Adler Elizabeth
Kalifornijska noc
Malibu, raj na kalifornijskim wybrzeżu. Błękitny ocean i złote plaże, wzdłuż których
ciągną się rezydencje najbogats...
5 downloads
12 Views
Adler Elizabeth
Kalifornijska noc
Malibu, raj na kalifornijskim wybrzeżu. Błękitny ocean i złote plaże, wzdłuż których
ciągną się rezydencje najbogatszych i najsławniejszych. Mac Reilly pracuje dla
gwiazd filmowych jako prywatny detektyw. Pewnego wieczora podczas spaceru po
plaży słyszy przerażony kobiecy krzyk. Bez namysłu biegnie na ratunek... i ledwo
uchodzi z życiem, gdy piękna kobieta strzela do niego z pistoletu. Kilka dni później
znajduje w swoim samochodzie tę samą broń. Postanawia dowiedzieć się, kim była
nieznajoma, i trafia w matnię oszustw, fałszywych tropów i nieoczekiwanej
namiętności...
Rozdział 1
W taką noc i w takim miejscu nikt raczej nie spodziewa się usłyszeć krzyku kobiety. Zwyczajna noc w Malibu,
mroczna jak aksamitny całun. Miękkie fale uderzały o wybrzeże, morska bryza była delikatna jak koci oddech.
Prywatny detektyw Mac Reilly spacerował po plaży ze swoim psem. Jego przyjaciółka, Sunny Alvarez, poleciała do
Rzymu po drobnym „nieporozumieniu" co do przyszłości ich związku. Ale to zdarzało im się już nieraz.
Mac mieszkał w słynnej Malibu Colony, w sąsiedztwie gwiazdliM, rekinów show-biznesu i innych grubych ryb,
jedna bogatsza od drugiej, plus minus parę milionów, czasem miliardowi. Ich rezydencje na plaży wcale nie
wyglądały tak elegancko z punktu widzenia Maca. No ale większość ludzi nie mogłaby ich oglądać z tej
perspektywy. Kolonia, zamknięta i strzeżona, miała jedną bramę przy wjeździe, drugą przy wyjeździe. Co prawda
można było wejść na plażę, ale tylko po to, aby spokojnie pospacerować wzdłuż brzegu. Każdego nieznanego
osobnika, który się tam wałęsał o północy, czekało parę ostrych pytań.
Rezydencje kolonii to głównie skromne, drugie albo nawet i trzecie domy bogatych ludzi, dyskretne w swoim
plażowym szyku, z wąziutkimi tarasami wychodzącymi na ocean - ale koszt metra kwadratowego i tak wprawiał
księgowych w osłupienie.
Dom Maca zaliczał się do najskromniejszych - parterowy budynek z lat czterdziestych. Kupił go tanio przed laty w
czasie znacznego, nagłego spadku cen nieruchomości. Podobno należał kiedyś do dawnej gwiazdy kina, Normy
Shearer. A może chodziło o Normę Jean? Norma czy Marylin, wszystko jedno. Chata to chata, z której strony by na
to spojrzeć.
2
Pomijając szykowną lokalizację i widok, dom miał jedną zaletę -wąski drewniany taras, na który wchodziło się
schodkami prosto z plaży. Zdarzało się, że w czasie zimowego sztormu ocean z głuchym odgłosem walił o pale
podtrzymujące taras i przelewał się przez barierkę, a Macowi wydawało się, że jest na łodzi, ale polubił to wrażenie,
a nawet ewentualne niebezpieczeństwo. Był szczęśliwy w Malibu, nie chciałby mieszkać nigdzie indziej, nawet
gdyby mu za to płacono. Może z wyjątkiem Rzymu, przez jakiś tydzień czy dwa, w towarzystwie Sunny.
Mac rzeczywiście wyglądał jak prywatny detektyw. Miał metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, przydługie ciemne włosy,
nadal gęste, dzięki Bogu, chociaż stuknęła mu czterdziestka. Ciemnoniebieskie oczy i kurze łapki od zbyt wielu dni
spędzonych na plaży i wieczorów przesiedzianych w młodości w różnych barach. Nie nosił zarostu - Sunny tego nie
lubiła. Zbyt leniwy, żeby ćwiczyć na siłowni, szczupłą, atletyczną sylwetkę zawdzięczał głównie biegom po plaży.
Towarzyszył mu Pirat - kundel, którego kiedyś uratował. Pies miał tylko jedno oko, trzy łapy, ale potrafił biegać
całkiem szybko, kiedy miał wiatr w rufę.
Pirat był najlepszym kumplem Maca i wyjątkowo zuchwałym za-wadiaką. Z długimi, patykowatymi łapami, ze
złachmanioną, szaroburą sierścią i wyraźnym tyłozgryzem, który obnażał dolne zęby w wiecznym uśmiechu, bez
trudu wygrałby konkurs na najbrzydszego psa w Malibu.
Oczywiście, Sunny uwielbiała Pirata, chociaż starała się nie dopuszczać go w pobliże swojej suczki chihuahua.
Tesoro, choć ważyła zaledwie półtora kilo, to zawsze gotowa gryźć i drapać, umiała na każdym kroku dać się
Piratowi we znaki.
Sunny wierzyła, że to właśnie wzajemna niechęć między psami stoi na przeszkodzie małżeństwu jej i Maca, ale Mac
nie był taki pewien, czy rzeczywiście o to chodzi. Po co psuć coś dobrego? Przecież świetnie funkcjonowali w
wolnym związku.
Czasem Macowi wydawało się, że w czwartkowe wieczory na ekranach telewizyjnych występowało jego alter ego.
Puszczano wtedy para-dokumentalny program, w którym od nowa prowadził śledztwa w sprawach starych
hollywoodzkich zbrodni - było ich więcej, niż można by przypuszczać. Program nosił tytuł Tajemnice Malibu Maca
Reilly, a sam Mac prezentował się w nim niezwykle elegancko w czarnej skórzanej kurtce Dolce & Gabbany, którą
kupiła mu Sunny.
Kiedy mu powiedziała, że to Dolce, nie miał pojęcia, o co jej chodzi. Dla niego brzmiało to jak nazwa marki
włoskich lodów. Później dowiedział się, że to włoski projektant, a kurtka bez wątpienia była najfaj-
3
niejszym ciuchem w jego szafie. Miękka i elastyczna jak wosk, stala sie częścią jego telewizyjnego wizerunku,
chociaż Bóg świadkiem, łatwiej było go spotkać w dresie, kiedy wlókł się wzdłuż Malibu Road do supermarketu
Ralphs po piwo i psie jedzenie, albo kiedy w T-shircie i szortach jadł śniadanie w kawiarni Coogies, niż
wystrojonego w czarną skórę.
W każdym razie, program, w którym starał się wyjaśnić dawne morderstwa, przyniósł mu pewien rodzaj sławy.
Wszystko oczywiście jest kwestią względną, bo, jak wie każdy mieszkaniec Hollywood, kiedy program znika z
anteny, o człowieku zapomina się jak o zeszłotygo-dniowym obiedzie. A teraz wydawało się, że czas Maca minął, a
Tajemnice Malibu prawdopodobnie nie wrócą na antenę w kolejnym sezonie Wielka szkoda, bo dawały mu dochód,
a przy tym me musiał rezygnować ze swojej codziennej pracy detektywa. Mógł nie zajmować się sprawami
wszystkich tych sympatycznych bogaczy. Zadziwiające, większość z nich rzeczywiście była sympatyczna. Poza tym
mieli takie same kłopoty, jak inni. Seks i pieniądze. W tej właśnie kolejności.
Zagwizdał cicho, co oznaczało, że Pirat ma natychmiast zameldować mu się przy nodze. Kundel podbiegł,
porzucając tajemnicze, ekscytujące psie sekrety, jakie da się wywęszyć na najdroższym skrawku wybrzeża w
Malibu.
Razem zawrócili w stronę domu. Szli plażą, każdy zajęty własnymi myślami, słuchając rozbijających się na brzegu
fal, wdychając słoną bryzę oceanu i wypatrując spadających gwiazd. Czysty romantyzm. I nagle usłyszeli krzyk.
Na wysokiej nucie. Drżący. Przerażony.
Nie trzeba być prywatnym detektywem, żeby się zorientować, że krzyczała kobieta. I że coś jej groziło.
Rozdział 2
Mac szybko omiótł wzrokiem domy. Wszystkie były pogrążone w mroku, tylko dwa tarasy dalej migotało światło.
Zaczął brnąć przez miękki piasek w tamtą stronę, Pirat biegł jego śladem.
Przystanął u stóp drewnianych schodków i zaczął nasłuchiwać, ale nie rozległ się już żaden krzyk. Wydawało mu się
jednak, że słyszy jakiś szloch. Stłumiony, ale to był na pewno szloch.
9
Kazał Piratowi warować i pomału wszedł po schodach na taras, który miał zaledwie trzy metry głębokości, zresztą
jak wszystkie inne wKolonii. Dom wznosił się przed nim niczym urwisko z piaskowca i szkła, nowoczesny, a przy
tym bardziej surowy niż dzieła Richarda Meiera, słynnego projektanta Muzeum Getty'ego w Los Angeles. I był
równie mroczny, jak otaczająca go noc.
Nagle zapaliła się lampa. Przez okno Mac zobaczył kobietę. Rudowłosą, w przezroczystej halce i niczym więcej,
jeśli się nie mylił z odległości prawie pięćdziesięciu kroków. Wbrew powszechnym wyobrażeniom, to wcale nie był
normalny nocny strój w Malibu, poza tym tu zwykle nikt nie zbierał się do snu o północy. Niemal wszyscy z przemy-
słu filmowego kładli się do łóżka wcześnie i koło dziewiątej leżeli pod kołdrami we flanelowych piżamach,
wkuwając fragment roli na następny dzień.
Mac zastukał w okno, ale kobieta chyba go nie usłyszała. Wpatrywała się tylko pod nogi, jakby leżało tam coś
fascynującego. Na przykład czyjeś zwłoki, pomyślał Mac.
Młoda, ze dwadzieścia trzy lata, i piękna. Bardzo zgrabna, jak ujawniał ten przezroczysty skrawek czarnego szyfonu
i koronki, który miała na sobie. Twarz nadąsanego anioła. Mac stwierdził, że chętnie udzieli jej pomocy. Przyjrzał się
szklanym drzwiom, zobaczył, że nie są zamknięte, i czując się jak rycerz na białym koniu, wślizgnął się do środka.
Szybko uniosła głowę. Rzucił jej uspokajający uśmiech.
- Witam - powiedział. - Jestem Mac Reilly, pani sąsiad. Wydawało mi się, że słyszę krzyk. Jakieś kłopoty?
Kobieta potrząsnęła długimi, kręconymi włosami, odrzucając je z pełnych łez zielonych oczu. Wyprostowała się na
całą wysokość swojej posągowej figury i wymierzyła do niego z rewolweru.
- Wynoś się - wyszeptała gardłowo.
Mac spojrzał na rewolwer. Takiego Smith & Wesson Sigma 40 zdecydowanie nie należało lekceważyć. Stał jeszcze
przez moment, zastanawiając się, dlaczego ona nie naciśnie guzika przyzywającego ochroniarzy dyżurujących przy
bramie, zamiast straszyć go bronią. A potem rewolwer wystrzelił.
Pocisk rykoszetem odbił się od marmurowej posadzki tuż przy jego stopach, strzaskał kryształowy wazon i utkwił w
oparciu kanapy.
Mac nie czekał na kolejny wystrzał. Zbiegł po schodach i pędził sprintem wzdłuż plaży, o parę kroków za swoim
tchórzliwym psem.
5
- Ojej, przepraszam, pomyliłam się! - zawołała za nim, a jej głos niósł się niesamowitym dźwiękiem wraz z
wieczorną bryzą.
Rozdział 3
Sunny Alvarez leżała na łóżku w swoim pokoju w hotelu d'Inghilterra w Rzymie, dzwoniąc do Los Angeles co pięć
minut i zastanawiając się, gdzie, na litość boską, podział się Mac Reilly. W Rzymie była dziewiąta rano, co znaczyło,
że w Malibu jest północ. Czy to możliwe, że Mac ruszył w miasto, kiedy tylko ona na chwilę zniknęła ze sceny? A,
prawdę mówiąc, przyjechała tu właśnie po to, żeby nim trochę wstrząsnąć. Uznała, że odrobina zazdrości nie
zaszkodzi. Podobno o nieobecnych myśli się cieplej. Teraz miała co do tego wątpliwości.
Wstała i zaczęła niespokojnie chodzić po pokoju, w zamyśleniu przeczesując palcami długie puszyste włosy, które
opadały jej na ramiona jak płynny czarny atłas. Gęste rzęsy ocieniające oczy w kolorze bursztynowego brązu
sprawiały wrażenie miniaturowych zasłon przesłaniających okna jej duszy. Skórę miała złotą, nogi długie i zwykle
nosiła krótkie spódnice. Była powalająca, jak mawiał Mac między pocałunkami.
- Chociaż umiesz robić z siebie taką słodką idiotkę, że każdy facet dostałby szału - powiedział do niej raz, za co
oberwał poduszką. Pirat natychmiast zaczął szczekać jak opętany, bo nikt, nawet Sunny, którą uwielbiał, nie miał
prawa krzywdzić jego pana.
Teraz dostawała tylko codziennie pocztówki od Maca. A przynajmniej wierzyła, że od niego, bo nie było podpisu.
Tyle że nie znała nikogo innego, kto przesyłałby jej Fedeksem kartki z Surfrider Beach, Zumy i Paradise Cove z
anonimowym dopiskiem: „Całuję z Malibu". Sunny zbierała te pocztówki. Zamierzała wkleić je do albumu z
pamiątkami i oglądać, kiedy będzie już stara i siwa. Oraz, o ile nie zdoła szybko zaciągnąć Maca do ołtarza,
niezamężna.
Pokój wyglądał tak, jakby przeszło przez niego tornado. Rozpakowywała się, wyrzucając wszystko z walizek na
fotele i łóżko, a potem wybierała potrzebne rzeczy z różnych stert. W jej mieszkaniu panował podobny chaos.
Zwyczaj rozkładania rzeczy dookoła został jej z czasów studiów, kiedy uznała, że dzięki temu łatwiej i szybciej
można się ubrać.
11
Niestety, doprowadzała tym Maca do szału. Dla równowagi wskazywała mu wtedy na swoją kuchnię, czystą i
nieskazitelną jak sala operacyjna, gdzie gotowała dla niego pyszne posiłki - a poza tym, sama zawsze po nich
zmywała. Jedzenie było jej podstawową pasją. Drugą były ubrania, czego dowodziły porozstawiane po pokoju torby
z zakupami z rzymskich butików. Uwielbiała też swój motocykl, harleya, ale niestety musiała go zostawić w domu w
Los Angeles. Po Rzymie jeździło mnóstwo skuterów, ale to zdecydowanie nie to samo.
Wzięła telefon i znów połączyła się z pocztą głosową Maca. Położyła się na plecach na łóżku i przyglądając się
koralowym paznokciom u nóg, rozmyślała o swoim życiu.
W rzeczywistości nie miała na imię Sunny. To Mac tak ją nazywał. Naprawdę nazywała się Sonora Sky Coto de
Alvarez. Sporo gadania, więc tym bardziej lubiła, kiedy zwracano się do niej Sunny. Przynajmniej nie musiała
wyjaśniać tych imion nadanych przez matkę hipiskę, która zwykła komunikować się z naturą i duchami pustyni
otaczającej ich rustykalne ranczo w Santa Fe, w stanie Nowy Meksyk.
Matka Sunny nadal bujała w obłokach, była niekonwencjonalnie piękna i przejawiała upodobanie do powłóczystych,
bezkształtnych ubrań i długich sznurów szklanych korali, a w gładkie jasne włosy często wpinała kwiaty. A jednak,
co dziwne, doskonale spisywała się w roli matki, nawet jeśli jej córki musiały spędzać z nią noce pod gołym niebem
na pustyni, jednocząc się z naturą i jednym okiem nerwowo wypatrując grzechotników. Ona sama w ogóle nie
zastanawiała się nad takimi drobiazgami jak grzechotniki. Jej umysł wędrował po wyższych poziomach, których
Sunny i jej siostra, niestety, nigdy nie osiągnęły.
Obie mocniej stały na ziemi. Jako dzieci uwielbiały konną jazdę, ścigały się z chłopakami i robiły mnóstwo
zamieszania. Potem, kiedy podrosły, przesiadły się na motocykle i dalej ścigały się z chłopakami i robiły mnóstwo
zamieszania. I tak to trwało, póki ojciec nie wziął ich w karby. Przywołał córki do porządku i wysłał na uniwersytet,
gdzie, jak miał nadzieję, świat nie wymierzy im śmiertelnego ciosu między oczy po tym łagodnym wychowaniu
rozmarzonej matki.
Tata Sunny to była osobna historia. Przystojny? Człowiek nie ma pojęcia, co to słowo znaczy, dopóki nie zobaczy jej
ojca. Meksykanin z gładką, opaloną skórą, gęstymi srebrnoszarymi włosami i starannie przyciętym wąsem. Coś jak
Howard Keel w Dallas. W siodle na swoim wierzchowcu czystej krwi był uosobieniem meksykańskiego ran-czera.
7
Uznał, że Uniwersytet Browna najlepiej utemperuje jeżdżącą harleyem, zwariowaną na punkcie chłopaków
osiemnastolatkę. I rzeczywiście, uczelnia otworzyła Sunny oczy na styl życia, jakiego nigdy jeszcze nie znała. Ale
tęskniła za rodziną i płakała na myśl o ukochanej abuellta, swojej meksykańskiej babce, i o tamale, które robiła tak,
jak nikt inny na świecie. Na ranczo tamale były podstawą posiłku w czasie każdego Bożego Narodzenia i wszyscy,
począwszy od robotników i kowbojów, a skończywszy na miejscowych rodzinach, zbierali się i z apetytem zajadali
te przepyszne nadziewane placki kukurydziane, zapijając je sporą ilością tequili i piwa Corona w takt meksykańskiej
muzyki.
Oczywiście mama piekła też tradycyjnego indyka, chociaż na swój - jak zwykle - nieprzewidywalny sposób.
Czasami, niedopieczony, musiał wracać do piekarnika na godzinę czy dwie, a innym razem był upieczony za mocno
i tata mawiał, że trzeba by mieć końskie zęby, żeby się uporać z tak twardym mięsem. Ale zawsze panowała
przyjemna atmosfera.
Czarnowłosa Latynoska śmigająca na harleyu w motocyklowych skórach szybko została zauważona na uczelni.
Wkrótce sama gotowała tamale i podawała piwo Corona na własnych imprezach. Kiedy odbierała dyplom z
wyróżnieniem, a dumni rodzice i siostra promienieli na widowni, Sunny czuła się już niemal gotowa stawić czoło
światu. Ale przedtem zapisała się jeszcze do Wharton School i zrobiła magisterium z zarządzania.
Potem znalazła sobie pracę w Paryżu, w wytwórni perfum. Po roku przeniosła się do korporacji Fiata w Bolonii.
Później przeprowadziła się do Kalifornii, gdzie otworzyła własną firmę public relations, która całkiem dobrze
prosperowała.
Maca poznała na imprezie dla prasy, związanej z jego programem telewizyjnym. Powiedział potem, że dostrzegł jąz
drugiego końca sali. Jak mógłbym cię nie zauważyć, w takim stroju? - dokładnie tak to ujął.
Była zima, a Sunny miała wtedy na sobie białą minispódniczkę, motocyklowe buty, bo przyjechała na harleyu, i
czarny golf. Zwracała uwagę długimi złotymi nogami, seksownymi krągłościami i burzą czarnych włosów. Nigdy
nie sięgała po alkohol, gdy prowadziła, więc popijała lemoniadę, kiedy podszedł do niej od tyłu i postukał w ramię.
Spojrzała za siebie i znalazła się oko w oko z facetem o surowej męskiej urodzie, w dżinsach i T-shircie, a jego
niebieskie oczy pochłaniały ją, jakby była najsmaczniejszym kąskiem, jaki mu się trafił tego wieczoru.
13
To on, pomyślała, czując dreszcz. Mężczyzna, na którego czekałam całe życie. Oczywiście była na tyle bystra, żeby
mu tego nie mówić. Poza tym stanowili parę przeciwieństw: Mac do wszystkiego doszedł sam. Z ulic Bostonu i
przestępczego świata Miami wywindował się do pozycji prywatnego detektywa i telewizyjnej osobowości. Ona, roz-
pieszczone dziecko wychowane na ranczo, piękna, bystra i zwariowana, ale uparcie dążąca do tego, by być panią
samej siebie.
W sumie życie uczuciowe zapowiadało się przyjemnie, dopóki nie zaprosiła Maca na obiad do swojego eleganckiego
mieszkania w wieżowcu w Marina del Rey, parę kilometrów od jego domu w Malibu. Nawet jej tantale nie mogły
umilić tego pierwszego, katastrofalnego spotkania Tesoro z Piratem.
Spójrzmy prawdzie w oczy, pomyślała Sunny z westchnieniem. Pirat chciał się zaprzyjaźnić, a Tesoro nie. Mac
wolał uniknąć ataków na swojego pupila, więc wyszedł, zostawiając niezjedzone tantale.
- Następnym razem nie wezmę psa - powiedział, zasłaniając Pirata przed czyhającą na niego Tesoro.
I na tym sprawa stanęła. Od tamtej pory Sunny jeździła do jego domu w Malibu bez Tesoro. On odwiedzał ją w
Marina bez Pirata. Tej pary nie da się pogodzić, tak brzmiało motto Maca. Trwali więc w stanie zawieszenia i
tymczasowości.
Sunny sprawdziła godzinę. W Malibu było po północy, a Mac nadal nie wracał do domu. Powinna natychmiast wstać
z łóżka. Wyjść z hotelu na wibrujące gwarem ulice Rzymu, poderwać jakiegoś czarującego, przystojnego Włocha i
pozwolić mu zawrócić sobie w głowie aż do utraty równowagi na wysokich szpilkach.
Z potężnym westchnieniem z głębi trzewi zdecydowała, że już więcej nie zadzwoni do Maca. I do diabła z dietą.
Kiedy szybko przeczesała palcami swoje długie ciemne włosy, poczuła zapach cukru i cynamonu. Wsunęła stopy w
czarne sandałki z lakierowanej skóry i ruszyła do drzwi.
Zadzwonił telefon. Obróciła się na pięcie i spojrzała na aparat.
Kolejny dzwonek. Oczywiście to nie może być on. Niby jakim cudem? Czy nie wydzwaniała do niego przez całą
ostatnią godzinę, do ciężkiego licha?
Podniosła słuchawkę.
- Prontol - odezwała się naburmuszonym tonem.
14
Rozdział 4
Sunny? - powiedział Mac.
- Tu Sonora Sky Coto de Alvarez.
Mac aż w Malibu odczuł nagły powiew chłodu. A więc przechodziła z nim na tryb pełnego imienia i nazwiska? No to
narobił sobie poważnych kłopotów. Rzecz tylko w tym, że nie wiedział, dlaczego.
- Mówisz jak prawdziwa Włoszka. Może powinienem zwracać się do ciebie: signorina.
- A skąd wiesz, że do tej pory nie zostałam już signorą? Skoro tak mnie zaniedbujesz.
Uśmiechnął się szeroko.
- No dobra, signora, kto ci się oświadczył?
- Na pewno nie ty. I gdzie byłeś, Romeo? Dzwonię do ciebie od godziny.
- Uwierzyłabyś, że na plaży? Tylko ja i Pirat. Gapiliśmy się na gwiazdy i zastanawialiśmy, czy w tym dalekim
Rzymie ty też patrzysz na te same.
- Ha. Niezła bajeczka. Poza tym, tu jest pora śniadania. I nie ma żadnych gwiazd poza tymi z Cinecitta Studios, gdzie
zamierzam spędzić cały dzień w otoczeniu kwiatu rzymskiej płci męskiej.
Mac uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Niech ci to tylko nie uderzy do głowy, kotku. Trzymaj się mnie, zapoznam cię z przedstawicielami kwiatu płci
męskiej z Malibu.
- Znaczy, takimi jak ty? Dzięki, obejdę się.
- Słuchaj, Sunny, przed chwilą zdarzyło się coś dziwnego...
- Daruj sobie. - Znów rzuciła się na łóżko i skrzyżowała nogi, wpatrując się w sandałek z lakierowanej skóry, którym
kiwała na czubkach palców, jakby to była jedyna ciekawa rzecz.
Jej obojętność przeniknęła przez kilometry telefonicznego kabla i jak zwiastun złego losu przytłoczyła Maca.
- Och, daj spokój, Sunny, kotku...
- Nie jestem twoim kotkiem. Tym razem westchnął ciężko.
- Okay, czyli nie interesuje cię nawet, że ktoś do mnie strzelał. Nie dowierzając mu, wsunęła z powrotem sandał na
stopę i wstała.
Natychmiast wyjdzie z tego pokoju. Espresso i słodkie bułeczki czekają....