ADLER ELIZABETH
Spadkobierczyni poszukiwana
Rozdział 1
Dolina lśniła w porannym słońcu odcieniami złota i zieleni. Mike Preston wszedł do
kuchni i włą...
4 downloads
8 Views
ADLER ELIZABETH
Spadkobierczyni poszukiwana
Rozdział 1
Dolina lśniła w porannym słońcu odcieniami złota i zieleni. Mike Preston wszedł do
kuchni i włączył maszynkę do kawy. Szczerze mówiąc, widok gór Santa Ynez przejadł mu się
do szczętu. Brak mu było szybkiego, agresywnego rytmu Nowego Jorku, który pobudzał jego
energię, choć właśnie chęć zerwania z tym gorączkowym trybem życia skłoniła go do
szukania samotności w Kalifornii.
Mike specjalizował się w tropieniu afer. Siedem lat temu jego dziennikarski talent objawił
się w książce o korupcji wśród ludzi na wysokich stanowiskach. Książka ta przyniosła mu
nagrodę Pulitzera. Jego ostre, drapieżne ataki na ludzi, biorących udział w transakcjach bronią
i ciągnących grube zyski z zawieranych umów, doprowadziły do niesławnej dymisji pewnego
generała, weterana wojny koreańskiej, oraz rezygnacji dwóch członków gabinetu.
Następna książka przyniosła mu sławę i majątek. Zarobił na niej więcej pieniędzy, niż
zgodnie z jego własnym odczuciem jakikolwiek człowiek miał prawo posiadać. Proszono go
o wygłaszanie wykładów w miejscach tak odległych od siebie, jak Genewa i Stanford w
Kalifornii. Wbrew własnym chęciom stał się również gwiazdą telewizji i radykalnie zmienił
tryb życia.
Mógł sobie obecnie pozwolić na luksusowy, wykładany dębową boazerią apartament w
Sutton Place, z własną biblioteką i widokiem na East River. W Nowym Jorku wszystkie panie
domu umieszczały go na samej górze listy zaproszonych gości, a szefowie sal w wytwornych
restauracjach prześcigali się w wysiłkach, by posadzić go przy najlepszym stoliku. Co więcej,
sława w niepojęty dlań sposób podniosła jego walory w oczach płci przeciwnej. Olśniewająco
piękne kobiety, jakie widuje się na wielkich reklamach perfum lub prezentujące w „Vogue”
sukienki Calvina, Oscara i Billa, dobijały się na proszonych obiadach o miejsce obok niego,
by móc bombardować go kuszącymi spojrzeniami, a nawet szeptać mu na ucho propozycje,
które przyprawiłyby o wstrząs ciotkę Martę z Madison w stanie Wisconsin.
Jeśli Mike nie mógł zrozumieć, co też kobiety w nim widzą, wspomniana ciotka Marta
miała na ten temat inne zdanie. Rysy jego twarzy były wprawdzie nieregularne, a skrzywiony
nos nosił ślady źle wymierzonego uderzenia rakietą do tenisa w chłopięcych czasach, lecz
całość emanowała ciepłem. Głęboko osadzone szare oczy przypominały morze zimą, a gęste,
krótko obcięte czarne włosy były na ogół zmierzwione, ponieważ ich właściciel miał zwyczaj
czochrać je obiema rękami, gdy się nad czymś zastanawiał. Mike był zdania, że wygląda jak
bokser na emeryturze, lecz właśnie to niespotykane połączenie powierzchowności zwalistego
szofera ciężarówki z inteligencją i wrażliwością kazało żeńskim sercom wywijać koziołki na
jego widok. Międzynarodowa sława przyczyniła mu jeszcze splendoru. Nazwisko „Mike
Preston” mogło otworzyć każde drzwi.
Zdobył sobie opinię człowieka umiejącego przeniknąć wzrokiem przybieraną na użytek
publiczny maskę wielkich osobistości i dotrzeć do uczuć, które wrzały w głębi i skłaniały do
nieodpowiedzialnych czynów, pociągających za sobą upadek. Jego trzy bestsellery zawierały
pewien element suspensu – dociekanie winnego – co zwiększało ich poczytność bez względu
na to, czy tematem była przedstawiona bez obsłonek kariera potentata przemysłu
samochodowego, skandal w łonie wielkiej korporacji czy też wyjątkowo efektowne
morderstwo. Jednakże od wydania ostatniej książki upłynęły dwa lata i Mike złożył sobie w
duchu obietnicę, że właśnie tu, w Santa Barbara, wymyśli nareszcie temat kolejnej. Siedział tu
już sześć tygodni, a maszyna do pisania wciąż czekała bezczynnie, kosz na papiery ział
pustką, a na podłodze nie widać było zmiętych w kulki kartek papieru. Mike padł ofiarą
kalifornijskiego słońca, błękitnego nieba – i opalonych na miodowy kolor blondynek.
Wczorajszy, nie przeczytany numer „Timesa” z Los Angeles wciąż leżał na kuchennym
blacie. Mike zabrał go ze sobą na sekwojową werandę. Oparłszy stopy o poręcz rozpoczął
lekturę codziennej porcji doniesień o impasie w polityce zagranicznej, światowym
terroryzmie i ostatnich morderstwach, okraszonych ogłoszeniami o sprzedaży nieruchomości,
reklamami samochodów, artykułami na temat mody i kuchni – świadectwo chaosu
dzisiejszych czasów z całym ich okrucieństwem i beznadziejnością oraz ciągotami
konsumpcyjnymi, u wszystko to stłoczone na trzydziestu stronach.
Rzucił gazetę na ziemię krzywiąc się z niesmakiem. Przed przyjazdem tutaj postanowił, że
przez dwa miesiące nie zerknie nawet na prasę, by udowodnić wyznawaną przez siebie teorię,
że wiadomości prasowe są wciąż takie same i nic się nie traci nie czytając ich przez jakiś
czas. A może jednak? Spojrzał na pogniecioną gazetę na podłodze i jego oczy przyciągnęło
jak magnes duże ogłoszenie w czarnej ramce, w prawym dolnym rogu. Odbijało od reszty
tekstu, jakby wybito je czerwonymi literami. Brzmiało następująco:
POSZUKUJE SIĘ SPADKOBIERCZYNI
W związku z postępowaniem spadkowym dotyczącym majątku Poppy Mallory, urodzonej
15 czerwca 1880 w Santa Barbara w Kalifornii, zmarłej 15 czerwca 1957 w Veneto we
Włoszech, sąd do spraw spadkowych w Genewie poszukuje córki testatorki lub, jeśli ta już nie
żyje, jej potomków.
Informacje proszę kierować pod adres Johannes Lieber, Rue Garonne 14, Genewa,
Szwajcaria lub dzwonić pod numer 73 63 03 w Genewie
Mike’owi zupełnie wyleciała z głowy kawa pyrkocząca w kuchni, jak również błękitne
niebo, blondynki i rozleniwiająca pokusa kalifornijskiego słońca. Umiał rozpoznać dobry
temat, a ten był zbyt dobry, żeby go przegapić. Nazwisko Poppy Mallory tchnęło tajemnicą i
intrygą. Mike’owi stanęły przed oczami dziesiątki, a może setki gnanych nadzieją ludzi,
którzy odpowiedzą na to ogłoszenie.
Utkwił wzrok w lśniącym morzu i próbował dociec, dlaczego Poppy Mallory, urodzona
właśnie tu, w Santa Barbara, umarła samotnie we Włoszech, tak daleko od domu. Dlaczego
przez wszystkie te lata jej córka nie wystąpiła z roszczeniem do majątku? A jeśli już nie żyje,
co było prawdopodobne, kto będzie spadkobiercą lub spadkobierczynią? Można się było tego
dowiedzieć tylko z jednego źródła. Spojrzał na zegarek i obliczył, że w Europie jest teraz
wpół do piątej po południu. Podniósł słuchawkę telefonu i wybrał numer mecenasa Johannesa
Liebera w Genewie.
Pan Lieber był najwyraźniej wybitnym prawnikiem – dopiero po trzech telefonach
odebranych przez sekretarkę zdecydował się zaszczycić Mike'a rozmową, i to tylko dlatego,
że Mike przedstawiając się wymówił z naciskiem swoje nazwisko.
– Mike Preston? Autor książki „Robbelard – jak mu uszło na sucho”? Bardzo mi się
podobała – powiedział na powitanie Lieber. – To jedna z najlepszych książek reportażowych,
jakie kiedykolwiek czytałem. Wszyscy naturalnie patrzymy podejrzliwym okiem na
przejmowanie małych firm przez wielkie korporacje, gdzie ludzie dorabiają się fortun
spekulując na rynku poufnych informacji, lecz dopiero pan wyciągnął sprawę na jaw i
wskazał winowajców. Gratuluję panu odwagi, jakiej wymagało porwanie się na
establishment, no i wygranej.
Mike uśmiechnął się.
– Cóż, dziękuję bardzo, panie Lieber. Zawsze miło mi zetknąć się z życzliwym
czytelnikiem. Dzwonię do pana w nadziei uzyskania paru poufnych informacji. Chodzi o
Poppy Mallory.
– Czyżby był pan jej krewnym? A może ma pan jakieś informacje? – Lieber nagle
przeszedł na ton urzędowy.
– Nie, proszę pana, jestem tylko pisarzem, który zwęszył dobry temat. Czy mógłby mi pan
powiedzieć, kim była Poppy Mallory i na ile szacuje się jej majątek?
Nastała długa cisza. Wreszcie Lieber powiedział:
– Nie jestem przekonany, czy to będzie zgodne z moją etyką zawodową, panie Preston.
Muszę mieć na względzie dobro klienta.
Mike niecierpliwie przeczesał ręką włosy.
– Przecież spadkobierca pozostaje nieznany, więc nie ma pan żadnego klienta. Proszę pana
– dodał polubownym tonem – przed chwilą przyznał pan, że w „Robbelardzie” odwaliłem
kawał dobrej roboty. Może mógłbym panu oddać taką samą przysługę w przypadku Poppy
Mallory? W końcu można by tak sprawę ująć, że jestem pańskim człowiekiem w terenie.
Przebywam właśnie w Santa Barbara, gdzie wszystko to się zaczęło. Moglibyśmy pomóc
sobie nawzajem. Ja prześledzę dla pana historię Poppy Mallory, a jeśli uda mi się znaleźć
pańskiego zaginionego spadkobiercę – lub spadkobierczynię – zabiorę się do pisania książki.
Jeżeli mi się nie uda, bądź jeśli spadkobierca sam się objawi i tajemnica sama się rozwiąże,
wtedy nici z książki. Co pan na to?
– Hm... – W głosie Liebera brzmiała ostrożność.
Mike zmarszczył brwi. Nagle zapragnął tego tematu bardziej niż czegokolwiek od dawna.
Musiał poznać prawdę o Poppy Mallory, instynkt podpowiadał mu, że wiąże się z nią
tajemnica wychodząca poza prawniczy banał.
– Mogę panu powiedzieć, że pani Mallory pozostawiła znaczny majątek – odezwał się
Lieber – tak, dość znaczny... około pięciuset, sześciuset...
– Tysięcy?
– O nie, milionów, panie Preston, milionów. Ostateczna suma po oszacowaniu całości
może nawet wynieść więcej.
Mike gwizdnął cicho.
– W takim razie będzie pan musiał odeprzeć istny najazd frantów, którzy dostrzegą
sposobność szybkiego zrobienia fortuny.
Lieber westchnął ciężko.
– Jest to pewien problem, oczywiście, ale wciąż mamy nadzieję, że odnajdzie się córka
madame Mallory. Tytuł „madame” jest czysto grzecznościowy, pan rozumie. Według naszych
wiadomości Poppy Mallory nie była nigdy zamężna.
– No a jeśli jej córka nie żyje? Kto wtedy jest następny w kolejce do milionów?
– No właśnie, kto? – zaśmiał się Lieber. – O ile w ogóle ktoś taki istnieje.
Na krótko znowu zapadła cisza.
– Zaufam panu, panie Preston – podjął po chwili Lieber – bo sądzę, że pana pomoc może
okazać się przydatna. Przyjmuję pańską ofertę współpracy, choć wykracza to poza zwykły
tryb postępowania. W końcu mamy do czynienia z niezwykłym przypadkiem. Testament
został ujawniony przy okazji rozstrzygania kwestii tytułu własności do działki budowlanej w
Beverly Hills. Madame Mallory zmarła w domu o nazwie Villa Castelletto pod Weroną, we
Włoszech. Od wielu lat żyła w samotności. Wszystko wskazuje na to, że nikt jej nie
odwiedzał. Nie miała żadnych przyjaciół. Nikt w okolicy nic nie wie na jej temat. W mojej
kancelarii po raz pierwszy usłyszano o Poppy Mallory, gdy nawiązali z nami kontakt
kalifornijscy prawnicy, których klienci chcieli kupić należącą do niej posiadłość w Beverly
Hills. Posiadłość od dawna stała pusta i niszczała. Testament pani Mallory został spisany
przez sędziwego, prowincjonalnego prawnika, nie grzeszącego skrupulatnością. Staruszek
dawno pożegnał się z tym światem, a jego firmę przejął ktoś inny, kto później przeniósł się do
Mediolanu, zabierając ze sobą wszystkie akta. Tam kancelaria rozwijała się i nabierała
znaczenia, a w 1968 roku połączyła się z naszą. Gdy powstała kwestia tytułu własności,
poszukiwania w archiwach doprowadziły do odkrycia nieznanego testamentu – i tajemnicy.
Wobec braku podpisów świadków i braku rejestracji w sądzie nie można uznać jego
prawomocności, lecz traktować go tylko pomocniczo, jako wskazówkę, kim jest osoba – lub
osoby – dziedziczące po Poppy Mallory. I tak oto znaleźliśmy się w kłopotliwym położeniu.
Musimy na własną rękę odszukać właściwą osobę.
– To ogłoszenie ukazało się zapewne w wielu krajach – rzucił szybko Mike. – Czy może
pan powiedzieć, jaki odzew otrzymaliście do tej pory?
Lieber roześmiał się głośno.
– Powiem tyle, że nie jest pan pierwszą osobą, która do nas zadzwoniła.
– Dziękuję, panie Lieber. – Mike już wertował książkę telefoniczną Santa Barbara w
poszukiwaniu nazwiska Mallory, lecz nic tam nie znalazł. – Bardzo się cieszę z naszej
współpracy. Jak pan myśli, czy mógłby pan przesłać mi faksem spis wszystkich osób, które
zgłosiły się do tej pory? Przysięgam bronić go choćby własnym życiem – dodał żartobliwie.
Odkładając słuchawkę miał już ułożony w głowie cały plan działania.
Rozdział 2
Stara papuga nastroszyła pióra w wilgotnym, przenikliwym chłodzie, który napłynął wraz
z mgłą znad Canale Grande. Mgła pełzła po poobijanych stiukach ścian koloru ochry i
kruchych szybach weneckiego Palazzo Rinardi sięgając aż do wysokich, belkowanych
sufitów i czepiając się spłowiałych jedwabnych zasłon, które tak zetlały ze starości, że groziły
rozpadnięciem się w pył. Ptak był jedyną barwną plamą w urządzonej niegdyś z przepychem
sypialni, lecz nawet jego krzykliwa, tropikalna szata zdawała się blaknąć w szarości
listopadowego ranka.
Papuga wysunęła spomiędzy piór jedną żylastą nogę, wyprężyła ją sztywno, a wtedy
światło odbiło się w szmaragdach i diamentach, którymi dawno temu jubiler Bulgari
przyozdobił jej złote obrączki. Od przeszło osiemdziesięciu lat pierzasty ulubieniec Poppy
nosił na łapkach klejnoty warte majątek. Gruby drążek, wytarty i podrapany od ciągłych
łamańców ptaka, był z litego złota i miał na obu końcach gałki wielkości piłki tenisowej,
wysadzane drogimi kamieniami. Olbrzymia złota klatka w kształcie pałacu z opowieści
Szeherezady, cała w skrętach i lukach, zniszczona już porządnie w ciągu długiego żywota
ptaka, stała na stole w kącie pokoju. Teraz jednak papuga spędzała większość czasu na drążku
pod oknem, obserwując świat i czekając na Arię, tak jak kiedyś czekała na Poppy.
W marmurowym korytarzu rozległ się cichy szelest stóp w miękkich pantoflach. Papuga
przekrzywiła głowę słysząc grzechot obracanej złoconej klamki. Do pokoju weszła raźnym,
choć kuśtykającym krokiem staruszka w białym fartuchu. Postawiła tacę ze śniadaniem na
siedemnastowiecznym malowanym stoliku. Znużone oczy papugi obserwowały spod ciężkich
powiek, jak stara kobieta odciąga białe lniane zasłony łoża z baldachimem, cmokając z
niezadowoleniem na widok płatków farby, które przy tym ruchu sfrunęły z kolumienek.
Powstały kolejne puste plamy na subtelnym ornamencie wolut, kwiatów i ozdobnych krat,
który przetrwał przeszło dwa wieki.
– Aria! – zawołała staruszka szarpiąc dziewczynę za ramię. – Zbudź się!
W jej głosie brzmiało niecodzienne ożywienie. Papuga przestąpiła z nogi na nogę, stukając
pazurami po złotym drążku i zaczęła prostować skrzydła.
– Daj mi spokój, Fiametta – odpowiedziała Aria stłumionym głosem – nie chcę wstawać.
– Przecież dzisiaj są twoje urodziny, kwiatuszku! – Głos staruszki drżał z podniecenia.
Aria poruszyła się niespokojnie.
– Właśnie dlatego chcę zostać w łóżku – wymamrotała w poduszkę. – Idź sobie i daj mi
spać.
– No wiecie państwo, a co to znowu za fanaberie! – Fiametta zdecydowanym ruchem
ściągnęła z dziewczyny kołdrę.
– Jaki ohydny ziąb! – jęknęła Aria naciągając prześcieradła na ramiona. – Och, zostaw
mnie, Fiametto, proszę cię. Zostaw mnie samą z moją zgryzotą!
Staruszka spojrzała na nią z mieszaniną czułości i irytacji. Zawsze zdumiewała ją uroda
Arii, szczególnie że jako dziecko nikt nie nazwałby jej ładną. Nadmierna chudość i zbyt duże
dla małej buzi ciemnoniebieskie oczy z ciężkimi rzęsami nadawały jej wygląd zabiedzonej
sierotki. Fiametta niejeden raz czuła serce w gardle, gdy jej podopieczna wdrapywała się na
drzewa ze zręcznością małpy lub pewną stopą przeskakiwała po kamieniach na drugą stronę
rwącego strumienia, który płynął przez park otaczający Villa d’Oro. Delikatność Arii była
pozorna. „Ma w sobie siłę wołu – pomyślała z dumą Fiametta – a wdzięk i zwinność gazeli”.
Niektórzy porównywali chłopięcą urodę Arii do młodej Audrey Hepburn, inni znów do Grace
Kelly, lecz według przekonania piastunki Aria była podobna jedynie do siebie.
Podparła wygodnie poduszkami plecy dziewczyny, kiedy ta niechętnie usiadła na łóżku.
– No proszę, tak już lepiej – powiedziała, gdy Aria zarzuciła jej szczupłe ramię na szyję i
pocałowała w oba policzki.
– Ciao, Fiametta! – zawołała dziewczyna. – Po co ten cały szum? Ostatni raz jadłam
śniadanie w łóżku, jak mieli mi wycinać migdałki! – Uśmiechała się, lecz w oczach miała
smutek. Papuga przelazła na drugi koniec drążka, skrzecząc, by zwrócić na siebie uwagę. –
Luchay, caro, chodź tu do mnie.
Papuga z trzepotem przefrunęła z drążka na stolik i ze stolika na toaletkę w serii krótkich
podskoków.
– Biedny Luchay – westchnęła Aria ze smutkiem. – Dziś rano chyba wszyscy czujemy
wiek w kościach, co?
Luchay skoczył na jej wyciągniętą rękę i delikatnie przestawiając nogi wlazł na ramię.
Tam usadowił się przy policzku dziewczyny skubiąc delikatnie płatek jej ucha i wydając
czułe, gardłowe odgłosy.
Na tacy nakrytej zniszczonym lnianym obrusem obrzeżonym misterną wenecką koronką,
stała wyszczerbiona kryształowa szklanka z sokiem pomarańczowym, koszyk świeżych
bułeczek, maselniczka i miseczka z jaskrawoczerwonymi konfiturami truskawkowymi, które
Fiametta usmażyła z tegorocznego obfitego plonu, zebranego na wzgórzach niedaleko Villa
d’Oro. Schludnie złożona gazeta leżała przy pięknym niebiesko-białym talerzu – pozostałości
hawilandzkiego serwisu, wykonanego na zamówienie baronowej Mariny Rinardi sto
pięćdziesiąt lat temu.
Fiametta drżącą ręką podniosła gazetę.
– Przeczytaj, cara! Czytaj, szybko.
Aria spojrzała na staruszkę ze zdumieniem.
– Co niby mam przeczytać? To zwyczajne, te same co zawsze wiadomości... chyba że...
ktoś umarł? – Zaczerwieniła się ze wstydu słysząc nutkę nadziei w swoim głosie.
Wiem, wiem, o kogo ci chodzi. Nie, nikt nie umarł... chociaż w pewnym sensie.., tak, –
Fiametta trzęsącym się, powykręcanymi artretyzmem palcem wskazywała dół strony.
Ogłoszenie o spadkobierczym Poppy Mallory, obwiedzione podwójną czarną ramką, od razu
rzucało się w oczy.
– No i co? – spytała Aria, wciąż zdziwiona.
– Przecież to Poppy! – krzyknęła Fiametta. – Poppy Mallory!... Nic rozumiesz? Na pewno
jesteś tą dziedziczką! To musisz być ty!
Aria jeszcze raz przeczytała ogłoszenie, które teraz wydało jej się promykiem nadziei. A
jeśli to prawda? Jeśli naprawdę spadek należy do niej? To mogło odwrócić od niej straszliwy
los, wiszący nad głową lak miecz Damoklesa.
Pół roku temu matka zakomunikowała jej, że zasoby rodu Rinardich się wyczerpały, a one
nie mają z czego żyć. Wobec tego oczekuje, że Aria spełni swój obowiązek wobec niej i
wyjdzie bogato za mąż za człowieka, którego matka dla niej wybrała – za Antonia Carralda.
Ta wiadomość spadła na Arię niczym grom z jasnego nieba. Spojrzała na matkę z
przerażeniem, czując, jak dreszcz przebiega jej po plecach. Znane jej były złowrogie pogłoski
dotyczące Carralda, powtarzane przez wszystkich, choć nikt nigdy nie próbował dociekać ich
słuszności. Nie było to bezpieczne. Matka stwierdziła krótko, że Aria nie powinna wierzyć w
plotki, które biorą się z wymysłów zawistników, zazdrosnych o majątek i sukcesy.
– Pomyśl sama – dodała – czy twój ojciec przyjaźniłby się z nim, gdyby te pomówienia
odpowiadały prawdzie?
Dla Arii była to wielka zagadka. Dlaczego właśnie Antonio Carraldo stał się najlepszym
przyjacielem papy? Właśnie on, mroczna figura, zawsze obecny gdzieś na marginesie ich
życia, choć z zachowaniem pewnego dystansu... Pamiętała nawet, że trzymała go za rękę na
pogrzebie ojca.
– Nie martw się, obiecał, że się tobą troskliwie zaopiekuje – powiedziała matka. –
Będziesz miała wszystko, czego kobieta może zapragnąć.
– Tak, kobieta taka jak ty! – odpaliła Aria z oczami piekącymi od łez.
W odpowiedzi matka zaśmiała się tylko wysokim, dźwięcznym, pozbawionym wesołości
śmiechem.
– Od dawna miałam przeczucie, że Carraldo czeka, aż dorośniesz.
Aria wybuchnęła płaczem i protestami. To nie średniowiecze, żeby matki układały
małżeństwa córek. Zagroziła nawet, że ucieknie z domu. Matka położyła kres całej tej burzy
jednym spokojnym zdaniem.
– Jeśli się nie zgodzisz – rzekła lodowato – znajdę się w sytuacji bez wyjścia.
Aria popatrzyła z przerażeniem w jej błękitne oczy, a Francesca po prostu zostawiła ją
samą, żeby to sobie przemyślała.
Wtedy Aria pojęła, że nie ma wyboru. Wierzyła w zupełności w groźbę matki: wiedziała,
że Francesca wolałaby śmierć niż życie w ubóstwie.
Dzisiaj, w dniu osiemnastych urodzin Arii, miała się odbyć ceremonia zaręczyn. Aria
znów przywarła wzrokiem do ogłoszenia w czarnej ramce.
– Poppy... – szepnęła z nadzieją. – Czy przybywasz mi na ratunek? Nie wiem nawet, kim
jesteś, znam tylko twoje imię. Poppy.
– Poppy – powtórzył Luchay. – Poppy, Popp...