz jakieś… zamiary względem mnie? – zapytała, czując, jak kręci się jej w głowie. – Można tak to ująć. Najwyraźniej zapomniałaś, że zapłaciłaś pięćset gwinei za to, by spędzić ze mną kilka dłuższych chwil sam na sam. Teraz możesz zrobić należyty użytek z tego czasu. Poza tym ja także chciałbym pobyć z tobą na osobności. – Naprawdę? – Podejdź tu – rozkazał. – Pokażę ci, dlaczego zostaliśmy sami. Jej ciało przeszedł dreszczyk podniecenia, ale nadal nad sobą panowała. Pragnęła, by Zack ją pocałował, jednak tu, w jego domu, kiedy nikt im nie przeszkadzał i mogli sobie pozwolić na wszystko, sytuacja zmieniła się całkowicie. Poczuła, że traci grunt
pod nogami. Odetchnęła głęboko i pokręciła głową. Zack zmarszczył brwi. – Biorąc pod uwagę to, co zaszło między nami, nie sądzisz, że takie zachowanie jest cokolwiek niedorzeczne? – spytał. Shona za wszelką cenę usiłowała zachować spokój. – Odkąd porzuciłeś mnie na wyspie, dostrzegłam wiele spraw w innym świetle – wyjaśniła. – Prawda jest taka, że to, co zrobiłam pierwszego dnia naszej znajomości, gdy byliśmy na tarasie i domagałam się, żebyś się ze mną ożenił, było głupie, ba, wręcz bezwstydne. Potem, nad strumieniem, zachowywałam się jak rozpustnica. Powinnam była dobrze się zastanowić, nim zaczęłam flirtować z mężczyzną w twoim wieku, z twoim doświadczeniem. Nic dziwnego, że uznałeś mnie za… przystępną. – A wiesz, co wtedy pomyślałem? – Co innego mogłeś pomyśleć? – spytała z przygnębieniem. – Doszedłem do wniosku, że jesteś cudowna, a ja nie powinienem był cię o nic oskarżać. Niesłusznie obawiałem się, że masz coś wspólnego z knowaniami przeciwko mnie. Widzisz, istniały powody, dla których nie mogłem ożenić się z tobą. – Przypatrywał się jej uważnie, czekając na jej reakcję, ale milczała, więc dodał: – Bardzo wiele znaczyłoby dla mnie i dla naszej przyszłości, gdybyś potrafiła zapomnieć o tym, co wygadywałem. – Musiałbyś wierzyć, że to, co wygadywałeś, nie jest prawdą. Bo widzisz, jeśli spróbujemy odgrodzić się od tamtych zdarzeń i udawać, że nic nie zaszło, problem nieustannie będzie do nas wracał. I to w najmniej stosownych momentach. W takich chwilach coś, co jedno z nas powie albo zrobi, będzie pretekstem do rozdrapywania ran i wzajemnej nieufności. Przysięgam, że nie zamierzałam oszustwem nakłonić cię do ślubu. To ważne, byś o tym wiedział. – Już ci mówiłem, że wierzę w twoją niewinność. Jak to możliwe, że jesteś taka mądra? – zapytał z łagodnym uśmiechem. – Gdybym była mądra, w ogóle nie dopuściłabym do takiej sytuacji – odparła. – Kiedy złożyliśmy przysięgę małżeńską,
dlaczego przyszedłeś do mojej sypialni, skoro sądziłeś, że nie jestem twoją żoną? – Z tego samego powodu, dla którego chciałaś, bym to zrobił. – To nie było właściwe – zaprotestowała. – Tylko niebezpieczne i głupie. – Głupie czy nie głupie, i tak cię pragnąłem – wyznał z powagą. – Nie mogłem nad tym zapanować. Teraz też cię pragnę. Shona popełniła błąd i popatrzyła mu w oczy. Zamarła, zauroczona jego srebrnoszarym spojrzeniem. – Myślałem o tobie przez cały czas rozłąki – ciągnął. – I wiem dobrze, że i ty mnie wspominałaś. Chciała zaprzeczyć, ale czuła, że gdyby to zrobiła, wzgardziłby nią za kłamstwo. – Tak, to prawda – przyznała słabym głosem. – Bez względu na to, jak bardzo się starałam, nigdy nie udało mi się wymazać cię z pamięci. Jakże mogłabym zapomnieć o tym, co nas połączyło? – Cieszę się, że to przyznajesz. – Głos Zacka przypominał szorstki aksamit. – Chodź tutaj. – Po co? – wyszeptała niepewnie. – Zamierzam dokończyć to, co zaczęliśmy na Santamarii. Musimy się przekonać, czy będzie nam tak dobrze, jak to zapamiętaliśmy. A potem nie będzie już mowy o żadnym rozwodzie. Shona wpatrywała się w niego i czuła, jak budzą się w niej wspomnienia. Ostrożnie zbliżyła się do Zacka, pragnąc odnaleźć ukojenie w jego ramionach. Niepewność na twarzy Shony i jej drżące usta sprawiły, że Zack zupełnie stracił panowanie nad sobą. Podszedł do niej i chwycił ją w ramiona tak gwałtownie, że straciła dech w piersiach. Przytulił ją mocno, unosząc w powietrze jej kruche ciało, a następnie pocałował ją, zaborczo i łapczywie. Usiłowała pozbierać myśli, lecz nie stawiała oporu. Odwzajemniała jego pocałunki z zapałem, który zdradzał jej własne pożądanie. Uświadomił sobie z satysfakcją, że ma przed sobą kobietę pełną namiętności i odwagi.
– Pomogę ci zdjąć ubranie – powiedział niskim, chrapliwym głosem. Shona w panice zerknęła na drzwi. – Ale… ktoś może wejść… Ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował w usta. – Nikt nie wejdzie, skarbie – zapewnił ją. – Poleciłem Jessenowi, żeby nie pozwolił nam przeszkadzać. Nikomu. Nie mogę już dłużej znosić tego napięcia. Lada moment zapomnę, jak powinien zachowywać się dżentelmen. – Pomóż mi… proszę. – Z przyjemnością – odparł i pośpiesznie zaczął rozpinać suknię, w milczeniu przeklinając niezliczone haczyki, pętelki i miniaturowe guziczki. Gdy suknia znalazła się na podłodze, niemal zdarł z siebie frak. Patrzył pożądliwym wzrokiem i pośpiesznie rozplątywał fular oraz rozpinał guziki swojej koszuli. Po chwili wziął Shonę na ręce i przeniósł do łóżka. Wkrótce oboje byli całkiem nadzy. Podziwiała brązową skórę i szeroki tors Zacka, a jej serce zaczęło bić w szalonym tempie. Miał piękne ciało, niczym grecki heros wyrzeźbiony w marmurze. Uniósł rękę i delikatnie pogłaskał Shonę po nagim ramieniu, a wtedy zrozumiała, że już nie ma odwrotu. Popatrzyła na jego zmysłowe usta, oddalone o zaledwie kilka centymetrów od jej warg. Jego dłoń błądziła po jej ciele, pieściła miękkie piersi, aby po chwili odnaleźć to najintymniejsze miejsce. Obsypywał ją chciwie pocałunkami, gdy pogłębiał pieszczotę. Wiła się, niezdolna zapanować nad odruchami ciała. Gdy przywarła do Zacka, czuła jego usta na swojej skórze i słyszała, jak chrapliwie szepcze jej imię. Potem opuścił głowę, by delektować się smakiem jej piersi. – Podoba ci się? – wyszeptał pytanie. – Wiesz, że tak – westchnęła. Shona poruszała się rytmicznie, mimowolnie biodrami napierając na jego dłoń. Miała wrażenie, jakby znalazła się na skraju przepaści.
W pewnym momencie przerwał i ułożył ją wygodnie na poduszkach. Wyciągnęła do niego ręce, a on bez wahania przywarł do niej i delikatnym, ale pewnym ruchem w nią wszedł. Poruszał się powoli, aby początkowy dyskomfort szybko przemienił się w przyjemność. Odnosiła wrażenie, że przed jej oczami zamigotały iskry. Szybko poczuła niewysłowioną rozkosz. Wstrzymała oddech z wrażenia i zaskoczenia, gdy pierwsza fala szczytowania przetoczyła się przez nią z ogromną siłą. Kiedy w końcu oboje znieruchomieli, przytuliła się do męża, ale dopiero po pewnym czasie odzyskała przytomność umysłu. Zack poruszył się i odsunął na bok, a potem oparł się na łokciu. Przypomniał sobie jej prośbę, by unieważnić ślub, i uśmiechnął się lekko. Leżała spokojnie z zaróżowionymi policzkami, a jej zielone oczy wyrażały satysfakcję. – Właśnie straciliśmy jedyny powód do unieważnienia małżeństwa – odezwał się. Uśmiechnęła się, po czym uniosła dłoń i pogłaskała Zacka po twarzy. – Przyznaję, w zaistniałych okolicznościach unieważnienie już nie wchodzi w grę – odparła. – A jeśli dowiedziesz, że jesteś dobrym mężem, i nadal będziesz stawał na wysokości zadania, raczej nie będzie też mowy o rozwodzie. – Bez obaw, najdroższa. – Uśmiechnął się lubieżnie. – Mam w zanadrzu jeszcze kilka sztuczek, których zamierzam cię nauczyć. – W to nie wątpię – powiedziała, a jej spojrzenie leniwie prześlizgnęło się po jego nagim ciele. Dotąd była tak skupiona na miłości fizycznej i własnych doznaniach, że nie zwracała szczególnej uwagi na detale jego ciała, ale teraz mogła spokojnie delektować się widokiem męża w pełnej krasie. Bez ubrania prezentował się naprawdę wyjątkowo; był imponujący, a jako jego żona miała prawo i obowiązek oswoić się z jego nagością.
Uśmiechnęła się z myślą, że to zadanie raczej nie nastręczy jej trudności. Zack miał powody do satysfakcji. Shona wyglądała powabnie i uwodzicielsko, gdy leżała w jego ramionach; prawdziwie olśniewająco i apetycznie. Na jej wargach gościł nieśmiały, czuły uśmiech, a zapach delikatnych perfum mieszał się z wonią jej ciała, co dodatkowo pobudzało zmysły Zacka. Ujął jej rękę i delikatnie przywarł ustami do spodu dłoni. – Czy masz pojęcie, jak bardzo za tobą tęskniłem? – szepnął. – Naprawdę tęskniłeś? – spytała z nadzieją. – Tak bardzo chciałam to usłyszeć! Teraz jestem twoja, Zack. – Moja – przytaknął. – Zapragnąłem tego, gdy tylko cię ujrzałem… W porcie… Jeszcze zanim zostaliśmy sobie przedstawieni… A od kiedy wziąłem cię w ramiona, marzyłem o tym, by cię zdobyć. Pragnę cię i potrzebuję. Za żadne skarby nie chciałbym cię stracić. Nie pozwolę ci odejść. Chcę tego, czego każdy mężczyzna oczekuje od żony: komfortu i przyjemności, zarówno w dzień, jak i w nocy, przez całe życie. – Ja też tego pragnę – wyszeptała Shona i przytuliła się do Zacka, całując jego muskularny tors. – A to co? – wykrzyknęła nagle i wskazała bladą, wąską bliznę na jego boku. – Nic takiego – zapewnił ją. – Pozostałości po ranie, którą zadał mi pewien pirat, usiłując mnie zabić. Popatrzyła na niego niespokojnie. – Był bardzo straszny? – spytała z przejęciem. – Ogromnie. – A dlaczego ten okrutnik chciał cię zabić? – Dla zysku. Usiłował odebrać mi statek. – Zack uśmiechnął się szeroko. – Ale bez obaw, skarbie. To stara historia, a zresztą uciekłem wraz z moim statkiem. – A pirat? – Nie miał tyle szczęścia – mruknął Zack i ugryzł ją w ucho. Kiedy jego palce błądziły po jej talii, westchnęła oszołomiona tym, że dłoń zdolna władać szablą i odbierać życie jest jednocześnie tak delikatna. Nagle zamarła.
– Zack? – odezwała się, lekko zbita z tropu. – Słucham, moja słodka? – Jego głęboki głos brzmiał lekko chrapliwie, zdradzając ponownie narastającą w nim żądzę; wyglądało na to, że jej palce mają na niego silny wpływ. – Masz jeszcze jedną bliznę, ale znacznie większą. – Doprawdy? – Jej zapach jest oszałamiająco cudowny, pomyślał po raz kolejny. – Czy zadał ją ten sam pirat? – Nie, to był inny obwieś. – Można by pomyśleć, że ludzie pasjami chcą położyć cię trupem. – Tylko wtedy, gdy ich zirytuję. – Czy masz jeszcze jakieś inne blizny, o których nie wiem? – Szukaj dalej – wymruczał. Objęła go za szyję i przyciągnęła jego głowę do swojej. – Jesteś niepoprawny – wyszeptała. – Mam nadzieję, że się zmienię na lepsze. – A ja mam nadzieję, że nie – oświadczyła, ciężko oddychając. – W takim razie cieszę się, że twoja opinia na mój temat nie jest aż tak fatalna, jak zaledwie przed kilkoma godzinami. – Zack zaśmiał się gardłowo. – No dobrze, panie kapitanie, czy przypadkiem nie powinniśmy już się zbierać? – Jeszcze nie. – Objął ją ponownie, zachwycony atłasową gładkością jej skóry, i wtulił twarz w jej szyję. – Zamierzam delektować się jeszcze trochę tym, co ma mi do zaoferowania moja żona. Czekałem na to bardzo długo i nie puszczę cię tak szybko. Porwany jej smakiem, przytulił się do niej i kochali się ponownie. Gdy po kolejnym krótkim odpoczynku wyciągnął ku niej rękę raz jeszcze, Shona ze śmiechem przetoczyła się na brzeg łóżka i podniosła na równe nogi. – Ależ, mój panie, jesteś nienasycony! – krzyknęła z udawanym przestrachem. Zack westchnął i rozparł się na poduszkach.
– Jeśli więc nie chcesz wziąć aktywnego udziału w pokazie mojej potencji, lepiej czym prędzej się ubierz. – Z rozbawieniem wskazał głową drzwi po drugiej stronie pokoju. – Jestem pewien, że chciałabyś skorzystać z mojej łazienki. Powinnaś tam znaleźć wszystko, czego potrzebujesz. Kiedy już będziesz gotowa, odwiozę cię do ciotki Augusty, ale wiedz, że w ciągu paru dni uczynię cię pełnoprawną mieszkanką tego domu. Odwróciła się i podreptała boso do wykwintnej łazienki. Kiedy ponownie pojawiła się w pokoju, Zack przerwał zapinanie koszuli i podniósł na nią wzrok. Jej smukłe ciało było teraz osłonięte grubym peniuarem w kolorze śliwkowym; gdy się poruszała, widać było jej zgrabne kolana. Zack wcześniej sądził, że z nagością jej jak najbardziej do twarzy, ale się mylił. Otulona za dużym peniuarem, z zaróżowionymi policzkami i z gęstą grzywą złocistych włosów spływających na plecy, wyglądała świeżo jak pokryty rosą kwiat o wschodzie słońca. – Jak się czujesz? – zapytał Zack, kiedy podeszła, żeby pocałować go w usta. – Tak jak wyglądam – wyszeptała. Peniuar nieco się osunął, odsłaniając jej nagie ramię. – Lepiej się ubiorę. Chyba będziesz musiał mi pomóc. – Z rozkoszą – odparł. Ciepło jego niskiego głosu i podziw w oczach przyśpieszyły jej tętno; poczuła, jak na jej policzkach wykwitają gorące rumieńce. Z zalotnym uśmiechem odsunęła się od Zacka. – Może to jednak nie jest aż tak dobry pomysł, jak wcześniej sądziłam – powiedziała. Zaśmiał się cicho i przyciągnął ją do siebie. – Obiecuję zachowywać się nienagannie – oświadczył. – Nie będziesz miała powodów do narzekań. Shona nie wyprowadziła się z domu ciotki Augusty, gdyż zgodnie z obyczajem młodzi nadal się poznawali. Zack pragnął, by jego żona cieszyła się szacunkiem wyższych sfer, do którego miała pełne prawo, a ponieważ lubił się nią popisywać, niemal codziennie bywali na rozmaitych spotkaniach towarzyskich.
To były cudowne dni, które mijały niczym przeuroczy sen, pełen śmiechu i miłości, a także niezliczonych, namiętnych godzin w łożu Zacka. Shona szybko odkryła, że pierwsza wizyta w sypialni jej męża była zaledwie przygrywką do tego, co miał jej do zaoferowania. Z każdym dniem doświadczała coraz to nowych uroków życia intymnego. Zdarzały się chwile, gdy Zack nie mógł się nią nasycić. Wyczuwała wtedy jego głód i pragnienie, wsłuchiwała się w jego chrapliwy, przepełniony pożądaniem głos, poddawała się jego dotykowi i pieszczotom. Bez najmniejszego zakłopotania odwzajemniała zapał męża. Wyzwalał w niej nieznane dotąd pokłady namiętności, której nigdy wcześniej w sobie nie dostrzegała. Oddała mu się całkowicie: ciałem, sercem i duszą. Pewnego popołudnia, kiedy wyszli z sypialni po szczególnie namiętnych igraszkach, Shona poczuła, że Zack spogląda na nią z uwielbieniem. Uniosła jego dłoń i przyłożyła ją do swojego policzka, a następnie lekko ucałowała palce. Zack pochylił się i pocałował ją w usta. Chciał ponownie powiedzieć jej, co czuje, i wyjaśnić, że nie miał pojęcia o istnieniu tak głębokiej rozkoszy, lecz jego emocje nadal były zbyt silne i za bardzo go oszałamiały. Gdy szli na parter, zadzwonił dzwonek u drzwi i już po chwili Jessen wprowadził do holu dwoje gości, kobietę i mężczyznę. – Dobry Boże! – powiedział cicho Zack, zatrzymując się gwałtownie. – Kto to taki? – spytała Shona, nadal zmęczona i lekko zadyszana. – To mój brat Harry i jego żona Miranda. – Zerknął na Shonę, wyraźnie zaniepokojoną sytuacją. – Bez obaw, polubią cię, kiedy tylko dojdą do siebie po tym, jak im wyjawisz, że jesteś moją żoną. Wiedział, że w takiej sytuacji pozostało mu tylko robić dobrą minę do złej gry. – Harry! Co się stało? – powiedział głośno, ruszając do brata.
– Jeszcze się nie wprowadziłem, a już mam gości. – Wiem, że twój dom na razie nie jest wykończony. Właśnie przyjechaliśmy do Londynu i przyszło nam do głowy, że rzucimy okiem na pałac mojego brata. – Cóż, mojemu domowi jeszcze nieco brakuje do pałacu – zauważył Zack. – Tak czy siak, wyszykowałeś sobie imponującą rezydencję – odezwała się drobna brunetka, podchodząc do szwagra, żeby ucałować go w policzek. – Powiem ci, że jest stanowczo zbyt duża jak na dżentelmena, który będzie w niej mieszkał zupełnie… – Spojrzenie jej błękitnych oczu spoczęło nagle na Shonie i zawiesiła głos. – …sam – dokończyła zbita z tropu. – Ale gdzie się podziały twoje dobre maniery, Zack? Nie zamierzasz nas sobie przedstawić? Zack zrozumiał, że jego goście musieli sobie pomyśleć, że przeszkodzili mu w beztroskim zabawianiu samotnej damy – to oznaczało, że reputacja Shony mogła ucierpieć. Gdyby uznali ją za kurtyzanę, przedstawienie jej szwagierce byłoby niewybaczalnym naruszeniem zasad przyzwoitości. Obecność Shony mogła też sugerować jej nadmierny temperament, co w sposób oczywisty prowadziłoby do kłopotów. Tak czy owak, zaistniałą sytuację należało wyjaśnić, i to jak najszybciej. Zack ujął Shonę pod łokieć, uśmiechnął się do niej krzepiąco i przez krótką chwilę zwlekał z odpowiedzią. – Moi drodzy, pozwólcie, że przedstawię wam Shonę McKenzie – powiedział w końcu. – Moją żonę. Shona, oto mój brat Harry i jego żona Miranda, wicehrabiostwo Fitzgerald. Zapadła głucha cisza. Harry wpatrywał się w brata z niedowierzaniem przemieszanym z fascynacją, a Miranda stała nieruchomo, kompletnie oszołomiona. – Masz żonę? – przemówił wreszcie Harry. – Dobry Boże, Zack, kiedy to się stało? – Pobraliśmy się na karaibskiej wyspie Santamaria. Harry Fitzgerald, przystojny, ciemnowłosy mężczyzna po trzydziestce, był uderzająco podobny do brata, zarówno z rysów
twarzy, jak i z postury. Teraz podszedł bliżej i z galanterią pocałował Shonę w rękę, a następnie oznajmił, że jest zachwycony, mogąc ją poznać. Shona poczuła, że się rumieni z zakłopotania. Popatrzyła na żonę Harry’ego i ze zdumieniem dostrzegła na jej twarzy ciepły i czuły uśmiech. Po chwili jednak Miranda spoważniała, kierując wzrok na szwagra, najwyraźniej po to, by go zrugać. – Zack, jak mogłeś? – spytała ostro. – Co zamierzasz począć w sprawie Caroline i Victorii? Zack gwałtownie sposępniał. Nadeszła chwila, której się ogromnie obawiał. Nie oszukiwał Shony w kwestii swoich relacji z Caroline. Przyznał, że byli ze sobą związani, lecz dotąd nie znalazł odpowiedniej chwili do rozmowy o córce. Początkowo był zbyt wściekły i zakładał, że Shona nie zasługuje na żadne wyjaśnienia. Poza tym jako dżentelmen uświadamiał sobie, że ten temat wymaga wyjątkowej delikatności. Potrafił sobie wyobrazić urazę w oczach Shony w chwili, gdy jej powie o prawdziwym powodzie, dla którego nie chciał ożenić się z nią, gdy oświadczyła mu się na Santamarii. Nosił się wówczas z zamiarem poślubienia innej kobiety, aby przejąć opiekę nad córką. Odkąd zadecydował, że nie będzie unieważnienia ślubu, z fascynacją patrzył, jak Shona bez najmniejszego wysiłku olśniewa wszystkich, którzy mają z nią styczność. Jego młoda, urocza żona była świeża i niewinna, niemniej biły od niej naturalna wyniosłość i elegancja, wynikające z odpowiedniego wychowania i błyskotliwego umysłu. Uważał ją za kobietę pełną niespodzianek, która mogła mu wiele ofiarować. Miała w sobie coś, dzięki czemu lśniła niczym nieskazitelny brylant. Najchętniej złożyłby świat u jej stóp, ale o ile się orientował, ona pragnęła tylko jego miłości. Wiedział, że musi powiedzieć jej o Victorii, teraz jednak, gdy połączył ich nie tylko węzeł małżeński, ale i silne więzi emocjonalne, bał się, że ujawnienie wiadomości o córce może zaszkodzić ich szczęściu. Popatrzył w oczy Shony. Miała zaskoczoną i zdezorientowaną minę; niewątpliwie oczekiwała wyjaśnień. Jak
miał jej powiedzieć o córce? I co miał zrobić, żeby uchronić reputację zarówno Caroline, jak i Victorii? Nagle uśmiechnęła się do niego i zrozumiał, że dostał odroczenie. Shona chwilowo nie zamierzała poruszać tematu Caroline. Choć Shona koniecznie chciała dowiedzieć się wszystkiego o Caroline Donnington; i o nieznanej sobie Victorii, chwilowo gotowa była wstrzymać się z pytaniami i po krótkim wahaniu uśmiechnęła się do męża. Przybycie dwojga tak bliskich Zackowi osób zupełnie ją zbiło z tropu. Gdyby została uprzedzona i miała czas na przemyślenie swojej reakcji na bezmyślną uwagę Mirandy, być może zdołałaby się przygotować i lepiej by sobie poradziła. Cóż, na pewno nie wolno jej było zachować się nieuprzejmie w stosunku do skądinąd niezwykle uroczej kobiety. – Bardzo się cieszę, że mam okazję poznać… – Shona urwała, niepewna, jak zwracać się do Mirandy. Bratowa Zacka wyraźnie się odprężyła, a jej twarz złagodniała. – Mów mi Miranda… Miło mi powitać cię w rodzinie. Cieszę się, że będę miała okazję poznać cię bliżej. Jesteś moją szwagierką i mam szczerą nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. – Przechyliła głowę. – Shono, jesteś naprawdę bardzo piękna. – Ależ, Mirando! – upomniał ją mąż. – Przecież jest piękna, Harry. Nie rozumiem, dlaczego dobre maniery miałyby mi odbierać prawo do prawienia komplementów. – Dziękuję – powiedziała Shona z gardłem ściśniętym od emocji; nigdy nie sądziła, że spotka ją tak ciepłe powitanie. – Chociaż przy tak świeżej znajomości nie wypada tego mówić, chciałabym podkreślić, że i ty jesteś niezwykle piękna. – Czy dzieci przyjechały z wami do Londynu? – zapytał Zack. Miranda pokręciła głową. – Harry i ja zdążyliśmy już podjąć decyzję o wyjeździe, kiedy zjawiły się wasze siostry wraz z potomstwem. Nasze pociechy nawet nie chciały słyszeć o opuszczeniu ciotecznego
rodzeństwa. Maluchy świetnie się dogadują, więc zostały wszystkie razem. – Wychowałaś się na Santamarii? – spytał Harry Shonę, zaciekawiony wszystkim, co związane z tą młodą kobietą, która nagle stała się członkiem jego rodziny. – Tak – odparła Shona. Opowiedziała mu o swojej rodzinnej wyspie, gdyż był to neutralny temat, na który mogła mówić bez końca. – A od dawna jesteś w Anglii? – zainteresowała się Miranda. – Od ponad dwóch tygodni. – Shona pomyślała o tym, jak odmienna jest ta dobra, miła i życzliwa kobieta od zjadliwej i napastliwej Carmelity. – Ale wcześniej ojciec wysłał mnie do Anglii na nauki. – Więc mieszkasz z Zackiem? – Shona na pewien czas zatrzymała się u ciotki, lady Franklyn – wyjaśnił Zack, wyczuwając zakłopotanie żony. – Wprowadzi się tutaj, gdy tylko dom będzie gotowy. – Czyli już niedługo, sądząc po zaawansowaniu prac – zauważył Harry, a gdy z aprobatą powiódł wzrokiem dookoła, ponownie skupił uwagę na Shonie. – Jeśli wydajemy się zaskoczeni, to tylko dlatego, że naprawdę oboje się zdumieliśmy. Nic nie wskazywało na to, żeby mój brat żeglarz miał kiedykolwiek się ustatkować, ale dowiódł, że ma doskonały gust. – Harry nie zamierzał darować Zackowi wyjaśnień. – Mimo wszystko to dziwne: ożeniłeś się, nic nam o tym nie mówiąc. Zack wiedział, że to jest prośba o wyjaśnienie, ale okoliczności jego nieuczciwego zachowania oraz ślubu z Shoną musiały pozostać tajemnicą. Zaśmiał się z zakłopotaniem. – Związałem się z Shoną za sprawą jej brata, który jest właścicielem wysepki Santamaria – odparł. – Chciał, żebym bliżej poznał Shonę, a ona mnie. Gdybym mu odmówił, groziłyby mi poważne konsekwencje. Można powiedzieć, że stał się naszą swoiście pojętą swatką. To bardzo uparty dżentelmen. – Twarz Zacka była przez chwilę pozbawiona wyrazu, kiedy przypatrywał się Shonie, a potem na jego ustach pojawił się uśmiech. – Prawda,
Shono? Spojrzała mu w oczy. Nie kłamał, wszystko przedstawił z zachowaniem przyzwoitości. Dzięki temu nie musiała informować Harry’ego i Mirandy o kłopotliwych szczegółach związku z Zackiem. – Zgadza się. – Uśmiechnęła się do męża, zadowolona z jego odpowiedzi. – Mój brat był szalenie przekonujący. – Teraz, jeśli nie macie nic przeciwko temu, odwiozę żonę do jej ciotki – oświadczył Zack w nadziei na uniknięcie lawiny pytań. – Naturalnie, możecie zostać i obejrzeć wnętrza. Jessen chętnie was oprowadzi. – Dziękujemy, z przyjemnością zwiedzimy dom – odparła Miranda. – Ale koniecznie musisz wkrótce nas odwiedzić, oczywiście z Shoną. Co więcej, nalegam, byście jutro wieczorem wybrali się z nami do teatru. Dzięki temu będziemy mieli okazję bliżej poznać Shonę. Zack się zawahał, ale dostrzegł entuzjazm w oczach żony, więc wielkodusznie przyjął zaproszenie. – Cieszę się, że będę mogła wybrać się gdzieś z wami – powiedziała Shona z łagodnym uśmiechem, choć jej myśli nieustannie krążyły wokół charakteru relacji Zacka i Caroline Donnington, a także tajemniczej Victorii. W drodze do domu ciotki Shona skierowała wzrok na Zacka. Zdumiał ją wyraz jego oczu. Wpatrywał się w nią z taką samą czułością jak wtedy, gdy leżała w jego ramionach. Po jej ciele rozpłynęło się przyjemne ciepło. – Miranda miała rację – odezwał się. – Naprawdę jesteś śliczna, Shono. – Dziękuję – odparła cicho, delektując się brzmieniem jego chrapliwego głosu. – Nie spodziewałam się, że właśnie teraz przyjdzie mi poznać twoich bliskich. – Wiem, i przepraszam za wszelkie niedogodności, których doświadczyłaś. Przyznasz jednak sama, że oboje z miejsca cię polubili, i to szczerze. Nie mam wątpliwości, że Harry nie omieszka pociągnąć mnie za język w sprawie okoliczności naszego
ślubu. – Co mu powiesz? – Przekażę mu tylko to, co razem ustaliliśmy. Opowiem o naszym spotkaniu, wzajemnym zauroczeniu i wreszcie o ślubie. Jeśli zdziwi go, że nie popłynęliśmy razem do Anglii, wyjaśnię, że z pewnych względów nie mogłaś opuścić Santamarii. Mogłoby chodzić, na przykład, o rychłe przyjście na świat pierwszego potomka twojego brata. To powinno zaspokoić ciekawość Harry’ego i Mirandy. A co z twoją ciotką? Wypytywała cię? – Tak, tyle że dla niej cała ta sytuacja jest dość zabawna. To typowa reakcja ciotuni, niemniej możemy liczyć na jej dyskrecję. Przełknęła ślinę, bo gdy spojrzała mu w oczy, nagle zaschło jej w gardle. Czuła, że jego spojrzenie ją przyciąga, a ona nie może mu się przeciwstawić. – Będę za tobą tęskniła – wyszeptała. – Naprawdę musimy się teraz rozstać? – Nie podoba mi się to tak samo jak tobie. Porozmawiam z Harrym o tym, żebyś wprowadziła się do mnie. To powinno się stać już niedługo, obiecuję. Rozbudziłaś we mnie emocje, których wcześniej nie odczuwałem. Jestem ci za nie bardzo wdzięczny, choć niektóre z nich staram się powściągać. Shona popatrzyła na niego niepewnie. – Jakie emocje wobec mnie starasz się ograniczać? Zmrużył oczy i uśmiechnął się lekko. – Na razie nie możemy rozmawiać na ten temat. Muszę dogłębnie przemyśleć tę sprawę. Dopiero potem podzielę się z tobą wnioskami. – Nie drażnij się ze mną, Zack – ostrzegła go łagodnie. – Nic nie zrobiłam, a jednak mam wrażenie, że wpływam na ciebie w jakiś niezwykły sposób. Chyba się ze mną przekomarzasz. Zachichotał cicho. – Widzę, Shono, że niełatwo cię przekonać. Czyżbyś nie rozumiała, że mężczyzna mojego pokroju doświadcza wyjątkowo silnych uczuć w obecności tak pięknej kobiety jak ty? Nie obawiaj się jednak; choć z przyjemnością pobaraszkowałbym z tobą, to
jednak muszę kontrolować pożądanie. Kiedy już wprowadzimy się do naszego nowego domu albo dołączysz do mnie w domu mojego brata, będziesz skazana na moją gwałtowną natarczywość. Mam nadzieję, że okażesz się równie mi przychylna jak dotąd. Shona jak zawsze oblała się rumieńcem. – Wydajesz się straszliwie pewny siebie, Zack – zauważyła. – Nabrałem pewności siebie na morzu – zaśmiał się. – Jako żeglarz nauczyłem się skutecznie dążyć do celu, walczyć z przeciwnościami losu i robić swoje w obliczu zagrożenia. Powiem ci też, że rozwijanie intymnej bliskości kobiety i mężczyzny jest sztuką, a po dzisiejszym dniu uświadomiłem sobie, że nie będę w pełni usatysfakcjonowany, dopóki nie zamieszkamy razem jako mąż i żona. – Zatopił spojrzenie w jej rozkosznych ustach, nadal nieco nabrzmiałych i miękkich od niezliczonych pocałunków. – Jesteś niczym mocne wino, które uderza mi do głowy. Nigdy, przenigdy nie pożądałem żadnej kobiety tak bardzo jak ciebie. Z pewnością jesteś już tego świadoma. Gdy dotarli na miejsce, powóz zahamował, a Zack pocałował Shonę w rękę. Potem zrobił poważną minę. – Shono, muszę z tobą porozmawiać – obwieścił. Poruszona jego dotykiem, Shona wpatrywała się w dłoń męża. To była silna, brązowa ręka, która potrafiła kontrolować statek na rozszalałym oceanie, a jednocześnie łagodnie pieścić i podniecać kobietę. Tyle tylko że dłonie Zacka były równie ważne dla lady Caroline Donnington… i dla kogoś o imieniu Victoria. Odetchnęła głęboko, zebrała się na odwagę i spytała wprost: – Czy chodzi o lady Donnington? Zack zrobił posępną minę. – W pewnym sensie – mruknął. – Wszystko mi wyjaśnij, proszę. – Przypatrywała mu się wyczekująco. Odwrócił wzrok, unikając jej spojrzenia, i milczał. W tym samym momencie drzwi domu otworzyły się. Na progu stanęła ciotka Augusta i pomachała ręką w stronę powozu. – Nie możemy teraz rozmawiać. – Poruszył się niepewnie.
– A kiedy? – zapytała cicho Shona. Augusta ruszyła w stronę powozu, a Zack pochylił głowę i przelotnie pocałował Shonę w usta. – Jutro wieczorem przyjadę po ciebie, żeby cię zabrać do teatru – zapowiedział. – Potem porozmawiamy. Obiecuję.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Shona odetchnęła z ulgą, kiedy znalazła okazję, żeby uciec do swojego pokoju i wreszcie mieć odrobinę czasu tylko dla siebie. Weszła do wanny i odprężyła się, delektując się nalaną przez służbę gorącą wodą, która natychmiast rozgrzała jej ciało. Kąpiel stała się dla Shony okazją do rozmyślań o intymnych chwilach z Zackiem. Zapewniał jej tak silne doznania, że nawet teraz, gdy je wspominała, ogarniał ją miłosny zapał. Zamknęła oczy i odniosła wrażenie, że jego ciało porusza się na niej, a tors drażni jej biust. Przypomniała sobie, jak ją całował, leniwie i pozornie od niechcenia, ale z wielką wprawą. Miała ochotę ponownie zaznać namiętności pocałunków, które rozpalały jej zmysły i przyśpieszały tętno. Westchnęła, oszołomiona, nie mogąc uwierzyć, że powodowana dumą, przyjechała do Londynu po to, by unieważnić ślub. Pragnęła być panią własnego losu i nie życzyła sobie, by jakikolwiek niegodziwy mężczyzna ją kontrolował. Potem jednak jej opór zniknął i dała się uwieść Zackowi. Stała się jego własnością, czy jej się to podobało, czy nie. To był przyjemny, marcowy dzień, po parku kręciło się mnóstwo ludzi. Shona siedziała w powozie u boku ciotki, od czasu do czasu wdając się w pogawędkę z przyjaciółmi Augusty, których spotykały po drodze. Rozmowy dotyczyły rozmaitych spraw, zarówno błahych, jak i nieco poważniejszych. Shona cieszyła się beztroską i spokojem do czasu, gdy zerknęła przed siebie i ujrzała znajomy czarny powóz z czterema karymi końmi. Jej serce mocniej zabiło i już chciała pomachać Zackowi, kiedy zauważyła, że nie jest sam. Przyjrzawszy się uważniej, dostrzegła w powozie kobietę o olśniewająco pięknej twarzy i brązowych włosach pod modnym lawendowym kapelusikiem. Inna kobieta, w prostej, czarnej sukni, siedziała przy małej dziewczynce. Shona szeroko otwartymi oczami patrzyła, jak Zack wysiada
z powozu i wyciąga rękę do swojej towarzyszki, a potem do dziecka. Kobietą była lady Caroline Donnington, zapewne matka dziewczynki ubranej w różowo-białą sukienkę z kokardami. Shona natychmiast poczuła ukłucie zazdrości. Zack, nieświadomy obecności żony, niewątpliwie doskonale się bawił i śmiał głośno ze wszystkiego, co powiedziała dziewczynka. Shona zwróciła uwagę na jego śnieżnobiałe zęby na tle opalonej twarzy i na wyjątkowo gustowny strój; Zack wyglądał niezwykle elegancko, jak na arystokratę przystało. Trzeba było przyznać, że żaden mężczyzna w parku nie mógł się z nim równać pod względem prezencji. Jego doskonale skrojony, ciemnozielony frak doskonale pasował do gołębiowej kamizelki i szarych spodni w wąskie paski. Towarzyszka Zacka również uważała go za niesłychanie atrakcyjną partię, gdyż nieustannie kleiła się do niego, niby od niechcenia muskając dłonią jego szeroki tors. Gdy spacerowali ścieżką wśród drzew, dziecko biegło radośnie przed nimi. Shona w głuchym milczeniu przypatrywała się tej wzruszającej scenie. Gdyby nie siedziała w powozie, z pewnością osunęłaby się bezwładnie na ziemię i straciła przytomność. – Coś się stało, Shono? – zagadnęła ją Augusta, zauważywszy dziwne zachowanie bratanicy. – Nie czujesz się dobrze? Shona uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Czuję się bardzo dobrze, ciotuniu – odparła sztywno. – Dlaczego nie miałabym czuć się dobrze? Zrobiło mi się odrobinę zimno i nic poza tym. Zadrżała, choć było ciepło i świeciło słońce. – W takim razie pora wracać do domu – zadecydowała Augusta. – Musisz poświęcić sporo czasu na przygotowania do wizyty w teatrze. Gdy powóz zawracał, Shona ponownie skierowała wzrok na Zacka. Nadal znajdował się w polu jej widzenia i wyglądało na to, że jest pogrążony w rozmowie z Caroline, choć przez cały czas patrzył na rozbrykane dziecko. Shona czuła się tak, jakby ktoś wbił
jej nóż w serce, raniąc ją śmiertelnie. Jęknęła cicho, lecz terkot kół skutecznie ją zagłuszył. Opuszczając park, po raz ostatni odwróciła głowę i zobaczyła, że jej uśmiechnięty, wręcz zachwycony mąż biegnie za dzieckiem, a potem chwyta je w ramiona i podnosi. Zack przytulił dziewczynkę, która wyglądała jak miniaturowa kopia swojej matki, i w tym samym momencie jego wzrok padł na twarzy Shony. Zauważyła jego szeroko otwarte ze zdumienia oczy; niewątpliwie nie spodziewał się, że ją tutaj spotka. Przez chwilę stał nieruchomo z dziewczynką w objęciach, aż w końcu Shona się odwróciła, a jej powóz opuścił park. Zack uświadomił sobie, że popełnił błąd, wybierając się w to miejsce. Czuł się tak, jakby oszukał ukochaną, i nagle wszystko wydało mu się niewłaściwe, znalazł się w nieodpowiednim miejscu, z nieodpowiednią kobietą, o nieodpowiednim czasie. Był zakłopotany i pragnął tylko jednego: wydostać się stąd jak najszybciej. Tymczasem Shona cierpiała w milczeniu. Marzyła o tym, żeby się zaszyć w swoim cichym pokoju, gdzie nikt jej nie będzie przeszkadzał i gdzie odzyska panowanie nad sobą. Nie wiedziała tylko, czy w ogóle jej się to uda. Patrzyła przed siebie, lecz świat wydawał się rozmazany i nie widziała absolutnie nic. Bez względu na przyszłość musiała samotnie radzić sobie z bólem. Nikt nie mógł wiedzieć, jakie katusze znosiła. Dlaczego Zack to zrobił? Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Nie wiedziała, dlaczego tak postąpił. Jak to możliwe, że zachował się tak ostentacyjnie i niegodziwie? Był żonaty, a mimo to na oczach wszystkich wybrał się z inną kobietą do parku, i to do tego samego, w którym poprzedniego dnia paradował pod rękę z żoną. Wstrząśnięta widokiem męża z lady Donnington, Shona przypomniała sobie, że Zack miał jej coś powiedzieć. Czyżby chodziło właśnie o to? Czy pragnął wyznać, że lady Donnington to jego kochanka i nie jest gotowy z niej rezygnować? Już nie miało dla niego znaczenia, jak Shona czuła się w jego objęciach? Dlaczego szukał wrażeń z inną kobietą?
Wieczorem w teatrze Shona prezentowała się wyjątkowo pięknie. Włożyła suknię z jasnozłotego jedwabiu, który po długich i starannych rozważaniach wybrała Morag. Dzięki temu kreacja idealnie pasowała do ciepłej barwy skóry i włosów Shony. Zack zjawił się punktualnie. Ubrany był jak zwykle nienagannie, w idealnie skrojony frak, który podkreślał szerokość jego potężnych barków. Shona z wysiłkiem przełknęła. Miała ochotę zasłonić twarz i nie patrzeć na mężczyznę, który przed nią stał. Był surowy i z pozoru nieprzystępny, a jednak robił na niej ogromne wrażenie. Odetchnęła głęboko, próbując zachować spokój. Ciemne oczy Zacka wydawały się przejęte, ale Shona wiedziała, że nie chodzi o jej dobro. Przejmował się wyłącznie tym, co wcześniej widziała w parku. Kiedy szła ku niemu, Zack obserwował ją spod zmarszczonych brwi. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, jakby Shona ani trochę go nie obchodziła. Chociaż pytania same cisnęły się jej na usta, zapragnęła rzucić się Zackowi na szyję i do niego przytulić. Niestety, nie kochał jej, lecz inną, i musiała znaleźć w sobie dość siły, by się z tym pogodzić. Zack patrzył, jak Shona zbliża się do niego w lśniącej sukni, która falowała i cicho szeleściła. Miał ochotę wyjść jej naprzeciw i chwycić ją w ramiona, a następnie obsypać pocałunkami, żeby ukoić ból. Pragnął zapewnić Shonę, że wszystko będzie w porządku, ale jak mógł to zrobić po tym, co widziała w parku? Jej pobladła twarz i pusty wzrok dowodziły, że była wstrząśnięta, i nie można jej było za to winić. – Shono, pozwól, że cię pochwalę – powiedział skrępowanym głosem. – Wyglądasz dzisiaj wprost zjawiskowo. Wpatrywała się w niego z uwagą, po czym dumnie uniosła głowę, przymuszając się do uśmiechu. – Dziękuję – odparła sztywno. – Czy jesteś gotowa? – Nie całkiem. Przed wyjściem chciałabym zamienić z tobą słowo.
Zack wpatrywał się w jej ciemnozielone oczy, częściowo ukryte za gęstwiną czarnych rzęs. – Spóźnimy się – zauważył. – Mniejsza z tym. To, co mam do powiedzenia, jest ważne, i nie można tego odkładać na później. Przejdźmy może do salonu. Ciotunia jedzie z samego rana do Berkshire i zabiera ze sobą Thomasa. Oboje szykują się do podróży, więc nikt nie będzie nam przeszkadzać. Shona ruszyła przodem, a gdy oboje znaleźli się w salonie, zamknęła drzwi. Następnie złączyła dłonie przed sobą, odwróciła się i skierowała wzrok na męża. – Myślę, że wiesz, o co chodzi. – Tak mi się zdaje – przytaknął. – Byłaś dzisiaj w parku. Skinęła głową, świadoma, że musi starannie dobierać słowa. – Tak jest. Ty również – dodała. – Widziałam, że miałeś towarzystwo. – Zgadza się. Shona nie odrywała od niego lodowatego spojrzenia zielonych oczu. – Najwyraźniej jesteście sobie bliscy. Może lady Donnington już nie ma ochoty wyjść za lorda Byrne’a, skoro wróciłeś do Londynu? Co starałeś się osiągnąć, Zack? Postanowiłeś mnie upokorzyć, pokazując się z kochanką? Jak mogłeś paradować z nią na oczach całego miasta? Chyba nie sądzisz, że przejdę nad tym do porządku dziennego. – Nie, nie sądzę… Tyle że Caroline nie jest moją kochanką. – Nie? A kim jest Victoria? – Shona obserwowała go pytająco; usiłowała coś wyczytać z jego miny, ale miał twarz ściągniętą, jakby toczył ze sobą emocjonalną walkę. – Mów, czekam. To ma związek z lady Donnington, prawda? Nadal się wahał. Nie było łatwego sposobu na poinformowanie kobiety, że jej mąż ma dziecko z mężatką. W końcu z zaciśniętymi zębami odwrócił się i podszedł do kominka. Stojąc plecami do Shony, wsunął ręce do kieszeni, a po chwili ponownie na nią popatrzył.
– Caroline jest matką mojej córki Victorii – wyrzucił z siebie jednym tchem. Widział wyraźnie, jak Shona się wzdrygnęła, zupełnie tak, jakby ktoś zatopił nóż w jej ciele i powoli go obrócił, a ona potwornie cierpiała ze świadomością, że tego nie przeżyje. Mimo to jej twarz pozostała obojętna. – Masz córkę, ale zapomniałeś mi o niej wspomnieć – wycedziła. – Dobrze zrozumiałam? – Nie, nie zapomniałem. Z początku wydawało mi się, że lepiej będzie nie poruszać tej sprawy, bo jeszcze nie byłem gotowy do rozmowy. Potem… staliśmy się sobie bliscy, nasz związek się rozwinął i nabrał głębi. Bardzo go cenię i dlatego nie potrafiłem zmusić się do dyskusji o dziecku. Chyba obleciał mnie strach, że ta sprawa oddali nas od siebie i skłoni cię do odejścia. Shona była zdruzgotana i głęboko urażona, że w ogóle przeszło mu to przez myśl. – Zatem nie znasz mnie tak dobrze, jak ci się wydaje – powiedziała głosem drżącym od emocji. – Miałam prawo usłyszeć prawdę, Zack. Nie powinieneś był utrzymywać tego przede mną w tajemnicy. Zachowałeś się okrutnie i zasługujesz na potępienie. Nagle uświadomiła sobie, że Zack wcale nie chciał jej skrzywdzić; było to wypisane na jego twarzy. Gdy obwieścił, że ma córkę, na sercu Shony nagle spoczął jednak ogromny ciężar. Była oszołomiona i zdezorientowana, a przez jej głowę przetoczyła się lawina chaotycznych myśli. Zack jeszcze niedawno był jej ogromnie bliski, gdyż udało mu się wzbudzić w niej silne emocje. Potem sam je podeptał i zniszczył, podobnie jak jej wiarę i zaufanie. Nie powinna cierpieć z powodu odkrycia, że miał córkę – małą, uroczą dziewczynkę, którą widziała w parku – ale nie mogła nic na to poradzić. – Trzeba było mi powiedzieć, zanim… Zanim my… Nie wierzę, że tak postąpiłeś. Nie możesz oczekiwać, że przejdę nad tym do porządku dziennego. Każdy uznałby wyznanie prawdy za swój obowiązek. Nikt inny mnie tak nie potraktował. Okłamałeś mnie!
– Wcale cię nie okłamałem. – Zack nagle uświadomił sobie, jak ważne było dla niego to, żeby Shona znała prawdę. Chciał, by go rozumiała. Teraz patrzył na nią i borykał się z bólem oraz niespodziewanym wstydem. Nagle ogarnęła go czułość. Shona patrzyła na niego niczym zraniona łania w obliczu śmierci, czekając, aż łowca zada ostateczny cios. – Oszukałeś mnie! – Prawie krzyczała. – I to nie po raz pierwszy. Zataiłeś prawdę! Po tym wszystkim, co nas zbliżyło do siebie… Nie wierzę, że przez cały czas mydliłeś mi oczy! A tak ci ufałam, ty zdrajco! – Nadal możesz mi ufać – zapewnił ją gorliwie. – Wszystko się zmieniło – warknęła. – Zastanawiam się, czego jeszcze nie raczyłeś mi powiedzieć. Odwróciła wzrok. Słysząc nutę rozpaczy w głosie Zacka, uświadomiła sobie, dlaczego tak stanowczo odmawiał pójścia z nią do ołtarza. Wtedy źle odczytała jego motywację. W istocie, nie chciał się ożenić, ale nie chodziło o utratę wolności. Nie to go przejmowało. Po prostu martwił się, że straci córkę. Tymczasem ani Shona, ani jej bliscy nie wiedzieli, w czym rzecz. Nie była na tyle naiwna, by wierzyć, że w jego życiu nie pojawiły się wcześniej żadne kobiety. Przypuszczała, że miał wiele kochanek, bezimiennych kobiet, które mężczyźni wykorzystują do zaspokojenia swoich potrzeb. Tyle tylko że lady Donnington liczyła się w jego życiu, gdyż dała mu dziecko. – Skoro nigdy nie byłeś mężem lady Donnington, wasze dziecko jest… – Bękartem – dopowiedział cicho i popatrzył na Shonę, nie wiedząc, jak zareaguje. Zachowywał się z powagą, mimo to nie dostrzegała w nim śladów wstydu czy zażenowania. Najwyraźniej nie żałował niczego poza tym, że zadał żonie ból. – Tak, choć niespecjalnie przepadam za tym słowem – przyznała. – Ja też go nie lubię. – Ile lat ma twoja córka?
– W lipcu skończy cztery. – Jest do ciebie podobna? Zack nie spodziewał się tego pytania, ale nie widział powodu, żeby kłamać. – Trochę – przyznał. – Odziedziczyła po mnie oczy, ale pod każdym innym względem przypomina matkę. – Kiedy ci się oświadczyłam, odrzuciłeś mnie, bo miałeś zamiar i nadzieję ofiarować córce nazwisko poprzez ślub z jej matką. Już było wiadomo, że jej stary mąż umarł. – Zack popatrzył na nią pytająco, a wtedy się uśmiechnęła z goryczą. – Ciotka Augusta opowiedziała mi wszystko, gdy ją spytałam o lady Donnington. Taki był powód, prawda? Chciałeś się z nią ożenić. Zack zmarszczył brwi, jakby się zastanawiał nad jej pytaniem. – Przyznaję, swego czasu całkiem serio rozważałem możliwość powrotu do Anglii i ożenku z owdowiałą Caroline. Chciałem jakoś odbudować nasz związek dla dobra Victorii. Nigdy jednak się nie spodziewałem, że moja decyzja legnie w gruzach pod wpływem pewnej niezwykłej i nieodpartej, a przy tym uroczej, atrakcyjnej młodej damy, która się nazywa Shona McKenzie. Po raz pierwszy w życiu byłem zdany na łaskę i niełaskę własnych emocji. W starciu z nimi rozsądek i inteligencja nie miały żadnych szans. Głęboko poruszona jego słowami, Shona zamrugała, aby powstrzymać napływające do oczu łzy. – Nie kochasz jej, prawda, Zack? Pokręcił głową. – Nie, nigdy jej nie kochałem ani ona mnie. Nie chcę żenić się z Caroline. Byłem skłonny to uczynić wyłącznie z konieczności. – Ale ożeniłbyś się z nią tak czy owak, gdybyś nie związał się ze mną i gdyby lady Donnington nie znalazła sobie kochanka. – Zrobiłbym to tylko dla córki. Taki miałem zamiar. – Jak rozumiem, znasz lady Donnington już od dłuższego czasu.
Pokiwał głową. – Zgadza się, znam ją od dawna, ale tylko powierzchownie – odparł. – Była znajomą mojego znajomego. Wychowała się w dość skromnych warunkach. Nigdy nie byliśmy sobie bliscy. Kiedy wróciłem do domu po jednej z długich podróży, była już żoną Donningtona, człowieka starego i podłego, aroganckiego impotenta, który nie mógł się pogodzić z utratą młodości. Ożenił się z Caroline, żeby zaspokoić próżność. Pewnego dnia spotkałem ją. Była samotna, nieszczęśliwa i tonęła we łzach. – Więc postanowiłeś ją pocieszyć. – Shona popatrzyła na Zacka, który skinął głową. – A potem od łyczka do rzemyczka… – Mniej więcej tak to wyglądało. Oboje… – Przestań – poprosiła go Shona ostro, głosem drżącym od gniewu. – Nie muszę poznawać pikantnych szczegółów twoich podbojów. Wierz mi, potrafię to sobie doskonale wyobrazić. Piękna, rozpaczliwie samotna kobieta, stary mąż i jurny mężczyzna. O tak! – Prychnęła, nie zdoławszy ukryć goryczy. – Rozumiem to doskonale. Kiedy sobie uświadomiłeś, że jestem twoją żoną, mogłeś doprowadzić do unieważnienia naszego ślubu. Lady Donnington jest matką twojego dziecka. Pomimo wszelkich przeszkód, powinieneś był pogodzić się z nią i postawić dobro córki na pierwszym miejscu. Moim zdaniem dziecko jest wspólnym obowiązkiem obojga rodziców i przykro mi, że przeze mnie znalazłeś się w takiej sytuacji – dodała spokojniej. – Czy chcesz, by Victoria zamieszkała z nami? Zack wpatrywał się w nią uważnie, jakby zastanawiając się, czy wyjawić, że własna matka Victorii jej nie chce i dlatego pragnąłby przyjąć dziecko pod swój dach. – Sytuacja jest skomplikowana – oświadczył wreszcie. Jego spojrzenie zaniepokoiło Shonę. – Zack, nie możesz odebrać dziecka matce – zauważyła. – Wcale nie zamierzam tego czynić. Victoria nie mieszka z Caroline. Jej zmarły mąż nie chciał widzieć cudzego bękarta pod swoim dachem. Zamiast zostawić męża i zrezygnować z ewentualnego spadku, Caroline oddała naszą córkę na wychowanie
w rodzinie zastępczej. Shona patrzyła na niego z uwagą. W głębi jego oczu dostrzegła ból zranionego mężczyzny oraz niewypowiedzianą prośbę, choć nie wiedziała, czego ona dotyczy. Usiłowała ukryć, jak bardzo jest wstrząśnięta; nie mogła zrozumieć, jak kobieta może porzucić własne dziecko. – To szokujące – wyszeptała. – Miejsce dziecka jest przy matce. – W normalnych okolicznościach tak właśnie by było, ale Caroline nie widzi tego w taki sposób. Przyszłość Victorii jest niejasna, ale dla jej dobra ważne jest, byś pozostała przy mnie. Matka jej nie chce, więc pragnąłbym wziąć córkę pod swój dach i ofiarować jej bezpieczeństwo oraz miłość w otoczeniu rodziny. Shona czuła głęboki smutek z powodu decyzji lady Donnington, która przedłożyła pozycję społeczną oraz bogactwo ponad szczęście dziecka. – Rozumiem. – Odetchnęła głęboko. – Teraz zaczynam wszystko rozumieć. Pojmuję też, czemu mnie uwiodłeś. – W jej głosie pobrzmiewała niechęć. – Wziąłem cię do swojego łoża, ponieważ jesteś moją żoną, a przy tym niebywale zmysłową kobietą. Fascynujesz mnie, odkąd ujrzałem cię po raz pierwszy. Pragnąłem cię desperacko i nie zaprzeczaj, że nie czułaś tego samego. Musiałem cię mieć i wiedziałem o tym od samego początku. Caroline nie dorasta ci do pięt. – Może i miałam tego świadomość – przyznała. – Ale twoje rzeczywiste cele dopiero teraz stały się dla mnie jasne. Dlatego nie chciałeś unieważnić naszego ślubu. Postanowiłeś zrobić ze mnie macochę swojej córki. Czy dlatego zabrałeś mnie do swojej sypialni? Chciałeś utrudnić mi podjęcie decyzji o odejściu? – Mylisz się, jeśli tak uważasz. Liczy się przyszłość. Jestem twoim mężem, a ty moją żoną, i musimy to należycie wykorzystać. – Uświadamiając sobie, jak bezdusznie zabrzmiały jego słowa, dodał szybko: – Początek był wyboisty, ale możemy ponownie wrócić na wspólną drogę… przez życie.
– Skoro pokazałeś się publicznie z lady Donnington i swoją córką, to, jak rozumiem, powszechnie wiadomo, że jesteś ojcem. Zack skinął głową. – Nie obchodzi mnie, co myślą ludzie – oświadczył. – Nie szczycę się swoim zachowaniem, ale do pewnego stopnia już zapłaciłem za swój grzech. I nadal za niego płacę – dodał cicho, jakby po namyśle. – Dotąd musiałem tłumić pogłoski o tym, że mam dziecko, więc nie mogłem obdarzyć Victorii uczuciami, a przecież jest to ojcowska powinność. – Może należało pomyśleć o tym, zanim wziąłeś lady Donnington do swojego łoża – burknęła Shona z niesmakiem, którego wcale nie zamierzała ukrywać. – Rozumiem, że wiele kobiet znalazło się w takiej samej sytuacji jak ja i dawało sobie radę bez najmniejszego wysiłku. Robiły dobrą minę do złej gry, nie mając innego wyjścia. Ja tego nie potrafię i wcale się tego nie wstydzę. Wszystko we mnie burzy się przeciwko takiemu postępowaniu. Na moment zamknęła oczy i odwróciła głowę. Zack słyszał o macochach, które od pierwszego spojrzenia nienawidziły potomstwa męża, bez względu na to, czy pochodziło ono od jego poprzedniej żony, czy od kochanki. Takie kobiety nie chciały mieć nic wspólnego z cudzymi dziećmi. Modlił się teraz, żeby Shona okazała się inna. Wcześniej nawet przez myśl mu nie przeszło, że mogłaby nie zechcieć Victorii, a przecież miała prawo postrzegać ją jako zbędny ciężar. Uświadomił sobie, że tak właśnie może być. Momentalnie stężał i zacisnął zęby, usiłując zapanować nad emocjami. Dobry Boże, modlił się w duchu. Nie pozwól, żebym musiał wybierać między żoną a córką. Popatrzył na Shonę pustym, całkowicie pozbawionym wyrazu wzrokiem. – Bez względu na to, jak bardzo bym tego chciał, nie mogę cofnąć czasu – powiedział po chwili. – Postąpiłem źle, i to niejednokrotnie, ale teraz nic na to nie poradzę. Nie mogę przecież żałować, że urodziła mi się córka. Nie udało mi się uratować jej
przed stygmatyzacją. Jest nieślubnym dzieckiem i ludzie o tym wiedzą, ale ja z niej nie zrezygnuję, Shono – zapowiedział cicho. – Nie mogę ani nie chcę. Shona była świadoma silnych emocji, które nim targały. Informował ją między wierszami, że zamierza chronić to, co jest bliskie jego sercu, i dbać o to najlepiej, jak potrafi. Powróciła myślami do spotkania w parku, gdzie ujrzała go w towarzystwie lady Donnington. Wspomnienie ich obojga razem z córką było nieznośnie bolesne i głęboko poruszające. Uniosła głowę i mocno zacisnęła dłonie, jak zawsze w chwilach stresu. – Myślisz, że jestem na tyle okrutna i bez serca, by cię prosić o odrzucenie własnej córki? Nigdy nie zażądałabym od ciebie czegoś tak niesłychanego – mówiła głosem drżącym z przejęcia i oburzenia. Zack wydawał się zakłopotany i zdezorientowany. Shona była młoda, lecz mimo to wiedziała, jak sobie radzić w obliczu straty, smutku i cierpienia. Pragnęła wierzyć w zapewnienia Zacka, ale niepokoił ją charakter jego relacji z zimną i wyrachowaną lady Donnington. Ta piękna kobieta urodziła dziecko jej mężowi. Shona nie wiedziała, jak mogłaby konkurować z taką rywalką. Przypomniała sobie dziewczynkę biegającą po parkowych ścieżkach. Mała wyglądała ślicznie i uroczo, gdy bawiła się pod okiem rodziców. Shona usiłowała powściągnąć emocje, ale nie mogła zaprzeczyć, że chciałaby mieć zagwarantowaną miłość Zacka i chętnie obdarzyłaby uczuciem jego dziecko, które była gotowa traktować jak własną ukochaną córkę. – To nie jest odpowiedni moment na dyskusję o tej sprawie – oznajmił nieoczekiwanie Zack z typową dla siebie zwięzłością. – Musimy już jechać. Porozmawiamy po przedstawieniu. Shona pokiwała głową. Doszła do wniosku, że nawet dobrze się składa, gdyż dzięki temu miała szansę zyskać nieco czasu na pozbieranie myśli. – Zanim pojedziemy, chciałabym coś ci podarować. – Wyjęła z torebki nieduży przedmiot owinięty w chustkę i wręczyła go Zackowi. – Zostawiłeś to w mojej sypialni w Melrose Hill.
Wybacz, powinnam była zwrócić ci ten drobiazg wcześniej. Zack delikatnie odwinął przedmiot i zważył go w dłoni. – Dziękuję – powiedział, wpatrzony w medalion. Nie otwierając go, dodał: – To pukiel włosów Victorii. Po tych słowach wsunął puzderko do kieszeni. Nie miał pojęcia, jak bardzo poprawił humor Shonie. A zatem kosmyk należał do dziecka, nie do jego matki. Shona z trudem panowała nad sobą, kiedy wysiadała z powozu przed teatrem w Covent Garden. Kolorowe suknie i połyskujące klejnoty dookoła wydawały się jej rozmazane. Ostrożnie położyła drżące palce na wyciągniętej dłoni Zacka, a następnie pozwoliła się wprowadzić do teatru. Czuła się oderwana od rzeczywistości i odnosiła wrażenie, że powinna za wszelką cenę zająć się czymś, co ją zainteresuje, albo przynajmniej udawać, że dobrze się bawi. Gdy w foyer spotkali Harry’ego i Mirandę, Shona uśmiechnęła się do nich z wysiłkiem, a w drodze do prywatnej loży spróbowała nawiązać uprzejmą pogawędkę. W loży siedziała sztywno, z dłońmi na kolanach i ze wzrokiem wbitym w scenę. Cieszyła się, że może skupić się na przedstawieniu, gdyż dzięki temu nie musiała z nikim rozmawiać. Wyszła za Zacka mimo przekonania, że jej nie kochał, i ofiarowała mu swoją miłość. Liczyła na to, że w końcu i on obdarzy ją uczuciem. Potem nagle odkryła, że inna kobieta już wcześniej na stałe zagościła w jego sercu, a w dodatku miał córkę. Dyskretnie skierowała spojrzenie na siedzącego obok Zacka i zauważyła, że miał niepokojąco ponurą minę. Jego oczy były puste, a lodowate oblicze nie wyrażało żadnych uczuć. Zastanawiała się, czy nie byłoby lepiej ponownie poprosić go o zwrócenie jej wolności. Gdy jednak ta myśl przyszła jej do głowy, uświadomiła sobie, jak ponura byłaby przyszłość bez niego. Skierowała wzrok na scenę, w milczeniu przełykając łzy.
ROZDZIAŁ JEDENASTY Zack czuł narastającą frustrację. Ilekroć zerkał na żonę, widział, że pustym wzrokiem wpatrywała się w scenę, jakby pragnęła odgrodzić się od świata zewnętrznego i skupić wyłącznie na swoich przemyśleniach. Nie potrafił rozszyfrować jej miny, więc zadowolił się podziwianiem urody Shony. Musiał przyznać, że wyglądała prześlicznie w sukni ze złotego jedwabiu. Odruchowo wstrzymał oddech, spoglądając na jej lśniące oczy. A jednak ta cudowna istota była nieobecna i zdystansowana. Gdy obserwował ją z bliska, dostrzegał sztuczność w uśmiechu przyklejonym do jej twarzy. Miłość, ciepło i namiętność, które w niej rozbudził i które kwitły, kiedy spędzali razem czas w ciągu ostatnich dni, zniknęły. Mimo to Zack jeszcze nigdy dotąd nie widział, by wyglądała tak uroczo, tak wyjątkowo i niepowtarzalnie. Pomyślał, że jest prawdziwym szczęściarzem, mogąc poszczycić się taką żoną. Tylko czy na pewno należała do niego? A może nie chciała mieć nic wspólnego ani z nim, ani z jego córką? Kiedy wcześniej, jeszcze na Santamarii opracował plan przechytrzenia Shony, w najśmielszych snach nie oczekiwał, że w pewnym momencie zacznie tak bardzo mu na niej zależeć. Teraz wyglądało na to, że niepotrzebnie żywił niechęć do unieważnienia ślubu. Najwyraźniej bezsensownie pielęgnował resztki optymizmu, łudząc się nadzieją, że Shona mogłaby zechcieć pozostać w stanie małżeńskim i z biegiem czasu rozbudzić w sobie ciepłe uczucia, zarówno do męża, jak i do jego córki. Nadzieje Zacka okazały się płonne, a duma nie pozwalała mu zniżać się do próśb. Zacisnął zęby. Najwyraźniej za dużo oczekiwał i od niej, i od życia. Podczas antraktu, kiedy Zack i Harry opuścili lożę, Shona została sam na sam z Mirandą. Nie chcąc się upokarzać ujawnianiem targających nią emocji, obdarzyła szwagierkę enigmatycznym uśmiechem.
Nawet jeśli Miranda zauważyła cokolwiek zastanawiającego w jej zachowaniu, nie okazała zdziwienia ani zaskoczenia. – Cieszę się, że mam sposobność porozmawiać z tobą bez świadków – oznajmiła. – Chcę prosić cię o wybaczenie za słowa, które wczoraj padły w twojej obecności. Proszę, zechciej darować mi nieprzemyślaną wypowiedź. Przez prawie całą noc nie mogłam zmrużyć oka, tak bardzo przejmowałam się tym, jak ogromnie przykro musiało być tobie i Zackowi. Teraz rozumiem, że niepotrzebnie napomknęłam o Caroline Donnington. Shona nie wiedziała, jak powinna zareagować na przeprosiny wygłoszone przez wicehrabinę. Po krótkim namyśle dała sobie spokój z przesadnymi konwenansami i postanowiła poprawić samopoczucie niewątpliwie zawstydzonej szwagierki. – Ależ nie kłopocz się tym – powiedziała z łagodną szczerością. – Miałam świadomość bliskości lady Donnington i Zacka, chociaż prawda o ich córce wyszła na jaw dopiero za twoją sprawą. Dowiedziałam się o tym dzisiaj wieczorem. Miranda z powagą skinęła głową. Gdy patrzyła w szeroko otwarte oczy Shony, widziała w nich głęboki smutek i przygnębienie. Instynkt podpowiadał jej, że ma przed sobą bardzo nieszczęśliwą kobietę. – To był jeden z jego życiowych błędów. – Delikatnie położyła dłoń na ręce Shony. – Nawet sobie nie wyobrażam, jak okropnie musiałaś się poczuć. Ta wiadomość na pewno potwornie tobą wstrząsnęła. Shono, myślę, że wiem, co cię trapi. Zapewniam cię jednak, że mój szwagier będzie uczciwie przestrzegał przysiąg małżeńskich. Na pewno nie skrzywdzi cię, wdając się w związek z kochanką, nawet jeśli ta kochanka jest akurat matką jego dziecka. Shona poczuła, jak drżą jej wargi. Z rozpaczą odwróciła twarz i odetchnęła głęboko, żeby powstrzymać łzy. – Och, Mirando, ona jest taka piękna! – Słowa z trudem wydobywały się z jej zaciśniętego gardła, ale musiała wyrzucić z siebie to, co ją dręczyło. – Powinnaś bardziej doceniać swoją urodę, Shono. Wierz mi, Caroline nie jest tak śliczna jak ty.
Po dłuższej chwili Shona wzięła się w garść i podniosła wzrok na Mirandę. – Jak to się dzieje, że darzę lady Donnington taką niechęcią? – spytała z cichą rozpaczą. Miranda zachichotała. – Bo jesteś człowiekiem – wyjaśniła. – I uważasz, że mężczyzna, na którym ci zależy, może odejść z inną. A ponieważ nie brakuje ci rozsądku, z pewnością będziesz walczyła o Zacka. Shona wpatrywała się w nią intensywnie. – Miałabym walczyć o Zacka? Właśnie rozważam rozwód. – Bardzo cię proszę, nie rób tego. Zresztą wątpię, by dał ci rozwód, nawet jeśli go poprosisz. – Czy zwykle mówisz tak szczerze i otwarcie, Mirando? – Taka jestem z natury. Mój kochany Harry ciosa mi za to kołki na głowie, i to nieustannie. Zack nie kocha Caroline, i ma po temu solidne powody. Nie zapominaj, że ta kobieta sprawiła sobie kochanka. Słowa Mirandy niezupełnie pokrzepiły Shonę. – Ale teraz, gdy Zack ponownie pojawił się na horyzoncie, czy przypadkiem nie odrzuci ona swojego kochanka, żeby skupić uwagę na kimś, kto bądź co bądź jest ojcem jej dziecka? – Jeśli o to chodzi, będziesz musiała porozmawiać z mężem. Nie wiem, czy masz tego świadomość, ale życie Caroline nie zawsze było usłane różami. Pamiętaj o tym, Shono. Niekoniecznie jest tak, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Shona popatrzyła z ciekawością na szwagierkę. Zack wspomniał, że lady Donnington wyszła za mąż wbrew swojej woli. Shona zastanawiała się teraz, jak dużo Miranda wie o tej kobiecie, ale nie mogła nakłaniać jej do wyznania prawdy. – Zack kocha swoją córkę – podkreśliła. – To nie to samo, co miłość do jej matki. A poza tym, z bożą pomocą, wkrótce sama urodzisz mu dziecko. Shona zarumieniła się po czubki uszu. – Urodzenie Zackowi dziecka chwilowo wydaje mi się niemożliwe – odparła.
– I takim pozostanie, dopóki będziecie mieszkali oddzielnie w różnych domach. Jeśli zamierzacie żyć osobno, wkrótce oboje się unieszczęśliwicie. – Popatrzyła na Shonę z chłodnym dystansem. – Chyba go pragniesz, prawda? – Oczywiście, że tak. Ale cóż mogę uczynić? Nie mam szansy go zdominować, bo nie wiem jak. Nie potrafię nawet powiedzieć, czy tego chcę. – Absurd. Jesteś kobietą, Shono, a kobieta potrafi zawładnąć mężczyzną, o ile znajdzie jego piętę achillesową i zrobi należyty użytek z tej wiedzy. – Niestety, nasz związek potężnie ucierpiał dzisiejszego wieczoru. Kiedy Zack powiedział mi o lady Donnington i o swojej córce, obawiam się, że niespecjalnie dobrze przyjęłam nowiny. Naturalnie, Zack był wściekły, ale także wstrząśnięty i zaskoczony moją reakcją. – To bardzo dla niego typowe. Uraziłaś jego męską dumę, a Zack bywa arogancki. Kiedy w grę wchodzi ich męskość, mężczyźni stają się niebywale słabi. Uwierz mi, moja droga, jestem od ciebie kilka lat starsza i mam spore doświadczenie w tych sprawach. Wiem, co mówię. – W to nie wątpię. Jestem przygotowana na to, by przełamać wszelkie bariery, które wyrosły między mną a Zackiem. Mam na myśli lady Donnington, rzecz jasna. – Naturalnie. A jeśli nauczysz się wykorzystywać zmysły Zacka do osiągania nad nim przewagi, nie będzie żadnego powodu, byś nie mogła zdobywać tego, czego twoje serce potrzebuje i pragnie najbardziej. To tylko kwestia determinacji i zaangażowania, a także skutecznego rozpalania ognia, który nieustannie tli się w Zacku. Piękna kobieta zawsze potrafi postawić na swoim, gdy ma do czynienia z mężczyzną, a jej objęcia to potężna broń. W końcu zawsze nadchodzi moment, w którym ulegnie on zmysłowemu pożądaniu. – Oczy Mirandy rozbłysły przebiegle. – Inteligentna i doświadczona kobieta potrafi obrócić wszystko na swoją korzyść. Shona skrzywiła się cierpko.
– Z całą pewnością nie mam doświadczenia, a w tej chwili ogromnie powątpiewam w swoją inteligencję – wyjaśniła i ciężko westchnęła. – Bzdury! – wykrzyknęła Miranda. – Nie uwierzę w to ani na moment. Uważam, że jesteś niebywale bystrą, młodą kobietą i moim zdaniem powinnaś zamieszkać z nami do czasu przeprowadzki do własnego domu. Porozmawiam z Harrym. Spróbujemy wszystko ustalić tak, byś przeniosła się już jutro. Shona uśmiechnęła się po raz pierwszy. – Dziękuję ci – powiedziała krótko. – Naprawdę okazujesz mi mnóstwo dobroci. W szkole w Hertfordshire przekonałam się, że koloniści bywają często traktowani jak niewydarzeni barbarzyńcy. Ty i twój mąż z pewnością zastanawialiście się, cóż opętało Zacka, że związał się z kimś takim jak ja. – Teraz świetnie wiemy, czemu ożenił się z tobą. Nadal jestem zadowolona z jego decyzji. Nie dodała już ani słowa, gdyż w tym momencie Zack i Harry powrócili do loży i zajęli miejsca. Kiedy aktorzy ponownie wyszli na scenę na drugą połowę spektaklu, Shona była już zdecydowana naprawić sytuację i to jeszcze przed końcem tego wieczoru. To oznaczało, że musiała ogłosić bezwarunkową kapitulację. Pogodziła się z tym, gdyż za bardzo go kochała, by kontynuować tę nieprzyjemną kłótnię o jego córkę. Świadomość bliskości Zacka i perspektywa życia z nim sprawiły, że Shona się uśmiechnęła. Była jego żoną… To słowo tak cudownie brzmiało. Zrobiło się jej ciepło na duszy, gdy sobie przypomniała, jak odmówił jej prawa do rozwodu. Szczerze powiedziawszy, właśnie na to miała nadzieję – liczyła na szansę udowodnienia Zackowi, że nie popełnił strasznego błędu, żeniąc się z nią. Pragnęła wierzyć, że w ich relacjach nastąpi przełom, skoro oboje zaakceptowali swój los. Kiedy nadszedł czas opuszczenia teatru, Shona i Zack wymienili uprzejmości z Mirandą oraz Harrym i wkrótce znaleźli się sam na sam w bezpiecznym wnętrzu powozu. Shona odetchnęła głęboko i poprawiła się na kanapie, spoglądając na przystojną
twarz męża, częściowo ukrytą w cieniu. Uświadomiła sobie wtedy, że naprawdę go pokochała; to wyjaśniało, dlaczego czuła w piersiach rozkoszne ciepło. Teraz wyglądał równie ponuro jak wtedy, gdy się kłócili o lady Donnington i Victorię. Shona zerknęła na niego dyskretnie, niepewna jego nastroju po szczególnie ostrej rozmowie, którą przeprowadzili wcześniej, rozdrapując przy tym wiele bolesnych, ledwie zasklepionych ran. – Podobało ci się… podobało ci się przedstawienie? – wyjąkała, chcąc powiedzieć cokolwiek, byle tylko przerwać niezręczną ciszę. Poczuła się niezręcznie, kiedy spojrzał na nią posępnie i zmrużył oczy. – Niespecjalnie. A tobie? – Było mi trudno się skoncentrować – przyznała cicho. – A to dlaczego? – Ze względu na to, co wydarzyło się wcześniej między nami. – Z całą pewnością miałaś mi mnóstwo do powiedzenia. Czy teraz żałujesz? – Ależ skąd. – W takim razie nie ma już nic do dodania. Tak się jednak składa, że nie zamierzam przepraszać za Victorię, Shono. To dziecko jest naprawdę bardzo ważną częścią mojego życia i absolutnie nic tego nie zmieni. – Przyjmuję to do wiadomości, Zack. Nie jestem pozbawiona ludzkich uczuć. Jeśli cię wytrąciłam z równowagi, przepraszam, ale nie zamierzam się wycofać z ani jednego słowa. Podczas antraktu rozmawiałam z Mirandą, która jest zdania, że powinnam wyprowadzić się od ciotki Augusty i zamieszkać z tobą. Miranda wyraziła gotowość przedyskutowania z tobą tej kwestii. Chyba powinieneś wiedzieć, że czeka cię taka rozmowa. – Harry już to zaproponował. Zack umilkł. Z roztargnieniem uniósł głowę i przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w żonę. Mimowolnie
powiódł wzrokiem po jej kształtnym ciele, jednocześnie z upodobaniem delektując się subtelną wonią kuszących perfum. Shonę zdumiało, że Zack nie miał nic do dodania w tej sprawie, choć wcześniej sam pokazał jej dom i nalegał, by się do niego wprowadziła. – Z twojej reakcji wnioskuję, że nie uważasz tego za szczególnie dobry pomysł, prawda? – zapytała. Poruszył się nieznacznie i odpowiedział: – Skoro o to pytasz, Shono, muszę ci się zwierzyć, że ostatnio zastanawiałem się nad naszym małżeństwem. Zanim podejmiemy jakąś decyzję, sugeruję, byśmy dali sobie trochę czasu na przemyślenia. Długo patrzyli na siebie, aż wreszcie oczy Shony lekko rozbłysły. Ani myślała błagać go, żeby łaskawie zgodził się z nią zamieszkać, ale nie zamierzała też się wycofywać. W końcu postanowiła przerwać pełne napięcia milczenie. – Rozumiem. W takim razie wyjadę z ciotką Augustą i Thomasem do jego parafii w Berkshire. – Naturalnie, twoja ciotka i brat są najważniejsi na świecie – odparł Zack kąśliwie. Shona była zdumiona tą sarkastyczną uwagą. Kilka razu odetchnęła głęboko, aby pohamować złość. Uniosła wzrok i popatrzyła Zackowi w pozbawione wyrazu oczy. Zastanawiała się, czy powiedzieć mu o swojej decyzji; czy wyjawić, że zamierza walczyć o przetrwanie ich małżeństwa. Niezręczna cisza wydłużała się, kiedy szukała odpowiednich słów. Zniecierpliwiony, odwrócił się. – Miałam nadzieję… – zaczęła słabym głosem; pragnęła zrozumieć, dlaczego Zack nie chce, by wreszcie zamieszkali razem. – Na co? – Na nic – westchnęła z rezygnacją. Naraz wyjazd do Berkshire wydał się jej całkiem dobrym pomysłem. Jak mogłam sobie wyobrażać, że Zack zapomni o wcześniejszych gorzkich słowach? – zapytała się w duchu. Był
zimnym, cynicznym i nieustępliwym człowiekiem o całkowicie nieobliczalnym usposobieniu. Kto inny mógłby kochać się z kobietą jednego dnia, a następnego okazywać niechęć tylko dlatego, że ośmieliła się mieć odmienne zdanie? Czy naprawdę nie wie, że znaczy dla mnie więcej niż wyjazd do Berkshire? Czy nie umie zrozumieć, że jestem w nim desperacko zakochana? A może wyobraża sobie nieroztropnie, że postanowiłam definitywnie rozstać się z nim, dowiedziawszy się o Victorii? Jeśli tak, to jest nie tylko ślepy, ale i głupi! – zakończyła rozważania. Poczuła zniecierpliwienie, któremu postanowiła dać wyraz. – Ciotka Augusta jest przejęta decyzją Thomasa, który postanowił zrezygnować ze stanu duchownego. Ciotunia martwi się, czy bez trudu przywyknie do życia w stanie świeckim. Okazała mi wiele serca i pragnę zapewnić jej wsparcie. Zacka dręczyło coraz głębsze przygnębienie. – Naturalnie – powtórzył. – W takiej sytuacji rzeczywiście musisz jechać. Shona opuściła wzrok na dłonie i postarała się mówić tak szczerze, jak to tylko było możliwe. – Nie chcę sprawiać ci kłopotów, Zack – podkreśliła. – Nie zamierzam krzyżować twoich planów, a przynajmniej nie bardziej niż dotąd. Dlatego postępuj zgodnie ze swoją wolą. – W takim razie, Shono, pragnąłbym spędzić nieco czasu z córką. Spotkamy się po twoim powrocie do Londynu. Sztywno skinęła głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. W jej sercu narastał żal, a gardło ścisnęła niewidzialna ręka. Udało się jej jednak zachować obojętną minę nawet wtedy, gdy Zack wprowadził ją do domu i odszedł bez słowa. Shona powiodła za nim wzrokiem i westchnęła z frustracją. Wiedziała, że przeszła jej koło nosa pierwszorzędna sposobność, by poprawić relacje z Zackiem. Urażona i rozczarowana, nie mogła dojść do siebie. Surowo skarciła się w myślach za niemądre uleganie przekonaniu, że Zack jest skłonny zapomnieć o dzielących ich różnicach. Zmylił ją swoim łagodniejszym zachowaniem w teatrze. Teraz uświadomiła sobie, że ich myśli
podążają w odmiennych kierunkach, a jego umysł jest dla niej nieprzenikniony. Shona leżała w łóżku, wsłuchana w odgłosy nocy za oknem, a sen uparcie nie nadchodził. Jej myśli krążyły nieustannie wokół Zacka. Czuła, że jej ukochany cierpi, usiłując zadbać o dobro swojej córki, którą niewątpliwie darzył wielką miłością i ogromnie chciał otoczyć opieką. Ścisnęło się jej serce, gdy sobie uświadomiła, że zdaniem Zacka zapewne nie chciała, by to dziecko pojawiło się w ich wspólnym życiu. Koniecznie musiała wyznać mu prawdę i była gotowa to zrobić, kiedy tylko powie ciotce Auguście, że nie będzie jej towarzyszyła w drodze do Berkshire. Gdy Zack przyjechał do domu, nie zastał Harry’ego i Mirandy. Nalał sobie kieliszek brandy i nagle przypomniało mu się, że przyjaciele zaprosili jego brata z małżonką na uroczystą kolację, więc ten wieczór spędzi w samotności. Szybko osuszył kieliszek, nalał sobie następny i usadowił się w fotelu przy kominku. Wyciągnąwszy przed siebie nogi, rozłożył się wygodnie i zamknął oczy, usiłując dojść do ładu z emocjami, które go dręczyły. Nagle nawiedziło go poczucie winy po tym, jak ostro potraktował Shonę. Jego słowa były okrutnie niesprawiedliwe, a wiedział to już w chwili, gdy je wypowiadał. Cóż, tylko w ten sposób mógł zachować dystans do myśli, że Shona mogłaby nie zaakceptować Victorii. Miała rację, a on się mylił. Oszukał ją. Ale dlaczego potraktował ją tak ozięble? Dlaczego ją zranił? Oskarżyła go o brak sumienia, czego mógł się spodziewać. Shona była wychowywana pod kloszem i nic nie przygotowało jej na taką sytuację. Teraz nie rozumiał, dlaczego wcześniej nie doszedł do tego wniosku. Zachował się głupio, a gdy wreszcie przejrzał na oczy, dotarło do niego, że kocha Shonę, bo jest najcudowniejszą, najsłodszą i najwspanialszą kobietą na ziemi. Zadał sobie pytanie, od jak dawna darzył ją miłością. Nie wiedział, ale zapewne od pierwszego wejrzenia. Kiedy rozmyślał o
niej, wszystko inne stawało się mniej istotne. Była zadziorna i odważna, uwielbiał żar w jej oczach, kiedy szykowała się do kolejnej utarczki, i podobało mu się, jak potem łagodniały. Skoro tak bardzo kochał Shonę, to dlaczego tkwił teraz sam w czterech ścianach? Przecież była jego żoną. Zostali dla siebie stworzeni, więc nie powinni mieszkać w osobnych domach i sypiać z dala od siebie. Był całkiem pewien, że nie poradzi sobie z ponurami myślami, które go nawiedzały, jeśli ona odwróci się od niego i odejdzie. Wstał i ruszył do drzwi. Nie mógł pozwolić wyjechać jej do Berkshire, więc postanowił natychmiast przekonać ją, by pozostała. W tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Kamerdyner poszedł otworzyć w chwili, gdy Zack przemierzał hol. Na progu ujrzał kobietę, pokojówkę, którą rozpoznał. Pracowała dla pani Young, opiekunki Victorii. Z uwagą przyglądał się niespodziewanemu gościowi. Stało się coś złego i musiał jak najszybciej dowiedzieć się, w czym rzecz. – Czy coś przydarzyło się Victorii? – spytał nerwowo. – Tak, jaśnie panie – potwierdziła niespokojnie pokojówka. – Rozchorowała się dzisiejszego popołudnia i ma wysoką gorączkę. Pani Young posłała po doktora Colemana i mówi, że jaśnie pan również powinien przyjechać. Następnego ranka Shona niezwłocznie udała się na spotkanie z Zackiem. Nie kryła rozczarowania, gdy Miranda poinformowała ją o nieobecności szwagra, ale gdy wyjaśniła jej przyczyny, Shona uświadomiła sobie, jak bardzo jej mąż musi cierpieć. Zapragnęła natychmiast znaleźć się przy nim, więc niezwłocznie nakazała stangretowi wieźć się do domu pani Young. Pani Young otworzyła drzwi osobiście i sama wprowadziła Shonę do środka. Opiekunka Victorii była drobną kobietą o ciemnych włosach wokół gładkiej inteligentnej twarzy z przenikliwymi oczami. Poruszała się z gracją i wyglądała na osobę pracowitą oraz energiczną.
Gdy Shona przedstawiła się jako lady Harcourt, pani Young obdarzyła ją ciepłym uśmiechem. – Lord Harcourt spędził tutaj całą noc – powiedziała. – Czy mam go uprzedzić o pani przybyciu? – Nie, dziękuję. Pójdę prosto do niego, jeśli można. W pogrążonym w półmroku pokoju Shona zobaczyła Zacka, który stał odwrócony plecami do niej, opierając się rękami o półkę nad kominkiem. Był bez fraka, zdjął też kamizelkę i fular. Shona mogłaby długo stać i delektować się jego widokiem, ale nie było na to czasu. – Zack, chyba nie masz mi za złe, że tu jestem? Słysząc jej głos, odwrócił się lekko, a wtedy ujrzała jego dumną i surową twarz. Podeszła do niego z mocno bijącym sercem. – Tak mi przykro z powodu Victorii – powiedziała. – Musiałam przyjechać. Popatrzył na nią uważnie. – Shona? – Wypowiedział cicho jej imię, nie odrywając od niej wzroku, a następnie stanowczym ruchem chwycił ją w ramiona. – Chciałabym zostać, jeśli pozwolisz – poprosiła cicho. – Bardzo bym tego pragnął – odparł głosem chrapliwym od emocji, a następnie pocałował ją w usta. – Cieszę się, że przyszłaś i bardzo ci za to dziękuję. – Jakże mogłabym nie przyjść? Jak się miewa Victoria? – Wpatrywała się w jego zbolałe, przekrwione od niewyspania oczy. – Doktor twierdzi, że najgorsze minęło. Dotknęła ją gorączka, którą można tylko przeczekać – wyjaśnił. – Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać? – Poszłam do ciebie i Miranda opowiedziała mi o wszystkim. – Myślałem, że o tej porze będziesz już w połowie drogi do Berkshire. – Ostatecznie postanowiłam nie jechać. Nie mogłam po prostu uciec przed tym, co nas dzieli. Zack zacisnął palce na jej ramionach.
– Shono, powiedz wreszcie, o co chodzi – zażądał. Nie cierpiała się spowiadać, ale wiedziała, że musi to zrobić. – Po spektaklu długo się zastanawiałam i coś sobie uświadomiłam. Na pewno uznałeś, że nie chcę Victorii. Jeśli odniosłeś takie wrażenie, to musisz mi wybaczyć. Byłam trochę zbita z tropu i chyba… zazdrosna o Caroline. Przyszło mi do głowy, że nadal darzysz ją uczuciem i żałujesz, że jesteś moim mężem. Zack przytulił ją mocno. – Nie żałuję, że nie ożeniłem się z Caroline, jeśli o to ci chodzi – zapewnił ją. – Jesteś jedyną kobietą, z którą kiedykolwiek pragnąłem się związać. Nic nie czuję do Caroline, naprawdę. Shona wtuliła twarz w jego szyję. – Dziękuję – wyszeptała z ulgą. – Jesteś cudowna, mądra i niewiarygodnie piękna – podkreślił, muskając wargami jej włosy. – Kocham cię, bo jakże mógłbym cię nie kochać? Wstrzymała oddech z wrażenia i popatrzyła mu głęboko w oczy. – Ale przecież nigdy mi tego nie powiedziałeś. – To dlatego że przez dłuższy czas sam nie uświadamiałem sobie własnych uczuć – wyjaśnił z czułością. – Kocham cię, najdroższa. Shona mu wierzyła, ale dręczyła ją myśl o Caroline. – A co z matką twojego dziecka? – zapytała. – Powiedziałem ci już. Ona nic dla mnie nie znaczy. Przez resztę życia chcę mieć ciebie u swojego boku, a nie ją. Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. – Byłam pewna, że cię utraciłam na zawsze – szepnęła łamiącym się głosem. – I nie mogłam tego znieść. Na jego twarzy odmalowało się rozbawienie. – Czy dlatego postanowiłaś pojechać do Berkshire? – Po części. – W takim razie pozwól, że cię uspokoję. Ostatniego wieczoru, kiedy się rozstaliśmy, poświęciłem sporo czasu na
przemyślenia i uświadomiłem sobie, jak bardzo cię potrzebuję. Już miałem wyjść z domu, żeby jechać do ciebie, kiedy pokojówka pani Young przybyła z wiadomością o Victorii. – Szkoda, że nie wiedziałam o niej wcześniej. Czy… matka Victorii przyszła ją odwiedzić? Pokręcił głową i odgarnął włosy z czoła. – Jeszcze nie. – Ale została poinformowana o chorobie córki? – Jak najbardziej. Tyle tylko, że Caroline to samolubna istota. Nie wiedziałem jednak, że aż do tego stopnia. Shona dostrzegła w jego oczach ból. – Leży mi na sercu dobro twojej córki – wyznała. – Dziecko powinno być przy matce. Zack wydął z pogardą wargi. – Masz słuszność – potwierdził. – A tymczasem od dnia porodu Caroline nie uczyniła nic, co można byłoby uznać za matczyne. – Zaczynam to sobie uświadamiać, choć nadal nie pojmuję, jak mogła porzucić własne dziecko. Cóż może być nikczemniejszego? – Shona z trudem hamowała gniew. – Mam tego świadomość, lady Harcourt – odezwał się kobiecy głos z drugiego końca pokoju. – Może pani sobie myśleć, co pani chce, ale naprawdę przejmuję się losem Victorii. Zack odwrócił się raptownie i na progu ujrzał Caroline. Elegancko ubrana, uniosła głowę z typową dla siebie wyniosłością, a następnie powoli podeszła bliżej. – A więc jednak zdecydowałaś się przyjść odwiedzić Victorię – burknął i zaraz dodał z ironią: – Mam nadzieję, że dobrze spałaś. Caroline robiła, co mogła, by zachować spokój w obliczu otwartej wrogości. Na twarzy Zacka malowała się niechęć. – Przepraszam, dopiero wróciłam do miasta. Nie miałam pojęcia o chorobie Victorii. Musisz mi uwierzyć. Gdybym wiedziała, z pewnością przybyłabym tu od razu. Pani Young powiedziała mi, że najgorsze już minęło, chwała Bogu. – W istocie rzeczy – wycedził ozięble Zack. – Dzieci
wymagają od rodziców odpowiedzialności i stałości. Twoja niefrasobliwość w obliczu choroby Victorii utwierdza mnie w przekonaniu, że mała powinna być przy mnie. Wiedz, że skierowałem już sprawę do sądu. Caroline powoli skinęła głową. – Nie będę z tobą walczyć, masz moje słowo – zapewniła go po chwili. – Podpiszę wszystkie stosowne dokumenty… – Odetchnęła ciężko, a w jej oczach pojawił się smutek. – Jednocześnie przyznaję, że nie jestem najlepszą z matek. – Przynajmniej w tej kwestii się zgadzamy. – Zack był zdumiony widokiem łez w jej oczach. – A cóż to ma być? Czyżbyś czegoś żałowała? Pobladła Caroline wydała się Zackowi nagle dziwnie potulna i pokorna. – Żal to straszne uczucie – odparła łamiącym się głosem. – Prześladuje mnie, nigdy nie opuszcza. Nie jestem dumna z tego, jak traktowałam własną córkę. – Popatrzyła z nadzieją na Shonę. – Mam nadzieję, że pokocha pani Victorię tak szczerze i otwarcie, jak własne dziecko. Liczę też na to, że pozwolicie mi od czasu do czasu napisać do niej list albo się z nią spotkać. Byłabym wam za to bardzo wdzięczna. Mimo wszystko nadal pozostanę jej matką. Shona popatrzyła jej w oczy i dostrzegła w nich szczery smutek. – Nie jesteśmy tu po to, żeby się zastanawiać nad tym, co dobre, a co złe – powiedziała w końcu. – I nie mam prawa pani osądzać, lady Donnington. Teraz najważniejsze jest zdrowie Victorii. Daję pani słowo, że zapewnimy jej miłość i czułą opiekę. Naturalnie, będzie pani mogła spotykać się z córką, kiedy tylko pani zechce. – Dziękuję – odparła Caroline. – Nie sądzę, bym na pani miejscu potrafiła się zdobyć na taką wielkoduszność. A teraz pozwólcie, że zajrzę do Victorii. – W drzwiach odwróciła się do nich, a wtedy ujrzeli na jej policzkach dołeczki. – Chyba powinniście wiedzieć, że Robert poprosił mnie o rękę, a ja przyjęłam jego oświadczyny. W jutrzejszym wydaniu „Timesa”
ukaże się stosowne ogłoszenie. Czy dobrze mi życzysz, Zack? Uśmiechnął się z nieskrywaną ironią. – Twój ślub nie jest dla mnie specjalnym powodem do świętowania, niemniej życzę ci wszystkiego dobrego, Caroline – odrzekł, a gdy odeszła, z powagą popatrzył na żonę. – Zachowałaś się niezwykle szlachetnie. Jesteś nadzwyczajną kobietą. – A ty jesteś niezwykłym mężczyzną. – Uśmiechnęła się do niego i przytuliła głowę do jego piersi. – Wszystko dobre, co się dobrze kończy – podsumował. – Mam nadzieję, że Caroline doceni twoją wspaniałomyślność. Shona westchnęła. – Czy naprawdę uczyniłam to, co należało? – spytała niepewnie. – Nie jesteś na mnie zły? – Ależ skąd. – Obsypał pocałunkami jej dłoń. – Caroline zawsze będzie matką Victorii. Nie zmienimy tego. Nie mógłbym odmówić jej prawa do spotykania się z córką, chociaż być może przyjdzie jej uzbroić się w cierpliwość. Kiedy Victoria odzyska siły, zamierzam zabrać ją do Harcourt Hall. Wiejskie powietrze dobrze jej zrobi. A poza tym będziecie miały okazję bliżej się poznać. – Bardzo chętnie – zgodziła się Shona z uśmiechem. – Z pewnością się zaprzyjaźnimy. – Zamyśliła się na chwilę, po czym spytała: – Będziemy mogli tam zostać na dłużej? W Londynie nie ma już dla mnie większych atrakcji, przynajmniej chwilowo, a przepadam za angielską wsią. Pogłaskał ją po policzku. – Czemu nie? Powinniśmy spędzić trochę czasu ze sobą, a przecież mogę prowadzić interesy z Harcourt. Poza tym, to teraz jest nasz wspólny dom – dodał. Shona pocałowała go w usta. – Dziękuję ci, Zack. Mam nadzieję, że w końcu wszystko się ułoży. – Najwspanialsze jest to, że Victoria zdrowieje, a my się kochamy – odparł, czując, jak kręci mu się w głowie od zapachu jej perfum. – Nie zasługuję na ciebie. Wybacz mi. Wczoraj
wieczorem przemawiały przeze mnie gorycz i złość. Zraniłem cię, nie mając takiego zamiaru. A kiedy twój brat nalegał, żebym się z tobą ożenił, przestraszyłem się utraty wolności. Choć pragnąłem cię do szaleństwa, czułem potrzebę buntu… Serce Shony rozpierała radość, a jego wyznanie przywołało uśmiech na jej usta. Nie liczyło się nic poza tym, że była jego żoną i miała go tylko dla siebie. Jej życie stało się doskonałe.
EPILOG Tydzień później Shona patrzyła na śliczną dziewczynkę, która tuliła się do Zacka, kiedy niósł ją do domu brata. Victoria była niezwykle pięknym dzieckiem. Jej ciemnobrązowe włosy opadały łagodnymi falami wokół owalnej twarzy, wciąż bladej po przebytej chorobie. Brązowe oczy dziewczynki były otoczone czarnymi jak smoła rzęsami i w tym momencie z uwagą wpatrywały się w Shonę, która uśmiechnęła się łagodnie. – Miło mi cię powitać, Victorio. – Pogłaskała ją po policzku. – Cieszę się, że będę mogła często cię widywać. Twój tata dużo mi o tobie opowiadał. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. – Ta dama jest moją żoną, księżniczko, a twoją macochą – wyjaśnił Zack z czułością. Victoria przyglądała się Shonie niepewnie. Niezbyt często widywała swoją matkę i nie całkiem rozumiała słowo macocha, ale po chwili się odprężyła i uśmiechnęła z ufnością. – Czy mogę się przyjaźnić z tą panią? – zapytała ojca. – Myślę, że bardzo by jej się to podobało. – Jego oczy rozbłysły, gdy patrzył na żonę. – A jak mam się do niej zwracać? – spytała Victoria i lekko zmarszczyła nosek. Shona wzięła Victorię za rękę. – A może będziesz do mnie mówiła Shono? – zaproponowała. – Nie miałabym nic przeciwko temu. – To ładne imię – odparła Victoria. – Shona. O zachodzie słońca Zack i Shona stali na tarasie Harcourt Hall i przyglądali się Victorii, która biegała po trawniku, żywiołowo bawiąc się ze szczeniakiem, prezentem od ojca. – Jak myślisz, które z nich zmęczy się pierwsze? – spytała Shona, gdy mąż objął ją w talii i przytulił. – Któż to wie? – mruknął, przyciskając wargi do jej szyi. – Chciałabyś się założyć? Ile byłabyś skłonna postawić? Shona roześmiała się, przypomniawszy sobie, jak swego
czasu zapłaciła pięćset gwinei na licytacji, żeby mieć Zacka tylko dla siebie. – Nic a nic – odparła. – Kiedyś postawiłam na ciebie i zobacz, dokąd mnie zaprowadziła moja niefrasobliwość… Zachichotał, muskając ustami jej kark. – O ile pamiętam, prosto do mojego łoża. – Właśnie tam – potwierdziła Shona i popatrzyła na Victorię, która właśnie usiłowała zrobić gwiazdę. – Dziękuję, że ofiarowałeś mi to wszystko. W twoim świecie zaznałam wiele spokoju. – Bardzo mnie to cieszy. A co słychać u twojego brata? – spytał Zack, zaciekawiony treścią listu, który dostarczono wcześniej tego dnia. – Nic szczególnego; sam wiesz, jak lapidarny jest Antony. Napisał, że urodził się im syn i że dali mu na imię Colin, na cześć ojca. Antony jest bardzo szczęśliwy, gdyż ma dziedzica. Dostałam też list od ciotki Augusty, która w niedługim czasie nas odwiedzi. Powiedziała mi, że Thomas już popłynął do Wirginii, więc przynajmniej dostał to, czego zawsze chciał. – A ty nie tęsknisz za swoją wyspą? – Czasami. Ale kiedy się rozglądam po tym pięknym miejscu i myślę o tobie oraz o Victorii, od razu sobie przypominam, że właśnie tutaj pragnę być. Że to jest moje miejsce. – Kocham cię – wyszeptał, całując ją w policzek, i pomyślał, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.