Lucy Gordon
Małżeństwo po włosku 03
Arystokrata z Toskanii
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Potrzebny ci cud albo milioner, Selen...
5 downloads
30 Views
807KB Size
Lucy Gordon
Małżeństwo po włosku 03
Arystokrata z Toskanii
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Potrzebny ci cud albo milioner, Seleno. Ben, uzbrojony w klucz francuski, usadowił się wygodniej pod poobijanym autem. Jego trzydziestoletnie doświadczenie podpowiadało mu, że Selena Gates spodziewa się ożywienia nieboszczyka. - Ten grat ma pecha. - Stary mechanik wpatrywał się ponuro w vana, będącego właściwie minimieszkaniem na kółkach, z naciskiem na „mini". - Na pewno go uruchomisz, Ben - błagała Selena. - Jesteś geniuszem. - Przestań - przerwał Ben z udawaną surowością. - To na mnie nie działa. - Jak dotąd zawsze działało - próbowała go udobruchać. - Uda ci się, prawda? - Nie na długo. - Wystarczy do Stephenville? - No, może dojedzie. Ale co potem? - Potem wygram trochę forsy na rodeo. - Na tym wyleniałym brutalu? - Elliot wcale nie jest wyleniały. - Selena uniosła się gniewem. - Jest w sile wieku. - Tak, od ładnych paru lat - Ben mruknął pod nosem z przekąsem. Selena, choć drażliwa na punkcie ukochanego konia, zignorowała złośliwą uwagę, w porę przypominając sobie, że Ben naprawia jej pojazd prawie za darmo. - Na pewno coś wygram - powtórzyła z uporem. - Wystarczy na nowego vana? - Wystarczy, aby ten doprowadzić do porządku.
R S
- Seleno, to kupa złomu. Lepiej nakłoń jakiegoś milionera, żeby kupił ci nowy wóz. - Nie mam szans u milionerów - westchnęła. - Nie ta figura. - A kto tak powiedział? - zaprotestował Ben. - Ja! - Może rzeczywiście jesteś nieco płaska tu i ówdzie. -Ben zerknął spod oka na jej wysoką, niezwykle wysmukłą sylwetkę. - Raczej wszędzie - zakpiła ze smutkiem. - Milionerzy lubią kobiety o pełnych kształtach. - Nakreśliła dłońmi zmysłową figurę. - Włosy też do niczego... - Przeczesała palcami krótko ostrzyżoną, ognistorudą czuprynę, trudną do przeoczenia nawet w tłumie. Selena była bystra, wygadana i niezależna. Optymistka do granic szaleństwa. Każdy, kto rzucał jej wyzwanie, przekonywał się wkrótce, że rude włosy należy traktować jak ostrzeżenie. - Poza tym - dziewczyna sięgnęła po rozstrzygający argument - nie lubię milionerów. Mają za dużo pieniędzy. - Tobie akurat to by się przydało. Albo cud. - Chyba łatwiej o cud - przyznała. - I postaram się o jakiś. A raczej to on postara się o mnie. - Do licha, Seleno, może zejdziesz z obłoków na ziemię? - Dlaczego? Życie jest o wiele zabawniejsze, gdy wierzysz w nieoczekiwane szczęście. - A jeśli nic takiego się nie zdarzy? - Wtedy rozglądasz się za czymś nowym. Ben, daję ci słowo, prawdziwy cud już pędzi w moją stronę. Leo Calvani kręcił się niespokojnie. Nogi całkiem mu zdrętwiały, więc zmieniał co chwila pozycję, próbując je rozprostowywać. Lot z Rzymu do Atlanty trwał dwanaście godzin, po czym czekała go jeszcze przesiadka na samolot do Dallas. Właśnie dlatego podróżował pierwszą klasą - przy jego wzroście, prawie metr dziewięćdziesiąt, nogi stanowiły ponad metr. Nic dziwnego, że potrzebował więcej miejsca. Nie był człowiekiem uzależnionym od luksusu. Wprawdzie mógł sobie pozwolić na to co najlepsze, ale bezmyślne obnoszenie się z bogactwem zawsze go irytowało. Zgodnie z wyznawanymi zasadami
R S
podróżował w starych, wytartych dżinsach, dżinsowej kurtce i dość zniszczonych butach. Jednak pomimo jego „niefrasobliwego" ubioru stewardessa zajęła się nim troskliwie. - Czy napije się pan szampana? Przez moment delektował się urokiem jej wielkich, błękitnych oczu i ponętną figurą. Zawsze tak reagował na widok każdej kobiety przed pięćdziesiątką. - Wolałbym whisky. - Oczywiście. Mamy do wyboru... - dziewczyna wymieniła kilka najlepszych gatunków, aż zakręciło mu się w głowie. - Proszę zwykłą whisky. Ziewając, popijał drinka i marzył, by mieć już za sobą tę podróż. Minęło jedenaście godzin, a ostatnia była najgorsza. Na pokładzie zabrakło już rozrywek. Leo obejrzał film, zjadł dwa doskonałe posiłki i poflirtował z sąsiadką. Zresztą kobieta ochoczo odpowiedziała na jego awanse, ulegając urokowi męskiej twarzy o mocnych rysach, otoczonej ciemnobrązowymi, falującymi włosami, i uwodzicielskiemu błyskowi niebieskich oczu. W tej chwili myśli Leo krążyły wokół czekającej go wizyty w Four-Ten, na ranczu Bartona Hanwortha, niedaleko Stephenville w Teksasie... Wspaniałe otwarte przestrzenie, świeże powietrze, udział w rodeo - istny raj. W końcu wielki odrzutowiec zaczął schodzić do lądowania w Atlancie. Wkrótce będzie można wyprostować nogi, choćby tylko na trochę, nim ponownie wciśnie obolałe kości do samolotu lecącego do stolicy Teksasu. Ben policzył najmniej, jak tylko mógł. Lubił Selenę i wiedział, że każdego dolara, jaki jej zostanie, wyda na Elliota. Za resztę kupi jedzenie, dla siebie, a jeśli nie zostanie jej nic, nawet się tym nie przejmie. Pomógł dziewczynie umocować przyczepę dla konia do tyłu vana, ucałował ją w policzek na szczęście i patrzył, jak ostrożnie wyjeżdża z podwórka. Gdy znikła, westchnął do bóstwa opiekującego się szalonymi
R S
młodymi kobietami, które nie miały nic poza koniem, rozklekotanym vanem, szlachetnym sercem i nieugiętym uporem. Na lotnisku w Dallas Leo poprzysiągł sobie, że już nigdy nie wsiądzie do samolotu. Tak było po każdym locie. Gdy wreszcie opuścił punkt odprawy celniej, usłyszał tubalny głos: - Leo, młody byku! Jego twarz rozjaśniła się na widok otwartych ramion przyjaciela. - Barton, stary byku! Barton Hanworth był rosłym, pogodnym mężczyzną po pięćdziesiątce, o bardzo donośnym głosie. Zresztą wszystko, co do niego należało, było słusznych rozmiarów: samochód, ranczo i serce. Leo nie zapomniał pochwalić samochodu - nowej „zabawki" Bartona, o której przyjaciel bez przerwy gadał przez telefon. Najnowszy, najpiękniejszy i najszybszy. O cenie Barton nie wspominał, ale Leo sprawdził w internecie - samochód był również najdroższy. Zapakowali niewielki bagaż Leo i ruszyli w dwugodzinną podróż na ranczo położone niedaleko Stephenville. - Dlaczego leciałeś z Rzymu? - zapytał Barton, nie odrywając oczu od drogi. - Myślałem, że z Pizy masz bliżej. - Byłem na przyjęciu zaręczynowym mojego kuzyna, Marca wyjaśnił Leo. - Znasz go przecież. Barton chrząknął. - Tak, poznałem go u ciebie na farmie dwa lata temu. Jaka ona jest? - Harriet? - Na twarzy Włocha pojawił się szeroki uśmiech. - Gdyby nie była narzeczoną mojego kuzyna... cóż, niestety... szkoda. - Zatem Marco dał się w końcu usidlić? - Na to wygląda - odparł Leo zamyślony. - Nie wiem tylko, czy zdaje sobie z tego sprawę. Utrzymuje, że żeni się z rozsądku z „odpowiednią" partią. To wnuczka przyjaciółki jego matki. Ale coś mi tu nie gra. Noc po przyjęciu Marco spędził poza domem. Znalazłem go śpiącego na ziemi, gdy wyszedłem o świcie odetchnąć świeżym powietrzem. - Żadnych wyjaśnień? - Ani słowa. A na dodatek nie wspomina o poprzednich, zerwanych
R S
zaręczynach. - Myślisz, że teraz będzie podobnie? - Czy ja wiem? To zależy, jak szybko Marco zda sobie sprawę, że szaleje za Harriet. - A co u twojego brata? - Och, Guido ma dość rozumu, by wiedzieć, za kim szaleje. Dulcie to wspaniała dziewczyna. - A więc już tylko ty pozostajesz wolny? - Barton roześmiał się hałaśliwie. - I zamierzam w tym wytrwać. Nie dam się złapać. - Wszyscy tak mówią, ale rozejrzyj się dokoła. Różni równi faceci padają po kolei, jak muchy. - Barton, masz pojęcie, ile kobiet jest na świecie? - zapytał Leo. - I jak niewiele z nich dotąd poznałem? Facet powinien mieć szerokie pole manewru i przeć do przodu. - I ty w końcu znajdziesz tę ,,jedyną". - Ależ ja wciąż ją znajduję. A następnego dnia poznaję kolejną „jedyną". I dlatego ciągle jestem biedakiem. - Ty? Biedakiem? - Barton roześmiał się. - Słowo. Nie mam kochającej żony, dzieci... - Leo niespodziewanie westchnąć ze smutkiem. - Wiesz, jaka to tragedia, gdy mężczyzna zda sobie sprawę, że natura obdarzyła go zmiennym usposobieniem? - Jasne! Tym razem obaj się roześmieli. Leo miał cudowny śmiech, tętniący życiem pełnym słońca i wina. Był człowiekiem ziemi, który instynktownie szukał otwartej przestrzeni i zmysłowych przyjemności. Można to było odgadnąć z jego oczu, ruchów, a nade wszystko - z jego śmiechu. Przy ostatnim zakręcie do Stephenville Barton ziewnął. - Niedługo dostanę zeza od tego gapienia się w koński zadek stwierdził. Tuż przed nimi wlokła się już od jakiegoś czasu zdezelowana końska przyczepa z pasażerem. - Poza tym musiałem wstać o nieludzkiej godzinie, żeby zdążyć na
R S
lotnisko - poskarżył się. - Wybacz. To przeze mnie. - Coś ty! Wczoraj do późna świętowaliśmy twój przyjazd. - Jak to wczoraj? Przecież przyjechałem dopiero dziś. - No właśnie, dzisiaj znowu się zabawimy. Przecież to Teksas. - Rozumiem. - Leo uśmiechnął się. - Zastąpiłbym cię, ale po locie jestem w gorszym stanie niż ty. - Już niedaleko. I całe szczęście, bo ten grat wlecze się niemiłosiernie. Dodajmy gazu. - Uważaj, jesteś zmęczony... - Im szybciej dojedziemy, tym lepiej. Barton zmienił pas ruchu i przyspieszył. Leo zerknął przez okno i zobaczył za kierownicą vana młodą, krótko ostrzyżoną kobietę o ognistych włosach. Spojrzała na niego przelotnie. To, co wydarzyło się chwilę później, stało się tematem wielu sprzeczek. Ona twierdziła, że puścił do niej oko, on przysięgał, że ona zrobiła to pierwsza. Ona stanowczo zaprzeczała! Barton dodał gazu i wyprzedził vana. - Widziałeś? - zapytał Leo. - Mrugnęła do mnie. Barton? Barton! - Dobra, dobra. Już oprzytomniałem, ale może mów do mnie, żebym nie... - Żebyś nie zasnął. No, wyprzedzenie niewiele nam dało - stwierdził Leo, wskazując pikapa przed nimi. Barton odbił w prawo, by go wyprzedzić, ale kierowca zmienił bez ostrzeżenia pas ruchu, blokując część drogi, i gwałtownie przyhamował. - Barton! - Leo krzyknął ostrzegawczo. Barton nacisnął gwałtownie hamulec i zatrzymał auto w samą porę. Van, którego przed chwilą wyprzedzili, nie miał tyle szczęścia. Rozległ się pisk opon, potem huk, wstrząs i krzyk. Kierowca pikapa, nieświadomy całego zamieszania, dodał gazu i zniknął. Leo i Barton wyskoczyli z auta. W tylnym zderzaku samochodu będącego dumą i radością Bartona widniało brzydkie wgniecenie, pasujące idealnie do wgniecenia z przodu vana. Ale jeszcze bardziej przeraziło ich co innego. Na skutek
R S
gwałtownego hamowania końska przyczepa stanęła bokiem, uderzyła z dużą siłą w pojazd i przechyliła się niebezpiecznie. W środku miotało się przerażone zwierzę. Rudowłosa kobieta próbowała postawić przyczepę. - Proszę tego nie robić! - wrzasnął Leo. - To bardzo niebezpieczne! Odwróciła się. - Niech się pan odczepi! Z jej rozciętego czoła leciała krew. - Pani jest ranna. Zaraz pomogę. - Kazałam się panu odczepić. Już dość pan narozrabiał. - Hej, to nie ja prowadziłem i to nie nasza... - Co mnie obchodzi, kto prowadził? Wszyscy jesteście tacy sami. Pędzicie w tych szałowych samochodach, jakby droga należała do was! Mogliście zabić Elliota! - Elliota? Z przyczepy dobiegł gwałtowny łomot. Nagle drzwi puściły i oszalały koń wyskoczył na drogę. Leo i rudowłosa próbowali go schwycić, ale on pogalopował na oślep przed siebie. Kobieta ruszyła w pościg za zwierzęciem, uskakując przed nadjeżdżającymi samochodami. - Wariatka! - krzyknął ze złością Leo i pobiegł za nią. Słyszał pisk opon, zgrzyt hamulców i głośne przekleństwa wściekłych kierowców, ale nie zwracał na nie uwagi. - Oboje zwariowali. - Barton podrapał się w głowę i wyjął telefon komórkowy. Elliot był lekko ranny, co utrudniało mu ucieczkę, ale nie zamierzał dać się złapać. Niesprawność nadrabiał sprytem. - Niech pani biegnie tędy - wrzasnął Leo, pokazując na kępę drzew. Ja polecę z drugiej strony i odetniemy mu drogę. Wszystko na nic. Wprawdzie gdy Selena zawołała konia po imieniu, zwierzę zatrzymało się i odwróciło, ale potem znowu śmignęło między nimi i pognało z powrotem w kierunku szosy. - Och, nie - westchnął Leo. - Tylko nie tam. Przerażony tym, co mogło się wydarzyć za chwilę, przyspieszył kroku. Zmuszając swoje długie nogi do wysiłku, skoczył i pochwycił
R S
uzdę. Elliot spojrzał podejrzliwie, ale ciche słowa podziałały na niego uspokajająco. Leo kochał konie i przemawiał uniwersalnym językiem miłości, a Elliot nigdy przedtem nie słyszał włoskiego. Przestał się trząść i choć był zdezorientowany, stał spokojnie, instynktownie okazując zaufanie nieznanemu człowiekowi. Selena obserwowała tę scenę, ale łatwe obłaskawienie jej ukochanego Elliota wcale nie poprawiło jej humoru. Ani sposób, w jaki mężczyzna badał pęciny konia, delikatnie wodząc po nich dłonią. - Nie sądzę, by było to coś poważnego. Lekkie nadwyrężenie, ale lepiej, rzecz jasna, żeby moją opinię potwierdził weterynarz. Skąd wziąć pieniądze na weterynarza, skoro pozostało jej zaledwie parę groszy przy duszy? Selena spuściła głowę, by ukryć rozpacz. Kiedy znów spojrzała na nieznajomego, nie kryła gniewu. - Lekkie nadwyrężenie - powtórzyła z goryczą. - Nic by się nie stało, gdybyście tak gwałtownie nie zahamowali. - Przepraszam, to nie ja prowadziłem. - Leo dyszał ciężko z wysiłku. - Mój przyjaciel też nie jest winny. Wszystko przez faceta, który jechał przed nami. Zahamował gwałtownie, a potem zwiał. Ale jeśli jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie... Do diabła, co pani wie o sprawiedliwości? - Wiem, że mam rannego konia i zniszczonego vana, bo musiałam hamować w ostatniej chwili... - A, tak. Bardzo chciałbym zobaczyć pani hamulce. Założę się, że są w ciekawym stanie. - Próbuje pan teraz zwalić winę na mnie!? Stary numer. Nie wstyd panu? - Ja tylko... - Znam takich jak pan. Myślicie sobie, że samotna kobieta jest bezbronna. Ja nie dam się tak łatwo zastraszyć. - Nawte mi to na myśl nie przyszło - wyznał zgodnie z prawdą Lao. - Co do pani bezbronności... zostawię to bez komentarza. Nadszedł Barton. - Chwileczkę, Leo...
R S
Leo był zwykle spokojnym człowiekiem, ale miał temperament południowca i kiedy się zirytował, potrafił wybuchnąć w imponujący sposób. A teraz był poirytowany. - Czemu nie? Niech pani zwali winę na nas! Zrobi z nas kozły ofiarne i... i... - Jak zwykle, kiedy zawodził go angielski, Leo przechodził na ojczysty język. Przez następnych parę minut wylewał z siebie niepohamowany potok włoskich słów. - Niech to, Leo! - wrzasnął w końcu Barton. - Przestań się tak podniecać jak... Włoch! - Chciałem tylko wyrazić, co czuję - wyjaśnił Leo. - Już to zrobiłeś. Więc może uspokoimy się i poznamy? Barton Hanworth z rancza Four-Ten, tuż za Stephenville, kilka kilometrów stąd - przedstawił się ze zwykłą swobodą. - Selena Gates, w drodze do Stephenville. - Świetnie. Możemy obejrzeć twój... eee... pojazd, kiedy dotrzemy na moją farmę i wezwiemy weterynarza do twojego konia. Selena chwyciła się za włosy. - A jak się tam dostaniemy? Przefruniemy? - Nie. Już dzwoniłem i pomoc jest w drodze. Czekając na rozwiązanie problemu, zatrzymasz się u nas na dzień lub dwa. Zgoda? - U was? - Gdzieżby indziej? - zapytał przyjacielsko. - Skoro ja cię w to wpakowałem, muszę cię z tego wyciągnąć. - Ale on twierdzi, że to nie twoja wina. - Selena spojrzała na Leo podejrzliwie. - Cóż, może zbyt późno zareagowałem - Barton unikał wzroku Lea. Faktem jest, że gdybym wcześniej zwolnił... no, w każdym razie, nie zwracaj uwagi na to, co mówi mój przyjaciel. - Pochylił się do niej konfidencjonalnie. - To cudzoziemiec... - Dzięki, Barton. - Leo uśmiechnął się krzywo. Wkrótce nadjechała ciężarówka, ciągnąc smukłą przyczepę z logo rancza Four-Ten, przeznaczoną do transportu koni. Selena ostrożnie poprowadziła Elliota po rampie. Koń wyraźnie kulał. - W domu czeka już weterynarz i lekarz - powiedział Barton. -
R S
Wskakuj do wozu i ruszamy. - Dziękuję, ale zostanę z Elliotem - powiedziała. - To wbrew przepisom. - Barton zmarszczył brwi. - Do diabła dodał, widząc upór na jej twarzy. - To tylko kilka minut stąd. - Muszę zostać z Elliotem - wyjaśniła. - Zawsze denerwuje się w nowym miejscu, jeśli mnie nie widzi. A co z moim vanem? - Nie martw się, podholujemy go - uspokoił ją Barton. - Idziesz, Leo? - Nie, wsiądę z nimi - odparł Leo. - Nie potrzebuję pomocy - zaprotestowała Selena. - Masz potężnego guza na głowie i nie powinnaś zostawać sama. - Nic mi nie jest. - Możemy jechać, by weterynarz obejrzał konia, albo zostać tu i dyskutować. To zależy od ciebie - oświadczył, zatrzaskując drzwi. Selena zaprzestała kłótni. Była zła na tego faceta, choć na dobrą sprawę nie wiedziała dlaczego. Przecież to nie on prowadził, tylko Barton Han-worth, a ten w dodatku zamierzał naprawić szkody. Tymczasem cały jej gniew skupił się na człowieku, który miał czelność rozkazywać jej, a potem mówić do mej takim samym kojącym głosem, jakim uspokajał Elliota. Co za typ! - Już dojeżdżamy - powiedział. - Zaraz zajmie się tobą lekarz. - Nie potrzebuję słodkich słówek - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - A ja bym potrzebował, gdybym przeżył taką katastrofę. - Pewnie niektórzy mają twardszą skórę - odparła nieco zrzędliwie. Nie odpowiedział. Dziewczyna nie wyglądała najlepiej i chyba miała prawo być w złym humorze. Jednak kiedy po chwili odwróciła się do Elliota i zaczęła przemawiać do niego czule, bez cienia złości, Leo ogarnęło niepomierne zdumienie. Coś takiego... Zobaczył konia rasy quarter, niezbyt pięknego, o mocnej budowie, noszącego ślady ciężkiego życia, ale w oczach właścicielki najwyraźniej Elliot stworzeniem doskonałym. Ona też, na pierwszy rzut oka, nie była piękna, może z wyjątkiem wielkich, zielonych oczu. Zdrowa cera o brzoskwiniowym blasku świadczyła o życiu na świeżym powietrzu. Leo z przyjemnością
R S
obserwował ruchy dziewczyny. Była szczupła, niemal chuda, twarda i żylasta, jednak poruszała się z niezwykłą gracją tancerki. - Nazywam się Leo Calvani - przedstawił się, wyciągając rękę. Ujęła ją mocno i pewnie. Leo ścisnął lekko jej palce, ale dziewczyna cofnęła dłoń tak szybko, jak pozwalała na to uprzejmość. Jechali powoli, jak chciała Selena. Po paru minutach zdał sobie sprawę, że i ona przygląda mu się z ciekawością. Bez erotycznego podtekstu, jak to zazwyczaj miało miejsce w przypadku innych kobiet, tylko ze zdrową ciekawością. I nic ponad to.
R S
ROZDZIAŁ DRUGI Ranczo Four-Ten liczyło dziesięć tysięcy akrów znakomitej ziemi, zamieszkałej przez pięć tysięcy sztuk bydła, dwieście koni, pięćdziesięciu pracowników i sześcioosobową rodzinę właściciela. Kiedy Selena zobaczyła stajnie, w których Barton trzymał swoje najlepsze konie, zrozumiała, że ma do czynienia z niezwykle majętnym ranczerem. Znała ludzi, którzy mieszkali w gorszych warunkach niż tutaj zwierzęta. Poprowadziła Elliota do obszernego, wygodnego boksu, gdzie czekał już weterynarz. Na ranczo był również lekarz, który chciał ją od razu zbadać, ale Leo go powstrzymał. - Niech najpierw zajmą się koniem. Ona się nie uspokoi, dopóki się nie przekona, że z nim wszystko w porządku. Selena spojrzała na niego z wdzięcznością. Diagnoza weterynarza pokrywała się mniej więcej z opinią Leo, tyle że wyrażona została niezwykle obszernie, by uzasadnić wysokość honorarium. Zastrzyk przeciwzapalny, bandaż i po wszystkim. - Czy w przyszłym tygodniu będzie mógł wystartować na rodeo? spytała z niepokojem Selena. - To się dopiero okaże. Nie jest już taki młody. - Czy teraz lekarz mógłby obejrzeć ciebie? - zapytał Leo. O dziwo, zgodziła się bez oporów. Czuła się obolała i rozbita. - Jak się sprawują rumaki, które sprzedałem ci dwa lata temu? spytał tymczasem Leo Bartona. - Sam się przekonaj. Pięć koni, które Barton kupił od Leo, było w znakomitej kondycji. Silne zwierzęta o potężnych stawach skokowych ciężko pracowały, ale traktowano je niczym członków rodziny królewskiej. - Daję słowo, że cię pamiętają - stwierdził Barton, gdy łasiły się do poprzedniego właściciela. - Tak, nie zapomniały frajera, który tak łatwo się ich pozbył -
R S
uśmiechnął się Leo. Co chwila rzucał ukradkowe spojrzenia w stronę Seleny, której zakładano właśnie opatrunek na czoło. - Musi pani uważać na siebie przez dzień lub dwa - przykazał lekarz. - I dużo odpoczywać. - To tylko mały guz - upierała się. - Ale na pani głowie. - Dopilnuję, żeby odpoczywała - obiecał Barton. - Żona przygotuje dla niej pokój. - To miło - powiedziała zmieszana Selena. - Wolałabym jednak zostać tutaj, z Elliotem. Pokazała na stos siana, jakby dziwiąc się, po co komu coś więcej. - Ale musisz zjeść! - wykrzyknął Barton. - Zaraz coś przekąsimy, bo za parę godzin zaczyna się przyjęcie z grillem. - Jesteś bardzo uprzejmy, jednak nie chcę przeszkadzać powiedziała Selena, zdając sobie sprawę ze swojego wyglądu. Nie mogła przecież wejść do eleganckiej rezydencji brudna, w zniszczonym ubraniu. Barton podrapał się w głowę. - Moja żona się obrazi, jeśli odmówisz. - Dobrze, pójdę więc, by jej podziękować. Nie zostanę tam długo. Tylko tyle, ile nakazuje uprzejmość, zdecydowała. Z ociąganiem ruszyła za mężczyznami w stronę wielkiej, białej rezydencji, na której widok czuła się nieswojo. Zastanawiała się, jak Leo sobie z tym radzi. W wytartych dżinsach i znoszonych butach wyglądał równie nie na miejscu jak ona, lecz zdawał się tym nie przejmować. Gdy weszli, rozległy się radosne okrzyki i po chwili cała rodzina Hanwortha otoczyła Leo. Delia Hanworth wyglądała niezwykle młodo jak na swój wiek i tryskała energią. Urodziła Bartonowi trójkę dzieci, dwie córki, Carrie i Billie, młodsze kopie matki, i Jacka, zamyślonego młodzieńca, który zdawał się żyć w świecie marzeń, z nosem utkwionym w książkach. Do rodziny należał także Paul, lub Paulie, jak upierała się go nazywać
R S
Delia, jej syn z pierwszego małżeństwa i prawdziwe oczko w głowie. Rozpuściła go do granic możliwości, ku rozpaczy wszystkich. Paulie powitał Leo jak pokrewną duszę. Klepał go po plecach, snując wizję wspólnych rozrywek. Leo jęknął w duchu z rozpaczy. Paulie dobiegał trzydziestki, był pospolicie przystojny, a wygodne życie czyniło jego twarz bezbarwną i rozlaną. Uważał się za biznesmena, mimo że właśnie jego piąta z kolei firma internetowa upadała równie gwałtownie jak wszystkie poprzednie. Jednak w tej chwili w domu panowała serdeczna atmosfera, a Paulie zachowywał się przykładnie. - Widziałem cię na rodeo w... - Paulie rozpoznał Selenę i wymienił pełną listę miejscowości. - Wygrywałaś. Selena odprężyła się nieco i zdobyła się nawet na uśmiech. - Niewiele wygrywam - przyznała. - Ale wystarcza na życie. - To zaszczyt poznać taką gwiazdę - powiedział Paulie, ściskając mocno jej rękę. Było coś w tym młodym człowieku, co ujmowało wdzięku nawet jego pochlebstwom. Selena podziękowała za komplement i cofnęła rękę, hamując się, by nie wytrzeć jej o dżinsy. Paulie miał wilgotne dłonie. - Twój pokój jest już gotowy - powiedziała Delia uprzejmie. Dziewczęta zaprowadzą cię na górę. Carrie i Billie natychmiast chwyciły Selenę pod ręce i pociągnęły po szerokich schodach, nim zdołała zaprotestować. Paulie ruszył za nimi. Wyprzedził dziewczyny i otworzył szeroko drzwi gościnnego pokoju. - Wszystko co najlepsze dla naszego sławnego gościa - zaanonsował żartobliwie. Selena spojrzała na niego z ukosa. Nad głową Pauliego ujrzała oczyma wyobraźni neonowy napis „kłopoty". Była zadowolona, kiedy Carrie wyrzuciła brata z pokoju. Rozejrzała się dokoła. Eleganckie wnętrze sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Sypialnia, godna angielskiej królowej, urządzona została w tonacji biało-różowo-wrzosowej. Obok znajdowała się równie imponująca łazienka z wanną w kształcie wielkiej muszli.
R S
Selena wolałaby wziąć prysznic, ale ze względu na opatrunek na czole nie mogła założyć czepka. Napełniła więc wannę i weszła do niej ostrożnie, rozkoszując się komfortem i czując, jak gorąca woda łagodzi ból poobijanego i posiniaczonego ciała. Wybrała jakieś najmniej perfumowane mydło i zaczęła się namydlać. Kąpiel uwalniała ją od napięć i stresu. Cóż, może luksus w pewnych okolicznościach był jednak pożyteczny. Na półce, tuż nad wanną, stał rząd szklanych słoików wypełnionych kolorowymi kryształkami. Selena z ciekawości sięgnęła po jeden, odkorkowała i poczuła aromat jeszcze bardziej odurzający niż zapach mydła. Z trudem łapiąc powietrze, usiłowała szybko zakorkować naczynie, ale słoik wyślizgnął się z jej mokrych palców i rozbił o wannę z donośnym hukiem. Dziewczyna wrzasnęła przerażona. Leo kręcił się po swoim pokoju po drugiej stronie korytarza. Rozbierał się właśnie i już ściągał koszulę, gdy usłyszał krzyk. Wyjrzał na korytarz i nasłuchiwał. Cisza. Potem zza drzwi sypialni Seleny usłyszał pełen desperacji okrzyk: - Och, nie! I co ja teraz zrobię? Zapukał do drzwi. - Halo? Wszystko w porządku? - Niezupełnie - dobiegł go słaby głosik. Wszedł do pokoju, ale nikogo nie zobaczył. - Halo? - Tutaj. Uchylił ostrożnie drzwi do łazienki i ciężki, obezwładniający aromat otoczył go niczym chmura. - Mogę wejść? - zapytał. - Zostanę tu na zawsze, jeśli tego nie zrobisz. Nieśmiało spojrzał w stronę wielkiej, różowej muszli, w której siedziała Selena z rękami złożonymi na piersiach. Patrzyła przerażonym wzrokiem. - Zbiłam słoik z solą do kąpieli - wyszeptała. Rozejrzał się dokoła. - Gdzie? - W wannie. W wodzie jest pełno szkła, ale nic nie widzę. Boję się ruszyć.
R S
- W porządku. Bez paniki. - Leo, odwracając głowę, podał jej biały ręcznik. - Jestem przykryta... prawie... - powiedziała. - Dosięgniesz do korka? - Nie. - Więc ja to zrobię. Nie ruszaj się. Powiedz mi tylko, gdzie jest. - Między moimi stopami. Ostrożnie wsunął rękę do wody, próbując wymacać korek, lecz nie dotykając ciała dziewczyny, co było prawie niemożliwe. W końcu udało mu się go wyciągnąć. - Usunę szkło, kiedy woda opadnie - powiedział. Ostrożnie wybierał ostre odłamki. Trwało to długo, bo słoik roztrzaskał się w drobny mak. W dodatku woda prawie całkiem spłynęła, piana zaczęła znikać i pojawiła się nowa komplikacja... - Staram się nie patrzeć, ale naprawdę muszę widzieć, co robię powiedział zdesperowany Leo. - Trudno, nie przejmuj się - odparła z rezygnacją Selena. Leo odetchnął głęboko. Kąpielowy ręcznik naprawdę niewiele zakrywał. - Zebrałem, co mogłem - powiedział w końcu. - Spróbuj wyjść, ale bardzo ostrożnie. - Jak? Muszę się czegoś przytrzymać. - Przytrzymaj się mnie. - Pochylił się nad nią. - Zarzuć mi ręce na szyję. Zrobiła to i ręcznik natychmiast się zsunął. - Zapomnij o nim - powiedział Leo. - Zachowam się jak dżentelmen. Wolisz być bezpieczna czy skromna? - Bezpieczna - zdecydowała natychmiast. Poczuła jego dłonie na swoim ciele. Były tak duże, że niemal zamykały w objęciu jej smukłą talię. Leo wyprostował się, pociągając ją za sobą. Przytuliła się do niego, starając się nie myśleć o swoich nagich piersiach na jego torsie. Wyciągał ją z wanny bardzo ostrożnie. Woda spłynęła całkowicie, odsłaniając na dnie wanny niebezpieczny odłamek szkła. Selena spojrzała przerażona i spróbowała odskoczyć.
R S
To był błąd. Poślizgnęła się i upadłaby, gdyby Leo nie pochwycił jej w ostatniej chwili. Wycofał się tyłem z łazienki, starając się zachować równowagę. Ale na próżno. Siła bezwładności wyniosła go do pokoju i chwilę potem leżał jak długi na puszystym, różowym dywanie z nagą Seleną na piersiach. Tulił ją, z trudem łapiąc oddech. Jej ciężar był obezwładniający i cudowny jednocześnie. Leo wiedział, że musi to przerwać, i to szybko. Nagle krew przestała mu krążyć w żyłach. Zza drzwi dobiegł go damski chichot, a właściwie dwa chichoty. - Seleno - rozległ się głos Carrie. - Możemy wejść? - Nie! - pisnęła Seleną i skoczyła odruchowo do drzwi. Katastrofa! - Nie wchodźcie! Jestem nieubrana - zawołała, przywierając mocno plecami do drzwi. - Zaraz wyjdę. Ku uldze obojga głosy ucichły. Tymczasem Leo wziął się w garść, choć widok nagiej Seleny skaczącej po pokoju niczym gazela nadwyrężył nieco jego system nerwowy. Ale przynajmniej jedno było pewne. Akcja ratunkowa zakończyła się pełnym sukcesem. Seleną znikła w łazience i po chwili wróciła szczelnie otulona wielkim szlafrokiem. - Dziękuję - powiedziała. - Dzięki tobie nie pokaleczyłam się. Leo podniósł się z podłogi. - Lepiej pójdę, nim nasza reputacja legnie w gruzach. - Co mam powiedzieć pani Hanworth? - Zostaw to mnie. Nie musisz nawet schodzić na dół. Połóż się. To rozkaz. Wyjrzał na korytarz i z ulgą stwierdził, że droga wolna.Nie zdążył jednak zrobić kroku, gdy nieoczekiwanie pojawiły się przed nim Carrie i Billie. - Cześć, Leo. Wszystko w porządku? - Niezupełnie - powiedział, zdając sobie sprawę, że jest na wpół rozebrany. - Selena rozbiła w wannie słoik z solą do kąpieli. - Biedaczka! Nadal tam tkwi?
R S
- Nie. Pomogłem jej wyjść. - Leo marzył, by ziemia się pod nim rozstąpiła. - Obiecałem, że powiem waszej mamie o słoiku. Zrobię to... eee... jak tylko włożę koszulę. Uciekł do swojego pokoju, starając się zignorować znaczące pochrząkiwania nastolatek, choć ten odgłos mroził w żyłach jego męską krew. Delia przyjęła wyjaśnienia Leo ze zrozumieniem i współczuciem. - Co tam słoik - powiedziała. - Pójdę i upewnię się, czy na pewno nic jej nie jest. Po paru minutach wróciła do kuchni i wydała polecenie, by zaniesiono Selenie jedzenie na górę. Chyba wcześniej rozmawiała z córkami, bo zwróciła się do Leo w nieco żartobliwym tonie: - Świetnie się wywiązałeś z roli niezłomnego rycerza. I trudno się dziwić, to ładna dziewczyna. - Delia, przysięgam na wszystko, że widzę ją po raz pierwszy w życiu. Fatalny błąd. Delia uśmiechnęła się znacząco. - Wy, Włosi, jesteście tacy szarmanccy i romantyczni. Nie przegapicie żadnej nadarzającej się okazji. - Co to za smakowite zapachy? - spytał, zmieniając temat. Umieram z głodu. Na szczęście podczas posiłku jedynie Paulie wracał jeszcze do tego tematu. Mówił mniej więcej to samo co matka, tyle że w jego ustach brzmiało to wulgarnie i obraźliwie. Przebierając się na przyjęcie, Leo próbował uporządkować myśli. Pomimo rogatej natury, Selena wydawała mu się dziwnie pociągająca. Na pierwszy rzut oka nie było w niej nic niezwykłego. Nawet jej nagie ciało nie powinno wzbudzać w nim wielkich emocji - nie miała takich kształtów, jakie lubił. Jednak stało się coś tajemniczego, czego jeszcze nie potrafił nazwać, i głupie aluzje Pauliego, wydymającego swoje tłuste wargi, napełniły go gniewem. Wkrótce goście zaczęli się schodzić, zapełniając łąkę, na której miała się odbyć zabawa. - Gotowy na imprezę? - zawołał Barton, gdy Leo zjawił się na dole.
R S
- Jak zawsze - odparł zgodnie z prawdą. - Ale może najpierw wstąpimy do stajni? - Jasne; jeśli chcesz. Ale nie musisz się martwić. Nic jej nie będzie. - Elliot to on. - Nie mówiłem o Elliocie - odparł Barton. Lek przeciwzapalny już działał i Elliot wyglądał na zadowolonego. Przez uchylone drzwi garażu Leo zobaczył vana Seleny i resztki przyczepy. - Ten grat już dogorywa - mruknął Barton. - Cud, że przetrwał tak długo. Leo zajrzał do środka. I zamarł. Uważał siebie za człowieka, który wiele widział i przeżył, ale spartańskie wnętrze minidomku na kółkach przyprawiło go o wstrząs. Skromne posłanie, maleńka kuchenka, miniaturowa łazieneczka. Jedyne, co można było pochwalić, to fakt, że było tu nieskazitelnie czysto. Leo zdał sobie sprawę, że wszystkie jego wyrzeczenia były kaprysem bogatego człowieka. W każdej chwili mógł przestać udawać i wrócić do wygodnego życia. Selena nie miała takiej możliwości. To była jej rzeczywistość. Dlaczego wybrała los tułacza? Co ją do tego zmusiło? Jedno było jasne. W dzisiejszym wypadku straciła prawie wszystko, co posiadała. Ale nie było zbyt dużo czasu na smutne refleksje. Przyjęcie właśnie się zaczęło. Teksańska gościnność otworzyła swoje ramiona i Leo wpadł w szał zabawy. Po kilku godzinach, zmęczony tańcami, przypomniał sobie o Selenie. Czy zjadła kolację przesłaną przez Delię? A może czegoś potrzebowała? Nałożył na talerz stek z ziemniakami, wziął pod pachę kilka puszek piwa i ruszył w stronę domu. Jakiś instynkt kazał mu zajrzeć do stajni... tak na wszelki wypadek. Miał rację. Zastał Selenę przy boksie Elliota. - Co z nim? - zapytał. Dziewczyna podskoczyła. - W porządku. Uspokoił się. Ona też wyglądała lepiej. Jej policzki nabrały kolorów, a oczy jaśniały. Leo podniósł do góry talerz. Selena spojrzała na stek głodnym
R S
wzrokiem. - To dla mnie? - Na pewno nie dla Elliota. Proszę. Znalazł solidną belę siana i usiedli z Selena obok siebie. Podał jej piwo. Wypiła zawartość puszki prawie duszkiem. - Och, to było dobre - westchnęła. - Jeszcze dużo zostało - powiedział, wskazując głową drzwi. Steków też. Może przyłączysz się do zabawy? - Raczej nie. - Wciąż nie masz nastroju na szaleństwa? - Nie, już mi lepiej. Przespałam się trochę. Tylko... ci wszyscy ludzie... Gapią się na mnie i myślą, że ze mną coś nie w porządku.... - Kto tak uważa? - Ja. Ta rezydencja... bogactwo... wszystko... Przyprawia mnie o dreszcze. - Nigdy dotąd nie byłaś w podobnym domu? - Jasne, wiele razy. Pracowałam w takich miejscach, szorowałam podłogi, sprzątałam w kuchni, robiłam wszystko, co popadnie. Ale wolę robotę w stajni. - Mówisz, jakbyś miała nie wiem jaki życiowy staż. Nie możesz mieć chyba więcej niż czterdzieści lat. - Więcej niż...? - wykrztusiła z trudem, ale zobaczyła przekorny błysk w jego oczach i roześmiała się. - Oberwałbyś, gdybyś nie przyniósł mi piwa. - To mi się podoba. - Leo wręczył jej następną puszkę. - Kobieta z wyczuciem chwili. Czyli nie masz jeszcze czterdziestki? - Dwadzieścia sześć. - Więc kiedy to wszystko się wydarzyło? - Pracuję na siebie, odkąd skończyłam czternaście lat. - A nie powinnaś chodzić do szkoły? Co z twoimi rodzicami? - Wychowywałam się w sierocińcu - powiedziała po paru sekundach ciszy. - Nawet w kilku. - Jesteś sierotą? - Niezupełnie. Nikt nie wie, kto był moim ojcem. Nawet moja
R S
matka. Ona sama była jeszcze dzieckiem, kiedy się urodziłam. Nie umiała sobie poradzić, więc oddała mnie do sierocińca. Pewnie chciała później po mnie wrócić, ale to wszystko ją przerosło. - Selena pociągnęła następny łyk piwa. - A co potem? - Rodziny zastępcze. - Kilka? - Pierwsza była w porządku. Tam odkryłam konie. Zrozumiałam, że cokolwiek będę w życiu robić, będzie to związane z końmi. Ale staruszek - opiekun umarł, zwierzęta sprzedano, a mnie umieszczono gdzie indziej. To było straszne miejsce. Nie posyłali mnie do szkoły... chcieli mieć tanią siłę roboczą. W końcu powiedziałam, co o tym myślę, no i odesłali mnie, mówiąc, że jestem krnąbrna. Co było prawdą. Nie dałam sobą pomiatać. Selena mówiła lekko, bez cienia goryczy. Leo był przerażony. Jego własne życie we Włoszech, w kraju, gdzie więzy rodzinne nadal były silne i cenione ponad wszystko, wydawało mu się w porównaniu z jej smutnym dzieciństwem istnym rajem. - Co było dalej? - zapytał zdumiony. Selena wzruszyła lekko ramionami. - Nowa rodzina zastępcza, taka sama jak poprzednia. Uciekłam, złapali mnie i odesłali do zakładu, a po jakimś czasie do następnej rodziny. Wytrzymałam trzy tygodnie. - A potem? - zapytał, gdy znowu umilkła. - Tym razem mnie nie złapali. Miałam czternaście lat, ale mogłam udawać szesnastolatkę. Nie sądzę zresztą, by szukali mnie zbyt długo. Wiesz, ten stek jest naprawdę wyśmienity. Przyjął zmianę tematu bez protestu.
R S
ROZDZIAŁ TRZECI Teraz, kiedy ustąpiła obawa o zdrowie Elliota, Selena rozmawiała z nonszalancją doświadczonej osoby, biorącej życie takim, jakie jest. - Długo masz Elliota? - zapytał. - Od pięciu lat. Kupiłam go tanio od faceta, który był moim dłużnikiem. Myślał, że Elliot ma już karierę za sobą, ale ja uważałam, że nadal może coś pokazać, jeśli będzie należycie traktowany. A ja traktuję go należycie. - Na pewno to docenia — powiedział Leo, gdy podniosła się i podeszła do konia, który natychmiast przytulił do niej pysk. Leo wstał również i ruszył wzdłuż boksów. Zwierzęta przyglądały mu się spokojnie i dość obojętnie. Były piękne i lśniące w przyćmionym świetle. - Znasz się na koniach - odezwała się Selena, dołączając do niego. To widać. - Hoduję konie u siebie. - Czyli gdzie? - We Włoszech. - Więc naprawdę jesteś cudzoziemcem. Uśmiechnął się. - Nie poznałaś tego po moim „zabawnym" akcencie? Niespodziewanie obdarzyła go gorącym uśmiechem. - Słyszałam zabawniejsze. Zupełnie jakby wraz z jej uśmiechem zaświeciło słońce. Nagle Leo zaczął błaznować. Chwycił ją za rękę i złożył na jej dłoni teatralny pocałunek. - Bella signorina, w mojej ojczyźnie wiemy, jak docenić urocze damy... - Naprawdę tak mówicie we Włoszech? - zapytała zaskoczona. - Jasne, że nie - odpowiedział normalnym głosem. - Ale za granicą oczekują, że będziemy tak mówić. - Tylko półgłówki.
R S
- Cóż, wielu takich spotkałem. Większość opinii o Włochach to stereotypy. I wcale nie szczypiemy kobiet w pośladki, przysięgam. - Nie, tylko robicie do nich oko na szosie. - Niby kto? - Ty. Mrugnąłeś do mnie, kiedy mnie wyprzedzaliście. - Bo ty mrugnęłaś do mnie pierwsza. - Wcale nie - zaprzeczyła stanowczo. - Właśnie, że tak. - Zdawało ci się. Nie mam zwyczaju mrugać do obcych facetów. - A ja do obcych kobiet... No, chyba że one mrugną pierwsze. Nagle wybuchła śmiechem, tak jak tego pragnął, i znowu zaświeciło słońce. - Opowiedz mi coś o swoim domu - poprosiła. - Gdzie mieszkasz? - W Toskanii, na północy Włoch, niedaleko wybrzeża. Mam farmę. Hoduję konie, uprawiam trochę winogron. Jeżdżę na rodeo. - Rodeo? We Włoszech? Chyba żartujesz. - Skądże! W miasteczku Grosseto co roku odbywa się parada i rodeo. W dzieciństwie myślałem, że wszyscy kowboje to Włosi. Pobiłem nawet mojego kuzyna, Marca, bo usiłował mnie przekonać, że kowboje pochodzą z Ameryki. Umilkł, bo Selena dusiła się ze śmiechu. - W końcu musiałem tu przyjechać i zobaczyć prawdziwe rodeo. - Masz jakąś rodzinę poza kuzynem? - Tak, ale nie żonę. Mieszkam sam, tylko z Giną. - Twoją dziewczyną? - Nie, Giną ma ponad pięćdziesiąt lat. Gotuje i sprząta, i czyni ponure proroctwa, że nigdy nie znajdę żony, bo żadna młoda kobieta nie wytrzyma tych przeciągów. Dom, w którym mieszkam, wybudowano osiemset lat temu i jak tylko skończę jakąś naprawę, zaczynam następną. Ale latem jest tam pięknie. A kiedy o świcie spojrzysz w dolinę, ujrzysz miękkie światło, jakiego nie widać o żadnej innej porze dnia. To cudowne zjawisko trwa tylko parę minut, potem światło staje się ostrzejsze i aby znowu zobaczyć magię, musisz wrócić następnego ranka. Umilkł zdumiony, że powiedział aż tyle, i to takim poetyckim tonem.
R S
Selena patrzyła na niego jak urzeczona. - Nie przerywaj - poprosiła. - Lubię słuchać, jak ludzie opowiadają o tym, co kochają. - Tak, chyba kocham ten dom - przyznał Leo w zamyśleniu. Kocham całe moje życie, choć nie zawsze jest łatwe i wygodne. W czasie żniw wstajemy o świcie, a wieczorem ledwo trzymamy się na nogach... Ale za nic bym tego nie oddał. - Masz rodzeństwo? - Młodszego brata - Leo uśmiechnął się. - Z prawnego punktu widzenia Guido jest ważniejszy, bo okazało się, że moi rodzice nie byli małżeństwem, kiedy się urodziłem. - To znaczy, ty też jesteś nieślubny? - Była wyraźnie poruszona. - Na to wygląda. - Przeszkadza ci to? - Ani trochę. - Mnie też nie - stwierdziła z zadowoleniem. - W jakiś sposób jesteś wolny. Możesz robić, co ci się podoba, być kim chcesz. Też tak czujesz? Nie otrzymała odpowiedzi. Leo oparł się o ścianę i przymknął oczy. Nie potrafił ukrywać dłużej zmęczenia. Selena wyciągnęła rękę, ale powstrzymała się. Do tej pory nie miała czasu, by spokojnie się zastanowić, co o nim myśleć. Podobało się jej w nim wszystko: szerokie czoło, na wpół ukryte pod kręconymi włosami, ciężkie brwi i ciemnobrązowe oczy, prosty nos i pełne usta, uśmiechające się w sposób obiecujący rozkosz kobiecie o odważnej duszy. Zastanawiała się, jak odważna była jej dusza. Na arenie ważyła się na każde ryzyko, każdy upadek, nawet na jazdę na nieznanym koniu. Ale ludzi było trudniej zrozumieć niż zwierzęta. Potrafili zranić dotkliwiej niż końskie kopyta. A jednak chciała znowu zobaczyć uśmiech Leo. Lubiła jego „cudzoziemskość", ledwo słyszalny włoski akcent, sposób, w jaki wymawiał pewne słowa. Pragnęła poznać lepiej jego i obietnicę tkwiącą w tych szerokich ramionach i szczupłym, muskularnym torsie. Spojrzała na jego ręce. Ożyło w niej wspomnienie długich palców na jej nagim
R S
ciele. Wydawało się jej, że czuje ich gorący dotyk teraz, w tej chwili... Do diabła, kogo oszukiwała? Wszyscy wiedzą, że Włosi lubią kobiety o obfitych kształtach i figurze klepsydry. A ona? Życie jest ciężkie! Elliot zarżał cicho i Leo otworzył oczy. - Umarłem i jestem w niebie - uśmiechnął się do Seleny. - A ty jesteś aniołem. - Raczej nie wpuszczą mnie do nieba. Chyba że zmienią zasady. Roześmieli się oboje. Selena podeszła do konia, który znowu zarżał. - Jest zazdrosny - stwierdził Leo. - Nie ma powodu i wie o tym - odparła. - Gdzie mieszkasz? - Gdzie popadnie. - Masz chyba jakieś stałe miejsce, jakąś bazę, do której wracasz z podróży? - Nie. - To znaczy, że cały czas jesteś w drodze? - Tak. . - I nie masz domu? - spytał przerażony. - Mieszkam z Elliotem. On jest moją rodziną. I zawsze będzie. - Nie zawsze - zauważył. - Nie wiem, ile ma lat, ale... - Nie jest jeszcze taki stary - odparła szybko. - Wygląda starzej niż w rzeczywistości, bo jest nieco sponiewierany, ale to wszystko. - Z pewnością - zgodził się łagodnie Leo. - Ile ma lat? Westchnęła. - Nie jestem pewna. Ale ma przed sobą jeszcze sporo życia. Przytuliła policzek do chrap zwierzęcia, odwracając głowę, by ukryć ogarniający ją niepokój. Ale Leo to zauważył i poczuł bolesny skurcz. To kościste zwierzę, które najlepsze lata miało za sobą, było wszystkim, co mogła w życiu kochać. Nagle dziewczyna zachwiała się ze znużenia. Leo pochwycił ją szybko. - Dosyć, idziesz do łóżka. I bez protestów. Na wszelki wypadek przytrzymał ją stanowczo w talii, ale była zbyt
R S
zmęczona, by się opierać. Potulnie dała się zaprowadzić do swojego pokoju. - Dobranoc - powiedział na progu. - Śpij dobrze. Ale gdy znikła za drzwiami, nie mógł odejść. Działo się z nim coś dziwnego. Chciał poznać jej problemy, by móc obiecać, że od tej pory już wszystko będzie dobrze. Ostatni gość odjechał o świcie, machając z okna samochodu i wrzeszcząc: „Do zobaczenia!". Rozbawieni domownicy z zaczerwienionymi oczami udali się na spoczynek. Leo usiadł na łóżku z uczuciem przyjemnego oszołomienia. Tego wieczoru polało się wiele burbona i żytniówki, zwłaszcza później, gdy pożegnał się z Seleną i wrócił na przyjęcie. Czuł się pogodzony ze światem. Naraz usłyszał odgłos kroków na korytarzu. Ktoś zatrzymał się przed drzwiami sypialni Seleny. Cicho skrzypnęły drzwi. Leo otrzeźwiał błyskawicznie i wypadł z pokoju, przyłapując Pauliego na gorącym uczynku. - Proszę, jak miło. Tak się troszczymy o Selenę, że nie możemy zasnąć, póki nie upewnimy się, że z nią wszystko w porządku. Paulie podskoczył i uśmiechnął się niewyraźnie. - Nie mogę zaniedbywać gości. - Paulie, jesteś przykładem dla nas wszystkich. Obaj weszli do środka i stanęli zaskoczeni na widok pustego łóżka. - Ta uparta kobieta wróciła do stajni - mruknął Leo. - Wcale nie - odezwał się głos z podłogi. - Co jest? - zapytała Selena, siadając. - Coś się stało? - Nie, nic. Paulie i ja martwiliśmy się o ciebie, więc przyszliśmy sprawdzić, jak się czujesz. - Co za uprzejmość - odparła dziewczyna, od razu odgadując prawdę. - Jak widzicie, u mnie wszystko w porządku. - Widzisz, Paulie. Możesz spać spokojnie. - Leo usiadł na podłodze obok Seleny, z miną człowieka, który zapuszcza korzenie. - Eee... no... ja tylko... - Dobranoc, Paulie - powiedzieli jednocześnie. Paulie, zmuszony do
R S
uznania własnej porażki, wycofał się z pokoju z dziwnym grymasem na twarzy. - Sama bym sobie z nim poradziła - powiedziała Selena, gdy intruz zniknął za drzwiami. - Z pewnością, ale dzisiaj nie jesteś w najlepszej formie - zgodził się taktownie Leo. - A Paulie to bardzo niemiły facet, który tylko czeka na okazję. - Domyślam się. Odkąd się poznaliśmy, już trzeci raz pospieszyłeś mi z pomocą. Niepotrzebnie. Nie jestem mięczakiem. - Po takim dniu masz chyba prawo do odrobiny słabości? - Nikt nie ma do tego prawa. - Wybacz! - Nie, to ja przepraszam - odparła ze skruchą. - Nie chciałam być niegrzeczna. Ale chyba ratowanie mnie weszło ci w krew. - Słowo, że już więcej tego nie zrobię. Następnym razem zostawię cię na pastwę losu. Przysięgam. - W porządku. - Wygodnie ci na podłodze? - To łóżko jest szalone. Sprężynuje za każdym razem, gdy się przewracam, więc podskakuję na dwa metry. Już wolę spać na podłodze. - Cóż, lepiej chyba pójdę, nim zasnę. - Leo nagle rozejrzał się dokoła. - Gdzie ja jestem? Przyjęcie skończone? - Zapewne whisky była dobra? - Selena uśmiechnęła się z pełnym zrozumieniem. - Jak wszystkie trunki Bartona. Powinienem o tym pamiętać. - Odprowadzić cię do pokoju? - Poradzę sobie. Zamknij drzwi na klucz. Chłoptaś Delii może znów się pojawić. Ale w drzwiach sypialni nie było klucza. Leo westchnął. Pozostało jedno wyjście. - Co robisz? - zapytała Selena, gdy ściągnął z łóżka kołdrę i poduszkę. - A jak myślisz? - powiedział, rozpościerając koc przy drzwiach. Jeśli Paulie spróbuje jeszcze raz...
R S
- Obiecałeś, że następnym razem zostawisz mnie na pastwę losu przypomniała z urazą. - Wiem, ale nie można mi ufać za grosz. Po chwili Leo już słodko spał. Rano tego pożałuję, pomyślał jeszcze przed zaśnięciem. Ale przynajmniej ona była bezpieczna. Obudził się, czując się lepiej, niż się tego spodziewał, biorąc pod uwagę ilość wyśmienitych trunków z bogatej piwniczki Bartona wypitych na przyjęciu. Domownicy także zaczynali budzić się do życia. Powinien wyjść czym prędzej, póki Selena jeszcze śpi. Nie wiedział, co mógłby jej dziś powiedzieć. Sam był zdziwiony swoim, jak to ironicznie określił, „rycerskim duchem". Nigdy dotąd nie przytrafiło mu się coś podobnego. Zwykle szukał towarzystwa kobiet, które tak jak on pragnęły jedynie nieskomplikowanej zabawy, bez zobowiązań. I zawsze znakomicie się bawił. Aż do dziś. Niespodziewanie zaczął zachowywać się niczym rycerz w lśniącej zbroi, i to go martwiło. Rycerski czy nie, przysiadł przy śpiącej dziewczynie i wpatrywał się badawczo w jej twarz. Spała kamiennym snem, lekko zaróżowiona. Miała zabawną buzię, bezbronną jak u małego dziecka. Całą nieufność i mądrość życiową wygładził sen. Przypomniał sobie historię jej życia. Biedactwo, poznała tylko jedno walkę o przetrwanie. Jak do tej pory niewiele skorzystała z uroków świata. Ogarnęło go obezwładniające pragnienie, by pochylić się nad nią i pocałować, ale nagle otworzyła oczy - wielkie, niebieskie i przepastne jak morska głębia. Mała dziewczynka natychmiast gdzieś znikła. - Cześć - przywitał się. - Zmywam się. Wezmę prysznic i zejdę na dół, udając, że spałem we własnym pokoju. Ty także, przez wzgląd na Delię, powinnaś wyglądać jak kobieta, która spędziła noc we własnym łóżku. Roześmieli się oboje. Pomógł jej się podnieść. Miała na sobie męską,
R S
sięgająca do kolan koszulę. - Jak się czujesz? - zapytał. - Świetnie. Wyspałam się jak nigdy w życiu. Ten dywan jest gruby i miękki. Idealny. - Trzymaj kciuki, aby nikt nie zobaczył, jak stąd wychodzę. Zacisnęła kciuki. Po chwili Leo znalazł się z powrotem u siebie. Wydawało mu się wprawdzie, że znów słyszy dziewczęcy chichot, ale to zapewne tylko przewidzenia. Wziął prysznic i ubrał się, jednak przez cały czas dręczyła go przykra świadomość, że nie jest całkiem w porządku. Nie, nie skłamał, ale dał Selenie do zrozumienia, że jest równie biedny jak ona. Wczoraj miał na sobie znoszone ciuchy, opowiadał o ciężkim, wypełnionym pracą życiu, wspomniał, że nie jest prawowitym potomkiem swojego ojca. Pominął jednak milczeniem fakt, że jego wuj, hrabia Calvani, jest właścicielem pałacu w Wenecji, a pozostali członkowie rodziny są właścicielami milionowych fortun. To, co od niechcenia nazywał farmą, było posiadłością bogacza, a on wykonywał różne prace tylko dlatego, że je lubił. Nie wspomniał o tym wszystkim, bo instynktownie wyczuwał, że nie zyskałby w jej oczach. Pamiętał, co powiedziała na szosie. „Wszyscy jesteście tacy sami. Pędzicie w swoich szałowych samochodach, jakby droga należała do was!" Leo posiadał samochód dostawczy z napędem na cztery koła, odpowiedni na wzgórza Toskanii, ale był to luksusowy wóz, bo tylko takie rzeczy zwykł kupować. Pod tym względem był prawdziwym Calvanim. A to z pewnością nie spodobałoby się Selenie. Po co się jej narażać, skoro za parę tygodni zamierzał wrócić do Włoch. Zapewne już nigdy więcej się nie spotkają. Cały dzień spędził z przyjacielem, obchodząc gospodarstwo. Barton hodował bydło dla pieniędzy, a konie z miłości. Hodował je i trenował na rodeo. Leo wpadł w oko młody kasztanek rasy quarter, mały i muskularny,
R S
idealny koń do konkurencji z beczkami. - Piękny, prawda? - zapytał Barton. - Odkupiłem go od żony przyjaciela, kiedy zrezygnowała z rodeo dla dzieci. - Możemy go zabrać do stajni? - zapytał Leo w zamyśleniu. - Coś ci chodzi po głowie, mój przyjacielu. - Daj spokój, Barton. Wiesz, co powiedzą ci od ubezpieczeń. Spojrzą na Elliota i vana, a gdy przestaną się śmiać, zaproponują dziesięć centów. - A co to ciebie obchodzi? To nie twoja wina. - Ale ona straci wszystko. - A tobie co do tego? Leo zgrzytnął zębami. - Możemy wrócić do domu? Barton tylko się uśmiechnął. W domu powitał ich ponury nastrój. Selena siedziała na stopniach vana wpatrzona w ziemię, a dziewczynki próbowały ją pocieszyć. Paulie krążył dokoła, cmokając. - Weterynarz twierdzi, że Elliot nie odzyska formy do rodeo w przyszłym tygodniu - wyjaśniła Carrie. - Jeśli wystąpi, może to się dla niego źle skończyć. - Nie zaryzykuję - odparła natychmiast Selena. - Ale nic nie wygram, a jestem pewnie winna panu tyle... - No, no, nic podobnego - zaoponował Barton. - Ubezpieczenie... - Za ubezpieczenie kupię sobie taczki i osła - odparła z ironicznym uśmiechem. Dotknęła ręką czoła. - Już mi lepiej. Nie boję się prawdy. - Nie poznamy jej, dopóki nie weźmiesz udziału w paru wyścigach oznajmił Barton. - Na czym? - zażartowała słabo. - Jeszcze nie mam osła. - Nie, ale możesz wyświadczyć mi przysługę - Barton pokazał na kasztanka. - Nazywa się Jeepers. Mam na niego kupca i jeśli wygra wyścig albo dwa, mogę podnieść cenę. Pojedź na nim, pokaż go publiczności, a to będzie więcej niż zadośćuczynienie. - Jest piękny - Selena westchnęła, czule poklepując konia. - No, nie tak piękny jak Elliot, rzecz jasna - dodała szybko. - Pewnie - zgodził się Leo cicho. - Jest dobrze ułożony - dodał Barton i opowiedział historię
R S
poprzedniej właścicielki. - Zrezygnowała z rodeo, by mieszkać w normalnym domu i rodzić dzieci? - Selena była wstrząśnięta. - Niektóre kobiety mają takie śmieszne pomysły - zauważył Leo z uśmiechem. Jej spojrzenie powiedziało dobitnie, co o tym myśli. - Możemy go teraz osiodłać? - Dobry pomysł. Kiedy Selena zajęła się koniem, Leo pospiesznie odciągnął Bartona na bok. - Co to za tajemniczy kupiec? Barton spojrzał mu prosto w oczy. - Wiesz równie dobrze jak ja, kto kupi tego konia - odparł cicho. Cała rodzina zjawiła się, by oglądać, jak Selena wypróbo-wuje Jeepersa. Ustawiono trzy beczki w trójkąt - dwa boki po trzydzieści metrów, trzeci dwadzieścia pięć. Selena z przyjemnością dosiadła konia i pognała prosto w trójkąt. Zawróciła ostro wokół pierwszej beczki, wróciła do trójkąta, następnie wokół drugiej beczki, potem skręciła w lewo i ruszyła w środek, do ostatniej beczki. Każdy skręt miał czterdzieści pięć stopni. To pozwalało wypróbować wyczucie równowagi i sprawność konia, jak również jego szybkość. Jeepers był szybki i solidny jak skała, a Selena kontrolowała go lekką, lecz pewną ręką. Nawet Leo, nie będąc znawcą konkurencji z beczkami, widział, że pasowali do siebie jak ulał. Po ostatnim nawrocie Selena skierowała konia na linię mety, gdzie powitały ją gromkie okrzyki. - Osiemnaście sekund - krzyknął Barton. Oczy Seleny jaśniały. - Nie spieszyliśmy się za pierwszym razem, ale poczekajcie trochę, wkrótce zejdziemy do czternastu. Do radosnego ,juhuu!" dziewczyny dołączyli wszyscy pozostali. Leo wpatrzony w jej twarz pomyślał, że nigdy dotąd nie widział tak absolutnie szczęśliwej istoty.
R S
ROZDZIAŁ CZWARTY Selena powiedziała, że nie jest mięczakiem i w ciągu następnych dni udowodniła, że to prawda. Jeździła na Jeepersie do upadłego, dopóki nie osiągnęła obiecanych czternastu sekund. Elliot wolno wracał do zdrowia, ale dziewczyna nie miała pieniędzy, by ruszyć w dalszą drogę. Barton nalegał, by została w Four-Ten, porozumiewawczym mrugnięciem dając przyjacielowi znak, że nie jest to z jego strony tylko zwykła uprzejmość. - Coś sobie ubzdurałeś - warknął Leo, kiedy zostali sami. - Jasne, że ją lubię i chcę jej pomóc. Cholera, nikt tego dotąd nie zrobił, prócz nas. To nie oznacza jednak, że... - Jasne - przyznał Barton i odszedł, pogwizdując. Leo wpadał do stajni co wieczór, kiedy Selena mówiła dobranoc Elliotowi. Ten ceremoniał trwał zawsze bardzo długo i Leo był przekonany, że dziewczyna zapewnia konia o swojej wierności i przywiązaniu. Czasami zostawała w stajni na noc. Tego wieczoru spomiędzy boksów dobiegł go odgłos jakiejś szamotaniny. W półmroku dopiero po chwili rozpoznał przeciwników. Selena próbowała uwolnić się z rąk Pau-liego, który najwyraźniej nie zamierzał pogodzić się z odmową. - Przestań się wygłupiać. Widziałem, jak na mnie patrzysz. Wiem, kiedy kobieta tego chce. Leo zaklął pod nosem. Zamierzał rzucić się na Pauliego, jak przystało na rycerza, ale okazało się, że dama nie potrzebuje jego pomocy. Paulie wrzasnął, zatoczył się i cofnął, trzymając się za nos. Selena chuchała na swoje kłykcie. - Ładnie - pochwalił Leo. - Będę pamiętał, by nie podchodzić do ciebie ze złej strony. Nie, nie, nic nie planuję, ale dostałem ostrzeżenie. - Sam się o to prosił - odparła dziewczyna. - Nie wątpię. - Ale nie powinnam tego robić - zmartwiła się nagle. - O Boże,
R S
żałuję, że tak się stało. - Dlaczego? - zdziwił się. - To był piękny cios. Jestem zielony z zazdrości. - Ale wyrzucą mnie - była przerażona. - Elliot jeszcze nie jest gotowy do drogi. Może jeśli przeproszę... ? - Przeprosić? Ty? - To ostatnia rzecz, o jaką ją podejrzewał. - Chodzi mi o Elliota. Porozmawiam z tym palantem. - Nie, ja to zrobię - powstrzymał ją stanowczo. Podszedł do oszołomionego i ledwo trzymającego się na nogach Pauliego. - Jak się czujesz? - zapytał przyjaźnie. Paulie opuścił rękę, odsłaniając czerwony i brzydko spuchnięty nos. - Zobacz, co mi zrobiła - warknął. - Widziałem, co ty jej zrobiłeś. Tanio się wywinąłeś. - Ta suka... - Możesz się zemścić - powiedział Leo, oglądając z zainteresowaniem opuchliznę na twarzy Pauliego. - Poskarż się mamusi, że zarobiłeś w papę od kobiety. Będę świadkiem. Niech cały Teksas się dowie. Może napiszą o tym w gazetach. Oczywiście z twoim zdjęciem. Zapadła martwa cisza. Paulie spoglądał oczami pełnymi złości to na Leo, to na Selenę. - Za kogo mnie masz? - warknął w końcu. - Gdybym ci powiedział, zostalibyśmy tu całą noc - odparł Leo. Paulie przezornie zignorował ostatnie słowa. - Ona tu jest gościem. Naturalnie, że... - o mało się nie udławił ostatnimi słowami - nic nie powiem. - Byłem pewien. Dżentelmen do końca. A jeśli ktoś zapyta, co z twoim nosem, powiedz, że nadziałeś się na widły. Albo że to ja ci przyłożyłem. Nie zaprzeczę. - Oszaleliście oboje - zawył Paulie. Wyminął ich szerokim łukiem i wybiegł ze stajni. - Dziękuję - powiedziała Selena. - Znów zachowałeś się po rycersku. - Cieszę się, że mogłem pomóc. To ja powinienem mu przyłożyć, ale świetnie sobie poradziłaś.
R S
- O, tak - odparła wesoło. - Ale ty wiedziałeś, co powiedzieć, by go uciszyć. Tego bym nie potrafiła. - Lepiej ci idzie z pięściami, co? - Miałam niezłą praktykę. - Popatrzyła na niego poważnie. Korzystam z każdej dostępnej broni. - Czy takie historie często ci się przytrafiają? - Niektórzy faceci uważają, że samotnie podróżująca kobieta to łatwa zdobycz. Przekonuję ich tylko, że się mylą - powiedziała spokojnie, wymownie wzruszywszy ramionami. Nieoczekiwanie ten gest zabolał go. Samotna dziewczyna, zawsze w drodze, mająca za towarzysza jedynie ukochanego konia. Gdyby zorientowała się, że się o nią martwi, posądziłaby go o sentymentalizm. Pewnie nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo jest samotna. Nie znała innego życia. Poczuł bolesne ukłucie w sercu. Selena wpatrywała się w niego i drażniło ją, że nie potrafiła odczytać jego myśli. Zazwyczaj nie miała problemów z rozszyfrowaniem mężczyzn. - Dobrze się czujesz? - zapytał, ujmując jej dłoń i roz-masowując obolałe palce. To było bardzo miłe. - Nic mi nie jest - zapewniła. - Musisz być taka szorstka? Czy ja też jestem twoim wrogiem? Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się. Leo, kierowany niespodziewanym impulsem, przytulił ją do siebie ostrożnie. Tak bardzo chciał ją pocałować, ale wiedział, że nie wolno mu wykorzystać jej bezbronności. Selena słyszała bicie jego serca. Ten rytm ją ukoił. Jakże dobrze byłoby pozwolić temu człowiekowi, by wziął na siebie wszystkie jej problemy. Ale musiałaby być inną kobietą. - O co chodzi? - zapytała szeptem, widząc niepokój na jego twarzy. Pochylił głowę i przytulił czoło do jej czoła. Był tak blisko jej ust. Czekała... pragnęła, by to się stało. - Nie - odpowiedział. - Nic ważnego.
R S
- Leo. - Uniosła twarz, ale on zbyt szybko odsunął głowę. - Nie możesz tu spać. - Wypuścił ją z objęć i odsunął się. - Byłabyś łatwym łupem. Przez chwilę nie czuła nic oprócz rozczarowania, że odsunął się od niej. - Podobnie jak w domu - powiedziała. - Chyba że spałbyś przed moimi drzwiami. - To nie najlepszy pomysł - odparł zduszonym głosem. Teraz już wiedział, że nie może sobie ufać. Gdyby ponownie przyszło mu dzielić z nią pokój, zapomniałby o rycerskości. - Chodźmy - powiedział krótko. Gdy szli przez podwórko, Selena robiła sobie w duchu wyrzuty. Co za brak rozsądku. Przecież wiedziała, że mu się nie podoba, więc dlaczego pozwala sobie na głupie fantazje? W domu z udaną obojętnością wysłuchała opowieści Delii o wypadku biednego Pauliego, którego nos ucierpiał srodze w zetknięciu z widłami w stajni. Następnego ranka Leo zaproponował Selenie przejażdżkę. - Chcę wypróbować jednego z koni Bartona na dłuższym dystansie... - wyjaśnił. Tak naprawdę ustalił z Bartonem, że zabierze dziewczynę z domu, kiedy przyjedzie rzeczoznawca z firmy ubezpieczeniowej. Dobrze wiedział, czym by się skończyło spotkanie tych dwojga. Selena zadziwiła go swoimi umiejętnościami jeździeckimi już podczas próby z beczkami. Teraz też patrzył z zachwytem, z jaką elegancją i wdziękiem jeździ dla samej przyjemności jazdy. Nawet na nieznanym wierzchowcu tworzyła z koniem jedność. Znaleźli ocieniony strumień i wyciągnęli się pod drzewami, delektując się piwem i hot dogami. Selena westchnęła głęboko. Tak rozkosznie było wylegiwać się na trawie. Nie oszukuj się, upomniała się w myślach. Dobrze ci z nim, ale chyba masz źle w głowie. On nie jest dla ciebie. Trzymaj się. Na pewno sobie poradzisz, byle by tylko nie zaczął mówić tym łagodnym głosem, który przyprawia cię o zawrót głowy.
R S
Drgnęła, gdy zapytał cicho: - Dobrze się czujesz? - Tak, naprawdę dobrze - odparła z powagą, nie mogąc go zbyć żartem. - Dziwne, powinnam się martwić o tyle rzeczy.... Ale nie potrafię się do tego zmusić. Wszystkie problemy wydają mi się jakieś mgliste... odległe. To zupełnie do mnie niepodobne - roześmiała się. Normalnie bez przerwy czymś się martwię. - To strata czasu - stwierdził. - Jeśli coś ma się stać, to się stanie. - Zazdroszczę ci. Ja wszystkim się przejmuję. To jak... - umilkła, bo taka otwartość też nie była w jej stylu. Myśli i uczucia stanowiły jej prywatną własność i strzegła ich zazdrośnie. Ale w nim było coś takiego... Był niebezpieczny, pomimo swojej łagodności. - Jak co? - zapytał z uśmiechem. - Nic - wycofała się szybko. - Powiedz - nalegał, biorąc ją za rękę. - Za... zapomniałam, co chciałam powiedzieć - odparła niezręcznie. Stchórzyła i wiedziała, że on to odgadł. Zaryzykuj. Zaufaj mu. - Jakbym przez całe życie chodziła po Unie nad przepaścią wydusiła w końcu. - Ciągle mi się wydaje, że prawie dotarłam na drugą stronę, ale... - machnęła ręką. Trudno jej było znaleźć właściwe słowa. - Co jest po drugiej stronie? - zapytał, nie wypuszczając jej dłoni. Spojrzała mu w oczy i potrząsnęła głową. - Nie jestem pewna, czy jest druga strona. Czy ją znajdę. - Mylisz się, Seleno. Zawsze jest druga strona, musisz tylko wiedzieć, co chcesz tam odnaleźć. Kiedy to sobie uświadomisz, dostrzeżesz odległy brzeg i w końcu do niego dotrzesz. - Jeśli po drodze nie spadnę. Nadal czuję się niepewnie na nogach. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. - Bo dużo krzyczę, żeby to ukryć. Ale im głośniej wrzeszczę, tym bardziej niepewnie się czuję. - Nie wierzę. Jesteś zbyt odważna. - Dzięki, ale nie znasz mnie. - Zabawne, ale wydaje mi się, że znam cię całkiem dobrze. Kiedy objechałaś mnie na szosie, poczułem się tak, jakbyś robiła to przez całe
R S
życie. Roześmiała się. - Jestem w tym niezła. - Ale ja mam grubą skórę. Puścił jej dłoń i oparł się o drzewo z miną mężczyzny, który zdobył wszystko, co życie miało mu do zaoferowania. - Leo, czy nic cię nie wkurza? - Nieurodzaj. Zła pogoda. Wielkie miasta. Podłość, nieuczciwość, nieuprzejmość. - O, tak - przytaknęła żarliwie. - Co chcesz robić dalej, Seleno? - zapytał nagle. - To co do tej pory. - Ale pewnego dnia będziesz musiała się ustatkować. - Masz na myśli fajkę i kapcie? Roześmiał się. - Może być bez fajki... - Domowe ognisko? To nie dla mnie! Zamknięta w czterech ścianach dostaję szału. - A samotność? Roześmiała się. - Nie jestem samotna. Jestem wolna. Tylko nie mów, że samotność i wolność to jedno i to samo. - Już to kiedyś słyszałaś, co? - Nie raz. Zwykły banał. - Ale większość banałów to prawda. Dlatego są banałami. - Jestem wolna. Nikt mi nie mówi, co mam robić. Nikt niczego ode mnie nie oczekuje. Oprócz Elliota, ale on to co innego. On mnie kocha. - Ty też mogłabyś kogoś pokochać - zasugerował ostrożnie. - Może nawet tak bardzo jak Elliot ciebie. - Nie. Ludzie są wredni. Wbijają ci nóż w plecy. Elliot jest lepszy. Niczego nie komplikuje. - Przekomarzasz się ze mną. - Leo przyglądał się jej z uwagą. - Skądże. Jeśli miałabym wybierać: mężczyzna czy koń, zawsze wybiorę konia. - Nadal nie odpowiedziałaś, co zrobisz, kiedy będziesz musiała zrezygnować z udziału w rodeo - przypomniał.
R S
- Kupię sobie farmę i będę hodować konie. - I osiądziesz w jednym miejscu? - Mogę czasami obozować. - Zamieszkasz sama na tej farmie? - Nie, z końmi. - Wiesz, co mam na myśli. Nie rób uników. - Chodzi ci o męża? Nie. Żeby sobie nawzajem zatruwać życie? - Nie zawsze tak jest - ostrożnie dobierał słowa, bo często wyrażał podobne opinie, a teraz, ku swojemu zaskoczeniu, znalazł się w opozycji. - Ludziom może być ze sobą dobrze przez długi czas. Czasem nawet się kochają. To naprawdę możliwe. - Z pewnością. Na początku. Potem ona rodzi dziecko, traci talię, on się nudzi i sięga po butelkę, ona zrzędzi, on się wścieka, ona zrzędzi coraz bardziej. - Tak było w rodzinach zastępczych, co? - Nie chcę tak żyć. - Nie wierzysz, że można się kochać przez całe życie? Na jej twarzy pojawiło się rozbawienie. - Leo, jesteś sentymentalny. Wierzysz w bajki. - Jestem Włochem - odparł wymijająco. - My wierzymy w takie „bajki". - Bez żartów! Wierzysz w miłość aż po grób? O rany, jesteś niesamowity. To nawet lepsze niż kwestia Pauliego. Nie odpowiedział. Ze zdumieniem zobaczyła, że jego oczy zapłonęły ogniem. - Co się stało? - zapytała. - Spróbuję ci to wyjaśnić. Twierdzisz, że nie jestem lepszy od Pauliego, że prawię słodkie słówka, aby zaciągnąć cię do stajni. Wielkie dzięki! - Nie myślałam... - Właśnie, że myślałaś. W twoich oczach wszyscy faceci są tacy sami, bo nie zadałaś sobie trudu, żeby się rozejrzeć. Zerwał się gwałtownie i ruszył w stronę stromego zbocza. Wspiął się na szczyt i sapiąc ze złości, wpatrywał się w przestrzeń.
R S
Selena nie posiadała się ze zdumienia. Była wściekła na niego, na siebie i na cały świat. Nawet nie przyszło jej do głowy, że mogła go zranić. W swoim wyboistym życiu nauczyła się bezpośredniości, ale nie subtelności. Była biegła w trudnej sztuce przetrwania, ale nie znała łagodnych sposobów perswazji i po raz pierwszy w życiu przyszło jej do głowy, że ma jakieś braki w wychowaniu. Ruszyła za nim na zbocze. Gdy dotarła na górę, z ulgą stwierdziła, że wyraz irytacji znikł z jego twarzy. Nie, nie obawiała się jego gniewu. To jego łagodność wyczyniała z jej sercem dziwne rzeczy. Wyciągnął dłoń i pomógł jej wspiąć się na szczyt. - Nie jesteś na mnie zły, prawda? - Usiadła obok niego. - Wrrr! - zawarczał jak pies. Roześmiała się, po czym wzięła go pod rękę i położyła głowę na jego ramieniu. - Wybacz, Leo. Zawsze palnę coś bez zastanowienia. - A zdarza ci się zastanawiać? - Czasami. - Musisz przysłać mi bilet na to niezwykłe widowisko. Klepnęła go żartobliwie po plecach. Potem siedzieli w milczeniu, przytuleni do siebie. - Naprawdę nie chciałam porównywać cię do Pauliego - odezwała się po chwili. - Wiem, że jesteś inny. Ty nie wykorzystujesz każdej okazji, by obłapywać i obcałowywać dziewczyny po kątach. - Nie twierdziłem, że nie chciałem cię pocałować - odparł szybko i zamilkł. Rozmowa zbaczała na niebezpieczne tory. Jeszcze chwila, a wyznałby, czego naprawdę chciał. W ten sposób zerwałby delikatną nić zaufania, która nawiązała się między nimi, a wiedział, że gdy wrócą na farmę, ta nić będzie bardzo potrzebna. - Chyba, na nas pora - westchnął. Wracali wolno do domu w promieniach zachodzącego słońca. Gdy wjechali na podwórko, Leo wymienił milczące spojrzenie z Bartonem. Domyślił się, że sprawdziły się ich najgorsze obawy. - Ona to przewidziała - powiedział Barton, kiedy Selena nie mogła
R S
ich usłyszeć. - Rzeczoznawca na widok vana wybuchnął gromkim śmiechem. Zapłacą, owszem, ale tylko za wóz do kasacji. Za te pieniądze nie kupi drugiego samochodu. - No to przechodzimy do planu B - zadecydował Leo. - A był jakiś plan A? - zdziwił się Barton. - Właśnie się zawalił. Jeśli idzie o plan B... Wziął Bartona za ramię i pociągnął za sobą, więc jedyne, co Selena usłyszała ze stajni, to gromki okrzyk Bartona: „Oszalałeś?".
R S
ROZDZIAŁ PIĄTY Leo zamierzał nie tylko zobaczyć rodeo w Stephenville, ale również wziąć w nim udział. Uzbrojony w to, co Barton określił „większą odwagą niż rozumem", postanowił dosiąść byka. - To tylko byk - przekonywał przyjaciela. - Co może mi zrobić? - Złamać kark. Wystarczy? Jedli właśnie śniadanie, a ponieważ siedzieli naprzeciw siebie, wszyscy śledzili ich sprzeczkę niczym mecz tenisa. Jack, który czytał nawet przy posiłkach, wystawił nos znad książki i podliczał punkty. - Barton, wiem, co robię - upierał się Leo. - Piętnaście do czternastu - oznajmił Jack. - Akurat - zripostował Barton. - Piętnaście do piętnastu. - Wystarczy potrenować. - Trenowałeś we Włoszech, co? Pierwsze słyszę o dzikich włoskich bykach. Czy ryczą „mamma mia"? - Barton wybuchnął śmiechem. - Piętnaście do szesnastu! - Wystarczy, że potrenuję na twojej brykającej machinie. - Żeby zrzucić na mnie winę?Mowy nie ma! - Jeśli wystartuję bez treningu i złamię kark, to będzie twoja wina. - To cios poniżej pasa - wykrzyknął Barton. - Pozwól mu, tato - błagała Carrie. - Chcesz, żeby zrobił sobie krzywdę? Myślałem, że go lubisz. - Tato! - syknęła zażenowana. Wszyscy w rodzinie wiedzieli, że nastolatka podkochuje się w przystojnym Włochu. - Widzisz, mam poparcie. - Leo uśmiechnął się do czerwonej jak burak dziewczyny. - Carrie, jak myślisz, uda mi się ta sztuka? - Tak - odparła nieco naburmuszona. - Ocalę kark? - Na pewno będziesz wspaniały.
R S
- Proszę, Barton, posłuchaj mojej przyjaciółki. Ona wie, co mówi. Barton wciąż zrzędził pod nosem, ale ustąpił i zaraz po śniadaniu poszli się do mechanicznego byka, elektrycznego urządzenia, z powodzeniem udającego rozjuszone zwierzę. Barton, ku niezadowoleniu Leo, uparł się, by ustawić maszynę na najwolniejszą jazdę. Włoch wyszedł zwycięsko z pierwszej próby. Zachęcony podniósł poprzeczkę i znów mu się udało. - On jest wspaniały - szepnęła Carrie do Seleny. - Nikt by nie zgadł, że robi to po raz pierwszy. - Owszem, zgadłby - uśmiechnęła się Selena. - Wiesz, co mam na myśli. - Tak, wiem - Selena wyszeptała tak cicho, że Carrie jej nie słyszała. Do rozmowy przyłączył się Jack, oczywiście z książką w ręku. - Wiecie, jakie jest prawdopodobieństwo, że Leo zginie za pierwszym razem... - Nie! - zaprotestowały obie dziewczyny stanowczo. Nagle rozległ się krzyk Billie. Leo poszybował w powietrzu i wylądował z hukiem na ziemi. Carrie ukryła twarz w dłoniach. - O Boże! Nic mu nie jest? - Nie wiem - odparła zmienionym głosem Selena. - Nie rusza się, pewnie stracił przytomność. Miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Przyklękła obok nieruchomego ciała. Po chwili Leo drgnął. Czas znowu ruszył. Leo chwycił ją za rękę, usiłując złapać oddech, jak ryba wyrzucona na brzeg. Gdy atak minął, oparł się wyczerpany o Selenę, ciężko dysząc. Potem rozejrzał się wokół i uśmiechnął się z właściwym sobie wdziękiem. - A mówiłem, że mi się uda - wydyszał. Do rodeo pozostało już tylko kilka dni. Do miasteczka zaczęli zjeżdżać miłośnicy koni i amatorzy jeździeckich popisów. Farmę Bartona odwiedzali różni ludzie. Oglądali jego piękne zwierzęta, kiwali głowami i często sięgali do portfeli. Delia, wzorowa gospodyni, była w swoim żywiole. Szykowała poczęstunki, przygotowywała kowbojskie stroje i pamiątki na swój stragan. W kowbojskiej modzie obowiązywał ściśle określony kanon.
R S
Kapelusz, koszula z długimi rękawami i oczywiście kowbojskie buty. Leo, który nie miał ani stosownej garderoby, ani obowiązkowych akcesoriów, zaopatrzył się więc u Delii. - Wyglądasz wspaniale. - Carrie z podziwem patrzyła na jego nowego stetsona i zdobione haftem buty. - Nic nie robi takiego wrażenia jak nowy kapelusz - odparł Leo uradowany. - Zobaczmy, jak prezentuje się na tobie. Włożył dziewczynie na głowę stetsona, tak samo ustroił Billie i Selenę. Przyjrzał się im z wyraźnym zadowoleniem. - Delia, biorę także te trzy. - Wyjął kartę kredytową. W ten sposób podarował Selenie kapelusz, nie urażając jej dumy. Leo był zdecydowany pojechać na byku, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu. Na pozór wydawało się to proste - utrzymać się przez osiem sekund na grzbiecie oszalałego zwierzęcia. I przeżyć. - Myślisz, że ci się uda? - spytała go pewnego wieczoru Selena, kiedy kuśtykali obolali do domu. - A jak ty myślisz? - Myślę, że nie. - Ja też. Ale nieważne. Robię to dla zabawy. Nie będę konkurencją dla kogoś, kto w ten sposób zarabia na życie. - Fakt - uśmiechnęła się. - Dobra, dobra, nie musisz mi dokładać. Leo przesiadł się z machiny na prawdziwego byka, Starego Jima. Był tylko jeden problem - Jim z wiekiem złagodniał nie do poznania. Lubił ludzi i z miejsca zapałał gorącą sympatią do Leo. To było nawet miłe, ale zupełnie nieprzydatne przed rodeo. Leo bez trudu utrzymywał się na grzbiecie staruszka przez osiem sekund. Podobnie jak Selena, Delia, Billie i Carrie, a nawet Jack. Selena trenowała ostro na Jeepersie. Doszła już do czternastu sekund, a czasami schodziła też poniżej. - Czy to standard? - zapytał Leo, wskazując ustawione przez Bartona beczki. - Tutaj tak - powiedziała. - Nie na każdym rodeo układ jest taki sam. Czasami rozstawiają beczki szerzej i wtedy na pokonanie toru potrzeba
R S
minimum osiemnastu sekund. Ale w tym wypadku wystarczy czternaście. Jeepers jest do tego zdolny. Musimy tylko zgrać się trochę lepiej. Wciąż popełniam błędy. Mówiła szczerze. Po chwili Leo zobaczył, jak zbyt ostro wchodzi w zakręt i ląduje na ziemi. Przeskoczył przez ogrodzenie, by jej pomóc, ale nim dobiegł, zerwała się i wskoczyła z powrotem na siodło. - Nic ci się nie stało? - spytał, gdy skończyła trening. - Mnie? - zapytała rozbawiona. - Przy takim małym upadku? Przeżyłam gorsze rzeczy. Westchnął. - Naprawdę nie ma w tobie nic kruchego i delikatnego jak u innych kobiet? Wybuchła śmiechem. - Leo, skąd ty się urwałeś? W dzisiejszych czasach kobiety nie są ani kruche, ani delikatne. - Poklepała go po ramieniu. I co tu z taką zrobić? Nawet jej nie pocieszysz, bo zaraz pomyśli, że zwariowałeś i zgryźliwą uwagą postawi cię do pionu. Pozostaje czekać i mieć nadzieję, że pod kolczastą powłoką ukryte jest jednak ziarnko kobiecości. Barton wyjrzał przez okno gabinetu i zaczaj dawać przyjacielowi jakieś znaki. Leo kiwnął głową i zwrócił się do Seleny: - Chcę ci coś pokazać. Na podwórku stał nowy mieszkalny van, raczej funkcjonalny niż luksusowy, ale w porównaniu z tym, którym Selena jeździła poprzednio, był prawdziwym pałacem na kółkach. Miał też prostą, ale solidną przyczepę do przewozu koni. - Są twoje - powiedział Barton. - W zamian za te, które straciłaś. - Starczyło z ubezpieczenia? - Dziewczyna nie mogła uwierzyć. - Prawdę mówiąc - wyznał nieco skrępowany Barton - nie zwróciłem się z tym do firmy ubezpieczeniowej. Od lat nie miałem żadnej stłuczki, straciłbym zniżkę, więc... cóż, załatwiłem to sam. Dla mnie wypadło taniej. - Ale... nie rozumiem - wyjąkała Selena. - To chyba niemożliwe...
R S
- Daj spokój - przerwał Barton. - Mówię, że taniej, to taniej... tak wyszło. - Ależ, Barton... - Kobiety nie znają się na takich sprawach - powiedział Barton trochę zdesperowany. - Nie ja... - Nic nie rozumiesz. Tak postanowiłem. I koniec dyskusji. Bierzesz Jeepersa, samochód i przyczepę i jesteśmy kwita. - Nie mogę tego przyjąć - zaprotestowała zdumiona. -Nie oszukujmy się, jeździłam gruchotem... - Ale jeździłaś - odparł Barton. - Teraz znowu możesz. - Ja... - To ci się należy - zakończył Barton. - Ale Jeepers... - Polubił cię i dobrze wam idzie. - Ale Elliot niedługo wróci do formy - zaprotestowała stanowczo. - Z pewnością. Jednak nim to się stanie, Jeepers na ciebie zarobi. A ta przyczepa pomieści dwa konie. Bez obawy. Leo nie miał wątpliwości, że kariera Elliota na rodeo należy do przeszłości. Zostawił Selenę oglądającą swój nowy „pałac" i wpadł na Bartona w połowie drogi do domu. - O mało wszystkiego nie zepsułeś - wymamrotał. - Cóż, trzeba było improwizować. - „Kobiety nie znają się na tych sprawach" - przedrzeźniał go Leo. Jaki facet odważy się tak mówić w dzisiejszych czasach, zwłaszcza jeśli mu życie miłe? - To powiedz jej, jak było naprawdę. - Ciiiii! - Leo syknął gorączkowo. - Gdyby się dowiedziała, obdarłaby mnie żywcem ze skóry. - Jak chcesz. Będziesz tu sterczał całą noc, czy wejdziesz do domu i napijesz się whisky? - Napiję się. Pierwszego dnia rodeo wszyscy wstali wcześnie rano. W domu i w
R S
stajni trwała gorączkowa krzątanina. Jeepers został wyszczotkowany do połysku i wprowadzony do końskiej przyczepy. Leo szukał Seleny. Zgodnie z przewidywaniami znalazł ją w boksie Elliota. - Nie zawsze tak będzie, zrozum. Jeepers to świetny koń, ale nigdy nie zastąpi mi ciebie - mruczała, czule głaszcząc chrapy staruszka. Wyzdrowiejesz i znów będziemy razem. Słowo. Przyłożyła policzek do końskiego pyska. - Kocham cię, ty wyleniały brutalu. Bardziej niż kogokolwiek na świecie. Słyszysz? Leo zamierzał wycofać się cicho, ale Selena go zauważyła. - No i kto tu jest sentymentalny? - zapytał łagodnie. - Ja nie. Chodzi mi wyłącznie o Elliota. Pomyślałeś, co on czuje, gdy widzi, że zajmuję się innym koniem? Myślisz, że tego nie rozumie? - Z pewnością. I zna twoje myśli. - Właśnie tak. - Więc co mu powiesz, jeśli wygrasz? - Naprawdę myślisz, że wygram? - Czy to tak wiele dla ciebie znaczy? - Patrzył na nią badawczo. - Tak! Muszę zarobić, żeby mieć za co żyć do następnego rodeo. - Jednak gdyby ci się nie powiodło, mógłbym zawsze... - urwał, bo położyła palce na jego ustach. - Nie biorę nigdy jałmużny i nie wezmę też pieniędzy od ciebie. Leo zamilkł dyplomatyczne. To nie była właściwa pora, by mówić, jak wiele już jej ofiarował. - I dlaczego miałbyś to robić? - ciągnęła. - Skąd wiesz, że mogłabym zwrócić? - Seleno, nie jestem tak spłukany jak ty. Czemu wzbraniasz się przed przyjacielską pomocą? Nie ma takiego prawa, które mówi, że zawsze musisz być niezależna. - Owszem. To moje prawo. Nim się kieruję i nie zamierzam tego zmieniać. - Seleno, przyjęcie pomocy nie jest słabością. - Nie można pokładać nadziei w innym człowieku. To wcześniej czy
R S
później zawodzi. Leo zmarszczył brwi. - Cóż, skoro takie jest twoje credo... - Leo, po co ta kłótnia? To wspaniały dzień, a ja zamierzam wygrać. Nie mogę przegrać. - Dlaczego? - Spojrzał na nią z ukosa. - Bo stał się cud. Mój przyjaciel, Ben, twierdził, że potrzebny mi cud albo milioner. Milioner od początku nie wchodził w rachubę. - Więc pozostał ci cud? - Leo uśmiechnął się w duchu. - Właśnie. Powiedziałam mu wtedy, że wiem, że mój cud właśnie do mnie jedzie. Teraz uśmiech zagościł także na jego twarzy. - I tak się stało? - No jasne. Już wtedy Barton był w drodze. Nasze spotkanie było moim przeznaczeniem. Uśmiech Leo zbladł. - Z Bartonem? - Czy to nie cud, że okazał się dobrym człowiekiem, któremu sumienie nie pozwoliło wymigać się ze zobowiązań, jak to zrobiłoby wielu innych? - Nie zapominaj, że jest milionerem - zastrzegł Leo. - Och, zachował się przyzwoicie. To uczciwy człowiek. - Racja - zgodził się Leo bez entuzjazmu. - Mam więc swój cud. A teraz wygram. - Ja też. Dobra, przestań się śmiać - powiedział nieco urażonym tonem, na co Selena ryknęła jeszcze głośniej. -Wytrzymuję osiem sekund na Starym Jimie. Sama widziałaś. - Jak go nakarmisz łakociami. Ten byk to łagodny kociak. Ale na arenie nie jego dosiądziesz. - Selena odsunęła się na bezpieczną odległość i dodała złośliwie: - Na innym nie utrzymasz się zbyt długo. - No wiesz! Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Ranisz moje uczucia. Skruszona ujęła jego twarz w dłonie. - Leo, przepraszam. Nie chciałam. Byłeś dla mnie taki dobry. To
R S
tylko żart. - Wiedziałem o tym, do diabła. - Na pewno? Potrafię być czasami podła. Nie chcę tego, ale nie umiem się powstrzymać. Leo pokiwał głową ze zrozumieniem. . - Nie gniewaj się - prosiła. - Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Nie wybaczyłabym sobie, gdybyś się obraził. Objął ją w talii. Wcale nie czuł się dotknięty, ale popatrzył na nią z udawanym smutkiem. - Nie gniewam się. - Na pewno? - dopytywała się, przesuwając ręce na jego szyję. Nie opierała się, gdy przyciągnął ją bliżej. - No dobrze, czuję się dotknięty do żywego - odparł z uśmiechem. Dostrzegł w jej oczach figlarne ogniki. - Seleno - powiedział niepewnie. - Narażasz mnie na duży stres. - Myślisz, że powinnam coś z tym zrobić? - Jak najbardziej. Przechyliła głowę w taki sposób, że jego serce natychmiast zabiło mocniej. - Zmęczyło mnie czekanie, aż ty się zdecydujesz -oświadczyła, przykładając wargi do jego ust. Były takie, jak sobie wyobrażał, słodkie i ponętne, ze szczyptą czegoś ostrego. Selena poczuła zawrót głowy. Leo objął ją delikatnie, a mimo to czuła siłę jego ramion. Nagle wpił się mocniej w jej wargi. - Leo... - Nie mogła na to pozwolić. Naprawdę znalazła sobie odpowiednią chwilę! - Tak? Z podwórka doleciał głos Bartona. - Jest tam kto? Trzeba ruszać. Leo uwolnił ją z jękiem. - Lubię Bartona, ale... Selena z wielkim trudem wzięła się w garść. Jeszcze chwila, a rzuciłaby wszystko dla tego człowieka... - Chodźmy - powiedziała stanowczo. - Nie możemy marnować
R S
energii. - Czuła, jak jego bliskość wysysa jej życiowe siły. - Później będzie na to czas. Teraz musimy przygotować się na wielki dzień. Ramiona do tyłu, głowa do góry. Uwierz w siebie. - O wiele łatwiej mi uwierzyć w ciebie. Wygrasz. Zeszłaś do czternastu sekund, choć myślałem, że to niemożliwe. - Wiedziałam, że się uda. - Selena niemal tańczyła z podniecenia. To fantastyczny koń... - Ostrożnie! Przyprawisz Elliota o kompleksy. - Och, ty! Objął ją ramieniem i uśmiechnięci wyszli ze stajni.
R S
ROZDZIAŁ SZÓSTY Teren rodeo przypominał wielką wioskę w czasie świątecznego jarmarku. Była tam arena, gdzie odbywały się zawody, miejsce, gdzie dowożono i przygotowywano konie, i targowisko, na którym Delia ustawiła swój stragan. Leo z Seleną zaprowadzili Jeepersa do boksu. Potem poszli do kramu Delii i Leo od razu wpadł w szał wydawania pieniędzy. - Dla kogo to? - zapytała Selena, gdy płacił za parę niezwykle eleganckich i niepraktycznych ostróg. - Dla mojego kuzyna Marca - uśmiechnął się. - W życiu nie siedział na koniu. To go naprawdę wkurzy. - Jesteś złośliwy, wiesz? - I dumny z tego. A teraz... - Podniósł figurkę kowboja na koniu zrobioną z malowanego kamienia. - To dla mojego brata Guida wyjaśnił. - Sprzedaje pamiątki w Wenecji. - Jakie pamiątki? - Głównie weneckie maski. I lampy w kształcie gondoli. Stawia się je na telewizorach. Niektóre grają „O sole mio". - Żartujesz sobie! - Ależ skąd! - Nie wolno wyśmiewać się z kogoś, tylko dlatego, że próbuje zarobić na życie. - On... z pewnością żyje całkiem nieźle - powiedział Leo ostrożnie. Chyba już pora na nas. Niedługo się zacznie. Leo miał wystartować pierwszego dnia, by ,,jak najszybciej mieć katastrofę z głowy", jak zauważyła bezczelnie Selena. Zgodnie z przewidywaniami między Starym Jimem a wielkim, wściekłym zwierzęciem, którego miał teraz dosiąść, była ogromna różnica. Leo nie był na to przygotowany. Wydawało mu się, że byk zamierza zrobić z niego miazgę, by ukarać jego ignorancję. Wytrzymać tylko osiem sekund, myślał, czując, jak jego mózg obija
R S
się o kości czaszki. Byk okazał się wyjątkowo łaskawą bestią i zrzucił go po trzech. Lądowanie, choć twarde, dało się przeżyć. Zresztą w tej dziedzinie Leo miał już niezłe doświadczenie. Gdy schodził, kulejąc, z areny, słyszał uprzejme oklaski tłumu, hołd dla jego odwagi. Hanworthowie klaskali głośno, jak na serdecznych przyjaciół przystało. Tylko Paulie uśmiechał się szyderczo. Spojrzał na Selenę. Nie dojrzał w jej oczach szyderstwa, ale radość, że stanął do walki. Jej uśmiech był obietnicą i przypomnieniem. Leo przyglądał się dziewczynie szczęśliwy i zadowolony. Do diabła z Pauliem! Mimo uśmiechu, Selena była spięta. Kiedy zobaczyła, jak Leo przelatuje przez łeb byka, wbiła paznokcie w dłonie. Na szczęście upadek nie skończył się złamaniem karku. Leo żył. Świat znowu stał się piękny. Zbeształa się w duchu. Po co robić z igły widły. Ile takich upadków już widziała? Tak, ale nigdy ofiarą nie był Leo. Musiała przygotować się do zawodów. Jeepers czekał na nią ze stoickim spokojem. Na treningach szło im dobrze, ale teraz to co innego. Poprawiła stetsona, upewniając się, że siedzi mocno na głowie. Zgubienie kapelusza to strata cennych punktów. Nie taka dotkliwa jak za potrącenie beczki, ale czasem wystarczająca, by przegrać. Wystartowało już pięć zawodniczek i wszystkim poszło nieźle. - Dobra - powiedziała Selena do konia. - Nie damy się zastraszyć. Jestem... jesteśmy równie dobrzy. Dalej, chłopie. Pokaż, co potrafisz! Rozległ się gong. Jeepers pomknął do pierwszej beczki wewnątrz trójkąta. Wszedł w zakręt niezbyt ostro, co dało mu możliwość manewru. Zatoczył krąg, ruszył do następnej beczki, potem ładny skręt, ostatnia beczka i linia mety. Rozległy się gromkie wiwaty. Selena wyszła na prowadzenie. Leo czekał na nią przed wejściem na arenę. Wspólnie obejrzeli występ następnej zawodniczki. - Nie dorasta ci do pięt - powiedział Leo. - Nikt ci nie dorówna. - To Jan Dennon. Jest bardzo dobra. Ścigałam się z nią wiele ruty i
R S
zawsze była przede mną. - Tym razem ją pokonasz - odparł z przekonaniem. Wstrzymali oddech. Zegar odmierzył czternaście sekund i jedną dziesiątą. - Juuhuu! - wrzasnęli oboje i padli sobie w ramiona. Wystartowała następna zawodniczka. Bardzo szybka. Mogła zagrozić pozycji Seleny. Przy ostatniej beczce miała czas krótszy o pół sekundy, ale potem... Tłum jęknął, gdy potrąciła beczkę. Selena nadal prowadziła. - Jeszcze jedna zawodniczka - powiedziała. - Nie zniosę tego. Leo? Nie odpowiedział, więc spojrzała na niego. Stał nieruchomo z zamkniętymi oczami, miał złożone ręce i bezgłośnie poruszał ustami. - Modlę się - powiedział, kiedy otworzył oczy. - Nigdy nie wiadomo. Roześmiała się nieco nerwowo. - Czy Bóg ogląda rodeo? - Na pewno. Tymczasem ostatnia zawodniczka wyjechała na arenę. - Nie mogę na to patrzeć. - Selena ukryła twarz na piersi Leo, a on natychmiast ją objął. - Co się dzieje? - Pierwsza beczka... Jest szybka, ale ja też, druga beczka. .. teraz trzecia. Tłum wiwatował jak oszalały. Leo jęknął i mocno przytulił dziewczynę. - Och, nie - krzyknęła. - Nie, nie, nie! - O jedną dziesiątą sekundy - powiedział Leo. - Przykro mi, carissima. Uniosła głowę. - Jak mnie nazwałeś? - Carissima. To po włosku. - A co to znaczy? - No... Naraz usłyszeli tubalny głos Bartona. Wracali do domu w zupełnie niezłych humorach. Delia sporo utargowała, Selena wygrała trochę pieniędzy za drugie miejsce, a i Leo
R S
odniósł sukces - utrzymał się na byku przez całe trzy sekundy. Wystarczyło powodów, by świętować do późnej nocy. Pomimo przegranej, Selena była szczęśliwa. Dostała za drugie miejsce więcej pieniędzy niż zazwyczaj. Teraz siedziała na werandzie, uśmiechając się błogo. Tak zastał ją Leo. - Jestem bogata! Bogata! - Sto dolarów to majątek? - zapytał zdumiony. - To królewski łup. No, dobra, dla jakiegoś pomniejszego króla. Zresztą, do licha z królami! Była pijana swoim skromnym sukcesem, śmiała się i żartowała. - Masz coś przeciwko królewskiej krwi? - zapytał. - A na co to komu? Podobnie jak faceci z tarczami. - Masz na myśli herby? - Wyczuł, że rozmowa schodzi na niebezpieczne tory. - Na pohybel wrednej arystokracji? Au! - potarł ramię. - Co ci jest? - zapytała szybko. - Boli cię kark? Szyja? - Całość - odparł. - Ale najbardziej kark. - Pochyl się - nakazała, stając za nim. - Przeszkadza mi kołnierzyk. Zdejmij koszulę. Sprawnymi, wyćwiczonymi rękami masowała jego szyję, ramiona, kręgosłup. - Dzięki - szepnął z wdzięcznością. - Jesteś w tym dobra. - Często to robię. - Wszystkim facetom? Nie ma od tego specjalistów? - Jasne, ale nie każdego na nich stać. Trzeba pomagać ludziom. Z jej palców spływało miłe ciepło i ukojenie. - Macie ich we Włoszech, prawda? - zapytała. - Kogo? - Arystokratów. Ostrożnie, nie skacz tak, bo zrobię ci krzywdę. - Nie chciałem. - Zaskoczył go ton, jakim wypowiedziała słowo „arystokraci". - Włochy to republika, ale nadal mamy arystokrację powiedział ostrożnie. - Widziałeś kiedyś jakiegoś arystokratę? - To nie jest gatunek egzotycznego gada, Seleno.
R S
- Akurat. Powinno się ich pokazywać w zoo. - Nic o nich nie wiesz. - A ty wiesz? - Nie wszyscy są tacy źli. - Czemu ich bronisz? Powinieneś stanąć po mojej stronie... Precz z arystokracją, niech żyje klasa robotnicza. - Chciałabyś ich posłać na gilotynę? - Skądże. Zmusiłabym ich do pracy w polu. Niechby pobrudzili sobie alabastrowe dłonie. - Nie wiesz, czym się zajmuję we Włoszech - stwierdził. Przerwała masaż i wzięła go za rękę. Jego dłoń była duża i stwardniała. - Jasne, że wiem - odparła. - To ręka człowieka, który pracuje fizycznie. Zniszczona, podrapana, pokryta bliznami. To prawda, ale pola, na których pracował, należały do niego i przynosiły mu fortunę o wiele większą od tej, jaką posiadał Barton. Przemilczana prawda zaczęła mu nagle bardzo ciążyć. Nie mógł tego znieść. - Seleno... Nie słyszała. Delikatnie obracała jego rękę. Potem spojrzała na niego tak niewinnie, że poczuł się wstrząśnięty, a blask jej oczu przyprawił go o zawrót głowy. Szybko odwrócił wzrok. - O co chodzi? - zapytała cicho, puszczając jego dłoń. - Nic... - Uśmiechnął się z przymusem. - Cały jestem obolały. Jutro wybiorę się do kręgarza. No, chyba pora spać. Masz za sobą długi i ciężki dzień. - To prawda - przyznała ponuro. - Bardzo ciężki. Zakończenie rodeo Barton postanowił uczcić przyjęciem. Four-Ten było niezwykle gościnne, więc kiedy wracali ostatniego dnia do domu, podążała za nimi bardzo długa kawalkada samochodów. Leo był dziwnie niezadowolony. Następnego dnia miał wyjechać, ale nie czuł się gotowy. Coś się zaczęło i nie zostało dokończone, jednak niczego nie mógł przyspieszyć, bo nie był pewien swych uczuć. Selena pociągała go jak żadna inna kobieta, ale dzieliła ich przepaść stylu bycia, obyczajów, upodobań. Mieli zupełnie różne pomysły na
R S
życie, różne plany na przyszłość. Jedynie najbardziej szalona miłość mogłaby pokonać takie przeszkody. A jak liczyć na taką miłość ze strony kobiety, która zdawała się w nią w ogóle nie wierzyć? Myśl o rozstaniu była bolesna. Leo miał nadzieję, że dla Seleny także. Ale nadzieja to nie pewność. Przebrał się szybko na przyjęcie. Z dołu dochodziły już dźwięki muzyki i śmiech gości. Wyjrzał przez okno. Słodka-wy dym unosił się znad grilla, między drzewami rozwieszono lampiony i muzyka wabiła skocznym rytmem. Zobaczył Selenę otoczoną tłumem wielbicieli. Zdobyła sobie ich uznanie wspaniałym pokazem na rodeo. Jej przyszłość rysowała się teraz w jaśniejszych barwach. A więc to, co dla niej zrobił, nie pójdzie na marne. Nawet jeśli ona zapomni o nim całkowicie. W ponurym nastroju dołączył do towarzystwa. Świetne jedzenie, znakomita whisky, uśmiechnięte panie - to wszystko mogło poprawić mu humor, ale nagle stracił apetyt i ochotę na drinka. Wciąż wodził zazdrosnym spojrzeniem za Seleną. Barton jak zwykle wspaniale wywiązywał się z roli gospodarza. Wznosił toasty i nawoływał do wiwatów. Leo dołączył do aplauzu na cześć Seleny i wzniósł kieliszek w jej stronę. Odpowiedziała tym samym. Gdy przecisnął się do niej przez tłum, jej oczy zajaśniały. - W życiu nie czułam się tak wspaniale - wyznała uszczęśliwiona. Och, Leo! - Świetnie - odparł czule. - Zależy mi, żebyś tak się czuła. - Właśnie udzieliłam wywiadu dla miejscowej gazety! Wprawdzie pierwszego dnia Selena przegrała o ułamek sekundy, ale następnego dnia wygrała, a trzeciego znów zdobyła drugie miejsce. Na zakończenie rodeo w wyścigu najlepszych dziesięciu zawodniczek była bezkonkurencyjna. - Wiesz, ile zdobyłam pieniędzy? - zapytała w zdumieniu. - W życiu tyle nie miałam! - Tak, wiem. Mówiłaś. Co zamierzasz z nimi zrobić? - Wezmę udział w kolejnych zawodach. Starczy mi na następne pół
R S
roku. - A potem? - Znów zdobędę jakąś nagrodę. Wyglądało na to, że nie zamierzała za nim tęsknić. Stuknął kieliszkiem ó jej kieliszek i odszedł, by zaprosić Carrie do tańca. Śmiejąc się, ruszyli do walca. - Udało ci się? - zapytała Carrie. - Co? - Z Selena. Czy już szaleje za tobą tak jak ty za nią? Odkąd Leo poprosił ją o opinię na temat jazdy na byku, Carrie przyjęła rolę siostry-powierniczki. - Z pewnością nie. - Ale ty za nią szalejesz? - Carrie, proszę! - Dobra. Właśnie zamierzałam się taktownie ulotnić, bo chyba cię szuka, ale skoro ty... - Jesteś kochana... Ucałował ją w policzek, a gdy się odwrócił, zobaczył, jak Selena przygląda mu się z dziwnym uśmieszkiem na twarzy. - Jeszcze ze mną nie tańczyłeś - powiedziała. Tańczyli przez chwilę w milczeniu. Selena czuła się zagubiona. Jutro mieli się pożegnać i choć rozstania nie były dla niej czymś nowym, tym razem to co innego. Próbowała myśleć rozsądnie. Wystarczy, że wytrzyma do jego wyjazdu, a potem o nim zapomni. Tym łatwiej, że dzielić ich będzie pół świata. Tak, ale już do końca życia będzie nosiła go w sercu. Umilkła skoczna muzyka, a skrzypek zaczął grać jakąś tęskną, smutną melodię. Już nigdy się nie zobaczą. Selena poczuła ból w piersi i przytuliła się mocno do Lea. Wirowali jak we śnie. Tylko ona i on... - Seleno... Otworzyła oczy. - Seleno - powtórzył, pieszcząc oddechem jej twarz. Całował ją namiętnie i desperacko, a ona najpierw wymykała mu się
R S
niczym żywe srebro, po czym odpowiedziała z taką samą pasją. Od początku przeczuwali, że coś musi się stać. Zbyt długo zwlekali. Teraz Selena nie zamierzała zrezygnować. Będzie miała swoje pięć minut, bez względu na cenę. A potem będzie żyła cudownymi wspomnieniami przez resztę dni. Leo nie był pierwszym mężczyzną, z którym się całowała, ale jego pocałunki miały niezwykły czar. Moc, czułość, dziwną niewinność, niecierpliwość. A przede wszystkim wydawało się jej, że uczucie liczy się dla niego bardziej niż zaspokojenie. Pragnął jej tak bardzo, że doprowadzało go to do szaleństwa. Wyczuwała to i podniecała ją świadomość, że tak na niego działa. Chciała, by pragnął jej równie gorąco jak ona jego. Drażniła się z nim ustami, ponaglając do nieuchronnego. - Wybraliśmy cholernie odpowiednią porę - powiedział, z trudem łapiąc oddech. - Może powinniśmy... - Być rozsądni? Na co komu rozsądek? - Mnie na nic, ale ty... Seleno... Jutro... - urwał. - Tak - szepnęła. - Tak... Wiwaty, śmiechy, śpiew rozbawionych gości stawały się coraz głośniejsze. Leo spojrzał półprzytomnie w stronę zbliżającego się światła. - Hej, patrzcie, kto się chowa pod drzewem. - Kto to? Leo? Roześmiał się z przymusem, próbując nie zwracać uwagi na głupie żarty. Ktoś wcisnął mu drinka do ręki. Wszyscy wszystkich całowali. Kiedy obejrzał się za Seleną, już jej nie było. W końcu odjechali ostatni goście, a domownicy powiedzieli sobie dobranoc. W domu zapanowała cisza i Leo odetchnął z ulgą. Może uda się im spędzić jeszcze krótką chwilę tylko we dwoje. Ale nie mógł jej znaleźć. Jej pocałunek tyle obiecywał, a teraz zwyczajnie go zostawiła. Szedł do łóżka z marsem na czole. O nie, nie zapuka do jej pokoju. Następny krok musiał należeć do niej. Na przekór tym myślom podszedł do jej drzwi i zastukał cicho.
R S
Inaczej resztę życia przyszłoby mu spędzić w dręczącej niepewności. Odpowiedziała mu cisza. Zastukał głośniej. I nic. Wrócił do siebie. Stanął w oknie i patrzył na mroczny krajobraz. Ale z niego marzyciel. Na wszystko jest już za późno. Najlepiej zachować rozsądek. Naraz coś go zaniepokoiło. Coś nieokreślonego, ulotnego. Czyjś oddech. Nie był w pokoju sam. Sięgnął ręką do lampy, ale głos w ciemnościach wyszeptał: - Nie zapalaj. - Gdzie jesteś? Nie odpowiedziała. Miękkie ramiona oplotły jego szyję i smukłe, nagie ciało przywarło do jego piersi. - Byłaś tu cały czas? - spytał. - Właśnie wracam... - Wiem, słyszałam - zaśmiała się. Przed oczami miał obraz jej zwinnego ciała zapamiętany tamtego dnia, gdy ratował ją z opresji po przygodzie ze słoikiem. Teraz w ciemności jego ręce rozpoznawały to, co pamiętały oczy. . Odpięła guziki jego koszuli. Drgnął, gdy wsunęła dłonie pod materiał. - Jeśli nie masz zamiaru doprowadzić tego do końca, igrasz z ogniem - jęknął. - Jeśli coś zaczynam, to kończę- szepnęła. Wolno zsuwała koszulę z jego ramion, centymetr po centymetrze. W końcu nie wytrzymał. Ściągnął ubranie i przytulił ją do siebie, rozkoszując się dotykiem miękkiej skóry. Nie mógł zmarnować ani chwili. Trzymając się w objęciach, padli na łóżko. - Pamiętasz, kiedy tak razem leżeliśmy? - zapytała. - Pierwszego dnia... Jak mógłbym zapomnieć? - Ale nie skończyliśmy w łóżku... - Gdyby to ode mnie zależało... - wyszeptał. Zaśmiała się jak syrena, która w końcu zwabiła swoją ofiarę, ale to mu nie przeszkadzało, Chciał zostać jej ofiarą, byleby tylko mógł trzymać ją w ramionach. Jej pocałunki doprowadzały go do szaleństwa. Szybko odkryła wszystkie wrażliwe miejsca na jego ciele.
R S
- Czarownica - jęknął. Już dłużej nie mógł tego znieść. - O mało nie zwariowałem przez ciebie - wyznał. Jej szept przeszedł przez niego niczym prąd. - Dlaczego zmarnowałeś tyle czasu? - To już nieważne. Za to teraz nie możemy stracić ani chwili. Całował jej szyję, piersi, brzuch. Pieścił rękoma jej smukłe nogi. Może jego pieszczotom brakowało finezji, ale nie ciepła i szczodrości - dawał więcej, niż brał. Jego powolne ruchy obudziły rozkosz, jakiej dotąd nie znała. A potem przyszło niezwykłe uniesienie i radość spełnienia. I świadomość, że nigdy nie przestanie go pragnąć. A jutro mieli się pożegnać. Leo wtulił twarz w jej ciepłe ciało, jakby potrzebował od niej czegoś znacznie więcej niż tylko fizycznej przyjemności. Los spłatał mi paskudnego figla, pomyślała. Jak dziewczyna ma zachować niezależność, gdy spotyka takiego faceta? Przytuliła się do niego najmocniej, jak mogła, gładziła jego włosy i całowała z czułą namiętnością. Na pożegnanie.
R S
ROZDZIAŁ SIÓDMY Odwiozła go na lotnisko w Dallas. Leo sprawdził godzinę odlotu, oddał bagaż, po czym usiedli w barku kawowym. Pożegnanie przeciągało się boleśnie. Nagle Leo zerwał się z krzesła. - Chodź ze mną. - Dokąd? - zapytała, gdy chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą pospiesznie. - Chcę ci kupić prezent przed wyjazdem i właśnie wpadłem na pomysł, co to ma być. Zaprowadził ją do sklepu z telefonami komórkowymi. - Ktoś, kto podróżuje tak dużo jak ty, powinien mieć komórkę. - Nigdy nie mogłam sobie na to pozwolić- ucieszyła się, uznając to za znak, że chciał być z nią w kontakcie. Ale po chwili znów dotarła do niej bolesna prawda. Leo wyjeżdżał i być może już nigdy go nie zobaczy. . Gdy wybrali telefon, nagryzmoliła numer na skrawku papieru i patrzyła, jak Leo chowa go do portfela. - Pora iść. - Jeszcze nie - zaprotestowała. - Zdążymy wypić jeszcze jedną kawę. Męczyło ją przerażające uczucie, że wszystko zmierza w stronę jakiejś przepaści. Tylko ona mogła to zmienić, ale nie miała pojęcia jak. Nie znała odpowiednich słów. Nigdy przedtem ich nie wypowiadała. Zeszłej nocy zrobiła wszystko, co mogła, by okazać mu swoje uczucia. Teraz serce pękało jej z bólu, a on wydawał się tego nie dostrzegać. Wpatrywała się w niego, próbując zapamiętać każde słowo, każdy gest, każde spojrzenie. Odjeżdżał. - Pasażerowie udający się... - Chyba już pora - powiedział Leo, podnosząc się. Poszła z nim do
R S
samego wejścia. Przystanął i dotknął delikatnie jej twarzy, jakby chciał na zawsze zapamiętać jej rysy. - Nigdy cię nie zapomnę, Seleno. - Zapomnisz, jak tylko stewardessa zatrzepocze rzęsami - wysiliła się na żart. Nie odpowiedział uśmiechem. Twarz miał spiętą i wydawało się jej przez chwilę, że chce powiedzieć coś więcej. Czekała z sercem bijącym dziką nadzieją, ale pochylił się tylko i pocałował ją w policzek. - Nie zapomnij ó mnie - szepnął. - Więc zadbaj o to i dzwoń do mnie. - Możesz być pewna. Pocałował ją jeszcze raz i odszedł. W jego pocałunkach nie odnalazła echa minionej nocy, choć bardzo się starała. W nocy był mężczyzną pochłoniętym wyłącznie nią, dającym i otrzymującym nie tylko rozkosz, ale również czułość i uczucie. Teraz był facetem, który pragnął wrócić do domu. Odwrócił się i skinął jej ręką. Pomachała, zmuszając się do uśmiechu całą siłą woli. Potem zniknął. Nie odeszła od razu, choć chciała. Czekała przy oknie, aż samolot odleci i zniknie w chmurach. Dopiero wtedy wróciła na parking. Usiadła za kierownicą, a szalone myśli kłębiły się w jej głowie. Istne wariactwo. Ocknij się! Jesteście niczym statki mijające się nocą na pełnym morzu. To wszystko. Zacisnęła ręce na kierownicy. - Powinnam coś powiedzieć - wściekała się. - Żeby wiedział. .. Może by mnie poprosił, żebym z nim poleciała. Och, kogo ja oszukuję? Nawet mu to do głowy nie przyszło. Na pewno nie zadzwoni. Ten telefon to prezent na pożegnanie. Jesteś idiotką, Seleno. Podróż ze Stanów do Pizy ciągnęła się w nieskończoność. Jakby leciał w inny wymiar. Próbował się przespać, ale nie mógł zasnąć. Wysiadł z samolotu nieprzytomny ze zmęczenia. Dziwnie było wrócić do własnego kraju. Skierował się na postój taksówek, tak pochłonięty własnymi myślami, że nie zwrócił uwagi na czyjś głos z tyłu. Nie widział, kto go uderzył, ani
R S
ilu było napastników, choć świadkowie zeznali potem, że czterech. Zapamiętał tylko, że nagle znalazł się na ziemi, a wokół zgromadził się tłum ludzi. Krzyki, odgłos szybkich kroków. Usiadł półprzytomny, trzymając się za głowę i zastanawiając, skąd wokół tyle policji. Ktoś pomógł mu wstać. - Co się stało? - zapytał. - Obrabowano pana. Jęknął i pomacał kieszeń, gdzie powinien znajdować się portfel. Była pusta. Ktoś wezwał karetkę i zabrano go do miejscowego szpitala. Kiedy obudził się następnego ranka, zobaczył przy łóżku policjanta, trzymającego w dłoni jego portfel. - Znaleźliśmy go w zaułku - usłyszał. Jak się spodziewał, portfel był pusty. Pieniądze, karty kredytowe wszystko znikło. Najgorsze, że przepadł również skrawek papieru z numerem telefonu Seleny. Ze szpitala odebrał Leo jego pracownik, Renzo. Gdy tylko znaleźli się wśród falujących wzgórz Toskanii, Leo zaczął się uspokajać. Jechał do Bella Podena. Do domu. Niezależnie od wszystkiego, bez względu na to, co działo się w jego życiu, wiedział, że tak naprawdę liczy się tylko dom otoczony winnicami i polami pszenicy ozłoconej promieniami dobroczynnego słońca. Wjechali do Morenzy, malutkiej średniowiecznej mieściny. Główna ulica wiła się wokół kościoła i małego stawu, prowadząc między niskimi domami w górę, do zalanych słońcem winnic i oliwnych gajów, aż na szczyt stoku, gdzie stał dom. Był niemal tak samo stary jak miasteczko, zbudowany z kamienia, a z jego okien rozciągał się wspaniały widok na dolinę. Leo wszedł do środka z westchnieniem zadowolenia, rzucił bagaże na podłogę i rozejrzał się wokół, witając znajome ściany i sprzęty. Gina czekała na niego z ulubionym daniem, gotowa podawać do stołu. Ulubione wino miało odpowiednią temperaturę. Ulubione psy łasiły się do nóg. Leo zjadł z apetytem solidny posiłek, podziękował gospodyni
R S
serdecznym całusem w policzek i poszedł do gabinetu. Tu spędził parę godzin z asystentem doglądającym papierkowej roboty podczas jego nieobecności i stwierdził z zadowoleniem, że Enrico doskonale daje sobie radę bez niego. Nie pytał o nic więcej. Jutro objedzie okolicę z ludźmi, którzy tak jak on ukochali tę ziemię. Pod wieczór zadzwonił do rodziny i wysłuchał najnowszych nowinek. W końcu wyszedł na dwór z kieliszkiem wina w dłoni i przyglądał się, jak zapadający nad miasteczkiem mrok rozjaśniają światełka domów. Stał przez długi czas wsłuchany w szum wiatru w drzewach i odgłos dzwonów odbijający się echem po dolinie. Pomyślał, że nigdzie indziej nie zaznał takiego spokoju. Ale... Nagle poczuł się samotny jak jeszcze nigdy dotąd. Położył się do łóżka i próbował zasnąć. Na próżno. Wstał i zszedł na dół, do gabinetu. W Teksasie był teraz wczesny ranek. Telefon odebrał Barton. - Czy jest może jeszcze Selena? - zapytał z nadzieją. - Nie. Wyjechała zaraz po tobie. Wróciła tylko po Jeeper-sa i wyjechała. Czyż nie jest wspaniała? Jeepers to koń, jakiego potrzebowała. Na tej szkapie zostanie gwiazdą! - Świetnie. Świetnie - Leo udawał entuzjazm, ale sam nie wiedział, dlaczego nie miał ochoty tego słuchać. - Dzwoniła może? - Wczoraj. Niepokoiła się o Elliota. Na szczęście z nim wszystko w porządku. - Pytała o mnie? - Wprawdzie obiecywał sobie, że nie zapyta o to, ale tak jakoś mu się wypsnęło. - Nie. Ani słowem. Ale jeśli do niej zadzwonisz... Czemu, do diabła, miałby do niej dzwonić, skoro nawet o niego nie zapytała? - Nie mogę do niej zadzwonić. Zostałem napadnięty i ukradli mi portfel. Miałem tam kartkę z numerem jej komórki. Mógłbyś mi go podać? - Niestety, nie mam. - Gdyby się odezwała, bądź tak uprzejmy, wyjaśnij jej wszystko i poproś o numer. - Jasne.
R S
- Mówiła, dokąd jedzie? - Chyba do Reno. - Zostawię tam dla niej wiadomość. Próbował się skoncentrować na przygotowaniach do wyjazdu do Wenecji na ślub młodszego, przyrodniego brata, Guida, z Dulcie, angielską arystokratką. Dzień przedtem zaplanowano jeszcze jedną uroczystość. Hrabia Francesco Calvani, wuj Leo, miał poślubić Lizę, swoją wieloletnią gospodynię i miłość życia. Przewidziano skromną ceremonię w wąskim, rodzinnym gronie. W innych okolicznościach Leo z niecierpliwością oczekiwałby radosnego spotkania rodzinnego, ale teraz stracił na to ochotę. Gdzie ona jest? Dlaczego się z nim nie skontaktowała? Tak łatwo zapomniała o wspólnie spędzonej nocy? Wysłał mail na adres internetowy rodeo w Reno, podając swoje szczegółowe plany na nadchodzące dni, numer telefonu wuja w Wenecji i swojej komórki. Na wszelki wypadek przypomniał swój domowy telefon. Do ostatniej chwili miał nadzieję, że Selena odezwie się do niego. Ale telefon milczał jak zaklęty. W końcu Leo wyjechał do Wenecji. Leo należał do tego rodzaju mężczyzn, którzy zawsze panowali nad sytuacją. Kobiety nigdy nie znikały z jego życia wbrew jego woli. Nigdy też nie cierpiał z powodu rozstań. Świat był pełen wesołych kobiet, równie beztroskich jak on, z którymi mógł spędzić czas. Dziwne, ale tym razem ta myśl nie podniosła go na duchu. We Florencji wsiadł do pociągu do Wenecji. Dotarł do przystani, skąd rodzinną motorówką dopłynął do Palazzo Calvani przy Canale Grande. Zastał rodzinę przy kolacji. Ucałował na powitanie Lizę, wuja, Dulcie, Harriet i ciotkę Lucię. Poklepał po plecach brata i kuzyna Marca i wreszcie usiadł za stołem. Starał się zachowywać normalnie i może udało mu się zwieść męską reprezentację rodziny, ale kobiety miały bystrzejsze oczy. Zaraz po skończonym posiłku Dulcie i Harriet zapędziły go na kanapę, niczym para pasterskich owczarków, i natychmiast usadowiły się po jego bokach.
R S
- Wreszcie ją znalazłeś - zaczęła Harriet. - Ją? - zapytał niespokojnie. - Wiesz, o kim mówię. Tę jedyną. Złapała cię na lasso i związała. - Jak ma na imię? - dopytywała się Dulcie. Przestał się opierać. Nie oszuka ich. - Selena - przyznał. - Poznałem ją w Teksasie. Braliśmy udział w rodeo - umilkł. - No i? - spytały niecierpliwie. - No i? - Upadła. Ja też. - Więc macie ze sobą coś wspólnego - zauważyła Dulcie, kiwając głową. - Związek bratnich dusz - zgodziła się Harriet. - Nie sądze, by dusza miała z tym coś wspólnego - zaprzeczyła Dulcie. - Racja, absolutnie nic - przyznał Leo, wspominając naprężone niczym struna, smukłe, delikatne ciało Seleny. Przez chwilę niemal czuł jej gorący oddech na swojej skórze, na nowo rozpalający stłumioną namiętność. - To było cudowne - powiedział gwałtownie. - Powinieneś przywieźć ją tutaj. Chciałybyśmy ją poznać powiedziała Harriet. - Problem w tym, że nie wiem, gdzie jej szukać. - Nie wymieniliście adresów? - zdziwiła się Dulcie. - Ona nie ma adresu. Jeździ po rodeach i mieszka tam, gdzie akurat jest. Miałem numer jej komórki, ale... jeśli chcesz wiedzieć, ktoś ukradł mi portfel razem z kartką. Próbowałem wyśledzić ją przez Internet, ale mam pecha i zawsze się spóźniam. Może już nigdy jej nie zobaczę. Dwie młode kobiety mruknęły współczująco, ale Leo podejrzewał, że podśmiewały się z niego w duchu. I chyba miały z czego - oto on, Leo Calvani, ogier i wolny duch, siedzi na kanapie między kobietami, kompletnie załamany, bo stracił z oczu jakąś rudowłosą dziewczynę o zadziornym charakterze. Rozbrajające. Po chwili porzucił damskie towarzystwo i dołączył do mężczyzn, ale nawet przy nich nie zdołał otrząsnąć się z przygnębienia. Drażnił go
R S
widok szczęśliwych narzeczonych. Stopniowo towarzystwo rozchodziło się. Guido i Dulcie gdzieś zniknęli, a Marco i Harriet wybrali się na przechadzkę po Wenecji. Leo wyszedł do ogrodu. Spotkał tam ciotkę Lucię wpatrzoną w gwiazdy. - Spodziewam się, że Marco i Harriet lada moment wyznaczą datę ślubu - powiedział Leo, siadając przy niej. - Mam nadzieję. - Bardzo chcesz tego małżeństwa, choć... cóż... to nie jest zapewne małżeństwo z miłości, prawda? - Chodzi ci o to, że to ja je zaaranżowałam? Tak, nie przeczę. - Czy nie byłoby bezpieczniej pozwolić Marcowi, by sam wybrał sobie żonę? - Obawiam się, że odwlekałby to w nieskończoność. Marco musi wreszcie kogoś mieć, inaczej skończy samotnie, a to byłoby straszne. - Są gorsze rzeczy od samotności, ciociu. - Nie, mój drogi chłopcze, nie ma. Po raz pierwszy w życiu poczuł, że to prawda. - Też to zaczynasz odkrywać, prawda? - zapytała łagodnie. Wzruszył ramionami. - To tylko chwilowe. Zbyt długo byłem z dala od domu. Teraz wróciłem i mam furę roboty... - głos mu się łamał. - Jaka ona jest? Opowiedział ciotce wszystko od początku - jak poznał Selenę, jak odkrył w niej słodycz kryjącą się pod kolczastą skorupą i jak go to ujęło. Pierwszy raz, mówiąc o niej, z łatwością odnajdywał właściwe słowa. - Bardzo ją kochasz - stwierdziła Lucia. - Nie, nie sądzę... - pospiesznie zaczął się bronie. - Tylko martwię się o nią. Ona nie ma nikogo, kto by się o nią zatroszczył, na kim mogłaby polegać. Nigdy nikogo nie miała. Jej rodziną jest stary koń, Elliot. Kiedy jego zabraknie, zostanie zupełnie sama. - Z tego, co mówisz, ma niezły lewy sierpowy. - O, potrafi o siebie zadbać. Ale jest samotna. Nie znałem i nie znam nikogo równie samotnego. Ona jednak nie zdaje sobie chyba z tego sprawy. Myśli, że żyjąc w ten sposób, jest szczęśliwsza.
R S
- Może ma rację. Sam mówiłeś, że bywają gorsze rzeczy niż samotność. - Myliłem się. Kiedy pomyślę, jak żyła przez te wszystkie lata... jak stawała się coraz bardziej samotna, to... - Być może w końcu coś się w jej życiu zmieni. Pozna jakiegoś miłego młodego człowieka, wyjdzie za mąż. Za parę lat może znów ją spotkasz, na przykład z dwójką dzieci. Leo uśmiechnął się. - Mądra z ciebie kobieta, ciociu. Wiesz, że tego bym nie chciał. - A czego chcesz? - Nieważne, nie sądzę, bym to zdobył. Gasły światła wzdłuż Canale Grande. Wenecja powoli szykowała się do nocnego spoczynku. Leo podniósł się i pomógł wstać ciotce. - Dziękuję, że mnie wysłuchałaś - powiedział. - Obawiam się, że Dulcia i Harriet potraktowały mnie jak błazna. - Cóż, w twoim życiu pełno było nietrwałych związków - stwierdziła Lucie, poklepując go po ręce. - Ale jeśli Selena jest tą właściwą kobietą, z pewnością ją odnajdziesz. Choć myślę, że byłaby szalona, gdyby sama nie przyjechała do Włoch, do ciebie. - Może jej wcale na mnie nie zależy - powiedział ponuro. - A nawet gdyby chciała się jeszcze ze mną zobaczyć, co by mi z tego przyszło? Jej nie obchodzi zwyczajne życie, małżeństwo, dzieci. Ciągle jest w drodze, przenosi się z miejsca na miejsce, nie troszcząc się o to, co przyniesie jutro. Pewnie nie mogłaby być ze mną szczęśliwa. - Daj spokój. Jeśli przeznaczona jest ci miłość, to tak się stanie. Zobaczysz. Było dość późno, kiedy Selena wjechała na podwórko Four-Ten. Barton już na nią czekał. - Podobno świetnie się spisałaś w Reno. - Kiedyś jeszcze zostanę milionerką - powiedziała. -Barton, czy coś się stało? - Miałem wieści od Leo. - O, naprawdę? - Nie udawaj, że cię to nie obchodzi. Szaleje, bo zgubił numer
R S
twojego telefonu. Ciągle wydzwania, zostawia wiadomości dla ciebie. Prosił, żebyś się z nim skontaktowała. - Nic nie wiedziałam... - Musiałem wyjechać na jakiś czas, ale prosiłem o przekazanie ci informacji, jeśli zadzwonisz. Niestety, zwróciłem się z tym do Pauliego. Nie wiem, czy po prostu zapomniał, czy chodzi o coś więcej... - Spojrzał na nią uważnie. – Czy to ma coś wspólnego z tamtym wypadkiem, kiedy Paulie nadepnął na widły?. - No... nie chciałam ci mówić, byłeś dla mnie taki dobry... Zachował się zbyt obcesowo... no i mu trochę przyłożyłam... - Ty? Nie Leo? - Leo? Akurat! Przyszedł, kiedy już było po wszystkim. Barton był wyraźnie zadowolony. - Dobrze, że nie wspomniałaś o tym mojej żonie. Mogła przesadnie zareagować. No, no, więc Paulie się zemścił. - Może powinnam zadzwonić teraz do Leo? - zapytała niepewnie. - A nie chcesz? - Jasne, że chcę, ale już tak dawno nie rozmawialiśmy. Boję się, że tam daleko, wśród swoich, jest zupełnie innym człowiekiem. - Więc jedź do Włoch i przekonaj się. Seleno, kiedy facet bez przerwy wydzwania i denerwuje się tak jak on, to chyba ma coś do powiedzenia kobiecie i nie chodzi mu tylko o zwykłą pogawędkę. - Mam jechać do Europy? - To nie na Księżycu. Bądź spokojna, zaopiekuję się Jeepersem i Elliotem. Masz przecież sporo pieniędzy z nagród. Co cię powstrzymuje? Ponieważ nie odpowiadała, Barton zrobił znaczącą minę. - Nie patrz tak, nie jestem tchórzem! - Zgoda, na arenie. Ale świat pełen jest innych niebezpieczeństw. Przyjmij wyzwanie, Seleno. Pod koniec pobytu w Wenecji Leo zdołał wmówić sobie, że tak właśnie będzie dla niego najlepiej. Los zdecydował - on i Selena nie byli sobie przeznaczeni. Bardzo przeżył ślub brata, a widok bezgranicznie szczęśliwego Guida
R S
sprawił, że irytowała go nawet własna rodzina. I nie chodziło mu o małżeństwo. Nie wyobrażał sobie Seleny w sukni z połyskliwej, białej satyny, zdobionej mnóstwem koronek, jaką włożyła Dulcie. Selena pewnie poszłaby do ołtarza w stetsonie na głowie i w kowbojskich butach. Czyste wariactwo. Zanim dotarł do domu, wszystko już sobie wytłumaczył. Spędzili razem cudowne chwile i basta. Skończyło się. Teraz przestanie o niej myśleć. Gina właśnie posłała mu łóżko, ale wróciła do sypialni po ścierkę do kurzu, którą zostawiła na parapecie. - Renzo chciał się z tobą widzieć... - zaczęła i zerknęła przez okno Ciekawe, kto to taki? - Gdzie? - Stanął za nią i wyjrzał na ścieżkę prowadzącą z Morenzy. W stronę domu zbliżała się wysoka, smukła postać w dżinsach. Od czasu do czasu zatrzymywała się, stawiała na ziemi dwie ciężkie torby i odpoczywała. Była zbyt daleko i Leo nie widział jej twarzy, ale rozpoznał kołyszący krok i charakterystyczne pochylenie głowy. - To chyba ktoś obcy - stwierdziła Gina. - Bo... signore? Odwróciła się, ale Leo zniknął. Usłyszała tupot na schodach, a po chwili zobaczyła, jak Leo wybiega z domu. Pędził jak oszalały. Młoda kobieta rzuciła torby i ruszyła biegiem wprost w jego ramiona. - Celia! - Gina zawołała jedną z pokojówek. - Mamy gościa. Rzuć robotę i przygotuj pokój gościnny. - Choć na dobrą sprawę - dodała, nie odrywając oczu od przytulonej do siebie pary - nie sądzę, by był potrzebny.
R S
ROZDZIAŁ ÓSMY - Powiedz, że to nie sen. Że naprawdę tu jesteś! - Jestem! Jestem! Dotknij mnie - śmiała się i płakała jednocześnie. Omal nie zmiażdżył jej w mocnym uścisku, obsypując pocałunkami ukochaną twarz. - Często wyobrażałem sobie, jak idziesz tą drogą od bramy, ale zawsze okazywało się to złudzeniem. - Nie tym razem. Och, Leo, naprawdę się cieszysz, że przyjechałam? Czy się cieszył? Sława uwięzły mu w ściśniętym ze wzruszenia gardle. - Ty płaczesz? - spytała zdziwiona. - Skądże. Nie jestem przecież mięczakiem - przypomniał jej własne słowa, ale oczy miał wilgotne i nie wstydził się tego. Był Włochem, reagował emocjonalnie i nie miał ochoty ukrywać łez. Ujął jej twarz w dłonie, popatrzył na nią przez chwilę z czułością, a potem zaczął całować długo i namiętnie. Sele-na natychmiast odwzajemniła pieszczotę. Przecież właśnie dlatego przyjechała taki szmat drogi Wreszcie oderwali się od siebie. Leo wcisnął jedną torbę pod pachę, drugą chwycił w rękę, otoczył dziewczynę wolnym ramieniem i ruszyli do domu. - Masz gości? - zapytała Selena, wskazując głową okna pełne obserwatorów. - Nie, to jest... - powstrzymał się, by nie powiedzieć „służba". - Te dwie dziewczyny to siostrzenice Giny - powiedział zgodnie z prawdą. Twarze znikły i kiedy dotarli do drzwi, powitała ich tylko Gina, uśmiechając się i wyjaśniając, że pokój dla signoriny jest już gotowy, a tymczasem nakrywają do stołu. Gdy Gin odeszła, Leo ponownie wziął Selenę w ramiona i tulił ją do siebie mocno. - O co chodzi z tym pokojem? Przecież nikt się mnie nie spodziewał
R S
- zdziwiła się Selena. - Gina zobaczyła cię z okna i kiedy ja... kiedy my... no, chyba już wszystko o nas wie. Wprawdzie Selena miała na końcu języka pytanie, co to znaczy „wszystko", ale się powstrzymała. Sama nie znała odpowiedzi. Przyjechała, żeby się tego dowiedzieć. Na razie jednak nie liczyło się nic oprócz szalonej radości, że znów są razem. Choć znalazła się w obcym kraju, gdzie wszystko było inne - krajobrazy, ludzie, język - miała wrażenie, że przyjechała do domu. Bo on tu był. - Dlaczego nie wzięłaś taksówki? - zapytał. - Nie umiałabym nawet podać adresu. Do miasteczka dojechałam autobusem, a dom znałam z twoich opowieści, więc... - Ale czemu nie zadzwoniłaś? Wyjechałbym po ciebie. - No... wiesz... Przez całą drogę zadręczała się myślą, że Leo może wcale jej nie chce. Może gdyby zadzwoniła, usłyszałaby- w jego głosie zmieszanie... Tak naprawdę nie wiedziała, po co telefonował do niej do Teksasu. A jeśli zamierzał jej powiedzieć, że to wszystko było wielką pomyłką? Tylko fakt, że znajdowali się nad Atlantykiem, powstrzymał ją od natychmiastowego opuszczenia samolotu. Postanowiła, że zaraz po wylądowaniu we Włoszech wsiądzie do pierwszego samolotu i wróci do Stanów. Nie będzie go szukać. Zmusiła się jednak do kontynuowania podróży, tłumacząc sobie, że żaden Gates nigdy się nie poddał. Nie miała pojęcia, czy była to prawda, ale pomogło. Z autobusu dostrzegła dom na szczycie wzniesienia. Mogła wziąć taksówkę i pokazać go kierowcy, ale nie miała odwagi. A co jeśli zostanie odrzucona i za chwilę przyjdzie jej wracać? Ruszyła na piechotę i padała już ze zmęczenia, gdy niespodziewanie znajoma, droga postać wybiegła jej na spotkanie... Po drodze do przygotowanego dla niej pokoju Selena rozglądała się ciekawie. Kamienny dom był taki, jak w opowiadaniu Leo, tylko o wiele większy. Weszli do ogromnego pokoju z błyszczącą, wypolerowaną drewnianą
R S
posadzką. Stało tam największe łoże, jakie kiedykolwiek widziała, z rzeźbionym w kasztanowcu wezgłowiem. Okien strzegły ciężkie, drewniane okiennice chroniące przed upałem, a kiedy Gina je uchyliła, Selena mogła wyjść na mały balkonik, skąd roztaczał się malowniczy widok na dolinę. W oddali falowały wzgórza. Zielenie i błękity blakły w mglistej dali, poprzecinane kolumnami smukłych cyprysów. Nadal było dość ciepło, więc zjedli kolację na dworze, podziwiając zachód słońca. Gina zaserwowała im zupę rybną z kałamarnic, krewetek, czosnku, cebuli i pomidorów. Selena miała wrażenie, że znalazła się w niebie. - Barton bardzo się zdenerwował - powiedziała, sącząc białe wino. Zostawił wiadomość o twoim telefonie Paulie-mu, ale ten o niej „zapomniał". - Więc to mój nieodparty wdzięk zwabił cię w te strony? - zapytał. - Przyjechałam zobaczyć rodeo w Grosseto - powiedziała stanowczo. - To wszystko. - A więc nie w związku ze mną? - Absolutnie. Nie pochlebiaj sobie. - Skądże, droga pani. . - I przestań szczerzyć zęby. - Nie szczerzę. - Właśnie, że tak. Niczym kot, który dobrał się do śmietanki. To, że przejechałam dla ciebie pół świata, nic nie znaczy. Rozumiesz? - Jasne. I to, że przez ostatnich parę tygodni szalałem, szukając cię przez Internet, też nic nie znaczy. - Świetnie. - Świetnie! Siedzieli w milczeniu, wpatrując się w siebie z radością. - Znowu nazwałeś mnie „carissima", ale wciąż nie przetłumaczyłeś mi tego słowa na angielski. - Po włosku „cara" znaczy „droga" - powiedział. - Kiedy mężczyzna mówi do kobiety „carissima"... to znaczy, że jest mu bardziej niż droga....
R S
Urwał, bo Gina wróciła z talerzami. - Tagliatelle z dynią, signore - oznajmiła. Uśmiechnął się tylko. Będzie jeszcze dość czasu na wyjaśnienia. Zakończyli posiłek toskańskim ciastem z miodem i orzechami. Selenie ze zmęczenia opadały powieki, więc Leo wziął ją za rękę i zaprowadził na górę do jej pokoju. - Dobranoc - powiedział czule. - Carissima. - Dobranoc. Pocałował ją w policzek i wyszedł. Tej nocy prawie nie spał. Myślał jedynie o tym, że ona jest w sąsiednim pokoju. To tak jakby ukrywał pod swoim dachem skarb. Skarb należący do niego. Zatrzyma go na zawsze, choćby przyszło mu walczyć z całym światem. O świcie obudził się z krótkiej, nerwowej drzemki. Wstał z łóżka i podszedł do okna. Uchylił okiennice i stanął na małym balkoniku. Patrzył na drogę prowadzącą do miasteczka z uczuciem zdumienia i niedowierzania, że wczoraj naprawdę pojawiła się na niej kobieta, za którą tak bardzo tęsknił. W oknie obok przesunął się cień. To Selena wyszła na balkon i patrzyła na budzącą się dolinę z twarzą spokojną i natchnioną, jakby przybyła z innego świata. Uniosła głowę, rzucając w stronę Leo przelotny uśmiech, by natychmiast powrócić spojrzeniem do malowniczego widoku. Nagle zrozumiał. Włożył szlafrok i poszedł do jej pokoju. Stanął tuż za nią. Delikatnie położył dłonie na jej ramionach. Kiedy oparła się o niego, opasał ją ramionami, krzyżując je na jej piersi. Daleko w dole łagodny blask spływał powoli nad dolinę. Przez parę błogosławionych chwil światło wydawało się magiczne, wręcz nieziemskie, potem nabrało ostrzejszych barw, bardziej prozaicznych. Czar prysł. Selena westchnęła cichutko. Leo wyczuł to raczej, niż usłyszał. - Właśnie ten widok chciałam zobaczyć - powiedziała. - Było tak pięknie, jak mówiłeś.
R S
- Czarowna chwila powróci jutro. Ale teraz... Pociągnął ją delikatnie w stronę łóżka. Często wyobrażał sobie chwilę, kiedy pokazuje Selenie klacz Peri. Wprawdzie zwierzę było przygotowane do sprzedaży, ale jego elegancja i temperament sprawiły, że wciąż się powstrzymywał, czekając na odpowiedniego kupca. Teraz podjął decyzję. Chciał podarować klaczkę Selenie. Miał nadzieję, że spodoba się jej ten pomysł. Kiedy zaprowadził dziewczynę do stajni, przekonał się, że podjął słuszną decyzję. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Podaruję Peri Selenie w prezencie ślubnym, postanowił. Tak, w prezencie ślubnym. O tym też już zadecydował. Całe dnie spędzali razem, objeżdżając jego pola i winnice, a noce w swoich ramionach. - Zostań - powiedział pewnej nocy, kiedy kochali się aż do wyczerpania. - Nie opuszczaj mnie. Uniosła się na łokciu i spojrzała mu w twarz. Przez uchylone okiennice do pokoju wlewała się księżycowa poświata. - Chyba nadeszła pora, bym wreszcie wyjaśnił ci, co naprawdę znaczy carissima. - Mówiąc to, pochylił się nad nią i powiedział wolno i z rozmysłem: - Carissima znaczy, że jesteś mi droższa ponad wszystko... Jesteś moją miłością, moją ukochaną i jedyną na świecie. Tydzień później pojechali do Maremmy, regionu na południu Toskanii, niedaleko wybrzeża, który często nazywano „Dzikim Zachodem Toskanii". Hodowano tam duże ilości bydła, a pasterze rozwinęli iście kowbojskie umiejętności. Co roku w miasteczku Grosseto odbywało się rodeo z paradą i zawodami. Leo zabrał Selenę na spotkanie z organizatorami, entuzjastycznie wychwalając jej osiągnięcia. Nieoczekiwanie Selena rozwinęła małą paczuszkę. Okazało się, że wzięła ze sobą zdjęcie Leo na byku, z rodeo w Stephenville. Jeździec prezentował się wspaniale. Jedna ręka uniesiona w górę, głowa wysoko, na twarzy szeroki uśmiech szczęścia i triumfu. - Nie miałem pojęcia, że w następnej sekundzie wylecę w powietrze
R S
- wyznał otwarcie. Jeden z organizatorów przyjrzał się fotografii i powiedział z szacunkiem: - A może, signore, dałby pan pokaz jazdy na byku na naszym rodeo? - Raczej nie - Leo usiłował wymigać się pospiesznie. - W Teksasie hodują byki specjalnie do tej konkurencji. Dzikie i nieokiełznane. - Nie będzie pan rozczarowany, signore. Nasz byk stratował na śmierć już dwóch ludzi. Przez dziesięć minut Leo przekonywał organizatorów, że nie jest to najlepszy pomysł, a Selena, stojąc z boku, skręcała się ze śmiechu. - Zaproponowałem im, że zademonstrujesz konkurencję z beczkami - powiedział po spotkaniu. - Świetnie. Czy mam się tak popisać jak ty na byku? - Spadaj. Rodzina Leo nigdy nie przyjeżdżała do Grosseto, ale - w tym roku wszyscy, oprócz Marca, postanowili wybrać się na rodeo. Bardzo chcieli poznać dziewczynę, która wreszcie usidliła Leo. Nadchodził dzień prawdy. Wkrótce Leo będzie musiał wyznać wszystko Selenie - przyznać się do nagannego bogactwa i do szokujących związków z arystokracją. Był przerażony. Ale wydarzenia potoczyły się własnym torem. Pewnego ranka Selena, szukając Leo, zajrzała do gabinetu. - Jesteś tu? W pokoju nie było nikogo, ale z korytarza dochodził męski głos i dziewczyna postanowiła zaczekać. Nagle zobaczyła coś na biurku. Były to ślubne zdjęcia. Przypomniała sobie, że brat Leo, Guido, niedawno się ożenił. Panna młoda w cudownej sukni z białej satyny i koronek, przystojny i elegancki pan młody, a obok - Leo, jakiego jeszcze w życiu nie widziała. Wytwornie ubrany, w cylindrze! No i co z tego? Przecież ludzie przywiązują szczególną wagę do stroju, gdy idą na czyjś ślub.
R S
Jednak w tle dostrzegła coś, czego nie można było zbagatelizować. Wspaniałe żyrandole, obrazy w złoconych ramach, ogromne lustra - do takich wnętrz nie pasują ludzie w wypożyczonych ubraniach. Z ich wyniosłej postawy biła pewność siebie, jaką dają pieniądze i pozycja społeczna. Poczuła dziwny skurcz w żołądku. - Pozwól, że przedstawię ci moją rodzinę - Leo wszedł do gabinetu i z lekkim uśmiechem na ustach podszedł do biurka. - To mój brat, Guido, i jego żona, Dulcie. Obok stoi mój kuzyn, Marco, i jego narzeczona, Harriet. A tu wuj Francesco z żoną Lizą. - Co to za miejsce? Wynajęliście ratusz? - Nie - odparł obojętnie. - To dom mojego wuja. - Co? On tam mieszka? To wygląda zupełnie jak jakiś pałac! Ton Leo stał się jeszcze bardziej beznamiętny. - Tak można to nazwać. - Co masz na myśli? - Nazywa się Palazzo Calvani. Znajduje się przy Canale Grandę w Wenecji. - Twój wuj mieszka w pałacu? Kim on jest? Królem? - Skądże znowu. Jest hrabią. - Czym? Nie mamrocz pod nosem. - Hrabią - wyznał niechętnie. Wpatrywała się w niego dziwnym wzrokiem. - Jesteś krewnym prawdziwego hrabiego? - Tak, ale z nieprawego łoża - zapewnił tonem człowieka szukającego okoliczności łagodzących dla występku. - Ale należysz do rodziny, prawda? - To pytanie zabrzmiało jak oskarżenie. Westchnął. - Mój ojciec był bratem wuja Francesca. Gdyby małżeństwo z moją matką było ważne, ja byłbym... jego spadkobiercą. Spojrzała na niego zbulwersowana. - Ale nie jestem - uspokajał ją. - Teraz Guido je ten pasztet. I jest na mnie wściekły. Jakby to była moja wina. Nie chce tytułu i splendorów,
R S
tak samo jak ja. Mnie wystarczy moja farma i życie, jakie na niej prowadzę. Musisz w to uwierzyć, Seleno. - Podaj mi przynajmniej jeden powód, dla którego powinnam uwierzyć w twoje słowa. - Daj spokój. Nigdy cię nie okłamałem. - I na pewno nie powiedziałeś mi prawdy. - Jesteś nielogiczna - zmienił pospiesznie taktykę. -Gdybym był biedny, skąd znałbym Bartona? Czy mógłbym go odwiedzać w Teksasie? Za co? - Sprzedałeś mu kilka koni. Tak mi powiedziałeś. A bilety lotnicze są tanie. Ten dom, ziemia... myślałam, że wynająłeś jakąś podupadłą chałupę, ale to wszystko jest twoje, prawda? - Nigdy tego nie ukrywałem. - Jesteś dość bogaty, by wykupić Bartona? - Nie wiem - wzruszył ramionami. - Prawdopodobnie. - Myślałam, że jesteś zwyczajnym chłopakiem ze wsi... pozwoliłeś, bym tak uważała. A naprawdę jesteś... bogatym właścicielem ziemskim. - Jestem chłopakiem ze wsi. - Jesteś wiejskim bogaczem. Pobladła z wrażenia. - Leo, bądź ze mną szczery, chociaż raz. Jak bardzo jesteś bogaty? - Do licha, Seleno, czy zamierzasz wyjść za mnie dla moich pieniędzy? - Nie zamierzam za ciebie wychodzić, ty zadufany... - Nie chciałem cię urazić. - Akurat! Właśnie udowodniłeś, że miałam rację. Milionerzy to inny gatunek ludzi. Jak mogłeś tak postąpić? - Co takiego zrobiłem? - zapytał błagalnym głosem. -Czy ktoś mi powie, w czym zawiniłem? - Udawałeś kogoś innego, niż jesteś. - Miałem zaryzykować, że cię stracę? - Był wściekły. - Za nic. Znaliśmy się zaledwie pięć minut, a już wiedziałem, że jesteś najbardziej upartą, zwariowaną kobietą, bez krzty zdrowego rozsądku. Nie chciałem cię wystraszyć, więc graliśmy według twoich zasad. Nie mogłem ci
R S
nawet powiedzieć... - przerwał, jakby znalazł się nad przepaścią. - Co jeszcze zrobiłeś? - Nieważne - odparł niechętnie, ale patrząc jej w oczy, pomyślał, że lepiej zawisnąć za owcę niż za jagnię. - Dobra, ten van i przyczepa do przewozu koni... są ode mnie. - Ty... kupiłeś mi nowy samochód i przyczepę? - I Jeepersa. Seleno, towarzystwo ubezpieczeniowe wyśmiałoby cię. Wiesz o tym dobrze. Chciałem, byś znowu mogła jeździć na rodeo, a to był jedyny sposób. Miałem nadzieję, że się nie dowiesz... - Patrzył na nią, nie wierząc własnym oczom. - Śmiejesz się? - To znaczy... - dosłownie się dusiła - że to ty byłeś moim cudem? Nie Barton? - Tak, ja. - Nic dziwnego, że zzieleniałeś, kiedy o tym mówiłam. - Miałem ochotę go udusić - przyznał się. - Chciałem ci wyznać prawdę, ale bałem się, że mnie odtrącisz. Zastanawiałem się, jak to załatwić. Teraz już wiem. Pobierzemy się, a ty potraktuj to wszystko jako prezent ślubny. Patrzyła na niego, jakby nic nie rozumiała. - Mówisz serio? - Jeśli za mnie wyjdziesz, te wszystkie obrzydliwe pie- niądze będą także twoje, a wtedy będziesz musiała się przymknąć, prawda? Zastanowiła się chwilę. - W porządku. Umowa stoi. Nie powiedziała, że go kocha. Nie wtedy. Wyznała to później, nocą. Spał głęboko, więc mogła odgarnąć jego włosy, pocałować czule i wyszeptać słowa, których nie potrafiła powiedzieć głośno. Następnej nocy przyniósł wino i brzoskwinie. Siedzieli na skraju łóżka i rozmawiali. - Skąd się wziąłeś w Toskanii? - zapytała. - Skoro jesteś potomkiem weneckich hrabiów, jakim cudem trafiłeś na wieś? - Naprawdę nie wiesz? Przecież powszechnie wiadomo, że podli arystokraci zagarniają majątki, gdzie tylko się da. - O, bardzo śmieszne! Zaraz ci przyłożę. Jak się tu znalazłeś?
R S
- Mój dziadek, hrabia Angelo, zakochał się w Toskance, Marii Rinucci. Ta dolina stanowiła jej posag. Majątek wenecki przypadł najstarszemu synowi dziadka, czyli wujowi Francesco, a te ziemie otrzymali jego młodsi bracia, Bertrando i Silvio. Silvio wziął swoją część w gotówce, ożenił się z córką rzymskiego bankiera i zamieszkał w Rzymie. Marco to jego syn. Nie przyjedzie do Grosseto, bo posprzeczał się ze swoją angielską narzeczoną. Harriet wróciła do Anglii, a on pojechał za nią. Miejmy nadzieję, że przywiezie ją z powrotem na nasz ślub. Bertrando polubił życie na wsi, więc osiadł tu i poślubił wdowę Elissę, moją matkę. Umarła wkrótce po moim urodzeniu. Ojciec ożenił się ponownie z Donną, matką Guida. Ale potem okazało się, że pierwszy mąż Elissy nie umarł, więc małżeństwo z moim ojcem było nieważne, i tak stałem się nieślubnym dzieckiem, a prawowitym spadkobiercą został Guido. Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że tak się stało. Bo inaczej ty i ja... - Nie wyszłabym za ciebie, to pewne. To niezgodne z moimi zasadami. Poza tym... - zawahała się - twoja rodzina nie chciałaby takiej hrabiny. - Nic o nich nie wiesz. Zapomnij o tych stereotypach, którymi nabiłaś sobie głowę. Nie wszyscy jadamy na złotych talerzach... - Szkoda, bardzo na to liczyłam. - Będziesz cicho i dasz mi skończyć? I nie patrz na mnie w ten sposób, rozpraszasz mnie. - Są ciekawsze rzeczy do roboty... - Kiedy skończę - powiedział, chwytając jej wędrujące palce. - Moja rodzina nie jest taka, jak myślisz. My żenimy się z miłości. Wuj Francesco czekał czterdzieści lat, aż Liza powie „tak", nie ożenił się z inną. Liza też miała dziwaczne poglądy, ale wuj był cierpliwy, w przeciwieństwie do mnie. Jeśli myślisz, że będę czekał przez czterdzieści lat, aż odzyskasz rozsądek, to się mylisz. A teraz... wspominałaś o ciekawszych rzeczach...
R S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Selena denerwowała się przed spotkaniem z rodziną Leo, choć starała się tego nie okazywać. Powiedział, że ma głowę pełną stereotypów i niezbyt się pomylił. Bała się kompromitacji, strzelenia gafy. Nie chciała przynieść ukochanemu wstydu. Wolałaby najbardziej ryzykowną jazdę na byku od zrobienia z siebie idiotki. Do przyjazdu Calvanich zostało jeszcze parę dni, a dom został już wywrócony do góry nogami. Leo i Selena przenieśli się do skromniejszych sypialni z tyłu domu, dla wuja i ciotki przygotowano najlepsze pokoje, podobnie dla Guida i Dulcie. Selenę drażniło, że Gina przygotowuje dom na przyjęcie gości z pomocą dwóch pokojówek, kucharki i dwóch dziewczyn z miasteczka zatrudnionych specjalnie na tę okazję. - Teraz ty jesteś panią domu - powiedział Leo. - Zwolnij służbę i popracuj szlachetnie sama. - Mogłabyś również zająć się gotowaniem. - Próbowałeś kiedyś mojej kuchni? - Zjadłem kanapkę, którą zrobiłaś pewnego dnia i jeszcze dziś na samo wspomnienie robi mi się niedobrze. Zostaw je w spokoju, carissima, i zajmij się własną robotą. Praktycznie teraz ona kierowała stajnią. Praca z końmi była łatwa. Wiedziała, czego od niej oczekiwały. Kręcąc się przy zwierzętach, często myślała o Elliocie. Tęskniła za nim bardzo. Był wiernym przyjacielem. Bała się, że może już nigdy go nie zobaczy. Od czasu do czasu ogarniała ją też tęsknota za otwartą przestrzenią, zwłaszcza gdy spoglądała na piękny, lecz obłaskawiony toskański krajobraz. Trudno doszukiwać się tajemniczości w czymś, co ma się na własność. Brakowało jej ekscytacji. Im było bliżej do przyjazdu rodziny, tym bardziej stawała się apatyczna. Nawet kiedy Leo zasugerował, by kupiła sobie kilka sukienek, nie zaprotestowała. Wybrała fasony możliwie nierzucające się w oczy.
R S
Hrabia Francesco Calvani postanowił przyjechać z Wenecji własną limuzyną prowadzoną przez szofera. Uważał, że tak będzie wygodniej jego ukochanej Lizie, która nie przepadała za pociągami. Guido i Dulcie podróżowali sportowym samochodem. Po drodze zatrzymali się we Florencji na lunch i dojechali do Bella Podena późnym popołudniem. - Nie mogliśmy się doczekać, żeby cię poznać - powiedział Guido, zamykając Selenę w serdecznym uścisku. Polubiła go natychmiast. Nie był zbyt podobny do brata, ale obaj mieli ten sam blask w oczach - u Leo może cieplejszy, a u Guida bardziej łobuzerski, w każdym razie to ich łączyło. Dulcie była niemal równie szczupła jak Selena. Jej głowę ozdabiała masa wijących się blond włosów, których Selena skrycie jej zazdrościła. Powitanie z nią było równie serdeczne jak z Guidem. Selena zaczęła się odprężać. Nieco później wszyscy wyszli przed dom, by powitać hrabiego i hrabinę Calvanich. Błyszcząca, czarna limuzyna zatrzymała się przed wejściem. Ze środka wyłonił się szofer, który otworzył drzwi od strony pasażera. Pierwsza wysiadła drobna kobieta o wąskiej twarzy i wpółprzymkniętych oczach. Selena miała dziwne wrażenie, że jest bardzo spięta. Pewnie poczuła się rozczarowana wiejską siedzibą Leo, przyzwyczajona do pałaców... Hrabia wysiadł z drugiej strony. Z uśmiechem podszedł do żony i podał jej ramię. Francesco Calvani był czarującym mężczyzną. Objął Selenę jak od dawna niewidzianą córkę i odezwał się do niej w znakomitej angielszczyźnie. Liza uśmiechnęła, się i podała jej rękę, wypowiadając po włosku konwencjonalne słowa powitania, które hrabia natychmiast przetłumaczył. Selena podziękowała jej równie sztywno. Dwie kobiety spojrzały na siebie tak, jakby znajdowały się na przeciwległych krawędziach przepaści. Następnie Selena, występująca w roli pani domu, w towarzystwie Dulcie jako tłumaczki, zaprowadziła Lizę do jej pokoju. Odetchnęła z
R S
ulgą, gdy wreszcie stamtąd wyszła, i miała nieodparte wrażenie, że hrabina zrobiła to samo. Przez ostatnich parę lat Selena zajmowała się wyłącznie tym, w czym była dobra, i dzięki temu nabrała pewności siebie. Ale teraz ta pewność gdzieś się ulotniła. Dziewczynie wciąż się wydawało, że wszystko robi źle, nawet kiedy Leo uśmiechał się zachęcająco, dając jej do zrozumienia, że dobrze sobie radzi. Kiedy Gina poprosiła ją do jadalni, by zaakceptowała eleganckie nakrycie stołu, chciała zapaść się pod ziemię. Nie znała się na sztuce eleganckiego podejmowania gości i była przekonana, że gospodyni kpi sobie z niej. - Wspaniale - powiedziała zdesperowana. - Wygląda pięknie, Gino. - Można już podawać do stołu, signorina. - W takim razie... myślę, że powinnam zaprosić wszystkich do jadalni. Na szczęście wyręczył ją Leo, a ona zupełnie poważnie zaczęła się zastanawiać, kiedy jest najbliższy samolot do Teksasu. Trochę się odprężyła podczas rozmowy z Dulcie. Opowiedziały sobie nawzajem „historie życia przed Calvanimi", jak to nieco kpiąco ujęła Dulcie, zachwycona opowieścią Seleny. - Zawsze uwielbiałam westerny - powiedziała tęsknie. - Czy filmowe opowieści o Dzikim Zachodzie mają w sobie coś z prawdy? Rzeczywiście łapiecie krowy na lasso, jeździcie konno i tak dalej? - Jeździmy konno. Jeśli chodzi o lasso, to nie mam zbyt dużej praktyki, ale facet, który mnie uczył tej sztuki, mówił, że jestem niezła. - Pokażesz to jutro w Grosseto? Selena potrząsnęła głową. - Kobiety na rodeo występują wyłącznie w konkurencji z beczkami. Oczy Dulcie błysnęły łobuzersko. - Myślisz, że tutejsi organizatorzy o tym wiedzą? - Jesteś okropna. - Selena uśmiechnęła się z podziwem, a Dulcie przytaknęła. Z drugiego końca stołu Guido i Leo z satysfakcją przyglądali się swoim kobietom. - Zawsze nam się udaje - zauważył Guido.
R S
- Co takiego? - zapytał z zainteresowaniem Leo. - Wuj Francesco twierdzi, że Calvani zawsze wybierają to, co najlepsze: najlepsze jedzenie, najlepsze wino, najlepsze kobiety. Nieźle nam wyszło, bracie. Nam obu. Posiłek był wyśmienity. Hrabia gratulował kucharce i zapanowała przyjazna atmosfera, dopóki nie poruszono tematu ślubu Seleny i Leo. Hrabia oświadczył, że uroczystość oczywiście musi się odbyć w Bazylice Świętego Marka w Wenecji. - Selena i ja myśleliśmy raczej o kościele parafialnym w Morenzie powiedział Leo. - W kościele parafialnym? - Hrabia osłupiał. - Calvani ma brać ślub w jakiejś mieścinie? - Tu jest nasz dom - zaoponował Leo stanowczo. - Tego życzymy sobie oboje z Selena. - Ależ... - Nie, wuju. Hrabia chciał odpowiedzieć, ale jego żona położyła dłoń na jego ramieniu i powiedziała coś, czego Selena nie zrozumiała, choć usłyszała swoje imię. - Dobrze, dobrze - odparł udobruchany. - Ani słowa więcej. Nie trzeba było być geniuszem, aby odgadnąć, o czym rozmawiali, pomyślała Selena. Hrabina nie rozumiała, o co ten cały szum. Bazylika była zbyt dobra dla Seleny Gates. I hrabia się z nią zgodził. Na szczęście wszyscy chcieli udać się wcześnie na spoczynek, żeby wyspać się przed jutrzejszym świętem. Normalnie Selena zasypiała z łatwością, ale nie tej nocy. Leżała przez wiele godzin, zastanawiając się, co tutaj robi. Nazajutrz wyjechali wcześnie do Grosseto, by zameldować się w zarezerwowanym dla nich przez Leo hotelu. Zaraz potem Leo i Selena udali się prosto na miejsce rozpoczęcia parady. Oboje wystroili się w oryginalne kowbojskie ubrania kupione na straganie Delii — kowbojskie koszule zapięte pod szyją, haftowane kowbojskie buty i pasy z wielkimi srebrnymi sprzączkami, no i oczywiście stetsony.
R S
Parada była wspaniała. Miejscowa orkiestra okazała się dobrze wyćwiczona w country i jeśli nawet brzmiała nieco z włoska, nikt na to nie zwracał uwagi. Na twarzach jeźdźców, lub butteri, jak ich tu nazywano, widać było trudy życia i ciężkiej pracy. Po paradzie wszyscy ruszyli na pobliską łąkę, gdzie po południu miały się odbyć zawody. Pierwszą konkurencją było ujeżdżanie dzikich koni. Leo brał w niej udział i choć nie odniósł zwycięstwa, nieźle sobie poradził. Następnie ustawiono beczki i zapowiedziano występ znakomitej zawodniczki z Teksasu, która pokonuje tor w czasie czternastu sekund. Występ okazał się dla Seleny prawdziwym wyzwaniem, gdyż beczki ustawiono zbyt daleko od siebie, a Peri brakowało doświadczenia. Ale i zawodniczka, i klacz dały z siebie wszystko, pokonując tor w czternaście i pół sekundy. W dodatku spiker wrzasnął „czternaście!", a rozradowany tłum uwierzył mu na słowo. Następną konkurencją było chwytanie cieląt na lasso. Ku wielkiemu zdziwieniu Selena usłyszała swoje nazwisko. Jakiś żartowniś zgłosił ją do konkursu. Na szczęście udało jej się wyjść z tego z honorem i popołudnie zakończyło się wielką fetą. Rodzina Calvanich wiwatowała głośno na jej część. Wszyscy, z wyjątkiem hrabiny, która klaskała, ale cichą, i Selena zastanawiała się, co tak naprawdę myśli. „Prostackie i nie przystoi damie" - to niemal pewne. Trudno. Na straganach sprzedawano miejscowe specjały i wszyscy zajadali się nimi, nawet hrabina. Chyba jej smakowało. - Ona pochodzi z tych stron - wyjaśnił Leo. - Nieczęsto ma okazję kosztować dobrego toskańskiego jedzenia. Ale nim dotarli do domu, wszyscy znowu zgłodnieli i myśli Seleny poszybowały z powrotem za Atlantyk. - Zjadłabym zwykłego hot doga - westchnęła. - Możemy zrobić - powiedziała Gina. - Co jest do tego potrzebne? - Parówki i bułki. - Bułki mamy. Po parówki trzeba posłać. - Ale jest późno i sklepy są już zamknięte.
R S
- Poślę Sarę. Rzeźnik jest jej wujem. Pokojówka wróciła w ciągu pół godziny z najlepszymi wyrobami wuja. Selena przyrządziła hot dogi po teksańsku i wszyscy uznali je za znakomite. Nawet hrabina zjadła dwa. I uśmiechnęła się do Seleny. - Grazie, Selena - powiedziała życzliwie. Później, już przy kawie i winie, Dulcie wyznała Selenie: - Czy wiesz, że jesteś taka, jak się spodziewałam? -Wiedziałaś o mnie? - spytała zaskoczona. - Leo po powrocie z Teksasu nie potrafił mówić o nikim innym, tylko o tobie - jak się poznaliście, jaka jesteś cudowna. Martwił się, że nie ma numeru twojego telefonu. Prawdę mówiąc, był zrozpaczony. Gdybyś się nie zjawiła, z pewnością pojechałby do Stanów, by cię odnaleźć. Selena poszukała wzrokiem Leo. Uśmiechał się zażenowany. - Więc teraz już wiesz - powiedział. - Daj spokój. - Dała mu sójkę w bok. - I tak wiedziałam. Zawsze twierdziłam, że nie potrafisz mi się oprzeć. Objął ją ramieniem. - Z drugiej strony - zastanawiał się - to ty przyjechałaś do mnie. - Akurat, do ciebie. Przyjechałam na rodeo. - Akurat. - Właśnie, że tak. - Ale rodeo już się skończyło, więc możesz wracać. - Jego ramię zacisnęło się, gdy to mówił. Wszyscy patrzyli na nich z uśmiechem. - No to pojadę - powiedziała buntowniczo. - Świetnie. Jedź. - Ramię zacisnęło się jeszcze mocniej. - Jadę. - Dobrze. - Och, skończcie z tym i pocałujcie się - powiedział Guido z udawaną złością. - Muszę się napić! Następnego ranka rodzina wyjechała, ciesząc się na rychłe spotkanie z okazji ślubu. Nawet hrabina uśmiechnęła się i pocałowała Selenę w
R S
policzek, więc dziewczyna zaczęła myśleć, że niepotrzebnie się martwiła. Narzeczeni stali objęci przed domem, dopóki samochody nie znikły. Potem westchnęli i wrócili do pracy. Nadeszły żniwa. Leo musiał zebrać winogrona i oliwki i nie myślał o ślubie. Selena spędzała długie godziny w siodle, objeżdżając z Leo pola. Wracali co wieczór wykończeni, ale zadowoleni. Stopniowo jej niepokój znikał. Nie było o co się martwić. Marzyła, aby to szczęśliwe życie trwało bez końca. Pewnego ranka niespodziewanie zadzwonił telefon. Selena wyłoniła się spod prysznica i zobaczyła zatroskaną minę Leo. - Dzwonił wuj Francesco. Chce, byśmy wpadli do niego, do Wenecji, teraz, zaraz. - Oszalał? Dopiero rozpoczęliśmy zbiór winogron. - To właśnie mu powiedziałem. Ale on twierdzi, że to pilne. - Czyżby zamierzał cię ponaglać w sprawie ślubu? - Mam nadzieję, że nie. Chyba chodzi o coś ważnego. - Więc jedziesz? - Jedziemy. Wydam tylko odpowiednie polecenia dla Renza i ruszamy. Czemu nie powiedział mi, co to za sprawa? Do Wenecji wjechali groblą, do Piazzale Roma. Tam zostawili samochód. Dalej musieli płynąć. Selena myślała, że wezmą wodną taksówkę, ale okazało się, że czekał na nich Guido... w gondoli. - Jak mogłem zapomnieć. Przecież zawsze chciałeś zostać gondolierem - uśmiechnął się Leo. I dodał: - Guido ma przyjaciół gondolierów i czasami pożycza od nich łódź. To jego pomysł na uczciwe życie. - Nie zwracaj na niego uwagi. - Guido pocałował Selenę i pomógł jej wsiąść do gondoli. Zapakował bagaże i zaprosił Lea teatralnym ukłonem: - Signore! - Coś knujesz, braciszku - stwierdził Leo z uśmiechem. - Kto? Ja? - Nie rób takiej niewinnej miny. Zawsze, kiedy odgrywasz rolę
R S
niewiniątka, wiadomo, że coś knujesz, a potem są kłopoty. Co wiesz, czego ja nie wiem? - Zdaj się na los. Popłynęli. Selena była pierwszy raz w Wenecji i oniemiała z podziwu. Nigdy dotąd nie przeżyła czegoś równie niezwykłego. Bocznym kanałem dotarli do Canale Grande, wielkiej arterii wodnej przecinającej miasto. - Tu właśnie mieszka wuj Francesco. - Leo wskazał monumentalną budowlę Palazzo Calvani. Rezydencja hrabiego pyszniła się wspaniałą fasadą, ozdobioną bogato kamiennymi ażurami, delikatnymi jak koronki, co nadawało potężnej bryle niezwykłej lekkości. Pałac był nie tylko piękny, emanowała z niego również wyniosła duma wieków. Selena potrafiła docenić piękno, choć za nic nie chciałaby zamieszkać w takich luksusach. Dopłynęli do pomostu. Służba pomogła im wysiąść, a potem pochłonął ich wielki, wspaniały dom. Kiedy Selena zobaczyła swój pokój, szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Nawet w rezydencji w Four-Ten nie było równie wystawnie jak tutaj. - Jest wielki jak kort tenisowy - wymamrotała do Leo. - Pogubimy się w takiej komnacie. - Nie my, tylko ty - odparł Leo. — Mój pokój jest po drugiej stronie korytarza. - Nie ulokowali nas razem? Dlaczego? - To nie wypada. Nie mamy ślubu. - Przecież wszyscy wiedzą, że jesteśmy razem. - Tak, ale my udajemy, że nie wiemy, że oni wiedzą. - To się nazywa chowanie głowy w piasek. - Cóż, rzeczywiście można to tak określić - przyznał. - Leo, a to kto? I co robi z moją walizką? - To pokojówka Lizy - wyjaśniła Dulcie, wsuwając się do pokoju. Hrabina przysłała ci ją do pomocy. - Czy ona myśli, że sama nic nie potrafię zrobić?
R S
- Przestań się boczyć - powiedziała Dulcie. - Jesteś gościem honorowym i potraktuj to jako wyróżnienie. Albo jako subtelny przytyk, że nie mam własnej służącej, pomyślała Selena. Na tym właśnie polega problem z ludźmi z wyższych sfer, że nigdy nie wiesz, co naprawdę myślą. Od tej pory biedna dziewczyna zadręczała się nieustannie, we wszystkim doszukując się zawoalowanych aluzji do swego pochodzenia. Nawet kiedy hrabina osobiście zaprowadziła ją na kolację, nie była pewna, czy traktować to jako uprzejmość, czy też próbę pokazania parweniuszce, że jest zbyt tępa, by trafić do jadalni. A gdy na jej widok hrabia podniósł się, wziął ją za rękę i poprowadził do krzesła, komplementując sukienkę, uznała, że z pewnością kpi z tandetnej „kreacji" kupionej na targu w Morenzie. Trudno, nie da się zastraszyć. Podczas posiłku nieźle sobie radziła. Tylko raz niewiele brakowało, a zbiłaby kosztowny kryształowy kielich. Na szczęście chwyciła go w ostatniej chwili. Jedzenie było wyśmienite i nawet chorobliwie nadwrażliwa Selena nie dopatrzyła się w tym zniewagi. Zaczynała się odprężać, kiedy przed jadalnią zrobiło się niewielkie zamieszane. W chwilę później rodzina Calvanich powstała z miejsc, by powitać nowych gości. - Marco! - krzyknął z radością hrabia. - Harriet! W progu stanął wysoki, elegancki i przystojny mężczyzna z młodą kobietą u boku. - Nie liczyłem, że ci się uda - powiedział hrabia z radością, ściskając oboje. - Zdążyliśmy na samolot - odparł Marco. - Nie chcieliśmy przegapić takiej wspaniałej okazji. Czy już....? - Nie, nie - pospiesznie przerwał mu hrabia. - Chodźcie, poznacie nowego członka naszej rodziny. Selena i Leo spojrzeli na siebie zdziwieni. Wspaniała okazja? A więc to był Marco, pomyślała Selena, kuzyn Leo. Ponoć nigdy nie okazywał swoich uczuć, a jednak ruszył w pościg do Anglii za ukochaną kobietą, zaniedbując wszystkie obowiązki. Rzeczywiście, zdawał się być
R S
pozbawiony wszelkich emocji, chłodny i opanowany, niemniej jednak nie spuszczał oczu z Harriet. Nieustannie ją obserwował, jakby sprawdzał, czy naprawdę tu jest. Selena poczuła natychmiastową sympatię do Harriet, podobnie jak wcześniej do Dulcie. - Tak się cieszę, że jesteś z Leo - mówiła żywo Angielka, nie przerywając ani na chwilę jedzenia. - Obie z Dulcie miałyśmy nadzieję, że cię w końcu odnajdzie. - Prawdę mówiąc, wydawało mi się, że obie ubawiłyście się setnie moim kosztem - Leo uśmiechnął się do Harriet. - Pozwolisz, że odbiję to sobie teraz na Marcu. Nieźle musiałaś zawrócić mu w głowie, skoro pojechał za tobą aż do Londynu. Kiedy uczynisz z niego uczciwego człowieka? - Cóż, chyba niedługo - roześmiała się Harriet. - Daje mi w prezencie ślubnym sklep z antykami - wyjaśniła Selenie. - Problem w tym, że nie znam się na interesach, więc Marco uczy mnie „finansowego zdrowego rozsądku". - Z antykami? - spytała Selena głuchym głosem. - To znaczy...? Popatrzyła dokoła na kryształowe żyrandole, bezcenne płótna, meble. To znaczy, z tego rodzaju rzeczami? - O, tak - przytaknęła Harriet z zapałem. - Rozsmakowałam się w antykach w tym pałacu. Jest piękny i przesiąknięty historią Wenecji... Selena zapadła w odrętwienie. Przez chwilę miała nadzieję, że znajdzie w Harriet pokrewną duszę, a tymczasem okazało się, że ona też należała do „nich". Nie, zdecydowanie nie pasowała do tej rodziny. Zawsze zostawała jej Dulcie, prywatny detektyw, dziewczyna, która wiedziała, co to znaczy pracować na życie. Było to jedyne pocieszenie, bo zdawała sobie sprawę, że nie może zwierzyć się ze swych obaw Leo. Po prostu by jej w ogóle nie zrozumiał. I to było najgorsze.
R S
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Kolacja dobiegała końca. Służba sprzątnęła talerze. Podano kawę i likiery. Ucichły rozmowy, jakby wszyscy uznali, że nadeszła długo oczekiwana chwila. - Czy wszyscy mają kieliszki? - zapytał hrabia. - Doskonale. Zatem pora coś ogłosić. - Jego wzrok padł na Leo i Selenę. O, nie, pomyślała. Załatwił nam ślub w Bazylice Świętego Marka! - Jak wiecie - ciągnął Francesco - wkrótce odbędzie się ślub naszego kochanego Leo i Seleny. Chciałbym jednak wrócić na chwilę do innego ślubu. Tego, który uznaliśmy... to jest, co do którego myliliśmy się przez wiele lat... Spojrzał na Guida. - Ty im powiedz - oświadczył. - To twoja historia. Guido wstał i zwrócił się do Leo. - Wuj Francesco próbuje wyjaśnić, że nastąpiła pomyłka co do twojej matki. Nigdy przedtem nie była zamężna, więc małżeństwo z naszym ojcem było ważne. A zatem jesteś ślubnym dzieckiem i prawowitym dziedzicem tytułu. Zapadła cisza i Selena spostrzegła, jak Leo pobladł. Potem udało mu się wydusić z siebie coś w rodzaju śmiechu. - Bardzo zabawne, braciszku. Zawsze byłeś skory do żartów, a teraz przednio się ubawiłem. - Nie żartuję - odparł Guido. - Mężczyzna, który podawał się za męża Elissy, Franco Vinelli, skłamał... Zgodnie z prawem nigdy nie byli małżeństwem. Vinelli był aktorem teatralnym i podczas jednego z tournee po Wielkiej Brytanii ożenił się z pewną Angielką. Wzięli ślub w urzędzie stanu cywilnego. Vinelli najwyraźniej uznał, że ta ceremonia będzie we Włoszech nieważna, bo po powrocie do kraju poślubił twoją matkę. Okazało się jednak, że był w błędzie. Zgodnie z międzynarodową umową - ciągnął Guido - którą podpisały również Anglia i Włochy, jego
R S
pierwsze małżeństwo miało moc prawną. Więc kiedy Elissa wychodziła za naszego ojca, była wolną kobietą. - Co to znaczy, wolną kobietą? - zapytał Leo. - Co można udowodnić po tylu latach? - Można, jeśli się trochę poszpera. - I założę się, że ty to zrobiłeś. - Jasne. Nigdy nie kryłem, że nie chcę zostać hrabią. Teraz tytuł jest twój. Leo rozejrzał się dokoła niczym zwierzę złapane we wnyki. - To nonsens - stwierdził. - Musicie o tym zapomnieć. - Prawo jest prawem! - wykrzyknął hrabia. - Jesteś najstarszym synem mojego brata i moim spadkobiercą. Koniec dyskusji. - Nieślubnym synem - upierał się Leo. - Już nie - przypomniał mu Marco. - Ty się nie wtrącaj! - rozkazał Leo. Marco z kamiennym spokojem nalał sobie drinka. - Za późno, żeby cokolwiek zmieniać - ciągnął Leo. -Nie wierzę w te tak zwane dowody. Odrzuci je każdy prawnik, więc... - Nic podobnego - zaprzeczył Guido. - Dokumenty zostały dokładnie sprawdzone przez prawników, a wyciągi z angielskiego urzędu stanu cywilnego potwierdzone notarialnie. - Co mówi Vinelli? - zapytał Leo. - Niech stanie przede mną twarzą w twarz. - Umarł w zeszłym roku. Nie miał rodziny i nikt nie wiedział o jego angielskim ślubie. - Ktoś jednak musiał wiedzieć. - Były tylko dokumenty. - Założę się, że pomyślałeś o każdym szczególe - wściekał się Leo. - Jasne. - Świetnie się bawisz, prawda? - grzmiał dalej Leo. - Jak nigdy. - Dla ciebie to dowcip, a co z... - Spojrzał na Selenę, pobladłą i zdenerwowaną, wpatrzoną w niego błagalnie. -A co z nami? - dokończył cicho, biorąc ją za rękę.
R S
- Przyznam, że spodziewałem się innej reakcji - powiedział hrabia zaskoczony. - To miał być wspaniały dzień. - Kiedy moje życie zostało wywrócone do góry nogami? zaprotestował Leo stanowczo. - Wybaczcie, pójdziemy z Seleną na górę. Musimy porozmawiać. Wyszli z pokoju ręka w rękę i gdy tylko znaleźli się za drzwiami, ruszyli biegiem. Zatrzymali się dopiero w sypialni Leo. - Leo, nie mogą nam tego zrobić. - Nie martw się. Nie pozwolę na to. Usłyszała niepewność w jego głosie i zadrżała. Ten beztroski dotąd człowiek, odważnie podejmujący wyzwania, wcale nie wydawał się być pewny zwycięstwa. - Wiesz - powiedziała głucho - niektórzy ludzie o tym marzą. Powiedzieliby, że zwariowaliśmy. Nagle stałeś się ważnym człowiekiem, spadkobiercą wspaniałego dziedzictwa. Dlaczego nas to nie cieszy? - Bo to jakiś koszmar - powiedział. - Ja hrabią. Wiejski prostaczek, oto czym zawsze chciałem być. Masz ochotę zostać hrabiną? - Żartujesz? Wolałabym być dójką. Naraz rozległo się pukanie do drzwi. Do sypialni zajrzała Dulcie. - Wuj prosi cię do gabinetu - zwróciła się do Leo. - Chce ci pokazać papiery. - Do diabła! - Lepiej miej to z głowy - poradziła współczująco. Kiedy Leo wyszedł, Selena zapytała: - Co o tym sądzisz? Miałaś zostać hrabiną, a teraz... Jak możesz się śmiać? Dulcie wzruszyła lekko ramionami. - Tytułów starczy mi do końca życia. Moja matka nie była szczęśliwa, choć została hrabiną. - Twoja matka? - zapytała Selena zdumiona. - Mój ojciec ma tytuł earla, to coś w rodzaju włoskiego hrabiego. - I mieszkasz... w takim domu? - Selena pokazała na otoczenie. - Skądże! - roześmiała się Angielka. - Nigdy nie mieliśmy dość
R S
pieniędzy. Papcio wszystko przegrał. Dlatego zaczęłam pracować jako prywatny detektyw. Nic innego nie potrafiłam. Posiadanie tytułu nie daje odpowiednich kwalifikacji. - Zaniepokojona spojrzała na Selenę. Seleno, o co chodzi? Jesteś chora? - Nie, nie chora, ale czuję się tak, jakbym się znalazła w domu wariatów. Ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Tym razem weszła Harriet, a za nią służąca z wózkiem z szampanem. Dulcie zaczęła napełniać kieliszki, a Harriet zrzuciła buty i wyciągnęła się na kanapie. - Nie macie pojęcia, jakie tam na dole zamieszanie - powiedziała. - Mamy - roześmiała się Dulcie, wręczając kieliszki. - Dobrze, że nas tam nie ma. - Leo i Guido omal się nie pobili - oznajmiła radośnie Harriet. - Leo grozi, że skręci bratu kark. A przy okazji, Liza przyszłaby ze mną, ale jest trochę zmęczona i położyła się. Prawdę mówiąc, myślę, że chodzi o jej angielski. Nie mówi zbyt dobrze i trochę się ciebie krępuje - zwróciła się z uśmiechem do Seleny. Hrabina znalazła sobie dobry pretekst, pomyślała Selena ponuro. Ach, ci arystokraci i ich cholerna dwulicowość. Nie chcą cię obrazić wprost, więc wymyślają eleganckie wymówki. Wypiła duszkiem szampana, czując, że potrzebuje jakiegoś wzmocnienia. Leo czekał, aż pałac pogrąży się w ciszy, po czym wymknął się ze swojej sypialni. Niech diabli wezmą pozory, dzisiaj musiał być z Seleną. Ale jej łóżko było puste. Podszedł do okna, pod którym płynął cicho Canale Grande, tajemniczy i melancholijny. Wielu by mu pozazdrościło tego dziedzictwa, ale on wolał rozlegle, falujące pola. Wiedział, że zbliżają się następne kłopoty, przed którymi nie ma ucieczki. Nagle coś przykuło jego wzrok. Przez uchylone drzwi balkonowe dostrzegł w oddali białą postać wędrującą przez komnaty. Jak każdy szanujący się pałac, ten również miał swoje duchy, jednak to nie była zjawa. Leo wyszedł szybko z sypialni. Jego pospieszne kroki zadudniły głuchym echem.
R S
Odnalazł „ducha" w sali balowej. Przechadzał się bezszelestnie wzdłuż wielkich, sięgających od sufitu do podłogi okien. Wszystko dokoła lśniło od złoceń. Kryształowe żyrandole zamarły w ponurym mroku. Na dźwięk swego imienia Selena odwróciła się. Na jej twarzy malowała się rozpacz. Pospiesznie wziął ją w ramiona. - Nie podołam temu - płakała. - Po prostu nie dam rady. - Oczywiście, że dasz - uspokajał ją, głaszcząc po włosach, choć sam odczuwał lęk. - Wszystko ci się uda, co tylko zechcesz. Wiem to, nawet jeśli ty nie wiesz. - Tak, podołam wszystkiemu, co wymaga zacięcia i uporu, ale to... to mnie przygniata, Tego właśnie się obawiał. Ale nie zamierzał się poddać. - Przecież nie bylibyśmy więźniami pałacu przez cały czas... - W końcu tak by się stało. - Oderwała się od niego i zaczęła chodzić niespokojnie. - Spójrz na ten pokój. Dulcie czułaby się tu jak w domu... Harriet też. Ale ja? - Z czasem przywykniesz... - przekonywał. - A jeśli nie chcę? - odparła gniewnie. - Może wolę pozostać taka, jaka jestem. Należymy do różnych światów. Doskonale o tym wiesz. - Przecież już sobie z tym poradziliśmy. - Tak, na farmie. Tam są konie, ziemia, to wszystko, co oboje kochamy. Tam nasze pochodzenie niemiało znaczenia. Na wsi podążaliśmy w tym samym kierunku. Ale teraz... - Rozejrzała się dokoła z rozpaczą. - Nie musimy przebywać stale w pałacu... Nadal będziemy mieć farmę... - Farma będzie należeć do Guida! Ta myśl dręczyła go od dłuższej chwili. - Guido nie interesuje się uprawą roli. Mogę go spłacić. Jeśli będę musiał, sprzedam antyki z pałacu. Choćby nawet wszystkie! - I zamieszkamy na farmie, a pałac twoich przodków będzie świecił pustkami? Nawet ja wiem, że to niemożliwe. - Nerwowo targała swoje krótkie włosy. - Gdyby to było gdziekolwiek indziej, mógłbyś po prostu
R S
przenieść się do pałacu i kupić trochę ziemi w pobliżu, ale co można robić w Wenecji? - Carissima, proszę... - Nie nazywaj mnie tak - powiedziała szybko. - Dlaczego? - Bo wszystko się zmieniło... - Tak radykalnie, że już nie mogę ci mówić, że kocham cię ponad życie? - Przestań! - Odwróciła się, przyciskając ręce do uszu. - Dlaczego nie wolno mi powiedzieć, że twoja miłość jest dla mnie wszystkim? - zapytał głosem, który nagle stał się twardy. - Bo nie umiesz odpłacić mi tym samym? Nastała długa chwila ciszy. Wydało mu się, że jego serce zamarło. - Nie wiem - wyszeptała w końcu. - Och, Leo, wybacz, ale nie wiem. Ja... naprawdę cię kocham... - Kochasz? - zapytał ostro, jak nigdy dotąd. - Tak, kocham cię. Kocham - powtarzała coraz bardziej gorączkowo. - Proszę, spróbuj mnie zrozumieć... - Rozumiem tylko jedno. Kochasz mnie pod pewnymi warunkami. Kiedy sprawy się gmatwają, miłość nagle nie wystarcza. Roześmiał się z goryczą. - Co za ironia, prawda? Gdybym stracił wszystko, co do grosza, mógłbym liczyć na twoje uczucie. Gdyby przyszło mi głodować na ulicy, wiem, że głodowałabyś ze mną bez słowa skargi. - Tak... tak... - Gdybym musiał sprzedać ostatnią koszulę, sprzedałabyś swoją, i razem stawilibyśmy czoło światu. Bylibyśmy szczęśliwi. Natomiast moje bogactwo jest dla ciebie niewybaczalnym błędem. Nie jestem Wart twojej miłości. - To wcale nie tak! - zaprotestowała. - Przecież biedny czy bogaty, jestem tym samym człowiekiem. - Więc powiedz im, że nie możesz przyjąć tytułu. Wróćmy na farmę i bądźmy szczęśliwi. - Nie rozumiesz. Tak się nie da. Teraz ponoszę odpowiedzialność za
R S
majątek, rodzinę, ludzi, którzy są ode mnie zależni. Nie mogę tak po prostu odwrócić się do nich plecami. Wziął ją delikatnie za ramiona i spojrzał w oczy. - Kochanie, to ciągle walka, tylko inna. Dlaczego nie staniesz u mojego boku, jak byś zrobiła w innej sytuacji? - Bo każde z nas walczy z innym wrogiem. Skończyłoby się na tym, że zaczęlibyśmy walczyć ze sobą. Spójrz, właściwie już to robimy. - To tylko drobna sprzeczka... - Ale przed chwilą wystrzeliłeś pierwszy pocisk, nie zauważyłeś? Powiedziałeś „nie rozumiesz". Masz rację. I im dalej, tym więcej będzie dla mnie niezrozumiałych rzeczy, które dla ciebie są jasne. I tym bardziej nie będziesz rozumiał rzeczy, które są ważne dla mnie, aż w końcu zaczniemy mówić do siebie „nie rozumiesz" dziesięć razy na godzinę, a potem... Oboje zamilkli przerażeni, czując, jak rozstępuje się przed nimi ziemia, tworząc przepaść, której nie pokona miłość. - Odłóżmy tę rozmowę na później - powiedział Leo pospiesznie. Oboje jesteśmy zdenerwowani. - Dobrze. Porozmawiamy po powrocie na farmę. Zyskali nieco czasu. Przez chwilę mogli udawać, że nic się nie stało. Leo zaprowadził Selenę do jej pokoju i pocałował w policzek na dobranoc. - Spróbuj zasnąć. Musimy nabrać sił. Gdy tylko zamknęła drzwi, odszedł. Nie próbował wejść. Ona też nie powiedziała: „Zostań ze mną". Następny dzień Leo spędził zamknięty w gabinecie z wujem, Guidem i sztabem prawników, zaś Dulcie i Harriet pokazywały Selenie Wenecję. Przez godzinę starała się podziwiać widoki, ale prawdę mówiąc, wąskim uliczkom i kanałom brakowało przestrzeni. Poszły do Świętego Marka, gdzie Dulcie i Guido brali niedawno ślub i gdzie Harriet i Marco wkrótce mieli się pobrać. Bazylika zachwycała swym pięknem, ale ogrom świątyni przytłaczał. Selena pomyślała z nostalgią o małym parafialnym kościółku w
R S
Morenzie... Dulcie chyba wyczuła jej nastrój, bo gdy wyszły, popatrzyła uważnie i powiedziała: - Chodźcie ze mną. Zaprowadziła je na nadbrzeże, skąd odchodziły vaporetti, weneckie stateczki pełniące funkcję tramwajów. - Trzy do Lido - powiedziała Dulcie do kasjera, po czym zwróciła się do Harriet i Seleny: - Spędzimy resztę dnia na plaży. Zgoda? W czasie czterdziestominutowej przejażdżki po lagunie Selena odzyskała humor. W wąskich uliczkach Wenecji dusiła się, tu miała przed sobą otwartą przestrzeń. Kiedy dotarły do Lido, długiej, wąskiej wysepki na końcu laguny, szczycącej się jedną z najpiękniejszych plaż na świecie i Selena ujrzała morze, rozchmurzyła się na dobre. Cóż za widok! Kupiły kostiumy kąpielowe i ręczniki w sklepie przy plaży. Przebrały się i wypożyczyły olbrzymi parasol. Selena była zachwycona. Do tej pory wyznawała wiernie zasadę „praca, tylko praca i żadnej zabawy", więc wylegiwanie się w słońcu i pluskanie w wodzie tylko dla rozrywki było dla niej zupełnie nowym doświadczeniem. Nawet Wenecja nie wydawała się jej już taka zła. Kiedy pod koniec dnia wracały do miasta, wspaniały pałac wyłonił się z oddali niczym potwór czyhający na niewinną dziewicę. Od razu za progiem dopadły Selenę cienie wyniosłych Calvanich. Leo był przygnębiony i zrezygnowany. - Nie ma wyjścia - oznajmił. - Spędziłem cały dzień z prawnikami i księgowymi, aż prawie oślepłem. Próbują znaleźć sposób, by spłacić Guida. - Czy to możliwe? - Jeśli rozłożę spłatę na parę lat. - A co na to Guido? - Wzruszył tylko ramionami i powiedział: „Świetnie. Jak chcesz". Niewiele go to obchodzi. Jest szczęśliwy, a wszystko inne zrzucił na mnie. Ten uroczy młodzieniec to zręczny biznesmen - jest bogaty. Sklepy i hurtownia przynoszą mu krociowe zyski. Ale ja, oczywiście,
R S
muszę zrobić to, co należy. - I zatrzymasz farmę? - Tak, choć nasze życie się zmieni. Przytaknęła. - Nasze życie. Może powinnam zostać dziś z tobą, zamiast się bawić. - Nie sądzę, byś cokolwiek zrozumiała. Rozmowy toczyły się po włosku. Powinien ugryźć się w język. Za późno. Selena uśmiechnęła się tylko. - Jasne - powiedziała. - To nie tak. Chodzi o to, że żaden z prawników nie zna angielskiego. Trzeba by było wszystko tłumaczyć... - W porządku. Nie ma problemu. W końcu mnie to nie dotyczy, prawda? - Wszystko, co dotyczy mnie, dotyczy również ciebie - powiedział Leo z naciskiem. - Wybacz, kochanie, może rzeczywiście powinnaś uczestniczyć w tym spotkaniu. Znów odpowiedziała uśmiechem, wciąż utrzymując dystans. Jednak gdy dostrzegła na jego twarzy desperację i zmęczenie, nie wytrzymała. - Wybacz - powiedziała zduszonym głosem, zarzucając mu ramiona na szyję. - Jestem podła. Zrzędzę, a ty masz tyle problemów. - Już dobrze, po prostu bądź przy mnie. - Przytulił ją mocno. - Nie zostawiaj mnie, bym nie musiał borykać się ze wszystkim sam. - Nie zostawię. Leo westchnął. - Wuj znowu wrócił do tematu naszego ślubu. Twierdzi, że ceremonia musi odbyć się w bazylice. Powiedziałem, że to zależy od ciebie. - Jasne. Zwal winę na mnie! - Udało jej się uśmiechnąć. - Lepiej się zgódź. Nie możesz zacząć nowego życia od konfliktu z rodziną. - Dziękuję, carissima. - Trzymał ją mocno. - Jutro wyjeżdżamy. Wmawiała sobie, że wszystko się ułoży, kiedy wrócą na farmą. Powtarzała to sobie jak mantrę. Następnego ranka pakowała walizki jak w transie. Jeszcze tylko parę godzin, parę minut... Ale wiedziała, że tak naprawdę nie było już odwrotu. Za parę tygodni muszą wrócić do Wenecji. Leo miał podpisać jakieś dokumenty.
R S
- Przyjedziesz sam - postanowiła. - Nie, wrócimy tu razem. W końcu sama powiedziałaś, że to dotyczy także ciebie. - Ale ja przecież nie muszę niczego podpisywać. Zostanę w domu i... - I będziesz tam, kiedy wrócę? - zapytał ostro. - O... oczywiście. Więc on też to wyczuwa, pomyślała Selena. Na dodatek niepokoiło ją zachowanie hrabiny. Z powodu bariery językowej Selenie trudno było wyczuć jej prawdziwe intencje. Czy była to zwykła nieśmiałość, czy raczej dezaprobata? Tuż przed wyjazdem Liza przyszła do Seleny ze słownikiem w ręku. - Ja rozmawiam... z tobą... - powiedziała, jakby powtarzała przygotowane zdania. - Tak? - Selena starała się nie okazać po sobie zdenerwowania. - Sprawy... inne teraz... twój ślub... musimy porozmawiać... Proszę... - Wiem - odparła Selena z pasją. - Nie musisz nic mówić. Nie powinnam za niego wychodzić. Nie te sfery. Wiem o tym! Twarz hrabiny wyrażała napięcie. Wzięła głęboki oddech, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale cofnęła się, bo na marmurowej posadzce rozległ się odgłos kroków i po chwili zjawili się pozostali członkowie rodziny. Słowa pożegnania, udawana wesołość. Motorówka czekała przy pomoście. Selena i Leo odpłynęli. Ale problemy dopiero się zaczęły.
R S
ROZDZIAŁ JEDENASTY Gdy wrócili na farmę, odczuli ulgę. Dolina tętniła pracą. Wzdłuż rzędów winorośli nieustannie kursowały wozy, które ludzie wypełniali tym, co toskańska ziemia miała najlepszego do zaoferowania. Selena też schodziła czasami do winnicy. Większość robotników znała trochę angielski, a i ona nauczyła się paru słów po włosku i choć używała ich nieprawidłowo, ku uciesze wszystkich, jej więzy z miejscową ludnością stopniowo się zacieśniały. Może to wszystko nie ma sensu, myślała, patrząc na pola zalane blaskiem zachodzącego słońca. Kto wie, jak sprawy potoczą się w przyszłym roku? Tu, wśród nowych przyjaciół, czuła się swobodnie, lękiem napawała ją jedynie myśl o arystokratycznej rodzinie Leo. Widywała go coraz rzadziej. Nieustannie jeździł do Wenecji, wzywany przez wuja dla załatwiania jakichś formalności. Arystokratyczne dziedzictwo wciągało go coraz bardziej. Tą drogą nie mogła za nim podążyć. Za to coraz częściej sypiała w swoim pokoju, głównie z powodu obawy, by nie odkrył, że czasami budzi się w nocy, z trudem łapiąc oddech. Coraz częściej śniła, że błądzi po labiryncie, z którego nie ma wyjścia. Pewnego dnia zadzwoniła do Four-Ten. Ucieszyły ją wieści o rodzinie Hanworthów. Paulie wyjechał do Dallas. Podobno zamierzał otworzyć następną firmę internetową, choć Barton podejrzewał, że chłopak uciekł przed jakimś zazdrosnym mężem. Billie wychodziła za mąż za swojego chłopaka, a Carrie trenowała Jeepersa. Znalazła nawet chętnych na kupno konia. Jeśli Selena nie zamierza wracać... - Wykluczone - odpowiedziała szybko. Jeżeli wysłałam za mało pieniędzy... - Przysyłasz mi aż nadto - odparł obrażony Barton. -Myślisz, że
R S
żałuję mu odrobiny obroku? - Wiem, że nie. Wszyscy byliście dla mnie tacy dobrzy. Ale nie zamierzam tego wykorzystywać... - A od czego są przyjaciele? To co, mam nie sprzedawać Jeepersa? To dobry koń. Marnuje się w stajni. - Wiem, ale... potrzymaj go jeszcze trochę, dobrze? A jak Elliot? - Świetnie. Słodki z niego staruszek. Selena odłożyła słuchawkę i poszła do kuchni. Leo miał wrócić z Wenecji i Gina przygotowywała dla niego zapiekankę z sardynek i ziemniaków. Selena nie miała tu nic do roboty. Poszła więc do gabinetu i ślęczała tam długo nad papierami dotyczącymi hodowli koni. W pewnej chwili schowała twarz w dłoniach i gorzko zapłakała. Było już ciemno, kiedy Leo przyjechał. Zjadł z apetytem kolację, ale kiedy Selena zapytała o podróż, był zadziwiająco małomówny. Dziewczyna domyślała się, co to oznacza. Stopniowo oddalali się od siebie i nie wiedział, jak jej o tym powiedzieć. Po kolacji wróciła do gabinetu, by „dokończyć robotę". - Nie kładziesz się? - zapytał Leo. - Zamierzałam jeszcze... - Nie ma mowy - powiedział stanowczo. - Chodź do łóżka. Weszli po schodach na górę. W sypialni wziął ją w ramiona i pocałował namiętnie. Mimo psychicznego oddalenia ich wzajemne pożądanie nie znikło, a nawet stało się silniejsze. W tym jednym rozumieli się doskonale. Pod wpływem namiętności inne problemy straciły wagę i znaczenie. Selena w uniesieniu szeptała imię ukochanego, tuląc się do niego rozpaczliwie i dziko, jakby w fizycznej bliskości szukała ratunku przed nieuniknionym. Gdy ochłonęli, zasnęła z głową wtuloną w jego ramię. Natychmiast znalazła się w innym świecie. Przedzierała się przez dziki gąszcz. Walczyła, ale wokół niej zaciskała się jakaś pętla. Brakowało jej powietrza. Zaczynała się dusić. Obudziła się, łapiąc z trudem oddech. - Carissima. - Leo usiadł i zapalił nocną lampkę. Tuliła się do niego
R S
gorączkowo, a on gładził delikatnie jej włosy, dopóki nie przestała drżeć. - Już dobrze - mruczał. - Jestem tu. Przytul się do mnie. To tylko sen. - Nie mogłam oddychać, dusiłam się, coś zaciskało się wokół mnie i nie umiałam się uwolnić. - Miewałaś już takie sny, prawda? - zapytał ze smutkiem. Widziałem, jak w ostatnim czasie miotasz się i cierpisz. Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? Dobre pytanie! Jakby nie znał odpowiedzi! - Ależ to nic takiego - odparła szybko. - Tylko zły sen. Przytul mnie. Trwali tak długą chwilę, po czym Leo zapytał cicho: - Chcesz mnie zostawić? Czuł, jak mrok wkrada się w jego serce. - Nie - odpowiedziała w końcu. - Nie, ale... muszę wrócić na trochę. Tylko na trochę. - Rozumiem - odparł z trudem. - Na trochę. Następnego dnia odwiózł ją na lotnisko w Pizie. Przyjechali późno i kiedy wchodzili do hali odlotów, wzywano już pasażerów lecących do Dallas. - Muszę się pospieszyć - powiedziała Selena. - Masz wszystko? Roześmiała się nerwowo. - Pytasz mnie o to co chwila. Jakbym zostawiła coś bardzo cennego. - A nie? - Pasażerowie udający się. - Seleno, nie leć - poprosił nagle. - Muszę. - Nie leć. Wiesz równie dobrze jak ja, co się stanie, jeśli wyjedziesz. Spojrzała mu prosto w oczy. - Przepraszam... wybacz. - Łzy ciekły jej po policzkach. - Starałam się, ale po prostu nie mogę... Tak mi przykro... Wyciągnął rękę, ale wysunęła dłoń z jego palców. Przy wejściu odwróciła się jeszcze, by spojrzeć na niego po raz ostatni. Nie płakała, jednak na jej twarzy malowała się rozpacz. Taka sama, jaką i on odczuwał. Jeszcze przez chwilę łudził się, że przybiegnie z powrotem,
R S
zarzuci mu ręce na szyję... ale znikła. Zimą ruch w handlu pamiątkami był dość duży. Guido wybrał wzory na przyszły rok i zorganizował pokaz swoich towarów w Palazzo Calvani. Hrabia niechętnie wyraził na to zgodę, mrucząc coś na temat dyshonoru i upadku. Ale nawet w samym środku przygotowań do pokazu Guido i Dulcie znaleźli czas, by polecieć do Rzymu. Pod pewnym względem ich życie miało się wkrótce całkowicie odmienić. Gorąco pragnęli podzielić się tą wspaniałą nowiną z najbliższymi. Po dwóch dniach świętowania w Wiecznym Mieście, udali się z wizytą do Bella Podena. - Więc zostanę wujkiem - powiedział po raz piąty Leo, wznosząc toast na cześć przyszłych rodziców. Spostrzegawcza Dulcie wyczuwała, że jej szwagier jedynie udaje radość. W niczym nie przypominał beztroskiego wesołka. Wykorzystując pierwszą sposobną chwilę, dotknęła jego ramienia i zapytała cicho: - Czy masz jakieś wiadomości? Potrząsnął głową. - Ona wróci - powiedziała łagodnie. - Przecież dopiero co wyjechała... - Dokładnie jeden miesiąc, jeden tydzień i trzy dni temu - wyliczył. - Wiesz, gdzie jest? - Tak, znowu śledzę ją przez Internet. Nieźle jej idzie. - Nie rozmawiałeś z nią? - Zadzwoniłem raz. Była bardzo miła. - Jego przygnębiony głos zdradził Dulcie wszystko. - Więc zadzwoń jeszcze raz i powiedz, żeby wróciła do domu powiedziała stanowczo. Ale Leo potrząsnął głową. - Musi być tak, jak ona chce. Nie mogę ograniczać jej wolności. - Daj spokój, przecież wszyscy tracimy jakąś część własnej niezależności dla ukochanej osoby. - Tak, ale jest jeden warunek - to musi się stać dobrowolnie. Inaczej się nie uda. Jeśli Selena nie wróci do mnie z własnej woli, nie zostanie ze
R S
mną. - A jeżeli ona nie wie, jak bardzo jej pragniesz? Leo uśmiechnął się z przymusem. - Ona to wie. - Och, Leo! Dulcie objęła go mocno i przytuliła do siebie, gładząc czule jego włosy. W tej samej chwili w progu pojawił się Guido. - Moja żona w ramionach mojego brata! - wykrzyknął. - Mam zastrzelić ciebie, siebie czy ją? - Och, przestań się wygłupiać! - powiedziała poważnie Dulcie. - Dobrze, kochanie. Dziewczyna poklepała Leo po ramieniu. - Wszystko się ułoży. - Jasne - przytaknął. - Niestety, on wcale tak nie myśli - Dulcie zwierzyła się ze swych obaw mężowi, gdy szykowali się do snu. - Bardzo cierpi. Żyje jak w półśnie. Gina powiedziała mi, że czasami stoi w oknie i wpatruje się w drogę z miasteczka. Jakby spodziewał się, że Selena zjawi się tak jak poprzednim razem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. - Niech licho weźmie tę kobietę - powiedział Guido, kładąc się do łóżka i otaczając żonę ramieniem. - Dlaczego ona mu to robi? - Nie waż się jej krytykować w obecności Leo - przykazała surowo Dulcie, przytulając się do męża. - On ją rozumie. Mówi, że musi odnaleźć własną drogę do domu. Jeśli tego nie zrobi, nigdy nie będzie szczęśliwa. - To bardzo szlachetne z jego strony - powiedział Guido zaskoczony. - Dotąd interesowały go wyłącznie przyziemne sprawy - konie, zbiory i rozrywkowe kobiety, niekoniecznie w tej kolejności. - Ale się zmienił. Nawet ja to zauważyłam. Powiem ci jedno, dla Leo uczucia Seleny liczą się bardziej niż jego własne. - Szkoda, że tego nie przewidziałem - westchnął. - Prawdę mówiąc, czuję się trochę winny. Gdybym nie narozrabiał... - A jak inaczej mogłeś postąpić? Znalazłeś dowody. Oboje muszą się
R S
z tym uporać. - A jeśli im się nie uda? Co to za dziwny hałas? - Guido wstał i wyjrzał przez okno. Podejrzane odgłosy dochodziły z wielkiej stodoły. Stamtąd też sączyło się blade światło. - To chyba Leo. - Guido naciągnął szlafrok. - Co on wyprawia? Powinien leżeć w łóżku. Dulcie chwyciła swój szlafrok i ruszyła za mężem przez podwórko do stodoły. Weszli do środka. Pod ścianami stodoły ustawiono bele siana, aż po sam sufit. Leo wspinał się właśnie po wspartej o taką belę, bardzo chybotliwej drabinie, która w dodatku była wyraźnie za krótka. - Co ty wyprawiasz? Głos Leo ledwo do nich dochodził: - Chyba ma złamane skrzydło. Nie znajdzie jedzenia, a ma młode. Chcę je przenieść niżej, bo zdechną z głodu. Zaraz się z tym uporam. - Ostrożnie - zawołał przestraszony Guido. - To niebezpieczne. Nie masz dłuższej drabiny? - Poradzę sobie. Jeszcze tylko trochę. Leo dotarł już na górę. Wysoko, pod samym stropem Guido dojrzał w mroku białą głowę sowy. - Nic mu nie jest? - zapytała Dulcie zaniepokojona. - Ma źle w głowie, ale to nic nowego. - Guido wzruszył ramionami. - Przecież on spadnie! - martwiła się Dulcie. - I to przez sowę! - Ale to jego sowa. Zawsze dbał o swoją własność. Z góry doleciał do nich cichy szept triumfu. Zatem akcja ratunkowa zakończyła się sukcesem. Leo trzymał zranionego ptaka w jednej ręce, a drugą przytrzymywał się, wycofując się pomału, niemal na wyczucie. - Daleko do drabiny? - krzyknął. - Jakieś pół metra - zawołał Guido, przytrzymując chybotliwy sprzęt. - Ale musisz się przytrzymać ręką. Leo delikatnie położył sowę na sianie i stanął na. szczeblu. Sięgnął z powrotem po ptaka, ale przerażone stworzenie zatrzepotało gwałtownie skrzydłami, próbując odzyskać wolność.
R S
- Nie utrudniaj, cara - poprosił. - Tylko parę minut i oboje będziemy bezpieczni. - Zostaw ją - błagała z dołu Dulcie. - To zbyt nie... Leo! Wszystko rozegrało się w ułamku sekundy. Leo stracił nagle kontakt z drabiną. Nerwowo przebierając nogami, próbował po omacku znaleźć szczebel i w następnej chwili poleciał na dół. Po występie w Dallas Selena miała zamiar pojechać do Abilene, gdzie zawsze sprzyjało jej szczęście. Zmieniła jednak plany i wyruszyła do Stephenville. Bardzo tęskniła za Elliotem. Poza tym, choć nie chciała się do tego przyznać nawet przed samą sobą, spotkanie z Hanworthami było doskonałą okazją, by zapytać o Leo. Starała się być silna i rozsądna. Podjęła już decyzję, ale przecież nic się nie stanie, jeżeli dowie się, co u niego słychać. Nie mogła z nim zostać, choć pragnęła tego najbardziej na świecie. To najlepsze wyjście zarówno dla niej, jak i dla niego. Nigdy by sobie nie darowała, gdyby zawiodła jego oczekiwania. A tak mogłoby się stać. Zupełnie nie rozumiała tych wszystkich spraw, które liczyły się w jego świecie. Nie zniosłaby widoku rozczarowania w jego oczach... to byłoby takie bolesne. W końcu przecież zdałby sobie sprawę ze swojej pomyłki. O tak, na pewno starałby się ukryć zawód pod płaszczykiem galanterii i uprzejmości. Za nic nie obarczyłby jej winą. Ale chłodna kurtuazja złamałaby jej serce. Na ranczo dotarła już po zmroku. W domu paliło się światło, a na odgłos silnika otworzyły się frontowe drzwi. Na progu pojawił się Barton. - Wchodź szybko - powiedział bez słowa powitania. - Właśnie przyjechał brat Leo. - Barton, czy coś się stało? - Guido ci wszystko opowie. Chodź! Selena poruszała się jak w transie. Blady i zdenerwowany Guido wstał na jej widok. Serce w niej zamarto. - Guido, co się stało? - Leo miał wypadek... - Guido urwał, jakby nie mógł dalej mówić.
R S
- No i? - ponaglała półprzytomna. - Wszedł na drabinę w stodole... wiesz, jaki on jest... i spadł... z co najmniej dwunastu metrów. - O Boże. Błagam, Guido, powiedz, że żyje! - Żyje, ale nie wiadomo, kiedy znowu będzie chodził. Zakryła usta ręką. Leo, człowiek, który nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu, który biegał, a nie chodził, Leo na wózku, albo jeszcze gorzej. Odwróciła się, żeby Guido nie widział napływających do oczu łez. - Przyjechałem, żeby zabrać cię do domu - powiedział. - On cię potrzebuje, Seleno. - Och, czemu od razu nie zadzwoniłeś? Już byłabym w drodze. - Mówiąc szczerze, bałem się, że nie zechcesz przyjechać. Zamierzałem cię zmusić, nawet gdybym musiał użyć siły... - Oczywiście, że pojedzie - wpadł mu w słowo Barton, który właśnie wszedł. - O nic się nie martw, Seleno. Elliotowi i Jeepersowi będzie z nami dobrze. Jedź natychmiast, dziewczyno. Następnego dnia Barton odwiózł ich na lotnisko. Guido miał już dla niej bilet. - Mówiłem serio, że nie zamierzałem wracać bez ciebie - uśmiechnął się słabo. - Naprawdę myślałeś, że mogłabym odmówić? Teraz, kiedy Leo mnie potrzebuje? - Przez telefon mogłabyś mi nie uwierzyć. To tylko słowa. - Ale przyjechałeś po mnie taki szmat drogi. - Musiałem. Trudno powiedzieć, co z nim będzie, ale musisz być przy nim. Guido przespał większość podróży, ale Selena i tak nie miała ochoty na rozmowy. Zbyt wiele myśli kołatało się w jej głowie. Teraz jeszcze nie wiedziała, co zrobi. Przede wszystkim musiała zobaczyć znów Leo. Z lotniska w Pizie pojechali wprost do szpitala. W samochodzie Selena wbijała paznokcie w dłonie. Teraz, gdy już za chwilę mieli się spotkać, ogarniało ją przerażenie. Co zastanie? Wreszcie stanęli przed drzwiami pokoju Leo. Guido otworzył je i
R S
wpuścił Selenę do środka. Spojrzała na łóżko i zamarła. Było puste. - Seleno? Głos dochodził spod okna. Odwróciła się i zobaczyła Leo opartego na kulach, z jedną nogą w gipsie. Zrobił niepewny, chwiejny krok w jej kierunku i już w następnej chwili znalazła się w jego ramionach. Jakże niezręcznie ją pocałował! Ale był to najsłodszy pocałunek w jej życiu. - Skąd się tu wzięłaś? - zapytał, gdy odzyskał głos. - To... twój brat... Leo roześmiał się nerwowo. - Czyżby znowu próbował jakichś sztuczek? - Ty draniu! - Selena, bezpieczna w ramionach ukochanego mężczyzny, odwróciła się do Guida, który z progu przyglądał się im z nieopisaną satysfakcją. - Powiedziałeś, że nie może chodzić. - Bo nie może - odparł Guido z niewinną miną. - Złamał nogę w kostce. - Złamał? - Każdy inny zabiłby się przy takim upadku, ale diabeł nie da zginąć swojemu i Leo wylądował na beli siana - wyjaśnił jednym tchem Guido i ulotnił się taktownie. - Wróciłaś do mnie - powiedział Leo zachrypniętym głosem. Przytul się mocno. Zrobiła to, a on natychmiast skrzywił się z bólu. - Nieważne. Liczy się tylko to, że wróciłaś i zostaniesz. Tak, zostaniesz - powtórzył szybko, nim zdążyła zaprzeczyć. - I już mnie nie opuścisz. Nie zniósłbym tego. - Ja też - przyznała gorączkowo. - Strasznie tęskniłam. Początkowo wmawiałam sobie, że postąpiłam słusznie, ale potem zwątpiłam i chciałam wrócić. Bałam się tylko, że wprawię cię w zakłopotanie... bo pewnie znalazłeś sobie już kogoś innego... - Ty głupia, głupia kobieto - wyszeptał czule.
R S
Skrzywił się znowu. - Powinieneś leżeć. Chodź, zaprowadzę cię do łóżka. Pokuśtykał posłusznie, opierając się na niej ramieniu. Selena pomogła mu zdjąć szlafrok. Na jego gołej piersi, ponad bandażami, zobaczyła rozległe siniaki we wszystkich kolorach tęczy. - Już w porządku, goi się - uspokoił ją, widząc jej przerażone spojrzenie. Przy jej pomocy położył się na łóżku. - Możesz podciągnąć kołdrę, Seleno? Nie płacz, proszę. - Wcale nie płaczę - połykała łzy spływające strumieniem po policzkach. - Czyżby? - zapytał czule. - Tak. Wiesz, że nigdy nie płaczę. Nie jestem mięczakiem. Jak śmiesz sugerować... och, spójrz tylko na siebie. O, mój kochany... kochany... Przytulił ją delikatnie i pocałował w czubek głowy. - To tylko tak groźnie wygląda - zapewnił. - Ot, parę siniaków.... No, dobrze, pęknięte żebro lub dwa, ale to nic w porównaniu z tym, co mogło się stać... Nie myślałem, że jeszcze cię zobaczę - dodał po chwili. - Jak mogłaś mnie opuścić? - Nie wiem. Wybacz mi. Już nigdy tego nie zrobię. Po tygodniu Leo wrócił do domu. Wprawdzie obiecał lekarzom, że będzie leżał, ale pierwszy dzień spędził w samochodzie. Selena musiała obwieźć go po okolicy. - A teraz pójdziesz do łóżka, jak obiecałeś - powiedziała stanowczo, gdy wrócili do domu. - Pod warunkiem, że ty pójdziesz ze mną. - Nie czujesz się jeszcze dość dobrze. - Wystarczająco dobrze, by cię przytulić - zapewnił żarliwie. - Tego brakowało mi najbardziej. Nie wiesz o tym? Tym razem, gdy wziął ją w ramiona, nie krzywił się już nawet tak bardzo. - Naprawdę będziesz gotów do podróży w przyszłym tygodniu? zapytała.
R S
- Jasne. Wenecja nie leży na końcu świata. Za żadne skarby nie opuszczę ślubu Marca. I nie martw się. Niech oni pobierają się w bazylice, ale to jeszcze nie znaczy, że my musimy zrobić to samo, choćby nie wiem jak nas namawiali. Pobierzemy się tutaj. Westchnął. - Nie mogę się już doczekać. Jutro pójdziemy do kościoła omówić to z księdzem. Cisza. - Carissima? Czy coś się stało? - Nie przyspieszaj niczego, Leo. Proszę. - Niczego nie przyspieszam. W porządku, odczekamy, aż wydobrzeję, żebym mógł zatańczyć na naszym weselu. To nie potrwa długo... - Nie to miałam na myśli. - Usiadła, uchylając się, gdy chciał ją do siebie przyciągnąć. - Leo, kocham cię, uwierz mi. Już nigdy cię nie zostawię. Przysięgam. Ale w pewnym sensie nic się nie zmieniło; Nie opuszczę cię, ale... nie mogę za ciebie wyjść.
R S
ROZDZIAŁ DWUNASTY Na śniadanie Gina zaserwowała ulubione potrawy Leo. Musiał błagać o litość, bo najwyraźniej oczekiwała, że spróbuje wszystkiego. - Ja sprzątnę, Gino - powiedziała Selena. - Wiem, że masz mnóstwo roboty. - Si, signorina - odparła gospodyni. - Stało się - odezwał się Leo, kiedy zostali sami. - Gina uznała w tobie panią domu. Jeśli o nią chodzi, sprawa jest załatwiona. - Gina mi pochlebia. Nie umiałabym prowadzić domu i ona wie to lepiej ode mnie. - Jasne. To jej praca. Ale czy zauważyłaś, że zaczęła zwracać się ze wszystkim do ciebie, nie do mnie? - Położył palce na jej dłoni. - Signora Calvani - wymruczał. - Leo, mówiłam ci wczoraj... - Miałem nadzieję, że to ponury żart -jęknął. - Odeszłaś potem tak szybko... - Nie wiedziałam, że chciałeś, bym została. - Seleno, proszę, zapomnijmy o zeszłej nocy. Nie byliśmy sobą. - A kiedy potrząsnęła głową, zapytał: - Chcesz, żebym przez ciebie osiwiał? - Nie mogę za ciebie wyjść. Nie potrafię być hrabiną, choćbym nie wiem jak się starała. Twój wuj nie jest wieczny. Co się stanie, kiedy odziedziczysz tytuł? Pewnego dnia dojdziesz do przekonania, że odpowiada ci życie arystokraty... i co wtedy? - Seleno, na litość boską - przeraził się Leo. - Jestem człowiekiem wsi. Nie mogę hodować koni w Wenecji. Potopiłyby się. Ale jego kiepski dowcip padł na kamienny grunt. Na twarzy Seleny malował się upór. Leo poczuł strach. - Nie wierzę w to, co mówisz - powiedział. - Myślałem, że wszystko ustaliliśmy. Przecież się kochamy i zamierzamy być razem na zawsze. Czy coś przegapiłem? - Nie, najdroższy. Naprawdę cię kocham. Och, Leo, gdybyś
R S
wiedział, jak bardzo. Zostanę, ale na moich warunkach. - No to szkoda. Nie licz na to, że ja się zmienię - warknął. Nie słyszała dotąd, by odzywał się równie ostro. Był wściekły. - Ani ja - powiedziała stanowczo, zaciskając zęby. W czasie pobytu w Wenecji bezbłędnie odgrywali przed rodziną swoje role. Majestatyczny pałac zaludnił się tłumem weselnych gości. Selena cieszyła się, że mogła zniknąć w tłumie. Jak to wcześniej uzgodnili z Leo, nie wtajemniczali nikogo w swoje problemy. Pytani o ślub udzielali enigmatycznych odpowiedzi. Selena z podziwem przyglądała się pannie młodej. Ona należała do tego świata. Bił od niej niezwykły blask, gdy w Bazylice Świętego Marka ślubowała miłość ukochanemu mężczyźnie. Marco wpatrywał się w nią. oczami pełnymi uczucia. Wydawało się, że ich szczęście wypełnia świątynię i przenika wszystkich obecnych. Selena odwróciła głowę i napotkała wzrok Leo. Była pewna, że dostrzegła w jego oczach niemy wyrzut. Dlaczego nie potrafił zrozumieć, że robiła to, co było najlepsze dla nich obojga? Na weselu wznosiła szampanem toasty za zdrowie młodej pary, a potem żegnała ich wesoło, kiedy wyruszali w podróż poślubną. Rozejrzała się za Leo, ale zniknął w gabinecie hrabiego z innymi panami. Poszła więc spać sama. Następnego dnia Leo był przygaszony - i podczas pożegnania z rodziną, i w drodze do domu. Wyruszyli z Wenecji późno, więc na farmę dotarli już po zapadnięciu zmroku. Gina zostawiła dla nich kolację w kuchni. - Powiedziałeś im, prawda? - odezwała się Selena, rozstawiając talerze. - Nie musiałem. Sami odgadli. Ciągle pytali o datę ślubu, aż w końcu domyślili się, o co chodzi. - A więc wiedzą. Może to i lepiej. - Seleno, czy ta uroczystość w bazylice nie miała dla ciebie żadnego znaczenia? Nie widziałaś, jacy oni byli szczęśliwi? Czy uważasz, że tak
R S
samo może być bez ślubu? Jaka będzie nasza przyszłość? - Stworzymy ją na własny sposób... - To znaczy na twój? Kocham cię i chcę, żebyś została moją żoną. - To niemożliwe - powiedziała z rozpaczą w głosie. - To ty tak twierdzisz. - Leo wziął głęboki oddech. - Nie mogę tego dalej ciągnąć. - Co ty mówisz? - Mówię, że cię kocham i jestem z ciebie dumny. Chcę pójść z tobą do kościoła i powiedzieć całemu światu, że jesteś kobietą, którą wybrałem i która wybrała mnie. Mam nadzieję, że pragniesz tego samego, ale jeśli... - Mów dalej. Z trudem wymawiał słowa: - Jeśli nie chcesz, nie pozostaje nam nic innego jak rozstanie. - Chcesz, żebym odeszła? Nagle walnął ręką w stół. - Nie, do diabła! - krzyknął. - Chcę, żebyś została. I wyszła za mnie, i miała ze mną dzieci. Chcę spędzić z tobą resztę życia. Ale to musi być małżeństwo. Co w tym złego? - To brzmi jak ultimatum. - Dobrze, nazywaj to, jak chcesz. Jeśli kochasz mnie choć w jednej dziesiątej tak bardzo, jak twierdzisz, to wyjdziesz za mnie. Nie zgodzę się na kompromis pod tym względem. To dla mnie zbyt ważne. - A to, co jest ważne dla mnie, już się nie liczy? - Od początku słyszę tylko o tym. Próbowałem to zrozumieć, ale nie jestem w stanie. Teraz ty wysłuchaj, co ja mam do powiedzenia. Wpatrywała się w niego zdumiona. Wydawało się jej przecież, że zna tego człowieka na wylot. Leo pałał gniewem. Jego oczy błyszczały niebezpiecznie. Oddychał ciężko, ale po chwili przeczesał włosy palcami i już spokojnie powiedział: - Przepraszam, nie chciałem krzyczeć. - Nie boję się krzyków - odparła zgodnie z prawdą. - Zawsze mogę się zrewanżować. Jestem w tym dobra. Zrobiła krok w jego stronę, a on w tej samej chwili postąpił do
R S
przodu. Znaleźli się w swoich ramionach. - Nie waż się więcej tak mnie straszyć. Myślałam, że mówisz serio. Rozluźnił uścisk. - Mówiłem serio. Cofnęła się o krok. - Nie, Leo, proszę... posłuchaj... - Już się dość nasłuchałem - odparł stanowczo. - Nie zgodzę się na twoje warunki... W głębi serca... już jesteś moją żoną. Nie umiem żyć podwójnym życiem. - I naprawdę byś mnie odesłał? - Kochanie, gdybyśmy spróbowali żyć po twojemu, oddalilibyśmy się od siebie prędzej czy później i w końcu musielibyśmy się rozstać. Nic by nam nie zostało prócz gorzkich wspomnień. Lepiej więc rozstać się teraz, zachowując w sercu miłość. Rozłożyła bezradnie ręce. - Co mamy zrobić? - załkała. - Najpierw coś zjemy, a potem porozmawiamy jak cywilizowani ludzie. Ale niczego nie uzgodnili. Każde uparcie trwało przy swoich racjach i w końcu rozeszli się do swoich pokoi. Po paru godzinach bezsenności Selena ubrała się i zeszła na dół. Nie zapalała świata, tylko chodziła w ciemnościach z pokoju do pokoju, zastanawiając się, czy będzie musiała wyjechać i kiedy. Tak łatwo było pobiec do Leo i obiecać, że za niego wyjdzie, że zrobi wszystko, byle go nie stracić. Doszła jednak do przekonania, że oboje okupiliby drogo ten związek, a ich szczęście trwałoby bardzo krótko. Nie mogła tak ryzykować. Zmęczona i udręczona usiadła w końcu na kanapie pod oknem i zasnęła niespokojnym snem. - Kochanie, zbudź się. - Leo delikatnie położył rękę na jej ramieniu. - Która godzina? - zapytała. - Siódma rano. Mamy gości. Chodź. Wyszli przed dom. Selena ujrzała dwa znajome samochody pnące się po zboczu. Przecież wczoraj się z nimi widzieli. Po co przyjechali, czy coś się stało?
R S
Samochody zatrzymały się. Z jednego wysiedli Guido i Dulcie, zaś z drugiego, ku zaskoczeniu obojga, hrabia z żoną. - Przyjechaliśmy w bardzo ważnej sprawie - oświadczył hrabia Calvani. - Moja żona nalegała, że musi porozmawiać z Seleną. My stanowimy tylko jej świtę. - Wejdźcie do środka - zaprosił gości Leo. - Jest zbyt zimno, by rozmawiać na dworze. Po chwili Gina podała gorącą kawę. Selena wciąż nie mogła odgadnąć, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego hrabina chciała się z nią widzieć? I czemu przygląda się jej tak uważnie? - Czy ktoś mi wreszcie powie, o co chodzi? - zapytała. - Jadę do ciebie - zaczęła Liza wolno - bo są sprawy... - zawahała się, marszcząc brwi - sprawy, które tylko ja mogę powiedzieć. Próbowałam przedtem, ale... nie znam słów... a ty nie słuchasz. - Kiedy byłaś pierwszy raz w Wenecji - przypomniała Dulcie. - Liza chciała z tobą porozmawiać, ale uciekłaś. Pamiętasz? - Wiem, chciała mi powiedzieć, że jestem nieodpowiednią osobą dla Leo - powiedziała Selena. - Nie, nie, nie! - zaprzeczyła hrabina stanowczo. - Powinnaś mniej mówić, a więcej słuchać. 5/? - Si! - poparł ją natychmiast Leo. Niespodziewanie Selena także się uśmiechnęła. - Si - zgodziła się. - Dobrze - Liza mówiła z ożywieniem. - Chcę powiedzieć... robisz okropną rzecz... jak ja. Nie wolno ci. - Co takiego? - spytała Selena ostrożnie. - Po tym, co nam powiedział Leo, odbyliśmy wczoraj wieczorem rodzinną naradę - włączył się Guido. - I postanowiliśmy, że przyjedziemy wszyscy, by wtłoczyć ci nieco oleju do głowy. Szczególnie Liza. - Chodź ze mną - rozkazała Liza stanowczo. Postawiła filiżankę i ruszyła do drzwi. - Ja też mogę? - zapytał Leo.
R S
- A będziesz cicho? - Liza spojrzała na niego groźnie. - Tak, ciociu - odparł potulnie. - Dobrze, chodźmy. - Liza wyszła z pokoju. - Co ona robi? - zapytała Selena Leo. - Chyba wiem. Możesz jej zaufać. Wsiedli do samochodu. Dulcie zajęła miejsce za kierownicą. Drugie auto ruszyło za nimi. - Jedź przez Morenzę - nakazała Liza. - Potem... dwa kilometry dalej... jest farma. Dulcie posłusznie wykonywała wszystkie polecenia Lizy i wkrótce znaleźli się wśród pól, między którymi gdzieniegdzie czerwieniły się dachówki domów. - Tam. - Liza wyciągnęła rękę. Dulcie skręciła i podjechała bliżej zabudowań. Hrabina podeszła do mężczyzny w średnim wieku, przywitała się z nim i ruszyła w kierunku obory. Odwróciła się do Seleny. - Urodziłam się tutaj - powiedziała. Selena zmarszczyła brwi. - To znaczy w tym domu? - Nie, tu, w tym budynku, przed którym stoimy. Moja matka była służącą i mieszkała tutaj, ze zwierzętami. W tamtych czasach... tak bywało. Biedacy tak właśnie żyli... A byłyśmy bardzo, bardzo biedne. - Ale... - Selena rozejrzała się bezradnie. - Nie pochodzę z arystokracji. Nie wiedziałaś? - Wiedziałam, że nie miałaś arystokratycznego tytułu, ale przecież... - Tak - Liza przytaknęła. - W tamtych czasach była wielka... wielka przepaść między bogatymi a biednymi. A w dodatku moja matka była panną. Nikomu nie powiedziała, kto był moim ojcem. Żyła w wielkiej niełasce. To było siedemdziesiąt lat temu, rozumiesz? Kiedy byłam mała... moja matka umarła i posłano mnie do pracy w domu. Ciągle słyszałam: ciesz się, że masz jedzenie i pracę. Byłam nieślubnym dzieckiem. Nie miałam żadnych praw. Uratowała mnie Maria Rinucci. Ta ziemia... jej posag, kiedy wyszła za hrabiego Angela Calvaniego. Ulitowała się nade mną... zabrała do
R S
Wenecji. Tam poznałam Francesca. Na jej twarzy pojawił się rumieniec. Odwróciła się, by spojrzeć na uśmiechającego się do niej hrabiego. - Gdybyś go wtedy widziała - ciągnęła, odpowiadając mu uśmiechem. - Był taki przystojny... Kochał mnie. Ja też go kochałam. Ale... na próżno. Musi się ożenić z wielką panią. Prosi mnie. Ja nie chcę. Jak może się ze mną ożenić? Przez czterdzieści lat mówię „nie". A potem... rozumiem... to wielki błąd. A teraz przychodzę do ciebie i mówię... nie powtórz mojego błędu. - Ależ Lizo - wyjąkała Selena. - Ty nie wiesz... - Nie bądź głupia - odparła stanowczo. - Oczywiście, że wiem. Ludzie myślą, że to cudowne... być Kopciuszkiem. Ja mówię nie. Czasami... to wielki ciężar. - Tak - zgodziła się Selena z ulgą, że znalazła kogoś, kto to rozumiał. - Ale jeśli to twój los - ciągnęła Liza z mocą - musisz przyjąć ciężar... inaczej złamiesz serce księciu. Wzięła męża za rękę, a on popatrzył na nią z bezgraniczną miłością w oczach. - Ludzie myślą, że to romantyczna historia ze szczęśliwym zakończeniem - powiedziała Liza ze smutkiem. - Ale nie widzą, co jest tutaj - pokazała na swoje serce - gorzki żal, że nasza miłość spełniła się dopiero pod koniec życia. Mogliśmy być szczęśliwi dawno temu. Mogłam urodzić mu dzieci. Zmarnowałam te wszystkie lata, bo zbyt wiele myślałam o sprawach, które nic nie znaczą. Leo podszedł do Seleny. Liza uśmiechnęła się na ten widok. Chciała coś jeszcze powiedzieć. Teraz łatwiej przychodziło jej dobierać słowa, jakby odnalazła klucz. - Przez całe życie nikt cię nie cenił, więc nie nauczyłaś się cenić samej siebie. Zatem jak możesz zrozumieć Leo, który ceni cię najbardziej na świecie? Jak możesz przyjąć jego miłość, jeśli myślisz, że nie jesteś jej warta? - Czy to możliwe? - zapytała zdumiona Selena. - Czy ktoś przedtem cię kochał? - Nie, nikt. - Selena potrząsnęła głową. - Masz rację. Dorastałam w
R S
przekonaniu, że nie mam prawa do wielu rzeczy. - Zobaczyła, jak Liza przytakuje ze zrozumieniem, jakby to dotyczyło ich obu. - A kiedy Leo mnie pokochał, uważałam, że popełnił błąd... Bałam się, że wkrótce ocknie się i zda sobie sprawę, że to w końcu tylko ja. - Tylko ty - powtórzyła Liza jak echo. - Jedyna kobieta, którą uwielbia. Jedyna i pierwsza, którą poprosił o rękę. I ostatnia. Nie krzywdź go, tak jak ja skrzywdziłam mojego Francesca. Zaufaj mu. Zaufaj jego miłości. Nie powtarzaj mojego błędu. Nie odrzucaj szczęścia, póki nie jest za późno. Selena odwróciła się do Leo, który wpatrywał się w jej twarz z niepokojem. Nagle dotarła do niej okropna prawda chciała zniszczyć swoją przyszłość. Nie mogła powstrzymać łez. - Kocham cię - powiedziała zachrypniętym głosem. -Tak bardzo cię kocham, a niczego nie rozumiałam. - Nigdy nie miałaś rodziny - powiedział czule. - Teraz ją masz. Była kochana. Ci ludzie otwierali przed nią swoje serca. Przed biedną dziewczyną - dotąd przez nikogo niekochaną i przez wszystkich odrzucaną. - Wyjdź za mnie - powiedział Leo. - Powiedz, że się zgadzasz. Chcę to usłyszeć. Nie wypowiedziała ani słowa, tylko energicznie kiwnęła głową, a Leo wziął ją w ramiona. Jak odzyskany skarb. - Już nigdy cię nie puszczę. Postanowili pobrać się jak najszybciej. Hrabia Francesco tak bardzo się cieszył, że zgodził się, by ślub odbył się w wiejskim kościółku w Morenzie, a nie w Bazylice Świętego Marka. Wyznaczono datę i w domu rozpoczęły się wielkie przygotowania. Cała rodzina Całvanich zjawiła się w komplecie. Selena zaprosiła Bena, lojalnego przyjaciela, i jego żonę Marthę. Wysłała im bilety i razem z Leo wyjechali po nich z na lotnisko. Ślub z pewnością nie byłby ważny bez Hanworthów, wszystkich z wyjątkiem Pauliego, który znalazł sobie lepsze zajęcie. Leo wyjechał im na spotkanie sam, bo Selena dotrzymywała towarzystwa Benowi i jego żonie.
R S
- Lepiej dam ci to od razu, zanim zapomnę - powiedziała Selena obojętnym tonem, wręczając Benowi kopertę. - Ile? - Ben krzyknął na widok sumy wypisanej na czeku. - Tyle musiałam ci być winna. Myślisz, że nie wiedziałam, że przez wiele lat zaniżasz moje rachunki? A przecież nie mogłeś sobie na to pozwolić. - A ty możesz? Czyżbyś wygrała we wszystkich wyścigach świata? - To nie tylko z wyścigów. Pracuję teraz dla Leo, przy jego koniach. - Płaci ci? - Jasne. Jestem bardzo dobra w tym, co robię. I nie jestem tania. - Pewnie znalazłaś swoje miejsce. Zawsze wiedziałaś, jak sobie radzić z końmi. Na przykład z Elliotem. - Och, Ben, przestań. Strasznie żałuję, że go porzuciłam. - Został u Hanwortha? - Tak. Wiem, że u niego niczego mu nie zabraknie, ale na pewno za mną tęskni. No właśnie, co z Hanworthami? Gdzie oni się podziewają? Powinni już przyjechać z lotniska. Od samego rana Selena miała wrażenie, że wszyscy coś przed nią ukrywają. Pokojówki chichotały po kątach i milkły na jej widok. Gina znienacka zapytała, czy Leo dał jej już ślubny prezent. - Jeszcze nie - odparła zdumiona. - Może dostanie pani dzisiaj - powiedziała tajemniczo Gina i odeszła z zagadkowym uśmiechem na ustach. Tymczasem mijały godziny. Selena zaczęła się denerwować. Powinni od dawna być w domu. Późnym popołudniem zjawiła się Gina. - Signorina, chyba powinna pani wyjrzeć przez okno. Musi to pani zobaczyć. Zdziwiona Selena wyjrzała na drogę prowadzącą z miasteczka. W stronę domu zbliżała się grupka ludzi. Rozpoznała Bartona, Delię i resztę rodziny. I jeszcze... - Elliot! - krzyknęła i wyfrunęła z domu. Leo prowadził staruszka za uzdę. Wszyscy roześmieli się, gdy Selena rzuciła się koniowi na szyję. - Ach, wy... - zwróciła się do Hanworthów. - Przywieźliście go ze
R S
sobą? - Jasne - odparł uradowany Barton. - Uknuliśmy to wszystko z Leo. Selena przypomniała sobie ó manierach i uściskała Delię, Bartona i dziewczęta. Zrobiłaby to też z Jackiem, ale ostrzegł ją nieśmiałym spojrzeniem. - Elliot, Elliot - łzy płynęły jej po twarzy. - Dlatego to trwało tak długo - wyjaśnił Leo. - Potrzeba było czasu, by go wyprowadzić z samolotu i załatwić papiery. Nigdy nie widziałem takiej biurokracji, ale w końcu go wpuścili. A przy okazji, ta oferta dotycząca sprzedaży Jeepersa jest nadal aktualna. - Lepiej ją przyjmij - zgodziła się Selena. - To koń wyścigowy. Musi biegać. A Elliot - ucałowała pysk konia - potrzebuje już tylko odpoczynku i miłości. Rodzina Calvanich przyjechała następnego dnia i natychmiast zaprzyjaźniła się z Hanworthami. Podczas hucznego przyjęcia Selena zauważyła, że Liza wygląda na nieco zmęczoną i zaprowadziła ją do sypialni. - Dziękuję. Dziękuję ci za wszystko. Kiedy się uściskały, zapytała: - Naprawdę myślisz, że mogę być... contessa? - Nie w starym stylu - odparła Liza. - To już przeszłość. Zrobisz to na własny sposób. Świat musi iść naprzód, jeśli ma przetrwać. Selena zastanowiła się. - Hrabina-kowbojka? - To mi się podoba - przytaknęła Liza. - Tak bardzo cię podziwiałam na rodeo. Jaka szkoda, że jestem za stara, by nauczyć się jeździć konno. Roześmiały się obie, a potem hrabina dodała z powagą: - Jedyne, co czyni z ciebie hrabinę, to miłość hrabiego. Nigdy o tym nie zapominaj. Selena zeszła na dół i znalazła obu braci kłócących się o pieniądze. Guido nie chciał wziąć niczego od Leo, wiedząc, że to mogłoby zaszkodzić farmie. - A kto zechce mieszkać w pałacu, kiedy wszystko wyprzedasz? zapytał. - Ja wcale nie chcę tam mieszkać - odparł Leo. - Wuju, proszę, żyj
R S
jak najdłużej, a testament schowaj głęboko do szuflady. - Postaram się - zgodził się hrabia. - Ale kiedy mnie zabraknie, problem znów się pojawi. Nie ma wyjścia, powinniście załatwić to teraz. - Nie chcę mieszkać w pałacu - upierał się Leo. - Czuję się tam jak w więzieniu. - Więc nie musimy - powiedziała Selena. - Guido może tam zostać. Wszyscy spojrzeli na nią. - Mogę coś powiedzieć? - zapytała. - Guido, nie chcesz tytułu i tego wszystkiego, co się z tym wiąże, ale kochasz Wenecję i pałac. - Zgadza się. - W dodatku wykorzystujesz go z powodzeniem w swoich interesach. - Zwróciła się do Leo. - Niech więc tak zostanie. Będziemy przyjeżdżali tylko na specjalnie okazje. Oblicz czynsz i weź pod uwagę rekompensatę. W ten sposób pałac nie będzie stał pusty, a ty rozwiążesz problemy finansowe. I wszyscy będą zadowoleni. Bracia spojrzeli na siebie. - Żenisz się z genialną kobietą - podsumował Guido z uśmiechem. - A nie mówiłem? - wykrzyknął hrabia. - Calvani zawsze wybierają najlepsze żony! - Porwał Selenę w objęcia. - I znowu nam się udało. Ślub Seleny i Leo miał rodzinny charakter, choć do kościoła przybyli tłumnie także mieszkańcy miasteczka i wszyscy dzierżawcy. Po ceremonii Leo oprowadził żonę trzy razy dokoła stawu - gdyż taka była tutejsza tradycja - i orszak weselny skierował się na wzgórze. Tłum długo wiwatował na dziedzińcu. Leo najchętniej zaprosiłby wszystkich do środka, ale dom i tak już pękał w szwach. Dla tych gości wyprawiono weselne przyjęcie w gospodzie. Selena, otulona mglistą bielą welonu, nie poznawała sama siebie. Rozpoczynała nowe życie. Nie była pewna, kim jest ta nowa Selena, ale wiedziała, że należy do Leo ciałem, sercem i duszą, bo on ofiarował jej to samo. Zastanawiała się, co by się stało, gdyby Guido podstępem nie przywiózł jej z powrotem do Włoch. Gdy muzyka na chwilę ucichła, przypomniała mężowi: - Tak wiele zawdzięczamy twojemu bratu. Gdyby nie zmyślił tej
R S
bajeczki, nie byłoby nas dziś tutaj. Chyba powinniśmy mu podziękować. Leo wzniósł kieliszek w stronę brata. - To prawda. - Tacy są wenecjanie - powiedział rozweselony Guido. Wypił chyba odrobinę za dużo szampana, bo dodał jeszcze coś, czego nigdy w życiu nie powiedziałby na trzeźwo: -Mamy talent do zmyślania i do fałszerstw... Nagle zapadła cisza. - Fałszerstwa? - powtórzył głucho Leo. - Co masz na myśli? No tak, cały Guido - mistrz sztuczek, człowiek o różnych maskach, iluzjonista. Wenecjanin. - O, nie! - jęknął Leo. - Powiedz, że to nieprawda! Nie zrobiłbyś mi tego! Guido spojrzał na niego z niewinną miną. - Kto, ja? - Ty, bracie! Podstępny, zdradziecki, pozbawiony skrupułów... Postawił kieliszek i ruszył w stronę Guida, który wycofywał się ostrożnie. - Leo, nie rób niczego, czego byś potem żałował... - Niczego nie będę żałował... Powstrzymał go gromki śmiech Seleny. Po chwili śmiali się też wszyscy goście. - Seleno, carissima... - O Boże - dusiła się. - Od lat nie słyszałam czegoś równie zabawnego! - Cieszę się, że tak cię to bawi... - Kochanie, ależ ty masz minę. — Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała, nie przestając się śmiać. Jej wesołość była tak zaraźliwa, że Leo nie mógł dłużej się powstrzymywać. - Nie zdajesz sobie sprawy, co Guido nam zrobił? - zapytał. Podrobił dokumenty. - Naprawdę? Jesteś tego pewny? Nie przyznał się. - I nigdy się nie przyzna - zapewnił Marco, patrząc na Guida
R S
prokuratorskim wzrokiem. - Ale założę się, choć niechętnie, że jest niewinny. Guido rozluźnił kołnierzyk koszuli. - Myślę, że było tak - ciągnął Marco. - Dowiedział się o ślubie Vinelliego w Anglii i wynajął armię prywatnych detektywów, żeby to sprawdzić. W końcu mamy w rodzinie specjalistę w tej dziedzinie spojrzał na Dulcie. - Śmiem twierdzić, że podesłała mu paru. Czyż nie? Guido chwycił żonę za rękę. - Nic nie mów - wymamrotał. - Bardzo mądrze - ciągnął Marco. - Taka jest moja teoria. - Myślisz, że to prawda? - zapytał Leo. - Nic nie sfałszował? - Nie sądzę, by cokolwiek podrobił, choć pozwoli ci tak myśleć, żeby się z tobą drażnić. - Połamię mu wszystkie kości - zagroził Leo. Guido natychmiast odsunął się na bezpieczną odległość. - Tylko bez przemocy - jęknął. - Pamiętaj, że niedługo zostanę ojcem. - Będziesz miał okazję się zemścić - szepnął do ucha kuzynowi Marco. - Jak? - zapytali bracia jednocześnie. - Dzieci zazwyczaj postępują odwrotnie niż ich ojcowie. Guido będzie miał za swoje, jeśli jego syn zapragnie tego wszystkiego, czego z taką radością pozbawił go tatuś. Przyjdzie czas, kiedy będzie musiał się z tego wszystkiego wytłumaczyć. - Ale powiedziałeś... że nie podrobił - przypomniał Leo. - Nie sądzę, by posunął się tak daleko. - Ale skąd możemy być pewni? - jęknął Leo, - Spokojnie - łagodził Marco. - Sprawdź rejestry angielskich urzędów stanu cywilnego. Na pewno coś tam znajdziesz. Zrobisz tak? - Lepiej nie - powiedziała Selena. - Po co wiedzieć? Czekajmy, co przyniesie życie, jest nieprzewidywalne. - Czy kiedykolwiek cię zrozumiem? - zapytał czule Leo. - Zrozumiesz - odparła po prostu. - Zawsze mnie rozumiałeś, nawet kiedy ja nie rozumiałam samej siebie.
R S
Miękkim ruchem dłoni pogładziła jego policzek. - Zdobyłam najwspanialszą nagrodę - powiedziała cicho. - I przez swój upór omal jej nie straciłam. Ale już nigdy nie wypuszczę jej z rąk.
R S