Adler Elizabeth
Zaczęło się w Monte Carlo
Szczęśliwe pary są nudne. Tak mówią, ale Sunny ma już dość atrakcji, jakich
dostarcza jej narzeczony Mac Rei...
3 downloads
12 Views
Adler Elizabeth
Zaczęło się w Monte Carlo
Szczęśliwe pary są nudne. Tak mówią, ale Sunny ma już dość atrakcji, jakich
dostarcza jej narzeczony Mac Reilly, prywatny detektyw z Kalifornii. Teraz po
raz kolejny odłożył ich ślub dla ważnego zlecenia.
Sunny postanawia dać mu nauczkę i... leci do Paryża. Jak wiadomo, nie ma nic
lepszego na sercowe kłopoty niż to bajkowe miasto. Zwłaszcza jeśli poznasz
księcia z bajki i wyruszysz z nim w romantyczną podróż do Monte Carlo. Ale
tam bajka się kończy.
A Mac będzie musiał nie tylko odnaleźć Sunny i uratować ją przed
niebezpieczeństwem, ale i przekonać, że jest dla niego najważniejsza...
Prolog
Paryż, dwudziesty czwarty grudnia. Zimna Wigilia Bożego Narodzenia. Lampki migoczą wśród
bezlistnych gałęzi drzew, witryny eleganckich butików błyszczą od wystawionych na nich kosztow-
ności. Zbliża się pora zamknięcia, kiedy pod modny sklep jubilerski La Fontaine podjeżdża czarny
bentley. Wysiadają z niego trzy kobiety. Futra, wysokie buty, długie jasne włosy powiewające na
wietrze, ciemne okulary, mimo że zapada zmierzch. Torebki Hermesa, reklamówki znanych firm
pełne zakupów.
Umundurowany strażnik, który patrzy, jak idą w jego stronę, zauważa, że w bentleyu jest jeszcze
wiele takich reklamówek. Kobiety śmieją się, zajęte rozmową, zwrócone do siebie twarzami. Strażnik
uśmiecha się i otwiera przed nimi drzwi. Zaraz potem w jego plecy wbija się stalowa lufa rewolweru z
tłumikiem. Damski głos każe mu wejść do środka i nie podnosić rąk do góry. Pozostałe kobiety
szybko wyjmują broń ze swoich futrzanych płaszczy. Lufa wbija się mocniej w jego plecy.
- Idź normalnie - słyszy.
Strażnik robi, co mu każą.
W sklepie trzy ostatnie ekspedientki właśnie sprzątają i sprawdzają zawartość kaset z brylantami,
które lśnią, rzucając tęczowe błyski. Ekspedientki podnoszą głowy na widok strażnika prowadzącego
trzy kobiety. Wzdychają - późno już, jest Wigilia, a one chciałyby być wreszcie w domu ze swoimi
rodzinami. Ale sprzedaż to sprzedaż, a takim kobietom, bogatym, otulonym
2
w futra, można sprzedać bardzo wiele. Takie kobiety kupują pod wpływem impulsu.
Kierownik podnosi głowę i się uśmiecha. Ekspedientki recytują powitalną formułkę:
- Bonsoir, mesdames. Bon Noel.
Dwie kobiety, które idą tuż za strażnikiem, podnoszą broń. Odrzucają w tył długie jasne włosy,
odsłaniając dziwaczne maski, z których każda jest twarzą Marilyn Monroe o czerwonych ustach
rozciągniętych w jej słynnym uśmiechu. Jedna strzela do kamery, druga pilnuje strażnika. Ta, która
weszła pierwsza, ostro nakazuje kierownikowi otworzyć sejf i kasety z biżuterią. Szybko.
Kierownik wyraźnie się waha. Kobieta śmieje się; jej głos tłumi maska.
- Nawet nie myśl o alarmie, monsieur. Zginiesz, zanim policja zdąży tu przyjechać. A pewnie
chciałbyś zobaczyć swoje dzieci w Wigilię. W końcu Święty Mikołaj powinien wszystkim przynieść
prezenty, nam też.
Kierownik prędko otwiera szklane gabloty; także tę na sklepowym oknie. Jedna z kobiet go pilnuje.
Dwie przerażone ekspedientki kulą się za nim; drżą, blade jak kreda. Starsza porusza wargami w
bezgłośnej modlitwie. Młodsza kryje twarz w dłoniach, jakby nie mogła na to wszystko patrzeć.
Druga z kobiet zdejmuje biżuterię z witryny, zgarnia pierścionki, kolczyki, bransoletki i naszyjniki do
swojej dużej torby Hermesa. Trzecia prowadzi kierownika do sejfu. On go otwiera. Kobieta wyciąga
brylanty, nieoprawione jeszcze wielokaratowe kamienie. La Fontaine słynie z wysokiej jakości
swoich brylantów.
Teraz wszystkie kosztowności są już w torbach i reklamówkach.
Dwie zamaskowane kobiety ustawiają ekspedientki i kierownika w rzędzie za ladą, wraz ze
strażnikiem. Trzecia, ta, która dowodzi, zbliża się do przerażonego personelu sklepu i przez chwilę do
każdej osoby mierzy z rewolweru.
3
- Dajcie mi klucze i wasze telefony komórkowe.
Wykonują polecenie. Kobieta zatrzymuje się przed najmłodszą ekspedientką i chwilę mierzy ją
wzrokiem. Dziewczyna podnosi głowę i patrzy w oczy spoglądające na nią zza maski. Kobieta
błyskawicznie podnosi rękę z rewolwerem, a potem opuszcza ją gwałtownie, łamiąc kość policzkową
ekspedientki.
- Dziwka - rzuca i odchodzi.
Trzy kobiety w maskach i futrach, z torbami wypełnionymi kosztownym łupem, wychodzą. Pierwsza
z nich zamyka drzwi sklepu na klucz. Pracownicy stoją bez ruchu, spodziewając się swojego rychłego
końca.
Pod sklepem nie ma już bentleya. Zamiast niego czeka szara furgonetka. Drzwi odsuwają się, kobiety
wskakują do środka i samochód szybko włącza się w uliczny ruch.
Napad trwał nie więcej niż pięć minut. Łup jest wart miliony dolarów. To już drugi taki rabunek w tym
miesiącu.
Rozdział 1
Los Angeles. Wigilia Bożego Narodzenia
Sunny Alvarez wsiadła do samolotu linii Air France lecącego do Paryża. Zapłaciła za tę długą podróż
mnóstwo pieniędzy, uznała jednak, że skoro już ma być nieszczęśliwa, będzie nieszczęśliwa w
pierwszej klasie. Stylowo. I samotnie.
Nie zrobiła makijażu, nie umalowała nawet ust czerwoną szminką, jej znakiem rozpoznawczym.
Przyciemnione okulary pomogły jej ukryć zapuchnięte od płaczu oczy. Wysoka, smukła, z grzywą
ciemnych włosów opadających na twarz nie wyglądała na trzydzieści sześć lat i sprawiała wrażenie
dziwnie kruchej. Miała na sobie wąskie dżinsy wsunięte w wysokie, futrzane czarne botki, czarny
kaszmirowy golf i czarną kurtkę. Zdjęła ją, podała stewardowi i potem usiadła na wygodnym, obitym
skórą siedzeniu, które można odchylić w tył, żeby wygodnie się wyspać. Jeśli w ogóle jeszcze
kiedykolwiek uda jej się zasnąć. Czeka ją długi lot. Jedenaście godzin.
Jedenaście godzin bez Maca Reilly'ego.
Narzeczony był sławnym detektywem, prowadził własny program telewizyjny Zagadki Malibu Maca
Reilly'ego i był na swoj sposób przystojny - pewny siebie, swobodny, trochę zblazowany... Nie, do
diabła! Chodziło o coś więcej! Mac był seksowny, postawny i miał przenikliwe niebieskie oczy, które
patrzyły na nią z taką namiętnością, kiedy się z nią kochał... Nie!
5
Nie „kiedy się z nią kochał", ale „kiedy się kochali". Kiedy się kochali, jego dotyk, reakcja jej skóry
pod jego dłońmi, dreszcze, które wstrząsały całym jej ciałem - wszystko to sprawiało, że myślała tylko
o seksie, o seksie z nim...
Poznała go na przyjęciu dla prasy, wydanym w ramach promocji jego programu. Powiedział, że
zauważył ją z drugiego końca sali.
- Jak mogłem zauważyć cię dopiero teraz, w tym stroju? -Tak dokładnie powiedział.
Miała na sobie czarny golf, maleńką białą minispódniczkę i wysokie, ciężkie buty motocyklowe, bo
przyjechała na przyjęcie swoim harleyem. Mac dotknął jej ramienia, a ona się odwróciła i zobaczyła
twardziela w dżinsach i podkoszulku; patrzył na nią niebieskimi oczami tak, jakby tego dnia nie
widział nic piękniejszego.
Zapytał, jak jej na imię. Ona oznajmiła, że wie, kim on jest. Żadne z nich nie piło, gdyż oboje tego
wieczoru prowadzili, a jednak czuli się upojeni, jakby znaleźli się nagle na innej planecie, nawet
zgiełk przyjęcia przycichł. Później Mac przyznał się, że w pierwszej chwili zwrócił uwagę na jej buty,
a ona że najpierw zauważyła jego silne ramiona i natychmiast zapragnęła się w nie wtulić, nie dbając o
to, kto patrzy.
Oczywiście pod wieloma względami bardzo się od siebie różnili. Mac zaczynał w policji, szlifując
bruki Bostonu i Miami, aż został prywatnym detektywem, a potem też gwiazdą telewizji. Sunny, z
rodziny o hiszpańskich korzeniach, była dzieckiem wolności, wychowanym na ranczu. Piękna,
dowcipna i inteligentna, zrobiła dyplom z ekonomii w Wharton i ponad wszystko ceniła niezależność.
Była to, co często sobie powtarzali, miłość od pierwszego wejrzenia, od pierwszej sekundy - no, może
drugiej. I nadal trwała. W każdym razie jeszcze do niedawna. Dość tego! Sunny wyprostowała się w
fotelu lotniczym, związała włosy w koński ogon i wzięła lampkę szampana przyniesioną przez
stewarda. Patrzyła na kieliszek w swojej dłoni, ale tak naprawdę go nie widziała. Nie była już
narzeczoną Maca. Żyli ze
6
sobą od czterech lat i w przyszłym miesiącu mieli się pobrać, on jednak znowu zmienił plany. Mieli
się też pobrać w ubiegłym roku i kilka razy jeszcze wcześniej, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie.
Zwykle kolejna zagadka kryminalna, którą Mac po prostu musiał rozwiązać. Nie potrafił odmówić -
nikomu, poza nią.
Tym razem kropla przepełniła czarę goryczy - przecież Sunny zdążyła nawet kupić sukienkę.
Kremową, bo biały nie wygląda dobrze zimą. Koronkową - choć na ogół nie przepadała za koronkami.
Suknia była wąska, dopasowana do figury - dobrej figury, bo Sunny miała dobrą figurę i świetnie o
tym wiedziała. Mac mawiał, że miała „superfigurę".
Wyciągnęła przed siebie długie nogi w wysokich czarnych botkach i patrzyła na nie przez chwilę, ale
tak naprawdę ich również nie widziała. Przed oczami miała ciągle pierścionek zaręczynowy z
różowym brylantem w kształcie serca, który zostawiła na poduszce Maca wraz z krótkim
pożegnalnym listem. „Opuszczam Twoje życie - napisała. - Nie ma w nim miejsca dla mnie, liczy się
wyłącznie Twoja praca. Życzę Ci szczęścia". Podpisała się tylko pierwszą literą swojego imienia.
Z torby na psa od Vuittona dobiegło ją ciche skomlenie. Spojrzała na torbę i swojego małego pieska
rasy chihuahua, który wyglądał z niej żałośnie. Tesoro ważyła jakieś półtora kilo. „Przyjaciółka na
czterech łapach", jak nazywał ją Mac; miał rację. Suczka nieraz zatopiła w nim swoje małe ząbki i
pazurki, bał się jej też pies Maca, jednooki ragamuffin o trzech łapach. Mac go uwielbiał. Uratował
mu życie i nadał mu imię Pirat. Tesoro nie przepadała za Piratem i właśnie dlatego Sunny i Mac nie
zamieszkali razem. Teraz Sunny uznała to za sprzyjającą okoliczność. Opuścić dom, w którym by
razem mieszkali, przytulną willę na brzegu morza w Malibu, byłoby jej jeszcze trudniej.
Przygotowała się do startu. Przypięła Tesoro w torbie pasem do siedzenia, odchyliła się w tył i
poczuła, jak samolot odrywa się od ziemi. Już po wszystkim. Już odleciała.
Po jej policzku powoli spłynęła łza. Sunny leciała do Paryża. Sama.
13
Rozdział 2
Wesołych Świąt.
Mężczyzna siedzący po jej lewej stronie spojrzał na nią i uniósł kieliszek.
- Jest Wigilia - powiedział. - Nawet biorąc pod uwagę dziewięć godzin różnicy czasu, w Paryżu nadal
jest Wigilia.
Sunny z roztargnieniem kiwnęła głową. Zdecydowanie nie miała ochoty na rozmowy. Nie mogłaby w
tej chwili rozmawiać z przyjaciółką, a co dopiero z kimś zupełnie obcym. Wyszła z domu pod
wpływem impulsu, przez Internet kupiła bilet na samolot, wrzuciła kilka swoich rzeczy do torby
podróżnej, zapakowała Tesoro, zostawiła list do Maca, wsiadła do taksówki i pojechała na lotnisko.
Nie myślała, dokąd pójdzie, kiedy już wyląduje w Paryżu.
Ogarnęła ją panika. Nagle zapragnęła wysiąść z samolotu i wrócić do Maca. Zupełnie nie wiedziała,
jak to jest być sama.
Wzięła się w garść. Mężczyzna ciągle na nią patrzył, z pytającym uśmiechem w oczach.
- Dziękuję - wydusiła. - Nawzajem.
Czuła, że usta jej zdrętwiały, jakby odzwyczaiły się od mówienia. Żeby się trochę rozluźnić, upiła łyk
szampana.
- Spędzasz święta w Paryżu? Facet nie zamierzał się poddać.
- Nie - skłamała.
- Ja też nie - rzekł pogodnie i wyciągnął przed siebie długie nogi.
Wydawał się taki swobodny i spokojny, taki zadowolony z siebie i swojego życia, że Sunny niemal go
znienawidziła. Przyjrzała mu się kątem oka przez lekko przyciemnione szkła okularów bez oprawek.
Atrakcyjny. Wysoki, dobrze zbudowany. Włosy w odcieniu ciemny blond opadały mu miękko na
ciemne oczy. Niebieskie czy raczej brązowe? A może orzechowe? Nie
8
widziała ich, bo kryły się w cieniu. Wyraźnie zarysowany nos, pełne zmysłowe usta. Sunny nie była aż
tak przygnębiona, by tego nie zauważyć. I gdzie on się tak opalił? Na pewno nie tej chłodnej i
wilgotnej, zimy w Kalifornii.
- W Paryżu jest za zimno - powiedział. - Zapowiadali opady śniegu.
- Śnieg? - powtórzyła Sunny zdziwiona. Spodziewała się niskich temperatur, ale nie śniegu.
- W porządku, jesteś odpowiednio ubrana.
Uśmiechał się, spoglądając na jej buty. Sunny uwielbiała te botki; miękkie jak najwygodniejsze
pantofle delikatnie otulały jej odrętwiałe palce. Miała czasami wrażenie, że już nigdy nie włoży
żadnych innych butów - nawet tych nowych, które kupiła zaledwie w ubiegłym tygodniu,
spodziewając się bożonarodzeniowych przyjęć, choinek, ognia na kominku, może nawet całusów pod
jemiołą.
Nie zastanawiała się dotąd, co zrobi po przylocie do Paryża. Nie zarezerwowała sobie nawet pokoju w
hotelu. Nic jej nie interesowało, po prostu tylko wsiadła do samolotu. Cóż, teraz miała ponad dziesięć
godzin, żeby o tym pomyśleć.
Mężczyzna przyjął od stewarda kolejny kieliszek szampana wraz z talerzem przystawek; Sunny
zrobiła to samo. Po dużym łyku musującego wina nie poczuła się jednak ani trochę lepiej. Kątem oka
dostrzegła, że nieznajomy ciągle jej się przygląda z lekkim uśmiechem rozbawienia na ustach.
Zmysłowych ustach, znów stwierdziła gorzko. Dlaczego musi mieć takie zmysłowe usta, które
przypominają jej o Macu? Dlaczego nie może być zwyczajnym biznesmenem z nosem wetkniętym w
jakieś ważne biznesowe dokumenty, spieszącym na biznesową konferencję jutro w Paryżu?
lOch. Zapomniała. Jutro Boże Narodzenie. Wszyscy „biznesmeni" są już w domach ze swoimi
rodzinami. Więc co on tu robi?
- Widzę, że lubisz szampana. - Upił łyk z prawie pełnego kieliszka. Sunny swój opróżniła już do
połowy.
15
- Czasami - odparta krótko. Westchnął, a potem uśmiechnął się szerzej.
- To chyba ma być świąteczny poczęstunek. Może moglibyśmy uczcić Boże Narodzenie razem?
Nie odpowiedziała, a mężczyzna wzruszył ramionami i rozejrzał się dookoła. Poza nimi w pierwszej
klasie była jeszcze tylko jakaś para. Siedzieli głowa przy głowie kilka rzędów dalej. Dobiegał stamtąd
ich śmiech, choć Sunny bardzo starała się go nie słyszeć. Jakie to niesprawiedliwe, oni są tacy
szczęśliwi, podczas gdy jej zdaje się, że zaraz umrze z żalu.
- Pewnie lecisz na spotkanie z rodziną - odezwała się i jednym haustem dopiła szampana. Zaraz potem
pożałowała, że zadała tak osobiste pytanie. Ale zadała. A zresztą, co w tym złego?
- Nie. Spędzam święta samotnie. , Odwróciła się, po raz pierwszy spojrzała wprost na niego
i napotkała jego ponury wzrok.
- Ja też - powiedziała.
Wyczuła, że ten mężczyzna - tak jak ona - ma swoją historię, której jednak jej nie opowie. Ona też nie
zamierzała mu się zwierzać. Czekało ich jedenaście godzin lotu, na razie reszta świata przestała dla
nich istnieć. Chwilowo Sunny nie była „sama".
Tesoro zapiszczała, więc wyjęła ją z torby. Podniosła do góry małe kasztanowobrązowe ciałko,
ucałowała czule psi pyszczek i po raz pierwszy od dłuższego czasu się uśmiechnęła.
- Nazywa się Tesoro i jest bardzo groźna.
- Nie wątpię. - Mężczyzna wyciągnął ręce, a Sunny ostrożnie włożyła w nie suczkę. Zrobiła to z duszą
na ramieniu, bo wiedziała, że Tesoro lubi szybkie akcje zaczepne.
Nieznajomy podniósł pieska na wysokość swojej twarzy i przez chwilę patrzył mu prosto w oczy.
Tesoro nawet nie drgnęła. Nie zaczęła skomleć ani szczekać. Mężczyzna opuścił ją na swoje kolana, a
ona zwinęła się w kłębek i spojrzała wymownie na Sunny, jakby chciała powiedzieć: „A czego się
spodziewa-
10
łaś? Wsadziłaś mnie na całą wieczność do tej głupiej torby, a tu wreszcie znalazł się ktoś, kto traktuje
mnie jak należy".
Może mogłabym nauczyć się czegoś od niej, pomyślała Sunny, patrząc na mężczyznę z czymś w
rodzaju szacunku.
- Przedstawimy się sobie jakoś? - spytała, nie spuszczając z niego wzroku.
Uśmiechnął się do niej.
- Nazywaj mnie po prostu Księciem z Bajki. Sunny też się uśmiechnęła. Przez łzy, ale jednak.
- W taki razie ja będę Księżniczką.
Nie pomyślała o Macu ani razu przez trzy ostatnie minuty.
Rozdział 3
Malibu. Wigilia Bożego Narodzenia
Mac Reilly ciągle siedział w wielkim, przypominającym hangar studiu telewizyjnym w Santa Monica
w Kalifornii. Wiedział, że w Wigilię sklepy zamykane są wcześniej, a ciągle jeszcze nie miał prezentu
dla Sunny. Czy też raczej całego naręcza prezentów, jak to w jego stylu. Uwielbiał robić jej
niespodzianki. Nie przypominał sobie dokładnie, co dał jej w ubiegłym roku, pamiętał za to, że niemal
skusiło go piękne syjamskie kocię ze znanej hodowli. Zdjęcie w Internecie ukazywało smukłą
piękność w kolorze kremowo-czekoladowym, z wielkimi niebieskimi oczami o tak intensywnej
barwie, że nawet on, zatwardziały psiarz, z miejsca się zakochał. W końcu jednak rozsądek zwyciężył.
Jego Pirat na pewno by kociaka polubił, ale chifiuahua - wykluczone. Tesoro rzuciłaby się na
niedźwiedzia grizzly, gdyby próbował zbliżyć się do Sunny. Prawie tak, jak on, Mac. W końcu kupił
jej kolczyki z brylantami, tak małe i delikatne jak uszy, które miały zdobić.
17
Później tego popołudnia, kiedy już upora się zakupami, pojadą razem po choinkę - Sunny, jak zwykle,
wybierze zbyt wysoką, by mogła się zmieścić pod sufitem jego domu w Mali-bu. A on, jak zwykle, się
zgodzi, a potem będzie musiał obciąć wierzchołek, który Sunny przywiąże do barierki tarasu wycho-
dzącego na plażę i ozdobi migoczącymi lampkami w różnych kolorach - nie znosi tych grzecznych,
wszystkich białych - a na czubku przymocuje gwiazdę zrobioną naprędce z folii aluminiowej. Potem
pojadą do supermarketu, skąd przywiozą indyka i inne frykasy. Mac wrzuci do bagażnika wiązkę
drewna do kominka, a w sklepie z alkoholami kupią butelkę porto; otworzą ją po kolacji, bo porto
zawsze wydawało mu się bardzo bożonarodzeniowym trunkiem.
Potem, owinięci w koce, zasiądą przy butelce szampana na tarasie wraz z psami, które, uradowane,
dobiorą się do kości zdobytych przez Sunny od rzeźnika. Powieszą skarpety nad kominkiem - dla
siebie i dla psów. A kiedy zegar wybije północ i zacznie się Boże Narodzenie, pocałują się czułym,
pełnym miłości pocałunkiem. Bo Bóg przecież wie, że on ją kocha, a ona jego. Pójdą razem do łóżka i
zwiną się pod puchową kołdrą, pod którą jej zawsze jest za zimno, a jemu za gorąco, i będą się kochali
lub po prostu zasną wtuleni w siebie. Albo i jedno, i drugie.
Mac uśmiechnął się na myśl o czekających ich przyjemnościach. Jeszcze tylko kilka ujęć. Nie miał
pojęcia, dlaczego nie udało im się skończyć wczoraj, ale jakoś zawsze tak wychodziło.
Zajrzał na plan, gdzie ciągle jeszcze przestawiano różne przedmioty, a reżyser i dyskutował z
oświetleniowcem. Wszyscy tu byli kumplami Maca od lat i wszyscy, podobnie jak on, mieli już
wielką ochotę się stąd urwać. Znudzony, sprawdził mejle. Nic ważnego, to znaczy: nic od Sunny.
Mac wiedział, jak niezadowolona była Sunny z powodu przesunięcia terminu ślubu - „kolejny raz",
jak powiedziała tonem pełnym smutku i niedowierzania, który boleśnie go ugo-
18
dził. Próbował jej wytłumaczyć, że ma zobowiązania wobec tych ludzi, z którymi wiąże go praca, a
także tych, którzy liczą, że pomoże im odnaleźć zaginionych członków rodziny albo rozwiązać
zagadkę zabójstwa bliskiej osoby. Ich spokój ducha często zależał tylko od niego. Tyle że tym razem
Sunny nie dbała
o cudzy spokój ducha, a Mac w głębi serca wiedział, że miała rację. Ale po prostu nie potrafił
odmówić komuś, kto akurat był w potrzebie.
W nagłówkach wiadomości jego uwagę przykuło nagle słowo „Paryż". Paryż. Tak przecież niedawno,
bo w ubiegłym roku, to miejsce oczarowało ich oboje. Przypomniał sobie apartament u Ritza, który
Sunny załatwiła jakoś u kierownika hotelu, mimo że w całym mieście nie było już wolnych pokoi.
Wspaniałe łoże, wielką wannę dla dwóch osób, piękne ciało Sunny, jej gęste, ciemne włosy, jeszcze
mokre, bo wcześniej kochali się pod prysznicem... Ale w wiadomościach nie było nic o tym „ich"
Paryżu. Mówiono o zuchwałym napadzie na modny sklep jubilerski - trzy zamaskowane blondynki i
brutalny akt przemocy wobec młodej ekspedientki, która miała teraz złamaną kość policzkową.
Asystent zawołał Maca na plan.
- Jeszcze tylko pół godziny i koniec, chłopie - powiedział z uśmiechem wdzięczności, a Mac
zapomniał ó Paryżu i napadzie i wrócił na swoje miejsce.
Jeszcze tylko pół godziny i będzie mógł zrobić zakupy, a potem spotkać się z Sunny i spędzić z nią
święta. Może dziś po kolacji obejrzą razem powtórkę Białego Bożego Narodzenia? A może Holiday
Inn? W każdym razie jeden z tych film...