Marie Ferrarella CZY TO TY, WALENTYNKO?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Chcę, żebyś była mną.
T.J. z osłupieniem spojrzała na leżącą na widełkach słuchawkę.
Telef...
4 downloads
9 Views
498KB Size
Marie Ferrarella CZY TO TY, WALENTYNKO?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Chcę, żebyś była mną.
T.J. z osłupieniem spojrzała na leżącą na widełkach słuchawkę.
Telefon na biurku zadzwonił już trzeci raz, kiedy Theresa Jean Cohran zdała sobie wreszcie z tego sprawę. Zagłębiona w arkuszach kalkulacyjnych wyświetlanych na ekranie komputera, po omacku wyciągnęła rękę po słuchawkę, lecz niechcący nacisnęła guzik uruchamiający tryb głośnego mówienia i wtedy właśnie usłyszała te zdumiewające słowa.
- Słucham? - wymamrotała po chwili.
- Chcę... - po drugiej stronie ktoś najwyraźniej się zawahał. - To ty, T.J.? - W pełnym słońca gabinecie T.J. rozległ się głos jej kuzynki, Theresy Joan Cohran.
T.J. z niepokojem spojrzała na telefon. Dlaczego Theresa do niej dzwoni? Dlaczego po prostu nie wpadła bez pukania, jak to miała w zwyczaju?
Theresie chyba jeszcze nigdy nie przyszło do głowy, że mogłaby zapukać. Jako prezes C&C Advertising przywykła do tego, że może swobodnie wchodzić do wszystkich pomieszczeń znajdujących się na trzech piętrach należących do jej agencji - może z wyjątkiem męskiej toalety. Chociaż i to mogło z czasem ulec zmianie.
Nawet gdyby jednak Theresa nie była szefową stworzonej przez swego dziadka i rozwiniętej przez ojca czołowej na rynku agencji reklamowej, i tak nie cofnęłaby się przed wtargnięciem na teren kuzynki. Robiła to przecież od dzieciństwa i było to dla niej równie naturalne, co oddychanie.
Theresa Jean, podobnie jak kuzynka nazwana tak na cześć babki ze strony ojca, sięgnęła więc z rezygnacją po słuchawkę. Choć w pomieszczeniu nie brakowało światła - promienie słońca wpadały bowiem obficie przez dwa znajdujące się za nią okna - to zrobiło jej się nagle zimno i ponuro. Poczuła się, jak gdyby przeżywała deja vu.
Zbyt dobrze znała ton, którym posłużyła się teraz kuzynka. Theresa czegoś chciała. Przysługi. Maleńkiej, drobniutkiej przysługi. Dobrze znała te jej prośby!
Dwie „maleńkie przysługi” zawsze pociągały za sobą bynajmniej nie „maleńkie” konsekwencje, były jak ten drobny kamyk, który puszczony w dół po zboczu, pociąga za sobą lawinę i wraz z wielkimi głazami zagarnia wszystko, co stanęło na drodze. Kiedy obie były dziewczynkami, niektóre z tych przysług miały wprawdzie dość dziwaczny charakter, lecz ich spełnienie nie było aż tak trudne. Te ostatnie jednak stawały się znacznie mniej wygodne, dotyczyły bowiem głównie pracy - z reguły takiej czy innej sprawy, którą należało dyplomatycznie załatwić po przejściu przez firmę Huraganu Theresa (takim przezwiskiem ochrzcili szefową starsi pracownicy firmy).
Nawiasem mówiąc, T.J. podejrzewała, że Theresa domyśla się, jak nazywają ją podwładni - i uważa to za komplement!
Jeśli chodzi o wiek, dzieliło je dziewięć miesięcy. T.J. była starsza, ale to Theresa zwracała na siebie większą uwagę. Jako młoda i urodziwa szefowa wielkiej agencji skupiała na sobie zainteresowanie mediów. W kolorowych magazynach można było znaleźć jej zdjęcia z coraz to nowymi i coraz bardziej interesującymi kawalerami, udzielała wywiadów, obdarzała uśmiechami fotoreporterów. W istocie jednak to T.J. była szarą eminencją firmy, to ona była owym mózgiem, siłą sprawczą, dzięki której mogli zawierać nowe kontrakty i odnawiać stare.
Taka rola bardzo jej zresztą odpowiadała. Wolała pozostawać w cieniu, by robić to, co uważała za naprawdę wartościowe i twórcze - obliczać, planować, podejmować decyzje. I tak T.J. uwielbiała wykonywać mrówczą pracę w zaciszu swego gabinetu, a Theresa zbierać pochwały w blasku fleszy i jupiterów. Dobrze im się razem pracowało.
Teraz T.J. nacisnęła dwa przyciski na klawiaturze komputera, by zachować plik, po czym usiadła wygodniej na krześle i odetchnęła głęboko. Miała przeczucie, że ta rozmowa potrwa dłużej niż chwilę.
- Czemu zawdzięczam tę przyjemność? - Zerknęła na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Ciekawe, czy Theresa jest jeszcze w domu? Nie po raz pierwszy spóźniłaby się do pracy.
Po drugiej stronie usłyszała dramatyczne westchnienie. Nikt inny nie umiał wzdychać równie dramatycznie, jak Theresa Joan Cohran. Wyglądało na to, że sprawa jest szczególnie poważna.
- Posłuchaj, T.J., potrzebuję twojej pomocy. T.J. odchyliła się na krześle.
- Chodzi o jakąś kampanię reklamową, jakiś pomysł, czy może o to, że... - zawiesiła głos, licząc na to, że kuzynka dopowie resztę.
- Chodzi o to, że chcę, żebyś była mną.
T.J. uniosła brwi. Nie takiego dopowiedzenia się spodziewała.
- Ale... w jakim sensie?
Theresa zdawała się nie słyszeć. Ten zwyczaj opanowała do perfekcji - nie słyszała niczego, co nie miało związku z tym, co aktualnie zaprzątało jej myśli. Zachowywała się tak, jakby wszystkie jej pomysły, nawet najbardziej idiotyczne i zwariowane, powinny być dla każdego jasne.
- Doskonale się nadajesz, T. J.! Zobaczysz, wszystko się uda! Zgódź się od razu i będzie po sprawie. Zgadzasz się, prawda? To super, naprawdę super!
Hm, nie na darmo nazywają ją Huraganem Theresa, pomyślała T.J. W przeciwieństwie do kuzynki, ona lubiła jednak zastanowić się wcześniej przed podjęciem k...