LUCY GORDON ZARĘCZYNY W MONTE CARLO
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
RS
Opowieść Delli Sukienka była rewelacyjna. Srebrzysta, ob...
11 downloads
24 Views
516KB Size
LUCY GORDON ZARĘCZYNY W MONTE CARLO
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
RS
Opowieść Delli Sukienka była rewelacyjna. Srebrzysta, obcisła, z głębokim dekoltem i długim rozcięciem na boku. W nieodgadniony sposób podkreślała krągłość bioder i biustu, a wysmuklała talię. Otulała ciało niczym druga skóra. Była wprost bajecznie piękna, seksowna, prowokacyjna. W innych okolicznościach byłabym nią zachwycona. Jednak nie tym razem. Nie teraz, gdy wiedziałam, dlaczego obleśny Hugh Vanner tak nalegał, abym ją włożyła. Ten padalec liczył na to, że któryś z jego gości będzie mógł ją ze mnie zedrzeć. Niedoczekanie! Z pewnością nie zamierzałam do tego dopuścić. W takiej sytuacji każda dziewczyna z głową na karku wzięłaby nogi za pas. Tyle że to nie takie proste, kiedy jest się na jachcie. Nawet wówczas, gdy ten jacht stoi zakotwiczony w porcie w Monte Carlo. Kiedy w Londynie przyjmowałam ofertę pracy, była mowa o posadzie kelnerki. Pewno zachowałam się naiwnie, wierząc, że na tym skończą się moje obowiązki. No ale byłam w strasznym finansowym dołku. Zwykle pracowałam jako hostessa przy promocjach w supermarketach, ale akurat skończyła się jedna praca, a z kolejnej nic nie wyszło. Nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby przez cały tydzień nie zarabiać, a pieniądze, jakie proponowano za rejs, były całkiem przyzwoite. Zacisnęłam kciuki i podjęłam decyzję. No i popełniłam błąd. Podróż zaczęła się w Southampton. Statek nazywał się „ Silverado" i w niczym nie przypominał żaglowców, które ludzie zwykle nazywają jachtami. To była wersja dla bogaczy. Ponad sześćdziesiąt metrów długości, trzynaście kabin, bar, basen, sala jadalna dla dwudziestu osób i ani kawałka żagla w zasięgu wzroku. Już po kilku minutach po wejściu na pokład poczułam pismo nosem. Całe miejsce pachniało brudnymi pieniędzmi w rękach nieuczciwych ludzi. Nie zrozumcie mnie źle. Lubię pieniądze. Jednak z różnych powodów, o których nie będę teraz wspominać, wolę wiedzieć, skąd się wzięły. W moim życiu bywały chwile, gdy wszystko, czego zapragnęłam, podawano mi na tacy, ale również i takie, kiedy nie miałam pewności, czy i skąd pojawi się jeszcze jakiś grosz. Teraz właśnie znalazłam się w dość przymusowej sytuacji, więc zostałam na pokładzie i podjęłam pracę. Vannera spotkałam dopiero kilka godzin później.
2
RS
- Nadajesz się - mruknął, mierząc mnie wzrokiem. - Chcę, żeby moi goście dobrze się bawili. To im poprawi humor, jeśli wiesz, co mam na myśli. Właśnie zaczęło to do mnie docierać. Niestety już wtedy wypłynęliśmy z portu i nie miałam odwrotu. - A więc nazywasz się Della Martin? - dopytywał się, wydmuchując na mnie kłęby dymu. - Ile masz lat? - Dwadzieścia cztery. - Wyglądasz na młodszą. Zdawałam sobie z tego sprawę. Młody wygląd zawsze był moją zmorą. Mam dziecinną twarz osiemnastolatki, w której widać przede wszystkim duże oczy i wydatne kości policzkowe. Rude włosy kazałam ostrzyc dość krótko, w nadziei, że będę wyglądać poważniej. Cóż, pomyliłam się. W chłopięcej fryzurze wyglądałam jak dzieciak. Ale Vannerowi najwyraźniej przypadło to do gustu. - Wyglądałabyś świetnie, gdybyś się uśmiechnęła - ocenił. - Na moim jachcie wszyscy muszą być weseli. Mówił „mój jacht", ale oczywiście wcale nie był właścicielem. Zaledwie go czarterował. To miał być rejs w interesach, ale jak się okazało, Vanner przede wszystkim chciał się rozerwać, pływając po Morzu Śródziemnym wraz ze stadem innych facetów. Dzieliłam kajutę z Maggie, która z pewnością była dziewczyną światową i wiedziała, czemu zdecydowała się na tę pracę. - Łatwy zarobek - oznajmiła od razu pierwszego wieczoru. - Starczy tego towaru dla nas obu. Miała rację i chyba nie postępowałam rozsądnie, wycofując się, bo przecież potrzebowałam pieniędzy. Maggie też tak uważała, ale wzruszyła tylko ramionami. - Tym więcej dla mnie. Z początku nawet nie było tak źle. Ignorowałam niedwuznaczne uwagi i jakoś udało mi się przetrwać aż do chwili, gdy zacumowaliśmy w Monte Carlo. Od pierwszej chwili Vanner był w fatalnym humorze. Moim zdaniem powodem był jacht, który zakotwiczył tuż obok. Nazywał się „Hawk" i wyglądał jak „Silverado" do kwadratu. Był co najmniej o trzydzieści metrów dłuższy, prawdopodobnie miał więcej kajut i większy basen. To mojemu pracodawcy nie mogło się podobać.
3
RS
Trzeba wam jednak wiedzieć, że bardzo się ożywił, gdy dowiedział się, kto jest na pokładzie „Hawka". Jack Bullen. Bullen był drapieżnym draniem, który działał na rynku finansowym. Spustoszenie, jakie czynił wśród ofiar, było straszliwe. Zaczął skromnie, ale wkrótce stał się jednym z najbogatszych ludzi w kraju. Z powodu metod, jakie stosował, mówiono o nim Dyktator Jack. Prasa wciąż opisywała jego genialne posunięcia. Zwykle nie czytam stron finansowych, ale pochodzę z rodziny, w której dużo mówi się o pieniądzach, szczególnie o tych, które należą do innych ludzi. Stąd właśnie o nim wiedziałam. Dyktatora Jacka stać było na kupno wszystkiego, o czym zamarzył, mógł robić, co mu się żywnie podobało i lekceważyć to, co mu nie przypadło do gustu. Niewielu ludzi odważyłoby się stawić mu czoło. To wystarczało, żeby wzbudzić szczery podziw Vannera. Muszę przyznać, że widok płaszczącego się Vannera robił wrażenie, choć jednocześnie budził obrzydzenie. Ze zdumieniem patrzyłam, jak próbował wkupić się w łaski Bullena, wysyłając mu wysadzane brylantami złote spinki. Niemal natychmiast zostały odesłane z powrotem. Do paczuszki dołączono krótki liścik z podziękowaniem i uwagą, że Jack Bullen nie ma zwyczaju przyjmować prezentów od nieznajomych panów. W następnym ruchu Vanner spróbował rozmowy telefonicznej, jednak dowiedział się tylko, że pan Bullen wraz z gośćmi zszedł na brzeg i nie wróci na jacht aż do późnego wieczora. Od tej chwili humor Vannera zaczął się gwałtownie pogarszać, a ja byłam pierwszą osobą, która to odczuła. - Nie przykładasz się do pracy, Delio - warknął na mój widok. - Co takiego? - spytałam ze złością. - Muszę pracować za dwie, bo Maggie nigdy nie ma tam, gdzie powinna być. - Jest zajęta... innymi obowiązkami. Ma spore powodzenie. A ty jej wcale nie pomagasz. - Proszę posłuchać, panie Vanner. Jestem tu wyłącznie kelnerką. Jego cichy śmiech przyprawił mnie o dreszcz. - Jasne, jesteś kelnerką. Tyle że nie wystarczy podawać gościom jedzenie i napoje. Musisz się starać, żeby byli zadowoleni. - Cały czas to robię. Uśmiecham się, żartuję i nie cofam się, kiedy wydmuchują na mnie kłęby dymu. Nagle zrobił się bardzo przymilny, co powinno dać mi do myślenia.
4
RS
- Oczywiście. Wiem, że się starasz, lecz mimo to nie da-iesz z siebie wszystkiego. Zaniosłem do twojej kajuty sukienkę. Chcę, żebyś się w nią ubrała. Zaczęłam domyślać się najgorszego, kiedy tylko spojrzałam na tę nową kieckę. Właściwie w ogóle nie powinnam jej wkładać, ale wkrótce mieliśmy ruszać w drogę powrotną do AngLil. Skoro dałam sobie radę przez tyle czasu, chyba uda mi się wytrwać do końca rejsu. Był jeden facet, którego świńskie oczka natychmiast zabłysły, gdy spostrzegł moje srebrzyste, połyskliwe i niemal nagie ciało. Nazywał się Rufus Telsor i prawdę mówiąc, od początku podróży sprawiał sporo kłopotów. Pojawił się na jachcie w towarzystwie innego mężczyzny o nazwisku Williams, z którym wydawał się bardzo zaprzyjaźniony i w pierwszej chwili miałam nadzieję, że jest gejem. Niestety! Po prostu razem wypuszczali się na łowy. Zrozumiałam to, gdy dopadli mnie na pokładzie. Wyrwałam się z ich rąk, jednak zdawałam sobie sprawę, że właściwie nie mam gdzie się ukryć. Z rufy widziałam Vannera, który stał oparty o reling z kieliszkiem brandy w ręce. Nawet z daleka można było dostrzec, że jest już dobrze wstawiony. Nie mogłam liczyć na jego pomoc. Bardziej prawdopodobne było, że mój opór wywoła w nim wściekłość. W tym momencie pojawili się Telsor z Williamsem, którzy kierowali się w stronę Vannera. Najprawdopodobniej zamierzali poskarżyć się na brak gościnności. Uznałam, że powinnam się pospieszyć. Nie było wyjścia, pozostała mi tylko jedna droga... Podciągnęłam sukienkę, wdrapałam się na reling i skoczyłam. Na szczęście jestem dobrą pływaczką i potrafię dość długo wytrzymać pod wodą. Kiedy w końcu wynurzyłam się na powierzchnię, dystans między mną a „Silverado" znacznie się powiększył. Niestety za bardzo zbliżyłam się do „Hawka", więc kopnęłam gwałtownie nogami i skierowałam się w stronę brzegu. Kiedy podpłynęłam do nabrzeża, miałabym kłopot z wydostaniem się na brzeg, gdyby nie to, że ktoś akurat przechodził. Chciałam poprosić go o pomoc, ale mężczyzna nie był sam, a jego dziewczyna okazała się dość zaborcza. Wystarczyło, że rzuciła na mnie okiem. - Chodź szybciej - pisnęła. - Spóźnimy się! - Tak... jasne... Widziałam, jak facet pożera mnie wzrokiem, jednocześnie udając, że w ogóle na mnie nie patrzy.
5
RS
Opuściłam spojrzenie i zrozumiałam, w czym problem. Woda sprawiła, że tkanina sukienki zrobiła się całkiem przezroczysta. - Czy może mi pan powiedzieć, gdzie znajdę konsula Wielkiej Brytanii? - spytałam błagalnie. - Nie mam pojęcia - odparł pospiesznie. - Może w kasynie ktoś pani powie. Pełno tam Angoli. To tam na wzgórzu. Gina, poczekaj! Już idę! I zniknął. Zaczęłam wspinać się na zbocze. Nie było mi łatwo, bo w wodzie zgubiłam buty. W dodatku musiałam trzymać się w cieniu, żeby uniknąć aresztowania za obrazę moralności. W końcu udało mi się dotrzeć do kasyna. Weszłam do ogrodu, nie zwracając niczyjej uwagi, i w tym momencie uświadomiłam sobie, że moje kłopoty wcale się nie skończyły. Niby co mogłam zrobić? Wejść do środka w tym stroju? Przez otwarte drzwi widziałam sylwetki kręcących się ludzi, słyszałam muzykę i śmiech. Miła sceneria, w której kiedyś gustowałam. Hazardziści, którzy żyją w ciągłym zagrożeniu, utracjusze... Wśród takich ludzi czułam się swobodnie. W tej jednak chwili mogłam tylko oglądać to z zewnątrz. Byłam zrozpaczona, zagubiona, bez grosza przy duszy, trudno nawet mówić o tym, że byłam ubrana... I nagle z kasyna wyszedł jakiś mężczyzna. Stanął na zewnątrz, wdychając głęboko nocne powietrze. Był elegancko ubrany: smoking, czarna muszka, wytworna koszula. Typowy wieczorowy strój. Jednak to nie ubranie, lecz sam mężczyzna przyciągał moje spojrzenie. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, szerokie ramiona, długie nogi i gęste, miękko układające się włosy. Wyglądał jak ktoś, kto dostrzega dobre strony życia i potrafi z nich korzystać. Prawdopodobnie nie był intelektualistą, ale jakie to miało znaczenie? Kiedy ruszył w stronę krzaków, za którymi się ukryłam, zastanawiałam się właśnie, czy powinnam wyskoczyć i poprosić go o pomoc. Może za nim też ciągnie jakaś „Gina", która spróbuje mnie przegonić? Zbliżył się jeszcze bardziej, zatrzymał tuż przy krzewach i nagle rzucił się do przodu. Właściwie nie dostrzegłam ruchu, tylko poczułam jego ręce. Jedną dłonią chwycił mnie za ucho. Zabolało mnie, więc zaczęłam się wściekle szarpać. Dzięki długiemu rozporkowi w sukience całkiem nieźle mi to wyszło. Kilka razy kopnęłam go w goleń, a sądząc z ryku, który nagle wydał, musiałam również trafić w czułe miejsce.
6
RS
- Wyłaź stąd, no już! - sapnął, z trudem łapiąc oddech. - Aj! Ten ostatni okrzyk spowodowany był ciosem, który wymierzyłam mu w żołądek. Najwidoczniej uznał, że walka trwa zbyt długo, bo w tym momencie przewrócił mnie na plecy i wylądował na mnie. Cóż, co do jednego z pewnością miałam rację. Faktycznie był okazem zdrowia. Mogłam to wyczuć w każdym fragmencie jego ciała, którym przygniatał mnie do ziemi. Nie widziałam go zbyt dobrze. Księżyc świecił jasno, ale głowa mężczyzny rzucała cień i twarz pozostawała w mroku. Mogłam dostrzec zaledwie błysk oczu. Z wysiłkiem chwytał powietrze. Ja zresztą również. Nagle zrobiło mi się ciepło, a w ciele poczułam mrowienie, jakby ta szarpanina mnie podnieciła. Serce waliło mi jak młotem. - Złaź ze mnie! - warknęłam. - Boże drogi! - powiedział, przyglądając mi się uważnie. - Co do diabła... Zerwał się na nogi, pociągając mnie za sobą. - Kim jesteś i jakim prawem tak się na mnie rzuciłeś? - spytałam ze złością, próbując znów go kopnąć. Tym razem jednak bez rezultatu. - Człowiekiem, który nie pozwoli się okradać. Nawet z drobnych. - Z niczego cię nie okradłam - wybuchłam. - Ale próbowałaś. Niby po co chowałaś się w krzakach? Już nie raz na mnie polowano w ten sposób. Potrafię rozpoznać sygnały. - Strasznie jesteś sprytny, co? - syknęłam. - Tyle że tym razem popełniłeś błąd. - Czemu jesteś taka mokra? - spytał znienacka. - Poszłam sobie popływać - odpaliłam. - Pomyślałam, że mi to dobrze zrobi. Au! Udało mi się wyrwać rękę, ale w tej samej chwili stanęłam na czymś ostrym. Krzyknęłam, podskakując na bolącej stopie i nagle zorientowałam się, że przylgnęłam do nieznajomego, próbując odzyskać równowagę. Nie da się ukryć, że to mnie jeszcze bardziej rozgniewało. Mężczyzna przyglądał mi się z zainteresowaniem. - Nie masz na sobie zbyt wiele - zauważył. - Szóstka za zmysł obserwacji. - Cóż, kiedy dziewczyna jest mokra i półnaga, zwykłe to zauważam. Szczególnie z bliska. - Brawo! W każdym razie nie jestem złodziejką.
7
RS
- Kiedy chowałaś się w krzakach, wyglądało na to, że czekasz na upatrzoną ofiarę. Pewno myślisz, że każdy, kto wychodzi z kasyna, jest milionerem... Wdawanie się z nim w kłótnię nie miało sensu, ale nie mogłam się powstrzymać. - Byłam w wystarczająco wielu kasynach, aby wiedzieć, że ludzie wychodzą z nich zwykle biedniejsi, niż przyszli. W innym razie wszystkie kasyna dawno trzeba byłoby zamknąć. - Sporo wiesz na ten temat, co? Twój wspólnik pewno do tej pory siedzi w środku... - Jaki wspólnik? - Ten, który dał ci znać, że sporo wygrałem... - Każdy może powiedzieć, że wygrał. - A co powiesz o tym wszystkim, co tu leży? - spytał, patrząc w dół. Dopiero teraz spostrzegłam, że ziemia wokół nas zasypana jest banknotami. - To moja wygrana, która wyleciała z kieszeni, kiedy się szarpaliśmy oznajmił. - Chyba nie powiesz, że to moja wina? - odparłam. - To ty się na mnie rzuciłeś, a nie odwrotnie. Nie czyhałam tu na ciebie, żeby cię okraść. - Może w takim razie powiesz mi, co tu robisz i dlaczego? - Szukam brytyjskiego konsula - oznajmiłam z godnością. A przynajmniej tak mi się zdawało. - W tym stroju? - Właśnie dlatego jest mi potrzebny konsul - wycedziłam wściekle. - Szukasz pomocy, tak? - Skąd wiesz? - Taki już jestem bystry - odpowiedział, nie dając się sprowokować moim zaczepnym tonem. - Skąd uciekasz? - Z jachtu. Nazywa się „Silverado" i stoi tu w porcie. Widzisz? To ten, który cumuje zaraz obok tego nowobogackiego olbrzyma. - Mówisz o „Hawku"? - spytał. - Znasz ten jacht? Przez chwilę zdawało mi się, że jest trochę zdenerwowany. - Mówisz, jakby to była zbrodnia. Poznałaś jego właściciela? - Sporo o nim słyszałam. Wstrętny typ o nazwisku Jack Bullen. Hugh Vanner już wcześniej próbował wkraść się w jego łaski... - To raczej świadczy o tym, że to Vanner jest wstrętnym typem.
8
RS
- Nie starałby się przypodobać komuś, kto nie jest jeszcze gorszym padalcem od niego. - Trudno ci odmówić logiki - przyznał. - Posunął się do tego, że wysłał mu złote spinki wysadzane brylantami. I co ty na to? - Faktycznie obrzydliwe. Nie to, co moje... Odsłonił swoje spinki. Patrzyłam na nie zaskoczona. Chyba nigdy nie widziałam takiego obrzydlistwa. Nie żartuję. W mojej rodzinie potrafi się docenić wartościową biżuterię. Wiedzę na ten temat wyssałam z mlekiem matki. Tu zresztą nie trzeba było eksperta. Wyglądały, jakby pochodziły z odpustowego straganu, a na fałszywych perłach łuszczyła się farba. - Znasz „Hawka", prawda? - spytałam wyzywająco. - W pewnym sensie - odparł zdawkowo. Przyszło mi do głowy, że może być jednym ze stewardów pracujących na jachcie. Mimo eleganckiej koszuli i muszki widać było, że facet nie cierpi na nadmiar gotówki. To, co wygrał w kasynie, pewno uważał za spory majątek. - Lepiej pozbieraj pieniądze - zasugerowałam. - A mogę cię puścić bez ryzyka? - Nie mam dokąd uciec. Uwolnił moje nadgarstki i pochylił się, żeby podnieść kilka banknotów. - Może byś mi pomogła? - rzucił, podnosząc wzrok. - Wolę nie dotykać twoich pieniędzy. - No dobra. Nie jesteś złodziejką. Przepraszam, że cię oskarżyłem. To co, pomożesz mi, zanim wiatr je porwie? Schyliłam się po kilka banknotów, myśląc, że moja ocena była trafna. Facetowi zależało na każdym groszu. - Powiesz mi, co tu właściwie robisz? Próbujesz uciec od Vannera, tak? - Zgadza się. A także od jego obleśnych znajomych. To jego sukienka. Usta mu drgnęły. - Założę się, że nie wygląda w niej tak dobrze jak ty. - Strasznie śmieszne. Wyskoczyłam za burtę, żeby się od niego uwolnić, a teraz nie wiem, co mam robić. Chciałam znaleźć konsula, ale Monako jest takie maleńkie, że pewno nie mamy tu nawet konsulatu. - Mamy. A w każdym razie jest tu wicekonsul. Jeśli chcesz, pomogę ci go znaleźć. Odetchnęłam z ulgą.
9
RS
- Naprawdę zechcesz to zrobić? Dziękuję ci bardzo! Czy możemy od razu tam pójść? - Dobrze. Tylko jeszcze... - To ona! Głos dobiegł z ciemności, a ledwo przebrzmiał, dało się zauważyć Vannera, który mknął przez trawnik. - Łapcie ją! - wrzasnął. - Trzeba ją aresztować! Za nim podążało dwóch żandarmów. - Jedną chwileczkę! Nieznajomy mówił wprawdzie spokojnym tonem, jednak coś w jego głosie sprawiło, że wszyscy trzej stanęli w miejscu. Vanner pierwszy odzyskał panowanie. - Ta kobieta jest złodziejką - krzyknął. - Okradła mnie i uciekła z jachtu. Spójrzcie, jeszcze trzyma moje pieniądze. Żandarmi znów ruszyli w moim kierunku, ale nieznajomy z kasyna zagrodził im drogę. - To są moje pieniądze - odezwał się. - Ta pani pomaga mi je pozbierać. Jeszcze nie skończyliśmy, jak widać. Wskazał trawnik, na którym wciąż leżało kilka banknotów. - To kłamstwo! - darł się Vanner. - Pieniądze należą do mnie. - Pan z pewnością jest Hugh Vannerem? - spytał mężczyzna, mierząc go pogardliwym spojrzeniem. Twarz Vannera przybrała czujny wyraz. - Skąd pan wie, kim jestem? - Rozpoznałem po opisie. Vanner spojrzał na mnie podejrzliwie. - Coś ty o mnie naopowiadała? - Że jesteś podejrzanym typem, który próbował mnie zmusić do spania ze swoimi kumplami - odparłam. - Dlatego musiałam skakać przez burtę... - Z moimi pieniędzmi! - Niech pan nie rzuca oskarżeń - odezwał się mężczyzna cicho. Ostrzegam. - Pan mnie ostrzega? Kim pan jest, żeby mówić mi, co mam robić? Mężczyzna wydawał się zdumiony. - Jestem Jack Bullen. Warto było zobaczyć twarz Vannera w tym momencie. Nawet w przyćmionym świetle, jakie panowało w ogrodzie, widziałam, jak pozieleniał.
10
RS
- Jack Bullen? - powtórzył zduszonym głosem, sprawiając mi szaloną radość. - Ten sam, któremu chciał pan podarować złote spinki do mankietów. Pamięta pan? Vanner nerwowo przełknął ślinę i zaczął się pospiesznie wycofywać, przekonując żandarmów, że zaszło nieporozumienie. Zdaje się, że mieli mu to za złe, jednak w końcu postanowili odejść. - No, już lepiej - powiedział Vanner, próbując przybrać ton, jakby to on był panem sytuacji. - Panie Bullen, powinniśmy poważnie porozmawiać... - Najpierw zwróci pan rzeczy tej pani - odparł nieznajomy chłodno. - Jej ubrania, paszport i oczywiście to, co jest pan jej winien w ramach zapłaty. Proszę dostarczyć wszystko na „Hawka", właśnie tam idziemy. - Znakomicie. Możemy pojechać do portu jedną taksówką... - To akurat odpada. Proszę przesłać te rzeczy jak najszybciej. Nie chciałbym zbyt długo czekać. Nie widziałam jego twarzy, gdy to mówił, bo patrzyłam na Vannera. Ze zdumieniem zobaczyłam, jak robi krok do tyłu. Nieznajomy ujął mnie pod rękę i zaczął odchodzić. - Zaczekaj - szepnęłam. - Miałeś mnie zabrać do wicekonsula. - Zmieniłem zdanie. Idziemy na „Hawka". - No nie! Tylko nie na jacht. Mam ich dość do końca życia. Próbowałam zabrać rękę, ale jakoś mi się nie udało. Właściwie nie trzymał mnie tak mocno, lecz mimo to nie zdołałam się uwolnić. Zatrzymał przejeżdżającą taksówkę i prawie wepchnął mnie do środka. - Posłuchaj... - zaczęłam. - Nie, to ty posłuchaj. Możesz iść z Vannerem i żandarmami albo ze mną. - To zwykły szantaż. - Faktycznie, w tym jestem całkiem dobry. A teraz zamknij się, albo wrzucę cię z powrotem do wody. Już otwierałam usta, żeby powiedzieć, co może zrobić, ale zaraz je zamknęłam. Wcale nie dlatego, że się go przestraszyłam. Ale w jego oczach dostrzegłam błysk. A więc nabijał się ze mnie i spodziewał się, że nie zrozumiem żartu. I nagle wbrew wszystkiemu zaczęłam się śmiać. I tak się to wszystko zaczęło.
11
ROZDZIAŁ DRUGI
RS
Opowieść Jacka Światło księżyca i róże. Drzewa poruszane łagodną śródziemnomorską bryzą. Nastrojowa muzyka dobiegająca z oddali. Była jedenasta wieczorem. Stałem przed kasynem w Monte Carlo bogatszy o dziesięć tysięcy. Czułem się wspaniałe. Księżyc, jedenasta w nocy. I dziesięć tysięcy. Zresztą, czego można było oczekiwać? Przecież nazywam się Jack Bullen. Byłem jak król Midas. Czegokolwiek dotknąłem, zamieniało się w dziesięć tysięcy. Albo... w dziesięć milionów. Jednak dziś był to tylko hazard, więc mogłem zadowolić się sumą na drobne wydatki. To wszystko wina dziadka Nicka i jego spinek. Oddając mi je, powiedział, że przynoszą szczęście. I, cholera, miał rację. Prawdę mówiąc, winię dziadka za więcej spraw. Przede wszystkim za mojego ojca. Nick był beztroskim facetem. W swoim sklepiku spożywczym zarabiał na dostatnie życie, kochał rodzinę i lubił się śmiać. Niestety, pewnie zgodnie z prawem Murphyego, jego syn uznał, że Nick jest niezaradny. O jego pozycji w społecznej hierarchii wiem niewiele, z całą pewnością jednak ojciec bardzo się wzbogacił. Zaczął od pracy w sklepie, stopniowo odsuwając dziadka od interesów. Kiedy w końcu odziedziczył interes, przekształcił go szybko w całą sieć sklepów, a mnie wychowywał w przeświadczeniu, że celem w życiu powinno być parcie do przodu i wspinaczka na szczyt. Marzyłem o zawodzie weterynarza i być może, gdyby ojciec żył dłużej, udałoby mi się to osiągnąć. Niestety umarł, kiedy skończyłem piętnaście lat, toteż nie miałem z kim dyskutować na temat mojej przyszłości. Tym bardziej że zostawił mi w spadku cały majątek. Co do grosza. Nie było to sprawiedliwe wobec mojej siostry, Grace, która musiała opiekować się mną od śmierci mamy. Grace jednak nie narzekała, tym bardziej że popierała pomysły ojca co do mojej świetlanej przyszłości. I tak, ponieważ tego życzyła sobie Grace, ukończyłem studia w zakresie zarządzania, informatyki i ekonomii. Kiedy tylko miałem coś do powiedzenia na temat spadku, przekazałem Grace jego znaczną część, ale wtedy już było za późno na jakiekolwiek zmiany. Zasmakowałem bowiem w prowadzeniu interesów i odnoszeniu sukcesu.
12
RS
Tak, odniosłem wielki sukces. Zarobiłem sporo pieniędzy, a firma rozwijała się kwitnąco. Potem wykupiłem jeszcze jedną firmę i zanim zdołałem się zorientować, stałem się finansowym potentatem. Prawdę mówiąc, nie musiałem się wysilać. Każdy głupiec potrafi zarobić pieniądze, jeśli zaczyna z majątkiem, który zgromadził ktoś inny. Gdzie więc są te wielkie wyzwania, jakie stawia przed nami życie? W tym momencie największym wyzwaniem, jakie przede mną stało, było odparcie zakusów siostry, żeby skojarzyć mnie z Seliną Janson. Zwykłe robiłem to, czego Grace chciała, bo wciąż czułem się winny, że poświęciła dla mnie swoje życie. To nie powinno tak wyglądać. Grace była ode mnie starsza zaledwie o dziesięć lat i spokojnie mogła wyjść za mąż, kiedy już się usamodzielniłem. Gdy opuszczasz gniazdo, nie oczekujesz, że gniazdo podąży za tobą, prawda? Jednakże Grace szlachetnie oznajmiła, że nie opuści mnie za żadne skarby, a ja z kolei nie śmiałem jej skrzywdzić mówiąc, jak bardzo marzyłem, żeby przestała mi matkować. Tak więc żyłem, trzydziestoparoletni mężczyzna, dzieląc dom z siostrą. Mam co prawda jeszcze inne mieszkanie w mieście i właściwie przede wszystkim tam nocuję, jednak Grace wciąż udaje, że to tylko takie moje dziwactwo. Może dlatego ostatnio ze zdwojoną energią stara się wyswatać mnie z Seliną. - Nie rozumiem, co masz przeciwko tej ślicznej dziewczynie - narzekała kilka tygodni temu. - Kiedyś będziesz musiał się ożenić. - Tylko dlaczego z Seliną? - Bo ma najlepsze koneksje. Jej matka pochodzi z arystokratycznej rodziny, a ojciec jest jednym z najbogatszych bankierów... - Gracie, kochanie... - Nie mów do mnie Gracie. To takie pospolite. - Mówisz, jakbyśmy byli dziedzicami rodowej fortuny, a tymczasem dziadek Nick miał tylko tyle, żeby przeżyć. Tata zaharował się na śmierć po to, aby zdobyć więcej, niż mógł wydać. Wygląda na to, że ja zmierzam w tym samym kierunku. Gdybym wiedział, jak wyzwolić się z tego kieratu, dawno bym to zrobił. Tak czy inaczej, małżeństwo z Se-liną Janson nic mi nie pomoże. Przyjrzała mi się podejrzliwie. - Mam nadzieję, że nie wplątałeś się w aferę z jakąś lafiryndą? - Czemu od razu z lafiryndą? - warknąłem. - Nie przyszło ci do głowy, że mogłem poznać miłą dziewczynę? - Myślę, że już bym o niej wiedziała. Kto to jest?
13
RS
Właśnie zamierzałem powiedzieć, że nikt taki nie istnieje, gdy nagle wiedziony instynktem samozachowawczym zmieniłem zdanie. - Na razie nie powiem ci nic więcej - odrzekłem ostrożnie. - Nie chcę, żebyś zaczęła sprawdzać, czy jest - jak to określasz - odpowiednia. - Chyba możesz przynajmniej powiedzieć, jak wygląda? - zażądała. - Jest piękna. Ma wspaniałą figurę i jest niesamowicie seksowna zmyślałem na poczekaniu. - To mi nie wystarczy... - Ale mnie tak. - No cóż, zaplanowałam już wakacje i za późno teraz, żeby coś zmienić. Czułem, jak włosy jeżą mi się na karku. - Jak to, zaplanowałaś? - zaoponowałem. - Nie przypominam sobie, żebyśmy... - Powiedziałam, że powinniśmy wyczarterować jacht i wybrać się na rejs po Morzu Śródziemnym, a ty jak zwykle odparłeś „jasne". Raymond Keller bardzo chce popłynąć z nami. Wspomniałeś, że ma zostać prezesem Consolidated. - Czy to znaczy, że już zaprosiłaś... - Na razie niezobowiązująco. Jest jeszcze kilka osób, nad którymi pracuję... Kiedy wymieniła nazwiska, musiałem przyznać, że dokonała właściwego wyboru. Grace znała się na rzeczy, chociaż czasami była zbyt apodyktyczna. Prawie się odprężyłem, gdy dodała: - No i oczywiście zaprosiłam Selinę. - Co to znaczy: „oczywiście"? - No cóż, będą same pary, więc... Oszczędzę wam szczegółów. Jak zwykle próbowałem protestować, ale zdawałem sobie sprawę, że znów zapędziła mnie w kozi róg. Szkoda, że nie widział mnie wtedy któryś z dziennikarzy. Mają zwyczaj nazywać mnie mistrzem strategii, którego życzenia stają się prawem. Ha! Powinni zobaczyć, jak Dyktator Jack ugina się przed Grace. Zanim zdążyłem cokolwiek wymyślić, wszyscy przyjęli zaproszenia. Także Selina i jej rodzice. Żeby choć trochę się ratować, zaprosiłem kilkoro własnych gości. Przede wszystkim Harryego Oxtona, sympatycznego wdowca, który od kilku lat próbował zainteresować sobą Grace. Udział w rejsie zaproponowałem też młodym małżonkom, Charlesowi i Jenny Stoverom. Sześć miesięcy temu byłem świadkiem na ich ślubie.
14
RS
Kiedy wspomniałem, że liczę na ich pomoc i wyjaśniłem, na czym ma polegać, ze śmiechem przyjęli zaproszenie. Grace przyglądała mi się podejrzliwie, ale nie potrafię powiedzieć, czy to dlatego, że Jenny kiedyś była moją dziewczyną, czy też dlatego, że Charles kiedyś spotykał się z Seliną. Wściekła się, dopiero gdy powiedziałem jej o zaproszeniu Dereka Lamminga. Od lat kochał się w Selinie i podejrzewam, że dawno byliby małżeństwem, gdyby nie upór Grace, żeby wepchnąć Selinę w moje ramiona. - Chyba zdajesz sobie sprawę, że na jachcie nie będzie miejsca dla tych wszystkich ludzi? - warknęła moja siostra. - W takim razie trzeba wynająć coś większego. W taki oto sposób wymieniliśmy wytworną jednostkę, którą wyczarterowała Grace, na znacznie większego „Hawka". Cóż mogę wam powiedzieć o „Hawku"? Wyobraźcie sobie jacht Onassisa i podnieście do kwadratu. Poprzedni jacht miał jeden basen, tu były dwa. W nieprzyzwoicie wyszukanych kajutach mogło spać czterdzieści osób. Ponieważ to ja byłem jakoby najgrubszą rybą, dostałem najokazalszy apartament. W łazience była wanna wpuszczona w podłogę, a na łóżku w sypialni mogło spokojnie spać dziesięć osób. Dziadek Nick pękłby ze śmiechu. - Mam nadzieję, że nie będziesz próbował obrazić Seliny? - upewniała się Grace w ostatniej chwili. - Przysięgam, że będę się zachowywał jak dżentelmen - obiecałem. - Nie zrobię nic, co mogłoby doprowadzić do małżeństwa z nią. Możesz być tego pewna. - W porządku. Rób trudności, skoro tak ci na tym zależy. W każdym razie nie chcę słyszeć o tej drugiej kobiecie... Cindy, czy jak jej tam. - Nigdy nie mówiłem, jak ma na imię. Teraz też nie zamierzam ci tego powiedzieć. - Ale chyba nie zaprosisz jej na rejs? - Nie, obiecuję, że będę się spotykał z nią wyłącznie tam, gdzie będziemy zarzucać kotwicę. Grace parsknęła zniechęcona. Nie była w stanie odgadnąć, czy mówię to wszystko poważnie. Tak czy inaczej uznałem, że „Cindy" może mi się jeszcze przydać. Ale nawet wtedy nie podejrzewałem, jak bardzo.
15
RS
Wyruszyliśmy z Southampton i pierwszego dnia dotarliśmy do Cherbourga, a potem przez Zatokę Biskajską i wzdłuż wybrzeża PortugaLil wpłynęliśmy na Morze Śródziemne. Bawiliśmy się zupełnie nieźle. Spędzaliśmy czas na jedzeniu, tańcach, grze w karty i... flirtowaniu. Wybrnąłem z tego, flirtując zawzięcie z każdą kobietą obecną na pokładzie. Na Gibraltarze razem z Charlesem urwaliśmy się z jachtu na kilka godzin. Kiedy wróciliśmy przed świtem, Charles rzucił parę pijackich uwag na temat kobiety, z którą rzekomo się spotkałem, po czym - udając, że przeraziło go własne gadulstwo - zasłonił usta dłonią. Grace rzuciła mi wtedy spojrzenie, które słabszego mężczyznę zwaliłoby z nóg. Taki sam numer wycięliśmy w Neapolu i Wenecji. Kiedy wyruszyliśmy w drogę powrotną wzdłuż wybrzeża adriatyckiego, cierpliwość Grace najwyraźniej się wyczerpała. - Mam rozumieć, że ta dziewczyna rzeczywiście istnieje? - dopytywała się. - W takim razie chyba najwyższa pora, żebyśmy ją poznali. Chcę wiedzieć, kiedy nam ją przedstawisz. Zaproś ją na jacht. Z pewnością będziemy się świetnie bawić. Mistrzowski cios, nie ma co. Gem, set, mecz. Dla Grace, oczywiście. Palermo, Neapol, Genua... Wciąż robiłem uniki, a Grace nie przestawała mnie dręczyć, pytając ze słodką miną, kiedy będzie miała przyjemność poznać moją przyjaciółkę. Kiedy zacumowaliśmy w Monte Carlo, pozostało nam jeszcze kilka dni rejsu. Nastrój miałem coraz gorszy. Zacząłem się już zastanawiać, czy udałoby się załatwić jakiś telefon, który niezwłocznie wzywałby mnie do powrotu. Następnego dnia po wpłynięciu do Monte Carlo niespodziewanie otrzymałem prezent. Niejaki Hugh Vanner z jachtu „Silverado", który cumował obok nas, przysłał mi wysadzane brylantami złote spinki do mankietów. Odesłałem prezent natychmiast. Kiedyś dotarły do mnie jakieś informacje na temat Vannera. Był podejrzanym typem, który prowadził śliskie interesy, balansując na granicy prawa. Odesłałem więc spinki z listem, w którym napisałem, że nie przyjmuję prezentów od nieznajomych mężczyzn. Byłem pewien, że facet taki jak Vanner nie pojmie dowcipu. Wieczorem wybraliśmy się do kasyna. Jak łatwo się domyślić, wszyscy przegraliśmy. Po powrocie na jacht moi goście udali się do swoich kabin, przygotować się do kolacji. Byłem trochę niespokojny, bo cały wieczór
16
RS
Selina rzucała znaczące uwagi. Miałem wrażenie, że pętla zaczyna się zaciskać. Miarka się przebrała, gdy steward poinformował mnie, że w czasie naszej nieobecności Vanner próbował się do mnie dodzwonić. Mam dość ludzi, którzy próbują mnie zastraszyć, pomyślałem z wściekłością. - Powiedz kapitanowi, żeby przygotowano łódź, która zabierze mnie na brzeg - powiedziałem do stewarda. Przedtem jednak zmieniłem spinki. Podczas poprzedniej wizyty w kasynie miałem spinki platynowe, no i przegrałem. Tym razem włożyłem zniszczone spinki dziadka. Miałem teraz okazję, żeby sprawdzić ich działanie. Szczęście zaczęło mi dopisywać, ledwie przekroczyłem próg kasyna. Wygrywałem, póki mi się nie sprzykrzyło, a potem wyszedłem do ogrodu. Od razu zorientowałem się, że ktoś mnie śledzi. Pieniądze mnie nudzą, ale to nie znaczy, że gotów jestem rozdawać je ludziom, którzy próbują mnie okraść. Dlatego właśnie postanowiłem, że to ja zrobię pierwszy ruch. Rzuciłem się na kogoś, kto ukrywał się w krzakach, i po chwili szarpałem się z rozszalałym stworzeniem, które młóciło rękami i kopało z zadziwiającą siłą i precyzją. Ostatni cios trafił mnie prosto w żołądek i prawie pozbawił tchu. W odruchu rozpaczy cisnąłem tym szaleńcem o ziemię i rzuciłem się na niego. W tym momencie poczułem, jak wije się pode mną około czterdziestu pięciu kilogramów szczupłego kobiecego ciała. Teraz już naprawdę miałem powód, żeby stracić oddech. Zerwałem się na nogi. Przez kilka następnych minut trwała gwałtowna wymiana zdań. Ja oskarżyłem ją, że chciała mnie okraść, ona zaprzeczała. Tyle że ja, prawdę mówiąc, w ogóle nie zastanawiałem się nad tym, co mówię. Przede wszystkim myślałem o cieple, które poczułem, przygniatając dziewczynę do ziemi. Nagle uświadomiłem sobie coś jeszcze. - Dlaczego ociekasz wodą? - spytałem. - Poszłam sobie popływać - rzuciła drwiąco. - Pomyślałam, że mi to dobrze zrobi. Au! Najwyraźniej nadepnęła na coś ostrego. Nic dziwnego, że ją zabolało, skoro miała bose nogi. Prawdę mówiąc, reszta jej ciała również właściwie nie była okryta.
17
RS
Miała na sobie srebrną, obcisłą sukienkę, z długim rozcięciem z boku. Mokra tkanina ściśle przylegała do ciała, a w dodatku stała się prawie przezroczysta. Była naprawdę śliczna - szczupła, proporcjonalnie zbudowana, odpowiednio zaokrąglona, seksowna, zmysłowa. Czułem, że robi się coraz trudniej. Zdaje się, że dopiero gdy wspomniała konsula brytyjskiego, dotarło do mnie, że popełniłem błąd, biorąc ją za złodziejkę. - Skąd właściwie uciekasz? - spytałem. - Z jachtu „Silverado". Spójrz. - Wskazała na port. - To ten, obok tego nowobogackiego olbrzyma. - Masz na myśli „Hawka"? - spytałem ostrożnie. - Znasz go? - W jej głosie pojawiła się wrogość. - Czy to zbrodnia? Zaczęła mówić o „Hawku" i człowieku, który go wynajął. Mogłem się tylko cieszyć, że nie widzi wyrazu mojej twarzy. Opowiedziała mi, jak Vanner zmuszał ją, żeby była „miła" dla jego gości i jak zdecydowała się skoczyć za burtę, aby przed nim uciec. Była całkiem bezbronna, a mimo to nie sprawiała wrażenia osoby, która zamierza się poddać. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałem kogoś takiego. Całkiem możliwe, że wtedy wpadłem na ten pomysł. A może było to chwilę wcześniej. Właśnie zacząłem obmyślać plan, gdy z ciemności dobiegł okrzyk: - To ona! Nie miałem wątpliwości, że mężczyzną, który z dwoma żandarmami biegł w naszą stronę, jest Hugh Vanner. Próbowałem go powstrzymać, mówiąc, że leżące na trawie pieniądze należą do mnie, ale pienił się, dopóki nie podałem mu swojego nazwiska. - Jack Bullen? - spytał zduszonym głosem. Natychmiast pozbył się żandarmów i próbował się ze mną spoufalić. - Najpierw odda pan rzeczy tej pani - zażądałem. - Proszę odesłać wszystko na „Hawka". Odparłem jego próby przyłączenia się do nas, wziąłem dziewczynę pod ramię i ruszyłem na poszukiwanie taksówki. - Miałeś zaprowadzić mnie do wicekonsula - przypomniała mi. - Zmieniłem zdanie. Pojedziemy na „Hawka". - To szantaż - powiedziała, gdy wytłumaczyłem jej, że nie ma wyboru.
18
RS
- Zgadza się. Jestem w tym dobry. A teraz zamknij się albo z powrotem wrzucę cię do wody. Zwykle nie odzywam się w ten sposób do kobiet, ale tego wieczoru stało się ze mną coś dziwnego. Czułem się jak topielec, który dostrzega ostatnią deskę ratunku i wie, że musi się jej chwycić. W tym momencie zauważyłem, że dziewczyna mi się przygląda. Na jej twarzy pojawił się pełen niedowierzania, trochę kpiący uśmiech i wtedy uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Zupełnie się nie znaliśmy i nie wiedzieliśmy nic o sobie, ale oboje rozpoznaliśmy już, że nadajemy na tych samych falach. - No dobra, zgadzam się - powiedziała w końcu.
19
ROZDZIAŁ TRZECI
RS
Opowieść Delli - Mamy niewiele czasu - odezwał się nieznajomy. Sama to odgadłam. Taksówka zjeżdżała ze wzgórza i lada chwila mieliśmy być w porcie. - Na razie wyjaśnię tylko - mówił - że bardzo potrzebuję pomocy i wyłącznie ty możesz mi jej udzielić. - Jak mam to zrobić? - Jestem nakłaniany - prawdę mówiąc, raczej zmuszany - do małżeństwa, na które nie chcę się zgodzić. Selina jest córką bankiera, a jak mówią, pieniądz ciągnie do pieniądza. - Mam wierzyć, że jesteś milionerem? - rzuciłam z kpiną. - Powiedziałem ci, kim jestem. Nazywam się Jack Bullen. - Daj spokój... Jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc, ale nie urodziłam się wczoraj. Z twoich spinek złazi farba, a ciuchy pewno pożyczyłeś od swojego pracodawcy. Niecierpliwym gestem przegarnął włosy. Muszę przyznać, że rozczochrany wyglądał jeszcze lepiej. - Nie mam czasu na kłótnie - odparł. - W porcie czeka motorówka, która zabierze nas na „Hawka". Udawaj tylko, że jesteś we mnie szaleńczo zakochana. Pewno był wariatem, ale zawdzięczałam mu tyle, że postanowiłam odegrać swoją rolę. Czułam się trochę oszołomiona i właściwie było mi wszystko jedno, jak ten wieczór się skończy. Nieznajomy zapłacił za taksówkę i ruszył w stronę czekającej łódki. Pilot portowy pokiwał nam ręką. - Dobry wieczór, Pete. - Dobry wieczór, panie Bullen. Byłam tak zdumiona, że odezwałam się, dopiero gdy wsiedliśmy do łodzi. - On cię nazwał... - Przecież ci mówiłem - odparł, dając mi do zrozumienia, że czuje się dotknięty. Próbowałam mu się przyjrzeć, ale w migającym świetle dostrzegłam tylko jego radosny uśmiech. W tym momencie poczułam ostrzegawczy sygnał, lecz postanowiłam go zignorować. - Obiecaj, że mi pomożesz - szepnął. - Ale jak?
20
RS
- Już ci mówię. Znamy się od kilku miesięcy, spotykamy się w moim londyńskim mieszkaniu, a przez ostatnich kilka tygodni umawialiśmy się w różnych portach. Mówił tak szybko, że połowy nie rozumiałam. - Schadzki w portach... A czemu nie zaprosiłeś mnie na rejs, ty sknero? - Bo Grace tego nie chciała. - Grace? - Moja siostra. I strażniczka. To ona zorganizowała rejs, żeby mnie ożenić, ale my popsujemy jej szyki. - A więc jestem... twoją dziewczyną? - Właśnie. Szaleję na twoim punkcie, bo jesteś piękna, słodka, dowcipna i bardzo seksowna. Zapamiętasz to wszystko? - A ty? - Bez trudu. Szczególnie to ostatnie. W porządku, jesteśmy na miejscu. Do dzieła! - Mam ci się wpatrywać w oczy? - Myślę, że muszę żądać czegoś więcej - powiedział lekko ochrypłym głosem i otoczył mnie ramionami. - Powinnam się tego spodziewać, ale zrobił to tak szybko, że całkiem mnie zaskoczył. Moja szyja oparła się o jego ramię, na wargach czułam jego usta. Objęłam go za szyję, żeby pomóc mu w tym przedstawieniu. Prawdę mówiąc, wmawiałam sobie, że robię to na pokaz, bo w gruncie rzeczy, kiedy stałam tak mocno w niego wtulona, dawno już zapomniałam, że tylko udajemy. Jak przez mgłę dotarło do mnie, że motorówka zatrzymała się, a pilot odwrócił od steru. - Hm... proszę pana...? - odezwał się niepewnie. Jack Bullen machnął niecierpliwie ręką i przytulił mnie jeszcze mocniej. Uznałam, że powinnam współpracować, więc zwiększyłam wysiłki, wsuwając palce w jego włosy. Ponad jego ramieniem widziałam ludzi, którzy przyglądali nam się ze zdumieniem, wychylając się przez reling. Zwróciłam uwagę na dwie kobiety - jedną młodą, drugą w średnim wieku - które wpatrywały się w nas z nieukrywaną wściekłością. Jack odsunął się trochę i spytał szeptem: - Patrzą na nas? - O mało im oczy nie wyjdą z orbit - odszepnęłam. - Świetnie. Wziął się z powrotem do pracy, tym razem wkładając w nią cały aktorski kunszt. Całował moją twarz, szyję, uszy...
21
RS
- Wystarczy? - mruknął. - Myślę, że osiągnąłeś swój cel - odparłam, z trudem łapiąc oddech. - No, to możemy iść. Wchodząc przed nim na trap, miałam świadomość, że podsuwam mu przed oczy prawie gołe ciało. Odetchnęłam głęboko, czując ogarniający mnie wstyd, i nagle się potknęłam. Jego ręce dosłownie natychmiast znalazły się na moich biodrach. - Nic ci nie jest? - spytał. - Nie... wszystko w porządku - wykrztusiłam, niepewna, czy jeszcze kiedykolwiek uda mi się zachowywać sensownie. Moje ciało zdawało się żyć własnym życiem. Weszliśmy na pokład i wreszcie mogłam się przyjrzeć naszym widzom. Mężczyźni ubrani byli w smokingi, kobiety miały na sobie kosztowną biżuterię. Teraz już nie miałam żadnych wątpliwości. Znalazłam się wśród milionerów. Oni także nie spuszczali ze mnie wzroku. Jack otoczył mnie ramieniem i obrócił w stronę kobiety w średnim wieku, która miała minę, jakby połknęła cytrynę. - Grace, to jest... Cindy. Gdyby wzrok mógł zabijać, oboje już leżelibyśmy martwi. A przynajmniej ja. - Cóż... Bardzo mi przyjemnie - prychnęła. - Mam nadzieję, że miło spędziliście wieczór. - Zdarzyło się nieszczęście - mówił Jack - i musiała nagle opuścić statek. Rzeczy za chwilę powinni odesłać, ale myślę, że pójdziemy na dół, bo jeszcze chwila, a dostanie zapalenia płuc. Pociągnął mnie za sobą, nim ktokolwiek zdążył się odezwać. Gdybym miała jeszcze jakieś wątpliwości, kim naprawdę jest, minęłyby natychmiast po wejściu do jego kajuty, czy raczej należałoby powiedzieć: apartamentu. Urządzono go w stylu romańskim, w łazience wanna była wpuszczona w podłogę, a krany wyglądały, jakby je wykonano z litego złota. Przy bliższych oględzinach okazało się, że to nie złudzenie. Mówiłam wam już, że znam się na tych sprawach. - Panie Bullen... - Nie uważasz, że po tym, co już razem przeszliśmy, powinnaś mówić do mnie Jack? - Jack... Właśnie, powinieneś mnie chyba uprzedzić, że mam na imię Cindy?
22
RS
- To Grace tak o tobie mówi. A swoją drogą, jak się właściwie nazywasz? - Della Martin. - Świetnie. - Wskazał na moją sukienkę. - Ściągnij ją, zanim się śmiertelnie przeziębisz. - Z szafy wyjął biały płaszcz kąpielowy. - Weź gorącą kąpiel i włóż to. - Wspaniale - ucieszyłam się, szczękając zębami. - Nie mogę się nadziwić temu, co tu widzę. Myślałam, że jesteś biedny. - Czy to ma jakieś znaczenie? Zapewniam cię, że nie tylko biedacy potrzebują pomocy. Gdybym nie miał pieniędzy, w ogóle nie byłoby problemu. Ojciec Seliny jest bankierem i dlatego chętnie przyjąłby mnie do rodziny. Zupełnie nie wiem, co mam robić, a nie chcę zachować się niegrzecznie. - Dlaczego? Jack westchnął ciężko. - Bo nie bardzo umiem - powiedział, wyraźnie zawstydzony. - W każdym razie nie wobec Grace. Dlatego całą nadzieję pokładam w tobie. - Nie będzie łatwo ją oszukać. - Nigdy nie było - przytaknął z westchnieniem. Jakby na dowód usłyszeliśmy kroki, ktoś szarpnął klamką i po chwili usłyszeliśmy głos siostry Jacka. - Jack, otwórz natychmiast. Musimy porozmawiać. - Nie teraz, Grace - odkrzyknął. - Później porozmawiamy. - Powiedziałam: teraz. - Znów pociągnęła za klamkę. - Dobranoc, Grace. Tym razem jego głos przybrał stanowczy ton. Każdego innego z pewnością by odstraszył. Jednak nie Grace. - Nie odejdę, póki sobie tego nie wyjaśnimy - zawołała. - Może ci się wydaje, że dałam się nabrać, ale nie wierzę w ani jedno słowo o tej dziewczynie. Pewno udało ci się poderwać jakąś kelnereczkę. Jack zacisnął zęby, a ja z trudem panowałam nad sobą. Chyba do nikogo jeszcze nie czułam takiej niechęci jak do tej kobiety. - Dobranoc, Grace - powtórzył Jack przez zęby. - Otwórz drzwi! - Dosyć tego - mruknęłam. - Teraz ja też jestem wściekła. Czas na działanie. Spojrzał na mnie niepewnie. - Co zamierzasz? - Zaraz zobaczysz. Chodź tu!
23
RS
Wyciągnęłam ręce, objęłam go za szyję i gwałtownie przyciągnęłam do siebie. Ledwie zdążył nabrać powietrza, ale zdaje się, że chwilę później w ogóle musiał zapomnieć o oddychaniu. Kiedy odsunęliśmy się od siebie, z trudem łapał powietrze. - Mam nadzieję, że nigdy nie będę powodem twojego gniewu - wydyszał. - Cicho bądź! Znów zabrałam się do dzieła, ale tym razem uwolniłam jedną rękę, przekręciłam klucz w zamku i Grace wparowała do środka. Oczywiście wszystko robiłam wyłącznie dla dobra sprawy. Zresztą myślcie, co chcecie. Tym razem byliśmy obserwowani z bliska, więc pocałunek musiał wyglądać prawdziwie. Jack naprawdę się przykładał. Czułam jego ręce wędrujące po moim ciele i zastanawiałam się, ile zdołam jeszcze wytrzymać. Z przyjemnością zauważyłam, że wyprowadziliśmy Grace z równowagi. - Przestańcie wreszcie! Jack, możesz mnie posłuchać? Nie umiem powiedzieć, ile to trwało. Nie potrafiłam myśleć logicznie i dopiero męski głos wyrwał mnie z odrętwienia. - Jack! Udało nam się oderwać od siebie i wtedy dostrzegłam młodego mężczyznę, który stał w drzwiach, trzymając za rękę swoją towarzyszkę. - Jack, masz gościa - powiedział. Kiedy się odsunął, dostrzegliśmy Vannera. - Dzięki, Charles - odparł Jack. Vanner z uśmiechem na twarzy wyciągnął rękę, w której trzymał dużą kopertę. - Tu jest paszport i twoje wynagrodzenie, do którego dodałem hojną premię. Zajrzałam do środka i z ulgą stwierdziłam, że paszport faktycznie należy do mnie. - Rzeczy zostawiłem na pokładzie. - Z krzywym uśmiechem odwrócił się do Jacka. - Panie Bullen... - Proszę stąd wyjść - warknął Jack. - Miałem nadzieję, że teraz, gdy już wszystko załatwione, będziemy mogli... - Powiedziałem: proszę wyjść - powtórzył Jack nie znoszącym sprzeciwu tonem. - Jest pan głuchy? Vanner wziął głęboki oddech, a na jego twarzy pojawił się wyraz uporu.
24
RS
- Rozumiem - warknął. - W takim razie zabiorę swoją własność. Wskazał srebrną sukienkę. - Ja za nią zapłaciłem. - Oddaj mu ją - rzucił Jack pogardliwie, podając mi płaszcz kąpielowy. Nie będzie miał pretekstu, żeby zawracać nam głowę. Weszłam do łazienki, ściągnęłam sukienkę i owinęłam się wielkim szlafrokiem. Zza drzwi słyszałam, że Vanner ciągle próbował przekonywać Jacka do rozmowy. - Mamy wiele wspólnego... - Wręcz przeciwnie - usłyszałam znudzony głos Jacka. - Jeszcze się nie zdarzyło, żeby jakaś kobieta musiała ryzykować życie, uciekając przede mną. Wróciłam do kajuty i rzuciłam sukienkę Vannerowi. Nie mogłam się zdobyć, żeby podejść do niego bliżej. - Steward odprowadzi pana do łodzi - powiedział Jack. - Ja to zrobię - wtrącił młody mężczyzna o imieniu Charles. - Z prawdziwą przyjemnością. Wraz ze swoją towarzyszką ruszył za Vannerem na pokład, zostawiając mnie z Jackiem, Grace i jeszcze jedną osobą, która do nas dołączyła. Była to młoda kobieta, mniej więcej w moim wieku, którą wcześniej widziałam wśród gości na pokładzie. Nie musiałam pytać kryształowej kuli, aby odgadnąć, że ta piękna dziewczyna to Selina. Mierzyła mnie wzrokiem z góry na dół. Z jej miny łatwo było wywnioskować, co myśli o moim stroju. Modliłam się, żeby ktoś wreszcie przyniósł moje torby. - Pójdę wziąć kąpiel - oświadczyłam, starając się, żeby mój głos zabrzmiał możliwie wyniośle. Już wchodziłam do łazienki, gdy na pokładzie rozległy się krzyki i głośny plusk, jakby coś wylądowało w wodzie. Chwilę później nadbiegł Charles. - Co za skurczybyk! Chwycił twoje rzeczy i cisnął je za burtę. Wszystko poszło na dno! - O Boże! - krzyknęłam zrozpaczona. - I co ja teraz włożę? - Och, nie martw się - odezwała się lodowata piękność. - Mogę ci pożyczyć coś ze swoich ubrań. - Dzięki, Selino - odezwał się Jack. Wydawał się zdumiony takim aktem dobrej woli, ja jednak dostrzegłam porozumiewawcze spojrzenie, jakie Selina wymieniła z Grace. Chwilę później obie odmaszerowały.
25
RS
Zamknęłam drzwi do łazienki. Zęby mi szczękały. Miałam naprawdę dość jak na jeden wieczór. Z całej kolekcji wspaniałych kosmetyków do kąpieli, wybrałam najpiękniej pachnący płyn i po chwili wanna była pełna piany. Cudo! Zanurzyłam się w wodzie i natychmiast poczułam się jak człowiek. - Można wejść? - W uchylonych drzwiach pojawiła się głowa Jacka. - Jasne - odparłam sennie. Piana przykrywała mnie po szyję, zresztą w tej chwili mało mnie obchodziło, czy wyglądam przyzwoicie. W głowie mi szumiało i wreszcie czułam się bezpiecznie. Widziałam, jak Jack wsuwa się do łazienki, siada na podłodze i ostrożnie stawia butelkę szampana i dwa kieliszki. - Zamówiłem dla ciebie coś do zjedzenia, ale pomyślałem, że najpierw powinniśmy to uczcić. - Co będziemy świętować? - uśmiechnęłam się leniwie. - Twoją ucieczkę - odrzekł. - Mój ratunek. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Szampan był wyśmienity. Wysączyłam go do ostatniej kropli i wyciągnęłam rękę. Jack ponownie napełnił mój kieliszek, po czym spojrzał mi w oczy. Dobrze go rozumiałam. Od pierwszej chwili porwał nas wir wydarzeń i dopiero teraz mieliśmy okazję, żeby się sobie przyjrzeć. Spodobało mi się to, co zobaczyłam. Jack był wysoki i znakomicie zbudowany. Włosy miał ciemnobrązowe, trochę faliste, z czerwonym połyskiem, widocznym, tylko gdy się dobrze przyjrzeć. Zdjął marynarkę oraz muszkę i rozpiął kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli. Dzięki temu zobaczyłam jego tors pokryty gęstym włosem. Muszę przyznać, że mam wyjątkową słabość do owłosionych męskich piersi. Kiedy spojrzałam na jego usta, zrozumiałam, czemu zrobiły na mnie takie wrażenie. Były pełne, ładnie zarysowane i bardzo wyraziste. W jego ciemnych oczach, które miały intensywny kolor gorzkiej czekolady, pojawiły się iskierki humoru. Jack uśmiechnął się do mnie szeroko. Natychmiast odpowiedziałam uśmiechem. Nie musieliśmy nic mówić. Zaręczyny w Monte Cario - Dobrze się czujesz? - spytał. - Tak, dziękuję - westchnęłam. - Po raz pierwszy od kilku tygodni. Dzięki tobie. Odprężona podniosłam nogę. Zaraz jednak się opamiętałam i czym prędzej schowałam ją pod wodą.
26
RS
- Nie rób tego więcej - powiedział błagalnie. - Staram się być dżentelmenem, choć trudno mi to przychodzi... Słuchaj, właściwie nic o tobie nie wiem - ciągnął pospiesznie. - Poza tym, że wyszłaś z wody, srebrna i błyszcząca jak syrena. Jesteś zamężna? - Nie. - Zaręczona? A może masz chłopaka? - Nic z tych rzeczy - odparłam. - Trochę późno, żeby się o to martwić, nie sądzisz? - Niby tak. Ale wolałbym nie trząść się ze strachu przed jakimś mężczyzną, który rości sobie prawa do ciebie. - Jakoś nie wyobrażam sobie, że mógłbyś trząść się ze strachu. To raczej ciebie się boją. Uśmiechnął się szeroko. - Zapewniam cię, że jestem zupełnie nieszkodliwy. A mówiąc poważnie, nie chcesz nikogo zawiadomić, co się z tobą dzieje? Pomyślałam o członkach mojej rodziny: ciotkach, wujach, kuzynach. Nie było sensu ich niepokoić. Pozostawał dziadek. Ale tam, gdzie przebywał, miał wystarczająco dużo własnych zmartwień. - Nikogo - powiedziałam. - No to opowiedz mi o sobie. Zastanawiałam się, co mogłabym powiedzieć. Dużo tego było, ale nie sądzę, żeby mu się spodobało. - Im mniej o mnie wiesz, tym lepiej - zaśmiałam się. - Jestem tu tylko po to, żeby odegrać rolę, którą mi wyznaczyłeś. - Jednak jesteś przecież niezależną osobą. Nie istniejesz wyłącznie dla mojej wygody. O kurczę! Wiecie, jak trudno znaleźć faceta, który tak myśli? - W tej chwili chyba jednak żyję głównie dla twojej wygody powiedziałam ostrożnie. - Jestem Cindy, a moja przeszłość zależy od tego, co mi powiesz. - Czy chcesz mi w ten sposób zasugerować, że nie powinienem mieszać się do twoich spraw? - spytał, przechylając głowę. - Chyba wystarczy, jeśli obiecam, że cię nie zawiodę? -No, tak... - W takim razie... - Położyłam znacząco palec na ustach. - W porządku. Zatem umawiamy się, że cię zatrudniam... na razie jeszcze nie wiadomo, na jak długo. Twoje zadanie polega na przekonaniu Grace, że niepotrzebnie traci czas. Jako twój pracodawca zapewnię ci kompletną garderobę, hojne wynagrodzenie i wszystko, co będzie potrzebne. Wyszedł z łazienki, zostawiając mnie z moimi myślami.
27
RS
Nie miałam ochoty zastanawiać się nad problemami, które mogły się pojawić. Na razie wszystko wydawało się proste, a z doświadczenia wiedziałam, że życie należy brać takim, jakie jest Ułożyłam się wygodnie, popijając szampana.
28
ROZDZIAŁ CZWARTY
RS
Opowieść Delli Tonęłam. Pachnąca piana zalewała mi twarz, w panice machałam rękami, nie rozumiejąc, co się dzieje. Poczułam, jak czyjeś dłonie wyciągają mnie z wody. - Co się stało? - wykrztusiłam. - Musiałaś zasnąć i zsunąć się pod wodę - powiedział Jack zduszonym głosem. Dostałam ataku kaszlu i przylgnęłam do niego z całej siły, zbyt przerażona, by pamiętać, że jestem naga. Musiał wejść do wanny i teraz on również ociekał wodą. Przemoczona koszula kleiła się do jego ciała. Nie wypuszczając mnie z objęć, pochylił się i wyciągnął korek. - Dzięki Bogu, że wszedłeś - wyjąkałam. - Niewiele brakowało... Zawołałem coś do ciebie. Zaniepokoiłem się, kiedy nie odpowiadałaś. - Jeszcze chwila i... - Zadrżałam. - Trzeba cię stąd zabrać - Posadził mnie na podłodze, okrył szlafrokiem i ruszył w stronę drzwi. - Selina przysłała ci jakieś ubrania - rzucił przez ramię. - Zaraz ci je podam. Jeśli to miały być ubrania Seliny, to ja jestem cesarzowa. Być może miała ze sobą pokojówkę i oddała mi jej służbowy strój: szary, bezkształtny i o wiele.za duży. A więc wojna została wypowiedziana. Znakomicie! Skoro tego chciała, byłam gotowa stanąć do walki. Otworzyłam drzwi i zawołałam: - Chcesz to zobaczyć? - Jasne - odkrzyknął. Nie mówiąc już nic więcej, wkroczyłam do kajuty. Jack wybałuszył oczy, a szczęka mu opadła. - Naprawdę nie wiem, co powiedzieć - odezwał się w końcu. - Chyba tylko, że bardzo mi przykro. - Wygląda na to, że potraktowała mnie poważnie, a przecież o to chodziło - zauważyłam. - To dobry początek. - Mądra dziewczyna! Zresztą i tak jutro kupię ci nowe rzeczy. Byłam tak wyczerpana i głodna, że nawet nie potrafię powiedzieć, co jadłam. Jack zajął się mną jak troskliwa matka, pilnując, żeby niczego mi nie brakowało. - Jeszcze szampana? - zapytał w pewnej chwili.
29
RS
- Marzę o herbacie - odparłam. Natychmiast połączył się z kuchnią. Ledwie odłożył słuchawkę, zapukano do drzwi. Z niechętną miną poszedł otworzyć, ale kiedy zobaczył parę młodych ludzi, którzy wyprowadzali z kajuty Vannera, uśmiechnął się szeroko. - Jenny, Charles... wchodźcie. - Nie przeszkadzamy? - spytała dziewczyna, patrząc na mnie z uśmiechem. Była bardzo miła, a jeszcze większą sympatię poczułam, gdy zobaczyłam, z czym przyszła. - Nosimy ten sam rozmiar - oznajmiła, pokazując mi zawartość dużej torby. - Przyniosłam ci parę rzeczy. Jak widzę, słusznie podejrzewałam, że Selina spróbuje coś wykombinować. - Niech cię Bóg błogosławi - ucieszył się Jack. Ja także ją błogosławiłam, gdy obejrzałam ciuchy. Były prześliczne i w sam raz na mnie. - Powinnaś się położyć - powiedział Jack, gdy Jenny i Charles wyszli. Wskakuj do łóżka. - A ty? - Prześpię się na podłodze. - To niezbyt sprawiedliwe - powiedziałam, patrząc na szerokie łoże. - Albo… mogę na środku położyć kilka poduszek - zaproponował. - To brzmi rozsądniej. Kiedy spojrzałam na przezroczystą, mocno wydekoltowaną koszulkę, którą przyniosła mi Jenny, nie byłam już tego taka pewna. To był strój odpowiedni dla panny młodej. Jack poszedł przebrać się do łazienki. Kiedy wrócił, byłam już gotowa. Wyglądałam bezkształtnie i bezpłciowo - Nie powiesz mi chyba, że Jenny ci przyniosła ten worek? - zdumiał się. - Nie, jak podejrzewam, to należy do pokojówki Seliny. Koszulka Jenny nie jest dla mnie dobra. - Przecież macie ten sam... - Przerwał gwałtownie. Najwidoczniej uświadomił sobie, że nie chodzi wyłącznie o rozmiar. - No tak... - zająknął się. - Oczywiście... - Widziałam, jak się czerwieni, co z pewnością nie zdarzało się często. Chwilę później leżałam w łóżku z najbardziej seksownym facetem, jakiego kiedykolwiek znałam, oddzielona od niego poduszką i rozpaczliwie próbowałam zachować czystość myśli. Ciekawe, czy on też się tak męczy? - zastanawiałam się.
30
RS
Pewno nie... Nie po tym, jak mnie zobaczył w tej włosiennicy, w której musiałam wyglądać, jak matka King Konga. - Mogę już zgasić światło? - spytał Jack. Gdyby mnie ktoś pytał, powiedziałabym, że jego głos zdradzał napięcie. - Oczywiście - odparłam. Wyłączył lampę i przez chwilę leżeliśmy w ciemnościach, słuchając swoich oddechów. Miałam problem. Zwykłe sypiam nago, a koszula przysłana przez Selinę potwornie mnie grzała. Zresztą nie wiem, czy tylko koszula... W każdym razie było mi strasznie gorąco. Jack chyba czuł się podobnie. Wiercił się i kręcił, aż w końcu ściągnął bluzę od piżamy. Chyba niewiele mu to pomogło, bo nie przestawał się przewracać. Pół godziny później nagle zerwał się z łóżka i wypadł do łazienki, jakby go diabeł gonił. Po chwili usłyszałam szum prysznica. Zaraz potem szczęśliwie usnęłam. Obudziłam się pierwsza. Uniosłam się na łokciu i spojrzałam na Jacka. Wyglądał wspaniale, nawet nieogolony. Ciemny gęsty zarost nadawał mu wygląd pirata. Leżał półnagi, bo nie włożył ponownie bluzy od piżamy. Właśnie zastanawiałam się, czy zdjął tylko górę, gdy otworzył oczy. - Cześć - powiedział. - Przepraszam za to - rzucił, widząc moje spojrzenie. - Było mi... Pukanie do drzwi przerwało mu w pół słowa. - Hop, hop! Wstaliście już? - rozległ się radosny okrzyk, który niejednemu zmroziłby krew w żyłach. - O Boże, to Grace - jęknął. - Przyniosłam wam kawę - mówiła Grace. - Mogę wejść? - Chwileczkę, Grace - krzyknął. - Muszę doprowadzić się do porządku. Gdzie ona jest? - mruczał pod nosem. - Co takiego? - Bluza. O, tu leży. Wychylił się z łóżka i wtedy poznałam odpowiedź na pytanie, które mnie przed chwilą nurtowało. Pewno spodnie zostawił w łazience. Nagle doznałam olśnienia. Wyrwałam mu bluzę od piżamy i cisnęłam ją z powrotem na podłogę. - Zwariowałaś? - syknął. - Ja nie, ale ty chyba tak - szepnęłam. - Skoro szalejesz na moim punkcie... - Mówiąc to, odrzuciłam dzielącą nas poduszkę i ściągnęłam z siebie włosiennicę, którą wepchnęłam głęboko pod łóżko.
31
RS
- Odkryj się do pasa - poleciłam, a kiedy to zrobił, objęłam go za szyję, starając się nie myśleć o wrażeniu, jakie robił na mnie dotyk jego nagiego ciała. - No, teraz wyglądamy naturalnie. W jego oczach pojawił się błysk - To mi się podoba - powiedział i podnosząc głos, zawołał: - W porządku, Grace. Nie wiem, czego Grace się spodziewała, ale chyba nie całkiem tego, co zobaczyła, bo minę miała nietęgą. Wtulona w Jacka, z uśmiechem patrzyłam, jak stoi w drzwiach z tacą, na której niosła dwie filiżanki kawy. Trzeba przyznać, że potrafiła się opanować. Przywołała na usta uśmiech i podeszła do łóżka. - Mam nadzieję, że dobrze spaliście - powiedziała, grając rolę doskonałej gospodyni. - To przesada mówić o spaniu - powiedziałam leniwie. - Ale z pewnością przeżyliśmy cudowną noc. Uśmiech Grace odrobinę przybladł. - Cieszę się, że jesteś zadowolona. - Mimo wszystko nie wypadła z roli. Czułam, jak Jack ukrywa twarz na moim ramieniu, powstrzymując śmiech. - Dziękujemy za kawę, Grace - odezwał się w końcu. - Śniadanie chyba też zjemy tutaj. - Nie ma mowy - zaprotestowała. - Nie możesz obrażać swoich gości. Powiem im, że będziecie za pół godziny - dokończyła, wychodząc z kajuty. - O rety! - sapnęłam. - Widzisz teraz, na czym polega mój problem? Prawdę mówiąc, moją uwagę w tym momencie przyciągał całkiem inny problem. Biodro Jacka opierało się o moje udo i nie miałam wątpliwości, co czuję. - Słuchaj, bardzo cię przepraszam - jęknął, patrząc mi w oczy. Chciałem... to znaczy... Niech to diabli! - Rozumiem - zapewniłam jak najpoważniej. - Pamiętaj tylko, że mamy iść na śniadanie. - Cholera! - To przecież twoja wina - zwróciłam mu uwagę. - Czemu pozwalasz tak sobą dyrygować? To ty powinieneś być panem sytuacji. Powiedz jej po prostu, że będziesz robił to, na co masz ochotę. - Gdybym tylko potrafił...
32
RS
- No tak... Cóż, z tonu Grace wynikało, że tę interesującą rozmowę trzeba przełożyć na inny dzień... - Właśnie - powiedział łagodnie. - Słuchaj, muszę przemknąć do łazienki... - Zimny prysznic? - Lodowaty. - Zostaw mi trochę zimnej wody. Uśmiechnął się szeroko i zaczął wysuwać się z łóżka. Nagłe zamarł. - Zgubiłem gdzieś spodnie od piżamy. Możesz zamknąć oczy? - Oczywiście. - Obiecaj, że nie będziesz podglądać. - Za kogo mnie masz? - Zrobiłam oburzoną minę. -Daję słowo, żadnego podglądania! Kłamałam, moi drodzy. O rety! Ale widok! Śniadanie podano na pokładzie, pod błękitną markizą. Przysięgam, że zjawili się wszyscy, aby obserwować nasze wejście. Plotka musiała dotrzeć do każdego zakątka jachtu, bo nawet członkowie załogi znaleźli pretekst, żeby kręcić się w pobliżu z pozornie obojętnymi minami. Goście natomiast wcale nie kryli ciekawości. Wlepili w nas spojrzenia, ledwie zdążyliśmy się pokazać, i nie odwrócili wzroku, póki nie doszliśmy do stołu. Byłam wdzięczna Jenny za to, że pożyczyła mi eleganckie ciemnozielone spodnie i jedwabną beżową bluzkę. Chociaż było bardzo wcześnie, wszystkie kobiety wyglądały jak z żurnala. Niby były to zwykłe sportowe ciuchy, ale markowe, które kosztują fortunę. Dzięki Jenny nie wyróżniałam się specjalnie. Selina i Grace także musiały to zauważyć, bo sprawiały wrażenie wściekłych. Jack przedstawił mnie każdemu z gości. Obok Seliny siedział młody człowiek, Derek Lamming. Odniosłam wrażenie, że powitał mnie z prawdziwą radością. Następny był Harry Oxton, który wyglądał na mniej więcej sześćdziesiąt lat i wpatrywał się w Grace w taki sam sposób, jak Derek w Selinę. Zapamiętałam też Raymonda Kellera, przystojnego czterdziestolatka, który wydawał się bardzo zaprzyjaźniony z Jackiem. Pozostałe twarze i nazwiska całkiem mi się pomieszały. Jack w mistrzowski sposób wyjaśnił moją obecność na jachcie. Słuchałam go z podziwem. Sama potrafię nieźle zmyślać, jeśli jest taka potrzeba, ale jego opowieść naprawdę brzmiała przekonująco.
33
RS
Grace zadała mi kilka podchwytliwych pytań, ale byłam czujna i udało mi się je odparować. Chociaż muszę przyznać, że Jack bardzo mi w tym pomógł. - Przestań ją dręczyć, Grace. Powinna coś zjeść, bo zaraz musimy załatwić zakupy. Niedługo potem w dość arogancki sposób porwał mnie od stołu. - Chciałem wyruszyć, zanim Grace znajdzie pretekst, żeby wybrać się razem z nami - wyjaśnił mi w motorówce, kiedy narzekałam na zbytni pośpiech. Na nabrzeżu czekała taksówka, która zabrała nas na wzgórze do centrum Monte Carlo, gdzie znajdują się najbardziej luksusowe sklepy. Mieliście kiedyś wrażenie, że dano wam lampę Aladyna i pozwolono robić z nią, co tylko chcecie? Na początek weszliśmy do sklepu z elegancką odzieżą. Już jeden rzut oka wystarczył, żeby zakręciło mi się w głowie. - Gotowa? - szepnął Jack. -Tak. - No to start. Wydawaj! I tak zrobiłam. Co jak co, ale wydawać pieniądze to ja potrafię. - Może tylko nakreśl mi typ osoby, jaką mam odgrywać? - spytałam na wszelki wypadek. - Sportowy czy uwodzicielski? Wolę słoneczne dni, czy raczej nastrojowe wieczory? - Wszystkiego po trochu - odparł. - Musimy być gotowi na każdą ewentualność. Wybieranie ubrań z Jackiem było przyjemnością, bo i on świetnie się przy tym bawił. Bez najmniejszych oznak znudzenia przyglądał się, gdy prezentowałam mu przymierzane ciuchy. Potem poszliśmy kupować bieliznę, buty i mnóstwo innych rzeczy. - Ile jeszcze czasu spędzimy na jachcie? - spytałam, gdy podpisywał rachunki. - Już chcesz się ode mnie uwolnić? - zapytał z uśmiechem, który sprawiał, że wyglądał jeszcze przystojniej. - W żadnym razie. Tyle że kupujesz mi więcej rzeczy, niż potrzeba. - To oczywiste! - Wydawał się zaskoczony. - Nie możemy oszczędzać. Pomyśl o mojej reputacji. Aha, jeszcze jedno. - Spojrzał na mnie z komiczną surowością. - Spodziewam się, że będziesz opalać się nad basenem. Jeśli jednak zobaczę cię dwukrotnie w tym samym bikini, wpadniesz w poważne tarapaty, młoda damo. No i jak go nie lubić? Polecił odesłać paczki na jacht.
34
RS
- Wszystko poza tym - powiedział, wskazując elegancką niebieską sukienkę, którą miałam na sobie. - Jest w sam raz na lunch w „Hotel de Paris". - Nie wejdziesz tam bez rezerwacji - wyrwało mi się, Jack jednak zdawał się nie spostrzegać mojego błędu. - Zarezerwowałem stolik - odparł. - Zadzwoniłem jeszcze z jachtu. No tak... Powinnam była się tego spodziewać. Pojechaliśmy więc do słynnej restauracji i zjedliśmy lunch, patrząc na ścielące się u naszych stóp Monte Carlo. W porcie dostrzegłam „Hawka" i drugi jacht, który wywołał przykre wspomnienia. - „Silverado" ciągle stoi w porcie - zauważyłam z niechęcią. - Zapomnij o Vannerze. Nie pozwolę mu się do ciebie zbliżyć. A swoją drogą, jak to się stało, że podjęłaś u niego pracę? - Często pracuję przy promocjach w supermarketach - zaczęłam wyjaśniać, starając się w miarę możności trzymać prawdy. - Jedno zajęcie nie wypaliło, więc przyjęłam pierwszą ofertę, jaką dostałam - pracy kelnerki na „Silverado". Kiedy zorientowałam się, że oczekują ode mnie czegoś więcej, byliśmy już na morzu. - Jak to się dzieje, że dziewczyna, która sporo wie o wytwornym życiu, pracuje jako hostessa lub kelnerka? - Skąd to przypuszczenie, że znam - jak to nazywasz - wytworne życie? spytałam, grając na zwłokę. - Obserwowałem cię, gdy wybierałaś ubrania. Umiesz wydawać pieniądze, no i znasz Monte Carlo... Inaczej nie wiedziałabyś przecież, że w tej restauracji konieczna jest wcześniejsza rezerwacja. A więc jednak dostrzegł moją pomyłkę! - No dobrze, wygrałeś - zaśmiałam się. - Tatuś był milionerem i wychowywałam się w luksusie. Tylko potem nadeszły ciężkie czasy. Zmierzył mnie krzywym spojrzeniem. - Nadal nie chcesz nic zdradzić? - Nie. Już ci mówiłam: im mniej wiesz, tym lepiej. Z pewnością nie jestem taka, jak myślisz. - Myślę, że jesteś dość zwariowana. - To akurat się zgadza - ustąpiłam. - Reszty też się dowiem - drażnił się ze mną. - Skoro uważasz, że ci się to uda... - Wzruszyłam ramionami. W duchu przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, żeby o niektórych sprawach z mojego życia nie dowiedział się nigdy.
35
RS
- Lepiej mi opowiedz, jaka powinnam być w swojej roli. - Nie zmieniaj tematu - powiedział, patrząc na mnie błyszczącymi oczami. - Kiedy to najlepsza taktyka, jaką wymyślono, żeby odwrócić czyjąś uwagę. Musisz to chyba wiedzieć, bo sam ją często stosujesz. - Skąd to wiesz? - Chyba nie powiesz mi, że Dyktator Jack nie stosuje różnych sztuczek? - Daj spokój dyktatorowi. Ten facet nie istnieje. Jest postacią wymyśloną przez speców od wizerunku firmy. - Chcesz powiedzieć, że nie niszczysz każdego, kto dostanie się w twoje łapy? - spytałam z oburzeniem. Zrobił skruszoną minę. - Przepraszam... - No wiesz, nigdy nie czułam się tak zawiedziona! - Naprawdę? - spytał z uśmiechem. Czułam, że tracę oddech. I nagle nie wiedziałam, co powiedzieć.
36
ROZDZIAŁ PIĄTY
RS
Opowieść Delli Jack patrzył na mnie z rozbawieniem. - O co chodzi? - rzuciłam wyzywająco. - Czy zdajesz sobie sprawę, że znamy się dopiero niecałą dobę? - Aż trudno w to uwierzyć. Ale faktycznie, poznaliśmy się przecież zaledwie wczoraj wieczorem przed kasynem. Co właściwie tam robiłeś? - Chciałem pobyć sam. Wcześniej poszliśmy tam wszyscy razem, ale postanowiłem wrócić. Zmieniłem spinki i urwałem się z jachtu. - Spinki? - powtórzyłam, niepewna, czy dobrze usłyszałam. - Właśnie. Zwróciłaś na nie uwagę, pamiętasz? Mówiłaś, że farba się łuszczy. - Wyglądały dość tandetnie. - Dlatego je włożyłem. Należały do mojego dziadka Nicka. Przysięgał, że przynoszą szczęście. Myślę, że to prawda. To właśnie dziadek założył rodzinną firmę. - Słynne imperium Bullenów? - Boże, nie! Nie obchodziły go żadne imperia. Był na to za wesoły. Kiedy uśmiechnął się do swoich wspomnień, zrozumiałam, jak bardzo musiał kochać dziadka. Poczułam do niego jeszcze większą sympatię. Nie miało to jednak nic wspólnego z przedziwnymi doznaniami, jakich doświadczałam od pierwszej chwili naszej znajomości. Było to ciepłe, przyjazne uczucie, zupełnie jakbym znała go od zawsze, jakbym odkryła w nim pokrewną duszę. Bo tak rzeczywiście było. Należeliśmy do grona ludzi, którzy uwielbiają swoich dziadków. - Wszystko, co miał, to mały sklep spożywczy - podjął Jack. - W pewnym momencie zaczął z nim pracować mój ojciec i powoli odsunął dziadka od interesów. Dziadek przeszedł na emeryturę, a ponieważ moja mama nie żyła, spędzałem z nim dużo czasu. Bardzo go kochałem, a i ja stałem mu się bliższy niż syn. Ojciec zawsze go trochę przerażał. Zamilkł na chwilę, kiedy kelner podawał nam kolejne danie i wino. - Mów dalej - poprosiłam, gdy znów zostaliśmy sami. - Byliśmy jak para błaznujących dzieciaków. Dziadek nigdy właściwie nie wydoroślał. Boję się, że nie potrafię go dobrze opisać. - Nie musisz - uspokoiłam go. - Z tego co mówisz, bardzo przypomina mojego dziadka. - Naprawdę? Opowiesz mi o nim?
37
RS
- On także nigdy nie wydoroślał. Świat widzi takim, jakim chce go zobaczyć. W dodatku jest znakomitym gawędziarzem. Kiedy byłam mała, bardzo lubiłam jego opowieści. Byłam wściekła, gdy zorientowałam się, że jego fantazjowanie ludzie nazywają kłamstwami. - A co mówili o tym twoi rodzice? - Prawie ich nie pamiętam. Umarli, gdy miałam dwa lata. Dziadek mnie wychowywał. Roześmiałam się nagle na wspomnienie niektórych wydarzeń. - Wiąże się z tym jedna z jego opowieści. Według niej wciąż nachodzili go pracownicy opieki społecznej, z którymi musiał o mnie walczyć. W rzeczywistości, jak opowiadała mi jego siostra, odwiedziła go sympatyczna, bardzo wyrozumiała pani, która z ulgą przyjęła do wiadomości, że dziadek chce się zająć moim wychowaniem. Przynajmniej jedną sprawę mogła uznać za załatwioną. - Przerwałam gwałtownie, myśląc o tym, jaki biedny jest w tej chwili mój ukochany dziadek. - Mówiłeś, że dziadek Nick i ty byliście jak para dzieciaków. To tak samo jak my. I zawsze się sobą opiekowaliśmy: on mną, a ja nim. - Z nami było podobnie. Pamiętam, jak pomagałem Nickowi prowadzić księgi w sklepie. Kiedyś obiecał ojcu, że skończy pracę do następnego dnia, ale nie mógł się do niej zabrać. Zrobiłem to więc za niego, ale nie miałem już czasu na odrobienie lekcji, więc nazajutrz dziadek poszedł do szkoły i opowiedział jakąś łzawą historyjkę, żeby mnie usprawiedliwić. Nie wiedziałem, gdzie podziać oczy. Byłem pewien, że przejrzeli go na wylot, ale na szczęście wcale tak nie było. Naprawdę bardzo polubiłam Jacka. Nasi zwariowani dziadkowie byli do siebie uderzająco podobni. - Nick był bardzo przesądny - wspominał Jack. - Miał mnóstwo przeróżnych talizmanów, każdy na coś innego. Najważniejsze były spinki do mankietów. Włożył je, gdy szedł się oświadczyć najwspanialszej kobiecie na świecie, chociaż nie wierzył, że zostanie przyjęty. Stało się inaczej i od tej pory uważał, że przynoszą szczęście. To był najważniejszy prezent, jaki od niego dostałem. - Nadal mają swoją moc? - spytałam. - Nie uwierzysz, jak wielką. Aż skóra cierpnie. Wczoraj dwukrotnie byłem w kasynie. Za pierwszym razem włożyłem inne spinki. - Złote? - No wiesz! - Patrzył na mnie zszokowany. - Dyktator Jack nie zawraca sobie głowy złotem. Z platyny. Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
38
RS
- No tak Kosztują dwa razy więcej. - Zgadza się. W każdym razie przegrałem, co w kasynie jest rzeczą normalną. Ale gdy przyszedłem po raz drugi, miałem już szczęśliwe spinki Nicka. No i wygrałem dziesięć tysięcy. - Teraz rozumiem, dlaczego stać cię na moje zakupy. - Dziesięć tysięcy wydaliśmy już o w pół do dwunastej - rzucił drwiąco. A przecież nie kupiliśmy jeszcze nic z biżuterii. - Podoba mi się twój dziadek. Nie dziwię się, że go tak lubiłeś. - Kochałem go, ale mam też do niego żal. Gdyby nie otworzył sklepu, tata nie mógłby założyć potem całej sieci i nie zostawiłby mi takiego majątku. Od początku było jasne, że mam zostać magnatem finansowym, czy tego chciałem, czy nie. - Mam uwierzyć, że nie chciałeś? - Marzyłem, żeby zostać weterynarzem. Jednak problem z pieniędzmi jest taki, że gdy już je masz, nie możesz się od nich uwolnić. W dodatku ludzie zaczynają na tobie polegać - pracownicy, udziałowcy, siostra. Marzysz, by się wyzwolić, ale jak masz to zrobić, skoro może to mieć wpływ na życie wielu ludzi? - Chyba wszyscy pragniemy się od czegoś uwolnić -powiedziałam z namysłem. - Jakie masz plany? Zostaniesz w końcu weterynarzem? - Nie, na to już za późno. Ale mógłbym powłóczyć się po morzach i oceanach. Miałbym barkę i dużego wesołego psa. A może nawet dwa. - Tylko ty i psy? - Prawdopodobnie. Nie znam zbyt wielu ludzi, których zdołałbym namówić na takie życie. - Ach, więc to ma być na całe życie? - No jasne. Chodzi o to, żeby pozbyć się tych wszystkich koszmarnych obowiązków, odpowiedzialności, a przede wszystkim oczekiwań innych ludzi. Być może nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że mówiąc te ostatnie słowa, ciężko westchnął. - Stąd marzenie p psie? - Nie jednym. Właśnie podjąłem decyzję, że będę miał trzy. Psy mają właściwy stosunek do życia. Nie oczekują niczego poza miłością i opieką. Nie próbują cię namówić na złą inwestycję, ani cię upić, by nakłonić do czegoś, czego z pewnością potem pożałujesz. Nie prawią zdawkowych komplementów, próbując cię uwieść. A przede wszystkim nie zmuszają cię do małżeństwa, którego wcale nie chcesz. - Naprawdę jesteś taki skromny? - spytałam z niedowierzaniem.
39
RS
- Nie rozumiem... - No bo zakładasz, że kobiety, które cię uwodzą, myślą wyłącznie o twoich pieniądzach. - Chyba odbiegliśmy od tematu - powiedział pospiesznie. - Chcę tylko dodać, że mówiąc o pieniądzach, nie miałem na myśli ciebie. Spośród znanych mi kobiet ty jedna z pewnością nie próbujesz mnie oskubać. - Cóż, nie ma sensu tego robić, nie uważasz? Wydajesz na mnie majątek i nawet nie muszę cię uwodzić. Zakładając oczywiście, że w ogóle udałaby mi się taka sztuczka. - Chyba na to nie muszę odpowiadać - uśmiechnął się znacząco. - Prysznic nie pomógł? - Odnoszę wrażenie, że nie tylko ja mam problem -odparł. Przez pewien czas siedzieliśmy w milczeniu. Prawdopodobnie oboje myśleliśmy o tym, co nie zostało powiedziane. - Właściwie chodziło mi o to - podjęłam po chwili - że mogę być naciągaczką, która czeka na właściwy moment, by zażądać więcej. - A co z wczorajszym wieczorem, gdy mnie pobiłaś? - Wtedy jeszcze nie wiedziałam, z kim mam do czynienia. - Prawdziwa naciągaczką musiałaby to wiedzieć. Nie masz pojęcia, jak one są przygotowane. Ty taka nie jesteś. Podniosłam kieliszek do ust. Wino miało niebiański smak. Jack, widząc moją minę, ponownie napełnił mój kieliszek. - Chociaż... - dodał, ociupinkę zbyt obojętnym tonem. - Jest jedna rzecz, która budzi moje podejrzenia. Chodzi o to, że jesteś zbyt tajemnicza. Gdybyś opowiedziała coś o sobie, przestałbym się martwić... - Już za późno! - roześmiałam się. - Powinieneś to zaproponować jakieś pięć minut temu, może wtedy dałabym się złapać. - Tego się obawiałem - mruknął. - Gdyby to było posiedzenie rady nadzorczej, wiedziałbym, kiedy zadać właściwe pytanie. Przy tobie głupieję. Jego żałosny uśmiech zwaliłby mnie pewno z nóg, gdyby nie to, że musiałam mieć się na baczności. - Nie próbuj brać mnie na współczucie - parsknęłam. - Czy wyglądam na kretynkę? - Moim zdaniem wyglądasz tak, że można by cię zjeść - zauważył bezwstydnie. - Nie rób takiej skruszonej miny, bo na to też się nie nabiorę. - Warto było spróbować - oparł z radosnym uśmiechem. - Chociaż powinienem domyślić się, że przejrzałaś mnie na wylot. I to najbardziej mi się w tobie podoba... No, może nie tylko to.
40
RS
Spojrzał mi w oczy pytająco, czekając, jak zareaguję na tę uwagę. Po chwili najwidoczniej zorientował się, że może tak czekać do końca świata. - Touche. Punkt dla ciebie - powiedział, unosząc kieliszek. Rozumieliśmy się bez słów. - Opowiedz mi o Dyktatorze Jacku - poprosiłam. - No nie! I ty też? Mówiłem ci, że to nierealna postać. Chociaż opinia bezwzględnego faceta czasami bywa użyteczna. Grace uparcie podsyca te opowieści, udzielając wywiadów, w których odmalowuje mnie w strasznie ponurych barwach. - Jak to się dzieje, że Grace ma na ciebie taki wpływ? - Bo to ona się mną opiekowała, gdy umarł nasz ojciec. Miałem wtedy piętnaście lat. Postąpił bardzo niesprawiedliwie, zapisując cały majątek mnie. Naprawiłem to natychmiast, gdy osiągnąłem pełnoletność, ale zanim to nastąpiło, poświęciła mi kawał swojego życia i tego już nie mogę jej zwrócić. - Ależ w tej chwili musisz być już po trzydziestce - zaprotestowałam. Więc co najmniej od dziesięciu lat nie potrzebujesz jej opieki. - No cóż - odparł wymijająco. - Grace uznała, że będzie się mną nadal zajmować. Moim zdaniem była po prostu bardzo apodyktyczna i wykorzystywała jego poczucie winy. To raczej ona zabierała mu jego życie, a nie odwrotnie. Przy kawie Jack przeszedł do sprawy wynagrodzenia, jakie zamierzał mi wypłacić. Uważałam, że to za dużo, ale natychmiast uciął moje protesty. - Nie ma o czym mówić. Kończ kawę. Musimy jeszcze kupić biżuterię. Przez chwilę mierzył mnie wzrokiem, jak reżyser rozważający kolejne ujęcie. - Niełatwo znaleźć coś, co będzie pasowało do twojego chłopięcego uczesania. Na szczęście masz piękną smukłą szyję, więc możesz nosić długie kolczyki. - Nie lubię długich kolczyków - próbowałam się nieudolnie bronić. - Będziesz nosić, co ci każę - powiedział z uroczym uśmiechem. - Nie śmiej się, bo mówię poważnie. Chcę, żebyś miała w uszach długie brylantowe kolczyki. I jeszcze perły, szmaragdy, szafiry, rubiny... - W rubinach będzie mi koszmarnie. - Nie przerywaj. W rubinach wysokiej klasy każdy wygląda dobrze. Jeśli uważasz inaczej, to znaczy, że przyjmowałaś je od niewłaściwych mężczyzn. To musieli być jacyś potworni skąpcy, skoro nie dawali ci najpiękniejszych klejnotów.
41
RS
Milczał przez chwilę, czekając na moją reakcję, ale ja zignorowałam zaczepkę i powiedziałam tylko: - Prześlę im upomnienie. - Koniecznie. Przy okazji wyjaśnij, że teraz jesteś moja, więc mogą przestać o tobie marzyć. - O nie. Nie pozwolę, żeby jakikolwiek mężczyzna przestał o mnie marzyć - zaprotestowałam. - A w ogóle dlaczego mieliby to zrobić? - Prawdę mówiąc, nie mogę znaleźć powodu. - Jego głos nagle stał się dziwnie miękki. Ten dźwięk przyprawił mnie o dreszcz. Liczyłam na to, że powie coś więcej, a gdy milczał, sama postanowiłam pociągnąć temat. - Zresztą nie wiesz przecież, o czym myślą moi znajomi - rzuciłam lekkim tonem. Spojrzał na mnie zaczepnie. - Nietrudno zgadnąć, o czym myśli każdy mężczyzna, który na ciebie spojrzy - powiedział znacząco. Poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca. Przypomniałam sobie dzisiejszy ranek, gdy leżeliśmy w wielkim łożu, jego reakcję na dotyk mojego nagiego ciała, jego widok, gdy umykał do łazienki. - No dobra, na razie skupmy się na dzisiejszych zakupach - powiedział. Jego ton świadczył jednak o tym, że jemu przyjdzie to z pewnym trudem. W sklepie jubilerskim na życzenie Jacka pokazano mi wszystkie klejnoty. Ich piękno zapierało dech w piersiach. Jack nie chciał nic zdradzić, ale mogłam się domyślać, że ceny są kosmiczne. Kolczyki, bransoletki, naszyjniki ze wszystkimi możliwymi kamieniami, ale przede wszystkim brylantowe. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo lubię brylanty. - Po tych zakupach będzie o nas mówić całe Monte Carlo powiedziałam, patrząc jak sprzedawcy pakują tę fortunę. - Monte Carlo? - zrobił zdumioną minę. - Raczej cała Europa. - Albo i świat - zgodziłam się. I w tym momencie zobaczyłam to cudo. Maleńką broszkę w kształcie pingwina. Domyślałam się, że kosztuje ułamek tego, co każda inna ozdoba w sklepie, ale była urocza i naprawdę wyjątkowa. Od razu straciłam dla niej głowę. Jack dostrzegł moje spojrzenie. - To? - spytał. - Mam bzika na punkcie pingwinów - przytaknęłam. Natychmiast przypiął broszkę do mojej sukienki.
42
RS
- Masz słuszność - powiedział. - Pasuje do ciebie. Jack miał tyle paczek z kosztownościami, że sklep podstawił nam własny opancerzony samochód, który zawiózł nas do portu, gdzie już czekała wezwana telefonicznie motorówka. Kiedy dopłynęliśmy do „Hawka", nad relingiem ukazało się kilka głów. Jenny powiedziała mi później, że gdy zaczęto dostarczać paczki z zakupami, wszyscy przyglądali się temu w oniemieniu. Tylko Grace i Selina ostentacyjnie zlekceważyły całe wydarzenie. - Pokażesz mi, co tam masz? - pytała podniecona Jenny. Przyszła ze mną do kajuty, a tymczasem Jack zabrał Charlesa i z kilkoma jeszcze mężczyznami po chwili zniknęli w barze. - No i bardzo dobrze - ucieszyła się. - W spokoju możemy wszystko obejrzeć. Zamówiła szampana, którego popijałyśmy, gdy demonstrowałam jej swoją nową garderobę. - Obserwowałam cały czas Selinę - zachichotała Jenny. - Chyba zrozumiała, że nie ma szans, i krew ją zalewa. - Czy ona jest w nim zakochana? - spytałam. - Żartujesz? Po prostu Jack to najlepsza partia. Nie przejmuj się, z pewnością nie złamiesz jej serca. Przypuszczam, że wyjdzie za Dereka, który ma fioła na jej punkcie. Jego konto w banku powinno jej wystarczyć. - Naprawdę jest taka okropna? - Nawet gorsza. Kiedyś spotykała się z Charlesem, ale kiedy stracił sporo pieniędzy na skutek kryzysu w firmie, rzuciła go z dnia na dzień. Dzięki Bogu, byłam w pobliżu. Po jej uśmiechu poznałam, jak szczęśliwa jest w małżeństwie. Nagle wyraz jej twarzy zmienił się i Jenny krzyknęła: - To jest to! Miałam na sobie długą suknię z czarnego welwetu, z głębokim dekoltem na przedzie i jeszcze większym z tyłu. - Musisz ją koniecznie dziś włożyć - oznajmiła. - Do tego brylanty. Bawiłyśmy się znakomicie, dobierając biżuterię do mojej kreacji. Jenny miała rację. Czarny welwet i brylanty komponowały się rewelacyjnie. - Mogę wejść? - Zza drzwi dobiegł głos Jacka. - Chodź - odkrzyknęłam. Otworzył drzwi i przez chwilę stał nieruchomo, wpatrując się we mnie pełnym podziwu wzrokiem. - Może być? - spytała radośnie Jenny. - Powiedz coś wreszcie. - Może - powiedział cicho.
43
RS
Tylko tyle. Ale jego oczy mówiły znacznie więcej. Nie miałam wątpliwości, że widzę w nich zapowiedź tego, co się wydarzy. Dzisiejszej nocy. Jack namówił gości, żeby na kolację zejść na brzeg. Pomysł okazał się bardzo sprytny. Było nas zbyt wiele, musieliśmy więc usiąść przy trzech stołach. Dzięki temu zajęłam miejsce między Jackiem i Raymondem Kellerem i przez cały wieczór byłam oddzielona od Grace i Seliny. Naprzeciwko mnie siedzieli Charles i Jenny, pozostałe osoby przy naszym stoliku były dość młode. Nikt nie próbował skupiać na sobie uwagi Jacka ani złowić go dla swojej córki, więc atmosfera była naprawdę urocza. Teraz już miałam pewność, że Jack jest mistrzem planowania. Grał swoją rolę znakomicie. Obejmował mnie, kiedy tylko przestawał jeść, stukał się ze mną kieliszkiem, czasem mruczał mi coś do ucha. Od czasu do czasu widziałam, jak Grace i Selina odwracają głowy, żeby spiorunować mnie wzrokiem. Miałam świadomość, że oszacowały już wartość moich brylantów i gdyby mogły, dawno by mnie uśmierciły. - Tego wieczoru udało ci się złapać trochę oddechu -mówił Jack, gdy taksówką wracaliśmy do portu. - Jednak jutro będziesz musiała stawić czoło stadu lwów. - Już się na to szykuję. - Dziś byłaś wprost zabójcza. Staraj się tak dalej. - To znaczy jak? - spytałam ze śmiechem. Westchnął ciężko. - Sam nie wiem, jak to robisz. Tylko proszę, nie śmiej się w taki sposób, bo mi potwornie utrudniasz życie. Musiałam się roześmiać. Przecież chciałam, żeby nie było mu łatwo. Zaraz po wejściu na jacht poszliśmy do kajuty. Napuściłam gorącej wody do wanny i zanurzyłam się w pachnącej pianie, myśląc o nadchodzącej nocy. Nie wiedziałam, co się wydarzy, ale na wszelki wypadek postanowiłam starannie wybrać koszulkę. Niezbyt wyzywającą i nie tak seksowną, jak koszulka Jenny, ale jedwabną i bardzo wytworną. Z pewnością nie mogła wiele ukryć przed mężczyzną, który leżał w tym samym łóżku. W ciągu dnia w naszych rozmowach często pojawiał się zmysłowy ton. Bez względu na temat, właściwie mówiliśmy o czym innym, co nie wymagało słów. Podobało mi się to, gdy rozbieraliśmy się spojrzeniami. Ale decyzję podjęłam w chwili, kiedy wymienialiśmy się historyjkami o naszych dziadkach. To wtedy właśnie moje serce ogarnął ogień, który już wcześniej trawił moje ciało.
44
RS
A teraz szykowałam się do uprawiania miłości z mężczyzną, którego znałam zaledwie jedną dobę. Nie zdarzyło mi się to nigdy wcześniej. I dlaczego? Bo kochał swojego dziadka. Nie dziwię się, jeżeli nie widzicie w tym żadnego sensu. Dla mnie to jednak ważne. Wytarłam się do sucha, delikatnie skropiłam perfumami, po czym wciągnęłam śliczną jasnoniebieską koszulkę. Byłam gotowa. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi do sypialni. W kajucie paliła się tylko jedna lampka nocna. W panującym półmroku dostrzegłam, że pusta wcześniej połowa łóżka ma teraz wielki garb. Leżał do mnie tyłem, równo oddychając. A obok znajdował się drugi garb. W kształcie poduszki. Miałam ochotę wyć. Niewiele brakowało, żebym rzuciła się na niego z pięściami, pytając, jak śmiał zasnąć. Ale oczywiście nic takiego nie zrobiłam. Wdrapałam się do łóżka, wyłączyłam światło i leżałam w ciemnościach, mrucząc najgorsze przekleństwa.
45
ROZDZIAŁ SZÓSTY
RS
Opowieść Delli Następnego dnia opuściliśmy Monte Carlo i popłynęliśmy w kierunku Sardynii. Nadszedł czas, żebym wzięła się do pracy. Wkroczyłam na pokład i wolno podeszłam do mniejszego basenu, gdzie zebrała się większość gości. Kiedy już miałam pewność, że wszyscy na mnie patrzą, zdjęłam szyfonowe okrycie i zostałam w skąpym różowym bikini. - Dobra robota - szepnął Jack, kładąc się obok mnie. Leżałam na plecach z zamkniętymi oczami, ale uniosłam powieki, żeby na niego spojrzeć. Z trudem udało mi się przywołać na twarz uśmiech, bo w gruncie rzeczy wciąż byłam na niego wściekła za ostatnią noc. Na domiar złego, miał teraz na sobie obcisłe spodenki kąpielowe, które podkreślały jego wspaniałą sylwetkę. Miał może trochę zbyt mocną budowę ciała, ale był bardzo wysoki i bez odrobiny tłuszczu, sprawiał więc wrażenie, że dysponuje ogromną siłą fizyczną, czego w eleganckich garniturach nie było widać. Patrzyłam na jego prawie nagie ciało i myślałam, że mogło należeć do mnie. To, że do tego nie doszło, nie poprawiło mojego nastroju. - Dzień dobry - mruknęłam. - Czy my się znamy? - Tak. Jestem tym facetem, który dziś rano przyniósł ci kawę. Zwracam uwagę, że nie dostałem napiwku. - Nie daję napiwków pomocom domowym - wymruczałam sennie. - Znakomicie - szepnął ze śmiechem. - Graj tak dalej. - Patrzą na nas? - spytałam. - I to jak! - W takim razie... - Czubkami palców pogłaskałam go po policzku. Chwycił moją rękę i pocałował dłoń. Zebrałam siły, żeby opanować drżenie, które mnie ogarnęło, i zmusiłam się do uśmiechu. - Przyniosłem ci krem z filtrem - powiedział Jack. Kiedy skończyłam smarować się z przodu, Jack zabrał mi słoiczek - Odwróć się - polecił. Smarował mi ramiona i biodra, potem poczułam, jak odpina zapięcie stanika i wciera krem w plecy. Mógł teraz bez najmniejszego problemu zsunąć rękę trochę niżej w dół, a jednak tego nie zrobił. Spokojnie zakończył natłuszczanie mojego ciała i zakręcił pojemnik Czułam się, zupełnie jakbym miała do czynienia z cnotliwym skautem lub mnichem. Chwilę później ktoś go zawołał i Jack poszedł na drugą stronę basenu. Pozostałam na swoim miejscu, z trudem panując nad nerwami. Jakże
46
RS
chętnie wrzuciłabym go do basenu i przytrzymała pod wodą! Jednak słońce mnie rozleniwiło, więc darowałam mu życie. Na razie... Prawdopodobnie przysnęłam, bo nagle zaskoczyła mnie czyjaś dłoń, smarująca kremem moje plecy. - Mmm - mruknęłam. - Miło, co? - usłyszałam wesoły głos. To z pewnością nie był Jack. Odwróciłam się pospiesznie i znalazłam się twarzą w twarz z Raymondem Kellerem. Prezentował się całkiem miło - koło czterdziestki, smukły, ładnie zbudowany, z rudawymi włosami. Ciągle byłam zła na Jacka, więc uznałam, że pozwolę sobie na odrobinę flirtu. - Jeszcze nie jestem pewna - odpowiedziałam wolno. - Pozwól w takim razie, że dokończę. Będziesz miała czas podjąć decyzję. - Nie, myślę, że na dziś wystarczy. - Usiadłam, przyglądając mu się. - Zastanawiałem się właśnie, gdzie się spotkaliśmy. - Być może nie było takiej sytuacji. - Jestem pewien, że tak. Wiem, że cię skądś znam. - Podejrzewam, że mylisz mnie z inną dziewczyną w różowym bikini. - Ty nie wyglądasz jak żadna inna dziewczyna. Już wiem! Zeszłego lata musiałaś być w zamku Davisonów. Udałam, że się zastanawiam. - Obawiam się, że nie pamiętam. Wymienił jeszcze kilka nazwisk i miejsc, a ja wciąż dawałam wymijające odpowiedzi. Nie miało to właściwie żadnego znaczenia. Dobrze wiedział, że nigdy się nie poznaliśmy. Po prostu taką przyjął taktykę. Tymczasem wrócił Jack. - Próbujemy sobie przypomnieć, gdzie się już spotkaliśmy - wyjaśnił Raymond. - Naprawdę? - spytał Jack uprzejmie. - I udało wam się coś ustalić? - Nie jestem pewien. Najwyraźniej nie zrobiłem na niej wielkiego wrażenia. Della, a może to był teatr? Często bywam na premierach. Może widzieliśmy się na premierze „Kwiatów w deszczu"? - Masz na myśli ten koszmarny wieczór, kiedy musieli przerwać przedstawienie, bo kobieta w pierwszym rzędzie dostała jakiegoś ataku? upewniłam się. - O właśnie - ucieszył się.
47
RS
- Aktor grający główną rolę był całkiem zbity z pantałyku - mówiłam wolno, jakbym sobie przypominała całe wydarzenie. - Nie mógł potem przyjść do siebie. Bez przerwy mylił tekst. - Pomyśleć, że byliśmy tam tego samego dnia! Jestem pewien, że pamiętam, jak się do mnie uśmiechnęłaś. - Jaki ten świat mały - zauważył Jack. Od momentu, gdy pojawił się Jack, Raymond nie był już tak rozmowny. W końcu skorzystał z okazji i kiedy kilku panów wskoczyło do wody, on też się do nich przyłączył. - Faktycznie widziałaś go na tej premierze? - spytał Jack po odejściu Raymonda. - Nawet mnie tam nie było. Słyszałam od kogoś o tych wydarzeniach. Jednak teraz gotów jest przysiąc, że obracamy się w tych samych kręgach. Zanim zacznie o mnie rozmawiać z Grace i Seliną, okaże się, że chodziliśmy razem do szkoły. Jack wybuchnął śmiechem. - Sprytna z ciebie kobietka! Traktowałam to jako żart, ale chyba niechcący trafiłam w sedno, bo nagle Grace i Selina zaczęły mi się podejrzliwie przyglądać. Zdaje się, że nie były już niczego pewne, a to mi bardzo odpowiadało. Jackowi oczywiście również. Weszłam do basenu, żeby się trochę ochłodzić, po czym podpłynęłam do baru. Stołki stały tuż nad wodą. Właśnie piłam sok pomarańczowy, gdy przyłączyła się do mnie Selina. Trzeba jej oddać, że mogła być dumna ze swojej figury. Być może z czasem zacznie się tu i ówdzie zaokrąglać, na razie jednak w swoim czarnym bikini wyglądała znakomicie. . - Słyszałam, że od dawna znacie się z Raymondem - odezwała się niemal przyjaźnie. - Powinnaś nam od razu powiedzieć. - Nie bardzo miałam na to czas - odparłam. - Zresztą, prawdę mówiąc, właściwie trudno to nazwać znajomością. - Jack musiał być niesamowicie zaskoczony, gdy się tak nagle pojawiłaś, co? - No cóż, między nami mówiąc, chyba nie aż tak bardzo - powiedziałam poufale. - Znasz Jacka. Trudno powiedzieć, jakie ma zamiary. Ze mną jest tak samo. Pewno dlatego tak do siebie pasujemy. - Nie powiedziałabym, że Jack jest taki nieobliczalny. - W głosie Seliny dało się wyczuć napięcie. - Jego firma znana jest z solidności i rzetelności. - Och, interesy! - rzuciłam lekceważąco, wzruszając ramionami.
48
RS
- Interesy to część jego życia - odparła z wyższością. - No, ale skoro nie potrafisz dzielić jego zainteresowań... - Dzielę jego zainteresowania, tyle że nie w sferze biznesu. - Zrobiłam najbardziej naiwną minę, na jaką było mnie stać, a dla poprawienia efektu zachichotałam głupkowato. - Co tam tak szepczecie? - Z wody dobiegł nas głos Jacka. - Pewno nie zostawiłyście suchej nitki na żadnym z facetów? - Czemu mężczyznom zawsze wydaje się, że musimy rozmawiać właśnie o nich - oburzyłam się. - Nawet nam to do głowy nie przyszło! - Chodźcie popływać - zaproponował. - Woda jest cudowna. Selina natychmiast zsunęła się ze swojego stołka. Niezbyt długo pozostałam samotna. Po chwili pojawił się Derek Lamming a z mojej drugiej strony usiadł ojciec Seliny. Zaraz też dołączył do nas Raymond. Nawet Harry Oxton wyszedł z basenu. Siedziałam więc otoczona mężczyznami i flirtowałam jak szalona. Szczególnie z Derekiem i Harrym. Nie wiem, ile czasu to trwało, ale skończyło się dość gwałtownie. Poczułam szarpnięcie i nagle znalazłam się pod wodą, a Jack otaczał mnie ręką w taLil. - W co ty grasz? - spytał, ledwie nasze głowy znalazły się nad powierzchnią. - Próbuję jak najlepiej wykonywać swoje zadanie. - Robiąc słodkie oczy do Dereka i Harryego? - Oczywiście. W ten sposób ostrzegam Selinę i Grace, żeby nie brały ich za pewnik Spójrz, Selina już stara się odzyskać swoją własność. Jak można się było spodziewać, Selina zajęła opuszczony przeze mnie stołek i z uśmiechem patrzyła na Dereka. - Hmm... Zdaje się, że miałaś pokazać wszystkim, że szalejesz na moim punkcie. Kiedy będziesz tak uwodzicielsko patrzeć na mnie? Wciąż otaczał mnie ramionami, trzymając blisko siebie. Zarzuciłam mu rękę na szyję. - Już to robię. - I nic więcej nie dostanę? Poczułam, że robi się niebezpiecznie. Jednak obowiązek przede wszystkim, prawda? Dlatego położyłam dłoń na jego karku i przyciągnęłam go do siebie. Nasze usta tak idealnie do siebie pasowały i wszystko wydawało się całkiem proste. Próbowałam pamiętać, że robimy to na pokaz, ale granica między przedstawieniem a rzeczywistością była prawie niedostrzegalna. Myją przekroczyliśmy już pierwszego wieczoru.
49
RS
Poczułam, jak język Jacka dotyka moich warg. Nie natrętnie, raczej zachęcająco, ale zanim zdążyłam podjąć decyzję, jak się zachować, przesunął usta na moją szyję, tuż pod uchem. Chyba jakiś diabeł musiał mu powiedzieć, że jest to miejsce, w które lubię być całowana. Przesuwałam dłonie po jego szyi i ramionach, w końcu wsunęłam je we włosy. Czułam przez skórę, że Jack prawie traci panowanie nad sobą. Prawie... Chwilę później zapomniałam o wszystkim, nawet o machaniu nogami. Jackowi musiało się przydarzyć to samo, bo nagle znaleźliśmy się pod wodą. Prawdę mówiąc, nie robiło to wielkiej różnicy, bo w tym czasie i tak już właściwie nie oddychaliśmy. Prychając i krztusząc się, wypłynęliśmy na powierzchnię. Charles i Jenny powitali nas oklaskami. - Przyjmowaliśmy zakłady, jak długo wytrzymacie! - zawołał Charles. Jack spojrzał mi w oczy i jednocześnie podjęliśmy tę samą decyzję. Już po chwili znów zniknęliśmy pod wodą i zostaliśmy tam tak długo, jak tylko się dało. W końcu ze śmiechem wynurzyliśmy się z wody. Tego wieczoru po kolacji zaplanowano tańce. Moja skóra zmieniła już trochę kolor, więc wybrałam długą białą sukienkę, żeby podkreślić opaleniznę. - Zamierzam przypiąć Charliego - powiedziałam do Jacka, wyjmując brylantowego pingwina. Spojrzał na mnie ze zdumieniem. - Nazywasz broszkę Charlie? - Nie, to imię pingwina. Mógłbyś mi go przypiąć? Uważaj! - krzyknęłam, gdy Charlie wypadł mu z ręki. Jack zachwiał się i nadepnął na broszkę. Kiedy ją podniósł, okazało się, że zapięcie jest trochę wykrzywione. - Och, nie! - zmartwiłam się. - Czy to znaczy, że nie można go przypiąć? - Myślę, że zdołam to naprawić. Na szczęście miał silne palce i udało mu się wyprostować szpilkę. Pozostało zaledwie maleńkie skrzywienie. W końcu przypiął broszkę na moim lewym ramieniu. - Co za pomysł, żeby nazwać pingwina Charlie! - To mój pingwin. Mogę go więc nazywać, jak mi się podoba. Jack pocałował mnie w czubek nosa. - Oczywiście. Wyglądasz wspaniale i świetnie dajesz sobie radę ze swoim zadaniem. Jednak jeśli Raymond albo ktoś inny zechce z tobą zatańczyć...
50
RS
- To będę z nimi tańczyć - dokończyłam. Chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwał. - Pamiętaj tylko, że nie musisz tego robić - powiedział. - To nie „Silverado". - Wiem - odparłam, wzruszona jego życzliwością. - Jednak powinnam zachowywać się naturalnie, a na takim rejsie zwykłe każdy tańczy z każdym. - Jakoś nie na każdego patrzą tak, jak patrzyli na ciebie dziś przy basenie - zauważył z rozdrażnieniem. - To dla nich forma spędzania czasu. - Obyś tylko nie przesadziła - rzucił, biorąc mnie pod rękę. - Chodźmy. Nawet Jack musiał przyznać, że moje metody były bardzo skuteczne. Derekowi ani Harryemu nie wolno było się nawet do mnie zbliżyć. Zadbały o to ich zaborcze kobiety. Obaj byli w siódmym niebie. Chyba pierwszy raz skupili na sobie całą ich uwagę. Jedynym, który wciąż kręcił się przy mnie, był Raymond. Podczas tańca opowiadał mi, jak zamierza przejąć firmę Consolidated, ile interesów już robił z Jackiem, jaki jest bogaty i ile jeszcze spodziewa się zarobić. Mogłabym chyba przystąpić do egzaminu na temat Raymonda Kellera. Im więcej mówił, tym mniej go lubiłam. Boże, ależ z niego nudziarz! Ani trochę nie umywał się do Jacka, który był dowcipny i nie traktował siebie ze śmiertelną powagą. - Raymond jest bardzo tobą zainteresowany - powiedział Jack, gdy tańczyliśmy ze sobą. - Zauważyłam - mruknęłam opryskliwie. - Aż mnie uszy bolą. Czy on potrafi mówić wyłącznie o sobie? - Pewno nie wie nawet, że istnieją inne tematy. Roześmieliśmy się i poczułam się, jakbyśmy znów znaleźli się w „Hotel de Paris". Wystarczyła rozmowa podczas lunchu, abyśmy poznali się lepiej niż niektórzy ludzie przez całe życie. Nastrojowa muzyka sprzyjała przytulaniu się. Jack przyciągnął mnie do siebie. Oparłam czoło o jego ramię, a wtedy pochylił głowę, wtulił ją w moją szyję i ustami musnął moją skórę. Poczułam podniecenie, które tylko zwiększyło moją frustrację, że nie mogę go mieć. A jednocześnie czułam miłe ciepło. Mogłabym się tak do niego tulić przez całe życie. Niestety wiedziałam, że to nie będzie trwać wiecznie. Może jeszcze tydzień. Albo nawet krócej. Czułam, jak bardzo do siebie pasujemy, lecz
51
RS
zdawałam sobie sprawę, że nierozsądnie jest o tym myśleć. Tyle że przy Jacku nie potrafiłam zachować zdrowego rozsądku. Będę miała na to czas później, uznałam. Przez resztę życia mogę być rozsądna. A także smutna i samotna. Boże, jak szaro i ponuro będzie, gdy przypomnę sobie, że wszystko, co najlepsze mam już za sobą. W końcu zabawa się skończyła i wszyscy poszli do swoich kajut. Tej nocy postanowiłam wziąć odwet na Jacku. Kiedy zobaczyłam na środku łóżka wielką poduchę, utwierdziłam się w swojej decyzji. Wychynęłam z łazienki, ziewając szeroko. - Ależ jestem zmęczona - powiedziałam. - Chyba będę spać do południa. Dobranoc. Nie czekając, aż zareaguje, padłam na łóżko i przykryłam się razem z głową. Teraz dostanie nauczkę! Któregoś wieczoru zatrzymaliśmy się w Cagliari, na południu Sardynii. Kiedy na jachcie uzupełniano zapasy, wybraliśmy się wszyscy na zwiedzanie starego miasteczka. Przy okazji postanowiłyśmy z Jenny zrobić drobne zakupy. - Tak się cieszę, że Jack spotkał ciebie - powiedziała Jenny, gdy wstąpiłyśmy na kawę. - Gdyby nie ty, Selina już by go pożarła. - Mam wątpliwości. - Nagle uświadomiłam sobie całą prawdę. - Jack tylko na pozór jest taki pobłażliwy. W gruncie rzeczy potrafi być bardzo uparty. Jenny pokiwała głową. - Brawo! Niektórzy ludzie nie dostrzegają tego całymi latami. Widzę, że naprawdę dobrze go znasz. Po Cagliari zrobiliśmy jeszcze krótki postój w Barcelonie, po czym ruszyliśmy w drogę do domu. Nastroje wśród gości wyraźnie się zmieniły. Ci, którzy mieli zamiar załatwić coś podczas rejsu, zdawali sobie sprawę, że czas się kończy. Być może dlatego Jack wciąż za mną chodził. Całkiem możliwe też, że przyglądał się uważnie Raymondowi, który pił za dużo i flirtował zawsze z dwiema kobietami naraz. Jednak nigdy ze mną. Znów zorganizowano tańce. Z początku bawiłam się z innymi, ale zrobiło mi się duszno i postanowiłam trochę odpocząć. Znalazłam sobie cichy kącik na pokładzie, oparłam się o reling i zapatrzyłam w ciemność. Tak będzie wyglądało odtąd moje życie, myślałam. Nie sposób przewidzieć, co się w nim wydarzy. Mogłam być jedynie pewna, że Jack nie będzie jego częścią. A przecież wiedziałam już, że życie bez niego nie było nic warte. - A więc tu jesteś - Zza pleców dobiegł głos Jacka.
52
RS
- Wyszłam, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. - Dobry pomysł. Cieszę się, że za kilka dni będziemy w Southampton. Za kilka dni! Dla mnie wtedy wszystko się skończy, a on się z tego cieszy! No, ale nie powinnam narzekać. Znałam przecież warunki umowy. - Mam nadzieję, że nie zostawisz mnie natychmiast po wpłynięciu do portu - dodał. - Nie możemy się od razu rozstać, bo inaczej gotowi zwęszyć pismo nosem. - Myślę, że na jakiś czas mogę zostać - odparłam, starając się nie okazywać radości, jaka mnie ogarnęła. - Na kilka tygodni? - Chyba tak. - Ale nie jesteś pewna? Masz jakieś zobowiązania? - Można to tak ująć - powiedziałam ostrożnie. Jack ujął moje dłonie. - Pozbędziemy się całego towarzystwa i pojedziemy do mojego mieszkania. Będę miał pretekst, żeby na stałe wyprowadzić się od Grace. A więc chodziło po prostu o realizację jego planów? Tak czy inaczej, byłam szczęśliwa, że wyrok został odroczony. Tylko na tym mi zależało. Wracaliśmy już do środka, gdy usłyszeliśmy wołanie. - Jack! Chodź posłuchać! Kilku podpitych mężczyzn stało na pokładzie. - Pójdę ich trochę uspokoić - rzucił Jack. - Zobaczymy się później. Przez chwilę patrzyłam, jak ze śmiechem nakłania ich do powrotu, po czym ruszyłam za nimi. - Już się bałem, że nigdy nie złapię cię samej. - Z cienia wyszedł Raymond Keller. - Właśnie szłam do środka - powiedziałam, siląc się na uprzejmość. - Chyba możesz poświęcić mi chwilkę. Myślę, że spodoba ci się to, co chcę ci dać. Zanim zdążyłam zaprotestować, stanął przede mną i otworzył pudełko, w którym leżał prześliczny naszyjnik. - Zauważyłem, że lubisz brylanty. - Nie mogę ich przyjąć. Zabierz to, proszę. - Och, daj spokój. Kupiłem to specjalnie dla ciebie. - Nie powinieneś był tego robić. - Słuchaj, przecież nie będziesz całe życie z Jackiem. Co ty na to, żebyśmy razem zeszli z jachtu? - Spadaj - warknęłam. - No, co ty? Składam ci uczciwą propozycję... - Jesteś nachalny i tyle.
53
RS
- Wydaje ci się, że jesteś ode mnie lepsza? - Mam wrażenie, że każdy jest lepszy od ciebie. A teraz zejdź mi z drogi. - Ani myślę. Zachęcałaś mnie... Przez chwilę musiałam się z nim szarpać, ale w końcu udało mi się wyrwać. W ręku zostało mi pudełko z naszyjnikiem. - Odsuń się - wykrztusiłam bez tchu - bo wrzucę to do wody. Dźwięk, jaki wydał, przypominał jęk. - Nie zrobisz tego. - Przekonasz się, że tak, jeśli nie dasz mi spokoju. - Co tu się dzieje? - To był Jack, który wyszedł sprawdzić, co to za hałasy. - Ta mała dziwka sprowokowała mnie - wrzasnął Raymond, nie panując nad nerwami. - Jeśli nie przestaniesz tego powtarzać, naprawdę wyrzucę to za burtę zagroziłam. - Może wreszcie zrozumiesz, że nie jestem zainteresowana. - Wolisz bogatszych, tak? Ledwie zdążył to powiedzieć, Jack jednym ciosem posłał go na pokład. Raymond przez chwilę siedział, rozcierając szczękę. Wydawał się bardziej zdumiony niż obolały. Chwilę później zerwał się na nogi i rzucił w moją stronę. Jego atak zaskoczył mnie i zanim cofnęłam rękę zza burty, pudełko poleciało do wody. - To ci da nauczkę - odezwał się Jack. - Zejdź mi z oczu, zanim pójdziesz w ślady swoich klejnotów. Raymond podniósł wzrok, po czym bez słowa uciekł z pokładu. Muszę przyznać, że mnie także zdumiało to, co dostrzegłam w spojrzeniu Jacka. Nie wyglądał wcale jak człowiek, który myśli wyłącznie o obronie własnych interesów. Nie pozwoliłam sobie jednak na zbyt długie rozmyślanie o tym, co wyrażał jego wzrok. Bałam się, że za bardzo się rozmarzę, jeśli uwierzę, że to była... zazdrość. Kiedy Raymond zniknął, Jack chwycił mnie w objęcia. - Nic ci nie jest? - Nie, wszystko w porządku - odparłam nieco drżącym głosem. - Nie płacz. - Ja się śmieję. - Nie mogłam powstrzymać ogarniającego mnie rozbawienia. - Ten naszyjnik - wykrztusiłam - był wart jakieś dwadzieścia tysięcy. I wszystko poszło na dno. Jack także wybuchnął śmiechem. - Następnym razem będzie pamiętał o dobrych manierach. Jak śmiał cię obrażać?
54
RS
Wiadomość o wydarzeniach na pokładzie najwidoczniej już obiegła całe towarzystwo, bo gdy Jack poszedł wziąć dla mnie drinka, nagle znalazłam się twarzą w twarz z Grace. - Możesz być z siebie dumna - odezwała się ostrym jak brzytwa głosem. - Przez ciebie Jack obraził Raymonda Kellera, a to dla niego katastrofa. - Jack nie wydaje się zbyt przejęty. - A co ty możesz o tym wiedzieć? - parsknęła. - Keller lada dzień zostanie prezesem jednej z największych firm w kraju. To niezwykle cenna znajomość dla Jacka. Jak myślisz, czemu zaprosiliśmy go na ten rejs? - Z pewnością nie dla jego talentów towarzyskich - odpaliłam. - To niezwykle wpływowy i majętny człowiek. - O tak, mówił mi o tym co najmniej ze sto razy. Mało mnie to interesuje. - Nie odgrywaj niewiniątka. Zawróciłaś mu w głowie, tak jak Jackowi. I doprowadziłaś do awantury. Keller ma podbite oko, a Jack stracił użyteczny kontakt. - Bardzo mi przykro. Tylko czemu mnie o to obwiniasz, Grace? - Bo kobiety takie jak ty zawsze są winne. Niech ci się jednak nie wydaje, że zdobyłaś Jacka na zawsze tylko dlatego, że wydał na ciebie trochę pieniędzy. Jesteś dla niego wyłącznie rozrywką. Rzuci cię, gdy już spełnisz swoje zadanie. Postanowiłam, że nie dam się wyprowadzić z równowagi. - O tym jednak on będzie decydował - odparłam lodowato. W tym momencie Jack wrócił z drinkami. Grace skrzywiła się i odpłynęła. Kiedy spytał mnie, o czym rozmawiałyśmy, rzuciłam jakąś obojętną odpowiedź. Nie potrafiłam jednak przestać się martwić. A jeśli faktycznie mu zaszkodziłam?
55
ROZDZIAŁ SIÓDMY
RS
Opowieść Jacka Po awanturze z Raymondem Kellerem atmosfera zaczęła się psuć. Musieliśmy niespodziewanie zatrzymać się na Gibraltarze, bowiem Raymond nagle dowiedział się, że jakaś niecierpiąca zwłoki sprawa wzywa go do domu. Ojciec Seliny także dostał telefon na temat nagłego kryzysu w jednej ze swoich firm. Selina i jej matka postanowiły wracać z nim. W tej sytuacji Derek również oznajmił, że nie może kontynuować rejsu. Grace uważała, że to wszystko moja wina. - Chce po prostu skorzystać z okazji, żeby zdobyć Selinę dla siebie warczała. - Pewno zaręczą się, nim dotrzesz do domu. - Mam nadzieję. Może wreszcie przyjmiesz do wiadomości, że jestem niereformowalny i przez resztę rejsu poświęcisz całą energię Harryemu? Miałem własne plany. Ostatecznie Dyktator Jack uważany był przecież za mistrza strategii. Przyszła pora, żeby wypróbować swoje umiejętności w sprawie, na której rzeczywiście mi zależało. Zamówiłem samochody, które miały z portu w Southampton zabrać pasażerów i odwieźć ich do Londynu. My z Delią zamierzaliśmy spędzić na jachcie jeszcze jedną noc. Grace nie miała ochoty zostawić nas samych, lecz tym razem ograniczyła się tylko do jednej uwagi: - Skoro chcesz z siebie zrobić głupca... - Chcę - odparłem zdecydowanie. - Powiem ci coś jeszcze. Nigdy dotąd nie sprawiało mi to takiej przyjemności. Ostatniego dnia rejsu była piękna pogoda i wszyscy leżeliśmy nad basenem. Della pojawiła się ostatnia. Muszę przyznać, że wykonała świetną robotę. Zgodnie z moją prośbą za każdym razem wkładała inny kostium. W dodatku jej figura miała jakieś tajemnicze właściwości. Kiedy była ubrana, można by pomyśleć, że jest zbyt chuda. A jednak, gdy wkładała bikini, okazywało się, że jest po prostu smukła i wszędzie, gdzie trzeba, ładnie zaokrąglona. Steward zawiadomił mnie, że kapitan chciałby się ze mną widzieć. Niechętnie oderwałem oczy od Delli i poszedłem na mostek. Kiedy pospiesznie wróciłem nad basen, okazało się, że już jej nie ma. - Zeszła do kajuty - powiadomiła mnie Jenny. - Zdaje się, że chciała gdzieś zadzwonić. Pomyślałem, że Jenny się myli, kiedy jednak znalazłem się pod drzwiami kajuty, usłyszałem głos Delli.
56
RS
- Kochanie, nic nie wiedziałam... Tak się cieszę, że już wszystko w porządku... To wspaniale... Nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę... Pa, kochanie. Usłyszałem, że odkłada słuchawkę. Po chwili dotarł do mnie dziwny dźwięk. Czyżby płakała? Niemożliwe, uznałem. Przecież wyraźnie słyszałem, że się cieszy. Powinienem wejść, a wtedy się wszystkiego dowiem... Kiedy wreszcie otworzyłem drzwi, Della stała przy oknie i patrzyła na morze. Zaraz jednak odwróciła głowę i obdarzyła mnie uśmiechem, który wydał mi się trochę wymuszony. - Wszystko w porządku? - spytałem. - Jasne - odparła lekko. - Jenny powiedziała, że zeszłaś na dół. Wspominała coś o telefonie. - Faktycznie, musiałam zadzwonić, ale już skończyłam. Wracajmy nad basen. Chcę jeszcze popływać. Kiedy mijała mnie wolnym krokiem, zapatrzyłem się na jej złotą skórę, i wszystkie wątpliwości wyleciały mi z głowy. Zapomniałem już, że nie opowiedziała mi o rozmowie telefonicznej, i posłusznie ruszyłem za nią w stronę basenu. Dopiero później uświadomiłem sobie, że właśnie o to jej chodziło. W wodzie poruszała się jak syrena. Nurkowała, wiła się, obracała... Prowokowała i kusiła, odwodząc mnie od zmysłów. Nigdy jeszcze nie pragnąłem jej tak mocno, jak w tym momencie. Zdałem sobie sprawę, że mam coraz mniej czasu. Łatwo było zachowywać się jak dżentelmen, kiedy mieliśmy przed sobą jeszcze długą podróż. Teraz jednak rejs się kończył. Kiedy późnym popołudniem wpłynęliśmy do Southampton, samochody już na nas czekały. Grace na pożegnanie udzieliła mi błogosławieństwa w typowy dla siebie sposób. - Cokolwiek się wydarzy, pamiętaj, że sam do tego doprowadziłeś. - Dzięki, Gracie - uśmiechnąłem się szeroko. - Nie mów do mnie Gracie. Na obiad zabrałem Delię do małej przytulnej restauracji na nabrzeżu. Może brzmi to dość banalnie, lecz tak czy inaczej, spędziliśmy tam uroczy wieczór. - No i w końcu nie udało mi się - powiedziałem. - Sądziłem, że zdołam się czegoś o tobie dowiedzieć, ale zbyt dobrze zacierasz ślady. - Chyba to nie ma znaczenia, prawda? - uśmiechnęła się. - Wykonałam swoje zadanie całkiem nieźle, nie sądzisz? - Czy tylko to się liczy? Twoje zadanie?
57
RS
- Przecież do tego mnie wynająłeś. - Kiedy cię wynajmowałem, byliśmy sobie obcy - przypomniałem. Teraz to się zmieniło. - No tak... - szepnęła. Miałem wrażenie, że w jej głosie pojawił się cień smutku. W tym momencie podjąłem decyzję. Miałem dość udawania. Wiedziałem, czego chcę. - Della, nie pozwolę, żebyśmy ponownie stali się parą nieznajomych. Chcę, żebyś została moją żoną. Po jej zaskoczonym spojrzeniu poznałem, że tego nie przewidziała. Właściwie nie rozumiem dlaczego. Wydawało mi się, że łatwo było odczytać moje intencje. - Co powiedziałeś? - spytała słabym głosem i gwałtownie zamrugała. - Chcę się z tobą ożenić. Kocham cię. Chyba cię tym nie zaskoczyłem? - W pewnym sensie tak - mówiła wolno. - Nie zachowywałeś się jak ktoś zakochany. - Chodzi ci o to, że nie rzuciłem się na ciebie, jak napalony nastolatek? Nawet sobie nie wyobrażasz, ile razy chciałem to zrobić. Do tej pory nie rozumiem, jak udało mi się trzymać ręce przy sobie. - A jednak zdołałeś zachować zimną krew - rzuciła ostrym tonem. - Spodziewałaś się czegoś innego? - No, cóż... W tych okolicznościach... - W jakich okolicznościach? Płaciłem ci za pracę, ale to nie znaczy, że cię kupiłem. Kim twoim zdaniem jestem? Hugh Vannerem? Moja ukochana patrzyła na mnie podejrzanie błyszczącym wzrokiem. - I dlatego zachowywałeś się jak skaut? - No... chyba tak Czemu na mnie warczysz? To niedobrze, że okazałem ci szacunek? Zawarliśmy umowę, a w dodatku byłaś zamknięta na jachcie. Jak mógłbym... I wtedy się uśmiechnęła. - Boże, Jack! Jesteś prawdziwym dżentelmenem! To fantastyczne! - Mam nadzieję! Nie miałaś najmniejszej szansy, żeby się obronić. Nawet gdybyś się zgodziła, nie byłbym pewien, czy nie robisz tego, bo uważasz, że to część umowy... - mówiłem chaotycznie, czując ogarniające mnie zażenowanie. Della przyglądała mi się z uśmiechem, który niepokoił mnie bardziej niż wściekłe spojrzenia, jakimi obrzucała mnie przed chwilą. Nagle roześmiała się głośno.
58
RS
- Naprawdę myślisz, że poszłabym z tobą do łóżka tylko dlatego, że czułabym się zobowiązana? - Uczciwie ci powiem, że zdarzały się chwile, kiedy było mi obojętne, dlaczego to zrobisz. Na szczęście, trwały bardzo krótko. Wystarczyło wziąć zimny prysznic... - Naprawdę nie czułeś, jak bardzo cię pragnę? - Patrzyła na mnie ze zdumieniem. - Może czasami. Ale te sygnały nie były jednak zbyt wyraźne. Siedzieliśmy obok siebie w zacienionym kącie restauracji. Della bez słowa pochyliła się w moją stronę i przytknęła swoje usta do moich. Trwało to dość długo. Miałem wrażenie, że świat zaczął wirować, a moje serce wybija rytm tego szalonego tańca. - Czy ten sygnał jest wystarczająco wyraźny? - spytała cicho. Kiwnąłem głową, bo nie dowierzałem swojemu głosowi. Kiedy już odważyłem się odezwać, wróciłem do sprawy, która wydała mi się najważniejsza. - Teraz już wiesz, czemu chcę się z tobą ożenić. Nie interesuje mnie przygoda na jedną noc ani krótkotrwały romans. Pragnę związku na całe życie. Delio, czy zostaniesz moją żoną? Po tym pocałunku byłem całkiem pewien, że się zgodzi, lecz Della milczała. W końcu powiedziała wolno: - Nie proś, żebym już teraz dała ci odpowiedź. Mam wrażenie, że oświadczyłeś mi się pod wpływem impulsu. Za pewien czas możesz tego żałować. - Nie zmienię zdania. - Przecież nic o mnie nie wiesz. - Powiedziałaś mi, że nie jesteś mężatką. Nic innego nie jest ważne. - Ale... mogę mieć inne zobowiązania. Przez głowę przemknęła mi myśl o rozmowie, którą prowadziła tego popołudnia. Mówiła do kogoś „kochanie" i cieszyła się na szybkie spotkanie. W tej chwili jednak byłem w euforii i czym prędzej odpędziłem te niewygodne myśli. Słusznie mówią, że nie ma większego ślepca od tego, który nie chce widzieć. - Bez względu na to, jakie one są, pomogę ci je wypełnić - powiedziałem. Pokręciła głową. Pierwszy raz widziałem u niej taką bezradną minę. - Jack, nie mogę ci nic przyrzec... Nie w tej chwili. Nie rozumiesz... - Więc pomóż mi zrozumieć. Kocham cię i myślę, że ty także mnie kochasz. Czego więcej trzeba?
59
RS
- Wielu rzeczy - szepnęła. - Żyliśmy teraz w nierealnym świecie, ale kiedy wrócisz do prawdziwego życia, wiele spraw będzie wyglądać inaczej. Nie będziesz potrzebować mnie tak bardzo. - Czy próbujesz zasugerować, że chcę się z tobą ożenić, żebyś chroniła mnie przed Grace? - Myślę, że sam sobie z nią poradzisz. Chyba wreszcie zrozumiała, że twoje „nie" należy traktować poważnie. Sądzę, że teraz jesteś już wolny. - Odzyskałem wolność, żeby ożenić się z tobą. Kochanie, muszę ci powiedzieć, że jedna cecha Dyktatora Jacka jest jak najbardziej prawdziwa. Plotka głosi, że gdy czegoś pragnie, zachowuje się jak terier: nie popuści. Czemu mi nie ufasz? Kocham cię. Jesteś jedyną kobietą, z którą chcę spędzić życie. Gdybym wiedział, że czujesz to samo... Przerwała mi, kładąc palce na moich ustach. - Chodźmy już - powiedziała miękko. Obejmując się, wróciliśmy na jacht. Większość załogi już została zwolniona, a ci, którzy wciąż tam byli, zachowywali pełen szacunku dystans. Można by uwierzyć, że jesteśmy ostatnimi ludźmi na ziemi, którzy spacerują po wymarłym statku. - Muszę wiedzieć, co do mnie czujesz - powiedziałem zdecydowanym tonem, gdy znaleźliśmy się w kajucie. -Pragnę cię tak bardzo, że prawie odchodzę od zmysłów. Może wydam ci się bardzo płytki, ale w tej chwili nie potrafię myśleć o niczym innym. Teraz dopiero dostrzegłem to, na co tak długo czekałem. Uśmiech pojawił się najpierw w kącikach jej cudownych ust, po czym powoli objął całą twarz. I nagle świat wypiękniał. Zbliżyła się do mnie powoli. Pamiętam, że porwałem ją w ramiona, przyciągnąłem do siebie i zacząłem gorączkowo całować. Możliwe, że zachowywałem się zbyt gwałtownie, ale to dlatego, że byłem już u kresu wytrzymałości. Della jednak zdawała się nie zwracać uwagi na moje niezgrabne ręce. Po tym, jak się do mnie tuliła, mogłem poznać, że pragnie mnie równie mocno. Już wcześniej byliśmy przy sobie nadzy, ale teraz naprawdę była moja. Miała zostać moją żoną. Nie powiedziała tego co prawda, ale słowa przecież nic nie znaczą. Czułem jej zgodę w delikatnych ruchach rąk na mojej piersi i jeszcze delikatniejszym dotyku jej warg. Każda pieszczota, każde wyszeptane słowo pochodziły prosto z serca. Nie ma chyba drugiej kobiety, która w taki sposób uprawia miłość. Była słodka i uległa, wzruszająca, cudowna... Tak często widywałem ją w skąpym bikini, a jednak okazało się, że w ogóle nie znam jej ciała. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że jej
60
RS
skóra może być tak delikatna i jedwabista. Jestem od niej o kilkanaście centymetrów wyższy, ale Della rozwiązała ten problem, stając na moich stopach i wspinając się na palce. Słyszałem, jak szepcze nieskładne słowa, być może także moje imię. To, co ja mówiłem, także nie było zbyt spójne: możliwe, że powtarzałem jej imię, a może były to tylko słowa pożądania. Kiedy znaleźliśmy się na łóżku, twarz Delli oświetlił blask księżyca. Jej oczy płonęły ogniem, jakiego nigdy nie dostrzegłem w jej spojrzeniu. Taki sam żar czułem, gdy się kochaliśmy. Nie miała żadnych hamulców, była energiczna, pełna zapału, namiętna... Trwało to bardzo długo, a gdy się wreszcie rozłączyliśmy, zrobiliśmy to tylko dlatego, żeby natychmiast do siebie wrócić. I nawet wtedy, kiedy pożądanie nie było już tak palące, namiętność nas nie opuszczała. Po godzinie obudził mnie jakiś dźwięk Byłem przekonany, że słyszałem płacz, ale w kajucie panowała cisza. Della leżała odwrócona do mnie plecami. - Nic ci nie jest? - szepnąłem, pochylając się nad nią. Mruknęła coś cicho, a po chwili jej oddech stał się głęboki i równy. Ułożyłem się wygodnie i znów zapadłem w sen. Kiedy ponownie otworzyłem oczy, wokół panował półmrok. Śniłem o Delli i znów ogarnęło mnie pożądanie. - Jestem niepoprawny - odezwałem się głośno. - Ze wstydem przyznaję, że nie mogę nad tym zapanować. Nie wiem, czemu byłem pewien, że Della obudzi się w tym samym momencie, i czekałem, aż usłyszę jej zduszony śmiech. Nagle uświadomiłem sobie, że nie dociera do mnie żaden dźwięk Zaniepokojony włączyłem światło. Łóżko było puste. - W łazience również nikogo nie było. Przez chwilę próbowałem się oszukiwać, że mogła pójść na pokład... Nie chciałem przyjąć do wiadomości oczywistego faktu, dopóki nie spostrzegłem zaadresowanego do mnie listu, który zostawiła na toaletce. Nim rozłożyłem kartkę, wpatrywałem się w nią przez długą chwilę. Nie chciałem wiedzieć, co zawiera, choć już przecież nie miałem żadnych wątpliwości. Wybacz, że odchodzę w ten sposób, ale boję się, że nie potrafiłabym tego powiedzieć, patrząc ci w oczy. Spędziłam z tobą piękne chwile, tak cudowne, że wydają się nierealne. Teraz nadszedł czas, żeby wrócić do rzeczywistości i dlatego musimy przestać dla siebie istnieć.
61
RS
Nie mogę za ciebie wyjść, ukochany, ale nigdy nie zapomnę, że mnie o to poprosiłeś. Być może powinnam odejść, zanim się kochaliśmy i naprawdę próbowałam to zrobić. Jednak nie potrafiłam sobie tego odmówić. Pewno wiesz, dlaczego. Spotkaliśmy się na krótką chwilę. I było cudownie. Przynajmniej to nam zostanie. Niestety tylko to. Nie niszczmy tego, próbując dostać więcej. Zabrałam ubrania, które mi kupiłeś i Charliego. Nie mogę jednak wziąć pozostałych klejnotów. Znajdziesz je w drugiej szufladce po prawej stronie. Mam nadzieję, że ja także coś ci podarowałam. Jednak to wszystko nic w porównaniu z tym, co dostałam od ciebie. Nie chcę tego stracić, raniąc cię, a tak by się stało, gdybym pozostała w twoim życiu. Nigdy o tobie nie zapomnę, ale nie mogę się już z tobą spotkać. Nie mogę ci też powiedzieć, dlaczego. I jeszcze jedno. Nie próbuj mnie szukać. To nic nie da. Błagam, nie rób tego, bo jeśli mnie znajdziesz, złamiesz mi serce. Żegnaj, ukochany. Della To się nie mogło stać, powtarzałem sobie. Spełniły się nasze marzenia i odtąd będziemy żyli długo i szczęśliwie. Czy nie tak kończą się wszystkie bajki? Jednak sny zwykle się nie spełniają i Della, będąc kobietą, okazała się większą realistką niż ja. Czy popełniłem błąd, bo byłem zbyt bogaty? Przyzwyczaiłem się, że wystarczy pstryknąć palcami, aby wszystko, czego pragnę, podano mi na srebrnej tacy. Wiedziałem oczywiście, że jej nie mogę traktować w ten sposób, jednak zacząłem się przyzwyczajać do tego, że mam ją obok siebie. Niestety, nadeszła pora, żeby wrócić do rzeczywistości. Nagle uświadomiłem sobie, że gdybym chciał ją znaleźć, nie wiedziałbym nawet, od czego zacząć. Ubrałem się i wyszedłem poszukać kogoś z załogi. Marynarz stojący na wachcie był bardzo młody i niezbyt bystry. Wesołym głosem poinformował mnie, że panna Martin odjechała godzinę temu. - Wezwałem taksówkę i pomogłem jej znieść bagaż. - Czy mówiła, czemu odjeżdża tak wcześnie? - Powiedziała, że nastąpiła zmiana planów. Dodała także, żeby pana nie niepokoić. Mam nadzieję, że nie przeszkodziliśmy panu? - Zachowywał się jak gorliwy psiak, który czeka na pochwałę za to, że... zrujnował mi życie.
62
RS
Z ciężkim sercem spakowałem biżuterię. Gdyby chodziło o inną kobietę, mógłbym oczekiwać, że kiedyś po nią wróci. Jednak z pewnością nie Della, Ona nie pragnęła świecidełek. Gdybym tylko wiedział, czego naprawdę pragnie, myślałem zrozpaczony. Może wtedy znalazłbym sposób, żeby jej to ofiarować.
63
ROZDZIAŁ ÓSMY
RS
Opowieść Jacka W ciągu ponurych miesięcy, które nastąpiły, nadszedł moment, gdy zacząłem myśleć o tym, o czym do tej pory uparcie starałem się zapomnieć. „Kochanie... nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę..." Nie chciałem pamiętać podsłuchanej rozmowy, teraz jednak musiałem spojrzeć prawdzie w oczy. Zostawiła mnie dla kogoś innego. Oszukała mnie... To niemożliwe, uznałem. Nie wiedziałem, do kogo kierowała te słowa, jednak nic nie było w stanie zachwiać moją wiarą w jej uczciwość. Niby nic łatwiejszego jak wynająć prywatnego detektywa, ale tego akurat nie mogłem zrobić. Gdybym nagle rozpoczął poszukiwania, upewniłaby się tylko, że lekceważę jej uczucia. Zdaję sobie sprawę, że moi pracownicy patrzyli na mnie ze zdumieniem. Zrobiłem się wyjątkowo wybuchowy i zupełnie nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Nie muszę chyba wspominać, że w zastraszającym tempie zarabiałem pieniądze? Mam wrażenie, że bez pracy czułbym się jak bez powietrza. Raymond Keller został prezesem Consolidated i wbrew ponurym przepowiedniom Grace, szybko doszedł do porozumienia z Bullen Inc. Zdawał się w ogóle nie pamiętać o ciosie w szczękę, który mu wymierzyłem. Selina uroczyście ogłosiła swoje zaręczyny z Derekiem Lammingiem. Grace stwierdziła, że to moja wina. Pobrali się w grudniu. Posłałem im nieprzyzwoicie kosztowny prezent, co rozbawiło Jenny. - Nie musisz w tak oczywisty sposób okazywać swojej ulgi - chichotała. Zawsze umiała trafić w sedno. - Nic ci nie jest, Jack? - spytała po chwili, przyglądając mi się z niepokojem. - Skądże. Dlaczego? - Postarzałeś się. Chyba jednak nie czujesz się najlepiej, prawda? Wzruszyłem ramionami. - Jak się ma mój przyszły syn chrzestny? - spytałem, żeby zmienić temat. Jenny z uradowaną miną poklepała się po brzuchu. - Szykuje swój debiut. Wiesz, że to się wydarzyło na jachcie? Dość szybko zakończyłem rozmowę. Nie byłem w stanie mówić na temat rejsu.
64
RS
W czasie świąt zamierzałem zająć się pracą. Jakoś zdołałem przekonać Grace, żeby spędziła Boże Narodzenie z Harrym. Kiedy nadeszła wiosna, próbowałem sobie wmówić, że doszedłem już do siebie. Niestety, nie potrafiłem zapomnieć o Delli. Zacząłem się obawiać, że nigdy mi się to nie uda. Grace straciła do mnie cierpliwość i jak to ona, okazywała mi to dość gwałtownie. Coraz mniej czasu spędzałem w naszym wspólnym domu, nadal jednak często tam bywałem. Pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy przy kolacji, Grace wyciągnęła nagle rękę i położyła coś przede mną. Charlie... - Czy to nie jest broszka, którą jej kupiłeś? - spytała z zadowoloną miną. Chętnie bym zaprzeczył, ale na szpilce wciąż była nierówność, która powstała, gdy na nią nadepnąłem. Nie było wątpliwości, że to ten sam klejnot, który kupiłem Delli. - Zauważyłam ją w lombardzie - oznajmiła Grace triumfalnie. Natychmiast ją sprzedała. Z kamienną miną obracałem broszkę w palcach. Nie chciałem, żeby Grace dostrzegła, jak bardzo czułem się zraniony. - Widzisz teraz, że cudem uniknąłeś nieszczęścia? Próbowałem opanować gniew, ale wówczas przychodziło mi to z wielkim trudem. - To ty tak uważasz. Ja na to patrzę inaczej. Nie wiem, czemu to zrobiła, żałuję tylko, że nie przyszła do mnie. - Tania dziwka... Urwała gwałtownie, gdy napotkała mój wzrok. Przypomniałem sobie, jak Charles mówił, że ostatnio moje zachowanie zaczyna budzić strach. Zlekceważyłem jego słowa, teraz jednak nie byłem już taki pewien, czy nie miał racji. - To naturalne, że podchodzisz do tego emocjonalnie - podjęła po chwili ostrożnie. - Jednak ona działała na ciebie niszcząco. - Co ty możesz wiedzieć? - warknąłem. - Wystarczająco dużo. Odkryłam, kim jest i - co ważniejsze - czym jest. - Chcesz powiedzieć, że wiesz, gdzie... - spytałem z niedowierzaniem. - Och, oczywiście. Znam jej miejsce pobytu. To nie było trudne. - I nie zamierzasz mi powiedzieć? - Obawiam się, że nie podziękujesz mi, gdy zdradzę, że jest w więzieniu. - Bzdura - parsknąłem pogardliwie, kiedy w końcu odzyskałem oddech. - Wcale nie. Wiem to od Pearl Odwiedzała tam kogoś i zobaczyła Delię.
65
RS
Pearl to pokojówka, która towarzyszyła Grace podczas rejsu. Cała historia zaczęła nabierać cech prawdopodobieństwa, lecz mimo to odparłem automatycznie: - Nie wierzę. - Nie mam do ciebie cierpliwości! Może w takim razie uwierzysz w to. Po tym, co powiedziała Pearl, wynajęłam prywatnego detektywa. - Wyraźnie zabroniłem ci to robić - rzuciłem z wściekłością. Tłumaczyłem ci, że to by się jej nie spodobało. - Teraz już wiemy, dlaczego. Gdyby nie ja, nigdy byś jej nie przejrzał. Dowiedziałam się o naszej drogocennej Delli wielu rzeczy, które wyjaśniają, czemu była taka tajemnicza. Przerwała, czekając na moją reakcję. Cierpiałem katusze, lecz mimo to nie zamierzałem o nic pytać. W końcu Grace powtórzyła: - O tak, wielu rzeczy... Nie dziwię się, że nie chciała, abyś ty się o nich dowiedział. - To była jej decyzja - odparłem krótko. - Być może powie mi o wszystkim, kiedy się z nią zobaczę. - W więzieniu raczej nie będzie miała wyboru. W tym momencie straciłem panowanie. - Co do diabła ona tam robi? - Jest oszustką. - Uważaj, co mówisz. - Della Martin siedzi w areszcie oskarżona o kradzież niezwykle cennej brylantowej bransoletki. Złapano ją na gorącym uczynku. Z tego co wiem, pochodzi z rodziny notorycznych przestępców. To cały gang: kanciarze, złodzieje, hochsztaplerzy. Kiedy sobie pomyślę, że zaprosiłeś ją na jacht... Przecież wszystko mogło się zdarzyć. - Może ci powiem, co się zdarzyło - odparłem z gniewem. Podarowałem jej biżuterię wartą majątek, a ona to wszystko zostawiła. Żaden złodziej by tak nie postąpił. Przez moment wydawała się zaskoczona, lecz natychmiast odzyskała rezon. - Bardzo sprytnie. Domyślała się, że zawiadomiłbyś policję, gdyby wzięła klejnoty. - One należały do niej - odparłem zimno. - Doskonale o tym wiedziała. Wstałem od stołu, szykując się do wyjścia. - Miałam wyłącznie na myśli twoje dobro - broniła się Grace. - Nie masz pojęcia, co jest dla mnie dobre - powiedziałem, próbując pohamować gniew. - Grace, nie chcę się z tobą kłócić. Jesteś moją siostrą i
66
RS
kocham cię, chociaż w tej chwili nie darzę cię wielką sympatią. Wydaje mi się, że lepiej będzie, jeśli się stąd całkiem wyprowadzę. Powiedz mi jeszcze tylko, w którym więzieniu siedzi. Grace zacisnęła wargi. - Czy nie lepiej, jeśli... - Powiedz mi! - Postradałeś zmysły? - krzyknęła. - Chcesz, żeby ludzie dowiedzieli się, że zadajesz się z kryminalistką? Wiesz, jak na tym ucierpi twoja reputacja? - Nie zmuszaj mnie, żebym zadał to pytanie Pearl. Jej twarz pobladła, ale w końcu uzyskałem odpowiedź. Obiecałem sobie, że później wszystko naprawię, ale w tej chwili nie mogłem na nią patrzeć. Jej zadowolenie z nieszczęścia Delli budziło we mnie odrazę. Opuściłem pokój z podniesioną dumnie głową i chętnie bym powiedział, że utrzymałem taką postawę, ale to nie byłaby prawda. W każdym razie nie cała. Starałem się działać metodycznie. Przeczytałem dokładnie raport detektywa i zanotowałem sobie nazwisko adwokata. Rozmowa, którą z nim przeprowadziłem przez telefon, była dość przygnębiająca. - Została moją klientką, bo byłem jedynym wolnym obrońcą z urzędu, kiedy ją aresztowano - poinformował mnie obojętnie. - W gruncie rzeczy trudno powiedzieć, że ją reprezentuję, bo odmawia współpracy. Podała policji swoje dane i nie powiedziała nic poza tym. Podczas pierwszej rozprawy nie odezwała się ani słowem. Nie powiedziała nawet, że jest niewinna... - Ale przecież to niemożliwe, żeby coś ukradła - przerwałem mu. - Ponieważ nie chce ze mną rozmawiać, nie mogę się tego dowiedzieć odparł. Umywał ręce i zaledwie udawał, że coś robi. Znienawidziłem go. Kiedy powiedziałem, żeby załatwił mi odwiedziny, jąkał się i mruczał coś niezdecydowanie. Zmienił ton, gdy wspomniałem o pieniądzach. W końcu dowiedziałem się, że mogę jechać tam następnego dnia. Pisemne zezwolenie zostało mi dostarczone przez posłańca. Wystawiono je na nazwisko Smith. Wymyśliłem to na wypadek, gdyby Della odmówiła widzenia się ze mną. Więzienie znajdowało się w jednej z najbardziej ponurych dzielnic miasta. Dopiero gdy dojechałem na miejsce, uświadomiłem sobie, że popełniłem błąd, przyjeżdżając tu rollsem.
67
RS
Moje zdenerwowanie wzrosło, kiedy znalazłem się wewnątrz. Nigdy jeszcze nie byłem w więzieniu, poza kilkoma niefortunnymi przypadkami w młodości, kiedy trochę zbyt intensywnie korzystałem z życia. Wtedy jednak zdarzało mi się spędzić kilka godzin w policyjnym areszcie. Tu było znacznie gorzej. - Proszę tędy, panie Smith - odezwała się umundurowana strażniczka. Z pewnością wiedziała, że to nie jest moje prawdziwe nazwisko. Prawdopodobnie połowa odwiedzających przedstawiała się w ten sposób. Wyobrażałem sobie, że będziemy musieli rozmawiać przez szybę, może nawet używać słuchawek. Poczułem ogromną ulgę, gdy zaprowadzono mnie do sali z małymi stolikami. Usiadłem, wpatrując się w drzwi. Przerażony zerwałem się z miejsca, gdy weszła Della. Była ubrana w stary sweter i dżinsy, włosy miała krótsze, niż zapamiętałem. Wyglądała wprost rozpaczliwie. Jej twarz o jasnej cerze dziś wydawała się trupio blada, czarne cienie pod oczami świadczyły o braku snu. Miałem ochotę wyć. Mimo to zmusiłem się do uśmiechu i ruszyłem w jej stronę. Efekt był piorunujący. Stanęła jak wryta, jej twarz - jeśli to w ogóle możliwe - pobladła jeszcze bardziej, po czym uniosła ręce, jakby zobaczyła ducha. Tego nie przewidziałem. Bałem się, że nie zgodzi się na widzenie, jeśli ją uprzedzę o wizycie. Nie przyszło mi jednak do głowy, że mnie odepchnie, kiedy już tam będę. - Della... - zacząłem. - Nie... nie mogę. Przepraszam... Idź stąd, proszę. Obróciła się i uciekła. Jedna ze strażniczek zabrała ją z sali, a gdy próbowałem iść za nimi, druga zagrodziła mi drogę. - Przykro mi, nie może pan wejść za te drzwi. - Ale ona musi ze mną porozmawiać - powiedziałem możliwie stanowczo. - Nie musi - głos strażniczki brzmiał zdecydowanie. Zza drzwi słyszałem rozpaczliwe łkanie. Serce mi się krajało i nagle przestało mnie obchodzić, kto tu rządzi. Chciałem tylko zobaczyć Delię i pomóc jej. - Błagam panią - odezwałem się. - Niech pani ją poprosi, żeby tu wróciła. Proszę jej powiedzieć, że ją kocham. Strażniczka uśmiechnęła się. - Powiem jej.
68
RS
Wróciłem na swoje miejsce. Miałem wrażenie, że czekam całą wieczność, ale w końcu Della ponownie pojawiła się w drzwiach. Patrząc na mnie nieufnie, podeszła do stolika i usiadła. - Nie powinieneś tu przyjeżdżać. Próbowałem obrócić to w żart. - Ładnie mnie witasz po tym, gdy zadałem sobie tyle trudu... - Głos mi zadrżał, więc żeby nie wyjść na mięczaka, wziąłem się w garść i dokończyłem szybko: - Nie martw się o mnie. - Ale się martwię. Właśnie tego próbowałam uniknąć. Nie chciałam, żebyś miał przeze mnie kłopoty. Czemu nie posłuchałeś? Nie chciałam, żebyś dowiedział się o tym wszystkim. - Dlaczego? Czemu nie potrafiłaś mi zaufać? Uśmiechnęła się blado. - Nie wiesz? Jestem złodziejką. - Nie mów bzdur! - przerwałem jej ze złością. - Złapali mnie na gorącym uczynku. - Już w to wierzę! Z brylantową bransoletką wartą jakieś dziesięć tysięcy. I to po tym, gdy zostawiłaś mi biżuterię wartą fortunę. Wiesz, kochanie, jako złodziejka klejnotów musisz się jeszcze wiele nauczyć. Bałem się, że dłużej tego nie zniosę. Marzyłem, żeby chwycić ją w objęcia i obiecać, że wszystko będzie dobrze. - Nie żartowałam, mówiąc, że nie powinieneś był tu przyjeżdżać. Jak myślisz, dlaczego zniknęłam tak nagle? Wiedziałam, że mogę ci jedynie zaszkodzić. Nie możesz sobie pozwolić na to, żeby ktoś cię tu zobaczył. Na miłość boską, odejdź. - Dosyć! - przerwałem jej stanowczo. - Nigdzie nie pójdę, póki nie dowiem się całej prawdy. Spojrzała na mnie zaskoczona. Nigdy wcześniej nie mówiłem do niej takim tonem. - Della, chcę, żebyś opowiedziała mi wszystko. Trochę już wiem. Grace... Przerwałem, gdy zaśmiała się cicho. - Nie musisz mówić więcej. Podejrzewam, że dobrze wykonała swoją pracę. Agencja detektywistyczna, mam rację? - Niestety - przyznałem niechętnie. - Należało się jednak tego spodziewać po tym, gdy odkryła, że sprzedałaś Charliego. - Przepraszam - mruknęła, odwracając wzrok - Nie chciałam tego robić, ale rozpaczliwie potrzebowałam pieniędzy. - Więc czemu, do diabła nie wzięłaś reszty klejnotów? - warknąłem. Gdybyś je sprzedała, dostałabyś znacznie więcej.
69
RS
- Nie mogłam ich wziąć - odpaliła. - Zatrzymałam Charliego, bo... Mówiłam ci, dlaczego. - Z powodów sentymentalnych - rzuciłem kpiąco. -Były ważne aż do dnia, kiedy go oddałaś do lombardu. - Musiałam. - Skoro potrzebowałaś pomocy, czemu nie przyszłaś do mnie? - Wolałabym umrzeć. - Dziękuję - parsknąłem. - Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem, ale przynajmniej rozumiem teraz, na czym stoję. - Może w ten sposób skłonię cię do odejścia. - Nie wysilaj się, bo nic mnie do tego nie skłoni. Della spojrzała na mnie z uwagą, ale nie odezwała się. - No, to może zaczniemy od początku - powiedziałem w końcu. Opowiedz mi o swojej rodzinie. - Myślę, że niewiele zostało do dodania, skoro czytałeś raport detektywa. Jesteśmy bandą oszustów. - Wszyscy? Wzruszyła ramionami i skrzywiła się nieznacznie. - W takim otoczeniu dorastałam. Nikt nie nazywał tego nieuczciwością, lecz wykorzystywaniem sposobności. Okradanie bogatych nie było niczym złym, bo przecież mieli wystarczająco dużo, żeby się tym dzielić. - Tego uczyli cię rodzice? - Nie znałam moich rodziców. Mówiłam ci, że umarli, gdy miałam dwa lata. Wychowywał mnie dziadek. Nie był taki jak pozostali, ale przynajmniej bardzo się starał. Twierdził, że nie może pozwolić sobie na to, by pójść do więzienia, skoro ma mnie pod opieką. To wspaniały człowiek i kocham go nad życie. - W zeszłym roku postanowił spróbować szczęścia i w rezultacie trafił do więzienia - podjęła po chwili milczenia. -Przysięgłam sobie, że nigdy już do tego nie dopuszczę. Pracowałam naprawdę ciężko, aby zarobić tyle, żeby niczego nam nie brakowało, kiedy już wyjdzie na wolność. - Tym właśnie się zajmowałaś, kiedy się poznaliśmy? - Tak. Wiedziałam, że niedługo go zwolnią. Po zakończeniu rejsu zadzwoniłam do domu i dowiedziałam się, że już wrócił. Został zwolniony wcześniej i dlatego musiałam wracać. A więc to do dziadka mówiła „kochanie". - Szkoda, że nie powiedziałaś mi, co się dzieje. - Byłeś ostatnią osobą, której mogłam o tym opowiedzieć. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co przeżywam, wiedząc, co o mnie myślisz?
70
RS
- Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, co myślę - powiedziałem ostro. Powiedz, co się stało, gdy wróciłaś do domu. - Przez pewien czas wszystko było w porządku, ale pieniądze powoli się kończyły. Wtedy sprzedałam moje nowe ubrania i jeszcze na trochę nam starczyło. Najgorsze było to, że nie mogłam iść do pracy. Bałam się zostawić dziadka samego, bo to go przygnębia, a wtedy... - Zrezygnowana wzruszyła ramionami. - Myślałam, że poczuje się lepiej, ale nic się nie poprawiało, a pieniędzy wciąż ubywało. Wtedy właśnie zastawiłam Charliego. Liczyłam na to, że kiedyś go wykupię, ale sprawy miały się coraz gorzej i w końcu musiałam go po prostu sprzedać. - Spuściła oczy. Ogarnęła mnie czarna rozpacz. Znałem ją jako przebojową, nieustraszoną, zuchwałą dziewczynę. A tymczasem teraz nie śmiała mi spojrzeć w oczy. To bolało jak cholera. - Dziadek też się starał, jak mógł. Dostał pracę kelnera w hotelu. Z początku pracował przy podawaniu lunchów, ale szło mu tak dobrze, że wkrótce awansował i zaczął pracować wieczorami. I tu się zaczęły kłopoty. - Jak to? - Wieczorami ludzie noszą biżuterię. Pewnego wieczoru pojawiła się ta kobieta w brylantowej bransoletce. Pewno odpiął się zameczek, w każdym razie dziadek znalazł bransoletkę na podłodze podczas sprzątania i nie mógł się oprzeć. Kiedy mi o tym opowiedział, wiedziałam, że muszę natychmiast ją oddać. I tak zrobiłam, ale wszystko poszło nie tak. - Chcesz powiedzieć, że to ty ją odniosłaś? - spytałem, kompletnie zaskoczony. - Poszłaś tam i... - Owszem - odparła, patrząc na mnie zaczepnie. - Co za pomysł! Powinnaś odesłać ją pocztą. - Paczka może nie dotrzeć na miejsce. - Nie wtedy, gdy jest to przesyłka polecona. Żeby nie zostawiać śladu, należy ją nadać z urzędu, gdzie cię nie znają, i podać fałszywy adres zwrotny. - Przerwałem, widząc jej spojrzenie. - O co chodzi? - Mówisz, zupełnie jakbyś pochodził z mojej rodziny. Oni też stosują takie sztuczki. Wuj Alec powiedziałby to samo. - Szkoda więc, że się go nie poradziłaś. - Zrobiłam to, ale odpowiedział, że chętnie mi pomoże i sam odda bransoletkę. Ale nie jestem taka naiwna. Nie zgodziłam się, żeby położył na niej swoje lepkie łapy. W rezultacie okropnie się pokłóciliśmy i musiałam się obyć bez jego rad. Jęknąłem głucho.
71
RS
- No więc próbowałaś zwrócić bransoletkę... - Tak. Niestety przedobrzyłam i wkroczyłam do hotelu, gdy roiło się tam od policji. Jeden z policjantów mnie rozpoznał. Okazało się, że miał już do czynienia z moją rodziną. Kazali mi opróżnić kieszenie, no i znaleźli bransoletkę. - Czemu im nie powiedziałaś tego, co mnie? - Bo wydałabym dziadka. - Wspaniale. Jesteś bardzo lojalna, a gdzie jego lojalność wobec ciebie? Czemu nie zgłosił się, żeby cię ratować? - Nie pozwoliłam mu na to. Nie rozumiesz, że to by nie pomogło? To mnie złapali z bransoletką. Nawet gdyby wyznał prawdę, mnie by nie uratował. Oskarżyliby nas oboje. A dziadek nie może wrócić do więzienia. To by go zabiło. - Ale wszystko będzie w porządku, jeśli zamkną ciebie, tak? Della... - Na to nie ma rady - odrzekła. - Daj już temu spokój i odejdź. - Może faktycznie powinienem tak zrobić - rzuciłem gniewnie. - Teraz przynajmniej wiem, gdzie jesteś i co zamierzasz. - No to oboje jesteśmy zadowoleni - odpaliła. - Nie pleć bzdur. Od tej pory musisz zachowywać się rozsądnie. - To znaczy? - To znaczy, że będziesz się mnie słuchać. Daj mi swój adres domowy. - Nie chcę, żebyś narobił dziadkowi kłopotów. - Jakich kłopotów? Chcę go uratować, tak samo, jak ciebie. Musisz się przecież nim zająć, by znów nie popełnił jakiegoś głupstwa. Kiwnęła głową ze smutkiem i wtedy zrozumiałem, jak dręczy się tą myślą. Była w pułapce. Nie mogła się bronić, żeby nie zranić ukochanego dziadka, a jednocześnie zdawała sobie sprawę, że jej nieobecność również nie jest dla niego dobra. - Napisz tu swój adres. - Podsunąłem jej kartkę i pióro. - A kiedy przyślę ci prawnika, koniecznie zgódź się na rozmowę. - Mam obrońcę. - Już nie. Zwolniłem go. - Cóż to, Dyktator Jack pokazuje pazury? - Żebyś wiedziała. I użyję ich z dobrym skutkiem. Zaczniemy od zwolnienia cię za kaucją. - Nie chcę żadnej kaucji. - Będziesz robić, co ci mówię, do cholery! Spojrzała tylko i bez słowa napisała adres na kartce. -Niedługo powinien pojawić się adwokat mówiłem, chowając kartkę do kieszeni. - Zrobisz to, co ci powie
72
RS
i podpiszesz dokument, który upoważni go do przekazywania mi potrzebnych informacji. Muszę już iść. Skontaktuję się z tobą później. Czemu tak się przejmowałem? Czemu zadawałem sobie tyle trudu, żeby pomagać nadąsanej, opryskliwej i niewdzięcznej kobiecie o ciętym języku? Zadając sobie te pytania, wypadłem z więzienia i skręciłem za róg. A tam stał mój rolls. Pozbawiony wszystkich kół.
73
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
RS
Opowieść Delli Moja rodzina jest wspaniała. Chcę, żebyście to dobrze zrozumieli. Z pewnością nie przypominają innych rodzin, ale są cudowni. Szczególnie dziadek. Po tym, gdy zmarła jego żona, całą miłość skupił na swojej córce, a mojej mamie. Kiedy wychodziła za mąż, wszyscy podejrzewali, że dziadek nie będzie chciał się nią dzielić. Okazało się jednak, że z moim ojcem przypadli sobie do gustu. Obaj mieli tę samą pasję - hazard. Nie było to nic poważnego. Wyłącznie okazjonalne wizyty u bukmacherów, żeby obstawić jakiegoś konia czy psa. Takie z nich były pokrewne dusze. Rodzice wprowadzili się do dziadka i żyli sobie szczęśliwie, a kiedy ja przyszłam na świat myśleli, że już lepiej być nie może. Tak było przez trzy lata, aż do czasu, gdy mama i tata zginęli w wypadku. Po ich śmierci zajął się mną dziadek. Dość długo trwało, zanim zrozumiałam, że pochodzę z rodziny przestępców. Wujek Alec zwykł mówić, że żyjemy na krawędzi. Specjalnością wujka były oszustwa ubezpieczeniowe. Nazywał je przestępstwami bez ofiar. - Czy ktoś tu traci? - pytał. - Nawet jeśli dołożą parę groszy do składki, nikt tego nie odczuje. Ostatnio dziadek, słysząc to, zmarszczył brwi, lecz Alec szybko go uciszył, mrugając znacząco i chwaląc naszą kuchnię. Niedawno towarzystwo ubezpieczeniowe zapłaciło za remont i nowe meble. Stare trzeba było usunąć po tym, jak zapaliła się frytkownica i cała kuchnia pokryła się czarną sadzą. Akurat pojechałam odwiedzić przyjaciół, więc nie widziałam pożaru, ale wiem, że dziadek nie lubi, gdy się o tym mówi. Jedyną osobą, która mogła przegadać Aleca, był jego brat. Wuj Harry był prawnikiem i chyba jedynym porządnym człowiekiem w naszej rodzinie. Prowadził spokojne życie, regularnie płacił podatki i dbał o dobre imię. Ojcem Aleca i Harryego był brat dziadka, Tommy. Naśladując głos filmowego ojca chrzestnego, lubił mawiać o sobie, że pochodzi ze starej szkoły przestępców. Dziadek mruczał wtedy, że jest zwykłym drobnym kanciarzem, ale Tommy miał wysoką pozycję, bo długo już pracował w branży i najdłużej ze wszystkich siedział w więzieniu. Według mnie to niezbyt dobra rekomendacja, no a}e moja rodzina patrzy na to inaczej.
74
RS
Tommy miał sześcioro dzieci, z których pięcioro poszło w jego ślady. Ich potomstwo oczywiście także pozostało w rodzinnym biznesie. To już chyba czyni z nas prawdziwą dynastię. Moi kuzyni zaczynali naukę od drobnych kradzieży w sklepach. Prawdziwą mistrzynią była tu ciocia Hetta. Chodziła do dużych sklepów ze swoimi trzema córkami, które kradły różne rzeczy, po czym wszystko znosiły matce. Kamery rejestrowały to, co robią dzieci, ale one, wychodząc ze sklepu, zawsze były czyste. Chwilę po nich wychodziła ciocia, objuczona niczym wielbłąd, ale na nią nikt nie zwracał uwagi. Dziadek zawsze twierdził, że przysiągł sobie żyć uczciwie, póki nie dorosnę. Żyliśmy całkiem dobrze, bo od czasu do czasu trafiała mu się duża wygrana. Dopiero znacznie później zrozumiałam, że wygrane były za wysokie i zdarzały się zbyt regularnie, aby można je było przypisać wyłącznie szczęściu. Czasami dziadek dorabiał na placu budowy, no i oczywiście korzystał z wszystkich świadczeń społecznych, o jakie tylko mógł się starać. Pomagał mu w tym wujek Harry, który znosił różne formularze i dokładnie wyjaśniał, jak je wypełnić. Tak właśnie dziadek rozumiał uczciwe życie. Dość wcześnie dowiedziałam się, że wiele innych rzeczy także lubił tłumaczyć po swojemu. Tak czy inaczej, stworzył mi szczęśliwe, cudowne dzieciństwo. Miałam poczucie bezpieczeństwa i pewność, że ktoś mnie bezgranicznie kocha. Ja też go kochałam nad życie. Od czasu do czasu powracał wspomnieniami do dawnych dni i wtedy nabierał ochoty na ostatni wyskok, jak to nazywał. Był w tym beznadziejny, więc zawsze go łapali i zamykali na kilka miesięcy. W takich razach mieszkałam ze swoimi kuzynami, którzy brali udział w jakichś wielkich aferach i byli bardzo cenieni w swoim fachu. To właśnie dzięki nim poznałam życie w wielkim świecie. Mieszkałam w ich ultranowoczesnych domach, dostawałam kosztowne upominki, jeździłam na luksusowe wakacje. I oczywiście spotykałam też wielu ich znajomych. Wszyscy byli czarujacy, ale trudno liczyć na trwały związek z kimś, kto lada chwila może zniknąć w więzieniu. Kiedy dorosłam, zaczęła mi się marzyć kariera aktorki. Nie mogłam co prawda dostać pracy, ale dziadek zapewnił mnie, że pieniędzy nam wystarczy i nie powinnam się poddawać. Przejrzałam na oczy dopiero wówczas, gdy dostałam telefon z posterunku. Dziadek znów spróbował szczęścia. Kiedy znalazł się za kratkami, uznałam, że to moja wina. Jak miał
75
RS
żyć uczciwie, skoro byłam mu takim ciężarem? Najwyższa pora, żebym to ja się nim zaopiekowała. Postanowiłam rzucić teatr. Nie było z tym żadnych problemów. Zdaje się, że nikt nie zauważył mojego odejścia. Zaczęłam pracować w supermarketach przy prezentacji towarów. Żyłam tak oszczędnie, jak tylko się dało, żeby zebrać jak najwięcej pieniędzy. Chodziłam do dziadka na wszystkie widzenia i za każdym razem serce mi się krajało. Był zbyt stary, żeby siedzieć w więzieniu. Starałam się podtrzymywać go na duchu, opowiadając mu o tym, co będziemy robić, kiedy już wyjdzie na wolność. Podczas ostatniej wizyty powiedziałam mu o pracy na „Silverado". - Wyjadę tylko na kilka tygodni - zapewniałam. - Odwiedzę cię natychmiast po powrocie do AngLil. Niedługo potem wyjdziesz i już nigdy nie pozwolimy, żeby ci się to znowu przytrafiło. Prawda? - Nigdy - powiedział, podnosząc dłoń jak do przysięgi. - Obiecuję. Problem w tym, że zawsze to obiecywał. Postanowiłam jednak, że teraz ja przejmę nad wszystkim kontrolę. Starczy tych przykrych niespodzianek. I co zrobiłam zaraz po tym? Zakochałam się w mężczyźnie, który nigdy nie mógł być mój. Nie ma co, wspaniałe posunięcie! Od samego początku wiedziałam, że dla Jacka i dla mnie nie ma żadnej przyszłości. To nieważne, że ja sama jestem uczciwa, skoro właściwie wszyscy ludzie, których znałam, byli oszustami. Trochę błota zawsze się do człowieka przyklei. Jack był milionerem, ale na mnie nie było go stać. Uznałam więc, że muszę cieszyć się szczęściem, póki to możliwe. Jack prosił, żebym została z nim na jakiś czas po zakończeniu rejsu. Sądziłam, że będziemy mieć dla siebie nawet cały miesiąc. Kiedy jednak zadzwoniłam do domu, okazało się, że dziadek został zwolniony wcześniej. Musiałam natychmiast wracać. Postanowiłam zatem spędzić z Jackiem jeszcze ten ostatni wieczór. Wydawało mi się, że dam sobie z tym radę, lecz straciłam grunt pod nogami, kiedy Jack poprosił mnie o rękę. Pragnęłam tego bardziej niż czegokolwiek w życiu. Jednak dla dobra Jacka nie mogłam się zgodzić. Wymogłam na nim, żeby dał mi trochę czasu. Bałam się, że serce mi pęknie, jeśli od razu odmówię. Być może nie powinnam się z nim kochać, lecz zdawałam sobie sprawę, że do końca życia będę żałować, jeśli tego nie zrobię. Tak często mu się przyglądałam, że doskonale znałam jego ciało. Wiedziałam, ile siły kryło się w jego szerokich ramionach, jak smukłe są jego biodra, jak długie i muskularne uda. Pamiętałam dotyk jego ciała, gdy
76
RS
leżał przy mnie tego pierwszego ranka. Już wtedy o nim marzyłam, a teraz pragnęłam go jeszcze mocniej. Zaręczyny w Monte Cario Muskałam wargami jego pierś, słuchając jego serca, które pod wpływem moich pieszczot biło coraz mocniej. Mówiłam, że Jack nigdy nie tracił panowania nad sobą, ale tym razem było inaczej. I to było cudowne. Prosił mnie o rękę i mogłam teraz myśleć, że to nasza noc poślubna... Chociaż wiedziałam, że ślubu nigdy nie będzie. Kochałam się z nim, wkładając w to całe serce. W jego oczach widziałam, że podziela moje uczucia. Należał do mnie tak samo, jak ja do niego. Potem długo leżeliśmy w swoich objęciach, starając się przeciągnąć tę cudowną chwilę. Być może tylko to sobie wyobraziłam, ale lubię myśleć, że zasnęliśmy w tym samym momencie. Przebudziłam się po jakiejś godzinie. Jack leżał na brzuchu z twarzą zwróconą w moim kierunku. Pocałowałam go leciutko. Nie poruszył się, więc zrobiłam to jeszcze raz i jeszcze... Starałam się nie płakać, ale nie mogłam się powstrzymać. Przecież rozstawałam się z nim na zawsze. Jedna łza upadła na jego policzek. Osuszyłam ją prędko i odwróciłam się plecami, żeby stłumić szloch. Słyszałam, jak się poruszył i przysunął bliżej. - Nic ci nie jest? Mruknęłam cicho, po czym wcisnęłam twarz głębiej w poduszkę. Nie mógł się dowiedzieć, że płaczę. Czułam, jak się układa do snu, obejmując mnie jedną ręką. Och, Jack! Wymknęłam się z łóżka o świcie. Na szczęście miał mocny sen, więc udało mi się jeszcze napisać list. Taksówką dojechałam na dworzec i pociągiem wróciłam do Londynu. Do domu wujka Aleca dotarłam tuż przed lunchem. Dziadek czekał na mnie w oknie. Kiedy otworzyłam drzwi, chwycił mnie w ramiona i rozpłakał się z radości. Ja też się popłakałam. Teraz był wszystkim, co mi pozostało. Pozwólcie, że wam go opiszę. Wyobraźcie sobie Świętego Mikołaja z wielką białą brodą i błyszczącymi humorem oczami. Na pierwszy rzut oka wydaje się naiwny i prostoduszny, co po części jest prawdą. Jednak w rzeczywistości potrafi być bardzo sprytny. To właśnie mój dziadek: czarujący, wyrozumiały, bystry, niesłowny i trochę zwariowany. - Gdzie się podziewałaś, dziecinko? - spytał, ocierając oczy. - Tęskniłem za tobą.
77
RS
- Ja też tęskniłam - odparłam drżącym głosem. - Pracowałam kilka tygodni na statku. Przyjechałam tu prosto z Southampton. - Tak, pamiętam, że mówiłaś mi o tym. Dobrze ci się pracowało? Nie widziałam potrzeby, żeby opowiadać mu o ucieczce z „Silverado". Po co miał się martwić? - Oczywiście - powiedziałam wesoło. Tymczasem wokół nas zbierała się reszta rodziny. Byli tam oczywiście Alee, Hetta i kilkoro moich kuzynów, choć - jak łatwo się domyślić - niektórym nie dane było do nas dołączyć. Wszyscy byli w znakomitych humorach. Natychmiast zauważono walizki, które kupił mi Jack. Ich znakomita jakość oczywiście wywołała komentarze, a gdy wyjmowałam sukienkę na powitalne przyjęcie, rozległy się okrzyki podziwu. - Dziewczyno! Znalazłaś sobie milionera, czy co? - Najbardziej chyba „co" - odparłam, siląc się na wesołość. - A czy ten „co" nie ma przypadkiem braci? - spytała Maria, najstarsza córka Hetty. - Nie, to unikalny egzemplarz. Przyjęcie było bardzo udane, ale oboje z dziadkiem marzyliśmy, żeby wrócić do naszego przytulnego mieszkanka, które wynajmowaliśmy w południowym Londynie. Pierwszego dnia mieliśmy mnóstwo zajęć. Sprzątaliśmy, robiliśmy zakupy i gawędziliśmy, pijąc herbatę za herbatą. Kiedy jednak nadeszła pora, żeby iść spać, poczułam ogarniającą mnie rozpacz. Kochałam Jacka. Ale odeszłam. I od tego nie było odwrotu. Żeby się umocnić w swoim postanowieniu, pomyślałam o wczorajszym przyjęciu. Ci wszyscy oszuści, kanciarze, kryminaliści, wspominający swoje numery, jakby chodziło o najzwyklejsze na świecie zajęcia. W tym towarzystwie nawet wymienienie nazwiska Jacka mogłoby mu zaszkodzić. Przez pewien czas wszystko układało się pomyślnie. Żeby nie zostawiać dziadka bez opieki, nie mogłam podjąć żadnej stałej pracy, ale wciąż pracowałam dorywczo. A kiedy pieniądze się skończyły, zaczęłam sprzedawać swoje nowe ubrania. W końcu jedyną rzeczą, jaka pozostała do upłynnienia, był Charlie. Odwlekałam to możliwie długo, aż wreszcie nie miałam wyboru. To było ostatnie ogniwo łączące mnie z Jackiem. Mimo to nie płakałam. Zresztą musiałam trzymać fason przed dziadkiem. Wydawało mi się, że nie zorientował się w sytuacji, ale najwyraźniej byłam w błędzie. Pewnego dnia wyszedł gdzieś sam, a kiedy wrócił, oznajmił mi, że dostał pracę kelnera.
78
RS
- Przecież nie masz o tym pojęcia - zdumiałam się. - Mylisz się. Kumpel z celi był kiedyś kelnerem w... -Tu wymienił znany londyński hotel. - Obsługiwał nawet rodzinę królewską. Nauczył mnie wielu rzeczy. Z początku szło mu całkiem dobrze. Myślałam, że nasze kłopoty wreszcie się skończyły. Tymczasem, jak się okazało, dopiero się zaczynały.
79
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
RS
Opowieść Delli Oczywiście wszystko zrobiłam nie tak jak trzeba. Kiedy wylądowałam w więzieniu, zdawałam sobie sprawę, że tylko cud może mnie uratować. Aż trudno uwierzyć, że tym cudem okazała się Grace. Kiedy powiedziano mi, że odwiedził mnie „pan Smith", byłam pewna, że któryś z moich kuzynów postanowił być ostrożny. A potem weszłam do sali widzeń i zobaczyłam lacka. I znów wszystko popsułam. Zamiast ucieszyć się i z okrzykiem radości zarzucić mu ręce na szyję, zawołam: - Nie powinieneś tu przychodzić! Byłam przerażona i nieszczęśliwa. Chyba w ogóle zapomniałam, że istnieją inne uczucia. W każdym razie rzuciłam się do ucieczki. Widziałam jeszcze, że zatrzymali go, gdy próbował ruszyć za mną. Z korytarza, w którym stałam, słyszałam, jak błaga, żeby sprowadzili mnie z powrotem. Oparłam się o ścianę, szczękając zębami i drżąc na całym ciele. - Ty chyba jesteś głupia - odezwała się strażniczka, która przyszła za mną. - Gdyby jakiś facet tak na mnie patrzył, gnałabym na złamanie karku. No dalej, idź do niego! No więc wróciłam do sali, usiadłam przy stoliku i powtórzyłam: - Nie powinieneś był tu przyjeżdżać. Ogarnęła mnie wściekłość, która wyparła strach. Gdzie on ma rozum? myślałam gniewnie. Tak się starałam, żeby go chronić, a tymczasem on zlekceważył moje wysiłki i wszedł prosto do jaskini lwa. Wyglądał jakoś inaczej - był szczuplejszy i jakby starszy. Zniknął też uśmiech, który zawsze czaił się w kącikach ust. Zmienił się także jego sposób bycia. Był konkretny i rzeczowy, a nawet zaczął na mnie warczeć. Oczywiście nie pozostałam dłużna. Opowiadając mu, co się działo od chwili naszego rozstania, nie przestawałam zastanawiać się, czy to moja wina, że wygląda tak mizernie. Gdybym tylko mogła spełnić swoje najskrytsze pragnienie, objęłabym go mocno i obiecała, że już nigdy go nie opuszczę. Niestety, musiałam ukrywać uczucia. Byłam więc opryskliwa i nadęta, a gdy wydawał mi polecenia, rzucałam kąśliwe uwagi. Powiadomił mnie, że zwolnił mojego obrońcę i zatrudnił kogoś innego, po czym zażądał, abym podała mu swój adres. Postanowiłam zachowywać
80
RS
się rozsądnie. Zresztą nie miałam wyjścia: Dyktator Jack zdawał się być wyjątkowo zacięty. Mój nowy obrońca nazywał się Thomas Wendell. Przyszedł jeszcze tego samego dnia i już nazajutrz znalazłam się w sądzie, gdzie miałam oświadczyć, że nie przyznaję się do winy. - To niemożliwe - zaprotestowałam. - Przecież złapali mnie na gorącym uczynku. - Panno Martin, mam wyraźne instrukcje. Z tego, co wiem, nikt nie złapał pani na gorącym uczynku. Nastąpiło nieporozumienie, które wkrótce zostanie wyjaśnione. - Instrukcje? Pewno od pana Bullena? Co jeszcze panu polecił? - Żebym za wszelką cenę wydostał panią z aresztu. A teraz proszę, żeby pani mówiła jak najmniej i zostawiła wszystko mnie. W sądzie złożył moje oświadczenie i poprosił o wyznaczenie kaucji. Z początku wydawało się, że sędzia nie zechce na to przystać, w końcu jednak wyznaczył kaucję w wysokości trzydziestu tysięcy funtów. Pan Wendell bez drgnienia powieki zgodził się na tę horrendalną kwotę. - Co mam teraz robić? - spytałam, gdy wyszliśmy. - Widzi pani to auto z przyciemnionymi szybami? Proszę do niego wsiąść. Do widzenia. - Chwileczkę! Niech pan poczeka... Ale adwokat już odszedł. Nie pozostało mi nic innego, jak wsiąść do samochodu. Ledwo otworzyłam drzwi, Jack wciągnął mnie do środka, zastukał w szybę i niewidzialny kierowca włączył silnik. Kiedy samochód ruszył, Jack odchylił się na oparcie. W aucie było dość ciemno, lecz mimo to mogłam dostrzec wyraz smutku malujący się na jego twarzy. - Jak się czujesz? - spytał. - Już całkiem dobrze. A jeszcze lepiej będzie, gdy zobaczę dziadka. - Właśnie do niego jedziemy. Przepraszam. - Dzwoniła jego komórka. Tak? - rzucił krótko. - Wiem, ale nic na to nie poradzę. Musisz sam to załatwić. Kiedy skończył, nabrałam powietrza i powiedziałam to, co mnie dręczyło: - Przepraszam, że wczoraj tak się zachowywałam. Jestem ci naprawdę wdzięczna... - Zamknij się! - Jego głos brzmiał całkiem obco. - Przestań mi dziękować. Wszystko, tylko nie to. - Nie rozumiem...
81
RS
- Nie wątpię - rzucił ze złością. Zapadła cisza. Głuche, ponure milczenie dwojga obcych ludzi. - Co mam powiedzieć, skoro nie mogę cię przeprosić? - Nic. Niby co jeszcze można powiedzieć? Wydawał się zupełnie zrezygnowany. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Przecież to mój Jack, król całego świata, który potrafił wybrnąć z każdej sytuacji. Najgorsza jednak była myśl, że to z mojej winy tak wyglądał. - To nie jest droga do domu - zauważyłam nagle zaskoczona. - Teraz tam nie mieszkasz. Jedziemy do mnie... - Ale dziadek... - Już tam jest. Wczoraj prosto z więzienia pojechałem pod podany przez ciebie adres. Musiałam mieć niepewną minę, ale Jack zaraz pospieszył z wyjaśnieniem. - Twój dziadek był trochę zdziwiony, bo nigdy mu o mnie nie wspomniałaś. Wytłumaczyłem mu, jak się sprawy mają, a później spakowaliśmy rzeczy i pojechaliśmy do mnie. - Jak on się czuje? - Wczoraj wydawał się dość przygnębiony. Dlatego postanowiłem od razu go stamtąd zabrać. - Chcesz powiedzieć, że spędził u ciebie noc? - Oczywiście. - Jack, co ty mu powiedziałeś? - Tylko to, że pracowałaś na moim jachcie. On sam uznał, że byłaś kelnerką. Zresztą nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Po prostu się upiliśmy. Z każdą chwilą stawało się to mniej rzeczywiste. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić ich spotkania w naszym skromnym mieszkanku. Nie wyobrażałam też sobie pijanego Jacka. Obraz wstawionego dziadka nie stwarzał takich problemów. Komórka znów się odezwała. - Będę za godzinę - rzucił Jack niecierpliwie i rozłączył się. Znaleźliśmy się teraz w centrum wytwornej dzielnicy Mayfair. W końcu zatrzymaliśmy się przed eleganckim apartamentowcem, lecz Jack nie wysiadł z auta. Siedział nieruchomo, wpatrując się w podłogę. - Czemu to zrobiłaś? - spytał w końcu. - Można było znaleźć jakieś wyjście... Gdybyś tylko mi zaufała. A teraz... - Wzruszył ramionami. Rozumiałam, co chce powiedzieć. Teraz było już za późno. Pomagał mi ze względu na „stare czasy" i nie chciał, bym sądziła, że ma to coś wspólnego z miłością.
82
RS
Czym prędzej zapewniłam go, że nie mam żadnych złudzeń. - Na pewno nie było innego wyjścia. Już wtedy mówiłam ci, że nie mamy szans na wspólne życie. Jestem ci wdzięczna, że ruszyłeś mi na ratunek, ale to nic nie zmieni. Oczywiście, jeśli pójdę do więzienia... - Dosyć! - przerwał ostro, łapiąc mnie za ramiona. Zadrżał tak gwałtownie, że dreszcz przeszył także moje ciało. - Nie pozwolę na to! Rozumiesz? Zdjęłam jego rękę z ramienia i przytrzymałam ją między swoimi dłońmi. - Może nawet Dyktator Jack nie będzie w stanie tego załatwić. - To by znaczyło, że nic nie jest wart. Nigdy tam nie wrócisz. Masz na to moje słowo. Wierzysz mi? - Tak - powiedziałam. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana. W jego oczach płonął ogień i w tym momencie byłam gotowa uwierzyć, że potrafi nie tylko ocalić i mnie, i dziadka, ale również przewrócić cały świat do góry nogami. .. - Della, jeśli mi wierzysz... - zaczął drżącym głosem. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo znów zadzwonił telefon. - Zajmę się tym dziś po południu - rzucił ostrym tonem, po czym otworzył drzwiczki i zanim komórka odezwała się ponownie, weszliśmy do budynku. W milczeniu wjechaliśmy na trzecie piętro. Po tej krótkiej, pełnej napięcia chwili w samochodzie oboje czuliśmy się trochę niezręcznie. Dziadek wybiegł na moje spotkanie, jak tamtego dnia, gdy wróciłam z Southampton. W milczeniu padliśmy sobie w ramiona. - Muszę teraz wyjść - powiedział Jack, wracając z drugiego pokoju, gdzie rozmawiał przez telefon. - Zrób sobie coś do jedzenia. Dziadek wszystko ci pokaże. Zobaczymy się później. Wyszedł, a dziadek otarł oczy i pociągając nosem, zaproponował: - Zrobię ci herbaty, złotko. - Z przyjemnością się napiję - ucieszyłam się. - Więzienna herbata jest okropna. - Coś o tym wiem. Przez kilka minut przerzucaliśmy się uwagami na temat herbaty serwowanej w zakładach karnych. Dziadek krzątał się po kuchni Jacka, najwyraźniej czując się jak u siebie. - Może być fasolka z grzanką? - spytał, dobrze wiedząc, czym zrobi mi przyjemność. Czekając na jedzenie, rozejrzałam się wokół siebie. Z tego, co Jack mówił o swoim mieszkaniu, wywnioskowałam, że jest dość małe,
83
RS
tymczasem okazało się całkiem przestronne: dwie sypialnie, wielka łazienka, gabinet i duży salon. - To twój pokój - powiedział dziadek, pokazując mi jedną z sypialni, gdzie stało duże podwójne łóżko. Pokój utrzymany był w brązowo-beżowej tonacji. - A gdzie ty śpisz? Otworzyłam drzwi, które wskazał. - Dziadku... - zaczęłam niepewnie, widząc dwa pojedyncze łóżka. - Musimy spać tu we dwóch, złotko. Nie ma więcej sypialni. Mnie to nie przeszkadza. - Tobie? - Pod warunkiem, że nie będzie chrapał. - On nie chrapie - stanęłam w obronie Jacka. Dziadek z satysfakcją pokiwał głową. - Tak sobie myślałem, że będziesz to wiedzieć. - Zaraz rzucę w ciebie tą fasolką! - zagroziłam. - Lepiej ją zjedz - zarechotał dziadek. A gdy zabrałam się za grzankę, dodał: - Powinnaś mi o nim opowiedzieć. - Właściwie nie było nic do opowiadania. - Spotkałaś milionera, który świruje na twoim punkcie, i nie masz o czym opowiadać? - On nie świruje. To zwykły przyjacielski gest. - Akurat! Jakbym nie widział, że przewrócił swoje życie do góry nogami, aby się tobą zająć. Nie odezwałam się, ale pomyślałam o telefonie, który nie przestawał dzwonić. Ile spotkań musiał przeze mnie odwołać? A przecież to z pewnością nie było wszystko. - Czemu od razu nie poprosiłaś go o pomoc? - spytał dziadek. - Bo ja nie... - Chciałam powiedzieć, że nie potrzebuję pomocy Jacka, ale głos mnie zawiódł i nie zdołałam dokończyć. - A ja myślę, że tak - mruknął dziadek. - Ty też wariujesz na jego punkcie. Nie zamierzałam go przekonywać. Kiedy dziadek uczepi się jakiejś myśli, nie ma sensu z nim dyskutować. Zrobiłam sobie długą, odświeżającą kąpiel, po czym położyłam się na trochę. Kiedy wstałam, czułam, że zaczynam odżywać. Jack wrócił koło ósmej i prawie natychmiast zniknął w gabinecie, skąd wyłonił się mniej więcej po godzinie. - Zjesz coś? Może tost z fasolką? - spytał go dziadek. - Brzmi nieźle.
84
RS
Dziadek odgrzewał jedzenie, a ja skorzystałam z okazji i odciągnęłam Jacka na bok - Przykro mi, że musisz spać z nim w jednym pokoju - powiedziałam cicho. - Mnie to nie przeszkadza. Wolę, żebyś nie musiała się o niego martwić. Wszystko będzie dobrze. I z nim, i z tobą. Podczas kolacji dziadek zaczął snuć opowieści o swoim życiu, oczywiście dodając liczne ozdobniki. - Nigdy byś nie uwierzył, jaką walkę musiałem stoczyć, żeby ją zatrzymać - mówił, spoglądając na mnie. - Samotny facet wychowujący dziecko! Opieka społeczna nie chciała o tym słyszeć. Zawiadomili mnie, że starają się znaleźć dla niej rodzinę zastępczą. „Po moim trupie", powiedziałem na to. Nie zamierzali wcale rezygnować. O północy zaczęli dobijać się do drzwi, żądając wydania mojej malutkiej. Podniosłam wzrok, a gdy napotkałam rozbawione spojrzenie Jacka, wiedziałam, że rozpoznał historię, którą opowiadałam mu na jachcie. Jednakże nie dał po sobie nic poznać i spytał z przejęciem: - I odparłeś ich atak? - No jasne! Nie ma rzeczy, której bym nie zrobił dla mojej dziewczynki. Dziadek czuł się w swoim żywiole. Potoczyły się dalsze opowieści, teraz już o całej rodzinie. Kilka razy próbowałam mu przerwać, ale Jack zdawał się nie zauważać moich wysiłków i w końcu dałam sobie spokój. - Zaprosimy ich wszystkich na przyjęcie - oznajmił nagle Jack, całkiem zbijając mnie z pantałyku. - Przyjęcie? - Dziadek wybałuszył oczy. - Dla uczczenia powrotu Delli. Musimy tylko ustalić termin. - Jack... - odezwałam się niepewnie. - To nie jest najlepszy pomysł... Jego spojrzenie ostrzegło mnie, żebym zamilkła. - Mnie się podoba. - Mnie też! - zawołał dziadek. - Urządzimy wspaniałą zabawę. Już ja się tym zajmę. - Poklepał mnie po ręce. - Spokojnie, złotko. Oczy im wyjdą na wierzch, kiedy zobaczą, gdzie mieszkamy. Z jękiem ukryłam twarz w dłoniach, ale Jack nie wydawał się zrażony. Po kolacji dziadek postanowił zachować się taktownie i zniknął w sypialni. Mam wrażenie, że oboje z Jackiem czuliśmy się w równym stopniu zażenowani. Mimo protestów Jacka, zabrałam się do zmywania, po czym umknęłam do swojego pokoju. Długo nie mogłam zasnąć. W końcu zdrzemnęłam się na jakieś dwie godziny. Kiedy na chwilę wyszłam z pokoju, zaskoczył mnie widok Jacka
85
RS
śpiącego na kanapie. Przez chwilę stałam nieruchomo, wstrzymując oddech. Teraz, gdy z jego twarzy zniknął wyraz pewności, wydawał się wyczerpany i mizerny. To moja wina, pomyślałam z przerażeniem. To wszystko przeze mnie... Zza drzwi sypialni dobiegało potężne chrapanie. Jack drgnął i obudził się. Mój widok nie zdawał się go dziwić. - Cześć - powiedział, ziewając. - Tak mi strasznie głupio - odezwałam się, siadając obok niego. - Pewno do głowy ci nie przyszło, że dziadek wypędzi cię z łóżka. Uśmiechnął się smętnie. - Trochę musi potrwać, nim człowiek przywyknie do chrapania, ale twój dziadek to wspaniały staruszek. - Mimo to nie może tak dalej być. Musisz się wysypiać. Jutro powinniśmy wrócić z dziadkiem do domu. - Chcesz mnie wpędzić w kłopoty? - Przecież nigdzie nie ucieknę. Stawię się w sądzie we właściwym terminie. - Nic nie rozumiesz. Poręczyłem za ciebie. Sędzia żądał podania adresu, pod którym będziesz przebywać. Jeśli się stąd wyniesiesz, będę musiał się tłumaczyć. - Złożyłeś przyrzeczenie, że zamieszkam w twoim domu? - Patrzyłam na niego zaskoczona. - Adwokat podał ten adres. Nie było mowy o tym, że dom jest mój. Oficjalnie ciągle mieszkam z Grace. Nikt mnie nie będzie wiązał z tą sprawą. - Ryzykujesz, że w końcu ktoś to odkryje. I wszystko z mojego powodu... - Sama też sporo ryzykowałaś. - Ale nie dla ciebie. Nic mi nie jesteś winien. - Owszem. Dzięki tobie Selina wyszła za Dereka. Jestem twoim dłużnikiem. - I to właśnie robisz? Spłacasz swój dług? - Chyba tak. - Wzruszył ramionami. - Co w tym dziwnego? Terminowa spłata długów to zwykła praktyka w interesach. A przecież to interesy rządzą światem. - Zawsze myślałam, że miłość. - Niektórzy tak twierdzą, ale to babskie gadanie. Interesy są niezawodne. Na nich przynajmniej można polegać. Kiedy ta sprawa się skończy, będziemy kwita. A wtedy - dokończył niemal niesłyszalnie - może będę mógł wreszcie spać.
86
RS
Położył ręce na moich ramionach i spojrzał mi prosto w twarz, ale miałam wrażenie, że w ogóle mnie nie widzi. - Spać... - powtórzył szeptem. - Tylko boję się, że znów się obudzę i usłyszę twój płacz, jak tamtej nocy. Ciągle nie wiem, czy sobie tego nie wyobraziłem. - Nie - odpowiedziałam. - Płakałam, bo musiałam odejść. - Wciąż słyszę ten dźwięk - Zacisnął powieki, jakby chciał przetrzymać atak bólu. - Nie powinnaś zostawiać mi takiego wspomnienia. - Nie powinnam robić żadnej z rzeczy, które zrobiłam - odszepnęłam. Wszystko poszło nie tak. Myślałam, że postępuję właściwie. Nie zamierzałam cię zranić. Myślałam, że jestem dla ciebie wakacyjną przygodą. - Czy ty tak myślałaś o mnie? - Och, nie! Skąd! Wyciągnął rękę i odsunął kosmyk włosów, który opadł mi na czoło. - Czemu nie mogłaś mi zaufać? - spytał. - Omal nie postradałem zmysłów, gdy odkryłem, że zniknęłaś. Zupełnie jakbym dotarł do pustynnej oazy i zorientował się, że to, co widziałem, było fatamorganą. - Wówczas wydawało mi się, że postępuję słusznie -odezwałam się błagalnie. - Może gdybym od razu opowiedziała ci wszystko, byłoby inaczej. A tak miałam wrażenie, że ukrywając prawdę, wpędziłam cię w pułapkę. Przez chwilę trwało milczenie. - Uważasz, że gdybym znał prawdę, nie pokochałbym cię? - spytał nieswoim głosem po chwili milczenia. Przyjrzał mi się uważnie, po czym podniósł się tak gwałtownie, że zsunęłam się na podłogę. - Dzięki - rzucił ostro. - Tego mi było trzeba. Takie masz o mnie zdanie? Według ciebie jestem zimny i na tyle wyrachowany, żeby zachować ostrożność, jeżeli ocenię, że to, czego się dowiedziałem, nie bardzo mi odpowiada? To właśnie nazywasz miłością? Niech cię diabli! - Jack, nie chciałam... - Domyślam się, co chciałaś. Moim zdaniem to szczyt arogancji. Podjęłaś decyzję za nas dwoje. Nie przyszło ci do głowy, że jestem myślącą istotą i chcę sam o sobie decydować? A jeśli mógłbym sobie z tym poradzić? Może znalazłbym wyjście z sytuacji? Zaręczyny w Monte Carlo Nie próbowałam powstrzymać tego wybuchu. Zdawałam sobie sprawę, że gniew wzbierał w nim od dłuższego czasu.
87
RS
- Czy przyszło ci kiedyś do głowy, że twoja rodzina, ci wszyscy drobni oszuści, to nie taka znowu wielka sprawa? Myślałaś, że tylko ty masz znajomych w więzieniu? W zeszłym roku omal nie wdałem się w interesy z pewnym facetem. W tej chwili odsiaduje w Nowym Jorku dziesięcioletni wyrok za kradzież trzydziestu milionów. Nie wiedziałam, co na to powiedzieć. - Podejrzewam, że w moim świecie popełnia się więcej przestępstw niż w twoim - ciągnął Jack. - Tyle że są tak zakamuflowane, że często nie wyglądają jak przestępstwa. Korupcja, szantaż... Nie biorę w tym udziału, ale znam ludzi, którzy to robią. Gdzie tu porównanie z działalnością twoich kuzynów, którzy sprzedają jakieś trefne towary? Podniosłam się powoli z podłogi i usiadłam na kanapie. Jack westchnął ciężko i usiadł obok mnie. - Uwierz mi, potrafię poruszać się w tej dżungli. Poradziłbym sobie także z twoimi zaroślami. Upadłam na duchu, gdy uświadomiłam sobie, że użył czasu przeszłego. - Przepraszam... - zdołałam wykrztusić. Jack wziął mnie za rękę. Był to zwykły przyjacielski gest. - Jak żyłaś przez ten czas? - spytał cicho. - Smutno - odparłam. - A ty? Kiwnął głową przytakująco, a po chwili podjął: - Znalazłem twoją biżuterię. Nie trzeba było jej zostawiać. Należała do ciebie. - Nie czułabym się dobrze, gdybym ją zatrzymała. Poza Charliem. Jack podniósł się, sięgnął do szuflady komódki i coś mi podał. To był Charlie. - Weź go. Zawsze należał do ciebie. - Dziękuję. - Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. - Bardzo mi go brakowało. - Tylko jego? - Nie, nie tylko. Ale on naprawdę do mnie należał. Nie sądziłam, że ty kiedyś możesz być mój. - To nieprawda. Należałem do ciebie całkowicie. Chyba jednak nie byliśmy sobie tak bliscy, jak mi się zdawało. Czy to możliwe, że się tylko oszukiwałem? - Kto wie? Nic ci o sobie nie mówiłam, więc całkiem prawdopodobne, że wypełniłeś luki własnymi wyobrażeniami.
88
RS
- Czy liczą się wyłącznie słowa? Sądzisz, że moje serce nic nie czuło, gdy ostatniej nocy trzymałem cię w ramionach? Czy ty nie czułaś tego samego? - Tak... - Skinęłam głową. - Czułam... Mówiąc to, płakałam. Jack objął mnie i przyciągnął do siebie. Siedzieliśmy przytuleni mocno, myśląc o tym, co straciliśmy.
89
ROZDZIAŁ JEDENASTY
RS
Opowieść Delli Tak jak się obawiałam, Jack uparł się, żeby urządzić przyjęcie. Dziadek zaczął planować, co podamy do jedzenia, ale Jack zdołał go taktownie powstrzymać. - Obawiam się, że grzanki z fasolką nam nie wystarczą. - Może przygotować coś innego. - Stanęłam w obronie dziadka. Grzanki z sardynkami, z serem, pieczarkami... - Chyba jednak zdam się na firmę cateringową - odparł stanowczo. Przez kilka dni w ogóle go nie widywaliśmy. - Prawdziwy dżentelmen - orzekł dziadek, gdy dowiedział się, że Jack nocuje w domu, który dzieli z Grace. - Boi się, żeby cię nie skompromitować. - Dziadku, mamy dwudziesty pierwszy wiek - zaprotestowałam błagalnie. - Nikt już tak nie rozumuje. - A z jakiego innego powodu by tam sypiał? Mogłam się domyślić, jaki jest prawdziwy powód. Tamtej nocy podczas rozmowy znów byliśmy sobie bardzo bliscy. Jack prawdopodobnie zaczął się obawiać, że rozbudził moje nadzieje. Nic dziwnego, że czuje się niezręcznie w moim towarzystwie, myślałam. Oczywiście nie powiedziałam o tym dziadkowi. Mruknęłam tylko coś na temat chrapania, czemu natychmiast gorąco zaprzeczył. Pewnego wieczoru, gdy dziadek już poszedł spać, Jack niespodziewanie wrócił. Sprawiał wrażenie przygnębionego. - Grace nie daje mi spokoju, a to mnie wykańcza - jęknął. - Chodzi o mnie? - O ciebie, o moją głupotę, o wszystko. - Odpocznij, a ja przygotuję ci coś do jedzenia. - Ale nie fasolkę? - spytał z niepokojem. - Nie! - Roześmiałam się. - Miałam na myśli zwykłą jajecznicę. - Grace przygotowała wspaniałą kolację, ale nie mogłem nic przełknąć powiedział, siadając do stołu. - Biedna Grace! - Nigdy bym się nie spodziewał, że powiesz coś takiego. - Patrzył na mnie zdumiony. - No cóż. To dzięki niej, choć oczywiście nie taki był jej zamiar, przybyłeś mi na ratunek. Coś jej jednak zawdzięczam. Nie sposób nie zauważyć, jaka jest nieszczęśliwa. Jesteś wszystkim, co ma.
90
RS
Prawdopodobnie czas, kiedy jej potrzebowałeś, był najszczęśliwszy w jej życiu. Dlatego nie chce z tego zrezygnować. - Czemu więc nie widzi, że robi wszystko na opak? - Najsmutniejsze jest to, że dobrze o tym wie - mówiłam z namysłem. Grace to mądra kobieta. Z pewnością widzi, że jej ciągłe gderanie odnosi odwrotny skutek, tylko nie wie, co innego powinna zrobić. Dzięki temu może przynajmniej przyciągnąć twoją uwagę, nawet jeśli potem jesteś wściekły i nie chcesz jej widzieć. To błędne koło. - I co ja mam zrobić? - Nie wiem. Może okazać jej zrozumienie... - Nie wtedy, gdy zaczyna obrażać ciebie - od razu zaprotestował. - W takim razie zmień temat. Nakłoń ją, żeby zaczęła mówić o czymś innym. Kręcił głową z niedowierzaniem. - Gdyby Grace wiedziała, że stajesz w jej obronie... - Tylko jej tego nie powiedz, na miłość boską! - krzyknęłam błagalnie. To by ją dobiło. Jack uśmiechnął się szeroko. - Jak idą przygotowania do przyjęcia? - spytał. - Wszyscy z radością przyjęli zaproszenie - powiedziałam. W moim głosie było tyle napięcia, że spojrzał na mnie podejrzliwie. - Nie podoba ci się ten pomysł, co? - Nie rozumiem, czemu to robisz. Pewnie spalę się ze wstydu. - Dlaczego? - Nie znasz mojej rodziny. Pewno już kombinują, co będą mogli zyskać. - Bardzo rozsądnie. Codziennie zadaję sobie takie pytanie. - Tyle że oni chcą skorzystać na znajomości z tobą. Będą próbowali cię oskubać. - Nie martw się o to, ukocha... moja droga. Cały czas mam do czynienia z ludźmi, którzy chcą mnie oskubać. Potrafię zadbać o siebie. - W porządku - rzuciłam ze złością. - Próbowałam cię ostrzec. Uwierzysz mi pewnie, dopiero gdy któryś z nich sprzeda ci nieistniejącą kopalnię złota. - Dodam ją do innych nieistniejących kopalni, które kupiłem wcześniej. A może zdołam im sprzedać którąś z nich? - Wolałabym, żebyś potraktował to poważnie. - No proszę, mówisz zupełnie jak Grace. Czemu żadnej z was nie przyjdzie do głowy, że mam dość traktowania wszystkiego ze śmiertelną powagą? Chętnie bym coś zmienił w swoim życiu. Tylko nie wiem jeszcze co.
91
RS
Zamilkł nagle, a ja odniosłam wrażenie, że odszedł gdzieś daleko. - No, w każdym razie, kiedy ich spotkasz, dowiesz się o mnie wszystkiego, co najgorsze - dodałam z rezygnacją. - Zrozum wreszcie, że moje zdanie o tobie nie ma związku z twoją rodziną. - Wcale tak nie myślę. - Nieprawda. Gdyby tak nie było, nie zadawałabyś sobie tyle trudu, żeby ich ukryć. Są, jacy są. Ty jesteś inna. - Nadal grozi mi więzienie - przypomniałam. - Nie wiadomo, czy w ogóle będzie sprawa. Właściciele mogą zadowolić się zwrotem bransoletki. - Skąd ci to przyszło do głowy? Pan Wendell mówił, że zależało im na oddaniu sprawy do sądu. - Mogą przecież zmienić zdanie i wycofać oskarżenie. Przestraszyłam się nie na żarty. - Nie wolno nakłaniać świadków do składania fałszywych zeznań. To straszne przestępstwo. - Fałszywe zeznania? Skąd ci to przyszło do głowy? - Przepraszam. Myślałam, że na tym polega twój pomysł. - Skądże znowu. Zresztą, wolę bardziej subtelne metody - powiedział, po czym szybko zmienił temat. - Co chcesz włożyć na przyjęcie? - Wciąż mam jedną z koktajlowych sukienek, które mi kupiłeś. - Pomyślałem, że... - Rozumiem, ale naprawdę nie ma takiej potrzeby. Dziękuję. - Nie chcesz przyjąć niczego ode mnie? O to chodzi, prawda? Odniosłam wrażenie, że czuje się dotknięty. - Jak możesz tak mówić? Szczególnie teraz, gdy tyle mi dajesz? Uśmiechnął się z wyraźnym trudem. - No tak... Nieważne. W dniu przyjęcia Jack wrócił do domu znacznie wcześniej. - Co się dzieje? - spytał, widząc, że siedzę sama. - Nie mam nic do roboty - poskarżyłam się. - Za to dziadek jest uszczęśliwiony. Jack przyglądał mi się z namysłem. - Zastanawiam się, jak długo zamierzasz podporządkowywać wszystko jego potrzebom. - Jack, jesteś niesprawiedliwy. To stary człowiek...
92
RS
- Wcale nie chcę go krytykować. Boję się tylko, że ty nie masz nikogo, kto zaopiekowałby się tobą. Przebudź się, Delio. Dziadek rozumuje jak dziecko. Bardzo urocze dziecko, tyle że cały ciężar spoczywa na tobie. - To mój ciężar, więc będę musiała sobie z nim poradzić - rzuciłam ze złością, ale zaraz się opamiętałam i pospiesznie dodałam: - Doceniam, oczywiście, to, co dla mnie robisz. Naprawdę. Jack uśmiechnął się, widząc, jak się speszyłam, i na szczęście zakończył rozmowę. Wkrótce potem poszłam się przebrać. W jedwabnej niebieskiej sukience z Charliem na ramieniu prezentowałam się całkiem dobrze. W oczach Jacka dojrzałam błysk uznania. Sam był ubrany bardzo niezobowiązująco i znów wyglądał tak atrakcyjnie, jak pamiętałam go z jachtu. I nagle spostrzegłam spinki, które wpiął do mankietów. To były te same, które dostał od dziadka Nicka. Zupełnie jakby dziś wieczorem potrzebne mu było szczęście. Zauważył, że się im przyglądam, i z zakłopotaną miną obciągnął rękawy marynarki. - Zaraz tu będą - powiedział. - Wszystko gotowe? Przyszli bardzo punktualnie. Stawili się w komplecie i trzeba uczciwie przyznać, że tworzyli całkiem urodziwą paczkę. Bałam się, że mojego nastroju nic nie poprawi, a tymczasem okazało się, że niemal od samego początku przyjęcie stało się wielkim sukcesem. Po części było to zasługą Jacka, który flirtował z każdą obecną kobietą, poczynając od Penny, ponętnej córki Hetty, a kończąc na posępnej żonie Aleca, Lil. Lil nie miała wiele powodów do radości. Alec, chociaż bardzo oddany żonie, z natury był flirciarzem. Teraz też miał podbite oko, co świadczyło o tym, że znowu gdzieś pobłądził. Jack zajął się Lil z wielkim oddaniem. Widziałam, jak się rumieniła, kiedy głęboko zaglądał jej w oczy. Alec najwyraźniej też to zauważył. Zostawił mężczyzn, którzy raczyli się najlepszą whisky Jacka, i niedbałym krokiem ruszył przez pokój, aż stanął u boku żony. - Lil... Zdawała się go nie słyszeć. - Lil... - Dotknął jej ręki. Spojrzała na męża, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Alec osłupiał. Przywykł do tego, że był w centrum zainteresowania żony. - O co chodzi? - Lil wreszcie go dostrzegła. - Hm... Nie porozmawiałabyś z Billem?
93
RS
Jednak Lil dobrze czuła się w towarzystwie czarującego gospodarza i nie zamierzała nigdzie odchodzić. Prawdę mówiąc, wcale jej nie winiłam. - Znam Billa od lat - odparła stanowczo. - Dlaczego właśnie teraz miałabym z nim rozmawiać? - Odwróciła się do Jacka. - Opowiadaj dalej. Alec, potraktowany tak lekceważąco, oddalił się z nieszczęśliwą miną. Takich zabawnych zdarzeń było tego wieczoru więcej. Ken, który najwyraźniej uważał, że każdy biznesmen musi być mniejszym lub większym oszustem, szczegółowo wyjaśnił Jackowi, w jaki sposób okradał firmę Callon Inc. - Bardzo sprytnie - orzekł Jack z poważną miną. - Nie przypuszczałem, że w systemie zabezpieczeń jest tyle słabych punktów. W poniedziałek natychmiast się tym zajmę. - Ty? - Jestem właścicielem również tej firmy. Nie mówiłem ci o tym? Ken wzdrygnął się nerwowo. Włączono już muzykę i rozpoczęły się tańce. Długo zastanawiałam się, co podkusiło Jacka, żeby zaprosić Lil do tańca. Przecież nie mógł wiedzieć, że w tym ciężkim ciele drzemie dziewczyna, która dwadzieścia lat temu szalała na dyskotekach. Wystarczyło kilka akordów, żeby ją obudzić i chwilę później wśród wiwatów i oklasków wirowali z Jackiem po całym salonie. Na koniec Jack pochylił się nad Lil w udawanym pocałunku. Z przyjemnością zauważyłam, że Alec ma coraz bardziej ponurą minę. Pamiętałam tańce organizowane na „Hawku", panujące tam napięcie, które sprawiało, że nikt nie mógł się odprężyć. Nietrudno było zauważyć, że Jackowi znacznie bardziej odpowiada dzisiejsza zabawa. Kiedy Jack tańczył z Penny, u mojego boku pojawił się Ken. - Widzę, że spadłaś na cztery łapy - mruknął. Nigdy nie był zbyt elegancki. - To nie tak... - zaczęłam tłumaczyć. - Między nami nic nie ma. - I dlatego wydaje przyjęcie dla twojej rodziny? Bo innych gości tu przecież nie ma. No, ale jeśli ty go nie chcesz, znajdą się inne. Spójrz tylko na Penny. - Mam wrażenie, że wszyscy patrzą na Penny - odparłam, starając się, żeby nie zabrzmiało to opryskliwie. - Nie daj im poznać, że ci to przeszkadza - odezwał się dziadek, który podszedł zaraz potem. - Wcale mi nie przeszkadza - odpaliłam ostro. - To dlaczego masz minę, jakbyś połknęła cytrynę?
94
RS
- Nie widzisz, że podpieram ścianę? - burknęłam. - Nie mam z kim tańczyć. - Więc zatańcz ze mną. W końcu przyjęcie dobiegło końca. Kiedy wszyscy już wyszli, Jack usiadł na kanapie i utkwił w suficie rozanielone spojrzenie. - To był naprawdę udany wieczór - powiedział. - Szkoda, że się skończyło. - Nie sposób było nie zauważyć, jak świetnie bawisz się z Penny rzuciłam chłodno. - To ta w przezroczystej sukience, na wypadek gdybyś nie zapamiętał imienia. Mam nadzieję, że mogłeś się jej dobrze przyjrzeć. - Jeśli mi się nie udało czegoś zauważyć, to z pewnością nie dlatego, że coś ukrywała. - Uśmiechnął się drwiąco. - Ale się ubawiłem! Już zapomniałem, co to znaczy dobra zabawa. Z przyjemnością patrzyłam na jego rozradowaną twarz. - Dobrej nocy, Jack - powiedziałam. - Dobranoc. - Wstał z sofy, szykując się do wyjścia, ale znienacka zawrócił, chwycił mnie w objęcia i pocałował. Trzymał mnie tak mocno, że nie mogłam się odsunąć. Oczywiście, gdybym w ogóle próbowała to zrobić... Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, jak mi tego brakowało. Nasze usta tak idealnie do siebie pasowały. Tak bardzo za nim tęskniłam. Przerwał pocałunek, równie niespodziewanie, jak go zaczął. - Dobranoc - powtórzył zduszonym głosem i zniknął. Stałam przez chwilę, łapiąc oddech i próbując zrozumieć, co się dzieje.
95
ROZDZIAŁ DWUNASTY
RS
Opowieść Jacka Wynająłem prywatnego detektywa, żeby zebrać informacje o Bendeyu Cunninghamie, którego żona zgubiła brylantową bransoletkę. - Facet przypomina jednowymiarową dekorację teatralną - poinformował mnie detektyw. - Z przodu wygląda dobrze, a z tyłu pusto. Wystarczy podmuch i wszystko runie. Firmę odziedziczył po ojcu, ale przepuścił cały majątek. Musi zachowywać pozory, bo żona nie ma o niczym pojęcia. Tą bransoletką chciał uśpić jej czujność, ale żeby ją kupić, zaciągnął spory kredyt. Firma Cunninghama mieściła się nad Tamizą. Kiedy tam podjechałem, od razu spostrzegłem, że przydałby się im życzliwy inwestor. Z zadowoleniem zauważyłem, że moje nazwisko nie było mu obce. To bardzo ułatwiało sprawę. Znacznie trudniej było przeprowadzić to, co zamierzałem. Załatwianie sprawy z Cunninghamem oznaczało pogwałcenie zasad, którym zawsze hołdowałem. Jednakże Della znaczyła dla mnie więcej niż cokolwiek innego na świecie, uznałem więc, że zasady są po to, by je łamać, i posłałem je wszystkie do diabła. W ten oto sposób przyjąłem sposób postępowania, z jakiego słynny był Dyktator Jack. Tymczasem okazało się, że żadne drastyczne metody nie były konieczne. Biedny Cunningham okazał się małym poczciwym człowieczkiem, który czuł, że traci grunt pod nogami. Gdy usłyszał moją propozycję, miał minę, jakby dostał gwiazdkę z nieba. Ja wydałem trochę pieniędzy, on zarobił i odetchnął z wyraźną ulgą. No a Della była bezpieczna. Natychmiast po wyjściu od niego zadzwoniłem do Wendella. - Chciałbym, żeby poza sprawą Delli zajął się pan również tą inwestycją - powiedziałem. Obiecał, że od razu porozumie się z Cunninghamem, po czym załatwi wszystko z policją. Wracając do domu, próbowałem wyobrazić sobie twarz Delli. Nietrudno było się domyślić, że będzie wyrażać ulgę. Ale co poza tym? Może poczuje się skrępowana? Albo zażenowana? Lub potraktuje mnie wręcz nieprzyjaźnie. Przecież właściwie jej nie znałem. Jakie to ma znaczenie? - przywołałem się do porządku. Kimkolwiek była, zapadła mi głęboko w serce i wiedziałem, że zostanie tam na całe życie. Niestety, nie wiedziałem nic o jej uczuciach. Skwapliwie zapewniła
96
RS
mnie, że nie liczy na odrodzenie naszej miłości. Być może chciała mnie uspokoić, ale mogła też dawać mi w ten sposób do zrozumienia, że wszystko skończone. Teraz miałem to sprawdzić. Pełen obaw wszedłem do mieszkania, ale okazało się, że na rozstrzygnięcie wątpliwości będę musiał poczekać. Dziadek był sam. - Co tam wykombinowałeś? - spytał, widząc moją zmienioną twarz. - Przekupstwo - odparłem spokojnie. - No i dobrze - odparł bez zmrużenia oka. - Udało ci się? - O tak... Zarzuty zostaną wycofane. Dziadek wydał okrzyk radości i podśpiewując fałszywie, zaczął tańczyć po pokoju. - A gdzie Della? - spytałem. - Na zakupach. Dopiero wyszła, więc pewno wróci za jakieś dwie godziny. Czułem, że żołądek podchodzi mi do gardła. Potrzebowałem działania. Nie mogłem przez dwie godziny bezczynnie czekać, aż się dowiem, co będzie z moim życiem. - Muszę już iść - powiedziałem. - Zobaczymy się później. Na razie, Nick - Jak mnie nazwałeś? - Chciałem powiedzieć... dziadku. Pa! W biurze dowiedziałem się, że czeka na mnie Grace. Siedziała w fotelu przy oknie. Na jej twarzy malował się ból, którego nigdy wcześniej nie spostrzegłem. Ledwie mnie zauważyła, znów przybrała zwykłą wojowniczą minę. Pamiętałem jednak, co mówiła Della i nie dałem się już nabrać. - Musiałam przyjść aż tutaj, żeby się z tobą zobaczyć - rzuciła sucho. Jesteś bez przerwy zajęty i w ogóle nie bywasz w domu. - Dla ciebie zawsze znajdę czas - odpowiedziałem, siadając obok Cieszę się, że przyszłaś, bo mam dużo do opowiadania. - Można sobie wyobrazić. Już dotarły do mnie wieści o przyjęciu, jakie wydałeś dla swoich szemranych znajomych. Nic dziwnego, że mnie o tym nie zawiadomiłeś. Myślisz tylko, jak pomóc tej małej oszustce. - Ona nie jest oszustką. Wycofano zarzuty. - Mogę wiedzieć, jak to załatwiłeś? - Wycofali je, bo jest niewinna. Zawsze była. - Nie odpowiadała, więc pochyliłem się i wziąłem jej rękę. - Gracie, daj spokój... - Nie mów do mnie Gracie - parsknęła, próbując oswobodzić rękę. - Właśnie, że będę cię tak nazywał. Dawniej też tak mówiłem do ciebie. A ty nazywałaś mnie Jacko. Pamiętasz, jacy byliśmy szczęśliwi?
97
RS
Wspomnienia sprawiły, że jej twarz trochę złagodniała. Jednak Grace nie poddawała się tak łatwo. - Teraz jesteśmy innymi ludźmi. - Oczywiście - zgodziłem się. - Ale to jest nasza przeszłość. Twoja i moja. Nikt inny o tym nie wie. Spojrzała na mnie uważnie. - Nawet Della? - Nawet ona. - Nie zamierzałem zdradzać, jak wielka jest zasługa Delli, że zacząłem tę rozmowę. - Byliśmy sobie tacy bliscy. Bardzo mi tego brakuje, Gracie. A tobie nie? - Tak - szepnęła. Teraz ona zacisnęła palce na moich dłoniach. - Ale ty dorosłeś i oddaliłeś się. - Kiedyś mówiłaś, że nigdy nie dorosnę i miałaś rację. W duchu wciąż jestem tamtym Jacko i zawsze nim pozostanę. Oczywiście tylko dla ciebie. Uśmiechnęła się niepewnie. - Jacko... Poderwałem ją na nogi. - Chodź, zabieram cif na lunch. Wiele się wydarzyło i chcę, żebyś ty pierwsza o tym wiedziała. Wydałem polecenie, żeby nie przekazywano żadnych rozmów na moją komórkę i zabrałem Grace do „Ritza". To był wyjątkowo długi lunch i trzeba powiedzieć, że bardzo udany. Dawno nie byliśmy sobie tak bliscy. Opowiedziałem siostrze o swoich planach i chociaż wydawała się zaskoczona, nie robiła żadnych uwag. Przed wyjściem wymknąłem się na chwilę i zadzwoniłem do Harryego Oxtona. Grace nie zdziwiła się, gdy pojawił się w hotelu, żeby odwieźć ją do domu. Obdarzyła mnie uśmiechem, jakiego od lat u niej nie widziałem. - Teraz, jak rozumiem, wszystko zależy od jej odpowiedzi? - spytała. - Tak, a ja wcale nie jestem pewien, jak będzie brzmiała. Trzymaj za mnie kciuki, Gracie. - Jasne. Powodzenia... Jacko. Uścisnęliśmy się mocno, po czym Grace odeszła z Harrym Oxtonem. Powinienem od razu pojechać do domu, ale nagle zacząłem się przekonywać, że nie ma pośpiechu. Della wie już, że jest bezpieczna i tylko to się liczy, tłumaczyłem sobie. Prawda jednak była taka, że po prostu bałem się tej rozmowy. Opowieść Delli Dziadek rzucił się na mnie, gdy tylko stanęłam w drzwiach. - Jesteś czysta - wołał radośnie. - Wycofują zarzuty.
98
RS
- Skąd wiesz? - Jack mi powiedział. Był tutaj. Widział się z Cunninghamem. - Wiesz, jak go przekonał? - Za pomocą przekupstwa. O nie! - Zasłonił usta ręką. - Obiecałem, że ci nic nie powiem. Ale ja już przestałam go słuchać. - Gdzie on jest? - spytałam. - Powiedział tylko, że musi iść. - Mówił, o której wróci? Dziadek wzruszył ramionami. Mimo wielkiej ulgi, czułam się niewyraźnie. Jack spełnił swoją obietnicę, ale jak się okazało, nie było to dla niego na tyle ważne, żeby przekazać mi tę wiadomość osobiście. Wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że to co nas łączyło, to już przeszłość. Przez cały dzień czekałam niecierpliwie, że zadzwoni, ale telefon milczał. A więc nie chciał nawet wiedzieć, jak bardzo się cieszę? W końcu poddałam się i sama zadzwoniłam do biura. - Przykro mi - usłyszałam głos sekretarki. - Pan Bullen nie pozwolił łączyć żadnych rozmów. Siedziałam, wpatrując się tępo w telefon, gdy nagle rozległ się dzwonek. - Jack? - Nie, mówi Thomas Wendell. Dzwonię, żeby poinformować panią, co się dzieje. Policja potwierdziła już, że oskarżenie zostało oddalone, bowiem pan Cunningham wycofał zarzuty. - Po rozmowie z panem Bullenem? - Oczywiście. Używa wszystkich swoich wpływów. Zamierza zainwestować majątek w tę podupadłą firmę. Wątpię, żeby miał z niej jakiekolwiek zyski. No cóż... Dostanie pani jeszcze pisemne potwierdzenie, ale to już koniec. Podziękowałam mu uprzejmie, ale czułam się jak otępiała. Ostatnie słowa adwokata zabrzmiały jak wyrok. To już koniec. Bo tak przecież było. Wszystko skończone. Jack dopełnił przyrzeczenia. Zrobił wszystko, co w jego mniemaniu powinien i teraz mógł o mnie zapomnieć. Pewno już zapomniał. - Kiedy Jack wróci, urządzimy sobie małą uroczystość - zaproponował dziadek. - Przygotuję fasolkę i grzanki. - On nie przyjdzie, dziadku. Musimy zaraz zacząć się pakować. - Jak to pakować? O czym ty mówisz, złotko?
99
RS
- Pomógł nam wybrnąć z kłopotów i wystarczy. Moja obecność tutaj stawia go w kłopotliwej sytuacji. - Chciałaś raczej powiedzieć: nasza obecność - poprawił ze strapioną miną. Musiałam zostawić jakąś wiadomość, ale nagle okazało się, że zredagowanie listu przychodzi mi znacznie trudniej niż poprzednio. Napisałam w końcu, jaka jestem wdzięczna, podziękowałam za wszystko i obiecałam, że nie będę mu więcej przysparzać kłopotów. Spakowaliśmy się szybko i opuściliśmy apartament. Do stacji metra było kilka minut spacerem i godzinę później wchodziliśmy już do naszego mieszkanka. Dziadek położył się wcześnie, ale ja siedziałam jeszcze długo, do późna czekając na telefon. Zaczynało się rozjaśniać, kiedy poszłam na górę i zapadłam w niespokojną drzemkę. O świcie wyrwało mnie z niej walenie do drzwi. Zerwałam się z łóżka i podbiegłam do okna. - Co się dzieje? - wrzasnęłam. Głos zamarł mi w gardle, gdy zobaczyłam wściekłą twarz Jacka. - Masz dwie sekundy, żeby zejść na dół. Inaczej wywalę te drzwi. Otwierałam mu, wkładając jednocześnie szlafrok. Jack wpadł do środka jak furia. - Umiesz się zachować, nie ma co! - warknął. - Nie mogłaś nawet na mnie poczekać? Czekałaś tylko, żeby się stamtąd wyrwać? Teraz przynajmniej wiem, na czym stoję. - Co... - Kocham cię, rozumiesz to? Wariuję na twoim punkcie. Tak bardzo chciałem wszystko załatwić, a potem pocałować cię i wyznać, jak bardzo cię kocham. Ale znowu, kolejny już raz, ciebie tam nie było. - Przecież chciałeś, żeby mnie nie było - oburzyłam się. - Przekazałeś mi wszystko przez dziadka, a potem sekretarce zakazałeś łączyć mnie z tobą. Co miałam myśleć? Jęknął z rozpaczą, mierzwiąc sobie włosy. Teraz dopiero spostrzegłam, że jest nieogolony i wydaje się kompletnie wyczerpany. - Powiedziałem sekretarce, żeby nie łączyła żadnych rozmów - mruknął. - Dlatego, że nie chciałeś rozmawiać ze mną. - Posłuchaj mnie, Delio. - Nabrał głęboko powietrza, próbując się opanować. - To nie ty jesteś pokrzywdzona, więc nie odwracaj kota ogonem. Po raz drugi opuszczasz mnie w ten sposób. Mam tego dość!
100
RS
Wiesz, jak się poczułem, gdy wróciłem i zamiast ciebie zastałem list? Jak mogłaś mi to zrobić? - Przepraszam... Nie myślałam o tym w ten sposób. - Wypraszam sobie takie wymykanie się podczas mojej nieobecności. Tym razem zrób to, jak należy. Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że mnie nie kochasz. Żebym poszedł sobie do diabła. - Jak śmiesz twierdzić, że ja ciebie nie kocham? - krzyknęłam. - Skąd ci przyszło do głowy, że to wszystko właśnie dlatego? - A co mam myśleć, skoro ciągle mnie unikasz? - Jack również podniósł głos. - Jeśli masz zamiar dalej tak postępować, przynajmniej mi o tym powiedz. - Wcale cię nie unikam. - Więc co tu robisz? - Ja... myślałam... Wydawało mi się, że tak powinnam postąpić... - A teraz? - Patrzył na mnie badawczo. - Teraz jestem zupełnie zdezorientowana. Dlaczego sam nie opowiedziałeś mi o Cunninghamie? - Nagle zabrakło mi odwagi. Czemu tak na mnie patrzysz? O co chodzi? Podejrzewam, że musiałam mieć dziwny wyraz twarzy, bo nagle zdałam sobie sprawę, co usłyszałam. - Powiedziałeś, że mnie kochasz? - zapytałam wolno. - Tak, kilka minut temu. Dopiero teraz do ciebie dotarło? - Mówił opryskliwie, ale widziałam, że już nie jest wściekły. - No więc, masz mi coś do powiedzenia? - Sądziłam, że będziesz czuł się niezręcznie. Pomyślałam sobie... - Nie, nie. - Położył palec na moich wargach. - Nie o to chodzi. - A o co? - Przecież wiesz. Uśmiechnęłam się do niego. Rozpierała mnie radość. - Kocham cię, Jack. - No, właśnie o to! - krzyknął triumfalnie. Nie jestem pewna, czy to on mnie chwycił w objęcia, czy ja zarzuciłam mu ręce na szyję, ale żadne słowa nie były już potrzebne. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, zobaczyliśmy, że dziadek przygotowuje w kuchni herbatę. - Nie można powiedzieć, żeby się wam spieszyło - zauważył, nalewając napar do filiżanek. - Już wszystko wyjaśniliście czy znów zamierzacie czekać, aż pojawi się jakieś nieporozumienie?
101
RS
- Wszystko wyjaśnione - odparł Jack, patrząc na mnie ciepło. - Na całe życie, prawda? - Na zawsze - przytaknęłam. - Chciałem ci jeszcze o czymś powiedzieć. Po powrocie do biura zastałem tam Grace. Poszliśmy na lunch i szczerze porozmawialiśmy. Wytłumaczyłem jej, dlaczego na pewien czas odejdę z firmy. - Jak to? Przecież to twoja firma. Nie możesz jej teraz zostawić. - Pozostanę cichym wspólnikiem. Być może za kilka lat wrócę, ale na razie chcę się zająć czymś innym. Za twoją zgodą, oczywiście. - Opowiedz mi o tych innych sprawach - poprosiłam, choć domyślałam się odpowiedzi. - Dzięki, Nick - rzucił Jack z roztargnieniem, gdy dziadek dolał mu herbaty. - Czemu ciągle mnie tak nazywasz? Kto to jest Nick? Usta Jacka rozciągnęły się w szelmowskim uśmiechu, który tak lubiłam. - Wyjaśnię ci, gdy będziemy w drodze. - Gdzieś jedziemy? - zdziwił się dziadek. - Jak tylko będziecie gotowi. Zachowywał się jak duże dziecko, które próbuje zachować sekret. Słońce wschodziło, gdy wyruszyliśmy. Jack skierował samochód na północ, w stronę pobliskiego kanału. - No więc, kim jest Nick? - dopytywał się dziadek z tylnego siedzenia. - Był moim dziadkiem - odparł Jack. - Jesteś do niego tak podobny, że to wprost niesamowite. - Chcesz powiedzieć, że też był starym durniem? - spytał dziadek po chwili namysłu. - Coś w tym stylu - roześmiał się Jack - Ale był moim własnym durniem i miałem na jego punkcie bzika. Zaparkowaliśmy w pobliżu mostu i poszliśmy popatrzeć na wodę. - Tam! - Jack wskazał ręką. - Widzisz ją? Nazywa się „Bluebell". Była najpiękniejszą łodzią, jaką kiedykolwiek widziałam - prawdziwą rzeczną barką, pomalowaną na jaskrawe kolory. Przywodziła na myśl leniwe letnie dni i długie wędrówki po rzekach i kanałach. - Wodny włóczęga - powiedziałam. - A psy? Mówiłeś, że będą trzy. - Będziemy je mieli. Wielkie, wesołe, plączące się pod nogami i domagające się pieszczot. - Brzmi zachęcająco - powiedziałam uszczęśliwiona. - Powinienem to zrobić dawno temu. Jednak dopiero teraz stało się to naprawdę ważne.
102
RS
- Czy to twoja barka? - Jeszcze nie. Najpierw musisz ją zaaprobować. Ale dostałem klucz. Weszliśmy na łódź i rozejrzeliśmy się wokół. Była większa, niż wydawała się z zewnątrz, ale bardzo przytulna. - To może być pokój dziadka - powiedział Jack, wskazując jedne drzwi. - Więc on zostanie z nami? - spytałam niepewnie. - Dobrze wiem, że lepiej was nie rozdzielać. Gdybyś go zostawiła, nie miałabyś chwili spokoju. Nie przestaniesz się martwić, czy znowu czegoś nie wywinie. Zarzuciłam mu ręce na szyję. - Czy to się wszystko spełni? - Razem sprawimy, że tak będzie... jeśli tego naprawdę chcesz. - Bardziej niż czegokolwiek innego. A nie będzie ci brakować pracy? - Może za kilka lat - odparł. - Ale nie wcześniej. Na pierwszym miejscu chcę innego życia - z tobą. Pragnę mieć wolną głowę, żeby móc myśleć tylko o tobie. - Koniec z Dyktatorem Jackiem? - On istniał tylko przez krótką chwilę i wyłącznie po to, żeby załatwić twoją sprawę. Teraz zniknął na zawsze. Został tylko ten facet, który cię kocha... - I którego ja kocham - Naprawdę mnie kochasz? - spytał z naciskiem. - Muszę być pewien, bo od tego zależy, kim jestem. Mam takie dziwne uczucie, że gdybyś mnie nie kochała, przestałbym istnieć. Nie znalazłam słów, jakie mogłyby go przekonać, więc przycisnęłam wargi do jego ust. - Musisz istnieć - odezwałam się w końcu. - Bo ja nie mogłabym bez ciebie żyć. Mam wrażenie, że zanim cię poznałam, nie było w ogóle nic... - Mnie też się tak wydaje - powiedział miękko. - Zupełnie nic. Lecz teraz, przez resztę życia, będziemy już mieli wszystko.
RS
103
RS
104