Kenowi Kellerowi, wychowanemu na tych samych czterech kolorach Od redaktora wydania oryginalnego Dzikie karty to zbiór utworów opisujących wymyśloną r...
9 downloads
22 Views
2MB Size
Kenowi Kellerowi, wychowanemu na tych samych czterech kolorach
Od redaktora wydania oryginalnego
Dzikie karty to zb ió r u two ró w o p is u jący ch wy my ś lo n ą rzeczy wis to ś ć, k tó rej h is to ria ro zwija s ię ró wn o leg le d o n as zej. Nazwis k a i p o s tacie p o jawiające s ię n a k artach n in iejs zej k s iążk i s ą fik cy jn e lu b o s ad zo n e w fik cy jn y m k o n tek ś cie. Ws zelk ie p o d o b ień s two d o rzeczy wis ty ch wy d arzeń , miejs c lu b p o s taci jes t zu p ełn ie p rzy p ad k o we. Es eje, arty k u ły i in n e u ry wk i d zieł cy to wan y ch w n in iejs zej an to lo g ii s ą całk o wicie fik cy jn e. Nie b y ło n as zy m zamiarem o p is y wan ie is tn iejący ch twó rcó w alb o też s u g ero wan ie, że tak a o s o b a rzeczy wiś cie is tn iała, p u b lik o wała lu b p rzes y łała n am s wo je es eje, arty k u ły lu b in n e d zieła cy to wan e w n in iejs zej an to lo g ii.
Prolog
za: Dzikie czasy: opowieść o latach powojennych, Stu d s Terk el (Pan th eo n , 1 9 7 9 )
Herbert L. Cranston Wiele lat p ó źn iej, g d y zo b aczy łem, jak M ich ael Ren n ie wy ch o d zi z latająceg o s p o d k a w filmie Dzień, w którym stanęła Ziemia, n ach y liłem s ię d o żo n y i s zep n ąłem: „I właś n ie tak p o win ien wy g ląd ać emis ariu s z o b cy ch ”. Zaws ze p o d ejrzewałem, że zain s p iro wało ich p rzy b y cie Tach io n a, lecz p rzecież wiad o mo , jak Ho lly wo o d lu b i zmien iać h is to rie. Ale ja b y łem tam o s o b iś cie, więc mo g ę wam p o wied zieć, jak to n ap rawd ę wy g ląd ało . Po p ierws ze, s tatek wy ląd o wał w Wh ite San d s , a n ie w Was zy n g to n ie. Po s łan iec n ie miał ro b o ta i n ik t g o n ie p o s trzelił. Ch o ciaż, b io rąc p o d u wag ę, co s ię s tało p ó źn iej… mo że n ależało ? J eg o s tatek … n o có ż, n ie b y ł żad n y m latający m s p o d k iem, n ie p rzy p o min ał p rzejęty ch p rzez n as V-2 , an i n awet rak iet k s ięży co wy ch n a tab licach Wern era. Naru s zał ws zy s tk ie zn an e p rawa aero d y n amik i i s zczeg ó ln ą teo rię wzg lęd n o ś ci. Wy ląd o wał w n o cy . J eg o s tatek cały mig o tał ś wiatełk ami, b y ł to ch y b a n ajp ięk n iejs zy wid o k , jak i wid ziałem w ży ciu . Us ad o wił s ię p o ś ro d k u s trefy zas ięg u , b ez p o mo cy rak iet, ś ru b , ro to ró w i jak ieg o k o lwiek wid o czn eg o n ap ęd u . Zewn ętrzn a p o wło k a tro ch ę p rzy p o min ała k o ral alb o jak ąś in n ą p o ro watą s k ałę, p o k ry tą wirami i o s tro g ami, jak fo rmacja s k aln a w wap ien n ej jas k in i alb o n a d n ie mo rza. Sied ziałem w p ierws zy m s amo ch o d zie, k tó ry d o tarł n a miejs ce. Nim wy s ied liś my , Tach io n zd ąży ł ju ż wy jś ć ze s tatk u . M ich ael Ren n ie p rzy n ajmn iej wzb u d zał res p ek t w ty m s reb rn y m k o mb in ezo n ie, ale ten tu taj? Wy g ląd ał jak n ieś lu b n e d zieck o trzech mu s zk ieteró w i arty s ty cy rk o weg o . Przy zn am s ię u czciwie, że p o d czas jazd y ws zy s cy mieliś my n iezłeg o p ietra, i rak ieto wcy , i jajo g ło wi, i żo łn ierze. Przy p o mn iałem s o b ie tę in s cen izację M ercu ry Th eater w trzy d zies ty m d ziewiąty m ro k u , k ied y Ors o n Welles wmó wił ws zy s tk im, że M ars jan ie n ajeżd żają New J ers ey i p rzez ch wilę p o my ś lałem, że teraz co ś tak ieg o d zieje s ię n ap rawd ę. Ale p o tem, g d y Tach s tan ął w ś wietle reflek to ró w, n a tle s wo jeg o s tatk u , ws zy s cy o d etch n ęliś my z u lg ą. W o g ó le n ie wy g ląd ał s tras zn ie.
By ł n is k i, miał metr s ześ ćd zies iąt wzro s tu , i s zczerze mó wiąc, zd awał s ię b ard ziej wy s tras zo n y o d n as . Ub ran y b y ł w zielo n e rajtu zy , k tó re w p o ło wie ły d ek p rzech o d ziły w b u ty , i p o marań czo wą k o s zu lę z fry mu ś n y mi k o ro n k ami p rzy k o łn ierzu i n ad g ars tk ach o raz jak ąś s reb rn ą b ro k ato wą k amizelk ę, b ard zo o b cis łą. Na to ws zy s tk o n arzu cił k an ark o wo żó łty p łas zcz i zielo n ą p elery n ę, k tó ra p o wiewała n a wietrze i o wijała mu s ię wo k ó ł k o s tek . Na g ło wę wło ży ł k ap elu s z z s zero k im ro n d em z zatk n ięty m czerwo n y m p ió rk iem i d o p iero g d y p o d s zed łem b liżej, zo b aczy łem, że s łu ży d o p is an ia. Wło s y o p ad ały mu aż n a ramio n a i w p ierws zej ch wili p o my ś lałem, że to ch y b a k o b ieta. Te wło s y też b y ły zres ztą d ziwn e, tak ie ru d e i b ły s zczące jak mied zian y d ru cik . Nie wied ziałem, co o n im my ś leć, ale jed en z n as zy ch Niemcó w s zep n ął, że wy g ląd a zu p ełn ie jak Fran cu z. Led wie n ad jech aliś my , facet o d razu p o d s zed ł d o jeep a, zu p ełn ie n iezrażo n y . Brn ął p rzez p iach z wielk ą to rb ą p o d p ach ą. Przed s tawił s ię n am z imien ia i n ad al s ię p rzed s tawiał, g d y n ad jech ały p o zo s tałe cztery jeep y . Lep iej mó wił p o an g iels k u n iż więk s zo ś ć o cen ić, b o By łem Nieważn e,
n as zy ch Niemcó w, ch o ć miał d ziwn y ak cen t. Ch o ciaż tru d n o to b y ło p ierws ze d zies ięć min u t s p ęd ził n a wy mawian iu włas n eg o imien ia. p ierws zy m czło wiek iem, k tó ry z n im ro zmawiał. Przy s ięg am n a Bo g a. co p o wied zą in n i, zaręczam, że to b y łem ja. Wy s iad łem z jeep a,
wy ciąg n ąłem ręk ę i p o wied ziałem: — Witamy w Amery ce. Zacząłem s ię p rzed s tawiać, ale o n mi p rzerwał. — Herb ert Cran s to n z Cap e M ay w New J ers ey . Sp ecjalis ta o d tech n o lo g ii rak ieto wy ch . Do s k o n ale. J a też jes tem n au k o wcem. Nie p rzy p o min ał żad n eg o z n au k o wcó w, jak ich w ży ciu wid ziałem, ale u zn ałem, że p rzecież p rzy b y ł z k o s mo s u . Bard ziej zas tan awiało mn ie, s k ąd zn a mo je imię, więc zap y tałem. Zamach ał k o ro n k ami, jak b y zn iecierp liwio n y . — Od czy tałem p ań s k ie my ś li. To b ez zn aczen ia. Pan ie Cran s to n , n ie mamy wiele czas u . Ich s tatek s ię ro zp ad ł. — W ch wili g d y to mó wił, zd awał s ię n iemal ch o ry — s mu tn y i o b o lały , ale i wy s tras zo n y . A d o teg o b ard zo , b ard zo zmęczo n y . Po tem zaczął n awijać o tej k u li. Tak , jas n e, o b cy p rzy n ieś li k u lę wy p ełn io n ą wiru s em d zik iej k arty , teraz ws zy s cy to wied zą, ale wted y n ie miałem p o jęcia, o czy m ten facet b red zi. Ku la zg in ęła, a o n mu s iał ją o d zy s k ać i miał n ad zieję, że n ad al jes t n ieu s zk o d zo n a. Ch ciał ro zmawiać z n as zy mi p rzy wó d cami. Pewn ie wy ciąg n ął te
n azwis k a z mo jej g ło wy , b o wy mien ił Wern era i Ein s tein a, i p rezy d en ta, ty lk o mó wił o n im: „Ten was z p rezy d en t, Harry S. Tru man ”. Nas tęp n ie ws iad ł d o jeep a i d o d ał: — Zap ro wad źcie mn ie d o n ich . Naty ch mias t.
Profesor Lyle Crawford Kent W p ewn y m s en s ie to ja wy my ś liłem mu p rzezwis k o . J eg o p rawd ziwe imię ze ws zy s tk imi p atro n imik ami b y ło n ied o rzeczn ie d łu g ie. Kilk o ro z n as p ró b o wało je tro ch ę s k ró cić, u ży wając tej lu b in n ej cząs tk i, ale n a jeg o p lan ecie, Tak is , p o d o b n o u ważan o to za ciężk ie n aru s zen ie ety k iety . Bez p rzerwy n as p o p rawiał, p o wied ziałb y m, że d o ś ć aro g an ck o , n iczy m jak iś s tars zy n au czy ciel s tro fu jący g ru p k ę u czn ió w. No có ż, mu s ieliś my g o jak o ś n azy wać, d o lich a. Najp ierw wy n ik ła k wes tia ty tu łu . M o g liś my mó wić d o n ieg o „was za wy s o k o ś ć”, b o p o d o b n o n a s wo jej p lan ecie b y ł jak imś k s ięciem, ale Amery k an ie n ig d y n ie lu b ili s ię p łas zczy ć p rzed ary s to k racją. Ws p o mn iał też, że jes t lek arzem, ch o ć n ie w ty m zn aczen iu , jak ieg o tu taj u ży wamy , ale tak czy in aczej d o b rze zn ał s ię n a g en ety ce i b io ch emii, w k tó ry ch p o d o b n o s ię s p ecjalizo wał. Więk s zo ś ć n as zeg o zes p o łu miała ty tu ły n au k o we i tak s ię d o s ieb ie zwracała. Dlateg o d o ś ć s zy b k o zaczęliś my d o n ieg o mó wić „d o k to rze”. Tech n o lo g o wie rak ieto wi d o s tali fio ła n a p u n k cie jeg o s tatk u i s n u li n ajró żn iejs ze teo rie n a temat teg o , jak i n ap ęd n ad ś wietln y mo że wy k o rzy s ty wać. Nies tety , n as z tak izjań s k i g o ś ć b ard zo ch ciał d o trzeć n a Ziemię p rzed p rzy b y ciem s wo ich k u zy n ó w i p o d ró żo wał tak s zy b k o , że p rzep alił s wó j n ap ęd , a d o teg o o d mawiał wp u s zczen ia k o g o k o lwiek n a p o k ład — zaró wn o wo js k o wy ch , jak i cy wiló w. Wern er i jeg o Niemcy mo g li ty lk o zad awać p y tan ia, co czy n ili s k wap liwie, mo że n awet k o mp u ls y wn ie. Z teg o , co zro zu miałem, fizy k a teo rety czn a i tech n o lo g ia p o jazd ó w k o s miczn y ch n ie b y ły s p ecjaln o ś cią n as zeg o g o ś cia, ale zro zu mieliś my z teg o ty le, że n ap ęd wy k o rzy s tu je n iezn an ą n am wcześ n iej cząs tk ę p o ru s zającą s ię s zy b ciej o d ś wiatła. Ob cy p o d ał n am jej tak izjań s k ą n azwę, ró wn ie n iewy mawialn ą jak jeg o włas n e imię. No có ż. Po d o b n ie jak ws zy s cy wy k s ztałcen i lu d zie, zn ałem tro ch ę k las y czn ej g rek i i miałem ży łk ę d o n azewn ictwa. To ja wy my ś liłem o k reś len ie „tach io n ”. Żo łn ierze tro ch ę zamo tali i zaczęli mó wić o n as zy m k o s micie „ten cały tach io n ”. Fraza s zy b k o s ię p rzy jęła i ju ż ty lk o k ro k d zielił g o o d o s tateczn eg o p rzezwis k a „Do k to r Tach io n ”, p o d k tó ry m p ó źn iej zas ły n ął w p ras ie.
Pułkownik Edward Reid, wywiad wojskowy armii Stanów Zjednoczonych
(emeryt.) Ch cecie, żeb y m s ię p rzy zn ał, tak ? Każd y z ty ch p rzek lęty ch rep o rteró w, z k tó ry m p ó źn iej ro zmawiałem, ty lk o czek ał, żeb y m p o wied ział to g ło ś n o . W p o rząd k u , p o wiem: p o p ełn iliś my b łąd . I s ło n o za to zap łaciliś my . Wiecie, że ju ż p o fak cie ch cieli p o s tawić cały zes p ó ł p rzes łu ch u jący p rzed s ąd em wo js k o wy m? Tak b y ło . Sęk w ty m, że n ie mam p o jęcia, co k o n k retn ie mieliś my zro b ić in aczej. By łem s zefem teg o zes p o łu i wiem, co mó wię. Co w zas ad zie wied zieliś my n a temat teg o g o ś cia? Nic, z wy jątk iem teg o , co s am n am p o wied ział. J ajo g ło wi trak to wali g o , jak b y b y ł n o wo n aro d zo n y m J ezu s k iem, ale wo js k o wi mu s zą b y ć o s tro żn iejs i. Żeb y zro zu mieć n as ze p o s tęp o wan ie, p o s tawcie s ię n a n as zy m miejs cu i p rzy p o mn ijcie s o b ie, co to b y ły za czas y . His to ria, k tó rą o p o wied ział n am ten facet, b y ła całk o wicie n ied o rzeczn a, a w d o d atk u n ie miał żad n y ch d o wo d ó w n a jej p o twierd zen ie. No d o b ra, p rzy leciał ty m ś mies zn y m s amo lo tem rak ieto wy m — k tó ry właś ciwie n ie miał rak iet. To d o ś ć imp o n u jące. M o że ten s amo lo t fak ty czn ie p rzy b y ł z k o s mo s u ? A mo że n ie. M o że b y ł to jed en z ty ch tajn y ch p ro jek tó w, n ad k tó ry mi n aziś ci p raco wali w czas ie wo jn y . Po d k o n iec mieli p rzecież s iln ik i o d rzu to we i p o cis k i V-2 , i n awet zaczęli p raco wać n ad b o mb ą ato mo wą. M o że zmajs tro wali g o Ro s jan ie? Nie miałem p o jęcia. Gd y b y Tach io n p o zwo lił n am o b ejrzeć s tatek , n as i ch ło p cy p ewn ie b y s ię zo rien to wali, że n ie p o ch o d zi z Ziemi. Ale o n n ie wp u s zczał n ik o g o d o ś ro d k a, co wy d ało mi s ię co n ajmn iej p o d ejrzan e. Czy żb y co ś u k ry wał? Po wied ział, że p rzy b y ł z p lan ety Tak is . Nie wiem, jak wy , ale ja n ig d y wcześ n iej n ie s ły s załem o żad n ej Tak is . M ars , Wen u s , J o wis z, jas n e. Nawet M o n g o i Bars o o m. Ale Tak is ? Zad zwo n iłem d o k ilk u n as tu n ajlep s zy ch as tro n o mó w w cały m k raju , n awet d o jed n eg o g o ś cia w An g lii. „Gd zie jes t p lan eta Tak is ?”, zap y tałem. „Nie ma tak iej”, p o wied zieli ws zy s cy . Facet p o d o b n o b y ł k o s mitą, tak ? Zb ad aliś my g o . Kilk a b ad ań p rzed mio to wy ch , ren tg en y , s eria tes tó w p s y ch o lo g iczn y ch , cały zes taw. Ok azało s ię, że to czło wiek . J ak k o lwiek b y ś my g o o g ląd ali, zaws ze wy ch o d ził n am zwy k ły czło wiek . Żad n y ch d o d atk o wy ch o rg an ó w, żad n ej zielo n ej k rwi, p ięć p alcó w u ręk i, p ięć u n o g i, d wa jaja, jed en fiu t. Ten s k u rwiel b y ł d o k ład n ie tak i jak wy czy ja. Nawet mó wił p o an g iels k u , n a Bo g a. Ale — zau ważcie — mó wił też p o n iemieck u . I p o ro s y js k u , i fran cu s k u , i jes zcze w p aru języ k ach , n ie p amiętam jak ich . Zro b iłem n ag ran ie n as zy ch s es ji i o d eg rałem zawo d o wemu lin g wiś cie, k tó ry p o wied ział, że facet mó wi
z ak cen tem ś ro d k o wo eu ro p ejs k im. A ci zn ach o rzy o d g ło wy ? Ran y , p o win n iś cie zo b aczy ć ich rap o rty . Klas y czn a p aran o ja, mó wili. M eg alo man ia. Sch izo fren ia. Ws zy s tk o n araz. I tru d n o s ię d ziwić: facet twierd ził, że jes t k s ięciem z k o s mo s u i ma jak ieś p iep rzo n e mo ce mag iczn e i że p rzy b y ł tu , b y o calić n as zą p lan etę. Czy to b rzmi jak s ło wa k o g o ś n o rmaln eg o ? I p o wiem wam jes zcze co ś o ty ch jeg o mo cach . Przy zn am, że właś n ie to n ie d awało mi s p o k o ju . Tach io n n ie ty lk o u miał o d czy tać my ś li. Po trafił s p o jrzeć n a k o g o ś z u k o s a, a wted y g o ś ć n ag le ws k ak iwał n a b iu rk o i ś ciąg ał s p o d n ie, o b o jętn ie, czy teg o ch ciał, czy n ie. Sp ęd załem z n im co d zien n ie k ilk a g o d zin i w k o ń cu facet mn ie p rzek o n ał. Pro b lem w ty m, że mo je rap o rty n ie p rzek o n ały d o wó d ztwa n a ws ch o d n im wy b rzeżu . Uważali, że to jak ieś o s zu s two , że g o ś ć n as h ip n o ty zu je, czy ta z mo wy ciała, wy k o rzy s tu je jak ieś trik i p s y ch o lo g iczn e, b y wmó wić n am, że n ap rawd ę czy ta w my ś lach . Zamierzali n am p rzy s łać h ip n o ty zera, ale zan im tu d o tarł, ws zy s tk o p iep rzn ęło . Nie zad awał p rawie żad n y ch p y tań . Bez p rzerwy p o wtarzał ty lk o , że mu s i p o ro zmawiać z p rezy d en tem, żeb y zmo b ilizo wać całą amery k ań s k ą armię i ro zp o cząć p o s zu k iwan ia ro zb iteg o s tatk u . Sam o czy wiś cie d o wo d ziłb y całą ak cją, n ik t in n y n ie miał o d p o wied n ich k walifik acji. Nas i n ajlep s i n au k o wcy mo g li mu p o s łu ży ć jak o as y s ten ci. Żąd ał, żeb y d o s tarczy ć mu rad ary , o d rzu to wce, p s y g o ń cze i jak ieś d ziwn e mas zy n y , o k tó ry ch n ik t w ży ciu n ie s ły s zał. Żąd ał ws zy s tk ieg o , co s ię d ało . Ah a, i n ie ch ciał s ię z n ik im k o n s u lto wać. Facet wy g ląd ał jak fry zjer g ej, ale wy d awał ro zk azy tak im to n em, jak b y miał co n ajmn iej trzy g wiazd k i n a ręk awie. I p o co to ws zy s tk o ? Wy jaś n ien ie b y ło n ap rawd ę p rzed n ie. Na tej jeg o p lan ecie, Tak is , mies zk ało k ilk ad zies iąt p o tężn y ch ro d zin , k tó re ws zy s tk im trzęs ły , tacy ary s to k raci, ty lk o o b d arzen i mag iczn ą mo cą. Więk s zo ś ć czas u s p ęd zali n a ciąg ły ch p rzep y ch an k ach , walcząc ze s o b ą jak Hatfield o wie i M cCo y o wie. Aż w k o ń cu jeg o ro d zin a wy n alazła tajn ą b ro ń , n ad k tó rą p raco wali ju ż o d k ilk u wiek ó w. Sztu czn ie wy h o d o wan y wiru s d o s to s o wu jący s ię d o o rg an izmu n o s iciela, zmien iający in fo rmację g en ety czn ą. Tach io n p o d o b n o n ależał d o zes p o łu b ad awczeg o . No d o b rze, p o s tan o wiłem g o p o d p u ś cić. Sp y tałem: „To co właś ciwie ro b i ten wiru s ?”. I teraz wy o b raźcie s o b ie, co o d p o wied ział mi ten facet: „Ws zy s tk o ”. Po tem wy jaś n ił, że d o celo wo wy n alazek miał wzmacn iać ich mo ce u my s ło we, mo że n awet wy k s ztałcić n o we zd o ln o ś ci, p o mó c im ewo lu o wać, zmien ić ich jak b y w b ó s twa, co n a p ewn o zap ewn iło b y im p rzewag ę n ad p o zo s tały mi. Ale o k azało s ię, że wiru s n ie zaws ze d ziała zg o d n ie z p lan em. Czas em tak . Najczęś ciej p o p ro s tu
zab ijał o fiarę. Tach io n g o d zin ami ro zwo d ził s ię n ad ty m, jak ie to n ieb ezp ieczn e, i p rzy zn am, że ciark i mn ie p rzes zły . „J ak ie s ą s y mp to my in fek cji?”, s p y tałem. Wted y w czterd zies ty m s zó s ty m wied zieliś my ju ż co n ieco o b ro n i b io lo g iczn ej. Ch ciałem wied zieć, czeg o właś ciwie s zu k amy . Nie p o trafił p o d ać k o n k retn y ch s y mp to mó w. „To s p rawa in d y wid u aln a”, p o wied ział. Sy mp to my mo g ą b y ć n ajró żn iejs ze. Sły s zeliś cie k ied y ś o tak im wiru s ie? Bo ja n ie. Po tem Tach io n ws p o mn iał, że czas ami n ie zab ija lu d zi, ty lk o zmien ia ich w d ziwad ła. „J ak ie d ziwad ła?”, s p y tałem. „Najró żn iejs ze”, o d p o wied ział. Przy zn ałem, że b rzmi to g ro źn ie, i s p y tałem, czemu jeg o k rewn i n ie u ży li teg o wy n alazk u p rzeciwk o in n y m ro d zin o m. „Po n ieważ — wy jaś n ił Tach io n — czas em wiru s d ziała zg o d n ie z p lan em, p rzeb u d o wu je g en o ty p o fiary i d aje jej mo ce”. J ak ie mo ce? Oczy wiś cie n ajró żn iejs ze. A zatem o b cy mieli tak ą zab awk ę. Nie ch cieli u ży ć jej n a s wo ich p rzeciwn ik ach , b o mo g lib y p rzez p rzy p ad ek o b d arzy ć ich mo cami. Nie ch cieli u ży ć jej n a s o b ie, b o mo g lib y wy b ić p o ło wę ro d zin y . Ale n ie zamierzali teg o tak zo s tawić. Po s tan o wili p rzetes to wać tę b ro ń n a n as . Dlaczeg o n a n as ? Po n ieważ mamy id en ty czn ą g en ety k ę — jed y n y tak i g atu n ek w zn an y m im ws zech ś wiecie — a wiru s zo s tał d o s to s o wan y d o tak izjań s k ieg o g en o ty p u . J ak d o teg o d o s zło ? Niek tó rzy u ważali, że to zas łu g a ewo lu cji ró wn o leg łej, in n i s ąd zili, że Ziemia to zag in io n a tak izjań s k a k o lo n ia. Tach io n n ie wied ział i wcale g o to n ie in teres o wało . Ob ch o d ził g o s am ek s p ery men t. Uważał, że to „n ieg o d n e”. Pro tes to wał, ale n ik t z ro d zin y g o n ie s łu ch ał. Statek wy s tarto wał. A wted y Tach io n p o s tan o wił p o ws trzy mać ich , s am jed en . Po d ąży ł za n imi mn iejs zy m s tatk iem i zarżn ął s wó j n ap ęd tach io n o wy , b y le ty lk o ich wy p rzed zić. Gd y zag ro d ził im d ro g ę, k azali mu s p ierd alać, ch o ciaż b y ł p rzecież ich k rewn y m, i wy wiązała s ię z teg o jak aś k o s miczn a b itwa. J eg o s tatek zo s tał u s zk o d zo n y , ich też i o b a s ię ro zb iły . Po wied ział, że tamci p rawd o p o d o b n ie s p ad li g d zieś n a ws ch o d zie. Nie mó g ł ich ś led zić, b o in s tru men ty mu wy s iad ły , więc wy ląd o wał w Wh ite San d s i s p ró b o wał zn aleźć p o mo c. Nag rałem całą h is to rię n a taś mę. Wy wiad wo js k o wy s k o n tak to wał s ię p o tem z całą g ro mad ą ek s p ertó w: b io ch emik ó w, lek arzy s p ecjalis tó w o d b ro n i b io lo g iczn ej, n ap rawd ę ws zy s tk ich . Po d o b n o is tn ieje jak iś k o s miczn y wiru s , p o wied zieliś my , s y mp to my s ą całk o wicie lo s o we i n iep rzewid y waln e. „To n iemo żliwe”, o d p arli. To k o mp letn y ab s u rd . J ed en z n ich n awet p aln ął mi wy k ład o ty m, że ziems k ie zarazk i n ie b y ły b y w s tan ie zain fek o wać M ars jan tak , jak to
o p is an o w tej k s iążce H.G. Wells a, a mars jań s k ie mik ro b y n ie b y ły b y w s tan ie zaatak o wać n as . Co mieliś my zro b ić? Wy mien iliś my p arę żartó w o mars jań s k iej g ry p ie i g o rączce rak ieto wej. Kto ś , n ie wiem k to , o k reś lił rzek o mą b ro ń mian em „wiru s -d zik a k arta” i s zy b k o s ię p rzy jęło , ch o ć żad en z n as an i p rzez ch wilę w to n ie wierzy ł. Sy tu acja ju ż b y ła n ap ięta, a Tach io n jes zcze ją p o g o rs zy ł, p ró b u jąc u cieczk i. Prawie mu s ię u d ało , ale jak mó wił mó j s taru s zek , „p rawie” liczy s ię ty lk o p rzy rzu can iu p o d k o wą i g ran atem. Pen tag o n p rzy s łał s wo jeg o czło wiek a, żeb y g o p rzep y tał, jak ieg o ś p u łk o wn ik a n azwis k iem Way n e, a wted y Tach io n o wi s k o ń czy ła s ię cierp liwo ś ć. Przejął k o n tro lę n ad p u łk o wn ik iem i o b aj wy mas zero wali z b u d y n k u . Gd y warto wn ik p ró b o wał ich zatrzy mać, Way n e k rzy k n ął, że mają ich p rzep u ś cić, a że b y ł wy żs zy s to p n iem, ws zy s cy zes zli mu z d ro g i. Twierd ził, że b ęd zie es k o rto wał Tach io n a z p o wro tem d o Was zy n g to n u . Wzięli jeep a i d o tarli aż d o s tatk u , ale ty mczas em jed en ze s trażn ik ó w zad zwo n ił d o mn ie i mo i lu d zie ju ż n a n ich czek ali. Kazałem im zig n o ro wać ws zy s tk o , co ty lk o p o wie p u łk o wn ik Way n e. Ws ad ziliś my Tach io n a d o ares ztu i trzy maliś my p o d s trażą. Wp rawd zie miał te s wo je mag iczn e mo ce, ale n ie n a wiele mu s ię p rzy d ały . M ó g ł o mamić co n ajwy żej trzy – cztery o s o b y , ale n ie ws zy s tk ich , a wted y b y liś my ju ż wy czu len i n a jeg o s ztu czk i. M o że ta u cieczk a to n ie b y ł d o b ry p o my s ł, ale p o ty m k to ś w k o ń cu załatwił mu tę ro zmo wę z Ein s tein em, o k tó rą męczy ł n as o d p o czątk u . Pen tag o n p o wtarzał, że facet jes t n ajlep s zy m h ip n o ty zerem ś wiata, ale n ik t z n as ju ż im n ie wierzy ł, a p o win n iś cie u s ły s zeć, co my ś lał o ty m p u łk o wn ik Way n e. J ajo g ło wi też s ię s p ietrali. Tak czy in aczej, Way n e i ja wy n eg o cjo waliś my więźn io wi p rzelo t d o Prin ceto n . Uzn ałem, że ro zmo wa z Ein s tein em n ie mo że w n iczy m zas zk o d zić, a mo że s ię n a co ś p rzy d a. Statek zo s tał s k o n fis k o wan y , a z p as ażera wy ciąg n ęliś my ju ż ws zy s tk o , co s ię d ało . M ó wio n o , że Ein s tein to n ajwięk s zy u my s ł n as zej ep o k i — mo że o n co ś z teg o zro zu mie? Do tej p o ry n iek tó rzy twierd zą, że wo js k o o d p o wiad a za całą p ó źn iejs zą k atas tro fę, ale to n iep rawd a. Każd y jes t mąd ry p o s zk o d zie, ale ja n ad zo ro wałem tę s p rawę o d s ameg o p o czątk u i n awet n a ło żu ś mierci b ęd ę p rzy s ięg ał, że zach o waliś my n ajwy żs zą o s tro żn o ś ć. Najb ard ziej d o p iek ło mi całe to g ad an ie, jak to n ie zro b iliś my n ic, żeb y wy ś led zić tę ch o lern ą k u lę z wiru s ami. M o że p o p ełn iliś my b łąd , ale p rzecież n ie b y liś my g łu p i i zro b iliś my ws zy s tk o , b y zab ezp ieczy ć ty ły . Każd a wo js k o wa in s talacja o b s erwacy jn a d o s tała wy ty czn e, żeb y wy p atry wać ro zb iteg o s tatk u
p o d o b n eg o d o mu s zli i mig ająceg o ś wiatłami. Czy to , k u rwa, mo ja win a, że n ik t n ie p o trak to wał n as p o ważn ie? Przy zn ajcie mi ch o ciaż jed n o . Gd y ju ż ro zp ętało s ię p iek ło , w ciąg u d wó ch g o d zin ws ad ziłem Tach io n a n a tran s p o rt d o No weg o J o rk u . Sied ziałem n a fo telu za n im. Ten ru d y mazg aj jęczał i ch lip ał p rzez p ó ł d ro g i. J a mo d liłem s ię za Śmig a.
Więcej Darmo wy ch Eb o o k ó w n a: www.Frik Sh are.p l
Trzydzieści minut nad Broadwayem!
OSTATNIA PRZYGODA ŚMIGA
HOWARD WALDROP Lo tn is k o firmy Bo n h am Tran s p o rt Lo tn iczy n ieo p o d al Sh an tak w New J ers ey b y ło zas n u te s zaro ś cią. M ały s zp eracz n a wieży led wie o d p y ch ał n ap ierającą ciemn o ś ć wiru jącej mg ły . Na mo k ry m ch o d n ik u p rzed h an g arem 2 3 ro zleg ł s ię zg rzy t h amu jący ch o p o n . Kto ś o two rzy ł d rzwi i p rawie n aty ch mias t je zatrzas n ął. Czy jeś k ro k i zb liży ły s ię d o d rzwi z n ap is em „Ty lk o d la p raco wn ik ó w”. Kto ś p ch n ął d rzwi. Do ś ro d k a ws zed ł Sco o p Swan s o n , n io s ąc ap arat Ko d ak Au to g rap h M ark II, a w d ru g iej ręce to rb ę p ełn ą lamp i ro lek filmu . Lin co ln Tray n o r p o d n ió s ł g ło wę zn ad s iln ik a zap as o weg o P-4 0 , k tó reg o właś n ie s zy k o wał d la p ewn eg o p ilo ta — s zczęś liwiec k u p ił g o n a au k cji telefo n iczn ej za d wieś cie trzy d zieś ci d ziewięć d o laró w. Sąd ząc z k s ztałtu s iln ik a, p rawd o p o d o b n ie b y ł u ży wan y p rzez Latające Ty g ry s y w latach czterd zies ty ch . W rad iu ak u rat leciał jak iś mecz. Lin c p rzy cis zy ł. — Hej, Lin c. — Hej. — J ak ieś wiad o mo ś ci? — Nie s ąd zę. Wczo raj p rzes łał teleg ram, że p rzy leci d zis iaj. J ak d la mn ie, to wy s tarczy . Sco o p wziął zap aln iczk ę z ławk i, zaciąg n ął s ię camelem i wy d mu ch n ął d y m w s tro n ę tab liczk i z n ap is em „Całk o wity zak az p alen ia”. — Hej, a to co ? — s p y tał, o b ch o d ząc s amo lo t. Z ty łu zo b aczy ł d wa czerwo n e p rzed łu żen ia s k rzy d eł i d wa d o d atk o we zb io rn ik i p aliwa, wy d łu żo n e w k s ztałcie łez i p o malo wan e n a czerwo n o , k ażd y p o ty s iąc trzy s ta p ięćd zies iąt litró w. — Kied y to p rzy wieźli? — Air Co rp s p rzy s łała je wczo raj z San Fran cis co . Dziś zn ó w p rzy s zed ł teleg ram
d o n ieg o . M o żes z p rzeczy tać, w k o ń cu to ty b ęd zies z p is ać z teg o rep o rtaż. — Po d ał Sco o p o wi ro zk az z Dep artamen tu Wo jn y . Do: Śmig (Tomlin, Robert, brak drugiego imienia) Loco: Bonham Transport Lotniczy Hangar 23 Shantak, New Jersey 1. Poczynając od tego dnia, od godziny 12:00, 12 sierpnia 1946 r., nie pozostaje pan w czynnej służbie Sił Powietrznych Armii Stanów Zjednoczonych (USAAF). 2. Pański statek powietrzny (model eksperymentalny) (seria nr JB-1) zostaje wycofany z czynnej służby w ramach Sił Powietrznych Armii Stanów Zjednoczonych i przekazany panu jako prywatny samolot. Od tej pory nie przysługuje panu wsparcie ze strony Sił Powietrznych ani Departamentu Wojny. 3. Zaświadczenia, listy polecające i nagrody zostaną przekazane osobno. 4. Z naszych akt wynika, że Tomlin, Robert (brak drugiego imienia) nie uzyskał licencji pilota. Proszę skontaktować się z CAB w celu ukończenia kursu i uzyskania certyfikacji. 5. Czystego nieba i pomyślnych wiatrów. Arnold H.H. szef sztabu, USAAF cf. rozkaz wykonawczy nr 2, 08.12.1941 — J ak to „n ie u zy s k ał licen cji p ilo ta”? — s p y tał d zien n ik arz. — Czy tałem jeg o ak ta, mają ch y b a trzy d zieś ci cen ty metró w g ru b o ś ci. Ten g o ś ć latał s zy b ciej i d alej n iż k to k o lwiek in n y — p ięćs et s amo lo tó w, p ięćd zies iąt s tatk ó w! I zro b ił to b ez licen cji?! Lin c o tarł s mar z wąs ó w. — Ah a. W ży ciu n ie wid ziałem d zieciak a, k tó ry miałb y więk s zeg o h o p la n a p u n k cie s amo lo tó w. W trzy d zies ty m d ziewiąty m — miał p ewn ie ze d wan aś cie lat — u s ły s zał, że jes t ro b o ta d la p ilo tó w. Stawił s ię o czwartej ran o — s p ecjaln ie zwiał z s iero ciń ca. Oczy wiś cie zaraz s ię p o n ieg o zjawili. Ale wted y p ro fes o r Silv erb erg zd ąży ł ju ż zatru d n ić g o u s ieb ie i jak o ś to z n imi załatwił. — Silv erb erg to ten , k tó ry u ciek ł p rzed n azis tami? Zro b ił p ierws zy o d rzu to wiec? — Ah a. Prawd ziwy g en iu s z, wy p rzed zał ws zy s tk ich o całe lata, ale też s tras zn y d ziwak . Zro b iłem d la n ieg o s amo lo t, Bo b b y i ja zło ży liś my g o włas n y mi ręk ami. Ale Silv erb erg s k o n s tru o wał s iln ik o d rzu to wy , n ajb ard ziej n ies amo wity n ap ęd , jak i
wid ziałem w ży ciu . Naziś ci i Wło s i, i ten Wh ittle w An g lii też zaczęli ro b ić s wo je. Ale Niemcy zo rien to wali s ię, że co ś s ię tu ś więci. — Sk ąd ten d zieciak n au czy ł s ię latać? — Ch y b a zaws ze u miał. — Lin co ln wzru s zy ł ramio n ami. — Któ reg o ś d n ia s ied ział tu k o ło mn ie, p o mag ał mi wy g in ać b lach ę, a za ch wilę s ied ział z p ro fes o rem w k o k p icie i latali w k ó łk o , s ześ ćs et p ięćd zies iąt k ilo metró w n a g o d zin ę. W ciemn o ś ci, z ty mi wczes n y mi s iln ik ami. — J ak im cu d em zd o łali u trzy mać to w tajemn icy ? — Nie zd o łali. Szp ied zy p rzy s zli p o Silv erb erg a. Po n ieg o i p o ten s amo lo t. Bo b b y ak u rat b y ł w p o wietrzu . Ch y b a ju ż p o d ejrzewali z p ro fes o rem, że n a co ś s ię zan o s i. Silv erb erg zaczął s ię s tawiać i n aziś ci g o zab ili. By ł p o tem s tras zn y s mró d d y p lo maty czn y . W tamty ch czas ach J B-1 miał ty lk o s ześ ć d ziałek k alib er .3 0 . Nie mam p o jęcia, s k ąd p ro fes o r je wy trzas n ął. Ale ch ło p ak zes trzelił ty m s amo ch ó d p ełen s zp ieg ó w i tę mo to ró wk ę n a Hu d s o n Riv er wio zącą lu d zi z amb as ad y . Ws zy s cy mieli wizy d y p lo maty czn e. Zaraz, ch wileczk ę. — Lin c p rzerwał. — Ko ń czy s ię d o u b leh ead er n a Clev elan d . Na Blu e Netwo rk . — Po d k ręcił g ło ś n o ś ć małeg o o d b io rn ik a Ph ilco s to jąceg o p o n ad s to jak iem n a n arzęd zia. — … Sanders do Papenfussa, ten do Volstada, podwójny aut! Sox tracą dwa punkty, Cleveland na prowadzeniu. Za chwilę wrócimy… Lin c wy łączy ł rad io . — No to miałem p ięć d o lcó w. Na czy m s tan ęliś my ? — Szk o p y zab iły Silv erb erg a, a Śmig s ię o d eg rał. Wy jech ał p o tem d o Kan ad y , p rawd a? — Nieo ficjaln ie ws tąp ił d o RCAF. Walczy ł w Bitwie o An g lię, p o tem p o leciał d o Ch in walczy ć z Ty g ry s ami p rzeciw żó łtk o m, a p o tem jes zcze zd ąży ł d o An g lii, ak u rat n a Pearl Harb o r. — Ro o s ev elt g o mian o wał? — Tak jak b y . Wies z, to jes t n ajzab awn iejs ze w tej jeg o k arierze. Facet walczy ł p rzez całą wo jn ę, o d trzy d zies teg o d ziewiąteg o d o czterd zies teg o p iąteg o , d łu żej n iż jak ik o lwiek in n y Amery k an in , a p o tem p o d s am k o n iec p rzep ad ł g d zieś n a Pacy fik u . Przez ro k ws zy s cy my ś leli, że zg in ął. Aż tu n ag le mies iąc temu zn aleźli g o n a jak iejś b ezlu d n ej wy s p ie i teraz wraca d o d o mu . Ro zleg ło s ię wy s o k ie, p is k liwe zawo d zen ie, jak b y n u rk u jąceg o s amo lo tu ś mig ło weg o . Do ch o d ził z mg lis teg o n ieb a. Sco o p zg as ił trzecieg o camela.
— J ak im cu d em ch ce wy ląd o wać w tej zu p ie? — M a rad ar p o k ład o wy . Zd jął g o z n o cn eg o my ś liwca w czterd zies ty m trzecim. M ó g łb y wy ląd o wać ty m cack iem w cy rk o wy m n amio cie o p ó łn o cy . Po d es zli d o d rzwi. Światła ląd o wan ia p rzecięły s k łęb io n ą mg łę. Zb liży ły s ię d o p rzeciwleg łeg o k rań ca p as a s tarto weg o , p o czy m zawró ciły , s u n ąc n ap rzó d p o d ro d ze k o ło wan ia. W ś wiatłach p as a o wian y ch s in y m o p arem mg ły mig n ął czerwo n y k ad łu b . Dwu s iln ik o wy g ó rn o p łat zawró cił w ich s tro n ę, p o d to czy ł s ię i zatrzy mał. Lin c Tray n o r u mieś cił p o d s tawk i p o d ty ln y mi k o łami. Owiewk a u n io s ła s ię i o d s u n ęła w ty ł. Samo lo t wy p o s ażo n o w cztery d ziałk a 2 0 mm zamo n to wan e w n as ad ach s k rzy d eł i jed n o d ziałk o 7 5 mm u mies zczo n e p o n iżej i n a lewo o d s k raju k o k p itu . Samo lo t miał wy s o k i, wąs k i s tateczn ik p io n o wy , a ty ln y s ter wy s o k o ś ci p rzy p o min ał k s ztałtem o g o n p s trąg a. Sp o d ws zy s tk ich s teró w wy s tawały lu fy k arab in ó w mas zy n o wy ch . J ed y n e o zn aczen ie s tan o wiły cztery n ies tan d ard o we g wiazd y USAAF o to czo n e czarn ą o b wó d k ą i n u mer s ery jn y J B-1 n a wierzch u p raweg o i d o le leweg o s k rzy d ła i p o d s tateczn ik iem. An ten a rad aro wa n a n o s ie s amo lo tu p rzy p o min ała p aty k d o p ieczen ia k iełb as ek . Z k o k p itu wy s zed ł ch ło p ak w czerwo n y ch s p o d n iach , b iałej k o s zu li, n ieb ies k im k as k u i g o g lach . M ó g ł mieć d ziewiętn aś cie, mo że d wad zieś cia lat. Zs zed ł p o d rab in ce zrzu co n ej z lewej s tro n y , p o czy m zd jął k as k i g o g le. M iał k ręco n e, ciemn o b lo n d wło s y , b y ł n is k i i k ręp y . — Cześ ć, Lin c — p o wied ział i u ś cis k ał p u cu ło wateg o mężczy zn ę, p o k lep u jąc g o p o p lecach . Sco o p p s try k n ął zd jęcie. — Cies zę s ię, że cię wid zę, Bo b b y — o d p arł Lin c. — Od d awn a n ik t mn ie tak n ie n azy wał — s twierd ził tamten . — M iło to zn ó w u s ły s zeć. — To jes t Sco o p Swan s o n — p rzed s tawił k o leg ę Lin c. — Dzięk i n iemu zn ó w trafis z n a s zczy ty s ławy . — Wo lałb y m d o łó żk a. — Pilo t p o trząs n ął ręk ą rep o rtera. — Gd zie tu mo żn a zjeś ć jak ieś jajk a n a s zy n ce?
M o to ró wk a wp ły n ęła d o p o rtu we mg le. Nieo p o d al jak iś s tatek właś n ie k o ń czy ł czy ś cić zęzy i zawracał, b y p o p ły n ąć n a p o łu d n ie. Przy n ab rzeżu s tało trzech lu d zi: Fred , Ed i Filmo re. Z mo to ró wk i wy s iad ł mężczy zn a z walizk ą w ręk u . Filmo re p o ch y lił s ię i wręczy ł s tern ik o wi Lin co ln a i d wa J ack s o n y . Po tem p o d ał ręk ę p as ażero wi z walizk ą. — Witamy z p o wro tem, d o k to rze To d . — Dzięk i, Filmo re. M iło wró cić d o d o mu — o d p arł mężczy zn a. Ub ran y b y ł w wo rk o waty g arn itu r i d łu g i p łas zcz, ch o ciaż b y ł s ierp ień . Naciąg n ął k ap elu s z g łęb o k o n a o czy . Blad e ś wiatła p o b lis k ieg o mag azy n u wy łap ały b ły s k metalu . — To jes t Fred , a to Ed — ciąg n ął Filmo re. — Przy jech ali ty lk o n a d ziś wieczó r. — Bry — p o wied ział Fred . — Bry — zawtó ro wał Ed . Razem wró cili d o s amo ch o d u , merced es a z czterd zies teg o s zó s teg o , p rzy p o min ająceg o k s ztałtem o k ręt p o d wo d n y . To d i Filmo re u s ied li w ś ro d k u i o b s erwo wali zamg lo n e u liczk i p o b o k ach . Po tem Fred u s iad ł za k iero wn icą, a Ed n a s ied zen iu p as ażera. W ręk u trzy mał o b rzy n , k alib er 0 .7 7 . — Nik t s ię mn ie n ie s p o d ziewa — p o wied ział d o k to r To d . — Nik o g o ju ż n ie o b ch o d zę. Ws zy s cy , k tó rzy co ś d o mn ie mieli, alb o n ie ży ją, alb o zes zli n a u czciwą d ro g ę. J es tem s tary i zmęczo n y . J ad ę n a wieś h o d o wać p s zczo ły , g rać n a wy ś cig ach i n a g iełd zie. — Nic p an n ie p lan u je, s zefie? — Ab s o lu tn ie n ic. Od wró cił s ię, g d y mijali latarn ię. Po ło wa twarzy zn ik n ęła — o d s zczęk i d o ro n d a k ap elu s za i o d n o s a d o leweg o u ch a ciąg n ęła s ię g ład k a p ły tk a. — Przed e ws zy s tk im n ie mo g ę ju ż s trzelać. Wy czu cie g łęb i ju ż n ie to co k ied y ś . — J as n e — o d p arł Filmo re. — Sły s zeliś my , że co ś s ię p an u p rzy trafiło , jes zcze w czterd zies ty m trzecim. — Ws zed łem w p ewn ą n ieco zy s k o wn ą o p erację w Afry ce, k ied y Afrik a Ko rp s zaczął s ię ro zp ad ać. Przep ro wad załem lu d zi tam i z p o wro tem p rzy u ży ciu tech n iczn ie n eu traln ej flo ty . Po s amy ch o b rzeżach . Ale p o tem wp ad łem n a teg o s zalo n eg o lo tn ik a. — Ko g o ? — Dzieciak a w o d rzu to wcu . Uży wał ich wcześ n iej n iż Niemcy . — Wie p an co , s zefie? Nie za b ard zo ś led ziłem wo jn ę. Nie in teres u ją mn ie
k o n flik ty tery to rialn e. — Słu s zn ie, s am p o win ien em tak zro b ić — zg o d ził s ię d o k to r To d . — Wy laty waliś my właś n ie z Tu n ezji. Wieźliś my p arę ważn y ch s zy ch . Pilo t k rzy k n ął. Co ś wy b u ch ło . Gd y s ię o ck n ąłem, b y ł ju ż ran ek n as tęp n eg o d n ia, a ja i jes zcze jed en facet s ied zieliś my w p o n to n ie p o ś ro d k u M o rza Śró d ziemn eg o . Twarz mn ie b o lała. Po d n io s łem s ię, a wted y co ś u p ad ło n a d n o tratwy . M o je lewe o k o . Patrzy ło n a mn ie. Wted y ju ż wied ziałem, że n ie jes t d o b rze. — Po wied ział p an : „d zieciak w o d rzu to wcu ”? — Tak . Pó źn iej d o wied zieliś my s ię, że alian ci złamali n as ze s zy fry , a ten s mark acz p rzeleciał d ziewięćs et s ied emd zies iąt k ilo metró w ty lk o p o to , żeb y n as d o p aś ć. — Ch ce s ię p an o d eg rać? — s p y tał Filmo re. — Nie. To b y ło d awn o temu . J u ż p rawie n ie p amiętam tamtej p o ło wy twarzy . Po p ro s tu n au czy łem s ię więk s zej o s tro żn o ś ci. Uzn ałem, że to d o b re ćwiczen ie ch arak teru . — A zatem żad n y ch p lan ó w, h m? — An i jed n eg o . — To miła o d mian a — s twierd ził Filmo re. Patrzy li, jak mijają ich latarn ie.
Zap u k ał d o d rzwi, czu jąc s ię g łu p io i n iezręczn e w n o wy m, trzy częś cio wy m g arn itu rze. — Otwarte! — zawo łał k o b iecy g ło s . — Zaraz b ęd ę g o to wa — d o d ał ten s am g ło s , ty m razem s tłu mio n y . Śmig o two rzy ł d ęb o we d rzwi w k o ry tarzu i ws zed ł d o ś ro d k a. M in ął s zk lan o ceg lan ą ś cian k ę, o d d zielającą p o k ó j o d p rzed s io n k a. Po ś ro d k u p o k o ju s tała p ięk n a k o b ieta, z s u k ien k ą n a p ó ł wciąg n iętą p rzez g ło wę. M iała n a s o b ie h alk ę, p as i jed wab n e p o ń czo ch y . Wk ład ała s u k ien k ę jed n ą ręk ą. Śmig o d wró cił s ię, zaczerwien io n y i zak ło p o tan y . — Och ! — wy k rzy k n ęła k o b ieta. — Och ! Kim p an … — Belin d o , to ja. Ro b ert. — Ro b ert?
— Bo b b y . Bo b b y To mlin . Przez ch wilę p atrzy ła n a n ieg o o s łu p iała, p rzy cis k ając d ło n ie d o p iers i, ch o ć b y ła ju ż w p ełn i u b ran a. — Och , Bo b b y ! — wy k rzy k n ęła w k o ń cu . Po d b ieg ła i u ś cis k ała g o mo cn o , a p o tem p o cało wała p ro s to w u s ta. Czek ał n a to p rzez s ześ ć lat. — Bo b b y , tak s ię cies zę. Nie s p o d ziewałam s ię cieb ie, my ś lałam, że to … k o leżan k i. J ak mn ie zn alazłeś ? — Nie b y ło łatwo . Od s u n ęła s ię o k ro k . — Niech ci s ię p rzy jrzę. On też n a n ią s p o jrzał. Gd y wid ział ją p o raz o s tatn i, b y ła ch u d y m, cztern as to letn im ło b u ziak iem. Trzy lata wcześ n iej s p rała g o p rawie d o n iep rzy to mn o ś ci. By ł o d n iej o ro k mło d s zy . Nied łu g o p ó źn iej o n u ciek ł, b y p raco wać n a lo tn is k u , a p o tem — walczy ć d la An g lik ó w p rzeciw Hitlero wi. Pis ał d o n iej lis ty , g d y ty lk o mó g ł. Do wied ział s ię, że Belin d a o p u ś ciła s iero cin iec i trafiła d o ro d zin y zas tęp czej. W czterd zies ty m czwarty m jed en z lis tó w p o wró cił d o n ieg o z d o p is k iem „Brak n o weg o ad res u ”. A p o tem o n zn ik n ął n a cały ro k . — Zmien iłaś s ię — p o wied ział. — Ty też. — M h m. — Czy tałam g azety p rzez całą wo jn ę. Pró b o wałam d o cieb ie p is ać, ale lis ty ch y b a n ie d o tarły . Po tem p o wied zieli, że zag in ąłeś n a mo rzu . M y ś lałam, że to k o n iec. — Zag in ąłem, ale mn ie zn aleźli. A teraz wró ciłem. Co u cieb ie? — Do b rze, o d k ąd u ciek łam o d ro d zin y zas tęp czej — o d p arła. Przez twarz p rzeb ieg ł jej g ry mas b ó lu . — Nie mas z p o jęcia, jak s ię cies zę, że s tamtąd zwiałam. Och , Bo b b y ! — wy k rzy k n ęła. — Tak mi p rzy k ro ! — Ro zp łak ała s ię tro ch ę. — Hej! — Ch ło p ak ch wy cił ją za ramio n a. — Us iąd ź. M am co ś d la cieb ie. — Prezen t? — Ah a. — Po d ał jej p rzy b ru d zo n ą, p o p lamio n ą s marem p aczk ę. — No s iłem ją p rzy s o b ie p rzez o s tatn ie d wa lata. By ła ze mn ą w s amo lo cie, g d y s ię ro zb iłem. Przep ras zam, n ie miałem czas u zmien ić o p ak o wan ia. Ro zd arła s zary p ap ier. W ś ro d k u b y ły d wie k s iążk i: Chatka Puchatka i Królik srogi i zły.
— Och — s zep n ęła Belin d a. — Dzięk u ję. Śmig p rzy p o mn iał s o b ie, jak d awn iej, u b ran a w s iero ce o g ro d n iczk i, zmęczo n a i b ru d n a, tu ż p o meczu b ejs b o lo wy m, k ład ła s ię n a p o d ło d ze czy teln i z k s iążk ą o Pu ch atk u . — Zd o b y łem d la cieb ie au to g raf p rawd ziweg o Krzy s ia… to zn aczy Ch ris to p h era Ro b in a — d o d ał. — By ł o ficerem RAF-u w jed n ej z b az. Po wied ział mi, że n o rmaln ie n ie ro b i tak ich rzeczy , p rzecież jes t ty lk o żo łn ierzem, tak jak ws zy s cy . Ob iecałem n ik o mu n ie mó wić. Wied ział, że s zu k ałem tej k s iążk i d o s ło wn ie ws zęd zie. Z tą d ru g ą wiąże s ię jes zcze lep s za h is to ria. Wracałem d o b azy tu ż p rzed zmro k iem, es k o rtu jąc u s zk o d zo n eg o B-1 7 . Nag le zo b aczy łem d wa n iemieck ie n o cn e my ś liwce, p ewn ie wy latu jące n a p atro l, p ró b u jące złap ać p arę lan cas teró w, zan im p rzelecą n ad k an ał. Kró tk o mó wiąc, zes trzeliłem je o b a, ale k o ń czy ło mi s ię p aliwo wy ląd o wać. Zo b aczy łem ład n e p as twis k o z jezio rk iem n a k o ń cu , więc Gd y wy s zed łem z k o k p itu , n a s k raju p o la s tała jak aś k o b ieta z p s em W ręk u trzy mała s trzelb ę. Po d es zła b liżej, aż w k o ń cu o d czy tała
i mu s iałem d ałem n u ra. p as ters k im. o zn aczen ia
i zawo łała: „Do b ry s trzał, ch ło p cze! Ws tąp is z d o mn ie n a k o lację? M o żes z s tąd zad zwo n ić d o Fig h ter Co mman d ”. Patrzy liś my , jak w o d d ali p ło n ą d wa M E-1 1 0 . „A zatem to ty jes teś ten s ły n n y Śmig ” — s twierd ziła k o b ieta. „Śled ziliś my two je d o k o n an ia w g azecie Sawrey . J es tem p an i Heelis .” — Wy ciąg n ęła ręk ę. Uś cis n ąłem ją. „Pan i Williamo wa Heelis ?” — u p ewn iłem s ię. „A to jes t Sawrey ?”. „Tak ” — o d p arła. „Beatrix Po tter!” — wy k rzy k n ąłem. „To p an i!”. „Na to wy g ląd a” — o d p o wied ziała. Po s łu ch aj, to b y ła s tars za p an i, k ręp a i p rzy s ad zis ta, w p o wy ciąg an y m s wetrze i zn o s zo n ej s u k ien ce. Ale p rzy s ięg am, że jej u ś miech mó g łb y ro zjaś n ić całą An g lię. Belin d a o two rzy ła k s iążk ę. Na p ierws zej czy s tej s tro n ie wy p is an o : Belindzie, przyjaciółce Śmiga od pani Williamowej Heelis („Beatrix Potter”) 12 kwietnia 1943 r. Belin d a p o częs to wała g o k awą. — Gd zie two je k o leżan k i? — zap y tał w k o ń cu . — Eee, właś ciwie p o win n y ju ż tu b y ć. M o że p ó jd ę zatelefo n o wać i p rzeło żę s p o tk an ie? M o żemy p o s ied zieć i p o g ad ać o d awn y ch czas ach .
— Nie — o d p arł Śmig . — Wies z co ? Lep iej zad zwo n ię d o cieb ie w ty g o d n iu . Umó wimy s ię, g d y b ęd zies z wo ln a. By ło b y miło . — J as n e. Śmig ws tał. — Dzięk u ję za k s iążk i, Bo b b y . Nap rawd ę wiele d la mn ie zn aczą. — Do b rze b y ło cię zo b aczy ć, Bee. — Nik t mn ie tak n ie n azy wał o d czas u s iero ciń ca. Zad zwo ń n ied łu g o , d o b rze? — Ob iecu ję. — Po ch y lił s ię i zn ó w ją p o cało wał. Sch o d ząc p o
s ch o d ach , min ął jak ieg o ś faceta w mo d n y m g arn itu rze —
p rzy k ró tk ie s p o d n ie, d łu g a mary n ark a z wato wan y mi ramio n ami, łań cu s zek o d zeg ark a i mu ch a wielk o ś ci wies zak a. Wło s y miał g ład k o zaczes an e, p ach n iał b ry lan ty n ą i Old Sp ice'em. Przes k ak iwał p o d wa s to p n ie, g wiżd żąc p o d n o s em It Ain't the Meat, It's the Motion. Śmig u s ły s zał, jak p u k a d o mies zk an ia Belin d y . Gd y wy s zed ł n a zewn ątrz, p ad ał d es zcz. — Świetn ie — s twierd ził. — Zu p ełn ie jak w filmach .
Ko lejn a n o c b y ła cich a jak g ró b . Po tem p s y n a cały ch Pin e Barren s ro zs zczek ały s ię ró wn o cześ n ie. Ko ty miau czały . Ptak i w p an ice zerwały s ię z d rzew, zataczając k ręg i w ciemn o ś ciach . Trzas k s taty k i p o p ły n ął z k ażd eg o rad ia w p ó łn o cn o -ws ch o d n ich Stan ach . No we o d b io rn ik i telewizy jn e zap ło n ęły jas k rawo , d źwięk b u ch n ął z n ich ze zd wo jo n ą s iłą. Lu d zie zeb ran i wo k ó ł d wu d zies to d wu cen ty metro wy ch d u mo n tó w o d s k o czy li, zd u mien i n ag ły m h ałas em i b las k iem, o ś lep ien i we włas n y ch s alo n ach , b arach i n a ch o d n ik ach p rzed s k lep ami z elek tro n ik ą n a cały m Ws ch o d n im Wy b rzeżu . Ci, k tó rzy b y li ak u rat n a zewn ątrz, zo b aczy li co ś jes zcze lep s zeg o . Cien k a s mu g a ś wiatła, wy s o k o n a n ieb ie, p ło n ąca co raz jaś n iej i s p ad ająca w d ó ł. Po tem ro zro s ła s ię, p o jaś n iała, zmien iając s ię w b łęk itn o zielo n y meteo r, n a ch wilę zas ty g ła, a p o tem ro zp ad ła s ię n a s n o p is k ier, k tó ry z wo ln a p rzy g as ł n a ciemn y m, g wiaźd zis ty m n ieb ie. Niek tó rzy twierd zili, że k ilk a ch wil p ó źn iej zo b aczy li jes zcze in n e, mn iejs ze ś wiatełk o . Na ch wilę zawis ło w p o wietrzu , p o czy m p o p ęd ziło n a zach ó d , s zy b k o
p rzy g as ając. W g azetach p rzez całe lato p is an o o „wid mo wy ch rak ietach ” w Szwecji. W k o ń cu b y ł s ezo n o g ó rk o wy . Kilk a telefo n ó w d o in s ty tu tu meteo ro lo g ii i b az Sił Po wietrzn y ch Armii o trzy mało u s p o k ajające zap ewn ien ia, że to p rawd o p o d o b n ie zab łąk an e o k ru ch y z ro ju meteo ró w Delta Ak wary d . W Pin e Barren s b y ł k to ś , k to wied ział, że jes t in aczej, ale n ie miał o ch o ty d zielić s ię tą wied zą.
Śmig , u b ran y w lu źn e s p o d n ie, k o s zu lę i b rązo wą k u rtk ę p ilo tk ę, ws zed ł d o b iu ra Black well Prin tin g . Nad jed n y m z wejś ć wid n iał czerwo n o -n ieb ies k i n ap is Co s h Co mics Co mp an y . Zatrzy mał s ię p rzy b iu rk u recep cjo n is tk i. — Ro b ert To mlin d o p an a Farrella. Sek retark a, s zczu p ła b lo n d y n k a w o k u larach z wy g ięty mi o p rawk ami, k tó re u p o d ab n iały ją d o n ieto p erza, s p o jrzała n a n ieg o zd ziwio n a. — Pan Farrell zmarł zimą czterd zies teg o p iąteg o . By ł p an n a wo jn ie czy co ś ? — Co ś tak ieg o . — M o że ch ce p an p o mó wić z p an em Lo wb o y em? Ob jął s tan o wis k o p o ś mierci p an a Farrella. — Ch ciałb y m mó wić z k imś , k to zarząd za p u b lik acją k o mik s ó w „Przy g o d y Śmig a”. Cały p o k ó j zad rżał, g d y n a ty łach b u d y n k u u ru ch o mio n o p ras ę d ru k ars k ą. Ścian y p o k ry wały b arwn e, k rzy k liwe o k ład k i k o mik s ó w, zap ewn iające, że ty lk o o n e o feru ją n ajlep s zą ro zry wk ę. — Ro b ert To mlin d o p an a — p o wied ziała s ek retark a p rzez in terk o m. — Zgrzyt piip n ie zn am czło wiek a piip. — Przep ras zam, a w jak iej p an s p rawie? — Pro s zę p o wied zieć, że Śmig ch ce z n im p o mó wić. — Och ! — wy k rzy k n ęła. — Przep ras zam. Nie p o zn ałam p an a. — Nie p an i jed n a.
Lo wb o y wy g ląd ał jak g n o m, z k tó reg o k to ś wy s s ał k rew. By ł b lad y jak Harry Lan g d o n i p rzy p o min ał ch was t wy h o d o wan y p o d k o n o p n y m wo rk iem. — Pan Śmig ! — wy k rzy k n ął, wy ciąg ając p rzed s ieb ie d ło ń p rzy p o min ającą g arś ć ro b ak ó w n a p rzy n ętę. — M y ś leliś my , że p an zg in ął, p ó k i w zes zły m ty g o d n iu n ie p rzeczy taliś my o p an u w g azetach . J es t p an b o h aterem n aro d o wy m, wie p an ? — Nie czu ję s ię b o h aterem. — Co mo g ę d la p an a zro b ić? Oczy wiś cie cies zę s ię, że p o s tan o wił p an n as o d wied zić, ale mu s i b y ć k u temu jak iś p o wó d . Do my ś lam s ię, że jes t p an b ard zo zajęty m czło wiek iem. — No có ż, p rzed e ws zy s tk im d o wied ziałem s ię, że o d zes złeg o lata, g d y u zn an o mn ie za zag in io n eg o i p rawd o p o d o b n ie zmarłeg o , n a mo je k o n to n ie wp ły n ęły żad n e tan tiemy . — Nap rawd ę? Dział p rawn y p ewn ie wp łacał je n a rach u n ek p o wiern iczy , p ó k i k to ś s ię n ie zg ło s ił. Zaraz ich zap y tam. — Có ż, zan im s tąd wy jd ę, ch ciałb y m o trzy mać czek n a zaleg łą k wo tę. — Hę? Nie wiem, czy to mo żliwe. To … b ard zo n ies p o d ziewan e. Śmig zmierzy ł g o wzro k iem. — Do b rze, d o b rze. Zaraz zad zwo n ię d o k s ięg o wo ś ci. — Lo wb o y wy k rzy czał co ś d o s łu ch awk i. — Ah a, jes zcze jed n a rzecz. Ko leg a o d k ład ał d la mn ie s tare n u mery . Sp rawd ziłem n ak ład y za o s tatn ie d wa lata. „Przy g o d y Śmig a” s p rzed ają p ó ł milio n a eg zemp larzy k ażd eg o wy d an ia. Lo wb o y n ad al k rzy czał d o s łu ch awk i. W k o ń cu o d ło ży ł ją n a wid ełk i. — To mo że im ch wilę zająć. Co ś jes zcze? — Nie p o d o b a mi s ię zawarto ś ć ty ch k o mik s ó w. — Sp rzed ajemy ich p ó ł milio n a mies ięczn ie! Co tu s ię mo że n ie p o d o b ać? — Po p ierws ze, s amo lo t co raz b ard ziej p rzy p o min a p o cis k . Ry s o wn icy wy g ięli mu s k rzy d ła d o ty łu , n a Bo g a! — M amy wiek ato mu , ch ło p cze. W d zis iejs zy ch czas ach ch ło p cy n ie ch cą o g ląd ać s amo lo tó w, k tó re p rzy p o min ają u d ziec jag n ięcy z wb ity m z p rzo d u wies zak iem. — Ale mó j s amo lo t zaws ze tak wy g ląd ał! I jes zcze jed n a rzecz: d laczeg o o d trzech o d cin k ó w jes t n ieb ies k i? — To n ie mo ja win a! M n ie s ię p o d o b ał czerwo n y . Ale p an Black well p rzes łał n am memo ran d u m, że o d tąd w k o mik s ach ma n ie b y ć czerwien i, ch y b a że to k rew. J es t
zag o rzały m leg io n is tą. — Pro s zę mu p o wied zieć, że s amo lo t ma wy g ląd ać, jak n ależy , i ma mieć właś ciwy k o lo r. Po za ty m p rzes y łaliś my rap o rty z walk i. Gd y za ty m b iu rk iem s ied ział p an Farrell, k o mik s o p o wiad ał o lo tach , o walce p o wietrzn ej i n is zczen iu s iatek s zp ieg o ws k ich — p rawd o p o d o b n e h is to rie. I n ig d y n ie b y ło więcej n iż d wie d zies ięcio s tro n ico we p rzy g o d y Śmig a w jed n y m n u merze. — Gd y p an Farrell s ied ział za ty m b iu rk iem, s p rzed awaliś my ty lk o ćwierć milio n a mies ięczn ie — o d p arł Lo wb o y . Ro b ert zn ó w zmierzy ł g o wzro k iem. — Wiem, że wo jn a s ię s k o ń czy ła i teraz ws zy s cy ch cą mieć n o wy d o m i o d d awać s ię ro zry wk o m — s p ró b o wał zn o wu . — Ale p ro s zę zo b aczy ć, co zn alazłem w wy d an iach z o s tatn ieg o p ó łto ra ro k u … Nig d y n ie walczy łem z żad n y m Grab arzem n a żad n ej Gó rze Przezn aczen ia! A to co ? Czerwo n y Szk ielet? Hrab ia Czerw? Pro fes o r Blo o teau x ? Sk ąd tu ty le czas zek i macek ? Szalen i b liźn iacy Stu rm i Dran g Ho h en zo llern ? Stawo n o g i g o ry l z s ześ cio ma p arami ło k ci? Sk ąd wy to b ierzecie?! — Przecież n ie ja to wy my ś lam, ty lk o s cen arzy ś ci. To wariaci, wieczn ie ćp ają b en zed ry n ę. A p o za ty m d zieci to lu b ią! — A g d zie arty k u ły o lo tn ictwie, s y lwetk i p rawd ziwy ch lo tn ik ó w? Przecież zas trzeg łem w u mo wie, że w k ażd y m n u merze mają b y ć p rzy n ajmn iej d wa arty k u ły o p rawd ziwy ch wy d arzen iach ! — M u s imy to s p rawd zić. Ale o d razu p an u p o wiem, że d zieci to n ie in teres u je. Ch cą czy tać o p o two rach , k o s mitach , ch cą s tras zn y ch h is to rii, p o k tó ry ch zmo czą s ię w n o cy . Nie p amięta p an ? Przecież s am p an b y ł k ied y ś d zieck iem. Śmig p o d n ió s ł o łó wek leżący n a b iu rk u . — M iałem trzy n aś cie lat, k ied y wy b u ch ła wo jn a, i p iętn aś cie, k ied y zb o mb ard o wan o Pearl Harb o r. Sp ęd ziłem n a wo jn ie s ześ ć lat. Czas em mam wrażen ie, że n ig d y n ie b y łem d zieck iem. Lo wb o y p rzez ch wilę milczał. — Zró b my tak — p o wied ział w k o ń cu . — Niech p an wy p is ze ws zy s tk o , co s ię p an u n ie p o d o b a w ty m k o mik s ie, i p rześ le n am te u wag i. Po p ro s zę d ział p rawn y , b y to p rzejrzeli, i co ś wy my ś limy . Oczy wiś cie n ajb liżs ze n u mery s ą ju ż p rzy g o to wan e, więc zmian y p o jawią s ię d o p iero w o k o licach Święta Dzięk czy n ien ia. M o że p ó źn iej. Śmig wes tch n ął. — Ro zu miem.
— Ch ciałb y m, b y b y ł p an zad o wo lo n y , b o „Śmig ” to mó j u lu b io n y k o mik s . M ó wię s erio . Po zo s tałe to ty lk o p raca. M ó j Bo że, i to jes zcze jak a: b ez p rzerwy trzeb a p iln o wać termin ó w, u żerać s ię z p ijak ami, s tać n ad k ark iem d ru k arzo m. Sam s ię p an d o my ś la! Ale lu b ię p raco wać p rzy „Śmig u ”. Ten k o mik s jes t wy jątk o wy . — Cies zę s ię. — Tak , tak . — Lo wb o y zab ęb n ił p alcami o b lat b iu rk a. — Ciek awe, czemu to trwa tak d łu g o . — Pewn ie wy ciąg ają d ru g i zes taw k s iąg — mru k n ął Śmig . — Och , n ie! J es teś my u czciwą firmą! — Lo wb o y zerwał s ię n a n o g i. — Żarto wałem. — Ah a. Wie p an co ? W g azetach p is ali, że wy ląd o wał p an n a b ezlu d n ej wy s p ie. M u s iało b y ć ciężk o ? — Przed e ws zy s tk im s amo tn ie. Ło wien ie ry b s zy b k o mi s ię s p rzy k rzy ło . Nu d ziłem s ię jak mo p s , a d o teg o p rzeg ap iłem p rawie cały ro k . Sied ziałem tam o d d wu d zies teg o d ziewiąteg o k wietn ia czterd zies teg o p iąteg o d o zes złeg o mies iąca. Czas em my ś lałem, że zwariu ję z s amo tn o ś ci. Gd y w k o ń cu zo b aczy łem s tatek USS „Relu ctan t”n a k o twicy , n iecałe p ó łto ra k ilo metra o d b rzeg u , n ie mo g łem w to u wierzy ć. Od p aliłem flarę i p rzy p ły n ęli p o mn ie. Do p iero p o mies iącu u d ało mi s ię n ap rawić s amo lo t i p o lecieć d o d o mu . Cies zę s ię, że wró ciłem. — Na p ewn o . Hej, czy n a tej wy s p ie b y ło d u żo d zik ich zwierząt? Lwó w, ty g ry s ó w, tak ich tam? Śmig wy b u ch n ął ś miech em. — Wy s ep k a b y ła s zero k a n a n iecałe p ó łto ra k ilo metra i miała tro ch ę p o n ad p ó łto ra k ilo metra d łu g o ś ci. Ży ły n a n iej p tak i, s zczu ry i tro ch ę jas zczu rek . — A te jas zczu rk i b y ły d u że? J ad o wite? — Nie. M alu tk ie. Ch y b a zjad łem p o ło wę z n ich , zan im mn ie u rato wali. Zro b iłem p ro cę z węży k a mas k i tlen o wej. — Ha! No jas n e. Do g ab in etu ws zed ł wy s o k i mężczy zn a w k o s zu li p o p lamio n ej tu s zem. — To o n ? — s p y tał Lo wb o y . — Wid ziałem g o ty lk o raz, ale ch y b a tak . — To wy s tarczy — s twierd ził Lo wb o y . — M n ie n ie — o d p arł k s ięg o wy . — Pro s zę p o k azać d o wó d to żs amo ś ci i p o d p is ać tu taj.
Śmig wes tch n ął i p o d p is ał. Sp o jrzał n a k wo tę wy p is an ą n a czek u . M iała s tan o wczo zb y t mało cy fr p rzed p rzecin k iem. Zło ży ł k artk ę n a czwo ro i s ch o wał d o k ies zen i. — Zo s tawię ad res p ań s twa s ek retarce, żeb y b y ło wiad o mo , g d zie wy s łać n as tęp n y czek . Prześ lę też lis t ze ws zy s tk imi u wag ami, p ewn ie jes zcze p rzed k o ń cem ty g o d n ia. — Pro s zę tak zro b ić. M iło b y ło p an a p o zn ać. M am n ad zieję n a d łu g ą o wo cn ą ws p ó łp racę. — Dzięk u ję… ch y b a — o d p arł Śmig i razem z k s ięg o wy m wy s zed ł z g ab in etu . Lo wb o y o d ch y lił s ię n a o p arcie k rzes ła. Zało ży ł ręce za g ło wę i wb ił wzro k w b ib lio teczk ę. Po tem zerwał s ię g wałto wn ie, ch wy cił s łu ch awk ę i wy k ręcił d ziewiątk ę, b y wy jś ć n a mias to . Zad zwo n ił d o g łó wn eg o s cen arzy s ty „Przy g ó d Śmig a”. Niewy raźn y , s k aco wan y g ło s o d ezwał s ię p o d wu n as ty m d zwo n k u . — Słu ch aj, czło wiek u , o czy ś ć g ło wę z g ó wn a, mó wi Lo wb o y . Wy o b raź s o b ie co ś tak ieg o : p ięćd zies iąt d wie s tro n y , n u mer s p ecjaln y . Go tó w? A teraz ty tu ł: Śmig na Wyspie Dinozaurów. Czais z? M n ó s two jas k in io wcó w, jak aś b ab k a i ten , jak mu tam? Kró l Rex . Co ? Tak , ty ran o zau r. M o że jes zcze cały o d d ział żó łtk ó w. Najlep iej s amu rajó w. Kied y ? Zs zed ł z k u rs u i p rzen ió s ł s ię w czas ie? Ch ry s te! Ró b , co ch ces z. Wies z, czeg o n am trzeb a. Co tam mamy d zis iaj? Wto rek ? M as z czas d o p iątej we czwartek . Przes tań jęczeć. Zaro b is z b ły s k awiczn e s to p ięćd zies iąt d o lcó w. J as n e, d o u s ły s zen ia. Lo wb o y o d ło ży ł s łu ch awk ę. Po tem zad zwo n ił d o ry s o wn ik a i p o wied ział, co ma b y ć n a o k ład ce.
Ed i Fred wracali właś n ie z d o s tawy d o Pin e Barren s . J ech ali o ś mio metro wą wy wro tk ą. Na p ace jes zcze p rzed ch wilą wieźli s ześ ć metró w s ześ cien n y ch ś wieżo zas ty g łeg o b eto n u . Os iem g o d zin wcześ n iej b eto n s k ład ał s ię z p ięciu i p ó ł metra wo d y , p iach u , żwiru , cemen tu — i tajemn iczeg o s k ład n ik a. Tajemn iczy s k ład n ik złamał trzy z p ięciu Nien aru s zaln y ch Zas ad p ro wad zen ia n ieo p o d atk o wan eg o p rzed s ięb io rs twa w miejs co wy m s tan ie. Po zo s tali p rzed s ięb io rcy zab rali g o zatem d o h u rto wn i materiałó w b u d o wlan y ch i z b lis k a
zap o zn ali z d ziałan iem b eto n iark i. Ed i Fred , o czy wiś cie, n ie mieli z ty m n ic ws p ó ln eg o . Wezwan o ich g o d zin ę temu i s p y tan o , czy n ie p o jech alib y wy wro tk ą d o las u za p arę ty s iak ó w. W les ie p an o wał k o mp letn y mro k . W o g ó le n ie b y ło wid ać, że zn ajd u ją s ię zaled wie o s to s ześ ćd zies iąt k ilo metró w o d mias ta zamies zk an eg o p rzez p o n ad p ó ł milio n a lu d zi. Reflek to ry o ś wietliły ro wy , w k tó ry ch walało s ię d o s ło wn ie ws zy s tk o : o d s tary ch s amo lo tó w, p o p rzez b u tle p o k was ie s iark o wy m. Niek tó re ze ś mieci b y ły b ard zo ś wieże. Kilk a z n ich jes zcze s ię tliło . Po zo s tałe lś n iły b en zy n ą. W k ału ży b u lg o tała jak aś metaliczn a ciecz. Wjech ali z p o wro tem p o międ zy s o s n y , p o d s k ak u jąc n a wy b o jach . — Hej! — zawo łał Ed . — Stó j! Fred n ad ep n ął n a h amu lce, g as ząc s iln ik . — Ch o lera! — zak lął. — Co s ię d zieje? — Tam! Przed ch wilą wid ziałem g o ś cia, k tó ry to czy ł p rzed s o b ą s zk lan ą k u lk ę wielk o ś ci Clev elan d ! — J a tam n a p ewn o n ie wró cę. — Ch o d ź! Tak ich rzeczy n ie wid u je s ię co d zien n ie. — Ch o lera, Ed . Któ reg o ś d n ia p rzez cieb ie zg in iemy .
To n ie b y ła s zk lan a k u lk a. Nie mu s ieli n awet zap alać latarek , b y wied zieć, że n ie jes t to min a mag n ety czn a. By ł to zao k rąg lo n y k an is ter ś wiecący włas n y m ś wiatłem, p o k ry ty s mu g ami wiru jący ch b arw. Tak d u ży , że n ie wied zieli to cząceg o g o czło wiek a. — Wy g ląd a jak s k u lo n y n eo n o wy p an cern ik — s twierd ził Fred , k tó ry k ied y ś p rzejech ał s ię n a zach ó d . M ężczy zn a zamru g ał, n ie mo g ąc d o jrzeć p o s taci s to jący ch p o za k ręg iem ś wiatła. By ł b ru d n y , miał b ro d ę p o p lamio n ą ty to n iem i d łu g ie, zmierzwio n e wło s y . Po d es zli b liżej. — To mo je! — wy k rzy k n ął, zas łan iając s o b ą zn alezis k o . — Sp o k o jn ie, s taru s zk u — p o wied ział p o jed n awczo Ed . — Co tam mas z? — Bilet d o b ły s k awiczn ej fo rs y . J es teś cie z lo tn ictwa?
— Nie, an i tro ch ę. Rzu ćmy n a to o k iem. M ężczy zn a p o d n ió s ł k amień . — Nie zb liżać s ię! Zn alazłem g o we wrak u s amo lo tu . Wo js k o d o b rze zap łaci za zwro t tej b o mb y ! — Nie p rzy p o min a żad n ej z ty ch b o mb , jak ie w ży ciu wid ziałem — s twierd ził Fred . — Sp ó jrz n a ten n ap is , p rzecież to n awet n ie p o an g iels k u . — J as n e, że n ie. To tajn a b ro ń . Dlateg o tak d ziwn ie ją o p ak o wali. — On i? Czy li k to ? — J u ż i tak p o wied ziałem za d u żo . Zejd źcie mi z d ro g i. Fred o b rzu cił g o u ważn y m s p o jrzen iem. — To mn ie zaciek awiło — s twierd ził. — Pro s zę p o wied zieć co ś więcej. — Zejd ź mi z d ro g i, ch ło p cze! Kied y ś zab iłem czło wiek a za p u s zk ę k u k u ry d zy ! Fred s ięg n ął p o d mary n ark ę. Wy ciąg n ął rewo lwer z lu fą wielk ą jak wy lo t ry n n y . — Samo lo t ro zb ił s ię wczo raj w n o cy — wy k rztu s ił s tarzec, to cząc wo k ó ł p rzerażo n y m wzro k iem. — Ob u d ził mn ie. Oś wietlił całe n ieb o . Szu k ałem d ziś cały d zień . M y ś lałem, że w les ie aż zaro i s ię o d żo łn ierzy , ale n ik t n ie p rzy s zed ł. Zn alazłem g o d ziś wieczo rem, tu ż p rzed zmro k iem. Ro zp ad ł s ię n a k awałk i, całk iem o d p ad ły mu s k rzy d ła. Wo k ó ł leżeli d ziwn ie u b ran i lu d zie. Ko b iety też. — Na ch wilę zwies ił g ło wę, jak b y s ię czeg o ś ws ty d ził. — Ws zy s cy martwi. To mu s iał b y ć o d rzu to wiec, b o n ie zau waży łem tu rb in an i in n y ch tak ich . A ta ato mó wk a p o p ro s tu leżała we wrak u . Po my ś lałem, że wo js k o d o b rze za n ią zap łaci. M ó j k u mp el o d n ió s ł im k ied y ś b alo n meteo ro lo g iczn y , d ali mu d o lara i ćwiartk ę. Ta b o mb a n a p ewn o jes t milio n razy ważn iejs za. Fred wy b u ch n ął ś miech em. — Do lara i d wad zieś cia p ięć cen tó w? Po s łu ch aj, d am ci za to d zies ięć d o lcó w. — M o g ę d o s tać milio n ! Fred o d ciąg n ął k u rek . — Pięćd zies iąt — zap ro p o n o wał s tarzec. — Dwad zieś cia. — To n ieu czciwe. Ale zg o d a.
— Co z ty m teraz zro b is z? — s p y tał Ed .
— Zab io rę d o d o k to ra To d a — o d p arł Fred . — On b ęd zie wied ział. To mó zg o wiec. — A co jeś li to n ap rawd ę ato mó wk a? — Bo mb y ato mo we n ie mają d y s z d o s p ry s k iwan ia. Po za ty m ten s tary miał rację — g d y b y wo js k o s traciło ato mó wk ę, w las ach ju ż d awn o ro iło b y s ię o d trep ó w. Ch o lera, p rzecież u ży to ich ty lk o p ięć razy . Nie mo że b y ć więcej n iż k ilk an aś cie tak ich b o mb n a cały m ś wiecie, a wy wiad n a p ewn o je ś led zi. — Na p ewn o n ie jes t to min a — ciąg n ął Ed . — J ak my ś lis z, co to ? — Nic mn ie to n ie o b ch o d zi. J eś li jes t co ś warta, To d s ię z n ami p o d zieli. To u czciwy facet. — J ak n a b an d zio ra. Zaś miali s ię o b aj. Tajemn iczy ład u n ek g rzech o tał n a p ace wy wro tk i.
Żan d armi wp ro wad zili d o jeg o g ab in etu ru d o wło s eg o mężczy zn ę i p rzed s tawili ich s o b ie n awzajem. — Pro s zę u s iąś ć, d o k to rze — zap ro p o n o wał A.E. Zap alił fajk ę. M ężczy zn a zd awał s ię n erwo wy . Nic d ziwn eg o , w k o ń cu s p ęd ził d wa d n i n a p rzes łu ch an iu p rzez wy wiad wo js k o wy . — Op o wied zieli mi, co s ię s tało w Wh ite San d s . Ws p o mn ieli, że n ie ch ciał p an ro zmawiać z n ik im p ró cz mn ie — ciąg n ął A.E. — Po d o b n o p o d ali p an u tio p en tal, b ez żad n y ch rezu ltató w? — Up iłem s ię — o d p arł mężczy zn a, k tó reg o wło s y w ty m ś wietle wy g ląd ały n a żó łto p o marań czo we. — Ale n ic p an n ie p o wied ział? — Po wied ziałem ró żn e rzeczy , ale n ie to , co ch cieli u s ły s zeć. — Bard zo n iety p o we. — In n a ch emia k rwi. A.E. wes tch n ął. Wy jrzał p rzez o k n o s wo jeg o g ab in etu w Prin ceto n . — W p o rząd k u . Wy s łu ch am zatem p ań s k iej h is to rii. Nie mó wię, że o d razu p an u u wierzę, ale wy s łu ch am. — W p o rząd k u — o d p arł mężczy zn a, b io rąc g łęb o k i o d d ech . — A zatem tak … Zaczął mó wić, n ajp ierw p o wo li, o s tro żn ie d o b ierając s ło wa, p o czy m z k ażd ą ch wilą n ab ierał p ewn o ś ci s ieb ie. Im s zy b ciej mó wił, ty m b ard ziej wy raźn y s tawał s ię
jeg o ak cen t. A.E. n ie p o trafił g o zid en ty fik o wać. Ru d o wło s y g o ś ć mó wił jak wy s p iarz z Fid żi, k tó ry n au czy ł s ię an g iels k ieg o o d jak ieg o ś Szwed a. A.E. jes zcze trzy k ro tn ie n ab ijał fajk ę — za trzecim razem zo s tawił ją n iezap alo n ą. Po ch y lił s ię lek k o d o p rzo d u , k iwając lek k o g ło wą. W p o p o łu d n io wy m s ło ń cu jeg o s iwe wło s y two rzy ły jas n ą au reo lę. M ężczy zn a s k o ń czy ł o p o wieś ć. A.E. p rzy p o mn iał s o b ie o fajce, zn alazł zap ałk ę, zap alił. Sp ló tł ręce p o d g ło wą. W jeg o s wetrze b y ła n iewielk a d ziu rk a, tu ż k o ło leweg o ło k cia. — Nig d y w to n ie u wierzą — s twierd ził. — Nie mu s zą wierzy ć, n iech ty lk o co ś zro b ią! — n aleg ał mężczy zn a. — M u s zę to o d zy s k ać! A.E. zmierzy ł g o s p o jrzen iem. — Gd y b y p an u u wierzy li, to imp lik acje teg o fak tu p rzy ćmiły b y p o wó d p ań s k ieg o p rzy b y cia. Nawet s am fak t p ań s k ieg o p rzy b y cia, jeś li wie p an , co mam n a my ś li. — A co jes zcze mo g ę zro b ić? Gd y b y mó j s tatek wciąż n ad awał s ię d o lo tu , s am ru s zy łb y m n a p o s zu k iwan ia. Zro b iłem, co mo g łem — wy ląd o wałem w miejs cu , w k tó ry m n a p ewn o mu s ieli mn ie zau waży ć. Po p ro s iłem o ro zmo wę z p an em. M o że in n i n au k o wcy , in n e p lacó wk i… A.E. wy b u ch n ął ś miech em. — Pro s zę wy b aczy ć. Ch y b a n ie zd aje p an s o b ie s p rawy , jak ie o b o wiązu ją tu p ro ced u ry . Po trzeb u jemy wo js k a. Będ ziemy ich mieć n a g ło wie n iezależn ie o d teg o , czy n am s ię to p o d o b a, czy n ie, więc lep iej b y ć z n imi w d o b ry ch s to s u n k ach . Pro b lem p o leg a n a ty m, że trzeb a wy my ś lić co ś wiary g o d n eg o , co zmo b ilizu je ich d o p o s zu k iwań . Po ro zmawiam z d o wó d ztwem wo js k a, a p o tem zad zwo n ię d o p aru zn ajo my ch . Właś n ie zak o ń czy liś my tu g lo b aln ą wo jn ę. Sp o ro rzeczy zag in ęło w tej zawieru s ze alb o u s zło n as zej u wad ze. M o że co ś z teg o u k ręcę. Pro b lem w ty m, że trzeb a to ws zy s tk o ro b ić w b u d ce telefo n iczn ej. Żan d armi zaraz p rzy jd ą, więc mu s zę mó wić cich o . Pro s zę mi p o wied zieć, d o k to rze — s p y tał, p o d n o s ząc k ap elu s z zawies zo n y n a ro g u zag raco n ej b ib lio teczk i — czy lu b i p an lo d y ? — Białk a mlek a i cu k ry zmies zan e d o p o s taci zawies in y u trzy my wan ej p o n iżej p u n k tu zamarzan ia?
— Zap ewn iam p an a, że s mak u je lep iej, n iż s ię wy d aje — zap ewn ił A.E. — Bard zo o rzeźwiające. — A p o tem wy s zli razem z g ab in etu .
Śmig p o k lep ał b u rtę s amo lo tu . Stał w h an g arze 2 3 . Lin c wy s zed ł z k an to rk a, wy cierając ręce w b ru d n ą s zmatę. — Hej, i jak p o s zło ? — Świetn ie. Ch cą wy d ać mo je ws p o mn ien ia. J eś li zd ążę z termin em, k s iążk a b ęd zie ich wio s en n y m h item. A p rzy n ajmn iej tak mó wią. — Nad al mas z zamiar s p rzed ać ten s amo lo t? — s p y tał mech an ik . — Aż s zk o d a s ię z n im ro zs tawać. — Có ż, tę p rzy g o d ę mam ju ż za s o b ą. M am n ad zieję, że ju ż n ig d y n ie b ęd ę mu s iał latać, n awet jak o p as ażer rejs ó wk i. — Co mam zro b ić? Śmig o b ejrzał u ważn ie s amo lo t. — Wies z co ? Zamo n tu j z p o wro tem p rzed łu żen ia s k rzy d eł i d o d atk o we zb io rn ik i p aliwa. Będ zie wy g ląd ał n a więk s zy i b ard ziej efek to wn y . Pewn ie k u p i g o jak ieś mu zeu m. W k ażd y m razie n a p o czątk u b ęd ę g o p ro p o n o wał mu zeo m. J eś li s ię n ie u d a, d am o g ło s zen ie d o g azet. J eś li k u p i g o jak iś cy wil, p o p ro s tu wy mo n tu jemy u zb ro jen ie. Sp rawd ź, czy ws zy s tk o d o b rze s ię trzy ma. Po d czas lo tu z San Fran n ic n ie p o win n o s ię zep s u ć, a w Hick am Field zro b ili mu całk iem n iezły p rzeg ląd . Ró b , co u ważas z za s to s o wn e. — J as n e. — Zad zwo n ię ju tro , ch y b a że b ęd zie co ś p iln eg o . HISTORYCZNY SAMOLOT NA SPRZEDAŻ: dwusilnikowy odrzutowiec Śmiga. 2 x silnik odrzutowy, ciąg 540 kg, prędkość 965 km/h na wys. 7600 m, zasięg 1046 km, 1609 z dodatk. zbiornikami (zbiorniki i przedłużenia skrzydeł dołącz.), dł. 9,5 m, szer. 10 m (15 m z dodatk.). Trzeba zobaczyć na żywo. Tylko poważne oferty. Do obejrzenia w hangarze 23, Bonham Transport Lotniczy, Shantak, New Jersey. Śmig s tał p rzed witry n ą k s ięg arn i, s p o g ląd ając n a p iramid y n o wy ch ty tu łó w. Wid ać b y ło , że zn ies io n o racjo n o wan ie p ap ieru . W p rzy s zły m ro k u b ęd zie tu leżeć jeg o k s iążk a. Nie ty lk o zes zy t k o mik s o wy , ale p rawd ziwa h is to ria o jeg o p rzeży ciach z czas ó w wo jn y . M iał n ad zieję, że o k aże s ię n a ty le d o b ra, b y n ie zag in ąć w ty m
tło k u . J ak ju ż zau waży ł k to ś wcześ n iej, wy g ląd ało n a to , że ab s o lu tn ie k ażd y p rzy mu s o wo zaciąg n ięty fry zjer i p u cy b u t n ap is ał p ó źn iej k s iążk ę o ty m, jak to s am o s o b iś cie wy g rał d ru g ą wo jn ę. W witry n ie s tało s ześ ć to mó w ró żn y ch ws p o mn ień n ap is an y ch p rzez ws zelk ieg o ro d zaju o ficeró w, o d p o d p u łk o wn ik a d o g en erała d y wizji. M o że s zereg o wi fry zjerzy jed n ak n ie p is ali zb y t wielu k s iążek ? A mo że u mies zczo n o je w s ąs ied n iej witry n ie. Przy wejś ciu p o s tawio n o d wie k s iążk i, k tó re p ró cz teg o zajmo wały całą witry n ę i n ie b y ły to ws p o mn ien ia an i p o wieś ci wo jen n e. Pierws za z n ich n azy wała s ię Utyje szarańcza, jej au to rem b y ł n iejak i Ab en d s en (Hawth o rn e Ab en d s en — n a p ierws zy rzu t o k a b y ło wid ać, że to p s eu d o n im). Dru g a, b ard zo g ru b a, n o s iła ró wn ie imp o n u jący ty tu ł Hodowla kwiatów przy świetle świec w pokoju hotelowym — au to rk a b y ła tak s k ro mn a, że p o d p is y wała s ię jed y n ie „p an i Ch arles o wa Fin e Ad ams ”. Uzn ał, że to p rawd o p o d o b n ie to mik ck liwej p o ezji, k tó ry z jak ich ś n iewy jaś n io n y ch p o wo d ó w p rzy p ad ł d o g u s tu p u b liczn o ś ci. Tru d n o b y ło p rzewid zieć, co im s ię s p o d o b a. Śmig ws ad ził ręce d o k ies zen i s k ó rzan ej k u rtk i i p o s zed ł d o n ajb liżs zeg o k in a.
To d p atrzy ł, jak zn ad lab o rato riu m u n o s i s ię d y m, i czek ał n a d źwięk telefo n u . Lu d zie k łęb ili s ię wo k ó ł b u d y n k u s to jąceg o o k ilo metr d alej, b ieg ali w tę i z p o wro tem. Od d wó ch ty g o d n i n ie b y ło żad n y ch rezu ltató w. Th o rk eld , n au k o wiec, k tó reg o zatru d n ił d o tes tó w, co d zien n ie p o d s u mo wy wał wy n ik i. Su b s tan cja n ie d ziałała n a małp y , p s y , s zczu ry , jas zczu rk i, węże, żab y , o wad y , an i n a n awet n a ry b y . Do k to r Th o rk eld ju ż zaczął p o d ejrzewać, że lu d zie To d a zap łacili d wad zieś cia d o laró w za o b o jętn y g az w ład n y m o p ak o wan iu . Przed ch wilą ro zleg ł s ię wy b u ch . Teraz To d czek ał. Telefo n zad zwo n ił. — To d … ? O Bo że, tu J o n es , d zwo n ię z lab o rato riu m, to … — W s łu ch awce zatrzes zczało . — O s ło d k i J ezu ! Th o rk eld , o n i ws zy s cy … — Ob o k s łu ch awk i co ś zad u d n iło g łu ch o . — O Bo że… — Us p o k ó j s ię — p o lecił To d . — Czy ws zy s cy n a zewn ątrz s ą b ezp ieczn i? — Tak , tak . Ty lk o … Oo o o o ch . — W s łu ch awce ro zleg ł s ię o d g ło s wy mio to wan ia.
To d czek ał. — Przep ras zam, d o k to rze. Lab o rato riu m jes t wciąż o d cięte. Po żar… p ali s ię trawn ik n a zewn ątrz. Kto ś rzu cił n ied o p ałek . — M ó w, co s ię s tało . — Wy s zed łem n a p ap iero s a. Kto ś w ś ro d k u mu s iał co ś u s zk o d zić, mo że u p u ś cić, n ie wiem. Teraz… więk s zo ś ć z n ich n ie ży je. M am n ad zieję. Nie wiem. Co ś tu … Zaraz, ch wilę. Co ś jes t w b iu rze. Wid zę, jak s ię p o ru s za, to … Ro zleg ł s ię k lik , jak b y k to ś in n y p o d n ió s ł s łu ch awk ę. — To g , To g — p o wied ziało co ś tro ch ę p o d o b n eg o d o lu d zk ieg o g ło s u . — Kto mó wi? — To rg k … — Th o rk eld ? — Ha. Fo mo h y … Ph o mo … Ro zleg ł s ię d źwięk , jak b y k to ś rzu cił wo rek ry b n a s k o ro d o wan y d ach . — Fo mo … Po tem o d g ło s g alarety wlewającej s ię d o p rzep ełn io n ej s zu flad y b iu rk a. — Za… zas trzelił s ię — wy k rztu s ił J o n es . — Zaraz tam b ęd ę — o d p arł To d .
To d ro zejrzał s ię p o wy s p rzątan y m b iu rze. Wcześ n iej n ie wy g ląd ało to ład n ie. Kan is ter wciąż b y ł n ien aru s zo n y , wy p ad ek mu s iała s p o wo d o wać p ró b k a. Zwierzęto m n ic s ię n ie s tało , u cierp ieli ty lk o lu d zie. Trzech n ie ży ło . Th o rk eld p o p ełn ił s amo b ó js two . Dwó ch p o zo s tały ch mu s ieli d o b ić razem z J o n es em. Sió d ma o s o b a zn ik n ęła, ale n ie wy s zła s tąd p rzez o k n o an i d rzwi. To d u s iad ł n a k rześ le i my ś lał n ad ty m p rzez d łu żs zy czas . Po tem wy ciąg n ął ręk ę i wcis n ął p rzy cis k . — Tak , d o k to rze? — s p y tał Filmo re, wch o d ząc d o p o k o ju z n aręczem teleg ramó w i zleceń mak lers k ich . Do k to r To d o two rzy ł s ejf w b iu rk u i zaczął o d liczać b an k n o ty . — Filmo re, jed ź d o Po rt Elizab eth w Karo lin ie Pó łn o cn ej i k u p mi p ięć b alo n ó w d o s tero wcó w ciś n ien io wy ch . Po wied z, że jes tem s p rzed awcą s amo ch o d ó w. Załatw d wad zieś cia o s iem ty s ięcy trzy s ta metró w s ześ cien n y ch h elu z d o s tawą d o mag azy n u
n a Pen n s y . Zró b in wen tary zację s p rzętu i d o s tarcz mi k o mp letn ą lis tę. J eś li czeg o ś p o trzeb a, to d o k u p . Zad zwo ń d o k ap itan a M ack a i s p rawd ź, czy n ad al ma ten k u ter to waro wy . Po trzeb n e n am b ęd ą p as zp o rty . Zad zwo ń d o Ch o lley a Sack s a — p o trzeb n y mi k o n tak t w Szwajcarii. Zn ajd ź jak ieg o ś p ilo ta z licen cją n a aero s taty . J ak ieś k o mb in ezo n y n u rk o we i ap araty tlen o we. Balas t, k ilk a to n . Celo wn ik b o mb o wy . M ap y mo rs k ie. I zró b mi k awy . — Fred ma licen cję n a aero s taty — zau waży ł Filmo re. — Ci d waj n ig d y n ie p rzes tan ą mn ie zad ziwiać. — M y ś lałem, że s k o ń czy liś my wy k ręcać te n u mery , s zefie. — Filmo re — p o wied ział d o k to r To d i s p o jrzał n a czło wiek a, z k tó ry m p rzy jaźn ił s ię o d d wu d zies tu lat. — Niek tó re n u mery p o p ro s tu trzeb a wy k ręcić, czy s ię teg o ch ce, czy n ie. Mokra była woda w zatoce Manili, Mokry był poranek, gdy się nasi bili, Mokre miała oczy, gdy mówiła „tak”, Czy kochamy się? I to jeszcze jak! Dzieci n a p o d wó rk u b awiły s ię s k ak an k ą — zaczęły n aty ch mias t p o p o wro cie ze s zk o ły . Z p o czątk u g o to d rażn iło . Śmig ws tał zn ad mas zy n y i p o d s zed ł d o o k n a, ale zamias t wrzas n ąć n a d zieciak i, p o p ro s tu s ię p rzy g ląd ał. Pis an ie i tak mu n ie s zło . To , co w czas ie wo jn y zd awało mu s ię zwy k łą relacją, n a p ap ierze wy g ląd ało jak fes tiwal p rzech wałek . Trzy samoloty, dwa ME-109 i TA-152 wynurzyły się zza chmur i zaatakowały ocalałego B-24. Został silnie uszkodzony ogniem przeciwlotniczym. Dwie turbiny były niesprawne, stracił też górną wieżyczkę. Jeden z ME-109 zanurkował płytko, prawdopodobnie, by wykonać szybką beczkę i wystrzelić od dołu w kadłub bombowca. Wykonałem długi skręt i wykonałem strzał z wyprzedzeniem, z odległości około siedmiuset jardów. Osiągnąłem trzy trafienia, potem 109 rozpadł się w powietrzu. TA-152 dostrzegł mój manewr i zanurkował, by mnie przechwycić. Gdy 109 eksplodował, zredukowałem dopływ paliwa i włączyłem hamulce aerodynamiczne. 152 minął mnie w odległości nie większej niż pięćdziesiąt metrów. Zobaczyłem zaskoczoną twarz pilota. Oddałem jeden strzał z działka 20 mm. Wszystko, poczynając od osłony kokpitu w tył, rozpadło się w fontannie iskier.
Poderwałem dziób w górę. Ostatni 109 był teraz tuż za liberatorem, otworzył ogień z karabinów maszynowych i działka. Zdjął tylnego strzelca, a działko podkadłubowe bombowca nie było w stanie wymierzyć na tyle wysoko, by go trafić. Pilot zygzakował, żeby strzelcy boczni mogli namierzyć atakujący 109, ale zostało mu tylko lewe boczne działko. Byłem oddalony od nich o ponad półtora kilometra, ale skręciłem w prawo i w górę. Skierowałem dziób w dół i wystrzeliłem pocisk 75 mm, tuż zanim 109 znalazł się na celowniku. Cały środek myśliwca zniknął — widziałem przez niego Francję. Pamiętam, poczułem się, jakbym patrzył na szybko złożony parasol. Myśliwiec opadł w dół jak porwany łańcuch choinkowy. Kilku strzelców z B-24 otworzyło do mnie ogień, bo nie rozpoznali mojego samolotu. Przesłałem swój kod IFF, ale chyba wysiadł im odbiornik. W dole dostrzegłem dwa spadochrony. Piloci pierwszych dwóch myśliwców najwyraźniej zdołali wyskoczyć. Wróciłem do bazy. Podczas przeglądu odkryto, że brakuje jednego pocisku 75 mm i tylko dwunastu pocisków 20 mm. Zestrzeliłem tym trzy niemieckie samoloty. Później dowiedziałem się, że tamten B-24 rozbił się nad kanałem. Nikogo nie uratowano. Komu to potrzebne? — p o my ś lał Śmig . Wojna się skończyła. Czy w przyszłym roku naprawdę ktoś będzie chciał czytać Od rzu to weg o ch ło p ca? Czy w ogóle ktoś poza kompletnymi bezmózgami czyta jeszcze „Przygody Śmiga”? Nie jestem już potrzebny. Co mogę teraz zrobić? Walczyć z przestępczością? Ostrzeliwać z samolotu gangsterów uciekających po obrabowaniu banku? To byłaby dopiero uczciwa walka. Występować w cyrku powietrznym? Ta tradycja chyba zmarła wraz z Hooverem, a poza tym nie chcę już latać. Tego lata więcej ludzi poleci samolotem na wakacje, niż poleciało ich gdziekolwiek w ciągu ostatnich czterdziestu lat w ogóle, wliczając w to pocztę lotniczą, opryskiwaczy zbóż i pilotów wojskowych. Co mam robić? Walczyć z chciwymi kartelami? Oskarżać bankierów, którzy dorobili się na wojnie? To dopiero praca z perspektywami. Karać podłych staruszków, którzy okradają sierocińce, a do tego biją i głodzą wychowanków? To nie jest praca dla mnie, to robota dla M ały ch Ło b u ziak ó w. Kle, kle, boćku, kle, kle Hitler siedzi w piekle, Raz, i dwa, i trzy, Mussolini w grobie tkwi! — wo łały d zieci n a p o d wó rk u , p rzech o d ząc d o b ard ziej zaawan s o wan y ch k o mb in acji, d wie s k ak an k i k rąży ły teraz w p rzeciwn y ch k ieru n k ach . Dzieci mają za dużo energii — p o my ś lał. Przez ch wilę k ręciły jak s zalo n e, p o tem zn ó w zwo ln iły .
Stary Hitler mocno śpi, My się go boimy, na palcach chodzimy, Stary Hitler mocno śpi! Śmig o d wró cił s ię o d o k n a. Może znów powinienem pójść do kina. Od czas u s p o tk an ia z Belin d ą n ie miał właś ciwie n ic d o ro b o ty p o za czy tan iem, p is an iem i o g ląd an iem filmó w. Os tatn i film, jak i wid ział p rzed p o wro tem d o d o mu , o g ląd ał w zatło czo n ej s ali we Fran cji w czterd zies ty m czwarty m. By ł to p o d wó jn y s ean s : Hitlerny problem, film Un ited Artis ts z 1 9 4 3 ro k u z Bo b b y m Wats o n em w ro li Hitlera i Fran k iem Fay len em — jed n y m z u lu b io n y ch ak to ró w Śmig a — w ro li d ru g o p lan o wej, o k azał s ię lep s zy . Dru g i w k o lejn o ś ci p o s zed ł tan d etn y n is k o b u d żeto wy film PRC z Dick iem M o o re'em, Jazzowy zaułek, o p o wiad ający o g ru p ce jazzman ó w s tep u jący ch w k awiarn i. Pierws ze, co zro b ił p o o d eb ran iu p ien ięd zy i wy n ajęciu mies zk an ia, to p o s zed ł d o n ajb liżs zeg o k in a, g d zie o b ejrzał To morderstwo, powiedział — czarn ą k o med ię o zwario wan ej wiejs k iej ro d zin ie, z Fred em M cM u rray em, M arjo rie M ain i n iejak im Po rterem Hallem g rający m d wó ch mo rd erczy ch b liźn iak ó w imien iem Bert i M ert. „Któ ry jes t k tó ry ?” — s p y tał M cM u rray , a wted y M arjo rie M ain p o d n io s ła trzo n ek to p o rk a i waln ęła jed n eg o w p lecy . M ężczy zn a zwis ł b ezwład n ie o d p as a w d ó ł n iczy m lu d zk a h armo n ijk a, ale wciąż s tał n a n o g ach . „To M ert” — s twierd ziła M ain , rzu cając trzo n ek n a s tertę d rewn a. „M a p ro b lemy z k ręg o s łu p em”. Krew lała s ię s tru mien iami, a Śmig u zn ał, że to n ajzab awn iejs zy film, jak i wid ział w ży ciu . Od teg o czas u ch o d ził d o k in a co d zien n ie, czas em n awet d o trzech ró żn y ch k in i o g ląd ał o d s ześ ciu d o o ś miu filmó w d zien n ie. Przy zwy czajał s ię d o cy wiln eg o ży cia p o d o b n ie jak więk s zo ś ć żo łn ierzy i mary n arzy — o g ląd ając filmy . Ob ejrzał Stracony weekend z Ray em M illan d em i Fran k iem Fay len em, ty m razem w ro li p ielęg n iarza n a o d d ziale p s y ch iatry czn y m; Drzewko na Brooklynie, Chudy wraca do domu z Williamem Po wellem w n ajlep s zej fazie jeg o ch o ro b y alk o h o lo wej; Gdzie te dziewczyny, Jak w banku z Fred em Allen em, Gorącą blondynkę, Żołnierzy n a p o d s tawie Ern ieg o Py le'a (s am p o jawił s ię w jed n y m z jeg o arty k u łó w w 1 9 4 3 ro k u ); h o rro r p o d ty tu łem Wyspa Śmierci z Bo ris em Karlo ffem i d wa filmy wło s k ie w n o wy m s ty lu : Rzym, miasto otwarte i Opętanie wed łu g p o wieś ci Listonosz zawsze dzwoni dwa razy. By ły też in n e filmy , M o n o g ramu i PRC, wes tern y i k ry min ały , k tó ry ch fab u łę
zap o min ał d zies ięć min u t p o wy jś ciu z k in a. Brak s ły n n y ch n azwis k i twarze ak to ró w n ies k ażo n e żad n ą my ś lą częs to s p rawiały , że d o k ład an o je jak o d ru g ą częś ć p o d wó jn y ch s ean s ó w p u s zczan y ch w czas ie wo jn y . Ws zy s tk ie trwały d o k ład n ie p ięćd zies iąt d ziewięć min u t. Śmig wes tch n ął. Ty le filmó w, ty le rzeczy o min ęło g o w czas ie tej wo jn y . Przeg ap ił n awet Dzień Zwy cięs twa n ad J ap o n ią i Dzień Zwy cięs twa w Eu ro p ie, b o s ied ział n a tej p rzek lętej wy s p ie, n im u rato wał g o USS „Relu ctan t”. Sąd ząc z o p o wieś ci mary n arzy , o n i tak że mu s ieli p rzeg ap ić s p o ro wo jn y i filmó w. Tej jes ien i zap o wiad ało s ię d u żo n o wy ch , ciek awy ch filmó w, a o n zamierzał je o b ejrzeć zaraz p o p remierze, jak wted y , g d y mies zk ał w s iero ciń cu . Zn ó w u s iad ł d o mas zy n y . Jeśli nie będę pisał, w życiu tego nie skończę. Pójdę do kina wieczorem. Zaczął s tu k ać w k lawis ze, o p is u jąc ws zy s tk ie ciek awe rzeczy , jak ich d o k o n ał 1 2 czerwca 1 9 4 4 ro k u . Na p o d wó rk o wy s zły s ąs iad k i, wo łając d zieci, b y p rzy s zły n a o b iad , b o o jco wie wró cili ju ż z p racy . Kilk o ro malu ch ó w wciąż s k ak ało , ich g ło s ik i n io s ły s ię p is k liwie w p o p o łu d n io wej cis zy : Hitler straszy gębą nas, Mussolini gnie się w pas, Sonja Henie mknie jak wiatr, Betty Grable chybia tak! Sp rzed awca g alan terii zas iad ający w Biały m Do mu miał d ziś n ap rawd ę zły d zień . Ws zy s tk o zaczęło s ię o d telefo n u o s zó s tej ran o — n erwu s y z Dep artamen tu Stan u u s ły s zeli jak ieś g o rące p lo tk i z Tu rcji. Po d o b n o So wieci ro zs tawiali wo js k a p rzy g ran icy . — No có ż — o d p o wied ział Pro s to lin ijn y M ies zk an iec M is s o u ri. — Zad zwo ń cie, jak p rzek ro czą tę g ran icę i an i ch wili wcześ n iej. A teraz jes zcze to . Pierws zy Ob y watel wp atry wał s ię w zamk n ięte d rzwi. Os tatn ią rzeczą, jak ą tam zo b aczy ł, b y ł zn ik ający b u t Ein s tein a. Przy d ało b y s ię g o o d d ać d o p o d zelo wan ia. Od ch y lił s ię n a o p arcie k rzes ła, u n ió s ł ciężk ie o k u lary i p o tarł mo s tek n o s a. Po tem zło ży ł d ło n ie w wieży czk ę, o p ierając ło k cie n a b iu rk u . Sp o jrzał n a mały mo d el p łu g a s to jący n a b lacie (k tó ry zas tąp ił mo d el M -1 Garan d s p o czy wający tam
o d mo men tu o b jęcia s tan o wis k a aż d o Dn ia Zwy cięs twa). W ro g u leżały trzy k s iążk i: Bib lia, wielo k ro tn ie p rzek artk o wan y s ło wn ik wy razó w b lis k o zn aczn y ch i ilu s tro wan a h is to ria Stan ó w Zjed n o czo n y ch . Na b iu rk u u mies zczo n o też g u zik i wzy wające ró żn y ch s ek retarzy , ale n ig d y z n ich n ie k o rzy s tał. Teraz, gdy wreszcie mamy pokój, codziennie muszę walczyć, żeby wojna nie wybuchła w kolejnych dwudziestu miejscach, wszystkie branże grożą strajkami, a to niedopuszczalne, ludzie żądają więcej samochodów i lodówek, są już zmęczeni wojną i alarmami, tak samo jak ja. Do tego znów muszę wsadzić kij w mrowisko i kazać wszystkim szukać jakiejś cholernej bomby biologicznej, która może zainfekować całe Stany i zabić połowę mieszkańców albo więcej. Byłoby lepiej, gdybyśmy nadal toczyli wojny kijami i kamieniami. Im szybciej wrócę do siebie, na 219 North Delaware w Independence, tym lepiej dla mnie i całego tego przeklętego kraju. Chyba że ten sukinsyn Dewey znów zechce kandydować. Jak powiedział Lincoln, prędzej zjem fotel bujany z jeleniego poroża, niż pozwolę temu gnojowi zostać prezydentem. To jedyne, co zdoła mnie tu utrzymać, gdy już dokończę kadencję Roosevelta. Im szybciej skończę to polowanie na bombę, tym szybciej zostawimy za sobą Wojnę Światową Numer Dwa. Po d n ió s ł s łu ch awk ę. — Pro s zę z s zefem p ers o n elu . — M ó wi majo r Tru man . — M ajo rze, mó wi d ru g i Tru man , p ań s k i s zef. Pro s zę p o łączy ć mn ie z g en erałem Os tran d erem, d o b rze? Czek ając, wy jrzał p rzez o k n o , p rzy k tó ry m s tał wen ty lato r (n ien awid ził k limaty zacji) i s p o jrzał n a d rzewa. Nieb o miało jas n o b łęk itn y k o lo r, k tó ry latem tak s zy b k o zmien ia s ię w zło ty . Sp o jrzał n a zeg ar. Dzies iąta d wad zieś cia trzy , ws ch o d n i czas letn i. Co za d zień . Co za ro k . Co za k raj. — M ó wi g en erał Os tran d er, s ir. — Gen erale, właś n ie zrzu co n o n a n as k o lejn ą b elę s ian a…
Kilk a ty g o d n i p ó źn iej n ad es zła wiad o mo ś ć. Prześlijcie 20 milionów dolarów na rachunek 43Z21 Credite Suisse, Berno do 14 września, g. 23:00,
albo stracicie duże miasto. Wiecie, co to za broń, wasi ludzie jej szukają. Za pierwszym razem użyję tylko połowy na jednym z dużych miast. Jeśli będę musiał jej użyć po raz drugi, cena wzrośnie do 30 milionów. Macie moje słowo, że jeśli otrzymam pieniądze na czas, do niczego nie dojdzie. Później prześlę instrukcje, gdzie możecie odebrać swoją broń. Pro s to lin ijn y M ies zk an iec M is s o u ri p o d n ió s ł s łu ch awk ę. — Wp ro wad ź ws zy s tk o n a n ajwy żs ze o b ro ty — zażąd ał. — Zwo łaj g ab in et i k o leg iu m s zefó w s ztab ó w. I jes zcze jed n o … Os tran d er? — Tak , s ir? — Zn ajd ź mi teg o p ilo ta, jak mu tam… — Śmig a, s ir? On ju ż n ie jes t n a s łu żb ie. — No to zn o wu jes t. — Tak jes t, s ir.
By ła cztern as ta d wad zieś cia cztery we wto rek 1 5 wrześ n ia, 1 9 4 6 ro k u , g d y cała k o n s tru k cja p o raz p ierws zy p o jawiła s ię n a rad arach . O cztern as tej trzy d zieś ci jed en z wo ln a s u n ęła s ię w s tro n ę mias ta n a wy s o k o ś ci p rawie o s iemn as tu k ilo metró w. O cztern as tej czterd zieś ci jed en zawy ły p ierws ze s y ren y p rzeciwlo tn icze, k tó ry ch n ie s ły s zan o w No wy m J o rk u o d k wietn ia 1 9 4 5 ro k u , g d y p rzep ro wad zo n o o s tatn ie zaciemn ien ie p ró b n e. O cztern as tej czterd zieś ci o s iem wy b u ch ła p an ik a. Kto ś n acis n ął n iewłaś ciwy g u zik . Od cięło zas ilan ie ws zęd zie o p ró cz s zp itali, p o s teru n k ó w p o licji i s traży p o żarn ej. M etro s tan ęło . Urząd zen ia s tawały , s y g n alizacja d ro g o wa zg as ła. Po ło wa s p rzętu awary jn eg o , n ies p rawd zan eg o o d czas u wo jn y , n ie zad ziałała. Lu d zie wy leg li n a u lice. Po licjan ci w p o p ło ch u s tarali s ię k iero wać ru ch em. Niek tó rzy s p an ik o wali, g d y wy d an o im mas k i g azo we. Nie b y ło łączn o ś ci telefo n iczn ej. Na s k rzy żo wan iach wy b u ch ły walk i, p rzech o d n ie trato wali s ię n awzajem p rzy wy jś ciu z metra i n a s ch o d ach wieżo wcó w. M o s ty zap ch ały s ię n a amen . Z g ó ry zaczęły s p ły wać s p rzeczn e ro zk azy . „Zap ro wad zić lu d zi d o s ch ro n ó w”. „Nie, ewak u o wać wy s p ę”. Dwó ch p o licjan tó w n a ty m s amy m s k rzy żo wan iu
wy k rzy k iwało zu p ełn ie ró żn e rzeczy . Więk s zo ś ć lu d zi p o p ro s tu s tała i p atrzy ła. Wk ró tce ich u wag ę p rzy ciąg n ął d ziwn y o b iek t n ad ciąg ający z p o łu d n io weg o ws ch o d u . By ł mały i b ły s zczący . W d o le b ezs k u teczn ie zaterk o tał o g ień p rzeciwlo tn iczy . Ob iek t wciąż s ię zb liżał. Gd y s trzały ro zleg ły s ię w J ers ey , wy b u ch ła p rawd ziwa p an ik a. By ła g o d zin a p iętn as ta.
— To n ap rawd ę p ro s te — p o wied ział d o k to r To d , s p o g ląd ając n a M an h attan ro zciąg ający s ię p rzed n im n iczy m s k rzy n ia s k arb ó w. Od wró cił s ię d o Filmo re'a, u n o s ząc d łu g i cy lin d ry czn y p o jemn ik p rzy p o min ający s k rzy żo wan ie ru ro b o mb y i zamk a s zy fro weg o . — J eś li co ś mi s ię s tan ie, p o p ro s tu włó ż zap aln ik d o tej p rzeg ró d k i p rzy materiałach wy b u ch o wy ch — ws k azał n a frag men t d o czep io n y d o o two ru k an is tra p o k ry teg o d ziwn y mi zawijas ami — u s taw n a p ięćs et i p o ciąg n ij d źwig n ię — ws k azał n a d źwig n ię o twierającą lu k b o mb o wy . — Po win n o s p aś ć p o d włas n y m ciężarem, p o za ty m my liłem s ię co d o celo wn ik ó w. Nie zależy n am n a s zczeg ó ln ej d o k ład n o ś ci. Sp o jrzał n a Filmo re'a p o p rzez k ratk ę h ełmu n u rk o weg o . Ws zy s cy mieli n a s o b ie k o mb in ezo n y p o d łączo n e d o cen traln eg o p o jemn ik a z tlen em. — Oczy wiś cie n ajp ierw d o p iln u j, żeb y ws zy s cy b y li w k o mb in ezo n ach i mieli zało żo n e h ełmy . W tak ro zrzed zo n y m p o wietrzu k rew b y wam zak ip iała. A k o mb in ezo n y mu s zą wy trzy mać ty lk o k ilk a s ek u n d , p ó k i n ie zamk n ie s ię lu k b o mb o wy . — Nie s p o d ziewam s ię żad n y ch k ło p o tó w, s zefie. — J a też n ie. Po zb o mb ard o wan iu No weg o J o rk u wracamy n a s tatek , o d cin amy b alas t, ląd u jemy i jed ziemy d o Eu ro p y . Tam n am zap łacą co d o cen ta. Nie b ęd ą wied zieli, że zu ży liś my tu całą b o mb ę. Sied em milio n ó w tru p ó w p o win n o ich p rzek o n ać, że n ie żartu jemy . — Sp ó jrzcie n a to ! — zawo łał Ed z s ied zen ia d ru g ieg o p ilo ta. — Tam w d o le! Og ień ! — J ak a wy s o k o ś ć? — s p y tał d o k to r To d . — Sied emn aś cie i p ó ł k ilo metra — o d p arł Fred .
— Ile d o celu ? M ężczy zn a wes tch n ął i s p o jrzał n a map ę. — Dwad zieś cia s ześ ć k ilo metró w p ro s to jak s trzelił. Rzeczy wiś cie, miał p an rację z ty m wiatrem, d o k to rze.
Wy s łali g o n a lo tn is k o n ieo p o d al Was zy n g to n u i k azali czek ać. Po wied zieli, że s tamtąd b ęd zie miał b lis k o d o więk s zo ś ci d u ży ch mias t n a Ws ch o d n im Wy b rzeżu . Przez więk s zo ś ć d n ia czy tał, s p ał alb o ro zmawiał o wo jn ie z in n y mi p ilo tami. Więk s zo ś ć z n ich b y ła za mło d a, żeb y załap ać s ię n a co ś więcej p ró cz s amej k o ń có wk i. By li tam p rzed e ws zy s tk im p ilo ci o d rzu to wcó w s zk o len i n a P-5 9 Airaco met alb o P-8 0 Sh o o tin g Star, k ilk u n ależało d o s k rzy d ła P-5 1 . Co jak iś czas zd arzały s ię d ro b n e s p ięcia p o międ zy tu rb o k o wb o jami a p o s k ramiaczami mu s tan g ó w. J ed n ak ws zy s cy n ależeli d o n o weg o g atu n k u . Krąży ły p lo tk i, że Tru man zamierza w ciąg u n ajb liżs zeg o ro k u o d d zielić Siły Po wietrzn e o d armii, two rząc z n ich p o p ro s tu Siły Po wietrzn e. Śmig miał d ziewiętn aś cie lat i czu ł, że co ś g o o min ęło . — Pracu ją n ad czy mś , co p rzełamie b arierę d źwięk u . Bell cały czas p rzy ty m majs tru je. — M ó j k u mp el z M u ro c mó wi, że g d y d o p racu ją Latające Sk rzy d ło , to d o p iero b ęd zie co ś . Zaczęli n awet p raco wać n ad wers ją o d rzu to wą. Bo mb o wiec, k tó ry ro b i o s iems et k ilo metró w n a g o d zin ę n a wy s o k o ś ci czterech k ilo metró w i mo że lecieć p rzez p ó łto ra d n ia b ez p rzerwy ! — d o d ał in n y . — Kto ś co ś wie o ty m alarmie? — s p y tał jak iś b ard zo mło d y , n erwo wy ch ło p ak z b elk ą p o d p o ru czn ik a n a ręk awie. — Co to w o g ó le jes t? Ro s jan ie? — Sły s załem, że wy ś lą n as d o Grecji — p o wied ział k to ś . — M am n ad zieję, że b ęd zie tam o u zo , b o zamierzam wy p ić całą b eczk ę. — Raczej czes k a wó d k a z o b ierek . Będ ziemy mieć s zczęś cie, jeś li d o ży jemy Gwiazd k i. Śmig d o p iero teraz zd ał s o b ie s p rawę, jak b ard zo b rak o wało mu p rzek o marzań w s zatn i. In terk o m zas y czał, a p o tem zawy ł k lak s o n . Śmig s p o jrzał n a zeg arek . By ła cztern as ta d wad zieś cia p ięć.
A p o tem zro zu miał, że o p ró cz żo łn iers k ich d o cin k ó w b rak o wało mu jes zcze jed n eg o : latan ia. Tęs k n o ta wró ciła d o n ieg o z całą s iłą. Gd y leciał d o Was zy n g to n u , trak to wał to jak ru ty n o wy lo t. Teraz b y ło in aczej. Zn ó w czu ł s ię jak n a wo jn ie. M iał cel. M iał mis ję. M iał tak że ek s p ery men taln y k o mb in ezo n p ró żn io wy T-2 . Wy g ląd ał jak marzen ie p ro d u cen ta d ams k iej b ielizn y — ws zęd zie g u mk i i k o ro n k i, a d o teg o b u tle ciś n ien io we i p rawd ziwy h ełm k o s miczn y , jak w „Plan ecie k o mik s ó w”. Do b rali mu g o wczo raj, g d y zo b aczy li jeg o p rzed łu żen ia s k rzy d eł i d o d atk o we zb io rn ik i. — Lep iej p rzero b imy to n a cieb ie — p o wied ział s tars zy s ierżan t. — M am h ermety czn ą k ab in ę — zap ro tes to wał Śmig . — Przy d a ci s ię, tak n a ws zelk i wy p ad ek . Ko mb in ezo n wciąż wy d awał s ię za cias n y , a jes zcze n ie b y ł n ap ełn io n y . Ramio n a u s zy to jak d la g o ry la, a k latk ę p iers io wą jak d la s zy mp an s a. — Zo b aczy s z, d o cen is z ten lu z, k ied y d o jd zie d o awary jn eg o wy p ełn ien ia — s twierd ził s ierżan t. — Pan tu rząd zi. Po malo wali to rs k o mb in ezo n u n a b iało , a n o g i n a czerwo n o , b y p as o wał d o jeg o s tro ju . Sp o d p las tik o weg o b ąb la wciąż b y ło wid ać n ieb ies k i k as k . Wzb ijając s ię w p o wietrze z res ztą p ilo tó w, cies zy ł s ię jed n ak , że ma ten s tró j. J eg o zad an iem b y ło to warzy s zy ć s k rzy d łu P-8 0 i an g ażo wać s ię w walk ę jed y n ie w o s tateczn o ś ci. Nig d y n ie b y ł d o b ry w g rze zes p o ło wej. Nieb o p rzed n imi b y ło b łęk itn e jak n a o b razie Bro n zin a Alegoria z Wenus i Kupidynem, p o k ry te ch mu rami w d wó ch p iąty ch n a p ó łn o cy s ło ń ce miał p o n ad lewy m ramien iem. Sk rzy d ło u s tawiło s ię w s zy k u , two rząc p u d ełk o . Bambam! Bambam! Bambam! zag rzmiały 2 0 mm d ziałk a. Po cis k i s mu g o we z wielk o k alib ro wy ch k arab in ó w mas zy n o wy ch n a P-8 0 p o mk n ęły n ap rzó d . Zo s tawiły za s o b ą s amo lo ty ś mig ło we i wy celo wały d zio b ami w M an h attan .
Wy g ląd ały jak ró j wś ciek ły ch p s zczó ł k rążący ch w p o b liżu jas trzęb ia.
Nieb o
b y ło
p ełn e o d rzu to wcó w i
my ś liwcó w ś mig ło wy ch
n ab ierający ch
wy s o k o ś ci jak ś cian a ch mu r wo k ó ł h u rag an u . Po n ad n imi n a n ieb ie u n o s ił s ię d u ży , n iefo remn y k s ztałt, z wo ln a p o s u wający s ię w s tro n ę mias ta. W miejs cu , g d zie p o win n o b y ć o k o cy k lo n u , wid ać b y ło s tru mień o g n ia p rzeciwlo tn iczeg o , s iln iejs zy n iż Śmig wid ział k ied y k o lwiek wcześ n iej, n awet w Eu ro p ie czy J ap o n ii. Sięg ał s tan o wczo za n is k o , led wie d o wy s o k o ś ci n ajwy żej lecący ch my ś liwcó w. Us ły s zał g ło s Fig h ter Co n tro l. — Clark Gab le Co mman d d o ws zy s tk ich jed n o s tek . Namiar n a cel — p ięćd zies iąt p ięć, p o wtarzam p ięćd zies iąt p ięć. Niep rzy jaciel p o ru s za s ię z p ręd k o ś cią d wa p rzecin ek p ięć węzła. Og ień p rzeciwlo tn iczy n ie s ięg a. — Przerwijcie — o zn ajmił d o wó d ca s k rzy d ła. — Sp ró b u jemy p o d lecieć n a ty le b lis k o , b y mieć s zan s ę n a trafien ie. Sk rzy d ło Ho d iak , za mn ą. Śmig zn ó w s p o jrzał w b łęk it. Ob iek t k o n ty n u o wał s wó j p o wo ln y mars z. — Co o n tam ma? — s p y tał Clark Gab le Co mman d . — Co mman d d o Śmig a. Po wied zian o n am, że to b o mb a. To mu s i b y ć jak iś aero s tat, o p o jemn o ś ci p rzy n ajmn iej cztern aś cie ty s ięcy metró w s ześ cien n y ch , in aczej n ie o s iąg n ąłb y tak iej wy s o k o ś ci. Od b ió r. — Sp ró b u ję wejś ć wy żej. J eś li in n e s amo lo ty n ie d ad zą rad y , p ro s zę je też o d wo łać. W eterze zap ad ła cis za. — Ro zu miem. P-8 0 p rzes u wały mu s ię n ad g ło wą jak s reb rn e k rzy że. Lek k o s k iero wał d zió b w g ó rę. — Ch o d ź, k o ch an ie — s twierd ził. — Teraz s o b ie p o latamy .
P-8 0 zaczęły o d p ad ać, n ie d ając rad y u trzy mać s ię w ro zrzed zo n y m p o wietrzu . Śmig s ły s zał ty lk o włas n y , ciężk i o d d ech i wy s o k i jęk s iln ik ó w. — Dalej, d ziewczy n k o ! — p o n ag lał. — Das z rad ę! Ob iek t w g ó rze zro b ił s ię w k o ń cu wy raźn iejs zy . By ła to jak aś h y b ry d a zro b io n a z p ó ł tu zin a s tero wcó w ciś n ien io wy ch z p o d wies zo n ą g o n d o lą. On a z k o lei wy g ląd ała jak k ad łu b k u tra PT. Ty lk o ty le wid ział. Wy żej p o wietrze b y ło fio leto we
i zimn e. Nas tęp n y p rzy s tan ek — k o s mo s . Os tatn ie P-8 0 ześ lizg n ęły s ię w d ó ł p o b łęk itn y ch s ch o d k ach n ieb a. Kilk a z n ich o d d awało p rzy p ad k o we s trzały . In n e zataczały b eczk i, jak to ro b io n o w czas ie wo jn y , b y wy s trzelić w p o d wo zie b o mb o wca. Ws zy s tk ie p o cis k i s p ad ły , n ie s ięg ając b alo n ó w. Pilo t jed n eg o z P-8 0 s tracił k o n tro lę i s p ad ł o trzy k ilo metry , n im zd o łał wy ró wn ać lo t. Od rzu to wiec Śmig a zap ro tes to wał jęk iem. Tru d n o b y ło s tero wać. Z tru d em, p o wo li, zn ó w s k iero wał d zió b w g ó rę. — Od s u ń cie s tąd ws zy s tk ich — p o lecił Clark Gab le Co mman d . — Teraz zro b imy ci miejs ce — p o wied ział d o s wo jeg o s amo lo tu i zwo ln ił o d rzu can e zb io rn ik i p aliwa. Sp ad ły w d ó ł n iczy m b o mb y . Wcis n ął p rzy cis k d ziałk a. Trata! Trata! Trata!, zaterk o tało raz za razem. Po cis k i p o mk n ęły w s tro n ę celu , ale też o d p ad ły . Wy s trzelił jes zcze k ilk u razy , p ó k i n ie s k o ń czy ła mu s ię amu n icja. Po tem o d s ło n ił b liźn iacze p ięćd zies iątk i, ale ju ż za ch wilę s tracił ws zy s tk ie s to p o cis k ó w. Po d erwał d zió b , a p o tem zan u rk o wał p ły tk o , jak ło s o ś p ró b u jący zerwać s ię z h aczy k a, n ab ierając p ręd k o ś ci. Po ch wili zn ó w p o d erwał J B-1 , ro zp o czy n ając p o wo ln ą ws p in aczk ę. — Teraz lep iej, co ? — s p y tał. Siln ik i mieliły p o wietrze. Samo lo t, p o zb awio n y d o d atk o weg o o b ciążen ia, p o mk n ął n ap rzó d . W d o le ro zciąg ał s ię M an h attan zamies zk an y p rzez s ied em milio n ó w o s ó b . Pewn e s to ją tam teraz n a d o le, wied ząc, że mo że to b y ć o s tatn i wid o k w ich ży ciu . M o że tak właś n ie b ęd ą ży ć lu d zie w wiek u ato mu : ciąg le s p o g ląd ać w g ó rę, zas tan awiając s ię: „Czy to ju ż?”. Wy ciąg n ął n o g ę i p o p ch n ął d źwig n ię. 7 5 mm p o cis k ws u n ął s ię d o k o mo ry . Po ło ży ł ręk ę n a d źwig n i au to maty czn eg o ład o wan ia i mo cn iej p o ciąg n ął wo lan t. Czerwo n y o d rzu to wiec ciął p o wietrze jak ży letk a. Teraz b y ł b liżej, zn aczn ie b liżej n iż p o zo s tali, a jed n ak wciąż za d alek o . M iał ty lk o p ięć p o cis k ó w, b y załatwić s p rawę. Od rzu to wiec ws p in ał s ię co raz wy żej, zataczając s ię w ro zrzed zo n y m p o wietrzu , jak ru d o wło s e zwierzę ws p in ające s ię z wy s iłk iem p o d łu g im, b łęk itn y m g o b elin ie, k tó ry o s u wał s ię o d ro b in ę p rzy k ażd y m d rg n ięciu .
Sk iero wał d zió b w g ó rę. Ws zy s tk o jak b y zn ieru ch o miało , zas ty g ło w o czek iwan iu . Dłu g a s mu g a p o cis k ó w mas zy n o wy ch s ięg n ęła k u n iemu z g o n d o li jak ramię k o ch an k i. Uru ch o mił d ziałk o . ZEZNANIE POSTERUNKOWEGO FRANCISA V. O'HOOEYA ZW. „GLINIARZ GADUŁA”, 1 5 WRZEŚNIA 1 9 4 6 R. 1 8 :4 5 Staliś my n a u licy n ied alek o Szó s tej Alei, p ró b o waliś my o p an o wać tłu m, żeb y lu d zie s ię n ie zad ep tali. Tro ch ę s ię u s p o k o ili, g d y zaczęli o g ląd ać walk ę w g ó rze. J ak iś miło ś n ik p tak ó w miał lo rn etk ę, więc mu ją s k o n fis k o wałem i o b ejrzałem mn iej więcej ws zy s tk o . Od rzu to wce n ie d awały rad y , a ten o g ień p rzeciwlo tn iczy z Bo wery też n ic n ie zd ziałał. Nad al u ważam, że n ależało b y p o d ać d o s ąd u wo js k o , b o ci g o ś cie z lo tn ictwa tak s p an ik o wali, że zap o mn ieli u s tawić o d mierzan ie czas u n a ład u n k ach i k ilk a z n ich s p ad ło n a Bro n x , i wy s ad ziło w p o wietrze całą p rzeczn icę. W k ażd y m razie ten czerwo n y o d rzu to wiec — s amo lo t Śmig a — leciał co raz wy żej. Wy d awało s ię, że wy s trzelił ws zy s tk ie p o cis k i, ale żad n y m n ie u s zk o d ził teg o b alo n u . Stałem n a u licy i n ag le p o d jech ał d o mn ie wó z s trażack i n a s y g n ale, cały p o s teru n ek i ws zy s cy o ch o tn icy , a d o wó d ca zawo łał d o mn ie, że mam ws iad ać, b o mu s imy jech ać d o zach o d n iej d zieln icy zająć s ię k aramb o lem n a d ro d ze i s p acy fik o wać zamies zk i. No to ws k o czy łem d o wo zu , ale n ad al s tarałem s ię p atrzeć, co s ię d zieje w g ó rze. Zamies zk i ju ż s ię właś ciwie s k o ń czy ły . Sy ren y p rzeciwlo tn icze n ad al wy ły , ale ws zy s cy p o p ro s tu s tali i p atrzy li w g ó rę. Do wó d ca k rzy k n ął, żeb y zap ro wad zić lu d zi d o b u d y n k ó w. Wep ch n ąłem p aru d o b ram, a p o tem zn ó w s p o jrzałem p rzez lo rn etk ę. I n iech mn ie d iab li, jeś li Śmig n ie zes trzelił p aru z ty ch b alo n ó w (s ły s załem, że u ży ł g ran atn ik a). Teraz ten s tatek zd awał s ię więk s zy , jak b y tracił wy s o k o ś ć. Ale Śmig n ie ma ju ż p o cis k ó w, a d o teg o jes t n iżej o d tamty ch , i zaczy n a zataczać k ręg i.
Zap o mn iałem d o d ać, że ten s tero wiec p rzez cały czas wali d o n ieg o z k arab in ó w i wy g ląd a jak s y lwes tro wy fajerwerk , a Śmig co ch wila o b ry wa. A p o tem zawraca s amo lo t i wp ad a p ro s to n a — jak to s ię n azy wa? — n a g o n d o lę. Złączy li s ię w lo cie. M u s iał lecieć wted y b ard zo wo ln o , res ztk ą ro zp ęd u i s amo lo t p o p ro s tu p rzy k leił s ię d o s tatk u . A wted y ten s tero wiec zaczął s ię zn iżać — n ie za s zy b k o , ty lk o tro ch ę. Po tem d o wó d ca zab rał mi lo rn etk ę, więc o s ło n iłem o czy ręk ą. Po tem b y ł jak iś b ły s k . M y ś lałem, że to to całe wy b u ch ło , więc s ch o wałem s ię p o d s amo ch ó d . Ale k ied y s p o jrzałem w g ó rę, s tero wce n ad al tam b y ły . — Uważajcie! Do ś ro d k a! — zawo łał d o wó d ca. Ws zy s cy zn ó w wp ad li w p an ik ę i ws k ak iwali p o d s amo ch o d y alb o s k ak ali z o k ien . Przez ch wilę wy g ląd ało to n o rmaln ie jak s k ecz Th ree Sto o g es . Ch wilę p ó źn iej n a całą u licę i n a Hu d s o n Termin al s p ad ły res ztk i czerwo n eg o s amo lo tu … Ws zęd zie p ełn o b y ło p ary i o g n ia. Ko k p it p ęk ł jak s k o ru p k a jaja, s k rzy d ła zg ięły s ię jak ło p atk i wen ty lato ra. Śmig d rg n ął, g d y s k afan d er p ró żn io wy zaczął s ię wy p ełn iać. Leżał zwin ięty w k łęb ek i mu s iał wy g ląd ać jak p rzerażo n y k o t. Bu rty g o n d o li ro zerwały s ię jak zas ło n k a w miejs cu , g d zie wb iły s ię s k rzy d ła o d rzu to wca. Zg n iecio n y k o k p it s zy b k o p o k ry ła wars tewk a s zro n u , w miarę jak z g o n d o li zaczął u ch o d zić tlen . Szarp n ięciem wy rwał p rzewó d tlen o wy . Przen o ś n a b u tla miała zap as p o wietrza n a p ięć min u t. Szarp ał s ię, o d p y ch ając d zió b s amo lo tu , jak b y p ró b o wał zerwać s talo we k ajd an y z rąk i n ó g . Ty ch k o mb in ezo n ó w n ie s two rzo n o d o s wo b o d n eg o p o ru s zan ia — p ilo t miał ty lk o wy s k o czy ć i p o ciąg n ąć u ch wy t s p ad o ch ro n u . Samo lo t zak o ły s ał s ię jak win d a to waro wa n a zerwan y m k ab lu . Śmig ch wy cił an ten ę rad aro wą i p o czu ł, jak łamie mu s ię w ręk u . Ch wy cił d ru g ą. M ias to ro zciąg ało s ię d ziewiętn aś cie k ilo metró w w d o le, b u d y n k i s terczały z p o wierzch n i wy s p y , u p o d ab n iając ją d o jeża. Lewy s iln ik , zmiażd żo n y i ciek n ący , o d erwał s ię i ru n ął w d ó ł. Śmig p atrzy ł, jak k u rczy mu s ię w o czach . Po wietrze b y ło fio leto we jak ś liwk a, p o s zy cie s tero wca — jas k rawe jak o g ień , a b u rta g o n d o li — zg n iecio n a n iczy m tan ia tek tu rk a. Cała k o n s tru k cja zad rżała jak wielo ry b . Kto ś p rzeleciał Śmig o wi n ad g ło wą i wy p ad ł p rzez d ziu rę w b u rcie, wlo k ąc za s o b ą p rzewo d y p rzy p o min ające mack i o ś mio rn icy . J eg o ś lad em p o leciały ś mieci
i k awałk i s tatk u p o d erwan e p o d czas g wałto wn ej d ek o mp res ji. Od rzu to wiec zwis ł n iżej. Śmig ws ad ził ręk ę w b u rtę g o n d o li, zn alazł ro zp ó rk ę. Po czu ł, że lin k a s p ad o ch ro n u zaczep ia o an ten ę rad aro wą. Samo lo t p rzek ręcił s ię w miejs cu , p o czu ł jeg o ciężar. Szarp n ął za u p rząż. Plecak o d erwał s ię z trzas k iem, wb ijając mu p as k i w ramio n a i k ro cze. Samo lo t zg iął s ię wp ó ł, jak wąż ze złaman y m k ręg o s łu p em, a p o tem o p ad ł, s k rzy d ła u n io s ły s ię i zetk n ęły p o n ad s trzas k an y m k o k p item jak u p tak a. Po tem s k ręcił s ię n a b o k i ro zp ad ł. Niżej wid n iał mały p u n k cik — czło wiek , k tó ry wy p ad ł z g o n d o li, wiru jąc n iczy m o g ro d o wy zras zacz, wciąż zmierzając w k ieru n k u mias ta. Śmig p atrzy ł, jak jeg o s amo lo t s p ad a w p rzep aś ć. Wis iał d ziewiętn aś cie k ilo metró w n ad ziemią, trzy mając s ię jed n ą ręk ą. Ch wy cił s ię lewą ręk ą za p rawy n ad g ars tek , p o d ciąg n ął s ię, aż o p arł p o d b ró d ek n a k rawęd zi, a p o tem wp ełzł d o ś ro d k a. By ło tam ty lk o d wó ch lu d zi. J ed en s ied ział p rzy s terach , d ru g i s tał p o ś ro d k u , o b o k d u żeg o o k rąg łeg o p rzed mio tu . Właś n ie wk ład ał d o n ieg o jak iś p o d łu żn y cy lin d er. Na b u rcie g o n d o li wzn o s iła s ię s trzas k an a wieży czk a s trzeln icza. Śmig s ięg n ął p o rewo lwer k alib er .3 8 trzy man y w k ab u rze n a p iers i. Wy d o b y cie b ro n i o k azało s ię p o two rn ie b o les n e, tak s amo jak b ieg w s tro n ę czło wiek a z zap aln ik iem. By li u b ran i w wy p ełn io n e s k afan d ry n u rk o we. Wy g ląd ali jak d zies ięć p iłek p lażo wy ch wep ch n ięty ch d o jed n o częś cio wej b ielizn y . Po ru s zali s ię ró wn ie wo ln o jak o n . Dło ń Śmig a zacis n ęła s ię n a ręk o jeś ci rewo lweru . Wy s zarp n ął g o z k ab u ry . Bro ń wy p ad ła mu z ręk i, o d b iła s ię o d s u fitu i wy leciała p rzez d ziu rę, k tó rą s ię wczo łg ał. M ężczy zn a p rzy s terach s trzelił d o n ieg o . Śmig u ch y lił s ię i rzu cił n a d ru g ieg o , teg o z zap aln ik iem. Ch wy cił g o za n ad g ars tek w ch wili, g d y tamten wp y ch ał zap aln ik d o s zczelin y w o k rąg ły m k an is trze. Zo b aczy ł, że całe u rząd zen ie s to i n a k lap ie w p o d ło d ze. M ężczy zn a miał ty lk o p ó ł twarzy — s p o d k ratk i wid ać b y ło p ó łk s ięży c g ład k ieg o metalu .
M ężczy zn a o b u rącz p rzy k ręcił zap aln ik . Po p rzez ro zerwan y s tro p Śmig zo b aczy ł, że k o lejn y b alo n traci p o wietrze. Po czu ł, że s p ad ają. Sp ad ali n a mias to . Ob u rącz ch wy cił zap aln ik . Statek zato czy ł s ię, a ich h ełmy s tu k n ęły o s ieb ie. Ko lejn e s zarp n ięcie rzu ciło ich w p rzeciwn e s tro n y . M ężczy zn a z p o ło wą twarzy s ięg n ął d o d źwig n i o twierającej k lap ę, n ajs zy b ciej jak mó g ł w n iep o ręczn y m k o mb in ezo n ie. Śmig ch wy cił g o za ręce. Zn ó w s ię zd erzy li, wp ad li n a k an is ter, ręce zap lątan e w s k afan d ry , zaciś n ięte n a zap aln ik u . M ężczy zn a zn ó w p ró b o wał s ięg n ąć d o d źwig n i, ale Śmig g o o d ciąg n ął. Kan is ter p rzeto czy ł s ię jak wielk a p lażo wa p iłk a. Sp o jrzał p ro s to w o k o o k aleczo n emu mężczy źn ie. Przeciwn ik s to p ami p ch n ął k an is ter z p o wro tem n a k lap ę. Zn ó w s ięg n ął d o d źwig n i. Śmig p rzek ręcił zap aln ik w d ru g ą s tro n ę. M ężczy zn a w s k afan d rze s ięg n ął za s ieb ie i wy jął co lta 0 .4 5 . Po p rawił zap aln ik i wy celo wał b ro ń w Śmig a. — Giń , Śmig u ! Giń ! — zawo łał. Po ciąg n ął za s p u s t cztery razy . ZEZNANIE POSTERUNKOWEGO FRANCISA V. O'HOOEYA, 1 5 WRZEŚNIA 1 9 4 6 R. 1 8 :4 5 (CD.) A zatem, k ied y zo b aczy łem ten s p ad ający zło m, ws zy s cy wy b ieg liś my , żeb y p o p atrzeć. Ujrzałem b iałą k ro p k ę p o d tą g o n d o lą. Zab rałem d o wó d cy lo rn etk ę. Fak ty czn ie, to b y ł s p ad o ch ro n . M iałem n ad zieję, że to Śmig wy s k o czy ł. J a wp rawd zie s ię n a ty m n ie zn am, ale wiem, że n ie mo żn a o twierać s p ad o ch ro n u n a tak iej wy s o k o ś ci. A p o tem ws zy s tk ie te s tero wce wy b u ch ły jed n o cześ n ie. Przez ch wilę jes zcze leciały , p o tem b y ł wy b u ch , a p o tem zo s tał ty lk o d y m i te ró żn e ś mieci w p o wietrzu . Lu d zie wo k ó ł zaczęli wiwato wać. Ch ło p ak zn ó w d ał rad ę — wy s ad ził w p o wietrze ten s tatek , zan im zd ąży ł zrzu cić ato mó wk ę n a M an h attan .
Do wó d ca k azał n am ws iad ać d o wo zu — p o wied ział, że s p ró b u jemy g o o d n aleźć. Ru s zy liś my i ws zy s cy s ię zas tan awialiś my , g d zie wy ląd u je. Ws zęd zie s tali lu d zie, p o ś ro d k u k aramb o li n a d ro d ze, i o g n i, i g ru zu , i ws zy s cy wiwato wali temu s p ad o ch ro n iarzo wi. Po d zies ięciu min u tach zau waży łem s mu g ę w p o wietrzu . Po zo s tałe s amo lo ty , k tó re wcześ n iej to warzy s zy ły Śmig o wi, ws zy s tk ie te mu s tan g i i th u n d erju g i. Wy g ląd ało to jak reg u larn y cy rk p o wietrzn y . J ak o ś u d ało n am s ię d o trzeć d o mo s tu p rzed ws zy s tk imi. I b ard zo d o b rze, b o ak u rat zo b aczy liś my , jak facet wp ad a d o wo d y , jak ieś s ześ ć metró w o d b rzeg u . By ł u b ran y w s k afan d er n u rk o wy , więc ws k o czy liś my d o rzek i. J a ch wy ciłem s p ad o ch ro n , a jak iś s trażak p rzewo d y i wy wlek liś my g o n a b rzeg . No có ż, o k azało s ię, że to n ie b y ł Śmig , ty lk o facet zn an y n am jak o „Zręczn y Ed d ie”. Ed ward Sh ilo h , d ro b n y zło d ziejas zek . By ł w k iep s k im s tan ie. Przy n ieś liś my k lu cz h y d rau liczn y z wo zu i zd jęliś my h ełm. Twarz miał p u rp u ro wą jak b u rak . Zan im d o leciał d o ziemi, min ęło d wad zieś cia s ied em min u t. Oczy wiś cie s tracił p rzy to mn o ś ć — tam n a g ó rze n ie b y ło d o ś ć p o wietrza — i miał o d mro żen ia, więc mu s ieli mu amp u to wać s to p ę i ws zy s tk ie p alce o p ró cz k ciu k a lewej ręk i. Ale wy s k o czy ł z teg o
s tero wca, zan im ws zy s tk o
wy b u ch ło . Zn ó w
s p o jrzeliś my w g ó rę, mieliś my n ad zieję, że zo b aczy my s p ad o ch ro n Śmig a, ale n ic, ty lk o ta wielk a, ro zmazan a s mu g a i k rążące wo k ó ł s amo lo ty . Zab raliś my Sh ilo h a d o s zp itala. To k o n iec mo jeg o rap o rtu . ZEZNANIE EDWARDA SHILOHA ZW. „ZRĘCZNYM EDDIEM ”, 1 6 WRZEŚNIA 1 9 4 6 R. (FRAGM ENTY) … ws zy s tk ie p ięć p o cis k ó w w b alo n y . Po tem u d erzy ł w n as s amo lo tem. Bu rta p o s zła. Fred i Filmo re wy p ad li b ez s p ad o ch ro n ó w. Gd y ciś n ien ie s p ad ło , led wie mo g łem s ię p o ru s zać, k o mb in ezo n b y ł s tras zn ie cias n y . Pró b o wałem p rzy p iąć s p ad o ch ro n . Wid ziałem, że d o k to r To d b ierze zap aln ik i id zie w s tro n ę b o mb y . Po czu łem, że s amo lo t o d p ad a o d g o n d o li. A p o tem s ię s p o s trzeg łem, że
w tej d ziu rze s to i Śmig . Wy jąłem s p lu wę, g d y zo b aczy łem, że k o leś d aje o g n ia. Ale wted y o n u p u ś cił g n ata i p o d s zed ł d o To d a. — Bierz g o , b ierz g o ! — wrzes zczał To d p rzez rad io . Ud ało mi s ię raz s trzelić, ale ch y b iłem, a p o tem Śmig ch wy cił To d a i tę b o mb ę. Wted y u zn ałem, że mo ja ro b o ta s k o ń czy ła s ię jak ieś p ięć min u t temu i n ie p łacą mi za n ad g o d zin y . Wy ch o d zę zza s teró w i wciąż s ły s zę k rzy k i p rzez rad io . Ci d waj tarzają s ię p o p o d ło d ze, aż w k o ń cu To d wy ciąg a s wo jeg o co lta i p ak u je w Śmig a cztery k u le, a p rzy s ięg am, że s tał b liżej n ieg o n iż ja teraz p an a. Po tem zwalili s ię n a p o k ład , a ja wy s k o czy łem p rzez d ziu rę w b u rcie. Ty lk o g łu p io zro b iłem, wiem, za s zy b k o p o ciąg n ąłem lin k ę i s p ad o ch ro n n ie o two rzy ł s ię jak n ależy , cały s ię p o s k ręcał, a ja o d p ły n ąłem. Tu ż p rzed ty m wy b u ch em. A p o tem o b u d ziłem s ię tu taj i zo b aczy łem, że mam o jed n eg o b u ta za d u żo , wie p an ? … co mó wili? Więk s zo ś ci n ie zro zu miałem. Najp ierw To d wo łał: „Bierz g o , b ierz g o ”, więc s trzeliłem. Po tem p o b ieg łem d o d ziu ry . Ob aj wrzes zczeli. Sły s załem Śmig a p rzez rad io w s k afan d rze, g d y zetk n ęli s ię h ełmami. Ch y b a co ch wilę n a s ieb ie wp ad ali, b o s ły s załem, jak o b aj d y s zą. Po tem To d wy ciąg n ął co lta i s trzelił cztery razy , k rzy cząc: „Giń , Śmig u ! Giń !”, a wted y aż p o d s k o czy łem, a o n i ch y b a mo co wali s ię jes zcze p rzez ch wilę, a p o tem u s ły s załem, jak Śmig mó wi: „J es zcze n ie mo g ę zg in ąć. Nie wid ziałem Jolsona”.
Od ś mierci Th o mas a Wo lfe'a u p ły n ęło o s iem lat, ale to b y ł d zień w jeg o s ty lu . W całej Amery ce i n a p ó łk u li p ó łn o cn ej p an o wała wó wczas ch ło d n a, p rzejrzy s ta au ra, jak zaws ze, g d y lato w k o ń cu u s tęp u je, a p o g o d ę zaczy n ają k s ztałto wać fro n ty zn ad b ieg u n a i Kan ad y , n ie Zato k i i Pacy fik u . W k o ń cu zb u d o wali Śmig o wi mo n u men t — „p o mn ik ch ło p ca, k tó ry jes zcze n ie mó g ł zg in ąć”. Zmęczo n y ży ciem d ziewiętn as to letn i weteran p o ws trzy mał s zaleń ca p rzed wy s ad zen iem M an h attan u . Gd y o p ad ły emo cje, w k o ń cu zd an o s o b ie z teg o s p rawę.
Ale zaczęto o ty m my ś leć o wiele p ó źn iej, p o d o b n ie jak o in n y ch rzeczach , jak p o wró t n a s tu d ia alb o k u p n o lo d ó wk i. Up ły n ęło d u żo czas u , zan im k to k o lwiek p rzy p o mn iał s o b ie, jak wy g ląd ało ży cie p rzed 1 5 wrześ n ia 1 9 4 6 ro k u . Gd y mies zk ań cy No weg o J o rk u s p o jrzeli w g ó rę i zo b aczy li wy b u ch ający s tero wiec, my ś leli, że ich k ło p o ty d o b ieg ły k o ń ca. Oczy wiś cie b ard zo s ię my lili, tak b ard zo jak wąż wy p ełzający n a o ś mio p as mo wą au to s trad ę. Dan iel Deck Godot jest moim drugim pilotem: biografia Śmiga Lip p in co tt, 1 9 6 3 r. Z wy s o k a p o wo li o p ad ała d ro b n a mg iełk a. Częś ć, n ies io n a wiatrem w p rąd ach s tru mien io wy ch , p o p ły n ęła n a ws ch ó d . W d o le mg ła zn ó w n ab ierała k s ztałtu i zawis ała n iczy m wirg a, z wo ln a o p ad ając n a mias to , s mu g i ro zwiewały s ię i zn ó w fo rmo wały , p ęd ząc jak lek k ie o b ło k i p rzed b u rzą. Op ad ając n a ziemię, wy d awały s zemrzący d źwięk n iczy m d elik atn y , jes ien n y d es zcz.
Śpioch
ROGER ZELAZNY I. Długa droga do domu M iał cztern aś cie lat, g d y s en s tał s ię jeg o n ajwięk s zy m wro g iem — wro g iem mro czn y m i s tras zliwy m, a o n n au czy ł s ię g o b ać, tak jak in n i b ali s ię ś mierci. Nie b y ł to efek t n erwicy an i in n y ch , b ard ziej tajemn iczy ch d o leg liwo ś ci. Nerwica zwy k le k armi s ię irracjo n aln y m lęk iem, p o d czas g d y jeg o s trach miał źró d ło w b ard zo o k reś lo n y m zjawis k u i ro zwijał s ię ró wn ie lo g iczn ie jak twierd zen ie matematy czn e. Z d ru g iej s tro n y , w jeg o ży ciu b y n ajmn iej n ie b rak o wało irracjo n aln y ch elemen tó w. Wp ro s t p rzeciwn ie. J ed n ak s trach b y ł tu s k u tk iem, n ie p rzy czy n ą. A p rzy n ajmn iej o n tak to s o b ie tłu maczy ł. Kró tk o mó wiąc, s en wy d zielan y m n a raty .
był
jeg o
p rzek leń s twem. J eg o
o s o b is ty m
p iek łem
Cro y d Cren s o n u k o ń czy ł o s iem k las s zk o ły p o d s tawo wej i n ie d o trwał d o k o ń ca d ziewiątej. Trzeb a p rzy ty m zazn aczy ć, że n ie z włas n ej win y . Nie b y ł wp rawd zie p ry mu s em, ale też n ie zn ajd o wał s ię n a s zary m k o ń cu . By ł zu p ełn ie p rzeciętn y m ch ło p cem o p rzeciętn ej b u d o wie ciała, p ieg o watej twarzy , n ieb ies k ich o czach i p ro s ty ch ciemn o b lo n d wło s ach . Lu b ił b awić s ię z k o leg ami w wo jn ę, p ó k i wo jn a s ię n ie s k o ń czy ła; wted y co raz częś ciej b awili s ię w p o licjan tó w i zło d ziei. Po d czas zab awy w wo jn ę czek ał z n ap ięciem — ch o ć n iezb y t cierp liwie — aż n ad ejd zie jeg o k o lej, b y zo s tać s ły n n y m p ilo tem Śmig iem. Po wo jn ie, g d y zaczęli b awić s ię w p o licjan tó w, zwy k le b y wał zło d ziejem. Po s zed ł d o d ziewiątej k las y , ale, p o d o b n ie jak wielu in n y ch , n ie d o trwał d o k o ń ca p ierws zeg o mies iąca n au k i. To b y ł wrzes ień 1 9 4 6 ro k u .
— Na co tak p atrzy cie? Zap amiętał to n g ło s u p an n y M ars to n , ale n ie jej wy raz twarzy , b o n ie o d wró cił
g ło wy . Częs to zd arzało s ię, że u czn io wie wy g ląd ali p rzez o k n o w czas ie lek cji, ty m częś ciej, im b ard ziej zb liżała s ię trzecia p o p o łu d n iu . J ed n ak właś ciwie n ie zd arzało s ię, b y u p o mn ian i p rzez n au czy ciela n ie o d wró cili s ię p o s p ies zn ie, u d ając zain teres o wan ie lek cją aż d o o s tatn ieg o d zwo n k a. — Na s tero wce — o d p o wied ział k ró tk o . Trzej in n i ch ło p cy i d wie d ziewczy n k i, k tó rzy ze s wo ich miejs c też mieli d o b ry wid o k , p o d o b n ie jak o n n ie o d ry wali wzro k u o d o k n a, więc p an n a M ars to n s ama s ię zaciek awiła. Po d es zła i zatrzy mała s ię w p ó ł k ro k u . Leciały wy s o k o — b y ło ich p ięć alb o s ześ ć — maleń k ie p u n k cik i n a k o ń cu ws tęg i o b ło k u p o ru s zały s ię, jak b y b y ły p o łączo n e. W p o b liżu leciał też s amo lo t, mio tając s ię w p rawo i w lewo . Cro y d p rzy p o mn iał s o b ie czarn o -b iałe u ry wk i wiad o mo ś ci, wciąż ś wieże we ws p o mn ien iach . Wy g ląd ało to tak , jak b y s amo lo t atak o wał s reb rzy s te k ro p k i. Pan n a M ars to n wp atry wała s ię w to p rzez ch wilę, p o czy m o d wró ciła s ię d o k las y . — W p o rząd k u , k o ch an i. To ty lk o … Wted y zawy ły s y ren y . Nau czy cielk a o d ru ch o wo u n io s ła i n ap ięła b ark i. — Nalo t! — k rzy k n ęła d ziewczy n k a imien iem Ch arlo tte s ied ząca w p ierws zej ławce. — Niep rawd a — o d p arł J immy Walk er, b ły s k ając k lamrami n a zęb ach . — J u ż ich n ie ro b ią. Wo jn a s ię s k o ń czy ła. — Wiem, jak wy g ląd a n alo t — u p ierała s ię Ch arlo tte. — Za k ażd y m razem b y ły s y ren y , a p o tem zaciemn ien ie… — Ale wo jn a s ię s k o ń czy ła — p rzy p o mn iał Bo b b y Trems o n . — Dzieci, d o ś ć teg o — u cięła p an n a M ars to n . — M o że to p ró b a alarmu . Ale p o tem o b ejrzała s ię i zo b aczy ła n a n ieb ie ro zb ły s k o g n ia, n im ch mu ra d y mu zas ło n iła jej wid o k n a całe s tarcie. — Zo s tań cie n a s wo ich miejs cach ! — p o leciła, g d y u czn io wie zerwali s ię z ławek i p o d b ieg li d o o k ien . — Pó jd ę d o s ek retariatu i d o wiem s ię, czy p rzep ro wad zają d ziś jak ieś n iep lan o wan e ćwiczen ia. M o żecie ro zmawiać, ale ró b cie to cich o . Wy s zła, trzas k ając w p o ś p iech u d rzwiami. Cro y d zap atrzy ł s ię n a zad y mio n e n ieb o , czek ając, aż d y m s ię ro zwieje. — To Śmig — p o wied ział d o Bo b b y 'eg o Trems o n a z s ąs ied n ieg o rzęd u . — Daj s p o k ó j — żach n ął s ię Bo b b y . — A co b y tam n ib y ro b ił? Wo jn a s ię s k o ń czy ła.
— To b y ł o d rzu to wiec. Wid ziałem je w wiad o mo ś ciach i tak s amo s ię p o ru s zały . A o n ma n ajlep s zy o d rzu to wiec. — Teraz ju ż zmy ś las z! — zawo łała Liza z ty łu s ali. Cro y d ty lk o wzru s zy ł ramio n ami. — Tam w g ó rze s ą jacy ś zło czy ń cy i o n z n imi walczy . Wid ziałem o g ień . Strzelają d o s ieb ie. Sy ren y wciąż wy ły . Z u licy d o leciał p is k o p o n , p o tem k lak s o n , a w k o ń cu g łu ch y s tu k o t zd erzen ia. — Wy p ad ek ! — wrzas n ął Bo b b y i ws zy s cy s tło czy li s ię p rzy o k n ach . Cro y d ws tał, n ie ch cąc, b y mu zas łan iali, a p o n ieważ s ied ział b lis k o , zn alazł s o b ie d o b re miejs ce. — Wg n ió tł mu ty ln y zd erzak — o cen ił J o e Sarzan n o . — Wg n ió tł mu co ? — s p y tała jak aś d ziewczy n k a. Po ch wili Cro y d o wi zd awało s ię, że u s ły s zał o d leg ły wy b u ch . Nig d zie n ie b y ło ju ż wid ać s amo lo tu . — Co to za d źwięk ? — s p y tał Bo b b y . — Ob ro n a p rzeciwlo tn icza — o d p arł Cro y d . — Po g ięło cię! — Pró b u ją zes trzelić te s tatk i, czy mk o lwiek s ą. — Ah a, jas n e. Całk iem jak w filmie. Ch mu ry zn ó w zaczęły s ię g ro mad zić w o d d ali. Ale w o s tatn iej ch wili Cro y d zn ó w zo b aczy ł o d rzu to wiec, id ący n a k u rs k o lizy jn y ze s tero wcami. Po tem d y m zn ó w zas ło n ił ws zy s tk o . — Ch o lera! — wy k rzy k n ął. — Bierz ich , Śmig ! Bo b b y ro ześ miał s ię, a wted y Cro y d g o p o p ch n ął. M o cn o . — Hej! Uważaj, g d zie s ię p ch as z! Ch ło p ak o d wró cił s ię czu jn ie, ale Bo b b y n ajwy raźn iej n ie ch ciał k o n ty n u o wać s p rzeczk i. Teraz zn ó w wy g ląd ał p rzez o k n o i ws k azy wał n a co ś p alcem. — Do k ąd ci lu d zie b ieg n ą? — Nie wiem! — Zd arzy ł s ię jak iś wy p ad ek ? — Nieee. — Patrz! Tam jes t jes zcze jed en ! Zza ro g u wy p ad ł n ieb ies k i s tu d eb ak er, o d b ił w b o k , b y o min ąć d wa n ieru ch o me
p o jazd y , i p o trącił n ad jeżd żająceg o fo rd a. Ob a s amo ch o d y zatrzy mały s ię p o d k ątem d o ru ch u . Po zo s tali k iero wcy zah amo wali, b y n a n ich n ie wp aś ć. Kilk u o p arło s ię o k lak s o n y . Stłu mio n y o d g ło s o g n ia p rzeciwlo tn iczeg o mies zał s ię z wy ciem s y ren . Lu d zie b ieg ali teraz p o u licach jak s zalen i, w o g ó le n ie zwracając u wag i n a ro zb ite s amo ch o d y . — M y ś licie, że zn ó w wy b u ch ła wo jn a? — s p y tała Ch arlo tte. — Nie wiem — o d p arł Leo . Do o g ó ln eg o zg iełk u d o łączy ł n ag le o d g ło s p o licy jn ej s y ren y . — O ran y ! Patrzcie, n ad jeżd ża n as tęp n y ! Nim jes zcze s k o ń czy ł mó wić, w ty ln y zd erzak jed n eg o z s amo ch o d ó w u d erzy ł ro zp ęd zo n y p o n tiac. Szó s tk a k iero wcó w s tan ęła n ap rzeciw s ieb ie, n iek tó rzy wy k rzy k iwali co ś ze zło ś cią, in n i p o p ro s tu co ś mó wili, czas em ws k azu jąc n a n ieb o . Po k ró tk iej ch wili ws zy s cy p o s p ies zn ie o d es zli. — To n ie s ą ćwiczen ia — s twierd ził J o e. — Wiem — p rzy tak n ął Cro y d , wp atrzo n y w miejs ce, g d zie ch mu ra aż p o ró żo wiała o d b las k u u k ry teg o w ś ro d k u o g n ia. — To ch y b a co ś b ard zo złeg o . Od s zed ł o d o k n a. — Id ę d o d o mu . — Będ zies z miał k ło p o ty — o s trzeg ła Ch arlo tte. Cro y d zerk n ął n a zeg ar. — Zało żę s ię, że p an n a M ars to n n ie wró ci p rzed d zwo n k iem — o d p arł. — J eś li n aty ch mias t s tąd n ie wy jd ę, to mo g ą n as p ó źn iej n ie wy p u ś cić, a ja n ie ch cę tu zo s tać. — J a też id ę — o d ezwał s ię J o e. — Ob aj wp ak u jecie s ię w k ło p o ty .
Bez p rzes zk ó d p rzes zli k o ry tarzem, ale g d y zb liżali s ię d o fro n to wy ch d rzwi, jak iś męs k i g ło s zawo łał: — Hej, wy d waj! Wracajcie tu taj! Cro y d p o b ieg ł n ap rzó d , n ap arł n a d rzwi b ark iem i b ieg ł d alej, n ie zatrzy mu jąc s ię an i n a ch wilę. J o e p o d ążał o k ro k za n im. Na u licy p ełn o teraz b y ło o p u s zczo n y ch s amo ch o d ó w, ciąg n ący ch s ię w o b u k ieru n k ach . W k ażd y m o k n ie, a n awet n a
d ach ach d o mó w s tali lu d zie. Więk s zo ś ć z n ich p atrzy ła w g ó rę. Cro y d ws zed ł n a ch o d n ik i s k ręcił w p rawo . M ies zk ał o s ześ ć p rzeczn ic s tąd , n a p o łu d n iu , n a o s ied lu s zereg o wcó w z lat o s iemd zies iąty ch . J o e wracał d o d o mu tą s amą d ro g ą, a w p o ło wie o d b ijał n a ws ch ó d . Zan im d o tarli d o s k rzy żo wan ia, zatrzy mała ich fala lu d zi wy p ły wająca z b o czn ej u liczk i. Niek tó rzy zmierzali n a p ó łn o c i p ró b o wali p rzep ch n ąć s ię p rzez tłu m, in n i zmierzali n a p o łu d n ie. Gd zieś z p rzo d u d o b ieg ł ich o d g ło s p rzek leń s tw, a p o tem wy b u ch ła b ó jk a. J o e wy ciąg n ął ręk ę i s zarp n ął jak ieg o ś p rzech o d n ia za u b ran ie. M ężczy zn a g wałto wn ie o d s u n ął ręk ę, a p o tem s p o jrzał w d ó ł. — Co tu s ię d zieje? — wy k rzy k n ął J o e. — Ch y b a jak aś b o mb a — o d p arł tamten . — Śmig p ró b o wał p o ws trzy mać ty ch , co ch cieli ją zrzu cić. Ws zy s cy wy lecieli w p o wietrze, a teraz to ś wiń s two mo że w k ażd ej ch wili wy b u ch n ąć. M o że to ato mó wk a. — A g d zie s p ad ło ? — s p y tał Cro y d . M ężczy zn a ws k azał n a p ó łn o cn y zach ó d . — Tam. Po tem n iezn ajo my zn ik n ął; d o jrzał s zczelin ę w tłu mie i s zy b k o p rzep ch n ął s ię n ap rzó d . — Cro y d , wies z co ? M o że u d a s ię n am d o s tać n a d ru g ą s tro n ę, jeś li p rzejd ziemy p o mas ce teg o wo zu . Cro y d s k in ął g ło wą i ws p iął s ię n a jes zcze ciep łą mas k ę s zareg o d o d g e'a. Kiero wca zak lął, ale d rzwi miał zab lo k o wan e p rzez n ap ierające ciała, d rzwi o d s tro n y p as ażera o twierały s ię ty lk o n a k ilk a cen ty metró w, p o tem o p ierały s ię o zd erzak tak s ó wk i. Ch ło p cy o b es zli tak s ó wk ę i p rzes zli ś ro d k iem s k rzy żo wan ia, p o k o n u jąc p rzy ty m jes zcze d wie p rzes zk o d y . Po ś ro d k u s ąs ied n iej p rzeczn icy ru ch n ieco zelżał i wy g ląd ało n a to , że z p rzo d u jes t ju ż całk iem czy s to . Ch ło p cy rzu cili s ię b ieg iem, p o czy m s tan ęli jak wry ci. Na ch o d n ik u leżał mężczy zn a ws trząs an y k o n wu ls jami. Ręce i g ło wę miał s p u ch n ięte jak melo n y , a s k ó rę ciemn o czerwo n ą, p rawie fio leto wą. Po ch wili k rew p o ciek ła mu z u s zu , o czo d o łó w i zza p azn o k ci. — M atk o Bo s k a! — wy k rzy k n ął J o e, co fając s ię o d ru ch o wo . — Co mu s ię s tało ? — Nie wiem — o d p arł Cro y d . — Lep iej n ie p o d ch o d zić. Przejd źmy p o s amo ch o d ach .
Do tarcie d o k o lejn ej p rzeczn icy zab rało im d zies ięć min u t. Gd zieś p o d ro d ze zau waży li, że o d jak ieg o ś czas u ju ż n ie s ły ch ać s trzałó w, p rzeciwlo tn icze, p o licy jn e i k lak s o n y wciąż wy ły o g łu s zająco .
ch o ć
s y ren y
— Czu ję d y m — s twierd ził Cro y d . — J a też. J eś li teraz wy b u ch n ie p o żar, żad n a s traż s ię d o n ieg o n ie p rzeb ije. — Całe mias to mo że s p ło n ąć. — M o że n ie ws zęd zie jes t tak źle. — Zało żę s ię, że jes t. Brn ąc wciąż n ap rzó d , zary li s ię w tłu mie, k tó ry wep ch n ął ich w b o czn ą u licę. — Tęd y n ie p rzejd ziemy ! — k rzy k n ął Cro y d . Ale za ch wilę to ju ż b y ło b ez zn aczen ia, b o o taczająca ich lu d zk a mas a zas ty g ła w miejs cu . — M y ś lis z, że zd o łamy zn ó w p rzejś ć p o s amo ch o d ach ? — s p y tał J o e. — M o żemy s p ró b o wać. Ud ało im s ię, ty le że ty m razem, g d y s zli z p o wro tem d o s k rzy żo wan ia, p o ru s zali s ię wo ln iej, b o in n i p rzech o d n ie zmierzali w tę s amą s tro n ę. Cro y d d o s trzeg ł za s zy b ą jak iś g ad zi p y s k i p o k ry te łu s k ą d ło n ie zaciś n ięte n a k iero wn icy wy rwan ej z k o lu mn y . Kiero wca z wo ln a o s u n ął s ię n a b o k . Sp o g ląd ając w g ó rę, zo b aczy ł s łu p d y mu b ijący zn ad b u d y n k ó w n a p ó łn o cn y m ws ch o d zie. Gd y d o tarli d o s k rzy żo wan ia, n ie b y ło ju ż d o k ąd iś ć. Lu d zie s tali w miejs cu , k o ły s ząc s ię i n ap ierając n a s ieb ie. Od czas u d o czas u k to ś k rzy czał. Cro y d miał o ch o tę s ię ro zp łak ać, ale wied ział, że to n ic n ie d a. Zacis n ął zęb y i zad rżał. — Co zro b imy ? — s p y tał J o eg o . — J eś li u tk n iemy tu n a n o c, mo żemy wy b ić s zy b ę w p u s ty m s amo ch o d zie i tam s ię p rzes p ać. — Ch cę d o d o mu ! — J a też. Zo b aczmy , jak d alek o d a s ię d o jś ć. Prawie p rzez g o d zin ę b rn ęli n ap rzó d , ale u d ało im s ię p o k o n ać ty lk o jed n ą p rzeczn icę. Kiero wcy wrzes zczeli i walili w o k n a, g d y ch ło p cy ws p in ali s ię n a d ach y ich p o jazd ó w. In n e b y ły p u s te. W k ilk u zn ajd o wało s ię co ś , n a co s tarali s ię n ie p atrzeć. Ru ch n a ch o d n ik u wy g ląd ał co raz g ro źn iej. Teraz zro b ił s ię s zy b k i i g ło ś n y , ro zb rzmiewający k rzy k ami, p ełen k ró tk ich b ó jek i p o walo n y ch ciał, k tó re s p y ch an o d o b ram alb o n a jezd n ię. Gd y zamilk ły s y ren y , n as tąp iło k ró tk ie wah an ie. Kto ś zaczął k rzy czeć p rzez meg afo n , ale s tał za d alek o i n ie d ało s ię n ic u s ły s zeć,
z wy jątk iem s ło wa „mo s ty ”. Pan ik a p rzy b rała n a s ile. Cro y d zo b aczy ł, jak jak aś k o b ieta s p ad a z d ach u b u d y n k u , i o d wró cił wzro k , zan im u d erzy ła w ziemię. Wo k ó ł u n o s ił s ię zap ach d y mu , ale n ig d zie w o k o licy n ie wid ział żad n eg o o g n ia. Gd zieś z p rzo d u tłu m zatrzy mał s ię g wałto wn ie, a p o tem co fn ął, g d y jak aś s y lwetk a — n ie wid ział, k o b ieta czy mężczy zn a — wy b u ch ła p ło mien iem. Cro y d wś lizg n ął s ię n a jezd n ię p o międ zy d wa s amo ch o d y i zaczek ał n a k o leg ę. — J o e, b o ję s ię jak ch o lera — p rzy zn ał. — M o że wczo łg ajmy s ię p o d s amo ch ó d i p o czek ajmy , aż to ws zy s tk o s ię s k o ń czy . — M y ś lałem o ty m — o d p o wied ział J o e. — Ale co b ęd zie, jeś li jak iś p ło n ący b u d y n ek zwali s ię n a ten s amo ch ó d ? — J ezu ! — M u s imy iś ć d alej. M o żes z p ó jś ć d o mn ie, mo że d ro g a b ęd zie łatwiejs za. Cro y d zo b aczy ł, jak jed en z p rzech o d n ió w d rep cze w miejs cu , jak b y tań czy ł. Rwał n a s o b ie u b ran ie. Po tem zaczął zmien iać k s ztałt. Kto ś z p rzo d u zaczął wy ć. Brzęk n ęło tłu czo n e s zk ło . W ciąg u k o lejn ej p ó ł g o d zin y ru ch zelżał, o s iąg ając n atężen ie, k tó re w in n y ch o k o liczn o ś ciach mo żn a b y n azwać n o rmaln y m. Lu d zie alb o d o tarli d o celu , alb o s k iero wali s ię w in n e rejo n y mias ta. Teraz trzeb a b y ło p rzeb ijać s ię międ zy tru p ami. Twarze zza s zy b zn ik n ęły . Na d ach ach n ie b y ło ju ż n ik o g o . Klak s o n y ro zleg ały s ię ju ż ty lk o s p o rad y czn ie. Ob aj ch ło p cy p rzy s tan ęli n a ro g u . Od ch wili wy jś cia ze s zk o ły p rzeb y li trzy s k rzy żo wan ia i p rzes zli p rzez u licę. — J a tu o d b ijam — s twierd ził J o e. — Ch ces z iś ć ze mn ą czy id zies z d alej? Cro y d s p o jrzał p rzed s ieb ie. — Teraz wy g ląd a lep iej. Ch y b a d am s o b ie rad ę. — To d o zo b aczen ia. — Ah a, o k ej. J o e p o s p ies zn ie s k ręcił w lewo . Cro y d s p o jrzał jeg o ś lad em i ru s zy ł w s wo ją s tro n ę. Gd zieś d alek o n a p rzed zie jak iś czło wiek wy p ad ł z d rzwi, k rzy cząc p rzeraźliwie. Zd awał s ię ro s n ąć w o czach , a jeg o ru ch y s tawały s ię co raz b ard ziej ch ao ty czn e. Po tem ek s p lo d o wał. Cro y d p rzy lg n ął p lecami d o ś cian y i p atrzy ł o s łu p iały . Serce waliło mu jak s zalo n e. Zn ó w u s ły s zał meg afo n , ty m razem g d zieś z zach o d u i ty m razem b rzmiało to wy raźn iej: — M o s ty s ą zamk n ięte d la ru ch u p ies zeg o i s amo ch o d o weg o . Pro s zę n ie
k o rzy s tać z mo s tó w. Pro s zę wró cić d o d o mó w. Po wtarzam: mo s ty s ą zamk n ięte. Cro y d ru s zy ł n ap rzó d . Gd zieś n a ws ch o d zie wy ła jed n a, s amo tn a s y ren a. Nad jeg o g ło wą n is k o p rzeleciał s amo lo t; ch ło p ak o d wró cił wzro k i p rzy s p ies zy ł k ro k u . Zo b aczy ł k łęb y d y mu u n o s zące s ię n ad u licą i zo rien to wał s ię, że b iją zn ad g ło wy k o b iety s ied zącej n a p ro g u d o mu , z twarzą u k ry tą w d ło n iach . Zd awała s ię k u rczy ć w o czach , a p o tem u p ad ła z g ło ś n y m k lek o tem. Cro y d zacis n ął p ięś ci i s zed ł d alej. Z b o czn ej u liczk i wy jech ała wo js k o wa ciężaró wk a. Cro y d n aty ch mias t p rzy p ad ł d o s zo ferk i. Z s ied zen ia p as ażera wy ch y liła s ię g ło wa w h ełmie. — Co tu ro b is z, s y n u ? — Id ę d o d o mu . — Czy li g d zie? Po k azał ręk ą. — Dwie p rzeczn ice w tamtą s tro n ę. — To wracaj p ro s to d o d o mu . — Co s ię d zieje, p ro s zę p an a? — M amy s tan wo jen n y . Ws zy s cy mają wejś ć d o b u d y n k ó w. I lep iej n ie o twierać o k ien . — Dlaczeg o ? — Ch y b a wy b u ch ła jak aś b o mb a b io lo g iczn a. Nik t n ie jes t p ewien . — Czy to Śmig … ? — Śmig n ie ży je. Pró b o wał ich p o ws trzy mać. Łzy n ap ły n ęły Cro y d o wi d o o czu . — Id ź p ro s to d o d o mu , s ły s zy s z? Ciężaró wk a p rzejech ała p rzez s k rzy żo wan ie i ru s zy ła n a zach ó d . Cro y d p o b ieg ł p rzed s ieb ie, p o czy m zatrzy mał s ię, g d y d o tarł n a ch o d n ik . Ws trząs n ął n im d res zcz. Nag le zd ał s o b ie s p rawę, jak b ard zo b o lą g o o b tarte k o lan a, k tó re zad rap ał, ws p in ając s ię n a s amo ch o d y . Przetarł o czy . By ło mu p o two rn ie zimn o . Zatrzy mał s ię w p o ło wie d ro g i i ziewn ął k ilk a razy . Czu ł s ię tak i zmęczo n y . Zn ó w zaczął iś ć. Sto p y miał ciężs ze n iż k ied y k o lwiek . Od p o czął ch wilę, o p arty o d rzewo . Wted y u s ły s zał jęk . Gd y s p o jrzał w g ó rę, zd ał s o b ie s p rawę, że to wcale n ie d rzewo . By ło wy s o k ie, b rązo we, u k o rzen io n e i wrzecio n o wate, ale b lis k o wierzch o łk a zn ajd o wała s ię p o ciąg ła lu d zk a twarz i to s tamtąd d o b ieg ał jęk . Gd y o d ch o d ził, jed n a z g ałęzi u s zczy p n ęła g o w ramię, ale s twó r b y ł s łab y i Cro y d ju ż p o k ilk u k ro k ach zn alazł s ię p o za jeg o zas ięg iem. Sam jęk n ął. Sk rzy żo wan ie zd awało s ię o d leg łe o całe k ilo metry ,
a za n im b y ło jes zcze jed n o . Teraz ziewał ju ż b ez p rzerwy , a p rzek s ztałco n y ś wiat n ag le p rzes tał g o zad ziwiać. Co z teg o , że jak iś facet p rzelaty wał p rzez ś cian y b u d y n k ó w? Co z teg o , że p o p rawej s tro n ie ro zlewała s ię k ału ża z lu d zk ą twarzą? J es zcze więcej ciał… Przewró co n y s amo ch ó d … Sterta p o p io łu … Zerwan e d ru ty telefo n iczn e… Do tarł d o s k rzy żo wan ia, o p arł s ię o latarn ię i p o wo li o s u n ął s ię n a ziemię. M iał o ch o tę zamk n ąć o czy , ale wy tłu maczy ł s o b ie, że to g łu p ie. Przecież mies zk ał tu ż o b o k , jes zcze k ilk a k ro k ó w i p rześ p i s ię we włas n y m łó żk u . Ch wy cił s ię latarn i i p o d ciąg n ął s ię w g ó rę, zn ó w s tając n a n o g i. J es zcze jed n a p rzeczn ica… Do tarł n a s wo ją u licę, ś wiat k o ły s ał mu s ię p rzed o czami. J u ż n awet wid ział d rzwi d o d o mu … Us ły s zał zg rzy t o twieran eg o o k n a, k to ś zawo łał g o p o imien iu . Po d n ió s ł wzro k . Z g ó ry s p o g ląd ała n a n ieg o Ellen , có rk a s ąs iad ó w. — Twó j tata n ie ży je! To o k ro p n e, tak mi p rzy k ro ! M iał o ch o tę s ię ro zp łak ać, ale n ie mó g ł — ziewan ie k o mp letn ie g o wy czerp ało . Op arł s ię o d rzwi i zad zwo n ił. Klu cz, k tó ry miał w k ies zen i, zd awał s ię tak o d leg ły … Gd y jeg o b rat Carl o two rzy ł, Cro y d u p ad ł mu p o d n o g i i o d k ry ł, że n ie mo że ws tać. — Tak i jes tem zmęczo n y — p o wied ział i zamk n ął o czy .
II. Zabójca we śnie Dzieciń s two Cro y d a s k o ń czy ło s ię, g d y s p ał, p ierws zeg o d n ia ep o k i d zik ich k art. Zan im s ię o b u d ził, min ęły p rawie cztery ty g o d n ie, a g d y s ię o b u d ził, zd awał s ię ró wn ie o d mien io n y jak o taczający g o ś wiat. By ł n ie ty lk o o p iętn aś cie cen ty metró w wy żs zy , s iln iejs zy n iż k to k o lwiek , k o g o wcześ n iej zn ał, ale i p o ro ś n ięty d ro b n y m, ru d y m wło s iem. Gd y s p o g ląd ał n a s ieb ie w lu s trze, o d k ry ł, że n awet to wło s ie p o s iad a n ieco d zien n e właś ciwo ś ci. Z o b rzy d zen iem p o my ś lał o jeg o ru d y m k o lo rze, a o n o n aty ch mias t zaczęło s ię zmien iać, aż p rzy b rało b arwę jas n y b lo n d . Całe ciało p rzes zy ło mu p rzy ty m p rzy jemn e mro wien ie. Zain try g o wan y , zaży czy ł s o b ie zielen i i tak s ię s tało . M ro wien ie p rzy p o min ało teraz wib ru jącą falę. Po my ś lał o czern i i p o czern iał. Po tem zn ó w zb lad ł, ale ty m razem n ie zatrzy mał s ię n a jas n y m b lo n d zie. Bled s zy , b led s zy , k red o wo b iały , alb in o s . J es zcze b led s zy . Gd zie p rzeb ieg ała g ran ica? Zaczął zn ik ać. Zo b aczy ł k afelk i
p o k ry wające ś cian ę za jeg o p lecami, w lu s trze wid n iał jes zcze ty lk o lek k i zary s s y lwetk i. J es zcze b led s zy … Zn ik n ął. Un ió s ł ręce d o twarzy i n ie zo b aczy ł n iczeg o . Po d n ió s ł mo k rą ś ciereczk ę i p rzy ło ży ł d o p iers i. On a też zro b iła s ię p rzejrzy s ta, ch o ć wciąż czu ł jej wilg o ć. W k o ń cu p o wró cił d o jas n eg o b lo n d u — u zn ał to za n ajb ard ziej ak cep to waln y k o lo r. Wb ił s ię w s wo je n ajlu źn iejs ze d żin s y i zielo n ą flan elo wą k o s zu lę, k tó rej n ie mó g ł d o k o ń ca zap iąć. Umierał z g ło d u . Na zeg arze w k o ry tarzu b y ła trzecia w n o cy . Zajrzał d o p o k o i matk i i ro d zeń s twa, ale n ie ch ciał ich b u d zić. W p o jemn ik u leżało p ó ł b o ch en k a ch leb a, k tó ry Cro y d ro zd arł g o ły mi ręk ami, p ak u jąc wielk ie k awałk i d o u s t i n awet n ie żu jąc ich p o rząd n ie. Tro ch ę zwo ln ił d o p iero , g d y u g ry zł s ię w p alec. W lo d ó wce zn alazł k awałek węd lin y i tró jk ącik s era, i zjad ł o b a. Wy p ił też litr mlek a. Na lad zie leżały d wa jab łk a — s ch ru p ał o b a, p rzes zu k u jąc s zafk i. Pu d ełk o k rak ers ó w. Sześ ć cias teczek . Po żarł ws zy s tk o . Pó ł s ło ik a mas ła o rzech o weg o . Wy jad ł je ły żeczk ą. To ws zy s tk o . Ne mó g ł zn aleźć ju ż n ic więcej, a wciąż b y ł s tras zliwie g ło d n y . Do p iero teraz u ś wiad o mił s o b ie o g ro m tej u czty . W cały m d o mu n ie b y ło ju ż an i o k ru s zk a. A co , jeś li w mieś cie p an o wał g łó d ? J eś li p rzy wró co n o racjo n o wan ie? Właś n ie p o zb awił ws zy s tk ich d o mo wn ik ó w jed zen ia. M u s iał zd o b y ć więcej, i d la n ich , i d la s ieb ie. Przes zed ł d o s alo n u i wy jrzał p rzez o k n o . Ulica b y ła całk iem p u s ta. Przy p o mn iał s o b ie, że żo łn ierz ws p o min ał co ś o s tan ie wo jen n y m — czy o n n ad al o b o wiązy wał? Ile właś ciwie s p ał? M iał wrażen ie, że d łu g o . Otwo rzy ł d rzwi i p o czu ł n a s k ó rze ch łó d n o cy . J ed n a z o calały ch latarn i p rześ wiecała p rzez n ag ie g ałęzie p o b lis k ieg o d rzewa. W d n iu k atas tro fy n a d rzewach b y ło jes zcze tro ch ę liś ci. Cro y d wy jął zap as o wy k lu cz z s zu flad y s to lik a, wy s zed ł n a zewn ątrz i zamk n ął za s o b ą d rzwi. Wied ział, że s to p n ie p o win n y b y ć zimn e, ale wcale teg o n ie czu ł, ch o ć b y ł b o s o . Wted y s ię zatrzy mał i wy co fał w cień . Tro ch ę p rzerażało g o , że zu p ełn ie n ie wied ział, co s ię tam k ry je. Un ió s ł ręce d o ś wiatła latarn i. — Bled s zy , b led s zy , b led s zy … Gd y zn ik n ęły , p o p atrzy ł w d ó ł. Wy g ląd ało to tak , jak b y n ic z n ieg o n ie zo s tało , n ie licząc ch arak tery s ty czn eg o mro wien ia.
Po tem p o s p ies zy ł u licą, czu jąc, jak wy p ełn ia g o p o tężn a en erg ia. Dziwn a d rzewo p o d o b n a is to ta, k tó rą wid ział p rzy s ąs ied n im s k rzy żo wan iu , zn ik n ęła. Ulice b y ły ju ż p rzejezd n e, ch o ć w ry n s zto k ach walało s ię s p o ro ś mieci, a p rawie k ażd y s amo ch ó d n o s ił ś lad y u s zk o d zeń . Zd awało s ię, że k ażd y b u d y n ek , jak i mijał p o d ro d ze, ma p rzy n ajmn iej jed n o o k n o zab ite d es k ami lu b p rzy k ry te tek tu rą. Z k ilk u d rzew zo s tały ty lk o p o trzas k an e k ik u ty , a metalo wy zn ak n a s ąs ied n im s k rzy żo wan iu b y ł wy g ięty p o d k ątem. Cro y d p rzy s p ies zy ł k ro k u , zd ziwio n y , jak s zy b k o mu s ię id zie. Zo b aczy ł, że b u d y n ek s zk o ły jes t zu p ełn ie n ieu s zk o d zo n y , n ie licząc k ilk u ro zb ity ch s zy b . Po s zed ł d alej. Od wied ził trzy s k lep y s p o ży wcze — ws zy s tk ie zary g lo wan e n a g łu ch o z tab liczk ą ZAM KNIĘTE DO ODWOŁANIA. Sp ró b o wał włamać s ię d o trzecieg o . Po p ch n ięte ramien iem d es k i właś ciwie n ie s tawiły o p o ru . Od n alazł włączn ik ś wiatła i ro zejrzał s ię wo k ó ł. Sk lep b y ł jed n ą wielk ą ru in ą, zo s tał też d o k ład n ie s p ląd ro wan y . Ru s zy ł w s tro n ę cen tru m, mijając s zk ielety s p alo n y ch b u d y n k ó w. Z jed n eg o z n ich d o leciały g ło s y — jed en mru k liwy , d ru g i wy s o k i i ś p iewn y . Za ch wilę w ś ro d k u zalś n ił o ś lep iający b ły s k i ro zleg ł s ię k rzy k . J ed n o cześ n ie ru n ęła częś ć mu ru , ceg ły p o s y p ały s ię n a ch o d n ik za p lecami Cro y d a. Nie wid ział p o wo d u , b y s p rawd zać, co to b y ło . Czas ami miał też wrażen ie, że s ły s zy g ło s y d o b ieg ające s p o d k ratek k an alizacy jn y ch . Tej n o cy p rzewęd ro wał całe k ilo metry i aż d o Times Sq u are n ie zd awał s o b ie s p rawy , że k to ś g o ś led zi. Z p o czątk u miał wrażen ie, że to ty lk o d u ży p ies . Ale g d y zwierzę p o d es zło b liżej, zau waży ł, że jeg o p y s k u k ład a s ię w lu d zk ie ry s y . Zatrzy mał s ię i s p o jrzał mu w o czy . Zwierzę u s iad ło w o d leg ło ś ci trzech metró w o d n ieg o i p rzy jrzało mu s ię u ważn ie. — J es teś jed n y m z n as — mru k n ął. — Wid zis z mn ie? — Nie. Wy czu wam. — Czeg o s zu k as z? — J ed zen ia. — J a też. — Po k ażę ci, g d zie jes t. Ale mu s is z mi o d p alić d ziałk ę. — W p o rząd k u . Pro wad ź. Pies p o p ro wad ził g o d o o b s zaru o d g ro d zo n eg o p las tik o wą taś mą, g d zie zap ark o wało k ilk a wo js k o wy ch ciężaró wek . Cro y d n aliczy ł ich d zies ięć. Wo k ó ł n ich
u wijali s ię lu b o d p o czy wali lu d zie w mu n d u rach . — Co tu s ię d zieje? — Pó źn iej p o g ad amy . Paczk i z ży wn o ś cią s ą w czterech wo zach p o lewej. Bez p ro b lemu p rzek ro czy li g ran icę, o b es zli p o jazd , wy jęli n aręcze p aczek i wy co fali s ię w in n y m k ieru n k u . Dwie p rzeczn ice d alej Cro y d n a p o wró t zro b ił s ię wid zialn y , a p o tem wraz z p s o -czło wiek iem p rzy s tąp ili d o o b żars twa. J eg o n o wy zn ajo my — p rzed s tawił s ię jak o Ben tley — o p o wied ział mu , co s ię s tało w o s tatn ich ty g o d n iach p o ś mierci Śmig a, g d y Cro y d p o g rążo n y b y ł we ś n ie. Ch ło p ak d o wied ział s ię o u cieczce d o J ers ey , o ro zru ch ach , s tan ie wo jen n y m, o Tak izjan ach i o d zies iątk ach ty s ięcy o fiar wiru s a. Ben tley ws p o mn iał tak że o tran s fo rmacjach , jak ie p rzech o d zili o calen i — s zczęś ciarze i p ech o wcy . — Ty jes teś s zczęś ciarzem — zak o ń czy ł. — Wcale n ie jes tem zad o wo lo n y . — Przy n ajmn iej wy g ląd as z jak czło wiek . — By łeś ju ż z ty m u d o k to ra Tach io n a? — Nie. J es t zb y t zajęty . Ale k ied y ś tam p ó jd ę. — J a p ewn ie też p o win ien em. — M o że. — J ak to „mo że”? — A p o co miałb y ś s ię zmien iać? Wy ciąg n ąłeś s zczęś liwą k artę. M o żes z s o b ie załatwić ws zy s tk o , co ty lk o ch ces z. — Krad zieżą? — M amy ciężk ie czas y . Trzeb a s o b ie rad zić w ży ciu . — M o że. — Po k ażę ci, g d zie zn aleźć jak ieś ciu ch y w two im ro zmiarze. — Gd zie? — Tu ż za ro g iem. — Ok ej. Cro y d b ez tru d u włamał s ię d o ws k azan eg o s k lep u z o d zieżą. Po tem zn ó w zn ik n ął i wró cił u k raś ć jes zcze k ilk a p aczek z jed zen iem. Ben tley b ieg ł k o ło n ieg o p rzez całą d ro g ę d o d o mu . — M as z co ś p rzeciwk o , że d o trzy mam ci to warzy s twa? — Nie. — Ch ciałb y m wied zieć, g d zie mies zk as z. M o g ę d ać ci cy n k , g d y zn ajd ę co ś
d o b reg o . — Tak ? — Przy d ałb y mi s ię k u mp el, k tó ry p o trafi mn ie n ak armić. M y ś lis z, że mo żemy s ię tak u mó wić? — M y ś lę, że tak .
W ciąg u k ilk u k o lejn y ch d n i Cro y d s zy b k o zo s tał g łó wn y m ży wicielem ro d zin y . J eg o b rat i s io s tra n ie p y tali, s k ąd ma jed zen ie alb o s k ąd b io rą s ię p ien iąd ze, k tó re p rzy n o s i z n o cn y ch wy cieczek . J eg o matk a, p o g rążo n a w ro zp aczy p o ś mierci ich o jca, p y tała jes zcze mn iej. Ben tley , k tó ry zn alazł s o b ie leg o wis k o g d zieś w o k o licy , zo s tał jeg o p rzewo d n ik iem i men to rem. Cro y d zaczął mu s ię zwierzać tak że z in n y ch p ro b lemó w. — M o że p o win ien em p ó jś ć d o teg o lek arza, o k tó ry m wcześ n iej ws p o mn iałeś — s twierd ził k tó reg o ś d n ia, s tawiając n a ziemi zg rzewk ę p u s zek i p rzy s iad ając n a n iej ciężk o . — Do Tach io n a? — s p y tał Ben tley , p rzeciąg ając s ię zu p ełn ie n ie p o p s iemu . — Ah a. — A co s ię d zieje? — Nie mo g ę s p ać. M in ęło p ięć d n i, o d k ąd o b u d ziłem s ię o d mien io n y , i o d teg o czas u w o g ó le n ie s p ałem. — No i co ? Co w ty m złeg o ? Więcej czas u d o wy k o rzy s tan ia. — Ale jes tem ju ż tro ch ę zmęczo n y i mimo to n ad al n ie mo g ę s p ać. — Z czas em ci to p rzejd zie. Nie ma s en s u zawracać lek arzo m g ło wy . A n awet jeś li Tach io n cię p rzy jmie, to s zan s e n a s k u teczn ą k u rację s ą jak jed en d o trzech czy czterech . — Sk ąd wies z? — Bo b y łem u n ieg o . — Och ? Cro y d u g ry zł jab łk o . — Będ zies z s ię leczy ł? — s p y tał p o ch wili. — J eś li s ię o d ważę — o d p arł Ben tley . — Kto ch ciałb y s p ęd zić całe ży cie jak o p ies ? Do teg o wcale n ie s p rawd zam s ię w tej ro li. O właś n ie: jak b ęd ziemy
p rzech o d zić k o ło s k lep u d la zwierząt, włam s ię d o ś ro d k a i u k rad n ij mi o b ro żę p rzeciwp ch eln ą. — J as n e. Wies z, tak s ię zas tan awiam… J eś li w k o ń cu zas n ę, to czy b ęd ę s p ał tak d łu g o jak p o p rzed n io ? Ben tley p ró b o wał wzru s zy ć ramio n ami, w k o ń cu d ał s o b ie s p o k ó j. — Nie wiad o mo . — Kto s ię wted y zajmie mo ją ro d zin ą? Alb o to b ą? — Hm, ro zu miem, o co ci ch o d zi. J eś li p rzes tan ies z wy ch o d zić w n o cy , to o d czek am jak iś czas , a p o tem p ó jd ę n a leczen ie. Lep iej zg ro mad ź tro ch ę o s zczęd n o ś ci, tak n a ws zelk i wy p ad ek . J u ż n ied łu g o lu d zie s ię u s p o k o ją, a p ien iąd ze zaws ze p o trafią p rzemó wić d o ro zs ąd k u . — M as z rację. — J es teś ch o lern ie s iln y . Po trafiłb y ś ro zerwać s ejf? — M o że? Nie wiem. — Zró b my ek s p ery men t p o d ro d ze. Zn am jed n o d o b re miejs ce. — Ok ej. — … i tro ch ę p ro s zk u n a p ch ły .
Zaczęło s ię k tó reg o ś ran k a. Ak u rat czy tał co ś p rzy ś n iad an iu , g d y n ag le p o czu ł, że n ie mo że o p an o wać ziewan ia. Gd y ws tał o d s to łu , k o ń czy n y miał d ziwn ie ciężk ie. Ws p iął s ię p o s ch o d ach , ws zed ł d o p o k o ju Carla i o b u d ził g o , p o trząs ając za ramię. — So s ięs ało , Cro y d ? — wy b ełk o tał tamten . — Ch ce mi s ię s p ać. — To ś p ij. — M in ęło s p o ro czas u . M o że ty m razem też b ęd ę tak d łu g o s p ał. — Och . — M as z tu tro ch ę p ien ięd zy , żeb y ś mó g ł zad b ać o ws zy s tk o . Wies z, tak n a ws zelk i wy p ad ek . Otwo rzy ł g ó rn ą s zu flad ę s zafk i i wep ch n ął g ru b y p lik b an k n o tó w p o międ zy s k arp etk i. — Cro y d … eee, s k ąd wziąłeś ty le p ien ięd zy ? — Nie two ja s p rawa. Śp ij d alej.
Po tem wró cił d o p o k o ju , ro zeb rał s ię i wczo łg ał d o łó żk a. Zn ó w b y ło mu b ard zo zimn o .
Gd y s ię o b u d ził, g ałęzie d rzew b y ły p o k ry te s zro n em. Wy jrzał p rzez o k n o i zo b aczy ł, że ziemię p o k ry wa g ru b a wars twa ś n ieg u , ro zciąg ająca s ię p o d o ło wian y m n ieb em. Dło ń , k tó rą o p arł o p arap et, b y ła s zero k a i ś n iad a, z k ró tk imi, g ru b y mi p alcami. Sp o g ląd ając w lu s tro , o d k ry ł, że ma jak ieś s to s ześ ćd zies iąt p ięć cen ty metró w wzro s tu , jes t p o tężn ie zb u d o wan y , ma ciemn e o czy i wło s y , a n a n o g ach jak ieś s tward n iałe wy ro s tk i, p rzy p o min ające p o d łu żn e b lizn y . Po d o b n e zn amio n a o d k ry ł też n a b ark ach , p lecach i s zy i. Po k wad ran s ie zo rien to wał s ię, że jes t w s tan ie tak b ard zo p o d n ieś ć temp eratu rę włas n eg o ciała, że ręczn ik trzy man y w d ło n i zap ala s ię o g n iem. Zaled wie k ilk a min u t wcześ n iej zo rien to wał s ię, że mo że wy wo łać ciep ło , teraz całe jeg o ciało lś n iło żarem. Zro b iło mu s ię tro ch ę g łu p io , g d y zo b aczy ł o d cis k s to p y wy to p io n y w lin o leu m i d ziu rę wy p alo n ą d ru g ą n o g ą w d y wan ik u łazien k o wy m. Ty m razem w k u ch n i b y ło mn ó s two p ro d u k tó w, jad ł więc b ez p rzerwy p rzez g o d zin ę, zan im s k u rcze g ło d u tro ch ę zelżały . Wło ży ł s p o d n ie i b lu zę o d d res u i p o my ś lał, że jeś li p o k ażd y m ś n ie jeg o wy g ląd b ęd zie p rzech o d ził tak d ras ty czn e zmian y , to b ęd zie mu s iał s k o mp leto wać s o b ie n ap rawd ę d u ży zes taw u b rań . Ty m razem n ie mu s iał k raś ć jed zen ia. Śmierteln e żn iwo zeb ran e p rzez tajemn iczeg o wiru s a s p o wo d o wało n ad wy żk i w mag azy n ach . Sk lep y zn ó w d ziałały , a o b ieg to waró w mn iej więcej wró cił d o n o rmy . J eg o matk a s p ęd zała więk s zo ś ć czas u w k o ś ciele, a Carl i Clau d ia wró cili d o s zk o ły . Cro y d wied ział, że s am n ig d y n ie d o k o ń czy n au k i. Wciąż mieli d o ś ć p ien ięd zy , ale zau waży ł, że ty m razem s p ał o d ziewięć d n i d łu żej i u zn ał, że warto o d ło ży ć zap as y g o tó wk i. By ł ciek aw, czy zd o ła ro zg rzać d ło ń n a ty le, b y p rzep alić d rzwi s ejfu . Po p rzed n io s tras zn ie s ię n amęczy ł, ro zd zierając g o ręk ami — mało b rak o wało , a p o d d ałb y s ię p rzed k o ń cem — a p rzecież Ben tley zap ewn iał g o wcześ n iej, że to „tak a d u ża, alu min io wa p u s zk a”. Wy s zed ł n a zewn ątrz, b y p o ćwiczy ć n a g alwan izo wan ej ru rze. Os tro żn ie zap lan o wał s wó j s k o k , ale źle o cen ił s y tu ację. M u s iał o two rzy ć aż o s iem s ejfó w, zan im zd o b y ł s en s o wn ą ilo ś ć p ien ięd zy . W więk s zo ś ci z n ich leżały
s ame p ap iery — o b ecn ie b ezwarto ś cio we. Wied ział też, że u ru ch o mił k ilk a alarmó w, i to g o tro ch ę martwiło . M iał n ad zieję, że we ś n ie zmien iły mu s ię też o d cis k i p alcó w. Po ru s zał s ię n ajs zy b ciej, jak mó g ł, i tro ch ę żało wał, że n ie ma z n im Ben tley a. Po d ejrzewał, że p s o -czło wiek wied ziałb y , co ro b ić. Kilk a razy zas u g ero wał, że jeg o d awn a p ro fes ja o b ejmo wała rzeczy n ie d o k o ń ca leg aln e. Dn i mijały zn aczn ie s zy b ciej, n iżb y ch ciał. Ku p ił s o b ie cały zes taw lu źn y ch , u n iwers aln y ch ciu ch ó w. No cami s p acero wał p o mieś cie, o b s erwu jąc p o s tęp u jące p race p o rząd k o we i u s u wan ie zn is zczeń . Starał s ię zd o b y wać jak n ajwięcej wiad o mo ś ci: o mieś cie, o ś wiecie. Nietru d n o b y ło u wierzy ć w o p o wieś ć o p rzy b y s zu z k o s mo s u , g d y ws zęd zie wo k ó ł wid ać b y ło efek ty d ziałan ia wiru s a. Zaczep ił jak ieg o ś czło wiek a z b ło n ą międ zy p alcami, w o waln y m k lo s zu n a g ło wie, i s p y tał, g d zie mó g łb y zn aleźć d o k to ra Tach io n a. Niezn ajo my p o d y k to wał mu ad res i n u mer telefo n u . Cro y d s ch o wał k artk ę d o p o rtfela, ale n ie zad zwo n ił. A co , jeś li ten lek arz g o zb ad a, p o wie, że to żad en p ro b lem, i wy leczy jeg o p rzy p ad ło ś ć? Nik t in n y w ro d zin ie n ie b y ł teraz w s tan ie zarab iać n a ży cie. W k o ń cu n ad s zed ł d zień , g d y zn o wu wzró s ł mu ap ety t — p o d ejrzewał, że jeg o ciało mo że s ię s zy k o wać n a k o lejn ą zmia n ę. Ty m razem u ważn ie o b s erwo wał ws zy s tk ie s y mp to my . Do p iero n as tęp n eg o d n ia ch wy ciły g o d res zcze i p o czu ł n ad ciąg ającą s en n o ś ć. Zo s tawił liś cik p o zo s tały m d o mo wn ik o m, b o ak u rat n ie b y ło ich w d o mu . Ty m razem zamk n ął d rzwi n a k lu cz, b o d o wied ział s ię, że ro d zin a o b s erwo wała g o , g d y s p ał, k ied y ś n awet p rzy p ro wad zili lek ark ę. Po wy s łu ch an iu całej h is to rii k o b ieta ro zs ąd n ie d o rad ziła im, b y p o p ro s tu p o zwo lili mu s ię wy s p ać. Zas u g ero wała też, b y p o p rzeb u d zen iu u d ał s ię d o d o k to ra Tach io n a, ale jeg o matk a zg u b iła g d zieś k artk ę, n a k tó rej zap is ała jeg o n amiary . Pan i Cren s o n b y wała o s tatn io co raz b ard ziej n ieo b ecn a d u ch em. Zn ó w p rzy ś n ił mu s ię ten s am s en — ty m razem zd ał s o b ie s p rawę, że to n ie p ierws zy raz, i zd o łał g o zap amiętać. We ś n ie p rzep ełn iał g o g o rączk o wy lęk , jak tamteg o d n ia, g d y p o raz o s tatn i wró cił ze s zk o ły d o d o mu . Szed ł p u s tą u licą o zmierzch u . Co ś p o ru s zy ło mu s ię za p lecami, a wted y o d wró cił s ię i s p o jrzał. Zews ząd , z b ram, s amo ch o d ó w i s tu d zien ek wy ch o d zili lu d zie i ws zy s cy g ap ili s ię n a n ieg o , p o d ch o d ząc co raz b liżej. Ru s zy ł n ap rzó d , a wted y ro zleg ło s ię co ś p rzy p o min ające zb io ro we wes tch n ien ie. Gd y zn ó w s ię o b ejrzał, p rześ lad o wcy zmierzali w jeg o s tro n ę, z twarzami wy k rzy wio n y mi zło ś cią. Rzu cił s ię b ieg iem, p ewien , że ch cą g o zamo rd o wać. Tłu m p o d ążał za n im…
Gd y s ię o b u d ził, wy g ląd ał o b rzy d liwie i n ie miał żad n y ch s p ecjaln y ch mo cy . By ł ły s y , miał ciało p o k ry te s zaro zielo n ą łu s k ą i wy d łu żo n y p y s k . J eg o p alce b y ły d łu g ie i zao p atrzo n e w d o d atk o we s tawy , o czy — żó łte i p rzecięte p io n o wy mi źren icami. J eś li zb y t d łu g o s tał wy p ro s to wan y , b o lały g o u d a i k rzy ż. Zd ecy d o wan ie łatwiej b y ło mu ch o d zić n a czwo rak ach . Gd y k rzy k n ął, p rzerażo n y s wo im wy g ląd em, z u s t wy d o b y ło s ię s y czen ie. Do p iero wczes n y m wieczo rem u s ły s zał g ło s y n a p arterze. Otwo rzy ł d rzwi i zawo łał g ło ś n o . Clau d ia i Carl n aty ch mias t p rzy b ieg li. Cro y d p rzy mk n ął d rzwi tak , b y zo s tała ty lk o wąs k a s zczelin a. — Cro y d ? Ws zy s tk o w p o rząd k u ? — s p y tał Carl. — Tak i n ie — s y k n ął. — Ws zy s tk o b ęd zie d o b rze, ale u mieram z g ło d u . Przy n ieś cie co ś d o jed zen ia. Du żo ! — Co s ię s tało ? — d o p y ty wała s ię Clau d ia. — Czemu n ie ch ces z wy jś ć? — Pó źn iej! Po g ad amy p ó źn iej! Teraz d ajcie jeś ć! Po tem o d mó wił o p u s zczen ia p o k o ju . Ro d zeń s two p rzy n o s iło mu p o s iłk i, g azety i czas o p is ma. Cro y d s łu ch ał rad ia i p rzemierzał p o k ó j n a czwo rak ach . Ty m razem s en zd awał mu s ię wy b awien iem. Du żo leżał n a p lecach , mając n ad zieję, że w ten s p o s ó b g o p rzy s p ies zy , ale zach o wał p rzy to mn o ś ć p rzez więk s zo ś ć ty g o d n ia. Gd y zn ó w s ię o b u d ził, miał p o n ad metr o s iemd zies iąt wzro s tu , ciemn e wło s y i całk iem p rzy s to jn e ry s y . By ł ró wn ie s iln y jak p rzed tem, ale wy g ląd ało n a to , że p o za ty m n ie miał żad n y ch s zczeg ó ln y ch mo cy . A p rzy n ajmn iej s ąd ził tak aż d o mo men tu , g d y p o ś lizg n ął s ię n a s ch o d ach w b ieg u d o k u ch n i i u n ik n ął u p ad k u , lewitu jąc w p o wietrzu . J ak iś czas p ó źn iej d o s trzeg ł k artk ę wy p is an ą p is mem Clau d ii i p rzy p iętą d o d rzwi jeg o p o k o ju . By ł to n u mer telefo n u p o d p is an y „Ben tley ”. Cro y d s ch o wał k artk ę d o p o rtfela. Najp ierw mu s iał wy k o n ać in n y telefo n .
Do k to r Tach io n s p o jrzał mu w o czy i u ś miech n ął s ię lek k o . — M o g ło b y ć g o rzej. Prawie ro zb awiła g o ta d iag n o za.
— Go rzej, to zn aczy jak ? — No có ż, mo g łeś wy ciąg n ąć d żo k era. — A co ja wy ciąg n ąłem, d o k to rze? — J es teś jed n y m z n ajciek aws zy ch p rzy p ad k ó w, jak ie wid ziałem d o tej p o ry . U ws zy s tk ich in n y ch p acjen tó w mu tacja p o p ro s tu d o b ieg a k o ń ca i alb o zab ija ch o reg o , alb o g o zmien ia — n a lep s ze lu b n a g o rs ze. W two im p rzy p ad k u … n ajlep s zą an alo g ię s tan o wiłab y ch y b a ziems k a ch o ro b a, k tó rą n azy wacie malarią. Wiru s p rzy czajo n y w two im o rg an izmie co jak iś czas d o p ro wad za d o p o n o wn ej in fek cji. — Raz ju ż wy ciąg n ąłem d żo k era… — Tak , i to mo że s ię p o wtó rzy ć. Ale w p rzeciwień s twie d o p o zo s tały ch mo żes z to p rzeczek ać. Wy s tarczy , że s ię p rześ p is z. — Nie ch cę ju ż n ig d y zmien ić s ię w p o two ra. M ó g łb y mi p an zap ewn ić ch o ciaż ty le? — Ob awiam s ię, że n ie. To częś ć o b jawó w tej ch o ro b y . M o g ę zlik wid o wać ty lk o cało ś ć. — A s zan s e n a wy leczen ie s ą jak jed en d o trzech czy czterech ? — Kto ci to p o wied ział? — Dżo k er imien iem Ben tley . Przy p o min ał p s a. — Ku racja Ben tley a to jed en z mo ich s u k ces ó w. Teraz wy g ląd a ju ż n o rmaln ie. Właś ciwie to wy s zed ł s tąd całk iem n ied awn o . — Nap rawd ę? Do b rze wied zieć, że k o mu ś s ię u d ało . Tach io n o d wró cił wzro k . — Tak — o d p o wied ział p o d łu żs zej ch wili. — M o g ę p an a o co ś zap y tać? — Tak ? — J eś li zmien iam s ię ty lk o we ś n ie, to czy zd o łam tro ch ę o d wlec p rzemian ę, jeś li zach o wam p rzy to mn o ś ć? — Hm, ro zu miem, d o czeg o zmierzas z. Tak , jak iś s ty mu lan t n a p ewn o b y ją o p ó źn ił. J eś li p o czu jes z s en n o ś ć g d zieś n a zewn ątrz, k ilk a filiżan ek k awy p ewn ie p o zwo li ci d o trzeć d o d o mu . — Nie ma czeg o ś mo cn iejs zeg o ? Co ś , co p o zwo liło b y ją o d ło ży ć n a d łu żs zy czas ? — Oczy wiś cie, is tn ieją s iln iejs ze s ty mu lan ty , n a p rzy k ład amfetamin a. Ale mo g ą
b y ć n ieb ezp ieczn e d la zd ro wia, jeś li b ęd zies z je s to s o wać za d łu g o alb o weźmies z za d u żo n araz. — W jak im s en s ie n ieb ezp ieczn e? — M o g ą p o wo d o wać n erwo wo ś ć, iry tację alb o ag res ję. Pó źn iej mo że n as tąp ić p s y ch o za to k s y czn a, h alu cy n acje i atak i p aran o i. — M o żn a zwario wać? — Tak . — Ale p rzecież mo g ę o d s tawić p ro ch y , zan im d o teg o d o jd zie, p rawd a? — To ch y b a n ie tak ie łatwe. — Nie ch ciałb y m zn ó w zo s tać p o two rem alb o … Wp rawd zie n ie mó wił p an n ic tak ieg o , ale czy mo g ę p o p ro s tu u mrzeć we ś n ie? — J es t tak a mo żliwo ś ć. To s tras zn y wiru s . Ale p rzeży łeś ju ż k ilk a atak ó w, co s u g eru je, że two je ciało ju ż n au czy ło s ię, co ro b ić. Nie martwiłb y m s ię ty m b ez p o trzeb y … — Najb ard ziej martwią mn ie te d żo k ery . — Ob awiam s ię, że n ies tety mu s is z ży ć z tą ś wiad o mo ś cią. — J as n e. Dzięk u ję, d o k to rze. — Wo lałb y m, żeb y ś n as tęp n y m razem p rzy s zed ł d o Szp itala M o u n t Sin ai, g d y ty lk o p o czu jes z n ad ch o d zącą p rzemian ę. Ch ętn ie o b ejrzałb y m, jak ro zwija s ię ten p ro ces . — Wo lałb y m n ie. Tach io n s k in ął g ło wą. — To mo że p o p rzeb u d zen iu ? — M o że — zg o d ził s ię Cro y d i u ś cis n ął d ło ń lek arzo wi. — Ah a, jes zcze jed n o . Pan ie d o k to rze, jak s ię n azy wał ten s ty mu lan t?
Po d ro d ze zajrzał d o ro d zin y Sarzan n o , b o n ie wid ział J o eg o o d czas u tamteg o p o p o łu d n ia w s ierp n iu , g d y wracali razem ze s zk o ły . Ko n ieczn o ś ć zao p atrzen ia ro d zin y b ard zo o g ran iczy ła jeg o wo ln y czas . Pan i Sarzan n o u ch y liła lek k o d rzwi i zmierzy ła g o n ieu fn y m wzro k iem. Nawet g d y s ię p rzed s tawił i wy jaś n ił, d laczeg o tak wy g ląd a, n ad al n ie ch ciała wp u ś cić g o d o ś ro d k a.
— J o e też s ię zmien ił — p o wied ziała w k o ń cu . — Tak ? W jak i s p o s ó b ? — Zmien ił s ię. Po p ro s tu . Od ejd ź. Zamk n ęła d rzwi b ez p o żeg n an ia. Cro y d zn ó w zap u k ał, ale n ie b y ło o d p o wied zi. W k o ń cu o d s zed ł, ws zed ł d o b aru i zjad ł trzy s tek i, b o n ie mó g ł zro b ić n ic in n eg o .
Cro y d p rzy jrzał s ię Ben tley o wi — d ro b n emu mężczy źn ie o lis iej twarzy i ro zb ieg an y ch o czk ach — i s twierd ził, że tran s fo rmacja jed n ak zach o wała p ewn ą s p ó jn o ś ć z jeg o wcześ n iejs zy m wy g ląd em. Tamten też zag ap ił s ię o twarcie, p o czy m s p y tał: — To n ap rawd ę ty , Cro y d ? — Ah a. — Wejd ź, u s iąd ź. Weź s o b ie p iwo . M amy d u żo d o o mó wien ia. Od s zed ł n a b o k , wp u s zczając Cro y d a d o p rzes tro n n eg o , jas n o u meb lo wan eg o mies zk an ia. — Wy leczy łem s ię i wró ciłem d o in teres ó w. Kiep s k o id ą. A co u cieb ie? Cro y d o p o wied ział mu o s wo ich p rzemian ach i mo cach , p o wtó rzy ł też s wo ją ro zmo wę z Tach io n em. Nie zd rad ził ty lk o s wo jeg o p rawd ziweg o wiek u — ws zy s tk ie jeg o d o ty ch czas o we p o s taci wy g ląd ały d o ro ś le. Bał s ię, że Ben tley s traci d o n ieg o zau fan ie, g d y d o wie s ię, że jes t ty lk o n as to latk iem. — Zle s ię zab rałeś d o tej ro b o ty — s twierd ził d ro b n y czło wieczek . Zap alił p ap iero s a, zaciąg n ął s ię i ro zk as zlał. — Włażen ie n a ś lep o to n ie jes t meto d a. Za k ażd y m razem mu s is z n ajp ierw u ło ży ć p lan d o s to s o wan y d o s wo jej u miejętn o ś ci. M ó wis z, że ty m razem p o trafis z latać? — Tak . — Do b ra. W wieżo wcach n a wy żs zy ch p iętrach jes t d u żo miejs c, k tó re wy d ają s ię całk iem b ezp ieczn e. Ty m razem weźmiemy s ię d o n ich . M as z rewelacy jn e waru n k i. Nawet jeś li k to ś cię zo b aczy , to i tak b ez zn aczen ia. Nas tęp n y m razem b ęd zies z ju ż wy g ląd ał in aczej. — A ty załatwis z mi tę amfetamin ę?
— Ile ty lk o ch ces z. Wró ć ju tro o tej s amej p o rze, n a ty m s amy m p rzy s tan k u . M o że załatwię n am jak ąś ro b o tę. Przy n io s ę ci też p ro ch y . — Dzięk i, Ben tley . — Ch o ciaż ty le mo g ę d la cieb ie zro b ić. Zo b aczy s z, jeś li b ęd ziemy s ię trzy mać razem, zb ijemy majątek .
Ben tley d o b rze zap lan o wał ak cję i trzy d n i p ó źn iej Cro y d p rzy n ió s ł d o d o mu więcej p ien ięd zy n iż k ied y k o lwiek . Więk s zo ś ć z teg o o d d ał Carlo wi, k tó ry zarząd zał teraz d o mo wy mi fin an s ami. — Przejd źmy s ię, co ? — zap ro p o n o wał b rat, ch o wając p lik b an k n o tó w za k s iążk ami i s p o jrzał wy mo wn ie w s tro n ę s alo n u , g d zie s ied ziała ich matk a. Cro y d s k in ął g ło wą. — J as n e. — Od jak ieg o ś czas u wy d aje mi s ię, że jes teś d u żo s tars zy — p o wied ział Carl, k tó ry s am miał p rawie o s iemn aś cie lat, g d y ty lk o wy s zli n a u licę. — Czu ję s ię d u żo s tars zy . — Nie wiem, s k ąd b ierzes z te p ien iąd ze… — Lep iej, żeb y ś n ie wied ział. — W p o rząd k u . Nie b ard zo mo g ę n arzek ać, w k o ń cu s am też z teg o ży ję. Ale mu s zę ci p o wied zieć co ś o mamie. Od czas u ś mierci taty … zaczęła o d p ły wać. Nie wid ziałeś jes zcze, jak b ard zo jes t z n ią źle, ak u rat p rzes p ałeś n ajg o rs ze. J u ż trzy razy zd arzy ło s ię, że p o p ro s tu ws tała w n o cy i wy s zła n a zewn ątrz w s amej k o s zu li, i d o teg o b o s o . W lu ty m, ro zu mies z? Zaczęła ch o d zić p o o k o licy , jak b y s zu k ała taty . Na s zczęś cie za k ażd y m razem k to ś z s ąs iad ó w ją wy p atrzy ł i p rzy p ro wad ził z p o wro tem. Ciąg le p y tała p an ią Bran d t, czy n ie wid ziała taty . Ro zmawiałem ju ż z p aro ma lek arzami. Uważają, że p o win n iś my ją n a jak iś czas o d d ać d o d o mu o p iek i. Clau d ia też s ię z ty m zg ad za. Nie zd o łamy p iln o wać jej b ez p rzerwy , a n ie mo żemy jej zo s tawić s amej, b o jes zcze zro b i s o b ie k rzy wd ę. Po rad zimy s o b ie z Clau d ią we d wó jk ę. Ale to b ęd zie d ro g o k o s zto wało . — Zd o b ęd ę więcej p ien ięd zy — o b iecał Cro y d .
Gd y w k o ń cu o d n alazł Ben tley a i p o wied ział, że n ied łu g o trzeb a b ęd zie zro b ić n as tęp n y s k o k , mały czło wieczek wy d awał s ię zad o wo lo n y . Po p rzed n io Cro y d raczej wzb ran iał s ię p rzed k o lejn y mi ak cjami. — Daj mi k ilk a d n i, żeb y co ś wy h aczy ć i o g arn ąć temat — p o wied ział. — Zg ło s zę s ię d o cieb ie. — Ah a, jas n e. Nas tęp n eg o d n ia Cro y d o d k ry ł, że ap ety t mu wzró s ł, o d czas u d o czas u ziewał. Wziął jed n ą p as ty lk ę. Zad ziałała lep iej, n iż s ię s p o d ziewał. Og arn ęło g o b ard zo p rzy jemn e u czu cie. Nie mó g ł s o b ie p rzy p o mn ieć, k ied y o s tatn io b y ł tak i s zczęś liwy . Nag le ws zy s tk o zaczęło s ię u k ład ać jak n ależy . Ws zy s tk ie jeg o ru ch y zd awały s ię p ły n n e i p ełn e wd zięk u . By ł b ard ziej czu jn y , b ard ziej s p o s trzeg awczy n iż k ied y k o lwiek . A co n ajważn iejs ze — wcale n ie b y ł s en n y . Do p iero wieczo rem to wrażen ie zaczęło u s tęp o wać, więc wziął k o lejn ą p as ty lk ę. Gd y zad ziałała, p o czu ł s ię tak cu d o wn ie, że wy s zed ł n a zewn ątrz, b y p o lewito wać w ch ło d n y m marco wy m p o wietrzu p o międ zy jas n y mi k o n s telacjami miejs k ich ś wiateł i ty ch w g ó rze, czu jąc s ię, jak b y n ag le p o s iad ł k lu cz d o p rawd ziweg o s en s u is tn ien ia. Przez ch wilę p o my ś lał o p o wietrzn ej b itwie Śmig a i p o d leciał n ad ru in y Hu d s o n Termin al, k tó ry s p ło n ął d o s zczętn ie, g d y ru n ął n a n ieg o s amo lo t. J ak iś czas temu p rzeczy tał, że mają tam wzn ieś ć mo n u men t n a cześ ć d zieln eg o lo tn ik a. Czy tak właś n ie s ię czu ł, k ied y s p ad ał? Zn iży ł lo t, n u rk u jąc p o międ zy b u d y n k ami. Czas em p rzy s iad ał n a d ach u , s k ak ał i wzb ijał s ię w p o wietrze w o s tatn iej ch wili. Za k tó ry mś razem d o s trzeg ł d wó ch lu d zi p rzy g ląd ający ch mu s ię z o twarty ch d rzwi. Z jak ieg o ś p o wo d u , k tó reg o d o k o ń ca n ie ro zu miał, n ag le g o to ziry to wało . Wró cił d o d o mu i wziął s ię d o s p rzątan ia. Po u k ład ał s tare czas o p is ma w s to s y i związał s zn u rk iem, o p ró żn ił k o s ze, p o zamiatał i u my ł p o d ło g ę, u my ł też ws zy s tk ie n aczy n ia w zlewie. Cztero k ro tn ie b rał p ó źn iej to rb y ze ś mieciami i leciał n ad Eas t Riv er, b y wrzu cić je d o wo d y (o p ró żn ian ie ś mietn ik ó w n ie o d b y wało s ię wted y zb y t reg u larn ie). Od k u rzy ł p ó łk i, a o ś wicie wziął s ię d o p o lero wan ia s reb er. Po tem p rzerzu cił s ię n a my cie o k ien . Zu p ełn ie n ies p o d ziewan ie p o czu ł s ię n ag le b ard zo s łab y i zn ó w d o s tał d res zczy . Wied ział, co to o zn acza, więc wziął k o lejn ą tab letk ę i n as tawił ek s p res p rzelewo wy . M ijały k o lejn e min u ty . Tru d n o mu b y ło u s iąś ć wy g o d n ie. Zan iep o k o iło g o mro wien ie w ręk ach . Umy ł je k ilk ak ro tn ie, ale b ez s k u tk u . W k o ń cu wziął k o lejn ą p as ty lk ę. Wp atry wał s ię w tarczę zeg ara, s łu ch ając ciu rk an ia ek s p res u . Gd y k awa b y ła
g o to wa, d res zcze i mro wien ie n ag le u s tąp iły . Po czu ł s ię zn aczn ie lep iej. Gd y p ił k awę, zn ó w p o my ś lał o ty ch lu d ziach s to jący ch w wejś ciu . Co o n i tam ro b ili? Czy żb y s ię z n ieg o ś miali? Po czu ł n ag ły p rzy p ły w g n iewu , ch o ć n awet n ie wid ział ich twarzy . Patrzy li n a n ieg o ! Gd y b y k amien iem…
mieli więcej czas u , mo g lib y
rzu cić
Po trząs n ął g ło wą. Nie, to id io ty czn e. Przecież to ty lk o d wó ch facetó w. Po czu ł, że ma o ch o tę wy jś ć, p o ch o d zić p o mieś cie, mo że n awet zn o wu p o latać. Ale g d y b y wy s zed ł, mó g łb y p rzeg ap ić telefo n o d Ben tley a. Zaczął p rzech ad zać s ię p o p o k o ju . Pró b o wał czy tać, ale ty m razem n ie mó g ł s ię s k u p ić. W k o ń cu s am zad zwo n ił. — M as z ju ż co ś ? — zap y tał. — J es zcze n ie. A czemu ci tak s p ies zn o ? — Zaczy n am b y ć s en n y . Wies z, co to zn aczy ? — Eee… tak . Brałeś ju ż d rag i? — M h m. Nie d ało s ię in aczej. — W p o rząd k u . Słu ch aj, o s zczęd zaj je, jak ty lk o mo żes z, d o b ra? Ro zp raco wu ję p arę tro p ó w. Sp ró b u ję zo rg an izo wać co ś n a ju tro . J eś li s ię n ie u d a, to p rzes tań b rać i id ź s p ać. Zro b imy to in n y m razem. J as n e? — Ch cę to zro b ić jak n ajs zy b ciej. — Po g ad amy ju tro . Uważaj n a s ieb ie. Cro y d wy s zed ł z d o mu . Dzień b y ł p o ch mu rn y , n a ziemi wid ać b y ło p łaty ś n ieg u i zamarzn ięte k ału że. Zd ał s o b ie s p rawę, że o d wczo raj n ic n ie jad ł. Uzn ał, że to ch y b a n ied o b rze, b io rąc p o d u wag ę, jak i miał zwy k le ap ety t. To pewnie te pastylki — p o my ś lał. Zn alazł jak iś b ar i p o s tan o wił, że wmu s i w s ieb ie ch o ć tro ch ę jed zen ia. Ale p o tem o d k ry ł, że wcale n ie ma o ch o ty s iad ać w miejs cu p ełn y m lu d zi. Sama my ś l o tak im tłu mie b y ła n iep o k o jąca. Nie, lep iej wziąć co ś n a wy n o s … Gd y zmierzał w s tro n ę b aru , z p o b lis k iej b ramy d o leciał jak iś g ło s . Od wró cił s ię tak s zy b k o , że n iezn ajo my co fn ął s ię o d ru ch o wo i u n ió s ł d ło n ie. — Sp o k o jn ie… — wy k rztu s ił. Cro y d s am s ię co fn ął. — Przep ras zam. M ężczy zn a miał n a s o b ie b rązo wy p łas zcz z p o s tawio n y m k o łn ierzem. Na g ło wę wło ży ł k ap elu s z i n as u n ął g o tak n is k o , jak ty lk o mó g ł, n ie zas łan iając całk iem o czu . Stał z p o ch y lo n ą g ło wą, a jed n ak Cro y d zau waży ł, że ma zak rzy wio n y d zió b zamias t n o s a i n ien atu raln ie lś n iącą cerę.
— Czy mó g łb y mi p an p o mó c? — s p y tał, s taran n ie wy mawiając s ło wa. — Co p an u p o trzeb a? — J ed zen ia. Cro y d o d ru ch o wo s ięg n ął d o k ies zen i. — Nie, n ie. Zle mn ie p an zro zu miał. M am p ien iąd ze. Ale z tak im wy g ląd em n ie mo g ę p o p ro s tu wejś ć d o ś ro d k a, n ik t mn ie n ie o b s łu ży . Dam p an u p ien iąd ze i n iech p an k u p i mi k ilk a h amb u rg eró w, d o b rze? — W p o rząd k u , i tak miałem tam wejś ć. Zjed li je p o tem, s ied ząc we d wó ch n a ławce. Cro y d b y ł zafas cy n o wan y d żo k erami, zwłas zcza o d k ąd d o wied ział s ię, że s am ma z n imi co ś ws p ó ln eg o . Zaczął s ię zas tan awiać, co s am b ęd zie jad ł, jeś li k tó reg o ś d n ia o b u d zi s ię w jak iejś o b rzy d liwej p o s taci, a w d o mu n ik o g o n ie b ęd zie. — Rzad k o o d d alam s ię tak b ard zo o d cen tru m — p rzy zn ał n iezn ajo my . — Ale miałem tu s p rawę d o załatwien ia. — A g d zie p an zwy k le p rzeb y wa? — Na Bo wery jes t n as s p o ro . Tam n ik t n as n ie zaczep ia. Nieważn e, jak wy g ląd as z, zaws ze o b s łu żą cię we ws zy s tk ich lo k alach . Nik o g o to n ie o b ch o d zi. — Ch ce p an p o wied zieć, że lu d zie… p ró b u ją p an a p o b ić? M ężczy zn a zaś miał s ię k ró tk o , p is k liwie. — Wies z, mło d y , lu d zie wcale n ie s ą mili. Sam zo b aczy s z, jak ju ż ich lep iej p o zn as z. — Od p ro wad zę p an a. — M o żes z s am o b erwać. — Zary zy k u ję. Trzech mężczy zn s ied zący ch n a ławce o b ejrzało s ię za n imi, g d y p rzech o d zili. Dwie p rzeczn ice wcześ n iej Cro y d p o łk n ął k o lejn e d wie p as ty lk i (d wie p rzeczn ice? Tak n ied awn o ?). Nie ch ciał, b y p o d czas s p aceru z n o wy m zn ajo my m — n azy wał s ię J o h n , a p rzy n ajmn iej tak k azał n a s ieb ie mó wić — zn ó w złap ały g o d res zcze, więc n a ws zelk i wy p ad ek wziął jes zcze d wie, żeb y złag o d zić n ad ejś cie k o lejn eg o d o łk a. Gd y ty lk o d o s trzeg ł d wó jk ę lu d zi p o d ążający ch za n imi, wied ział, że k n u ją co ś złeg o , i mięś n ie b ark ó w n ap ięły mu s ię s ame. Zacis n ął p ięś ci w k ies zen iach . — Ku k u ry k u ! — zawo łał jed en . Cro y d zaczął s ię o d wracać, ale J o h n d o tk n ął jeg o ramien ia. — Ch o d ź.
Szli d alej. Natręci p o d ążali za n imi. — Ćwir, ćwir, ćwir! — wy k rzy k n ął k tó ry ś z n ich . — Kwa, k wa! — d o d ał d ru g i. Za ch wilę n ied o p ałek p ap iero s a p rzeleciał Cro y d o wi n ad g ło wą i wy ląd o wał p rzed n im n a ch o d n ik u . — Hej, ty ! Ty tam, z ty m cu d ak iem! Ciężk a d ło ń o p ad ła mu n a ramię. Cro y d s ięg n ął, ch wy cił d ło ń i ś cis n ął. Ko ś ci wy d ały s erię cich y ch trzas k ó w, a mężczy zn a zaczął k rzy czeć. Krzy k u cich ł g wałto wn ie, g d y Cro y d p u ś cił ręk ę i u d erzy ł n ap as tn ik a w twarz, p o walając g o n a u licę. Dru g i wy mierzy ł mu cio s w g ło wę, k tó ry Cro y d zb ił ru ch em ręk i, jed n o cześ n ie o d wracając p rzeciwn ik a twarzą d o s ieb ie. Wted y s ięg n ął lewą ręk ą, ch wy cił mężczy zn ę za k lap y k u rtk i, o win ął materiał wo k ó ł p ięś ci i u n ió s ł g o w g ó rę n a d wie s to p y . Waln ął p lecami p rzeciwn ik a o ceg lan y mu r, p o czy m u wo ln ił g o z u ś cis k u . M ężczy zn a o s u n ął s ię n a ziemię i tak ju ż zo s tał. Os tatn i z n ich d o b y ł n o ża, mio tając p rzek leń s twa p rzez zaciś n ięte zęb y . Cro y d o d czek ał, aż p o d ejd zie b liżej, p o czy m u n ió s ł s ię o p o n ad metr i k o p n ął g o w twarz. Przeciwn ik ru n ął p lecami n a ch o d n ik . Cro y d p rzeleciał d o p rzo d u i z ro zmach em wy ląd o wał mu n a b rzu ch u . Ko p n ął p o rzu co n y n ó ż d o ry n s zto k a, a p o tem o d wró cił s ię i o d s zed ł. — J es teś as em — s twierd ził p o d łu żs zej ch wili J o h n . — Nie zaws ze — o d p arł Cro y d . — Czas em jes tem d żo k erem. Zmien iam s ię p o k ażd y m p rzeb u d zen iu . — Nie mu s iałeś b ić ich tak mo cn o . — Racja. M o g łem jes zcze mo cn iej. J eś li o d tąd n as ze ży cie ma tak wy g ląd ać, to p o win n iś my s o b ie p o mag ać. — Ah a. Dzięk i. — Słu ch aj, ch ciałb y m, żeb y ś p o k azał mi to miejs ce n a Bo wery , tam g d zie n ik t n as n ie zaczep i. M o że k ied y ś s ię tam p rzejd ę. — J as n e. Bard zo ch ętn ie. — J es tem Cro y d Cren s o n . C-r-e-n -s -o -n . Zap amiętaj, d o b rze? J eś li p rzy n as tęp n y m s p o tk an iu b ęd ę wy g ląd ał in aczej, to ju ż wies z d laczeg o . — Zap amiętam. J o h n zab rał g o d o p aru b aró w, p o k azał mu miejs có wk i d żo k eró w. Przed s tawił g o
s ześ ciu s wo im zn ajo my m, ws zy s cy b y li o k ru tn ie zd efo rmo wan i. Cro y d d o b rze p amiętał s wo ją jas zczu rzą fazę i u ś cis n ął ws zy s tk ie p o d s u n ięte k o ń czy n y . Sp y tał, czy czeg o ś im p o trzeb a, ale o n i ty lk o p o trząs ali g ło wami. Wied ział, że jeg o wy g ląd p rzemawia p rzeciwk o n iemu . — Do b ran o c — p o wied ział jes zcze i o d leciał.
Strach , że o calen i mies zk ań cy p rzy g ląd ają mu s ię z u k ry cia, jes zcze s ię n as iliło , g d y leciał wzd łu ż Eas t Riv er. Nawet w tej ch wili k to ś mó g ł d o n ieg o mierzy ć z k arab in k a z celo wn ik iem o p ty czn y m… Przy s p ies zy ł lo tu . W p ewn y m s to p n iu zd awał s o b ie s p rawę, że jeg o s trach jes t irracjo n aln y , ale b y ł zb y t s iln y , b y g o łatwo o p an o wać. Wy ląd o wał n a ro g u , p ęd em rzu cił s ię d o d rzwi i wb ieg ł d o ś ro d k a. Po k o n ał s ch o d y p ro wad zące n a p iętro i zamk n ął s ię n a k lu cz w s wo im p o k o ju . Sp o jrzał n a łó żk o . M iał wielk ą o ch o tę, b y s ię n a n im wy ciąg n ąć, ale co , jeś li zaś n ie? Wted y k o n iec. Włączy ł rad io i zaczął n erwo wo s p acero wać. Zap o wiad ała s ię d łu g a n o c… Gd y n as tęp n eg o d n ia zad zwo n ił Ben tley i p o wied ział, że ma n amiary n a g o rący to war, ale rzecz jes t tro ch ę ry zy k o wn a, Cro y d n aty ch mias t p o wied ział, że n ie ma s p rawy . M iał p rzy n ieś ć materiały wy b u ch o we — co o zn aczało , że mu s iał s ię jes zcze n au czy ć, jak ich u ży wać — p o n ieważ s ejf b y ł zb y t mo cn y n awet jak n a jeg o n ad lu d zk ą s iłę. Is tn iało też n ieb ezp ieczeń s two , że w p o b liżu b ęd zie u zb ro jo n y s trażn ik …
Nie ch ciał zab ić teg o czło wiek a, ale n ap rawd ę s ię p rzes tras zy ł, g d y s trażn ik zaczął zmierzać w jeg o s tro n ę z wy celo wan ą b ro n ią. I ch y b a źle d o b rał zap aln ik , b o ws zy s tk o wy b u ch ło za wcześ n ie, a o d łamek metalu u ciął mu d wa p alce u lewej d ło n i. Szy b k o o win ął ręk ę ch u s teczk ą, wziął p ien iąd ze i u ciek ł. M g liś cie p rzy p o min ał s o b ie, jak Ben tley k rzy czy : „Na lito ś ć b o s k ą, mło d y ! Id ź d o d o mu i id ź s p ać!”, tu ż p o ty m, jak p o d zielili s ię łu p em. Cro y d u n ió s ł s ię w g ó rę i zaczął zmierzać z p o wro tem, ale p o d ro d ze wy ląd o wał p rzy p iek arn i, włamał s ię d o ś ro d k a i zjad ł trzy b o ch en k i ch leb a, zan im p rzes tało mu s ię k ręcić w g ło wie.
W k ies zen i miał jes zcze k ilk a tab letek , ale n a s amą my ś l o p ro ch ach żo łąd ek s k ręcał mu s ię w s u p eł. Wś lizg n ął s ię d o p o k o ju p rzez o k n o , k tó re s p ecjaln ie zo s tawił o twarte i wczo łg ał s ię d o ś ro d k a. Zataczając s ię, p o s zed ł d o p o k o ju Carla i rzu cił wo rek z p ien ięd zmi n a łó żk o b rata. Ws trząs an y d res zczami, wró cił d o s ieb ie i zamk n ął d rzwi. Włączy ł rad io . Ch ciał jes zcze p rzemy ć zran io n ą ręk ę w łazien ce, ale n ie b y ł w s tan ie p ó jś ć tak d alek o . Pad ł n a łó żk o i ju ż tak zo s tał.
Szedł pustą ulicą o zmierzchu. Coś poruszyło mu się za plecami, a wtedy odwrócił się i spojrzał. Zewsząd, z bram, samochodów i studzienek wychodzili ludzie i wszyscy gapili się na niego, podchodząc coraz bliżej. Ruszył naprzód, a wtedy rozległo się coś przypominające zbiorowe westchnienie. Gdy znów się obejrzał, prześladowcy zmierzali w jego stronę, z twarzami wykrzywionymi złością. Odwrócił się, chwycił pierwszego z brzegu za gardło. Reszta prześladowców zatrzymała się w miejscu, cofnęła o krok. Rozwalił głowę kolejnemu. Napastnicy rozpierzchli się na boki. Popędził za nimi…
III. Dzień gargulca Gd y o b u d ził s ię w czerwcu , o d k ry ł, że jeg o matk a s ied zi w s an ato riu m, jeg o b rat u k o ń czy ł s zk o łę, jeg o s io s tra jes t zaręczo n a, a o n s am zd o b y ł ty m razem u miejętn o ś ć mo d u lacji g ło s u tak , że mó g ł ro ztrzas k ać co k o lwiek , d o b ierając o d p o wied n ią częs to tliwo ś ć fali g ło s o wej i reg u lu jąc rezo n o wan ie s tru n g ło s o wy ch . Nie p o trafił wy jaś n ić mech an ik i teg o zjawis k a. Po za ty m b y ł wy s o k i, ch u d y i ciemn o wło s y , miał ziemis tą cerę i jak imś cu d em wy h o d o wał s o b ie b rak u jące p alce. Przeczu wając, że ju ż n ied łu g o mo że zo s tać s am w d o mu , zn ó w p o ro zmawiał z Ben tley em, b y zo rg an izo wał mu jak ąś d u ża ak cję, k tó rą mó g łb y zak o ń czy ć p rzed n as tęp n y m s n em. Po s tan o wił, że n ie b ęd zie ju ż więcej b rał p as ty lek — aż s ię wzd ry g n ął, p rzy p o min ając s o b ie o s tatn ie d n i p rzed zaś n ięciem. Ty m razem jes zcze b ard ziej p rzy k ład ał s ię d o p lan u i zad awał co raz lep s ze p y tan ia, p o d czas g d y Ben tley o d p alał jed n eg o p ap iero s a o d d ru g ieg o , d o p raco wu jąc s zczeg ó ły . Utrata o b o jg a ro d zicó w i zb liżający s ię ś lu b s io s try u ś wiad o miły mu n ietrwało ś ć relacji międ zy lu d zk ich i zd ał s o b ie s p rawę, że Ben tley też n ie b ęd zie mu to warzy s zy ł wieczn ie.
Zd o łał p rzerwać s y s tem alarmo wy i u s zk o d zić d rzwi d o s k ry tk i n a ty le, b y wejś ć d o ś ro d k a, ch o ć n ie p o d ejrzewał, że p o tłu cze ws zy s tk ie s zy b y w p ro mien iu trzech p rzeczn ic, p ró b u jąc zn aleźć właś ciwą częs to tliwo ś ć. Tak czy in aczej, u d ało mu s ię u ciec b ezp ieczn ie, u n o s ząc s p o rą ilo ś ć p ien ięd zy . Ty m razem wy n ajął s o b ie s k ry tk ę w b an k u w in n ej częś ci mias ta, g d zie zd ep o n o wał więk s zo ś ć łu p u . Tro ch ę ziry to wało g o , że jeg o b rat n ajwy raźn iej jeźd ził teraz n o wy m s amo ch o d em. Wy n ajął k ilk a p o k o i w ró żn y ch d zieln icach : Villag e, M id to wn , M o rn in g s id e Heig h ts , Up p er Eas t Sid e o raz n a Bo wery i o p łacił czy n s z za cały ro k z g ó ry . Klu cze zawies ił n a łań cu s zk u n a s zy i wraz z k lu czy k iem d o s k ry tk i. Po trzeb o wał b ezp ieczn y ch k ry jó wek , d o k tó ry ch mó g łb y d o trzeć n iezależn ie o d teg o , k ied y o g arn ie g o s en n o ś ć. Dwa p o k o je b y ły u meb lo wan e, w p o zo s tały ch czterech u mieś cił ty lk o materac i rad io . Sp ies zy ł s ię i u zn ał, że o in n e wy g o d y mo że zatro s zczy ć s ię p ó źn iej. Gd y s ię o b u d ził, miał ś wiad o mo ś ć k ilk u wy d arzeń , k tó re zas zły , g d y b y ł p o g rążo n y we ś n ie. Do my ś lił s ię, że n ajp rawd o p o d o b n iej n ieś wiad o mie p rzy s wo ił s o b ie treś ć k o mu n ik ató w d o b ieg ający ch z rad ia, k tó re zo s tawił włączo n e. Uzn ał, że warto k o n ty n u o wać ten zwy czaj. Wy s zu k an ie, wy n ajęcie i wy p o s ażen ie n o wy ch miejs có wek zab rało mu trzy d n i. Po p rzy g o to wan iu mies zk an ia n a Bo wery o d n alazł J o h n a i u mó wił s ię z n im n a o b iad . Op o wieś ci o wy czy n ach g an g u an ty d żo k ero weg o s tras zn ie g o p rzy g n ęb iły , więc g d y wieczo rem p o czu ł g łó d i s en n o ś ć, wziął p as ty lk ę i wy s zed ł p atro lo wać o k o licę. Uzn ał, że jed n a czy d wie d awk i n ie mo g ą zas zk o d zić. Teg o wieczo ru n ie zn alazł an i ś lad u b an d y tó w, ale Cro y d co raz b ard ziej n iep o k o ił s ię, że ty m razem mo że o b u d zić s ię jak o d żo k er. Przy ś n iad an iu wziął jes zcze d wie p as ty lk i, b y tro ch ę o d wlec p rzemian ę i p o s tan o wił wy k o rzy s tać p rzy p ły w en erg ii, ab y u meb lo wać s wo je n o we lo k u m. Wieczo rem wziął k o lejn e trzy p as ty lk i i wy s zed ł n a o s tatn i o b ch ó d p o mieś cie. Id ąc Czterd zies tą Dru g ą Ulicą, ś p iewał n a wy s o k ich to n ach , a n a całej tras ie p ęk ały s zy b y i wy ły p s y , o b u d ził też d wó ch d żo k eró w i jeg o as a o b d arzo n eg o zd o ln o ś cią s ły s zen ia fal u ltrak ró tk ich . Bran n ig an -Gacek (k tó ry d wa ty g o d n ie p ó źn iej zg in ął, p rzy g n iecio n y s p ad ający m p o s ąg iem rzu co n y m p rzez Vin cen zieg o -Os iłk a, jes zcze teg o s ameg o d n ia zas trzelo n eg o p rzez p o licję) p o s zed ł jeg o tro p em, b y s p u ś cić mu ło mo t za p rzerwan y s en i b ó l g ło wy , ale o s tateczn ie p o s tawił Cro y d o wi k ilk a k o lejek i zaży czy ł s o b ie cich eg o u ltrak ró tk o falo weg o wy k o n an ia Galway Bay. Nas tęp n eg o d n ia p o p o łu d n iu jak iś tak s ó wk arz n a Bro ad way u o b rzu cił g o mięs em. Cro y d w o d p o wied zi wp rawił jeg o s amo ch ó d w wib racje, aż ro zp ad ł s ię n a
k awałk i. A p o tem s k o ro ju ż zaczął, wziął s ię za ty ch ws zy s tk ich , k tó rzy o k azali mu wro g o ś ć, n acis k ając k lak s o n y . Do p iero k ied y o g łu s zający zg iełk p rzy p o mn iał mu tamten d zień , g d y wracał ze s zk o ły , p ierws zy d zień d zik iej k arty , o d wró cił s ię i u ciek ł w p o p ło ch u . Ob u d ził s ię n a p o czątk u s ierp n ia w mies zk an iu n a M o rn in g s id e Heig h ts i b ard zo p o wo li p rzy p o mn iał s o b ie, jak s ię tam zn alazł. Ob iecał s o b ie, że ty m razem n ie b ęd zie b rał ju ż więcej p as ty lek . Gd y s p o jrzał n a s wo je p o wy k ręcan e ramię i p o k ry wające je n aro ś le, u zn ał, że ty m razem łatwo mu b ęd zie d o trzy mać o b ietn icy . M iał o ch o tę jak n ajs zy b ciej zas n ąć. Wy jrzał p rzez o k n o i z u lg ą zau waży ł, że zap ad ł ju ż zmro k , b o d o Bo wery b y ło d o ś ć d alek o .
W ś ro d ę, w p o ło wie wrześ n ia, o b u d ził s ię jak o ciemn y b lo n d y n ś red n ieg o wzro s tu i b u d o wy , o g ład k iej cerze, b ez jak ich k o lwiek o b jawó w s y n d ro mu d zik iej k arty . Przep ro wad ził s erię p ro s ty ch tes tó w, k tó re zwy k le u jawn iały u k ry te zd o ln o ś ci. Ty m razem n ie wy k ry ł n iczeg o s zczeg ó ln eg o . Zas k o czo n y , u b rał s ię w jak n ajlep iej d o p as o wan e u b ran ia i wy s zed ł n a ś n iad an ie. Po d ro d ze k u p ił też k ilk a g azet i p rzeczy tał je n ad talerzem jajeczn icy , wafli i g rzan ek . Gd y wy ch o d ził z d o mu , b y ł ch ło d n y p o ran ek . Wy ch o d ząc z b aru , o k o ło d zies iątej, p o czu ł, że zro b iło s ię ju ż ciep ło i p arn o . Po d jech ał metrem d o mias ta, g d zie ws zed ł d o p ierws zeg o n ap o tk an eg o s k lep u o d zieżo weg o i d o b rał s o b ie n o wą g ard ero b ę. Ku p ił też k ilk a h o t d o g ó w o d u liczn eg o s p rzed awcy i zjad ł je p o d ro d ze n a s tację. Wy s iad ł z metra, p o s zed ł d o n ajb liżs zy ch d elik ates ó w i zjad ł d wie k an ap k i z wo ło win ą i p lack i ziemn iaczan e. Na co właś ciwie czek ał? Wied ział, że s p o k o jn ie mó g łb y tu p rzes ied zieć cały d zień . Czu ł, jak jeg o żo łąd ek trawi p o k arm, miał wrażen ie, że g d zieś w ś ro d k u b rzu ch a p ło n ie mu p iec h u tn iczy . Ws tał, zap łacił i wy s zed ł. Uzn ał, że res ztę d ro g i p rzejd zie p iech o tą. Ciekawe, ile miesięcy minęło? — p o my ś lał. I p o tarł czo ło . Czas s p rawd zić, jak rad zi s o b ie mama. I zo b aczy ć, czy ro d zeń s twu n ie p o trzeb a więcej p ien ięd zy .
Po d s zed ł d o d rzwi fro n to wy ch z k lu czem w wy ciąg n iętej d ło n i i n ag le s ię
zawah ał. Sch o wał k lu cz d o k ies zen i i zas tu k ał. Po ch wili o two rzy ł mu Carl. — W czy m mo g ę p o mó c? — To ja, Cro y d . — Cro y d ? J ezu ! Wejd ź! Nie p o zn ałem cię. Ile czas u min ęło ? — Całk iem s p o ro . Cro y d ws zed ł d o ś ro d k a. — J ak s ię miewacie? — Z mamą ws zy s tk o b ez zmian . Pamiętas z ch y b a, lek arze mó wili, że mamy n ie ro b ić s o b ie zb y t wielk ich n ad ziei. — Ah a. Po trzeb a wam p ien ięd zy n a o p łacen ie s an ato riu m? — Do p iero w p rzy s zły m mies iącu . Ale p arę k awałk ó w p ewn ie b y s ię p rzy d ało . Cro y d p o d ał mu k o p ertę. — M o że lep iej n ie b ęd ę d o n iej zag ląd ał. Z tak im wy g ląd em ty lk o b y m ją zd ezo rien to wał. Carl p o trząs n ął g ło wą. — By łab y zd ezo rien to wan a, ch o ćb y ś wy g ląd ał tak s amo jak p rzed tem. — Och . — Ch ces z co ś d o jed zen ia? — Pewn ie. Brat p o p ro wad ził g o d o k u ch n i. — M amy s p o ro p ieczen i wo ło wej. Do b re d o k an ap ek . — M o g ą b y ć k an ap k i. A jak id zie in teres ? — Och , co raz lep iej. Na p o czątk u b y ło tro ch ę ciężk o . — To d o b rze. A Clau d ia? — Do b rze, że s ię zjawiłeś , b o n ie wied ziała, n a jak i ad res wy s łać zap ro s zen ie. — J ak ie zap ro s zen ie? — W s o b o tę b ierze ś lu b . — Z ty m ch ło p ak iem z J ers ey ? — Ah a, z Samem. Ten s am, z k tó ry m s ię o s tatn io zaręczy ła. Pro wad zi ro d zin n y in teres i ch y b a całk iem n ieźle zarab ia. — Gd zie b ęd zie ceremo n ia? — W Rid g ewo o d . M o że ch ces z s ię ze mn ą zab rać? Będ ę jech ał s amo ch o d em. — J as n e. Zas tan awiam s ię, co im k u p ić w p rezen cie.
— Zro b ili lis tę. Zaraz jej p o s zu k am. — Ok ej.
Po p o łu d n iu Cro y d p o s zed ł d o s k lep u i k u p ił o d b io rn ik telewizy jn y Du mo n t z s zes n as to calo wy m ek ran em, zap łacił g o tó wk ą i u mó wił s ię n a d o s tawę d o Rid g ewo o d . Od wied ził Ben tley a, ale o d mó wił u d ziału w — n a o k o — d o ś ć ry zy k o wn ej ro b o cie z u wag i n a b rak s p ecjaln y ch zd o ln o ś ci. Właś ciwie b y ł n awet zad o wo lo n y , że ma tak ą d o b rą wy mó wk ę. Nie miał o ch o ty ry zy k o wać s k o k u i d ać s ię złap ać — p o licji lu b ch o ro b ie — tu ż p rzed s amy m wes elem. Zjed li o b iad we wło s k iej k n ajp ce, a p o tem p rzez k ilk a g o d zin ro zmawiali o p racy . d łu g o termin o wej —
Ben tley p ró b o wał mu wy jaś n ić p o jęcie wy p łacaln o ś ci wy g ląd ało n a to , że jes zcze n ie o p an o wał tej s ztu k i.
Cro y d s p acero wał p o tem p rzez więk s zo ś ć n o cy , o g ląd ając b u d y n k i, s tarając s ię zn aleźć ich s łab e p u n k ty i my ś ląc o s wo jej o d mien io n ej ro d zin ie. Po p ó łn o cy , ak u rat g d y p rzech o d ził k o ło zach o d n iej częś ci Cen tral Park u , zaczęła g o s węd zieć s k ó ra n a p iers i, a p o tem n iep rzy jemn e u czu cie ro zp rzes trzen iło s ię p o cały m ciele. J u ż p o ch wili mu s iał s ię zatrzy mać i p o d rap ać z całej s iły . O tej p o rze ro k u alerg ie zwy k le wch o d ziły w mo d ę, zas tan awiał s ię więc, czy jeg o n o we wcielen ie n ie o k azało s ię n ad miern ie wrażliwe n a jak ąś s u b s tan cję w p ark u . Przy p ierws zej s p o s o b n o ś ci s k ręcił n a zach ó d i o d d alił s ię o d d rzew tak s zy b k o , jak to mo żliwe. Po jak ich ś d zies ięciu min u tach s węd zen ie u s tało , a p o p ó łg o d zin ie zn ik n ęło całk o wicie. Sk ó ra n a ręk ach i twarzy b y ła p o d rażn io n a, jak b y s p ierzch n ięta. Ok o ło czwartej n ad ran em zatrzy mał s ię w cało n o cn y m b arze n ieo p o d al Times Sq u are, g d zie zamó wił p o s iłek i zjad ł g o , czy tając eg zemp larz „Time”, k tó ry k to ś zo s tawił n a s to lik u . W d ziale med y czn y m zn alazł p rzy g n ęb iający arty k u ł o s amo b ó js twach wś ró d d żo k eró w. Cy to wan e wy p o wied zi p rzy p o mn iały mu wy p o wied zi jeg o zn ajo my ch . Zaczął s ię zas tan awiać, czy n iek tó rzy z n ich n ie wy p o wiad ali s ię d la arty k u łu . Bard zo d o b rze ich ro zu miał, ch o ć n ie mó g ł u ważać s ię za jed n eg o z n ich . M iał p rzecież ś wiad o mo ś ć, że ju ż n ied łu g o wy ciąg n ie n o wą k artę i że p rawd o p o d o b n ie ty m razem b ęd zie to as . Stawy zatrzes zczały , g d y ws tał o d s to lik a, a międ zy ło p atk ami o d ezwał s ię b ó l. Po za ty m miał wrażen ie, że całe ciało zro b iło s ię o p u ch n ięte. Wró cił d o d o mu p rzed ś witem, ro zp alo n y , jak b y miał g o rączk ę. W łazien ce
zmo czy ł s zmatk ę p o d k ran em i p rzy ło ży ł d o czo ła. Zau waży ł w lu s trze, że twarz ma jak b y n alan ą. Us iad ł w fo telu i ws tał d o p iero , g d y u s ły s zał, że Carl i Clau d ia zaczęli k rzątać s ię n a d o le. Gd y p o d n ió s ł s ię, b y zjeś ć z n imi ś n iad an ie, k o ń czy n y miał jak z o ło wiu , a s tawy zn ó w mu ch ru p n ęły , k ied y s ch o d ził p o s ch o d ach . Clau d ia, s zczu p ła b lo n d y n k a, teraz ju ż p rawie d o ro s ła, o b jęła g o , g d y ws zed ł d o k u ch n i. — Wy g ląd as z n a zmęczo n eg o . — Nie mó w tak — o d p arł. — Nie mo g ę s ię tak s zy b k o męczy ć. Do ś lu b u zo s tały d wa d n i, więc mu s zę jak o ś wy trzy mać. — Ale mo żes z o d p o czy wać b ez s n u , p rawd a? Sk in ął g ło wą. — A zatem d b aj o s ieb ie. Wiem, że to n a p ewn o tru d n e… Ch o d ź, zjed zmy co ś . Gd y p ili k awę, Carl s p y tał: — Ch ces z p rzejś ć s ię ze mn ą d o b iu ra, zo b aczy ć, jak ws zy s tk o u rząd ziłem? — M o że in n y m razem. M am tro ch ę s p raw d o załatwien ia. — J as n e. M o że ju tro . — M o że. Carl zjad ł i s zy b k o wy s zed ł. Clau d ia d o lała Cro y d o wi k awy . — Prawie cię o s tatn io n ie wid u jemy — p o wied ziała. — To p rawd a. Wies z, jak to jes t. Du żo ś p ię, czas em p rzez całe mies iące. A k ied y s ię b u d zę, n ie zaws ze wy g ląd am n o rmaln ie. A jeś li tak , to d u żo czas u zab iera mi p raca. — Do cen iamy to — p o wied ziała p o s p ies zn ie. — Ale ciężk o to ws zy s tk o o g arn ąć. J es teś n ajmło d s zy z n as , ale wy g ląd as z jak d o ro s ły . Tak też s ię zach o wu jes z. Ch y b a n ie wy k o rzy s tałeś całeg o d zieciń s twa. Uś miech n ął s ię. — A ty ? M ó wis z, jak b y ś b y ła s taru s zk ą. M as z d o p iero s ied emn aś cie lat, a ju ż wy ch o d zis z za mąż. Sio s tra o d p o wied ziała u ś miech em. — Sam jes t d o b ry m czło wiek iem. Wiem, że b ęd ziemy razem b ard zo s zczęś liwi. — M am n ad zieję. Po s łu ch aj, jeś li k ied y ś b ęd zies z ch ciała s ię ze mn ą s k o n tak to wać, d am ci n amiary n a miejs ce, g d zie zaws ze mo żes z mi zo s tawić wiad o mo ś ć. Ale n ie o b iecu ję, że p rzeczy tam ją n aty ch mias t. — Ro zu miem. Czy m s ię właś ciwie zajmu jes z?
— Ch wy tałem s ię ró żn y ch zajęć. Teraz właś ciwie jes tem w trak cie zmian y p racy . Tro ch ę o d p u ś ciłem, żeb y mó c p rzy jś ć n a twó j ś lu b . J ak i o n właś ciwie jes t? Ten twó j p rzy s zły mąż? — Och , b ard zo p o rząd n y i p o u k ład an y . Stu d io wał w Prin ceto n . By ł w wo js k u , ma s to p ień k ap itan a. — Gd zie b y ł? W Eu ro p ie? Na Pacy fik u ? — W Was zy n g to n ie. — Ah a. Czy li ma k o n ek s je. Przy tak n ęła. — Stara ro d zin a z trad y cjami. — No có ż… to d o b rze. Wies z, że ży czę wam s zczęś cia. Sio s tra ws tała z k rzes ła i zn ó w g o o b jęła. — Tęs k n iłam za to b ą — p o wied ziała. — J a za to b ą też. — M u s zę wy jś ć, załatwić p arę s p raw. Zo b aczy my s ię p ó źn iej. — Do b rze. — Uważaj n a s ieb ie. Gd y wy s zła, ro zło ży ł ręce jak n ajs zerzej, p ró b u jąc p o zb y ć s ię b ó lu w ramio n ach . Gd y je n ap ręży ł, p ęk ła mu k o s zu la n a p lecach . Sp o jrzał n a s ieb ie w lu s trze. J eg o b ark i b y ły d ziś s zers ze n iż wczo raj, właś ciwie całe ciało zd awało s ię s zers ze, p o tężn iejs ze. Wró cił d o d o mu i ro zeb rał s ię d o n ag a. Więk s zo ś ć to rs u p o k ry wała czerwo n a wy s y p k a. Na s am wid o k miał o ch o tę zn ó w s ię p o d rap ać, ale jak o ś to o p an o wał. Nap ełn ił wan n ę i p o rząd n ie s ię wy mo czy ł. Nim z n iej wy s zed ł, p o zio m wo d y o p ad ł zau ważaln ie. Og ląd ając s ię w lu s trze, miał wrażen ie, że s tał s ię jes zcze więk s zy . Czy żb y ciało p o ch ło n ęło częś ć wo d y p rzez s k ó rę? Tak czy in aczej, p o d rażn ien ie n ieco u s tąp iło , ch o ć s k ó ra wciąż b y ła lek k o ró żo wa. Wło ży ł u b ran ia z czas ó w p o p rzed n ich p rzemian , g d y b y ł więk s zy . Po jech ał metrem d o s k lep u o d zieżo weg o , k tó ry o d wied ził p o p rzed n ieg o d n ia. Nak u p o wał n o wy ch u b rań i wró cił, walcząc z atak iem lek k ich md ło ś ci, g d y wag o n metra k o leb ał s ię n a zak rętach . Zau waży ł, że d ło n ie ma s u ch e i s p ierzch n ięte. Gd y p o tarł je o s ieb ie, d ro b n e p łatk i s k ó ry p o s y p ały s ię n iczy m łu p ież. Po wy jś ciu z metra p o s zed ł p iech o tą d o mies zk an ia J o eg o . Ko b ieta, k tó ra o two rzy ła d rzwi, n ie p rzy p o min ała jeg o matk i. — Czeg o p an s zu k a?
— Ch ciałem o d wied zić J o eg o Sarzan n o . — Nie mies zk a tu n ik t tak i. Pewn ie wy p ro wad zili s ię, zan im tu p rzy jech aliś my . — Nie wie p an i, d o k ąd p o jech ali? — Nie. Pro s zę zap y tać g o s p o d arza d o mu . On n a p ewn o wie. Zamk n ęła d rzwi. Cro y d p ró b o wał zap u k ać d o g o s p o d arza, ale n ik t n ie o twierał. Po jech ał d o d o mu , czu jąc, że jes t ciężk i i o p u ch n ięty . Gd y ziewn ął p o raz d ru g i, n ag le zd jął g o s trach . By ło s tan o wczo za wcześ n ie, b y zn o wu zas y p iać. Ty m razem jeg o tran s fo rmacja p rzeb ieg ała jes zcze d ziwn iej n iż zwy k le. Nas tawił d zb an ek k awy i p rzech ad zał s ię p o k u ch n i, czek ając, aż s ię zap arzy . Wp rawd zie n ie miał p ewn o ś ci, że za k ażd y m razem o b u d zi s ię z jak ąś n o wą mo cą, ale jed y n y m s tały m elemen tem jeg o ch o ro b y b y ły ciąg łe zmian y . Po my ś lał o ws zy s tk ich ty ch p rzemian ach , k tó re p rzes zed ł o d czas u in fek cji. Wy g ląd ało n a to , że ty m razem n ie jes t an i as em, an i d żo k erem, ale p o p ro s tu n o rmaln y m czło wiek iem. M imo ws zy s tk o … Gd y k awa b y ła ju ż g o to wa, n alał jej d o filiżan k i, u s iad ł p rzy s to le i zd ał s o b ie s p rawę, że b ezwied n ie d rap ie s ię p o p rawy m u d zie. Zatarł ręce i zo b aczy ł o d p ad ające p łatk i s k ó ry . Zn ó w p o my ś lał o s wo jej p o więk s zo n ej s y lwetce, o s k rzy p iący ch s tawach , zmęczen iu . By ło jas n e, że ty m razem tak że n ie jes t całk iem n o rmaln y , ale n a czy m właś ciwie p o leg ała jeg o n ien o rmaln o ś ć? Czy d o k to r Tach io n mó g łb y co ś n a to p o rad zić? A p rzy n ajmn iej wy jaś n ić mu , co s ię d zieje? Wy k ręcił n u mer lek arza, k tó reg o o s tatn io n au czy ł s ię n a p amięć. J ak aś k o b ieta p o in fo rmo wała g o rad o ś n ie, że d o k to r Tach io n wy s zed ł, ale wró ci p o p o łu d n iu . Zap is ała n azwis k o Cro y d a — ch y b a je ro zp o zn ała — i k azała mu p rzy jś ć o trzeciej. Do k o ń czy ł d zb an ek k awy . Gd y p ił o s tatn ią filiżan k ę, s węd zen ie p rzy b rało n a s ile. Po b ieg ł n a g ó rę i zn ó w n alał wo d y d o wan n y . Czek ając, aż wan n a s ię n ap ełn i, o b ejrzał u ważn ie s wo je ciało . Cała s k ó ra b y ła teraz s u ch a i złu s zczająca, tak jak wcześ n iej n a ręk ach . Wy s tarczy ło s ię o trzep ać, b y wzb ić ch marę b iały ch d ro b in ek . M o czy ł s ię b ard zo d łu g o . Wilg o ć i ciep ło wy d ały mu s ię b ard zo p rzy jemn e. Po ch wili o d ch y lił g ło wę i zamk n ął o czy . Tak , b ard zo p rzy jemn e… Po d erwał s ię g wałto wn ie. O mały wło s n ie zas n ął. Ch wy cił g ąb k ę i zaczął trzeć s ię en erg iczn ie, n ie ty lk o p o to , b y u s u n ąć martwy n as k ó rek . Gd y s k o ń czy ł, wy tarł s ię s zy b k o i p o b ieg ł d o p o k o ju . Zlo k alizo wał tab letk i i p o łk n ął d wie n araz. Nie wied ział, co d o k ład n ie wy p rawia jeg o ciało , ale s en b y ł teraz jeg o wro g iem. Wró cił d o łazien k i, wy my ł wan n ę i u b rał s ię. M iał wielk ą o ch o tę wy ciąg n ąć s ię n a
łó żk u i o d p o cząć, tak jak rad ziła Clau d ia. Ale wied ział, że n ie mo że.
Tach io n wziął p ró b k ę k rwi i wło ży ł d o s wo jej mas zy n y . Przy p ierws zej p ró b ie ig ła wb iła s ię ty lk o d o p o ło wy i zatrzy mała. Do p iero trzecia, wb ita en erg iczn y m cio s em, p rzeb iła tk an k ę p o d s k ó rn ą. Czek ając n a wy n ik i, Tach io n p rzep ro wad ził o g ó ln e b ad an ie. — Od k ied y mas z tak d łu g ie s iek acze? Od p rzeb u d zen ia? — Gd y my łem zęb y , wy g ląd ały n o rmaln ie — o d p arł Cro y d . — A co ? Uro s ły ? — Sp ó jrz s am. Tach io n u n ió s ł małe lu s terk o . Cro y d p o p atrzy ł n a s ieb ie z n ied o wierzan iem. J eg o zęb y miały d wa i p ó ł cen ty metra d łu g o ś ci i wy g ląd ały n a o s tre. — To ch y b a n o wa zmian a — wy k rztu s ił. — Nie wiem, k ied y to s ię s tało . Tach io n wy k ręcił mu lewą ręk ę n a p lecy , jak b y zak ład ał ch wy t p o licy jn y , i wep ch n ął p alce p o d ło p atk ę. Cro y d wrzas n ął. — Aż tak źle? — Bo że! — wy d y s zał Cro y d . — Co tam jes t? Co ś s ię złamało ? Lek arz p o trząs n ął g ło wą. Ob ejrzał p o d mik ro s k o p em p łatk i złu s zczo n ej s k ó ry . Po tem p rzy jrzał s ię s to p o m Cro y d a. — Czy o d p o czątk u b y ły tak ie s zero k ie? — Nie. Pan ie d o k to rze, co s ię d zieje? — Zaczek ajmy n a wy n ik i an alizy k rwi. By łeś tu ju ż wcześ n iej ze trzy -cztery razy … — Tak . — Na s zczęś cie, raz p rzy s zed łeś tu ż p o p rzeb u d zen iu , a in n y m razem p o s ześ ciu g o d zin ach . Za p ierws zy m razem miałeś we k rwi wy s o k i p o zio m p ewn eg o h o rmo n u , k tó ry mo że b y ć p o wiązan y z p ro ces em zmian y . Za d ru g im razem wy k ry łem ty lk o jeg o ś lad o we ilo ś ci. W in n y ch p rzy p ad k ach an aliza w o g ó le g o n ie s twierd ziła. — A zatem? — Bad an ie k rwi ma za zad an ie u s talić p o zio m teg o h o rmo n u . Ah a! Ch y b a ju ż g o to we. Na ek ran ie u rząd zen ia ro zb ły s ł rząd d ziwn y ch s y mb o li. — Tak , jes t tak , jak p o d ejrzewałem — mru k n ął Tach io n . — Bard zo wy s o k i
p o zio m, n awet wy żs zy n iż wted y p o p rzeb u d zen iu . Hmm. A d o teg o b rałeś amfetamin ę. — M u s iałem. Zacząłem s ię ro b ić s en n y , a mu s zę d o trwać d o s o b o ty . Pro s zę o p is ać mi w p ro s ty ch s ło wach , jak d ziała ten ch o lern y h o rmo n . — Ozn acza to , że zmian a wciąż trwa. Z jak ieg o ś p o wo d u ty m razem o b u d ziłeś s ię p rzed k o ń cem p rzemian y . — Dlaczeg o ? Tach io n wzru s zy ł ramio n ami. Wy g ląd ało n a to , że p rzy s wo ił s o b ie ten g es t o d czas u ich o s tatn ieg o s p o tk an ia. — M o g ą b y ć ró żn e p o wo d y , cały s zereg reak cji b io ch emiczn y ch wy wo łan y ch s amą p rzemian ą. Prawd o p o d o b n ie jes t to wy n ik s ty mu lacji mó zg u , efek t u b o czn y jak ich ś in n y ch p ro ces ó w, k tó ry ak u rat zb ieg ł s ię w czas ie ze zwięk s zo n ą ak ty wn o ś cią u my s łu . Sama ta zmian a — czy mk o lwiek b y ła — d o b ieg ła k o ń ca, ale cała res zta jes zcze n ie. A zatem two je ciało p ró b u je cię u ś p ić, b y d o k o ń czy ć cy k l. — Kró tk o mó wiąc, o b u d ziłem s ię za wcześ n ie? — Tak . — Co mam zro b ić? — Naty ch mias t o d s taw s ty mu lan ty . Śp ij. Niech p rzemian a d o k o ń czy s ię s ama. — Nie mo g ę. M u s zę b y ć n a ch o d zie jes zcze p rzez d wa d n i. Pó łto ra d n ia właś ciwie wy s tarczy . — Po d ejrzewam, że two je ciało b ęd zie s ię o p ierać, a wy g ląd a n a to , że wie, co ro b i. Po wied ziałb y m, że b ard zo ry zy k u jes z. — Czy m właś ciwie ry zy k u ję? M a p an n a my ś li, że mo że mn ie to zab ić czy ty lk o s p rawiać jak ieś d o leg liwo ś ci? — Nie wiem, Cro y d . Twó j p rzy p ad ek jes t wy jątk o wy . Każd a zmian a p rzeb ieg a in aczej. M o żemy zau fać ty lk o n atu raln y m mech an izmo m o b ro n n y m two jeg o ciała, k tó ry p rzy s to s o wał s ię d o d ziałan ia wiru s a — to o n s p o wo d o wał, że jak d o tąd k ażd a in fek cja k o ń czy ła s ię p o my ś ln ie. Pró b u jąc zach o wać p rzy to mn o ś ć, b ęd zies z z ty m walczy ł. — J u ż wiele razy o p ó źn iałem zas y p ian ie. — Tak , ale wted y jed y n ie o d wlek ałeś ro zp o częcie p ro ces u , k tó ry zazwy czaj ro zp o czy n a s ię d o p iero wted y , g d y ch emia two jeg o mó zg u zaczn ie s y g n alizo wać s en . Ale ty m razem zmian a ju ż s ię zaczęła, a o b ecn o ś ć h o rmo n u zd rad za, że tran s fo rmacja cały czas p o s tęp u je. Nie wiem, co s ię s tan ie. By ć mo że n ieś wiad o mie
zmien is z fazę as a w fazę d żo k era. M o żes z zap aś ć w d łu g ą ś p iączk ę. Nie p o trafię teg o s twierd zić. — Po wiem p an u , jak ju ż s ię d o wiem.
Po wy jś ciu o d lek arza Cro y d n ie miał o ch o ty n a s p acer, więc zn ó w p o jech ał metrem. M d ło ś ci p o wró ciły i ty m razem to warzy s zy ł im b ó l g ło wy . Bark i i ramio n a zn ó w b o lały , zajrzał więc d o s k lep u k o ło s tacji i k u p ił as p iry n ę. Po d ro d ze zatrzy mał s ię k o ło b lo k u , g d zie k ied y ś mies zk ali Sarzan n o wie i ty m razem zas tał g o s p o d arza u s ieb ie. M ężczy zn a n ie p o trafił mu jed n ak p o mó c, b o ro d zin a J o eg o n ie zo s tawiła mu n o weg o ad res u . Cro y d zerk n ął d o lu s terk a wis ząceg o k o ło d rzwi i z p rzerażen iem s p o jrzał n a s wo je o p u ch n ięte, mo cn o p o d k rążo n e o czy . Po czu ł, że o n e też g o b o lą. Wró cił d o d o mu . Ob iecał Carlo wi i Clau d ii, że wieczo rem zab ierze ich n a k o lację d o d o b rej res tau racji, i ch ciał b y ć w jak n ajlep s zej fo rmie. Ws zed ł d o łazien k i i zn ó w s ię ro zeb rał. Całe ciało miał tward e i s p ęczn iałe. Do p iero teraz u ś wiad o mił s o b ie, że w n atło k u in n y ch s y mp to mó w zap o mn iał p o wied zieć lek arzo wi, że o d p rzeb u d zen ia n ie k o rzy s tał z to alety . J eg o ciało mu s iało g d zieś mag azy n o wać ws zy s tk o , co zjad ł i wy p ił. Ws zed ł n a wag ę, ale s k ala s ięg ała ty lk o d o trzy s tu fu n tó w, a o n waży ł więcej. Wziął trzy as p iry n y , mając n ad zieję, że ju ż n ied łu g o zaczn ą d ziałać. Po d rap ał s ię p o ręce, a wted y o d s zed ł z n iej d łu g i p as ek s k ó ry , zu p ełn ie b ezb o leś n ie i b ez k ro p li k rwi. Po d rap ał s ię p o in n y ch miejs cach , zn aczn ie d elik atn iej, ale s k ó ra wciąż o d ch o d ziła. Gd y p rzy s tąp ił d o czes an ia, wło s y zaczęły wy ch o d zić cały mi g arś ciami. Up u ś cił g rzeb ień . Przez ch wilę miał o ch o tę s ię ro zp łak ać, ale p rzerwał mu n ap ad ziewan ia. Po s zed ł d o p o k o ju i wziął jes zcze d wie p as ty lk i amfetamin y . Po tem p rzy p o mn iał s o b ie, że d awk ę lek u n ależy o b liczać p ro p o rcjo n aln ie d o wag i, więc wziął jes zcze jed n ą, tak n a ws zelk i wy p ad ek .
Zn alazł jak ąś res tau rację, g d zie p an o wał p ó łmro k , i ws u n ął k eln ero wi b an k n o t w ręk ę, b y p o s ad ził ich p rzy s to lik u w g łęb i s ali, z d ala o d in n y ch k lien tó w. — Cro y d … wy g ląd as z n ap rawd ę k iep s k o — martwiła s ię Clau d ia. — Wiem — o d p arł. — By łem d zis iaj u lek arza.
— I co p o wied ział? — Że p o win ien em iś ć s p ać, n aty ch mias t p o ś lu b ie. — J eś li ch ces z zrezy g n o wać, to p rzecież zro zu miem. Two je zd ro wie jes t d la n as n ajważn iejs ze. — Nie ch cę rezy g n o wać. Ws zy s tk o b ęd zie d o b rze. J ak mó g ł to wy jaś n ić, s k o ro s am za d o b rze teg o n ie zro zu miał? Że to co ś więcej n iż ty lk o ś lu b u k o ch an ej s io s try — że ta ceremo n ia s y mb o lizu je o s tateczn y k o n iec jeg o ro d zin n eg o d o mu i że n ajp rawd o p o d o b n iej n ie b ęd zie ju ż miał in n eg o ? Że to k o n iec p ewn eg o etap u ży cia i p o czątek wielk iej n iewiad o mej? Nie p o trafił teg o u jąć w s ło wa, więc s k u p ił s ię n a jed zen iu . Ap ety t wciąż miał o lb rzy mi, a jed zen ie b y ło n ap rawd ę zn ak o mite. Carl, k tó ry ju ż s k o ń czy ł s wo je d an ie, z fas cy n acją p o d g ląd acza p atrzy ł, jak Cro y d p o żera d wa k o lejn e zes tawy d la d wo jg a, p rzery wając ty lk o n a ch wilę, b y p o p ro s ić o k o lejn y k o s zy k z p ieczy wem. Gd y w k o ń cu ws tali, Cro y d o wi zn ó w zatrzes zczały s tawy . Gd y wieczo rem u s iad ł n a łó żk u , b y ł s zty wn y i o b o lały . As p iry n a n ie p o mag ała. Zd jął u b ran ie, b o ws zy s tk ie ciu ch y b y ły zb y t o b cis łe. Ilek ro ć s ię d rap ał, s k ó ra n a ciele n ie ty lk o s ię łu s zczy ła. Od ch o d ziła wielk imi p łatami, k tó re zd awały s ię s u ch e i b lad e, b ez ś lad u k rwi. Nic dziwnego, że wyglądam tak blado — p o my ś lał. W g łęb i wy jątk o wo d u żej ran y n a p iers i zau waży ł co ś s zareg o . Nie wied ział, co to mo że b y ć, ale s am wid o k n ap rawd ę g o p rzeraził. W k o ń cu , mimo p ó źn ej g o d zin y , zad zwo n ił d o Ben tley a. M u s iał p o ro zmawiać z k imś , k to zn ał p rawd ę o jeg o ch o ro b ie, a Ben tley zwy k le d awał d o b re rad y . Po wielu s y g n ałach mężczy zn a w k o ń cu p o d n ió s ł s łu ch awk ę, a Cro y d o p o wied ział mu o ws zy s tk im. — Wies z co , mło d y ? — p o wied ział w k o ń cu Ben tley . — Ch y b a p o win ien eś p o s łu ch ać lek arza. Prześ p ij to . — Nie mo g ę. J es zcze ty lk o jed en d zień . Wy trzy mam b ez s n u , ale ws zy s tk o mn ie b o li, a d o teg o wy g ląd am jak … — W p o rząd k u . Po s łu ch aj: zro b imy tak . Zajrzy j d o mn ie k o ło d zies iątej. Teraz w n iczy m ci n ie p o mo g ę, ale z s ameg o ran a p o g ad am z jed n y m g o ś ciem i załatwimy ci s iln y ś ro d ek p rzeciwb ó lo wy . A p o za ty m mu s zę cię o b ejrzeć. M o że jak o ś u d a s ię zamas k o wać ten wy g ląd . — Ok ej. Dzięk i, Ben tley . — Nie ma s p rawy . Do s k o n ale cię ro zu miem. J a też k iep s k o s ię czu łem jak o p ies .
Do b ran o c. — Bran o c.
Dwie g o d zin y p ó źn iej Cro y d d o s tał p o two rn y ch s k u rczy , a p o tem b ieg u n k i. Czu ł też, że p ęch erz zaraz mu p ęk n ie, i tak b y ło p rzez całą n o c. Gd y ws zed ł n a wag ę o wp ó ł d o czwartej, waży ł s to d wad zieś cia p ięć k ilo . O s zó s tej ju ż ty lk o s to d zies ięć. Bez p rzerwy b u lg o tało mu w b rzu ch u . J ed y n ą zaletą całej s y tu acji b y ło to , że n a jak iś czas p rzes tał my ś leć o s węd zen iu i b o lący ch s tawach , a d o teg o zach o wy wał p rzy to mn o ś ć b ez p o mo cy amfetamin y . O ó s mej ran o waży ł ju ż ty lk o d ziewięćd zies iąt o s iem k ilo , a g d y Carl zawo łał g o n a ś n iad an ie, zd ał s o b ie s p rawę, że n ag le s tracił ap ety t. Co d ziwn iejs ze, o b jęto ś ć całeg o ciała wcale s ię n ie zmn iejs zy ła. Sy lwetk a p o zo s tała b ez zmian , ch o ciaż b y ł teraz b lad y , n iemal jak alb in o s , co w p o łączen iu z wy s tający mi zęb ami u p o d ab n iało g o d o g ru b eg o wamp ira. O d ziewiątej ran o zad zwo n ił d o Ben tley a, b o p ro b lem n ie u s tąp ił i co ch wila mu s iał latać d o k ib la. Po wied ział, że w n o cy d o s tał s raczk i i n ie mo że p rzy jś ć p o s wo je lek ars two . Ben tley o b iecał, że s am mu je p rzy n ies ie. Carl i Clau d ia ju ż wy s zli. Cro y d u n ik ał ich o d ran a, tłu macząc, że ma k ło p o ty z żo łąd k iem. Teraz waży ł ju ż n iecałe d ziewięćd zies iąt k ilo . Ben tley zjawił s ię p rzed jed en as tą. Cro y d s tracił k o lejn e d zies ięć k ilo i zd rap ał s o b ie z b rzu ch a k o lejn y p łat s k ó ry . Od s ło n ięta tk an k a b y ła s zara i łu s k o wata. — Bo że! — wy k rzy k n ął Ben tley n a jeg o wid o k . — Ah a. — M as z wielk ie ły s in y . — Wiem. — Załatwię ci p eru k ę. Po g ad am też z jed n ą wizaży s tk ą — trzeb a cię n atrzeć jak imś k remem, żeb y ś n ab rał n o rmaln eg o k o lo ru . Lep iej załó ż też ciemn e o k u lary . Po wied z g o ś cio m n a wes elu , że mas z zap alen ie s p o jó wek . O ran y , a d o teg o ro b i ci s ię g arb ! Kied y to s ię s tało ? — Nawet n ie zau waży łem. M iałem… in n e p ro b lemy . Ben tley p o k lep ał g u z wy s tający s p o międ zy ło p atek , a Cro y d wrzas n ął. — Wy b acz. M o że lep iej o d razu weź p ig u łk ę.
— Ah a. — Będ zie ci p o trzeb n y d u ży p ro ch o wiec. J ak i n o s is z ro zmiar? — Teraz? Nie mam p o jęcia. — Nic n ie s zk o d zi, zn am g o ś cia, k tó ry p ro wad zi mag azy n . Przy ś lemy ci k ilk a. — Przep ras zam, Ben tley , zn o wu mu s zę d o k ib la. — Ah a, jas n e. Weź lek ars two i s p ró b u j o d p o cząć. O d ru g iej p o p o łu d n iu Cro y d waży ł s ied emd zies iąt. Lek p rzeciwb ó lo wy zad ziałał i p o raz p ierws zy o d d awn a n ie u s k arżał s ię n a s wo je b ark i. Nies tety , efek tem u b o czn y m b y ła s en n o ś ć, więc zn ó w mu s iał wziąć amfetamin ę. Z d ru g iej s tro n y , p o łączo n e d ziałan ie p ro s zk ó w zap ewn iło mu n ajlep s ze s amo p o czu cie o d czas u p rzeb u d zen ia, ch o ć wied ział, że to ty lk o ch wilo we. O wp ó ł d o czwartej, g d y n ad es zła d o s tawa p łas zczy , zs zed ł d o s ześ ćd zies ięciu k ilo i czu ł s ię b ard zo lek k i. M iał wrażen ie, że k rew w n im wrze. Zn alazł p ro ch o wiec, k tó ry p as o wał id ealn ie, i wziął g o d o p o k o ju , zo s tawiając res ztę n a k an ap ie. Wizaży s tk a — wy s o k a, n atap iro wan a b lo n d y n k a żu jąca g u mę — p rzy s zła o czwartej. Wy czes ała mu res ztę wło s ó w i d o p as o wała p eru czk ę. Po tem zajęła s ię twarzą, in s tru u jąc g o , jak u ży wać k o lejn y ch k o s mety k ó w. Po rad ziła też, b y s tarał s ię za b ard zo n ie o twierać u s t p rzy mó wien iu , b y n ie ek s p o n o wać k łó w. Cro y d b y ł b ard zo zad o wo lo n y z efek tu i d ał jej s to d o laró w. Ko b ieta zau waży ła wted y , że mo że mu zap ro p o n o wać tak że in n e u s łu g i, ale o n zn ó w p o czu ł b u lg o tan ie w b rzu ch u i s zy b k o s ię p o żeg n ał. O s zó s tej p o p o łu d n iu jeg o wn ętrzn o ś ci jak b y tro ch ę s ię u s p o k o iły . Zs zed ł d o p ięćd zies ięciu trzech k ilo i wciąż czu ł s ię n ieźle. Swęd zen ie tak że u s tało , ch o ć w ty m czas ie zd rap ał s o b ie s k ó rę z mo s tk a, p rzed ramio n i u d . — Co tu ro b ią te ws zy s tk ie p łas zcze?! — wy k rzy k n ął Carl, g d y wró cił d o d o mu . — Dłu g a h is to ria — o d p arł Cro y d . — J eś li ch ces z, mo żes z je zatrzy mać. — Hej, s ą k as zmiro we! — Ah a. — Ten jes t w mo im ro zmiarze. — To g o s o b ie weź. — J ak s ię czu jes z? — Lep iej, d zięk i. Teg o wieczo ru p o czu ł, że wracają mu s iły , i p o s tan o wił wy ru s zy ć n a d łu g i s p acer. Sp ró b o wał u n ieś ć zd erzak zap ark o wan eg o s amo ch o d u i p o d n ió s ł g o wy s o k o . Tak ,
zd ecy d o wan ie wracał d o zd ro wia. Uch arak tery zo wan y , u b ran y w p eru k ę, wy g ląd ał p o p ro s tu jak zwy k ły g ru b as . Gd y b y miał więcej czas u , zn alazłb y jak ieg o ś d en ty s tę, żeb y p o mó g ł mu ro związać p ro b lem k łó w. Tamteg o wieczo ru an i p ó źn iej ran o ju ż n iczeg o n ie jad ł. M iał wrażen ie, że czu je d ziwn y u cis k n a s k ro n iach , ale wziął p ig u łk ę i n acis k n ie p rzes zed ł w mig ren ę.
Zan im wy ru s zy li z Carlem d o Rid g ewo o d , Cro y d zafu n d o wał s o b ie k o lejn ą k ąp iel. Od p ad ły mu k o lejn e p łaty s k ó ry , ale ju ż s ię ty m n ie martwił. Ub ran ie miało to ws zy s tk o p rzy k ry ć. Os tro żn ie n ało ży ł mak ijaż i p o p rawił p eru k ę. Ub ran y i u malo wan y , wło ży ł o k u lary p rzeciws ło n eczn e i u zn ał, że wy g ląd a całk iem d o p rzy jęcia. Gru b y p łas zcz tro ch ę mas k o wał g arb n a p lecach . Ran ek b y ł ch ło d n y i p o ch mu rn y . Pro b lem s zalejący ch wn ętrzn o ś ci zd awał s ię ro związan y . Wziął jes zcze jed n ą p ig u łk ę, tak n a ws zelk i wy p ad ek , n ie wied ząc, czy zn ó w p rzy jd zie mu walczy ć z atak iem b ó lu . To o czy wiś cie wy mag ało p rzy jęcia k o lejn ej p o rcji amfetamin y . Ale p o za ty m czu ł s ię d o b rze, ch o ć mo że n ieco n erwo wo . Gd y jech ali p rzez tu n el, o d k ry ł, że p o ciera ręk ę. Ku jeg o zak ło p o tan iu z g rzb ietu ręk i o d s zed ł d u ży frag men t s k ó ry . Na s zczęś cie p amiętał, b y zab rać ręk awiczk i. Nie wied ział, czy to efek t jazd y tu n elem, ale w g ło wie zn ó w zaczęło mu p u ls o wać. Właś ciwie n ie b y ł to b ó l, jed y n ie mo cn y u cis k w u s zach i n a s k ro n iach . Po czu ł co ś p o d o b n eg o w g ó rze p lecó w, a p o tem co ś jak b y p o ru s zy ło s ię p o d p łas zczem. Przy g ry zł warg ę, a wted y o d p ad ł z n iej k awałek ciała. Cro y d zak lął. — Co s ię s tało ? — s p y tał Carl. — Nic tak ieg o . Przy n ajmn iej n ie b y ło k rwi. — J eś li źle s ię czu jes z, mo g ę cię zab rać z p o wro tem. Nie ch cę cię zmu s zać, żeb y ś s ied ział ch o ry n a ś lu b ie. Zwłas zcza wś ró d tak ich s zty wn iak ó w jak ro d zin a Sama. — Nic mi n ie b ęd zie. Cro y d czu ł, że całe ciało ma b ard zo lek k ie, a jed n o cześ n ie co ś n acis k ało n a wiele p u n k tó w jed n o cześ n ie. Po czu cie s iły p ły n ące z d ziałan ia n ark o ty k u zmies zało s ię z jeg o p rawd ziwą s iłą. Ws zy s tk o s zło id ealn ie. Zan u cił co ś i zab ęb n ił p alcami o k o lan o . — Te p łas zcze mu s zą b y ć s p o ro warte — p o wied ział n ies p o d ziewan ie Carl. — Ws zy s tk ie s ą zu p ełn ie n o we.
— To s p rzed aj je i zatrzy maj p ien iąd ze — o d p arł Cro y d . — To g o rący to war? — Prawd o p o d o b n ie. — Zajmu jes z s ię rek ietem? — Nie, ale zn am ró żn y ch lu d zi. — Nie p o wiem an i s ło wa. — To d o b rze. — Nawet wy g ląd as z n a tak ieg o , wies z? W ty m czarn y m p łas zczu i ciemn y ch o k u larach … Cro y d n ie o d p o wied ział. By ł zajęty n as łu ch iwan iem włas n eg o ciała, k tó re p ró b o wało mu p o wied zieć, że w p lecach co ś s ię o b lu zo wało . Po tarł p lecami o s ied zen ie i p o czu ł s ię tro ch ę lep iej. Carl p rzed s tawił g o ro d zico m Sama, Williamo wi i M arcii Ken d allo m. Ojciec p an a mło d eg o b y ł s iwo wło s y m mężczy zn ą o k an cias ty ch ry s ach i n ieco o ty ły m, a jeg o żo n a d o s k o n ale zad b an ą b lo n d y n k ą. Cro y d p amiętał, że ma s ię u ś miech ać, n ie p o k azu jąc zęb ó w, i jak n ajmn iej o twierać u s ta p rzy mó wien iu . Ken d allo wie p rzy g ląd ali mu s ię u ważn ie i miał wrażen ie, że ch ętn ie p o wied zielib y co ś więcej, g d y b y n ie mu s ieli p rzy witać s ię z in n y mi g o ś ćmi. — Ch ciałb y m p o ro zmawiać z to b ą n a wes elu — p o wied ział n a p o żeg n an ie William. Cro y d wes tch n ął i o d s zed ł n a b o k . Zd ał eg zamin . Nie miał zamiaru iś ć n a wes ele. Tu ż p o ceremo n ii ś lu b n ej zamierzał wziąć tak s ó wk ę d o d o mu i n aty ch mias t iś ć s p ać. Po d ejrzewał, że g d y s ię o b u d zi, Sam i Clau d ia b ęd ą ju ż n a Bah amach . Zo b aczy ł s wo jeg o k u zy n a M ich aela z Newark i p rawie d o n ieg o p o d s zed ł. Do d iab ła z ty m. M u s iałb y wy jaś n iać, d laczeg o tak wy g ląd a, a n ie miał n a to o ch o ty . Ws zed ł d o k o ś cio ła i u s iad ł we ws k azan ej ławce, z s ameg o p rzo d u , p o p rawej s tro n ie. Carl miał p ro wad zić Clau d ię d o o łtarza. Przy n ajmn iej o b u d ził s ię n a ty le p ó źn o , że ju ż n ie mo g li g o zro b ić ś wiad k iem. J ed n ak miał n iezłe wy czu cie czas u . Czek ając n a ro zp o częcie ceremo n ii, p rzy g ląd ał s ię witrażo wy m o k n o m i o zd o b o m z k wiató w. Ko ś ció ł p o wo li zap ełn iał s ię lu d źmi. Nik t p o za n im n ie miał p łas zcza. Zas tan awiał s ię, czy u zn ają to za d ziwactwo . Po tem zaczął s ię b ać, czy mak ijaż n ie s p ły n ie z p o tem. Ro zp iął p łas zcz i lek k o ro zch y lił p o ły . Po t wciąż ś ciek ał mu p o twarzy , a s to p y zaczęły p o b o lewać. W k o ń cu p o ch y lił s ię i ro zlu źn ił s zn u ró wk i. W tej s amej ch wili u s ły s zał trzas k ro zd zieran ej k o s zu li. Zn ó w
co ś s ię o b lu zo wało n a p lecach — p o d ejrzewał, że to k o lejn y p łat s k ó ry . Gd y s ię p ro s to wał, jeg o p lecy p rzes zy ł o s try b ó l. Garb n a p lecach jes zcze u ró s ł i źle zn o s ił ws zelk i u cis k . Nie b y ł w s tan ie wes p rzeć s ię n a o p arciu ławk i, p o ch y lił s ię więc w p rzó d , jak b y d o mo d litwy . Zag rały o rg an y . Do ś ro d k a wch o d zili k o lejn i g o ś cie. Świad ek p o p ro wad ził d o s ąs ied n iej ławk i jak ieś s tars ze małżeń s two , o b rzu cił Cro y d a d ziwn y m s p o jrzen iem. W k o ń cu ws zy s cy zajęli s wo je miejs ca. Cro y d p o cił s ię jak my s z. Po t s p ły wał mu p o b rzu ch u i p o n o g ach , ws iąk ał w u b ran ie, k tó re s zy b k o p o k ry ło s ię ciemn y mi p lamami. Uzn ał, że b ęd zie mu ch ło d n iej, jeś li wy jmie d ło n ie z ręk awó w i p o p ro s tu zarzu ci p łas zcz n a ramio n a. To b y ł b łąd — g d y p ró b o wał zd jąć o k ry cie, materiał ro zd arł s ię w p aru k o lejn y ch miejs cach . Nap ięta s k ó ra w b u cie p ęk ła, a s p o d n iej u k azały s ię s zarawe p alce. Kilk a o s ó b s p o jrzało w k ieru n k u ty ch d ziwn y ch o d g ło s ó w. Cro y d p o d zięk o wał lo s o wi, że w tej p o s taci n ie mo że s ię zaczerwien ić. Nie wied ział, czy s p rawiło to g o rąco , czy jak iś efek t p s y ch o lo g iczn y , ale zn ó w p o czu ł s węd zen ie. M iał w k ies zen iach p ro s zk i p rzeciwb ó lo we i amfetamin ę, ale n ic n a p o d rażn ien ie s k ó ry . Sp ló tł ręce i zacis n ął mo cn o , b y p o ws trzy mać s ię o d d rap an ia — ch o ciaż n a ws zelk i wy p ad ek zmó wił też mo d litwę, b o o k o liczn o ś ci b y ły b ard zo s p rzy jające. Nie p o mo g ło . Po p rzez zro s zo n e p o tem rzęs y zo b aczy ł wch o d ząceg o k s ięd za. Zas tan awiał s ię, d laczeg o mężczy zn a tak s ię n a n ieg o g ap i. M o że n ie lu b ił, g d y lu d zie n ieb ęd ący wy zn an ia an g lik ań s k ieg o p o cili mu s ię w k o ś ciele. Cro y d zacis n ął zęb y . Gd y b y ty lk o miał mo c zn ik an ia. Zn ik n ąłb y n a p arę min u t, p o d rap ał s ię jak s zalo n y i zn ó w u s iad ł s p o k o jn ie. Siłą wo li wy trzy mał b ez ru ch u p o d czas całeg o mars za M en d els s o h n a. Nie mó g ł s ię s k u p ić n a s ło wach k s ięd za, ale wied ział ju ż, że n ie wy trzy ma całej ceremo n ii. Zas tan awiał s ię, co s ię s tan ie, jeś li wy jd zie wcześ n iej. Czy n ie wp ak u je Clau d ii w g łu p ią s y tu ację? Z d ru g iej s tro n y , b y ł właś ciwie p ewien , że jeś li zo s tan ie, b ęd zie jes zcze g o rzej. Z p ewn o ś cią jeg o ch o ro b liwy wy g ląd tro ch ę g o u s p rawied liwiał. Ale czy lu d zie n ie b ęd ą p o tem p lo tk o wać o ty m p rzez całe lata? („J ej b rat wy s zed ł p rzed k o ń cem ś lu b u … ”). Po s tan o wił wy trzy mać jes zcze tro ch ę d łu żej. Co ś s ię p o ru s zy ło n a p lecach , czu ł, że o ciera s ię o materiał p łas zcza. Kilk a k o b iet g ło ś n o ch wy ciło p o wietrze. Teraz b ał s ię n awet ru s zy ć, ale… Swęd zen ie s tało s ię n iezn o ś n e. Ro zp ló tł d ło n ie, b y s ię p o d rap ać, ale o s tatn im wy s iłk iem wo li złap ał za o p arcie p ierws zej ławk i. Ku jeg o p rzerażen iu ro zleg ł s ię g ło ś n y trzas k , a d rewn o ro zp ad ło mu s ię w ręk ach .
Zap ad ła d łu g a cis za. Ks iąd z p atrzy ł p ro s to n a n ieg o . Clau d ia i Sam tak że o d wró cili s ię o d o łtarza, b y s p o jrzeć n a Cro y d a, k tó ry trzy mał w ręk u d wu metro wy frag men t p o łaman ej ławk i i wied ział, że n ie mo że s ię n awet u ś miech n ąć, b o o b n aży k ły . Up u ś cił k awał d rewn a i o b jął s ię cias n o ręk ami. Z ty łu ro zleg ły s ię o k rzy k i. Cro y d z całej s iły wb ił p alce w ramio n a i p o d rap ał s ię p o b ark ach . Us ły s zał trzas k d arty ch u b rań i p o czu ł, że s k ó ra ro zd ziera mu s ię n a p ó ł o d czu b k a g ło wy . Peru czk a s p ad ła n a p o d ło g ę. Zrzu cił u b ran ie i wy lin iałą s k ó rę i zn ó w s ię p o d rap ał, z całej s iły . Us ły s zał wrzas k g d zieś z ty łu i wied ział, że n ig d y n ie zap o mn i wy razu twarzy Clau d ii. Ale ju ż n ie mó g ł teg o zatrzy mać. Wielk ie n ieto p erzo we s k rzy d ła ro zp o s tarły s ię n a całą s zero k o ś ć, s p iczas te u s zy ro zwin ęły , a res ztk i u b rań o p ad ły z jeg o ciemn ej, łu s k o watej s y lwetk i. Ks iąd z zn ó w p rzemó wił i ty m razem b rzmiało to jak eg zo rcy zmy . W cały m k o ś ciele ro zb rzmiały k rzy k i tu p o t b ieg n ący ch s tó p . Cro y d wied ział, że n ie mo że wy jś ć d rzwiami, d o k tó ry ch p rzep y ch ali s ię ws zy s cy zg ro mad zen i, więc s k o czy ł w p o wietrze, zro b ił k ilk a o k rążeń , b y p rzy zwy czaić s ię d o n o weg o ciała, a p o tem o s ło n ił o czy lewy m p rzed ramien iem i p rzeb ił witrażo we o k n o p o p rawej. Lecąc w s tro n ę M an h attan u , wied ział, że u p ły n ie d u żo czas u , zan im zn ó w zo b aczy ty ch teś ció w. M iał n ad zieję, że Carl n ie b ęd zie s ię żen ił za s zy b k o . Zas tan awiał s ię, czy s am k ied y ś s p o tk a właś ciwą k o b ietę… Złap ał p rąd p o wietrzn y i p o s zy b o wał w g ó rę, czu jąc b ry zę wiejącą zn ad rzek i. Gd y s p o jrzał w d ó ł, k o ś ció ł p rzy p o min ał ro zk o p an e mro wis k o . Po leciał d alej.
Świadek
WALTER JON WILLIAMS Tamteg o d n ia, g d y zg in ął Śmig , ak u rat o g ląd ałem p o ran n y s ean s Jolsona. Ch ciałem zo b aczy ć Larry 'eg o Park s a — ws zy s cy mó wili, że b y ł w tej ro li zn ak o mity . Przy g ląd ałem mu s ię u ważn ie, zap amiętu jąc ró żn e tech n ik i. M ło d zi ak to rzy częs to tak ro b ią. Film s ię s k o ń czy ł, ale b y ło mi d o b rze w k in ie i n ie miałem żad n y ch p lan ó w, więc p o s tan o wiłem jes zcze raz o b ejrzeć Larry 'eg o Park s a. Zas n ąłem w p o ło wie, a g d y s ię o b u d ziłem, n a ek ran ie p rzes u wały s ię n ap is y k o ń co we. By łem s am n a s ali. Gd y ws zed łem d o h o lu , b ileterk i zn ik n ęły , a d rzwi b y ły zamk n ięte. Ws zy s cy u ciek li i zap o mn ieli o ty m p o wied zieć o p erato ro m p ro jek to ra. Wy s zed łem n a zewn ątrz w jas n e, p rzy jemn e, jes ien n e p o p o łu d n ie i zo b aczy łem, że Dru g a Aleja o p u s to s zała. To s ię n ig d y n ie zd arza. Kio s k i b y ły p o zamy k an e. Nieliczn e s amo ch o d y s tały n a ch o d n ik ach . Neo n k in o wy zg as zo n o . W o d d ali ro zb rzmiewało wś ciek łe trąb ien ie, led wie s ły s zaln e wś ró d wark o tu s iln ik ó w s amo lo to wy ch . Co ś n iep rzy jemn ie p ach n iało . Atmo s fera w mieś cie zu p ełn ie p rzy p o min ała mo men t n alo tu — o p u s zczo n e u lice, n erwo we o czek iwan ie w p o wietrzu . W czas ie wo jn y b rałem u d ział w n alo tach , g łó wn ie jak o s tro n a n alaty wan a i wcale n ie p o d o b ało mi s ię to u czu cie. Ru s zy łem w s tro n ę mies zk an ia, zaled wie p ó łto rej p rzeczn icy d alej. J u ż p o p rzejś ciu s tu k ro k ó w zo b aczy łem, co wy d ziela ten o k ro p n y zap ach . Un o s ił s ię zn ad czerwo n o ró żo wej k ału ży , k tó ra wy g ląd ała, jak b y k ilk a litró w lo d ó w tru s k awk o wy ch s to p n iało n a ch o d n ik u i teraz s p ły wało d o ś ciek u . Przy jrzałem s ię u ważn ie. W k ału ży leżało k ilk a k o ś ci. Lu d zk a żu ch wa, k awałek p is zczela, o czo d ó ł. Ro zp u s zczały s ię, two rząc lek k ą, ró żo wą p ian ę. Po d n imi w k ału ży leżało jak ieś u b ran ie. Un ifo rm b ileterk i. J ej latark a p o to czy ła s ię d o ry n s zto k a, a metalo we częś ci ro zp u s zczały s ię wraz z k o ś ćmi. Żo łąd ek
wy k ręcił mi s ię g wałto wn ie, a jed n o cześ n ie p o czu łem k o p n iak
ad ren alin y . Rzu ciłem s ię b ieg iem.
Zan im d o tarłem d o mies zk an ia, d o my ś liłem s ię, że p ewn ie d o s zło d o jak iejś k atas tro fy , więc p o p rzy b y ciu n aty ch mias t włączy łem rad io . Czek ając, aż n ag rzeje s ię o d b io rn ik , p rzejrzałem zap as p u s zek w s zafce. Zn alazłem ty lk o k ilk a zu p ek Camp b ell's . Ręce tak mi s ię trzęs ły , że p rzy p ad k iem s trąciłem jed n ą z p u s zek n a p o d ło g ę. Po tu rlała s ię p o d lo d ó wk ę. Nap arłem n a n ią, żeb y wy jąć s p o d n iej p u s zk ę, i o d n io s łem wrażen ie, że n ag le ś wiatło w p o k o ju s ię zmien iło , a lo d ó wk a p rzeleciała p rzez cały p o k ó j, i p rawie p rzeb iła ś cian ę. Ku weta, k tó rą p o d s tawiłem p o d s p ó d , żeb y zb ierała s k ap u jącą wo d ę, p rzewró ciła s ię i wy lała. Po d n io s łem p u s zk ę zu p y . Ręce wciąż mi d rżały . Przes u n ąłem lo d ó wk ę, k tó ra zd awała s ię lek k a jak p ió rk o . Światło zn ó w d awało d ziwn e efek ty . M o g łem n awet p o d n ieś ć lo d ó wk ę jed n ą ręk ą. Rad io w k o ń cu s ię n ag rzało i d o p iero wted y d o wied ziałem s ię o wiru s ie. Ko mu n ik at p o d k reś lał, że ws zy s cy z o b jawami ch o ro b y mają s ię zg ło s ić d o n amio tó w ro zb ity ch p rzez Gward ię Naro d o wą. J ed en zn ajd o wał s ię w Park u Was zy n g to n a, n ied alek o mo jeg o mies zk an ia. Nie czu łem s ię ch o ry , ale z d ru g iej s tro n y b y łem w s tan ie żo n g lo wać lo d ó wk ą, co n ie wy g ląd ało n a n o rmaln e zach o wan ie. Po s zed łem d o p ark u . Ws zęd zie wid ać b y ło ran n y ch — n iek tó rzy p o p ro s tu d o g o ry wali n a u licy . Nie mo g łem n a to p atrzeć, wy g ląd ało g o rzej n iż co k o lwiek , co wid ziałem p o d czas wo jn y . Wied ziałem, że zap is zą mn ie n a k o ń cu lis ty , b o w k o ń cu n a o k o b y łem zd ro wy i p o ru s załem s ię o włas n y ch s iłach , i mo g ą min ąć całe d n ie, zan im k to ś mn ie p rzy jmie. Dlateg o p o p ro s tu p o d s zed łem d o jed n eg o z d o wó d có w ak cji, p o wied ziałem, że b y łem w wo js k u , i s p y tałem, w czy m mo g ę p o mó c. Po my ś lałem, że d zięk i temu , n awet jeś li n ag le zaczn ę u mierać, to p rzy n ajmn iej b ęd ę b lis k o s zp itala. Lek arze p o p ro s ili, żeb y m p o mó g ł ro zs tawić k u ch n ię. Lu d zie k rzy czeli, zmien iali s ię i u mierali n a n as zy ch o czach , a med y cy n ie mo g li im w n iczy m p o mó c. M o g li ich ty lk o k armić. Po d s zed łem d o zap ark o wan eg o o b o k M 3 5 Gward ii Naro d o wej i zacząłem zd ejmo wać z n ieg o s k rzy n k i z jed zen iem. Każd a z n ich waży ła jak ieś d wad zieś cia trzy k ilo , a ja u s tawiłem ich s ześ ć, jed n a n a d ru g iej, i zd jąłem je z p ak i jed n ą ręk ą. Zau waży łem, że zn ó w zmien ia mi s ię p o s trzeg an ie ś wiatła. Op ró żn iłem ciężaró wk ę w jak ieś d wie min u ty . Dru g a u g rzęzła w b ło cie, g d y jech ała p rzez p ark , więc p o d n io s łem cały p o jazd i p rzen io s łem g o n a wy zn aczo n e miejs ce, wy p ak o wałem ws zy s tk o i zap y tałem, czy mam zro b ić co ś jes zcze. Otaczał mn ie d ziwn y b las k . Lu d zie twierd zili, że ilek ro ć wy k o n y wałem s wo je
ak ro b acje, mo je ciało wy d zielało zło tą au rę. Sp o g ląd ałem n a ś wiat p o p rzez ten k o k o n i to d lateg o miałem wrażen ie, że ś wiatło s ię zmien ia. Nie zas tan awiałem s ię n ad ty m. Wo k ó ł mn ie s zalał k atak lizm i trwał jes zcze p rzez wiele d n i. Lu d zie wy ciąg ali z talii czarn ą d amę alb o d żo k era i zmien iali s ię w p o two ry , tran s fo rmo wali, u mierali. Po tem p rzy s zed ł s tan wo jen n y — rzeczy wiś cie czu łem s ię zu p ełn ie jak n a wo jn ie. Po p ierws zy ch zamies zk ach n a mo s tach n ie wy b u ch ły ju ż żad n e ro zru ch y . Przez cztery lata mias to p rzy zwy czaiło s ię ju ż d o zaciemn ień , p atro li i g o d zin p o licy jn y ch , a teraz mies zk ań cy z łatwo ś cią p rzes tawili s ię w try b wo jen n y . Po o k o licy k rąży ły n ajró żn iejs ze p o g ło s k i, czas em zu p ełn ie s zalo n e: atak k o s mitó w, wy ciek tru jąceg o g azu , tajn a b ro ń b io lo g iczn a Hitlera lu b Stalin a. A d o teg o k ilk a ty s ięcy lu d zi p rzy s ięg ało , że wid zieli d u ch a Śmig a lecąceg o b ez s amo lo tu p o n ad M an h attan em. Zn alazłem s o b ie p racę w s zp italu , p rzen o s iłem ciężk ie rzeczy . Tam właś n ie p o zn ałem Tach io n a. Przy s zed ł d o s tarczy ć jak ieś ek s p ery men taln e s eru m, k tó re — p o d o b n o — mo g ło złag o d zić p ewn e s y mp to my i p rzy zn aję, że w p ierws zej ch wili p o my ś lałem s o b ie: O rany, przyszedł kolejny świrus z dekoktem od cioci Nelly. Tach io n b y ł n is k i i ch u d y , miał metaliczn ie ru d e wło s y , d łu żs ze n iż d o ramio n , i o d razu b y ło wid ać, że n ie jes t to n atu raln y k o lo r. Ub ierał s ię, jak b y ws zy s tk ie ciu ch y k u p o wał w lu mp ek s ach w d zieln icy teatraln ej — p o marań czo wa k u rtk a, jak o d jak ieg o ś p io s en k arza, czerwo n y s weterek w s erek , zielo n y k ap elu tek z p ió rk iem, p u mp y , s k arp etk i w ro mb y i d wu k o lo ro we o k s fo rd k i, w k tó ry ch wy g ląd ał jak alfo n s . Ch o d ził o d łó żk a d o łó żk a z tacą p ełn ą fio lek , o g ląd ał k ażd eg o p acjen ta i czas em wb ijał im ig ły w ramio n a. Po s tawiłem n a p o d ło d ze ren tg en , k tó ry ak u rat n io s łem d o g ab in etu , i p o s tan o wiłem g o wy p ro s ić, zan im n aro b i s zk o d y . Do p iero wted y zo b aczy łem, że jeg o ś lad em id zie cały k o ro wó d lu d zi, w ty m g en erał z trzema g wiazd k ami, p u łk o wn ik Gward ii Naro d o wej, k tó ry b y ł n aczeln ik iem s zp itala, i p an Arch ib ald Ho lmes ze s tarej ek ip y p rezy d en ta Ro o s ev elta, k tó reg o n aty ch mias t ro zp o zn ałem. Po wo jn ie p rzez jak iś czas k iero wał ag en cją d o s p raw p o mo cy h u man itarn ej d la Eu ro p y , ale g d y ty lk o wy b u ch ła zaraza, Tru man wy s łał g o d o No weg o J o rk u . Po d s zed łem d o jed n ej z p ielęg n iarek i zap y tałem, co tu s ię d zieje. — To jak aś n o wa terap ia. Do k to r Tach io n s am ją o p raco wał. — Sam? — No tak — o d p arła, mars zcząc b rwi. — Przy b y ł z in n ej p lan ety . Sp o jrzałem n a jeg o p u mp y i k ap elu s ik jak u Ro b in Ho o d a. — J as n e — mru k n ąłem.
— Nie, to p rawd a. Z b lis k a mo żn a b y ło d o s trzec ciemn e o b wó d k i p o d jeg o d ziwn y mi, fio leto wy mi o czami i ś ciąg n ięte ry s y twarzy . Od czas u k atas tro fy p raco wał p rawie n o n s to p i ro b ił b o k ami, jak zres ztą ws zy s cy lek arze w o k o licy — ws zy s cy o p ró cz mn ie. Czu łem s ię p ełen en erg ii, ch o ć co d zien n ie s p ałem n ie więcej n iż k ilk a g o d zin . J ak b y n a s y g n ał, p u łk o wn ik z Gward ii Naro d o wej s p o jrzał w mo ją s tro n ę. — A tu taj mamy k o lejn y p rzy p ad ek — o zn ajmił. — To jes t J ack Brau n . Tach io n u n ió s ł wzro k . — J ak ie ma p an s y mp to my ? — zap y tał. M iał p rzy jemn y g łęb o k i g ło s i n ieo k reś lo n y , jak b y ws ch o d n io eu ro p ejs k i ak cen t. — J es tem b ard zo s iln y . Po trafię p o d n ieś ć ciężaró wk ę i zaczy n am p rzy ty m lś n ić zło ty m ś wiatłem. Tach io n wy raźn ie s ię ty m zain teres o wał. — Bio lo g iczn e p o le s iło we. Ciek awe. Ch ętn ie b y m p an a p ó źn iej zb ad ał. Gd y ju ż o b ecn y … — p rzez jeg o twarz p rzemk n ął g ry mas n ies mak u — … o b ecn y k ry zy s d o b ieg n ie k o ń ca. — J as n e, d o k to rze. J ak p an ch ce. Tach io n p o d s zed ł d o k o lejn eg o łó żk a. Arch ib ald Ho lmes , s p ec o d p o mo cy h u man itarn ej, n ie p o s zed ł za n im. Stał ty lk o i p atrzy ł n a mn ie, b awiąc s ię fifk ą. Zatk n ąłem k ciu k i za p as ek i p ró b o wałem wy g ląd ać u ży teczn ie. — Czy mo g ę w czy mś p o mó c, p an ie Ho lmes ? Zd awał s ię lek k o zas k o czo n y . — Sk ąd zn a p an mo je n azwis k o ? — Pamiętam, jak p rzy jech ał p an d o Fay ette w Dak o cie Pó łn o cn ej w trzy d zies ty m trzecim — o d p arłem. — Wted y p raco wał p an w ro ln ictwie. — Tak , to b y ło d awn o temu . Co p an ro b i w No wy m J o rk u , p an ie Brau n ? — By łem ak to rem, p ó k i n ie p o zamy k ały s ię teatry . — Ah a — p rzy tak n ął tamten . — J u ż n ied łu g o s ię o two rzą. Do k to r Tach io n twierd zi, że ten wiru s n ie jes t zaraźliwy . — To n a p ewn o u s p o k o i p arę o s ó b . Sp o jrzał n a wejś cie d o n amio tu . — M o że wy jd ziemy n a p ap iero s a? — Ch ętn ie. Na zewn ątrz o trzep ałem ręce z k u rzu i p rzy jąłem p ap iero s a, k tó ry m Ho lmes mn ie
p o częs to wał, wy g ląd ał n a ręczn ie s k ręcan y . Przy p alił n am o b u i s p o jrzał n a mn ie p o n ad p ło mien iem zap ałk i. — J ak ju ż s k o ń czy s ię k ry zy s , ch ciałb y m p rzep ro wad zić n a p an u p arę tes tó w — o zn ajmił. — Przek o n ać s ię, co p an p o trafi. Wzru s zy łem ramio n ami. — Nie ma p ro b lemu . W jak imś k o n k retn y m celu ? — Niewy k lu czo n e, że mó g łb y m p an u zn aleźć p racę — o d p arł. — Cały ś wiat b y łb y p ań s k ą s cen ą. Co ś p rzes u n ęło s ię p o tarczy s ło ń ca. Un io s łem wzro k i p o czu łem, że zimn a d ło ń mu s k a mn ie p o s zy i. Du ch Śmig a zn ó w s u n ął p o n ieb ie, b iały s zalik p ilo ta ło p o tał n a wietrze.
Uro d ziłem s ię w Dak o cie Pó łn o cn ej, w 1 9 2 4 ro k u , w b ard zo ciężk ich czas ach . Ws zy s cy mieli wted y k ło p o ty z b an k ami i z n ad wy żk ami ży wn o ś ci, p rzez k tó re cen y tak s p ad ały . Gd y n ad s zed ł Kry zy s , s p rawy zmien iły s ię ze zły ch n a g o rs ze. Zb o że p o tan iało tak b ard zo , że farmerzy mu s ieli d o p łacać k lien to m, b y le ty lk o wy wieźli je w d iab ły . Właś ciwie co ty d zień licy to wan o czy jś d o m — farmy warte p o p ięćd zies iąt ty s ięcy d o laró w teraz s p rzed awan o za k ilk as et. Na g łó wn ej u licy p o ło wa b u d y n k ó w miała o k n a zab ite d es k ami. Sto warzy s zen ie Ro ln ik ó w n awo ły wało ws zy s tk ich , b y ro b ili s o b ie „wak acje” — ws trzy my wali s p rzed aż zb o ża, p ó k i cen y n ie p o d s k o czą. Pamiętam, że ws tawałem w n o cy , b y zan ieś ć k awę i jed zen ie mo jemu o jcu i k u zy n o m, k tó rzy p atro lo wali o k o liczn e d ro g i, p iln u jąc, żeb y n ik t n ie s p rzed awał ziarn a za ich p lecami. J eś li k to ś n ad jech ał ze zb o żem, zatrzy my wali s amo ch ó d i wy rzu cali ład u n ek ; jeś li jech ał wo zem, zab ijali b y d ło i rzu cali ś cierwo d o ro wu , b y tam zg n iło . M iejs co we s zy ch y , k tó re d o ro b iły s ię fo rtu n y , s k u p u jąc tan ie zb o że, wy s łały Leg io n Amery k ań s k i, b y ro zp rawił s ię ze s trajk iem ro ln ik ó w. Przy b y li z to p o rami, u b ran i w te s wo je małe k ap elu s ik i — a wted y cały o k rąg zerwał s ię d o walk i i zło mo tał leg io n is tó w jak n ig d y w ży ciu , aż u ciek li d o mias ta z p o d k u lo n y m o g o n em. Ko n s erwaty wn i n iemieccy farmerzy n ag le zaczęli s ię zach o wy wać i wy rażać jak b an d a rad y k ałó w. Fran k lin Delan o Ro o s ev elt b y ł p ierws zy m d emo k ratą, n a jak ieg o zag ło s o wała mo ja ro d zin a. M iałem jed en aś cie lat, g d y p o raz p ierws zy zo b aczy łem Arch ib ald a Ho lmes a.
Praco wał
jak o
czło n ek
s ztab u
k ry zy s o weg o
d la
Hen ry 'eg o
Wallace'a
w Dep artamen cie Ro ln ictwa i p rzy jech ał d o Fay ette, żeb y p o ro zmawiać o czy mś z ro ln ik ami — mo że ch o d ziło o k o n tro lę cen , a mo że p ro d u k cji ży wn o ś ci, a mo że o s zczęd n o ś ci, w k ażd y m razie b y ł to jed en z ty ch elemen tó w No weg o Po rząd k u , k tó ry o calił n as zą farmę p rzed zlicy to wan iem. Wy g ło s ił k ró tk ą p rzemo wę n a s ch o d ach b u d y n k u s ąd u i z jak ieg o ś p o wo d u zap amiętałem ją co d o s ło wa. Nawet wted y ro b ił n a ws zy s tk ich d u że wrażen ie. By ł d o b rze u b ran y , p o s iwiały , ch o ć n ie miał n awet czterd zies tk i i p alił p ap iero s y w fifce jak FDR. M ó wił z ak cen tem z Virg in ii, k tó ry w n as zy ch u s zach b rzmiał b ard zo d ziwn ie, tak jak b y d źwięczn e wy mawian ie „r” b y ło czy mś n iep rzy zwo ity m. Nied łu g o p o jeg o wizy cie s p rawy zaczęły zmierzać k u lep s zemu . Wiele lat p ó źn iej, g d y ju ż p o zn aliś my s ię lep iej, n ad al mó wiłem mu „p an ie Ho lmes ”. Nie b y łb y m w s tan ie zwró cić s ię d o n ieg o p o imien iu . M o żliwe, że s wó j g łó d włó częg i zawd zięczam właś n ie jeg o wizy cie. Od d awn a czu łem, że g d zieś mu s i is tn ieć jak iś ś wiat p o za Fay ette, mu s i b y ć jak iś s ty l ży cia ch o ć tro ch ę ró żn y o d n as zeg o . Ro d zin a o d zaws ze u ważała, że g d y d o ro s n ę, zało żę włas n ą farmę, o żen ię s ię z miejs co wą d ziewczy n ą, n ap ło d zę d u żo d zieci, w n ied zielę p ó jd ę p o s łu ch ać, jak p as to r s tras zy n as p iek łem, a p rzez res ztę ty g o d n ia b ęd ę p raco wał w p o lu , b y zaro b ić p ien iąd ze d la b an k u . Nie d o p u s zczałem d o s ieb ie my ś li, że to jed y n e, co mo żn a w ży ciu o s iąg n ąć. Przeczu wałem, ch o ć mo że ty lk o in s ty n k to wn ie, że g d zieś n a ś wiecie mu s i is tn ieć in n e ży cie, i ch ciałem g o s p ró b o wać. J ak o ś wieżo u p ieczo n y d o ro s ły b y łem wy s o k i, s zero k i w b ark ach , miałem jas n e wło s y i d u że d ło n ie, w k tó ry ch s wo b o d n ie mieś ciła s ię fu tb o ló wk a i o d zn aczałem s ię czy mś , co mó j ag en t o k reś lił p ó źn iej jak o „s u ro wą u ro d ę”. Grałem w fu tb o l, co s zło mi n awet n ieźle, i p rzy s y p iałem n a lek cjach , a w d łu g ie zimo we p o p o łu d n ia g ry wałem w miejs co wy m teatrze. By ł całk iem d u ży p o p y t n a amato rs k ie s ztu k i p o an g iels k u i n iemieck u , a ja mó wiłem w o b u ty ch języ k ach . By ły to g łó wn ie wik to riań s k ie melo d ramaty i s ztu k i h is to ry czn e. Zd o b y wałem n awet n iezłe recen zje. M iałem p o wo d zen ie u d ziewczy n . By łem p rzy s to jn y , a p rzy ty m ro b iłem wrażen ie zwy k łeg o faceta i k ażd a my ś lała, że to ja o k ażę s ię ty m właś ciwy m farmerem. Bard zo u ważałem, żeb y n ig d y za b ard zo s ię n ie zaan g ażo wać. Zaws ze n o s iłem w k ies zen i g u mk i i zwy k le s p o ty k ałem s ię z trzema lu b czterema d ziewczy n ami ró wn o leg le. Ob iecałem s o b ie, że n ie d am s ię złap ać w p u łap k ę, k tó rą zas tawiła n a mn ie ro d zin a. Ws zy s cy b y liś my p atrio tami. To d o ś ć n atu raln e w tej częś ci ś wiata: ta
b ezwaru n k o wa miło ś ć d o k raju o s u ro wy m k limacie. Nie ro b iliś my z teg o wielk iej s p rawy , p atrio ty zm b y ł p o p ro s tu częś cią n as zeg o ży cia, tak jak ws zy s tk o in n e. M iejs co wa d ru ży n a fu tb o lo wa o s iąg n ęła d o b re wy n ik i i w k o ń cu zacząłem wy jeżd żać z Dak o ty Pó łn o cn ej. Po d k o n iec o s tatn ieg o ro k u zap ro p o n o wan o mi s ty p en d iu m n a Un iwers y tecie w M in n es o cie. Nie d o tarłem n a te s tu d ia. Nazaju trz p o zak o ń czen iu ro k u s zk o ln eg o w maju 1 9 4 2 ro k u p o mas zero wałem p ro s to d o b iu ra werb u n k o weg o i zg ło s iłem s ię d o p iech o ty . Żad en p ro b lem. Ws zy s cy k o led zy z k las y p o s zli razem ze mn ą. Przy d zielo n o mn ie d o Piątej Dy wizji we Wło s zech i tam s to czy łem o k ro p n ą wo jn ę p iech o ciarza. Przez cały czas p ad ało , n ig d zie n ie b y ło p o rząd n eg o s ch ro n ien ia, z k ażd y m ru ch em wy s tawialiś my s ię n a s trzał n iewid zialn y ch Niemcó w s ied zący ch n a s ąs ied n im wzg ó rzu z lo rn etk ami Zeis s a p rzy k lejo n y mi d o o czu , a p o tem ro zleg ał s ię ten s tras zn y s zu m ju n k ers a p ik u jąceg o w d ó ł… Przez cały czas s ię b ałem. Czas em ro b iłem co ś b o h aters k ieg o , ale p rzez więk s zo ś ć czas u p o p ro s tu leżałem z twarzą w p iach u , s łu ch ając, jak wo k ó ł p ad ają b o mb y i p o p aru mies iącach wied ziałem ju ż, że n ie wró cę d o d o mu w cało ś ci, a mo że n awet wcale. Nie b y ło ciąg łej wy mian y jak w Wietn amie — s trzelec p o p ro s tu zo s tawał n a s tan o wis k u , p ó k i wo jn a s ię n ie s k o ń czy ła alb o s am n ie zg in ął, a p rzy n ajmn iej n ie o b erwał tak mo cn o , żeb y ju ż n ie mó c tu wró cić. Przy jąłem to d o wiad o mo ś ci i ro b iłem, co mu s iałem. W k o ń cu awan s o wałem n a s ierżan ta, a p o tem d o s tałem Brązo wą Gwiazd ę i trzy Pu rp u ro we Serca, ale tak n ap rawd ę o d d ałb y m ws zy s tk ie med ale i awan s e za p arę s u ch y ch s k arp etek . J ed en z mo ich k o leg ó w n azy wał s ię M artin Ko zo k o ws k i, jeg o o jciec b y ł d ro b n y m p ro d u cen tem teatraln y m w No wy m J o rk u . Któ reg o ś wieczo ru p o p ijaliś my o b rzy d liwe czerwo n e win o i p aliliś my p ap iero s y (n au czy łem s ię teg o w wo js k u ) i ws p o mn iałem co ś o s wo ich wy s tęp ach teatraln y ch w Dak o cie Pó łn o cn ej. Wted y M artin , w p rzy p ły wie p ijack iej ży czliwo ś ci, zap ro p o n o wał: — Wies z co , ch ło p ie? Przy jed ź p o wo jn ie d o No weg o J o rk u , a razem z tatą załatwimy ci wy s tęp n a s cen ie. By ła to ty lk o b ezs en s o wn a fan tazja, b o żad en z n as n ie s p o d ziewał s ię wró cić d o d o mu , ale u tk wiła mi w g ło wie i k ied y ś zn ó w d o teg o wró ciliś my , aż w k o ń cu , jak to z n iek tó ry mi marzen iami b y wa, fan tazja s tała s ię rzeczy wis to ś cią. Po o b ch o d ach Dn ia Zwy cięs twa p o jech ałem d o No weg o J o rk u i Ko zo k o ws k i s en io r rzeczy wiś cie załatwił mi p arę d ro b n y ch ró lek . By zaro b ić n a ży cie, ch wy tałem s ię ró żn y ch p rac d o ry wczy ch , k tó re w p o ró wn an iu d o ży cia n a farmie wy d awały mi
s ię b ard zo łatwe. W teatrach p ełn o b y ło p o ważn y ch , in telig en tn y ch d ziewczy n , k tó re n ie malo wały u s t — p o d o b n o b y ło to d o ś ć o d ważn e — i jeś li ty lk o cierp liwie s łu ch ałem ich wy wo d ó w o An o u ilh u alb o Piran d ellu , alb o p s y ch o an alizie, to czas em zab ierały mn ie ze s o b ą d o d o mu , a n ajb ard ziej p o d o b ało mi s ię to , że wcale n ie ch ciały wy ch o d zić za mąż i ro d zić mały ch farmeró w. Po wo li wracały mi o d ru ch y z czas u p o k o ju . Ws p o mn ien ia Dak o ty Pó łn o cn ej zaczęły s ię zacierać i czas em zas tan awiałem s ię, czy wo jn a n ie ma p rzy p ad k iem s wo ich zalet. Oczy wiś cie b y ło to złu d zen ie. Czas em w n o cy b u d ziłem s ię zlan y p o tem, s ły s ząc s zu m J u 8 8 , czu jąc, jak wn ętrzn o ś ci s k ręca mi s trach , a s tara ran a n a ły d ce s zarp ie b ó lem. Przy p o min ałem s o b ie, jak leżałem w leju p o mi p o s zy i, czek ając, aż mo rfin a zaczn ie d ziałać, es k ad rę s reb rn y ch th u n d erb o ltó w, p atrzy łem, jak k ró tk ich , p rzy s ad zis ty ch s k rzy d łach . Samo lo ty
b o mb ie, czu jąc, jak b ło to ś ciek a p atrzy łem w n ieb o i wid ziałem p ro mien ie s ło ń ca lś n ią n a ich p rzes k ak iwały p o n ad g ó rami
z więk s zą łatwo ś cią, n iż ja wy s k o czy łb y m z jeep a. Pamiętałem, jak leżałem tam, wś ciek ły , że ci ch o lern i lo tn icy , tam w g ó rze, lecą s o b ie zu p ełn ie b eztro s k o , p o d czas g d y ja leżę w b ło cie, wy k rwawiam s ię w o p atru n ek , czek ając n a mo rfin ę, i my ś lałem, że jeś li k ied y ś d o rwę k tó reg o ś z ty ch g n o jk ó w n a ziemi, to mu d o p iero p o k ażę…
Gd y p an Ho lmes p rzep ro wad ził s wo je tes ty , d o wied ziałem s ię w k o ń cu , jak b ard zo jes tem s iln y — s iln iejs zy n iż k to k o lwiek . Przy o d p o wied n im p rzy g o to wan iu p o trafiłem u n ieś ć czterd zieś ci to n . Po cis k i z k arab in u mas zy n o weg o ro zp łas zczały mi s ię n a p iers i. Po cis k i z d ziałek p rzeciwp an cern y ch 2 0 mm p o trafiły mn ie p rzewró cić, ale n ie ro b iły mi żad n ej k rzy wd y . Nie mieli o d wag i p rzetes to wać n iczeg o więk s zeg o n iż 2 0 mm, ja zres ztą też. Po d ejrzewam, że g d y b y s trzelili d o mn ie z p rawd ziweg o d ziała, zamias t z d u żeg o k arab in u mas zy n o weg o , to zo s tałab y ze mn ie miazg a. M iałem s wo je o g ran iczen ia. Po k ilk u g o d zin ach zaczy n ałem s ię męczy ć. Op u s zczały mn ie s iły . Ud erzen ia p o cis k ó w b o lały . M u s iałem o d p o cząć. Tach io n miał rację z ty m b io lo g iczn y m p o lem. Gd y k o rzy s tałem ze s wy ch mo cy , o taczało mn ie n iczy m zło ta au reo la. Nie b y łem w s tan ie jej k o n tro lo wać — g d y b y k to ś b ez u p rzed zen ia s trzelił mi w p lecy , p o le u ru ch o miło b y s ię s amo . Gd y zaczy n ałem s ię męczy ć, p o le b lad ło . Nig d y
n ie b y łem tak
zmęczo n y , b y
zg as ło
całk o wicie, g d y
go
ak u rat
p o trzeb o wałem. Tro ch ę s ię o b awiałem, co mo g ło b y s ię wted y s tać, p iln o wałem więc, b y o d p o czy wać reg u larn ie. Gd y n ad es zły wy n ik i b ad ań , p an Ho lmes wezwał mn ie d o s wo jeg o mies zk an ia n a Po łu d n io wej Alei Park o wej. M iał b ard zo d u ży ap artamen t, zajmo wał całe p iąte p iętro , ale wiele p o k o i miało zap ach n o wo ś ci, tak jak b y n ig d y n ik t tam n ie mies zk ał. J eg o żo n a zmarła n a rak a trzu s tk i w czterd zies ty m ro k u i o d teg o czas u p an Ho lmes właś ciwie zrezy g n o wał z ży cia to warzy s k ieg o . Ich có rk a wy jech ała n a s tu d ia. Po częs to wał mn ie d rin k iem i p ap iero s em, a p o tem s p y tał, co s ąd zę o fas zy zmie i co mó g łb y m w tej s p rawie zro b ić. Przy p o mn iałem s o b ie ty ch ws zy s tk ich es es man ó w i s p ad o ch ro n iarzy Lu ftwaffe i zas tan o wiłem s ię, co mó g łb y m zro b ić jak o n ajs iln iejs zy czło wiek n a Ziemi. — Przy p u s zczam, że b y łb y m d o b ry m żo łn ierzem — p o wied ziałem w k o ń cu . Pan Ho lmes u ś miech n ął s ię lek k o . — A czy ch ciałb y p an zn ó w zo s tać żo łn ierzem, p an ie Brau n ? Od razu zro zu miałem, d o czeg o zmierza. Wciąż mieliś my k ry zy s . W ró żn y ch miejs cach n a ś wiecie n ad al czaiło s ię zło . A teraz zwró cił s ię d o mn ie czło wiek , k tó ry k ied y ś zas iad ał p o p rawicy Ro o s ev elta, k tó ry z k o lei — p rzy n ajmn iej w mo im p o jęciu — zas iad ał p o p rawicy s ameg o Bo g a i p y tał, co ja mó g łb y m z ty m zro b ić. Oczy wiś cie, że zg ło s iłem s ię n a o ch o tn ik a. Zajęło mi to ch y b a ze trzy s ek u n d y . Pan Ho lmes u ś cis n ął mi ręk ę. A p o tem zad ał k o lejn e p y tan ie: — Co p an s ąd zi o p racy z o s o b ą czarn o s k ó rą? Wzru s zy łem ramio n ami. Ho lmes o d p o wied ział u ś miech em. — Do s k o n ale. W tak im razie p rzed s tawię p an u d u ch a Śmig a. Ch y b a wy trzes zczy łem o czy , b o u ś miech Ho lmes a tro ch ę s ię p o s zerzy ł. — Nazy wa s ię Earl San d ers o n . Do ś ć b arwn a p o s tać. Co ciek awe, s ły s załem ju ż wcześ n iej to n azwis k o . — San d ers o n , k tó ry g rał w d ru ży n ie Ru tg ers ? Ch o lern ie d o b ry zawo d n ik . Pan Ho lmes zd awał s ię zas k o czo n y . M o że n ie ś led ził ro zg ry wek s p o rto wy ch . — Ch y b a ju ż wk ró tce p rzek o n a s ię p an , że to n ie ws zy s tk o .
Earl San d ers o n ju n io r p rzy s zed ł n a ś wiat w zu p ełn ie in n y ch o k o liczn o ś ciach n iż ja — w d zieln icy Harlem, w No wy m J o rk u . By ł o d e mn ie s tars zy o jed en aś cie lat
i mo żliwe, że n ig d y d o n ieg o n ie d o ro s łem. Earl San d ers o n s en io r, z zawo d u b ag ażo wy , b y ł s amo u k iem, b ard zo in telig en tn y m czło wiek iem i wielk im zwo len n ik iem Fred erick a Do u g las s a i Du Bo is a. By ł czło n k iem s y g n atariu s zem Ru ch u Niag ara — k tó ry z czas em ewo lu o wał w Naro d o we Sto warzy s zen ie n a rzecz Awan s u Lu d n o ś ci Ko lo ro wej — a p ó źn iej Bractwa Praco wn ik ó w Wag o n ó w Sy p ialn y ch . Tward y , b y s try facet, k tó ry d o s k o n ale czu ł s ię n a tej b eczce p ro ch u , w jak ą zmien ił s ię ó wczes n y Harlem. Earl ju n io r b y ł b y s try m d zieck iem, a jeg o o jciec b ard zo zach ęcał g o d o n au k i, b y n ie zap rzep aś cił ty ch zd o ln o ś ci. W s zk o le ś red n iej zd o b y wał ś wietn e wy n ik i w n au ce i w s p o rcie, a g d y ś lad ami Pau la Ro b es o n a w 1 9 3 0 ro k u trafił n a Un iwers y tet Ru tg ers w New J ers ey , mó g ł d o wo li p rzeb ierać w s ty p en d iach . Po d wó ch latach n au k i ws tąp ił d o Partii Ko mu n is ty czn ej. Gd y ro zmawialiś my o ty m p ó źn iej, twierd ził, że wy d awało s ię to n ajs en s o wn iejs zą d ro g ą. — Kry zy s ro b ił s ię co raz g o rs zy — tłu maczy ł. — Glin iarze s trzelali d o związk o wcó w w cały m k raju , a b iali Amery k an ie n ag le s ię d o wied zieli, jak to jes t b y ć tak b ied n y m jak k o lo ro wi. Z Ro s ji cały czas n ap ły wały d o n as zd jęcia fab ry k p racu jący ch p ełn ą p arą, p o d czas g d y tu , w Stan ach , fab ry k i zamy k an o , a ro b o tn ik ó w wy rzu can o n a u licę. Uzn ałem, że to ty lk o k wes tia czas u , zan im wy b u ch n ie tu rewo lu cja. PK jak o jed y n a ws p ierała związk o wcó w i ró wn o ś ć ws zy s tk ich o b y wateli. M ieli n awet tak i s lo g an : „Biali czy czarn i — zaws ze s o lid arn i”. Po my ś lałem, że to d o b rze b rzmi. Nie o b ch o d ziło ich , jak wy g ląd as z — zaws ze p atrzy li ci p ro s to w o czy i mó wili d o cieb ie „to warzy s zu ”. Nik t mn ie wcześ n iej tak n ie p o trak to wał. Tak czy in aczej, miał mn ó s two s en s o wn y ch p o wo d ó w, b y w 1 9 3 1 ro k u zap is ać s ię d o PK. J u ż k ilk a lat p ó źn iej ws zy s tk ie te s en s o wn e p o wo d y miały zn is zczy ć n as n a amen . Nie jes tem p ewien , czemu właś ciwie Earl p o ś lu b ił Lillian , ale d o s k o n ale ro zu miałem, d laczeg o Lillian u g an iała s ię za n im p rzez te ws zy s tk ie lata. — J ack — wy zn ała mi k ied y ś — o n p o p ro s tu lś n ił! Lillian Ab b o tt p o zn ała Earla jes zcze w p ierws zej k las ie s zk o ły ś red n iej. Po ty m p ierws zy m s p o tk an iu s tarała s ię s p ęd zać z n im k ażd ą wo ln ą ch wilę. Ku p o wała mu g azety i b ilety d o k in a, ch o d ziła n a zeb ran ia rad y k aln y ch o rg an izacji. Kib ico wała mu n a meczach . Zap is ała s ię d o PK mies iąc p o n im. A g d y u k o ń czy ł Ru tg ers z n ajwy żs zy m wy ró żn ien iem s u mma cu m lau d e, wy s zła za n ieg o za mąż. — Nie zo s tawiłam mu wy b o ru — p o wied ziała ze ś miech em. — Wied ział, że to jed y n y s p o s ó b , żeb y m wres zcie d ała mu s p o k ó j.
Żad n e z n ich n ie p rzeczu wało , w co właś ciwie s ię p ak u ją. Earl b y ł p o u s zy p o g rążo n y w s p rawach wielo k ro tn ie ważn iejs zy ch n iż o n s am, zajęty rzek o mo n ad ch o d zącą rewo lu cją, i mo że u zn ał, że Lillian zas łu g u je n a o d ro b in ę s zczęś cia w ty ch g o rzk ich czas ach . Decy zja o małżeń s twie n ic g o n ie k o s zto wała. Ale Lillian k o s zto wała właś ciwie ws zy s tk o . Dwa mies iące p o ś lu b ie Earl zn alazł s ię n a s tatk u p ły n ący m d o Związk u So wieck ieg o , g d zie miał s tu d io wać n a Un iwers y tecie Len in a i s zk o lić s ię n a p rawd ziweg o ag en ta Ko min tern u . Lillian zo s tała w d o mu , p o mag ała matce w s k lep ie i ch o d ziła n a zeb ran ia p artii, k tó re b ez Earla wy d awały s ię jej tro ch ę b ezb arwn e. Bez więk s zeg o en tu zjazmu u czy ła s ię, jak b y ć żo n ą rewo lu cjo n is ty . Po ro k u n au k i w Ro s ji Earl p o jech ał n a u n iwers y tet Co lu mb ia, g d zie zro b ił d y p lo m z p rawa. Lillian ws p ierała g o ze ws zy s tk ich s ił, aż w k o ń cu s ię o b ro n ił i ro zp o czął p racę d la A. Ph ilip a Ran d o lp h a i Bractwa Praco wn ik ó w Wag o n ó w Sy p ialn y ch , jed n eg o z n ajb ard ziej rad y k aln y ch związk ó w w Stan ach . Earl s en io r mu s iał b y ć d u mn y z s y n a. Gd y w k o ń cu min ął Kry zy s , Earl zaczął co raz mn iej an g ażo wać s ię w d ziałan ia PK — mo że u zn ał, że rewo lu cja jed n ak n ie n ad ejd zie. Sp rawa s trajk u w Gen eral M o to rs zo s tała ro zs trzy g n ięta n a k o rzy ś ć Ko n g res u Org an izacji Przemy s ło wy ch , p o d czas g d y Earl s ied ział w Ro s ji i u czy ł s ię n a rewo lu cjo n is tę. Bractwo zo s tało w k o ń cu u zn an e p rzez Pu llman Co mp an y w 1 9 3 8 ro k u , a Ran d o lp h wres zcie zaczął p o b ierać p en s ję — p rzez te ws zy s tk ie lata p raco wał za d armo . Związk i i p raca d la Ran d o lp h a zab ierały Earlo wi mn ó s two czas u i co raz rzad ziej b y wał n a p arty jn y ch zeb ran iach . Gd y p o d p is an o p ak t Rib b en tro p – M o ło to w, Earl w p ro teś cie zrezy g n o wał z czło n k o s twa w PK. Twierd ził, że u k ład an ie s ię z fas zy s tami to n ie w jeg o s ty lu . Kied y ś p o wied ział mi, że d la b iały ch Kry zy s s k o ń czy ł s ię p o atak u n a Pearl Harb o r, b o fab ry k i zb ro jen io we zaczęły zn ó w zatru d n iać, ale n iewielu czarn o s k ó ry ch d o s tało w n ich p racę. Ran d o lp h i jeg o lu d zie s tracili cierp liwo ś ć. Zag ro zili s trajk iem k o lejo wy m — w s amy m ś ro d k u wo jn y ! — i mars zem p ro tes tacy jn y m n a Was zy n g to n . Ro o s ev elt wy s łał d o n ich s wo jeg o s p eca k ry zy s o weg o , Arch ib ald a Ho lmes a, żeb y wy n eg o cjo wał k o mp ro mis . Os tateczn ie s k o ń czy ło s ię wy d an iem zarząd zen ia wy k o n awczeg o n u mer 8 8 0 2 , n a mo cy k tó reg o zlecen io b io rco m realizu jący m k o n trak ty rząd o we zab ro n io n o d y s k ry min o wać p raco wn ik ó w ze wzg lęd u n a k o lo r s k ó ry . By ł to k amień milo wy w h is to rii p raw o b y watels k ich i jed en z n ajwięk s zy ch s u k ces ó w Earla. Zaws ze p o d k reś lał, że to jed n o z jeg o n ajwięk s zy ch o s iąg n ięć.
Ty d zień p o wy d an iu zarząd zen ia n u mer 8 8 0 2 zmien io n o Earlo wi k ateg o rię wo js k o wą n a 1 -A. Praca n a k o lei ju ż g o n ie ch ro n iła. Rząd p o s tan o wił s ię zemś cić. Earl p o s tan o wił zg ło s ić s ię n a o ch o tn ik a d o k o rp u s u p o wietrzn eg o . Zaws ze marzy ł o latan iu . By ł tro ch ę za s tary n a p ilo ta, ale miał d o s k o n ałe wy n ik i w s p o rcie i p rzes zed ł b ad an ie lek ars k ie. J eg o teczk ę o zn aczo n o jak o WAF, czy li „wczes n y an ty fas zy s ta”, co s tan o wiło o ficjaln e o k reś len ie k ażd eg o , k to b y ł n a ty le n ies tab iln y , b y n ie lu b ić Hitlera jes zcze p rzed czterd zies ty m p ierws zy m. Przy d zielo n o go do 332 Gru p y M y ś liws k iej, zło żo n ej wy łączn ie z czarn o s k ó ry ch . Pro ces wery fik acji b y ł tak s u ro wy , że w jed n o s tce zn alazło s ię mn ó s two p ro fes o ró w, lek arzy , p as to ró w i p rawn ik ó w — ws zy s cy ci in telig en tn i lu d zie mieli tak że p ierws zo rzęd n e o d ru ch y p ilo ta. Ale p o n ieważ żad n a z g ru p d ziałający ch za g ran icą n ie ch ciała u s ieb ie czarn y ch p ilo tó w, b atalio n p o zo s tał w Tu s k eg ee p rzez wiele mies ięcy , zajęty wy łączn ie tren o wan iem. Po d k o n iec mieli n a k o n cie trzy razy więcej ćwiczeń n iż p rzeciętn a g ru p a. W k o ń cu p rzen ies io n o ich d o b azy we Wło s zech , a wted y g ru p a zwan a „Samo tn e Orły ” wres zcie ek s p lo d o wała p o n ad eu ro p ejs k im teatrem. Latali s wo imi th u n d erb o ltami ws zęd zie, n awet n ad Niemcami i k rajami b ałk ań s k imi, b io rąc n awet n ajtru d n iejs ze cele. Zro b ili p o n ad p iętn aś cie ty s ięcy lo tó w i p rzez cały ten czas an i jed en o ch ran ian y p rzez n ich b o mb o wiec n ie zo s tał s trąco n y p rzez Lu ftwaffe. Gd y wieś ci s ię ro zes zły , p ilo ci b o mb o wcó w zaczęli p ro s ić, b y o ch ran iała ich właś n ie 3 3 2 Gru p a. J ed n y m z ich n ajlep s zy ch lo tn ik ó w b y ł Earl San d ers o n , k tó ry p o d k o n iec wo jn y miał n a k o n cie p ięćd zies iąt trzy „n iep o twierd zo n e” zes trzelen ia. Niep o twierd zo n e — b o d la czarn y ch o d d ziałó w n ie p ro wad zo n o s taty s ty k ; wo js k o o b awiało s ię, że czarn o s k ó rzy p ilo ci mo g lib y o s iąg n ąć lep s ze wy n ik i n iż b iali. Ich o b awy b y ły u zas ad n io n e. Tak i wy n ik s y tu o wał Earla n a s amej g ó rze ran k in g u , zn alazł s ię wy żej n iż jak ik o lwiek in n y p ilo t p o za Śmig iem, k tó ry tak że s tan o wił wy jątek o d n iejed n ej reg u ły . W d n iu jeg o ś mierci Earl wró cił z p racy i p o ło ży ł s ię, p rzek o n an y , że złap ał p o ważn ą g ry p ę. Nas tęp n eg o d n ia o b u d ził s ię jak o czarn y as . Po trafił latać, n ajwy raźn iej u n o s zo n y s amą s iłą wo li, i o s iąg n ąć p ręd k o ś ć d o o ś miu s et k ilo metró w n a g o d zin ę. Tach io n n azy wał to „u k ieru n k o wan ą telek in ezą”. By ł też d o ś ć o d p o rn y , ch o ć n ie aż tak jak ja. Zwy k łe n ab o je o d b ijały s ię o d n ieg o , ale p o cis k i z d ziałk a mo g ły mu zro b ić k rzy wd ę. Wiem też, że b ard zo b ał s ię
zd erzy ć w p o wietrzu z s amo lo tem. Po trafił tak że wy two rzy ć p rzed s o b ą ru ch o my mu r, co ś w ro d zaju fali u d erzen io wej, zmiatającej ws zy s tk o , co s tało mu n a d ro d ze. Lu d zi, p o jazd y i ś cian y . Sły s zeli ty lk o p o tężn y h u k , jak b y g rzmo tu , a p o tem o d laty wali w ty ł n a k ilk ad zies iąt metró w. Earl s p ęd ził k ilk a ty g o d n i, tes tu jąc s wo je n o we u miejętn o ś ci, a p o tem zap rezen to wał s ię ś wiatu , lecąc p o n ad mias tem w h ełmie p ilo ta, czarn ej, s k ó rzan ej k u rtce i b u tach . Pan Ho lmes zad zwo n ił d o n ieg o p ierws zy .
Po zn ałem Earla n azaju trz p o ro zmo wie z p an em Ho lmes em. Zd ąży łem s ię ju ż wted y wp ro wad zić d o jed n eg o z wo ln y ch p o k o i w jeg o ap artamen tach . Do s tałem n awet włas n y k lu cz. Nap rawd ę awan s o wałem s p o łeczn ie. Ro zp o zn ałem g o o d razu . — Earl San d ers o n , p rawd a? — wy k rzy k n ąłem, zan im p an Ho lmes zd ąży ł n as s o b ie p rzed s tawić. — Pamiętam. Czy tałem o p an u w g azetach , g d y g rał p an w Ru tg ers ach . Earl wcale s ię n ie zmies zał. — M a p an d o b rą p amięć — p o wied ział ty lk o . Po tem u s ied liś my razem, a p an Ho lmes o ficjaln ie wy jaś n ił, czeg o o czek u je zaró wn o o d n as , jak i o d p ó źn iejs zy ch rek ru tó w. Earl b ard zo n ie lu b ił s ło wa „as ”, k tó ry m o k reś lan o o s o b ę o b d arzo n ą u ży teczn y mi zd o ln o ś ciami. Na d ru g im k o ń cu d rab in y zn ajd o wał s ię „d żo k er” — o s o b a p o ważn ie zn iek s ztałco n a p rzez d ziałan ie wiru s a. Uważał, że tak ie o k reś len ia wp ro wad zają s y s tem k las o wy p o ś ró d g raczy d zik iej k arty , i n ie ch ciał, żeb y u s tawian o n as n a s zczy cie jak iejś p iramid y . Pan Ho lmes o ficjaln ie n azwał n as zą g ru p ę „Eg zo ty czn i Demo k raci”. M ieliś my s tać s ię s y mb o lem p o wo jen n ej Amery k i i n ad ać o d p o wied n ią ran g ę jej wy s iłk o m d y p lo maty czn y m, b y o d b u d o wać p o k ó j w Eu ro p ie i Azji, wciąż walcząc z fas zy zmem i n ieto leran cją. Stan y Zjed n o czo n e miały zap o czątk o wać p o wo jen n y Zło ty Wiek i p o d zielić s ię n im z res ztą ś wiata. A my mieliś my s tać s ię s y mb o lem tej ep o k i. Brzmiało fan tas ty czn ie. Ws zed łem w to n aty ch mias t. Earlo wi d ecy zja p rzy s zła n ieco tru d n iej. Ho lmes ro zmawiał z n im ju ż wcześ n iej i zap ro p o n o wał mu ten s am waru n ek , k tó ry Bran ch Rick ey p rzed ło ży ł p ó źn iej
J ack iemu Ro b in s o n o wi: miał s ię n ie mies zać d o p o lity k i zewn ętrzn ej. M iał p u b liczn ie o ś wiad czy ć, że zerwał ze s talin izmem i mark s izmem i o d tej p o ry zamierza s ię p o ś więcić jed n ie p o k o jo wy m d ziałan io m. Kazan o mu p an o wać n ad s o b ą, cierp liwie zn o s ić zło ś ć, ras is to ws k ie p rzy ty k i i p o g ard ę i ro b ić to b ez zająk n ięcia. Earl p o wied ział mi p ó źn iej, jak d łu g o ze s o b ą walczy ł. W tamty m czas ie zn ał ju ż s k alę s wo ich mo żliwo ś ci i wied ział, że mó g łb y wiele zmien ić s amą s wo ją o b ecn o ś cią. Po licjan ci n a Po łu d n iu n ie b y lib y w s tan ie ro zp ęd zić zeb rań ru ch u in teg racy jn eg o , jeś li jed en z u czes tn ik ó w p o trafiłb y p o walić całe o d d ziały . Łamis trajk i p ierzch alib y p rzed jeg o falą u d erzen io wą. Gd y b y p o s tan o wił wejś ć d o res tau racji ty lk o d la b iały ch , n awet o d d ział marin es n ie b y łb y w s tan ie g o u s u n ąć — w k ażd y m razie n ie n is zcząc p rzy ty m b u d y n k u . J ed n ak p an Ho lmes zau waży ł, że g d y b y wy k o rzy s tał w ten s p o s ó b s wo je mo ce, to n ie o n , Earl San d ers o n , zap łaciłb y za to cen ę. Gd y b y zb y t g wałto wn ie zareag o wał n a ras is to ws k ą p ro wo k ację, w cały m k raju n iewin n i czarn o s k ó rzy mies zk ań cy zawiś lib y n a s u ch y ch g ałęziach . Earl zap ewn ił p an a Ho lmes a, że b ęd zie p rzes trzeg ał jeg o waru n k ó w. J u ż n azaju trz o b aj wzięliś my s ię d o p racy , b y s two rzy ć d u żo h is to rii.
Gru p a ED n ig d y n ie b y ła o ficjaln ie częś cią rząd u . Pan Ho lmes k o n s u lto wał s ię z Dep artamen tem Stan u , ale p łacił Earlo wi i mn ie z włas n ej k ies zen i, p o zwalał mi też mies zk ać u s ieb ie w d o mu . Na p o czątek k azali n am ro zp rawić s ię z Peró n em. Zo s tał wy b ran y p rezy d en tem Arg en ty n y w s fałs zo wan y ch wy b o rach i co raz b ard ziej p rzy p o min ał p o łu d n io wo amery k ań s k ą wers ję M u s s o lin ieg o . Arg en ty n a s tała s ię azy lem d la fas zy s tó w i zb ro d n iarzy wo jen n y ch . Eg zo ty czn i Demo k raci p o lecieli n a p o łu d n ie, b y zo b aczy ć, co d a s ię z ty m zro b ić. Teraz, g d y ws p o min am tamte czas y , n ie mo g ę u wierzy ć, jak b eztro s k o d o teg o p o d es zliś my . Zamierzaliś my o b alić leg aln y rząd o b ceg o p ań s twa i w o g ó le n ie ro b iło to n a n as wrażen ia… Nawet Earl p o s zed ł n a to b ez więk s zeg o n amy s łu . W k o ń cu s p ęd ziliś my p arę lat, b ijąc fas zy s tó w w Eu ro p ie — p o b icie ich n a p o łu d n iu n ie wy d awało s ię n am n iczy m n o wy m. Gd y wy laty waliś my , o k azało s ię, że w s amo lo cie s ied zi z n ami jes zcze jed en czło wiek — wy g ląd ało to tak , jak b y p o p ro s tu p rzek o n ał o b s łu g ę, że mają g o
wp u ś cić. Dav id Hars tein wy g ląd ał jak ty p o wy ży d o ws k i cwan iak z Bro o k ly n u — mło d y ch ło p ak , z k ręco n ą czu p ry n ą, n awijający jak k atary n k a. Co ch wila wid y waliś my tak ich w mieś cie, g d y p ró b o wali n am s p rzed ać u b ezp ieczen ie o d p o wo d zi alb o u ży wan e o p o n y , alb o g arn itu ry n a miarę u s zy te z jak iejś cu d o wn ej tk an in y , jes zcze lep s zej o d k as zmiru , a teraz tak i g o ś ć s ied ział z n ami w s amo lo cie, b y ł czło n k iem ED i zach o wy wał s ię, jak b y o n tu d o wo d ził. Od ru ch o wo p o czu liś my d o n ieg o s y mp atię. Od ru ch o wo zg ad zaliś my s ię ze ws zy s tk im, co mó wił. On też b y ł eg zo ty czn y . Wy d zielał fero mo n y wzb u d zające s y mp atię, two rzące ży czliwą i s u g es ty wn ą atmo s ferę. Po trafił n amó wić alb ań s k ieg o s talin is tę, żeb y s tan ął n a g ło wie i o d ś p iewał Gwiaździsty sztandar, p rzy n ajmn iej d o p ó k i p rzeb y wał z n im w jed n y m p o k o ju . Po jeg o wy jś ciu alb ań s k i s talin is ta p rawd o p o d o b n ie o d zy s k ałb y zmy s ły , zło ży ł s amo k ry ty k ę i zo s tał ro zs trzelan y p rzez k o leg ó w. Po s tan o wiliś my zach o wać tę in fo rmację w tajemn icy . Ro zp u ś ciliś my p o g ło s k i, że Dav id to jak iś wy jątk o wo zręczn y s u p erb o h ater, w s ty lu Cien ia z au d y cji rad io wy ch i że jes t n as zy m zwiad o wcą. Tak n ap rawd ę ty lk o ch o d ził z n ami n a k o n feren cje i zmu s zał lu d zi, żeb y n am p rzy tak iwali. Zad ziałało d o s k o n ale. Peró n n ie zd o łał jes zcze s k o n s o lid o wać wład zy , b o s p rawo wał u rząd p rezy d en ta n ies p ełn a cztery mies iące. Zo rg an izo wan ie p rzewro tu zab rało n am d wa ty g o d n ie. Hars tein i p an Ho lmes ch o d zili n a mity n g i z d o wó d cami armii i jes zcze p rzed k o ń cem s p o tk an ia p u łk o wn icy zaczy n ali p rzy s ięg ać, że p o d ad zą im g ło wę Peró n a n a s reb rn ej tacy i n awet, g d y p ó źn iej zaczy n ali mieć wątp liwo ś ci, ich p o czu cie h o n o ru n ie p o zwalało im złamać ty ch o b ietn ic. Któ reg o ś ran k a p rzed s amy m p rzewro tem p o s tan o wiłem p rzetes to wać s wo je mo żliwo ś ci. Parę lat wcześ n iej w wo js k u wp ad ły mi w ręce k o mik s y z Su p erman em i p amiętam, że ilek ro ć zło czy ń cy p ró b o wali u ciec s amo ch o d em, Su p erman zaws ze s tawał im n a d ro d ze i s amo ch ó d o d b ijał s ię o d n ieg o . Sp ró b o wałem to zro b ić w Arg en ty n ie. By ł tam jed en majo r p ero n is ta, k tó reg o n ależało zatrzy mać, zan im d o trze n a p o s teru n ek , więc s k o czy łem n a u licę i s tan ąłem n a d ro d ze p ęd ząceg o merced es a. Sek u n d ę p ó źn iej p rzeleciałem jak ieś s to metró w i zatrzy małem s ię d o p iero , g d y rąb n ąłem p lecami o p o s ąg s ameg o J u an a P. Ws zy s tk o p rzez to , że b y łem lżejs zy o d teg o s amo ch o d u . Po d czas zd erzen ia d wó ch o b iek tó w zaws ze u s tęp u je ten o mn iejs zy m mo men cie p ęd u , a mas a jes t s k ład o wą teg o mo men tu . Nie ma zn aczen ia, jak s iln y jes t lżejs zy o b iek t. Po tem b y łem ju ż mąd rzejs zy . Strąciłem p o s ąg Peró n a z p o s tu men tu i rzu ciłem w s amo ch ó d . To załatwiło s p rawę.
W p racy as a b y ło też k ilk a in n y ch rzeczy , k tó ry ch n ie d ało s ię n au czy ć z k o mik s ó w. Pamiętam, że s u p erb o h atero wie częs to ch wy tali za lu fy czo łg ó w i zawiązy wali je w ó s emk i. Tech n iczn ie rzecz b io rąc, jes t to mo żliwe, ale trzeb a mieć właś ciwe o p arcie. Należy n ajp ierw o p rzeć s to p y n a czy mś tward y m, żeb y mó c s ię zap rzeć. Zn aczn ie łatwiej b y ło mi p o p ro s tu zan u rk o wać p o d k o rp u s czo łg u i zep ch n ąć g o z g ąs ien ic. Po tem b ieg łem n a d ru g ą s tro n ę, o b ejmo wałem lu fę ramio n ami, ws ad załem p o d n ią b ark i ciąg n ąłem z całej s iły w d ó ł. Wy k o rzy s ty wałem ramię jak o p u n k t p o d p arcia d źwig n i i p o p ro s tu o wijałem lu fę wo k ó ł s ieb ie. To b y ł n ajs zy b s zy s p o s ó b . J eś li miałem więcej czas u , p rzeb ijałem p ięś cią p an cerz czo łg u o d d o łu i ro zry wałem g o o d ś ro d k a. Ale o d b ieg am o d tematu . Wró ćmy d o Peró n a. Należało zro b ić k ilk a p o d s tawo wy ch rzeczy . Niek tó ry ch lo jaln y ch p ero n is tó w n ie d ało s ię p rzek o n ać, a jed en z n ich b y ł d o wó d cą u zb ro jo n eg o b atalio n u s tacjo n u jąceg o w o g ro d zo n ej jed n o s tce n a p rzed mieś ciach Bu en o s Aires . W n o c p rzewro tu p o d n io s łem jed en z czo łg ó w i p o ło ży łem n a b o k u tu ż p rzed b ramą. Po tem ju ż ty lk o o p arłem s ię o n ieg o b ark iem i trzy małem mo cn o , p o d czas g d y in n e czo łg i ro zp ad ły s ię n a k awałk i, p ró b u jąc g o u s u n ąć. Earl zajął s ię flo tą p o wietrzn ą Peró n a. Po p ro s tu p o d laty wał d o s amo lo tó w n a p as ie s tarto wy m i o d ry wał s tateczn ik i. Demo k racja zwy cięży ła. Peró n i jeg o b lo n d lafiry n d a zwiali d o Po rtu g alii. Przy zn ałem s o b ie k ró tk i u rlo p . Gd y triu mfu jąca k las a ś red n ia wy leg ła n a u lice, b y ś więto wać, ja leżałem w p o k o ju h o telo wy m z có rk ą fran cu s k ieg o amb as ad o ra. Nas łu ch u jąc s k an d o wan ia tłu mó w, czu jąc n a języ k u s mak Nico lette i s zamp an a, p o my ś lałem, że to jes zcze lep s ze n iż latan ie. Po d czas tej k amp an ii u fo rmo wał s ię n as z o ficjaln y wizeru n ek . J a zwy k le n o s iłem s tary mu n d u r p o lo wy , więc tak mn ie zap amiętan o . Earl n o s ił jas n o b rązo wy mu n d u r s ił p o wietrzn y ch b ez o zn ak s to p n ia, a d o teg o b u ty , h ełm, g o g le, s zalik i s tarą, s k ó rzan ą k u rtk ę p ilo tk ę z n as zy wk ą 3 3 2 Gru p y n a ramien iu . Gd y ląd o wał, zd ejmo wał h ełm i zamien iał g o n a s tary , czarn y b eret, k tó ry zaws ze n o s ił w k ies zen i n a b io d rze. Ilek ro ć mieliś my wy s tęp o wać p u b liczn ie, p ro s zo n o n as , żeb y ś my wło ży li mu n d u ry , w ten s p o s ó b p u b liczn o ś ć o d razu n as ro zp o zn awała. Ch y b a n ie zd awali s o b ie s p rawy , że p rzez więk s zo ś ć czas u u b ieraliś my s ię jak ws zy s cy , w g arn itu ry i k rawaty .
Earl i ja więk s zo ś ć czas u s p ęd zaliś my w walce i ch o ćb y d lateg o zo s taliś my d o b ry mi p rzy jació łmi… w waru n k ach zag ro żen ia lu d zie zap rzy jaźn iają s ię s zy b k o . Op o wiad ałem mu o s wo im ży ciu , o wo jn ie i o d ziewczy n ach . On b y ł b ard ziej zach o wawczy — mo że n ie b y ł p ewien , jak p rzy jąłb y m jeg o o p o wieś ci o p rzy g o d ach z b iały mi k o b ietami, ale w k o ń cu , p ewn ej n o cy w p ó łn o cn y ch Wło s zech , g d zie s zu k aliś my Bo rman n a, d o wied ziałem s ię o Orlen ie Go ld o n i. — Ran o zaws ze malo wałem jej n o g i — p o wied ział. — Nak ład ałem n a n ie mak ijaż, żeb y wy g ląd ała jak u b ran a w jed wab n e p o ń czo ch y . Szew n a ły d ce malo wałem tu s zem d o rzęs . — Uś miech n ął s ię. — Kto b y p o my ś lał, że tak i ze mn ie arty s ta. — Czemu p o p ro s tu n ie k u p iłeś jej p o ń czo ch ? — To n ie b y ło tru d n e, wielu żo łn ierzy p is ało d o ro d zin y i p rzy jació ł w Stan ach , p ro s ząc o ró żn e p rzes y łk i. — Ku p iłem jej mn ó s two . — Earl wzru s zy ł ramio n ami. — Ale Len a ws zy s tk ie o d d awała to warzy s zk o m. Nie miał żad n eg o zd jęcia — o b awiał s ię, że Lillian mo g łab y je zn aleźć — ale wk ró tce p o tem zo b aczy łem ją n a p lak atach . Rek lamo wan o ją jak o „eu ro p ejs k ą Vero n icę Lak e”. J as n e wło s y ro zrzu co n e w n ieład zie, s zero k ie ramio n a, g ard ło wy g ło s . Lak e p ielęg n o wała wizeru n ek ch ło d n ej p ięk n o ś ci, a Go ld o n i b y ła g o rąca jak o g ień . W filmach miała p rawd ziwe p o ń czo ch y i jes zcze p rawd ziws ze n o g i, a reży s ero wie p o k azy wali je tak częs to i o b ficie, jak ty lk o p o zwalała im n a to cen zu ra. Pamiętam, że p o my ś lałem wted y , ile rad o ś ci mu s iało d awać Earlo wi to p o ran n e malo wan ie. Gd y s ię p o zn ali, b y ła p io s en k ark ą k ab areto wą w Neap o lu , w jed n y m z n ieliczn y ch k lu b ó w, g d zie wp u s zczan o czarn o s k ó ry ch żo łn ierzy . M iała o s iemn aś cie lat, b y ła h an d lark ą n a czarn y m ry n k u i k u rierk ą Wło s k iej Partii Ko mu n is ty czn ej. Earl s p o jrzał n a n ią raz i zap o mn iał o ws zelk iej o s tro żn o ś ci. Ch y b a p o raz p ierws zy w ży ciu zro b ił co ś ty lk o d la s ieb ie. Co n o c wy my k ał s ię z k o s zar, k lu czy ł p o międ zy p atro lami, b y le ty lk o z n ią b y ć, a p o tem wracał u k rad k iem o ś wicie, b y ran k iem s tawić s ię n a p as ie s tarto wy m i lecieć d o Bu k ares ztu alb o Plo es zti… —
Wied zieliś my , że to
n ie p o trwa wieczn ie —
p rzy zn ał w k o ń cu . —
Wied zieliś my , że wo jn a k ied y ś s ię s k o ń czy . — W jeg o o czach p o jawił s ię wy raz zap atrzen ia w d al, ws p o mn ien ie czeg o ś b o les n eg o i zro zu miałem, ile mu s iała g o k o s zto wać ta d ecy zja. — Po s tąp iliś my jak d o ro ś li — wes tch n ął. — Po żeg n aliś my
s ię, zo s tałem zwo ln io n y z wo js k a i p o s zed łem p raco wać d la związk u . Od teg o czas u s ię n ie wid zieliś my . — Po trząs n ął g ło wą. — A teraz o n a g ra w filmach . Nie o b ejrzałem an i jed n eg o . Nas tęp n eg o d n ia d o rwaliś my Bo rman n a. Złap ałem g o za k o łn ierz h ab itu i p o trząs n ąłem, aż zad zwo n iły mu zęb y . Przek azaliś my g o p rzed s tawicielo m M ięd zy n aro d o weg o Try b u n ału d o s p raw Zb ro d n i Wo jen n y ch i u d aliś my s ię n a d o b rze zas łu żo n y u rlo p . Earl zach o wy wał s ię d ziwn ie n erwo wo . Co ch wila zn ik ał, b y g d zieś zad zwo n ić. Dzien n ik arze zaws ze d ep tali n am p o p iętach , a o n aż p o d s k ak iwał za k ażd y m razem, g d y b ły s n ęła lamp a. Tej n o cy n ie wró cił d o h o telu i n ie wid ziałem g o p rzez trzy d n i. Zwy k le to ja wy cin ałem tak ie n u mery , wieczn ie wy my k ałem s ię Earlo wi, żeb y s p ęd zić czas z jak ąś k o b ietą. J eg o zach o wan ie k o mp letn ie mn ie zas k o czy ło . Ok azało s ię, że s p ęd ził week en d z Len ą w h o telu n a p ó łn o c o d Rzy mu . W p o n ied ziałek ran o zo b aczy łem ich zd jęcia we wło s k iej g azecie — d zien n ik arze jed n ak zd o łali ich wy tro p ić. Zas tan awiałem s ię, czy Lillian ju ż o ty m wie i co teraz czu je. Earl, s k rzy wio n y i zły , zjawił s ię k o ło p o łu d n ia, w s amą p o rę, b y zd ąży ć n a lo t d o In d ii. Leciał d o Kalk u ty n a s p o tk an ie z Gan d h im. W o s tatn iej ch wili zn alazł s ię p o międ zy M ah atmą a s erią p o cis k ó w, k tó re jak iś fan aty k wy s trzelił w n ieg o n a s ch o d ach ś wiąty n i, i n ag le g azety p is ały ju ż ty lk o o In d iach , zu p ełn ie zap o min ając o ty m, co s ię s tało w Rzy mie. Nie wiem, jak Earl wy jaś n ił tę s p rawę Lillian . Niezależn ie o d teg o , co p o wied ział, p o d ejrzewam, że mu u wierzy ła. Zaws ze mu wierzy ła.
To b y ły n as ze zło te czas y . Po o d cięciu o s tatn iej d ro g i u cieczk i d o Amery k i Po łu d n io wej n aziś ci mu s ieli zo s tać w Eu ro p ie, g d zie łatwiej ich b y ło n amierzy ć. Wraz z Earlem wy ciąg n ęliś my Bo rman n a z k las zto ru , wy wlek liś my M en g eleg o ze s try ch u wiejs k ieg o d o mu n a farmie w Bawarii, a w Au s trii p o d es zliś my tak b lis k o Eich man n a, że s p an ik o wał i wy b ieg ł n a u licę p ro s to w o b jęcia s o wieck ieg o p atro lu , a Ro s jan ie zas trzelili g o n a miejs cu . Dav id Hars tein ws zed ł d o Es co rialu n a p as zp o rcie d y p lo maty czn y m i n amó wił g en erała Fran co , b y wy g ło s ił p rzez rad io o d ezwę d o n aro d u , w k tó rej zrzek ł s ię s tan o wis k a i o b iecał ro zp is an ie p o n o wn y ch wy b o ró w, a p o tem Dav id ws zed ł z n im n a p o k ład s amo lo tu i to warzy s zy ł mu p rzez całą d ro g ę d o Szwajcarii. W Po rtu g alii n aty ch mias t zo rg an izo wan o wy b o ry . Peró n
mu s iał wy jech ać i zn alazł s o b ie n o wy d o m w Nan k in g , g d zie zo s tał wo js k o wy m d o rad cą g en eralis s imu s a. Naziś ci cały mi d zies iątk ami u ciek ali z Pó łwy s p u Ib ery js k ieg o , a ło wcy n azis tó w s ch wy tali więk s zo ś ć u ciek in ieró w. Zarab iałem wted y mn ó s two p ien ięd zy . Pan Ho lmes n ie p łacił mi wp rawd zie wy s o k iej p en s ji, ale n ieźle zaro b iłem n a rek lamie ch es terfield ó w i n a wy wiad ach d la „Life”. M iałem też s p o ro p łatn y ch wy s tąp ień — p an Ho lmes zatru d n ił mi g h o s twritera. Nie p łaciłem czy n s zu za p o k ó j, n ie mu s iałem też n ig d y p łacić za p o s iłek , jeś li ak u rat n ie miałem n a to o ch o ty . Do s tawałem wy s o k ie h o n o raria za arty k u ły n ap is an e w mo im imien iu , Dlaczego wierzę w tolerancję, Czym jest dla mnie Ameryka i Dlaczego potrzebujemy ONZ. Ag en ci z Ho lly wo o d s k ład ali mi n iewiary g o d n e o ferty za d łu g o termin o wy k o n trak t, ale n ie b y łem ty m jes zcze zain teres o wan y . Ch ciałem zo b aczy ć ś wiat. Od wied zało mn ie wted y ty le d ziewczy n , że rad a mies zk ań có w zaczęła ws p o min ać co ś o zamo n to wan iu o b ro to wy ch d rzwi. Gazety n ad ały Earlo wi p rzezwis k o „Czarn y Orzeł”, n awiązu jąc d o s tarej n azwy 3 3 2 — „Samo tn e Orły ”. Nie b y ł z teg o zb y t zad o wo lo n y . Dav id Hars tein zd o b y ł s o b ie p rzezwis k o „Po s łan iec”, p rzy n ajmn iej wś ró d ty ch , k tó rzy wied zieli o jeg o zd o ln o ś ciach . M n ie n azy wan o „Zło ty Ch ło p iec”. Nie miałem n ic p rzeciwk o . Po jak imś czas ie g ru p a ED zd o b y ła n o weg o u czes tn ik a — Bly th e Stan h o p e v an Ren s s aeler, k tó rej g azety n ad ały p rzezwis k o „Lo k ata”. Dro b n a, d o b rze u ło żo n a b o s to ń s k a d ama z wy żs zy ch s fer, n erwo wa jak k lacz czy s tej k rwi; wy s zła za mąż za o b rzy d liweg o d ran ia, k tó ry b y ł teraz k o n g res men em w No wy m J o rk u , i d o czek ała s ię z n im tró jk i d zieci. M iała n iezwy k łą u ro d ę, tak ą, k tó rą mężczy zn a zau waża d o p iero p o d łu żs zy m czas ie i p o tem n ie mo że zro zu mieć, jak im cu d em wcześ n iej teg o n ie d o s trzeg ał. Ch y b a s ama n ie zd awała s o b ie s p rawy , jak a jes t p ięk n a. Po trafiła wy s y s ać u my s ły . Ws p o mn ien ia, zd o ln o ś ci, ws zy s tk o . By ła o d e mn ie s tars za o jak ieś d zies ięć lat, ale wcale mn ie to n ie o b es zło i n aty ch mias t zacząłem z n ią flirto wać. M iałem wted y mn ó s two ro man s ó w i n ie ro b iłem z teg o tajemn icy , więc jeś li wied ziała co k o lwiek n a mó j temat — a mo że n ie wied ziała, mo że mó j u my s ł n ie b y ł n a ty le ważn y , b y g o wy s s ać — to miała p o d s tawy , b y n ie b rać mn ie p o ważn ie. W k o ń cu ten d rań Hen ry wy rzu cił ją z d o mu , a wted y p rzy s zła d o n as , p y tając, czy mo że s ię tu zatrzy mać. Pan a Ho lmes a ak u rat n ie b y ło , a ja, p o k ilk u s zk lan eczk ach jeg o d wu d zies to letn iej b ran d y , czu łem s ię tak b eztro s k o , że b ez p ro b lemu zap ro p o n o wałem jej n o cleg w n as zy m mies zk an iu , a k o n k retn ie w mo im łó żk u .
Ob rzu ciła mn ie wy zwis k ami, n a k tó re w p ełn i zas łu g iwałem, i wy b ieg ła. Ch o lera, p rzecież n ie p ró b o wałem s u g ero wać, że ma ze mn ą s y p iać reg u larn ie. Po win n a b y ła wied zieć lep iej. J a ch y b a tak że. Wted y , w czterd zies ty m s ió d my m, więk s zo ś ć lu d zi wo lała raczej ży ć w małżeń s twie n iż p ło n ąć, ja s tan o wiłem wy jątek o d reg u ły . A Bly th e b y ła zb y t zn erwico wan a, b y my ś leć o p rzy g o d ach — p rzez więk s zo ś ć czas u ży ła n a s k raju załaman ia n erwo weg o , p ró b u jąc o g arn ąć tę całą wied zę, i o s tatn ią rzeczą, jak iej p o trzeb o wała, b y ł jak iś wieś n iak z Dak o ty s tartu jący d o n iej z łap ami teg o s ameg o wieczo ru , g d y ro zp ad ło s ię jej małżeń s two . Nied łu g o p ó źn iej Bly th e i Tach io n zo s tali p arą. M o je p o czu cie włas n ej warto ś ci tro ch ę u cierp iało , g d y zro zu miałem, że p u ś ciła mn ie k an tem d la p rzy b y s za z k o s mo s u , ale d o teg o czas u zd ąży łem ju ż p o zn ać Tach io n a całk iem n ieźle i u zn ałem, że g o ś ć jes t w p o rząd k u , n awet jeś li u b iera s ię w b ro k aty i k o ro n k i. J eś li Bly th e b y ło z n im d o b rze, to n ie miałem zas trzeżeń . Uzn ałem, że facet mu s iał mieć co ś w s o b ie, jeś li zd o łał p rzek o n ać tak ą d amę jak Bly th e, żeb y ży ła z n im w g rzech u . Ok reś len ie „as ” s p o p u lary zo wało s ię zaraz p o p rzy b y ciu Bly th e, więc n ag le zaczęto n as o k reś lać jak o „Czwó rk ę As ó w”. Pan Ho lmes b y ł n as zy m As em w Ręk awie alb o Piąty m As em. Walczy liś my w s łu żb ie d o b ra i ws zy s cy o ty m wied zieli. Darzo n o n as wted y n ap rawd ę n iewiary g o d n y m u wielb ien iem. Op in ia p u b liczn a p o p ro s tu n ie d o p u s zczała mo żliwo ś ci, że mo g lib y ś my zro b ić co ś n ie tak . Nawet n ajb ard ziej zatward ziali ras iś ci mó wili o Earlu San d ers o n ie: „Nas z k o lo ro wy lo tn ik ”. Gd y mó wił co ś o zn ies ien iu s eg reg acji, lu d zie n ap rawd ę g o s łu ch ali. M y ś lę, że Earl ś wiad o mie man ip u lo wał s wo im wizeru n k iem. By ł in telig en tn y m czło wiek iem i wied ział, jak d ziała p ras o wa mach in a. Ob ietn ica, k tó rą z tak im tru d em zło ży ł p an u Ho lmes o wi, zwró ciła mu s ię s to k ro tn ie. Świad o mie s ty lizo wał s ię n a czarn eg o b o h atera, n ies k alan eg o b o h atera, s y mb o l as p iracji. Do s k o n ały atleta, wzo ro wy u czeń , b o h ater wo jen n y , p rzy k ład n y mąż i as . By ł p ierws zy m czarn o s k ó ry m czło wiek iem n a o k ład ce mag azy n u „Time”, a p o tem „Life”. Prześ cig n ął Ro b es o n a jak o n ajp o p u larn iejs zeg o czarn eg o id o la, co Ro b es o n s k o men to wał p o tem zg ry źliwie: „M o że i n ie u miem latać, ale Earl San d ers o n n ie u mie ś p iewać”. Tak n a marg in es ie — Ro b es o n s ię my lił. Earl latał wted y wy żej n iż k ied y k o lwiek . Nie zd awał s o b ie s p rawy , co s p o ty k a g ig an tó w, g d y lu d zie d o wied zą s ię o ich g lin ian y ch n o g ach .
Up ad ek Czwó rk i As ó w n as tąp ił ro k p ó źn iej w 1 9 4 8 . Gd y k o mu n iś ci mieli ju ż-ju ż zająć Czech o s ło wację, p o lecieliś my p o s p ies zn ie d o Niemiec, ale w o s tatn iej ch wili o d wo łan o ak cję. Kto ś w Dep artamen cie Stan u u zn ał, że s y tu acja jes t zb y t s k o mp lik o wan a i n ie p o win n iś my in terwen io wać. Pó źn iej u s ły s załem też, że rząd zaczął rek ru to wać włas n y zes p ó ł as ó w d o p racy teren o wej i że to o n i co ś s ch rzan ili. Nie wiem, czy to p rawd a. A p o tem, d wa mies iące p o tej wto p ie w Czech o s ło wacji, wy s łan o n as d o Ch in , b y o calić miliard lu d zk ich is tn ień w imię d emo k racji. W tamtej ch wili n ie wy g ląd ało to d o k o ń ca jas n o , ale n as za s p rawa b y ła o d p o czątk u p rzeg ran a. Na p ap ierze ws zy s tk o wy g ląd ało o b iecu jąco . Gen eralis s imu s Ku o min tan g u wciąż miał w ręk ach więk s ze mias ta i d o b rze wy p o s ażo n ą armię — zwłas zcza w p o ró wn an iu d o s ił M ao — w d o d atk u ws zy s cy wied zieli, że to militarn y g en iu s z. W p rzeciwn y m razie „Times ” ch y b a n ie wy b rałb y g o czło wiek iem ro k u , i d o teg o d wa razy ? Z d ru g iej s tro n y , k o mu n iś ci mas zero wali n a p o łu d n ie ró wn y m temp em, trzy d zieś ci o s iem k ilo metró w d zien n ie, s ło ń ce czy d es zcz, lato czy zima, p o d ro d ze ro zd ając ch ło p o m ziemię. Nik t n ie b y ł w s tan ie ich zatrzy mać, a ju ż n a p ewn o n ie g en eralis s imu s . Zan im d o tarliś my n a miejs ce, zd ąży ł ju ż p o d ać s ię d o d y mis ji — ro b ił to o d czas u d o czas u , b y u d o wo d n ić ws zy s tk im, że n ap rawd ę jes t n iezas tąp io n y . A zatem Czwó rk a As ó w s p o tk ała s ię z n o wy m p rzewo d n iczący m p artii, czło wiek iem imien iem Ch en , k tó ry co ch wila o g ląd ał s ię p rzez ramię, b y s p rawd zić, czy jeg o wielk i p o p rzed n ik p rzy p ad k iem n ie p o wraca, b y zn ó w o calić k raj o d zg u b y . W tamtej ch wili Stan y Zjed n o czo n e b y ły ju ż g o to we s p is ać n a s traty p ó łn o cn e Ch in y i M an d żu rię, k tó re Ku o min tan g i tak u tracił, n ie licząc d u ży ch mias t. Plan n ak azy wał o calić p o łu d n ie d la g en eralis s imu s a, p rzep ro wad zając p o d ział k raju . Ku o min tan g miałb y wted y o k azję p rzeg ru p o wać s ię i u mo cn ić n a p o łu d n iu , s zy k u jąc s ię d o o s tateczn eg o rewan żu , a k o mu n iś ci o p an o walib y p ó łn o cn e mias ta b ez walk i. Ws zy s cy tam b y liś my , Czwó rk a As ó w i Ho lmes . Bly th e p o jech ała w ch arak terze d o rad cy n au k o weg o i wy g łas zała p rzemó wien ia n a temat s tan d ard ó w s an itarn y ch , iry g acji i s zczep ień o ch ro n n y ch . By ł tam M ao i Zh o u En lai, i p rezy d en t Ch en . Gen eralis s imu s s ied ział w s wo im n amio cie w Gu an g d o n g , o b rażo n y n a cały ś wiat,
a Armia Lu d o wo -Wy zwo leń cza o b leg ała M u k d en w M an d żu rii, a p o za ty m p o d d o wó d ztwem Lin a Biao mas zero wała ciąg le n ap rzó d , wciąż p rzeb y wając trzy d zieś ci o s iem k ilo metró w d zien n ie. Earl i ja n ie mieliś my wiele d o ro b o ty . Przy jech aliś my tu jak o o b s erwato rzy i o b s erwo waliś my g łó wn ie d eleg ató w. Czło n k o wie Ku o min tan g u b y li u p rzed zająco g rzeczn i i d o b rze u b ran i i mieli u mu n d u ro wan y ch s łu żący ch , k tó rzy n ieu s tan n ie u wijali s ię p o o k o licy , załatwiając jak ieś s p rawy . Ich s p o tk an ia wy g ląd ały , jak b y tań czy li men u eta. Czło n k o wie Armii Wy zwo leń czej wy g ląd ali jak żo łn ierze. By s trzy , d u mn i i p o żo łn iers k u zd y s cy p lin o wan i, b ez całej tej p reten s jo n aln ej o ficjaln o ś ci. Ta armia s to czy ła wo jn ę i n ie d o p u s zczała my ś li o p o rażce. Zro zu miałem to n a p ierws zy rzu t o k a. By ł to d la mn ie n iezły s zo k . Wcześ n iej n iewiele wied ziałem o Ch in ach , o p ró cz teg o , co wy czy tałem w k s iążk ach Pearl Bu ck , i p lo tek o rzek o my m g en iu s zu g en eralis s imu s a. — Ci g o ś cie walczą z ty mi? — s p y tałem z n ied o wierzan iem. — Nie. Ci g o ś cie — Earl ws k azał n a czło n k ó w Ku o min tan g u — n ie walczą z n ik im, ty lk o u ciek ają w p an ice. I częś cio wo n a ty m p o leg a p ro b lem. — Nie p o d o b a mi s ię to — p o wied ziałem. Earl jak b y p o s mu tn iał. — M n ie też. — Sp lu n ął n a ziemię. — Oficjele Ku o min tan g u zab rali ch ło p o m ziemię. Ko mu n iś ci ją teraz o d d ają i d zięk i temu mają p o p arcie s p o łeczeń s twa. Ale g d y ju ż wy g rają wo jn ę, z p o wro tem ws zy s tk o zab io rą, tak jak to zro b ił Stalin . Earl zn ał h is to rię. J a ty lk o czy tałem g azety . W ciąg u d wó ch ty g o d n i p an Ho lmes o p raco wał jak iś p lan n eg o cjacji, a p o tem d o s ali ws zed ł Dav id Hars tein i ju ż wk ró tce Ch en i M ao s zczerzy li s ię d o s ieb ie jak d waj k o led zy ze s zk o ln ej ławy n a s p o tk an iu p o latach . Po d czas d łu g iej s es ji, jak a p ó źn iej n as tąp iła, wy n eg o cjo wan o o ficjaln y p o d ział Ch in . Ku o min tan g i Armia Wy zwo leń cza miały zło ży ć b ro ń i zacząć ży ć w p rzy jaźn i. Ws zy s tk o ro zp ad ło s ię w ciąg u k ilk u d n i. Gen eralis s imu s , k tó ry z p ewn o ś cią d o wied ział s ię o n as zej p erfid ii o d b y łeg o p u łk o wn ik a Peró n a, o g ło s ił, że o d rzu ca to p o ro zu mien ie i p o wró cił, b y o calić k raj. Lin Biao an i n a ch wilę n ie p rzerwał mars zu n a p o łu d n ie. Po s erii g wałto wn y ch b itew rzek o my g en iu s z zn alazł s ię n a wy s ep ce s trzeżo n ej p rzez amery k ań s k ą flo tę, wraz z J u an em Peró n em i jeg o b lo n d lalą, k tó rzy zn ó w mu s ieli u ciek ać. Pan Ho lmes p o wied ział mi p o tem, że g d y leciał p rzez Pacy fik z u mo wą o p o d ziale
Ch in w k ies zen i, wied ząc, że wy n eg o cjo wan y u k ład ro zp ad a mu s ię za p lecami, a wiwatu jące tłu my w Ho n g k o n g u , M an ili, Oah u i San Fran cis co to p n iały co raz b ard ziej, p rzy p o mn iał s o b ie Nev ille'a Ch amb erlain a i jeg o włas n y s mętn y p ap ierek . J eg o „p o k ó j w Eu ro p ie” s k o ń czy ł s ię s p ek tak u larn ą k lęs k ą, a o n s am zo s tał b łazn em h is to rii — s mu tn y m p rzy k ład em czło wiek a, k tó ry ch ciał d o b rze, lecz miał zb y t wiele n ad ziei i za b ard zo zau fał lu d zio m b ieg lejs zy m w o s zu s twie. Pan Ho lmes b y ł tak i s am. Ży jąc i p racu jąc wciąż w imię ty ch s amy ch id eałó w, d emo k racji i lib eralizmu , s p rawied liwo ś ci i in teg racji, n ie zau waży ł, że ś wiat wo k ó ł n ieg o s ię zmien ia i ju ż wk ró tce zetrze g o n a p y ł. W tamtej ch wili o p in ia p u b liczn a wciąż jes zcze n am s p rzy jała, ale zap amiętała s o b ie, że ju ż raz ich zawied liś my . En tu zjazm n ieco o s łab ł. M o że p o p ro s tu czas s u p erb o h ateró w min ął. Ujęto n ajwięk s zy ch zb ro d n iarzy wo jen n y ch , fas zy zm zo s tał ro zg ro mio n y , a w Ch in ach i Czech o s ło wacji o d k ry liś my g ran icę n as zy ch mo żliwo ś ci. Gd y Stalin wp ro wad ził b lo k ad ę Berlin a, zn ó w p o lecieliś my z Earlem d o Niemiec, ja w s wo ich d relich ach , o n w k u rtce lo tn ik a. Latał p o n ad rad zieck ą b lo k ad ą, p ro wad ząc p atro le, a wo js k o p rzy d zieliło mi jeep a z k iero wcą. W k o ń cu Stalin s ię wy co fał. Ale k ażd e z n as co raz b ard ziej p o ś więcało s ię p ry watn y m s p rawo m. Bly th e latała n a k o n feren cje n au k o we, a res ztę czas u s p ęd zała z Tach io n em. Earl mas zero wał w p o ch o d ach , żąd ając ró wn y ch p raw, i wy g łas zał o d czy ty w cały m k raju . Pan Ho lmes i Dav id Hars tein p raco wali w s ztab ie wy b o rczy m Hen ry 'eg o Wallace'a. Przemawiałem n a wiecach Lig i M iejs k iej u b o k u Earla, p o mag ałem też p an u Ho lmes o wi. Do s tałem s p o ro p ien ięd zy za to , że tro ch ę p o jeźd ziłem n ajn o ws zy m mo d elem ch ry s lera i p o wied ziałem p arę s łó w o Amery ce. Po wy b o rach wy jech ałem d o Ho lly wo o d p raco wać d la Lo u is a M ay era. Wy n ag ro d zen ie b y ło wp ro s t n iewiary g o d n e, miałem więcej p ien ięd zy , n iż k ied y k o lwiek marzy łem, i w k o ń cu zn u d ziło mi s ię p o mies zk iwan ie w ap artamen cie p an a Ho lmes a. Zo s tawiłem u n ieg o więk s zo ś ć rzeczy , p o d ejrzewając, że i tak n ied łu g o wró cę. Zarab iałem wted y d zies ięć ty s ięcy ty g o d n io wo , wy n ająłem s o b ie więc ag en ta, k s ięg o weg o , s ek retark ę d o o d b ieran ia telefo n ó w i men ed żera d b ająceg o o wizeru n ek ; ja s am mu s iałem ty lk o b rać lek cje tań ca i g ry ak to rs k iej. Właś ciwie n ie miałem jes zcze n ic d o ro b o ty , b o b y ł jak iś p ro b lem ze s cen ariu s zem. Nig d y wcześ n iej n ie mieli jas n o wło s eg o s u p erman a.
Scen ariu s z, k tó ry mi w k o ń cu p rzed s tawili, b y ł lu źn o o p arty n a n as zy ch p rzy g o d ach w Arg en ty n ie — film, o czy wiś cie, miał s ię n azy wać Złoty chłopiec. Zap łacili Cliffo rd o wi Od ets o wi ciężk ą fo rs ę za p rawo d o u ży cia teg o ty tu łu i, b io rąc p o d u wag ę, co s p o tk ało p ó źn iej Od ets a i mn ie, tk wiła w ty m p ewn a iro n ia lo s u . Scen ariu s z n ies p ecjaln ie mn ie zach wy cił. By łem g łó wn y m b o h aterem, co mi o czy wiś cie o d p o wiad ało , ch o ciaż n azy wałem s ię „J o h n Bro wn ”. Ale Dav id Hars tein miał b y ć s y n em p as to ra z M o n tan y , a Arch ib ald Ho lmes z p o lity k a z Virg in ii s tał s ię ag en tem FBI. Najg o rs zy lo s s p o tk ał Earla San d ers o n a — zo s tał mo im czarn o s k ó ry m p o mo cn ik iem, ep izo d y czn ą p o s tacią, k tó ra p o jawia s ię ty lk o w k ilk u s cen ach , b y wy s łu ch ać ro zk azó w J o h n a Bro wn a i o d p o wied zieć k ró tk im „Tak jes t, s ir”. Zad zwo n iłem d o s tu d ia, żeb y to wy jaś n ić. — Nie mo żemy n ak ręcić z n im za d u żo s cen — p o wied ział p ro d u cen t. — In aczej n ie zd o łamy g o wy ciąć w wers ji p o łu d n io wej. Sp y tałem, co to ma, u lich a, zn aczy ć. — J eś li ch cemy wy ś wietlać ten film n a Po łu d n iu , to n ie mo że b y ć w n im żad n y ch k o lo ro wy ch , in aczej k in a g o n ie k u p ią. Sp ecjaln ie tak p is zemy s cen ariu s ze, żeb y w razie czeg o wy ciąć ws zy s tk ie s cen y z czarn u ch ami. By łem w s zo k u . Nie miałem p o jęcia, że to tak d ziała. — Pro s zę p o s łu ch ać — p o wied ziałem s u ro wo . — Wy g łas załem p rzemó wien ia n a wiecach NAACP i Lig i M iejs k iej. Wy s tąp iłem w News week u o b o k M ary M cLeo d Beth u n e. Nie p rzy ło żę d o teg o ręk i. Gło s w s łu ch awce zro b ił s ię b ard zo n iep rzy jemn y . — Pro s zę u ważn ie p rzeczy tać u mo wę, p an ie Brau n . Nie ma p an p rawa au to ry zacji s cen ariu s za. — Nie ch cę n iczeg o au to ry zo wać. Ch ciałb y m ty lk o zo b aczy ć s cen ariu s z, k tó ry wiern ie p rzed s tawia p ewn e fak ty z mo jeg o ży cia. J eś li zrealizu jemy g o w tej p o s taci, s tracę ws zelk ą wiary g o d n o ś ć. Sp iep rzy cie mi cały wizeru n ek ! Po tem ro zmo wa zro b iła s ię ag res y wn a. Rzu ciłem p arę g ró źb , a p ro d u cen t o d p o wied ział s wo imi. Zad zwo n ił d o mn ie k s ięg o wy , b y o p o wied zieć mi, co s ię s tan ie, g d y te d zies ięć k awałk ó w p rzes tan ie s p ły wać, a mó j ag en t d o d ał, że n ie mam p rawa p ro tes to wać p rzeciwk o ty m zmian o m. W k o ń cu zad zwo n ił Earl i zap y tał, co s ię d zieje. — Ile ci za to p łacą? — zap y tał jes zcze raz. Po wtó rzy łem.
— Po s łu ch aj — p o wied ział p o ch wili. — To , co ro b is z w Ho lly wo o d , to twó j b izn es . Ale jes teś tam n o wy . To d o b rze, że p ró b u jes z walczy ć w s łu s zn ej s p rawie, ale jeś li teraz zerwą z to b ą u mo wę, to n ik o mu n ic n ie p o mo że. Zo s tań tam, g d zie jes teś , wy ró b s o b ie p o zy cję i wy k o rzy s taj ją p ó źn iej. A jeś li mas z p o czu cie win y , to p o my ś l, że NAACP ch ętn ie p rzy tu li jak iś p ro cen t z ty ch d zies ięciu k awałk ó w. A zatem n a ty m s tan ęło . M ó j ag en t ren eg o cjo wał u mo wę ze s tu d iem, n ak azu jąc im k o n s u lto wać ws zy s tk ie zmian y w s cen ariu s zu . Ud ało mi s ię wy walić ag en ta FBI — Ho lmes n ie miał teraz żad n y ch wy raźn y ch p o wiązań z rząd em — p ró b o wałem też d o d ać tro ch ę k o lo ry tu p o s taci San d ers o n a. Zo b aczy łem p ró b n e u jęcia i b ard zo mi s ię s p o d o b ały . M o ja g ra wy p ad ła całk iem n ieźle — w k ażd y m razie wy g ląd ała n atu raln ie — a d o teg o u d ało s ię n ak ręcić s cen ę, w k tó rej włas n ą p iers ią zatrzy mu ję ro zp ęd zo n eg o merced es a (u ży to efek tó w s p ecjaln y ch ). Film trafił d o k as etk i, a ja wy p iłem d o lu n ch u trzy martin i, a p o tem p o s zed łem n a g alę fin ało wą, n ie trzeźwiejąc an i n a mo men t. Trzy d n i p ó źn iej o b u d ziłem s ię w Tiju an ie z p o two rn y m b ó lem g ło wy i n iejas n y m p o d ejrzen iem, że zro b iłem co ś g łu p ieg o . Śliczn a, d ro b n a b lo n d y n k a leżąca o b o k w łó żk u s zy b k o to p o twierd ziła. Właś n ie wzięliś my ś lu b . Gd y p o s zła s ię wy k ąp ać, s p o jrzałem n a ak t ś lu b u , z k tó reg o wy n ik ało , że d ziewczy n a n azy wa s ię Kim Wo lfe. By ła mało zn an ą ak to reczk ą z Geo rg ii i o d s ześ ciu lat b ezs k u teczn ie k ręciła s ię p o Ho lly wo o d zie. Po p aru as p iry n ach i k ilk u lu fach teq u ili małżeń s two zaczęło mi s ię wy d awać całk iem n ieg łu p im p o my s łem. M o że n a ty m etap ie k ariery czas ju ż s ię u s tatk o wać? Ku p iłem s tary d o m Ro n ald a Co lman a zb u d o wan y w s ty lu an g iels k iej p ro win cji n a Su mmit Driv e w Bev erly Hills i wp ro wad ziłem s ię tam razem z Kim, n as zy mi s ek retark ami, fry zjerk ą Kim, d wo ma s zo ferami i d wiema p o k o jó wk ami… i n ag le miałem n a g arn u s zk u mn ó s two lu d zi i n ie b y łem n awet p ewien , s k ąd s ię ws zy s cy wzięli. Nas tęp n y film n azy wał s ię Historia Rickenbackera. Victo r Flemin g reży s ero wał, Fred ric M arch miał wy s tąp ić jak o Pers h in g , a J u n e Ally s o n jak o p ielęg n iark a, w k tó rej s ię zak o ch u ję. Dewey M artin — ak u rat o n ! — miał zag rać Rich th o fen a, a ja miałem n ap ak o wać jeg o teu to ń s k ą p ierś amery k ań s k im o ło wiem i n ik o g o n ie o b ch o d ziło , że p rawd ziweg o Rich th o fen a zas trzelił k to ś zu p ełn ie in n y . Więk s zo ś ć s cen zamierzan o n ak ręcić w Irlan d ii, p rzewid zian o o g ro mn y b u d żet i mn ó s two s taty s tó w. Od p o czątk u n aleg ałem, że mu s zę s ię n au czy ć latać, żeb y mó c s amemu wy k o n y wać n iek tó re u jęcia. Zad zwo n iłem d o Earla międ zy mias to wą.
— Hej — p rzy witałem s ię. — W k o ń cu n au czy łem s ię latać. — Najwy raźn iej p rzy o d ro b in ie p racy d a s ię teg o n au czy ć n awet farmerk a. — Victo r Flemin g zro b ił ze mn ie as a. — J ack — p o wied ział z ro zb awien iem. — Ty ju ż jes teś as em. To mn ie tro ch ę zb iło z tro p u , b o w ty m cały m zamies zan iu zap o mn iałem, że to n ie wy twó rn ia M GM zro b iła ze mn ie g wiazd ę. — M as z rację, s tary — p rzy zn ałem. — Po win ien eś częś ciej zag ląd ać d o No weg o J o rk u — d o d ał Earl. — Po s łu ch ać wieś ci ze ś wiata. — Ah a, d am zn ać, jak b ęd ę w p o b liżu . Po g ad amy o latan iu . — Po g ad amy . Zatrzy małem s ię u n ieg o w d ro d ze d o Irlan d ii. Kim zo s tała w d o mu — załatwiłem jej ro lę w filmie Warn er Bro s . Po za ty m wy ch o wała s ię n a p o łu d n iu i g d y p rzed s tawiałem ją Earlo wi, zd awała s ię b ard zo s k ręp o wan a, więc jej n ieo b ecn o ś ć wcale mi n ie p rzes zk ad zała. Sp ęd ziłem w Irlan d ii s ied em mies ięcy . Po g o d a b y ła o b rzy d liwa, a zd jęcia trwały wieczn o ś ć. Dwa razy s p o tk ałem s ię z Kim w Lo n d y n ie i za k ażd y razem s p ęd ziliś my ze s o b ą ty d zień , ale p rzez res ztę czas u b y łem zd an y n a s ieb ie. Na s wó j s p o s ó b d o ch o wy wałem jej wiern o ś ci, co o zn aczało ty le, że n ig d y n ie s p ałem z tą s amą k o b ietą więcej n iż d wa razy z rzęd u . Nau czy łem s ię latać n ap rawd ę n ieźle i k as k ad erzy p arę razy g ratu lo wali mi d o b rze wy k o n an y ch man ewró w. Po p o wro cie d o Kalifo rn ii s p ęd ziłem d wa ty g o d n ie w Palm Sp rin g s razem z Kim. Za d wa mies iące miała n as tąp ić p remiera Złotego chłopca. Os tatn ieg o d n ia u rlo p u , ak u rat g d y wy ch o d ziłem z b as en u , p o d s zed ł d o mn ie u rzęd n ik k o n g res o wy , w k rawacie i g arn itu rze, cały s p o co n y , i p o d ał mi ró żo wy p as ek p ap ieru . To b y ło wezwan ie. M iałem s tawić s ię p rzed Ko mis ją d o s p raw Działaln o ś ci An ty amery k ań s k iej we wto rek z s ameg o ran a. Nazaju trz.
By łem raczej zły n iż zd en erwo wan y . Uzn ałem, że p ewn ie ch o d zi o jak ieg o ś in n eg o J ack a Brau n a. Zad zwo n iłem d o wy twó rn i i p o p ro s iłem o p o łączen ie z k imś z d ziału p rawn eg o . — Ach , tak — p o wied ział tamten , k o mp letn ie zb ijając mn ie z tro p u . — Zas tan awialiś my s ię, k ied y d o s tan ie p an wezwan ie.
— Zaraz, zaraz — p rzerwałem. — A s k ąd p an o ty m wie? Po d ru g iej s tro n ie zap ad ła k ręp u jąca cis za. — Nas za p o lity k a zak ład a p ełn ą ws p ó łp racę ze s łu żb ami b ezp ieczeń s twa. Nas i p rawn icy s p o tk ają s ię z p an em w Was zy n g to n ie. Niech p an o d p o wie n a ws zy s tk ie p y tan ia k o mis ji, a ju ż za ty d zień b ęd zie p an z p o wro tem w Kalifo rn ii. — A co mają d o teg o s łu żb y b ezp ieczeń s twa? I d laczeg o mn ie o ty m n ie p o wiad o mio n o ? O co właś ciwie p o d ejrzewa mn ie ten k o mitet? — Ch y b a ch o d zi o Ch in y — o d p arł tamten . — W k ażd y m razie o to n as p y tali. Trzas n ąłem s łu ch awk ą i zad zwo n iłem d o p an a Ho lmes a. On , Earl i Dav id d o s tali s wo je wezwan ia ran o i o d teg o czas u p ró b o wali s ię d o mn ie d o d zwo n ić, ale b y łem w Palm Sp rin g s . — Pró b u ją ro zb ić n as zą p aczk ę, farmerk u — s twierd ził Earl. — Ws iad aj w p ierws zy s amo lo t n a ws ch ó d . M u s imy p o g ad ać. Właś n ie k o ń czy łem ro b ić rezerwację, g d y d o d o mu wes zła Kim u b ran a w b iały s tró j, p ro s to z lek cji ten is a. Nig d y n ie s p o tk ałem k o b iety , k tó ra tak d o b rze wy g ląd ałab y s p o co n a. — Co s ię s tało ? — s p y tała. Bez s ło wa ws k azałem n a ró żo wy p as ek . Zareag o wała b ły s k awiczn ie. — Nie p o p ełn ij teg o b łęd u , co Dzies ięciu — o s trzeg ła. — Sk o n s u lto wali s ię ze s o b ą i ws zy s cy o d mó wili zezn ań . Żad en z n ich n ie wró cił ju ż d o p racy . — Sięg n ęła p o telefo n . — Zad zwo n ię d o s tu d ia. Zn ajd ziemy ci ad wo k ata. Patrzy łem, jak wy k ręca n u mer, i czu łem, że jak aś zimn a d ło ń p rzes u wa mi s ię p o k ark u . — Ch ciałb y m wied zieć, co tu s ię d zieje — p o wied ziałem. Ale p rzecież wied ziałem, n awet wted y wied ziałem, i to z p rzerażającą jas n o ś cią. Przez cały czas my ś lałem ty lk o o ty m, że właś ciwie wo lałb y m, ab y mó j d y lemat n ie b y ł tak p rzeraźliwie jas n y .
Strach n ad s zed ł p ó źn iej. HUAC, czy li Ko mis ja d o s p raw Działaln o ś ci An ty amery k ań s k iej, p o raz p ierws zy wzięła Ho lly wo o d n a cel w czterd zies ty m s ió d my m. Wted y zaczęła s ię s ły n n a s p rawa Dzies ięciu . Ko mitet b ad ał rzek o mą in filtrację k o mu n is tó w w p rzemy ś le filmo wy m — s am ten p o my s ł b y ł całk iem
ab s u rd aln y , p o n ieważ żad en k o mu n is ta n ie zd o łałb y u mieś cić w filmie treś ci p ro p ag an d o wy ch b ez zg o d y tak ich lu d zi jak p an M ay er i Bracia Warn er. Ws zy s cy z Dzies ięciu mieli mn iejs ze lu b więk s ze p o wiązan ia z ru ch em k o mu n is ty czn y m i u zn ali, że p rzed k o mis ją n ależy p o wo łać s ię n a p ierws zą p o p rawk ę d o Ko n s ty tu cji g waran tu jącą wo ln o ś ć s ło wa. Ko mis ja s trato wała ich jak s tad o p ęd zący ch b awo łó w p rzep u s zczo n y ch p rzez g rząd k ę s to k ro tek . Zarzu co n o im b rak ws p ó łp racy , o s k arżo n o o o b razę Ko n g res u i g d y s k o ń czy ły s ię ap elacje, wielu z n ich wy ląd o wało w więzien iu . Ws zy s cy p o d ejrzan i z lis ty Dzies ięciu liczy li, że p ierws za p o p rawk a ich o ch ro n i, a s ąd o d d ali zarzu ty o b razy Ko n g res u n ajd alej p o ty g o d n iu . Ty mczas em ap elacje ciąg n ęły s ię latami, Dzies ięciu zn alazło s ię w n iełas ce i p rzez cały ten czas żad en z n ich n ie mó g ł zn aleźć p racy . Po ws tała czarn a lis ta. M o i d awn i zn ajo mi z Leg io n u Amery k ań s k ieg o , k tó rzy o d czas u n ieu d an ej p acy fik acji Sto warzy s zen ia Ro ln ik ó w n au czy li s ię b ard ziej s u b teln y ch meto d , o p u b lik o wali lis tę fak ty czn y ch lu b rzek o my ch k o mu n is tó w, tak żeb y żad en p raco d awca n ie o d waży ł s ię zatru d n ić n ik o g o z lis ty . J eś li tak zro b ił, s am s tawał s ię p o d ejrzan y m, a jeg o n azwis k o d o d awan o d o lis ty . Nik t z o s ó b wezwan y ch p rzez HUAC n ig d y n ie p o p ełn ił żad n eg o p rzes tęp s twa w ś wietle p rawa. Nie p rzes łu ch iwan o ich zres ztą w s p rawie p rzes tęp s tw, lecz p ry watn y ch zn ajo mo ś ci. HUAC n ie miała żad n eg o k o n s ty tu cy jn eg o u mo co wan ia d la s wo jej d ziałaln o ś ci, czarn a lis ta b y ła p u b lik o wan a n ieleg aln ie, d o wo d y p rzed s tawian e n a p o s ied zen iach k o mis ji s k ład ały s ię g łó wn ie z p o g ło s ek i in fo rmacji, k tó ry ch n ie u zn ałb y żad en s ąd … i n ie miało to żad n eg o zn aczen ia. Ko mis ja d ziałała w n ajlep s ze. Przez jak iś czas s ied zieli cich o , g łó wn ie d lateg o , że ich p rzewo d n iczący , Parn ell, trafił d o p u d ła za d efrau d ację, tro ch ę też d lateg o , że n ad al trwały ap elacje Dzies ięciu . Ale w k o ń cu zatęs k n ili za u wag ą med ió w, z czas ó w, g d y wzięli s ię za Ho lly wo o d , a o p in ia p u b liczn a z wy p iek ami ś led ziła p ro ces Ro s en b erg ó w i s p rawę Alg era His s a, u zn ali więc, że czas n a k o lejn ą p o k azo wą s p rawę. No wy p rzewo d n iczący HUAC, J o h n S. Wo o d z Geo rg ii, p o s tan o wił zaatak o wać n ajs ławn iejs zy ch lu d zi n a ś wiecie. Nas .
Prawn ik z M GM czek ał n a mn ie n a lo tn is k u w Was zy n g to n ie. — Stan o wczo o d rad zam p an u k o n tak to wan ie s ię z p an em Ho lmes em i p an em San d ers o n em — p o wied ział o d razu . — Ch y b a p an żartu je. — Będ ą p an a n amawiać, żeb y ś cie ws zy s cy trzej p o wo łali s ię n a p iątą p o p rawk ę — wy jaś n ił p rawn ik . — Ta lin ia o b ro n y s ię n ie s p rawd zi. Up ad ła we ws zy s tk ich ap elacjach Dzies ięciu . Piąta p o p rawk a to fo rma o b ro n y p rzed s amo o s k arżan iem, a jeś li n ie zro b ił p an n ic złeg o , to n ie p o win ien p an z n iej k o rzy s tać. Ch y b a że ch ce p an o d razu wy g ląd ać p o d ejrzan ie. — To s ię n ie u d a, J ack — d o d ała Kim. — M etro n ie wy d a two ich filmó w, b o Leg io n Amery k ań s k i zaczn ie p ik ieto wać k in a w cały m k raju . — A s k ąd mam wied zieć, że o d p o wiad an ie n a p y tan ia w czy mk o lwiek mi p o mo że? Na lito ś ć b o s k ą, p rzecież ws zy s cy wied zą, jak łatwo trafić n a czarn ą lis tę — wy s tarczy , że k to ś d o mn ie zad zwo n i. — Pan M ay er p o lecił mi p rzek azać p an u , że p o zo s tan ie p an jeg o p raco wn ik iem, jeś li zd ecy d u je s ię p an ws p ó łp raco wać z k o mis ją. Po trząs n ąłem g ło wą. — Po ro zmawiam d ziś z p an em Ho lmes em — o zn ajmiłem i wy s zczerzy łem zęb y . — W k o ń cu jes teś my Czwó rk ą As ó w, p rawd a? J eś li n ie zd o łamy p o k o n ać jak ieg o ś wieś n iak a z Geo rg ii, to n ie zas łu g u jemy n a to mian o . A zatem s p o tk ałem s ię w Statlerze z p an em Ho lmes em, Earlem i Dav id em. Kim p o wied ziała, że p o s tęp u ję n iero zs ąd n ie, i n ie ch ciała ze mn ą p ó jś ć. Od p o czątk u s ię p o k łó ciliś my . Earl twierd ził, że k o mis ja n ie miała p rawa n as wzy wać i p o win n iś my p o p ro s tu o d mó wić ws zelk ich zezn ań . Pan Ho lmes arg u men to wał, że n ie mo żemy tak p o p ro s tu o d d ać p o la — w k o ń cu n ie zro b iliś my n ic złeg o i p o win n iś my s ię b ro n ić. Earl o d p o wied ział, że s ąd k ap tu ro wy to n ie jes t miejs ce n a s en s o wn ą o b ro n ę. Dav id p o p ro s tu ch ciał tam wejś ć i p o trak to wać k o mis ję fero mo n ami. — Niech to d iab li — rzek łem w k o ń cu . — Po wo łam s ię n a p ierws zą. Wo ln o ś ć s ło wa i zrzes zan ia s ię to n iep o d ważaln e p rawo k ażd eg o Amery k an in a. Tak n ap rawd ę n ie wierzy łem w to an i p rzez ch wilę. Po p ro s tu p o my ś lałem, że warto b y p o wied zieć co ś o p ty mis ty czn eg o . Pierws zeg o d n ia n ie zo s tałem wezwan y . Włó czy łem s ię p o k o ry tarzu z Dav id em i Earlem, g ry ząc p azn o k cie, p o d czas g d y p an Ho lmes o d g ry wał Kan u ta Wielk ieg o
i s mag ał s ło wami to k s y czn e, żrące fale, b y n ie ro zp u ś ciły mu k o ś ci. Dav id p ró b o wał zag ad ać ze s trażn ik ami, ale b ezs k u teczn ie — ci n a zewn ątrz b y li s k ło n n i g o wp u ś cić, ale ci w ś ro d k u b y li p o za zas ięg iem fero mo n ó w. Dzien n ik arzy , o czy wiś cie, wp u s zczo n o . HUAC b ard zo lu b iła p arad o wać p rzed k amerami, a s tacje d awały temu cy rk o wi n ieo g ran iczo n y czas an ten o wy . Nie wied ziałem, co s ię d zieje, p ó k i p an Ho lmes n ie wy s zed ł n a k o ry tarz. Wy g ląd ał jak p o zawale i b ard zo o s tro żn ie s tawiał n o g i, jed n a za d ru g ą. Twarz mu p o s zarzała, ręce d rżały i ciężk o ws p ierał s ię n a ramien iu s wo jeg o o b ro ń cy . Wy g ląd ał, jak b y w ciąg u k ilk u g o d zin p rzy b y ło mu d wad zieś cia lat. Earl i Dav id n aty ch mias t p o d b ieg li, ale ja b y łem w s tan ie ty lk o p atrzeć, jak p o mag ają mu wy jś ć z b u d y n k u . Strach ch wy cił mn ie za g ard ło .
Earl i Dav id p o mo g li p an u Ho lmes o wi ws iąś ć d o s amo ch o d u , a p o tem Earl zaczek ał, aż p o d jech ała limu zy n a M GM , i ws iad ł razem z n ami d o ty łu . Kim wy d ęła warg i, wcis n ęła s ię w k ąt, żeb y jej p rzy p ad k iem n ie d o tk n ął, i n awet s ię n ie p rzy witała. — Czy li miałem rację — p o wied ział. — Nie d a s ię ws p ó łp raco wać z ty mi d ran iami. Nad al n ie mo g łem wy jś ć z o s zo ło mien ia. — Nie ro zu miem, czemu to ro b ią. Earl zmierzy ł mn ie ro zb awio n y m s p o jrzen iem. — Ech , ci ch ło p cy z farmy — wes tch n ął z rezy g n acją i p o trząs n ął g ło wą. — Trzeb a ich rąb n ąć s zp ad lem w łeb , żeb y zau waży li, co s ię d zieje. Kim p o ciąg n ęła n o s em z d ezap ro b atą. Earl w o g ó le n ie zareag o wał. — Pęd d o wład zy , ro zu mies z? Cała ta k lik a p rzez całe lata n ie mo g ła s ię d o n iej d o b rać, b o p rzes zk ad zali im Ro o s ev elt i Tru man . A teraz p ró b u ją ją o d zy s k ać i s p ecjaln ie p o d k ręcają h is terię. Sp ó jrz n a Czwó rk ę As ó w i co wid zis z? M u rzy n a k o mu n is tę, ży d o ws k ieg o lib erała, wy b o rcę Ro o s ev elta i k o b ietę ży jącą w g rzech u . A d o teg o jes zcze Tach io n — k o s mita, k tó ry majs tru je n ie ty lk o p rzy rząd zie, ale i n as zy ch ch ro mo s o mach . Są p ewn ie też in n i, ró wn ie p o tężn i, k tó rzy jes zcze s ię n ie u jawn ili. Wiad o mo ty lk o , że ws zy s cy mają n ielu d zk ie mo ce i k to wie, d o czeg o zamierzają to wy k o rzy s tać? Nie s ą p o d k o n tro lą rząd u , ty lk o realizu ją jak iś lib eraln y p ro g ram p o lity czn y , co zag raża wład zy więk s zo ś ci lu d zi z tej k o mis ji.
Po d ejrzewam, że d o tej p o ry rząd d o ro b ił s ię ju ż włas n y ch as ó w. A to o zn acza ty le, że mo g ą s ię n as p o zb y ć. J es teś my zb y t n iezależn i i p o lity czn ie n iep ewn i. Ch in y , Czech o s ło wacja, n azwis k a in n y ch as ó w — to p retek s t. Cała rzecz w ty m, że jeś li zd o łają n as p u b liczn ie złamać, to u d o wo d n ią, że p o trafią złamać k ażd eg o . Zaczn ą s ię rząd y terro ru , k tó re p o trwają całe p o k o len ie. Nik t s ię p rzed ty m n ie u ch o wa, n awet p rezy d en t. Po trząs n ąłem g ło wą. Sły s załem s ło wa, ale mó j mó zg o d mawiał zro zu mien ia. — Co mo żemy zro b ić? — s p y tałem w k o ń cu . Earl s p o jrzał mi p ro s to w o czy . — Ab s o lu tn ie n ic, farmerk u . Od wró ciłem wzro k .
Wieczo rem mó j p rawn ik z M GM o d two rzy ł mi n ag ran ie z p rzes łu ch an ia Ho lmes a. Pan Ho lmes i jeg o o b ro ń ca, p rzy jaciel jeg o ro d zin y z Virg in ii, czło wiek imien iem Cran mer, b y li p rzy zwy czajen i d o was zy n g to ń s k ieg o p ro to k o łu i d o p ro ced u r p rawn y ch . Sp o d ziewali s ię p o rząd n eg o p rzes łu ch an ia, g d zie d żen telmen i z k o mis ji zad ają g rzeczn e p y tan ia d żen telmen o wi s ied zącemu n a miejs cu ś wiad k a. Rzeczy wis to ś ć o k azała s ię in n a. Ko mis ja led wie d o p u ś ciła p an a Ho lmes a d o g ło s u . Przez więk s zo ś ć czas u k rzy czeli jed en p rzez d ru g ieg o , wy g łas zając wś ciek łe ty rad y , p ełn e o s zczers tw i p o mó wień , n ie p o zwalając mu o d p o wied zieć. Do s tałem k o p ię tran s k ry p tu . Wy g ląd ało to mn iej więcej tak : P. RANKIN: Gd y p atrzę n a teg o czło wiek a s ied ząceg o p rzed e mn ą, teg o o b rzy d liweg o wy zn awcę No weg o Ład u , jeg o g ład k ie man iery i g arn itu r z Bo n d Street, jeg o ary s to k raty czn e g es ty i p ap iero s y w fifce, aż wzd rag am s ię z o b rzy d zen ia jak o ch rześ cijan in i Amery k an in ! Zwo len n ik No weg o Ład u ! Ten No wy Ład p rzeżera g o n iczy m rak . M am o ch o tę k rzy czeć: „Ty p o n o s is z win ę za ws zelk ie n ies zczęś cia, k tó re s p o ty k ają d zis iaj Amery k ę! Wracaj d o czerwo n y ch Ch in , g d zie two je miejs ce, ty s o cjalis ty czn a zarazo ! W Ch in ach p o witają cię z o twarty mi ramio n ami, zd rajco !”. PRZEWODNICZĄCY: Czas wy p o wied zi n as zeg o s zan o wn eg o k o leg i d o b ieg ł k o ń ca. P. RANKIN: Dzięk u ję, p an ie p rzewo d n iczący . PRZEWODNICZĄCY: Pan ie Nix o n ? P. NIXON: Pro s zę p o d ać n azwis k a lu d zi w Dep artamen cie Stan u , z k tó ry mi
k o n s u lto wał s ię p an p rzed wy jazd em d o Ch in . ŚWIADEK: Ch ciałab y m n ajp ierw p rzy p o mn ieć k o mis ji, że o s o b y , z k tó ry mi s ię k o n tak to wałem, b y ły u rzęd n ik ami p ań s two wy mi, d ziałający mi w d o b rej wierze… P. NIXON: Ko mis ji n ie in teres u ją ich ży cio ry s y . J ed y n ie n azwis k a. Tran s k ry p t zajmo wał w s u mie o s iemd zies iąt s tro n . Wy n ik ało z n ich , że p an Ho lmes wb ił g en eralis s imu s o wi n ó ż w p lecy , p rzez co u tracił Ch in y n a rzecz Czerwo n y ch . Zarzu co n o mu , że zb y t łag o d n ie trak to wał k o mu n is tó w, p o d o b n ie jak ten ró żo wy s alo n o wiec Hen ry Wallace, k tó reg o k an d y d atu rę p o p ierał. J o h n Ran k in z M is s is ip i — p rawd o p o d o b n ie n ajwięk s za o s o b liwo ś ć w tej k o mis ji — zarzu cił p an u Ho lmes o wi, że jes t częś cią ży d o ws k o -lewack ieg o s p is k u , k tó ry u k rzy żo wał n as zeg o Zb awiciela. Rich ard Nix o n z Kalifo rn ii wciąż d o mag ał s ię o d n ieg o n azwis k o s ó b z Dep artamen tu Stan u , żeb y mó c ich p o trak to wać tak jak wcześ n iej Alg era His s a. Pan Ho lmes n ie p o d ał żad n y ch n azwis k i p o wo łał s ię n a p ierws zą p o p rawk ę. Wted y d o p iero k o mis ja o s iąg n ęła wy ży n y s łu s zn eg o o b u rzen ia: mag lo wali g o p rzez k ilk a g o d zin , a n as tęp n eg o d n ia o s k arży li o o b razę Ko n g res u . Pan Ho lmes miał trafić d o więzien ia, ch o ć n ie p o p ełn ił żad n eg o p rzes tęp s twa.
— J ezu Ch ry s te. M u s zę p o mó wić z Earlem i Dav id em. — J u ż raz to p an u o d rad załem, p an ie Brau n . — M am to g d zieś . M u s imy co ś zap lan o wać. — Lep iej p o s łu ch aj p rawn ik a, k o ch an ie. — Do d iab ła z ty m. — Brzęk b u telk i o s zk ło . — M u s i b y ć jak ieś wy jś cie.
Gd y d o tarłem d o ap artamen tu p an a Ho lmes a, o k azało s ię, że p o d ali mu ju ż co ś n a u s p o k o jen ie i p o ło ży li g o d o łó żk a. Earl p o wied ział, że Bly th e i Tach io n też d o s tali wezwan ie i p rzy jad ą n azaju trz. Nie wied zieliś my , p o co to ws zy s tk o . Bly th e n ie p o d ejmo wała żad n y ch d ecy zji p o lity czn y ch , a Tach io n w o g ó le n ie miał n ic ws p ó ln eg o z Ch in ami. Nas tęp n eg o d n ia wezwali Dav id a. Ws zed ł d o ś ro d k a z s zero k im u ś miech em. Po wied ział, że o d eg ra s ię za n as ws zy s tk ich .
P. RANKIN: Ch ciałb y m zap ewn ić teg o ży d o ws k ieg o d żen telmen a z No weg o J o rk u , że mo że s ię n ie o b awiać z n as zej s tro n y jak iejk o lwiek d y s k ry min acji ze wzg lęd u n a p rzy n ależn o ś ć etn iczn ą. Każd y czło wiek wy zn ający fu n d amen taln e zas ad y ch rześ cijań s twa i s to s u jący je w ży ciu , zas łu g u je n a mó j s zacu n ek , n iezależn ie o d teg o , czy jes t k ato lik iem, czy p ro tes tan tem. ŚWIADEK: Czy mó g łb y m zazn aczy ć, że p ro tes tu ję p rzeciwk o o k reś len iu „ży d o ws k i d żen telmen ”? P. RANKIN: Pro tes tu je p an p rzeciwk o o k reś len iu „ży d o ws k i” czy „d żen telmen ”? O co właś ciwie ch o d zi? Po ty m b u rzliwy m o twarciu fero mo n y Dav id a zaczęły ro zch o d zić s ię p o s ali. Nie zd o łał wp rawd zie zmu s ić k o mis ji, b y zatań czy ła w k ó łk o , ś p iewając Hava nagila, ale p o za ty m s p rawił, że zg o d zili s ię o d wo łać wezwan ia, zak o ń czy ć p rzes łu ch an ia, p o d p is ać rezo lu cję ch walącą Czwó rk ę As ó w za zas łu g i d la k raju , wy s łać lis t z p rzep ro s in ami d o p an a Ho lmes a, wy co fać o s k arżen ie o o b razę Ko n g res u wo b ec Dzies ięciu , i o g ó ln ie wy g łu p iali s ię p rzed k amerami p rzez d o b ry ch p arę g o d zin . J o h n Ran k in n azwał Dav id a „mały m ży d o ws k im s p rzy mierzeń cem Stan ó w”, co w jeg o u s tach s tan o wiło ch y b a n ajwy żs zy k o mp lemen t. Dav id wy s zed ł z s ali tan eczn y m k ro k iem, u ś miech n ięty o d u ch a d o u ch a. Zb ieg liś my s ię, b y p o k lep ać g o p o p lecach , a p o tem p o s zliś my ś więto wać d o Statlera. Otwieraliś my właś n ie trzecią b u telk ę s zamp an a, g d y p o rtier h o telo wy o two rzy ł d rzwi, a u rzęd n icy k o n g res o wi d o s tarczy li n am n o wą p o rcję wezwań . Włączy liś my rad io , g d zie p rzewo d n iczący J o h n Wo o d ro zwo d ził s ię ak u rat n ad ty m, jak to Dav id u ży ł n a n ich „meto d k o n tro li u my s łu o p raco wan y ch p rzez in s ty tu t Pawło wa w Związk u So wieck im”, i d o d ał, że ta zd rad zieck a fo rma atak u zo s tan ie w p ełn i zb ad an a. Us iad łem n a łó żk u wp atrzo n y w p ęk ające b ąb elk i s zamp an a. Strach p o wró cił.
Bly th e wes zła d o s ali n azaju trz. Dav id p ró b o wał wejś ć za n ią, ale zawró cili g o s trażn icy w mas k ach p rzeciwg azo wy ch . Przed wejś ciem zap ark o wan o ciężaró wk i z s y mb o lem b ro n i ch emiczn ej n a b u rtach . Pó źn iej d o wied ziałem s ię, że g d y b y ś my p ró b o wali walczy ć, zamierzali p o trak to wać n as fo s g en em.
W s ali p rzes łu ch ań zb u d o wali s p ecjaln ą s zk lan ą k ab in ę. Dav id miał u s iąś ć w ś ro d k u i zezn awać p rzez mik ro fo n , k tó reg o wy łączn ik zn ajd o wał s ię n a b iu rk u p rzewo d n icząceg o . HUAC n ajwy raźn iej b y ła ró wn ie ro ztrzęs io n a jak my , b o p y tan ia b rzmiały tro ch ę ch ao ty czn ie. Py tali Bly th e o Ch in y , a p o n ieważ p o jech ała tam jak o n au k o wiec, n ie p o trafiła n ic p o wied zieć o d ecy zjach p o lity czn y ch . Po tem s p y tali, jak d ziała jej mo c, w jak i s p o s ó b ab s o rb u je u my s ły i co z n imi p ó źn iej ro b i. Zach o wy wali s ię d o ś ć u p rzejmie. Hen ry v an Ren s s aeler wciąż b y ł k o n g res men em i zawo d o wa g rzeczn o ś ć n ak azy wała u n ik ać s u g es tii, że to jeg o żo n a p rzez cały czas p o ciąg ała za s zn u rk i. W k o ń cu wy p u ś cili Bly th e i wezwali Tach io n a. Przy s zed ł u b ran y w p o marań czo wy p łas zcz i h es k ie b u ty z fręd zlami. Od p o czątk u ig n o ro wał rad y s wo jeg o p rawn ik a — ws zed ł tam z man ierą ary s to k raty , k tó ry z n ajwy żs zą n iech ęcią p o d jął s ię o b o wiązk u n ap ro s to wan ia ciemn ej tłu s zczy . Ko mp letn ie n ie d o cen ił p rzeciwn ik a i k o mis ja ro zd arła g o n a s trzęp y . Zarzu cili mu , że jes t n ieleg aln y m mig ran tem, o s k arży li o u wo ln ien ie wiru s a d zik iej k arty , a n a k o n iec zażąd ali n azwis k ws zy s tk ich as ó w, jak ich k ied y k o lwiek leczy ł, n a wy p ad ek , g d y b y n iek tó rzy z n ich o k azali s ię s zp ieg ami zatru wający mi u my s ły Amery k an ó w n a zlecen ie wu jas zk a Stalin a. Tach io n o d mó wił. A wted y g o d ep o rto wali.
Nas tęp n eg o d n ia ws zed ł Hars tein w as y ś cie o d d ziału marin es u b ran y ch w k o mb in ezo n y p rzeciws k ażen io we. Gd y zn alazł s ię w s zk lan ej k ab in ie, ro ztrato wali g o , tak jak p o p rzed n io p an a Ho lmes a. J o h n Wo o d trzy mał p alec n a p rzy cis k u i n ie u ru ch o mił mik ro fo n u ś wiad k a, n awet wted y , g d y Ran k in p u b liczn ie n azwał g o „o ś lizg ły m ży d k iem”. Gd y w k o ń cu p o zwo lo n o mu d o jś ć d o g ło s u , Dav id n azwał k o mis ję b an d ą n azis tó w. Przewo d n iczący Wo o d u zn ał to za o b razę Ko n g res u . Dav id też miał trafić d o więzien ia. Po s ied zen ia p rzerwan o n a week en d , więc Earl i ja mieliś my zezn awać d o p iero w p o n ied ziałek .
Sied zieliś my w ap artamen cie p an a Ho lmes a i s łu ch aliś my rad ia. Gd ziek o lwiek b y
s p o jrzeć, ws zęd zie b y ło źle. Leg io n Amery k ań s k i o rg an izo wał d emo n s tracje p o p ierające d ziałaln o ś ć k o mis ji. W cały m k raju wy s łan o wezwan ia d o lu d zi p rzejawiający ch zd o ln o ś ci as ó w — żad n y ch zd efo rmo wan y ch d żo k eró w, k tó rzy źle b y wy p ad li w telewizji. M ó j ag en t zad zwo n ił i zo s tawił wiad o mo ś ć, że Ch ry s ler żąd a zwro tu s amo ch o d u i że p ro d u cen t ch es terfield ó w jes t zan iep o k o jo n y . Wy p iliś my b u telk ę s zk o ck iej. Bly th e i Tach io n g d zieś s ię zas zy li. Dav id i p an Ho lmes s ied zieli w k ącie n iczy m zo mb ie, z zap ad n ięty mi o czami, s k u p ien i n a s wo jej włas n ej ro zp aczy . Nik t s ię n ie o d ezwał, o p ró cz Earla, k tó ry o zn ajmił: — Po wo łam s ię n a p ierws zą p o p rawk ę i n iech ich ws zy s cy d iab li. J eś li mn ie ws ad zą, to p o lecę d o Szwajcarii. Zap atrzy łem s ię w s wo jeg o d rin k a. — J a n ie u miem latać. — J as n e, że u mies z, farmerk u . Sam mi to mó wiłeś . — Nie u miem latać, d o ch o lery ! Daj mi s p o k ó j. Nie mo g łem teg o d łu żej wy trzy mać. Wziąłem d ru g ą b u telk ę i p o s zed łem d o łó żk a. Po jak imś czas ie p rzy s zła Kim i ch ciała ze mn ą ro zmawiać, ale o d wró ciłem s ię p lecami i u d ałem, że ś p ię.
— Tak , p an ie M ay er? — J ack ? J es t źle, b ard zo źle. — Wiem. To zimn i d ran ie, p an ie M ay er, zn is zczą n as ws zy s tk ich . — Po p ro s tu s łu ch aj s wo jeg o p rawn ik a, J ack . Ws zy s tk o b ęd zie d o b rze. Po s tąp o d ważn ie. — Od ważn ie? — Wy b u ch n ąłem ś miech em. — Od ważn ie?! — Tak trzeb a, J ack . J es teś b o h aterem. Nie mo g ą cię tk n ąć. Po p ro s tu p o wied z im to , co ch cą u s ły s zeć, a Amery k a cię p o k o ch a. — Ch ce p an , żeb y m p o s tąp ił jak tch ó rz. — J ack , p ro s zę cię, n ie u ży waj tak ich s łó w. To twó j o b o wiązek jak o p atrio ty . To właś ciwa d ro g a. Ch cę, żeb y ś zo s tał b o h aterem. I ch cę, żeb y ś wied ział, że w M etro zaws ze zn ajd zie s ię miejs ce d la b o h atera. — Ile o s ó b k u p i b ilety , żeb y o g ląd ać tch ó rza, p an ie M ay er? — Daj mi ad wo k ata, J ack . Bąd ź g rzeczn y m ch ło p cem i zró b to , o co cię p ro s i.
— Niech mn ie d iab li, jeś li u s łu ch am. — J ack , d ro g i ch ło p cze. Co ja mam z to b ą zro b ić? Daj mi ad wo k ata.
Earl u n o s ił s ię w p o wietrzu tu ż n ap rzeciw mo jeg o o k n a. Na s zk łach g o g li lś n iły k ro p le d es zczu . Kim zg ro miła g o wzro k iem i wy s zła z p o k o ju . Ws tałem i o two rzy łem o k n a. Wleciał d o ś ro d k a, s tan ął w b u tach n a d y wan ie i zap alił p ap iero s a. — Kiep s k o wy g ląd as z, J ack . — M am k aca, Earl. Wy ciąg n ął z k ies zen i n ajn o ws zy n u mer „Was h in g to n Star”. — M am tu co ś , co s ię o trzeźwi. Czy tałeś d zis iejs ze g azety ? — Nie. Nic n ie wiem. Ro zło ży ł g azetę. Na p ierws zej OGŁASZA POPARCIE DLA ASÓW.
s tro n ie
zamies zczo n o
n ag łó wek :
STALIN
Us iad łem n a łó żk u i s ięg n ąłem p o b u telk ę. — J ezu Ch ry s te. Earl cis n ął g azetę n a p o d ło g ę. — Ch ce n as p o g rąży ć. W k o ń cu wy k u rzy liś my g o z Berlin a, n ie? Nie ma p o wo d u , żeb y n as lu b ić. A u s ieb ie s am p rześ lad u je s wo ich as ó w. — Co za d rań , co za d rań — s zep n ąłem i zamk n ąłem o czy . Ko lo ro we p lamy zap u ls o wały mi p o d p o wiek ami. — M as z s zlu g a? Po d ał mi p ap iero s a i p rzy p alił s wo ją zip p o , jes zcze z czas ó w wo jn y . Po ło ży łem s ię n a p lecach , p o tarłem s zczecin ę n a b ro d zie. — Na mo je wy czu cie, to zap o wiad a s ię d zies ięć b ard zo ch u d y ch lat — s twierd ził Earl. — M o że n awet trzeb a b ęd zie wy jech ać z k raju . — Po trząs n ął g ło wą. — Po tem zn ó w b ęd ziemy b o h aterami. Ale mu s i min ąć p rzy n ajmn iej ty le czas u . — Ty to u mies z p o cies zy ć. Zaś miał s ię. Pap iero s s mak o wał o h y d n ie. Zmy łem s mak ły k iem s zk o ck iej. Uś miech zn ik n ął z twarzy Earla. — Najb ard ziej s zk o d a mi lu d zi, k tó rzy p rzy jd ą p o n as . W ty m k raju jes zcze p rzez wiele lat b ęd zie trwać p o lo wan ie n a czaro wn ice. — Po trząs n ął g ło wą. — NAACP wy n ajęło mi ad wo k ata. Niewy k lu czo n e, że z teg o zrezy g n u ję. Nie ch cę, żeb y łączo n o ze mn ą jak ąk o lwiek o rg an izację. Będ ą z teg o ty lk o k ło p o ty .
— Zad zwo n ił d o mn ie M ay er. — M ay er. — Earl s k rzy wił s ię z n ies mak iem. — Gd y b y k tó ry ś z ty ch p ro d u cen tó w p o wied ział ch o ć s ło wo , k ied y Dzies ięciu wzy wan o p rzed k o mis ję… Gd y b y p o k azali tro ch ę jaj, n ie d o s zło b y d o czeg o ś tak ieg o . — Sp o jrzał n a mn ie u ważn ie. — Lep iej weź s o b ie in n eg o ad wo k ata. — Zmars zczy ł b rwi. — Ch y b a że p o wo łas z s ię n a p iątą. Piąta p o p rawk a jes t s zy b s za. Py tają cię, jak s ię n azy was z, mó wis z, że n ie o d p o wies z, i p o ws zy s tk im. — Sk o ro tak , to p o co mi w o g ó le ad wo k at? — M as z rację. — Uś miech n ął s ię z g o ry czą. — To n ie ma więk s zeg o zn aczen ia, p rawd a? Ko mis ja i tak zro b i, co ch ce. — Ah a. J u ż p o ws zy s tk im. To k o n iec. J eg o g ry mas p o wo li zmien ił s ię w łag o d n y u ś miech i p rzez ch wilę zo b aczy łem ten b las k , o k tó ry m mó wiła Lillian . Lad a ch wila miał u tracić ws zy s tk o , o co walczy ł p rzez całe ży cie, wy k o rzy s tan y jak o b ro ń d o o k aleczen ia ru ch u n a rzecz p raw o b y watels k ich i p raw p raco wn iczy ch , i an ty fas zy zmu , i an ty imp erializmu , i ws zy s tk ieg o , n a czy m mu zależało . Wied ział, że ju ż wk ró tce s amo jeg o n azwis k o s tan ie s ię an atemą, że ws zy s cy , z k tó ry mi s ię w ży ciu k o n tak to wał, ju ż wk ró tce p o d zielą ten s am lo s … i jak o ś to ws zy s tk o zaak cep to wał, s mu tn y i ro zg o ry czo n y , ale wciąż p o g o d zo n y ze s o b ą. Strach n awet g o n ie d o tk n ął. Ten czło wiek n ie b ał s ię an i k o mis ji, an i p u b liczn eg o p o tęp ien ia, an i u traty p o zy cji. Nie żało wał n iczeg o . — To k o n iec? — s p y tał i w jeg o o czach zap alił s ię p ło mień . — Do d iab ła, J ack ! — ro ześ miał s ię. — To n ie k o n iec. J ed n o p rzes łu ch an ie to jes zcze n ie wo jn a. J es teś my as ami. Teg o n am n ie zab io rą, p rawd a? — Ah a. Ch y b a n ie. — Lep iej ju ż p ó jd ę, a ty n iań cz teg o k aca — s twierd ził i p o d s zed ł d o o k n a. — A ja p ó jd ę s o b ie n a k o n s ty tu cy jn ie zag waran to wan y s p acer. — Do zo b aczen ia. Po k azał u n ies io n y k ciu k i p rzerzu cił n o g i p rzez p arap et. — Uważaj n a s ieb ie, farmerk u . — Ty też. Ws tałem z łó żk a, b y zamk n ąć o k n o , ak u rat g d y mżawk a zmien iła s ię w u lewę. Wy jrzałem n a zewn ątrz. Lu d zie b ieg ali p o u licach , s zu k ając s ch ro n ien ia.
— Earl n ap rawd ę b y ł k o mu n is tą, J ack — p rzy p o min ała Kim. — Przez całe lata n ależał d o p artii, n awet p o jech ał s tu d io wać d o M o s k wy . Po s łu ch aj, k o ch an ie — jej to n s tał s ię b łag aln y — n ie zd o łas z mu p o mó c. Co k o lwiek b y ś zro b ił, o n i i tak g o u k rzy żu ją. — M o g ę s p rawić, że n ie b ęd zie n a k rzy żu s am. — Świetn ie. Po p ro s tu s u p er. Po ś lu b iłam męczen n ik a. J ak s ąd zis z, w czy m p o mo żes z s wo im k o leg o m, jeś li p o wo łas z s ię n a p iątą? Nie p rzy wró cą Ho lmes a d o p racy . Dav id s am s ię wp ak o wał d o p u d ła, Tach io n a d ep o rto wali, a Earl i tak jes t b ez s zan s . Nie mo żes z n awet p o n ieś ć za n ich k rzy ża. — Ależ s k ąd ten s ark azm? Zaczęła k rzy czeć. — Od s taw tę ch o lern ą b u telk ę i p o s łu ch aj! Twó j k raj cię p o trzeb u je! To twó j o b o wiązek ! Nie mo g łem teg o wy trzy mać, więc p o s zed łem n a s p acer w zimn e lu to we p o p o łu d n ie. Przez cały d zień n ic n ie jad łem, a wy p iłem aż b u telk ę wh is k y , s amo ch o d y mijały mn ie w p ęd zie, o b ry zg u jąc mi twarz, o ch lap u jąc mo ją lek k ą, k alifo rn ijs k ą k u rtk ę, a ja n awet teg o n ie zau ważałem. Przez cały czas miałem p rzed o czy ma te twarze, Wo o d i Ran k in , i Fran cis Cas e, ich n ien awis tn e g ęb y i o czy , a w u s zach s ły s załem ciąg ły s tru mień o b elg i n ag le rzu ciłem s ię b ieg iem w s tro n ę Kap ito lu . Po my ś lałem, że wk ro czę n a p o s ied zen ie k o mis ji i ro zwalę to ws zy s tk o , ro zwalę im łb y , s p rawię, że b ęd ą b ełk o tać ze s trach u . W k o ń cu zap ro wad ziłem d emo k rację w Arg en ty n ie, n a lito ś ć b o s k ą, ró wn ie d o b rze mo g ę ją zap ro wad zić w Was zy n g to n ie. Ok n a Kap ito lu b y ły ciemn e, k ro p le d es zczu lś n iły zimn o n a marmu rze. Nie b y ło n ik o g o . Przez ch wilę k rąży łem wo k ó ł, s zu k ając jak ieg o ś wejś cia, aż w k o ń cu ro zwaliłem b o czn e d rzwi i p o s zed łem p ro s to d o s ali p rzes łu ch ań . Szarp n ięciem o two rzy łem d rzwi i ws zed łem d o ś ro d k a. Oczy wiś cie w ś ro d k u b y ło p u s to . Nie wiem, d laczeg o tak mn ie to zas k o czy ło . Kab in a Dav id a s k rzy ła s ię w p rzy ćmio n y m ś wietle jak d ro g o cen n y k ry s ztał. Kamery i s p rzęt rad io wy b y ły n a s wo ich miejs cach . M ło tek p rzewo d n icząceg o b ły s zczał p o lero wan ą mied zią. Stan ąłem w tej milczącej s ali, czu jąc s ię jak g łu p ek i n ag le wy p aro wała ze mn ie cała zło ś ć. Us iad łem n a jed n y m z k rzes eł, p ró b u jąc s o b ie p rzy p o mn ieć, co właś ciwie ro b ię. By ło jas n e, że lo s Czwó rk i As ó w jes t p rzy p ieczęto wan y . M u s ieliś my d ziałać w g ran icach p rawa i lu d zk iej p rzy zwo ito ś ci, co k o mis ji wcale n ie k ręp o wało . J ed y n y
s p o s ó b , b y z n imi walczy ć, to p o k o n ać ich tą s amą b ro n ią i wy jś ć p o za g ran ice p rawa, zb u n to wać s ię n a ich o czach i ro zn ieś ć s alę n a s trzęp y , ś miejąc s ię triu mfaln ie, p atrząc, jak k o n g res men i ch o wają s ię p o d s to łami. Gd y b y ś my to zro b ili, s talib y ś my s ię właś n ie ty m, z czy m całe ży cie walczy liś my — b ezp rawn ą s iłą w s łu żb ie terro ru i p rzemo cy . Stalib y ś my s ię d o k ład n ie tacy , jak imi p ró b o wała p rzed s tawić n as k o mis ja. A to ty lk o p o g o rs zy ło b y s p rawę. Czwó rk a As ó w mu s iała u p aś ć i n ik t n ie mó g ł temu zap o b iec. Sch o d ząc p o s ch o d ach Kap ito lu , czu łem s ię zu p ełn ie trzeźwy . Nieważn e, ile wy p iłem wcześ n iej, żad n a ilo ś ć alk o h o lu n ie mo g ła mi o d eb rać tej wied zy , teg o o b razu s y tu acji w całej s wej o k ro p n ej, p rzeraźliwej jas n o ś ci. Wied ziałem to ju ż wcześ n iej, mo że n awet o d p o czątk u , i n ie mo g łem ju ż u d awać, że jes t in aczej.
Ws zed łem d o h o lu n as tęp n eg o d n ia ran o , wraz z Kim i mo im ad wo k atem. Earl ju ż tam b y ł, Lillian s tała o b o k , ś cis k ając to reb k ę. Nie mo g łem s p o jrzeć im w o czy . M in ąłem ich , a marin es w mas k ach o two rzy li d rzwi d o s ali. Ws zed łem d o ś ro d k a i o ś wiad czy łem, że b ęd ę zezn awać jak o „s p rzy jający ś wiad ek ”.
Ko mis ja o p raco wała p ó źn iej o ficjaln e p ro ced u ry trak to wan ia s p rzy jająceg o ś wiad k a. Na p o czątk u o d b y wała s ię s es ja zamk n ięta, co ś w ro d zaju p ró b y k o s tiu mo wej, żeb y ws zy s cy wied zieli, o czy m b ęd ą mó wić i jak ie in fo rmacje s ię p o jawią, żeb y p ó źn iej p o d czas s es ji p u b liczn ej n ie b y ło żad n y ch zg rzy tó w. Gd y ja zezn awałem, p ro ced u r jes zcze n ie b y ło , więc p o s zło tro ch ę n iezręczn ie. Po ciłem s ię w ś wietle reflek to ró w i b y łem tak p rzerażo n y , że led wie mo g łem mó wić. Wid ziałem ty lk o te d ziewięć p ar mały ch , zło ś liwy ch o czek wp atrzo n y ch we mn ie z d ru g ieg o k rań ca s ali i s ły s załem ich g ło s y , h u czące n a mn ie z g ło ś n ik ó w n iczy m g ło s s ameg o Bo g a. Na p o czątk u Wo o d zad ał mi k ilk a p o d s tawo wy ch p y tań : k im jes tem, g d zie mies zk am, jak zarab iam n a ży cie, a w k o ń cu p rzes zed ł d o mo ich k o n tak tó w, zaczy n ając o d Earla. Po tem s k o ń czy ł mu s ię czas , więc p rzek azał p ałeczk ę
Kearn ey o wi. — Czy zd aje p an s o b ie s p rawę, że p an San d ers o n b y ł k ied y ś czło n k iem Partii Ko mu n is ty czn ej? Nie d o s ły s załem p y tan ia i mu s iał je p o wtó rzy ć. — Hm? Ach , tak . Ws p o min ał o ty m. — Czy wie p an co ś o ty m, jak o b y n ad al b y ł jej czło n k iem? — Wy d aje mi s ię, że o d s zed ł p o tamty m p ak cie So wietó w z n azis tami. — W 1 9 3 9 ro k u ? — J eś li wted y g o p o d p is ali, to tak , w trzy d zies ty m d ziewiąty m. — Nag le s traciłem ws zy s tk ie zd o ln o ś ci ak to rs k ie. Nerwo wo s zarp ałem k rawat, b ełk o tałem d o mik ro fo n u i s tras zn ie s ię p o ciłem. Pró b o wałem n ie p atrzeć w te d ziewięć p ar o czu . — Czy wiad o mo p an u o jak ich k o lwiek p o wiązan iach p an a San d ers o n a z ru ch em k o mu n is ty czn y m, k tó re miały b y miejs ce p o p o d p is an iu p ak tu Rib b en tro p – M o ło to w? — Nie. Wted y p rzes zli d o rzeczy . — Czy ws p o min ał n azwis k a jak ich ś d ziałaczy g ru p k o mu n is ty czn y ch lu b s y mp aty zu jący ch z ty m ru ch em? Po wied ziałem p ierws zą rzecz, jak a p rzy s zła mi d o g ło wy . Nawet s ię n ad ty m n ie zas tan o wiłem. — By ła jak aś k o b ieta, we Wło s zech . Po zn ali s ię w czas ie wo jn y . Nazy wała s ię Len a Go ld o n i. Teraz jes t ak to rk ą. Dziewięć p ar o czu n awet n ie mru g n ęło . Ale n a twarze wy p ełzły triu mfaln e u ś mies zk i. Kątem o k a zo b aczy łem, że d zien n ik arze s k wap liwie p o ch y lają s ię n ad n o tes ik ami. — Czy mó g łb y p an p rzelitero wać to n azwis k o ?
A zatem to b y ł g wó źd ź d o tru mn y Earla. Co k o lwiek s ię wcześ n iej s tało , zaws ze mo żn a b y ło p o wied zieć, że p rzy n ajmn iej d o ch o wał wiern o ś ci s wo im p rzek o n an io m. Zd rad a małżeń s k a s u g ero wała, że mó g ł zd rad zić tak że w in n y ch s p rawach , b y ć mo że n awet wag i p ań s two wej. Zn is zczy łem g o ty m jed n y m zd an iem i n awet n ie zd awałem s o b ie s p rawy , co ro b ię.
Pap lałem d alej. Pch an y d es p eracją, b y le ty lk o mieć to za s o b ą, p lo tłem, co ty lk o mi ś lin a n a języ k p rzy n io s ła. Po wtarzałem, że b ard zo k o ch am s wó j k raj i że ws p arłem Hen ry 'eg o Wallace'a ty lk o p rzez g rzeczn o ś ć wo b ec p an a Ho lmes a i teraz ro zu miem, że b y ło to n iero zs ąd n e. Nie ch ciałem zmien iać p o łu d n io wy ch trad y cji, p o łu d n io we trad y cje s ą p ięk n e. Wid ziałem Przeminęło z wiatrem, i to aż d wa razy . To ws p an iały film. Pan i Beth u n e b y ła k o leżan k ą Earla, i to o n n amó wił mn ie, żeb y m s ię z n ią s fo to g rafo wał. Veld e p rzejął p ałeczk ę. — Czy zn a p an n azwis k a tak zwan y ch as ó w, k tó rzy mo g ą o b ecn ie d ziałać n a teren ie n as zeg o k raju ? — Nie. To zn aczy żad n y ch p ró cz ty ch , k tó rzy zo s tali ju ż wezwan i p rzez k o mis ję. — Czy p an Earl San d ers o n mo że zn ać ich n azwis k a? — Nie s ąd zę. — Nie ws p o min ał o ty m w ro zmo wach z p an em? Nap iłem s ię wo d y . Ile razy mo żn a p o wtarzać to s amo . — J eś li zn a n azwis k a in n y ch as ó w, to n ie wy mien ił ich w mo jej o b ecn o ś ci. — Czy p an Hars tein mo że zn ać ich n azwis k a? I tak d alej, i tak d alej. — Nie. — Czy d o k to r Tach io n mo że zn ać ich n azwis k a? Przerab iali to ws zy s tk o wcześ n iej, ja miałem ty lk o p o twierd zić to , co ju ż wied zieli. — Leczy ł wiele o s ó b zak ażo n y ch wiru s em, zak ład am, że zn a ich n azwis k a. Ale n ig d y mi ich n ie p o d ał. — Czy p an i v an Ren s s aeler mo że zn ać n azwis k a in n y ch as ó w? Po trząs n ąłem g ło wą, ale wted y co ś mn ie tk n ęło i zająk n ąłem s ię wp ó ł zd an ia. — Nie… s ama z s ieb ie n a p ewn o n ie. Veld e n ap ierał d alej. — Czy p an Ho lmes mo że… — Ale Nix o n wy czu ł jak ąś zmian ę w mo im g ło s ie i s p y tał Veld e'a, czy mo że mu p rzerwać. Ten czło wiek b y ł n ap rawd ę b y s try . J eg o mło d a twarz z wy d atn y mi p o liczk ami, jak u ch o mik a, s p o jrzała n a mn ie wy czek u jąco p o n ad mik ro fo n em. — Czy mo g ę p ro s ić ś wiad k a, b y d o p recy zo wał tę wy p o wied ź? By łem p rzerażo n y . Zn ó w n ap iłem s ię wo d y , p ró b u jąc zn aleźć jak ąś d ro g ę u cieczk i. Nie zd o łałem. Po p ro s iłem Nix o n a, by p o wtó rzy ł p y tan ie,
i o d p o wied ziałem, zan im s k o ń czy ł. — Pan i v an Ren s s aeler wch ło n ęła u my s ł d o k to ra Tach io n a. Zn a te s ame n azwis k a co o n . Najd ziwn iejs ze b y ło to , że k o mis ja aż d o tej ch wili n ie d o my ś lała s ię, co łączy ty ch d wo je. M u s iał im to wy jaś n ić tęp y o s iłek z Dak o ty . Po win ien em b y ł n aty ch mias t p o wy jś ciu wziąć p is to let i zas trzelić Bly th e. Po s zło b y zn aczn ie s zy b ciej.
Po d k o n iec J o h n Wo o d p o d zięk o wał mi za zezn an ia. J eś li p rzewo d n iczący HUAC mó wił „d zięk u ję”, o zn aczało to ty le, że n ic d o cieb ie n ie mają, i o d tąd lu d zie mo g ą z to b ą ro zmawiać, n ie o b awiając s ię o włas n e ży cie. Ozn aczało to , że mo żes z d o s tać p racę w Stan ach Zjed n o czo n y ch Amery k i Pó łn o cn ej. Wy s zed łem z s ali p rzes łu ch ań wraz z Kim i mo im ad wo k atem. Nie s p o jrzałem k o leg o m w o czy . Za n iecałą g o d zin ę s ied ziałem ju ż w s amo lo cie z p o wro tem d o Kalifo rn ii. Do m n a Su mmit p ełen b y ł b u k ietó w i lis tó w o d zn ajo my ch z b ran ży filmo wej. Z całeg o k raju n ad es zły teleg ramy g ratu lu jące mi o d wag i i p atrio ty czn eg o zaan g ażo wan ia. Leg io n Amery k ań s k i b y ł w n ich s iln ie rep rezen to wan y . Ty mczas em w Was zy n g to n ie Earl p o wo ły wał s ię n a p iątą p o p rawk ę.
M y lił s ię — n ie wy p u ś cili g o , g d y o d mó wił o d p o wied zi n a p ierws ze p y tan ie. Zad awali mu k o lejn e, jed n o b ard ziej o b raźliwe o d d ru g ieg o , a o n n a k ażd e o d p o wiad ał p iątą p o p rawk ą. Czy jes t p an k o mu n is tą? Piąta p o p rawk a. Czy jes t p an ag en tem So wietó w? Piąta p o p rawk a. Czy ma p an p o wiązan ia z s o wieck imi s zp ieg ami? Piąta p o p rawk a. Czy zn a p an Len ę Go ld o n i? Piąta p o p rawk a. Czy Len a Go ld o n i b y ła p ań s k ą k o ch an k ą? Piąta p o p rawk a. Czy Len a Go ld o n i b y ła s o wieck ą ag en tk ą? Piąta p o p rawk a. Lillian s ied ziała n a k rześ le tu ż za n im, ś cis k ając to reb k ę, s łu ch ając, jak k o mis ja raz za razem wy mien ia imię Len y . Earl w k o ń cu miał d o ś ć. Po ch y lił s ię z twarzą ś ciąg n iętą zło ś cią. — M am lep s ze rzeczy d o ro b o ty n iż s ied zieć tu i s k ład ać s amo k ry ty k ę p rzed
b an d ą fas zy s tó w! — wark n ął, a wted y u zn an o , że n ajwy raźn iej zrezy g n o wał z o d mo wy zezn ań , b o o d ezwał s ię n iep ro s zo n y i zn ó w zad ali mu te s ame p y tan ia. Gd y , d rżąc z wś ciek ło ś ci, o d p o wied ział, że p o p ro s tu p arafrazo wał treś ć p iątej p o p rawk i i n ie zamierza o d p o wied zieć n a żad n e p y tan ie, o s k arży li g o o o b razę Ko n g res u . Teraz miał trafić d o więzien ia, ś lad em Dav id a i p an a Ho lmes a. Ak ty wiś ci NAACP p rzy s zli d o n ieg o wieczo rem i p o wied zieli, żeb y o d ciął s ię o d ru ch u n a rzecz ró wn y ch p raw o b y watels k ich . Przez n ieg o s y tu acja co fn ęła s ię d o s tan u s p rzed p ięćd zies ięciu lat. Na p rzy s zło ś ć miał s ię n ie mies zać d o ich s p raw. Id o l ru n ął. Earl k reo wał s ię n a s u p erman a, n a b o h atera b ez s k azy , a g d y wy mien iłem imię Len y , o p in ia p u b liczn a n ag le zd ała s o b ie s p rawę, że Earl San d ers o n też jes t czło wiek iem. Ob win ili g o za ws zy s tk o , za włas n ą n aiwn o ś ć i za tę n ag łą u tratę wiary . W d awn y ch czas ach mo g lib y g o u k amien o wać alb o p o wies ić n a g ałęzi jab ło n i, ale ty m razem zro b ili co ś g o rs zeg o . Po zwo lili mu ży ć. Earl wied ział, że jes t s k o ń czo n y , że wręczy ł s wo im wro g o m b ro ń , k tó rą mo g li zn is zczy ć jeg o i ws zy s tk ie jeg o wy s iłk i, że zn is zczy ł h ero iczn y wizeru n ek , n ad k tó ry m tak d łu g o p raco wał, że zawió d ł ws zy s tk ich , k tó rzy w n ieg o wierzy li… M iał zab rać tę ś wiad o mo ś ć d o g ro b u i to g o k o mp letn ie s p araliżo wało . Wciąż b y ł mło d y , ale o k aleczo n y , i ju ż n ig d y w ży ciu n ie p o leciał tak wy s o k o an i tak d alek o . Nas tęp n eg o d n ia HUAC wezwała Bly th e. Nie ch cę n awet my ś leć, co s ię tam d ziało .
Złoty chłopiec ws zed ł d o k in d wa mies iące p o p rzes łu ch an iu . Sied ziałem n a p remierze w p ierws zy m rzęd zie k o ło Kim i g d y ty lk o p o leciały p ierws ze s cen y , zro zu miałem, że s tało s ię co ś b ard zo złeg o . Po s tać Earla zn ik n ęła, k o mp letn ie wy cięta z filmu . Bo h ater wzo ro wan y n a Arch ib ald zie Ho lmes ie n ie b y ł ag en tem FBI, ale n ie b y ł też n iezależn y , n ależał d o n o wej o rg an izacji CIA. Kto ś n ak ręcił d u żo n o wy ch u jęć. Fas zy s to ws k i reżim w Amery ce Po łu d n io wej zo s tał zmien io n y n a „k o mu n is ty czn y reżim w Eu ro p ie Ws ch o d n iej”, o d g ry wan y p rzez g ru p ę ś n iad y ch lu d zi mó wiący ch z h is zp ań s k im ak cen tem. Za k ażd y m razem, g d y k to ś mó wił „fas zy s ta”, w d u b b in g u ro zleg ało s ię „k o mu ch ”. Du b b in g b y ł g ło ś n y , źle zro b io n y i n iep rzek o n u jący . Po s zed łem n a b an k iet k o mp letn ie o s zo ło mio n y . Ws zy s cy p o wtarzali, że jes tem
ś wietn y m ak to rem i że zro b iliś my zn ak o mity film. Na p lak acie filmo wy m u mies zczo n o h as ło : Jack Braun — bohater, któremu Ameryka może zaufać! Zro b iło mi s ię n ied o b rze. Wy s zed łem jak n ajs zy b ciej i p o ło ży łem s ię o d razu s p ać. Nad al zarab iałem d zies ięć k awałk ó w ty g o d n io wo , a Złoty chłopiec o k azał s ię h item. W wy twó rn i p o wied zieli mi, że Historia Rickenbackera też zap o wiad a s ię n a k as o wy p rzeb ó j, ale mają p ro b lem ze s cen ariu s zem d o n as tęp n eg o filmu . Pierws i d waj s cen arzy ś ci zo s tali wezwan i p rzed k o mis ję i wy ląd o wali n a czarn ej liś cie, b o n ie p o d ali żad n y ch n azwis k . M iałem o ch o tę s ię ro zp łak ać. Gd y s k o ń czy ły s ię ap elacje Dzies ięciu , wezwan o k o lejn eg o ak to ra — Larry 'eg o Park s a, k tó reg o o g ląd ałem, g d y wiru s zaatak o wał No wy J o rk . Po d ał n azwis k a, ale zro b ił to d o p iero p o d p rzy mu s em, i mu s iał p o żeg n ać s ię ze s wo ją p racą. Co k o lwiek zro b iłem, n ie mo g łem u ciec o d tej s p rawy . Zd arzało s ię, że lu d zie n ie ch cieli ze mn ą ro zmawiać n a b an k ietach . Czas em s ły s załem s trzęp y ro zmó w: „s p rzed ajn y as ”, „zło ty s zczu rek ”. Alb o n ajczęś ciej: „s p rzy jający ś wiad ek ”, u ży wan o teg o jak imien ia lu b ty tu łu . Na p o cies zen ie k u p iłem s o b ie jag u ara. Ty mczas em p ó łn o cn i Ko reań czy cy p rzek ro czy li trzy d zies ty ó s my ró wn o leżn ik i ro zb ili amery k ań s k ie wo js k a s tacjo n u jące w Daejeo n ie. Nie miałem n ic d o ro b o ty p ró cz lek cji g ry ak to rs k iej k ilk a razy w ty g o d n iu . Zad zwo n iłem b ezp o ś red n io d o Was zy n g to n u . Nad ali mi s to p ień p o d p u łk o wn ik a i wy s łali mn ie d o Ko rei s p ecjaln y m s amo lo tem. Wy twó rn ia u zn ała, że to ś wietn ie wp ły n ie n a mó j wizeru n ek . Przy d zielili mi s p ecjaln y h elik o p ter, jed en z ty ch wczes n y ch mo d eli b elló w, i p ilo ta z b ag ien Lu izjan y , k tó ry zd ecy d o wan ie p rzejawiał s k ło n n o ś ci s amo b ó jcze. Na b u rcie wy malo wan o g raffiti z mo ją p o d o b izn ą, z p o d k u lo n ą n o g ą i wy ciąg n iętą ręk ą, jak b y b y ł lecący m Su p erman em. Wy ch o d ziłem z h elik o p tera n a ty łach wro g a i tam s p u s zczałem mu ło mo t. Ws zy s tk o b y ło b ard zo p ro s te. Ro zwalałem całe k o lu mn y czo łg ó w. Ws zy s tk ie d ziała n amierzo n e p rzez n as ze wo js k a zmien iłem w p recelk i. Wziąłem d o n iewo li czterech p ó łn o cn o k o reań s k ich g en erałó w i u rato wałem z rąk Ko reań czy k ó w g en erała Dean a. Sp y ch ałem ze zb o czy całe k o n wo je zao p atrzen io we. By łem p o n u ry , zacięty i zd etermin o wan y . Rato wałem Amery k an o m ży cie i b y łem w ty m d o b ry . Zn ó w p o jawiłem s ię n a o k ład ce „Life”. Sto ję wy p ro s to wan y , u ś miech ając s ię
zaciś n ięty mi warg ami, jak Clin t Eas two o d , trzy mając n ad g ło wą T-3 4 . Z wieży czk i wy g ląd a b ard zo zas k o czo n y p ó łn o cn y Ko reań czy k . Lś n ię jak meteo r. Zd jęcie p o d p is an o „Gwiazd o r Pu s an u ”. Sło wo „g wiazd o r” p o jawiło s ię d o p iero n ied awn o . By łem b ard zo d u mn y ze s wo jej p racy . Ty mczas em Historia Rickenbackera wes zła n a ek ran y w Stan ach . Nie o k azał s ię tak wielk im h item, jak o czek iwan o , ale zaro b ił s p o ro p ien ięd zy . Pu b liczn o ś ć zareag o wała tro ch ę amb iwalen tn ie. Po mimo tej o k ład k i w „Life” n iek tó rzy wciąż n ie mo g li zo b aczy ć we mn ie b o h atera. M etro p o wtó rn ie wy p u ś ciło Złotego chłopca. Ty m razem zro b ił k lap ę. Nie p rzejąłem s ię ty m s p ecjaln ie. W p o jed y n k ę u trzy my wałem Strefę Pu s an u . Ramię w ramię z żo łn ierzami, ciąg le p o d o s trzałem, s p ałem w n amio cie, jad łem k o n s erwy p ro s to z p u s zek i wy g ląd ałem jak p o s tać z k o mik s u Billa M au ld in a. M y ś lę, że b y ło to d o ś ć n iety p o we zach o wan ie jak n a p o d p u łk o wn ik a. Po zo s tali o ficero wie s erd eczn ie mn ie n ien awid zili, ale g en erał Dean mn ie ws p ierał — w p ewn y m mo men cie s am zaczął s trzelać d o czo łg ó w z b azo o k i — a s zereg o wi żo łn ierze p o p ro s tu mn ie u wielb iali. Zawieźli mn ie n a Wak e Is lan d , żeb y Tru man mó g ł o s o b iś cie p rzy zn ać mi M ed al Ho n o ru . M acArth u r p rzy leciał ty m s amy m s amo lo tem. Cały czas s p rawiał wrażen ie b ard zo zajęteg o i n ie zamien ił ze mn ą an i s ło wa. Wy g ląd ał s tras zn ie s taro , jak b y led wie trzy mał s ię n a n o g ach , i ch y b a mn ie n ie lu b ił. Ty d zień p ó źn iej wy rwaliś my s ię z Pu s an u , a M acArth u r wy ląd o wał z Dzies iąty m Ko rp u s em w In ch o n . Pó łn o cn i Ko reań czy cy p o d ali ty ły . Pięć d n i p ó źn iej b y łem zn o wu w Kalifo rn ii. Do wó d ztwo w k ró tk ich żo łn iers k ich s ło wach o zn ajmiło mi, że mo je u s łu g i n ie s ą ju ż p o trzeb n e. By łem p rawie p ewien , że to s p rawk a M acArth u ra. Sam ch ciał zo s tać g wiazd o rem wo jn y w Ko rei i n ie zamierzał s ię d zielić s ławą. Po za ty m mieli p ewn ie d o d y s p o zy cji in n y ch as ó w — g rzeczn y ch , cich y ch i an o n imo wy ch . Nie ch ciałem o d ejś ć. Przez jak iś czas , zwłas zcza g d y M acArth u r zo s tał ro zjech an y p rzez Ch iń czy k ó w, reg u larn ie d zwo n iłem d o Was zy n g to n u , p o d s u wając n o we p o my s ły . M ó g łb y m zaatak o wać te lo tn is k a w M an d żu rii, p rzez k tó re mieliś my ty le k ło p o tu . Alb o mó g łb y m p o p ro wad zić s ztu rm. Wład ze o d p o wiad ały b ard zo g rzeczn ie, ale wid ać b y ło , że ch cą mn ie s p ławić. Za to o d ezwało s ię d o mn ie CIA. Po b itwie p o d Dien Bien Ph u p o s tan o wili wy s łać mn ie d o In d o ch in , żeb y p o zb y ć s ię Bao Dai. Plan b y ł zu p ełn ie wariack i — n ie mieli p o jęcia, k o g o ch cielib y u mieś cić n a jeg o miejs cu , o czek iwali, że „miejs co wy ru ch
an ty k o mu n is ty czn y ” u jawn i s ię i p rzejmie p rzy wó d ztwo . Facet, k tó ry d o wo d ził tą o p eracją, co ch wila wp ad ał w żarg o n z M ad is o n Av en u e, b y u k ry ć fak t, że n ie wie n ic an i o Wietn amie, an i o ty ch d ziałaczach , z k tó ry mi rzek o mo ch ciał ws p ó łp raco wać. Od mó wiłem. Po tem mo je k o n tak ty z rząd em fed eraln y m o g ran iczy ły s ię d o p łacen ia p o d atk ó w raz d o ro k u w k wietn iu .
Gd y b y łem w Ko rei, ap elacje Dzies ięciu d o b ieg ły k o ń ca. Dav id i p an Ho lmes wy ląd o wali w więzien iu . Dav id o d s ied ział trzy lata, p an Ho lmes ty lk o s ześ ć mies ięcy , p o tem zwo ln io n o g o z p o wo d u złeg o s tan u zd ro wia. Ws zy s cy wied zą, co s ię s tało z Bly th e. Earl p o leciał d o Eu ro p y i u jawn ił s ię w Szwajcarii, g d zie zrzek ł s ię amery k ań s k ieg o o b y watels twa i zo s tał o b y watelem ś wiata. M ies iąc p ó źn iej zamies zk ał z Orlen ą Go ld o n i w jej ap artamen cie w Pary żu . Wted y b y ła ju ż n ap rawd ę wielk ą g wiazd ą. Najwy raźn iej u zn ał, że s k o ro n ie mu s zą ju ż u k ry wać s wo jeg o związk u , to ró wn ie d o b rze mo g ą s ię z n im o b n o s ić. Lillian zo s tała w No wy m J o rk u . Nie wiem, czy Earl p rzy s y łał jej p ien iąd ze.
Peró n ze s wo ją tlen io n ą laleczk ą wró cił d o Arg en ty n y w 1 9 5 0 ro k u . Strach ru s zy ł n a p o łu d n ie. Wciąż wy s tęp o wałem w filmach , ale żad en z n ich n ie o d n ió s ł s p o d ziewan eg o s u k ces u . M etro p rzeb ąk iwało co ś o „p ro b lemach wizeru n k o wy ch ”. Lu d zie n ie wierzy li, że n ap rawd ę jes tem b o h aterem. Sam w to n ie wierzy łem, co p ewn ie o d b ijało s ię n a mo jej g rze. W Historii Rickenbackera g rałem z p rzek o n an iem. Po tem ju ż g o n ie o d zy s k ałem. Kim miała teraz włas n ą k arierę i p rawie jej n ie wid y wałem. J ej d etek ty w zro b ił mi w k o ń cu zd jęcie, jak leżę w łó żk u z jej mak ijaży s tk ą, a wted y Kim d o s tała d o m n a Su mmit Driv e, wraz z p o k o jó wk ami, o g ro d n ik iem i s zo ferem, i więk s zo ś ć mo ich o s zczęd n o ś ci. Zo s tałem s am w mały m d o mk u n a p laży w M alib u z jag u arem w g arażu . Wy p rawiałem imp rezy , k tó re czas ami trwały ty g o d n iami. Po tem o żen iłem s ię jes zcze d wa razy — n ajd łu żs ze z ty ch małżeń s tw trwało o s iem mies ięcy i k o s zto wało mn ie res ztę majątk u . Filmy ro b iły s ię co raz g o rs ze.
Nak ręciłem ten s am wes tern ch y b a ze s ześ ć razy . W k o ń cu s ięg n ąłem d n a. M o ja k ariera filmo wa b y ła s k o ń czo n a i zo s tałem b ez g ro s za. Po s zed łem d o NBC s p rzed ać im p o my s ł n a s erial. „Tarzan wś ró d małp ” ciąg n ął s ię p rzez cztery lata. By łem p ro d u cen tem, a mo ja g ra ak to rs k a o s cy lo wała n a p o zio mie p o międ zy s zy mp an s em a b an an em. By łem p ierws zy m i jed y n y m b lo n d Tarzan em w h is to rii. Serial u s tawił mn ie n a całe lata. Po tem zro b iłem to , co k ażd y b y ły h o lly wo o d zk i ak to r — p o s zed łem w n ieru ch o mo ś ci. Przez ch wilę s p rzed awałem d o my ak to ró w w Kalifo rn ii, p o tem zało ży łem firmę i zacząłem b u d o wać ap artamen to wce i cen tra h an d lo we. Zaws ze za p ien iąd ze k o g o ś in n eg o . Nie zamierzałem zn ó w ry zy k o wać b an k ru ctwa. Wy b u d o wałem s k lep y w p o ło wie mały ch mias teczek n a Śro d k o wy m Zach o d zie. Zb iłem n a ty m fo rtu n ę. Nawet g d y miałem ju ż d o ś ć p ien ięd zy , n ad al zarab iałem. Nie miałem n ic in n eg o d o ro b o ty . Gd y Nix o n wy g rał wy b o ry p rezy d en ck ie, zro b iło mi s ię n ied o b rze. Nie ro zu miałem, jak lu d zie mo g ą g ło s o wać n a teg o d ran ia. Po wy jś ciu z więzien ia p an Ho lmes zaczął p raco wać jak o red ak to r d la „New Rep u b lic”. Zmarł w p ięćd zies iąty m p iąty m n a rak a p łu c. J eg o có rk a o d zied ziczy ła ws zy s tk ie p ien iąd ze. Po d ejrzewam, że mo je s tare u b ran ia n ad al wis iały u n ieg o w s zafie. Dwa ty g o d n ie p o u cieczce Earla Pau l Ro b es o n i W.E.B. Du Bo is zap is ali s ię d o Partii Ko mu n is ty czn ej i o d eb rali leg ity macje p o d czas p u b liczn ej ceremo n ii n a Herald Sq u are. Po wied zieli, że p ro tes tu ją p rzeciwk o s k an d aliczn emu p o trak to wan iu Earla p rzez k o mis ję. HUAC wezwała n a p rzes łu ch an ie wielu czarn o s k ó ry ch . Nawet J ack ie Ro b in s o n p o jawił s ię, b y zezn awać jak o s p rzy jający ś wiad ek . W p rzeciwień s twie d o b iały ch o n i n ie mu s ieli p o d awać żad n y ch n azwis k . HUAC n ie ch ciała k reo wać k o lejn y ch czarn y ch męczen n ik ó w. Pro s zo n o ś wiad k ó w ty lk o o to , b y o d cięli s ię o d p o g ląd ó w San d ers o n a, Ro b es o n a i Du Bo is a. Więk s zo ś ć s ię zg ad zała. Przez k o lejn e d zies ięć lat tru d n o b y ło wy czu ć, co p o rab ia Earl. M ies zk ał z Len ą Go ld o n i w Pary żu alb o w Rzy mie. Go ld o n i b y ła wielk ą g wiazd ą, b ard zo ak ty wn ą p o lity czn ie, ale Earl s ied ział cich o . Nie s ąd zę, b y p ró b o wał s ię ch o wać. Raczej n ie ch ciał s ię rzu cać w o czy . To d u ża ró żn ica. Ale k rąży ły ró żn e p o g ło s k i. Że wid zian o g o w Afry ce p o d czas ró żn y ch wo jen o n iep o d leg ło ś ć. Że walczy ł w Alg ierii p rzeciw Fran cu zo m i Org an izacji Tajn ej
Armii. Gd y g o o to p y tan o , Earl an i n ie p o twierd zał, an i n ie zap rzeczał. Ch y b a, p o d o b n ie jak ja, n ie ch ciał, b y g o zn ó w wy k o rzy s tan o , a jed n o cześ n ie n ie ch ciał wy rząd zić n ik o mu s zk o d y s amy m p o wiązan iem z jeg o o s o b ą. W k o ń cu , zg o d n ie z p rzewid y wan iami Earla, rząd y terro ru d o b ieg ły k o ń ca. Gd y ja h u ś tałem s ię n a lian ach jak o b lo n d wło s y Tarzan , J o h n i Ro b ert Ken n ed y u walili czarn ą lis tę, p rzed zierając s ię p rzez p ik ietę Leg io n u Amery k ań s k ieg o , b y o b ejrzeć Spartakusa, film, d o k tó reg o s cen ariu s z n ap is ał jed en z Dzies ięciu . As o wie zaczęli wy ch o d zić z u k ry cia i p o jawiać s ię w ży ciu p u b liczn y m. Ale teraz n o s ili mas k i i u ży wali d ziwn y ch p s eu d o n imó w, zu p ełn ie jak w ty ch k o mik s ach , k tó re czy tałem w wo js k u i my ś lałem, że s ą s tras zn ie id io ty czn e. Ale ty m razem b y ło in aczej. Lu d zie n ie ch cieli ry zy k o wać. Strach mó g ł p o wró cić lad a ch wila. Nap is an o o n as k s iążk i. Czas em zad awan o mi p u b liczn ie jak ieś p y tan ia, a wted y p o p ro s tu s p o g ląd ałem zimn o i o d p o wiad ałem: „Na ty m etap ie n ie ch cę o ty m ro zmawiać”. M o ja włas n a p iąta p o p rawk a. W latach s ześ ćd zies iąty ch , g d y ru ch n a rzecz ró wn y ch p raw o b y watels k ich wy b u ch ł z całą s iłą, Earl p rzy leciał d o To ro n to i p rzy czaił s ię n a g ran icy . Sp o tk ał s ię z p rzy wó d cami ru ch u czarn o s k ó ry ch i z d zien n ik arzami, ale mó wił ty lk o o p rawach o b y watels k ich . J ed n ak s am n ie o d g ry wał ju ż w ty m czas ie więk s zej ro li. No we p o k o len ie p rzy wó d có w o d wo ły wało s ię d o jeg o d o ro b k u i cy to wało jeg o p rzemó wien ia, Czarn e Pan tery n aś lad o wały jeg o s p o s ó b u b ieran ia — s k ó rzan e k u rtk i, wo js k o we b u ty i b erety — ale jeg o ciąg ła o b ecn o ś ć, jak o czło wiek a, n ie jak o s y mb o lu , b y ła d la n ich tro ch ę n iewy g o d n a. Ru ch eman cy p acy jn y wo lałb y martweg o męczen n ik a, k tó reg o d ało b y s ię wy k o rzy s tać w d o wo ln y s p o s ó b , n ie ży weg o , p ełn eg o p as ji czło wiek a, k tó ry s am wy p o wiad ał s ię g ło ś n o i wy raźn ie. M o że wy czu ł to , g d y p o p ro s zo n o g o o p rzy lo t n a p o łu d n ie. Urząd imig racy jn y p ewn ie b y s ię n a to zg o d ził. Ale wah ał s ię zb y t d łu g o , a ty mczas em Nix o n zo s tał p rezy d en tem. Earl n ie mó g ł wjech ać d o k raju rząd zo n eg o p rzez b y łeg o czło n k a HUAC. Po d k o n iec lat s ześ ćd zies iąty ch Earl n a s tałe wp ro wad ził s ię d o mies zk an ia Len y w Pary żu . Od s zczep ień cy Czarn y ch Pan ter w ro d zaju Cleav era p ró b o wali z n im ws p ó łp raco wać, ale b ezs k u teczn ie. Len a zg in ęła w 1 9 7 5 ro k u w k atas tro fie k o lejo wej. Zap is ała Earlo wi s wó j majątek . Czas em u d zielał wy wiad ó w. Czy tałem ws zy s tk ie, k tó re u d ało mi s ię n amierzy ć. Wed łu g jed n eg o z d zien n ik arzy Earl zg o d ził s ię n a wy wiad ty lk o p o d waru n k iem, że
n ie b ęd ą g o p y tać o mn ie. M o że u ważał, że p ewn e ws p o mn ien ia p o win n y u mrzeć ś miercią n atu raln ą. M iałem o ch o tę mu p o d zięk o wać. Is tn ieje p ewn a h is to ria, n iemal leg en d a, ro zp o wiad an a p rzez u czes tn ik ó w mars zu d o Selmy w 1 9 6 5 ro k u , p o d czas walk i o p rawo g ło s u . M ó wio n o , że g d y p o licjan ci n atarli n a p ro tes tu jący ch , u zb ro jen i w p ałk i, p s y i mio tacze g azu i p ro tes t zaczął s ię łamać p o d n ap o rem b iały ch fu n k cjo n ariu s zy , n iek tó rzy z mas zeru jący ch p rzy s ięg ali, że s p o jrzeli wted y w n ieb o i zo b aczy li s amo tn ą p o s tać — czarn ą s y lwetk ę lo tn ik a w k u rtce i k as k u . Ale b y ł tam ty lk o p rzez ch wilę, a p o tem zn ik n ął, n ie wied ząc, czy jeg o p o mo c n ie o b ró ciłab y s ię p o tem p rzeciwk o d emo n s tran to m. M ag ia s u p erh ero s a n ie p o wró ciła, n awet w tak ważn y m mo men cie, a p o tem n ie czek ało g o ju ż w ży ciu n ic p ró cz k rzes ła w k awiarn i, fajk i, g azety i tętn iak a w mó zg u , k tó ry w k o ń cu zab rał g o wy żej w n ieb o n iż k ied y k o lwiek p rzed tem.
Czas em zas tan awiam s ię, czy jes t ju ż p o ws zy s tk im, czy lu d zie rzeczy wiś cie o n as zap o mn ieli. Ale as o wie s ą teraz częś cią co d zien n eg o ży cia, a cały ś wiat ro ś n ie wy ch o wan y n a ich mito lo g ii, n a h is to rii Czwó rk i As ó w i ich zd rajcy . Ws zy s cy zn ają As a J u d as za i wied zą, jak wy g ląd a. Kied y ś , w b ard ziej o p ty mis ty czn y m n as tro ju , wy b rałem s ię s łu żb o wo d o No weg o J o rk u . Po s zed łem d o „Wieży As ó w”, res tau racji w Emp ire State Bu ild in g , w k tó rej zb ierała s ię n o wa ś mietan k a d zik ich k art. W d rzwiach p o witał mn ie Hiram — d ziałał p o d p s eu d o n imem „Gru b as ”, p ó k i n ie o d k ry to jeg o to żs amo ś ci. Od razu wied ziałem, że mn ie ro zp o zn ał i że p o p ełn iam wielk i b łąd . Po trak to wał mn ie z p ro fes jo n aln ą g rzeczn o ś cią, ch o ciaż wid ać b y ło , że ten u ś miech k o s ztu je g o d u żo wy s iłk u . Po s ad ził mn ie p rzy s to lik u w k ącie, s łab o wid o czn y m z s ali. Zamó wiłem d rin k a i s tek z ło s o s ia. Gd y w k o ń cu d o s tałem talerz, s tek był d zies ięcio cen tó wek . Po liczy łem. Trzy d zieś ci s reb rn ik ó w.
o to czo n y
wian u s zk iem
Ws tałem i wy s zed łem, czu jąc n a p lecach wzro k Hirama. Nig d y tam n ie wró ciłem. Nie mam d o n ieg o żalu .
Gd y k ręciłem Tarzan a, lu d zie mó wili, że „d o b rze s ię trzy mam”. Gd y h an d lo wałem
n ieru ch o mo ś ciami, ws zy s cy p o wtarzali, że p raca mi s łu ży , b o tak mło d o wy g ląd am. Gd y b y m s p o jrzał teraz w lu s tro , zo b aczy łb y m teg o s ameg o faceta, k tó ry p rzemy k ał s ię u licami No weg o J o rk u , ch o d ząc n a p rzes łu ch an ia d o teatró w. Przez ws zy s tk ie te lata n ie d o ro b iłem s ię an i jed n ej zmars zczk i, n ie zmien iłem s ię fizy czn ie. M am p ięćd zies iąt p ięć lat, a wy g ląd am n a d wad zieś cia d wa. M o że n ig d y s ię n ie zes tarzeję. Wciąż czu ję s ię jak s zczu r. Ale w k o ń cu zro b iłem ty lk o to , czeg o żąd ał o d e mn ie mó j k raj. M o że ju ż d o k o ń ca ży cia b ęd ę As em J u d as zem. Czas em mam o ch o tę zn ó w zo s tać as em, wło ży ć mas k ę i k o s tiu m, tak b y n ik t mn ie n ie ro zp o zn ał. Przed s tawiałb y m s ię jak o Pan Siłacz alb o Plażo wy Rato wn ik , alb o Blo n d Olb rzy m. M ó g łb y m zn ó w wk ro czy ć d o ak cji i o calić ś wiat, a p rzy n ajmn iej jeg o małą cząs tk ę. Ale p o tem my ś lę s o b ie: n ie. M iałem s wo je p ięć min u t, a teraz jes t ju ż p o ws zy s tk im. W g ru n cie rzeczy n ie p o trafiłem o calić n awet włas n ej u czciwo ś ci. An i Earla. An i n ik o g o in n eg o . Po win ien em b y ł zab rać te d zies iątk i. W k o ń cu zas łu ży łem n a n ie.
Procedura łamania
MELINDA M. SNODGRASS Nies io n a p o d mu ch em s tro n a g azety p rzeto czy ła s ię p o p rzez wy n ęd zn iały trawn ik w maleń k im p ark u w Neu illy , aż w k o ń cu o p arła s ię o b rązo wy p o s ąg ad mirała D'Es tain g a. Przez ch wilę trzep o tała n erwo wo jak wy czerp an e zwierzę, z tru d em łap iące o d d ech , a p o tem lo d o waty g ru d n io wy wiatr zn ó w ch wy cił ją w s zp o n y i cis n ął g d zieś d alej. M ężczy zn a s k u lo n y n a żelazn ej ławce p o ś ro d k u p ark u s p o jrzał n a n ad latu jącą g azetę z min ą czło wiek a s to jąceg o p rzed k lu czo wą d ecy zją. Po tem p o wo li, o s tro żn y m ru ch em d łu g o letn ieg o p ijak a, wy ciąg n ął s to p ę i ch wy cił s tro n icę. Gd y p o ch y lał s ię, b y s ięg n ąć p o wy mięty p ap ier, z b u telk i, k tó rą trzy mał międ zy n o g ami, p o lała s ię s tru g a czerwo n eg o win a. M ężczy zn a b lu zn ął p o to k iem p rzek leń s tw w k ilk u eu ro p ejs k ich języ k ach , o d czas u d o czas u p rzery wan y ch o b cy m, ś p iewn y m s ło wem. Zak ręcił b u telk ę i wy tarł p lamę wielk ą, fio leto wą ch u s tk ą, p o czy m ro zp ro s to wał g azetę — p ary s k ie wy d an ie „Herald Trib u n e” i zaczął czy tać. J eg o b lad o fio leto we o czy p rzes k ak iwały z łamu n a łam. J. Robert Oppenheimer został oskarżony o komunistyczne sympatie, grożą mu też zarzuty zdrady stanu. Zródła powiązane z Komisją Energii Atomowej potwierdzają, że podjęto kroki dążące do odebrania mu klauzuli bezpieczeństwa i pozbawienia go stanowiska przewodniczącego komisji. M ężczy zn a k o n wu ls y jn y m ru ch em zmiął g azetę, o p arł s ię o ławk ę i zamk n ął o czy . — Niech ich s zlag . Niech s zlag trafi ich ws zy s tk ich ! — s zep n ął p o an g iels k u . J ak b y w o d p o wied zi, jeg o żo łąd ek zab u rczał g ło ś n o . Zmars zczy ł b rwi i p o ciąg n ął d łu g i ły k tan ieg o win a. Kwaś n y tru n ek s p ły n ął p o języ k u i ek s p lo d o wał ciep łem w p u s ty m b rzu ch u . Bu rczen ie u s tało , a mężczy zn a wes tch n ął. Na ramio n a zarzu cił o b s zern y p łas zcz w k o lo rze b lad o b rzo s k win io wy m, o zd o b io n y wielk imi mo s iężn y mi g u zik ami. Ok ry ł s ię n im, jak b y to b y ła p elery n a. Po d s p o d em wid ać b y ło b łęk itn ą mary n ark ę i o b cis łe n ieb ies k ie s p o d n ie wp u s zczo n e w wy s o k ie s k ó rzan e b u ty . Kamizelk a b y ła ciemn iejs za n iż s p o d n ie i mary n ark a, h afto wan a w s k o mp lik o wan e wzo ry zło tą i s reb rn ą n icią. Ws zy s tk ie
jeg o u b ran ia wy g ląd ały n a p o g n iecio n e i p o p lamio n e, b iała, jed wab n a k o s zu la b y ła p o łatan a. Ob o k n a ławce leżały s k rzy p ce i s my czek , a fu terał (d emo n s tracy jn ie o twarty ) s tał u jeg o s tó p n a ziemi. Po d ławk ę wciś n ięto p o d n is zczo n ą walizk ę i czerwo n ą to rb ę n a ramię z wy g rawero wan y m zło ty m liś ciem, d wo ma k s ięży cami i g wiazd ą o taczający mi s mu k ły s k alp el. Wiatr zn ó w zad ął, s zarp iąc g ałęziami d rzewa i ro zwiewając zmierzwio n ą czu p ry n ę b ezd o mn eg o . J eg o wło s y i b rwi b y ły metaliczn ie ru d e, a zaro s t o k ry wający p o d b ró d ek i p o liczk i miał id en ty czn y o d cień . Stro n ica g azety zatrzep o tała mu w ręk ach , a wted y mężczy zn a o two rzy ł o czy . Ciek awo ś ć zwy cięży ła z wś ciek ło ś cią i zaczął czy tać d alej. ŚM IERĆ LOKATY Blythe van Renssaeler, znana pod pseudonimem „Lokata”, zmarła wczoraj w sanatorium Wittier. Członkini niesławnej grupy „Czwórka Asów” została zapisana do sanatorium przez swego męża Henry'ego van Renssaelera niedługo po przesłuchaniu przez Komisję ds. Działalności Antyamerykańskiej… Litery ro zmy ły mu s ię p rzed o czami. Łzy zb ierały s ię p o wo li, aż w k o ń cu jed n a k ro p la s p ły n ęła mu p o d łu g im, wąs k im n o s ie. Przez ch wilę wis iała zab awn ie n a k o n iu s zk u , ale mężczy zn a n awet n ie p ró b o wał jej o trzeć. Sied ział jak s p araliżo wan y , p o g rążo n y w s tras zliwy m zas to ju , k tó ry n ie miał n ic ws p ó ln eg o z b ó lem. To miało n ad ejś ć d o p iero p ó źn iej, teraz b y ła ty lk o p u s tk a. Powinienem był wiedzieć, wyczuć — p o my ś lał. Po ło ży ł g azetę n a k o lan ie i lek k o p o g ład ził arty k u ł s mu k ły m p alcem, n iczy m czło wiek p ies zczący p o liczek k o ch an k i. Od ru ch o wo zau waży ł, że w g azecie p is zą też co ś o Ch in ach , Arch ib ald zie Ho lmes ie, Czwó rce As ó w i o wiru s ie. I wszystko to bzdury — p o my ś lał ze zło ś cią, a d ło ń zn ó w zacis n ęła s ię n a g azecie. Szy b k o ją ro zp ro s to wał i zn ó w p o g ład ził arty k u ł o Bly th e. Zas tan awiał s ię, czy za b ard zo n ie cierp iała. Czy wy p u ś cili ją z tej b ru d n ej k latk i i zab rali d o s zp itala…
Po k ó j ś mierd ział p o tem, s trach em i o d ch o d ami. W p o wietrzu u n o s ił s ię s ło d k awy o d ó r ro zk ład u i o s try s mró d ś ro d k ó w d ezy n fek u jący ch . Więk s zo ś ć p o tu i s trach u wy d zielała tró jk a mło d y ch p en s jo n ariu s zy s k u lo n y ch jak o wce p o ś ro d k u s ali. Przy p o łu d n io wej ś cian ie u s tawio n o p arawan o s łan iający łó żk o , k tó ry w żad en s p o s ó b
n ie tłu mił n ielu d zk ich p o mru k ó w d o b ieg ający ch zza tej cien k iej b ariery . Ko b ieta w ś red n im wiek u p o ch y lo n a n ad b rewiarzem czy tała treś ć n ab o żeń s twa n a n ies zp o ry . Z jej p alcó w zwis ał p erło wy ró żan iec, n a s tro n ice k s iążk i co jak iś czas s p ad ały k ro p le k rwi. Za k ażd y m razem o d mawiała k ró tk ą mo d litwę i s zy b k o wy cierała k rew. Gd y b y jej ciąg łe k rwawien ie o g ran iczało s ię d o s ty g mató w, p ewn ie zo s tałab y k an o n izo wan a, ale o n a k rwawiła ze ws zy s tk ich o two ró w ciała. Krew s p ły wała z u s zu , zlep iając wło s y , p lamiąc ramio n a i s zp italn ą k o s zu lę, k ap ała z n o s a, o czu , o d b y tu … zews ząd . J ak iś lek arz n ad ał jej p rzezwis k o Sio s tra Krwawa M ary , a wes o ło ś ć p ers o n elu , jak ą ty m wy wo łał, mo żn a b y ło wy tłu maczy ć ty lk o ś mierteln y m zmęczen iem. Każd y lek arz n a M an h attan ie p raco wał p rawie n o n s to p o d Dn ia Dzik iej Karty , 1 5 wrześ n ia 1 9 4 6 ro k u , i p ięć mies ięcy ciąg łej p racy zaczy n ało zb ierać żn iwo . Ob o k leżał czarn o s k ó ry mężczy zn a, p rawd o p o d o b n ie n ieg d y ś p rzy s to jn y , zan u rzo n y w s o lan ce. Przed d wo ma d n iami zn ó w zaczął zrzu cać s k ó rę, aż zo s tały z n iej ty lk o s trzęp y . M ięś n ie b ły s zczały czerwien ią, o d s ło n ięte i zain fek o wan e. Tach io n k azał g o leczy ć jak o fiarę p o p arzeń . Pacjen t p rzeży ł ju ż jed n ą wy lin k ę, ale p o d ejrzewan o , że k o lejn a g o zab ije. Tach io n p o p ro wad ził p o n u rą p ro ces ję lek arzy w s tro n ę łó żk a za p arawan em. — Do łączy cie d o n as , p an o wie? — s p y tał mięk k im, g łęb o k im g ło s em z lek k im zaś p iewem, p rzy wo d zący m n a my ś l Eu ro p ę Śro d k o wą lu b Sk an d y n awię. Pers o n el zb liży ł s ię n iech ętn ie. Pielęg n iark a o b o jętn ie o d s u n ęła p arawan , o d s łan iając s tareg o , wy ch u d zo n eg o mężczy zn ę. Pacjen t s p o g ląd ał n a n ich d es p erack o , z jeg o u s t d o b ieg ały o h y d n e, s tłu mio n e d źwięk i. — In teres u jący p rzy p ad ek — s twierd ził d o k to r M an d el, u n o s ząc k artę ch o ro b y . — Z jak ieg o ś p o wo d u wiru s p o wo d u je zaras tan ie ws zy s tk ich o two ró w w jeg o ciele. J u ż za k ilk a d n i n ie b ęd zie w s tan ie wciąg n ąć p o wietrza d o p łu c, u n iemo żliwio n a zo s tan ie też p raca s erca. — A zatem czemu n ie mo żemy teg o s k ró cić? — s p y tał Tach io n , u jmu jąc ręk ą d ło ń p acjen ta, k tó ry ś cis n ął ją, jak b y n a p o twierd zen ie. — Co p an s u g eru je? — d o k to r M an d el zn iży ł g ło s d o o s trzeg awczeg o s y k u . — Nie mo żemy mu p o mó c. — Tach io n wy mó wił k ażd e s ło wo g ło ś n o i wy raźn ie. — Czy n ie b y ło b y lep iej o s zczęd zić mu tej o k ru tn ej ś mierci? — Nie wiem, co w p ań s k im ś wiecie u ch o d zi za med y cy n ę. A mo że tro ch ę s ię d o my ś lam, s ąd ząc p o d ziałan iu teg o p iek ieln eg o wiru s a, ale tu taj n ie mamy
zwy czaju mo rd o wać s wo ich p acjen tó w. Tach io n p o czu ł, że s zczęk i zacis k ają mu s ię z wś ciek ło ś ci. — Do b ijacie ch o re p s y alb o k o ty , ale lu d zio m o d mawiacie jed y n eg o lek u , k tó ry n a zaws ze złag o d ziłb y ich cierp ien ia, i s k azu jecie ich n a s tras zliwą ś mierć. Och … Niech was s zlag trafi! Ro zp iął b iały k itel, o d s łan iając b aro k o wy k o s tiu m lś n iący zło ty m b ro k atem, i u s iad ł n a b rzeg u łó żk a. M ężczy zn a d es p erack o wy ciąg n ął d ło n ie, a Tach io n u jął je mo cn o . Z łatwo ś cią wk ro czy ł d o jeg o u my s łu . Pozwól mi umrzeć — b łag ał tamten , a jeg o my ś li p ełn e b y ły s trach u i b ó lu , ale p o b rzmiewała w n ich s p o k o jn a p ewn o ś ć. Nie mogę. Nie pozwolą mi na to, ale mogę ci dać sny. Zad ziałał s zy b k o , b lo k u jąc o ś ro d k i b ó lu i lo g iczn eg o my ś len ia. Zwizu alizo wał s o b ie mu r z b ły s zczący ch , s reb rzy s to b iały ch b lo k ó w mo cy . Do ład o wał o ś ro d k i p rzy jemn o ś ci, p o zwalając, b y ch o ry p o g rąży ł s ię we włas n y ch marzen iach . Cała k o n s tru k cja b y ła czy s to p ro wizo ry czn a, miała p rzetrwać zaled wie k ilk a d n i, ale wied ział, że to wy s tarczy — d o teg o czas u d żo k er u mrze. Ws tał i s p o jrzał w s p o k o jn ą twarz ś p iąceg o . — Co p an zro b ił?! — s p y tał o s tro d o k to r M an d el. Tach io n zmierzy ł g o wład czy m wzro k iem. — Tak izjań s k a mag ia p iek ieln a. Sk in ął g ło wą p o zo s tały m i wy s zed ł z s ali. Na k o ry tarzu p o d ś cian ami tak że s tały łó żk a, a s an itariu s ze p rzecis k ali s ię p o międ zy n imi o s tro żn ie. Sh irley Das h ette p rzy zwała g o g es tem d o s tan o wis k a p ielęg n iarek . Kied y ś s p ęd zili k ilk a p rzy jemn y ch wieczo ró w, b ad ając ró żn ice i p o d o b ień s two p o międ zy lu d zk im i tak izjań s k im ak tem miło s n y m, ale d zis iaj zd o b y ł s ię ty lk o n a u ś miech . Ten b rak fizy czn ej reak cji zu p ełn ie g o zas k o czy ł. M o że p o win ien o d p o cząć. — Tak ? — Do k to r Bo n n ers ch ce z p an em p o ro zmawiać. Pacjen tk a jes t w s zo k u i czas em wp ad a w h is terię, ale fizy czn ie n ic jej n ie d o leg a. Do k to r u zn ał, że to mo że… — … że to jed n a z mo ich — d o k o ń czy ł. O Boże, spraw, żeby to nie był kolejny dżoker — jęk n ął w d u ch u . Nie zniosę kolejnej potworności. — Gd zie o n a jes t? — W s ali 2 2 3 . Po czu ł, że d res zcz wy czerp an ia s zarp ie mu mięś n ie, liże zak o ń czen ia n erwo we. A tu ż za wy czerp an iem n ad es zła ro zp acz i żal n ad s o b ą. Zak lął p o d n o s em i waln ął
p ięś cią w b lat. Sh irley o d s k o czy ła. — Tach ? Co s ię d zieje? — Po ło ży ła mu ch ło d n ą d ło ń n a p o liczk u . — Nic. J u ż id ę. — Zmu s ił s ię, b y wy p ro s to wać p lecy i en erg iczn y m k ro k iem ru s zy ł w g łąb k o ry tarza. Gd y o two rzy ł d rzwi, Bo n n ers ro zmawiał właś n ie z in n y m lek arzem. Zmars zczy ł b rwi n a wid o k p rzy b y s za, ale b ez o p o ru p o zwo lił mu p o d ejś ć d o łó żk a, g d y leżąca n a n im k o b ieta wrzas n ęła p rzeraźliwie i zas zamo tała s ię w p as ach . Tach io n jed n y m s k o k iem zn alazł s ię u jej b o k u , p o ło ży ł ch ło d n ą d ło ń n a czo le i p o łączy ł s ię z jej u my s łem. O BOŻE! Wyniki wyborów, czy Riley przejdzie dalej? Zapłacił dostatecznie dużo. Zapewnił sobie zwycięstwo, ale nie miażdżącą przewagę… Mamo, tak się boję… Chłód poranka, syk łyżwy tnącej powierzchnię lodu… Ręka ściskająca jej dłoń… To nie ta ręka. Gdzie jest Henry? Tak ją zostawić… Ile jeszcze godzin… Powinien tu być… Znów skurcze. NIE. Nie słyszała tego. Mamo… Henry… BÓL! Tach io n zato czy ł s ię w ty ł, ciężk o d y s ząc, ws p arł s ię o s zafę. — Do b ry Bo że! Do k to rze Tach io n ie, ws zy s tk o w p o rząd k u ? — Bo n n ers d o tk n ął jeg o ramien ia. — Nie… tak … n a wielk i Id eał! — Wy p ro s to wał s ię o s tro żn ie. Całe ciało wciąż g o b o lało n a ws p o mn ien ie b o les n eg o p o ro d u tamtej k o b iety . Ale s k ąd wzięła s ię ta d ru g a o s o b o wo ś ć, ten zimn y , cy n iczn y mężczy zn a? Strącił d ło ń Bo n n ers a, wró cił d o łó żk a i p rzy s iad ł n a s k raju . Ty m razem zaczął o s tro żn iej i wy k o n ał k ilk a ćwiczeń u s p o k ajający ch , n im zad ziałał p ełn ą p s io n ik ą. J ej k ru ch e zap o ry p ad ły p o d atak iem i zan im zd o łała g o p o rwać w s wó j wir men taln y , z całej s iły ch wy cił jej u my s ł. Jak płatek kwiatu, delikatny aksamit drżący na wietrze, z odrobiną… Zmu s ił s ię, b y wy jś ć z teg o zmy s ło weg o p o łączen ia i s k u p ić s ię n a zad an iu . Przejął k o n tro lę i s zy b k o p rzejrzał my ś li k o b iety . J eg o zn alezis k o s tan o wiło zu p ełn ie n o wy ro zd ział w s ad ze d zik iej k arty . W p ierws zy ch d n iach zarazy wid y wał g łó wn ie ś mierć. Na s amy m M an h attan ie zg in ęło p rawie d wad zieś cia ty s ięcy o s ó b . Dzies ięć ty s ięcy o d zak ażen ia wiru s em, a k o lejn e d zies ięć — n a s k u tek k rad zieży , ro zru ch ó w i d ziałań Gward ii Naro d o wej. Po tem zjawili s ię d żo k erzy — o h y d n e mo n s tra s two rzo n e z p o łączen ia wiru s a i włas n y ch k o n s tru k tó w men taln y ch . A wres zcie — as o wie. Wid ział ich w ży ciu o k o ło trzy d zieś cio ro . Fas cy n u jący lu d zie o b d arzen i eg zo ty czn y mi mo cami — ży wy d o wó d n a to , że ek s p ery men t o k azał s ię s u k ces em. Po mimo s tras zliweg o ś mierteln eg o żn iwa u d ało im s ię s two rzy ć n ad is to ty . A o n właś n ie zn alazł k o lejn ą,
o b d arzo n ą p o tężn ą mo cą, wy jątk o wą n awet wś ró d as ó w. Wy co fał s ię, p o zo s tawiając jed y n ie cien k ą n ić k o n tro li, n iczy m w d ło n iach d o ś wiad czo n eg o jeźd źca.
wo d ze
— Tak , miał p an rację, d o k to rze. To jed n a z mo ich p acjen tek . Bo n n ers wy k o n ał n ieo k reś lo n y g es t. — Ale jak … To zn aczy … Zwy k le ch y b a wy k o n u je p an tes ty ? — s p y tał n iezręczn ie. Tach io n o d p ręży ł s ię i u ś miech n ął, wid ząc zmies zan ie k o leg i. — Tak , właś n ie s k o ń czy łem. I o d k ry łem rzecz n iezwy k łą. Ta k o b ieta jak imś cu d em zd o łała wch ło n ąć ws zy s tk ie ws p o mn ien ia s wo jeg o męża. — Uś miech zamarł mu n a u s tach , g d y d o d ał: — M o że p o win n iś my wy s łać k o g o ś d o n ich , żeb y s p rawd zić, czy p an Hen ry n ie jes t p rzy p ad k iem b ezmy ś ln y m g o lemem s n u jący m s ię p o d o mu . Niewy k lu czo n e, że wy s s ała g o d o cn a. M etafo ry czn ie rzecz b io rąc, o czy wiś cie. Bo n n ers s k rzy wił s ię, jak b y p o czu ł md ło ś ci, i s zy b k o wy s zed ł wraz z d ru g im lek arzem. Tach io n zap o mn iał n a ch wilę o n ich i o Hen ry m v an Ren s s aelerze, i całk o wicie s k u p ił s ię n a p acjen tce leżącej w łó żk u . J ej u my s ł i p s y ch ik a b y ły p o p ęk an e jak to p n iejący ló d . Należało d o k o n ać s zy b k iej n ap rawy , b y cała o s o b o wo ś ć n ie załamała s ię o d s tres u i n ie p o p ad ła w s zaleń s two . Uzn ał, że p ó źn iej mo że wzn ieś ć co ś b ard ziej s tab iln eg o , ale teraz n ależy p o p ro s tu s zy b k o łatać. J eg o o jciec zro b iłb y to d o s k o n ale — miał zd o ln o ś ć u zd rawian ia u s zk o d zo n y ch u my s łó w. Ale teraz b y ł d alek o s tąd , n a Tak is , i Tach io n mu s iał p o leg ać n a włas n y ch , mn iej imp o n u jący ch zd o ln o ś ciach . — J u ż d o b rze, k o ch an a, ju ż d o b rze — wy mru czał, p o czy m zaczął ro związy wać zas u p łan ą p o ś ciel, k tó rą p rzy mo co wan o k o b ietę d o łó żk a. — Po łó ż s ię wy g o d n ie, a p o tem n au czę cię p aru men taln y ch s ztu czek , żeb y ś całk iem n ie zwario wała. Zn ó w n awiązał p ełn e p o łączen ie. J ej u my s ł trzep o tał, zd ezo rien to wan y , n ie ro zu miejąc, s k ąd b ierze s ię ta n ag ła zmian a. Oszalałam… To niemożliwe… Zwariowałam… Nie, to ten wirus… On tu jest… Nie wytrzymam tego. Nie musisz. Spójrz tu i tu, przekieruj te wspomnienia i zepchnij go w głąb. NIE! Zabierz go stąd!
Niestety, to niemożliwe. Musisz nauczyć się kontroli. Bariera zap ło n ęła n iczy m o p alizu jący o g ień i n ak reś liła s k o mp lik o wan ą k latk ę wo k ó ł „Hen ry 'eg o ”. Wy p ełn iło ją u czu cie zd ziwien ia i s p o k o ju , ale Tach io n wied ział, że to d o p iero p o ło wa d ro g i. Bariera zo s tała wzn ies io n a jeg o mo cą, b ez u d ziału p acjen tk i. J eś li miała zach o wać zd ro wie, mu s iała s ię n au czy ć, jak ro b ić to s amo d zieln ie. Wy co fał s ię. Ciało k o b iety ro zlu źn iło s ię wy raźn ie, zaczęła o d d y ch ać b ard ziej miaro wo . Tach io n zn ó w zab rał s ię d o ro zp ląty wan ia więzó w, p o g wizd u jąc p rzez zęb y jak ąś tan eczn ą melo d ię. Po raz p ierws zy , o d k ąd ws zed ł d o tej s ali, u ważn ie p rzy jrzał s ię p acjen tce. J ej u my s ł g o zach wy cił, a wid o k jej ciała s p rawił, że p u ls mu p rzy s p ies zy ł. Kru czo czarn e wło s y ro zs y p ały s ię p o p o d u s zce i n a p iers iach , p ięk n ie k o n tras to wały z cien k ą k o s zu lk ą b arwy s zamp an a i alab as tro wą b ielą p o liczk ó w. Dłu g ie, jed wab is te rzęs y zad rg ały , a p o tem u n io s ły s ię, o d s łan iając o czy g ran ato we jak n o cn e n ieb o . Przez ch wilę mierzy ła g o wzro k iem, p o czy m s p y tała: — Zn am cię, p rawd a? Nie zn am two jej twarzy , ale… wy czu wam cię. — Zn ó w zamk n ęła o czy , jak b y n ie mo g ła zn ieś ć tej d ezo rien tacji. Od g arn ął jej wło s y z czo ła. — J es tem d o k to r Tach io n . To p rawd a, zn as z mn ie. Po łączy liś my u my s ły . — Umy s ły … Do tk n ęłam u my s łu Hen ry 'eg o , ale to b y ło s tras zn e, o k ro p n e! — Po d erwała s ię, d rżąc jak małe, p rzerażo n e zwierzątk o . — On zro b ił n ap rawd ę s tras zn e, p o d łe rzeczy , n ie miałam p o jęcia, my ś lałam, że jes t… — Przy g ry zła warg i, b y p o ws trzy mać p o to k s łó w. — A teraz mu s zę z n im mies zk ać. Nig d y s ię n ie u wo ln ię. Lu d zie p o win n i b ard ziej o s tro żn ie wy b ierać… Lep iej n ie wied zieć, co s ię k ry je w ich g ło wach . Zamk n ęła o czy , mars zcząc b rwi. Nag le rzęs y a p azn o k cie wb iły s ię w b icep s lek arza.
u n io s ły
s ię zd ecy d o wan ie,
— Twó j u my s ł mi s ię p o d o b a — o zn ajmiła. — Dzięk u ję. M o g ę z p ewn y m p rzek o n an iem s twierd zić, że is to tn ie p o s iad am wy jątk o wy u my s ł. Najlep s zy , jak i mas z s zan s ę s p o tk ać. Ko b ieta zaś miała s ię w o d p o wied zi. By ł to g łęb o k i, g ard ło wy ś miech , d ziwn ie n iep as u jący d o jej s u b teln ej u ro d y . Zawtó ro wał jej i z zad o wo len iem s p o s trzeg ł, że n a p o liczk i ch o rej wracają ru mień ce. — J ed y n y , jak i mam s zan s ę s p o tk ać. Czy k to ś ci k ied y ś mó wił, że jes teś p ró żn y ?
— s p y tała b ard ziej k o n wers acy jn y m to n em i o p arła s ię o p o d u s zk i. — Pró żn y — n ie. Aro g an ck i — tak , ap o d y k ty czn y — ró wn ież. Ale n ig d y „p ró żn y ”. Wid zis z, wy g ląd mo jej twarzy n ie d aje k u temu p o d s taw. — Sama n ie wiem. — Ko b ieta wy ciąg n ęła ręk ę i d elik atn ie p rzejech ała mu p alcem p o p o liczk u . — To b ard zo miła twarz. — Tach io n o d s u n ął s ię n a ro zs ąd n ą o d leg ło ś ć, ch o ciaż k o s zto wało g o to s p o ro wy s iłk u . Ko b ieta wy g ląd ała n a d o tk n iętą i s k u liła s ię ciaś n iej. — Po s łu ch aj, Bly th e, wy s łałem k o g o ś , żeb y s p rawd ził, co s ię d zieje z two im mężem. — Od wró ciła s ię g wałto wn ie, wtu lając twarz w p o d u s zk ę. — Wiem, że czu jes z s ię zb ru k an a ty m ws zy s tk im, co o d k ry łaś , ale mu s imy s ię u p ewn ić, że ws zy s tk o z n im w p o rząd k u . — Ws tał z łó żk a, a wted y k o b ieta wy ciąg n ęła d o n ieg o ręce. Złap ał je, ich p alce s p lo tły s ię ze s o b ą. — Nie mo g ę tam wró cić! Nie mo g ę! — Lep iej zaczek aj z d ecy zją d o ran a — p o wied ział u s p o k ajająco . — Teraz mu s is z wy p o cząć. — Ocaliłeś mn ie o d o b łęd u . — Cała p rzy jemn o ś ć p o mo jej s tro n ie. — Sk ło n ił s ię, jak u miał n ajlep iej, p o d n ió s ł ręk ę k o b iety i p rzy cis n ął wewn ętrzn ą s tro n ę n ad g ars tk a d o u s t. Po s tęp o wał n iero zs ąd n ie, ale b y ł b ard zo d u mn y ze s wej s amo k o n tro li. — Pro s zę, wró ć ju tro . — Przy n io s ę ci ś n iad an ie d o łó żk a i o s o b iś cie n ak armię cię ty m ś wiń s twem, k tó re w tej p lacó wce n azy wają o ws ian k ą. A ty o p o wies z mi co ś więcej o mo im ws p an iały m u my ś le i miłej twarzy . — Po d waru n k iem, że o d wzajemn is z s ię ty m s amy m. — Nie mas z s ię czeg o o b awiać.
Dry fo wali p o s reb rzy s to b iały m mo rzu , złączen i n ajlżejs zy m men taln y m d o ty k iem. M o rze b y ło ciep łe, macierzy ń s k ie i zmy s ło we jed n o cześ n ie, a o n n iejas n o zd awał s o b ie s p rawę, że jeg o ciało o d ru ch o wo o d p o wiad a n a p ierws ze złączen ie u my s łó w, jak ieg o d o ś wiad czy ł o d wielu mies ięcy . Zmu s ił s ię, b y p o wró cić d o s es ji. Tarcza u n o s iła s ię p o międ zy n imi n iczy m węd ru jący ś wietlik . Jeszcze raz.
Nie mogę. To za trudne. Ale konieczne. Jeszcze raz. Świetlik zn ó w p o d jął s wą ch ao ty czn ą węd ró wk ę, k reś ląc zawiłe lin ie i wir men taln ej tarczy . Nag le p o ś ro d k u p o jawił s ię ciemn y g u z, jak fala n ad ciąg ająceg o b ło ta, i mu r ru n ął. Tach io n wró cił d o włas n eg o ciała w s amą p o rę, b y złap ać Bly th e, k tó ra ru n ęła twarzą n ap rzó d , n a b eto n o wy taras . Umy s ł b o lał g o z wy s iłk u . — M u s is z g o u trzy mać. — Nie mo g ę. Ten czło wiek mn ie n ien awid zi, ch ce mn ie zn is zczy ć — wy rzu ciła z s ieb ie p o międ zy s zlo ch ami. — Sp ró b u jemy jes zcze raz. — Nie! Ch wy cił ją, jed n ą ręk ą o b jął za ramio n a, w d ru g ą u jął jej s mu k łe d ło n ie. — Będ ę p rzy to b ie. Nie p o zwo lę, b y cię s k rzy wd ził. Ko b ieta o d etch n ęła i n erwo wo s k in ęła g ło wą. — W p o rząd k u , jes tem g o to wa. Zn ó w p rzy s tąp ili d o d zieła i ty m razem p o zo s tali w b liżs zy m k o n tak cie. Nag le Tach io n zd ał s o b ie s p rawę, że jak iś wir mo cy ws y s a jeg o u my s ł, jeg o to żs amo ś ć, co raz d alej w g łąb k o b iety . Uczu cie zb ru k an ia, g wałtu , k rzy wd y . Zerwał k o n tak t i zato czy ł s ię p o d ach u . Gd y o d zy s k ał ś wiad o mo ś ć, zo b aczy ł, że wis i w o b jęciach k arło watej wierzb y s mu tn o zwis ającej z b eto n o wej d o n iczk i. Bly th e p łak ała, ch o wając twarz w d ło n iach . Wy g ląd ała teraz ab s u rd aln ie mło d o w czarn y m, wełn ian y m p łas zczu o d Dio ra z fu trzan y m k o łn ierzem. Ciemn y , o s try k o lo r wy d o b y wał b lad o ś ć s k ó ry . Wy g ląd ała jak zag in io n a ro s y js k a k s iężn iczk a. Uczu cie zb ru k an ia u s tąp iło w o b liczu jej ewid en tn ej ro zp aczy . — Przep ras zam, tak mi p rzy k ro ! Nie zamierzałam… Ch ciałam ty lk o b y ć b liżej cieb ie. — Nic s ię n ie s tało — zap ewn ił. Delik atn ie cało wał ją w p o liczek , raz za razem. — J es teś my ju ż zmęczen i. Sp ró b u jemy ju tro . A zatem s p ró b o wali, ćwicząc d zień p o d n iu , aż w k o ń cu p o d k o n iec ty g o d n ia Bly th e u zy s k ała s tab iln ą k o n tro lę n ad s wo im n iech cian y m p as ażerem. Prawd ziwy Hen ry v an Ren s s aeler an i razu n ie p o jawił s ię w s zp italu , zamias t n ieg o p rzy b y ła jed y n ie d y s k retn a czarn o s k ó ra p o k o jó wk a, n io s ąc u b ran ia d la Bly th e. Tach io n o wi to
ró wn ież o d p o wiad ało . Ucies zy ł s ię, że mąż Bly th e n ie d o zn ał s zk o d y p o d czas man ifes tacji mo cy u jeg o żo n y , ale b lis k i k o n tak t z k o p ią jeg o u my s łu n ie n ależał d o p rzy jemn y ch . Tach io n miał p rawo d o Bly th e, jej u my s łu , ciała i d u s zy , a Tach io n p o żąd ał teg o ws zy s tk ieg o . Ch ętn ie u czy n iłb y ją s wo ją genamiri, trak to wał z s zacu n k iem i miło ś cią i d b ałb y o jej b ezp ieczeń s two , ale te marzen ia b y ły zu p ełn ie jało we. Należała d o in n eg o mężczy zn y . Któ reg o ś d n ia p rzy s zed ł d o n iej p ó źn y m wieczo rem, g d y leżała ju ż w łó żk u , czy tając k s iążk ę. W ręk ach trzy mał trzy d zieś ci ró żo wy ch ró ż n a d łu g ich ło d y żk ach . Ko b ieta ś miała s ię, k ied y zaczął zas y p y wać ją ś wieży mi p łatk ami. Gd y k wiato wa p ierzy n k a b y ła ju ż g o to wa, wy ciąg n ął s ię n a łó żk u k o ło n iej. — Ty d iab le! J eś li u k łu jes z mn ie k o lcami… — Nie u k łu ję. Ws zy s tk ie u rwałem. — Zwario wałeś . J ak d łu g o to trwało ? — Kilk a g o d zin . — Nie miałeś n ic lep s zeg o d o ro b o ty ? Od wró cił s ię d o n iej, b y o b jąć ją ramien iem. — Przy s ięg am, że n ie zan ied b ałem p rzez to s wo ich p acjen tó w. Zro b iłem to p o p o wro cie, o g o d zin ie d ziwn ej w n o cy . — M u s n ął warg ami jej u ch o , a g d y g o n ie o d ep ch n ęła, p o węd ro wał d o u s t. Ich warg i p rzes u wały s ię wo ln o , czu jąc s mak s ło d y czy i wo ln o ś ci, a p o tem p rzes zed ł g o d res zcz, g d y k o b ieta zap lo tła mu ramio n a n a s zy i. — Czy ch ces z s ię ze mn ą k o ch ać? — s p y tał, n ie o d ry wając u s t. — Sk ład as z tak ą p ro p o zy cję ws zy s tk im d ziewczy n o m? — Nie — wy k rzy k n ął, u rażo n y jej żarto b liwy m to n em. Us iad ł n a p o s łan iu i s trzep n ął p łatk i z p łas zcza k o lo ru b lad eg o ró żu . Bly th e o d erwała p łatk i z k ilk u k wiató w. — Ch y b a wies z, że wy ro b iłeś s o b ie rep u tację k o b ieciarza. Do k to r Bo n n ers twierd zi, że s p ałeś z k ażd ą p ielęg n iark ą n a ty m p iętrze. — Bo n n ers to wś cib s k i p lo tk arz, a p o za ty m n iek tó re z n ich n ie s ą wy s tarczająco ład n e. — A zatem p rzy zn ajes z? — Wy celo wała w n ieg o o s k u b an ą ło d y żk ę. — Przy zn aję, że lu b ię s p ać z k o b ietami, ale z to b ą to co in n eg o . Bly th e p o ło ży ła s ię n a p lecach , p rzy s łan iając ręk ą o czy . — Bo że, o s zczęd ź mi ty ch k o mu n ałó w. J u ż to g d zieś s ły s załam. — Gd zie? — s p y tał zaciek awio n y , b o miał wrażen ie, że ty m razem n ie mó wi
o Hen ry m. — Na Riwierze. Gd y b y łam d u żo mło d s za i zn aczn ie g łu p s za. Przy tu lił s ię d o n iej. — Op o wied z. Pacn ęła g o ró żą w n o s . — Nie. Lep iej ty mi o p o wied z o ry tu ale zalo tó w n a Tak is . — Wo lę flirto wać p o d czas tań ca. — Dlaczeg o tań ca? — Bo to b ard zo ro man ty czn e. Bly th e o d rzu ciła p rzy k ry cie i n arzu ciła n a s ieb ie p o marań czo wy p en iu ar. — Po k aż mi — zażąd ała, ro zk ład ając ręce. Ob jął ją w p as ie i u jął lewą ręk ą za p rawą. — Nau czę cię Po k u s y . To b ard zo ład n y walc. — Zas łu g u je n a s wo ją n azwę? — Sp ró b u jemy , a p o tem ty mi p o wies z. Na zmian ę n u cił melo d ię wy s o k im b ary to n em i wy k rzy k iwał in s tru k cje, p o k azu jąc k o lejn e fig u ry tań ca. — Ojejk u ! Czy ws zy s tk ie was ze tań ce s ą tak s k o mp lik o wan e? — Tak . Dzięk i temu mo żemy p o k azać, jacy jes teś my mąd rzy i p ełn i wd zięk u . — Zró b my to jes zcze raz, ty m razem ty lk o n u ć. Ch y b a o p an o wałam p o d s tawo we k ro k i. J eś li co ś p o my lę, mo żes z mn ie s ztu rch n ąć. — Zamierzam cię p ro wad zić, jak p rzy s to i mężczy źn ie tań czącemu z d amą. Ob racał ją właś n ie p o d u n ies io n y m ramien iem, s p o g ląd ając w jej ro ześ mian e b łęk itn e o czy , g d y cis zę p rzerwało ziry to wan e: — Ek h em! Bly th e ch wy ciła p o wietrze, jak b y n ag le zro zu miała, jak s k an d aliczn ie mu s iało to wy g ląd ać: o n a, z b o s y mi s to p ami, wło s ami o p ad ający mi n a ramio n a, w cien k im p en iu arze o d s łan iający m s tan o wczo zb y t wiele d ek o ltu . Ws k o czy ła d o łó żk a i p o d ciąg n ęła k o łd rę p o d b ro d ę. — Witaj, Arch ib ald zie — wy k rztu s iła. — Do b ry wieczó r, p an ie Ho lmes — zawtó ro wał Tach io n . Szy b k o o d zy s k ał rezo n i wy ciąg n ął ręk ę. Po lity k zig n o ro wał ten g es t i wciąż wp atry wał s ię w o b ceg o s p o d zmars zczo n y ch b rwi. Prezy d en t Tru man n ak azał mu o s o b iś cie k o o rd y n o wać ak cję an ty k ry zy s o wą n a
M an h attan ie, k ilk a razy s tali razem n a p o d iu m p o d czas g o rączk o wy ch k o n feren cji p ras o wy ch tu ż p o k atas tro fie. Teraz wy g ląd ał zn aczn ie mn iej p rzy jaźn ie. Po d s zed ł d o łó żk a i p o o jco ws k u p o cało wał Bly th e w czo ło . — M u s iałem wy jech ać z mias ta, a p o p o wro cie d o wied ziałem s ię, że jes teś ch o ra. M am n ad zieję, że to n ic p o ważn eg o ? — Nie — zaś miała s ię k o b ieta, n ieco zb y t p is k liwie i n erwo wo . — Zo s tałam as em. Niewiary g o d n e, p rawd a? — As em! A jak ie zd o ln o ś ci… — Urwał g wałto wn ie i s p o jrzał n a Tach io n a. — Czy mó g łb y m p o mó wić z mo ją ch rześ n icą n a o s o b n o ś ci? — Oczy wiś cie. Do wid zen ia, Bly th e. Zo b aczy my s ię ran o .
Gd y p o s ied miu g o d zin ach wró cił, Bly th e ju ż n ie b y ło . Zap y tał o n ią w recep cji, d o wied ział s ię, że s tary p rzy jaciel jej ro d zin y , Arch ib ald Ho lmes , zab rał ją d o d o mu jak ąś g o d zin ę wcześ n iej. Przez ch wilę ro zważał, czy n ie zatrzy mać s ię p rzy jej ap artamen cie, ale u zn ał, że b ęd ą z teg o ty lk o k ło p o ty . Bly th e b y łą żo n ą Hen ry 'eg o Ren s s aelera i żad n a ch o ro b a n ie mo g ła teg o zmien ić. Pró b o wał p rzek o n y wać s ię, że to b ez zn aczen ia, i wzn o wił zalo ty d o mło d ej p ielęg n iark i z o d d ziału p o ło żn iczeg o . Pró b o wał zap o mn ieć o Bly th e, ale w n ajd ziwn iejs zy ch mo men tach p rzy p o min ał s o b ie d o ty k jej p alcó w n a p o liczk u , g łęb o k i b łęk it jej o czu , zap ach p erfu m, a p rzed e ws zy s tk im — jej u my s ł. Ws p o mn ien ie teg o p ięk n a i łag o d n o ś ci n awied zało g o b ezu s tan n ie — wś ró d is to t p o zb awio n y ch zd o ln o ś ci p s io n iczn y ch czu ł s ię p rzejmu jąco s amo tn y . Nawet Tak izjan ie n ie łączy li u my s łó w z p rzy p ad k o wy mi o s o b ami, a k o n tak t z Bly th e b y ł d la n ieg o p ierws zy m p rawd ziwy m k o n tak tem o d czas u p rzy b y cia n a Ziemię. Wes tch n ął, marząc o ty m, b y zn ó w ją zo b aczy ć.
Wy n ajął mies zk an ie w p rzero b io n ej k amien icy n ieo p o d al Cen tral Park u . By ło u p aln e n ied zieln e p o p o łu d n ie s ierp n ia 1 9 4 7 ro k u , a o n p rzech ad zał s ię p o p o k o ju w jed wab n ej k o s zu lce i b o k s erk ach . Ws zy s tk ie o k n a b y ły o twarte n a o ś cież w o czek iwan iu n a n ajlżejs zy p o wiew, czajn ik g wizd ał p rzeraźliwie n a k u ch en ce, a z fo n o g rafu wy lewały s ię d źwięk i Traviaty. Wy s o k i p o zio m d ecy b eli b y ł wy mu s zo n y
zach o wan iem s ąs iad a p iętro n iżej, u zależn io n eg o o d alb u mó w Bin g a Cro s b y 'eg o , k tó ry raz p o raz s łu ch ał Moonlight Becomes You. Tach io n żało wał, że J erry n ie p o zn ał s wej o b ecn ej d ziewczy n y , n a p rzy k ład , w s ło n eczn y d zień n a Co n ey Is lan d — jeg o d o b ó r mu zy k i n ajwy raźn iej zależał o d miejs ca i p o ry d n ia, w k tó ry m s p o tk ał s wo ją ak tu aln ą miło ś ć. Po d n ió s ł g ard en ię, zas tan awiając s ię, jak u ło ży ć ją w s zk lan y m wazo n ie, g d y k to ś zap u k ał d o d rzwi. — Do b rze, ju ż d o b rze! — ry k n ął. — Przy cis zę, ale p o d waru n k iem, że d as z s p o k ó j Bin g o wi. M o że zawrzy jmy ro zejm i p u ś ćmy co ś in s tru men taln eg o ? Glen n a M illera czy co ś tak ieg o . Ty lk o n ie k aż mi więcej s łu ch ać teg o s ep len iąceg o p ajaca! Szarp n ięciem o two rzy ł d rzwi i s zczęk a mu o p ad ła. — Ch y b a rzeczy wiś cie p o win ien eś to p rzy cis zy ć — p o wied ziała Bly th e v an Ren s s aeler. Przez d łu żs zą ch wilą g ap ił s ię n a n ią o s zo ło mio n y , a p o tem s ięg n ął za p lecy i d y s k retn ie p o ciąg n ął za rąb ek k o s zu li. Bly th e u ś miech n ęła s ię lek k o i zau waży ł, że ma d o łeczk i w p o liczk ach . J ak im cu d em p rzeg ap ił to wcześ n iej? M y ś lał, że o b raz jej twarzy u trwalił mu s ię w mó zg u n a zaws ze. Ko b ieta u n io s ła ręk ę i zamach ała mu p alcami p rzed twarzą. — Hej? Pamiętas z mn ie? — M ó wiła lek k o , ale w jej g ło s ie s ły ch ać b y ło lęk . — Oczy … o czy wiś cie. Wejd ź. Nie p o ru s zy ła s ię. — Przy n io s łam walizk ę. — Wid zę. — Wy rzu cił mn ie z d o mu . — M o żes z wejś ć… razem z walizk ą. — Nie ch cę, żeb y ś czu ł s ię… p o s tawio n y p o d ś cian ą. Zatk n ął jej g ard en ię za u ch o , wy jął walizk ę z rąk i wciąg n ął ją d o ś ro d k a. Plis y jej jas n ej s p ó d n icy k o lo ru b rzo s k win i o tarły s ię o jeg o s k ó rę, aż wło s k i n a n o g ach s tan ęły mu n a s zto rc, zelek try zo wan e k o n tak tem. Dams k a mo d a s tan o wiła jeg o d ro b n e h o b b y , więc zau waży ł, że s u k ien k a to mo d el o d Dio ra, a s p ó d n ica d o k o s tek s p o czy wa n a k ilk u wars twach s zy fo n o wy ch h alek . Talia Bly th e miała s zero k o ś ć jeg o złączo n y ch d ło n i. Go rs et s u k n i trzy mał s ię n a d wó ch wąs k ich ramiączk ach , więk s zo ś ć p lecó w b y ła o d s ło n ięta. Z zach wy tem p atrzy ł, jak jej ło p atk i p o ru s zają s ię p o d b lad ą s k ó rą. W b o k s erk ach zau waży ł ap ro b u jące d rg n ięcie.
Zażen o wan y o d wró cił s ię w k ieru n k u s zafy . — Po czek aj, wło żę s p o d n ie. Zag o to wałem wo d ę n a h erb atę. Przy o k azji mo żes z ś cis zy ć tę p ły tę. — Z czy m p ijes z h erb atę? Z mlek iem czy z cy try n ą? — Z lo d em. Zaraz u mrę. — Przes zed ł p rzez p o k ó j, wp y ch ając k o s zu lę w s p o d n ie. — M amy p ięk n ą p o g o d ę. — Pięk n ą, u p aln ą p o g o d ę. Na mo jej p lan ecie jes t zn aczn ie ch ło d n iej. Uciek ła wzro k iem w b o k , o d ru ch o wo ch wy ciła p as emk o wło s ó w. — Wiem, że jes teś k o s mitą, ale s tras zn ie d ziwn ie s ię o ty m ro zmawia. — A zatem n ie b ęd ziemy . — Zajął s ię p rzy g o to wan iem h erb aty , k ątem o k a p o p atru jąc n a s wo jeg o g o ś cia. — J es teś b ard zo s p o k o jn a jak n a k o g o ś wy rzu co n eg o z d o mu . — Po p łak ałam ju ż s o b ie w tak s ó wce. — Uś miech n ęła s ię s mu tn o . — Ten b ied n y tary fiarz ch y b a my ś lał, że wiezie jak ąś wariatk ę. Zwłas zcza że… — Urwała i wzięła o d n ieg o filiżan k ę, wy k o rzy s tu jąc ten p retek s t, żeb y u mk n ąć p rzed jeg o b ad awczy m wzro k iem. — Nie żeb y m n arzek ał, ale d laczeg o p o s tan o wiłaś … eee… — Przy jś ć d o cieb ie? — Przes zła p rzez p o k ó j i ś cis zy ła fo n o g raf. — To b ard zo s mu tn a s cen a. Ws łu ch ał s ię w mu zy k ę i zd ał s o b ie s p rawę, że to p o żeg n an ie Vio letty i Alfred a. — Ah em… tak , to p rawd a. Bly th e o d wró ciła s ię n a p ięcie. Wzro k miała d zik i, u d ręczo n y . — Przy s złam d o cieb ie, b o Earl jes t zb y t zajęty s wo imi s p rawami, d emo n s tracjami i s trajk ami, a Dav id , ten b ied n y mło d zien iec, p ewn ie s p an ik o wałb y n a wid o k s tars zej, ro zh is tery zo wan ej k o b iety . Arch ib ald p rzek o n y wałb y mn ie, że p o win n am p o g o d zić s ię z Hen ry m. Na s zczęś cie, n ie b y ło g o w d o mu , ale za to wp ad łam n a J ack a, a o n n amawiał mn ie, żeb y m zo s tała… o wiele zb y t g o rliwie. Po trząs n ął g ło wą jak k o ń d ręczo n y p rzez g zy . — Bly th e, o czy m ty mó wis z? Co to za lu d zie? — J ak to mo żliwe, że jes teś tak n ied o in fo rmo wan y ? — zd ziwiła s ię żarto b liwie i p rzy b rała teatraln ą p o zę, tak d ramaty czn ą, że jej s ło wa zab rzmiały g ro tes k o wo : — J es teś my Czwó rk ą As ó w! — Nag le zaczęła s ię trząś ć, aż h erb ata ch lu s n ęła n a s p o d ek . Tach io n p o d s zed ł d o n iej, o d s tawił filiżan k ę n a b o k i p rzy ciąg n ął k o b ietę d o s ieb ie. J ej łzy u two rzy ły mu n a k o s zu li ciep łą, wilg o tn ą p lamę. Pró b o wał s ięg n ąć jej
u my s łu , ale o n a o d g ad ła, d o czeg o d ąży , i o d ep ch n ęła g o g wałto wn ie. — Nie! Najp ierw wy jaś n ię, co zro b iłam! In aczej mo żes z p rzeży ć s zo k . — Od czek ał, aż wy jęła z to reb k i h afto wan ą ch u s teczk ę, o tarła o czy i wy d mu ch ała n o s . Gd y zn ó w u n io s ła g ło wę, b y ła zu p ełn ie s p o k o jn a. By ł p o d wrażen iem jej s amo k o n tro li. — Pewn ie wy g ląd am jak ty p o wa ro ztrzep an a p an iu s ia. No có ż, n ie b ęd ę cię n u d zić d łu żej. Zaczn ę o d p o czątk u i o p o wiem ws zy s tk o p o k o lei. — Od es złaś b ez p o żeg n an ia — wtrącił. — Arch ib ald u zn ał, że tak b ęd zie n ajlep iej, a ja n ig d y n ie u miałam mu o d mó wić, g d y jes t tak i wład czy i o jco ws k i. — Szczęk i jej zad rg ały . — W żad n ej s p rawie. Po wied ział, że mam wielk i d ar. Że mo g ę p o mó c o calić b ezcen n ą wied zę. Namó wił mn ie, żeb y m d o łączy ła d o jeg o ek ip y . Strzelił p alcami. — Earl San d ers o n i J ack Brau n ? — Tak . Tach io n zerwał s ię i zaczął s p acero wać p o p o k o ju . — Wiem, że k o mb in o wali co ś w Arg en ty n ie i s ch wy tali p aru n azis tó w — M en g eleg o i Eich man n a, ale… czwó rk a? — Dav id Hars tein , zn an y jak o Po s łan iec… — Zn am g o . Leczy łem g o zaled wie k ilk a… Nieważn e, mó w d alej. — I ja. — Uś miech n ęła s ię zak ło p o tan a jak mała d ziewczy n k a. — Lo k ata. Os zo ło mio n y u s iad ł n a k an ap ie. — Co o n ci… co właś ciwie zro b iłaś ? — Wy k o rzy s tałam s wó j talen t, tak jak rad ził mi Arch ib ald . Ch ces z zap y tać mn ie o co ś z d zied zin y tech n o lo g ii rak ieto wy ch , fizy k i jąd ro wej, b io ch emii alb o teo rii wzg lęd n o ś ci? — Wy s łał cię w p o d ró ż p o cały m k raju , żeb y ś wch łan iała u my s ły — zro zu miał Tach io n . A p o tem wy b u ch n ął. — Ko g o właś ciwie mas z teraz w g ło wie? Us iad ła o b o k n ieg o . — Ein s tein a, Salk a, v o n Brau n a, Op p en h eimera, Tellera… i o czy wiś cie Hen ry 'eg o , ale o ty m wo lałab y m zap o mn ieć. — Uś miech n ęła s ię. — I n a ty m p o leg a s ed n o p ro b lemu . Hen ry n ie b y ł s zczęś liwy , że jeg o żo n a ma w g ło wie p aru n o b lis tó w, a co g o rs za, wie o ws zy s tk ich jeg o ciemn y ch s p rawk ach , więc d ziś ran o p o p ro s tu wy rzu cił mn ie n a u licę. Nie miałab y m n ic p rzeciwk o , g d y b y n ie d zieci… Nie wiem, co im p o wied ział i czy … O ch o lera! — s zep n ęła, u d erzając p ięś ciami w k o lan a. —
Nie, n ie b ęd ę zn o wu p łak ać. W k ażd y m razie ws iad łam d o tak s ó wk i i zas tan awiałam s ię, co ro b ić. Właś n ie wy mk n ęłam s ię z rąk J ack a i ry czałam w tak s ó wce, g d y n ag le p o my ś lałam o to b ie. Tach io n zd ał s o b ie s p rawę, że k o b ieta mó wi teraz p o n iemieck u . Zag ry zł zęb y i p rzy cis n ął języ k d o p o d n ieb ien ia, b y p o ws trzy mać md ło ś ci. — To g łu p ie, ale w p ewien s p o s ó b jes teś mi b liżs zy n iż k to k o lwiek n a ty m ś wiecie. Dziwn e, b o p rzecież n awet n ie p o ch o d zis z z teg o ś wiata. J ej u ś miech p rzy wo d ził n a my ś l u wo d ziciels k ie s y ren y i M o n ę Lis ę, ale Tach io n n ie zareag o wał, b y ł zb y t wś ciek ły . — Czas em w o g ó le was n ie ro zu miem, lu d zie! Nie macie p o jęcia, jak ie zag ro żen ie n ies ie za s o b ą ten wiru s ? — Nie, s k ąd mam to wied zieć? — p rzerwała. — Hen ry zab rał n as ws zy s tk ich i wy jech aliś my z mias ta w ciąg u k ilk u g o d zin o d wy b u ch u i wró ciliś my d o p iero , g d y b y ło p o ws zy s tk im. — Ale ch y b a wid ać, że n ie p o s k u tk o wało ! — Tak , ale czy to mo ja win a? — Nie mó wię, że two ja! — A zatem, n a k o g o s ię tak zło ś cis z? — Na Ho lmes a — p rzy zn ał w k o ń cu . — M ó wis z, że trak tu je cię p o o jco ws k u , ale g d y b y rzeczy wiś cie p rag n ął two jeg o d o b ra, n ig d y n ie n amó wiłb y cię d o teg o s zaleń s twa. — Co w ty m s zalo n eg o ? J es tem mło d a, a ci n au k o wcy s tarzy . Po mag am zach o wać b ezcen n ą wied zę. — Ko s ztem włas n eg o zd ro wia! — Nau czy łeś mn ie, jak … — J es teś czło wiek iem! Nie n au czo n o cię wy trzy my wać o b ciążen ia wy s o k o p o zio mo wej men taty k i! Tech n ik i, k tó ry ch n au czy łem cię w s zp italu , miały ci p o mó c o d g ro d zić s ię o d two jeg o męża. W tej s y tu acji s ą zu p ełn ie n iead ek watn e, o wiele za s łab e! — A zatem n au cz mn ie teg o , co p o win n am wied zieć. Alb o mn ie wy lecz. Wy zwan ie d źwięczące w jej g ło s ie tro ch ę g o o trzeźwiło . — Nie mo g ę… a w k ażd y m razie jes zcze n ie teraz. Wiru s jes t p iek ieln ie s k o mp lik o wan y , o p raco wan ie s zczep u , k tó ry zn iwelu je… — Wzru s zy ł ramio n ami. — Po wied zmy tak : wy n alezien ie atu tu , k tó ry p rzeb ije d zik ą k artę, zajmie całe lata.
A d o teg o mu s zę p raco wać s am. — W tak im razie wró cę d o J ack a. — Bly th e p o d n io s ła walizk ę i ru s zy ła w s tro n ę d rzwi. J ej k ro k b y ł p ełen g o d n o ś ci, a jed n o cześ n ie g ro tes k o wy . Ciężk i b ag aż p rzes zk ad zał u trzy mać ró wn o wag ę. — A jeś li o s zaleję, to Arch ib ald mo że zn ajd zie mi d o b reg o p s y ch iatrę. W k o ń cu jes tem Czwarty m As em. — Po czek aj… n ie mo żes z tak p o p ro s tu o d ejś ć. — A zatem n au czy s z mn ie? Tach io n wb ił k ciu k i ś ro d k o wy p alec w k ącik i o czu i mo cn o ś cis n ął mo s tek n o s a. — Po s taram s ię. Walizk a ze s tu k o tem u p ad ła n a p o d ło g ę. Bly th e p o wo li p o d es zła w jeg o s tro n ę. Wy ciąg n ął ręk ę, jak b y p ró b u jąc ją zatrzy mać. — J es zcze jed n a rzecz. Nie jes tem ś więty m an i jed n y m z ty ch was zy ch mn ich ó w. — Ws k azał n a alk o wę za p rzep ierzen iem, g d zie s tało jeg o łó żk o . — Kied y ś w k o ń cu cię zap rag n ę. — A czemu n ie teraz? — Od s u n ęła jeg o ręk ę i p rzy lg n ęła d o n ieg o cały m ciałem. Nie b y ło to s zczeg ó ln ie p ięk n e ciało . Właś ciwie mo żn a je b y ło o p is ać jak o p rzeciętn e, ale ws zelk ie zas trzeżen ia u leciały mu z g ło wy , g d y u jęła jeg o twarz w d ło n ie i p rzy ciąg n ęła, b y p o cało wać g o w u s ta.
— Ws p an iały d zień . — Tach io n wes tch n ął z s aty s fak cją, p rzetarł twarz d ło n ią, p o czy m zd jął s k arp etk i i b ielizn ę. Bly th e u ś miech n ęła s ię d o n ieg o s p rzed łazien k o weg o lu s tra, g d zie n ak ład ała k rem n a twarz. — Ziems cy mężczy źn i p ewn ie u zn alib y , że zwario wałeś . Dzień s p ęd zo n y w to warzy s twie o ś mio latk a, p ięcio latk a i trzy latk i n ie zo s tałb y u zn an y za s zczeg ó ln ą atrak cję. — Ziems cy mężczy źn i s ą g łu p i — o d p arł. Zap atrzy ł s ię w p rzes trzeń i p rzez ch wilę p rzy p o mn iał s o b ie s tad k o mło d s zy ch k u zy n ó w, d o ty k lep k ich rączek , g merający ch mu p o k ies zen iach w p o s zu k iwan iu s ło d y czy , d o ty k mięk k ieg o , d ziecin n eg o p o liczk a, g d y o b iecy wał, że „ju ż n ied łu g o wró ci s ię z n imi p o b awić”. Od ep ch n ął o d s ieb ie te ws p o mn ien ia i zo b aczy ł, że Bly th e s p o g ląd a n a n ieg o u ważn ie.
— Tęs k n is z za d o mem? — Ro zmy ś lam. — Czy li tęs k n is z. — Dzieci to wielk a rad o ś ć — p o wied ział p o s p ies zn ie, zan im jeg o to warzy s zk a zd ąży p o d jąć ich n ieu s tający s p ó r. Po d n ió s ł s zczo tk ę i p rzeciąg n ął p o d łu g ich wło s ach . — Czas em zas tan awiam s ię, czy two je n ie s ą p rzy p ad k iem p o d rzu tk ami alb o czy o d p o czątk u n ie p rzy p rawiałaś Hen ry 'emu ro g ó w. Pó ł ro k u wcześ n iej p o wy rzu cen iu Bly th e z d o mu jej mąż n ak azał s łu żący m, b y p o d żad n y m p o zo rem n ie wp u s zczali jej z p o wro tem, ty m s amy m u n iemo żliwiając jej k o n tak t z d ziećmi. Tach io n s zy b k o n ap rawił ten p ro b lem. Co ty d zień , g d y g o s p o d arza n ie b y ło , s zli d o ap artamen to wca, g d zie Tach io n p rzejmo wał k o n tro lę n ad u my s łami s łu żący ch , a p o tem p rzez k ilk a g o d zin b awili s ię z Hen ry m J u n io rem, Bran d o n em i Fleu r. Po tem n ak azy wał o p iek u n ce i g o s p o s i zap o mn ieć o całej wizy cie. Wy czy n ian ie tak ich n u meró w p o d s amy m n o s em Hen ry 'eg o d awało mu s p o ro s aty s fak cji, ch o ć d la o s iąg n ięcia p ełn i zems ty n ależało b y g o o n ich p o in fo rmo wać. Od ło ży ł s zczo tk ę, ch wy cił wieczo rn ą g azetę i wczo łg ał s ię d o łó żk a. Na p ierws zej s tro n ie u mies zczo n o zd jęcie Earla o d b ierająceg o med al za u rato wan ie Gan d h ieg o . J ack i Ho lmes s tali z ty łu , s tars zy mężczy zn a zd awał s ię b ard zo zad o wo lo n y z s ieb ie, a J ack — zak ło p o tan y . — To zd jęcie z d zis iejs zeg o b an k ietu — d o d ał. — Ale n ie ro zu miem, p o co ten cały s zu m. Przecież to ty lk o n ieu d an a p ró b a. — M y , lu d zie, n ie p o d zielamy was zeg o cy n iczn eg o p o d ejś cia d o s k ry to b ó js twa. — Gło s Bly th e b y ł lek k o s tłu mio n y p rzez materiał flan elo wej k o s zu li, k tó rą wk ład ała p rzez g ło wę. — Wiem i wciąż n ie p rzes taje mn ie to d ziwić. — Tach io n p rzewró cił s ię n a b o k i o p arł n a ło k ciu . — Wies z, że d o czas u , g d y p rzy b y łem n a Ziemię, n ig d y n ie ru s załem s ię n a k ro k b ez o ch ro n iarzy ? Stare łó żk o zas k rzy p iało , g d y Bly th e p o ło ży ła s ię o b o k . — To s tras zn e. — J es teś my p rzy zwy czajen i. Sk ry to b ó js two to u n as s ty l ży cia. Wp ły wo we ro d zin y właś n ie tak zd o b y wają wład zę. Zan im s k o ń czy łem d wad zieś cia lat, s traciłem cztern aś cio ro n ajb liżs zy ch k rewn y ch , zab ity ch ręk ami s k ry to b ó jcó w. — Najb liżs zy ch , czy li k o g o ?
— M o ją matk ę. M iałem cztery lata, g d y zn alezio n o ją martwą u p o d n ó ża s ch o d ó w p rzy wejś ciu d o k o mn at k o b iecy ch . Zaws ze p o d ejrzewałem, że s tała za ty m mo ja cio tk a Sab in a, ale n ie b y ło d o wo d u . — Bied n y ch ło p iec. — Bly th e p o ło ży ła mu d ło ń n a p o liczk u . — Czy ty ją w o g ó le p amiętas z? — Kró tk ie p rzeb ły s k i. Szeles t jed wab ió w i zap ach jej p erfu m. I jej wło s y , n iczy m zło ta ch mu ra. Ko b ieta p rzewró ciła s ię n a d ru g i b o k i p rzy s u n ęła b liżej, p rzy cis k ając p o ś lad k i d o jeg o k ro cza. — Co jes zcze zas k o czy ło cię n a Ziemi? Ewid en tn ie p ró b o wała s k iero wać ro zmo wę n a in n e to ry , a Tach io n b y ł jej za to wd zięczn y . Ws p o mn ien ia ro d zin y , k tó rą zo s tawił n a Tak is , zaws ze p o wo d o wały s mu tek i tęs k n o tę. — Na p rzy k ład k o b iety . — J es teś my lep s ze czy g o rs ze? — Po p ro s tu in n e. Ch o d zicie s wo b o d n ie, g d zie ty lk o ch cecie, n awet p o o s iąg n ięciu wiek u ro zro d czeg o . Nig d y n ie p o zwo lilib y ś my n a tak ie ry zy k o . Sk u teczn y atak n a ciężarn ą k o b ietę mó g łb y zn iweczy ć lata o s tro żn eg o p lan o wan ia. — To też o k ro p n e. — Po za ty m n ie u ważamy s ek s u za g rzech . Grzech em jes t d la n as jed y n ie b ezmy ś ln a rep ro d u k cja, k tó ra mo g łab y zab u rzy ć p lan ro d zin y . Ale s ek s d la p rzy jemn o ś ci to co in n eg o . Częs to p rzy jmu jemy n a n au k i atrak cy jn y ch o s o b n ik ó w z k las n iżs zy ch — o s o b y b ez zd o ln o ś ci p s io n iczn y ch — i u czy my ich , jak zad o walać k o b iety i mężczy zn z wielk ich d o mó w. — Nig d y n ie wid u jecie k o b iet ze s wo jej k las y ? — Oczy wiś cie, że tak . Do trzy d zies teg o ro k u ży cia wy ch o wu jemy s ię razem, tren u jemy i ch o d zimy n a n au k i. Do p iero g d y k o b iety wch o d zą w wiek p ro k reacy jn y , zamy k a s ię je w o d o s o b n ien iu d la ich b ezp ieczeń s twa. A n awet wted y wciąż s p o ty k amy s ię n a imp rezach ro d zin n y ch : b alach , p o lo wan iach i p ik n ik ach , ale ws zy s tk o w g ran icach ro d zin n ej p o s iad ło ś ci. — J ak d łu g o ch ło p cy p o zo s tają p o d o p iek ą matk i? — Ws zy s tk ie d zieci mies zk ają w s k rzy d le d la k o b iet d o trzy n as teg o ro k u ży cia. — A p o tem? Wo ln o im s ię wid y wać z matk ą? — Oczy wiś cie! Przecież to ich matk a!
— Nie d en erwu j s ię tak . Po p ro s tu to ws zy s tk o wy d aje mi s ię zu p ełn ie o b ce. — M o żn a tak p o wied zieć — o d p arł, p o d ciąg ając k o s zu lę i p rzes u wając p alcem p o jej u d zie. — A zatem macie s ek s zab aweczk i — mru k n ęła, g d y d ło n ie mężczy zn y b łąd ziły p o jej ciele. Ujęła s zty wn iejąceg o p en is a. — Brzmi in try g u jąco . — Ch ces z b y ć mo ją s ek s zab aweczk ą? — M y ś lałam, że ju ż n ią jes tem.
Ob u d ził g o ch łó d . Us iad ł n a łó żk u i zo b aczy ł, że Bly th e zn ik n ęła, a o d rzu co n a k o łd ra leży n a p o d ło d ze. Po tem zd ał s o b ie s p rawę, że zza p acio rk o wej zas ło n y d o ch o d zą jak ieś g ło s y . W b u d y n k u p an o wał p rzeciąg , wiatr z jęk liwy m wy ciem p rzecis k ał s ię p rzez s zp ary w o k n ach . Wło s k i n a k ark u s tan ęły mu n a s zto rc, ale b y n ajmn iej n ie z zimn a. Zza zas ło n y d o b ieg ały n is k ie, g ard ło we g ło s y , p rzy wo d ząc n a my ś l d ziecięce o p o wieś ci o d u ch ach , o n ies p o k o jn y ch p rzo d k ach o p ętu jący ch ciała ży wy ch p o to mk ó w. Zad rżał i p rzes zed ł p rzez zas ło n ę. Pacio rk i zad źwięczały za jeg o p lecami i zo b aczy ł, że n a ś ro d k u p o k o ju s to i Bly th e, p o g rążo n a w d y s k u s ji z s amą s o b ą. — Po raz k o lejn y p o wtarzam ci, Op p ie, że n ależy o p raco wać… — Nie! J u ż to p rzerab ialiś my — u rząd zen ie ma p rio ry tet. Nie mo żemy teraz zawracać s o b ie g ło wy b o mb ą wo d o ro wą. Przez d łu g ą ch wilę s tał s p araliżo wan y s trach em. Tak ie rzeczy zd arzały s ię ju ż wcześ n iej, ilek ro ć b y ła zes tres o wan a, ale n ig d y d o tak ieg o s to p n ia. Wied ział, że mu s i s zy b k o zn aleźć Bly th e, żeb y n ie zag in ęła n a d o b re, i zmu s ił s ię d o czy n u . W d wó ch k ro k ach zn alazł s ię u jej b o k u , p rzy ciąg n ął d o s ieb ie i p o s zu k ał jej u my s łu . I w p ierws zej ch wili p rawie o d s k o czy ł z p rzerażen ia, p o n ieważ wewn ątrz s zalał k o s zmarn y wir s k łó co n y ch o s o b o wo ś ci, walczący ch o p rzewag ę, p o d czas g d y Bly th e k ręciła s ię b ezrad n ie w ś ro d k u . Rzu cił s ię w jej s tro n ę, ale n a d ro d ze s tan ął mu Hen ry . Od ep ch n ął g o n a b o k i o to czy ł Bly th e włas n ą tarczą o ch ro n n ą. Po zo s tałe s ześ ć o s o b o wo ś ci k rąży ły wo k ó ł, n ap ierając n a tarczę. Siła Bly th e d o łączy ła d o n ieg o , razem wy p ch n ęli Tellera d o jeg o p rzeg ró d k i, a Op p en h eimera d o s ąs ied n iej. Ein s tein wy co fał s ię, p o mru k u jąc p o d n o s em, a Salk ty lk o p rzy g ląd ał s ię temu z ro zb awien iem. Bly th e o s u n ęła s ię, zwio tczała, a Tach io n p o czu ł, że n ie u trzy ma jej ciężaru .
Ug ięły s ię p o d n im k o lan a i u s iad ł ciężk o n a d rewn ian y ch k lep k ach , o p ierając o s ieb ie u k o ch an ą. Z u licy s ły ch ać b y ło g ło s mleczarza ro zwo żąceg o b u telk i, a wted y zd ał s o b ie s p rawę, że p rzy wró cen ie Bly th e d o ró wn o wag i zajęło mu k ilk a g o d zin . — Niech cię d iab li, Arch ib ald zie — mru k n ął, ale p rzek leń s two wy d ało mu s ię ró wn ie n iead ek watn e jak u d zielo n a p o mo c.
— Nie, to zły p o my s ł — mru k n ął Dav id Hars tein . Ręk a Tach io n a zamarła. — Lep iej p rzes taw k o n ia. — Tak izjan in s k in ął g ło wą i s zy b k o p rzes tawił fig u rę. Po p atrzy ł n a p lan s zę i s zczęk a mu o p ad ła. — Ty o s zu ś cie! Ty żało s n y o s zu ś cie! Hars tein ro zło ży ł ręce w p o jed n awczy m g eś cie. — To ty lk o tak a s u g es tia. — To n jeg o g ło s u b y ł łag o d n y i zas mu co n y , ale ciemn e, b rązo we o czy lś n iły ro zb awien iem. Tach io n mru k n ął co ś w o d p o wied zi i o d ch y lił s ię, aż zn alazł o p arcie s o fy . — To d o ś ć n iep o k o jące, że o s o b a w two jej s y tu acji zn iża s ię d o wy k o rzy s tan ia s wo ich zd o ln o ś ci w tak n is k im celu . Po win ien eś d awać p rzy k ład in n y m as o m. Dav id wy s zczerzy ł zęb y i s ięg n ął p o d rin k a. — To tak ty lk o n a p o k az. W ro zmo wie z mo im s twó rcą mo g ę ch y b a p o zwo lić s o b ie n a p o wró t d o my ch len iwy ch , cy g an ery jn y ch zwy czajó w? — Nie. Zap ad ła n iezręczn a cis za, g d y Tach io n zmag ał s ię z n ap ły wający mi d o g ło wy o b razami, s cen ami, o k tó ry ch wo lałb y zap o mn ieć, a Dav id , z n ajwy żs zy m s k u p ien iem, zd o łał p rzes u n ąć p lan s zę k ies zo n k o wy ch s zach ó w o wło s n a lewo . — Przep ras zam. — W p o rząd k u . — Tach io n u ś miech n ął s ię p o jed n awczo . — Grajmy d alej. Dav id s k in ął g ło wą i p o ch y lił s ię n ad p lan s zą. Tach io n p o ciąg n ął ły k k awy p o irlan d zk u i p rzez ch wilę ro zk o s zo wał s ię ciep łem n ap o ju w u s tach , zan im p rzełk n ął. Ws ty d ził s ię, że tak g wałto wn ie zareag o wał n a żarto b liwą u wag ę. Ch ło p ak n a p ewn o n ie ch ciał g o u razić. Po zn ał Dav id a w s zp italu w 1 9 4 7 ro k u . W Dn iu Dzik iej Karty Hars tein g rał w s zach y w o g ró d k u k awiarn i. Z p o czątk u n ie b y ło żad n y ch o b jawó w, ale k ilk a mies ięcy p ó źn iej p rzy wiezio n o g o d o s zp itala w k o n wu ls jach . Tach io n o b awiał s ię,
że ten p rzy s to jn y , p ełen ży cia mło d y czło wiek o k aże s ię k o lejn ą an o n imo wą o fiarą, ale wb rew ws zelk im o czek iwan io m wy zd ro wiał. Po tem p rzep ro wad zili tes ty : ciało Dav id a wy d zielało p o tężn e fero mo n y , k tó re s p rawiały , że ciężk o b y ło mu s ię o p rzeć w jak imk o lwiek s en s ie. Zo s tał zrek ru to wan y p rzez Arch ib ald a Ho lmes a, a p rzez zafas cy n o wan y ch d zien n ik arzy p rzezwan y Po s łań cem. Uzb ro jo n y w s wo ją zd o ln o ś ć, ru s zy ł, b y u s p o k ajać s trajk i, n eg o cjo wać trak taty i med io wać z p rzy wó d cami n ajp o tężn iejs zy ch k rajó w ś wiata. By ł u lu b io n y m as em Tach io n a, n ie licząc Bly th e. Ko s mita n au czy ł s ię o d n ieg o g rać w s zach y . To , że u ciek ł s ię d o p o mo cy s wo ich zd o ln o ś ci, b y zy s k ać p rzewag ę, b y ło ś wiad ectwem zaró wn o jeg o talen tó w n au czy ciels k ich , jak i co raz więk s zej b ieg ło ś ci d o k to ra. Ob cy u ś miech n ął s ię p o d n o s em i p o s tan o wił o d p łacić p ięk n y m za n ad o b n e. Os tro żn ie wy s łał s o n d ę zwiad o wczą, wś lizg n ął s ię p o d o s ło n y Dav id a i p atrzy ł, jak jeg o g iętk i u my s ł waży i o cen ia p o s zczeg ó ln e ru ch y . Po d jął ju ż d ecy zję, ale zan im zd ąży ł ją zrealizo wać, Tach io n p o ciąg n ął mo cn o , wy mazu jąc tę k o n k lu zję i p o d s tawiając n a jej miejs ce włas n ą. — Szach . Dav id s p o jrzał n a p lan s zę, a p o tem z ry k iem zrzu cił ją n a p o d ło g ę, Tach io n ty mczas em p ad ł n a s o fę i wy b u ch n ął ś miech em. — I ty mas z czeln o ś ć n azy wać mn ie o s zu s tem? Wies z, że n ie k o n tro lu ję s wo ich mo cy , ale ty ? Żeb y tak włazić k o mu ś d o g ło wy i… W zamk u zazg rzy tał k lu cz. — Sp o k ó j, d zieci — wy k rzy k n ęła Bly th e. — O co zn ó w s ię k łó cicie? — On o s zu k u je — zawo łali jed n o cześ n ie, wy ty k ając s ię p alcami. Tach io n ws tał i o b jął wch o d zącą k o b ietę. — Stras zn ie zmarzłaś . Zro b ię ci h erb aty . J ak b y ło n a k o n feren cji? — Nieźle. — Zd jęła fu trzan ą czap eczk ę i o trząs n ęła ze ś n ieg u . — Wern er zach o ro wał n a k ru p , więc mó j wk ład b ard zo s ię p rzy d ał. — Po ch y liła s ię i p o cało wała Dav id a w n ieo g o lo n y p o liczek . — Witaj, k o ch an y . J ak b y ło w Ro s ji? — Po n u ro — o d p arł, zb ierając ro zrzu co n e fig u ry . — Wiecie co ? M am wrażen ie, że to n ieu czciwe. — Co tak ieg o ? — Bly th e rzu ciła p łas zcz n a s o fę, ś ciąg n ęła zab ło co n e b o tk i i zwin ęła s ię w k łęb ek , ch o wając s to p y p o d s reb rn eg o lis a. — Earl ś cig a Bo rman n a p o Wło s zech i ratu je Gan d h ieg o p rzed zamach em, a to b ie
k ażą s ied zieć n a n u d n y ch k o n feren cjach i mies zk ać w o b s k u rn y m mo telu . — Ci, k tó rzy ty lk o s ied zą i d y s k u tu ją, też mo g ą p rzy s łu ży ć s ię d o b rej s p rawie — p rzy p o mn iała. — Sam p o win ien eś to wied zieć n ajlep iej. Po za ty m też załap ałeś s ię n a ś wiatło reflek to ró w. Pamiętas z Arg en ty n ę? — To b y ło p o n ad ro k temu , p o za ty m ja ty lk o g ad ałem z p ero n is tami, p o d czas g d y Earl i J ack tłu k li b o jó wk arzy n a u licach . J ak my ś lis z, k im zain teres o wali s ię d zien n ik arze? Nami? Bez żartó w. W tej b ran ży trzeb a b y ć p rzed e ws zy s tk im efek to wn y m. — A co to właś ciwie za b ran ża? — s p y tał Tach io n , p o d ając Bly th e k u b ek p aru jącej h erb aty . Dav id p o ch y lił s ię, g ło wa wy s tawała mu s p o międ zy zg arb io n y ch ramio n jak u ciek aws k ieg o p tak a. — Ko n tro la zn is zczeń . Wy k o rzy s tan ie n as zy ch mo cy d o p o p rawy lo s u lu d zk o ś ci. — Tak s ię zaczy n a, ale n a czy m s ię s k o ń czy ? M o je d o ś wiad czen ia z s u p erras ami — a co ś o ty m wiem, w k o ń cu s am d o tak iej n ależę — ws k azu ją, że mamy zwy czaj b rać to , n a czy m n am zależy , i n iech s zlag trafi ws zy s tk o in n e. Gd y częś ć lu d zi n a Tak is p rzy p ad k iem wy k s ztałciła s o b ie men taln e mo ce, zaczęli k rzy żo wać s ię ze s o b ą, b y d o p iln o wać, żeb y n ik t in n y n ie o s iąg n ął tak ich zd o ln o ś ci. Dzięk i temu p rzejęliś my wład zę n ad całą p lan etą, a jes t n as ty lk o o s iem p ro cen t. — M y b ęd ziemy in n i — o d p arł Hars tein i jak b y wb rew s o b ie zaś miał s ię z p rzek ąs em. — M am n ad zieję. Ale b ard ziej u s p o k aja mn ie ś wiad o mo ś ć, że jes t was ty lk o k ilk ad zies iąt o s ó b , a Arch ib ald n ie p rzek u ł was jes zcze w jed en wielk i taran w s łu żb ie d emo k racji. — J eg o cien k ie warg i s k rzy wiły s ię p rzy o s tatn im s ło wie. Bly th e wy ciąg n ęła ręk ę i o d g arn ęła mu wło s y z twarzy . — Nie p o ch walas z teg o ? — M artwię s ię. — Czemu ? — Ty i Dav id p o win n iś cie b y ć wd zięczn i, że tak mało rzu cacie s ię w o czy . Wro g o ś ć n iep o s iad ający ch wo b ec p o s iad aczy to b rzy d k a rzecz, a was za ras a n ig d y n ie b y ła to leran cy jn a w o b liczu in n o ś ci. A as o wie to n ajd ziwn iejs ze, co lu d zk o ś ć d o tąd wid ziała. J ak mó wi ta ś więta k s ięg a? „Nie p o zwo lis z ży ć czaro wn icy ”? — Ale p rzecież jes teś my ty lk o lu d źmi. — Nie jes teś cie… a p o zo s tali wam teg o n ie zap o mn ą. Wiem o is tn ien iu
trzy d zies tu s ied miu as ó w, n iewy k lu czo n e, że jes t ich więcej. W p rzeciwień s twie d o d żo k eró w jes teś cie n iewy k ry waln i. Naro d o wa h is teria to b ard zo o d p o rn y i s zy b k o ro s n ący ch was t. Lu d zie ws zęd zie teraz wid zą k o mu n is tó w i p rawd o p o d o b n ie ju ż n ied łu g o s k ieru ją tę n iech ęć n a in n e mn iejs zo ś ci, n a p rzy k ład n a n iewid o czn ą, tajn ą i b ard zo p o tężn ą g ru p ę lu d zi. — Ch y b a p rzes ad zas z. — Czy żb y ? Weź ch o ćb y te p rzes łu ch an ia HUAC. — Ws k azał n a s tertę g azet. — Nie d alej n iż d wa d n i temu s ąd fed eraln y u zn ał Alg era His s a za win n eg o k rzy wo p rzy s ięs twa. To n ie wy g ląd a n a d ziałan ia ro zs ąd n y ch i zd ro wy ch p s y ch iczn ie lu d zi. I p o my ś leć, że właś n ie ś więtu jecie mies iąc rad o ś ci i o d ro d zen ia. — Nie, to Wielk an o c. Teraz ś więtu jemy d o p iero p ierws ze n aro d zen ie. — Słab y żart Dav id a ro zp ły n ął s ię w ciężk iej cis zy , jak a zap ad ła w p o k o ju , zak łó can a jed y n ie s zu mem wiatru i ś n ieg u u d erzająceg o w o k n a. W k o ń cu wes tch n ął i p rzeciąg n ął s ię o s ten tacy jn ie. — Ale z n as b an d a p o n u rak ó w. M o że p ó jd ziemy g d zieś n a k o lację, a p ó źn iej n a k o n cert? Satch mo ma zag rać d ziś n a mieś cie. Tach io n p o trząs n ął g ło wą. — M u s zę wracać d o s zp itala. — Teraz? — jęk n ęła Bly th e. — M u s zę, k o ch an ie. — Pó jd ę z to b ą. — Nie, to n ie ma s en s u . Lep iej id ź z Dav id em n a k o lację. — Nie. — Z u p o rem zacis n ęła u s ta. — J eś li n ie p o zwo lis z mi p o mó c, to p rzy n ajmn iej d o trzy mam ci to warzy s twa. — Up arta d ama — s twierd ził Dav id s p o d s to łu , g d zie wp ełzł w p o s zu k iwan iu ro zrzu co n y ch fig u r. — Ws zy s cy p rzek o n aliś my s ię, że lep iej s ię z n ią n ie k łó cić. — Sp ró b o wałb y ś z n ią p o mies zk ać. Fu trzan y to czek wy k ręcił s ię, zmięty w zaciś n iętej p ięś ci. — Uwierz, mo żemy s zy b k o ro związać ten p ro b lem. — Ty lk o n ie zaczy n aj — u ciął o s trzeg awczo Tach io n . — I n ie p rzy b ieraj teg o o jco ws k ieg o to n u ! Nie jes tem d zieck iem an i jed n ą z was zy ch tak izjań s k ich d amu lek . — Gd y b y ś b y ła, to p rezen to wałab y ś lep s ze man iery , a co d o d ru g ieg o , to zd ecy d o wan ie zach o wu jes z s ię jak d zieck o , i to ro zp ies zczo n e. J u ż k ied y ś
d y s k u to waliś my n a ten temat i p o wied ziałem wy raźn ie, że n ie zamierzam s p ełn ić tej p ro ś b y . — Wcale n ie d y s k u to waliś my — ty lk o mn ie zb y wałeś , zmien iałeś temat alb o o d mawiałeś o d p o wied zi… — M u s zę iś ć d o s zp itala. — Wid zis z? — wy k rzy k n ęła Bly th e, o d wracając s ię d o Hars tein a. — Sp ławił mn ie, czy ż n ie? M ężczy zn a wzru s zy ł ramio n ami i ws u n ął zes taw s zach o wy d o k ies zen i s ztru k s o wej mary n ark i. Ty m razem wy jątk o wo n ie wied ział, co p o wied zieć. — Dav id , b ąd ź tak miły i zab ierz mo ją genamiri n a k o lację. I p o s taraj s ię p rzy p ro wad zić ją w n ieco lep s zy m n as tro ju . Bly th e s p o jrzała n a Hars tein a b łag aln ie, p o d czas g d y Tach io n z k ró lews k ą p o g ard ą wp atry wał s ię w p rzeciwleg łą ś cian ę. — Hej, wiecie co ? M y ś lę, że p o win n iś cie wy b rać s ię n a miły , ro man ty czn y s p acer p o ś n ieg u . Ob g ad ać to międ zy s o b ą, p ó jś ć n a k o lację, p ó jś ć d o łó żk a i p rzes tać s ię k łó cić. Nie wiem, o co wam p o s zło , ale p rzecież n ie mo że to b y ć tak wielk i p ro b lem. — M as z rację — mru k n ęła Bly th e. J ej s zty wn a p o za n aty ch mias t ro zlu źn iła s ię p o d wp ły wem fero mo n ó w. Dav id p o ło ży ł Tach io n o wi d ło ń n a p lecach i d elik atn ie s k iero wał g o w s tro n ę d rzwi. Po tem u jął ręk ę Bly th e, wło ży ł ją w d ło ń o b ceg o i wy k o n ał n ad n imi n ieo k reś lo n y g es t b ło g o s ławień s twa. — A teraz id źcie, d zieci, i n ie g rzes zcie ju ż więcej. Zs zed ł za n imi s ch o d ami i n a u licę, a p o tem p o g n ał d o metra, b y zd ąży ć, zan im jeg o mo ce całk iem p rzes tan ą d ziałać.
— Teraz ju ż ro zu mies z, d laczeg o n ie ch cę, żeb y ś ze mn ą p raco wała? Ks ięży c wy jrzał zza zas ło n y ch mu r i w jeg o b lad y m, s reb rzy s ty m ś wietle mias to wy d awało s ię n iemal czy s te. Stali n a s k raju Cen tral Park u , z u s t wzb ijały s ię b iałe o b ło czk i. — Wiem, że p ró b u jes z mn ie ch ro n ić, ale n ie s ąd zę, żeb y to b y ło k o n ieczn e. A p o d zis iejs zy m d n iu … — Zawah ała s ię, p ró b u jąc jak o ś złag o d zić k o lejn e s ło wa. — M y ś lę, że mo g łab y m s ię n imi zająć lep iej n iż ty . Wiem, że d b as z o s wo ich p acjen tó w,
Tach , ale ich zn iek s ztałcen ia i s zaleń s two … No có ż, b u d zą w to b ie o b rzy d zen ie. M ężczy zn a d rg n ął. — Bly th e, tak b ard zo s ię teg o ws ty d zę. M y ś lis z, że o n i o ty m wied zą? — Nie, k o ch an y . — Po g ład ziła jeg o wło s y , p ró b u jąc g o u s p o k o ić, jak b y b y ł jed n y m z jej d zieci. — J a to d o s trzeg am, ale ty lk o d lateg o , że jes teś my s o b ie b lis cy . On i wid zą jed y n ie ws p ó łczu cie. — Id eał jed en wie, jak b ard zo p ró b u ję z ty m walczy ć, ale jes zcze n ig d y w ży ciu n ie wid ziałem tak ich p o two rn o ś ci. — Wy ś lizg n ął s ię z jej tro s k liwy ch o b jęć i ru s zy ł p rzed s ieb ie. — U n as n a Tak is n ie to leru je s ię k alectwa. W wielk ich d o mach zn iek s ztałco n e d zieci elimin u je s ię tu ż p o u ro d zen iu . — Bly th e wy d ała zd ławio n y d źwięk , a g d y s ię o d wró cił, zo b aczy ł, że p rzy cis k a d ło ń d o u s t, jej o czy b y ły jak ciemn e, lś n iące s tawy w ś wiatłach latarn i. — A teraz ju ż wies z, że jes tem p o two rem. — To two ja k u ltu ra jes t p o two rn a. Każd e d zieck o jes t b ezcen n e, n iezależn ie o d s weg o k alectwa. — M o ja s io s tra też tak u ważała, a wted y n as za p o two rn a k u ltu ra zn is zczy ła tak że ją. — Op o wied z mi. Zaczął k reś lić ch ao ty czn e wzo ry n a p rzy s y p an ej ś n ieg iem ławce. — By ła n ajs tars za z n as , s tars za o d e mn ie o trzy d zieś ci lat, ale b y liś my s o b ie b lis cy . Wy s zła za mąż za k o g o ś s p o za ro d zin y , mu s iał to b y ć rzad k i mo men t s o ju s zu . J ej p ierws ze d zieck o o k azało s ię u ło mn e i zo s tało wy elimin o wan e. J ad lan n ig d y s ię z ty m n ie p o g o d ziła i p o p ełn iła s amo b ó js two k ilk a mies ięcy p ó źn iej. — Przes u n ął ręk ą p o ławce, wy mazu jąc wzo ry . — Wted y zacząłem s ię zas tan awiać n ad p o rząd k iem n as zeg o s p o łeczeń s twa. A p o tem p o d jęto d ecy zję, b y p rzetes to wać ek s p ery men taln y wiru s n a Ziemi i to b y ł k o n iec. Nie mo g łem teg o d łu żej to lero wać. — Two ja s io s tra mu s iała b y ć wy jątk o wa, tak s amo jak ty . — M ó j k u zy n twierd zi, że to p rzez d o mies zk ę s en n ariań s k iej k rwi. To g en reces y wn y , k tó ry — jeg o zd an iem — p o win ien b y ł wy g in ąć d awn o temu … Ale ch y b a s tras zn ie cię zan u d zam ty m wy k ład em o d zied ziczen iu . W d u ch u s zczęk as z zęb ami z zimn a. Ch o d źmy d o d o mu . — Nie, n ajp ierw to wy jaś n ijmy . — Ty m razem n ie u d awał, że n ie ro zu mie. — M o g ę ci p o mó c i n aleg am, b y ś p o zwo lił mi d zielić s wo je ży cie. Daj mi s wó j u my s ł. — Nie, to w s u mie b y ło b y aż o s iem to żs amo ś ci. To za d u żo . — J a to o cen ię. J ak d o tąd d o s k o n ale rad zę s o b ie z s ied mio ma.
Tach io n p ry ch n ął lek ceważąco , a Bly th e aż zes zty wn iała z o b u rzen ia. — Tak , d o s k o n ale p o rad ziłaś s o b ie z n imi w lu ty m, g d y Teller i Op p en h eimer w n ajlep s ze k łó cili s ię o b o mb ę wo d o ro wą, a ty tk wiłaś jak zo mb ie p o ś ro d k u p o k o ju ? — Ty m razem b ęd zie in aczej. Ty mn ie k o ch as z, twó j u my s ł mn ie n ie s k rzy wd zi. A p o p racy … Gd y b ęd ę zn ała two je ws p o mn ien ia, to n ie b ęd zies z ju ż czu ł s ię s amo tn y . — Nie b y łem s amo tn y , o d k ąd cię p o zn ałem. — Kłamczu ch . Wiem, jak czas em wp atru jes z s ię w p rzes trzeń i jak ie s mu tn e to n y wy ciąg as z n a s k rzy p cach , g d y my ś lis z, że n ie s ły s zę. Po zwó l, żeb y m zap ewn iła ci n amias tk ę d o mu . — Po ło ży ła mu p alec n a u s tach . — Nie k łó ć s ię. A zatem u s tąp ił, b ard ziej z miło ś ci n iż z rzeczy wis teg o u zn an ia d la jej arg u men tó w. Tej n o cy , g d y jej n o g i zacis n ęły s ię wo k ó ł n ieg o , a p azn o k cie o rały s p o co n e p lecy , w tej s amej ch wili, g d y o n d o ch o d ził, o n a s ięg n ęła s zy b k o i wes s ała jeg o u my s ł. Przez ch wilę p o wró ciło to s tras zn e u czu cie g wałtu , k rad zieży , k rzy wd y , a p o tem b y ło ju ż p o ws zy s tk im i z lu s tra jej u my s łu s p o jrzały n a n ieg o d wie twarze. Uk o ch an y , mięk k i i k o b iecy d o ty k — Bly th e, a o b o k n ieg o p rzerażająco zn ajo my , ró wn ie u k o ch an y o b raz — jeg o s ameg o .
— Niech ich ws zy s tk ich s zlag ! — Tach io n mio tał s ię p o p rzed s io n k u , co jak iś czas celu jąc w Pres co tta Qu in n a wy ciąg n ięty m p alcem. — To o b u rzające, n iep rawd o p o d o b n e, b y wzy wać n as w tak i s p o s ó b . J ak o n i ś mią? J ak im p rawem wy ciąg ają n as z d o mu i wzy wają d o Was zy n g to n u z d wu g o d zin n y m wy p rzed zen iem? Qu in n g ło ś n o p o ciąg n ął z fajk i. — Prawem zwy czaju . To czło n k o wie Ko n g res u , a Ko mis ja ma p rawo wzy wać i p rzes łu ch iwać ś wiad k ó w. — By ł s tars zy m, k ręp y m mężczy zn ą z imp o n u jący m b rzu ch em, mo cn o n ap in ający m czarn ą k amizelk ę i łań cu s zek o d zeg ark a, d o k tó reg o p rzy czep io n y b y ł k lu czy k — s y mb o l To warzy s twa Ph i Beta Kap p a. — W tak im razie n iech n as wezwą, p rzes łu ch ają i d ad zą n am s p o k ó j! Przy lecieliś my tu wczo raj, ty lk o p o to , b y s ię d o wied zieć, że p o s ied zen ie zo s tało o d ro czo n e, a teraz k ażą n am czek ać trzy g o d zin y ! Qu in n b u rk n ął co ś p o d n o s em i p o tarł b iałe, k rzaczas te b rwi.
— M ło d y czło wiek u , jeś li u waża p an to za d łu g ie o czek iwan ie, to mu s i s ię p an jes zcze wiele d o wied zieć n a temat fed eraln eg o rząd u . — Tach , u s iąd ź i n ap ij s ię k awy — mru k n ęła Bly th e. M iała n a s o b ie czarn ą s zy d ełk o wą s u k n ię, k ap elu s z z wo alk ą i ręk awiczk i. By ła b lad a, ale o p an o wan a. Do p rzed s io n k a ws zed ł Dav id Hars tein , a d wó ch marin es s to jący ch n a s traży o b rzu ciło g o p o d ejrzliwy m s p o jrzen iem. — Dzięk i Bo g u , jak iś ro zs ąd n y u my s ł w tej p as zczy s zaleń s twa. — Dav id , k o ch an ie. — Bly th e g o rączk o wo ch wy ciła g o za ramio n a. — Ws zy s tk o w p o rząd k u ? J ak b y ło wczo raj? — W p o rząd k u … n ie licząc fak tu , że ten n azis ta Ran k in b ez p rzerwy mó wił o mn ie p er „ży d o ws k i d żen telmen z No weg o J o rk u ”. Py tali mn ie o Ch in y , p o wied ziałem, że zro b iłem, co ty lk o mo g łem, żeb y wy n eg o cjo wać p o ro zu mien ie międ zy M ao i Ch ian g iem. Oczy wiś cie p rzy tak n ął. Po tem zas u g ero wałem, żeb y zak o ń czy li te p rzes łu ch an ia, n a co też s ię zg o d zili, p rzy d źwięk ach wiwató w i o k las k ó w… — A p o tem wy s zed łeś z s ali — p rzerwał Tach io n . — Tak . — Dav id zwies ił ciemn ą czu p ry n ę i wp atrzy ł s ię w s p lecio n e d ło n ie. — Teraz b u d u ją d la mn ie s zk lan ą k ab in ę i p lan u ją mn ie wezwać p o n o wn ie. Niech ich jas n a ch o lera! J ak iś wy n io s ły u rzęd n ik zawo łał, że k o mis ja p rag n ie teraz p rzes łu ch ać p an ią Bly th e v an Ren s s aeler. Ko b ieta p o d s k o czy ła n erwo wo , to reb k a u p ad ła n a p o d ło g ę. Tach io n p o d n ió s ł ją i p rzy cis n ął p o liczek d o p o liczk a Bly th e. — Us p o k ó j s ię, k o ch an a. Żad en z n ich n ie jes t d la cieb ie g o d n y m p rzeciwn ik iem. I n ie zap o min aj, że jes tem z to b ą. — Uś miech n ęła s ię lek k o . Qu in n wziął ją p o d ramię i o d p ro wad ził d o s ali. Przez u łamek s ek u n d y zo b aczy li p lecy d zien n ik arzy , k amery i o s try b las k reflek to ró w. Po tem d rzwi zamk n ęły s ię z g łu ch y m s tu k o tem. — Party jk ę? — zap ro p o n o wał Dav id . — Czemu n ie. — Nie p rzes zk ad zam? M o że wo lałb y ś u k ład ać s wo je zezn an ie? — J ak ie zezn an ie? J a n ie wiem n ic o Ch in ach . — Kied y cię wezwali? — Wczo raj p o p o łu d n iu , k o ło p ierws zej. — To ws zy s tk o jed en wielk i s zwin d el — wark n ął Po s łan iec, o k azu jąc k o mp letn y b rak d y p lo macji i g wałto wn ie p rzes u n ął p io n k a k ró lo wej n a D4 .
Wciąż jes zcze ro zg ry wali p artię, g d y Bly th e i Qu in n wró cili z s ali. Plan s za p o leciała n a b o k , g d y Tach io n zerwał s ię n a n o g i, ale Dav id n awet g o n ie zg an ił. Bly th e b y ła b lad a jak ś mierć i ch wiała s ię n a n o g ach . — Co o n i ci zro b ili? — s p y tał o s tro Tach io n . Ko b ieta n ie o d p o wied ziała, p o p ro s tu d rżała w jeg o o b jęciach jak zran io n e zwierzę. — Do k to rze, to tro ch ę wy k racza p o za s p rawę Ch in . M u s imy p o mó wić. — Za ch wilę. — Po ch y lił s ię n ad Bly th e i p rzy cis n ął jej u s ta d o s k ro n i. Czu ł, jak ło mo cze jej p u ls . Szy b k o wś lizg n ął s ię p o d jej o s ło n ę i wy s łał u s p o k ajającą falę. Zad rżała p o raz o s tatn i i zlu zo wała u ś cis k d ło n i, w k tó ry ch trzy mała k lap y jeg o b rzo s k win io weg o p łas zcza. — Us iąd ź z Dav id em, k o ch an ie. M u s zę p o mó wić z p an em Qu in n em. — Wied ział, że trak tu je ją z g ó ry , ale s tres mó g ł zn is zczy ć tę d elik atn ą k o n s tru k cję, k tó rą wzn io s ła, b y o d d zielić o d s ieb ie k o n k u ru jące o s o b o wo ś ci, a n awet p o d czas teg o k ró tk ieg o k o n tak tu zau waży ł, że b u d o wla s ię wali. Prawn ik o d ciąg n ął g o n a b o k . — Ch in y to ty lk o p retek s t — o zn ajmił. — Teraz ch o d zi im p rzed e ws zy s tk im o wiru s a. Ko mis ja ch y b a wb iła s o b ie d o g ło wy , że as o wie to s ab o taży ś ci. Ich s to s u n ek d o as ó w mo że wp ły n ąć n a o g ó ln ą p ercep cję s p o łeczn ą. — Do k to r Tach io n ! — zawo łał u rzęd n ik . Qu in n u cis zy ł g o mach n ięciem ręk i. — To ab s u rd ! — A jed n ak teraz wres zcie ro zu miem, co tu ro b imy . Do rad zam, b y p o wo łał s ię p an n a p iątą p o p rawk ę. — Co to o zn acza? — Że o d mawia p an o d p o wied zi n a jak iek o lwiek p y tan ia. Włączn ie z p y tan iem o imię. Przed s tawien ie s ię b y wało ju ż in terp reto wan e jak o zrzeczen ie s ię o ch ro n y p iątej p o p rawk i. Tach io n wy p ro s to wał s ię n a p ełn ą, n iezb y t imp o n u jącą, wy s o k o ś ć. — Nie b o ję s ię ty ch lu d zi, p an ie Qu in n , i n ie zamierzam o czern iać s ię milczen iem. Po ło ży my k res tej fars ie! Sala s tan o wiła p rawd ziwy to r p rzes zk ó d zło żo n y z reflek to ró w, k rzes eł, s to łó w, lu d zi i p ełzający ch k ab li. W p ewn ej ch wili p o tk n ął s ię o p rzewó d i zak lął p o d n o s em. Na mo men t Kap ito l zn ik n ął, a p rzed o czami u k azała s ię o lb rzy mia s ala b alo wa Ilk azamó w o ś wietlo n a ży ran d o lami, u s ły s zał g ło s y ro d zin y i p rzy jació ł, a s am s tał
n a p ark iecie, w s amy m ś ro d k u u k ład u Zd ziwio n ej Ks iężn iczk i. Z p o wo d u jeg o b łęd u cały k o ro wó d tan cerzy mu s iał s ię zatrzy mać, a p o p rzez mu zy k ę u s ły s zał n o s o wy g ło s s wo jeg o k u zy n a Zab b a, tłu macząceg o mu b ard zo s zczeg ó ło wo , w k tó ry m k ro k u s ię p o my lił. Krew u d erzy ła mu d o twarzy , p o t wy s tąp ił n ad warg ą. Wy jął z k ies zen i ch u s tk ę i o tarł twarz, p o czy m s p o s trzeg ł, że n ie jes t to ty lk o efek t zły ch ws p o mn ień , b o w całej s ali b y ło p o two rn ie g o rąco . Siad ając n a tward y m, d rewn ian y m k rześ le, zau waży ł o b o k s zk lan ą k ab in ę wy b u d o wan ą d la Dav id a. Wzn o s iła s ię n ad n im zło wró żb n ie, n iczy m n a wp ó ł wy k o ń czo n a s zu b ien ica. Szy b k o p rzen ió s ł wzro k n a ty ch d ziewięciu mężczy zn , k tó rzy mieli czeln o ś ć o s ąd zać jeg o i jeg o genamiri. Wy ró żn iały ich jed y n ie p o n u re, zacięte min y , p o za ty m p rzy p o min ali p o p ro s tu g ru p k ę mężczy zn , s tars zy ch lu b w ś red n im wiek u , u b ran y ch w ciemn e, źle d o b ran e g arn itu ry . Przy b rał min ę k ró lews k iej p o g ard y i o d ch y lił s ię n a k rześ le, b y s amą p o s tawą zad ać k łam ich ws zech wład zy . — Nap rawd ę żału ję, że n ie p o s łu ch ał mn ie p an w k wes tii u b io ru — mru k n ął Qu in n , o twierając teczk ę. — Po wied ział p an , żeb y m u b rał s ię eleg an ck o . Tak zro b iłem. Qu in n zmierzy ł wzro k iem p łas zcz i s p o d n ie w k o lo rze b lad o b rzo s k win io wy m, k amizelk ę h afto wan ą zielen ią i zło tem i wy s o k ie b u ty ze zło ty mi fręd zlami. — Czerń b y łab y lep s za. — Nie jes tem ro b o tn ik iem! — Pro s zę p o d ać n azwis k o — o zn ajmił p rzewo d n iczący Wo o d , n ie p o d n o s ząc wzro k u zn ad p ap ieró w. Ob cy p o ch y lił s ię d o mik ro fo n u . — Na ty m ś wiecie jes tem zn an y jak o d o k to r Tach io n . — Prawd ziwe n azwis k o w p ełn y m b rzmien iu . — Na p ewn o teg o p an ch ce? — Czy w p rzeciwn y m razie zad ałb y m to p y tan ie? — b u rk n ął Wo o d z iry tacją. — J ak p an s o b ie ży czy . — Z lek k im u ś miech em Tach io n zaczął recy to wać s wo ją g en ealo g ię: — Tis ian n e b ran t Ts 'ara s ek Halima s ek Rag n ar s ek Omian . Na ty m k o ń czy s ię lin ia mo jej matk i. Omian to n o wy n ab y tek k lan u Ilk azam, p rzez n ią s p o win o wacen i jes teś my z k lan em Zag h lo u l. M o im d ziad k iem ze s tro n y matk i b y ł Taj b ran t Parad a s ek Amu rath s ek Led aa s ek Sh ah riar s ek Nax in a. J eg o z k o lei s p ło d ził Bak o n u r b ran t Sen n ari…
— Dzięk u ję. — Przerwał p o s p ies zn ie Wo o d . Sp o jrzał n a s wo ich k o leg ó w. — M o że d la p o trzeb teg o p rzes łu ch an ia mo żemy p o s łu g iwać s ię jeg o k ry p to n imem? — Ps eu d o n imem — p o p rawił s ło d k o Tach io n i z p rzy jemn o ś cią s p o jrzał n a zaczerwien io n ą twarz p rzewo d n icząceg o . Po tem n as tąp iło k ilk a p o k rętn y ch i b ezs en s o wn y ch p y tań o to , g d zie mies zk a i g d zie p racu je, a n as tęp n ie p ałeczk ę p rzejął J o h n Ran k in z M is s is ip i. — Z teg o , co ro zu miem, d o k to rze, n ie jes t p an o b y watelem Stan ó w Zjed n o czo n y ch Amery k i. Tach io n z n ied o wierzan iem zerk n ął n a Qu in n a. Wś ró d zeb ran y ch d zien n ik arzy ro zleg ły s ię s zmery . — Nie. — A zatem jes t p an o b cy m. — Nie d a s ię u k ry ć — wy ced ził Tach io n . Od ch y lił s ię n a o p arcie i zaczął b awić s ię k rawatem. Wy s tąp ił k o n g res men z Dak o ty Po łu d n io wej. — Czy d o s tał s ię p an n a teren k raju w s p o s ó b n ieleg aln y ? — W Wh ite San d s n ie b y ło żad n eg o u rzęd u imig racy jn eg o , zres ztą miałem wted y b ard ziej n ag lące s p rawy n a g ło wie. — Ale czy w ciąg u k o lejn y ch lat n ie wy s tąp ił p an o n ad an ie o b y watels twa amery k ań s k ieg o ? Krzes ło zazg rzy tało p o p o d ło d ze, g d y Tach io n zerwał s ię n a n o g i. — Id eale, d aj mi cierp liwo ś ć! To ab s u rd . Nie mam zamiaru s tarać s ię o o b y watels two was zeg o k raju . Po d o b a mi s ię was z ś wiat i n awet g d y b y mó j s tatek b y ł g o tó w d o p o d ró ży h ip erp rzes trzen n ej, p o zo s tałb y m tu p rzez d łu żs zy czas , p o n ieważ mam p acjen tó w, k tó rzy p o trzeb u ją o p iek i. Ale n ie mam czas u an i o ch o ty p o g rążać s ię k u u cies ze teg o żało s n eg o try b u n ału . Pro s zę k o n ty n u o wać s wo je g ierk i, ale b eze mn ie… Qu in n s iłą ś ciąg n ął g o n a k rzes ło i p rzy k ry ł mik ro fo n ręk ą. — Ró b tak d alej, a o b ejrzy s z s o b ie n as z ś wiat zza g ran ic więzien ia fed eraln eg o ! — s y k n ął. — Po g ó d ź s ię z ty m, ci lu d zie mają n ad to b ą wład zę i s ą g o to wi jej u ży ć. A teraz p rzep ro ś za s wo je zach o wan ie i zo b aczy my , co d a s ię z teg o u rato wać. Tach io n
p rzep ro s ił,
ale
n ie
wy p ad ło
to
p rzek o n u jąco .
Przes łu ch an ie
k o n ty n u o wan o , aż w k o ń cu Rich ard Nix o n p rzes zed ł d o s ed n a s p rawy . — Z teg o , co ro zu miem, d o k to rze, p ań s k a ro d zin a o p raco wała s zczep wiru s a,
k tó ry p o zb awił ży cia tak wielu n as zy ch o b y wateli. Czy mam rację? — Tak . — Słu ch am? Tach io n o d k as zln ął i p o wtó rzy ł, ty m razem wy raźn iej. — Tak . — A zatem p rzy b y ł p an … — Żeb y zap o b iec u wo ln ien iu g o w atmo s ferze. — J ak ie ma p an d o wo d y n a p o twierd zen ie ty ch s łó w? — s p y tał Ran k in . — Lo g i mo jeg o s tatk u zawierające zap is ro zmo wy z zało g ą d ru g ieg o s tatk u . — Czy mo że p an d o s tarczy ć te lo g i? — Są n a p o k ład zie s tatk u . Na p o d wy żs zen ie p o s p ies zn ie wb ieg ł u rzęd n ik i n as tąp iła k ró tk a n arad a. — Wed łu g rap o rtó w p ań s k i s tatek o k azał s ię o d p o rn y n a ws zy s tk ie p ró b y o twarcia. — Tak i o trzy mał ro zk az. — Czy wy d a p an ro zk az o twarcia, b y fu n k cjo n ariu s ze Sił Po wietrzn y ch mo g li wy d o b y ć z n ieg o lo g i? — Nie. — Przez ch wilę p atrzy li s o b ie w o czy . — Czy o trzy mam s wó j s tatek z p o wro tem, żeb y m s am mó g ł p rzy n ieś ć te lo g i? — Nie. Tach io n zn ó w o d ch y lił s ię w ty ł i wzru s zy ł ramio n ami. — I tak n iewiele b y ło b y z n ich p o ży tk u , n ie ro zmawialiś my p o an g iels k u . — A ci in n i o b cy ? Czy mo żemy ich p rzes łu ch ać? — Ran k in s k rzy wił s ię, jak b y p atrzy ł n a co ś s zczeg ó ln ie ś lis k ieg o i n iep rzy jemn eg o . — Ob awiam s ię, że n ie ży ją. — Gło s załamał mu s ię lek k o , g d y zmag ał z p o czu ciem win y , k tó re wciąż wy wo ły wały te ws p o mn ien ia. — Nie d o cen iłem u p o ru . Pró b o wali walczy ć z wiązk ą p rzech wy tu jącą, ich s tatek ro zp ad ł w atmo s ferze. — Bard zo wy g o d n ie s ię s k ład a. Tak b ard zo , iż mo żn a s ię n awet zas tan awiać, p rzy p ad k iem n ie zo s tało to tak zap lan o wan e.
s ię ich s ię czy
— To p o rażk a Śmig a d o p ro wad ziła d o u wo ln ien ia wiru s a. — Nie waż s ię o czern iać imien ia n as zeg o b o h atera! — wy k rzy k n ął Ran k in , n aty ch mias t wch o d ząc w s wó j try b k azn o d ziejs k i. — Oś wiad czam p rzed tą k o mis ją, n a o czach teg o n aro d u , że p rzy b y łeś n a n as zą p lan etę, b y s tu d io wać wy n ik i was zeg o
n ik czemn eg o ek s p ery men tu . Po zo s tali k o s mici mieli o d eg rać ro lę k amik aze, g o to wy ch zg in ąć, żeb y ś ty mó g ł o d eg rać ro lę b o h atera, ży ć p o ś ró d n as i cies zy ć s ię s zacu n k iem. Ty mczas em w tajemn icy p ró b u jes z s ab o to wać n as z k raj, wy k o rzy s tu jąc n ieb ezp ieczn y elemen t… — Nie! — Tach io n zerwał s ię n a n o g i i ws p arł ręk ami o s tó ł. — Nie ma n a ś wiecie n ik o g o , k to b ard ziej o d e mn ie żało wałb y teg o , co s ię s tało we wrześ n iu czterd zies teg o s zó s teg o . Tak , p o n io s łem k lęs k ę… Nie p o ws trzy małem s tatk u mo ich k rewn y ch , n ie o d n alazłem k u li, n ie p rzek o n ałem wład z o s k ali zag ro żen ia, n ie p o mo g łem Śmig o wi i mu s zę ży ć z tą p o rażk ą! Teraz mo g ę ty lk o zao fero wać s ieb ie… mo je talen ty i d o ś wiad czen ie, b y o d wró cić to , co s ię s tało … Tak mi p rzy k ro … tak b ard zo mi p rzy k ro … — Przerwał, b o g ło s zamarł mu w g ard le i z wd zięczn o ś cią n ap ił s ię wo d y p o d s u n iętej p rzez Qu in n a. Ciep ło i zad u ch p an u jące w s ali zd awały s ię ży wą is to tą, wijącą s ię wo k ó ł n ieg o , o d b ierającą o d d ech , aż k ręciło mu s ię w g ło wie. Siłą wo li n ak azał s o b ie s p o k ó j, p o s tan o wił, że n ie zas łab n ie. Wy jął z k ies zen i ch u s teczk ę i p rzetarł o czy , a wted y zo rien to wał s ię, że p o p ełn ił k o lejn y b łąd . M ężczy źn i w tej k u ltu rze mu s ieli u k ry wać emo cje. Właś n ie n aru s zy ł k o lejn e tab u . Zg arb ił s ię n a k rześ le. — J eś li rzeczy wiś cie żału je p an teg o , co s ię s tało , p ro s zę d o wieś ć teg o p rzed k o mis ją. Pro s zę p o d ać p ełn ą lis tę tak zwan y ch „as ó w”, k tó ry ch leczy ł p an o s o b iś cie alb o ty lk o s ły s zał o ich is tn ien iu . Nazwis k a, a w miarę mo żliwo ś ci tak że ad res y i… — Nie. — Przy s łu ży łb y s ię p an w ten s p o s ó b s wo jemu k rajo wi. — To n ie jes t mó j k raj i n ie zamierzam p o mag ać w tej n ag o n ce. — Przeb y wa p an w ty m k raju n ieleg aln ie. Niewy k lu czo n e, że w in teres ie n as zy ch o b y wateli p o win n iś my p an a d ep o rto wać. A zatem n a p an a miejs cu p rzemy ś lałb y m s wo ją o d p o wied ź b ard zo d o k ład n ie. — Nie mu s zę s ię n ad ty m zas tan awiać… Nie mo g ę złamać tajemn icy lek ars k iej. — Ko mis ja n ie ma więcej p y tań .
Przy wejś ciu d o Kap ito lu czek ał n a n ich b lad y mężczy zn a o o s try ch ry s ach twarzy . Bly th e jęk n ęła cich o i u czep iła s ię ramien ia Tach io n a. — Witaj, Hen ry — mru k n ął Qu in n , a o b cy zd ał s o b ie s p rawę, że o to s to i p rzed
n im mąż k o b iety , z k tó rą d zielił ło że o d d wó ch i p ó ł ro k u . Wy g ląd ał zn ajo mo . Tach io n wid y wał g o za k ażd y m razem, g d y łączy ł s ię z Bly th e telep aty czn ie lu b fizy czn ie. To p rawd a, zamk n ęli g o w n ieu ży wan y m k ącie u my s łu , jak n iep o trzeb n y g rat n a zak u rzo n y m s try ch u , ale jeg o u my s ł mimo ws zy s tk o wciąż zn ajd o wał s ię w p o b liżu i n ie b y ł to zb y t p rzy jemn y u my s ł. — Witaj, Bly th e. — Hen ry … M ężczy zn a zmierzy ł Tach io n a lo d o waty m wzro k iem. — J eś li p an p o zwo li, ch ciałb y m p o ro zmawiać z żo n ą. — Nie, p ro s zę, n ie zo s tawiaj mn ie! — Bly th e czep iała s ię p łas zcza Tach io n a, a o n d elik atn ie ro zwarł p alce d ło n i, n im zd o łała całk iem p o g n ieś ć materiał, i u jął jej d ło n ie. — Nie, ch y b a n ie p o zwo lę. Ko n g res men ch wy cił g o za ramię i o d ep ch n ął b ru taln ie. Po p ełn ił b łąd . Tach io n n ie b y ł wy s o k i, ale s zk o lił s ię u jed n eg o z n ajlep s zy ch n au czy cieli s amo o b ro n y n a Tak is i jeg o reak cja b y ła b ard ziej o d ru ch o wa n iż ś wiad o ma. Nie zawracał s o b ie g ło wy zawiło ś ciami s ztu k walk i, p o p ro s tu wy rzu cił w g ó rę k o lan o , u d erzając v an Ren s s aelera w jąd ra, a g d y p rzeciwn ik zg iął s ię wp ó ł, o b cy waln ął g o p ięś cią w twarz. Ko n g res men zwalił s ię n a ch o d n ik , a Tach io n p o s s ał k o s tk i p alcó w. Bly th e p atrzy ła wo k ó ł ro zb ieg an y m wzro k iem, a Qu in n mars zczy ł b rwi n iczy m b iało wło s y Zeu s . Kilk a o s ó b p o d b ieg ło , b y p o mó c k o n g res men o wi. Prawn ik p ierws zy o trząs n ął s ię z s zo k u i s zy b k o s p ro wad ził ich ze s ch o d ó w. — To b y ł cio s p o n iżej p as a — b u rk n ął, zatrzy mu jąc tak s ó wk ę. — To n ies p o rto we k o p ać k o g o ś w jaja. — Nie in teres u je mn ie s p o rt. Walczy s ię p o to , żeb y wy g rać. — J eś li tak p o s tęp u je s ię n a was zej p lan ecie, to mu s i b y ć d ziwn y ś wiat. — Qu in n zn ó w b u rk n ął p o d n o s em. — A g d y b y ś my jes zcze mieli za mało k ło p o tó w, to Hen ry n a p ewn o p o zwie p an a o czy n n ą n ap aś ć i u s zk o d zen ie ciała. — A zatem u zn ajmy , że n ad al b ęd ziemy k o rzy s tać z two ich u s łu g , Pres co tt. — Bly th e u n io s ła ręk ę z ramien ia Tach io n a. Sied ziała n a ty ln y m fo telu , wciś n ięta p o międ zy o b u mężczy zn , a Tach io n czu ł, że wciąż d rży n a cały m ciele. — M o że p o win n aś zło ży ć p o d an ie o ro zwó d . Nie wiem, czemu jes zcze teg o n ie zro b iłaś . — Ze wzg lęd u n a d zieci. Wied ziałam, że jeś li ro zwio d ę s ię z Hen ry m, ju ż n ig d y
ich n ie zo b aczę. — Ale teraz to p rzemy ś l. — Do k ąd jed ziemy ? — Do M ay flo wer. Ład n y h o tel, n a p ewn o wam s ię s p o d o b a. — Lep iej jed źmy n a d wo rzec. Wracamy d o d o mu . — Od rad zam. Przeczu cie mó wi mi, że to jes zcze n ie k o n iec, a o n o rzad k o s ię my li. — Przecież ju ż zło ży liś my zezn an ia. — Ale teraz mają p rzes łu ch ać jes zcze Earla i J ack a, a Hars tein mu s i zło ży ć p o wtó rn e zezn an ia. Niewy k lu czo n e, że wezwą was p o n o wn ie, żeb y co ś d o p recy zo wać. Zaczek ajmy n a o ficjaln y k o n iec. J eś li s ię n ie my lę, to o s zczęd zicie s o b ie jeżd żen ia w tę i z p o wro tem. Tach io n n iech ętn ie p rzy zn ał mu rację. Op arł s ię n a fo telu i zap atrzy ł w o k n o . W n ied zielę wieczo rem miał ju ż s erd eczn ie d o ś ć Was zy n g to n u , d o ś ć h o telu i d o ś ć p o n u ry ch p rzewid y wań Qu in n a. Bly th e p ró b o wała u d awać, że p rzy jech ali tu n a ro man ty czn e wak acje i ciąg ała g o za s o b ą p o cały m mieś cie, b y o g ląd ać marmu ro we b u d y n k i i jak ieś p o s ąg i, ale jej fan tazja ro zp ad ła s ię n a k awałk i w p iątek wieczo rem, g d y Dav id zo s tał o s k arżo n y o o b razę Ko n g res u , a jeg o s p rawę p rzek azan o d o ro zp atrzen ia wielk iej ławie p rzy s ięg ły ch . Ch ło p ak s ied ział w ich ap artamen cie, mio tając s ię p o międ zy wiarą we włas n ą n iewin n o ś ć a s trach em, że zo s tan ie s k azan y . Dru g a mo żliwo ś ć zd awała s ię b ard ziej p rawd o p o d o b n a, p o n ieważ za d ru g im razem p o two rn ie o b raził k o mis ję, p o ró wn u jąc ich d o h itlero ws k iej k lik i. Klimat p o lity czn y n ie b y ł o b ecn ie zb y t łag o d n y . Tach io n n a zmian ę p acy fik o wał Dav id a i jeg o mo rd ercze p lan y wo b ec k o mis ji i u s p o k ajał Bly th e, k tó ra właś ciwie s traciła zn ajo mo ś ć an g iels k ieg o i mó wiła wy łączn ie p o n iemieck u . W d o d atk u ich ap artamen t p rzeży wał p rawd ziwe o b lężen ie. Zews ząd d o b ijali s ię d zien n ik arze, k tó ry ch n ie o d s tras zy ł n awet d ras ty czn y lo s k o leg i, k tó reg o Bly th e o b lała g o rącą k awą, g d y p ró b o wał wejś ć d o ś ro d k a, u d ając p raco wn ik a o b s łu g i h o telo wej. Ty lk o Qu in n miał p rawo ws tęp u d o tej fo rtecy , a eman o wał tak im p es y mizmem, że Tach io n miał o ch o tę wy p ch n ąć g o p rzez o k n o . Teraz, g d y n a ws ch o d zie zaczy n ał ró żo wieć ś wit, leżał, n as łu ch u jąc ró wn eg o b icia s erca Bly th e i cich eg o o d d ech u , g d y leżała p rzy tu lo n a d o n ieg o . Tej n o cy k o ch ali s ię d łu g o i g o rączk o wo , jak b y o b awiała s ię, że g o traci. On też s ię zan iep o k o ił, p o n ieważ o d k ry ł p rzy ty m p o ważn y p rzeciek p o międ zy p o s zczeg ó ln y mi o s o b o wo ś ciami. Pró b o wał n amó wić Bly th e, b y zb u d o wała n o wą o s ło n ę, ale b y ła n a to zb y t
ro ztrzęs io n a. Ty lk o o d p o czy n ek i s p o k ó j mo g ły ją p rzy wró cić d o ró wn o wag i, Tach io n p rzy s iąg ł więc, że n iezależn ie o d p o czy n ań k o mitetu jes zcze teg o d n ia wy jad ą z Was zy n g to n u . O p ierws zej w n o cy wy rwało g o z łó żk a ło mo tan ie d o d rzwi. Os zo ło mio n y , n ie p o my ś lał n awet, b y p o s zu k ać s zlafro k a, p o p ro s tu o win ął s ię n arzu tą i p o d s zed ł d o d rzwi. Stał tam Qu in n , a wy raz jeg o twarzy s p rawił, że Tach io n n aty ch mias t o trząs n ął s ię z s en n o ś ci. — Co s ię s tało ? — Najg o rs ze? Brau n was s p rzed ał. — Hę? — Sp rzy jający ś wiad ek . Rzu cił was n a p o żarcie wilk o m, b y le ty lk o rato wać s ieb ie. — Tach io n o p ad ł n a k rzes ło . — To n ie ws zy s tk o . Zn ó w ch cą p rzes łu ch ać Bly th e. — Kied y ? Po co ? — J u tro , zaraz p o Earlu . J ack b ard zo s k ru p u latn ie o d n o to wał, że o p ró cz v o n Brau n a i Ein s tein a, i res zty ty ch jajo g ło wy ch , wch ło n ęła tak że two je ws p o mn ien ia. Ch cą p o zn ać n azwis k a in n y ch as ó w, a jeś li n ie b ęd ą mo g li ich wy d o b y ć o d cieb ie, to wezmą s ię za n ią. — Nic im n ie p o wie. — M o że p ó jś ć d o więzien ia. — Nie… to n iemo żliwe… p rzecież jes t k o b ietą. Ad wo k at ty lk o p o trząs n ął g ło wą. — Zró b co ś . Ty tu jes teś p rawn ik iem. To ja o d mó wiłem zezn ań , n iech mn ie zamk n ą. — J es t jes zcze jed n a mo żliwo ś ć. — J ak a? — Po wied z im to , co ch cą u s ły s zeć. — Nie ma tak iej mo żliwo ś ci. Nie d o p u ś ć d o teg o , b y ją tam wezwali. Stars zy mężczy zn a wes tch n ął p rzeciąg le i p o d rap ał s ię p o g ło wie, aż b iałe wło s y s tan ęły mu n a s zto rc, n iczy m k o lce ro zzło s zczo n eg o jeżo zwierza. — Zo b aczę, co d a s ię zro b ić.
Nie d ało s ię zro b ić n ic i we wto rek ran o b y li z p o wro tem n a Kap ito lu . Earl wmas zero wał d o ś ro d k a, p o wo łał s ię n a p iątą p o p rawk ę i wy mas zero wał z min ą p ełn ą g łęb o k iej p o g ard y . Po k o mis ji p ełn ej b iały ch lu d zi n ie s p o d ziewał s ię n iczeg o d o b reg o i n ie b y ł zas k o czo n y . Po tem n ad es zła k o lej n a Bly th e. Tach io n ws zed ł wraz z n ią. Dwó ch s trażn ik ó w p rzy d rzwiach p ró b o wało g o zatrzy mać. Wied ział, że p o s tęp u je n ies p rawied liwie, o d g ry wając s ię n a n iewłaś ciwy ch o s o b ach , ale p ró b a ro zd zielen ia g o z Bly th e k o mp letn ie zb u rzy ła jeg o s amo k o n tro lę. Bru taln ie ch wy cił ich u my s ły i k azał im zas n ąć — o b aj zach rap ali, jes zcze zan im u p ad li n a p o d ło g ę. Ten p o k az mo cy zro b ił s iln e wrażen ie n a k ilk u o b s erwato rach i s zy b k o zn aleźli mu miejs ce z ty łu s ali p o międ zy d zien n ik arzami. Pró b o wał u s iąś ć o b o k Bly th e, ale ty m razem zain terwen io wał Qu in n . — Nie, two ja o b ecn o ś ć zad ziałałab y jak czerwo n a p łach ta n a b y k a. Zajmę s ię n ią. — Nie ch o d zi ty lk o o te k wes tie p rawn e. J ej u my s ł… jes t teraz b ard zo k ru ch y . — Ws k azał g ło wą n a Ran k in a. — Nie p o zwó l mu n ią p o miatać. — Sp ró b u ję. — Ko ch an a. — Po ło ży ł jej d ło n ie n a ramio n ach . Wy d ały mu s ię k o ś cis te i ch u d e, a g d y u n io s ła twarz, jej o czy wy g ląd ały jak d wa ciemn e s iń ce w b lad ej twarzy . — Pamiętaj, ich wo ln o ś ć i b ezp ieczeń s two zależy o d cieb ie. Nic im n ie mó w, p ro s zę. — Nie martw s ię, n ie p o wiem — o d p arła z mo cą, jak b y wró cił jej cień d awn ej s iły . — To tak że mo i p acjen ci. Patrzy ł, jak Bly th e o d ch o d zi, ws p ierając s ię lek k o n a ramien iu Qu in n a, i n ag le ch wy cił g o s trach . Ch ciał p o b iec za n ią, o b jąć ją raz jes zcze. Zas tan awiał s ię, czy b y ła to man ifes tacja jeg o ch ao ty czn y ch zd o ln o ś ci p rek o g n icy jn y ch , czy ty lk o wp ły w jej ro zd y g o tan eg o u my s łu ? — Pan i v an Ren s s aeler, n a p o czątek ch cielib y ś my u s talić ch ro n o lo g ię wy d arzeń — o zn ajmił Ran k in . — Do b rze. — Kied y o d k ry ła p an i, że p o s iad a n ad n atu raln e mo ce? — W lu ty m 1 9 4 7 ro k u . — A k ied y o p u ś ciła p an i s wo jeg o męża, k o n g res men a Hen ry 'eg o v an Ren s s aelera? — Z n acis k iem wy mó wił s ło wo „k o n g res men a”, zerk ając p rzy ty m n a s wo ich k o leg ó w, b y zo b aczy ć ich reak cję. — Nie o p u ś ciłam, to o n wy rzu cił mn ie z d o mu . — Có ż, mo że d lateg o , że ro man s o wała p an i z in n y m mężczy zn ą, k tó ry w d o d atk u
n ie jes t n awet czło wiek iem? — To n iep rawd a! — wy k rzy k n ęła Bly th e. — Pro tes tu ję! — zawo łał w tej s amej ch wili Qu in n . — To n ie s p rawa ro zwo d o wa… — Nie ma p an żad n y ch p o d s taw, b y p ro tes to wać, p an ie Qu in n . Po zwo lę też p rzy p o mn ieć p an u , że n as za k o mis ja u zn aje czas em za s to s o wn e zb ad ać tak że h is to rię o b ro ń có w. Kto ś mó g łb y s ię zas tan awiać, d laczeg o p o s tan o wił p an rep rezen to wać wro g ó w n as zeg o n aro d u . — Po n ieważ p rawo an g lo s as k ie p rzewid u je wy raźn ie, iż o s k arżo n y mo że k o rzy s tać z p o mo cy k o g o ś , k to o ch ro n i g o p rzed s tras zliwą p o tęg ą rząd u fed eraln eg o … — Dzięk u ję, p an ie Qu in n , ale n ie p o trzeb a n am tu wy k ład u z filo zo fii p rawa — p rzerwał p rzewo d n iczący Wo o d . — Pan ie Ran k in , p ro s zę k o n ty n u o wać. — Dzięk u ję, p an ie p rzewo d n iczący . Zo s tawmy to n a razie. Kied y zo s tała p an i czło n k in ią tak zwan ej „Czwó rk i As ó w”? — Ch y b a w marcu . — Czterd zies teg o s ió d meg o ? — Tak . Arch ib ald wy jaś n ił mi, że mo g łab y m wy k o rzy s tać s wo ją mo c, b y zach o wać b ezcen n ą wied zę, i s k o n tak to wał s ię z k ilk o ma u czo n y mi. Zaczęłam… — Wy s y s ać im u my s ły . — To n ie d ziała w ten s p o s ó b . — Czy ż to n ie o b rzy d liwe, tak p o żerać czy jąś wied zę i zd o ln o ś ci n iczy m jak iś wamp ir? Po za ty m to o s zu s two . Natu ra n ie o b d arzy ła p an i wy b itn y m u my s łem, n ie o s iąg n ęła p an i s wo jej wied zy za p o mo cą n au k i i p racy . Pan i p o p ro s tu o k rad a in n y ch . — Ws zy s cy ci lu d zie d o b ro wo ln ie wy razili zg o d ę. Nig d y n ie zro b iłab y m teg o b ez p o zwo len ia. — A czy k o n g res men v an Ren s s aeler u d zielił p an i p o zwo len ia? Tach io n u s ły s zał, że g ło s k o b iety ro b i s ię n iżs zy , jak b y mó wiła p rzez ś ciś n ięte g ard ło . — To co in n eg o . Wted y jes zcze n ie u miałam teg o k o n tro lo wać… Sch o wała twarz w d ło n iach . — A zatem p rzejd źmy d alej. Do s zliś my d o mo men tu , g d y o p u ś ciła p an i s weg o męża i d zieci — d o d ał k o n wers acy jn y m to n em, jak b y p rzez wzg ląd n a in n y ch
czło n k ó w k o mis ji. — Uważam to za s k an d aliczn e, b y k o b ieta w ten s p o s ó b wy rzek ała s ię s wej n atu raln ej ro li. Ale to o czy wiś cie n a marg in es ie… — Nie o p u ś ciłam s wo jej ro d zin y — p rzerwała Bly th e. — Seman ty k a. — Ran k in zb y ł ją lek ceważąco . — Kied y to b y ło ? Bly th e zg arb iła s ię w k rześ le. — Dwu d zies teg o trzecieg o s ierp n ia 1 9 4 7 ro k u . — A g d zie mies zk ała p an i o d teg o czas u ? — Bly th e milczała. — Pro s zę o d p o wied zieć. Zg o d ziła s ię p an i o d p o wiad ać n a p y tan ia k o mis ji. Nie mo że s ię p an i teraz wy co fać. — Przy Cen tral Park Wes t, p o d n u merem s to s ied emn as ty m. — A d o k o g o n ależy d o mies zk an ie? — Do d o k to ra Tach io n a — s zep n ęła. Wś ró d d zien n ik arzy p o n ió s ł s ię s zmer — Bly th e i Tach io n b ard zo k ry li s ię ze s wo im związk iem. Ty lk o p o zo s tała tró jk a as ó w i Arch ib ald Ho lmes wied zieli o ich s y tu acji. — A zatem p o k rad zieży u my s łu s weg o męża o p u ś ciła g o p an i i zamies zk ała z o b cy m z in n ej p lan ety , n a k tó rej s two rzo n o wiru s , d zięk i k tó remu zy s k ała p an i te mo ce. Ws zy s tk o u k ład a s ię w s p ó jn y o b razek . — Ko n g res men p o ch y lił s ię i ry k n ął: — Pro s zę s łu ch ać u ważn ie i o d p o wiad ać n a p y tan ia, b o p an i s y tu acja jes t n ie d o p o zazd ro s zczen ia! Czy wch ło n ęła p an i u my s ł i ws p o mn ien ia d o k to ra Tach io n a. — T-tak … — I p raco wała p an i z n im? — Tak . — J ej o d p o wied zi b y ły led wie s ły s zaln e. — I p rzy zn aje p an i, że Arch ib ald Ho lmes s two rzy ł zes p ó ł Czwó rk i As ó w jak o g ru p ę s ab o taży s tó w, k tó rej zad an iem s o ju s zn ik ó w Stan ó w Zjed n o czo n y ch ?
b y ło
p o d k o p y wać
p o zy cję
lo jaln y ch
Bly th e o b ró ciła s ię n a k rześ le. Dło n ie zacis n ęły s ię g o rączk o wo wo k ó ł o p arcia, wzro k d es p erack o węd ro wał p o zatło czo n ej s ali. J ej twarz wy k rzy wiała s ię k o n wu ls y jn ie, jak b y p ró b u jąc p rzy b rać in n e ry s y , jej u my s ł emito wał b iały s zu m. Tach io n p o czu ł, że wwierca mu s ię w mó zg , i s zy b k o p o d n ió s ł o s ło n y . — Czy p an i mn ie s łu ch a? Lep iej, żeb y tak b y ło . Zaczy n am p o d ejrzewać, że p an i wamp irze mo ce s tan o wią zag ro żen ie d la n as zeg o k raju . M o że lep iej b ęd zie ws ad zić p an ią d o więzien ia, zan im s p rzed a p an i s k rad zio n ą wied zę wro g o m n as zeg o n aro d u . Bly th e trzęs ła s ię tak g wałto wn ie, że led wie mo g ła u s ied zieć n a k rześ le, łzy s p ły wały jej p o twarzy . Tach io n zerwał s ię n a n o g i i zaczął p rzecis k ać s ię p rzez tłu m
o d d zielający g o o d ś wiad k a. — Nie, p ro s zę… Zo s tawcie mn ie! — Ko b ieta o b jęła s ię ręk ami i zaczęła k o ły s ać s ię ry tmiczn ie. — Pro s zę p o d ać n azwis k a! — Do b rze… d o b rze — wy k rztu s iła. Ran k in u s iad ł z p o wro tem n a k rześ le, wy s tu k u jąc d łu g o p is em k ró tk i, triu mfaln y ry tm. — Po p ierws ze, Cro y d … Tach io n miał wrażen ie, że czas zwo ln ił, ro zciąg n ął s ię w n ies k o ń czo n o ś ć, p rawie że s tan ął. Od Bly th e wciąż d zieliło g o k ilk a rzęd ó w lu d zi, a o n p o d jął d ecy zję w tej n ies k o ń czen ie d łu g iej s ek u n d zie. J eg o u my s ł wy s trzelił n ap rzó d , p rzy g ważd żając u my s ł Bly th e jak mo ty la. Ko b ieta zamilk ła g wałto wn ie, zak rztu s iła s ię, jak b y p ró b u jąc ch wy cić o d d ech . M iał wrażen ie, że trzy ma p łatek ś n ieg u alb o jak ąś d elik atn ą s zk lan ą rzeźb ę. Po czu ł, jak cała k o n s tru k cja u my s łu ro zp ad a s ię n iczy m d o mek z k art, a p o tem Bly th e ru n ęła g d zieś w d ó ł, w jak ąś ciemn ą i s tras zliwą s tu d n ię. Po zo s tałe o s o b o wo ś ci, wres zcie u wo ln io n e z n iewo li, wp ad ły w amo k . Ch ich o tały , p ap lały , p o zo wały , wy g łas zały wy k ład y , zd awało s ię, że mk n ą p o jej n erwach cen traln y ch , aż całe ciało k o b iety zad rg ało jak o s zalała p acy n k a. Wy lały s ię z n iej p o to k i s łó w, matematy czn e fo rmu łk i, wy k ład y p o n iemieck u , s tare s p o ry p o międ zy Tellerem i Op p en h eimerem, p rzemo wy n a wiecach i tak izjań s k ie frazy , ws zy s tk o wy mies zan e w jed n y m k ip iący m k o tle.
wy b o rczy ch
Gd y ty lk o p o czu ł, że o s ło n a s ię ro zp ad a, wy p u ś cił Bly th e, ale b y ło ju ż za p ó źn o . Od p y ch ał n a b o k i k rzes ła i lu d zi, aż w k o ń cu p rzy p ad ł d o n iej i złap ał ją w o b jęcia. W s ali zap an o wał ch ao s . Wo o d walił mło tk iem w s tó ł, rep o rterzy k rzy czeli i p rzep y ch ali s ię n ap rzó d , a Bly th e wciąż trajk o tała. Tach io n s ięg n ął k u n iej i s iłą wo li o d eb rał jej p rzy to mn o ś ć. Bezwład n ie zwis ła w jeg o ramio n ach , a w s ali zap ad ła u p io rn a cis za. — Zak ład am, że k o mis ja n ie ma więcej p y tań ? — J eg o g ło s zab rzmiał ch rap liwie, b ijąca z n ieg o n ien awiś ć b y ła p rawie n amacaln a. Dziewięciu mężczy zn p o ru s zy ło s ię n ies p o k o jn ie. W k o ń cu Nix o n led wie s ły s zaln y m g ło s em wy mamro tał: — Nie ma więcej p y tań .
Kilk a g o d zin p ó źn iej s ied ział w mies zk an iu , k o ły s ząc Bly th e w ramio n ach i mru cząc u s p o k ajająco , jak b y p rzemawiał d o k tó reg o ś ze s wy ch n ajmło d s zy ch
k u zy n ó w. Umy s ł miał o b o lały o d ciąg ły ch wy s iłk ó w, b y p rzy wró cić jej zd ro wie, żad n a p ró b a n ie zak o ń czy ła s ię ch o ćb y n ajmn iejs zy m s u k ces em. Czu ł s ię mło d y i b ezrad n y , miał o ch o tę walić p iętami w p o d ło g ę i wrzes zczeć jak cztero latek . W wy o b raźn i p o jawiły s ię s zy d ercze ws p o mn ien ia o jca: wielk ieg o , wy s o k ieg o i p o tężn eg o . On miał zaró wn o o d p o wied n ie u miejętn o ś ci, jak i n atu raln y talen t, b y leczy ć tak ie p rzy p ad ło ś ci. Ale o n zn ajd o wał s ię teraz o s etk i lat ś wietln y ch s tąd i n ie wied ział n awet, g d zie p o d ział s ię jeg o s y n marn o trawn y i s p ad k o b ierca. Ro zleg ło s ię p u k an ie d o d rzwi. Tach io n o p arł b ezwład n y ciężar n a lewy m ramien iu i p o wló k ł s ię d o d rzwi. Co fn ął s ię o d ru ch o wo , g d y d o s trzeg ł za d rzwiami d wó jk ę p o licjan tó w i p o s tać o k u tan ą p łas zczem. Hen ry v an Ren s s aeler u n ió s ł p o s in iaczo n ą twarz i s p o jrzał n a Tach io n a. — Przy s zed łem, b y zab rać mo ją żo n ę d o s zp itala. M am tu n ak az s ąd o wy . Pro s zę n am ją wy d ać. — Nie, n ie… n ie ro zu miecie. Teraz ty lk o ja mo g ę jej p o mó c. Nie o d b u d o wałem jes zcze k o n s tru k cji, ale d am rad ę. Po trzeb a ty lk o tro ch ę czas u . Po tężn ie zb u d o wan i fu n k cjo n ariu s ze wy s tąp ili n ap rzó d i d elik atn ie, lecz n ieu s tęp liwie wy rwali Bly th e z jeg o o b jęć. Po ty k ając s ię, ru s zy ł za n imi p o s ch o d ach . Bly th e zwis ała b ezwład n ie w ramio n ach p o licjan ta. Van Ren s s aeler n ie p ró b o wał jej n awet d o tk n ąć. — Ty lk o tro ch ę czas u ! — Tach io n p łak ał. — Pro s zę, d ajcie mi tro ch ę czas u . W k o ń cu p ad ł n a k o lan a, czep iając s ię b arierk i, g d y p rzy b y s ze zn ik n ęli za d rzwiami d o b u d y n k u .
Od k ąd zamk n ęli ją w s zp italu , wid ział ją ty lk o raz. Ap elacja d o ty cząca d ep o rto wan ia g rzęzła w k o lejn y ch s ąd ach , aż w k o ń cu , wid ząc, że zb liża s ię k o n iec, Tach io n p o jech ał d o p ry watn eg o s an ato riu m n a p ó łn o c o d No weg o J o rk u . Nie wp u ś cili g o d o p o k o ju . M ó g ł co p rawd a zmien ić ich d ecy zję, man ip u lu jąc u my s łami, ale o d czas u tamteg o s tras zn eg o d n ia n ie b y ł w s tan ie u ży wać s wo ich mo cy . A zatem ty lk o zajrzał p rzez n iewielk ie o k ien k o wy cięte w ciężk ich d rzwiach i s p o jrzał n a k o b ietę, k tó rej ju ż n ie p o zn awał. Wło s y o p ad ały jej w s trąk ach n a wy k rzy wio n ą s p azmami twarz, a o n a ch o d ziła w k ó łk o p o maleń k im p o k o ik u , wciąż wy g łas zając wy k ład y . Gło s miała n is k i i o ch ry p ły , n ajwy raźn iej s tru n y g ło s o we zo s tały u s zk o d zo n e ciąg ły m o b n iżan iem g ło s u d o męs k ieg o temb ru .
Nie mo g ąc s ię p o ws trzy mać, s ięg n ął telep aty czn ie, ale ch ao s jej u my s łu zep ch n ął g o z p o wro tem. Co g o rs za, n a jed n o k ró tk ie mg n ien ie zo b aczy ł tam Bly th e, wo łającą o p o mo c z jak iejś u k ry tej g łęb i. Zalało g o tak s tras zliwe p o czu cie win y , że p rzez k ilk a min u t wy mio to wał w łazien ce, tak jak b y to rs je mo g ły o czy ś cić jeg o d u s zę. Pięć ty g o d n i p ó źn iej zn alazł s ię n a p o k ład zie s tatk u p ły n ąceg o d o Liv erp o o lu .
— Le pauvre — p o wied ziała jak aś p u lch n a k o b ieta, s p aceru jąca p o p ark u z d wiema d ziewczy n k ami. Zatrzy mała s ię p rzed zg arb io n ą p o s tacią, p o g rzeb ała w to reb ce i wy jęła mo n etę, k tó ra z g łu ch y m s tu k o tem wp ad ła d o fu terału . Po tem wzięła d zieci za ręce i ru s zy ła w d ro g ę. Tach io n p o d n ió s ł mo n etę b ru d n y mi p alcami. Nie b y ła warta zb y t wiele, ale mó g ł za to k u p ić k o lejn ą b u telk ę win a i k o lejn ą n o c zap o mn ien ia. Ws tał, s ch o wał in s tru men t, p o d n ió s ł lek ars k ą to rb ę i ws u n ął g azetę p o d p łas zcz. Tej n o cy mó g ł ją wy k o rzy s tać jak o o k ry cie. Po s tawił k ilk a ch wiejn y ch k ro k ó w, a p o tem zn ó w s ię zatrzy mał. Przeło ży ł o b a b ag aże d o jed n ej ręk i i p o raz o s tatn i s p o jrzał n a n ag łó wek . Zimn y , ws ch o d n i wiatr b ezlito ś n ie s zarp ał p ap ier. Tach io n p u ś cił g azetę, k tó ra z s zeles tem p o leciała w ty ł. Ru s zy ł p rzed s ieb ie, n ie p atrząc, g d zie s ię zatrzy mała, trzep o cząc s amo tn ie, zaczep io n a o żelazn e n o g i ławeczk i. M o że i b y ło zimn o , ale miał n ad zieję, że win o mu p o mo że.
Interludium nr 1
za: Czerwone asy, czarne lata, „New Rep u b lic”, maj 1 9 7 7
ELIZABETH H. CROFTON Od tamtej p amiętn ej ch wili w 1 9 5 0 ro k u , g d y p o d czas s ły n n ej p rzemo wy w Wh eelin g s en ato r J o s ep h R. M cCarth y o zn ajmił: „M am w ręk u lis tę p ięćd zies ięciu s ied miu d zik ich k art, k tó re w tajemn icy ży ją i d ziałają d ziś w Stan ach Zjed n o czo n y ch Amery k i”, n ie b y ło wątp liwo ś ci, że s en ato r z Wis co n s in n a d o b re zas tąp ił an o n imo wą k o mis ję HUAC jak o g łó wn a twarz an ty k arto wej h is terii, k tó ra ws trząs n ęła k rajem w latach p ięćd zies iąty ch . HUAC mo g ła s o b ie p rzy p is ać g łó wn e zas łu g i w zd y s k red y to wan iu i zn is zczen iu g ru p y „Eg zo ty czn y ch Demo k rató w”, zwan y ch też „Czwó rk ą As ó w”, n ajważn iejs zeg o s y mb o lu d ziałan ia wiru s a (o czy wiś cie, n a k ażd eg o as a p rzy p ad ało d zies ięciu d żo k eró w, ale, p o d o b n ie jak czarn o s k ó rzy , h o mo s ek s u aliś ci i wariaci, n ależeli o n i d o g ru p y n iewid zialn y ch lu d zi, k o n s ek wen tn ie ig n o ro wan y ch p rzez s p o łeczeń s two , k tó re wo lało b y o n ich zap o mn ieć). Gd y ro zb ito Czwó rk ę As ó w, wiele o s ó b u ważało , że cy rk d o b ieg ł k o ń ca. M y lili s ię. Przed s tawien ie miało s ię d o p iero zacząć, a J o e M cCarth y b y ł d y rek to rem teg o cy rk u . Po lo wan ie n a „Czerwo n y ch As ó w” n ie p rzy n io s ło żad n y ch s p ek tak u larn y ch s u k ces ó w n a miarę o d k ry ć HUAC, jed n ak d ziałan ia M cCarth y 'eg o d o tk n ęły zn aczn ie więcej lu d zi i w p rzeciwień s twie d o efemery czn eg o zwy cięs twa HUAC miały d łu g o falo we s k u tk i. Sen ack a Ko mis ja d o s p raw As ó w i Zas o b ó w An alo g iczn y ch (SKAZA) p rzy s zła n a ś wiat w 1 9 5 2 ro k u jak o o wo c mccarth o ws k ich p o lo wań , ale o s tateczn ie wes zła n a s tałe w s tru k tu ry Sen atu . Po p ewn y m czas ie SKAZA, p o d o b n ie jak HUAC, s tała s ię cien iem s amej s ieb ie i k ilk a d ek ad p ó źn iej, p o d p rzewo d n ictwem tak ich lu d zi jak Hu b ert Hu mp h rey , J o s ep h M o n to y a i Greg g Hartman n wy ewo lu o wała w zu p ełn ie in n e zwierzę leg is lacy jn e, jed n ak SKAZA p o d p rzewo d n ictwem M cCarth y 'eg o b y ła d o k ład n ie ty m, co s u g ero wała jej n azwa. W latach 1 9 5 2 -1 9 5 6 p o n ad d wieś cie o s ó b o trzy mało wezwan ia n a p rzes łu ch an ie,
częs to ty lk o n a p o d s tawie d o n ies ień an o n imo wy ch in fo rmato ró w mó wiący ch o rzek o my ch d emo n s tracjach u miejętn o ś ci as o wy ch . By ło to p rawd ziwe ws p ó łczes n e p o lo wan ie n a czaro wn ice, a ś wiad k o wie, k tó ry ch J o e „Ty ln y Strzelec” wezwał d o s tawien ia s ię p rzed s wo im o b liczem za s am fak t b y cia as em, p o d o b n ie jak ich d u ch o wi p rzo d k o wie o s ąd zan i w Salem, n ie mieli s zan s u d o wo d n ić s wo jej n iewin n o ś ci. J ak mo żn a d o wieś ć, że n ie u mie s ię latać? Żad n a z o fiar SKAZA n ie zd o łała u d zielić s aty s fak cjo n u jącej o d p o wied zi n a zad awan e p y tan ia. A czarn a lis ta zaws ze b y ła o twarta d la ty ch , k tó ry ch zezn an ia p o zo s tawiały co ś d o ży czen ia. Najtrag iczn iejs zy lo s s p o tk ał ty ch , k tó rzy rzeczy wiś cie b y li o fiarami d zik iej k arty i o twarcie p rzy zn ali s ię d o teg o p rzed k o mis ją. Najb ard ziej p rzejmu jąca z n ich b y ła ch y b a s p rawa Timo th y 'eg o Wig g in s a, czy też Pan a Tęczy , p o n ieważ p o d tak im p s eu d o n imem wy s tęp o wał n a s cen ie. „J eś li ja jes tem as em, to n ie ch ciałb y m zo b aczy ć d wó jk i”, p o wied ział Wig g in s p rzed k o mis ją w 1 9 5 3 ro k u i o d teg o czas u s ło wo „d wó jk a” wes zło d o p o ws zech n eg o u ży cia jak o o k reś len ie as a, k tó reg o mo ce b y ły ab s u rd aln e lu b b ezu ży teczn e. Z p ewn o ś cią s tało s ię tak w p rzy p ad k u Wig g in s a — p u lch n eg o , k ró tk o wzro czn eg o , n ies p ełn a p ięćd zies ięcio letn ieg o k ab areciarza. Nies zk o d liwa mo c p o zwalająca zmien iać k o lo r s k ó ry wy win d o wała jeg o n azwis k o n a d ru g ie miejs ce n a p lak atach rek lamu jący ch wieczo ry k ab areto we w mały ch res o rtach n arciars k ich w Cats k ill, g d zie g rał n a u k u lele i ch wiejn y m fals etem ś p iewał p o p u larn e s zlag iery jak Red, Red Robin, Yellow Rose of Texas czy Wild Card Blues, p rzy k ażd y m z n ich o d p o wied n io zmien iając b arwę. As czy d wó jk a, k o mis ji b y ło ws zy s tk o jed n o , Pan Tęcza n ie mó g ł liczy ć n a lito ś ć ze s tro n y M cCarth y 'eg o an i SKAZA. Wp is an y n a czarn ą lis tę, n ie mo g ąc d o s tać an g ażu , Wig g in s p o wies ił s ię w mies zk an iu s wo jej có rk i w Bro n x ie, n iecałe cztern aś cie mies ięcy p o zło żen iu zezn an ia. In n e o fiary k o mis ji s p o tk ał ró wn ie p o n u ry lo s — p o wp is ie n a czarn ą lis tę s tracili p racę i d o b rze zap o wiad ające s ię k ariery , o d es zli o d n ich p rzy jaciele i małżo n k o wie, częs to s tracili też p rawa d o o p iek i n ad d ziećmi w co raz częs ts zy ch s p rawach ro zwo d o wy ch . W s zczy to wej fazie d ziałan ia SKAZA o d k ry to p rzy n ajmn iej d wu d zies tu d wó ch as ó w (s am M cCarth y ch walił s ię liczb ą d wu k ro tn ie więk s zą, ale wliczał w to wiele s p raw, g d zie rzek o me „mo ce” s twierd zo n o jed y n ie n a p o d s tawie p o g ło s ek , b ez ch o ćb y cien ia d o wo d u ), w ty m tak n ieb ezp ieczn e p rzy p ad k i jak g o s p o d y n i d o mo wa z Qu een s , k tó ra lewito wała p o d czas s n u , mary n arz, k tó ry p o trafił
zag o to wać wo d ę w wan n ie, wk ład ając d o n iej ręce, i n au czy cielk a z Filad elfii zmu to wan a w is to tę ziemn o wo d n ą (k o b ieta u k ry wała s k rzela p o d u b ran iem aż d o d n ia, g d y zd rad ziła s wo je zd o ln o ś ci, ws k ak u jąc d o wo d y , b y u rato wać to n ące d zieck o ), a n awet p rzy p ad ek wło s k ieg o s p rzed awcy zad ziwiającą zd o ln o ś ć wy d łu żan ia wło s ó w s iłą wo li.
warzy w, k tó ry
p o s iad ł
Tak en erg iczn e tas o wan ie k art d o p ro wad ziło w k o ń cu d o wy k ry cia k ilk u as ó w w p ełn i zas łu g u jący ch n a to mian o , w ty m Lawren ce'a Hag u e'a, mak lera o zd o ln o ś ciach telep aty czn y ch , k tó reg o zezn an ia wy wo łały p an ik ę n a Wall Street, alb o tak zwan ej „k o b iety -p an tery ” z Weeh awk en , k tó rej metamo rfo za p rzed k amerami p rzeraziła k in o man ó w w cały m k raju . A n awet ws zy s tk o to b lad ło w p o ró wn an iu z p rzy p ad k iem tajemn iczeg o mężczy zn y zatrzy man eg o p o d czas o k rad an ia cen tru m d iamen tó w w No wy m J o rk u ; p rzes tęp ca miał k ies zen ie wy p ch an e k lejn o tami i amfetamin ą. Niezn an y as wy k azał s ię reflek s em cztero k ro tn ie s zy b s zy m n iż u n o rmaln eg o czło wiek a, a tak że n iezwy k łą s iłą i o d p o rn o ś cią n a p o cis k i z b ro n i k ró tk iej. Bro n iąc s ię p rzed ares zto wan iem, cis n ął p o licy jn y rad io wó z n a o d leg ło ś ć p rzeczn icy , ran iąc k ilk an aś cie o s ó b , aż w k o ń cu zo s tał o b ezwład n io n y g azem łzawiący m. SKAZA n aty ch mias t wy d ała wezwan ie, ale n iezid en ty fik o wan y mężczy zn a zap ad ł w g łęb o k i s en , p o d o b n y d o ś p iączk i, zan im zd ążo n o g o p rzes łu ch ać. Ku wielk iemu n iezad o wo len iu M cCarth y 'eg o n ie d ało s ię g o o b u d zić p rzez o s iem mies ięcy , aż w k o ń cu k tó reg o ś d n ia ran o o k azało s ię, że jeg o s p ecjaln ie wzmo cn io n a, p iln ie s trzeżo n a cela jes t p u s ta. J ed en z więźn ió w p rzy s ięg ał, że wid ział czło wiek a p rzech o d ząceg o p rzez ś cian ę, ale o p is zu p ełn ie n ie p o k ry wał s ię z o p is em ares zto wan eg o . Najwięk s zy m o s iąg n ięciem M cCarth y 'eg o , jeś li mo żn a to o k reś lić jak o „o s iąg n ięcie”, b y ła tak zwan a Ustawa o dzikich kartach. Zaczęło s ię o d Ustawy o kontroli egzotycznych mocy w 1 9 5 4 ro k u . Na mo cy tej u s tawy k ażd a o s o b a, k tó ra o d k ry ła u s ieb ie mo ce d zik iej k arty , mu s iała s ię n iezwło czn ie zarejes tro wać u wład z fed eraln y ch . Niep rzes trzeg an ie teg o o b o wiązk u b y ło zag ro żo n e k arą p o zb awien ia wo ln o ś ci d o lat d zies ięciu . Nas tęp n ie u ch walo n o Ustawę o powołaniu w sytuacjach wyjątkowych, p o zwalając d o wó d ztwu wo js k a p o wo ły wać zarejes tro wan y ch as ó w d o s łu żb y n a czas n ieo k reś lo n y . Plo tk i g ło s iły , że p o d k o n iec lat p ięćd zies iąty ch wielu as ó w, p o s tęp u jąc zg o d n ie z n o wy mi reg u lacjami, zo s tało zwerb o wan y ch d o wo js k a, FBI i tajn y ch s łu żb , ale n awet jeś li to p rawd a, ag en cje k o rzy s tające z ich u s łu g u trzy my wały ich n azwis k a, mo ce i s amo ich is tn ien ie w n ajś ciś lejs zej tajemn icy . W ciąg u d wu d zies tu d wó ch lat o b o wiązy wan ia u s tawy o p o wo łan iu n a p o d s tawie
jej p rzep is ó w zatru d n io n o o ficjaln ie ty lk o d wie o s o b y : Lawren ce'a Hag u e'a — k tó ry zn ik n ął w s tru k tu rach rząd u tu ż p o o d d alen iu zarzu tó w o wy k o rzy s tan ie in fo rmacji p o u fn y ch w o b ro cie p ap ierami warto ś cio wy mi — i in n eg o , jes zcze s ławn iejs zeg o as a, k tó reg o d o k o n an ia ś led ził k ied y ś z zap ałem cały n aró d . Dav id Po s łan iec Hars tein d o s tał p o wo łan ie n iecały ro k p o wy jś ciu z więzien ia, g d zie HUAC wtrąciła g o za o b razę Ko n g res u . Hars tein n ig d y n ie s tawił s ię p rzed k o mis ją p o b o ro wą. Ko mp letn ie zn ik n ął z p o wierzch n i Ziemi w p o czątk ach 1 9 5 5 ro k u i n awet o g ó ln o k rajo wa o b ława FBI n ie zn alazła an i ś lad u czło wiek a, k tó reg o M cCarth y o ch rzcił mian em „n ajg ro źn iejs zeg o ró żo weg o k o mu n is ty w Amery ce”. Us tawy o d zik ich k artach s tan o wiły triu mf M cCarth y 'eg o , ale, jak n a iro n ię, s tały s ię zarzewiem włas n eg o zn is zczen ia. Gd y w k o ń cu p o d p is an o te s zero k o n ag łaś n ian e d o k u men ty , n as tró j o p in ii p u b liczn ej n ag le s ię o d wró cił. M cCarth y raz p o raz p o wtarzał, że u s tawy mają ro związać p ro b lem as ó w s ab o tu jący ch wy s iłk i amery k ań s k ieg o n aro d u . Do b ra, o d p o wied ział n aró d , u s tawy p rzes zły , p ro b lem ro związan y , mamy teg o ju ż d o s y ć. Ro k p ó źn iej M cCarth y zło ży ł p ro jek t Ustawy o zapobieganiu kosmicznym chorobom, p rzewid u jący o b o wiązk o wą s tery lizację ws zy s tk ich o fiar d zik iej k arty , zaró wn o as ó w, jak i d żo k eró w. Teg o ju ż b y ło za wiele, n awet jak d la jeg o n ajzag o rzals zy ch zwo len n ik ó w. Pro jek t p rzep ad ł z h u k iem, zaró wn o w Izb ie Rep rezen tan tó w, jak i w Sen acie. Pró b u jąc zn ó w trafić n a czo łó wk i g azet, M cCarth y ro zp ętał k amp an ię w s p rawie lu s tracji wo js k a, b y , jak to o k reś lił, „wy k u rzy ć as ó w z n o ry ”. W s zereg ach armii mieli rzek o mo k ry ć s ię zak o n s p iro wan i as o wie, zwerb o wan i jes zcze p rzed u s tawą o p o wo łan iu . J ed n ak p o d czas p rzes łu ch ań wo js k o wy ch k arta s ię o d wró ciła i ak cja M cCarth y 'eg o zak o ń czy ła s ię o ficjaln y m p o tęp ien iem jej p rzez Sen at. W p o czątk ach 1 9 5 5 ro k u wiele o s ó b u ważało , że M cCarth y ma d o s tateczn ie s iln ą p o zy cję, b y w wy b o rach p rezy d en ck ich w 1 9 5 6 ro k u o d eb rać rep u b lik ań s k ą n o min ację Eis en h o wero wi. J ed n ak d o czas u wy b o ró w k limat p o lity czn y zmien ił s ię tak b ard zo , że p rzewo d n iczący k o mis ji n ie o d g ry wał ju ż więk s zej ro li. 2 8 k wietn ia 1 9 5 7 ro k u p rzy jęto g o d o Cen tru m M ed y czn eg o M ary n ark i Wo jen n ej w Beth es d zie, w M ary lan d . Stars zy , k o mp letn ie załaman y mężczy zn a p rzez cały czas p o wtarzał, że zo s tał zd rad zo n y p rzez ws zy s tk ich . Do k o ń ca u p ierał s ię, że jeg o u p ad ek to ws zy s tk o win a Hars tein a, że Po s łan iec k rąży p o k raju , zatru wając lu d zk ie u my s ły s wo ją k o s miczn ą man ip u lacją. J o e M cCarth y zmarł 2 maja, a cały n aró d wzru s zy ł ramio n ami. A jed n ak jeg o d zieła g o p rzeży ły : SKAZA, Ustawa o dzikich kartach, atmo s fera s trach u i zas zczu cia.
J eś li Hars tein rzeczy wiś cie miał z ty m co ś ws p ó ln eg o , to n ie u jawn ił s ię, b y zatriu mfo wać. Po d o b n ie jak wielu in n y ch as ó w, p o zo s tał w u k ry ciu .
Kapitan Katoda i tajemniczy as
MICHAEL CASSUTT W STRATO-ODRZUTOWCU: Siln ik i DUDNIĄ, g d y Dżo k er Wilk wp ro wad za s trato -o d rzu to wiec w OSTRY ZAKRĘT. Kato d a ma związan e ręce. Sły ch ać WALENIE w d rzwi ś lu zy . Marty (głos) Kap itan ie! Ko ń czy s ię p o wietrze! Dżo k er Wilk o d wraca s ię zn ad s teró w i u ś miech a s zy d erczo . Dżoker Wilk Wy b ieraj, k ap itan ie. Po d aj k o d d o s tęp u alb o two i p rzy jaciele zg in ą u d u s zen i! Katoda Ty też zg in ies z, d żo k erze! Dżoker Wilk Sk ieru ję s trato -o d rzu to wiec w g ó rę, a s am s ię k atap u ltu ję. Katoda Wied ziałem. Ws zy s cy d żo k erzy to tch ó rze. Dżoker Wilk Co to za o b elg i, k ap itan ie? J ak ież to b ezcelo we… W d o d atk u n iep rawd ziwe. Dżo k er Wilk zry wa z twarzy mas k ę. Sp o d n iej u k azu je s ię wy k rzy wio n a u ś miech em, wąs ata twarz ROWANA M ERCADO, o d wieczn eg o tak izjań s k ieg o wro g a Kato d y . Katoda M ercad o ! Po win ien em b y ł s ię d o my ś lić!
Karl v o n Kamp en zamk n ął mas zy n o p is s cen ariu s za i o d ło ży ł g o n a b iu rk o . By ł s ierp ień 1 9 5 6 ro k u , p o n ied ziałek , wcześ n ie ran o . Temp eratu ra n a zewn ątrz s tu d ia filmo weg o Rep u b lic Stu d io , g d zie k ręco n o „Kap itan a Kato d ę” — n ied alek o g ó r San ta M o n ica w Do lin ie San Fern an d o — s ięg ała ju ż trzy d zies tu d wó ch s to p n i, a mo g ła d o jś ć n awet d o czterd zies tu . Terk o czący k limaty zato r o b iecy wał więcej ch ło d u , n iż d o s tarczał. A jed n ak Karl p o czu ł d res zcz. Scen ariu s z „Kap itan a Kato d y ” n ie mu s iał s ięg ać p o zio mu Makbeta. Nie mu s iał b y ć tak s u b teln y k o n cep cy jn ie jak d zieła H.G. Wells a an i tak zab awn y jak Jędze z marynarki. Ale ten s tary n u mer z p rzeb ran y m zło czy ń cą? Willy Ley n ap is ał to n a s erio ? Karl ws tał z k rzes ła i p rzeciąg n ął s ię, n ie ty lk o b y o d reag o wać n ap ięcie, ale tak że zmien ić g eo metrię p o mies zczen ia. J eg o b iu ro u rząd zo n o o s zczęd n ie i p ro s to , b y (id ealn ie) o d zwiercied lać jeg o s tan u my s łu : k rzes ło i b iu rk o , mas zy n a d o zap is y wan ia p ierws zy ch u wag n a temat s cen ariu s zy , s to jak , n a k tó ry m u mies zczo n o s cen ariu s ze s ześ ciu ty g o d n i „Kap itan a Kato d y ”. Nic d o d ać, n ic u jąć. Karl b y ł n is k im mężczy zn ą o jas n y ch , b iaławy ch wło s ach i n ieb ies k ich o czach , mó g łb y p o s łu ży ć za wzo rzec ary js k iej u ro d y , g d y b y n ie zao k rąg lo n e ramio n a — n ig d y n ie b y ł ty p em s p o rto wca — i k u lejąca n o g a, p amiątk a p o zb o mb ard o wan iu Peen emü n d e p o d czas wo jn y . Z u lg ą p o witał d zwo n ek telefo n u . — Dzwo n ili z p lan u — o zn ajmiła jeg o as y s ten tk a Ab ig ail, a Karl ju ż wied ział, co teraz p o wie. — Bran t zn ó w s ię s p ó źn ia. Bran t Brewer. Kap itan Kato d a we włas n ej o s o b ie. Karl s ięg n ął d o s zu flad y p o jed n ą z liczn y ch p ar p rzeciws ło n eczn y ch o k u laró w i p o ch y lił s ię n ad Ab ig ail, jes zcze zan im o d ło ży ła s łu ch awk ę n a wid ełk i. — Zad zwo ń d o Sau la Green e'a i p o wied z, że p an v o n Kamp en jes t n iezad o wo lo n y . Green e b y ł ag en tem Brewera. Karl wied ział, że zad an ie jes t p rawd o p o d o b n ie b ezcelo we — właś ciwie n ig d y n ie wid y wan o ag en ta b ez jeg o k lien ta p rzy b o k u . Ale Brewero wi p rzy d a s ię d ro b n e o s trzeżen ie. — A b ęd zie jes zcze mn iej zad o wo lo n y , g d y d o wie s ię, że Haro ld Dan n z Kello g g 's zap o wied ział s ię n a p lan ie o d ziewiątej. — Kello g g 's , p ro d u cen t p łatk ó w ś n iad an io wy ch , p ró b o wał zap ewn ić s o b ie p ełen s p o n s o rin g „Kap itan a Kato d y ”, co miało p o d wo ić b u d żet s erialu … i p rzy n ieś ć Karlo wi n iep rawd o p o d o b n e zy s k i. — Sp ró b u j to o p ó źn ić — o d p arł Karl. Wś ciek ły , p o d n ió s ł z b iu rk a Ab ig ail
p o ran n e wy d an ie „Herald ”. J eg o u wag ę n aty ch mias t p rzy k u ł arty k u ł o s k amien iały m ciele zn alezio n y m k o ło Ob s erwato riu m Griffith . — Ach tak , Bazy lis zek zn ó w atak u je. — Seria mo rd ers tw ciąg n ęła s ię ju ż o d trzech mies ięcy . Ws zy s tk ie o fiary b y ły d żo k erami, ws zy s tk ie zamien io n o w k amień . — A s ło ń ce wzes zło d ziś ran o n a ws ch o d zie. — Karl, jes teś zły m czło wiek iem. — M ó wi s ię „cy n iczn y m”. — Lu b ił u d awać, że zn a an g iels k i lep iej o d Ab ig ail. Dziewczy n a miała n awet d y p lo m z filo lo g ii jak iejś u czeln i n a ws ch o d zie. — Po wied ziałam „zły m” i teg o b ęd ę s ię trzy mać. Ab ig ail miała d wad zieś cia p ięć lat, b y ła s zczu p ła, ciemn o wło s a i łatwo b y ło wy o b razić ją s o b ie w ro li wy s zczek an ej rep o rterk i, jed y n ej k o b iety w s ali p ełn ej facetó w. Karl u wielb iał jej g ło s i o d ś wieżające lek ceważen ie d la o b o wiązu jący ch zwy czajó w zab ran iający ch s ek retarce mó wić s zefo wi p o imien iu . — J ak zwy k le k to ś mo rd u je d żo k eró w, jed y n a ró żn ica p o leg a n a ty m, że ty m razem o fiarą p ad ają mężczy źn i, a n ie mło d e k o b iety . — Zało żę s ię, że to ak to rzy — mru k n ął z p rzek ąs em Karl. — Zamo rd o wan i p rzez p ro d u cen tó w. — Uś miech n ął s ię d o Ab ig ail n a p o żeg n an ie i wło ży ł o k u lary . — J ak mó wiłaś … jes tem zły m czło wiek iem.
Karl b y ł n ies p rawied liwy wo b ec s ieb ie. Zaws ze u ważał, że ma p ro s te, n iemieck ie p o czu cie h u mo ru , wy o s trzo n e p rzez b ru taln e d o ś wiad czen ia wo jn y , ale ws p ó łczu ł k ażd emu , k to b y ł s łab y lu b b ezb ro n n y . Każd emu , k to wy ciąg n ął d zik ą k artę. Karl wy my ś lił n awet o k reś len ie n a s wo ją p rzy p ad ło ś ć: „fo k u s ”, z n iemieck ą p is o wn ią. By ła to zd o ln o ś ć wy o s trzan ia wizji, ro b ien ia zb liżeń n a d o wo ln y elemen t w zas ięg u wzro k u . Nie b y ła to wy łączn ie fizy czn a zd o ln o ś ć — p o ciąg ała za s o b ą s p ecy ficzn y s tan u my s łu , ch wilę, g d y czas ro zciąg ał s ię w n ies k o ń czo n o ś ć. Wciąż jej w p ełn i n ie k o n tro lo wał. Przech o d ząc p o ro zg rzan y m as falcie, Karl s p o jrzał n a b iałą k o p u łę wielk ieg o reflek to ra. Od łaziła z n ieg o farb a. M ru g n ął o czami, s p o jrzał n a wieżę s tacji KNX Rad io … J ed n o z czerwo n y ch ś wiateł o s trzeg awczy ch ch y b a s ię p rzep aliło . Ko rzy s tan ie z fo k u s u p o ciąg ało za s o b ą g łęb o k ą, n iemal ero ty czn ą s aty s fak cję. Oczy wiś cie mó g ł s ię n ią cies zy ć ty lk o w n ajg łęb s zej tajemn icy — waru n ek b y ł łatwy
d o s p ełn ien ia, jak o że u ru ch o mien ie fo k u s u wy mag ało p ewn y ch o k reś lo n y ch o k o liczn o ś ci, n a p rzy k ład o b ecn o ś ci atrak cy jn eg o celu . Zd o ln o ś ć fo k u s o wan ia n iczy m n ie wy ró żn iałab y g o z tłu mu , g d y b y n ie jed en d ro b n y s zczeg ó ł — k ied y z n iej k o rzy s tał, o czy lś n iły mu czerwien ią. Stąd jeg o zamiło wan ie d o ciemn y ch o k u laró w, k tó re zaws ze miał p o d ręk ą, n iezależn ie o d d o cin k ó w zn ajo my ch wy ty k ający ch mu p reten s jo n aln o ś ć. Ciemn e o k u lary b y ły jeg o zn ak iem ro zp o zn awczy m, tak s amo jak n iemieck i ak cen t. Czas em s ię zas tan awiał, co we ws p ó łczes n y m Ho lly wo o d mielib y mu b ard ziej za złe: czy to , że b y ł as em, czy że walczy ł d la Hitlera?
Wejś cie d o h ali zd jęcio wej p rzy p o min ało wk ro czen ie d o ciemn ej, zap ras zającej jas k in i. Na ch wilę zap o mn iał o ciąg ły ch zmartwien iach , b rak u p ien ięd zy i n acis k ach ze s tro n y s zefa, Fred erick a Ziv a. M ó g ł zd jąć o k u lary . Najp ierw zo b aczy ł Eu g en e'a Olk ewitza, g ru b eg o n atu rala, częs to p o zo s tająceg o p o d wp ły wem, k tó ry g rał w s erialu p s o g ło weg o d żo k era Tu rk a, p o mo cn ik a k ap itan a. — Nad ch o d zi Fü h rer! Wie gehts? — zawo łał, k lep iąc Karla p o p lecach . — Właś n ie p rzy s zed łem s ię teg o d o wied zieć. — Karl n ie lu b ił Olk ewitza, ch o ć w p o ró wn an iu d o Brewera Eu g en e b y ł p ro fes jo n alis tą w k ażd y m calu . Zaws ze p rzy ch o d ził n a czas , n ig d y n ie my lił s cen an i n ie zap o min ał k wes tii, ale trak to wał s wo ją d ro b n ą ró lk ę s tan o wczo zb y t s erio , a ch arak tery zato rk a twierd ziła, że p o d o b n o zab ierał p s ią mas k ę ze s o b ą d o d o mu . Twierd ził, że mu s i wczu ć s ię w ro lę p o d czas p o wtarzan ia, ale… — Zaczęliś my p ierws zą s cen ę b ez Bran ta — d o d ał Olk ewitz. — Nak ręciliś my s wo je k wes tie, p rawd a, d ziecin k o ? Os tatn ie zd an ie s k iero wan e b y ło d o ak to rk i g rającej No rę, Do tty Do y le — p o s ąg o wej, n ieb ies k o o k iej p ięk n o ś ci, k tó rej n o g i ws p an iale p rezen to wały s ię w mu n d u rze zało g i s trato -o d rzu to wca. Karl zn ó w p rzy p o mn iał s o b ie, że mu s i p o g ratu lo wać p ro jek tan to wi k o s tiu mó w, k tó ry d o s k o n ale ro zu miał, że s erial d la d zieci mo że s o b ie p o zwo lić n a zn aczn ie k ró ts ze s p ó d n iczk i, k tó re zap ewn e wy wo łały b y s k an d al w filmie d la d o ro s ły ch . — Nie jes tem two ją d ziecin k ą, Gen e. — Do tty n awet n ie o d wró ciła g ło wy . — Po s łu ch aj, Karl, w ten s p o s ó b n ic n ie zd ziałamy .
Cała
Do tty
—
k o mp eten tn a,
ch ło d n a
i
rzeczo wa,
p rawd ziwa
n o rd y ck a
k s iężn iczk a. Ro d zice Karla z rad o ś cią p o witalib y ją jak o s y n o wą. Karl p rzes zed ł s ię p o p lan ie. Reflek to ry wy łączo n o , p o d czas g d y tech n icy u s u wali p rzed n i p an el s trato -o d rzu to wca. — Do tty ma rację, Karl — d o d ał zn ęk an y m g ło s em reży s er, M ars h all Ko rs h ak . — Przez res ztę d n ia mamy k ręcić s cen y z Kato d ą. Ko rs h ak zach o wy wał s ię n erwo wo , n awet g d y ws zy s tk o s zło d o b rze. Przy s zed ł d o Kato d y p ro s to z p lan u Cassidy Włóczęga. Karl zmu s ił s ię d o u ś miech u . — M o g ło b y b y ć g o rzej. Po my ś l, co b y b y ło , g d y b y ś my k ręcili z k o ń mi. — Ko n ie zaws ze zjawiają s ię n a czas . A n awet jeś li n ie, to mo żn a zaan g ażo wać n o we i n ik t n ie zau waży ró żn icy . W tej s amej ch wili b ieg iem min ął ich as y s ten t p ro d u k cji. — J u ż p rzy s zed ł! — zawo łał, n ie zwaln iając k ro k u i p o d ążając d alej, b y u n ik n ąć ek s p lo zji. Ko rs h ak , p ch n ięty ty m s amy m in s ty n k tem s amo zach o wawczy m, o g ło s ił, że id zie s ię o d lać. Karl n ap iął b ark i, g o tu jąc s ię d o k o n fro n tacji. Ale g d y ju ż o czy p rzy zwy czaiły mu s ię d o ś wiatła, o d k ry ł, że to n ie Bran t Brewer. Nie Kap itan Kato d a. Stał p rzed n im Haro ld Dan n z firmy Kello g g 's . Dan n miał o k o ło czterd zies tk i, b y ł k ręp y i ły s iejący . M iał też n ajb iels ze zęb y , jak ie Karl k ied y k o lwiek wid ział u czło wiek a, k tó ry n ie b y ł ak to rem. W d o d atk u u ś miech ał s ię p o k ażd y m zd an iu , jak b y p łacili mu za o lś n iewan ie k lien tó w. Karl p rzed s tawił mu Olk ewitza i Do tty . Dan n aż wy trzes zczy ł o czy n a wid o k to warzy s zk i s erialo weg o k ap itan a. — Ch y b a to p an ią p o win n iś my u mies zczać n a p u d ełk ach . — J eś li n o g i i majtk i p o mo g ą wam s p rzed awać p łatk i, to czemu n ie? Zan im p rzek o marzan k a zd ąży ła s ię n ak ręcić, Karl u s ły s zał ch arak tery s ty czn y g ło s : — Hej, lu d zie, co s ię d zieje? Nie wiecie, że k ręcimy tu telewizy jn y k las y k ? Bran t Brewer, zn an y milio n o m Amery k an ó w jak o Kap itan Kato d a, p o s trach Tak izjan i s p rzy mierzo n y ch z n imi d żo k eró w, wy s zed ł z cien ia i s tan ął p o ś ro d k u p lan u z ręk ami n a b io d rach . Is tn y wzo rzec s iły , s p rawied liwo ś ci i in n y ch amery k ań s k ich warto ś ci. M iał n a s o b ie n ieb ies k i try k o t, o zd o b io n y n a p iers i literą „K” i s y mb o lem b ły s k awicy . Za k ażd y m razem, g d y Karl wid ział g o w k o s tiu mie, n ieważn e, jak b ard zo b y ł zły , o d ru ch o wo żało wał, że n ie mo g ą teg o p o k azać
w k o lo rze. Alb o że fo k u s n ie p o zwala s trzelać las erami z o czu . — Bran t, s p ó źn iłeś s ię d wie g o d zin y . — Ch arak tery zato rk a n ie ch ciała mn ie wy p u ś cić z p rzy czep y . — Uś miech Brewera b y ł ró wn ie o ś lep iający jak Dan n a, ale całk o wicie n atu raln y . Karl n ie miał wątp liwo ś ci, że ch arak tery zato rk a p o d k o ch iwała s ię w g wiazd o rze — p o d o b n ie jak więk s zo ś ć k o b iet z ek ip y , a n awet p aru mężczy zn . — Co d zien n ie s ię s p ó źn ias z. To n ied o p u s zczaln e. — Przecież k ręcicie in n e s cen y . — Tak , wy cin amy cię, g d zie ty lk o mo żn a, b y le zd ąży ć n a czas ! Nig d y n ie wy ch o d zi tak d o b rze, jak p o win n o . Brewer p o trząs n ął s cen ariu s zem. — J ak im cu d em to ma wy jś ć d o b re? J es tem facetem w k o s tiu mie, k tó ry ś cig a zamas k o wan y ch id io tó w. Nie mo g ę d o n ich s trzelić. Nie mo g ę ich wy p ch n ąć p rzez właz. M o g ę co n ajwy żej p rzemó wić d o n ich o s try m to n em i p o wied zieć, że mają wcin ać s zp in aczek ! — Im b ard ziej s ię iry to wał, ty m wy raźn iej ro zb rzmiewał jeg o caju ń s k i ak cen t, tak s amo jak g ło s Karla s tawał s ię b ard ziej teu to ń s k i. To cu d , że w o g ó le s ię ro zu mieli. — Nas z s erial jes t p rzezn aczo n y d la d zieci. Nie mo żemy ep ato wać p rzemo cą, o n e mają jej w ży ciu d o s y ć. — Dzieci n ie k u p ią tak ieg o g ó wn a. Czy ty w o g ó le czy tas z te s cen ariu s ze? — Wy raz twarzy Bran ta p rzes zed ł o d wy zy wająceg o d o zatro s k an eg o . — Zo s tawmy te d ramaty czn e… u p ro s zczen ia. Czy tak ie wizeru n k i as ó w i d żo k eró w n ap rawd ę p rzy s łu żą s ię wy ch o wan iu d zieci? Dlaczeg o zatru d n iamy Gen e'a Olk ewitza w p s iej mas ce, zamias t p rawd ziweg o … — Przes tań ! — Karl zau waży ł, że Brewer jak zaws ze s tara s ię s k iero wać ro zmo wę z włas n y ch g rzes zk ó w n a tch ó rzo s two Ho lly wo o d i jeg o s tru s ią p o lity k ę w k wes tii d zik ich k art. — Wies z, że n ie mo żemy zatru d n iać p rawd ziwy ch d żo k eró w. Ile razy mu s zę ci to p o wtarzać? Serial jes t, jak i jes t, a ty s tan o wis z jeg o częś ć. Ale jeś li n ad al b ęd zies z s ię tak s p ó źn iał, mo żemy zrezy g n o wać z two ich u s łu g . — Nap rawd ę ch ces z p rzejś ć d o h is to rii jak o czło wiek , k tó ry wy walił Kap itan a Kato d ę? Karl p s try k n ął g o w p ierś p alcami. — Kap itan em jes t ten , k to n o s i k o s tiu m k ap itan a.
Twarz Brewera zn ó w s ię zmien iła, eman u jąc ciep łem i p rzy jaźn ią. — W p o rząd k u , ty jes teś s zefem. — Ro zejrzał s ię, jak b y s zu k ając s o ju s zn ik ó w i d o s trzeg ł Ko rs h ak a. — Kręcimy ten s erial czy n ie? Karl wciąż b y ł tak ro zd y g o tan y , że d o p iero p o ch wili zd ał s o b ie s p rawę, że k to ś k las zcze w d ło n ie. Dan n . — Sied zi p an n a s tercie zło ta, p an ie v o n Kamp en . — Serial ma n iezłą o g ląd aln o ś ć. — I b ard zo d o b rze, ale d u że p ien iąd ze n ie b io rą s ię z teg o , że mło d e o czk a b ęd ą ś led zić s wo jeg o b o h atera k ażd eg o p o p o łu d n ia. Sp ły n ą d o p iero wted y , g d y ci mło d zi lu d zie zmu s zą ro d zicó w d o k u p ien ia n as zy ch p ro d u k tó w. Ko mik s y z Kato d ą, zab awk i… p iżamy , k as k i ro wero we, mo d ele s trato -o d rzu to wcó w, fig u rk i… — I p łatk i ś n iad an io we. — Lep iej n iech p an zap an u je n ad s wo im ak to rem. — J u ż s ię n ie u ś miech ał.
Przed p o d jęciem d als zy ch k ro k ó w Karl mu s iał p rzecierp ieć s es ję n ag ran io wą o d cin k ó w „Kap itan a Kato d y ” n a k o lejn e p ięć ty g o d n i. Nazwan ie teg o s es ją n ag ran io wą b y ło tro ch ę n a wy ro s t. Każd y frag men t mu zy czn y p o ch o d ził z mag azy n u z wcześ n iej n ag ran y ch ś cieżek . Przy d zielan ie o d b y wało s ię mech an iczn ie, k ażd e p o jawien ie s ię zło czy ń cy alb o fałs zy wy p u n k t k u lmin acy jn y o k ras zan o ty m s amy m melo d ramaty czn y m k awałk iem. Dla Karla te p o wtó rk i b y ły jak u k ąs zen ia o wad ó w: d ro b n e, ale częs te i iry tu jące. Gd y zs zed ł ze s cen y n ag ran io wej, zo b aczy ł czło wiek a, k tó reg o właś n ie s zu k ał. — J ack ! J ack Brau n , zwan y As em J u d as zem, a o d n ied awn a g wiazd o r s erialu „Tarzan wś ró d małp ”, u b ran y w s p o d n ie k h ak i i b iałą k o s zu lę, wy g ląd ał n iewiary g o d n ie mło d o . Oczy wiś cie, zawd zięczał to s wo jej d zik iej k arcie. — Witaj, Karl. J ak tam twó j Kap itan ? Uś mies zek Brau n a zd rad zał, że d o b rze wie o ek s ces ach Bran ta. No có ż, Brau n wciąż miał s p o ro p rzy jació ł w o b o zie rep u b lik an ó w. — Właś n ie o ty m ch ciałem p o ro zmawiać, J ack . M ężczy zn a zmru ży ł o czy . — By łb y ś s zaleń cem, g d y b y ś mn ie zatru d n ił, Karl. Ten mó j as to n ad al s zk arłatn a
litera, że p o zwo lę tak s o b ie zmies zać k ilk a metafo r. — Wiem. Zres ztą zmian a g łó wn eg o ak to ra n a ty m etap ie b y łab y zb y t k o s zto wn a i ry zy k o wn a. Ch cę ty lk o wied zieć, d laczeg o Bran t Brewer ciąg le s p ó źn ia s ię n a p lan . — M am za d u żo ro b o ty z Tarzan em, żeb y jes zcze g o ś led zić. — Wies z o ws zy s tk im, co s ię tu d zieje! — Tak , b o to jed y n y s p o s ó b , żeb y p rzetrwać! Uwierz mi, s ło n o zap łaciłem za tę n au k ę! — To teraz n au cz mn ie. — Nieźle s o b ie rad zis z s amo d zieln ie. Karl ty lk o s k rzy żo wał ramio n a. M iał wy s tarczająco d u żo d o czy n ien ia z ak to rami, b y u mieć ro zp o zn ać, k ied y o d g ry wają ro lę. Brau n o b s ad ził s ię d ziś w ro li „n iech ętn eg o try b ik a w mach in ie Ho lly wo o d ”. Nie trwało to d łu g o . W k o ń cu wy jął wizy tó wk ę. — W p o rząd k u . Facet, z k tó ry m p o win ien eś p o g ad ać, n azy wa s ię Ed is o n Hill. Zn ajd zies z g o tu taj co d zien n ie p o d ru g iej. Karl p rzeczy tał n azwis k o p o d ru g iej s tro n ie wizy tó wk i. — „M en ażeria”, Nab rzeże San ta M o n ica. Ten Hill to p ijak czy g ej? — Nab rzeże n ależało d o u lu b io n y ch s p o tk an ió wek h o mo s ek s u alis tó w i miejs co wej p o p u lacji d żo k eró w. — An i jed n o , an i d ru g ie. Nie p rzy wali ci w n o s , jeś li k u p is z mu d rin k a, ale to p o p ro s tu tak i g o ś ć, k tó ry wie ró żn e rzeczy alb o wie, g d zie ich s zu k ać. „M en ażeria” to jeg o b iu ro . Karl p rzy tak n ął. Za k ażd y m razem, g d y ro zmawiał z Brau n em, miał o ch o tę p rzy zn ać s ię, że też jes t as em — ale n aty ch mias t zd awał s o b ie s p rawę, jak b ezcelo wy b y łb y tak i g es t. — Wies z, J ack , k tó reg o ś d n ia całe to s zaleń s two wres zcie s ię s k o ń czy . Po win n iś my s ię trzy mać razem. Uś miech Brau n a b y ł n ap rawd ę ży czliwy , ale zap rawio n y s p o rą d awk ą s cep ty cy zmu . — M iło p o marzy ć, co n ie?
Z tru d em o d n alazł „M en ażerię”. Bu d y n ek b y ł częś cio wo zb u rzo n y , wciś n ięty
p o międ zy n ies ławn ą k aru zelę n ab rzeżn ą, ze ws zy s tk ich s tro n o to czo n y s trag an ami z g rami, jed zen iem i p o k azami d ziwad eł; p rawie ws zy s tk ie b y ły o b s ad zo n e p rzez d żo k eró w. Klu b o k azał s ię s łab o o ś wietlo n y i cias n y , p ach n iał zwietrzały m p iwem i zes ch ły mi tro cin ami. Na maleń k iej s cen ie tań czy ła jak aś d żo k erk a, k ręcąc p alcami fręd zle zwis ające z cek in o weg o b iu s to n o s za i k ręcąc b io d rami d o mu zy k i. — Przy ch o d zę tu o d wielu lat — s twierd ził Hill. — M am s łab o ś ć d o s u ro weg o p ięk n a. — By ł wy s o k i, s zczu p ły , p rzy s to jn y , w s ty lu d ru g o rzęd n eg o ak to ra z filmu k las y B. M iał n awet wąs ik i jak Dick Po well, ale jeg o ak cen t zd rad zał, że wy ch o wał s ię d alek o n a ws ch ó d o d Lo s An g eles . — Przy ch o d zą tu … n ies amo wici lu d zie — wy k rztu s ił Karl. — Żeb y to d o cen ić, trzeb a mieć wy ro b io n y g u s t — s twierd ził Hill. By ł ś ro d ek p o p o łu d n ia. Zd ecy d o wan ie n ie g o d zin a s zczy tu , k lu b ś wiecił p u s tk ami. Tan cerk a n a s cen ie b y ła jed n ak p rawd ziwą p ięk n o ś cią, wed łu g d o wo ln y ch s tan d ard ó w, ch o ć g d y zrzu ciła s tan ik , Karl zo b aczy ł maleń k ie u s ta o twierające s ię w miejs cu s u tk ó w. Nie ch ciał n awet my ś leć o ty m, co mo że zn ajd o wać s ię p o d s trin g ami. — A czy m s ię zajmu jes z, g d y n ie s ied zis z tu taj? — s p y tał raczej z zawo d o wej ciek awo ś ci n iż z g rzeczn o ś ci. — M o żn a p o wied zieć, że jes tem tajn iak iem — o d p arł Hill, a p o tem d o d ał: — Pracu ję jak o g h o s twriter. Ró żn e p ro jek ty , p rzemó wien ia. To i o wo . Czas em n awet o p o wiad an ia k ry min aln e d o p u lp o wy ch p is emek . — Da s ię z teg o wy ży ć? — Pu lp o we p is ma d o b rze p łacą. Ale p rzed wo jn ą b y łem w mary n arce. Po tem wy k ry li u mn ie cień n a p łu cu i wy s łali mn ie n a ląd . — Nie wró ciłeś d o s łu żb y w czas ie wo jn y ? — Pró b o wałem. Nie ch cieli mn ie. — Hill o d s tawił d rin k a i s p ló tł p alce. — To w czy m mo g ę p o mó c? Karl s zy b k o zrefero wał, n a czy m p o leg a p ro b lem z Bran tem Brewerem. — M y ś lis z, że to czerwo n y ? — Wątp ię. — Karl zn ał p rawd ziwy ch k o mu n is tó w z Ho lly wo o d ; Bran t Brewer w o g ó le ich n ie p rzy p o min ał. — M o że g ej? Karl ro zło ży ł ręce. — J es t ak to rem, p rawd a? — o d rzek ł ty lk o , co o zn aczało , że zaws ze p o zo s taje tak a o p cja.
— Do b ra, b ęd ę to mieć n a u wad ze. — Hill zerk n ął w p rawo i lewo . Gd y zn ó w s ię o d ezwał, Karl led wo g o s ły s zał. — Zo s taje jes zcze d zik a k arta… — Nie ma żad n y ch o zn ak , ale… — Bio rę d wad zieś cia d o laró w d zien n ie p lu s wy d atk i. Czterd zieś ci z g ó ry . No rmaln ie b y łab y p o ło wa teg o , ale jeś li w g rę wch o d zą k arty … — Hill ws k azał n a b y walcó w „M en ażerii”. — Niech b ęd zie. — Karl o s tro żn ie o d liczy ł cztery d zies iątk i. — Do s tan ies z p ełen rap o rt. Gd zie mies zk a ten Brewer, jak s p ęd za czas , co ro b i… i z k im. Sp o d o b a ci s ię s ty l… n awet jeś li zawarto ś ć n ieco mn iej. Us talili, że s p o tk ają s ię w k awiarn i n a ro g u u licy Fran k lin a i Zach o d n iej n as tęp n eg o ran k a o ó s mej. Gd y b y Hill ch ciał s k o n tak to wać s ię z Karlem n aty ch mias t, miał zad zwo n ić d o b iu ra i p rzed s tawić s ię jak o „p an Ed ward s ”. Gd y b y Karl ch ciał s ię s k o n tak to wać z Hillem, miał zad zwo n ić n a jeg o au to maty czn ą s ek retark ę. Hill s ięg n ął p o k ap elu s z i zs u n ął s ię ze s to łk a, p o p rawił man k iety , k o łn ierzy k i fed o rę. Od ch o d ząc, zas alu to wał k lien to wi d wo ma p alcami.
Zd jęcia zak o ń czy ły s ię o s ió d mej, g o d zin ę p o czas ie — p o d wó jn a p łaca za n ad g o d zin y d la całej ek ip y , d zięk i k o lejn emu s p ó źn ien iu Brewera. Ale p amiętając, że Dan n o d Kello g g 's mo że zjawić s ię w k ażd ej ch wili, Karl p o s tan o wił u n ik ać k o n fro n tacji i p o p ro s ił Ab ig ail, żeb y zamó wiła mu tak s ó wk ę. M ies zk ał w b liźn iak u w d zieln icy Hills p o n ad Ho lly wo o d . J eg o g o s p o d y n ią b y ła ak to rk a n iemeg o k in a imien ia Es telle Blair, zmu s zo n a d o o d ejś cia n a emery tu rę p o wy n alezien iu d źwięk u . J ej k arierę o s tateczn ie zn is zczy ł wiru s d zik iej k arty , k tó ry zmien ił ją w n iewid zialn ą k o b ietę — wid mo o d ziewczęcy m g ło s ik u , wid o czn e ty lk o d zięk i u n o s zącemu s ię w p o wietrzu s zlafro k o wi i p arze k ap ci. Karl wid ział zd jęcia Es telli z czas ó w jej ś wietn o ś ci. By ła b lo n d y n k ą o p ięk n y ch n o g ach i wy d atn y ch u s tach . Zas tan awiał s ię, jak wy g ląd a teraz, g d y jes t ju ż p o p ięćd zies iątce. Czy s ama to wied ziała? Tru d n o b y ło s ię z n ią d o g ad ać. Karl b y ł ch y b a jed y n y m, k tó ry to p o trafił. Go s p o d y n i, a raczej jej s zlafro k czek ał n a n ieg o p rzy d rzwiach , g d y wy s iad ał. — Za d u żo p racu jes z — s k arciła g o . — J ad łeś o b iad ?
— Tak , w s tu d iu — o d p arł. Zaws ze tak mó wił, n awet jeś li b y ło in aczej. Nie miał o ch o ty p rzy jmo wać zap ro s zen ia n a o b iad i zn ó w zas tan awiać s ię, k ied y właś ciwie k ęs y jed zen ia p o ły k an e p rzez Es tellę p rzes tają b y ć wid zialn e. Od eb rał p o cztę, k tó rą k o b ieta n ajwy raźn iej wy ciąg n ęła z n ico ś ci, i ws zed ł d o ś ro d k a. Umeb lo wan ie b y ło ró wn ie s p artań s k ie jak w jeg o b iu rze k o ło s tu d ia. Kan ap a, n is k i s to lik , k ilk a k rzes eł. Sy p ialn ia i k u ch n ia b y ły ró wn ie p u s te. Nie licząc d wó ch k u rs ó w tak s ó wk ą d zien n ie, jed y n ą o zn ak ą s tatu s u Karla jak o p ro d u cen ta p o p u larn eg o s erialu b y ł n ajwięk s zy mo d el telewizo ra n a ry n k u : s ied emn as to calo wy Zen ith X2 5 5 2 . J ed n ak zaws ze p iln o wał, b y o g ląd ać o s tateczn e wers je „Kap itan a Kato d y ” n a ek ran ie p o d o b n y ch ro zmiaró w — alb o n awet mn iejs zy m — n iż u ży wan y p rzez o d b io rcó w s erialu . Zwy k le włączał zen ith a o d razu p o wejś ciu d o d o mu … To p u d ło s tan o wiło teraz n ie ty lk o źró d ło u trzy man ia, ale ró wn ież jeg o jed y n e to warzy s two . Ale zan im zd o łał p s try k n ąć włączn ik , d o s trzeg ł lis t o d Herb a Cran s to n a. By ły s zef o p eracji w Wh ite San d s , p ierws zy czło wiek , k tó ry n awiązał k o n tak t z d o k to rem Tach io n em, b y ł d ziś w o k o licy i zap ras zał g o n a k o lację w „M u s s o ” o ó s mej wieczo rem. Karl s p o jrzał n a zeg arek . Ós ma trzy d zieś ci, ale „M u s s o ” b y ła tu ż za ro g iem. Wezwał tak s ó wk ę.
— Ach , Herr Kampen. Karl ws zed ł d o „M u s s o ” ty ln y m wejś ciem i właś n ie s zu k ał wzro k iem Herb a Cran s to n a — n iełatwe zad an ie, b io rąc p o d u wag ę, że więk s zo ś ć s ali zajmo wały lo że. Ok azało s ię, że n au k o wiec s ied ział p rzy b arze. Przed n im n a b lacie s tały res ztk i s p o rej p ieczen i rzy ms k iej i p u s te s zk lan k i p o p aru k o k tajlach . — Do p iero d o s tałem two ją wiad o mo ś ć. — J ad łeś ju ż o b iad ? — Tak . — No có ż. Wp rawd zie b ard zo p o d o b a mi s ię atmo s fera teg o miejs ca, ale p rzy zn am, że wiele s ły s załem o d żo k erach z San ta M o n ica. — Po win n i zb u d o wać tam n ap is DŻOKERLANDIA.
Do p iero p o d łu żs zej ch wili zo rien to wał s ię, że Cran s to n n ap rawd ę ma o ch o tę p rzejś ć s ię n a n ab rzeże i p o p atrzeć n a ży cie s zemran ej d zieln icy . No rmaln ie zareag o wałb y o b rzy d zen iem. Kilk a razy p rzes zed ł s ię p o tamtej o k o licy i to mu wy s tarczy ło . Dżo k erk i p ro s ty tu tk i jeżd żące n a k aru zeli, zaczep iające p rzech o d zący ch mężczy zn . Ko s zmarn e twarze w g łęb i s trag an ó w, zd efo rmo wan i s p rzed awcy o feru jący tan ie p amiątk i i s mażo n e p rzek ąs k i. Walk i n a n o że p o międ zy g an g ami. Des p eracja, d ep rawacja i n ark o ty czn e o s zo ło mien ie zmies zan e z zap ach em s ło n ej wo d y , s maru i g n ijący ch ry b . Ale d zis iaj s tało s ię co ś wy jątk o weg o . z Cran s to n em… i zn ał k lu b d la d żo k eró w.
Nap rawd ę
ch ciał
p o ro zmawiać
Zn ó w trafił d o „M en ażerii”. No rmaln ie n ie o d wied ziłb y tak ieg o lo k alu n awet d wa razy w ży ciu , n ie mó wiąc ju ż o jed n y m d n iu . Nab rzeże San ta M o n ica w n o cy wy g ląd ało b ard ziej s ty lo wo : b arwn e o ś wietlen ie i mu zy k a p ły n ąca z k aru zeli. Tłu my n atu rali zmies zan e z d żo k erami, p rzech o d n ie zajad ający lo d y i h o t d o g i, p rzech ad zając s ię p o międ zy s to is k ami g ier, b arami i s p ek tak lami. Tan cerk i p rezen tu jąc s ię w „M en ażerii”, zd awały s ię teraz atrak cy jn iejs ze, a mo że p o p ro s tu b y ło ich więcej i b y ły b ard ziej ró żn o ro d n e. — To n ad aje zu p ełn ie n o we zn aczen ie o k reś len iu „eg zo ty czn a tan cerk a”, p rawd a? — s twierd ził Cran s to n . Uwielb iał g ry s łó w. Po d czas p o b y tu w Wh ite San d s Karl za s łab o mó wił p o an g iels k u , b y zro zu mieć więk s zo ś ć z n ich . Teraz ju ż n ie miał tej wy mó wk i. J ak n a d zień ro b o czy , p an o wał s p o ry tło k . A p rzy n ajmn iej tak s ię zd awało Karlo wi — n iewiele wied ział n a temat n ab rzeża i jeg o ży cia n o cn eg o . Gd y n a s cen ę wy s zła tró jk a k o b iet — zes p ó ł n azy wał s ię „Amery k an k i”, ich s k ąp e k o s tiu my s ty lis ty k ą n awiązu jące d o flag i n aro d o wej, o d s łan iały s k ó rę tan cerek b arwy czerwo n ej, b iałej i n ieb ies k iej — d o s to lik a Karla i Cran s to n a p o d es zła efek to wn a k o cica, p o k ry ta cętk o wan ą s ierś cią i wy mach u jąca p u s zy s ty m o g o n em. — M acie o ch o tę n a to warzy s two ? Cran s to n o d p rawił ją mach n ięciem ręk i i p rzes zed ł d o rzeczy . — W To mlin ie wres zcie zaczy n a s ię d ziać.
— Wciąż p ró b u jecie ro zg ry źć s ek rety Tach io n a? Od two rzy ć d ziałan ie jeg o s tatk u ? — Ch o lera, g d zie tam! Wrig h t Field n ie ma n ic lep s zeg o d o ro b o ty … n iech s ię męczą! — Oś mielo n y alk o h o lem Cran s to n właś ciwie wy k rzy czał o s tatn ie zd an ie. Po tem, jak b y zaws ty d zo n y , d o d ał ju ż cis zej: — Karl, teraz wró ciliś my d o włas n y ch p ro jek tó w. Sp o g ląd aj w n ieb o . J u ż n ied łu g o zo b aczy s z tam co ś latająceg o , co s two rzo n o n a Ziemi. — Po p ił d rin k a i u ś miech n ął s ię. — Co ś jak ten twó j s trato o d rzu to wiec. — Gratu lacje. — Są u n as n iek tó rzy two i k u mp le z Wh ite San d s . Nawet Willy Ley . — Ley u ciek ł z Niemiec tu ż p rzed wo jn ą i zo s tał au to rem p o p u larn eg o p erio d y k u o tech n ik ach rak ieto wy ch — właś n ie d lateg o Karl o d s zu k ał g o p ó źn iej, b y p raco wał p rzy „Kap itan ie Kato d zie”. — Ale tak n ap rawd ę p o trzeb n y n am jes teś ty . By łeś n ajb ard ziej o b iecu jący z całej p aczk i. — M ó j d ro g i p rzy jacielu , jes teś ró wn ie n ied o k ład n y co p ijan y . W s k ład tej „p aczk i” wch o d ził v o n Brau n , Ru d o lf, Do rn b erg er i ty lu in n y ch … — Nie ch o d zi mi o two je d o k o n an ia. Ws zy s cy wiemy , że trafiłeś d o Peen emü n d e p ro s to ze s zk o ły . A p o za ty m, ch o lera, w Wh ite San d s ws zy s cy b y liś my jes zcze w d o łk ach s tarto wy ch , g d y p o k azała s ię M aleń k a. Cran s to n i v o n Brau n o raz g ars tk a n iemieck ich in ży n ieró w miała wy jś ć n a s p o tk an ie Tach io n a i jeg o tak izjań s k ieg o s tatk u , g d y o b cy wy ląd o wał w Wh ite San d s . J ed n ak Karl i res zta mieli trzy mać s ię z d alek a, zajęci k alis ten ik ą, n iek o ń czący m s ię p is an iem rap o rtó w i lek cjami an g iels k ieg o . — Willy cię n a mn ie n ap u ś cił? Cran s to n wzru s zy ł ramio n ami. — Po wied ział ty lk o , żeb y m s p y tał. — Po win ien b y ł p o ro zmawiać n ajp ierw ze mn ą. — Wted y n ie zd o łałb y m cię zas k o czy ć! — u ś miech n ął s ię Cran s to n . By ł ju ż tak p ijan y , że ro b ił s ię s en ty men taln y . Karl p amiętał, że jeg o k o leg a lu b ił d awać w g az. — Ob aj mieliś my s zczęś cie… Dzik a k arta n as o min ęła. — Tak . Karla, o czy wiś cie, n ic n ie o min ęło . W 1 9 4 7 ro k u p o jech ał z Walterem Do rn b erg erem d o Bell Aircraft w Bu ffalo i u g rzązł w p ro jek cie b o mb o wca, k tó ry p rawd o p o d o b n ie n ig d y n ie miał p o lecieć, g d y złap ał — n a o k o — ciężk ą g ry p ę. Po
k ilk u d n iach g o rączk o wan ia w d eliriu m p o czu ł s ię lep iej i o d k ry ł, że co ś s tało s ię z jeg o wzro k iem. Kied y ś cierp iał n a k ró tk o wzro czn o ś ć, p rawie n a p o g ran iczu ś lep o ty , teraz jeg o wzro k d o ró wn y wał p recy zją mik ro s k o p o m… alb o n ajlep s zy m teles k o p o m o p ty czn y m. Zy s k ał fo k u s . By ł jed n ak p ewien efek t u b o czn y : p rzez k ilk a min u t p o u ży ciu fo k u s u jeg o o czy lś n iły d emo n iczn ą czerwien ią. Z p o czątk u my ś lał, że to p rzejś cio we, ale p o k ilk u ty g o d n iach , g d y ju ż o p an o wał s wó j n o wy „talen t”, zd ał s o b ie s p rawę, że to raczej s tała cech a, zn ak jeg o n o weg o s tatu s u as a. Wted y zaczął n o s ić ciemn e o k u lary . Po n ieważ n ien awid ził p racy w Bell, a Bu ffalo jes zcze b ard ziej, w k o ń cu p o s tan o wił s p ełn ić marzen ie s weg o ży cia. Nap is ał d o s ły n n eg o reży s era Fritza Lan g a, twó rcy p ierws zeg o filmu o k o s mo s ie, Kobieta na księżycu. Lan g p rzy jaźn ił s ię z Do rn b erg erem i miał s łab o ś ć d o p o rzu co n y ch n iemieck ich tech n ik ó w rak ieto wy ch w ro d zaju v o n Kamp en a. Reży s er o b iecał u d zielić Karlo wi rek o men d acji, jeś li k ied y k o lwiek p rzy jech ałb y d o Lo s An g eles … Karl s p ak o wał man atk i i ju ż ty d zień p ó źn iej p rzep ro wad ził s ię d o Ho lly wo o d . J eg o zd o ln o ś ć fo k u s o wan ia u czy n iła g o wielk im atu tem k ażd eg o zes p o łu k amerzy s tó w. Ze s tan o wis k a as y s ten ta awan s o wał n a o p erato ra, a p o tem — n a p ro d u cen ta „Kap itan a Kato d y ”. Zan im Karl zd ąży ł o cen ić, jak p rzy jęto jeg o k łams two , k o cica p o wró ciła. — I co ? Przełamaliś my p ierws ze lo d y ? — s p y tała, wś lizg u jąc mu s ię n a k o lan a. Cran s to n rzeczy wiś cie zd awał s ię p rzy jaźn iejs zy . — J es teś b ard zo k o n s ek wen tn a, co ? — To s tras zn ie d łu g ie s ło wo . — Dziewczy n a s k u b n ęła g o w u ch o , k u jeg o n ies k ry wan ej rad o ś ci. — A ja lu b ię d łu g ie rzeczy . Karl o d k ry ł, że też z p rzy jemn o ś cią p atrzy n a jej fig le. Szy b k o zau waży ła jeg o zain teres o wan ie. — J es teś za ład n y , żeb y tak s ied zieć s amo tn ie, p rzy s to jn iak u . Wid zis z tu mo że k o g o ś , z k im miałb y ś o ch o tę s ię zap o zn ać? — Nie w tej ch wili, ale d zięk u ję. Dżo k erk a zamru czała ze ś miech em. — Ależ jes teś n ieś miały . Czy m s ię n a co d zień zajmu jecie? — On jes t tech n ik iem rak ieto wy m — p o wied ział Karl, p ró b u jąc zwró cić u wag ę k o cicy z p o wro tem n a Cran s to n a. Ko leg a p o s tan o wił o d p o wied zieć p ięk n y m za
n ad o b n e. — A Karl jes t p ro d u cen tem „Kap itan a Kato d y ”. Karl miał o ch o tę g o zab ić. Co in n eg o zajrzeć d o k lu b u d la d żo k eró w, a co in n eg o d ać s ię tam ro zp o zn ać. J ed n ak k o cica zareag o wała p rzy ch y ln ie. — Ach , więc p ewn ie zn as z Bran ta i Gen e'a! — Całk iem n ieźle — o d p arł Karl, p ró b u jąc u k ry ć zas k o czen ie. — A ty ? — Oczy wiś cie! Gen e p o wied ział, że s p ró b u je mn ie zaan g ażo wać d o filmu . Tu rk o wi p rzy d a s ię jak aś p artn erk a, p rawd a? Ko t i p ies — d zieciak o m p o win n o s ię s p o d o b ać. I p ro s zę p o my ś leć, ile zao s zczęd zilib y ś cie n a ch arak tery zacji! — Zaś miała s ię g ard ło wo . — Tak właś ciwie p rzy ch o d zę tu ty lk o p o to , b y zaro b ić n a czy n s z. Tak n ap rawd ę jes tem ak to rk ą. Oczy wiś cie. Karl d o my ś lał s ię n awet, w jak ieg o ro d zaju filmach g ry wała. Sły s zał, że jes t co raz więk s zy p o p y t n a p o rn o z d żo k erami. — Nie wied ziałem, że Bran t i Gen e n ależą d o s tały ch b y walcó w — p o wied ział ty lk o . — J ak częs to tu p rzy ch o d zą? Sfo k u s o wał wzro k n a jej ład n ej k o ciej twarzy … Zau waży ł lś n iące k ro p elk i n a wąs ach , u n ies io n e b rwi… lek k o o twarte u s ta. U n atu ralk i b y ły b y to o zn ak i wah an ia. Alb o s trach u . Ko cica p o wied ziała za wiele i n ag le zd ała s o b ie z teg o s p rawę. — Nie p o wied ziałab y m, że s ą „b y walcami”. Po p ro s tu … k ied y ś ich tu s p o tk ałam. Przep ras zam. — Ześ lizg n ęła s ię Cran s to n o wi z k o lan i zn ik n ęła w tłu mie. Nau k o wiec wy g ląd ał, jak b y wcale teg o n ie żało wał. — Dro g a d o M o jav e b ęd zie d łu g a — s twierd ził. — W ty m s tan ie b ęd zies z miał s zczęś cie, jeś li d o jed zies z ch o ć d o Lan k ers h im. Karl p o mó g ł Cran s to n o wi d o trzeć d o k o ń ca n ab rzeża, g d zie czek ał rząd tak s ó wek . Wy s ad ził k o leg ę p rzy Ro o s ev elt Ho tel, a p o tem k azał tak s ó wk arzo wi jech ać Bu lwarem Ho lly wo o d aż d o Go wer. Stamtąd p o s zed ł p iech o tą. Od Go wer d o Scen ic, a p o tem k ilk a p rzeczn ic d o Beach wo o d — w s u mie n iecałe p ó łto ra k ilo metra. Ch ciał tro ch ę wy trzeźwieć p o d ro d ze. Tro ch ę p o my ś leć. M ó g ł d alej ro b ić to , co ro b ił, i d o k o ń ca ży cia tłu c k o lejn e ep izo d y s erialu d la d zieci. J es zcze jed en , i jes zcze jed en . I tak d o k o ń ca ży cia lu b jes zcze g o rzej — aż d o k o ń ca mo d y . Wted y mó g łb y s p rzed ać ak cje „Kap itan a Kato d y ” Kello g g 's i wy k o rzy s tać te p ien iąd ze, b y wy g o d n ie s ię u rząd zić. I ju ż n ig d y więcej n ie czy tać h is to ry jek o zd rad zieck ich as ach p rzech y trzo n y ch p rzez d u rn ia w b łęk itn y m
try k o cie. M ó g ł też p rzy jąć o fertę Cran s to n a i wró cić d o d awn ej p racy . J eg o g wiazd o r p rzy ch o d ził d o s p elu n k i d la d żo k eró w — to mo g ło b y wy jaś n iać te ciąg łe ran n e s p ó źn ien ia. Ale co ro b ił tam Olk ewitz? O ile Karl wied ział, ci d waj b y li ty lk o k o leg ami z p racy . A Olk ewitz n ig d y s ię n ie s p ó źn iał… Na ro g u u lic Go wera i Fran k lin a zatrzy mał s ię p rzy au to macie. Wy k ręcił n u mer i zo s tawił p iln ą wiad o mo ś ć d la Ed is o n a Hilla.
Nas tęp n eg o d n ia o ó s mej trzy d zieś ci Karl wciąż s ied ział w k awiarn i n a ro g u Fran k lin a i Zach o d n iej. Oś mielo n y wieczo rn y m s p acerem — i licząc n a to , że s ło ń ce p o mo że mu zwalczy ć k aca — p rzy s zed ł p iech o tą, b y p o s łu ch ać, czeg o d o wied ział s ię jeg o d etek ty w. Ale Ed is o n Hill s ię n ie zjawił. Karl n ie miał tu n ic d o ro b o ty , mó g ł ty lk o czek ać i p rzeg ląd ać n u mer „Herald a”, p ełen arty k u łó w o Bazy lis zk u . W ciąg u o s tatn ich d wu d zies tu mies ięcy zd arzy ło s ię wiele p o d o b n y ch mo rd ers tw. Ws zy s tk ie o fiary b y ły d żo k erami p łci męs k iej, w wiek u o d d wu d zies tu p ięciu d o p ięćd zies ięciu lat. Żad en z n ich n ie p as o wał d o ty p o weg o p ro filu o fiar: żad n y ch lu mp ó w, p ijaczk ó w i p ro s ty tu tek . By li tak p o rząd n y mi o b y watelami, jak to ty lk o u d żo k eró w mo żliwe: weteran i, p rawn icy , k s ięg o wi, u rzęd n icy , mech an icy , właś ciciel s tacji b en zy n o wej w Glen d ale, b y ły s trażak i n awet k ilk u b y ły ch n au czy cieli, k tó rzy s tracili p racę, g d y k arta s ię o d wró ciła (n ik t z ro d zicó w n ie zo s tawiłb y s wo ich d zieci p o d o p iek ą d żo k era). Żad n a z ty ch rzeczy n ie wy d ała s ię Karlo wi s zczeg ó ln ie is to tn a. Ch ciał s ię d o wied zieć czeg o ś o tajemn iczy m, czaru jący m Bran cie Brewerze… czło wiek u , k tó ry trzy mał k lu cz d o jeg o p rzy s zło ś ci. O d ziewiątej d ał s o b ie s p o k ó j z czek an iem, rzu cił d o lara n a lad ę i wezwał tak s ó wk ę. Ty lk o p o my ś leć, że d ał aż czterd zieś ci d o laró w faceto wi s p o tk an emu w b arze d la d żo k eró w! Będ zie mu s iał zamien ić p arę o s try ch s łó w z J ack iem Brau n em. Karl v o n Kamp en czu ł s ię id io ty czn ie.
J ak zwy k le wy s iad ł p rzed g łó wn ą b ramą. Ze zd ziwien iem zo b aczy ł, że Ab ig ail
czek a n a n ieg o n a p ark in g u . Sp o jrzał n a n ią p rzez o k u lary . — Dlaczeg o n ie jes teś w b iu rze? — Bo tam czek a n a cieb ie Sau l Green e. — Niech zg ad n ę… — Bran t zn ó w s ię s p ó źn ia. Karl p o czu ł n ad ch o d zący b ó l g ło wy i ty m razem n ie mó g ł teg o zwalić n a alk o h o l. — Po p ro s zę jak ieś lep s ze wiad o mo ś ci. — Zn aleźli k o lejn ą o fiarę… J ak iś facet u to p io n y w jezio rze Silv er Lak e. Sk amien iały . — J eś li Sam Green e b ęd zie mi wch o d ził w p arad ę, to s am wy ląd u je w jezio rze. Po wied z, że s p o tk amy s ię n a p lan ie. Karl n ie miał o ch o ty ro zmawiać z ag en tem Brewera w s wo im b iu rze, a p rzy ty m mu s iał jes zcze zap ewn ić n erwo weg o reży s era, że n ie b ęd ą g o o b win iać za o p ó źn ien ia. M iejs ce p ark in g o we Brewera b y ło p u s te, ale o b o k n ieg o s tał lś n iący , czarn y d wu d rzwio wy h u d s o n h o lly wo o d , d o k ład n ie tak i s amo ch ó d , jak i k u p iłb y s o b ie Karl… g d y b y k u p ił s amo ch ó d . Należał d o Sau la Green e'a. Któ ry jak imś cu d em d o tarł d o s cen y d źwięk o wej jed n o cześ n ie z Karlem. — Dziś zn ó w b ęd zie g o rąco — p o wied ział. Karl n awet w n ajlep s zy ch ch wilach n ie miał cierp liwo ś ci d o Green e'a i jeg o g ad ek o n iczy m. — Dlaczeg o n ie ma tu two jeg o k lien ta? — Bran t ma p ro b lemy o s o b is te. Pro b lemy zd ro wo tn e. — A zatem jes t w s zp italu ? — J es zcze n ie. J eg o ży cie n ie jes t zag ro żo n e… — Ty lk o jeg o k ariera. Green e ch wy cił Karla za ło k ieć i wziął g o n a s tro n ę. — Po s łu ch aj, Karl. Wiem, że n ig d y n ie b y liś my d o b ry mi p rzy jació łmi… — Ściś le rzecz b io rąc, jes teś my o k ro k wy żej n iż ś mierteln i wro g o wie. — A jed n ak ta n iep rawd o p o d o b n y ch .
b ran ża
o p iera
s ię
na
p rzy jaźn iach ,
czas em
dość
— Ch ces z zo s tać mo im p rzy jacielem, Sau l? O to ch o d zi? — J a n ie. Ale… jak d o b rze ro zu mies z ak to ró w, Karl? — Du żo im p łacę, żeb y p rzy ch o d zili n a czas i mó wili s wo je k wes tie. Po win ien em wied zieć co ś jes zcze?
Po tężn y mężczy zn a p o trząs n ął g ło wą, jak b y ch ciał p o p rawić d zieck o . — Najlep s i z n ich mają w ś ro d k u p u s tk ę. Przez to tak łatwo p ad ają o fiarą n amiętn o ś ci alb o mo d y , alb o ws zy s tk ieg o , co ich d o p ad n ie. I właś n ie d lateg o s ą tacy d o b rzy w s wo jej p racy — w n aś lad o wan iu in n y ch lu d zi. — A zatem Bran t Brewer zn alazł s ię p o d wp ły wem k o g o ś , k to jes t n iep o p rawn ie s p ó źn ials k i? — Nie. Ch ciałem ty lk o p o wied zieć, że p o trzeb u je… tro ch ę zro zu mien ia. Elas ty czn o ś ci. — Sau l, co d zien n ie zmien iamy k o lejn o ś ć zd jęć, żeb y s ię d o n ieg o d o p as o wać. Pró b o wałeś p o d zielić s ię tą teo rią z Haro ld em Dan n em? Po d ejrzewam, że n as z n o wy s p o n s o r n ie b ęd zie zb y t wy ro zu miały w s to s u n k u d o s eriali, k tó re p o ws tan ą za p ó źn o alb o n ie p o ws tan ą w o g ó le! — Nie mies zaj w to Kello g g 's . Ich o b ch o d zą ty lk o p ien iąd ze. — A ty co ? J es teś altru is tą? — J es tem p rzy jacielem Bran ta. I p ro s zę cieb ie, jak o k to ś , k to mó g łb y b y ć ró wn ież two im p rzy jacielem: o d p u ś ć. — Green e n ach y lił s ię d o Karla. W jeg o zach o wan iu n ie b y ło an i ś lad u ży czliwo ś ci. — Przes tań wy s y łać lu d zi, żeb y g o ś led zili! — Sk o ń czy liś my , Sau l — u ciął Karl i s ięg n ął d o k lamk i. Ty lk o czerwo n a lamp k a in fo rmu jąca g o , że k amera wciąż n ak ręca, p o ws trzy mała g o p rzed o twarciem d rzwi. — Przemy ś l to , Karl. Ch y b a zg o d zis z s ię, że to k iep s k i mo men t, b y wy ciąg ać n a ś wiatło d zien n e p ewn e… fak ty z two jej p rzes zło ś ci? Zd ajes z s o b ie s p rawę, jak to wp ły n ie n a two ją k arierę? Karl s p o jrzał n a ag en ta z wś ciek ło ś cią. — Nie p ró b u j mi g ro zić. Green e u ś miech n ął s ię i ro zło ży ł ręce. — Daję ci ty lk o p rzy jaciels k ą rad ę. — Od wró cił s ię, ale p o tem rzu cił jes zcze p rzez ramię. — Do b ry p o my s ł z ty mi o k u larami. Tak i s ty lo wy . Karl u ciek ł d o s wo jej k ry jó wk i n a p lan ie, czu jąc, że ręce mu d rżą, a w g ard le wzb iera k waś n y s mak . Sau l Green e zn ał jeg o tajemn icę.
Zan im Brewer zjawił s ię n a p lan ie, tu ż p rzed lu n ch em, Karl zd ąży ł ju ż wy co fać s ię d o b iu ra, ro zk azu jąc, b y n ik t mu n ie p rzes zk ad zał. W p o wietrzu u n o s ił s ię d y m, n ajwy raźn iej z jak ieg o ś p o żaru n a wzg ó rzach . W o d d ali wy ły s y ren y . Ws zy s tk o to wy g ląd ało n iep o k o jąco . Z jak ieg o ś p o wo d u zaczął n ieco ży czliwiej trak to wać w my ś lach Ed is o n a Hilla — ju ż n ie p o d ejrzewał g o o o s zu s two . J ack Brau n n a p ewn o n ie p o leciłb y mu k o g o ś tak ieg o . Wied zio n y imp u ls em, k azał Ab ig ail zn aleźć ad res i telefo n Hilla. Nie lu b ił czek ać. Pró b o wał zająć czy mś my ś li, czy tając k o lejn e s cen ariu s ze „Kap itan a Kato d y ”. Ale ws zy s tk ie jeg o zmartwien ia, Brewer i Green e — i Kello g g 's — w p o łączen iu z p o rażającą b an aln o ś cią n ajn o ws zej h is to rii i k lek o tan iem k limaty zacji s p rawiały , że czu ł s ię co raz b ard ziej n ies zczęś liwy . Po my ś lał o s wo ich relacjach z Bran tem Brewerem. Zaws ze p o s trzeg ał g o ty lk o jak o twarz, p rzy s to jn ą i d o b rze p rezen tu jącą s ię n a lś n iący m p ap ierze d wad zieś cia n a d wad zieś cia s ied em cen ty metró w, wraz z k ró tk ą lis tą ró l, o d d ru g o rzęd n y ch ró lek n a Bro ad way u , aż p o p ro g ramy n a ży wo i ro le w k ilk u in n y ch s erialach Ziv a. Ciemn o wło s y , n ieb ies k o o k i… Brewer wy g ląd ał jak p rawd ziwy b o h ater, a p o d czas p rzes łu ch an ia u d o wo d n ił też, że p o trafi g o o d g ry wać. Sau l Green e wy n eg o cjo wał u mo wę, jes zcze zan im Karl zd ąży ł w o g ó le p o ro zmawiać z Brewerem. A s zty wn a d y s cy p lin a, jak iej wy mag ała p ro d u k cja s tu p iętn as to min u to wy ch , n is k o b u d żeto wy ch o d cin k ó w n a s ezo n , s p rawiła, że n ig d y n ie wy s zli p o za p o czątk o wą relację. Nig d y n ie b y li k o leg ami — n ie zjed li razem o b iad u an i n ie wy p ili d rin k a. Po za p racą s p o ty k ali s ię ty lk o p o d czas imp rez ś wiąteczn y ch . O res zcie o b s ad y wied ział jes zcze mn iej. Olk ewitz też b y ł k lien tem Green e'a i, o ile Karl p amiętał, ju ż n a p rzes łu ch an iu zjawił s ię w p s iej mas ce. Nie miałb y n ic p rzeciwk o temu , b y lep iej p o zn ać Do tty Do y le, ale jeg o zd o ln o ś ci as a tro ch ę k o mp lik o wały ży cie ero ty czn e. Fo k u s zmien iał n o rmaln y p o ciąg s ek s u aln y w s p ecy ficzn ą fo rmę p o d g ląd actwa. Po za ty m Karl czu ł o b rzy d zen ie n a s amą my ś l, że miałb y wy k o rzy s ty wać p raco wn icę. W k o ń cu zd ał s o b ie s p rawę, że zb liża s ię p iąta, a o n jes zcze n ic n ie jad ł. Wy s zed ł z g ab in etu d o zewn ętrzn eg o b iu ra, g d zie b y ło ju ż p u s to , n ie licząc k artk i z ad res em Ed is o n a Hilla, n u merem telefo n u i d o p is k iem: „Dzwo n iłam, n u mer n ie d ziała”. Tro ch ę ziry to wała g o n ieo b ecn o ś ć Ab ig ail, p ó k i n ie p rzy p o mn iał s o b ie d wó ch rzeczy . Po p ierws ze, s am p o zwo lił jej wy jś ć d ziś wcześ n iej, b o miała u mó wio n ą
wizy tę u lek arza. A p o d ru g ie: tak n ap rawd ę iry to wała g o s p rawa Ed is o n a Hilla. Zg o d n ie z n ajlep s zą n iemieck ą trad y cją, p o s tan o wił p rzejś ć d o d ziałan ia.
Hill mies zk ał p rzy Lo o k o u t M o u n tain 8 7 7 7 . Zab awn y zb ieg o k o liczn o ś ci: g d y p o raz p ierws zy o d wied ził Fritza Lan g a, o n też mies zk ał p rzy Lo o k o u t M o u n tain . J eg o d o m zn ajd o wał s ię n iecałe o s iem k ilo metró w o d s tu d ia „Kap itan a Kato d y ”. Ale d o tarcie tam zab rało Karlo wi p o n ad g o d zin ę. Tras a p o łu d n io wa p rzez Lau rel Can y o n zo s tała zab lo k o wan a p rzez wo zy s trażack ie n a M u lh o llan d Driv e. Tak s ó wk arz zap ro p o n o wał altern aty wn ą tras ę p ro wad zącą wo k ó ł p lacu , u licą Wo o d ro wa Wils o n a, p o tem p rzez s ąs ied n i k an io n i z p o wro tem n a Lau rel o d p ó łn o cy . Na s k rzy żo wan iu Lau rel Can y o n i Lo o k o u t M o u n tain zap ark o wało więcej wo zó w, ale mo żn a b y ło je min ąć. J ed n ak p o k ilk u zak rętach tak s ó wk a n atk n ęła s ię n a o s tateczn ą p rzes zk o d ę: trzy jed n o s tk i p o licy jn e. — Dalej n ie p o jed ziecie — o zn ajmił fu n k cjo n ariu s z. — J a tu mies zk am — o d p arł Karl. Nie ch ciał k łamać, ale mu s iał d o trzeć d o d o mu Hilla. — Przy jacielu , to n iech p an lep iej zad zwo n i d o s wo jeg o ag en ta u b ezp ieczen io weg o . Sp aliły s ię cztery d o my i jes zcze n ie o p an o waliś my p o żaru . Karl zd jął o k u lary i s p o jrzał w g ó rę u licy . Kilk a d ziwn y ch b u d o wli — p io n o we k o n s tru k cje p rzy p o min ające d o mk i n ad rzewn e — zn ik n ęły lu b częś cio wo ru n ęły . Drzewa n a wzg ó rzach zamien iły s ię w d y miące k ik u ty . Nawet zn ak d ro g o wy b y ł u mazan y s ad zą. — Ale wo zy s trażack ie s to ją p rzy Lau rel. Po licjan t s p o jrzał n a Karla. — Lep iej n iech p an zawró ci. Dy m s zk o d zi n a o czy . Karl p ró b o wał n eg o cjo wać, ale tak s ó wk arz s ię zn iecierp liwił. Z tru d em zawró cił p o d czu jn y m o k iem p o licjan tó w i ru s zy ł z p o wro tem. — Tu taj! — zawo łał Karl, g d y zn ik n ęli p atro lo wi z o czu . Zap łacił k iero wcy i ru s zy ł w s tro n ę res ztek d o mu Ed is o n a Hilla. Klu cząc b o czn y mi u liczk ami, u d ało mu s ię o min ąć p o licy jn ą b lo k ad ę i ws p iąć
s ię w g ó rę ró wn o leg le d o Lo o k o u t M o u n tain . W k o ń cu wy s zed ł s p o międ zy n ies p alo n y ch d rzew i s p o jrzał w d ó ł n a p o żar. Na p o czern iały m s to k u , p o n ad d awn y m ad res em 8 7 7 7 leżał d ziwn y p rzed mio t… d u ży g łaz, k tó ry o g ląd an y w fo k u s ie p rzy p o min ał p o s ąg mężczy zn y s k u lo n eg o ze s trach u . M ężczy zn y z cien k im wąs ik iem.
Dro g a p o wro tn a p rzez Lau rel i Ho lly wo o d Bo u lev ard (p rzy k tó ry m n a ty m o d cin k u s tały ju ż ty lk o d o my ) b y ła d łu g a, d u s zn a i mo zo ln a. Na Su n s et Bo u lev ard zad zwo n ił p o tak s ó wk ę. J ad ąc n a ws ch ó d , w s tro n ę d o mu , zas tan awiał s ię, czy n ie p o wied zieć k iero wcy , żeb y s k ręcił n a p ó łn o c w s tro n ę Bazy Sił Po wietrzn y ch To mlin . Karl v o n Kamp en miał ju ż d o ś ć Ho lly wo o d . Wch o d ząc p o s ch o d ach d o s wo jeg o b liźn iak a, p o czu ł k wiato wą wo ń jaś min u , co s tan o wiło miłą o d mian ę p o zap ach u d y mu i p o p io łu w Lau rel Can y o n . Ch ło d n e p o wietrze p rzy wró ciło mu s iły . Zatrzy mał s ię i o b ejrzał za s ieb ie. J eg o wzro k , n iep ro s zo n y , u ru ch o mił fo k u s , a wted y zews ząd n ap ły n ęła k as k ad a o b razó w. Ru d zik n a d ru cie telefo n iczn y m. Piłk a k o p n ięta p rzez d zieck o s ąs iad a, zatrzy man a w s zczy to wy m p u n k cie łu k u . Ob ło czek d y mu z p ap iero s a n a Beach wo o d . Ch mara ciem wo k ó ł latarn i. J ak iś p rzy czajo n y k o jo t n a zb o czu wzg ó rza. Ws zy s tk o to p o łączo n e ws tęg ami s p ęk an eg o b eto n u , ru r, liś ci i s mu g ami p ęd zący ch s amo ch o d ó w. Nawet jeś li Sau l Green e alb o Bran t Brewer miałb y s ię o k azać Bazy lis zk iem, to Karl rad ził ju ż s o b ie z więk s zy mi wy zwan iami. Bu d o wał rak iety . Przetrwał n alo t Bry ty jczy k ó w. Przeży ł d zień d zik iej k arty . Zo s tał p ro d u cen tem w Ho lly wo o d ! Z p ewn o ś cią zn ajd zie jak iś s p o s ó b , b y zap an o wać n ad Bran tem Brewerem. W p o ło wie d ro g i d o d rzwi k to ś g o ch wy cił. Po czu ł u ś cis k ręk i tu ż n ad ło k ciem. Niewid zialn ej ręk i. — Zawró ć — p o wied ziała Es telle Blair. To d o p iero b y ło wy zwan ie — o b ró cić s ię s p o k o jn ie, jed n o cześ n ie wy p atru jąc p o ten cjaln eg o n ap as tn ik a. Karl n ie b y ł p ewien , czy mu s ię u d ało , p ó k i n ie zs zed ł n a ch o d n ik , n ie czu jąc u k łu cia n o ża an i n ab o ju wp ak o wan eg o w p lecy . — Es telle… — zaczął. — Tu ż za to b ą.
— Co s ię d zieje? — Dwó ch facetó w, n a o k o n iep rzy jemn y ch i za ciep ło u b ran y ch . Zaczęli s ię tu s k rad ać jak ąś g o d zin ę temu . Us ły s załam ich i zn ik n ęłam im z o czu , jeś li wies z, co mam n a my ś li. Karl s zed ł p o wo li k u Beach wo o d w s tro n ę s k lep ik u n a ro g u , g d zie mo g ło b y ć więcej ś wiad k ó w. — Ch y b a ch cieli wejś ć za to b ą d o ś ro d k a. J ed en z n ich ma b ro ń . Gd zieś z ty łu ru s zy ł s amo ch ó d . J u ż za ch wilę u licą Karla p rzeto czy ł s ię h u d s o n h o lly wo o d i s zy b k o s k ręcił w Beach wo o d . W ś ro d k u s ied ziało d wó ch mężczy zn w k ap elu s zach i d łu g ich p łas zczach . Po tężn a s y lwetk a jed n eg o z n ich s p o k o jn ie p as o wałab y d o Sau la Green e'a. — Wp ak o wałeś s ię w jak ieś k ło p o ty ? — s p y tała g o s p o d y n i. — Najwy raźn iej. — Po czu ł md ło ś ci n a s amo ws p o mn ien ie s p alo n eg o d o mu Ed is o n a Hilla… a p o tem zalał g o czy s ty s trach . M o rd erca Hilla n ajwy raźn iej p o wiązał ich ze s o b ą. — M o że k iep s k o wid zis z w ty ch o k u larach . — M o żliwe. — Do p iero teraz p rzy s zło mu d o g ło wy , że Es telle też mo że zn ać jeg o tajemn icę. M o że n awet s zp ieg o wała g o p rzez o s tatn ie trzy lata. J ak ie to g łu p ie — wy b rać s o b ie n a g o s p o d y n ię jed y n ą o s o b ę, k tó rej n ie imał s ię fo k u s . — No có ż. M ó j ś więtej p amięci o jciec z Io wy wied ział, jak s o b ie rad zić z k ło p o tliwy mi lu d źmi. Czy ń d ru g iemu , co o n zamierza u czy n ić to b ie. — Es telle — o d p arł Karl. — Nawet n ie wies z, jak b ard zo s ię z to b ą zg ad zam.
Bren t Brewer mies zk ał p rzy Drex el Av en u e, n ied alek o i Gilmo reField , n a p ó łn o c o d Wils h ireM iracleM ile.
Farmer's
M ark et
Tak s ó wk a zatrzy mała s ię k o ło Gilmo re Field , g d zie g wiazd y Ho lly wo o d ro zg ry wały mecz b ejs b o lo wy w ramach małej lig i. Karl zamierzał p rzejś ć p iech o tą cztery o s tatn ie p rzeczn ice d zielące g o o d d o mu Brewera. Uzn ał, że zd o b ęd zie ty m s amy m tro ch ę czas u , b y ro zważy ć s wo je co raz b ard ziej o g ran iczo n e mo żliwo ś ci. Sło ń ce zach o d ziło , o b iecu jąc wy tch n ien ie p o d o k u czliwy m u p ale, ch o ć o p ary w p o wietrzu miały s ię u n o s ić jes zcze p rzez wiele d n i. Karl cies zy ł s ię, że p rzy n ajmn iej n ie ma k s ięży ca — tamtej s tras zn ej n o cy w Peen emü n d e wzes zed ł
k s ięży c w p ełn i, żeb y d o d atk o wo u łatwić zad an ie b ry ty js k im b o mb o wco m. Do m Brewera, ch o ć p iętro wy , n ie o k azał s ię wcale d u ży . Stał p o ś ro d k u s p o rej d ziałk i, o g ro d zo n ej p ark an em, częś cio wo u k ry ty p rzed wzro k iem p rzech o d n ió w. Karl p rzy lg n ął d o p ło tu , s p o jrzał fo k u s em p rzez p ręty i k rzak i. Na p ó łk o lis ty m p o d jeźd zie zap ark o wan y b y ł h o lly wo o d Green e'a i k ilk a in n y ch p o jazd ó w. Sk iero wał fo k u s n a ś lad y o d łażącej farb y , n a ś wiers zcza z wy s iłk iem p o k o n u jąceg o s zczelin ę w ch o d n ik u . Żad n y ch wid o czn y ch p u łap ek . Ale też żad n y ch wid o czn y ch b ro n i. Karl miał p lan i b y ł to p lan g o d zien s ameg o „Kap itan a Kato d y ”. M iał n ad zieję, że p rzeży je d o s tateczn ie d łu g o , b y o p o wied zieć o n im Willy 'emu Ley o wi. Po raz o s tatn i ro zejrzał s ię p o cich ej o k o licy , a p o tem o two rzy ł b ramę i p o d s zed ł d o fro n to wy ch d rzwi. Ze ś ro d k a d o b ieg ały ś miech y i d źwięk mu zy k i. Karl p o my ś lał, że mo że jes zcze p rzerwać tę mis ję… Zależn ie o d teg o , czy k o lejn e p ó ł g o d zin y o d b ęd zie s ię zg o d n ie ze s cen ariu s zem, ci lu d zie mo g li zn aleźć s ię w n ieb ezp ieczeń s twie. Po za ty m o d czu wał p ewn ą p o k u s ę, b y p o p ro s tu d ać s o b ie s p o k ó j. Po d p is ać u mo wę z Kello g g 's i u my ć ręce. Niech p ro d u cen ci p łatk ó w martwią s ię d y s cy p lin o wan iem Brewera. Nie. Brewer n ie ty lk o wp ro wad ził ch ao s w jeg o ży cie — o n i Sau l Green e p rawie n a p ewn o zab ili Ed is o n a Hilla i Bó g wie ilu in n y ch lu d zi. By li p o two rami — p rawd ziwy mi o d p o wied n ik ami k ary k atu raln y ch zło czy ń có w z „Kap itan a Kato d y ”. Należało ich p o ws trzy mać. Karl zap u k ał. Ch wilę p ó źn iej o two rzy ł mu b ard zo zd ziwio n y Gen e Olk ewitz. A raczej Tu rek . Olk ewitz miał n a twarzy p s ią mas k ę. Karl tro ch ę s ię teg o s p o d ziewał, ale wciąż b y ł zs zo k o wan y , wid ząc, że p o mo cn ik k ap itan a o d g ry wa s wo ją ro lę n ie ty lk o p rzed k amerą. — M am p o wied zieć guten Abend? — s p y tał Karl. — Czy zas zczek ać? Co ty w o g ó le tu ro b is z? Po co ci ta mas k a? — Dżo k ers k a cip k a — o d p arł Olk ewitz, ro zciąg ając u s ta w g u mo wy m u ś miech u . — Dżo k ers k ie d ziewczy n y s ą s zalo n e, mein Führer. I tak ie wd zięczn e. — Ak to r o d wró cił s ię, jak b y wzy wając p o mo c. Przez tłu m p rzep ch n ął s ię ro zwś cieczo n y Sau l Green e. — Os zalałeś ? — Ch ciałeś s ię ze mn ą wid zieć, Sau l. Nawet p rzy s zed łeś d o mo jeg o d o mu ! — Karl
u ś miech n ął s ię, b y p o k azać, że p o d o b n ie jak ws zy s cy w Ho lly wo o d zn a ten s tary d o wcip . Green e ty lk o k rzy k n ął: — Bran t! Brewer p rzecis k ał s ię p rzez tłu m g o ś ci, b y li tam ty lk o d żo k erzy . Có ż za zb ieran in a! Ko b ieta-jas zczu rk a. Przy s ad zis ty łu s k o waty s twó r z lu d zk imi s to p ami. M ężczy zn a o zu p ełn ie n o rmaln ej s y lwetce, n ie licząc p ary czu łk ó w. Karl d o s trzeg ł n awet k o cicę z „M en ażerii”, wijącą s ię n a k o lan ach g ru b eg o mężczy zn y o twarzy jak b y wy rzeźb io n ej z d ęb u . By ło ich jes zcze z p ó ł tu zin a. Całk o wite p rzeciwień s two ark i No eg o — żad en z d żo k eró w n ie miał id ealn eg o o d p o wied n ik a. Karl p o czu ł s ię, jak b y wró cił d o „M en ażerii”, b rak o wało ty lk o s mro d u fry tek i metaliczn ej mu zy k i z p o b lis k iej k aru zeli. Zamias t teg o d o s trzeg ał h afto wan e d y wan ik i, b ro k ato we k an ap y , malo wid ła n a ś cian ach i v ictro lę. — Nie wid zę żad n eg o telewizo ra — s twierd ził Karl, g d y p o d s zed ł d o n ieg o g o s p o d arz. — Gd zie s ię o g ląd as z? — Uwierzy s z, jeś li p o wiem, że n ig d y n ie wid ziałem an i jed n eg o o d cin k a? Ze ws zy s tk ich n iewiary g o d n y ch rzeczy , jak ie Karl o s tatn io s ły s zał, ta zs zo k o wała g o ch y b a n ajb ard ziej. Któ ry z ak to ró w d o b ro wo ln ie zrezy g n o wałb y z o g ląd an ia s ameg o s ieb ie? — Po co mi czarn o -b iały telewizo r, s k o ro mo g ę mieć w d o mu tak i b arwn y tłu m? — s p y tał Brewer. W tej s amej ch wili Karl d o s trzeg ł No rę… n ie — Do tty , w o b cis łej ró żo wej s u k n i, z wło s ami u p ięty mi w zło ty wien iec, z u s tami k o lo ru k rwi, o czami b łęk itn y mi jak tro p ik aln e mo rze. Nig d y n ie wy g ląd ała tak k u s ząco , n awet w jeg o n ajs k ry ts zy ch fan tazjach . Sk in ęła Karlo wi g ło wą, a p o tem ws k azała miejs ce w k ącie s alo n u , g d zie s ied ział Haro ld Dan n . Uś miech n ął s ię d o Karla i u n ió s ł s zk lan k ę z d rin k iem. Pro d u cen t ju ż o d k ilk u d n i n ie wid ział p rzed s tawiciela Kello g g 's . Ob o k n ieg o s ied ziały d wie tan cerk i z zes p o łu „Amery k an k i”, n ieb ies k a p o lewej, czerwo n a p o p rawej. Karl o d wró cił s ię d o Brewera i Green e'a. — Ro zu miem, że co ś ś więtu jecie? — Czy żb y s ię p o my lił i wziął ty p o wą h o lly wo o d zk ą mach in ację — ag en t i ak to r d o g ad ali s ię za jeg o p lecami, b y p rzejąć o d n ieg o s erial — za mo rd ers two ? Zan im Brewer zd ąży ł o d p o wied zieć, Green e i Olk ewitz złap ali Karla p o d ręce.
— M o że p o ro zmawiamy n a o s o b n o ś ci? Gd y p ro wad zili g o p rzez tłu m, Karl zd ąży ł s p o jrzeć Do tty w o czy . — Wy p ro wad ź ich s tąd — p o wied ział. — Wy p ro wad ź s tąd ws zy s tk ich . Po wied z im… p o wied z, że id zie p o licja. Będ zie n alo t! — Ach ! — wy k rzy k n ęła.
Zn aleźli s ię w p o k o ju , za zamk n ięty mi d rzwiami, ty lk o we tró jk ę. Olk ewitz s tan ął n a s traży . — J es teś alb o s zaleń cem alb o n ajo d ważn iejs zy m czło wiek iem n a ś wiecie — p o wied ział Green e. — A n ie mo g ę b y ć jed n y m i d ru g im? Brewer o d wró cił s ię d o ag en ta. — Sau l… — Zamk n ij s ię, Bran t! — wy k rzy k n ął Green e. — Nie, raczej jes teś g łu p cem, Karl. Przy n ajmn iej jak n a n au k o wca. — Nie wied ziałem, że za g łu p o tę d o s taje s ię w Ho lly wo o d wy ro k ś mierci. Ulice b y ły b y całk iem p u s te… Green e u d erzy ł g o n a o d lew w twarz, a b ru taln o ś ć teg o ru ch u zas k o czy ła g o n awet b ard ziej, n iż zab o lała. — M y ś lis z, że ro b imy to z wy b o ru ? Ty mas z s zczęś cie! Twó j as ci p o mag a! — Wy s tarczy , Sau l. Bran t zd awał s ię au ten ty czn ie zak ło p o tan y . Po ło ży ł Green e'o wi ręk ę n a ramien iu i d elik atn ie o d s u n ął p o tężn eg o mężczy zn ę n a b o k . — Kim wy jes teś cie? — Karl p rzełk n ął k rew i d o tk n ął języ k iem o b lu zo wan eg o zęb a. — J ak ąś b an d ą? Brewer n ie b y ł d o s tateczn ie d o b ry m ak to rem, b y u k ry ć reak cję. — Po trzeb u jemy s ię n awzajem. Sau l ich p araliżu je, a wted y ja s ię p o ży wiam. — Od wró cił s ię d o s wo jeg o p o n u reg o p artn era. — Do b rze, że g o zn alazłem. — Bran t… — Twarz Green e'a b y ła mo k ra o d p o tu . — On zas łu g u je, żeb y to wied zieć, Sau l! — Brewer wy g ląd ał, jak b y wy zn an ie s p rawiło mu u lg ę. — Dzięk i n iemu zaro b iliś my d u żo p ien ięd zy ! — Niezła d ru ży n a, g wiazd o r filmó w d la d zieci i czwarto rzęd n y ag en t. — Karl n ie
mó g ł s o b ie o d mó wić s ark azmu . Od wró cił s ię d o Green e'a. — A ty , co z teg o mas z? Dzies ięć p ro cen t teg o , co twó j k u mp el wy s y s a ze s wo ich o fiar? Green e u n ió s ł ręk ę d o k o lejn eg o cio s u , ale Brewer g o p o ws trzy mał. — Przes tań , Sau l. — Stan ął p o międ zy ag en tem a Karlem. — Sły s załeś k ied y ś o n ark o man ach i d emo n ie, k tó reg o n o s zą n a ramien iu ? Gd y b y m mó g ł zamien ić ten n ałó g n a h ero in ę, zro b iłb y m to w k ażd ej ch wili. — Przes u n ął ręk ą p o czo le, ś cierając p o t. — W ty m u p ale ro b i s ię jes zcze g o rzej. — Ale co z n ich wy s y s as z? Krew, k o ś ci? Teraz to Green e s ię ro ześ miał. — No , d alej, p o wied z mu ! Co d ziwn e, Bran t zd awał s ię zaws ty d zo n y , jak b y n ie mó g ł zn aleźć s łó w. — Sau l p rzemien ia ich ciała, a ja zab ieram d u s ze. Ich … o s o b o wo ś ć. Nie mo g ę b y ć b o h aterem — n ie mo g ę zag rać czło wiek a — p ó k i g o n ie wch ło n ę. Gd y b y n ie p araliżu jący g o s trach , Karl ch y b a b y s ię ro ześ miał. A zatem Bran t Brewer b y ł p rawd ziwy m as em ak to rem — p rawd ziwy m p u s ty m n aczy n iem. Przez ch wilę żal mu b y ło ich ws zy s tk ich , n awet Green e'a. Ws zy s cy n a ś wiecie twierd zili, że zn ają fizy czn ą cen ę, jak ą trzeb a zap łacić za n o s zen ie d zik iej k arty , ale co ze zmian ami w p s y ch ice? J ak ie to rtu ry mu s iał zn o s ić lu d zk i u my s ł p o d d ziałan iem tak izjań s k ieg o wiru s a? Po tem Sau l Green e ch wy cił Karla o d ty łu , zak les zczając g o w n ied źwied zim u ś cis k u , z k tó reg o n ie miał s zan s s ię wy rwać. — Twó j k u mp el Hill b y ł b o h aterem. A teraz ty też p o s tan o wiłeś n im zo s tać? — Karl p o czu ł, że jeg o ciało s taje s ię co raz ciężs ze, jak b y g ęs ts ze. Zamien iał s ię w k amień ? — J ak mó wiłem, g łu p iec z cieb ie. Karl wep ch n ął ręk ę d o k ies zen i. — Po wąch aj! — wy k rztu s ił z tru d em. — To g az i ju ż wy p ełn ił cały d o m. Teraz wy s tarczy is k ra, żeb y ws zy s tk o p o leciało w k o s mo s — d o d ał, wy ciąg ając z k ies zen i zap aln iczk ę. Bran t zd awał s ię zan iep o k o jo n y . — Sau l, p iln u j g o … Ale Green e ty lk o s ię u ś miech n ął i zawo łał: — Gen e! Drzwi o two rzy ły s ię i d o p o k o ju ws zed ł Olk ewitz, n io s ąc wijącą s ię p o s tać o win iętą w k o c. Rzu cił to b o łek n a p o d ło g ę, p o czy m u s iad ł n a n im.
Green e n ie zwo ln ił u ś cis k u . — Wp rawd zie n ie mo g liś my wy p atrzeć two jej n iewid zialn ej p rzy jació łk i, ale Gen e, jak n a n ato la, ma ś wietn y węch . Wy węs zy ł ją. To b o łek n a p o d ło d ze mio tał s ię g o rączk o wo . Bran t Brewer o s tro żn ie wy jął Karlo wi zap aln iczk ę z zes zty wn iałej d ło n i. — J u ż d o b rze, Es telle — zawo łał Karl. A zatem złapali ją. To koniec… Bran t s p o g ląd ał n a n ieg o z n ied o wierzan iem. — Na ty m p o leg ał twó j p lan ? Wejś ć tu i ws zy s tk ich n as wy s ad zić? — M ó j p lan … — o d p arł Karl, s zamo cząc s ię w u ś cis k u Green e'a — … p o leg ał n a ty m, żeb y p rzemó wić wam d o ro zs ąd k u ! M o żecie mn ie zab ić, tak jak p o zo s tały ch , ale ty m razem n ie b ęd zie to zwy k łe mo rd ers two d żo k era. J es tem Niemcem! J es tem two im p ro d u cen tem! J es tem as em! A k to mn ie zas tąp i? Kto ś s iln iejs zy i tward s zy . A g d y d o teg o d o jd zie, to jak my ś licie, jak d łu g o u d a wam s ię p rzetrwać? Nie lep iej… zawrzeć ro zejm? M iał wrażen ie, że mó wi s am d o s ieb ie. Czu ł s ię p rzy g wo żd żo n y d o miejs ca, ro b ił s ię co raz ciężs zy , s k ó ra mu tward n iała. Pró b o wał u ży ć fo k u s u i n ie zd o łał. Teraz mó g ł ty lk o zamk n ąć o czy i u mrzeć… Kto ś o two rzy ł d rzwi. Zro b iło s ię zamies zan ie, u s ły s zał, jak Green e k rzy czy : — Bran t! Karl o two rzy ł o czy i zo b aczy ł, że zo s tali z Es telle s ami. Od rzu co n y k o c leżał n a p o d ło d ze. — M o żes z ch o d zić? — Tak — o d p arł Karl, ch o ć p o d ejrzewał, że n ie b ęd zie łatwo . Czu ł s ię, jak b y p rzez k ilk a g o d zin s ied ział w tej s amej p o zy cji. Zd rętwiały mu s to p y , n o g i, a n awet b io d ra. — Trzeb a s ię s tąd wy n o s ić. Ob o lały , wy ciąg n ął ręk ę. Ws p ierając s ię n a ramien iu Es telle, n is k iej i d ro b n ej, i w d o d atk u n iewid zialn ej, p o k u ś ty k ał k o ry tarzem aż d o s alo n u . Do lly , Dan n i d żo k erzy p o s łu ch ali jeg o rad y i ju ż d awn o zn ik n ęli. Teraz w s alo n ie d o s trzeg ł ty lk o Bran ta Brewera, Sau la Green e'a i Eu g en e'a Olk ewitza. Brewer s tał n a s ch o d ach , wy s o k o u n o s ząc zap aln iczk ę. Green e b ezs k u teczn ie p ró b o wał g o d o s ięg n ąć. Przy b rał n awet tę s amą h ero iczn ą p o zę, k tó rą p rezen to wał w k ażd y m o d cin k u „Kap itan a Kato d y ”. — Od łó ż to , Bran t! Olk ewitz s tał p o międ zy n imi, wciąż u b ran y w p s ią mas k ę.
— Co fn ij s ię, Sau l! Karl p o s p ies zn ie p o k u ś ty k ał d o fro n to wy ch d rzwi i wy p ad ł n a zewn ątrz, w u p aln ą s ierp n io wą n o c, d es p erack o p ró b u jąc o d d alić s ię o d d o mu . Gd y d o tarł d o p racy , ro zleg ł s ię trzas k , jak b y złaman o g n ijące d rewn o … Cały d o m b u ch n ął p ło mien iem. Olb rzy mia, g o rąca łap a waln ęła Karla n a o d lew, rzu cając n im o zap ark o wan y s amo ch ó d . Og łu s zo n y wy b u ch em, z o tarty mi ręk ami i k o lan ami, mężczy zn a s k u lił s ię n a ziemi, a w g ó rze ro zk witła o lb rzy mia k u la o g n ia. W k o ń cu ws tał, zmu s zając s ię, b y s p o jrzeć wo k ó ł, ch o ć miał wrażen ie, że n awet p o wietrze p ło n ie. — Es telle! — zawo łał. — Tu jes tem, k o ch an ie! — o d p arł g ło s tu ż za n im. — Ch y b a tro ch ę mi s ła… Us ły s zał s zeles t i g łu ch y o d g ło s , g d y co ś u p ad ło n a trawn ik . Teraz mu s iał wziąć n a ręce n iewid zialn ą k o b ietę. Za n imi cały d o m Bran ta Brewera s tan ął w o g n iu . Trząs ł s ię w p o s ad ach tak g wałto wn ie, że p ierws ze p iętro ju ż ru n ęło . Żad n a ek ip a s trażack a n ie zd o łałab y teg o u rato wać. Zan im zd ąży li p rzy jech ać, p o zo s tał ty lk o p o p ió ł.
Dwa ty g o d n ie p ó źn iej, jad ąc d o Bazy Sił Po wietrzn y ch To mlin , au to b u s wio zący Karla v o n Kamp en a zatrzy mał s ię p o p ó łn o cn ej s tro n ie Palmd ale, b y zatan k o wać. Pro s tu jąc n o g i — wciąż zes zty wn iałe o d d o ty k u Bazy lis zk a — Karl s p o jrzał n a n ag łó wk i g azety czy tan ej p rzez s teward a. ZIV T.V. p rezen tu je n o weg o Kato d ę Geo rg e'a Reev es a, zn an eg o z Przeminęło z wiatrem i Stąd do wieczności Oferta Kello g g 's zmarła wraz z Bran tem Brewerem. I całe s zczęś cie. Haro ld Dan n ws iad ł w p ierws zy s amo lo t d o M ich ig an , p rawd o p o d o b n ie b y u n ik n ąć n iewy g o d n y ch p y tań — n a p rzy k ład , co właś ciwie ro b ił n a tej imp rezie. Karl w o g ó le s ię ty m n ie p rzejmo wał. Ch ciał raz n a zaws ze s k o ń czy ć z Ho lly wo o d , n awet o d d ał s wo jeg o n o weg o zen ith a Es telle. By ł jej win ien zn aczn ie więcej — n ie
ty lk o o caliła mu ży cie, ale tak że p o mo g ła zro zu mieć, d laczeg o Bran t Brewer p o s tan o wił s ię zab ić. — Ży cie d żo k era s amo w s o b ie jes t wy s tarczająco s tras zn e — p o wied ziała. — Ws k aźn ik s amo b ó js tw jes t zatrważający . Ale ak to rzy to s p ecy ficzn i lu d zie, wieczn ie n iep ewn i s ieb ie. Sami n ie wied zą, d laczeg o s ą tak p o p u larn i — p rzy n ajmn iej d o czas u . Bran t Brewer ch y b a p rzeczu wał, że Kap itan Kato d a to s zczy t jeg o mo żliwo ś ci, a g d y o d k ry łeś jeg o s ek ret, b y ło ju ż p o ws zy s tk im. Karl v o n Kamp en wło ży ł ciemn e o k u lary i s p o jrzał w p rzy s zło ś ć.
Powers
DAVID D. LEVINE O d ziewiątej trzy d zieś ci p ięć ran o , w p o n ied ziałek , d ru g ieg o maja 1 9 6 0 ro k u , k to ś n ies p o d ziewan ie zas tu k ał d o d rzwi Fran cis zk a M ajews k ieg o . Biu rk o Fran k a s tało n ajb liżej d rzwi, zg as ił więc p ap iero s a i p rzy g o to wał s ię n a p rzy jęcie g o ś cia. — Ch wileczk ę! — zawo łał. Więk s zo ś ć d o k u men tó w zo s tała ju ż s ch o wan a d o fo ld eró w o o d p o wied n ich b arwach , zg o d n ie z p rzy p is an ą k las y fik acją, ws zy s tk ie wy ró wn an e d o k rawęd zi b iu rk a. Od ło ży ł p ap iery d o teczk i, a p o tem zerk n ął n a k o leg ó w, b y u p ewn ić s ię, że zro b ili to s amo . By ło jes zcze wcześ n ie ran o , ale w p o zb awio n y m o k ien b iu rze zd ąży ło s ię ju ż zro b ić g o rąco i d u s zn o . Os tre, flu o res cen cy jn e ś wietló wk i s zu miały w g ó rze p o n ad s zafk ami p o zo s tały mi jes zcze z wo jen n y ch zap as ó w. Po d ło g ę p o k ry wało p o ry s o wan e b iało -zielo n e lin o leu m, n a k tó ry m u s tawio n o b iu rk a, s zare n iczy m k ad łu b y o k rętó w wo jen n y ch , p o p rzy p alan e p ap iero s ami o d k ilk u d zies ięcio leci. Cztery s ejfy w g łęb i p o mies zczen ia zo s tały o zn aczo n e zielo n y mi k artami o zn aczający mi „o twarte”. Ich d rzwi w ciąg u d n ia b y ły zamk n ięte, ale n ie zary g lo wan e. Fran k właś n ie p raco wał n ad an alizą o cen iającą wy d ajn o ś ć p ro d u k cji b o mb o wcó w p rzez Związek So wieck i. M iał p rzed s o b ą teczk i zawierające d o k u men ty p o ro s y js k u , n iemieck u , p o ls k u i an g iels k u : arty k u ły p ras o we, p rzech wy co n e teleg ramy , rap o rty z teren u . Te o s tatn ie, ch o ć n ajś wieżs ze i n ajb ard ziej ek s cy tu jące, b y ły tak że n ajb ard ziej p o d ejrzan e… n awet jeś li p rezen to wan e tam fak ty n ie s tan o wiły celo wej d ezin fo rmacji, mo g ły zawierać p o my łk i, zb y t d alek o id ące wn io s k i alb o k o mp letn e k o n fab u lacje s two rzo n e p rzez ag en tó w s p rag n io n y ch d res zczy k u lu b p ien ięd zy . W tej b ran ży n ic n ie mo g ło b y ć p ewn e — właś n ie d lateg o n azy wan o to „s zacu n k ami” — ale b ad ając k o relację d o s tęp n y ch d an y ch , b y s try an ality k mó g ł p ró b o wać d o my ś lić s ię p rawd y . Czło wiek iem s to jący m za d rzwiami o k azał s ię Ro b ert Amo ry J u n io r — p rzeło żo n y Fran k a b y ł wy s o k i, s zczu p ły i, w p rzeciwień s twie d o p o d wład n eg o , wciąż miał wło s y n a g ło wie.
— Co za miła n ies p o d zian k a! — wy k rzy k n ął Fran k , u jmu jąc jeg o d ło ń . M ężczy zn a, k tó ry zrek ru to wał g o d o CIA, zo s tał n ied awn o p ro mo wan y n a zas tęp cę wiced y rek to ra s łu żb wy wiad o wczy ch . W ręk u trzy mał czerwo n ą teczk ę z n alep k ą ŚCIŚLE TAJ NE. — M u s zę z to b ą p o mó wić, Fran k — o zn ajmił. — Na o s o b n o ś ci. Ch o d ź ze mn ą. Fran k p rzełk n ął ś lin ę. Zd jął d ru cian e o k u lary i p rzetarł je ch u s teczk ą, b y u k ry ć zd en erwo wan ie. Id ąc k o ry tarzem, s łu ch ając o d g ło s u k ro k ó w n a p o s ad zce, p o czu ł, że o b lewa g o p o t, zn aczn ie b ard ziej, n iż wy n ik ało b y to z o taczającej temp eratu ry . Każd e zak łó cen ie co d zien n ej ru ty n y b y ło czy mś n iep o k o jący m, a zain teres o wan ie ze s tro n y p rzeło żo n eg o b y ło p o d wó jn ie n iep o k o jące. Czy żb y n ad s zed ł d zień , k tó reg o o b awiał s ię ju ż o d ty lu lat? Ro b ert zap ro wad ził Fran k a d o p o k o ju , k tó reg o n ig d y wcześ n iej n ie wid ział, zamy k ając za s o b ą d źwięk o s zczeln e d rzwi. Gd y u s ied li p rzy mały m s to lik u wy p ełn iający m więk s zo ś ć p rzed s io n k a, Ro b ert p o częs to wał p o d wład n eg o p ap iero s em. Palił marlb o ro , k tó re Fran k u ważał za zb y t o s tre w s mak u , ale teraz s k wap liwie wziął jed n eg o , żeb y u s p o k o ić n erwy . Ro b ert p o s tu k ał p ap iero s em w ciężk ą s zk lan ą p o p ieln iczk ę ze wzo rem p ieczęci CIA, p o czy m wy jął z teczk i k artk ę. — Po d p is z tu . — Co … co to ? — Fran k p o czu ł, że p u ls mu p rzy s p ies za, s k ó ra zad rg ała n a s zy i p o d zap ięty m k o łn ierzy k iem. — M u s zę wp ro wad zić cię d o n o weg o d ziału . „Wp ro wad zen iem” n azy wan o au to ry zację p raco wn ik a, b y mó g ł u zy s k ać d o s tęp d o p ewn eg o zes tawu zas trzeżo n y ch in fo rmacji. Do k u men t zawierał k ró tk i o p is p ro jek tu — p ro wad zen ie zwiad ó w za p o mo cą p rzelo tó w n a d u żej wy s o k o ś ci p o n ad tery to riu m Związk u So wieck ieg o — i s tan d ard o wą fo rmu łk ę, że n ieau to ry zo wan e u jawn ien ie ws zelk ich in fo rmacji n a temat p ro jek tu p o d leg a k arze więzien ia z d o ży wo ciem włączn ie. Ro b ert wp is ał ju ż imię i n azwis k o Fran k a, d atę u ro d zen ia i n u mer u b ezp ieczen ia. Fran k p o d p is ał z u czu ciem u lg i. Nie wied ział jes zcze, d laczeg o p o d n o s zą mu k lau zu lę d o s tęp u , ale n iezależn ie o d p o wo d ó w wied ział p rzy n ajmn iej, że jeg o tajemn ica n ad al jes t b ezp ieczn a. Ro b ert p o d p is ał s ię w ru b ry ce d la zwierzch n ik a, p o czy m wy jął z s zu flad y k o lejn ą teczk ę. — Witaj w AQUATONE.
Każd y d ział b y ł o p is an y k ry p to n imem zaczy n ający m s ię o d d wu cy fro weg o p refik s u o zn aczająceg o p o ło żen ie g eo g raficzn e AQUATONE — AQ o zn aczał zas o b y tech n iczn e.
lu b
fu n k cjo n aln e.
Prefik s
Ro b ert wy jął z teczk i lś n iące zd jęcie w fo rmacie d wad zieś cia n a d wad zieś cia p ięć cen ty metró w i p rzes u n ął je p o s to le. — Ta in fo rmacja p o d żad n y m p o zo rem n ie mo że wy jś ć p o za ten p o k ó j. AQUATONE to jed n a z n as zy ch n ajczarn iejs zy ch o p eracji. — Zd jęcie o s temp lo wan e p ieczątk ą AQUATONE: ŚCIŚLE TAJ NE u k azy wało s amo lo t… b ard zo n iety p o wy s amo lo t. Sk rzy d ła b y ły n iewiary g o d n ie d łu g ie, a k ad łu b s mu k ły n iczy m cy g aro . M o żn a b y g o wziąć za s zy b o wiec, g d y b y n ie wy lo t n ap ęd u o d rzu to weg o z ty łu . By ł p o malo wan y całk iem n a czarn o i p o zb awio n y ws zelk ich o zn aczeń . — To jes t Lo ck h eed U-2 — p o wied ział Ro b ert. — M o że o s iąg n ąć wy s o k o ś ć p o n ad d wu d zies tu jed en k ilo metró w i p ręd k o ś ć p ięciu s et d zies ięciu węzłó w i p o zo s tać w p o wietrzu p rzez o s iem g o d zin b ez tan k o wan ia. Od p rawie p ięciu lat wy s y łamy g o n ad tery to riu m Związk u So wieck ieg o . Fran k zd ał s o b ie s p rawę, że p o p ió ł z p ap iero s a zaraz s p ad n ie n a s tó ł, i p o s tu k ał n im o p o p ieln iczk ę. — Czy z tak iej wy s o k o ś ci d a s ię w o g ó le co ś d o s trzec? — s p y tał. — Dwad zieś cia k ilo metró w to właś ciwie p o za atmo s ferą. Ro b ert u ś miech n ął s ię p o n u ro . — Da s ię, i to b ard zo wy raźn ie. A So wieci n ie s ą w s tan ie temu zap o b iec. — Sp o jrzał Fran k o wi w o czy . — A p rzy n ajmn iej tak s ąd ziliś my . Ale w n ied zielę jed en z n as zy ch U-2 n ie wró cił d o b azy . Po d ał teczk ę Fran k o wi. M ężczy zn a o d ło ży ł p ap iero s a i p rzejrzał d o k u men ty , ws zy s tk ie o s temp lo wan e jak o AQUATONE: ŚCIŚLE TAJ NE. Samo lo t wy s tarto wał z Pes zawaru w Pak is tan ie, b y p rzelecieć p o n ad Stalin g rad em, Arch an g iels k iem i M u rmań s k iem, s zu k ając d o wo d ó w n a b u d o wę wy rzu tn i b alis ty czn y ch p o cis k ó w międ zy k o n ty n en taln y ch , zach o wu jąc całk o witą cis zę rad io wą. Ale w tej ch wili u p ły n ęły p o n ad d wad zieś cia cztery g o d zin y o d p lan o wan eg o czas u ląd o wan ia w Bo d ø , w No rweg ii. Wy g ląd ało n a to , że s amo lo t zag in ął. — Co s ię s tało ? — Nie wiemy . To b ard zo k ap ry ś n a mas zy n a, mo g ło d o jś ć d o awarii u rząd zeń alb o b łęd u p ilo ta. — Os tatn im d o k u men tem w teczce o k azało s ię zd jęcie p ewn eg o s ieb ie mężczy zn y w s zn u ro wan y m k o mb in ezo n ie p ilo ta, p rzy p o min ający m s taro mo d n y
g o rs et. — To właś n ie p ilo t, Fran cis Gary Po wers . J ed en z n as zy ch . Ws zy s cy p ilo ci i czło n k o wie p ers o n elu s ą p raco wn ik ami Ag en cji. Pilo t miał mo cn o zary s o wan ą s zczęk ę i ciemn e o czy . Wy d awał s ię n ieco s tars zy n iż s y n Fran k a, miał o k o ło trzy d zies tk i. — Wiemy , że s amo lo t s p ad ł g d zieś n a tery to riu m Związk u So wieck ieg o . Ch cę, żeb y ś wy b ad ał, co o ty m wied zą So wieci. Czy g o zes trzelili? Czy ch o ćb y wied zą o jeg o is tn ien iu ? Czy zn aleźli wrak , a jeś li tak , to co z n ieg o wy czy tali? Samo lo t jes t, o czy wiś cie, wy p o s ażo n y w mech an izm s amo zn is zczen ia, ale o n tak że mó g ł u lec awarii. — A p ilo t? Tward e n ieu s tęp liwe s p o jrzen ie. — Otrzy mał ig łę z k u rarą. — Ro b ert o d ru ch o wo wciąg n ął d y m, wy p u ś cił g o n o s em. — Ale, Fran k , s amo lo t, k tó ry jes t w s tan ie wzb ić s ię n a tak ą wy s o k o ś ć… Zro b io n o g o właś ciwie z p ap ieru to aleto weg o . J eś li s p ad n ie, s zan s e p rzeży cia s ą jak jed n a n a milio n . Fran k p o d n ió s ł s wó j p ap iero s . Nie d o ty k ał g o tak d łu g o , że ty to ń wy p alił s ię p rawie d o filtra. Wziął o s tatn ieg o , d łu g ieg o s ztach a, p o czy m zg n ió tł n ied o p ałek . — Dlaczeg o ja? Tętn o zwo ln iło mu wp rawd zie, g d y o d k ry ł, że jeg o o s o b is ta tajemn ica n ie s tan o wi p o wo d u tej wizy ty , mimo ws zy s tk o n ie b y ł d o k o ń ca zad o wo lo n y — tak ie zad an ie z p ewn o ś cią miało ś ciąg n ąć n a n ieg o u wag ę p rzeło żo n y ch . — Bo cię zn am, Fran k . Do b rze mó wis z p o ro s y js k u , jes teś b y s try i u fam two jemu o s ąd o wi. J eś li wy wiążes z s ię z teg o n ależy cie, to mo że b y ć p rzeło mo wy mo men t w two jej k arierze. — Ro b ert mru g n ął k o n s p iracy jn ie. — Dzięk i. — Fran k s p ró b o wał s ię u ś miech n ąć.
Wró cił d o d o mu o d wu d zies tej trzeciej d zies ięć. Ws u n ął k lu cz d o zamk a i wś lizg n ął s ię d o ś ro d k a, n ajcis zej jak p o trafił. J ed n ak o k azało s ię, że So p h ia n ie ś p i — w s zlafro k u i k ap ciach s tała p rzy o k n ie, p rzy g ry zając p azn o k cie ze zd en erwo wan ia. Od wró ciła s ię, g d y ty lk o ws zed ł. Na jej o k rąg łej twarzy p o jawił s ię wy raz u lg i, k tó rą n aty ch mias t zas tąp iła zło ś ć.
— Gd zie b y łeś ? — s p y tała zd u s zo n y m g ło s em. — Przep ras zam, że tak s ię s p ó źn iłem, k o ch an ie — p o wied ział i p o cało wał ją w p o liczek . — Do s tałem d ziś n o we zad an ie. M iałem ty le p racy , że zap o mn iałem zad zwo n ić. Tak n ap rawd ę s p ęd ził więk s zo ś ć d n ia w s k ry tce AQUATONE, g d zie n ie s ięg ały lin ie telefo n iczn e. Uś cis k ała g o mo cn o . — Tak s ię martwiłam, s erd u s zk o — s zep n ęła. — Bałam s ię, że to SKAZA cię d o rwała. — Nie, k o ch an ie — o d p arł, g ład ząc jej wło s y . — J es zcze n ie d zis iaj. Nas z s ek ret jes t b ezp ieczn y , p rzy n ajmn iej n a razie. Fran k d o s k o n ale p amiętał tamten d zień , g d y s ek ret w k o ń cu s ię u jawn ił. By ł p ięk n y wio s en n y d zień 1 9 5 2 ro k u . Przech o d ził właś n ie p rzez u licę n a zielo n y m ś wietle, g d y s p o g ląd ając w lewo , zo b aczy ł zielo n eg o p ack ard a mk n ąceg o w jeg o s tro n ę. Za k ilk a s ek u n d miał s ię zmien ić w k rwawy n aleś n ik ro zp łas zczo n y n a u licy . W jeg o g ło wie zab rzmiał s zu m i czas jak b y zwo ln ił. Co fn ął s ię. M iał wrażen ie, że b ro d zi w k leju , n ie mó g ł złap ać tch u . Ch wilę p ó źn iej o wło s min ął g o ro zp ęd zo n y s amo ch ó d . Fran k s tał n a u licy , d rżąc ze s trach u , zas tan awiając s ię, co właś n ie zas zło . Przetarł ręk ą czo ło i zo b aczy ł, że d o s p o co n y ch p alcó w p rzy lg n ęła mu g arś ć wło s ó w. Zaws ze wied ział, że p ręd zej czy p ó źn iej wy ły s ieje, p o d o b n ie jak jeg o o jciec, ale n ie s ąd ził, że d o jd zie d o teg o tak s zy b k o . Ko lejn y wy p ad ek miał miejs ce k ilk a mies ięcy p ó źn iej, g d y ze s to łu s p ad ł u lu b io n y wazo n So p h ii, a n as tęp n y — mies iąc p ó źn iej, g d y jed n ą z jeg o s io s trzen ic zaatak o wał ag res y wn y p ies . Fran k n ie n a d armo b y ł u ważan y za zd o ln eg o an ality k a: n ie miał w zwy czaju ig n o ro wać d an y ch , jak k o lwiek d ziwn y ch czy n ies p o d ziewan y ch , i ju ż wk ró tce d o s zed ł d o wn io s k u , że jes t w ty m co ś więcej n iż ty lk o d ziałan ie ad ren alin y . Wy k s ztałcił p aran o rmaln ą u miejętn o ś ć. Zo s tał as em. J ed n ak J o e „Ty ln y Strzelec” M cCarth y właś n ie ro zp o czął s wo je p rzes łu ch an ia, twierd ząc, że rząd jes t in filtro wan y p rzez wro g ich as ó w. Op in ia p u b liczn a zaczęła p o s trzeg ać ich b ard zo n eg aty wn ie. Przewid y wan ie tren d ó w w p o lity ce s tan o wiło częś ć p racy M ajews k ieg o , a zatem s zy b k o zo rien to wał s ię, że ży cie as ó w p racu jący ch w ag en cjach rząd o wy ch ju ż wk ró tce s tan ie s ię b ard zo n iep rzy jemn e. M iał zaled wie o s iem lat, g d y b o ls zewicy d o k o n ali p rzewro tu w Ro s ji, a jeg o ro d zice — zamo żn i ziemian ie p o ls k ieg o p o ch o d zen ia — u ciek li d o Stan ó w, a zatem d o s k o n ale wied ział,
jak n ieb ezp ieczn ie jes t s ię wy ró żn iać z tłu mu p o d czas p o lity czn eg o k ry zy s u . Z p o czątk u n ie p o wied ział o s wo ich zd o ln o ś ciach n ik o mu , n awet żo n ie. J ed n ak So p h ia b y ła b y s trą k o b ietą i p o jak imś czas ie zau waży ła, że w p o d b ramk o wy ch s y tu acjach jej mąż zaczy n a d ziwn ie wy g ląd ać, jak b y p o jawiał s ię i zn ik ał, aż w k o ń cu b y ł zmu s zo n y s ię p rzy zn ać. Co zab awn e, d o d zis iaj n ie d o wied ziała s ię, że Fran k p racu je d la wy wiad u . Przes łu ch an ia M cCarth y 'eg o d o b ieg ły k o ń ca, ale s trach i n ieu fn o ś ć wo b ec as ó w p o zo s tały . Każd y , k to o d k ry ł u s ieb ie n iety p o we mo ce, miał p rawn y o b o wiązek zg ło s ić s ię d o SKAZA, a k o mis ja miała p rzy d zielić mu o d p o wied n ią p racę, w ramach k tó rej jeg o u miejętn o ś ci mo żn a b y wy k o rzy s tać d la d o b ra p ań s twa. J ed n ak SKAZA o ficjaln ie u zn ała ty lk o d wa tak ie p rzy p ad k i: Lawren ce'a Hag u e'a, mak lera telep atę i Dav id a Hars tein a, zwan eg o Po s łań cem. Żad n eg o z n ich n ig d y więcej n ie wid zian o p u b liczn ie. So p h ia p o ciąg n ęła n o s em i wy tarła o czy ręk awem s zlafro k a. — Przep ras zam, że n a cieb ie k rzy czałam — p o wied ziała. — Za k ażd y m razem, g d y wracas z tak p ó źn o , u mieram ze s trach u . Bałam s ię, że cię zab rali, n o wies z… d o Nev ad y . J ed n a z b ard ziej s zo k u jący ch teo rii g ło s iła, że as ó w in tern o wan y ch p rzez SKAZA tran s p o rto wan o d o tajn ej p lacó wk i mies zczącej s ię n a p u s ty n i w Nev ad zie, k tó rej n ie wo ln o im b y ło o p u s zczać, n ie licząc wy k o n y wan ia o b o wiązk ó w s łu żb o wy ch . — Przecież wies z, że to ty lk o p lo tk a. Ale wied ział też, że s o wieck ie g u łag i n ap rawd ę is tn ieją, mimo że rząd s tarał s ię u k ry ć ich is tn ien ie p rzed res ztą o b y wateli. Rząd Stan ó w Zjed n o czo n y ch ch y b a n ie zro b iłb y n ic p o d o b n eg o … p rawd a?
Ulicą p rzejech ał k o lejn y m s amo ch ó d , ś wiatła reflek to ró w o mio tły wen eck ie żalu zje, rzu cając n a s u fit łu k i ś wiatła. Fran k wes tch n ął i u s iad ł n a p o s łan iu . Po mimo wy czerp an ia i p ó źn ej p o ry jak o ś n ie mó g ł s p ać. So p h ia p o ch rap y wała cich o w s ąs ied n im łó żk u . Fran k n arzu cił s zlafro k , wło ży ł p an to fle i s k iero wał s ię d o p o k o ju d ziecin n eg o . J as n y p o k o ik b y ł wy ło żo n y d rewn ian ą b o azerią, a n a k lo s zu lamp y wciąż wid n iały s y lwetk i wy malo wan y ch s amo lo cik ó w. Ale J en n a, jeg o n ajmło d s za có rk a, wy s zła za mąż i wy p ro wad ziła s ię o d ro d zicó w trzy lata temu .
Us iad ł p rzy s zach o wn icy i o two rzy ł p o d ręczn ik Bo twin n ik a Sto wybranych partii szachowych n a s tro n ie z zak ład k ą, g ra n u mer o s iemd zies iąt d ziewięć. To łu s z p rzeciwk o Bo twin n ik o wi, 1 9 4 5 ro k . Szy b k o ro zs tawił p lan s zę, a p o tem zaczął ro zg ry wać. Zatrzy mał s ię p rzy d zies iąty m ru ch u b iały ch , ro zważając altern aty wy zap ro p o n o wan e p rzez Bo twin n ik a. Pró b o wał p o p ro s tu czy tać, ro zg ry wając p artię w my ś lach , ale g d y trzy mał fig u ry w ręk u , s trateg ie i atak i o b u g raczy zd awały s ię zn aczn ie k laro wn iejs ze. Sen s ro zg ry wek b y ł jas n y . Nawet jeś li s trateg ie g raczy p o zo s tawały u k ry te, to ws zy s cy zn ali reg u ły , a ru ch y wy k o n y wan o o twarcie — n awet s zach n ależało zak o mu n ik o wać g ło ś n o . J ed n ak w p rawd ziwy m ży ciu aż ro iło s ię o d u k ry ty ch p u łap ek . Fran k p o my ś lał, że jeś li SKAZA o b s erwu je g o z u k ry cia, to p ewn ie n ie d o wie s ię o ty m, aż d o o s tatn iej ch wili. Kied y ju ż ro zeg rał p artię, ziewn ął, o d ło ży ł fig u ry d o fu terału , o d s tawił k s iążk ę n a p ó łk ę i wró cił d o s y p ialn i. Gd y mijał lu s tro w k o ry tarzu , ś wiatła k o lejn eg o s amo ch o d u p rzez ch wilę o ś wietliły jeg o o d b icie, ch u d e k o ń czy n y i ro s n ący b rzu s zek . Przez p ewien czas , tu ż p o o d k ry ciu s wo ich mo żliwo ś ci, ro zważał, czy n ie zameld o wać s ię d o SKAZA. Zab awiał s ię mło d zień czy mi fan tazjami, w k tó ry ch wid ział s ieb ie jak o b rawu ro weg o ag en ta o efek to wn y m p s eu d o n imie, p rzeży wająceg o n iezwy k łe p rzy g o d y . Ale n awet wted y b y ł ju ż za s tary i zb y t p rzy zwy czajo n y d o s tab iln eg o ży cia. Czło wiek , k tó ry p atrzy ł teraz n a n ieg o z lu s tra, miał p ięćd zies iąt jed en lat, a wy g ląd ał n a s ześ ćd zies iąt. Po trząs n ął z p o lito wan iem g ło wą i zamk n ął d rzwi d o s y p ialn i.
Zaws ze g o lił s ię b rzy twą, u ży wając my d ła, k u b k a i p ęd zla z b o rs u czeg o wło s ia, tak jak jeg o o jciec. Nawet jeg o b alwierz u ży wał g o lark i g illette i k remu d o g o len ia w s p reju — mó wił, że to łatwiejs ze, czy s ts ze i b ezp ieczn iejs ze — ale Fran k lu b ił mieć p o czu cie k o n tro li, jak ie d awało k o rzy s tan ie z b rzy twy . Stare meto d y b y ły n ajlep s ze, a ju ż n a p ewn o n ajtań s ze. Ale o ó s mej p iętn aś cie, 5 maja, Fran k n ag le p o żało wał teg o n awy k u , g d y z łazien k o weg o rad ia ro zleg ł s ię g ło s Nik ity Ch ru s zczo wa mó wiąceg o co ś o „zes trzelo n y m b an d y ck im lo tn ik u ”. Gło s p ierws zeg o s ek retarza s zy b k o zag łu s zy ł an g iels k i tłu macz, ale Fran k u s ły s zał ju ż d o ś ć. M o że n awet za wiele.
Po cierając s k aleczen ie wacik iem, Fran k k lął p o d n o s em p o ro s y js k u , p o ls k u i an g iels k u . We ś ro d ę p raco wał n ad ty m p o n ad cztern aś cie g o d zin , ale żad n a in fo rmacja w p rzean alizo wan y ch źró d łach n ie s u g ero wała, że So wieci ch o ćb y n awet wied zą o is tn ien iu zag in io n eg o U-2 , i to właś n ie n ap is ał w rap o rcie zło żo n y m wczo raj o d wu d zies tej p ierws zej. Po n ió s ł p o rażk ę. W mó zg u k łęb iły mu s ię ró żn e d o my s ły , g d y zawiązy wał k rawat n a n ieo g o lo n ej s zy i, wciąż wilg o tn ej o d my d lin . Co mu u mk n ęło ? Pamiętał, że p ewn a in fo rmacja p rzez ch wilę p rzy ciąg n ęła jeg o u wag ę — co ś o zwięk s zen iu liczeb n o ś ci s ił p o rząd k o wy ch we Wło d zimierzu — ale ch o ć n ie d awało mu to s p o k o ju , n ie p o trafił s k o relo wać teg o fak tu z n iczy m in n y m i w k o ń cu n ie u wzg lęd n ił g o w rap o rcie. M o że p o win ien b y ł to zb ad ać d o k ład n iej. Z o d b io rn ik a wciąż p ły n ął g ło s Ch ru s zczo wa, zarzu cająceg o Amery k an o m „ag res y wn ą in wazję”, „zab awy z o g n iem” i s k an d aliczn e p ró b y „s to rp ed o wan ia” n ad ch o d ząceg o s zczy tu w Pary żu . Fran k zacis n ął węzeł i p rzełączy ł n a in n ą s tację. Ak u rat ś p iewał tam ten tro g lo d y ta Elv is Pres ley , g ro żąc, że u ś cis k a k o g o ś „mo cn iej n iż n ied źwied ź g rizzly ”. Fran k n ie b y ł p ewien , k to s tan o wi więk s ze zag ro żen ie d la b ezp ieczeń s twa Amery k i: Ch ru s zczo w czy Pres ley . Z o b rzy d zen iem wy łączy ł rad io .
Zan im zd ąży ł ch o ćb y zd jąć k ap elu s z, jeg o k o leg a z p o k o ju , Galen , p o in fo rmo wał g o , że Ro b ert Amo ry ch ciał g o wid zieć, g d y ty lk o p rzy jd zie d o b iu ra. Sek retarz Ro b erta wp ro wad ził g o d o zatło czo n ej s ali k o n feren cy jn ej. Po wietrze b y ło aż s in e o d d y mu . Fran k n ie ro zp o zn awał p o ło wy o b ecn y ch o s ó b . J ed n ak n ie mó g ł n ie ro zp o zn ać Allen a W. Du lles a, d y rek to ra Cen traln ej Ag en cji Wy wiad o wczej. Siwe wło s y i wąs y , o k u lary b ez o p rawek i s taro mo d n y k o łn ierzy k u p o d ab n iały g o raczej d o b an k iera n iż d o s zp ieg a. Teraz s p o g ląd ał n a Fran k a z p o n u rą min ą, mo cn o zacis k ając zęb y n a u s tn ik u fajk i. — Cies zę s ię, że ju ż jes teś , Fran k — p o wied ział Ro b ert, g d y ju ż p rzed s tawił g o ws zy s tk im o b ecn y m. — M u s imy p o in fo rmo wać o ws zy s tk im p rezy d en ta za — zerk n ął n a zeg arek — d wad zieś cia p ięć min u t i ch ciałb y m, żeb y ś p rzy ty m b y ł. M ężczy zn a p o czu ł, że zas ch ło mu w u s tach . — Tak mi p rzy k ro , n ap rawd ę n ie s p o d ziewałem s ię…
Ro b ert u cis zy ł g o mach n ięciem ręk i. — Po tem p o ro zmawiamy o ty m, g d zie p o p ełn io n o b łąd . Teraz mu s imy s tan ąć n a n o g i.
Sala k o n feren cy jn a w zach o d n im s k rzy d le, z k o lo n ialn y mi tap etami i o lejn y mi p łó tn ami p rzed s tawiający mi s cen y z czas ó w wo jn y o n iep o d leg ło ś ć, zaws ze p rzy p o min ała Fran k o wi p o czek aln ię u d en ty s ty . Ale g d y d o ś ro d k a ws zed ł p rezy d en t Eis en h o wer, p o czu ł, jak b y p rzeb ieg ł g o p rąd elek try czn y . To s ię d ziało n ap rawd ę. Tu two rzy ła s ię h is to ria. J es zcze n ig d y wcześ n iej n ie p rzeb y wał z p rezy d en tem w jed n y m p o mies zczen iu . Zn ajo ma twarz s p o g ląd ająca s p o d o k rąg łej ły s in y wy g ląd ała n a zmęczo n ą, mężczy zn a lek k o k u lał, ale o czy s k ry te za s zk łami o k u laró w w g ru b y ch , p las tik o wy ch o p rawk ach wciąż p atrzy ły b y s tro . — No có ż, p an o wie — zwró cił s ię d o całeg o zg ro mad zen ia. — Ch y b a mamy tu p ewien p ro b lem. Po d s tawo we p y tan ie b rzmiało : czy lep iej „p u ś cić farb ę”, jak to u jął p rezy d en t — czy li p rzy zn ać, że u traco n y s amo lo t wy ru s zy ł z mis ją s zp ieg o ws k ą — czy trzy mać s ię p rzy g o to wan ej wcześ n iej wers ji, mó wiącej, że U-2 to s amo lo t b ad awczy NASA, k tó ry p rzy p ad k iem zn alazł s ię n ad tery to riu m Ro s ji. Praco wn icy CIA o p to wali za d ru g ą wers ją. „To jas n e, że ws zy s cy s zp ieg u ją, ty lk o n ik t s ię d o teg o n ie p rzy zn aje”, arg u men to wał Du lles . J ed n ak Th o mas Gates , s ek retarz o b ro n y , martwił s ię, że jeś li Ch ru s zczo w zd o b ęd zie fizy czn e d o wo d y n a p ro wad zen ie o b s erwacji s zp ieg o ws k ich , wó wczas rząd Stan ó w Zjed n o czo n y ch zo s tan ie p rzy łap an y n a k łams twie. — Nie ch cemy jech ać d o Pary ża ty lk o p o to , b y o b rzu cili n as jajami — s twierd ził. J ed n ak p rezy d en t n ajwy raźn iej n ie s łu ch ał. — Przed e ws zy s tk im ch ciałb y m wied zieć: co z p ilo tem? Czy mó g ł to p rzeży ć? — Fran k ze zd ziwien iem o d k ry ł, że d o wó d ca s etek ty s ięcy lu d zi n ag le martwi s ię o jed n eg o ag en ta. Pierws zy o d p o wied ział Kelly o zaczerwien io n y ch p o liczk ach .
Johnson
z
Lo ck h eed ,
b lad y
mężczy zn a
— No có ż, s ir. — In ży n ier o tarł czo ło ch u s tk ą. — Samo lo t wy p o s ażo n y jes t w k atap u ltę i zes taw ratu n k o wy … ale s zczerze mó wiąc, u mies zczamy je tam g łó wn ie p o to , b y zap ewn ić p ilo to wi p o czu cie b ezp ieczeń s twa. — Twarz Eis en h o wera
s p o ch mu rn iała. — Z p o wo d ó w b ezp ieczeń s twa cały p rzelo t n ad tery to riu m Ro s ji mu s i o d b y wać s ię n a n ajwy żs zej mo żliwej wy s o k o ś ci, czy li d wu d zies tu jed en k ilo metró w. J es zcze n ik t n ig d y n ie p rzeży ł k atap u lto wan ia n a tak iej wy s o k o ś ci. Prezy d en t zamk n ął o czy i n a ch wilę zwies ił g ło wę. Gd y zn ó w ją p o d n ió s ł, wy g ląd ał, jak b y p rzy b y ło mu d zies ięć lat. — W p o rząd k u — o zn ajmił, wo d ząc wzro k iem p o ws zy s tk ich o b ecn y ch . — J eś li tak , b ęd ziemy s ię trzy mać s p rep aro wan ej wers ji. Dzięk u ję za p o ś więco n y czas , p an o wie. Gd y ws zy s cy ws tawali z miejs c, s zu rając k rzes łami p o lin o leu m, Eis en h o wer p o trząs n ął g ło wą i mru k n ął: — Niech Bó g ma n as w o p iece. Gd y b y Fran k s tał p ó łto ra metra d alej, p ewn ie n ic b y n ie u s ły s zał. Po raz k o lejn y n ies p o d ziewan ie d o s trzeg ł lu d zk ie o b licze p rezy d en ta i b y ł ty m wzru s zo n y .
W p iątek zd awało s ię, że p rzeło żen i Fran k a wy b aczy li mu jeg o p o rażk ę, ch o ciaż o n n ie wy b aczy ł s am s o b ie i p rzez cały d zień p ró b o wał u s talić, co So wieci właś ciwie wied zą n a temat U-2 . Zd jęcia wrak u zo s tały o p u b lik o wan ie w „Prawd zie”, a min is ter o b ro n y An d riej Grieczk o wy g ło s ił p rzemo wę p rzed Rad ą Najwy żs zą, w k tó rej d ek laro wał, że „amery k ań s k i p irat p o wietrzn y ” zo s tał „zes trzelo n y ”, ale n ic n ie ws k azy wało n a to , że Ro s jan ie wied zą co k o lwiek n a temat mis ji lu b mo żliwo ś ci U-2 . Ale jed n a in fo rmacja, a raczej b rak in fo rmacji, n ie d awały mu s p o k o ju . Pewien amb itn y , s zy b k o awan s u jący fu n k cjo n ariu s z KGB, czło wiek o k ry p to n imie SOPEL, n ajwy raźn iej zn ik n ął z p o wierzch n i Ziemi teg o s ameg o d n ia, g d y p rzep ad ł U-2 . Na ty m etap ie Fran k n ie p o trafił w żad en s p o s ó b p o łączy ć teg o czło wiek a ze s p rawą zag in io n eg o s amo lo tu , n ie licząc n iejas n y ch p rzeczu ć. Zary g lo wał p ap iery w s ejfie i o b iecał s o b ie, że w p o n ied ziałek p o k o p ie g łęb iej.
W s o b o tę, 7 maja, Fran k b y ł ak u rat n a p o d wó rk u , zajęty my ciem s wo jeg o u k o ch an eg o ramb lera z 1 9 5 6 ro k u , g d y So p h ia wy jrzała p rzez o k n o w s y p ialn i. — Fran k , d zwo n i jak iś p an Ro b ert. M ó wi, że to b ard zo p iln e. An ality k wrzu cił g ąb k ę d o wiad erk a i wb ieg ł n a g ó rę, p rzes k ak u jąc p o d wa
s to p n ie. Zd y s zan y , z ręk ami wciąż o ciek ający mi p ian ą, o d eb rał telefo n w p o k o ju s zach o wy m. — Fran k , p rzy jd ź jak n ajs zy b ciej d o b iu ra. — Sąd ząc p o g ło s ie, Ro b ert n ie b y ł zad o wo lo n y . — Tak , s ir. — Nie b y ło s en s u p y tać o s zczeg ó ły n a n iezab ezp ieczo n ej lin ii.
Gd y s tawił s ię w b iu rze Ro b erta, wiced y rek to r b ez s ło wa p o d ał mu p lik żó łty ch k artek z telefak s u . By ł to tran s k ry p t p rzemo wy Ch ru s zczo wa wy g ło s zo n ej p rzed k ilk o ma g o d zin ami n a p o s ied zen iu Rad y Najwy żs zej. — To warzy s ze — zaczął p ierws zy s ek retarz. — M u s zę zd rad zić wam p ewn ą tajemn icę. Uk ład ając s wó j rap o rt, celo wo zataiłem in fo rmację, że zd o b y liś my s zczątk i s amo lo tu i że p ilo t p rzeży ł. Fran k p o d n ió s ł wzro k , czu jąc, że k rew o d p ły wa mu z twarzy . — Czy taj d alej — p o n ag lił Ro b ert. — Uczy n iliś my to celo wo — ciąg n ął d alej Ch ru s zczo w — p o n ieważ g d y b y ś my u jawn ili ws zy s tk o , Amery k an ie wy my ś lilib y in n ą wers ję wy d arzeń . Pilo t jes t cały i zd ro wy . Przeb y wa o b ecn ie w M o s k wie. Nazy wa s ię Fran cis G. Po wers . Wed łu g jeg o zezn an ia jes t p o ru czn ik iem Sił Po wietrzn y ch , w k tó ry ch s łu ży ł d o 1 9 5 6 ro k u , k ied y p rzen ies io n o g o d o Cen traln ej Ag en cji Wy wiad o wczej… By ło teg o zn aczn ie więcej. Nazwis k a, d aty , p lan y lo tó w, ws zy s tk o zg o d n e z p rawd ą. Zd jęcia z k amer s amo lo tu , k tó re Ch ru s zczo w o k reś lił jak o „całk iem n iezłe”. Zd o b y li n awet zatru tą ig łę, za p o mo cą k tó rej Po wers miał p o p ełn ić s amo b ó js two . Oficjaln a wers ja o s amo lo cie meteo ro lo g iczn y m, k tó ry p rzy p ad k iem zb o czy ł z k u rs u , zo s tała ro zn ies io n a n a s trzęp y . Po wers miał zo s tać o s ąd zo n y jak o s zp ieg . W p rzy p ad k u u zn an ia za win n eg o — a So wieci n ie s ły n ęli z n ad miern ej łag o d n o ś ci — czek ał g o p lu to n eg zek u cy jn y . Fran k u p u ś cił k artk i n a b iu rk u i p o mas o wał s k ro n ie. Des p erack o p rag n ął zap alić, ale w p o ś p iech u n ie zab rał z d o mu p ap iero s ó w. W tej s amej ch wili trzas n ęły o twieran e d rzwi i d o p o k o ju ws zed ł Allen Du lles , z fajk ą w zęb ach . J u ż miał co ś p o wied zieć, g d y n ag le d o s trzeg ł o b ecn o ś ć Fran k a. — Co o n tu ro b i?! Fran k s ied ział jak s p araliżo wan y .
— Fran k M ajews k i jes t jed n y m z n as zy ch n ajlep s zy ch an ality k ó w d o s p raw Związk u So wieck ieg o … — zap ro tes to wał Ro b ert. Du lles n ie d ał mu d o k o ń czy ć. Wy jął fajk ę z u s t i ws k azał n a p o d wład n eg o u s tn ik iem. — Ko mp letn ie n ie zau waży ł, że Ch ru s zczo w ma n as zeg o U-2 , n ie mó wiąc ju ż o p ilo cie! Od s u ń g o o d teg o ! Przy d ziel tu k o g o ś , k to b ęd zie wied ział, co s ię d zieje! — Ob rzu cił Fran k a miażd żący m s p o jrzen iem i wy s zed ł. Przez ch wilę trwała p ełn a o s łu p ien ia cis za, a p o tem Ro b ert zg arb ił s ię ciężk o n a k rześ le. — J es zcze n ig d y n ie wid ziałem, żeb y b y ł tak wś ciek ły — p rzy zn ał. — Nig d y . Fran k zacis n ął d ło n ie n a k rawęd zi b iu rk a. — Zro b iłem, co mo g łem, mając d o d y s p o zy cji tak ą ilo ś ć d an y ch — p o wied ział. By ł tak zas k o czo n y , że g ło s mu n awet n ie zad rżał. Ro b ert wy ciąg n ął z s zu flad y p aczk ę marlb o ro . Fran k z u lg ą p rzy jął p o częs tu n ek . — Nie ch o d zi ty lk o o cieb ie, Fran k . — Ro b ert p rzy p alił p ap iero s a i zaciąg n ął s ię g łęb o k o . — Dzieje s ię tu co ś jes zcze i n awet ja n ie mam p o jęcia, o co ch o d zi. — Wy d mu ch n ął p ió ro p u s z d y mu . — Przy k ro mi, Fran k . Nap rawd ę s ię p o s tarałeś . Po p ro s tu p rzy p ad k iem ws zed łeś Allen o wi w d ro g ę. Fran k też s ię zaciąg n ął, jed n ak ty m razem n ie p o mo g ło . Pu ls mu s ię u s p o k o ił, ale wciąż b y ł b o leś n ie ś wiad o m, że właś n ie zru jn o wał s wo ją k arierę i mo że tak że Ro b erta. — Przep ras zam — p o wied ział. No cóż — d o d ał w my ś lach . Teraz przynajmniej nie będę przyciągał uwagi.
W ciąg u k o lejn y ch k ilk u d n i k ry zy s jes zcze s ię p o g łęb ił. Biały Do m wy s to s o wał o ś wiad czen ie, o b win iając Ro s jan o „u k ry wan ie ważn y ch in fo rmacji”, p rzez co lo ty U-2 s tały s ię k o n ieczn e, a tak że o s k arżając ich o „atak n a n ieu zb ro jo n y cy wiln y s tatek p o wietrzn y ”. Ch ru s zczo w o d ciął s ię Eis en h o wero wi, twierd ząc, że jes t p ies k iem „wo js k o wy ch z Pen tag o n u ” i s p rzy mierzo n y ch z n imi „mo n o p o lis tó w”, k tó rzy d zierżą fak ty czn ą wład zę w p ań s twie. Ty mczas em w Was zy n g to n ie d emo k raci wy k o rzy s tali o k azję, b y zaatak o wać o s łab io n eg o rep u b lik ań s k ieg o p rezy d en ta, twierd ząc, że to „n iewiary g o d n a g łu p o ta”
wy s y łać s amo lo t s zp ieg o ws k i n ad tery to riu m Ro s ji tu ż p rzed s zczy tem w Pary żu . J ed en z s en ato ró w o s k arży ł n awet p rezy d en ta o b y cie s o wieck im ag en tem, n a co p rezy d en t wy d ał n aty ch mias to we, o s o b is te o ś wiad czen ie, w k tó ry m ws zy s tk iemu zap rzeczy ł. Przez cały czas Dep artamen t Stan u p ro wad ził n eg o cjacje z rząd em s o wieck im, p ró b u jąc u wo ln ić Po wers a. Ale So wieci d o s k o n ale zd awali s o b ie s p rawę, że to o n i ro zd ają k arty — o d mawiali ws zelk ich n eg o cjacji i co raz b ard ziej p rzy s p ies zali p ro ces Po wers a. M in is ter o b ro n y , Ro d io n M alin o ws k i, zag ro ził n awet, że b azy u d o s tęp n ian e p rzez „ws p ó ln ik ó w” Stan ó w Zjed n o czo n y ch w celu u mo żliwien ia lo tó w U-2 mo żn a łatwo „zmieś ć z p o wierzch n i Ziemi”. Sek retarz Dep artamen tu Ob ro n y , o s tro żn ie d o b ierając s ło wa, o d p o wied ział, że Stan y Zjed n o czo n e w razie atak u zamierzają „b ro n ić s wy ch s p rzy mierzeń có w”. Os tateczn ie, p rezy d en t Eis en h o wer zło ży ł o ś wiad czen ie p rzed k amerami, mru g ając w o s try m ś wietle reflek to ró w. — Z ciężk im s ercem mu s zę o zn ajmić, że Stan y Zjed n o czo n e wy co fu ją s ię z p lan o wan eg o s zczy tu Czterech Po tęg w Pary żu . Bio rąc p o d u wag ę o b ecn ą s y tu ację, s zan s e n a zawarcie p o k o ju wy d ają s ię zb y t o d leg łe. W ty m s amy m czas ie d o wó d ztwo s trateg iczn y ch s ił p o wietrzn y ch p o cich u p o d n io s ło s to p ień g o to wo ś ci b o jo wej d o DEFCON 3 .
We wto rek wieczo rem, 1 0 maja, a mo że we ś ro d ę wczes n y m ran k iem, Fran k wp atry wał s ię w s wo ją p lan s zę, p aląc p ap iero s a i k o n temp lu jąc zak o ń czen ie g ry Bo twin n ik a n u mer d ziewięćd zies iąt, „Ro man o ws k i p rzeciw Bo twin n ik o wi”, 1 9 4 5 ro k . Fran k tro ch ę ws p ó łczu ł Ro man o ws k iemu , k tó ry wy k o n ał d o ś ć p ro s ty b łąd w d zies iąty m p o s u n ięciu , a p o tem d o ło ży ł d o n ieg o k o lejn e, zas k o czo n y k o lejn y mi n ies p o d zian k ami ze s tro n y mis trza. Gd y b y ty lk o zach o wał p rzy to mn o ś ć u my s łu … ale n ie zd o łał. Ro man o ws k i s tracił k o n cen trację i Bo twin n ik zo s tał mis trzem Związk u So wieck ieg o , a trzy lata p ó źn iej — mis trzem ś wiata. Sk rzy p ien ie d rzwi wy rwało g o z zamy ś len ia. So p h ia zamru g ała w ś wietle o zd o b io n ej s amo lo cik ami lamp y . — Ch o d ź s p ać, s erd u s zk o — p o wied ziała. — J u ż p ó źn o . Fran k wes tch n ął i zg as ił n ied o p ałek , p o czy m zaczął o d k ład ać fig u ry d o p u d ełk a.
— Przep ras zam, k o ch an ie. Wciąż martwię s ię o teg o p ilo ta. Wp rawd zie o d s u n ięto g o o d p ro jek tu U-2 , jed n ak Fran k n ie p o trafił o d p u ś cić s p rawy Po wers a. Gd zie g o trzy mali? Czeg o s ię d o wied zieli? Czy n ap rawd ę zamierzali g o ro zs trzelać za s zp ieg o s two ? Tajemn iczy fu n k cjo n ariu s z KGB, zag in io n y SOPEL, n ie d awał Fran k o wi s p o k o ju , my ś l o n im męczy ła g o jak d ziu ra p o wy rwan y m zęb ie. Nie zn alazł żad n y ch n o wy ch fak tó w, a jed n ak n ie mó g ł o p an o wać wrażen ia, że SOPEL i Po wers b y li ze s o b ą jak o ś p o wiązan i. — M o że weź co ś n a u s p o k o jen ie? Fran k p o trząs n ął g ło wą. — Bied n y ch ło p ak . J es t ty lk o tro ch ę s tars zy o d n as zeg o s y n a. — Nie mo żes z mu p o mó c. — No có ż… — Fran k ś cis n ął w d ło n i o s tatn ieg o b iałeg o p io n a. — Zas tan awiałem s ię n ad ty m. — Fran k ! — W g ło s ie So p h ii zab rzmiała tak a zg ro za, że Fran k o d wró cił s ię o d ru ch o wo . Twarz żo n y ś ciąg n ęła s ię z g n iewu i p rzerażen ia. — Ch y b a n ie zamierzas z s am zg ło s ić s ię d o SKAZA! —
M am
wy jątk o wą u miejętn o ś ć, k o ch an ie. M o że n ad s zed ł
czas , b y
ją
wy k o rzy s tać? Dla d o b ra k raju ? — Wy ciąg n ął d o n iej ręce. — To s zaleń s two ! — Wy ś lizg n ęła mu s ię z o b jęć i p rzes zła p o p o k o ju z ręk ami s p lecio n y mi cias n o n a p iers i. — Nie jes teś Zło ty m Ch ło p cem, Fran k , jes teś d ziad k iem! Po d s tarzały m, ły s iejący m u rzęd n ik iem! Nawet n ie s y p ies z p iep rzu d o jajeczn icy ! — Zo b aczy ł, że p o jej twarzy zaczy n ają s p ły wać łzy . — Po my ś l o n as zy ch d zieciach ! Co lu d zie p o my ś lą, g d y s ię d o wied zą, że ich o jciec… jes t jed n y m z tamtych? Fran k s p o jrzał n a o s tatn ieg o p io n a, k tó reg o wciąż trzy mał w ręce i n a jeg o p rzeg ró d k ę w wy ło żo n y m ak s amitem fu terale. Każd a fig u ra miała s wo je miejs ce, a p io n n ie mó g ł zająć miejs ca h etman a. Wes tch n ął. — Oczy wiś cie, mas z rację. Pap u cie So p h ii zas zu rały p o p o d ło d ze, a p o tem p o czu ł jej ciep ło , g d y p rzy tu liła s ię d o n ieg o z ty łu . Od ło ży ł p io n a i o d wró cił s ię, b y o b jąć żo n ę. Przez ch wilę s tali w miejs cu , k o ły s ząc s ię lek k o w s wo ich ramio n ach . — A teraz wracaj d o łó żk a — p o wied ziała w k o ń cu So p h ia. Fran k zg as ił ś wiatło , zo s tawiając p io n k a w ciemn o ś ci, n a s to lik u , o b o k p u s tej p lan s zy .
W p iątek , 1 3 maja, Fran k s ied ział s am w b iu rze, o b o k n a b lacie leżało p u d ełk o z zimn ą i n a wp ó ł d o jed zo n ą k iełb as k ą k u p io n ą o d u liczn eg o s p rzed awcy . J u ż o d d wó ch ty g o d n i n ie zjad ł p o rząd n eg o lu n ch u , k ażd ą ch wilę w p racy s p ęd zał n a b ad an iu s p rawy Po wers a. W o s tatn ich d n iach n ap ięta s y tu acja u leg ła d als zemu p o g o rs zen iu . So wieck ie b o mb o wce zaczęły p o k azy wać s ię n a g ran icy Alas k i i Kan ad y . Zau ważo n o też wzmo żo n ą ak ty wn o ś ć w b azach rak ieto wy ch zawierający ch p o cis k i ś red n ieg o zas ięg u wy mierzo n e w Tu rcję i Pak is tan . J ed n ak Fran k zajmo wał s ię p rzed e ws zy s tk im n ieu ch wy tn y m SOPLEM . Nie b y ło to zres ztą jed y n e n ag łe zn ik n ięcie. Po ró wn u jąc te in fo rmacje z o s tatn imi d an y mi n a temat b u d żetu wy d ziałó w tran s p o rtu i b ezp ieczeń s twa, Fran k zd o łał n amierzy ć o ś ro d ek ty ch tajemn iczy ch d ziałań : Wło d zimiers k a Cen trala, więzien ie o zao s trzo n y m ry g o rze. To tam mu s iał zn ajd o wać s ię Po wers . Fran k b y ł n iemal g o tó w zap rezen to wać to o d k ry cie s wo im p rzeło żo n y m, p o trzeb o wał jed y n ie k ilk u d ro b n y ch fak tó w, b y p o p rzeć to p rzeczu cie. Du lles p ewn ie n ie b ęd zie zad o wo lo n y , g d y d o wie s ię, że an ality k wciąż p raco wał n ad s p rawą Po wers a, ale jeś li rap o rt o k aże s ię d o s tateczn ie rzeteln y , b ęd zie mu s iał p rzy jąć jeg o wn io s k i. Czy p o s tan o wi p o s tąp ić zg o d n ie z n imi — to ju ż in n a s p rawa, ale Fran k n ie miał n a to wp ły wu . Przetas o wał cien k ie k artk i, ró żo we, b eżo we i żó łte, o s temp lo wan e zn ak ami TAJ NE i ŚCIŚLE TAJ NE, s zu k ając n iezb iteg o d o wo d u . By ły to n ajn o ws ze d an e wy wiad o wcze… Fran k o d jak ieg o ś czas u męczy ł o n ie lu d zi z d ziału k o n tro li d o k u men tó w, aż w k o ń cu zaczęli o d d awać mu ws zy s tk o , b y le ty lk o s ię g o p o zb y ć. Niewy k lu czo n e, że b y ł p ierws zą o s o b ą, k tó ra zo b aczy ła te d an e. A zatem g d y p rzeczy tał rap o rt ag en ta zad ek o wan eg o n a s en n y m mo s k iews k im p rzed mieś ciu , z k tó reg o wy n ik ało , że p ro k u rato r g en eraln y Ro man An d riejewicz Ru d en k o ws iad ł wraz z tró jk ą g en erałó w — Bo ris o g leb s k im, Wo ro b iewem i Zach aro wem — d o p ry watn eg o wag o n u w p o ciąg u jad ący m n a ws ch ó d , p o czu ł, że zas y ch a mu w u s tach . Ru d en k o b y ł p ro k u rato rem g en eraln y m, Bo ris o g leb s k i, Wo ro b iew i Zach aro w b y li czło n k ami wo js k o weg o s k ład u Sąd u Najwy żs zeg o . A No g in s k leżał n a tras ie z M o s k wy d o Wło d zimierza.
Pro ces y o s zp ieg o s two w Związk u So wieck im b y ły tajn e. J eś li ta czwó rk a zn alazła s ię we Wło d zimierzu , to b y ć mo że ju ż w tej ch wili wy d awan o wy ro k n a Po wers a. A Fran k mó g ł b y ć jed y n ą o s o b ą, k tó ra o ty m wie. Ale ag en t w No g in s k u p rzes łał wcześ n iej b ard zo n iewiele rap o rtó w. Fran k n ie b y ł w s tan ie o cen ić, w jak im s to p n iu ten jes t wiary g o d n y . Po trzeb o wał więcej d an y ch . Szy b k o p rzerzu cał s to s y p ap ieró w, lu s tru jąc je wzro k iem i o d rzu cając jak n ajs zy b ciej. J u ż wk ró tce n a p o d ło d ze p o b iu rk iem zeb rał s ię ich cały s to s . Nag le co ś p rzy ciąg n ęło jeg o u wag ę, w ch wili g d y ju ż ro zwierał p alce, b y u p u ś cić k artk ę. Po ch y lił s ię, b y zn ó w ją o d n aleźć, w p o ś p iech u mn ąc i ro zd zierając in n e p ap iery . Po d n ió s ł zag in io n y ś wis tek d o ś wiatła. By ł to p rzech wy co n y teleg ram z Biu ra Więzien n ictwa d o k o men d an ta Ch ó ru Armii Czerwo n ej. Z
PRZYKROŚCIĄ ODWOŁUJ EM Y WASZ WYSTĘP 1 7 M AJ A 1 9 6 0 R. WŁODZIM IERZ, g ło s iły cy ry lick ie zn ak i. GŁÓWNY PLAC
W WIĘZIENIU NIEDOSTĘPNY.
Wło d zimiers k a Cen trala. Sąd Najwy żs zy . Pro k u rato r g en eraln y . Tajn y p ro ces . Głó wn y p lac. Eg zek u cja p rzez ro zs trzelan ie. By ł to n iezwy k le s łab y i p o k rętn y d o wó d . Ale Fran k ju ż raz zig n o ro wał wcześ n iej g ło s in tu icji i zap łacił za to p o rażk ą i u p o k o rzen iem. J eg o zawo d o wa s p ecjaln o ś ć — całe jeg o ży cie — p o leg ała n a d o s trzeg an iu wzo rcó w w p o zo rn ie n iezwiązan y ch fak tach i rzad k o b y wał tak p ewien jak ieg o k o lwiek wn io s k u . Do wy zn aczo n ej d aty p o zo s tały jes zcze cztery d n i. Trzy d n i, mając n a u wad ze ró żn icę czas u międ zy Was zy n g to n em a M o s k wą. Ab y o calić Po wers a, jeg o zwierzch n icy mu s ieli zareag o wać n aty ch mias t. Fran k zeb rał p ap iery p o trzeb n e d o zap rezen to wan ia wn io s k ó w i wy p ad ł z b iu ra. Nie zab rał n awet k ap elu s za.
Ro b ert s ied ział ak u rat w s amo lo cie, zmierzając n a s p o tk an ie NATO w Gen ewie, a zatem Fran k , p rzełk n ąws zy n erwo wo ś lin ę, u d ał s ię d o Du lles a. — Dy rek to r jes t n a s p o tk an iu w Biały m Do mu — p o wied ział s ek retarz. — Wró ci d o p iero ju tro . W zach o d n im s k rzy d le zatrzy mał g o s trażn ik . — Przy k ro mi, p ro s zę p an a, d y rek to r Du lles jes t n a s p o tk an iu z p rezy d en tem.
Pro s zę zaczek ać tu taj. — Ile to p o trwa? — Fran k ś cis k ał w d ło n iach teczk ę, jak b y b y ł to s ter jeg o włas n eg o lo s u . — Nie mo g ę p o wied zieć. Fran k u s iad ł n a ws k azan y m k rześ le, ale ty lk o n a ch wilę. Po tem zerwał s ię i zaczął s p acero wać. Sp o jrzał n a zeg ar. Szes n as ta p iętn aś cie — czy li d wu d zies ta trzecia p iętn aś cie w M o s k wie. Za czterd zieś ci p ięć min u t b ęd zie tam s o b o ta. J eś li Fran k s ię n ie my lił, eg zek u cję Po wers a zap lan o wan o n a wto rek p rawd o p o d o b n ie o ś wicie. Zo s tało jak ieś o s iemd zies iąt g o d zin . Gd y b y ty lk o mó g ł co fn ąć czas … Fran k zatrzy mał s ię w p ó ł k ro k u . — Przep ras zam — zwró cił s ię d o s trażn ik a. — Nie mo g ę czek ać. M u s zę zn aleźć in n y s p o s ó b . Od wró cił s ię i zn ik n ął za ro g iem. Stał tu k o lejn y s trażn ik , ale p atrzy ł n a zewn ątrz, a Fran k s tan ął mu za p lecami. To b y ło s zaleń s two . J eś li rzeczy wiś cie zro b i to , co właś n ie ro zważał, jeg o ży cie zmien i s ię n a zaws ze. M o że ju ż n ig d y n ie zo b aczy s wo jej żo n y i d zieci. I w imię czeg o ? Po wers to ty lk o jed en czło wiek , k tó ry ws iad ając n a p o k ład U-2 , d o s k o n ale wied ział, że mo że n ie p o wró cić z tej mis ji. J ed n ak Fran k zło ży ł p rzy s ięg ę, b y ch ro n ić Stan y Zjed n o czo n e p rzed ws zelk imi wro g ami, w k raju i p o za jeg o g ran icami. Po wers b y ł jed en … ale jeg o ży cie s y mb o lizo wało co ś więcej, a o calen ie g o mo g ło zap o b iec zn aczn ie g o rs zej k o n fro n tacji. Fran k wied ział, że jeg o żo n a teg o n ie zro zu mie. Ale ws zy s tk o , co ro b ił d la k raju , ro b ił też d la n iej i d la d zieci. Ścis n ął teczk ę w ręk ach i s k u p ił s ię mo cn o . Nag ły s zu m, n iczy m s iln y wiatr, zab rzmiał mu w u s zach , zag łu s zając ty k an ie zeg ara i ws zy s tk ie p o zo s tałe d źwięk i. Flag a p o wiewająca za o k n em zas ty g ła, p o fałd o wan a. Fran k p rzecis k ał s ię p rzez g ęs te, g alareto wate p o wietrze, mijając s trażn ik a z zach o d n ieg o s k rzy d ła, k tó ry s ied ział za b iu rk iem z s zero k o o twarty mi o czami. Drzwi zd awały s ię ciężk ie jak z o ło wiu , ale za n imi ciąg n ął s ię d łu g i, p ro s ty k o ry tarz, zu p ełn ie p u s ty , n ie licząc d wó ch marin es s to jący ch n a b aczn o ś ć p rzy trzecich d rzwiach p o lewej s tro n ie.
Za d rzwiami zn ajd o wał s ię mały , s łab o o ś wietlo n y p o k ó j k o n feren cy jn y , g d zie s ied ziało trzech mężczy zn n ieru ch o mo wp atrzo n y ch w ek ran p ro jek to ra. W ś wietle u rząd zen ia Fran k ro zp o zn ał Du lles a i Eis en h o wera. Trzeci zd awał mu s ię d ziwn ie zn ajo my , ale n ie p amiętał jeg o n azwis k a. Sp o jrzał n a p rezy d en ta, k tó ry s ied ział zas ty g ły b ez ru ch u , o ś wietlo n y ek ran o d b ijał s ię w jeg o o k u larach . Wied ział, że g d y s ię u jawn i, jeg o cy wiln e ży cie d o b ieg n ie k o ń ca. M ó g łb y teraz zawró cić i n ik t b y s ię n ie d o wied ział. Nik t — n ie licząc jeg o s ameg o . Zaczerp n ął p o wietrza, a s zu m w u s zach zn ik n ął, zas tąp io n y łag o d n iejs zy m terk o tan iem p ro jek to ra. Ob o k ro zleg ł s ię zd u mio n y o k rzy k — n ajwy raźn iej Du lles zau waży ł jeg o n ag łe p rzy b y cie. — Co u d iab ła! — wy k rzy k n ął i s k o czy ł, b y zas ło n ić s o czewk ę p ro jek to ra. Nies p o d ziewan y ru ch p rzy ciąg n ął u wag ę Fran k a. Zan im Du lles p rzy k ry ł wiązk ę ręk ą, zd ąży ł jes zcze zo b aczy ć s ło wa AQUATONE, SCHWYTANY, RAM PART i PILOT. Nazwa AQUATONE s tan o wiła k ry p to n im U-2 . „RA” to p refik s s to s o wan y w k ry p to n imach p ro jek tó w związan y ch z wiru s em d zik iej k arty . J eś li k ry p to n im s ch wy tan eg o p ilo ta b rzmiał RAM PART, zn aczy ło to … — M amy p ro b lem — o zn ajmił trzeci z o b ecn y ch , włączając ś wiatło . — Ten czło wiek wie, k im jes t RAM PART. Nag le Fran k p rzy p o mn iał s o b ie, s k ąd zn a teg o czło wiek a. Lawren ce Hag u e, mak ler telep ata, p ierws zy as zrek ru to wan y p rzez SKAZA. By ł o p ięć lat s tars zy n iż w wiad o mo ś ciach , g d zie Fran k wid ział g o p o raz o s tatn i, ale wciąż mo żn a g o b y ło p o zn ać p o b y s try ch o czach i wy s o k im czo le. Całe s zczęś cie, że Fran k ws zed ł d o tej s ali z zamiarem u jawn ien ia. — Tak , z in fo rmacji n a ty m s lajd zie d o my ś liłem s ię, że Fran cis Gary Po wers jes t as em. — Ku jeg o zd u mien iu , g ło s miał zu p ełn ie o p an o wan y . — Przy s zed łem tu , b y p o wied zieć, że ju ż zo s tał o s ąd zo n y i s k azan y za ś mierć. Eis en h o wer zmierzy ł g o p o n u ry m wzro k iem. — J ak p an tu ws zed ł? — Też jes tem as em. — I ju ż, p o ws zy s tk im. Teraz n ie mó g ł zawró cić. — Ład n y mi as … — wark n ął Du lles , ale Eis en h o wer ws tał z miejs ca. — Sk ąd wie p an o wy ro k u n a Po wers a? Fran k s zy b k o s treś cił zawarto ś ć d o k u men tó w i s wo ją in terp retację.
Du lles s p o g ląd ał n a n ieg o z o twarty m n ied o wierzan iem. — Ten o s io ł n ie p o trafiłb y zn aleźć włas n eg o ty łk a, n awet g d y b y d ać mu map ę i latark ę. — Wiem, że mo ja an aliza d o k o n u je wielu d alek o id ący ch zało żeń — o d p arł Fran k . — Ale p o wo d em mo jej wcześ n iejs zej p o rażk i s tało s ię n ied o cen ian ie włas n ej in tu icji. — Sp o jrzał n a Eis en h o wera, zwracając s ię b ezp o ś red n io d o n ieg o . — Pan ie p rezy d en cie, u ro d ziłem s ię w Ro s ji p rzed rewo lu cją. Ob s erwo wałem b o ls zewik ó w o d s ameg o p o czątk u . Wiem, jak d ziałają, jak my ś lą i p rzez całe ży cie s tu d io wałem ich p o lity k ę i meto d y rząd zen ia. M u s i mi p an u wierzy ć, g d y mó wię, że Po wers lad a ch wila zo s tan ie o s ąd zo n y — jeś li jes zcze d o teg o n ie d o s zło — i s k azan y n a ś mierć p rzez ro zs trzelan ie n a p lacu g łó wn y m więzien ia Wło d zimiers k a Cen trala we wto rek 1 7 maja. — Na ty m p o leg a p an a mo c? — u p ewn ił s ię Eis en h o wer. — J ak aś zd o ln o ś ć s u p erd ed u k cji? — Nie, p an ie p rezy d en cie. To mo ja p raca. M o ja mo c p o zwala zatrzy my wać czas . Z mo jeg o p u n k tu wid zen ia ws zy s tk o p ró cz mn ie zatrzy mu je s ię w miejs cu , z p u n k tu wid zen ia in n y ch to ja p o ru s zam s ię b ły s k awiczn ie. — Ćwiczy ł tę p rzemo wę ju ż ty s iące razy . — Po zwo li mi p an zad emo n s tro wać? Du lles p rzewró cił o czami, ale Eis en h o wer s p o jrzał n a Hag u e'a, k tó ry s k in ął g ło wą. Fran k zn ó w s ię s k o n cen tro wał. W u s zach zary czał wiatr, a trzej mężczy źn i zas ty g li w miejs cu . Przed zierając s ię p rzez ciężk ie p o wietrze, p o d s zed ł d o k ażd eg o z n ich i wy jął im p o rtfele z wewn ętrzn y ch k ies zen i mary n arek . Po tem o d s zed ł n a b o k , n im p rzy wró cił czas o wi n o rmaln y b ieg . — Tu taj! — zawo łał. Ws zy s cy trzej o d wró cili s ię n a p ięcie, jed n o cześ n ie p o k lep u jąc s ię p o k ies zen iach , co raz b ard ziej n erwo wo . Fran k p o d n ió s ł d o g ó ry trzy p o rtfele. Hag u e wo ln o p o k iwał g ło wą. Czek ał n a tę ch wilę p ięć lat. M iał o ch o tę s mak o wać triu mf… ale tak n ap rawd ę czu ł ty lk o zmęczen ie, aż d o s zp ik u k o ś ci. Od n o s ił wrażen ie, jak b y p rzy b y ło mu d zies ięć lat. Led wo trzy mał s ię n a n o g ach . — Pan ie p rezy d en cie — p o wied ział zach ry p ły m g ło s em: — Wid ziałem, jak wiele zn aczy d la p an a Gary Po wers . Pro s zę mi u wierzy ć, ch ciałb y m wy k o rzy s tać to , co wiem, co p o trafię. Pro s zę mi n a to p o zwo lić. Du lles o trząs n ął s ię p ierws zy . — Sir, to p o p ro s tu s k an d al! — wy k rzy k n ął.
Ale p rezy d en t n ie zwracał u wag i n a s zefa wy wiad u . — Czy ten czło wiek mó wi p rawd ę? — o d wró cił s ię d o Hag u e'a. — W k ażd y m razie wierzy w to , co mó wi. — M a jak ieś p lamy w ży cio ry s ie? — To p y tan ie b y ło s k iero wan e d o Du lles a. — Nie zo rien to wał s ię, że So wieci s ch wy tali Po wers a. — Có ż, n ie o n jed en . Co ś jes zcze? Du lles s p io ru n o wał p o d wład n eg o wzro k iem. — O ile mi wiad o mo , n ie. Eis en h o wer p rzez d łu żs zą ch wilę s p o g ląd ał Fran k o wi w o czy i p o mimo włas n eg o zmęczen ia an ality k zro zu miał, że ten czło wiek n ap rawd ę n o s i n a b ark ach ciężar całeg o ś wiata o d p rawie o ś miu lat. — W p o rząd k u — p o wied ział w k o ń cu p rezy d en t. — Pan … M azu rs k i, d o b rze p amiętam? — M ajews k i, s ir. Eis en h o wer wy p ro s to wał p lecy . — Pan ie M ajews k i, n a mo cy Ustawy o kontroli egzotycznych mocy i Ustawy o powołaniu w sytuacjach wyjątkowych o d d aję p an a d o d y s p o zy cji Sen ack iej Ko mis ji d o s p raw As ó w i Zas o b ó w An alo g iczn y ch ze s k u tk iem n aty ch mias to wy m. Czy zn a p an s wo je p rawa i o b o wiązk i p rzewid zian e w u s tawie? — Tak , s ir. — Pan Hag u e jes t d y rek to rem SKAZA i o d tej p o ry b ęd zie p an p o d leg ał b ezp o ś red n io jemu . Larry , p ro s zę wp ro wad zić p an a M ajews k ieg o d o p ro jek tu RAM PART. Hag u e wy ciąg n ął z teczk i jak iś fo rmu larz, k azał Fran k o wi p rzelitero wać n azwis k o , a p o tem p o d ać d atę u ro d zen ia i n u mer u b ezp ieczen ia. Do k u men t miał w n ag łó wk u lo g o SKAZA i p rzy p o min ał fo rmu larz CIA, ty le że zamias t o p is u p ro jek tu wid n iała n a n im ty lk o o d ręczn a n o tatk a „Fran cis Gary Po wers , h is to ria i zd o ln o ś ci” — tu s z b y ł jes zcze wilg o tn y — a zwy czajo wa fo rmu łk a o n ieau to ry zo wan y m u jawn ian iu in fo rmacji zawierała frazę „u jawn ien ie jak ich k o lwiek in fo rmacji o zn acza zd rad ę s tan u ” i „n aty ch mias to wa eg zek u cja b ez p ro ces u ”. Fran k p rzełk n ął ś lin ę i p o d p is ał d o k u men t, k tó ry p arafo wali p o n im tak że Hag u e, Du lles i s am Eis en h o wer. Nas tęp n ie Hag u e wy jaś n ił mu , że Gary Po wers — p ilo t o zn ak u wy wo ławczy m So k o le Ok o — rzeczy wiś cie jes t as em, i d o teg o jed n y m z n ajcen n iejs zy ch atu tó w
amery k ań s k ieg o wy wiad u . — J eg o mo ce o b ejmu ją zd o ln o ś ć n iezwy k le d alek ieg o wid zen ia — d o d ał. — J es t lep s za n iż n as ze k amery teles k o p o we. Przes zed ł wielo letn ie s zk o len ia, b y n au czy ć s ię ro zu mieć, co wid zi. Po wers jes t n ie d o zas tąp ien ia i mu s i p o wró cić cały . Eis en h o wer p o d zięk o wał Hag u e'o wi za p rezen tację, p o czy m s am wy s zed ł n a ś ro d ek . — To s p o tk an ie zo s tało zwo łan e, b y ro zważy ć atu ty altern aty wn e wo b ec So k o leg o Ok a i o p raco wać s trateg ię k o n tro li zn is zczeń p o jeg o u tracie. J ed n ak mam wrażen ie, że teraz, z p ań s k ą p o mo cą, mo żemy p o my ś leć o jeg o u wo ln ien iu . Po łączen ie p ań s k iej wied zy n a temat Ro s ji, p rzes zk o len ia w CIA i p ań s k ich mo cy wy d aje s ię b ło g o s ławień s twem. Czy d o b rze p amiętam, że ro s y js k i jes t p an a ro d zimy m języ k iem? — Da — o d p arł Fran k . Serce waliło mu jak mło tem n a s amą my ś l o ty m, co p rezy d en t miał właś n ie zas u g ero wać. J ed n ak Du lles , d o tąd milczący , teraz zerwał s ię z miejs ca. — Pan ie p rezy d en cie! — wy b u ch n ął. — Ch y b a n ie zamierza p an wy s łać teg o czło wiek a n a tery to riu m Ro s ji! Fran k M ajews k i n ie jes t ag en tem, jes t an ality k iem! Nie p rzes zed ł s zk o len ia w s ztu ce p o d s tęp u , u cieczk i, wy trzy my wan ia p rzes łu ch ań … — Allen — p rzerwał Eis en h o wer — zamk n ij s ię. To n ro zk azu d źwięczący w jeg o g ło s ie s p rawił, że s zef wy wiad u zamilk ł w p ó ł zd an ia. — Sp rawa So k o leg o Ok a jes t tak ważn a d la b ezp ieczeń s twa k raju , że ab y g o o d zy s k ać, jes tem g o tó w zary zy k o wać u tratę n as zeg o n ajn o ws zeg o zas o b u — Fran k p o czu ł w żo łąd k u lo d o watą k u lę, g d y zo rien to wał s ię, że p rezy d en t mó wi o n im — i ws zelk ie s traty u b o czn e. Tak czy in aczej, p an M ajews k i n ie jes t ju ż p ań s k im p o d wład n y m. — Od wró cił s ię o d Du lles a, co Fran k u zn ał za celo wy afro n t. — Pan ie M ajews k i — ciąg n ął p rezy d en t, ty m razem zwracając s ię d o Fran k a. — Przy k ro mi, że mu s zę o b ciąży ć p an a tak wielk ą o d p o wied zialn o ś cią i n arazić p an a n a n ieb ezp ieczeń s two , jed n ak , jak p an zap ewn e wie, p ań s k i k raj b ard zo p o trzeb u je teraz p an a n ieco d zien n y ch zd o ln o ś ci. Pan Hag u e zap ewn i p an u n iezb ęd n e p rzes zk o len ie i u d zieli ws zelk ich p o trzeb n y ch ws k azó wek , n im u d a s ię p an n a mis ję. Fran k o two rzy ł u s ta, ale n ie mó g ł wy d o b y ć g ło s u . Po k ilk u n ieu d an y ch p ró b ach p o p ro s tu s k in ął g ło wą. Pion, który dotrze do ostatniego pola, zostaje hetmanem, p o my ś lał.
Hag u e zab rał g o d o b iu ra n a u licy F., rzek o mo b iu ra p rawn eg o ag en ta n ieru ch o mo ś ci, a w rzeczy wis to ś ci k watery g łó wn ej SKAZA. Tam p o d d an o g o s erii tes tó w p rzep ro wad zan y ch g rzeczn ie, lecz fach o wo p rzez p ers o n el med y czn y , w ty m d o k to ra Th atch era, k ręp eg o , b ezwło s eg o mężczy zn ę wzro s tu s tu d wu d zies tu cen ty metró w, o żab im b rzu ch u , żó łty ch o czach z p io n o wy mi źren icami i wy s tający ch k łach , k tó ry p o b rał o d Fran k a p ró b k ę k rwi, a p o tem p o s mak o wał ją języ k iem i n ap is ał co ś p is mem s ten o g raficzn y m. Fran k jes zcze n ig d y n ie b y ł w jed n y m p o mies zczen iu z d żo k erem, ale p ró b o wał zach o wać s p o k ó j. Zaraz p o tem p rzes zli d o tes tó w mający ch o k reś lić g ran ice jeg o mo cy . Ze s to p erem w d ło n i — ws zy s tk o , co d o ty k ało jeg o s k ó ry , wraz z n im zn ajd o wało s ię p o za czas em — mierzy ł, n a jak d łu g o jes t w s tan ie zatrzy mać b ieg wy d arzeń . Ok azało s ię, że o k o ło jed en as tu min u t, ch o ć s am miał wrażen ie, że trwa to zn aczn ie d łu żej. Zatrzy my wał czas , a p o tem b ieg ał w k ó łk o alb o p o d n o s ił ciężary , d o trzy n as tu k ilo . Zro b ił tak że co ś , czeg o wcześ n iej n awet n ie ro zważał — zab rał ze s o b ą p o za czas in n eg o o ch o tn ik a, k tó ry s zed ł p o wo li, p ro wad zo n y p rzez Fran k a za ręk ę. Po wied ział p o tem, że b y ło to d ziwn e i n iep o k o jące d o ś wiad czen ie — d eliry czn y , n a wp ó ł ś wiad o my tran s , p rzy p o min ający jazd ę p ełn y m g azem we ś n ie — ale p o tem n ie zau waży ł żad n y ch n eg aty wn y ch o b jawó w. Gd y d o łączy ł d o n ich d ru g i o ch o tn ik , Fran k o d k ry ł, że n ie ma s iły zro b ić n awet k ro k u . Po zak o ń czen iu ty ch ek s p ery men tó w p o n o wn ie p rzes zed ł tes ty med y czn e. Nik t n ie p o d zielił s ię z n im wy n ik ami b ad ań . Po tem p o zwo lili mu zad zwo n ić d o żo n y , ale wciąż p o zo s tawał p o d ś cis łą o b s erwacją i mó g ł jej ty lk o p o wied zieć, że o trzy mał zad an ie s p ecjaln e i n ie b ęd zie mó g ł wró cić d o d o mu jes zcze p rzez k ilk a d n i. Do ch o d ziła d ru g a w n o cy . Bu d y n ek SKAZA miał k ilk a mały ch s y p ialn i, p o zb awio n y ch o k ien i s k ąp o u meb lo wan y ch , ale d o ś ć wy g o d n y ch . Drzwi d o p o k o jó w n ie zamy k ały s ię w o g ó le, an i o d wewn ątrz, an i o d zewn ątrz. Fran k zd jął k rawat i b u ty , a p o tem wy ciąg n ął s ię n a łó żk u , ch o ć b y ł p ewien , że z n ad miaru wrażeń tej n o cy w o g ó le n ie zaś n ie. Za ch wilę p o czu ł, że jed en z s ek retarzy p o trząs a g o za ramię, mó wiąc, że ju ż s zó s ta ran o . Wręczy ł mu d u żą, zn o s zo n ą walizk ę z wy g rawero wan y mi cy ry lick imi zn ak ami ß i Ã. W ś ro d k u zn ajd o wało s ię k ilk a zmian o d zieży — ciężk ie, k iep s k o u s zy te i n iep as u jące u b ran ia z ro s y js k imi metk ami — b u ty , ch u s teczk i i in n e p rzy b o ry . W k ies zo n ce u mies zczo n o d o k u men t d o złu d zen ia p rzy p o min ający p rawd ziwy
ro s y js k i p as zp o rt ze zd jęciem Fran k a, wy s tawio n y n a n azwis k o J acek Grab o ws k i. Go ląc s ię tęp ą i wy s zczerb io n ą ro s y js k ą ży letk ą i ziarn is ty m my d łem, Fran k p o my ś lał, że d o b rze zro b ił, n ie s łu ch ając b alwierza, k tó ry n amawiał g o n a k o rzy s tan ie z g ład k ieg o k remu w aero zo lu . Gd y ty lk o wy s zed ł z łazien k i, n aty ch mias t zap ro wad zo n o g o n a s p o tk an ie z Hag u e'em i k ilk o ma in n y mi, b ard zo p o ważn y mi o ficjelami, k tó rzy wręczy li mu p lik p ap ieró w: b y ł to s zczeg ó ło wy p lan o p eracji ratu n k o wej. Ab y ws zy s tk o s ię u d ało , mu s iał ju ż za g o d zin ę wy ru s zy ć d o Bazy Sił Po wietrzn y ch An d rews . Czy miał jak ieś p y tan ia? Fran k p rzeczy tał p lan o p eracji, p o p ijając z k u b k a o b rzy d liwą k awę i p rzeg ry zając czers twą d ro żd żó wk ą. Najwy raźn iej w SKAZA wzięli p o d u wag ę ws zy s tk o , czeg o zd o łali d o wied zieć s ię o jeg o zd o ln o ś ciach p o p rzed n ieg o d n ia… i p o ciąg n ąć to d o mak s imu m. Plan mó g ł s ię u d ać, p o d waru n k iem że n ie wy d arzy ło b y s ię n ic n iep rzewid zian eg o , a Fran k zd o łałb y p rzez cały czas u trzy mać s zczy to wą fo rmę. J ed n ak z jed n ą częś cią p lan u ab s o lu tn ie n ie p o trafił s ię zg o d zić. M iał u d ać s ię n a miejs ce w to warzy s twie d o ś wiad czo n eg o ag en ta teren o weg o , k tó ry p o mó g łb y mu w d o tarciu n a miejs ce i u wo ln ien iu więźn ia, jed n ak p lan zak ład ał, że Fran k zab ierze więźn ia ze s o b ą, k o rzy s tając ze zd o ln o ś ci d zik iej k arty , p o d czas g d y jeg o to warzy s z wy d o s tan ie s ię s tamtąd n a włas n ą ręk ę. — M am jech ać d o Ro s ji, b y o calić czło wiek a z więzien ia, z k tó reg o n ie d a s ię u ciec — o zn ajmił, u d erzając p alcem w map ę o ś ro d k a. — Nie zo s tawię tam n ik o g o . Hag u e zło ży ł d ło n ie n a s to le. — Na ty m p o leg a jeg o p raca, Fran k . A two ja p raca p o leg a n a wy k o n y wan iu mo ich ro zk azó w. Fran k s p o jrzał d y rek to ro wi w o czy . — Nie zg ad zam s ię. Przez d łu żs zy czas mierzy li s ię wzro k iem. Fran k czu ł, że p o t s p ły wa mu p o p lecach p o d ciężk ą, ro s y js k ą mary n ark ą. Ale to Hag u e p ierws zy o d wró cił s p o jrzen ie. — Niech b ęd zie — p o wied ział i o d wró cił s ię d o jed n eg o ze s trateg ó w. — Wy k o rzy s tamy p lan altern aty wn y , ten , w k tó ry m Fran k s am wch o d zi i wy ch o d zi z o ś ro d k a. Fran k b y ł n ieco zas k o czo n y , że zwierzch n ik tak s zy b k o u s tąp ił. — Czemu s ię d ziwis z? — s p y tał tamten , ch o ć M ajews k i n ie p o wied ział an i s ło wa. — Przecież d o b rze wid zę, g d zie n ie zamierzas z u s tąp ić. — Ws tał i wy ciąg n ął ręk ę. —
J es teś s en ty men taln y m g łu p cem, ale ży czę ci p o wo d zen ia. — Strated zy też ws tali. Fran k ch wy cił s ię s to łu . Ko lan a d rżały mu tak , że led wie zd o łał u s tać p ro s to , ale jak o ś d ał rad ę. — Dzięk u ję p an u , s ir. Zro b ię, co ty lk o w mo jej mo cy .
Samo lo t, k tó ry p o d s tawio n o , o k azał s ię wielk im C-1 3 0 Hercu les , a Fran k b y ł jeg o jed y n y m p as ażerem. — To ws zy s tk o d la mn ie? — s p y tał, zwracając s ię d o p ilo ta, s zczu p łeg o , ży las teg o marin e o b lad o n ieb ies k ich o czach . Nas zy wk a n a p iers i g ło s iła A. DEARBORN. — Lecę tam, g d zie mi k ażą. — M ężczy zn a wzru s zy ł ramio n ami. Start b y ł n ieco b u rzliwy , p rzed ział ład o wn i k lek o tał, a o lb rzy mie s iln ik i ry czały jak trąb y p o wietrzn e, ale ju ż wk ró tce lo t p rzes zed ł w ru ty n o wą p ro ced u rę. — Do Hels in ek zo s tało p iętn aś cie g o d zin — p o wied ział Dearb o rn . — W ty m p o s tó j i tan k o wan ie w Keflav ík u . Fran k p rzez jak iś czas s p ał, ale p o mimo wy czerp an ia i ciep łeg o , wełn ian eg o g arn itu ru h ałas i ch łó d o b u d ziły g o ju ż p o k ilk u g o d zin ach . Zn ó w p rzeczy tał p lan o p eracji, aż w k o ń cu b y ł ju ż p ewien , że zap amiętał k ażd y s zczeg ó ł. Sp rawd ził zawarto ś ć walizk i i p o liczy ł g u zik i p rzy k o s zu li. Gd y Dearb o rn p rzek azał s tery d ru g iemu p ilo to wi, Fran k zd ąży ł ju ż zaliczy ć cały s zereg emo cji: o d p rzerażen ia, p o p rzez n u d ę, aż p o d es p erację. — Pewn ie n ie trzy macie n a p o k ład zie s zach ó w? — M a p an s zczęś cie. — Dearb o rn s ięg n ął d o d relich o wej to rb y i wy ciąg n ął min iatu ro wy zes taw. Drewn ian e fig u ry miały u d o łu b o lce p rzezn aczo n e d o wty k an ia w o two ry n a p lan s zy . — Po d czas d łu g ich p rzelo tó w zaws ze d o b rze mieć p artn era d o g ry . — Dearb o rn ro zs tawił p lan s zę. — J ak i ma p an ran k in g ? — Nie… n ie wiem. Zwy k le n ie g ry wam z ży wy mi lu d źmi. — Ah a. Szach y k o res p o n d en cy jn e? — Dearb o rn wy b rał b iałe i p rzes u n ął p io n a h etman a. — Nie, ja ty lk o … eee, s tu d iu ję ro zg ry wk i mis trzó w. Ro zg ry wam je n a p lan s zy . An alizu ję. — Przy zn an ie s ię d o teg o h o b b y p rzy s zło mu z n ies p o d ziewan y m tru d em. Wied ział, że s zach y to n ie ty lk o ro zry wk a in telek tu aln a, to tak że fo rma in terak cji
s p o łeczn ej, ale ten as p ek t jak o ś n ig d y g o n ie in teres o wał. — Nie ro zeg rałem n o rmaln ej p artii… ch y b a o d d zies ięciu lat. — Przes tawił włas n eg o p io n a h etman a. — A zatem n ie traćmy czas u . — Dearb o rn p o ru s zy ł p io n a g o ń ca o d s tro n y h etman a, ro zp o czy n ając k las y czn y g amb it h etmań s k i. W ty m mo men cie Fran k mó g ł o d rzu cić o fiarę p rzeciwn ik a, p rzes u wając p io n a k ró la i zach o wu jąc k o n tro lę n ad cen tru m p lan s zy , alb o ją p rzy jąć, zb ijając p rzes u n ięteg o p io n a i zd o b y wając więk s zą s wo b o d ę w k o lejn y ch p o s u n ięciach . Nie mó g ł s ię zd ecy d o wać. Wy ciąg n ął ręk ę i n aty ch mias t co fn ął. I jes zcze raz. Drżał z n iep ewn o ś ci. Po ty lu latach an alizo wan ia n ajwięk s zy ch p artii s zach o wy ch w h is to rii, g rając ze zwy k ły m, lu d zk im p rzeciwn ik iem, n ie p o trafił n awet wy k o n ać k las y czn eg o o twarcia w n ic n iezn aczącej to warzy s k iej g rze. Du lles miał rację. Fran k b y ł an ality k iem, n ie ag en tem teren o wy m. Na Bo g a, co o n tu właś ciwie ro b ił? — Hej? — zan iep o k o ił s ię Dearb o rn . — Ws zy s tk o w p o rząd k u ? — Tak , tak — s k łamał Fran k i wy d mu ch ał n o s , b y u k ry ć łzy . Ro s y js k a ch u s teczk a b y ła s zty wn a i s zo rs tk a. Zło ży ł ją, wło ży ł d o k ies zen i, o d etch n ął g łęb o k o i zb ił p io n a. J u ż i tak u tracił k o n tro lę n ad ty lo ma rzeczami. Czemu n ie o d d ać tak że cen tru m p lan s zy ? M o g ło b y mu s ię to p rzy d ać w k o ń có wce. Gra to czy ła s ię d alej. Dearb o rn b y ł o s tro żn y m, k o n s erwaty wn y m g raczem, ewid en tn ie n ie p rzewid y wał d alej n iż k ilk a ru ch ó w n ap rzó d , ale jak imś cu d em zaws ze zn ajd o wał s ię we właś ciwy m miejs cu , b y zatrzy mać atak i Fran k a. — Ch y b a mam s zczęś cie — mru k n ął, zb ijając s k o czk a. — W s zach ach n ie ma s zczęś cia. — Fran k p rzes u n ął jed y n eg o o calałeg o s k o czk a. — Szach . — M o że. Ale ja p o p ro s tu mam s zczęś cie w ży ciu . To ja mó g łb y m tam s ied zieć zamias t Fran cis a Po wers a. — Zb ił s k o czk a g o ń cem. — Och ? — Fran k p rzes u n ął h etman a o jed n o p o le, b y zag ro zić g o ń co wi. — Ah a. Przy jęli mn ie d o p ro g ramu U-2 , p rzes zed łem ws zy s tk ie tes ty , d o s tałem k lau zu lę tajn o ś ci, ws zy s tk o . Ale p o tem zach o ro wałem n a ś win k ę — n a ś win k ę, wy o b raża p an s o b ie? — i n ie załap ałem s ię n a s zk o len ie. Gd y zn ó w mo g łem latać, n ie b y ło ju ż żad n y ch miejs c. — Przes u n ął zag ro żo n eg o g o ń ca p o p lan s zy , ale g d y ty lk o co fn ął ręk ę, min a mu zrzed ła. — O ran y , ch ciałem p o s tawić g d zie in d ziej. A n iech to .
— Zmars zczy ł b rwi, wp atru jąc s ię w p lan s zę, p o czy m wy p ro s to wał s ię u rad o wan y . — Hej. Szach i mat! Fran k miał n ad zieję, że n ie jes t to zły o men .
W Hels in k ach wy s zed ł p o Fran k a wy s o k i, p o tężn y mężczy zn a o p o n u rej twarzy , k tó ry p rzed s tawił s ię p o ro s y js k u jak o Pio tr An d riejewicz M alin o w. Wziął o d Fran k a walizk ę i zan ió s ł ją d o s zareg o v o lv o s ed an a. Fran k s ąd ził, że to p o p ro s tu k iero wca, d o p ó k i n ie u s ied li w ś ro d k u i n iezn ajo my n ie p o d ał k o d u id en ty fik acy jn eg o . By ł to ag en t teren o wy Fran k a, wielo letn i ag en t CIA, częs to ws p ó łp racu jący ze SKAZA. — J ak i ma p an alias ? — s p y tał Fran k . — J ak mam s ię d o p an a zwracać? — Pio trze An d riejewiczu . J eś li n ie p o zn a p an mo jeg o p rawd ziweg o imien ia, n ie b ęd zie ry zy k a, że p rzy p ad k iem s ię p an u wy mk n ie. A p an , jeś li o mn ie ch o d zi, n azy wa s ię J acek Grab o ws k i i jes t p an lek k o o p ó źn io n y m k u zy n em mo jej żo n y , k tó reg o w ramach ro d zin n ej p rzy s łu g i o d wo żę d o M o s k wy n a targ i ro ln icze. J eś li zaczn ą n am zad awać jak ieś n iewy g o d n e p y tan ia, p ro s zę u d awać g łu p ieg o — d o rzu cił p o b łażliwie, jak b y u ważał, że Amery k an in o wi p rzy jd zie to n atu raln ie. Fran k ju ż miał zap ro tes to wać — b y ł p rzecież an ality k iem CIA, miał d y p lo m z ek o n o mii i s to s u n k ó w międ zy n aro d o wy ch — ale o s tateczn ie n ie o d ezwał s ię. M u s iał zau fać temu czło wiek o wi, b y p rzeży ć, a ag en t n a p ewn o zn ał s ię n a s wo jej p racy . Nie b y ło s en s u g o ro zd rażn iać. „M alin o w” właś ciwie n ie o d zy wał s ię d o Fran k a p rzez całą d ro g ę n a d wo rzec, a g d y u s ied li w s wo im p rzed ziale d ru g iej k las y , n aty ch mias t n aciąg n ął k ap elu s z n a o czy i zas n ął. To ma być mój ochroniarz? — p o my ś lał Fran k , ale s am b y ł ś mierteln ie zmęczo n y i p o mimo tward y ch fo teli i k łęb iący ch s ię wątp liwo ś ci s zy b k o zamk n ął o czy . Gd y ju ż zas y p iał, u s ły s zał cich y g ło s M alin o wa: — Do b ran o c. M o że jeg o to warzy s z jed n ak n ie s p ał. Ock n ął s ię g wałto wn ie, o b u d zo n y s ztu rch n ięciem w żeb ra. Ko ry tarzem s zło czterech ro s y js k ich p o g ran iczn ik ó w w d łu g ich , zielo n y ch p łas zczach i s talo wy ch h ełmach , z k arab in ami n a p lecach . — Pas zp o rt! — s y k n ął M alin o w. Ale p as zp o rtu Fran k a n ie b y ło w k ies zen i p łas zcza. Szy b k o p rzes zu k ał k ies zen ie
s p o d n i, p o tem zajrzał p o d fo tel. — Nie wiem… n ie wiem, co s ię z n im s tało . — Zn ajd ź g o ! — mru k n ął ag en t. J u ż p o ch wili p o d es zło d o n ich d wó ch fu n k cjo n ariu s zy . — Pas zp o rty — o zn ajmił k ró tk o jed en z n ich . M alin o w p o d ał włas n y d o k u men t. — Przep ras zam, to warzy s ze — p o wied ział — ale mó j k u zy n ch y b a zap o d ział g d zieś p ap iery . — Zak reś lił k ó łk o p rzy s k ro n i i wy s zczerzy ł zęb y . — To Po lak . Fran k n ie s ąd ził, że mó g łb y teraz p o czu ć co k o lwiek p ró cz p rzerażen ia, ale p o k lep u jąc k o lejn e k ies zen ie, ze zd ziwien iem o d k ry ł, że wzb iera w n im zło ś ć n a te k s en o fo b iczn e żarty . M alin o w i p o g ran iczn icy p o żarto wali z n ieg o jes zcze p rzez ch wilę, a p o tem wy b u ch n ęli ś miech em, g d y zag u b io n y d o k u men t o d n alazł s ię w k ies zen i k o s zu li. Strażn ik s p o jrzał n a fałs zy wy p as zp o rt. — Pro s zę p o twierd zić d atę u ro d zen ia. Fran k p o czu ł, że s erce mu zamiera. Nie mó g ł s o b ie p rzy p o mn ieć, jak ą d atę tam wp is an o . J eg o włas n ą? A jeś li n ie, to jak ą? Sek u n d y wlo k ły s ię n iezn o ś n ie… ale ty m razem to o n zas ty g ł, a res zta ś wiata mk n ęła n ap rzó d . — No tak , Po lak — wes tch n ął M alin o w i wzru s zy ł ramio n ami i ty m razem ro ześ miał s ię n awet p as ażer w s ąs ied n im rzęd zie. Po g ran iczn ik o d d ał Fran k o wi p as zp o rt i ru s zy ł d alej. — Nie mu s iał mn ie p an o b rażać — mru k n ął Fran k , g d y s trażn icy p rzes zli d o s ąs ied n ieg o wag o n u . Serce tro ch ę mu s ię u s p o k o iło i teraz b iło ju ż ty lk o d wa razy s zy b ciej n iż n o rmaln ie. — Żart zaws ze p o mag a ro zład o wać s y tu ację — o d p arł M alin o w — a p o za ty m wy ciąg n ąłem p an a z tej k ab ały . — Wzru s zy ł ramio n ami. — Co in n eg o miałem zro b ić?
Do p iero p ó źn iej Fran k zd ał s o b ie s p rawę, że mó g ł wy k o rzy s tać s wo ją mo c, b y p o s zu k ać p as zp o rtu alb o p o d ejrzeć d atę u ro d zen ia, g d y s trażn ik ju ż trzy mał g o w ręk u . Ale n ie p o my ś lał o ty m. Os iem lat u k ry wan ia ty ch zd o ln o ś ci s p rawiło , że w k lu czo wy ch mo men tach zu p ełn ie o n ich zap o min ał.
J ak to mo żliwe, że zg o d ził s ię p o d jąć tej mis ji? M o że Du lles rzeczy wiś cie miał rację.
We wto rek , 1 7 maja, o trzeciej w n o cy czas u mo s k iews k ieg o Fran k s tan ął p rzed więzien iem Wło d zimiers k a Cen trala. Drżał n a d es zczu i czu ł s ię b ard zo mały . Ścian y więzien ia b y ły wy s o k ie i p o n u re. Kro p le d es zczu s p ad ały n a twarz, two rząc au reo le wo k ó ł lamp zamo n to wan y ch n a mu rze. Po międ zy mu rami a b u d y n k iem s p acero wały u zb ro jo n e p atro le s trażn ik ó w z p s ami. Wn ętrze s tan o wiło is tn y lab iry n t zd aln ie s tero wan y ch d rzwi, mający ch u n iemo żliwić u cieczk ę. By ło to n ajlep iej s trzeżo n e więzien ie w Ro s ji. Fran k miał tam wejś ć i wy jś ć razem z Po wers em. Nawet p rzy jeg o zd o ln o ś ciach o p eracja mo g ła s ię u d ać ty lk o d zięk i p o mo cy k reta p racu jąceg o w więzien iu . Szczeg ó ło wa map a d o s tarczo n a p rzez wty czk ę zawierała k ilk a miejs c, g d zie Fran k mó g łb y o d p o cząć z d ala o d czu jn y ch o czu , g d y wy czerp ie s ię czas d ziałan ia jeg o mo cy . M ężczy zn a zacis n ął w d ło n i lis tę p u n k tó w k o n tro ln y ch z p recy zy jn ie wy zn aczo n y mi g o d zin ami i s ch o wał ręk ę g łęb o k o d o k ies zen i. Przech o d ząc p rzez n ie o wy zn aczo n ej p o rze, b ęd zie mó g ł b ezp ieczn ie d o s tać s ię d o ś ro d k a. Pierws ze p rzejś cie wy p ad ało o trzeciej p ięć. J es zcze p ięć min u t. Fran k co ch wila s p o g ląd ał n a zeg arek , ale n awet jeg o mo c n ie b y ła w s tan ie p o p ch n ąć n ap rzó d d łu żs zej ws k azó wk i. Des zcz miał s mak b eto n u i s iark i. W k o ń cu n ad es zła trzecia p iętn aś cie. Fran k wziął g łęb o k i wd ech . Szu m zatrzy man eg o czas u wd arł s ię w zmęczo n e u s zy . Dro b in k i d es zczu zas ty g ły w lo cie, k ażd a z n ich wy g ląd ała teraz jak n iereg u larn y d y s k i wcale n ie p rzy p o min ały k ro p li. Fran k p rzecis k ał s ię p rzez lep k ie p o wietrze, a zawies zo n e w p o wietrzu k ro p le p rześ lizg iwały mu s ię p o twarzy alb o ws iąk ały w p łas zcz. Przes zed ł p rzez zewn ętrzn ą b ramę i p as ias ty s zlab an , g d zie s tali d waj u zb ro jen i s trażn icy , zas ty g li w s wo ich p elery n ach . Drzwi d o b u d y n k u n ie b y ły zamk n ięte; an i te, an i d wo je n as tęp n y ch , a s trażn icy n ie s tan o wili p ro b lemu . Ale o twieran ie i zamy k an ie d rzwi wy mag ało s p o ro wy s iłk u . By ły ciężs ze n iż d rzwi w b iu ro wcu . Fran k miał wrażen ie, jak b y k ażd e z n ich waży ło p rzy n ajmn iej p ięćd zies iąt k ilo . Zmag ał s ię z czas em.
Otarł p o t z czo ła i ws zed ł w g łąb więzien ia. Przed n im wy ro s ła p ierws za p o ważn a p rzes zk o d a: ś lu za p o wietrzn a wy p o s ażo n a z o b u s tro n w ciężk ie s talo wo -s zk lan e d rzwi, zamy k an e b o lcem, k tó ry mo żn a b y ło zwo ln ić, jed y n ie n acis k ając g u zik p rzy s łu żb ó wce p o międ zy d rzwiami. Kret o b iecał jed n ak , że o two rzy o b o je d rzwi n a jed n ą min u tę, o d trzeciej p ięć d o trzeciej s ześ ć i n ik t n ie zau waży . Fran k in s ty n k to wn ie zerk n ął n a zeg arek — p o k azy wał trzecią trzy n aś cie. Ale mech an izm o d mierzał, o czy wiś cie, o s o b is ty czas Fran k a. Nap arł n a d rzwi, a o n e p o wo li, n iech ętn ie s tan ęły o two rem. Dru g ie tak że b y ły o twarte, ale p rzejś cie p rzez n ie wy mag ało jes zcze więcej wy s iłk u . Zamk n ąws zy d ru g ie d rzwi, Fran k o p arł s ię o zimn ą, b eto n o wą ś cian ę i ch wy cił k ilk a s zy b k ich o d d ech ó w. Ale w ty m miejs cu p o za czas em n ie b y ło mo wy o o d p o czy n k u , n awet o d d y ch an ie p rzy ch o d ziło mu z tru d em. M u s iał zn aleźć jak ąś k ry jó wk ę, n im całk iem o p ad n ie z s ił. Os tre ś wiatło w s trefie b ezp ieczeń s twa raziło o czy , g d y b rn ął p rzez g ęs te, s tawiające o p ó r p o wietrze w s tro n ę małeg o s k ład zik u . Zan im tam d o tarł, k o ry tarz zaczął wiro wać mu p rzed o czami i led wie zd o łał o two rzy ć zas u wk ę i d rzwi. Zamk n ął je, p o g rążając s ię w b ło g o s ławio n ej ciemn o ś ci, i p rzy wró cił b ieg czas u . Drżąc n a cały m ciele, o s u n ął s ię w d ó ł, aż w k o ń cu u s iad ł n a p o d ło d ze, s tarając s ię o d d y ch ać jak n ajcis zej. Sk ład zik b y ł ciemn y , ch ło d n y i p ach n iał ch lo rem, ale i tak b y ło to lep s ze n iż n ieziems k i s zu m i b ezru ch zas ty g łeg o ś wiata p o za czas em. Ko lejn y ru ch p rzy p ad ał n a trzecią p iętn aś cie. Dzies ięć min u t o d p o czy n k u p o tak im wy s iłk u to za mało . Dzies ięć min u t s ied zen ia w ciemn ej s zafie i d rżen ia ze s trach u za k ażd y m razem, g d y k to ś p rzech o d zi o b o k k o ry tarzem, to b y ło zd ecy d o wan ie za d u żo . Wy o b raził s o b ie, że d rzwi o twierają s ię g wałto wn ie, d o ś ro d k a wp ad a o s tre ś wiatło , s ły ch ać zas k o czo n e o k rzy k i. Gd y b y d o teg o d o s zło , mó g łb y zatrzy mać czas i u ciec, ale wted y k to ś mó g łb y p o d n ieś ć alarm. I g d zie miałb y s ię s ch o wać d o czas u n as tęp n eg o ru ch u ? W k o ń cu fo s fo ry zu jące ws k azó wk i p o k azały trzecią p iętn aś cie. Fran k b y ł zad o wo lo n y , że wres zcie mo że o p u ś cić cu ch n ącą s zafę, ch o ć jed n o cześ n ie p rzerażała g o k o lejn a k o n fro n tacja z zas ty g ły m ś wiatem. Sk o n cen tro wał s ię i zatrzy mał czas . M u s iał u ży ć ws zy s tk ich s ił, b y o two rzy ć s k amien iałe d rzwi. Nig d y wcześ n iej n ie b y ł aż tak d łu g o p o za czas em. Każd y k ro k b y ł jak ws p in aczk a p o d g ó rę, k ażd e d rzwi o twierał z wy s iłk iem, jak b y to czy ł g łaz Sy zy fa.
STREFA NAJ WYŻSZEGO BEZPIECZEŃSTWA — g ło s ił n ap is n a d rzwiach , g d zie miał s ię zn aleźć n a k o lejn y m etap ie. Te tu taj b y ły p rzes u wn e, elek try czn e i ch o ć b y ły o twarte, tak jak o b iecał k ret, Fran k n ie p o trafił ich o two rzy ć. W k ącie zn alazł s talo wą p ałk ę i p o d waży ł k rawęd ź d rzwi n a ty le, b y s ię p rzez n ie p rzecis n ąć. M u s iał p ó źn iej o d s tawić p ałk ę n a s wo je miejs ce. Do lich a, k tó ry k o n iec b y ł zwró co n y w g ó rę? Co raz tru d n iej b y ło my ś leć jas n o . Po d ru g iej s tro n ie o d wró cił s ię… i n ag le s p o jrzał p ro s to w ś n iad ą, wy k rzy wio n ą twarz. Co fn ął s ię, u d erzając g ło wą o s talo we d rzwi, n im ro zs ąd ek p o zwo lił mu o p an o wać p an ik ę. Umięś n io n y mężczy zn a w mu n d u rze p u łk o wn ik a Armii Czerwo n ej — n ap is n a n as zy wce g ło s ił: POLIAKOW — b y ł zas ty g ły w b ezru ch u , p o d o b n ie jak ws zy s tk o w więzien iu . Zn ieru ch o miały w p ó ł k ro k u , ewid en tn ie zmierzając w s tro n ę d rzwi, z k tó ry ch właś n ie wy s zed ł Fran k . An ality k o p arł s ię o d rzwi, p o cierając o b o lałą g ło wę, p rzek lin ając w d u ch u s wo ją g łu p o tę. Zaraz. Po liak o w? To n azwis k o b rzmiało zn ajo mo . By ł to jed en z o ficeró w KGB, k tó rzy wed łu g CIA mo g li k ry ć s ię p o d k ry p to n imem SOPEL. A teraz zn alazł s ię tu taj, we Wło d zimiers k iej Cen trali, w s trefie n ajwy żs zeg o b ezp ieczeń s twa, g d zie trzy man o Po wers a. A zatem Fran k s ię n ie my lił — teraz p o zn ał n awet n azwis k o s wo jeg o p rzeciwn ik a. Po zwo lił s o b ie n a ch wilę triu mfu i s trzelił p alcami tu ż p o d n o s em k ag eb is ty , p o czy m min ął g o i p o d ąży ł k o ry tarzem. Cela Po wers a miała n u mer trzy d zieś ci s ied em, b y ła p ierws za p o p rawej, n ad d rzwiami k red ą wy p is an o jeg o n azwis k o . Teraz ju ż n ic n ie s tało p o międ zy Fran k iem a celem jeg o mis ji. Ale d rzwi n ie ch ciały s ię o two rzy ć. Fran k zn ó w s p ró b o wał, z całej s iły n acis k ając zard zewiałą k lamk ę. Sk rzy d ło an i d rg n ęło . Kret miał o two rzy ć je n a p ó ł g o d zin y , o d trzeciej d zies ięć d o trzeciej czterd zieś ci. Ws zy s tk o p o za ty m p o s zło zg o d n ie z p lan em. Fran k zn ó w s zarp n ął za k lamk ę. Bez rezu ltatu . Ro zejrzał s ię, zas tan awiając, jak mo żn a b y je o two rzy ć, ale d rzwi b y ły ciężk ie, z litej s tali, a mech an izm zamk a i zawias ó w — d o b rze zab ezp ieczo n y . W b eto n o wy m k o ry tarzu i tak n ie b y ło n iczeg o , czeg o mo żn a b y u ży ć jak o n arzęd zia. Co za iro n ia: d o trzeć tak d alek o , ty lk o p o to , b y p o lec w s tarciu ze zwy k ły m zamk iem! Nie, zaraz — p o my ś lał. Klucz. Poliakow, zastygły w pół kroku, odchodzący od celi Powersa, musiał mieć klucz. Fran k d o tarł d o n ieru ch o meg o fu n k cjo n ariu s za, b rn ąc p rzez p o wietrze, k tó re
zd awało s ię co raz g ęs ts ze. J u ż p o ch wili wy macał k lu cze w k ies zen i mężczy zn y , ale p o zy cja zas ty g łej n o g i i ręk i u n iemo żliwiała mu s ięg n iecie d o ś ro d k a. M ó g ł o d s u n ąć ręk ę s iłą alb o ro zciąć k ies zeń s cy zo ry k iem, ale o b ie te czy n n o ś ci mo g ły b y zaalarmo wać właś ciciela. A Fran k miał ju ż ty lk o d zies ięć min u t d o k o lejn eg o k ro k u . M u s iał zd o b y ć ten k lu cz, n ie zwracając n iczy jej u wag i. Stan ął za Po liak o wem tak , b y n ie zo b aczy ł g o n ik t z p rzo d u . Drzwi o twierały s ię o d wad zieś cia d wa i p ó ł cen ty metra… Po liak o w p atrzy ł w d ó ł… mu s iał zary zy k o wać. Pu ś cił czas . — … teg o id io tę, k tó ry zo s tawił o twarte… — mru k n ął o ficer, p o s tęp u jąc n ap rzó d . Po n o wn e zatrzy man ie czas u p rzy p o min ało zatrzy man ie s tru mien ia mo czu p rzy p ełn y m p ęch erzu , ale Fran k jak o ś d ał rad ę. Wciąg n ął d o p łu c s zu miące, lep k ie p o wietrze i wy s zed ł zza p lecó w Po liak o wa. Kies zeń b y ła teraz o d s ło n ięta — d zięk i Bo g u ! Wy ło wił z n iej k lu cze, mając n ad zieję, że mężczy zn a n ie zau waży k rad zieży , i p o wló k ł s ię z p o wro tem d o celi Po wers a. Klu cz p o d p is an y n u merem trzy d zieś ci s ied em p as o wał d o zamk a, ch o ć p rzek ręcen ie g o i o twarcie d rzwi p rzy p o min ało ciąg n ięcie wag o n u p o d g ó rę. Po wers leżał n a p ry czy . Wy g ląd ał s tras zn ie, o czy miał zap ad n ięte, a u s ta zaciś n ięte w d es p erack im g ry mas ie, ale n a p ewn o to b y ł o n . Serce Fran k a waliło jak o s zalałe, o b raz zaczął s ię ro zmazy wać p rzed o czami. Szu m w u s zach p rzy p o min ał teraz d źwięk n ad jeżd żającej lo k o mo ty wy . Ro zp aczliwie p o trzeb o wał o d p o czy n k u . Ale mając za p lecami d wo je o twarty ch d rzwi, a w ręk u k lu cze, n ie o d waży ł s ię n a to . Wy co fał s ię, id ąc ty łem i ciąg n ąc za s o b ą n ies tawiająceg o o p o ru p ilo ta. M in ął zas ty g n ięteg o Po liak o wa i wy s zed ł p rzez o d s u wan e d rzwi. Po tem wró cił, zamk n ął celę i u mieś cił k lu cz z p o wro tem w k ies zen i ag en ta. — Ch ciałb y m zo b aczy ć two ją min ę — wy d y s zał, n ap ierając z całej s iły n a k rawęd ź d rzwi — g d y w k o ń cu zo b aczy s z, że Po wers zn ik n ął z zamk n iętej celi. M iał zap ro wad zić p ilo ta z p o wro tem d o s k ład zik u , w k tó ry m o d p o czął, id ąc mu n a ratu n ek , ale wied ział ju ż, że n ie d a rad y d o trzeć tak d alek o . J u ż teraz mu s iał s ię ws p ierać n a Po wers ie, jed n o cześ n ie p ro wad ząc g o k o ry tarzem. Przed o czami miał mro czk i, k ro k i ro b iły s ię co raz b ard ziej ch wiejn e. Do s zed ł d o łazien k i. Będ zie mu s iało wy s tarczy ć. Wp ro wad ził Po wers a d o ś ro d k a, led wie p amiętając o ty m, że mu s i d o s tro ić zeg arek d o zeg ara w k o ry tarzu , n im zary g lu je za s o b ą d rzwi.
Tak b ard zo zmęczo n y … Nie. Nie mó g ł s ię jes zcze o d p ręży ć. Po ło ży ł Po wers a n a p o d ło d ze, n iczy m s zty wn ą mario n etk ę. Op arł s ię o p ierś mężczy zn y , d ru g ą ręk ę p o ło ży ł mu n a u s tach . I wy p u ś cił czas . — M mmmfff! — wrzas n ął tamten , p ró b u jąc wy ś lizg n ąć s ię z u ś cis k u . Prawd o p o d o b n ie p amiętał ty lk o ty le, że k to ś wy ciąg n ął g o z celi p rzy ak o mp an iamen cie s tras zliweg o s zu mu , a teraz n ag le leżał n a p o d ło d ze, a jak iś o b cy p ró b o wał g o zad u s ić. Nawet p o s ied emn as tu d n iach w s o wieck iej n iewo li n ad al b y ł s iln iejs zy o d Fran k a. — Leż s p o k o jn ie! — s y k n ął Fran k p o an g iels k u . — Przy s zed łem cię rato wać! Po wers p rzes tał s ię s zarp ać, ch o ć ws zy s tk ie mięś n ie aż d rżały mu z n ap ięcia. — M mf? — Przy s y ła mn ie SKAZA — s zep n ął. — Lawren ce Hag u e. Zo s tałem wp ro wad zo n y d o p ro jek tó w AQUATONE i RAM PART. Wciąż jes teś my w więzien iu i jeś li k to ś n as tu zn ajd zie, o b aj zg in iemy . Ro zu mies z? Więzień p o wo li s k in ął g ło wą. J eg o o czy wid o czn e tu ż n ad k rawęd zią d ło n i b y ły s zero k o o twarte. Fran k p u ś cił g o i o s u n ął s ię p o ś cian ie, p o zwalając o p aś ć p o wiek o m. Czu ł s ię, jak b y p rzy b y ło mu milio n lat. — J es teś as em? — s zep n ął Po wers . M ó wił z ch arak tery s ty czn y m zaś p iewem z Virg in ii. — Tak . Po trafię zatrzy mać czas . Ale ty lk o n a ch wilę… — To zn aczy p rzy d atn iejs ze n iż b y ć Pan em Po d g ląd aczem. — W g ło s ie Po wers a zab rzmiała g o ry cz. — Eee, jak s ię n azy was z? — Fran cis zek M ajews k i. Fran cis zek p o an g iels k u to Fran cis , więc ch y b a n azy wamy s ię tak s amo . Po wers p rzewró cił o czami. — Pro s zę mi mó wić Gary . Ty lk o mama i tata mó wią n a mn ie Fran cis . — J a jes tem Fran k . Uś cis n ęli s o b ie d ło n ie.
W p iątek , 2 0 maja, o g o d zin ie jed en as tej ran o Fran k ws zed ł d o Gab in etu Owaln eg o , a p rezy d en t ws tał zza b iu rk a, b y s ię z n im p rzy witać. Du lles i Hag u e wciąż s tali n a s wo ich miejs cach . Fran k b y ł wp rawd zie zas zczy co n y ty m g es tem, zau waży ł jed n ak , że p rezy d en t n ie p o d ał mu ręk i. — W p o rząd k u , p an ie p rezy d en cie — p o wied ział. — Pro s zę s ię n ie b ać. M o ce as o we n ie s ą zaraźliwe. Wied ział, że wy g ląd a s tras zn ie. M imo że p rzes p ał więk s zo ś ć d ro g i p o wro tn ej, w ty m jazd ę limu zy n ą z Bazy Sił Po wietrzn y ch An d rews , wciąż czu ł s ię s łab y , s tracił więk s zo ś ć p o zo s tały ch wło s ó w i ch o d ził jak s taru s zek , s zu rając n o g ami p o ziemi. M iał n ad zieję, że k ilk u d n io wy — a mo że k ilk u ty g o d n io wy — o d p o czy n ek p rzy wró ci mu s iły , ale w g łęb i d u ch a o b awiał s ię, że to n ie wy s tarczy . Ko rzy s tan ie z mo cy as a zaws ze p o s tarzało g o n ien atu raln ie, a b ezp reced en s o wy wy s iłek , jak i wło ży ł w o calen ie Po wers a, s ło n o g o k o s zto wał. Po d ejrzewał, że tej jed n ej p iek ieln ej n o cy s tracił p rzy n ajmn iej p ięć lat ży cia. — Witaj w Amery ce, Fran k . — Eis en h o wer zap ro wad ził g o d o jed n eg o z fo teli k o ło k o min k a. — J es teś my n ap rawd ę d u mn i z teg o , co zd o łałeś zro b ić d la s wo jeg o k raju . — M ó wiąc to , zerk n ął n a Du lles a i Hag u e'a. Hag u e u ś miech n ął s ię i z s aty s fak cją s k in ął g ło wą. Du lles z wś ciek ło ś cią wp atry wał s ię w p o ręcze fo tela. Eis en h o wer o d k as zln ął zn acząco . — Allen ? Du lles d o p iero p o d łu żs zej ch wili s p o jrzał Fran k o wi w o czy . — Do b rze s ię s p is ałeś — p o wied ział. — Dzięk u ję… — wy k rztu s ił Fran k , p rzy jmu jąc filiżan k ę k awy z rąk s ameg o p rezy d en ta. — Czy b y ły jak ieś … rep erk u s je p o u cieczce Po wers a? Py tan ie
to
d ręczy ło
go
p rzez
całą
d ro g ę
do
d o mu . Czy
Ch ru s zczo w,
ro zwś cieczo n y o d k ry ciem s amo lo tu s zp ieg o ws k ieg o n a s wo im tery to riu m, n ie p o s tan o wi o d eg rać s ię za o czy wis tą p ro wo k ację — wy p ro wad zen ie p ilo ta z n ajlep iej s trzeżo n eg o więzien ia? Czy jeg o mis ja jed y n ie p o p ch n ęła d o p rzo d u ws k azó wk i zeg ara zag ład y ? Eis en h o wer p o trząs n ął g ło wą. — Przy zn ają, że s tracili Po wers a — p o jeg o k o n feren cji p ras o wej w Hels in k ach n ie b ard zo mo g li temu zap rzeczy ć — ale p u b liczn ie n ie p o wied zieli an i s ło wa n a temat teg o , jak d o k ład n ie u ciek ł. Nawet w ro zmo wach p ry watn y ch s ą b ard zo p o wś ciąg liwi.
Hag u e u s iad ł n a fo telu n ap rzeciwk o Fran k a. — Pewn ie d o my ś lają s ię, że jak iś as p o mó g ł Po wers o wi w u cieczce, ale n ie mo g ą p u b liczn ie p rzy zn ać, że mamy lep s zy ch as ó w. M u s zą s ch o wać d u mę d o k ies zen i i s ied zieć cich o . Du lles b y ł mn iej zad o wo lo n y . — Pamiętaj, że milczeli też p rzez p ięć lat lo tó w U-2 . Eis en h o wer zg ro mił g o s p o jrzen iem. — Allen , p rzy h amu j tro ch ę z ty m s wo im p es y mizmem. To o k azja d o ś więto wan ia! — Wy ciąg n ął z k ies zen i zło żo n y ark u s z p ap ieru i p o d ał Fran k o wi. By ła to o ficjaln a p o ch wała, wy s tawio n a n a p ap ierze SKAZA, p o d p is an a p rzez p rezy d en ta i zap ieczęto wan a czerwo n ą ws tążk ą. — To p ó jd zie d o two ich ak t, Fran k . Ch ętn ie wręczy łb y m ci med al, ale… — Wzru s zy ł ramio n ami. — Wies z, jak jes t — d o d ał i wy ciąg n ął ręk ę. Po ch wili Fran k zro zu miał, co o zn acza ten g es t, i o d d ał d o k u men t. Oczy wiś cie, n ie mó g ł g o zatrzy mać. J ak o ag en t SKAZA o ficjaln ie n ie is tn iał. — Wiem, że n ie mo że p an p u b liczn ie u zn ać mo jej p racy , ale… — zaczął, p rzerwał i d o p iero p o ch wili o d zy s k ał p an o wan ie n ad s o b ą. Prezy d en t czek ał cierp liwie. — Pro s zę ty lk o o jed n o — zaczął zn o wu . — Czy mó g łb y p an p o wiad o mić mo ją żo n ę, że zg in ąłem b o h aters k o w s łu żb ie d la k raju ? — M iał n ad zieję, że w tajn ej b azie n a p u s ty n i w Newad zie jes t ch o ciaż k limaty zacja. Hag u e zamru g ał zd ziwio n y . — M y ś lałeś , że wy ś lemy cię d o Strefy 5 1 ? — Uś miech n ął s ię k rzy wo , a Fran k d o p iero teraz p rzy p o mn iał s o b ie, że ag en t zn a jeg o my ś li. — Nie, Fran k , to ty lk o p lo tk a. — Wy mien ili s p o jrzen ia z Du lles em. — No , w k ażd y m razie n ie więzimy tam as ó w. Nie zamierzamy cię p o rwać. M o żes z iś ć d o d o mu zaraz p o o d p rawie. — Będ zies z n ad al p raco wał d la CIA — o zn ajmił Du lles , ch o ć b y ło jas n e, że n ie p o d o b a mu s ię ten p o my s ł — w ramach p rzy k ry wk i. Od czas u d o czas u , w miarę p o trzeb y , b ęd zies z wy k o n y wać zad an ia d la SKAZA. Prawd o p o d o b n ie b ęd zies z n o co wał w d o mu ró wn ie częs to jak d o ty ch czas . M o że n awet częś ciej. — Będ zies z s zp ieg iem we włas n y m k raju — ciąg n ął Hag u e. — Przy n ajmn iej wiemy , że u mies z d o trzy mać tajemn icy . Pion, który dotrze do końca planszy, zostaje hetmanem — p o my ś lał Fran k . Ale n awet h etman mó g ł p o lec w walce… alb o u mrzeć za k ilk a lat ze s taro ś ci. Ws zy s tk o zależało o d teg o , jak g racz p o s tan o wi ro zeg rać p artię. Ale n a razie mó g ł wró cić d o d o mu , zejś ć z s zach o wn icy i wp as o wać s ię w u fo rmo wan ą d la n ieg o p rzeg ró d k ę.
— Dzięk u ję, s ir — p o wied ział. — Nie, to ja d zięk u ję — o d p arł Eis en h o wer i ty m razem wy ciąg n ął ręk ę, b y u jąć d ło ń Fran k a. — Witamy w SKAZA, Ag en cie Sto p er.
Chwile w życiu żółwia
GEORGE R.R. MARTIN Gd y we wrześ n iu Th o mas Tu d b u ry p rzep ro wad ził s ię d o ak ad emik a, n aty ch mias t p o wies ił n a ś cian ie d wie rzeczy : zd jęcie z au to g rafem p rezy d en ta Ken n ed y 'eg o i s faty g o wan ą o k ład k ę „Times a” z czterd zies teg o d ziewiąteg o p rzed s tawiającą Śmig a jak o Czło wiek a Ro k u . W lis to p ad zie zd jęcie Ken n ed y 'eg o b y ło ju ż całk iem p o d ziu rawio n e s trzałk ami Ro d n ey a, k tó ry o k leił s wo ją częś ć p o k o ju k o n fed erack imi flag ami i ro zk ład ó wk ami „Play b o y a”. Ws p ó łlo k ato r To ma s zczerze n ien awid ził Ży d ó w, czarn u ch ó w, d żo k eró w i Ken n ed y 'eg o , n ie p rzep ad ał też za s amy m To mem. Przez cały zimo wy s emes tr u rząd zał mu n ajró żn iejs ze p s ik u s y : s maro wał łó żk o k remem d o g o len ia, wk ład ał p rześ cierad ło p o d materac, ch o wał o k u lary alb o wrzu cał p s ie k u p y d o s zu flad y b iu rk a. W d n iu g d y Ken n ed y zg in ął zas trzelo n y w Dallas , To m wró cił d o p o k o ju , p ró b u jąc p o ws trzy mać łzy , i zo b aczy ł, że Ro d n ey zo s tawił mu p rezen t wy k o n an y czerwo n y m flamas trem. Gło wa Ken n ed y 'eg o o ciek ała teraz k rwią, n a czo le n amalo wan o k rzy ży k . J ęzy k zwis ał b ezwład n ie, wy walo n y z k ącik a u s t. Th o mas Tu d b u ry p rzy g ląd ał s ię temu p rzez d łu żs zą ch wilę. Nie p łak ał, n ie p o zwo lił s o b ie n a to . Zaczął p ak o wać walizk i. Park in g d la p ierws zo ro czn y ch b y ł n a d ru g im k o ń cu k amp u s u . J eg o mercu ry mo n terey z 1 9 5 4 ro k u miał zep s u ty zamek b ag ażn ik a, To m wrzu cił więc b ag aże n a ty ln e s ied zen ie. Włączy ł s iln ik i p rzez ch wilę p o p ro s tu s ied ział w ś ro d k u , p o zwalając, b y s amo ch ó d s ię n ag rzał. Po d ejrzewał, że wy g ląd a żało ś n ie: n is k i ch ło p aczek z n ad wag ą, w o k u larach z ro g o wą o p rawk ą, o s trzy żo n y n a jeża, z g ło wą ws p artą n a k iero wn icy , jak b y b y ło mu n ied o b rze. Wy jeżd żając z p ark in g u , d o s trzeg ł wó z Ro d n ey a: lś n iąceg o , n o wiu tk ieg o o ld s mo b ila cu tlas s a. Wrzu cił lu z i p rzez ch wilę o cen iał s y tu ację. Ro zejrzał s ię. W p o b liżu n ie b y ło n ik o g o , ws zy s cy o g ląd ali wiad o mo ś ci. Nerwo wo o b lizał u s ta, p o czy m zn ó w s p o jrzał n a o ld s mo b ila. Wb ił w n ieg o wzro k , zmars zczy ł b rwi i nacisnął.
Szy b y
u s tąp iły
p ierws ze,
p o wo li
u g in ając
s ię
do
ś ro d k a.
Reflek to ry
ek s p lo d o wały z cich y m trzas k iem. Ch ro mo wan e lis twy s p ad ły z k lek o tem n a ziemię, a w k o ń cu p ęk ła ty ln a s zy b a, s y p iąc wo k ó ł o d łamk ami s zk ła. Bło tn ik i wy g ięły s ię i p ęk ły ; metal aż jęk n ął w p ro teś cie. Ty ln e o p o n y s trzeliły jed n o cześ n ie, b o czn e s zy b y wg n io tły s ię d o ś ro d k a, a p o tem ich ś lad em p o s zła mas k a; p rzed n ia s zy b a p ęk ła w d ro b n y mak . Sk rzy n ia k o rb o wa u s tąp iła p o d n ap o rem, a p o tem p o s zły ś cian y b ak u . Po d wo zem zeb rała s ię k ału ża o leju , b en zy n y i p ły n u d o p rzek ład n i. To m z k ażd ą ch wilą czu ł s ię p ewn iej, a zad an ie s tawało s ię co raz łatwiejs ze. Wy o b raził s o b ie, że o ld s mo b ila ch wy ta o lb rzy mia p ięś ć — p ięś ć s iłacza — i ś cis n ął jes zcze mo cn iej. Na p ark in g u ro zleg ł s ię trzas k p ęk ająceg o s zk ła i jęk u d ręczo n eg o metalu , ale n ik t g o n ie s ły s zał. To m meto d y czn ie p rzero b ił o ld s mo b ila n a k u lk ę zg n iecio n ej b lach y . Gd y b y ło ju ż p o ws zy s tk im, wrzu cił b ieg i wy jech ał n a zaws ze, zo s tawiając za s o b ą s tu d ia, Ro d n ey a i całe s wo je d zieciń s two .
Gd zieś p łak ał o lb rzy m. Tach io n zerwał s ię z łó żk a, ch o ry i zd ezo rien to wan y , s k aco wan a g ło wa p u ls o wała mu w ry tm g ło ś n eg o łk an ia. Ks ztałty wy p ełn iające ciemn y p o k ó j b y ły d ziwn e i n iezn an e. Czy żb y zn ó w n ad es zli s k ry to b ó jcy ? Czy k to ś zaatak o wał ro d zin ę? Trzeb a zn aleźć o jca. Z tru d em d źwig n ął s ię n a n o g i i ws p arł o ś cian ę, b o ś wiat zawiro wał mu p rzed o czami. Ścian a b y ła za b lis k o . To n ie b y ła jeg o k o mn ata, ws zy s tk o b y ło n ie tak , a d o teg o ten zap ach … A p o tem wró ciły ws p o mn ien ia. Ch y b a jed n ak wo lałb y s k ry to b ó jcó w. Zd ał s o b ie s p rawę, że zn ó w ś n ił o Tak is . Bo lała g o g ło wa, w g ard le miał całk iem s u ch o . W ciemn o ś ciach wy macał s zn u rek zap alający ś wiatło . Gd y p o ciąg n ął, żaró wk a zak o ły s ała s ię d zik o , aż cien ie zatań czy ły p o p o k o ju . Zamk n ął o czy , b y u s p o k o ić wn ętrzn o ś ci. W u s tach czu ł jak iś o b rzy d liwy s mak . Wło s y miał p o zlep ian e i zmierzwio n e, u b ran ie p o g n iecio n e. A co n ajg o rs ze, b u telk a b y ła p u s ta. Ro zejrzał s ię wo k ó ł b ezrad n ie. M ały p o k o ik , metr o s iemd zies iąt n a trzy metry , n a p ierws zy m p iętrze p en s jo n atu POKOJ E, n a u licy Bo wery . Po d o b n o o taczająca d zieln ica też k ied y ś n azy wała s ię Bo wery — tak p o wied ziała An iels k a Bu zia. Ale to b y ło k ied y ś . Teraz n azy wała s ię in aczej. Po d s zed ł d o o k n a i p o d n ió s ł ro lety . Po k ó j wy p ełn iło żó łtawe ś wiatło latarn i. Po
d ru g iej s tro n ie u licy s tał o lb rzy m. Pró b o wał d o s ięg n ąć k s ięży ca i p łak ał, b o n ie mó g ł g o d o tk n ąć. Nazy wali g o M alu s zek . Tach io n u zn ał, że to p ewn ie wy raz lu d zk ieg o p o czu cia h u mo ru . Gd y b y M alu s zek zd o łał ws tać, miałb y cztery metry i d wad zieś cia cen ty metró w wzro s tu . Twarz miał n iewin n ą i p o zb awio n ą zmars zczek , zwień czo n ą czu p ry n ą mięk k ich , ciemn y ch wło s ó w. J eg o n o g i b y ły s mu k łe i p ro p o rcjo n aln e i n a ty m właś n ie p o leg ała trag ed ia: p ro p o rcjo n aln e n o g i n ie b y ły w s tan ie u trzy mać ciężaru p o n ad cztero metro weg o o lb rzy ma. M alu s zek s ied ział n a d rewn ian y m wó zk u in walid zk im, wielk iej zmech an izo wan ej k o n s tru k cji to czącej s ię u licami Dżo k ero wa n a czterech ły s y ch o p o n ach zd o b y ty ch z zezło mo wan ej n aczep y . Gd y zo b aczy ł Tach io n a w o k n ie, k rzy k n ął co ś n iezro zu miałeg o , całk iem jak b y g o ro zp o zn ał. M ężczy zn a co fn ął s ię ro zd y g o tan y w g łąb p o k o ju . Ko lejn a ty p o wa n o c w Dżo k ero wie. M u s iał s ię n ap ić. Po k ó j cu ch n ął p leś n ią i rzy g o win ami, b y ło b ard zo zimn o . M o tel POKOJ E b y ł o g rzewan y g o rzej n iż h o tele, w k tó ry ch s y p iał d awn iej. M imo wo ln ie p rzy p o mn iał s o b ie M ay flo wer w Was zy n g to n ie, g d zie razem z Bly th e… Nie, o ty m lep iej n ie my ś leć. Któ ra to właś ciwie g o d zin a? Do s tateczn ie p ó źn a. Sło ń ce ju ż zas zło , a Dżo k ero wo b u d ziło s ię d o n o cn eg o ży cia. Po d n ió s ł z p o d ło g i p łas zcz i n arzu cił n a s ieb ie. Ch o ć b ru d n y , wciąż b y ł to p ięk n y s tró j: miał in ten s y wn ie ró żo wy k o lo r, zło te ep o lety z fręd zlami i p ętelk i ze zło teg o s zameru n k u d o zap in an ia g u zik ó w. „Płas zcz mu zy k a”, p o wied ział s p rzed awca w lu mp ek s ie. Tach io n u s iad ł n a s k raju zarwan eg o materaca, b y wło ży ć b u ty . Łazien k a b y ła n a k o ń cu k o ry tarza. Gd y s ik ał d o mu s zli, zn ad s tru mien ia mo czu b u ch n ęła p ara. Ręce trzęs ły mu s ię tak b ard zo , że n ie p o trafił n awet p o rząd n ie wy celo wać. Och lap ał twarz wo d ą w k o lo rze rd zy i wy tarł ręce b ru d n y m ręczn ik iem. Na zewn ątrz p rzez ch wilę s tał p o d s k rzy p iący m s zy ld em, s p o g ląd ając n a M alu s zk a. Czu ł s ię zaws ty d zo n y i ro zg o ry czo n y . I s tan o wczo zb y t trzeźwy . Nie mó g ł p o mó c M alu s zk o wi, ale p rzy n ajmn iej z trzeźwo ś cią u miał s o b ie p o rad zić. Od wró cił s ię p lecami d o p łacząceg o o lb rzy ma i ru s zy ł wzd łu ż Bo wery . W zau łk ach s ied zieli d żo k erzy i men ele, p o d ając s o b ie p ap iero we to rb y i g ap iąc s ię o b o jętn ie n a p rzech o d n ió w. Kn ajp y , lo mb ard y i s k lep y z mas k ami tętn iły ży ciem. Sły n n e Dzies ięcio cen to we M u zeu m Dzik ich Kart (wciąż je tak n azy wali, ch o ć ws tęp k o s zto wał teraz d wad zieś cia p ięć cen tó w) ju ż s ię zamy k ało . Tach io n o d wied ził je raz d wa lata temu , g d y s zczeg ó ln ie mo cn o d ręczy ło g o p o czu cie win y . Op ró cz p ó ł
tu zin a fig u r s zczeg ó ln ie zd efo rmo wan y ch d żo k eró w, mu zeu m p rezen to wało d wad zieś cia s ło ik ó w „p o two rn y ch n o wo ro d k ó w” zak o n s erwo wan y ch w fo rmalin ie i s en s acy jn y filmik o p o wiad ający o Dn iu Dzik iej Karty , a tak że d io ramy p rzed s tawiające Śmig a, Czwó rk ę As ó w, Org ię w Dżo k ero wie… i jeg o . Ob o k p rzeto czy ł s ię au to b u s tu ry s ty czn y , d o s zy b p rzy cis k ały s ię ró żo we twarze. Po d n eo n o wy m s zy ld em p izzerii s tało czterech mło d zień có w w s k ó rzan y ch k u rtk ach i g u mo wy ch mas k ach . Sp o g ląd ali n a Tach io n a z n ieu k ry wan ą wro g o ś cią. Un ik ając ich wzro k u , wś lizg n ął s ię d o u my s łu p ierws zeg o z b rzeg u : … co za ciota patrzcie farbuje se kłaki pewnie mu się wydaje że gra w kapeli zaraz kurwa powalimy sobie w bęben nie zaraz ten będzie lepszy znajdziemy sobie naprawdę fajnego takiego żeby pękał jak oberwie. Tach io n p o s p ies zn ie zerwał k o n tak t i ru s zy ł d alej. Stara ś p iewk a, ale n o wy s p o rt — p o jech ać d o Dżo k ero wa, k u p ić mas k ę i p o b ić d żo k era. Po licja n ie reag o wała. Klu b „Ch ao s ”, g d zie wy s tawian o s ły n n ą rewię d żo k eró w, jak zwy k le p rzy ciąg ał tłu m. Gd y Tach io n zb liży ł s ię d o wejś cia, u licą n ad jech ała s zara limu zy n a. Lo k aj w czarn y m s mo k in g u n ało żo n y m n a b iałe fu tro o two rzy ł d rzwi o g o n em i p o mó g ł wy s iąś ć g ru b emu mężczy źn ie w wieczo ro wy m s tro ju . To warzy s zy ła mu b iu ś cias ta n as to latk a w czarn ej s u k n i b ez ramiączek i p erło wy m n as zy jn ik u . J as n e wło s y u p ięła w wy s o k ą wieżę. Przeczn icę d alej k o b ieta-wąż zaczep iała p rzech o d n ió w. J ej tęczo we łu s k i lś n iły w ś wietle lamp . — Nie b ó j s ię, Ru d zielcu ! — zawo łała za n im. — W ś ro d k u n ad al jes tem mięk k a! — Tach io n ty lk o p o trząs n ął g ło wą. „Gab in et Lu s ter” mieś cił s ię w p o d łu żn y m b u d y n k u o wielk ich p an o ramiczn y ch o k n ach wy ch o d zący ch n a u licę, jed n ak s zy b y zas tąp io n o w n ich fen ick imi lu s trami. Ran d all s tał p rzed wejś ciem, d rżąc z zimn a, u b ran y we frak i k arn awało wą mas k ę. Wy g ląd ał całk iem n o rmaln ie, p ó k i n ie zwró ciło s ię u wag i, że n ig d y n ie wy jmu je p rawej ręk i z k ies zen i. — Cześ ć, Tak i! — zawo łał. — I jak ci s ię p o d o b a Ru b y ? — Nie k o jarzę jej. Ran d all s k rzy wił s ię. — J ack Ru b y ! Facet, k tó ry zab ił Os wald a. — J ak ieg o Os wald a? — Lee Os wald a, faceta, k tó ry zab ił Ken n ed y 'eg o ! Zas trzelił g o p rzed k amerami, d ziś p o p o łu d n iu . — Ken n ed y n ie ży je? — s p y tał w o s łu p ien iu Tach io n . To p rezy d en t Ken n ed y
p o zwo lił mu wró cić d o Stan ó w. Tach io n p o d ziwiał całą ich ro d zin ę, n iemal p rzy p o min ali mu Tak izjan . Ale s k ry to b ó js two s tan o wiło p rzecież n o rmaln y elemen t p o lity k i. — Bracia g o p o ms zczą — s twierd ził o d ru ch o wo , a p o tem p rzy p o mn iał s o b ie, że n a Ziemi p an u ją in n e zwy czaje, a zres ztą wy g ląd ało n a to , że ten Ru b y ju ż ws zy s tk o załatwił. J ak ież to d ziwn e, że właś n ie d ziś w n o cy ś n ił o s k ry to b ó jcach . — Ws ad zili g o d o p u d ła — mó wił d alej Ran d all. — Gd y b y o mn ie ch o d ziło , to , k u rwa, d ałb y m g o ś cio wi med al. — Na ch wilę p rzerwał. — Ken n ed y u ś cis n ął mi k ied y ś ręk ę — d o d ał. — Po d czas k amp an ii, g d y k an d y d o wał p rzeciw Nix o n o wi, wy g ło s ił mo wę w „Ch ao s ie”, a p o tem, wy ch o d ząc, u ś cis n ął ręce ws zy s tk im. — Bramk arz wy jął z k ies zen i p rawą d ło ń . By ła tward a i p o k ry ta ch ity n ą, jak b y o wad zia, a p o ś ro d k u wy s tawało z n iej s k u p is k o o p u ch n ięty ch , ś lep y ch o czu . — Nawet n ie d rg n ął — d o d ał Ran d all. — Ty lk o s ię u ś miech n ął i p rzy p o mn iał, żeb y m p o s zed ł g ło s o wać. Tach io n zn ał Ran d alla o d ro k u , ale n ig d y wcześ n iej n ie wid ział jeg o d ło n i. Ch ciał p o s tąp ić tak jak Ken n ed y , ch wy cić ten p o wy k ręcan y s zp o n , u jąć g o , u ś cis n ąć. Pró b o wał wy jąć ręk ę z k ies zen i p łas zcza, ale żó łć p o d es zła mu d o g ard ła. Os tateczn ie ty lk o o d wró cił wzro k i p o wied ział. — By ł d o b ry m czło wiek iem. Ran d all zn ó w s ch o wał ręk ę. — Wejd ź, Tak i — p o wied ział p rawie p rzy jaźn ie. — Bu zia mu s iała wy jś ć w jak iejś s p rawie, ale p o wied ziała Des o wi, żeb y zarezerwo wał d la cieb ie s to lik . Tach io n s k in ął g ło wą i p o zwo lił, żeb y Ran d all o two rzy ł p rzed n im d rzwi. W ś ro d k u zd jął p łas zcz i b u ty i p o d ał je s zatn iarce. Dżo k erk a b y ła d ro b n a i s mu k ła, u b ran a w p ierzas tą, s o wią mas k ę, u k ry wającą zn is zczen ia p o czy n io n e p rzez d zik ą k artę. Po tem p rzes zed ł p rzez wewn ętrzn e d rzwi, czu jąc, jak s to p y w s k arp etk ach ś lizg ają s ię p o lu s trzan ej p o d ło d ze. Gd y zerk n ął w d ó ł, z p o d ło g i s p o jrzał n a n ieg o d ru g i Tach io n , g ro tes k o wo o ty ły , z g ło wą jak p iłk a p lażo wa. Z lu s trzan eg o s u fitu zwis ał k ry s ztało wy ży ran d o l mig o czący s etk ami d ro b n y ch ś wiatełek , k tó re o d b ijały s ię w k afelk ach n a p o d ło d ze, lu s trzan y ch ś cian ach alk ó w, w p o s reb rzan y ch k ielich ach i k u b k ach , n awet tacach n o s zo n y ch p rzez k eln eró w. Og ląd ając s ię p rzez ramię w „Gab in ecie”, n ig d y n ie miał p ewn o ś ci, co s p o jrzy n a n ieg o z ty łu . By ł to jed y n y lo k al w Dżo k ero wie, d o k tó reg o ś ciąg ali zaró wn o d żo k erzy i n atu rale. Ci o s tatn i ch ich o tali, p atrząc n a s wo je zn iek s ztałco n e o d b icia, i u d awali, że s ą d żo k erami. Ci p ierws i, jeś li mieli s zczęś cie i s p o jrzeli we właś ciwe
lu s tro , mo g li p rzez ch wilę zo b aczy ć s ię tak imi, jak imi b y li wcześ n iej. — Sto lik czek a, d o k to rze — o zn ajmił Des mo n d , s zef s ali. By ł p o tężn y m, ru mian y m mężczy zn ą z d łu g ą trąb ą, ró żo wą i p o mars zczo n ą. Trzy mał w n iej k artę win . Un ió s ł ją i p rzy zwał Tach io n a, zak rzy wiając jed en z p alcó w, zwis ający ch z k o ń ca trąb y . — Ży czy p an s o b ie ten k o n iak co zwy k le? — Tak — o d p arł Tach io n , żału jąc, że n ie ma p ien ięd zy n a n ap iwek . Tej n o cy , jak zaws ze, p ierws zą k o lejk ę wy p ił za Bly th e, ale d ru g ą za J o h n a Fitzg erald a Ken n ed y 'eg o . Res zta b y ła ty lk o d la n ieg o .
Na k o ń cu u licy Ho o k Ro ad , za o p u s zczo n ą rafin erią i mag azy n ami, za k o lejo wy mi b o czn icami, g d zie s tały o p u s zczo n e, czerwo n e wag o n y to waro we, za p rzejś ciem p o d au to s trad ą, za p u s tą d ziałk ą p ełn ą ch was tó w i ś mieci, za wielk imi zb io rn ik ami o leju s o jo weg o , To m wres zcie zn alazł s o b ie k ry jó wk ę. Gd y tam d o tarł, b y ło ju ż p rawie ciemn o , a s iln ik w jeg o merced es ie ło mo tał zło wies zczo . J o ey n a p ewn o b ęd zie wied ział, co z ty m zro b ić. Zło mo wis k o ro zp o ś cierało s ię n a b rzeg u zan ieczy s zczo n y ch wó d Zato k i No wo jo rs k iej. Za trzy metro wy m p ło tem z s iatk i zwień czo n y m trzema zwo jami d ru tu k o lczas teg o b ieg ało s tad o p s ó w, wy d ając z s ieb ie jazg o tliwe u jad an ie, k tó re o d s tras zy ło b y k ażd eg o , k to ich n ie zn ał. Zach o d zące s ło ń ce o ś wietlało d ziwn y m, zło tawy m b las k iem s terty p o trzas k an y ch , p o s k ręcan y ch i zard zewiały ch wrak ó w, całe s to s y metalu , g ó ry i d o lin y ś mieci i zło mu . Wres zcie d o tarł d o s zero k iej, p o d wó jn ej b ramy . Po jed n ej s tro n ie u mies zczo n o tab licę NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY, a p o d ru g iej UWAGA, ZŁE PSY. Brama b y ła zamk n ięta i o win ięta łań cu ch em. To m zatrzy mał s ię i n acis n ął k lak s o n . Nieo p o d al za p ło tem wzn o s ił s ię cztero p o k o jo wy b arak , k tó ry J o ey n azy wał d o mem. Na d ach u z b lach y falis tej zamo n to wan o o lb rzy mi s zy ld , o ś wietlo n y d o d atk o wo reflek to rami. DIANGELIS: ZŁOM I CZĘŚCI SAM OCHODOWE. Po d wó ch d ek ad ach d es zczu i s ło ń ca farb a wy b lak ła i zaczęła s ię złu s zczać, d rewn o p o p ęk ało , a jed en z reflek to ró w s ię p rzep alił. Ko ło b arak u s tało k ilk a p o jazd ó w, wiek o wa wy wro tk a, laweta i d u ma J o ey a: k rwis to czerwo n y cad illac co u p e z 1 9 5 9 ro k u , z o s trą ty ln ą p łetwą, n iczy m u rek in a, i p o tężn y m, p o d ras o wan y m s iln ik iem wy g ląd ający m
s p o d wy cięć w mas ce. To m zn ó w zatrąb ił — ty m razem b y ł to ich u mó wio n y s y g n ał. Ry tmiczn ie wy trąb ił: Oto gnam na ratunek waaaam!, mo ty w mu zy czn y z s erialu „Su p ermy s z”, k tó ry o g ląd ali jak o d zieci. Na p o d wó rk u p o jawił s ię k wad rat żó łtaweg o ś wiatła. J o ey s tan ął w d rzwiach z p u s zk ami p iwa w o b u ręk ach .
By li d o s ieb ie zu p ełn ie n iep o d o b n i. Po ch o d zili z in n y ch ś ro d o wis k i ży li w o d mien n y ch ś wiatach , ale zo s tali n ajlep s zy mi k u mp lami o d czas u wy s tawy zwierząt w trzeciej k las ie. Tamteg o d n ia To m zd ał s o b ie s p rawę, że żó łwie n ie p o trafią latać, a p o tem o d k ry ł, k im jes t i czeg o p o trafi d o k o n ać. Stev ie Bru d er i J o s h J o n es d o p ad li g o n a b o is k u . Przez jak iś czas b awili s ię, rzu cając d o s ieb ie jeg o żó łwie, a To mmy b ieg ał p o międ zy n imi, czerwo n y i zap łak an y . Gd y ju ż s ię zn u d zili, cis n ęli zwierzętami o ś cian ę, g d zie n ak reś lo n o k red ą b ramk ę. Pies Stev ieg o p o żarł jed n eg o żó łwia. Gd y To mmy p ró b o wał o d ciąg n ąć p s a, Stev ie s p rał g o n a miazg ę, a p o tem zo s tawił g o n a ziemi, z ro zb itą warg ą i p o łaman y mi o k u larami. Sk o ń czy ło b y s ię jes zcze g o rzej, g d y b y n ie J o ey Zło miarz, ch u d y ch ło p ak z czarn ą, ro zczo ch ran ą g ło wą. By ł o d wa lata s tars zy o d k o leg ó w, b o ju ż d ru g i raz p o wtarzał k las ę, led wie u miał czy tać i ws zy s cy mó wili, że b rzy d k o p ach n ie, b o jeg o o jciec Do m p ro wad zi wy s y p is k o . J o ey n ie b y ł tak p o tężn y jak Stev ie Bru d er, ale wcale s ię ty m n ie p rzejmo wał an i wted y , an i w o g ó le. Ch wy cił Stev ieg o z ty łu za k o s zu lk ę, o b ró cił d o s ieb ie i k o p n ął w jaja. Po tem k o p n ął p s a i p ewn ie k o p n ąłb y też J o s h a J o n es a, g d y b y tamten n ie zwiał. Zan im zd ąży ł u mk n ąć, martwy żó łw u n ió s ł s ię w p o wietrze, a p o tem waln ął g o w g ru b y k ark . J o ey wid ział, co s ię s tało . — J ak to zro b iłeś ? — s p y tał zas k o czo n y . Aż d o tej ch wili To mmy n ie zd awał s o b ie s p rawy , że to d zięk i n iemu żó łwie p o trafią latać. J eg o tajemn ica s tała s ię ich ws p ó ln ą tajemn icą, k lejem s p ajający m ich o s o b liwą p rzy jaźń . To mmy p o mag ał J o ey o wi w lek cjach i p rzep y ty wał g o p rzed k las ó wk ami, a J o ey zo s tał jeg o o ch ro n iarzem. To mmy czy tał mu n a g ło s k o mik s y , aż w k o ń cu p rzy jaciel p o d s zk o lił s ię n a ty le, że ju ż teg o n ie p o trzeb o wał. J eg o o jciec Do m, łag o d n y , s zp ak o waty mężczy zn a z wielk im p iwn y m b rzu ch em, b y ł d u mn y z s y n a, b o
s am n ie u miał czy tać, n awet p o wło s k u . Ta n iezwy k ła p rzy jaźń p rzetrwała s zk o łę p o d s tawo wą i ś red n ią, k tó rej J o ey n ie zd o łał u k o ń czy ć. Przetrwała wczes n ą mło d o ś ć, g d y o d k ry li is tn ien ie d ziewczy n , ś mierć Do ma DiAn g elis a i wy p ro wad zk ę To ma d o Perth Amb o y . J o ey DiAn g elis jak o jed y n y zn ał s ek ret To ma.
J o ey p atrzy ł, jak p rzy jaciel zd ejmu je k ap s el z b u telk i rh ein g o ld a za p o mo cą k lu cza n o s zo n eg o n a s zy i. Po d b iałą g imn as ty czn ą k o s zu lk ą ry s o wał s ię ju ż p iwn y b rzu ch , całk iem jak u o jca. — Ku rwa, ch ło p ie. J es teś za b y s try , żeb y d łu b ać jak ieś g ó wn ian e fu ch y w n ap rawie telewizo ró w — s twierd ził. — Zaws ze to jak aś p raca — o d p arł To mmy . — Ro b iłem to zes złeg o lata, teraz mo g ę ro b ić to s amo n a p ełn y etat. Zres ztą n ieważn e, g d zie b ęd ę p raco wał. Najważn iejs ze, jak wy k o rzy s tam s wó j, eee, talen t. — Talen t? — p o wtó rzy ł k p iąco J o ey . — Wies z, o co mi ch o d zi, mak aro n iarzu — o d ciął s ię To mmy i o d s tawił p u s tą b u telk ę n a s k rzy n k ę p o p o marań czach o b o k fo tela. Więk s zo ś ć meb li J o ey a n ie b y ła zb y t eleg an ck a: zd o b y wał je n a ś mietn ik u . — Du żo my ś lałem o ty m, co p o wied ział Śmig n a s am k o n iec. Pró b o wałem zro zu mieć, o co mu ch o d ziło . Ch y b a ch ciał p o wied zieć, że zo s tało mu jes zcze d u żo d o zro b ien ia. A ja? Ch o lera, ja n ic n ie zro b iłem. Zap y tałem s am s ieb ie: „Co mo g ę zro b ić d la s wo jeg o k raju ?”. Ch y b a o b aj zn amy o d p o wied ź. J o ey zak o ły s ał s ię n a k rześ le, p o p ijając rh ein g o ld a i p o trząs ając g ło wą. Za jeg o p lecami s tała b ib lio teczk a, k tó rą Do m zb u d o wał d la s y n a p rawie d zies ięć lat temu . Do ln ą p ó łk ę zajmo wały męs k ie p is emk a, res ztę s tan o wiły k o mik s y . Ich k o mik s y . „Su p erman ” i „Batman ”, k o mik s y p rzy g o d o we i „Detek ty w”, Klasyka w obrazkach, d o k tó rej J o ey s ięg ał, ilek ro ć trzeb a b y ło p rzeczy tać jak ąś lek tu rę, h o rro ry i k ry min ały , k o mik s y lo tn icze, a tak że ich n ajwięk s zy s k arb — p rawie k o mp letn y zes taw „Przy g ó d Śmig a”. J o ey zo b aczy ł jeg o wzro k . — Nawet o ty m n ie my ś l — o s trzeg ł. — Żad en z cieb ie Śmig , Tu d s . — Nie — zg o d ził s ię To m. — J a jes tem czy mś więcej. J es tem… — Ku jo n em — p o d s u n ął J o ey . — As em — o d p arł p o ważn ie To m. — J ak Czwó rk a As ó w.
— To ch y b a jak aś k o lo ro wa k ap ela. Co o n i tam g rali, d o o wo p ? To m aż s ię zaczerwien ił. — Ty tęp ak u , to n ie żad n i p io s en k arze, ty lk o … J o ey p rzerwał mu g es tem ręk i. — Wiem, k im b y li, Tu d s . Głu p i g ó wn iarze, jak i ty . Ws zy s cy p o s zli s ied zieć. Op ró cz teg o k ap u s ia, jak mu tam b y ło ? — Strzelił p alcami. — Wies z, ten g o ś ć o d „Tarzan a”. — J ack Brau n — o d p arł To m. Kied y ś n ap is ał p racę o Czwó rce As ó w. — Zało żę s ię, że o p ró cz n ich s ą też in n i. Uk ry wają s ię, tak jak ja. Ale k o n iec z ty m. — A zatem co ? Pó jd zies z d o „Bay o n n e Times ” i zro b is z s cen ę? Ty g łu p i d u p k u . Ró wn ie d o b rze mo żes z p o wied zieć, że jes teś k o mu ch em. Każą ci s ię p rzep ro wad zić d o Dżo k ero wa, a p o tem wy b iją two jemu tacie s zy b y w d o mu . M o że n awet wezmą cię d o wo ja, zas rań cu . — Nie — zap ro tes to wał To m. — Przemy ś lałem to s o b ie. Czło n k o wie Czwó rk i b y li łatwy mi celami. J a n ik o mu n ie zd rad zę, k im jes tem i g d zie mies zk am. — Pu s zk ą ws k azał n a p ó łk i. — Wy my ś lę s o b ie tajn ą to żs amo ś ć. J ak w ty ch k o mik s ach . J o ey ro ześ miał s ię g ło ś n o . — Gen ialn e! Też b ęd zies z g an iał w k ales o n ach ? — Ku rwa mać! — zn iecierp liwił s ię To m. Zaczy n ało g o to iry to wać. — Zamk n ij s ię! — J o ey wciąż s ię ś miał. — Ch o d ź, jeś li mi n ie wierzy s z, mąd ralo ! — rzu cił o s tro i ws tał z fo tela. — Po d n ieś ten tłu s ty ty łek i ch o d ź n a p o d wó rk o , to p o k ażę ci, k to jes t g łu p i. No ch o d ź, s k o ro jes teś tak i ch o jrak ! J o ey DiAn g elis ws tał z miejs ca. — To mu s zę zo b aczy ć. To m zatrzy mał s ię p rzed wejś ciem, n iecierp liwie p rzes tęp u jąc z n o g i n a n o g ę, p atrząc, jak o d d ech wzb ija s ię o b ło czk iem w ch ło d n y m, lis to p ad o wy m p o wietrzu . J o ey ty mczas em p o d s zed ł d o s k rzy n k i p rzy ś cian ie d o mu i p rzes tawił wy łączn ik . Wy s o k o n a s łu p ach reflek to ry zap ło n ęły jas k rawy m b las k iem. Ps y o to czy ły ich k ręg iem, węs ząc i n as łu ch u jąc, a p o tem p o b ieg ły za n imi. Z k ies zen i k u rtk i J o ey a wy s tawała p u s zk a p iwa. By ło to ty lk o zło mo wis k o , p ełn e ś mieci, s tarej b lach y i wrak ó w s amo ch o d ó w, ale teg o wieczo ru zd awało s ię To mo wi ró wn ie mag iczn e co p rzed d zies ięciu laty . Na wzg ó rk u wy ch o d zący m n a czarn e wo d y zato k i s tał wiek o wy b iały p ack ard , g ó ru jący n ad o k o licą n iczy m wid mo wy fo rt. Ty m właś n ie b y ł w czas ach ich d zieciń s twa: ich
s ch ro n ien iem, ich twierd zą, ich p rzy czó łk iem, s tacją k o s miczn ą i zamk iem. Lś n ił w b las k u k s ięży ca, a wo d y zato k i liżące b rzeg i zd awały s ię p ełn e o b ietn ic. Na p o d wó rk u zaleg ał mro k i cien ie, zmien iając s to s y metalu i ś mieci w tajemn icze czarn e wzg ó rza, p rzety k an e lab iry n tem s zary ch zau łk ó w. To m p o p ro wad ził ich w ten lab iry n t, mijając wielk ą s tertę zło mu , g d zie b awili s ię w zd o b y wan ie s zczy tu i to czy li p o jed y n k i n a zło mo we miecze, a p o tem s k arb iec, g d zie zn aleźli ty le zep s u ty ch zab awek i o d łamk ó w k o lo ro weg o s zk ła i p u s ty ch b u telek , a raz n awet cały k arto n p ełen k o mik s ó w. M ijali rzęd y p o s k ręcan y ch , zard zewiały ch s amo ch o d ó w u s tawio n y ch jed n e n a d ru g ich : fo rd y , ch ev ro lety , h u d s o n y i d e s o to . Tu co rv etta o k ry ta s trzęp ami s k ład an eg o d ach u , tam s tad k o zezło mo wan y ch g arb u s ó w. Dy s ty n g o wan y , s tary k arawan , ró wn ie martwy co jeg o p as ażero wie. To m o g ląd ał je u ważn ie. W k o ń cu p rzy s tan ął. — Tamten — p o wied ział, ws k azu jąc n a res ztk i s tareg o s tu d eb ak era h awk a. Siln ik g d zieś zn ik n ął, p o d o b n ie jak o p o n y . Przed n ia s zy b a b y ła p ajęczy n ą o d łamk ó w i n awet w ciemn o ś ciach wid ać b y ło ś lad y rd zy zżerającej b ło tn ik i. — Niewiele wart, p rawd a? J o ey o two rzy ł p iwo . — Do d zieła. J es t twó j. To m o d etch n ął g łęb o k o i o d wró cił s ię w s tro n ę wrak u . Zacis n ął p ięś ci, u ważn ie wp atru jąc s ię w cel. Samo ch ó d zak o ły s ał s ię lek k o . Przó d u n ió s ł s ię n iezn aczn ie i zawis ł o k ilk a cen ty metró w n ad ziemią. — Łaaaaał! — wy k rzy k n ął d rwiąco J o ey , lek k o s ztu rch ając To ma w ramię. Stu d eb ak er s p ad ł z b rzęk iem n a ziemię, aż o d p ad ł z n ieg o zd erzak . — Ch o lera, ale mi zaimp o n o wałeś ! — Bąd ź cich o i d aj mi s p o k ó j! — fu k n ął p rzy jaciel. — Dam rad ę. Ud o wo d n ię ci to , ty lk o , k u rwa, zamk n ij n a ch wilę d zió b . Ćwiczy łem to wcześ n iej. Nie mas z p o jęcia, co p o trafię. — Nie p is n ę ju ż an i s ło wa — o b iecał J o ey , s zczerząc zęb y , i zn ó w p o p ił z p u s zk i. To m o d wró cił s ię z p o wro tem d o wrak u . Starał s ię zap o mn ieć o ws zy s tk im wo k ó ł, o J o ey u , o p s ach , o wy s y p is k u . Stu d eb ak er s tał s ię d la n ieg o cały m ś wiatem. Żo łąd ek ś cis n ął mu s ię w małą, tward ą k u lk ę. Kazał mu s ię u s p o k o ić, o d etch n ął k ilk a razy , ro zlu źn ił p ięś ci. No, dalej, dalej, spokojnie, nie denerwuj się, robiłeś już trudniejsze rzeczy, to jest łatwe, bardzo łatwe. Samo ch ó d u n ió s ł s ię p o wo li, s y p iąc d es zczem rd zy . To m o b ró cił g o w p o wietrzu ,
co raz s zy b ciej i s zy b ciej. A p o tem z triu mfaln y m u ś miech em rzu cił g o p o p rzez wy s y p is k o . Wrak u d erzy ł w s to s martwy ch ch ev ro letó w i cała s terta ru n ęła lawin ą metalu . J o ey d o p ił p iwo . — Nieźle. Parę lat temu led wie p o trafiłeś p rzen ieś ć mn ie p rzez p ło t. — Ro b ię s ię co raz s iln iejs zy — o d p arł z d u mą To m. J o ey DiAn g elis s k in ął g ło wą i o d rzu cił p u s tą p u s zk ę. — I d o b rze. To zn aczy , że ze mn ą s o b ie n a p ewn o p o rad zis z, co ? — s p y tał n ies p o d ziewan ie i p ch n ął p rzy jaciela o b u rącz. To m zato czy ł s ię o k ro k , zmars zczy ł b rwi. — J o ey , n ie wy g łu p iaj s ię. — To zmu ś mn ie — o d p arł tamten i zn ó w p ch n ął, ty m razem mo cn iej. To m p rawie s ię p rzewró cił. — Przes tań , d o ch o lery ! To n ie jes t zab awn e. — Nie? — J o ey u ś miech n ął s ię n iep rzy jemn ie. — Bo mn ie to zajeb iś cie b awi. Ale, h ej, ty p rzecież n ic mi n ie zro b is z, p rawd a? No , u ży j tej s wo jej mo cy ! — Po d s zed ł d o To ma i s p o liczk o wał g o lek k o . — Po ws trzy maj mn iej, as ie! — Ud erzy ł mo cn iej. — No ju ż, Śmig u , ru s z s ię! — Trzeci cio s b y ł jes zcze mo cn iejs zy . — Do d zieła, Su p erman ie, n a co czek as z? — Czwarty cio s zak łu ł o s try m b ó lem, p rzy p iąty m g ło wa aż o d s k o czy ła To mo wi n a b o k . J o ey ju ż s ię n ie u ś miech ał. J eg o o d d ech cu ch n ął p iwem. To m p ró b o wał ch wy cić g o za ręk ę, ale J o ey b y ł zb y t s iln y , za s zy b k i, wy win ął s ię z u ch wy tu i wy mierzy ł k o lejn y cio s . — Ch ces z s ię b ić, as ie? J a ci p o k ażę, zro b ię z cieb ie miazg ę. Ku jo n . Frajer. — Każd e s ło wo p u n k to wał u d erzen iami, k tó re p rawie u rwały To mo wi g ło wę. Łzy n ap ły n ęły mu d o o czu . — No , b ij mn ie, złamas ie! — wrzas n ął J o ey . Zacis n ął p ięś ć i waln ął To ma w żo łąd ek , tak mo cn o , że ch ło p ak zg iął s ię wp ó ł, z tru d em łap iąc p o wietrze. Pró b o wał s ię s k u p ić, o d ep ch n ąć n ap as tn ik a, ale czu ł s ię, jak b y zn ó w trafił n a s zk o ln e b o is k o . J o ey b y ł ws zęd zie, s p ad ał n a n ieg o g rad cio s ó w, a o n p o trafił ty lk o p o d n ieś ć d ło n ie i p ró b o wać je o d p ierać, ale to i tak n ic n ie d awało . J o ey b y ł o wiele s iln iejs zy , młó cił p ięś ciami, s ztu rch ał g o , p o p y ch ał i k rzy czał, a To m n ie mó g ł s ię s k u p ić. M y ś lał ty lk o o b ó lu i co fał s ię k ro k za k ro k iem, zataczał s ię w ty ł, a J o ey s zed ł za n im, z zaciś n ięty mi d ło ń mi, aż w k o ń cu trafił g o h ak iem w s zczęk ę. Ro zleg ł
s ię trzas k , o d k tó reg o zab o lały zęb y . Nag le To m zn alazł s ię n a ziemi, z u s tami p ełn y mi k rwi. J o ey s tan ął n ad n im, mars zcząc b rwi. — O k u rwa — p o wied ział p rzep ras zająco . — Nie ch ciałem ci ro zciąć warg i. — Po ch y lił s ię, ch wy cił To ma za ręk ę i s zarp n ięciem p o s tawił n a n o g i. To m o tarł u s ta wierzch em d ło n i. Krew b y ła też n a k o s zu lce. — Zo b acz, cały s ię u ś win iłem. — Sp io ru n o wał p rzy jaciela wzro k iem. — To n ie b y ło fair. J ak mam s ię s k u p ić, s k o ro mn ie b ijes z, d o ch o lery ? — M h m — o d p arł J o ey . — A jak to s o b ie wy o b rażałeś ? Ty b ęd zies z s ię s k u p iał i mru ży ł o czy , a b an d y ci w ty m czas ie zo s tawią cię w s p o k o ju , tak ? — Klep n ął To ma w p lecy . — Du p a jas iu . Wy b iją ci zęb y . I to p o d waru n k iem, że b ęd zies z miał s zczęś cie, in aczej cię zas trzelą. Żad en z cieb ie Śmig , Tu d s . — Zad rżał. — Wracajmy d o ś ro d k a. Stras zn ie tu , k u rwa, zimn o .
Tach io n o b u d ził s ię w ciemn o ś ciach . Pamiętał b ard zo n iewiele z wczo rajs zej p o p ijawy , ale właś n ie o to ch o d ziło . Z tru d em u s iad ł n a p o s łan iu . Leżał w s aty n o wej p o ś cieli, g ład k iej i p rzy jemn ej w d o ty k u , a g d zieś w g łęb i o taczająceg o g o s mro d u , zap ach u zleżały ch wy mio cin , wciąż czu ł wo ń k wiato wy ch p erfu m. Od rzu cił n a b o k o k ry cie i p rzes u n ął s ię n a b rzeg łó żk a. Po d s to p ami p o czu ł d y wan . By ł n ag i, a p o wietrze zd awało s ię n iep rzy jemn ie ciep łe. Wy ciąg n ął ręk ę, n amacał włączn ik i aż jęk n ął, o ś lep io n y ś wiatłem lamp y . Po k ó j u trzy man y w b arwach b ieli i ró żu , b y ł p ełen wik to riań s k ich meb li, miał też g ru b e, d źwięk o s zczeln e ś cian y . Zn ad k o min k a u ś miech ał s ię d o n ieg o o lejn y p o rtret J o h n a F. Ken n ed y 'eg o , w k ącie s tał p rawie metro wy p o s ążek M atk i Bo s k iej. An iels k a Bu zia s ied ziała w ró żo wy m fo telu o b o k wy g as zo n eg o k o min k a. Zamru g ała s en n ie o czami i ziewn ęła, zas łan iając u s ta d ło n ią. Tach io n a aż zemd liło ze ws ty d u . — Zn ó w zas n ąłem w two im łó żk u ? — s p y tał. — Nic s ię n ie s tało — o d p arła. Op ierała s to p y n a maleń k im p o d n ó żk u . Po d es zwy miała s p u ch n ięte i ciemn e o d s in iak ó w, mimo że n o s iła s p ecjaln e b u ty z mięk k imi wk ład k ami. Po za ty m wy g ląd ała p rzep ięk n ie. Ro zp u ś ciła d łu g ie czarn e wło s y , k tó re teraz o p ad ały aż d o p as a, a jej s k ó ra aż lś n iła b las k iem ży cia. Oczy miała ciemn e i wilg o tn e, ale
n ajb ard ziej n ies amo wite b y ło wid o czn e w n ich ciep ło , wy raz ży czliwo ś ci, n a k tó rą tak b ard zo n ie zas łu g iwał. M imo całeg o zła, k tó re wy rząd ził ty m lu d zio m, k o b ieta, k tó rą zwan o tu „An iels k ą Bu zią”, wy b aczy ła mu ws zy s tk o i p o s tan o wiła g o ws p o mó c. Po d n ió s ł ręk ę, b y d o tk n ąć s k ro n i. Najwy raźn iej k to ś p ró b o wał o d p iło wać mu czu b ek g ło wy p iłą tarczo wą. — M o ja g ło wa! — jęk n ął. — Za tak ą cen ę mo g lib y ś cie p rzy n ajmn iej u s u n ąć z n ap o jó w ży wice i to k s y n y . Na Tak is … — Wiem — p rzerwała An ielica. — Na Tak is zmo d y fik o waliś cie g en ety czn ie win o ro ś le, żeb y tru n k i n ie p o wo d o wały k aca. J u ż mi to mó wiłeś . Tach io n zd o b y ł s ię n a zmęczo n y u ś miech . Wy g ląd ała n iewiary g o d n ie ś wieżo , u b ran a jed y n ie w k ró tk ą s aty n o wą k o s zu lk ę, z n o g ami o b n ażo n y mi aż d o u d a. J ej s tró j miał b arwę win a, g łęb o k iej czerwien i, k tó ra p ięk n ie wy g ląd ała p rzy jej b lad ej s k ó rze, ale k ied y u n io s ła g ło wę, zo b aczy ł jej p o liczek w miejs cu , g d zie p o d czas s n u o p ierała s ię o fo tel. Na twarzy wy k witał s in iec, p rzy b ierający ju ż k o lo r p u rp u ry . — Bu zio … — Nic s ię n ie s tało — p rzerwała. Uło ży ła wło s y n a p o liczk ach , b y zak ry ć ś lad . — Two je u b ran ie b y ło całk iem b ru d n e. M al zan ió s ł je d o p ran ia, więc p rzez jak iś czas b ęd zies z mo im więźn iem. — J ak d łu g o s p ałem? — Cały d zień . Nie p rzejmu j s ię. Kied y ś miałam tu k lien ta, k tó ry tak s ię u p ił, że s p ał p rzez p ięć mies ięcy . — Us iad ła p rzy to aletce, p o d n io s ła s łu ch awk ę i zamó wiła ś n iad an ie: d la s ieb ie to s ty z h erb atą, d la Tach io n a jajk a n a b o czk u , mo cn ą k awę z b ran d y i as p iry n ę. — Nie! — zap ro tes to wał. — Nie zjem ty le. Będ zie mi n ied o b rze. — M u s is z co ś zjeś ć. Nawet k o s mici n ie mo g ą ży ć s amy m k o n iak iem. — Pro s zę… — J eś li ch ces z p ić, mu s is z jeś ć — p rzerwała s zo rs tk o . — Tak a b y ła u mo wa, p amiętas z? Umo wa, tak . Oczy wiś cie, że p amiętał. Bu zia zap ewn iała mu p ien iąd ze n a czy n s z, jed zen ie i n ielimito wan y k red y t w b arze — ty le alk o h o lu , ile ty lk o p o trzeb o wał, b y zab ić ws p o mn ien ia. W zamian za to mu s iał jeś ć i o p o wiad ać jej h is to rie. Uwielb iała s łu ch ać jeg o o p o wieś ci. Przy taczał jej ró żn e an eg d o tk i, o p is y wał tak izjań s k ie zwy czaje, ro b ił wy k ład y z h is to rii, o p o wiad ał leg en d y i ro man s e, o p is y wał b ale,
in try g i i p ięk n e wid o k i, b ard zo o d leg łe o d p o d u p ad łeg o Dżo k ero wa. Czas ami p o zamk n ięciu lo k alu tań czy ł s p ecjaln ie d la n iej, k reś ląc s k o mp lik o wan e p awan y n a lu s trzan ej p o d ło d ze, a Bu zia k las k ała i k ib ico wała. Pewn ej n o cy , g d y o b o je wy p ili za d u żo win a, n amó wiła g o , b y p o k azał jej b alet wes eln y , ero ty czn y tan iec, k tó ry więk s zo ś ć Tak izjan tań czy ła ty lk o raz w ży ciu p o d czas s wej n o cy p o ś lu b n ej. By ł to jed y n y raz, g d y zatań czy ła razem z n im. Po wtarzała jeg o k ro k i, n ajp ierw z wah an iem, p o tem co raz s zy b ciej, k o ły s ząc s ię i wiru jąc n a p o d ło d ze, aż w k o ń cu jej b o s e s to p y p o s in iały i p o p ęk ały , zo s tawiając n a lu s trach czerwo n e s mu g i. W b alecie wes eln y m tań cząca p ara p o d k o n iec d o ch o d ziła ws p ó ln ie, triu mfaln ie rzu cając s ię s o b ie w o b jęcia. Ale tak ro b io n o n a Tak is , tu taj, g d y n ad s zed ł ten mo men t, Bu zia złamała ry tm i o d s u n ęła s ię g wałto wn ie, a o n zn ó w p rzy p o mn iał s o b ie, że Tak is leży b ard zo d alek o s tąd . Dwa lata wcześ n iej Des mo n d zn alazł g o n ag ieg o i n iep rzy to mn eg o w zau łk u Dżo k ero wa. Gd y s p ał, k to ś u k rad ł mu u b ran ia i p o tem leżał, majacząc w g o rączce. Des wezwał k o g o ś n a p o mo c i razem zan ieś li g o d o „Gab in etu Lu s ter”. Gd y o d zy s k ał p rzy to mn o ś ć, leżał n a ro zk ład an y m łó żk u n a zap leczu , o to czo n y b eczk ami z p iwem i s to jak ami z win em. — Czy ty w o g ó le wies z, co p iłeś ? — s p y tała An iels k a Bu zia, g d y p rzy p ro wad zo n o g o d o jej b iu ra. Nie wied ział, p amiętał ty lk o , że mu s iał s ię n ap ić, tak b ard zo , że czu ł fizy czn y b ó l, a ten czarn o s k ó ry s taru s zek w zau łk u b y ł tak miły , że p o d zielił s ię s wo ją zd o b y czą. — Paliwo d o k u ch en ek — wy jaś n iła An ielica. Kazała Des o wi p rzy n ieś ć b u telk ę n ajlep s zej b ran d y . — J eś li k to ś ch ce p ić, to jeg o s p rawa, ale p rzy n ajmn iej mó g łb y ś zap ijać s ię w d o b ry m s ty lu . Tach io n n ap ił s ię b ran d y i p o czu ł, jak w jeg o p iers i k iełk u ją ciep łe p ęd y . Ręce ju ż mu n ie d rżały . Po s p ies zn ie o p ró żn ił s zk lan eczk ę, a p o tem ch ciał wy lewn ie p o d zięk o wać właś cicielce b aru , ale o n a co fn ęła s ię, g d y ty lk o p o d s zed ł. Zap y tał, co s ię s tało . — Po k ażę ci — o zn ajmiła, wy ciąg ając d ło ń . — Do tk n ij. Ty lk o lek k o . Po cału n ek , k tó ry zło ży ł n a jej ręce, b y ł właś ciwie ty lk o mu ś n ięciem warg . Zło ży ł g o n ie n a d ło n i, lecz n a n ad g ars tk u , b y p o czu ć p u ls , tętn iące w n iej ży cie, p o n ieważ b y ła tak a p ięk n a i d o b ra, a o n tak b ard zo jej p rag n ął. Ch wilę p ó źn iej z p rzerażen iem p atrzy ł, jak jej s k ó ra ciemn ieje, ro b i s ię p u rp u ro wa, a p o tem czarn a. To też jedna z moich — p o my ś lał.
A jed n ak zo s tali p rzy jació łmi. Nie k o ch an k ami, ch y b a że czas em, w jeg o s n ach . J ej n aczy n k a p ęk ały p rzy n ajlżejs zy m n acis k u , a d la n ad wrażliwy ch n erwó w n awet n ajlżejs zy d o ty k s tawał s ię b o les n y . Delik atn a p ies zczo ta p o k ry wała ją s iń cami, s ek s p ewn ie mó g łb y ją zab ić. Ale b y li p rzy jació łmi. Nig d y n ie p ro s iła g o o co ś , czeg o n ie mó g łb y o fiaro wać, a zatem n ie mó g ł jej zawieś ć. Śn iad an ie zas erwo wała g arb ata k o b ieta imien iem Ru th z jas n o n ieb ies k imi p ió rami zamias t wło s ó w. — Kto ś zo s tawił to d ziś d la cieb ie — zwró ciła s ię d o An iels k iej Bu zi, g d y ju ż zas tawiła s tó ł, p o czy m p o d ała jej g ru b ą, k wad rato wą p aczk ę, zawin iętą w b rązo wy p ap ier. Ko b ieta p rzy jęła ją b ez k o men tarza, p o d czas g d y Tach io n p ił k awę zmies zan ą z b ran d y , a p o tem u n ió s ł s ztu ćce, z o b rzy d zen iem p atrząc n a s mażo n e jajk a. — Nie ró b tak ich min — s k arciła g o An ielica. — Ch y b a jes zcze n ie o p o wiad ałem ci o ty m, co s ię s tało tamteg o razu , g d y n a Tak is p rzy b y ł s tatek So ju s zu i co mo ja p rab ab k a Amu rath p o wied ziała p o s ło wi Ly 'b ah ro wo wi? — Nie. Ale mó w d alej. J u ż p o d o b a mi s ię ta two ja p rab ab k a. — Ch y b a ty lk o to b ie. M n ie zaws ze p rzerażała — o d p arł Tach io n i ro zp o czął o p o wieś ć.
To m o b u d ził s ię p rzed ś witem, g d y J o ey jes zcze ch rap ał w s ąs ied n im p o k o ju . Nas tawił ek s p res p rzelewo wy i ws u n ął k ro mk ę p ieczy wa d o to s tera. Gd y k awa ciu rk ała w ek s p res ie, zło ży ł tap czan z p o wro tem. Po s maro wał g rzan k ę mas łem i d żemem tru s k awk o wy m, a p o tem ro zejrzał s ię za czy mś d o czy tan ia. Ko mik s y p atrzy ły k u s ząco . Przy p o mn iał s o b ie tamten d zień , g d y je u rato wali. Więk s zo ś ć n ależała d o n ieg o , łączn ie z k o mp letem „Przy g ó d Śmig a”, k tó re d o s tał o d o jca. Ub ó s twiał te k o mik s y . A p o tem p ewn eg o d n ia w 1 9 5 4 ro k u wró cił d o d o mu ze s zk o ły i o d k ry ł, że zn ik n ęły , cała b ib lio teczk a i d wa k arto n y . J eg o matk a p o wied ziała, że b y li u n ich jacy ś lu d zie z k o mitetu ro d ziciels k ieg o . Po k azali jej k s iążk ę d o k to ra Werth ama, k tó rej au to r d o wo d ził, że k o mik s y g lo ry fik u ją as ó w i d żo k eró w, a p o d ich wp ły wem d zieci wy ras tają n a p rzes tęp có w i h o mo s ek s u alis tó w. Pan i Tu d b u ry p o zwo liła im więc zab rać k o lek cję s y n a. Ch ło p ak p łak ał, k rzy czał i ro b ił s cen y , ale n ic n ie wy walczy ł. Ko mitet ro d ziciels k i zab rał k o mik s y ws zy s tk im d zieciak o m w s zk o le. Zamierzali
je s p alić w s o b o tę n a d zied ziń cu s zk o ły . Po d o b n e ak cje p rzep ro wad zan o wted y w cały m k raju , mó wio n o n awet o zak azie p u b lik o wan ia k o mik s ó w, a p rzy n ajmn iej k ry min ałó w i h o rro ró w, o p o wieś ci o p o two rach , b an d y tach i lu d ziach o b d arzo n y ch mo cami. Werth am i k o mitet ro d ziciels k i n ie my lili s ię co d o jed n eg o : tamtej p iątk o wej n o cy , z p o wo d u k o mik s ó w, To mmy Tu d b u ry i J o ey DiAn g elis wk ro czy li n a d ro g ę p rzes tęp s twa. To m miał d ziewięć lat, a J o ey jed en aś cie, ale p ro wad ził ciężaró wk ę s wo jeg o o jca, o d k ąd s k o ń czy ł s ied em. W ś ro d k u n o cy wy p ro wad ził s amo ch ó d z wy s y p is k a, a To m wy s zed ł mu n a s p o tk an ie. Gd y d o tarli d o s zk o ły , J o ey o two rzy ł o k n o , a To m ws p iął mu s ię n a ramio n a, zajrzał p rzez o k n o , n amierzy ł k arto n ze s wo ją k o lek cją, u n ió s ł g o i p rzelewito wał aż n a p ak ę s amo ch o d u . A p o tem, s k o ro ju ż tam b y ł, zwęd ził jes zcze cztery czy p ięć in n y ch k arto n ó w. Ko mitet n ic n ie zau waży ł, b o i tak zo s tało im jes zcze mn ó s two zes zy tó w d o s p alen ia. J eś li Do m DiAn g elis zas tan awiał s ię, s k ąd u n ieg o w d o mu wzięło s ię n ag le ty le k o mik s ó w, to n ic n ie p o wied ział. Zb u d o wał ty lk o p ó łk i, żeb y b y ło je g d zie p o s tawić, d u mn y jak p aw, że ma s y n a, k tó ry u mie czy tać. Od tamtej p o ry b y ła to ich ws p ó ln a k o lek cja. To m o d s tawił k awę i g rzan k i n a s k rzy n k ę, p o d s zed ł d o b ib lio teczk i i zd jął p arę zes zy tó w ze Śmig iem. Po raz k o lejn y p rzeczy tał je p rzy ś n iad an iu : Śmig na Wyspie Dinozaurów, Śmig i Czwarta Rzesza i jeg o u lu b io n y ty tu ł, o s tatn i n u mer Śmig i kosmici. Os tatn ia p rzy g o d a n azy wała s ię Trzydzieści minut nad Broadwayem. Zan im d o p ił k awę, zd ąży ł p rzeczy tać ją d wa razy , zatrzy mu jąc s ię p rzy n ajlep s zy ch s cen ach . Na o s tatn iej s tro n ie u mies zczo n o ry s u n ek zap łak an eg o k o s mity , Tach io n a. To m n ie b y ł p ewien , czy to p rawd a. Zamk n ął o k ład k ę i d o k o ń czy ł g rzan k ę. Po tem d łu g o ro zmy ś lał. Śmig b y ł b o h aterem. A o n ? Nik im. By ł s łab eu s zem, tch ó rzem. J eg o mo c n ik o mu w n iczy m n ie p o mo g ła. By ła b ezu ży teczn a, tak jak o n . Zrezy g n o wan y , n arzu cił p łas zcz i wy s zed ł n a zewn ątrz. W p o ran n y m ś wietle wy s y p is k o b y ło s u ro we i b rzy d k ie, d o teg o wiał zimn y wiatr. W o d leg ło ś ci k ilk u s et k ro k ó w n a ws ch ó d wid ać b y ło wo d y zato k i, zielo n e i p o mars zczo n e d ro b n y mi falami. To m ws p iął s ię n a wzg ó rek d o s tareg o p ack ard a. Drzwi zas k rzy p iały , g d y o two rzy ł je s zarp n ięciem. Sied zen ia b y ły p o p ęk an e i p ach n iały s tęch lizn ą, ale p rzy n ajmn iej ś cian y ch ro n iły p rzed wiatrem. To m zg arb ił s ię, o p arł k o lan a o d es k ę ro zd zielczą i g ap ił s ię n a ws ch ó d s ło ń ca. Dłu g o s ied ział b ez ru ch u , a wo k ó ł n ieg o n a wy s y p is k u p o d ry wały s ię z ziemi k o łp ak i i s tare o p o n y i z p lu s k iem wp ad ły we wzb u rzo n e wo d y zato k i.
Wid ział s tąd Statu ę Wo ln o ś ci i zamg lo n e k o n tu ry M an h attan u n a p ó łn o cn y m ws ch o d zie. By ło ju ż wp ó ł d o ó s mej, k o ń czy n y mu zd rętwiały i s tracił rach u b ę k o łp ak ó w, k tó re cis n ął d o wo d y , g d y n ag le u s iad ł wy p ro s to wan y , z d ziwn y m wy razem twarzy . Lo d ó wk a, k tó rą właś n ie u n ió s ł n a wy s o k o ś ć trzy d zies tu s ied miu metró w, ru n ęła n a ziemię z trzas k iem. Przeczes ał p alcami wło s y , zn ó w p o d n ió s ł lo d ó wk ę, p rzes u n ął o jak ieś o s iemn aś cie metró w i u p u ś cił ją p ro s to n a b las zan y d ach b arak u . Po tem zro b ił to s amo z o p o n ą, p o s k ręcan y m ro werem, s ześ cio ma k o łp ak ami i mały m, czerwo n y m wó zk iem. Drzwi d o d o mu o two rzy ły s ię z trzas k iem i n a p o d wó rk o wy p ad ł J o ey , u b ran y ty lk o w b o k s erk i i k o s zu lk ę g imn as ty czn ą. Wy d awał s ię n ap rawd ę wk u rzo n y . To m ch wy cił g o za b o s e s to p y i p o d ciął, a p o tem rzu cił n im o ziemię, aż s p ad ł n a ty łek . J o ey zak lął. To m ch wy cił g o zn ó w i p o rwał w p o wietrze, g ło wą w d ó ł. — Gd zie ty , k u rwa, jes teś , Tu d b u ry ? — wrzes zczał J o ey . — Naty ch mias t p rzes tań , g łąb ie! Pu ś ć mn ie! To m wy o b raził s o b ie d wie wielk ie, n iewid zialn e ręce i zaczął p rzerzu cać J o ey a z jed n ej d o d ru g iej. — J ak s tąd zejd ę, to tak ci wp ierd o lę, że d o k o ń ca ży cia b ęd zies z jeś ć p rzez s ło mk ę, ch u ju ! — o b iecał J o ey . Ko rb k a d o o twieran ia o k ien b y ła zes zty wn iała z b rak u u ży wan ia, ale w k o ń cu u d ało s ię o p u ś cić s zy b ę p ack ard a. To m wy jrzał n a zewn ątrz. — Cześ ć, d zieciak i, cześ ć, cześ ć, cześ ć! — zawo łał, k rztu s ząc s ię ze ś miech u . J o ey , zawies zo n y trzy d zieś ci s ześ ć cen ty metró w n ad ziemią, zak o ły s ał s ię i zacis n ął p ięś ć. — Urwę ci teg o mag iczn eg o fiu ta, g n o ju ! — wrzas n ął. To m ś ciąg n ął mu b o k s erk i i zawies ił n a s łu p ie telefo n iczn y m. — Zab iję cię, Tu d b u ry — o b iecał s o len n ie J o ey . To m o d etch n ął g łęb o k o i b ard zo o s tro żn ie p o s tawił J o ey a n a ziemi. Nad es zła ch wila p rawd y . J o ey rzu cił s ię w jeg o k ieru n k u , mio tając p rzek leń s twa. To m zamk n ął o czy , p o ło ży ł ręce n a k iero wn icy i p o d erwał s ię w g ó rę. Pack ard zad rżał. Po t wy s tąp ił To mo wi n a czo ło . Od g ro d ził s ię o d całeg o ś wiata i b ard zo p o wo li p o liczy ł d o d zies ięciu ws p ak . Gd y w k o ń cu o two rzy ł o czy , s p o d ziewał s ię, że zo b aczy p ięś ć J o ey a zmierzającą
w k ieru n k u jeg o twarzy , ale z p rzo d u n ie b y ło n ic p ró cz mewy p rzy cu p n iętej n a mas ce p ack ard a. Ptak p rzek rzy wił g ło wę, zag ląd ając d o ś ro d k a p rzez p ęk n iętą s zy b ę. Samo ch ó d u n o s ił s ię w p o wietrzu . Leciał. To m wy s tawił g ło wę p rzez o k n o . J o ey s tał s ześ ć metró w n iżej, z ręk ami n a b io d rach i zd eg u s to wan ą min ą. — A co teraz? — zawo łał To m z u ś miech em. — Przy p o mn is z mi, co mó wiłeś wczo raj? — Lep iej, żeb y ś zo s tał tam d o wieczo ra, s u k in s y n u — mru k n ął J o ey . Zacis n ął p ięś ć, a p o tem mach n ął ręk ą. Przy d łu g ie czarn e k o s my k i wp ad ły mu d o o czu . — A zres ztą, k u rwa, czeg o to d o wo d zi? Gd y b y m miał s p lu wę, i tak b y ło b y p o to b ie. — Gd y b y ś miał s p lu wę, n ie wy s tawiałb y m łb a p rzez o k n o — o d p arł To m. — Właś ciwie lep iej b y ło b y n ie mieć w o g ó le o k ien . — Przez ch wilę to ro zważał, ale tru d n o b y ło mu my ś leć w p o wietrzu . Pack ard b y ł ciężk i. — Uważaj, b ęd ę ląd o wał. J u ż tro ch ę, eee, o ch ło n ąłeś ? J o ey wy s zczerzy ł zęb y . — Sam s ię p rzek o n as z, Tu d s . — Od s u ń s ię tro ch ę. Nie ch cę cię p rzy g n ieś ć ty m ch o lers twem. J o ey o d s zed ł n a b o k , n ag i o d p as a i p o k ry ty g ęs ią s k ó rk ą, a To m p o s ad ził p ack ard a n a ziemi. Samo ch ó d o p ad ł lek k o jak liś ć w b ezwietrzn y jes ien n y d zień . Led wie zd ąży ł u ch y lić d rzwi, J o ey s ięg n ął d o ś ro d k a, ch wy cił g o , s zarp n ął i p rzy cis n ął d o b o czn y ch d rzwi. Dru g ą ręk ę zwin ął w p ięś ć. — Po win ien em cię… — zaczął, a p o tem p o trząs n ął g ło wą, p ars k n ął i lek k o s ztu rch n ął To ma w ramię. — Od d aj mi g acie — mru k n ął ty lk o . Gd y zn aleźli s ię zn ó w w ś ro d k u , To m p o d g rzał res ztę k awy . — Ch cę cię o co ś p o p ro s ić — o zn ajmił, p rzy g o to wu jąc jajeczn icę n a s zy n ce i jes zcze p arę g rzan ek . Po k o rzy s tan iu z telek in ezy zaws ze ro b ił s ię g ło d n y . — Ty p rzy g o tu jes z p o jazd i p o s p awas z, co trzeb a. J a s ię zajmę elek try k ą. — Elek try k ą? — zd ziwił s ię J o ey , g rzejąc ręce o k u b ek . — Po ch o lerę? — Światła i k amery . Nie ch cę tam żad n y ch o k ien , p rzez k tó re k to ś mó g łb y d o mn ie s trzelić. Wiem, s k ąd mo żn a wziąć tan ie k amery , a u cieb ie wala s ię mn ó s two s tary ch telewizo ró w. Wy s tarczy n ap rawić. — Us iad ł p rzy s to le i z ap ety tem rzu cił s ię n a jajeczn icę. — Po trzeb n e b ęd ą też g ło ś n ik i. J ak iś s y s tem n ag łaś n iający . I g en erato r. Zn ajd zie s ię miejs ce n a lo d ó wk ę? — Ten p ack ard to d u ży s k u rwiel — o d p arł J o ey . — J ak wy jmiemy fo tele,
p ierd o ln ies z tam s o b ie n awet trzy lo d ó wk i. — Nie p ack ard — zap ro tes to wał To m. — Co ś lżejs zeg o . M o żemy zas ło n ić o k n a s tary m p o s zy ciem lu b czy mś tak im. J o ey o d g arn ął wło s y z twarzy . — Piep rzy ć p o s zy cie. M am tu b lach ę p an cern ą. J es zcze z czas ó w wo jn y . W czterd zies ty m s zó s ty m i s ió d my m zezło mo wali k u p ę o k rętó w z b azy mary n ark i. Do m wy s tarto wał w p rzetarg u i k u p ił d wad zieś cia to n teg o g ó wn a. Ch o lern a s trata p ien ięd zy — n a ch u j k o mu s tal z p an cern ik a? Wciąż ją mam, leży tu n a p o d wó rzu i rd zewieje. Żeb y s ię p rzeb ić p rzez to g ó wn o , trzeb a mieć czterd zies to cen ty metro we d ziałk o . Będ zies z w ty m b ezp ieczn y jak … k u rwa, n ie wiem jak co . Po p ro s tu b ezp ieczn y . Ale To m wied ział. — Bezp ieczn y — d o k o ń czy ł g ło ś n o — jak żó łw w s k o ru p ie.
Do Bo żeg o Naro d zen ia zo s tało ju ż ty lk o d zies ięć d n i. Tach io n s ied ział w alk o wie p rzy jed n y m z o k ien , s ącząc k awę p o irlan d zk u , b y o d eg n ać g ru d n io we zimn o , i g ap iąc s ię p rzez jed n o s tro n n e lu s tro n a Bo wery . „Gab in et” miał s ię o two rzy ć d o p iero za g o d zin ę, ale ty ln e wejś cie zaws ze p o zo s tawało o twarte d la p rzy jació ł s zefo wej. Na s cen ie s tała p ara d żo k eró w zwan y ch Ko s mo s i Ch ao s , k tó rzy rzu cali d o s ieb ie k u lami d o k ręg li. Ko s mo s u n o s ił s ię trzy s to p y n ad s cen ą, s ied ząc w k wiecie lo to s u . J eg o b ezo k a twarz wy g ląd ała zu p ełn ie s p o k o jn ie. By ł zu p ełn ie ś lep y , a jed n ak an i razu n ie u p u ś cił k u li. J eg o p artn er, s ześ cio ręk i Ch ao s , zataczał s ię wo k ó ł jak wariat, ry cząc ś miech em i o p o wiad ając k iep s k ie żarty . Przy u ży ciu d wó ch rąk żo n g lo wał za p lecami g arś cią p ło n ący ch maczu g , a p o zo s tały mi czterema rzu cał k u le w s tro n ę Ko s mo s a. Tach io n o b rzu cił ich ty lk o k ró tk im s p o jrzen iem. M ieli talen t, ale wid o k ich k alectwa b y ł d la n ieg o n ie d o zn ies ien ia. M al u s iad ł n a ławce n ap rzeciwk o . — Ile teg o wy p iłeś ? — s p y tał, ws k azu jąc n a wzmo cn io n ą k awę. Wici zwis ające z jeg o d o ln ej warg i ro zwijały s ię i k u rczy ły , p u ls u jąc jak ro b ak i, a jeg o wielk a, zd efo rmo wan a, s in o czarn a s zczęk a n ad awała całej twarzy wy raz wo jo wn iczej p o g ard y . — To ch y b a n ie two ja s p rawa. — Żad en z cieb ie p o ży tek , co ?
— Nig d y n ie twierd ziłem, że jes t in aczej. M al b u rk n ął co ś p o d n o s em. — Ty le z cieb ie p o ży tk u co z wo rk a łajn a. Nie ro zu miem, d o czeg o Bu zi p o trzeb n y jak iś frajer z k o s mo s u , k tó ry ty lk o ciąg n ie za d armo g o rzałę… — Niep o trzeb n y . M ó wiłem jej to wiele razy . — On a jak s ię u p rze, to k o n iec — zg o d ził s ię M al. Zacis n ął ręk ę w p ięś ć, wielk ą jak b o ch en ch leb a. Zan im n ad s zed ł Dzień Dzik iej Karty , zajmo wał ó s me miejs ce w ran k in g u zawo d o wy ch b o k s eró w wag i ciężk iej. Po tem d o s zed ł d o trzecieg o … a p ó źn iej zab ro n io n o d zik im k arto m u p rawiać s p o rt zawo d o wo . J ed n ą d ecy zją zn is zczo n o jeg o marzen ia. Po d o b n o u s tawa b y ła wy mierzo n a w as ó w, żeb y zach o wać zas ad y zd ro wej k o n k u ren cji, ale n ie zro b io n o w n iej wy jątk u d la d żo k eró w. M al b y ł ju ż s tars zy , jeg o rzad k ie wło s y p o s iwiały jak s tal, ale n ad al zd awał s ię d o s tateczn ie s iln y , b y złamać Flo y d a Patters o n a n a k o lan ie, i d o ś ć tward y , b y wy g rać p o jed y n ek n a s p o jrzen ia z So n n y m Lis to n em. — Sp ó jrz n a to — wark n ął zd eg u s to wan y , s p o g ląd ając p rzez o k n o . M alu s zek s ied ział p rzed wejś ciem n a s wo im wó zk u in walid zk im. — Co o n tu ro b i? M ó wiłem, żeb y s ię tu n ie k ręcił. — Bramk arz ws tał i ru s zy ł w k ieru n k u d rzwi. — Zo s taw g o w s p o k o ju ! — zawo łał za n im Tach io n . — On jes t n ieg ro źn y . — Nieg ro źn y ? — M al o d wró cił s ię p rzez ramię. — Te jeg o p ierd o lo n e wrzas k i o d s tras zą ws zy s tk ich tu ry s tó w. Kto wted y zap łaci za two ją d armo wą g o rzałę? Ale p o tem o twarły s ię d rzwi i s tan ął w n ich Des mo n d , z p łas zczem p rzerzu co n y m p rzez ręk ę. Trąb ę miał o s trzeg awczo u n ies io n ą. — Zo s taw g o , M al — p o wied ział zmęczo n y m g ło s em. — No ju ż. Po mru k u jąc p o d n o s em, M al o d s zed ł. Des mo n d u s iad ł p rzy s to lik u n ap rzeciwk o Tach io n a. — Dzień d o b ry , d o k to rze. Tach io n s k in ął g ło wą i d o p ił n ap ó j. Cała wh is k y s p ły n ęła n a d n o i teraz p rzy jemn ie ro zg rzewała g ard ło . Nag le zau waży ł, że wp atru je s ię w twarz s p o g ląd ającą n a n ieg o z lu s trzan eg o b latu : zmęczo n ą, zn is zczo n ą i p ro s tack ą. Oczy zaczerwien io n e i p o d p u ch n ięte, wło s y tłu s te i p o zlep ian e w s trąk i, ry s y o b rzęk łe jak u alk o h o lik a. To p rzecież n ie mó g ł b y ć o n . On b y ł p rzy s to jn y , d y s ty n g o wan y , miał czy s te, wy raźn e ry s y , a jeg o twarz… Des mo n d wy s u n ął trąb ę, o to czy ł p alcami n ad g ars tek Tach io n a i s zarp n ął k u s o b ie.
— Nie s łu ch ałeś an i jed n eg o mo jeg o s ło wa? — s p y tał, zn iżając g ło s d o wś ciek łeg o s zep tu . Tach io n d o p iero teraz zd ał s o b ie s p rawę, że Des mo n d co ś mó wił. Wy mru czał jak ieś p rzep ro s in y . — M n iejs za z ty m! — u ciął s zef s ali, zwaln iając u ś cis k . — Po s łu ch aj, d o k to rze, p o trzeb u ję two jej p o mo cy . M o że i jes tem d żo k erem, ale n ie jes tem g łu p i. Czy tałem o to b ie w g azetach . Wiem, że mas z p ewn e… zd o ln o ś ci. — Nie — p rzerwał Tach io n . — Nie tak ie, o jak ich my ś lis z. — Two je zd o ln o ś ci s ą d o ś ć d o b rze u d o k u men to wan e — zau waży ł Des . — Tak , ale ja… — zaczął n iezręczn ie Tak izjan in , a p o tem ro zło ży ł ręce. — To b y ło k ied y ś . Straciłem… To zn aczy … Nie, teraz ju ż n ie mo g ę. — Sp o jrzał w d ó ł n a włas n e zn is zczo n e ry s y twarzy . Ch ciał s p o jrzeć Des o wi w o czy , p rzek o n ać g o , że mó wi p rawd ę, ale n ie mó g ł zn ieś ć wid o k u jeg o k alectwa. — To zn aczy : n ie ch ces z — p o d s u mo wał b ezlito ś n ie Des . — Sąd ziłem, że jeś li p rzy jd ę d o cieb ie p rzed o twarciem, to zas tan ę cię trzeźweg o . Wid zę, że s ię my liłem. Zap o mn ij o tej ro zmo wie. — Po mó g łb y m ci, g d y b y m ty lk o mó g ł… — zaczął Tach io n . — Nie mó wiłem o s o b ie — u ciął s zo rs tk o Des . Gd y zn ik n ął, Tach io n p o d s zed ł d o d łu g ieg o s reb rzy s to ch ro mo wan eg o b aru i wziął s o b ie b u telk ę k o n iak u . Po p ierws zej s zk lan eczce p o czu ł s ię lep iej, p o d ru g iej ręce p rzes tały mu d rżeć. Po trzeciej s ię ro zp łak ał. M al p o d s zed ł i zmierzy ł g o s p o jrzen iem p ełn y m o b rzy d zen ia. — Nig d y n ie wid ziałem, żeb y facet ty le p łak ał — mru k n ął, rzu cając mu b ru d n ą ch u s teczk ę. Po tem p o s zed ł o two rzy ć k lu b .
Un o s ił s ię ju ż o d czterech i p ó ł g o d zin y , g d y z o d b io rn ik a p rzy jeg o lewej s to p ie wy d o b y ł s ię trzes zczący k o mu n ik at n ad an y n a p aś mie p o licy jn y m, co ś o jak imś p o żarze. Nie zn ajd o wał s ię b ard zo wy s o k o , to p rawd a, zaled wie metr o s iemd zies iąt n ad ziemią, ale to wy s tarczy ło . M etr o s iemd zies iąt czy o s iemn aś cie metró w — To m o d k ry ł, że n ie ro b i mu to żad n ej ró żn icy . W o g ó le n ie czu ł s ię zmęczo n y . Czu ł s ię fan tas ty czn ie. Sied ział p rzy p ięty p as ami w k u b ełk o wy m fo telu wy g rzeb an y m p rzez J o ey a z triu mp h a TR-3 , zamo co wan eg o n a n is k im trzp ien iu p o ś ro d k u v o lk s wag en a. J ed y n e o ś wietlen ie d awał rząd ek ran ó w telewizy jn y ch , o taczający ch g o ze ws zy s tk ich s tro n .
Po zamo n to wan iu k amer i p o ru s zający ch n imi s iln ik ó w, g en erato ró w, p rzewo d ó w wen ty lacy jn y ch , s p rzętu n ag łaś n iająceg o , tab lic ro zd zielczy ch , s k rzy n k i z zap as o wy mi lamp ami i małej lo d ó wk i, zo s tało b ard zo mało miejs ca. To m led wie b y ł w s tan ie s ię o d wró cić, ale n ie czu ł s ię z ty m źle. Zaws ze b y ł raczej k lau s tro filem n iż k lau s tro fo b em i p o d o b ało mu s ię w ś ro d k u . J o ey p o k ry ł k aro s erię g arb u s a d wo ma zach o d zący mi n a s ieb ie wars twami p an cern ej b lach y . Ten p o jazd b y ł lep s zy n iż jak ik o lwiek p iep rzo n y czo łg . J o ey d la p ewn o ś ci k ilk a razy s trzelił d o n ieg o z lu g era, k tó reg o Do m o d eb rał n iemieck iemu o ficero wi w czas ie wo jn y . Celn y s trzał mó g ł u s zk o d zić jed n ą z k amer alb o reflek to r, ale n ie b y ło mo wy , b y zran ił To ma s ied ząceg o w p an cerzu . By ł b ezp ieczn y , a n awet więcej — b y ł n iezn is zczaln y , a g d y czu ł s ię tak p ewn y s ieb ie, jeg o mo żliwo ś cio m n ie b y ło k o ń ca. Gd y s k o ń czy li p racę, g arb u s b y ł ju ż zn aczn ie ciężs zy o d p ack ard a, ale to n ie miało zn aczen ia. Cztery i p ó ł g o d zin y b ez d o ty k an ia ziemi, a To m n awet s ię n ie s p o cił. Gd y u s ły s zał k o mu n ik at w rad iu , p o czu ł s ię, jak b y p rzeb ieg ł g o p rąd elek try czn y . To już! — p o my ś lał. Po win ien zaczek ać n a J o ey a, ale o n p o jech ał d o „Po mp eii Pizza” k u p ić co ś n a k o lację (p ep p ero n i, ceb u la i p o d wó jn y s er) i n ie b y ło ju ż czas u . Nad es zła jeg o s zan s a! To m p o d erwał s k o ru p ę wy żej: d wad zieś cia cztery cen ty metry , trzy d zieś ci, trzy d zieś ci s ześ ć. W k ręg u reflek to ró w zamo n to wan y ch n a s p o d zie s terty wrak ó w i ś mieci rzu cały o s tre cien ie. Nerwo wo zerk ał to n a jed en , to n a d ru g i ek ran , p atrząc, jak g ru n t s ię o d d ala. Na jed n y m ek ran ie, k tó reg o k in es k o p zwęd zili ze s tarej s y lv an ii, o b raz zaczął wo ln o p rzes u wać s ię w p io n ie. To m p rzez ch wilę b awił s ię p o k rętłem, aż zd o łał g o zatrzy mać. Dło n ie miał s p o co n e. Pięć metró w w g ó rę, a p o tem ru s zy ł n ap rzó d , aż d o tarł d o b rzeg u . No c b y ła zb y t p o ch mu rn a, b y d o s trzec s tąd No wy J o rk , ale wied ział, że mias to jes t p o d ru g iej s tro n ie, mu s i ty lk o tam d o trzeć. Na mały ch , b iało -czarn y ch mo n ito rach wo d y zato k i wy g ląd ały jes zcze ciemn iej n iż zwy k le — n ies k o ń czo n y o cean p o falo wan eg o atramen tu . M u s iał p rzelecieć g o p o o mack u , p ó k i n ie zo b aczy ś wiateł mias ta. A jeś li s ię tam zg u b i, p o n ad zato k ą, to d o łączy d o Śmig a i Ken n ed y 'eg o wcześ n iej, n iż zamierzał. Nawet jeś li zd o łałb y o two rzy ć właz wy s tarczająco s zy b k o , b y n ie p ó jś ć n a d n o ze s k o ru p ą, to i tak n ie u miał p ły wać. Ale przecież dam radę — p o my ś lał n ag le. Dlaczeg o w o g ó le s ię wah ał? Od tąd ju ż zaws ze b ęd zie d awał rad ę. M u s iał w to u wierzy ć. Zacis n ął warg i i w my ś lach p o p ch n ął p o jazd , a jeg o k ad łu b g ład k o ześ lizg n ął s ię
z u rwis k a. Sło n e fale p rzetaczały s ię w d o le. Nig d y wcześ n iej n ie o d p y ch ał s ię o d wo d y , b y ło to zu p ełn ie in n e u czu cie. Na ch wilę wp ad ł w p an ik ę, a wted y s k o ru p a zak o ły s ała s ię i o p ad ła o metr, n im wziął s ię w g arś ć. Us p o k o ił s ię z wy s iłk iem, a n as tęp n ie wy b ił s ię w g ó rę i p o leciał. Wyżej — p o my ś lał. Teraz polecę naprawdę wysoko, jak Śmig, jak Czarny Orzeł, jak pieprzony as. Sk o ru p a p o ru s zała s ię co raz s zy b ciej, s u n ąc p o n ad zato k ą s p o k o jn y m, p ły n n y m ru ch em, a To m z k ażd ą ch wilą czu ł s ię co raz s iln iejs zy . Nig d y w ży ciu n ie czu ł s ię tak d o b rze, tak p ewn ie, tak właściwie. Ko mp as d ziałał d o s k o n ale: p o n iecały ch d zies ięciu min u tach zo b aczy ł ś wiatła d zieln ic Battery i Wall Street. Wzn ió s ł s ię jes zcze wy żej i ru s zy ł d o cen tru m, trzy mając s ię n ab rzeża Hu d s o n Riv er. Po d n im w d o le p rzes u n ęło s ię M au zo leu m Śmig a. Dzies iątk i razy s tał p rzy n im, wp atru jąc s ię w wielk i, metalo wy p o s ąg zn ajd u jący s ię p rzy wejś ciu . Zas tan awiał s ię, co p o my ś lałb y o n im p o s ąg , g d y b y mó g ł teraz s p o jrzeć w g ó rę. M iał p lan No weg o J o rk u , ale d zis iaj g o n ie p o trzeb o wał. Pło mien ie wid ać b y ło z o d leg ło ś ci p ó łto ra k ilo metra. Gd y p rzelaty wał n ad p o żarem, n awet w p an cerzu czu ł liźn ięcia g o rąca. Wen ty lato ry p raco wały z s zu mem, a k amery p o ru s zały s ię zg o d n ie z jeg o ro zk azem. Na d o le p an o wał ch ao s , ro zb rzmiewała k ak o fo n ia zg iełk u , s y ren y i k rzy k i, tłu m g ap ió w i b ieg n ący s trażacy , p o licy jn e b ary k ad y i k aretk i, wielk ie wo zy s trażack ie try s k ające wo d ą w s tro n ę p ło n ąceg o p iek ła. Z p o czątk u n ik t n ie d o s trzeg ł p o jazd u u n o s ząceg o s ię p iętn aś cie metró w n ad ch o d n ik iem — d o p ó k i n ie zn iży ł s ię n a ty le, że jeg o ś wiatła p ad ły n a ś cian y b u d y n k ó w. Zo b aczy ł, że lu d zie zad zierają g ło wy , ws k azu ją g o p alcami i z wrażen ia aż d res zcze p rzes zły mu p o p lecach . Ale miał ty lk o ch wilę, b y n acies zy ć s ię ty m u czu ciem. Kątem o k a zo b aczy ł k o b ietę n a ek ran ie. Stała w o k n ie n a p iąty m p iętrze. Kas łała zg ięta wp ó ł. J ej s u k ien k a ju ż zajęła s ię o g n iem. Zan im zd ąży ł zareag o wać, p ło mien ie lizn ęły u ciek in ierk ę. Ko b ieta wrzas n ęła i s k o czy ła. Złap ał ją w lo cie, b ez zas tan o wien ia, b ez wah an ia, n ie ro zważając, czy w o g ó le ma s zan s ę teg o d o k o n ać. Po p ro s tu zad ziałał, złap ał ją, p rzy trzy mał i d elik atn ie p o ło ży ł n a ziemi. Strażacy o to czy li o calałą, zg as ili jej s u k ien k ę i zap ro wad zili ją d o k aretk i. A p o tem ws zy s cy s p o jrzeli n a To ma, n a d ziwn y , ciemn y k s ztałt u n o s zący s ię w mro k u , lś n iący k ręg iem reflek to ró w. Po licy jn e p as mo trzes zczało , meld o wali, że p o jawił s ię latający s p o d ek . To m u ś miech n ął s ię s zero k o . J ak iś p o licjan t ws p iął s ię n a d ach rad io wo zu z meg afo n em i zaczął d o n ieg o wo łać. To m wy łączy ł rad io , p ró b u jąc g o u s ły s zeć p o p rzez h u k p ło mien i.
Fu n k cjo n ariu s z k azał mu wy ląd o wać i p rzed s tawić s ię. Od p o wied ź p rzy s zła mu b ard zo łatwo . To m włączy ł mik ro fo n . — J es tem Żó łw — o zn ajmił. Vo lk s wag en n ie miał k ó ł, w p o ws tały ch o two rach J o ey zamo n to wał n ajwięk s ze g ło ś n ik i, jak ie zd o łał zn aleźć, p o d łączo n e d o n ajwięk s zeg o wzmacn iacza n a ry n k u . Po raz p ierws zy ś wiat u s ły s zał g ło s Żó łwia. — J ESTEM ŻÓŁW! — Ok rzy k p o n ió s ł s ię ech em p o u licach i zau łk ach , d u d n iący , zn iek s ztałco n y g rzmo t. To m miał jed n ak wrażen ie, że czeg o ś tu b rak u je. Po d k ręcił g ło ś n o ś ć i d o d ał tro ch ę b as u : — J ESTEM ŻÓŁW, WIELKI I POTĘŻNY! — d o rzu cił. Po tem o d leciał p rzeczn icę n a zach ó d , w s tro n ę ciemn y ch , zan ieczy s zczo n y ch wó d Hu d s o n u i wy o b raził s o b ie d wie wielk ie, n iewid zialn e d ło n ie, k ażd a o ro zp ięto ś ci d wu n as tu metró w. Op u ś cił je d o rzek i, zło ży ł razem, wy p ełn ił wo d ą i u n ió s ł. Gd y o b lał p o żar k as k ad ą wo d y , w tłu mie ro zleg ły s ię o ch ry p łe wiwaty .
— Wes o ły ch Świąt! — o zn ajmił p ijack im g ło s em Tach io n , g d y zeg ar wy b ił p ó łn o c, a zeb ran i g o ś cie zaczęli wiwato wać, k rzy czeć i walić w s to lik i. Na s cen ie Hu mp h rey Bo g art wy g ło s ił jak iś k iep s k i żart tru d n y m d o ro zp o zn an ia g ło s em. Światła w lo k alu n a ch wilę p rzy ciemn iały , a g d y zn ó w zap ło n ęły , n a miejs cu Bo g arta s tał p u lch n y , p y zaty mężczy zn a z czerwo n y m n o s em. — A to k to ? — Tach io n n ach y lił s ię d o b liźn iaczk i z lewej s tro n y . — W.C. Field s — s zep n ęła i ws u n ęła mu języ k d o u ch a. J ej s io s tra p o p rawej ro b iła p o d s to łem co ś jes zcze ciek aws zeg o . Us łu g i d ziewczy n b y ły ś wiąteczn y m p rezen tem o d An iels k iej Bu zi. — M o żes z s o b ie wy o b rażać, że to ja — p o wied ziała, ch o ć o czy wiś cie w n iczy m jej n ie p rzy p o min ały . M iłe d ziewczy n y , b iu ś cias te i wes o łe, i ab s o lu tn ie b ezws ty d n e, ch o ciaż n iezb y t b y s tre. Przy p o min ały mu tak izjań s k ie zab awk i ero ty czn e. Ta p o p rawej wy ciąg n ęła d zik ą k artę, ale n o s iła k o cią mas k ę, n awet w łó żk u , i n ie miała żad n y ch in n y ch zn iek s ztałceń , k tó re mo g ły b y zab u rzy ć mu erek cję. W.C. Field s , k imk o lwiek b y ł, wy g ło s ił k ilk a cy n iczn y ch u wag n a temat ś wiąt i mały ch d zieci. Zeb ran i wid zo wie wy g n ali g o b u czen iem. Pro jek cjo n is ta d y s p o n o wał n iewiary g o d n ą liczb ą twarzy , ale n ie p o trafił o p o wiad ać d o wcip ó w. Tach io n właś ciwie n ie miał mu teg o za złe — i tak my ś lał o czy m in n y m.
— Gazetę, d o k to rze? — Sp rzed awca rzu cił n a s tó ł eg zemp larz „Herald Trib u n e”, trzy mając g o g ru b ą, tró jp alczas tą d ło n ią. Sk ó rę miał s in o czarn ą i o leiś cie b ły s zczącą. — Ws zy s tk o ś wiąteczn e wiad o mo ś ci — d o d ał, p o p rawiając p lik g azet p o d p ach ą. Z k ącik ó w u ś miech n ięty ch u s t s terczały d wa zak rzy wio n e k ły . Sp o d k ap elu s za z s zero k im ro n d em wy s tawały k ęp k i b u jn y ch , ru d y ch wło s ó w. W o k o licy n azy wali g o M o rs em. — Nie, d zięk i, J u b e — o d p arł Tach io n z p ijack ą g o d n o ś cią. — Nie mam d zis iaj o ch o ty n u rzać s ię w lu d zk im n ies zczęś ciu . — Hej, p atrzcie! — zawo łała jed n a z b liźn iaczek . — Żó łw! Tach io n ro zejrzał s ię wo k ó ł, zas tan awiając s ię, s k ąd ten o lb rzy mi, o p an cerzo n y p o jazd mó g łb y s ię wziąć w b arze, ale d ziewczy n a o czy wiś cie miała n a my ś li g azetę. — Lep iej k u p jej tę g azetę, Tak i! — zawo łała b liźn iaczk a p o lewej. — In aczej b ęd zie s ię d ąs ać. Tach io n wes tch n ął. — Wezmę jed n ą. Ale ty lk o p o d waru n k iem, że n ie b ęd zies z o p o wiad ać żad n y ch d o wcip ó w, J u b e. — Os tatn io u s ły s załem n o wy . Po lak , Irlan d czy k i d żo k er ląd u ją n a b ezlu d n ej wy s p ie… ale p o tak im ws tęp ie ju ż s ło wa n ie p is n ę — o d p arł M o rs , u ś miech ając s ię s zero k o . Tach io n p o s zu k ał p ien ięd zy , ale w k ies zen iach n ie zn alazł n ic p ró cz małej k o b iecej d ło n i. J u b e mru g n ął p o ro zu miewawczo . — Od b io rę s o b ie o d Des a — zap ro p o n o wał. Tach io n ro zło ży ł g azetę n a s to le. W tej s amej ch wili wo k ó ł wy b u ch ł d zik i ap lau z, b o n a s cen ę wes zli Ko s mo s i Ch ao s . Ziarn is te zd jęcie Żó łwia zajmo wało aż d wie s zp alty . Tach io n u zn ał, że wy g ląd a jak latający k o rn is zo n — wy d łu żo n y o wal p o k ry ty d ro b n y mi g u zk ami. Żó łw s ch wy tał k iero wcę, k tó ry p rzejech ał małeg o ch ło p ca w Harlemie i p ró b o wał zb iec z miejs ca wy p ad k u . Po d erwał jeg o s amo ch ó d n a s ześ ć metró w w g ó rę, g d zie p o jazd u n o s ił s ię p rzez k ilk a min u t, ry cząc s iln ik iem i wiru jąc k o łami, p ó k i n ie n ad jech ała p o licja. W ramce u mies zczo n o k o men tarz rzeczn ik a Sił Po wietrzn y ch , k tó ry zap rzeczał, jak o b y s k o ru p a Żó łwia b y ła ek s p ery men taln y m mo d elem latająceg o czo łg u . — M o żn a b y p o my ś leć, że d o tej p o ry zn ajd ą s o b ie jak ieś ważn iejs ze tematy — s twierd ził Tach io n . By ł to ju ż trzeci d u ży arty k u ł w ty m ty g o d n iu . Dział lis tó w, felieto n y , ws zęd zie aż h u czało o d p lo tek o Żó łwiu . Nawet telewizja d o łączy ła d o ty ch
s p ek u lacji. Kim jes t ten b o h ater? J ak o n to ro b i? J ed en z rep o rteró w zad ał s o b ie n awet d o ś ć faty g i, b y o d s zu k ać Tach io n a. — Telek in eza — o d p arł Tak izjan in . — Nic n o weg o . W d zis iejs zy ch czas ach to n awet p o p u larn e. TK s tan o wiła n ajczęs ts zą n ad p rzy ro d zo n ą zd o ln o ś ć d iag n o zo wan ą wś ró d o fiar d zik iej k arty w czterd zies ty m s zó s ty m. Wid ział k ilk u n as tu p acjen tó w, k tó rzy s amą my ś lą p rzes u wali s p in acze i o łó wk i. J ed n a k o b ieta p o trafiła n awet p o d n ieś ć włas n e ciało n a jak ieś d zies ięć min u t. Zd o ln o ś ć Earla San d ers o n a tak że b y ła ro d zajem telek in ezy . Nie p o wied ział im jed n ak , że u ży cie jej n a tak ą s k alę b y ło ab s o lu tn ie b ezp reced en s o we. Oczy wiś cie, g d y arty k u ł w k o ń cu p o s zed ł, p o ło wę z teg o p o p rzek ręcan o . — To d żo k er — s zep n ęła b liźn iaczk a p o p rawej, ta w k o ciej mas ce. Op ierała s ię o ramię Tach io n a, czy tając o wy czy n ach Żó łwia. — Dżo k er? — p o wtó rzy ł. — Ch o wa s ię w s k o ru p ie, p rawd a? Po co miałb y to ro b ić, g d y b y n ie b y ł s tras zliwie b rzy d k i? — Wy jęła d ło ń z jeg o s p o d n i. — M o g ę tę g azetę? Tach io n p rzes u n ął s tro n ice p o s to le. — Ko ch ają g o — s twierd ził o s tro . — Czwó rk ę As ó w też k o ch ali. — Czwó rk a As ó w? To ci k o lo ro wi? — s p y tała k o b ieta, zerk ając n a n ag łó wk i. — Pro wad zi alb u m z wy cin k ami — wy jaś n iła s io s tra. — Ws zy s cy d żo k erzy u ważają, że Żó łw jes t jed n y m z n ich . Głu p ie, n ie? Zało żę s ię, że to p o p ro s tu mas zy n a, jak iś wo js k o wy latający s p o d ek . — Niep rawd a — o d p arła ta w mas ce. — Zo b acz, tu jes t n ap is an e. — Po s tu k ała w ramk ę d łu g im, czerwo n y m p azn o k ciem. — Zres ztą, n ieważn e — u cięła ta z lewej. Przy s u n ęła s ię d o Tach io n a, s k u b iąc g o p o s zy i i wło ży ła ręk ę p o d s tó ł. — Hej, co s ię s tało ? Cały zmięk łeś . — Wy b acz — o d p arł p o n u ro Tak izjan in . Ko s mo s i Ch ao s rzu cali d o s ieb ie to p o rk ami, maczetami i n o żami. Lś n iąca k as k ad a two rzy ła wo k ó ł n ich lu s trzan ą zas ło n ę. Tach io n miał p o d ręk ą b u telk ę d o b reg o k o n iak u i d wie p ięk n e, ch ętn e k o b iety , a jed n ak , z jak ieg o ś p o wo d u , wieczó r n ie wy d awał s ię ju ż tak i p rzy jemn y . Nap ełn ił s zk lan k ę, p rawie d o wręb u i o d etch n ął alk o h o lo wy m o p arem. — Wes o ły ch Świąt — mru k n ął, n ie zwracając s ię d o n ik o g o k o n k retn eg o .
Od zy s k ał p rzy to mn o ś ć, s ły s ząc g n iewn y g ło s M ala. Os zo ło mio n y , u n ió s ł g ło wę z lu s trzan eg o b latu i zamru g ał, wp atrzo n y w s wo je o p u ch n ięte o d b icie. Żo n g lerzy , b liźn iaczk i i k lien ci d awn o zn ik n ęli. Po liczek miał lep k i, b o zas n ął w k ału ży tru n k u . Bliźn iaczk i o b ejmo wały g o , p ieś ciły , a jed n a n awet wes zła p o d s tó ł, ch o ć to i tak n ic n ie d ało . Po tem p o d es zła Bu zia i k azał im o d ejś ć. — Id ź s p ać, Tak i — p o wied ziała. M al zap y tał, czy ma g o zawlec d o łó żk a. — Nie, d zis iaj n ie — o d p arła s zefo wa. — Wies z, co to za d zień . Niech s ię wy ś p i tu taj. Tach io n n awet n ie p amiętał, k ied y zas n ął. Teraz miał wrażen ie, że g ło wa zaraz mu ek s p lo d u je, a k rzy k i M ala d o d atk o wo p o g ars zały s p rawę. — Gó wn o mn ie o b ch o d zi, co ci o b iecali, ch u ju ! Szefo wa cię n ie p rzy jmie! — wrzas n ął b ramk arz. Łag o d n y g ło s o d p o wied ział co ś n iezro zu miałeg o . — Do s tan ies z s wo ją fo rs ę, ale n a ty m, k u rwa, k o n iec! — u ciął M al. Tach io n o two rzy ł o czy . W lu s trach zo b aczy ł ich ciemn e o d b icia: d ziwn e, p o wy k ręcan e k s ztałty w s łab y m ś wietle ś witu , całe s etk i, p ięk n e, p o two rn e, n iezliczo n e, jeg o d zieci, jeg o s p ad k o b iercy , p o to ms two jeg o p o rażk i, ży we mo rze d żo k eró w. Cich y g ło s d o d ał co ś jes zcze. — Po cału j mn ie w mo ją d żo k ers k ą d u p ę — b u rk n ął M al. W lu s trze miał ciało ch u d e jak p aty k i g ło wę jak d y n ia. Tach io n aż s ię u ś miech n ął. M al p o p ch n ął k o g o ś i s ięg n ął w ty ł, s zu k ając p is to letu . Od b icia i o d b icia o d b ić, cien ie ch u d e i s p ęczn iałe, p y zate i wąs k ie, czarn e i b iałe, p o ru s zy ły s ię n araz, wy p ełn iając k lu b zg iełk iem. M al k rzy k n ął o ch ry p le, wy p aliła b ro ń . Tach io n in s ty n k to wn ie rzu cił s ię n a p o d ło g ę, u d erzając czo łem w b rzeg s to łu . Zamru g ał z b ó lu , aż łzy n ap ły n ęły mu d o o czu . Sk u lo n y s p o g ląd ał n a o d b icia, p o d czas g d y ś wiat ro zp ad ał s ię n a o s trą k ak o fo n ię. Szk ło p ęk ało , s y p iąc o d łamk ami, lu s tra p ęk ały , w p o wietrzu latały s reb rn e n o że, tak wiele, że n awet Ko s mo s i Ch ao s n ie zd o łalib y ich ws zy s tk ich złap ać. Ciemn e d rzazg i wb ijały s ię w o d b icia, wy g ry zając k awałk i p o s k ręcan y ch cien i, k rew b ry zg ała n a lu s tra. Ws zy s tk o s k o ń czy ło s ię ró wn ie s zy b k o , jak zaczęło . Cich y g ło s rzu cił k ró tk i ro zk az, a p o tem ro zleg ł s ię tu p o t s tó p i zg rzy t d ep tan eg o s zk ła. Ch wilę p ó źn iej zab rzmiał s tłu mio n y k rzy k . Tach io n leżał p o d s to łem, p ijan y i p rzerażo n y . Bo lała g o
ręk a, zo b aczy ł, że o d łamek lu s tra zaciął g o w p alec. Z jak ieg o ś p o wo d u my ś lał ty lk o o ty m id io ty czn y m lu d zk im p rzes ąd zie, o ro zb ity ch lu s trach i s ied miu latach n ies zczęś ć. Ch wy cił s ię za g ło wę i zak o ły s ał miaro wo , mając n ad zieję, że ju ż wk ró tce o ck n ie s ię z teg o k o s zmaru . Gd y s ię o b u d ził, jak iś p o licjan t p o trząs ał g o za ramię.
Od jed n eg o z d etek ty wó w d o wied ział s ię, że M al n ie ży je. Po k azali mu zd jęcie b ramk arza leżąceg o w k ału ży k rwi i p o tłu czo n eg o s zk ła. Ru th tak że zg in ęła, a wraz z n ią jed en ze s p rzątaczy , p ro s to d u s zn y cy k lo p , k tó ry n ig d y n ik o g o n ie s k rzy wd ził. Po k azali mu arty k u ł w g azecie. Nazwali to M ik o łajo wą M as ak rą. W czo łó wce n ap is ali co ś o tro jg u d żo k erach , k tó rzy w ś wiąteczn y p o ran ek zn aleźli ś mierć p o d ch o in k ą. Pan i Fas cetti zn ik n ęła, d o d ał d ru g i d etek ty w. Czy co ś p an u o ty m wiad o mo ? M y ś li p an , że b y ła zamies zan a w tę s p rawę? Po wied ział, że n ie zn a tak iej o s o b y , i d o p iero wted y wy jaś n ili, że ch o d zi o An g elę Fas cetti, zn an ą tak że jak o An iels k a Bu zia. On a zn ik n ęła, a M al zg in ął zas trzelo n y , a co g o rs za, Tach io n n ie miał p o jęcia, s k ąd teraz weźmie n as tęp n ą b u telk ę. Przetrzy my wali g o p rzez cztery d n i i p rzes łu ch iwali n iezmo rd o wan ie, wciąż zad ając te s ame p y tan ia, aż w k o ń cu Tach io n zaczął wrzes zczeć, b łag ać, żąd ać s p o tk an ia z ad wo k atem, a p rzed e ad wo k ata. Prawn ik p o wied ział, że zarzu tó w, więc o s k arży li g o o i s tawian ie o p o ru wład zy , p o czy m
ws zy s tk im czeg o ś d o p icia. Zap ewn ili mu ty lk o n ie mo g ą g o p rzetrzy mać tak d łu g o b ez żad n y ch włó częg o s two , u k ry wan ie ważn y ch in fo rmacji zn ó w g o p rzes łu ch ali.
Trzecieg o d n ia ręce zaczęły mu s ię trząś ć i p rzy s zły h alu cy n acje. J ed en z p o licjan tó w, ten s y mp aty czn iejs zy , o b iecał, że p rzy n ies ie mu b u telk ę w zamian za ws p ó łp racę, ale jeg o o d p o wied zi jak o ś n ig d y n ie zad o walały p rzes łu ch u jący ch i b u telk a wciąż s ię n ie zjawiła. M n iej s y mp aty czn y p o licjan t g ro ził, że b ęd ą g o tu trzy mać wieczn ie, jeś li s ię n ie p rzy zn a. „M y ś lałem, że to n o cn y k o s zmar” — tłu maczy ł Tach io n . „By łem p ijan y . Właś n ie s ię o b u d ziłem. Nie, n ie wid ziałem ich , ty lk o o d b icia w lu s trach , zn iek s ztałco n e, zwielo k ro tn io n e. Nie wiem, ilu ich b y ło . Nie wiem, o co p o s zło . Nie, n ie miała żad n y ch wro g ó w, ws zy s cy ją k o ch ali. Nie, n ie zab iłab y M ala, to n ie ma s en s u , o n ją u wielb iał. J ed en z n ich miał tak i cich y , łag o d n y g ło s . Nie, n ie wiem, k tó ry to z n ich . Nie wiem, co mó wili. Nie wiem, czy b y li d żo k erami, tro ch ę ich p rzy p o min ali, ale lu s tra zn iek s ztałcają s y lwetk i, aczk o lwiek
ty lk o n iek tó re, n ie ws zy s tk ie. Nie, n ie p o trafiłb y m ich zid en ty fik o wać. Nie zd o łałem im s ię d o b rze p rzy jrzeć. M u s iałem s ię s ch o wać p o d s to łem, b o wid zicie, n ad es zli s k ry to b ó jcy , tak jak o s trzeg ał mó j o jciec, n ie mo g łem n ic zro b ić”. Gd y w k o ń cu p rzek o n ali s ię, że n ap rawd ę p o wied ział ws zy s tk o , wy co fali zarzu ty i wy p u ś cili g o n a wo ln o ś ć. W mro czn e u liczk i Dżo k ero wa i mro k zimo wej n o cy .
Szed ł s amo tn ie wzd łu ż Bo wery i d rżał z zimn a. M o rs s p rzed awał wieczo rn e g azety n a ro g u u licy Hes ter. — Sen s acy jn a h is to ria! — wo łał. — Żó łw terro ry zu je Dżo k ero wo ! Tach io n p rzy s tan ął i zag ap ił s ię tęp o n a n ag łó wk i. POLICJ A POSZUKUJ E ŻÓŁWIA, g ło s ił Po s t. ŻÓŁW OSKARŻONY O NAPAŚĆ, in fo rmo wał „Wo rld Teleg ram”. A zatem zach wy ty ju ż o p ad ły . Tach io n zerk n ął n a tek s t. Przez o s tatn ie d wa d n i Żó łw p rzemierzał u lice Dżo k ero wa, u n o s ząc lu d zi w g ó rę, g ro żąc, że ich u p u ś ci, jeś li n ie s p o d o b ają mu s ię ich o d p o wied zi. Gd y p o licja p ró b o wała g o zaares zto wać, p o s tawił d wa rad io wo zy n a d ach u Cudaków p rzy Ch ath am Sq u are. ŻÓŁW DO PUSZKI, d o mag ał s ię ws tęp n iak w „Wo rld -Teleg ram”. — Ws zy s tk o w p o rząd k u , d o k to rk u ? — s p y tał M o rs . — Nie — o d p arł Tach io n , o d k ład ając g azetę. I tak n ie miał za n ią czy m zap łacić. Po licja zab ary k ad o wała wejś cie d o „Gab in etu ”, n a d rzwiach zawies zo n o k łó d k ę. ZAM KNIĘTE DO ODWOŁANIA, g ło s iła tab liczk a. Tach io n mu s iał s ię n ap ić, ale k ies zen ie p łas zcza mu zy k a b y ły p u s te. Po my ś lał o Des ie i Ran d allu , ale n ie miał p o jęcia, g d zie mies zk ają an i n awet jak b rzmią ich n azwis k a. Po wló k ł s ię z p o wro tem d o POKOI i ciężk o ws p iął n a s ch o d y . Gd y ws zed ł d o ciemn eg o p o k o ju , zd ąży ł ty lk o zau waży ć, że jes t lo d o wato zimn y ; o k n o b y ło o twarte, a o s try zimo wy wiatr wy wiewał n a zewn ątrz zap ach alk o h o lu , mo czu i p leś n i. Czy żb y n ie zamk n ął g o p rzed wy jś ciem? Zas k o czo n y p o s tąp ił k ro k n ap rzó d , a wted y k to ś , k to wcześ n iej s k ry wał s ię za d rzewami, s k o czy ł n a n ieg o . Ws zy s tk o ro zeg rało s ię tak s zy b k o , że led wie zd ąży ł zareag o wać. Ramię zacis k ające s ię n a s zy i b y ło jak s talo wa s ztab a, tłu miło k rzy k o p o mo c. J ed n o cześ n ie n ap as tn ik wy k ręcił mu n a p lecy p rawą ręk ę. Tach io n n ie mó g ł złap ać tch u , d u s ił s ię i czu ł, że lad a ch wila złamią mu ręk ę, n as tęp n ie p o p ch n ięto g o w s tro n ę o twarteg o o k n a. Tak izjan in mó g ł ty lk o mio tać s ię b ezs k u teczn ie w u ś cis k u k o g o ś zn aczn ie s iln iejs zeg o . Parap et u d erzy ł g o w b rzu ch , p o zb awiając res ztek tch u , a p o tem s p ad ał
w d ó ł, n a łeb n a s zy ję, u n ieru ch o mio n y w s talo wy m u ś cis k u n ap as tn ik a. Ob aj mk n ęli w s tro n ę ch o d n ik a. Gwałto wn ie zatrzy mali s ię jak ieś p ó łto ra metra n ad ziemią. Szarp n ięcie b y ło tak n ag łe, że trzy mający g o mężczy zn a aż s tęk n ął z b ó lu . Tach io n zamk n ął o czy n a s ek u n d ę p rzed s p o d ziewan y m zd erzen iem. Po tem o two rzy ł je, g d y zaczęli s ię wzn o s ić. Po n ad żó łtą au reo lą latarn i wid ać b y ło k rąg zn aczn ie jaś n iejs zy ch ś wiateł, u n o s zący ch s ię w mro k u , w k tó ry m n ie wid ać b y ło n awet zimo wy ch g wiazd . Uś cis k zelżał n a ty le, że Tach io n zd o łał jęk n ąć. — To ty — wy ch ry p iał, g d y min ęli p an cerz p o jazd u i d elik atn ie wy ląd o wali n a jeg o s zczy cie. M etal b y ł lo d o wato zimn y , ch łó d z łatwo ś cią p rzen ik ał p rzez s p o d n ie. Gd y Żó łw zaczął wzn o s ić s ię w g ó rę, n ap as tn ik w k o ń cu p u ś cił Tach io n a. Tak izjan in z d rżen iem zaczerp n ął ch ło d n eg o p o wietrza i p rzewró cił s ię n a p lecy , b y s p o jrzeć n a mężczy zn ę w s k ó rzan ej k u rtce, czarn y ch o g ro d n iczk ach i g u mo wej żab iej mas ce. — Kim ty … ? — wy d y s zał. — J es tem wred n y m p o mag ierem Wielk ieg o i Po tężn eg o Żó łwia — o d p arł mężczy zn a n ies p o d ziewan ie wes o ły m g ło s em. — DOKTOR TACHION, J AK M NIEM AM — zad u d n iły g ło ś n ik i, wy s o k o p o n ad u liczk ami Dżo k ero wa. — ZAWSZE CHCIAŁEM PANA POZNAĆ. CZYTAŁEM O PANU, GDY BYŁEM M AŁY. — Ścis z to — zas k rzeczał z wy s iłk iem Tach io n . — NIE M A SPRAWY. Tak lep iej? — Dźwięk p rzy cich ł wy raźn ie. — Tu jes t d o s y ć g ło ś n o , a p rzez ten p an cerz tru d n o o cen ić, jak mn ie s ły ch ać n a zewn ątrz. Przep ras zam, jeś li p an a wy s tras zy liś my , ale n ie mo g liś my zary zy k o wać, że p an o d mó wi. Po trzeb u jemy p an a. Tach io n p o p ro s tu s tał, o s zo ło mio n y i d rżący . — Czeg o ch cecie? — s p y tał zmęczo n y m g ło s em. — Po mo cy — o d p arł Żó łw. Wciąż u n o s ili s ię co raz wy żej. Wo k ó ł o taczały ich ś wiatła M an h attan u , a w o d d ali wzn o s iły s ię Emp ire State Bu ild in g i b u d y n ek Ch ry s lera. Zn ajd o wali s ię wy żej n iż ich wierzch o łk i. Wiatr b y ł zimn y i p o ry wis ty . Tach io n ze ws zy s tk ich s ił czep iał s ię s k o ru p y . — Zo s tawcie mn ie! — wy k rzy k n ął. — Nie mo g ę wam p o mó c! Nie mo g ę p o mó c n ik o mu !
— O k u rwa, o n p łacze — p o wied ział czło wiek w żab iej mas ce. — Nie ro zu mie p an — o d p arł Żó łw. Sk o ru p a zaczęła s u n ąć n a zach ó d , b ezg ło ś n ie i miaro wo . — M u s i n am p an p o mó c. Pró b o wałem s am, ale tak d o n iczeg o n ie d o jd ę. Ty lk o p an a mo ce mo g ą tu co ś zd ziałać. Tach io n , p o g rążo n y w d ep res ji, b y ł zb y t zmarzn ięty i zmęczo n y , b y n a to o d p o wied zieć. — M u s zę s ię n ap ić — o zn ajmił. — Piep rzy ć to — p o wied ział żab io g ło wy . — Du mb o miał rację, ten facet to ty lk o p iep rzo n y p ijak . — J es zcze n ie ro zu mie — u p ierał s ię Żó łw. — Ale g d y ws zy s tk o wy jaś n imy , n a p ewn o wró ci d o s ieb ie. Do k to rze Tach io n ie, mó wimy o p an a p rzy jació łce, An iels k iej Bu zi. M u s iał s ię n ap ić. Głó d alk o h o lu b y ł n iemal b o les n y . — By ła d la mn ie tak a d o b ra — p o wied ział, my ś ląc o jej atłas o wej p o ś cieli i o k rwawy ch o d cis k ach s tó p n a lu s trzan ej p o d ło d ze. — Ale n ie mo g ę n ic zro b ić. Po wied ziałem p o licji ju ż ws zy s tk o . — Zas ran y tch ó rz — mru k n ął żab io g ło wy . — Gd y b y łem mały , czy tałem o p an u w k o mik s ach Śmig a — ciąg n ął Żó łw. — „Trzy d zieś ci min u t n ad Bro ad way em”, p amięta p an ? Pis ali, że jes t p an ró wn ie mąd ry jak Ein s tein . M o że zd o łałb y m o calić p an a p rzy jació łk ę, ale n ie p o rad zę s o b ie b ez p ań s k ich mo cy . — J u ż z n ich n ie k o rzy s tam. Nie mo g ę. Kied y ś k o g o ś s k rzy wd ziłem… k o g o ś b lis k ieg o . Op an o wałem jej u my s ł, ty lk o n a ch wilę, to b y ło k o n ieczn e, a p rzy n ajmn iej tak mi s ię wy d awało , ale to ją… zn is zczy ło . Nie mo g ę teg o p o wtó rzy ć. — Ch lip , ch lip — wy ced ził k p iąco żab io g ło wy . — Rzu ćmy g o , Żó łwiu . Facet jes t wart ty le co wiad ro s zczy n . — Wy jął co ś z k ies zen i k u rtk i. Tach io n ze zd u mien iem zo b aczy ł, że to b u telk a p iwa. — Pro s zę — zas k amlał Tak izjan in , g d y mężczy zn a zd jął k ap s el o twieraczem zawies zo n y m n a s zy i. — Ty lk o ły k a. Ty lk o jed n eg o ły czk a. — Nien awid ził s mak u p iwa, ale mu s iał s ię n ap ić, czeg o k o lwiek . M in ęło ju ż wiele d n i, o d k ąd p ił p o raz o s tatn i. — Pro s zę. — Sp ierd alaj — b u rk n ął żab io g ło wy . — Niech p an p o s łu ch a, d o k to rze: mo że g o p an zmu s ić.
— Nie mo g ę — zap ro tes to wał Tach io n . M ężczy zn a u n ió s ł b u telk ę d o g u mo wy ch u s t. — Nie mo g ę — p o wtarzał to raz za razem. Żab io g ło wy p o p ijał s p o k o jn ie. — Nie. — Sły s zał, jak p ły n b u lg o cze. — Pro s zę, ty lk o o d ro b in ę. M ężczy zn a o p u ś cił b u telk ę, p o trząs n ął w zamy ś len iu . — Zo s tał ty lk o ły k . — Pro s zę — Tach io n wy ciąg n ął d rżące d ło n ie. — Niee. — Żab io g ło wy zaczął p rzech y lać b u telk ę. — Oczy wiś cie, g d y b y ś n ap rawd ę teg o ch ciał, mó g łb y ś mn ie p o ws trzy mać, p rawd a? Zmu s ić mn ie, żeb y m d ał ci to p iep rzo n e s zk ło . No d alej, d o d zieła! Tach io n p atrzy ł, jak res ztk a p iwa s p ły wa n a p an cerz Żó łwia i ro zb ry zg u je s ię w p o wietrzu . — Szlag — mru k n ął żab io g ło wy . — Nap rawd ę z to b ą k iep s k o . Wy ciąg n ął z k ies zen i d ru g ą b u telk ę, o two rzy ł i wy ciąg n ął d o Tach io n a, k tó ry u jął ją o b u rącz. Piwo b y ło zimn e i k waś n e, ale miał wrażen ie, że n ig d y w ży ciu n ie p ił czeg o ś tak wy ś mien iteg o . Os u s zy ł b u telk ę jed n y m p o ciąg n ięciem. — J es zcze jak ieś ś wietn e p o my s ły ? — Żab io g ło wy zwró cił s ię d o Żó łwia. Przed n imi ro zciąg ała s ię czarn a ws tęg a Hu d s o n u , a n a zach ó d majaczy ły ś wiatła New J ers ey . Op ad ali. Po d n imi, tu ż n ad b rzeg iem, s tała o g ro mn a k o n s tru k cja ze s zk ła, marmu ru i s tali. Tach io n n aty ch mias t ją ro zp o zn ał, ch o ć n ig d y n ie b y ł w ś ro d k u : M au zo leu m Śmig a. — Gd zie lecimy ? — s p y tał. — Po g ad ać z jed n y m g o ś ciem o ratu n k u — o d p arł Żó łw.
M au zo leu m zajmo wało całą p rzeczn icę. Wy b u d o wan o je w miejs cu , g d zie s p ad ły s zczątk i s amo lo tu . Wid o k o g ro mn eg o g mas zy s k a wy p ełn ił ek ran y To ma, a o n s p o g ląd ał n a n ie z wn ętrza s k o ru p y , s k ąp an y w fo s fo ry zu jący m ś wietle. Siln ik i s zu miały , w miarę jak p rzes u wały s ię k amery . Og ro mn e, wy p o s ażo n e w lo tk i s k rzy d ła g ro b o wca wy g in ały s ię k u g ó rze, jak b y cała b u d o wla s zy k o wała s ię d o lo tu . Po p rzez wy s o k ie, wąs k ie o k n a wid ać b y ło frag men ty p ełn o wy miaro wej rep lik i J B-1 zawies zo n ej u s u fitu . J ej s zk arłatn e lo tk i o ś wietlały u k ry te lamp y . Po n ad d rzwiami wy p is an o o s tatn ie s ło wa b o h atera. Każd a litera b y ła p ieczo ło wicie wy ry ta w czarn y m, wło s k im marmu rze i wy p ełn io n a s talą n ierd zewn ą.
M etal zalś n ił, g d y jas k rawe reflek to ry s k o ru p y p rześ lizg n ęły s ię p o leg en d arn y m budynku. J ESZCZE NIE M OGĘ UM RZEĆ. NIE WIDZIAŁEM J OLSONA. To m o p u ś cił s k o ru p ę, tak b y u n o s iła s ię p ó łto ra metra p o n ad marmu ro wy m p lacy k iem n a s zczy cie s ch o d ó w. Tu ż o b o k s ześ cio metro wy p o s ąg Śmig a s p o g ląd ał w s tro n ę au to s trad y Wes t Sid e i Hu d s o n u , u n o s ząc zaciś n ięte p ięś ci. M etal, z k tó reg o g o o d lan o , p o ch o d ził z wrak ó w ro zb ity ch s amo lo tó w. To m zn ał jeg o twarz lep iej n iż włas n eg o o jca. Czło wiek , z k tó ry m b y li u mó wien i, wy ch y n ął z cien ia u p o d n ó ża p o s ąg u ; k ręp y , ciemn y k s ztałt s k u lo n y p o d g ru b y m p łas zczem, z ręk ami wciś n ięty mi w k ies zen ie. To m o ś wietlił g o reflek to rem, s k iero wał n a n ieg o k amerę, b y lep iej g o u ch wy cić. Dżo k er b y ł tęg im mężczy zn ą o zao k rąg lo n y ch ramio n ach i d o b rze u b ran y m. M iał n a s o b ie p łas zcz z fu trzan y m k o łn ierzem i fed o rę n aciąg n iętą n is k o n a o czy . Zamias t n o s a p o ś ro d k u twarzy s terczała mu s ło n io wa trąb a zak o ń czo n a p alcami u b ran y mi w małą, s k ó rzan ą ręk awiczk ę. Do k to r Tach io n ześ lizg n ął s ię z p an cerza, s tracił ró wn o wag ę i wy ląd o wał n a ty łk u . To m u s ły s zał ś miech J o ey a. Po tem jeg o p rzy jaciel też zes k o czy ł i p o mó g ł Tak izjan in o wi ws tać. Dżo k er s p o jrzał n a k o s mitę. — A zatem p rzek o n ałeś g o , b y tu p rzy s zed ł. J es tem zas k o czo n y . — By liś my zajeb iś cie p rzek o n u jący — wy ced ził J o ey . — Des ! — wy k rztu s ił Tach io n , zd ziwio n y . — Co ty tu ro b is z? Zn as z ty ch lu d zi? Czło wiek s ło ń p o ru s zy ł trąb ą. — M o żn a p o wied zieć, że tak , a d o k ład n ie o d p rzed wczo raj. Sami mn ie zn aleźli. By ło p ó źn o , ale telefo n o d Wielk ieg o i Po tężn eg o Żó łwia p o trafi zaciek awić k ażd eg o . Zao fero wał s wo ją p o mo c, a ja s ię zg o d ziłem. Nawet p o wied ziałem im, g d zie mies zk as z. Tach io n p rzeczes ał p alcami zmierzwio n e wło s y . — Przy k ro mi z p o wo d u M ala. Co s ię s tało z Bu zią? M as z jak ieś wieś ci? Wies z, ile d la mn ie zn aczy ła. — M o g ę p o d ać tę warto ś ć co d o cen ta. Tach io n o two rzy ł u s ta. Wy g ląd ał, jak b y b y ło mu n ap rawd ę p rzy k ro . To mo wi
zro b iło s ię mu g o żal. — Ch ciałem cię o d n aleźć — p o wied ział p o ch wili Tak izjan in — ale n ie wied ziałem, g d zie s zu k ać. J o ey wy b u ch n ął ś miech em. — Go ś ć jes t w k s iążce telefo n iczn ej, g łąb ie! Nap rawd ę n iewielu facetó w w ty m mieś cie n azy wa s ię Xav ier Des mo n d . — Sp o jrzał n a p an cerz. — J ak ten złamas ma o d n aleźć Bu zię, s k o ro n ie u miał n awet zn aleźć s wo jeg o k u mp la? Des mo n d p rzy tak n ął. — Słu s zn a u wag a. To s ię n ie u d a. Sp ó jrzcie n a n ieg o ! — Ws k azał trąb ą. — Do czeg o o n s ię n ad aje? Ty lk o tracimy cen n y czas ! — Pró b o waliś my zro b ić to p o two jemu — o d p arł To m. — Nic n am to n ie d ało . Nik t n ie p u ś cił farb y . On mo że n am załatwić te in fo rmacje. — Nic z teg o n ie ro zu miem — p rzerwał Tach io n . J o ey p ry ch n ął p o g ard liwie. Sk ąd ś wy ciąg n ął trzecie p iwo i z trzas k iem zd jął k ap s el. — Co tu s ię d zieje? — d o p y ty wał s ię Tak izjan in . — Gd y b y ś ch o ć p rzez ch wilę zain teres o wał s ię czy mś p o za g o rzałą i tan imi d ziwk ami, mo że b y ś wied ział — o d p arł lo d o wato Des . — Po wied z mu to , co p o wied ziałeś n am — n aleg ał To m. By ł p rzek o n an y , że g d y Tach io n p o zn a p rawd ę, zg o d zi s ię im p o mó c. M u s iał s ię zg o d zić. Des wes tch n ął ciężk o . — Bu zia b y ła u zależn io n a o d h ero in y . Pewn ie czas em zau waży łeś , że ws zy s tk o ją b o lało , d o k to rze? Ty lk o n ark o ty k p o zwalał jej n o rmaln ie fu n k cjo n o wać. In aczej o s zalałab y z b ó lu . I n ie b y ł to zwy k ły n ałó g . Uży wała czy s tej h ero in y w ilo ś ciach , k tó re zab iły b y n o rmaln eg o czło wiek a. Wid ziałeś ch y b a, jak n iewiele jej to p o mag ało ? M etab o lizm d żo k era to ciek awa s p rawa. M as z p o jęcie, ile k o s ztu je h ero in a? Nieważn e, ju ż wid zę, że n ie mas z. Bu zia s p o ro zarab iała n a p ro wad zen iu „Gab in etu ”, ale n awet to n ie wy s tarczało . Diler d awał jej n a k red y t, aż zeb rała s ię s u ma n ie d o s p łacen ia, a p o tem zażąd ał o d n iej… p o wied zmy , że wek s la. Alb o g wiazd k o weg o p rezen tu . Nie miała wy b o ru . Alb o to , alb o k o n iec z d o s tawami. By ła wieczn ą o p ty mis tk ą, więc zało ży ła, że p ien iąd ze jak o ś s ię zn ajd ą. Lecz n ie zn alazły s ię. Ran k iem w Bo że Naro d zen ie d iler p rzy s zed ł o d eb rać d łu g . M al n ie ch ciał ich wp u ś cić. Naleg ali. Tach io n mru ży ł o czy w ś wietle reflek to ró w. J eg o o b raz zaczął s ię p rzes u wać
w g ó rę. — Dlaczeg o mi n ie p o wied ziała? — Prawd o p o d o b n ie n ie ch ciała cię ty m o b ciążać, d o k to rze. M o g ło b y ci to p rzes zk o d zić w p iciu i s amo u żalan iu . — Po wiad o miliś cie p o licję? — Po licję? Ach tak , d u mę i ch lu b ę No weg o J o rk u . Tę p o licję, k tó ra wy k azu je tak całk o wity b rak zain teres o wan ia, g d y k to ś zab ije d żo k era, za to jes t p rzy k ład n ie g o rliwa, ilek ro ć o k rad n ą tu ry s tę? Tę p o licję, k tó ra reg u larn ie ares ztu je, n ęk a i b ije k ażd eg o d żo k era, k tó ry o d waży s ię o s ied lić p o za Dżo k ero wem? M o że s k o n s u ltu jemy s ię z ty m fu n k cjo n ariu s zem, k tó ry twierd ził, że g wałt n a d żo k erce to n ie p rzes tęp s two , a p rzejaw złeg o g u s tu ? — Des p ry ch n ął p o g ard liwie. — Do k to rze, jak my ś lis z, s k ąd Bu zia b rała p ro ch y ? M y ś lis z, że zwy k ły u liczn y d iler ma d o s tęp d o czy s tej h ero in y w tak ich ilo ś ciach ? To p o licja b y ła jej d ilerem. A k o n k retn ie s zef Wy d ziału Nark o ty k ó w w Dżo k ero wie. Och , n ie s ąd zę, b y cały wy d ział b y ł w to zamies zan y . Po d ejrzewam, że Wy d ział d o s p raw Zab ó js tw p ro wad zi u czciwe ś led ztwo . J ak s ąd zis z, co b y zro b ili, g d y b y u s ły s zeli o d n as , że to Ban n is ter jes t mo rd ercą? M y ś lis z, że ares zto walib y jed n eg o ze s wo ich ? Op ierając s ię wy łączn ie n a zezn an iach d żo k era? — Sp łacimy ten d łu g ! — wy p alił Tach io n . — Od d amy temu czło wiek o wi p ien iąd ze alb o „Gab in et”, alb o co tam jes zcze ch ce. — Wek s el — Des mo n d wes tch n ął ciężk o — n ie d o ty czy ł „Gab in etu ”. — Damy mu ws zy s tk o , czeg o zażąd a. — An ielica o b iecała mu jed y n ą rzecz, jak iej jes zcze p rag n ął — ciąg n ął tamten . — Sieb ie. Swo ją u ro d ę i s wó j b ó l. Po u licach k rążą ju ż p o g ło s k i, jeś li s ię wie, g d zie s łu ch ać. W ty m ro k u zap lan o wan o b ard zo s zczeg ó ln ą zab awę s y lwes tro wą. Ws tęp ty lk o za zap ro s zen iami. Dro g o . Niep o wtarzaln e d o ś wiad czen ie. Ban n is ter weźmie ją p ierws zy . Prag n ął teg o ju ż o d d awn a. Ale k ażd y z g o ś ci b ęd zie mó g ł zaczek ać n a s wo ją k o lej. Sły n n a d żo k ers k a g o ś cin n o ś ć. Tach io n b ezg ło ś n ie o twierał i zamy k ał u s ta. — Po licja?! — wy k rztu s ił w k o ń cu . By ł ty m ró wn ie zs zo k o wan y jak wcześ n iej To m i J o ey . — A co , my ś lis z, że n as k o ch ają, d o k to rze? J es teś my cu d ak ami, p o two rami. J es teś my ch o rzy . Dżo k ero wo to p iek ło , ś lep y zau łek , a d o tu tejs zej p o licji ciąg n ą n ajwięk s ze męty z całeg o mias ta. Nie wiem, czy k to ś p rzewid ział, że d o jd zie d o tej mas ak ry w „Gab in ecie”, ale teraz k o n iec, mlek o s ię ro zlało . Bu zia zb y t d u żo wie. Nie
mo g ą teg o tak zo s tawić, więc p o s tan o wili jes zcze zab awić s ię z d żo k ers k ą cip k ą. To m Tu d b u ry n ach y lił s ię d o mik ro fo n u . — M o g ę ją o calić — p o wied ział. — Ci g n o je jes zcze n ie wid zieli, co p o trafi Wielk i i Po tężn y Żó łw. Ale n ie mo g ę jej zn aleźć. — Bu zia ma wielu p rzy jació ł — p o wied ział Des . — Ale żad en z n as n ie u mie czy tać w my ś lach an i zmu s ić lu d zi, b y zro b ili co ś wb rew s wo jej wo li. — Nie mo g ę… — zap ro tes to wał Tach io n . Sk u lił s ię, jak b y ch ciał s ię o d s u n ąć i To m p rzez ch wilę my ś lał, że u ciek n ie. — Nie ro zu miecie… — Co za p iep rzo n y mięczak — rzek ł g ło ś n o J o ey . To m Tu d b u ry o b s erwo wał Tach io n a p rzez d łu żs zą ch wilę, aż w k o ń cu s tracił cierp liwo ś ć. — J eś li s ię n ie u d a, to tru d n o . A jeś li p an n ie s p ró b u je, to też s ię n ie u d a, więc co za ró żn ica? Śmig p o n ió s ł p o rażk ę, ale p rzy n ajmn iej p ró b o wał wy g rać. Nie b y ł p iep rzo n y m k o s mitą, n ie b y ł n awet as em. By ł ty lk o facetem w s amo lo cie, ale zro b ił, co mó g ł. — Ch ciałb y m p o mó c. Po p ro s tu … n ie mo g ę. Des zatrąb ił z o b rzy d zen iem. J o ey wzru s zy ł ramio n ami. Uk ry ty w s k o ru p ie To m s ied ział o s zo ło mio n y , n ie wierząc włas n y m u s zo m. Tach io n n ap rawd ę n ie zamierzał im p o mó c. J o ey o s trzeg ał g o wcześ n iej, Des mo n d tak że, ale To m n aleg ał. Przecież to Do k to r Tach io n , n a p ewn o im p o mo że. M o że i ma teraz p ro b lemy o s o b is te, ale g d y ju ż zo b aczy , jak wy s o k a jes t s tawk a i jak b ard zo g o p o trzeb u ją, n a p ewn o d a s ię p rzek o n ać. M u s i. Ale o n wciąż o d mawiał. Ta k ro p la p rzelała czarę g o ry czy . To m p o d k ręcił g ło ś n o ś ć d o mak s imu m. — TY SUKINSYNU! — zag rzmiał, a d źwięk ech em o d b ił s ię o d ś cian . Tach io n d rg n ął i co fn ął s ię o k ro k . — TY KOSM ICZNA M IERNOTO, TY PIEPRZONY, ZASRANY TCHÓRZU! — Tach io n zato czy ł s ię w ty ł p o s ch o d ach , ale Żó łw s u n ął za n im, d u d n iąc g ło ś n ik ami. — A WIĘC TO WSZYSTKO KŁAM STWO, TAK? WSZYSTKO, CO PISALI W KOM IKSACH, W GAZETACH, WSZYSTKO TO KŁAM STWA. PRZEZ CAŁE ŻYCIE LUDZIE M NIE BILI, WYZYWALI OD FRAJ ERÓW I TCHÓRZY, ALE WIESZ CO, TO TY J ESTEŚ TCHÓRZEM , TY DUPKU, TY ZASRANY M IĘCZAKU, NAWET NIE CHCESZ SPRÓBOWAĆ, NIKT CIĘ NIE OBCHODZI, ANI TWOJ A PRZYJ ACIÓŁKA, ANI KENNEDY, ANI ŚM IG, M ASZ TE SWOJ E PIERDOLONE M OCE, A M IM O TO J ESTEŚ NIKIM , NIE CHCESZ NIC ZROBIĆ, J ESTEŚ GORSZY NIŻ OSWALD I J ACK BRAUN, I ONI WSZYSCY!
Tach io n s zed ł ch wiejn ie p o s ch o d ach , p rzy cis k ając ręce d o u s zu , wy k rzy k u jąc co ś n iezro zu miałeg o , ale To m ju ż g o n ie s łu ch ał. J eg o g n iew zaczął ży ć włas n y m ży ciem. Wy mierzy ł cio s n iewid zialn ą łap ą, a g ło wa k o s mity o d s k o czy ła n a b o k , zaczerwien io n a o d cio s u . — DUPEK! — wrzes zczał To m. — TO TY SIEDZISZ W SKORUPIE! Na Tach io n a s p ad ł g rad n iewid zialn y ch cio s ó w. M ężczy zn a zato czy ł s ię i u p ad ł. Sp ró b o wał ws tać, lecz zn ó w ru n ął n a ziemię. Sto czy ł s ię p o s ch o d ach . Po n o wn ie ch ciał s ię p o d n ieś ć, ale To m g o p o walił i zrzu cił n a u licę. — DUPEK! TAK, UCIEKAJ , GNOJ U! WYNOŚ SIĘ STĄD ALBO WRZUCĘ CIĘ DO RZEKI! UCIEKAJ , OFERM O, ZANIM WIELKI I POTĘŻNY ŻÓŁW NAPRAWDĘ SIĘ WKURZY! UCIEKAJ , DO CHOLERY! TO TY SIEDZISZ W SKORUPIE! TO TY SIEDZISZ W SKORUPIE! I Tach io n u ciek ł, mk n ąc n a o ś lep o d jed n ej latarn i d o d ru g iej, aż w k o ń cu ro zp ły n ął s ię w mro k u . To m Tu d b u ry p atrzy ł, jak zn ik a n a ek ran ach . Czu ł s ię p o k o n an y , d ręczy ły g o md ło ś ci, a g ło wę ro zs ad zał b ó l. Ch ciał ju ż ty lk o n ap ić s ię p iwa, alb o wziąć as p iry n ę, alb o jed n o i d ru g ie. Gd y u s ły s zał s y ren y , p o d n ió s ł J o ey a i Des mo n d a, p o s tawił ich n a s k o ru p ie, zg as ił ś wiatła i u n ió s ł s ię w g ó rę, wy s o k o w n o c, w ciemn o ś ć, i ch łó d , i cis zę.
Tej n o cy Tach io n s p ał s n em p o tęp io n y ch , rzu cając s ię jak w g o rączce, p łacząc, s zlo ch ając, co jak iś czas b u d ząc s ię z k o s zmaru , b y za ch wilę wp aś ć w k o lejn y . Śn iło mu s ię, że b y ł zn ó w n a Tak is , a jeg o zn ien awid zo n y k u zy n Zab b p o ch walił s ię, że ma n o wą s ek s zab awk ę, ale g d y ją p rzy p ro wad ził, o k azało s ię, że to Bly th e, a Zab b zg wałcił ją n a o czach Tach io n a, k tó ry p atrzy ł n a to , n ie mo g ąc n ic zro b ić. Bly th e mio tała s ię, p rzy g n iecio n a ciałem n ap as tn ik a, a k rew s p ły wała jej z u s t i u s zu , i p o ch wy , a p o tem zaczęła s ię zmien iać w ty s iące d żo k eró w, k ażd y g o rs zy o d p o p rzed n ieg o , a Zab b g wałcił ich ws zy s tk ich , n ie zważając n a ich k rzy k i. Ale p o tem, g d y g wałciciel w k o ń cu ws tał zn ad zwło k , u mazan y k rwią, o k azało s ię, że zamias t o b licza k u zy n a Tach io n u jrzał s wo je włas n e: zn is zczo n ą, n alan ą, p ro s tack ą twarz, p o d p u ch n ięte, zaczerwien io n e o czy , tłu s te wło s y , ry s y zn iek s ztałco n e p rzez alk o h o lo wą o p u ch lizn ę, a mo że p rzez k tó reś z lu s ter w „Gab in ecie”. Ob u d ził s ię k o ło p o łu d n ia, s ły s ząc ro zd zierający p łacz M alu s zk a. Nie mó g ł teg o zn ieś ć. Po wló k ł s ię d o o k n a, o two rzy ł je i wrzas n ął n a o lb rzy ma, żeb y b y ło cich o ,
i zo s tawił g o w s p o k o ju , ale tamten wy ł d alej. Ty le b ó lu , p o czu cia win y , ty le ws ty d u . Czemu n ie mo g li zo s tawić g o w s p o k o ju ? Nie p o trafił ju ż teg o zn ieś ć. Zamknij się, zamknij się, błagam, i w k o ń cu Tach io n wrzas n ął, s ięg n ął my ś lą, zan u rk o wał w u my s ł M alu s zk a i k azał mu s ię zamk n ąć. Cis za b y ła o g łu s zająca.
Najb liżs zy au to mat telefo n iczn y b y ł w s k lep ie ze s ło d y czami n a s ąs ied n iej p rzeczn icy . J acy ś wan d ale p o rwali k s iążk ę telefo n iczn ą n a s trzęp y . Wy k ręcił n u mer d o in fo rmacji i d o s tał ad res Xav iera Des mo n d a — Ch ris tie Street, całk iem n ied alek o . M ies zk an ie zn ajd o wało s ię n a trzecim p iętrze n ad s k lep em z mas k ami. W b u d y n k u n ie b y ło win d y . Gd y d o tarł n a miejs ce, z tru d em łap ał o d d ech . Zap u k ał p ięć razy , n im Des w k o ń cu o two rzy ł. — To ty ? — p o wied ział ty lk o . — Żó łw! — wy k rztu s ił Tach io n . W u s tach miał całk iem s u ch o . — Ud ało mu s ię czeg o ś d o wied zieć? — Nie — o d p arł Des mo n d . Trąb a mu zad rg ała. — Ciąg le ta s ama ś p iewk a. Teraz ju ż s ię n a n im p o zn ali i wied zą, że ich n ie u p u ś ci. Przejrzeli jeg o b lef. Nic ju ż n ie mo że zro b ić, ch y b a żeb y fak ty czn ie k o g o ś zab ił. — Po wied z, k o g o mam s p y tać? — Ty ? Tach io n n ie mó g ł s p o jrzeć d żo k ero wi w o czy , więc ty lk o s k in ął g ło wą. — Ty lk o co ś n arzu cę — o d p arł Des mo n d . Wy n u rzy ł s ię z mies zk an ia, o p atu lo n y w ciep ły p łas zcz. W ręk u trzy mał fu trzan ą czap k ę i p o d n is zczo n y , b eżo wy p ro ch o wiec. — Sch o waj wło s y p o d czap k ę — p o lecił Tach io n o wi — i zo s taw tu ten id io ty czn y p łas zcz. Nie ch cemy , żeb y cię ro zp o zn ali. Przy wy jś ciu Des ws zed ł d o s k lep u z mas k ami i zak u p ił n iezb ęd n e ak ces o ria. — Ku rczątk o ? — s p y tał Tach io n , g d y d żo k er p o d ał mu mas k ę. M iała jas k rawo żó łte p ierze, p o marań czo wy d zió b i o b wis ły , czerwo n y g rzeb y k . — Gd y ty lk o ją zo b aczy łem, o d razu p o my ś lałem o to b ie — o d p arł Des . — Zak ład aj. Du ży d źwig wjeżd żał właś n ie n a Ch ath am Sq u are, b y zd jąć rad io wo zy z d ach u „Cu d ak ó w”. Klu b b y ł o twarty . Bramk arzem b y ł b ezwło s y p o n ad d wu metro wy d żo k er
z wy s tający mi k łami. Ch wy cił Des a za ramię, g d y p ró b o wali p rzejś ć p o międ zy n eo n o wy mi u d ami s ześ cio p iers ias tej tan cerk i wijącej s ię n ad wejś ciem. — Dżo k ero m ws tęp wzb ro n io n y — o zn ajmił k ró tk o . — Sp ad aj s tąd , tręb aczu . Po prostu chwyć jego umysł i przejmij kontrolę — p o my ś lał Tach io n . Kied y ś , zan im u tracił Bly th e, zro b iłb y to in s ty n k to wn ie. Ale teraz s ię zawah ał, a p o tem b y ło ju ż za p ó źn o . Des s ięg n ął d o ty ln ej k ies zen i, wy jął p o rtfel i wy ciąg n ął z n ieg o p ięćd zies iątk ę. — Patrzy łeś , jak ś ciąg ają te rad io wo zy — p o wied ział. — Nie wid ziałeś , jak wch o d ziłem. — Się ro zu mie! — o d p arł b ramk arz. Ban k n o t zn ik n ął w s zp o n ias tej łap ie. — Ch o lern ie ciek awe te d źwig i. — Czas ami p ien iąd ze mają n ajp o tężn iejs zą mo c — s twierd ził Des , wch o d ząc d o o lb rzy miej, s łab o o ś wietlo n ej s ali. Nieliczn i o tej p o rze b y walcy zajad ali d armo wy lu n ch i p atrzy li n a s trip tizerk ę s p aceru jącą p o wy b ieg u o g ro d zo n y m d ru tem k o lczas ty m. By ła p o ro ś n ięta jed wab is ty m, s zary m wło s iem, n ie licząc p iers i, k tó re o g o lo n o d o n ag a. Des mo n s p rzes u n ął wzro k iem p o lo żach p rzy p rzeciwleg łej ś cian ie. Wziął Tach io n a za ramię i zap ro wad ził d o ciemn eg o k ąta, g d zie s ied ział mężczy zn a w mary n ars k iej k u rtce, p o p ijając z k u fla. — Od k ied y wp u s zczają tu d żo k eró w? — b u rk n ął n a ich wid o k . Twarz miał p o n u rą i d zio b atą. Tach io n ws zed ł w jeg o u my s ł. Kurwa co to ma być ten słoń jest z gabinetu a ten drugi nie wiem cholerni dżokerzy mają tupet. — Gd zie Ban n is ter trzy ma An iels k ą Bu zię? — Bu zia to ta zd zira z „Gab in etu ”, tak ? Nie zn am żad n eg o Ban n is tera. Sp ierd alaj, d żo k erze, n ie b ęd ę z to b ą g ad ać. W jeg o my ś lach Tach io n zo b aczy ł p ęk ające lu s tra, s reb rn e n o że, p o czu ł cio s M ala, zo b aczy ł, jak b ramk arz s ięg a p o b ro ń , a p o tem, jak mio ta s ię trafio n y p o cis k ami. Us ły s zał łag o d n y g ło s Ban n is tera k ażąceg o im zab ić Ru th , zo b aczy ł mag azy n n ad b rzeg iem rzek i, g d zie ją zawieźli, jas k rawe s iń ce n a ramio n ach , za k tó re ją trzy mali, p o czu ł s mak s trach u teg o czło wiek a, lęk u p rzed d żo k erami, p rzed Ban n is terem, p rzed nimi. Wy ciąg n ął ręk ę i złap ał Des mo n d a za ramię. Dżo k er o d wró cił s ię, b y o d ejś ć. — Hej, n ie ru s zać s ię! — Dzio b aty mężczy zn a mach n ął leg ity macją i wy s zed ł z lo ży . — Wy d ział d o s p raw Nark o ty k ó w — o zn ajmił. — A ty , p rzy jacielu , n ajwy raźn iej zaćp ałeś , s k o ro zad ajes z tak ie p y tan ia. — Des s tał n ieru ch o mo ,
p o zwalając s ię o b s zu k ać. — Sp ó jrzcie n a to — wy ced ził tajn iak , wy ciąg ając mu z k ies zen i to reb k ę b iałeg o p ro s zk u . — Ciek awe, co to ? J es teś ares zto wan y , cu d ak u . — To n ie mo je — p o wied ział s p o k o jn ie Des . — J as n e, jas n e — o d p arł mężczy zn a, a jeg o my ś li b ieg ły co raz s zy b ciej. Mały wypadek podczas aresztowania komu to przeszkadza? Dżokerzy będą wrzeszczeć ale kto ich posłucha tylko co mam zrobić z tym drugim? — zerk n ął n a Tach io n a. Rany jak ten kurak się trzęsie może on naprawdę ćpa to by było ekstra. Tach io n zd ał s o b ie s p rawę, że n ad s zed ł mo men t p rawd y . Nie b y ł p ewien , czy zd o ła to zro b ić p o n o wn ie. Wted y z M alu s zk iem zad ziałał in s ty n k to wn ie, ale teraz zd ąży ł s ię ro zb u d zić i b y ł w p ełn i ś wiad o my . Kied y ś b y ło to tak ie łatwe, tak łatwe jak k o rzy s tan ie z rąk . Ale teraz ręce mu s ię trzęs ły i b y ła n a n ich k rew, n a ręk ach i n a u my ś le… Po my ś lał o Bly th e, o ty m, jak jej u my s ł ro zp ad ł mu s ię w d ło n iach jak lu s tra w „Gab in ecie” i p rzez ch wilę n ic s ię n ie d ziało , aż w k o ń cu s trach ch wy cił g o za g ard ło , a w u s tach ro zs zed ł s ię zn ajo my s mak p o rażk i. Po tem d zio b aty mężczy zn a u ś miech n ął s ię g łu p k o wato , u s iad ł w lo ży , o p arł g ło wę n a s to le i zas n ął jak d zieck o . Des s p o jrzał n a n ieg o , zu p ełn ie zb ity z tro p u . — Two ja s p rawk a? Tach io n s k in ął g ło wą. — Ty d rży s z. Ws zy s tk o w p o rząd k u , d o k to rze? — Ch y b a tak — o d p arł Tak izjan in . Po licjan t zach rap ał g ło ś n o . — Ws zy s tk o w p o rząd k u , Des . Po raz p ierws zy o d lat. — Sp o jrzał d żo k ero wi w twarz, n ie zwracając u wag i n a jeg o k alek ą p o wierzch o wn o ś ć, p atrzy ł p ro s to n a u k ry teg o p o d n ią czło wiek a. — Wiem, g d zie ją trzy mają. — Ru s zy li d o wy jś cia. W k latce n a s cen ie tań czy ł teraz p iers ias ty , b ro d aty h ermafro d y ta. — M u s imy d ziałać s zy b k o . — W g o d zin ę mo g ę zo rg an izo wać d wu d zies tu lu d zi. — Nie — zap ro tes to wał Tach io n . — To miejs ce leży p o za Dżo k ero wem. Des zatrzy mał s ię z ręk ą n a k lamce. — Ro zu miem. A p o za tą d zieln icą d żo k erzy i lu d zie w mas k ach b ard zo p rzy ciąg ają u wag ę, p rawd a? — Tak właś n ie — zg o d ził s ię Tach io n . Nie ws p o mn iał o d ru g iej rzeczy , k tó ra g o n iep o k o iła. J eś li d żo k erzy wy s tąp ilib y p rzeciw p o licji, s p o tk ałb y ich k rwawy o d wet, n awet jeś li p o s zło b y o tak ie s zu mo win y jak Ban n is ter i jeg o k lik a. Zamierzał wziąć n a s ieb ie to ry zy k o , b o n ie miał n ic d o s tracen ia, ale n ie mó g ł n arażać in n y ch . —
M o żes z s k o n tak to wać s ię z Żó łwiem? — M o g ę cię d o n ieg o zab rać. Ty lk o k ied y ? — Teraz — o d p arł Tach io n . Za g o d zin ę czy d wie ś p iący p o licjan t p ewn ie s ię o b u d zi, a wted y p ó jd zie p ro s to d o Ban n is tera. I co mu p o wie? Że Des i facet w k u rzej mas ce zad awali n iewy g o d n e p y tan ia i ju ż miał ich ares zto wać, ale n ag le zro b ił s ię s tras zn ie s en n y ? Od waży s ię d o teg o p rzy zn ać? A jeś li tak , to jak zareag u je Ban n is ter? Przen ies ie Bu zię g d zie in d ziej? Zab ije? Nie mo g li ry zy k o wać. Gd y wy s zli z ciemn eg o wn ętrza, d źwig właś n ie o p u s zczał n a ch o d n ik d ru g i rad io wó z. Dął zimn y wiatr, a Tach io n o d k ry ł, że p o d k u rzą mas k ą twarz ma całk iem s p o co n ą.
To m Tu d b u ry o b u d ził s ię, s ły s ząc s tłu mio n y ło s k o t. Kto ś p u k ał w s k o ru p ę. Od rzu cił wy s trzęp io n y k o c i u d erzy ł s ię w g ło wę, p ró b u jąc ws tać. — Ch o lera jas n a! — zak lął, macając p o ciemk u , aż w k o ń cu n atrafił n a włączn ik ś wiatła. Walen ie n ie u s tawało , u d erzen ia n io s ły s ię g łu ch y m ech em, b u mmm, b u mmm, b u mmm. To m p o czu ł u k łu cie p an ik i. Policja — p o my ś lał — w końcu mnie znaleźli. A teraz mnie wywleką, aresztują i postawią zarzuty. Gło wa g o b o lała, w s k o ru p ie b y ło zimn o i d u s zn o . Włączy ł o g rzewan ie, wen ty lato ry i k amery . Ek ran y o ży ły . Na zewn ątrz b y ł jas n y , g ru d n io wy d zień . W p ro mien iach s ło ń ca wy raźn ie wid ać b y ło k ażd ą b ru d n ą ceg łę. J o ey wró cił p o ciąg iem d o Bay o n n e, ale To m zo s tał. Zaczy n ało im b rak o wać czas u . Des zn alazł mu b ezp ieczn ą k ry jó wk ę, zamk n ięte p o d wó rk o w g łęb i Dżo k ero wa, ze ws zy s tk ich s tro n o to czo n e zru jn o wan y mi k amien icami; b ru k b y ł p rzes iąk n ięty zap ach em ś ciek ó w, ale za to p o d wó rk a n ie b y ło wid ać o d s tro n y u licy . Gd y wy ląd o wał, tu ż p rzed ś witem, w k ilk u ciemn y ch o k n ach zap ło n ęły n a ch wilę ś wiatła, a zza ro let o s tro żn ie zerk n ęły twarze: zmęczo n e, czu jn e, n ie d o k o ń ca lu d zk ie. M ig n ęły i zn ik n ęły , g d y ty lk o u zn ały , że to , co zn alazło s ię n a p o d wó rk u , n ie p o win n o ich o b ch o d zić. Ziewając, To m u s iad ł n a fo telu i zaczął u s tawiać k amery , aż w k o ń cu n amierzy ł źró d ło h ałas u . Des s tał p rzy o twarty ch d rzwiach d o p iwn icy , z ręk ami zało żo n y mi n a p iers iach , p o d czas g d y d o k to r Tach io n walił w s k o ru p ę k ijem o d mio tły . Zas k o czo n y , włączy ł mik ro fo n . — TO TY?
Tach io n d rg n ął. — Pro s zę… To m p rzek ręcił g ałk ę. — Wy b acz. Zas k o czy łeś mn ie. Nie s ąd ziłem, że jes zcze cię zo b aczę. Po wczo rajs zy m… Nie zro b iłem ci k rzy wd y , p rawd a? Nie ch ciałem, zamierzałem ty lk o … — Ro zu miem — p rzerwał Tach io n . — Ale n ie ma teraz czas u n a p rzep ro s in y . Des zaczął u ciek ać w g ó rę. Niech s zlag trafi tę s y n ch ro n izację p io n o wą. — Wiemy , g d zie ją trzy mają — o zn ajmił d żo k er, g d y jeg o o b raz p rzes k o czy ł w g ó rę. — To zn aczy , o ile d o k to r Tach io n rzeczy wiś cie u mie czy tać w my ś lach . — Gd zie? — s p y tał To m. Des wciąż p rzes k ak iwał. — W mag azy n ie n ad Hu d s o n em — o d p arł Tach io n . — Nieo p o d al p irs u . Nie mo g ę p o d ać ad res u , ale wid ziałem to miejs ce w jeg o my ś lach . Na p ewn o je ro zp o zn am. — Świetn ie! — wy k rzy k n ął To m. Przes tał k ręcić g ałk ą i p o p ro s tu waln ął w ek ran . Ob raz zn ieru ch o miał. — A zatem mamy ich . Lecimy ! — Wy raz twarzy Tach io n a tro ch ę g o zas k o czy ł. — Id zies z z n ami, p rawd a? Tach io n p rzełk n ął ś lin ę. — Tak — o d p arł p o s p ies zn ie, p o czy m wło ży ł mas k ę. To m p o czu ł u lg ę. Przez ch wilę o b awiał s ię, że b ęd zie mu s iał to zro b ić s am. — Ws k ak u j — p o wied ział ty lk o . Z wes tch n ien iem rezy g n acji k o s mita ws p iął s ię n a wierzch o łek s k o ru p y . Bu ty ś lizg ały mu s ię p o p an cerzu . To m mo cn o ch wy cił p o d ło k ietn ik i i wy b ił s ię w g ó rę. Sk o ru p a p o s zy b o wała n iczy m b ań k a my d lan a. To m b y ł p ijan y rad o ś cią. Po my ś lał, że d o teg o właś n ie zo s tał s two rzo n y . Tak mu s iał s ię czu ć Śmig . J o ey zain s talo wał w s k o ru p ie mo n s tru aln y k lak s o n . To m n acis n ął g o z całej s iły , g d y lecieli p o n ad d ach ami d o mó w, s p ło s zy ł s tad o g o łęb i i k ilk u lu mp ó w, wy g ry wając ch arak tery s ty czn y ry tm. Oto gnam na ratunek waaaam! — M o że p o win n iś my d ziałać b ard ziej s u b teln ie — zau waży ł d y p lo maty czn ie Tach io n . To m wy b u ch n ął ś miech em. — No , n ie wierzę. Wio zę n a p o k ład zie faceta z k o s mo s u u b ran eg o jak Pin k y Lee, i to o n mn ie p o u cza, jak b y ć s u b teln y m. — Zn ó w s ię zaś miał, wy latu jąc w g ó rę, p o n ad u lice Dżo k ero wa.
Os tatn i o d cin ek p rzeb y li, k lu cząc p rzez lab iry n t zau łk ó w n a n ab rzeżu . Os tatn ia u liczk a o k azała s ię ś lep a; k o ń czy ła s ię ceg lan y m mu rem u p s trzo n y m n azwami g an g ó w i in icjałami k o ch an k ó w. Żó łw p rzeleciał p o n ad tą p rzes zk o d ą i zn aleźli s ię w d o k u załad u n k o wy m n a ty łach mag azy n u . Na s k raju s ied ział mężczy zn a w s k ó rzan ej k u rtce. Wid ząc n ad latu jący p o jazd , s k o czy ł n a n o g i. Sk o k o k azał s ię zn aczn ie wy żs zy , n iż p rzewid y wał… o jak ieś trzy metry . Otwo rzy ł u s ta, ale n im zd ąży ł k rzy k n ąć, Tach io n ju ż g o ch wy cił. Strażn ik zas n ął w p o wietrzu . Żó łw p o ło ży ł g o n a d ach u p o b lis k ieg o d o mu . W p o b liżu b y ły cztery wielk ie h ale załad u n k o we, ws zy s tk ie zamk n ięte n a k łó d k i i łań cu ch y . Na d rzwiach z b lach y falis tej wid ać b y ło s mu g i rd zy . Nap is n a wąs k ich d rzwiach z b o k u g ło s ił NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY. Tach io n zes k o czy ł, ląd u jąc lek k o n a p alcach . Nerwy wib ro wały mu jak d ru ty p o d n ap ięciem. — Uto ru ję p rzejś cie — p o wied ział. — Daj mi min u tę, a p o tem id ź za mn ą. — M as z min u tę — o d p o wied ziały g ło ś n ik i. Tach io n zd jął b u ty i u ch y lił d rzwi, o s tro żn ie, ty lk o o wło s , p o czy m wś lizg n ął s ię d o ś ro d k a, w p u rp u ro wy ch s k arp etk ach , p rzy wo łu jąc n a p o mo c całą zwin n o ś ć i g rację, k tó rej k ied y ś u czy li g o n a Tak is . W ś ro d k u s tały b ele p o cięteg o p ap ieru cias n o o win ięte d ru tem, wy s o k ie n a s ześ ć, d ziewięć metró w. Dro g ę b lo k o wał wielk i, żó łty wó zek wid ło wy . Tach io n p ad ł p łas k o i p rzeczo łg ał s ię d o łem, p o czy m wy jrzał zza g ru b ej o p o n y . Naliczy ł p ięciu . Dwó ch g rało w k arty , s ied ząc n a ro zk ład an y ch k rzes łach . Gro tes k o wo o ty ły mężczy zn a majs tro wał p rzy o lb rzy miej n is zczarce p rzy p rzeciwleg łej ś cian ie. Po zo s tali d waj s tali p rzy d łu g im s to le, g d zie u s tawio n o s ch lu d n e rząd k i to reb ek wy p ełn io n y ch b iały m p ro s zk iem. Wy s o k i mężczy zn a we flan elo wej k o s zu li o d ważał co ś n a wad ze ap tek ars k iej. Pracę n ad zo ro wał s zczu p ły , ły s iejący mężczy zn a w d ro g im p łas zczu p rzeciwd es zczo wy m. W ręk u trzy mał p ap iero s a, g ło s miał łag o d n y i d elik atn y , ale Tach io n n ie s ły s zał, co mó wi. Nig d zie n ie b y ło wid ać An iels k iej Bu zi. Zan u rk o wał w ry n s zto k u wy p ełn iający m u my s ł Ban n is tera i wted y ją zo b aczy ł. Po międ zy n is zczark ą a b elo wn icą. Nie wid ział jej s p o d wó zk a, b o zas łan iały ją mas zy n y , ale n a p ewn o tam b y ła. Leżała n a b ru d n y m materacu rzu co n y m n a cemen to wą p o d ło g ę. Ko s tk i miała s p u ch n ięte i zak rwawio n e w miejs cu , g d zie o b tarły ją k ajd an k i.
— … p ięćd zies iąt o s iem h ip o p o tamó w, p ięćd zies iąt d ziewięć h ip o p o tamó w, s ześ ćd zies iąt h ip o p o tamó w — liczy ł To m. Hale załad u n k o we b y ły d o s tateczn ie d u że. Nacis n ął i k łó d k a ro zp ad ła s ię n a p łaty rd zy i k awałk i metalu . Łań cu ch y u p ad ły z b rzęk iem, a d rzwi p o jech ały w g ó rę, aż jęk n ęły zard zewiałe s zy n y . To m włączy ł ws zy s tk ie reflek to ry i p o s łał s k o ru p ę n ap rzó d . Wewn ątrz d ro g ę zag ro d ziły mu s terty p ap ieru . Nie mó g ł ich o min ąć. Po p ch n ął je mo cn o , ale g d y zaczęły s ię walić, zro zu miał, że mo że p rzelecieć n ad n imi. Wzb ił s ię d o s u fitu .
— Co jes t, k u rwa? — wy k rzy k n ął jed en z g raczy , g d y ro zleg ł s ię zg rzy t o twieran y ch d rzwi. W mg n ien iu o k a ws zy s cy rzu cili s ię b ieg iem. Ob aj g racze zerwali s ię z miejs c, jed en wy ciąg n ął p is to let. M ężczy zn a we flan eli s p o jrzał n a n ich zn ad wag i. Gru b as o d wró cił s ię o d n is zczark i i co ś k rzy k n ął, ale n ie b y ło g o s ły ch ać. Po d p rzeciwleg łą ś cian ą ru n ęły b ele p ap ieru , wp ad ając n a s ąs ied n ie s to s y , wy zwalając reak cję łań cu ch o wą, k tó ra ro zp rzes trzen iła s ię p o cały m mag azy n ie. Ban n is ter b ez wah an ia rzu cił s ię w s tro n ę An iels k iej Bu zi. Tach io n ch wy cił jeg o u my s ł i zatrzy mał g o w p ó ł k ro k u z n a wp ó ł d o b y ty m rewo lwerem. Po tem k ilk an aś cie b ali p ap ieru ru n ęło n a ty ł wó zk a. Po jazd p rzes u n ął s ię w miejs cu , miażd żąc d ło ń Tach io n a p o d wielk ą, g ru b ą o p o n ą. Ko s mita wrzas n ął z b ó lu i p u ś cił Ban n is tera.
W d o le s trzelało d o n ieg o d wó ch lu d zi. Pierws zy s trzał tak g o zas k o czy ł, że s k o ru p a o p ad ła o cztery s to p y , zan im zn ó w ją o p an o wał. A p o tem o d k ry ł, że n ab o je n ies zk o d liwie o d b ijają s ię o d p an cerza, ry k o s zetu jąc p o cały m mag azy n ie. To m aż s ię u ś miech n ął. — J ESTEM ŻÓŁW, WIELKI I POTĘŻNY — o zn ajmił, p o d k ręcając g ło ś n o ś ć n a p ełn y reg u lato r i p atrząc n a walące s ię s to s y p ap ieru . — SŁUCHAJ CIE, DUPKI, WPADLIŚCIE PO USZY W GÓWNO! PODDAJ CIE SIĘ NATYCHM IAST!
Najb liżs zy z d u p k ó w n ie zamierzał s ię p o d d ać. Zn ó w wy p alił i jed en z ek ran ó w To ma zg as ł. — O KURWA! — k rzy k n ął To m, zap o min ając wy łączy ć mik ro fo n . Ch wy cił faceta za ręk ę i wy rwał mu b ro ń . Sąd ząc p o k rzy k ach b ó lu , p rawd o p o d o b n ie wy rwał mu k o ń czy n ę ze s tawu . Będ zie mu s iał n a to u ważać. Dru g i rzu cił s ię b ieg iem, p rzes k ak u jąc p rzed zwalo n e b ele. To m złap ał g o w lo cie, p o d n ió s ł p o d s u fit i p o wies ił n a k ro k wi. Zerk ał z ek ran u n a ek ran , ale jed en n ie d ziałał, a w s ąs ied n im, n iech to ch o lera, zn ó w n awaliła s y n ch ro n izacja p io n o wa, więc n ie wid ział n ic z tamtej s tro n y . Nie miał czas u teg o n ap rawiać. Na g łó wn y m ek ran ie zo b aczy ł, jak jak iś facet we flan eli ład u je wo reczk i d o walizk i. Kątem o k a d o s trzeg ł też g ru b as a ws p in ająceg o s ię n a wó zek wid ło wy …
Z ręk ą u więzio n ą p o d k o łem wó zk a Tach io n mio tał s ię z b ó lu , p ró b u jąc n ie k rzy czeć. Ban n is ter… M u s iał g o p o ws trzy mać, zan im tamten d o trze d o s wo jej o fiary . Zacis n ął zęb y , p ró b u jąc p o k o n ać b ó l, zeb rać g o w jed n y m miejs cu i o d ep ch n ąć jak p iłk ę, tak jak g o u czo n o , ale to b y ło tru d n e, a o n o d wy k ł o d d y s cy p lin y . Czu ł, że ma zmiażd żo n e k o ś ci. Łzy n ap ły n ęły mu d o o czu . Us ły s zał ry k s iln ik a i n ag le wó zek ru s zy ł n ap rzó d , p rzeto czy ł s ię p o jeg o ręce, zmierzając w s tro n ę jeg o g ło wy . Bieżn ik mas y wn ej o p o n y b y ł jak czarn a ś cian a ś mierci, p ęd ził wp ro s t n a n ieg o … i min ął jeg o g ło wę o cen ty metr, wzb ijając s ię w p o wietrze.
Wó zek p rzeleciał p rzez cały mag azy n i wb ił s ię w ś cian ę z d ro b n ą p o mo cą Wielk ieg o i Po tężn eg o Żó łwia. Gru b as zes k o czy ł z n ieg o i wy ląd o wał n a s tercie k s iążek b ez o k ład ek . Do p iero wted y To m zau waży ł Tach io n a leżąceg o n a p o d ło d ze w ty m s amy m miejs cu , g d zie jes zcze p rzed ch wilą zn ajd o wał s ię wó zek . Ręk a d o k to ra zg in ała s ię p o d d ziwn y m k ątem, a k u rza mas k a b y ła b ru d n a i zn is zczo n a. Z tru d em d źwig n ął s ię n a n o g i, k rzy cząc co ś n iezro zu miałeg o , a p o tem rzu cił s ię b ieg iem. Do k ąd mu b y ło tak s p ies zn o ? To m zmars zczy ł b rwi i waln ął n a o d lew s zwan k u jący ek ran . Ob raz n ag le p rzes tał s ię p rzes u wać, p rzez ch wilę ws zy s tk o wo k ó ł wid ać b y ło jas n o i wy raźn ie. M ężczy zn a w p rzeciwd es zczo wy m p łas zczu p o ch y lo n y n ad k o b ietą leżącą n a materacu . By ła
n ap rawd ę ład n a i d ziwn ie s ię u ś miech ała, s mu tn o , ale jak b y z ak cep tacją, g d y b an d y ta p rzy ło ży ł jej rewo lwer d o g ło wy .
Tach io n o b ieg ł n is zczark ę. Czu ł, że k o s tk i ma jak z g u my , cały ś wiat s tał s ię czerwo n ą p lamą, p o łaman e k o ś ci s zczęk ały o s ieb ie p rzy k ażd y m k ro k u . W k o ń cu ich zo b aczy ł. Ban n is ter lek k o d o ty k ał jej lu fą rewo lweru . Sk ó ra n a czo le ju ż p o ciemn iała w miejs cu , g d zie za ch wilę miał wy ląd o wać p o cis k . Przez łzy , w o s tatn im p o ry wie ro zp aczy , Tach io n rzu cił s ię n ap rzó d , o d n alazł u my s ł Ban n is tera i ch wy cił. W tej s amej ch wili, g d y mężczy zn a p o ciąg n ął za s p u s t, Tach io n o d ru ch o wo s k rzy wił s ię, czu jąc b ó l ręk i p rzy o d rzu cie. Us ły s zał wy b u ch z d wó ch miejs c n araz. — Nieeeeeeeeee! — wrzas n ął. Zamk n ął o czy i p ad ł n a k o lan a. Kazał Ban n is tero wi o d rzu cić b ro ń , jak b y to miało co k o lwiek zmien ić. Przy b y ł za p ó źn o , zn ó w za p ó źn o , zn o wu zawió d ł. An iels k a Bu zia, Bly th e, jeg o s io s tra, ws zy s tk ie k o b iety , k tó re k o ch ał, o d es zły . Zg iął s ię wp ó ł i u p ad ł n a p o d ło g ę, a u my s ł wy p ełn iły mu o b razy p ęk n ięty ch lu s ter i b aletu wes eln eg o tań czo n eg o we k rwi i b ó lu . To b y ła jeg o o s tatn ia my ś l, n im o g arn ął g o mro k .
Ob u d ził s ię, czu jąc o s try zap ach s zp itala i s zo rs tk i d o ty k p o d u s zk i, s zty wn ej o d k ro ch malu . Otwo rzy ł o czy . — Des … — wy k rztu s ił s łab o . Pró b o wał u s iąś ć, ale co ś g o trzy mało . Cały ś wiat b y ł ro zmazan y i n iewy raźn y . — J es teś n a wy ciąg u , d o k to rze — wy jaś n ił Des . — Złamałeś p rzed ramię w d wó ch miejs cach , a z d ło n ią jes t jes zcze g o rzej. — Tak mi p rzy k ro . — Tach io n ch ciał s ię ro zp łak ać, ale ju ż b rak o wało mu łez. — Tak mi p rzy k ro … Pró b o waliś my , ja… Tak mi p rzy k ro … . — Tak i… — p o wied ział łag o d n y , g ard ło wy g ło s . A p o tem ją zo b aczy ł, s tała n ad n im u b ran a w s zp italn y fartu ch . Czarn e wło s y o p ad ały n a p o liczk i u ś miech n iętej twarzy ; u czes ała je tak , b y zas ło n ić czo ło , g d zie p o d g rzy wk ą ro zlewała s ię o h y d n a p u rp u ro wo -zielo n a p lama. Sk ó ra wo k ó ł o czu b y ła zaczerwien io n a. Przez ch wilę my ś lał, że n ie ży je, p o s trad ał ro zu m alb o ś n i. — Ws zy s tk o w p o rząd k u , Tak i. Tu jes tem. Nic mi n ie jes t.
Sp o jrzał n a n ią martwy m wzro k iem. — Przecież ty n ie ży jes z. Sp ó źn iłem s ię. Sły s załem s trzał. J u ż g o trzy małem, ale b y ło za p ó źn o . Czu łem o d rzu t b ro n i. — A p o czu łeś , jak d rg n ęła? — Drg n ęła? — O k ilk a cen ty metró w, n ie więcej. W tej s amej ch wili, g d y s trzelił. Pro ch mn ie p o p arzy ł, ale p o cis k wb ił s ię w materac, o s to p ę o d mo jej g ło wy . — Żó łw — wy k rztu s ił Tach io n . Sk in ęła g ło wą. — Od trącił rewo lwer w tej s amej ch wili, g d y Ban n is ter n acis n ął s p u s t. A ty k azałeś mu o d rzu cić b ro ń , zan im ten s u k in s y n zd o łał wy mierzy ć n as tęp n y s trzał. — Sch wy taliś cie ty ch d ran i — d o d ał Des . — W cały m ty m zamies zan iu k ilk u zd o łało u ciec, ale Żó łw d o s tarczy ł p o licji trzech , w ty m Ban n is tera i walizk ę zawierającą d wad zieś cia fu n tó w czy s tej h ero in y . A d o teg o o k azało s ię, że mag azy n n ależał d o mafii. — M afii? — Zo rg an izo wan ej g ru p y p rzes tęp czej, d o k to rze. — J ed en z lu d zi s ch wy tan y ch p o d czas ak cji ju ż zg o d ził s ię zezn awać — d o d ała Bu zia. — Op o wie o ws zy s tk im: łap ó wk ach , n ark o ty k ach i o mo rd ers twach w „Gab in ecie”. — M o że n awet p rzy ś lą n am d o Dżo k ero wa jak ąś s en s o wn ą p o licję — ro zmarzy ł s ię Des . Tach io n p o czu ł, że zalewa g o u czu cie p o tężn iejs ze o d u lg i. Ch ciał im p o d zięk o wać, ch ciał s ię ro zp łak ać, ale n ie mó g ł wy d o b y ć z s ieb ie an i łez, an i s łó w. By ł s łab y ze s zczęś cia. — A zatem n ie zawio d łem cię — wy mamro tał ty lk o . — Nie — o d p arła An ielica. — Des , mó g łb y ś zaczek ać n a zewn ątrz? Gd y zo s tali s ami, u s iad ła n a b rzeg u łó żk a. — Ch ciałam ci co ś p o k azać. Po win n am b y ła to zro b ić ju ż d awn o . — Po d s u n ęła Tach io n o wi zło ty med alio n ik . — Otwó rz g o . Tru d n o b y ło to zro b ić jed n ą ręk ą, ale jak o ś mu s ię u d ało . W ś ro d k u zn ajd o wało s ię zd jęcie s tars zej k o b iety leżącej w łó żk u . Ko ń czy n y miała ch u d e jak s zk ielet i zas u s zo n e n iczy m p aty k i o b leczo n e n ak rap ian ą s k ó rą, a twarz g ro tes k o wo zd efo rmo wan ą.
— Co jej s ię s tało ? — s p y tał, ch o ć b ał s ię o d p o wied zi. Ko lejn a d żo k erk a, k o lejn a o fiara jeg o p o rażk i. An iels k a Bu zia s p o jrzała n a s tarą, k alek ą k o b ietę, wes tch n ęła i z trzas k iem zamk n ęła med alio n . — Gd y miała cztery lata, b awiła s ię p rzed d o mem we wło s k iej d zieln icy i s p o tk ał ją trag iczn y wy p ad ek . Po d ep tał ją k o ń , a jad ący za n im wó z zmiażd ży ł jej k ręg o s łu p . To b y ło , h mm, w 1 8 8 6 ro k u . Dziewczy n k a zo s tała całk o wicie s p araliżo wan a, ale p rzeży ła… jeś li mo żn a to n azwać ży ciem. Ko lejn e s ześ ćd zies iąt lat s p ęd ziła w łó żk u , g d zie ją k armio n o , my to i czy tan o jej d o s n u . Nie miała żad n eg o to warzy s twa, n ie licząc zak o n n ic. Czas em ch ciała p o p ro s tu u mrzeć. Częs to marzy ła, że jes t p ięk n a, p o żąd an a i k o ch an a, że mo że tań czy ć i czu ć d o ty k ró żn y ch rzeczy . Och , jak b ard zo ch ciała co ś p o czu ć. — Uś miech n ęła s ię. — Po win n a ci ju ż d awn o p o d zięk o wać, wies z, Tak i? Bard zo tru d n o mi p o k azy wać to zd jęcie. Ale jes tem ci wd zięczn a, a teraz mam u cieb ie p o d wó jn y d łu g . Nig d y n ie b ęd zies z mu s iał p łacić za d rin k a w „Gab in ecie”. Zag ap ił s ię n a n ią. — Nie ch cę — wy k rztu s ił. — J u ż n ie. Ko n iec z p iciem. I wied ział, że mó wi s zczerze: jeś li o n a b y ła w s tan ie ży ć ze s wo im b ó lem, to jak im p rawem o n marn o wał s wo je ży cie i zd o ln o ś ci? — Bu zio , p o s łu ch aj — d o d ał imp u ls y wn ie. — M o g ę ci wy p ro d u k o wać co ś lep s zeg o n iż h ero in a. Kied y ś b y łem… J es tem b io ch emik iem, n a Tak is mamy ró żn e farmaceu ty k i, p o trafię je zs y n tety zo wać. Prep araty p rzeciwb ó lo we, b lo k u jące recep to ry b ó lo we. J eś li p o zwo lis z mi p rzep ro wad zić k ilk a tes tó w, mo że zd o łam d o p as o wać co ś d o two jeg o metab o lizmu . Oczy wiś cie, b ęd ę p o trzeb o wał lab o rato riu m. Wy p o s ażen ie b ęd zie k o s zto wn e, ale s am lek d a s ię wy p ro d u k o wać za d ro b n iak i. — M am p ien iąd ze — o d p arła k o b ieta. — Sp rzed aję „Gab in et” Des o wi. Ale to , o czy m mó wis z, jes t n ieleg aln e. — Do d iab ła z g łu p im p rawem! — u n ió s ł s ię Tach io n . — J eś li ty n ic n ie p o wies z, to ja też n ie p o wiem. Sło wa zaczęły wy lewać s ię z n ieg o s tru mien iem: p lan y , marzen ia, n ad zieje, ws zy s tk ie te rzeczy , k tó re u tracił lu b u to p ił w k o n iak u i p aliwie d o k u ch en ek , a An iels k a Bu zia p atrzy ła n a n ieg o z u ś miech em, zas k o czo n a. Gd y d ziałan ie lek ó w u s tało i ramię zaczęło mu ćmić b ó lem, Tach io n p rzy p o mn iał s o b ie s tare tech n ik i i o d es łał b ó l w n ico ś ć. M iał wrażen ie, że wraz z n imi zn ik n ęła ro zp acz i tro ch ę
p o czu cia win y . Teraz zn ó w b y ł s o b ą.
Nag łó wek g ło s ił: ŻÓŁW I TACHION LIKWIDUJ Ą HEROINOWY GANG. To m właś n ie wk lejał wy cin ek d o alb u mu , g d y J o ey wró cił, n io s ąc p iwo . — Zap o mn ieli d o d ać „Wielk i i Po tężn y ” — zau waży ł J o ey , s tawiając b u telk ę p rzy ło k ciu p rzy jaciela. — Przy n ajmn iej wy mien ili mn ie n a p ierws zy m miejs cu — o d p arł To m. Serwetk ą o tarł k lej z p alcó w i o d s u n ął alb u m. Po d s p o d em leżało k ilk a s ch ematy czn y ch ry s u n k ó w p rzed s tawiający ch s k o ru p y . — A teraz zas tan ó wmy s ię — d o d ał. — Gd zie, d o ciężk iej ch o lery , zmieś cimy g ramo fo n ?
Interludium 2
za: Klinika w Dżokerowie: planowane otwarcie w Dzień Dzikiej Karty „New Yo rk Times ”, 1 wrześ n ia 1 9 6 6 r.
Do k to r Tach io n , n au k o wiec z p lan ety Tak is , o g ło s ił wczo raj p lan o wan e o twarcie p ry watn eg o s zp itala b ad awczeg o s p ecjalizu jąceg o s ię w leczen iu o fiar wiru s a d zik iej k arty . Do k to r Tach io n , k tó ry s weg o czas u p o mag ał w p racach n ad u zy s k an iem wiru s a, zo s tan ie s zefem n o wo o twartej p lacó wk i, k tó ra zn ajd zie s ię n a Ulicy Po łu d n io wej n ad rzek ą Eas t Riv er. Placó wk a b ęd zie d ziałać p o d n azwą „Klin ik a Pamięci Bly th e v an Ren s s aeler”. Bly th e Stan h o p e v an Ren s s aeler, czło n k in i g ru p y Eg zo ty czn i Demo k raci w latach 1 9 4 7 -1 9 5 0 , zn an a jak o „Lo k ata”, zmarła w 1 9 5 3 ro k u w San ato riu m Wittier. Klin ik a v an Ren s s aeler o two rzy d rzwi d la p acjen tó w 1 5 wrześ n ia, w d wu d zies tą ro czn icę wy b u ch u ep id emii wiru s a d zik iej k arty . Szp ital b ęd zie o fero wał zaró wn o p o mo c d o raźn ą, jak i o p iek ę p s y ch o lo g iczn ą. „Zamierzamy s łu ży ć p o mo cą zaró wn o o k o liczn y m mies zk ań co m, jak i całemu mias tu — p o wied ział d o k to r Tach io n p o d czas p o p o łu d n io wej k o n feren cji n a s ch o d ach d o M au zo leu m Śmig a — ale p rio ry teto wą s p rawą b ęd zie ro ztaczan ie o p iek i n ad ty mi, k tó ry m zb y t d łu g o jej o d mawian o . M am tu n a my ś li d żo k eró w, k tó ry ch wy jątk o we i częs to ro zp aczliwe p o trzeb y tak d łu g o ig n o ro wan o w p u b liczn y ch s zp italach . Dzik ą k artę zag ran o d wad zieś cia lat temu . To s k an d al i h ań b a, że d o tej p o ry u trzy mu je s ię tak n is k i s tan wied zy n a temat teg o wiru s a”. Do k to r Tach io n d o d ał, że ch ciałb y u czy n ić Klin ik ę v an Ren s s aeler g łó wn y m cen tru m b ad ań n ad d zik ą k artą i p io n ierem w d zied zin ie o p raco wan ia an tid o tu m n a d zik ą k artę, zwan eg o „wiru s em atu tu ”. Klin ik a zn ajd zie s ię w h is to ry czn y m b u d y n k u n a b rzeg u rzek i, o ry g in aln ie wy b u d o wan y m w 1 8 7 4 ro k u . W latach 1 8 8 8 -1 9 1 3 mieś cił s ię tam h o tel zn an y jak o „Przy s tań mary n arza”. Od 1 9 1 3 d o 1 9 4 2 ro k u b y ł to Przy tu łek Serca J ezu s o weg o d la Up ad ły ch Dziewcząt, a n as tęp n ie u rząd zo n o tam tan i p en s jo n at. Do k to r Tach io n o g ło s ił, że zak u p b u d y n k u i remo n t wn ętrza zo s tan ie s fin an s o wan y za p o mo cą g ran tu o d b o s to ń s k iej Fu n d acji Stan h o p e, k tó rej
p rzewo d n iczący m jes t Geo rg e C. Stan h o p e, o jciec zmarłej p an i v an Ren s s aeler. „Gd y b y Bly th e d ziś ży ła, z całą p ewn o ś cią b y łab y s zczęś liwa, mo g ąc p raco wać u b o k u d o k to ra Tach io n a”, p o wied ział Stan h o p e. Prace w k lin ice z p o czątk u mają b y ć fin an s o wan e z o p łat p ry watn y ch d o tacji, ale d o k to r Tach io n u jawn ił, że n ied awn o p o wró cił z Was zy n g to n u , g d zie p ro wad ził n a ten temat ro zmo wy z wicep rezy d en tem Hu b ertem H. Hu mp h rey em. Zró d ła b lis k ie o to czen iu p rezy d en ta d o n o s zą, że jeg o ad min is tracja ro zważa częś cio we s fin an s o wan ie k lin ik i w Dżo k ero wie za p o ś red n ictwem p lacó wek Sen ack iej Ko mis ji d o s p raw As ó w i Zas o b ó w An alo g iczn y ch (SKAZA). Zg ro mad zo n y tłu m, liczący o k o ło p ięciu s et o s ó b , wś ró d k tó ry ch zn alazło s ię wiele o fiar d zik iej k arty , p o witał o ś wiad czen ie d o k to ra Tach io n a en tu zjas ty czn ą o wacją.
Długa, mroczna noc Fortunata
LEWIS SHINER Przez cały czas my ś lał ty lk o o jed n y m: o ty m, jak a b y ła p ięk n a, k ied y jes zcze ży ła. — M u s zę zap y tać, czy ro zp o zn aje p an zwło k i — p o wied ział p rzed s tawiciel k o ro n era. — To o n a — o d p arł Fo rtu n ato . — Nazwis k o ? — Erik a Nay lo r. Erik a, p rzez „k ”. — Ad res ? — Park Av en u e s zes n aś cie. M ężczy zn a zag wizd ał. — Wy s o k ie s fery . J ak aś ro d zin a? — Nie wiem. Po ch o d ziła z M in n eap o lis . — Tak , o n e ws zy s tk ie s ą s tamtąd . M o że p ro wad zą tam jak ąś ak ad emię d la d ziwek ? Fo rtu n ato s p o jrzał s p o n ad ro zs zarp an eg o g ard ła d ziewczy n y , żeb y k o ro n er zo b aczy ł jeg o wzro k . — Erik a n ie b y ła d ziwk ą. — J as n e — o d p arł lek ceważąco mężczy zn a, ale co fn ął s ię o k ro k i s p o jrzał d o s eg reg ato ra. — To wp is zę „mo d elk a”. Gejsza — p o my ś lał Fo rtu n ato . Erik a b y ła jeg o g ejs zą. By s tra, p ięk n a, z p o czu ciem h u mo ru , u miała g o to wać i ro b ić mas aże. By ła ś wietn y m, n ielicen cjo n o wan y m p s y ch o lo g iem, a d o teg o o k azała s ię twó rcza i zmy s ło wa w łó żk u . W ciąg u o s tatn ieg o ro k u trzy z jeg o d ziewcząt zn alezio n o p o cięte n a k awałk i.
Wy s zed ł n a u licę, wied ząc, że źle wy g ląd a. M iał metr d ziewięćd zies iąt wzro s tu ,
b y ł ch u d y jak b y ćp ał metaamfetamin ę, a g d y s ię g arb ił, k latk a p iers io wa zd awała s ię zn ik ać p o d k ręg o s łu p em. Len o ra czek ała n a n ieg o , o tu lo n a s ztu czn y m czarn y m fu trem, ch o ciaż w k o ń cu wy s zło s ło ń ce. Naty ch mias t ws ad ziła g o d o tak s ó wk i i p o d ała k iero wcy s wó j ad res n a Zach o d n iej d ziewiętn aś cie. Fo rtu n ato s p o g ląd ał p rzez o k n o n a d łu g o wło s e d ziewczęta w h afto wan y ch d żin s ach , n a p s y ch o d eliczn e p lak aty w witry n ach s k lep ó w i ry s u n k i wy k o n an e n a ch o d n ik ach k o lo ro wą k red ą. By ła p rawie Wielk an o c, d wa lata p o Lecie M iło ś ci, ale ś wiat zd awał mu s ię zimn y jak k afelk i n a p o d ło d ze w k o s tn icy . Len o ra u jęła jeg o d ło ń i ś cis n ęła. Fo rtu n ato o d ch y lił s ię n a o p arcie i zamk n ął o czy . By ła u n ich n o wa. J ed n a z jeg o d ziewcząt u rato wała ją z rąk b ro o k ly ń s k ieg o alfo n s a zwan eg o Willie M ło tek , a Fo rtu n ato zap łacił za jej „k o n trak t” p ięć ty s ięcy d o laró w. Ws zy s cy wied zieli, że g d y b y Willie o d mó wił, Fo rtu n ato zap łaciłb y te p ięć ty s ięcy , żeb y k to ś g o s p rzątn ął — ty le wy n o s iła ry n k o wa warto ś ć lu d zk ieg o ży cia. Willie p raco wał d la ro d zin y Gamb io n e, a Fo rtu n ato ju ż o d d awn a miał z n imi n a p ień k u . By ł czarn y — w k ażd y m razie p ó łczarn y — i n iezależn y , i s amo to zap ewn iało mu p o czes n e miejs ce w p aran o iczn y ch fan tazjach Do n Carla, k tó ry b ard ziej o d czarn o s k ó ry ch n ien awid ził ch y b a ty lk o d żo k eró w. Fo rtu n ato ch ętn ie p rzy p is ałb y mu te mo rd ers twa, g d y b y n ie jed n a rzecz: Do n Carlo za b ard zo p o żąd ał b izn es u Fo rtu n ata, b y atak o wać s ame d ziewczy n y . Len o ra p o ch o d ziła z jak iejś zap ad łej d ziu ry w g ó rach Wirg in ii, g d zie lu d zie wciąż mó wili Szek s p irem. Willie zatru d n iał ją p rzez mies iąc — zb y t k ró tk o , b y zas zk o d zić jej u ro d zie. M iała ciemn o ru d e wło s y s ięg ające d o p as a, n eo n o wo zielo n e o czy i małe, p rawie d elik atn e u s ta. Zaws ze u b ierała s ię n a czarn o i wierzy ła, że jes t czaro wn icą. Gd y Fo rtu n ato p rzes łu ch iwał ją w s p rawie p racy , b ard zo p o ru s zy ł g o jej en tu zjazm, całk o wite p o g rążen ie w s wej cieles n o ś ci, tak b ard zo k o n tras tu jące z jej ch ło d n y m, wy two rn y m wizeru n k iem. Przy jął ją n a s zk o len ie i teraz u czy ła s ię u n ieg o o d trzech ty g o d n i, ty lk o o d czas u d o czas u zaliczając jak iś n u merek . Przeb y cie d ro g i o d zd o ln ej n o wicju s zk i d o mło d ej g ejs zy miało zająć p rzy n ajmn iej d wa lata. Zap ro wad ziła g o d o mies zk an ia i zatrzy mała s ię z k lu czem w d rzwiach . — Eee… mam n ad zieję, że n ie b ęd zie to zb y t d ziwaczn e. Stał w k o ry tarzu , p o d czas g d y o n a ch o d ziła p o p o k o ju , zap alając ś wieczk i. Ok n a zas łan iały ciężk ie zas ło n y , n ig d zie n ie wid ział też żad n y ch u rząd zeń , n ie licząc
telefo n u — an i telewizo ra, an i zeg aró w, n ie b y ło n awet to s tera. Po ś ro d k u p o d ło g i wy malo wała wielk i p en tag ram wp is an y w o k rąg , wp ro s t n a d es k ach p o d ło g i. W g łęb i zmy s ło wy ch wo n i k ad zid ła i p iżma p rzeb ijał zap ach s iarczan ó w, jak w lab o rato riu m ch emiczn y m. Zamk n ął d rzwi i p o s zed ł za n ią d o s y p ialn i. Atmo s fera w mies zk an iu b y ła tak zmy s ło wa, że aż g ęs ta. Z tru d em b rn ął p o ciężk im d y wan ie k o lo ru win a, zmierzając w k ieru n k u łó żk a z b ald ach imem, zas ło n ięteg o czerwo n y mi p o rtierami. Zn ajd o wało s ię tak wy s o k o , że n ależało d o n ieg o wch o d zić p o s ch o d k ach . Len o ra p o d n io s ła z s zafk i jo in ta, zap aliła i p o d ała Fo rtu n ato wi. — Zaraz wró cę — o b iecała. M ężczy zn a zd jął u b ran ie i p o ło ży ł s ię z ręk ami za g ło wą, p o zwalając, b y jo in t zwis ał w k ącik u u s t. Zaciąg n ął s ię d y mem i ro zlu źn ił p alce u n ó g . Su fit miał k o lo r g łęb o k ieg o b łęk itu , fo s fo ry zu jącą, zielo n ą farb ą n an ies io n o n a n ieg o k ilk a s ch ematy czn y ch k o n s telacji. Po d ejrzewał, że to zn ak i zo d iak u . M ag ia i as tro lo g ia b y ły teraz b ard zo mo d n e — lu d zie n a imp rezach b o h emy b ez p rzerwy p y tali s ię n awzajem o zn ak i i ro zmawiali o k armie. J eg o zd an iem całe to n ad ejś cie Ery Wo d n ik a s tan o wiło ty lk o p o b o żn e ży czen ie. Nix o n wciąż zas iad ał w Biały m Do mu , amery k ań s k ie d zieciak i s trzelały d o lu d zi w Azji Po łu d n io wej, a o n co d zien n ie s ły s zał, jak k to ś wo ła za n im „czarn u ch ”. Ale miał k lien tó w, k tó rzy p o czu lib y s ię tu jak w raju . Ch y b a że ten p s y ch o p ata z n o żem wcześ n iej d o p ro wad ziłb y g o d o b an k ru ctwa. Len o ra u k lęk ła p rzy n im n a łó żk u , n ag a. — M as z p ięk n ą s k ó rę — p o wied ziała, p rzes u wając p alcem p o jeg o p iers i, aż wy s tąp iła mu g ęs ia s k ó rk a. — Nig d y wcześ n iej n ie wid ziałam tak ieg o k o lo ru . — Gd y n ie o d p o wied ział, d o d ała: — Sły s załam, że two ja matk a p o ch o d zi z J ap o n ii. — A o jciec b y ł alfo n s em w Harlemie. — Ciąg le n ie d aje ci to s p o k o ju ? — Ko ch ałem te d ziewczy n y . Was też. J es teś cie d la mn ie ważn iejs i n iż p ien iąd ze, czy ro d zin a, czy … ws zy s tk o in n e. — I? Nie p o d ejrzewał, że ma jes zcze co ś d o p o wied zen ia, p ó k i s ło wa n ie zaczęły s ię z n ieg o wy lewać. — Czu ję s ię tak b ard zo … tak ch o lern ie b ezrad n y . J ak iś p iep rzo n y p s y ch o l zab ija mo je d ziewczy n y , a ja n ie mo g ę n ic n a to p o rad zić.
— M o że tak . A mo że n ie. — Wp lo tła p alce w jeg o wło s y ło n o we. — Sek s to p o tęg a, Fo rtu n ato . Nie zap o min aj o ty m. Wzięła jeg o czło n k a d o u s t, s s ąc lek k o , jak b y to b y ł cu k ierek . Zes zty wn iał n aty ch mias t, a Fo rtu n ato p o czu ł, że p o t zb iera mu s ię n a czo le. Zg as ił jo in ta wilg o tn y mi p alcami i u p u ś cił g o n a p o d ło g ę. Sto p y ś lizg ały s ię n a atłas o wej p o ś cieli, czu ł zap ach p erfu m. Po my ś lał o Erice, k tó ra leżała teraz martwa, i n ag le p o czu ł, że p rag n ie rżn ąć Len o rę d łu g o i p o rząd n ie. — Nie — zap ro tes to wała, o d s u wając jeg o ręk ę. — Przy g arn ąłeś mn ie z u licy i n au czy łeś ws zy s tk ieg o , co wies z. A teraz mo ja k o lej. Po p ch n ęła g o n a materac, a p o tem p rzes u n ęła p o żeb rach d łu g imi p azn o k ciami, p o malo wan y mi czarn ą emalią. Zaczęła s ię p o ru s zać, d o ty k ając g o u s tami, p iers iami i wło s ami, aż w k o ń cu ciało mężczy zn y zro b iło s ię tak g o rące, jak b y też mo g ło lś n ić w ciemn o ś ciach . A wted y d o s iad ła g o o k rak iem. Gd y zn alazł s ię w n iej, p o czu ł p rzy p ły w eu fo rii jak n ark o man . Ry tmiczn ie u n o s ił b io d ra, a o n a wy ch o d ziła mu n a s p o tk an ie, ws p ierając s ię n a ręk ach . Wło s y o p ad ały jej n a ramio n a jak wo d o s p ad . — J es tem Śak ti — wy s zep tała. — J es tem b o g in ią. J es tem mo cą. — M ó wiąc to , u ś miech n ęła s ię triu mfaln ie i wcale n ie wy g ląd ała n a wariatk ę, a Fo rtu n ato zap rag n ął jej jes zcze b ard ziej. J ej g ło s ro zp ad ł s ię n a k ró tk ie, zd y s zan e o d d ech y , g d y d o s zła, d rżąc n a cały m ciele, o d rzu cając g ło wę w ty ł i k o ły s ząc s ię ry tmiczn ie. Fo rtu n ato ch ciał ją o d wró cić i d o k o ń czy ć, ale o n a b y ła s iln iejs za, n iż wy g ląd ała. Wb iła mu p alce w ramio n a, aż w k o ń cu s ię ro zlu źn iła i zn ó w zaczęła g o p ieś cić, p o wo li, z ro zmy s łem. Do s zła jes zcze d wa razy , zan im ws zy s tk o s p o wiła czerwień , a o n wied ział, że n ie wy trzy ma d łu żej. Ale o n a tak że to wy czu ła i, zan im s ię zo rien to wał, zes zła i s ięg n ęła mu międ zy n o g i, jed n y m p alcem mo cn o u cis k ając p o d s tawę czło n k a. By ło ju ż za p ó źn o , b y s ię co fn ąć, i mężczy zn a d o s zed ł g wałto wn ie, p o d ry wając p o ś lad k i z łó żk a. Pch n ęła g o w p ierś lewą ręk ą, a p rawą wciąż trzy mała czło n k a, n ie p o zwalając n a wy try s k , k ieru jąc s p ermę z p o wro tem d o ś ro d k a. Zabiła mnie — p o my ś lał, czu jąc, jak p ły n n y o g ień o g arn ia jeg o k ro cze, ro zlewając s ię aż d o k ręg o s łu p a i ro zp alając g o jak p o ch o d n ię. — Ku n d alin i — s zep n ęła. J ej twarz b y ła p o ważn a i s k u p io n a. — Po czu j mo c. Is k ra p rzeb ieg ła mu p o k ręg o s łu p ie i ek s p lo d o wała w mó zg u .
W k o ń cu zn ó w o two rzy ł o czy . Pro jek to r w jeg o g ło wie k ręcił s ię co raz wo ln iej i wid ział ws zy s tk o w p o jed y n czy ch ramk ach . Len o ra o b ejmo wała g o ręk ami, p o liczk i miała mo k re o d łez. — Un o s iłem s ię — p o wied ział w k o ń cu , g d y p rzy p o mn iał s o b ie, że mo że u ży ć g ło s u . — W g ó rze, p o d s u fitem. — M y ś lałam, że n ie ży jes z! — Wid ziałem n as o b o je. Ws zy s tk o wy g ląd ało , jak b y s k ład ało s ię ze ś wiatła. Po k ó j b y ł b iały i ciąg n ął s ię w n ies k o ń czo n o ś ć. Ws zęd zie b y ły fale i zmars zczk i. — Czu ł s ię tro ch ę tak , jak b y wziął za d u żo k o k ain y , a tro ch ę jak b y wło ży ł p alec d o k o n tak tu . — Co właś ciwie zro b iłaś ? — Tan try czn y s ek s . Ch o d zi o to , żeb y … Sama n ie wiem. Żeb y o d zy s k ać en erg ię. Nig d y n ie s ły s załam, żeb y k to ś zareag o wał tak g wałto wn ie. — Sp o jrzała mu w o czy . — Nap rawd ę wy s zed łeś z ciała? — Ch y b a tak . — Po czu ł zap ach jej mięto weg o s zamp o n u . Ujął jej twarz w o b ie d ło n ie i p o cało wał. Us ta miała mięk k ie i wilg o tn e, mu s n ęła języ k iem jeg o zęb y . Wciąż b y ł tward y jak d iamen t i zaczy n ał d rżeć z żąd zy . Ws zed ł n a n ią, a o n a p o p ro wad ziła g o ręk ą. — Fo rtu n ato — s zep n ęła. Wciąż b y ła tak b lis k o , że s ty k ali s ię u s tami. — J eś li s k o ń czy s z, s tracis z to ws zy s tk o . Os łab n ies z tak , że led wie b ęd zies z mó g ł s ię ru s zy ć. — Gó wn o mn ie to o b ch o d zi, k o ch an ie. J es zcze n ig d y w ży ciu n ie p rag n ąłem n ik o g o tak b ard zo . — Op arł s ię n a ręk ach , tak b y ją wid zieć, i zaczął g o rączk o wo p o ru s zać b io d rami. Każd y n erw w jeg o ciele ży ł i czu ł, jak p rzen ik a g o mo c, a p o tem wy co fu jąc s ię w g łąb , zb ierając s ię g d zieś w d o le b rzu ch a, g o to wa wy try s n ąć, wy s s ać g o d o s u ch a, p o zo s tawić g o s łab eg o , b ezrad n eg o … Od s u n ął s ię o d Len o ry , p o to czy ł n a b rzeg łó żk a i zg iął s ię wp ó ł. — J ezu Ch ry s te! — wy k rzy k n ął. — Co s ię ze mn ą, k u rwa, d zieje?
Len o ra ch ciała z n im zo s tać, ale k azał jej iś ć n a zajęcia. Ob iecał, że b ęd zie n a n ią czek ać. Bez n iej mies zk an ie zd awało s ię p u s te. Przez ch wilę zd jął g o s trach , g d y
p o my ś lał o Len o rze id ącej s amo tn ie u licą, p o d czas g d y zab ó jca Erik i wciąż g ras o wał p o mieś cie. Nie — p o wied ział s o b ie w my ś lach . Nie zaatakuje tak szybko. Zn alazł jak iś b arwn y , k rzy k liwy s zlafro k i wło ży ł g o , a p o tem p rzech ad zał s ię p o mies zk an iu w ry tm n ies ły s zaln ej melo d ii włas n y ch n erwó w. W k o ń cu zatrzy mał s ię p rzed b ib lio teczk ą w d u ży m p o k o ju . „Ku n d alin i”, p o wied ziała Len o ra. Sły s zał ju ż wcześ n iej tę n azwę, więc g d y zo b aczy ł k s iążk ę zaty tu ło wan ą Obudzony wąż, s zy b k o p o łączy ł fak ty . Wziął ją z p ó łk i i zaczął czy tać. Przeczy tał o Wielk im Biały m Bractwie z Ultima Th u le p o ło żo n ej g d zieś w Tatarii. Zag in io n a Księga Dyzan, vama chara, ś cieżk a lewej ręk i. Kaliju g a, o s tatn ia faza, wiek k łó tn i, trwający p o d ziś d zień . „Ró b to , czeg o p rag n ies z, p o n ieważ jes t to miłe b o g in i”. Śakti. Nas ien ie jak o rasa, s o k ży cia, źró d ło mo cy , czy li jod. Ak ty s o d o mii ws k rzes zające zmarły ch . Zmien n o k s ztałtn i, ciała as traln e, zas zczep io n e o b s es je p ro wad zące d o s amo b ó js twa. Paracels u s , Aleis ter Cro wley , M eh met Karag ö z, L. Ro n Hu b b ard . Czy tał w całk o wity m s k u p ien iu . Po ch łan iał k ażd e s ło wo , k ażd y d iag ram, k artk o wał w tę i z p o wro tem, b y p o ró wn ać ze s o b ą frag men ty , p rzes tu d io wać ilu s tracje. Gd y s k o ń czy ł, zo b aczy ł, że o d wy jś cia Len o ry min ęły d wad zieś cia trzy min u ty . Po czu ł d rżen ie w p iers i i ro zp o zn ał w n im s trach .
W ś ro d k u n o cy wy ciąg n ął ręk ę, d o tk n ął p o liczk a Len o ry i p o czu ł, że p alce ma mo k re. — Nie ś p is z? — s p y tał. Dziewczy n a o b ró ciła s ię d o n ieg o i p rzy tu liła mo cn o . Ciep ło jej n ag iej s k ó ry d ziałało k o jąco i elek try zu jąco jed n o cześ n ie, jak s mak d ro g iej wh is k y . Przeczes ał jej wło s y p alcami i p o cało wał p ach n ącą s k ó rę. — Czemu p łaczes z? — J ak ie to g łu p ie — wy k rztu s iła. — Co ? — Nap rawd ę w to wierzy łam. W mag iję. „Wielk ie Dzieło ”, jak n azy wa ją Cro wley .
— Dziwn ie to wy mó wiła: „mag ia” z d łu g im „j”, a Cro wley z d łu g im „o ”, jak w s ło wie „wro n a”. — Uczy łam s ię jo g i, a p o tem s tu d io wałam k ab ałę i taro ta, i s y s tem en o ch iań s k i. Po ś ciłam, o d b y łam ry tu ał g o eck i, czy tałam p is ma Ab ramelin a. Ale n ic s ię n ie s tało . — A czeg o s ię s p o d ziewałaś ? — Nie wiem. Wizji. Samadhi. Ch ciałam zo b aczy ć w ży ciu co ś więcej o p ró cz zas ran eg o p rzy s tan k u au to b u s o weg o w mias teczk u w Wirg in ii, g d zie b iją ch ło p ak ó w za zap u s zczan ie wło s ó w. Ch ciałam p rzeży ć to , co p rzeży łeś d ziś p o p o łu d n iu . Do s tałeś to zu p ełn ie p rzy p ad k iem i n awet teg o n ie ch ces z! — Przeczy tałem d ziś p arę two ich k s iążek — p o wied ział p o ch wili. Ściś le rzecz b io rąc, p rzeczy tał ich k ilk ad zies iąt, p rawie p o ło wę b ib lio teczk i. — Nie wiem, co s ię d zieje, ale p o d ejrzewam, że to wcale n ie mag ia. W k ażd y m razie n ie tak a, o jak iej p is ze ten cały Cro wley . To p rawd a, ten s ek s mu s iał co ś wy zwo lić, ale my ś lę, że mu s iało b y ć we mn ie ju ż wcześ n iej. — Ten zaro d n ik , tak ? Wiru s d zik iej k arty ? — Zn ieru ch o miała n a s amą wzmian k ę. — Nie wiem, jak jes zcze mó g łb y m to wy tłu maczy ć. — J es t jed en lek arz, k tó ry s ię ty m zajmu je, n ie p amiętam n azwis k a. M ó g łb y cię zb ad ać. M o że n awet wy leczy ć, jeś li zech ces z. — Nie! — zap ro tes to wał. — Nie ro zu mies z. Gd y czy tałem te k s iążk i, czu łem te ws zy s tk ie mo ce, o k tó ry ch p is ali. Wies z, to tak jak b y ś ćwiczy ła s k o k i z tramp o lin y i p rzeczy tała o jak imś b ard zo s k o mp lik o wan y m s k o k u , k tó reg o jes zcze n ig d y n ie p ró b o wałaś , ale wies z, że d ałab y ś rad ę, g d y b y ś ty lk o p o ćwiczy ła. M ó wis z, że teg o n ie ch cę i fak ty czn ie, n a p o czątk u ch y b a tak b y ło . Ale teraz zmien iłem zd an ie. — W jed n ej z k s iążek zn ajd o wała s ię rep ro d u k cja ilu s tracji: wś ró d g ig an ty czn y ch o rg an ó w i p ar s p lecio n y ch w ak ro b aty czn y ch p o zy cjach p rzed s tawio n o tan try czn eg o mag a, z czo łem s p u ch n ięty m o d mo cy zatrzy man ej s p ermy , z p alcami zło żo n y mi w mu d ry mo cy . Wp atry wał s ię w n ieg o , aż zap iek ły g o o czy . — Teraz ch cę.
— Zd ecy d o wan ie wy ciąg n ął p an d zik ą k artę — s twierd ził mały czło wieczek . — A w d o d atk u as a. Fo rtu n ato n ie miał n ic p rzeciwk o b iały m lu d zio m, ale n ie mó g ł zn ieś ć ich s lan g u . — M ó g łb y p an to p o wied zieć p ro s ty m języ k iem? — Pań s k i g en o m zo s tał p rzep is an y p rzez tak izjań s k i wiru s . Najwy raźn iej b y ł o n
u ś p io n y w cen traln y m u k ład zie n erwo wy m, p rawd o p o d o b n ie w k ręg o s łu p ie. Od b y ty s to s u n ek p rawd o p o d o b n ie zao wo co wał s iln y m p o b u d zen iem, co ak ty wo wało wiru s a. — A co teraz? — M o im zd an iem ma p an d wa wy jś cia. — M ały czło wieczek p o d s k o czy ł i u s ad o wił s ię n a s to le lek ars k im, p o czy m zało ży ł ru d e wło s y za u s zy . Wy g ląd ał, jak b y raczej g rał w zes p o le alb o p raco wał w s k lep ie z p ły tami. W ro li lek arza wcale n ie wy p ad ał p rzek o n u jąco . — M o g ę s p ró b o wać o d wró cić efek t d ziałan ia wiru s a. Nie d aję jed n ak żad n y ch g waran cji. Ku racja jes t s k u teczn a w jak ich ś trzy d zies tu p ro cen tach p rzy p ad k ó w. A czas em zd arza s ię, że p acjen t k o ń czy ją w g o rs zy m s tan ie n iż n a p o czątk u . — A ta d ru g a mo żliwo ś ć? — M o że s ię p an n au czy ć ży ć z tą mo cą. Nie jes t p an jed y n y . M o g ę s k o n tak to wać p an a z in n y mi lu d źmi w p o d o b n ej s y tu acji. — Tak imi jak ten „Wielk i i Po tężn y Żó łw”? Żeb y m latał p o mieś cie i wy ciąg ał lu d zi z ro zb ity ch s amo ch o d ó w? Nie s ąd zę. — To , jak wy k o rzy s ta p an s wo je zd o ln o ś ci, zależy ty lk o o d p an a. — Co ma p an n a my ś li, mó wiąc „zd o ln o ś ci”? — Nie jes tem p ewien . Wy g ląd a n a to , że ciąg le s ię k s ztałtu ją. EEG ws k azu je n a b ard zo s iln ą telek in ezę. Ch ro mato g raf k iriliań s k i wy k azał o b ecn o ś ć p o tężn eg o ciała as traln eg o , k tó ry m p rawd o p o d o b n ie mo że p an man ip u lo wać. — Ch ce p an p o wied zieć… że to mag ia? — Nie, n ie d o k o ń ca. Ale jes t p ewn a d ziwn a właś ciwo ś ć d zik iej k arty . Czas em d o jej u ru ch o mien ia k o n ieczn y jes t k o n k retn y mech an izm, p o zwalający n ad n ią zap an o wać. Nie b y łb y m zas k o czo n y , g d y b y w p an a p rzy p ad k u k lu czem d o d ziałan ia o k azał s ię ten ry tu ał tan try czn y . Fo rtu n ato ws tał i wy jął s etk ę z k ies zen i n a p iers i. — To d la k lin ik i — p o wied ział. M ały czło wieczek p rzez d łu żs zy czas p atrzy ł n a b an k n o t, aż w k o ń cu wziął g o i s ch o wał d o k ies zen i p łas zcza jak b y zd arteg o z Sierżan ta Pep p era. — Pro s zę p amiętać, co p o wied ziałem. M o że p an d o mn ie zad zwo n ić w k ażd ej ch wili. Fo rtu n ato s k in ął g ło wą i wy s zed ł, b y p o p atrzeć n a cu d ak ó w z Dżo k ero wa.
M iał s ześ ć lat, g d y s amo lo t Śmig a ek s p lo d o wał n ad M an h attan em i d o ras tał w wieczn y m s trach u p rzed wiru s em, wciąż p amiętając d o n ies ien ia o d zies ięciu ty s iącach ch o ry ch , k tó rzy zmarli tamteg o p ierws zeg o d n ia. J eg o o jciec b y ł jed n y m z n ich . Leżał w łó żk u , a s k ó ra n a zmian ę p ęk ała i g o iła s ię n a n o wo , cały cy k l trwał mo że min u tę. W k o ń cu jed n a z ran o twarła s ię n a s ercu , o b ry zg u jąc k rwią całe ich mies zk an ie w Harlemie. Nawet g d y leżał w tru mn ie, czek ając n a s wó j d wu min u to wy p o g rzeb i zło żen ie d o mas o weg o g ro b u , ran y wciąż o twierały s ię i g o iły . Ws p o mn ien ie tro ch ę zb lak ło , ale z czas em p rzy ćmiły je in n e, n o we. Z wo ln a Fo rtu n ato u wierzy ł, że n ic mu s ię n ie s tan ie. Dla lu d zi n ied o tk n ięty ch ch o ro b ą ży cie p o to czy ło s ię jak zaws ze. Bard zo wcześ n ie zd ał s o b ie s p rawę, że mu s i s ię s am o s ieb ie zatro s zczy ć. Wielo k ro tn ie s ły s zał, jak jeg o matk a n arzek a n a amery k ań s k ie d ziewczy n y , i wted y wp ad ł n a p o my s ł s zk o len ia p ro s ty tu tek jak g ejs ze. W wiek u cztern as tu lat p rzy p ro wad ził d o d o mu p ięk n ą Po rto ry k an k ę, k tó rą zn ał ze s zk o ły . J eg o matk a zg o d ziła s ię ją u czy ć i tak i b y ł p o czątek . Sp o jrzał w g ó rę i zd ał s o b ie s p rawę, że g d y tak ch o d ził b ez celu p o Dżo k ero wie, zd ąży ła zap aś ć n o c. Szaro ś ci i p as tele u s tąp iły p rzed b las k iem n eo n ó w, u b ran ia ro b o cze zmien iły s ię w tu reck ie s zlaczk i i lamp arcie cętk i. Nieo p o d al jacy ś d emo n s tran ci o d cięli u licę, p ark u jąc n a n iej ciężaró wk ę z p latfo rmą. Przy n ieś li p erk u s ję, wzmacn iacze i g itary o raz k ilk a ciężk ich k ab li zas ilający ch , k tó re zn ik ały w o twarty ch d rzwiach k lu b u „Ch ao s ”. Teraz s cen a b y ła p u s ta, n ie licząc k o b iety o d łu g ich i k ręco n y ch ru d y ch wło s ach , trzy mającej g itarę ak u s ty czn ą. Za jej p lecami ro zp ięto tran s p aren t z n ap is em SNCC. Fo rtu n ato n ie miał p o jęcia, co o zn acza ten s k ró t. Arty s tk a zain to n o wała k ilk a p io s en ek fo lk o wy ch , zach ęcając p u b liczn o ś ć, b y ś p iewała razem z n ią. Kilk a razy p o wtó rzy li refren , b ez ws p arcia g itary , a p o tem zak las k ali. Pio s en k ark a u k ło n iła s ię n a p o żeg n an ie i zes k o czy ła z p latfo rmy . Nie b y ła tak ład n a jak Len o ra, miała za d u ży n o s i g o rs zą cerę. Ub ran a b y ła w mu n d u rek rad y k ałó w — d żin s y i ro b o czą k o s zu lę — k tó re w o g ó le n ie p o d k reś lały s y lwetk i. J ed n ak o taczała ją au ra s k o n cen tro wan ej en erg ii, k tó rą Fo rtu n ato wy czu ł b ez n ajmn iejs zeg o wy s iłk u . Ko b iety s tan o wiły jeg o n ajwięk s zą s łab o ś ć — w ich o b ecn o ś ci b y ł n iczy m jeleń zas ty g ły w ś wiatłach n ad jeżd żająceg o s amo ch o d u . Nawet teraz, w tak k iep s k im n as tro ju , mu s iał s ię zatrzy mać i s p o jrzeć n a tę d emo n s tran tk ę, i zan im s ię zo rien to wał, k o b ieta s tała ju ż k o ło n ieg o , p o trząs ając p u s zk ą p o k awie z k ilk o ma
mo n etami w ś ro d k u . — M o że mały d atek ? — zach ęciła. — Nie d zis iaj — o d p arł. — Nie in teres u je mn ie p o lity k a. — J es teś czarn o s k ó ry , Nix o n jes t p rezy d en tem, i mó wis z, że n ie in teres u je cię p o lity k a? Ko leg o , ch y b a mam d la cieb ie złe wiad o mo ś ci. — Ch o d zi wam o czarn y ch ? — Fo rtu n ato ro zejrzał s ię, ale w tłu mie n ie b y ło an i jed n ej czarn ej twarzy . — Nie, ch ło p ie, o d żo k eró w! Au ć, co s ię s tało ? Drażliwy temat? — Gd y Fo rtu n ato n ie o d p o wied ział, p o d jęła wątek . — Wies z, jak a jes t o czek iwan a d łu g o ś ć ży cia d żo k era w Wietn amie? Po n iżej d wó ch mies ięcy . J eś li p o liczy s z s o b ie, ile p ro cen t lu d n o ś ci s tan o wią d żo k erzy , a p o tem p o liczy s z, ilu d żo k eró w s łu ży w Wietn amie, to wies z, ile ich tam b ęd zie? Sto razy więcej. Sto razy , ch ło p ie! — Ah a, jas n e. I co mam z ty m zro b ić? — Wp łacić d atek . Wy n ajmiemy p rawn ik ó w i s k o ń czy my z ty m raz n a zaws ze. Ws zy s tk o p rzez FBI, ch ło p ie, FBI i SKAZA. Po wtó rk a z M cCarth y 'eg o . M ają lis tę ws zy s tk ich d żo k eró w i s p ecjaln ie b io rą ich d o wo js k a. J eś li s ą w s tan ie ch o d zić i u trzy mać b ro ń , to n ie o rg an izu ją im n awet p o rząd n ej k o mis ji lek ars k iej. Od razu wy s y łają d o Sajg o n u . To n ic in n eg o jak lu d o b ó js two ! — Ah a, n o d o b ra. — Wy ło wił z k ies zen i d wu d zies tk ę i wrzu cił d o p u s zk i. — Wies z, co b y mn ie u cies zy ło n ajb ard ziej? — Dziewczy n a ch y b a n awet n ie zau waży ła n o min ału . — Gd y b y ci ch o lern i as o wie ru s zy li w k o ń cu d u p y i co ś z ty m zro b ili. Dlaczeg o Cy k lo n alb o in n y z ty ch p ajacó w n ie mó g łb y wy czy ś cić ak t d żo k eró w? Co to d la n ieg o za k ło p o t? Ale n ie, ws zy s cy za b ard zo s ię p ch ają, żeb y trafić n a czo łó wk i g azet. Ru s zy ła z p o wro tem i wted y w k o ń cu zajrzała d o p u s zk i. — Hej, d zięk i, ch ło p ie! J es teś w p o rząd k u . Po s łu ch aj, tu mas z u lo tk ę. Gd y b y ś ch ciał k ied y ś zro b ić co ś jes zcze, to d aj n am zn ać. — J as n e — o d p arł Fo rtu n ato . — J ak s ię n azy was z? — M ó wią n a mn ie C.C. — o d p arła. — C.C. Ry d er. — To s tąd ten s k ró t? — Ws k azał n a tran s p aren t z n ap is em SNCC. C.C. p o trząs n ęła g ło wą. — Zab awn y z cieb ie g o ś ć — o d p arła ty lk o i zn ik n ęła w tłu mie. Fo rtu n ato zło ży ł u lo tk ę i ws u n ął d o k ies zen i, a p o tem s k ręcił w b o k z Bo wery . Ws zy s tk ie te ro zmo wy o d żo k erach jak o ś g o n ie o b es zły . Nieo p o d al s tąd b y ł k lu b
zwan y „Gab in et Lu s ter”, k tó ry p ro wad ził facet n azwis k iem Des mo n d , d żo k er z trąb ą zamias t n o s a. By ł jed n y m z k lien tó w Fo rtu n ata i zaws ze ch ciał g ejs zę o g ład s zej cerze, ciemn iejs zy ch wło s ach alb o d elik atn iejs zej b u zi, n iż właś ciciel mó g ł ak u rat d o s tarczy ć. Fo rtu n ato n ie mó g ł zn ieś ć my ś li, że miałb y g o teraz zo b aczy ć. W b o czn y ch u liczk ach mało k to n o s ił teraz mas k i i zews ząd wp atry wały s ię w n ieg o o czy , p atrzące z o d wró co n y ch twarzy alb o g łó w wielk ich jak melo n y . „Two i b racia i s io s try ”, p o wied ział s o b ie. Na k ażd eg o as a p rzy p ad ało d zies ięciu z n ich , p rzemy k ający ch zau łk ami, p o d czas g d y n ieliczn i s zczęś liwcy n ak ład ali p elery n y , g ad ali żarg o n em i latali p o mieś cie, walcząc ze s o b ą n awzajem. As o wie mieli s wo je n ag łó wk i i wy wiad y w telewizji, a k alecy i cu d ak i mieli Dżo k ero wo . Alb o jeś li wierzy ć C.C. — Dżo k ero wo i d żu n g le w Wietn amie. Ale Fo rtu n ato n ajb ard ziej n a ś wiecie ch ciał teraz wró cić d o mies zk an ia Len o ry i zn ó w s ię z n ią k o ch ać. I ty m razem p o zwo liłb y s o b ie s k o ń czy ć, a jeś li to g o o s łab i, to n ie s zk o d zi, i ws zy s tk o wró ci d o n o rmy . Ty le że wcześ n iej czy p ó źn iej mo rd erca zn ó w zaatak u je. Wietn am b y ł p o d ru g iej s tro n ie k u li ziems k iej, ale zab ó jca b y ł tu taj, mo że n awet w ty m s amy m k wartale. Zatrzy mał s ię, s p o jrzał w g ó rę i zo b aczy ł, że p o d ś wiad o mie p rzy s zed ł d o zau łk a, g d zie p o d o b n o zn aleźli Erik ę. Zn ó w p o my ś lał o ty m, co p o wied ziała C.C., o wy k o rzy s tan iu mo cy d la d o b ra s wo ich lu d zi. Gd y Len o ra wy p ch n ęła g o z ciała, zo b aczy ł rzeczy , o jak ich n awet mu s ię n ie ś n iło , wzo rce i s p irale en erg ii, k tó ry ch n awet n ie u miał n azwać. J eś li zd o ła wy jś ć z s ieb ie jes zcze raz, mo że zo b aczy co ś , co u mk n ęło p o licjan to m. Z zau łk a p atrzy ł n a n ieg o lu mp w d łu g im, p o p lamio n y m p łas zczu . Fo rtu n ato d o p iero p o ch wili zo b aczy ł, że mężczy zn a ma d łu g ie u s zy b as s eta i wilg o tn y , czarn y n o s . Zig n o ro wał g o , zamk n ął o czy i s p ró b o wał p rzy p o mn ieć s o b ie tamto u czu cie. Ró wn ie d o b rze mó g łb y p ró b o wać p o lecieć n a k s ięży c s iłą wo li. Po trzeb o wał Len o ry , ale b ał s ię ją tu p rzy p ro wad zić. Czy mó g łb y zro b ić to w jej mies zk an iu , a p o tem p rzy lecieć tu taj? Czy zd o łałb y wy trzy mać tak d łu g o ? Co b y s ię wó wczas s tało z jeg o fizy czn y m ciałem? Zb y t wiele p y tań . Zad zwo n ił d o n iej z au to matu i p o wied ział, g d zie ch ciałb y s ię s p o tk ać. — M as z b ro ń ? — s p y tał. — Tak . Od czas u k ied y … n o wies z. — Weź ją.
— Fo rtu n ato , co s ię s tało ? M as z k ło p o ty ? — J es zcze n ie.
Zan im wró cił d o zau łk a z Len o rą, zd ąży ł ju ż zeb rać s ię tłu m. Ws zy s cy b y li u b ran i w o d rzu ty z lu mp ek s ó w Armii Zb awien ia: wo rk o wate s p o d n ie, p o d arte flan elo we k o s zu le, k u rtk i k o lo ru zas ch łeg o s maru . J ak aś n is k a k o b ieta p rzy p o min ała wo s k o wą fig u rę to p n iejącą jak ś wieca. Po jej p rawej s tro n ie s tał n as to letn i ch ło p ak , wp atrzo n y w rząd wib ru jący ch k u b łó w n a ś mieci. Gd y wib racje o s iąg n ęły o d p o wied n ią częs to tliwo ś ć, k u b ły u d erzały o s ieb ie, d źwięcząc jak s zalo n e cy mb ały , a wted y k o b ieta o d wracała s ię i k o p ała je ze zło ś cią. Po zo s tali b y li mn iej zd efo rmo wan i: mężczy zn a z p rzy s s awk ami n a p alcach , d ziewczy n a, k tó rej ry s y zn aczy ły s tward n iałe k rawęd zie s k ó ry . Len o ra u czep iła s ię ramien ia Fo rtu n ata. — Co teraz? — s zep n ęła. Po cało wał ją. Pró b o wała s ię o d s u n ąć, g d y k alek a p u b liczn o ś ć zach ich o tała, ale o n n aleg ał, o twierając jej u s ta języ k iem, p rzes u wając d ło ń mi p o p lecach , aż w k o ń cu zaczęła d y s zeć, a o n p o czu ł mo c zb ierającą s ię u p o d s tawy k ręg o s łu p a. Przes u n ął u s ta n a ramię Len o ry , czu jąc, jak jej d łu g ie p azn o k cie wb ijają mu s ię w s zy ję, a p o tem u n ió s ł wzro k , b y s p o jrzeć n a p s o -czło wiek a. Po czu ł, jak mo c n ap ły wa mu d o o czu i g ard ła, i p o wied ział: — Id ź s tąd . Ps o -czło wiek o d wró cił s ię i o d s zed ł. Nas tęp n ie zwró cił s ię k o lejn o p o zo s tały ch i o d czek ał, aż zn ik n ą.
do
— Teraz! — p o n ag lił Len o rę i p o p ro wad ził jej d ło ń , aż d o tk n ęła s p o d n i. — Zró b ze mn ą to , co wcześ n iej. Ws u n ął jej ręce p o d s weter i p o wo li p rzes u n ął p o p iers iach . Len o ra u jęła g o p rawą d ło n ią, a lewą o b jęła w p as ie. Czu ł k o jący n acis k jej S&W k alib er .3 2 . Zamk n ął o czy , czu jąc wzb ierające ciep ło , o p ierając całą wag ę n a ceg lan y m mu rze. J u ż p o k ilk u s ek u n d ach b y ł g o tó w s k o ń czy ć, as traln e ciało p o d ry g iwało jak b alo n led wie u trzy my wan y n a n itce. A p o tem u wo ln ił s ię, jak b y wy s k ak iwał z jad ąceg o s amo ch o d u .
Ws zy s tk ie ceg ły i p ap ierk i p o cu k ierk ach aż lś n iły wy razis to ś cią. Sk u p ił s ię n a s wo im zad an iu , a s zu m u liczn y p o wo li cich ł, aż s tał s ię led wie d o s ły s zaln y . Zn aleźli Erik ę p rzy d rzwiach , g łęb o k o w ty m zau łk u . Od cięte ręce i n o g i zrzu co n o n a s tertę, jak ch ru s t. Gło wa wis iała n a s trzęp k u ciała. Fo rtu n ato wid ział p lamy k rwi tk wiące g łęb o k o w cząs teczk ach b eto n u , wciąż lś n iące s łab y m b las k iem ży cia. Drewn ian e d rzwi zach o wały ś lad y jej p erfu m i jed en jas n o p o p ielaty wło s . Bary to n o wy p o mru k u licy zmien ił s ię w wib racje tak n is k ie, że Fo rtu n ato czu ł, jak p rzen ik ają g o p o s zczeg ó ln e fale. Teraz zo b aczy ł o d cis k ciała Erik i w b eto n ie, ś lad jej s tó p n a as falcie. A o b o k n ich — ś lad y mo rd ercy . Pro wad ziły z u licy d o ciała Erik i i z p o wro tem, a n a ro g u p o zo s tał ś lad s amo ch o d u . Nie wied ział, co to za p o jazd , ale d o s trzeg ał ś lad y o p o n , s zero k ie i czarn e, jak b y k iero wca jech ał s zy b k o , p aląc g u mę. Zatrzy mał s ię n a s ek u n d ę i s p o jrzał n a s wo je fizy czn e ciało zas ty g n ięte w o b jęciach Len o ry . Po tem p o zwo lił, b y ś lad y s amo ch o d u zap ro wad ziły g o u licą d o Dru g iej Alei, a p o tem d o Delan cey . Po czu ł, że s łab n ie, wizja zaczy n a s ię ro zmy wać, a h ałas u liczn y zn ó w p rzy b iera n a s ile. Zn ó w s ię s k o n cen tro wał, p rzy wo łu jąc n a p o mo c ws zy s tk ie s iły s weg o fizy czn eg o ciała. Samo ch ó d s k ręcił n a p ó łn o c p rzy Bo wery i p rzy s tan ął p rzed zap u s zczo n y m, s zary m mag azy n em. Fo rtu n ato ws zed ł n a ch o d n ik , zo b aczy ł o d cis k i s tó p zmierzające o d s amo ch o d u d o fro n to wy ch d rzwi. Po s zed ł za n imi n a g ó rę. Czu ł s ię, jak b y p rzy wiązan o g o o g ro mn ą g u mk ą, k tó rą właś n ie n aciąg n ął d o g ran ic mo żliwo ś ci. Każd y k o lejn y s to p ień k o s zto wał g o więcej n iż p o p rzed n i. W k o ń cu ś lad y zn ik n ęły p rzy wejś ciu d o lo ftu , a wted y wied ział, że to k o n iec. Zg iełk u liczn y o to czy ł g o ze ws zy s tk ich s tro n , a o n p o mk n ął z p o wro tem p o włas n y ch ś lad ach , ś ciąg an y n ieu b łag an ie p rzez włas n e ciało . Wy czerp an y , s p ełn io n y , jak b y właś n ie d o s zed ł p o s to s u n k u , wp ad ł w mro k jak n u rek d o g łęb o k iej wo d y . Len o ra zato czy ła s ię p o d ciężarem jeg o zwio tczałeg o ciała, g d y u tracił p rzy to mn o ś ć.
— Nie — p o wied ziała i o d wró ciła s ię n a d ru g i b o k . — Nie mo g ę. Po d o czami miała fio leto we s iń ce, a ciało zwio tczałe z wy s iłk u . Fo rtu n ato zas tan awiał s ię, jak im cu d em zd o łała g o zawlec d o tak s ó wk i i p o s ch o d ach d o mies zk an ia. — Nie ro zu miem. — Bu d u jes z ład u n ek mo cy , a p o tem s ek s ją wy p ala. Ro zu mies z? M o c, śakti. Ty lk o że w p rzy p ad k u mag ii tan try czn ej mo żes z ab s o rb o wać mo c z p o wro tem w s ieb ie. Nie ty lk o włas n ą, ale tak że całą en erg ię, jak ą o d d aje ci p artn erk a. — A zatem, g d y d o ch o d zis z, o d d ajes z tę śakti. — Tak . — A ty o d d ałaś mi ju ż ws zy s tk o . — Właś n ie tak , wielk o lu d zie. J es tem zjeb an a. Fo rtu n ato s ięg n ął p o telefo n . — Co ro b is z? — Wiem, g d zie jes t mo rd erca — p o wied ział, wy k ręcając n u mer. — J eś li n ie d o s tarczy s z mi d o ś ć mo cy , b y g o s ch wy tać, wezmę ją o d k o g o ś in n eg o . — Wied ział, że n ie zab rzmiało to d o b rze, ale b y ł zb y t zmęczo n y , b y s ię ty m p rzejąć. I n ie ty lk o zmęczo n y . J eg o u my s ł aż wib ro wał p o czu ciem wład zy , a o n czu ł, jak ta ś wiad o mo ś ć g o zmien ia, p rzejmu je k o n tro lę. Po d ru g iej s tro n ie M iran d a o d eb rała. Zak ry ł d ło n ią s łu ch awk ę i o d wró cił s ię d o Len o ry . — Po mo żes z jej? Zamk n ęła o czy i s k rzy wiła warg i w g ry mas ie, k tó ry wy g ląd ał p rawie jak u ś miech . — Dziwk a ch y b a n ie mo że b y ć zazd ro s n a. — Gejs za — p o p rawił Fo rtu n ato . — W p o rząd k u — zg o d ziła s ię Len o ra. — Po k ażę jej, co ro b ić.
Każd e z n ich wciąg n ęło p o k res ce k o k i, a p o tem wy p alili tro ch ę mo cn ej wietn ams k iej trawk i. Len o ra twierd ziła, że p o mo że im to d o s tro ić s ię d o s ieb ie. M iran d a, wy s o k a i czarn o wło s a, n ajs p rawn iejs za z jeg o d ziewcząt, ro zeb rała s ię p o wo li d o p o ń czo ch , p as k a i czarn ej b ielizn y , tak cien k iej, że wid ział ciemn e o wale s u tk ó w.
Czterd zieś ci min u t p ó źn iej Len o ra s traciła p rzy to mn o ś ć w n o g ach łó żk a. M iran d a, z g ło wą zwies zo n ą p rzez k rawęd ź, z ro zk rzy żo wan y mi ramio n ami, zamk n ęła o czy . — To k o n iec — s zep n ęła. — Nie d o jd ę ju ż an i razu . Nie d o jd ę ju ż ch y b a n ig d y w ży ciu . Fo rtu n ato u k lęk n ął n a łó żk u . Ciało miał p o k ry te wars tewk ą p o tu i zd awało mu s ię, że wid zi zło ty b las k jarzący s ię p o d s k ó rą. Zo b aczy ł s wo je o d b icie w lu s trze n a to aletce Len o ry i n ie b y ł zan iep o k o jo n y an i zas k o czo n y , g d y zo b aczy ł, że czo ło n ap ęczn iało mu o d mo cy . By ł g o tó w.
Tak s ó wk arz zo s tawił g o d wie p rzeczn ice o d Delan cey . M iał p rzy s o b ie rewo lwer Len o ry , zatk n ięty za p as ek s p o d n i i p rzy k ry ty czarn ą mary n ark ą. Ale g d y b y mó g ł, zro b iłb y to n awet włas n y m ręk ami. Tak czy in aczej, n ie zamierzał d ać g lin iarzo m s zan s y , b y p u ś cić teg o d ran ia wo ln o . Nie mó g ł s k u p ić n a n iczy m wzro k u , a ręce trzy mał w k ies zen iach , b o n ie d o k o ń ca im u fał. Z jak ieg o ś p o wo d u w o g ó le s ię n ie b ał. Czu ł s ię jak wted y , g d y miał p iętn aś cie lat i p o raz p ierws zy zaczął ro b ić to z d ziewczy n ami s zk o lo n y mi p rzez matk ę. Przez k ilk a mies ięcy n ie ch ciał n awet s p ró b o wać, o b awiając s ię jej reak cji, ale p o p ierws zy m razie p rzes tał s ię ty m p rzejmo wać. Teraz b y ło id en ty czn ie. Po ru s zał s ię b rawu ro wo , n aład o wan y mro czn ą en erg ią, g o rącą i wilg o tn ą mo cą s ek s u , jak b y n a p o g ran iczu rzeczy wis to ś ci. „Zaraz s tan ę twarzą w twarz z mo rd ercą”, p o wied ział s o b ie, ale b y ły to ty lk o s ło wa. W g łęb i d u s zy wied ział, że o b ro n i te k o b iety , i ty lk o to s ię liczy ło . Ws p iął s ię p o s ch o d ach d o lo ftu . By ło p o p ó łn o cy , ale s ły s zał, jak s tereo za s talo wy mi d rzwiami d u d n i w ry tm p rzeb o ju Ro llin g Sto n es ó w Street-Fighting Man. Zało mo tał w n ie p ięś ciami. Przełk n ął ś lin ę i p o czu ł w g ard le ló d . Po d ru g iej s tro n ie s tał ch ło p ak , s ied emn as to -o s iemn as to letn i, b lad y i ch u d y , ale u mięś n io n y . M iał d łu g ie, jas n e wło s y i twarz, k tó ra mo g łab y b y ć ład n a, g d y b y n ie wy s y p p ry s zczy wo k ó ł p o d b ró d k a, n ieu d o ln ie zamas k o wan y mak ijażem. M iał n a s o b ie żó łtą k o s zu lę w czarn e k ro p k i i s p ran e d żin s y d zwo n y . — Ch ces z co ś ? — s p y tał p o d łu żs zej ch wili.
— Po g ad ać — o d p arł Fo rtu n ato . W u s tach miał s u ch o i n ad al n ie mó g ł s k u p ić wzro k u . — O czy m? — O Erice Nay lo r. Ch ło p ak n ie zareag o wał. — Nie wiem, k to to . — M y ś lę, że wies z. — J es teś g lin ą? — Fo rtu n ato n ie o d p o wied ział. — To s p ierd alaj. Zaczął zamy k ać d rzwi. Fo rtu n ato p rzy p o mn iał s o b ie, co zro b ił w zau łk u , g d y s k ło n ił d żo k eró w d o o d ejś cia. — Nie — p o wied ział, p atrząc w b ezb arwn e o czy ch ło p ak a. — Wp u ś ć mn ie. Ch ło p ak zawah ał s ię, jak b y o s zo ło mio n y , ale n iep rzek o n an y . Fo rtu n ato u d erzy ł w d rzwi b ark iem, wp y ch ając ch ło p ak a d o lo ftu i p rzewracając n a p o d ło g ę. Po k ó j b y ł ciemn y , a mu zy k a o g łu s zająca. M ężczy zn a n amacał wy łączn ik i wcis n ął, a p o tem co fn ął s ię o d ru ch o wo , g d y jeg o mó zg zro zu miał, n a co p atrzy . Wy g ląd ało to jak p erwers y jn a p aro d ia mies zk an ia Len o ry — zmy s ło wa mo d a o k u lty s ty czn a tu taj p rzes zła w mak ab ry czn ą p erwers ję. Po d o b n ie jak u n iej n a p o d ło d ze wy ry s o wan o p en tag ram, ale ten b y ł n ieró wn y , wy d rap an y n a d es k ach czy mś o s try m, a p o tem zb ry zg an y k rwią. Zamias t ak s amitu , ś wiec i eg zo ty czn eg o d rewn a b y ł tu s zary , p as ias ty materac, s terta b ru d n y ch u b rań i k ilk an aś cie p o laro id o wy ch zd jęć p rzy czep io n y ch zs zy wk ami d o ś cian y . Fo rtu n ato d o my ś lał s ię, co tam zo b aczy , ale i tak p o d s zed ł d o ś cian y . Z cztern as tu n ag ich , p o ćwiarto wan y ch k o b iet ro zp o zn ał trzy . Os tatn ia, w p rawy m d o ln y m ro g u , to b y ła Erik a. Nie mó g ł my ś leć p rzy tej d u d n iącej mu zy ce. Ro zejrzał s ię w p o s zu k iwan iu g ramo fo n u i zo b aczy ł, jak b lo n d y n ch wiejn y m k ro k iem zmierza d o wy jś cia. — Stó j! — wy k rzy k n ął Fo rtu n ato , ale b ez k o n tak tu wzro k o weg o mo c n ie zad ziałała. Wś ciek ły i zd es p ero wan y , ru s zy ł n ap rzó d . Ch wy cił ch ło p ak a w p as ie i rzu cił n a g o łą ś cian ę z p ły ty g ip s o wej. A wted y p rzek o n ał s ię, że trzy ma ro zwś cieczo n e zwierzę, walczące k o lan ami, p azn o k ciami i zęb ami. Fo rtu n ato co fn ął s ię o d ru ch o wo i zo b aczy ł, jak p o międ zy n imi b ły s k a o s trze wielk ieg o s cy zo ry k a, p rzecin ając mary n ark ę i s k ó rę, i co fa s ię, zb ro czo n e czerwien ią.
Zginę — p o my ś lał Fo rtu n ato . Pis to let miał z ty łu za p as k iem, zb y t d alek o , b y g o wy d o b y ć, n im o s trze zn ó w p o wró ci, ty m razem tn ąc g łęb iej, ws u wając s ię aż p o ręk o jeś ć. Sp o jrzał n a n ó ż. Nim zo rien to wał s ię, co właś ciwie ro b i. Zap atrzy ł s ię w s k u p ien iu w o s trze, tak jak wted y , g d y czy tał k s iążk i w mies zk an iu Len o ry , g d y wy rzu cał lu mp ó w z zau łk a w Dżo k ero wie. I czas zwo ln ił. Wid ział n a o s trzu n ie ty lk o s wo ją k rew, ale tak że in n y ch , Erik i i p o zo s tały ch k o b iet, zmy tą, ale n ad al zach o wan ą w p amięci metalu . Od s u n ął s ię o d jas n o wło s eg o s zaleń ca, p o ru s zając s ię p o wo li jak we ś n ie, ale mimo ws zy s tk o s zy b ciej n iż n ap as tn ik i jeg o n ó ż. Sięg n ął za p lecy , p o czu ł zimn y d o ty k ręk o jeś ci. Śp iew Ro llin g Sto n es ó w zab rzmiał jak p rzeciąg ły lamen t, g d y wy s zarp n ął p is to let, wy mierzy ł w ch ło p ak a i zo b aczy ł, jak b lad e o czy ro zs zerzają s ię z zas k o czen ia. Nie zabijaj go — p o my ś lał. Najpierw dowiedz się dlaczego. Przes u n ął lu fę, wy mierzy ł w p rawy b ark i wcis n ął s p u s t. Zg iełk ro zp o czął s ię wib racją w d ło n i, p rzy s p ies zy ł jak rak ieta, zmien ił s ię w ry k , p o tem k ró tk i h u k g rzmo tu , a n as tęp n ie czas zn o wu ru s zy ł. Ch ło p ak zak o ły s ał s ię, trafio n y p o cis k iem, ale w o czach n ie b y ło wid ać b ó lu . Przerzu cił n ó ż z b ezwład n ej ręk i d o d ru g iej i zn ó w s k o czy ł n ap rzó d . Opętany — p o my ś lał Fo rtu n ato z p rzerażen iem i s trzelił mu w s erce.
Zato czy ł s ię w ty ł, ro zerwał k o s zu lę i zo b aczy ł, że ran a n a p iers i jes t p ły tk a i p rzes tała ju ż k rwawić. Nie p o trzeb o wał s zwó w. Trzas n ął d rzwiami, p rzes zed ł p rzez p o k ó j i wy rwał z g n iazd k a wty czk ę g ramo fo n u . A p o tem w ciężk iej cis zy o d wró cił s ię d o martweg o ch ło p ak a. M o c zafalo wała i p rzeb ieg ła p rzez n ieg o . Wid ział n a ręk ach tru p a k rew zab ity ch k o b iet, ś lad k rwi, k tó rą o ch lap an o p ry mity wn y p en tag ram, ś lad y , g d zie s tał ch ło p iec, g d zie zg in ęły o fiary , a p o tem, b ard zo s łab o , jak b y k to ś je wy mazał, ś lad y o b ecn o ś ci k o g o ś jes zcze. W p en tag ramie wciąż tk wiły lin ie mo cy , jak fale g o rąca b ijące zn ad au to s trad y n a p u s ty n i. Fo rtu n ato zacis n ął d ło n ie w p ięś ci, p o czu ł, że p o t s p ły wa mu p o p iers i. Co tu s ię s tało ? Czy żb y ten ch ło p ak wy wo łał d emo n a? A mo że jeg o s zaleń s two b y ło
n arzęd ziem w czy mś zn aczn ie p rzy p ad k o wy ch zab ó js tw?
więk s zy m, wielo k ro tn ie
g o rs zy m
n iż
k ilk a
Ch ło p ak mó g łb y mu to wy jaś n ić, ale ju ż n ie ży ł. Fo rtu n ato p o d s zed ł d o d rzwi i p o ło ży ł ręk ę n a k lamce. Zamk n ął o czy i o p arł czo ło o ch ło d n y metal. „M y ś l”, n ak azał s o b ie. Wy tarł o d cis k i p alcó w z p is to letu i rzu cił b ro ń o b o k tru p a. Niech g lin y wy ciąg n ą z teg o włas n e wn io s k i. Po laro id y p o win n y im d ać tro ch ę d o my ś len ia. Zn ó w s ię o d wró cił, ale n ie mó g ł wy jś ć z p o mies zczen ia. Masz moc — p o my ś lał, wb rew s o b ie. Czy potrafiłbyś stąd wyjść z tą świadomością, nie próbując jej użyć? Po t s p ły wał mu p o twarzy i p lecach . M o c tk wiła w jodzie, rasie, s p ermie. Niewiary g o d n a mo c, więcej n iż p o trafił o p an o wać. Wy s tarczająco d u ża, b y p rzy wró cić zmarły ch d o ży cia. Nie — p o my ś lał. Tego nie zrobię. Nie ty lk o d lateg o , że n a s amą my ś l ro b iło mu s ię n ied o b rze, tak że d lateg o , że tak a d ecy zja zmien iłab y g o n ieo d wracaln ie. By łab y to d ro g a b ez p o wro tu , g ran ica, za k tó rą p rzes tałb y b y ć w p ełn i czło wiek iem. Ale ta mo c zmien iła to ju ż wcześ n iej. Wid ział rzeczy , k tó ry ch lu d zie p o zb awien i tej zd o ln o ś ci n ig d y b y n ie zro zu mieli. Zaws ze mó wio n o mu , że mo c n is zczy lu d zi, ale teraz wied ział, że to n aiwn e u p ro s zczen ie. M o c o ś wieca. M o c zmien ia. Od p iął zmarłemu p as ek , ro zp iął s u wak d żin s ó w. Ch ło p ak p o s rał s ię i p o s ik ał w ag o n ii. Fo rtu n ato aż wzd ry g n ął s ię, czu jąc s mró d . Rzu cił d żin s y w k ąt i o d wró cił zmarłeg o n a b rzu ch . Nie dam rady — p o my ś lał. Ale w tej s amej ch wili p o czu ł, że czło n ek mu s zty wn ieje i łzy s p ły n ęły mu p o twarzy , g d y u k ląk ł międ zy n o g ami tru p a.
Do s zed ł p rawie n aty ch mias t. Po two rn ie g o to o s łab iło , b ard ziej, n iż p rzy p u s zczał. Od czo łg ał s ię n a b o k , p o d ciąg ając s p o d n ie, p ełen o b rzy d zen ia i wy czerp an y . Tru p d rg n ął wy raźn ie. Fo rtu n ato d o p ełzł d o ś cian y i d źwig n ął s ię n a n o g i. W g ło wie mu s ię k ręciło , s k ro n ie p u ls o wały b ó lem. Zo b aczy ł co ś n a p o d ło d ze. M u s iało wy p aś ć z k ies zen i zmarłeg o . To b y ł p ien iążek , o s iemn as to wieczn y p en s , tak n o wy , że lś n ił czerwien ią
w o s try m ś wietle lo ftu . Sch o wał g o d o k ies zen i n a wy p ad ek , g d y b y miał s ię p rzy d ać p ó źn iej. — Sp ó jrz n a mn ie — ro zk azał tru p o wi. Ręce zmarłeg o d rap ały p o d ło g ę, wy ry wając z n iej k rwawe d rzazg i. Po wo li ch ło p ak d źwig n ął s ię n a czwo rak i, a p o tem ws tał n iezg rab n ie. Od wró cił s ię i s p o jrzał n a Fo rtu n ata p u s ty m s p o jrzen iem. Oczy tru p a wy g ląd ały s tras zn ie. J eg o wzro k mó wił, że ś mierć to n ico ś ć i n awet k ilk a s ek u n d s p ęd zo n y ch w n iej to za wiele. — M ó w d o mn ie — p o n ag lił mężczy zn a. Teraz ju ż n ie mo ty wo wał g o g n iew, lecz ws p o mn ien ie g n iewu . — Ty b iały ch u jk u , mó w d o mn ie. Po wied z mi, co to zn aczy ! Po wied z d laczeg o ! Zmarły ch ło p iec wciąż wp atry wał s ię w Fo rtu n ata. Przez ch wilę co ś mig n ęło w jeg o twarzy i wy s zep tał: — TIAM AT. Ty lk o jed n o s ło wo , wy p o wied ział je s zep tem, ale zu p ełn ie wy raźn ie. Po tem s ię u ś miech n ął. Ob u rącz s ięg n ął d o p rzeły k u i wy rwał g o s o b ie p o p rzez s k ó rę n a s zy i, a p o tem n a o czach Fo rtu n ata p rzed arł n a p ó ł.
Len o ra s p ała, k ied y wró cił. Fo rtu n ato wrzu cił u b ran ia d o ś mieci, a p o tem p rzez p ó ł g o d zin y s tał p o d p ry s zn icem, aż w k o ń cu s k o ń czy ła s ię g o rąca wo d a. Nas tęp n ie u s iad ł p rzy ś wieczce w s alo n ie i zaczął czy tać. Zn alazł imię TIAM AT w k s iążce p o ś więco n ej s u mery js k im elemen to m w mag ii Cro wley a. Wąż, Lewiatan , KUTULU. Po two rn e zło . Wied ział, że n atk n ął s ię zaled wie n a jed n ą mack ę czeg o ś , co wy my k ało s ię jeg o p o jmo wan iu . W k o ń cu zas n ął.
Ob u d ził g o o d g ło s zamy k an ej walizk i. — Nie ro zu mies z? — p ró b o wała wy jaś n ić Len o ra. — J es tem d la cieb ie jak … jak k o n tak t w ś cian ie, d o k tó reg o p o d łączas z s ię, żeb y n aład o wać ak u mu lato r. J ak mo g ę
z ty m ży ć? Do s tałeś co ś , o czy m zaws ze marzy łam. Prawd ziwą mo c, b y czy n ić p rawd ziwą mag ię. I trafiłeś n a to p rzy p ad k iem, b ez żad n y ch s tarań . Ok azało s ię, że cała mo ja n au k a i ćwiczen ia, i p raca s ą g ó wn o warte, b o n ie złap ałam jak ieg o ś p ierd o lo n eg o k o s miczn eg o wiru s a! — Ko ch am cię! — wy k rztu s ił Fo rtu n ato . — Nie o d ch o d ź. Po wied ziała mu , że mo że zatrzy mać jej k s iążk i, a n awet mies zk an ie, jeś li ch ce. Po wied ziała, że n ap is ze d o n ieg o , ale n ie p o trzeb o wał mag iji, b y wied zieć, że k łamała. A p o tem o d es zła.
Sp ał p rzez d wa d n i. Trzecieg o zn alazła g o M iran d a i k o ch ali s ię, aż n ab rał d o ś ć s iły , b y o p o wied zieć jej o ws zy s tk im. — Najważn iejs ze, że ten s u k in s y n n ie ży je — p o wied ziała. — Res zta mn ie n ie o b ch o d zi. Gd y wy s zła wieczo rem d o k lien ta, Fo rtu n ato s ied ział p rzez g o d zin ę w s alo n ie, n ie mo g ąc s ię p o ru s zy ć. Wied ział, że ju ż n ied łu g o b ęd zie mu s iał wy ru s zy ć n a p o s zu k iwan ie tej is to ty , k tó rej ś lad y zn alazł w mies zk an iu zab iteg o ch ło p ca. Sama my ś l o tej is to cie p araliżo wała g o ws trętem. W k o ń cu s ięg n ął p o Magiję Cro wley a i o two rzy ł n a ro zd ziale p iąty m. „Pręd zej czy p ó źn iej — p is ał Cro wley — n as tęp u je p o n im d ep res ja, Ciemn a No c Du s zy , zmęczen ie i zn iech ęcen ie p racą”. J ed n ak ju ż wk ró tce miały n ad ejś ć „n o we, lep s ze waru n k i, s tan , k tó ry jes t o s iąg aln y ty lk o d zięk i p ro ces o wi ś mierci”. Fo rtu n ato zamk n ął k s iążk ę. Cro wley b y g o zro zu miał, ale o n ju ż n ie ży ł. Czu ł s ię jak o s tatn i czło wiek n a jało wej, s k alis tej p lan ecie. Ale p rzecież n im n ie b y ł. By ł p ierws zy m p rzed s tawicielem n o wy ch is to t, k tó ry mo g ły s tać s ię czy mś więcej n iż lu d źmi. Tamta k o b ieta n a d emo n s tracji… C.C. Po wied ziała, że n ależy d b ać o s wo ich . Co b y b y ło , g d y b y n ap rawd ę zd o łał o calić s etk i d żo k eró w o d ś mierci w u p aln ej i wilg o tn ej d żu n g li? Ile b y g o to k o s zto wało ? Niewiele. Ty le co n ic. Wy g rzeb ał u lo tk ę z k ies zen i mary n ark i. Po wo li, z co raz więk s zy m p rzek o n an iem, wy k ręcił n u mer.
Transformacje
VICTOR MILÁN Lis to p ad o wy wiatr s zarp ał g o n o g i jak wici try fid ó w, g d y Zad y mio n e wn ętrze p u ls o wało i zg iełk iem. Zatrzy mał s ię
za n o g awk i s p o d n i, zimn e p o d mu ch y k ąs ały ch u d e ws zed ł d o małeg o k lu b u n ieo p o d al k amp u s u . jak zao g n io n a ran a, s iejąc czerwien ią, b łęk item w d rzwiach , n ie zd ejmu jąc g ru b eg o p alta
w p o marań czo wo -zielo n ą k ratę, k tó re matk a zap ak o wała mu d o walizk i trzy lata temu , g d y wy jeżd żał s tu d io wać n a M IT. Nie bądźże tchórzem, Mark — s k arcił s ię w d u ch u . Robisz to dla dobra nauki. Zes p ó ł zaczął g rać Crown of Creation, a M ark in s ty n k to wn ie wy s zu k ał n ajciemn iejs zy k ąt, ś cis k ając w d ło n i filiżan k ę h erb aty . Przy n ajmn iej n au czy ł s ię, jak i to o b ciach zamawiać co lę alb o k awę. Po za ty m k ilk a o s tatn ich ty g o d n i b ad ań n ie p rzy n io s ło s p ecjaln y ch rezu ltató w. W tak im s tro ju — p rzy k ró tk ich s p o d n iach i p as telo wej k o s zu li z p o lies tru , k tó ra zaws ze wy b rzu s zała s ię p o b o k ach jak żag iel n a wietrze — mo g lib y g o wziąć n a tajn iak a z Wy d ziału Nark o ty k ó w. By ł to jed en z efek tó w u b o czn y ch fes tiwalu Wo o d s to ck . Go rd o n Lid d y zało ży ł DEA — Ag en cję d o s p raw Walk i z Nark o ty k ami — b y tro ch ę o d wró cić u wag ę o d wo jn y w Wietn amie, ale Berk eley i San Fran cis co to b y ły mo d n e, u n iwers y teck ie mias ta. Ich mies zk ań cy n a p ierws zy rzu t o k a u mieli ro zp o zn ać s tu d en ta k ieru n k ó w ś cis ły ch . W k lu b ie „Szk lan a Ceb u la” n ie b y ło p ark ietu jak o tak ieg o , tan cerze k o ły s ali s ię w p rzy ćmio n y m p u rp u ro wo fio leto wy m b las k u p o międ zy s to lik ami alb o tło czy li s ię p o d maleń k ą s cen ą, p o b rzęk u jąc k o ralik ami, s zeles zcząc fręd zlami, a czas em b ły s k ając in d iań s k ą b iżu terią. M ark b ard zo s tarał s ię n ie zwracać n a s ieb ie u wag i, ale p rzech o d ząc, i tak wp ad ał n a ws zy s tk ich p o k o lei, b ąk ając „p rzep ras zam” i zo s tawiając za s o b ą k ilwater ziry to wan y ch s p o jrzeń . J eg o o d s tające u s zy p ło n ęły czerwien ią i p rawie d o tarł ju ż d o s weg o celu — małeg o , ch wiejn eg o s to lik a zro b io n eg o ze s zp u li n a k ab le, z p las tik o wy m, s tad io n o wy m k rzes ełk iem i n iezap alo n ą ś wieczk ą w s ło ik u p o maś le o rzech o wy m n a b lacie, g d y wp ad ł wp ro s t n a o s o b ę id ącą z p rzeciwk a.
Najp ierw p o leciały jeg o ciężk ie o k u lary w ro g o wej o p rawie — ześ lizg n ęły mu s ię z n o s a i zn ik n ęły g d zieś w ciemn o ś ci. Po tem ch wy cił o b u rącz o s o b ę, n a k tó rą wp ad ł, i s tracił ró wn o wag ę. Filiżan k a z trzas k iem s p ad ła n a p o d ło g ę. — Ojejk u , p rzep ras zam, tak mi p rzy k ro … — Sło wa s y p ały mu s ię z u s t jak k u lk i g u my d o żu cia z zep s u teg o au to matu . Po ch wili zd ał s o b ie s p rawę, że o s o b a, k tó rej tak d es p erack o s ię trzy ma, ma mięk k ie d ło n ie i wy d ziela zap ach p iżma i p aczu li, k tó ry o d d zielił s ię o d o g ó ln eg o miazmatu i d o tarł d o jeg o ap aratu zmy s łó w. Musiałeś wpaść akurat na piękną kobietę — s k arcił s ię w d u ch u . No có ż, w k ażd y m razie n a p ięk n ie p ach n ącą. Dziewczy n a p o k lep ała g o p o ramien iu , mru k n ęła, że też jej p rzy k ro , i o b o je p o ch y lili s ię, żeb y o d s zu k ać filiżan k ę i o k u lary . Wo k ó ł n ich k rąży li tan cerze, a o n i zd erzali s ię g ło wami i zn ó w p rzep ras zali, aż w k o ń cu M ark g o rączk o wo n amacał o k u lary — jak imś cu d em p o zo s tały n ieu s zk o d zo n e — wło ży ł je n a n o s , zamru g ał i o d k ry ł, że w o d leg ło ś ci d zies ięciu cen ty metró w o d s ieb ie wid zi twarz Kimb erly An n Co rd ay n e. Kimb erly An n Co rd ay n e: d ziewczy n a jeg o marzeń . J eg o miło ś ć z d zieciń s twa, rzecz jas n a, n ieo d wzajemn io n a. M iło ś ć o d p ierws zeg o wejrzen ia, o d tamtej ch wili g d y p ięcio letn ia, u b ran a w p rin ces k ę, p rzejech ała n a trzy k o ło wy m ro werk u ich u liczk ą, n a o b rzeżach p rzed mieś cia w p o łu d n io wej Kalifo rn ii. By ł tak zach wy co n y jej p o cztó wk o wą u ro d ą, że aż u p u ś cił k u lk ę lo d ó w malin o wy ch i n awet teg o n ie zau waży ł. Kimb erly p rzejech ała mu p o p alcach i p o jech ała d alej, wy s o k o u n o s ząc g ło wę i n awet n ie zau ważając jeg o o b ecn o ś ci. Od tamteg o d n ia wp ad ł p o u s zy . Nad zieja i ro zp acz p rzep ły n ęły p rzez n ieg o jed n o cześ n ie. Wy p ro s to wał s ię, zb y t o n ieś mielo n y , b y co ś p o wied zieć. Ale to o n a o d ezwała s ię p ierws za. — M ark ! — wrzas n ęła. — M ark M ead o ws ! Ch o lera, s tary , jak s ię cies zę, że cię wid zę! — A p o tem g o u ś cis k ała. M ark s tał o s łu p iały , mru g ając jak id io ta. Nig d y wcześ n iej n ie u ś cis k ała g o k o b ieta, k tó ra n ie b y łab y z n im s p o k rewn io n a. A co jeśli dostanę wzwodu? — p o my ś lał. Po s p ies zn ie u n ió s ł ręce i d elik atn ie p o k lep ał d ziewczy n ę p o p lecach . Od s u n ęła g o o d s ieb ie n a o d leg ło ś ć ramien ia. — Niech ci s ię p rzy jrzę, ch ło p ie. Nic s ię n ie zmien iłeś . Sk rzy wił s ię o d ru ch o wo . Teraz zaczn ą s ię d o cin k i n a temat jeg o ch u d o ś ci i n iezd arn o ś ci, p ry s zczy o zd ab iający ch ju ż d o ro s łą twarz, a tak że jeg o n ajwięk s zej wad y — całk o witej, k o mp letn ej n iezd o ln o ś ci d o p o d ążan ia za mo d ą. Gd y Kimb erly An n w k o ń cu d o s trzeg ła jeg o o b ecn o ś ć, zmien iła s ię w jed n ą z jeg o n ajwięk s zy ch
d ręczy cielek — a raczej wy k o rzy s ty wała d o teg o s zereg s zk o ln y ch s p o rto wcó w, z k tó ry mi ch o d ziła p o d ramię, p o mru k ami zach ęcając ich d o d als zy ch wy s k o k ó w. Ale teraz ciąg n ęła g o za ręk ę w s tro n ę s to lik a w k ącie. — Ch o d źmy . Po g ad ajmy o s tary ch n ied o b ry ch czas ach . Przez trzy czwarte s wo jeg o ży cia czek ał n a tak ą o k azję. Sam n a s am z wcielen iem p ięk n a i miło ś ci, w mo d n y m k lu b ie, s łu ch ając, jak zes p ó ł n a s cen ie atak u je właś n ie p io s en k ę Beatles ó w Blackbird… i n ag le o d k ry ł, że n ie ma p o jęcia, co p o wied zieć. J ed n ak s zy b k o o k azało s ię, że Kimb erly An n mó wiła za d wo je. Op o wiad ała o ty m, jak zmien iło s ię jej ży cie, o d k ąd o p u ś ciła mu ry s tarej d o b rej s zk o ły ś red n iej Rex fo rd Tu g well. O n ies amo wity ch lu d ziach , k tó ry ch p o zn ała w Wh ittier Co lleg e, jak b ard zo ją zmien ili, jak o two rzy li jej o czy . J ak rzu ciła s tu d ia w p o ło wie o s tatn ieg o ro k u i p rzy jech ała tu taj, n ad Zato k ę, d o mek k i całeg o Ru ch u . J ak o d teg o czas u p ró b o wała o d n aleźć s ieb ie. M o że i o n s ię n ie zmien ił, ale o n a n a p ewn o tak . Zn ik n ął p ro s ty , czarn y k u cy k , p lis o wan e s p ó d n iczk i, p as telo wa s zmin k a i p o lak iero wan e p azn o k cie: s ch lu d n a d o s k o n ało ś ć, jak p rzy s tało jed y n ej có rce amb itn eg o czło n k a zarząd u Ban k o f America. Teraz wło s y o p ad ały jej n a p lecy , two rząc wielk ą, p ierzas tą ch mu rę jak u Yo k o On o . Ub ran a b y ła w b lu zk ę ch ło p k ę h afto wan ą w p ieczark i i p lan ety i o b fitą, ręczn ie farb o wan ą s p ó d n icę, k tó rej wzó r p rzy p o min ał M ark o wi fajerwerk i w Dis n ey lan d zie. Sto p y miała b o s e — wied ział, b o wcześ n iej n a jed n ą z n ich n ad ep n ął. By ła p ięk n iejs za, n iż to s o b ie k ied y k o lwiek wy o b rażał. A te jas n e o czy k o lo ru zimo weg o n ieb a, k tó re k ied y ś tak częs to o b rzu cały g o mro żący m s p o jrzen iem, teraz s p o g ląd ały n a n ieg o tak ciep ło i p rzy jaźn ie, że led wie mó g ł w n ie s p o jrzeć. Czu ł s ię, jak b y trafił d o n ieb a, ale jak o ś n ie mó g ł w to u wierzy ć. I jak to o n — mu s iał zad ać p y tan ie. — Kimb erly , p o s łu ch aj… Ucis zy ła g o g es tem. — Ch wileczk ę, k o leg o . Po rzu ciłam wy ch o wan iem. Teraz jes tem Sło n eczn ik .
to
imię
wraz
z
mo im
b u rżu js k im
Przy tak n ął, p rzy ciąg ając b ro d ę d o jab łk a Ad ama. — W p o rząd k u . Niech b ęd zie Sło n eczn ik . — Co cię tu s p ro wad za, ch ło p ie? — To tak i ek s p ery men t. Sp o jrzała n a n ieg o czu jn ie p o n ad k rawęd zią s zk lan k i zro b io n ej ze s ło ik a p o
d żemie. — Sk o ń czy łem s tu d ia n a M IT — wy jaś n ił. — Teraz ch cę zro b ić d o k to rat z b io ch emii n a Un iwers y tecie Kalifo rn ijs k im w Berk eley . — I co to ma ws p ó ln eg o z ty m k lu b em? — No có ż. W ramach s wo ich b ad ań p ró b o wałem wy jaś n ić, w jak i s p o s ó b DNA k o d u je in fo rmacje g en ety czn e. Op u b lik o wałem o ty m k ilk a p rac, tak ie rzeczy . — Wy k ład o wcy z M IT p o ró wn y wali g o d o Ein s tein a, ale s am n ig d y b y s ię d o teg o n ie p rzy zn ał. — Ale teg o lata trafiłem n a co ś zn aczn ie ciek aws zeg o . Ch emia u my s łu . J ej wzro k b y ł p u s ty jak b ezch mu rn e n ieb o . — Ps y ch o d elik i. Su b s tan cje p s y ch o ak ty wn e. Czy tałem p is ma Leary 'eg o , Alp erta, zb ió r So lo mo n a. To ws zy s tk o … . jak to s ię mó wi? Zaczęło mn ie k ręcić. — Po ch y lił s ię n ad s to lik iem, o d ru ch o wo b awiąc s ię s k u wk ą mazak a, k tó ry n o s ił w p las tik o wy m etu i w k ies zen i n a p iers i. By ł tak p o d ek s cy to wan y , że mó wiąc, p ry s k ał ś lin ą n a s to lik . — To n ap rawd ę ważn e b ad an ie. Sąd zę, że mo że u d zielić o d p o wied zi n a zas ad n icze p y tan ia: k im jes teś my ?, jak to s ię d zieje?, i d laczeg o ? Dziewczy n a p atrzy ła n a n ieg o z p ó łu ś miech em, jed n o cześ n ie mars zcząc b rwi. — Nad al n ic n ie ro zu miem. — Pro wad zę b ad an ia teren o we, b y zd o b y ć n iezb ęd n y materiał d o b ad ań k u ltu ry n ark o ty k o … zn aczy k o n trk u ltu ry — p o p rawił s ię s zy b k o . — Pró b u ję zb ad ać, jak u ży wan ie h alu cy n o g en ó w wp ły wa n a p o s trzeg an ie rzeczy wis to ś ci. Zwilży ł języ k iem u s ta. — To n ap rawd ę ek s cy tu jące. Gd zieś tam jes t cały wielk i ś wiat, o k tó ry m w ży ciu n ie s ły s załem. — Nerwo wy m g es tem o b jął zad y mio n e wn ętrze „Ceb u li”. — Ale z jak ieg o ś p o wo d u n ie mo g ę, n o wies z, n awiązać k o n tak tu . Ku p iłem ws zy s tk ie p ły ty Gratefu l Dead , ale wciąż czu ję s ię jak o u ts id er. A ja… ja ch y b a n ap rawd ę ch ciałb y m b y ć h ip is em. — Hip is em? — Dziewczy n a p ry ch n ęła p o b łażliwie. — M ark , g d zieś ty s ię u ch o wał? J es t ro k 1 9 6 9 . Ru ch h ip is ó w n ie ży je ju ż o d d wó ch lat. — Po trząs n ęła g ło wą. — Brałeś ch o ciaż k tó reś z ty ch n ark o ty k ó w, k tó re zamierzas z b ad ać? Zaczerwien ił s ię. — Nie, ja… ch y b a n ie jes tem g o tó w n a ten k ro k . — M ó j b ied ak u . J es teś tak i s zty wn y . Ch y b a mu s zę p an u p o k azać, co tu s ię n ap rawd ę d zieje, p an ie J o n es . Wp rawd zie n ie zro zu miał, d o jak iej p io s en k i n awiązy wała, ale twarz mu s ię
ro zjaś n iła, n o s i p o liczk i u n io s ły s ię w s zero k im u ś miech u , u k azu jąc k o ń s k ie zęb y . — To zn aczy , że mi p o mo żes z? Ch wy cił ją za ręk ę i n aty ch mias t p u ś cił, jak b y s ię b ał, że zo s tawi ś lad y . — Po k ażes z mi ws zy s tk o ? Przy tak n ęła. — Su p er! — Po d n ió s ł filiżan k ę i p o d erwał d o u s t, aż zad źwięczała o zęb y i d o p iero wted y p rzy p o mn iał s o b ie, że jes t p u s ta. — Zas tan awiałem s ię, d laczeg o … to zn aczy … n ig d y wcześ n iej, eee, n ig d y tak d łu g o ze mn ą n ie ro zmawiałaś . Ujęła jeg o ręk ę w o b ie d ło n ie, a o n miał wrażen ie, że s erce mu s tan ęło . — Och , M ark — s zep n ęła n iemal czu le. — Zaws ze mu s is z ws zy s tk o an alizo wać. Od k ąd o two rzy ły mi s ię o czy , zro zu miałam, że k ażd y jes t n a s wó j s p o s ó b p ięk n y , o czy wiś cie, o p ró cz ty ch k rwio p ijcó w, k tó rzy u cis k ają lu d zi. Wid zę cię tak ieg o , jak im jes teś . Wciąż jes teś s zty wn iak iem, ale wiem, że s ię n ie s p rzed ałeś . Czy tam two ją au rę. Wciąż jes teś ty m s amy m M ark iem. Zawiro wało mu w g ło wie, jak b y jech ał n a k aru zeli. J eg o lewa, cy n iczn a p ó łk u la p o d s u n ęła o czy wis te wy jaś n ien ie: d ziewczy n a p ewn ie tęs k n i za d o mem, a o n jes t częś cią jej d zieciń s twa, częś cią tej p rzes zło ś ci, o d k tó rej s ię o d cięła, mo że zb y t d o k ład n ie. Od ep ch n ął o d s ieb ie te my ś li. To p rzecież Kimb erly An n , n iezwy ciężo n a, n iezd o b y ta. J u ż za ch wilę ro zp o zn a w n im in tru za. Nie ro zp o zn ała. Ro zmawiali d o p ó źn a w n o cy , a raczej o n a mó wiła, a o n s łu ch ał, b ez s k u tk u p ró b u jąc u wierzy ć w s wo je s zczęś cie. Gd y zes p ó ł — n ares zcie — zro b ił s o b ie p rzerwę, k to ś p o d łączy ł d o n ag ło ś n ien ia n ajn o ws zy alb u m Des tin y . Ges talt p ło n ął n ieu b łag an ie — ciemn o ś ć i k o lo ro we ś wiatła ig rające w jej wło s ach i twarz n ajp ięk n iejs zej k o b iety , jak ą zn ał, i p rzy d y mio n y b ary to n To ma M ario n a Do u g las a ś p iewająceg o o miło ś ci i ś mierci, o s tars zy ch b o g ach i p rzezn aczen iu , o k tó ry m lep iej n ie mó wić. Ta n o c zmien iła g o n a zaws ze, ale jes zcze o ty m n ie wied ział. By ł n iemal zb y t p rzes y co n y wrażen iami, b y p o czu ć zas k o czen ie, g d y Kimb erly n ag le ws tała, ch wy tając g o za ręk ę. — Co za n u d y . Ci g o ś cie w o g ó le n ie k u mają czaczy . M o że wp ad n ies z d o mn ie n a ch atę, wy p ijemy tro ch ę win k a, zap alimy ? Co ty n a to ? — J ej wzro k b y ł wy zy wający , b y ł w n im cień d awn ej wy n io s ło ś ci, d awn eg o ch ło d u , g d y wciąg ała trap erk i z czerwo n y mi s zn u ró wk ami. — A mo że jes teś n a to za s zty wn y ? M iał wrażen ie, że n a języ k u leży mu wielk a k u la waty . — Eee, n ie. Bard zo ch ętn ie.
— Od jazd . A zatem jes t d la cieb ie n ad zieja. J ak w tran s ie wy s zed ł za n ią z k lu b u i ws zed ł d o p o b lis k ieg o s k lep u mo n o p o lo weg o ze zd jęciem więzien ia San Qu en tin w witry n ie. Ły s iejący , b lad y s p rzed awca p o d ał im b u telk ę tan ieg o win a rip p le, o b rzu cając ich n iep o ch leb n y m s p o jrzen iem ry b ich o czu . M ark b y ł p rawiczk iem. M iał s wo je fan tazje i s wo je ro zk ład ó wk i „Play b o y a” wetk n ięte międ zy in n e p ap iery , u ło żo n e w s to s y p o d łó żk iem w s wo im mies zk an iu n a o b rzeżach ch iń s k iej d zieln icy . Ale n awet w marzen iach n ie o d waży ł s ię zo s tać p artn erem o lś n iewającej Kimb erly An n . A teraz… s u n ął u licami tak lek k o , jak b y n ic n ie waży ł, led wie zau ważając cu d ak ó w i lu d zi, k tó rzy p o zd rawiali p rzech o d zącą Sło n eczn ik . Led wie też d o s ły s zał g ło s s wo jej to warzy s zk i, g d y n a s zczy cie ro zk lek o tan y ch s ch o d ó w o zn ajmiła: — … p o zn as z mo jeg o ch ło p a. Po lu b is z g o , to n ap rawd ę k o n k retn y g o ś ć. J ej s ło wa u d erzy ły g o w mó zg jak o ło wian y mło t. Zato czy ł s ię. Kimb erly ze ś miech em złap ała g o za ramię. — Bied n y M ark . Zaws ze tak i s zty wn y . Ch o d ź, jes teś my p rawie n a miejs cu . A zatem wy ląd o wał w jej cias n y m mies zk an iu z małą elek try czn ą k u ch en k ą i ciek n ący m k ran em w łazien ce. Po d jed n ą ś cian ą leżał wy tarty materac p rzy k ry ty k racias ty m k o cem. Uło żo n o g o n a d rzwiach ws p arty ch n a d wó ch b eto n o wy ch b lo k ach . Na n im, p o d wielk im p lak atem b ło g o s ławio n eg o Ch e s ied ział Ph ilip , ch ło p Sło n eczn ik . By ł ciemn o o k i i p o ważn y , u mięś n io n ą p ierś o p in ała czarn a k o s zu lk a z wizeru n k iem czerwo n ej p ięś ci i n ap is em Huelga. Og ląd ał mig awk i z d emo n s tracji n a mały m, p rzen o ś n y m telewizo rze z d ru cian y m wies zak iem zamias t an ten y . — I tak trzy mać! — wrzas n ął n a ich wid o k . — Kró l J as zczu ró w wie, co jes t g ran e. Ci ch o lern i as o wie, Żó łw i cała res zta, ty lk o ws p o mag ają s y s tem i w o g ó le n ie k u mają, co to ma b y ć za ak cja: k o n fro n tacja z fas zy s to ws k ą Amery k ą. Kto ty , k u rwa, jes teś ? Sło n eczn ik wzięła g o n a b o k i ziry to wan y m s zep tem wy jaś n iła, że jej to warzy s z n ie jes t tajn iak iem, ty lk o jej k u mp lem z d awn y ch czas ó w, i d o d ała, żeb y p rzes tał ją k o mp ro mito wać. Ph ilip n iech ętn ie zg o d ził s ię u ś cis n ąć g o ś cio wi ręk ę. M ark wy ciąg n ął s zy ję, b y s p o jrzeć n a telewizo r. M ężczy zn a z b ro d ą, k tó ry d awał teraz wy wiad , wy g ląd ał zn ajo mo . — Kto to ? Ph ilip s k rzy wił k ącik u s t w u ś miech u , — To m Do u g las , o czy wiś cie. Wo k alis ta Des tin y . Kró l J as zczu ró w. — Zmierzy ł
M ark a k ry ty czn y m wzro k iem o d fry zu ry o b ciętej „w g arn ek ” aż p o tan ie mo k as y n y . — Ale mo g łeś o n im n ie s ły s zeć. M ark zamru g ał i n ie o d p o wied ział. Oczy wiś cie że zn ał Des tin y i Do u g las a — w ramach b ad ań właś n ie k u p ił ich n o wy alb u m Black Sunday — zwy k ły b rązo wy k rążek z wielk ą, czarn ą tarczą s ło n eczn ą. Ale czu ł s ię zb y t zak ło p o tan y , b y o ty m ws p o mn ieć. W o czach Sło n eczn ik p o jawił s ię ro zmarzo n y wy raz. — Po win ien eś b y ł zo b aczy ć g o d ziś n a d emo n s tracji. Wy s zed ł n ap rzeciw p s o m jak o Kró l J as zczu ró w. Nap rawd ę o d jazd . Przełamaws zy p ierws ze lo d y , g o s p o d arze wy jęli jak ieś u rząd zen ie zło żo n e ze s zk lan ej ru rk i i g u mo wy ch p rzewo d ó w, n ap ch ali d o mis eczk i p ełn o trawy i zap alili. Gd y b y to s ama Sło n eczn ik zap ro p o n o wała mu s ztach a, M ark p ewn ie b y s ię zg o d ził. Ale teraz zn ó w czu ł s ię d ziwn ie i o b co , jak b y n ie mó g ł s ię u ło ży ć we włas n ej s k ó rze, i o d mó wił. Sk u lił s ię w k ącie n ieo p o d al s to s u „Daily Wo rk ers ”, a ty mczas em g o s p o d arze u s ied li n a łó żk u i p o d awali s o b ie fajk ę, a p rzy s ad zis ty , p o ważn y Ph ilip g lęd ził co ś o k o n ieczn o ś ci p o d jęcia walk i zb ro jn ej, aż w k o ń cu M ark o d n ió s ł wrażen ie, że zaraz o d p ad n ie mu g ło wa — wy p ił całą b u telk ę o b rzy d liwie s ło d k ieg o win a, a n o rmaln ie n ie p ijał też alk o h o lu — a Kimb erly zaczęła s ię p rzy tu lać d o s wo jeg o ch ło p a i p ieś cić g o w tak i s p o s ó b , że M ark p o czu ł s ię wy raźn ie zak ło p o tan y , wy mamro tał jak ieś p rzep ro s in y , wy to czy ł s ię z mies zk an ia i jak o ś zn alazł d ro g ę d o d o mu . Gd y p rzez o k n o wp ad ły p ierws ze p ro mien ie ś witu , ws zed ł d o łazien k i i zwy mio to wał b u telk ę rip p le d o p o p ęk an ej mu s zli k lo zeto wej i mu s iał s p łu k iwać p iętn aś cie razy , żeb y zn ó w b y ła czy s ta. Tak zaczęły s ię zalo ty M ark a d o Sło n eczn ik , d awn iej zn an ej jak o Kimb erly An n Co rd ay n e.
— Pragnę cię… — Gło s ro zp ły wał s ię w p o wietrzu jak wiatr: b ezczeln y , s u g es ty wn y , g ło s n iczy m p ły n n y b u rs zty n o mo cy wh is k y , mimo o g ran iczo n y ch mo żliwo ś ci małeg o , jap o ń s k ieg o tran zy s to ra. Wo jtek Grab o ws k i zap iął k u rtk ę n a s zero k iej p iers i i s tarał s ię n ie s łu ch ać. Dźwig u n ió s ł s ię p o wo li n iczy m d in o zau r-zo mb ie i p rzy s u n ął w jeg o s tro n ę b elk ę k o n s tru k cy jn ą. M ężczy zn a zas y g n alizo wał d o o p erato ra, wy k o n u jąc p o wo ln e, p ły wack ie ru ch y .
— Pragnę cię… — n acis k ał g ło s . Grab o ws k i p o czu ł p rzy p ły w iry tacji. — Po wró t d o p rzes zło ś ci: ro k 1 9 6 6 i p ierws zy h it g ru p y Des tin y ! — zawo łał s p ik er p ro fes jo n aln o -mło d zień czy m g ło s em. Amerykanie — p o my ś lał p o g ard liwie Grab o ws k i. Wydaje im się, że 1966 to już historia starożytna. — Wy łącz to zas ran e b o o g ie-wo o g ie! — wark n ął k to ś z b o k u . — Pierd o l s ię! — o d p arł n aty ch mias t właś ciciel rad ia. M iał d wad zieś cia lat, d wa metry wzro s tu i p ó ł ro k u wcześ n iej wró cił z Wietn amu . Walczy ł w Kh e San h . Kłó tn ia u cich ła n aty ch mias t. Grab o ws k i też wo lałb y , żeb y ch ło p ak wy łączy ł rad io , ale n ie ch ciał wy s k ak iwać p rzed o rk ies trę. Więk s zo ś ć ws p ó łp raco wn ik ó w p o p ro s tu g o to lero wała — p raco wał u czciwie, a w p iątk o wy wieczó r p o trafił p rzep ić k ażd eg o . Ale zwy k le trzy mał s ię n a u b o czu . Belk a k o n s tru k cy jn a o p ad ła, a p raco wn icy zb ieg li s ię, b y ją u mo co wać. Zimn y wiatr zn ad zato k i z łatwo ś cią p rzen ik ał p rzez cien k i n y lo n k u rtk i i s tarzejącą s ię s k ó rę. Grab o ws k i zn ó w p o my ś lał, jak ie to d ziwn e, że wy ląd o wał ak u rat tu taj — o n , ś red n ie d zieck o zamo żn ej wars zaws k iej ro d zin y . M ały Wo jtek , ch o ro wity , ale tak i zd o ln y . M iał zo s tać d o k to rem, mo że n awet p ro fes o rem. J eg o b rat Klemen s — o k tó ry m Wo jtek my ś lał częś cio wo z zazd ro ś cią i w s tu p ro cen tach z p o d ziwem — wy s o k i, ś miały , z czarn y m wąs em k awalerzy s ty , miał ws tąp ić d o Szk o ły Oficers k iej. M iał zo s tać b o h aterem. Po tem n ad es zli Niemcy . Klemen s zg in ął zas trzelo n y w ty ł g ło wy p rzez Armię Czerwo n ą w k aty ń s k im les ie. J eg o s io s tra Kas ia p rzep ad ła g d zieś w p o lo wy ch b u rd elach Weh rmach tu . M atk a zg in ęła p o d czas b o mb ard o wan ia Wars zawy , g d y Ro s jan ie s tali n a b rzeg u Wis ły i p o zwo lili n azis to m o d walić b ru d n ą ro b o tę. Ojciec, d ro b n y u rzęd n ik rząd o wy , p rzeży ł ją o k ilk a mies ięcy , p o czy m s am d o s tał k u lę w łeb z ro zk azu mario n etk o weg o rząd u lu b els k ieg o . Gd y jeg o marzen ia o s tu d iach leg ły w g ru zach , mło d y Wo jtek s p ęd ził s ześ ć i p ó ł ro k u , walcząc w p arty zan tce, a n a k o n iec s tał s ię u ch o d źcą w o b cy m k raju , g d zie zo s tała mu jed y n ie n ad zieja n a p rzeży cie. — Pragnę cię… — Te p o wtó rzen ia zaczy n ały g o iry to wać. Wy ch o wan o g o n a M o zarcie i M en d els s o h n ie. A d o teg o ten p rzek az… to n ie b y ła p io s en k a o miło ś ci, ty lk o o żąd zy — zwy k łe zap ro s zen ie d o s p ó łk o wan ia. Dla n ieg o miło ś ć o zn aczała co ś więcej — ch ło d n y d o ty k n a czo le, wilg o ć o s u s zo n a p o d mu ch em wiatru . Po ś lu b ił An n ę, s wo ją u k o ch an ą z p arty zan tk i, w ru in ach wiejs k ieg o k o ś ció łk a p o zo s tały ch p o atak u n iemieck ich b o mb o wcó w. Po
ceremo n ii k s iąd z p o d k as ał wy tartą s u tan n ę i o s o b iś cie zag rał Toccatę i Fugę Bach a n a fis h armo n ii, cu d em o calałej z wo jen n y ch zn is zczeń , a jeg o ch u d a p o mo cn ica p rzy cu p n ęła n iżej, o b s łu g u jąc miech y . Nas tęp n eg o d n ia ś wieżo p o ś lu b ien i małżo n k o wie leżeli ju ż w zas ad zce, czek ając n a n ad jeżd żający ch Niemcó w, ale tej n o cy … o ch , tej n o cy … Ko lejn a b elk a p o węd ro wała w g ó rę. An n a wy jech ała p ierws za, p rzes zmu g lo wan a p rzez b ry ty js k ich fu n k cjo n ariu s zy ; p o p ły n ęła d o Amery k i, n io s ąc w b rzu ch u ich d zieck o . Wo jtek walczy ł tak d łu g o , jak ty lk o zd o łał, a p o tem p o d ąży ł za n ią. Teraz mies zk ał w k raju , k tó ry p o k o ch ał p rawie tak , jak k o ch a s ię k o b ietę. Nie miał n iczeg o więcej. W ciąg u d wu d zies tu trzech lat n ie zn alazł an i ś lad u s wo jej żo n y i d zieck a, k tó re mu s iało tu p rzy jś ć n a ś wiat. Ch o ć s zu k ał ich wy trwale. M atk o Święta, jak że ich s zu k ał… — Praaaaagnę cię… Zamk n ął o czy . J eś li jes zcze raz b ęd zie mu s iał zn ieś ć ten b an aln y refren … — …zabrać w objęcia śmierci. M u zy k a p rzes zła w u p io rn e zawo d zen ie. Przez ch wilę Grab o ws k i s tał zu p ełn ie n ieru ch o mo , jak b y wiatr zmien ił jeg o p o t w wars tewk ę lo d u . Pio s en k a, k tó ra zd awała s ię o b rzy d liwie p rzes ło d zo n a, o k azała s ię czy mś g o rs zy m. Ten czło wiek , o k rzy k n ięty rzeczn ik iem mło d eg o p o k o len ia, w k tó reg o u s tach g ład k ie czu ło ś ci zmien iały s ię w Totentanz — ry tu aln y tan iec ś mierci. Belk a u d erzy ła w p io n o wy ws p o rn ik i zad źwięczała jak p ęk n ięty d zwo n . Grab o ws k i o trząs n ął s ię i g es tem k azał o p erato ro wi ją zatrzy mać. J ed n o cześ n ie wy tęży ł s łu ch , b y d o s ły s zeć n azwis k o p io s en k arza. To m Do u g las . Po s tan o wił to zap amiętać.
M ark miał p rzy n ajmn iej n ad zieję, że s ą to zalo ty . Dwa d n i p ó źn iej Sło n eczn ik złap ała g o , g d y wy ch o d ził ze s p o tk an ia ze s p o n s o rem p ro jek tu , i wy ciąg n ęła n a s p acer d o p ark u . Od tąd częs to zab ierała g o n a ru n d k i p o b arach i p ó źn y ch s ean s ach d y s k u s y jn y ch , wiecach p ro tes tacy jn y ch w Peo p le's Park i n a k o n certy . Zaws ze to warzy s zy ł jej jak o p rzy jaciel, p ro teg o wan y , k o leg a z d zieciń s twa, k tó reg o p o s tan o wiła o calić o d s zty wn iactwa. Nies tety , n ig d y n ie d o s tąp ił zas zczy tn ej ro li J ej Ch ło p a. M iał jed n ak p o wo d y d o n ad ziei. Nig d y p ó źn iej n ie zo b aczy ł ju ż u mięś n io n eg o
Ph ilip a. Ściś le rzecz b io rąc, n ie wid ział żad n eg o z p artn eró w Sło n eczn ik więcej n iż raz. Ws zy s cy b y li p o ważn i, p ełn i p as ji, in telig en tn i (i b ard zo g o to wi to u d o wo d n ić). Zaan g ażo wan i. I u mięś n ien i — p rzy n ajmn iej p o d ty m wzg lęd em g u s t Kimb erly p o zo s tał b ez zmian . M ark tro ch ę n ad ty m ro zp aczał, ale w g łęb i jeg o ch u d ej p iers i tlił s ię o g n ik n ad ziei, że k ied y ś p rzy d a jej s ię k to ś b ezp ieczn y i s tab iln y , a wted y p rzy b ęd zie d o n ieg o n iczy m mewa n a ląd . J ed n ak n ig d y n ie u d ało mu s ię p rzeb y ć p rzep aś ci ziejącej p o międ zy n im a ś wiatem, jak ieg o p rag n ął — ś wiatem, w k tó ry m ży ła jeg o u k o ch an a Sło n eczn ik . Przetrwał w ten s p o s ó b zimę, ży wiąc s ię n ad zieją i cias teczk ami o ws ian o czek o lad o wy mi, k tó re p rzes y łała mu matk a. I mu zy k ą. Po ch o d ził z d o mu , g d zie ś p iewan o wraz z M itch em M illerem, a Lawren ce Welk zajmo wał h o n o ro we miejs ce, tu ż o b o k Ken n ed y 'eg o . Dźwięk ro ck an d ro lla n ie miał p rawa zak łó cić s p o k o ju teg o d o mu . Sam M ark n ig d y s ię n im n ie in teres o wał, p o d o b n ie jak ws zy s tk im in n y m, co n ie d o ty czy ło jeg o lab o rato riu m i k ilk u p ry watn y ch fan tazji. Przeg ap ił in wazję Beatles ó w, ares zto wan ie M ick a J ag g era za lik an tro p ię p o d czas k o n certu n a Wy s p ie Wig h t, Lato M iło ś ci i ek s p lo zję acid ro ck a. Teraz zwaliło s ię n a n ieg o ws zy s tk o n araz. Sto n es i. Beatles i. Th e Airp lan e. Gratefu l Dead . Sp irit i Cream. I Th e An imals , a wres zcie Święta Tró jca: J an is , J imi i Th o mas M ario n Do u g las . Przed e ws zy s tk im Do u g las . J eg o p o n u ra mu zy k a p rzy p o min ała s p acer wś ró d s taro ży tn y ch ru in — mro czn a, p o s ęp n a, n awied zo n a. Ch o ć w s wo ich u p o d o b an iach M ark wciąż p o zo s tał wiern y n ieco łag o d n iejs zy m b rzmien io m M amas & Pap as i in n y ch zes p o łó w, k tó re p rzes zły ju ż d o h is to rii, to jed n ak p o ciąg ała g o au ra Do u g las a — czarn y h u mo r, p erwers y jn e g ry s ło wn e, ch o ć o d rzu cała g o p o b rzmiewająca w ty m n ietzs ch eań s k a fu ria. M o że p o p ro s tu ch o d ziło o to , że Do u g las u o s ab iał to ws zy s tk o , czeg o tak ro zp aczliwie b rak o wało M ark o wi M ead o ws o wi. By ł s ławn y , ch ary zmaty czn y , o d ważn y , n a fali i n iewiary g o d n ie atrak cy jn y d la k o b iet. I b y ł as em. As o wie i Ru ch — p o d wielo ma wzg lęd ami p rzeb ili s ię d o p u b liczn ej ś wiad o mo ś ci n iczy m es k ad ra ciężk ich s amo lo tó w, k tó re o jciec M ark a p o p ro wad ził d o walk i w Wietn amie Pó łn o cn y m. Wś ró d g wiazd ro ck an d ro lla b y ło więcej as ó w n iż w jak iejk o lwiek in n ej g ru p ie. Ich mo ce rzad k o g rzes zy ły s u b teln o ś cią. J ed n i p o trafili wy ś wietlać o s załamiające ilu min acje, in n i two rzy li s zo k u jącą mu zy k ę b ez p o mo cy in s tru men tó w. J ed n ak więk s zo ś ć z n ich to czy ła g ierk i p s y ch o lo g iczn e
z p u b liczn o ś cią, p o s łu g u jąc s ię ilu zją i b ezp o ś red n ią man ip u lacją emo cjo n aln ą. To m Do u g las — Kró l J as zczu ró w — b y ł w ty m mis trzem.
Nad es zła wio s n a i p ro mo to r zaczął d o mag ać s ię wy n ik ó w b ad ań . M ark wp ad ł w ro zp acz, n ieu s tan n ie wy rzu cając s o b ie b rak d y s cy p lin y czy też męs k o ś ci, k tó ry n ie p o zwalał mu w p ełn i zak o s zto wać k u ltu ry n ark o ty k o wej. Bez teg o d o ś wiad czen ia n ie mó g ł k o n ty n u o wać b ad ań . Czu ł s ię jak mu ch a zas ty g ła w b u rs zty n ie, k tó rą ro d zice p o k azali mu w d zieciń s twie. W k wietn iu wy co fał s ię z rzeczy wis to ś ci d o p ap iero weg o ś wiata o g ran iczo n eg o czterema ś cian ami p o k o ju . M iał ws zy s tk ie p ły ty Des tin y , ale teraz n ie mó g ł ich ju ż s łu ch ać — an i ich , an i Sto n es ó w, an i męczen n ik a J imieg o . By li wy zwan iem, k tó remu n ie p o trafił s p ro s tać. J ad ł czek o lad o we cias teczk a, p o p ijał co lę i wy ch o d ził z p o k o ju ty lk o p o to , b y zas p o k o ić n o s talg iczn y n ałó g z d zieciń s twa — miło ś ć d o k o mik s ó w. Nie ty lk o s tare k las y k i, p rzy g o d y Su p erman a i Batman a z ep o k i n iewin n o ś ci, zan im lu d zk o ś ć wy ciąg n ęła d zik ą k artę, ale też ich n o wo czes n y ch s p ad k o b iercó w; zes zy ty o p is u jące s fab u lary zo wan e d o k o n an ia p rawd ziwy ch as ó w, tak jak k ied y ś o p is y wan o k o wb o jó w i rewo lwero wcó w. Po ch łan iał je z zap ałem n ało g o wca. Ch wilo wo wy p ełn iały p u s tk ę, co raz b ard ziej p o żerającą g o o d ś ro d k a. Oczy wiś cie n ie ch o d ziło tu o n ad lu d zk ie mo ce — n ie p rag n ął n iczeg o tak eg zo ty czn eg o . Nie b y ło to p rag n ien ie ak cep tacji, p rzy jęcia d o tajemn iczeg o ś wiata k o n trk u ltu ry an i n awet p o żąd an ie d la s mu k łeg o , n ies k ręp o wan eg o b iu s to n o s zem ciała Kimb erly An n Co rd ay n e. Nie d lateg o zlan y p o tem p rzewracał s ię z b o k u n a b o k w b ezs en n e n o ce. M ark M ead o ws n ajb ard ziej n a ś wiecie p rag n ął zy s k ać s k u teczn ą o s o b o wo ś ć. Ch ciał d ziałać, o s iąg ać cele, zo s tawić jak iś ś lad , d o b ry czy zły , ws zy s tk o jed n o . Wieczo rem, p o d k o n iec k wietn ia, k to ś zas tu k ał d o d rzwi jeg o s amo tn i. Leżał n a materacu w p o ś cieli, k tó rej n ie zmien io n o n ig d y za lu d zk iej p amięci, z n o s em wetk n ięty m w s tro n y zes zy tu z p rzy g o d ami Żó łwia, n u mer 9 2 . W p ierws zej ch wili zareag o wał s trach em, n as tęp n ie zło ś cią n a in tru za. Uzn ał, że ś wiat g o p rzeras ta, i p o s tan o wił d ać mu s p o k ó j. Dlaczeg o ś wiat n ie mó g ł o d p łacić mu s ię ty m s amy m? Zn ó w ro zleg ło s ię p u k an ie — mo cn e, g ro żące zerwan iem cien k iej wars twy d rewn a d zielącej g o o d p u s tk i. Wes tch n ął.
— Czeg o ? — zawo łał. — Wp u ś cis z mn ie czy mam wy walić ten k awałek tek tu ry , k tó ry twó j właś ciciel k rwio p ijca n azy wa d rzwiami? Przez ch wilę M ark p o p ro s tu leżał b ez ru ch u . Po tem p o ło ży ł k o mik s n a p o p lamio n ej p o d ło d ze o b o k łó żk a i p o d s zed ł d o d rzwi w s k arp etk ach . Stała tam z ręk ami o p arty mi n a b io d rach . M iała n a s o b ie k o lejn ą s p ó d n icę k o lo ru fajerwerk ó w i s p ran ą ró żo wą b lu zk ę. Dla o ch ro n y p rzed k wietn io wy m ch ło d em wło ży ła d żin s o wą k u rtk ę Lev i's a, z czarn y m o rłem — lo g o Zjed n o czo n y ch Ro ln ik ó w — wy ry s o wan y m n a p lecach i p acy fk ą n as zy tą n a lewej p iers i. Wś lizg n ęła s ię d o ś ro d k a i zatrzas n ęła za s o b ą d rzwi. — Ty lk o s p ó jrz n a ten b arłó g ! — wy k rzy k n ęła, k reś ląc s zy b k i g es t p rzecin ający ś cian y n a wy s o k o ś ci p iers i. — J ak czło wiek mo że tak ży ć? Nie d o ś ć, że ży wis z s ię p rzetwo rzo n y m cu k rem — ws k azała g ło wą n a talerz cias teczek i s zk lan k ę co li, o d g azo wan ej o d ty g o d n ia — to jes zcze wb ijas z s o b ie d o g ło wy te au to ry tarn e p ierd o ły ! — Os try m g es tem ws k azała n a p o rzu co n eg o Żó łwia leżąceg o s mętn ie n a p o d ło d ze. — Sam p o żeras z s ię ży wcem, M ark ! Od ciąłeś s ię o d s wo ich p rzy jació ł, o d lu d zi, k tó rzy cię k o ch ają. To s ię mu s i s k o ń czy ć. M ark s tał jak u rzeczo n y . Nig d y n ie wid ział, b y Sło n eczn ik wy g ląd ała p ięk n iej n iż w tej ch wili, mimo że ak u rat g o b es ztała i zach o wy wała s ię jak jeg o matk a — a ś ciś le rzecz b io rąc, jak jeg o o jciec. A p o tem jeg o ch u d e ciało zawib ro wało n iczy m k amerto n , b o d o p iero teraz zd ał s o b ie s p rawę, co p o wied ziała Sło n eczn ik — ws p o mn iała, że g o k o ch a. Nie b y ła to miło ś ć, jak iej p rag n ął. Ale p o d wzg lęd em emo cjo n aln y m n ie mó g ł za b ard zo wy b rzy d zać. — Czas , żeb y ś wy s zed ł ze s k o ru p y , M ark . Z teg o p o k o ju -macicy . Zan im zamien is z s ię w zo mb ie z Nocy żywych trupów. — M am p racę. Sło n eczn ik u n io s ła b rew i trąciła b u tem Żó łwia. — Id zies z z n ami. — Do k ąd ? — zamru g ał. — Z k im? — Nie s ły s załeś ? — Po trząs n ęła g ło wą. — No jas n e. Zamk n ąłeś s ię w ty m p o k o ju jak jak iś mn ich . Des tin y zjech ali d o mias ta. Zag rają d ziś k o n cert w Fillmo re. Tata p rzes łał mi p ien iąd ze i mam d la n as b ilety — d la cieb ie, d la mn ie i d la Petera. Ws k ak u j w ciu ch y , mu s imy iś ć s zy b k o , żeb y p o tem n ie czek ać w k o lejce całą wieczn o ś ć. I, n a lito ś ć b o s k ą, n ie u b ieraj s ię zn ó w jak s zty wn iak .
Peter z wy g ląd u b ard zo p rzy p o min ał s u rfera, ale ch y b a u ważał, że jes t Karo lem M ark s em. Nieb ezp ieczn ie p rzy p o min ał M ark o wi d awn eg o ch ło p ak a Kimb erly An n , k ap itan a d ru ży n y fu tb o lo wej, k tó ry ro zb ił mu n o s za to , że zb y t n ach aln ie g ap ił s ię n a jeg o d ziewczy n ę. Sto jąc n a zewn ątrz, u b ran y w wy tartą tweed o wą mary n ark ę i s wo je jed y n e d żin s y , wd y ch ając wilg o tn e p o wietrze i d y m p ap iero s o wy , M ark s łu ch ał, jak Peter recy tu je ten s am wy k ład n a temat p ro ces ó w h is to ry czn y ch , k tó ry m wcześ n iej u raczy li g o p o zo s tali p artn erzy Sło n eczn ik . Gd y M ark zareag o wał z n ied o s tateczn y m en tu zjazmem — n ig d y n ie zro zu miał ty ch man ifes tó w n a ty le d o b rze, b y wy ro b ić s o b ie o n ich zd an ie — Peter wb ił w n ieg o lo d o wate, b łęk itn e s p o jrzen ie i wark n ął: — Zn is zczę cię. Nieco p ó źn iej M ark o d k ry ł, że b y ł to d o s ło wn y cy tat z p is m s tars zeg o p an a z b ro d ą. Teraz miał o ch o tę p o p ro s tu wto p ić s ię w zn is zczo n y ch o d n ik p rzed wejś ciem. Sło n eczn ik s tała p o międ zy mężczy zn ami, p ro mien iejąc u ś miech em, jak b y właś n ie wy g rali jej n ag ro d ę n a s trzeln icy . Na s zczęś cie ju ż za ch wilę Peter wd ał s ię w s p rzeczk ę z p o licjan tami, k tó rzy wy p is ali im man d at za p icie w miejs cu p u b liczn y m. M ark p o czu ł p as k u d n ą n ad zieję, że g lin iarze zd zielą Petera p ałą w łeb i zawlo k ą n a wy trzeźwiałk ę. Ale właś n ie d o b ieg ał k o n iec n ajb ard ziej b u rzliwej tras y Des tin y . To m Do u g las , k tó reg o s p o ży cie alk o h o lu i s u b s tan cji p s y ch o ak ty wn y ch b y ło ró wn ie leg en d arn e co jeg o mo c as a, u p ijał s ię p rzed k ażd y m k o n certem. Kró l J as zczu ró w wy ru s zy ł n a p o d b ó j. Zes zło ty g o d n io wy k o n cert w New Hav en s p o wo d o wał zamies zk i, k tó re zu p ełn ie zd emo lo wały k amp u s Yale i p o ło wę mias ta. Na s wó j n iezd arn y s p o s ó b p o licjan ci p ró b o wali teg o wieczo ru u n ik n ąć k o n fro n tacji. Wy p is y wan ie man d ató w n ie b y ło mo że n ajro zs ąd n iejs zy m wy jś ciem, ale an i p o licjan ci, an i właś ciciele Fillmo re n ie ch cieli, żeb y d zieciak i ro zb ry k ały s ię b ard ziej, n iż im To m Do u g las ro zk aże. Oczek u jący ch w k o lejce tro ch ę d y s cy p lin o wan o , ale b ez p rzes ad y . Peter i jeg o b lo n d łeb p o zo s tali n ietk n ięci. Pierws zy k o n cert Des tin y s p ełn ił ws zy s tk ie o czek iwan ia M ark a p o d n ies io n e d o d zies iątej p o tęg i. Do u g las , jak to miał w zwy czaju , s p ó źn ił s ię z wejś ciem d wie g o d zin y . By ł tak n ap ru ty , że led wie s tał, d lateg o s zy b k o rzu cił s ię ze s cen y w tłu m zach wy co n y ch fan ó w. Ale trzej p o zo s tali czło n k o wie Des tin y b y li jed n y mi z n ajlep s zy ch wy k o n awcó w ro ck a. Ich b ieg ło ś ć p o zwalała p rzy k ry ć całe mn ó s two
d ro b n y ch g rzes zk ó w. I w k o ń cu , n a ru s zto wan iu ich mu zy k i b ełk o t Do u g las a i jeg o n ies k o o rd y n o wan e g es ty zb u d o wały co ś mag iczn eg o . M u zy k a b y ła jak fala k was u , ro zp u s zczając p rzezro czy s te więzien ie M ark a, aż w k o ń cu d o tarła d o s k ó ry i zab o lała. Przed k o lejn y m u two rem ś wiatła zg as ły , jak b y k to ś zamk n ął wielk ie d rzwi. Gd zieś o d ezwał s ię werb el, p o wo ln y , ciężk i ry tm. Z ciemn o ś ci zab rzmiało b o les n e zawo d zen ie g itary . Samo tn a, b łęk itn a wiązk a ś wiatła o ś wietliła wo k alis tę p o ś ro d k u s cen y . J eg o s k ó rzan e s p o d n ie lś n iły jak p rawd ziwa łu s k a. Zaczął ś p iewać — łag o d n y , n is k i jęk , z k ażd ą ch wilą s iln iejs zy , b ard ziej n ag lący . In tro d o ich n ajwięk s zeg o d zieła Serpent Time. Gło s arty s ty p o s zy b o wał w g ó rę jak n ag ły k rzy k , a ś wiatło i d źwięk wy b u ch ły wo k ó ł n ieg o n iczy m fala ro zb ijająca s ię o s k ały i p o s zy b o wały w d al, n a węd ró wk ę w n ajwięk s ze g łęb in y n o cy . Do u g las n ares zcie u k azał s ię jak o Kró l J as zczu ró w. Biła o d n ieg o czarn a au ra jak z h u tn iczeg o p ieca, co ch wila o my wając p u b liczn o ś ć. Działan ie tej mo cy b y ło zwo d n icze, n ieu ch wy tn e, n ib y jak iś n iezn an y n ark o ty k . J ed n y ch wzn o s iła n a s zczy ty ek s tazy , in n y ch wb ijała w o tch łań n ajg ęs ts zej ro zp aczy . Niek tó rzy wid zieli s we n ajs k ry ts ze marzen ia, in n i s p o g ląd ali wp ro s t w g ard ziel p iek ieł. A p o ś ro d k u teg o b las k u s tał To m Do u g las , więk s zy n iż zwy k le. Zamias t jeg o s zero k ich , p rzy s to jn y ch ry s ó w raz p o raz mig ał o s try p y s k i ro zp o s tarty k ap tu r o lb rzy miej k o b ry k ró lews k iej, czarn ej i g ro źn ej, k o ły s zącej s ię w ry tm melo d ii. Gd y u twó r o s iąg n ął p u n k t k u lmin acy jn y , p rzy ak o mp an iamen cie wy cia o rg an ó w i g itary , a p o tem wy cis zy ł s ię p o wo li, M ark o d k ry ł, że łzy s p ły wają mu p o ch u d ej twarzy . W jed n ej ręce ś cis k ał d ło ń Sło n eczn ik , a w d ru g iej — k o g o ś zu p ełn ie o b ceg o , p o d czas g d y Peter s ied ział n a p o d ło d ze z twarzą u k ry tą w d ło n iach i mru czał co ś o d ek ad en cji.
Nas tęp n eg o d n ia Nix o n wy s łał wo js k a d o Kamb o d ży . W cały m k raju u czeln ie zap ło n ęły jak o b lan e n ap almem. M ark zn alazł Sło n eczn ik p o d ru g iej s tro n ie zato k i n a wiecu w Park u Go ld en Gate. — Nie mo g ę! — zawo łał, b y p rzek rzy czeć mó wcó w. — Nie mo g ę teg o p rzek ro czy ć… Sam z s ieb ie n ie u miem n awet wy jś ć z d o mu ! — Och , M ark ! — wy k rzy k n ęła ze łzami, p o trząs ając g ło wą. — J es teś tak i s amo lu b n y . Tak i… tak i b u rżu js k i! — Od wró ciła s ię n a p ięcie i zn ik n ęła w tłu mie s k an d u jący ch d emo n s tran tó w.
Nie wid ział jej p ó źn iej p rzez trzy d n i. Szu k ał jej, lawiru jąc p o p rzez wś ciek ły tłu m, g ąs zcz tran s p aren tó w żąd ający ch u s tąp ien ia Nix o n a i zak o ń czen ia wo jn y , p o p rzez o b ło k i d y mu z marih u an y , k tó ry p rzen ik ał całą o k o licę n ib y zap ach k ap ry fo liu m. J eg o s zty wn iack i s tró j p rzy ciąg ał wro g ie s p o jrzen ia. Z tru d em u n ik n ął k ilk u n as tu p o ten cjaln ie n iep rzy jemn y ch s p o tk ań , co raz b ard ziej załaman y s wo ją n iezd o ln o ś cią d o wto p ien ia s ię w tę p u ls u jącą lu d zk ą mas ę. Rewo lu cja wis iała w p o wietrzu . Czu ł n aras tające n ap ięcie jak ład u n ek s taty czn y , n iemal wy czu wał zap ach o zo n u . I n ie b y ł jed y n y . W k o ń cu zn alazł Sło n eczn ik n a cało n o cn y m czu wan iu , k ilk a min u t p rzed n ad ejś ciem 3 maja. Sied ziała p o tu reck u n a małej k ęp ce rach ity czn ej trawy , o calałej p o p rzejś ciu ty s ięcy n ó g , i b rzd ąk ała n a g itarze, s łu ch ając p rzemo wy wy k rzy k iwan ej p rzez meg afo n . — Gd zie b y łaś ? — s p y tał M ark , p rzy k lęk ając w b ło cie p o zo s tały m p o d es zczu . Ty lk o p o trząs n ęła g ło wą. M ark z ch lu p o tem p rzy s iad ł o b o k n iej n a trawie. — Gd zie b y łaś ? Ws zęd zie cię s zu k ałem. W k o ń cu s p o jrzała n a n ieg o s mu tn o . — By łam z lu d źmi, M ark . Tam g d zie mo je miejs ce. Nag le p o ch y liła s ię n ap rzó d , złap ała g o za ramio n a, zad ziwiająco mo cn o . — To ró wn ież two je miejs ce. Ale ty jes teś tak i… . tak i s amo lu b n y . Tak jak b y ś s ied ział w s k o ru p ie. M as z ty le d o zao fero wan ia, właś n ie teraz, g d y n ajb ard ziej p o trzeb u jemy p o mo cy , b y walczy ć z u cis k iem, zan im b ęd zie za p ó źn o . Wy rwij s ię z teg o ! Uwo ln ij s ię! Zas k o czo n y d o s trzeg ł łzy lś n iące w k ącik ach o czu . — Pró b o wałem — p o wied ział s zczerze. — Ale jak o ś … jak o ś n ie mo g ę. Zn ad mo rza ciąg n ęła b ry za, ch ło d n a i lek k o wilg o tn a, czas em p o ry wając s ło wa d o latu jące z meg afo n u . — Bied n y M ark . Tak i z cieb ie s zty wn iak . Two i ro d zice, s zk o ła, ws zy s cy zap ak o wali cię w k aftan b ezp ieczeń s twa. M u s is z s ię u wo ln ić. — Zwilży ła warg i. — Ch y b a wiem, jak ci p o mó c. Nach y lił s ię zaciek awio n y . — J ak ? — M u s is z zb u rzy ć mu ry , tak jak w tej p io s en ce. M u s is z o two rzy ć u my s ł. Przez ch wilę g rzeb ała w k ies zen i h afto wan ej d żin s o wej k u rtk i, a p o tem p o d ała mu
co ś w zaciś n iętej p ięś ci. — Pro my k s ło ń ca. — Ro zwarła p alce. W ś ro d k u s p o czy wała n iep o zo rn a b iała tab letk a. — Kwas . M ark wp atry wał s ię w n ią jak u rzeczo n y . Oto miał p rzed s o b ą o b iek t s wo ich b ezo wo cn y ch b ad ań — mis ję i cel mis ji w jed n y m. Tru d n o ś ci w leg aln y m zd o b y ciu LSD i jeg o g łęb o k a n iech ęć d o czeg o k o lwiek n ieleg aln eg o , a tak że ró wn ie g łęb o k i s trach , że p ierws za p ró b a zak u p u zak o ń czy s ię d la n ieg o w więzien iu San Qu en tin — s p rawiły , że wieczn ie o d s u wał o d s ieb ie ch wilę p ró b y . J u ż wcześ n iej p ro p o n o wan o mu k was , g d y s p ęd zał wieczo ry w awan g ard o wy m to warzy s twie, ale zaws ze o d mawiał, tłu macząc s o b ie, że n ig d y n ie wiad o mo , co zn ajd u je s ię w n ark o ty k u k u p io n y m n a u licy , a w g łęb i d u s zy b ał s ię teg o , co k ry ło s ię za liczn y mi d rzwiami, k tó re mó g ł ty m o two rzy ć. Ale teraz ś wiat, k tó reg o tak p rag n ął, n ap ierał n a n ieg o jak fala p rzy p ły wu , a k o b ieta, k tó rą k o ch ał, p ro p o n o wała mu p o k u s ę i wy zwan ie. Tab letk a leżała n a jej d ło n i, z wo ln a ro zp u s zczając s ię w d es zczu . Ch wy cił ją, s zy b k o i o s tro żn ie, jak b y b ał s ię, że p o p arzy mu p alce. Wło ży ł ją d o k ies zen i wąs k ich , czarn y ch s p o d n i, o b ecn ie tak o b ry zg an y ch b ło tem, że p rzy p o min ały n ieu d o ln y ek s p ery men t farb iars k i. — M u s zę to p rzemy ś leć, wies z? Nie mo g ę teg o ro b ić zb y t p o ch o p n ie. — Nie wied ząc, co mó g łb y jes zcze p o wied zieć, ro zp ló tł d łu g ie n o g i i ch ciał ws tać. Sło n eczn ik zn ó w ch wy ciła g o za ręk ę. — Nie. Zo s tań ze mn ą. J eś li p ó jd zies z teraz d o d o mu , to wrzu cis z p ig u łk ę d o k ib la. — Po ciąg n ęła g o w d ó ł, d o s ieb ie, aż zn aleźli s ię b liżej n iż k ied y k o lwiek , a M ark w k o ń cu zau waży ł, że n ig d zie w p o b liżu n ie b y ło wid ać żad n eg o z jej jas n o wło s y ch o ch ro n iarzy . — Zo s tań tu taj, p o ś ró d lu d zi. Ze mn ą — d o d ała g ard ło wo . Od d ech d ziewczy n y mu s n ął jeg o u ch o , d elik atn ie, jak d o ty k rzęs y . — Wid zis z, ile mas z d o zy s k an ia? J es teś wy jątk o wy , M ark . M o żes z zro b ić ty le ważn y ch rzeczy . Zo s tań d ziś ze mn ą. Zap ro s zen ie n ie b y ło mo że z g atu n k u ty ch , n a k tó re liczy ł, ale u s iad ł z p o wro tem w b ło cie. No c mijała w ch ło d n y m p o czu ciu ws p ó ln o ty , tu lili s ię d o s ieb ie, o k ry ci wątp liwy m s ch ro n ien iem d żin s o wej k u rtk i, ramię p rzy ramien iu , p o d czas g d y mó wcy g rzmieli o n ad ch o d zącej rewo lu cji i o s tateczn ej k o n fro n tacji z Amery k ą. Przed ś witem d emo n s tracja zaczęła p o d leg ać au to lizie. Razem p o wlek li s ię d o małej k afejk i czy n n ej całą d o b ę i zjed li o rg an iczn e ś n iad an ie — M ark w o g ó le n ie czu ł s mak u jed zen ia — a Sło n eczn ik g o rączk o wo o p o wiad ała o p rzezn aczen iu , k tó re
jes t tu ż n a wy ciąg n ięcie ręk i. — Gd y b y ś ty lk o p o trafił wy jś ć p o za s wo je o g ran iczen ia. — Wy ciąg n ęła ręk ę i u jęła g o za d łu g ą, b lad ą d ło ń s wo ją, małą i o p alo n ą. — Gd y s p o tk ałam cię wted y w k lu b ie, zes złej jes ien i, n ap rawd ę s ię u cies zy łam, b o tro ch ę tęs k n iłam za s tary mi czas ami, jak k o lwiek b y b y ły n ied o b re. Wid ziałam w to b ie ty lk o zn ajo mą twarz. Sp u ś cił wzro k , mru g ając g wałto wn ie, zas k o czo n y ty m s zczery m wy zn an iem. Sło n eczn ik o twarcie p rzy zn ała, że n ie zależało jej n a n im, raczej n a ty m, co s y mb o lizo wał. — Ale to s ię zmien iło — d o d ała. Sp o jrzał n a n ią czu jn ie, jak s arn a p rzy u ważo n a ran k iem w o g ro d zie, g o tó w u ciek ać, wid ząc n ajmn iejs zy ś lad zag ro żen ia. — Teraz cen ię cię za to , k im jes teś , i za to , k im mo żes z b y ć. Po d tą id io ty czn ą fry zu rą i ro g o wy mi o k u larami, i b u rżu js k imi ciu ch ami k ry je s ię p rawd ziwy czło wiek . Czło wiek , k tó ry b łag a o wo ln o ś ć. Przy k ry ła jeg o d ło ń d ru g ą, p o g ład ziła lek k o . — M am n ad zieję, że g o u wo ln is z, M ark . Bard zo ch ciałab y m g o p o zn ać. Ale n ad s zed ł czas , b y ś p o d jął tę d ecy zję. Nie mo g ę ju ż czek ać d łu żej. M u s is z wy b rać, M ark . — Ch ces z p o wied zieć, że… — Gło s mu zamarł. J eg o zamro czo n y zmęczen iem u my s ł zro zu miał, że Sło n eczn ik p ro p o n u je mu n ie ty lk o p rzy jaźń — a jed n o cześ n ie g ro zi, że p o zb awi g o n awet teg o , jeś li o n s am n ie zareag u je w p o rę. i
Od p ro wad ził ją d o mies zk an ia. Na s zczy cie s ch o d ó w ch wy ciła g o n ag le za s zy ję p o cało wała n amiętn ie. Po tem zn ik n ęła, zo s tawiając g o w k o mp letn y m
o s zo ło mien iu .
— W k o ń cu d ali im n au czk ę, ty m mały m k o mu s zk o m. W s amą p o rę, co n ie? Sto jąc u p o d n ó ża wzn o s zo n eg o wieżo wca, Wo jtek Grab o ws k i p o p ijał h erb atę z termo s u , s łu ch ając, jak jeg o k o led zy d y s k u tu ją o n ajś wieżs zy ch wiad o mo ś ciach , k tó re właś n ie n ap ły n ęły p rzez tran zy s to r. Gward ia Naro d o wa o two rzy ła o g ień d o u czes tn ik ó w wiecu n a Un iwers y tecie Ken t w Oh io , k ilk a o s ó b zg in ęło . Bu d o wlań cy u ważali, że ju ż n ajwy żs zy czas . Grab o ws k i też tak u ważał, ale ta wiad o mo ś ć raczej g o zas mu ciła, n iż u cies zy ła. Pó źn iej, s p aceru jąc p o ru s zto wan iu wy s o k o p o n ad mias tem, ro zmy ś lał n ad tą trag ed ią. Amery k ań s cy żo łn ierze o d d awali ży cie, b y o calić b ratn i n aró d o d
k o mu n is ty czn ej ag res ji — a tu w k raju ich ws p ó ło b y watele o d s ąd zali ich o d czci i wiary . Ho Ch i M in h b y ł p rzez n ich wy ch walan y jak o wy zwo liciel i b o h ater. Grab o ws k i wied ział, że to n iep rawd a. Na włas n ej s k ó rze p rzek o n ał s ię, co k o mu n iś ci ro zu mieją p rzez „wy zwo len ie”. Gd y s ły s zał, jak wy ch walają ty ch mo rd ercó w, w g ło wie ro zb rzmiewał mu p rzeraźliwy k rzy k p o mo rd o wan y ch k rewn y ch i p rzy jació ł. Nie ch o d ziło tu ty lk o o p o g ląd y d emo n s tran tó w, ale tak że o ich s amy ch . Up rzy wilejo wan e, b o g ate d zieciak i, p rzeważn ie z wy żs zej k las y ś red n iej, k ąs ały ręk ę, k tó ra d ała im b ezp ieczeń s two i wy g o d ę, co b y ło n ies p o ty k an e wcześ n iej w h is to rii lu d zk o ś ci. „Amery k a p o żera s we mło d e!”, k rzy czeli, ale o n wid ział to in aczej. To o n a miała zo s tać p o żarta p rzez s we mło d e. Uwierzy li fałs zy wy m p ro ro k o m, tak im jak ten Do u g las . Od czas u , g d y jeg o p io s en k a tak g o zb u lwers o wała, tro ch ę p o czy tał n a temat teg o arty s ty . Wied ział, że Do u g las jes t jed n y m ze s k ażo n y ch , lu d zi p rzeżarty ch k o s miczn ą tru cizn ą u wo ln io n ą tamteg o s tras zn eg o d n ia w 1 9 4 6 ro k u , d zieck iem n o weg o , n ik czemn eg o ś witu , k tó ry Grab o ws k i o g ląd ał z p o k ład u s tatk u zacu mo wan eg o p rzy Go v ern o rs Is lan d . Nic d ziwn eg o , że d zieci wy s tęp o wały p rzeciwk o ro d zico m, jeś li s łu ch ały p o d s zep tó w czło wiek a, k tó reg o s am Szatan n azn aczy ł jak o s weg o . — Hej! — zawo łał p o tężn y ek s marin e, właś ciciel rad ia. — Ci ch o lern i h ip is i wy s zli n a u lice p rzed ratu s zem, wy b ijają s zy b y i p alą amery k ań s k ie flag i! — Sk u rwy s y n y ! — Trzeb a co ś zro b ić! To rewo lu cja! M ło d y weteran p o s p ies zn ie n arzu cił k u rtk ę Lev i's a i p o p rawił k as k n a k ró tk o o s trzy żo n ej g ło wie. — To ty lk o p arę p rzeczn ic s tąd . Nie wiem jak wy , ale ja zamierzam co ś z ty m zro b ić! — Po b ieg ł w s tro n ę win d y . Grab o ws k i ch ciał k rzy k n ąć: „Czek ajcie! Trzeb a to zo s tawić wład zo m! J eś li b rat wy s tąp i p rzeciwk o b ratu , zło zwy cięży !”. Ale n ie mó g ł wy d o b y ć g ło s u . By ł ró wn ie wś ciek ły jak p o zo s tali i p rzerażo n y , b o k ied y ś n a włas n e o czy wid ział, jak wy g ląd a ta „rewo lu cja”, o k tó rej ws zy s cy teraz ty le mó wili. Ro zg o rączk o wan y z całej s iły ch wy cił s ię s talo wej b elk i. A wted y jeg o p alce wn ik n ęły w s tal jak w tę mięk k ą, lep k ą mas ę, k tó rą Amery k an ie n azy wali „lo d ami”.
Sam zo s tał n azn aczo n y p iętn em Bes tii.
M ark s p ęd ził res ztę d n ia w o tęp ien iu , łączący m n ad zieję, p o żąd an ie i s trach . Przeg ap ił wiad o mo ś ci o zamies zk ach w Ken t. Po d czas g d y res zta Amery k i reag o wała p rzerażen iem lu b ap ro b atą, o n s ied ział w s wo im p o k o ju n ad talerzem cias tek , p o ch y lo n y n ad s wo imi p racami i k s iążk ami o LSD. Co ch wila wy ciąg ał tab letk ę k was u i o b racał ją w p alcach jak talizman . Gd y s ło ń ce p o wo li ws p ięło s ię n a n ieb o , wied zio n y imp u ls em p o d jął d ecy zję i wło ży ł p ig u łk ę d o u s t. Po p ił ją s zy b k im ły k iem o d g azo wan ej fan ty , b y p rzełk n ąć, zan im zn ó w zawio d ą g o n erwy . Z teg o , co czy tał n a temat k was u , wied ział, że zwy k le zaczy n a d ziałać p o g o d zin ie-p ó łto rej. Pró b o wał zab ić czas , p rzeg ląd ając an to lo g ię So lo mo n a, p o tem k o mik s y M arv ela, p o tem Zap a, k tó re zd o b y ł w p o g o n i za wied zą. Po g o d zin ie, zb y t s tremo wan y , b y s amemu czek ać n a d ziałan ie n ark o ty k u , wy s zed ł, b y o d n aleźć Sło n eczn ik , p o wied zieć jej, że s tał s ię mężczy zn ą, wy k o n ał o s tateczn y k ro k . A tak że — że b o i s ię zo s tać s am, g d y k was w k o ń cu zaczn ie d ziałać. Po s zu k iwan ie Sło n eczn ik zaws ze p rzy p o min ało ś led zen ie p łatk a k wiatu n ies io n eg o wiatrem, ale wied ział, że wcześ n iej czy p ó źn iej ciąg n ęło ją d o UCB, k tó re zas tąp iło k o mu n ę w Haig h t jak o miejs co we cen tru m k o n trk u ltu ry . Praco wała też d o ry wczo w s k lep ie ty to n io wy m n ieo p o d al Peo p le's Park . A zatem o k o ło d ziewiątej trzy d zieś ci 5 maja 1 9 7 0 ro k u wk ro czy ł d o p ark u — i p ro s to w n ajb ard ziej s p ek tak u larn y p o jed y n ek as ó w ep o k i Wietn amu .
W k ró tk iej ch wili o lś n ien ia ws zy s cy — i wład za, i ich wro g o wie — zro zu mieli, że n ad s zed ł czas walk i n a u licach . J eś li rewo lu cja miała n ad ejś ć, to mu s iała n ad ejś ć teraz — n a fali p ierws zej, g o rącej fu rii p o mas ak rze w Ken t. Rad y k aln i p rzy wó d cy zn ad Zato k i zwo łali o lb rzy mi wiec w Peo p le's Park , a n ap rzeciwk o s tan ęła n ie ty lk o miejs co wa p o licja, ale i Gward ia Naro d o wa, o s o b is ty k o n ty n g en t Ro n ald a Reag an a. Do za p iętn aś cie d zies iąta p o licja wy co fała s ię z p ark u , two rząc k o rd o n wo k ó ł k amp u s u , b y n ie d o p u ś cić d o s zerzen ia zamies zek . Teraz b y ła tam ty lk o mło d zież i k ilk a d wu ip ó łto n o wy ch ciężaró wek M 3 5 , z k tó ry ch wy s y p y wali s ię g ward ziś ci w s tro jach b o jo wy ch i mas k ach g azo wy ch . Za n imi ze s tu k o tem, p is k iem i wark o tem
d ies la n ad jech ał p o jazd o p an cerzo n y M 1 1 3 , k tó reg o g ąs ien ice ws y s ały b ło to n iczy m u s ta. M ężczy zn a w mu n d u rze k ap itan a s ied ział s zty wn o n a wieży czce s trzeleck iej wy p o s ażo n ej w d ziałk o k alib er .5 0 . Ub ran y b y ł w h ełm p rzy p o min ający s k ó rzan y k as k fu tb o lo wy . Stu d en ci o d s k o czy li o d zielo n ej lin ii jak rtęć o d g o łeg o p alca. Wcześ n iej, p o d o b n ie jak ich b racia w Oh io , k rzy czeli d o wład z, b y zab rali tę wo jn ę d o d o mu , i ch y b a im s ię u d ało . Reg u larn ie wzy wan o g ward ię n aro d o wą d o ro zp ęd zan ia d emo n s tracji, ale b rzy d k a, k an cias ta s y lwetk a tran s p o rtera o p an cerzo n eg o zwias to wała co ś n o weg o — cień g ro źb y , k tó ra n ie mo g ła u mk n ąć n awet n ajb ard ziej n aiwn y m d emo n s tran to m. Tłu m o d s tąp ił, ro zleg ły s ię n ies p o k o jn e s zep ty . W miejs cu o p u s zczo n y m p rzez ro zp ro s zo n e s zereg i n ag le zjawiła s ię s amo tn a, s mu k ła p o s tać o d zian a w czarn ą s k ó rę. — Przy s zliś my tu , b y n as wy s łu ch an o — p o wied ział Th o mas M ario n Do u g las , a jeg o g ło s p o n ió s ł s ię p o o k o licy . — I wy s łu ch acie n as , d o ch o lery ! Za jeg o p lecami tłu m zaczął zwierać s zy k i. Oto g wiazd o r — a d o teg o as — s tan ął z n imi ramię p rzy ramien iu . Za lin ią b ag n etó w g ward ziś ci zaczęli ro zg ląd ać s ię n erwo wo . W więk s zo ś ci b y li to mło d zi ch ło p cy , k tó rzy ws tąp ili d o g ward ii, żeb y n ie trafić d o Wietn amu , i d o b rze wied zieli, k to s to i n ap rzeciwk o . Wielu z n ich miało p ły ty Des tin y i p lak aty z wy n io s łą twarzą Do u g las a n a ś cian ie n ad łó żk iem. Tru d n o b y ło u ży ć b ag n etu alb o k o lb y k arab in u p rzeciwk o k o mu ś zn ajo memu , n awet jeś li b y ła to ty lk o twarz zn an a z o k ład k i p ły ty alb o zd jęcia w mag azy n ie „Life”. Kap itan b y ł b ard ziej zd y s cy p lin o wan y . Wy k rzy k n ął z k o p u ły jak iś ro zk az, zak as zlały armatk i wy rzu cające g az łzawiący , p o czy m k ilk a mały ch k o met zak reś liło łu k i, s p ad ając w p o b liżu Do u g las a i zeb ran y ch wo k ó ł n ieg o d emo n s tran tó w. Ws tęg i g ęs teg o , b iałeg o d y mu zas ło n iły arty s tę. Przemy k ając zau łk ami, M ark zd o łał o min ąć k o rd o n p o licy jn y . Wy ch o d ząc z u liczk i, zo b aczy ł z b o k u , jak jeg o id o l s taje n a czele p ro tes tu , o to czo n y ws tęg ami d y mu , n iczy m ś red n io wieczn y męczen n ik n a s to s ie. Zatrzy mał s ię i z o twarty mi u s tami p atrzy ł n a ro zg ry wającą s ię k o n fro n tację. A p o tem zad ziałał k was . M iał wrażen ie, że rzeczy wis to ś ć zaczy n a s ię ro zp ły wać, ale ta s cen a b y ła zb y t wy razis ta jak n a h alu cy n ację. Ch ło d n y , p o ran n y wiatr ro zwiał zas ło n ę g azu , a wted y jeg o o czo m u k azał s ię mężczy zn a s to jący n a ro zs tawio n y ch n o g ach , z u n ies io n y mi p ięś ciami i falą k as ztan o wy ch wło s ó w s p ły wający ch n a p lecy , o d s łan iając s zero k ą twarz, k tó ra mig o tała, zmien iając s ię w o b raz o lb rzy miej k o b ry z ro zd ęty m k ap tu rem
o raz lś n iący mi łu s k ami. Gward ziś ci co fn ęli s ię z res p ek tem. Oto p rzy b y ł Kró l J as zczu ró w. Kró l ru s zy ł n ap rzó d , s u n ąc z wężo wy m wd zięk iem. M u n d u ro wi złamali s zy k i. Kto ś d źg n ął g o b ag n etem, a mo że ty lk o n ie d o ś ć s zy b k o s ię o d s u n ął? Bły s k awiczn y ru ch n ad g ars tk a, jak b y wy k o n an y o d n iech cen ia, ale z n ielu d zk ą s zy b k o ś cią, i k arab in o d leciał n a b o k , k o zio łk u jąc w p o wietrzu , a jeg o właś ciciel p ad ł n a trawę z o k rzy k iem p rzerażen ia. Kap itan w s wej s talo wej s k rzy n ce k rzy czał o ch ry p le, p ró b u jąc zewrzeć ro zp ad ające s ię s zereg i. Ale p rzy b ierając as p ek t Kró la J as zczu ró w, Do u g las ro zp o czął też s wo je g ierk i u my s ło we. Wzro k żo łn ierzy zaczął b łąd zić wp atrzo n y w wizje n iezwy k łeg o p ięk n a alb o też s tras zliwy ch p o two rn o ś ci. Czarn a au ra wciąg ała k ażd eg o we włas n y ś wiat. Tłu m d emo n s tran tó w zaczął n ap ierać: s k an d u jący , k rzy czący , co raz g ro źn iejs zy . Do wó d ca g ward ii zro b ił jed y n e, co mó g ł — jeg o k ciu k d rg n ął raz n a s p u ś cie d ziałk a. Lu fa rzy g n ęła o g łu s zający m h ałas em, o d k tó reg o p ęk ały s zy b y , a n ad g ło wami d emo n s tran tó w p o s zy b o wały p o cis k i s mu g o we. Tłu m d emo n s tran tó w, d o p iero co triu mfu jący , ro zp ierzch ł s ię w p an ice. Od g ło s s trzałó w u d erzy ł M ark a jak wielk a p o d u s zk a i rzu cił g o w ty ł, w s tro n ę n iek o ń czący ch s ię, k ręty ch zau łk ó w. Ale p rzed n im wciąż wid n iała ta s ama s cen a, jak ś wiatło w tu n elu , jas n a, s tras zliwa i n ag ląca. Po cis k i n ie trafiły n ik o g o , ale p ro tes tu jący , wś ró d n ich s am M ark , p o raz p ierws zy zetk n ęli s ię z rzeczy wis to ś cią, o k tó rej mó wił ich p ro ro k M ao — ze ś wiad o mo ś cią teg o , co jes t źró d łem wład zy . To m Do u g las s tał tak b lis k o , że p ło n ący p ro ch o p alił mu b rwi. Nawet n ie d rg n ął, ch o ć wy s trzał u d erzy ł g o z s iłą więk s zą o d ty s ięcy g ło ś n ik ó w. Od p o wied ział włas n y m ry k iem, o d k tó reg o g ward ziś ci zmy k ali jak p rzerażo n e s zczen ięta. J ed n y m p o tężn y m s u s em zn alazł s ię n a g ó rn y m p o k ład zie tran s p o rtera. Po ch y lił s ię, ch wy cił lu fę d ziałk a, p o ciąg n ął. Ciężk i b ro wn in g wy rwał s ię z mo co wan ia jak mło d e d rzewk o wy rwan e z k o rzen iami. Un ió s ł b ro ń wy s o k o n ad g ło wę, o b u rącz, a p o tem, jed n y m ru ch em b ark ó w i b icep s ó w, zg iął ją p rawie wp ó ł. Wy raziws zy w ten s p o s ó b s wo ją p o g ard ę d la wład zy i jej wo jen n y ch mach in , rzu cił zn is zczo n e d ziałk o w s tro n ę g ward zis tó w, teraz w p ełn y m o d wro cie i p o ch y lił s ię, b y wy ciąg n ąć p rzerażo n eg o d o wó d cę ze s tan o wis k a, ch wy tając g o za b lu zę. Przez ch wilę trzy mał g o n a wy ciąg n ięty ch ręk ach , n ie zwracając u wag i n a jeg o b ezs k u teczn e s zamo tan ie. A p o tem p ad ł, u d erzo n y z ty łu z całej s iły p rzez n iezn an eg o as a. M ark p o d erwał s ię z ziemi. J eg o d u s za z wrzas k iem zn ik n ęła w wiru jący m mro k u . Ciało n a ś lep o o d wró ciło s ię i p o g n ało p rzed s ieb ie.
Wo jtek Grab o ws k i zo b aczy ł, jak p o s ęp n a wężo wa p o s tać ws k ak u je n a p o k ład tran s p o rtera i wy ry wa b ro ń z mo co wan ia. Wied ział, że n ie n a d armo p rzeży ł wo jn ę. Wczo raj ty lk o g o rliwa wiara o ch ro n iła g o p rzed s amo b ó js twem. Zs zed ł z ru s zto wan ia — o p u s zczo n eg o p rzez ro b o tn ik ó w, k tó rzy p o b ieg li zaatak o wać d emo n s tran tó w — i wró cił d o d o mu , g d zie s p ęd ził b ezs en n ą n o c n a milczącej mo d litwie. O ś wicie rzeczy wiś cie d o zn ał o ś wiecen ia — zro zu miał, że jeg o p rzy p ad ło ś ć n ie jes t p rzek leń s twem, lecz b ło g o s ławień s twem. Rewo lu cja zag ro ziła jeg o p rzy b ran ej o jczy źn ie. Zaatak o wali ją lu d zie o p ętan i p rzez s iły ciemn o ś ci. Ws tał, u my ł s ię, u b rał i ru s zy ł d o p ark u ze s p o k o jem w s ercu . Teraz walczy ł z b es tią, k tó ra zd awała s ię mieć wiele g łó w i wied ział ju ż, że s tan ął twarzą w twarz ze zn ien awid zo n y m p rzez n ieg o To mem Do u g las em. Wy p ełn iła g o fu ria, a o rg an izm p o d d ał s ię tran s fo rmacji w as a. M ięś n ie n ap ęczn iały , n aciąg ając lu źn e ro b o cze u b ran ia, aż p rawie p ęk ały . Na g ło wie miał s talo wy h ełm b u d o wlań ca, w ręk u trzy mał k lu cz h y d rau liczn y . Ws zelk ie wątp liwo ś ci, czy n ależy u ży wać n ad p rzy ro d zo n y ch mo cy p rzeciwk o zwy k ły m lu d zio m, zn ik n ęły . To b y ł g o d n y p rzeciwn ik , as , zd rajca, s łu g a p iek ieł. Po g n ał n ap rzó d , p rzes ad ził p o jazd jed n y m s u s em, g d y wężo g ło wy p o twó r wy ciąg n ął d o wó d cę zza s teró w. Stu d en ci k rzy k n ęli o s trzeg awczo , ale Do u g las teg o n ie u s ły s zał. Bu d o wlan iec u n ió s ł k lu cz i u d erzy ł g o w ty ł g ło wy , raz to b rązo wej i k ęd zierzawej, raz to g ład k iej, czarn ej i p lu g awej. Tak s iln y cio s b y łb y ro ztrzas k ał czas zk ę zwy k łeg o czło wiek a alb o zerwał mu ją z ramio n . Ale mig o czący o b raz p rzeciwn ik a zmy lił ręk ę Grab o ws k ieg o . Cio s ześ lizg n ął s ię b o k iem. Do u g las u p u ś cił mio tająceg o s ię d o wó d cę i ześ lizg n ął s ię p o p an cerzu p o jazd u , jak b y p o zb awio n y k o ś ci, a k lu cz wb ił s ię w p an cerz, wg n iatając g o jak cy n fo lię. Przez ch wilę my ś lał, że zab ił wro g a, i o p u ś ciły g o s iły . By p o zo s tać w tej p o s taci, p o trzeb o wał g n iewu , ale teraz czu ł ty lk o ws ty d . — Od ejd źcie s tąd ! — wy k rzy k n ął s wo im ch ro p awy m an g iels k im. — Id źcie d o d o mó w. To k o n iec. Nie walczcie ju ż więcej. Słu ch ajcie s tars zy ch i ży jcie w p o k o ju ! Ale o n i s tali ty lk o i p atrzy li n a n ieg o b aran im wzro k iem. Po ran n a ro s a wes s ała g az łzawiący i zatru ła trawę. Kilk a o s tatn ich b iały ch ws tęg wiło s ię p o ziemi n iczy m
k o n ające węże. Grab o ws k i p o czu ł, że łzy s p ły wają mu p o twarzy . Czemu n ie ch cieli g o s łu ch ać? Kto ś z ty łu k rzy k n ął: — Piep rz s ię! Piep rz s ię, ty p iep rzo n y fas zy s to ! Nie mó g ł u wierzy ć, że rzu co n o mu w twarz ak u rat tę o b elg ę — jemu , czło wiek o wi, w k tó reg o ciele wciąż tk wiły p o cis k i fas zy s tó w — i zro b ił to jak iś ro zp ies zczo n y , b ezczeln y , n ied o u czo n y s zczen iak . Gn iew wy p ełn ił g o p o b rzeg i, p o wo d u jąc k o lejn y p rzy p ły w n ielu d zk iej s iły . M iał s zczęś cie, b o w tej s amej ch wili To m Do u g las o trząs n ął s ię z s zo k u , zerwał s ię n a n o g i, ch wy cił Bu d o wlań ca za k o s tk i i p rzewró cił s zarp n ięciem. J eg o k as k u d erzy ł w p o k ład p o jazd u n iczy m cy mb ał. Do u g las , ró wn ie wś ciek ły jak as , k tó ry p o walił g o wcześ n iej, p rzy g wo źd ził p rzeciwn ik a d o p o jazd u i zaczął o k ład ać cio s ami wy p ro wad zan y mi z n iep rawd o p o d o b n ą s iłą. Ale Grab o ws k i też b y ł wy trzy mals zy o d zwy k łeg o czło wiek a. Un ió s ł s wó j k lu cz i wb ił g o p o międ zy n ich , g wałto wn ie o d p y ch ając Do u g las a. M ężczy zn a p o ś lizg n ął s ię n a mo k rej trawie, o d zy s k ał ró wn o wag ę z wężo wą zręczn o ś cią i s k o czy ł d o atak u … b y s ek u n d ę p ó źn iej zatrzy mać s ię i ws p iąć n a p alce jak b aletn ica, g d y b ru taln y , d wu ręczn y cio s k lu czem ze ś wis tem p rzeleciał o cen ty metry o d jeg o b rzu ch a. Do u g las zan u rk o wał tu ż p o d łu k iem k reś lo n y m p rzez ś miercio n o ś n e n arzęd zie. Ch wy cił p rzeciwn ik a, a p o tem zas y p ał cio s ami, mierząc p o d żeb ra. Grab o ws k i co fn ął s ię, p o ło ży ł ręk ę n a mo s tk u n ap as tn ik a i p o p ch n ął. Do u g las zato czy ł s ię o k ro k i ty lk o jeg o n ielu d zk i reflek s o calił g o p rzed cio s em k lu cza wy mierzo n y m w ś ro d ek czas zk i. Stalo wy d zió b n arzęd zia p rzeciął mu s k ó rę n a czo le. Try s n ęła k rew. Do u g las co fn ął s ię g o rączk o wo , p ró b u jąc o b etrzeć g o rączk o wo , b y o d ep rzeć k o lejn e atak i.
o czy , d ru g ą
ty mczas em
mach ał
Bu d o wlan iec zamach n ął s ię k lu czem jak k ijem b ejs b o lo wy m i trafił Do u g las a p o d p rawe ramię. Ud erzen ie p o n io s ło s ię p o p ark u ech em jak wy b u ch g ran atu . Do u g las u p ad ł. Bu d o wlan iec s tan ął n ad n im w s zero k im ro zk ro k u , p o wo li u n o s ząc k lu cz, jak k at s zy k u jący to p ó r d o ś mierteln eg o cio s u . Z k ącik a u s t s p ły wała mu k rew. By ł całk o wicie o g arn ięty s załem, p o zb awio n y s k ru p u łó w, ws p ó łczu cia, czeg o k o lwiek , p ró cz p ry mity wn ej ch ęci, b y ro zwalić p rzeciwn ik o wi g ło wę, p o czu ć, jak p ęk a n iczy m ś limak p rzy g n iecio n y k amien iem. Ale w tej s amej ch wili, g d y lś n iący , o ciek ający p o s o k ą k lu cz p o s zy b o wał w d ó ł,
z ty łu n ad leciał zło ty łań cu ch , o win ął g o i zatrzy mał cio s , n im s ięg n ął g ło wę o fiary . Bu d o wlan iec n aty ch mias t ro zlu źn ił ch wy t, p o zwalając, b y k lu cz p o węd ro wał w s tro n ę, s k ąd n ad s zed ł n ies p o d ziewan y o p ó r. Po tem s zarp n ął b ro ń n ap rzó d i w d ó ł, o k ręcając s ię jed n o cześ n ie, b y wy k o rzy s tać p ęd całeg o ciała. Ale g d y ty lk o s ię p o ru s zy ł, łań cu ch zafalo wał, a k lu cz wy ś lizg n ął s ię z melo d y jn y m jęk iem. Nie n ap o ty k ając s p o d ziewan eg o o p o ru , Bu d o wlan iec o k ręcił s ię o trzy s ta s ześ ćd zies iąt s to p n i, zato czy ł d o p rzo d u i wy k o n ał jes zcze p ó ł o b ro tu , aż w k o ń cu s p o jrzał n a s weg o p rzeciwn ik a p o n ad b ło tn is tą, s trato wan ą ziemią. Stał tam mło d zien iec, wy s o k i i s mu k ły ; zło cis te wło s y o p ad ały mu n a ramio n a, n a d łu g im zło ty m łań cu ch u k o ły s ał s ię wis io r w k s ztałcie p acy fk i. Po mimo p o ran n eg o ch ło d u miał n a s o b ie ty lk o d żin s y . W o czach n is k ieg o , ciemn o wło s eg o Grab o ws k ieg o d o złu d zen ia p rzy p o min ał p o s tać z n azis to ws k ieg o p lak atu p ro p ag an d o weg o . — Kim jes teś ?! — wark n ął Bu d o wlan iec. Po tem zd ał s o b ie s p rawę, że p rzemó wił w s wo im ro d zimy m języ k u , i p o wtó rzy ł p y tan ie p o an g iels k u . M ło d zien iec zmars zczy ł b rwi, jak b y s ię zas tan awiał. — M o żes z mi mó wić „Rad y k ał” — o d p arł z s zero k im u ś miech em. — Przy b y łem, b y b ro n ić lu d zi. — Zd rajca! — Bu d o wlan iec rzu cił s ię n a n ieg o , b io rąc s zero k i zamach k lu czem. Rad y k ał o d s u n ął s ię tan eczn y m k ro k iem. Niezależn ie o d teg o , jak b ru taln ie atak o wał, jak zmy ś ln e wy k o n y wał zwo d y , p rzeciwn ik z łatwo ś cią mu s ię wy my k ał. Sfru s tro wan y s wo im n iep o wo d zen iem w k o ń cu zn ó w o d wró cił s ię d o Do u g las a, k tó ry wciąż p o jęk iwał n a ziemi. A jed n ak Rad y k ał zn ó w g o wy p rzed ził, k reś ląc ó s emk i zło tą p acy fk ą, o d p ierając n ajd zik s ze cio s y , s y p iąc ś wietlis te s n o p y is k ier. Żo łn ierze i s tu d en ci p atrzy li w o s łu p ien iu , jed n ak o wo zafas cy n o wan i. Ale o ile n ap as tn ik n ie mó g ł p rzeb ić s ię p rzez o s ło n ę amu letu , o ty le Rad y k ał n ie ch ciał b ąd ź n ie mó g ł g o zaatak o wać. Bu d o wlan iec d o s trzeg ł to w k o ń cu i wy co fał s ię, wy mach u jąc g ro źn ie k lu czem. Po ch wili Rad y k ał p o s zed ł jeg o ś lad em, s u n ąc jak o b ło k mg ły . Bu d o wlan iec zataczał k ręg i w k ieru n k u p rzeciwn y m d o ws k azó wek zeg ara. Rad y k ał d o trzy my wał mu k ro k u . Po lak p o wo li o d ciąg n ął s weg o d łu g o wło s eg o p rzeciwn ik a o d p o walo n eg o Do u g las a. J ak b ły s k awica wy k ręcił w lewo i rzu cił s ię n a g ap ió w. Nie b y ł wp rawd zie tak s zy b k i jak Rad y k ał, ale i tak p rzewy żs zał zwy k łeg o czło wiek a. Wd arł s ię p o międ zy p ro tes tu jący ch i n im k to k o lwiek zareag o wał, k lu cz u n ió s ł s ię w g ó rę, g o tó w miażd ży ć i mo rd o wać. Rad y k ał, zas k o czo n y , n ie zd o łał zareag o wać w p o rę.
Klu cz zawis ł w p o wietrzu , zas ty g ły jak mu ch a w b u rs zty n ie. Rad y k ał s k o czy ł n ap rzó d , g n an y d es p eracją, zamach n ął s ię s wo im med alio n em, mierząc w s zy ję, g ru b ą jak p ień , wid o czn ą s p o d k rawęd zi h ełmu . M ed alio n u d erzy ł w cel, wy d ając s zczęk jak s iek iera wb ita w d rewn o . Nie b y ł to cio s , jak i mó g łb y wy mierzy ć Kró l J as zczu ró w, a ju ż n a p ewn o n iep o ró wn y waln y d o s tras zliwej b ro n i Grab o ws k ieg o , ale wy s tarczający , b y wy trącić Bu d o wlań ca z ró wn o wag i, p rzewró cić n a trawę w b ło to p o międ zy zmięte tran s p aren ty . Rad y k ał s tan ął n ad n im, wo ln o k ręcąc mły n k a med alio n em. Ch wilę p ó źn iej d o łączy ł d o n ieg o Do u g las , k rzy wiąc s ię i p o cierając o b o lały b o k . — Ch y b a p ęk ło mi p arę żeb er — wy ch ry p iał zn ajo my m b ary to n em, s zo rs tk im jak p o ln a d ro g a. — Co tu s ię, k u rn a, d zieje? Na ich o czach n ielu d zk o p o tężn a p o s tać Bu d o wlań ca zmien iła s ię w k ręp eg o , ły s iejąceg o mężczy zn ę w lu źn y m s tro ju . Leżał twarzą w b ło cie i s zlo ch ał, jak b y p ęk ło mu s erce. Po trząs ając p o targ an ą g rzy wą, Do u g las o d wró cił s ię d o s weg o wy b awiciela. — J es tem To m Do u g las . Dzięk i, że u rato wałeś mi ty łek . — Cała p rzy jemn o ś ć p o mo jej s tro n ie, s tary . A p o tem Do u g las wy s tąp ił n ap rzó d i o b jął b lo n d y n a. Z tłu mu d o leciały wiwaty . Gward ia Naro d o wa p o d ała ty ły , zo s tawiając za s o b ą o p an cerzo n y p o jazd . Rewo lu cja wp rawd zie n ie n ad es zła, ale p rzy n ajmn iej o calo n o p arę o s ó b . Przed k amerami n a ży wo To m Do u g las o g ło s ił Rad y k ała s wo im to warzy s zem b ro n i i wezwał ws zy s tk ich d o ś więto wan ia, zach ęcając, b y u rząd zili n ajwięk s zą imp rezę, jak ą d o tąd wid zian o n ad Zato k ą. Po licja wciąż u trzy my wała lu źn y k o rd o n , g ward ziś ci wy co fali s ię, b y lizać ran y , a zews ząd n ad b ieg ły ty s iące mło d y ch lu d zi, b y feto wać s wo ich b o h ateró w. Op u s zczo n y M 1 1 3 zamien ił s ię w zaimp ro wizo wan ą s cen ę. W cały m p ark u wy ro s ły n amio ty n iczy m k o lo ro we g rzy b y . M u zy k a, alk o h o l i d y m z k o n o p i p ły n ęły jak wo d a p rzez cały d zień i całą n o c. A n ad cały m ty m k arn awałem g ó ro wał To m Do u g las i jeg o tajemn iczy wy b awca, o to czen i p ięk n y mi, ch ętn y mi k o b ietami, z k tó ry ch n ajb ard ziej zain teres o wan a zd awała s ię s mu k ła b ru n etk a o o czach jak p ęk n ięty ló d , n a k tó rą ws zy s cy mó wili Sło n eczn ik . Zd awało s ię, że wy ro s ła Rad y k ało wi u b o k u , jak s p ó źn io n y s y jams k i b liźn iak . Przy b y s z n ie p o d ał in n eg o imien ia n iż ty lk o p s eu d o n im, p o d k tó ry m wcześ n iej walczy ł, i zb y wał ws zy s tk ie p y tan ia — s k ąd s ię wziął?; jak im cu d em zn alazł s ię tu w o d p o wied n iej ch wili? — s zero k im u ś miech em i n ieś miało d o d awał: — Zn alazłem s ię tam, g d zie b y łem p o trzeb n y , ch ło p ie.
Nas tęp n eg o d n ia o ś wicie n iep o s trzeżen ie o p u ś cił d o g as ającą imp rezę i zn ik n ął. Nig d y więcej g o n ie wid zian o . Wiosną 1971 roku oddalono zarzuty postawione Tomowi Douglasowi po konfrontacji w People's Park, opierając się na opinii doktora Tachiona, który na polecenie SKAZA zajął się badaniem tego incydentu. W tym samym roku zespół Destiny wydał płytę City o f Nig h t, która okazała się wielkim hitem. Niedługo potem Douglas zelektryzował cały świat muzyczny, ogłaszając, że wycofuje się z branży — nie tylko jako muzyk, ale także as. Douglas poddał się eksperymentalnej terapii doktora Tachiona i, jak się okazało, należał do tych trzydziestu procent szczęściarzy, którzy kończą ją z powodzeniem. Król Jaszczurów odszedł na zawsze, pozostawiając tylko Thomasa Mariona Douglasa, normalsa. Który pół roku później już nie żył. Jego spożycie alkoholu i narkotyków było tak wysokie, że tylko nadludzka wytrzymałość asa utrzymywała go przy życiu. Gdy stracił tę ochronę, stan jego zdrowia pogorszył się gwałtownie. Zmarł na zapalenie płuc w tanim hotelu w Paryżu na jesieni 1971 roku. Co do Budowlańca, został on zbadany przez doktora Tachiona dzień po słynnej konfrontacji, gdy zapisano go do szpitala z lekkim wstrząsem mózgu. Niesławny as Wojtek Grabowski upierał się, że nie został pokonany. „Liczy się tylko miłość”, głosiła popularna mądrość, i to miłość doprowadziła go do upadku — a przynajmniej sam tak twierdził. Ponieważ gdy rzucił się w tłum, nagle spojrzała na niego twarz Anny, jego żony, utraconej przed dwudziestu laty. „Nie do końca Anny — mówił ze łzami — były drobne różnice w kolorze włosów, w kształcie nosa”. Poza tym Anna nie miałaby już dwudziestu lat. Ale ich córka mogłaby wyglądać dokładnie tak. Grabowski był przekonany, że nareszcie zobaczył swoje utracone dziecko. Straszliwa świadomość, że w gniewie niemal zniszczył to, na czym mu najbardziej zależało, odebrała mu nadnaturalne siły, a zatem medalion Radykała uderzył istotę w połowie transformacji od pełnej mocy asa do normalnej ludzkiej postaci. Wzruszony jego postawą doktor Tachion obiecał pomóc Grabowskiemu w poszukiwaniu córki. Osobiście jednak nie wierzył w powodzenie — w chwili gdy Grabowski dostrzegł rzekomą córkę, Tom Douglas właśnie odzyskiwał siły, a jego aspekt Króla Jaszczurów nadal działał. Jego czarna aura potrafiła ukazać każdemu to, czego pragnął najbardziej. Tachion podejrzewał, że w przypadku Budowlańca tak się właśnie stało. Nie był zaskoczony, gdy poszukiwania zakończyły się fiaskiem. Przytłoczony nadmiarem pracy nie mógł poświęcić Grabowskiemu zbyt wiele czasu, niezależnie od tego, jak bardzo poruszył go los tego nieszczęśliwego człowieka. Po trzech tygodniach poświęconych na współpracę ze SKAZA powrócił na wschodnie wybrzeże. Kilka miesięcy później dowiedział się, że Grabowski zniknął,
prawdopodobnie wyruszył na poszukiwanie zaginionej rodziny. Od tego czasu nikt już nie słyszał o nim ani o Budowlańcu. A co do Radykała… Wczes n y m ran k iem 6 maja 1 9 7 0 ro k u M ark M ead o ws wy to czy ł s ię z zau łk a wy ch o d ząceg o n a Peo p le's Park , z g ło wą p ełn ą b iałeg o s zu mu , u b ran y ty lk o w d żin s y . Nie p amiętał, co s ię z n im d ziało , i led wie zd awał s o b ie s p rawę, g d zie jes t. Zn alazł s ię p o ś ró d u czes tn ik ó w wczo rajs zej imp rezy , z p o wiek ami ciężk imi ze zmęczen ia, ale wciąż p ap lający ch o ty ch n ies amo wity ch wy d arzen iach . — Po win ien eś b y ł to zo b aczy ć, ch ło p ie! — p o wtarzali. A g d y o p is y wali mu wy d arzen ia zes złeg o p o ran k a, w u my ś le M ark a p o jawiły s ię d ziwn e frag men ty ws p o mn ień , s u rrealis ty czn e i o d erwan e o d s ieb ie. M o że rzeczy wiś cie tam b y ł? Czy ws p o min ał włas n e d o ś wiad czen ia? A mo że to res ztk i tran s u k was o weg o p o d s u wały mu o b razy d o ró wn u jące b arwn y m o p is o m n ao czn y ch ś wiad k ó w? Nie miał p o jęcia. Wied ział ty lk o , że Rad y k ał b y ł wcielen iem jeg o n ajd zik s zy ch marzeń — M ark a M ead o ws a jak o Bo h atera. A g d y zo b aczy ł s to jącą w p o b liżu Sło n eczn ik , z wło s ami w n ieład zie i ro zmarzo n y m wzro k iem, a o n a wy s zep tała: „Och , M ark , s p o tk ałam wczo raj n ajfan tas ty czn iejs zeg o faceta”, wied ział ju ż, że ws zelk ie n ad zieje n a co ś in n eg o n iż p rzy jaźń p o międ zy n imi właś n ie wy p aro wały . Ch y b a że to właś n ie o n b y ł Rad y k ałem. Wied ział, o czy wiś cie, co p o win ien zro b ić. Po d czas s weg o u liczn eg o tren in g u u b o k u Sło n eczn ik n au czy ł s ię więcej, n iż p rzy p u s zczał. O zmro k u s ied ział ju ż p o tu reck u n a s wo im p o s łan iu , p o międ zy cias teczk ami i k o mik s ami, a w d ło n iach trzy mał LSD k u p io n e za ró wn o warto ś ć d wu ty g o d n io wy ch wy d atk ó w n a ży cie. Gd y p o ły k ał p ierws zą tab letk ę, b y ł tak p o d ek s cy to wan y , że p rawie n ie p o trzeb o wał n ark o ty k u . I n a ty m k o n iec. Nie zmien ił s ię w Rad y k ała. Nic s ię n ie s tało . Po p ro s tu miał trip a. Przez cały ty d zień n ie wy ch o d ził z mies zk an ia, ży wiąc s ię czers twy mi cias tk ami i b io rąc co raz więk s ze d awk i k was u , g d y ty lk o p o p rzed n ia p o rcja p rzes tawała d ziałać. Nic. Gd y w k o ń cu wy s zed ł n a mias to , b y k u p ić więcej n ark o ty k u , k rawęd zie jeg o s y lwetk i zaczęły s ię lek k o ro zmy wać. I to b y ł p o czątek mis ji.
Więcej Darmo wy ch Eb o o k ó w n a: www.Frik Sh are.p l
Interludium 3
za: Szyk Dzikich Kart, No wy J o rk , czerwiec 1 9 7 1 r.
TOM WOLFE Mmmmmmmm, jakie to dobre. Te małe sajgonki z krabem i krewetką są pycha, bardzo smakowite. Chociaż troszkę tłuste. Ciekawe, jak asowie pozbywają się plam tłuszczu z rękawiczek? Może wolą nadziewane pieczarki albo te roladki z roqueforta obtaczane w orzechach, roznoszone na srebrnych tacach przez wysokich, uśmiechniętych kelnerów w liberiach… Tak ie o to rzeczy zap rzątają u my s ły u czes tn ik ó w p o d czas wieczo ru Szy k u Dzik ich Kart. Ten czarn o s k ó ry mężczy zn a, tam p rzy o k n ie, p o trząs ający d ło n ią s ameg o Hirama Wo rch es tera, ten w czarn ej jed wab n ej k o s zu li i czarn y m s k ó rzan y m p łas zczu , z n iep rawd o p o d o b n ie o p u ch n ięty m czo łem, g ro źn ie wy g ląd ający facet o s k ó rze b arwy k ak ao i mig d ało wy ch o czach , k tó ry właś n ie wy s zed ł z win d y w to warzy s twie trzech n ajp ięk n iejs zy ch k o b iet, jak ie k to k o lwiek wid ział w ży ciu — n awet tu , w tej s ali p ełn ej p ięk n y ch lu d zi — co zro b i ten o s o b n ik , k tó ry n iewątp liwie jes t as em, b o jeg o au ra jes t aż n amacaln a: czy wy b ierze s ajg o n k ę z k rewetk ami i wło ży ją d o u s t, n ie tracąc an i s y lab y z g rzeczn ej p rzemo wy Hirama, czy raczej p referu je n ad ziewan e p ieczark i… ? Hiram wy g ląd a ws p an iale. Wy s o k i, o n ieś mielający mężczy zn a, s to o s iemd zies iąt p ięć cen ty metró w wzro s tu , w s łab y m o ś wietlen iu mó g łb y u ch o d zić za Ors o n a Welles a. J eg o czarn a, o s tro p rzy cięta b ró d k a jes t s taran n ie wy p ielęg n o wan a, a g d y g o s p o d arz s ię u ś miech a, jeg o zęb y b ły s zczą o lś n iewającą b ielą. Częs to s ię u ś miech a. To miły , jo wialn y mężczy zn a, k tó ry p o zd rawia ws zy s tk ich ty m s amy m g es tem: s zy b k im u ś cis k iem d ło n i i k lep n ięciem w ramię. Wita tak zaró wn o as ó w, jak i Lillian , Felicię i Len n y 'eg o , i b u rmis trza Hartman n a, i J as o n a, i J o h n a, i D.D. „J ak my ś licie, ile ważę?”, p y ta żarto b liwie i k aże im zg ad y wać. Sto trzy d zieś ci p ięć k ilo , s to s ześ ćd zies iąt, s to o s iemd zies iąt. Śmieje s ię z ich żartó w — z jeg o p iers i d o b ieg a g łęb o k i, b as o wy ch ich o t, b o ten wielk i mężczy zn a waży zaled wie
cztern aś cie k ilo . Us tawił n awet wag ę — tu taj, p o ś ro d k u „Wieży As ó w”, lu k s u s o wej res tau racji n a s zczy cie Emp ire State Bu ild in g , p o ś ró d k ry s ztałó w i s reb er, zwy k łą wag ę, jak b y wziętą p ro s to z s iło wn i, ty lk o p o to , b y d o wieś ć s wo jej racji. Ilek ro ć k to ś żąd a d o wo d ó w, ws k ak u je n a wag ę i s ch o d zi z n iej leciu tk o . Wag a p o k azu je cztern aś cie k ilo . Hiram lu b i ten s wó j mały żarcik . Ale n ik t ju ż n ie n azy wa g o Gru b as em. Ten as o p u ś cił talię i teraz s tał s ię n o wą k artą, as em, k tó ry zn a ws zy s tk ich wp ły wo wy ch lu d zi i o d p o wied n ie win a, i d o s k o n ale wy g ląd a w s mo k in g u , i p ro wad zi n ajeleg an ts zą res tau rację w mieś cie. Co za wieczó r! Sto lik i zas tawio n e, s reb ra lś n ią, d rżące p ło my k i ś wiec o d b ijają s ię w o taczający ch o k n ach , w b ezd en n ej czern i u s ian ej ty s iącem g wiazd . I to właś n ie tę ch wilę Hiram k o ch a n ajb ard ziej. Wy d aje s ię, że i wewn ątrz, i n a zewn ątrz „Wieży ” mig o czą ty s iące g wiazd , że to n ajwięk s za wieża ze ws zy s tk ich , p ełn a n iezwy k ły ch lu d zi, p rzech ad zający ch s ię tu jak w n ieb io s ach . J as o n Ro b ard s , J o h n i D.D. Ry an , M ik e Nich o ls , Willie J o e Namath , J o h n Lin d s ay , Rich ard Av ed o n , Wo o d y Allen , Aaro n Co p lan d , Lillian Hellman , Step h en So n d h eim, J o s h Dav id s o n , Leo n ard Bern s tein , Otto Premin g er, J u lie Belafo n te, Barb ara Walters , Pen n o wie, Green o wie, O'Nealo wie… a tak że, tak mo d n i w ty m s ezo n ie — as o wie. Nieo p o d al tło czy s ię wian u s zek g o ś ci, tłu m zach wy co n y ch , p o d ek s cy to wan y ch lu d zi, trzy mający w d ło n iach wy s o k ie, s mu k łe k ielis zk i s zamp an a. Ich twarze ro zjaś n ia wy raz ab s o lu tn eg o p o d ziwu . Ob iek tem tej ad o racji jes t n is k i mężczy zn a u b ran y w s mo k in g z g n iecio n eg o ak s amitu … p o marań czo weg o ak s amitu i żó łtą k o s zu lę z żab o tem; lś n iące, ru d e wło s y o p ad ają mu n a ramio n a. Tis ian n e b ran t Ts 'ara s ek Halima s ek Rag n ar s ek Omian zn ó w ma s wó j d wó r, tak jak n ieg d y ś n a Tak is i n iek tó rzy z ty ch n iezwy k ły ch lu d zi n awet mó wią mu „k s iążę” alb o „k s iążę Tis ian n e”, ch o ć zwy k le wy mawiają to n iep o p rawn ie, ale wy g ląd a n a to , że mężczy zn a ju ż n a zaws ze p o zo s tan ie p rzed e ws zy s tk im d o k to rem Tach io n em. To p rawd ziwy k s iążę z in n ej p lan ety i s ama ta id ea — że o to s to i p rzed n ami wy g n an iec, b o h ater, u więzio n y p rzez wo js k o i p rześ lad o wan y p rzez HUAC, o b cy , k tó ry ży je ju ż d wu k ro tn ie d łu żej, n iż wy n o s i p rzeciętn e lu d zk ie ży cie, a n a co d zień p racu je b ez wy tch n ien ia, lecząc mies zk ań có w Dżo k ero wa… Có ż, d res zcz p o d n iecen ia p rzeb ieg a p rzez „Wieżę As ó w” jak fala n ieo p an o wan y ch h o rmo n ó w, s am Tach io n tak że zd aje s ię p o d ek s cy to wan y , s p o jrzen ie jeg o lilio wy ch o czu co ch wila p rzes u wa s ię p o s mu k łej o rien taln ej p ięk n o ś ci p rzy b y łej z in n y m as em, g ro źn ie wy g ląd ający m Fo rtu n atem. Jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałem asa, b rzmi n ajczęs ts zy refren . To dla mnie pierwszy raz.
Przez s ale p rzech o d zi d rżen ie, aż w k o ń cu o s tatn ie p iętro wieżo wca aż p u ls u je. Pierws zy raz, n ig d y n ie s p o tk ałam n ik o g o p o d o b n eg o , p ierws zy raz, zaws ze ch ciałem p an a p o zn ać, p ierws zy raz, a g d zieś w wilg o tn ej g leb ie w Wis co n s in J o s ep h M cCarth y o b raca s ię w tru mn ie, wy d ając p is k liwy ś wis t — o to s p ełn iły s ię jeg o n ajczarn iejs ze k o s zmary . To n ie s ą h o lly wo o d zcy p o zerzy , trzecio rzęd n i p o lity cy , p rzek witli literaci, żało ś n i d żo k erzy b łag ający o p o mo c, ale p rawd ziwi ary s to k raci — as o wie, ci czaru jący , elek try zu jący as o wie. I tacy p ięk n i. Au ro ra s ied zi n a b arze, ek s p o n u jąc d łu g ie n o g i, k tó re zd o b y ły jej tak ą s ławę n a Bro ad way u , mężczy źn i tło czą s ię wo k ó ł, ś miejąc s ię z k ażd eg o żartu . Te zło cis to ru d e wło s y , k ręco n e i wy p erfu mo wan e s p ad ające k as k ad ą n a o d k ry te ramio n a, te s p ęczn iałe u s ta, to n ad ąs an e, to zn ó w u ś miech n ięte. Wo k ó ł n iej mig o cze zo rza p o larn a, a mężczy źn i k las zczą w zach wy cie. Właś n ie p o d p is ała k o n trak t n a p ierws zy wy s tęp filmo wy u b o k u Ro b erta Red fo rd a. M ik e Nich o ls reży s eru je. To p ierws zy as w b ran ży filmo wej o d czas u … Nie, ch y b a n ie b ęd ziemy wy mien iać g o z n azwis k a, p rawd a? Po co p s u ć miłą atmo s ferę. Zad ziwiający lu d zie. I te ich zd o ln o ś ci! M ały , wy two rn y czło wieczek , u b ran y w ro ś lin y i żo łęd zie, z k ies zen ią p ełn ą g leb y , p o ży cza o d b arman a s zk lan eczk ę d o b ran d y i w k ilk a s ek u n d wy h o d o wu je w n iej mały d ąb — tu taj, p o ś ro d k u „Wieży As ó w”. Ciemn o wło s a k o b ieta o o s try ch ry s ach zjawia s ię u b ran a w d żin s y i ro b o czą k o s zu lę, ale g d y Hiram n ie ch ce jej wp u ś cić, o n a ty lk o k las zcze w d ło n ie i n ag le u b ran a jes t o d s tó p d o g łó w w czarn ą metalo wą zb ro ję, lś n iącą jak h eb an . Klas k ! I ma n a s o b ie wieczo ro wą s u k n ię z zielo n eg o ak s amitu , b ez ramio n id ealn ie d o p as o wan ą, aż o g ląd a s ię za n ią n awet Fo rtu n ato . Gd y k o ń czy s ię ló d d o wiad erek z s zamp an em, s k ąd ś wy s tęp u je p rzy s ad zis ty mężczy zn a, tward y jak s k ała, b ierze d o ręk i b u telk ę Do m Périg n o n i u ś miech a s ię p s o tn ie, g d y s zk ło p o k ry wa s ię s zro n em. „Id ealn a temp eratu ra” — mó wi, p o d ając b u telk ę Hiramo wi. „J es zcze ch wila i zamro ziłb y m g o n a k o ś ć”. Hiram ś mieje s ię i g ratu lu je u d an ej s ztu czk i, d o d ając, że n ies tety n ie wie, z k im ma p rzy jemn o ś ć. Czarn o s k ó ry mężczy zn a u ś miech a s ię tajemn iczo . „Cro y d ” — mó wi ty lk o . Tacy ro man ty czn i, tacy trag iczn i. Kto s ied zi tam p rzy k o ń cu b aru , ten w s zarej s k ó rzan ej k u rtce? To To m Do u g las , p rawd a? Tak , to o n , Kró l J as zczu ró w we włas n ej o s o b ie. Sły s załem, że właś n ie o d d alo n o zarzu ty , ale có ż to za o d wag a, jak ie p o ś więcen ie, a czy k to ś wie, co s ię s tało z Rad y k ałem, z ty m mło d zień cem, k tó ry mu p o mó g ł?
Ale Do u g las wy g ląd a s tras zn ie. Wy n is zczo n y , p o n u ry . Tłu m n ap iera n a n ieg o , aż n ag le p io s en k arz p o d ry wa g ło wę i n a u łamek s ek u n d y p o jawia s ię n ad n im wid mo wielk iej, czarn ej k o b ry , mro k p o ch łan ia ś wietlis tą mg iełk ę Au ro ry , a w całej s ali zap ad a cis za, aż w k o ń cu g ap ie o d ch o d zą, zo s tawiając Kró la J as zczu ró w w s p o k o ju . Tacy b arwn i i o d ważn i. Cy k lo n wie, jak zro b ić efek to wn e wejś cie, p rawd a? Ale to właś n ie d lateg o Hiram n aleg ał, b y wy b u d o wać tu b alk o n wy ch o d zący n a zach ó d , n ie ty lk o p o to , b y p ić d rin k i p o d g wiazd ami i p o d ziwiać zach o d y s ło ń ca n ad Hu d s o n Riv er, ale tak że b y zap ewn ić as o m ląd o wis k o . To jas n e, że Cy k lo n zjawi s ię p ierws zy . Po co jeźd zić win d ą, s k o ro mo żn a g n ać n a s k rzy d łach wiatru ? I te jeg o s tro je — s ama b iel i b łęk it, jeg o s y lwetk a zd aje s ię w ty m k o mb in ezo n ie tak a s mu k ła, a ta p elery n a, tak n iep o zo rn ie zwis a z n ad g ars tk ó w i k o s tek , a p o tem wy d y ma s ię, g d y p rzy zy wa s wó j wiatr. W ś ro d k u ś ciąg a h ełm i p rzy s taje, b y p rzy witać s ię z Hiramem. To p io n ier w d zied zin ie mo d y , p ierws zy as , k tó ry zap ro jek to wał s o b ie p rawd ziwy k o s tiu m, i to o d 1 9 6 5 ro k u n o s ił s wo je k o lo ry n awet p rzez te d wa s tras zn e lata w Wietn amie, ale to , że k to ś n o s i mas k ę, jes zcze n ie zn aczy , że ch ce s ię u k ry wać, p rawd a? Te czas y min ęły , Cy k lo n n azy wa s ię Vern o n Hen ry Carly s le, mies zk a w San Fran cis co , cały ś wiat to wie. Ep o k a s trach u d o b ieg ła k o ń ca, n ad es zła ep o k a Szy k u Dzik iej Karty , g d y k ażd y ch ce zo s tać as em. Cy k lo n p rzy b y ł tu z d alek a, ale p rzecież żad n a imp reza n ie b y łab y k o mp letn a b ez n ajs ły n n iejs zeg o as a Zach o d n ieg o Wy b rzeża. Z d ru g iej s tro n y — ch o ć n ie n ależy mó wić teg o g ło ś n o , w tę p ięk n ą n o c, g d y wo k ó ł lś n ią g wiazd y i as o wie, a zews ząd ro zciąg a s ię wid o k n a o s iemd zies iąt k ilo metró w — imp reza wciąż n ie jes t k o mp letn a. Earl San d ers o n n ad al mies zk a we Fran cji, ch o ć n ależy d o d ać, że p rzes łał Hiramo wi k ró tk i, lecz s zczery lis t, w k tó ry m p o in fo rmo wał, że z żalem mu s i o d rzu cić jeg o zap ro s zen ie. To wielk i czło wiek i wy rząd zo n o mu wielk ą k rzy wd ę. A Dav id Hars tein , zag in io n y Po s łan iec? Hiram wy k u p ił n awet o g ło s zen ie w „Times ie” o treś ci: DAVIDZIE, KIEDY WRESZCIE WRÓCISZ DO DOM U?, ale as n ie o d p o wied ział. A Żó łw? Gd zie jes t Żó łw, Wielk i i Po tężn y ? Sły s zan o wp rawd zie p lo tk i, że w ten wy jątk o wy , mag iczn y wieczó r, w tę b ło g o s ławio n ą n o c Szy k u Dzik iej Karty , Żó łw wres zcie wy jd zie ze s wej s k o ru p y , u ś ciś n ie Hiramo wi d ło ń i p rzed s tawi s ię całemu ś wiatu , ale n ie ma g o tu … Nie s ąd zicie ch y b a, ależ n ie, n ie p o d ejrzewacie, że w ty ch s tary ch p o g ło s k ach tk wi ziarn o p rawd y … że Żó łw jes t d żo k erem? Cy k lo n o p o wiad a Hiramo wi o s wo ich p o d ejrzen iach — wy d aje s ię, że jeg o trzy letn ia có reczk a o d zied ziczy ła p o n im mo c p rzy wo ły wan ia wiatru . Hiram p ro mien ieje, ś cis k a mu d ło ń , g ratu lu je s zczęś liwemu tacie i p ro p o n u je to as t. Nawet
jeg o p o tężn y , wy s zk o lo n y g ło s n ie jes t w s tan ie p rzeb ić s ię p rzez o taczający g war, a zatem zacis k a ręk ę w p ięś ć i mo d y fik u je fale g rawitacy jn e. Ro b i s ię jes zcze lżejs zy n iż te cztern aś cie k ilo , lek k i jak p ió rk o , aż w k o ń cu wzb ija s ię aż p o d s u fit. As o wie milk n ą, g d y Hiram zawis a o b o k wielk ieg o ży ran d o la w s ty lu art d éco , u n o s i s zk lan eczk ę z p o n czem i zn ó w wzn o s i to as t. „Len n y ” Bern s tein i J o h n Lin d s ay p iją za małą M is tral Helen Carly s le, as k ę w d ru g im p o k o len iu . O'Nealo wie i Ry an o wie u n o s zą s zk lan k i, o d d ając cześ ć Czarn emu Orło wi, Po s łań co wi i p amięci Bly th e Stan h o p e v an Ren s s aeler. Lillian Hellman , J as o n Ro b ard s i Bro ad way J o e p iją za Żó łwia i Tach io n a, a p o tem ws zy s cy p iją za Śmig a, o jca n as ws zy s tk ich . Po to as tach p rzy ch o d zi czas n a b ieżące s p rawy . Ustawa o dzikich kartach wciąż o b o wiązu je, a w d zis iejs zy ch czas ach to s k an d al i h ań b a, trzeb a co ś z ty m zro b ić. Do k to r Tach io n p o trzeb u je p o mo cy w p ro wad zen iu k lin ik i i w p ro wad zen iu s p rawy s ąd o wej, k tó ra ciąg n ie s ię ju ż o d — ile to ju ż lat? Stara s ię o d zy s k ać s wó j s tatek , b ezp rawn ie s k o n fis k o wan y mu p rzez rząd w 1 9 4 6 ro k u . Co za ws ty d , o d b ierać mu s tatek , p o ty m jak p rzy leciał n am n a p o mo c. Ws zy s cy s ą ty m o b u rzen i i o czy wiś cie o feru ją p o mo c, p ien iąd ze, p rawn ik ó w, wp ły wy . Tach io n , o to czo n y ze ws zy s tk ich s tro n p ięk n y mi k o b ietami, zaczy n a o p o wiad ać o s tatk u . „On a ży je — mó wi — i n a p ewn o czu je s ię s amo tn a”, i n ag le zaczy n a p łak ać, a g d y d o d aje, że s tatek n azy wa s ię „M aleń k a”, zza liczn y ch s zk ieł k o n tak to wy ch zaczy n ają s p ły wać łzy , g ro żąc ro zmazan iem s taran n ie n ało żo n eg o tu s zu . I o czy wiś cie co ś trzeb a zro b ić w s p rawie Bry g ad y Dżo k eró w, to p rawie lu d o b ó js two , i jes zcze… Ale wted y p o d ają k o lację. Go ś cie s u n ą w k ieru n k u wy zn aczo n y ch miejs c. Plan ro zs ad zen ia g o ś ci to arcy d zieło Hirama, ró wn ie o d mierzo n e i s u b teln ie p rzy p rawio n e jak s erwo wan e tu d an ia, tak b y ws zęd zie p rzy s to le o s iąg n ąć o d p o wied n ią mies zan k ę b o g actwa i mąd ro ś ci, d o wcip u i p ięk n a, b rawu ry i s ławy , i o czy wiś cie p rzy k ażd y m s to lik u zas iad a jak iś as , in aczej k to ś mó g łb y s ię p o czu ć o s zu k an y w ty m p amiętn y m ro k u , i mies iącu , i g o d zin ie Szy k u Dzik ich Kart…
Głęboko w dole
EDWARD BRYANT I LEANNE C. HARPER Klu cząc p o międ zy tak s ó wk ami jad ący mi p rzez Zach o d n ią Aleję i wk raczając d o Cen tral Park u , Ro s emary M u ld o o n wied ziała ju ż, że zap o wiad a s ię tru d n y d zień . Z ro ztarg n ien iem man ewro wała w p o p o łu d n io wy m tłu mie s p acero wiczó w z p s ami i jed n o cześ n ie ro zejrzała s ię za Tramp u lą. J ak o s taży s tk a w p lacó wce o p iek i s p o łeczn ej o trzy my wała n ajtru d n iejs ze p rzy p ad k i, k tó ry ch n ik t in n y b y s ię n ie p o d jął. Tramp u la, tajemn icza b ezd o mn a, k tó rą wy lo s o wała d zis iaj, b y ła ch y b a n ajg o rs za ze ws zy s tk ich . M iała p rzy n ajmn iej s ześ ćd zies iąt lat, a jej zap ach s u g ero wał, że n ie k ąp ała s ię ch y b a p rzez p ó ł ży cia. Ro s emary n ig d y n ie u miała s ię d o teg o p rzy zwy czaić. J ej ro d zin a n ie b y ła zb y t s y mp aty czn a, ale k ażd y z jej czło n k ó w k ąp ał s ię co d zien n ie. J ej o jciec b ard zo n a to n aleg ał. A n ik t n ie s p rzeciwiał s ię jej o jcu . Od ru ch o wo ciąg n ęło ją d o lu mp ó w i wy rzu tk ó w, właś n ie z p o wo d u ich s amo tn o ś ci. Niewielu z ty ch lu d zi miało ro d zin y lu b k o n tak t z k imk o lwiek z p rzes zło ś ci. Ro s emary zaws ze p o wtarzała s o b ie, że to n ieis to tn e, liczy ł s ię ty lk o efek t. M o g ła im p o mó c. Tramp u la s tała p o d d ęb em i g es ty k u lo wała — Ro s emary miała wrażen ie, że s taru s zk a ro zmawia z d rzewem. Po trząs ając g ło wą, wy jęła teczk ę Tramp u li. By ła b ard zo cien k a. Imię n iezn an e, wiek n iezn an y , miejs ce p o ch o d zen ia n iezn an e, h is to ria n iezn an a. Wied zieli ty lk o , że k o b ieta mies zk a n a u licy . Op iek u jący s ię n ią p o p rzed n io p raco wn ik d o my ś lał s ię, że p rawd o p o d o b n ie zwo ln io n o ją z p rzep ełn io n eg o s zp itala. Bezd o mn a b y ła n ie d o k o ń ca zró wn o ważo n a, ale n ieg ro źn a. Nie ch ciała p o ro zmawiać z n ik im an i p o wied zieć n iczeg o o s o b ie, n ie mieli więc p o jęcia, jak jej p o mó c. Ro s emary o d ło ży ła teczk ę i p o mas zero wała p ro s to w s tro n ę s taru s zk i u b ran ej w k ilk a wars tw łach man ó w. — Dzień d o b ry . Nazy wam s ię Ro s emary . Ch ciałab y m p an i jak o ś p o mó c. Bez rezu ltatu . Tramp u la o d wró ciła g ło wę i zap atrzy ła s ię n a d wo je d zieci rzu cający ch k rążk iem fris b ee. — Nie ch ciałab y p an i zamies zk ać w jak imś ciep ły m miejs cu ? Do s tawać g o rące
p o s iłk i i mieć z k im p o ro zmawiać? Na jej s ło wa zareag o wał jed y n ie p rzech o d zący k o t, n ajwięk s zy , jak ieg o wid ziała w ży ciu , n ie licząc d rap ieżn ik ó w w zo o . Zwierzę p o d es zło d o Tramp u li i teraz g ap iło s ię n a Ro s emary . — M o g łab y p an i wziąć k ąp iel. — Bezd o mn a miała b ru d n e, p o zlep ian e wło s y . — Ale mu s zę wied zieć, jak s ię p an i n azy wa. — Wielk i czarn y k o t s p o jrzał n a s taru s zk ę, p o tem n a Ro s emary i zmru ży ł ś lep ia. — M o że p ó jd zie p an i ze mn ą, to p o ro zmawiamy ? — Ko t zas y czał. — Ty lk o n a ch wilę… — Gd y wy ciąg n ęła ręk ę, k o t rzu cił s ię n ap rzó d . Ro s emary o d s k o czy ła, p o ty k ając s ię o to reb k ę, k tó rą wcześ n iej p o s tawiła n a ziemi. Leżąc n a p lecach , s p o jrzała p ro s to w o czy wś ciek łemu k o cu ro wi. — Do b ry k iciu ś . Nie ru s zaj s ię… — wy k rztu s iła. Gd y ws tawała, d o czarn eg o k o ta d o łączy ł mn iejs zy , s zy lk reto wy . — W p o rząd k u . To d o zo b aczen ia. — Ro s emary ch wy ciła to reb k ę, teczk ę i wy co fała s ię s zy b k o . J ej o jciec n ig d y n ie ro zu miał, d laczeg o p o s tan o wiła zajmo wać s ię b ezd o mn y mi, k tó ry ch zwy k le n azy wał „ty mi ś mieciami”. Dziś wieczo rem zap lan o wan o d la n iej k o lejn y wieczo rek w to warzy s twie jej ro d zicó w i n arzeczo n eg o . Aran żo wan e małżeń s two — w d zis iejs zy ch czas ach ! Żało wała, że n ie p o trafi s p rzeciwić s ię o jcu i p o p ro s tu o d mó wić. J ej ro d zin a b y ła b ard zo trad y cy jn a. Ro s emary tam n ie p as o wała. M iała włas n e mies zk an ie, k tó re d o n ied awn a d zieliła z C.C. Ry d er, h ip is k ą i rad y k aln ą d ziałaczk ą. Ro s emary b ard zo p iln o wała, b y C.C. i jej włas n y o jciec n ig d y s ię n ie s p o tk ali. Ko n s ek wen cje mo g ły p rzejś ć jej n ajś miels ze wy o b rażen ia. M u s iała p raco wicie o d d zielać o d s ieb ie te d wa ży cia. Ten ciąg s k o jarzeń s k o ń czy ł s ię b ó lem — C.C. zn ik n ęła. Przep ad ła g d zieś w mieś cie. Ro s emary b ała s ię o p rzy jació łk ę i b ała s ię teg o , co to mo g ło o zn aczać d la mias ta. Un io s ła g ło wę i p o wo li ws tała z ławk i, n a k tó rej p rzy s iad ła, b y s ię u s p o k o ić. Czas o d n ieś ć teczk ę d o b iu ra i iś ć n a u n iwers y tet n a zajęcia.
— Co za n o c! — Lo mb ard o Lu cch es e, p rzez k o leg ó w zwan y „Lu mmy Szczęś ciarz”, czu ł s ię ws p an iale, p o p ro s tu d o s k o n ale. Po d wó ch latach o d walan ia
d ro b n y ch zleceń i zad ań o ch ro n iars k ich w k o ń cu d o s tał s ię d o n ajlep s zej z Pięciu Ro d zin . Ci lu d zie p o trafili ro zp o zn ać talen t, a o n miał g o mn ó s two . Id ąc Os iemd zies iątą Pierws zą Ulicą w s tro n ę p ark u w to warzy s twie trzech k u mp li, czu ł s ię jak k ró l ży cia. Dziś wieczo rem mu s iał iś ć n a s p o tk an ie ze s wo ją n arzeczo n ą M arią. Co za g łu p iu tk a s zara my s zk a! Ale b y ła jed y n ą có rk ą Do n Carla Gamb io n eg o i w p rzy s zło ś ci mo g ła s ię o k azać b ard zo u ży teczn a. Pó źn iej zamierzał iś ć ś więto wać s u k ces z k o leg ami. Teraz p o trzeb o wał tro ch ę fo rs y , żeb y k u p ić my s zo watej M arii jak ieś ład n e k wiatk i i d o wieś ć ty m s weg o u czu cia. M o że g o źd zik i? — Id ę n a d ó ł — o zn ajmił. — Po fo rs ę. — Iś ć z to b ą? — s p y tał J o ey „Bezn o s y ” M an zo n e. — Eee, n ie. Żartu jes z? Za d wa ty g o d n ie b ęd ę miał fo rs y jak lo d u . Ch cę zro b ić jes zcze jed en n u merek jak za d awn y ch czas ó w. Na razie, ch ło p ak i! Przes k ak u jąc p rzez lś n iące o d b en zy n y k ału że, Lu mmy p o g wizd y wał g ło ś n o , zmierzając w s tro n ę p o d ś wietlo n ej p ó łk u li o s łan iającej s ch o d y n a s tację metra p rzy Os iemd zies iątej Pierws zej. Dziś wieczo rem n ic n ie mo g ło mu zep s u ć h u mo ru .
Co za obrzydliwy wieczór — p o my ś lała Sarah J arv is . M iała s ześ ćd zies iąt o s iem lat i n ie s p o d ziewała s ię, że k ied y k o lwiek zap ro s zą ją n a p o k az p ro d u k tó w Amway a. Co za n ied o rzeczn y p o my s ł! Po s zła z p rzy jació łk ą. Zan im u d ało im s ię wy mk n ąć, min ęły całe wiek i. Oczy wiś cie, g d y wy s zły , n a zewn ątrz p ad ało i o czy wiś cie n ig d zie n ie b y ło żad n ej wo ln ej tak s ó wk i. J ej p rzy jació łk a mies zk ała n ied alek o , ale Sarah mu s iała jech ać aż d o Was h in g to n Heig h ts . Nie zn o s iła metra. Ten zad u ch i s mró d p rzy p rawiały ją o md ło ś ci. W o g ó le n ie lu b iła g ło ś n y ch miejs c, a metro n ależało d o n ajg ło ś n iejs zy ch w mieś cie. Dziś jed n ak p an o wała tu n ies p o d ziewan a cis za. Sto jąc s amo tn ie n a p ero n ie, d rżała z zimn a, o k ry ta ty lk o tweed o wą mary n ark ą. Zerk ając p o n ad k rawęd zią p ero n u w s tro n ę tu n elu , o d n o s iła wrażen ie, że zo b aczy ła ś wiatło p o ciąg u jad ąceg o n a p rzed mieś cia. Co ś tam b y ło , ale p o ru s zało s ię b ard zo p o wo li. Sarah o d wró ciła s ię, b y p o p atrzeć n a p lak aty rek lamo we. Przez ch wilę zatrzy mała s ię p rzy p lak acie wy b o rczy m zach ęcający m d o g ło s o wan ia n a teg o miłeg o p an a, Rich ard a Nix o n a. Tu ż o b o k s tał au to mat z g azetami. Nag łó wk i mó wiły co ś o włamy waczach zak rad ający ch s ię d o h o telu i ap artamen to wca w Was zy n g to n ie.
Waterg ate? Dziwna nazwa — p o my ś lała. „Daily News ” p is ało co ś o tak zwan y m „Strażn ik u z M etra”. Po licja p rzy p is y wała mu p ięć ró żn y ch mo rd ers tw d o k o n an y ch w ciąg u o s tatn ieg o ty g o d n ia. Ofiarami p ad li h an d larze n ark o ty k ó w i in n i p rzes tęp cy . Ws zy s cy zg in ęli właś n ie w metrze. Sarah zad rżała. W czas ach jej mło d o ś ci mias to wy g ląd ało in aczej. Na p o czątk u u s ły s zała k ro k i zmierzające p o s ch o d ach o b o k o p u s zczo n eg o s tan o wis k a b iletera. Po tem g wizd an ie, d ziwn a mo n o to n n a melo d ia. Wb rew s o b ie p o czu ła n iep o k ó j i u lg ę jed n o cześ n ie. Nieco zaws ty d zo n a włas n ą reak cją p o my ś lała, że n a tej p u s tej s tacji p rzy d a s ię jak ieś to warzy s two . Gd y je zo b aczy ła, n ie b y ła ju ż tak a p ewn a. Nig d y n ie lu b iła czarn y ch s k ó rzan y ch k u rtek , zwłas zcza g d y n o s ili je mło d zi, cwan iack o u ś miech n ięci mężczy źn i. Od wró ciła s ię d o p rzy b y s za p lecami i wb iła wzro k w p rzeciwleg łą ś cian ę. Lu mmy Szczęś ciarz u ś miech n ął s ię jes zcze s zerzej i d o tk n ął języ k iem g ó rn ej warg i. — Hej, p an iu s iu ! M as z o g n ia? — Nie. Kącik u s t Szczęś ciarza d rg n ął i p o d jech ał d o g ó ry . M ężczy zn a zaczął zmierzać w s tro n ę o fiary . — No , p an iu s iu , n ie b ąd ź tak a. Nie zau waży ł, że k o b ieta n ap in a b ark i. Sarah p rzy p o min ała s o b ie ws zy s tk o , co zap amiętała z k u rs u s amo o b ro n y , n a k tó ry ch o d ziła zes złej zimy . — Po p ro s tu d aj mi tę to re… Aaaau ! — wrzas n ął, g d y Sarah o k ręciła s ię i wb iła mu w ś ró d s to p ie o b cas b eżo weg o czó łen k a. Lu mmy zato czy ł s ię i wy mierzy ł jej cio s w twarz. Sarah u ch y liła s ię, ro b iąc k ro k w ty ł i n ad ep n ęła n a co ś ś lis k ieg o . Straciła ró wn o wag ę, a Lu mmy ru s zy ł w jej s tro n ę z triu mfaln y m u ś mies zk iem. Z tu n elu n ad s zed ł g wałto wn y p o d mu ch , g d y n a s tację wjech ał p o ciąg . Żad n e z n ich n ie zau waży ło , że d o metra jed n o cześ n ie wes zło k ilk an aś cie o s ó b . Więk s zo ś ć b y ła n a p ó źn y m s ean s ie Ojca chrzestnego i teraz z o ży wien iem k o n ty n u o wała d y s k u s ję, czy Co p p o la n ie wy o lb rzy mił czas em ro li mafii w ro zwo ju ws p ó łczes n ej p rzes tęp czo ś ci. Kto ś z teg o tłu mu n ie o g ląd ał filmu , b y ł ty lk o p raco wn ik iem s ezo n o wy m p o d łu g im i męczący m d n iu . Teraz ch ciał jed y n ie wró cić d o d o mu i zjeś ć o b iad , n iek o n ieczn ie w tej k o lejn o ś ci. Gazety zn ó w n acis k ały n a n o we tematy . Nawet cały ten ru ch walk i o p rawa d żo k eró w n ie mó g ł ich zas p o k o ić n a d łu g o , więc o d ciąg n ięto g o o d jeg o s tałeg o zajęcia p rzy k o n s erwacji to ró w i k azan o p rzez o s iemn aś cie
g o d zin s zu k ać alig ato ró w w ś ciek ach i tu n elach metra, w p rzewo d ach wen ty lacy jn y ch i s tu d zien k ach . W d u ch u p rzek lął s wo ich p raco d awcó w za n ad s k ak iwan ie ty m d u rn io m g o n iący m za s en s acją, a s zczeg ó ln ie ciężk o p rzek lął rep o rteró w, k tó ry ch d o p iero co zg u b ił. Stan ął z ty łu , b y u n ik n ąć ś cis k u w tłu mie. Lu d zie g o rączk o wo s zu k ali żeto n ó w alb o p rzep y ch ali s ię p rzez b ramk i. Kin o man i wciąż g ad ali. Z ry k iem i jęk iem metalu p o ciąg metra wy p ad ł z tu n elu . Lu d zie wy s y p ali s ię n a p ero n . Kln ąc p o wło s k u , Lu mmy p u ś cił o fiarę i ro zejrzał s ię za d ro g ą u cieczk i. Pierws i p rzy b y s ze, d wie p ary , s p o g ląd ały ze zd ziwien iem n a ro zg ry wającą s ię p rzed n imi s cen ę. J ed en z mężczy zn ru s zy ł n a Lu mmy 'eg o , p o d czas g d y d ru g i ch wy cił s wo ją p artn erk ę i p ró b o wał s ię wy co fać. Drzwi wag o n ó w o two rzy ły s ię z s y k iem. O tej p o rze b y ło tam n iewielu p as ażeró w, n ik t n ie wy s iad ał. — Ech , ta p o licja, n ig d y ich n ie ma, k ied y s ą p o trzeb n i — p o wied ział n ad ch o d zący mężczy zn a. Lu mmy p rzez ch wilę miał o ch o tę s k o czy ć n a frajera i o g łu s zy ć g o p ięś cią. Po tem jed n ak zro b ił u n ik i, k u lejąc, wb ieg ł d o o s tatn ieg o wag o n u . Drzwi zamk n ęły s ię z trzas k iem i p o ciąg o d jech ał. W s łab y m o ś wietlen iu n a p ero n ie zd awało s ię, że g raffiti wy malo wan e n a b u rcie n a ch wilę zmien iło wzó r. Ze ś ro d k a wag o n u Lu mmy zaś miał s ię i p o k azał o b s cen iczn y g es t Sarze, k tó ra o trzep y wała teraz zab ru d zo n e u b ran ie, s zu k ając p rzy ty m s tłu czeń . Dru g i g es t p rzezn aczy ł d la wy b awcó w s taru s zk i. Nag le jeg o twarz wy k rzy wił s trach , a p o tem zwierzęce p rzerażen ie. M ężczy zn a, k tó ry p ró b o wał g o zatrzy mać, zo b aczy ł jes zcze, jak o p ry s zek d es p erack o wali p ięś ciami w o k n o , zan im cały s k ład zn ik n ął w ciemn o ś ci. — Co za s zemran y ty p ek ! — wzd ry g n ęła s ię to warzy s zk a mężczy zn y . — Czy to b y ł d żo k er? — Nie — o d p arł jej p rzy jaciel. — Zwy k ły d u p ek . Ws zy s cy zamarli, s ły s ząc k rzy k i d o b ieg ające z tu n elu p ro wad ząceg o n a p rzed mieś cia. W cich n ący m s zu mie p o ciąg u ro zb rzmiewały ro zp aczliwe k rzy k i Lu mmy 'eg o . Po ciąg zn ik n ął, ale k rzy k i trwały p rawie d o Os iemd zies iątej Trzeciej Ulicy . Praco wn ik s ezo n o wy ru s zy ł tu n elem w s tro n ę cen tru m, p o d czas g d y Sarah , k tó ra wy s zła ze s p o tk an ia n iemal b ez s zwan k u , s erd eczn ie p o d zięk o wała s wo jemu wy b awcy . Po s ch o d ach z d ru g iej s tro n y p ero n u zb ieg ł d ru g i p raco wn ik metra.
— Hej! — zawo łał. — Ściek o wy J ack , to ty ? J ack Ro b ich eau x ! Czy ty n ig d y n ie s y p ias z? Wy czerp an y mężczy zn a n ie zwró cił n a n ieg o u wag i, ty lk o p rzes zed ł p rzez metalo we d rzwi z k o d em d o s tęp u . Id ąc w g łąb tu n elu , zaczął zrzu cać u b ran ia. Gd y b y k to ś g o o b s erwo wał, mó g łb y d o s trzec, że mężczy zn a o p ad a n a czwo rak i i czo łg a s ię p o wilg o tn ej p o d ło d ze, że wy ras ta mu wy d łu żo n y p y s k , p ełen o s try ch , k rzy wy ch zęb ó w i u mięś n io n y o g o n , k tó ry jed n y m cio s em mó g łb y zg n ieś ć o b s erwato ra n a miazg ę. Ale n ik t n ie zo b aczy ł b ły s k u zielo n k awo s zary ch łu s ek , g d y p raco wn ik s ezo n o wy wto p ił s ię w mro k i zn ik n ął. Na p ero n ie s tacji p rzy Os iemd zies iątej Pierws zej Ulicy ws zy s cy b y li tak ws łu ch an i w ech a o s tatn ich k rzy k ó w Lu mmy 'eg o , że n ik t n ie zwró cił u wag i n a b as o wy ry k d o b ieg ający z d ru g iej s tro n y .
Po wy jś ciu z o s tatn ich zajęć Ro s emary zmęczo n y m k ro k iem s k iero wała s ię w s tro n ę s tacji metra n a Sto Szes n as tej Ulicy . J es zcze jed n a rzecz z g ło wy . Teraz mu s iała ty lk o d o trzeć d o mies zk an ia o jca, b y s p o tk ać s ię z n arzeczo n y m. Nig d y n ie ro b iła teg o ze zb y tn im en tu zjazmem, ale o s tatn imi czas y w o g ó le n ie p o trafiła wy k rzes ać z s ieb ie en tu zjazmu d la n iczeg o . Od liczała k o lejn e d n i, mając n ad zieję, że co ś w jej ży ciu s ię ro zwiąże. Po p rawiła s to s k s iążek , k tó ry n io s ła w lewej ręce, p rawą p o s zu k ała żeto n u w to reb ce. Przech o d ząc p rzez b ramk ę, zatrzy mała s ię z b o k u , b y n ie wch o d zić w d ro g ę in n y m s tu d en to m. Sąd ząc p o tran s p aren tach , n ajwy raźn iej wracali z jak ieg o ś wiecu an ty wo jen n eg o . Ro s emary zau waży ła, że k ilk an aś cie o s ó b , n a o k o całk iem n o rmaln y ch , n ies ie tab liczk i z n ieo ficjaln y m s lo g an em Bry g ad y Dżo k eró w: OSTATNI W DOM U, PIERWSI NA FRONCIE. C.C. zaws ze s ię ty m in teres o wała, zaś p iewała n awet s wo je p io s en k i n a k ilk u mn iej b u rzliwy ch d emo n s tracjach . Któ reg o ś d n ia p rzy p ro wad ziła n awet d o d o mu in n eg o ak ty wis tę, czło wiek a imien iem Fo rtu n ato . Ro s emary s twierd ziła, że to miłe z jeg o s tro n y , tak an g ażo wać s ię w ru ch walk i o p rawa d żo k eró w, ale n ie ży czy ła s o b ie wid zieć w mies zk an iu alfo n s ó w, n awet jeś li n azy wali s wo je d ziewczy n y „g ejs zami”. Po k łó ciła s ię o to z C.C., b y ła to jed n a z ich n ap rawd ę n ieliczn y ch s p rzeczek . W k o ń cu C.C. zg o d ziła s ię, że o d tąd b ęd zie k o n s u lto wać z Ro s emary o b ecn o ś ć k o lejn y ch g o ś ci.
Przy jació łk a p ró b o wała n amó wić ją d o więk s zeg o zaan g ażo wan ia, ale Ro s emary u ważała, że p o mag an ie k o n k retn y m o s o b o m jes t ró wn ie d o b re jak k rzy czen ie n a u licach o zb ro d n iach „wład zy ”. A mo że n awet lep s ze. Ro s emary p o ch o d ziła z k o n s erwaty wn ej ro d zin y . Ws p ó łlo k ato rk a an i p rzez ch wilę n ie p o zwo liła jej o ty m zap o mn ieć. Wzięła g łęb o k i o d d ech i rzu ciła s ię w tłu m. Najwy raźn iej ws zy s tk ie g ru p y s k o ń czy ły zajęcia o tej s amej p o rze. Sch o d ząc n a p ero n , zaczęła man ewro wać w b o k , tak b y o s tateczn ie zn aleźć s ię n a p rzeciwleg ły m k rań cu p ero n u . Nie miała o ch o ty p rzeb y wać tak b lis k o lu d zi. Za ch wilę p o czu ła p o wiew s tęch łeg o p o wietrza z tu n eli i zad rżała. Z o g łu s zający m d u d n ien iem min ął ją miejs co wy p o ciąg . Ws zy s tk ie wag o n y b y ły zd emo lo wan e, ale o s tatn i u d ek o ro wan o jes zcze d ziwn iej. Ro s emary p o my ś lała o wy tatu o wan ej k o b iecie, k tó rą wid ziała k ied y ś n a p o k azie ak ro b aty czn y m cy rk u Braci Rin g lin g . Częs to zas tan awiała s ię, co s ię d zieje w g ło wach d zieciak ó w, k tó re malu ją p o wag o n ach . Czas em n ie p o d o b ało jej s ię to , co s u g ero wały te n ap is y . No wy J o rk n ie zaws ze b y ł miły m miejs cem. Nie będę już o tym myśleć. Ale zn ó w p o my ś lała. Ob raz C.C., n iep rzy to mn ej, n a o d d ziale in ten s y wn ej o p iek i w s zp italu Sain t J u d e. Zo b aczy ła lś n iące u rząd zen ia d o p o d trzy man ia ży cia. C.C. n ie miała żad n ej ro d zin y , k tó rą mo żn a b y zawiad o mić, więc Ro s emary b y ła p rzy n iej p rzez cały czas , n awet g d y p ielęg n iark i zmien iały o p atru n k i. Pamiętała ran y i s iń ce, jad o wicie n ieb ies k ie s iń ce p o k ry wające więk s zo ś ć jej ciała. Lek arze n ie p o trafili n awet o cen ić, ile razy ją zg wałco n o . Ro s emary ch ciała jej ws p ó łczu ć, ale n ie p o trafiła. Nie b y ła n awet p ewn a, o d czeg o zacząć. M o g ła ty lk o czek ać i mo d lić s ię o p o p rawę. A p o tem C.C. zn ik n ęła ze s zp itala. Os tatn i wag o n b y ł p u s ty . Ro s emary ru s zy ła w s tro n ę d rzwi, a n as tęp n ie p rzy s tan ęła, b y p o p atrzeć n a g raffiti. Zamarła b ez ru ch u , ś led ząc wzro k iem s ło wa wy p is an e n a ciemn ej b u rcie wag o n u : Pietruszka, szałwia, rozmaryn? I czas… Czas jest dobry dla innych. — C.C.! Co jes t? — Nie zwracając u wag i n a p o zo s tały ch p as ażeró w, k tó rzy właś n ie zau waży li p u s ty wag o n , p rzep ch n ęła s ię d o d rzwi. By ły zamk n ięte. Ro s emary u p u ś ciła k s iążk i, p ró b u jąc ro zewrzeć je s iłą. Złamała p azn o k ieć. Nie mo g ąc o two rzy ć d rzwi, waliła w n ie p ięś ciami, aż w k o ń cu p o ciąg p o wo li wy to czy ł
s ię ze s tacji. — Nie! Łzy n ap ły n ęły jej d o o czu , g d y zo b aczy ła s wo je imię i k o lejn ą zwro tk ę p io s en k i C.C.: Nie powstrzymasz końca, Ale zawsze pozostaje zemsta. Ro s emary n ie p o wied ziała ju ż n ic, p atrzy ła ty lk o w ś lad za zn ik ający m p o ciąg iem. Sp o jrzała n a s wo je p ięś ci. Drzwi wag o n u , n a p ierws zy rzu t o k a s talo we, b y ły mięk k ie i ciep łe. Czy k to ś p o d rzu cił jej k was d o jed zen ia? Czy to p rzy p ad ek ? Czy C.C. mies zk ała w p o d ziemiach ? Czy o n a w o g ó le ży ła? Nas tęp n y p o ciąg n ad jech ał d o p iero p o d łu żs zy m czas ie.
Po lo wał w mro k u . Zn ó w o g arn ął g o g łó d . Głó d k tó reg o n ig d y n ie d ało s ię d o k o ń ca zas p o k o ić. A zatem p o lo wał. Z tru d em, jak p rzez mg łę p rzy p o min ał s o b ie czas , g d y b y ło in aczej. By ł wted y k imś . Kim? Nie wied ział. Kimś in n y m. Ro zg ląd ał s ię, ale n iewiele wid ział. W ty m mro k u i tej b ru d n ej wo d zie, p ełn ej ś mieci, o czy b y ły p rawie b ezu ży teczn e. Ważn iejs ze s tawały s ię in n e zmy s ły : s mak u i węch u . M aleń k ie cząs teczk i zd rad zały mu , co zn ajd u je s ię w o d d ali — p o s iłk i, k tó re n ależało cierp liwie o d s zu k ać — a tak że całk iem b lis k o — s aty s fak cjo n u jące k ąs k i u n o s zące s ię n ieś wiad o mie, tu ż k o ło jeg o p y s k a. Czu ł wib racje: mo cn e, p o wo ln e ru ch y . Gd y jeg o p o tężn y o g o n o d g arn iał wo d ę, d o cierało d o n ieg o mo cn e, lecz o d leg łe d u d n ien ie mias ta, miriad y ru ch ó w p o ży wien ia u wijająceg o s ię w ciemn o ś ciach . Bru d n a wo d a s p ły n ęła z p łas k ieg o , s zero k ieg o p y s k a, o d s łan iając u n ies io n e n o zd rza. Od czas u d o czas u n a wy s tające o czy o p ad ały cien k ie b ło n y , a p o tem zn ó w s ię u n o s iły . J eg o p o tężn e ciels k o czas em led wie p rzecis k ało s ię p rzez tu n ele, k tó re p rzemierzał w p o s zu k iwan iu p o ży wien ia, ale ro b iło b ard zo n iewiele h ałas u . Dziś wieczo rem więk s zo ś ć to warzy s zący ch mu d źwięk ó w s tan o wiły o d g ło s y wy d awan e
p rzez p o żeran e o fiary . No zd rza p o ru s zy ły s ię, czu jąc p ierws ze o zn ak i u czty , ale zaraz zło wił k o lejn e s y g n ały u s zami. Nie miał o ch o ty o p u s zczać s weg o s ch ro n ien ia, s k ry wająceg o p rawie całe jeg o ciels k o , ale wied ział, że mu s i d o trzeć d o p o ży wien ia. Po jed n ej s tro n ie ział wlo t k o lejn eg o tu n elu . M imo całej s wej zwin n o ś ci led wie s ię tam zmieś cił, aż w k o ń cu d o tarł d o n o weg o ciek u . Wo d a b y ła tu p ły ts za, aż w k o ń cu zak o ń czy ła s ię p rzed wejś ciem, o d wie d łu g o ś ci o d n ieg o . Nie s zk o d zi. J eg o n o g i też s p rawd zały s ię d o s k o n ale i p o ru s zał s ię n a n ich p rawie tak s amo cich o . Czu ł zap ach o fiar czek ający ch n a n ieg o g d zieś w o d d ali. Bliżej. Blis k o . Tu ż o b o k . Sły s zał ich o d g ło s y : p is k i, s zu ran ie s tó p , s zeles t fu trzan y ch ciał p o cierający ch o k amień . Nie s p o d ziewały s ię g o tu taj: w ty ch tu n elach , tak g łęb o k o p o d ziemią, ży ło n iewiele d rap ieżn ik ó w. Rzu cił s ię n a n ie w mg n ien iu o k a, p ierws zą zmiażd ży ł w s zczęk ach . J ej p rzed ś miertn y k rzy k o s trzeg ł p o zo s tałe. Ofiary ro zb ieg ły s ię w p an ice. Nie p ró b o wały walczy ć. Po p ro s tu u ciek ały . Te, k tó re p rzeży ły n ajd łu żej, zd o łały o d b iec o d p o two ra — ty lk o p o to , b y trafić n a ceg lan y mu r n a k o ń cu tu n elu . In n e p ró b o wały g o o min ąć — jed n a n awet p rzes k o czy ła p o n ad jeg o łu s k o waty m ciels k iem — ale wielk i, u mięś n io n y o g o n cis n ął n ią o ś cian ę. In n e wb ieg ały mu p ro s to d o p as zczy , g d zie czek ały wielk ie zęb is k a. Ro zd zierające k rzy k i s p o tężn iały i u cich ły . Krew p ły n ęła s tru mien iem. M ięs o , wło s y i k o ś ci p rzy jemn ie s p o czy wały w żo łąd k u . Kilk a o fiar wciąż ży ło , p ró b o wały o d czo łg ać s ię o d miejs ca rzezi. Drap ieżn ik p o d ąży ł za n imi, ale p o s iłek ciąży ł mu w b rzu ch u . By ł zb y t n ajed zo n y , b y je ś cig ać. Do tarł d o b rzeg u wo d y i tam s ię zatrzy mał. Teraz ch ciał s p ać. Najp ierw zamierzał p rzerwać cis zę. M iał d o teg o p rawo . Zn ajd o wał s ię n a s wo im teren ie. Cały ten teren n ależał d o n ieg o . Otwo rzy ł wielk ie s zczęk i i wy d ał p rzen ik liwy , d u d n iący ry k , k tó ry o d b ijał s ię ech em p rzez wiele s ek u n d w n iek o ń czący m s ię lab iry n cie p rzewo d ó w i tu n eli, p rzejś ć i k amien n y ch k o ry tarzy . Gd y ech o zamarło , d rap ieżn ik zap ad ł w s en . Ale ty lk o o n jed en .
Ro s emary p rzy witała s ię z Alfred em, k tó ry p ełn ił d zis iaj d y żu r o ch ro n iars k i. Uś miech n ął s ię d o n iej, g d y wp is ała s ię d o k s ięg i g o ś ci i p o trząs n ął g ło wą, g d y
zo b aczy ł s to s k s iążek w ramio n ach d ziewczy n y . — Po mó c p an ien ce? — Nie, d zięk u ję, Alfred o . Dam s o b ie rad ę. — Pamiętam, jak b y ła p an ien k a jes zcze bambino, częs to n o s iłem za p an ien k ą k s iążk i. M ó wiła wted y , że g d y d o ro ś n ie, wy jd zie za mn ie za mąż. Zmien iła p an ien k a zd an ie? — Przy k ro mi. Tak a ju ż jes tem n ies ło wn a. — Ro s emary u ś miech n ęła s ię i zatrzep o tała rzęs ami. Tru d n o b y ło żarto wać czy n awet zach o wy wać s ię g rzeczn ie. Ch ciała, żeb y ten wieczó r s ię wres zcie s k o ń czy ł. By ła s ama w win d zie i wy k o rzy s tała o k azję, b y p rzez ch wilę o p rzeć czo ło o ch ło d n ą ś cian ę. Rzeczy wiś cie p amiętała, jak Alfred o n o s ił za n ią k s iążk i. By ło to p o d czas jed n ej z liczn y ch wo jen g an g ó w. Co za ro d zin a. Gd y o two rzy ły s ię p rzed n ią d rzwi, p rzy wejś ciu d o ap artamen tu zo b aczy ła d wó ch mężczy zn w czarn y ch g arn itu rach . Na jej wid o k u s p o k o ili s ię n ieco , ale o b aj wy g ląd ali zas k ak u jąco p o ważn ie. — M ax ? Co s ię s tało ? — Ro s emary zwró ciła s ię d o wy żs zeg o . M ax p o trząs n ął g ło wą i o two rzy ł p rzed n ią d rzwi. Ro s emary p o d ąży ła n ap rzó d , p o międ zy k lau s tro fo b iczn y mi ś cian ami z b rązo wy ch , d ęb o wy ch p an eli, w s tro n ę b ib lio tek i. Stare o lejn e p łó tn a n ie p o p rawiały jej n as tro ju . Przy s tan ęła p rzy d rzwiach i ju ż miała zap u k ać, ale wted y d rzwi o two rzy ły s ię d o wewn ątrz, zan im zd ąży ła u d erzy ć. J ej o jciec s tał w wejś ciu . J eg o p o tężn ą s y lwetk ę o ś wietlał b las k lamp y s to jącej n a b iu rk u . Ujął ją za o b ie d ło n ie i u ś cis n ął mo cn o . — M ario , ch o d zi o Lo mb ard a. Nie ma g o ju ż wś ró d n as . — Co s ię s tało ? — s p y tała, n ie o d ry wając wzro k u o d twarzy o jca. Oczy miał p o d k rążo n e, fałd y s k ó ry n a twarzy b y ły jes zcze b ard ziej o b wis łe n iż zwy k le. Ojciec ws k azał n a p o zo s tały ch g o ś ci. — Ci mło d zi lu d zie p rzy n ieś li tę s tras zn ą wiad o mo ś ć. Fran k ie, J o ey i M ały Ren ald o s tali zb ici w g ru p k ę. J o ey mach in aln ie g n ió tł w ręk u k ap elu s z. — Właś n ie o p o wied zieliś my o ws zy s tk im Do n Carlo wi. Lu mmy Szczę… eee Lo mb ard o miał p rzy jś ć p ro s to tu taj, ale n a ch wilę ws tąp ił n a s tację. — Ch ciał k u p ić g u mę d o żu cia — d o d ał Fran k ie, jak b y to b y ła ważn a in fo rmacja.
— Eee, tak . W k ażd y m razie n ie wy s zed ł. Czek aliś my n a n ieg o , a p o tem u s ły s zeliś my , że n a s tacji zd arzy ł s ię… jak iś wy p ad ek . Zes zliś my n a d ó ł i o k azało s ię, że Lo mb ard o n ie ży je. — Po d o b n o ro zerwało g o n a k ilk ad zies iąt… — Fran k ie! — Przep ras zam, Do n Carlo . — To ws zy s tk o n a d zis iaj, ch ło p cy . Zo b aczy my s ię ran o . M ężczy źn i s k in ęli g ło wami. Wy ch o d ząc, k o lejn o zwracali s ię w s tro n ę Ro s emary , d o ty k ając ręk ą czo ła. — Przy k ro mi, M ario — p o wied ział jej o jciec. — Nie ro zu miem. Kto mó g ł to zro b ić? — M ario , wies z, że Lo mb ard o p raco wał w n as zy m ro d zin n y m in teres ie. Ws zy s cy o ty m wied zieli. Nie ro b iliś my tajemn icy z teg o , że wk ró tce zo s tan ie mo im zięciem. By ć mo że k to ś p ró b o wał w ten s p o s ó b u d erzy ć we mn ie. — Gło s Do n Carla zab rzmiał s mu tn o . — Os tatn io zd arzały s ię też in n e wy p ad k i. Niek tó rzy ch cielib y n am o d eb rać to , n a co p raco waliś my p rzez całe ży cie. — J eg o g ło s zn o wu s tward n iał. — Nie p o zwo limy im n a to ! Przy rzek am ci, M ario ! — M am b ard zo d o b rą las ag n e — o d ezwała s ię z cien ia matk a Ro s emary . — Two je u lu b io n e d an ie. Pro s zę, zjed z co ś . Zap ro wad ziła có rk ę d o k u ch n i, o b ejmu jąc ją za ramio n a. — M amo , n ie trzeb a b y ło czek ać n a mn ie z k o lacją. — Nie czek ałam. Wied ziałam, że s ię s p ó źn is z, więc tro ch ę o d ło ży łam. — M amo , ja g o n ie k o ch ałam! — wy b u ch n ęła Ro s emary . — Ćś ś ś . Wiem. — Ko b ieta d o tk n ęła u s t có rk i. — Ale z czas em b y ś g o p o lu b iła. Wid ziałam, jak d o b rze s ię d o g ad y waliś cie. — M amo , n awet n ie wies z… — zaczęła d ziewczy n a, ale p rzerwał jej g rzmiący b as o jca. — To n a p ewn o ci melanzani, czarn u ch y ! Kto in n y o d waży łb y s ię n as atak o wać? Pewn ie p rzy łażą z Harlemu tu n elami. J u ż o d lat d y b ią n a n as ze teren y . Ch cą mieć tak ą susina jak Dżo k ero wo . Nie, d żo k erzy n ie zro b ilib y teg o s ami, ale czarn i wy k o rzy s tu ją ich d la o d wró cen ia u wag i. Ro s emary n as łu ch iwała. Najp ierw b y ła cis za, a p o tem cich e p o p is k iwan ie telefo n u . M atk a wciąż ciąg n ęła ją za ramię. — Trzeb a ich p o ws trzy mać, in aczej zag ro żą n awet Ro d zin o m. Dzik u s y .
Zn ó w cis za. — Nie, n ie p rzes ad zam. — M ario … — p o wtó rzy ła n aleg ająco matk a. — A zatem ju tro ran o — zak o ń czy ł Do n Carlo . — Wcześ n ie. Do b rze. — Wid zis z? Twó j o jciec ws zy s tk im s ię zajmie. M atk a Ro s emary zap ro wad ziła ją d o k u ch n i p o malo wan ej n a k o lo r zło teg o zb o ża, wy p ełn io n ej p ięk n y mi, k o lo ro wy mi s p rzętami. Na ś cian ach u mies zczo n o wło s k ie s en ten cje o p rawio n e w ramk i. Ro s emary ch ciała o p o wied zieć matce o C.C. i wag o n ie metra, ale teraz zd awało s ię to n iemo żliwe. To ws zy s tk o wy twó r jej wy o b raźn i. Ch ciała ju ż ty lk o s p ać. Nie b y ła g ło d n a. Nie b y ła w s tan ie zmierzy ć s ię ju ż z n iczy m in n y m.
Tramp u la p o ru s zy ła s ię we ś n ie, a jed en z d u ży ch k o tó w o d s zed ł n a b o k i p rzez ch wilę węs zy ł, d ając zn ak i s wo jej to warzy s zce. Po tem o b a k o ty zo s tawiły ś p iącą k o b ietę z o p o s em p rzy tu lo n y m d o b rzu ch a i zn ik n ęły w mro k u o p u s zczo n eg o tu n elu metra. Sk ró t p rzez o p u s to s załą Os iemd zies iątą Szó s tą Ulicę zap ro wad ził je d o jed zen ia. Ob a k o ty b y ły g ło d n e, ale teraz s zu k ały p o k armu d la s wo jej k o b iety . Po p rzez tu n el o d p ły wo wy wy s zły d o p ark u , a p o tem, p o d k o ro n ami k lo n ó w, n a u licę. Gd y ciężaró wk a „New Yo rk Times a” zatrzy mała s ię n a ś wiatłach , czarn y k o cu r s p o jrzał n a s zy lk reto wą k o tk ę i ws k azał p y s k iem s amo ch ó d . Ws k o czy ły , zan im zd ąży ł ru s zy ć. Sied ząc n a p ace d o s tawczak a, czarn y k o t p o my ś lał o s to s ach ry b i p rzes łał ten o b raz s zy lk reto wej k o tce. Patrząc n a p rzemy k ające o b o k b lo k i, o b a wy czek iwały zap ach u ry b . W k o ń cu , g d y s amo ch ó d zwo ln ił, k o tk a wy czu ła ry b y i n iecierp liwy m ru ch em zes k o czy ła n a u licę. M iau cząc ze zło ś cią, czarn y k o t p o s zed ł w jej ś lad y . Ob a zwierzęta zatrzy mały s ię, g d y wo ń p o ży wien ia p rzy ćmił zap ach d ziwn y ch lu d zi. W zau łk u k łęb ił s ię tłu m d żo k eró w, o k ru tn y ch p aro d ii lu d zk ich p o s taci. Otu len i w łach man y g rzeb ali w k u b łach , s zu k ając jed zen ia. W zau łk u p o jawiła s ię s mu g a ś wiatła. Ko ty p o czu ły zap ach ś wieżej ży wn o ś ci, g d y eleg an ck o u b ran y mężczy zn a, p o tężn iejs zy o d k ażd eg o z tramp ó w, wy n ió s ł n a ś mietn ik k ilk a p u d eł. — Przes tań cie — p o wied ział d o d żo k eró w, o n iemiały ch z zas k o czen ia. W jeg o łag o d n y m g ło s ie b rzmiało co ś n a k s ztałt b ó lu . — Przy n io s łem wam jed zen ie.
Otrząs n ąws zy s ię ze zd u mien ia, d żo k erzy rzu cili s ię n a k arto n y i zaczęli je rwać. Przep y ch ali s ię, b y le ty lk o d o b rać s ię d o ś wieżeg o p o k armu . — Przes tań cie! — zawo łał jak iś wy s o k i d żo k er. — W k o ń cu jes teś my lu d źmi! Żeb racy zn ieru ch o mieli, a p o tem co fn ęli s ię, p o zwalając g ru b emu mężczy źn ie wy d zielić k ażd emu p o rcję. Wy s o k i d żo k er p o d s zed ł o s tatn i. Od b ierając s wo ją rację, p o wied ział: — Dzięk u jemy p an u . Dzięk u jemy „Wieży As ó w”. W ciemn o ś ciach k o ty o b s erwo wały jed zący ch d żo k eró w. Czarn y k o t o d wró cił s ię d o k o tk i, wy s łał jej o b raz ry b ich o ś ci, p o czy m o b a zwierzęta wró ciły n a u licę. Na Szó s tej Alei wy s łał k o tce o b raz Tramp u li. Po ru s zając s ię s k o k ami, węd ro wały w s tro n ę p rzed mieś cia, aż w k o ń cu min ęła je wo ln o jad ąca ciężaró wk a z warzy wami. Wiele p rzeczn ic d alej zb liży li s ię d o ch iń s k ieg o targ u , g d zie czarn y k o t wy czu ł zn ajo my zap ach . Gd y s amo ch ó d zah amo wał, o b a k o ty zes k o czy ły n a ziemię. Trzy mały s ię cien ia, id ąc z d ala o d k ręg ó w latarn i, aż d o tarły d o s trag an u . Do ś witu p o zo s tało jes zcze d alek o , d o s tawcy wy ład o wy wali właś n ie ś wieże to wary . Czarn y k o t wy czu ł ś wieżo zarżn ięte k u rczak i i p o węd ro wał języ k iem aż d o g ó rn ej warg i. Po tem wark n ął k ró tk o . Szy lk reto wa k o tk a ws k o czy ła n a s to s p o mid o ró w, wy s u n ęła p azu ry i zaczęła je rwać n a s trzęp y . Właś ciciel wrzas n ął co ś p o ch iń s k u i rzu cił tab licą w s zk o d n ik a. Nie trafił. Do s tawcy zatrzy mali s ię, p atrząc n a s zalo n e zwierzę. — Go rzej n iż w Dżo k ero wie — mru k n ął jed en . — Ku rews k o d u ży k o ciak — d o d ał d ru g i. Gd y ty lk o u wag a lu d zi s k u p iła s ię n a k o tce n is zczącej p o mid o ry , czarn y k o t s k o czy ł n a p ak ę s amo ch o d u i ch wy cił k u rczak a. Ko cu r b y ł n ap rawd ę d u ży , waży ł s p o k o jn ie d wad zieś cia k ilo i z łatwo ś cią mó g ł g o u n ieś ć. Zes k o czy ł z ty ln eg o zd erzak a i zn ik n ął w zau łk u . W tej s amej ch wili k o tk a u ch y liła s ię p rzed cio s em mio tły i p o mk n ęła za n im. Czarn y k o t czek ał n a n ią w zau łk u , p o ło wę p rzeczn icy d alej. Gd y p rzy b y ła, o b a k o ty zawy ły triu mfaln ie. To b y ły d o b re ło wy . Ws p ó ln y m wy s iłk iem — k o tk a o d czas u d o czas u p o mag ała k o cu ro wi wciąg n ąć k u rczak a n a k rawężn ik — zan io s ły zd o b y cz p rzy jació łce. Pewien b ezd o mn y , w rzad k ich u n ieg o mo men tach trzeźwo ś ci, o ch rzcił ją Tramp u lą i p rzezwis k o p rzy lg n ęło d o n iej n a d o b re. J ej ro d zin a, d zik ie miejs k ie zwierzęta, n ie o k reś lały jej imien iem, lecz o b razem. To wy s tarczało . On a s ama ty lk o z rzad k a p rzy p o min ała s o b ie s wo je d awn e imię.
Tramp u la o tu liła s ię ciep ły m, zielo n y m p łas zczem, k tó ry zn alazła w ś mietn ik u n ieo p o d al ap artamen to wca. Us iad ła, u ważając, b y n ie s p ło s zy ć o p o s a an i s ied zący ch n a ramio n ach wiewió rek . Po witała p o wracające z ło wó w k o ty , d u mn ie n io s ące s wo ją zd o b y cz. Zwin n y m ru ch em, k tó ry m zad ziwiłab y s wy ch u liczn y ch zn ajo my ch , wy ciąg n ęła ręk ę i p o k lep ała p u p iló w p o łeb k ach . W my ś lach u two rzy ła o b raz wy jątk o wo ch u d eg o k u rczak a, d o p o ło wy o b jed zo n eg o i wy wlek an eg o p rzez k o ty ze ś mietn ik a p rzy res tau racji. Czarn y k o t zad arł n o s i p ry ch n ął lek k o , p o czy m wy mazał ten o b raz z ich u my s łó w. Szy lk reto wa k o tk a wy d ała p o g ard liwy d źwięk , jak b y wark o t i miau k n ięcie jed n o cześ n ie. Patrząc Tramp u li w o czy , p o k azała jej p o lo wan ie, tak jak s ama je wid ziała. Sama b y ła wielk o ś ci lwicy , o taczały ją lu d zk ie n o g i jak ch o d zące p n ie d rzew. Od ważn a k o tk a d o s trzeg ła o fiarę, k u rczak a wielk o ś ci d o mu . Rzu ciła s ię n a n ieg o z o b n ażo n y mi zęb ami… Scen a zn ik n ęła, g d y Tramp u la n ag le zain teres o wała s ię czy mś in n y m. Ko tk a zap ro tes to wała, ale ciężk a czarn a łap a o b ró ciła ją n a g rzb iet i p rzy trzy mała. Zwierzę zamilk ło i p rzek ręciło g ło wę, b y o b s erwo wać twarz k o b iety . Czarn y k o cu r zes zty wn iał w o czek iwan iu . We ws zy s tk ich trzech u my s łach p o jawił s ię ten s am o b raz: martwe s zczu ry . Po tem o b raz zn ik n ął, wy mazan y g n iewem Tramp u li. Ws tała, zrzu ciła wiewió rk i i p o ło ży ła o p o s a n a b o k u . Bez wah an ia o d wró ciła s ię i s k iero wała d o o d ch o d ząceg o w b o k k o ry tarza, p ro wad ząceg o w d ó ł. Czarn y k o cu r p o g n ał za n ią, wy p rzed ził i p o s zed ł n a czele jak zwiad o wca. Szy lk reto wa k o tk a s zła o b o k k o b iety . Coś zjada moje szczury. Tu n ele b y ły ciemn e, czas em o ś wietlo n e s łab y m b las k iem b io lu min es cen cji. Tramp u la n ie wid ziała w ciemn o ś ciach tak d o b rze jak k o ty , ale mo g ła s k o rzy s tać z ich o czu . Gd y zn aleźli s ię p o d p ark iem, k o cu r wy czu ł d ziwn y zap ach . Zd o łał g o s k o jarzy ć ty lk o ze zmien n o k s ztałtn ą is to tą, p o częś ci wężem, p o częś ci jas zczu rem. Dziewięćd zies iąt metó w d alej trafili n a zn is zczo n e s zczu rze g n iazd o . Żad en n ie p rzeży ł. Niek tó re b y ły n a wp ó ł zjed zo n e. Ws zy s tk ie o k aleczo n o . Tramp u la i jej to warzy s ze b rn ęli d alej p o p rzez mo k ry tu n el. Ko b ieta ześ lizg n ęła s ię z p arap etu i zn alazła s ię p o b io d ra w o b rzy d liwej wo d zie. Ob o k p rzep ły wały n iezid en ty fik o wan e s zczątk i, o b ijając s ię o jej n o g i. Nie p o p rawiło jej to n as tro ju . Czarn y k o t zjeży ł s ierś ć i zn ó w p rzes łał ten s am o b raz, ale ty m razem s twó r b y ł jes zcze więk s zy . Su g ero wał, b y n aty ch mias t o p u ś cić ten tu n el. Szy b k o . I b ard zo
cich o . Tramp u la zig n o ro wała tę s u g es tię. Przes u wając s ię wzd łu ż ś lis k iej ś cian y , o d k ry ła k o lejn e p u s te g n iazd o . Niek tó re ze s zczu ró w jes zcze ży ły . Ob raz ich mo rd ercy p rzed s tawiał cień p rzy p o min ający n iezwy k le wielk ieg o i o d rażająceg o węża. Ko b ieta zg as iła u my s ły ś mierteln ie ran n y ch zwierząt i ru s zy ła p rzed s ieb ie. Pięć metró w d alej zn ajd o wała s ię s tu d zien k a o d p ro wad zająca wo d ę ze zn ajd u jąceg o s ię w g ó rze p ark u . Wejś cie zn ajd o wało s ię jak iś metr p o n ad p o d ło g ą tu n elu . Czarn y k o cu r p rzy cu p n ął tam, z u s zami p o ło żo n y mi p o s o b ie, mięś n iami n ap ięty mi d o atak u , p o miau k u jąc cich o . Bał s ię. Ko tk a p o g ard liwy m k ro k iem ru s zy ła d o wejś cia, ale k o cu r o d trącił ją n a b o k . Sp o jrzał n a Tramp u lę i wy s łał jej ws zy s tk ie n eg aty wn e o b razy , jak ie ty lk o p rzy s zły mu d o g ło wy . Nies io n a g n iewem k o b ieta zas y g n alizo wała mu , że wejd zie p ierws za. Wzięła g łęb o k i wd ech , o d etch n ęła i wczo łg ała s ię d o ś ro d k a. Po mies zczen ie o ś wietlały ty lk o p ro mien ie s ło ń ca p ad ająceg o p rzez k ratk ę, jak ieś s ześ ć metró w wy żej. Szary b las k o ś wietlił n ag ie ciało mężczy zn y . Tramp u la o cen iła, że miał jak ieś trzy d zieś ci lat, b y ł u mięś n io n y , ale n ie za b ard zo . An i g rama tłu s zczu . Ko b ieta zau waży ła też, że n ie jes t tak wy n is zczo n y jak więk s zo ś ć b ezd o mn y ch . Przez ch wilę s ąd ziła, że n ie ży je, że to k o lejn a o fiara tajemn iczeg o zab ó jcy . Lecz g d y s k u p iła n a n im u my s ł, zro zu miała, że ś p i. Ko ty wś lizg n ęły s ię za n ią. Czarn y k o cu r p o wark iwał, zd ezo rien to wan y . J eg o zmy s ły mó wiły , że tu taj k o ń czą s ię ś lad y jas zczu ro węża — w miejs cu , g d zie leżał czło wiek . Tramp u la wy czu wała w n im co ś d ziwn eg o . Zwy k le n ie p ró b o wała n ic wy czy tać z lu d zi — za d u żo zach o d u . Ich u my s ły b y ły zb y t s k o mp lik o wan e. Plan o wali, k n u li, o s zu k iwali. Po wo li u k lęk n ęła p rzy mężczy źn ie i wy ciąg n ęła ręk ę. Śp iący o b u d ził s ię, p o czu ł zap ach b ru d n ej u liczn icy p ró b u jącej g o d o tk n ąć i co fn ął s ię. — Czeg o ch ces z? — zap y tał. Nie o d p o wied ziała. Ch y b a zd ał s o b ie s p rawę, że jes t n ag i, i s zy b k o wy co fał s ię d o tu n elu . Us ły s zał g łęb o k i wark o t i led wie u n ik n ął cio s u łap y n ajwięk s zeg o k o cu ra, jak ieg o wid ział w ży ciu . Przez ch wilę miał wrażen ie, że ześ lizg u je s ię d o mro czn eg o tu n elu we włas n ej g ło wie. Po tem u ciek ł i zn ik n ął. Ko ty p o miau k iwały , zad ając d zies iątk i p y tań , ale Tramp u la n ie zn ała o d p o wied zi. Ale prawie — p o my ś lała. W jego umyśle prawie wyczułam… co? Nicość. Tramp u la i o b a k o ty p rzes zu k iwali tu n ele jes zcze p rzez g o d zin ę, ale n ie zn aleźli
an i ś lad u d ziwn ej wo n i. W o k o licy n ie b y ło p o two ra.
Praco wn icy s ezo n o wi, b ezd o mn i, lu mp y i in n i mies zk ań cy u lic zaczy n ali d zień b ard zo wcześ n ie, g d y w o k o licy mo żn a b y ło zn aleźć n ajlep s ze p u s zk i i b u telk i. Ro s emary tak że o p u ś ciła ap artamen t wcześ n ie. Tej n o cy p rawie n ie s p ała, a wied ząc, co s ię d ziało za zamk n ięty mi d rzwiami b ib lio tek i, ch ciała s tamtąd jak n ajs zy b ciej u ciec. Gamb io n i wy p o wied zieli wo jn ę. Cen tral Park , p ełen d rzew, k rzewó w i ławek b y ł rajem d la n iek tó ry ch lu mp ó w. Ro s emary p ró b o wała o d s zu k ać k ilk a o s ó b , k tó ry m ju ż wcześ n iej o b iecała p o mó c. Gd y d o tarła d o d ru g iej ławk i p o d k amien n y m mo s tem, mężczy zn a w zn o s zo n y m u b ran iu s zy b k o s ch o wał b u telk ę w k rzak ach i s k o czy ł n a n o g i. Ub ran y b y ł w zielo n ą, d relich o wą k u rtk ę. Na ręk awie wid n iało n ieco ciemn iejs ze miejs ce, g d zie wcześ n iej u mies zczo n o n as zy wk ę Bry g ad y Dżo k eró w z n ap is em „mięs o armatn ie”. Ro s emary o s trzeg ła g o , że to zły p o my s ł n o s ić ją o twarcie tak d alek o n a p rzed mieś ciach . — Cześ ć, Pełzak — p o wied ziała. M iał jak ieś d wad zieś cia p arę lat — tru d n o b y ło p o zn ać p o jeg o s p alo n ej s ło ń cem twarzy — i d o ro b ił s ię teg o p rzezwis k a z p o wo d u s wej p racy w wo js k u , g d zie b y ł zwiad o wcą b ad ający m tu n ele. Po p o wro cie d o s tał p o wo łan ie jes zcze d wa razy . A p o tem zo b aczy ł ju ż d o ś ć. — Hej, Ro s emary . M as z d la mn ie n o we g o g le? — Pełzak n o s ił tan ie o k u lary ze s to is k a n a Cztern as tej Ulicy o k lejo n e b ru d n ą b iałą taś mą k lejącą. Ro s emary wied ziała, że o czy mężczy zn y s k ry te p o d s zk łami b y ły ciemn e, n ien atu raln ie wielk ie i b ard zo wrażliwe. — Zło ży łam p o d an ie o d o d atk o we fu n d u s ze. Ale mu s i min ąć tro ch ę czas u . Wies z, jak a jes t u n as b iu ro k racja. Zu p ełn ie jak w wo js k u . — J as n e — o d p arł z wes tch n ien iem lu mp , ale mimo to p o s zed ł za n ią. Ro s emary zawah ała s ię, lecz p o tem zas u g ero wała: — M ó g łb y ś p ó jś ć d o Urzęd u Weteran ó w. Tam b y ci p o mo g li. — Ku rwa, w ży ciu ! — zap ro tes to wał Pełzak . — Tacy g o ś cie jak ja mo g ą tam wejś ć, ale n ig d y wy jś ć. Ro s emary ju ż miała o d p o wied zieć: „Przecież to n o n s en s ”, ale u g ry zła s ię w języ k . — Po s łu ch aj, wies z co ś n a temat n as zeg o metra? Zn as z tu n ele, teg o ty p u miejs ca? — Tro ch ę. Czas em p o trzeb u ję s ch ro n ien ia. Ale n ie lu b ię tam wch o d zić. Po d o b n o d zieją s ię tam s tras zn e rzeczy . Lu d zie o p o wiad ają o alig ato rach i in n y ch tak ich .
M o że to ty lk o b red zen ia p ijaczk ó w w d elirce, ale n ie ch cę teg o s p rawd zać n a włas n ej s k ó rze. — Szu k am k o g o ś — ciąg n ęła Ro s emary . Ale Pełzak n ie s łu ch ał. — Tam n a d o le ży ją ty lk o k o mp letn i d ziwacy — wy mru czał co ś p o d n o s em. — Nawet d ziwn iejs i n iż p o ws ch o d n iej s tro n ie… n o wies z, w M ieś cie. On a mies zk a n ap rawd ę g łęb o k o . — Pełzak ws k azał n a s taru s zk ę s ied zącą n a ziemi w cien iu k lo n u . Dzieliło ich o d n iej p rzy n ajmn iej d ziewięćd zies iąt metró w, ale Ro s emary mo g łab y p rzy s iąc, że n a g ło wie b ezd o mn ej s ied ziały g o łęb ie, a n a ramien iu p rzy cu p n ęła wiewió rk a. Dziewczy n a p rzek rzy wiła g ło wę i s p o jrzała zn ó w n a n is k ieg o mężczy zn ę. — To ty lk o Tramp u la — s twierd ziła. — On a jes t n ieg ro źn a… Do p iero wted y zd ała s o b ie s p rawę, że Pełzak o d s zed ł, b y p o p ro s ić o ws p arcie jak ieg o ś eleg an ck ieg o b izn es men a, k tó ry n ajwy raźn iej p o s tan o wił zad b ać o k o n d y cję, ch o d ząc p iech o tą d o p racy . Po k ręciła g ło wą z d ezap ro b atą i rezy g n acją. Zan im zd ąży ła o d wró cić s ię z p o wro tem d o Tramp u li, g o łęb ie i wiewió rk a zn ik n ęły . Dziewczy n a zn ó w p o trząs n ęła g ło wą, b y o d zy s k ać jas n o ś ć my ś li. Naprawdę ponosi mnie wyobraźnia, s twierd ziła, p o d ch o d ząc d o b ezd o mn ej. — Dzień d o b ry . Ko b ieta p o trząs n ęła zmierzwio n ą czu p ry n ą i o d wró ciła s ię, p atrząc w in n ą s tro n ę. — Nazy wam s ię Ro s emary . Ro zmawiały ś my ju ż wcześ n iej. Ob iecałam, że zn ajd ę p an i jak iś k ąt d o mies zk an ia. Pamięta p an i? — Ro s emary p rzy k u cn ęła n a ziemi, b y s p o jrzeć b ezd o mn ej w o czy . Po d b ieg ł d o n ich czarn y k o t, k tó reg o wid ziała ju ż wcześ n iej, i zaczął o cierać s ię o n o g i s taru s zk i. Gład ziła g o p o g ło wie, mru cząc co ś n iezro zu miałeg o . — Pro s zę co ś p o wied zieć. Ch ciałab y m załatwić p an i jed zen ie i miłe miejs ce d o s p an ia. — Ro s emary wy ciąg n ęła ręk ę. Pierś cio n ek n a trzecim p alcu zalś n ił w s ło ń cu . Ko b ieta p o d ciąg n ęła n o g i i o b jęła k o lan a, ś cis k ając p las tik o wą to rb ę p ełn ą s k arb ó w. Zaczęła s ię ry tmiczn ie k o ły s ać, zawo d ząc co ś p o d n o s em. Czarn y k o t s p o jrzał n a Ro s emary , a d ziewczy n a aż d rg n ęła. — M o że p o ro zmawiamy p ó źn iej. Wró cę n ied łu g o . — Ro s emary ws tała s zty wn o . Twarz jej s ię ś ciąg n ęła i p rzez ch wilę p rag n ęła p o p ro s tu ro zp łak ać s ię z fru s tracji. Ch ciała k o mu ś p o mó c. Ko mu k o lwiek . Ch o ć raz zro b ić co ś d o b reg o . Zo s tawiła Tramp u lę i ru s zy ła w s tro n ę wejś cia d o metra. Narad a wo jen n a o jca p rzeraziła ją d o g łęb i. Ro s emary n ie p o d o b ało s ię jeg o zajęcie, a teraz czu ła s ię,
jak b y p rzez całe ży cie s zu k ała d ro g i u cieczk i, o d k u p ien ia i p o k u ty . Kara za g rzech y o jcó w. Ro s emary p rag n ęła s p o k o ju , ale g d y ty lk o zd awało jej s ię, że g o zn alazła, zn ó w o d s u wał s ię p o za zas ięg . Nie zd o łała p o mó c C.C. an i żad n emu ze s wy ch p o d o p ieczn y ch . M u s iał is tn ieć jak iś s p o s ó b , b y d o trzeć d o Tramp u li. Po p ro s tu mu s iał. Zes zła p o s ch o d ach , zaczek ała, wrzu ciła żeto n , zes zła p o d ru g ich s ch o d ach n a p ero n , jak b y w tran s ie. Po d mu ch ch ło d n eg o p o wietrza zwias to wał p rzy jazd miejs co weg o p o ciąg u . Ro s emary p o d n io s ła wzro k zn ad p o d ło g i i s zty wn y m k ro k iem p o d ąży ła d o n ajb liżs zeg o wag o n u . J u ż miała wejś ć d o ś ro d k a, g d y n ag le co fn ęła s ię wp ro s t w n ap ierający tłu m, ś ciąg ając n a s ieb ie wś ciek łe s p o jrzen ia i k ilk a p rzek leń s tw. Ten o s tatn i wag o n … Na b u rcie wid n iały k o lejn e zwro tk i p io s en ek C.C. Wy malo wan e czerwo n ą farb ą p rzy p o min ającą k rew. C.C. cierp iała n a co ś w ro d zaju ch o ro b y d wu b ieg u n o wej, a Ro s emary zaws ze p o trafiła ro zp o zn ać jej n as tró j p o ty m, co p is ała lu b ś p iewała. Sąd ząc p o ty m tek ś cie, jes zcze n ig d y n ie wid ziała C.C. tak zro zp aczo n ej: Kość i krew, Domu zew, Mam tam dług, Wrócę tam, By ktoś mógł Zapukać do piekła bram, Zapukać do piekła bram. Po d ch o d ząc d o wag o n u , Ro s emary d o s trzeg ła k o lejn e s ło wa, k tó ry ch jes zcze p rzed ch wilą tam n ie b y ło : Różo, Różo, Uciekaj co sił, Nie pora na łzy, Zapomnij mój głos, Piękna Różo. — Zn ajd ę cię, C.C.! — zawo łała. — Uratu ję cię! Zn ó w s zarp ała za d rzwi, b y wejś ć d o ś ro d k a. Ws zęd zie wo k ó ł wid n iały frag men ty p io s en ek C.C., n iek tó re zn ała, ale in n e mu s iały b y ć n o we. Wag o n zn ó w jej n ie
wp u ś cił. Ciężk o d y s ząc, Ro s emary p atrzy ła za wag o n em zn ik ający m w tu n elu . Zatch n ęła s ię z p rzerażen ia, wid ząc, że wag o n n ag le p o k ry ły k rwawe łzy . — Święta M ario , łas k iś p ełn a… — Nag le p rzy p o mn iała s o b ie o p o wieś ci o ś więty ch , k tó re zn ała z d zieciń s twa. Przez ch wilę zas tan awiała s ię, czy to k o n iec ś wiata i czy te wo jn y i ś mierć, i d żo k erzy , i n ien awiś ć n ap rawd ę zwias to wali ap o k alip s ę.
By ło p o łu d n ie. Amery k ań s k ie B-5 2 b o mb ard o wały Han o i i Hajfo n g . Qu an g Tri d rżało w p o s ad ach , ws trząs an e ech em k ro k ó w n ad ciąg ającej armii p ó łn o cn eg o Wietn amu . W Was zy n g to n ie p o lity cy o d b ierali g o rączk o we telefo n y d o n o s zące o n ied awn y m właman iu . W n iek tó ry ch g ab in etach p y tan o wp ro s t: czy Do n ald Seg retti jes t as em? Ru ch u liczn y n a M an h attan ie b y ł g o rączk o wy . Na s tacji Gran d Cen tral Ro s emary M u ld o o n ro zejrzała s ię za cien iami, k tó ry ch ś lad em mo g łab y p o d ąży ć w g łąb metra. Kilk an aś cie p rzeczn ic n a p ó łn o c J ack Ro b ich eau x o d d awał s ię s wemu zwy k łemu zajęciu , p o d ążając n ap rzó d n a elek try czn y m wó zk u i s p rawd zając s tan to ró w w p o s zczeg ó ln y ch tu n elach . A g d zieś p o d o p u s zczo n y m o d cin k iem Os iemd zies iątej Szó s tej Ulicy , tu ż p o d p o łu d n io wy m k rań cem jezio ra w Cen tral Park u s p ała Tramp u la, o g rzewan a ciep łem k o tó w i in n y ch zwierząt. Po łu d n ie. Zaczy n ała s ię p o d ziemn a wo jn a n a M an h attan ie. — Zaczn ę mo że cy tatem z p rzemo wy wy g ło s zo n ej n ieg d y ś p rzez s ameg o Do n Carla Gamb io n eg o — s twierd ził Fred erico M acellaio , zwan y „Rzeźn ik iem”. Po n u ry m wzro k iem zmierzy ł zg ro mad zen ie cap o ich żo łn ierzy zeb ran y ch wo k ó ł n ieg o w s ali. W latach trzy d zies ty ch to o lb rzy mie p o mies zczen ie s tan o wiło p o d ziemn y wars ztat d la wag o n ó w ś ró d miejs k ich lin ii metra. Przed d ru g ą wo jn ą zo s tało zamk n ięte i zap ieczęto wan e, g d y ad min is tracja tran s p o rtu p o s tan o wiła p rzen ieś ć ws zy s tk ie wars ztaty n ap rawcze n a d ru g ą s tro n ę rzek i. Ro d zin a Gamb io n e ju ż wk ró tce zaan ek to wała to p o mies zczen ie jak o s k ład b ro n i i in n ej k o n trab an d y , mag azy n frach tu i czas em miejs ce p o ch ó wk u . Rzeźn ik p o d n ió s ł g ło s , a jeg o s ło wa o d b iły s ię ech em o d ś cian . — O zwy cięs twie zad ecy d u ją d wie rzeczy : d y s cy p lin a i lo jaln o ś ć. M ały Ren ald o s tał n ieco z b o k u wraz z Fran k iem i J o ey em. — Nie mó wiąc ju ż o b ro n i au to maty czn ej i materiałach wy b u ch o wy ch —
u ś miech n ął s ię k rzy wo . J o ey i Fran k ie s p o jrzeli p o s o b ie. Fran k ie wzru s zy ł ramio n ami. — Bó g , ch wała i amu n icja — d o d ał J o ey . — Nu d zę s ię — s twierd ził Ren ald o . — Ch ętn ie b y m co ś zas trzelił. J o ey p o d n ió s ł g ło s , żeb y u s ły s zał g o n awet Rzeźn ik . — Hej, to co ro b imy ? Sk o p iemy p arę ty łk ó w? Ko g o mo żn a s tu k n ąć? Ty lk o czarn y ch ? Czy d żo k eró w też? — Nie wiem, k im s ą ich s p rzy mierzeń cy — o d p arł Rzeźn ik . — Wiemy ty lk o , że n a p ewn o n ie d ziałalib y w p o jed y n k ę. Nawet wś ró d n as zej ras y zn ajd u ją s ię zd rajcy , k tó rzy ws p o mag ają ich fin an s o wo . M an iack i u ś miech Ren ald a p o s zerzy ł s ię jes zcze b ard ziej. — Strefa wo ln eg o o g n ia — s twierd ził. — Oo o , ran y . — Naciąg n ął k ap elu s z p o lo wy n is k o n a o czy . — Ku rwa — s k rzy wił s ię J o ey . — Nawet cię tam n ie b y ło . Ren ald o p o k azał mu u n ies io n y k ciu k . — Wid ziałem ten film z J o h n em Way n e'em. — Czy li mo żn a s trzelać d o ws zy s tk ieg o ? Sam s zef tak mó wi? Uś miech Rzeźn ik a b y ł wąs k i i zimn y . — J eś li k to ś b ęd zie ro b ił p ro b lemy , p o p ro s tu g o s p rzątn ijcie. Zeb ran i zaczęli s ię ro zch o d zić, zwiad o wcy , d ru ży n y , p lu to n y . Nieś li k arab in y M 1 6 , d u b eltó wk i z p o mp k ą, k ilk a k arab in ó w mas zy n o wy ch M -6 0 , g ran aty i g ran atn ik i, rak iety , g az łzawiący , p is to lety , n o że i d o s tateczn ie d u żo C-4 , b y wy s ad zić ws zy s tk o n a d ro d ze. — Hej, J o ey — zawo łał M ały Ren ald o . — Do k o g o b ęd zies z s trzelał? J o ey ws u n ął mag azy n ek d o s wo jeg o AK-4 7 . Bro ń n ie p o ch o d ziła z ars en ału Gamb io n e. By ła to jeg o o s o b is ta zd o b y cz. Do tk n ął p o lero wan ej k o lb y . — M o że d o alig ato ra? — Hę? — Nie czy tas z b ru k o wcó w? Ws zy s cy p is zą, że w k an ałach ży ją wielk ie alig ato ry . M ały Ren ald o s p o jrzał n a n ieg o z p o wątp iewan iem i zad rżał. — Dżo k erzy to jed n o . Ale n ie ch cę s trzelać d o żad n y ch wielk ich g ad ó w z zęb ami. Teraz to J o ey s ię u ś miech n ął. — Tak n ap rawd ę ich tam n ie ma? Wk ręcas z mn ie, co ? J o ey p o k azał u n ies io n y k ciu k .
J ack s tracił p o czu cie czas u . Wied ział, że min ęło g o s p o ro , o d k ąd zjech ał wó zk iem z g łó wn eg o to ru n a b o czn ą o s tro g ę. Wied ział, że d zieje s ię co ś złeg o . Po s tan o wił zb ad ać mn iej u częs zczan e tras y . M iał wrażen ie, że k to ś p rzy cis k a mu k o s tk ę lo d u d o k ręg o s łu p a tu ż n ad k o ś cią o g o n o wą. Us ły s zał s zu m p o ciąg ó w, ale o mijały g o s zero k im łu k iem. Tu n ele, k tó re teraz p rzemierzał, wy k o rzy s ty wan o ty lk o z rzad k a, ty lk o w razie d u żeg o ru ch u , p o żaru alb o in n y ch p ro b lemó w n a g łó wn y ch lin iach . Z d alek a d o laty wał jes zcze in n y o d g ło s , jak b y wy s trzałó w. J ack ś p iewał. Wy p ełn iał mro k d źwięk ami zy d eco , b lu es o wej, caju ń s k o mu rzy ń s k iej mu zy k i, k tó rą p amiętał z d zieciń s twa. Zaczął o d Chantilly Lace Big Bo p p era, a p o tem p rzes zed ł d o Ay-Tete-Fee Clifto n a Ch en iera, p o p rzez k awałk i J immy 'eg o Newman a M ed ley a i Rainin' in My Heart au to rs twa Slima Harp o . Przes tawił d źwig n ię i s k iero wał wó zek n a o d n o g ę, k tó rej n ie s p rawd zał ju ż o d ro k u , g d y n ag le ś wiat wy b u ch ł czerwo n y m i żó łty m p ło mien iem. Zd ąży ł jes zcze zaś p iewać jed n ą lin ijk ę L'Haricots sont pas salés, g d y ciemn o ś ć ro zp ad ła s ię n a k awałk i, fala wy b u ch u u d erzy ła g o w u s zy , a wó zek wy leciał w p o wietrze. Zd ąży ł ty lk o wy k rzy k n ąć: „Co jes ' u d jab la… ”, g d y u d erzy ł w ś cian ę tu n elu i o s u n ął s ię n a ziemię. Przez ch wilę leżał, o g łu s zo n y i o ś lep io n y b ły s k iem. Zamru g ał i zd ał s o b ie s p rawę, że wid zi ws tęg i d y mu i ś wiatła latarek . Czy jś g ło s wy k rzy k n ął: — J ezu , Ren ald o ! Przecież n ie walczy my z czo łg iem! Po czy m d ru g i d o d ał: — Głu p io mi s p rzątać teg o g o ś cia. Nie ch ciałb y m zas trzelić k o g o ś , k to ś p iewa p rawie jak Ch u ck Berry . — No có ż — zau waży ł trzeci — ale to p rawie n a p ewn o tajn iak . — Rzu ć n a n ieg o o k iem, Ren ald o . Po ty m wy b u ch u facet p ewn ie wy g ląd a jak p u s zk a mielo n k i, ale lep iej s p rawd zić. Światła zb liżały s ię, mru g ając w ro zwiewający m s ię d y mie. Sabiją mni — p o my ś lał J ack , o d ru ch o wo wracając d o d ialek tu zn an eg o z d zieciń s twa. Z p o czątk u p o witał tę my ś l zu p ełn ie b ez emo cji. Po tem p o czu ł g n iew. Po zwo lił, b y to u czu cie o g arn ęło g o całk o wicie. Gn iew p rzes zed ł w fu rię. Ad ren alin a zelek try zo wała jeg o u d ręczo n e n erwy . Po czu ł p ierws ze d o tk n ięcie czeg o ś , co d awn iej
u ważał za n ap ad wilk o łactwa. — Ch y b a co ś wid zę. Tam, Ren ald o , p o lewej! M ężczy zn a imien iem Ren ald o zb liży ł s ię o k ilk a k ro k ó w. — Ah a, wid zę g o . Ty lk o s ię u p ewn ię. — Un ió s ł b ro ń , p ró b u jąc wy celo wać p rzy ś wietle latark i. Ta k ro p la p rzelała czarę g o ry czy . Ty cholerny morderco! — p o my ś lał jes zcze J ack . Og arn ął g o b ó l, d o b rze zn ajo my . Bó l… p rzemian y . Umy s ł mu wiro wał, s k ład ał s ię w co raz mn iejs zą k o s tk ę, b y p rzy b rać p ierwo tn ą, g ad zią p o s tać. Ciało wy d łu ży ło s ię k ilk u k ro tn ie, s tężało , s zczęk a wy s u n ęła s ię n ap rzó d , w p y s k u wy ek s p o n o wała s ię o b fito ś ć zęb ó w. Po czu ł s iłę mięś n i i zap ewn iający ró wn o wag ę wielk i o g o n . Ta n iewiary g o d n a s iła… p o czu ł ją cały m s o b ą. Nas tęp n ie d o s trzeg ł o fiarę i zag ro żen ie jed n o cześ n ie. — O Bo że! — wrzas n ął M ały Ren ald o . Nacis n ął p alcem n a s p u s t M -1 6 . Pierws zy p o cis k trafił g d zieś w ś cian ę. Nie miał s zan s n a d ru g i s trzał. Stwó r, k tó ry p rzed ch wilą b y ł J ack iem, s k o czy ł n ap rzó d , zacis k ając s zczęk i n a n ad g ars tk u Ren ald a, rwąc i s zarp iąc ciało . Latark a zak ręciła s ię d zik o , u p ad ła, ro ztrzas k ała s ię i zg as ła. Po zo s tali zaczęli s trzelać n a o ś lep . Alig ato r u s ły s zał ich k rzy k i. Zap ach s trach u . Do b rze. Lu b ił, k ied y o fiary s ame s y g n alizo wały s wo je p o ło żen ie. Up u ś cił tru p a Ren ald a i ru s zy ł w s tro n ę ś wiateł. J eg o wś ciek ły ry k wy p ełn ił tu n el. — Na Bo g a, J o ey , p o mó ż mi! — Trzy maj s ię! Nie wid zę cię! Ko ry tarz b y ł wąs k i, wzn ies io n y ze s tary ch , n ietrwały ch materiałó w. Alig ato r zn alazł s ię p o międ zy d wo ma s mak o wity mi k ąs k ami. Niezd ecy d o wan y wy k ręcił w cias n y m p rzejś ciu . Zo b aczy ł b ły s k i ś wiatła, p o czu ł k ilk a u k łu ć, g łó wn ie w o g o n . Us ły s zał k rzy k i o fiar. — J o ey , o d g ry zł mi n o g ę! Ko lejn e b ły s k i. Po tem wy b u ch . W n o zd rza u d erzy ł g o zap ach g ry ząceg o d y mu . Ze s tro p u p o s y p ały s ię k amien n e o d łamk i. Przeg n iłe b elk i trzas n ęły , zwietrzały cemen t u s tąp ił p o d ciężarem. Po tem zawaliła s ię p o d ło g a i p o n ad trzy ip ó łmetro we ciels k o alig ato ra ru n ęła w d ó ł. Z g ó ry p o s y p ał s ię k u rz i g ru z. Z imp etem wp ad ł n a cien k ą, metalo wą p o k ry wę lu k u , k tó ra n ig d y n ie miała
u trzy mać tak ieg o ciężaru . Alu min iu m p rzerwało s ię jak p łó tn o , a s twó r ru n ął d o o twarteg o s zy b u . Sp ad ał jes zcze p rzez s ześ ć metró w w d ó ł, n im wy ląd o wał w p ajęczy n ie k rzy żu jący ch s ię d rewn ian y ch b elek . Przez ch wilę jeg o ś lad em s p ad ały o d łamk i i ś mieci. Nas tęp n ie zap ad ła cis za, tak w g ó rze, jak n a d o le. Alig ato r s p o czy wał w ciemn o ś ci. Sp ró b o wał s ię p o ru s zy ć, ale b ez s k u tk u . By ł całk o wicie u n ieru ch o mio n y w d rewn ian ej k o ciej k o ły s ce. J ak aś b elk a zak lin o wała mu s ię p o p rzeczn ie n ad p y s k iem. Nie mó g ł n awet ro zewrzeć s zczęk . Pró b o wał zary czeć. Ale d źwięk p rzy p o min ał raczej s tłu mio n y wark o t. Zamru g ał. Nie wid ział n ic. Op u s zczały g o s iły , s tres w k o ń cu zaczął zb ierać żn iwo . Nie ch ciał tu u mrzeć. Wo lałb y zak o ń czy ć ży cie w wo d zie. A co g o rs za, n ie ch ciał u mrzeć g ło d n y . By ł wy cień czo n y .
Tramp u la p o czu ła co ś , czeg o zu p ełn ie s ię n ie s p o d ziewała: ws p ó łczu cie d la Ro s emary M u ld o o n . Wied ziała, że p raco wn ica o p iek i p ró b u je jej p o mó c, ale jak mo g ła jej wy tłu maczy ć, że n ie p o trzeb u je p o mo cy ? Zd ziwio n a ty m u czu ciem, p rzy p ad k iem o d k ry ła jes zcze jed n o . Czu ła s ię całk iem s zczęś liwa w to warzy s twie s wy ch tro s k liwy ch p rzy jació ł, ch o ć wcale n ie b y li lu d źmi. M iała ciep ły k ąt d o s p an ia. J ej leg o wis k o p o d Cen tral Park iem zn ajd o wało s ię w p o b liżu p rzewo d ó w cen traln eg o o g rzewan ia. Tramp u la u rząd ziła je p rzy u ży ciu n ajlep s zeg o wy p o s ażen ia, jak ie ty lk o ś mietn ik i miały d o zao fero wan ia. Po łaman e s k ład an e k rzes ło s tan o wiło jed y n y meb el, ale n a p o d ło d ze leżało wiele wars tw k o có w i s zmat. O jed n ą ze ś cian o p arła o b raz p rzed s tawiający lwy n a s awan n ie, a w k ącie s tała d rewn ian a rzeźb a lamp arta. Brak o wało mu jed n ej n o g i, ale i tak zajmo wał h o n o ro we miejs ce. Drzemiąc w s wo im ś lep y m tu n elu p o d Os iemd zies iątą Szó s tą Ulicą, Tramp u la p rzy p o mn iała s o b ie n awet, jak s ię k ied y ś n azy wała — Su zan n e M elo t. Nag ły , o s try b ó l p rzerwał jej ro zmy ś lan ia. Siła teg o zewu p o waliła n awet czarn eg o k o ta, k tó ry aż miau k n ął z b ó lu . Gd y fala n ieco zelżała, k o cu r p rzes łał Tramp u li o b raz teg o s ameg o s two ra, k tó ry zaatak o wał s zczu ry . Tramp u la p rzy tak n ęła. Żad n e z n ich n ie wid ziało g o zb y t wy raźn ie. Stwó r p rzy p o min ał wielk ą jas zczu rk ę, ale z jak ieg o ś p o wo d u n ie b y ł d o k o ń ca zwierzęciem. A teraz cierp iał. Tramp u la ws tała z wes tch n ien iem.
— M u s imy g o zn aleźć, jeś li ch cemy tu zazn ać ch o ć tro ch ę s p o k o ju . Ko cu ro wi wcale s ię to n ie s p o d o b ało , ale ju ż za ch wilę d o tarła d o n ich k o lejn a fala b ó lu . Ko cu r p ry ch n ął i zn ik n ął w tu n elu p o lewej s tro n ie. Szy lk reto wa k o tk a p o czu ła jed y n ie ech a b ó lu o d b ite o d k o cu ra i Tramp u li. Ko b ieta p o wtó rzy ła ten k rzy k w my ś lach , a k o tk a p rzy warła d o ziemi, z p łas k o p o ło żo n y mi u s zami. W my ś lach Tramp u li p o jawił s ię o b raz k o cu ra, a s zy lk reto wa k o tk a p o p ęd ziła tu n elem za n im. Ko b ieta k azała jej zaczek ać, a p o tem o b ie ru s zy ły ś lad em k o cu ra i ran n eg o s two ra. Zn aleźli g o d o p iero p o d łu żs zy m czas ie. Stwó r rzeczy wiś cie n ajb ard ziej p rzy p o min ał wielk ą jas zczu rk ę. Leżał p rzy g n iecio n y p o łaman y mi b elk ami w n ied o k o ń czo n y m tu n elu . Czarn y k o cu r p rzy cu p n ął o k ilk a k ro k ó w d alej, wp atrzo n y w to d ziwn e zjawis k o . Tramp u la zmierzy ła wzro k iem u więzio n eg o s two ra i ro ześ miała s ię g ło ś n o . — A zatem w ś ciek ach n ap rawd ę ży ją alig ato ry ! — Stwó r p o ru s zy ł o g o n em, mio tając n a b o k i o d łamk i ceg ieł. — Ale jes t w to b ie co ś więcej, p rawd a? Nie b y ła w s tan ie u wo ln ić alig ato ra włas n y mi s iłami. Przy k lęk ła i o b ejrzała b elk i, p o czy m zawo łała s wo ich p rzy jació ł. Po g ład ziła zwierzę p o g ło wie, wy s y łając u s p o k ajające o b razy . Wy czu ła, że s twó r n a zmian ę o d zy s k u je i traci p rzy to mn o ś ć. Zwierzęta zjawiały s ię s to p n io wo . Szczu ry p rzeg ry zały zb u twiałe d rewn o , d zik ie p s y u ży czy ły s wo jej s iły , o p o s y i s zo p y n o s iły mn iejs ze k amien ie. Czarn y k o cu r i s zy lk reto wa k o tk a p o mag ały Tramp u li k o n tro lo wać to s tad o . Gd y
o czy s zczo n o
mn iejs ze
s zczątk i,
a
d es k i
i
b elk i
p rzes u n ięto
lu b
p rzeg ry zio n o , Tramp u la s ama zaczęła wy ciąg ać alig ato ra z p u łap k i. On a ciąg n ęła, a s twó r mio tał s ię g o rączk o wo , aż w k o ń cu ws p ó ln y mi s iłami zd o łali g o u wo ln ić. Ko b ieta u k lęk ła, trzy mając n a k o lan ach b ard zo zmęczo n eg o i p o o b ijan eg o alig ato ra. Ko cu r i k o tk a k azały p o zo s tały m zwierzęto m o d ejś ć. Po tem p atrzy ły , jak Tramp u la g ład zi s two ra p o d p y s k iem, p ró b u jąc g o u s p o k o ić. J ak b y w o d p o wied zi n a jej d o ty k ciało alig ato ra zaczęło s ię k u rczy ć. Łu s k o wate wy p u s tk i zmien iły s ię w g ład k ą, b lad ą s k ó rę. Kró tk ie k o ń czy n y p rzy b rały p o s tać rąk i n ó g . Po k ilk u min u tach Tramp u la trzy mała n a k o lan ach n ag ie, p o s in iaczo n e ciało mężczy zn y , k tó reg o wid ziała ju ż wcześ n iej. W p ewn y m mo men cie zd ała s o b ie s p rawę, że ju ż n ie k o n tro lu je s two ra an i n ie mo że o d czy tać jeg o my ś li. Nawet n ie zau waży ła, k ied y is to ta p rzek ro czy ła o s tateczn ą g ran icę d zielącą czło wiek a o d zwierzęcia. Ws tała, zs u n ęła mężczy zn ę z k o lan i ru s zy ła d o tu n elu . Ko tk a p o b ieg ła jej
ś lad em. Czarn y k o cu r zo s tał p rzy b o k u mężczy zn y . Dlaczego? — p o my ś lała Tramp u la. Dlaczego? — o d p arł k o cu r. Ko b ieta zo b aczy ła s cen ę, k tó ra ro zeg rała s ię tu p rzed ch wilą, o g ląd an ą o czami k o ta. Szy lk reto wa k o tk a wo d ziła o czami o d jed n eg o d o d ru g ieg o . Nie zap ro s zo n o jej d o tej ro zmo wy . Aligator — wy jaś n iła Tramp u la — nie człowiek. W jej u my ś le alig ato r zmien ił s ię w czło wiek a. — To ciek awe… — p o wied ział g ło ś n o , p o raz p ierws zy o d p o czątk u tej o p eracji. Ko cu r p rzes łał jej o b raz czarn eg o k o ta leżąceg o n a g rzb iecie z łap ami s terczący mi w g ó rę. Tramp u la u s iad ła o b o k mężczy zn y . Po k ilk u min u tach ran n y zaczął s ię p o ru s zać. Z tru d em p o d n ió s ł s ię i u s iad ł. W s łab y m ś wietle d n ia p ad ający m z g ó ry ro zp o zn ał w Tramp u li s taru s zk ę wid zian ą p rzed wczo raj. — Co s ię s tało ? — wy ch ry p iał. — Pamiętam, że wp ad łem n a b an d ę jak ich ś ś wiró w z b ro n ią. — Pró b o wał s k u p ić wzro k n a s taru s zce, k tó ra u p arcie d zieliła s ię n a d wie. — Ch y b a mam ws trząs mó zg u . Tramp u la wzru s zy ła ramio n ami i ws k azała n a załaman e b elk i w s tro p ie. M ru żąc o czy , d o s trzeg ł s etk i ś lad ó w łap n a p o d ło d ze i o taczający ch ś cian ach . Po ś ro d k u p o d ło g i wid n iał o d cis k mo n s tru aln eg o o g o n a. — O Bo że, ty lk o n ie to ! — J ack zn ó w o d wró cił s ię d o Tramp u li. — Co zo b aczy łaś , k ied y tu wes złaś ? Od wró ciła s ię o d n ieg o , wciąż milcząca. Do s trzeg ł, że warg i s k rzy wiły s ię w u ś miech u p o d s zo p ą zmierzwio n y ch wło s ó w. Wariatk a? — Merde. Co ja teraz zro b ię? — J ack p rawie u p ad ł n a p o d ło g ę, u d erzo n y p arą łap , k tó re s p ad ły mu n a p ierś . — Os tro żn ie, k iciu . Od k ąd wy jech ałem z b ag ien , n ie wid ziałem tak ieg o wielk ieg o k o ta. — Zielo n e ś lep ia wp atry wały s ię w n ieg o z d ziwn ą in ten s y wn o ś cią. — Co s ię d zieje? — J es t ciek aw, jak to ro b is z. — Gło s s taru s zk i n ie p as o wał d o jej wy g ląd u . By ł mło d zień czy , z n u tk ą wes o ło ś ci. — Uważaj. J es teś o s zo ło mio n y . To tak ie u czu cie, jak b y p rzes tawała d ziałać ch lo rp ro mazy n a. W tak im s tro ju d alek o n ie zajd zies z — d o d ała. Gd y w k o ń cu u s iad ł p ro s to , rzu ciła mu s wó j p łas zcz. — Mon Dieu. Dzięk i. — J ack n arzu cił g o n a s ieb ie i o tu lił s ię cias n o . Ok ry wał g o o d ramio n d o k o lan , ale ręk awy s ięg ały led wo d o ło k ci.
— Gd zie mies zk as z? — Sp o jrzen ie Tramp u li n ie zd rad zało n iczeg o . J ack b y ł jej za to wd zięczn y . — W cen tru m. Na Bro ad way u , o b o k s tacji Ratu s z. Czy g d zieś tu jes t metro ? — J ack rzad k o czu ł s ię zag u b io n y i teraz o d k ry ł, że b ard zo n ie lu b i teg o u czu cia. W o d p o wied zi s taru s zk a s k iero wała s ię d o tu n elu . Nie o b ejrzała s ię, b y s p rawd zić, czy mężczy zn a za n ią p o d ąża. — Was za p an i jes t tro ch ę d ziwn a. Bez u razy — p o wied ział J ack d o czarn eg o k o cu ra. Zwierzę u n io s ło wzro k , p o ciąg n ęło n o s em i p o ru s zy ło o g o n em. — Przy g an iał k o cio ł g arn k o wi, co ? Ch y b a mas z rację. Bard zo s tarał s ię d o trzy mać temp a p rzewo d n iczce, ale s zy b k o zo s tał z ty łu . W k o ń cu , p o d d ając s ię n aleg an io m czarn eg o k o ta, Tramp u la zawró ciła i ws p arła J ack a ramien iem. Do tarli d o Pięćd zies iątej Sió d mej Ulicy i wted y ro zp o zn ał tu n ele. Gd y ty lk o wes zli n a p latfo rmę, s taru s zk a wy raźn ie s ię zmien iła. Wciąż p o d trzy my wała J ack a, ale p o ru s zała s ię tak , jak b y to o n a czep iała s ię jeg o ramien ia. Zamias t iś ć, p o włó czy ła n o g ami, n ie o d ry wając wzro k u o d p o d ło g i. Pas ażero wie n a p ero n ie ro zs tąp ili s ię p rzed n imi. Po ciąg wjech ał n a p ero n . Os tatn i wag o n p o k ry ty b y ł k o lo ro wy m g raffiti. Tramp u la p o ciąg n ęła J ack a w tamtą s tro n ę. Zd ąży ł jes zcze p rzeczy tać k ilk a wy raźn iejs zy ch n ap is ó w n a b u rcie. Wyróżniasz się z tłumu? Wyczuwasz ten żar? Czy płoniesz jak ja? Ten ogień nie spala, I nie daje wytchnienia, Trwamy tak bez końca, Na zawsze w płomieniach. J ack miał wrażen ie, że n iek tó re z ty ch fraz zmien iają s ię w o czach , ale to mo g ło b y ć ty lk o złu d zen ie s p o wo d o wan e ws trząs em mó zg u . Tramp u la wciąg n ęła g o d o ś ro d k a. Drzwi zamk n ęły s ię k u o b u rzen iu p as ażeró w. — Do k ąd ? — J ack p o my ś lał, że Tramp u la jes t wy jątk o wa o s zczęd n a w s ło wach . — Do Ratu s za — mru k n ął i o s u n ął s ię n a s ied zen ie, o p ierając g ło wę n a o p arciu , i zamk n ął o czy , g d y p o ciąg ru s zy ł w s tro n ę cen tru m. Nie zau waży ł, że s ied zen ie
zmien iło k s ztałt, b y s p ało mu s ię wy g o d n iej. Nie zau waży ł n awet, że d rzwi n ie o two rzy ły s ię aż d o Ratu s za. Ko to m
n ie
p o d o b ała s ię
ta jazd a. Szy lk reto wa k o tk a
b y ła
p rzerażo n a.
Z p o ło żo n y mi u s zami i n ajeżo n y m o g o n em tu liła s ię d o Tramp u li. Czarn y k o cu r p rzes tęp o wał z łap y n a łap ę, jak b y u g n iatał p o d ło g ę. J ej d o ty k b y ł ty lk o częś cio wo zn ajo my . Zas tan awiał s ię, s k ąd b rało s ię to ciep ło i d ziwn y zap ach . Tramp u la p ró b o wała s k u p ić wzro k n a wn ętrzu wag o n u . Nie b y ło tu żad n y ch o s try ch k ątó w. Niewy raźn e k s ztałty zd awały s ię s u b teln ie zmien iać fo rmę n a g ran icy p o la wid zen ia. Nie pamiętam nic podobnego od czasu tego tripu na kwasie — p o my ś lała. Ro zs zerzy ła ś wiad o mo ś ć p o za o b a k o ty i J ack a. Nawiązała k ró tk i k o n tak t, ch o ć n ie p o trafiła p o wied zieć z k im. Po czu ła, że tu taj o tacza ich ws zech o g arn iający s p o k ó j. I ciep ło . I czy jaś o p iek a. Os tro żn ie o d ch y liła s ię n a o p arcie i p o g łas k ała k o tk ę.
— Tu wy s iad am — o zn ajmił J ack . Do s zed ł d o s ieb ie ju ż n a ty le, b y p o p ro wad zić całą g ru p k ę p o p rzez s tację Ratu s z, a p o tem p rzez lab iry n t s ch o wk ó w, mag azy n ó w i n ieu ży wan y ch tu n eli. Sweg o czas u zamo n to wał tu o ś wietlen ie, k tó re mó g ł włączać i wy łączać w razie p o trzeb y . Otwo rzy ł o s tatn ie d rzwi, o d s u n ął s ię i zap ro s ił Tramp u lę z k o tami d o ś ro d k a. Uś miech n ął s ię z d u mą, p rezen tu jąc s wó j s alo n . — O ran y , ch ło p ie! — Tramp u la aż s ię wzd ry g n ęła, p atrząc n a b o g ate u meb lo wan ie. Wo k ó ł p y s zn iły s ię czerwo n e ak s amity i s o fy n a s zp o n ias ty ch łap ach . — A zatem jes teś mło d s za, n iż wy g ląd as z. J a też tak zareag o wałem. Przy p o mn iał mi s ię s alo n ik k ap itan a Nemo … — 20 000 mil podwodnej żeglugi? — Ah a, tak . Też to wid ziałaś ? J ed en z p ierws zy ch filmó w, jak ie o b ejrzałem w n as zy m p arafialn y m k in ie. — Ru s zy li w d ó ł p o s ch o d ach p o k ry ty ch p u rp u ro wy m d y wan em, o to czo n y ch zło ty mi k o lu mien k ami i ak s amitn y mi s zn u rami. Ob a k o ty b ieg ły n a czele. Szy lk reto wa k o tk a p rzes k ak iwała wik to riań s k ie fo tele, jak b y b rała u d ział w b ieg u p rzez p ło tk i. Elek try czn emu o ś wietlen iu to warzy s zy ły mig o czące p ło my k i g azo we, n ad ając całemu p o mies zczen iu s taro ś wieck i wy g ląd . Czarn y k o cu r d rep tał p o p ers k ich d y wan ach aż n a b rzeg p ero n u , p o czy m s p o jrzał n a lu d zi. — Ch ce wied zieć, co to za miejs ce i co jes t za ty mi d rzwiami — wy jaś n iła
Tramp u la i p o d trzy mała J ack a, g d y zaczęli s ch o d zić. — M u s is z s ię p o ło ży ć i o d p o cząć. — J u ż n ied łu g o . To mó j d o m, a za ty mi d rzwiami jes t s y p ialn ia. Ch o d źmy tam… — Ru s zy li n ap rzó d . — To p ierws zy o d cin ek metra w No wy m J o rk u , wy b u d o wan y p rzez Alfred a Beach a tu ż p o wo jn ie s eces y jn ej. Ob ejmo wał ty lk o d wie p rzeczn ice. Szef Tweed u zn ał, że jej n ie ch ce, więc ją zamk n ął, a p o tem ws zy s cy o n iej zap o mn ieli. Zn alazłem ją, g d y zacząłem p raco wać d la Urzęd u Tran s p o rtu . To jed n a z zalet tej p racy . Nie wiem, jak im cu d em tak d o b rze s ię zach o wała, ale wy g o d n ie s ię tu mies zk a. Trzeb a b y ło ty lk o tro ch ę p o s p rzątać. — Przes zli p rzez p o k ó j, a J ack n acis n ął k lamk ę w o zd o b n y ch , o d lan y ch z b rązu d rzwiach . Wid o czn y p o ś ro d k u o k rąg ro zs u n ął s ię, u k azu jąc p rzejś cia. — To b y ło wejś cie d o tu n elu p n eu maty czn eg o . — Nie s p o d ziewałam s ię czeg o ś tak ieg o . — Tramp u la ze zd ziwien iem p rzek o n ała s ię, że wn ętrze zo s tało u meb lo wan e b ard zo s k ro mn ie. Stało tam łó żk o zb ite włas n o ręczn ie z s o s n o wy ch d es ek , d o mo wej ro b o ty reg ał n a k s iążk i i jak aś s k rzy n ia ze s k lejk i. — Gd zie mas z jo d y n ę? — s p y tała, ro zg ląd ając s ię za ap teczk ą. — Nie u ży wam. M o żes z zeb rać mi tro ch ę teg o ? — J ack ws k azał n a p ajęczy n y . — Ch y b a żartu jes z. — Najlep s zy o p atru n ek n a ś wiecie. Bab cia mn ie n au czy ła. Gd y zn ó w n a n ieg o s p o jrzała, zd ąży ł ju ż wło ży ć b o k s erk i, a w ręk u trzy mał k o s zu lk ę. Po d ała mu g arś ć p ajęczy n i p o mo g ła zab an d ażo wać n ajg o rs ze o b rażen ia. — A właś ciwie s k ąd s ię tu wzięłaś ? — s p y tał, k ład ąc s ię n a p lecach , lek k o s k rzy wio n y z b ó lu . Tramp u la o s tro żn e p rzy cu p n ęła n a s k raju łó żk a. — W o g ó le n ie p rzy p o min as z ty ch ws zy s tk ich p raco wn ik ó w o p iek i — s twierd ziła, ś led ząc wzro k iem k o ty g an iające s ię n awzajem p o p o k o ju . Gd y zn ó w s p o jrzała n a J ack a, w jej wzro k u mig n ął cień u zn an ia. — On e też cię lu b ią. — Wy p u ś cili mn ie jak iś czas temu i wró ciłam d o mias ta — zaczęła. — Nie miałam d o k ąd iś ć. Sp o tk ałam czarn eg o , zaczęłam z n im ro zmawiać, a o n o d p o wied ział. Ro zmawiam z ró żn y mi zwierzętami, w k ażd y m razie z ty mi, k tó re n ie s ą lu d źmi. Daję s o b ie rad ę. Nie p o trzeb u ję lu d zi. Same z n imi k ło p o ty . Z to b ą też p o trafię ro zmawiać, g d y jes teś ty m d ru g im, wies z? Tu taj mó wią n a mn ie Tramp u la. Kied y ś miałam in n e imię, ale ju ż n ie p amiętam. — Na mn ie mó wią Ściek o wy J ack — mru k n ął z g o ry czą J ack . J eg o g ło s zu p ełn ie n ie p rzy p o min ał o b o jętn ej relacji Tramp u li. Ko b ieta wy czu ła w ty m wy b u ch emo cji:
k rzy k i i jas k rawe ś wiatła, s trach i s ch ro n ien ie n a b ag n ach . — On tu jes t… ten s twó r. Czy m ty jes teś ? — Tramp u la b y ła zd ezo rien to wan a. Nig d y wcześ n iej n ie s p o tk ała tak iej h y b ry d y czło wiek a i zwierzęcia, z k tó rą mo g ła s ię p o ro zu mieć ty lk o czas ami. — J ed n y m i d ru g im. Wid ziałaś . — Pan u jes z n ad ty m? M o żes z s ię zmu s ić d o zmian y ? — Wid ziałaś k ied y ś Lawren ce'a Talb o ta jak o czło wiek a-wilk a? Zmien iam s ię, g d y tracę k o n tro lę alb o p o zwalam b es tii p rzejąć p an o wan ie. Nie zmien iam s ię p rzy p ełn i k s ięży ca. M o g ę s ię zmien ić w k ażd ej ch wili. Tam, s k ąd p o ch o d zę, k rążą leg en d y o loup-garou. Ws zy s cy Caju n i w to wierzą. Też wierzy łem, g d y b y łem mały . Bałem s ię, że k o g o ś s k rzy wd zę, więc wy jech ałem jak n ajd alej. No wy J o rk to d la mn ie p rawie jak zag ran ica. Nik t mn ie tu n ie ro zp o zn a. — Sp o jrzał n a Tramp u lę. — Czemu tak u d ajes z? — s p y tał, jak b y ch ciał zmien ić temat. — Przecież n ie mas z więcej n iż czterd zieś ci p ięć lat. — Dwad zieś cia s ześ ć. — Od wzajemn iła s p o jrzen ie, zas tan awiając s ię, d laczeg o to ważn e. — Dzięk i temu d ają mi s p o k ó j. J ack s p o jrzał p o p rzez o twarte d rzwi n a k o lejo wy zeg ar wis zący n a ś cian ie. — Nie wiem jak ty , ale ja jes tem g ło d n y .
Wy ru s zy ć n a ratu n ek C.C. — z p o czątk u wy d awało s ię to ś wietn y m p o my s łem, ale p o tem zmien iło s ię w k o s zmar. Ro s emary p o s zła ś lad em b ezd o mn y ch d o tu n eli wen ty lacy jn y ch p o d s tacją Gran d Cen tral. Z p o czątk u p ró b o wała p y tać o C.C., ale im b ard ziej zag łęb iała s ię w wilg o tn e tu n ele, ty m s zy b ciej miejs co wi o d n iej u ciek ali. Czas em d o s trzeg ała b ły s k ś wiatła z u liczn ej k ratk i alb o z d y miący ch o g n is k b ezd o mn y ch . Zmęczen ie i s trach zaczęły zb ierać żn iwo . Co ch wilę u p ad ała n a b ło to p o k ry wające p o d ło g ę. W p ewn ej ch wili zaatak o wała ją jak aś b ru d n a, n iezid en ty fik o wan a is to ta. Rzu ciła s ię n a n ią z p azu rami, ch ich o cząc d zik o . Zd o łała s ię o b ro n ić, ale to reb k a zn ik n ęła. By ła k o mp letn ie zag u b io n a. Od czas u d o czas u d o laty wały ją jak ieś d źwięk i. Przy p o min ały ek s p lo zje i wy s trzały . Trafiłam do piekła. Z p rzo d u zab ły s ły d wa p u n k cik i i p o ch wili zo b aczy ła p rzy czajo n eg o w mro k u k o ta. Co fn ął s ię o k ilk a k ro k ó w i zawarczał, p atrząc, jak Ro s emary p o d ch o d zi d o jeg o ran n eg o to warzy s za. Pierś zwierzęcia b y ła zmiażd żo n a, jed n a z n ó g n iemal
o d erwan a o d ciała. Ko t u mierał. J eg o s trażn ik n ie miał zamiaru p o zwo lić, b y zad an o mu więcej b ó lu . Sły s ząc ro zp aczliwe miau czen ie, n ie zwracając u wag i n a ś wiecące o czy , Ro s emary u k lęk ła o b o k ran n eg o zwierzęcia. Nie mo g ła g o o calić, ale p rzy tu liła je d o s ieb ie. Ko t zd ąży ł jes zcze zamru czeć, n im zak as zlał i s k o n ał. J eg o s trażn ik u n ió s ł g ło wę i zawo d ząc, wy k rzy k n ął jak ąś k o cią eu lo g ię, p o czy m p o p ęd ził i zn ik n ął w mro k u . Ro s emary u ło ży ła ciałk o n a p o d ło d ze, u mieś ciła g ło wę i łap y w wy g o d n ej p o zy cji, a p o tem o p arła s ię o ś cian ę i ro zp łak ała. M iała wrażen ie, że trwało to całe wiek i, ale w k o ń cu ru s zy ła w s tro n ę wy s trzałó w, zd y s zan a o d p łaczu , z tru d em łap iąc p o wietrze.
Po s zy b k im atak u n a lo d ó wk ę — Tramp u la ro zu miała, że firma Co n s o lid ated Ed is o n mo g ła n ie zau waży ć d ro b n eg o o d p ro wad zen ia mo cy , ale jak im cu d em ten czło wiek p rzy n ió s ł tu lo d ó wk ę? — J ack wró cił d o s y p ialn i i p o s zed ł s p ać. Tramp u la i k o ty zwied zali ty mczas em jeg o k ró les two . Przed e ws zy s tk im s p rawd zili, czy d a s ię s tąd wy jś ć. Szy b k o o d k ry li s wo je o g ran iczen ia. Tramp u la u s iad ła n a s o fie wy p ch an ej k o ń s k im wło s iem. Czarn y k o t u s iad ł k o ło n iej, a s zy lk reto wa k o tk a k o n ty n u o wała zab awę w zwied zan ie p o mies zczen ia b ez d o ty k an ia p o d ło g i. Tramp u la p o g rąży ła s ię w ro zmy ś lan iach i p o raz p ierws zy o d lat n ie zap ro s iła d o n ich czarn eg o k o ta. Sty l ży cia J ack a zu p ełn ie ją zas k o czy ł. J ej włas n e ży cie, ciąg łe p rzep ro wad zk i z jed n ej s terty s zmat d o d ru g iej n ag le wy d ały jej s ię czy mś n iewłaś ciwy m i p ełn y m n iewy g ó d , n a k tó re wcześ n iej n ie zwracała u wag i. Przed y s k u to wali z J ack iem mo żliwo ś ć, że o b o je s ą as ami. Co za p ars zy we s zczęś cie. Wiru s zru jn o wał im ży cie. On a n ig d y n ie b y ła ju ż ty m s amy m n iewin n y m d zieck iem, p o ty m jak k was i wiru s zalały jej u my s ł wrażen iami ze zwierzęcy ch u my s łó w. M y ś lała, że to o n a miała tru d n e d zieciń s two . Dlateg o u ciek ła z d o mu . Ale d o ras tać w p rzek o n an iu , że jes teś wilk o łak iem, is to tą p rzek lętą p rzez Bo g a? Dlaczeg o ro zmawiała z n im tak o twarcie? W cały m mieś cie n ie b y ło teraz n ik o g o , k to wied ziałb y o n iej ty le co J ack . To d lateg o , że b y li d o s ieb ie tak p o d o b n i. Wied zieli, jak to jes t ró żn ić s ię o d in n y ch i w k o ń cu p o rzu cić s taran ia, b y u p o d o b n ić s ię d o res zty .
Z zad rap an ia n a ręce p o p ły n ęła k rew, n im w k o ń cu o trząs n ęła s ię z zamy ś len ia. Sp o jrzała w o czy czarn emu k o tu i n ag le d o jej u my s łu zaczęły n ap ły wać s tras zliwe o b razy : g n iazd a s zczu ró w zn is zczo n e o g n iem z b ro n i mas zy n o wej, k rzy k i lu d zi, s p ło s zo n y o p o s u ciek ający z mło d y mi n a g rzb iecie (jed n o z n ich s p ad a i u miera), u my k ające k o ty (zas trzelo n e, zamo rd o wan e), k o tk a b ro n iąca mło d y ch , n im g ran at zn is zczy ł jej g n iazd o , u ry wając matce n o g ę, jak aś k o b ieta, p o d o b n a d o tej p rzek lętej p raco wn icy o p iek i, tu ląca d o s ieb ie u mierająceg o k o ta. Krew — co raz więcej k rwi — jej jed y n y ch p rzy jació ł. — Ko ciak i! Nie p o zwo lę n a to ! — Tramp u la zerwała s ię i o d k ry ła, że d rży . — Co s ię d zieje? — J ack , o b u d zo n y jej k rzy k iem, wy to czy ł s ię z p o k o ju , wciąż zas p an y . —
M o rd u ją je! M u s zę ich
p o ws trzy mać! —
Tramp u la zacis n ęła p ięś ci
i w o to czen iu s wo ich k o tó w ru s zy ła d o s ch o d ó w. — Zaczek aj n a mn ie! — J ack wró cił d o p o k o ju , ch wy cił p łas zcz Tramp u li, latark i, p arę tramp ek i ru s zy ł za n imi. Przy s tan ął n a ch wilę, b y s k rzy żo wan iu .
zawiązać b u ty
i d o g o n ił ich
p rzy
p ierws zy m
— Nie tęd y ! — wy k rzy k n ął, g d y cała tró jk a ju ż miała wejś ć d o p raweg o tu n elu . — Tęd y p rzy s zliś my ! — zap ro tes to wała Tramp u la. W p an ice zap o mn iała ju ż, jak b ard zo wcześ n iej zau fała J ack o wi. — Tą d ro g ą traficie d o metra. Do p ark u mo żn a d o trzeć s zy b ciej. M am tu d rezy n ę. Pó jd ziecie ze mn ą? — Zaczek ał, aż k o b ieta s k in ęła g ło wą, i tru ch tem p o d ąży ł w lewo . Scen y rzezi w my ś lach Tramp u li s tawały s ię co raz wy raźn iejs ze, g d y d o jech ali d o Cen tral Park u i zo s tawili za s o b ą d rezy n ę. Na n as tęp n y m s k rzy żo wan iu J ack u n ió s ł g ło wę i p o węs zy ł. — Kimk o lwiek s ą, mają n ap rawd ę d u że zap as y p ro ch u . J ak i jes t p lan ? — M u s imy s ię d o wied zieć, co to za lu d zie. — Tramp u la n ie miała żad n eg o p o my s łu . — Zało żę s ię, że to mes amis z k arab in ami, ale n ie mam p o jęcia, k to d o wo d zi. W u my ś le Tramp u li p o jawił s ię o b raz s zy lk reto wej k o tk i id ącej z J ack iem i czarn eg o k o cu ra z n ią. — Od jazd . — Ko b ieta p o k lep ała k o cu ra p o g ło wie. — Do b ry p o my s ł. — Co za p o my s ł. — Czarn y u waża, że p o win n iś my s ię ro zd zielić i zo b aczy ć, co s ię d zieje. J eś li
k ażd e z n as zab ierze ze s o b ą jed n eg o k o ta, b ęd ziemy mieć, eee… — Łączn o ś ć. Tak . Przy n ajmn iej b ęd zies z wid ziała, co s ię d zieje — p rzy tak n ął J ack . — Kied y ś u wielb iałem filmy wo jen n e, ale u s ieb ie w d o mu mam k iep s k i zas ięg . Ch o d źmy , s ierżan cie — zwró cił s ię d o k o tk i, k tó ra n aty ch mias t wy s u n ęła s ię n a p ro wad zen ie. — Bonne chance. Tramp u la p rzy tak n ęła i ru s zy ła w d ru g ą s tro n ę.
W ciemn o ś ci led wie ro zjaś n ian ej wiązk ami z czo łó wek n a k as k ach g ó rn iczy ch p rzez u zb ro jo n y ch lu d zi Do n Carlo Gamb io n e ro zg ląd ał s ię p o s wo im zru jn o wan y m k ró les twie. Gło s jeg o ad iu tan ta b rzmiał n iemal p rzep ras zająco . — Do n Carlo , o b awiam s ię, że n as i żo łn ierze p o d es zli d o teg o ze zb y tn im en tu zjazmem. Do n Carlo s p o jrzał n a ciała o ś wietlo n e latark ą Rzeźn ik a. — Go rliwo ś ć w tak ich s p rawach n ie jes t wad ą — o d p arł. — Zn aleźliś my ich k waterę — d o d ał Rzeźn ik . — J ak ąś g o d zin ę temu . W o k o licach Os iemd zies iątej Szó s tej Ulicy . Po d Cen tral Park iem, n ieo p o d al jezio ra. Wy g ląd ała n a zamies zk an ą. Dlateg o p an a wezwałem. — To b ard zo d o b rze — o d p arł p rzy wó d ca. — Ch cę tam b y ć, g d y p ło mień u k n u tej reb elii n as zy ch wro g ó w zo s tan ie wres zcie u g as zo n y . Wied ziałem, że n ie p o wo d u zaatak o wali ak u rat teraz. — Gło s Do n Carla p rzy b rał n a s ile. — Ch cę g łó w — ciąg n ął z mo cą. — Wy s tawimy je n a p alach n a ro g u Ams terd ams k iej i
źle b ez ich Sto
J ed en as tej. — J eg o wielk ie, s zero k o o twarte o czy lś n iły d zik o w ś wietle latark i. Rzeźn ik o s tro żn ie d o tk n ął ręk i s zefa. — Lep iej ju ż ch o d źmy , padrone. Po wied ziałem lu d zio m, że mają zaczek ać, ale s ą tak n iecierp liwi… Przez ch wilę wzro k Do n Carla węd ro wał g o rączk o wo p o zwło k ach zaś cielający ch b ru d n y b eto n . Szmaty p rzes ączo n e k rwią. — Tak a trag ed ia! Ten b ó l, ten b ó l… — Sp o jrzał p ro s to n a tru p a u s wo ich s tó p . By ł to b iały mężczy zn a o d łu g ich , ch u d y ch k o ń czy n ach , leżący ch teraz b ezwład n ie jak p aty k i p o łaman ej mario n etk i. J eg o p o mars zczo n a, s p alo n a s ło ń cem twarz n ie b y ła s p o k o jn a, jak to b y wa u zmarły ch ; w jeg o ciemn y ch zb y t wielk ich o czach wid ać
b y ło ty lk o cierp ien ie. Ro zb ite p ro wizo ry czn e g o g le leżały w k ału ży k rwi o b o k g ło wy tru p a. Do n mimo ch o d em trącił wy p o lero wan y m b u tem ramię zmarłeg o o k ry te wy b lak łą wo js k o wą k u rtk ą. — To b y ł p rawd ziwy d żo k er z d żu n g li… — p o wied ział i u rwał. Od wró cił wzro k . Czerp ał s iłę ze s wej n iezach wian ej, p rawie ś więtej p ewn o ś ci włas n y ch racji. Wied ział, co n ależy zro b ić. Nach y lił s ię w s tro n ę Rzeźn ik a. — To , co ro b imy … To s mu tn e, b ard zo s mu tn e. Ale czas em mu s imy zaatak o wać, a n awet zn is zczy ć to , co k o ch amy , b y mó c to o calić.
M imo b rawu ro wej fas ad y — d laczeg o właś ciwie p ró b o wał zaimp o n o wać tej żu lce? — J ack p o ru s zał s ię wo ln o i z wah an iem. Dłu g a jazd a d o p ark u b ard zo g o zmęczy ła, teraz zn ó w k u lał i ws zy s tk o g o b o lało . Zas ty g ał w miejs cu za k ażd y m razem, g d y s ły s zał jak iś o d g ło s . Szy lk reto wa k o tk a b y ła b ard zo cierp liwa. Wy p rzed zała g o o jak ieś p iętn aś cie metró w, a p o tem wracała, b y p o twierd zić, że ws zy s tk o w p o rząd k u . J ack b ard zo żało wał, że n ie mo że z n ią p o ro zmawiać. Dźwięk i b y ły co raz g ło ś n iejs ze i zd ecy d o wan ie n iep o k o jące. Sły s zał n awet n iezro zu miałe k rzy k i. Po d s k ak iwał za k ażd y m razem, g d y w p o b liżu ro zleg ł s ię s trzał lu b wy b u ch . Wy łączy ł latark ę, b o jąc s ię, że k to ś ją d o s trzeże. Ko tk a s zła teraz o k ilk a k ro k ó w o d n ieg o . J ack wy s maro wał s o b ie twarz p y łem, b y b y ć mn iej wid o czn y m w ś wietle. Tu ż p rzed n im ro zleg ło s ię s zu ran ie p o d es zew n a b eto n ie. Co fn ął s ię i wp ad ł n a jed n eg o z walczący ch , ró wn ie zas k o czo n eg o jak o n . — Co jes t, k u rwa? J o ey , J o ey ! M am jed n eg o ! M ężczy zn a w k as k u z czo łó wk ą zamach n ął s ię k o lb ą, celu jąc w g ło wę J ack a. — Sly , g d zie o n jes t? Ko lb a mu s n ęła mu czas zk ę. Rzu cił s ię p ęd em, u my k ając p o za k rąg ś wiatła, i s k ręcił w o d n o g ę wy g ląd ającą n a ś lep y zau łek . J ack p rzy cis n ął s ię d o ś cian y , żału jąc, że n ie mo że s ię zmien ić w co ś n iep o zo rn eg o jak b eto n alb o k u rz. Gd y ty lk o o ty m p o my ś lał, o d k ry ł, że s węd zi g o s k ó ra, co zwy k le zwias to wało p rzemian ę. Zatrzy mał ją, o d d y ch ając p o wo li, p ró b u jąc p an o wać n ad emo cjami. J es zcze teg o tu b rak o wało . Gdzie jest kotka? — p o my ś lał. Trampula mnie zabije, jeśli coś jej się stanie. — M u s i g d zieś tu b y ć. Stąd n ie ma d o k ąd u ciec. — Gło s d o b ieg ał z b ard zo b lis k a, zaled wie o k ilk a cen ty metró w o d k ry jó wk i J ack a.
— Wrzu ć tam g ran at i ch o d źmy d alej. M amy o d ciąć ich b azę. — Oj, J o ey , n ie b ąd ź tak i. — Sly , n ie wy g łu p iaj s ię. Ru s zamy . Ro zleg ł s ię o d g ło s metalu d źwięcząceg o o k amień . J ack zo b aczy ł ty lk o b ły s k is k ier, zan im ad ren alin a wy czy ś ciła mu mó zg d o zera. Merde — b rzmiała jeg o o s tatn ia p rzy to mn a my ś l. Ry k wy b u ch u o d b ił s ię ech em o d ś cian , a ze s tro p u p o s y p ały s ię o d łamk i, ale w ty m o d cin k u n ie b y ło n awet p ęk n ięcia. Su fit wy trzy mał. — No i zo b acz, Sly . — W p o rząd k u , J o ey . Dzięk i. — Sly b y ł p rawie tak im ś wirem jak M ały Ren ald o . — Nic n ie zo s tało . Ty lk o p arę s zmat i tramp ek . — No to ch o d ź ju ż. M u s imy p rzeczes ać s p o ro teren u . Żad en z n ich n ie zau waży ł k o ta s ied ząceg o n a k amien iu wy s tający m ze ś cian y p o d s u fitem. Szy lk reto wa k o tk a zes k o czy ła i trąciła n o s em zak rwawio n e u b ran ie. Przes łała o b raz Tramp u li i wy s zła jej n a s p o tk an ie.
Tramp u la s tała cich o , p rzy ciś n ięta d o p rzeciwleg łej ś cian y ś lep eg o o d cin k a p rzy Os iemd zies iątej Szó s tej. Delik atn ie g łas k ała k o tk ę i ze ws zy s tk ich s ił u d awała n ieg ro źn ą s taru s zk ę. Czarn y k o cu r o s trzeg ł ją, że n ad ch o d zą mafio zi, ale g d y p ró b o wała s ię wy co fać, o d cięli jej d ro g ę. By ło ich zb y t wielu , b y z n imi walczy ć. Teraz w milczen iu p atrzy ła n a s wo je zn is zczo n e s ch ro n ien ie. — Najwy raźn iej u ciek li — p o wied ział p rzep ras zająco Rzeźn ik . — Ch cę ich g łó w — p o wtó rzy ł Do n Carlo . Ro zejrzał s ię wo k ó ł, a jeg o wzro k s p o czął n a wielk im malo wid le w tan iej, d rewn ian ej ramie: s tad o lwó w tro p iący ch zeb rę n a s awan n ie. — By li tu taj. Dzik u s i. — Do n Carlo … s ir… — zawo łał k to ś . To b y ł J o ey . — Co s ię s tało ? — To M aria, Do n Carlo . Zn alazłem ją tu n a d o le. — J o ey zap ro wad ził Ro s emary d o o jca. Zd awało s ię, że g o n ie p o zn aje an i n ie ro zu mie, co s ię wo k ó ł d zieje. J ej twarz b y ła p u s ta, n iemal an iels k o s p o k o jn a. Dziewczy n a p o zwalała s ię p ro wad zić jak b ezwład n a lalk a, zag u b io n a g d zieś w tu n elach . Do n Carlo s p o jrzał n a n ią, n ajp ierw ze zd ziwien iem, p ó źn iej z tro s k ą.
— M ario , co s ię s tało ? J o ey ? — Nie wiem, Do n Carlo . Kied y ją zn alazłem, ju ż tak wy g ląd ała. Tramp u la zerk n ęła n a n ią s p o d zmierzwio n y ch wło s ó w. — Ro s emary , mó wiłem, żeb y ś trzy mała s ię o d teg o z d alek a. Ci lu d zie z o p iek i… s ą tacy wś cib s cy . Tramp u la zak lęła p o d n o s em. Strażn ik o d wró cił s ię, s ły s ząc mamro tan ie, ale p o tem p o trząs n ął g ło wą i wró cił d o ciek aws zy ch rzeczy . — Zajmij s ię n ią, J o ey . M am tu ro b o tę d o s k o ń czen ia. Czy ta s taru ch a co ś wie? — zwró cił s ię d o Rzeźn ik a. — Zaraz s ię p rzek o n amy . — Bły s n ęło o s trze n o ża i mężczy zn a ru s zy ł w s tro n ę Tramp u li. Po tem zatrzy mał s ię, n as łu ch u jąc u ważn ie. Ws zy s cy w tu n elu n as łu ch iwali. Du d n ien ie, k tó re z p o czątk u wzięli za o d g ło s p o ciąg u jad ąceg o w o d d ali, s zy b k o zro b iło s ię o wiele za g ło ś n e. Z zach o d n ieg o tu n elu d o b ieg ły p rzerażo n e o k rzy k i, a n awet wrzas k b ó lu , a p o tem z ciemn o ś ci wy p ad ł wag o n metra, jad ąc d ro g ą, k tó rą n ie miał p rawa p rzejech ać żad en p o ciąg , b ez trzeciej s zy n y , p o zn is zczo n y ch to rach . Lś n ił zielo n k awy m, u p io rn y m ś wiatłem. Nap is n a tab liczce g ło s ił: CC, POCIĄG M IEJ SCOWY. Zatrzy mał s ię p o ś ro d k u zb ieg o wis k a. J as k rawe n ap is y n a b u rtach zmien iały s ię tak s zy b k o , że n ie d awały s ię o d czy tać. — C.C.! — Ro s emary wy rwała s ię J o ey o wi i p o d b ieg ła d o wid mo weg o wag o n u . Wy ciąg n ęła ręce, jak b y ch ciała o b jąć p o jazd , ale g d y g o d o tk n ęła, co fn ęła s ię o d ru ch o wo . Po tem zn ó w wy ciąg n ęła ręk ę i o s tro żn ie p rzy ło ży ła ją d o ś cian k i, k tó ra wcale n ie p rzy p o min ała metalu . — C.C.? W miejs cu , k tó reg o d o tk n ęła, zawiro wały k o lo ry . A p o tem zn ik n ęły . Wag o n p o czern iał, p rawie zn ik ając im z o czu . Nas tęp n ie n a b u rtach zn ó w p o jawiły s ię s ło wa: p io s en k i C.C., k tó re s ły s zała ty lk o jej n ajlep s za p rzy jació łk a. Ws zy s cy g ap ili s ię n a to n iezwy k łe zjawis k o , n iezd o ln i d o ru ch u . Możesz im śpiewać o bólu, Możesz śpiewać o smutkach, Lecz nie wymażesz przeszłości, I nie zapewnisz im jutra. Na ś cian ie wag o n u p o jawiły s ię o b razy jak z rzu tn ik a. Pierws za s cen a p rzed s tawiała n ap aś ć, g wałt n a s tacji metra. Szp italn e łó żk o , a p rzy n im p o s tać,
w k tó rej mo żn a b y ł ro zp o zn ać Ro s emary . Pó źn iej k to ś w s zp italn ej k o s zu li s ch o d ził p o d rab in ce p rzeciwp o żaro wej. — A więc tak u ciek łaś ze s zp itala! Dlaczeg o , C.C.? — Ro s emary s p o jrzała n a wag o n , zwracając s ię d o n ieg o jak d o p rzy jació łk i. Ko lejn a s cen a zn ó w u k azy wała s tację metra, k o lejn y atak , ale ty m razem o s o b a w k o s zu li b y ła ty lk o ś wiad k iem. Pró b o wała p o mó c o fierze i zo s tała zep ch n ięta n a to ry . Barwy b ó lu i wś ciek ło ś ci. Śmieci i ws zy s tk o in n e, co leżało n a p ero n ie i n ie b y ło p rzy mo co wan e — au to maty , p o rzu co n e g azety , zd ech łe s zczu ry , ws zy s tk o — p o leciało w s tro n ę to ró w i zo s tało wes s an e, jak b y p o żarte p rzez czarn ą d ziu rę. Na s tację z wizg iem wp ad ł s ześ cio wag o n o wy s k ład . Nag le d o p o ciąg u d o łączy ł k o lejn y wag o n . Gwałciciel p o rzu cił o fiarę i u ciek ł d o o s tatn ieg o wag o n u , a p o tem cały o b raz zab arwił s ię czerwo n o , jak b y wid mo wy wag o n zb ry zg ała k rew. Ko lejn e s tacje, więcej czerwien i. Ko lejn y n ap as tn ik , s k ó rzan a k u rtk a, s tars za k o b ieta. — Lu mmy ? — Ro s emary co fn ęła s ię, wid ząc s wo jeg o zmarłeg o n arzeczo n eg o , n ajwy raźn iej s filmo wan eg o w trak cie rab u n k u . — Lo mb ard o ! — Do n Carlo wp ad ł w fu rię, p atrząc, jak jeg o n ied o s zły zięć wk racza d o zab ó jczeg o wag o n u . — J o ey , M ario , o d s u ń cie s ię o d teg o … czeg o ś ! Ricard o , g d zie wy rzu tn ik rak iet? Teraz mo żes z g o u ży ć. Fred erico , zap ro wad ź tę s taru ch ę d o wag o n u . Ch cę ich ws zy s tk ich zn is zczy ć. Teraz! Ro s emary s zarp ała s ię z J o ey em, k tó ry wy ciąg ał ją p o za zas ięg rażen ia. — Ch ry s te Pan ie — p o wied ział mężczy zn a d o n ik o g o k o n k retn eg o . — Zu p ełn ie jak w wio s ce. J ezu ! Tramp u la p rzes u n ęła s ię w milczen iu , mo cn o trzy mając s zy lk reto wą k o tk ę. Ricard o o s tro żn ie u s tawił wy rzu tn ię rak iet. Tramp u la wy p ro s to wała p lecy . Dwad zieś cia k ilo ro zwś cieczo n eg o k o cu ra u d erzy ło Ricard a w p lecy . Pad ł n ap rzó d , p o trącając p rzewó d , i rak ieta wy p aliła w s u fit. Wy b u ch ła fo n tan n ą czerwo n y ch i zło ty ch is k ier. Ro s emary wy rwała s ię J o ey o wi i p o b ieg ła d o wag o n u . Do tu n elu try s n ęła wo d a. Kamien n e b lo k i zaczęły wy p ad ać ze s p o jen ia, a p rzez d ziu ry lało s ię więcej wo d y . — Ricard o , ty id io to ! Wy b iłeś d ziu rę w d n ie jezio ra! — wrzas n ął Fred erico , zwracając s ię d o k o g o ś , k o g o ju ż n ie b y ło . M afio zi w p an ice ro zb ieg li s ię p o tu n elach . — Ws iad amy d o wag o n u ! Ch o d ź! — Ro s emary ch wy ciła za ręk ę Tramp u lę.
— Trzy maj s ię, M ario ! J u ż id ę! — Do n Carlo walczy ł z n ad ciąg ającą p o wo d zią, b y u rato wać s wą jed y n ą có rk ę. — Tato , jad ę z C.C. — Nie! Nie ws iad aj tam! To d emo n ! — Do n Carlo p ró b o wał b rn ąć n ap rzó d i zd ał s o b ie s p rawę, że co ś trzy ma g o za n o g ę. Wetk n ął ręce d o lo d o watej wo d y , p ró b u jąc s ię u wo ln ić, i p o czu ł p o d p alcami rząd tward y ch łu s ek . W d o le zo b aczy ł rzęd y żó łty ch zęb ó w i n ieu b łag an y wzro k g ad zich o czu . Ro s emary d o p iln o wała, b y ws zy s cy ws ied li n a p o k ład , n awet czarn y k o cu r. Wag o n ru s zy ł z p o wro tem wzd łu ż zach o d n ieg o tu n elu . — Czek aj! Tam jes t J ack . Nie zo s tawię g o ! — Tramp u la mo co wała s ię z d rzwiami. Ro s emary ch wy ciła ją za ramio n a. — Kim jes t J ack ? — To mó j p rzy jaciel. — Nie mo żemy zawró cić. Przy k ro mi. Tramp u la u s iad ła n a fo telu g d zieś z ty łu , jak zaws ze w o to czen iu s wo ich k o tó w, i zap atrzy ła s ię w wo d ę wy p ełn iającą tu n el, p o d czas g d y p o ciąg p o s p ies zn ie wjeżd żał n a wy żs zy teren .
Wag o n g o rączk o wo ws p in ał s ię p o zb o czu b ieg n ący m p o d Sześ ćd zies iątą Ós mą Ulicą, a za n im p o d ążał jęzo r czarn ej wo d y . Fale lizały k o łn ierze n a k o łach C.C. Po ciąg wto czy ł s ię w k o ń cu n a wzn ies ien ie, g d zie wo d a n ie d o tarła. C.C. zah amo wała, zaczęła s ię s taczać, p o czy m zab lo k o wała k o ła. Pas ażero wie p o ciąg u s tło czy li s ię n a k o ń cu , p rzy d rzwiach d o łączn ik a, p ró b u jąc wy p atrzeć co ś w ciemn o ś ciach . — Wy p u ś ć n as , C.C. — p o p ro s iła Ro s emary . Wag o n z s y k iem o two rzy ł d rzwi. Czwó rk a p as ażeró w, d wie k o b iety i d wa k o ty , zes k o czy ła n a ziemię i s tan ęła n a tej n ieco d zien n ej p laży . Szy lk reto wa k o tk a p o wąch ała wo d ę i s zy b k o zawró ciła. Zamiau czała, p atrząc n a Tramp u lę. — Czek ajcie — p o wied ziała b ezd o mn a. J ej u s ta p o ru s zy ły s ię w g ry mas ie, jak b y n ien awy k łe d o u ś miech u . Ro s emary mru ży ła o czy , wp atru jąc s ię w ciemn o ś ć. Gd y o d jeżd żali, w o s tatn iej ch wili zo b aczy ła s wo jeg o o jca, wciąż p ró b u jąceg o d o n iej d o trzeć, jeg o twarz, o czy .
A p o tem ju ż n ic. — Tam! — wy k rzy k n ęła Tramp u la. Ws zy s cy s tarali s ię co ś wy p atrzy ć. — Nic n ie wid zę — s twierd ziła w k o ń cu Ro s emary . — Tam. Teraz wres zcie zo b aczy ła: maleń k ie zmars zczk i n a wo d zie, o taczające s zero k i, k lin o waty p y s k . Nas tęp n ie wy s tające, o p an cerzo n e o czy , mierzące s p o jrzen iem g ru p k ę n a b rzeg u . Ko ty zaczęły miau czeć z rad o ś ci, s zy lk reto wa k o tk a s k ak ała w tę i z p o wro tem, czarn y k o cu r wy mach iwał o g o n em jak b iczem. — To właś n ie J ack — p o wied ziała Tramp u la.
Po p ewn y m czas ie, g d y k u rz o p ad ł — d o s ło wn ie i w p rzen o ś n i — tu n ele wy s ch ły , o b an d ażo wan o ran y , zak o p an o zwło k i, a u d ręczo n e mias to zro b iło , co ty lk o mo g ło , b y p o s p rzątać p o b o jo wis k o . Ży cie n a M an h attan ie wró ciło d o n o rmy . Dn o jezio ra w Cen tral Park u u s zczeln io n o i zn ó w wy p ełn io n o wo d ą. Do n ies ien ia o o b ecn o ś ci p o two ró w mo rs k ich (czy raczej — jezio ro wy ch ) wciąż n ap ły wały , ale p o zo s tały n iezwery fik o wan e. Sześ ćd zies ięcio o ś mio letn ia Sarah J arv is w k o ń cu zro zu miała, co k ry je s ię p o d s y mp aty czn y m o b liczem p rezy d en ta. W lis to p ad zie 1 9 7 2 ro k u zag ło s o wała n a Geo rg e'a M cGo v ern a. Lo s J o ey a M an zo n e u leg ł p o p rawie, a p rzy n ajmn iej zmian ie. Wy p ro wad ził s ię d o Co n n ecticu t i n ap is ał k s iążk ę o wo jn ie w Wietn amie, k tó ra n ie o d n io s ła s u k ces u , i k s iążk ę o p rzes tęp czo ś ci zo rg an izo wan ej, k tó ra s p rzed ała s ię d o s k o n ale. Ro s a-M aria Gamb io n e o ficjaln ie zmien iła imię i n azwis k o n a Ro s emary M u ld o o n . Do k o ń czy ła s tu d ia n a wy d ziale res o cjalizacji n a u n iwers y tecie Co lu mb ia i o b ecn ie p o mag a d o k to ro wi Tach io n o wi p rzy terap ii C.C. Ry d er. Zd ała eg zamin y n a s tu d ia p rawn icze i ro zważa p rzejęcie ro d zin n eg o in teres u . C.C. Ry d er wciąż p o zo s taje jed n y m z n ajciężs zy ch p rzy p ad k ó w, ale p o d o b n o p ró b y p rzy wró cen ia jej d o lu d zk iej p o s taci p rzy n io s ły ju ż p ewn e p o s tęp y . Nad al two rzy b rawu ro we, b ły s k o tliwe tek s ty . J ej p io s en k i zo s tały n ag ran e p rzez wielu arty s tó w, w ty m Patti Smith , Bru ce'a Sp rin g s teen a i in n y ch .
Od czas u d o czas u — zwłas zcza p rzy złej p o g o d zie — Tramp u la i jej d wa k o ty wp ro wad zają s ię n a s tację p n eu maty czn eg o metra wraz ze Ściek o wy m J ack iem. To wy g o d n e ro związan ie, ch o ć wy mag ało wp ro wad zen ia k ilk u zmian . J ack n ie p o lu je ju ż n a s zczu ry . Ob ecn ie w wik to riań s k iej jad aln i częs to mo żn a u s ły s zeć n arzek an ia: „Co to ma b y ć — zn o wu k u rczak ?”.
Interludium 4
za: Lęk i odraza w Dżokerowie, mag azy n „Ro llin g Sto n e”, 2 3 s ierp n ia 1 9 7 4 r.
DR HUNTER S. THOMPSON Nad Dżo k ero wem ws taje ś wit. Sły s zę d u d n ien ie ś mieciarek p o d o k n em So u th Street In n , n ied alek o p o rtu . To k o n iec p o d ró ży , d la ś mieci i całej res zty , wielk i o d b y t Amery k i i d la mn ie to też k o n iec, n ad ciąg ający p o ty g o d n iu włó czen ia s ię p o n ajg o rs zy ch , n ajb ard ziej to k s y czn y ch u licach No weg o J o rk u … Gd y p atrzę w g ó rę, n a p arap ecie u k azu je s ię s zp o n ias ta łap a, a ch wilę p ó źn iej twarz. J es tem n a p iąty m p iętrze, a ten n as p id o wan y g n o jek właś n ie ws p in a mi s ię p rzez o k n o , jak b y to b y ł żad en wy czy n . M o że zres ztą ma rację, to p rzecież Dżo k ero wo , a ży cie p ły n ie tu taj s zy b k o i b ru taln ie. Przy p o min a s p acer p o o b o zie zag ład y n a zły m trip ie; n ie ro zu mies z p o ło wy teg o , co wid zis z, ale i tak mas z o ch o tę p o s ik ać s ię ze s trach u . To co ś , co właś n ie włazi mi p rzez o k n o , ma p o n ad d wa metry wzro s tu , d łu g ie tró js tawo we n o g o -ręce, zwis ające tak n is k o , że zo s tawiają s zramy w d rewn ian ej k lep ce, cerę jak h rab ia Drak u la i p y s k jak Du ży Zły Wilk . Gd y s ię u ś miech a, wid ać s p iczas te, zielo n k awe zęb y . Gn o jek u mie n awet p lu ć jad em — p rzy d atn a zd o ln o ś ć, g d y trzeb a p rzejś ć Dżo k ero wo n o cą. — M as z tro ch ę s p id a, k o leś ? — p y ta, złażąc z o k n a. Na n o cn ej s zafce s to i b u telk a teq u ili, g o ś ć ch wy ta ją n iewiary g o d n ie d łu g ą łap ą i p o ciąg a s o lid n y ły k . — Wy g ląd am n a k o g o ś , k to ćp a tak ie g ó wn o ? — W tak im razie weźmiemy mo jeg o — o d p o wiad a Cro y d i wy ciąg a z k ies zen i g arś ć czarn y ch k rążk ó w. Bierze cztery i p o p ija res ztk ą mo jej cu erv o g o ld … Wy o b raźcie s o b ie, co b y s ię s tało , g d y b y Hu b ert Hu mp h rey wy ciąg n ął d żo k era, wy o b raźcie s o b ie s tareg o Hu b e'a z trąb ą s terczącą p o ś ro d k u twarzy jak s flaczała, ró żo wa g lis ta, w miejs cu , g d zie p o win ien b y ć n o s , a zo b aczy cie Xav iera Des mo n d a. Wło s y ma rzad k ie alb o n ie ma ich wcale, o czy s zare i p o d p u ch n ięte, a wo ry p o d o czami ró wn ie wo rk o wate jak g arn itu r. M iejs co wi d zien n ik arze n azy wają g o „b u rmis trzem Dżo k ero wa” i „g ło s em Dżo k ero wa” i to w zas ad zie ws zy s tk o , co
o s iąg n ął w ciąg u o s tatn ich d zies ięciu lat; o n i jeg o żało s n a k lik a, Dżo k ers k a Lig a p rzeciw Zn ies ławien iu — k ilk a id io ty czn y ch ty tu łó w i wątp liwej jak o ś ci s tatu s u lu b io n ej mas k o tk i k lu b u Tamman y . Czas em d o s taje zap ro s zen ia n a ró żn e s zy k o wn e imp rezy , jeś li g o s p o d arzo m n ie u d a s ię zo rg an izo wać as a. Sto i n a p latfo rmie w trzy częś cio wy m g arn itu rze i, n a lito ś ć b o s k ą, trzy ma trąb ą k ap elu s z, i mó wi co ś o s o lid arn o ś ci wś ró d d żo k eró w o raz o fałs zo wan iu g ło s ó w i g lin ach d żo k erach d la Dżo k ero wa, tań czy i s tep u je, jak b y to rzeczy wiś cie miało co ś zmien ić. Za n im p o d o p ad ający m tran s p aren tem DLZ s to i n ajżało ś n iejs za ek ip a frajeró w, jak ich wid zieliś cie w ży ciu . Gd y b y b y li czarn i, mó wilib y n a n ich Wu jo wie To mo wie. Dla d żo k eró w n ie ma jes zcze d o b reg o o k reś len ia… ale w k o ń cu co ś wy my ś lą, zało żę s ię o mas k ę. Wy zn awcy DLZ lu b ią te s wo je mas k i, jak ws zy s cy d o b rzy d żo k erzy , i n ie ch o d zi tu o mas k i n arciars k ie alb o k arn awało we. Przejd źcie s ię k ied y ś wzd łu ż Bo wery alb o Ch ry s tie Street alb o p o s tó jcie p rzed k lin ik ą Tach io n a, a zo b aczy cie mas k i p ro s to z n ajg o rs zeg o k was o weg o k o s zmaru — u p ierzo n e p tas ie mas k i, s k ó rzan e p y s k i s zczu ró w i lu d zk ie czas zk i, i mn is ie k ap tu ry , i cek in o we, „zin d y wid u alizo wan e” mas k i d la mo d n is ió w, k tó re ch o d zą teraz p o s etk i d o lcó w. M as k i to częś ć k o lo ry tu Dżo k ero wa i ws zy s cy tu ry ś ci z Bo is e i Du lu th , i M u s k o g ee k u p u ją p las tik o we mas k i, i zawo żą d o d o mu jak o p amiątk i. Każd y n ap ru ty d o n iep rzy to mn o ś ci p is mak , k tó ry p o s tan o wi n ap is ać k o lejn y b ezmó zg i rep o rtaż o b ied n y ch , n ies zczęś liwy ch d żo k erach , n a p o czątk u zau waża te mas k i. Tak b ard zo wp atru je s ię w te p rzeb ran ia, że n ie zau waża g arn itu ró w z lu mp ek s u , tak p rzetarty ch , że aż b ły s zczą, an i k wiecis ty ch s u k ien ek , wy b lak ły ch o d p ran ia, n ie wid zi n awet, jak s tare ro b ią s ię te mas k i, a ju ż n a p ewn o n ie wid zi mło d s zy ch d żo k eró w w s k ó rze i d żin s ach Lev i's a, k tó rzy w o g ó le ich n ie n o s zą. „Tak wy g ląd am i ju ż — mó wi d o mn ie d ziewczy n a z twarzą jak s ło ik p ełen zg n iecio n y ch o d b y tó w, s to jąc p rzed zap y ziały m d żo k ero ws k im b u rd elem. — Gó wn o mn ie o b ch o d zi, co s o b ie p o my ś lą n ato le. M am n o s ić mas k ę, żeb y jak aś n ato lk a z Qu een s p rzy p ad k iem n ie p o rzy g ała s ię n a mó j wid o k ? M am ich w d u p ie”. Z lu d zi, k tó rzy p rzy s zli p o s łu ch ać Xav iera Des mo n d a, n ajwy żej jed n a trzecia n o s i mas k i. M o że jes t ich n awet mn iej. Gd y mó wca p rzery wa, b y zro b ić miejs ce n a ap lau z, zamas k o wan i p rzy k las k u ją, ale wid ać, że n awet im p rzy ch o d zi to z tru d em. Res zta p o p ro s tu s łu ch a, czek a, a ich o czy s ą ró wn ie b rzy d k ie jak ich k alectwo . To mło d a, d rap ieżn a b an d a, wielu z n ich n o s i b arwy g an g ó w i n as zy wk i WŁADCY DEM ONÓW, ZABÓJ CZE CUDAKI alb o WILKOŁAKI. Sto ję z b o k u , zas tan awiam s ię, czy Tach s ię p o jawi, tak jak o b iecy wan o , i n ie mam p o jęcia, o d czeg o s ię zaczęło , ale n ag le
Des mo n d p o p ro s tu milk n ie, w p o ło wie jak iejś n u d n ej d ek laracji, że międ zy d żo k erami, as ami i n ato lami właś ciwie ws zy s tk o jes t całk iem s p o k o , a g d y zn ó w p atrzę w tamtą s tro n ę, tłu m g o wy g wizd u je i rzu ca w n ieg o o rzes zk ami, s o lo n y mi o rzes zk ami w s k o ru p k ach , a o n e o d b ijają mu s ię o d g ło wy i p iers i i tej p iep rzo n ej trąb y , wrzu cają mu je d o k ap elu s za, a Des mo n d p o p ro s tu s to i tam o s łu p iały . To o n jes t g ło s em ty ch lu d zi, tak ma b y ć, czy tał o ty m w „Daily News ” i „Krzy k u Dżo k ero wa” i ten s tary p ierd ziel n ie ma, k u rwa, n ajmn iejs zeg o p o jęcia, co s ię tu d zieje… Tu ż p o p ó łn o cy wy ch o d zę z „Cu d ak ó w” o d lać s ię d o ry n s zto k a, zak ład am, że to b ezp ieczn iejs ze, n iż wch o d zić d o męs k ieg o k ib la, a s zan s e n a to , że o tej p o rze zajed zie tu jak iś rad io wó z, s ą właś ciwie żad n e. Latarn ia jes t s tłu czo n a i w ty m ś wietle p rzez ch wilę mam wrażen ie, że s to i p rzed e mn ą Wilt Ch amb erlain , ale p o tem p o d ch o d zi b liżej i wid zę d łu g ie ręce i s zp o n y , i p y s k . Sk ó ra jak k o ś ć s ło n io wa. Py tam, z czy m ma, k u rwa, p ro b lem, a o n p y ta, czy to ja n ap is ałem tę k s iążk ę o An io łach Piek ieł i p ó ł g o d zin y p ó źn iej o b aj s ied zimy w cało n o cn ej k afejce n a Bro o me Street, a k eln erk a wlewa w n ieg o litry czarn ej k awy . M a d łu g ie, jas n e wło s y i ró żo wy mu n d u rek z tab liczk ą „Sally ” i wy g ląd a n ap rawd ę ład n ie, d o p ó k i n ie s p o jrzy s ię n a twarz. Przy łap u ję s ię n a ty m, że wb ijam wzro k w talerz za k ażd y m razem, g d y o n a p o d ejd zie b liżej, i ro b i mi s ię n ied o b rze, i s mu tn o , i jes tem wś ciek ły n a s ieb ie. Sły s zę, jak Py s k ws p o min a, że n ig d y n ie n au czy ł s ię alg eb ry i właś ciwie n ie wiem, co mi jes t, ale n a p ewn o d a s ię to wy leczy ć czterema p alcami d o b reg o s p id a, a g d y ty lk o o ty m ws p o min am, Py s k p o k azu je zęb y i d o d aje, że o s tatn imi czas y w o k o licy mo żn a d o s tać n ap rawd ę mo cn y to war, a o n p rzy p ad k iem wie, g d zie d o k ład n ie g o s zu k ać… — M ó wimy o ran ach , ro zu mies z, p rawd ziwy ch , g łęb o k ich , k rwawiący ch , g n ijący ch ran ach , k tó ry ch n ie d a s ię wy leczy ć p las terk iem, a Des mo n d ty lk o to ma n am d o zap ro p o n o wan ia, całą fu rę p ierd o lo n y ch p las terk ó w — s twierd ził k arzeł, p o ty m jak u ś cis n ął mi d ło ń tajn y m g es tem Rewo lu cy jn eg o Bractwa Ćp u n ó w, czy co to tam miało b y ć. J ak n a d żo k era wy k p ił s ię tan im k o s ztem — w k o ń cu k arły is tn iały też p rzed n ad ejś ciem d zik iej k arty — ale i tak jes t n ieźle wk u rzo n y . — J u ż o d d zies ięciu lat trzy ma ten k ap elu s z w trąb ie i n ic mu to n ie d ało , o p ró cz teg o że s rają mu d o ś ro d k a n ato le. Ko n iec z ty m. J u ż n ie p ro s imy , lecz żąd amy . DSS b ęd zie żąd ać ró wn y ch p raw i wetk n ie im te żąd an ia w ich p erło we mu s zle u s zu , jeś li trzeb a b ęd zie. DSS to Dżo k erzy n a rzecz Sp rawied liwo ś ci Sp o łeczn ej, ta n o wa o rg an izacja ma
mn iej więcej ty le ws p ó ln eg o z DLZ co p iran ia ze zło tą ry b k ą p ły wającą w s zk lan ej k u li w p o czek aln i u d en ty s ty . DSS n ie ma p o s wo jej s tro n ie Kap itan a Clo wn a an i J immy 'eg o Ro o s ev elta, an i Rev a. Ralp h Ab ern ath y p o mag a im w p racach zarząd u — właś ciwie n ie mają o ficjaln eg o zarząd u i n ie s p rzed ają k art czło n k o ws k ich zatro s k an y m o b y watelo m i ws p ó łczu jący m as o m. Hu b e p o czu łb y s ię n a ich wiecu b ard zo n iezręczn ie, n awet jeś li miałb y n a twarzy trąb ę… Nawet o czwartej ran o Green wich Villag e to n ie Dżo k ero wo , a to częś ć p ro b lemu , ale g łó wn ie ch o d zi o to , że Cro y d jes t n ab u zo wan y i s zaleje o d s p id u — o ile mo g ę s twierd zić, n ie s p ał o d ty g o d n ia. Gd zieś w Villag e jes t g o ś ć, k tó reg o ch cieliś my zn aleźć, p ó łczarn y as alfo n s , p o d o b n o ma n ajlep s ze p an ien k i w mieś cie, ale n ig d zie g o n ie ma, a Cro y d u p iera s ię, że u lice zmien iają s ię wo k ó ł n ieg o , że s ą ży we i zd rad zieck ie i ch cą g o d o rwać. Samo ch o d y zwaln iają, wid ząc g o , jak id zie ch o d n ik iem n a ty ch d łu g ich , tró js tawo wy ch n o g ach i n aty ch mias t p rzy s p ies zają, g d y Cro y d o d wraca s ię d o n ich i warczy . Do cieramy d o d elik ates ó w, g d zie Cro y d zap o min a o ty m alfo n s ie i n ag le d o ch o d zi d o wn io s k u , że ch ce mu s ię p ić. Ch wy ta s zp o n ami s talo we k raty i wy ry wa je ze ś cian y , a p o tem cis k a w o k n o , wy b ijając s zy b ę… W p o ło wie s k rzy n k i mek s y k ań s k ieg o p iwa s ły s zy my s y ren y . Cro y d o twiera p y s k i p lu je w s tro n ę d rzwi. J ad zaczy n a trawić s zk ło . — Zn ó w mn ie ś cig ają — mó wi g ło s em p ełn y m n ien awiś ci, n as p id o wan ej zło ś ci i p aran o i. — Ws zy s cy ch cą mn ie d o rwać. — A p o tem p atrzy n a mn ie i ju ż wiem, że wp ad łem p o u s zy w g ó wn o . — Ty ich tu p rzy p ro wad ziłeś — mó wi, a ja o d p o wiad am, że s k ąd , b ard zo g o lu b ię, mam p rzy jació ł d żo k eró w, p rzed s k lep em zaczy n ają mig ać czerwo n e i n ieb ies k ie ś wiatła, a o n zry wa s ię n a n o g i, ch wy ta mn ie i wrzes zczy : „Nie jes tem d żo k erem, ty p o jeb ie, jes tem, k u rwa, as em!”, i wy rzu ca mn ie p rzez o k n o , to d ru g ie o k n o , z jes zcze n ien aru s zo n ą s zy b ą, ale n ie n a d łu g o . Po d czas g d y ja leżę w ry n s zto k u i k rwawię, o n wy ch o d zi fro n to wy mi d rzwiami, z s ześ cio p ak iem d o s eq u is p o d p ach ą, a g lin y p ak u ją w n ieg o k ilk a n ab o jó w, a o n ty lk o s ię ś mieje i zaczy n a s ię ws p in ać… Szp o n y zo s tawiają w ceg łach g łęb o k ie ś lad y . Sto jąc n a d ach u , wy je d o k s ięży ca, a p o tem ro zp in a s p o d n ie i s zcza n a n as ws zy s tk ich . I w k o ń cu zn ik a…
Sznurki
STEPHEN LEIGH Śmierć An d rei Wh itman b y ła s p rawk ą Lalk arza. Bez jeg o mo cy g wałto wn a, p o n u ra żąd za, k tó rą u p o ś led zo n y cztern as to letn i ch ło p iec o d czu wał d la d ziewczy n k i z s ąs ied ztwa, n ig d y n ie p rzeo b raziłab y s ię w ro zp alo n ą fu rię. Ro g er Pellman s am z s ieb ie n ig d y n ie zwab iłb y An d rei d o las k u za Szk o łą imien ia Serca J ezu s o weg o n a p rzed mieś ciach w Cin cin n ati, g d zie zd arł z n iej u b ran ie. Nie wb ijałb y w n ią tward eg o czło n k a, aż p o czu łb y p rzy p ły w u lg i. Nie s p o jrzałb y n a zap łak an e d zieck o i s tru żk ę ciemn o czerwo n ej k rwi ś ciek ającej s p o międ zy u d i n ie p o czu łb y s tras zliweg o o b rzy d zen ia, k tó re k azało mu ch wy cić leżący o b o k k amień . Nie u ży łb y teg o k amien ia, b y ro ztrzas k ać jas n ą g ło wę An d rei n a miazg ę, p ełn ą k rwaweg o mięs a i p o łaman y ch k o ś ci. Nie p o s zed łb y p o tem d o d o mu , n ag i, zb ry zg an y k rwią o fiary . Ro g er Pellman n ie zro b iłb y żad n ej z ty ch rzeczy , g d y b y Lalk arz n ie u k ry ł s ię w g łęb i jeg o n ies p rawn eg o u my s łu , p o d s u wając mu o d p o wied n ie emo cje, wzmacn iając n as to letn ią g o rączk ę. Umy s ł Ro g era b y ł s łab y i p o d atn y n a u g n iatan ie. To , co zro b ił z n im Lalk arz, b y ło n ie mn iej b ru taln e n iż p ó źn iejs zy g wałt n a An d rei. Sp rawca tej zb ro d n i miał jed en aś cie lat i n ien awid ził An d rei s tras zliwą n ien awiś cią ro zp ies zczo n eg o d zieciak a. Nie mó g ł jej wy b aczy ć, że tak g o zd rad ziła i p o n iży ła. Lalk arz b y ł fan tazją zems ty s two rzo n ą p rzez małeg o ch ło p ca zarażo n eg o wiru s em d zik iej k arty , n as to latk a, k tó ry p o p ełn ił b łąd , wy zn ając An d rei s wo je u czu cie. M o że p o wied ział s tars zej k o leżan ce, że k tó reg o ś d n ia s ię p o b io rą. An d rea wy trzes zczy ła o czy i u ciek ła z ch ich o tem. Nas tęp n eg o d n ia u s ły s zał za s o b ą k p iące s zep ty i s p ło n ął ru mień cem, d o my ś lając s ię, że p o wied ziała o ty m k o leżan k o m. Po wied ziała ws zy s tk im. Gd y Ro g er Pellman p o zb awił d ziewictwa An d reę, Lalk arz s am p o czu ł o d leg łe ech a teg o żaru . Zad rżał, g d y Ro g er d o s zed ł, g d y waln ął k amien iem w zap łak an ą twarz d ziewczy n k i, g d y u s ły s zał trzas k p ęk ającej czas zk i. Lalk arz g wałto wn ie ch wy cił p o wietrze i aż zato czy ł s ię p o d n ap o rem ro zk o s zy . Bezp ieczn y w s wo im p o k o ju , p ó ł k ilo metra d alej. J eg o g wałto wn a reak cja n a to p ierws ze mo rd ers two p rzeraziła g o i zafas cy n o wała
jed n o cześ n ie. Przez wiele mies ięcy k o rzy s tał z tej mo cy b ard zo o s zczęd n ie, o b awiając s ię zn ó w u tracić k o n tro lę. Ale jak ws zy s tk ie zak azan e rzeczy , ta zd o ln o ś ć ciąg n ęła g o co raz b ard ziej. W ciąg u k o lejn y ch p ięciu lat Lalk arz o b jawił s ię i zab ił jes zcze s ied em razy . Uważał tę mo c za is to tę zu p ełn ie o d ręb n ą o d s ieb ie s ameg o . Działał w u k ry ciu n iczy m lalk arz w teatrze mario n etek , p o ru s zając s zn u rk ami zwis ający mi z n iewid o czn y ch p alcó w, p o d czas g d y jeg o g ro tes k o we lalk i tań czy ły w d o le. TEDDY, J IM M Y WCIĄŻ WALCZĄ HARTM ANN, J ACKSON, UDALL CZEKAJ Ą NA KOM PROM IS „New Yo rk Daily News ”, 1 4 lip ca 1 9 7 6 r. HARTM ANN ZAPOWIADA GŁOSOWANIE TEM AT: PRAWA DŻOKERÓW „New Yo rk Times ”, 1 4 lip ca 1 9 7 6 r. Sen ato r Greg g Hartman n wy s zed ł z win d y d o fo y er Wieży As ó w. J eg o o rs zak wy n u rzy ł mu s ię zza p lecó w: d wo je as y s ten tó w J o h n Werth en i Amy So ren s o n i czwó rk a rep o rteró w, k tó ry ch n azwis k a zap o mn iał ju ż p o d czas jazd y win d ą. W k ab in ie b y ło b ard zo tło czn o . Dwó ch mężczy zn w ciemn y ch o k u larach b u rczało z n iezad o wo len iem, g d y Greg g u p arł s ię, że n a p ewn o ws zy s cy s ię zmies zczą. Hiram Wo rch es ter wy s zed ł im n a s p o tk an ie. Sam s tan o wił imp o n u jący wid o k : p o tężn y , k ręp y mężczy zn a, p o ru s zający s ię zwin n ie i z n iewiary g o d n ą lek k o ś cią. Przes zed ł p rzez h o l i wy ciąg n ął ręk ę; w b u jn ej b ro d zie czaił s ię u ś miech . Przez wy s o k ie o k n a wlewało s ię ś wiatło s ło ń ca, o d b ijając s ię o d ły s in y g o s p o d arza. — M iło p an a zn ó w wid zieć, s en ato rze. — I cieb ie, Hiram. — Greg g u ś miech n ął s ię k rzy wo , ws k azu jąc g ło wą p o zo s tałą g ru p ę. — Zn as z J o h n a i Amy . Res zta tej men ażerii mu s i s ię s ama p rzed s tawić. Wy g ląd a n a to , że ju ż awan s o wali n a s tały elemen t wy p o s ażen ia. — Rep o rterzy zach ich o tali, o ch ro n iarze p o zwo lili s o b ie n a p rzelo tn e u ś mies zk i. Hiram wy s zczerzy ł s ię w o d p o wied zi. — To ch y b a cen a za k an d y d atu rę, s en ato rze. Ale wy g ląd a p an d o s k o n ale. Id ealn ie s k ro jo n a mary n ark a. — Olb rzy mi mężczy zn a co fn ął s ię o k ro k i zmierzy ł Greg g a p o ch leb n y m s p o jrzen iem, p o czy m n ach y lił s ię i s zep n ął k o n s p iracy jn ie: — Po win ien p an u d zielić k ilk u ws k azó wek Tach io n o wi. Nie u wierzy p an , co n as z d o b ry
d o k to r p o s tan o wił d ziś zało ży ć… — Kas ztan o we o czy u ciek ły w g ó rę w g eś cie u d awan eg o p rzerażen ia. — Ale n ie b ęd ę p an a zan u d zał s wo im p ap lan iem. Przy g o to wałem s to lik . — Ro zu miem, że mo i g o ś cie ju ż czek ają? Kącik i u s t Hirama wy raźn ie o p ad ły . — Tak . Ta k o b ieta jes t w p o rząd k u , n awet jeś li tro ch ę za d u żo p ije. Ale g d y b y ten k arzeł n ie p rzy s zed ł tu jak o p ań s k i g o ś ć, k azałb y m g o wy p ro s ić. Nawet n ie ch o d zi o to , że zro b ił s cen ę, p o p ro s tu jes t wy jątk o wo n ieu p rzejmy d la o b s łu g i. — Do p iln u ję, b y s ię zach o wy wał. — Sen ato r p o trząs n ął g ło wą, p rzeczes u jąc p o p ielato b lo n d wło s y . Greg g Hartman n o d zn aczał s ię zu p ełn ie n iep o zo rn y m wy g ląd em. Nie b y ł jed n y m z o wy ch p rzy s to jn y ch i zad b an y ch p o lity k ó w, n o wej ras y wy h o d o wan ej w latach s ied emd zies iąty ch , n ie n ależał też d o „s tarej g ward ii”, p u cu ło watej i zad o wo lo n ej z s ieb ie. Hiram zn ał g o jak o czło wiek a p rzy jazn eg o , łatweg o w k o n tak cie, k tó ry n ap rawd ę tro s zczy ł s ię o s wo ich wy b o rcó w i ich p ro b lemy . J ak o p rzewo d n iczący SKAZA o k azał ws p ó łczu cie ws zy s tk im d o tk n ięty m d ziałan iem wiru s a. Po d jeg o eg id ą p rzean alizo wan o wiele u s taw d o ty czący ch o s ó b zarażo n y ch , a n as tęp n ie wiele z n ich zn o welizo wan o , zlik wid o wan o lu b zaczęto ig n o ro wać. Us tawa o k o n tro li eg zo ty czn y ch mo cy i u s tawa o p o wo łan iu wciąż o b o wiązy wały , ale s en ato r Hartman n zab ro n ił k o mu k o lwiek ze s wo jej ad min is tracji p o wo ły wać s ię n a to p rawo . Hiram z p o d ziwem o b s erwo wał, jak zręczn ie ro zs trzy g a k o n flik ty p o międ zy o p in ią p u b liczn ą a d żo k erami. „Time” w jed n y m z arty k u łó w o ch rzcił g o „o b ro ń cą Dżo k ero wa”. Arty k u ł zilu s tro wan o zd jęciem Greg g a ś cis k ająceg o d ło ń Ran d alla, b ramk arza w k lu b ie „Gab in et Lu s ter” — jeg o d ło ń miała p o s tać o wad ziej k o ń czy n y , a ze ś ro d k a wy s tawało s k u p is k o b rzy d k ich , wilg o tn y ch o czek . Zd an iem Hirama s en ato r s tan o wił rzad k i p rzy p ad ek Po rząd n eg o Czło wiek a, p rawd ziwej an o malii wś ró d p o lity k ó w. Greg g wes tch n ął, a Hiram d o s trzeg ł p rzy tłaczające zmęczen ie wy zierające zza fas ad y p o g o d n ej twarzy . — J ak tam zjazd p artii, s en ato rze? J ak ie s zan s e ma p latfo rma Praw Dżo k eró w? — Ro b ię, co ty lk o mo g ę — o d p arł Greg g , zerk ając n a d zien n ik arzy , k tó rzy o b s erwo wali tę ro zmo wę z n iek łaman y m zain teres o wan iem. — Przek o n amy s ię za k ilk a d n i p o d czas g ło s o wan ia. Hiram d o jrzał w jeg o o czach rezy g n ację, k tó ra p o wied ziała mu ws zy s tk o . Pro p o zy cja p raw d la d żo k eró w miała p rzep aś ć, jak zaws ze. — Sen ato rze — p o wied ział p o ważn ie. — Gd y ju ż b ęd zie p o ws zy s tk im, p ro s zę tu
zn ó w zajrzeć. Przy g o tu ję co ś s p ecjaln eg o , ty lk o d la p an a, żeb y wied ział p an , jak b ard zo d o cen iamy p an a p racę. Greg g k lep n ął g o s p o d arza lek k o w p lecy . — Po d jed n y m waru n k iem — o d p arł. — Załatwis z mi lo żę w k ącie. Z d ala o d ws zy s tk ich . Ty lk o d la mn ie. Sen ato r zaś miał s ię p o d n o s em. Hiram o d p o wied ział u ś miech em. — Załatwio n e. A d ziś wieczó r p o lecam wo ło win ę w czerwo n y m win ie. Bard zo d elik atn a. Szp arag i s ą ś wieżu tk ie, s am p rzy p rawiałem s o s . A n a d es er mu s i p an s p ró b o wać n as zeg o mu s u z b iałej czek o lad y . Za p lecami g o ś ci ro zs u n ęły s ię d rzwi win d y . Praco wn icy Secret Serv ice zerk n ęli n a wy ch o d zące z k ab in y d wie k o b iety . Greg g s k in ął im g ło wą i zn ó w u ś cis n ął Hiramo wi d ło ń . — Nie zab ieram ci ju ż czas u , mu s is z zająć s ię in n y mi g o ś ćmi. Zad zwo ń d o mn ie, g d y to s zaleń s two s ię s k o ń czy . — Przy d a s ię p an u k u ch arz w Biały m Do mu . Greg g zaś miał s ię z całeg o s erca. — O ty m lep iej ro zmawiaj z Carterem alb o Ken n ed y m. J a jes tem ty lk o czarn y m k o n iem. — A zatem ws zy s cy ig n o ru ją n ajlep s zeg o zawo d n ik a — o d p arł Hiram i o d s zed ł. „Wieża As ó w” zn ajd o wała s ię w wieży o b s erwacy jn ej Emp ire State Bu ild in g . Z wielk ich o k ien ro zciąg ał s ię wid o k n a wy s p ę M an h attan . Sło ń ce właś n ie zach o d ziło za h o ry zo n tem p o n ad miejs k im p o rtem, zło cis ta k o p u ła Emp ire State Bu ild in g wy p ełn iała s alę o d b las k ami. W zło to zielo n y m ś wietle łatwo b y ło d o s trzec d o k to ra Tach io n a s ied ząceg o n a s wo im zwy k ły m miejs cu z k o b ietą, k tó rej Greg g n ie ro zp o zn ał. Hiram miał rację — s en ato r z n ied o wierzan iem p rzy jrzał s ię wieczo ro wemu s tro jo wi d o k to ra — mary n ark a w k o lo rze n as y co n eg o s zk arłatu z k o łn ierzem z zielo n ej s aty n y . Na ramio n ach i ręk awach wy s zy to o d ważn e wzo ry z p u rp u ro wy ch cek in ó w. Sp o d n i, n a s zczęś cie, n ie b y ło wid ać, ch o ć s p o d mary n ark i wy s tawał p as jas k rawo p o marań czo wej tk an in y . Greg g zamach ał ręk ą, a Tach io n s k in ął g ło wą. — J o h n , czy mó g łb y ś zap ro wad zić n as zy ch g o ś ci d o s to lik a i p rzed s tawić ich s o b ie? Zaraz p rzy jd ę. Amy , p o zwo lis z ze mn ą? — Greg g zaczął k lu czy ć międ zy s to lik ami. Wło s y Tach io n a, s ięg ające aż d o ramio n , miały p rawie ten s am o d cień co jeg o
mary n ark a. Przeczes ał d ro b n y mi p alcami s p lątan e k o s my k i, p o czy m ws tał, b y p rzy witać s ię z s en ato rem. — Sen ato rze Hartman n , czy mo g ę p rzed s tawić p an u An g elę Fas cetti? An g elo , to jes t s en ato r Hartman n i jeg o as y s ten tk a Amy So ren s o n . To s en ato ro wi Hartman n o wi zawd zięczam więk s zo ś ć fu n d u s zy wy k o rzy s ty wan y ch p rzez mo ją k lin ik ę. Po k ró tk iej wy mian ie u p rzejmo ś ci Amy p rzep ro s iła ws zy s tk ich i o d es zła o d s to lik a. Greg g z zad o wo len iem o d k ry ł, że to warzy s zk a Tach io n a zro zu miała alu zję i o d es zła razem z n ią. Od czek ał, aż o b ie k o b iety zn alazły s ię o k ilk a s to lik ó w d alej, i n ach y lił s ię d o ro zmó wcy . — Pewn ie ch ciałb y p an wied zieć, że p o twierd ziliś my o b ecn o ś ć wty czk i w p ań s k iej k lin ice, d o k to rze. Pań s k ie p o d ejrzen ia b y ły s łu s zn e. Tach io n zmars zczy ł b rwi, jeg o czo ło p rzecięły g łęb o k ie zmars zczk i. — KGB? — Najp rawd o p o d o b n iej — o d p arł Greg g . — Ale d o p ó k i wiemy , k im jes t, n ie s twarza wielk ieg o zag ro żen ia. — M imo ws zy s tk o ch ciałb y m s ię g o p o zb y ć, s en ato rze — n aleg ał g rzeczn ie Tach io n . Zap ló tł d ło n ie, a g d y s p o jrzał n a Greg g a, w jeg o lilio wy ch o czach wid ać b y ło d awn y b ó l. — M iałem ju ż d o ś ć k ło p o tu z was zy m rząd em i ich p o lo wan iami n a czaro wn ice. Nie ch cę tu k o lejn y ch tak ich awan tu r. Bez u razy , s en ato rze, jes t p an d o b ry m czło wiek iem, lu b ię z p an em p raco wać i wiele p an u zawd zięczam, ale wo lałb y m trzy mać s wo ją k lin ik ę z d ala o d p o lity k i. Ch cę ty lk o p o mag ać d żo k ero m, n ic więcej. Greg g s k in ął g ło wą. Op arł s ię p o k u s ie, b y p rzy p o mn ieć d o k to ro wi, że właś n ie p o lity k a, k tó rej tak p rag n ął u n ik ać, p łaciła częś ć rach u n k ó w k lin ik i. W jeg o g ło s ie zab rzmiało ws p ó łczu cie. — J a tak że teg o p rag n ę, d o k to rze. Ale jeś li p o p ro s tu zwo ln imy teg o czło wiek a, KGB p o d s u n ie n am k o lejn ą wty czk ę ju ż za k ilk a mies ięcy . Pracu je u n as p ewien n o wy as , p o ro zmawiam z n im o ty m. — Niech p an p o s tęp u je wed le u zn an ia, s en ato rze. Nie in teres u ją mn ie p ań s k ie meto d y , jeś li n ie wp ły n ie to n a p racę k lin ik i. — Do p iln u ję, b y tak b y ło . — Zo b aczy ł, że Amy i An g ela właś n ie n ad ch o d zą w ich k ieru n k u . — Przy s zed ł p an p o ro zmawiać z To mem M illerem? — s p y tał Tach io n , u n o s ząc b rew. Lek k o s k ło n ił g ło wę w s tro n ę s to lik a Greg g a, g d zie J o h n p rzed s tawiał s o b ie g o ś ci.
— Z ty m k arłem? Tak . Ten d żo k er… — Zn am g o , s en ato rze. J es t o d p o wied zialn y za s p o ro zamies zek i o fiar ś mierteln y ch w Dżo k ero wie w ciąg u o s tatn ich k ilk u mies ięcy . To zg o rzk n iały i n ieb ezp ieczn y czło wiek , s en ato rze. — Właś n ie d lateg o ch cę g o p rzek o n ać, b y s ię o p an o wał. — Po wo d zen ia — mru k n ął o s ch le Tach io n . DSS ZAPOWIADA ROZRUCHY, J EŚLI PROPOZYCJ A UPADNIE „New Yo rk Times ”, 1 4 lip ca 1 9 7 6 r. So n d ra Falin p atrzy ła n a zb liżająceg o s ię s en ato ra z mies zan y mi u czu ciami. Wied ziała, że to b ęd zie tru d n e s p o tk an ie i b y ć mo że za d u żo wy p iła. Alk o h o l p alił ją w żo łąd k u . To m M iller — a raczej Gimli, jak wo lał b y ć n azy wamy w DSS — s ied ział k o ło n iej, wiercąc s ię n erwo wo . Us p o k ajający m g es tem d o tk n ęła jeg o mu s k u larn eg o ramien ia. — Zab ierz te łap s k a! — wark n ął k arzeł. — Nie jes teś mo ją b ab cią, So n d ra! Zab o lało ją to b ard ziej, n iżb y s ię wy d awało . Z o d razą s p o jrzała n a s wo je ch u d e d ło n ie i s u ch ą, p o zn aczo n ą p lamami s k ó rę o k ry wającą k ru ch e k o ś ci, n a o p u ch n ięte artrety czn e s tawy . Spojrzy na mnie i uśmiechnie się jak do obcej, a ja nie mogę mu nic powiedzieć. Łzy n ap ły n ęły jej d o o czu . Otarła je s zo rs tk im g es tem i o s u s zy ła s zk lan k ę g len liv et. Wh is k y zap iek ła w p rzeły k u aż d o żo łąd k a. Sen ato r p ro mien iał u ś miech em. J eg o u ś miech b y ł czy mś więcej n iż ty lk o p ro fes jo n aln y m n arzęd ziem p o lity k a — i ży czliwa, wzb u d zała zau fan ie.
cała twarz Hartman n a b y ła o twarta
— Pro s zę wy b aczy ć, że n ie p o d s zed łem o d razu — p o wied ział. — Bard zo s ię cies zę, że zg o d zili s ię p ań s two ze mn ą s p o tk ać. Ro zu miem, że mam p rzy jemn o ś ć z To mem M illerem? — Greg g o d wró cił s ię d o b ro d ateg o mężczy zn y i wy ciąg n ął ręk ę. — Nie, ja jes tem Warren Beatty , a to jes t Ko p ciu s zek — o d p arł k waś n o M iller, z wy raźn y m ak cen tem ze Śro d k o weg o Zach o d u . — So n d ra, p o k aż p an to felek . — Karzeł wo jo wn iczo ws k azał g ło wą Hartman n a, o s ten tacy jn ie ig n o ru jąc wy ciąg n iętą d ło ń . So n d ra wied ziała, że więk s zo ś ć lu d zi zig n o ro wałab y tę zaczep k ę. Co fn ęlib y ręk ę i u d awali, że n ic n ie zas zło . — Sp o tk ałem wczo raj p an a Beatty 'eg o n a p rzy jęciu mag azy n u „Ro llin g Sto n e”
— o d p arł s en ato r. Uś miech n ął s ię, wied ząc, że p atrzy n a n ieg o cały s to lik . — Ud ało mi s ię n awet u ś cis n ąć mu ręk ę. Hartman n czek ał. M iller b u rk n ął co ś p o d n o s em. W k o ń cu u jął ręk ę Hartman n a włas n ą d ło n ią, wielk ą jak s zy n k a. So n d ra miała wrażen ie, że g d y ich d ło n ie s ię zetk n ęły , u ś miech s en ato ra zro b ił s ię zimn y , jak b y k o n tak t s p rawiał mu b ó l. Szy b k o p u ś cił ręk ę M illera i n aty ch mias t o d zy s k ał rezo n . — M iło p an a p o zn ać. — W jeg o g ło s ie n ie b y ło an i ś lad u s ark azmu , jed y n ie p rawd ziwe ciep ło . So n d ra d o b rze wied ziała, d laczeg o p o k o ch ała teg o czło wiek a. To nie ty go kochasz — to Sukub. To ona zna Gregga. Dla niego jesteś tylko starą, pomarszczoną kobietą, która bawi się w politykę. Nigdy nie dowie się, że ty i Sukub jesteście jednym — tylko tak możesz go zatrzymać. Zawsze będzie widział jedynie iluzję, którą Sukub dla niego tworzy. Miller mówił, że to konieczne, a ty go posłuchasz, prawda? Nieważne, jak bardzo cię to zaboli. Teraz s ama mu s iała u ś cis n ąć Greg g o wi ręk ę. Czu ła, że p alce zad rżały jej p rzy k o n tak cie — Greg g też to d o s trzeg ł i u ś miech n ął s ię lek k o , jak b y ze ws p ó łczu ciem. Ale w jeg o s zaro n ieb ies k ich o czach d o s trzeg ała ty lk o zaciek awien ie, an i ś lad u ro zp o zn an ia. Zn ó w wp ad ła w p o n u ry n as tró j. Pewnie zastanawia się, na jaką przypadłość cierpi ta staruszka. Jest ciekaw, jakie paskudztwo tkwi w moim ciele, jak straszne rzeczy wyszłyby na jaw, gdyby poznał mnie lepiej. Ges tem zamó wiła k o lejn ą s zk lan eczk ę wh is k y . J ej n as tró j s to p n io wo s ię p o g ars zał. Ro zmo wa p rzeb ieg ała wed łu g wy ty czo n eg o s ch ematu : Hartman n p o ru s zał jak iś temat, n a co M iller reag o wał n ieu zas ad n io n y m s ark azmem i p o g ard ą, co s en ato r p o s p ies zn ie łag o d ził. So n d ra p rzy s łu ch iwała s ię ich ro zmo wie w milczen iu . Po zo s tali n ajwy raźn iej też o d czu wali to n ap ięcie, p o n ieważ n a s cen ie p o ru s zało s ię ty lk o d wó ch g łó wn y ch zawo d n ik ó w i jed y n ie o d czas u d o czas u k to ś p o d rzu cał jak ąś k wes tię, jak b y w u mó wio n y m mo men cie. Ko lacja, p o mimo o s o b is ty ch wy s iłk ó w Hirama, s mak o wała jak p o p ió ł. So n d ra p iła co raz więcej, o b s erwu jąc Greg g a. Gd y o d s tawili talerzy k i z mu s em, ro zmo wa zro b iła s ię p o ważn a, a So n d ra b y ła ju ż b ard zo p ijan a. Po trząs n ęła g ło wą, b y o d zy s k ać jas n o ś ć my ś li. — … mu s i mi p an o b iecać, że n ie b ęd zie żad n y ch p u b liczn y ch d emo n s tracji — d o k o ń czy ł Hartman n . — O k u rwa — o d p arł M iller. So n d ra p rzez ch wilę p o my ś lała, że n ap lu je n a s to lik . Ziemis te, zap ad n ięte p o liczk i s k ry te p o d ru d ą b ro d ą wy d ęły s ię g wałto wn ie, a o czy
zwęziły s ię w s zp ark i. Po tem waln ął p ięś cią w s tó ł, aż zad źwięczały n aczy n ia. Och ro n iarze wy p ro s to wali s ię czu jn ie, res zta p o d s k o czy ła n a k rzes łach . — Ws zy s cy jes teś cie tacy s ami! — wark n ął. — Sły s zy my to s amo ju ż o d lat. Bąd źcie g rzeczn i, p o łó żcie s ię n a p leck ach , to mo że rzu cimy wam jak iś o ch łap . Czas , żeb y ś cie d o p u ś cili n as d o s to łu , Hartman n . Dżo k erzy mają ju ż d o ś ć o ch łap ó w. Gło s s en ato ra, w p rzeciwień s twie d o g n iewn eg o b u rczen ia, zab rzmiał mięk k o i łag o d n ie. — Pan ie M iller, p an i Falin , mu s zą p ań s two wied zieć, że całk o wicie s ię z ty m zg ad zam. — Sk in ął g ło wą So n d rze, k tó ra zd o łała ty lk o zmars zczy ć b rwi w o d p o wied zi, czu jąc, że p o g łęb iają s ię jej zmars zczk i wo k ó ł u s t. — Właś n ie d lateg o zap ro p o n o wałem, b y Partia Demo k rató w d o d ała p o s tu lat p raw d la d żo k eró w d o n as zeg o p ro g ramu wy b o rczeg o . To d lateg o s taram s ię zd o b y ć d la n iej ty le g ło s ó w, ile ty lk o zd o łam. — Greg g ro zło ży ł ręce. W u s tach k o g o ś in n eg o ta p rzemo wa mo g łab y zab rzmieć p u s to , fałs zy wie. Ale w g ło s ie s en ato ra s ły ch ać b y ło wiele męczący ch g o d zin s p ęd zo n y ch n a wiecach i to n ad ało mu p rawd ziwo ś ci. — Dlateg o p ro s zę p an a o u trzy man ie w ry zach s wo jej o rg an izacji. Demo n s tracje, zwłas zcza g wałto wn e, mo g ą u p rzed zić d o was co b ard ziej u miark o wan y ch d eleg ató w. Pro s zę jed y n ie o to , b y d ał mi p an s zan s ę — b y d ał p an s zan s ę s o b ie. Zrezy g n u jcie z tej d emo n s tracji p rzed M au zo leu m Śmig a. Nie macie p o zwo len ia. Po licja ma ju ż d o s y ć tłu mien ia zamies zek w mieś cie. J eś li ro zp o czn iecie ten mars z, u d erzą n a was o d razu . — A zatem n iech ich p an zatrzy ma — wy b ełk o tała So n d ra. By ła tak p ijan a, że z tru d em wy mó wiła te s ło wa. Zn ó w p o trząs n ęła g ło wą. — Nik t n ie wątp i, że zależy p an u n a tej s p rawie. Pro s zę ich p o ws trzy mać. Hartman n s k rzy wił s ię n iech ętn ie. — Nie mo g ę. Od rad załem b u rmis trzo wi p o d o b n e k ro k i, ale jes t n ieu g ięty . J eś li p o mas zeru jecie, s k o ń czy s ię to k o n fro n tacją. Nie mo g ę ws p ierać łaman ia p rawa. — Leżeć, p ies k u ! — wy ced ził M iller, a p o tem o d rzu cił w ty ł g ło wę i zawy ł g ło ś n o . Go ś cie zaczęli o d wracać s ię w ich s tro n ę. Tach io n s p o jrzał n a n ich z o twartą wro g o ś cią, a z k u ch n i wy ch y n ęła zmartwio n a twarz Hirama. J ed en z o ch ro n iarzy zaczął ws tawać, ale Greg g zatrzy mał g o g es tem. — Pan ie M iller, p ro s zę mn ie wy s łu ch ać. Pró b u ję p an u wy jaś n ić, jak wy g ląd a rzeczy wis to ś ć. M amy o g ran iczo n e zas o b y i jeś li b ęd zie p an an tag o n izo wać ty ch , k tó rzy je k o n tro lu ją, ty lk o zas zk o d zi p an s wo jej s p rawie. — A ja mó wię p an u , że ta p ierd o lo n a „rzeczy wis to ś ć” to u lice Dżo k ero wa. Pro s zę ws ad zić n o s w to g ó wn o , s en ato rze. Niech p an s p o jrzy n a te b ied n e is to ty włó czące
s ię u licami — n a ty ch , wo b ec k tó ry ch wiru s n ie b y ł n a ty le łas k awy , b y zab ić ich o d razu ; ty ch , k tó rzy wlo k ą s ię n a k ik u tach , macają d ro g ę p rzed s o b ą alb o mają d wie g ło wy czy cztery ręce. Na ty ch , k tó rzy ś lin ią s ię p rzy mó wien iu , ch o wają s ię w mro k u , b o s ło ń ce ich p arzy , alb o n a ty ch , d la k tó ry ch n ajlżejs zy d o ty k p o wo d u je b ó l n ie d o zn ies ien ia. — M iller p o d n ió s ł g ło s , k tó ry n ag le s tał s ię g łęb o k i i wib ru jący . So n d ra p o czu ła w n im mo c. Wid ziała ju ż M illera, jak s tawał p rzed s zy d zący m tłu mem w Dżo k ero wie, a p o tem, k wad ran s p ó źn iej, ws zy s cy s łu ch ali w milczen iu , p rzy tak u jąc jeg o s ło wo m. Nawet Greg g n ach y lił s ię w jeg o s tro n ę, o czaro wan y . Słuchaj, ale bądź ostrożny. Jego głos jest jak spojrzenie węża, hipnotyzuje cię, a gdy będziesz bezbronny, on zaatakuje. — I to właś n ie jes t „rzeczy wis to ś ć” — wy mru czał g ard ło wo M iller. — Pań s k i „zjazd ” to ty lk o fas ad a. A teraz p o wiem p an u , s en ato rze — jeg o g ło s n ag le p rzes zed ł d o k rzy k u — że DSS wy jd zie n a u lice! — Pan ie M iller… — zaczął Greg g . — Gimli! — k rzy k n ął M iller, a jeg o g ło s zro b ił s ię wrzas k liwy i n iep rzy jemn y , jak b y zu ży ł jak ąś wewn ętrzn ą rezerwę. — Nazy wam s ię Gimli, d o ch o lery ! — Po tem zerwał s ię i s tan ął n a k rześ le. U k o g o ś in n eg o ta p o za wy g ląd ałab y n ied o rzeczn ie, ale teraz n ik t s ię n ie zaś miał. — J es tem, k u rwa, k arłem, n ie jed n y m z was zy ch „p an ó w”! So n d ra p o ciąg n ęła g o za ramię, ale o d trącił jej ręk ę. — Daj mi s p o k ó j! Niech zo b aczą, jak ich n ien awid zę. — Nien awiś ć jes t b ezp ro d u k ty wn a — o d p arł Greg g . — Nik t z tu o b ecn y ch p an a n ie n ien awid zi. Gd y b y p an wied ział, ile g o d zin p o ś więciłem n a p o mo c d żo k ero m, ile wy s iłk u w to wło ży łem, n ie ty lk o ja, ale też J o h n i Amy … — Ale n ie mu s i p an ży ć jak o jed en z n ich ! — wrzas n ął M iller, o b ry zg u jąc ś lin ą mary n ark ę Greg g a. Teraz p atrzy ła n a n ich cała s ala, a o ch ro n iarze zerwali s ię z miejs c. Po ws trzy mała ich ty lk o u n ies io n a d ło ń s en ato ra. — Czemu n ie ch ce p an zro zu mieć, że jes teś my p an a s p rzy mierzeń cami, n ie wro g ami? — Żad en mó j s p rzy mierzen iec n ie miałb y tak iej twarzy , s en ato rze. J es t p an zb y t n o rmaln y . Ch ce p an s ię p o czu ć jak d żo k er? To p o k ażę p an u , jak to jes t wzb u d zać lito ś ć. Zan im k to k o lwiek zd ąży ł zareag o wać, M iller wy b ił s ię p o tężn y m s k o k iem, wy ciąg ając p rzed s ieb ie d ło n ie, z p alcami zwin ięty mi w s zp o n y , mierząc p ro s to w twarz s en ato ra. Greg g co fn ął s ię, zas łan iając s ię ręk ami. So n d ra o two rzy ła u s ta, b y
wy k rzy k n ąć jak iś b ezs k u teczn y p ro tes t. A p o tem k arzeł ru n ął n a s tó ł, jak b y wielk a łap a u d erzy ła g o w p o wietrzu . Stó ł załamał s ię p o d jeg o ciężarem, k ielis zk i i p o rcelan a ro ztrzas k ały n a p o d ło d ze. M iller zas k amlał żało ś n ie jak ran io n e zwierzę. Hiram, o g arn ięty fu rią, czerwo n y n a twarzy , n iemal p rzeb ieg ł p rzez s alę, g d y jed en z o ch ro n iarzy b ezs k u teczn ie s zarp ał M illera za ręk ę, b y p o d n ieś ć g o z p o d ło g i. — Ch o lera, ale ten g n o jek ciężk i — mru k n ął. — Wy n o ch a z mo jej res tau racji! — ry k n ął Hiram. Wep ch n ął s ię p o międ zy o ch ro n iarzy i p o ch y lił n ad k arłem. Po d n ió s ł mężczy zn ę, jak b y n ic n ie waży ł. Zd awało s ię, że Gimli wis i w p o wietrzu , p o ru s zając b ezg ło ś n ie u s tami, n a twarzy miał k ilk a n iewielk ich zad rap ań . — Nig d y więcej n ie mas z s ię tu p o k azy wać! — k rzy k n ął, g ro żąc k arło wi p u lch n y m p alcem. Po mas zero wał d o wy jś cia, ciąg n ąc za s o b ą k arła n iczy m b alo n ik n a s zn u rk u , an i n a ch wilę n ie p rzery wając p o łajan ek . — Ob rażas z mo ich g o ś ci, zach o wu jes z s ię s k an d aliczn ie, g ro zis z s en ato ro wi, k tó ry s tara s ię ty lk o p o mó c… — Hiram u milk ł, g d y d rzwi zamk n ęły s ię za jeg o p lecami. Hartman n o trzep ał z g arn itu ru o d łamk i p o rcelan y i p o trząs n ął g ło wą. — Zo s tawcie g o — p o wied ział d o o ch ro n iarzy . — Facet ma p o wo d y d o zło ś ci. Na jeg o miejs cu też b y ś cie mieli. Wes tch n ął, p o czy m o d wró cił s ię d o So n d ry , k tó ra w o n iemien iu p atrzy ła za o d ch o d zący m Hiramem. — Pan i Falin , b łag am, jeś li ma p an i jak iś wp ły w n a DSS i p an a M illera, p ro s zę g o p o ws trzy mać. Nap rawd ę n ie żarto wałem. Ob s tając p rzy s wo im, ty lk o zas zk o d zą p ań s two s p rawie. — Wy d awał s ię raczej zas mu co n y n iż zły . Sp o jrzał n a p o b o jo wis k o i zn ó w wes tch n ął. — Bied n y Hiram. A p rzecież mu o b iecałem. So n d ra z tru d em s k ład ała my ś li, miała zawro ty g ło wy . Sk in ęła g ło wą i d o p iero p o ch wili zd ała s o b ie s p rawę, że ws zy s cy p atrzą n a n ią wy czek u jąco . Po trząs n ęła s iwiejącą g ło wą. — Po s taram s ię — wy mamro tała, a p o tem s zy b k o d o d ała: — Przep ras zam, mu s zę iś ć. — Od wró ciła s ię n a p ięcie i u mk n ęła z s ali, czu jąc, jak p ro tes tu ją jej artrety czn e k o lan a. Czu ła s p o jrzen ie Greg g a n a s wo ich zg arb io n y ch p lecach .
PRAWA DŻOKERÓW: DZIŚ GŁOSOWANIE
„New Yo rk Times ”, 1 5 lip ca 1 9 7 6 r. DSS ZAPOWIADA M ARSZ DO M AUZOLEUM „New Yo rk Daily News ”, 1 5 lip ca 1 9 7 6 r. Ob s zar wy żu p rzez o s tatn ie d wa d n i u s ad o wił s ię n ad No wy m J o rk iem n iczy m o g ro mn e zwierzę, p o wo d u jąc n ies p o ty k an e o tej p o rze u p ały . Po wietrze b y ło ro zg rzan e i g ęs te o d s p alin , wciąg an ie g o d o p łu c p rzy p o min ało p rzeły k an ie jack a d an iels a, k tó reg o So n d ra właś n ie wlała s o b ie d o g ard ła — miało k waś n y , p arzący s mak . Stała p rzy mały m, elek try czn y m wiatrak u u s tawio n y m n a to aletce, p atrząc n a s ieb ie w lu s trze. J ej twarz p o k ry wała s iateczk a zmars zczek , s iwe i p rzes iąk n ięte p o tem wło s y k leiły s ię d o czas zk i p o k ry tej zwięd łą, n ak rap ian ą s k ó rą, p iers i zwis ały jak p u s te wo rk i. Po s trzęp io n a p o d o mk a b y ła ro zp ięta, w lu s trze o d b ijały s ię k ro p le p o tu ś ciek ające p o żeb rach . So n d ra n ien awid ziła teg o wid o k u . Od wró ciła s ię z p o wro tem w s tro n ę p o k o ju . Na zewn ątrz, w ciemn o ś ci, Dżo k ero wo b u d ziło s ię d o ży cia. Z o k n a wid ać b y ło lu d zi, o k tó ry ch zaws ze o p o wiad ał Gimli. Pło my k , d o s k o n ale wid o czn y w mro k u , o ś wietlo n y b las k iem włas n ej s k ó ry , Ró ża, p o k ry ta czerwo n y mi p ęch erzami p ęk ający mi n iczy m ro zk witające p ąk i, Bły s k , zn ik ający w ciemn o ś ciach , jak b y o ś wietlan y s tro b o s k o p em. Ws zy s cy s zu k ali ch o ć o d ro b in y p o cies zen ia. Ich wid o k n ap ełn iał So n d rę melan ch o lią. Op arła s ię o ś cian ę, p o trącając fo to g rafię o p rawio n ą w tan ią ramk ę. Zd jęcie p rzed s tawiało mło d ą d ziewczy n ę, mo że d wu n as to letn ią, u b ran ą w k o ro n k o wą k o s zu lk ę n a ramiączk ach . J ed n o ramiączk o zs u n ęło s ię fig larn ie, o d s łan iając ro s n ące p iers i. Zd jęcie b y ło n ad miern ie ro zero ty zo wan e; w o czach d zieck a wid n iał wy raz s mu tn ej zad u my , a jej ry s y łu d ząco p rzy p o min ały twarz s to jącej o b o k s taru s zk i. So n d ra p o p rawiła ramk ę i wes tch n ęła. Pro s to k ąt farb y za zd jęciem b y ł ciemn iejs zy n iż n a res zcie ś cian y , zd rad zając, że mu s iało tu wis ieć o d d awn a. So n d ra zn ó w p o p iła jack a d an iels a. Dwad zieś cia lat. Przez ten czas ciało So n d ry p o s tarzało s ię p rawie trzy razy b ard ziej. Zd jęcie, k tó re wis iało teraz n a ś cian ie, zro b ił jej o jczy m w 1 9 5 6 ro k u . Po raz p ierws zy zg wałcił ją ro k wcześ n iej, g d y jej ciało zaczęło wy k azy wać o zn ak i d o jrzewan ia, ch o ć u ro d ziła s ię zaled wie p rzed p ięciu laty . Na s ch o d ach p ro wad zący ch d o jej mies zk an ia ro zleg ły s ię o s tro żn e k ro k i. So n d ra zmars zczy ła b rwi. Czas się kurwić. Niech cię diabli porwą, Miller. Kobieto, dlaczego dałaś się na to namówić? Dlaczego zakochałaś się w człowieku, którego masz szpiegować? Nawet za zamk n ięty mi
d rzwiami czu ła jeg o fero mo n y , jeg o n iecierp liwo ś ć wzmacn ian ą p rzez jej włas n e u czu cia. J ej ciało zareag o wało w o d p o wied zi, a wted y p rzes tała je k o n tro lo wać. Zamk n ęła o czy . Ciesz się chwilą. Przynajmniej przez jakiś czas będziesz młoda. Po czu ła n ad ch o d zącą zmian ę, ro zciąg ającą mięś n ie i ś cięg n a, wtłaczającą ją w n o wy k s ztałt. Plecy zn ó w s ię wy p ro s to wały , n awilżo n a s k ó ra s traciła s zo rs tk o ś ć. Piers i u n io s ły s ię i n ap ęczn iały , w lęd źwiach o d ezwał s ię o g ień żąd zy . Po tarła s zy ję i o d k ry ła, że fałd y zn ik n ęły . Po zwo liła p o d o mce o p aś ć n a p o d ło g ę. Już? Wyjątkowo szybko. By li k o ch an k ami o d s ześ ciu mies ięcy ; wied ziała, co zo b aczy , g d y o two rzy o czy . Tak — jej ciało b y ło s mu k łe i mło d e, z p as emk iem jas n y ch wło s ó w n a złączen iu n ó g , p iers i tak d ro b n e jak n a zd jęciu . To wid mo , ta ilu zja k o ch an k i b y ła mło d zień cza, ale d alek a o d d ziecięcej n iewin n o ś ci. Dziewica i dziwka jednocześnie. M u s n ęła p alcem s u tek . Nap ęczn iał, a o n a aż wes tch n ęła, p o d n ieco n a. Po międ zy n o g ami p o czu ła wilg o ć. M ężczy zn a zap u k ał, s ły s zała jeg o o d d ech , p rzy s p ies zo n y p o wejś ciu n a d ru g ie p iętro , i o d k ry ła, że ich o d d ech y s y n ch ro n izu ją s ię ze s o b ą. Otwo rzy ła d rzwi, p rzes u wając zas u wk ę. Gd y u p ewn iła s ię, że n a k o ry tarzu n ie ma n ik o g o in n eg o , o two rzy ła s zerzej i p o zwo liła mu zo b aczy ć s ię n ag o . No s ił mas k ę z n ieb ies k iej s aty n y , wid o czn e s p o d n iej u s ta ro zciąg n ęły s ię w u ś miech u . Wied ziała, że to o n — reak cja jej ciała b y ła d o s tateczn y m d o wo d em. — Greg g — s zep n ęła d ziecin n y m g ło s em. — M y ś lałam, że d ziś ju ż n ie zd ąży s z. Wś lizg n ął s ię d o p o k o ju i zamk n ął d rzwi. Po cało wał ją b ez s ło wa, d łu g o i n amiętn ie, jed n o cześ n ie g ład ząc jej b o k i. W k o ń cu o d s u n ął s ię i wes tch n ął, a o n a p o ło ży ła g ło wę n a jeg o p iers i. — Tru d n o b y ło s ię wy rwać — s zep n ął Greg g . — Wy mk n ąłem s ię ty ln y mi s ch o d ami z h o telu jak jak iś zło d ziej… w mas ce… — Zaś miał s ię s mu tn o . — Ko b ieto , my ś lałaś , że cię o p u s zczę? Uś miech n ęła s ię w o d p o wied zi i o d s u n ęła s ię. Wzięła g o za ręk ę i p o p ro wad ziła ją p o międ zy s wo je n o g i. Wes tch n ęła z zad o wo len iem, g d y ws u n ął p alec d o ś ro d k a. — Su k u b ie — s zep n ął mężczy zn a. On a ty lk o zach ich o tała jak d zieck o . — Ch o d ź d o łó żk a — mru k n ęła. Sto jąc o b o k zmiętej p o ś cieli ro zlu źn iła mu k rawat i ro zp ięła k o s zu lę, d elik atn ie k ąs ając s u tk i. Po tem u k lęk ła, ro związała mu b u ty i zd jęła s k arp etk i, a n as tęp n ie ro zp ięła p as ek i ś ciąg n ęła s p o d n ie. M ężczy zn a u ś miech n ął s ię, g d y p o g ład ziła s zty wn iejąceg o czło n k a. Zamk n ął o czy . Po lizała g o ty lk o raz, a o n jęk n ął. Zaczął
ś ciąg ać mas k ę, ale p o ws trzy mała g o g es tem. — Nie, zo s taw — s zep n ęła, wied ząc, że właś n ie to ch ciałb y u s ły s zeć. — Bąd ź tajemn iczy . Zn ó w p rzes u n ęła języ k iem wzd łu ż czło n k a, a p o tem wzięła g o d o u s t, aż mężczy zn a wes tch n ął z ro zk o s zy . Po p ch n ęła g o n a materac i u jęła czło n k a ręk ami, d o p ro wad zając p artn era d o g o rączk i, p o d ążając ś lad em jeg o fan tazji; jeg o żąd za wzmacn iała jej włas n ą, aż w k o ń cu zatraciła s ię w ty m s p rzężen iu . M ężczy zn a wark n ął g ard ło wo i o d s u n ął s ię. Przewró cił ją n a p lecy i s zo rs tk im g es tem ro zrzu cił jej n o g i. Wb ił s ię w n ią g wałto wn ie. J eg o o czy b ły s zczały g o rączk o wo w wy cięciach mas k i, p alce wb ijały s ię w jej p o ś lad k i, aż k rzy k n ęła. Nie b y ł d elik atn y , jeg o p o d n iecen ie k łęb iło s ię n iczy m wir, jak s zalejąca b u rza b arw, żar p alący ich o b o je d o k o ś ci. Czu ła, jak ws p in a s ię n a s zczy t, i in s ty n k to wn ie p o d ąży ła za ty m s zk arłatn y m ś lad em. Zacis n ęła zęb y , g d y p azn o k cie d arły jej s k ó rę, a o n wb ijał s ię w n ią raz za razem… W k o ń cu jęk n ął. Czu ła, jak wy try s k u je, i wciąż p o ru s zała s ię g o rączk o wy m ry tmem, aż ch wilę p ó źn iej s ama d o s zła. Wiro wan ie u s p o k o iło s ię p o wo li, k o lo ry zb lad ły . So n d ra czep iała s ię teg o ws p o mn ien ia, zb ierała en erg ię, b y n ad al u trzy mać s wą p o s tać. M ężczy zn a p atrzy ł n a n ią zza mas k i. Og arn ął wzro k iem jej ciało — ś lad y n a p iers iach , czerwo n e wg łęb ien ia p o p azn o k ciach . — Przep ras zam — p o wied ział. — Su k u b ie, tak mi p rzy k ro . Po ciąg n ęła g o za s o b ą n a łó żk o , u ś miech ając s ię, b o wied ziała, że o n teg o o czek u je. Wy b aczy ła mu , b o wied ziała, że n a to czek a. Piln o wała, b y wciąż tro ch ę g o p o d n iecać, b o ty lk o d zięk i temu mo g ła p o zo s tać Su k u b em. — Nic s ię n ie s tało — wy mru czała u s p o k ajająco . Po ch y liła s ię, b y p o cało wać g o w ramię, s zy ję, u ch o . — Nie ch ciałeś mn ie s k rzy wd zić. Sp o jrzała n a jeg o twarz, s ięg n ęła za g ło wę i ro zlu źn iła wiązan ie mas k i. Us ta mężczy zn y wy g ięły s ię w d ó ł, o czy b y ły wilg o tn e i p ełn e s k ru ch y . Dotknij go, poczuj ten ogień. Pociesz go. Dziwka. So n d ra n ien awid ziła tej częś ci, b o tak b ard zo p rzy p o min ała jej lata, g d y ro d zice s tręczy li ją b o g aty m mies zk ań co m No weg o J o rk u . Od 1 9 5 6 d o 1 9 6 4 ro k u b y ła zn an a jak o Su k u b , n ajs ły n n iejs za i n ajd ro żs za p ro s ty tu tk a w mieś cie. Nik t n ie wied ział, że g d y zaczy n ała, miała ty lk o p ięć lat, że d o as a, k tó reg o wy ciąg n ęła z talii, d o łączo n y b y ł d żo k er. Ob ch o d zi ich ty lk o to , że jak o Su k u b b y ła w s tan ie zmien ić s ię w ich n ajs k ry ts zą fan tazję — mężczy zn ę lu b k o b ietę, mło d ą lu b s tarą, u leg łą lu b
d o min u jącą. Każd y ro d zaj s y lwetk i — jak p o s ąg Pig malio n a z ero ty czn y ch s n ó w. Nik o g o n ie o b ch o d ziło , że Su k u b o s tateczn ie p rzy b ierał k s ztałt So n d ry , że jej ciało s tarzało s ię n ien atu raln ie s zy b k o i że So n d ra n ien awid ziła Su k u b a. Gd y u ciek ła z d o mu , d wan aś cie lat wcześ n iej, p rzy s ięg ała s o b ie, że ju ż n ig d y d o teg o n ie d o p u ś ci. Su k u b miał jed y n ie o fiaro wać ro zk o s z ty m, k tó rzy n ie mieli mo żliwo ś ci zy s k ać jej s k ąd in ąd . Cholerny Miller. Niech szlag trafi tego karła. Dlaczego dałam się na to namówić? Dlaczego wysłał mnie akurat do tego człowieka? Dlaczego musiał się dowiedzieć, że tak mi zależy na Greggu? Przez ten cholerny wirus nie mogę się mu nawet ujawnić. I jeszcze ta katastrofa w „Wieży Asów”… So n d ra wied ziała, że u czu cia Hartman n a s ą s zczere i n ien awid ziła tej ś wiad o mo ś ci. Z d ru g iej s tro n y , zależało jej tak że n a s p rawie d żo k eró w — b y ła g łęb o k o zaan g ażo wan a w d ziałaln o ś ć DSS. In fo rmacje o p o czy n an iach rząd u , a zwłas zcza SKAZA b y ły n iezwy k le ważn e. Hartman n wy wierał p ewien wp ły w n a as ó w, k tó rzy p o wielu latach w u k ry ciu zaczęli b rać s tro n ę wład z: Czarn y Cień , Szejk er, Os o b liwo ś ć, Wy jec. Po p rzez Hartman n a DSS zd o łał p rzek iero wać częś ć rząd o wy ch fu n d u s zy w s tro n ę d żo k eró w. So n d rze u d ało s ię zd o b y ć in fo rmacje n a temat n ajn iżs zy ch s tawek n a k o n trak ty rząd o we i p rzek azała te in fo rmacje firmo m p ro wad zo n y m p rzez d żo k eró w. A co ważn iejs ze, ty lk o d zięk i s wo im wp ły wo m n a Hartman n a b y ła w s tan ie zap an o wać n ad M illerem, k tó ry ju ż o d d awn a p rag n ął p rzek s ztałcić DSS w rad y k aln ą b o jó wk ę. Po ciąg ając za s zn u rk i s en ato ra, Su k u b b y ł w s tan ie u k ró cić zap ęd y k arła. Przy n ajmn iej wcześ n iej miała tak ą n ad zieję — p o fias k u ro zmó w w „Wieży As ó w” n ie b y ła ju ż tak a p ewn a. Po d czas d zis iejs zeg o s p o tk an ia Gimli b y ł p o n u ry i zły . — J es teś zmęczo n y , k o ch an ie — zwró ciła s ię d o Greg g a, g ład ząc miejs ce n a czu b k u g ło wy , g d zie jeg o jas n e wło s y zaczy n ały rzed n ąć. — Wy s y s as z ze mn ie s iły — o d p arł, ale u ś miech n ął s ię lek k o . Ko b ieta d elik atn ie mu s n ęła jeg o warg i. — Wy d ajes z s ię ro ztarg n io n y . Ws zy s tk o p rzez ten zjazd ? — J ej d ło ń zjech ała n iżej, n a b rzu ch , k tó ry z wiek iem zaczął ro b ić s ię b ard ziej mięk k i. Pieś ciła wn ętrze jeg o u d , u ży wając mo cy Su k u b a, b y g o u s p o k o ić, o d p ręży ć. Greg g b y ł zaws ze s p ięty , a w jeg o u my ś le wn o s ił s ię mu r, k tó reg o n ig d y n ie b u rzy ł. By ła to s łab a b lo k ad a, k tó ra n ie wy trzy małab y s tarcia z więk s zo ś cią as ó w. Po d ejrzewała, że Greg g n awet n ie wie o jeg o is tn ien iu i o ty m, że o n tak że zo s tał d o tk n ięty d ziałan iem wiru s a. Po czu ła o d n ieg o k o lejn y p rzy p ły w żąd zy . — Nie p o s zło za d o b rze — p rzy zn ał, tu ląc ją d o s ieb ie. — Gło s o wan ie n ie miało
s zan s . Ws zy s cy u miark o wan i b y li p rzeciwk o . Bo ją s ię wzras tającej p o p u larn o ś ci k o n s erwaty s tó w. J eś li Reag an wy g ra z Fo rd em n o min ację, ws zy s tk o mo że s ię zd arzy ć. Carter i Ken n ed y b y li zd ecy d o wan ie p rzeciwk o p o s tu lato wi. Żad en z n ich n ie ch ce p o p ierać s p rawy , co d o k tó rej n ie ma p rzek o n an ia. A co d o lid eró w, to ich b rak ws p arcia b y ł aż n ad to wy raźn y . Nie b y ło s zan s , Su k u b ie. Te s ło wa zmro ziły ją d o s zp ik u . M u s iała walczy ć, b y u trzy mać p o s tać Su k u b a. Wiad o mo ś ć p ewn ie ju ż ro zes zła s ię p o Dżo k ero wie. Gimli zap ewn e ju ż wie i zo rg an izu je ju tro s wó j mars z p ro tes tacy jn y . — Nie mo żes z p o n o wn ie zg ło s ić p o s tu latu ? — Nie teraz. — Gład ził jej p iers i, k reś ląc k ó łeczk a wo k ó ł au reo li s u tk a. — Su k u b ie, n awet n ie wies z, jak b ard zo ch ciałem cię zo b aczy ć. To b y ła d łu g a, fru s tru jąca n o c. — Od wró cił s ię d o n iej, a o n a wtu liła s ię w n ieg o p o s łu s zn ie, ch o ć jej my ś li wiro wały g o rączk o wo . W ty m zamy ś len iu p rawie u mk n ął jej k o n iec zd an ia: — … a jeś li DSS b ęd zie o b s tawać p rzy s wo im, zro b i s ię n ap rawd ę źle. J ej ręk a zamarła. — Tak ? — p o n ag liła. Ale b y ło ju ż za p ó źn o . Czu ła jeg o wzras tające p o d n iecen ie. Złap ał ją za ręk ę. — Czu jes z to ? — J eg o s zty wn iejący czło n ek p u ls o wał tu ż p rzy jej u d zie. Zn ó w wciąg n ął ją wir, s traciła k o n cen trację. M ężczy zn a p o cało wał ją, aż zap iek ły ją u s ta, d o s iad ła g o , wp ro wad ziła d o ś ro d k a. So n d ra, u więzio n a w ś ro d k u , b ezs iln ie k rzy czała n a Su k u b a. Niech cię szlag, właśnie, zaczął mówić o DSS! Gd y b y ło p o ws zy s tk im, Greg g b y ł ju ż zb y t zmęczo n y i p rawie s ię n ie o d zy wał. Led wie zd o łała g o p rzek o n ać, b y wy s zed ł, n im o p u ś ciły ją s iły i zn ó w zmien iła s ię w s tarą k o b ietę. BURM ISTRZ ZAPOWIADA ODWET, SENATOR OSTRZEGA „New Yo rk Times ”, 1 6 lip ca 1 9 7 6 r. ZJ AZD: TRIUM F CZARNEGO KONIA? „New Yo rk Daily News ”, 1 6 lip ca 1 9 7 6 r. — DOBRZE, KURWA! RUSZAĆ SIĘ TAM ! J EŚLI NIE J ESTEŚCIE W STANIE CHODZIĆ, IDZ CIE DO WOZU GARGANTUI! TAK, WIEM , ŻE J EST GŁUPI, ALE
POTRAFI CIĄGNĄĆ WÓZ, NA LITOŚĆ BOSKĄ! Gimli u s tawiał w s zy k u tłu m d żo k eró w wy s iad ający ch z p ak i zard zewiałeg o tru ck a. Wy mach iwał k ró tk imi ręk ami, twarz miał zaczerwien io n ą o d k rzy k u , p o t ś ciek ał mu p o b ro d zie. Zeb rali s ię w Park u Ro o s ev elta. Sło ń ce b iło żarem z b ezch mu rn eg o n ieb a; temp eratu ra ju ż we wczes n y ch g o d zin ach ran n y ch o s iąg n ęła trzy d zieś ci s to p n i, a wy g ląd ało n a to , że mo że d o jś ć d o trzy d zies tu p ięciu . So n d ra led wie b y ła w s tan ie o d d y ch ać. Z k ażd y m k ro k iem czu ła s wó j p o d es zły wiek . Gd y w k o ń cu d o tarła d o p ik ap a i Gimleg o , p o d p ach ami jej p erk alo wej s u k n i wy k witły ciemn e p lamy . — Gimli? — wy k rztu s iła s łab y m g ło s em. — NIE, DUPKU! TAM , KOŁO RÓŻY! Cześ ć, So n d ra. Go to wa n a mars z? Przy d a mi s ię k to ś n a ty łach . Przy d zieliłb y m ci wó z Garg an tu i i ty ch k alek ó w — b ęd zies z mo g ła jech ać z d ala o d tłu mu . Kto ś mu s i p iln o wać, żeb y Garg an tu a n ie zro b ił n ic g łu p ieg o . Po jed ziemy wzd łu ż Gran d , aż n a Bro ad way i d o mau zo leu m… — Gimli! — p rzerwała g o rączk o wo So n d ra. — Co , d o k u rwy n ęd zy ? — M iller o p arł d ło ń n a b io d rze. M iał n a s o b ie ty lk o s zo rty w tu reck ie wzo ry . Ob n ażo n y d o p as a, p rezen to wał mas y wn ą p ierś i k ró tk ie, p o tężn e k o ń czy n y , o b ficie p o ro ś n ięte ru d awy m wło s iem. J eg o g ło s zab rzmiał jak b as o wy wark o t. — M ó wią, że p o licja zb iera s ię p rzy wejś ciach d o p ark u , wzn o s ząc b ary k ad y . — So n d ra s p o jrzała o s k arży ciels k o n a M illera. — M ó wiłam ci, że łatwo s tąd n ie wy jd ziemy . — Ah a. J eb ać to . Pó jd ziemy tak czy tak . — Nie p o zwo lą n am. Pamiętas z, co p o wied ział Hartman n w „Wieży As ó w”? Co p o wied ział wczo raj? — Staru s zk a s k rzy żo wała n a p iers i k o ś cis te ramio n a. — J eś li wy d as z im wo jn ę, zn is zczy s z DSS… — Co s ię s tało , So n d ra? Nie wy s tarczy , że s s ies z mu fiu ta, mu s is z jes zcze ły k ać ten jeg o p o lity czn y b ełk o t? — M iller zaś miał s ię n iep rzy jemn ie i zes k o czy ł z p ik ap a n a zes ch n iętą trawę. Wo k ó ł n ich k łęb ił s ię tłu m d wu s tu , mo że trzy s tu d żo k eró w. M iller zmars zczy ł b rwi, wid ząc n ieu s tęp liwe s p o jrzen ie So n d ry i wb ił w p iach p alce b o s y ch s tó p . — No d o b rze — p o wied ział w k o ń cu . — Pó jd ę i rzu cę n a to o k iem, s k o ro tak ci to , k u rwa, p rzes zk ad za. Przy b ramie z k u teg o żelaza k ręciła s ię p o licja, u s tawiając n a d ro d ze p o ch o d u d rewn ian e b ary k ad y . Kilk o ro d żo k eró w p o d es zło d o So n d ry i M illera.
— Na p ewn o ch ces z iś ć, Gimli? — s p y tał jed en z n ich . M ężczy zn a n ie n o s ił u b rań . J eg o ciało b y ło tward e, p o k ry te ch ity n o wą s k o ru p ą. Po ru s zał s ię k o ły s zący m k ro k iem, k o ń czy n y miał zu p ełn ie s zty wn e. — Zaraz ci p o wiem, Fis tas zk u , d o b ra? — o d p arł k arzeł. Zmru ży ł o czy , wp atru jąc s ię w d al. Ich s y lwetk i rzu cały d łu g ie cien ie wzd łu ż u licy . — Pałk i, tarcze, g az łzawiący , armatk i wo d n e. Cały zes taw. — Teg o ch cieliś my , p rawd a? — zau waży ł Fis tas zek . — Stracimy s p o ro lu d zi. Po ran ią ich , mo że n awet zab iją. Niek tó rzy n ie p rzeży ją cio s ó w p ałk ą. Niek tó rzy mo g ą źle zareag o wać n a g az — zau waży ła So n d ra. — A n iek tó rzy mo g ą s ię p o tk n ąć o włas n e n o g i! — wark n ął Gimli. Kilk u p o licjan tó w u n io s ło g ło wy , wy tk n ęło g o p alcami. — Od k ied y to u zn ałaś , że rewo lu cja jes t zb y t n ieb ezp ieczn a? — A o d k ied y ty u zn ałeś , że mo żn a n arazić włas n y ch lu d zi, b y le d o p iąć s weg o celu ? Gimli wb ił w n ią s p o jrzen ie, jed n ą ręk ą o s łan iając o czy p rzed s ło ń cem. — Nie mo jeg o . Celu n as ws zy s tk ich . Sp rawied liwo ś ci. Sama tak mó wiłaś . So n d ra zacis n ęła u s ta, aż s k ó ra p o mars zczy ła jej s ię n a p o d b ró d k u . Od g arn ęła k o s my k s iwy ch wło s ó w. — Nie w ten s p o s ó b . — Ale in n eg o n ie ma. — Gimli zaczerp n ął tch u i ry k n ął d o czek ający ch d żo k eró w: — W PORZĄDKU, LUDZIE! WIECIE, CO ROBIĆ. IDZIEM Y NAPRZÓD, NIEWAŻNE, CO SIĘ STANIE. ZAM OCZCIE CHUSTKI. TRZYM AJ CIE SZYKI, PÓKI NIE DOTRZEM Y DO M AUZOLEUM . W RAZIE CZEGO POM ÓŻCIE SĄSIADOWI! — W jeg o g ło s ie zn ó w zab rzmiała mo c. So n d ra wid ziała reak cje d emo n s tran tó w: n ag łe o ży wien ie, o k rzy k i, wiwaty . Nawet jej o d d ech tro ch ę p rzy s p ies zy ł. Gimli p rzek rzy wił g ło wę, s p o g ląd ając n a n ią k p iąco . — Id zies z z n ami czy wo lis z k o g o ś p rzelecieć? — To b łąd ! — u p ierała s ię So n d ra. Wes tch n ęła, p o p rawiła k o łn ierz s u k ien k i i s p o jrzała n a p o zo s tały ch . Nik t jej n ie ws p arł, an i Fis tas zek , an i Cwan iak , an i Zo n a, an i Calv in , an i Piln ik — żad n a z o s ó b , k tó re czas em zg ad zały s ię z n ią n a zeb ran iach . Wied ziała, że jeś li teraz s ię wy co fa, zu p ełn ie s traci wp ły w n a M illera. Sp o jrzała w s tro n ę p ark u , g d zie g ru p k i d żo k eró w two rzy ły n ieró wn y s zereg , ich twarze b y ły zan iep o k o jo n e, ale s tan o wcze. So n d ra wzru s zy ła ramio n ami. — Id ę — p o wied ziała k ró tk o .
— J ak że mn ie to cies zy — wy ced ził Gimli i p ry ch n ął p o g ard liwie. BUNT DŻOKERÓW, TRZY OFIARY, KILKUDZIESIĘCIU RANNYCH „New Yo rk Times ”, 1 7 lip ca 1 9 7 6 r. Nie b y ło to an i łatwe, an i ład n e. Dział p lan o wan ia n o wo jo rs k iej p o licji p o d o b n o o p raco wał s zczeg ó ło we s cen ariu s ze o b ejmu jące więk s zo ś ci wers ji wy d arzeń , g d y b y d żo k erzy jed n ak zd ecy d o wali s ię wy ru s zy ć. Do wo d zący ak cją s zy b k o zo rien to wali s ię, że teg o ro d zaju p lan y n ig d y n ie wy trzy mu ją zd erzen ia z rzeczy wis to ś cią. Dżo k erzy wy s zli z Park u Ro o s ev elta n a s zero k i ch o d n ik Gran d Street. To jes zcze n ie s tan o wiło p ro b lemu . Po licja zab lo k o wała ru ch n a o b u u licach p rzelo to wy ch n ieo p o d al p ark u , g d y ty lk o d o s zły ich wiad o mo ś ci o zg ro mad zen iu . Bary k ad y wzn ies io n o w p o p rzek u licy , n iecałe czterd zieś ci metró w o d wejś cia. Zak ład an o , że o rg an izato rzy n ie zd o łają u trzy mać s zy k u , alb o wid ząc u mu n d u ro wan y ch p o licjan tó w w wy p o s ażen iu b o jo wy m, zawró cą zn ó w w s tro n ę p ark u , g d zie ro zp ęd zą ich k o n n i fu n k cjo n ariu s ze. Po licjan ci trzy mali p ałk i w p o g o to wiu , ale więk s zo ś ć p o d ejrzewała, że n ie trzeb a b ęd zie ich u ży wać — w k o ń cu mierzy li s ię z d żo k erami, n ie as ami. Nap rzeciw n ich s tali lu d zie ch o rzy , k alecy i zd efo rmo wan i — b ezu ży teczn e p o zo s tało ś ci wiru s a. Gd y ru s zy li u licą w s tro n ę b ary k ad y , k ilk u z lu d zi w p ierws zy m s zereg u o twarcie p o trząs n ęło g ło wami. Na czele s zed ł To m M iller, ak ty wis ta DSS. Po zo s tali p ewn ie wy g ląd alib y n awet zab awn ie, g d y b y n ie b y li tak żało ś n i. Śmietn ik i Dżo k ero wa o twarły s ię i wy s y p ały n a u licę. Nie b y ło wś ró d n ich n ajb ard ziej zn an y ch mies zk ań có w, jak Tach io n czy Po czwark a. W p o ch o d zie mas zero wali ci, k tó rzy zwy k le p rzemy k ali s ię w mro k u , u k ry wali twarze i n ig d y n ie o p u s zczali b ru d n y ch zau łk ó w s wo jej d zieln icy . Wy s zli, o d p o wiad ając n a zew M illera, mając n ad zieję, że s wą b rzy d o tą p rzek o n ają p artię d emo k raty czn ą, b y ws p arła ich s p rawę. Ta p arad a wzb u d ziłab y zach wy t n a k ażd y m k arn awale. Po licjan ci ws p o min ali p ó źn iej, że n ik t z n ich n ie ch ciał, b y s k o ń czy ło s ię to eru p cją p rzemo cy . Zamierzali u ży ć jak n ajmn iej s iły , b y le ty lk o u trzy mać d emo n s tran tó w z d ala o d g łó wn y ch u lic M an h attan u . Ro zk azy b y ły jas n e: g d y p rzed n ie s zereg i d o trą d o b ary k ad , mają ares zto wać M illera i zawró cić p o zo s tały ch . Nik t z n ich n ie p o d ejrzewał, że o k aże s ię to tru d n e. Pó źn iej zas tan awiali s ię, jak mo g li b y ć tak s tras zn ie g łu p i.
Gd y d emo n s tracja zb liży ła s ię d o b ariery z d rewn ian y ch k o zio łk ó w, za k tó rą czek ała p o licja, n ag le zwo ln ili k ro k u . Przez k ilk a d łu g ich s ek u n d n ic s ię n ie d ziało . Dżo k erzy s to p n io wo zwo ln ili, aż w k o ń cu zatrzy mali s ię w cis zy p o ś ro d k u u licy . Sło ń ce o d b ijało s ię o d ch o d n ik a, twarze mas zeru jący ch o ciek ały p o tem, mu n d u ry p o licjan tó w b y ły mo k re. M iller s p io ru n o wał ich wzro k iem, a p o tem g es tem p o n ag lił res ztę. Od s u n ął n a b o k p ierws zy k o zio łek , p o zo s tali ru s zy li za n im. Od d ział
p rewen cji
u fo rmo wał
s zereg , łącząc
ze
sobą
p las tik o we
tarcze.
Demo n s tran ci p o trącali tarcze, p o licjan ci ich o d p y ch ali, rząd d emo n s tran tó w zaczął s ię wy g in ać. Lu d zie id ący z ty łu p o p y ch ali p rzed n ie s zereg i w s tro n ę p o licjan tó w. Nawet wted y s y tu ację mo żn a b y ło o p an o wać — p o cis k z g azem łzawiący m mó g łb y p rzek o n ać d żo k eró w d o u cieczk i w s tro n ę p ark u . Do wó d ca ak cji s k in ął g ło wą i jed en z p o licjan tó w u k lęk n ął, b y o d p alić k an is ter. Kto ś w tłu mie k rzy k n ął. A p o tem n ag le, jak k o s tk i d o min a, fu n k cjo n ariu s ze w p ierws zy m s zereg u zwalili s ię z n ó g , jak b y zd mu ch n ęło ich min iatu ro we to rn ad o . — J ezu ! — wrzas n ął k tó ry ś z p o licjan tó w. — Co to , k u rwa… Po zo s tali n ad s tawili p ałk i, g d y d żo k erzy p rzerwali p ierws zy s zereg , zaczęli z n ich k o rzy s tać. Po międ zy wieżo wcami n a Gran d Street ro zleg ł s ię tężejący zg iełk , d źwięk wy zwo lo n eg o ch ao s u . Po licjan ci mach ali p ałk ami co raz g o rliwiej, g d y p rzerażen i d żo k erzy zaczęli s ię b ro n ić, b ijąc p ięś ciami alb o ty m, co mieli p o d ręk ą. Dżo k er o b d arzo n y d zik ą telek in ezą mio tał n ią ws zęd zie, b ez żad n ej k o n tro li. Dżo k erzy i p o licja o d laty wali n a b o k i, to cząc s ię p o u licy lu b wp ad ając n a b u d y n k i. Po cis k i z g azem łzawiący m ek s p lo d o wały wo k ó ł, zas n u wając ws zy s tk o mg łą. Garg an tu a, o lb rzy mi d żo k er z zab awn ie maleń k ą g ło wą, o s ad zo n ą n a p o tężn y m ciels k u , jęk n ął, o ś lep io n y p iek ący m g azem. Ciąg n ąc za s o b ą d rewn ian y wó z wio zący mn iej mo b iln y ch d żo k eró w, g ig an t p o p ęd ził p rzed s ieb ie. Nie wied ział, d o k ąd u ciek ać, p o p ro s tu b ieg ł, b o n ie wied ział, co jes zcze mó g łb y zro b ić. J eg o p as ażero wie czep iali s ię k u rczo wo d es ek . Gd y d o tarł d o s zereg u p o licji, zwarteg o n a n o wo p o atak u telek in ezą, zaczął młó cić p ięś ciami, b y o s ło n ić s ię p rzed p ałk ami. J ed n a z o fiar zg in ęła o d cio s u tej o lb rzy miej, n iezg rab n ej p ięś ci. Bezład n a walk a to czy ła s ię p rzez p o n ad g o d zin ę. Ran n i leżeli n a u licy , wo k ó ł wy ły s y ren y . Do p iero p o p o łu d n iu u d ało s ię p rzy wró cić wzg lęd n y s p o k ó j. Po licja wp rawd zie ro zp ęd ziła d emo n s tran tó w, ale z d u ży mi s tratami p o o b u s tro n ach . Tej d łu g iej, u p aln ej n o cy p o licjan ci p atro lu jący Dżo k ero wo o d k ry li, że ich rad io wo zy o b rzu can e s ą k amien iami i ś mieciami, że ś led zą ich d żo k erzy , p rzemy k ając zau łk ami. Wy k rzy wio n e zło ś cią twarze, zaciś n ięte p ięś ci i b ezład n e
p rzek leń s twa. W p arn ej ciemn o ś ci mies zk ań cy g etta wy ch y lali s ię z o k ien , b y rzu cać p u s te b u telk i, d o n iczk i i o d p ad y . Walili w d ach y rad io wo zó w alb o ry s o wali p o s zy b ach . Fu n k cjo n ariu s ze ro zs ąd n ie n ie wy ch o d zili z p o jazd ó w, zamk n ęli też d rzwi i o k n a. M ies zk ań cy p o d p alili k ilk a o p u s zczo n y ch b u d y n k ó w, a p o tem zaatak o wali wezwan ą d o p o żaru s traż. Ran o s ło ń ce wzes zło w ro zżarzo n y m p o wietrzu i welo n ie d y mu .
W 1 9 6 2 ro k u Lalk arz p rzy b y ł d o No weg o J o rk u i o d k ry ł n irwan ę w zau łk ach Dżo k ero wa. By ło tu ty le n ien awiś ci, zło ś ci i s mu tk u , ile ty lk o mó g ł zap rag n ąć, u my s ły zd efo rmo wan e wiru s em, emo cje d o jrzałe d o d ziałan ia, ty lk o czek ające n a imp u ls . Wąs k ie u liczk i, ciemn e zau łk i, zru jn o wan e b u d y n k i p ełn e k alek , n iezliczo n e b ary i s p elu n k i zas p o k ajające n ajb ard ziej zd ep rawo wan e g u s ta. Dżo k ero wo miało n iewy o b rażaln y p o ten cjał, a o n zaczął s ię n im k armić, n ajp ierw p o wo li, p ó źn iej co raz częś ciej. Dzieln ica b y ła jeg o . Uważał s ię za jej s zarą emin en cję. Nie p o trafił zmu s ić żad n ej ze s wy ch k u k iełek , b y zro b iła co ś wb rew s wej wo li, n ie miał aż tak iej mo cy . Po trzeb o wał jak ieg o ś zarzewia, k tó re mó g łb y ro zd mu ch ać: s k ło n n o ś ci d o p rzemo cy , n ien awiś ci czy żąd zy . Wó wczas mó g ł u jąć to u czu cie s wą n iewid zialn ą d ło n ią i wy k armić, aż w k o ń cu n amiętn o ś ć zerwała ws zy s tk ie tamy . Ws zy s tk ie te u czu cia b y ły czerwo n e i jas k rawe. Lalk arz wid ział to n awet, g d y je p o żerał, wciąg ał d o włas n eg o u my s łu i czu ł, jak ro zp ala s ię żar, n iemal ero ty czn y w s wo jej in ten s y wn o ś ci, aż w k o ń cu n ad ch o d ził d u d n iący , o ś lep iający b ły s k o rg azmu , g d y jeg o k u k iełk a g wałciła, zab ijała lu b o k aleczała. Bó l d awał ro zk o s z. Wład za d awała ro zk o s z. W Dżo k ero wie zaws ze mo żn a b y ło zn aleźć ro zk o s z. HARTM ANN PROSI O SPOKÓJ BURM ISTRZ UKARZE DEM ONSTRANTÓW „New Yo rk Daily News ”, 1 7 lip ca 1 9 7 6 r. J o h n Werth en ws zed ł d o p o k o ju Hartman n a z s ąs ied n ieg o ap artamen tu . — Nie s p o d o b a ci s ię to , co p o wiem — zaczął b ez ws tęp ó w. Greg g leżał n a łó żk u , z mary n ark ą p rzerzu co n ą p rzez wezg ło wie i d ło ń mi s p lecio n y mi p o d g ło wą, p atrząc, jak Walter Cro n k ite mó wi o imp as ie n a zjeźd zie
p artii. — Co zn o wu , J o h n ? — Amy d zwo n iła z b iu ra w Was zy n g to n ie. Tak jak s u g ero wałeś , p rzek azaliś my p ro b lem s o wieck iej wty czk i w k lin ice Czarn emu Cien io wi. Po d o b n o k reta właś n ie zn alezio n o w Dżo k ero wie. Wis iał n a latarn i z k artk ą p rzy p iętą d o p iers i. Do s k ó ry n a p iers i. By ł ro zeb ran y d o n ag a. W liś cie o p is an o s zczeg ó ły ro s y js k ieg o ek s p ery men tu z d zik ą k artą: in fek u ją „o ch o tn ik ó w” wiru s em, mając n ad zieję n a wy h o d o wan ie włas n y ch as ó w. Po ws tały ch w ten s p o s ó b d żo k eró w p o p ro s tu zab ijają. Lis t ws k azy wał zab iteg o jak o wty czk ę. To ws zy s tk o . Ko ro n er u waża, że s tracił p rzy to mn o ś ć, zan im d żo k erzy z n im s k o ń czy li, ale k awałk i ciała trzeb a b y ło zb ierać z trzech s ąs ied n ich p rzeczn ic. — Ch ry s te — mru k n ął Greg g . Od etch n ął g łęb o k o . Przez ch wilę p o p ro s tu leżał w milczen iu , s łu ch ając, jak Cro n k ite g ład k o n awija o o s tateczn y m g ło s o wan iu n a temat p o s tu latu i wy ró wn an y ch s zan s ach Cartera i Ken n ed y 'eg o w walce o n o min ację. — Czy k to ś wid ział p ó źn iej Cien ia? J o h n wzru s zy ł ramio n ami. Po lu zo wał k rawat i ro zp iął k o łn ierzy k k o s zu li o d Bro o k s Bro th ers . — J es zcze n ie. M ó wi, że n ie zab ił teg o czło wiek a, i n a s wó j s p o s ó b ma rację. — Daj s p o k ó j, J o h n — żach n ął s ię Greg g . — Do s k o n ale wied ział, co s ię s tan ie, g d y p rzy wiąże g o ś cia d o latarn i z tak im liś cik iem. To k o lejn y z ty ch as ó w, k tó rzy u ważają, że n ie mu s zą p rzes trzeg ać p rawa. Wezwij g o , mu s zę z n im p o g ad ać. J eś li n ie p o trafi d ziałać zg o d n ie z n as zy mi meto d ami, to n ie b ęd zie d la n as p raco wać. J es t zb y t n ieb ezp ieczn y . — Greg g wes tch n ął i u s iad ł n a k rawęd zi łó żk a, p o cierając k ark . — Co ś jes zcze? Co z DSS? Zd o łałeś s k o n tak to wać s ię z M illerem? J o h n p o trząs n ął g ło wą. — J es zcze n ic. Ch o d zą p lo tk i, że d żo k erzy mają d ziś p o mas zero wać. Ta s ama tras a, tu ż o b o k ratu s za. M am n ad zieję, że n ie jes t aż tak g łu p i. — Po mas zeru je — s twierd ził Greg g . — Facet za ws zelk ą cen ę ch ce b y ć w cen tru m u wag i. M y ś li, że jes t p o tężn y . Po mas zeru je. Sen ato r ws tał i p o ch y lił s ię n ad telewizo rem. Cro n k ite zamilk ł w p o ło wie zd an ia. Greg g zap atrzy ł s ię w o k n o . Z p o k o ju w M arrio tt's Es s ex Ho u s e ro zciąg ał s ię wid o k n a zielo n ą p łach tę ro zp o s tartą p o międ zy wieżo wcami. Po wietrze b y ło ciężk ie, n ieru ch o me, s in a mg ła s p alin s k ry wała p rzeciwleg łe k rań ce p ark u . Greg g czu ł ten żar n awet p rzy włączo n ej k limaty zacji. Na zewn ątrz p an o wał p ewn ie jes zcze więk s zy
u p ał. W lab iry n cie Dżo k ero wa mu s iało b y ć wręcz n iezn o ś n ie, a jeg o p o ry wczy mies zk ań cy jes zcze b ard ziej ro zd rażn ien i. — Tak , p rzy jd zie — p o wtó rzy ł Greg g , n a ty le cich o , że J o h n n ie d o s ły s zał. — Ch o d źmy d o Dżo k ero wa — d o d ał, o d wracając s ię d o as y s ten ta. — A zjazd ? — Nie d o jd ą d o zg o d y jes zcze p rzez k ilk a d n i. W tej ch wili to b ez zn aczen ia. Po zb ierajmy mo je o g o n y i ch o d źmy . DŻOKERZY! DOSTALIŚCIE KIEPSKIE KARTY! — z u lo tk i ro zd awan ej p rzez ak ty wis tó w DSS n a wiecu 1 8 lip ca. Gimli zeb rał tłu m w ś wietle o s treg o p o łu d n io weg o s ło ń ca. Po n o cn y ch zamies zk ach w d zieln icy b u rmis trz wy zn aczy ł p o d wó jn e d y żu ry p o licy jn e i o d wo łał ws zy s tk ie u rlo p y . Gu b ern ato r p o s tawił Gward ię Naro d o wą w s tan g o to wo ś ci. Patro le k rąży ły n a o b rzeżach Dżo k ero wa, a n a k o lejn ą n o c zap o wied zian o g o d zin ę p o licy jn ą. Wieczo rem p o p rzed n ieg o d n ia s zy b k o ro zes zła s ię p o g ło s k a, że DSS zo rg an izu je k o lejn y mars z d o M au zo leu m. Park Ro o s ev elta o d ran a aż k ip iał ży ciem. Po d wó ch n ieu d an y ch p ró b ach wy rzu cen ia d żo k eró w z p ark u , k tó ry ch jed y n y m efek tem b y ło k ilk a ro zb ity ch g łó w i p ięciu ran n y ch fu n k cjo n ariu s zy , p o licja trzy mała s ię z d alek a. Na d emo n s tracji DSS zjawiło s ię zn aczn ie więcej d żo k eró w, n iż p rzewid y wały wład ze. Na Gran d Street zn ó w s tan ęły b ary k ad y , a b u rmis trz p rzemawiał p rzez meg afo n , wzy wając d emo n s tran tó w d o ro zejś cia. Dżo k erzy zza b ramy o d p o wiad ali wy zwis k ami. Sto jąc n a p ro wizo ry czn ej try b u n ie, So n d ra s łu ch ała p rzemó wien ia Gimleg o . Siln y g ło s k arła jak n ig d y p o ry wał ro zg o rączk o wan y ch s łu ch aczy . — OD LAT DEPTANO WAS, TŁAM SZONO, OPLUWANO I OCZERNIANO J AK ŻADEN INNY LUD W HISTORII! — zag rzmiał, a s łu ch acze p rzy tak n ęli o k rzy k ami. Twarz Gimleg o , lś n iąca o d p o tu , jaś n iała wewn ętrzn y m o g n iem, p as emk a b ro d y b y ły ciemn e o d wilg o ci. — J ESTEŚCIE M URZYNAM I TEGO ŚWIATA. J ESTEŚCIE WSPÓŁCZESNYM I NIEWOLNIKAM I, BŁAGAJ ĄCYM I O WYZWOLENIE SPOD TYRANII NIE GORSZEJ , NIŻ DOŚWIADCZYLI CZARNI. M URZYNI, ŻYDZI, KOM UNIŚCI — UOSABIACIE ICH WSZYSTKICH W OCZACH TEGO M IASTA I TEGO KRAJ U! — Gimli o s k arży ciels k o ws k azał wieżo wce No weg o J o rk u . — CHCĄ, ŻEBYŚCIE SIEDZIELI W SWOIM GETCIE, ŻEBYŚCIE ZDECHLI, ŻEBYŚCIE ZNALI
SWOJ E M IEJ SCE, BO WTEDY M OGĄ SIĘ NAD WAM I LITOWAĆ I J EZDZIĆ ULICAM I DŻOKEROWA W SWOICH CADILLACACH I LIM UZYNACH, I PATRZĄC PRZEZ OKNA M ÓWIĆ: „M ÓJ BOŻE, J AK LUDZIE M OGĄ TAK ŻYĆ?” — Os tatn ie s ło wo o d b iło s ię ry k iem w cały m p ark u , ws zy s cy o b ecn i wy k rzy k n ęli je ch ó rem. So n d ra s p o jrzała n a ten tłu m, k tó ry m u p s trzo n a b y ła trawa w ś wietle s ło ń ca. Ws zy s cy p rzy s zli, wy lali s taran n ie o b an d ażo wał jeg o ty s ięcy alb o i więcej. So n d ra w miarę p rzemo wy Gimleg o ;
s ię z u lic Dżo k ero wa. By ł tam Garg an tu a — k to ś o lb rzy mie ciało — i Ró ża, i Bły s k , i Carmen , p ięć czu ła p u ls u jące w n ich ro zg o rączk o wan ie, wzras tające jeg o włas n a g o ry cz ro zch o d ziła s ię w p o wietrzu jak
tru cizn a, in fek u jąc ws zy s tk ich . Nie! — miała o ch o tę wy k rzy k n ąć. Nie słuchajcie go! Proszę! Tak, jego słowa są błyskotliwe i pełne energii, sprawia, że macie ochotę zacisnąć pięści i wyrzucić je w górę, maszerując u jego boku. Ale nie widzicie, że nie tędy droga? To nie jest rewolucja, to szaleństwo jednego człowieka. Sło wa d źwięczały jej w g ło wie, ale n ie mo g ła ich wy p o wied zieć. Gimli o mo tał ją s wo im u ro k iem, tak jak p o zo s tały ch . Czu ła, że jej s p ęk an e u s ta wy k rzy wiają s ię w u ś miech u . Po zo s tali o rg an izato rzy k rzy czeli. Gimli s tał n a p rzed zie try b u n y , ro zło ży ł ręce, s łu ch ając, jak k rzy k i s tają s ię co raz g ło ś n iejs ze, aż w k o ń cu ty s iące g ard eł zaczęło s k an d o wać: — M amy p rawo ! M amy p rawo ! Ry tm d u d n ił o g łu s zająco , u d erzając w czek ające s zereg i p o licji, tłu m g ap ió w i rep o rteró w. — Prawa d la n as ! Prawa d la n as ! So n d ra u s ły s zała, że k rzy czy razem z p o zo s tały mi. Gimli zes k o czy ł z p o d wy żs zen ia i zaczął p ro wad zić ich w s tro n ę b ram. Tłu m ru s zy ł p rzed s ieb ie, n ie p ró b u jąc zach o wać żad n eg o p o rząd k u . Wy leg li z Park u Ro o s ev elta w b o czn e u lice. Wy k rzy k iwali s zy d ers twa w s tro n ę czek ającej p o licji. So n d ra wid ziała mig ające ś wiatła rad io wo zó w, mo n o to n n y s zu m p o jazd ó w z armatk ami wo d n y mi. Dziwn y n ieo k reś lo n y s zu m, k tó ry s ły s zała p o p rzed n ieg o d n ia, zn ó w n ad ciąg ał, zag łu s zając n awet s k an d o wan ie. Ko b ieta zawah ała s ię, n ie wied ząc, co zro b ić. Po tem p o d b ieg ła d o Gimleg o , n ie zważając n a o b o lałe n o g i. — Gimli… — zaczęła, ale wied ziała, że to n ie ma s en s u . Gd y d emo n s tran ci wy leg li z p ark u n a u licę, twarz mężczy zn y wy k rzy wiał triu mfaln y u ś mies zek . So n d ra s p o jrzała w s tro n ę b ary k ad y , w k ieru n k u czek ającej p o licji. Greg g też tam b y ł. Stał tu ż p rzed b ary k ad ą, o to czo n y p rzez k ilk u fu n k cjo n ariu s zy Secret Serv ice.
Ręk awy miał p o d win ięte, k rawat ro zlu źn io n y i wy g ląd ał n a zmęczo n eg o . Przez ch wilę So n d ra miała wrażen ie, że p rzy wó d ca p ro tes tu min ie g o b ez s ło wa, ale zatrzy mał s ię o k ilk a k ro k ó w o d n ieg o ; id ący za n im wy h amo wali ch wiejn ie. — Niech p an s tąd s p ierd ala, s en ato rze. Zejd ź n am p an , k u rwa, z d ro g i alb o was zd ep czemy . Pan a i ty ch ws zy s tk ich p ierd o lo n y ch o ch ro n iarzy . — Pan ie M iller, to n ie jes t właś ciwa d ro g a. — Nie ma in n ej d ro g i. M am ju ż d o ś ć teg o g ad an ia. — Pro s zę, p o ro zmawiajmy jes zcze ch wilę. — Greg g wo d ził wzro k iem o d Gimleg o d o So n d ry i p aru in n y ch o rg an izato ró w z DSS. — Wiem, że jes teś cie ro zg o ry czen i p o o s tatn im fias k u p o s tu latu . Wiem, że trak to wan ie d żo k eró w wo ła o p o ms tę d o n ieb a. Ale, n a lito ś ć b o s k ą, ws zy s tk o zmien ia s ię n a lep s ze. Nie ch cę wam d o rad zać, b y ś cie o k azali cierp liwo ś ć, ale właś n ie teg o tu trzeb a. — Czas s ię s k o ń czy ł, s en ato rze — o d p arł Gimli i wy s zczerzy ł s ię w u ś miech u . Ko ro n k i zęb ó w miał ciemn e i p o k ry te d ziu rami. — J eś li p ó jd ziecie d alej, wy wo łacie zamies zk i. J eś li wró cicie d o p ark u , p o ws trzy ma to p o licję o d in terwen cji. — I co n am to d a, s en ato rze? Ch cielib y ś my zo rg an izo wać wiec p rzed M au zo leu m Śmig a. To n as ze p rawo . Ch cielib y ś my s tan ąć n a ty ch s ch o d ach i o p o wied zieć o trzy d zies tu latach b ó lu i cierp ien ia. Ch cemy s ię p o mo d lić za n as zy ch zmarły ch i n iech ws zy s cy , k tó rzy n as zo b aczą, wied zą, jak ie p ierd o lo n e s zczęś cie mieli ci, k tó rzy zmarli. Ty lk o o to p ro s imy . O p rawa, k tó re p rzy s łu g u ją k ażd emu n o rmaln emu czło wiek o wi. — M o żecie to zro b ić w Park u Ro o s ev elta. Każd a o g ó ln o k rajo wa g azeta o ty m n ap is ze, k ażd a s tacja telewizy jn a was p o k aże. M o g ę to zag waran to wać. — To p ań s k a o ferta, s en ato rze? Niezb y t imp o n u jąca. Greg g s k in ął g ło wą. — Wiem i p rzep ras zam za to . M o g ę ty lk o o b iecać, że jeś li zawró ci p an s wo ich lu d zi, zro b ię, co w mo jej mo cy . — Ro zło ży ł ręce. — Ty lk o ty le mo g ę wam zao fiaro wać. Pro s zę, p o wied zcie, że to wy s tarczy . So n d ra o b s erwo wała twarz M illera. Za ich p lecami wciąż ro zb rzmiewały k rzy k i i s k an d o wan ie. Czek ała. Lad a ch wila k arzeł wy b u ch n ie ś miech em, o b razi s en ato ra i o d ep ch n ie g o n a b o k , zmierzając k u b ary k ad zie. M ężczy zn a p rzes tęp o wał z n o g i n a n o g ę, p o cierając b u jn e wło s y n a p iers i. Wp atry wał s ię w Greg g a z n iech ęcią. W jeg o g łęb o k o o s ad zo n y ch o czach tlił s ię g n iew.
A p o tem n ag le co fn ął s ię o k ro k . Sp u ś cił wzro k , a n ap ięcie jak b y ro zp ły n ęło s ię w p o wietrzu . — No , d o b ra — o zn ajmił, a So n d ra p rawie s ię zaś miała. Z ty łu ro zleg ły s ię zd u mio n e p ro tes ty , ale Gimli o d wró cił s ię b ły s k awiczn ie, jak ro zzło s zczo n y n ied źwied ź. — Ku rwa mać, s ły s zeliś cie, co mó wiłem! Dajmy faceto wi s zan s ę. J es zcze jed en d zień . J ed en , n ie więcej. J ed en d zień n as n ie zb awi. Po tem zak lął i zn ik n ął w tłu mie, zmierzając z p o wro tem d o b ramy . Po zo s tali z wo ln a p o s zli jeg o ś lad em. Zn ó w ro zleg ło s ię s k an d o wan ie, ty m razem b ez p rzek o n an ia i s zy b k o u milk ło . So n d ra d łu g o wp atry wała s ię w Greg g a, a o n o d p o wied ział u ś miech em. — Dzięk u ję — p o wied ział cich y m, zmęczo n y m g ło s em. — Dzięk u ję, że d aliś cie mi s zan s ę. Ko b ieta ty lk o s k in ęła g ło wą. Nie mo g ła wy d o b y ć g ło s u , b ała s ię, że s p ró b u je g o u ś cis k ać, p o cało wać. Dla niego jesteś tylko staruchą — u p o mn iała s ię w d u ch u . Dżokerką, jak każda inna. Jak to zrobiłeś? — miała o ch o tę s p y tać. Czemu cię usłuchał, skoro nie słuchał nawet mnie? Nie mo g ła zad ać ty ch p y tań u s tami tej s tarej k o b iety , jej s łab y m g ło s em. Wes tch n ęła, a p o tem, k u lejąc i z tru d em p o ru s zając s p u ch n ięty mi k o lan ami, ru s zy ła z p o wro tem. HARTM ANN USPOKAJ A ZAM IESZKI NEGOCJ ACJ E Z DSS ZAKOŃCZONE ROZEJ M EM „New Yo rk Times ”, 1 8 lip ca 1 9 7 6 r., wy d an ie s p ecjaln e CHAOS W DŻOKEROWIE „New Yo rk Daily News ”, 1 9 lip ca 1 9 7 6 r. Wiec DSS p o wró cił d o p ark u . Przez res ztę u p aln eg o d n ia Gimli, So n d ra i p o zo s tali wy g łas zali p rzemo wy . Po p o łu d n iu p o jawił s ię n awet s am d o k to r Tach io n , b y p rzemó wić d o tłu mu . Atmo s fera wiecu p rzy p o min ała fes ty n ; d żo k erzy s iad ali n a trawie, ro zmawiając lu b ś p iewając. Niek tó rzy ro zło ży li p ik n ik o we k o ce, d zieląc s ię lu n ch em z s ąs iad ami. Nalewan o d o k u b k ó w d rin k i. Wo k ó ł k rąży ły s k ręty . W p ewn y m s en s ie wiec zmien ił s ię w s p o n tan iczn ą man ifes tację d żo k ers twa. Nawet n ajb ard ziej zd efo rmo wan i ch o d zili o twarcie p o u licy . Ik o n iczn e mas k i, an o n imo we
fas ad y , za k tó ry mi k ry ło s ię tak wielu mies zk ań có w g etta, d ziś zo s tały zrzu co n e. Po p o łu d n ie mijało p rzy jemn ie, mies zk ań cy mo g li ch o ć p rzez ch wilę o d p o cząć o d u p ału , zap o mn ieć o tru d ach s wo jeg o ży cia. Zaws ze g d y o p o wiad a s ię o s wo ich k ło p o tach , n awet jeś li wy d ają s ię p rzy tłaczające, zn ajd zie s ię k to ś , k to ma g o rzej, a wted y ży cie n ie wy d aje s ię ju ż tak ie złe. Po n erwo wy m p o ran k u , k tó ry zd awał s ię zap o wiad ać jed y n ie p rzemo c i zn is zczen ie, res zta d n ia min ęła w atmo s ferze łag o d n eg o o p ty mizmu , jak b y s p rawa d żo k eró w właś n ie min ęła k o lejn y zak ręt, zo s tawiając mro k za s o b ą. Nawet ś wiatło s ło ń ca n ie wy d awało s ię ju ż tak p alące. So n d ra o d k ry ła, że jej n as tró j tak że s ię p o p rawił. Uś miech ała s ię, żarto wała z Gimlim, ś cis k ała s ąs iad ó w, ś miała s ię i ś p iewała. Wieczo rem p o wró ciła rzeczy wis to ś ć. Głęb o k ie cien ie wieżo wcó w n a M an h attan ie wy d łu ży ły s ię p o n ad p ark iem, aż w k o ń cu p o ch ło n ęły g o całk o wicie. Nieb o p rzy b rało k o lo r u ltramary n y , ale łu n a miejs k ich latarn i wciąż ro zjaś n iała ciemn o ś ci, p o g rążając o k o licę w mętn y m p ó łmro k u . M ias to , ro zg rzan e w ciąg u d n ia, p ro mien io wało żarem. Wciąż n ie b y ło wy tch n ien ia o d u p ału , a p o wietrze tk wiło w ś mierteln y m b ezru ch u . No c zd awała s ię jes zcze b ard ziej u ciążliwa. Szef p o licji o b win iał p ó źn iej b u rmis trza. Bu rmis trz o b win iał g u b ern ato ra, k tó reg o b iu ro twierd ziło z k o lei, że n ik t n ie wy d ał tak ich ro zk azó w. Nik t n ie p o trafił p o wied zieć, s k ąd s ię wzięły . Pó źn iej b y ło to ju ż b ez zn aczen ia. W n o cy z 1 8 n a 1 9 lip ca wy b u ch ły ro zru ch y . Szaleń s two n ad es zło n ag le, p rzy d źwięk ach k rzy k ó w i d u d n ien iu meg afo n ó w. Po licja k o n n a i o d d ziały p rewen cji u zb ro jo n e w p ałk i zaczęły p rzeczes y wać p ark z p o łu d n ia n a p ó łn o c, b y zep ch n ąć d żo k eró w d o Delan cey , a w k o ń cu z p o wro tem d o Dżo k ero wa. Demo n s tran ci, zd ezo rien to wan i n ies p o d ziewan y m atak iem, p o s łu s zn i n awo ły wan io m Gimleg o , s tawili o p ó r. W cien iu p ark u wy wiązała s ię zaciek ła b ó jk a. Dla p o licji k ażd y n ieu mu n d u ro wan y p rzech o d zień s tan o wił u p rawn io n y cel. Przed arli s ię p rzez p ark , b ijąc n a o ś lep , k o g o p o p ad n ie. W n o cy ro zb rzmiały o k rzy k i b ó lu . Pró b y s tawien ia o p o ru s zy b k o ro zb ito , p o jed y n cze g ru p k i d żo k eró w zaczęły zawracać w s tro n ę u lic, p o b ici lu b o s zo ło mien i g azem. Ty ch , k tó rzy u p ad li, p o p ro s tu d ep tan o . So n d ra zn alazła s ię w tak iej g ru p ie. Ciężk o d y s ząc, p ró b u jąc u trzy mać ró wn o wag ę, o s łan iała s ię ręk ami, b y n ie o b erwać w g ło wę. W k o ń cu zn alazła s ię w u liczce o d ch o d zącej o d Stan to n . Stamtąd p atrzy ła, jak walk a ro zp rzes trzen ia s ię z p ark u n a u lice.
Wo k ó ł d ziało s ię mn ó s two rzeczy n araz. Kamerzy s ta CBS filmo wał, jak k ilk u n as tu p o licjan tó w n a mo to cy k lach s p y ch a g ru p ę d żo k eró w w s tro n ę b arierk i o taczającej p o d ziemn y p ark in g p o d ru g iej s tro n ie u licy . Dżo k erzy u ciek ali, n iek tó rzy p rzes k ak iwali p rzez b arierk ę. By ł wś ró d n ich Pło my k , o ś wietlając całą s cen ę fo s fo ry zu jący m b las k iem włas n ej s k ó ry — d o s k o n ały cel d la n ad jeżd żającej p o licji. Zd es p ero wan y p rzes k o czy ł p rzez b arierk ę, s p ad ając d wa i p ó ł metra w d ó ł. Wted y p o licjan ci d o s trzeg li k amerzy s tę. — Brać tę k amerę! — wrzas n ął jed en z n ich , a p o zo s tali zawró cili z d u d n iący m ry k iem. Światła o mio tły fas ad y b u d y n k ó w. Kamerzy s ta zaczął u ciek ać, b ieg n ąc ty łem, wciąż filmu jąc. Kto ś zamach n ął s ię p ałk ą, a wted y o p erato r p ad ł n a u licę, p rzeto czy ł s ię i jęk n ął, g d y k amera u p ad ła n a ch o d n ik ze s trzas k an ą s o czewk ą. J ed en z d żo k eró w wy to czy ł s ię z zau łk a, n ajwy raźn iej o s zo ło mio n y . Przy cis k ał d o s k ro n i zak rwawio n ą ch u s tk ę, ch o ć s zrama s ięg ała aż d o s zy i, a k rew p rzes iąk ała k o łn ierz k o s zu li. Nietru d n o b y ło s ię d o my ś lić, jak p o licja zd o łała g o s ch wy tać — ręce i n o g i miał zło żo n e p o d n iewłaś ciwy m k ątem, jak b y p rzy k lejo n e d o to rs u p rzez p ijan eg o rzeźb iarza. M ężczy zn a k u lał i zataczał s ię, k o ń czy n y wy g in ały s ię w ty ł i n a b o k i. M in ęło g o trzech p o licjan tó w. — Po trzeb u ję lek arza — p o wied ział d żo k er. Gd y n ie zwró cili n a n ieg o u wag i, ch wy cił jed n eg o z n ich za ręk aw. — Hej! — zawo łał. Po licjan t o d p iął o d p as k a g az łzawiący i p ry s n ął n im p ro s to w twarz ran n eg o . So n d ra zatch n ęła s ię z p rzerażen ia i wy co fała s ię w g łąb u liczk i. Gd y p o licjan ci wciąż p o d ążali w jej s tro n ę, u ciek ła. Przez całą n o c w Dżo k ero wie s zalały walk i. Niek o ń cząca s ię b itwa p o międ zy wład zami a mies zk ań cami. By ł to fes tiwal zn is zczen ia, celeb racja p rzemo cy . Do ran a n ik t n ie zas n ął. Zamas k o wan i d żo k erzy n ap ad ali n a p rzejeżd żające rad io wo zy , o d wracając n iek tó re z n ich d o g ó ry n o g ami, p o d p alali s amo ch o d y , o ś wietlając s k rzy żo wan ia. Wzn o s ząca s ię n a n ab rzeżu k lin ik a Tach io n a wy g ląd ała jak o b lężo n y zamek , o to czo n y p rzez u zb ro jo n y ch s trażn ik ó w, a wś ró d n ich — ch arak tery s ty czn a s y lwetk a s ameg o d o k to ra, b ieg ająceg o w tę i z p o wro tem, p ró b u jąceg o p rzy wró cić co ś w ro d zaju p o rząd k u . Wraz z k ilk o ma zau fan y mi to warzy s zami co jak iś czas o rg an izo wał wy p ad n a u lice, b y zab rać s tamtąd ran n y ch , zaró wn o d żo k eró w, jak i p o licjan tó w. Dżo k ero wo zaczęło s ię ro zp ad ać, k o n ało w o g n iu i k rwi. Op ary g azu łzawiąceg o s n u ły s ię p o u licach , g ry zące i o s tre. Przed p ó łn o cą wy d an o Gward ii Naro d o wej o s trą
amu n icję. Biu ro SKAZA wezwało as ó w ws p ó łp racu jący ch z rząd em d o p o mo cy w o p an o wan iu s y tu acji. Wielk i i Po tężn y Żó łw u n o s ił s ię n ad u liczk ami n iczy m wo jen n a mach in a z Wojny Światów Geo rg e'a Pala, ro zd zielając walczący ch . Po d o b n ie jak wielu in n y ch as ó w, Żó łw n ie trzy mał n iczy jej s tro n y , jed y n ie wy k o rzy s ty wał s we mo ce, b y zap ro wad zić s p o k ó j, n ie k rzy wd ząc d żo k eró w an i p o licji. Przed k lin ik ą Tach io n a (p rzed p ierws zą w n o cy ws zy s tk ie s ale s ię zap ełn iły , a lek arze zaczęli k łaś ć ran n y ch n a k o ry tarzach ) Żó łw p o d n ió s ł p ło n ący wrak mu s tan g a i cis n ął g o d o Eas t Riv er n iczy m p ło n ący meteo ry t, ciąg n ący za s o b ą o g o n is k ier i d y mu . Krąży ł u licami, p o p y ch ając p rzed s o b ą b u n to wn ik ó w i g ward zis tó w, jak b y p ro wad ził n iewid zialn y p łu g . Na Trzeciej Ulicy g ward ziś ci ro zp ięli n a jeep ach d ru cian ą s iatk ę i p rzy mo co wali z p rzo d u d u że ramy z d ru tu k o lczas teg o . W ten s p o s ó b s p y ch an o d żo k eró w z g łó wn ej alei w b o czn e zau łk i. Od p ło n ący ch p o cis k ó w rzu can y ch z u k ry cia zap aliły s ię b ak i z b en zy n ą, a wted y g ward ziś ci rzu cili s ię d o u cieczk i, g as ząc n a s o b ie d y miące mu n d u ry . Szczęk n ęły k arab in y . Nieo p o d al Ch ath am Sq u are zg iełk zamies zek s tężał, wzró s ł, aż p ęk ały b ęb en k i. Wy jec, jak zaws ze u b ran y n a żó łto , węd ro wał u licami, o twierając u s ta i p o wtarzając ws zy s tk ie o d g ło s y , zwielo k ro tn iając je i wzmacn iając. Gd ziek o lwiek p rzes zed ł, d żo k erzy zaty k ali u s zy ręk ami, u ciek ając o d n iezn o ś n eg o h ałas u . Szy b y p ęk ały w o k n ach , g d y ws zed ł n a wy żs zą częs to tliwo ś ć, mu ry d rżały , g d y s zlo ch ał b as em. — PRZESTAŃCIE! — g rzmiał. — DO ŚRODKA! WSZYSCY! Czarn y Cień , k tó ry zaled wie p rzed k ilk o ma mies iącami u jawn ił s ię jak o as , s zy b k o p o k azał, czy ją s tro n ę trzy ma w ty m s p o rze. Przez jak iś czas o b s erwo wał w milczen iu s tarcia n a Pitt Street, g d zie g ru p k a zn ęk an y ch d żo k eró w rzu cała b u telk ami i ś mieciami w armatk ę wo d n ą i o d d ział g ward zis tó w z b ag n etami n a k arab in ach . Cień w k o ń cu wmies zał s ię d o walk i. Na u licy zap ad ła ciemn o ś ć, ś wiatło zg as ło w o d leg ło ś ci jak ich ś s ześ ciu metró w wo k ó ł as a w ch arak tery s ty czn y m g ran ato wy m k o s tiu mie i p o marań czo wo -czerwo n ej mas ce. Niep rzen ik n io n a n o c trwała mo że d zies ięć min u t. Ze ś ro d k a ro zleg ły s ię k rzy k i, d żo k erzy u mk n ęli. Gd y mro k s ię wy co fał, a ś wiatła latarń zn ó w o d b iły s ię o d mo k reg o ch o d n ik a, mo żn a b y ło d o s trzec leżący ch n a u licy g ward zis tó w. Wo d a z armatk i lała s ię s tru mien iem d o ry n s zto k a. So n d ra o b s erwo wała tę k o n fro n tację z o k n a mies zk an ia. Eru p cja p rzemo cy p rzerażała ją ś mierteln ie. Dla u s p o k o jen ia o d k ręciła b u telk ę jack a d an iels a i wlała s o b ie d łu g i ły k p ro s to d o g ard ła. Z tru d em ch wy ciła p o wietrze, o tarła u s ta d ło n ią.
Ws zy s tk ie mięś n ie zap ro tes to wały . Artrety czn e ręce i n o g i p o rażały b ó lem p rzy k ażd y m ru ch u . Po ło ży ła s ię n a łó żk u , ale n ie mo g ła zas n ąć — z o k n a wciąż d o laty wały o d g ło s y walk . Czu ła też d y m z o g n is k , wid ziała b las k d rżący ch p ło mien i n a ś cian ie. Bała s ię, że lad a ch wila b ęd zie mu s iała o p u ś cić b u d y n ek i zas tan awiała s ię, co zab rać. Kto ś lek k o zap u k ał d o d rzwi. Z p o czątk u n ie b y ła p ewn a, czy rzeczy wiś cie co ś s ły s zy . Pu k an ie p o wtó rzy ło s ię, cich e, ale n atarczy we. Z jęk iem ws tała n a n o g i. Gd y ty lk o p o d es zła d o d rzwi, o d razu zro zu miała, k to s to i p o d ru g iej s tro n ie. J ej ciało z miejs ca zareag o wało . Su k u b wied ział. — Nie — s zep n ęła b ezg ło ś n ie. — Nie, b y le ty lk o n ie teraz. Zn ó w zas tu k ał. — Su k u b ie? — s p y tał g o rączk o wo . Żąd za ciąg n ęła ją co raz b ard ziej, a So n d ra wciąż n ie mo g ła zro zu mieć, s k ąd ta wizy ta. Dlaczego teraz? Tutaj? Boże, nie mogę mu się tak pokazać! — Ch wileczk ę! — zawo łała, p o czy m o p u ś ciła b ariery więżące Su k u b a. J ej ciało zaczęło s ię zmien iać, p o czu ła, jak s k łęb io n a żąd za mężczy zn y ro zp ala jej włas n ą. Zd jęła z s ieb ie u b ran ie So n d ry i rzu ciła w k ąt. Po tem o two rzy ła d rzwi. Twarz Greg g a zas łan iała g ro tes k o wa mas k a clo wn a. Sp o g ląd ała n a So n d rę z o b leś n y m u ś miech em, g d y s en ato r o d s u n ął ją n a b o k i ws zed ł d o mies zk an ia. Bez s ło wa ro zp iął s p o d n ie i wy jął zes zty wn iałeg o czło n k a. Nie zawracał s o b ie g ło wy zd ejmo wan iem res zty u b ran ia. Nie b y ło żad n ej g ry ws tęp n ej. Po p ch n ął k o b ietę n a d rewn ian ą p o d ło g ę i ws zed ł w n ią, zd y s zan y , a Su k u b wiła s ię p o d n im z ró wn y m en tu zjazmem, zezwalając n a ten b ezwzg lęd n y g wałt. M ężczy zn a b y ł b ru taln y — p alce wb ijały s ię w jej małe, s terczące p iers i, p azn o k cie wy d zierały w s k ó rze k rwawiące p ó łk s ięży ce. Ścis k ał jej s u tek p o międ zy p alcami, aż k rzy k n ęła z b ó lu . Dziś wieczo rem p o żąd ał o d n iej b ó lu , ch ciał, b y p łak ała i k rzy czała, a jed n ak p o zo s tała ch ętn ą o fiarą. Gd y u n io s ła ręce, b y s ię o s ło n ić, u d erzy ł ją w twarz, aż z n o s a p o leciała k rew, a p o tem wy k ręcił jej n ad g ars tek . Gd y wres zcie s k o ń czy ł, s tan ął n ad n ią, wciąż s k ry ty za ro ześ mian ą twarzą clo wn a. Wid ziała ty lk o jeg o o czy , lś n iące w wy cięty ch o two rach . — M u s iało tak b y ć — p o wied ział ty lk o . W jeg o g ło s ie n ie b y ło an i ś lad u p rzep ro s in . Su k u b s k in ęła g ło wą, wied ziała o ty m i zaak cep to wała to . So n d ra s zlo ch ała w ś ro d k u . Hartman n zap iął s p o d n ie. Ko s zu lę miał p o p lamio n ą k rwią i in n y mi p ły n ami.
— Ro zu mies z, co mó wię? — s p y tał. Gło s jak zwy k le miał łag o d n y , s p o k o jn y , jak b y b łag ał s łu ch acza o zro zu mien ie. — Ty jed n a ak cep tu jes z mn ie b ezwaru n k o wo . Nie o b ch o d zi cię, że jes tem s en ato rem. Przy to b ie n ie mu s zę… — Przerwał i o trzep ał g arn itu r. — Ko ch as z mn ie. Czu ję to . Tro s zczy s z s ię o mn ie, a ja wcale n ie mu s zę o to zab ieg ać… Ch ciałb y m… — Wzru s zy ł ramio n ami. — J es teś mi p o trzeb n a. M o że to d lateg o , że n ie wid ziała jeg o twarzy . M o że d lateg o , że b y ł b ru taln y , ch o ć wcześ n iej b y wał d elik atn y . W tej jed n ej ch wili zmy s ł emp atii Su k u b a wd arł s ię w n ieg o g łęb iej n iż zwy k le. Leżąc n a p o d ło d ze, p rzez mo men t p o czu ła jeg o my ś li, a wted y zad rżała p o mimo s tras zliweg o u p ału . Sen ato r my ś lał o zamies zk ach , a w jeg o u my ś le n ie b y ło p rzerażen ia an i o d razy , jed y n ie p ro mien iu jące zad o wo len ie, s aty s fak cja z d o b rze wy k o n an ej p racy . Sp o jrzała n a n ieg o zas k o czo n a. To on. Od początku nas wykorzystywał, a nie odwrotnie. Greg g o d wró cił s ię jes zcze w d rzwiach i d o d ał: — Su k u b ie, n ap rawd ę cię k o ch am. Nie s ąd zę, b y ś to zro zu miała, ale to p rawd a. Pro s zę, u wierz. Po trzeb u ję cię b ard ziej n iż ws zy s tk ich in n y ch . Oczy wciąż b ły s zczały zza mas k i. So n d ra zro zu miała, że mężczy zn a p łacze. Przy ws zy s tk ich ty ch d ziwn y ch rzeczach , k tó re d zis iaj wid ziała, wcale jej to n ie zas k o czy ło .
Lalk arz zro zu miał, że g waran tem jeg o
b ezp ieczeń s twa jes t an o n imo wo ś ć,
złu d zen ie n iewin n o ś ci. Żad n a z jeg o lalek n ie wied ziała n awet, że ich d o tk n ął, n ie b y ła w s tan ie o p o wied zieć in n y m, co s ię d ziało w ich u my s łach . Po p ro s tu k tó reg o ś d n ia… łamali s ię p o d p res ją. Lalk arz p o zwalał im d ziałać, k ieru jąc s ię włas n y mi u czu ciami. Zaws ze is tn iało mn ó s two mo ty wó w d la p o p ełn ian y ch p rzez n ich zb ro d n i. J eś li k to ś ich p rzy łap ie — n ie s zk o d zi. W 1 9 6 1 ro k u u k o ń czy ł p rawo n a Harv ard zie i d o łączy ł d o zn an ej n o wo jo rs k iej firmy p rawn iczej. Po p ięciu latach , mając za s o b ą u d an ą k arierę ad wo k ata, p rzes zed ł d o p o lity k i. W 1 9 6 5 ro k u wy b ran o g o rad n y m No weg o J o rk u . W latach 1 9 6 8 -1 9 7 2 b y ł b u rmis trzem. W ro k u 1 9 7 2 zo s tał s en ato rem. W 1 9 7 6 ro k u d o s trzeg ł s zan s ę, b y k an d y d o wać n a p rezy d en ta. Kied y ś zak ład ał, że zro b i to d o p iero w latach o s iemd zies iąty ch , ale z o k azji d wu s etlecia p ań s twa zjazd p artii d emo k raty czn ej zap lan o wan o w No wy m J o rk u . Lalk arz d o s trzeg ł s wo ją s zan s ę. Po ło ży ł fu n d amen ty .
Wielo k ro tn ie p o p ijał z g łęb o k iej czary g o ry czy w d u s zy To ma M illera. Nad s zed ł czas , b y wy p ić d o d n a. DŻOKEROWO PŁONIE, 1 5 OFIAR „New Yo rk Times ”, 1 9 lip ca 1 9 7 6 r. Po ran n e s ło ń ce zas n u wał ciemn y d y m. M ias to s maży ło s ię w n ieu b łag an y m u p ale, jes zcze g o rs zy m n iż p o p rzed n ieg o d n ia. Walk i n ie zak o ń czy ły s ię w n o cy . Ulice Dżo k ero wa b y ły zru jn o wan e, zas y p an e ś mieciami i g ru zem p o zo s tały m p o n o cn y ch s tarciach . Bu n to wn icy to czy li wo jn ę p o d jazd o wą z p o licją i Gward ią Naro d o wą, p rzes zk ad zając w p atro lo wan iu , wy wracając s amo ch o d y na s k rzy żo wan iach , p aląc o g n ie, o b rzu cając wład ze wy zwis k ami z o k ien . Dzieln icę o taczał p ierś cień rad io wo zó w, jeep ó w i wo zó w s trażack ich . Co k ilk a metró w n a Dru g iej Alei s tali g ward ziś ci w p ełn y m u zb ro jen iu , res zta o b s tawiała Park Ro o s ev elta, g d zie zn ó w zb ierali s ię d żo k erzy . W tłu mie ro zb rzmiewał g ło s Gimleg o , wy g łas zający ty rad y , p rzek o n u jący d emo n s tran tó w, że d ziś p o mas zeru ją b ez wzg lęd u n a k o n s ek wen cje. W p o b liżu wiecu zjawili s ię ws zy s cy k an d y d aci d emo k rató w, b y d ać s ię s fo to g rafo wać z s u ro wy mi, zatro s k an y mi min ami, p atrząc n a s p alo n y s zk ielet b u d y n k u alb o ro zmawiając z n iezb y t zd efo rmo wan y m d żo k erem. Ken n ed y , Carter, Ud all, J ack s o n — p o k azali s ię tu ws zy s cy p o k o lei, a p o tem wró cili d o Gard en , g d zie d eleg aci p rzep ro wad zili d wie ru n d y g ło s o wan ia, wciąż n ie u zy s k u jąc wy n ik ó w. J ed y n ie Hartman n p rzy b y ł i zo s tał n ieo p o d al Dżo k ero wa, ro zmawiając z d zien n ik arzami i b ez s k u tk u p ró b u jąc zap ro s ić M illera d o n eg o cjacji. W p o łu d n ie, g d y temp eratu ra d o s zła d o czterd zies tu s to p n i, a wiatr zn ad Eas t Riv er p rzy n ió s ł zap ach s p alen izn y , d żo k erzy wk ro czy li d o mias ta. Greg g jes zcze n ig d y n ie k o n tro lo wał ty lu lalek n araz. J ed n ak k lu czo wą p o s tacią wciąż b y ł Gimli — czu ł jeg o ro zwś cieczo n ą o b ecn o ś ć jak ieś d wieś cie k ro k ó w w g łęb i tłu mu wy lewająceg o s ię n a Gran d . W ty m zamies zan iu s am M iller n ie wy s tarczy łb y , żeb y zawró cić ws zy s tk ich w o d p o wied n iej ch wili. Sen ato r d o p iln o wał, b y w ciąg u o s tatn ich ty g o d n i za k ażd y m razem u ś cis n ąć d ło n ie p rzy wó d có w DSS. Zaws ze wy k o rzy s ty wał ten k o n tak t, b y wk ro czy ć w ich u my s ły i o two rzy ć ś cieżk i p o zwalające mu n a zd aln y d o s tęp . Tłu m b y ł jak k ażd e s tad o zwierząt — wy s tarczy o p an o wać p rzy wó d có w, b y res zta ru s zy ła ich ś lad em. Greg g k o n tro lo wał więk s zo ś ć z n ich : Garg an tu ę, Fis tas zk a, Cwan iak a, Piln ik a i jes zcze d wu d zies tu in n y ch . Kilk o ro mn iej ważn y ch , w ro d zaju So n d ry Falin , p o p ro s tu zig n o ro wał. Staru s zk a p rzy p o min ała czy jąś zas u s zo n ą b ab cię i wątp ił, b y w p o jed y n k ę zd o łała zawró cić
tłu m. Więk s zo ś ć k u k iełek ju ż teraz s ię b ała — łatwo b y ło b y to wy k o rzy s tać, ro zb u d o wać ten lęk , aż w k o ń cu ws zy s cy zawró cą i u ciek n ą. Więk s zo ś ć d emo n s tran tó w b y ła ro zs ąd n y mi lu d źmi i wcale n ie p rag n ęła b ru taln ej k o n fro n tacji. Zo s tali d o teg o p o p ch n ięci — b y ła to o czy wiś cie ro b o ta Hartman n a. Teraz zamierzał to o d wró cić i ty m s amy m wy b ić s ię n a p ro wad zen ie. Więk s zo ś ć d eleg ató w w ty m mo men cie o d wracała s ię o d Ken n ed y 'eg o i Cartera. Teraz, p o p ierws zy m g ło s o wan iu , w o s tatn iej tu rze mo g li rzu cić g ło s , n a k o g o ch cieli. Greg g u ś miech n ął s ię, mimo że ws zy s tk ie k amery zwró co n e b y ły n a n ieg o — n o cn e zamies zk i d o s tarczy ły mu ro zk o s zy , o jak iej wcześ n iej n ie marzy ł. Cała ta fala n amiętn o ś ci p rawie g o p rzy tło czy ła; d ziwn y s to p ró żn y ch p o ry wó w i p rag n ień . Szereg g ward zis tó w zaczął s ię p rzes u wać, g o tu jąc s ię d o s tarcia z n ad ch o d zący mi d żo k erami. Po ch ó d ro zciąg ał s ię n a całą Ch ry s tie. Demo n s tran ci wy k rzy k iwali s lo g an y , mach ali tran s p aren tami. Z g ło ś n ik ó w d o laty wały ro zk azy i p rzek leń s twa. Greg g s ły s zał s zy d ers twa d żo k eró w, g d y g ward ziś ci u fo rmo wali rząd b ag n etó w. Na s k rzy żo wan iu z Delan cey u n o s iła s ię s k o ru p a Żó łwia — p rzy n ajmn iej tam o d p arto d emo n s tran tó w b ez walk i. Na p o łu d n iu , n ieo p o d al g łó wn ej b ramy , g d zie s tał Hartman n , n ie b y ło ju ż tak łatwo . Dżo k erzy n ad es zli, p ch ając s ię i tratu jąc. Id ący z ty łu p o p y ch ali ty ch n a p rzed zie, k tó rzy w p rzeciwn y m razie mo że zawró cilib y d o p ark u . Gward ziś ci mu s ieli p o d jąć d ecy zję — u ży ć b ag n etó w alb o s two rzy ć łań cu ch rąk . Wy b rali to d ru g ie. Przez ch wilę zd awało s ię, że o s iąg n ięto ró wn o wag ę, p o tem s zereg i g ward zis tó w zaczęły s ię z wo ln a wy g in ać. Z o k rzy k iem triu mfu d żo k erzy p rzerwali s zereg i d o tarli n a u licę. Res zta p o d ąży ła za n imi. Zn ó w wy wiązało s ię s tarcie w b ieg u , zd ezo rien to wan e, ch ao ty czn e. Hartman n wes tch n ął. Zamk n ął o czy , s k u p iając s ię n a s y g n ałach d o ch o d zący ch o d k u k iełek . Gd y b y ch ciał, mó g łb y s ię w n ich zatracić, zan u rk o wać w ty m mo rzu emo cji i jeś ć d o s y ta. Ale n ie mó g ł czek ać tak d łu g o . M u s iał ru s zać, p ó k i wciąż is tn iał jak iś k o n flik t. Ges tem p o n ag lił g ward zis tó w i ru s zy ł w k ieru n k u b ramy , d o miejs ca, g d zie wy czu wał o b ecn o ś ć Gimleg o .
So n d ra s zła wraz z res ztą k ad ry DSS. Przech o d ząc p rzez g łó wn ą b ramę, p ró b o wała o p o wied zieć Gimlemu o d ziwn ej au rze Hartman n a. — Uważał, że to o n n ad ty m p an u je. Przy s ięg am!
— Ah a, p o d o b n ie jak k ażd y in n y p o lity k , s taru s zk o . A p o za ty m my ś lałem, że facet ci s ię p o d o b a. — Tak , ale… — Czemu właś ciwie tu p rzy s złaś ? — Bo jes tem d żo k erk ą. Bo DSS to ró wn ież mo ja o rg an izacja, n awet jeś li n ie zg ad zam s ię z two ją d ecy zją. — To zamk n ij s ię, d o ch o lery . M am teraz d u żo n a g ło wie. Karzeł s p io ru n o wał ją wzro k iem i o d s zed ł. Szli p o wo ln y m, p o g rzeb o wy m k ro k iem w s tro n ę czek ający ch g ward zis tó w. So n d ra wid ziała ich zza p lecó w d emo n s tran tó w. Po tem zn ik n ęli, g d y p o ch ó d ś cis n ął s ię, b y p rzejś ć p rzez b ramę, k u ś ty k ając, k u lejąc, p o d s k ak u jąc, rad ząc s o b ie, jak ty lk o mo g li. Wielu z n ich o b n o s iło o b rażen ia z p o p rzed n ieg o d n ia — g ło wy o win ięte b an d ażem, ręce n a temb lak ach ; p o k azy wali je g ward zis to m, jak b y to b y ły med ale. Czo ło p o ch o d u zatrzy mało s ię g wałto wn ie, g d y trafili n a s zereg g ward zis tó w. Kto ś z ty łu p ch n ął So n d rę, aż p rawie u p ad ła. Ch wy ciła s ię o s o b y id ącej z p rzo d u i p o czu ła p o d p alcami tward ą, łu s k o watą s k ó rę. Krzy k n ęła z b ó lu , g d y tłu m zaczął ją miażd ży ć. Od p y ch ała lu d zi wątły mi ręk ami, mięś n ie p raco wały z wy s iłk iem w lu źn y ch fałd ach s k ó ry . M y ś lała ju ż, że u p ad n ie, g d y n ag le n ap ięcie zn ik n ęło . Zato czy ła s ię. Sp o jrzała w s ło ń ce i o ś lep io n a zacis n ęła p o wiek i. Za ch wilę zo b aczy ła wzn ies io n e p ięś ci, cio s y , k tó ry m to warzy s zy ły o k rzy k i. Zaczęła s ię wy co fy wać, b y u n ik n ąć walk i. Kto ś ją p o p ch n ął, a g d y o d p o wied ziała p ch n ięciem, u d erzo n o ją p ałk ą w g ło wę. Krzy k n ęła. Su k u b k rzy k n ął. Świat ro zp ły n ął s ię w k o lo ro wy m wirze. Nie mo g ła my ś leć. Przy cis n ęła ręce d o k rwawiącej ran y , ale włas n e ręce wy d ały jej s ię d ziwn e. M ru g ając p o wiek ami, b y p o zb y ć s ię k rwi s p ły wającej d o o czu , s p ró b o wała n a n ie s p o jrzeć. Ręce b y ły mło d e, a g d y s p o g ląd ała n a n ie w o s zo ło mien iu , p o czu ła też p rzy p ły w in n y ch żąd z. Nie! Wracaj do środka, niech cię szlag! Nie tutaj, na ulicy! Ludzie patrzą! Des p erack o p ró b o wała k o n tro lo wać Su k u b a, ale d zwo n iło jej w g ło wie i n ie p o trafiła zeb rać my ś li. Czu ła s ię, jak b y całe ciało miała ro zd arte. Su k u b d o ty k ała s ąs ied n ich u my s łó w i zmien iała p o s tać, p rzy b ierając k s ztałt ich ero ty czn y ch fan tazji. Najp ierw b y ła k o b ietą, p o tem mężczy zn ą, b y ła s tara i zn ó w mło d a, ch u d a i g ru b a. Su k u b zawo d ził w o s zo ło mien iu . So n d ra b ieg ła, zmien iając k s ztałt z k ażd y m k ro k iem, o d p y ch ając d ło n ie, k tó re wy ciąg ały s ię d o n iej w p rzy p ły wie p o żąd an ia. Su k u b o d p o wiad ała w jed y n y zn an y s o b ie s p o s ó b — ch wy tała n ici p o żąd an ia i zmien iała je w n amiętn o ś ć. Co raz więk s zy k rąg d żo k eró w i g ward zis tó w ru s zy ł jej ś lad em, p ch an i
ro zp alo n ą żąd zą. Su k u b wy czu wała też j e g o i in s ty n k to wn ie zmierzała w s tro n ę Greg g a. Nie wied ziała, co mo g łab y jes zcze zro b ić. On n ad ty m p an o wał, d o wied ziała s ię teg o wczo rajs zej n o cy . M ó g ł ją o calić. Ko ch ał ją — p rzecież s am tak p o wied ział.
Kamery ś led ziły mars z s en ato ra Hartman n a w k ieru n k u b ramy , g d zie zaczęły s ię p ierws ze s tarcia. Gd y jed en z o ch ro n iarzy p ró b o wał g o zatrzy mać, mężczy zn a o d trącił ich ręce, mru cząc: — Och , n a lito ś ć b o s k ą, k to ś mu s i ch o ciaż s p ró b o wać. — Niezłe — s twierd ził jed en z d zien n ik arzy . Hartman n s zed ł d alej. Och ro n iarze s p o jrzeli p o s o b ie i wzru s zy li ramio n ami. Greg g czu ł o b ecn o ś ć s wo ich k u k iełek n ieo p o d al b ramy . Żó łw p o ws trzy my wał d emo n s tran tó w p o p rzeciwn ej s tro n ie p ark u — Greg g zro zu miał, że to jeg o n ajlep s za s zan s a. J eś li teraz zd o ła zawró cić Gimleg o i p o zo s tały ch , to p o ws trzy ma cały p o ch ó d . J eś li zamies zk i zn ó w p o trwają p rzez całą n o c — n ieis to tn e, n ajważn iejs ze, b y o n zd o łał zad emo n s tro wać s wą s k u teczn o ś ć w k ry zy s o wej s y tu acji. Nas tęp n eg o ran k a ws zy s tk ie g azety o p is zą tę k o n fro n tację, a ws zy s tk ie s tacje telewizy jn e wy mien ią jeg o n azwis k o . To wy s tarczy , b y o trzy mać n o min ację i wk ro czy ć z ro zp ęd em we właś ciwą k amp an ię. Nieważn e, k o g o wy b io rą rep u b lik an ie: Fo rd a czy Reag an a. Z p o n u rą min ą ru s zy ł w s tro n ę cen tru m ty ch zawiro wań . — M iller! — zawo łał, wied ząc, że k arzeł g o s ły s zy . — To ja, Hartman n ! Krzy cząc, jed n o cześ n ie p o ciąg n ął u my s ł M illera i zg as ił jeg o ro zżarzo n ą wś ciek ło ś ć, zalewając ją s p o k o jn y m b łęk item. Po czu ł n ag ły s p o k ó j, o d razę n a wid o k o taczającej tłu s zczy . Zn ó w wy k ręcił u my s ł, d o ty k ając o ś ro d k a lęk u i p o d g rzewając g o d o b iało ś ci. Wszystko wyrwało się spod kontroli — s zep n ął. Przegrałeś i nie masz szans, jeśli nie posłuchasz senatora. Posłuchaj, woła cię. Wykaż rozsądek. — M iller! — zawo łał zn ó w Greg g . Po czu ł, że k arzeł s ię o d wraca, i o d ep ch n ął s to jący ch z p rzo d u g ward zis tó w, b y g o zo b aczy ć. Gimli s tał p o lewej. Ale jes zcze n im s k o ń czy ł g o wo łać, zo b aczy ł, że zain teres o wan ie tłu mu k ieru je s ię k u czemu ś n ieo p o d al b ramie. Zo b aczy ł ją, jak b ieg n ie, ś cig an a p rzez tłu m d żo k eró w i g ward zis tó w. Su k u b .
J ej p o s tać b y ła ro zch wian a, s etk i twarzy i ciał mig o tały w n iej ws zy s tk ie n araz. W tej s amej ch wili zo b aczy ła Greg g a. Wy k rzy k n ęła jeg o z wy ciąg n ięty mi ręk ami.
imię i p o b ieg ła
— Su k u b ie! — k rzy k n ął. Zaczął o d p y ch ać g ward zis tó w. Kto ś ch wy cił ją z ty łu . Wy mk n ęła s ię, ale zwo ln iła n a ty le, że d o p ad li ją p o zo s tali. Pad ła n a ziemię z p rzeciąg ły m o k rzy k iem. Greg g s tracił ją z o czu . Otaczały ją ju ż d zies iątk i ciał, p rzep y ch ając s ię i b ijąc, b y le ty lk o zn aleźć s ię b liżej n iej. Us ły s zał g ro tes k o wy trzas k łaman y ch k o ś ci. — Nie! — wy k rzy k n ął i s am rzu cił s ię b ieg iem, zap o min ając o Gimlim, o p o ch o d zie. Wy czu wał ju ż jej o b ecn o ś ć, n ić jej p o żąd an ia. Leżeli n a n iej — wy jąc, s k łęb io n a mas a, b ijąc ją, ro zd zierając, p ró b u jąc zn aleźć u lg ę. By li jak larwy wijące s ię n a k awałk u mięs a; twarze ś ciąg n ięte, ręce zwin ięte w s zp o n y , d rg ające ciała. Gd zieś s p o d s k łęb io n ej mas y try s n ęła k rew. Su k u b k rzy k n ęła — ro zd zierający , ś mierteln y k rzy k , k tó ry n ag le u cich ł. Po czu ł, jak u miera. Otaczający ją lu d zie zaczęli s ię co fać z p rzerażo n y mi min ami. Greg g zo b aczy ł n a ziemi s k u lo n ą s y lwetk ę leżącą w k ału ży k rwi. J ed n o ramię wy rwan o ze s tawu , n o g i b y ły zg ięte p o d d ziwn y m k ątem. Greg g teg o n ie wid ział: w twarzy zmarłej zo b aczy ł o d b icie An d rei Wh itman . Wy p ełn ił g o s zał, jeg o s iła zmio tła ws zy s tk o n a d ro d ze. Nie wid ział ju ż n iczeg o — an i k amer, an i o ch ro n iarzy , an i d zien n ik arzy . Wid ział ty lk o ją. By ła jeg o . By ła jeg o , mimo iż n ie zro b ił z n iej p acy n k i, a teraz mu ją zab ran o . Zad rwili z n ieg o , tak jak An d rea zad rwiła z n ieg o wiele lat temu , jak wielu z ty ch , k tó rzy tak że zg in ęli. Ko ch ał ją tak b ard zo , jak n ie p o trafił k o ch ać n ik o g o in n eg o . Greg g ch wy cił za ramię mężczy zn ę s to jąceg o n ad ciałem, z czło n k iem wciąż zwis ający m z ro zp ięteg o ro zp o rk a. Sen ato r o d wró cił g o s zarp n ięciem. — Ty d u p k u ! — wrzas n ął, u d erzając mężczy zn ę w twarz. — Ty p ierd o lo n y d u p k u ! Wś ciek ło ś ć wy lała s ię z n ieg o n iek o n tro lo wan ą falą, p o p ły n ęła d o jeg o k u k iełek . Pierws zy zareag o wał Gimli, ró wn ie ch ary zmaty czn y co zaws ze. — Wid zicie? Wid zicie, jak n as mo rd u ją? Dżo k erzy p o d jęli ten o k rzy k i zaatak o wali. Gward ziś ci Hartman n a co fn ęli s ię z o b awą, wid ząc k o lejn e atak i, i o d ciąg n ęli s en ato ra z miejs ca zag ro żen ia. M ężczy zn a o p ierał s ię, s zarp ał i p rzek lin ał, ale ty m razem b y li n ieu b łag an i. Wep ch n ęli g o d o s amo ch o d u i o d wieźli d o h o telu .
HARTM ANN ROZJ USZONY ZABÓJ STWEM ATAKUJ E DEM ONSTRANTÓW CARTER WYTYPOWANY ZWYCIĘZCĄ „New Yo rk Times ”, 2 0 lip ca 1 9 7 6 r. HARTM ANN TRACI GŁOWĘ „CZASEM TRZEBA SIĘ BRONIĆ”, M ÓWI „New Yo rk Daily News ”, 2 0 lip ca 1 9 7 6 r. Urato wał z tej s y tu acji, co ty lk o s ię d ało . Po wied ział d zien n ik arzo m, że s tracił n ad s o b ą p an o wan ie, wid ząc b ezs en s o wn ą ś mierć tej b ied n ej k o b iety . Wzru s zy ł ramio n ami, u ś miech n ął s ię s mu tn o i s p y tał, czy o n i n a jeg o miejs cu n ie b y lib y p o ru s zen i. Gd y w k o ń cu g o p u ś cili, wy co fał s ię d o p o k o ju . Tam w s amo tn o ś ci o b ejrzał, jak zjazd wy b iera Cartera n a s wo jeg o k an d y d ata. Po wied ział s o b ie, że n ic n ie s zk o d zi. Nas tęp n y m razem n ad ejd zie jeg o k o lej. Lalk arz wciąż p o zo s tawał w u k ry ciu . Nik t n ie zn ał jeg o tajemn icy . W jeg o u my ś le Lalk arz u n ió s ł ręk ę i ro zło ży ł p alce. Szn u rk i s ię n ap ięły , k u k iełk i u n io s ły g ło wy . Lalk arz p o czu ł ich emo cje, s mak u jąc n amiętn o ś ci. Ale tej n o cy u czta miała s mak g o ry czy i ro zczaro wan ia.
Interludium 5
za: Trzydzieści pięć lat dzikiej karty. Retrospektywa, mag azy n „As y !”, 1 5 wrześ n ia 1 9 8 1 r.
Nie mo g ę u mrzeć. J es zcze n ie wid ziałem Jolsona. — Ro b ert To mlin Są o b rzy d liwo ś cią w o czach Pan a, n o s zą n a twarzach zn amię Bes tii, a liczb a ich s ześ ć s etek i s ześ ćd zies iąt s ześ ć. — an o n imo wa b ro s zu ra an ty d żo k ers k a, 1 9 4 6 r. Nie n azy wają teg o d y s k ry min acją, n azy wają to k waran tan n ą. Twierd zą, że n ie jes teś my jed n ą ras ą, n ie jes teś my ws p ó ln o tą relig ijn ą, jes teś my zarażen i, a zatem n ależy o d d zielać n as o d s p o łeczeń s twa, ch o ć d o b rze wied zą, że n as za p rzy p ad ło ś ć n ie jes t zaraźliwa. M y cierp imy n a ch o ro b ę ciała, a o n i — n a zwy ro d n ien ie d u s zy . — Xav ier Des mo n d Niech s o b ie mó wią, co ch cą. Nad al mo g ę latać. — Earl San d ers o n J u n io r Czy to mo ja win a, że ws zy s cy mn ie lu b ią, a n ik t n ie lu b i p an a? — Dav id Hars tein (d o Rich ard a Nix o n a) Lu b ię s mak d żo k ers k iej k rwi. — g raffiti n a s tacji metra w No wy m J o rk u Nieważn e, jak wy g ląd ają, ws zy s cy k rwawią n a czerwo n o … w k ażd y m razie więk s zo ś ć z n ich . — p o d p u łk o wn ik J o h n Garrick , Bry g ad a Dżo k eró w J eś li ja jes tem as em, to n ie ch ciałb y m zo b aczy ć d wó jk i. — Timo th y Wig g in s Py tacie, czy jes tem as em, czy d żo k erem? Od p o wied ź b rzmi: tak .
— Żó łw Jestem dżoker, obłąkany, Moje imię? Zapomniane. Skulony w zaułkach, Wyczekując nocy. Jestem wężem, co podgryza korzenie tego świata. — Th o mas M ario n Do u g las , Serpent Time Bard zo s ię cies zę, że w k o ń cu o trzy małem M aleń k ą z p o wro tem, jed n ak n ie zamierzam o p u ś cić Ziemi. Ta p lan eta jes t teraz mo im d o mem, a lu d zie d o tk n ięci d ziałan iem d zik iej k arty s ą mo imi d ziećmi. — d o k to r Tach io n , o zwro cie s weg o s tatk u To p o mn iejs ze d emo n y , d zieci Wielk ieg o Szatan a — Amery k i. — ajato llah Ch o mein i Patrząc z p ers p ek ty wy czas u , d ecy zja o wy k o rzy s tan iu as ó w d o o d b icia zak ład n ik ó w p rawd o p o d o b n ie b y ła b łęd em i b io rę całk o witą o d p o wied zialn o ś ć za fias k o tej mis ji. — p rezy d en t J immy Carter M y ś l jak as , a wy g ras z p artię. M y ś l jak d żo k er, a s tan ies z s ię b łazn em. — Myśl jak as! (Ballan tin e, 1 9 8 1 ) Czło n k o wie
n as zeg o
s to warzy s zen ia
wy rażają
g łęb o k ie
zan iep o k o jen ie
n ad miern y m ek s p o n o wan iem as ó w i ich d o k o n ań w med iach . As o wie s tan o wią b ard zo s zk o d liwy wzo rzec — co ro k u ty s iące d zieci g in ie lu b u leg a wy p ad k o m, p ró b u jąc n aś lad o wać ich n ien atu raln e zd o ln o ś ci. — Nao mi Weath ers , Lig a Amery k ań s k ich Ro d zicó w Nawet ich d zieci ch cą b y ć tak ie jak my . Nad es zły lata o s iemd zies iąte — n o wa d ek ad a, a my jes teś my jej s y mb o lem. Po trafimy latać i n ie p o trzeb u jemy d o teg o żad n eg o zło mu jak ten n ato l Śmig . Nato le jes zcze o ty m n ie wied zą, ale p o wo li o d ch o d zą d o lamu s a. Nad s zed ł czas as ó w. — an o n imo wy lis t d o red ak cji „Krzy k Dżo k ero wa”,
1 s ty czn ia 1 9 8 1 r.
Zjawa nawiedza Manhattan
CARRIE VAUGHN J en n ifer n ie miała p o jęcia, d o k ąd zab iera ją Tricia, p ó k i p rzy jació łk a n ie wy wlek ła jej z metra n a p ero n s tacji p rzy Dru g iej Alei — Lo wer Eas t Sid e. Przez o s tatn ie cztery s tacje n iep o k o iła s ię co raz b ard ziej. M in ęły M id to wn i Park Was zy n g to n a, i ws zy s tk ie miejs ca, w k tó ry ch mo g ły b y mieć co ś d o ro b o ty , a Tricia ty lk o p o wtarzała: — Nie, n ie, ciąg le tam ch o d zimy . Ch cę s p ró b o wać czeg o ś n o weg o . Zo b aczy s z, b ęd zie fajn ie! — Tris h , zwario wałaś ? Co my tu ro b imy ? — J en n ifer czep iała s ię o b u rącz p rzy jació łk i, p ró b u jąc zatrzy mać jej n ieu s tęp liwy p ęd w s tro n ę wy k afelk o wan eg o k o ry tarza i s ch o d ó w p ro wad zący ch n a Ho u s to n Street. Ro zejrzała s ię, p rzy s u wając b liżej Tricii. J es zcze n ig d y n ie wid ziała ty lu d żo k eró w n araz. Po n ad p o ło wa lu d zi n a p ero n ie b y ła zd efo rmo wan a. Wid y wała ich o czy wiś cie wcześ n iej, w k o ń cu n ie d a s ię mies zk ać w No wy m J o rk u i n ie zo b aczy ć d żo k eró w, n awet jeś li mies zk a s ię tak d alek o o d k amp u s u u n iwers y teck ieg o . Przez więk s zo ś ć czas u reg u larn ie wid y wała ty lk o jed n eg o czy d wó ch , a ich d efo rmacje b y ły n iewielk ie — p ió ra zamias t wło s ó w czy k ró licze u s zy . Ale tu taj? Cała mas a ciał, zn is zczo n y ch , tran s fo rmo wan y ch , zo h y d zo n y ch . J ak iś mężczy zn a min ął ją s zy b k o , zo s tawiając n a b eto n ie ws tęg ę ś lu zu . Pró b o wała s ię n ie g ap ić. Tricia wciąg n ęła ją p o s ch o d ach n a u licę, g d zie ch ao s jes zcze p rzy b rał n a s ile. — Ch o d ź, Fad s g rają d ziś k o n cert w „CBGB”. M am wielk ą o ch o tę ich zo b aczy ć, a g d y b y m ci p o wied ziała wcześ n iej, to b y ś tu n ie p rzy s zła, mam rację? Nad ęłab y ś s ię ty lk o … O, tak jak teraz. — Wcale s ię n ie n ad y mam — o d p arła J en n ifer, p ró b u jąc o p an o wać zd eg u s to wan ą min ę. W ży ciu n ie s ły s zała o zes p o le Fad s . — No , ch o d ź. Po u ży waj ży cia. Nic s ię n ie s tan ie. J en n ifer p o wlo k ła s ię za n ią p o s łu s zn ie — wciąż id ąc n a ty le b lis k o , że s ty k ały s ię ramio n ami. — M o i ro d zice wp ad lib y w s zał, g d y b y d o wied zieli s ię, że ch o ćb y n a k ro k
zb liży łam s ię d o Dżo k ero wa. — To im n ie mó w. Przecież n ie mó wis z im ws zy s tk ieg o , p rawd a? — Nie. To p rawd a. J en n ifer miała jed n ą tajemn icę, k tó rą u k ry wała p rzed ab s o lu tn ie ws zy s tk imi, n awet Tricią. Nie mo g ła s ię teraz p rzy zn ać, że trzy mała s ię z d ala o d tej częś ci mias ta właś n ie d lateg o , że tak b ard zo o b awiała s ię tej ch wili. Przeczu wała, że k tó reg o ś d n ia k to ś n a n ią s p o jrzy i p o p ro s tu b ęd zie wiedział. Zwłas zcza w Dżo k ero wie. Ich mu tacje n ie o g ran iczały s ię d o fizy czn y ch o k aleczeń , n iek tó rzy z n ich mieli n ad p rzy ro d zo n e mo ce. Któ ry ś z n ich n a p ewn o p o trafiłb y o d czy tać jej my ś li. Nie wied ziała, co s ię wted y s tan ie — n ig d y n ie wy b ieg ała my ś lą aż tak d alek o . Lep iej p o p ro s tu s ię n ie zas tan awiać. Gd y b y n ie n aleg an ia p rzy jació łk i, J en n ifer n ig d y n ie zwied ziłab y mias ta. M u s iała p rzy zn ać, że zwy k le ś wietn ie s ię p rzy ty m b awiły . Zmięk czo n a n aleg an iami Tricii i u fając, że p rzy jació łk a n ie zro b i n ic, czeg o mo g ły b y za b ard zo żało wać, u b rała s ię n a wielk ie wy jś cie: czarn a min is u k ien k a, o d s łan iająca ramio n a, s an d ały n a wy s o k ich o b cas ach i mo cn o u tap iro wan a fry zu ra. Tricia wło ży ła k ró ciu tk ie s zo rty w lamp arcie cętk i, lu źn ą tu n ik ę ze zło ty m p as k iem i p an to fle n a jes zcze wy żs zy m o b cas ie. — To tu taj. O, tu taj! — zawo łała, ciąg n ąc J en n ifer za ręk ę. Sąd ząc p o reak cjach Tricii, s p o d ziewała s ię czeg o ś b ard ziej b ły s zcząceg o , w ro d zaju „Stu d ia 5 4 ”, ale n awet g d y b y b y ła s ama, p ewn ie p rzes złab y o b o k wejś cia, n ie zwracając n a n ie u wag i. Nic n ad zwy czajn eg o , ty lk o p o k ry ta g raffiti witry n a z n iewielk im d as zk iem, o b o k mag azy n u s p o ży wczeg o . Nie miała n awet mark izy . J ed n ak p rzed wejś ciem s tał ju ż s p o ry tłu m, d zieląc k awałek ch o d n ik a z k ilk o ma b ezd o mn y mi d żo k erami o p arty mi o ś cian y . Tricia p ro wad ziła. Razem zaczęły p rzep y ch ać s ię p o międ zy lu d źmi, zmierzając d o wejś cia. W tłu mie d o s trzeg ła n atu rali i d żo k eró w, mo że b y ło tu n awet k ilk u as ó w, ale k to mó g ł to wied zieć n a p ewn o ? J en n ifer n ie zamierzała s ię d o n iczeg o p rzy zn awać. Bramk arz p rzy d rzwiach p o b ierał p iątak a za wejś cie. J en n ifer s ięg n ęła d o to reb k i w p o s zu k iwan iu p ien ięd zy , g d y p o czu ła, że Tricia zn ó w s zarp ie ją za ramię. — M as z jes zcze p iątk ę? Nie mo g ę zn aleźć p o rtfela — p o p ro s iła i s p o jrzała b łag aln ie. J en n ifer wes tch n ęła i p o d ała jej b an k n o t. Ty le jeś li ch o d zi o tak s ó wk ę d o d o mu . Ale b y ła p ewn a, że u d a im s ię co ś wy my ś lić. Zaws ze tak b y ło .
W ś ro d k u k lu b b y ł jas n o o ś wietlo n y , ś cian y p o malo wan e n a czarn o , o k lejo n e n alep k ami i p o ry s o wan e s p ray em. Po d jed n ą z n ich ciąg n ął s ię b ar, o b o k k tó reg o zn ajd o wały s ię d rzwi n a zap lecze, a w k ącie u mies zczo n o s cen ę. Grał n a n iej jak iś zes p ó ł — n a ś cian ie p o n ad g ło wami mu zy k ó w u mies zczo n o p lak at z n ap is em SONIC YOUTH. By li b ard zo mło d zi, a n a g itarze g rała k o b ieta z wielk ą g rzy wą jas n y ch wło s ó w. Ws zy s cy n o s ili mas k i i mo g li b y ć p u n k ami alb o d żo k erami, alb o jed n y m i d ru g im. J en n ifer u zn ała, że jeś li n ie p o d ejd zie b liżej, p rawd o p o d o b n ie s ię teg o n ie d o wie. M u zy k a b y ła g ło ś n a, właś ciwie n ie n ad awała s ię d o tań czen ia i rzeczy wiś cie p rawie n ik t n ie tań czy ł. J ed n ak tłu m n ieu s tan n ie s ię p o ru s zał. Przy s cen ie tło czy ła s ię cała g ru p a, s k acząc, wp ad ając n a s ieb ie, wy ciąg ając ręce w s tro n ę s cen y . Gitarzy s tk a ś p iewała, wy k rzy k iwała s ło wa p io s en k i led wie d o s ły s zaln e w cały m ty m zg iełk u , wś ró d ry k u g itar i ło mo tu b ęb n ó w. Kro p le p o tu s p ły wały jej z wło s ó w i fru wały w p o wietrzu . Od ws zy s tk ich ty ch lamp b iło p o two rn e g o rąco . Tricia p is n ęła i p o d s k o czy ła w miejs cu . — Czy to n ie… — zaczęła, ale res zta zd an ia u to n ęła w zg iełk u . — Co ?! — o d k rzy k n ęła J en n ifer. — Hej! — zawo łał jak iś ch ło p ak , wy s o k i, ch u d y , ciemn o wło s y , w k o s zu lce z wy b lak ły m n ap is em THE RAM ONES, i o d wró cił s ię d o n ich . — M o g ę k u p ić wam co ś d o p icia? Tricia p rzy tak n ęła p rzewró ciła o czami.
en tu zjas ty czn ie
i
wzięła
go
pod
ramię. Przy jació łk a
Przed wejś ciem d o k lu b u s tało p aru facetó w z iro k ezami, J en n ifer o b awiała s ię więc, że zas tan ie tu tłu m g ro źn y ch p u n k ó w w wo js k o wy ch k u rtk ach , g lan ach i p o s p rejo wan y ch k o s zu lk ach . Sp o d ziewała s ię łań cu ch ó w i b ó jek p o d s cen ą. Tu taj b y ło in aczej. W tłu mie d o s trzeg ła k ilk u p rawd ziwy ch p u n k ó w, ale wiele o s ó b p rzy p o min ało raczej s k rzy żo wan ie p u n k ó w z n o rmaln y mi imp rezo wiczami, n o s ili p o d arte d żin s y i czarn e k o s zu lk i. Stali z p o n u ry mi min ami, ale n ie mieli d ziwaczn y ch fry zu r, metalo wy ch o zd ó b an i n as zy wek ze s lo g an ami. Wiele d ziewczy n u b rało s ię p o d o b n ie jak faceci, ale n iek tó re wy s tro iły s ię ró wn ie s taran n ie jak Tricia i J en n ifer. Ku n s zto wn e fry zu ry , u tap iro wan e i u trwalo n e lak ierem, aż u two rzy ły b u jn ą au reo lę, k o lo ro we s p ó d n iczk i i k o lo ro we rajs to p y , wy s o k ie o b cas y i wielk ie k o lczy k i, ró żo wa s zmin k a i jas k rawe cien ie n a p o wiek ach . W k ącie tu ż p o d s cen ą s tała ab s o lu tn ie p rzep ięk n a p ara. Ob o je mieli n ien ag an n e fry zu ry , o b cięte i wy s ty lizo wan e jak mo d ele w k o lo ro wy m p iś mie. M ężczy zn a b y ł u b ran y
w k o s zto wn y b iały g arn itu r, a k o b ieta n ało ży ła o b cis łą, czarn ą k o k tajlo wą s u k n ię i s reb rn ą b iżu terię. Paliła p ap iero s a w fifce. Bard zo o s ten tacy jn y s tró j, ale też in try g u jący . Po za ty m J en n ifer zau waży ła s p o ro zwy czajn y ch k lu b o wiczó w, n a o k o s tu d en tó w, to czący ch wo k ó ł s zk lan y m wzro k iem, s zu k ając n as tęp n eg o źró d ła to waru . Wcześ n iej o b awiała s ię, że b ęd zie s ię wy ró żn iać, że p o zo s tali n aty ch mias t zo b aczą, jak b ard zo tu n ie p as u je, i b ęd ą s ię z n iej n ab ijać. Ale n ajwy raźn iej an i s ię n ie wy ró żn iała, an i n ik t jej n ie zaczep iał. M n iej więcej jed n ą trzecią g o ś ci s tan o wili d żo k erzy , ale z p o czątk u led wie to zau waży ła. On i tak że s ię n ie wy ró żn iali. Niek tó rzy n o s ili mas k i, ale ró wn ie d o b rze mo g li to b y ć p rzeb ran i n atu rale. Nie p o trafiła o rzec. W s u mie n ie miało to zn aczen ia. Przy k o ń cu b aru d o s trzeg ła k o lejn ą p arę. Przy p o min ali res ztę g o ś ci b awiący ch s ię n a p ark iecie, o b o je w d żin s ach i k o s zu lk ach , n iep o zo rn i i b ezp reten s jo n aln i, ty lk o że o d zies ięć lat s tars i o d więk s zo ś ci u czes tn ik ó w. J en n ifer aż ch wy ciła p o wietrze z wrażen ia. Po trząs n ęła Tricię za ramię. — Czy to n ie M ick J ag g er i J erry Hall? Tricia właś n ie p o p ijała d rin k a i zas k o czo n a ro zlała s o b ie n a b ro d ę co ś o zap ach u d żin u z to n ik iem, ale p o s łu s zn ie zerk n ęła we ws k azan ą s tro n ę. Oczy ro zs zerzy ły jej s ię g wałto wn ie. — O Bo że, tak ! Ro zmawia z Dav id em By rn e'em! J en n ifer n ie wied ziała, k to to .
Zan im n a s cen ę wes zli Fad s , zag rał jes zcze k o lejn y s u p p o rt. Tricia b y ła ju ż k o mp letn ie p ijan a i J en n ifer mu s iała ją p o d trzy my wać, b o b ez p rzerwy wp ad ała n a lu d zi. Najwy raźn iej n ik o mu to n ie p rzes zk ad zało , więc p ró b o wała s ię ty m n ie p rzejmo wać, ale w g łęb i d u s zy b y ła tro ch ę zła. Przecież n ie p rzy s zła tu jak o o p iek u n k a. Nie — p o n amy ś le mu s iała p rzy zn ać, że n ajp ewn iej tak b y ło . Tricia p rawd o p o d o b n ie zap ro s iła ją ty lk o d lateg o , że liczy ła n a jej o d p o wied zialn o ś ć, i miała n ad zieję, że p rzy jació łk a d o p ro wad zi je o b ie d o d o mu , całe i zd ro we. J en n ifer ju ż o d g o d zin y p o p ijała tę s amą co lę z ru mem. M iała wrażen ie, że Tricia b rała jak ieś p ig u łk i. Ws zy s cy tu b rali p ig u łk i. W k lu b ie b y ło d u s zn o i g o rąco jak w s zk larn i, p o wietrze b y ło g ęs te o d d y mu i o p aró w alk o h o lu .
Zan im wy s tęp u jący zes p ó ł zwo ln ił s cen ę i wp u ś cił n as tęp n y , zd awała s ię u p ły wać cała wieczn o ś ć. Gd y Tricia zo rien to wała s ię, że ty m razem wy s tęp u ją Fad s , p is n ęła i p o p ęd ziła d o p rzo d u , p rzecis k ając s ię p rzez tłu m i ś miejąc s ię, g d y o d p y ch ali ją z p o wro tem. J en n ifer k rzy k n ęła, b y zaczek ała, ale n awet s ama n ie s ły s zała włas n eg o g ło s u . Zes p ó ł two rzy ło trzech mężczy zn , z k tó ry ch d waj b y li d żo k erami, ale z g atu n k u ty ch in try g u jący ch . Wo k alis ta miał jas n e wło s y eman u jące włas n y m b las k iem — cien k ie, b iałe k o s my k i s ięg ające d o ramio n , k tó ry ch k o ń có wk i jarzy ły s ię ś wiatłem, jak latark i z włó k n a o p ty czn eg o s p rzed awan e w s k lep ach z zab awk ami. Gitarzy s ta miał za d u żo p alcó w u o b u rąk , ch o ć J en n ifer n ie zd o łała p o liczy ć, o ile za d u żo , b o b ły s k awiczn ie p rzes u wał je p o s tru n ach , wy d o b y wając d ziwn ą mies zan k ę d źwięk ó w. Perk u s is ta jak o jed y n y wy g ląd ał n o rmaln ie — p ó łn ag i p u n k o tlen io n y ch , u czes an y ch n a s zto rc wło s ach , z zawleczk ą g ran atu w lewy m u ch u . Ich tak zwan a „mu zy k a” s k ład ała s ię z man iack ieg o b ęb n ien ia i b ard zo p retek s to wej melo d ii. Wo k alis ta wrzes zczał, J en n ifer z tru d em ro zró żn iała s ło wa. By ło tam co ś o n ien awiś ci d o ro d zicó w, o p o d p alan iu i o ty m, k ied y s p ad n ą b o mb y . W k o ń cu wy s tęp d o b ieg ł k o ń ca. Ro zleg ły s ię o g łu s zające k rzy k i. — M u s zę iś ć n a s ik u — o zn ajmiła Tricia, ch wy tając J en n ifer za ręk ę i ciąg n ąc ją w g łąb k lu b u . Prawie ru n ęła p rzy ty m n a p o d ło g ę, ale p rzy jació łk a p o d trzy mała ją w o s tatn iej ch wili. — Czy tu w o g ó le mają to alety ? — s p y tała z p o wątp iewan iem J en n ifer. Sąd ząc p o ty m, jak wy g ląd ała s ala, n ie b y ła p ewn a, czy ch ce d o n ich trafić. Tricia p rzewró ciła o czami, jak b y ch ciała p o wied zieć: „Ale z cieb ie s zty wn iara!”. Klu b p rzy p o min ał jas k in ię, ze ws zy s tk ich s tro n n ap ierały czarn e ś cian y , a g raffiti ty lk o d rażn iło p rzemęczo n y wzro k . Po ch wili zn alazły s ch o d y , k tó re rzeczy wiś cie p ro wad ziły n a d ó ł d o łazien ek . J en n ifer p o czu ła ich zap ach , jes zcze n im je zo b aczy ła. Stęch ły zap ach p o tu p rzep ełn iający res ztę k lu b u u s tąp ił tu p rzed wo n ią ś ciek u . Sk rzy wiła s ię z o d razą. Tricia, z tru d em u trzy mu jąc ró wn o wag ę, u wies zo n a n a ramien iu p rzy jació łk i, wto czy ła s ię d o d ams k ieg o . Zza d rzwi b u ch n ął s tężo n y s mró d ś ciek u . Po d ło g a k leiła s ię d o p o d es zew. J en n ifer b ała s ię n awet zajrzeć d o k ab in . Cały ten b ru d , o s iąg ający p o zio m n ap rawd ę s o lid n eg o s k ażen ia, n ajwy raźn iej n ie p rzes zk ad zał g ru p ie k o b iet tło czy ć s ię p rzed lu s trem o to czo n y m g raffiti. Lak iero wały wło s y i p o p rawiały mak ijaż. Tricia n ajwy raźn iej zap o mn iała, p o co tu p rzy s zła. Op arła s ię o ś cian ę o k lejo n ą
n alep k ami i p lak atami i u ś miech n ęła s ię p ro mien n ie, jak b y wp atrzo n a w jak ąś n ieb iań s k ą wizję. — To b y ło n ap rawd ę s u p er! No rmaln ie o d jazd ! Ob o k n iej s tała k o b ieta w k ab aretk ach , k racias tej s p ó d n icy i s k ó rzan y m g o rs ecie. W ręk u trzy mała k ies zo n k o we lu s terk o , n a k tó ry m wy s y p an o k ilk a rząd k ó w b iałeg o p ro s zk u . J ej k o leżan k a, b ard zo p o d o b n ie u b ran a, p o ch y liła s ię i wciąg n ęła k res k ę. Po tem zo b aczy ły , że J en n ifer im s ię p rzy g ląd a. — Ch cecie tro ch ę? — zap ro p o n o wała ta w g o rs ecie. — M amy teg o d u żo . J en n ifer s zy b k o p o trząs n ęła g ło wą i zn ó w p o my ś lała, że wy ch o d zi n a s tras zn ą s zty wn iaczk ę. — J as n e, d zięk i! — o d p arła n aty ch mias t Tricia i p o ch y liła s ię n ad lu s terk iem. — Tricia… — zaczęła J en n ifer, ale k res k a k o k i ju ż zn ik n ęła. Co jes zcze mo g ło s ię wy d arzy ć? Przy jació łk a wy p ro s to wała s ię zaczerwien io n a i p o tarła n o s . — O Bo że! — zach ich o tała. — M am ś wietn y p o my s ł. — J es zcze jed en ? — mru k n ęła J en n ifer. Od d y ch ała p rzez u s ta, b o zap ach s tawał s ię co raz b ard ziej n iezn o ś n y . W jed n ej z k ab in zab u lg o tała wo d a i k to ś wy k rzy k n ął: — Ch y b a g o n ie s p łu k ałaś , co ? No jak ran y ! Tricia zn ó w ch wy ciła J en n ifer za ręk ę i s k iero wała s ię n a g ó rę. — Pó jd ziemy d o n ich . — Do k o g o ? — Do zes p o łu ! Fad s ! To n y ! Ch cę ich p o zn ać! — Co za To n y ? — Ich wo k alis ta! Prawd a, że jes t w d ech ę? — Tris h , wies z, k tó ra g o d zin a? Po win n y ś my ju ż wracać. — J es zcze n ie. To p o trwa ty lk o ch wilk ę. J ak imś cu d em zd o łała s ama wejś ć p o s ch o d ach i p rzejś ć k o ry tarzem aż d o n ies trzeżo n y ch d rzwi. Ścian y o b lep io n o s tary mi p lak atami i u lo tk ami rek lamu jący mi k o n certy , czas em s p rzed wielu lat. Nawet J en n ifer ro zp o zn ała n iek tó re z ty ch zes p o łó w. O ran y , i Th e Po lice też tu g rali? I Blo n d ie? Nap rawd ę? Ale Tricia miała s wo ją mis ję. Pu ś ciła ręk ę p rzy jació łk i i p o p ęd ziła n ap rzó d . J en n ifer mu s iała p o b iec, b y ją d o g o n ić. Na ch wilę wy s zły z tłu mu , ale n a k o ń cu k o ry tarza zn ó w zn alazły s ię w ś cis k u . Zo b aczy ły d rzwi p ro wad zące d o in n y ch p o mies zczeń : g ard ero b y , mag azy n u
i zap lecza. J en n ifer ro zp o zn ała wo k alis tę Fad s — ro zd awał au to g rafy n a u lo tk ach i b iletach . Tło czy ło s ię tam p rzy n ajmn iej k ilk an aś cie k o b iet. Lś n iące wło s y o taczały jeg o twarz jas n ą au reo lą. Po zo s tali czło n k o wie zes p o łu s tali w k ącie, zab awiając fan k i, k tó re n ie mo g ły s ię d o cis n ąć d o To n y 'eg o . Gd zie b ramk arze? — Hej! J en n ifer o d wró ciła s ię, s ły s ząc zaczep k ę. Za n ią s tał s zero k o u ś miech n ięty mężczy zn a, tro ch ę za s tary n a tę imp rezę. M iał p rzy n ajmn iej trzy d zies tk ę, twarz o g o rzałą, o s zero k ich ry s ach , g ład k o o g o lo n ą, ciemn e wło s y p rzy cięte k ró tk o . Biały p o d k o s zu lek i d żin s y , ch o ć b y ły s p ran e, wy g ląd ały n a b ard zo d ro g ie. Zamru g ała, zd ziwio n a, n iep ewn a, czy mężczy zn a rzeczy wiś cie mó wił d o n iej. — Ch y b a n ieczęs to tu p rzy ch o d zis z? — Kto , ja? — s p y tała i p o czu ła s ię s tras zliwie g łu p io . — Nie, p rzy s złam z p rzy jació łk ą. — Ws k azała za s ieb ie. Tricia o d ciąg ała właś n ie d ek o lt b lu zk i, o d s łan iając p o ło wę p iers i, b y wo k alis ta mó g ł p o d p is ać ją flamas trem. M ężczy zn a u ś miech n ął s ię s zerzej. — M as z o ch o tę? — wy ciąg n ął w jej s tro n ę metalo wy cy lin d er p ełen b iały ch p ig u łek . O nie. Znowu to samo. Przy wo łała n a twarz g rzeczn y u ś miech , ale o d mó wiła g es tem. — Nie, d zięk u ję. — Uwielb iam ich k o n certy . Te k ap ele mają n ajlep s ze d rag i. — Ah a. — To mó j s tras zliwy s ek ret. Tak n ap rawd ę wcale n ie p rzy ch o d zę tu d la mu zy k i. Nie mó w n ik o mu . — Po ch y lił s ię i mru g n ął p o ro zu miewawczo . Czy żb y ten facet z n ią flirto wał? Pró b o wał ją p o d ry wać? Nie b y ła p ewn a, jak n a to zareag o wać. By ła zd eg u s to wan a, a jed n o cześ n ie b ard zo jej to p o ch leb iało . Zaczerwien iła s ię aż p o k o rzo n k i wło s ó w i miała wrażen ie, że zaraz p ara p ó jd zie jej u s zami. — Och , o b iecu ję, że s ło wa n ie p is n ę. A teraz p o win n am ju ż wracać d o p rzy jació … — Ale g d y s p o jrzała w tamtą s tro n ę, o k azało s ię, że zes p ó ł zn ik n ął. Tricia tak że. — Tricia! — zawo łała J en n ifer, wy b ieg ając ty ln y mi d rzwiami n a p o d wó rk o n a ty łach b u d y n k u . Stał tam p o rd zewiały , s tary cad illac. Zes p ó ł właś n ie ws iad ał, b y u mk n ąć n iep o s trzeżen ie. Wo k alis ta z au reo lą wło s ó w o b ejmo wał Tricię w p as ie i p rawie p o d n ió s ł ją z ziemi, a o n a wiła s ię, o d p y ch ając jeg o ręce. Co ś mó wiła, mo że n awet k rzy czała, ale
J en n ifer jej n ie s ły s zała, b o z k lu b u wciąż d o b ieg ały k rzy k i i d u d n iła mu zy k a. — Tricia! — J en n ifer p rzy ło ży ła d ło n ie d o u s t. Dziewczy n a, mimo s zamo tan ia, zn alazła s ię w s amo ch o d zie. J en n ifer zn ó w k rzy k n ęła. — Tricia! — I zb ieg ła p o s ch o d ach z k rato wn icy , p rawie wy wracając s ię n a wy s o k ich o b cas ach . Na d o le wp ad ła w zwarty tłu m, k tó ry n ie p rzep u ś cił jej d alej. J en n ifer b y ła wy s o k a i wid ziała, co s ię d zieje, ale n ie mo g ła p rzejś ć. Na d ro d ze s tan ął jej wy s o k i, p o tężn y d żo k er — zn ad d o ln ej warg i s terczały k ły , zamias t wło s ó w miał lś n iące, czarn e łu s k i. Pró b o wała g o o min ąć, ale zn ó w ją p rzech wy cił. — Hej, mała, d o k ąd ci tak s p ies zn o ? — M o ja p rzy jació łk a! — wy d y s zała J en n ifer. — Zab rali mo ją p rzy jació łk ę! Wid ział p an ? Nie ch ciała z n imi jech ać, ale wciąg n ęli ją d o ś ro d k a. Och ro n iarz u ś miech n ął s ię. Wy s tające k ły u p o d ab n iały g o d o b u ld o g a. — Ko ch an ie, ta las k a w ży ciu s ię tak d o b rze n ie b awiła. J en n ifer wp atry wała s ię w n ieg o z p rzerażen iem. — Wid ział p an ? — Ws k azała n a s amo ch ó d , k tó ry właś n ie o d jeżd żał, u wo żąc Tricię. — Bro n iła s ię! J es t p ijan a p rawie d o n iep rzy to mn o ś ci i… Dżo k er ty lk o zaś miał s ię w o d p o wied zi. — Co , jes teś zła, że to n ie cieb ie wy b rali? M o że w tak im razie p ó jd zies z d o mn ie? — Trzeb a jej p o mó c! Bramk arz p ró b o wał ją ch wy cić, ale o d ep ch n ęła g o i co fn ęła s ię n a s ch o d y . Zn ó w s ię zaś miał. Samo ch ó d zn ik n ął za ro g iem. Ci d ran ie p o rwali Tricię. Na jej o czach . Na o czach ws zy s tk ich . J en n ifer p rzy p o mn iała s o b ie, że k o ło łazien ek b y ł au to mat. Wb ieg ła z p o wro tem d o k lu b u i w d ó ł p o s ch o d ach . Sp o d ziewała s ię, że p rzy tak im p ech u telefo n b ęd zie zep s u ty , ale jed n ak d ziałał. Słu ch awk a b y ła wy mazan a czy mś lep k im. Sk rzy wiła s ię i wy tarła d ło ń o ś cian ę. Sk u liła s ię, b y zap ewn ić s o b ie tro ch ę p ry watn o ś ci, zatk ała u s zy i wy k ręciła n u mer telefo n is tk i. — Słu ch am, cen trala. — Halo ! Pro s zę z p o licją! — W s łu ch awce co ś k lik n ęło i zatrzes zczało . J en n ifer p rzy g ry zła warg ę, p rzek o n an a, że s traciła p o łączen ia, aż w k o ń cu u s ły s zała czy jś g ło s . — Słu ch am, d y żu rn y .
— Halo ? Ch o d zi o mo ją p rzy jació łk ę! Zo s tała p o rwan a! — Słu ch am? J en n ifer led wie g o s ły s zała. Po d n io s ła g ło s d o k rzy k u . — M o ja p rzy jació łk a! Po rwan o ją! — Czy mo że mi p an i p o wied zieć, co s ię s tało ? — Po s zły ś my d o k lu b u . Kilk u facetó w, ch y b a z zes p o łu , wciąg n ęło ją d o au ta. Bro n iła s ię, n ie wied ziała, co s ię wo k ó ł d zieje, a o n i ją wy k o rzy s tali… — Zaraz, ch wileczk ę. — W g ło s ie d y żu rn eg o zab rzmiało ro zb awien ie. — Do b rze ro zu miem, że wy s zły p an ie n a imp rezę, a k o leżan k a zo s tawiła p an ią i p o jech ała g d zieś z zes p o łem… — Nie! Zaciąg n ęli ją s iłą! By ła p rawie n iep rzy to mn a, a o n i ją zab rali! — Gd zie p an i jes t? Zawah ała s ię. J u ż b y ło źle, a zaraz miało s ię zro b ić jes zcze g o rzej. — W tak im k lu b ie n a Bo wery … Dy żu rn y o d wies ił s łu ch awk ę. J en n ifer wark n ęła z wś ciek ło ś ci i z trzas k iem o d wies iła s łu ch awk ę. Dlaczeg o Tricia n a n ią n ie zaczek ała? A co , jeś li ju ż n ig d y s ię n ie zo b aczą? Tricia s k o ń czy w jak imś ro wie, zg wałco n a i zamo rd o wan a, i ws zy s tk o p rzez n ią. Zn ó w zad zwo n iła. Po my ś lała, że ty m razem s p ró b u je wy k ręcić g łó wn y n u mer, zamias t łączy ć s ię p rzez cen tralę. Nies tety , n ie miała ju ż żad n y ch d ro b n y ch , ty lk o p arę b an k n o tó w n a d rin k i. Wes tch n ęła. Po tem ro zejrzała s ię, b y s p rawd zić, czy n ik t n ie p atrzy . Szy b k o o p arła ręk ę o metalo wą o b u d o wę au to matu i ws u n ęła ją d o ś ro d k a. Dło ń n ag le s tała s ię n iematerialn a, p rzech o d ząc p rzez metal, jak b y b y ł z p o wietrza. Po macała p o jemn ik n a d ro b n e, ch wy ciła k ilk a mo n et i wy ciąg n ęła ręk ę. M o n ety wy s u n ęły s ię razem z n ią. Na ty m p o leg ała jej zd o ln o ś ć: co k o lwiek b y s ię s tało , zaws ze mo g ła zad zwo n ić z au to matu . Po raz p ierws zy d o ś wiad czy ła teg o p rzed p ięciu laty , g d y miała cztern aś cie lat. Nalała s o b ie s zk lan k ę s o k u , p o d n io s ła ją, a wted y s zk lan k a s p ad ła. Wy g ląd ało to tak , jak b y wy ś lizg n ęła s ię jej z ręk i. Ty le że o n a wid ziała d o k ład n ie, co s ię s tało — s zk lan k a p rzeleciała jej p rzez ręk ę n a wy lo t. Przez d łu żs zą ch wilę s tała n ad k ału żą s o k u p ełn ą s zk lan y ch o d łamk ó w, p atrząc n a p rzezro czy s ty zary s włas n ej d ło n i i n a p o d ło g ę k u ch n i wid o czn ą p o p rzez wid mo we ciało . Po tem wes zła jej matk a, s p o jrzała
n a p o b o jo wis k o i s p y tała, czy ws zy s tk o w p o rząd k u . Uzn ała, że to zwy k ły wy p ad ek . J en n ifer s zy b k o s ch o wała wid mo wą d ło ń za p lecy . Gd y zn ó w n a n ią s p o jrzała, b y ła ju ż n amacaln a. Zwy czajn a. Po tem n as tąp iło k ilk a mies ięcy s trach u i o s tro żn y ch ek s p ery men tó w. Najp ierw b ała s ię, że zaczn ie zn ik ać, że ju ż wk ró tce b ęd zie całk iem n iewid zialn a. Zaczęła cierp ieć n a b ezs en n o ś ć, b o n ie ch ciała zn ik n ąć we ś n ie. Ale o s tateczn ie n au czy ła s ię k o n tro lo wać tę mo c. Po trafiła p rzen ik ać fizy czn e p rzes zk o d y . Ćwiczy ła s ięg an ie d o zamk n ięty ch s zu flad , s zafek w s zk o le, d o s ejfu ro d zicó w. To b y ła n ap rawd ę n ies amo wita zd o ln o ś ć. Nie p o wied ziała o n iej n ik o mu . Ws u n ęła k ilk a d zies iątek d o s zczelin y , zad zwo n iła d o in fo rmacji i p o p ro s iła o g łó wn y n u mer n ajb liżs zeg o k o mis ariatu . Po łączy ła s ię z jak imś s ierżan tem i zn ó w o p o wied ziała całą h is to rię, s tarając s ię, b y jej g ło s b rzmiał s p o k o jn ie i n ag ląco zarazem, ab y ty m razem fu n k cjo n ariu s z wziął ją n a p o ważn ie. On też o d ło ży ł s łu ch awk ę. Ocierając łzy , J en n ifer wes zła n a g ó rę. Na s cen ie g rał k o lejn y zes p ó ł. Przep ch n ęła s ię p rzez zatło czo n y k o ry tarz i wp ad ła wp ro s t n a mu r p rzeraźliwie g ło ś n ej mu zy k i. Nie zatrzy mała s ię an i n a ch wilę, n awet g d y lu d zie co ś d o n iej wo łali, p arła n ap rzó d , o d p y ch ając o d s ieb ie o b macu jące d ło n ie. M o że s p rawiła to ty lk o jej wy o b raźn ia, mo że cały ś wiat n ag le wy d ał jej s ię mro czn y i g ro źn y , ale miała wrażen ie, że tłu m fan ó w jes t teraz d zik s zy . Po g o wan ie p o d s cen ą b y ło b ard ziej b ru taln e. Trzy mała s ię n a o b rzeżach , n ie s p u s zczając wzro k u z o twarty ch d rzwi. Czu ła, że ze zd en erwo wan ia p ali ją w żo łąd k u . J ak i to s en s mieć mo c as a, jeś li n ie mo żn a z n ią zro b ić n ic p o ży teczn eg o ? Żało wała, że n ie u mie czy tać w my ś lach , mo g łab y zajrzeć ty m lu d zio m d o g ło wy , d o wied zieć s ię, d o k ąd zab ierają Tricię. Alb o latać — wted y mo g łab y p o lecieć p ro s to za s amo ch o d em. W k o ń cu wy s zła z b u d y n k u n a — wzg lęd n ie — ś wieże p o wietrze. Wciąż s tał tam tłu m lu d zi, fan i cały czas wch o d zili i wy ch o d zili alb o p rzy s tawali, b y p o ro zmawiać p rzed wejś ciem. Nie wied ząc, co ro b ić d alej, o p arła s ię o ceg lan y mu r i o d etch n ęła, o cierając p o t z twarzy . M o że g d y b y o s o b iś cie p o s zła n a k o mis ariat… ? M o że p o s zu k ać k o g o ś , k to zn a ten zes p ó ł? Na p ewn o mają men ed żera alb o k o g o ś , k to wie, d o k ąd jeżd żą p o k o n certach . — Hej, tam. Co s ię d zieje? To zn ó w b y ł ten facet z p ig u łami. M o że p rzez cały czas tu s tał, a mo że właś n ie wy s zed ł. M o że p o s zed ł jej ś lad em.
Op arł s ię o ś cian ę, o b o k n iej, ale n a ty le d alek o , że n ie mó g łb y jej łatwo ch wy cić. J en n ifer p o czu ła s ię tro ch ę b ezp ieczn iej. — A co cię to o b ch o d zi? — s p y tała g n iewn ie. Sp o jrzała n a n ieg o miażd żąco i o d wró ciła wzro k , n ie ch cąc, b y p o my ś lał, że z n im flirtu je. Ch o ciaż o n s am też n ie s p rawiał wrażen ia p o d ry wacza. M imo wo li p o ciąg n ęła n o s em i p o czu ła, że łzy s p ły wają jej p o p o liczk ach . — Tricia, mo ja p rzy jació łk a… p o rwali ją! Ten zes p ó ł, zab rali ją, wciąg n ęli ją d o s amo ch o d u , ws zy s tk o wid ziałam! — J es teś p ewn a, że n ie p o jech ała z n imi s ama? — Beze mn ie? Nie zo s tawiłab y mn ie tu taj. — J en n ifer p o trząs n ęła g ło wą. Ch o ciaż p rawd ę mó wiąc, k to wie, co mo g ło p rzy jś ć d o g ło wy Tricii, g d y b y ła b ard zo p ijan a? Zamru g ała, b y p o ws trzy mać łzy . — Hej, p o s łu ch aj. Wiem, g d zie u rząd zają afterp arty . M o g ę cię tam zab rać. — Nap rawd ę? — s p y tała o s tro żn ie. Oczy ma wy o b raźn i ju ż wid ziała, jak n iezn ajo my wciąg a ją d o zd ezelo wan eg o au ta… — Ah a. Ty lk o p arę p rzeczn ic s tąd . Zn am g o ś cia, k tó ry to p ro wad zi. J ak p o k ażes z mu k awałek n o g i, wp u ś ci cię b ez p ro b lemu . J en n ifer zaczerwien iła s ię i zn ó w o d wró ciła wzro k . — M ó wiłem ju ż: ci g o ś cie mają n ajlep s ze imp rezy i n ajlep s ze p ro ch y . Przejd ziemy s ię? — Tricia n a p ewn o tam b ęd zie? — J eś li p o jech ała z zes p o łem, to n a p ewn o . M ężczy zn a wy s zed ł n a ch o d n ik i p o d ał jej ramię — d ziwn ie u jmu jący , arch aiczn y g es t. J en n ifer ru s zy ła za n im, ale n ie wzięła g o p o d ramię. Zd awał s ię ty m b ard ziej ro zb awio n y n iż u rażo n y . Przes zli p iech o tą d o k o lejn ej p rzeczn icy . Zg iełk „CBGB” s to p n io wo p rzy cich ł, a w k o ń cu zas tąp ił g o zg iełk in n y ch b aró w, n ieco o d mien n y . M u zy k a i g ło s y g o ś ci n ie p rzy p o min ały ju ż p u n k o weg o k o n certu . J en n ifer czas em s p o g ląd ała n a d żo k eró w s to jący ch w b ramach lu b węd ru jący ch u licami. Od wzajemn iali s p o jrzen ia, a wted y s zy b k o o d wracała wzro k . Sk u liła s ię, ś ciąg ając ramio n a, n ie ch cąc p rzy ciąg ać u wag i. Zn ajo my z k lu b u n ie p rzejmo wał s ię ty m an i tro ch ę. Szed ł ró wn y m, s p o k o jn y m k ro k iem, jak b y p rzech ad zał s ię w s ło n eczn y d zień p o Cen tral Park u . — J ak s ię n azy was z? — s p y tał p o d łu żs zej ch wili. — J en n ifer — o d p arła i n aty ch mias t zaczęła s ię zas tan awiać, czy n ie lep iej
b y ło b y zmy ś lić co ś n ap ręd ce. W k o ń cu u zn ała, że n ic s ię n ie s tan ie, w k o ń cu to d o ś ć p o p u larn e imię. A p o tem zd ała s o b ie s p rawę, że id zie n o cą wzd łu ż Bo wery w to warzy s twie całk iem o b ceg o czło wiek a. — J en n ifer. M iło cię p o zn ać. J a jes tem Cro y d . — Cześ ć — o d p arła, u ś miech ając s ię n erwo wo . — Do my ś lam s ię, że n ieczęs to tu p rzy ch o d zis z. — Nie. Stu d iu ję n a Un iwers y tecie Co lu mb ia. — Sk rzy wiła s ię. Czemu mu to p o wied ziała? — Tak ? To s u p er. Świetn a s zk o ła. J es teś my n a miejs cu . Wy s tarczy wejś ć p o s ch o d ach . Z p atio n a d ach u rzeczy wiś cie d o b ieg ały d źwięk i mu zy k i. J en n ifer p o czu ła n ad zieję. J eś li jes t tu zes p ó ł, to jes t i Tricia. Zaraz zwy my ś la ją za to , że tak u ciek ła. Po tem wró cą d o d o mu i mo że wres zcie p rzes tan ie jej d zwo n ić w u s zach . Cro y d g rzeczn ie o d s u n ął s ię n a b o k , b y mo g ła p rzejś ć p ierws za, a o n a rzu ciła s ię p o s ch o d ach b ieg iem. Bu d y n ek p rzy p o min ał mag azy n . By ł to p o d u p ad ły lo ft, z k tó ry m n iewiele d ało s ię zro b ić. Po d ło g i b y ły b eto n o we, b ar u rząd zo n o n a s k ład an y ch s to łach , a ś cian o m p rzy d ało b y s ię malo wan ie. Ale s tał tu też s p rzęt s tereo , g ramo fo n i wielk ie g ło ś n ik i, z k tó ry ch wy lewała s ię p o d o b n ie d zik a mu zy k a jak wcześ n iej w k lu b ie. Nik t n ie tań czy ł — n ie b y ło n a to miejs ca. Go ś cie s tali w g ru p k ach , p ró b u jąc ro zmawiać — a raczej k rzy czeć — ale J en n ifer n ie miała p o jęcia, jak im cu d em s ły s zą s ię n awzajem. Szk lan e, p rzes u wan e d rzwi wy ch o d ziły n a p atio , g d zie o d b y wała s ię d als za częś ć imp rezy . J ak zd o ła w o g ó le zn aleźć Tricię w ty m ch ao s ie? Facet, k tó ry n ajwy raźn iej p ełn ił tu ro lę b arman a, b y ł d żo k erem. Przeciętn eg o wzro s tu i b u d o wy , ale p o ro ś n ięty g ęs ty m, n ieb ies k im fu trem; J en n ifer n ie wid ziała jeg o ry s ó w, zamias t u s t i o czu n a twarzy wid n iały ty lk o cien ie. M iała wrażen ie, że mężczy zn a n a n ią p atrzy . — M o żes z d o s tać, co ch ces z, ale włó ż co ś d o s ło ik a, o k ej? — Ws k azał n a d u ży s łó j p o o g ó rk ach s to jący w ro g u b latu . — J a ty lk o … s zu k am p rzy jació łk i. Ch y b a p o jech ała z zes p o łem. Fad s , zn a p an ich ? Są tu taj? Wid ział p an Tricię? — Fad s ? — p o wtó rzy ł mężczy zn a, n ach y lając s ię d o n iej. Sierś ć wo k ó ł u s t zafalo wała. — Tak ! M o ja p rzy jació łk a, n iżs za, b rązo we wło s y . Wid ział p an ją?
— Nie wid ziałem ich . Nie zag ląd ali tu taj. Zag ap iła s ię n a n ieg o , o s zo ło mio n a. I co teraz? — J es t p an p ewien ? Grali d zis iaj w p o b lis k im k lu b ie „CBGB”, tu n a s ąs ied n iej p rzeczn icy i… — Ko ch an a, zn am tę k ap elę. Wiem, g d zie g rają, i mó wię ci, że tu ich n ie b y ło . Nie wid ziałem też two jej k o leżan k i. Ch ces z co ś czy n ie? J en n ifer n ie o d p o wied ziała i p o zwo liła, b y tłu m s am o d ep ch n ął ją o d s to lik ó w. Ro zg ląd ając s ię wo k ó ł, zo rien to wała s ię, że zg u b iła g d zieś Cro y d a i s ama n ie b y ła p ewn a, czy ją to cies zy , czy martwi. W p o rząd k u . Tak czy in aczej, jej s y tu acja s ię p rzy n ajmn iej n ie p o g o rs zy ła. Teraz mu s iała ty lk o zn aleźć k o g o ś , k to zn ał zes p ó ł i wied ział, d o k ąd mo g li p o jech ać. Sy tu acja n ie b y ła całk iem b ezn ad ziejn a. Z ty m p o s tan o wien iem o d wró ciła s ię n a p ięcie i zn ó w p rzep ch n ęła s ię d o zaimp ro wizo wan eg o b aru . J eś li b arman zn ał zes p ó ł, to mo że wied ział, d o k ąd jes zcze mo g li p o jech ać. Prawie s traciła ró wn o wag ę, g d y wp ad ła n a n ią jak aś k o b ieta. Zach wiała s ię n a o b cas ach , ale jak o ś u s tała n a n o g ach , ro zs tawiając je s zero k o . Zd o łała n awet złap ać n iezn ajo mą, ją też ratu jąc p rzed u p ad k iem n a p o d ło g ę. Ko b ieta b y ła u b ran a w d zian in o wą s u k ien k ę z łó d k o wy m d ek o ltem. M iała n ajwy żej d wad zieś cia p arę lat i p ięk n e, d elik atn e ry s y , ale jej twarz b y ła ś ciąg n ięta ze zmęczen ia i jak b y s trach u . Zlizała z u s t p rawie całą s zmin k ę. J en n ifer p ró b o wała s p o jrzeć jej w o czy , ale tamta co ch wila o g ląd ała s ię p rzez ramię. — Ws zy s tk o w p o rząd k u ? — s p y tała w k o ń cu . Na d źwięk jej g ło s u k o b ieta o d wró ciła
s ię
n ag le,
zacis k ając
u s ta
w zd ecy d o wan y m g ry mas ie. — Przech o was z to d la mn ie? — z p las tik o wy m b relo k iem. Dziewczy n a o d ru ch o wo i zan u rk o wała w tłu m.
zacis n ęła
s p y tała, wcis k ając jej d o go
w
d ło n i.
Ko b ieta
ręk i k lu cz
o d ep ch n ęła
ją
— Hej! — J en n ifer s p o jrzała za n ią, p atrząc, jak czarn a fry zu ra wy n u rza s ię i zn ik a w mo rzu g łó w, aż w k o ń cu zn ik n ęła n a d o b re. Ko lejn a an o n imo wa imp rezo wiczk a. Pró b o wała za n ią b iec, ale n ie mo g ła s ię p rzecis n ąć. Gd y ro zleg ł s ię s trzał, w p ierws zej ch wili my ś lała, że s tłu k ła s ię jak aś b u telk a. Do p iero g d y ws zy s cy zaczęli k rzy czeć, zro zu miała, że to co ś zn aczn ie g o rs zeg o .
Go ś cie zaczęli u ciek ać w p an ice i zan im zro zu miała, co s ię d zieje, s tała ju ż s amo tn ie, ro zg ląd ając s ię jak id io tk a. Na s zczy cie s ch o d ó w u k azała s ię g ru p a mężczy zn , k tó rzy n aty ch mias t ro zs tawili s ię w s zy k u . By ło ich czterech , ws zy s cy mas y wn i i s iln i, n ajwy raźn iej czło n k o wie jak ieg o ś g an g u . No s ili mas k i — tan ie h allo ween o we p rzeb ran ia, jak ie mo żn a b y ło d o s tać w k ażd y m s k lep ie w Dżo k ero wie. Ws zy s cy mieli b ro ń . J ed en z n ich wy p alił w s u fit, p o czy m s tan ął z wzn ies io n y m p is to letem. By ł tak p o tężn y — g ru b e k o ń czy n y , ś cięg n a jak k ab le i an i ś lad u s zy i — że mó g ł b y ć n awet d żo k erem. J ed en z p o zo s tałej tró jk i b y ł n im z całą p ewn o ś cią. Ramio n a miał p o k ry te fu trem, a zamias t rąk — s zp o n ias te łap y . Dwaj p o zo s tali ró wn ie d o b rze mo g li b y ć n atu ralami jak d żo k erami — mas k i u k ry wały ws zelk ie p o ten cjaln e d efek ty . W s u mie żad n a ró żn ica. Ws zy s cy b y li s iln i, b ezwzg lęd n i i wś ciek li. J en n ifer b y ła p rzek o n an a, że tak to s ię n ie s k o ń czy . Ob iecała s o b ie, że p ó źn iej zab ije Tricię za cały ten p o my s ł. Oczy wiś cie, jeś li jes zcze n ie zg in ęła. — Wiemy , że tu jes teś ! — p o wied ział ten z p is to letem. — Od d aj to , co zab rałaś , a n ik o mu n ie s tan ie s ię k rzy wd a! Więk s zo ś ć tłu mu zd ąży ła ju ż u mk n ąć n a p atio . Ko b ieta, k tó ra wp ad ła n a J en n ifer, zn ik n ęła. Oddaj to, co zabrałaś… J en n ifer o d ru ch o wo s p o jrzała n a o trzy man y p rzed mio t. To b y ł b łąd . Ban d y ta d o s trzeg ł ją i zo rien to wał s ię, że trzy ma w ręk u co ś małeg o , p ewn ie d o teg o miała g łu p i wy raz twarzy . Uś miech n ął s ię z s aty s fak cją i ru s zy ł w jej s tro n ę. Serce jej zało mo tało , s k ó ra zwilg o tn iała o d p o tu , co fn ęła s ię o k ro k … i s p ad ła. Wciąż s p ad ała. Przez ch wilę miała wrażen ie, że zas łab n ie alb o zemd leje, u my s ł ro zp ad ał jej s ię n a k awałk i. Przed o czy ma mig ały jak ieś cien ie, całe ciało zmien iło s ię w o b ło czek h elu , n ieważk i, s k łęb io n y . Każd a k o mó rk a jej ciała b y ła zd ezo rien to wan a, wy wró co n a d o g ó ry n o g ami. Nie mo g ła o d d y ch ać. Świat n ag le p o wró cił i min ęły ją ś cian y — rzeczy wiś cie s p ad ała, ale ty lk o p rzez ch wilę, p o tem p ad ła n a p o d ło g ę. Ws zy s tk o s ię zmien iło . Bar n a d ach u zn ik n ął, p o mies zczen ie b y ło ciemn e i p u s te. Zn ik n ął też b an d y ta z p is to letem, co p rzy n io s ło jej p ewn ą u lg ę. Ale n ie — jed n ak żad n a z ty ch rzeczy n ie zn ik n ęła tak p o p ro s tu . Sp o jrzała n a g o ły s u fit, n a b elk i s tro p u i p rzewo d y wen ty lacy jn e. Sp ad ła p rzez p o d ło g ę. A d o teg o b y ła n ag a. J ej ręce, p lecy i n o g i p o k ry ły s ię g ęs ią s k ó rk ą. Przy ciąg n ęła k o lan a d o p iers i,
zwijając s ię w k łęb ek . Całe jej ciało p rzen ik n ęło p rzez p o d ło g ę. Nawet p rzez u b ran ie. Sied ziała n ag o n a lin o leu m, w jak imś p o mies zczen iu p rzy p o min ający m zap lecze s k lep u mo n o p o lo weg o . Co b y b y ło , g d y b y s p ad ła n a jak ieś s k rzy n k i? Gd y b y zmaterializo wała s ię tam? Nie ch ciała s o b ie teg o n awet wy o b rażać. Wp atry wała s ię w s u fit, n iep ewn a, co właś ciwie zas zło , ch o ciaż w g łęb i d u s zy d o b rze wied ziała. Stała s ię n iematerialn a, jak wted y , g d y jej ręk a p rzen ik n ęła p rzez s zk lan k ę z s o k iem. Ale ty m razem całe jej ciało p rzen ik n ęło p rzez p o d ło g ę. Mogę przenikać przez ściany — p o my ś lała. M iała o ch o tę n aty ch mias t wy p ró b o wać tę zd o ln o ś ć, ty le że b y ła n ag a. Co wted y za p o ży tek z p rzech o d zen ia p rzez ś cian y ? Ale n ad al trzy mała k lu czy k w zaciś n iętej p ięś ci. By ła n a n im tak s k u p io n a, że p rzen io s ła g o wraz z s o b ą. Gd y trzas n ęły d rzwi o d zap lecza, p o s p ies zn ie wp ełzła za s tertę s k rzy n ek . Nas łu ch iwała k ro k ó w ciężk ich b u cio ró w, n awet warczen ia. Gan g s terzy wy łamali d rzwi, zaraz ją zn ajd ą i zro b ią z n ią n iewy o b rażaln e rzeczy . M iała n ad zieję, że mo że zn ó w u d a jej s ię p rzen ik n ąć n a d ó ł, ch o ć s ama n ie wied ziała, jak d o k o n ała teg o o s tatn im razem. — Hej, mło d a! J en n ifer? J es teś tu ? Nie mó w, że s p ad łaś aż d o ś ciek u . To b y ł Cro y d . — J es tem tu . J es tem tro ch ę… To zn aczy mo je u b ran ia tam zo s tały . — Wiem, d lateg o je p rzy n io s łem. Czemu n ie p o wied ziałaś , że jes teś as em? — Bo n ie mó wiłam o ty m n ik o mu . A raczej… d o tąd n ik t o ty m n ie wied ział. — Bard zo ro zs ąd n ie — s twierd ził mężczy zn a. J eg o g ło s zab rzmiał rzeczo wo , jak b y Cro y d k o mp letn ie n ie b y ł ty m zd ziwio n y . — Ale zd ajes z s o b ie s p rawę, jak u ży teczn a jes t tak a mo c? Pamiętam, jak w p ięćd zies iąty m trzecim fed eraln i zap ak o wali mn ie d o k icia, ale miałem s zczęś cie i zd o łałem p ry s n ąć… — O czy m ty mó wis z? — Nieważn e. Weź. — Po d ał jej s u k ien k ę. Gd y p o d czo łg ała s ię, b y ją wziąć, g rzeczn ie o d wró cił wzro k . J en n ifer u b ierała s ię p o s p ies zn ie. Cro y d p rzy n ió s ł też jej s tan ik i majtk i, a n awet b u ty . Biżu teria, n ies tety , zo s tała. Uzn ała, że mu s i p o p raco wać n ad ty m man ewrem, żeb y n as tęp n y m razem n ie s tracić ws zy s tk ieg o . — Co s ię s tało ? — s p y tała, wciąg ając s u k ien k ę p rzez g ło wę. — Co to b y li za lu d zie? — Też miałem cię o to s p y tać. Czeg o ch cieli? Co ś ty zro b iła?
— Nic! Po p ro s tu … wp ad łam n a k o g o ś , a wted y o n a d ała mi to . — Po k azała mu k lu cz. Na b relo k u wid n iała cy fra: 5 1 3 3 7 . — M as z talen t d o p o jawien ia s ię w n iewłaś ciwy ch miejs cach w n iewłaś ciwy m czas ie, co ? — Ch cę ty lk o o d n aleźć Tricię i wracać d o d o mu ! — J en n ifer p o d s k o czy ła n a jed n ej n o d ze, p ró b u jąc ws u n ąć p as ek s an d ała n a k o s tk ę. — Ch o d ź — mru k n ął Cro y d . — Lep iej s ię s tąd wy n o ś my . — Co ? Dlacze… Po d ąży ła za jeg o s p o jrzen iem p rzez o twarte d rzwi aż n a u licę i d o s tała o d p o wied ź. Ban d y ci p o d ąży li ich ś lad em. Po tężn e ciels k o p rzy wó d cy zag rad zało im d ro g ę u cieczk i, a ws zy s cy wy g ląd ali, jak b y lad a ch wila mieli ich zas trzelić. Nie b y ła p ewn a, czy zn ó w zd o ła p rzen ik n ąć p rzez p o d ło g ę. A jeś li tak , to g d zie trafi? M o że lep iej p rzeb iec p rzez ś cian ę. — Stać! — k rzy k n ął Cro y d . I n ik t s ię n ie ru s zy ł. Przy wó d ca o two rzy ł u s ta i tak ju ż zo s tał. Cro y d o d etch n ął z u lg ą. J en n ifer zmierzy ła g o zaciek awio n y m s p o jrzen iem. — Ty też jes teś as em — p o wied ziała p o ch wili. Sk rzy wił s ię o d ru ch o wo . — Tak … ale n ie d o k o ń ca. J es tem raczej d wó jk ą. — Czy m? — To p o trwa n ajwy żej p ięć min u t. M u s imy lecieć. Prześ lizg n ął s ię o b o k zas ty g ły ch b an d y tó w, a p o tem o b o je p o b ieg li. Klu czy li jak s zalen i, s k ręcając n a k ażd ej p rzeczn icy , żeb y tru d n iej ich b y ło ś led zić. J en n ifer n ie b y ła p ewn a, czy to p o mo że. J u ż p o ch wili całk iem s ię zg u b iła. M o że g d y b y teraz zad zwo n iła p o p o licję… Oczy wiś cie, n ie mo g ła. By ła s ama w ciemn ej u liczce z ty m d ziwn y m, n iezn ajo my m mężczy zn ą. J ak mo g ła b y ć tak a g łu p ia… Cro y d zn ó w s k ręcił i p o d b ieg ł d o jak ieg o ś n iep o zo rn eg o b u d y n k u z b rązo wej ceg ły . Op arł s ię o d rzwi, n a k tó re J en n ifer n o rmaln ie n ie zwró ciłab y u wag i. Przy s tan ęli, b y złap ać o d d ech . — Po k aż to . — Cro y d ws k azał n a k lu cz, k tó ry wciąż trzy mała w d ło n i. Niech ętn ie wy ciąg n ęła ręk ę, b y mó g ł s ię mu p rzy jrzeć. — Wy g ląd a jak k lu czy k d o s k ry tk i p o czto wej — s twierd ził p o ch wili. — I co z teg o ? — J en n ifer wciąż n ie mo g ła złap ać tch u . Po tarła s to p ę w miejs cu ,
g d zie ju ż two rzy ł s ię p ęch erz. — Ch y b a n ie wy s zło im p rzek azan ie to waru . W s k ry tce s ą p ewn ie p ro ch y , k rad zio n e rzeczy alb o co ś tak ieg o . Tamta k o b ieta miała k o mu ś o d d ać k lu cz, a ci g o ś cie p rzy s zli o d eb rać to war alb o fo rs ę. Wp ak o waliś my s ię w s am ś ro d ek p rzewału . — Wcale mn ie to n ie p o cies za. — Zn am k o g o ś , k to mo że n am p o wied zieć, d o czeg o to p as u je. — Sięg n ął p o k lu cz. J en n ifer co fn ęła ręk ę. — A Tricia? — Kto ? — M o ja p rzy jació łk a, k tó rą p o rwan o ! — Na p ewn o n ic jej n ie jes t. — M u s zę ją zn aleźć! — Wies z co ? Zawrzy jmy u mo wę. Najp ierw u s talimy , d o czeg o p as u je ten k lu cz, a p o tem p o s zu k amy two jej k o leżan k i. — Ah a, jas n e. Wcześ n iej b ard zo mi w ty m p o mo g łeś . — Hej, co ja n a to p o rad zę? — M ężczy zn a ro zło ży ł ręce, jak b y o feru jąc s y mb o liczn e p rzep ro s in y . — Bab k a p racu je n ied alek o . Zajrzy jmy d o n iej, a p o tem p o s zu k amy Tricii. Zn am p arę miejs c, g d zie mo żn a b y zajrzeć. Zg o d a? J en n ifer wy d ęła warg i, ale n ie miała lep s zeg o p o my s łu , więc w k o ń cu wy k rztu s iła: — Zg o d a. Cro y d ły k n ął p ig u łk ę ze s wo jej fio lk i. — Su p er. To w d ro g ę. Ru s zy li d alej, ale o k o lica n ie zro b iła s ię an i tro ch ę p rzy jemn iejs za. J en n ifer ju ż o d k ilk u p rzeczn ic n ie wid ziała żad n ej tak s ó wk i. Ob jęła s ię ręk ami, zas tan awiając s ię, w jak ą k ab ałę s ię teraz wp ak o wała. W d u ch u p o cies zała s ię, że w razie czeg o mo że u jś ć cało ze ws zelk ich o p res ji. J eś li k to ś s p ró b u je ją związać, to p rzen ik n ie p rzez s zn u ry . Po trafi p rzecież p rzech o d zić p rzez ś cian y , d o ch o lery . Cro y d p ró b o wał zab awiać ją ro zmo wą, a o n a ig n o ro wała g o wy trwale, aż w k o ń cu o zn ajmił: — Po s łu ch aj… Przecież wid zis z, że p ró b u ję ci p o mó c. M ó g łb y m cię p o p ro s tu u n ieru ch o mić i zab rać ten k lu cz. — Ale teg o n ie zro b is z, b o p ewn ie ju ż o b my ś las z, jak n amó wić mn ie d o n ap ad u n a b an k alb o czeg o ś tak ieg o . — Gd y n ie o d p o wied ział, p ry ch n ęła ro zd rażn io n a. —
Nap rawd ę o ty m my ś lałeś , co ? — Przy s p ies zy ła k ro k u . — No d o b ra, mo że my ś lałem — p rzy zn ał, też p rzy s p ies zając, b y s ię z n ią zró wn ać. Gd y b y b y ła w s tan ie iś ć n a ty ch o b cas ach jes zcze s zy b ciej, n a p ewn o b y to zro b iła. — Ale n ap rawd ę p o win n aś to p rzemy ś leć. Tak a mo c n ie trafia s ię k ażd emu ! — Nie ro zu mies z? J a jej wcale n ie ch cę! Wo lałab y m jej n ie mieć! — Daj s p o k ó j. Każd y d zieciak ch ce zo s tać as em. Zd jęcia w g azetach , k o lacje n a „Wieży As ó w”… — I p o co mi to ? M am zo s tać cu d ak iem? J es tem zwy k łą d ziewczy n ą z Lo n g Is lan d i ch cę mieć ś więty s p o k ó j! — M o g łab y ś d ziałać p o d p s eu d o n imem „Zjawa”. — Zjawa? — No wies z, to d o b re mian o d la as a, żeb y g azety wied ziały , jak cię n azy wać. J u ż to wid zę: „Zjawa, s ły n n a zło d ziejk a k lejn o tó w, zn ó w atak u je”. — Ro zło ży ł ręce, jak b y fo rmato wał n ag łó wek w g azecie. — Nie b ęd ę żad n ą Zjawą! — zap ro tes to wała. Na p ewn o wy my ś liłab y co ś lep s zeg o . Co ś b ard ziej tajemn iczeg o , in try g u jąceg o … — A ty jak i mas z p s eu d o n im? — Śp io ch — mru k n ął z o ciąg an iem, jak b y n ie b y ł z teg o zad o wo lo n y . — Tro ch ę d ziwn e. Nie „Zamrażacz” czy co ś w ty m s ty lu ? Wzru s zy ł ramio n ami. — Tak to ju ż jes t. J en n ifer zatrzy mała s ię n a s k rzy żo wan iu , n iep ewn a, d o k ąd teraz iś ć. Ws zy s tk ie latarn ie w o k o licy wy g ląd ały n a ro zb ite. Ws zy s tk ie witry n y s k lep ó w b y ły wzmo cn io n e s talo wy mi k ratami. Nie p o czu ła s ię o d teg o an i tro ch ę b ezp ieczn iej. M iała n ad zieję, że jeś li wp ad n ie w jak ieś tarap aty — w k o lejn e tarap aty — to zn ó w zd o ła zn ik n ąć. Teraz zn ajd o wali s ię ju ż w s amy ch trzewiach Dżo k ero wa, n ie ty lk o n a o b rzeżach . Przech o d n ie g ap ili s ię n a n ich o twarcie. Po mimo u b ran ia J en n ifer d rżała p o d ich s p o jrzen iem, jak b y b y ła n ag a. — Tu ch y b a n ie jes t b ezp ieczn ie? — s p y tała, o b ejmu jąc s ię ręk ami. — Szczerze? J eś li ty lk o n ie b ęd ziemy s ię zatrzy my wać, p o win n o b y ć s p o k o . Przy k o lejn y m s k rzy żo wan iu wy ró s ł p rzed n imi s zk ielet s p alo n eg o b u d y n k u , p o czern iała s talo wa rama s tercząca ze s terty g ru zu . Ofiara zamies zek w Dżo k ero wie, n ig d y n ieo d b u d o wan a. J en n ifer p atrzy ła n a to z n ied o wierzan iem. Cały ś wiat, k tó reg o is tn ien ia n awet n ie p o d ejrzewała. I p o my ś leć, że s ama o wło s u n ik n ęła teg o
lo s u … Nie miała p o jęcia, jak im cu d em złap ała wiru s a d zik iej k arty . I jak to s ię s tało , że wy ciąg n ęła as a, n ie d żo k era? Nie ch ciała o ty m my ś leć. Wró cili zn ó w n a Bo wery , ale ty m razem n a p o łu d n io wy o d cin ek . Tu taj, mimo p ó źn ej p o ry , u lica b y ła n iemal zatło czo n a. Cało n o cn e b ary i res tau racje, g ru p k i p rzech o d n ió w s to jące n a ro g ach u lic, raz min ęli n awet g ru p ę k o b iet — J en n ifer d o p iero p o ch wili d o my ś liła s ię, czy m s ię zajmu ją i co tu ro b ią. Z jed n eg o zau łk a d u d n iła mu zy k a z p rzen o ś n eg o s p rzętu . Oczy wiś cie an i ś lad u p o licji. W o d d ali n ag le wy ró s ł wy s o k i n eo n . — To tu taj — s twierd ził Cro y d . — M o ja k u mp ela jes t tu b arman k ą. Na k o lejn ej p rzeczn icy J en n ifer s tan ęła jak wry ta. Wielk i n eo n zamo n to wan y n ad wejś ciem p rzed s tawiał s ześ cio p iers ias tą k o b ietę w jas k rawy ch b arwach czerwien i i zło ta. Światła mig o tały ry tmiczn ie, aż zd awało s ię, że p iers i falu ją, a wo k ó ł ro zb ły s k iwały s ch ematy czn e fajerwerk i. Ko lejn y n eo n u k ład ający s ię w czerwo n y n ap is g ło s ił: CUDAKI. Wis zące o b o k p lak aty k u s iły k lien tó w h as łami: DŻOKERKI! i OSTRE XXX! Wejś cie d o lo k alu p ro wad ziło międ zy n o g ami n eo n o wej s trip tizerk i. — O Bo że! — wy k rztu s iła J en n ifer. — Tak , ws zy s cy tak reag u ją — o d p arł Cro y d , s zczerząc zęb y . — Ch y b a n ie mo g ę tam wejś ć. — J as n e, że mo żes z. — M ężczy zn a ch wy cił ją za ło k ieć i wy b ieg ł n a u licę. M u s ieli k lu czy ć, b y n ie wp aś ć p o d s amo ch ó d — n awet o tej g o d zin ie ru ch b y ł tu taj s p o ry . Cro y d p ewn y m k ro k iem p o s zed ł d o wejś cia i p rzes zed ł p o międ zy n o g ami tan cerk i, rzu cający mi u p io rn y ró żo wy b las k n a ch o d n ik . W ty m ś wietle ws zy s cy wy g ląd ali jak p o p arzen i s ło ń cem. Przed s amy mi d rzwiami zas tąp ił im d ro g ę wy s o k i d żo k er z ro g ami jak u tek s as k ieg o b y k a i k o p y tami zamias t s tó p . — Hej, Bru ce, wp u ś ć n as , co ? — zag aił Cro y d . Bramk arz zmru ży ł o czy . — A ty k to ? — Cro y d . — Ud o wo d n ij. — Pamiętas z tę n o ck ę w zes zły m ro k u ? Dwie n ieb ies k ie b liźn iaczk i i flas zk a teq u ili? Bramk arz o two rzy ł s zerzej o czy , a p o tem u ś miech n ął s ię z ro zmarzen iem.
— Ah a. Ty m razem d o b rze wy g ląd as z. — Od s u n ął s ię, wp u s zczając g o ś ci d o ś ro d k a. — Zn as z g o ? — s p y tała J en n ifer. — Czemu n ie p o zn ał cię o d razu ? — Dłu g a h is to ria. Najp ierw zajmijmy s ię ty m k lu czem. J en n ifer ro zejrzała s ię wo k ó ł, ale o czy d o p iero p o ch wili p rzy zwy czaiły jej s ię d o p ó łmro k u , k tó ry zaleg ał tu jak w jas k in i, aż w k o ń cu wes zli d o g łó wn ej s ali, p ełn ej mig ający ch reflek to ró w i lś n iący ch k u l d is co . Pio s en k i d u etu Hall & Oates , p u s zczo n e o wiele za g ło ś n o , p rzy n io s ły jej n iemal u lg ę. Przy n ajmn iej b y ły b ard ziej zn ajo me n iż wcześ n iejs za mu zy k a. Do teg o mo g łab y n awet zatań czy ć. I rzeczy wiś cie: n a o b ro to wej s cen ie p o ś ro d k u s ali wiro wała jak aś k o b ieta. Wy g ląd ała p rawie n ierealn ie — wy s o k a, s mu k ła, z g rzy wą ceg lan o ru d y ch wło s ó w, k tó re o d rzu cała w ty ł, aż s p ły wały n a p lecy . J en n ifer d o p iero p o ch wili d o s trzeg ła wąs k i, jas zczu rzy o g o n , k o ły s zący s ię n a b o k i, zmy s ło wo o wijający s ię wo k ó ł mo s iężn eg o s łu p k a, p o d czas g d y k o b ieta p o ch y liła s ię n ap rzó d , zd ejmu jąc s k rawek materiału u ch o d zący tu za b iu s to n o s z. Dziewczy n a o d wró ciła s ię zak ło p o tan a, p ró b u jąc p atrzeć n a co k o lwiek in n eg o , i zo b aczy ła, że n a wid o wn i s ied zi s p o ro n atu rali, wp atrzo n y ch w tan cerk ę z o b s es y jn y m s k u p ien iem. Cro y d p o d s zed ł d o b aru , b y p o ro zmawiać z… Do p iero p o ch wili zro zu miała, że to k o b ieta. Nie miała g ło wy . A raczej — g ło wa wy ras tała jej p ro s to z k latk i p iers io wej, tak że p o d b ró d ek o p ierał s ię n a p iers iach , u n ies io n y ch za p o mo cą czarn eg o p u s h -u p a. Dłu g ie czarn e wło s y o p ad ały n a p ro s tą lin ię b ark ó w. Wy cierała b ar s zmatk ą i u ś miech ała s ię d o Cro y d a, k tó ry o p arł s ię o k o n tu ar i p o s łał jej flirciars k i u ś mies zek . — J ak s ię mas z, Sh eila? — W p o rząd k u , k o ch an ie. Dawn o cię tu n ie wid ziałam. — Wies z, jak jes t. Tro ch ę mn ie n ie b y ło . — No có ż, s k o ro ty m razem tak d o b rze wy g ląd as z, to lep iej z teg o k o rzy s taj. — Ko b ieta wy s u n ęła b io d ro i mru g n ęła; mo żn a b y to u zn ać za u wo d ziciels k i g es t, g d y b y p o za ty m n ie wy g ląd ała tak … d ziwaczn ie. J en n ifer s k rzy żo wała ręce n a p iers iach , p ró b u jąc n ie o k azy wać zd en erwo wan ia. Barman k a zmierzy ła ją wzro k iem. — Kim jes t two ja p rzy jació łk a? — Prawie s ię n ie zn amy , ale o b iecałem jej p o mó c — o d p arł. — J en n ifer, mo żes z p o k azać Sh eili ten k lu cz? Przy rzek am, że n ic s ię n ie s tan ie. Dziewczy n a n iech ętn ie wy ciąg n ęła ręk ę. — M o g ę? — s p y tała Sh eila i g d y J en n ifer p rzy tak n ęła, s ięg n ęła p o k lu czy k .
Zamk n ęła o czy — n ie d ało s ię s p o jrzeć jej w o czy , n ie p atrząc jed n o cześ n ie n a p iers i — i p rzy cis n ęła k lu cz d o czo ła. Pio s en k a Halla & Oates a d o b ieg ła k o ń ca i k o b ieta jas zczu rk a tan eczn y m k ro k iem zes zła ze s cen y . Na jej miejs ce wes zła s trip tizerk a o s zp o n ias ty ch , p tas ich łap ach . Z g ło ś n ik ó w p o p ły n ął u twó r Superfreak. Po d łu żs zej ch wili Sh eila o two rzy ła o czy . — To k lu cz d o s k ry tk i n a p o czcie p rzy Do y ers . Nie mo g ę wy czu ć n ic więcej. — Wzru s zy ła ramio n ami, aż u n io s ły s ię p o n ad g ło wę, i wy ciąg n ęła ręk ę d o Cro y d a. J en n ifer p rzech wy ciła k lu cz. Dżo k erk a b ły s n ęła u ś miech em. — Dzięk i, s k arb ie — rzu cił Cro y d . — J es tem ci win ien p rzy s łu g ę. — Nie ma s p rawy , s ło n k o . — Co to b y ło ? — s p y tała J en n ifer, g d y o d es zli o d b aru . — Sh eila jes t p s y ch o metry czk ą. Po trafi wy czu wać ró żn e rzeczy związan e z p rzed mio tami — s k ąd s ię wzięły , d o k o g o n ależą, tak ie tam. — Po ży teczn a u miejętn o ś ć. — Po d o b n ie jak p rzen ik an ie p rzez ś cian y … p o d waru n k iem, że s ię z teg o k o rzy s ta. Omijając wzro k iem s cen ę, J en n ifer p rzy p ad k iem s p o jrzała n a d rzwi p ro wad zące d o p ry watn ej s alk i g d zieś w g łęb i k lu b u . I mo g łab y p rzy s iąc, że mig n ęła tam n as tro s zo n a fry zu ra p erk u s is ty Fad s . Zo s tawiła Cro y d a i rzu ciła s ię b ieg iem. Za d rzwiami zn ajd o wał s ię mały s alo n ik z mn iejs zą p ry watn ą s cen ą, wy ło żo n y czarn y m wło ch aty m d y wan em i zas tawio n y p lu s zo wy mi fo telami. M ig o czące ś wiatła ek s p o n o wały b ły s zczące d ek o racje n a ś cian ach i b iałe b ik in i d ziewcząt wy s tęp u jący ch n a s cen ie s p ecjaln ie d la p erk u s is ty . J en n ifer tro ch ę s ię u s p o k o iła, b o żad n a z n ich n ie o k azała s ię Tricią. Gd y p o d es zła b liżej, mężczy zn a wy ciąg n ął ręk ę, b y wetk n ąć jed n ej z tan cerek b an k n o t za majtk i. Dziewczy n a miała k o lo ro wą, fo s fo ry zu jącą s k ó rę, zmien iającą b arwy , o d b łęk itu , aż p o czerwień i o ran ż. J en n ifer zo b aczy ła twarz p atrząceg o i u p ewn iła s ię, że to rzeczy wiś cie p erk u s is ta. Od ep ch n ęła g o o d s cen y , b y s p o jrzeć mu w o czy . M ężczy zn a zas k o czo n y u p u ś cił b an k n o t. — Gd zie Tricia? Co jej zro b iliś cie? — Hej! — zawo łała tan cerk a, k rzy żu jąc ręce z iry tacją. — Co ś ty za jed n a? — wy b ełk o tał p erk u s is ta. — Gd zie res zta zes p o łu ? Gd zie jes t Tricia?
— Eee… J en n ifer jes zcze n ie s k o ń czy ła. — I co tu w o g ó le ro b is z? Tam w k lu b ie las k i p rawie s ię n a to b ie wies zały , a ty jes zcze p rzy ch o d zis z tu , żeb y za to p łacić? — Wted y jes t b ard ziej p erwers y jn ie — wy jaś n ił Cro y d . Stał tro ch ę z b o k u , p rzy p atru jąc s ię tej s cen ie, jak b y to b y ł wy s tęp . Perk u s is ta s k rzy wił s ię. Ale p rzy tak n ął. J en n ifer miała o ch o tę k rzy czeć. — Gd zie jes t Tricia? — Po s łu ch aj, mała, n ie mam p o jęcia, o k im mó wis z. — A zes p ó ł? — d o p y ty wał s ię Cro y d . — Gd zie imp rezu je res zta? Zab rali p rzy jació łk ę tej p an i. — A tak . Ta s zalo n a? Ko mp letn ie n aćp an a? Tak , to n a p ewn o Tricia. J en n ifer wes tch n ęła. — Ah a. Hm, ch y b a p o s zli d o To n y 'eg o . — Do k ąd ? — n acis k ała J en n ifer. — Przecież ci n ie p o wiem, p ewn ie jes teś jak ąś n awied zo n ą fan k ą… — Nie, to Tricia jes t fan k ą. J a ch cę ją ty lk o zn aleźć… — Eee… J en n ifer? — Cro y d o s trzeg awczo d o tk n ął jej ramien ia. Sp o jrzała za s ieb ie. W d rzwiach zamajaczy ła zn ajo ma s y lwetk a p o tężn eg o g an g s tera. M o rd erczy b ły s k w jeg o o czach b y ło wid ać n awet p rzez o two rk i w mas ce. Wystarczy. J en n ifer u n io s ła k lu cz tak , b y b an d y ta g o d o s trzeg ł, a p o tem wrzu ciła zd o b y cz p o d k o s zu lk ę p erk u s is ty . — A teraz s p ad amy — p o wied ziała i p o p ęd ziła d o ty ln eg o wy jś cia. Za jej p lecami ro zp ętał s ię ch ao s — d źwięk p rzewracan y ch meb li, k rzy k i k o b iet. Prawd o p o d o b n ie wy g ląd ało to b ard zo zab awn ie, ale J en n ifer n ie o d waży ła s ię s p o jrzeć. Przeb ieg li k o ry tarzem, mijając g ard ero b y , aż w k o ń cu wy b ieg li ty ln y m wy jś ciem p ro wad zący m n a k o lejn e, wilg o tn e p o d wó rk o . — Czemu to zro b iłaś ? — wy d y s zał Cro y d . — Bo teraz ju ż n ie p o trzeb u jemy k lu cza, p rzecież wiemy , d o czeg o p as u je — o d p arła d ziewczy n a. — Ale mu s imy tam d o trzeć p ierws i. — Co ? Ah a. J as n e, ch o d źmy .
W milczen iu p o b ieg li tru ch tem. J en n ifer w k ażd ej ch wili s p o d ziewała s ię u s ły s zeć z ty łu k rzy k i i o d g ło s ciężk ich k ro k ó w. Bez p rzerwy o g ląd ała s ię p rzez ramię, ale n ajwy raźn iej ch wilo wo zg u b ili s wo ich p rześ lad o wcó w. — Przes tań s ię tak o g ląd ać! — fu k n ął Cro y d . — Wy g ląd as z p o d ejrzan ie. Łatwo mu p o wied zieć. Pró b o wała n ie my ś leć o ciąg ły m zag ro żen iu , s k u p iając s ię n a czy mś in n y m. — To p o wied z mi: jak s ię o b rab o wu je b an k ? Zerk n ął n a n ią z u k o s a. — Py tas z p o ważn ie? — Ah a — o d p arła wy zy wająco . — Wcale. To zn aczy teraz ju ż s ię teg o n ie ro b i. Ws zy s tk ie te zab ezp ieczen ia i s y s temy mo n ito rin g u … To zb y t ry zy k o wn e. Lep iej n amierzać p ry watn e s ejfy . Pajęczars two . Alb o n ap ad ać n a s amo ch o d y p rzewo żące g o tó wk ę. Najp ierw b ad as z teren , s zu k as z s łab y ch p u n k tó w. I n ig d y n ie k rad n ies z za d u żo . M u s is z b y ć tro ch ę wy b red n a, n ie? Wy b ieras z s maczn e k ąs k i, zamias t b rać ws zy s tk o , jak leci. A jak ju ż u k rad n ies z, to n ie trzy mas z teg o za d łu g o , czek ając n a lep s zą cen ę. Wb rew p o zo ro m to właś n ie jes t n ajb ard ziej ry zy k o wn a częś ć — h an d el k rad zio n y m to warem alb o p ran ie p ien ięd zy . Ale s ą lu d zie, k tó rzy p o trafią w ty m p o mó c. Do b rze jes t mieć zn ajo mo ś ci. Przy tak n ęła w zamy ś len iu . To b rzmiało ro zs ąd n ie. — A p o za ty m d o b rze jes t mieć p o tężn eg o as a — d o d ał, mru g ając s zelmo ws k o . — Na p rzy k ład s u p ers iłę alb o mo c p rzen ik an ia p rzez ś cian y . Z p rzo d u w wąs k iej u liczce ro zleg ły s ię jak ieś k rzy k i. J en n ifer zwo ln iła. Kto k o lwiek to b y ł, n ajwy raźn iej b y ł wś ciek ły i zb liżał s ię d o n ich . Gan g jak o ś ich n amierzy ł, wy p rzed ził, a teraz o d cięli im d ro g ę u cieczk i… Cro y d ch wy cił J en n ifer za ręk ę, p rzy cis n ął d o ś cian y i p o cało wał. M o cn o , k o n k retn ie, o b jął ją ręk ami i zas ło n ił s o b ą. Gru p k a n as to latk ó w p rzeb ieg ła o b o k , wy k rzy k u jąc jak ieś s zy d ers twa. To n ie b y li g an g s terzy . Ty lk o jak ieś d zieciak i. Cro y d n ad al ją cało wał. W k o ń cu o d ep ch n ęła g o zd ecy d o wan ie. — Co ty wy p rawis z? — Po my ś lałem, że b ęd ziemy wy g ląd ać mn iej p o d ejrzan ie. J en n ifer p ry ch n ęła ro zd rażn io n a, s p o liczk o wała g o d la efek tu i o d mas zero wała. Cro y d ty lk o s ię zaś miał. Ok azało s ię, że p o czta n ie b y ła d alek o . Dzieliło ich o d n iej zaled wie k ilk a
p rzeczn ic. By ł to n o wo czes n y , b eto n o wy b u d y n ek wzn ies io n y p o międ zy ceg lan y mi k amien icami n a o b rzeżach ch iń s k iej d zieln icy . M ały h o l, s k ąd mo żn a b y ło d o s tać s ię d o s k ry tek , wciąż b y ł o twarty , o ś wietlo n y s łab y m, żó łtawy m ś wiatłem lamp y n a p rzeciwleg łej ś cian ie. Najg o rs ze mo żliwe miejs ce d o k o n fro n tacji z wś ciek łą b an d ą. Zn aleźli s k ry tk ę z n u merem, k tó ry wid n iał n a b relo k u . Cro y d o d s u n ął s ię teatraln ie. — Pan i p o zwo li? J en n ifer s tan ęła p rzed mo s iężn y mi d rzwiczk ami, n iep ewn a, czy n ap rawd ę ch ce s ię d o wied zieć, co jes t w ś ro d k u . A zwłas zcza s ięg ać tam n a ś lep o . M o że u k ry to tam jad o wite węże alb o p u łap k i n a my s zy ? Najp rawd o p o d o b n iej ty lk o s tertę fo ld eró w rek lamo wy ch . Wzięła g łęb o k i o d d ech i s ięg n ęła d o ś ro d k a. J ej d ło ń mu s n ęła co ś k wad rato weg o , p ap iero weg o — n ajwy raźn iej b y ła to k o p erta, i to b ard zo wy p ch an a. Ch wy ciła ją i p rzeciąg n ęła p rzez d rzwiczk i. Wraz z Cro y d em wp atry wali s ię w k o p ertę p ełn ą g o tó wk i. Same s tu d o laró wk i. — J ezu Ch ry s te, to ch y b a ze trzy d zieś ci k awałk ó w — mru k n ął Cro y d . J en n ifer n ig d y w ży ciu n ie wid ziała ty lu p ien ięd zy , ch y b a że n a ek ran ie k in a. Z d ru g iej s tro n y , Cro y d p o trafił n awet n a o k o o cen ić zawarto ś ć k o p erty . Co tu s ię d ziało ? Kim właś ciwie b y ła ta k o b ieta, k tó ra zo s tawiła jej k lu cz? Co to za in teres ? Op łata za n ark o ty k i, p rzemy co n e to wary , o k u p , co ś jes zcze? Ban k n o ty p aliły jej d ło ń . J en n ifer zmars zczy ła b rwi, zamk n ęła k o p ertę, p rzy cis n ęła ją d o s ieb ie i wy s zła. Cro y d wy b ieg ł za n ią. — Nieźle s o b ie rad zis z jak n a p o czątk u jącą zło d ziejk ę. — Nie jes tem zło d ziejk ą. Zan io s ę to n a p o licję. — Co ? Nie o p o wiad aj g łu p s tw. — Nap rawd ę. — Po s teru n ek w Dżo k ero wie mu s iał b y ć g d zieś n ied alek o . Po s tan o wiła, że jeś li k to ś s p ró b u je ją n ap aś ć, to p o p ro s tu p rzen ik n ie d o n ajb liżs zeg o b u d y n k u . — Od d as z to ty m s amy m g lin iarzo m, k tó rzy tak b ard zo p rzejęli s ię lo s em two jej p rzy jació łk i? — Uważam, że to s łu s zn a d ecy zja. — Ko ch an ie, s ą rzeczy s łu s zn e i s łu s zn iejs ze. Tu tejs za p o licja n ie jes t s łu s zn a. J ak ty lk o im to p o k ażes z, zaczn ą ci zad awać p y tan ia — k im jes teś i s k ąd to wzięłaś
— i n awet n ie b ęd ą s łu ch ać o d p o wied zi. Ws ad zą cię d o celi. Ok ej, d la cieb ie to żad en p ro b lem. Ale two je n azwis k o trafi d o k arto tek i, a wted y mo żes z p o żeg n ać s ię ze s tu d iami. Z d ru g iej s tro n y , jeś li zatrzy mamy tę k as ę, to d o p iln u jemy , b y n ie trafiła w ręce n ap rawd ę zły ch lu d zi, tak ich jak n as z Pan Beto n . Weźmy tę fo rs ę, k u p my p arę b u telek czeg o ś d o b reg o , wró ćmy razem d o mn ie i zró b my s o b ie włas n ą, p ry watn ą imp rezę. Prawie s ię zg o d ziła. Tricia n a p ewn o b y s ię zg o d ziła. J ak aś cząs tk a jej u my s łu p o d p o wiad ała, że b y łab y to ws p an iała p rzy g o d a, n awet jeś li właś ciwie n ie zn ała Cro y d a i n ie b y ła p ewn a, czy ch ce p o zn ać. Os tateczn ie zwy cięży ła ro zs ąd n a d ziewczy n a z Lo n g Is lan d . Przy s p ies zy ła k ro k u i p o mas zero wała n ap rzó d , k witu jąc to ty lk o p o g ard liwy m p ry ch n ięciem. — Nie. — Po s łu ch aj, J en n ifer, n ap rawd ę cię lu b ię. Nie ch cę teg o ro b ić. — Czeg o ? — s p y tała i o b ejrzała s ię p rzez ramię. W tej s amej ch wili Cro y d k rzy k n ął: — Stać!
A p o tem zn ik n ął. J en n ifer p o trząs n ęła g ło wą, b y wy rwać s ię z o tęp ien ia. Sp o jrzała ty lk o p rzez ramię, a wted y o n … Ten g n o jek . Ten zd rad zieck i g n o jek . Oczy wiś cie ju ż g o n ie b y ło . M iał ty lk o p ięć min u t p rzewag i, ale to wy s tarczy ło , b y s k ręcić za ró g i ro zp ły n ąć s ię w n o cy . Nie zamierzała za n im b iec. Co właś ciwie mo g łab y mu zro b ić, g d y b y g o d o g o n iła? Zo s tawił jej n awet k o p ertę, wetk n iętą za d ek o lt s u k ien k i. Najwy raźn iej wep ch n ął ją tam, g d y ju ż wy jął p ien iąd ze, jak b y wrzu cał ś mieć d o k o s za. Pewn ie jes zcze ją o b macał. J ak b y to b y ło zab awn e. Ale n ie — g d y wy ciąg ała zmiętą k o p ertę, p o czu ła w ś ro d k u b an k n o ty . Cro y d zab rał z teg o n ajwy żej p o ło wę. J en n ifer zach ich o tała. Zd rad zieck i, h o n o ro wy g n o jek . Co za d ziwn y czło wiek . — Hej! Ty tam! Zza ro g u wy n u rzy ła s ię zn ajo ma s y lwetk a Pan a Beto n a i jeg o k u mp li. — Teraz zo b aczy s z! — wy k rzy k n ął p rzy wó d ca b an d y . Rzu ciła s ię b ieg iem. Co raz lep iej rad ziła s o b ie z b ieg an iem n a wy s o k ich
o b cas ach . Oczy wiś cie n ie mo g ła ich zatrzy mać ju ż d łu g o . Nie miała s zan s p rześ cig n ąć ty ch g o ś ci. Wied ziała, że jeś li ją złap ią, p rawd o p o d o b n ie n ie p rzeży je. Nie zo s tawiło to d u żeg o wy b o ru . Sk ręciła, b ieg n ąc p ro s to n a mu r, p o wtarzając w my ś lach , trzy maj s ię, trzy maj, trzy maj… Stan ik , majtk i, p ien iąd ze. To b y ło jej n iezb ęd n e. Stan ik , majtk i, p ien iąd ze. Stan ik , majtk i, p ien iąd ze. Do tarła d o ś cian y i b ieg ła d alej. Nab u zo wan a ad ren alin ą, u ży wała teraz mo cy b ez wy s iłk u . Całe jej ciało s tało s ię wid mo we, p o czu ła, jak mu ry p rzes u wają s ię o b o k n iej n iczy m p o d mu ch wiatru . Czu ła n awet ru ch p ien ięd zy , s u n ący ch jak cien ie. A g d y zmaterializo wała s ię p o d ru g iej s tro n ie, s tała w s ali p ełn ej lu d zi. Zas ty g ła n ieru ch o mo n a p lu s zo wy m, czerwo n y m d y wan ie i zo rien to wała s ię, że s p o g ląd a n a n ią k ilk ad zies iąt o s ó b w wieczo ro wy ch s tro jach . Wy g ląd ało to n a afterp arty w jak iejś wy two rn ej res tau racji. Sto jący n ieo p o d al k eln er zas ty g ł, p o d n o s ząc z tacy p o rcję s ern ik a. Kilk a o s ó b s ied ziało n ieru ch o mo z wid elcami u n ies io n y mi d o u s t. Brzęk n ęła filiżan k a — k to ś u p u ś cił s wo ją k awę. Zo s tawiła n a u licy s u k ien k ę i b u ty , ale wciąż miała b ielizn ę. M imo ws zy s tk o ch y b a n ie s p ełn iała wy mag ań d res s co d e'u . Ale co n ajważn iejs ze, wciąż miała k o p ertę z p ien ięd zmi. Zacis n ęła ją w d ło n i, jak b y trzy mała k o twicę. Nie zwracając u wag i n a ru mien iec wy p ełzający n a twarz, u ś miech n ęła s ię s zero k o i p o mach ała. — Ży czę p rzy jemn eg o wieczo ru ! — zawo łała. Po tem p rzeb ieg ła p rzez ś cian ę d o s ąs ied n ieg o p o mies zczen ia. — Tak , to cały M an h attan — mru k n ął k to ś za jej p lecami. Od k ry ła, że jej mo c p o zwala n ie ty lk o p rzen ik ać p rzez b ariery , ale tak że p o d ró żo wać wzd łu ż n ich . Nie mu s iała s p ad ać p rzez ch o d n ik , b y d o s tać s ię n a s tację metra p rzy Gran d Street. M o g ła wto p ić s ię w ch o d n ik , ześ lizg n ąć p o ś cian ie i wy jś ć tam, g d zie ch ciała. J ak s ię o k azało , n iewiele to p o mo g ło , b o g d y zmaterializo wała s ię n a p ero n ie, czek ało tam d wó ch zamas k o wan y ch b an d y tó w. Pewn ie s fo rs o wali b ramk ę metra. Gd y rzu cili s ię w jej s tro n ę, p o p ro s tu co fn ęła s ię i zn ó w zaczęła węd ro wać, u k ry ta w materii ś cian . M o że g d y b y tam zo s tała, wto p io n a w mu r, mo g łab y o d czek ać, aż s o b ie p ó jd ą. Ale n ie, mu s iała iś ć d alej. Gd y zb y t d łu g o s tała w b ezru ch u , miała wrażen ie, że czu je s ię co raz b ard ziej ro zp ro s zo n a, jak b y jej cząs teczk i zaczy n ały d ry fo wać w ró żn y ch k ieru n k ach . Przy p rawiało ją to o zawro ty g ło wy , więc s zła n ap rzó d . Wy d o s tała s ię z metra i wró ciła n a u licę, ale zamias t iś ć ch o d n ik iem, g d zie n a p ewn o jej s zu k ali, p o ru s zała s ię n iep o s trzeżen ie, jak b y lo tem p tak a, p rzecin ając b u d y n k i i zau łk i.
Sto p y miała p o cięte i p o o b ijan e o d p rzeb ieg an ia b o s o p rzez n ajg o rs ze zak amark i mias ta. Drżała z n o cn eg o ch ło d u . Nie b y ła p ewn a, jak d alek o zawęd ro wała, s k u p iła s ię ty lk o n a ty m, b y jak n ajb ard ziej o d d alić s ię o d p rześ lad o wcó w. Płu ca p aliły ją z wy s iłk u . M in ęło mo że p ó ł g o d zin y , ale ciąg n ęło s ię jak p ó ł n o cy . Wy ch o d ząc z walącej s ię ru d ery , zo b aczy ła b rzeg Eas t Riv er i d o p iero teraz zd o łała o cen ić, jak d alek o zas zła. M o że teraz ju ż b y ła b ezp ieczn a. Zawro ty g ło wy zn ó w wró ciły , ś wiat zak o ły s ał s ię jej p rzed o czami, a żo łąd ek aż s k ręcił z md ło ś ci. Up ad ła n a ś cian ę i zamias t p rzez n ią p rzelecieć, p o p ro s tu s ię o p arła i zs u n ęła w d ó ł, o b cierając p lecy . By ła zb y t zmęczo n a, mu s iała o d p o cząć. Co s ię s tan ie, jeś li n ad al b ęd zie tak zn ik ać? Czy w k o ń cu zap o mn i, jak i jes t jej fizy czn y k s ztałt, aż jej cząs teczk i zaczn ą ro zp ad ać s ię n a wietrze? Uzn ała, że to całk iem p rawd o p o d o b n e, i p rzeraziła s ię ś mierteln ie. Tak realis ty czn e wy o b rażen ie mo g ło s tan o wić jak iś zn ak . J ej mo c p ró b o wała co ś p rzek azać. Po b ieg ła p rzed s ieb ie, ty m razem n ie k o rzy s tając z p o mo cy ś cian . Sk ręciła i p o d ąży ła wzd łu ż rzek i n a p ó łn o c. W p ewn ej ch wili z g ęs teg o mro k u wy n u rzy ły s ię o zd o b n e s ch o d y , p o o b u s tro n ach s trzeżo n e p rzez k amien n e lwy . Za ro g iem zn ajd o wało s ię mn iej o k azałe wejś cie, za to s zers ze i jas n o o ś wietlo n e. Po n ad n imi jarzy ł s ię czerwo n y n ap is : AM BULATORIUM , a tab lica n ad g ło wami k amien n y ch lwó w o ś wietlo n a lamp ą g ło s iła: KLINIKA PAM IĘCI BLYTHE VAN RENSSAELER. J en n ifer u zn ała, że jeś li n ie b ęd zie b ezp ieczn a w s zp italu , to n ie b ęd zie b ezp ieczn a n ig d zie. Po d es zła d o wejś cia d o amb u lato riu m, ale zawah ała s ię, wid ząc p rzy n im n iezwy k le wy s o k ieg o , zielo n o s k ó reg o d żo k era. By ł w mu n d u rze — a g d zie p o n ad d wu ip ó łmetro wy czło wiek mó g łb y d o s tać mu n d u r? Pewn ie b y ł to ich n o cn y s trażn ik . Po s tan o wiła o min ąć wejś cie i zamias t teg o wejś ć za ró g i p rzen ik n ąć p rzez ty ln ą ś cian ę. Zn ó w p o czu ła zawro ty g ło wy . Nap rawd ę miała ich ju ż d o s y ć. Na s zczęś cie ś wiatło b y ło p rzy ćmio n e, a k o ry tarze p u s te. Zn alazła jak ąś o twartą s zafk ę, a w ś ro d k u , tak jak s ię s p o d ziewała, p ielęg n iars k ie u b ran ia. By ły tam n awet b u ty — właś ciwie p o k ro wce n a o b u wie, ale mu s iały wy s tarczy ć. Zielo n a k o s zu la i s p o d n ie n ie b y ły wp rawd zie u s zy te wed le n ajn o ws zej mo d y , ale p rzy n ajmn iej zak ry wały , co trzeb a. Dla p ewn o ś ci wło ży ła jes zcze b iały k itel. Po d es zła d o p o czek aln i amb u lato ry jn ej i u s iad ła n a p ierws zy m k rześ le z b rzeg u .
W s zp italu n ie b y ło cich o . Kto ś k rzy czał p rzez trzes zczący g ło ś n ik w k o ry tarzu , p ijan y mężczy zn a b ełk o tał co ś d o p ielęg n iark i n a recep cji, a p o d ru g iej s tro n ie s ali k o b ieta o s k ó rze jak p ap ier ś ciern y i wło s ach jak d ru ty u s p o k ajała p łaczące n iemo wlę. Dzieck o b y ło o win ięte k o cy k iem i n ie d ało s ię s twierd zić, czy też jes t d żo k erem. Co d ziwn iejs ze, p o mimo teg o ws zy s tk ieg o J en n ifer p o czu ła, jak s p ły wa n a n ią b ło g i s p o k ó j. Żad n ej d u d n iącej mu zy k i, żad n y ch p o g o n i, żad n y ch zag ro żeń . Od etch n ęła g łęb o k o , p o czy m ro zs iad ła s ię wy g o d n iej i zas n ęła n a k rześ le. Po d erwała s ię n erwo wo , g d y zawy ła s y ren a i d o wejś cia p o d jech ała k aretk a. Ch wilę p ó źn iej o b o k p rzeb ieg ło d wó ch s an itariu s zy , p o p y ch ając p rzed s o b ą n o s ze. Pacjen t led wie s ię n a n ich mieś cił, jeg o d łu g ie k o ń czy n y zwis ały n a b o k i. Węźlas te mięś n ie p raco wały g o rączk o wo , g d y s zamo tał s ię s łab o , o d p y ch ając p o mag ający ch mu lu d zi. J en n ifer p o zn ała g o — to b y ł n ajwięk s zy z b an d y tó w, k tó reg o n azy wali Pan em Beto n em. Z p rzo d u n a k o s zu li ro zlewała s ię czerwo n a p lama, jak b y o d cio s u n o żem. No s ze zn ik n ęły za p rzep ierzen iem, ś lad em p acjen ta n aty ch mias t p o b ieg li lek arz i p ielęg n iark a. J en n ifer s k u liła s ię n a k rześ le, p ró b u jąc n ie zwracać n a s ieb ie u wag i. Nie wied ziała, co b ęd zie, jeś li ją tu zn ajd ą, lecz n ik t więcej n ie p rzy s zed ł. Nie mu s iała p rzen ik ać p rzez k o lejn ą ś cian ę. Ale ju ż n ie p o zwo liła s o b ie n a u lg ę. Patrzy ła n a p rzep ierzen ie, czek ając, k ied y p rzy wó d ca g an g u s tamtąd wy jd zie i s p ró b u je ją d o p aś ć. — M o ja d ro g a, czy co ś s ię s tało ? J en n ifer p o d s k o czy ła n a k rześ le i co fn ęła s ię o d ru ch o wo . M ężczy zn a b y ł n is k i, d ro b n y , o raczej zas k ak u jącej p o wierzch o wn o ś ci. M iał metaliczn ie ru d e wło s y związan e w k u cy k i d elik atn e ry s y , a p o d k itel zało ży ł k an ark o wo żó łtą k o s zu lę w es y -flo res y i o b cis łe zielo n e s p o d n ie. Zamru g ała. — Przep ras zam. Nie ch ciałem cię wy s tras zy ć — p o wied ział n iezn ajo my , wy k o n u jąc u s p o k ajający g es t. M ó wił z lek k im ak cen tem, eg zo ty czn y m i raczej u jmu jący m. — Nie, ws zy s tk o w p o rząd k u … Po p ro s tu jes tem zmęczo n a. — Najp ierw my ś lałem, że jes teś p ielęg n iark ą, ale ch y b a cię n ie zn am. — Nie — o d p arła z lek k im u ś miech em. — Wy g ląd as z, jak b y s tało s ię co ś złeg o . M o g ę w czy mś p o mó c? M iał ży czliwą twarz, łag o d n y u ś miech . Od razu g o p o lu b iła i z tru d em o p arła s ię p o k u s ie, b y rzu cić mu s ię n a s zy ję, wy b u ch n ąć p łaczem i o p o wied zieć o ws zy s tk im. — N-n ie… Nic mi n ie jes t. Po p ro s tu mu s zę o d p o cząć.
M ężczy zn a zmierzy ł ją wzro k iem. M iał ab s o lu tn ie n ies amo wite, fio łk o we o czy . Przez ch wilę wy g ląd ał, jak b y ch ciał p o wied zieć co ś jes zcze. Po tem zacis n ął u s ta i ch wila min ęła. — W p o rząd k u . Ale g d y b y ś czeg o ś p o trzeb o wała, mo żes z s ię zwró cić d o mn ie. — Dzięk u ję. M ężczy zn a o d s zed ł. Nawet w lek ars k im k itlu p o ru s zał i z wd zięk iem, ch o ć n ajwy raźn iej b y ł ró wn ie zmęczo n y jak o n a.
s ię
eleg an ck o
Pijan y p acjen t u s iad ł p o d tą s amą ś cian ą, jak ieś d zies ięć k rzes eł d alej. — Pewn ie o d czy tał two je my ś li, wies z? — p o wied ział n ies p o d ziewan ie. — Co ? — wy k rztu s iła J en n ifer. — Ciąg le tak ro b i. Czy ta lu d zio m w my ś lach . To d o k to r Tach io n . No jas n e. A zatem wied ział. Sp o jrzał n a n ią, p o zn ał jej my ś li, mu s iał więc wied zieć, że b y ła as em. Wied ział o n iej ws zy s tk o . I n ic n ie p o wied ział. Nic s ię n ie s tało . M iała o ch o tę s ię ro ześ miać. Gd y n ieb o za o k n em zaczęło b led n ąć, u zn ała, że czas wy ch o d zić. Wciąż n ie zn alazła Tricii. Ale p erk u s is ta p o wied ział, że p o jech ała d o To n y 'eg o . M o że d ało b y s ię zn aleźć jeg o n u mer w k s iążce telefo n iczn ej. M o że g d y b y zad zwo n iła i p o p ro s iła Tricię d o telefo n u … Na p ewn o k to ś w „CBGB” wied ział, g d zie mies zk a. Alb o miał jeg o n u mer. J es zcze n ie o s iąg n ęła celu . Piech o tą wró ciła n a Bo wery . Latarn ie zg as ły , a o n a n awet teg o n ie zau waży ła. Ulicą zaczęły jeźd zić ciężaró wk i z g azetami. A zatem ju ż ran ek . Przez całą n o c b ieg ała p o mieś cie. Co za p rzy g o d a. Nie mo g ła o p an o wać u ś miech u . Po ran n y ru ch u liczn y p rzy b ierał n a s ile, lu d zie wy ch o d zili n a u licę, s p rzed awcy o d s łan iali witry n y . Przech o d n ie czas em n a n ią zerk ali, g d y p rzech o d ziła o b o k — p o targ an a, w p ielęg n iars k im s tro ju i b iały m k itlu — ale s ię n ie g ap ili. Nie wy g ląd ała n o rmaln ie, ale co właś ciwie b y ło n o rmaln e w tej d zieln icy ? Uzn ała, że n ie ma s en s u czu ć s ię g łu p io . W o d d ali wy ró s ł p rzed n ią s zy ld b aru , n ajwy raźn iej p o p u larn eg o wś ró d miejs co wy ch . Po czu ła, że b u rczy jej w b rzu ch u . By ła wś ciek le g ło d n a, więc s zy b k o u zn ała, że d u ży talerz s ad zo n y ch jajek i racu ch ó w b ęd zie ś wietn y m remed iu m. W k o ń cu n io s ła w k ies zen i k itla p rzy n ajmn iej k ilk an aś cie ty s ięcy d o laró w. M o g ła za to k u p ić d o b re ś n iad an ie. M o g ła n awet zafu n d o wać p o s iłek ws zy s tk im w b arze. M in ęła witry n ę, k ieru jąc s ię d o fro n to wy ch d rzwi. Po tem co fn ęła s ię o k ilk a
k ro k ó w i zn ó w s p o jrzała d o wn ętrza. Przy ś ro d k o wy m s to lik u , tu ż p rzy o k n ie s ied ziała Tricia, a o b o k n iej d wó ch facetó w z zes p o łu , wo k alis ta i g itarzy s ta, i jes zcze jed n a fan k a. Gitarzy s ta b ęb n ił d wu d zies to ma p alcami p o s to le, wło s y wo k alis ty ro zs iewały md ły b las k w ś wietle p o ran k a. Ws zy s cy p ili k awę i ś miali s ię, jak b y n ig d y n ic. Na zas tawio n y m s to lik u d o s trzeg ła p u s te talerze i d zb an ek k awy . M o g li tu s ied zieć n awet całą n o c. J en n ifer zas tu k ała lek k o w s zy b ę, ch o ć w rzeczy wis to ś ci miała o ch o tę p rzeb ić ją p ięś cią. Tricia u n io s ła g ło wą i o two rzy ła u s ta. Zamru g ała. J en n ifer p o d es zła d o fro n to wy ch d rzwi, a p o tem p o mas zero wała p ro s to d o s to lik a. Tricia g ap iła s ię n a n ią zas k o czo n a. J en n ifer zało ży ła ręce n a p iers iach . Po zo s tała tró jk a p o ru s zy ła s ię n ies p o k o jn ie, wid ząc jej wś ciek łą min ę. W k o ń cu Tricia o d zy s k ała g ło s . — O mó j Bo że, J en n ifer, g d zieś ty b y ła! Przeg ap iłaś o d jazd o wą imp rezę! Tak jak b y s ama b y ła s o b ie win n a, że zo s tawio n o ją b ez o s trzeżen ia w n ajb ard ziej s zemran ej d zieln icy w mieś cie. J en n ifer miała o ch o tę p o wied zieć ty le ró żn y ch rzeczy n araz. Przez ch wilę my ś lała n ad o d p o wied zią. — Od n o s zę wrażen ie, że mo ja imp reza mo g ła b y ć jes zcze lep s za. — Un io s ła s k raj k itla, o d s łan iając p ielęg n iars k i s tró j. — Tris h , czemu n a mn ie n ie zaczek ałaś ? Czemu n ie p o wied ziałaś , d o k ąd id zies z? Szu k ałam cię p o cały m mieś cie! Tricia wierciła s ię n erwo wo , a w k o ń cu zamru g ała i wzru s zy ła ramio n ami. — M y ś lałam, że s to is z tu ż za mn ą. Nap rawd ę. J en n ifer n ie wied ziała, co n a to o d p o wied zieć. Nap rawd ę n ad s zed ł czas , żeb y wracać. Od wró ciła s ię n a p ięcie i wy s zła. Nie s p o d ziewała s ię, że Tricia za n ią p o b ieg n ie, a p rzy jació łk a całk o wicie s p ełn iła te o czek iwan ia. Us ły s zała ty lk o jej g ło s , g d y zawo łała: — J en n ifer, zaczek aj! O Bo że, n ie mu s is z s ię o d razu o b rażać! Po wy jś ciu o p arła s ię o ś cian ę, zb y t zmęczo n a, b y s ię zło ś cić, zb y t o tęp iała, b y my ś leć, k o mp letn ie n ie wied ząc, co teraz zro b ić. Bieg ała p rzez całą n o c i co jej z teg o p rzy s zło ? Pęch erze n a s to p ach . Nag ły p rzy p ły w s zacu n k u d la s wo jeg o as a. I k o p erta p ełn a b an k n o tó w. Nie mo g ła zan ieś ć ich n a p o licję. Nie miała o ch o ty ich wy d awać. Co jes zcze mo g ła z n imi zro b ić? Ch y b a ty lk o wrzu cić d o ry n s zto k a, żeb y zn alazł je jak iś
b ezd o mn y i wy d ał n a g o rzałę. A mo że…
Wró ciła d o k lin ik i w Dżo k ero wie. Pamiętała, że n a ś cian ie tu ż p rzy wejś ciu zamies zczo n o s k rzy n k ę z wy ciętą s zczelin ą i tab liczk ę DATKI. „Liczy s ię k ażd y cen t”, g ło s ił mn iejs zy n ap is p o d s p o d em. Przen ik n ęła p rzez d rzwi i p o d k rad ła s ię d o s k rzy n k i wzd łu ż ś cian y , mając n ad zieję, że n ik t jej n ie zau waży . Wo k ó ł p an o wała cis za, p ielęg n iark a n a recep cji s ied ziała z g ło wą o p artą n a ręk ach . Ch y b a zb liżał s ię k o n iec jej zmian y . J en n ifer s zy b k o ws u n ęła k o p ertę d o s k rzy n k i. Nie b y ło to łatwe — s zczelin a b y ła p rzezn aczo n a n a b an k n o ty i d ro b n e mo n ety , n ie k o p erty z ro czn y m d o ch o d em — ale w k o ń cu s ię u d ało i d atek wp ad ł d o ś ro d k a z g łu ch y m s tu k o tem. Przez ch wilę wp atry wała s ię w s k rzy n k ę. J es zcze mo g ła zmien ić zd an ie. M o g ła wy ciąg n ąć k o p ertę z p o wro tem. Nie, n ie mo g ła. Cro y d s am p o wied ział: „Są d ecy zje s łu s zn e i s łu s zn iejs ze”, a o n a b y ła p rzek o n an a, że to n ajs łu s zn iejs za d ecy zja, jak ą p o d jęła o d wczo raj. Z d ru g iej s tro n y , żeb y wró cić d o d o mu , p o trzeb o wała tro ch ę d ro b n y ch n a metro . Ws u n ęła ręk ę d o s k rzy n k i i wy ciąg n ęła jed en p o g n iecio n y b an k n o t. Po tem d ru g i, żeb y zy s k ać jak ąś rek o mp en s atę za zg u b io n e u b ran ia i b iżu terię. To ch y b a u czciwe, p rawd a? J u ż s ięg ała p o trzeci, g d y u zn ała, że ju ż i tak ma więcej n iż d o ś ć. Wy s zła z amb u lato riu m n iemal w p o d s k o k ach . Ws u n ęła ręce w k ies zen ie k itla i ru s zy ła u licą p rzed s ieb ie, u ś miech n ięta, z u n ies io n ą g ło wą.
Nadchodzi łowca
JOHN J. MILLER J eżeli p rag n ies z jas n o u jrzeć p rawd ę, p o rzu ć to ws zy s tk o , co jes t za lu b p rzeciw. — J ian zh i Sen g can , Strofy wiary w umysł
I. Bren n an p atrzy ł, jak z o to czen ia zn ik ają ws zelk ie k o lo ry , w miarę jak au to b u s o p u s zczał ch łó d g ó r, wjeżd żając w lep k i, miejs k i u p ał. Łąk i i trawias te ró wn in y zn ik n ęły , wy p arte p rzez n iek o ń czące s ię as falto we p ark in g i. Bu d y n k i s ięg ały co raz wy żej, tło cząc s ię co raz b liżej u lic. Oło wian e latarn ie wy p arły ro s n ące wzd łu ż d ro g i d rzewa. Nawet n ieb o zro b iło s ię p o n u re i s zare, g ro żące d es zczem. Wy s iad ł w Po rt Au th o rity wraz z res ztą p as ażeró w. Ws zy s cy n aty ch mias t p o d ąży li d o s wo ich liczn y ch celó w, u n ik ając s p o jrzeń in n y ch , zg o d n ie z trad y cją mies zk ań có w mias t. Nik t n ie zwracał n a n ieg o u wag i. Nie b y ło n a co p atrzeć. By ł wy s o k i, ale n ie p rzes ad n ie, raczej s mu k ły n iż k ręp y . M iał d u że d ło n ie, o p alo n e i p o k ry te b lizn ami, ży ły i ś cięg n a wiły s ię p o d s k ó rą jak g ru b e d ru ty . Twarz miał s mag łą, s zczu p łą i zu p ełn ie n iep o zo rn ą. Ub ran y b y ł w d żin s o wą k u rtk ę, p o s trzęp io n ą i wy b lak łą o d s ło ń ca, ciemn y b awełn ian y p o d k o s zu lek , n o wą p arę d żin s ó w i ciemn e s p o rto we b u ty . W ręk u n ió s ł małą, mięk k ą to rb ę p o d ró żn ą, w d ru g iej p łas k ą s k ó rzan ą teczk ę. Czterd zies ta Dru g a Ulica tu ż p rzy d wo rcu Po rt Au th o rity b y ła p ełn a lu d zi. Wto p ił s ię w tłu m p rzech o d n ió w, p o zwalając, b y p rąd zab rał g o n a M an h attan , w miejs ce n iewiele ty lk o lep s ze o d s ły n n eg o Dżo k ero wa. Od łączy ł s ię o d g ru p y p o k ilk u p rzeczn icach i p o k ru s zący ch s ię k amien n y ch s ch o d k ach ws zed ł d o Ip s wich Arms , s zemran eg o h o telik u , wy jątk o wo p o p u larn eg o wś ró d miejs co wy ch p ro s ty tu tek . Najwy raźn iej s p o ro o s ó b zas p o k ajało w Dżo k ero wie s wo je p erwers je. Nu merk i b y ły tu taj tań s ze n iż g d ziek o lwiek in d ziej, a jeś li k rążące o n ich p lo tk i b y ły p rawd ą, tak że
o wiele b ard ziej p erwers y jn e. Recep cjo n is ta s p o jrzał z p o wątp iewan iem n a g o ś cia, k tó ry zg ło s ił s ię s am, d o teg o z b ag ażem, ale wziął p ien iąd ze i zap ro wad ził g o d o p o k o ju , k tó ry o k azał s ię mn iej więcej tak cias n y i b ru d n y , jak mo żn a s ię b y ło s p o d ziewać. Bren n an zamk n ął d rzwi, p o s tawił to rb ę n a p o d ło d ze, a p o tem o s tro żn e p o ło ży ł teczk ę n a zarwan y m łó żk u . W p o k o ju p an o wała s tras zn a d u ch o ta, ale Bren n an p rzeży ł ju ż g o rs ze u p ały . W cias n y m p o k o ju p o ś ró d b ru d n y ch ś cian czu ł s ię tro ch ę k lau s tro fo b iczn ie, ale o twieran ie o k n a n ic b y n ie d ało . Po ło ży ł s ię n a łó żk u , wp atru jąc s ię w o b łażący z farb y s u fit, p rawie n ie d o s trzeg ając b ieg ający ch p o n im k aralu ch ó w. Przed o czy ma wciąż wid ział s ło wa o trzy man eg o wczo raj lis tu : Kapitanie, on tu jest. Widziałem go i obawiam się, że on także mnie zobaczył i rozpoznał. Spotkajmy się w restauracji. Proszę zachowywać się ostrożnie, ale swobodnie. Nie b y ło p o d p is u , ale b ez tru d u ro zp o zn ał eleg an ck ie, p recy zy jn e p is mo M in h a. Nie p o d ał ad res u , ale Bren n an g o n ie p o trzeb o wał. Przed trzema laty , g d y n iep o s trzeżen ie wró cił d o Stan ó w, M in h u k ry wał g o w s wo jej res tau racji p rzez k ilk a d n i. Nie miał też wątp liwo ś ci, o k im jeg o p rzy jaciel ws p o min a w ty m tajemn iczy m liś cie. To mó g ł b y ć ty lk o Kien . Zamk n ął o czy i zo b aczy ł twarz: męs k ą, ch u d ą i d rap ieżn ą. Pró b o wał s p rawić, b y zn ik n ęła, wy mazać ją z u my s łu , p rzy wo łu jąc z g łęb i ś wiad o mo ś ci o d g ło s k las k an ia jed n ą ręk ą. Pró b o wał, ale n ie zd o łał. Twarz u ś miech n ęła s ię, jak b y d rwiąc z jeg o b ezs iln o ś ci. Po tem wy b u ch n ęła ś miech em. Us iad ł n a łó żk u , czek ając n a zmro k i n a to , co miał ze s o b ą p rzy n ieś ć.
II. Po wietrze b y ło n ieru ch o me i zaty k ało n o zd rza miazmatem s ied miu milio n ó w lu d zi s tło czo n y ch n a zb y t małej p o wierzch n i. Po trzech latach s p ęd zo n y ch w g ó rach zu p ełn ie o d wy k ł o d mias ta, ale wciąż p o trafił wy k o rzy s tać jeg o to p o g rafię. J ed en czło wiek p o ś ró d ty s ięcy — wid zian o g o , ale n ie d o s trzeg an o , s ły s zan o , ale n ie zap amięty wan o . Niezau ważo n y zmierzał d o res tau racji M in h a n a Elizab eth Street, n io s ąc w ręk u s k ó rzan ą teczk ę. By ł wczes n y wieczó r i n a u licy wciąż b y ło s p o ro p o ten cjaln y ch k lien tó w, ale
res tau racja b y ła zamk n ięta. Bard zo d ziwn e. Wes ty b u l, jed y n a częś ć wn ętrza wid o czn a z u licy , b y ła zu p ełn ie ciemn a. Tab liczk a wis ząca n a s zk lan y ch d rzwiach g ło s iła: „Zamk n ięte. Zap ras zamy p ó źn iej” p o an g iels k u i wietn ams k u . Trzej mężczy źn i, miejs cy żu le, s tali n a u licy p rzed wejś ciem, ro zmawiając i d o wcip k u jąc. Bren n an s k ręcił za ró g , p ró b u jąc o p an o wać n ag ły n iep o k ó j. Przep ro wad ził s erię ćwiczeń z o d d ech em, k tó re zap amiętał z p ierws zej lek cji u Is h id y , jak ą o trzy mał, g d y zd ecy d o wał s ię s tu d io wać Ścieżk ę. Niep o k ó j, s trach , n erwo wo ś ć, n ien awiś ć — żad n e z ty ch u czu ć n ie p rzy n o s iło mu p o ży tk u . Po trzeb o wał całk o witeg o s p o k o ju , n iczy m tafla czy s teg o , n iezmąco n eg o g ó rs k ieg o s tawu . A zatem Kien p rzeży ł. Zaws ze p o d ejrzewał, że tak s ię s tan ie. By ł s p ry tn y , p o d s tęp n y i g o tó w p rzetrwać za ws zelk ą cen ę — u p ad ek Sajg o n u b y ł d la n ieg o zaled wie d ro b n ą n ied o g o d n o ś cią. Bren n an wied ział, że u p ły n ie tro ch ę czas u , n im zn ó w s tan ie n a n o g i, ale o b ecn ie mu s iał ju ż d y s p o n o wać s iatk ą ag en tó w ró wn ie p o tężn ą i b ezlito s n ą co jeg o d awn a o rg an izacja w Wietn amie. Bio rąc p o d u wag ę, że d o s tarczen ie lis tu mu s iało p o trwać k ilk a d n i, tamci mieli d o d y s p o zy cji d o ś ć czas u , b y o d n aleźć M in h a. Sk ręcił za ró g i n iezau ważo n y p rzez in n y ch p rzech o d n ió w wś lizg n ął s ię w zau łek n a ty łach res tau racji. By ło tam ciemn o i cich o jak w g ro b ie. Przy cu p n ął o b o k s terty n iezeb ran y ch ś mieci, n as łu ch u jąc. Wzro k s zy b k o p rzy zwy czaił mu s ię d o ciemn o ś ci, ale n ie wid ział n ic, p ró cz b u s zu jący ch k o tó w. Nie s ły s zał też n ic, p ró cz s zeles tu ich łap , g d y s zp erały w ś mieciach . Po ło ży ł teczk ę n a ziemi i o two rzy ł zamk i. Nie p o trzeb o wał ś wiatła, b y zło ży ć to , co n ió s ł w ś ro d k u . Z trzas k iem zło ży ł ramio n a, g ó rn e i d o ln e, mo cu jąc je d o majd an u p ewn y m, wy ćwiczo n y m ru ch em, n ało ży ł cięciwę n a d o ln ą k o ń có wk ę, p rzes zed ł n ad n ią, p rzy trzy mał s to p ą, n ag iął g ó rn e ramię n a u d zie i p rzeło ży ł cięciwę p rzez g ó rn ą k o ń có wk ę. Przes u n ął p alcem p o n ap iętej cięciwie i u ś miech n ął s ię, s ły s ząc n is k i, wib ru jący ś p iew. Trzy mał w ręk u łu k k las y czn y , mierzący p o n ad metr, zro b io n y z wielu wars tw włó k n a s zk lan eg o n ało żo n eg o n a cis o wy rd zeń . Bren n an wied ział, że to d o b ry łu k — b y ł jeg o włas n ej ro b o ty . Naciąg p rawie trzy d zies tu k ilo w p ełn i wy s tarczał, b y p o walić s arn ę, n ied źwied zia alb o czło wiek a. W teczce b y ła tak że tró jp alczas ta s k ó rzan a ręk awica, k tó rą n ało ży ł n a p rawą d ło ń i mały k o łczan — Bren n an p rzy p iął g o d o p as k a rzep ami. Wy jął jed n ą ze s trzał. M iała s zero k ą, ło wieck ą k o ń có wk ę z czterema o s try mi zad zio rami. Lu źn o n ało ży ł ją
n a cięciwę i cich o , cis zej n iż k o ty b u s zu jące w ś mietn ik u , p o d k rad ł s ię d o d rzwi res tau racji. Wciąż n as łu ch iwał, ale wewn ątrz p an o wała cis za. Nap arł n a d rzwi, o d k ry ł, że s ą o twarte, i u ch y lił je o cen ty metr. Ze ś ro d k a p ad ła s mu g a ś wiatła. Zo rien to wał s ię, że s p o g ląd a n a k u ch n ię. On a tak że b y ła p u s ta i cich a. Wś lizg n ął s ię d o ś ro d k a — milcząca p lama cien ia w jas n y m p o mies zczen iu , p ełn y m p o rcelan y i n ierd zewn ej s tali. Po ru s zając s ię s zy b k o , n is k o p o ch y lo n y , p o d b ieg ł d o p o d wó jn y ch ro zk ład an y ch d rzwi p ro wad zący ch d o jad aln i i o s tro żn ie s p o jrzał p rzez o waln e o k ien k o . Zo b aczy ł d o k ład n ie to , czeg o s ię o b awiał. Keln erzy , k u ch arze i k ilk o ro k lien tó w k u liło s ię w k ącie s ali p o d czu jn y m s p o jrzen iem czło wiek a trzy mająceg o b ro ń au to maty czn ą. J eg o d waj to warzy s ze p rzy cis k ali M in h a d o ś cian y , p o d czas g d y trzeci b ił g o s k ó rzan ą p ałk ą. Twarz p rzes łu ch iwan eg o b y ła p o s in iaczo n a i zak rwawio n a, a o czy tak p o d p u ch n ięte, że n ie mó g ł ich o two rzy ć. M ężczy zn a z p ałk ą zad awał p y tan ia. Bren n an p rzy k u cn ął n a p o d ło d ze, zacis k ając zęb y . Wś ciek ło ś ć k łęb iła mu s ię w ży łach , aż ru mien iec wy p ełzł mu n a twarz. Kien ro zp o zn ał M in h a i k azał g o ś cig ać, b o wied ział, że jak o jed en z n iewielu lu d zi w Stan ach b y łb y w s tan ie g o ro zp o zn ać. Zaró wn o o n , jak i Bren n an p amiętali też, jak k ied y ś , jak o g en erał Armii Rep u b lik i Wietn amu , wy k o rzy s tał s wo ją p o zy cję, b y zd rad zić zaró wn o s wó j k raj, jak i s wy ch amery k ań s k ich s o ju s zn ik ó w. Bren n an zd awał s o b ie s p rawę, że n iezależn ie o d teg o , jak ą d ziałaln o ś cią zajął s ię w s wo jej n o wej o jczy źn ie, wład ze z p ewn o ś cią g o s zan o wały i b y ć mo że tro ch ę s ię g o b ały . Sam, jak o że o d s zed ł z wo js k a p o s k an d alu związan y m z u p ad k iem Sajg o n u , zo s tał p o tęp io n y i wy jęty s p o d p rawa. Nik t n ie wied ział, że wró cił d o k raju , i o n s am wo lał, żeb y tak zo s tało . Sięg n ął d o ty ln ej k ies zen i, wy ciąg n ął k ap tu r i n aciąg n ął g o n a twarz, aż całk o wicie zak ry ł jeg o ry s y , o d g ó rn ej warg i, p o czu b ek g ło wy . Od etch n ął g łęb o k o , b y u to p ić s wo je emo cje w czy s tej p u s tce, zap o mn ieć o wś ciek ło ś ci, s trach u , s wo im p rzy jacielu , o ch ęci zems ty , n awet o s o b ie s amy m. Stał s ię n iczy m, b y mó c b y ć ws zy s tk im. Nie b y ł an i zły , an i s p o k o jn y . Bezg ło ś n ie ws tał z p o d ło g i, p rzes zed ł p rzez d rzwi, o p ad ł n a k o lan o za s to łem i n aciąg n ął p ierws zą s trzałę. Cich e, p ewn e s ło wa Is h id y , ro s h ieg o , jeg o mis trza, ro zb rzmiewały mu w g ło wie jak d źwięk o lb rzy mieg o d zwo n u . Bądź jednocześnie celującym i celem, uderzanym i uderzającym. Bądź pełnym naczyniem czekającym na
opróżnienie. Pozbądź się swego ciężaru, gdy nadejdzie właściwa chwila, nie myśląc i nie kierując, i w ten sposób poznaj Ścieżkę. Patrzy ł p rzed s ieb ie, n ie wid ząc, zap o min ając, czy jeg o celami s ą lu d zie, czy b ele s ian a. Wy p u ś cił p ierws zą b rzech wę, s ięg n ął d o k o łczan a, wy d o b y ł d ru g ą, n aciąg n ął, u n ió s ł łu k i n aciąg n ął cięciwę, n im p ierws za s trzała zak o ń czy ła lo t. Do s ięg n ęła celu , g d y p o p rawiał p o zy cję, b y n amierzy ć trzeci cel. Do s trzeg li atak w ch wili, g d y n ad leciała d ru g a s trzała, a czwarta o p u ś ciła cięciwę. Ale b y ło ju ż za p ó źn o . Wy b rał k o lejn o ś ć celó w, jes zcze n im p o g rąży ł s ię w p u s tce. Pierws zy m miał b y ć czło wiek z u n ies io n y m p is to letem, p iln u jący zak ład n ik ó w. Strzała trafiła g o w p lecy , wy s o k o , z lewej s tro n y . Przeb iła s erce, p łu co i wy n u rzy ła s ię z p iers i n a p iętn aś cie cen ty metró w. Imp et cio s u rzu cił g o n ap rzó d , w ramio n a zas k o czo n eg o k eln era. Ob aj wp atry wali s ię w alu min io wy p ręt s terczący z p iers i. Ban d y ta o two rzy ł u s ta, b y zak ląć lu b s ię p o mo d lić, ale ch lu s n ęła z n ich k rew, zag łu s zając ws zelk ie s ło wa. Ru n ął b ezwład n ie, g d y n o g i o d mó wiły mu p o s łu s zeń s twa, a k eln er u p u ś cił g o n a p o d ło g ę. M ężczy źn i trzy mający M in h a p u ś cili więźn ia. Os u n ął s ię n a p o d ło g ę, g d y s ięg n ęli p o b ro ń d o p as k ó w. Dło ń jed n eg o z n ich zo s tała p rzy s zp ilo n a d o b rzu ch a, zan im zd o łał d o b y ć p is to letu , d ru g i wp ad ł n a ś cian ę. Up u ś cił p is to let i ś cis n ął w d ło n i b rzech wę p rzy g wo żd żo n y d o ś cian y n iczy m o wad n a d es ce. Os tatn i, ten , k tó ry p rzes łu ch iwał M in h a, o b ró cił s ię i zo s tał trafio n y w b o k . Strzała, s k iero wan a n ieco w g ó rę, wś lizg n ęła s ię p o międ zy żeb ra, p rzeb iła s erce i wb iła s ię w p rawy b ark . M in ęło d ziewięć s ek u n d . Nag łą cis zę p rzery wało ty lk o s zlo ch an ie mężczy zn y p rzy g wo żd żo n eg o d o ś cian y . Bren n an p rzemierzy ł s alę w k ilk u n as tu k ro k ach . Zak ład n icy wciąż b y li zb y t o s zo ło mien i, b y s ię p o ru s zy ć. Dwó ch b an d y tó w leżało martwy ch . Bren n an n ie czerp ał z teg o p rzy jemn o ś ci, tak s amo jak n ie s p rawiało mu rad o ś ci zab ijan ie s aren n a mięs o . Po p ro s tu b y ło k o n ieczn e. Nie o d czu wał też żalu . M ężczy zn a z ran ą b rzu ch a leżał s k u lo n y n a p o d ło d ze, zemd lo n y i w s zo k u . Dru g i, p rzy g wo żd żo n y d o ś cian y , wciąż b y ł p rzy to mn y . J eg o ry s y wy k rzy wił g ry mas s trach u , a g d y s p o jrzał w o czy Bren n an a, s zlo ch p rzes zed ł w zawo d zen ie. Bren n an s p o jrzał n a n ieg o b ezn amiętn ie. Wy d o b y ł s trzałę z k o łczan a. Tamten zaczął b ełk o tać. Łu czn ik u n ió s ł s trzałę i zamach n ął s ię b ły s k awiczn ie. Gro t n iczy m b rzy twa p o d ciął b an d y cie g ard ło . Bren n an o d s zed ł o k ro k , b y u n ik n ąć s tru mien ia k rwi. Ws u n ął s trzałę z p o wro tem d o k o łczan a i u k ląk ł o b o k M in h a.
By ł w k iep s k im s tan ie. Po łaman o mu ws zy s tk ie k o ń czy n y — s tan ie w tak iej p o zy cji, d o jak iej zmu s ili g o b an d y ci, mu s iało s p rawiać s tras zn y b ó l — p rawd o p o d o b n ie miał też p o ważn e o b rażen ia wewn ętrzn e. Od d y ch ał p ły tk o , z wy s iłk iem. Nie mó g ł o two rzy ć p o d p u ch n ięty ch o czu , a p ewn ie n awet wted y n ie mó g łb y s k u p ić wzro k u . — Ông là ai? — s zep n ął, czu jąc o s tro żn y d o ty k Bren n an a. „Kim jes teś ?”. — Bren n an . M in h u ś miech n ął s ię u p io rn ie. Krew zab u lg o tała mu w u s tach i zalś n iła n a zęb ach . — Wied ziałem, że p an p rzy jd zie, k ap itan ie. — Pro s zę n ic n ie mó wić. M u s imy wezwać… M in h p o trząs n ął g ło wą. By ło wid ać, że ten wy s iłek d u żo g o k o s ztu je. Zak as zlał i s k rzy wił s ię z b ó lu . — Nie. Umieram. M u s zę p o wied zieć ws zy s tk o . To Kien . On za ty m s to i. Ch cieli wied zieć, czy k o mu ś o n im mó wiłem, ale n ic ze mn ie n ie wy ciąg n ęli. Nie zn ają p an a. — Po zn ają — o b iecał Bren n an . M in h zn ó w zak as zlał. — M iałem n ad zieję, że p o mo g ę. J ak za d awn y ch czas ó w. J ak za d awn y ch czas ó w. — Przez ch wilę wy g ląd ał, jak b y b łąd ził g d zieś my ś lami. Bren n an u n ió s ł wzro k . — Wezwijcie k aretk ę — ro zk azał. — I p o licję. Po wied zcie im, że n a u licy o d fro n tu s to i jes zcze trzech . No ju ż. J ed en z k eln eró w zerwał s ię, b y wy k o n ać p o lecen ie. Res zta ty lk o g ap iła s ię w o s zo ło mien iu . — Po mó c — p o wtó rzy ł M in h . — Po mó c. — Przez ch wilę milczał, a p o tem zeb rał s ię w s o b ie, jak b y d o o s tatn ieg o wy s iłk u , s tarając s ię mó wić lo g iczn ie i wy raźn ie. — M u s i p an … M u s is z s łu ch ać u ważn ie. Blizn a p o rwał M ai. Szed łem za n im. Ch ciałem s ię d o wied zieć, g d zie ją zab rał, i zo b aczy łem g o razem z Kien em n a s ied zen iu limu zy n y . Id ź d o Po czwark i. Kry s ztało wy Pałac. M o że o n a wie, g d zie ją zab rał. Nie zd o łałem… u s talić… — Os tatn ie s ło wa zag łu s zy ł k as zel. — Dlaczeg o ją p o rwali? — s p y tał łag o d n ie Bren n an . — J ej ręce. J ej k rwawe ręce. Bren n an o tarł p rzy jacielo wi k ro p le p o tu z czo ła. — Sp o k o jn ie. Teraz o d p o czy waj. Ale M in h n ie s łu ch ał. Un ió s ł ręk ę, b y ch wy cić Bren n an a za ramię.
— Zn ajd ź… M ai. Po mó ż… jej. Po tem zn ó w s ię p o ło ży ł i wes tch n ął. Krew s p ien iła mu s ię n a u s tach . — Tôi met — wy s zep tał. „J es tem zmęczo n y ”. Bren n an zacis n ął zęb y , b y zwalczy ć b ó l, i o d p o wied ział cich o , p o wietn ams k u : — To o d p o czn ij. M in h s k in ął g ło wą i u marł. Bren n an p o ło ży ł g o o s tro żn ie i u s iad ł n a p iętach , mru g ając s zy b k o . Jeszcze jedna — p o wied ział s o b ie w d u ch u . Jeszcze jedna śmierć. Jeszcze jedna rzecz, za którą Kien musi w końcu odpowiedzieć. Ws tał, ro zejrzał s ię i d o s trzeg ł jed y n ie s trach n a twarzach o calo n y ch lu d zi. Nie b y ło s en s u czek ać. Po licja b ęd zie ty lk o zad awać n iewy g o d n e p y tan ia. Na p rzy k ład zap y tają, jak s ię n azy wa. M n ó s two lu d zi ty k o czek ało n a wiad o mo ś ć, że Dan iel Bren n an ży je i wró cił d o Stan ó w. Kien b y ł ty lk o jed n y m z n ich . M u s iał o p u ś cić to miejs ce. Po d ąży ć n iep ewn y m tro p em o trzy man y m o d M in h a. Po czwark a. Kry s ztało wy Pałac. Ale p o tem zatrzy mał s ię, p o czy m o d wró cił d o u wo ln io n y ch zak ład n ik ó w. — Po trzeb u ję czeg o ś d o p is an ia. J ed en z k eln eró w miał p rzy s o b ie mazak i p o d ał mu g o b ez s ło wa. Bren n an p rzy s tan ął. Ch ciał zo s tawić wiad o mo ś ć, p o k tó rej Kien b ęd zie s ię b u d ził w n o cy , zlan y zimn y m p o tem. Nie o d razu zro zu miałb y , o co ch o d zi — d o p iero p ó źn iej p o wielu wiad o mo ś ciach , wielu zmarły ch ag en tach . Wy p is ał ją n a ś cian ie o b o k mężczy zn y p rzy s zp ilo n eg o s trzałą. Idę po ciebie. Przerwał, zan im zd ąży ł s ię p o d p is ać. Nie, to zły p o my s ł. Imię u s u n ęło b y elemen t n iep ewn o ś ci, d ało Kien o wi, jeg o ag en to m i jeg o k o n tak to m wś ró d wład z zb y t k o n k retn y tro p . Uś miech n ął s ię, czu jąc p rzy p ły w in s p iracji. Kry p to n im jeg o o s tatn iej mis ji w Wietn amie, p o d czas k tó rej Kien zd rad ził cały o d d ział, wy d ając ich w ręce Wietn ams k iej Armii Lu d o wej, b rzmiał „Op eracja Yeo man ”. Ta n azwa p o win n a mu zab ić ćwiek a. Będ zie p o d ejrzewał, że k ry je s ię za n ią Bren n an , ale n ig d y n ie zy s k a p ewn o ś ci. Będ zie g o to d ręczy ć, p rzy p o min ać czy n y , k tó re o d d awn a u ważał za p o g rzeb an e. Po za ty m n azwa zd awała s ię p as o wać, tk wiła w ty m jak aś p o n u ra iro n ia. Sp o d o b ała mu s ię. Po d p is ał wiad o mo ś ć „Yeo man ”, a p o tem s zy b k o n ary s o wał as a p ik — wietn ams k i s y mb o l ś mierci i n ies zczęś cia — i zamalo wał s y mb o l n a czarn o . Wietn ams cy k eln erzy i p o mo cn icy s zemrali międ zy s o b ą, a k eln er, k tó ry d ał
Bren n an o wi d łu g o p is , n ie ch ciał wziąć g o z p o wro tem. Po trząs n ął ty lk o g ło wą s zy b k im, p tas im ru ch em. — J ak wo lis z — zg o d ził s ię Bren n an . — Słu ch ajcie, jak s tąd d o jś ć d o Kry s ztało weg o Pałacu ? J ed en z p raco wn ik ó w zd o łał wy k rztu s ić k ilk a ws k azó wek . Bren n an s k in ął g ło wą i wy s zed ł ty ln y mi d rzwiami, p rzez k u ch n ię, z p o wro tem d o zau łk a. Ro zmo n to wał łu k , wło ży ł d o teczk i i zn ik n ął, n im n ad jech ała p o licja. Wciąż n ie zd ejmu jąc mas k i, p o d ąży ł d o celu , trzy mając s ię wąs k ich u liczek i ciemn y ch k ątó w, mijając w mro k u in n e wid mo we p o s tacie. Niek tó re g o o b s erwo wały , in n e b y ły p o ch ło n ięte włas n y mi s p rawami. Nik t n ie p ró b o wał g o zatrzy mać. Kry s ztało wy Pałac n a Hen ry Street wch o d ził w s k ład d wu p iętro weg o s zereg o wca ciąg n ąceg o s ię p rzez całą p rzeczn icę. Prawie p o ło wa zo s tała zn is zczo n a p o d czas Zamies zek w Dżo k ero wie w 1 9 7 6 ro k u i n ig d y jej n ie o d b u d o wan o . Częś ć g ru zu u p rzątn ięto , częś ć zg arn ięto n a wielk ie s to s y i zep ch n ięto p o d ch wiejące s ię ś cian y . Ze s zp ar i s zczelin w ru in ach ś led ziły g o lś n iące o czy — Bren n an n ie b y ł p ewien , czy lu d zk ie, czy zwierzęce. Nie miał o ch o ty s p rawd zać. Do tarł w k o ń cu d o częś ci b u d y n k u , k tó ra wciąż s tała n ien aru s zo n a, ws zed ł p o k ró tk ich s ch o d ach p o d d as zek zas łan iający wejś cie, p o tem d o małeg o h o lu , aż w k o ń cu zn alazł s ię w g łó wn ej s ali Kry s ztało weg o Pałacu . By ła ciemn a, zatło czo n a i zad y mio n a. Od czas u d o czas u trafiał s ię jak iś o czy wis ty d żo k er, jak n a p rzy k ład ten n is k i, jag o d o wo n ieb ies k i jeg o mo ś ć, p rezen tu jący zak rzy wio n e k ły i s p rzed ający g azety p rzy wejś ciu alb o d wu g ło wy ś p iewak n a s cen ie, całk iem n ieźle wy ciąg ający p io s en k ę Co le'a Po rtera. Niek tó rzy wy g ląd ali całk iem n o rmaln ie, ch y b a że k to ś p o s tan o wił p rzy jrzeć im s ię z b lis k a. Bren n an zau waży ł jak ieg o ś mężczy zn ę, całk iem p rzeciętn eg o , mo że n awet p rzy s to jn eg o , ty le że p o zb awio n eg o u s t i n o s a. Zamias t n ich miał wy d łu żo n ą trąb k ę, k tó rą ws u n ął d o s zk lan k i n iczy m s ło mk ę. Niek tó rzy mieli s tro je d o d atk o wo wy d o b y wające ich o s o b liwo ś ci, jak b y b u n to wn iczo p o d k reś lając s wo ją o d mien n o ś ć. Niek tó rzy n o s ili mas k i, ch o ciaż wielu z zamas k o wan y ch s tan o wili n ato le — w s lan g u d żo k eró w o k reś lan o tak n o rmaln y ch lu d zi. — A ty k to ? Ak wizy to r? Bren n an d o p iero p o ch wili zro zu miał, że p y tan ie zo s tało s k iero wan e d o n ieg o . Po wió d ł wzro k iem wzd łu ż d łu g ieg o , d rewn ian eg o b aru , g d zie d o s trzeg ł d żo k era s ied ząceg o n a wy s o k im s to łk u , wy mach u jąceg o n o g ami wy s o k o n ad p o d ło g ą. Karzeł miał jak ieś metr d wad zieś cia i ty le s amo w ramio n ach . Szy ja mężczy zn y b y ła
wy s o k o ś ci p u s zk i tu ń czy k a i g ru b a i b ezn amiętn ie, jak b lo k marmu ru .
jak
męs k ie
u d o . Wy g ląd ał
s o lid n ie
— Co tam mas z? Pró b k i to waru ? — s p y tał, ws k azu jąc n a teczk ę p o tężn ą łap ą, d wa razy więk s zą o d d ło n i Bren n an a. — Narzęd zia p racy . — Sas za. J ed en z b arman ó w — wy s o k i, ch u d y mężczy zn a z cien k im wąs ik iem i tłu s ty mi, k ręco n y mi wło s ami, o p ad ający mi n a czo ło , o d wró cił s ię d o k arła. Kątem o k a Bren n an zau waży ł wcześ n iej, jak z n ieb y wałą zręczn o ś cią mies za i n alewa d rin k i. Do p iero teraz p rzek o n ał s ię, że mężczy zn a n ie ma o czu — o czo d o ły p rzy k ry wał jed en g ład k i p łat s k ó ry . Barman zwró cił s ię w s tro n ę p rzy b y s za i s k in ął g ło wą. — Sp o k o jn ie, Elmo . On jes t w p o rząd k u . Karzeł s k in ął g ło wą i p o raz p ierws zy o d p o czątk u tej ro zmo wy p rzes tał wb ijać w n iezn ajo meg o wzro k . Bren n an zmars zczy ł b rwi i ju ż o twierał u s ta, ale b arman g o u p rzed ził. Ws k azał d ru g i k o n iec b aru . — Tam s ied zi. Bren n an zacis n ął warg i. Bezo k i mężczy zn a u ś miech n ął s ię lek k o i p rzy jął zamó wien ie n a k o lejn eg o d rin k a. Bren n an s p o jrzał we ws k azan y m k ieru n k u i aż zatk ało g o z wrażen ia. Przy s to lik u w k ącie s ied ziała k o b ieta w to warzy s twie s zczu p łeg o mężczy zn y o jas n o b rązo wej s k ó rze, u b ran eg o w czerwo n e k imo n o h afto wan e w zło te s mo k i i n ap is y , k tó re Bren n an u zn ał za mag iczn e fo rmu łk i. By ł b ard zo p rzy s to jn y , n ie licząc wy d ęteg o czo ła, k tó re tro ch ę s zp eciło cały p ro fil. Sied ział n a zwy k ły m k rześ le. Ko b ieta zajmo wała meb el p rzy p o min ający tro n , wy k o n an y z czarn eg o o rzech a i wy ło żo n y czerwo n y m ak s amitem. Po s tawiła n a s to le k ry s ztało wą s zk lan eczk ę wielk o ś ci n ap ars tk a, z k tó rej p o p ijała jak iś mio d o wy p ły n , i z u ś miech em s p o jrzała p ro s to n a Bren n an a. Ub ran a b y ła w o b cis łe s p o d n ie p o d k reś lające s mu k łą s y lwetk ę i d rap o wan y s zal zeb ran y n a p rawy m ramien iu w tak i s p o s ó b , że lewa p ierś p o zo s tawała całk iem n ag a. J ej s k ó ra b y ła właś ciwie n iewid o czn a, o d s łan iając cien is te zary s y mięś n i i p racu jący ch wewn ątrz o rg an ó w. Bren n an wid ział p u ls u jącą s iatk ę ży ł i tętn ic b ieg n ący ch p rzez ciało . Wid ział, jak wid mo we, n a wp ó ł p rzezro czy s te mięś n ie trzep o czą i p rzes u wają s ię p rzy k ażd y m jej ru ch u . Do s trzeg ał n awet s łab e b icie s erca s k ry teg o p o d żeb rami i d rżen ie p łu c p racu jący ch ró wn o i b ez u s tan k u . Uś miech ała s ię. Bren n an wied ział, że g ap i s ię n a n ią o twarcie, ale n ie p o trafił teg o
o p an o wać. Wy g ląd ała zb y t d ziwaczn ie, b y n azwać ją p ięk n ą, ale b y ła fas cy n u jąca. Od s ło n ięta p ierś b y łab y całk iem n iewid o czn a, g d y b y n ie d elik atn a s iateczk a n aczy ń k rwio n o ś n y ch i d u ży , ciemn y s u tek . J ej twarz… Co mo żn a b y o n iej p o wied zieć? M iała n ieb ies k ie o czy , k o ś ci p o liczk o we, wid o czn e p o d wars twą mięś n i s zczęk i — wy s o k ie i k s ztałtn e, n o s b y ł zaled wie d ziu rą ziejącą w czas zce. Warg i, p o d o b n ie jak s u tek , b y ły wid o czn e — p ełn e i k u s zące, wy g ięte w s ard o n iczn y m u ś miech u . Nie miała wło s ó w, k tó re mo g ły b y u k ry ć b iało ś ć czas zk i. Przep ch n ął s ię p rzez tłu m w s tro n ę jej s to lik a, p o d czas g d y k o b ieta o b s erwo wała g o z… Na ile p o trafił o d czy tać jej mimik ę, mó g ł to b y ć wy raz p o b łażliweg o ro zb awien ia. Patrzy ł, jak p o ru s za s ię jej g ard ło , g d y p rzeły k ała d rin k a. — Pro s zę wy b aczy ć… — zaczął i u rwał zmies zan y . Zaś miała s ię. J ej ś miech b rzmiał s zczerze, b ez ś lad u g o ry czy , wy rzu tu czy zło ś ci. — Wy b aczam, zamas k o wan y p rzy b y s zu — o d p arła. — Wiem, że s tan o wię n iezły wid o k . Nik t, k to wid zi mn ie p o raz p ierws zy , n ie p o trafi teg o zig n o ro wać. J ak zap ewn e wies z, jes tem Po czwark a, właś cicielk a i g o s p o d y n i Kry s ztało weg o Pałacu . To jes t Fo rtu n ato . Czarn o s k ó ry s p o jrzał n a Bren n an a. W jeg o ry s ach w k s ztałcie o czu wid ać b y ło ws ch o d n ią k rew. Sk in ęli g ło wami w milczen iu . Bren n an p o czu ł, że teg o czło wiek a o tacza au ra mo cy . Nag le zy s k ał p ewn o ś ć, że s to i n ap rzeciw as a. — J ak s ię n azy was z? — s p y tała Po czwark a. M ó wiła z wy two rn y m b ry ty js k im ak cen tem, co p ewn ie zas k o czy ło b y Bren n an a, g d y b y ju ż d awn o n ie wy czerp ał ju ż p o k ład ó w zd ziwien ia n a d zis iejs zy wieczó r. Gło s k o b iety s tał s ię zamy ś lo n y , wy raz twarzy — o cen iający , wy rach o wan y . — Yeo man — o d p arł, zas tan awiając s ię, jak wiele mo że p o wied zieć. — Ciek awe. Oczy wiś cie n ie jes t to two je p rawd ziwe imię. Bren n an s p o jrzał n a n ią w milczen iu . — A ch ciałab y ś je p o zn ać? — s p y tał jej to warzy s z. Uś miech n ął s ię len iwie, a g o s p o d y n i wzru s zy ła n iezo b o wiązu jąco ramio n ami. Fo rtu n ato s p o jrzał n a p rzy b y s za. J eg o o czy s tały s ię g łęb s ze, ciemn iejs ze. Bren n an wy czu ł w n ich s k łęb io n y wir ro s n ącej mo cy — mo cy , k tó ra n ag le zo s tała s k iero wan a wp ro s t n a n ieg o . Zap ło n ął g n iewem, zacis n ął p ięś ci, ale wied ział, że n ie zd o ła p o ws trzy mać n ad n atu raln ej mo cy as a p rzed s p en etro wan iem s weg o u my s łu . M ó g ł zro b ić ty lk o jed n o . Zaczerp n ął p o wietrza, ws trzy mał o d d ech i p o zwo lił, b y o d p ły n ęły o d n ieg o ws zy s tk ie my ś li. Zn ó w b y ł w J ap o n ii i s tał p rzed o b liczem Is h id y , p ró b u jąc
o d p o wied zieć n a p y tan ie, k tó re zad ał mu ro s h i, g d y p o raz p ierws zy zg ło s ił s ię d o k las zto ru . — Gd y u d erzamy d ło n ią o d ło ń , ro zleg a s ię d źwięk . J ak i jes t d źwięk k las k an ia jed n ą ręk ą? Bren n an b ez s ło wa wy s u n ął p rzed s ieb ie zaciś n iętą p ięś ć. Is h id a s k in ął g ło wą, a tren in g Bren n an a ro zp o czął s ię n a p o ważn ie. Sięg n ął teraz d o tamtej wied zy . Ws zed ł g łęb o k o w zazen, s tan med y tacji, g d y o p ró żn iał u my s ł z ws zelk ich my ś li, u czu ć, emo cji. W k o ń cu , jak b y z wielk iej o d d ali, u s ły s zał g ło s Fo rtu n ata: „Niezwy k łe”, i zn ó w wró cił d o s ieb ie. Fo rtu n ato mierzy ł g o u ważn y m s p o jrzen iem, jak b y z o d ro b in ą s zacu n k u . Po czwark a p atrzy ła n a n ich o b u . — In teres u jes z s ię zen ? — J es tem ty lk o s k ro mn y m u czn iem — o d p arł Bren n an . J eg o g ło s zab rzmiał s p o k o jn ie, jak b y d o laty wał z o d leg łeg o g ó rs k ieg o s zczy tu . — M o że lep iej p o ro zmawiam z Yeo man em n a o s o b n o ś ci — zap ro p o n o wała Po czwark a. — J eś li ch ces z. — Fo rtu n ato ws tał. — J es zcze jed n o . — Bren n an o trząs n ął s ię jak p ies wy ch o d zący z wo d y i n a d o b re p o wró cił d o rzeczy wis to ś ci. Sp o jrzał n a Fo rtu n ata. — Nie ró b teg o więcej. Fo rtu n ato zacis n ął u s ta i s k in ął g ło wą. — J es tem p ewien , że jes zcze s ię s p o tk amy . Ws tał o d s to lik a i o d s zed ł, zn ik ając w tłu mie. Bren n an zajął jeg o miejs ce. Po czwark a tak s o wała g o s p o jrzen iem. — Dziwn e, że d o tąd o to b ie n ie s ły s załam. — Do p iero co p rzy jech ałem. J ej wzro k s tał s ię ś wid ru jący , h ip n o ty zu jący . Bren an n z wy s iłk iem o d erwał s p o jrzen ie o d o czu u n o s zący ch s ię w p u s ty ch o czo d o łach . — W in teres ach ? — s p y tała. Bren n an p rzy tak n ął. Ko b ieta p o ciąg n ęła ły k n ap o ju , o d s tawiła s zk lan k ę. — Wid zę, że n ie jes teś w n as tro ju n a p o g awęd k i. Po co p rzy s zed łeś ? — Ten b arman — zaczął. — J ak im cu d em tak d o b rze s o b ie rad zi b ez o czu ? — To łatwe — u ś miech n ęła s ię Po czwark a. — Tej in fo rmacji u d zielę ci za d armo . Sas za jes t telep atą… międ zy in n y mi. Nie martw s ię, tajemn ice, k tó re s k ry was z p o d mas k ą, s ą b ezp ieczn e. On ty lk o p rześ lizg u je s ię p o p o wierzch n i. Dzięk i temu Pałac
jes t b ezp ieczn iejs zy . Po k azu je Elmo wi, k to jes t n ieb ezp ieczn y alb o s zalo n y , k to ma złe zamiary . A Elmo s ię ich p o zb y wa. Bren n an p rzy tak n ął, czu jąc s ię n ieco b ezp ieczn iej. Z u lg ą p rzy jął wiad o mo ś ć o o g ran iczo n y ch zd o ln o ś ciach b arman a. Nie ch ciał, b y k to k o lwiek g rzeb ał mu w u my ś le. — Co jes zcze? — M u s zę s p y tać o d wó ch lu d zi. O faceta, k tó reg o n azy wają Blizn ą, i jeg o s zefa Kien a. Po czwark a s p o jrzała n a n ieg o s p o d zmars zczo n y ch b rwi. A p rzy n ajmn iej mięś n ie twarzy ś ciąg n ęły jej s ię g wałto wn ie. Po d o b n ie jak res zta u mięś n ien ia zd awały s ię wio tk ie i n iematerialn e. — Wies z, że mają ze s o b ą co ś ws p ó ln eg o ? O ty m wie n ajwy żej trzech lu d zi s p o za ich włas n eg o k ręg u . To two i k o led zy ? — Przez twarz Bren n an a p rzeb ieg ł s k u rcz, a k o b ieta aż s ię wzd ry g n ęła. — Ah a. Do my ś lam s ię, że n ie. J ej s ło wa p rzy wio d ły n a my ś l n iech cian e ws p o mn ien ia, ws p o mn ien ia zd rad y i p rzemo cy . Sas za s k iero wał w ich s tro n ę n iewid zące s p o jrzen ie. Elmo s tan ął n a p lacach , wy ciąg ając s zy ję. Do b re p ó ł tu zin a o s ó b w całej s ali zamilk ło g wałto wn ie. J ak iś mężczy zn a p rzy cis n ął ręce d o s k ro n i, a p o tem zemd lał. Sk amlał jak b ity p ies , g d y to warzy s ze p ró b o wali wy rwać g o z tran s u . Po czwark a o d erwała s p o jrzen ie o d Bren n an a, o d p rawiła Elma g es tem i n ap ięcie z wo ln a zelżało . — Są n ieb ezp ieczn i, o b y d waj — p o wied ziała s p o k o jn ie. — Kien to Wietn amczy k , b y ły wo js k o wy . Zjawił s ię tu taj jak ieś o s iem lat temu . Szy b k o ws zed ł w h an d el n ark o ty k ami i teraz k o n tro lu je s p o rą częś ć ry n k u . Trzy ma ręk ę n a więk s zo ś ci n ieleg aln y ch p rzed s ięwzięć, ale o czy wiś cie d b a o p o rząd n ą fas ad ę leg aln o ś ci. M a s ieć p raln i ch emiczn y ch i res tau racji. Ws p iera o rg an izacje ch ary taty wn e i p artie p o lity czn e. Zap ras zają g o n a imp rezy to warzy s k ie. Blizn a to jed en z jeg o ad iu tan tó w. Nie p o d leg a b ezp o ś red n io Kien o wi. Nas z g en erał d y s tan s u je s ię o d b an d y tó w. — Co jes zcze mo żes z p o wied zieć o Bliźn ie? — M iejs co wy ch ło p aczek . Nie zn am p rawd ziweg o imien ia. M ó wią n a n ieg o Blizn a, b o ma całą twarz p o k ry tą d ziwn y mi tatu ażami. J ak ieś mao ry s k ie wzo ry p lemien n e. Bren n an s p o g ląd ał n a n ią z n ied o wierzan iem, b o wzru s zy ła ramio n ami. Patrzy ł, jak p o ru s zają s ię mięś n ie, k o ś ci o b racają s ię w s tawach . Su tek o d s ło n iętej p iers i p o d s k o czy ł n a p o d u s zce z n iewid zialn eg o ciała.
— Po d o b n o u s ły s zał o ty m o d an tro p o lo g a z u n iwers y tetu n o wo jo rs k ieg o , k tó ry s tu d io wał g an g i u liczn e. Co ś o miejs k iej k u ltu rze p lemien n ej. Tak czy in aczej, to wred n y s u k in s y n . Zb ro jn e ramię Kien a. Niep o k o n an y w walce wręcz. — Sp o jrzała n a n ieg o u ważn ie. — Ch ces z z n im walczy ć. To n ie b y ło p y tan ie. — Dlaczeg o jes t n iep o k o n an y ? — M a mo c n aty ch mias to wej telep o rtacji. Po trafi zn ik n ąć s zy b ciej, n iż p o ru s za s ię czło wiek , i p o jawić s ię w d o wo ln y m miejs cu . Zwy k le za p lecami p rzeciwn ik a. Po za ty m jes t n ies amo wicie wred n y . M ó g łb y b y ć k imś , ale za b ard zo lu b i zab ijać. Do b rze s ię czu je jak o ad iu tan t Kien a. Z d ru g iej s tro n y , n ie wy ch o d zi n a ty m źle. — Przez ch wilę b awiła s ię s zk lan k ą, p o czy m s p o jrzała p ro s to n a Bren n an a. — J es teś as em? Nie o d p o wied ział. Przez ch wilę p atrzy li s o b ie o czy , aż w k o ń cu Po czwark a wes tch n ęła. — Czy li n ie. J es teś zwy k ły m czło wiek iem. Natu ralem. Czemu ch ces z walczy ć z Blizn ą? — Bo jes tem czło wiek iem. Blizn a p o rwał có rk ę mo jeg o p rzy jaciela. Ty lk o ja mo g ę jej teraz p o mó c. — A p o licja? — s p y tała o d ru ch o wo Po czwark a, p o czy m zaś miała s ię z włas n ej s u g es tii. — Nie. Blizn a, d zięk i Kien o wi, b ęd zie ch ro n io n y p rzed p o licją. Przy p u s zczam, że n ie mas z k o n k retn y ch d o wo d ó w n a jeg o u d ział w ty m p o rwan iu ? Nie? A co z in n y mi as ami? Cień , mo że Fo rtu n ato … — Nie ma czas u . Nie wiem, co p rzez ten czas zd ąży jej zro b ić. A p o za ty m… — n a ch wilę p rzerwał i zn ó w co fn ął s ię my ś lami o d zies ięć lat — … to s p rawa o s o b is ta. — Tak p o d ejrzewałam. Bren n an zn ó w wró cił d o s ali. Wb ił s p o jrzen ie w g o s p o d y n ię. — Gd zie zn ajd ę Blizn ę? — Ży ję z h an d lu in fo rmacjami i p rzek azałam ci ich ju ż mn ó s two całk iem za d armo . Ten d ro b iazg b ęd zie k o s zto wać. — Nie mam p ien ięd zy . — Nie p o trzeb u ję p ien ięd zy . Wy ś wiad czy s z mi p rzy s łu g ę, a ja to b ie. Bren n an s k rzy wił s ię o d ru ch o wo . — Nie lu b ię mieć d łu g ó w. — To s zu k aj tej in fo rmacji g d zie in d ziej.
Ch ęć d ziałan ia p aliła g o jak o g ień . — Niech b ęd zie. Ko b ieta p o ciąg n ęła ły k z k ry s ztało wej s zk lan eczk i, trzy man ej w d ło n i, k tó ra b y ła ró wn ie p rzezro czy s ta. — M a d u żą p o s iad ło ś ć n a Cas tleto n Av en u e, n a Staten Is lan d . J es t o d d alo n a o d n ajb liżs zy ch zab u d o wań , o g ro d zo n a i b ard zo p rzes tro n n a. Lu b i p o lo wać. Na lu d zi. — Tak ? — s p y tał Bren n an . Wzro k miał zamy ś lo n y , jak b y co ś ro zważał. — Czeg o Blizn a ch ce o d tej d ziewczy n y ? J es t jak aś wy jątk o wa? — Nie wiem. — Bren n an p o trząs n ął g ło wą. — M y ś lałem, że ch cą u cis zy ć jej o jca, b o o s tatn io wid ział Blizn ę razem z Kien em, ale k o lejn o ś ć wy d arzeń s ię n ie zg ad za. M in h zo b aczy ł ich , g d y ś led ził Blizn ę, p ró b u jąc d o wied zieć s ię czeg o ś o p o rwan iu . Po wied ział, że ch o d zi o „jej k rwawe ręce”. Co ś ci to mó wi? Po czwark a p o trząs n ęła g ło wą. — M o żes z g o p o p ro s ić, b y wy rażał s ię mn iej zag ad k o wo ? — Nie ży je. Ko b ieta d o tk n ęła jeg o d ło n i i p rzez k ró tk ą ch wilę co ś p rzen ik n ęło ich o b o je. — Pewn ie n ie p o trzeb a ci mo ich o s trzeżeń , ale i tak p o wiem: b ąd ź o s tro żn y . — Bren n an s k in ął g ło wą. Niewid zialn a ręk a Po czwark i b y ła ciep ła i mięk k a. Patrzy ła n a p u ls u jącą w n iej k rew. — A mo że — ciąg n ęła k o b ieta — ch ciałb y ś s p łacić częś ć s weg o d łu g u ? — J ak ? — s p y tał Bren n an , d o s trzeg ając lek k ą zmian ę w jej g ło s ie i mimice. — J eś li p rzeży jes z s p o tk an ie z Blizn ą, p rzy jd ź d ziś wieczo rem d o Pałacu . Nieważn e, k tó ra b ęd zie g o d zin a. Będ ę czek ać. Nie b y ło wątp liwo ś ci, co mo g ła mieć n a my ś li. Ofero wała mu co ś , czeg o u n ik ał o d d łu żs zeg o czas u , relację, jak iej n ie p rag n ął o d lat. — A mo że wy d aję ci s ię zb y t o d rażająca? — s p y tała rzeczo wo , b y p rzerwać p rzed łu żającą s ię cis zę. — Nie — o d p arł o s trzej, n iż zamierzał. — Nie o to ch o d zi. Gło s zab rzmiał s zo rs tk o , n awet w jeg o włas n y ch u s zach . Tak d łu g o u n ik ał k o n tak tu z k imk o lwiek , że s ama my ś l o jak iek o lwiek in ty mn ej relacji b y ła p rzerażająca. — Twó j s ek ret jes t b ezp ieczn y , Yeo man ie — d o d ała. Bren n an o d etch n ął g łęb o k o i s k in ął g ło wą. — To d o b rze. — Po czwark a zn ó w s ię u ś miech ała. — Będ ę czek ać.
Od wró cił s ię b ez s ło wa, a wted y u ś miech k o b iety zn ik n ął. — Oczy wiś cie — p o wied ziała, tak cich o , że s ły s zała to ty lk o o n a — p o d waru n k iem że d o k o n as z n iemo żliweg o . Że p o k o n as z Blizn ę.
III. Bren n an u zn ał, że mo że to zro b ić n a d wa s p o s o b y . M ó g ł d ziałać u k rad k iem: wś lizn ąć s ię d o p o s iad ło ś ci Blizn y , n ie wied ząc, jak ie s y s temy zab ezp ieczeń tam zain s talo wan o , i p rzemy k ać s ię z p o k o ju d o p o k o ju , n ie wied ząc n awet, czy M ai jes t więzio n a w ś ro d k u . M ó g ł też wejś ć o twarcie, s tawiając n a s wo je s zczęś cie, o p an o wan ie i zd o ln o ś ć imp ro wizacji. Po wy jś ciu z Pałacu zd jął mas k ę i złap ał tak s ó wk ę. Kiero wca z p o czątk u n ie ch ciał zawieźć g o n a Staten Is lan d , ale p o mach ał mu p lik iem d wu d zies tek i tary fiarz z miejs ca s ię ro zp ro mien ił. Dro g a b y ła d łu g a — n ajp ierw tak s ó wk ą, p o tem p ro mem, a Bren n an s p ęd ził ją n a p o n u ry ch ro zmy ś lan iach . Is h id a b y teg o n ie p o ch walił, ale też Bren n an n ig d y n ie n ależał d o jeg o n ajlep s zy ch u czn ió w. Kazał wy s ad zić s ię n ieo p o d al Cas tleto n , jak ąś p rzeczn icę o d ad res u , k tó ry d o s tał w Pałacu , zap łacił za k u rs i zo s tawił d u ży n ap iwek , tracąc ty m s amy m więk s zo ś ć o s zczęd n o ś ci. Gd y tak s ó wk a o d jech ała, p rzemk n ął s ię, n ie wy ch o d ząc z cien ia, aż w k o ń cu s tan ął p rzed b ramą. Ws zy s tk o wy g ląd ało d o k ład n ie tak , jak to o p is ała Po czwark a. Sam b u d y n ek — p o tężn a, k amien n a k o n s tru k cja — wzn o s ił s ię o k ilk as et metró w o d u licy . Na k ażd y m p iętrze p aliło s ię ś wiatło w k ilk u o k n ach , ale n a zewn ątrz n ie b y ło żad n eg o o ś wietlen ia. Cały teren o taczał k amien n y mu r, wzn ies io n y n a wy s o k o ś ć jak ich ś d wó ch metró w i zwień czo n y p as tu ch em elek try czn y m. W małej s zk lan ej b u d ce s to jącej o b o k b ramy z k u teg o żelaza d o s trzeg ł jed n eg o s trażn ik a. Wy g ląd ało n a to , że n ietru d n o b ęd zie s fo rs o wać zab ezp ieczen ia, ale d o m b y ł zd ecy d o wan ie za d u ży , b y p rzes zu k iwać g o p o jed n y m p o k o ju . A zatem ś miało ś ć, tu p et i s zczęś cie. Dużo szczęścia — p o my ś lał Bren n an , wy ch o d ząc z cien ia. Strażn ik w b u d ce wp atry wał s ię w mały o d b io rn ik — talk -s h o w p ro wad zo n y p rzez p ięk n ą k o b ietę ze s k rzy d łami. Bren n an n ie o g ląd ał telewizji o d czas u p o wro tu d o Stan ó w, ale mimo ws zy s tk o ro zp o zn ał So k o licę — jed n ą z n ajb ard ziej p o p u larn y ch as ó w, g o s p o d y n ię p ro g ramu „Grzęd a So k o licy ”. Ob o k n iej s tał
p o tężn y , b ro d aty mężczy zn a w k u ch ars k iej czap ce i p rzy g o to wy wał jak ąś p o trawę. To czy li p rzy jaciels k ą p o g awęd k ę, a d ło n ie mężczy zn y p rzez cały czas p o ru s zały s ię z zas k ak u jący m wd zięk iem. Bren n an d o p iero p o ch wili ro zp o zn ał Hirama Wo rch es tera zwan eg o „Gru b as em” — in n eg o p o p u larn eg o as a. Strażn ik z zach wy tem wp atry wał s ię w So k o licę u b ran ą w n iewątp liwie atrak cy jn y k o s tiu m z ro zcięciem s ięg ający m p rawie d o p ęp k a. Bren n an mu s iał zas tu k ać w s zy b ę, b y p rzy ciąg n ąć jeg o u wag ę, ch o ć n awet wcześ n iej n ie k ry ł s ię z zamiarem wejś cia d o ś ro d k a. Strażn ik o two rzy ł d rzwi. — Sk ąd p an s ię tu wziął? — Przy jech ałem tak s ó wk ą. — Bren n an wy k o n ał n ieo k reś lo n y g es t, ws k azu jąc za s ieb ie. — Od es łałem ją. — Ah a, jas n e — o d p arł s zy b k o s trażn ik . — Sły s załem. Czeg o p an s zu k a? Bren n an ju ż miał p o wied zieć, że p rzy s łał g o Kien w s p rawie d ziewczy n y , ale w o s tatn iej ch wili u g ry zł s ię w języ k . Po czwark a o s trzeg ała g o , że b ard zo n iewiele o s ó b wie o ich wzajemn y ch p o wiązan iach . Ten s trażn ik n a p ewn o n ie n ależał d o ich wewn ętrzn eg o k ręg u . — Szef mn ie p rzy s y ła. Ch o d zi o d ziewczy n ę — p o wied ział, s tarając s ię zd rad zić jak n ajmn iej, ale jed n o cześ n ie mó wić p ewn y m to n em. — Szef? — Zad zwo ń d o Blizn y . Będ zie wied ział. Strażn ik o d wró cił s ię i p o d n ió s ł s łu ch awk ę. Po k ró tk iej ro zmo wie o d wies ił telefo n i d o tk n ął jak ieg o ś p rzy cis k u p rzed s o b ą. Brama o two rzy ła s ię b ezg ło ś n ie. — Pro s zę wejś ć. — M ach n ął ręk ą, o d wracając s ię zn ó w d o telewizo ra, g d zie Hiram i So k o lica z zach wy co n y mi min ami zajad ali czek o lad o we n aleś n ik i. — J es zcze jed n o — p o wied ział Bren n an . Strażn ik o d wró cił s ię z wes tch n ien iem, jed n y m o k iem wciąż zerk ając n a telewizo r. Bren n an wy rzu cił p rzed s ieb ie o twartą d ło ń , k ieru jąc ją n ieco w g ó rę, mierząc w n o s tamteg o . Po czu ł, jak k o ś ć u g in a s ię i p ęk a. M ężczy zn a d rg n ął k o n wu ls y jn ie, g d y o d łamk i k o ś ci wb iły mu s ię w mó zg , a p o tem o p ad ł b ezwład n ie. Bren n an wy łączy ł o d b io rn ik , ak u rat g d y Gru b as i So k o lica k o ń czy li s wo je n aleś n ik i, zaciąg n ął ciało d o o g ro d u i u k ry ł za ży wo p ło tem. Niech ętn ie zo s tawił tam też teczk ę z łu k iem, ale b y n ie wch o d zić d o ś ro d k a całk iem b ez b ro n i, wy jął zap as o wą cięciwę,
o win ął lu źn o wo k ó ł b io d er i s ch o wał p o d d żin s ami. Po tem s zy b k im k ro k iem ru s zy ł w s tro n ę d o mu . Bliźn ie p rzy d ałb y s ię o g ro d n ik . Og ró d b y ł s tras zn ie zap u s zczo n y . Trawy n ie k o s zo n o ch y b a p rzez całe lato , ży wo p ło ty ro zro s ły s ię jak wś ciek łe. Niep ielęg n o wan e ro zras tały s ię p o za wy zn aczo n e g ran ice i two rzy ły całk iem g ęs ty p o d s zy t p o d k o ro n ami ro zło ży s ty ch d rzew. Przy p o min ało to b ard ziej las n iż o g ró d ek i Bren n an p rzez ch wilę zatęs k n ił za s p o k o jem g ó r. Po tem b y ł ju ż n a p ro g u i p rzy p o mn iał s o b ie, p o co tu p rzy s zed ł. Zad zwo n ił. M ężczy zn a, k tó ry mu o two rzy ł, miał b ezczeln ą min ę miejs k ieg o cwan iak a, a p is to let wy s tający mu z k ab u ry b y ł ch y b a d o s tateczn ie d u ży , b y p o walić s ło n ia. — Wejd ź. Blizn a ma teraz k lien tk ę. Są z d ziewczy n ą. Bren n an zmars zczy ł b rwi, id ąc za n im k o ry tarzem willi. Co tu s ię właś ciwie d ziało ? Pro s ty tu cja? J ak iś p erwers y jn y s ek s ? M iał o ch o tę zad ać s wo jemu p rzewo d n ik o wi k ilk a p y tań , ale wied ział, żeb y lep iej milczeć. Nied łu g o s am s ię d o wie. Wn ętrze d o mu b y ło u trzy man e n ieco lep iej, ale ty lk o w p o ró wn an iu d o o g ro d u . M armu ro we p o s ad zk i b y ły b ru d n e, a w p o wietrzu u n o s ił s ię s tęch ły zad u ch , o d k tó reg o Bren n an o wi ro b iło s ię n ied o b rze. Bał s ię n awet o d etch n ąć g łęb iej, b y p rzy p ad k iem n ie p rzy p o mn ieć s o b ie, s k ąd zn a ten s mró d . M in ęli s ch o d y p ro wad zące n a wy żs ze p iętra, ale p rzewo d n ik trzy mał s ię p arteru , p o d ążając w g łąb b u d y n k u . M ężczy zn a s k ręcił w lewo i p rzes zed ł p rzez wy k ry wacz metalu , k tó ry zap is zczał raz. Gd y Bren n an p o s zed ł jeg o ś lad em, u rząd zen ie n ie wy d ało żad n eg o d źwięk u . Ban d y ta s k in ął g ło wą i zap ro wad ził d o jas n o o ś wietlo n ej s ali, g d zie czek ały cztery o s o b y . Pierws zą z n ich b y ł jak iś o ch ro n iarz, z p u n k tu wid zen ia Bren n an a zu p ełn ie id en ty czn y jak ten , k tó ry o two rzy ł mu d rzwi. Dru g ą b y ła k o b ieta o d łu g ich b lo n d wło s ach . No s iła mas k ę zak ry wającą całą twarz. Trzecią b y ła M ai. Un io s ła wzro k , g d y wes zli d o p o k o ju , i s zy b k o o p u ś ciła g ło wę, b y n ie zd rad zić s ię, że ro zp o zn ała Bren n an a. Os tatn i raz wid ział ją trzy lata temu . Wy ro s ła n a p ięk n ą, mło d ą k o b ietę, d ro b n ą, s mu k łą, o d elik atn y ch ry s ach , g ęs ty ch , lś n iący ch wło s ach i b ard zo ciemn y ch o czach . Wy d awało s ię, że n ik t jej n ie s k rzy wd ził, ch o ć wy g ląd ała n a wy czerp an ą. Oczy miała p o d k rążo n e, a z k ażd eg o ru ch u p rzeb ijało zmęczen ie. Os tatn im z o b ecn y ch b y ł Blizn a. Wy s o k i i s zczu p ły , u b ran y w k o s zu lk ę i czarn e s p o d n ie ch in o s . J eg o twarz p rzy p o min ała s en n y k o s zmar, czarn o -s zk arłatn y tatu aż
zmien iał ją w p o two rn y , wy s zczerzo n y p y s k d emo n a. Oczy s p o g ląd ały z czarn y ch s tu d n i, zęb y lś n iły w s zk arłatn ej jas k in i. Gd y s ię u ś miech n ął, Bren n an ze zd ziwien iem o d k ry ł, że n ie ma zao s trzo n y ch zęb ó w. — J ak cię wo łają, ch ło p ie? — s p y tał zło d ziejs k im żarg o n em. — Nig d y cię n ie wid ziałem. — Łu czn ik — s k łamał o d ru ch o wo Bren n an . — Co tu s ię d zieje? Blizn a zn ó w s ię u ś miech n ął. J eg o ry s y u ło ży ły s ię w u p io rn y g ry mas , b ez ś lad u wes o ło ś ci. — Przy s zed łeś w s amą p o rę, ch ło p ie. Sio s trzy czk a p o k aże n am, co u mie, p rawd a? Ws zy s cy s p o jrzeli n a M ai, k tó ra zwies iła g ło wę w wy razie milczącej rezy g n acji. — Nap rawd ę to p o trafi? — s p y tała zamas k o wan a k o b ieta. J ej g ło s b y ł d ziecin n ie p o d ek s cy to wan y i s y czący jed n o cześ n ie. Blizn a s k in ął g ło wą i ws k azał n a M ai. Och ro n iarze p atrzy li n a to b ez zain teres o wan ia. Blizn a wo d ził wzro k iem o d Bren n an a d o M ai i zamas k o wan ej k o b iety . — Po wied z s zefo wi — p o wied ział, g d y M ai zb liży ła s ię d o b lo n d y n k i — że zamierzałem mu o n iej p o wied zieć. Najp ierw ch ciałem s ię p rzek o n ać, d o czeg o jes t zd o ln a. Bren n an n iecierp liwie s k in ął g ło wą, z p o zo ru ch ło d n y i wy n io s ły , ale w ś ro d k u ro zd arty i n iep ewn y . M ai p o d es zła d o k lien tk i, n awet n ie p atrząc w jeg o s tro n ę. Co k o lwiek miało s ię s tać, n ie mo g ło b y ć tak ie złe. M ai reag o wała d o ś ć s p o k o jn ie. Po s tan o wił zaczek ać. — M u s i p an i zd jąć mas k ę — p o wied ziała cich o M ai. Ko b ieta co fn ęła s ię o d ru ch o wo i zerk n ęła n a s to jący ch za n ią o ch ro n iarzy , ale u s łu ch ała. Bren n an p atrzy ł n a n ią o b o jętn ie, Blizn a — z lek k im, ch y try m u ś mies zk iem. Ko b ieta n ajwy raźn iej ws ty d ziła s ię s wo jej twarzy . Bren n an wid ział ju ż g o rs ze p rzy p ad k i, ale lu d zie Blizn y wy mien iali s zep tem k o men tarze. Ko b ieta n ie miała p o d b ró d k a i b ard zo n iewielk ą żu ch wę. Zamias t n o s a miała jed y n ie d wie d łu g ie s zczelin k i o s ad zo n e p o n ad b ezwarg imi u s tami. Czo ło b y ło wąs k ie, a cała twarz wy p ch n ięta d o p rzo d u jak u g ad a; wrażen ie d o d atk o wo p o tęg o wały k o lo ro we łu s k i p o k ry wające cerę. Wy g ląd ała jak jas zczu rk a z b lo n d wło s ami. — Kied y ś b y łam p ięk n a — p o wied ziała, s p u s zczając wzro k . Och ro n iarze Blizn y zach ich o tali, ale M ai u jęła jej s tward n iałe p o liczk i w d ło n ie i zap ewn iła cich o :
— I zn ó w p an i b ęd zie. We wzro k u k o b iety wid ać b y ło całe lata b ó lu . M ai p atrzy ła n a n ią s p o k o jn y m, p o g o d n y m s p o jrzen iem M ad o n n y . Przez ch wilę n ic s ię n ie d ziało . Bren n an zerk n ął n a Blizn ę, k tó ry u ważn ie o b s erwo wał tę s cen ę, a p o tem zn ó w n a M ai. Z miejs ca, g d zie s p o czy wały d ło n ie M ai, n ag le p o p ły n ęły s tru żk i k rwi. Wy g ląd ało to , jak b y wy p ły wały z twarzy k o b iety , z rąk d ziewczy n y alb o z n ich o b u . Dro b n e s tru my czk i s p ły n ęły jej p o p alcach , n a g rzb iety d ło n i i n ad g ars tk i, a o n a jęk n ęła, jak b y z b ó lu . J ej twarz zaczęła s ię zmien iać. Po d b ró d ek co fn ął s ię g wałto wn ie, s zczęk a zmalała. Czo ło s tało s ię wężs ze, a s k ó ra g ru b a i g ru zło wata, n ak rap ian a o ran żem, czern ią i s zk arłatem. M in ęło k ilk a min u t. Bren n an o b s erwo wał tę s cen ę, zacis k ając u s ta. Blizn a o b s erwo wał jeg o . Uś miech ał s ię p as k u d n ie, jeg o wy tatu o wan a twarz zas ty g ła w g ry mas ie jak d emo n iczn a mas k a. Dwie k o b iety -jas zczu rk i, jed n a jas n o -, d ru g a ciemn o wło s a. Ko b ieta s p o jrzała z p rzes trach em n a M ai, a o n a o d wzajemn iła s p o jrzen ie, mo że ch cąc d o d ać jej o tu ch y . Wes tch n ęła p rzeciąg le, jak b y p o u p rawian iu miło ś ci, i zaczęła s ię zmien iać. J ej s k ó ra s traciła s zo rs tk o ś ć i k rzy k liwe b arwy . Ko ś ci p rzes u n ęły s ię z p o wro tem. Warg i d rżały jej lek k o , mo że z p o wo d u b ó lu metamo rfo zy , ale n ie wy d ała żad n eg o d źwięk u . Po d łu żs zej ch wili jas n o wło s a k o b ieta zaczęła zmien iać s ię wraz z n ią. Sk ó ra zjaś n iała i o d zy s k ała mięk k o ś ć. Ko ś ci zafalo wały mięk k o jak ciep ły wo s k . Łzy s p ły n ęły p o p ięk n y ch , wy s o k ich p o liczk ach — Bren n an n ie wied ział, czy z rad o ś ci, czy z b ó lu . Tran s fo rmacja trwała d o b ry ch k ilk a min u t. Gd y k rew p rzes tała p ły n ąć, M ai o d s u n ęła d ło n ie o d twarzy p acjen tk i. Ko b ieta miała rację. Kied y ś n ap rawd ę b y ła p ięk n a i zn ó w tak wy g ląd ała. Szlo ch ając b ezg ło ś n ie, u jęła ręce M ai i u cało wała wn ętrze d ło n i. M ai u ś miech n ęła s ię i zak o ły s ała, jak b y tracąc ró wn o wag ę. Bren n an wid ział, że trzy ma s ię n a n o g ach wy łączn ie s iłą wo li. Każd a zmars zczk a n a twarzy , k ażd y ru ch wy rażał s tras zliwe zmęczen ie. Ko b ieta s ięg n ęła d o to reb k i p o zo s tawio n ej n a s to lik u i wy ciąg n ęła g ru b ą k o p ertę. Blizn a s k in ął n a jed n eg o z g o ry li. M ężczy zn a wło ży ł k o p ertę d o k ies zen i i o d es k o rto wał k lien tk ę d o wy jś cia. — I co o ty m my ś lis z, ch ło p ie? — Fan tas ty czn e — o d p arł Bren n an , n ie o d ry wając wzro k u o d M ai. — Co to jes t? M an ip u lacja g en ety czn a? — Nie zn am s ię n a ty m g ó wn ie — o d p arł Blizn a. — Us ły s załem ty lk o , że las k a u zd rawia d żo k eró w z o k o licy , więc p o my ś lałem s o b ie: h ej, czemu ma leczy ć
b ied ak ó w, s k o ro mo że leczy ć b o g aty ch ? Po s zed łem i ją p rzy p ro wad ziłem. Bren n an w k o ń cu o d wró cił s ię o d M ai i s p o jrzał Bliźn ie w o czy . — J es t d u żo warta. Po win ien eś b y ł p o wied zieć o n iej Kien o wi. Teraz b ęd ę mu s iał ją s tąd zab rać. Blizn a wy d ął u s ta w u d awan y m zas k o czen iu . — Tak ? Zd aje s ię, że s p o ro o ty m wies z, b rach u . Ale jak im cu d em n ie wies z, że p o wied ziałem o n iej s zefo wi tamteg o d n ia, g d y ten żó łtek wid ział n as razem w jeg o limu zy n ie? — Od wró cił s ię d o M ai i d o d ał zło ś liwie: — Szef wy s łał p o tem p aru lu d zi, żeb y g o u cis zy ć. — M o jeg o o jca? — s zep n ęła M ai. Blizn a p rzy tak n ął, s zczerząc zęb y jak d emo n . M ai k rzy k n ęła, zach wiała s ię i u p ad łab y n a p o d ło g ę, g d y b y o ch ro n iarz n ie ch wy cił jej za ramię. Bren n an ru s zy ł. Przes k o czy ł p rzez p o k ó j, wy rwał p is to let z k ab u ry g o ry la, p rzy cis n ął mu lu fę d o p iers i i p o ciąg n ął za s p u s t. Ro zleg ł s ię h u k , a wy b u ch p o d erwał o fiarę z ziemi i rzu cił w ty ł. M ężczy zn a zo s tawił n a ś cian ie czerwo n ą p lamę i o s u n ął s ię n a p o d ło g ę. Oczy miał o twarte i n ieru ch o me. Bren n an o k ręcił s ię n a p ięcie, ale Blizn a zn ik n ął. Kącik iem o k a d o s trzeg ł jak iś ru ch , a p o tem p o czu ł b ó l, g d y g an g s ter u d erzy ł g o k an tem d ło n i w n ad g ars tek , aż u p u ś cił p is to let. Uch y lił s ię p rzed cio s em Bren n an a, k o p n ął p is to let w k ąt, a p o tem zn ik n ął b ezg ło ś n ie. Po jawił s ię p o międ zy Bren n an em a o d rzu co n ą b ro n ią, u ś miech ając s ię s zaleń czo . — Ch ces z ze mn ą walczy ć s p lu wą? Wariat z cieb ie, n ato lu — wy ced ził. — J ak ie imię mam ci wy ry ć n a n ag ro b k u ? — Sięg n ął d o k ies zen i s p o d n i i wy ćwiczo n y m ru ch em n ad g ars tk a o two rzy ł p iętn as to cen ty metro wą b rzy twę. Zn ó w zn ik n ął, a ch wilę p o tem Bren n an p o czu ł u k łu cie b ó lu w b o k u . Us ły s zał k rzy k M ai, o d s k o czy ł n a b o k , p rzeto czy ł s ię i ws tał. Krew ciek ła mu p o to rs ie, w miejs cu g d zie Blizn a zo s tawił d łu g ą, p ły tk ą ran ę b ieg n ącą p o żeb rach . Led wie zd ąży ł zerwać s ię n a n o g i, g d y b an d zio r zn ó w s ię p o jawił, ro zcin ając mu p o liczek , i zn ó w zn ik n ął. Po czwark a miała rację — telep o rto wał s ię s zy b k o i p recy zy jn ie. I b ard zo lu b ił s wo ją p racę. — Po tn ę cię p o wo li — zap o wied ział, zn ó w s ię p o jawiając. W jeg o o czach lś n iła mo rd ercza żąd za. — Będ ę cię ciąć, aż zaczn ies z b łag ać o ś mierć. — M ach n ął d ło n ią, s trzep u jąc z o s trza k rew Bren n an a. Po k ó j b y ł jas n o o ś wietlo n y i cias n y . Bren n an czu ł s ię u więzio n y , s ch wy tan y i wied ział, że n ie ma n ajmn iejs zy ch s zan s . Blizn a p o tn ie g o n a ws tążk i, p atrząc, jak b ezs k u teczn ie p ró b u je ch wy cić p is to let. Od etch n ął
g łęb o k o , b y u s p o k o ić wiru jące my ś li, wp rawiając s ię — zg o d n ie z n au k ami Is h id y — w s tan p o g o d n eg o s p o k o ju , i wied ział ju ż, co n ależy zro b ić. Blizn a zd ąży ł jes zcze ch las n ąć g o b rzy twą p o p lecach , n im o b ró cił s ię, p o b ieg ł n ap rzó d i wy s k o czy ł p rzez o k n o . Przeleciał p rzez s zy b ę i o p ad ł n a n ieo ś wietlo n y taras . Blizn a u ś miech n ął s ię z p rawd ziwą rad o ś cią i ru s zy ł jeg o ś lad em. Zag wizd ał fałs zy wie, p atrząc, jak Bren n an wy b ieg a d o o g ro d u i k ry je s ię w g ęs tej k ęp ie d rzew. — Hej, n ato lu ! — zawo łał. — Gd zie jes teś , ch ło p ie? Wies z co ? Zawrzy jmy u mo wę. J ak zap ewn is z mi d o b re p o lo wan ie, wy k o ń czę cię s zy b k o . J ak s p rawis z mi zawó d , o b erżn ę ci jaja. Nawet ta żó łta las k a ci ich n ie o d d a. Ro ześ miał s ię z włas n eg o d o wcip u i ru s zy ł za Bren n an em w mro k . Przy s tan ął n a ch wilę, n as łu ch u jąc. Wo k ó ł ro zb rzmiewał ty lk o s zu m d rzew i czas em o d g ło s s amo ch o d u jad ąceg o u licą. Blizn a mars zczy ł b rwi. Co ś s ię n ie zg ad zało . Ws zed ł g łęb iej międ zy d rzewa. A p o tem, n ie wiad o mo s k ąd , jak milczący d u ch p o ś ró d cien i, Bren n an wy ch y n ął z k ry jó wk i, z n awo s k o wan ą cięciwą o win iętą wo k ó ł p ięś ci. Zarzu cił ją Bliźn ie n a s zy ję, s zarp n ął i p rzek ręcił. M ięś n ie i ch rząs tk i zatrzes zczały , a g an g s ter zn ik n ął. Po jawił s ię o k ilk a k ro k ó w d alej, trzy mając s ię za zmiażd żo n ą tch awicę. Pró b o wał ch wy cić p o wietrze, ale n ic n ie d o cierało d o ciężk o p racu jący ch p łu c. Otwo rzy ł u s ta, b y p o wied zieć co ś d o Bren n an a, zak ląć alb o b łag ać, ale n ie d o b ieg ł z n ich żad en d źwięk . Zn ó w zn ik n ął i u łamek s ek u n d y p ó źn iej p o jawił s ię w ty m s amy m miejs cu . J eg o wy tatu o wan ą twarz wy k rzy wiał g ry mas b ó lu i s trach u . Stracił k o n cen trację, n ie k o n tro lo wał ju ż s wo jej zd o ln o ś ci. Bren n an p atrzy ł, jak jeg o o b raz mig o cze p o ś ró d d rzew, telep o rtu jąc s ię d es p erack o , s zaleń czo , b ezs en s o wn ie. W k o ń cu p o jawił s ię z zak rwawio n ą twarzą, u p u ś cił b rzy twę i p ad ł n a p lecy . Bren n an zb liży ł s ię o s tro żn ie, ale mężczy zn a ju ż n ie ży ł. Po ch y lił s ię n ad Blizn ą, wy jął flamas ter o trzy man y o d k eln era. Nary s o wał mu n a p rawej d ło n i as a p ik , a d ło ń p o ło ży ł n a twarzy zmarłeg o , żeb y Kien n a p ewn o n ie p rzeg ap ił teg o s y mb o lu . Wró cił d o b u d y n k u , p rzemy k ając s ię międ zy d rzewami jak leś n e zwierzę. M ai czek ała n a taras ie. Wy g ląd ało n a to , że wy n ik s tarcia wcale jej n ie zd ziwił. Zn ała Bren n an a, wied ziała, d o czeg o jes t zd o ln y . — Kap itan ie Bren n an , czy o jciec n ap rawd ę n ie ży je? Sk in ął g ło wą, n ie mo g ąc wy d o b y ć g ło s u . Dziewczy n a jak b y s k u rczy ła s ię w s o b ie, wy g ląd ała n a jes zcze wątlejs zą, b ard ziej zmęczo n ą, o ile b y ło to w o g ó le mo żliwe. Zamk n ęła o czy , a łzy s p ły n ęły b ezg ło ś n ie s p o d p o wiek . — Ch o d źmy d o d o mu .
Po p ro wad ził ją w k o jący mro k n o cy .
IV. Od s zed ł, g d y o p atrzy ła mu ran y , i o b iecał, że b ęd zie ją o d wied zał, g d y ty lk o zd o ła. Ws p ó łczu cie d la o s iero co n ej d ziewczy n y mies zało s ię z jeg o włas n ą ro zp aczą. Ko lejn y to warzy s z, k o lejn y p rzy jaciel o d s zed ł. Kien mu s iał zg in ąć. I mó g ł to s p rawić ty lk o o n jed en , s am, u zb ro jo n y jed y n ie w s iłę s wo ich rąk i b y s tro ś ć u my s łu . Wied ział, że to p o trwa d łu g o . Po trzeb o wał jak iejś b azy o p eracy jn ej i s p rzętu . Sp ecjaln eg o łu k u i s trzał. Pien ięd zy . Wy co fał s ię w cien ie Dżo k ero wa, czek ając, aż n ad ejd zie właś ciwy czło wiek , u liczn y h an d larz zamien iający to reb k i b iałeg o p ro s zk u n a zielo n e b an k n o ty p o g n iecio n e w d rżący ch s p o co n y ch ręk ach . Od etch n ął g łęb o k o . No c cu ch n ęła n iezliczo n y mi zap ach ami s ied miu milio n ó w lu d zi, ich n ad ziejami, lęk ami i d es p eracją. Teraz b y ł jed n y m z n ich . Op u ś cił g ó ry i p o wró cił d o cy wilizacji. Wied ział, że ten p o wró t p rzy n ies ie ze s o b ą ro zczaro wan ie, i ro zp acz, i u traco n e n ad zieje. I ukojenie — d o d ał n ies p o d ziewan ie jak iś g ło s w jeg o d u s zy , a wted y p o my ś lał o d o ty k u n iewid zialn eg o ciała i o d s ło n ięty m s ercu b ijący m co raz s zy b ciej w ry tm ro s n ąceg o p o żąd an ia. Nag ły d źwięk , lek k o s zu rający k ro k , wy rwał g o z zamy ś len ia. M ężczy zn a, k tó ry właś n ie g o min ął, b y ł u b ran y zb y t p o rząd n ie jak n a tę d zieln icę i s zed ł zamas zy s ty m k ro k iem. Właś n ie n a n ieg o czek ał. Bren n an wto p ił s ię w cien ie i ru s zy ł za n im. Ło wca p rzy b y ł d o mias ta.
Epilog: Trzecie pokolenie
LEWIS SHINER Śmig s p ad ł z n ieb a w s wy m s mu k ły m s amo lo cie, o d wy g ięty ch s k rzy d eł o d ch o d ziły d y n amiczn e k res k i. Dwu d zies to milimetro we d ziałk a wy p lu wały d rżące litery , ty ran o zau r zataczał s ię p o d n ap o rem p o cis k ó w. — Arn ie? Arn ie, zg aś to ś wiatło ! — Tak , mamo ! — o d p o wied ział ch ło p iec. Ws u n ął p ięćd zies ięcio cztero s tro n ico we wy d an ie s p ecjaln e Śmig na Wyspie Dinozaurów z p o wro tem d o p las tik o wej teczk i. Zg as ił lamp k ę i w zn ajo my m mro k u zan ió s ł k o mik s d o s zafk i. M iał k o mp let „Przy g ó d Śmig a”. Trzy mał je ws zy s tk ie w jed n y m z wo s k o wan y ch k arto n o wy ch p u d eł, w k tó ry ch wy s y łali k u rczak i d o s k lep ó w. Na wy żs zej p ó łce leżały zes zy ty p ełn e wy cin k ó w z g azet, arty k u ły o Wielk im i Po tężn y m Żó łwiu , Wy jcu i Sk aczący m J ack u . A o b o k n iech s tały k s iążk i o d in o zau rach — n ie ty lk o k s iążeczk i d la d zieci, ale i p o d ręczn ik i d o p aleo n to lo g ii, b o tan ik i i zo o lo g ii. W in n y m p u d le p o d s to s em k o mik s ó w leżało wy d an ie „Play b o y a” z So k o licą n a o k ład ce. Os tatn io Arn ie p rzy łap ał s ię n a ty m, że o g ląd ając te zd jęcia, d ziwn ie s ię czu je, jed n o cześ n ie p o d ek s cy to wan y i n erwo wy , jak b y ro b ił co ś n ied o zwo lo n eg o . J eg o ro d zice wied zieli o o b s es jach s y n a (mo że n ie licząc „Play b o y a”). Niep o k o iła ich ty lk o s p rawa d zik iej k arty . Dziad ek Arn ieg o s tał tamteg o d n ia n a u licy i n a włas n e o czy wid ział, jak Śmig p rzes zed ł d o h is to rii. Ro k p ó źn iej matk a Arn ieg o p rzy s zła n a ś wiat o b d arzo n a n is k o p o zio mo wą telek in ezą. M iała ak u rat n a ty le mo cy , b y p rzes u n ąć p o s to le p arę mo n et. Arn ie czas em my ś lał, że b y ło b y lep iej, g d y b y u ro d ziła s ię całk iem n o rmaln a. Lep s ze to n iż tak a b ezu ży teczn a mo c. Bez p rzerwy k azał d ziad k o wi o p o wiad ać o tamty ch wy d arzen iach . — Śmig ch ciał u mrzeć — mó wił s taru s zek . — Zo b aczy ł p rzy s zło ś ć i wied ział, że n ie ma tam d la n ieg o miejs ca. — Ćś ś ś , tato — u p o min ała g o wted y matk a Arn ieg o . — Nie mó w tak p rzy d zieck u . — Wiem, co wid ziałem — u p ierał s ię d ziad ek i p o trząs ał g ło wą. — By łem p rzy ty m.
Arn ie wró cił d o łó żk a i p o ło ży ł s ię n a b rzu ch u , czu jąc p rzy jemn y n acis k w o k o licy k ro cza. Po my ś lał o Wy s p ie Din o zau ró w. Nie miał wątp liwo ś ci, że to ws zy s tk o p rawd a. As o wie is tn ieli. Ko s mici też — p rzecież p rzy n ieś li n a Ziemię d zik ą k artę. Ob ró cił s ię n a b o k i p rzy ciąg n ął k o lan a d o p iers i. J ak to b y wy g ląd ało ? Gd y miał o s iem lat, p rzejeżd żał wraz z ro d zicami p rzez Utah i zatrzy mał s ię w Vern al. Zwied zili Preh is to ry czn y Szlak , a Arn ie s p ecjaln ie wy b ieg ł n ap rzó d , b y zn aleźć s ię s am n a s am z mo d elami d in o zau ró w. Po my ś lał, że tak mu s iała wy g ląd ać Wy s p a Din o zau ró w — p o ro ś n ięte k rzewami wzg ó rza, d ip lo d o k i, tak wielk ie, że mo żn a b y im p rzejś ć p o d b rzu ch em, s tru th io mimu s , n iczy m wielk i, p rzy cu p n ięty , jak b y d o p iero co wy ląd o wał.
łu s k o waty
s tru ś ,
p teran o d o n ,
Zamk n ął o czy i zo b aczy ł, jak s ię p o ru s zają — n ie ty lk o te wielk ie, n iezd arn e b es tie, k tó re wid y wał w telewizji, ale też te mn iejs ze, jak d rap ieżn y , żarło czn y d ein o n y ch , „s tras zn y s zp o n ”. Alb o wielk i, p ęk aty an k y lo zau r, d zies ięcio metro wa ro g ata ro p u ch a z o g o n em zak o ń czo n y m maczu g ą, k tó rą jed n y m u d erzen iem mo g łab y wg n ieś ć s talo wy talerz. A w g łęb i jeg o mó zg u , o d ży wio n y p o ży wn ą, h o rmo n aln ą zu p ą, wiru s d zik iej k arty zawis ł n ad s amo tn ą k o mó rk ą, ws trzy k n ął w n ią s wó j o b cy k o mu n ik at i s k o n ał. I ws zy s tk o p o to czy ło s ię d alej, mk n ąc p o p rzez lata wzd łu ż p o d wó jn ej h elis y s trach u i ek s tazy , o k aleczen ia i cu d o wn y ch zmian …
Dodatek
WIRUS DZIKIEJ KARTY: ANALIZA NAUKOWA Wyjątki z literatury przedmiotowej … p rzech o d zące n as ze n ajś miels ze wy o b rażen ia, n a s wó j s p o s ó b g o rs ze n iż to , co s ię d ziało w Bels en . Dziewięciu n a d zies ięciu ch o ry ch zarażo n y ch ty m n iezn an y m p ato g en em u miera w s tras zn y ch męczarn iach . Żad n a k u racja n ie p o mag a. Ci, k tó rzy p rzeży li, zwy k le mają n iewiele lep iej. Dziewięciu n a d zies ięciu p rzech o d zi n ieo d wracaln ą zmian ę w p ro ces ie, k tó reg o n ie jes tem w s tan ie zro zu mieć, aż w k o ń cu s tają s ię czy mś in n y m — czas em w o g ó le n iep o d o b n y m d o czło wiek a. Wid ziałem lu d zi zmien iający ch s ię w rzeźb y z g alwan izo wan ej g u my , d zieci z d o d atk o wy mi g ło wami… M o g ę wy mien iać d łu g o . A co g o rs za — o n i wciąż ży ją. Wciąż ży ją, M ac. Najd ziwn iejs i s ą jed n ak p acjen ci n ależący d o ty ch d zies ięciu p ro cen t o calały ch — jed en n a s to p rzy p ad k ó w zach o ro wań . Z p o zo ru n ie wy k azu ją żad n y ch o zn ak zmian . A jed n ak zy s k u ją p ewn e mo żliwo ś ci — n azy wam je „mo cami”. Po trafią d o k o n ać rzeczy n iemo żliwy ch d la zwy k łeg o czło wiek a. Wid ziałem czło wiek a, k tó ry wzb ił s ię w p o wietrze jak V-2 , zak reś lił k ó łk o i wy ląd o wał leciu tk o n a n o g ach . Pacjen ta, k tó ry wp ad ł w s zał i ro zerwał s talo wy wó zek , jak b y b y ł zro b io n y z lig n in y . Nie d alej jak p rzed d zies ięcio ma min u tami jak aś k o b ieta p rzes zła p rzez ś cian ę mo jeg o g ab in etu u rząd zo n eg o w ty m mag azy n ie, g d zie zamk n ąłem s ię w p o s zu k iwan iu wy tch n ien ia. Nag a k o b ieta, w ty p ie mo d elk i z k alen d arza, lś n iąca ró żo wy m b las k iem, k tó ry zd awał s ię wy d o b y wać z jej wn ętrza, id ąca z n ieo b ecn y m u ś miech em n a u s tach . Nie, n ie o d b ija mi. J es zcze n ie p o p ad łem w o b łęd an i n ie zacząłem ćp ać mo rfin y . J es zcze n ie. Ch o ciaż mam s zczęś cie, jeś li co d zien n ie u d a mi s ię p rzes p ać ch o ćb y p rzez g o d zin ę czy d wie, a n awet wted y ś n ią mi s ię tak ie k o s zmary , że wy czo łg u ję s ię z łó żk a n iemal z u lg ą. To ws zy s tk o p rawd a. M o że k tó reg o ś d n ia p rzeczy tas z o ty m s am, jeś li wo js k o n ie zamiecie teg o p o d d y wan . M y ś lę, że n ie d ad zą rad y — p rzecież to M an h attan , n a Bo g a, a liczb a o fiar id zie w d zies iątk i ty s ięcy .
Dzięk i Bo g u , n ie jes t zaraźliwie. O ile n am wiad o mo , ro zwija s ię ty lk o u o s ó b b ezp o ś red n io wy s tawio n y ch n a d ziałan ie k o s miczn eg o p y łu — czy co to tam b y ło — i to n ie u ws zy s tk ich , b o mielib y ś my ich milio n więcej. Przep ro wad zen ie k waran tan n y jes t n iemo żliwe, b rak tu n awet p o d s tawo wy ch waru n k ó w s an itarn y ch . M ieliś my ju ż ep id emię g ry p y , lad a ch wila s p o d ziewamy s ię ty fu s u … M ó wią, że s to ją za ty m jacy ś o b cy , p rzy b y s ze z k o s mo s u . Bio rąc p o d u wag ę, co tu wid zieliś my , n ie wy d aje s ię to tak ie d ziwn e. Sły s załem p lo tk i z n ajwy żs zeg o s zczeb la, że p o d o b n o s ch wy tali jed n eg o z ty ch d ran i. M am n ad zieję, że to p rawd a. Niech ws ad zą g n o ja d o p u d ła razem z n azis tami w No ry mb erd ze i p o wies zą g o jak zwierzę… — p ry watn y lis t k ap itan a Kev in a M cCarth y 'eg o , Ko rp u s M ed y czn y Armii Stan ó w Zjed n o czo n y ch 2 1 wrześ n ia 1 9 4 6 r. Zezn an ia d o ty czące teg o wy p ad k u p o twierd zają, że p o jemn ik zawierający k s en o wiru s Tak is -A ek s p lo d o wał n a wy s o k o ś ci d zies ięciu k ilo metró w w tak zwan y m „p rąd zie s tru mien io wy m”. W s tan ie u ś p ien ia wiru s zn ajd u je s ię w o ch ro n n ej o to czce b iałk o wej. Cząs teczk i te, w p ras ie co d zien n ej tak częs to n iep o p rawn ie zwan e „zaro d n ik ami”, o k azały s ię o d p o rn e n a ek s tremaln ie wy s o k ie i n is k ie temp eratu ry i zmian y ciś n ien ia, co p o zwala im p rzetrwać w zas ad zie w d o wo ln y ch waru n k ach n atu raln y ch — zaró wn o n a g łęb o k o ś ci k ilk u s et metró w p o d p o wierzch n ią mo rza, aż p o g ó rn e limity s trato s fery . Cząs teczk i wiru s a zo s tały p o n ies io n e n a ws ch ó d p o n ad Atlan ty k iem, s p ad ając w d ó ł wraz z d es zczem alb o o p ad ając n atu raln ie. M ech an izm ich ro zp rzes trzen ian ia wciąż n ie zo s tał d o k o ń ca zb ad an y . Działan ie wiru s a s tało s ię p o wo d em trag ed ii s tatk u „Qu een M ary ” (1 7 wrześ n ia 1 9 4 6 r.), zan o to wan o tak że p an d emię d zik iej k arty w Wielk iej Bry tan ii i n a k o n ty n en cie eu ro p ejs k im. (Uwag a: Plo tk i mó wią tak że o an alo g iczn ej ep id emii w ZSRS, ale p remier Ch ru s zczo w, p o d o b n ie jak jeg o p o p rzed n icy , zach o wu je całk o wite milczen ie n a ten temat). Wiatr i p rąd y o cean iczn e p rzy czy n iły s ię d o ro zp rzes trzen ien ia wiru s a n a zn aczn ej p o wierzch n i ws ch o d n iej częś ci Stan ó w Zjed n o czo n y ch (ry s . 1 ). Bard ziej n iep o k o jące wy d ają s ię k o lejn e p rzy p ad k i in fek cji — ch o ciaż wiru s n ie wy d aje s ię zaraźliwy — b ard zo o d d alo n e o d s ieb ie w czas ie i p rzes trzen i. Zaled wie w 1 9 4 6 ro k u o d n o to wan o p rawie s to in d y wid u aln y ch p rzy p ad k ó w w Stan ach Zjed n o czo n y ch i p o łu d n io wej Kan ad zie (ry s . 2 ).
wy s tąp ien ia
ch o ro b y
Lo k alizacja więk s zo ś ci międ zy n aro d o wy ch p an d emii s u g eru je is tn ien ie p ewn eg o wzo rca. Rio d e J an eiro (1 9 4 7 ), M o mb as a (1 9 4 8 ), Po rt Said (1 9 4 8 ), Ho n g Ko n g
(1 9 4 9 ), Au ck lan d (1 9 5 0 ) to ws zy s tk o d u że p o rty mo rs k ie. Teraz n ależy ty lk o wy jaś n ić o b ecn o ś ć wiru s a w p o jed y n czy ch p rzy p ad k ach , w miejs cach o d d alo n y ch o d mo rza jak p eru wiań s k ie An d y alb o wy ży n y Nep alu .
tak
Nas ze b ad an ia wy k azały , że czy n n ik iem d ecy d u jący m jes t wy trzy mało ś ć b iałk o wej o to czk i. Wiru s mo że ro zp rzes trzen iać s ię w d o wo ln y s p o s ó b — za p o ś red n ictwem lu d zi, zwierząt, mas zy n lu b zjawis k n atu raln y ch i p o trafi p rzetrwać d ziałan ie tak ich czy n n ik ó w jak o g ień lu b żrące ch emik alia. Ep id emie w Stan ach Zjed n o czo n y ch , p rzy u wzg lęd n ien iu ich częs teg o wy s tęp o wan ia w p o rtach mo rs k ich , zo s tały p rześ led zo n e (M cCarth y , Raport dla naczelnego lekarza wojskowego, 1 9 5 1 ) i p o wiązan e z tran s p o rtem to waró w czek ający ch n a załad u n ek w d o k ach lu b w mag azy n ach zn ajd u jący ch s ię w o b jęty ch ep id emią d zieln icach M an h attan u . In n e p rzy p is an o p rzen o s zen iu cząs teczek wiru s a p o p rzez s tatk i i p o jazd y . Po jed y n cze o s o b n ik i, ró wn ież zwierzęta (k tó re n ie wy k azu ją o zn ak ch o ro b y ), tak że mo g ą je n ieś wiad o mie p rzen o s ić. Ws p o mn ian a p o wy żej ep id emia w Nep alu zo s tała wy wo łan a wiru s em p rzen ies io n y m p rzez k ap rala Kró lews k ieg o Batalio n u Gu rk h ó w, k tó ry wy k o rzy s tan o d o tłu mien ia zamies zek w d n iach 1 0 -1 3 s ierp n ia w Kalk u cie, k ied y to s p o łeczn o ś ci h in d u s k ie i mu zu łmań s k ie o b win iały s ię n awzajem o wy b u ch ep id emii. W efek cie ży cie s traciło p o n ad d wad zieś cia p ięć ty s ięcy o s ó b , s am k ap ral n ig d y n ie wy k azał o b jawó w ch o ro b y . … ile cząs tek u ś p io n eg o wiru s a wciąż zn ajd u je s ię n a zak u rzo n y ch d ach ach , w k o ry tach rzek i ś ciek ach , zak o p an y ch w g leb ie, u n o s zący ch s ię w p o wietrzu n a wo d zie — n iep o d o b n a o cen ić. Tru d n o tak że o rzec, jak wielk ie zag ro żen ie d la zd ro wia s p o łeczeń s twa s tan o wi o b ecn ie wiru s . W ty m k o n tek ś cie n ajlep iej p amiętać o jeg o n iezd o ln o ś ci d o zain fek o wan ia więk s zo ś ci lu d zk iej p o p u lacji… — Go ld b erg i Ho y n e, Wirus dzikiej karty: mechanizm przetrwania i rozprzestrzeniania, w: Problemy współczesnej biochemii, red . Sch in n er, Paek , Ozawa. Właś ciwo ś ci wiru s a p o zwalające mu zmien iać in fo rmację g en ety czn ą właś ciciela p rzy p o min ają d ziałan ie ziems k ieg o wiru s a o p ry s zczk i. J eg o d ziałan ie jes t jed n ak zn aczn ie s zers ze, d zięk i czemu p rzep is u je DNA w cały m ciele właś ciciela, zamias t jed n eg o k o n k retn eg o o b s zaru — jak n p . warg i czy g en italia — jak to s ię d zieje w p rzy p ad k u o p ry s zczk i. Ob ecn ie wiemy , że o d d ziały wan ie k s en o wiru s a Tak is -A o b ejmu je więk s zy o d s etek p o p u lacji, n iż to p o czątk o wo zak ład an o — mo że n awet p o ło wę p ro cen ta. W wielu p rzy p ad k ach wiru s p o p ro s tu d o d aje s wó j k o d d o s ek wen cji DNA, wó wczas
n ie eg zy s tu je o d d zieln ie, lecz jed y n ie w fo rmie in fo rmacji — k o lejn a cech a ws p ó ln a z wiru s ami o p ry s zczk i. M o że p o s tać w fo rmie p as y wn ej i n iewy k ry waln ej d o k o ń ca ży cia n o s iciela, b y wa jed n ak , że s tres lu b s zo k s p o wo d u ją jeg o man ifes tację, zwy k le d ając d ras ty czn e rezu ltaty . Po n ieważ wiru s d o k o n u je „p rzep ro g ramo wan ia” k o d u g en ety czn eg o n o s iciela, wiru s (w fo rmie ak ty wn ej lu b p as y wn ej) jes t d zied ziczn y , p o d o b n ie jak n ieb ies k i k o lo r o czu czy k ręco n e wło s y . Wiru s d zik iej k arty p o d leg a zatem s tan d ard o wy m zas ad o m d zied ziczen ia d la g en ó w reces y wn y ch . J ed y n ie w p rzy p ad k ach , g d y o b o je ro d zice s ą n o s icielami k o d u wiru s a, is tn ieje mo żliwo ś ć s p ło d zen ia p o to ms twa d o tk n ięteg o o d d ziały wan iem wiru s a, a n awet wó wczas s zan s a wy n o s i jed en d o czterech . Dla p o ró wn an ia, s zan s a n a s p ło d zen ie n o s iciela, u k tó reg o n ie zaman ifes tu je s ię o b ecn o ś ć wiru s a, wy n o s i p ięćd zies iąt p ro cen t, a s zan s a n a p o to ms two p o zb awio n e o b ceg o k o d u — ró wn ież d wad zieś cia p ięć p ro cen t. — M arcu s A. M ead o ws , Genetyka, s ty czeń 1 9 7 4 r., s . 2 3 1 -2 4 4 Po mimo „czerwo n ej p an ik i” s zalejącej w latach czterd zies ty ch i wczes n y ch latach p ięćd zies iąty ch , a tak że „o d k ry ć” k o mis ji HUAC, mo żn a s twierd zić, że lo s as ó w za żelazn ą k u rty n ą wcale n ie b y ł lep s zy n iż p o tej s tro n ie Atlan ty k u — wręcz p rzeciwn ie. Lin ia p artii d o ty cząca o s ó b zak ażo n y ch wiru s em n ak reś lo n a p rzez Tro fima Ły s en k ę, „cu d o wn e d zieck o ” s talin o ws k iej n au k i, g ło s iła, że tak zwan y „wiru s d zik iej k arty ” b y ł w rzeczy wis to ś ci p rzy k ry wk ą d la d iab o liczn ej, k ap italis ty czn o -imp erialis ty czn ej s erii ek s p ery men tó w n a lu d ziach . W 1 9 5 1 ro k u amery k ań s k ich jeń có w w Ko rei zmu s zan o d o p o d p is y wan ia zezn ań , iż k o rzy s tali w walce z b ro n i b io lo g iczn ej, p ró b u jąc w ten s p o s ó b wy jaś n ić o b ecn o ś ć ś miercio n o ś n eg o wiru s a mas ak ru jąceg o s p o łeczeń s two . Ty mczas em ws zy s cy o b y watele Związk u So wieck ieg o p rzejawiający n ad lu d zk ie zd o ln o ś ci p o p ro s tu zn ik ali z d o mó w. Niek tó rzy s k o ń czy li w o b o zach p racy p rzy mu s o wej, in n i w lab o rato riach , a b ard zo wielu — p o p ro s tu w p ły tk ich g ro b ach . Po ś mierci Stalin a n ad es zła n iewielk a o d wilż. Ch ru s zczo w u zn ał o b ecn o ś ć as ó w, k tó rzy zaczęli cies zy ć s ię p o d o b n y m s tatu s em jak ich ws p ó łb racia w Stan ach Zjed n o czo n y ch , tzn . mo g li wy b rać zas zczy tn y o b o wiązek s łu żb y o jczy źn ie — w wo js k u lu b wy wiad zie wo js k o wy m GRU (p ó źn iejs ze KGB) — alb o zn ik n ąć w Arch ip elag u Gu łag . W latach s ześ ćd zies iąty ch p rawo zo s tało złag o d zo n e, ch o ć n ie d o teg o s to p n ia, co w Stan ach Zjed n o czo n y ch , a as o wie w s łu żb ie p ań s twa, p o d o b n ie jak k o s mo n au ci i s p o rto wcy o limp ijs cy , zo s tali g wiazd ami med ialn y mi.
Sk ąd
to
p o czątk o we wy p arcie rzeczy wis to ś ci? Reżim Breżn iewa/Ko s y g in a
p rzy zn ał p ó źn iej, w 1 9 7 1 ro k u , że Ły s en k o s am b y ł d żo k erem, a ch o ro b a o b jawiła s ię u n ieg o p o two rn y m zn iek s ztałcen iem ciała. Is tn ien ie as ó w s tan o wiło o s o b is tą zn iewag ę d la b y łeg o ro ln ik a. Dlaczeg o Stalin ws p arł tę an ty as o wą k amp an ię — więk s zo ś ć jeg o b io g rafó w u waża, że jeg o p o s tęp u jąca p aran o ja s tan o wi d o s tateczn e wy tłu maczen ie. J ed n ak że k ilk a wy s o k o p o s tawio n y ch źró d eł in fo rmacji w latach s ześ ćd zies iąty ch i s ied emd zies iąty ch p o wtarzało p lo tk ę, jak o b y Nik ita Ch ru s zczo w czas ami, p ó źn ą n o cą, p o p aru k ielis zk ach , w to warzy s twie n ajb liżs zy ch p rzy jació ł, p rzech walał s ię, że włas n o ręczn ie zamo rd o wał b y łeg o d y k tato ra w celi więzien ia n a Łu b ian ce, „wb ijając mu k o łek w s erce”… — J . Neil, Wils o n , Z powrotem w ZSRS, „Reas o n ”, marzec 1 9 7 7 Ks en o wiru s Tak is -A, p o to czn ie zwan y d zik ą k artą, to ek s p ery men taln y o rg an izm o p raco wan y p rzez k lan Ilk azamó w, n ajp o tężn iejs zą ro d zin ę wś ró d p s io n iczn y ch wład có w Tak is . W jeg o DNA wp is an o p ro g ram o d czy tu jący k o d g en ety czn y o rg an izmu n o s iciela i mo d y fik u jący g o , b y wzmo cn ić jeg o wro d zo n e zd o ln o ś ci i cech y . Teg o ro d zaju o p ty malizacja wp is u je s ię d o s k o n ale w tak izjań s k i zwy czaj k u lty wacji virtú (zaró wn o o s o b is tej, jak i ro d zin n ej). Tak izjan ie ju ż o b ecn ie p o s iad ają p ewn e mo ce u my s ło we — p rzy u ży ciu d zik iej k arty Ilk azamo wie zamierzali wy k s ztałcić u czło n k ó w s wej ro d zin y s zereg talen tó w, co miało zap ewn ić ro d zin ie p rzewag ę n a wiele k o lejn y ch lat. Najtru d n iejs zy m wy zwan iem s to jący m p rzed b ad aczami Ilk azamó w b y ło o p raco wan ie p ro g ramu zd o ln eg o id en ty fik o wać i wzmacn iać pożądane cech y — n ik t n ie ch ciałb y wzmacn iać n a p rzy k ład s k ło n n o ś ci d o k rwo to k ó w. Przejawy in d y wid u aln o ś ci b io ch emiczn ej s ą wś ró d Tak izjan jes zcze wy raźn iejs ze n iż u lu d zi, k tó rzy s tan o wią w k o ń cu jed en z n ajb ard ziej zró żn ico wan y ch g atu n k ó w n a Ziemi. Op raco wan ie „in telig en tn eg o ” p ro g ramu — zd o ln eg o o d ró żn iać i wzmacn iać p o żąd an e cech y — imp lemen to wan eg o za p o mo cą wiru s o weg o DNA wy mag ało p rzep ro wad zen ia ek s p ery men tó w n a n ies p o ty k an ą wcześ n iej s k alę. Bio rąc p o d u wag ę s p ecy ficzn ą n atu rę tak izjań s k ieg o s p o łeczeń s twa, b ad acze mieli d o d y s p o zy cji d u żą liczb ę o b iek tó w, n awet d o n ajb ard ziej d ras ty czn y ch b ad ań . J ed n ak że n awet n a Tak is n ie zn alazło s ię d o ś ć p rzes tęp có w i p o k o n an y ch wro g ó w p o lity czn y ch — w ich k u ltu rze właś ciwie n ie d o k o n u je s ię ro zró żn ien ia p o międ zy jed n y m a d ru g im — b y zap ewn ić o d p o wied n ią b azę d o o p raco wan ia tak s k o mp lik o wan eg o n arzęd zia. Na s zczęś cie, z p u n k tu wid zen ia b ad aczy , is tn iała p ewn a p u la is to t o zad ziwiająco zb liżo n y m g en o mie… n a Ziemi.
Więk s zo ś ć mo d y fik acji d zik iej k arty jes t n iep rzy d atn a z p u n k tu wid zen ia p rzetrwan ia b io lo g iczn eg o alb o o b ejmu je mo d y fik acje p o d s tawo wy ch cech , d o ciąg ając je d o ek s tremu m, jak n a p rzy k ład ro zs zerzen ie cy k lu p ro d u k cji ad ren alin y w s y tu acjach s tres o wy ch d o teg o s to p n ia, że n ajlżejs zy b o d ziec wp rawia ch o reg o w s tan p rzes tero wan ia, d o s tarczając g wałto wn ej d awk i h o rmo n u . W d ziewięciu n a d zies ięć p rzy p ad k ó w o s ó b , k tó re p rzeży ły p o czątk o we s tad iu m ch o ro b y , wzmo cn ien iu u leg ają n iep o żąd an e cech y alb o też p o żąd an e cech y wzmo cn io n e w n iep o żąd an y s p o s ó b . Do leg liwo ś ci „d żo k eró w” p rzy b ierają ró żn e p o s tacie: o d zn iek s ztałceń n iees tety czn y ch , p o p rzez b o les n e, aż p o k ło p o tliwe czy n iewy g o d n e. Ofiara wiru s a mo że zmien ić s ię w b ezk s ztałtn ą mas ę ś lu zu , jak s ły n n y mies zk an iec Dżo k ero wa o p s eu d o n imie Gil, alb o p rzy b rać p o s tać częś cio wo zwierzęcą, jak właś ciciel b aru zwan y Ern ie-J as zczu rk a. Ch o ry mo że wy k s ztałcić zd o ln o ś ć, k tó ra w in n y ch waru n k ach u czy n iłab y g o as em, jak n a p rzy k ład n iek o n tro lo wan a zd o ln o ś ć lewitacji u p acjen ta zwan eg o Balo n em. Niek tó re mo d y fik acje b y wają b ard zo d ro b n e, jak n a p rzy k ład p rzemian a ręk i w p ęk macek , jak to miało miejs ce w p rzy p ad k u Do rian a Wild e'a, s ły n n eg o p o ety , czło n k a b o h emy Dżo k ero wa. W n iek tó ry ch p rzy p ad k ach g ran ice p o międ zy p o s zczeg ó ln y mi p rzy p ad k ami u leg ają zatarciu , jak u ws p o mn ian eg o ju ż Ern ieg o , k tó reg o n ielu d zk a s iła i o ch ro n a zap ewn ian a p rzez tward e łu s k i mo g ły b y u czy n ić g o p rawd ziwy m as em. In n y , b ard ziej d ras ty czn y p rzy p ad ek d o ty czy ł tak zwan ej Pło n ącej Ko b iety . Po d k o n iec lat s ied emd zies iąty ch ak ty wacja wiru s a u p ewn ej mło d ej d ziewczy n y s p o wo d o wała, że jej ciało zap ło n ęło o g n iem, n iemo żliwy m d o u g as zen ia, a jed n o cześ n ie reg en ero wało s ię w miarę s p alan ia. Ofiara b łag ała p rzech o d n ió w, b y s k ró cili jej cierp ien ia, a w k o ń cu zmarła w Klin ice Bly th e v an Ren s s aeler, p o d o b n o w wy n ik u eu tan azji (d o ch o d zen ie p rzeciwk o d o k to ro wi Tach io n o wi zo s tało u mo rzo n e). Tru d n o o cen ić, czy mo c tej k o b iety u czy n iła z n iej d żo k erk ę czy też czarn ą d amę. Po n ieważ wiru s zo s tał zap ro jek to wan y tak , b y reag o wać n a in d y wid u aln y k o d g en ety czn y właś ciciela, n ie s p o tk an o jes zcze id en ty czn y ch man ifes tacji d zik iej k arty . J ej d ziałan ie wy g ląd a w k ażd y m p rzy p ad k u in aczej… … fak t, iż jed y n ie d zies ięć p ro cen t zarażo n y ch p rzeży wa jeg o d ziałan ie, to ś wiad ectwo n iewiary g o d n ej b ieg ło ś ci tak izjań s k ich in ży n ieró w g en ety czn y ch . M ając n a u wad ze, iż b y ł to p ierws zy mak ro s k alo wy tes t, d o k o n an y n a in n ej p o p u lacji n iż ta, d la k tó rej zo s tał zap ro jek to wan y , n ależało b y u zn ać, że u wo ln ien ie wiru s a n a Ziemi zak o ń czy ło s ię wielk im s u k ces em, k tó ry z p ewn o ś cią u cies zy łb y
jeg o twó rcó w, g d y b y ty lk o mieli o k azję p o zn ać rezu ltat ek s p ery men tu . Ziemian ie jed n ak n ie p o d zielają tej o p in ii. — Sara M o rg en s tern , Blues dla Dżokerowa: czterdzieści lat dzikich kart, „Ro llin g Sto n e”, 1 6 wrześ n ia 1 9 8 6 r.
Więcej Darmo wy ch Eb o o k ó w n a: www.Frik Sh are.p l
Wyjątki z protokołu konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Metabiologicznego dotyczącej zdolności metaludzkich (Hotel Clarion, Albuquerque, Nowy Meksyk, 14-17 marca 1987 r.) Wy s tąp ien ie d o k to r Sh aro n Pao K'an g -s h 'i z Un iwers y tetu Harv ard a, Wy d ział M etab io fizy k i, 1 6 marca 1 9 8 7 r. Dro g ie k o leżan k i i k o led zy , d zięk u ję za p rzy b y cie. Po zwo lę s o b ie p rzejś ć o d razu d o rzeczy . Bad an ia p rzep ro wad zo n e p rzez n as z zes p ó ł n a Harv ard zie ws k azu ją n a to , że metalu d zk ie zd o ln o ś ci, p o to czn ie zwan e „s u p ermo cami”, wy wo łan e d ziałan iem tak izjań s k ieg o wiru s a mają p o d ło że wy łączn ie p s y ch o lo g iczn e i, z b ard zo n ieliczn y mi wy jątk ami, s ą o s iąg an e p o p rzez wy k o rzy s tan ie elemen tu p s io n ik i. (sala przywołana do porządku przez przewodniczącego Ozawę) Ro zu miem, że mo je o ś wiad czen ie mo że zo s tać u zn an e za n ad u ży cie reto ry czn e, w ro d zaju o ś wiad czeń d o k o n y wan y ch p rzez mo ich p o p rzed n ik ó w, p rzez co tak mło d a n au k a, jak ą jes t metab io fizy k a, zo s tała z miejs ca p o trak to wan a jak o p s eu d o n au k a w ro d zaju n u mero lo g ii i as tro lo g ii. A jed n ak n au k o wa u czciwo ś ć i fak t wy s tąp ien ia wielu o b s erwacji emp iry czn y ch zmu s za mn ie d o p o wtó rzen ia teg o twierd zen ia: metalu d zk ie mo ce to wy s p ecjalizo wan e fo rmy mo cy p s io n iczn y ch . Ob ecn ie mamy zn aczn ie więk s zą wied zę n a temat teg o , jak wiru s d zik iej k arty d ziała n a o rg an izm o fiary . W p rzy p ad k u tak zwan y ch as ó w wiru s zaczy n a d ziałan ie o d wzmo cn ien ia wro d zo n y ch mo cy p s io n iczn y ch , co zn aczn ie u s p rawn ia p ro ces
p rzep is y wan ia k o d u
g en ety czn eg o . Wy jaś n ia to
wy s o k i o d s etek
zb ieżn o ś ci
p o międ zy cech ami o s o b o wo ś ci i s k ło n n o ś ciami zn an y ch as ó w i ich metalu d zk imi zd o ln o ś ciami — mo żn a tu wy mien ić n a p rzy k ład zn ak o miteg o p ilo ta zwan eg o Czarn y m Orłem, k tó ry zd o b y ł mo c latan ia, p o d czas g d y No cn y M ś ciciel, Czarn y Cień , zy s k ał zd o ln o ś ć p o ch łan ian ia ś wiatła. Wy jaś n ia to tak że, d laczeg o in tro werty czn y as zwan y Wo d n ik iem p o s iad a o b ecn ie ciało p ó ł czło wiek a, p ó ł d elfin a, a n awet mo że p rzy b ierać p o s tać tursiops truncatus. M ik ro s k alo wa telek in eza to jed en z mech an izmó w, za p o ś red n ictwem k tó ry ch wiru s d zik iej k arty p o zwala ch o remu p o d ś wiad o mie wy b ierać, a p rzy n ajmn iej z g ru b s za s tero wać k ieru n k iem tran s fo rmacji. Ro zu miem, jak ważk ie s ą imp lik acje teg o twierd zen ia — s u g eru je to , że n iek tó rzy lu d zie n iejak o „d o b ro wo ln ie” wy ciąg n ęli z talii d żo k era lu b czarn ą d amę. Sp ek u lacje id ące w ty m k ieru n k u wy k raczają jed n ak p o za ramy n as zy ch o b ecn y ch b ad ań . J ed n ą z n ajwięk s zy ch zag ad ek ep o k i d zik ich k art jes t wy jaś n ien ie, jak im s p o s o b em wiru s o b cy ch , n iezależn ie o d s to p n ia zaawan s o wan ia cy wilizacji, k tó ra g o s two rzy ła, zd o łał wy p o s aży ć częś ć o s o b n ik ó w w zd o ln o ś ć n aru s zan ia p o d s tawo wy ch p raw fizy k i, jak n a p rzy k ład zas ad a zach o wan ia mas y i en erg ii, p rawo k wad ratu s ześ cian u alb o zas ad ę n iep rzek raczan ia p ręd k o ś ci ś wiatła. W mo men cie u wo ln ien ia wiru s a n au k a b y ła jed n o zn aczn ie wro g a wo b ec ws zelk ich h ip o tez zak ład ający ch is tn ien ie mo cy p s io n iczn y ch — co jes t zro zu miałe, b io rąc p o d u wag ę ó wczes n y b rak d o wo d ó w p o twierd zający ch is tn ien ie tak ich zjawis k . Ob ecn ie ju ż d awn o zaak cep to waliś my is tn ien ie o s ó b p o trafiący ch wy d zielać o g ień i b ły s k awice, zmien iać s ię w zwierzęta, latać alb o k o n s tru o wać mas zy n y p o zwalające d o k o n y wać ty ch i jes zcze wielu in n y ch rzeczy . Oczy wiś cie n awet w 1 9 4 6 ro k u is tn iały k u temu p o d s tawy w d zied zin ie ro zważań teo rety czn y ch fizy k i k wan to wej. Wiele ó wczes n y ch tech n o lo g ii, włączn ie z b ro n ią ato mo wą i s p rzętem d o reak cji termo jąd ro wej, o p raco wan o n a p o d s tawie twierd zeń fizy k i k wan to wej, p rzy zało żen iu , że „wiemy , jak to d ziała, ch o ciaż n ie wiemy d laczeg o ”. Bio rąc p o d u wag ę ws zy s tk ie wy d arzen ia związan e z ep id emią d zik iej k arty , mo ce p s io n iczn e zo s tały s zy b k o zracjo n alizo wan e meto d ą fizy k i k wan to wej. „Działan ie n a o d leg ło ś ć”, b ez o czy wis teg o o d wo łan ia s ię d o o d d ziały wań s iln y ch , s łab y ch alb o g rawitacy jn y ch , s tan o wi n a p rzy k ład is to tn y elemen t zało żeń o wewn ętrzn y ch p o wiązan iach o d d ziału jący ch n a s ieb ie cząs tek , wy k o rzy s tan y ch p rzez Ein s tein a, Po d o ls k y 'eg o i Ro s en a w ich s ły n n ej teo rii „p arad o k s u ”, o s tateczn ie p o twierd zo n ej p o d czas „ek s p ery men tu as p ek to weg o ” we Fran cji w 1 9 8 2 ro k u …
… d o ś ć o czy wis ty p rzy p ad ek mo cy telek in ety czn y ch s tan o wi zd o ln o ś ć zmian y k s ztałtu . Os o b n ik p o d d an y tak iej mo d y fik acji — w zas ad zie zaws ze p o d ś wiad o mie — p o trafi zmien ić p o ło żen ia włas n y ch ato mó w, b y o trzy mać s tru k tu rę b ard zo ró żn iącą s ię o d o ry g in ału . Przy k ład em mo że b y ć tran s fo rmacja Dziewczy n y -Sło n icy w latający o k az elephas maximus, p rzy jed n o czes n y m n aru s zen iu zas ad y zach o wan ia mas y i en erg ii. W p rzy p ad k u Sło n icy mo żn a to wy jaś n ić d ziałan iem p o d ś wiad o mej telek in ezy n a p o zio mie s u b ato mo wy m. Pan i O'Reilly p o trafi n ajwy raźn iej zg ro mad zić ch mu rę wirtu aln y ch cząs tek i p o d trzy mać ich is tn ien ie d łu żej, n iż to zwy k le mo żliwe (d y s k u s ja n a temat cząs tek wirtu aln y ch wy k racza, o czy wiś cie, p o za zak res n in iejs zej p rezen tacji. Zain teres o wan y ch o d s y łam d o arty k u łó w d o ty czący ch n a p rzy k ład cząs tek „p rzen o s zący ch ” o d d ziały wan ia s iln e, ty m s amy m n aru s zający ch zas ad ę zach o wan ia en erg ii). Przy wracając s wó j zwy k ły wy g ląd , p an i O'Reilly ro zp ras za wirtu aln e cząs tk i two rzące „wid mo wą” mas ę. J ej zd o ln o ś ci latan ia, n aru s zające ws zy s tk ie zn an e zas ad y aero d y n amik i, s tały s ię imp u ls em d o b ad ań , k tó ry ch wy n ik i p rezen tu jemy w n in iejs zej p racy . M ó wiąc wp ro s t, p rzy p ad ek Sło n icy , So k o licy i in n y ch as ó w zd o ln y ch d o lo tu b ąd ź lewitacji to ws zy s tk o wariacje n a temat wy k o rzy s tan ia telek in ezy . W ty m s en s ie Wielk i i Po tężn y Żó łw to arch ety p iczn y latający as , p o n ieważ ś wiad o mie wy k o rzy s tu je d o latan ia s wo ją mo c telek in ezy . J ed n ak żad n e k ru czk i fizy k i n ie p o zwo liły b y u s zo m Sło n icy an i n awet ws p an iały m s k rzy d ło m So k o licy u n ieś ć lu d zk ieg o ciała, n awet d ro b n eg o , n ie mó wiąc ju ż o wielk im s ło n iu in d y js k im. Ws zy s cy o n i, p o d o b n ie jak Żó łw, latają wy łączn ie p rzy u ży ciu s iły u my s łu . … wy rzu t en erg ii to k o lejn y tru d n y p ro b lem, k tó ry tak że mo żn a o b jaś n ić wy k o rzy s tan iem telek in ezy . Sk aczący J ack wy rzu ca z d ło n i ws tęg i o g n ia, a co więcej, p o trafi b ard zo zręczn ie man ip u lo wać wy twarzan y m p rzez s ieb ie p ło mien iem. J ed n ak tak n ap rawd ę to n ie jeg o ciało wy twarza o g ień , n ie jes t to n awet o g ień . Telek in eza p o wala mu in g ero wać w ru ch y Bro wn a cząs teczek o taczająceg o g o p o wietrza. Two rzy „g o rący p u n k t” wzb u d zo n y ch cząs tek , w o d leg ło ś ci mn iej więcej mik ro n a o d włas n ej d ło n i, p o czy m k o rzy s ta z telek in ezy , b y wy two rzy ć s tru mień g o rąceg o g azu . … lo t z p ręd k o ś cią n ad ś wietln ą to p rzy p ad ek s zczeg ó ln y . W więk s zo ś ci s y tu acji (n ależy tu p amiętać, że k ażd a tran s fo rmacja jes t u n ik ato wa) o s o b n ik wy k azu jący zd o ln o ś ć p rzemies zczen ia s ię z p ręd k o ś cią ś wiatła lu b n awet n ad ś wietln ą emu lu je p o jed y n czy fo to n lu b tach io n , s amemu s tając s ię „mak ro fo to n em” lu b „mak ro tach io n em”, d ziałając p rzy ty m w s p o s ó b an alo g iczn y jak u rząd zen ia „mak ro ato mo we”, wy k o rzy s ty wan e p rzez b ad aczy z u n iwers y tetu w Su s s ex p o d
k iero wn ictwem Terry 'eg o Clark e'a, k tó re p o trafią emu lo wać p o jed y n cze b o zo n y . Statk i k o s miczn e wio zące n a Ziemię wiru s d zik iej k arty , a tak że s tatek h u man o id aln eg o k o s mity zn an eg o jak o d o k to r Tach io n , d ziałały n a tej s amej zas ad zie — co z k o lei d o p ro wad ziło d o p o ws tan ia n eo lo g izmu , p o d k tó ry m d o d ziś zn an y jes t jed y n y mies zk an iec n as zej p lan ety n ien aro d zo n y n a Ziemi. Zd o ln o ś ć d o p o d ró ży n ad ś wietln y ch jak d o tąd o k azała s ię jed y n ie u miark o wan ie u ży teczn a z u wag i n a o g ran iczen ia czas o we i p ro b lemy z n awig acją n a d łu żs zy ch d y s tan s ach , jak d o tąd n iep rzezwy ciężo n e p rzez n as zą tech n o lo g ię. A p rzy n ajmn iej tak wn io s k u jemy z fak tu , iż żad en z as ó w n ie zd o łał wy p rawić s ię jes zcze p o za g ran ice u k ład u s ło n eczn eg o (d alej n iż n a o rb itę Nep tu n a) i wró cić… … is to tn ą cech ą tak zwan y ch „g ad żetó w” — p as ó w an ty g rawitacy jn y ch , p o rtali międ zy wy miaro wy ch i k o mb in ezo n ó w p an cern y ch — jes t fak t, że n ie d a s ię ich zrep lik o wać. Po ro zeb ran iu i p rzean alizo wan iu częs to o k azu je s ię, że ich d ziałan ie n ie ma s en s u z p u n k tu wid zen ia mech an ik i lu b elek try k i. Nie p o trafimy ich zrek o n s tru o wać. To wy jaś n ia, czemu żad en p rzed s ięb io rczy k o n s tru k to r g ad żetó w n ie ro zp o czął mas o wej s p rzed aży , n a p rzy k ład , o s o b is ty ch p as ó w d o lo tó w n ad ś wietln y ch alb o wid ło wy ch wó zk ó w an ty g rawitacy jn y ch . J ed y n ie twó rca ty ch u rząd zeń jes t w s tan ie je o b s łu ży ć. W n iek tó ry ch p rzy p ad k ach u rząd zen ia s p o rząd zan e s ą z ab s u rd aln y ch częś ci alb o wręcz ś mieci, jak ch o ćb y o g ry zk ó w jab łek , s zp ilek d o wło s ó w i to rs ó w lalek Barb ie. In n e mają p o s tać wy łączn ie d iag ramu o b wo d u , k tó ry , p o d o b n ie jak s ły n n a mas zy n a Hiero n y mu s a, d ziała tak , jak p o win ien d ziałać rzeczy wis ty o b wó d . Zjawis k o to ró wn ież mo żn a wy jaś n ić s p ecy ficzn ą man ifes tacją zd o ln o ś ci p s io n iczn y ch . Twó rca u rząd zen ia o d cis k a s wo je p iętn o n a k ażd y m d ziele, w s en s ie zaró wn o metafizy czn y m, jak i p rak ty czn y m. Ta teo ria tłu maczy tak że częs to s p o ty k an e zjawis k o — k reaty wn o ś ć „g ad żeciarzy ” wy d aje s ię o g ran iczo n a i czas em mu s zą ro zeb rać s tare u rząd zen ie, b y n o we zad ziałało . Su g eru je ró wn ież, że wy s iłk i rząd ó w n a cały m ś wiecie d ążące d o s k o n s tru o wan ia M o d u lato ra — an d ro id a o zad ziwiający ch zd o ln o ś ciach — s ą s k azan e n a p o rażk ę, o ile rząd n ie wy n ajmie s o b ie włas n eg o k o n s tru k to ra z d zik ą k artą… … jed n ą z cech ch arak tery zu jący ch właś ciwie ws zy s tk ich as ó w jes t wy s o k o en erg ety czn y metab o lizm, zn aczn ie s iln iejs zy n iż u zwy k ły ch o s o b n ik ó w. Niek tó rzy p o trafią p o b rać en erg ię n iezb ęd n ą d o wy k o rzy s ty wan ia s wo ich zd o ln o ś ci z wn ętrza s ieb ie (z b rak u lep s zeg o o k reś len ia) lu b z Ko s mo s u . In n i b ąd ź to p o trzeb u ją zewn ętrzn y ch źró d eł en erg ii, b ąd ź to k o rzy s tan ie z tak ich źró d eł is to tn ie
u s p rawn ia wy k o rzy s tan ie ich mo cy . M o żn a tu p rzy wo łać p rzy p ad ek czarn o s k ó reg o s iłacza zwan eg o M ło tem Harlemu , k tó ry mu s iał s p o ży wać d u że ilo ś ci s o li metali ciężk ich , b y zach o wać s zy b k i metab o lizm, a tak że s u b s tan cji o s teo tro p o wy ch , w ro d zaju izo to p u s tro n t-9 0 i b ar-1 4 0 , k tó re zd awały s ię zas tęp o wać wap ń w k o ś ciach , d ając im lep s zą wy trzy mało ś ć. Sk aczący J ack p o b ierał en erg ię ze źró d eł o g n ia i ciep ła. In n i p o b ierają n iezb ęd n ą en erg ię z „b aterii” n ależący ch d o p o d o b n eg o g atu n k u co u rząd zen ia w ty p ie mas zy n y Hiero n y mu s a. Niezależn ie o d źró d ła zas ilan ia, n ie s p o tk an o jes zcze as a, k tó ry n ie b y łb y s zy b k o wy czerp an y in ten s y wn y m u ży wan iem s wy ch zd o ln o ś ci. Niek tó rzy o d zy s k u ją s iły z p o mo cą zwy k łeg o o d p o czy n k u , in n i wy mag ają zewn ętrzn eg o źró d ła en erg ii. Każd y p rzy p ad ek jes t in d y wid u aln y … Ko lejn y m p o twierd zen iem h ip o tezy „p s io n iczn ej” jes t p rzy p ad ek tak zwan eg o Śp io ch a — czło wiek a zy s k u jąceg o in n y zes taw zd o ln o ś ci p o k ażd y m p rzeb u d zen iu . Żad en in n y z mo d eli d ziałan ia zd o ln o ś ci as o wy ch n ie jes t w s tan ie wy jaś n ić teg o zjawis k a… Po d s u mo wu jąc, mo i k o led zy i ja p rzy ch y lamy s ię d o tezy , iż p s io n ik a mo że o s tateczn ie wy jaś n ić d ziałan ie ws zy s tk ich zn an y ch zd o ln o ś ci as o wy ch — lep iej n iż jak ak o lwiek in n a teo ria…
Nota wydawnicza
Prolog, Chwile w życiu żółwia i Interludia b y Geo rg e R.R. M artin . Trzydzieści minut nad Broadwayem! Ho ward Wald ro p .
co p y rig h t © 1 9 8 6
co p y rig h t © 1 9 8 6 b y
Śpioch
co p y rig h t © 1 9 8 6 b y th e Amb er Co rp o ratio n .
Świadek
co p y rig h t © 1 9 8 6 b y Walter J o n Williams .
Procedura łamania g ras s . co p y rig h t © 1 9 8 6 b y M elin d a M . Sn o d Kapitan Katoda i tajemniczy as Cas s u tt. co p y rig h t © 2 0 1 0 b y M ich ael Powers
co p y rig h t © 2 0 1 0 b y Dav id D. Lev in e.
Długa, mroczna noc Fortunata an d Epilogue: Third Generation co p y rig h t © 1 9 8 6 b y Lewis Sh in er. Transformacje an d The Science of the Wild Card Virus: Excerpts from the Literature co p y rig h t © 1 9 8 6 b y Victo r M ilán . Głęboko w dole co p y rig h t © 1 9 8 6 b y Ed ward Bry an t an d Lean n e C. Harp er. Sznurki co p y rig h t © 1 9 8 6 b y Step h en Leig h . Zjawa nawiedza Manhattan Vau g h n . co p y rig h t © 2 0 1 0 b y Carrie Nadchodzi łowca
co p y rig h t © 1 9 8 6 b y J o h n J . M iller.
Ty tu ł o ry g in ału Wild Cards I Co p y rig h t © 1 9 8 6 b y Geo rg e R.R. M artin Ex p an d ed ed itio n © 2 0 1 0 b y Geo rg e R.R. M artin an d th e Wild Card s Tru s t All rig h ts res erv ed Co p y rig h t © 2 0 1 4 fo r th e Po lis h tran s latio n b y Zy s k i S-k a Wy d awn ictwo s .j., Po zn ań Co v er Art Co p y rig h t © M ich ael Ko marck Red ak to r Ro b ert Cich o wlas
Wy d an ie I
ISBN 9 7 8 -8 3 -7 7 8 5 -5 9 8 -0
Zy s k i S-k a Wy d awn ictwo u l. Wielk a 1 0 , 6 1 -7 7 4 Po zn ań tel. 6 1 8 5 3 2 7 5 1 , 6 1 8 5 3 2 7 6 7 Dział h an d lo wy , tel./fak s 6 1 8 5 5 0 6 9 0 s k lep @zy s k .co m.p l www.zy s k .co m.p l
Plik o p raco wał i p rzy g o to wał Wo b lin k
wo b lin k .co m