~1~
Rozdział 1 Przyciskając plecy płasko do kamiennej ściany, Sly wyjrzał zza rogu, spoglądając na długi korytarz, gdz...
6 downloads
1 Views
2MB Size
~1~
Rozdział 1 Przyciskając plecy płasko do kamiennej ściany, Sly wyjrzał zza rogu, spoglądając na długi korytarz, gdzie pod jednym z okien stało dwóch mężczyzn. No cóż, przypuszczał, że to było dwóch mężczyzn. Jeden był ukryty za gzymsem, ale jego głos brzmiał wystarczająco męsko. Drugiego mężczyznę znał aż za dobrze. Grant Billings terroryzował go od lat. Właśnie wtedy, gdy Sly myślał, że w końcu znalazł drogę ucieczki przed tym mężczyzną, on był tutaj ciałem i krwią, chwiejąc delikatną równowagą kruchego świata Sly’a. Zaczął odpychać się od ściany, zamierzając znaleźć miejsce do ukrycia zanim zobaczy go jego były kochanek. Ostatnią rzeczą, jaką potrzebował było starcie z tym dupkiem. Mieszkał w zamku od dwóch tygodni, najlepszych dwóch tygodni jego życia, i nie potrzebował Granta paprzącego jego sprawy. Sly bardzo wątpił, żeby starsi przymknęli oko na bijatykę na jednym z największych paranormalnych wydarzeń roku. I właśnie, kiedy zaczął się odwracać, Grant uniósł coś do światła księżyca sączającego się przez okno. Między swoimi grubymi palcami trzymał mały kamień, którego piękne wirujące kolory były zauważalne nawet w nikłym świetle. Kamień, który Sly bardzo dobrze znał. Sapnąwszy cicho, schował się z powrotem za narożnik i przycisnął rękę do piersi, próbując uspokoić swój oddech i szalejący puls. Ten kamień był w jego rodzinie od tak dawna, że nie pamiętał. Myślał, że zgubił go rok temu – mniej więcej w tym samym czasie, kiedy poznał Granta i wprowadził się do niego. Świadomość, że ten drań ukradł go, zagotowała krew Sly’a i sprawiła, że zacisnął zęby, żeby powstrzymać się od warczenia z wściekłości. Nie chodziło o to, że kamień był coś warty, ale należał do niego, a Grant zabrał go bez pozwolenia! Dlaczego wszyscy zawsze chcą zabierać jego skarby? - Zaraz zacznie się toast, kochany. – Przemówił miękko nieznany mężczyzna. – Powinniśmy iść.
~2~
Kochany? A więc Grant już znalazł sobie kogoś na jego miejsce. Odszedł nie więcej jak miesiąc temu. Zrozumiał, że w ich związku nigdy nie było żadnej miłości. Do diabła, przypuszczał, że Grant prawie go nienawidził, ale myśl, że został tak szybko zastąpiony, bolała bardziej niż powinna. - Pozwól, że schowam to w naszym pokoju i sprowadzę Setha. Niedługo się zjawię. - Nie guzdraj się. Sly usłyszał miękki jęk i głębokie westchnienie, a potem kroki spieszące w drugą stronę korytarza, cichnące, gdy coraz dalej oddalały się od niego. Podejmując natychmiastową decyzję, Sly zamknął oczy i pozwolił opanować się zmianie. Gdyby mógł dostać się do pokoju Granta, mógłby odzyskać swoją własność. To nie była kradzież, nie prawdziwa. Przecież najpierw kamień należał do niego. Wypełzając ze swojego ubrania, trzymał się blisko ściany i podążył za dźwiękiem oddalających się kroków Granta. Kiedy kroki ustały, Sly użył swojego nosa, wąchając powietrze i ruszył dalej korytarzem w poszukiwaniu mężczyzny, który zrujnował jego życie i ukradł mu jedyną rzecz, jaką posiadał, a która nic dla niego nie znaczyła. Zbliżywszy się do ciężkich, drewnianych drzwi, westchnął mentalnie, gdy znalazł je lekko uchylone. Wsunąwszy się do pokoju, przebiegł przez podłogę i pod łóżko zanim ktokolwiek mógł zauważyć jego niepożądane wejście. - Jesteś gotowy? – mruknął Grant. Sly wychylił głowę spod łóżka, upewniając się, że był schowany na tyle, na ile to było możliwe, gdy obserwował dwóch mężczyzn poruszających się po pokoju. - Tak, jestem gotowy. – Seth, brat Granta westchnął i podrapał się po karku. – Nadal nie wiem, co ty w nim widzisz. - To nie ma nic wspólnego z tobą. Nie spodziewam się, że zrozumiesz – zakpił Grant. Uniósł kamień Sly’a i uśmiechnął się nikczemnie. – Ten mały kamień uczyni mnie bardzo, bardzo szczęśliwym mężczyzną. - Nie możesz kupić fałszywego szczęścia, Grant. Ten kamień nie da ci nic więcej jak nieszczęście. - Jesteś po prosu zazdrosny. Chcesz go dla siebie. Seth znowu westchnął.
~3~
- Nie, nie chcę, ale wciąż uważam, że powinieneś zwrócić go prawowitemu właścicielowi. - Zamknij się – warknął Grant. – Teraz ja jestem prawowitym właścicielem. – Wyrzucił kamień w powietrze, chcąc wyglądać fajnie, jak przypuszczał Sly, i podrzucał kamień tak długo aż upadł na podłogę i potoczył się pod łóżko. – Niech to szlag, Seth! Zobacz, co zrobiłem! Sly nie wahał się tylko chwycił kamień w pyszczek i przebiegł jak błyskawica po podłodze w stronę drzwi. - Ty mały pierdolcu! – wrzasnął Grant. – Wracaj tu, Sly! Przepchnąwszy się przez wąską szparę w drzwiach, Sly pobiegł korytarzem, rozglądając się na prawo i lewo, szukając czegoś, gdzie mógłby schować swój skarb zanim złapie go Grant. Wybiegł zza rogu, który zaprowadziłby go do wielkiej sali balowej, i Sly zauważył dość staro wyglądającą roślinę doniczkową. Po części wyglądała jak palma, po części jak kaktus. Nieważne. Nie miało znaczenia, co to była za roślina. Ważne, że pasowała do jego potrzeb. Do tego, była wystarczająco dziwna, żeby mógł ją zapamiętać, gdy tu wróci. Wspiąwszy się po boku donicy, Sly szybko wykopał dziurę w wilgotnej ziemi, wrzucił kamień i zakrył. Spojrzał przez ramię i westchnął z ulgą, gdy od razu nie zauważył Granta i Setha. Zeskoczywszy z donicy, pobiegł w stronę podwójnych drzwi sali balowej, modląc się, żeby ktoś je dla niego otworzył. Zostawił swoje ubranie w jednym z korytarzy, a nie miał zamiaru wejść do zatłoczonego pokoju całkowicie nagi. To byłoby o wiele gorsze niż jakikolwiek koszmar zaprezentować się w samej goliźnie. Na szczęście, ktoś wyszedł przez drzwi, kiedy Sly właśnie do nich dotarł. Nie miał aż tyle szczęścia, ponieważ Grant i Seth wybiegli zza narożnika w momencie, by zobaczyć jak wpada przez otwarte drzwi. - Sly! – Głos Granta odbił się echem po korytarzu. - Walki między gatunkami muszą się skończyć – powiedział jeden ze starszych z podium, na którym wszyscy stali. Hmm, najwyraźniej Sly przegapił coś ważnego. Jednak, teraz nie było czasu na to, żeby się zatrzymać i zrobić notatki. Przemykał przez
~4~
tłum ludzi, ciągle oglądając się przez ramię i prawie pisnął, gdy zobaczył, że goni go Grant. - Jesteśmy znani ludziom, a oni nauczyli się akceptować nas wśród siebie. Jednak ich tolerancja nie będzie trwała wiecznie. Nieustanne walki między społecznościami paranormalnych znalazły się pod kontrolą. Nie mamy już luksusu przyglądania się jak rozwiązujecie swoje własne spory – kontynuował starszy. Wow, to brzmiało poważnie. Sly zaczął myśleć, że chyba będzie musiał skupić swoją uwagę. I zrobi to jak tylko znajdzie bezpieczne miejsce do ukrycia. - Każdy z was ma dwadzieścia cztery godziny, żeby znaleźć i zatwierdzić partnera – powiedział Starszy Lucas. – Jeśli nie uda wam się zatwierdzić partnera w ciągu dwudziestu czterech godzin i przyprowadzić go albo ją przed radę do uznania, nie będziecie mieć partnera. Zdziczejecie w ciągu tygodnia. Sly zatrzymał się z potknięciem, gdy usłyszał przemowę starszego. Och, niedobrze. Kto do diabła chciałby sparować się z fretką, taką jak on? Nie wiedział jak miał znaleźć partnera, ale cholera z pewnością nie chciał zdziczeć. Następna część przemówienia starszego została zagłuszona sapnięciami, jękami i mruknięciami ze strony wzburzonego tłumu. Sly robił uniki i uchylenia, desperacko starając się uniknąć nadepnięcia i zgniecenia. Następna rzecz, jaką usłyszał od starszego, od razu go zatrzymała. - Jeśli nie uda wam się przyprowadzić partnera przed radę zanim nastanie północ jutrzejszej nocy, zostaniecie wytropieni i straceni, jako samotny paranormalny. O, cholera, ja pierdolę, pomyślał Sly ponownie ruszając. To gówno staje się z każdym słowem coraz lepsze. Zerknąwszy znowu przez ramię, Sly pisnął i zaszczebiotał, kiedy zauważył Granta nie dalej jak krok za sobą. Rozejrzawszy się po sali, spostrzegł samotną postać stojącą w jednym z zacienionych kątów. Facet wyglądał na masywnego i gdyby Sly’owi udało się do niego dotrzeć, miał nadzieję znaleźć schronienie. A jeśli nie, może mężczyzna będzie na tyle duży i odstraszający, że Grant zastanowi się dwa razy zanim go zaczepi. Zmieniając kierunek, Sly przebiegł przez podłogę, mając zamiar dotrzeć do mężczyzny zanim złapie go Grant. Prawie dotarł do kąta, gdy starszy znowu przemówił i rozpętało się piekło.
~5~
- A teraz, dzieci, powodzenia. Spodziewamy się zobaczyć każdego z was w ciągu dwudziestu czterech godzin. Niech wasze polowanie będzie uwieńczone sukcesem.
***
Colton kipiał. Przez chwilę wpatrywał się w swój pusty kieliszek zanim rzucił nim przez salę balową, by roztrzaskał się o ścianę. Skanując tłum ponad ogólnym rozgardiaszem, zauważył swojego współlokatora, Ashera, stojącego pod ścianą, uwięzionego w jakiejś konfrontacji z kimś, kto wyglądał na wampira. Nie martwił się. Ash mógł być niewielkim facetem, ale potrafił o siebie zadbać. I rzeczywiście, w następnej chwili, małe pomarańczowe płomienie zatańczyły wzdłuż jego ramion i wampir puścił go, odskakując do tyłu, podczas gdy Ash tylko się uśmiechał. Bycie zmiennym feniksem z pewnością miało swoje zalety. Chociaż Colton kochał Ashera jak brata, nie interesowało go bycie sparowanym z tym mężczyzną na resztę wieczności. Nie miał nic przeciwko zatwierdzeniu partnera, ale myśl o byciu zmuszonym do życia z kimś, kogo znał zaledwie dzień, nie przemawiała do niego. Sądząc z buntowniczych spojrzeń, ryków, warknięć, syczenia i warczenia, reszta sali podzielała jego odczucia. Chowając się z powrotem w zacieniony kąt, zacisnął wargi, gdy przyglądał się jak mężczyźni i kobiety szaleją po sali, walczą ze sobą albo czynią swoimi. Wszyscy kompletnie oszaleli. I chociaż myśl o zdziczeniu i zostaniu wytropionym tak naprawdę nie martwiła go tak bardzo jak powinna, to nie mógł znieść myśli o utracie swojej bestii. Obserwując rozgrywający się przed nim chaos, Colton westchnął i potarł ręką twarz. Miał dwadzieścia cztery godziny, żeby przyprowadzić partnera do starszych. Nie było więc potrzeby się spieszyć. Mógł wrócić do swojego pokoju, przespać się kilka godzin i może sprawy będą wyglądały lepiej nad ranem. Do diabła, nawet lepiej, może obudzi się i odkryje, że to wszystko było koszmarem alkoholowego zaćmienia. Nienawidził tych cholernych spotkań. Każdego przestępnego roku, przysięgał i zarzekał się, że nie pójdzie, i za każdym pieprzonym razem Asher zdołał go namówić. Nawet nie rozumiał, dlaczego jego przyjaciel nalegał na przyjście na nie. Facet miał towarzyską elegancję komara.
~6~
Oparłszy się o ścianę, Colton zdecydował, że może lepiej będzie poczekać aż ten chaos trochę się uspokoi zanim spróbuje się stąd wydostać. Nikt jeszcze go nie zauważył i bardzo chciał zachować to w ten sposób. Ta myśl jeszcze nie umknęła z jego umysłu, gdy zobaczył dwóch, umięśnionych mężczyzn biegnących przez salę w jego stronę. Coż, cholera! Naprawdę nie chciał mieć do czynienia z tym gównem. Chciał po prostu wrócić do swojego pokoju i pomyśleć. Starsi po królewsku oszukali ich wszystkich i potrzebował dziesięciu minut, żeby to sobie przyswoić i zastanowić się jak działać. Przy ponad dwóch metrach i blisko stu czterdziestu kilogramach czystych mięśni, nie było wielu na tyle odważnych mężczyzn, którzy chcieliby z nim zadzierać. Przeważnie, ludzie omijali go szerokim łukiem i trzymali się od niego z dala. Najwyraźniej, ci dwaj zmienni biegnący w jego stronę nie zważali na to. Będzie musiał zobaczyć, co może zrobić, żeby skorygować tę sytuację. Jednak, co dziwne, mężczyźni nie patrzyli na niego. Byli lekko przykucnięci, gdy zmierzali w jego kierunku, ich oczy były utkwione w podłodze, klucząc raz w jedną raz w drugą stronę, jakby podążali za ruchem jakiegoś niewidzialnego ducha. Odepchnąwszy się od ściany, Colton wyprostował się, potoczył głową po ramionach i przygotował się do obrony siebie, gdyby to było potrzebne. Jego oczy skierowały się na podłogę pomiędzy nim a zbliżającymi się mężczyznami, szukając tego, co tak całkowicie przyciągnęło ich uwagę, że jeszcze go nie zobaczyli. Nic nie było. Nic nie widział. Spojrzał z powrotem na mężczyzn, patrzył jak nagle się zatrzymują, a ich oczy wpatrują się w buty Coltona i powoli unoszą do jego twarzy, a jednocześnie on poczuł szarpnięcie za dżinsy i jak coś wspina się na jego plecy. - On jest nasz! – warknął do niego jeden ze zmiennych, jego oczy skupiły się na ramieniu Coltona. Obróciwszy lekko głowę, Colton wstrząśnięty wpatrywał się w małą, kremową fretkę, która przysiadła na jego ramieniu, szczebioczącą szaleńczo na swoich dwóch niepożądanych konkurentów. To był najdziwniejszy moment jego dość długiego życia i zaskakująco wydobyło z niego cichy śmiech. Zwróciwszy się z powrotem do Głupiego i Głupszego, Colton nadal chichotał, gdy potrząsnął głową. - Mogę powiedzieć, że to oznacza, iż on nie jest zainteresowany waszą ofertą. ~7~
- Hm? – Blondyn przekrzywił głowę na bok i jego brwi ściągnęły się razem w zmieszaniu. Cholera, jak twardy miał być? - On powiedział nie – powiedział przeciągle Colton. – Więc odpieprzcie się. – Mała fretka szczebiotała jeszcze chwilę, a potem przebiegła po jego karku, by zwinąć się na drugim ramieniu i otrzeć się o jego gardło. To byłoby nawet słodkie, gdyby podobała ci się ta cała puszysta, tuląca się łasica. - Sly, nie zmuszaj mnie, żeby podszedł – powiedział lodowato drugi mężczyzna. – Sprawiasz, że to staje się trudniejsze niż powinno być. Naprawdę nie chcesz mnie wkurzyć, prawda? – Jego oczy były niczym stal i miały błysk groźby, która postawiła nerwy Coltona na krawędzi. - Tak, Sly – mruknął blondyn, ale nawet w połowie nie wyglądał na groźnego. – Wiesz, co się dzieje, gdy Grant jest zły. Fretka na jego ramieniu zadrżała, przyciskając się mocniej do szyi Coltona, ale nadal gniewnie syczała. Cholera, ten mały był zadziorny. Zwróciwszy się z powrotem do idiotów przed sobą, Colton rozłożył szeroko ramiona, poruszył mięśniami na swojej piersi i zwinął palce kiwając na nich. - Spróbuj go zatwierdzić. Wyzywam cię. Chociaż nie miał planów wzięcia małego zmiennego dla siebie, nie mógł stać i pozwolić parze Neandertalczyków zatwierdzić mężczyzny wbrew jego woli. Rozumiał powiedzenie o życiu, które nie jest sprawiedliwe, ale to było coś innego. - On nie jest twoją sprawą – wypluł ten, który wydawał się być przywódcą. – Nie chcę kłopotów. Po prostu go oddaj. - Taa, tak się nie stanie. Dlaczego nie zatwierdzisz Blondynka i skończysz z tym. - On jest moim bratem, idioto. Colton potrząsnął głową i westchnął. Naprawdę nie chciał zajmować się tym gównem. Ta trójka najwyraźniej miała wspólną przeszłość, a to z pewnością nie był jego problem. Taa, facet miał przerąbane, ale fretka nie była jego odpowiedzialnością. Mimo to, czymś złym byłoby przekazać go bez jakiegokolwiek zapewnienia o bezpieczeństwie czy dobrym traktowaniu. Już czuł jak ból głowy formuje się za jego oczami, a jego skronie pulsowały im
~8~
dłużej te dupki ględziły. - Nieważne. – Colton przerwał wędrówkę zmiennego, a potem wskazał w stronę tłumu ludzi za nimi. – Znajdź kogoś innego. On zostaje ze mną. Futrzana głowa fretki otarła się o jego brodę zanim usadowiła się na ramieniu Coltona i wydała kilka cichych dźwięków, które zabrzmiały podejrzanie podobnie do szczekania. Nie, żeby Colton naprawdę wiedział coś więcej o fretkach oprócz tego, że pysznie smakowały z ketchupem. Jako rzadki zmienny hipogryf1, fretki były dla niego przysmakiem, więc nawet teraz jego usta śliniły się na słodki zapach dochodzący od zwierzęcia. Potrząsnąwszy głową, żeby ją oczyścić, zwrócił swoją uwagę na większego zmiennego, który wciskał ich do kąta i piorunował wzrokiem. - Na tym skończymy. – Colton zacisnął pięści, gdy poczuł jak przetacza się przez niego zmiana. Koncentrując swoją moc, rozwinął palce i uśmiechnął się kpiąco, gdy oczy dupka rozszerzyły się na widok jego ręki zmienionej w długą, pazurzastą stopę ogromnego orła. – Jakieś pytania? Obaj mężczyźni potrząsnęli głowami i powoli się wycofali. - To nie koniec, Sly – powiedział zimno mężczyzna o imieniu Grant. – Nie możesz wiecznie uciekać. – A potem obaj obrócili się i zniknęli w tłumie. Wziąwszy głęboki wdech, Colton wypuścił go wolno, jego ręka z powrotem się przekształciła. Sięgnął i podrapał fretkę pod brodą. - W jaką psotę się wplątałeś, malutki? Może przemieniłbyś się teraz? Fretka zrobiła kilka radosnych pomruków w swoim gardle, a w następnej chwili Colton zobaczył szczupłego mężczyznę z przydługimi blond włosami przyczepionego do jego pleców, mruczącego, gdy ocierał się twarzą po szyi Coltona. - Dziękuję. - Proszę bardzo. Teraz już wszystko będzie w porządku? – Colton sięgnął za siebie i spróbował zdjąć mężczyznę ze swoich pleców. – Sly, prawda? Możesz już zejść. - Tak wiem – szepnął Sly. – Jednak nie chcę. – Wtem językiem wytyczył mokrą 1
Hipogryf to stworzenie fantastyczne, będące połączeniem orła i konia
~9~
ścieżkę po karku Coltona. – Podoba mi się tu. Poza tym, musimy zarejestrować nasze parowanie przed starszymi. - Prr! – Colton jedną ręką złapał jego ramię, a drugą jego nagie biodro, i ściągnął go ze swoim pleców stawiając przed sobą. – Pomogłem ci, ale nie mam zamiaru sparować się z tobą. - Nie chcesz mnie? Colton mruknął i przeczesał ręką przez swoje ciemne włosy. - Nawet cię nie znam. A teraz, jeśli wybaczysz, idę do łóżka zanim moja głowa eksploduje. - Mogę pójść z tobą? – Był wysoki i szczupły, nie taki mały jak z początku Colton przypuszczał, ponieważ czubek głowy Sly’a otarł się o jego brodę, gdy mężczyzna podszedł bliżej, przycisnął się do piersi Coltona. – Mmm, naprawdę jesteś duży. - Zawsze taki jesteś? – Colton ponownie oparł się o ścianę, kładąc rękę na środku torsu Sly’a, żeby powstrzymać go od zbliżenia. – Nawet nie znasz mojego imienia, koleś. - Znowu to zrobiłem, prawda? – Sly cofnął się i potrząsnął głową. – Przepraszam, mam słabość do przyczepiania się do silniejszych ode mnie. Już opanowała mnie gorączka parowania, a ty jesteś cholernie gorący. Do tego, niejako uratowałeś mój tyłek. – Pochyliwszy głowę, prychnął do siebie z niesmakiem i zaczął się obracać. – Zostawię cię samego. Zrobił nie więcej jak dwa kroki, gdy drobna wampirzyca przyszpiliła go do podłogi. - Nadajesz się – syknęła zanim spróbowała zatopić swoje zęby w obnażonym ciele jego szyi. Ręka Sly’a odepchnęła twarz kobiety i poruszył się pod nią, próbując wykręcić się od jej poszukujących ust. - Jestem gejem, ty szalona suko. Złaź ze mnie! Jeszcze raz rzuciła się do jego szyi, ale Colton chwycił ją wokół talii i odrzucił na bok. - Spadaj – warknął. Potem obrócił się do Sly’a, podając rękę, by pomóc mu wstać z ~ 10 ~
podłogi. - Zawsze wywołujesz takie problemy? - Taa, poniekąd – wymamrotał Sly zanim przygryzł wargę i zarumienił się. – Jeszcze raz dziękuję. Może to gorączka parowania zaczęła już na niego wpływać, ale coś w tym facecie przemawiało do Coltona. Mężczyzna wydawał się być dość miły. Z pewnością nie był brzydki i zdecydowanie potrzebował obrońcy. Jeśli już musi wybrać partnera, to dlaczego nie Sly’a? Ponieważ będziesz próbował go zjeść, głupku. Cóż, to był ten mały problem, ale naprawdę tak długo jak nie będą w tym samym czasie w swojej zmienionej postaci, to nie powinien być problem. - Pogadajmy. – Sly chwycił jego rękę i Colton podciągnął go na nogi. – Gdzie mieszkasz? – zapytał, gdy uchylali się przed ciałami na swojej drodze do podwójnych drzwi po drugiej stronie pokoju. - Tutaj – odparł Sly, odskakując z drogi jakiemuś olbrzymiemu zmiennemu niosącemu małą kulkę białego futra. – Czy to był pieprzony króliczek? Colton wzruszył ramionami. Bawił go pomysł zatwierdzenia fretki, jako partnera, więc naprawdę czuł, że nie ma prawa kogokolwiek osądzać. - To znaczy, że mieszkasz tu w Szkocji? – Sly nie miał tego charakterystycznego akcentu, więc może po prostu ostatnio się tu przeniósł. - Mieszkam tu, w zamku. - Myślałem, że tylko starsi rezydują w zamku. – Okej, coś na pewno się tu nie zgadzało. - Jestem tu dopiero od kilka tygodni. Zwróciłem się do Starszego Rice’a o udzielenie mi schronienia i starsi pozwolili mi tu zostać. – Po tym Sly zamilkł i Colton myślał, że już nic więcej nie wyciągnie z tego mężczyzny. - Więc nie będziesz miał nic przeciwko przeprowadzce? Nic cię tu nie trzyma? – Boże, naprawdę to rozważał? To musi być najgłupszy pomysł, jaki kiedykolwiek miał. Przejrzawszy salę, westchnął z frustracji. Nigdzie nie widział Asha. Naprawdę chciałby porozmawiać ze swoim najlepszym przyjacielem zanim podejmie taką decyzję. ~ 11 ~
Przy opanowującej go gorączce parowania, swędzącej skórze i nabrzmiałym fiucie, nie sądził, że będzie zdolny czekać do następnego dnia… czy nawet dziecięciu następnych minut. - Dlaczego mnie wypytujesz…? – Sly zamarł i uniósł pytająco brwi. - Colton Bishop. – Colton wyciągnął rękę, podczas gdy drugą użył do otwarcia podwójnych drzwi. Sly przyjął ją, ściskając ją stanowczo przez chwilę, a potem wyszedł przez drzwi. - Sylvester Jordan, ale wszyscy nazywają mnie Sly. Więc, jeszcze raz, o co dokładnie mnie pytasz? Ponieważ to brzmi tak, jakbyś chciał mnie zatwierdzić, a zaledwie dziesięć minut temu odprawiłeś mnie. Colton podrapał się po karku, gdy szli kamiennym korytarzem. - Taa, no cóż, nie bardzo podoba mi się zostanie przymuszonym do związku na całe życie z kimś, kogo właśnie poznałem. Jednak nie widzę drogi wyjścia z tego, ale ty przynajmniej nie próbujesz zatwierdzić mnie bez mojej zgody. Skoro mam wybrać partnera przed jutrzejszą północą, pomyślałem sobie, że mogłem trafić gorzej. - Wow, jak romantycznie – mruknął sarkastycznie Sly. Westchnął i potrząsnął głową. – Rozumiem i jestem na tyle żałosny, że przyjmę tę ofertę. Mam tylko nadzieję, że nie rozczaruję cię jak tylko mnie poznasz. Colton nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc nic nie powiedział. I chociaż chciał zapewnić mniejszego mężczyznę, że nie będzie rozczarowany, nie mógł złożyć tego rodzaju gwarancji. Oprócz jego nazwiska i tego, że szukał azylu u starszych, Colton nic nie wiedział o Sly’u. - Jeśli jesteś chętny, myślę, że razem to dopracujemy. Sly zatrzymał się i obrócił się, żeby spojrzeć na niego z miękkim uśmiechem na ustach. - Podoba mi się to. Nie zastanawiając się, Colton wyciągnął rękę i odgarnął blond loki z twarzy Sly’a. - Dziwne, ale ja też tak myślę.
~ 12 ~
Rozdział 2 Sly odkrył, że lgnie do dotyku Coltona, pociera swoją twarz o dłoń zmiennego. - Czym dokładnie jesteś? – zapytał z roztargnieniem. Boże, to było takie dobre być dotykanym w ten sposób. Nie miał żadnych intencji, co do zatwierdzenia Coltona jako partnera, kiedy wspinał się po nodze mężczyzny. Próbował tylko uciec przed Sethem i Grantem. - Hipogryfem – odparł Colton równie roztargniony. Wpatrywał się w swoje dłonie, gdy przykrywał policzki Sly’a, jakby nie mógł uwierzyć w to, co robi. – Dziwnie się czuję. - Ja też – szepnął Sly, ale nie sądził, żeby z tego samego powodu, co Colton. Jego serce waliło w piersi, jego ciało było rozgrzane, a kutas pulsował wystając z jego krocza. – O, cholera – jęknął, spoglądając na swoje nagie ciało. Całkowicie zapomniał, że zostawił swoje ubranie, kiedy się zmienił. Colton tylko zachichotał, ściągnął koszulkę przez głowę i wcisnął w ręce Sly’a. - Czy wszyscy już widzieli cudowne ciało mojego małego partnera? - Naprawdę? Myślisz, że jestem cudowny? – Sly napuszył się na komplement, ale szybko przybrał swoją posępną, znudzoną minę. – Dziękuję – wymamrotał. - Co się właśnie stało? – Colton przechylił głowę na bok, jego dłonie oparły się na biodrach, kiedy czekał aż Sly założy bawełnianą koszulkę, którą mu dał. - Nie wiem, o co ci chodzi. – Sly znowu spojrzał na swoje ciało, chichocząc, kiedy koszulka opadła aż do kolan. Był dość przeciętny w dziale wzrostu, ale wiele mu brakowało do Coltona. Mężczyzna był po prostu masywny. Szerokie barki, umięśniony tors, długie do ramiona czarne włosy i oczy tak ciemne jak chmury burzowe - Colton Bishop sprawiał, że się ślinił. - Ja również nie wiem, co miałem na myśli. – Colton zbliżył się, napierając na Sly’a aż cofnął się w tył i zderzył ze ścianą za sobą. – W twoich oczach było takie małe światełko, miękki błysk, a potem prawie natychmiast się zamknąłeś. Dlaczego? – ~ 13 ~
Colton pochylił się nad nim, złączając ich ciała razem, a jego nos musnął szyję Sly’a. – Dlaczego? – powtórzył. - Nie chcę, żebyś zmienił zdanie – wydyszał Sly. Nie mógł myśleć przy takiej bliskości Coltona. Zapach mężczyzny wypełnił jego nos i wywołał zawroty jego głowy. – Będę kimkolwiek chcesz, żebym był. Zęby Coltona podrapały wrażliwe ciało tuż za uchem Sly’a. - Chcę, żebyś był sobą. Ktokolwiek to jest, chcę, żeby taki był. Nie ukrywaj się przede mną, Sly. - Nie możesz mnie chcieć – sprzeczał się Sly. - Wypróbuj mnie. – Ręka Coltona powędrowała w dół jego ciała, a potem chwyciła biodro Sly’a, przyciągając go, by potrzeć o siebie ich erekcje. No cóż, pieprzyć wszystko. Nie mógł na zawsze ciągnąć tej szarady. W pewnym momencie będzie już znużony udawaniem byciem normalnym, a wszystkie jego sekrety i tak się ujawnią. Może lepiej będzie je wyjawić. Jeśli Colton po tym zdecyduje, że go nie chce, cóż, to będzie lepsze niż spędzenie wieczności z kimś, kto nie potrafił zaakceptować go takim, jaki był. - Później – mruknął, wyginając szyję, żeby dać Coltonowi więcej miejsca do zabawy. – Chcę cię. – Och, jak pragnął tego mężczyzny. Jego oddech przyspieszył, serce obijało się o żebra, a ze szczeliny kutasa swobodnie ciekło. - Szzz, zamierzam się tobą zaopiekować – zagruchał Colton. Z jakiegoś powodu, Sly mu uwierzył. Nagle ciepły ciężar napierający na niego zniknął i zajęczał cicho, gdy przyglądał się jak Colton się prostuje i spogląda w obie strony korytarza. Bez ostrzeżenia, Colton złapał go w pasie i praktycznie poniósł korytarzem, przez drzwi na lewo i prosto do biblioteki. Colton kopnięciem zamknął za nimi drzwi i postawił Sly’a, a jego długie palce ruszyły do guzika jego dżinsów. - Jeśli chcesz być mój… Bo chcesz być mój, prawda? Sly pokiwał gorliwie, ale cofnął się o krok. Nie bał się, ale lśniąca w oczach Coltona żądza rozpaliła go. Nigdy nie miał nikogo, kto patrzyłby na niego z takim pożądaniem, i nie wiedział jak sobie z tym poradzić. ~ 14 ~
- Dobrze. – Colton odpiął zamek, a potem zahaczył kciuki za pasek i ściągnął materiał w dół swoich szczupłych bioder. – W takim razie musimy ustalić kilka zasad. Sly znowu kiwnął. Lubił zasady. Powiedz mu tylko co, jak i kiedy coś zrobić, a będzie zrobione. Pozostawiony sam sobie, zazwyczaj kończył w tarapatach. Nie chciał być kłopotem dla Coltona. - Zasada numer jeden – powiedział przeciągle Colton, gdy dżinsy zsunęły się z jego umięśnionych ud i opadły na podłogę wokół kostek. Jego fiut podskoczył uwolniony, długi i gruby z idealnie ukształtowaną grzybiastą główką, aż Sly oblizał wargi, chcąc posmakować mężczyzny, który niedługo zostanie jego partnerem. Colton nakrył dłonią swoją długość, gładząc ją powoli, a potem odchrząknął i poczekał aż Sly spotka się z nim spojrzeniem. - Nie dzielę się, Sly. Nikt inny nigdy nie będzie gładził, lizał, całował, pieścił czy w jakikolwiek inny sposób dotykał tej idealnej skóry oprócz mnie. Zrozumiałeś? Sly pokiwał oszołomiony. Cholera, zaczynał czuć się jak głupia kiwająca się laleczka. Dokładnie rozumiał, czego Colton od niego chciał i nie mógł być bardziej podekscytowany, żeby mu to dać. Mężczyzna żądał od Sly’a zobowiązania, a on odkrył, że zaborcza postawa Coltona kompletnie go podnieciła. - Zasada druga – powiedział Colton swoim głębokim, zmysłowym głosem nadal się skradając. – Oczekuję, że mi odpowiesz, kiedy zadam ci pytanie. Teraz też rozumiesz? - Tak – wychrypiał Sly. - Dobrze. Zasada trzecia. – Colton stanął tuż przed nim, chwytając za dekolt pożyczonej koszulki Sly’a i rozrywając ją na środku. – Lubię rządzić. Poradzisz sobie z tym? - Tak – wyszeptał Sly, jego oczy rozszerzyły się, a jego kutas podskoczył i zadrżał na erotyczny pokaz siły. – Jednak nie lubię być zmuszany – dodał miękko. Nie miał problemu, by pozwolić Coltonowi odgrywać dominującego w sypialni, czy nawet ogólnie w ich związku, ale nie chciał paść ofiarą swoich błędów z przeszłości. Oczy Coltona złagodniały i delikatnie ściągnął rozerwaną koszulkę z torsu Sly’a zanim wyciągnął ręce i uchwycił jego twarz w obie dłonie. - Lubię rządzić, ale to nie znaczy, że chcę wycieraczki za partnera. Jeśli czujesz się
~ 15 ~
w czymś mocny, chcę to wiedzieć. Jeśli coś ci się nie spodoba, powiedz mi. Nie zatwierdzę cię, jako mojego, tylko dlatego, że po prostu się położysz i poddasz mi. Potrzebuję wyzwania. Psotny uśmieszek wypłynął na twarz Sly’a i pokiwał gwałtownie głową. - Całe moje życie wyzywam autorytety. Myślę, że będę potrafił poradzić sobie z jednym dużym, złym ptaszkiem. - Nie jestem ptakiem – mruknął Colton. – Jestem hipogryfem. Sly przewrócił oczami, ale wciąż się uśmiechał. - Wiem, wielkoludzie. Spokojnie. Jednak otwarcie chcę cię ostrzec. Potrafię być łobuzem. Starałem się to stłumić i złagodzić na to głupie zebranie, ale to jest trudne i szczerze tego nienawidzę. - W takim razie sądzę, że powinieneś przestać udawać, co? – Colton uśmiechnął się do niego i położył dłoń na środku torsu Sly’a, by pchnąć go lekko do tyłu. Tylną stroną kolan uderzył w krawędź kanapy i Sly opadł na poduszki z szeroko rozłożonymi nogami. Kiedy starsi ogłosili swój mały podstępny plan, żeby zmusić ich do sparowania i prokreacji, Sly nigdy nie wyobrażał sobie, że znajdzie kogoś, kto rozdzwoni jego dzwonki tak jak ten duży mężczyzna obecnie klęczący między jego nogami. Wszystko w tym facecie rozpalało jego ciało. Może chociaż raz w jego życiu, coś się wreszcie uda. Ręka Coltona zawinęła się wokół twardej długości Sly’a i dał mu kilka dobrych pociągnięć. - Jesteś tego pewny, Sly? Nic nie wiemy o sobie nawzajem, ale nie zamierzam tak po prostu cię zatwierdzić i posłać w swoją drogę. Nie lubię być oszukiwany, ale jestem bardzo wdzięczny, że będę miał partnera. Zawsze już będziesz mój. Sly również nie lubił być oszukiwany. Nie mógł zaprzeczyć, że był niewiarygodnie atrakcyjny dla mężczyzny przed nim, ale Colton miał rację. Nic o sobie nie wiedzieli. Mimo to, starsi jasno powiedzieli, że mają tylko dwadzieścia cztery godziny do następnej północy, żeby przedstawić swojego partnera. Sly nie wiedział na pewno, ale słyszał pomruki tłumu, że posunęli się za daleko z tym rzuceniem bariery czaru na wszystkie wyjścia. Nikt nie mógł wyjść bez znaku parowania. I był tylko jeden sposób, żeby wydostać się jednym z nich. ~ 16 ~
Poza tym, nie podobał mu się pomysł zdziczenia i wytropienia niczym wściekłego psa. Ani nie podobała mu się myśl o niemożności przemiany. Mógł być tylko fretką, niezbyt wysoko w łańcuchu pokarmowym, ale uwielbiał tę wolność, jaką czuł, gdy się zmieniał. Zdecydowanie nie chciał tego stracić. Kiedy w końcu otrząsnął się ze swoich myśli, znalazł Coltona wciąż klęczącego między jego nogami, obie jego duże dłonie spoczywały na kościstych kolanach Sly’a. Wyglądał na tak zmieszanego, że Sly roztopił się na kanapie. Wątpił, żeby Colton mógł udawać takie spojrzenie. - Jestem pewny – powiedział miękko. A potem, żeby nie wyglądać na kompletnego nieudacznika, dodał. – Chociaż ty możesz zmienić zdanie o tym, żeby nigdy nie pozwolić mi odejść. - Ja to osądzę. – Najwyraźniej Colton skończył z rozmową, ponieważ chwycił podstawę kutasa Sly’a i pochylił się, żeby owinąć usta wokół gąbczastej główki. Sly jęknął głośno, wyginając biodra w kierunku wilgotnych ust Coltona, a jego skóra rozgrzała się i zamrowiła. - Więcej – błagał. Colton pracował ustami nad kutasem Sly’a, a jego długie palce wsunęły się między nogi Sly’a, żeby pieścić jego ciężką mosznę. W górę i w dół przesuwał ustami po wilgotnej długości Sly’a, za każdym razem biorąc go trochę więcej aż w końcu czubek otarł się o miękkie wnętrze jego gardła. Z szalejącym pulsem i dreszczami przeszywającymi jego kręgosłup, Sly nie sądził, żeby był w stanie długo się powstrzymywać. Jego jądra już pulsowały, jego kutas drżał, a brzuch zaciskał się z potrzeby dojścia. Jego kły wydłużyły się, a usta naszły śliną na myśl o zatopieniu swoich zębów w szyi Coltona i zatwierdzeniu mężczyzny, jako jego. Błoga myśl nagle zmieniła się w panikę. Żeby to zrobić będzie musiał wypieprzyć Coltona, sprawić, żeby mężczyzna mu się poddał. Colton powiedział, że lubi rządzić. Nie było mowy, żeby ofiarował się w ten sposób Sly’owi. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej zjadała go panika aż w końcu Colton wypuścił jego wiotkiego penisa i usiadł, przypatrując mu się ciekawie. - Nie podoba ci się to? Zmieniłeś zdanie?
~ 17 ~
Gorąco rozpaliło policzki Sly’a i jęknął z zażenowaniem. Czy może być jeszcze gorzej? Cóż, oczywiście, że może. Musiał wyjaśnić Coltonowi, dlaczego zwiotczał w ustach mężczyzny. - Jak zatwierdzasz swojego partnera? – zapytał zamiast tego. - Moimi pazurami – odpowiedział natychmiast Colton. Wyciągnął rękę i przesunął palcami po boku szyi Sly’a. – Natnę cię tutaj, niezbyt głęboko, ale wystarczająco, żeby każdy wiedział, że jesteś mój. Czy o to chodzi? Boisz się? - Nie. – Sly modlił się, żeby na środku biblioteki otworzyła się dziura i pochłonęła go w dużą dziurę. – Tego się nie boję. - W takim razie, o co chodzi? – Colton nie brzmiał na złego czy nawet sfrustrowanego, tylko zaniepokojonego. - Muszę ugryźć cię z tyłu szyi, tuż poniżej linii włosów, żeby cię zatwierdzić – wyszeptał Sly z zamkniętymi oczami. – A ty musisz mi się poddać. - Okej. Oczy Sly’a natychmiast się otworzyły i wpatrzył się zszokowany w Coltona. - Ale powiedziałeś, że lubisz rządzić! Nie sądzę… Naprawdę pozwolisz… To będzie w porządku? Colton zachichotał, głębokim i ochrypłym dźwiękiem. - Będzie w porządku. Nie sądzę, żeby to było coś, z czego chciałbym uczynić zwyczaj, ale jeśli musimy to zrobić, żebyś mnie zatwierdził, w takim razie mi to nie przeszkadza. - Jesteś niezwykły, wiesz? – Kiedy jego obawy uleciały, kutas Sly’a stanął ponownie, wypełniając się i nabrzmiewając w stronę mężczyzny przed nim. Wtem naszła go inna myśl, więc przygryzł wargę i jeszcze raz odwrócił spojrzenie. - Co znowu? – Colton westchnął, chwycił brodę Sly’a i odwrócił jego głowę do siebie. – Po prostu powiedz mi. - Nigdy wcześniej tego nie robiłem. - Cóż, cieszę się, że mogę być twoim pierwszym. – Colton mrugnął, wyciągając ze
~ 18 ~
Sly’a ochrypły chichot i, nagle, żadne z tych niepewności nie wydawały się być już ważne. – Więc, jesteś gotowy? Czy znowu się wycofasz? - Och, jestem gotowy. – Sly uśmiechnął się szelmowsko i skoczył na Coltona, przewracając go na podłogę i złączając ich usta razem w głodnym pocałunku. Chciał posmakować tych zmysłowych warg od chwili jak położył oczy na dużym zmiennym. Wykorzystując zaskoczenie Coltona, Sly wepchnął język przez rozchylone usta mężczyzny i omył wnętrze jego ust, głośno jęknąwszy. Mmm, jeszcze lepsze niż sobie wyobrażał. Z pewnością mógł się do tego przyzwyczaić. - Potrzebuję cię, teraz – mruknął oderwawszy się od ust Coltona. A potem oparł się czołem o czoło swojego kochanka i jęknął. – Nie ma nawilżacza. - W kieszeni moich spodni. - Nosisz ze sobą nawilżacz? – Sly usiadł i uśmiechnął się. – Ty dziwko. Colton przewrócił oczami i zepchnął z siebie Sly’a. - Mój współlokator uważa, że muszę być trochę bardziej aktywny towarzysko. - Innymi słowy, chce, żebyś dał się przelecieć. Chichocząc, gdy wyciągał mini buteleczkę nawilżacza z kieszeni swoich porzuconych spodni, Colton obrócił się i rzucił ją w drżące dłonie Sly’a. - To brzmi bliżej prawdy. Więc, jak chcesz to zrobić? - Wow, naprawdę umiesz posługiwać się słowami, co? Colton skrzywił się, wyglądając na właściwie skarconego. - Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Taa, Sly to wiedział, ale nie mógł powstrzymać się od zakpienia trochę z mężczyzny. - Dobra. Masz wybaczone. A teraz, dawaj tu ten swój seksowny tyłek i jeszcze raz mnie pocałuj. Pisnął, gdy Colton natychmiast rzucił się przez pokój, lądując na nim i przygważdżając go do podłogi. ~ 19 ~
- Z przyjemnością. Pocałunek wydawał się trwać wieki, ich języki przesuwały się i pojedynkowały, podczas gdy Sly błądził dłońmi po silnym ciele Coltona, odnajdując wklęśnięcia i wypukłości, ucząc się każdego centymetra swojego nowego kochanka. Kiedy potrzeba stała się zbyt wielka, odepchnął pierś Coltona, przewracając go na plecy. - Nie mogę już dłużej czekać – wydyszał. - Dzięki bogu! – Colton złapał nawilżacz z miejsca, gdzie został porzucony na dywanie i rzucił go w drżące dłonie Sly’a. – Pospiesz się. Kiwnąwszy głową, Sly odkręcił nakrętkę, nalał obficie śliski olejek na swoją dłoń i szybko nasmarował swojego pulsującego kutasa. Używając jednego śliskiego palca, rozdzielił krągłe pośladki Coltona, odnajdując ciasne otwarcie i pogładził mięśnie w sposób, w jaki lubił jak robili to jemu jego kochankowie. - Nie potrzebuje tego – syknął Colton, jego plecy się wygięły i biodra dotknęły dywanu. – Lubię pieczenie. Przyspiesz to pieprzenie. - Jesteś strasznie wymagający – upomniał go Sly, ale zrobił, co powiedział Colton. Wziąwszy głęboki wdech, żeby uspokoić swoje nerwy, przepchnął się dwoma palcami przez pierwszy pierścień mięśni. Colton jęknął i zakołysał biodrami na ręce Sly’a, pieprząc się na penetrujących go palcach. - Więcej. - Cicho, najpierw muszę cię rozciągnąć. – Sly pracował palcami w tę i z powrotem, kręcąc nadgarstkiem, żeby poluźnić ciasne otwarcie. Colton był tak cholerne ciasny i Sly nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby zaczął ich nowe parowanie od skrzywdzenia mężczyzny. Kiedy mięśnie w końcu zaczęły się rozluźniać, wsunął trzeci palec i pompował szybko, a potem pochylił się nad swoim kochankiem i zaczął wyciskać mokre pocałunki na jego twardym brzuchu. - Cholera! Dość! – zawołał Colton. – Pieprz mnie. Sly nie był pewny, czy wystarczająco rozciągnął Coltona, ale jego kutas krzyczał do niego, żeby porzucił takie pieprzenie i po prostu zabrał się do tego, co mu kazano. ~ 20 ~
Wyciągnąwszy łagodnie palce z zaciśniętego tunelu mężczyzny, Sly poklepał go po biodrze. - Przewróć się. Colton natychmiast posłuchał, przetoczył się na czworaka i wypchnął tyłek do góry, poruszając nim zapraszająco. Uniósłszy się na kolana, Sly nie marnował czasu na słowa tylko chwycił podstawę swojego kutasa i ustawił cieknący czubek przy drżącej dziurce Coltona. Obaj głośno jęknęli, kiedy Sly pchnął do przodu, chowając swój korzeń do środka jednym czystym pchnięciem. Instynkt przejął kontrolę, potrzeba była zbyt wielka, żeby z nią walczyć, więc zaczął wyrzucać swoje biodra, ujeżdżając dziko tyłek Coltona. Jego oczy się wywróciły, jego mózg się zamglił, a cały świat skupił się wokół miejsca, gdzie ich ciała były połączone. Zbyt szybko, jego jądra zaczęły mrowieć, jego kręgosłup się napiął i błyskawice przyjemności trzaskały w jego wnętrzu. Rozszerzając mocniej nogi Coltona, pochylił się nad nim, zmieniając kąt i bijąc w słodki punkt swojego kochanka przy każdym twardym pchnięciu. Colton jęczał, jego wewnętrzne ścianki zaciskały się wokół kutasa Sly’a niczym imadło, gdy wbijał się do jego wnętrza. Sly odgarnął włosy Coltona na bok i zakręcił językiem po słonej skórze na karku. - Mój! – warknął. Sięgnął pod swojego kochanka, zawinął rękę wokół pulsującego fiuta Coltona i zaczął szybko mu obciągać, jednocześnie zanurzając brutalnie swoje kły u postawy jego szyi. Jęknął i potrząsnął odrobinę głową, gdy miedziany smak krwi jego partnera omył jego język. Jego biodra poruszały się morderczo, a jakiś głos z tyłu jego głowy ostrzegł go, że jest zbyt szorstki dla swojego kochanka, ale Colton wydawał się to uwielbiać. - Do diabła, tak! – Głowa Coltona opadła do przodu, mięśnie na jego plecach napięły się i zmarszczyły, a jego tyłek ścisnął kutasa Sly’a do punktu bólu, gdy ciepła, lepka sperma trysnęła na rękę i nadgarstek Sly’a. Zwalniając uścisk na fiucie swego partnera, Sly wysunął zęby z ciała Coltona, a potem odrzucił głowę do tyłu i jęknął głośno, pompując przez swój orgazm i wypełniając partnera aż do pełna swoim palącym nasieniem. ~ 21 ~
Kiedy Colton wydusił z niego ostatnią kroplę, Sly łagodnie wyszedł ze swojego kochanka i padł na podłogę. - Dziękuję – szepnął. Colton podpełzł do niego i umieścił delikatny pocałunek na ustach Sly’a. - To jeszcze nie koniec. – Podniósł rękę i Sly patrzył jak tuż przed jego oczami przekształca się w pazurzastą łapę orła. Przechylając chętnie głowę na bok, Sly westchnął z radością. - Zrób to. Ból trwał tylko sekundę, gdy ostry pazur przeciął ciało z boku szyi. Potem zastąpił go ciepły język, liżący aż rana się zamknęła. - Jesteś mój – wyszeptał Colton. Uśmiechając się śpiąco, Sly przetoczył się, zwinął w ramionach Coltona i odpłynął w sen.
Tłumaczenie: panda68
~ 22 ~
Rozdział 3 - Możesz przestać! – Colton strząsnął wędrującą rękę Sly’a ze swego tyłka. – Przejdźmy przez ochronę nie będąc aresztowani, okej? - To swędzi – zajęczał Sly drapiąc się po lewym biodrze. – Nie wiedziałem, że znak parowania będzie tak bardzo bolał. – Odchylił pasek swoich dżinsów i wystawił biodro na przyjemność oglądania przez Coltona. – Mimo to jest dość ładny. – Przeciągnął palcem po ich inicjałach, w miejscu, gdzie były splecione i tworzyły ich znak parowania. – Jednak wciąż boli jak cholera. Colton przytaknął ze współczuciem. Zarejestrowanie ich parowania u starszych nie było wielkim doświadczeniem, za to magiczne oznaczanie znakiem parowania na ich ciałach paliło jak diabli. Sięgnął bezwiednie, by wymacać znak tuż obok ugryzienia parowania Sly’a. To wydawało się być odpowiednie miejsce dla tego znaku. - Swędzenie wkrótce zniknie. – Colton trącił swojego partnera w plecy, żeby ruszył do przodu w kolejce, w jakiej czekali, żeby przejść przez ochronę. Nie był w stanie nigdzie znaleźć Asha zanim opuścili zamek. Sly bez przerwy psioczył i narzekał odkąd wsiedli do pojazdu UPAC, który miał zawieźć ich na lotnisko. Zdobycie biletu last-minute do Cancun było niczym koszmar. Skończyli mając zarezerwowany późniejszy lot i teraz od kilku godzin wałęsali się po lotnisku. Nie trzeba dodawać, że nie był w najlepszym nastroju. Jego głowa pulsowała wraz z uderzeniem serca, mięśnie na jego karku były sztywne i napięte, i nie chciał nic więcej jak tylko wsiąść do samolotu i zasnąć. Nadal nie miał chwili samotności, żeby przetworzyć to, co wydarzyło się na konferencji, ani w pełni pogodzić się z faktem, że odbędzie podróż do domu nie ze swoim przyjacielem, ale partnerem – mężczyzną, o którym absolutnie nic nie wiedział. - Nudzę się. Jestem głodny. Ta kolejka tak wolno się posuwa. Moje pieprzone biodro wciąż boli. – W kółko i w kółko, niekończące się narzekania. Colton nie wiedział ile jeszcze zniesie. Potem zaczęły się pytania. ~ 23 ~
- Gdzie mieszkasz? Czym się zajmujesz? Czy kiedykolwiek myślałeś o obcięciu swoich włosów? Jaki jest twój ulubiony szampon? Colton zawinął rękę wokół szyi Sly’a i obrócił go, gdy pochylił się i zbliżył ich twarze cale od siebie. - Możesz zamknąć się na cholerne pięć minut – warknął. Oczy Sly’a zrobiły się okrągłe i zacisnął usta, kiwając wolno głową. - Macie jakiś problem? – Tuż obok nich stanął mężczyzna, a jego odznaka mówiła, że jest z ochrony lotniska. - Żadnego problemu – mruknął Colton, gdy puścił partnera i wyprostował się. Strażnik spojrzał na Sly’a dla potwierdzenia. - Zaatakował mnie – zaskomlił natychmiast Sly. – I myślę, że przemyca narkotyki. Powinieneś zrobić przeszukanie do naga. Tak naprawdę, powinieneś zrobić pełne wewnętrzne przeszukanie, tak żeby mieć pewność. Colton zaczął się krztusić, gdy spoglądał od uśmieszku Sly’a do grymasu strażnika. - On kłamie. - Bardzo poważnie bierzemy każde zarzuty o nielegalny przerzut, proszę pana. Obawiam się, że muszę poprosić, żeby poszedł pan ze mną. - Co? Nie! – Colton zwrócił się do swojego partnera. – Powiedz mu prawdę albo przysięgam na wszystko, co święte, że na zawsze wybiję z ciebie te głupoty. - Słyszałeś go – powiedział zaraz Sly, celując palcem w twarz Coltona. – On mnie zastrasza. Potem następną rzeczą, jaką wiedział to, że Sly i strażnik pochylają się do siebie i śmieją się do rozpuku. - Och, powinieneś zobaczyć swoją twarz! – Sly łapał powietrze, jego twarz była zaróżowiona. - Proszę? – zapytał groźnie Colton. To małe gówno sprawiło, że nieomal zostałby aresztowany i myślał, że to było śmieszne?
~ 24 ~
- Jestem Conner Forbes. – Strażnik wyciągnął rękę do Coltona. – Spotkałem Sly’a kilka lat temu, kiedy leciał do Glasgow na jakąś konferencję. Kiedy zadzwonił do mnie, że dzisiaj odlatuje ze swoim nowym partnerem, po prostu nie mogłem się oprzeć. – Conner znowu zachichotał. – Przepraszam, kolego. Colton potrząsnął rękę mężczyzny, puścił ją szybko i przycisnął drżącą dłoń do swojej skroni. - Jasne. – Co niby miał na to odpowiedzieć? Och, jego partner zasłużył na dobre klapsy, kiedy w końcu znajdą się w Meksyku.
***
- Wciąż jesteś na mnie zły? – Sly poruszył się na swoim miejscu, gdy wyglądał przez okno taksówki. - Nie, nie jestem zły. Jednak to nie znaczy, że nie zaczerwienię twojego małego tyłka za ten wybryk. Obróciwszy się powoli, Sly posłał mu szelmowski uśmiech. - Och, podoba mi się to. Będę musiał częściej być niegrzeczny. Colton pochylił się, kiwając palcem na Sly’a, żeby się przybliżył. - Zdradzę ci sekret. – Poczekał aż jego partner kiwnął. – Wychłoszczę twój seksowny tyłek kiedykolwiek będziesz chciał. Nie musisz być niegodziwy. - Ale wtedy jest bardziej zabawnie. – Sly szybko pocałował usta Coltona zanim usadowił się z powrotem na siedzeniu. – Czy już jesteśmy? - Jesteśmy. – Colton wskazał przez okno na mały domek. - Och, jest śliczny! – Sly wyleciał przez drzwi i obiegł taksówkę, żeby popatrzeć na dom z rękami zaciśniętymi na biodrach. Colton zachichotał, zapłacił kierowcy i również wysiadł. Wyciągnąwszy klucze z kieszeni, wyciągnął je nad ramieniem Sly’a i zabrzęczał.
~ 25 ~
- Wezmę torby. Idź otwórz drzwi. - Jachu! – Sly chwycił klucze i nie oglądając się pospieszył ścieżką. - Wydaje się być łobuzem – zauważył kierowca, gdy otworzył bagażnik i zaczął wyciągać ich bagaże. Colton prychnął. - Nie masz pojęcia jakim, przyjacielu. - Colton! – wrzasnął Sly z wnętrza, gdy Colton już szedł ścieżką. – Ktoś podpalił twój dom! Upuściwszy torby, pognał po schodach i przez drzwi. - Co? Gdzie? Nic ci nie jest? - Tak, nic mi nie jest, ale spójrz na to. – Sly wskazał na spalony dywan, a potem na stos ubrań obok tego. – Mówiłeś, że twój przyjaciel jest feniksem, prawda? – Spojrzał na Coltona, jego oczy błyszczały niepokojem. – Myślisz, że z nim wszystko w porządku? - Nie wiem. Musiał przyjechać do domu przed nami. – Serce Coltona próbowało unieść się do jego gardła. – Może nie znalazł part… – Zamilkł i przechylił głowę na bok, wsłuchując się w odgłosy domu. – Czy to lecąca woda? – Przechodząc obok swojego partnera, Colton dotknął delikatnie jego ramienia. – Zostań tu. Idąc krótkim korytarzem, Colton podążał za dźwiękami wody lejącej się w łazience Ashera. - Ash? – Colton poczekał kilka sekund, ale nie było odpowiedzi, więc w końcu pchnął drzwi i znalazł… nic. Prysznic był włączony, ale nie było śladu jego przyjaciela. Co się do diabła działo? Wyłączył prysznic i wyciągnął komórkę z kieszeni, gdy wracał z powrotem do salonu. Po wybraniu numeru Ashera, przytknął telefon do ucha i czekał. - Cześć, kochanie. – Asher odebrał po drugim dzwonku. - Nie kochaniuj mi tu! Przyjechałem do domu, znalazłem włączony prysznic, spalony dywan i twoje ubranie na środku cholernej podłogi. Gdzie jesteś?
~ 26 ~
Krzyki nie dostarczą mu odpowiedzi ani trochę szybciej, ale było pewne jak diabli, że to sprawiło, iż poczuł się lepiej. Spojrzał na Sly’a i odkrył, że jego partner patrzy na niego z rozbawionym wyrazem na twarzy. Wyglądał, jakby coś zamierzał i Colton miał przeczucie, że nie będzie musiał długo czekać, żeby się dowiedzieć, co to będzie. - Niedaleko Chattanoogi, w Tennessee, jak sądzę. Colton otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale potem je zamknął. To było szaleństwo. - A tak faktycznie, dlaczego jesteś w Tennessee? – zapytał powoli. Próbował zebrać kawałki razem, ale mógł wymyśleć tylko jeden dobry powód. Ash był w Stanach. - No cóż, tutaj mieszka mój partner. Po co innego miałbym tu być, Colt? Colton ze złością potrząsnął głową. - Rozumiem. Mimo to mogłeś przynajmniej mi powiedzieć. Zniknąłeś niemal zaraz po ogłoszeniu starszych, człowieku. Nie wiedziałem, gdzie do diabła zniknąłeś. – Byli przyjaciółmi od wieków i Colton zaczynał myśleć, że mały feniks jest jego rodziną. Chciał po prostu wiedzieć, że facet jest bezpieczny. - Aaa, kochasz mnie. - Niech to nie uderzy ci do głowy, dupku – odparł mrukliwie Colton. Taa, kochał tego gówniarza, ale Asher nie musiał rozpowiadać tego wszędzie wkoło. Ludzie mogliby nabrać złego wyobrażenia. – A więc, sądzę, że to wyjaśnia sprawę prysznica i spalonego dywanu. Nie przeczytałeś listu, prawda? Colton wyciągnął kopertę ze złamaną pieczęcią UPAC na tylnej zakładce. Było tam mnóstwo informacji, w tym że partnerzy muszą konsumować swój związek przynajmniej raz na dwadzieścia cztery godziny aż do następnego spotkania. - Zamknij się – burknął Asher. Nie, Asher tego nie przeczytał, co wywołało u Coltona chichot. Nie miał pojęcia, dlaczego to go zaskoczyło. - Wracasz, czy chcesz, żebym spakował dla ciebie twoje rzeczy? - Uch, tak naprawdę nie jestem jeszcze pewny. Nie omówiliśmy jeszcze szczegółów, wiesz?
~ 27 ~
- No cóż, jeśli wracasz, powinieneś wiedzieć, że mamy nowego domownika. – Colton ponownie spojrzał na Sly’a i prawie połknął swój język. Mężczyzna rozłożył się na jednym z foteli, kompletnie nagi, z nogami ułożonymi na każdym oparciu i głaskał swojego twardego kutasa. Popatrzył na Coltona i oblizał wargi, a potem wsunął dwa palce w usta, zawijając wokół nich swój język. - Twojego partnera – domyślił się Asher. - Taa – zgodził się Colton. Jego fiut nabrzmiał w spodniach i zaczął mieć problem ze spójnym ułożeniem zdania. – I chłopak jest łobuzem. Niemal sprawił, że zostałbym aresztowany na lotnisku. Asher nic na to nie powiedział, ale Colton mógł wyobrazić sobie idiotyczny uśmieszek na twarzy przyjaciela. - Okej, muszę wracać do środka zanim Zaiden pomyśli, że znowu go porzuciłem. Dam ci znać, co zrobić z moimi rzeczami. Sly wyciągnął palce z ust i natychmiast wsunął dwa w swoją drżącą dziurkę, odchylając głowę do tyłu i jęcząc głośno. Colton nie mógł myśleć przez swojego pulsującego fiuta. Nawet nie wiedział, co Asher właśnie powiedział. - Przestań! – Potrząsnął głową i uśmiechnął się, żeby złagodzić ostrzeżenie. – Poczekaj – wymówił bezgłośnie do Sly’a. - Co? – zapytał Asher. - Nie ty – westchnął Colton, kiedy Sly nie wykazał chęci, żeby przestać. Naprawdę musiał skończyć tę rozmowę. – Tak, po prostu zadzwoń do mnie, kiedy coś ustalisz. – Warknął głęboko, gdy Sly podniósł drugą rękę i pokiwał na niego palcem. – Muszę iść. – Potem rozłączył się, rzucił telefon przez ramię i ruszył przez pokój do swojego partnera.
Tłumaczenie: panda68
~ 28 ~
Rozdział 4 Sly ciągle oglądał się przez ramię, kiedy Colton wyprowadził go na tylną werandę i przez nieskazitelnie biały piasek do oceanu. Głębiej naciągnął na głowę swoją czapeczkę i na nos założył okulary słoneczne. Znowu obejrzał się przez ramię. - Co robisz? Sly podskoczył i spojrzał nerwowo na Coltona. - Co? - Dlaczego stale oglądasz się przez ramię? Czym się martwisz? - Po prostu rozglądam się za kolumbijskimi bossami narkotykowymi. Nigdy nie można być zbyt ostrożnym. Colton zatrzymał się i przekrzywił głowę na bok. - Jesteśmy w Meksyku, Sly. Tutaj nie ma kolumbijskich bossów narkotykowych. - Okej, w takim razie są mechi-kań-scy bossowie narkotykowi. To to samo. Są przebiegli. Musisz na nich uważać. Colton mrugał przez chwilę zanim odrzucił głowę do tyłu i ryknął śmiechem chwytając się za bok. - Mechi-kań-scy bossowie narkotykowi? Sly, to jest Meksyk. – Colton podkreślił to słowo. – Nie Mech-iko. Sly tylko wzruszył ramionami. - No cóż, tak to nazywa mój przyjaciel, Juan. – Oparł ręce na biodrach i spiorunował go wzrokiem, chociaż Colton nie mógł zobaczyć przez okulary jego oczu. – Jest stąd, więc podejrzewam, że to czyni go ekspertem. Colton nadal się śmiał, potrząsając głową, gdy chwycił nadgarstek Sly’a i pociągnął go dalej.
~ 29 ~
- Chodź, chcę ci coś pokazać. Sly pozwolił, żeby go ciągnięto, ale ponownie obejrzał się przez ramię. Może nie musiał martwic się o bossów narkotykowych, ale nie chciał ryzykować. To właśnie bycie nieostrożnym wpędziło go w ten bałagan. - Możesz się uspokoić? Nikogo tu nie ma oprócz nas. Jesteś tak nerwowy jak… - Fretka? – Sly uśmiechnął się do partnera. Podczas tych trzech dni odkąd przyjechał na Isla Blanca, szybko się dowiedział, że Colton ma skłonność do częstego wpychania swojej stopy do ust. Jednak Sly’a to nie drażniło. Tak naprawdę uważał to za całkiem słodkie. Nie, żeby kiedykolwiek powiedział to głośno. Dowiedział się, że Colton przetrzepałby my dobrze tyłek za nazwanie go czymś tak dziewczęcym. Hmm, chociaż z drugiej strony… klapsy brzmiało jak coś zboczonego. Kutas Sly’a podskoczył, okazując swoją zgodę. Może pomówią o tym później. W tej chwili, Sly musiał pilnować swoich pleców. - Sly, co się dzieje? – zapytał poważnie Colton, kiedy zbliżyli się do wody. – Sprawiasz, że staję się nerwowy. Wiem, że nie rozglądasz się za bossami narkotykowymi, kolumbijskimi czy innymi. Chcę odpowiedzi. - Jestem tajnym agentem – odparł równie poważnie Sly. Colton przewrócił oczami i wypuścił wściekle powietrze. - Dobra. Znajdź mnie, kiedy będziesz gotowy porozmawiać. – A potem zostawił Sly’a samego i ruszył plażą. - Czekaj! – Sly pobiegł plażą, dopóki nie złapał Coltona. – To tak? Nie chcę ci powiedzieć jednej małej rzeczy, a ty po prostu mnie zostawiasz? Colton nie spojrzał na niego, tylko wpatrywał się w swoje bose stopy, gdy szedł dalej. - To nie jest tylko jedna rzecz, Sly. Nic o tobie nie wiem. Nie wiem, skąd jesteś, co robisz, ani dlaczego ukryłeś się w Szkocji. W jednej chwili jesteś cichy jak myszka, prawie zamknięty w sobie, a w następnej trajkoczesz bezustannie. To tak, jakbyś miał w sobie dwie kompletnie różne osoby. Sly przygryzł wargę, gdy jego oczy i gardło zaczęły piec. Wszystko, co Colton powiedział, było prawda, ale nie znał mężczyzny jeszcze na tyle dobrze, żeby zawierzyć ~ 30 ~
mu jego sekrety. - To naprawdę nic wielkiego – wymamrotał. Colton zatrzymał się i odwrócił do niego. - Nie mam pojęcia, co sprawia, że jesteś taki nerwowy albo zachowujesz się jak wariat, ale bardzo wątpię, że to nic wielkiego. Nie proszę, żebyś wylał swoje wnętrzności, Sly. Po prostu daj mi coś! Sly poczuł się winny i nie spodobało mu się to. Więc zamiast tego, wpadł w złość. - Tak, jakbyś ty podał mi jakieś informacje! – Wycelował palcem pierś Coltona. – Wiem, gdzie mieszkasz i jak się nazywasz. To wszystko, co mi podałeś. Nie wiem, gdzie pracujesz, nic o twojej rodzinie czy życiu, nawet ile masz lat. Nie bądź takim hipogryfem. Colton patrzył na niego, jakby stracił rozum, a potem jego twarz powoli się odprężyła i uśmiechnął się szeroko. - Chyba miałeś na myśli hipokrytą. - To właśnie powiedziałem. – Sly prychnął i wyrzucił ręce. – Doprowadzasz mnie do takiego szaleństwa, że nawet nie wiem, co mówię. Seks jest gorący, jak wiesz, dzięki za to. Ale tak naprawdę to nie działa. - Trochę za późno na przemyślenia i żale, Sly. Czytałeś list. Utknęliśmy razem aż do następnego spotkania… na cztery lata. - Cudownie jak dla mnie – rzucił sarkastycznie Sly. - Dlaczego do diabła to ma być tylko moja wina? - Nigdy tak nie powiedziałem. - To dlaczego jesteś takim pieprzonym draniem? Sly nie chciał tego robić. Nienawidził walczyć, nienawidził sposobu, w jaki Colton na niego krzyczał. Partnerzy nie powinni krzyczeć ani grozić sobie w ten sposób. - Sly? – powiedział groźnie Colton. Spojrzawszy na wodę, coś przyciągnęło jego oczy blisko krawędzi wody, gdy ~ 31 ~
zamigotało i zabłyszczało w słońcu. - Oooch! – Nawet nie obejrzawszy się na swojego partnera, Sly ruszył biegiem i opadł na kolana na piasku. Zdjąwszy czapeczkę i okulary, odrzucił je na bok i sięgnął po swoją nagrodę. - Och, jakie to śliczne! – Wyciągnął piękne niebieskie szkło w stronę Coltona. – Co to jest? Colton patrzył na niego przez dłuższy czas zanim w końcu się uśmiechnął i podszedł, by uklęknąć na piasku obok Sly’a. Wziął nowy skarb i obrócił w ręku, a potem podniósł do słońca. - To morskie szkło. Niektórzy ludzie robią z tego biżuterię albo dzieła sztuki. Sądzę, że można nazwać to naturalnym sposobem recyclingu. To prawdopodobnie kiedyś było starą butelką, beztrosko wrzuconą do oceanu. - Jest naprawdę śliczne. – Palce Sly’a mrowiły, żeby porwać szkło z powrotem od Coltona. Znalazł je pierwszy. Było jego. - Jest – zgodził się miękko Colton. Oddał szkło Sly’owi i uśmiechnął się. – Pełno jest tego na całej plaży. - Możemy poszukać więcej? – spytał podekscytowany Sly. A potem przygryzł wargę i spojrzał na ocean. – Umm, to znaczy, to jest fajne – powiedział znudzonym głosem. - Hej. – Colton delikatnie dotknął policzka Sly’a, nie zmuszając, ale nakłaniając jego twarz do obrócenia się. – Rozmawialiśmy już o tym. Bądź tym, kim chcesz być. Nie tym, kim myślisz, że ja chciałbym, żebyś był. - Ludzie nie bardzo lubią podekscytowane, pełne wigory fretki – mruknął Sly, wciąż niechętny do napotkania oczu Coltona. – Jednak nic nie mogę na to poradzić. Naprawdę lubię błyszczące rzeczy i naprawdę jestem zaborczy wobec moich rzeczy. To są moje skarby. Nie mam nic przeciwko dzieleniu się, ale nikt nie ma prawa po prostu ich zabrać! – Jego pierś ciężko dyszała, gdy zamknął oczy. – Lepiej będzie jak po prostu mi powiesz, czego chcesz i jak się zachowywać. W ten sposób nie spieprzę tak bardzo. Nie wpadnę w żadne wielkie kłopoty. - Sly, spójrz na mnie.
~ 32 ~
- Nie chcę – nadąsał się Sly. Colton zachichotał i Sly poczuł lekką pieszczotę na swoim policzku. - Otwórz oczy, kochany. Czułe słówko sprawiło, że powieki Sly’a natychmiast się otworzyły i zagapił się zszokowany w Coltona. - Nazwałeś mnie kochany. - Tak, nazwałem. Nie przeszkadza ci to? Sly potrząsnął powoli głową. - Czy to oznacza, że nie jesteś już na mnie wściekły? Nie lubię, kiedy jesteś na mnie wściekły. - Nie jestem wściekły. – Colton przysiadł na piasku i skinął na Sly’a. Wahał się tylko sekundę zanim wgramolił się na kolana Coltona i z radosnym westchnieniem oparł głowę na umięśnionym ramieniu mężczyzny. - Tak powinno być u partnerów. - Zgadzam się, ale wciąż musimy porozmawiać o tym, co cię przeraża. Sly skulił się, zanurzając twarz w ciepłym ciele przy szyi Coltona. - Musimy o tym rozmawiać? Może pogadamy o czymś innym. Głęboki śmiech Coltona zawibrował w jego piersi. - Może zaczniemy powoli i będziemy rozwijać. Sly dość długo się nad tym zastanawiał. To brzmiało rozsądnie. - Okej. Mogę to zrobić. - Dobrze. A czy pamiętasz o tych zasadach, o których rozmawialiśmy? Sly przytaknął, jego mięśnie napięły się w obawie. - No cóż, dodaję jeszcze jedną.
~ 33 ~
- Lubię zasady, ale niezbyt wiele. Trudno stosować je wszystkie. - Ta ci się spodoba i obiecuję, że będzie łatwa do zapamiętania. – Colton pocałował czubek jego głowy. – Od teraz, masz być tylko sobą. Żadnego ukrywania się przede mną. To znaczy, że jeśli będziesz chciał tańczyć nago przy księżycu, wykrzykując wersy z kiepskiej rapowej piosenki, to chcę, żebyś to zrobił. Sly usiadł i wpatrzył się w swego partnera, spoglądając w oczy Coltona, by ocenić prawdziwość jego słów. Colton przesunął palcami po policzku Sly’a i uśmiechnął się. - Lubię podekscytowane, pełne wigoru fretki. - Okej – szepnął Sly. – Mnie też się to podoba. Colton uśmiechnął się do niego i Sly uświadomił sobie, że to były te same słowa, jakie powiedział, kiedy zgodził się poznać Coltona i zostać jego partnerem. Colton pocałował go, miękko, proste otarcie się ich ust. - Dziwne, ale ja też tak myślę.
***
- Więc, czym się zajmujesz? – Sly usiadł przy stole kuchennym, podskakując na swoim siedzeniu, kiedy oglądał całe morskie szkło, jakie zebrali podczas ich wyjścia. – Jestem tu pełne trzy dni, a ty ani razu nie wyszedłeś do pracy. - Jestem zawodowym plażowym włóczęgą. – Colton wsunął się na krzesło naprzeciw swojego partnera. Cholera, Sly naprawdę był słodki, kiedy był szczęśliwy. Będzie musiał zobaczyć, co może zrobić, żeby zatrzymać ten uśmiech na twarzy swojego kochanka. - No cóż, to nie brzmi zbyt interesująco. – Sly nawet na niego nie spojrzał. Podniósł kawałek szkła i wystawił do światła, obracając go w tę i z powrotem. – Uważam, że te niebieskie są najlepsze. Możemy poszukać więcej tych niebieskich? - Możemy pójść jutro i poszukać niebieskich. – Colton przygryzł wargę, żeby powstrzymać się od śmiechu. Mężczyzna miał obsesję na tle błyszczącego szkła, ale przynajmniej był sobą. ~ 34 ~
- Są tam jakieś czyste? Naprawdę podobają mi się te czyste. I może fioletowe. Czy kiedykolwiek widziałeś czerwone? Dziesięć minut po ich rozmowie nad wodą i Colton zaczynał widzieć naglą zmianę w sposobie, w jaki jego partner mówił i zachowywał się. Chociaż niektórzy prawdopodobnie uznaliby małe dziwactwa Sly’a i jego podekscytowanie nad czymś tak prostym jak szkło za denerwujące, Colton uważał to za ujmujące. Niewielu ludzi zatrzymałoby się, by docenić piękno świata. To sprawiło, że zatęsknił za czasem, kiedy rzeczy były o wiele prostsze. - Myślę, że znajdziemy czyste. Nic nie wiem o czerwonych, ale pomogę ci szukać. Możesz je pomalować. Sly potrząsnął gwałtownie głową. - Nie będą takie szczególne, kiedy je pomaluję. - Więc, lubisz kolekcjonować błyszczące rzeczy? Tak jak prawdziwa fretka? - Och, lubię wszystkie rodzaje ozdób i błyskotek, ale tak, te iskrzące się są moimi ulubionymi. – Sly w końcu odłożył kawałek szkła na stół i spojrzał na niego. – Dziękuję, Colt. Dzisiaj miałem dużo zabawy. Colton roztopił się na krześle. Colt. Tylko Asher nazywał go inaczej niż jego nadane imię. Podobała mu się intymność, jaką reprezentowała. - Och, nie podoba ci się to? Chcesz, żebym mówił do ciebie Colton? To jest tak okropnie długie imię, takie jak moje, i tak naprawdę nie bardzo lubię swoje imię, ale twoje jest w porządku, i jeśli chcesz, żebym nazywał cię Coltonem, to uważam, że tak też jest w porządku. – Sly zassał powietrze w płuca i zarumienił się aż po koniuszki uszu. – Ups. Znowu to zrobiłem, co? Colton zachichotał i potrząsnął głową. Och, ten facet zamierzał uatrakcyjnić mu życie. - W porządku, Sly. Czasami sam mówię bez ładu i składu, kiedy jestem niepewny albo nerwowy. - Naprawdę? – Sly przesunął się do przodu na krześle, jakby odpowiedź Coltona skrywała sens życia. - Oczywiście. Wszyscy mają wady, Sly. Nie ma w tym nic złego. To czyni nas ~ 35 ~
różnymi… niepowtarzalnymi. Życie byłoby całkiem nudne, gdyby wszyscy byli tacy sami. - Jesteś bardzo mądry – szepnął Sly w zachwycie. – Lubię słuchać jak mówisz, więc możesz paplać bez składu i ładu, kiedy tylko chcesz. - No, nie wiem, czy jestem taki mądry. – Colton zmarszczył brwi, ściągając brwi razem. – Po prostu żyję już bardzo długo. - Ile masz lat? - Prawie trzy tysiące, mniej więcej, co do dekady. Przestałem liczyć gdzieś w okolicy moich czterystu urodzin. - Och, wow! Colton skrzywił się, czekając na komentarze, jako to jest niewiarygodnie stary i zniedołężniały. Nawet jak na paranormalnego, był cholernie stary i wiedział to. Nie potrzebował ludzi rzucających mu to w twarz. - Musiałeś widzieć i zrobić tak wiele rzeczy. Założę się, że masz kilka naprawdę niesamowitych historii do opowiedzenia! Czy kiedykolwiek spotkałeś kogoś sławnego? Colton patrzył zszokowany na swojego partnera. Mężczyzna wyglądał, jakby miał pęknąć w szwach. Jego oczy błyszczały, jego usta były rozciągnięte w głupkowatym uśmiechu i praktycznie cały drżał od podniecenia. - Powiem ci wszystko, co będziesz chciał. Wymienimy się. Jedna moja historia za jedną twoją. Sly zmarszczył nos z niesmakiem. - Nie mam żadnych fascynujących historii. Tak naprawdę jestem nudny i do niczego. - Zasada numer pięć – powiedział stanowczo Colton. Sly zamknął oczy i jęknął. - Dużo masz tych zasad. - Nie będziesz tak o sobie mówił. Nie jesteś nudny i do niczego. Tak naprawdę, myślę, że nigdy nie spotkałem nikogo tak skomplikowanego jak ty. ~ 36 ~
- To nie bardzo brzmi jak komplement. – Sly otworzył oczy i przekrzywił głowę na bok. – Mówisz poważnie? Colton kiwnął głową. - Świetnie. – Sly sapnął i Colton zobaczył jak drgnęły kąciki jego ust. – Ja mam tylko dwadzieścia osiem lat. Więc, szczerze mówiąc, nie mam wielu interesujących historii. - Dwadzieścia osiem? – Colton przełknął, żeby powstrzymać się przed jękiem. - To właściwie średni wiek dla zmiennej fretki. – Sly zmarszczył brwi i pochylił głowę. – I tak jak u prawdziwych fretek, jesteśmy wyjątkowo podatni na raka. Niewielu z nas dożywa do sześćdziesiątki. Chociaż temat był całkowicie makabryczny, Colton nie mógł powstrzymać swojej ciekawości. Poza tym, przynajmniej Sly mówił. - Więc, mówisz, że nie jesteś odporny na choroby jak większość nadnaturalnych? - Och, jesteśmy. Tylko na raka jesteśmy podatni i tylko na pewien rodzaj. Nie mogę się przeziębić czy dostać gorączki, chorób wenerycznych i takich rzeczy, jeśli o to się martwisz. - Nie martwię się, kochanie. Po prostu chcę się więcej dowiedzieć o tobie. Sly spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko. - Podoba mi się to nawet bardziej niż kochany. Zwracając Sly’owi szeroki uśmiech, Colton przytaknął. - W takim razie, w porządku. – Jednak uśmiech zszedł na chwilę z jego ust i zapytał poważnie partnera. – Sly, czytałeś list, który dostaliśmy, kiedy zarejestrowaliśmy nasze parowanie? - Tak. – Jego brwi ściągnęły się razem w zmieszaniu. – Dlaczego? - Tam jest napisane, że nasze siły życiowe – cokolwiek to do diabła znaczy – są teraz połączone. Jeśli jeden umrze, to drugi także. Oczy Sly’a rozszerzyły się prawie komicznie i jego dolna warga zaczęła drżeć.
~ 37 ~
- Nie wiedziałem – wyszeptał. – Naprawdę, bardzo mi przykro. Nie wściekaj się. – Potrząsnął gwałtownie głową. – Nie lubię, kiedy jesteś wściekły. - Nie jestem wściekły, kochanie. Uspokój się. – Colton potarł dłonią po swojej twarzy i westchnął. – Nie jesteś nieśmiertelny, ale ja owszem. Więc, nie muszę się martwić, że umrzesz. To dobra rzecz. - Ale, co z rakiem? - Sly, nie ma gwarancji, że go dostaniesz. Powiedziałeś, że większość fretek go dostaje, nie wszyscy. Bądźmy optymistami i przejdziemy przez ten most, jeśli do tego dojdzie. Colton przyglądał się jak jego partner gryzie wargę, wpatrując się w swoje palce, które splotły się nerwowo na stole. - Okej – mruknął w końcu. - Dobrze. Więc, mów dalej. - No cóż, co chcesz wiedzieć? – Sly przekrzywił głowę i poruszył nosem. - Wszystko, jak sądzę. Skąd jesteś? Jaka jest twoja rodzina? – Colton zamilkł i uniósł brew. – Dlaczego ukryłeś się u UPAC. – Pochylił się do przodu, opierając łokcie na stole. – Jesteś w jakiś tarapatach, Sly? Nie sądził, żeby Sly zrobił coś złego, przynajmniej nie celowo. Jednak przez połowę swojego czasu, facet wydawał się żyć w swoim własnym, małym świecie. Była bardzo realna możliwość, że przypadkowo coś spieprzył. Coltonowi nie spodobała się ta myśl, więc zepchnął ją na tył swojej głowy. Nie, Sly szukał schronienia u starszych, co mogło tylko oznaczać, że uciekał przed czymś… lub przed kimś. - Która godzina? – Sly wstał i odszedł od stołu, żeby mógł lepiej przyjrzeć się zegarowi na mikrofalówce. – O, hurra! To moja ulubiona pora dnia. Westchnąwszy, Colton obrócił krzesło, żeby popatrzeć na partnera. Najwyraźniej, Sly nie był jeszcze gotowy mówić. Jednak mężczyzna nie mógł wiecznie się przed nim chować. - Jaka to jest pora? ~ 38 ~
- Pora, kiedy masz się zamknąć i wypieprzyć mnie przy ścianie. – Sly uśmiechnął się szelmowsko, gdy zaczął odpinać swoje szorty. – Jeśli myślisz, że jesteś na to gotowy, to proszę. Colton jęknął, sięgając w dół, żeby poprawić w swoich własnych szortach swojego nabrzmiewającego fiuta. - Nie sądzę, żeby to był problem. - Mmm, to może powinienem sprawić, żeby był trochę… twardszy dla ciebie. – Sly zamruczał, kołysząc biodrami, gdy wysunął się z szortów. Potem obrócił się w kółko, powoli unosząc koszulkę w górę swojego szczupłego torsu zanim zerwał ją przez głowę i rzucił w stronę Coltona. – Złap mnie – szepnął uwodzicielsko, a potem wypadł z pokoju.
Tłumaczenie: panda68
~ 39 ~
Rozdział 5 Biegnąc korytarzem do sypialni Coltona, Sly musiał przytknąć rękę do ust, żeby stłumić bardzo niemęski pisk, kiedy silne ramiona owinęły się wokół jego torsu i podniosły z podłogi. Wyglądało więc na to, że jego mała zabawa z łapaniem fretki, idealnie zadziałała. I chociaż cieszył się częstym i oszałamiającym seksem odkąd sparował się z Coltonem, czuł, że czegoś brakuje. Oczywiście, nie kochali się nawzajem, może któregoś dnia, ale mimo to powinno być coś więcej. Miał nadzieję, że trochę swawoli w ich cielesnych zbliżeniach potrząśnie sprawami między nimi. - Mmm, złapałem cię – zamruczał Colton przy jego szyi. – Co wygrałem? - A co chcesz? – Sly jęknął, odchylając głowę do tyłu i opierając ją na ramieniu kochanka. Potem krótki okrzyk uciekł z jego ust, kiedy został rzucony przez powietrze i wylądował na środku łóżka. Okręciwszy się szybko, oblizał usta, przesuwając palcami po nagim torsie aż dotarł do swojego nabrzmiałego kutasa. - Czy tego chcesz, wielkoludzie? Colton warknął, najseksowniejszym dźwiękiem, jaki Sly kiedykolwiek słyszał, i zaczął zdejmować swój ubranie, rozrywając je miejscami w swoim pospiechu rozbierania. - Rzeczy, które mi robisz. Czasami nie mogę jasno myśleć. – Uklęknął w nogach łóżka i zaczął pełznąć w stronę Sly’a. – Jesteś taki cudowny. - Myślisz, że jestem cudowny? – Sly nadął pierś i wydął seksownie usta. – Och, lubię, kiedy głaszczesz moje ego. Pogłaszcz je – zażądał. – Wiesz, że tego chcesz. Pooogłaszcz je. Colton zamrugał na niego kilka razy, a potem zanurzył twarz w podbrzuszu Sly’a, a całe jego ciało zadrżało z radości. - Och, jesteś czymś więcej – wydyszał przez swój śmiech.
~ 40 ~
Jego ciepły oddech omył pulsującego kutasa Sly’a, sprawiając, że drgnął. Opadając na poduszki, wygiął biodra, jęcząc niczym dziwka i modląc się, żeby Colton załapał. Nadal mieli kilka godzin zanim gorączka parowania stanie się nieznośna, ale to nie miało nic wspólnego ze zwierzęcym instynktem czy głupimi magicznymi miksturami. Pragnął swego partnera, czysto i prosto. - Wolę pogłaskać coś innego – powiedział ochryple Colton. Jego język się wysunął, okrążył kilka razy pępek Sly’a zanim umieścił słodki pocałunek tuż pod nim. Potem się odsunął. Odsunął się i Sly chciał go udusić. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że zaskomlał, dopóki nie usłyszał chichotu Coltona z boku łóżka. - Jestem tuż obok, Sly. Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił. Sly lekko obrócił głowę, żeby mógł widzieć swego partnera, ale większa część jego uwagi była skupiona na dłoni, którą właśnie zawinął wokół swojego pulsującego kutasa. - Uch. – Okej, niezbyt błyskotliwa odpowiedź, ale co ten facet chciał od niego? Jego cholerny kutas zamierzał opaść i to była wina Coltona. Zimna, plastikowa butelka wylądowała na jego piersi, co wywołało syk Sly’a. Łapiąc nawilżacz swoją wolną ręką, uniósł ją i wygiął brew na kochanka. - Myślałem, że ty masz go użyć. - Chcę, żebyś się rozciągnął. Zaraz wrócę. - Gdzie, do diabła, idziesz? Wiesz co, do tego potrzeba nas obu. Colton tylko zachichotał, poruszając biodrami tak, że jego stojący fiut zakołysał się między jego udami. - Zaufaj mi. Sly myślał przez chwilę o kłótni, ale wzruszył ramionami i odkręcił butelkę. Jeśli Colton chciał odejść i zbilansować swoją książeczkę czekową, Sly poradzi sobie sam. Oczywiście, to nie było tak zabawne, ale był zbyt potrzebujący, zbyt zdesperowany, żeby powiedzieć nie. Po obfitym pokryciu swoich palców, Sly odrzucił butelkę na bok, podciągnął kolana do piersi i wsunął dwa śliskie palce w swoją dziurkę. Uprawiali tak dużo seksu, że jego tyłek wydawał się wiedzieć, czego się spodziewać i rozluźniał się na najmniejszy dotyk.
~ 41 ~
Odrzuciwszy głowę do tyłu, Sly jęczał i skomlał, kołysząc biodrami, gdy pieprzył się palcami i pompował swojego kutasa szybkimi, urywanymi ruchami. Po chwili, u podstawy jego kręgosłupa zaczęło się mrowienie i gorąco rozlało się po jego ciele. Tak blisko. Tak cholernie blisko. Czy powinien poczekać na Coltona? Bogowie, chciał tylko dojść. Wsadziwszy trzeci palec, wyciągnął kciuk i zaczął pieścić swoją napiętą mosznę. Jego oddech się rwał, serce waliło w piersi i błyskawica przecięła jego kręgosłup. - Colton! - Jasna cholera! – Głos Coltona był trochę napięty i bardzo potrzebujący. - Proszę! – wykrzyknął Sly, gdy obserwował jak Colton wspina się ponownie na łóżko obok niego. – Potrzebuję cię, Colton. - Wiem, kochanie. Szzz, odpręż się. Dobrze się tobą zajmę. Mam coś dla ciebie. – Colton nakrył rękę Sly’a tam, gdzie była zaciśnięta na jego kutasie i spowolnił jego ruchy. – Spójrz, kochanie. – Pokazał dużą wtyczkę i poruszył brwiami. - Ale… a-ale, ja chcę ciebie we mnie – zajęczał Sly. Chociaż doceniał podarunek, potrzebował swojego partnera. - I masz mnie. Myślałem, że chcesz się bawić? – Nie czekając na odpowiedź, Colton przesunął się między rozchylone nogi Sly’a i zawinął palce wokół nadgarstka Sly’a. Pociągnął delikatnie, wyciągając palce Sly’a z jego dziurki i natychmiast zastępując je czubkiem wtyczki. – Oddychaj głęboko, kochanie. Sly przytaknął gwałtownie, wciągając w płuca tak dużo powietrza jak mógł i wypuszczał je wolno, gdy silikonowa zabawka zaczęła wsuwać się w jego rozluźnione wejście. Chociaż była większa od palców, wtyczka nie równała się fiutowi Coltona. Mimo to, jeśli jego partner chciał się bawić, Sly z radością przekaże mu wodze. W końcu tego chciał. Czegoś więcej niż spoconego, bezmyślnego seksu. - Masz najśliczniejszą małą dziurkę, Sly. Wygląda tak ładnie, taka rozciągnięta wokół wtyczki. – Podniósł wzrok, napotykając spojrzenie Sly’a swoimi skrzącymi się pożądaniem oczami. – Podoba ci się, kochanie? Sly czuł jak płaska podstawa naciska na jego rozdzielone pośladki zanim Colton poruszył zabawką w jego tyłku. - Tak! – Pot wystąpił na jego ciało i jego serce zatrzepotało w gardle. – Więcej!
~ 42 ~
- Och, mam więcej – zamruczał Colton. Potem coś gładkiego i elastycznego opasało jądra Sly’a, więc natychmiast otworzył oczy i podniósł się na łokcie, żeby lepiej się przyjrzeć. Cokolwiek Colton założył na jego jądra, to wyglądało jak mała piłeczka. - C-co to jest? Colton posłał mu zboczone spojrzenie, ale nic nie powiedział. Wtem, nagle, w jądrach Sly’a zaczęły się drgania, strzelając przyjemnością do cieknącego czubka jego kutasa. - O, mój boże! Co ty robisz? - Jest więcej. Sly nie wiedział ile jeszcze może znieść. Wił się na łóżku, dysząc i pocąc się, gdy zalewały go wrażenia. I kiedy pomyślał, że prawdopodobnie nie może być już lepiej, oprócz wibracji jego mosznę otoczyło ciepło, a mokre usta Coltona zawinęły się wokół czubka jego penisa. - Ach! Colt! – Jego głowa obracała się w tę i we te. Palce zaplątały się w długich, czarnych włosach Coltona. Nie mógł oddychać. To było zbyt wiele i jednocześnie nie wystarczająco. Colton zamruczał wokół pulsującego kutasa Sly’a, wirując językiem wokół czubka, a potem wbijając go w szparkę. Sly prawie uniósł się na łóżku. Nie mógł już wytrzymać. Omyła go potrzeba dojścia aż to była jedyna myśl w jego zamroczonym umyśle. - Colt… muszę… o, cholera! – Zabawka w jego zaciśniętym tyłku zaczęła się ruszać, z początku wolno, potem mocniej, szybciej, wciskając się w niego w rytmie poruszających się ust jego kochanka na jego kutasie. Wtem Colton prawie całkowicie wyciągnął wtyczkę i wbił ją szorstko z powrotem, gdy zassał mocno gąbczastą koronę kutasa Sly’a. Gwiazdy wybuchły za jego zamkniętymi powiekami i Sly nie mógł się już dłużej powstrzymać. Z głośnym krzykiem, wygiął plecy i wepchnął kutasa tak daleko w usta Coltona jak mógł, wybuchając, tryskając swoim nasieniem w chętne usta swojego partnera.
~ 43 ~
Krzyknął ponownie, kiedy zabawka została wyciągnięta z jego wciąż drgającego tunelu i zamiast niej wbił się w niego fiut Coltona, dźgając za pierwszym razem w jego prostatę. - Otwórz oczy, kochanie. Chcę, żebyś patrzył na mnie, kiedy będę cię brał. To była walka, ale Sly ostatecznie zdołał unieść swoje powieki i wpatrzyć się w ciemnoszare głębie oczu jego partnera. Wyraz na twarzy Coltona był taki czuły, taki intensywny, że Sly musiał zwalczyć pragnienie odwrócenia wzroku. Nikt nigdy tak na niego nie patrzył. Nigdy. Colton wysunął się cały aż czubek swojego twardego jak skała fiuta, który tylko całował drżącą dziurkę Sly’a, a potem wsunął się powoli z powrotem aż do podstawy. Zrobił to jeszcze raz, wysunął się cały, a potem wbił, robiąc to raz za razem, drażniąc aż Sly myślał, że straci rozum. Kontrast między byciem wypełnionym, a pustym, powodował chwilowe zwarcie w jego mózgu i wszystko, co pamiętał, to tylko oddychać. Zabawka wokół jego moszny wciąż wibrowała i ogrzewała jego jądra, wysyłając błyskawice przyjemności prosto do jego nadal twardego kutasa. Zawsze szybko dochodził do siebie, ale to była niedorzeczność. Po kilku minutach wypełniania go przez twardą długość Coltona, Sly czuł się tak, jakby w każdej chwili miał wybuchnąć, Jego oczy zaczęły opadać, ale natychmiast je otworzył, kiedy Colton warknął. - Trzymaj oczy otwarte. Chcę, żebyś mnie widział, żebyś wiedział, że jestem jedynym, który kiedykolwiek będzie miał cię w ten sposób. Wiesz to, prawda? - Tak – szepnął Sly. Nie dlatego, że wiedział, iż to chciał usłyszeć jego partner, ale dlatego, że w to wierzył. Zawsze należał do Coltona i nie dlatego, że się sparowali. Czuł to głęboko w swoim sercu i to sprawiało, że jego pierś ściskała się od emocji. – Tylko ty. - O, tak, kochanie. Tylko ja. Jesteś mój. – Colton nadal kontynuował swoje działania, poruszając delikatnie biodrami, gdy pochylił się nad Sly’em i złączył ich usta w palącym pocałunku. Kiedy intensywność pocałunku wzrosła, to samo zrobiły biodra Coltona. Uderzał w Sly’a tak mocno, że zaczął przesuwać go po materacu i wstrząsał nim do głębi. To wyglądało tak, jakby mężczyzna próbował coś udowodnić – zatwierdzić Sly’a od wewnątrz. A Sly kochał każdą pieprzoną sekundę tego.
~ 44 ~
Kiedy potrzeba powietrza w końcu rozdzieliła ich usta, Colton wsunął ramiona pod plecy Sly’a i zanurzył twarz w jego szyi. Mruczał i jęczał, jego pchnięcia stały się nieregularne i urywane, i Sly wiedział, że jego kochanek jest blisko. Zawijając swoje ramiona wokół szerokich barków partnera, Sly podrapał zębami wzdłuż boku szyi Coltona, zasysając słone ciało zanim omył je językiem, żeby złagodzić palenie. - Dojdź dla mnie, Colt. Pokaż mi, że jestem twój. - Jesteś mój – warknął Colton tuż przed tym jak mocno wbił się w Sly’a, a potem kompletnie znieruchomiał. Jego głęboki, gardłowy jęk został stłumiony przy szyi Sly’a, kiedy paląca lawa jego spełnienia wybuchła w głodnym tyłku Sly’a. Uczucia, te zarówno fizyczne jak i emocjonalne, uderzyły w Sly’a niczym pędzący pociąg i przycisnął usta do ramienia Coltona, żeby stłumić swoje krzyki, kiedy gorące, lepkie strugi spermy trysnęły z jego czubka, by wypełnić marginalną przestrzeń między nimi. Jego głowa pływała, ciało się spalało i nagle nie miał dość powietrza w płucach. Nie wiedział, co się właśnie stało, ale wiedział, że to było coś ważnego. Zmieszany i niechętny do zbadania wirujących w nim emocji, zarzucił ramiona na szyję Coltona i trzymał się go kurczowo. Może trzeba trochę czasu, żeby jego mózg złapał to, co próbowało powiedzieć jego serce.
***
Następnego dnia rano Colton narzekał po całym domu, przeszukując szuflady i rozrywając kanapę. - Sly! Jego partner w podskokach wszedł do pokoju, jego dolna warga była zaciśnięta między zębami, a ręce splecione za plecami. Nic nie powiedział, ale spojrzał wyczekująco na Coltona. Colton wiedział, że Sly nie cierpiał, kiedy krzyczał. Nie wiedział, co stało się w przeszłości mężczyzny, że był taki nerwowy, ale Colton nigdy nie chciał, żeby Sly się go bał. Obszedłszy kanapę, stanął przed swoim kochankiem i wyciągnął powoli rękę, żeby przykryć jego policzek. ~ 45 ~
- Nie chciałem krzyczeć. Przepraszam. - W porządku – wyszeptał Sly. - Nie, nie jest. Wiem, że tego nie lubisz, i że to cię denerwuje. Obiecuję być bardziej ostrożny. - Dziękuję. Wiem, że byś mnie nie skrzywdził i przepraszam, że czasami jestem przestraszony. Ja również postaram się taki nie być. – Posłał Coltonowi słodki uśmiech i otarł się o jego dłoń. – Więc, dlaczego mnie wołałeś? - Widziałeś mój zegarek? Przeszukałem cały cholerny dom i nigdzie nie mogę go znaleźć. Oczy Sly’a rozszerzyły się i jego twarz zbladła, gdy odskoczył do ręki Coltona i zrobił kilka pośpiesznych kroków do tyłu. - Nie ukradłem go, Colton. Przysięgam. - Sly, uspokój się. – Brwi Coltona ściągnęły się razem w niepokoju. – Nie powiedziałem, że go ukradłeś. Zastanawiałem się tylko, czy może go nie widziałeś. – Zrobił krok do przodu, ale zatrzymał się i skrzywił, kiedy Sly ponownie cofnął się przed nim. – Co się dzieje? - On tu leżał i był taki błyszczący, i naprawdę go nie ukradłem. Wiedziałem, że jest twój, a ja nie ukradłbym twoich rzeczy. – Sly mówił tak szybko, że Colton ledwo go rozumiał. – Ja chciałem włożyć go tylko do mojego pudełka z moimi wszystkimi innymi błyszczącymi rzeczami, żeby bezpiecznie go dla ciebie przechować. Możesz go odzyskać, kiedy tylko zechcesz. Tylko lubię patrzeć na niego z wszystkimi innymi moimi skarbami. Łzy napłynęły do oczu Sly’a i Colton poczuł się zagubiony. Dlaczego jego partner jest taki zdenerwowany? - Kochanie, nie rozumiem – wyznał. - Nic nie mogę na to poradzić! – lamentował Sly. – Jestem z natury fretką, Colt. Kiedy widzę coś błyszczącego albo lśniącego, muszę to mieć. Nie mogę się powstrzymać. Przepraszam. Nie ukradłem go – powtórzył, jakby to był setny raz. Ból i gniew walczyły we wnętrzu Coltona. Gniew nie na Sly’a, ale na osobę, która umieściła taki strach w jego partnerze.
~ 46 ~
- Sly, chodź tutaj – powiedział łagodnie. Sly westchnął, całe jego ciało drżało, gdy pochylił głowę i podszedł, by stanąć przed Coltonem. - A teraz, spójrz na mnie. – Bardzo wolno, Sly podniósł głowę. – Kochanie, czy wyglądam, jakbym był zły albo zdenerwowany? – Sly wpatrywał się intensywnie w niego przez chwilę, a potem potrząsnął głową. – Dobrze, ponieważ nie jestem. Rozumiem, że to jest w twojej naturze. Chciałbym nosić swój zegarek podczas dnia, ale jeśli chcesz trzymać go w swoim pudełku skarbów przez noc, to nie mam nic przeciwko. Brzmi dobrze? Oczy Sly’a zapaliły się podnieceniem i szybko pokiwał głową. - Naprawdę? Mogę to robić? - Oczywiście. To się nazywa kompromis, kochanie. Widzę twoją potrzebę gromadzenia błyszczących rzeczy, nawet jeśli w pełni jej nie rozumiem. - Więc, wszystko okej? - Nigdy nie będziemy okej. – Colton zawinął palce wokół karku Sly’a i przyciągnął go, żeby złączył ich usta razem. – Nie skrywaj się przede mną, pamiętasz? - Okej – mruknął z roztargnieniem Sly. Potem się odsunął i zmarszczył brwi. – W takim razie, mam pytanie, które chciałem ci zadać już poprzedniej nocy. - To pytaj. - Skąd masz te zabawki? Miałeś je od innego kochanka? Ponieważ tak naprawdę to mi się nie podoba – sapnął, krzyżując ramiona na piersi. – Nie opuściłeś domu, odkąd tu jesteśmy, więc najwyraźniej miałeś je zanim wiedziałeś, że sprowadzisz mnie do domu. Colton musiał się roześmiać na kwaśną minę na twarzy partnera. Mężczyzna był zazdrosny i to było takie słodkie. - Kupiłem je dzień po tym jak przyjechaliśmy do domu. I jeśli nie czujesz potrzeby spania aż do południa każdego dnia, możesz pójść ze mną. - Hej, jest dopiero dziesiąta. Nie spałem dzisiaj do południa! – Sly nadal się dąsał, ale Colton mógł zobaczyć ulgę w jego oczach i postawie. - Tak, i jestem pewny, że Piekło zamarza, gdy rozmawiamy.
~ 47 ~
Sly uśmiechnął się i wzruszył ramionami. - No cóż, każdy potrzebuje celu w swoim życiu. Wytyczanie celu i osiąganie go, to ja.
Tłumaczenie: panda68
~ 48 ~
Rozdział 6 Uderzywszy patelnią o kuchenkę, Colton warknął z frustracji. Minęły dwa tygodnie od jego i Sly’a sparowania, a on był gotowy walić głową o ścianę. Kiedy już myślał, że zrobił postęp z tym facetem, sprawy znowu poleciały w dół. Seks był gorący, rozmowy zabawne, chociaż czasami dziwne, i wydawało się, że mają sporo wspólnego, lubili mnóstwo tych samych rzeczy od książek do ulubionego jedzenia. - Jesteś wściekły? Colton zamknął oczy i pomodlił się o cierpliwość. Nawet nie liczył już, ile razy Sly zadał to pytanie odkąd tu przyjechał. Czy zawsze będzie musiał stąpać po cienkim lodzie przy swoim partnerze? - Nie – mruknął. - Ale brzmisz, jakbyś był. - Nie jestem wściekły – warknął Colton. I naprawdę nie był. Jednak był cholernie sfrustrowany. - Uh-hm, no tak. – Cienkie ramiona owinęły się od tyłu wokół Coltona i Sly wcisnął twarz między łopatki Coltona. – W porządku, jeśli jesteś wściekły. Chcę tylko wiedzieć dlaczego. Colton stracił kruchy uścisk, jaki miał na swojej samokontroli i obrócił się w ramionach Sly’a, jego pierś dyszała, gdy wpatrzył się w partnera. - Jestem wkurzony, ponieważ każdego pieprzonego poranka budzę się sam w moim łóżku. Jesteś moim partnerem, do cholery! Powinieneś być ze mną! Sly wciąż spał w starym pokoju Ashera. Wciąż gromadził swój dobytek i robił się zły albo zdenerwowany, kiedy Colton chciał na niego spojrzeć. Chociaż rozdzielone osobowości wydawały się ostatecznie połączyć w jedno, wciąż były razy, kiedy Colton po prostu czuł, że Sly coś przed nim ukrywa. Coś o wiele ważniejszego niż jego zegarek. Nawet jeśli Sly zasypiał w łóżku Coltona po szczególnie wytężonej rundzie seksu, kiedy Colton budził się rano stwierdzał, że ten zniknął. Nie podobało mu się to. Tak ~ 49 ~
naprawdę, nie cierpiał tego. Sly powinien być z nim, przytulony do niego każdego ranka, kiedy się obudzi. Colton nie podejmował tego tematu, rozumiejąc, że Sly potrzebuje czasu i swojej własnej przestrzeni, żeby przyzwyczaić się do nowego życia, które zostało na każdym z nich wymuszone. Jednak jak długo miał czekać? - Okej – odparł Sly z uśmiechem. - Okej? – Colton wypuścił powietrze i zaczął się czuć jak gigantyczny dupek. – Tak po prostu? - No cóż, tak. Z przyjemnością będę spał w twoim łóżku. Po prostu nie wiedziałem, czy jestem mile widziany. Nigdy nie pytałeś, Colt. Prawda, nigdy nie prosił Sly’a, żeby dzielił z nim łóżko czy pokój. Po prostu założył, że mężczyzna wie, iż jest chciany. Okej, więc może kilka ich problemów można rozwiązać przez starą, dobrą komunikację. - No więc, o co jeszcze jesteś wściekły? Mruczysz cały ranek. - Ukrywasz coś przede mną. Powinniśmy być jedną drużyną. Wściekasz się, kiedy chcę zobaczyć twoje bibeloty, a kiedy powiem coś nie tak, milkniesz i nie rozmawiasz ze mną godzinami. Zawsze jesteś nerwowy i ciągle boję się, że powiem albo zrobię coś, co sprawi, że uciekniesz. – Jak już Colton zaczął, nie mógł się powstrzymać. Musiał to wszystko z siebie wyrzucić zanim to go zje. – Czuję się winny, kiedy jestem o coś zły, nawet wtedy, gdy mam prawo do mojego gniewu. Wiem, że nie lubisz, kiedy krzyczę, ale czasami po prostu nie mogę nic poradzić na to jak się czuję. To nie znaczy, że jestem zły na ciebie. Zawsze myślałem, że mój partner będzie jedyną osobą, której będę mógł ufać bardziej niż komukolwiek innemu na świecie. Że będę mógł powiedzieć mu wszystko. - Możesz mi wszystko powiedzieć, Colt. - Nie, nie mogę! – Colton odsunął Sly’a tak delikatnie jak mógł i zaczął chodzić po kuchni. – Jak tylko okażę najmniejszy ślad agresji poza sypialnią, zachowujesz się tak, jakbym miał przykuć cię do ściany i zbić. Nie rozumiem tego! Nic o tobie nie wiem! Jak mam uczynić cię szczęśliwym, skoro cię nie znam? - Colt. Colton zignorował go. - Powiedziałeś, że ukryłeś się u UPAC, ale nie wiem dlaczego. Najwyraźniej masz jakąś wspólną przeszłość z tymi dwoma dupkami, którzy próbowali cię zatwierdzić. Nie ~ 50 ~
wiem, czy ci dwoje są spokrewnieni, a jeśli tak, co się do cholery stało? Czy będą cię szukali? Czy musimy się wyprowadzić? Jak mam cię chronić, jeśli nie wiem, co się do diabła dzieje? - Colt! Zatrzymawszy się, Colton obrócił się i spojrzał beznadziejnie na swojego partnera. - Musisz mi coś dać, Sly. Tonę tutaj, kochanie. - Powiedziałem ci, że jestem naprawdę zaborczy wobec moich rzeczy. Muszę być, ponieważ ludzie próbują mi je odebrać. Nie lubię, kiedy ludzie biorą moje rzeczy bez pozwolenia. To niegrzeczne. – Sly skrzyżował ramiona na szczupłej piersi i wysunął dolną wargę. Coltona opanowała szalona potrzeba śmiechu. Mężczyzna był taki zachwycający i nawet o tym nie wiedział. - Mogę to zrozumieć i to jest niegrzeczne, ale ja nie chcę zabierać ci twoich rzeczy, Sly. Chcę tylko czuć, że jestem częścią twojego życia, nawet jeśli w najmniejszej części. - Widzisz, mówisz wszystkie właściwe rzeczy, tak samo jak wtedy Grant. A potem bił mnie, kiedy był zły. I nie, nawet nie musiał być na mnie wściekły, żeby to robić. Miałem połamane kości, siniaki, skaleczenia i oparzenia, a raz nawet zerwał mi ścięgna w kolanie. Potem ukradł mi coś bardzo specjalnego. Colton nie wiedział, co powiedzieć, i nie mógł oswoić się również z jedną emocją. Część niego była wkurzona, że Sly może porównywać go do tego dupka. Druga część chciała zemsty na kimś, kto był na tyle głupi, żeby skrzywdzić jego partnera. Jego serce złamało się na smutek w głosie Sly’a, a mimo to jakaś mała część niego chciała krzyknąć z radości, że jego kochanek w końcu otworzył się przed nim. Niepewny, co powiedzieć lub zrobić, Colton nic nie zrobił. Stał idealnie nieruchomo i ledwie oddychał, bojąc się, że przestraszy Sly’a i znowu ucieknie. - Grant i jego brat, Seth, to dingo. - To znaczy głupki? Idioci? Taa, zauważyłem to. – Colton zamknął usta, gdy Sly spiorunował go wzrokiem. - Nie, nie jestem głupi. Wiem, co mówię. Są dingo, jak te polujące psy w Australii. - Nie mają akcentu. ~ 51 ~
Sly przewrócił oczami i prychnął. - Gdzie się urodziłeś, Colt? - W Europie – odparł natychmiast Colton. – Niedaleko Włoch. - Nie masz akcentu. – Sly przekrzywił głowę na bok i uśmiechnął się kpiąco. - Okej, zrozumiałem. – Colton zachichotał, uświadamiając sobie idiotyzm swojego wcześniejszego stwierdzenia i sięgnął, by chwycić rękę Sly’a. – Naprawdę chcę usłyszeć więcej. Usiądziesz ze mną w salonie? - Możemy się przytulić? Będę czuł się lepiej, jeśli mnie przytulisz, kiedy będę ci o tym opowiadał. - Wszystko, co chcesz. - Och, lubię, kiedy tak mówisz. Powiedz to jeszcze raz – wymruczał Sly. Colton roześmiał się, gdy trzepnął tyłek swojej fretki. - Bachor. Ruszyli do salonu ręka w rękę i Colton opadł na kanapę, otwierając dla Sly’a ramiona, żeby mógł w nie wejść. Jego partner przewrócił oczami i zajął miejsce obok niego, zamiast tego przytulając się do jego boku. - Jestem dorosłym mężczyzną, Colt. Colton czuł się trochę rozczarowany, ale wyraźnie zrozumiał. Czułby się cholernie głupio siedząc na czyichś kolanach, nawet kogoś większego od niego. - Okej, więc mów dalej. Seth i Grant to są te dwa dupki ze spotkania i są zmiennymi dingo. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek wcześniej spotkał zmiennego dingo. Brzmią smacznie. Sly spojrzał na niego zszokowany zanim wybuchł śmiechem. - Mówisz poważnie? - Kochanie, po części jestem gryfem, myśliwym z natury, tak samo jak ty lubisz zbierać błyszczące przedmioty. Gryfy jedzą całe konie. Więc, tak, dziki pies brzmi bardzo pysznie. - Jesz fretki?
~ 52 ~
Colton wiedział, że jego twarz zarumieniła się pięcioma różnymi odcieniami czerwieni, ale przytaknął głową. - Taa, dla mnie to przysmaki. Nie jem ich często i nigdy nie musisz się mnie bać. Nie zjem cię. Sly roześmiał się jeszcze mocniej. - Och, nie mam nic przeciwko jedzeniu mnie przez ciebie, tylko nie w ten sposób. Czy kiedykolwiek zjadłeś zmiennego fretki? Czy tylko prawdziwe fretki? - Tylko te urodzone dziko… z tego, co wiem – dodał Colton pod nosem. Potem twardo spojrzał na swojego partnera. – Rozpraszasz mnie. Chcę wiedzieć, co zrobił ci Grant, że musiałeś szukać azylu u starszych. Sly natychmiast spoważniał i przycisnął się mocniej do boku Coltona. - Przez lata znosiłem zachowanie Granta. Byłem młody i głupi i myślałem, że to musi być moja wina, że on traktuje mnie w ten sposób. Nie cierpiał, kiedy ekscytowałem się rzeczami - mówił, że jestem denerwujący. Więc, naprawdę bardzo mocno się starałem, ale czasami nie mogłem nic na to poradzić. - Nikt nie ma prawa cię bić, kochanie. Nieważne jak jest zły, czy nawet wtedy, gdy zrobisz coś złego, to nie znaczy, że mogą cię krzywdzić. – Colton chciał syczeć i warczeć, a potem wybiec i znaleźć tego głupiego psa i zbić go na miazgę. Może i hipokryzja, ale naprawdę miał to gdzieś. - Wiem to teraz. – Sly kiwnął poważnie głową. – Ale zanim to sobie uświadomiłem, już byłem w tym zbyt głęboko. Grant przejął całe moje życie. Kontrolował mój rachunek bankowy, sprzedał mój samochód i odciął jakąkolwiek komunikację ze światem zewnętrznym. Nie byłem jego kochankiem. Byłem jego więźniem. - Ale wyrwałeś się – powiedział miękko Colton, zachęcając Sly’a do mówienia dalej. Miał nadzieję, że najgorszą część historii ma za sobą. - Tak. On i Seth upili się pewnej nocy i Grant chciał się zabawić. Colton zamknął oczy i zacisnął zęby. To gorsze najwyraźniej się nie skończyło. - Powiedziałem im nie, że nie chce być przekazywany jak pieprzona zabawka. – Sly zamilkł i Colton czuł jak całe jego ciało drży obok niego. – Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby Grant tak się zatracił. Wciąż mnie bił, kiedy straciłem przytomność.
~ 53 ~
- Co potem? – Colton ledwie mógł wydusić słowa przez gulę w swoim gardle, ale wściekłość gotowała się w jego żołądku. - Nawet jeśli jestem zmiennym i dość szybko się leczymy, zajęło mi dwa tygodnie zanim mogłem sam wstać z łóżka. Grant przyszedł do mojego pokoju jak zwykle ze swoimi kiepskimi przeprosinami, a ja powiedziałem mu, że to koniec. Że nie będę tu tkwił, żeby być workiem do bicia. - No i dobrze – wyszeptał Colton we włosy Sly’a, zawijając wokół niego ramiona. – Do tego potrzeba było dużo odwagi. Jestem z ciebie dumny. - Kompletnie stracił kontrolę, krzyczał i wrzeszczał, że mnie zabije zanim kiedykolwiek pozwoli mi odejść. Zmienił się nawet i ugryzł mnie. – Sly kontynuował wolnym, monotonnym głosem, jakby Colton w ogóle się nie odezwał. – Pamiętam jak myślałem, że umrę, i było mi z tym dobrze. Jeśli to była jedyna droga ucieczki, to wciąż mogłem wygrać, wiesz? Colton zamrugał gwałtownie, kiedy jego oczy i nos zaczęły palić. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić tego piekła, w jakim żył jego mały mężczyzna. - Jak dostałeś się do Szkocji? - Dzięki siostrze Granta, Jessie. Zadzwoniła do Starszego Rice’a i poprosiła go o udzielenie schronienia. Opowiedziała mu całą historię, ale opuściła tę małą część, że to Grant mnie terroryzował. Sprawiła, że wyszedł na pieprzonego bohatera, mówiąc jak to mnie uratował, ale nie wiedzą, czy będą potrafili mnie obronić, jeśli ten, kto robił mi te rzeczy, wróci. Wiem, że chciała ochronić swego brata, ale pomogła mi. Więc, przypuszczam, że powinien być wdzięczny. - Bez względu na jej winy, uratowała ci życie, Sly. Jestem jej bardzo wdzięczny. – Colton oparł brodę na czubku głowy Sly’a i zamknął oczy. – Powiedziałeś Starszemu Rice’owi prawdę? Poczuł potrząśnięcie głowy Sly’a. - Zamierzałem porozmawiać z nim, kiedy przyjechałem na spotkanie. - Więc nie zrobiłeś tego? - Grant i Seth pojawili się pierwsi.
~ 54 ~
***
Ich kochanie się tej nocy było wolne i leniwe, i Sly nigdy nie czuł się bardziej hołubiony i chciany. Każdy ruch Coltona był czuły i delikatny, szeptał słowa akceptacji i obietnic na zawsze. Nie wypowiedział słów, które Sly chciał usłyszeć, ale na ten czas były temu wystarczająco bliskie. Ich spełnienie znalazło ich w tym samym czasie, biorąc Sly’a przez zaskoczenie i sprawiając, że sapnął w usta Coltona, gdy jego partner pocałował go z wystarczającą pasją, by postawić materac w ogniu. Kiedy obaj już doszli do siebie i Colton ich obmył, przytulili się pod kocem i Sly uśmiechnął się z zadowoleniem. - Podoba mi się to – szepnął. – Czuję się bezpieczny. - Nigdy nie pozwolę, żeby coś lub ktoś znowu cię skrzywdził, kochanie. Nigdy – przyrzekł Colton, całując skroń Sly’a i zaciskając wokół niego ramiona. - Wiem. To sprawia, że jest tak idealnie. – Chciał wypowiedzieć słowa prosto z serca, ale powstrzymał się, bojąc się zniszczyć tę chwilę. Byli sparowani od zaledwie dwóch tygodni. To było zbyt wcześnie. Nie tylko dlatego, by wyznać wirujące w nim uczucia, ale nawet zbyt wcześnie, żeby czuć tego typu uczucia do Coltona. Prawda? Może to było tylko zadurzenie. Albo jeszcze lepiej, czuł głębokie uczucie do Coltona, ponieważ mężczyzna w gruncie rzeczy uratował go od losu gorszego niż śmierć. Nie szukał nowego związku tak szybko po ucieczce z łap Granta, ale coś w Coltonie przemówiło do niego. Wiedział już w chwili, gdy położył oczy na wielkim zmiennym, że musi go mieć. Co zrobiłby Colton, gdyby dowiedział się o oszustwie Sly’a? Jęknął żałośnie, a łzy wezbrały w jego oczach, gdy Sly spróbował odsunąć się od Coltona. Jego partner tylko zacieśnił ramiona, przyciskając Sly’a z powrotem do swojej piersi. - Uspokój się, Sly. Co się stało? Płaczesz? Colton przerzucił go na plecy i zawisł nad nim, ocierając palcami łzy na twarzy Sly’a. - Co jest, kochanie? Co się stało? Proszę, porozmawiaj ze mną.
~ 55 ~
Niepokój w głosie jego kochanka sprawił tylko, że Sly poczuł się jeszcze gorzej i cichy szloch wymknął się z jego ust zanim mógł go powstrzymać. - Sly, przerażasz mnie – wyszeptał Colton. – Proszę, powiedz mi, co robić. - Nic nie możesz zrobić! – krzyknął Sly. – Oszukałem cię! Bardzo mi przykro. Tak cholernie mi przykro. Colton zatrzymał się w ścieraniu więcej zbłąkanych łez i tylko się patrzył. - Jak mnie oszukałeś? – zapytał powoli. - Nie piłem toastu. Uciekałem przed Grantem i Sethem, i właśnie wpadłem do sali balowej, kiedy starsi skończyli swoją przemowę o parowaniu. – Znowu spróbował odsunąć się od Coltona, ale mężczyzna przytrzymał go mocno na materacu swoimi biodrami. - Nie wypiłeś szampana? Nigdy nie wpadłeś w gorączkę parowania? Sly zacisnął oczy i potrząsnął szaleńczo głową. - Przepraszam. Jesteś takiś cudowny i uratowałeś mnie przed Grantem. A potem byłeś taki miły i chciałeś mnie. Chciałeś mnie, nie za to, co mogłem ci dać czy też by mnie bić, żebyś mógł poczuć się lepiej. Jak tylko usłyszałem część przemowy starszych, pomyślałem… och, to nie ma znaczenia, co pomyślałem. - Sly, otwórz oczy. Sly znowu potrząsnął głową. Nie chciał widzieć gniewu i rozczarowania na twarzy Coltona. - Nie wiedziałem, że utkniesz ze mną na następne cztery lata. Przysięgam! Myślałem, że możemy się sparować, a potem będziesz mógł mnie odesłać w moją drogę, kiedy się mną znudzisz. Po prostu chciałem, żeby ktoś mnie pragnął na jakieś pięć pieprzonych minut, wiesz? Jego powieki otworzyły się z zaskoczenia, kiedy Colton pochylił się nad nim i przycisnął swoje usta do Sly’a, przerywając jego histeryczną paplaninę. - Tak lepiej – powiedział Colton z uśmiechem, gdy się odsunął. – Kochanie, ja wypiłem szampana. I, tak czy inaczej, musiałbym wybrać partnera. Cieszę się, że to byłeś ty.
~ 56 ~
- Nie jesteś wściekły? – Sly czuł się bardziej zdezorientowany niż kiedykolwiek. – Przecież cię oszukałem. - Tak i mam nadzieję, że to się już nie zdarzy. Jednak rozumiem, dlaczego to zrobiłeś. Poza tym, jak powiedziałem, nie miałem wyboru i musiałem wybrać partnera w ciągu dwudziestu czterech godzin. Przykro mi, że związałeś się ze mną skoro nie musiałeś. - A mnie nie jest przykro – szepnął Sly. – Chciałem partnera od tak dawna jak tylko pamiętam. Jesteś dla mnie bardziej niż idealny. Nawet nie myślałem, że los może wybrać mi kogoś lepszego. - Czuję to samo. – Colton znowu pocałował jego usta i potarł o siebie ich nosami. – Jesteś kimś szczególnym, Sly. Jesteś tym, czego potrzebowałem w moim życiu. – Nagle usiadł i mrugnął. – A teraz, o co chodzi z usłyszeniem tylko części przemowy starszych? Sly uśmiechnął się nieśmiało. - Nie wiedziałem, że cię oszukałem, dopóki nie usłyszałem jak mówisz przez telefon swojemu przyjacielowi o tym szampanie. Jedyną rzeczą, jaką usłyszałem od starszych, było to, że wszyscy musimy się sparować w ciągu dwudziestu czterech godzin. Nie wiedziałem, że dodali coś do drinka. Colton prychnął i przewrócił oczami. - Więc o to chodzi? Nie oszukałeś mnie, kochanie. Po prostu nie wiedziałeś. To wielka różnica. - Wiem, ale przypuszczałem, że możesz być zły. Powinienem zwrócić więcej uwagi, dowiedzieć się więcej o tym, co się dzieje, zanim cię zaczepiłem i zatwierdziłem. Naprawdę mi przykro, Colt. - Przestań. – Colton ponownie się wyciągnął i przyciągnął Sly’a blisko do swojej piersi. – Cieszę się, że tu jesteś. – Miękkie wargi otarły się o kark Sly’a. – I dziękuję ci, że mnie oszukałeś… czy też nie oszukałeś. Jakkolwiek chcesz na to spojrzeć.
Tłumaczenie: panda68
~ 57 ~
Rozdział 7 - Myślałem – powiedział Sly tuż przed tym jak wsadził kawałek omleta do ust następnego ranka na śniadaniu. - Zawiadom media – drażnił się Colton, siadając na krześle po drugiej stronie stołu ze swoim talerzem. Sly przełknął i zmarszczył nos. - Och, cicho. To nie w porządku, że Grant umknie przed rzeczami, które mi robił. A co, jeśli skrzywdzi kogoś innego? Nie chcę być kapusiem, ale myślę, że powinniśmy powiedzieć UPAC. Colton kiwnął poważnie głową. - Myślę, że to doskonały pomysł, kochanie. To nie czyni z ciebie kapusia. Ludzie tacy jak Grant i Seth są niebezpieczni. Starsi muszą o tym wiedzieć. - Jest jeszcze coś. – Sly zawahał się przez moment zanim sięgnął do kieszeni i wyjął z niej skarb. Z początku ściskał go zaborczo w dłoni i wpatrywał się w Coltona przez dłuższy czas. – Chcę ci coś pokazać, ale to jest moje. Nie możesz tego mieć. – Boże, brzmiał jak jęczące dziecko, ale to było ważne. Colton musiał zrozumieć. – Będzie w porządku, jeśli zechcesz go zobaczyć czy potrzymać, ale nie możesz mi tego zabrać. - Sly, nigdy niczego ci nie zabiorę. – Colton westchnął ze złością. – Ile razy będziemy jeszcze to wałkować? - Wiem, ale dużo ludzi próbuje mi to odebrać. Dużo naprawdę dobrych, uczciwych ludzi. - Okej, rozumiem. – Colton nie wyglądał, jakby rozumiał, ale przynajmniej próbował. – Więc, co chcesz mi pokazać? Przesunąwszy ramię przez stół, musiał zebrać każdą uncję silnej woli, żeby rozluźnić pięść i wrzucić przedmiot w czekającą rękę partnera. - Dla mnie to wygląda na ładny kamień, ale ludzie zawsze go chcą – nie podobnego do tego, ale dokładnie ten. ~ 58 ~
Colton obrócił kamień w palcach, wpatrując się w niego intensywnie. - Sly, wiesz, co to jest? - To opal, prawda? Jest taki kolorowy. - Racja. Skąd go masz, kochanie? - Za którym razem? Colton spojrzał na niego unosząc brwi. - Może opowiesz mi całą historię? - No cóż, należał do mojego ojca. Zwykle nosił go w naszyjniku na szyi. Wtedy bardzo zachorowała mama. Byłem mały, więc niewiele pamiętam. Myślę, że to rak sprawił, że zachorowała. – Sly zamilkł i wziął głęboki wdech, żeby przestać chaotycznie mówić. – W każdym razie, tata dał jej go, żeby go nosiła, kiedy była chora, i wydawało się, że czuje się lepiej. - Przykro mi z powodu twojej mamy – powiedział cicho Colton. Sly kiwnął głową. - Cóż, wtedy zachorował również tata. Słyszałem jak jednej nocy kłócili się, kto powinien nosić wisiorek. Tata chciał, żeby nosiła go mama, ale ona wciąż płakała i mówiła, że go nie chce. - Więc, kto w końcu go wziął? – Colton wyglądał na tak smutnego, jakby wiedział, co się stało. - Żadne. Posłali mnie i kamień, żebym zamieszkał z babcią, a tydzień później umarli oboje. - Przykro mi – wyszeptał Colton. Sly wzruszył ramionami. - To było dawno temu. Miałem tylko pięć lat, więc tak naprawdę niezbyt dobrze ich pamiętam. - Kiedy dała ci go babcia? - Tuż po tym jak skończyłem osiemnaście lat. Babcia powiedziała, że jest już stara i zmęczona, i nadszedł czas, żeby ona również odpoczęła. Potem pocałowała mnie w
~ 59 ~
czoło, włożyła kamień do ręki i kazała zawsze trzymać go przy sobie. Umarła trzy miesiące po tym. Colton otworzył usta, ale potem szybko zacisnął usta i lekko potrząsnął głową. - A potem, co się stało? Powiedziałeś, że dawano ci go więcej niż raz. - Nie, tylko babcia mi go dała. Za drugim razem go ukradłem. - Zechcesz to rozwinąć? Sly wzruszył ramionami. Naprawdę nie zrobił nic złego. - Straciłem go zaraz po tym jak wprowadziłem się do Granta. Wszędzie go szukałem. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że on go zabrał. Potem zobaczyłem go z nim na spotkaniu. To dlatego spóźniłem się na toast. Zmieniłem się i wkradłem do jego pokoju w zamku, a potem zabrałem. On był mój! Nie mogę wpaść w kłopoty skoro od początku należał do mnie, prawda? - Nie, Sly. – Colton zachichotał cicho. – Masz rację. Był twój. Kochanie, czy babcia wytłumaczyła ci, czym jest ten kamień? – Jeszcze raz przetoczył kamień między palcami, a potem zwrócił go Sly’owi. Zawinąwszy wokół niego palce, Sly westchnął z ulgą. Wiedział, że Colton nigdy nie zmusiłby go, żeby oddał coś tak ważnego, ale po prostu czuł się lepiej trzymając go w dłoni. - Nie, powiedziała tylko, żebym nigdy nikomu go nie dawał i zawsze trzymał przy sobie. Dlaczego? Coś z nim jest nie tak? - Wszystko w porządku, Sly. Nie czujesz go? Sly skrzywił się, zmarszczył nos i ściągnął razem brwi. - Co mam czuć? - Kochanie, ja czuję moc tego małego kamienia przez stół. Czułem ją nawet wtedy, gdy miałeś go w kieszeni. Tylko nie mogłem odkryć, co czuję. - Mój mały kamień jest potężny? – Sly prychnął. Colton najwyraźniej go nabierał. - Bardzo potężny i bardzo rzadki. Widziałem taki tylko raz w moim życiu – z tym to są dwa. To fortuna lapidem arcus albo prościej iris lapis. To znaczy tęczowy kamień szczęścia, a to jest jeden z najbardziej magicznych przedmiotów w naszym świecie.
~ 60 ~
Sly znowu prychnął. Teraz wiedział, że Colton robi sobie jaja. - Taa. Colton, to po prostu pieprzony kamień! Ładny, muszę przyznać, ale po prostu kamień. Colton uśmiechnął się pobłażliwie i potrząsnął głową. - Mówią, że iris lapis daje właścicieli wieczne życie, zapewnia uzdrowienie od chorób i kontuzji, i obdarza wiecznym szczęściem. Mówiłeś, że twoja mama czuła się lepiej, gdy go nosiła. - Mówiłem, że wydawało się, iż czuła się lepiej. Może dlatego, że to było coś wyjątkowego od mojego taty. – Sly wzruszył ramionami. Mógł być naiwny w niektórych sprawach, ale nie był głupi. - Ufasz mi? Sly zwrócił swoją uwagę z powrotem na Coltona, przyglądając mu się dłuższą chwilę zanim powoli skinął głową. - Całkowicie. - To chodź tutaj. – Colton wstał i machnął ręka na Sly’a, żeby za nim poszedł. Zaprowadził go do blatu kuchennego, chwycił nóż i wyciągnął drugą rękę. – Daj mi swoją dłoń. Wziąwszy głęboki oddech, Sly z wahaniem umieścił swoją rękę w Coltona, próbując nie drżeć, kiedy jego partner przewrócił ją do góry wnętrzem i przytknął do niej czubek noża. - Oddychaj – mruknął Colton. – Nie przetnę zbyt głęboko i przez chwilę będzie bolało. Sly przytaknął, oddając swoje pełne zaufanie swojemu najwyraźniej szalonemu partnerowi. Czy to również czyniło go szalonym? Prawdopodobnie. Zassał powietrze przez zęby, kiedy ostrze przecięło dłoń. To było płytkie cięcie, ale natychmiast na powierzchnię wybiła się krew i Sly poczuł jak przewraca się jego żołądek. Colton chwycił go za nadgarstek i pociągnął do zlewu, puszczając na ranę zimną wodę. - A teraz, ściśnij opal i myśl o tym, żeby rana się zagoiła.
~ 61 ~
Sly wzruszył ramionami. Jeśli to ma uspokoić jego partnera i będą mogli zostawić już tę zwariowaną rozmowę, był na to gotowy. Przeniósł kamień do swojej krwawiącej dłoni, zamknął wokół niego palce, krzywiąc się na krew, która musiała pokryć jego piękny skarb. Zamknąwszy oczy, myślał o zasklepieniu się rany, uleczeniu, nie zostawieniu blizny ani żadnego śladu. Czuł jak w jego dłoni zaczęło się ciepłe mrowienie, potem rozeszło się na palce i rana zaczęła swędzieć. Sapnąwszy cicho, Sly otworzył rękę. Colton wziął kamień z jego ręki, a Sly stał tylko i gapił się zszokowany. Przecięcie zostało całkowicie uleczone, jakby nic się nie zdarzyło. Nie było bólu, żadnego odczucia wrażliwości, nawet różowej linii wskazującej na to, że coś tu się stało. Potrząsając głową w zaprzeczeniu, Sly spojrzał na swojego partnera i zmarszczył brwi. - Okej, ale co z tą bzdurą o szczęściu? Nie nazwałbym bycie przetrzymywanym i bitym wbrew mojej woli przez cztery lata dobrym szczęściem! – Taa, był wkurzony. Jeśli ten kamień miał być taki cholernie magiczny i potężny, to dlaczego nie chronił go, kiedy najbardziej go potrzebował? - Bo ten pies – Colton warknął to słowo – zabrał ci go. On stał się właścicielem, Sly. Pomyśl. Jak wyglądało twoje życie zanim ci go zabrał? - Miałem wspaniałe życie. No cóż, to znaczy, inne po tym jak umarła moja rodzina. To zaczęło się jak skończyłem osiemnaście lat. Wyglądało na to, że nigdy nie zrobiłem niczego złego. Wszystko, czego chciałem, niejako układało się samo albo spadało z nieba jak podarunek. Byłem naj… – Sly zaciął się, jego oczy rozszerzyły się i omal nie upadł tam, gdzie stał. - Spokojnie – mruknął Colton. Zawinął ramię wokół pasa Sly’a, by go przytrzymać, a potem zaprowadził ich oboje do salonu, gdzie delikatnie usadził Sly’a na kanapie zanim sam usiadł obok niego. – A co stało się po tym jak odzyskałeś iris lapis? Wydarzyły się dobre rzeczy? Łzy zebrały się w kącikach jego oczy i usta Sly’a wygięły się w czułym uśmiechu, gdy spojrzał na swojego partnera. - Znalazłem ciebie – szepnął. – Nazwałbym to wystarczającym szczęściem.
~ 62 ~
- Cieszę się, że tak myślisz. – Colton uśmiechnął się, dumny i zarozumiały, ale jego oczy były miękkie, gdy pochylił się i wycisnął delikatny pocałunek na skroni Sly’a. – Myślę, że powinniśmy zachować to między nami. Są ludzie na świecie, którzy zrobiliby wszystko, żeby dostać ten mały kamień w swoje ręce. Sly prychnął drwiąco, gdy pomyślał o Grancie. - Uwierz mi, wiem to.
***
- Muszę znaleźć pracę. Colton jęknął i przewrócił oczami. Odbywali tę rozmowę każdego dnia przez ostatnie półtora tygodnia. - Sly, mam więcej pieniędzy niż potrzeba, żeby o nas zadbać. Mówiłem ci to już milion razy. Nie ma potrzeby, żebyś pracował. Poza tym, lubię cię rozpieszczać. - Wiem, ale ja też chciałbym robić tobie miłe rzeczy. – Sly wydął usta. – Wiem, że masz pieniądze, Colt, i właśnie o to chodzi. To są twoje pieniądze. Potrzebuję trochę dla siebie! - Kochanie. – Colton westchnął i potarł dłonią po twarzy. – Jesteś moim partnerem, moją parą. Nie ma już moje i twoje, tylko nasze. Dopiszę twoje nazwisko do wszystkich moich kont bankowych i kart kredytowych. Będziesz miał taki sam dostęp do tych pieniędzy, co ja. Korzystaj z nich jak chcesz. Bogowie wiedzą, że nigdy ich nie tknę. - To nie to samo. - A co jeśli dam ci kieszonkowe? Czy tak będzie dobrze? - Więc teraz mam dwanaście lat? - Ugh! – Colton wyrzucił ręce w powietrze i wypadł niczym burza przez drzwi, zatrzaskując je za sobą. Sly musiał być najbardziej irytującym facetem na planecie. Nieważne jak bardzo się starał, po prostu nie mógł zadowolić tego małego upartego gówniarza.
~ 63 ~
- Ale najwyraźniej ty, jesteś wyrośniętym pięciolatkiem. – Sly stał w otwartych drzwiach, opierając się o framugę z ramionami skrzyżowanymi na piersi. – I co w tym złego, że chcę zdobyć pracę? Colton nie wiedział jak to wytłumaczyć nie wychodząc na szowinistyczną, apodyktyczną świnię. Wypuścił oddech, przeczesując rękami włosy, gdy chodził po wyblakłych deskach tylnej werandy. - Nie chcę, żebyś pracował, okej? Chcę cię tutaj ze mną. Chcę, żebyś cieszył się życiem i dobrze się bawił. Chcę się tobą opiekować – przyznał w końcu. – Jeśli potrzebujesz czegoś, żeby zająć swój czas, to znajdź sobie hobby, nie pracę. Sly nic nie mówił przez dłuższy czas, a Colton nie odwrócił się, żeby spojrzeć na mężczyznę. Wiedział, że jest absolutnie nierozsądny, może nawet trochę despotyczny, ale nic nie mógł poradzić na to, co czuje. - To jest albo najsłodsza albo najbardziej arogancka rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałem. Colton obrócił się w końcu, by spojrzeć na partnera, tylko po to, żeby warknąć, gdy znalazł uśmiechającego się do niego Sly’a. - To nie jest śmieszne. Nie mam pojęcia jak zachowywać się przy tobie. To tak, jakbym cokolwiek zrobił i zrobił to źle. Może po prostu powiesz mi, czego chcesz, a ja to zrobię? Może wtedy w końcu będziesz szczęśliwy, księżniczko! Sly nawet nie mrugnął powieką. - Chodź, a ja zrobię ci jedną z moich słynnych grillowanych kanapek z serem. - Z pomidorami i majonezem? - Czy jest jakiś inny sposób, żeby ją zrobić? Colton myślał nad tym pół sekundy, a potem westchnął i kiwnął głową. - Jestem palantem, co? - Tylko troszeczkę, ale to jest słodkie. Colton otworzył usta, gotowy na kąśliwą odpowiedź, ale Sly uniósł rękę, żeby go powstrzymać.
~ 64 ~
- Najpierw jedzenie, potem pogadamy. Nie przeszkadza mi, że chcesz się mną opiekować, ale przeszkadza mi, że chcesz drygować moim życiem. - Nie chcę drygować twoim życiem. – Colton zbliżył się do swego partnera i wyciągnął rękę, żeby odgarnąć lok złotych włosów z jego twarzy. – Po prostu chcę, żebyś był szczęśliwy. Lubię się tobą opiekować. Nigdy wcześniej nie miałem nikogo, kim mógłbym się opiekować. To czyni mnie szczęśliwym. Sly jęknął i odsunął się, obracając się i ruszając do kuchni. - Seksowne i manipulacyjne – mruknął. – Na to powinno być prawo.
Tłumaczenie: panda68
~ 65 ~
Rozdział 8 Kiedy weszli w pierwszy tydzień kwietnia, Colton zaczął robić się nerwowy. Szybko zbliżała się pełnia i podczas gdy jakoś zdołał przeżyć pierwszą, to jednak to był test dla jego siły. - Jutro jest pełnia – ogłosił Sly wślizgując się do salonu. – Będzie tyle zabawy! – Uśmiechnął się szeroko od ucha do ucha, a Colton chciał zatopić twarz w rękach i jęknąć. - Sly – jęknął żałośnie. – Nie mogę być blisko ciebie, kiedy się zmienimy. Nie pamiętasz, czym jestem? Nie był przywiązany do księżycowej kuli jak wilkołaki, czy jacyś inni zmienni, ale mimo to wołała do niego, a on lubił się zmienić i latać po nocnym niebie w te noce. I wyglądało na to, że jego partner również czuł potrzebę zmiany w te noce. Colton latał godzinami podczas ostatniej pełni, trzymając się tak daleko od Sly’a jak to było możliwe. Nie wrócił do domu, dopóki pierwsze promienie poranka nie ukazały się nad horyzontem, tak wyczerpany, że nic nie mógł zrobić jak tylko poczłapać do domu i paść na kanapie. Najwyraźniej, jeśli to było jakąś wskazówką, jego małemu partnerowi nie wystarczyło to jedno ugryzienie w tyłek, jakie dostał popołudniu. Sly chciał się bawić i nie chciał bawić się sam. A Colton po prostu nie wiedział jak powiedzieć swojemu kochankowi, że za każdym razem jak jest blisko niego w postaci fretki, wszystko, o czym może myśleć to jak pysznie pachnie. - No cóż, taa. – Sly przekrzywił głowę na bok, wyglądając na całkowicie zmieszanego. – Ale jestem twoim partnerem. Z pewnością nie będziesz chciał zjeść swojego partnera. - Przykro mi, że muszę to powiedzieć, ale tak. – Colton wpatrywał się w Sly’a, próbując sprawić, żeby zrozumiał powagę sytuacji. – To jak pomachanie kotletem przed głodującym mężczyzną. Wszystkie moje instynkty pobudzają się, zwłaszcza kiedy biegniesz, i po prostu chcę… no cóż… - Zjeść mnie – podpowiedział Sly, kiedy nie mógł skończyć. – Jak romantycznie.
~ 66 ~
- Nic nie mogę poradzić na to, czym jestem, nie bardziej niż ty! – Colton nie chciał być opryskliwy. Wiedział, że to nie była wina Sly’a, ale facet przynajmniej mógł zrozumieć. - Cóż, mam plan, jeśli jesteś zainteresowany. - Jeśli zawiera ciebie w pobliżu mnie, kiedy się zmienimy, w takim razie nie, nie chcę o tym słyszeć. - Dobra, niech będzie po twojemu. – Sly okręcił się na pięcie i wyszedł obrażony z pokoju, jakby właśnie nie przeprowadzili dyskusji o śmierci i życiu. – Będę po prostu musiał znaleźć sobie kogoś innego do zabawy, kiedy ty odlecisz – zawołał z korytarza. Colton zerwał się z kanapy i poszedł za swoim partnerem zanim nawet uświadomił sobie, że ma zamiar się ruszyć. - Sly! Chodź tu natychmiast! – wrzasnął. Jego partner zamarł, a potem obrócił się powoli, żeby spojrzeć na niego z szelmowskim uśmiechem. - Jestem tutaj. Nie musisz krzyczeć. - Nie wywołuj we mnie zazdrości i nie nakłaniaj mnie do czegoś, co wiem, że jest niebezpieczne. Również nie podoba mi się to, że próbujesz mną manipulować. Jak myślisz, jak będę się czuł, kiedy przypadkowo cię skrzywdzę? Nie wspominając o fakcie, że jeśli ty umrzesz, to ja też. Zapomnij o tej małej część obejmującej nas razem, proszę? - Nie próbowałem cię nakłaniać ani manipulować tobą. Chciałem zdobyć tylko twoja uwagę. – Sly poruszył brwiami. – Teraz, kiedy ją mam, chciałbym przedyskutować mój pomysł jak między dwojgiem rozsądnych dorosłych. Myślisz, że sobie poradzisz? Colton wpatrywał się zszokowany w swego partnera. Czyżby właśnie został skarcony? Do diabła, tak to właśnie zabrzmiało i, co gorsze, czuł się, jakby na to zasłużył. - Okej, przepraszam. Naprawdę nie radzę sobie z tą całą sprawą związku. - Ależ nie. – Sly podszedł bliżej i zawinął ramiona wokół pasa Coltona. – Wciąż obaj się poznajemy. Nie znam całej twojej niezwykle długiej przeszłości – zamilkł i
~ 67 ~
uśmiechnął się psotnie – ale po tym, co usłyszałem od ciebie, byłeś samotny od jakiegoś czasu. - Miałem Ashera. Sly zmarszczył na to nos i chciał się odsunąć, ale Colton zamknął ramiona wokół swojego partnera i przytrzymał mocno. - Nie bądź zazdrosny. - Nie jestem zazdrosny – mruknął Sly. Colton przygryzł wnętrze policzka, żeby nie zachichotać. Nie kupił tego. Zamiast tego kontynuował, jakby nie usłyszał swojego kochanka. - Asher jest moim najlepszym przyjacielem, a my mieszkaliśmy razem przez wieki. Jako zmienny feniks, rozumie, co to znaczy być tak odmiennym. Obaj jesteśmy wyrzutkami. Nawet w paranormalnym świecie, wciąż technicznie jesteśmy mistycznymi bestiami. To nie zawsze było łatwe. - Taa, rozumiem. – Wydawało się, że Sly uznał guziki koszuli Coltona za bardzo interesujące. – Tylko nie rozumiem, dlaczego przez cały czas musisz o nim mówić. - Właśnie ci powiedziałem. Jest moim najlepszym przyjacielem, naprawdę tylko moim przyjacielem, od zawsze. Kocham go jak brata, ale to wszystko. Nigdy nie byliśmy kochankami i nigdy nie będziemy. Asher zdecydowanie nie jest w moim typie. Nie musisz się absolutnie niczym martwić ani być zazdrosnym. Colton był trochę zaskoczony, kiedy Sly nadal unikał jego wzroku i zaczął tarmosić rąbek koszuli Coltona. - Nie tak jestem zazdrosny. Nawet jeśli byliście kochankami, wiem, że nie będziesz mi niewierny. Sądzę, że jestem zazdrosny, ponieważ on tak dużo wie o tobie, a ja czuję się tak, jakbym ledwie musnął powierzchnię. Wziąwszy twarz partnera w obie dłonie, Colton uniósł ją i pocałował koniuszek jego nosa. - On może znać mnie o wiele dłużej, ale ty znasz mnie w sposób, w jaki on nie zna. Do tego, mamy wieczność, żeby poznać się nawzajem. Minął tylko miesiąc, kochanie. Więc, gdzie jest moja nadpobudliwa mała fretka? Sly prychnął i przewrócił oczami.
~ 68 ~
- Jesteś głupi. Colton opuścił ten komentarz i otarł się swoimi wargami o Sly’a. - Chciałeś mnie o coś zapytać? - Mogę cię ujeżdżać? – wyrzucił Sly, a potem zarumienił się w ten uroczy odcień różowego, gdy zassał dolna wargę do swoich ust i zaczął ją energicznie gryźć. - Już to robisz. – Colton pozwolił aluzji wśliznąć się w swój głos. – Chyba muszę przypomnieć, że obaj to lubimy. - No cóż, tak, i naprawdę to kocham. – Sly jęknął i jego twarz zarumieniła się jeszcze bardziej na czerwono. – Nie masz pojęcia jak bardzo to kocham. – Colton czuł gorąco promieniujące z policzków partnera, gdy mężczyzna mówił dalej. – Jednak nie to miałem na myśli. - Wyduś to, kochanie. - Chcę, żaby zabrał mnie na latanie. Colton zbliżył się do swego partnera, zmuszając go do cofnięcia, przycisnął go do ściany i nakrył jego ciało, przytrzymując w miejscu. - Och, sprawię, że będziesz latał – zamruczał ochryple przy ciepłej skórze gardła Sly’a. Nie miał odpowiedzi na prośbę Sly’a. Nie to chciał usłyszeć jego partner, ale może będzie mógł go rozproszyć. Ten mały drań wciąż robił to Coltonowi. Na odwrót będzie uczciwą grą. Sly zaczął protestować, ale Colton szybko mu przerwał, wpychając język do rozdzielonych ust partnera i liżąc wnętrze jego ust. Zamruczał zadowolony, kiedy Sly jęknął w jego usta, splątał ich języki razem i sięgnął do góry, by zarzucić ramiona wokół szyi Coltona. Wsunąwszy jedno ramię pod tyłek kochanka, Colton podniósł go z łatwością, przytrzymując go między swoim ciałem, a ścianą. Uchwyt Sly’a wokół jego szyi się zacieśnił, a nogi zakręciły wokół pasa Coltona. Jęczał i mruczał, kołysząc się tak bardzo jak pozwalała na to pozycja, a jego okryta dżinsem erekcja ocierała się o brzuch Coltona.
~ 69 ~
To, co zaczęło się, jako rozproszenie, szybko stało się szarpiąca potrzebą, gdy fiut Coltona stwardniał boleśnie w jego własnych spodniach, napierając na zamek, dopóki nie poczuł, że szwy zaraz puszczą. Przerwawszy pocałunek, podążył ustami wzdłuż linii szczęki Sly’a aż do jego ucha, gdzie zassał małżowinę do swoich ust, szczypiąc lekko. - Mam dla ciebie niespodziankę – wyszeptał uwodzicielsko. – Chcesz ją zobaczyć, kochanie? - Tak! – syknął Sly, odchylając głowę do tyłu i przesuwając ręce, by zanurzyć je we włosach Coltona. Używając nóg, żeby przyciągnąć Coltona mocniej do siebie, poruszał szybciej biodrami, dysząc i drżąc, błagając bezgłośnie o więcej. Przycisnąwszy bezpiecznie swojego kochanka do piersi, Colton okręcił się, wszedł przez drzwi sypialni i zamknął je za sobą kopnięciem. Opadł na łóżko, upuszczając Sly’a i podtrzymując się na ramionach, żeby nie zmiażdżyć swojego mniejszego partnera. - Poczekaj tu – rozkazał. - Pospiesz się – wydyszał Sly, kiedy usiadł i zaczął ściągać koszulę. – Potrzebuję cię, Colt. - Ja też cię potrzebuję, kochanie. – Wtem, Colton zacisnął razem usta, pchnął go na plecy na materac i wspiął się na niego. Bogowie, czy kiedykolwiek będzie miał dość Sly’a? Miał nadzieję, że nie. Ten mały mężczyzna tak wiele zaczął dla niego znaczyć w tak krótkim czasie. Tak naprawdę, szybko stał się całym światem Coltona. Od cichego i zamyślonego, do podekscytowanego i skaczącego, każda mała osobowość, jaką Sly posiadał, Colton uważał za czarującą i ujmującą. Przerwawszy pocałunek, Sly nacisnął na ramiona Coltona i zaczerpnął powietrza. - Pospiesz się. Zaczynam być gotowy na ciebie. Colton kiwnął krótko głową, pocałował Sly’a ostatni raz, a potem zszedł z łóżka i pospieszył do szafy. Szperał w pudełkach na górnej półce, wyciągając rzeczy i rzucając je przez ramię niczym szaleniec, aż w końcu znalazł pudełko, którego szukał. Chwyciwszy je, okręcił się i prawie upadł na kolana. W tych kilku krótkich sekundach, jakie zabrały mu znalezienie właściwego pudełka, Sly się rozebrał i już leżał rozłożony na środku łóżka, pompując swojego twardego kutasa i wpychając dwa palce w swoją małą dziurkę. - Jasny gwint, kochanie, to jest cholernie seksowne. ~ 70 ~
- Mój tyłek będzie wyglądał jeszcze bardziej seksownie zaciśnięty na tym twoim olbrzymim fiucie. – Sly uśmiechnął się do niego lubieżnie, jego twarz była zarumieniona, a krople potu pokryły jego czoło. – Proszę – błagał. Colton rozebrał się szybko, podszedł do łóżka i rzucił pudełko obok partnera, gdy wspiął się na nie obok niego. - Jesteś taki piękny, skarbie. – Colton przesunął palcami po napinających się mięśniach na ramieniu Sly’a, a potem sunął dalej przez szczupłe biodro, rysując małe kółka na gładkiej skórze. – Jesteś gotowy na niespodziankę? - Och, proszę! – Plecy Sly’a wygięły się, gdy pchnął w swoją pięść i głębiej zanurzył palce w swojej ciasnej dziurce. – Nie wytrzymam – wydyszał. Colton chwycił pudełko i zerwał pokrywkę, szukając w środku aż nie znalazł rolki czarnej satynowej wstążki do wiązania. Przybliżył ją do twarzy Sly’a i podniósł brew. Oczy Sly’a rozszerzyły się i całe powietrze wydawało się uciec z jego płuc. Jego usta otworzyły się lekko, ręce zwolniły w swoim erotycznym zadaniu, język się wysunął, żeby zwilżyć dolną wargę. Sam ten widok wywołał u Coltona jęk i uchwycił podstawę swego fiuta, by zapobiec orgazmowi. - Czy to będzie bolało? – zapytał w końcu Sly. - Nigdy cię nie skrzywdzę. – Colton przekręcił się aż mógł złapać te słodkie, wydęte usta. – Nie musimy robić czegoś, czego nie chcesz. - Podoba ci się pomysł związania mnie, prawda? Myśl o posiadaniu mnie bezradnym i na twojej łasce, podczas gdy będziesz troszczył się o moją przyjemność, podkręca cię. – Puścił swojego nabrzmiałego kutasa i sięgnął, żeby przycisnąć płasko rękę do piersi Coltona, tam gdzie biło jego serce. – Tak szybko bije – wyszeptał. Colton przełknął mocno, ale kiwnął głową. - Nie masz pojęcia jak bardzo to mnie podkręca. Jednak nie zrobię niczego, co będzie dla ciebie niekomfortowe. - Nie boję się. – Sly uśmiechnął się do niego słodko. – Nigdy mnie nie skrzywdzisz i wiem to. – Jego palce wysunęły się z dziurki odbytu i wyciągnął ramiona nad głowę, łącząc razem nadgarstki. – Czekam. Colton nie potrzebował żadnego innego zaproszenia. Nie mógł się doczekać jak będzie wyglądała cała ta kremowa skóra jego partnera przy czarnych satynowych
~ 71 ~
więzach. Nawet najmniejsza myśl o Sly’u będącym na jego łasce przyspieszało bicie jego serca i oblewało gorącem jego ciało. Wyciągnąwszy długi kawałek wstążki, oderwał ją zębami i pochylił się, żeby zawinąć ją wokół nadgarstków Sly’a, ale zatrzymał się. - Obróć się. Sly wygiął brew, ale nic nie powiedział, gdy szybko przekręcił się na swój brzuch. Podciągnął pod siebie kolana, unosząc tyłek do góry i poruszając nim na Coltona. Colton uderzył mocno jedną krągłą półkulę, mrucząc z uznaniem, kiedy prawie natychmiast skóra stała się czerwona. - Cholera, to jest takie gorące. Ręce na plecy. Sly kiwnął, przyciskając barki do materaca i wykręcając ramiona na plecy aż jego nadgarstki spotkały się tuż nad pośladkami. Colton owinął wokół nich wstążkę, związując je razem, a potem pociągając lekko, by upewnić się, że jest ciasno, ale nie boleśnie. - To nie boli? - Nie – wydyszał Sly. – Jednak musisz się pospieszyć. Colton rozstawił szerzej kolana Sly’a, ale kostki złączył razem. - Wciąż dobrze? - Jestem dość giętki, Colt. Czuję się trochę jak cholerna żaba, ale nie boli. Tylko pospiesz się i już mnie pieprz. - Cierpliwości. – Colton zachichotał, gdy urwał kolejny kawałek wstążki i obwiązał kostki partnera. W końcu zadowolony, że Sly nigdzie się nie ruszy, Colton odrzucił rolkę na bok i przesunął się za swojego kochanka. Rozszerzywszy mocniej jego kolana, okraczył kostki Sly’a, chwycił podstawę swojego gorącej długości i wsunął tylko główkę w śliskie wejście tyłka partnera. Sly jęknął, próbując pchnąć do tyłu, ale Colton zachowywał dotyk lekkim i drażniącym, odsuwając biodra, więc tylko ocierał się o ciasne wejście czubkiem swojego fiuta. - Cierpliwości, kochanie – powtórzył.
~ 72 ~
Jego druga ręka wędrowała po ciele Sly’a, dotykając każdego centymetra perfekcyjnej skóry, jaką mógł sięgnąć. Popołudniowe słońce przeciekało przez rozchylone zasłony, rozlewając się po nich i sprawiając, że pokryte potem ciało Sly’a, połyskiwało. Colton nigdy wcześniej nie widział niczego bardziej pięknego w żadnym roku ze swoim trzech tysięcy lat. Lewy pośladek Sly’a wciąż był czerwony od ręki Coltona. Ustawiwszy gąbczastą koronę swojego fiuta między pośladkami Sly’a, Colton potarł o jego dziurkę, ale nie wszedł. Trzepnął ponownie kochanka po tyłku, a potem pogładził ręką, żeby złagodzić palenie. - Ściśnij mojego fiuta, kochanie. To twoje zadanie, żeby został tam, gdzie jest. Rozumiesz? Jego ciało zadrżało i Sly jęknął głośno, ale kiwnął głową, pocierając twarzą o prześcieradło. Colton jeszcze raz uderzył jego tyłek, jeszcze mocniej niż wcześniej. - Jaka jest zasada druga, Sly? - Tak – pospiesznie powiedział Sly. – Rozumiem. – Bliźniacze półkule zwarły się, ściskając się razem, żeby przytrzymać fiuta Coltona na miejscu, a Colton zamruczał z aprobatą. Posłał kolejne trzepnięcie na przeciwny pośladek, uwielbiając palenie na swojej dłoni i piękną czerwień, która rozlała się po skądinąd idealnej skórze. Sądząc po jękach i sapaniach Sly’a, sposobie, w jaki jego półkule zwierały się wokół fiuta Coltona, jego partner kochał to tak samo jak on. Colton uderzał kochanka raz za razem, czasami mocno, czasami lekko, nigdy się nie powtarzając, więc Sly nie wiedział, czego się spodziewać. - Proszę! – krzyknął Sly, nabijając się na fiuta Coltona aż główka przecisnęła się pewnie przez mięśnie. – Pieprz mnie, Colt. Potrzebuję cię! – Dyszał i skomlał, ścięgna na jego szyi napięły się, gdy zerknął przez ramię błagającymi oczami. - Szzz, okej, kochanie. Zamierzam dobrze się tobą zająć. Chcę, żebyś zrobił dla mnie jeszcze jedną rzecz. – Colton złapał nawilżacz leżący koło biodra kochanka i wylał go na swojego pulsującego fiuta. – Możesz to zrobić, Sly? - Wszystko – obiecał Sly.
~ 73 ~
Colton wygiął biodra do tyłu, głaszcząc swojego fiuta i pokrywając go śliskim nawilżaczem, a potem nalał więcej na wejście Sly’a. Rozsmarowując nawilżacz po dziurce partnera, Colton pieścił jego zaciśnięty odbyt, a potem wepchnął dwa palce, poruszając nimi wkoło. Sly krzyknął, mięśnie jego pleców napięły się i rozluźniły. - Więcej! Colton dodał trzeci palec, pompując jedwabisty kanał swojego partnera, okręcał nadgarstkiem, rozciągając Sly’a tak szybko jak potrafił. Jak tylko się upewnił, że nie skrzywdzi partnera, wyciągnął palce, ustawił główkę fiuta i pchnął do przodu, karmiąc swoim pulsującym fiutem głodny tyłek Sly’a. Kiedy w pełni wszedł, pochylił się lekko, zawinął ramię wokół piersi kochanka i podniósł go na kolana, tak że szczupłe plecy przycisnęły się do torsu Coltona. - Tego chciałem? Głowa Sly’a zakołysała się na barku Coltona, a najbardziej smakowite odgłosy uleciały z jego rozchylonych ust. - Tak – wydyszał. - Chcę, żebyś krzyczał, kochanie. Chcę, żeby cały świat wiedział, że należysz do mnie. Jesteś mój! – Colton warknął, gdy jego biodra wypchnęły się w przód, zanurzając się w drżący kanał Sly’a. - Tak! – krzyknął Sly, ale to nie było wystarczające. Colton chciał jego krzyków, jego ochrypłego głosu zanim w końcu znajdzie swoje spełnienie. - Głośniej, Sly. – Podkreślił swoją wypowiedź kolejnym ostrym pchnięciem, osiągając kres i uderzając miednicą o tyłek Sly’a. - Cholera! Wciąż nie dość. Colton przesunął rękę w dół wilgotnej piersi kochanka i sięgnął po podskakującego kutasa Sly’a. Owinąwszy palce wokół rozgrzanej długości, zaczął pompować, gładzić partnera mocno i szybko, przy każdym pchnięciu pocierając kciukiem po szczelinie.
~ 74 ~
Jego druga dłoń przycisnęła się do piersi Sly’a, przytrzymując go, gdy Colton ujeżdżał jego tyłek żądającym tempem. Zanurzywszy twarz przy szyi Sly’a, Colton wdychał jego słodki zapach, a potem liźnięciem wytyczył ścieżkę po słonym ciele. - Krzycz dla mnie, kochanie. Dojdź na moim fiucie i krzycz moje imię. Pochylił ich lekko do przodu, zmieniając kąt, gdy wbił się ponownie do wnętrza. To w końcu to sprawiło. Usłyszał jak oddech uwiązł w gardle Sly’a tuż przed tym jak jego kochanek krzyknął, co sił, i strumień po strumieniu gorącego, kremowego nasienia rozlała się po dłoni Coltona i na prześcieradło pod nimi. Wewnętrzne ścianki Sly’a zacisnęły się prawie boleśnie, ściskając fiuta Coltona i żądając jego spełnienia. Colton nie miał wyboru tylko się poddać. Wysunąwszy się, aż została tylko korona, pchnął gwałtownie do środka, warcząc przy barku Sly’a, kiedy wybuchł w nim jego własny orgazm, wypełniając swego kochanka aż po brzegi palącą spermą. Będąc całkowicie zaspokojony, Colton delikatnie opuścił partnera na materac i wysunął się z jego wciąż drgającej dziurki. Sly jęknął drżącym głosem, podczas gdy jego ciało falowało ciężko przy każdym oddechu, jaki wsysał do swoich płuc. - Dziękuję – szepnął. – To było niesamowite. Colton zgadzał się. Nie mógł nawet znaleźć słów, żeby to opisać. Nigdy z nikim nie doświadczył takiego poziomu intensywności. Potrząsnąwszy głową, żeby rozjaśnić sobie w głowie, szybko zabrał się za usuwanie więzów wokół nadgarstków i kostek Sly’a. Potem wyciągnął nogi kochanka, masując je, żeby popłynęła krew zanim przeniósł się na jego ramiona i zrobił to samo. - Jak się czujesz, kochanie? Wszystko w porządku? - Spać. – Sly ziewnął i przewrócił się na plecy. – Zdrzemniesz się ze mną? Colton uśmiechnął się, jego serce nabrzmiało w piersi. W tej chwili uświadomił sobie, że nie tylko znalazł swoją parę, swojego partnera, ale także brakujący kawałek swojej duszy. Sly był tak cholernie idealny dla niego. Pochyliwszy się, pocałował czoło Sly’a, zacisnął oczy i cieszył się chwilą. - Pozwól, że tylko nas umyję, a potem możemy spać tak długo jak chcesz – mruknął przy skroni swojego kochanka. Usiadł, zapatrzył się w cudowne czekoladowe oczy Sly’a i kiwnął głową ze świadomością. Nie do Sly’a, ale do siebie. – Wszystko, co chcesz. ~ 75 ~
Rozdział 9 Sly zmarszczył brwi, kiedy jego komórka zaczęła wibrować na jego udzie. Nikt do niego nie dzwonił odkąd przyjechał do Meksyku. Wyciągnął telefon z kieszeni i skrzywił się jeszcze bardziej, gdy ekran wyświetlił prywatny numer. Może to był telemarketer. W przeszłości kilku z nich zdobyło jego numer komórkowy. Wzruszywszy ramionami, odebrał i przycisnął telefon do ucha. - Taa. - Sly? – zapytał kobiecy głos. - Taa, kto mówi? – Jego brwi ściągnęły się razem w zmieszaniu. Niejasno rozpoznał głos, ale nie mógł go umiejscowić. - Sly, tu Jessie. – Mówiła cicho, jakby obawiała się podsłuchania. - Jessie. – Sly warknął, obracając głowę, żeby się upewnić, że Coltona nie ma w pobliżu. Nie chciał, żeby jego partner się w to wtrącił. – Czego chcesz i skąd zdobyłaś ten numer? - Sly, posłuchaj mnie. Wiem, że jesteś wściekły, ponieważ nie wydałam Granta i Setha, ale po prostu nie mogłam. Są moimi braćmi, jedyną rodziną, jaką mam. - To miło. A teraz się rozłączam. – Zaczął odsuwać telefon od ucha, ale powstrzymał go cichy płacz Jessie. - Sly, musisz stamtąd uciekać. Bierz swojego partnera i uciekaj. Grant wie, gdzie jesteś i idzie po ciebie. Powinien dolecieć na Isla Blanca przed zmrokiem. Musisz zniknąć. - Dlaczego mi to mówisz? – Sly był dumny jak spokojnie brzmiał jego głos, zważywszy na to jak mocno waliło serce w jego piersi i próbowało wcisnąć się do jego gardła. - Grant może być moim bratem, ale zachowuje się bardzo dziwnie odkąd wrócił do domu ze Szkocji.
~ 76 ~
Sly nawet nie starał się ukryć swojego drwiącego prychnięcia. - Okej – dodała z westchnieniem Jessie – jeszcze dziwniej niż zwykle. Przez cały czas jest bardzo zły, nawet do mnie, i wygląda okropnie. Nie wiem, co stało się na spotkaniu, ale wiem, że musisz zabrać swojego partnera i uciekać z Meksyku tak szybko jak to możliwe. - Jak się dowiedział, gdzie jestem? I czego on ode mnie chce? Nie przywiózł sobie partnera do domu ze Szkocji? - Partnera? – Zmieszanie Jessie brzmiało na prawdzie. – Posłuchaj, Sly, nic nie wiem o żadnym partnerze, ale wciąż mruczy coś o tęczach. To bardzo dziwne i, szczerze mówiąc, przeraża mnie na śmierć. Ja i Seth jesteśmy w drodze, ale musisz się ukryć, dopóki tam nie dotrzemy. - Czy Seth sprowadził partnera do domu? – Sly nie wiedział, dlaczego czuł, że ważne jest dla niego dowiedzenie się tego, ale nie mógł powstrzymać się przed zapytaniem. - Tak – odparła powoli Jessie. – Skąd to wiesz? - To nieważne. Wyjaśnię później. Muszę pójść poszukać Coltona. Zadzwoń do mnie, kiedy ty i Seth wylądujecie w Meksyku, okej? - Dobrze. Sly, przepraszam za wszystko, co moja rodzina ci zrobiła. Teraz próbuję to naprawić. Sly nie wiedział, czy ufać jej czy nie. Brzmiała na szczerą, ale w przeszłości był zbyt wiele razy nabierany. - Pogadamy, kiedy tu dotrzecie. – Rozłączył się i wsunął telefon z powrotem do kieszeni. Och, Colton to pokocha. Sly przełknął swój jęk, gdy szedł przez kuchnię i przez tylne drzwi. Od razu zauważył Coltona, siedzącego na piasku na nabrzeżu i po prostu wpatrującego się w fale. Sly zszedł schodami i ruszył przez plażę, żeby klapnąć na tyłek obok swojego kochanka. - Co ty tu robisz, wielkoludzie? Colton obrócił się, żeby spojrzeć na niego, mały uśmiech drgnął na jego ustach.
~ 77 ~
- Po prostu myślę. – Zawinął ramię wokół barków Sly’a i przyciągnął go kładąc szybki pocałunek na czubku jego głowy. – Tęskniłem za tobą. - Widziałeś mnie godzinę temu. – Sly zachichotał i trącił figlarnie łokciem swojego partnera w żebra. Szybko jednak spoważniał, przytulając się mocniej do ciała Coltona i zaczął gładzić pierś mężczyzny nie w pełni zdając sobie sprawę, co robi. – Muszę z tobą porozmawiać. - Co się stało? – zapytał natychmiast Colton, mięśnie pod dłonią Sly’a stężały. - Dostałem telefon od Jessie. Powiedziała, że Grant jest w drodze tutaj. Wie, gdzie jestem. Dziki warkot wymknął się z ust Coltona i jego ramię prawie boleśnie zacisnęło się wokół Sly’a. - Zabiję go, jeśli cię skrzywdzi. - I chociaż to doceniam, raczej wolałbym, żeby nikt nie zginął. Jessie powiedziała, że powinniśmy wyjechać. Ona i Seth też tu jadą, ale Grant będzie tu przed zmierzchem. - Skąd oni, do cholery, przyjeżdżają? Nie podoba mi się to, kochanie. Gdzie oni mieszkają? - W Albercie, w Kanadzie. Nie wiem, kiedy Grant wyjechał, tylko to, co powiedziała Jessie. Powiedziała, że ona i Seth przyjeżdżają na pomoc. Przemówić Grantowi do rozsądku i zabrać go do domu. - Nie ufam im. Minęły trzy miesiące od spotkania. Dlaczego czekał tyle czasu? - Nie wiem. Może dopiero teraz mnie znalazł? - Ale jak? Skąd wiedział, gdzie jesteś? Coś tu nie pasuje. – Colton zamilkł na minutę i przekrzywił głowę na bok. – Nie ma swojego własnego partnera? Czego on chce od ciebie? - Pominę sposób, w jaki to powiedziałeś, ale nie sądzę. Jessie brzmiała na zmieszaną, kiedy ją o to zapytałem. Jednak powiedziała, że Seth przywiózł do domu partnera. Colton znowu warknął i skoczył na nogi, pociągając Sly’a za sobą. - Idź do domu i pozamykaj drzwi. Nikogo nie wpuszczaj i krzycz tak głośno jak potrafisz, jeśli będziesz mnie potrzebował. Będę tuż za tobą. – Wyciągnął z kieszeni ~ 78 ~
telefon i zaczął naciskać cyfry. - Do kogo dzwonisz? - Proszę, kochanie, chociaż raz, po prostu mnie posłuchaj i nie kłóć się. Wyjaśnię wszystko jak tylko skończę. A teraz, idź. Sly kiwnął poważnie głową, chociaż nie był za bardzo zadowolony ze sposobu, w jaki został odprawiony. Obrócił się i ruszył przez piasek w chwili, kiedy Colton odezwał się do telefonu. - Zion, potrzebuję twojej pomocy.
***
- Co się dzieje? Colton westchnął. Wiedział, że może liczyć na swojego brata. Mogli nie rozmawiać zbyt często, ale jego brat zawsze był, kiedy go potrzebował. - Ktoś poluje na mojego partnera. Szczerze mówiąc, nie wiem nic więcej oprócz tego, ale mamy tylko kilka godzin zanim tu dotrze. - Sukinsyn – warknął Zion. – Już jadę. Połączenie zostało przerwane i Coltona naszła szalona potrzeba śmiechu. Taki był jego brat. Zion nigdy nie marnował słów. Chociaż Asher był jego najlepszym przyjacielem, mężczyzna również miał nowego partnera. Był nie tylko tym, ale niektóre rzeczy wymagały tylko rodziny. Wrzucił telefon z powrotem do kieszeni, przebiegł przez plażę i wskoczył na ganek. Szarpiąc klamką, uśmiechnął się szeroko, kiedy znalazł je zamknięte. Nie zamierzał być szorstki dla Sly’a, ale czasami mężczyzna testował jego cierpliwość. Z myślami już wirującymi od konsekwencji wizyty ich nieproszonego gościa, po prostu nie miał czasu ostrożnie obchodzić się ze swoim partnerem. Drapiąc paznokciami po drewnie, zawołał do swojego kochanka. - Sly! To ja. Otwórz drzwi.
~ 79 ~
Zamek kliknął i drzwi otworzył się, żeby ukazać przez szczelinę błyszczące oczy Sly’a. - Kim jest Zion? Colton przeszedł obok partnera, zamknął drzwi i ponownie je zakluczył. - Zion jest moim bratem. Przyjedzie pomóc. - Masz brata? Dlaczego nie wiedziałem, że masz brata? - Tak naprawdę mam dwóch braci, starszego i młodszego. Obaj mieszkaj blisko moich rodziców w Brazylii. - Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś? Po sposobie, w jaki mówiłeś, myślałem, że twoja rodzina umarła tak jak moja! – Oczy Sly’a błysnęły gniewem, a ręce zacisnęły się w pięści przy jego bokach. – Powiedz mi, do diabła! - Sly, przepraszam. Niezbyt często z nimi rozmawiam. Nie jesteśmy blisko w żadnym sensie tego słowa. Jednak mogę liczyć na Ziona, kiedy mam kłopoty. Jest starszy, większy, silniejszy i jeśli ktokolwiek może zapewnić ci bezpieczeństwo, to on. Nie miałem zamiaru niczego przed tobą ukrywać. - Świetnie. – Sly sapnął, krzyżując ramiona na swojej piersi. – Później jeszcze o tym porozmawiamy. W tej chwili muszę doprowadzić to miejsce do porządku zanim zjawi się twój brat. Colton rozejrzał się po nieskazitelnie czystej kuchni i zmarszczył brwi. Wiedział, że reszta domu wygląda tak samo. Sly był drobiazgowy, gdy chodziło o sprzątanie czy organizację. To była jedna z tych rzeczy, jakiej Colton nie rozumiał, ale jednocześnie kochał w tym mężczyźnie. Poza tym, to miejsce wyglądało lepiej niż w dniu, kiedy on i Ash się tu wprowadzili. - Sly, nie musisz sp… Sly uniósł rękę, natychmiast uciszając Coltona. - Muszę posprzątać. Muszę także wziąć prysznic i zrobić coś z moimi włosami, zmienić ubranie i zmienić prześcieradła w gościnnej sypialni. Nie spotkam się z twoim bratem wyglądając niczym włóczęga, albo żeby pomyślał, że nie potrafię się tobą zaopiekować. – Potem okręcił się na pięcie i wymaszerował z pokoju.
~ 80 ~
Colton chciał zawołać za nim, ale w ostatniej chwili zamknął usta. Sly tego potrzebował. Musiał robić coś, co zajmie jego umysł i ręce. Inaczej, z nerwów stanie się wrakiem, po prostu siedząc i czekając aż Grant pojawi się na ich progu. Może powinni wyjechać. Coltonowi nie podobał się ten pomysł. Grant nie przestanie, dopóki albo nie zostanie złapany albo ukarany, albo dostanie to, czego chce. Spędzą resztę swojego życia oglądając się przez ramię, a to nie był sposób na życie. Nie, lepiej było po prostu stanąć z tym oko w oko zanim wybuchnie im w twarz. Może powinien odesłać Sly’a. Ten pomysł nie przemawiał do niego ani trochę bardziej niż pierwszy. Chciał mieć swojego partnera blisko siebie, żeby wiedzieć, że jest bezpieczny. Tak, musieli trzymać się razem. Colton nie wiedział jak długo stał w kuchni kłócąc się sam z sobą. Kiedy w końcu otrząsnął się ze swoich myśli, usłyszał jak Sly porusza się po salonie pospiesznymi krokami. Jego biedne kochanie było takie nerwowe. A Colton nie mógł go za to winić. Byłby równie nerwowy, gdyby po raz pierwszy miał spotkać się z rodziną Sly’a. Dodaj do tego jakiegoś agresywnego, szalonego dupka byłego kochanka goniącego za nim, by Colton uważał, że Sly radzi sobie nadzwyczaj dobrze. Wszedłszy do salonu, Colton podszedł bezpośrednio do Sly’a i zawinął ramiona wokół jego pasa, przyciskając go do swojej piersi. - Wszystko będzie dobrze, Sly. Chcę ci powiedzieć, że Zion cię pokocha, ale żeby być szczerym, nie sądzę, żeby sam siebie zbytnio lubił. Sly zachichotał cicho i obrócił się, żeby otrzeć się twarzą o pierś Coltona. - Nie będzie próbował mnie zjeść? - O, cholera. – Colton zamknął oczy i jęknął, gdy opuścił brodę, by oprzeć na czubku głowy Sly’a. – Nawet o tym nie pomyślałem. To znaczy, oczywiście nie zje cię takiego. – Dlaczego nie pomyślał, żeby wytłumaczyć bratu, jakim typem zmiennego był Sly? Czasami potrafił być takim pieprzonym tępakiem. – Myślę, że nic ci nie będzie, dopóki się nie zmienisz. - Jeśli poczuję się zapędzony w róg albo zagrożony, nie będę w stanie się powstrzymać. - Będę przy tobie przez cały czas… nieważne, co się stanie. – Zarzuciwszy ramię wokół szyi Sly’a, Colton przyciągnął go bliżej, pocierając policzkiem o blond loki
~ 81 ~
Sly’a. Czuł jak jego kochanek drży i pomyślał, że chociaż Sly zachowuje twarz, musi być przerażony na śmierć. Rozproszenie jak najbardziej było potrzebne. Odsunąwszy się, Colton złapał Sly’a za ramiona i obrócił go zanim dał mu mocne klepnięcie w ten jego śliczny, mały tyłek. - Dom wygląda dobrze. Wskakuj pod prysznic, a ja zrobię coś do jedzenia. Dla ciebie coś specjalnego? - Ty, nagi, mokry i jęczący – zawołał Sly przez ramię, wychodząc dumnie z pokoju i ściągając przy okazji ubranie. Dokładnie cztery sekundy zajęło Coltonowi zerwanie swoich ubrań i rzucenie się przez korytarz za swoim partnerem. Sly pisnął, kiedy Colton go złapał i zarzucił przez ramię. - Przestań się wiercić – rozkazał Colton i sięgnął ręką, żeby trzepnąć nagi tyłek partnera. Sly przestał walczyć i z jego ust uciekł długi, potrzebujący jęk. - Okej, zapomnij o mokry. Tu mnie wypieprz. Colton chichotał, kiedy niósł swojego partnera do łazienki i umieścił go pod prysznicem. Nieważne, co nadchodziło, mieli te kilka minut na cieszenie się sobą, i Colton zamierzał sprawić, żeby każda z nich się liczyła.
Tłumaczenie: panda68
~ 82 ~
Rozdział 10 Głośne walenie do drzwi sprawiło, że Sly podskoczył, kiedy tulił się do Coltona na kanapie i udawał, że ogląda telewizję. Obróciwszy gwałtownie głowę, wpatrywał się w drzwi, jakby zaraz miały im urosnąć im nogi i ostre zęby, i próbowały go pożreć. - Otwórz te pieprzone drzwi, dupku. Colton zachichotał, przesuwając ręką po ramieniu Sly’a. - To tylko Zion, kochanie. - Zawsze taki jest? - Przeważnie. – Colton wydostał się spod Sly’a i wstał, wyginając plecy i wyciągając ramiona nad głowę. – Przyzwyczaisz się do tego. Sly bardzo w to wątpił. Czuł się dobrze z Coltonem, ale wielcy, źli mężczyźni wciąż wprawiali go w nerwowość i poszukanie miejsca do ukrycia. A mężczyzna aktualnie stojący w ich drzwiach ilustrował tego wielkiego i złego. Zion okazał się być kilkanaście centymetrów wyższy nawet przy ponad dwumetrowym Coltonie i musiał pochylić głowę, gdy wchodził do salonu. Długie, czarne włosy, wyrzeźbiona szczęka i wysokie kości policzkowe, dla Sly’a były zdecydowanymi rodzinnymi podobieństwami. Jednak, w przeciwieństwie do Coltona, Zion wyglądał tak, jakby nie uśmiechnął się ani jednego dnia w swoim życiu. Wieczny grymas mógł dawać mu wygląd twardziela, ale nie dodawał mu uroku. Przyglądał się jak bracia wymieniają raczej sztuczne potrząśnięcie dłoni, a potem Colton obrócił się i wskazał Zionowi, żeby zajął miejsce w jednym z foteli. Żaden z nich przez cały czas nie powiedział słowa. Colton usiadł z powrotem na kanapie obok Sly’a i przesunął się odrobinę, żeby zwrócić się w stronę brata. - Dzięki za przyjście w tak krótkim czasie. - Jesteśmy rodziną. – Sposób, w jaki Zion to powiedział, zabrzmiał tak, jakby zrobił to bardziej z poczucia obowiązku niż jakiejkolwiek troski o swojego brata. Rozejrzał się po pokoju, jego oczy zatrzymały się na chwilę na Sly’u, a potem przesunęły się za niego, jakby był niczym więcej jak meblem. – Więc, gdzie jest ten twój partner? ~ 83 ~
Colton sięgnął i wziął rękę Sly’a, dając mu pokrzepiający uścisk. - Zion, to jest mój partner Sylvester Jordan. – Spojrzał i posłał Sly’owi tak słodki uśmiech, że prawie rozpuścił się na miejscu. – To jest mój Sly. - Sparowałeś się z mężczyzną? Sly przeniósł swoją uwagę na Ziona, jego mięśnie napięły się, a ciśnienie krwi podniosło na pogardę w tonie mężczyzny. - Tak, jestem mężczyzną. Masz z tym problem? – Nie było w jego naturze być agresywnym, ale nikt nie miał prawa mówić do jego partnera w taki sposób. Colton nie zrobił nic złego. Zion westchnął, przeczesał palcami swoje hebanowe włosy i wpatrzył się w podłogę. Nikt nic nie mówił przez dłuższy czas i napięcie unosiło się w pokoju niczym ciężki koc. W końcu, Zion podniósł wzrok, przygważdżając Sly’a swoimi ciemnoszarymi oczami – oczami, które były tak podobne do Coltona, ale brakował im ciepła. - Pogodzę się z tym. - Och, wal się! – Sly wyrwał rękę z uścisku Coltona i opadł na oparcie kanapy, krzyżując ramiona na piersi. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że rodzina Coltona nie wie, że jest gejem. Co za katastrofa! - Czy właśnie powiedziałeś… ? – Zion zamarł i Sly mógł przysiąc, że zobaczył jak kąciki ust mężczyzny drgnęły. Colton tak dobrze nie ukrył swojego rozbawienia. Tak naprawdę, nawet nie starał się go ukryć. Opadł na poduszki i zaśmiewał się do łez. - Myślę, że miałeś na myśli odpieprz się, kochanie. – Nadal się śmiał, całkowicie ignorując zabójcze spojrzenie Sly’a. - Walić się, odpieprzyć, nieważne. – Sly machnął ręką. – To i tak znaczy to samo. - O, do diabła. – Colton uniósł rękę, żeby zetrzeć łzy z oczu. – Teraz widzisz, dlaczego go kocham? Sly całkowicie zamarł. Jego usta otworzyły się jak u gupika. - Co… Co właśnie powiedziałeś?
~ 84 ~
Śmiech Coltona natychmiast umilkł, jego mięśnie stężały i obrócił się powoli, żeby spojrzeć na Sly’a. Sięgnąwszy niepewnie drżącymi rękami, Colton uchwycił twarz Sly’a, jakby był zrobiony z kruchego szkła. - Przepraszam, kochanie. Nie chciałem powiedzieć ci tego w ten sposób. To powinien być specjalny moment, ale nie mogę tego odwołać. Zrozumiem, jeśli nie czujesz tego samego, czy nie jesteś na to gotowy. – Wziął głęboki wdech i szybko wypuścił. – Kocham cię, Sly. Sly zerwał się z miejsca, wskoczył na kolana swego partnera i zaatakował jego usta zanim jeszcze zarejestrował zamiar zrobienia tego. Liżąc, gryząc, ssąc, przypuścił atak na usta Coltona, zatwierdzając mężczyznę, jako swojego. - Kocham cię. Kocham. Kocham – wykrzykiwał bez tchu między pocałunkami. Zion odchrząknął i Sly oderwał się od ust Coltona. - Ups. – Uśmiechnął się szeroko do brata swojego partnera. Całkowicie zapomniał, że mężczyzna wciąż tu jest. – On mnie kocha. Powolny uśmiech zaczął się w kącikach, ale szybko rozciągnął usta Ziona. Kontrast do opryskliwego, mrukliwego mężczyzny sprzed kilku sekund był zdumiewający. - Słyszałem, chłopcze. Gratulacje. Sly pochylił głowę zmieszany. - Myślałem, że mnie nie lubisz. - Nigdy tego nie powiedziałem. Byłem tylko zaniepokojony o mojego brata. Nie wiedziałem, że to jest to, czego naprawdę pragnie. Słyszałem, co stało się w UPAC. – Zion potrząsnął głową, miękki warkot zabulgotał w jego piersi i wydobył z jego rozchylonych ust. Potem znowu potrząsnął głową i uśmiech jeszcze raz zaigrał na jego wargach. – Jeśli cię kocha, to wszystko, co muszę wiedzieć. Nie rzuciłeś zaklęcia ani nie zrobiłeś miłosnego napoju. - Dobrze się nim zaopiekuję. – Sly poważnie kiwnął głową. – Potrzebuje opiekuna, wiesz? Zion zachichotał. Śmiech był zardzewiały i nieużywany, ale brzmiał miękko na krawędziach. - Nie mam wątpliwości, że będziesz go trzymał w pionie.
~ 85 ~
- Hej! – mruknął oburzony Colton. – On ma imię i siedzi tu obok! – Zacisnął usta, a jego brwi się zmarszczyły. – To znaczy, ja tu siedzę! Sly poklepał go czule po czubku jego ciemnej głowy. - Tak, wiemy to, kochanie. Jednak musisz przyznać, że mnie potrzebujesz. Byłeś nieszczęśliwym starym pustelnikiem zanim się pojawiłem. Colton sapnął z oczywistej irytacji i przewrócił oczami. Jego palce zawinęły się wokół karku Sly’a i przyciągnęły do krótkiego, ale namiętnego pocałunku. - Zawsze cię potrzebuję, kochanie. - Przepraszam, że przeszkadzam w czymś, co z pewnością jest bardzo specjalną chwilą, ale… – Zion machnął w stronę okna – … jest już prawie ciemno i chyba powiedzieliście, że ma pojawić się wasz gość? - Prawda. – Colton stał się cały służbowy i zsunął Sly’a ze swoich kolan, gdy rozpoczął całą nikczemną historięe o Grancie. Sly doskonale ją znał. Do diabła, żył w niej przez zbyt wiele lat. Więc wyciągnął z kieszeni kamień i zaczął toczyć go w dłoniach, jednocześnie pozwalając swoim myślom wędrować. Miał tak wiele pytań, ale nie dość odpowiedzi. Pierwszym było, dlaczego do diabła Grant idzie po niego. Wiedział, że Grant jest zaborczy, uznawał Sly’a za swoją własność i był wkurzony, że ktoś zatwierdził coś, co uważał za swoje. Podróż przez trzy kraje, żeby go odzyskać, wydawała się być trochę zbyt rozległa jak na Granta. - Sly, mogę to zobaczyć? – Colton przerwał jego myśli i Sly spojrzał na niego nieprzytomnie, gdy wręczał mu mały opal. Colton przekazał kamień bratu, a Sly’a naszła bardzo dziecinna potrzeba odebrania go. Poruszył się na swoim miejscu, a jego oczy skupiły się na kamieniu, gdy Zion chwycił kamień w palce i podniósł do światła. Ręka jego partnera oparła się na jego udzie i ścisnęła delikatnie. - Spokojnie, kochanie. Nikt nie ma zamiaru ci go odebrać. Oczy Ziona przeniosły się od kamienia do Sly’a i uśmiechnął się krzywo, jednocześnie zwracając z powrotem skarb Coltonowi. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy z mocy, jaką masz, prawda? ~ 86 ~
Sly odebrał kamień od Coltona i zacisnął w pięści. - Jest dla mnie ważny, ale nie, nie wiedziałem, że jest czymś więcej niż ładnym kamykiem, dopóki Colton mi nie powiedział. - I po to przybywa twój były kochanek? Usta Sly’a opadły i zapatrzył się w Ziona z mieszaniną szoku i winy. Jaki był arogancki myśląc, że Grant tak naprawdę idzie po niego? - Tak sądzę – mruknął, opuszczając brodę na pierś. Palec Coltona wsunęły się pod jego brodę i z lekkim naciskiem zmusił jego twarz do uniesienia się. - O co chodzi? - Nie wiem – mruknął Sly i wzruszył ramionami. – To znaczy, nie chcę mieć z tym dupkiem nic wspólnego, ale jest tak jak zawsze. Nikt mnie nie chce… tylko to, co mogę dać. Patrzył jak emocje igrają na twarzy jego kochanka i poczuł jak jego serce spada na samo dno żołądka. Cholera, był takim idiotą. - Nie to miałem na myśli, Colt. – Owinął palce wokół nadgarstka Coltona i podniósł rękę partnera do policzka, żeby mógł ocierać się o jego dłoń. – Przepraszam, kochany. Kciuk Coltona musnął delikatnie jego dolną wargę. - Wiesz, że zawsze będę cię chciał, prawda? - Wy dwaj wystarczycie, żeby zmusić człowieka do poszukania jakiejś dziury – warknął Zion. Sly rzucił mu złe spojrzenie, a potem wrócił do roztapiania się pod uwagą swojego partnera. Colton tylko się roześmiał i pocałował czoło Sly’a. - Okej, sądzę, że musimy pomyśleć nad tym, co zrobić z tym twoim dupkiem byłym. To znaczy, jest tylko głupim psem. Co do diabła może zrobić? Jestem większy do niego nawet w tej postaci. Rozerwę go na strzępy, jeśli się zmienimy. Jęknąwszy, Sly potrząsnął wolno głową.
~ 87 ~
- On nie będzie grał uczciwie, Colt. On tak po prostu nie przyjdzie i nie zadzwoni pieprzonym dzwonkiem. Myślałem, że zrozumiałeś to, kiedy wezwałeś na pomoc swojego brata. – Westchnął i zwrócił uwagę na Ziona. – Wątpię też, że przyjdzie sam. Jessie nic o tym nie mówiła, ale ja go znam. - Czekaj, kim jest Jessie? - To siostra Granta. – Sly szybko wyjaśnił o telefonie i jak rodzeństwo jego byłego kochanka planowało im pomóc. - To śmierdzi podstępem – wymamrotał Zion, pocierając swój kark. – Zyskają twoje zaufanie, poczekają aż opuścisz gardę, a potem cię wykiwają i zostawią na pewną śmierć w jakimś meksykańskim getcie. - Oni mieszkają w Kanadzie. Obaj mężczyźni spiorunowali Sly’a wzrokiem. Podniósł ręce w poddaniu. - Dobrze, umrę w jakimś meksykańskim getcie. - Do cholery nie umrzesz! –krzyknął Colton tak głośno, że pierś Sly’a zawibrowała. - Prr! – Zion wstał na swoją pełną i imponującą wysokość. – Wszyscy się uspokójmy. Nikt nie umrze. – Poczekał chwilę na Coltona, żeby zwrócił swoją uwagę na niego, a potem kontynuował. – Zgadzam się ze Sly’em, że ten palant tak po prostu nie ogłosi swojej obecności i ładnie poprosi o to, co chce. Sądzę także, że powinieneś być nieufny do jego rodzeństwa. Sly otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Zion uniósł dłoń, żeby go powstrzymać. - Wiem, że mówią tak, jakby byli po twojej stronie, ale czy kiedykolwiek zrobili dla ciebie w przeszłości jakąś cholerna rzecz? - Jessie pomogła mi znaleźć schronienie w Szkocji. Zion potrząsnął głową. - A dwa tygodnie później jej dupowaci bracia pojawili się na spotkaniu? Uwierz mi, Sly. Ci ludzie nie są twoimi przyjaciółmi. Sly był już zmęczony ludźmi, mówiącymi mu, że ma im zaufać, nie podając ku temu powodu. Niestety, tym razem, naprawdę nie miał zbytniego wyboru. Poza tym, ufał Coltonowi. Jeśli słowo Ziona było wystarczająco dobre dla jego partnera, to Sly uznał, że będzie wystarczająco dobre dla niego. ~ 88 ~
Więc, jeśli Grant przyjdzie z kilkoma swoimi sługusami, będą potrzebowali każdej pomocy, jaką mogą dostać. Jessie zadzwoniła, żeby go ostrzec, więc to musi się liczyć. Ale z drugiej strony, jeśli Grant nadchodzi z całym zastępem, dlaczego Jessie mu o tym nie powiedziała? Tak długo kłócił się sam ze sobą, że zaczęła boleć go głowa. Przycisnąwszy palce do skroni, potarł je wolno, jakby próbował nadać sens sprzecznym myślom w swoich pogmatwanym umyśle. - Chodźmy, kochanie, zróbmy ci coś do jedzenia. To sprawi, że poczujesz się lepiej. – Colton uniósł się z kanapy i wyciągnął do Sly’a rękę. Biorąc ją z wdzięcznością, Sly wstał na nogi z westchnieniem. Chciał jedzenia, spania i seksu… niekoniecznie w takiej kolejności. No cóż, okej, najpierw chciał jedzenia, ale po tym był gotowy negocjować. Pewnie, wygłupiali się pod prysznicem przed przybyciem Ziona, ale to było przed tym zanim dowiedział się, że Colton go kocha. Musiał cały zebrać się w sobie, żeby nie rozebrać swojego partnera, tu i teraz w salonie, i wylizać go od głowy do stóp. Przebiegł przez niego dreszcz i Sly złapał Coltona za nadgarstek i praktycznie zaciągnął go do kuchni. - Pospiesz się i nakarm mnie, ponieważ bardziej jestem zainteresowany deserem.
Tłumaczenie: panda68
~ 89 ~
Rozdział 11 Noc minęła bez incydentów, ale Sly czuł się bardziej nerwowy i nakręcony niż kiedykolwiek. Jeśli miało wydarzyć się coś złego, wolał, żeby to się stało i było po wszystkim. Strach i niepokój czekania na nieznane doprowadzało go do szaleństwa. Na domiar złego, Colton i Zion uciekli na tylną werandę i zabronili Sly’owi do nich dołączyć. Nie sądził, żeby coś przed nim ukrywali. Bardziej potrzebowali po prostu kilku minut ucieczki od jego nieustannego gadania. Nie, żeby ich winił. Paplał bez przerwy odkąd wstało słońce. Colton mógł być na końcu jego liny, ale ani razu nie krzyknął, ani razu nie powiedział Sly’owi, żeby się zamknął. Mimo to, zasugerował Sly’owi, żeby znalazł bardziej produktywne ujście dla swojej nerwowej energii. Zion nie powiedział słowa, ale zanim skończyli śniadanie mężczyzna naprawdę wyglądał tak, jakby chciał wyrywać sobie włosy. Najwyraźniej, miał niższą tolerancję na podekscytowaną fretkę niż jego brat. W pewnym momencie, Sly obawiał się, że mężczyzna może nabawił się tętniaka przy ich kuchennym stole. Nigdy wcześniej nie widział, żeby czyjakolwiek twarz nabrała takiego szczególnego odcienia czerwieni. Więc wygnali go do domu z surowym zakazem nie odbierania telefonu i otwierania drzwi, jakby był dzieckiem, które trzeba pouczać. Sly próbował sprzątać, ale wyszorował dom od góry do dołu dzień wcześniej czekając na przyjazd Ziona. W takim razie, próbował czytać, ale nie mógł usiedzieć na miejscu, a jego umysł błądził, dopóki nie zorientował się, że od piętnastu minut wciąż czyta ten sam akapit. Potem, spróbował przestawiać meble. Wziąwszy pod uwagę, że meble w salonie Coltona składały się tylko z kanapy i dwóch foteli, zajęcie zabrało mu całe dziesięć minut. Jak na tak bogatego mężczyznę, Colton mieszkał jak pieprzony menel. Może po tym jak naprawią sytuację z Grantem, Sly namówi swojego partnera na wymianę wytartych mebli albo ewentualnie dodanie czegoś do tego zestawu. Pukanie do drzwi przyciągnęło jego uwagę i ruszył bez namysłu. Jednak w połowie drogi, Sly zatrzymał się i przygryzł wargę. Nie miał otwierać drzwi, ale Zion i Colton orzekli zgodnie, że Grant po prostu się nie pojawi i nie ogłosi swoich intencji. Jednak kto do diabła mógł to być? Nie mieli ani jednego gościa poza Zionem, odkąd Sly
~ 90 ~
przyleciał na Isla Blanca miesiące temu. To było coś, co zamierzał zmienić raz na zawsze jak tylko się rozgości. Ponad trzy tysiące lat czy nie, dla Coltona nadszedł czas, żeby otworzyć się na świat żywych. - Sly, to ja! Otwórz! Szeroki uśmiech rozciągnął jego usta i Sly skoczył przez resztę pokoju, odblokował zamek i otworzył szeroko drzwi. - Conner! – Złapał przyjaciela za nadgarstek i wciągnął go w silny uścisk. Spotkał Connera osiem lat temu, kiedy po raz pierwszy brał udział w spotkaniu UPAC. Chociaż spotykał się z Connerem tylko co cztery lata, rozmawiali nieustannie przez telefon w czasie pomiędzy i mężczyzna szybko stal się najlepszym przyjacielem Sly’a. Okej, może nie do końca to była prawda. Bardziej stał się jedynym przyjacielem Sly’a. Ale niech to szlag, dobrze było zobaczyć przyjazną twarz po zostaniu odizolowanym od wszystkich od dłuższego czasu. - Co ty tu robisz? To znaczy, świetnie cię widzieć, ale skąd wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć? – W chwili, kiedy słowa opuściły jego usta, strach wypełnił serce Sly’a, powoli puścił Connera i odsunął się. – Um, cóż, uh, taak, wejdź. Ja tylko pójdę, uh, pójdę i, uh… Colton! Sly okręcił się, zdesperowany dotrzeć do swojego partnera, ale upadł na podłogę, gdy elektryczna iskra przeszyła jego ciało. Żadna dobra seksualna iskra, tylko wolt po wolcie wyniszczające elektryczne prądy. Jego ciało trzęsło się, mięśnie drgały i zacisnął razem zęby, żeby nie odgryźć sobie języka. Cały czas jego umysł wirował, próbując dojść, dlaczego Conner mu to zrobił i jakie miał powiązania z Grantem. Potem koścista pięść zetknęła się z jego skronią i wszystkie myśli zniknęły, gdy wślizgnął się w ciemność.
***
- Słyszałeś to? – Colton zerwał się z drewnianego fotela na werandzie i ruszył do drzwi. – Mógłbym przysiąc, że słyszałem jak wołał mnie Sly.
~ 91 ~
Zion zachichotał. - Prawdopodobnie jest po prostu wkurzony, że nie pozwoliłeś mu przyjść i pobawić się z dużymi dziećmi. Colton obrócił się i spiorunował brata wzrokiem. - On nie jest dzieckiem, Zion. Gdyby naprawdę chciał tu być, ani ty ani ja nie bylibyśmy w stanie go powstrzymać. Po prostu pomyślałem, że może chce mieć trochę czasu dla siebie, żeby przetworzyć sobie to wszystko, co się dzieje. - Masz na myśli, że nie chciałeś już dłużej słuchać jego paplaniny. – Zion zachichotał. – Nie winię cię, bracie. - Jesteś kompletnym dupkiem. – Colton otworzył usta, żeby powiedzieć więcej, ale odgłos zatrzaskiwanych drzwi przyciągnął jego uwagę. – Sly – warknął. – Gdzie, do diabła, on zamierza iść? - Gdziekolwiek to będzie, to może nie być jego wybór. – Zion zerwał się z werandy i ruszył biegiem dookoła domu. – Rusz się! – warknął. Colton drgnął na rozkaz w głosie brata. Jego serce waliło w piersi i krew zawrzała od wściekłości. Jeśli ktoś skrzywdził Sly’a, drogo za to zapłacą. Szarpnięciem otworzył drzwi, które uderzyły o kuchenną ścianę, gdy wpadł do domu i ruszył prosto do salonu. - Sly! Żadnej odpowiedzi. Dotarłszy do salonu, nie znalazł żadnego śladu swojego partnera ani nawet walki. Frontowe drzwi były zamknięte i wszystko pozamykane tak jak powinno być. Więc, co do diabła się stało i gdzie był Sly? - Sly! Wciąż bez odpowiedzi. Colton otworzył gwałtownie frontowe drzwi i wypadł przez próg, żeby prawie wpaść na swojego brata. Zion sapnął, łapiąc Coltona w pasie, żeby zapobiec ich upadkowi. - Znalazłeś go? – spytał Colton, natychmiast próbując przepchnąć się obok Ziona. Nawet nie miał pojęcia, gdzie próbował pójść.
~ 92 ~
- Colton! – Zion złapał go za ramiona i potrząsnął nim. – Otrząśnij się. On zniknął. - Nie – warknął Colton. – On do cholery nie zniknął! Nie mógł zniknąć! Zostawiłem go tam! – Nieruchomiejąc w swojej walce, pochylił się do brata i jęknął. – Zostawiłem go. Po prostu go zostawiłem. - Och, zamknij się. – Zion pchnął go szorstko z powrotem do domu. – Przykro mi, ale w tej chwili nie masz za bardzo luksusu rozpadnięcia się. Taa, zostawiłeś go w środku domu. Ale my byliśmy tuż na zewnątrz na tylnej werandzie. Colton wsunął obie ręce w swoje włosy i pociągnął mocno. - Okej, więc od czego zaczniemy? - Czy frontowe drzwi były odblokowane? Musiał przez chwilę pomyśleć, ale w końcu przytaknął. - Więc, Sly musiał znać tego kogoś, kto go zabrał. Nie sądzę, żeby otworzył drzwi swojemu byłemu i ostrzegliśmy go przed jego rodzeństwem. Kogo jeszcze zna? Colton westchnął. - Nie wiem. Nie ma rodziny i nigdy nie mówił o żadnych przyjaciołach. Jeśli jednak ma przyjaciół, dlaczego mieliby próbować go skrzywdzić? - Nie widzisz powodu? - Iris lapis – mruknął Colton. Ten cholerny kawałek kamienia był większym ciężarem niż szczęściem odkąd niedawno się o tym dowiedział. – To wciąż nic mi nie mówi. Nawet nie mam skąd zacząć go szukać. - Sly jest bystry. Będzie starał się być bezpieczny, dopóki czegoś nie wymyślimy. Colton wiedział, że brat próbuje go pocieszyć, ale o niczym innym jak trzymanie Sly’a w swoich ramionach, w tej chwili nie mógł myśleć. Zion wyciągnął z kieszeni komórkę, nacisnął kilka cyferek i przytknął telefon do ucha. - Do kogo dzwonisz? Zion uniósł brew i uśmiechnął się. - Po kawalerię. – A potem wyszedł z pokoju do kuchni.
~ 93 ~
Colton nie wiedział, co to znaczy, oprócz tego, że może nadejść możliwa pomoc. Myśl, że nie potrafił sam obronić swojego partnera sprawiała ból. Powinien być tym dużym, złym hipogryfem, a nie potrafił ochronić swojego partnera przed grupą obłąkanych dingo? Jaki sens to miało? Wyciągnął z kieszeni telefon, wcisnął szybkie wybieranie, przyłożył telefon do ucha i czekał. - Hal-lo. - Hej, Ash. - Co się dzieje? – zapytał natychmiast Asher, jego ton stał się poważny. - Po prostu musiałem usłyszeć przyjazny głos – asekurował się Colton. Nie chciał przyznać się swojemu przyjacielowi, że właśnie stracił partnera. I jak wielkim frajerem to go czyniło? - Taa, już. Przestań gadać bzdury, Colt. Co się dzieje? - Sly zniknął. - Jak to odszedł? – Głos Ashera był niczym stal, a Colton skoczył bronić swojego partnera. - Nie, nie odszedł. Ktoś go porwał. – Pokrótce wyjaśnił ostatnie wydarzenia prowadzące do zniknięcia Sly’a, cały czas walcząc, żeby powstrzymać swoje emocje. – Kocham go, Ash. Muszę go znaleźć. - Wiem, Colt, ale to coś więcej. Jeśli szybko go nie znajdziesz, stracisz swoją zdolność przemiany. Słyszałeś, co powiedzieli nam starsi i doświadczyłem tego na własnej skórze. Ta gorączka parowania to suka. – Asher prychnął w telefonie. – Na szczęście, zwróciłeś się we właściwe miejsce. Nadzieja próbowała poruszyć się w jego sercu, ale Colton zdławił ją, dopóki nie usłyszy planu Ashera. - Słucham. - Colton, ty duży dupku. On jest twoim partnerem! Możesz go wyczuć. Jeśli ktokolwiek może go znaleźć, to ty.
~ 94 ~
- Hm? – To, co Asher powiedział miało sens, ale Colton był sceptyczny, co do tego jak daleko sięgała ich więź. – Nie wiem, gdzie go zabrali, Ash. On już może być w drodze powrotnej do Kanady, z tego co wiem. - To nie ma znaczenia. Podążałem za moją więzią do Zaidena przez całą drogę z Isla Blanca do Tennessee. Będziesz w stanie go znaleźć. Tylko się zmień i leć, mój przyjacielu. Będzie cię wzywał do siebie. - Jesteś pewny? – Colton nie sądził, żeby przyjaciel go okłamywał, ale odmawiał przyjęcia nadziei tylko po to, żeby została zniszczona, gdy to nie zadziała. - Uwierz mi, Colt. Nawet jeśli to nie zadziała, co masz do stracenia? Masz jakiś świetny plan odnalezienia go i uratowania? - Zion rozmawia właśnie z UPAC – oznajmił Colton. Taa, ten plan brzmiał na słaby nawet dla niego. Asher znowu prychnął. - No cóż, zatem powodzenia. UPAC niezbyt często włącza się w nasze małe sprzeczki. Chyba że możesz udowodnić, że Sly został porwany przez innego paranormalnego… – Zamilkł i Colton westchnął ciężko. - Rozumiem. Okej, zrobimy to po twojemu. - Już wyruszam. - Nie. – Colton potrząsnął głową, mimo że wiedział, iż Asher go nie widzi. – Zostań i zajmij się swoim partnerem. To jest mój bałagan i znajdę sposób, żeby to posprzątać. - Colt, to coś więcej niż bałagan. Twój partner zniknął i podejrzewam, że masz mniej niż dwadzieścia cztery godziny, żeby go znaleźć zanim zacznie ogarniać cię gorączka parowania. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Przylecę pomóc. - Nie – powtórzył Colton. – Przy odrobinie szczęścia, znajdę go zanim się tu dostaniesz. – Asher już uratował swojego własnego partnera od psychopatycznego wiedźmina, który ukradł magię Zaidena. Asher zasłużył, żeby cieszyć się swoim czasem ze swoim kochankiem, a nie lecieć przez dwa kraje, żeby przybyć i ratować Coltona z jego kłopotów. Milczeli przez kilka sekund zanim Asher odezwał się ponownie.
~ 95 ~
- Okej, Colt. Zadzwoń do mnie, jeśli nie znajdziesz go przed zmrokiem. Nie znam tego faceta, ale jeśli jest dla ciebie ważny, to jest ważny dla mnie. Nie zamierzam żadnemu z was pozwolić na stratę swoich zmiennych. Pożegnali się i Colton wepchnął telefon z powrotem do kieszeni, a potem podniósł się z kanapy i ruszył na poszukiwanie brata. - Zion? - Tutaj – zawołał Zion z kuchni. - I czego się dowiedziałeś? – Colton stanął na środku kuchni, obserwując jak brat robi sobie kanapkę. Jak mógł jeść w takim strasznym czasie? No ale też, Sly nie był jego partnerem. Ani trochę nie obejdzie Ziona, jeśli go nie znajdą. - Praktycznie niczego – warknął Zion. – Musimy udowodnić, że to inny paranormalny wziął Sly’a zanim UPAC się w to zaangażuje. - To samo powiedział Asher. - Taa, powiedzieli mi, że jeśli możemy dostarczy konkretne dowody, to powinniśmy zadzwonić na policję. – Zion przewrócił oczami i wgryzł się w swoją podwójną kanapkę. - Ludzką policję? – Colton jęknął i przycisnął palce do skroni. Nie, żeby miał coś przeciwko policji. Ludzie byli niezwykle spostrzegawczy, gdy chodziło o zajmowanie się zwykłymi przestępstwami. Wątpił jednak, żeby pierwsi znaleźli trop, skąd zacząć. Ludzie już od lat wiedzieli o istnieniu paranormalnych. Ich reakcje na to odkrycie znacznie się różniły – zaczynając od tych radykalnych, że wszyscy nadprzyrodzeni to nasienie Szatana, do tych, którzy naczytali się zbyt wiele książek o wampirach i chcieli być zmienieni. Jednak w przeważającej części, ludzie byli obojętni wobec ich istnienia i to bardzo pasowało Coltonowi. - Przykro mi, Colt. Nie wiem, co jeszcze zrobić. - Asher powiedział, że mogę go znaleźć… coś o więzi. Że powinienem się zmienić i podążyć za tym… uczuciem. Tak sądzę. – Colton wzruszył ramionami. – Tak czy inaczej, to więcej niż mamy i warte jest sprawdzenia. Zion żuł powoli i wyglądał, jakby był zagubiony w myślach.
~ 96 ~
- Zdaję sobie sprawę, że ludzie o nas wiedzą, ale naprawdę myślisz, że to dobry pomysł zmienić się i lecieć przez Meksyk w świetle dnia? Colton znowu wzruszył ramionami. - Tak naprawdę nie mam wyboru. – Uniósł ramię i sprawdził godzinę czując gulę w gardle. Sly uwielbiał ten cholerny zegarek. Odpychając emocje, spojrzał z powrotem na brata. – Mam cztery godziny zanim zacznie się gorączka parowania. Zion wrzucił ostatni kęs kanapki do ust i połknął go całego, pochylając głowę. - Więc na co czekasz? Chodźmy.
Tłumaczenie: panda68
~ 97 ~
Rozdział 12 Głowa Sly’a podskakiwała na podłodze bagażnika samochodu, wywołując jego jęk i sięgnął do swojej bolącej skroni. Nie wiedział jak długo jadą zanim się obudził, ale musiało minąć dobre dwadzieścia minut. Głowa pulsowała, żołądek burzył się i czuł, że dusi się w tej małej przestrzeni. Szum opon na asfalcie konkurował z szumem krwi w jego uszach z każdym uderzeniem serca. Jego wyczerpany umysł próbował owinąć się wokół myśli, że zrobił mu to Conner. Nie było tak, że byli najlepszymi przyjaciółmi robiącymi wszystko razem, ale Sly nigdy nie przypuszczał, że facet będzie zdolny zrobić coś takiego. Ale z drugiej strony, wyglądało na to, że tak naprawdę wcale dobrze nie znał Connera – tylko to, co mężczyzna zdecydował mu się powiedzieć podczas ich licznych rozmów telefonicznych. Nigdy łatwo nie zdobywał przyjaciół, więc kiedy Conner okazał zainteresowanie w podtrzymaniu z nim przyjaźni – nieważne jak była platoniczna – Sly był tak zdesperowany, że wskoczył w tę propozycję. A teraz, był tutaj, uwięziony w bagażniku samochodu, który śmierdział przepoconymi skarpetkami, a jego najlepszy przyjaciel zrobił mu coś takiego. Colton będzie wkurzony i, szczerze mówiąc, Sly nie mógł go winić. Jak do diabła zdołał wpakować się w tę sytuację? Czy ten mały kamień nie powinien przynosić mu szczęścia? Myśl o jego cennym kamieniu wprawiła go w całkowitą panikę, jego oddech przyspieszył, spłycił się, gdy jego serce waliło, a głowa płynęła. Klepiąc się po kieszeniach, zajęczał cicho, gdy znalazł je puste. Nie, nie, nie! O, cholera, niedobrze. Jeśli to, co Colton powiedział mu o mocy kamienia jest prawdą, Sly musi znaleźć sposób, żeby ukryć kamień poza zasięg Granta. Och, i nie miał wątpliwości, że Conner współpracuje z jego byłym kochankiem. Nie potrafił sobie wyobrazić, żeby ci dwaj pasowali do siebie, albo nawet się znali, ale było zbyt wiele zbiegów okoliczności, żeby Conner pojawił się na ich progu kilka godzin po telefonie Jessie. ~ 98 ~
Przesuwając dłońmi po bagażniku, w miejscu, gdzie był zamek, szukał zatrzasku do pasów. Zajęczał ponownie, kiedy nie znalazł nic więcej jak ziejącą dziurę tam, gdzie powinien być. Najwyraźniej Conner pomyślał w przód. Mimo to, musiała być jakaś droga wyjścia. Cholera, pragnął mieć więcej miejsca i zbadać swoje tymczasowe więzienie. Chociaż nie miał wątpliwości, że Colton przyjdzie po niego, nie miał zamiaru leżeć i odgrywać panienkę w niebezpieczeństwie. Spieprzył i zaufał niewłaściwej osobie. Najmniej, co mógł zrobić, to znaleźć sposób na wydostanie się z tego pieprzonego bagażnika. Jeśli się stąd uwolni i odszuka swojego partnera, może wymyślą plan jak odzyskać opal. Nie ma mowy, żeby coś tak potężnego znalazło się w rękach kogoś tak okrutnego i złego jak Grant. Przewróciwszy się na plecy, Sly spróbował tak manewrować, żeby przycisnąć stopy do sufitu. Tylko, że nie mógł zdobyć dźwigni, jakiej potrzebował. Spędził tak dużo czasu z Coltonem, który sprawiał, że czuł się malutki w porównaniu do ogromnego rozmiaru mężczyzny, że Sly zapomniał jak długie ma nogi. Jego kolana były przyciśnięte do piersi i nieważne, w jaką stronę się obrócił, po prostu nie mógł wycisnąć dość siły w swoich kopnięciach, żeby zrobił prawdziwe szkody. Cholera, chciał mieć więcej miejsca do poruszania się. Ta myśl zmroziła go na miejscu i Sly jęknął, przewracając na siebie w duchu oczami. Na litość boską przecież był zmienną fretką. O ile mniejszy wtedy będzie? Zamknąwszy oczy, spróbował uspokoić swoje oszalałe bicie serca, gdy przywoływał swoją fretkę. Nigdy sobie nie wyobrażał, że bycie tak małym, niepozornym zmiennym będzie tak poręczne. Będąc tak wykończonym jak był, zmiana zabrała o wiele więcej czasu niż zwykle, ale w końcu Sly zaczął czuć jak jego ciało kurczy się, kości przestawiają i miękkie, jedwabiste futro pokrywa jego skórę. Zamrugawszy kilka razy, powoli wyczołgał się spod swoich ubrań i podniósł nos, wąchając wokół bagażnika. Chociaż fretki nie miały nocnej wizji tak jak koty czy konie, widział o wiele lepiej niż swoimi ludzkimi oczami. Więcej rozmazanych kształtów i zarysów niż przedtem, ale to było lepsze niż ta czarna jak smoła ciemność sprzed chwili. Do tego jego zmysł zapachu był znacznie ostrzejszy w tej postaci i mógł poczuć świeże powietrze – lekko zmącone spalinami samochodu – napływające do bagażnika z
~ 99 ~
małej, zardzewiałej dziury blisko tylnego koła. To nie była duża dziura, ledwie wielkości połowy piłki bejsbolowej, ale Sly nie potrzebował więcej. Zbliżył się do niej, wyjrzał i natychmiast dostał zawrotów głowy, gdy patrzył jak żółte linie przemykają w gasnącym świetle dnia. Cholera, jechali o wiele dłużej niż z początku sądził, co znaczyło, że musiał znaleźć drogę wyjścia i to szybko! Chociaż nie był dotknięty zaklęciem rzuconym na spotkaniu, to Colton był. Jeśli wkrótce nie wróci do swojego kochanka, Colton wpadnie w gorączkę parowania. Im dłużej czasu zabierze mu dostanie się do swego partnera, tym większa była szansa, że Colton zdziczeje i straci swoją zdolność do zmiany. Nie ma mowy, żeby Sly na to pozwolił. Obudziła się w nim odnowiona determinacja i Sly zaczął przeciskać się przez dziurę, zatrzymując się, gdy wyciągnął połowę swojego ciała. Ucieczka mu nie pomoże, jeśli skończy zabity na drodze zanim znajdzie Coltona. Nie widział żadnych innych samochodów na drodze oprócz nich, ale przy tej prędkości sam upadek prawdopodobnie go zabije. Wtem, jakby los usłyszał jego narzekania, pojazd zaczął zwalniać i skręcił w lewo. Może skręt? Sly nie wiedział, ani nie dbał o to. To była sytuacja, na którą czekał i zamierzał całkowicie z niej skorzystać. Ustawił się na krawędzi małej dziury, czekając aż usłyszy obrót silnik, który zasygnalizuje, że samochód znowu przyspiesza. Nadal jechali szybciej niż mu się podobało, ale wątpił, żeby miał lepszą okazję. Zamknąwszy oczy, pomodlił się do kogokolwiek, kto chciał słuchać, żeby nie połamał wszystkich kości w swoim ciele, i skoczył.
***
Colton zmrużył oczy, przeszukując ziemię poniżej na jakikolwiek ślad swojego partnera. Nie, żeby miał w oczach rentgen i mógł zobaczyć małe zwierzątko w samochodzie, ale był blisko. Czuł to. Zwrócił się do swego brata, wydał z siebie ciche krakanie i zatrzepotał swoimi czarnymi skrzydłami. Lecieli już kilka godzin i Colton niemal poddał się w swojej nadziei. Jedyną rzeczą, jaka kazała mu lecieć dalej, było lekkie szarpanie, które czuł, gdy myślał o swoim ~ 100 ~
partnerze, ciągnące go do przodu, prowadzące go… gdzieś. Z każdą mijającą godziną, uczucie stawało się silniejsze aż Colton był przekonany, że są na właściwym tropie. Zion wydał swój własny głośny skrzek i ruszył za Coltonem, dając mu prowadzić i wspierając, gdy będzie potrzebował. Przyglądając się trzem samochodom poniżej, wszystkie jechały w tym samym kierunku, prawie zderzak w zderzak, Colton już wiedział. Sly był w jednym z tych samochodów. Szybując niżej, postawił swojego partnera na czele swego umysłu, próbując ustalić, który pojazd zaatakować. Nie, żeby to tak naprawdę miało znaczenie. Zniszczy wszystkie po to, żeby sprowadzić Sly’a bezpiecznie do domu. Nie chciał jednak ostrzegać innych przed swoją obecnością, więc miło by było, gdyby wytypował właściwy za pierwszym razem. Ku jego zaskoczeniu, niewidzialna lina, która łączyła go z jego partnerem odciągała go od pojazdów. Bardzo subtelne szarpnięcie, ale jednak. Wahając się przez chwilę, Colton podążył za swoimi instynktami, pozwalając poprowadzić się więzi ze swoim partnerem. Kompletnie tego nie rozumiał, ale skoro tak daleko go zaprowadziła, byłby głupcem, gdy teraz ją zignorował. Zmieniając kurs, Colton zrobił szeroki łuk, zakręcił i zleciał niżej do ziemi. Jego orle oczy szukały w zmierzchu, wyłapując nawet najlżejszy ruch z dołu. Zaciągając się głęboko, złapał słodki, rozkoszny zapach fretki i prawie spadł z nieba, kiedy uderzyła w niego ulga. Ledwie zdążył zauważyć szczupłą, kremową fretkę pędzącą wzdłuż krawędzi raczej porzuconej drogi, gdy do jego uszu doszedł dźwięk piszczących opon. Spojrzawszy spod swoich rozciągniętych skrzydeł, patrzył jak wszystkie trzy pojazdy zatrzymują się gwałtownie i zawracają, zdzierając opony, gdy ruszyły w ich stronę. W swoim pragnieniu dostania się do swojego partnera, Colton zapomniał, żeby trzymać się wystarczająco wysoko na niebie, by nie zobaczono go w tylnym lusterku. Nie, żeby się martwił. Miał kilka sekund przewagi nad samochodami i tylko jej ułamek zajmie zgarnięcie partnera i odlecenie z nim w bezpieczne miejsce. Krzyknął głośno, żeby ostrzec brata, a potem zanurkował nisko, spadając na swojego kochanka i łapiąc go tak delikatnie jak potrafił w swoją pazurzastą łapę. Fretka krzyknęła, dosłownie krzyknęła, wijąc się i wyginając, jakby próbowała uciec z uścisku Coltona. Colton zaskrzeczał miękko, prawie gruchając do swego partnera, żeby go uspokoić, gdy zamachał swoimi olbrzymimi skrzydłami i ponownie uniósł się w powietrze. ~ 101 ~
Musiało to dotrzeć do niego, ponieważ Sly prawie natychmiast uspokoił się w swojej walce i spojrzał przez swoje futrzaste ramię. Ulga, radość i miłość wypełniły serce Coltona, gdy podciągnął swoją przednią łapę bardzo blisko ciała i rozluźnił uścisk na tyle, by Sly mógł chwycić się jego piór i wspiąć, żeby usadowić się na jego karku. Mała fretka otarła się o niego, świergocząc szaleńczo na pęd wiatru. Colton nie miał pojęcia, co mówi jego partner, ale to nie miało znaczenia. Miał swoje kochanie z powrotem, bezpieczne i zdrowe, i nikt mu go nie odbierze. Jeszcze raz rzuciwszy spojrzenie spod skrzydła, roześmiał się w duchu, gdy dostrzegł zaparkowane na środku drogi samochody z czterema stojącymi mężczyznami i wpatrującymi się w nich. Już sobie wyobrażał te wstrętne słowa wylewające się z ich ust. Ta myśl kazała mu się uśmiechnąć, ale miał dziób zamiast ust. W następnej chwili, ledwo wyczuwalny ciężar jego fretki zniknął, zastąpiony przez znacznie istotniejszą wagę dorosłego mężczyzny. Szczupłe ramiona owinęły się wokół jego szyi i twarz Sly’a otarła się o niego. - Tęskniłem za tobą – powiedział na tyle głośno, żeby być słyszanym przez wiatr. Colton nie mógł mówić, więc zamiast tego wydał z siebie kolejne miękkie gruchanie. Słońce właśnie znikało za horyzontem i mógł poczuć jak gorączka parowania zaczyna palić się w jego wnętrzu. Miał milion pytań do swego małego partnera, ale w tej chwili liczyło się tylko jedno – gdzie znaleźć najbliższą płaską powierzchnię. - Uch, Colton! – Chociaż próbował to ukryć, Colton wciąż mógł wyczuć strach w głosie swego partnera. Może Sly bał się wysokości. Colton nie potrafił wyobrazić sobie innego powodu, dla jakiego mężczyzna brzmiał na tak zaniepokojonego. - Colton! – krzyknął znowu Sly i tym razem nie krył już swojego poruszenia. – Przyprowadzili ze sobą pieprzonego smoka! Zanim Sly skończył mówić, w powietrzu rozległ się głośny ryk i Colton zamknął oczy, jęcząc w duchu. Mieli przesrane. Okej, Sly wiedział, że są zmienne smoki, ale nigdy żadnego nie widział. I nie chodziło o to, że teraz miał największą szansę zaznajomić się z jednym. Jego ręce zacisnęły się w miękkich piórach na szyi Coltona i przycisnął się płasko do kochanka, trzymając się kurczowo, gdy Colton poszybował przez niebo. Zerknąwszy ~ 102 ~
przez ramię, pisnął cicho na widok czerwonej, pełnej łusek bestii goniącej za nimi. Cholera, drań był szybki. Sly wiedział, że smokiem nie mógł być Grant ani Seth, i poważnie wątpił, żeby to był Conner. Mężczyzna był za mały, żeby przemienić się w tak wielką bestię. Prawda? Czy nie tak to działało? Och, nie miał bladego pojęcia. Z tego, co wiedział, smokiem mógł być Święty Mikołaj i zamiast prezentu w swojej skarpecie, w tym roku zostanie zjedzony za to, że jest na liście niegrzecznych. Ta ostatnia myśl wywołała w nich chichot, chociaż dźwięk był lekko histeryczny. Jak do diabła mieli uciec cholernemu smokowi? I co się stanie, jeśli nie będą w stanie umknąć? Colton był duży w swojej postaci hipogryfa, ale nie aż tak duży i z pewnością nie dyszał ogniem! - Szybciej! Szybciej! – krzyczał. Nie wiedział, co jeszcze zrobić. Spoglądając na prawo i lewo, szukał Ziona, ale nie mógł go znaleźć. Panika uniosła swój ohydny łeb i Sly prawie stracił swój uchwyt na Coltonie, gdy tak się wiercił, desperacko próbując znaleźć drugiego hipogryfa. Poprawiwszy się na swoim miejscu, jeszcze raz zerknął przez ramię i prawie tego pożałował. Poczuł jak krew odpływa mu z twarzy, a jego palce zaciskają się konwulsyjnie w piórach Coltona. Dobrą wiadomością było to, że znalazł Ziona. Złą, że znalazł go właśnie zaangażowanego w bitwę powietrzną na pazury i skrzydła z goniącym ich smokiem. Para skrzeczała i ryczała, uderzała pazurami i biła się nawzajem swoimi ogromnymi skrzydłami. Absolutna walka o dominację sparaliżowała Sly’a na miejscu, gdy się tak przyglądał, niezdolny oderwać oczu. Zion był większy od Coltona, ciemnoszary tam, gdzie Colton był czarny, ale nadal ledwie miał połowę rozmiaru bestii, z którą walczył. Nie ma mowy, żeby wyszedł z tego zwycięsko. Szarpiąc Coltona za szyję, Sly próbował zwrócić jego uwagę, obrócić go jakoś, zrobić coś! Musieli pomóc Zionowi zanim mężczyzna skończy martwy. Colton jednak wciąż leciał do przodu, poruszając się jak błyskawica, gdy zabierał ich coraz dalej i dalej od okrutnej walki za nimi. - Nie! Wracaj! – Sly mógł poznać Ziona noc wcześniej, wciąż nie był pewny czy go lubi, ale na dobre czy złe, facet był rodziną. Nie mógł tak po prostu siedzieć i nic nie zrobić. – Zion nas potrzebuje! – No cóż, nie był pewny, co do tej części nas. Sam niewiele mógł zrobić, żeby pomóc w tej walce.
~ 103 ~
Colton zaskrzeczał, ale w żaden inny sposób nie zareagował. Jak jego kochanek mógł być tak zimny? Zion był jego bratem! Sly nie miał żadnej rodziny, ale gdyby miał, zrobiłby wszystko, co w jego mocy, by ich chronić. Wtedy to go uderzyło. Zion był bratem Coltona, ale Sly był jego partnerem. Włączyły się opiekuńcze instynkty Coltona i w tej chwili jego jedynym celem było zapewnienie Sly’owi bezpieczeństwa. Nic go nie powstrzyma zanim nie osiągnie swojego celu. Nadal obserwując walkę przez ramię, Sly chciał krzyknąć z radości, gdy przednie pazury Ziona zahaczyły o oko smoka, wywołując głośny ryk bestii i potrząśnięcie jego ogromnej głowy. Zion obrócił się, pokazując smokowi swój zad i kopnął mocno swoimi tylnymi nogami – długimi, silnymi nogami konia. Jego kopyta uderzyły solidnie w pysk smoka, wyciągając kolejny wściekły ryk z rozdziawionej paszczy. Wtedy o cudzie, smok się wycofał, opadając gwałtownie przez powietrze w dół do ziemi. Zion zaskrzeczał raz, a potem zrobił pętlę w powietrzu, w jakimś akrobatycznym tańcu zwycięstwa, jak przypuszczał Sly, zanim obrócił się i rzucił w ich kierunku niczym pocisk. Usta Sly’a opadły w szoku. Nigdy w życiu nie widział niczego poruszającego się tak szybko. Uśmiechnąwszy się do brata partnera, gdy Zion znalazł się obok nich, Sly wyciągnął się na szyi Coltona i zamknął oczy. Mogli wygrać bitwę, ale wiedział, że do końca wojny było daleko. Wciąż musieli odzyskać kamień i doprowadzić jego byłego kochanka przed sąd za zbrodnie, które popełnił. Ale w tym momencie, nie martwił się tym.
Tłumaczenie: panda68
~ 104 ~
Rozdział 13 W chwili, gdy jego stopy dotknęły ziemi przed ich domem, zaczął się zmieniać. Szalała w nim burza, paląc od środka i potrzebował swego partnera z taką intensywnością, że to go przerażało. Nie tylko jego bestia nie mogła się doczekać ponownego zatwierdzenia swojego partnera, ale gorączka parowania była w pełnej mocy, rzucając Coltona na kolana i kradnąc oddech z jego płuc. Bez słowa, wstał na nogi, złapał Sly’a i przerzucił przez ramię. Wnosząc go do domu, ignorował wysiłki partnera, pomaszerował korytarzem do sypialni i rzucił Sly’a na łóżko, gdzie podskoczył dwa razy zanim spiorunował go wzrokiem. - Co do cholery, Colt? - Mój – warknął. Był daleko poza zdolnością spójnego mówienia. Jego instynkty przejęły kontrolę i w tej chwili te instynkty krzyczały, że powinien być w swoim partnerze pięć minut temu. - O, cholera – odetchnął Sly. Podczołgał się na łóżku aż uderzył plecami o wezgłowie, spoglądając na Coltona z mieszaniną pożądania i odrobiną strachu. Colton nie mógł go winić. Dawno stracił jakiekolwiek pozory samokontroli. - Potrzebuję cię – wydyszał i sięgnął, by pogładzić swojego obolałego fiuta. Długi, gruby penis w jego ręce pulsował i drgał, cieknąc otwarcie ze szczelinki, podczas gdy Colton przyglądał się partnerowi jak kawałkowi pierwszorzędnej wołowiny. Sly kiwnął powoli, a potem sięgnął do stolika nocnego po leżącą tam butelkę nawilżacza. Ani na chwilę nie zdjął swoich oczu z Coltona, gdy poruszał się po łóżku, rozłożył nogi i odkorkował nawilżacz. Za wolno. Jego mały partner poruszał się o wiele za wolno. Colton rzucił się na łóżko, wyrwał nawilżacz z ręki Sly’a i wylał połowę cholernej butelki na swoją dłoń. Szybko nasmarował swojego fiuta, a potem wepchnął dwa nawilżone palce w ciasną dziurkę Sly’a. Sly krzyknął, jego mięśnie się napięły, głowa opadła do tyłu na materac i zaczęła obracać się na boki. Jego kutas opadł na jego brzuch, znacząc idealną skórę ~ 105 ~
przedwytryskiem, gdy wiercił się pod dotykiem Coltona, nabijał na jego rękę i sam pieprzył się na palcach Coltona. Matko miłosierna, Colton był tak bliski wylania swego ładunku, że nie wiedział, czy będzie w stanie wejść w ciasny, mały tyłek swego partnera. Dodawszy trzeci palec, pompował szybko i mocno, zamierzając doprowadzić kochanka do szaleństwa. To wydawało się działać, jeśli jęki i skamlenia dochodzące z ust Sly’a były tu jakimś wskaźnikiem. Im szybciej poruszał palcami, tym krzyki Sly’a stawały się głośniejsze aż praktycznie krzyczał. - Teraz, Colt! Zawinąwszy wokół niego ramiona, Colton podniósł go z łóżka i obrócił ich, przytrzymując ciało Sly’a między drzwiami sypialni, a swoim ciałem. Wsunął przedramiona pod kolana partnera, rozłożył go szeroko i wpatrzył się w jego oczy, gdy cichy warkot wezbrał w jego piersi. - Wpuść mnie, kochanie. Sly wyglądał na oszołomionego i zdezorientowanego, ale sięgnął między ich spocone ciała, chwycił twardego fiuta Coltona i ustawił czubek przy swoim drżącym wejściu. Colton wypchnął biodra do przodu aż główka wsunęła się przez strzegący pierścień mięśni, a potem wbił do środka resztę, zagłębiając się do końca w gorący kanał Sly’a. To była rozkosz – jak powrót do domu, i Colton nie mógł się już powstrzymać. Nakrywając ciało partnera, przycisnął go mocniej do drzwi i wziął usta Sly’a w głodnym, żądającym pocałunku, potrzebując posmakować słodyczy swego kochanka, poczuć niepewne liźnięcie języka Sly’a na swoim. Jego jądra podciągnęły się blisko do ciała, skóra paliła, głowa pływała i wszystko, o czym Colton mógł myśleć to, że nigdy nie będzie miał dość mężczyzny w swoich ramionach. Oderwawszy się od ust Sly’a, zatopił twarz przy szyi partnera, jednocześnie wypychając biodra do przodu, ustalając mocne i zdesperowane tempo, wbijając się raz za razem w jedwabistą dziurkę Sly’a. Boże, potrzebował tego. Potrzebował połączenia ze swoim partnerem – potrzebował Sly’a, kropka. Im mocniej ujeżdżał zapraszające ciało kochanka, tym więcej potrzebował. Budował się w nim orgazm, ale nie wydawał się być ani trochę bliżej.
~ 106 ~
- Proszę – błagał przy ciepłej skórze gardła Sly’a. Nie miał pojęcia, o co błaga, nawet nie uświadamiał sobie, że błaga. Jak zawsze, jego partner dokładnie wiedział, czego potrzebuje. Szczupłe palce wplotły się w długie włosy, szarpiąc szorstko jego głowę do tyłu i wydobywając z niego zduszony jęk. Mokry język Sly’a wytyczył ścieżkę po boku jego szyi zanim przytknął usta do wrażliwej skóry i zatopił zęby w miękkim ciele. - Sly! – krzyknął Colton, jego fiut eksplodował, gdy wstrząsnęło nim spełnienie, kradnąc oddech z jego płuc i wylewając niekończące się strumienie spermy w zaciśnięty tyłek jego partnera. Sly zwolnił uchwyt na jego szyi i jęknął głośno, jego głowa opadła do tyłu na drzwi z głuchym stukiem, gdy jego niedotknięty kutas wybuchł długimi strumieniami perłowego nasienia. Colton nigdy wcześniej nie widział piękniejszego widoku. Nadal pompował wolno, uwielbiając sposób, w jaki drgające wewnętrzne ścianki Sly’a chwytały i masowały jego zaspokojonego fiuta. Kiedy ostatnia kropla nasienia skapnęła ze szparki Sly’a, Colton wysunął swego zwiotczałego fiuta z dziurki kochanka i zawinął nogi Sly’a wokół pasa, gdy odsunął go od ściany i zaniósł do łóżka. Położywszy go na środku materaca, Colton wyciągnął się obok niego i przebiegł dłońmi po każdym centymetrze swojego kochanka, upewniając się, że mężczyzna nie został skrzywdzony. Usatysfakcjonowany, przyłożył palce do policzka Sly’a i obrócił jego zarumienioną twarz aż ich spojrzenia się spotkały. - Dziękuję, że przyszedłeś po mnie – wyszeptał Sly, jego oczy błyszczały powstrzymywanymi łzami. - Walczyłbym z Niebem, Piekłem, Ziemią i Marsjanami, żebyś tylko był bezpieczny. – Colton pochylił się, otarł się swoimi ustami o Sly’a i drażnił je językiem tak długo aż jego partner nie otworzył ich z zadowolonym westchnieniem. Całowali się przez dłuższy czas, powoli i leniwie, a ich ręce błądziły i odkrywały nawzajem swoje ciała. W końcu, Colton odsunął się, odgarnął włosy z czoła Sly’a i uśmiechnął się. - Kocham cię, skarbie. Nigdy o tym nie zapominaj. Sly kiwnął głową i jego ramiona uniosły się, żeby owinąć się wokół szyi Coltona, by przyciągnąć go do kolejnego pocałunku. Przytrzymał go w pocałunku, a kiedy się
~ 107 ~
odsunął, posłał Coltonowi uśmiech, który zostawił go niczym więcej jak bezwładną kupką mazi. - I ja cię kocham – szepnął Sly. – Nigdy w to nie wątp. Potrzebuję cię bardziej niż cokolwiek. Przetoczywszy kochanka na plecy, Colton nakrył ciało Sly’a, przesuwając ustami po spoconej skórze jego szyi. Bardziej nie mógłby się zgodzić, a przecież na pewno potrzebował równie tyle od swojego partnera.
***
- Chcę mój ira labium, czy jak mu tam, z powrotem. – Sly skrzyżował ramiona na piersi i wydął usta. On i Zion siedzieli przy kuchennym stole, podczas gdy Colton stał przy kuchence, mieszając coś, co wywoływało burczenie w brzuchu Sly’a. Bycie sparaliżowanym, uderzonym i porwanym robiło cos takiego facetowi. Dodaj ucieczkę, ratowanie życia i dwie rundy gorącego, żywiołowego seksu i był całkiem pewny, że mógłby zjeść stół, gdyby miał dość soli. - Iris lapis. – Zion zachichotał i potrząsnął głową, jakby uznał Sly’a za kompletnego dzieciaka. Opuściwszy ramiona, Sly machnął ręką i przewrócił oczami. - Nieważne. Chcę go z powrotem. Od początku był mój. Jestem zmęczony ludźmi kradnącymi moje rzeczy. – Westchnął i zsunął się niżej na krześle. – Poza tym, jeśli jest tak potężny, jak mówicie, Grant na niego nie zasłużył. Nie trzeba mówić, ile złego może zrobić z czymś takim. - Zgadzam się – powiedział Colton przez ramię. – Nie martw się, kochanie, odbierzemy twój opal. – W końcu obrócił się i oparł o blat, zakładając ramiona na swojej muskularnej piersi. – Więc myślisz, że teraz UPAC się w to zaangażuje? Zion wydawał się nad tym myśleć zanim powoli przytaknął, a potem zatrzymał się i potrząsnął głową. - O, taak, UPAC będzie bardziej niż chętne, żeby pomóc w odzyskaniu czegoś takiego jak Iris lapis. Ale czy oddadzą go jak już będą go mieli, to inna historia.
~ 108 ~
- Ale on jest mój! – zawołał Sly. Dlaczego wszyscy chcą zabierać mu jego rzeczy? – Należał do mojego ojca, a potem do mojej babci, która dała mi go, kiedy skończyłem osiemnaście lat. Nie mają do niego prawa! Colton przeszedł przez kuchnię i uklęknął przy krześle Sly’a, biorąc jego ręce i ściskając je lekko. - Wiem, kochanie, wiem. UPAC to nie są źli faceci, ale można stwierdzić, że będą chcieli coś tak szczególnego dla siebie. Tylko pomyśl o dobru, jakie mogą zrobić starsi z twoim kamieniem. Dolna warga Sly’a wysunęła się i zapatrzył się na swoje kolana. - Rozumiem to, ale on jest mój. Jeśli go oddam, nie będę w stanie zostać z tobą. Umrę, Colt. – Spojrzał i napotkał oczy swojego partnera, przełykając mocno, gdy walczył, by zatamować swoje emocje. – Może nie jutro, może nawet nie za dziesięć lat, ale rak zabiera wszystkich, których kocham. Byłbym głupcem, gdybym nie wierzył, że mnie ominie. Colton zaczął potrząsać głową zanim jeszcze Sly skończył mówić. - Nie wiesz tego, Sly. Tak długo jak będziemy sparowani, jesteśmy ze sobą związani. Jestem nieśmiertelny, kochanie. Nigdy nie staniesz twarzą twarz ze śmiercią. - Nieprawda – mruknął Zion przez stół. – Jeśli to, co mówi o raku jest prawdą, to wasza więź go nie uratuje. Obaj poddacie się chorobie - Sly dosłownie, ty bardziej symbolicznie - ale wciąż mogę stracić brata. Nie pozwolę na to. Kamień zostanie ze Sly’em. Sly zamrugał głupio na Ziona zanim jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. - Dziękuję. – Potem obrócił się do swego kochanka i wyciągnął język. – Słyszałeś go. Kamień zostanie ze Sly’em. – Wycelował kciuk w swoją pierś. – To ja. Colton prychnął, kiedy się podniósł i potargał włosy Sly’a. - Wierz mi, nikt nie zapomni, kim jesteś. Mały złodziejski karle. - Hej! – Sly spiorunował wzrokiem partnera. – Nigdy niczego nie ukradłem! - Gdzie mój zegarek? – Colton uśmiechnął się kpiąco, a jego brwi uniosły się aż do linii włosów.
~ 109 ~
- I mój klips do pieniędzy – dodał Zion, krzywiąc się, gdy przekrzywił głowę na bok. Sly przygryzł wargi, czując jak rumieniec oblewa go aż po koniuszki uszu. - Nie ukradłem tego. Schowałem je. Colton odrzucił głowę do tyłu i ryknął śmiechem, otaczając ramieniem jego pas, jakby musiał się przytrzymać. - Jesteś jedyny w swoim rodzaju. - Powiedziałeś, że tak jest okej – sprzeczał się Sly. Jak do diabła miał właściwie się zachowywać skoro Colton zmieniał zasady? Colton spoważniał i wyciągnął rękę, żeby palcem postukać czubek nosa Sly’a. - Bo jest, Sly. Chociaż prawdopodobnie powinieneś poprosić Ziona o pozwolenie zanim zabierzesz jego rzeczy. Policzki Sly’a zarumieniły się jeszcze mocniej, gdy spojrzał przez stół na brata Coltona i uśmiechnął się zmieszany. - Przepraszam, Zion. Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Klips do pieniędzy leżał tu tak sobie, taki błyszczący i śliczny z małymi diamencikami. Jednak go nie ukradłem. – Potrząsnął stanowczo głową. – Jest w moim pudełku z moimi skarbami i możesz go wziąć, kiedy tylko będziesz chciał. Przepraszam, że zapomniałem ci powiedzieć. - Sly naprawdę lubi rzeczy, które lśnią i iskrzą się – dodał Colton. – Nie miał nic złego na myśli, bracie. Ku całkowitemu zaskoczeniu Sly’a, powolny miękki uśmiech przemknął po ustach Ziona i zachichotał pod nosem. - Mój brat naprawdę sparował się z fretką. – Potrząsnął głową, krótkie parsknięcia uciekały z jego ust zanim w końcu zgiął się na krześle i otwarcie ryknął śmiechem. Sly wpatrywał się w niego z niedowierzaniem i lekkim oburzeniem. Co było takiego śmiesznego? Kiedy Zion ostatecznie wziął się w garść, popatrzył na Sly’a i pokiwał głową. - Możesz zatrzymać klips. Mam inne.
~ 110 ~
Usta Sly’a opadły w szoku. Popatrzył na Ziona, potem na Coltona i z powrotem na Ziona. - Dziękuję! – Zeskoczywszy z krzesła, obiegł stół, wsunął się na kolana Ziona i wyściskał mężczyznę. – Dziękuję! Dziękuję! - Uch. – Zion odchrząknął. – Um, proszę bardzo. – Spróbował zepchnąć Sly’a z kolan, ale Sly jeszcze nie skończył mu dziękować. – Colton? Colton zachichotał i obszedł stół delikatnie ściągając Sly’a z kolan brata. - Co ty na to, jeśli powiem, że możesz również zatrzymać zegarek? Sly nie mógł uwierzyć własnym uszom. Dwa błyszczące prezenty w jeden dzień? Skoczywszy w ramiona kochanka, obrzucił twarz Coltona pocałunkami. - Dziękuję. Kocham cię. Dam ci w podziękowaniu twoje najlepsze obciąganie. - Hej! A co ze mną? – zapytał Zion. Sly szarpnął się i zapatrzył w niego, a potem obrócił się i spojrzał na Coltona, kiedy jego partner zaczął warczeć. - Naprawdę nie będę musiał tego zrobić, prawda? – wyszeptał Sly do kochanka. - Nie – warknął Colton. Zion tylko się roześmiał i uniósł ręce w poddaniu. - Tylko żartowałem, braciszku. – Potem wskazał w stronę kuchennych drzwi i wstał z krzesła. – Proszę bardzo, idź odebrać swoje wspaniałe podziękowanie za prezent. Przypilnuję obiadu. Colton nawet nie odpowiedział, tylko przycisnął Sly’a do piersi i wybiegł z pokoju.
Tłumaczenie: panda68
~ 111 ~
Rozdział 14 Sly stężał, gdy telefon na nocnym stoliku zaczął wibrować, ale Colton kiwnął głową, więc Sly chwycił go, odebrał i przytknął do ucha. - Halo – pisnął. Odchrząknął i spróbował przyjąć bardziej męski ton. – Halo? Colton prychnął i przewrócił oczami, gdy przesunął się na krawędź łóżka obok Sly’a. - Na głośnik – szepnął. Sly przytaknął i nacisnął guzik, odsuwając telefon od głowy, gdy na linii odezwał się damski głos. - Och, dziękuję, Sly! Dziękuję za oddanie kamienia mojemu bratu – wybuchła Jessie. – On i jego partner są tacy szczęśliwi. Sly zmarszczył brwi na telefon, który trzymał na swoim kolanie. - Myślałem, że mówiłaś, że Grant nie wybrał sobie partnera na spotkaniu. - N-nie wybrał – zająknęła się Jessie. – To znaczy, o-on, on już miał p-partnera. - Miał co? – Głos Sly’a zniżył się niebezpiecznie. – Od kiedy? - Och, Sly, no cóż, nie wiem. To z-znaczy… on… cóż… - Jessie – powiedział zimno Sly. – Powiedz mi. - Pięć lat – szepnęła. - Pięć lat! – Sly zeskoczył z łóżka i zaczął chodzić po dywanie. – Co do cholery masz na myśli mówiąc, że ma partnera od pięciu pieprzonych lat? Przez cały czas jak mnie tam trzymał, zmuszał mnie do robienia rzeczy, których nie chciałem robić. Wszystkie te razy, kiedy mnie bił, kopał i gryzł. Każde nadużycie, jakie wycierpiałem pod jego ręką i ty mi mówisz, że ten facet jeszcze mnie zdradzał. Jego pierś ciężko dyszała, a jego wolna ręka zwinęła się w pięść i zaczął uderzać nią w swoją nogę. Nigdy nie nienawidził żadnej osoby tak jak nienawidził Granta Billingsa.
~ 112 ~
- Praktycznie, to zdradzał swojego partnera – odparła zjadliwie Jessie. – Czego się spodziewałeś, Sly? Że wy dwaj pojedziecie w stronę zachodzącego słońca i po wieki będzie żyć szczęśliwie? - Ty pieprzona cipo – wypluł Sly. – Przez cały czas wiedziałaś i mimo to nic nie zrobiłaś. Dzień po dniu patrzyłaś jak mnie poniewiera i nic nie zrobiłaś. Więc czego teraz chcesz ode mnie, do cholery? - Oni, to znaczy Grant i Conner, nie wiedzą jak używać kamienia. Sly odrzucił głowę i zawył ze śmiechu. - A, to dobre. I myślisz, że zawinę odpowiedzi niczym prezent i wręczę je tobie z niskim ukłonem. Pieprz się, Jessie. - Pomogłam ci – zajęczała. – Pomogłam ci wydostać się stamtąd. - Naprawdę? Wiem, że właśnie to mi powiedziałaś, a ja nie byłem w stanie tego potwierdzić, ale nie mogę przestać myśleć, że miałaś swój własny cel. Wet za wet, Jessie. Chcesz ode mnie odpowiedzi, najpierw musisz mi coś dać. - Dobrze – prychnęła. – To nie ja cię wyciągnęłam. Seth to zrobił. Nie obchodziłoby mnie nawet to, gdybyś cholera umarł. Jedynym powodem, dla którego Grant cię trzymał to taki, że nie wiedział jak działa ten cholerny kamień. Wierzył, że ty i kamień jesteście połączeni. W przeciwnym razie już dawno by się ciebie pozbył jak pieprzonego gryzonia, którym jesteś. - No tak – powiedział spokojnie Sly. – Nie jestem gryzoniem, ale masz czwórkę za wysiłki w złośliwych ripostach. – Usłyszał jak Colton chichocze za nim, ale zignorował swego kochanka. – Więc, niech to sobie wyjaśnię. Mój były jest sparowany z moim najlepszym przyjacielem… był już, kiedy go poznałem. Seth jest tym, który zadzwonił do starszych i znalazł dla mnie schronienie. A Grant myśli, że zrobiłem coś, żeby zaczarować opal. – Prychnął lekceważąco. – Taa, a ja jestem królem Francji. Coś tu nie gra, Jessie. Może spróbujesz jeszcze raz. - Mówię prawdę! – pisnęła. – Seth ma jakąś chorą obsesję na twoim punkcie. Sposób, w jaki cię traktowaliśmy, po prostu łamał jego biedne, żałosne serce. Słabeusz, tym właśnie był. Poszedł do starszych, powiedział mi, że wszystko wygada, jeśli nie zgodzę się pomóc wydostać cię stamtąd. Co miałam zrobić? Odrzucić wszystko dla pieprzonej fretki?
~ 113 ~
Sly zatrzymał się w swoim chodzeniu i wpatrzył zszokowany w telefon. Seth był w nim zadurzony? Czy cuda nigdy się nie skończą? - Czy Seth czasem nie ma partnera? - Ma. – Nie brzmiała na zbyt zadowoloną tą perspektywą. – Wziął sobie partnera na konferencji, ale nie wrócił do domu. Zadzwonił do nas, żebyśmy poszli do diabła. Od tamtego czasu nie widzieliśmy go ani nie słyszeliśmy. - Mądry człowiek. – Sly w milczeniu pochwalił mężczyznę. Jak Seth mógł przez wszystkie te lata mieszkać ze swoim rodzeństwem, było dla niego niewyobrażalne. Jeśli to, co Jessie powiedziała było prawdą, Seth zasługiwał na czyste zerwanie i nowy start. – A co z Grantem i Connerem? - Conner jest prawdziwym partnerem Granta. Wspaniały smok i wojownik, to partner, z którego każdy byłby dumny. A więc to Conner próbował ich zaatakować podczas ich ucieczki. Z jakiegoś powodu, ta informacja zabolała Sly’a. - Jest ochroniarzem. To nie to samo, co wojownik. - Odnalazł cię, mała fretko. – Jessie roześmiała się diabelsko. – Całe dziesięć minut zabrało ci, żeby zacząć mu się wyżalać, prawda? Podczas gdy ty paplałeś o swoich cennych skarbach i pokazałeś mu swój śliczny mały kamień, Conner już knuł jak ci go zabrać. - Wykorzystał mnie? - Och, nie bądź taki zszokowany. Dlaczego ktoś miałby cię chcieć, no chyba że masz coś, co możesz dać? Sly przełknął palenie w gardle. Jessie Billings była kłamliwą, manipulacyjną dziwką. Colton go kochał i tylko tego potrzebował. - Dlaczego Grant chce ten kamień? – zapytał spokojnie. - Grant jest chory – powiedziała cicho Jessie. – Z początku, on i Conner chcieli tylko mocy, jaką mógł dać im kamień. Teraz, Grant potrzebuje leczenia, jakie może dać. Jednak to na niego nie działa. Potrzebuję twojej pomocy, Sly.
~ 114 ~
Kobieta miała czelność prosić o pomoc po tych wszystkich podłych i nienawistnych rzeczach, jakie mu powiedziała. Na szczęście, jej desperacja wczytywała się doskonale w mały plan Sly’a. - Przyślij do mnie Granta i Connera. Pomogę mu. Niech przyjdą o zachodzie słońca. Kamień działa tylko w świetle księżyca. - Będą o zmroku. – A potem nastała cisza. Od tyłu otoczyły go silne ramiona i Colton umieścił pocałunek na czubku jego głowy. - Jesteś podstępną małą fretką. Przypomnij mi, żebym nigdy cię nie wkurzył. Sly zachichotał i potrząsnął głową. - Zasługują na wszystko, co ich spotka. - Dlaczego o zachodzie słońca? To jeszcze kilka godzin, a doskonale wiesz, że kamień nie potrzebuje światła księżyca, żeby działać. Uśmiechając się, Sly obrócił się w ramionach kochanka i podał mu telefon. - Zadzwoń do UPAC. Mam plan.
***
Stanęli na plaży za swoim małym domkiem, gdy ostatnie promienie słońca ustąpiły miejsca srebrnemu światłu księżyca. - Skończmy z tym – mruknął Grant, gdy podszedł bliżej Sly’a. Colton warknął, popychają swojego kochanka za siebie i spotykając się twarzą w twarz z Grantem. Rozumiał znaczenie tego, co mieli zrobić, ale miał problem z powstrzymaniem swoich własnych naturalnych instynktów, co do obrony swojego partnera. Sly pogładził jego ramię, a potem obszedł, spoglądając na niego bez jakiegokolwiek śladu strachu na twarzy. Colton w końcu westchnął i zszedł na bok, ale nie za daleko. Jeśli Grant czegoś spróbuje, będzie martwy zanim upadnie na piasek. Colton na razie mógł zachowywać się miło, ale to nie znaczyło, że nie był gotowy na kłopoty. ~ 115 ~
- Potrzebuję kamienia. – Sly wyciągnął rękę, dłonią do góry i spojrzał wyczekująco na Granta. - Dlaczego musisz go trzymać? - Ponieważ jestem jego strażnikiem. Colton miał wrażenie, że jego mały partner wymyślił to na poczekaniu. - Strażnikiem? Co to znaczy? Iris lapis nie ma strażnika – zakpił Grant. – Próbujesz mnie oszukać. - Skoro nie ma strażnika, to jak wytłumaczysz fakt, że on na ciebie nie działa? Czy cię uleczył? Czy kiedykolwiek byłeś w stanie zgromadzić z niego jakąś moc? - Dobrze. – Grant mrucząc coś pod nosem sięgnął do kieszeni i wyjął mały kamień, który wywołał tak wiele kłopotów. Z wahaniem wyciągnął rękę, kładąc kamień w wysuniętej dłoni Sly’a. – Tylko mnie ulecz. – Spojrzał przez ramię na Connera i Colton pomyślał, że teraz oczy mężczyzny powinny nieznacznie zmięknąć. - Nie mogę pozwolić mu umrzeć. - Co dokładnie ci dolega? – zapytał Sly. Colton zerknął na brata, który stał po drugiej stronie Sly’a i wygiął brew. Jego brat wzruszył ramionami, a potem zwrócił uwagę z powrotem na mężczyzn przed nimi. Taa, Colton również nie wiedział, co planuje jego partner. Chciał tylko, żeby to się już skończyło. Jednak to Sly prowadził ten show, a oni dostosują się do niego albo w ogóle nie ruszą. Colton zdecydował, że to nie jest warte grama kłótni. - Nie wiem – warknął Grant. – I nikt również nie może mi powiedzieć. I dlaczego to ma być twoja sprawa? - Chcesz mojej pomocy – powiedział spokojnie Sly. – To sprawia, że to jest moja sprawa. Grant westchnął i potarł drżącą ręką po twarzy. Colton mógł wyczuć ledwie powstrzymywaną furię gotująca się w mężczyźnie. Jego mięśnie się napięły i przysunął się bliżej partnera, gotowy się wtrącić, gdyby sprawy przybrały zły obrót. - Nie mogę się zmienić. Ledwie mogę podnieść się z łóżka. Nawet stojąc tu tak krótki czas, czuję się wyczerpany. Conner zbliżył się do Granta i otoczył ramieniem jego pas, żeby go wesprzeć. ~ 116 ~
- W porządku, kochany. Oprzyj się o mnie. – Obrócił się do Sly’a i powiedział. – Nie jadł od wielu dni. Spójrz tylko na niego. Marnieje. Colton z zainteresowaniem przyjrzał się parze. Grant wyglądał blado i stracił trochę swojej znacznej masy odkąd widzieli się ostatnim razem w zamku. Mimo to, zmiany były minimalne. Więc, co działo się z tym mężczyzną? - Dlaczego mieszkasz w Szkocji? Conner wygiął usta na pytanie Sly’a. - Nie mieszkam. Pojawiam się tam, co cztery lata, tak samo jak każdy inny. Przy tak wielkiej liczbie przyjeżdżających i wyjeżdżających paranormalnych, UPAC stawia strażników, żeby zapewnić bezpieczeństwo zarówno naszemu rodzajowi jak i ludziom. – Pocałował policzek swego kochanka. – Kiedy nie wypełniam moich obowiązków, mieszkam z Grantem. - Myślałem, że jesteś strażnikiem UPAC. – Sly z wyraźną ciekawością przekrzywił głowę na bok. - Tak, byłem osobistym strażnikiem starszych, którzy pozostają w zamku przez cały rok. - To nie brzmi jak coś, z czego można tak po prostu zrezygnować. Conner nic nie powiedział, ale nadal wpatrywał się w Sly’a. - A skoro mieszkałeś z Grantem, jak to się stało, że nigdy cię tam nie wiedziałem? Też tam mieszkałem, jak wiesz. Dzikie prychnięcie uciekło z ust Connera. - To duży dom. Bardzo łatwo przeoczyć jest osobę, jeśli uważnie nie szukasz. Poza tym, przeważnie byłeś trzymany w piwnicy. Co miałbyś wiedzieć? - Uh-hm. – Sly gryzł swoją wargę, gdy przytaknął zamyślony. Jego ręka zawinęła się wokół nadgarstka Coltona i ścisnęła lekko zanim puścił i zrobił krok do Connera. Colton jasno to zrozumiał. Cokolwiek Sly chciał powiedzieć, nie będzie to dobrze przyjęte. - Dlaczego zabijasz Granta?
~ 117 ~
Colton prawie jęknął. Z pewnością nie przewidział, że coś takiego nadejdzie, a już na pewno nie podążał za logiką swojego partnera. - Co?! – Grant odepchnął się od Connera i warknął groźnie. – On mi nic nie robi! - Osusza cię – powiedział Sly. – Wiedziałeś, że w połowie jest demonem? Czy kiedykolwiek ci to powiedział? To powstrzymało Granta i zerknął przez ramię, żeby spojrzeć na swojego kochanka. - Conner? - To prawda – potwierdził Conner to oskarżenie z odrobiną wstydu. – Przepraszam, że nigdy ci nie powiedziałem, ale wiesz, jaki zły jest nasz rodzaj. Bałem się, że mnie odrzucisz, gdy się dowiesz. To wydawało się ułagodzić Granta, ale Colton tego nie kupił. Nigdy nie trzymałby czegoś tak ważnego przed kimś, komu wyznał miłość. Poza tym, miał niejasne podejrzenie, że Conner tak kochał Granta jak Grant kochał Sly’a. - Dlaczego powiedziałeś Sly’owi, a nie swojemu partnerowi? – zapytał Zion, odzywając się po raz pierwszy odkąd zaczęło się to małe spotkanie. - Musiałem zdobyć jego zaufanie. Taa, to zdecydowanie nie pasowało Coltonowi. Ten mały dupek coś ukrywał i miał cholerny zamiar dowiedzieć się, co to jest. - Wiesz, że jest kilka rodzajów demonów? – Sly zaczął obracać kamień w dłoni, gdy mówił. Coś, co zawsze robił, kiedy był zdenerwowany albo zaniepokojony. - Powiedz – odparł Colton, kiedy nikt się nie odezwał. - Najbardziej znane, chociaż ludzie nadal uważają je za mity, to… inkuby. Szczęka Coltona prawie uderzyła o ziemię. Choć sam był nadnaturalnym, nawet on wierzył, że inkuby to mit. Jeśli Conner naprawdę był w połowie demonem i do tego inkubem, jedynym pytaniem, które pozostawało to, dlaczego zachorowanie zabrało Grantowi tak dużo czasu. - Nie uprawiałeś z nim seksu, kiedy był ze mną, prawda? – zapytał cicho Sly. – Bałeś się, że zostanie skażony moim brudem. - Ty wstrętny mały kłamco! – krzyknął Conner.
~ 118 ~
- Teraz, kiedy zszedłem z widoku, robicie to jak króliki. Oczywiście, musiałeś zdobyć zaufanie, ponieważ jak inaczej miałeś go przekonać, że potrzebuje kamienia, żeby się uleczyć. – Sly zrobił krok w przód i ramię Coltona natychmiast wystrzeliło, blokując swojego kochanka i powstrzymując go przed zbliżeniem się. - Przestań! – ryknął Conner. - Mam takie miękkie serce. – Sly zachichotał cicho. – Zawsze mi to mówiłeś. Że nie będę w stanie oprzeć się mu pomóc, nieważne jak wiele okropnych rzeczy mi zrobił. Więc kiedy miał już kamień, powoli zacząłeś go osuszać aż nic by nie zostało, a ty wszedłbyś w posiadanie opalu. - Conner? – Głos Granta drżał, gdy się odezwał. – Dlaczego? Podzieliłbym się z tobą tym darem. Bylibyśmy my naprzeciw całemu światu. - Ponieważ, do cholery, nie chciałem cię! – zaskrzeczał Conner. – Nigdy cię nie chciałem. To Seth! To zawsze był Seth! Jak on do diabła mógł znaleźć innego partnera i zostawić mnie z tobą? Colton przycisnął dłoń do swojej wirującej głowy. To był najbardziej popieprzony trójkąt, jakiego kiedykolwiek był świadkiem. Żaden z mężczyzn przed nim nie dbał o nic jak tylko o siebie. - Zgodziłeś się przyjść tu dzisiaj, ponieważ chciałeś odzyskać kamień, a nie dlatego, że obchodziło cię, czy Grant uleczy się czy nie. – Colton wycelował palec w Granta. – Ty też ostatecznie odwróciłbyś się od Connera, ponieważ chciałeś kamień dla siebie. Nie mogę jednak zrozumieć jak mogłeś traktować Sly’a tak jak traktowałeś, skoro mówiłeś mu, że jest twoim partnerem? - Sly zasłużył na wszystko, co dostał – warknął Grant. – Nic nie poradzę, że jest zbyt słaby, żeby zadbać o siebie. – Obrócił się i chwycił Connera za gardło. – Ty diable, kłamliwy, manipulacyjny sukinsynu, daj mi jeden powód, że nie powinien cię zabić tu i teraz. - Ponieważ nie możesz. – Conner uśmiechnął się kpiąco, z łatwością uwalniając się z uścisku Granta. - Mam tu kogoś, komu chciałbym cię przedstawić, Conner. – Sly machnął za siebie ręką i Colton musiał przygryźć wnętrze policzka, żeby powstrzymać się od śmiechu, gdy czterech strażników UPAC wyszło z cienia rzucanego przez dom. – Czy to jest wystarczające, żeby postawić ich przed sądem za zbrodnie przeciwko innym paranormalnym? ~ 119 ~
- W zupełności – powiedział jeden ze strażników, gdy ruszyli do przodu niczym jeden i otoczyli Granta i Connera. – Ktoś się odezwie w sprawie Iris lapis. - To tylko kamień. Nie ma żadnych szczególnych mocy – odparł pospiesznie Colton. – Wykorzystaliśmy go, żeby ich oszukać. Strażnik patrzył na niego przez dłuższy czas, a potem przeniósł wzrok na Sly’a, mierząc go z góry na dół zanim uśmiechnął się szeroko. - W takim razie bardzo dobrze. – Mrugnął i Colton poczuł jak jego kolana drżą z ulgi. - Zatrzymam go? – Sly spojrzał na niego, jego oczy błyszczały w świetle księżyca. Colton zawinął ramiona wokół swego partnera i pocałował jego czoło. - Tak, kochanie. Możesz go zatrzymać. – A Colton zamierzał zatrzymać Sly’a. Nie mógłby prosić o bardziej idealne zakończenie tego całego bałaganu.
Tłumaczenie: panda68
~ 120 ~
Rozdział 15 - Colton! Colton wszedł do pokoju z rękami z tyłu i uśmiechnął się szeroko. - Tak, mój drogi? Twarz Sly’a oblała się najśliczniejszym różem, gdy uśmiechnął się nieśmiało. - Przepraszam, nie chciałem krzyczeć. Ale nie mogę znaleźć mojego kamienia. Szukam go cały dzień. Nie ma go w moim pudełku razem z moimi innymi skarbami. – Jego dolna warga wysunęła się i zaczęła drżeć. – Tak bardzo się starałem, żeby go odzyskać, a teraz go zgubiłem. Och, biedactwo. Ostatni tydzień był ciężki. Zion wrócił do domu do Ameryki Południowej i Colton był przekonany, że Sly tęsknił za jego bratem prawie tak samo jak on. Conner i Grant uciekli strażnikom i umknęli z kraju holując za sobą Jessie. Chętnie z nimi zniknęła, jednak przypieczętowała swój los, kiedy w końcu zostali złapani w Ugandzie. Osądzeni i skazani, jako samotni paranormalni, trójka tego samego dnia została zgładzona. Chociaż Sly nie doświadczył niczego oprócz okrucieństwa z ich rąk, jego czułe serce wciąż bolało na stratę ich żyć. Postanawiając, że jego partner zasługuje na prawdziwą dawkę szczęścia w swoim życiu, Colton przełknął chichot, gdy wyciągnął swoje zaciśnięte pięści przed siebie. Uniósł je przed twarz Sly’a i kiwnął głową. - Wybierz jedną. Sly przyjrzał mu się z zaciekawieniem, a potem klepnął lewą dłoń Coltona. Śmiejąc się głośno, Colton otworzył rękę i ściskając między palcami srebrny łańcuszek pozwolił wisiorkowi zwiesić się przed nosem partnera. - Niespodzianka.
~ 121 ~
- Och, jest cudowny! – Sly wyciągnął rękę i pogładził delikatne ogniwa aż do dołu do małej srebrnej klatki, w której oprawiony był opal. Jego oczy powróciły do oczu Coltona i przełknął słyszalnie. – Jest doskonale. Dziękuję. Colton odpiął zameczek i obszedł Sly’a, zawieszając naszyjnik wokół jego szyi i zapinając łańcuszek. Wygładziwszy go na karku kochanka, Colton umieścił tam miękki pocałunek i uśmiechnął się szeroko na dreszcz, który przebiegł po małym ciele Sly’a. - Proszę bardzo – zamruczał przy jedwabistej skórze, przesuwając usta niżej na szyję Sly’a. Sly obrócił się, ogień i pasja płonęły w jego oczach, i pchnął mocno w pierś Coltona, cofając go do tyłu na kanapę. - Chcę cię ujeżdżać. Colton zdecydowanie mógł pójść na ten plan. Bez słowa, z szybkością błyskawicy rozebrał się ze swoich ubrań i opadł na kanapę, gładząc swojego bardzo zainteresowanego fiuta. - Wsiadaj, kochanie. Sly rozbierał się powoli, potrząsając tyłkiem i kołysząc biodrami – celowo doprowadzając Coltona z niecierpliwości do szaleństwa. Kiedy w końcu zrzucił ostatnią część garderoby, podszedł bliżej, okraczył uda Coltona i opuścił się na jego kolana. Colton chwycił biodra kochanka, wpatrując się w perfekcję, jaką był jego partner. Jak do diabła stał się taki szczęśliwy? Jego uchwyt wzmocnił się na pasie Sly’a i z jękiem odchylił głowę do tyłu na poduszki. - Nie mam nawilżacza. - Już się tym zająłem – powiedział Sly i Colton mógł usłyszeć kpinę w jego głosie. Przesunąwszy rękę po biodrze Sly’a, popieścił idealnie zaokrągloną półkulę jego tyłka, a potem przesuwał się dalej aż jego palce otarły się o dziurkę jego kochanka. - Zaplanowałeś to – oskarżył go bez prawdziwego gniewu, kiedy jego palce dotknęły płaskiej podstawy wtyczki. - No cóż, nie wiedziałem o naszyjniku, ale tak, miałem szczery zamiar uwieść cię jak tylko znajdę kamień. – Sly potrząsnął łańcuszkiem i uśmiechnął się szeroko. – Znalazłem go.
~ 122 ~
- Może powinienem zmusić cię do błagania – drażnił się Colton, chwytając podstawę zabawki i poruszając nią w tyłku Sly’a. – Myślisz, że możesz tak po prostu obnosić się ze swoim seksownym tyłkiem i dostaniesz ode mnie, co tylko chcesz? - Tak – jęknął Sly, a potem opuścił głowę do przodu, jego włosy spadły kaskadą wokół jego twarzy i uśmiechnął się szelmowsko. – Dostanę. Colton zajęczał. Wiedział, kiedy przyznać się do porażki. Sly owinął go sobie wokół małego palca i obaj o tym wiedzieli. - Czego chcesz, kochanie? - Chcę, żebyś pieprzył mnie mocno i szybko, Colt. I chcę, żeby to stało się teraz. - Wszystko, co chcesz. – Colton wyciągnął wtyczkę z zaciśniętej dziurki Sly’a i rzucił na poduszki obok siebie. Chwyciwszy podstawę swojego fiuta, ustawił go w górę na wprost słodkiego wejścia Sly’a. – Tylko ty, kochanie. Sly skinął głową, chwycił się za barki Coltona i powoli się opuścił, nabijając się na grubego fiuta Coltona. Obaj jęknęli, ich oczy się zwarły, gdy miękki tyłek Sly’a otarł się o uda Coltona. Poruszali się razem, z początku wolno, a potem zwiększając tempo, gdy ich przyjemność się wzmacniała, a gorąco zagroziło zalaniem ich. Colton uwielbiał być we wnętrzu swojego mężczyzny. Nie miało znaczenia, że Sly oszukał go na spotkaniu. Wolał myśleć, że i tak musiałby wybrać partnera. Ale pasowali do siebie tak idealnie, że Colton nie mógł już sobie wyobrazić życia bez Sly’a. - Więcej – zamruczał zdyszany Sly, pochylając się i zmieniając kąt, gdy Colton przejął prowadzenie, ujeżdżając swojego chętnego partnera. – Mocniej, Colt. Pieprz mnie mocniej, kochany. Coltonowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Owinąwszy ramiona wokół Sly’a, chwycił pośladki kochanka w obie ręce, rozszerzył je bardziej i zaczął wbijać się rytmicznie w jedwabisty kanał Sly’a, wsuwając swojego pulsującego fiuta tak daleko w cudowne gorąco jak mógł, zanim się wycofał i ponownie pchnął do środka. Sly jęczał i dyszał nad nim – nie tymi udawanymi, zawstydzającymi jękami, jakie słychać w tanich filmach porno – ale prawdziwymi, wypełnionymi pasją, pieprz-mniemocniej odgłosami, które doprowadzały Coltona do szaleństwa. Jego kochanek kołysał się nad nim, spotykając się swoim pchnięciem z jego silnym wepchnięciem, żądając od Coltona, żeby dał mu wszystko, co mógł. ~ 123 ~
Niechętny go rozczarować, Colton przytrzymał w stanowczym uścisku tyłek Sly’a i przekręcił ich, wciskając plecy partnera w poduszki, a potem wsunął się ponownie w jego zaciśniętą dziurkę. - Trzymaj się, kochanie – mruknął, gdy głodny tyłek Sly’a wessał go do środka i nie chciał puścić. Warcząc, mrucząc, jęcząc i dysząc Colton wbijał się mocniej, głębiej, wyrzucając biodra i ocierając się miednicą o zaokrąglone wzgórki pupy Sly’a. Sly krzyknął, jego głowa opadła do tyłu, a żyły na szyi nabrzmiały. Sięgnąwszy między ich falujące ciała, chwycił swojego twardego kutasa i zaczął szybko pompować, gdy jego wewnętrzne ścianki zaciskały się na fiucie Coltona w całkowitej kontroli. - Dochodzę – ostrzegł na sekundę wcześniej jak strumienie kremowej spermy wystrzeliły z jego szczeliny, malując jego pierś i brzuch. Colton zajęczał na intensywną przyjemność, z jaką tyłek Sly’a masował jego fiuta, dojąc go i żądając podążenia za swoim partnerem poza krawędź. Wbił się ostatni raz i napiął biodra. Jego jądra rozładowały się, palące strumienie nasienia trysnęły z jego fiuta pokrywając wnętrze aksamitnego tunelu partnera. Zaspokojony i szczęśliwy, opadł na kochanka, wyciągając sapnięcie z dyszących ust Sly’a. - Ważysz tonę – mruknął Sly. – Złaź ze mnie, ty duży głupku. - Zmęczony – wybełkotał Colton. - To śpij sobie gdzieś indziej. Jestem zbyt kościsty. Nie nadaję się na dobrą poduszkę. - Mam dla ciebie kość. – Colton spróbował spojrzeć chytrze, ale po prostu nie miał tego w sobie. Był tak cholernie zmęczony. - Och, to jest po prostu podłe. Colton zachichotał i odsunął się od kochanka, sycząc, gdy jego sflaczała erekcja wysunęła się z ciała Sly’a. - Prysznic i drzemka. Dokładnie w tej kolejności. - Czekaj! – Sly zsunął się z kanapy i wybiegł z pokoju.
~ 124 ~
Zanim Colton mógł zapytać, co do diabła wstąpiło w tego mężczyznę, Sly wrócił, swoje dłonie trzymał zaciśnięte przed sobą w pięści i wygiął brew. - Ja też mam dla ciebie niespodziankę. - Kochanie, nie sądzę, żebym mógł znieść więcej niespodzianek od ciebie. Już teraz prawie mnie zabiłeś. - Och, daj spokój. Proszę? - Dobrze. – Colton klepnął lewą dłoń Sly’a, uśmiechając się, kiedy Sly przewrócił oczami i otworzył prawą. – Eee, co to? – Nie było mowy, żeby to nosił. - To buddyjski amulet falliczny – powiedział Sly, jakby musiał mówić coś oczywistego. – To powinno przynieść bogactwo i przyjemności życia temu, kto go nosi. Pomyślałem sobie, że skoro ja mam szczęśliwy amulet, ty też powinieneś mieć jeden. - Sly! – Colton jęknął i potarł twarz dłonią. – To pieprzona małpa siedząca na gigantycznym kutasie! Do tego jest różowe. - I co? Sądziłem, że jest ładne. I tak naprawdę nie jest różowe. To bardziej metaliczny fiolet. Pomyślałem, że będzie ładnie współgrało z twoimi włosami. - To małpa na kutasie! - I co? To nie ma seksualnego podtekstu. - Nie będę tego nosił. – Colton skrzyżował ramiona na piersi i potrząsał głową niczym dziecko. – Tak się nie stanie. - Proszę? - Nie! - Ładnie proszę? - Absolutnie nie! - Dla mnie? – Sly wsunął się na kolana Coltona i spojrzał na niego tymi dużymi, szczenięcymi oczami, które za każdym razem działały na Coltona. – Zdobyłem to specjalnie dla ciebie. - Sly, co ludzie sobie pomyślą, kiedy zobaczą mnie idącego ulicą z wielkim kutasem zwisającym z mojej szyi?
~ 125 ~
- Że to prezentacja prawdziwej rzeczy? – powiedział zuchwale Sly, sięgając w dół i chwytając nagiego fiuta Coltona. – Że masz mężczyznę, który kocha cię całym sercem i zrobi dla ciebie absolutnie wszystko? - Nie możesz mnie zmusić, żebym to nosił. – Z każdym słowem Colton tracił przekonanie i wiedział to. Do diabła, nie było mowy, żeby to nosił. Na litość boską to było różowe! - Proszę? - Sly, możemy tu siedzieć i kłócić się i negocjować cały dzień, ale odpowiedź wciąż będzie ta sama. Nie ma absolutnie cholernej mowy, żebym to nosił. Jestem bardzo szczęśliwy, że pomyślałeś o mnie, żeby dać mi prezent, ale to… – Colton zamilkł i przegarnął palcami przez swoje długie włosy. – Nawet nie wiem, co to jest. - To buddyjski amulet falliczny – powtórzył Sly, jakby uważał, że Colton był tym, który stracił zmysły. – Nie słyszałeś mnie z pierwszym razem? - Taa, słyszałem cię. – Dobry boże, Colton nie wiedział, co powiedzieć, żeby dotrzeć do tego mężczyzny. Nie chciał zranić uczuć swojej miłości, ale to było, no cóż, to było trochę ekstremalne, nawet jak na Sly’a. – Co powiesz na to, żebyś trzymał to w swoim pudełku skarbów? – Colton uśmiechnął się szeroko na swoje szybkie myślenie. – Jest bardzo ładny i jestem pewny, że będzie wyglądał naprawdę ślicznie obok tych wszystkich twoich błyszczących rzeczy. Sly patrzył na naszyjnik przez dłuższy czas ze ściągniętymi razem brwiami, wciągając dolną wargę między zęby. Colton wstrzymał oddech, mając nadzieję, że ta sugestia zadziała. Sly kochał błyszczące rzeczy bardziej niż kogokolwiek, kogo spotkał. Z pewnością nie byłby w stanie oprzeć się czemuś takiemu. - Ale kupiłem to dla ciebie – wymamrotał w końcu Sly. – Nie rozumiem, dlaczego nie podoba ci się mój prezent. Wszędzie szukałem, żeby znaleźć dla ciebie idealny prezent. Chciałem czegoś, co przyniosłoby ci szczęście i powodzenie. – Sly pochylił głowę i Colton mógłby przysiąc, że usłyszał ciche pociągnięcie nosem. – Przykro mi, że nie podoba ci się mój prezent. Westchnąwszy, Colton opuścił brodę na pierś i zamruczał coś pod nosem. To było nieuczciwe. Wiedział, że Sly nim manipuluje i robi przy tym fantastyczną robotę. Mimo to, nie mógł w sobie znaleźć skłonności do odmówienia czegokolwiek swojemu partnerowi. Skoro noszenie tego głupiego naszyjnika tak wiele znaczyło dla jego kochanka, Colton sądził, że to będzie małe poświęcenie z jego strony. ~ 126 ~
Jednak nadal uważał, że to było nieuczciwe. Był dwa razy większy od mężczyzny, jeśli nie większy. Czy to nie on powinien decydować? Nie, to małe chuchro wkradło się w życie i serce Coltona, i nie było już odwrotu. Zrobi wszystko na świecie, żeby uczynić swoją małą fretkę szczęśliwą. Westchnąwszy ponownie, pochylił się, żeby pocałować czoło Sly’a, a jego serce roztopiło się na słodki uśmiech, jaki posłał mu Sly. Taa, przepadł. Wziąwszy naszyjnik z ręki partnera, przeciągnął go przez głowę i poklepał amulet, kiedy spoczął na jego piersi. - Dziękuję. Będę czuł się zaszczycony noszeniem małpiego kutasa.
Tłumaczenie: panda68
~ 127 ~