Cynthia Harrod-Eagles Z angielskiego przełożyła Anna Krasko STUDIO 96 Polgara & Irena scandalous Księga druga Biała róża Polgara & Irena scandalous Ro...
11 downloads
13 Views
1MB Size
an
da
lo
us
Cynthia Harrod-Eagles
sc
Z angielskiego przełożyła Anna Krasko
STUDIO 96 Polgara & Irena
Księga druga
sc an da
lo
us
Biała róża
Polgara & Irena
Rozdział pierwszy 1
sc an da l
ou
s
Chłopiec urodził się pierwszego września. Na cześć opie kuna rodziny Eleonora dała mu na imię Ryszard. Zwróciła się też do księcia, żeby zechciał otoczyć go szczególną opieką, i ku jej wielkiej radości książę Yorku nadesłał serdeczną i przychylną odpowiedź, a wraz z nią podarunek z okazji chrzcin dziecka: bardzo piękny komplet srebrnych łyżek. Pod czas ceremonii księcia reprezentował jego pełnomocnik z Fotheringay. Był to wspaniały gest ze strony protektora, co ogromnie Eleonorę ucieszyło. Nadanie dziecku takiego właś nie imienia zdało się stosowne również z innych względów. Przecież tak samo ochrzciła swego najmłodszego synka księż na Cecylia. Eleonora pamiętała, że pierwszym potomkiem książęcej pary była dziewczynka, której, podobnie jak jej wła snej pierworodnej, dano na imię Anna, natomiast pierwszego syna obie rodziny poleciły świętemu Edwardowi. Imię Ry szard zamykało pewien ciąg wydarzeń i w tych okoliczno ściach wydawało się nader odpowiednie. Boże Narodzenie owego roku było radosne i smutne zara zem. Smutne, gdyż po raz pierwszy obchodzono je bez Rober ta. Eleonora głęboko skrywała ból, nigdy o nim nie wspomina jąc, lecz jej bliscy doskonale wiedzieli, jak bardzo cierpi. Izabella, która nikogo w rodzinie nie miłowała tak mocno jak ojca, stała się jeszcze bardziej ponura. Tylko Harry i Jan nie tracili pogody ducha. Dodatkowe źródło smutku stanowił zgon ojca Cecylii - pan Shawe zmarł osiemnastego grudnia oraz mniej ważna, lecz szalenie bolesna śmierć Lepidy, którą Polgara & Irena
7
al
ou
s
znaleziono martwą na padoku przy domu. Jej sierść była już co prawda biała jak śnieg, lecz choć klacz dożyła dwudziestu ośmiu lat, Eleonora spodziewała się, że pożyje o wiele dłużej jej utrata była więc silnym wstrząsem. Za to radością napawał fakt, że Cecylia, żona Edwarda, za szła w ciążę; potomka dynastii Morlandów spodziewano się w lipcu tysiąc czterysta pięćdziesiątego dziewiątego roku. Cie szyło również doskonałe zdrowie małego Ryszarda oraz zapo wiedź, że w styczniu zawita do nich z krótką wizytą książę Yorku, będący przejazdem w okolicy. Kolejną drobną, lecz napawającą satysfakcją sprawą okazało się przychylne rozpa trzenie złożonej przez Roberta prośby o przyznanie rodzinie Morlandów tarczy herbowej. Herb opisano jako „srebrzysty, poprzecznie dzielony idący środkiem pola dwoma czarnymi pasami, z centralnie umieszczonym na ich tle białym zającem w biegu". Eleonora szalenie się tym ucieszyła i czym prędzej obstalowała dla służby liberię z herbem, żałując, że nie zdąży jej zaprezentować na przyjazd Ryszarda.
sc an d
Książę Yorku wyruszył z domu po mszy w pierwszy ponie działek po Trzech Królach i do Morland Place przybył we wto rek. Przywitali się z Eleonorą ciepło, przyglądając się sobie z zainteresowaniem; zapewne dostrzegli zmiany, które zaszły w obojgu. Eleonora, nie patrząc bynajmniej zbyt bezstronnym okiem, dostrzegła, że książę, choć się postarzał i ma zmęczoną twarz, jest równie czarujący jak dawniej. Nadal uważała go za najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego w życiu spotkała. Ry szard przywiózł podarunki dla całej rodziny, w tym płaszcz dla Eleonory, karminowofioletowy, podbity futrem z czarne go lisa - importowanym znad dalekiego Bałtyku - dar tak wspaniały, że na jego widok omal nie wybuchnęła płaczem. Najmłodsze dziecko dostało puchar ze srebra. - Jak się miewa mój chrześniak i imiennik zarazem? Nawet go nie zobaczę? - Ależ oczywiście,, że go zobaczysz, książę. - Eleonora ła two przechodziła od łez do śmiechu. - Mieliśmy kłopot z po-
8
Polgara & Irena
wstrzymaniem jego piastunki: chciała wybiec ci na spotkanie w pół drogi do Fotheringay. Anys podeszła do księcia z ubranym na biało niemowlę ciem. Ryszard spoważniał i obrzucił dziecko spojrzeniem doświadczonego ojca. - Udany, zdrowy chłopiec, pani. Krzepki i bystrooki oświadczył. - A ja się na tym znam. Naoglądałem się takich swego czasu. Daj no mi go, nianiu. Daj, daj, nie lękaj się, pani naglił, widząc wahanie piastunki. - Jak dotąd żadnego jeszcze nie upuściłem.
us
Dziecko chętnie poszło do niego na ręce i już niebawem gruchało wesoło i machało piąstkami. W pewnej chwili trafiło księcia w podbródek. Książę udał, że cios był bardzo bolesny, i oddał chłopca niani.
sc an da
lo
- Widzę, że już teraz chce się ze mną zmierzyć - rzekł żałoś nie, rozcierając podbródek. - Boję się myśleć, co będzie, kiedy dorośnie. Zmieni się pewnie w takiego samego olbrzyma jak mój Edward. Masz pojęcie, Eleonoro, że chłopak ledwie co skończył siedemnaście lat, a ma już ponad sześć stóp wzrostu? I sądzę, że na tym nie koniec. Pogodnie rozmawiając, weszli do wielkiej sali, gdzie czekała już uczta i rozrywki. - Jak się miewa moja pani, a twoja żona, książę, oraz wasze dzieci? - spytała grzecznie Eleonora. - Dzięki Bogu, dobrze, choć obawiam się, że moja nie obecność odbija się na najmłodszych. Mimo wysiłków i sta rań Cecylii, Jerzy i Małgorzata są rozbrykani jak dzikie zwierzątka, przyznaję jednak, że mały Ryszard jest dziec kiem posłusznym i pilnym. - Westchnął, lecz jego oczy skrzyły się wesołością. - Podobny do mnie, biedactwo. Po zostałe jaśnieją złotawą urodą ich matki, tymczasem mały Ryszard jest ciemny i poważny jak ja. - Muszę wyrazić wdzięczność twojej pani, książę, za serce, jakie okazała mi w chorobie męża. Przysłała lekarstwo i ser deczny list - powiedziała Eleonora.
Polgara & Irena
9
Prowadząc ją do podium, gdzie ustawiono stół, Ryszard nakrył dłonią rękę Eleonory, którą wcześniej wsunęła pod ofiarowane jej ramię. - Przykro mi, że mikstura nie przyniosła lepszych rezulta tów - rzekł. - Choć nie wolno nam kwestionować wyroków naszego Pana, trudno jest się pogodzić z taką stratą.
da
lo
us
Eleonora uśmiechnęła się lekko i przymknęła oczy, żeby ukryć piekące łzy. - Powiedz mi, pani - zaczął, kiedy usiedli za stołem - jak sobie radzisz? Przyznaję, że majątek wydaje mi się szalenie zadbany. - Jest łatwiej, niż się spodziewaliśmy - odparła. - Mam do skonałych parobków, mam też wspaniałego majordomusa i rzetelnego rządcę. Zarządzanie majątkiem zawsze mnie in teresowało, dlatego wiedziałam, jak pomóc Edwardowi w przejęciu gospodarki. To bardzo zdolny chłopak. Robert dobrze go do tej roli przygotował, a chłopak uczy się szybko i niewiele zapomina.
sc
an
Ryszard zerknął na koniec stołu, gdzie siedział Edward z żoną. - Ożenił się od czasu, kiedy pisałaś do mnie ostatni raz? - Tak, zeszłego lata. Z Cecylią Shawe. - Z jedną z bardziej gładkich i rwących oczy dziewcząt, jakie mi przyszło oglądać. - Mój syn Tomasz nazwał ją stokrotką, więc wołamy ją Daisy. To imię do niej przylgnęło. I moim zdaniem bardzo do niej pasuje. Jest już brzemienna, Bogu niech będą dzięki. W oczach Ryszarda zabłysła wesołość. - A więc niebawem zostaniesz babką, pani Courteney? - Mam nadzieję, że nie ostatni raz. - Roześmiała się i nagle spoważniała. - Książę, mów, jak stoją twoje sprawy. Od po czątku zimy nie mieliśmy żadnych wieści. Ryszard potrząsnął głową. - Wieści są niedobre. Królowa jest uparta i zdecydowana nas zniszczyć. Prędzej czy później musi dojść do zbrojnego
10
Polgara & Irena
starcia. Król mnie miłuje i darzy zaufaniem, lecz pozostaje pod wpływem królowej i robi wszystko, czego ona zapragnie. Jak długo się da, będę grał na zwłokę, ale w końcu... Cóż, nie mogę pozwolić, żeby zniszczyła mi rodzinę. Kiedyś zmusi mnie do walki. - Jeśli do niej dojdzie - powiedziała niskim, nabrzmiałym uczuciem głosem - daj mi znać, panie. Przyślę ci tylu ludzi, ilu będę mogła. Obiecuję co najmniej dwudziestu, a kto wie, czy nie znajdzie się więcej. I dam ci całe złoto, jakie tylko mam. Zrobię co w mojej mocy.
sc an da
lo
us
- Dziękuję - rzekł z prostotą. Później, gdy wszyscy już kładli się spać, Eleonora i Ryszard w asyście służby idącej kilka kroków za nimi - wchodzili po schodach na górę. - Muszę ci podziękować za gościnność, pani - powiedział. I za łaskę, jaką mi wyświadczyłaś. - Twoja wizyta, książę, jest dla mnie zaszczytem - odrze kła. - To ty, panie, wyświadczyłeś mi łaskę. Dotarli do miejsca, w którym korytarz rozchodził się w dwie strony, i przystanęli. Ryszard ujął jej dłoń i złożył na niej dworny pocałunek - gest bardzo u żołnierza wzruszający. - Nadchodzą ciężkie czasy - stwierdził. - Będzie mi po trzebna pomoc wszystkich przyjaciół. Dobrze jest wiedzieć, że stojąc twarzą w twarz z wrogiem, za plecami ma się przychylnych sobie ludzi. - Z całego serca żałuję, że nie jestem mężczyzną i nie mogę walczyć u twego boku, panie - odrzekła zapalczywie. - Ale wyślę ci zbrojnych i będę się za was modliła. - Zachowam to w pamięci. Jeden Bóg wie, kiedy się znowu spotkamy. Gdyby coś się ze mną stało... - Myślisz, panie, o swoim synu Edwardzie - wpadła mu w słowo Eleonora, rozumiejąc w lot jego myśli. - Będę równie lojalna wobec niego, panie, jak lojalna jestem wobec ciebie. - Niech cię Bóg za to błogosławi. Dokoła tyle zdrady... ale wiem, że twoja rodzina na pewno dochowa wierności.
11 Polgara & Irena
us
Eleonora pomyślała o Robercie i o tym, jak go zmusiła do złamania słowa danego Beaufortowi. - Tak, wierności na pewno dochowamy - zapewniła. Rozstali się i poszli do swoich komnat. Książę wyruszał w dalszą drogę przed świtaniem, nie mieli już więc okazji do rozmowy. Choć obok spała Anys, Eleonora leżała w łożu sa motna, a myśli wirowały jej w głowie niczym kamienie porwa ne trąbą powietrzną. Raz po raz słyszała słowa Ryszarda: „Nadchodzą ciężkie czasy. Jeden Bóg wie, kiedy się znowu spotkamy". A potem przypomniała sobie, co mówił Robert: „Mężczyzna niedbający o honor jest niczym. A kiedy da się słowo, to na zawsze, i zmieniać tego nie wolno". Lord Edmund umierał zdradzony. Zdrada, najboleśniejszy z cio sów... A ona? Kimże jest ona?
sc
an
da
lo
W domu panowała cisza. Wszyscy leżeli w łóżkach. Eleono ra wstała z pościeli, narzuciła płaszcz na koszulę nocną i po ci chutku wymknęła się z sypialnej, by stanąć przed drzwiami komnaty, w której spał Ryszard. Stała tam rozdarta między miłością i honorem, wpatrując się w drzwi, jakby zrobiono je ze szkła. Zdawało się jej, że widzi przez nie czuwającego Ry szarda. Jeden Bóg wie, kiedy się spotkamy... Ryszard to żoł nierz, a ciągłe rozstania to żołnierska rzecz. Ona owdowiała. Robert nie żył i dawne uczucie odezwało się w niej z jeszcze większą mocą. Uniosła dłoń do klamki, lecz nim zdążyła jej dotknąć, drzwi uchyliły się cicho. Spojrzeli sobie w oczy. - Wiedziałam, że przyjdziesz - szepnęła.
2 Latem tysiąc czterysta pięćdziesiątego dziewiątego roku, za kończywszy studia w Cambridge, Tomasz wrócił do domu. Chciał zażyć krótkiego odpoczynku przed wyjazdem do Tempie w Londynie, gdzie zamierzał kontynuować naukę pra12
Polgara & Irena
wa. Dostrzegł, że w Morland Place wiele się zmieniło od czasu wesela brata. Pierwszym zaskoczeniem okazał się widok wyż szych rangą służących w liberii z eleganckiego, czerwonawobrązowego sukna, z biało-czarną tarczą herbową na plecach i podwójnym godłem zająca i wrzosu na piersi. Edward i cała ich rodzina została wciągnięta do oficjalnego herbarza. Choć Tomasz z tego pokpiwał, sprawiło mu to przyjemność.
lo
us
Przeżył wstrząs na widok matki w czerni, gdyż zawsze lubi ła żywe kolory: rubinowe odcienie czerwieni, zieleń, szafir i bursztynowy żółcień. Doszedł jednak do wniosku, że w czer ni jest jej do twarzy, gdyż ciemna barwa podkreślała błękit jej oczu oraz jasność cery. Zauważył też, że przestała się uśmiechać tak często, jak miała to w zwyczaju. A jednak kipiała energią, zdecydowaną ręką zarządzała majątkiem - często denerwując tym Edwarda - i jeszcze znajdowała czas, żeby ujeżdżać krnąbr nego kasztanka, który zastąpił ukochaną Lepidę.
sc
an
da
- Oczywiście nazwę go Lepidus - oznajmiła Tomaszowi, kiedy podziwiał nieokiełznane zwierzę i z niedowierzaniem kręcił głową, pewien, że matka wcześniej połamie sobie kości, niż złamie opór źrebaka. Na domiar wszystkiego w pokoju dziecinnym zjawiły się dwa maluchy: jego brat Ryszard, który skończywszy dziewięć miesięcy, chodził już i mówił jak dwulatek, oraz bratanek, sy nek Edwarda i Daisy. Mały dostał rodowe imię Edward, ale dla odróżnienia od ojca nazywano go Nedem. Był dość wą tłym dzieckiem i rodzice w równym stopniu się o niego nie pokoili, co go rozpieszczali. Tomasz oglądał brzdąca długo i skrupulatnie, po czym oznajmił: - Wyraźnie się czymś martwi. Pewnie ciąży mu ta potwor na odpowiedzialność. - Jaka znów odpowiedzialność? - spytała Izabella trochę zbyt agresywnym tonem. Bardzo przywiązała się do obu malców, a po nieważ miała skłonność do obdarzania uczuciem słabszych stwo rzeń tego świata, mocniej umiłowała bratanka niż własnego brata. Polgara & Irena
13
- Pomyśl tylko o bogactwie, które pewnego dnia odziedzi czy - wyjaśnił Tomasz, wskazując niedbałym gestem dom i majątek Morlandów. - Pan na sześciu dworach, mistrz cecho wy Kompanii Składowej, szlachcic herbowy. Kto wie, może kiedy dorośnie, zostanie jeszcze hrabią? Nic dziwnego, że się tak frasuje.
us
Daisy parsknęła śmiechem i objęła Izabellę, z którą ser decznie się zaprzyjaźniła. - On tak tylko żartuje, Izabello - rzekła. - Ale nawet jeśli mówi poważnie, mały Ned poradzi sobie ze wszystkim. Wcale się nie frasuje, nic go nie kłopocze, jest najwspanial szym szlachcicem, jakiego ziemia nosiła.
sc an da
lo
- No i bez wątpienia ożeni się z księżniczką - dokończył za nią Tomasz. -Jeśli dobrze rozumiem, mama chce zrezygnować z handlu wełną i zainwestować w sukiennictwo, niewykluczo ne więc, że mały będzie jeszcze bogatszy niż lord Sałisbury. - Nie mogła się już doczekać śmierci ojca, żeby jak naj szybciej wprowadzić swój plan w życie - wtrąciła Izabella z nieoczekiwaną złośliwością. - Tylko tata ją powstrzymywał. Nie zdziwiłoby mnie... - Izabello! - mitygowała ją Daisy. - Uważaj, co mówisz! - Och, Bello, chyba nie odgrzewasz w sobie zadawnionej urazy? - Tomasz westchnął. Wziął siostrę za rękę i pociągnął do okna. Był rześki, słoneczny dzień, wiatr ścigał po niebie białe obłoki. - Spójrz tylko, jaki świat jest piękny. Piękny. Zbyt cudowny na to, żeby strawić życie w goryczy i niena wiści. Czymże mama na nią zasłużyła? - Ty nic nie wiesz. Ty po prostu nic nie wiesz. Od lat nie mieszkasz w domu. Nie widziałeś, jak wciąż mu się sprzeciwiała i umniejszała znaczenie wszystkiego, co robił. Wreszcie wpędzi ła go do grobu. Kto wie? Może nawet podała mu pomocną dłoń. - Izabello, nie wolno ci tak mówić! - wykrzyknęła zszo kowana Daisy. - Niby dlaczego? Czy ukarała chłopaka, który zaniósł oj cu jedzenie? Nie. Postarała się za to, żeby zniknął ze dworu 14
Polgara & Irena
i żeby nikt nie mógł go o nic wypytać. Nawet nie kazała go wychłostać, choć przecież zabił swojego pana. Tomasz uniósł brew, rzucając Daisy pytające spojrzenie, ale ona tylko potrząsnęła głową. - To bzdury i sama o tym wiesz - powiedziała z mocą. Twój ociec uwielbiał mamę, a jego śmierć była tragicznym wypadkiem, przez nikogo nie zawinionym. Mama bardzo nad jego śmiercią bolała. Uważam, że powinnaś pójść do kapelana i poprosić o pokutę za niegodziwe myśli. odparła ze złością Edwarda. Pomiata nie pozwala, żeby jest głową rodziny.
us
- Dziwi mnie, że stajesz po jej stronie Izabella. - Sama chyba widzisz, jak traktuje nim zupełnie tak samo jak ojcem. Nigdy o czymkolwiek decydował, a przecież to on
sc
an
da
lo
Daisy już otwierała usta, by jej odpowiedzieć, kiedy w utarczkę zdecydowanie wmieszał się Tomasz. - Dość tego, dziewczęta - oznajmił. - Nie kłóćmy się cały dzień. Chodź, Bello, zajrzymy do stajni. Pokażesz mi nowe źrebaki. Jestem pewien, że znajdą się również inne zwierzęta, którymi zechcesz się pochwalić. Chodź, chodź, za ładny ma my dzień, żeby siedzieć w murach... Pociągnął ją za sobą, a chęć pochwalenia się trzódką zwie rząt i stadem sokołów okazała się dla siostry zbyt silna, by stawiła mu opór. Izabella nadal przepadała za polowaniem i wypuszczaniem sokoła, być może nawet teraz jeszcze bar dziej niż dawniej, gdyż poza tym nie miała właściwie innych zajęć. Jej zachowanie jednak ogromnie Tomasza zmartwiło. Najwyraźniej bowiem miała szalenie emocjonalny stosunek do matki, którą wciąż podejrzewała o spowodowanie śmierci Łukasza. Kwestię przyszłości siostry poruszył jeszcze tego dnia, znalazłszy się z matką sam na sam. - Jakie są twoje plany względem Izabelli, mamo? - zapytał. Eleonora westchnęła i odłożyła robótkę. - Przyznaję, że mam z nią pewien kłopot - odrzekła. Ro bert uważał, że należy wysłać ją do klasztoru i w ten sposób zabezpieczyć jej przyszłość. Polgara & Irena
15
- Może tak byłoby najlepiej? Potrząsnęła głową. - Chciałabym wydać ją za mąż. Wiem, wiem, skończyła już dwadzieścia dwie wiosny, ale zaopatrzona w duży posag nie jest jeszcze na małżeństwo za stara, mnie zaś potrzebny jest sojusznik pośród sukienników. Tak, muszę jej znaleźć zamoż nego sukiennika. Najlepiej bezdzietnego wdowca. Szkoda by było zmarnować ją dla Kościoła.
us
- Ależ z ciebie paskudna poganka! - zażartował. Roześmiała się. - Poza tym w klasztorze nie byłaby szczęśliwa. Ona uwiel bia puszczać sokoły, polować i jeździć po wrzosowiskach. Cóż by robiła zamknięta w klasztorze jak w klatce? Przecież to czy ste okrucieństwo. Nie, to wcale nie jest dobre rozwiązanie.
sc
an
da
lo
- Widzę, że naprawdę się o nią troszczysz - zauważył. Na twarzy Eleonory odbiło się zdumienie. - Naturalnie! Czyżbyś uwierzył w te bajania, że zabiłam Łukasza? Wstydziłbyś się, Tomaszu, myślałam, że masz wię cej oleju w głowie. Oczywiście, że pragnę jej szczęścia. Najle piej takiego, które nie kłóci się z obowiązkiem. Tomasz skinął głową. - Skoro mowa o obowiązku:.. - zaczął. - Jakie przywozisz wieści? - wtrąciła szybko. - Byłeś bliżej centrum wydarzeń ode mnie. Tomasz zaliczał się do równie zagorzałych yorkistów jak Ele onora, co całkiem zrozumiałe, albowiem jako ulubieniec matki od najwcześniejszych lat wychowywał się pod jej wpływem. - Szykują się kłopoty. Chyba już wiesz, że książę Ryszard przeniósł rodzinę do Ludłow? Oczywiście są tam też jego dwaj starsi synowie. - Owszem, słyszałam, że cała książęca rodzina wyjechała z Fotheringay, ale nic ponadto. Co się dzieje? - Królowa zbiera armię. Tym razem postanowiła skończyć z księciem Yorku raz na zawsze. On zaś nie ufał fortyfikacjom w Fotheringay, dlatego spakował się i okopał w Ludłow, gdzie 16
Polgara & Irena
us
ma lepsze warunki do obrony. Podobno królowa zbiera woj sko w Coventry. Nie wątpię też, że druga armia gromadzi się teraz w Ludlow. - Nadszedł czas rozstrzygnięć. Myślisz, że dojdzie do wojny? - Na to wygląda. - Muszę natychmiast wysłać tam ludzi! Obiecałam! Powie dział, że da znać, ale, na Boga, chyba nie jest jeszcze za późno?! - Na nic nie jest za późno. Uspokój się, mamo. To dopiero początek. Nie lękaj się, przyśle wici, gdy będziesz mu potrzebna. - Mimo wszystko musimy być w pogotowiu. Trzeba wiele przyszykować. Ubrania, broń, jedzenie... I trzeba wyznaczyć ludzi. Musimy być gotowi do natychmiastowego wymarszu, kiedy nadejdzie pora.
sc
an
da
lo
- My? - zapytał ze śmiechem, choć chwila była poważna. Mamo, gotów jestem uwierzyć, że sama byś się tam wybrała z wojskiem! - Gdybym miała szczęście urodzić się mężczyzną - odpar ła ponuro - czekałabym w Ludlow z mieczem w ręku! - Dzięki Bogu, że urodziłaś się kobietą - odrzekł Tomasz. Nie poradzilibyśmy sobie bez ciebie. Ale będziesz tam miała swego pełnomocnika. Gdy książę przyśle wici, pojadę do Ludlow. Przez moment wpatrywała się w niego bez słowa, wreszcie mocno go uścisnęła. - Mój syn! Mój najprawdziwszy syn! - wykrzyknęła, po tem wyprostowała się i tonem, jakim załatwia się interesy, dodała: - Chodź, trzeba wszystko zaplanować. Wezwanie od księcia Yorku nadeszło w sierpniu. Przywiózł je konny posłaniec. Przekazał także wieści, że hrabia Salisbury ruszył na czele znacznych sił Yorkshirczyków i starł się w po tyczce z siłami królowej, co znacznie nadwerężyło armię Jej Królewskiej Mości. Znaczyło to, że muszą ruszyć do boju. Syn Salisbury'ego, Warwick, prowadził już załogę garnizonu w Ca lais, a książę Yorku wystosował do Eleonory krótką notkę, w której między innymi pisał: „Przyślij, pani, co tylko możesz". Polgara & Irena
17
- Oczekiwaliśmy tego wezwania - rzekła Eleonora. - Rano będziemy gotowi. Zatrzymasz się u nas, żeby odpocząć po tru dach podróży? - Dziękuję ci, pani - odparł posłaniec z niemałą ulgą w glo sie. - Przyłączę się do twych ludzi i wskażę im drogę. - Cieszył się, że nie będzie musiał wracać samotnie, gdyż w Midlands wrzało.
lo
us
Tego wieczoru, w przededniu wyjazdu na wojnę, kiedy ro dzina zebrała się w świetlicy, by wspólnie spędzić kilka spokoj nych chwil, Eleonora miała okazję lepiej poznać nastroje swo ich dzieci. Pierwszy podszedł do niej Harry, który ostatnio dzielił czas między naukę w Morland Place i pracę w majątku pana Shawe'a, coraz częściej zwanym Shawes. Rozmawiał już wcześniej z Tomaszem, swoim idolem, i z całego serca pragnął wraz z nim jechać do Ludlow.
sc
an
da
- Ale masz dopiero piętnaście wiosen - odparła zaskoczona Eleonora. - Nie skończyłeś jeszcze nauki. - Mamo, w przyszłym miesiącu są moje szesnaste urodzi ny, jestem już mężczyzną. Edward nie może jechać, bo musi pilnować majątku, więc wypadło na mnie. Posłaniec mówił, że w armii są nawet dwunastoletni chłopcy. Chłopcy! Przecież ktoś musi dzierżyć proporzec Morlandów. Tomasz nie może jechać sam. Co będzie, jeśli polegnie? Eleonorę przeszył zimny dreszcz. Przeżegnała się. - Wypluj to! - krzyknęła oburzona. Nawet nie brała pod uwagę możliwości, że Tomasz może zginąć. - Jesteś za młody, Harry. Więcej pożytku będzie z ciebie, jak skończysz naukę i poćwiczysz fechtunek. A teraz sza! Ani słowa! Harry odszedł wcale nie przekonany i zdecydowany walczyć z matką przy najbliższej sposobności. Eleonora wstała, żeby powitać Helenę i Jana Butlera, którzy przyjechali specjalnie na ten wieczór. Jan wyruszał rano z za ciągiem Morlandów, Helena zaś miała czekać na jego powrót u boki matki. Z trudem powstrzymała się od łez, mimo to ro sła z dumy, że Jan zabiera giermka i pachołka i jedzie się bić za
18
Polgara & Irena
Yorka. Jako osoba mieszkająca w mieście nasłuchała się o yorkistach znacznie więcej dobrego niż jej rodzina w Morland Place; wspomaganie Ryszarda było więc dla niej jedynym słusznym i naturalnym posunięciem.
lo
us
Za to Izabella przyglądała się całemu zamieszaniu z wyraź ną przyganą w oku. - Głupota zapalczywych głów - powiedziała na stronie do Heleny. - Gdybyś była chłopakiem, nie mówiłabyś w ten sposób odparła jej siostra. - Na pewno nie. Za wszelką cenę chciała byś się do nich przyłączyć. Mówisz tak, bo im zazdrościsz. Odkąd do rodziny weszła Daisy, która zaprzyjaźniła się z Izabellą, zażyłość sióstr zdecydowanie ostygła. Szczerze mó wiąc, Izabella opowiadała się przeciw wyprawie do Ludlow głównie po to, żeby dokuczyć Helenie.
sc
an
da
- Nasz tata by nie pojechał - stwierdziła. Helena spojrzała na nią z wyższością. - I tu się mylisz. Nasz tata walczył pod St. Albans, choć wy godniej ci o tym zapomnieć. - Walczył, ale wbrew sobie - upierała się Izabella. - Potem tego żałował. Gdyby żył, na pewno do Ludlow by nie pojechał. - Nie wolno ci tak mówić - wtrąciła Daisy. - Bił się za Yor ka niezależnie od swoich uczuć. - Nie słyszałaś, co mówił na łożu śmierci - warknęła Izabella. - Ty też nie. - W głosie Daisy zabrzmiało ostrzeżenie. - A właśnie, że tak. Wszyscy wiedzą... - Urwała, czując na ramieniu czyjąś krzepką rękę. - Na twoim miejscu, Bello, trzymałbym język za zębami syknął Tomasz. - Mama może usłyszeć. - Niby co takiego miałabym usłyszeć? - spytała Eleono ra, podchwyciwszy słowa syna pośród szybko cichnących rozmów. - Izabella mówi, że gdyby wiedziała, iż ujdzie jej to płazem, ruszyłaby jutro z zaciągiem przebrana za chłopca —rzekł To masz, osłaniając siostrę. Polgara & Irena
19
sc an da
lo
us
Wszyscy się roześmiali na wspomnienie dziewczęcych wybryków Izabelli. Lecz jej wcale nie zależało, żeby ktoś rato wał ją z opresji. - Niczego takiego nie mówiłam - rzuciła buńczucznie. - Powie działam, że całe to zamieszanie jest głupotą zapalczywych głów. - Nikt cię nie pytał o zdanie, Izabello - odparła chłodno Eleonora. - Mimo wszystko, mamo... - bąknął nieswojo Edward. Czując nutę sprzeciwu w jego głosie, matka usiłowała go powstrzymać. - Nie możesz jechać, Edwardzie. Jesteś potrzebny na miejscu. - Doprawdy? - zapytał cierpko. - Cóż, bez względu na to, czy jestem tu potrzebny, czy nie, na pewno zdajesz sobie spra wę z wagi tego, co robisz, mamo? Podnosisz broń przeciwko naszemu królowi. Jeśli królowa wygra... - Żadna z niej królowa, tylko żona króla, który królem nie jest! - prychnęła ze złością Eleonora. - I na pewno nie wygra. - Mamo, miłościwy pan, król Henryk, już szósty o tym imieniu, jest koronowanym i namaszczonym władcą i bez względu na to, czy naszym zdaniem zasłużył sobie na berło, czy nie, powstanie przeciw niemu jest zdradą stanu. Jeśli kró lowa wygra, stracimy całe mienie, a może nawet i życie. - Jego przodkowie inaczej rozumowali, kradnąc koronę prawowitemu królowi. Teraz ów prawowity spadkobierca tro nu wreszcie ją sobie odbierze. Zwycięży York i prawo, gdyż Bóg jest po naszej stronie. - Mimo wszystko ten zaciąg to zdrada stanu - tłumaczył cierpliwie Edward. - Król Henryk jest synem poprzedniego króla i ma do tronu prawo... - Ma prawo? Nie, nie ma żadnego prawa! Jego dziad ten tron ukradł, więc oddanie berła prawowitemu królowi nie jest bynajmniej zdradą. Rano nasi zbrojni wyruszą do Ludlow, a poprowadzą ich moi dwaj synowie. - Objęła Tomasza i Harry'ego. Harry uśmiechnął się pod nosem, zadowolony, że kierowana dumą matka zezwoliła mu na wyjazd. - Swoją
20
Polgara & Irena
obecnością zaświadczą, że nasza rodzina popiera Yorka bez względu na to, co przyniesie przyszłość. - Dobrze powiedziane, mamo! - wykrzyknął Tomasz, klaszcząc w dłonie i rozładowując napięcie śmiechem. - Daj spokój, Edwardzie. Ostrożność zabrała już głos i słuchaliśmy cię bardzo grzecznie, lecz teraz zapomnij o ostrożności i przy znaj lepiej, że aż cię skręca z zazdrości, tak bardzo byś chciał jechać z nami.
sc
an
da
lo
us
Edward postanowił wycofać się elegancko ze sprzeczki. - Daisy by mnie nie puściła - rzekł z udawanym żalem. Brat Jan wystąpi w imieniu żonatych. Od tego momentu zaczęli rozmawiać pogodnie; słychać było nawet przechwałki o przyszłych bohaterskich czynach na polu bitwy. Mężczyźni mówili, kobiety słuchały - Eleonora z dumą, Izabella z ponurym licem, Daisy oraz Helena z niepokojem. Kiedy wieczorem kładły się na spoczynek, do Eleonory pode szła Anys, chcąc prosić ją o przysługę. Jej czternastoletni bratanek rwał się do wojaczki i Anys błagała panią o zgodę na to, by chło pak mógł towarzyszyć Tomaszowi i Harry'emu jako ich pachołek. - Czy jego matka też tego pragnie? - spytała Eleonora. Anys skrzywiła się zabawnie. - Nie sądzę, żeby jakakolwiek matka pragnęła oglądać swe dziecko w drodze na bój, lecz prawdę mówiąc, nie bardzo by sobie sama z nim radziła, chociaż to dobre dziecko. Skoro wszak idzie jego ojciec... - Doskonale - przerwała jej Eleonora. - Niech chłopak do łączy do wyprawy. Wielka władza zdała się Eleonorze czymś dziwnym: jedną decyzją mogła przesądzić o życiu lub śmierci chłopca. Mieli wyruszyć o świcie. Już o trzeciej nad ranem ksiądz Ja kub odprawił w kaplicy mszę w intencji odjeżdżających do Ludlow. Przyjąwszy najświętszy sakrament, mężczyźni poszli po raz ostatni uścisnąć żony i rodziny, później zaś stawili się na majdanie przed dworem. Kto żyw wyszedł ich żegnać. Ele-
Polgara & Irena
21
onora weszła między szeregi, z każdym z zaciągu zamieniła kil ka słów, a potem przekazała im wszystkim swoje błogosła wieństwo. Oni zaś skłaniali przed nią głowy, gdyż nie tylko dla Yorka szli w bój, ale także dla niej, wielbili ją bowiem jak najprawdziwszą królową. Stało ich tam dwudziestu pięciu chłopa, z czego dwudziestu dwóch nosiło barwy Morlandów: rdzawobrązowawe płaszcze tworzyły ciepłe plamy w nie roz świetlonej brzaskiem szarości, wyraźnie też było widać naszy te na plecach biało-czarne herby. Pozostali trzej, giermek, pachołek i młody Colin, który niosąc proporzec, miał iść na czele kolumny, tworzyli grupkę Jana Butlera.
sc
an
da
lo
us
Trzej członkowie rodziny dosiedli wierzchowców i moc no ściągali wodze, tymczasem kobiety układały fałdy ich płaszczy na końskich zadach. Odjeżdżał Jan Butler, dobro duszny człowiek, miły i solidny; zaróżowiony z emocji Har ry, młodzieniec z mlekiem pod nosem; i Tomasz, wysoki, przystojny, skory do żartów rycerz, uwożący ze sobą serca niemal wszystkich dziewcząt. Eleonora żegnała się z każ dym z osobna. Nakazała Janowi, żeby na siebie uważał, Harry'emu, żeby słuchał brata, lecz gdy doszła do Tomasza, nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Chwyciła dłoń syna i tylko na niego spojrzała. On zaś uśmiechnął się do matki z rozbrajającym wdziękiem. - N o , mamo - powiedział. - Życz mi powodzenia i pożegnaj uśmiechem. Chcę pamiętać, jak bardzo jesteś piękna. Piękna niczym gwiazda. Kiedy myślę o tobie, będąc z dala od domu, jesteś dla mnie najpiękniejszą gwiazdą. - Eleonora rozchyliła usta, a jej oczy wezbrały łzami. - Tak, tak - mówił dalej To masz - wiem, że ciągle się zamartwiasz, co też porabiam w Cambridge. I boisz się, czy pewnego dnia nie przywiozę ze sobą żony. Spij spokojnie. Jesteś moją jedyną miłością. To o to bie wciąż myślę. O, widzisz? Śmiejesz się, teraz już jest lepiej! - Synku mój ukochany! - Ścisnęła jego dłoń. - Kiedy zoba czysz naszego księcia, powiedz mu... powiedz... powiedz, że przywiozłeś dwudziestu pięciu zbrojnych. I złoto. Bezpiecznie
22
Polgara & Irena
sc an d
al
ou
s
je schowałeś? To dobrze. Niech cię Bóg prowadzi, moje dziec ko. Sercem będę przy tobie. - Nie opuszczę go, mamo - oświadczył poważnie To masz. - Jestem już jego żołnierzem. Cofnęła się, a wszyscy ucichli, żeby ksiądz Jakub pobłogo sławił jadących na wojnę. Potem zaś rozległ się krzyk, od któ rego zadrżało niebo, i przy akompaniamencie tupotu stóp i brzęku końskich uprzęży kolumna mężczyzn ruszyła spod dworu i wyszła na gościniec. Zbiwszy się w ciasną gromadkę, rodzina odprowadzała wzorkiem oddalający się pochód. Otwierali go trzej urodziwi mężczyźni na dorodnych wierz chowcach; ich barwne troje, przywodzące na myśl kolory ptasich piór, spływały po lśniących końskich zadach. Za nimi rozhuśtanym krokiem szły szeregi pieszych w rdzawobrunatnych płaszczach, a pośród nich - młody chłopaczek, niemal dziecko jeszcze, z dumą dzierżący proporzec z herbem Morlandów. Szli na wojnę, by walczyć. Niektórzy z nich mogli polec i nigdy nie wrócić do domu, o tym jednak Eleonora wolała nie myśleć. Kiedy kolumna zbrojnych i jeźdźcy zniknęli z pola widze nia, odwróciła się w stronę dworu. Tuż przy niej stał Hiob. Spojrzeli sobie w oczy i zrozumieli się bez słów. - Tomasz jedzie dla mnie. - Zabrzmiało to tak, jakby błagała go, by ją rozgrzeszył i zapewnił, że wszystko jest, jak być powinno. - On to rozumie. Nasz pan też by zrozumiał. Każdy musi dochować wierności. - Tak jak ty - dodała z uśmiechem, po czym wsparłszy się na jego ramieniu, weszła do domu. Do walki nie doszło. Przez cały wrzesień obie strony zbie rały siły: do Ludlow ciągnęli ludzie Yorka, do Coventry - od działy królowej. Wreszcie pod koniec października królewska armia ruszyła na zachód. Kiedy dotarła do Worcesteru, książę Ryszard wysłał do króla pismo, w którym zapewniał go uro czyście o swojej lojalności i pragnieniu zachowania pokoju, nie Polgara & Irena
23
chciał bowiem powstawać przeciw miłościwemu panu. Tym czasem w odpowiedzi królowa przesłała jedynie obietnicę wy baczenia, obejmującą wszystkich, którzy opuszczą szeregi księcia Yorku. Dwunastego października wraz z wojskiem sta nęła pod Ludlow, każąc rozbić obóz ledwie milę od zamku.
lo
us
Armia królewska była dwukrotnie liczebniejsza od sił zgro madzonych w Ludlow. Rycerze i zbrojni Yorka - w wyniku wyczerpującego napięcia związanego z długim oczekiwaniem na starcie oraz pod wpływem królewskiej obietnicy darowa nia zdrady - zaczęli się wyłamywać z szeregów. Nocą załoga garnizonu w Calais - jedyni sprawdzeni w walce ludzie w yorkistowskiej armii - przeskoczyła mury i przeszła na stronę króla. Dla Ryszarda był to prawdziwy cios, i to bardzo bole sny - zdrada zawsze rani - więc pospiesznie zwołał naradę do wódców, na której ustalono, że w obecnej sytuacji jedynym wyjściem dla reszty oblężonych jest ucieczka.
sc
an
da
Książę Ryszard wraz ze starszymi synami, Edwardem, pa nem na March, i Edmundem, dziedzicem Rutlandu, oraz z hra bią Warwickiem i lordem Salisburym uciekali konno z bardzo nieliczną obstawą. Księżna Cecylia z dwojgiem małych dzieci musiała zostać w Ludlow, zdana na łaskę króla, tymczasem reszta armii wymykała się z twierdzy pod osłoną nocy, by wró cić do domu i czekać na rychle wezwanie księcia. Ucieczka z Ludlow przypominała scenę ze złego snu: ludzie pędzili w popłochu, oświetlając sobie drogę drżącym światłem po chodni, które rzucało długie cienie na mury i powały starego zamczyska, a wszystko to odbywało się w grobowej ciszy, wyjąwszy przypadkowy stukot podkowy o bruk bądź nerwo we rżenie konia. Gotowi do drogi żołnierze Morlandów zebrali się w zwartą grupę. Jan i Harry, czekając na Tomasza, trzymali konie za uzdę. Chcieli wyruszyć jak najprędzej, zanim się rozwidni. Zda wało się, że w przenikliwym chłodzie nocy trwają tak długie go dziny, gdy z ciemności wyłonił się wreszcie Tomasz. W skąpym blasku pochodni wyglądał blado i starzej niż zwykle. Polgara & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie jadę z wami - oświadczył bez ogródek. - Obiecałem mamie, że nie opuszczę pana, więc ruszam razem z nim. Dajcie konia, bo szkoda każdej chwili. Na moment zapadła cisza. - Ja z tobą - oznajmił Harry. -Nie. - Muszę. Gdzie ty, tam ja. Mama by tego chciała. - Dobrze więc. Musimy jechać natychmiast. Jan, zadbaj, żeby ludzie bezpiecznie dotarli do domu. Wiem, że potrafisz. Podali sobie dłonie. Tomasz spojrzał w szczere oczy szwagra. - Uściśnij od nas mamę. Powiedz, że musimy uciekać, żeby zebrać rozproszone siły, ale niedługo wrócimy. - Wiesz, dokąd jedziecie? - spytał Jan. - Chyba do Irlandii. Irlandczycy miłują księcia. Musimy ruszać. Bywajcie. Niech was Bóg ma w opiece. Dwaj młodzi mężczyźni dosiedli koni i zniknęli w mroku nocy. Jan Butler został dowódcą i opiekunem całego zaciągu Morlandów. Już miał rzucić rozkaz do wymarszu, gdy wtem dostrzegł, że mały Colin otwarcie płacze. - N o , no, nie bój się - uspokajał łagodnie chłopca. - Do trzemy do domu bez przygód. - Och, panie, nie dlatego płaczę - wydusił z siebie mały. Wcale się nie boję. Tylko myślę, że powinienem był jechać z ni mi. Jestem ich pachołkiem. Teraz na zawsze będę pohańbiony. Jan oparł dłoń na chudym barku chłopca. - W tym, że zostałeś z nami, nie widzę żadnej hańby. Nie mając konia, nie mogłeś im towarzyszyć. Nie wstydź się zatem, bo nie ma ku temu powodu. Chłopiec spojrzał na niego oczyma, w których zabłysła iskierka nadziei. - O n i dobrze o tym wiedzą - dodał Jan. - A teraz chodźmy już. Unieś proporzec i wyjdźmy stąd jak mężczyźni. Dosiadł konia, a mały Colin dumnie dźwignął rodowy sztandar Morlandów wysoko ponad głowę. Tak oto zaczęli długą podróż do domu, dokąd wieźli smutną nowinę. Polgara & Irena
Rozdział drugi
sc an d
al
ou
s
Dopiero w lutym, kiedy minęły aż cztery ciągnące się w nie skończoność miesiące od chwili, gdy Jan Butler sprowadził zaciąg do domu, Eleonora otrzymała od synów pierwsze wiadomości. Przedtem docierały do niej wyłącznie pogłoski oraz oficjalne ko munikaty, z których wiele się potrafiła domyślić Powszechnie było wiadomo, że yorkistowscy baronowie rozpierzchli się w róż ne strony niemal natychmiast po wyjściu z Ludlow, a także, że Ryszard wraz z synem, lordem Rutlandu, wsiadł do łodzi, którą przedostał się do Irlandii. Tymczasem hrabia Warwick, lord Salisbury i Edward March uciekli do Devonshire, by stamtąd przepłynąć Kanał do Calais. Natomiast księżna Cecylia oraz dzie ci zostały pojmane przez królewską armię i osadzone w areszcie domowym u lady Buckingham, rodzonej siostry księżnej. W styczniu nadeszła wiadomość, że zwołany w grudniu Par lament uznał pięciu yorkistowskich baronów - oraz wielu ich co znaczniejszych popleczników - za winnych zdrady, co łączyło się z przepadkiem mienia. Zrozpaczona Eleonora wysłała do swojej córki Anny list, w którym pytała o chłopców, jednak nie otrzymała odpowiedzi. Wreszcie w lutym przyszła wiadomość od Harry'ego, ukryta w sprowadzonych z Calais belach z owczym runem - w jednym z ostatnich transportów wełny, który przepłynął Kanał, nim król wydał zakaz handlu z tym miastem. Harry pisał o wyjściu z Ludlow oraz o tym, jak ucie kający podzielili się w drodze na jeszcze mniejsze grupki. Zostałbym z Tomaszem, ale książę chciał zatrzymać przy sobie tylko sześciu jeźdźców. Wziął więc Tomasza, gdyż ten przysięgał, że go nie opuści, ja natomiast musiałem zostać przy Edwardzie z March... 26
Polgara & Irena
Ryszard zatrzymał przy sobie Tomasza! Cudownie! Tak właśnie miało być! W dalszej części listu Harry informował, że zajmuje się w Calais zbiórką pieniędzy i zdobywaniem po parcia dla sprawy Ryszarda. Pomagają nam kupcy z Kompanii, a ja wykorzystuję jak mogę nasze nazwisko i sympatię, jaką cieszył się tata. Nie mo gę nic pisać o naszych planach, na wypadek gdyby list został przechwycony
sc
an
da
lo
us
Choć Harry zachował w tej mierze powściągliwość, na do brą sprawę cały kraj wiedział, że baronowie z Calais i książę Yorku planują tego lata przeprawę do Anglii. I wszyscy, prócz pałacowej koterii oraz feudałów popierających Lancasterów, czekali na to z radością. Król i królowa nie cieszyli się sympa tią narodu; nakładali wysokie podatki, a ich rządy były wielce nieudolne. Dlatego ludzie spoglądali z nadzieją na Ryszarda, licząc na to, że gdy zasiądzie na tronie, naprawi wszelkie krzywdy i zło. Lud potrzebował tej wizji ku pokrzepieniu serc. Tamtego roku w Anglii nastało tak fatalne lato, jakiego nie pamiętali nawet najstarsi mieszkańcy: lało bez przerwy, ni sko położone tereny stały pod wodą, zboże gniło, a nad kra jem zawisło widmo głodu. Deszcz zmył drogi z powierzchni ziemi łub pokrył je grubą warstwą błota, powodzie zrywały mosty, zmywały ludzkie domostwa, odcinały od reszty kraju ogromne połacie - ludzie ginęli setkami. Ciepłe i wilgotne po wietrze sprowadziło istną plagę insektów. I właśnie w takim deszczu dwudziestego szóstego czerwca nadpłynęli baronowie z Calais, a dobiwszy do brzegów Anglii w Sandwich, gdzie nie napotkali oporu, ruszyli na Londyn. A tam ich powitano z otwartymi ramionami. Królowa wraz z całym dworem bawiła w Coventry, król zaś i jego armia prze bywali nieco dalej na południe, w okolicach Northampton. Tam właśnie dziesiątego lipca doszło do zbrojnej konfrontacji. Bitwa była krótka i krwawa. Zakończyła się po godzinie. Króla pojmaPolgara & Irena
27
no w jego prywatnym namiocie; drżącego ze strachu, przewie ziono do Londynu i osadzono w Tower. Natomiast królowa na wieść o porażce Henryka uciekła wraz z synem do Walii. Kiedy Eleonora o tym usłyszała, aż jęknęła ze zgrozy. To przecież królową należało uwięzić, nie króla! We wrześniu znów nadszedł list od Harry'ego.
sc an d
al
ou
s
Dostaliśmy wieści, że książę Yorku dobił do Chesteru, a księżna małżonka wyjechała mu na spotkanie w iście kró lewskiej karocy; jej wybijany szafirowym aksamitem pojazd ciągnęło osiem wspaniałych rumaków. Wiem z całą pewno ści, że Tomasz jest przy księciu, więc odetchnij, Mamo. Jak tylko książę dotrze do Londynu, zwoła Parlament, który jak sądzę - obwoła go regentem z uwagi na niezdolność kró la do sprawowania władzy. Król traktowany jest z wielką uprzejmością i głęboko wierzę, że gdyby rzecz zależała od Niego i gdyby zwrócono się doń o oddanie korony, zrzekłby się jej choćby jutro, bo kiedy nie ma przy nim królowej, naj chętniej cały dzień czyta i oddaje się pobożnym zajęciom. Ach, Mamo, muszę Ci opowiedzieć o lordzie Edwardzie Marchu! Jego godłem jest promieniste słońce o ludzkiej gło wie, które pasuje do niego jak ulał. Podobnie jak nasz Tomasz, lord March jest wysoki i barczysty, ale złotowłosy. Ma jasną, lecz rumianą cerę i prawdziwie boską urodę. Nie znam kobie ty, która nie przyszłaby do niego na jedno kiwnięcie palcem, choć on, podobnie jak my wszyscy, niewiele ma czasu na zaba wę. Mimo to co dzień znajduje wolną chwilę, żeby odwiedzić młodszych braci i siostrę oraz spytać o ich zdrowie i postępy w nauce. Często towarzyszę mu w tych wizytach, z przyjem nością obserwując, jak miło się do nich zwraca i jak bardzo go miłują, zwłaszcza zaś Ryszard, który zapewne żyje w przeko naniu, że ma do czynienia z wysłannikiem niebios. W listopadzie Eleonora otrzymała list, który sprawił jej szaloną radość. Tylko widok synów mógłby uczynić ją jesz-
28
Polgara & Irena
cze szczęśliwszą. Dostała list od Tomasza. List był krótki, lecz zawierał najważniejsze wiadomości.
an
da
lo
us
Dziesiątego października zjawiliśmy się w Londynie i jego mieszkańcy witali Ryszarda niczym króla. A kiedy wjechali śmy do Westminsteru na spotkanie z baronami czekającymi w malowanej komnacie, gdy książę podszedł do tronu, gdzie obwieścił, że zjawił się tu, by na nim zasiąść i tym samym przejąć koronę jako należną mu prawem spuściznę - serce podeszło mi do gardła i omal mnie nie udusiło, a oczy wez brały mi łzami wzruszenia. Tak pięknie wówczas wyglądał, tak władczo i dzielnie, iście po królewsku się tego dnia pre zentował. Baronowie jednak nie mieli jego odwagi i bali się zdetronizować Henryka, zaczęły się więc długie dysputy, po których to zawarto w końcu porozumienie: książę Ryszard ma sprawować regencję do końca dni króla Henryka, a po jego śmierci panować we własnym imieniu. W ten sposób syna królowej pozbawiono prawa do tronu, co powszechnie uzna no za czyn sprawiedliwy, wielu bowiem uważa, że nie jest on synem króla.
sc
Ale królowa jest wolna, Mamo, i jak zapewne wiesz, zbie ra przy sobie wojsko, dlatego wyjeżdżamy z Londynu, żeby się z nią rozprawić. Potrzebujemy zbrojnych i książę Ryszard prosi, byś przysłała mu tylu, ilu tylko możesz. Wyszykuj ich jak najszybciej i wyślij nam na spotkanie w Northampton, do kąd spodziewamy się dotrzeć w dzień po świętym Mikołaju. Skończywszy czytanie listu, natychmiast zawołała Hioba, a kiedy przybiegł, przedstawiła mu wiadomości i nakazała po wołać ludzi pod broń. - Tym razem rozprawią się z królową raz na zawsze. I wresz cie będziemy mieć pokój - rzekła ucieszona. - Idź, zbieraj ludzi. I wyślij umyślnego po Jana Butlera. Jest nam potrzebny. Tomasz i Harry znowu byli razem. Spotkali się i padli so bie w ramiona tego pięknego dnia, gdy Ryszard wjechał niPolgara & Irena
29
czym król do Londynu. Mieli wiele do opowiadania o przygo dach w Irlandii i Calais; zdawało im się, że od chwili rozstania minął nie jeden rok, lecz długie lata. Jak tylko nadarzyła się sposobność posłuchania u księcia, Harry zwrócił się doń z prośbą o przeniesienie na powrót z oddziałów Edwarda do wojsk Jego Książęcej Mości i uzyskał zgodę. Teraz bracia mogli być cały czas razem.
sc an d
al
ou
s
Tomaszowi potrzebne było wsparcie brata, gdyż mimo po godnego tonu, jaki przybrał, pisząc list do matki, miał przeczu cie wiszącej nad nimi katastrofy. Wielcy feudałowie, w tym na wet rodzony syn Ryszarda, Edward z March, nie poparli jego dążenia do przejęcia tronu. Podczas miesięcy spędzonych w Irlandii książę bez przerwy zmagał się z wątpliwościami. To królowa była jego wrogiem, a nie Henryk - jemu chciał być lo jalny do końca. Mimo to po wielu przemyśleniach doszedł do wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest obalenie króla. Sięgnął zatem po tron, którego baronowie mu odmówili i tym samym postawili go znów przed dawnym dylematem. To prawda, miał władzę, wszak niewystarczającą. Królowa wciąż mogła liczyć na swoich sprzymierzeńców, a on niewiele był w stanie zrobić, żeby temu przeciwdziałać. Tomasz wyraźnie czuł rozgoryczenie tego wspaniałego wo jownika o wielkim sercu, który nie umiał prowadzić rozgrywek politycznych. Wydawało się też, że szczęście ich opuściło i na horyzoncie zbierają się czarne chmury. W owych dniach To masz nie odstępował swego pana na krok. Z ulgą też powitał zdrowy powiew weselszego nastroju Harry'ego, który młodszy i bardziej wychuchany - nigdy dotąd nie wyjeżdżał z domu - nie w pełni zdawał sobie sprawę ze stojących przed nimi proble mów. Zachowywał pogodę ducha i wierzył w zwycięstwo. Czyż mogli przegrać pod dowództwem legendarnego Ryszarda z Yor ku - postaci dorównującej sławą mitycznemu Tezeuszowi - i je go syna, którego chwała wschodziła na kresach niczym nowe słońce? Nocami spali pod jednym płaszczem i to Harry obejmo wał opiekuńczym ramieniem starszego brata.
30
Polgara & Irena
Naturalnie nie cały czas się smucili. Bywały chwile, gdy pili, bawili się i kochali z kobietami. Tomasz zawsze miał po wodzenie u płci pięknej, odznaczał się bowiem charyzmą jak sam książę Yorku, a przy tym cieszył się zdecydowanie więk szą niż jego pan urodą. Harry korzystał z powodzenia brata, zatem w niejedną chłodną, zimową noc rozgrzewali się u bo ku dziewcząt. Cały Londyn wdzięczny był yorkistom za przejęcie skorumpowanych rządów - czyż istniał jakiś lepszy sposób okazania wdzięczności młodym wojownikom niż wy pożyczenie im swoich córek?
sc an d
al
ou
s
Ponieważ rozmowy z feudałami bardzo się przeciągały, armia Yorka mogła opuścić Londyn dopiero dziewiątego grudnia i dlatego zaciąg Morlandów aż siedem dni czekał na nią w N o r t h a m p t o n . Do tego czasu ludzie Marcha podzieli li siły i ruszyli na Walię. Hrabia Warwick został w Londy nie, żeby utrzymać miasto, tymczasem książę Yorku wraz 2. dziedzicem Rutlandu i jego wujem, lordem Salisbury, pro wadzili armię na spotkanie z królową. Proporzec Morlan dów przesunięto na prawe skrzydło hufców, więc H a r r y maszerował ze swoimi ludźmi i Janem Butlerem niczym młody kapitan. Tomasz wciąż pilnował Ryszarda. Trzymał się ledwie na długość konia od niego i jechał pod książęcym godłem, które wyobrażało sokoła i kawałek końskiej nogi nad stawem pęcinowym. Męską i krzepką postać księcia, te raz równie drogą Tomaszowi jak rodzona matka, otaczała dziwna świetlista aureola, przywodząca na myśl rozjaśnione słońcem brzegi czarnego obłoku. Tomasz nie mógłby opu ścić Yorka choćby na jedną chwilę. Maszerowali w nagim zimowym pejzażu. Zwiadowcy raz po raz przynosili im meldunki o ruchach wojsk królowej: Małgorzata kierowała się na południe, idąc im na spotkanie. Gdzie tylko się pojawiali, ludzie wychodzili z domów, żeby im błogosławić i życzyć Yorkowi zniszczenia królowej oraz jej przekupnych faworytów. Armia Małgorzaty parła naprzód niczym chmura szarańczy, pożerając i niszcząc wszystko, co Polgara & Irena
31
stanęło na drodze. Zaniepokojeni mieszkańcy środkowej i po łudniowej Anglii liczyli na to, że książę Yorku powstrzyma królową, zanim dotrą do nich jej wojska. Dwudziestego pierwszego grudnia York doprowadził swe si ły do Yorkshire, zwiadowcy zaś poinformowali go, że zastępy Małgorzaty stacjonują w Pontefract, ledwie dziesięć mil dalej. Jako że w pobliżu stał zamek Ryszarda, Sandał, tam książę po wiódł swoją armię, do dowódców królowej zaś wysłał parlamentariuszy. Tomasz przekazał wyniki pertraktacji krajanom.
sc
an
da
lo
us
- Zawarli rozejm na Boże Narodzenie i na okres poświąteczny - rzucił ponuro od progu. Żołnierze z zaciągu Morlandów zajęli niedużą spiżarnię przy głównym hallu zamku i wygodnie się w niej zaszywszy, dla zabicia czasu grali w kości i w karty. Na wieść o rozejmie zaczęli radośnie wiwatować. - To dobra wiadomość - stwierdził Harry. - Będziemy się mogli wygodnie urządzić. Może nawet wymkniemy się na kil ka dni do domu? To ledwie dzień jazdy stąd. Tomaszu, dlacze go masz taką nieszczęśliwą minę? - Bo jestem nieszczęśliwy - odparł krótko. - Z powodu rozejmu? - zapytał Jan Butler. - Chyba nie chcesz się bić podczas świąt? - Ta zwłoka mnie martwi - wyjaśnił Tomasz. - Wolałbym, że by wszystko rozstrzygnęło się jak najszybciej. Mam wrażenie, że im dłużej będziemy tu siedzieć, tym silniejsza stanie się Małgo rzata. Jej moc narasta jak zły humor. Czuję, że już teraz królowa nadyma się niczym paw. Nie mogę pozbyć się tego uczucia. - To nerwy - orzekł roztropnie Harry. - Życie żołnierza składa się z długich okresów wyczekiwania i krótkich momentów walki. - O t o słowa doświadczonego człowieka - zażartował Jan Butler, parskając śmiechem. - zabrzmiałyby lepiej, gdyby wy powiedział je książę. A jak tę zwłokę znosi nasz pan? - Sam ją zaproponował - odparł Tomasz. - Jest za dobry, ot i cale zmartwienie. Pod tym względem przypomina Hen ryka. Dlatego zresztą król tak bardzo go miłuje. Żaden z nich
32
Polgara & Irena
nie chce walczyć w Boże Narodzenie. Książę ma serce tak niewinne, że nie poradzi sobie z podłością i knowaniami królowej. To rycerz, nie polityk. Wszyscy słuchali tego ze współczuciem. Każdy bez wahania oddałby za księcia życie i każdy święcie wierzył w słuszność jego racji. - Cóż, skoro i tak musimy czekać, nie pozostaje nam nic innego, tylko urządzić się tu możliwie najwygodniej - stwier dził Tomasz.
sc
an
da
lo
us
- W rzeczy samej. Jak to powiada nasz pan w takich sy tuacjach? Że każdy głupi potrafi urządzić się niewygodnie? wtrącił Harry. - A jeśli chcesz mieć zajęcie, zawsze możesz powiększyć oddział furażerów - dodał Jan. - Jutro z samego rana - dorzucił Harry. Tomasz uśmiechnął się nieoczekiwanie i potrząsnął głową. - To zajęcie dla was, panowie. Ja jestem osobistym strażni kiem księcia. Ilekroć zechcecie mnie znaleźć, pytajcie, gdzie jest nasz pan. Pomachał im na pożegnanie i odszedł - chwacki kapitan w każdym calu. Nic więc dziwnego, że na tydzień przed zakończeniem rozejmu Tomasz znalazł się w niedużej sali na naradzie gene rałów i znaczniejszych kapitanów. York, Rutland i Salisbury siedzieli przy pustym stole i w gasnącym świetle dnia rozpra wiali z dowódcami o taktyce, minionych bitwach, kobietach oraz o innych sprawach zaprzątających myśli każdego żoł nierza. Wspierając się o ścianę wraz z dwoma młodymi męż czyznami, Tomasz to patrzył na zebranych, to znów wyglądał przez okno. Grupa furażerów szykowała się właśnie do wyjaz du, z każdym dniem jednak przywożone przez nich łupy sta wały się coraz mizerniejsze i wszyscy w Sandał zaczynali nie cierpliwie oczekiwać jakiegoś ruchu. Rutland raz po raz rzucał nożem w stół, obserwując, jak drży wbite w drewno ostrze. Książę Ryszard zachowywał najPolgara & Irena
33
wyższy spokój, jak na rycerza przystało. Odchylony na krześle, lekko opierał na blacie duże, silne ręce, przenosząc spojrzenie jasnobłękitnych oczu - którego nie wytrzymywał żaden krętacz, czy kłamca - z jednego mówcy na drugiego. - Pomijając wszystko inne, nie ma czym zająć ludzi - mówił Salisbury. - Choć codziennie aranżujemy drużyny wypadowe po furaż, bez przerwy wybuchają awantury i bójki. Na szczę ście niewiele tu trunków, inaczej bylibyśmy w prawdziwym kłopocie.
sc an da
lo
us
- Zorganizujmy jakieś rozgrywki - rzekł książę. - Przed na mi cały tydzień. Nie zaszkodzi też wprowadzić ćwiczeń z bro nią. Proponuję, żeby... Jednak jego propozycji nikt już nigdy nie usłyszał, w tej sa mej bowiem chwili do sali wpadł jeden z wartowników, a tuż za nim rozczochrany zwiadowca. - Panie! Wasza miłość! Nasz wypad wraca... - zaczął strażnik. - Królowa nadciąga! - przekrzykiwał go zwiadowca. - Pa nie! Wojsko królowej u bram! Otoczyło naszych furażerów! Widziałem tysiące ludzi! Uzbrojonych po zęby! Rutland zerwał się na równe nogi. - Pogwałcili rozejm! - krzyknął. Twarz Yorka pociemniała z gniewu. - Dranie! - rzucił. - Złamali słowo! Wiarołomcy! Diabelskie nasienie... - Z dłonią na rękojeści miecza ruszył do drzwi. My śleć znaczyło dlań działać. Był tak rozwścieczony zerwaniem rozejmu, że nie mógł powstrzymać się od uwag. - Nauczymy ich, co znaczy szanować rozejmy, i to w okresie świąt! Dla ta kich jak oni nie ma miejsca na świecie. Bywajcie tu! Pokażemy im, jak walczą prawdziwi rycerze! Już zbiegał po schodach, a za nim reszta zebranych. Każdy chwytał po drodze, co mu wpadło w ręce - jeden złapał tarczę, drugi - miecz. Dołączali do nich inni, przypadkowo spotkani. Wszyscy wylegli na dziedziniec, dosiedli pierwszych napotka nych koni. Odgrażali się strasznie i przysięgali krwawą zemstę. Kipieli gniewem, zdecydowani spieszyć swoim z odsieczą i bić
34
Polgara & Irena
wroga. Otwarto bramy i wypadli na przedzamcze. Tomasz trzymał się obok księcia. Podobnie jak on - znużony długim rzekaniem i perfidią wroga - rwał się do walki i poganiał ko nia. Miał wszakże rozsądek swej matki, ten zaś kazał mu zerk nąć za siebie. Tomasz zobaczył niewielką grupkę zapaleńców, bardzo nieliczne gorące głowy. Drużyna furażerów, choć za skoczona przez wroga, przytomnie stanęła w szyku i dzielnie powstrzymywała atak, z każdą chwilą jednak chwatów ubywa ło. W zamku już bito na alarm. Posiłki? Gdyby czekali na po siłki, z furażerów nie ostałby się żaden.
da
lo
us
Pędzili na ratunek, lecz armia królowej była bliżej niż ich własne siły, i choć Tomasz spinał konia ostrogami i miotał ogniste pogróżki, naśladując w tym księcia, to przecież musiał zakosztować smaku rozpaczy. Rozpędzeni, przełamali pierw szą linię wroga, na co oblegani furażerowie wydali okrzyk ra dości i z jeszcze większą zaciętością wzięli się do walki, zacieś niając szyki z silami przybyłymi na odsiecz. A potem, gdy zwarły się linie walczących, prysł wszelki sens i porządek.
sc
an
Tomasz trzymał jedną ręką tarczę i wodze, drugą zaś ciął, dźgał, parował ciosy i pchał. Zdawało się, że czas stanął w miej scu, a hałas był tak głośny, iż wręcz przestał być słyszalny. Jak by wstąpili w świat ciszy, z którego co chwila to z jednej, to /, drugiej strony wyskakiwała nabrzmiała wściekłością twarz, czyjś miecz, którego należało uniknąć, kolejne ciało do przebi cia. Pchnąć mieczem - raz, mimo oporu martwego wroga po ciągnąć miecz do siebie - dwa. Raz, dwa. Raz, dwa. Kątem oka widział szerokie plecy Ryszarda i łopoczący czerwony płaszcz Salisbury'ego. I nagle czerwień zniknęła. Tomasz poderwał głowę i dokład nie w tej samej chwili jego koń zarżał i z rozpłataną piersią opadł na nadgarstki. Tomasz runął w dół i wykonując gwał towny skręt, z najwyższym trudem utrzymał się na nogach i zdołał odparować kolejny cios. Koń wierzgał konwulsyjnie tylnymi nogami, dając mu chwilę wytchnienia. Tomasz rozej rzał się wokoło. Przed sobą dostrzegł swego pana: książę wciąż Polgara & Irena
35
da
lo
us
trzymał się w siodle, wiążąc siły dwóch napastników po swej prawej stronie. Dostrzegł również i to, że z lewej zachodzi go oszczepnik. - Nie! - ryknął, rzucając się przed siebie. Okrzyk i skok do przodu tworzyły nierozerwalną jedność. Trwały ledwie sekundę i były spóźnione o ułamek. Oszczep ugrzązł głęboko w boku księcia Ryszarda dokładnie w chwili, gdy Tomasz ściął głowę wrogiemu piechurowi. Ryszard zwa lił się z konia niczym zrąbane drzewo, a jego uwolniony od ciężaru wierzchowiec skoczył naprzód. Tomasz wydał drama tyczny okrzyk rozpaczy, który w jego rozpalonej wyobraźni odbił się echem od ziemi. Tu, obok księcia Yorku, toczyła się najbardziej zacięta walka. Kiedy Tomasz dotarł do Ryszarda, kąsało go już sześć, może siedem ostrzy, czuł także silne pie czenie w trzewiach i wiedział, że został ugodzony. Bił się ile si ły, lecz ciało odmawiało posłuszeństwa: ugięły się pod nim ko lana i wilgotna ziemia wyszła mu na spotkanie.
sc
an
Tomaszowi pociemniało przed oczyma. Poczuł zapach krwi. Ktoś po nim deptał, walczący przetaczali się nad nim fa lą. Leżał na dnie oceanu. Konwulsyjnie ruszył ramieniem i dotknął włosów. Włosów Ryszarda. Słabnącą ręką pogłaskał głowę księcia, jakby pieścił kobietę. „Nie opuściłem go, ma m o " - pomyślał z uśmiechem. Ciało miał skute i podziura wione. Ogarnęła go ciemność. Nastał ranek drugiego stycznia. Rodzina i wszyscy domowni cy zebrali się w wielkiej sali. Zbili się w niemą gromadkę, nawza jem dodając sobie otuchy w oczekiwaniu wiadomości. Słyszeli już pogłoski. Mówiono, że za sprawą zdradzieckiego podstępu bitwę wygrała królowa. Eleonorę przeszedł dreszcz. Zdrada! Zda wało się, że owym słowem przesiąkł każdy haust powietrza. Podobno armia Ryszarda została rozproszona, a królowa plano wała, że przed powrotem do Londynu wstąpi do Yorku. „To tylko plotki - powtarzała sobie, zaciskając dłonie. - Tyl ko plotki. Trzeba zaczekać na wiarygodne wieści, na sprawdzo36
Polgara & Irena
nę wiadomości. Jak się czują chłopcy? I Jan. Pewnie niedługo przyjadą. Oni wszystko opowiedzą. Trzeba czekać. I mieć na dzieję. Nie dawać wiary plotkom". W ogóle nie kładli się spać. Służący podtrzymywali ogień w kominku w wielkiej sali, ale nie mieli energii, by zrobić co kolwiek więcej. Noc ciągnęła się w nieskończoność. Był śro dek zimy, słońce wschodziło dopiero po siódmej, a może nawet później.
s
I raptem, choć ciemność jeszcze nie ustąpiła, usłyszeli stu kot podków na dziedzińcu i tupot biegnących nóg. Do sali wpadł jeden ze służących z Micklelith. Mimo półmroku za uważyła, że pobladł na twarzy.
sc an d
al
ou
- Pani! - wyrzucił z siebie bez tchu, drżąc na całym ciele. Pan Butler i nasi ludzie są w Micklelith. Mówią, że za nimi cią gnie królowa. Uciekają przed nią i muszą się gdzieś ukryć. Eleonora wstała. - A moi synowie? - Nie ma ich, pani. Tylko Butler z dwunastoma ludźmi. - Gdzie oni są? Gdzie moi synowie? - Chwyciła gońca za ramiona i ze zdenerwowania omal go nie udusiła. Edward dotknął jej dłoni, żeby zwolniła uścisk. - Mów, człowieku. Mów wszystko, co wiesz - powiedział łagodnie. - Wiesz, gdzie są moi bracia? - Nie, panie. Nie czekałem na żadne opowieści. Pan Butler przysłał mnie tutaj, bym powiedział, że są już w Micklelith. Mówił tylko, że przegrali bitwę, że armia się rozpierzchła i że królowa ciągnie tutaj z wojskiem. W oczach chłopa zabłysły łzy strachu - ledwo się trzymał na nogach. Edward dał znać paziowi, żeby go wyprowadził. - Najlepiej będzie, jeśli sam pojadę i na własne oczy zoba czę, co się dzieje - oświadczył. - Hiob! Pojedziesz ze mną. - Ja też, Edwardzie! - wykrzyknął mały Jan. Edward oparł dłoń na ramieniu chłopca. - Nie, Janie, ktoś musi zostać na miejscu, żeby bronić kobiet i dzieci.
Polgara & Irena
37
- Panie, wolałbym nie zostawiać naszej pani samej - wy mruczał Hiob na stronie, lecz zanim otrzymał odpowiedź, usłyszeli glos Eleonory. - Anys, przynieś mój płaszcz - powiedziała. - Muszę je chać, by sprawdzić, co się stało. Z góry wiedząc, że na nic się to nie zda, Edward nawet nie próbował jej powstrzymywać. Chwilę później więc wszyscy troje ruszyli sprzed dworu i spinając konie ostrogami, w sza rym brzasku popędzili przez zaśnieżone pola do Micklelith.
sc an da
lo
us
Jan czekał na nich w drzwiach starej wielkiej sali. Miał za czerwienione oczy i był zmęczony, lecz cały. - Na litość boską, mów, co się tam stało! - wykrzyknęła na jego widok Eleonora. Znużonym głosem opowiedział o zdradzieckim ataku wroga. - Niech jej podła dusza na wieki smaży się w piekle! - za wołała Eleonora. - Ale mów, gdzie są Tomasz i Harry! - Harry był ze mną - odrzekł Jan. - Nie wiedzieliśmy o niczym, póki nie uderzono na alarm. Tomasz siedział z do wództwem armii, a kiedy generałowie wypadli na przedzamcze, pojechał z nimi. Nie mieli żadnej szansy, za mało ich było prze ciw takiej sile, lecz walczyli tak dzielnie, że na chwilę wstrzy mali atak wroga. Nasz pan bił się w największej gęstwie ludzi, a Tomasz u jego boku. Widzieliśmy, jak książę Ryszard spadł z konia. Tomasz zabił zbrojnego, który powalił pana, ale wróg miał nad nami sześciokrotną przewagę. Eleonora znieruchomiała wśród grobowej ciszy. - Nie żyje? - wyszeptała. Jan pochylił głowę. Wydała z siebie przeraźliwy jęk. - Słodki Jezu! - krzyknęła i umilkła, by po chwili zapytać: A książę Ryszard? - Padli w tym samym miejscu. Zginął też lord Rutland, a Salisbury został pojmany i ścięty nazajutrz. Reszta armii rozpierzchła się. Część wróciła do siebie. Harry pociągnął z wojskiem, żeby dołączyć do lorda Marcha. Wziął ze sobą
38
Polgara & Irena
czterech naszych ludzi. Pojechałbym z nim, lecz kazał mi wra cać do domu. Armia królowej żyje z rozboju, musimy więc być na miejscu, żeby bronić domostw. - Zatem Harry jest cały i zdrowy? - spytała drżącymi ustami. - Nawet nie draśnięty. Spora część armii wymknęła się z zam ku i pociągnęła z innymi dowódcami tak samo jak on. Jeżeli kró lowa zechce ruszyć z armią na południe, wojska Marcha i żoł nierze Warwicka zadadzą jej bobu. Tymczasem jednak podobno zjeżdża do Yorku, żeby się przegrupować i... - W tym miejscu urwał, nie chcąc mówić dalej.
sc an da
lo
us
Eleonora miała twarz mokrą od łez, ale głos gniewny. - Syn Ryszarda musi teraz przejąć zadanie ojca. Młody Kdward. To dobry młodzian, prawda? - Jeden z najlepszych na tej ziemi - odparł Jan. - Bitny jak jego ojciec... - O Boże! - Eleonora zakryła twarz dłońmi i rozszlochała się bezradnie. Edward otoczył ją ramieniem; on też miał po liczki zalane łzami. - Ryszard nie żyje... Tomasz nie żyje... Kie dy jechali na wojnę, tacy dumni, tacy odważni, nie sądziłam, że... Nie wiedziałam, że nigdy go nie zobaczę. Tak zginąć! Przez zdradę! Jezu słodki, tak zginąć, i to z ręki tej kobiety! To on powinien był panować! Och, Tomaszu, Tomaszu! Synu mój! Mój synu! Jan Butler zwiesił głowę i łkał, dlatego mówił niewyraźnie. - Zginął, jak na walecznego rycerza przystało. Bił się dziel nie. Każdy mężczyzna może mu takiej śmierci zazdrościć. Nie opuścił pana ani na chwilę i zgładził jego zabójcę. Bóg z radością przyjmie go do siebie, gdyż dzielną i czystą duszę miał nasz Tomasz. Była to pociecha dla umysłu, ale nie dla serca, a najgorsze miało dopiero nadejść. Armia królowej, rabując, paląc i gwał cąc po drodze, zatrzymała się w Yorku. Włości Morłandów nie ucierpiały większych strat, za dobrze bowiem były strzeżone, żeby rozpasani żołdacy zawracali sobie nimi głowę, mając ła twiejsze łupy pod ręką. Więc choć puścili z dymem stodoły,
Polgara & Irena
39
choć wyrżnęli zimowe stada, to gdzie indziej zniszczyli całe wsie, masowo mordując mieszkańców. Kiedy Eleonora pierwszy raz przyjechała do Yorku, przejął ją dreszcz zgrozy na widok nabitych na żerdzie głów zgładzo nych przestępców. Jednak nawet nie przeszło jej wtenczas przez myśl, że jeszcze straszliwszy widok czeka ją w przyszłości. Otóż gdy Małgorzata zatrzymała się z wojskiem w mieście, kazała na bić przy bramie głowy pomordowanych wrogów: młodego Rutlanda, lorda Salisbury oraz Ryszarda, księcia Yorku.
sc
an
da
lo
us
Patrząc na zakrwawioną głowę ukochanego mężczyzny, która zatknięta na żerdzi paskudnie poczerniała, Eleonora wprost szalała z bólu. Zaciskała powieki, żeby nie widzieć szlachetnego królewskiego czoła, na które żartowniś włożył koronę z papieru i słomy, ani mocno zarysowanych ust, któ re niegdyś uśmiechały się do niej, całowały ją, a które teraz otaczała obwódka czarnej, zakrzepłej krwi. Nie mogła znieść myśli, że głowa Ryszarda będzie tam tkwiła, dopóki wrony nie wydziobią jego ongiś błękitnych i roześmianych oczu. Żeby człowieka wspaniałego, sprawiedliwego i jakże honoro wego, człowieka, dla którego zaufanie znaczyło więcej niż władza, miłość zaś więcej niż złoto, miał dotknąć los najparszywszego i najpodlejszego zbrodniarza! Skoro dożyła chwi li, żeby to zobaczyć, znaczy, że żyła za długo. - Ale pomścimy go! - wykrzyknęła. - Pomszczą go nasi synowie. Jego i moi!
Polgara & Irena
Rozdział trzeci
sc an da
lo
us
Podczas gdy bandy rzezimieszków z armii królowej Małgo rzaty plądrowały wszystko, co napotkały w drodze na połu dnie, resztki wojsk księcia Ryszarda przebijały się na zachód, by dołączyć do Edwarda, lorda Marcha. Pogoda była paskudna. I'o mokrym lecie nadeszła wyjątkowo chłodna zima, dlatego maszerowali wolno, a niektórzy, co całkiem zrozumiałe, pod osłoną zadymki uciekali po cichu do domu. Harry radził sobie lepiej od innych, gdyż nadal miał wierzchowca, a koń, urodzo ny i ułożony w Morland Place, był silny i pewnie stawiał nogi. Pogrążony w smutku Harry ciągle rozmyślał o zabitym Toma szu i podobnie jak inni, po śmierci Ryszarda, Rutlanda i Salisbury'ego utracił bojowego ducha. Armię Edwarda spotkali w Shrewsbury, gdzie szukała osło ny przed zadymką. Powitano ich z radością przytłumioną współczuciem, gdyż i tu dotarły już złe wieści, które jak zwy kle rozeszły się lotem błyskawicy. Strzelisty Edward, uosobie nie Promienistego Słońca o Ludzkiej Twarzy, pokrzepił ich nie tylko tym, że sam godnie i po męsku znosił ból po stracie najbliższych, ale i niezłomnym postanowieniem pokonania królowej. - Tymczasem jednak pozostaje nam tylko nadzieja, że kuzyn Warwick nie wpuści jej wojsk do Londynu, my bowiem musi my zająć się tym co najpilniejsze. Na zachód idą oddziały Wa lijczyków pod dowództwem lorda Pembroke i lorda Wiltshire. Musimy ruszyć na południe i zaskoczyć ich w drodze. - W mig się z tym uwiniemy! - zawołał jeden z wojennych we teranów. - Walijczycy mają krótkie nogi i nie chodzą za szybko! - Jest z nami dłuższy Marzec niż też, który ich czeka - za żartował inny, robiąc aluzję do nazwiska Edwarda. Polgara & Irena
41
Złocisty Edward zawtórował im śmiechem, po czym kazał żołnierzom najeść się do syta, odpocząć i otoczyć opieką nie dobitki z Wakefield. - Wyruszamy o świcie, chłopcy. Wyśpijcie się na zapas. Mimo rozlicznych zajęć nie omieszkał zamienić z każdym z uciekinierów choćby kilku słów. Znalazł też czas, żeby po nownie powitać w swoich szeregach Harry'ego i złożyć mu kondolencje z powodu śmierci Tomasza.
sc an d
al
ou
s
- Ja też straciłem brata - powiedział. Właśnie to było tak dla niego charakterystyczne: pamięć o drobnych, ale jakże ważnych sprawach. Pejzaż był nie mniej ponury niż pogoda. Wojsko z najwyż szym trudem parło naprzód. Dopiero w wigilię Matki Boskiej Gromnicznej w miejscowości zwanej Mortimer's Cross, nieda leko zamku w Ludlow, gdzie wychowywał się Edward March, spotkali Walijczyków. Kiedy już ich dopadli, rozprawili się z nimi błyskawicznie. Wśród pojmanych znalazł się Owen Tidr, awanturnik i nauczyciel tańca, który zrobił ogromną ka rierę, uwodząc wdowę po Henryku V, Katarzynę de Valois, i płodząc z nią trzech synów. Jeden z nich, ku wielkiemu obu rzeniu Eleonory, ożenił się z Małgorzatą, siostrzenicą lorda Edmunda Beauforta. Owen został postawiony przed sądem i skazany na śmierć, ale ponieważ tak długo dopisywało mu szczęście, nie mógł po prostu uwierzyć, żeby nagle miało go opuścić. Dopiero gdy uklęknął przed katowskim toporem, zrozumiał, co się stało, i oszołomiony wykrzyknął: „Mam złożyć na pieńku tę samą głowę, którą składałem na kolanach Kasi?! " Jednak nawet po śmierci nie stracił osławionego wdzięku, którym czarował ko biety. Pewna wieśniaczka zdjęła bowiem jego głowę zatkniętą na krzyżu na placu targowym, umyła martwą twarz Owena i wyczesała mu włosy. Harry wraz z dziesięciorgiem ludzi, których przywiózł z Yorku, po raz pierwszy zakosztował walki. Nie licząc kilku lekkich ran, w zasadzie wyszli z niej cało, przy okazji nabywając doświadczenia.
42
Polgara & Irena
- Biały zając zbrukał się krwią - rzekł później H a r r y . Za to nauczył się walczyć. Zaprowadziwszy porządek w Mortimer's Cross, ruszyli na południowy zachód w kierunku Londynu, a w trzecim tygo dniu lutego spotkali Warwicka wiodącego resztki armii. Prze kazał im straszliwą wiadomość. Królowa pokonała go pod St. Albans, odbiła króla Henryka i szła na Londyn. Co z moją matką? Z moimi braćmi? - dopytywał się lulward, wszak księżna Cecylia i jej dwaj najmłodsi synowie zostali w Londynie.
sc an da
lo
us
Warwick bezradnie potrząsnął głową. Na te pytania nie znał odpowiedzi. Edward przygryzł wargę, na co kuzyn poklepał go po ramieniu. - Nie martw się za bardzo - pocieszał. - Twoja matka pokona każdego odwagą i zaradnością. Na pewno wymknie się królowej. - Nie stać mnie na kolejne straty w rodzinie - odrzekł lulward bezbarwnym głosem i odwrócił się do niego plecami. Z Londynu docierały pewne wieści. Dowiedzieli się mianowi cie, że królowa zaprowadza krwawy porządek na przedmieś ciach i że w mieście panuje nieopisana panika. Uciekinierzy spod St. Albans, którzy szukali schronienia w Londynie, zaczęli wra cać do Warwicka i zasilać szeregi jego armii. W końcu przybył służący z wciąż jeszcze rozpoznawalnym rodowym godłem so koła na zniszczonym kaftanie. Przywiózł wiadomości o księżnej. Jaśnie oświecona księżna wysłała dzieci statkiem do Burgundii, lecz sama została w Londynie, żeby organizować obronę. - A nie mówiłem?! - wykrzyknął z zadowoleniem Warwick. Mówiłem ci, że twoja matka na pewno sobie poradzi. Jeśli kto kolwiek jest zdolny przekonać londyńczyków, że nie powinni poddawać się królowej, to tylko ona! Zresztą Londyn od samego początku był po naszej stronie. Teraz wreszcie wybiła godzina odwetu! I rzeczywiście. Londyn stawił opór. Zamknął bramy przed hufcami Małgorzaty i w dziesięć dni po porażce pod St. Albans Polgara & Irena
43
us
dwie yorkistowskie armie weszły do miasta przy akompania mencie szalonych wiwatów. Harry miał wrażenie, że po raz drugi przeżywa ten sam sen. Wszystko, co zaszło w paździer niku minionego roku, działo się ponownie. Tyle że tym razem to nie księcia Ryszarda, ale jego syna Edwarda witano tak ra dośnie. No i tym razem, gdy Edward zażądał należnego mu prawnie tronu, nie napotkał sprzeciwu. Nauka nie poszła w las: czwartego marca obwołano Edwarda królem Anglii. Harry'emu udało się sklecić naprędce krótki list do matki i wręczyć go kupcowi jadącemu na północ. Opisał jej pobież nie wydarzenia poprzedzające wejście yorkistów do Londynu i zapewniał, że wszyscy z ich zaciągu cali są i zdrowi.
da
lo
Żałuję, że nie widziałaś wjazdu króla do Londynu. Mam jednak nadzieję, że i Jego, i mnie zobaczysz już niebawem, gdyż jeśli Bóg da, puścimy się na północ w pogoń za Małgorzata, a kiedy jej woj sko rozbijemy, powrócimy do domu, bo wreszcie nastanie pokój.
sc
an
Dlatego dwunastego marca Harry i jego ludzie z nadzieją ruszali z Londynu, prowadzeni przez złocistego Edwarda, najprzystojniejszego mężczyznę w chrześcijańskim świecie, oraz hrabiego Warwicka, najpotężniejszego magnata w kraju. Była królowa uciekała z armią tak szybko, że dopiero w Towton, ledwie piętnaście mil od samego miasta Yorku, Edward podszedł do niej na tyle blisko, by zmusić ją do pod jęcia walki. Harry nawet się Z tego ucieszył. - Blisko nam stąd będzie do domu - powiedział swoim ludziom. Był dwudziesty dziewiąty marca. - Niedziela Palmowa - przypomniał któryś ze zbrojnych. - Do domów wrócimy na Wielkanoc - rzekł Harry. - Król Henryk nie będzie dzisiaj walczył. Jest święto. - Ale królowa będzie, wspomnisz moje słowa. A Edward nie da się tak zaskoczyć jak jego ojciec. Będziemy się dzisiaj bić, nie bój nic.
44
Polgara & Irena
sc an d
al
ou
s
Spojrzeli w niebo. Wisiało nad nimi ciemne, metaliczne. Powietrze cięło gardła niczym ostry nóż. - Chyba spadnie śnieg - powiedział ktoś ostrożnie. - Ciem no jak w nocy. Przybiegł posłaniec. - N o , chłopcy! - rzucił wesoło. - Do szeregu! Znacie swoje pozycje. - Gdzie wróg? - Niebawem zobaczycie. Na małym poletku, niedaleko stąd, między potokiem a gościńcem. Nie mitrężyć czasu. - Walka nas przynajmniej rozgrzeje - powiedział jeden z mężczyzn, gdy się podnosili. - Od kilku dni nie czuję stóp. - Nieważne. Pomyśl o domu. Wiecie, że gdybyśmy wyszli teraz na wzgórze, zobaczylibyśmy nasz dwór? Mężczyźni wydali z siebie radosny okrzyk, po czym chwy ciwszy za broń, zajęli swoje miejsca. Armia królowej co najmniej dwukrotnie przewyższała li czebnością ich wojsko, co dostrzegli już na pierwszy rzut oka. Czekając na rozkaz natarcia, Harry, świeżo upieczony żołnierz, odnotował też fakt, że zajmowała również lepszą pozycję. Ustawiła się bardzo korzystnie na niewielkim pa górku, a potok, zwany Cock Beck, osłaniał jej flankę. Ciem noszare, złowieszcze niebo zdawało się spadać coraz niżej i niżej, jakby chciało ich zadusić, lecz w skrytości ducha Harry zauważył pogodnie, że on i jego ludzie mają przewa gę moralną. Jeśli niebo jest złym znakiem, to wyłącznie dla Małgorzaty. „A oto i znak dla nas" - pomyślał, patrząc, jak król Edward zajmuje należne mu miejsce. Na jego jedwab nym płaszczu widniało słońce, lśniące mimo szarości i tak promienne, jakby naprawdę rozbłysło na niebie. „Ciemne chmury dla nich, a dla nas blask słońca - ciągnął niemy wą tek Harry. - Bóg jest po naszej stronie". I zapominając o zimnym bólu na wpół zagojonej rany w ramieniu, uśmiechnął się, mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza i czekał na sygnał do boju. Polgara & Irena
45
Z początku zwycięstwo przechylało się na stronę Małgo rzaty. Jej pierwsze linie co prawda cofnęły się pod atakiem yorkistów, lecz już po chwili odzyskały pole. Wśród najzaciętszych zmagań na prawym skrzydle walczących powie wał proporzec białego zająca. Ludzie padali tam jak muchy, a rana Harry'ego otworzyła się na nowo, pogłębiona świe żym pchnięciem. Gdyby miał więcej wojennego doświadcze nia, wiedziałby, że właśnie ramię i nie osłonięta część uda były u konnych miejscami najbardziej podatnymi na ciosy i okaleczenia.
da
lo
us
Już się prawie cofali. Już bojaźliwie przeczuwali porażkę. I nagle stał się cud: pojawił się oczekiwany znak, że Bóg jest po ich stronie. Ciemne, wiszące nad polem niebiosa rozwarły się i sypnęły śniegiem. W powietrzu zawirowały białe płatki. Z początku niewiele ich było, lecz z każdą chwilą śnieżyca gęstniała. I nad niewielką równiną coraz bardziej nasilał się wiatr, który miecionym śniegiem oślepiał Lancasterów. Zbroj ni Małgorzaty słabli, ustępowali pola, yorkiści zaś, zagrzewa jąc się do boju okrzykiem, parli naprzód.
sc
an
Harry walczy! samotnie, kaprysem bitwy oddzielony od swoich. Miecz miał skąpany we krwi aż po rękojeść, ramię i dłoń śliskie od ludzkiej posoki. Pod końskimi kopytami bło to wyglądało jak krwawa papka, na której śnieg nie zagrzewał miejsca nawet przez moment. Bitwa zmieniała się w rzeź. Zbrojni Lancasterów padali jak bite na zimę bydło. Cock Beck, który do niedawna odgrywał rolę sprzymierzeńca Mał gorzaty i Henryka, teraz stal się ich wrogiem: najpierw ze pchnięto ich ludzi nad brzeg, a potem do wody, lodowato zimnej i rwącej. Wielu pochwycił prąd, wielu się utopiło. Inni, pogrążeni w toni po kolana, walczyli do upadłego, aż wresz cie ich krew zmieszała się z bystrym strumieniem. Koń Harry'ego padł pod nim zabity przez wroga, lecz mło dzian podniósł się z ziemi i nie ustawał w walce. Bił się ramię w ramię z jakimiś obcymi ludźmi, których nigdy przedtem nie widział. Na płaszczu walczącego obok dostrzegł dziwne, nie46
Polgara & Irena
znane godło wyobrażające srebrzystego lwa. Usłyszał też krzyk obcego: „Norfolk! Norfolk! " Nadeszły posiłki. Teraz już nie mogli przegrać. Hufce przed Harrym liczyły mniej lu dzi niż te stojące za nim. Harry opuścił na moment zmęczone ramię i obrzucił wzrokiem pole bitwy, żeby ocenić wyniki starcia. W oddali dojrzał uciekających przed yorkistami żoł nierzy. A więc to już koniec! Zwycięstwo!
sc an da
lo
us
I właśnie w chwili, gdy tam patrzył, za plecami usłyszał czyjś krzyk. Gwałtownie się obejrzał i dostrzegł brodatą, wy szczerzoną gębę oraz godło czerwonego smoka. W tej samej se kundzie krótka włócznia, wyrzucona pewnym i mocnym ru chem, trafiła go w gardło. Usłyszał zgrzyt ostrza o obojczyk. Nie odczuł jednak bólu, tylko wielkie zdziwienie. Chciał krzyknąć, lecz gardło miał rozpłatane; nie mógł dobyć głosu, jedynie gulgotanie. Czerwony smok odszedł, żeby zabijać in nych. Harry, przyciskając dłonie do rany, opadł na kolana. Między zdrętwiałymi palcami spływała jasnoczerwona kaska da. Dławił się, ponieważ nos, usta i płuca zalewała mu krew. „Tonę" - pomyślał i upadł na twarz tuż nad brzegiem potoku. Była to najkrwawsza bitwa w historii Anglii. Zabijano jesz cze po zmroku, kiedy wróg rozpierzchł się i próbował ucie kać. Yorkiści ścigali go niczym odurzone wonią posoki psy gończe, dysząc i sapiąc po drodze, by dopadłszy - mordować. Generałowie i kapitanowie niechętnie powstrzymywali swo ich żołnierzy. Bitwa została wygrana, choć Małgorzata znowu uszła cało, albowiem zabrawszy z Yorku ukrywającego się tam Henryka wraz z synem, co koń wyskoczy popędziła do bezpiecznej Szkocji. Rzeź trwała całą drogę, do samych bram Yorku, choć Edward robił wszystko, żeby ją powstrzymać. Od pola bitew nego pod Towton do białych murów miasta rozdeptany śnieg czerwienił się od krwi. Płynęła małymi strumyczkami, wypeł niając koleiny i bruzdy gościńców, a wszędzie jak wzrokiem sięgnąć leżały trupy: ponure pokłosie bitwy. W Morland Polgara & Irena
47
an
da
lo
us
Place wynik starcia pod Towton poznano, zanim jeszcze bi twa dobiegła końca. Szybko dotarła tam wieść o wielkim zwycięstwie Yorka. - Bogu niech będą dzięki! - wykrzyknęła Eleonora. - Teraz zostaje nam tylko czekać na powrót naszych. Wezwała rodzinę i domowników do kaplicy, a ksiądz Ja kub odprawił mszę dziękczynną za zwycięstwo. Wiadomość o kolejnej ucieczce Małgorzaty nieco przyćmiła radość. - Jakże ja życzę śmierci tej kobiecie! Póki ona żyje, będzie my mieć wieczne kłopoty. Ona niesie ze sobą śmierć. Psy szczekały całą noc jak oszalałe, wietrząc w powietrzu krew. Z dala od ludzkich obejść przemykali ranni i zostawia jąc za sobą krwawe ślady, szukali ratunku w przyjaźniej szych stronach. W kaplicy Morland Place czuwała Eleonora z wier ną służbą. Edward wraz z Izabellą trzymali straż w sypialni przy ciężarnej Daisy; do terminu rozwiązania brakowało kil ku tygodni, bali się więc, żeby zamieszanie i strach nie wywo łały przedwczesnego porodu. Jan, Ryszard i Ned zostali w komnacie dziecięcej z Anys i panem Jenneyem. Usiłowali zasnąć, lecz na każdy obcy odgłos dobiegający zza okna kur czowo obejmowali się pod kołdrą.
sc
Wreszcie nadszedł czerwony wschód słońca, opromienia jący różową poświatą zbrukany posoką śnieg. I ledwie nastał świt, gdy na dziedziniec Morland Place weszli dwaj słaniają cy się na nogach mężczyźni. Mieli przesiąknięte krwią ubrania - własną i wroga - zaczerwienione oczy, zszarzałe ze zmęczenia twarze i pokryte czarną skorupą, bezwładnie zwi sające po bokach ramiona. Brakowało im siły, żeby pozdro wić domowników choćby machnięciem ręki. Zaczęto przybyłych radośnie witać. Gratulowano im, jedno cześnie się nad nimi użalając. Wreszcie wciągnięto ich do wielkiej sali, posadzono przy ogniu, podano jedzenie i gorącą wodę. Od nieśli jedynie lekkie obrażenia i byli bardziej zmęczeni niż ranni. Usłyszawszy głośne okrzyki, Morlandowie oderwali się od rozlicznych zajęć i przybiegli powitać wracających.
48
Polgara & Irena
- Gdzie reszta? - spytała natychmiast Eleonora. Mężczyźni wymienili zalęknione spojrzenia. - Gdzie reszta? - ponaglała. - Nie ma żadnej reszty. Jesteśmy tylko my dwaj - odparł w końcu jeden z nich. - Walka była ciężka - dodał z wysiłkiem drugi. Niedawne wydarzenia zdawały się odległe i zupełnie nieważne. Trudno je było wspominać w obecności tej wysokiej, gniewnej kobie ty. - Większość zginęła w pierwszym starciu. Tamci mieli przewagę liczebną.
sc
an
da
lo
us
- Mieli przewagę, dopóki nie spadł śnieg - podjął wątek ten, który odezwał się pierwszy. - Dick, ja i jeszcze jeden z naszych zostaliśmy odcięci. Potem tamten, Jack mu było, dostał... I zo staliśmy tylko my z Dickiem. - Ciężko zwiesił głowę. Eleonora próbowała to pojąć. - Ale co z moim synem? Co z Harrym? - spytała błagalnie, choć już znała odpowiedź. Dick pokręcił głową. - Kiedy było po wszystkim, szukaliśmy ciał. Zanim wró ciliśmy tutaj, znaleźliśmy kilku naszych. Nigdy w życiu nie widzieliście tylu trupów... Panicz H a r t y leżał przy potoku. Wyciągnęliśmy go z wody ale nie mogliśmy zabrać. Nie mie liśmy konia ani żadnego wózka... Podniósł głowę i z coraz większym podziwem patrzył, jak tę wiadomość przyjmuje jego pani. Wyprostowała się dumnie, nie chcąc po sobie okazać, jak bardzo odczuła ten cios. Ale jej twarz nagle się postarzała. To straszne stracić panicza Toma sza i panicza Harry'ego, ale gdy człowiek jest tak potwornie zmęczony, pragnie jedynie spać. Ledwie zdążył o tym pomy śleć, gdy opadły mu powieki. Siedzący obok Mai już spał. - Zajmijcie się nimi - rzekła Eleonora, z trudem panując nad głosem. - Edwardzie, musimy sprowadzić ciała do domu, nim wpadną w łapy hien cmentarnych. Słyszałam, że ci ban dyci celowo okaleczają zwłoki, żeby ich nikt nie mógł rozpo znać. Na wszelki wypadek weź broń. Potrzebny ci będzie Polgara & Irena
49
da
lo
us
wóz, może nawet dwa. Dopilnuj, żeby wszyscy nasi zostali przywiezieni do domu. Zabierz ze sobą Owena i kilku silnych mężczyzn. I prześcieradła do przykrycia ciał. Alicjo, Anno! Przynieście prześcieradła ze skrzyni i dajcie je ludziom na dziedzińcu. Spieszcie się, nie stójcie tak i nie płaczcie! Hiob, szykuj konie! Dlaczego wszyscy stoicie? Jest tyle do zrobienia! Ruszajcie się! Szybciej! - Mamo... - zaczął oszołomiony tempem wydarzeń Edward, lecz w tej samej chwili ktoś na górze krzyknął, a za raz potem do sali wpadła Lys, pokojówka Daisy. Z pośpiechu przekrzywił się jej czepeczek. - Jaśnie pani! - krzyczała. - Zaczęło się! O n a rodzi! Edward natychmiast chciał biec na górę, lecz Eleonora chwyciła syna mocno za ramię i obróciła go w stronę drzwi. - Ja się zajmę Daisy - oświadczyła. - Ty jesteś potrzebny gdzie indziej. Idź. Sprowadź do domu brata i resztę naszych ludzi. Śmierć, tak samo jak narodziny, ma swoje prawa.
sc
an
Dziecko Daisy, dziewczynka, przyszło na świat o dziewią tej rano. Po matce dano jej imię Cecylia. Edward, Owen i inni dopiero po zmroku przywieźli wóz z tragicznym ładunkiem. Długo szukali ciał pośród mnóstwa trupów, a ponieważ drogi były trudno przejezdne, podróż po wrotna zajęła im więcej czasu, niż oczekiwano. Kobiety cały wieczór oporządzały i układały ciała poległych. Myły im twa rze, czesały włosy, prostowały martwe ręce i nogi, na koniec za wijały zwłoki w czyste prześcieradła. Potem przenoszono ciała do kaplicy, gdzie miało się odbyć czuwanie, i tam układano je pośród świec i kadzideł. Eleonora uklęknęła przy synu. Zadu mała się nad jego świeżą i czystą twarzą, w niczym przez śmierć nie odmienioną. Zimna woda potoku obmyła ją z krwi, skóra Harry'ego była więc biała i nieskazitelna niczym alabaster. „Wygląda jak rzeźba" - pomyślała, co natchnęło ją po mysłem wystawienia w kaplicy pomnika Harry'emu i Toma szowi, żeby uczcić ich waleczną śmierć. Nie wiedziała, gdzie
50
Polgara & Irena
spoczywa Tomasz - zabici pod Wakefield zostali wrzuceni do wspólnego, bezimiennego grobu - ale chciała urządzić Harry'emu godny pogrzeb, który miał także stanowić symbolicz ny pochówek Tomasza.
us
- Był taki młody - powiedziała głośno. - Tak, pani, ale bardzo bitny. Odwróciła się i ujrzała Dicka. Mimo kąpieli i snu wyglądał gorzej za życia niż Harry po śmierci. - Walczył jak lew - mówił Dick. - Do samego końca, a po tem... Miał szybką śmierć - dodał przepraszająco, wystraszony, że miast panią pocieszyć, tylko ją zdenerwuje. Ale ona skinęła głową, przyjmując intencję pociechy.
sc an da
lo
- Obydwaj byli udanymi młodzieńcami - rzekła. - Dzięki Bogu, nie zginęli na darmo. - Pieszczotliwie musnęła palcem alabastrowy policzek syna. Był napięty i zimny, nieżywy. „Opuścił mnie - przemknęło jej przez myśl. - Odszedł ode mnie na zawsze". - Pamiętam... - zaczął cicho Dick. - Pamiętam, że tuż przed bitwą panicz powiedział, że... że na Wielkanoc będziemy w domu. W domu. Już na zawsze. W sobotę wielkanocną król - musieli przywyknąć do tego miana - powrócił z bezowocnego pościgu za Henrykiem i Mał gorzatą i wśród szalonego bicia dzwonów oraz ryku fanfar wkroczył do Yorku. Zanim zainteresował się kwaterą czy po siłkiem, przede wszystkim rozkazał zdjąć wyschnięte głowy oj ca, brata i wuja z Wielkiej Południowej Bramy i umieścić je z należnym im szacunkiem w trumnie. Wystawiono ją w po bliskim kościele Świętej Trójcy i snuto nawet plany połączenia odciętych głów z resztą ciał oraz pochowania ich w Pontefract, w najbliższym zamku Yorka. W niedzielę wielkanocną król udał się z wielką pompą na świąteczne nabożeństwo do katedry, gdzie znaleźli się wszyscy członkowie rodziny Morlandów prócz leżącej w połogu Daisy Polgara & Irena
51
al
ou
s
i jej nowo narodzonej córeczki. Byt tam nawet dwuipółletni Ryszard oraz mały Ned, któiy nie skończył dwóch latek - obaj jeszcze w sukieneczkach, ucichli z przejęcia, zadziwieni podniosłością mszy i obecnością nowego króla. Król Edward wyglądał wspaniale. Miał sześć stóp i trzy i pół cala wzrostu, szerokie ramiona, smukłe ciało, szlachetną twarz, lśniące złotem włosy, zaczesane gładko pod ozdobioną drogimi kamieniami czapką, oraz błyszczące jasnoniebieskie oczy. Te oczy mniej przypominały krępego, energicznego w ruchach księcia Ryszarda, bardziej zaś elegancką i roześmia ną księżnę Cecylię. Eleonora z radością i ze zdziwieniem przy glądała się synowi „jej" Ryszarda, doznając przy tym prze wrotnego poczucia straty, gdyż Edward, tak szalenie podobny do matki, tak znacznie różnił się od ojca. Bo to przecież Ryszardmiał zostać królem Anglii. Edward wziął koronę wy łącznie w jego zastępstwie, ale Ryszardem nie był.
sc an d
Później nastąpił triumfalny pochód króla ulicami miasta. Edward jechał powoli i śmiejąc się, machał ręką do przechod niów, a dziewczęta rzucały kwiaty pod nogi jego wierzchow ca. Owszem, inni też obrzucali młodego króla kwiatami, głównie jednak czyniły to dziewczęta. Edward miał dać lu dziom pokój i zjednoczyć kraj pod swoimi rządami. Obiecy wał przestrzegać prawa i porządku, skończyć z korupcją i in nymi niegodziwymi praktykami. Ale przede wszystkim był przystojny. Tak, młody i bardzo przystojny. Miał prezencję króla, a to dla zwykłych szaraczków znaczyło równie dużo co wszelkie obietnice. W poniedziałek król wydawał w ratuszu wielkie przyjęcie, na które zostali zaproszeni notable Yorku oraz najznamie nitsi obywatele okolic. Wśród królewskich gości znaleźli się Eleonora i Edward. - To ogromny zaszczyt - emocjonowała się w łożu Daisy, karmiąc piersią Cecylię; doświadczone piastunki już teraz wi działy w małej zapowiedź wielkiej piękności. - To takie cu downe! Nie mogę się nacieszyć, że tam idziesz, matko. Tylko
52
Polgara & Irena
sc an d
al
ou
s
jak wrócicie, musisz mi wszystko opowiedzieć, i to ze szcze gółami. Zapamiętaj, jak kto był ubrany. Edwarda nawet nie będę o to prosić, on nie odróżnia halki od spódnicy. Eleonora skinęła głową, ale jakimś perfidnym zrządzeniem losu, które odczuła już dnia poprzedniego, nie umiała wykrze sać z siebie ani odrobiny zapału. - Mówisz, że to zaszczyt? Być może. Ale ten młody czło wiek potrzebuje pieniędzy, a my jesteśmy bogaci. - Och, matko! Jak możesz tak mówić? Na pewno nie o to chodzi, jestem tego pewna. Dopiero co wygrał bitwę i na razie nie myśli o pieniądzach. - Jeśli ma zostać wielkim królem, dzisiaj o nich pomyśli rzekła Eleonora. - Nie można rządzić krajem, kiedy skarbiec pusty, a Henryk Lancaster zaciągnął ogromne długi. A właści wie zaciągnęła je w jego imieniu ta Francuzka. - Wszystko jedno - odrzekła Daisy. - Nie pozwolę, żebyś odarła tę okazję z należnej jej wielkości. Królewskie zaprosze nie jest dla nas zaszczytem, jakkolwiek by na to patrzeć. Jeśli nie zależy ci na nim ze względu na siebie, przyjmij zaproszenie z myślą o biednym Tomaszu i Harrym. Daisy dostrzegła łzy w oczach teściowej i już wiedziała, że argument nie chybił celu. - Oczywiście, masz rację - przyznała Eleonora. - Poza tym - ciągnęła Daisy, głaszcząc córkę po główce czyżbyś już zapomniała, co pisał Harry z Londynu? Nie pa miętasz, że Edward zawsze znajdował czas, żeby odwiedzić swoich małych braci? I za to go szanuję. Uważam, że musi być szlachetnym i dobrym człowiekiem. - Tak, tak, naturalnie - zgodziła się Eleonora. - Ja też go szanu ję. Jest wspaniałym człowiekiem i będzie znamienitym królem. - Zastanówmy się więc, w czym wystąpisz - zaproponowa ła Daisy zadowolona, że zdołała ugłaskać teściową. Zajęły się rozmową o aksamitach, brokatach, piórach i drogich kamieniach, a Eleonora próbowała nie słuchać głosu serca, które cichutko szeptało: „Lecz przecież Edward nie jest swoim ojcem". Polgara & Irena
53
Było to najwspanialsze przyjęcie, jakie tylko dało się urzą dzić w tak krótkim czasie. Trzydziestu kucharzy przez całą noc w pocie czoła przygotowywało jedzenie, a znacznie więcej ludzi zajmowało się odświeżaniem wielkiej sali ratusza, szoro waniem podłóg i ław, trzepaniem kobierców, ustawianiem świeczników i pochodni. Edward i Eleonora wjechali do mia sta zaraz po otwarciu bram i wzięli udział we mszy odprawia nej w katedrze. Potem udali się prosto do ratusza. Przed nimi szły dwie panny służebne oraz dwaj paziowie.
lo
us
Lepidus był tak dorodnym koniem - zaliczano go do naj piękniejszych ogierów w hrabstwie - że gdziekolwiek się zja wiał, zawsze wzbudzał zachwyt; tego dnia jednak wyglądał szczególnie imponująco. Przy uździe dzwoniły mu srebrne dzwoneczki, naczółek zdobiły długie karminowe pióra, a z cza praka z karminowego aksamitu zwisały czarne chwościki.
sc an da
Eleonora i Edward przyodziali się równie strojnie. Sama Eleonora stwierdziła przecież, że skoro król i tak zwróci się do niej o pożyczkę, powinna wykorzystać przyjęcie możliwie naj pełniej. Włożyła szamerowaną złotem szatę spodnią z czarne go jedwabiu i suknię z czarnego aksamitu o obszytych futrem z gronostajów wielkich wiszących rękawach. Głowę nakryła czepcem z czarnego aksamitu, wykończonym podwójnym rzę dem prostych, ale kosztownych pereł; z czubka spływał sześciostopowej długości welon z najsubtelniejszej gazy. Szyję przyozdobiła bezcennym sznurem czarnych pereł, przywiezionych z drugiego końca świata przez pewnego kupca i zarazem poszukiwacza przygód. Robert kupił je dla niej za cenę tak niewyobrażalną, że na zawsze zachowała ją w tajemnicy. Talię, mimo wielu ciąż nadal wąską, przepasała złotym łańcuchem wysadzanym perłami i dekorowanym emalią w kolorze lapis-lazuli. Ze złotego łańcucha zwisały krzyżyk z kości słoniowej i psałterz ofiarowany jej w prezen cie przez księcia Ryszarda. Czarną suknię okrywał karminowofioletowy płaszcz podbity futrem z lisów, także dar od oj ca nowego króla.
54
Polgara & Irena
us
Edward miał na sobie kaftan z czarnego aksamitu, obszyty fu trem z soboli, mocno watowany i ciasno ściągnięty w talii złotym paskiem. Sięgał mu prawie do kolan, spod kaftana zaś widać było pończochy z błękitnego jedwabiu. Nałożył też modne ciżemki o długich na trzy cale noskach, które znacznie utrudniały dosia danie konia i zsiadanie z niego. Dwaj towarzyszący im paziowie występowali w barwach Morlandów, obnosząc na rdzawobrunatnych płaszczach czarno-białą tarczę herbową i godło białego zają ca na piersi. Panny służebne szły odziane w skromną, czarną, de likatną wełnę oraz biały len, a głowy miały należycie nakryte. Wszystkie stroje były w najprzedniejszym gatunku, Morlandowie zaś wyglądali, jak na Morlandów przystało: bogato i modnie.
an
da
lo
Kiedy stanęli u wrót ratusza, konie odprowadzono, ich zaś powiedziono na przeznaczone im miejsca przy drugim stole. Tym samym znaleźli się tuż za najwyższymi notablami i czo łowymi dygnitarzami miasta. To wyróżnienie istotnie stanowi ło nie lada zaszczyt, gdyż siedzieli na tyle blisko króla i jego świty, żeby swobodnie słyszeć, o czym rozmawiają. Wnoszono danie za daniem, jeden delikates po drugim, a jedzenie umilało im dziesięciu minstrelów i chór czternastu chłopców. Gdy się już posilono, gości wzywano pojedynczo przed oblicze króla i kolejno mu ich przedstawiano.
sc
Kiedy Eleonora podnosiła się z głębokiego ukłonu i spojrza ła w oczy młodemu Edwardowi, poczuła, że drży. „Przecież to król" - pomyślała. Wcale nie przesadzano, nazywając go złoci stym. Co więcej, uroda króla okazała się tak wspaniała, że nie sposób było jej oddać słowami. AJe co najważniejsze, król miał twarz pełną życia, inteligencji i ciepła! Jego spojrzenie zatonę ło w oczach Eleonory, jakby chciał poznać ją wzorkiem. Król emanował niezwykle silnym czysto męskim wdziękiem, lecz jego oczy przywodziły na myśl bardziej księżnę Cecylię niż księcia Ryszarda. Mimo to w otwartym i szczerym spojrzeniu Edwarda było coś, co budziło ufność i chęć posłuszeństwa. Wyciągnął do niej rękę, by podnieść ją z ukłonu, i nie puś cił jej dłoni nawet wówczas, gdy się wyprostowała. Polgara & Irena
55
- Wiele o tobie słyszałem, pani - Jego głos miał miłe brzmie nie. - Wiem, że byłaś wielką przyjaciółką mego ojca i kiedy zwrócił się do ciebie o pomoc, nie zawiodłaś go. Znam cię rów nież jako matkę dwóch wspaniałych rycerzy, którzy oddali ży cie za dom Yorków. Nie mówiono mi jednak o twej niezwykłej urodzie, pani. - Kiedy się uśmiechnął, błyskając białymi zębami, wokół jego oczu powstały drobniutkie zmarszczki. Nim się spostrzegła, odpowiedziała mu uśmiechem. „A więc tak to robi" - pomyślała, przypominając sobie, że młody król cie szy się wielkim powodzeniem wśród kobiet. W tej samej chwili Edward spoważniał.
sc an d
al
ou
s
- Oboje wiemy, co znaczy stracie kogoś umiłowanego - po wiedział. - Przyjmij, pani, wyrazy mojego najgłębszego współ czucia oraz najserdeczniejsze podziękowanie za obu wspania łych młodzieńców. Ich śmierć nie poszła na marne. Eleonora skłoniła głowę i odrzekła: - Miłościwy panie, obiecałam niegdyś twemu ojcu, że gdy by przydarzyło mu się coś złego, będę wspierała cię tak samo, jak wspierałam jego. Ofiarowuję ci zatem mą lojalność oraz wszelką pomoc. - Dziękuję z całego serca, pani. Niech cię Bóg błogosławi. Dygnęła i odeszła na miejsce. Nie mogła złapać tchu. Czu ła się jak na mszy po przyjęciu najświętszego sakramentu. Tak, to było ofiarowanie. Przed chwilą bez najmniejszego wahania przysięgła królowi wierność i pomoc. Cóż, w pew nym sensie złożyła tę przysięgę znacznie wcześniej, teraz wy pełniała jedynie dalszą część tamtego zobowiązania i nie tyle złożyła nową, ile potwierdziła swą dawną obietnicę. Lojal ność wobec Ryszarda oznaczała lojalność wobec jego syna, lecz ze szczerym zaciekawieniem rozważała pytanie, czy gdy by Edward nie był Edwardem, zrobiłaby to równie ochoczo?
Polgara & Irena
Rozdział czwarty
an
da
lo
us
W tysiąc czterysta sześćdziesiątym trzecim roku Izabella skończyła dwadzieścia sześć wiosen i wciąż była niezamężna. Minęło dziesięć lat od tragicznej śmierci Łukasza Cannynga, dziesięć długich lat, podczas których ani razu nie była nawet zaręczona. Dlatego powoli zaczynała wierzyć, że dokonała czegoś praktycznie niemożliwego: pozostając starą panną, na dal mieszkała w rodzinnym domu. Jej miłość do wesołego młodzieńca o szczerej twarzy, który rozbudził w niej namięt ność, nie wygasła. Był kiedyś taki moment, gdy pogrążona w najostrzejszym bólu, z chęcią poszłaby do klasztoru, lecz wraz Z upływem lat, mimo wciąż gorejącego uczucia, coraz trudniej jej było przywołać w pamięci twarz Łukasza. Z cza sem przekonała się również, że życie oferuje pewne przyjem ności: jedzenie, taniec, przejażdżkę konno po wrzosowiskach oraz polowanie z sokołem.
sc
Jej niechęć do matki osłabła, choć nie zniknęła, Izabella nauczyła się jednak cieszyć obecnością ludzi. Ceniła sobie zwłaszcza przejażdżki z Hiobem oraz polowania w towarzy stwie Edwarda i młodego Jana. W zasadzie przedkładała męż czyzn nad kobiety, ale odkąd w domu zamieszkała Daisy, właśnie w niej znalazła przyjaciółkę. Poza tym rozczulały ją dzieci - N e d i Ryszard z nikim nie lubili bawić się tak bardzo jak z nią, a i mała Cecylia też uwielbiała chodzić za ciotką, czepiając się jej spódnicy. Izabella dostrzegała w dzieciach bardzo miłą cechę: przypominały raczej zwierzątka niż ludzi. Były bezbronne, wierne i godne zaufania. Nie kryły uczuć i w odróżnieniu od dorosłych niczego nie knuły. Dlatego już nie chciała iść do klasztoru. Ale o ewentual nym zamążpójściu też myślała z niechęcią. Wyjazd do obcePolgara & Irena
57
go domu i robienie z obcym mężczyzną tego, co ongiś tak ra dośnie czyniła z Łukaszem napawało ją przerażeniem. Poza tym, choć dzieci były cudownymi kompanami do zabawy, wydawanie ich na świat jawiło się jej najstraszliwszą męką. Niedawno Daisy potwornie się nacierpiała, żeby urodzić chłopca - chłopca, który już po tygodniu nie żył. Ból i katu sze nie pociągały Izabelli.
lo
us
Matka cały czas pragnęła wydać ją za mąż i gdy ojciec umarł, Izabella bała się, że do tego dojdzie. Ale zaczęły się. wojny i napięcia w polityce. Zginęli Tomasz i Harry. To wszystko zajęło matkę na tyle, że przestała myśleć o domo wych błahostkach, do których należą kontrakty małżeńskie. Potem poświęciła się interesom, ponieważ młody król dużo od nich pożyczał - od Eleonory jako przyjaciółki, od Edwar da zaś jako mistrza Kompanii Składowej; gospodarstwo musiało więc pracować na najwyższych obrotach.
sc an da
Eleonora zatrudniała teraz pięćdziesięciu ludzi, którzy przędli wełnę i tkali sukno; usiłowała też kupić folusz, żeby uniezależnić produkcję od innych sukienników. - Twoja matka dąży do uzyskania pełnej kontroli nad ca łym procesem produkcji wełny - tłumaczył H i o b Izabelli pewnego dnia, kiedy wracali z wrzosowisk z upolowaną na wieczerzę dziczyzną. - Od początku do końca, od hodowli do sprzedaży sukna. Na razie musi jeszcze płacić za obrób kę wełny na różnych etapach produkcji. Płaci za folowanie, farbowanie, rozciąganie, drapanie, postrzyganie i belowanie. To obniża zyski. - O niczym innym ostatnio nie myśli - zauważyła niefra sobliwie Izabella. - Król bardzo dużo pożycza - odparł Hiob. - Pieniądze trzeba skądś brać. Nie zapominaj, że gdyby nie było pienię dzy, nie miałabyś ani wspaniałych wierzchowców, ani soko łów, ani psów. Nie wspomnę już o sukniach czy jedzeniu. Za miast dokuczać matce w tak niestosowny sposób, powinnaś być jej wdzięczna, że jesteś młodą i bogatą kobietą.
58
Polgara & Irena
- Och, Hiob, jakiś ty układny! - Westchnęła. - Chyba się starzejesz. Nie, nie - dodała czym prędzej - ja tylko tak żartu ję. Wiesz, że bardzo cenię sobie twój sąd, a co do mamy masz absolutną rację. Uff! Darujesz mi teraz? Potrząsnął głową. - Masz niewyparzony język, Izabello. Za szybko oceniasz, za mało czujesz. - H m m , nie widzę powodu, dla którego mama musi poży czać królowi aż tyle - odparła urażona, bo nie znosiła krytyki z ust Hioba.
lo
us
- Po pierwsze - rzekł Hiob powoli i surowo - król przy wraca naszej ziemi pokój, powstrzymując awanturniczych Szkotów. Gdyby nie on, ciągle by nas najeżdżali, paląc nasze zagrody. Po drugie zaś, obiecała ojcu króla, że będzie mu po magała, i dotrzymuje słowa.
sc
an
da
- Ach, książę Ryszard... - powiedziała rozmarzonym gło sem Izabella. - Był taki sympatyczny. Pamiętasz, jak z nim tańczyłam? Hiob, czy to prawda, że książę Ryszard był kochankiem mamy? - Ależ skąd! - zaprotestował gwałtownie. - Nie powinnaś dawać wiary plotkom rozpuszczanym przez służbę. - A niby skąd o tym wiesz? - nie dawała za wygraną. - Król okazuje jej bardzo szczególną przyjaźń. Ot, choćby to: w stycz niu zaprosił ją na mszę żałobną w intencji swojego ojca. A ona? Pamiętasz, jak unosiła się nad młodszym bratem króla, nad ma łym Ryszardem? Ciągle powtarzała, że tylko on jeden w całej rodzinie Yorków przypomina swojego ojca. Wjeżdżali na dziedziniec i ktoś ze służby podbiegł po ko nie. Musieli uważać na słowa. - Nic mi na ten temat nie wiadomo - powtórzył stanowczo Hiob. - Jednak bardzo w to wątpię. Wystarczy, że jedna oso ba w rodzinie biegała po nocy na schadzki. - Co znaczy, że powinnam trzymać język za zębami, jeśli chcę, żebyś mnie nie wydał, tak? - spytała. - To wstrętne z two jej strony, Hiob. Nie, nie, sama go zaprowadzę - zwróciła się do Polgara & Irena
59
pachołka. - Chcę osobiście dopilnować, że zostanie właściwie oporządzony. Chodź, Hiob, nie jesteś chyba za wielkim panem na to, żeby się zająć swoim koniem, prawda? Poszli do stajni, prowadząc za sobą konie. Izabella wiodła młodego źrebaka, Lyarda II. Lyard, jej pierwszy gniadosz, przed dwoma lary dokonał żywota. Sama go ujeżdżała, tak jak Eleonora Lepidusa. W tym jednym były do siebie podobne. Hiob pytał ją kpiąco, po kim, jej zdaniem, odziedziczyła miłość do koni, jeśli nie po matce.
sc
an
da
lo
us
- Hiob, dlaczego się dotąd nie ożeniłeś? - zapytała. - Nigdy się nie ożenisz? - Kiedyś zadała mu to pytanie, ale ją zbył. W sprawach osobistych Hiob zawsze nabierał wody w usta. Nie jesteś jeszcze taki stary. Nie przekroczyłeś czterdziestki. - Mam czterdzieści dwa lata, moja panno - rzekł Hiob, po wstrzymując ją stanowczym spojrzeniem. - I dobrze wiesz, gdyż nieraz ci o tym mówiłem, że nie mogę się żenić, bo służę twojej matce. - Ożenek w niczym by ci nie przeszkodził. Ot, choćby z Anys. Z całą pewnością wyszłaby za ciebie. - Ani ja nie chcę Anys, ani ona mnie. Izabella rozejrzała się, żeby sprawdzić, czy nikt ich nie podsłuchuje. Kiedy się odezwała, nie patrzyła na Hioba, a jej policzki spłonęły rumieńcem zakłopotania. - H m m , mógłbyś się ożenić ze mną - szepnęła. Zapadła ci sza, a gdy Izabella spojrzała Hiobowi w twarz, nie potrafiła nazwać tego, co w niej ujrzała. Na jego obliczu odmalowała się czułość... a może litość?... która szybko ustąpiła miejsca nie przeniknionej masce pozornej obojętności, jaką nosił na co dzień. - Nie chciałbyś? - dodała żałośnie. - Panienko... - zaczął bezradnie. Izabella nie pozwoliła mu skończyć. - Zawsze cię lubiłam. I zawsze byłam twoją ulubienicą, do brze o tym wiesz! Och, Hiob, tak bardzo się boję, że mama odeśle mnie z domu! Ostatnio znów wspominała, że musi wy szukać mi męża. A jeśli mi kogoś wyszuka, to z pewnością ja60
Polgara & Irena
kiegoś potwornego starucha. Będę musiała poślubić obcego człowieka. Jeżeli natomiast nie znajdzie mi nikogo, odeśle mnie do zakonu! Skończyłam dwadzieścia sześć wiosen! - do dała zbolałym tonem.
us
- W zakonie nie jest chyba tak strasznie - odrzekł łagodnie. Mieszkałabyś tam jak dama. Mama zadbałaby o to, żeby ci nie zabrakło pieniędzy. - Ale ja nie chcę wyjeżdżać! Mój dom jest tutaj! Nie chcę siedzieć w zamknięciu do końca życia, nigdy nie jeździć kon no, nigdy nie polować i nie czuć na twarzy świeżego po dmuchu wiatru. Och, Hiob, przecież mnie lubisz, wiem, że mnie lubisz! Byłoby nam dobrze! Nie mógłbyś mnie choć troszkę umiłować? - I zdesperowaną, puszczając wodze, padła Hiobowi w ramiona, mocno się doń przytulając.
sc an da
lo
Hiob miał łzy w oczach. Objął ją opiekuńczo, a gdy unio sła twarz, ofiarowując mu usta, łagodnie je ucałował, a potem odsunął dziewczynę od siebie. Ten pocałunek przesądził spra wę. Tak właśnie całował ją ojciec. - Rozumiem - rzekła z goryczą. - Przepraszam, że postawi łam cię w tak niezręcznej sytuacji. - Droga Izabello - odrzekł. - Wiesz, że bardzo cię miłuję, ale... - Jest to miłość ojcowska - dokończyła za niego. - Kochasz mamę, prawda? Nie, nic nie mów. Powinnam się była tego do myślić. Ty ją kochasz, a nas traktujesz jeno jako swoje dzieci. I nagle uderzyła ją pewna myśl. - A może jesteśmy twoimi dziećmi? - spytała, nim Hiob zdążył ją powstrzymać., - Jezu! Że też nigdy przedtem nie przy szło mi to do głowy! To dlatego jesteś taki pewny, że lord Ry szard nie był jej kochankiem, bo przez cały czas byłeś nim ty! - Izabello, nie wolno ci mówić takich rzeczy! Natychmiast o tym zapomnij i proś Boga o przebaczenie za tak bezecne myśli! Tak, miłuję twoją matkę, nie umiem ci wytłumaczyć, jak bardzo. Jestem przy niej niemal całe życie, prawie od dzie ciństwa. To prawda, żywię wobec niej uczucia nietypowe dla służącego, ale nie takie, o jakie mnie podejrzewasz. A zresztą 61 Polgara & Irena
nawet gdybym miłował ją tak, jak myślisz, sądzisz, że oszuki wałbym twego ojca w jego własnym domu? Przecież był mo im panem i dobrze mnie traktował. Izabella spłonęła rumieńcem wstydu.
us
- Wybacz mi, Hiob. Nie miałam nic złego na myśli... Tak mi się jakoś wymknęło... Wszystko stąd, że tak bardzo się martwię. - Rozumiem - powiedział łagodniej. - Ale dlaczego nie mia łabyś cieszyć się mężem, jeśli mama go dla ciebie znajdzie? Mąż zabezpieczy cię finansowo do końca życia, a to już coś. Będziesz miała dom i służących, będziesz jeździła na polowa nia, składała wizyty i robiła rozmaite inne rzeczy, które spra wiają ci tyle przyjemności.
da
lo
Izabella chwyciła wodze Lyarda i ze smutkiem odwróciła głowę. - Nic nie rozumiesz - rzekła. - Nie możesz tego zrozumieć. Nie jesteś kobietą. Zamążpójście to rodzenie dzieci. - I nie mó wiąc nic więcej, wprowadziła Lyarda do kojca.
sc
an
Kwietniowe posiedzenie Parlamentu dotyczyło przede wszystkim sukiennictwa. Na wieść o nowych ustawach Ele onora wyraziła satysfakcję i napomknęła, że w ich tworzeniu i ona ma swój udział. Ustawy zakazywały importu materia łów z zagranicy, ustalały standardy, którym musiało odpo wiadać sukno produkowane w Anglii, i nakazywały płacenie za nie pieniędzmi bądź kruszcem. Tym samym chroniły angielski rynek sukienniczy przed obcą konkurencją lub ro dzimym partactwem. Parlament uchwalił również akt praw ny o wynagradzaniu robotników zatrudnionych przy pro dukcji sukna. Mieli otrzymywać zapłatę gotówką, nie zaś w naturze. Ponadto ustawa określała płacę najwyższą i naj niższą, co miało stabilizować rynek pracy. Tymczasem Eleonora szukała stosownego foluszu, czyli młyna do ubijania sukna. Znalazła tylko jeden, który odpo wiadał jej zarówno wielkością, jak i lokalizacją. Stał na prze ciwległym brzegu wartkiego strumienia, ledwie cztery mile od 62
Polgara & Irena
us
Morland Place. Wokoło roztaczały się płaskie pola, tworząc doskonale miejsce pod ramy do rozpinania sukna i kozły do dalszych prac związanych z obróbką tkaniny. Folusz należał do Ezry Brazena, kupca bławatnego z Yorku. Nie interesowała go produkcja materiału, miał jednak i folusz, i dwa młyny do mielenia mąki; wszystkie trzy traktował jako źródło ubocznego dochodu. Dobiegał już pięćdziesiątki i był bezdzietnym wdowcem. Uchodził za bystrego kupca. Mówio no, że w posiadanie owych trzech młynów wszedł dzięki prak tykom z pogranicza prawa. Mieszkał samotnie w dużym domu przy Coney Street, zatrudniając tylko trzech służących. Jadło przysyłano mu z pobliskiej karczmy, tam też, w stajni owej karczmy, trzymał swoje konie. Za to ubrany był, jak na kupca bławatnego przystało: bogato i modnie.
sc
an
da
lo
Zgodnie z obyczajem po którejś z porannych mszy Eleono ra rozpoczęła z nim pertraktacje handlowe, po czym zaprosi ła go na obiad za tydzień. Ezra Brazen nie przypadł nikomu do gustu, gdyż mimo eleganckiego ubrania nie prezentował się najlepiej. Miał rzadkie, siwiejące włosy, chytrą, pomarszczoną twarz i zepsute zęby. Był niski i szczupły, za to silny, co udo wodnił rozprawiając się z narowistym koniem. Zdaniem Iza belli nadużywał bata, Daisy nie pochwalała jego manier przy stole, Edward natomiast uważał, że Brazen okazywał im za mało szacunku, jako rodzinie bądź co bądź herbowej i pozo stającej w zażyłych stosunkach z królem. Nikt jednak nie wyrywał się ze swą opinią, uznano bowiem, że w dalszym ciągu pertraktacji Brazen przystanie na propono waną mu cenę i że na tym sprawa się skończy. Podczas wiecze rzy cała rodzina odnosiła się do niego uprzejmie, słuchała, gdy mówił, i grzecznie milczała, kiedy wygłaszał niepopularne wśród nich opinie. Po posiłku Eleonora zaproponowała spacer po wirydarzu, co oznaczało, że chce rozmawiać o interesach. Kiedy więc wszyscy taktownie rozeszli się po ścieżkach, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, Eleonora oddaliła się z Brazenem jedynie w asyście dwóch pokojówek. Polgara & Irena
63
Przechadzka po ogrodzie trwała dwie godziny, po czym gość odmówił wieczerzy; tłumaczył, że wzywają go intere j sy. Jak przystało na gospodarzy, Edward i Eleonora poże gnali go i odczekali uprzejmie, aż smagnie konia batem, przywoła psa i zniknie za bramą, po czym wrócili do domu na wieczerzę.
sc
an
da
lo
us
- Przypuszczam, że nie spuścił zanadto z ceny - rzekł Edward mimochodem. - Podobno twarda zeń sztuka. Pogrążona w myślach Eleonora zerknęła na syna, jakby ledwie słyszała, co mówi. - On nie chce sprzedać foluszu - odparła z roztargnieniem. Edward uniósł brwi na znak zdziwienia. - Nie? Rozumiem, że nie za proponowaną kwotę. - Hmm, niezupełnie... To jest... W pewnym sensie tak. Nie chce sprzedać młyna, ale chce swego rodzaju spółki. Edward przystanął i chwycił ją za ramię. - O czym ty mówisz, mamo? Powiedz, co mu obiecałaś. - Nie bądź taki natarczywy! - odparowała gniewnie. - Nie jestem natarczywy. Racz tylko pamiętać, że interesy są również moją sprawą, choć ktoś postronny mógłby śmiało po myśleć, że wcale mnie nie zajmują. No więc, na co przystałaś? - Na razie jeszcze na nic. - Zatem nad czym się zastanawiasz? Westchnęła. - On chce poślubić Izabellę. Na krótką chwilę Edward zaniemówił. - Poślubić... Izabellę? Po co, na litość boską? - Sądzę, że mu się podoba. Poza tym dzięki temu małżeń stwu wszedłby do rodziny, to zaś dzięki naszym stosunkom wpłynęłoby korzystnie na jego interesy. Jest bardzo bogaty, ale bezdzietny. Jeśli Izabella da mu potomstwo, dzieci przejmą wszystko, jeśli natomiast pozostaną bezdzietni, jego ogromny majątek przejdzie na nią. Musimy pomyśleć o jej posagu... Nie przypuszczam jednak, by musiał być bardzo duży, zważywszy, jakie koneksje dzięki niej Brazen zyska... 64
Polgara & Irena
- Mamo! - wykrzyknął Edward, przerywając jej monolog. Mówisz tak, jakbyś tę ofertę poważnie rozważała! - Naturalnie, że ją rozważam - odparła zaskoczona. - Dla czegóż by nie? - Po co? - Będziemy nieodpłatnie korzystać z foluszu i zagospoda rujemy wedle naszej woli otaczające go tereny. Za odpowied nią prowizję Brazen zajmie się sprzedażą naszego sukna, dzięki czemu będziemy mieli jednego pośrednika mniej. Po jego śmierci zaś, a nie jest już młodzieniaszkiem, wszystko co posiada, przejdzie w nasze ręce. Już rozumiesz?
da
lo
us
- Ale, mamo! Czy koniecznie musimy oddawać mu Izabellę? Na pewno istnieje inny sposób na zawarcie korzystnej umowy. - Nie. Innego sposobu nie ma. Zresztą co w tym złego, że chcę wydać Izabellę za mąż? Kiedyś musi się ustatkować i kto wie, czy nie jest to dla niej ostatnia szansa. Dziewczyna ma już dwadzieścia sześć lat. Nie wiadomo, czy może jesz cze mieć dzieci. Cały czas się dziwię, że Brazen chce takiej żony.
sc
an
- Przecież... Przecież to człowiek spoza naszej klasy! Plebejusz... Je jak prosię i... - Jest bogaty, dobrze ubrany, ma wielki dom i służbę, a je śli chodzi o jego zachowanie przy stole, cóż... nie jest w najlep szym tonie, ale i tak bije na głowę zachowania twojego dziadka. Skoro ja mogłam znieść przy stole obecność ojca wa szego taty, wy zniesiecie Ezrę Brazena. - A więc już postanowiłaś? - zapytał cicho Edward. - Tak. Na nic próżne gadanie. Chodźmy na wieczerzę. - Kiedy powiesz o tym Izabelli? - W odpowiednim czasie. - Myślę, że powinna się o tym dowiedzieć od razu. Było nie było, to przede wszystkim jej sprawa. - Absolutnie nie! Spójrz tylko, co się stało, gdy pozwolili śmy jej wybrać męża. Małżeństwo to kontrakt, a kontrakt za wierają rodzice. Izabella musi zastosować się do poleceń - odPolgara & Irena
65
sc an da
lo
us
parła stanowczo Eleonora, kończąc rozmowę. Szybko ruszyła przodem, a Edward poszedł za nią z markotną miną. Kiedy rodzina zasiadła do stołu i gdy Hiob dopilnował, żeby napełniono puchary winem albo piwem, zaczęto, co naturalne, rozmawiać o Brazenie, którego niedawno gościli na obiedzie. - Obrzydliwy karzełek, prawda? - zaczęła pogodnie Daisy. Dłubał sobie w zębach czubkiem noża. Nie mogłam na to patrzeć! - Jesteś zbyt drobiazgowa - ofuknęła ją zimno Eleonora. Daisy spojrzała na nią ze zdumieniem, gdyż teściowa za wsze surowo przestrzegała dobrych manier przy stole. Izabel la nie zauważyła jednak spojrzenia, jakie wymieniły, i raźno podjęła wątek. - Mnie dotknęło, że tak mocno okładał konia. Być może jest dobrym jeźdźcem, ale konia prowadzi nazbyt twardą ręką. A wi dzieliście, jak pies się przed nim kulił? Psa na pewno też bije. Edward popatrzył wymownie na matkę. Eleonora nerwowo zabębniła palcami w blat stołu. - Dość tego, Izabello. Twoje opinie nikogo nie interesują. - Powiedziałam tylko, że... - Milcz! - Ale Daisy... - Zamilcz! - Mamo... - zaczął Edward. Hiob, który właśnie obchodził stół, popatrzył na swą panią szczerze zdumiony. Eleonora obrzuciła go chłodnym spojrzeniem. - Ponieważ uparcie próbujecie obgadywać naszego goś cia, od razu wam powiem, że pan Brazen poprosił o rękę Izabelli - oznajmiła. Zaległa pełna zaskoczenia cisza. Izabella pobladła jak giezlo. - Odmówiłaś mu, prawda, mamo? - spytała ostrożnie Daisy. Eleonora przeszyła ją lodowatym spojrzeniem. - Ani nie odmówiłam, ani się nie zgodziłam. Izabella odetchnęła z wyraźną ulgą. - Ale mam zamiar przyjąć jego propozycję, jeśli tylko do gadamy się w sprawie warunków - dodała Eleonora. 66
Polgara & Irena
- Nie! - wykrzyknęła Daisy. - Nie możesz tego zrobić! To potworny człowiek! Żeby taki prostak miał poślubić Izabellę Morland, jedną z najbogatszych dziewcząt... - Zapominasz - spokojnie przerwała Eleonora - że Izabella nie jest już dziewczyną. To dla niej dobra partia. Brazen jest bardzo bogaty i bezdzietny. Izabella i jej dzieci, jeśli Bóg je ze śle, odziedziczą w spadku ogromny majątek.
s
Izabelli wypadł z ręki widelec. Bez słowa wpatrywała się w matkę oczyma przypominającymi wycięte w papierze dziury. Gdy jednak usłyszała słowo „dzieci", zerwała się z ławy, wydała z siebie dziki krzyk zranionej łani i potrącając swój puchar, wy biegła z komnaty. Na białym obrusie wino wyglądało jak krew.
sc an d
al
ou
Rozmowa trwała cały wieczór, aż wreszcie rodzina zaczęła stopniowo doceniać pozytywne strony wydania Izabelli za mąż. Daisy przyznała, że pod względem statusu społecznego narzeczeni byliby sobie równi i że zamążpójście jest lepszym rozwiązaniem niż zamknięcie w klasztorze. Edward, choć z niechęcią, przyznał, że człowiek nie ponosi odpowiedzialno ści za swój wygląd i że maniery Brazena nie różnią się zbytnio od tych prezentowanych przy stole przez niektórych znanych im miejskich notabli. Trzynastoletni Jan nie bardzo rozumiał, o co chodzi, zauważył jedynie, że miast w zacisznym i odleg łym od centrum wydarzeń Morland Place, chętnie zamieszkał by w Yorku, gdzie tyle się dzieje. Tylko jeden Hiob potrafił zrozumieć nastrój Izabelli, ponie waż spędzał z nią naprawdę dużo czasu i tylko jemu jednemu się zwierzała. Nazajutrz więc, gdy domownicy jeszcze spali, wyszedł na spotkanie swej pani, kiedy wracała z kaplicy, gdzie co rano pół godziny modliła się na klęczkach za dusze synów i męża. W kaplicy stał już piękny pomnik młodego rycerza, po święcony poległym chłopcom. Wyryto na nim imiona oraz daty narodzin i śmierci obu synów, lecz jego kamienna twarz była twarzą Tomasza. Eleonora ledwie spojrzała na Hioba i już wiedziała, że przyszedł wstawić się za Izabellą. Mocno zacisnęła usta. Polgara & Irena
67
us
- Pani... - Nie, Hiob. Wiem, co chcesz powiedzieć, i dlatego od ra zu mówię, że szkoda twojej fatygi. Już raz nakłoniłeś mnie do zmiany zdania, teraz więc na pewno nie dam się przekonać. - Ona go nie chce, pani - zaczął Hiob. - Co?! - krzyknęła rozzłoszczona. - A cóż mają z tym wspólnego jej chęci bądź ich brak? Zrobi, co jej każę, i basta! Całe życie stawiała na swoim. Ojciec ją rozpieszczał, a i ty na kłaniałeś mnie, żebym folgowała jej bardziej, niż miałam na to ochotę. Cóż ona ma w sobie takiego, że wszyscy stają na gło wie, byle tylko ją zadowolić? Zawsze była krnąbrną egoistką i naprawdę nie widzę powodu, dla którego cały dom należało by organizować dla jej przyjemności.
sc
an
da
lo
- Nie o to chodzi... - Nie? W takim razie o co? - Rozmawiała ze mną... - Spodziewam się... - Będzie szalenie nieszczęśliwa... - Bzdury! Posłuchaj, Hiob, mój stary przyjacielu. Dobrze wiesz, że jeśli nie wyjdzie za mąż, czeka ją klasztor. Tam by łaby jeszcze nieszczęśliwsza. Nie. Tym razem podjęłam nie odwołalną decyzję. Kto wie, czy to nie ostatnia okazja, żeby Izabellę urządzić? Hiob patrzył na nią wymownie, lecz milczał. Eleonora dotknęła jego dłoni. - Co się stało? Co w niej jest, że rozmawiasz ze mną w ten sposób? Zawsze była twoją ulubienicą, prawda? Hiob dostrzegł ostatnią szansę, żeby uratować dziewczynę, i choć martwił się konsekwencjami tego, co za chwilę powie, przełknął ślinę i rzekł: - Tak, pani, to prawda. Darzę ją tak wielkim uczuciem, że zastanawiam się, czy nie mógłbym prosić o jej rękę. - Ty?! - Zdawało się, że nie zrozumiała. - Tak, pani. Nigdy dotąd ci o tym nie mówiłem, lecz gdy byś wyraziła zgodę na nasz ślub... 68
Polgara & Irena
- To ona cię namówiła? - zapytała ostro. - Przysięgam, że nawet nie wie o naszej rozmowie. Eleonora cofnęła rękę, jakby ją coś ukąsiło. - Mówisz poważnie? - Najzupełniej. Zmrużyła oczy, przybrała chłodny wyraz twarzy. - Więc chyba oszalałeś! Chciałbyś poślubić Izabellę? Wszak jesteś moim służącym! Służącym! Nigdy o tym nie zapominaj! I nigdy więcej o tym ze mną nie mów.
us
Z tymi słowami odeszła, nie obrzuciwszy go nawet jednym spojrzeniem. A Hiob, nieco drżący, stał jak wmurowany. Wiedział, że ją obraził i być może na zawsze utracił jej zaufa nie. Później ze smutkiem podszedł do Izabelli i wszystko jej opowiedział.
sc an da
lo
- Już nigdy nie będę mógł z nią poruszyć sprawy twoje go ślubu - rzekł. - Nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić. Niewykluczone, że źle ci się przysłużyłem. - Nie czyń sobie wyrzutów - odparła. Oczy miała ogrom ne i smutne. Nagle zmrużyła je w złości i w tej jednej jedynej chwili była zdumiewająco podobna do matki. - Ale nie wyjdę za mąż! Możesz jej to powiedzieć, jeśli cię zapyta. Niech so bie gada, co chce, i tak za niego nie wyjdę! Początkowo Eleonora usiłowała przemówić córce do rozsądku. - To dla twojego dobra - perswadowała. - Będziesz miała swój dom i majątek, własne środki do życia. To jedyny sposób na uniknięcie klasztoru. Mówiła też: - On jest starym człowiekiem, nie będzie żył wiecznie. Zresztą i tak da ci więcej swobody niż ja. A kiedy umrze, odziedziczysz ogromne bogactwo. Tłumaczyła: - Zamieszkasz w pobliżu Heleny i Jana. Będziesz mogła ich odwiedzać, jeździć z Heleną po mieście i prowadzić życie modnej damy. Polgara & Irena
69
Wreszcie rzekła: - Nie sprzeciwiaj mi się Izabello. Poślubisz go i kropka! Je steś krnąbrną, nieposłuszną dziewczyną i przynosisz wstyd całej rodzinie. Jesteś cierniem w koronie naszego Pana, ale i tak wyjdziesz za mąż. - Nie zmusisz mnie do tego - odparła Izabella. - Nie możesz mnie zawlec do kościoła i zmusić do tego, żebym przed ołtarzem powiedziała „tak". A bez mojej zgody małżeństwo będzie nieważne.
sc
an
da
lo
us
- To prawda - zgodziła się z nią Eleonora. - Chodź ze mną, moje dziecko. Siedziały w świetlicy. - Dokąd idziemy? - zapytała Izabella, wychodząc z komna ty za matką. - Zobaczysz - odparła miłym głosem Eleonora. Izabellę przeszedł dreszcz niepokoju. - Co chcesz zrobić? Matka milczała. Zaprowadziła córkę do wielkiej komory spichlerzowej podzielonej na małe komórki. Zajrzała do jednej z nich, potem do drugiej, wreszcie odstąpiła od drzwi i gestem nakazała córce wejść do środka. - Co tam jest? - spytała Izabella. Komórka była pusta - jeśli nie liczyć starej skrzyni pełnej nie używanych końskich derek - i prawie nie oświetlona; wy soko pod sufitem zrobiono nieduży świetlik, przez który wi dać było fragmenty kominów i kawałek nieba. - Fakt, nie mogę cię zmusić do poślubienia Brazena - wyja śniła Eleonora nadal miłym głosem, szukając odpowiedniego klucza na kółku wiszącym u paska - ale mogę sprawić, byś te go zapragnęła. Zamknę cię teraz i będziesz tu siedziała, dopóki nie zgodzisz się na małżeństwo. - Nie! Nie możesz mi tego zrobić! - krzyknęła Izabella, rzucając się do wyjścia. Eleonora cofnęła się gwałtownie, zatrzasnęła za sobą drzwi, szybko przekręciła klucz w zamku i przytrzymała drzwi ręką. Izabella tłukła w nie pięściami jak oszalała.
70
Polgara & Irena
us
- Wypuść mnie! Wypuść! Nie możesz mnie tu więzić! - Mogę i będę - oświadczyła Eleonora, po czym zeszła na dół i powiedziała Edwardowi, co zrobiła. - Mamo! Czy nie za bardzo dręczysz naszą biedną Bellę? - Nasza biedna Bella jest upartą, przewrotną dziewczyną i gdybym od początku mogła ją traktować, jak chciałam, nie byłoby to konieczne. Ponieważ jednak jest, jak jest, Izabella poślubi Ezrę Brazena, i basta. Na szczęście nie dokucza nam zimno, więc nie uświerknie w komórce. No i weźmie sobie derki do spania. Przez okno nie ucieknie, bo się w nim nie zmieści. Zobaczysz, kiedy zabraknie jej konnych przejażdżek i dobrego jedzenia, szybko zmieni zdanie. Przy okazji troszkę ją przegłodzę, żeby nie siedziała tam w nieskończoność.
da
lo
- Mamo! ! - Sza, chłopcze! Skrzywdzić jej, nie skrzywdzimy. Damy chleb i wodę, żeby nie umarła, a wkrótce zatęskni za swoimi ulubionymi tłustymi sosami. To ją nauczy rozumu. Nieba wem dojdzie do wniosku, że gdy zostanie żoną Ezry, naresz cie będzie robiła to, na co ma ochotę.
sc an
Przez tydzień Izabella przebywała w komórce, gdzie poda wano jej tylko dzban wody i kawałek chleba. Czasami wpa dała w szał, krzyczała i waliła pięściami w drzwi. Czasami przemierzała celę, płacząc i zawodząc. Przede wszystkim jed nak siedziała na skrzyni i z zaciętą miną rozmyślała ponuro. Zajmujący się swymi sprawami domownicy ani na chwilę nie zapominali o więźniarce, nikt jednak nie ośmielił się wspo mnieć o niej głośno ani też przemycić dodatkowej porcji je dzenia. Eleonora wciąż się gniewała na Hioba, a w sprawie Izabelli zajmowała tak niezłomne stanowisko, że nikt nie od ważył się jej przeciwstawić. Mijał drugi tydzień. Izabella wychudła, mocno przybla dła, miała zaczerwienione oczy, lecz wciąż uparcie trwała przy swoim. - Mogę tu nawet umrzeć, nic mnie to nie obchodzi - oznaj miła. - Wolę umrzeć niż wyjść za tego człowieka. Polgara & Irena
71
Ezra Brazen ponownie odwiedził Morlandów i Eleonora dobiła z nim targu. Zastrzegła jednak, że na razie nie może wyznaczyć daty ślubu. Brazen nabrał podejrzeń, że dzieje się coś dziwnego, i usiłował postawić ultimatum, lecz Eleonora zbyła je z chłodną wyższością. - Ślub z moją córką to dla ciebie zaszczyt, panie, dlatego zechciej cierpliwie zaczekać, aż sama wyznaczę datę. Nie bę dę cię długo trzymać w niepewności.
sc an da
lo
us
Po odjeździe Brazena popadła w zadumę, a potem przy wołała pokojówkę. - Idź do pana Jenneya - rzekła - i poproś o dyscyplinę. Przynieś mi ją do świetlicy. Dziewczyna wykonała polecenie. Eleonora odprawiła poko jówkę, sama zaś udała się do komórki, gdzie przetrzymywała Izabellę. Stanęła pod drzwiami i z niechęcią spojrzała na dyscy plinę, którą swego czasu nauczyciel poskramiał Tomasza i Harry'ego; pozostali chłopcy byli zbyt posłuszni, by pan Jenney musiał jej używać. Wygięła trzcinkę w ręku, badając jej wytrzy małość. Ogarnął ją smutek, lecz przecież nigdy nie uchylała się od spełnienia obowiązku, nawet jeśli sprawiało jej to ból. Otarła ręką twarz, po czym z zawziętą determinacją wyprosto wała się, przekręciła klucz w zamku i weszła do środka. Drugiego sierpnia Izabella poślubiła Brazena w kościele Świętej Trójcy. Dzień był ciepły i szary, a od świtu do zacho du słońca cały czas siąpił drobny kapuśniaczek. Izabella bez przerwy płakała, jakby szła w zawody z pogodą. Wychudła, zapadnięta w sobie, postarzała, miała zaczerwienione i spuch nięte oczy, dlatego Ezra wyraźnie się zawahał, gdy ksiądz go zapytał, czy chce wziąć ją za żonę; wyglądało, jakby od nowa to rozważał. Kiedy ksiądz zadał to samo pytanie Izabelli, od powiedziała ostro i agresywnie, ale bez wahania. Cały tydzień poznawała samą siebie. Teraz wiedziała już, że wolałaby pier wej umrzeć niźli wyjść za Brazena, jednak z drugiej strony wolała poślubić starego kupca niż otrzymywać codzienną
72
Polgara & Irena
sc an d
al
ou
s
chłostę. Dokuczał jej nie tyle fizyczny ból, co poniżenie, a przede wszystkim straszne oczekiwanie, wiedziała bowiem, że chłostę dostanie, co więcej, wiedziała nawet kiedy. Nie, pewne rzeczy były nie do zniesienia. Ale nigdy tego matce nie wybaczyła. Podczas uczty ślubnej i później często patrzyła na nią z nienawiścią i pragnieniem ze msty w oczach. Eleonora to widziała, lecz w duchu wzruszała ramionami. „Izabella wkrótce ochłonie i zrozumie, że ślub za aranżowałam wyłącznie dla dobra jej i rodziny" - myślała. A je śli nie zechce tego zrozumieć? Trudno. Teraz była mężatką i już nic nie mogło tego odmienić. Ezra tańczył ze świeżo upieczoną żoną; poruszał się sztywnawo, gdyż chcąc przydać sobie wzro stu i żeby nie wyglądać na niższego od niej, kazał podbić buty wyższymi obcasami. Ilekroć podchwytywał jej spojrzenie - co nie zdarzało się zbyt często - posyłał jej uśmiech i znacząco ki wał głową. Ona się nie uśmiechała, ponieważ co pewien czas gdy staruch tego nie widział - wyłapywała jego lubieżny wzrok, od którego ciarki chodziły jej po krzyżu. Lękiem napawało ją również to, jak oblizywał wargi. Po raz pierwszy od dziesięciu lat pamięć podsunęła jej wi dok twarzy dawno zmarłego kochanka. Łukasz uśmiechał się do niej spoza zasłony czasu - umiłowany, upragniony i odle gły jak nigdy dotąd. „Och, Łukaszu - rozpaczała - dlaczego musiałeś umrzeć? Boże, cóż ja takiego zrobiłam, żeby zasłu żyć na tak potworny los? "
Polgara & Irena
Rozdział piąty
sc an da
lo
us
Izabella leżała, nasłuchując z niepokojem kroków na scho dach. Od dwóch miesięcy była zamężna i owe dwa miesiące zdawały się dłuższe niż całe jej dotychczasowe życie. Bukowe łóżko zostało kupione specjalnie z okazji ślubu i w odróżnie niu od innych mebli w domu prezentowało się naprawdę ład nie - miało szkarłatne kotary i kołdrę z błękitnego jedwabiu. W domu unosił się stęchły zaduch. Izabella nigdy nie przepa dała za Yorkiem - nie lubiła hałasu ani mieszaniny miejskich odorów; zawsze wolała świeży powiew wiatru na wrzosowi skach i niczym nie zakłóconą ciszę. D o m nasiąkał zapachami z zewnątrz, jakby miasto wsączało się przez ściany. Służący - para podstarzałych ludzi, która od lat pracowała u Ezry, wypełniając swe obowiązki w ciszy i ze wzrokiem utkwionym w podłogę, oraz ich upośledzony, wiecznie uśmiech nięty syn - też wydzielali nieprzyjemną woń. Ezra kąpał się tyl ko wówczas, gdy czekała go szczególnie ważna wizyta, na co dzień jednak też cuchnął stęchlizną. Służący nie kąpali się nigdy, a od ich zapachu oczy Izabelli zachodziły łzami. Morlandowie na dobre przekonali się do jej małżeństwa. Ezra zachowywał się przy nich bardzo grzecznie: dbał o manie ry przy stole, a do Izabelli zwracał się tak uprzejmie, że chcia ło jej się wyć. Kiedyś nawet słyszano, jak Edward mruknął do Daisy, że Ezra okazał się zupełnie przyzwoitym człowiekiem. Nie mogła uskarżać się na nic, co odbywało się za dnia na oczach innych, lecz przecież nikt nie wiedział - i nigdy się nie dowiedział - przez co musiała przechodzić nocą. Co wieczór leżała, wyczekując nadejścia męża - tak samo jak wcześniej czekała na matkę, która ją miała wychłostać. Ezra jej nie bił. Podczas nocy poślubnej wypił tyle wina, że na-
74
Polgara & Irena
wet nie zauważył, iż nie była dziewicą - oczywiście nie powie działa mu, że nie przyszła do niego nie tknięta. I sprawił jej wówczas bół tak dotkliwy, że aż głośno krzyknęła. Powiedział jej później, że tak to już bywa między kobietą i mężczyzną, a obowiązkiem żony jest wytrzymać wszystko.
al
ou
s
Zrozumiała, że ponosi karę. Bóg i Najświętsza Panienka ka rali ją, bo grzeszyła z Łukaszem. Przecież gdyby z nim nie zgrzeszyła, nie wiedziałaby, co to miłość, a wtedy z lżejszym sercem znosiłaby to, co jej robił Ezra. Nauczyła się powstrzy mywać krzyk, gdyż im głośniej krzyczała, tym bardziej Ezra ją ranił - wyglądało na to, że właśnie stąd czerpie swoją przyjem ność. Nie pojmowała, dlaczego tak jest, ale dostrzegła w tym wyraźną prawidłowość. On zaś poczynał sobie coraz swobod niej. Znał setki wyszukanych sposobów na wzmożenie cierpie nia: skubał ją, szczypał, świdrował, stawiał nawet świecę koło łóżka, żeby obserwować jej twarz.
sc an d
- Tak to już jest, moje kurczątko - mawiał pieszczotliwie, owiewając ją cuchnącym oddechem. - Taki już jest los kobiet. Musisz to znieść, kurczaczku. - Ona krzywiła się, a on wybu chał śmiechem i znowu ją szczypał. Podejrzewał, że miała kochanka? Prześladował ją, bo chciał, żeby wyznała swoje winy? Zaciskała zęby - czasem gry zła się w język do krwi - byle tylko nic nie powiedzieć. Nie chciała dać mu satysfakcji, nie chciała też, by zobaczył, że pła cze. Zamrugała powiekami, żeby osuszyć łzy, i przejęta na głym lękiem, usłyszała jego kroki na schodach. Przeszedł ją dreszcz, dłonie zwilgotniały ze strachu. „O Najświętsza Pa nienko! O Jezu litościwy! Pomóżcie mi wytrwać i sprawcie, żeby za Waszą wolą jak najszybciej skończył! " Zaskrzypiały otwierane drzwi, zakołysały się cienie na ścia nie. W ciszy słyszała jego oddech. „Słodki Jezu, Najświętsza Panienko... " I nagle zadała sobie pytanie, jak zmarła jego żona. - Nie śpisz, kurczaczku? - zapytał z tłumionym śmiechem. Cała rodzina spędzała wspólnie Boże Narodzenie, i to w dość radosnym nastroju, ponieważ zarówno Daisy, jak i IzaPolgara & Irena
75
bella oznajmiły, że spodziewają się dziecka. Oświadczenie Izabelli zostało przyjęte nie tylko z radością, ale i ze zdumie niem, gdyż nikt nie oczekiwał, że jej małżeństwo okaże się tak owocne. Ezra przejawiał z tego tytułu znacznie mniej entuzja zmu, niż można się było spodziewać, Izabella natomiast wręcz odwrotnie. Tylko ktoś, kto znałby szczegóły ich pożycia, zro zumiałby, o co chodzi: ciąża narzucała wstrzemięźliwość seksu alną miedzy mężem i żoną do chwili narodzin dziecka.
sc
an
da
lo
us
- Tak się cieszę - powiedziała Daisy, ściskając Izabellę. Musisz być ogromnie szczęśliwa. - W pewnym sensie - odparła Izabella. - Tylko w pewnym sensie? Przecież uwielbiasz dzieci! W każdym razie uwielbiałaś moje. - Nie ja je musiałam urodzić - odrzekła Izabella. Posmutniała Helena trzymała na kolanach małą Cecylię. - Są wśród nas tacy, którzy w twojej sytuacji nie posiadali by się ze szczęścia. Gdyby Pan Bóg zechciał pobłogosławić mnie i Janowi... - Biedna Helena - odrzekła ze współczuciem Daisy. - Mi mo wszystko Pan Bóg wam błogosławi. Tylko pomyśl: Jan mógł przecież zginąć na wojnie jak Tomasz i Harry. Ciesz się, że jest cały i zdrowy! - Cieszę się, ale radowałabym się jeszcze bardziej, gdybym miała nie tylko męża, ale i dwójkę zdrowych dzieci. - Spojrza ła na siostrę. - Ale ty, Bellu, nie wyglądasz za dobrze. Wychu dłaś, masz zmęczoną twarz... Czy aby nie słabujesz? - Nie, nie sądzę. Przypuszczam, że to ciąża tak na mnie wpły wa - odparła Izabella. Rozejrzała się, unikając spojrzenia Hele ny i widoku męża zajętego rozmową z matką; gotowa była przy siąc, że jak zwykle mówią o interesach. - Miło jest znowu być w domu. Ciekawe, czy mama pozwoliłaby mi tu urodzić? - Przypuszczam, że tak, jeśli tylko twój mąż nie będzie te mu przeciwny - odpowiedziała pogodnie Daisy. - Zlegniemy w tym samym czasie, prawda? Ale czy na pewno nie wolała byś być wtedy u siebie?
76
Polgara & Irena
Izabella wzruszyła ramionami. - Mój dom jest tutaj - odrzekła krótko, a Daisy, nie chcąc budzić licha, nie drążyła tematu.
us
Tego lata hrabia Warwick negocjował we Francji warunki małżeństwa króla Edwarda. Sam król zaś, trzymając w zana drzu pewien miły sekrecik, tłumił powstanie w Walii. Eleonora natomiast rozbudowywała produkcję sukna dzięki przedsię wzięciom, które poczyniła, wykorzystując folusz Brazena. Mając wolny dostęp do młyna, opanowała cały proces pro dukcji materiału i na każdym etapie zatrudniała swoich robot ników. Runo owiec z jej hodowli rozwożono więc po różnych zagrodach, zostawiając je do obróbki prządkom, a po tygodniu gotową włóczkę przewożono do chałupy tkaczy.
an
da
lo
Odebrany od tkaczy materiał wieziono do foluszu, gdzie naj pierw ubijano go napędzanymi wodą młoteczkami, a później przenoszono na pola i naciągano na ramy. Tam sechł i bielał na słońcu. Wkrótce produkowano tyle sukna, że od „namiotów" ja śniały wszystkie okoliczne pola. Wysuszone sukno wieszano na drewnianych kozłach i tam poddawano je dokładnej inspekcji, wyciągając szczypczykami wszelkie zbędne, wystające nitki.
sc
Wówczas do dzieła brali się farbiarze. Sukno barwiono w wielkich kadziach - część materiałów tkano też z włóczki uprzednio farbowanej - później suszono je, czesano, strzyżo no i przewożono do magazynów. Tam je zwijano w bele, stemplowano i w końcu wysyłano w dalszą drogę transportem konnym lub spławiano rzeką Ouse. Największym zbytem w hrabstwie cieszyło się sukno szorst kie i mocne, lecz robotnicy Eleonory produkowali też materiał elegancki i cienki, w tym bardzo drogą i dobrą gatunkowo weł nę o wymyślnym splocie oraz wzorze, znaną na rynku pod na zwą „Morland". Eleonora była niezmordowana w interesach. Zatrudniała mnóstwo ludzi, żyła więc w przekonaniu, że musi okazywać wyjątkową czujność w zwalczaniu nieuczciwości. Wszystkich pracowników znała po imieniu. Dużo też wiedziała Polgara & Irena
77
o nich samych i ich rodzinach, a ilekroć objeżdżała poszczegól ne warsztaty, zawsze się zatrzymywała, żeby z każdym zamie nić choć kilka słów, wysłuchać ich problemów czy ofiarować pomoc, gdy zaistniała potrzeba. Dzięki temu czuła, że lepiej ich zna, oni zaś nie chcieli jej oszukiwać.
ou
s
Od rana do wieczora jeździła po warsztatach, bywało, że nawet codziennie. Ponadto zajmowała się księgowością, gdyż Edward - jej zdaniem - nie miał głowy do liczb. No i choć w zasadzie zarządzanie dworem należało do Daisy, nadal sprawdzała, czy w domu wszystko jest jak trzeba. Edward do glądał spraw farmerskich, sprawował pieczę nad majątkami, jednak nawet w tej dziedzinie Eleonora musiała wtrącić swo je trzy grosze. Często zabierała Jana - chciała, żeby zdobył do świadczenie - i wpadała na lotne inspekcje do innych dworów.
sc an d
al
Miała niespożytą energię. Nawet Izabella, która ściągnęła do domu na czas rozwiązania, obserwując matkę zaczynała ją podziwiać, choć z dużą niechęcią. Daisy napomykała czasem, że nie ma powodu, by mama tak bardzo się zapracowywała mogła spokojnie zdać część obowiązków na nią i na Edwar da. Tylko jeden Hiob dobrze Eleonorę rozumiał: wiedział, że jego pani musi działać, żeby zagłuszyć w sobie krzyk sa motności. Bywało, że podczas długich letnich wieczorów wychodził do niej do ogrodu, który oboje ongiś projektowa li i obsadzili ziołami, siadał u jej stóp i grał na gitarze, ona zaś odpoczywała, spoglądając w niebo i wdychając pachnące powietrze. Zamykała oczy, a on zaglądał jej w twarz i dostrzegał na niej zmarszczki smutku. Należała do kobiet żyjących miłoś cią, a serce miała już puste. Brakowało jej męża, brakowało mężczyzny, którego sekretnie pragnęła przez wszystkie lata swego dorosłego życia, zabrakło jej nawet umiłowanego syna. Kiedy po chwili otwierała oczy i napotykała wzrok Hioba, uśmiechała się i kładąc dłoń na jego ramieniu, niemo wyraża ła mu wdzięczność. Dziękuję, że mnie rozumiesz, mówiła spojrzeniem. Dziękuję, że przy mnie jesteś.
78
Polgara & Irena
Izabella dojrzała ich kiedyś z okna. Jej też się wówczas wy dało, że nareszcie przejrzała na oczy. Od tego momentu wie działa już na pewno, że H i o b jest kochankiem matki. Sądziła więc, że to zazdrość o Hioba kazała Eleonorze wydać ją za mąż za Ezrę. A świadomość ta wzmogła jej rozgoryczenie. Był skwarny dzień w końcu sierpnia, kiedy zaczęła rodzić. Pierwsze bóle nadeszły wczesnym rankiem. Izabella prze straszyła się, wpadła w panikę i podniosła krzyk, jak tylko zrozumiała, że musi urodzić i że nie ma od tego odwrotu. Dzień mijał, bóle nie ustawały, ale ona ucichła.
al
ou
s
- Minie jeszcze dobre kilka godzin, zanim dziecko przyj dzie na świat - wyjaśniła doświadczona Daisy. Sama była w mocno zaawansowanej ciąży, z trudem się poruszała, mi mo to siedziała przy Izabelli i wedle życzenia szwagierki raz po raz jej coś podawała. - A może troszkę pochodzisz? - py tała. - Dobrze by ci to zrobiło.
sc an d
Izabella pokręciła głową i stęknęła. - Umrę. Wiem na pewno, że umrę. Już nic mi nie pomoże. Gdy zapadł zmrok, naszły ją bóle tak silne, że zaczęła mio tać się po łóżku, nie zdając sobie sprawy z upływu czasu. Prze nosiła nie widzące spojrzenie z jednej twarzy na drugą, odwra cała głowę z boku na bok, jęczała i modliła się na głos o rychły koniec męki. Eleonora i Anys, bardziej stanowcze od Daisy, podniosły ją z łóżka i zmusiły do spaceru po komnacie. Iza bella jednak prawie nie ruszała nogami, tak że musiały ją za sobą wlec, co mijało się z celem. - Weź się w garść, córko - fuknęła matka. - Musisz chodzić, inaczej dziecko nie przyjdzie na świat! - Umrę... - jęknęła w odpowiedzi Izabella, opadając ciężko na Eleonorę i Anys. Dwie godziny po północy Eleonora posłała po akuszerkę. - Nie może urodzić - oznajmiła wezwanej babce. Akuszerka zbadała pacjentkę, cmokając pod nosem. - Dziecko jest bardzo duże; a ona bardzo wąska. To jej pierwsze, prawda? Chodziła? Nie? Niedobrze. Zrobimy, co w naszej mocy. Polgara & Irena
79
ou
s
O świcie Izabella zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Już nie wie działa, ani gdzie jest, ani co się z nią dzieje. Czuła tylko wszech ogarniający ból, najstraszliwszą torturę. Sądziła, że umarła i tra fiła do piekła, gdzie diabły, chcąc ją ukarać za grzechy, szarpią jej ciało rozżarzonymi do czerwoności pazurami. Zewsząd do biegały ją diabelskie głosy - czarty nadymały się i zniekształca ły niczym obrazy oglądane w miedzianej misce. Miały znajome, ale wredne, złe i agresywne twarze. Szarpały ją, śmiały się z niej, zaglądały jej w oczy, żeby sprawdzić, czy wrzaśnie. I wrzeszcza ła. „Nie róbcie tego! Nie! Matko Przenajświętsza, ratunku! Aż tak nie zgrzeszyłam! Wybacz mi. Nie, proszę. Nie!" Jeden z nich miał twarz Ezry Brazena i dziobał jej delikatną część ciała. „Jest za mała - powiedział kobiecym głosem - Musimy je wyciągnąć". Po czym próbował oderwać jej nogi.
sc an d
al
- Musimy je wyciągnąć, inaczej córka umrze - orzekła aku szerka. - Niech mi ktoś pomoże. - Czy dziecko będzie żyło? - spytała Eleonora. - Nie wiem, pani. Mam nadzieję, że uratuję pacjentkę, a czy dziecko przeżyje? Tego nie umiem powiedzieć. '- Bądź dzielna, kochanie -szepnęła od córki Eleonora, ocie rając pot z jej wykrzywionej cierpieniem twarzy. Izabella krzyknęła przenikliwie. Był to krzyk straszny, ob cy, prawie nieludzki. Eleonora aż się wzdrygnęła. - Spieszcie się. Ona cierpi! Daisy odprawiono z komnaty, gdyż co chwilę mdlała i była zbyt blisko rozwiązania, żeby patrzeć na takie tortury. Do po mocy akuszerce zostały więc tylko Anys i pani domu. Na wszel ki wypadek za drzwiami czekały dwie pokojówki. Daisy zeszła na dół. Edward tulił ją i pocieszał. Hiob z poszarzałą od cierpie nia twarzą wyglądał prze okno -już dniało. Spośród wszystkich dzieci Morlandów największą sympatią darzył Izabellę. W tej samej chwili krzyk sięgnął zenitu. Przesycony wprost zwierzęcą męką, przekraczającą ludzką wytrzymałość, nagłe urwał się jak nożem uciął. W dzwoniącej w uszach ciszy roz-
80
Polgara & Irena
brzmiał stłumiony płacz noworodka. Daisy wzdrygnęła się w ramionach męża i zaczęła szlochać. - Już po wszystkim - pocieszał. - Izabella nie żyje - odrzekła Daisy i nikt jej nie zaprzeczył. Ten ostatni straszliwy krzyk odebrał wszelką nadzieję. Zdawało się, że upłynęły wieki, nim na schodach usłyszeli kroki. Do sali zeszła Eleonora, wycieńczona, z tragicznym wyrazem oczu. Spojrzeli na nią, a Hiob wstał i podszedł bli żej, najwyraźniej myśląc, że chce się na nim wesprzeć.
sc
an
da
lo
us
- Chłopiec - odpowiedziała, choć nikt ją o nic nie spytał. Żyją. Wygląda na to, że przeżyją oboje. - Głowa opadła, jak by słowa te do cna ją wyczerpały. - Dzięki Bogu! - wykrzyknęła Daisy i ukryła twarz w dłoniach. Pozostali milczeli. Eleonora omiotła ich spojrzeniem i za trzymała wzrok na Hiobie. - Ileż ona musiała wycierpieć. - Mówiła do niego, tylko do niego. - Boże, jak strasznie cierpiała! Gdybym wiedziała... Gdybym wiedziała, że tak będzie... - Chciała powiedzieć, że nigdy nie zmuszałaby córki do małżeństwa. - Nie mogłaś tego wiedzieć - odrzekł szybko Hiob. - To nie twoja wina, pani. - Rozumiał jednak, że Eleonora właśnie się o to obwinia, choć nigdy się do tego przed nikim nie przy zna, nawet przed nim. I wtedy, pierwszy i ostatni raz w życiu, wziął ją w ramiona i oparł jej głowę na swoim ramieniu. - Nie mogłaś tego wiedzieć - powtórzył łagodnie. I nikomu nie zda ło się dziwne, że zrobił to, co zrobił. Chłopca Izabelli natychmiast ochrzczono, dając mu na imię Edmund. Ale już po kilku godzinach dziecko rokowało duże nadzieje na to, że dożyje dojrzałego wieku, ponieważ by ło silne i zdrowe. Cztery dni później, pierwszego września, złegła Daisy i z obraźliwą wręcz łatwością powiła dziewczyn kę, którą nazwano Małgorzatą. Podniosła się z pościeli, jak tylko uznano, że już jej wypada, i zajęła się domowymi obo wiązkami, tymczasem Izabella wciąż leżała na łożu boleści, zawieszona między życiem a śmiercią. Polgara & Irena
81
W odwiedziny przyjechał Ezra. Wyraził zadowolenie z fak tu, że ma syna, i zaniepokojenie złą kondycją żony. - Moim zdaniem nie powinna wracać teraz do Yorku oznajmił. Niech zostanie tutaj, dopóki nie wyzdrowieje. Po dróż mogłaby się okazać dla niej niebezpieczna. - Życzysz sobie zostawić także dziecko? - spytała chłodno Eleonora, uznając, że jego chęć zrzucenia na rodzinę odpo wiedzialności za zdrowie Izabelli jest zachowaniem wręcz nieprzyzwoitym.
sc
an
da
lo
us
- Owszem, owszem. Myślę, że tak będzie najlepiej. Moi słu żący nie nadają się do opieki nad dzieckiem, a ty, pani, masz tu komnatę dziecinną i wyszkolone pokojówki. Lepiej będzie, jak dziecko zostanie u ciebie, dopóki jego matka nie stanie na nogi. Chociaż w domu pojawiła się nowa dwójka dzieci, przeży wali bardzo smutną jesień. Leżąca w zaciemnionym pokoju Izabella cały czas walczyła ze śmiercią. W dwa tygodnie po tym, jak złegła Daisy, zachorował Jan Butler i zmarł przed upływem miesiąca. Chodząc po magazynie, skaleczył się w sto pę, rana zaczęła gnić i nim ktokolwiek pomyślał o wezwaniu lekarza do amputacji zajętej gangreną nogi, jad dotarł do serca i Jan odszedł na zawsze. Biedna Helena bardzo rozpaczała, gdyż z całej duszy miłowała swojego łagodnego męża, który ni gdy jej nie wypomniał, że nie dała mu dzieci. Serdecznie żało wała go również Eleonora - w czas wojny przekonała się o je go wartości. Zresztą każdy, kto Jana znał, uronił niejedną łzę, a wdowie powiedział, że bardzo mu go będzie brakowało. Jan Butler był człowiekiem cichym i bez szczególnego znaczenia dla świata, lecz wszędzie, gdzie się pojawił, zyskiwał sobie przyjaciół. Na jego pogrzeb nie trzeba było najmować żałobni ków. Przyszły setki prawdziwych - przybyli tak gromadnie, że nie wszyscy zmieścili się w kościele. A potem nadeszły wstrząsające wieści z Londynu: król Edward jeszcze w maju wziął potajemnie ślub, co wyjawił hra biemu Warwickowi dopiero wówczas, gdy ten zaczął opowia dać mu o narzeczonej, którą wynegocjował dlań we Francji.
82
Polgara & Irena
Słysząc o ożenku króła, Warwick wpadł w potworną wście kłość, Rada Królewska w zdumienie, natomiast prosty lud o tajnym ślubie Edwarda mówił z niechęcią oraz niepokojem. A wszystko przez to, że król postanowił zmarnować swoją wspaniałą osobę dla wdowy pięć lat od niego starszej, niejakiej lady Grey z Groby, matki dwóch dorosłych synów z pierw szego małżeństwa - kobiety, która miała więcej ubogich krew nych niż inni włosów na głowie.
sc an da
lo
us
Matkę lady Grey, dawną księżnę Bedford, uważano po wszechnie za czarownicę, mówiono więc, że użyła złej mocy, żeby przywiązać króla do swej owdowiałej córki. - Na pewno mu czegoś zadała - rzekła Eleonora, usłyszaw szy nowiny. - Mógł mieć każdą, a zadowolił się nikim. Jej ojciec był zwykłym szlachciurą, który poślubił bogatą wdowę. Ta la dy Grey ma sześć sióstr i pięciu braci i nikt w tym towarzystwie nie śmierdzi groszem. - Podobno jest bardzo piękna - zauważył łagodnie Edward. - A co ma do tego uroda? Cała rodzina tej damy utworzy wła sne stronnictwo na królewskim dworze. Lady Grey nie wnosi w posagu nic prócz kłopotliwych krewnych. Dlaczego królowie popełniają takie potworne szaleństwa, kiedy chodzi o śluby? Przypomnij sobie tylko, ile to kłopotów narobiła Małgorzata Henryka! Założę się, że Elżbieta Edwarda będzie taka sama. Nie wolno mu się było żenić poniżej swojego stanu. Królowa winna zachowywać się jak królowa, a nie jak żona rzeźnika! - Za bardzo się tym wszystkim emocjonujesz, mamo uspokajał ją Edward. - Elżbieta musi być kobietą pełną cnót, inaczej król nie wziąłby jej za żonę. Posłała mu mordercze spojrzenie. - H m m , tak, na pewno jest nieźle wyszkolona. Och, wy mężczyźni, tacyście naiwni! Jeśli uważasz, że za bardzo się tym przejmuję, to pomyśl tylko, co ta Elżbieta już zdążyła zrobić. Odsunęła od króla hrabiego Warwicka, a przecież hra bia jest człowiekiem, którego Edward potrzebuje przy sobie, a nie za swoimi plecami i w dodatku ziejącego chęcią zemsty. Polgara & Irena
83
da
lo
us
Sam się przekonasz, jak szybko kraj się podzieli! Och, dlacze góż to mężczyźni są tacy durni? - Wszystko będzie dobrze, mamo, zobaczysz. Nic się nie martw. Eleonora milczała, przeszywając go gniewnym spojrzeniem. Czas zaleczył niektóre rany. Po Bożym Narodzeniu Izabella na tyle podreperowała zdrowie, że mogła już razem z dziec kiem wrócić na Coney Street. Wzięła sobie do pomocy mło dych służących, dziewczynę i chłopca. Ezra jął zabiegać o jej powrót, lękając się, że jeśli na dłużej zostawi dziecko u babki, on utraci na nie wszelki wpływ. Widząc jednak, jak ciężko żo na choruje, nie chciał już żadnych kłopotów i dobrze ją trakto wał. Przeznaczył dla niej osobny pokój, który dzieliła z dziec kiem i młodą pokojówką. Urazy, jakich Izabella doznała przy porodzie, sprawiły, że została kaleką. Nie mogła długo stać ani chodzić. Wiadomo było, że nigdy nie dosiądzie konia. Z Morland Place na Coney Street przetransportowano ją w lektyce. Blada, wychudła i skurczona, była cieniem dawnej siebie.
sc an
Kłótnia króla i Warwicka rozwiała się w końcu jak dym na wietrze, ale król przestał ufać hrabiemu, a hrabia królowi. Mniej więcej w owym czasie właśnie Warwick po oraz pierw szy zadał sobie pytanie, jakie też korzyści dało mu wyniesienie Edwarda na tron. Na dodatek rozpoczął się spór z królem Burgundii, ten zaś wydał zakaz importowania sukna z Anglii. Zainwestowawszy wszystkie wolne środki w produkcję wełny i sukna, Eleonora patrzyła, jak zamykają się przed nią rynki zbytu.
Polgara & Irena
Rozdział szósty
us
Latem tysiąc czterysta sześćdziesiątego ósmego roku księż niczka Małgorzata, młodsza siostra króla Edwarda, wyszła za księcia Burgundii. Zajęte robótką Helena i Daisy korzystały ze słońca w zaciszu włoskiego ogrodu. Zdjęły z głów ciężkie czepce, ciesząc się, że mogą nakryć włosy jedynie lekkimi lnianymi chustami. Podobnie jak cała Anglia, rozprawiały o królewskim ślubie.
sc
an
da
lo
- Dwieście złotych koron... - powtarzała z lubością Daisy, nie mogąc się temu nadziwić. Była wciąż łagodna i miła, ale po ostatnim dziecku przybrała na wadze i przy większym wysił ku trochę posapywała. - Ogromna suma. Nic dziwnego, że hrabia Warwick jest temu ślubowi przeciwny. - Bynajmniej nie dlatego. Chciał przymierza z Francją. Za wsze pragnął, żeby nasz król poślubił francuską księżniczkę. Dlatego wpadł w gniew, kiedy Edward ożenił się z lady Grey. - H m m , małżeństwo króla okazało się całkiem udane - za uważyła Daisy. - Dwoje dzieci już jest, a trzecie w drodze. - Dwie dziewczynki. Nie zapominaj, że to dwie dziewczynki. - A ty przypomnij sobie, że twoja własna matka powiła naj pierw trzy córki, dopiero • potem syna - odrzekła surowo Daisy. - Jestem pewna, że król równie mocno miłuje swoje dziewczynki, jak miłowałby chłopczyka. - Och, Daisy, przecież nie o to chodzi - odparła zniecierpli wiona Helena. - Królowie i królowe nie mają dzieci dla własnej przyjemności. Król musi mieć syna, żeby zapobiec wojnie do mowej, która inaczej niechybnie wybuchnie po jego śmierci. - Dobrze już, dobrze - odparła pojednawczo Daisy i wróci ła do poprzedniego tematu: - Małżeństwo z księciem Burgundii będzie dobre dla handlu. Polgara & Irena
85
sc an d
al
ou
s
- Na razie wszakże niczego nie zmieniło. Książę nadal nie cofnął embarga na angielskie sukno. Przez chwilę milczały zamyślone. - Skoro już mowa o małżeństwie... - zaczęła Daisy, znowu zmieniając temat. Helena potrząsnęła głową. - Wiem, co mi chcesz powiedzieć, i proszę cię, lepiej nic nie mów. - Ależ, Heleno, dlaczego nie miałabyś ponownie wyjść za mąż? Biedny Jan nie żyje od czterech lat, a ty wciąż jesteś bardzo piękna. - Zapominasz - szepnęła Helena - że nie mogę mieć dzieci. Nikt nie zechce za żonę bezpłodnej kobiety. - Nie wiesz, czy jesteś bezpłodna - powiedziała Daisy. Niewykluczone... Niewykluczone, że to z powodu Jana nigdy nie poczęłaś. Wszak tego nie wiesz na pewno. Wypowiedź Daisy szczerze Helenę zaskoczyła. Podobnie jak inni uważała, że winę za bezpłodność ponosi wyłącznie kobieta. Daisy podsunęła jej nową, śmiałą koncepcję, mimo to, obracając ją w myślach, Helena i tak wiedziała, co powinna odpowiedzieć. - To i tak nie miałoby znaczenia, Daisy. Nikt by w to nie uwierzył, nawet gdybyśmy ponad wszelką wątpliwość wie działy, że inaczej być nie może. Nie mówmy już o tym. - Ode tchnęła głęboko i rozejrzała się po ogrodzie. - Och, jakże miło znowu być w domu... - Westchnęła. - Nawet jeśli przyjeżdża się tylko na krótko. - Dlaczego nie miałabyś przyjechać do nas na stałe? - spy tała ciepło Daisy. - Och, tak, Heleno! Przyjedź! Miałabym towarzystwo, a i mamę twoja obecność by rozpogodziła. Jest bardzo chmurna, odkąd Jan wyjechał. Wiesz, jak bardzo nie cierpi wyjazdów. Osiemnastoletni Jan niedawno opuścił dom, żeby termino wać u niejakiego Leonarda Byrne'a, złotnika z Gutter Street w Londynie. Złotnictwo uchodziło za doskonałe rzemiosło, gdyż -jak wszyscy wiedzieli - złotnicy byli bogatymi i wpływo wymi ludźmi. Eleonora cieszyła się, że Jan zdobędzie ów fach, 86
Polgara & Irena
al
ou
s
ale wypuszczenie kolejnego syna z domu zbyt boleśnie przypo mniało jej o wyjeździe Tomasza do kolegium. Dlatego odkąd w Morland Płace zabrakło Jana, chodziła w złym humorze. - Chciałabym wrócić - przyznała Helena - ale nie mogę zostawić tam Izabelli. Czułaby się samotna. - Biedna Bella... Jakże się ona czuje? - Nie gorzej, jeśli chodzi o zdrowie, ale z każdym tygodniem jej umysł słabnie coraz bardziej. Czasem odnoszę wrażenie, że mnie nie poznaje. Bywa, że kiedy przychodzę, wrzeszczy jak opętana, jakby ujrzała samego diabła czy coś w tym rodzaju. Na wzmiankę o diable szybko się przeżegnały i Helena zniży ła głos. - Wiesz, są takie chwile, kiedy zastanawiam się, czy ten Ezra Brazen jest... normalny. Kilkakrotnie dostrzegłam straszli we sińce i zadrapania na ciele Izabelli. Zastawiałam się, czy aby... - Urwała, gdyż to, co chciała powiedzieć, wydało się jej zbyt przerażające. - To małe dziecko też robi się dziwne...
sc an d
- Edmund? - Tak. Ma blisko cztery lata i prawie nie mówi. Mało się też rusza. Głównie siedzi w kącie i patrzy na ciebie tępym wzrokiem, niczym mały idiota. Daisy miała strapioną minę. - Och, Heleno! Jakie to okropne! Zapomniałam o biednym, małym Edmundzie. Jest w tym samym wieku co Małgorzata, nasza śliczna dziewuszka! I nic nie można mu pomóc? Słuchaj, a dałoby się ściągnąć ich oboje tutaj, co? Ezra pewnie wcale Bełli nie pielęgnuje, zwłaszcza... zwłaszcza że jej umysł niedomaga. - Chyba można by spróbować - rzekła z powątpiewaniem Helena. - Najlepiej, żeby z tą propozycją wystąpiła mama, ona z każdym sobie poradzi. Jestem przekonana, że gdyby to mama porozmawiała z Ezrą, zgodziłby się na pewno. Gdzież ona teraz jest? Nie widziałam jej. Może przy młynie? Daisy uśmiechnęła się. - Nie, nie dzisiaj. Dziś uczy mojego Tomka jeździć konno. - Tak wcześnie? - Helena parsknęła śmiechem. - Toż on ma dopiero trzy lata, prawda? Czy nie zanadto się nim przejmuje? Polgara & Irena
87
- Nie, tylko miłuje go mocniej niż innych. Wiesz, Heleno, od chwili jego narodzin bardziej ciągnęło ją do niego niż do innych dzieci. Nawet do swego Ryszarda tak się nie przywią zała. Od samego początku doglądała Tomka, ubierała, bawiła się z nim i rozmawiała, a teraz uczy go jeździć konno. Mogę się założyć, że jak tylko mały utrzyma się w siodle, każe mu ujeżdżać własnego źrebaka!
sc an d
al
ou
s
- Jakie to dziwne - rzekła Helena. - Ciekawe, czy to z powo du imienia? Tomasza też zawsze rozpieszczała, od dzieciństwa. Daisy potrząsnęła głową. - Nie, to kwestia samego dziecka. To przecież na jej życze nie nazwaliśmy go Tomaszem, ale zawsze wołamy nań Tom ko. A jednak musi w nim być coś takiego, co przypomina jej małego Tomasza i sprawia, że wybrała dla niego akurat to imię. - No więc? Chodźmy zobaczyć! Może już skończyła? - za proponowała Helena, która lubiła szybko wprowadzać myśli w czyn. - O, idzie Hiob! On na pewno wie, gdzie jest mama. Hiob! Jednym z wielu niezwykłych zadań, na które majordomus znajdował czas, było ścinanie kwiatów do sypialni pani. Teraz niósł właśnie kosz róż. Usłyszawszy wołanie, przystanął i spojrzał pytająco na młode damy. - Hiob, wiesz może, gdzie jest mama? - Zdaje się, że właśnie wróciła. Mam wrażenie, że widziałem ją przy stajniach. Pokazywała Tomkowi, jak rozsiodłać konia. - Typowe! - Helena wybuchnęła śmiechem. - Dziękuję ci, Hiob. Idziemy jej szukać. - Rozepnij popręg... Tak, dobrze... A teraz pociągnij do sie bie - instruowała Eleonora. - Nie, nie, niech sam to zrobi ofuknęła służącego, który chciał dziecku pomóc. - Nie trzeba, pani - tłumaczył niezbyt rozgarnięty pacho łek. - Ja to zrobię. Młody panicz... - Zostaw, mówię, bo ci natrę uszu! - burknęła i uniosła rękę, czym odstraszyła natręta. - Nie trzeba, rzeczywiście! Co za 88
Polgara & Irena
mężczyzna z niego wyrośnie, jeśli nie będzie umiał zadbać o swojego konia? Skąd ma wiedzieć, czy ty to robisz dobrze, je żeli sam się najpierw porządnie nie nauczy? Odejdź! Daj nam spokój! Sama zajmę się końmi!
ou
s
Służący szybko zszedł jej z oczu. Helena słusznie zauważy ła, że matka ostatnio łatwo wpadała w złość, ponieważ tęskni ła za Janem. - Słuchaj uważnie, Tomku: zdejmij siodło i pokaż mi, jak wprowadzasz konika do stajni. Tak, bardzo ładnie. A teraz go pochwal. - Heron, dobry konik - rzekł chłopiec posłusznie i wycią gnął rączkę, żeby poklepać twardą szyję górującego nad nim zwierzęcia. Potem spytał: - Babciu, dlaczego muszę to robić, skoro służący może mnie wyręczyć?
sc an d
al
- Toś dopiero wymyślił, Tomku! A cóż byś robił, gdybyś znalazł się gdzieś bez służących? Co byś zrobił, gdyby pewne go dnia król wezwał cię na wojnę tak jak wujka Tomasza? Po wiedziałbyś: „Nie mogę ci pomóc, miłościwy panie, bo nie umiem osiodłać konia"? - Wujek Tomasz był bardzo dzielny, prawda, babciu? - Tak, moje dziecko. Był dzielny, przystojny i wychowany, jak na szlachcica przystało. - Ale zabili go, tak? - Zginął w bitwie, walcząc ręka w rękę ze swoim panem. Zgładził jego zabójcę, a potem umarł u boku tego, któremu ślubował - odrzekła z mocą. . Mały Tomko się zamyślił. - Wolałbym nie umierać, babciu - oznajmił po chwili. - Bo wtedy nie będę mógł jeździć. - Wszyscy musimy kiedyś umrzeć, dziecko - odparła Ele onora. - A kiedy ta chwila nadejdzie, chcielibyśmy stanąć przed Stwórcą i powiedzieć Mu, że zrobiliśmy z naszego życia dobry użytek. Że byliśmy odważni, wierni, uczciwi i lojalni oraz posłusznie wypełnialiśmy Jego życzenia. Chcemy, żeby Pan Bóg był z nas zadowolony, prawda, Tomku? Polgara & Irena
89
us
Tomko tego nie wiedział, rozumiał jednak intencję pytania, dlatego grzecznie skinął głową. I nadal myślał. - Ale, babciu, czy Pan Bóg by się cieszył, gdybyśmy umarli tak jak wujek Tomasz? - Pan Bóg cieszy się, gdy bronimy dobra i gdy dotrzymujemy złożonych ślubów. A wówczas kiedy przychodzi nam umrzeć, miłuje nas tym mocniej. Tomko nie był co do tego przekonany. Dostrzegał w życiu tyle rozmaitych i wspaniałych rzeczy, że wcale nie zamierzał umierać. W głębi serca myślał, że wujek Tomasz zrobiłby znacznie lepiej, gdyby nie dał się zabić, ale ponieważ miłował babcię i pragnął jej sprawić przyjemność, powiedział:
sc
an
da
lo
- Chciałbym być taki jak wujek Tomasz. Najwyraźniej rzekł to, co trzeba, gdyż babcia nachyliła się nad nim, uścisnęła go i powstrzymując łzy, odezwała się dziw nym głosem: - Będziesz taki jak on, Tomku. Będziesz taki jak on, kiedy zmężniejesz. Niech cię Bóg błogosławi. - Potem wyprostowa ła się roztaczając wokoło słodką woń róż. - A teraz pokaż, jak zdejmujesz uzdę. Właśnie skończyli oporządzać konie i już brali się za ręce, żeby wrócić do domu, gdy odnaleźli ich inni członkowie rodzi ny. Najpierw spotkali Ryszarda, Neda oraz Cecylię, których pan Jenney wypuścił przed chwilą z lekcji. Cała trójka biegła na łąki obejrzeć młodą pustułkę Neda, w każdym razie po to bie gli Ned i Cecylia, natomiast mały Ryszard pędził za nimi ni czym ćma za pochodnią. Ryszard skończył dziewięć lat i był spokojnym, poważnym chłopcem, odrobinę może zbyt drob nym jak na swój wiek. Często reagował nerwowo - podskaki wał przy niespodziewanych hałasach - i chętnie oddawał się marzeniom, kiedy powinien pracować albo się bawić. Miał buj ną wyobraźnię, pisał piękne wiersze i pieśni, wieczorową porą zaś bywał wprost rozchwytywany przez dziewczęta, które uwielbiały słuchać jego bajek o elfach i podobnych stworze niach. Eleonora uznała, że odzywa się w nim Robert, jego umi-
90
Polgara & Irena
s
łowanie do poezji i muzyki. Podobieństwo Ryszarda do ojca dostrzegła także i w tym, że chłopiec lgnął do silnych charakte rów, ulegając wpływom bratanków i bratanic. Dziewięcioletni Ned miał jasne włosy i krzepkie kończyny. Wyglądem bardzo przypominał matkę. Choć był żwawy i chętnie się bawił, jak na chłopca przystało, odziedziczył też jej łagodność. Nawet siedmioletnia Cecylia obmyślała więcej psot i jeśli dzieci cokolwiek przeskrobały, zwykle się okazywało, że zrobiły to za jej namową. Cecylia uczyła się z braćmi u pana jenneya, gdyż Edward uważał, że dziewczyna powinna otrzymać takie samo wykształcenie jak chłopak. Tylko Daisy utyskiwała, że córka wyrasta na dzikie zwierzątko, nie zaś na młodą damę.
sc an d
al
ou
Eleonora popierała stanowisko Edwarda. - Będzie miała czas zostać damą, kiedy skończy dziesięć lat i zaczniemy szukać dla niej męża - mówiła. - Stosownych ma nier wyuczy się w kilka tygodni, natomiast opanowanie łaciny i greki wymaga więcej czasu. Cecylia rosła na jasnowłosą piękność i podobnie jak matka przywodziła na myśl dziką różę. Mała Małgorzata, która nie skończyła jeszcze czterech lat, też przypominała słodziutką różyczkę, nic jednak nie wskazywało na to, że w przyszłości będzie od niej bił ów szczególny złocisty blask. A Tomko... Cóż, Tomko nie wdał się ani w matkę, ani w ojca, był za to niezwykle podobny do babki: wysoki, ciemnowłosy, miał sza firowe oczy, mocno zarysowany podbródek i łagodne usta. Być może właśnie dlatego, widząc w nim odrodzoną szansę, Eleonora umiłowała go aż tak bardzo.
Kiedy zgarnąwszy po drodze Tomka, dzieci wybiegły w podskokach z podwórka, z jego przeciwległej strony ele ganckim krokiem nadeszły Helena i Daisy, by towarzyszyć matce w drodze do domu. - Jak Tomko radzi sobie z jazdą? - spytała Helena. - Doskonale - odparła wesoło Eleonora. - Jak na swój wiek jest bardzo silny i doskonale utrzymuje równowagę. Będzie jeździł najlepiej z nich wszystkich. Polgara & Irena
91
- Ale czy Heron nie jest czasem dla niego za duży? - nie pokoiła się Daisy. - Nie lepiej by było, gdyby pojeździł na mniejszym? Na przykład na Łacie? Eleonora westchnęła. - Moja kochana Daisy, chyba zgodzisz się ze mną, że nie masz o koniach najmniejszego pojęcia. Łata to juczny kuc, szeroki jak małżeńskie łoże i ani trochę nie lepszy dla dziecka niż Heron. Dzieciak nie nauczy się jeździć, jak na szlachcica przystało, jeśli nie damy mu szlachetnego konia.
sc an d
al
ou
s
- Tym się specjalnie nie przejmuję, matko - odrzekła Daisy. Martwię się raczej, czy w tej sytuacji Tomko w ogóle dożyje ta kiego wieku, by mieć okazję zachowywać się jak szlachcic. Eleonora przeżegnała się. - Wypluj te słowa! Wierz mi, Daisy, bezpieczniej mu jeździć na Heronie niż na durnym kucu. Taki Łata potrafi tyłko jedno: iść za ogonem, który widzi przed sobą. Zaufaj mi. Wychowałam ośmioro dzieci. - Wiem, matko, wiem - łagodziła Daisy, widząc ściągnięte brwi teściowej. - Właśnie o jednym z nich chciałyśmy z tobą porozma wiać - wtrąciła Helena. Eleonora przeniosła wzrok z jednej kobiety na drugą i nagle się uśmiechnęła. - Macie poważne miny - skonstatowała. - Zatem chodźcie, moje córki, usiądźmy i znajdźmy zajęcie dla rąk na czas rozmo wy. Mamy setki nowych koszul do uszycia i nikogo do pomocy. - Mamo - zaczęła Helena, gdy zasiadły w świetlicy z igłami w rękach. - Ostatnio bardzo mnie martwią Izabella i jej mały Edmund. Daisy zaproponowała, żeby ściągnąć Bellę na stale do Morland Place. Mogłabym do was przyjechać, żeby jej doglądać. Eleonora nie oderwała wzroku od robótki. - Izabella jest kobietą zamężną - odrzekła. - Tylko jej mąż ma prawo decydować o jej losie. - Wiem, mamo, ale Izabella jest chora, a jej zmęczony umysł błądzi. Natomiast Edmund wyrasta na małego dzikusa.
92
Polgara & Irena
Jestem pewna, że niczego go tam nie uczą i źle go odżywiają. Nie szkodzi, że jego ojcem jest Ezra. Edmund to przecież Morland, powinien więc otrzymać odpowiednie wychowanie. Uważam także, że Izabella nie ma w domu Brazena właściwej opieki. Powinnyśmy chyba coś w tej sprawie zrobić, prawda? Czy to nie jest nasz obowiązek? Eleonora szyła coraz wolniej.
sc an da
lo
us
- To trudne pytanie, dziecko. Jeśli chodzi o chłopca... Cóż, gdyby istniało prawdopodobieństwo, że Edmund odziedziczy Morland Place, mogłybyśmy zaproponować, iż się nim zaj miemy, i nie sądzę, żeby pan Brazen się temu sprzeciwiał. Ale prawdopodobieństwo takie nie istnieje, dlatego przyszłość chłopca zależy wyłącznie od jego ojca. - Uniosła dłoń, nie po zwalając Helenie dojść do głosu. - Zaczekaj, daj mi skończyć. Niewykluczone jednak, że uda się nam nakłonić pana Braze na, by zlecił naszym niańkom opiekę nad małym, tak jak od daje się dziecko na naukę do bogatej rodziny. Co prawda robi się tak na ogół dopiero wówczas, gdy chłopiec kończy siedem lub osiem lat, ale okoliczności są szczególne i może się okazać, że pomysł się Brazenowi spodoba. - A co z Izabellą? - zapytała z niepokojem Daisy. - To już zupełnie inna kwestia. Izabella jest jego żoną i nikt oprócz niego nie ma do niej prawa. Pan Brazen może z nią ro bić, co mu się żywnie podoba. Może ją całkiem zaniedbać albo nawet bić, jeżeli taka jego wola. Nic nie możemy na to poradzić i byłoby wysoce niewłaściwe, gdybyśmy dawały mężowi do zrozumienia, że potrafimy zająć się jego żoną lepiej od niego. - Ależ, mamo! - wykrzyknęła Helena. - Ależ, matko! - zawtórowała jej Daisy. Eleonora odłożyła robótkę. - Taka sugestia byłaby niewłaściwa, choćby nawet i słusz na. Ale nie gdaczcie jak kury na widok lisa. Moim zdaniem macie rację. Porozmawiam z panem Brazenem i zasugeruję mu, że opieka nad chorą żoną i wychowywanie małego dziec ka są zadaniem ponad siły jego oraz jego... służących. - OstatPolgara & Irena
93
nie słowo wypowiedziała z ironicznym naciskiem. - Jutro z nim porozmawiam. Dziękuję wam za ten pomysł, dzieci. Kiedy Eleonora Courteney czegoś chciała, nikt nie śmiał jej się sprzeciwić - tym bardziej Ezra Brazen. Wpadła do jego domu jak burza i niemal równie szybko stamtąd wypadła. Ustaliła, że już nazajutrz dziecko i Izabella zostaną przewiezione w lektyce do Morland Place. Pozwoliła Brazenowi zachować twarz, udając, że rozwiązanie ma charakter czasowy. Jednak oboje doskonale wiedzieli, że Izabella już nigdy do miasta nie wróci.
sc an d
al
ou
s
Na widok córki Eleonora przeżyła prawdziwy wstrząs. Nigdy nie bywała na Coney Street, gdyż obyczaje rodzinne i społeczne wymagały, żeby to córka odwiedzała matkę, nie zaś odwrotnie. Dlatego zupełnie nie spodziewała się tego, co tam zobaczyła. Izabella leżała w brudnej pościeli - sądząc po zapachu, nie myta od co najmniej kilku tygodni - a jej spląta ne włosy roiły się od wszy. Wychudzona i zabiedzona, z za padniętymi policzkami, odruchowo przebierała palcami po wysmotruchanej pościeli, wydając z siebie monotonne i nie zrozumiałe dźwięki. Eleonora nie miała pewności, czy córka rozumie, co się do niej mówi, i czy ją w ogóle poznaje. - Jest w dużo gorszym stanie, niż myślałam - powiedziała Edwardowi, gdy sprowadzili Izabellę do domu. Chora została umyta, uczesana i położona w czystej pościeli w swoim dawnym pokoju. - Martwię się o chłopca - odrzekł Edward. - Gdy porównu ję go z Małgorzatą... - To nie porównuj - poradziła stanowczo matka. - Daj mu tro chę czasu. Na pewno stanie na nogi. Pan Jenney twierdzi, że nie jest głupi, tylko przestraszony. Anys zaś mówi, że kiedy go nakar miła i wykąpała, okazał należytą wdzięczność i serdeczność. - Nigdy nie widziałem równie chudego malca - stwierdził Edward. - To skandal, żeby tak traktować dziecko Morlandów. - Nie ma o czym mówić. Chłopiec jest już u nas, a tu bę dzie bezpieczny. Nie zdziwiłabym się, gdyby w tej sytuacji Brazen wyjechał z Yorku. 94
Polgara & Irena
us
- Co masz na myśli, mamo? - Nieważne. Jesteśmy potężną rodziną, a potęga coś znaczy tylko wtedy, kiedy służy obronie swoich. - Jej zmrużone oczy pociemniały. - Helena przyjeżdża jutro? - spytał Edward. - Tak. Sprzedaje dom. Będzie spała z Izabellą i zaopiekuje się nią. - Odprawi swoich służących? - Nie. Powiedziałam, że znajdziemy im u nas zajęcie. Nie lubię odprawiać sprawdzonych ludzi. Myślę, że i Helenie do brze zrobi opieka nad siostrą i jej małym dzieckiem. - Bo nie miała własnego, tak? Masz rację, nie pomyślałem o tym.
sc
an
da
lo
Ilekroć Eleonora brała się do czegoś, robiła to bezzwłocz nie. Izabella przebywała w domu dopiero od dwóch tygodni, gdy do Morland Place dotarła wiadomość, że Ezra Brazen wyjechał z hrabstwa i wszelki słuch o nim zaginął. Po latach znaleźli się tacy, którzy sądzili, że Eleonora kazała go zabić. Z całą pewnością miała dość pieniędzy, żeby wynająć kogoś, kto by to dla niej zrobił. Wątpliwości dotyczyły wyłącznie jednej kwestii: czy jest na to wystarczająco mściwa. W każ dym razie cokolwiek zrobiła, nie chwaliła się tym głośno. Kie dyś powiedziała tylko: - Za wysoko sięgnął, zadzierając z Morlandami. Jesteśmy przyjaciółmi królów. Ciche zniknięcie Brazena sprawiło, że Eleonora, oficjalna opiekunka Izabelli, zawiadywała całym jego majątkiem: mły nami i ziemią, z których i tak już od lat korzystała, oraz maga zynami. I właśnie te magazyny podsunęły jej pewien pomysł. Tydzień później przy obiedzie podzieliła się nim z rodziną. - Zastanówcie się nad procesem produkcji wełny. Co robimy najpierw? Przędziemy wełnianą włóczkę, po czym dostarczamy ją tkaczom. Następnie odbieramy od nich utkane sukno, żeby zawieźć je do foluszów. Później przewozimy je do magazynów, wreszcie transportujemy sukno kupcowi. Polgara & Irena
95
- Oczywiście - zgodził się Edward. - Co w tym złego? - Tyle jeżdżenia! Tyle zbierania, przewożenia, rozwożenia! Podejrzewam, że wełna przebywa co najmniej dwadzieścia mil, zanim opuści nasze włości i trafi do kupca. - Możliwe, ale innego rozwiązania nie widzę - rzekł Edward. Eleonora triumfalnie potoczyła wzrokiem po siedzących przy stole, by napotkać spojrzenie Hioba. Od razu też poznała, że Hiob już wie, co za chwilę usłyszą. Bawiło go, że pozostali nie mają o tym najmniejszego pojęcia.
sc
an
da
lo
us
- Powiedz, Hiob - zachęcała. - Co byś zrobił w takiej sytuacji? Zamiast wozić wełnę ludziom... - Trzeba ludzi dowieźć do wełny - dokończy! za nią. Zapadła cisza. - Nie rozumiem. Co to właściwie zmienia? - spytał Edward. - Ależ tak, już wiem, o co chodzi! - wykrzyknęła Daisy. - Prze cież to jasne, Edwardzie: łatwiej jest przewozić ludzi niż wełnę! - Przewozić... Ale dokąd? - pytał, nic z tego nie rozumiejąc. - Właśnie na tym polega mój wspaniały pomysł - wyja śniła Eleonora. - Magazyn Brazena stoi nad rzeką. Do tej sa mej rzeki wpada potok, nad którym pracuje folusz. Część robót związanych z przetwarzaniem wełny odbywa się na terenie sąsiadującym z młynem, choć, jak wiecie, pogoda często uniemożliwia prace. Wystarczy jednak, że zbuduje my ogromny magazyn, stodołę albo warsztat, właśnie tam, przy foluszu, żeby wszelkie roboty związane z produkcją sukna prowadzić pod dachem. Jeśli postawimy naprawdę duży budynek, starczy miejsca na wszystko. A nasze prząd ki i tkacze będą przychodzić tam do pracy. Po zainstalowa niu krosien i tych nowych, sprowadzonych z Francji koło wrotków będziemy musieli zrobić tylko dwie rzeczy: za wieźć surowe runo do warsztatu, potem zaś spławić sukno wodą do przystani. Nikt się nie odezwał. Wszyscy wyobrażali sobie, jak by to wyglądało.
96
Polgara & Irena
da
lo
us
- Wspaniale, mamo! - wykrzyknęła Helena. - To wyśmie nity pomysł! Zaoszczędzi wiele pieniędzy i jeżdżenia... - Łatwiej też będzie nadzorować pracę i pilnować, żeby robota była wykonana właściwie - dodała Eleonora. - Ale jak namówisz ludzi, by zamiast pracować w domu, przyszli do warsztatu? Z drugiego końca stołu zabrzmiał młody, dźwięczny głos Tomka: - Można im więcej zapłacić. Znowu zapadła cisza. - T o m k o będzie nie tylko wspaniale wykształconym szlachcicem, ale i człowiekiem interesu - powiedziała Ele onora, tłumiąc śmiech. - Nie przewiduję z tym żadnych pro blemów. Chłop wychodzi do roboty w pole, dlaczego więc człowiek zatrudniony przy produkcji sukna nie miałby wyjść na... powiedzmy, na takie pole do produkcji wełny? W końcu niektórzy z nich i tak już to robią.
sc
an
- Muszą, na tym polega ich praca - odezwał się Edward. - Otóż to! A w przyszłości prządka i tkacz będą pracować w warsztacie. - Budowa takiego budynku pochłonie mnóstwo pieniędzy zastanawiała się głośno Helena. - Ale się opłaci. Kiedy będziemy mieć wszystko pod kon trolą, zwiększymy produkcję i poprawimy jakość sukna - od rzekła Eleonora. - Mamo, przyjmij ode mnie pieniądze, które dostałam za dom Jana - rzekła Helena. - Nie mam ich po co trzymać, bo nigdy nie będę miała dziecka. - Niech cię Bóg błogosławi, Heleno. Chętnie z nich skorzy stam, ciebie zaś wezmę na wspólniczkę. Jeśli kiedyś zechcesz wyjść za mąż, odbierzesz je sobie z procentem i będzie to twój posag. Helena spłonęła leciutkim rumieńcem i uśmiechnęła się. - Nie sądzę, żeby do tego doszło, za to jeśli nie masz nic przeciw temu, chciałabym poznać tajniki produkcji wełny.
Polgara & Irena
97
us
- Oczywiście, moje dziecko. Jedź ze mną i z Nedem, bę dziecie uczyć się razem. Jutro wybieram się z nim do młyna. Nazajutrz Eleonora umyśliła, że do foluszu pojedzie z Ne dem po obiedzie, a gdy zbliżyła się pora wyjazdu, doszła do wniosku, że dobrze zrobi, biorąc ze sobą Ryszarda. - Mężczyzna powinien wiedzieć, czemu zawdzięcza swo je bogactwo - oznajmiła, lecz gdy wysłany przez nią pacho łek wrócił, okazało się, że nigdzie chłopca nie odnalazł. Bzdura! - zirytowała się Eleonora. - Wszak siedział z nami wszystkimi przy obiedzie. Nie mógł odejść daleko. Poszukaj jeszcze raz, a popytaj wśród służby, czy ktoś go czasem nie widział. Pewnie jest w sali szkolnej z panem Jenneyem.
sc
an
da
lo
- Zaglądałem tam, pani, ale pan Jenney twierdzi, że go nie widział. - To zajrzyj do komnaty dziecięcej. Ruszajże, człowieku, nie stój tak! Pół godziny później stało się całkiem jasne, że w Morland Place Ryszarda nie ma. - Może wybrał się do Micklelith, do Elynga - powiedział Ned. - Ryszard lubi słuchać jego opowieści. Wysłano więc jednego pachołka do Micklelith, drugiego do Twelvetrees, a gdy wrócili z niczym, Eleonora zaczęła się na dobre niepokoić. - To zupełnie do niego niepodobne, żeby tak wyjść poza te ren majątku. Gdyby rzecz dotyczyła Cecylii czy Toma... Hiob, wyślij kogoś do Shawes, żeby tam popytał. Ale Ryszard nie mógł zajść aż tak daleko! Minęła raptem godzina od obia du, jak spostrzegliśmy, że Ryszarda nie ma. Gdzież on się po dział? Hiob, poślij dwóch pachołków: niech obiegną majątek i wszystkich przepytają. Może widział go któryś z pasterzy? Zapadał już wieczór, gdy z miasta wrócił jeden ze służą cych. To on powiedział, że zauważył po południu Ryszarda bawiącego się na skraju drogi niedaleko Micklelith. - Co on tam robił? Z kim był? - pytała Eleonora. - Był sam - odparł lękliwie służący; pani w zdenerwowaniu
98
Polgara & Irena
s
potrafiła wytargać za uszy, o czym wszyscy doskonale wiedzie li. - Siedział i bawił się w trawie kamykami albo czymś takim. - A w pobliżu? Nikogo nie widziałeś? I nie wydało ci się to dziwne, że dziecko jest bez opieki? - Pani - odrzekł przepraszająco. - Prawdę mówiąc, ledwie na niego zerknąłem, patrzyłem głównie na tego zakonnika i... - Jakiego znów zakonnika? Jezu słodki, daj mi cierpliwość. Co to był za zakonnik? - Jeden z tych wędrownych braci, którzy przystają przy drodze, żeby wygłosić kazanie do przechodniów. Znasz ich, pani. Kilku ludzi zatrzymało się przy nim, no to pomyślałem sobie, że musi dobrze kazać, i nie ściągając cugli, próbowałem usłyszeć, o czym gada. Jechałem załatwić...
sc an d
al
ou
- Co mi teraz po twoich wymówkach?! - krzyknęła Eleonora. - Myślisz, że panicz Ryszard słuchał zakonnika? - wtrącił nieco spokojniej Edward. - Bo ja wiem... Trudno powiedzieć, panie. Może i słuchał. Nie patrzył na niego, tylko na to, czym się wtedy bawił, ale jak się nad tym dobrze zastanowić, to tak, był całkiem blisko i mógł go słuchać, choć wyglądało na to, że nie słucha. - Dobrze. Możesz odejść, ale nie za daleko, żebyś słyszał, gdy będziemy cię wołać. - Edward odprawił służącego. Kiedy pachołek odszedł, Eleonora spojrzała bezradnie na syna. - I co o tym myślisz? - Zastanawiam się, czy ktoś go nie porwał. Słyszałem o ta kich przypadkach. - Nigdy nie sądziłam, że pewnego dnia przeklnę bliskość drogi - powiedziała. - Tyle się tam plącze bandytów i włóczy kijów. Co zrobimy Edwardzie? Jakże żałuję, że nie ma z nami waszego ojca! Jestem w takim stanie, że nie mogę zebrać myśli! - Może trzeba wypytać tego zakonnika? - zasugerował z namysłem Edward. - Ktoś na t pewno wie, gdzie go szukać. Mógł coś widzieć, mógł zapamiętać chłopca albo kogoś, kto się przy Ryszardzie zatrzymał i do niego zagadał.
Polgara & Irena
99
- Tak, tak! - podchwyciła Eleonora. - Wyślij jakiegoś odpo wiedzialnego pachołka, żeby go odnalazł. Najlepiej Owena. Nie, zaczekaj. Sama pojadę. Nie wytrzymam próżnego czeka nia. Pojadę z Owenem. Nie sposób było ją od tego odwieść i niedługo potem ruszy ła z Owenem i Jackiem na poszukiwanie zakonnika. Dowie dzieli się jednak tylko tego, że wszedł do miasta. Natomiast nikt nie widział, żeby z miasta wychodził.
us
- Mógł wyjść inną bramą, po drugiej stronie murów - rzekł Owen. - Trzeba wracać do domu, pani. Jutro skoro świt zno wu tu przyjedziemy i przepytamy strażników przy wszystkich bramach Yorku. Dziś i tak nic więcej nie zdziałamy.
sc an
da
lo
Dwie bezsenne noce i dwa dni poszukiwań: pytali przy każ dej bramie miasta, pytali po wsiach, zatrzymywali samotnych pasterzy spotkanych po drodze. Pytali, czy ktoś nie widział chłopca w zielonym kaftanie bądź wędrownego zakonnika. Eleonora jeździła z Owenem, Hiob z Jackiem, a Edward z Halem, każdy w inną stronę, lecz nikt z indagowanych nie widział ani jednego, ani drugiego. Jakiś brat zakonny opuszczał miasto przez Rogatkę Boothamską - „jakiś", ale czy właśnie ten, tego nie wiedział nikt. Wyszedł z miasta, lecz zaraz potem musiał odprawić jakieś czary, przepadł bowiem jak kamień w wodę. Nastał trzeci poranek - niedzielny - i Eleonora postanowi ła pojechać do miasta na mszę, żeby wypytać o Ryszarda w kościele, gdyż na nabożeństwo ściągało mnóstwo ludzi z ca łej okolicy. Podczas mszy modliła się o pomoc do świętego Krzysztofa oraz świętego Antoniego. Musieli ją chyba usły szeć, gdyż trzeci napotkany w kościele człowiek, któremu za dała pytanie o chłopca i zakonnika, rzekł: - Tak, pani. W oberży zwanej „Star Inn" dwa dni temu za trzymał się wędrowny zakonnik. Wiem, bo mieszkam w do mu naprzeciwko. Widzę go, jak stoi na ulicy i głosi kazanie. Ale czy jest z nim mały chłopiec? Na to pytanie nie umiem ci odpowiedzieć, pani. 100
Polgara & Irena
- Niech Bóg cię błogosławi! - wykrzyknęła, przywołała Owena i czym prędzej ruszyli na poszukiwanie oberży. Oberżysta natychmiast ją poinformował, że zakonnik śpi na sianie nad stajnią i że przybył z północy w piątek rano. - Zatem nie musi być tym, którego szukamy - skonsta towała rozczarowana. - Mógł wyjść przez Rogatkę Boothamską w czwartek i wrócić do Yorku już nazajutrz rano. Z wędrownymi braćmi nigdy nic nie wiadomo, pani - odrzekł Owen.
sc
an
da
lo
us
Zastali go przy śniadaniu, które spożywał na zapleczu oberży. Siedział przy gołym stole i kroił nożem chleb. Jak tyl ko weszli do izby, spojrzał na nich i słodko się uśmiechnął. - Witajcie, witajcie! - rzekł. - Siądźcie przy mnie i posilcie się. Mam chleb i piwo, które pijał nasz ojciec Adam. Jednego i drugiego wystarczy dla nas wszystkich. Nie, droga pani, nic nie mów, sam wiem, po coście przyszli. Po twoich oczach wi dzę, żeś matką, i to błogosławioną, jak wszystkie od czasu, gdy Pan nasz oblekł się w ludzkie ciało. On jeszcze śpi, bo chcąc wysłuchać rozmowy, późno się położył. Odbyliśmy wieczorem bardzo długą rozmowę, przeciągnęła się prawie do rana. Wiedziałem, że po niego przyjdziesz. Dlatego zostałem w mieście. Nie usłuchałem wezwania, które każe mi iść na północ, tam gdzie rzadko dociera słowo Pana, do krainy dła wionej wojną i rozbojem. Śpi na górze na sianie, tak jak sypiał nasz Pan, którego chce naśladować. Zakonnik wskazał im drewnianą drabinę znikającą gdzieś wy soko pod dachem. Podczas gdy Owen rzucił się pędem na górę, wędrowny brat bez cienia pośpiechu odkroił następny kawałek chleba. Zaczął przeżuwać go powoli i z wyraźną przyjemnością. - Nie należy jadać za szybko, droga siostro. Trzeba jeść wolno, smakować każdy okruszek i pamiętać, komu go za wdzięczamy. Jedzenie jest jak modlitwa, jedno zastępuje dru gie. O, proszę, oto mój mały przyjaciel. Na widok Owena, który trzymając w ramionach Ryszarda, z trudem schodził po drabinie, Eleonora wydała okrzyk ulgi. Polgara & Irena
101
- Gdzieś ty był? Dlaczego uciekłeś bez słowa? Tak bardzo się martwiłam! - Jak tylko wyściskała syna i złapała oddech, zasypała go pytaniami i wymówkami. Po chwili miała ochotę solidnie nim potrząsnąć. - Mamo, byłem przecież z bratem Tomaszem - odparł chło piec, patrząc na nią jasnymi, szeroko rozwartymi oczyma. Trochę za duże były te oczy, jakby widział więcej niż to, co się przed nim roztaczało. - Z bratem byłem zupełnie bezpieczny. - Skąd miałam o tym wiedzieć, ty niedobry chłopcze? W głowę zachodziliśmy, co się z tobą stało! Mogło ci się przydarzyć coś złego!
sc an d
al
ou
s
- Ale co? Pan Bóg wiedział, gdzie jestem. Byłem z naszym Panem równie bezpieczny jak ptaki, a wszak nie powiesz, ma mo, że ptaki są niedobre. - To nie to samo, Ryszardzie. Nie możesz oddalać się od domu bez pozwolenia. Musisz myśleć o rodzinie. I coś ty zro bił z butami?! - Oddałem je żebrakowi. Potrzebował ich bardziej niż ja. Brat Tomasz chodzi boso. Mamo, mam myśleć więcej o rodzi nie niż o Panu Bogu? Przecież to nasz Pan mnie wezwał. - Synu mój, nasz Pan powierzył cię opiece rodziców i chciał by, żebyś ich słuchał i darzył miłością, dopóki nie osiągniesz wieku dojrzałego - wtrącił łagodnie zakonnik. - Idź z matką i rób, co ci każe. Pan Bóg na ciebie zaczeka. On zna twoje serce. - Dlaczego, bracie, nie odprowadziłeś dziecka do domu? zapytał rzeczowo Owen. Zakonnik podniósł na niego wzrok. - Kimże ja jestem, by wtrącać się w zamierzenia Pana? Mo że chciał, byście małego szukali? Kto wie, może przy okazji znaleźliście nie tylko zgubionego chłopca? - Dziękuję ci, że go przy sobie zatrzymałeś - rzekła Eleonora i mocniej ścisnęła rączkę dziecka. - Szczęść ci Boże. - I tobie, siostro - odparł zakonnik. Patrzył za nimi, jak całą trójką wychodzą na słońce, i przez chwilę na jego łagod nej twarzy gościł tkliwy uśmiech. 102
Polgara & Irena
Przed oberżą czekały konie. Owen posadził chłopca za sobą, zawrócili wierzchowce i niespiesznie ruszyli tłocznymi, cienisty mi uliczkami Yorku, kierując się ku Wielkiej Południowej Bra mie. Eleonora jechała zajęta swoimi myślami, nie mogąc zapo mnieć słów zakonnika. „Kto wie, może przy okazji znaleźliście nie tylko zgubionego chłopca? " Co chciał przez to powiedzieć?
sc an d
al
ou
s
- Ryszardzie - zagadnęła syna, gdy wyjechali na Wielki Po łudniowy Trakt. - Tak, mamo. - Dlaczego z nim poszedłeś? - Chciałem się dowiedzieć... - zaczął wolno. - Bóg mnie po trzebuje. Chciałem się dowiedzieć, do czego. W ustach małego dziecka zabrzmiało to absurdalnie. - Ry szard nie skończył jeszcze dziesięciu lat - a przecież absurdalne nie było. Eleonorę ogarnął dziwny lęk, gdyż czuła, że w jej naj młodszym dziecku tkwi coś wyjątkowego, coś, czego nie odzie dziczył po niej. Ryszarda dotknął palec zewnętrznego olśnienia. „Nie tylko zgubionego chłopca". Może zakonnik miał rację... Miesiąc później chłopiec pojechał do kolegium Świętego Wilhelma, mieszczącego się w wielkim budynku przycupnię tym w cieniu ogromnej katedry. Tam, w atmosferze, w której łatwiej usłyszeć głos Boga, kształcono księży. Ryszard został ministrantem, lecz gdyby okazało się, że Bóg obdarzył go po wołaniem, miał rozpocząć naukę i przyjąć święcenia. Wyje chał z domu bardzo młodo, ale tkwiący w nim dziwny spokój sprawił, że opuszczał Morland Place bez cienia strachu. Ele onora znajdowała pociechę w. tym, że syn będzie blisko do mu. Na tyle blisko, żeby w każdej chwili mogła go odwiedzić lub też żeby on mógł przyjechać do niej - gdyby któreś z nich odczuło taką potrzebę.
Polgara & Irena
Rozdział siódmy
us
Straszne i wstrząsające okazały się dni rewolucji, ale minę ły i zdawało się, że znowu zapanuje pokój. Wielki Warwick i niepoczytalny brat króla, Jerzy z Clarence, zbuntowali się przeciw Edwardowi, zwiedzeni mrzonkami o władzy i nadzie ją na korzyści finansowe. Był to potworny czas. Król Edward został pojmany i wtrącony do więzienia, Henryk ponownie koronowany na króla, rządy zaś przeszły w ręce Małgorzaty Andegaweńskiej, wspomaganej przez hrabiego Warwicka.
sc
an
da
lo
Jednak król Edward dzięki pomocy brata, Ryszarda z Gloucesteru, wyrwał się z niewoli. Ryszard miał w herbie białego odyńca i motto Loyaulte me Lie, czyli „Lojalność mnie wiąże". Wspierał ich szwagier, książę Burgundii, i wła śnie dzięki niemu udało im się po raz ostatni pokonać Lancas terów w bitwie. Yorkiści odnieśli naonczas ogromne zwycię stwo. Mimo wielu ran Ryszard z Gloucesteru bił się bardzo mężnie, natomiast szalony Jerzy zdezerterował, gdy tylko sta ło się jasne, że bitwa jest przegrana; bracia darowali mu zdra dę. Za to na rozkaz Edwarda Henryk został stracony. Złocisty Edward nauczył się, że zbytnia litość może grozić utratą kró lestwa. W obliczu śmierci męża Małgorzata w końcu się zała mała. Jej syn został zabity podczas ucieczki i z należnymi ho norami odesłany do Francji. Wielki Warwick natomiast zginął na polu bitwy, walcząc przeciwko temu, którego wcześniej oficjalnie wyniósł na tron. Eleonora ani przez chwilę nie uchylała się od obowiązków wobec syna Ryszarda Plantageneta. Wysyłała mu ludzi i pienią dze, pomogła mu też w ucieczce do Burgundii. Morlandowie znaleźli się w wielce niebezpiecznej sytuacji, gdyż York stał się centrum rewolucji. Jednak, o dziwo, wyszli z owej zawieruchy 104
Polgara & Irena
niemal bez szwanku. Niemal - ponieśli bowiem jedną ofiarę: biedna Izabella rozstała się z życiem. Coraz trudniej było jej pozostawać w rzeczywistym świe cie, coraz częściej przebywała w otchłani strasznych urojeń, gdzie od nowa przeżywała cierpienia związane ze śmiercią Łu kasza i potworność zniewolenia w domu przy Coney Street. Krzyki, tupot maszerujących żołnierzy i surmy bojowe wy czerpały jej osłabiony umysł znacznie bardziej, niż ktokolwiek to sobie uświadamiał, i pewnego ranka Hiob znalazł ją w fosie: jej zwłoki do polowy przykrywała woda.
da
lo
us
Nikt nie wiedział, jak się tam znalazła, gdyż od lat nie opuszczała łóżka i nie była w stanie przejść więcej niż kilka kroków. Dopiero wtedy Hiob wyjawił Eleonorze prawdę o schadzkach Izabelli z Łukaszem - wykradała się na nie tuż obok miejsca, gdzie ją znaleziono, co więcej, wstawała wów czas z tego samego łoża, na którym przyszło jej spędzić ostat nie miesiące życia.
sc
an
- Być może w swoim biednym, zbłąkanym umyśle uroiła sobie, że znowu jest młodą dziewczyną i musi pójść na spo tkanie z Łukaszem? Może dźwięki dochodzące zza murów przypomniały jej sygnał, jakim Łukasz ją wtedy przyzywał? Ledwie trzymała się na nogach, łatwo więc mogła wpaść do fo sy, później zaś nie była w stanie wydostać się z wody. Eleonorą wstrząsnął dreszcz. - Możliwe. Nigdy się tego nie dowiemy. Ale czuję się bar dzo winna. Gdybym nie zmusiła Izabelli do małżeństwa, żyła by teraz za murami klasztoru, bezpieczna i szczęśliwa. Hiob dotknął jej dłoni. - Jej los zależał od Boga. On najlepiej wiedział, co ją spotka. Potrząsnęła głową, jej twarz nabrała tragicznego wyrazu. - Na taki los na pewno sobie nie zasłużyła. Biedactwo... Ni gdy tego nie zapomnę. Helena też mocno przeżyła śmierć Izabelli. Zobowiązała się, że będzie doglądać siostry, i czuła, że ją zawiodła. Tamtej nocy bowiem była w Micklelith i pomagała opatrywać rannych żołPolgara & Irena
105
lo
us
nierzy. Nie sądziła, że w rodzinnym domu, rojącym się od służ by, Izabellę może spotkać jakiekolwiek nieszczęście. Istniał tyl ko jeden sposób odkupienia zaniedbania: mogła przejąć pełną opiekę nad małym Edmundem i zastąpić mu matkę, co zrobiła z najszczerszym oddaniem. Chłopiec i tak prawie nie znał mat ki. Pamiętał ją tylko jako obcą, wychudzoną postać, wiecznie przykutą do łoża. Helenę zdążył już polubić, dlatego od razu dobrze się między nimi ułożyło. Edmund wykazywał się coraz większą przytomnością i stopniowo wychodził ze skorupy, w której tkwił przez pierwsze cztery lata życia. Ta śmierć zasmuciła w Morland Place dosłownie wszyst kich. Nikt o Izabelli za wiele nie mówił, ale każdy często o niej myślał. Po jej pogrzebie pojawiła się w kaplicy, przy pomniku Tomasza i Harry'ego, mosiężna tablica z napisem: „Izabella Morland, 1434-1469. Wolą Pana".
sc
an
da
I znowu Morland Place miało gościć Ryszarda Plantageneta. Za pierwszym razem zawitał tam Ryszard, książę Yorku, wraz z żoną, księżną Cecylią, która wydawszy na świat swoje ostatnie dziecko, dopiero co podniosła się z połogu. Teraz przybywał ów naonczas narodzony chłopiec, obecnie już do rosły, dwudziestoletni mężczyzna, Ryszard Plantagenet, ksią żę Gloucesteru, królewski brat i główna podpora tronu. To warzyszyła mu księżna, niedawno poślubiona Anna Nevilłe, najmłodsza córka Warwicka. Eleonora polubiła młodego Ryszarda już wówczas, gdy uj rzała go po raz pierwszy na uroczystej mszy żałobnej, odpra wianej w intencji poległego księcia Yorku. Było to w sześćdzie siątym pierwszym roku, niemal jedenaście lat temu. Wydał jej się wtedy jedynym potomkiem Ryszarda podobnym do swego ojca. Chłopiec o smutnej twarzy i wiotkiej posturze, który no sił wówczas godło z niedźwiedziem - herb Warwicka - wyrósł na poważnego, dojrzałego i sprawnego mężczyznę. Nie odzna czał się wysokim wzrostem ani krzepką budową, ale dzięki żmudnym ćwiczeniom jego ręce i nogi nabrały odpowiedniej 106
Polgara & Irena
muskulatury. Dobrze się nosił i nawet jego najzagorzalsi prze ciwnicy musieli przyznać, że Ryszard prezentuje się, jak przy stało na księcia królewskiej krwi. Podobnie jak jego ojciec, ożenił się z umiłowaną z dzieciń stwa. Wiódł ją teraz do zamku Middleham, gdzie spędził wiele ze swych chłopięcych łat; posiadłość otrzymał po śmierci zniesławionego Warwicka. W drodze para nowożeńców miała stanąć w Morland Place.
sc
an
da
lo
us
- Wnoszę, książę, że królewski dwór nie bardzo przypadł ci do gustu - rzekła Eleonora, kiedy siadali do wieczerzy. Ryszard, książę Gloucesteru, nieznacznie wzruszył ramionami. - Nie miałem okazji przywyknąć do luksusu. - Mój pan nie może się wprost doczekać, kiedy wreszcie za czerpnie świeżego powietrza rozległych wrzosowisk - dodała jego żona. - Doskonale to rozumiem - odrzekła Eleonora. - Odkąd przyjechałam do Yorkshire, mam podobne upodobania. Eleonora polubiła Annę Neville. Było w niej coś, co przypo minało jej Izabellę, gdyż podobnie jak utracona córka, Anna też o włos minęła się z wielką urodą: miała nie całkiem złociste włosy, twarz usianą piegami i nieco za duże usta. Za to kiedy patrzyła na Ryszarda, bił z niej jasny, ciepły blask i wyglądała wówczas prześlicznie. Wszyscy wiedzieli, że Anna Neville uwielbia męża równie gorąco, jak on uwielbia ją. - Jeszcze niedawno myślałam, że już nigdy nie odetchnę świeżym powietrzem - rzekła księżna. - Gdyby Ryszard mnie nie odnalazł... Cóż, gdyby kiedyś przyszło mi zostać bez środ ków do życia, będę mogła zarabiać jako kucharka. - Spojrzała na męża i wymienili smutne uśmiechy. Z powodu chłodnej aury oraz na wyraźną prośbę księcia i księżnej, którzy nie życzyli sobie żadnej ceremonii na swoją cześć, wieczerzę podano w komnacie zimowej - małej salce ja dalnej, którą Edward kazał dobudować na tyłach wielkiej sali. Nastała moda, żeby jadać w miejscach zacisznych, w takich właśnie jadalniach. Mówiono, że życie wielkiej sali, rezerwoPolgara & Irena
107
wanej odtąd tylko na uroczyste okazje, powoli odchodzi w przeszłość, lecz dalekowzroczna i postępowa Eleonora, któ ra w nowym domu kazała budować kominy, okazała się staro modna na tyle, żeby podtrzymywać wymierające gdzie indziej obyczaje. 2 wyjątkiem szczególnych okazji, na przykład ta kich jak ta. Uważała bowiem, że domownikom i służbie też się coś należy. Jej zdaniem wspólne biesiadowanie stanowiło ważną część ich życia, a ponieważ nadal była panią Morland Place, jak zwykle stawiała na swoim.
sc
an
da
lo
us
Tego wieczoru jednak najistotniejsze były życzenia gości. Dlatego podczas gdy służba, w tym mały orszak Gloucesterów, jadła w wielkiej sali, książę i księżna wraz z Eleonorą, Heleną, Edwardem oraz Daisy zasiedli w komnacie zimowej. Ponieważ w małej salce jadalnej zrobiło się swojsko i przytulnie, Eleonora ośmieliła się zapytać: - Czy nie zechciałbyś, książę, opowiedzieć nam, jak doszło do twojego ślubu z księżną Anną? Słyszeliśmy tyle plotek na ten temat, że radzi byśmy wreszcie poznać prawdę, ó ile oczywiście zechcesz się nią z nami podzielić. Anna i Ryszard wymienili spojrzenia. - Skoro chcecie usłyszeć... - rzekła księżna. - Choć niektóre wydarzenia są nadal bolesne... Anna miała burzliwe życie. Uwielbiała swego wspaniałego i budzącego powszechny zachwyt ojca, a kiedy zdradził Koro nę, przeżyła prawdziwą tragedię. Z jednej strony bowiem nie mogła źle osądzać rodzica, z drugiej natomiast nawet przez myśl by jej nie przeszło zdradzić brata umiłowanego Ryszarda. Warwick wydał starszą siostrę Anny, Isobelę, za Jerzego z Clarence, któremu obiecał tron Edwarda. Kusił też Ryszarda przy szłą chwałą. Lecz jedną zasadę Ryszard stawiał nade wszystko - zasadę niewzruszonej lojalności wobec Edwarda, dlatego też nie dał się hrabiemu przekonać. Warwick poszukał więc opar cia gdzie indziej i żeby zapewnić sobie dodatkowy atut, zawarł pakt z Małgorzatą Andegaweńską, po czym wydał Annę za jej syna, dawnego księcia Walii, również Edwarda. 108
Polgara & Irena
Anna wzięła z nim ślub we Francji i szybko stwierdziła, że jest nieprzyjemnym, chełpliwym młodzieńcem, który nienawiść i wzgardę do ludzi wyssał z mlekiem matki. Jednak była wdzięcz na Małgorzacie za to, że mając na względzie własne cele, nie po zwoliła synowi na skonsumowanie małżeństwa; spodziewała się widać, że w przyszłości zechce je unieważnić. Później Anna 'wy ruszyła w drogę powrotną do Anglii. Podczas strasznej prze prawy przez Kanał, w samym środku potwornego sztormu, jej siostra Isobela zaczęła rodzić i powiła martwe dziecko.
lo
us
Potem była bitwa, ucieczka, nadeszła też potworna wieść o śmierci ojca, hrabiego Warwicka, i pocieszająca - że Edward, jej mąż, też zginął. Anna wraz z Isobelą trafiły pod opiekę chwiejnego Jerzego, który zdążył na czas zmienić front, żeby uratować głowę oraz majątek. Potem zaś nastąpiła cudowna chwila, kiedy przybył jej Ryszard.
sc an da
- Zawsze chciałem się z nią ożenić - wyznał. - Kiedy byli śmy dziećmi, umawialiśmy się, że gdy dorośniemy, weźmiemy ślub. Dzieci często mówią takie rzeczy. Tyle że my naprawdę chcieliśmy się pobrać. Dlatego jak tylko się upewniłem, że An nie nic nie zagraża, pojechałem prosto do Edwarda i dostałem od niego zgodę na ślub. - Niestety, lord Clarence był łaskaw się temu sprzeciwić - do powiedziała cierpko Anna. Ryszard nieznacznie pokręcił głową, jakby dając jej znak, żeby ostrożnie dobierała słowa. Niezależnie od tego, co Jerzy Clarence zrobił, był wszakże jego bratem i choć sobie na to zasłużył, Ryszard nie lubił, gdy źle o nim mówiono. Wszelako Anna okazała się mniej powściągliwa; wiele wycierpiała z powodu Clarence'a. - Jesteśmy wśród swoich, Ryszardzie - rze kła. - Pani Eleonora należała do bliskich przyjaciół twojego ojca. - Mój brat, pani, też wyraża się o tobie w samych superlaty wach - powiedział Ryszard, patrząc na Eleonorę. Posłała mu uśmiech. - Jestem z tego dumna. Czułabym się wielce zaszczycona, gdybyście państwo i mnie, i moją rodzinę zaliczyli w poczet swoich przyjaciół. 109 Polgara & Irena
da
lo
us
- Ależ oczywiście - rzekła porywczo Anna. - Czuję się tutaj jak u siebie w domu. A ty, Ryszardzie? Wracając jednak do mo jej historii... Lord Clarence uznał, że jako mój prawny opiekun ma prawo dysponować połową majątku mojej matki, który do stałam w zapisie testamentowym. Tyle że Clarence nie miał żad nych podstaw, by czuć się moim opiekunem, a kiedy Ryszard mu to wytknął i poparł swoje racje opinią króla, Jerzy zabronił mu się ze mną spotykać. Gdy zaś Ryszard zaczął go wypytywać, gdzie przebywam, lord Clarence przewrotnie wykorzystał wcze śniejszy argument i odparł, że skoro nie jest moim opiekunem, nie musi zawracać sobie tym głowy. Potem zaś... - Przeszedł ją dreszcz. - Potem zaś wywiózł mnie potajemnie nocą i zostawił u jednego ze swoich przyjaciół w Londynie. Więziono mnie tam jako pomoc kuchenną. Bito i głodzono. Mało nie umarłam z zim na, sypiając na podłodze wśród szczurów i karaluchów. Och, ten smród palonego tłuszczu i gotowanego jedzenia! Czułam go we włosach i na całym ciele. Robiłam, co mogłam, żeby się stamtąd wyrwać, ale Jerzy kazał mnie dobrze pilnować.
sc
an
Słuchacze współczująco kiwali głowami. Wszak dużo gorzej jest być uwięzionym tak haniebnie niż przebywać w zamknię tej celi. W celi można przynajmniej zachować znamiona szla chetnego urodzenia. Anna musnęła dłoń Ryszarda i jej twarz rozpromieniła się wewnętrznym blaskiem. - Ale on mnie odnalazł. Nie wiem jak, ale mnie odnalazł. Wyratował mnie stamtąd i zabrał do sanktuarium St, Martin s le Grand, gdzie nikt już nie mógł mnie tknąć. - A potem zaczęły się długie dysputy - opowiadał Ryszard. Edward chętnie oddał mi Annę oraz prawo do większości kwe stionowanego majątku. Natomiast Jerzy bardzo się złościł, twierdząc, że ograbiamy go z tego, co mu się prawnie należy. I był o tym święcie przekonany. Już na pierwszy rzut oka dostrzegli, że Ryszard nie potra fi przypisać bratu winy, a jego działaniom - zwyczajnego egoizmu i chciwości. Wyraźnie ufał, że Jerzy po prostu padł ofiarą pomyłki lub też został wprowadzony w błąd. 110
Polgara & Irena
- W końcu zdołaliśmy osiągnąć kompromis. Zrzekłem się większości majątku... - ...prócz jego części na północy, to znaczy Middleham wtrąciła Anna. - Tak, oprócz Middleham. Chcemy tam zamieszkać na stałe. W zamian za nasze ustępstwa Jerzy zrezygnował z wszelkich roszczeń wobec Anny.
us
- Oddałeś, książę, wszystkie majątki, które ci się prawnie należały? - zapytał Edward. Uznał, że to bardzo kiepski in teres. Nie śmiał tego powiedzieć na głos, ale zastanawiał się, dlaczego ktoś miałby zadawać sobie aż tyle trudu, żeby do godzić księciu Clarence.
sc an da
lo
Ryszard posłał rozmówcy swój nagły, oszałamiający uśmiech, który z rzadka rozświetlał jego poważną twarz. - Nie chciałem ich. Chciałem tylko Anny. - Spojrzał na nią, a jego przepełniła radość. - Pobraliśmy się natychmiast, na wypadek gdyby ktoś próbował nas znowu rozłączyć. Po winniśmy byli otrzymać dyspensę, ponieważ łączy nas bli skie pokrewieństwo, ale nie czekaliśmy, aż zostanie przyzna na. Doszliśmy do wniosku, że jeśli zajdzie potrzeba, zawsze będziemy mogli wziąć ponowny ślub, ale nie wygląda na to, żeby miało to być konieczne. - Tak się cieszę, że w końcu wam się udało - rzekła pogodnie Eleonora. - A więc chcecie zamieszkać na północy? Wspaniale. Potrzebne nam tu mądre rządy, a ty, panie, dałeś się poznać ja ko wspaniały administrator. Popatrzył na nią uważnie oczyma, które choć nie niebie skie, lecz szare, tak bardzo przypominały jej Ryszarda Yorka. Jego ojciec był generałem, żołnierzem, kryształowo uczci wym człowiekiem o prostych upodobaniach, zbyt uczciwym, by zrozumieć zło. Człowiekiem, który lojalność cenił nade wszystko. Podobno żaden kłamca nie śmiał spojrzeć mu w oczy. Te same cechy dostrzegła teraz w jego najmłodszym potomku. Chociaż Ryszard Gloucester skończył raptem dwa dzieścia lat, zdążył już udowodnić, że jest doskonałym żołPolgara & Irena
111
lo
us
nierzem i generałem. Jako administrator zaś odznaczał się umiejętnościami i sądem, jakie zazwyczaj cechują ludzi dwu krotnie od niego starszych. Kierował się zasadą niezłomnej lojalności i żaden oszust nie chciał napotkać jego wzroku. - Tak, będziemy mieszkać na północy, jak długo się da. Od czasu do czasu sprawy państwowe wezwą nas do Londynu, ale nie chciałbym za często przebywać na królewskim dworze. - Miłościwa królowa... - zaczęła Anna, lecz Ryszard po wstrzymał ją wzrokiem. - Miłościwa królowa oczekuje kolejnego dziecka, i to już na dniach - wpadła jej w słowo pani domu. - To cudowne, że małżeństwo króla jest tak szalenie owocne, ale pokój z dzie cięcą kołyską nie jest miejscem dla mężczyzny. Gdy szykowa łam się do porodu, mój mąż marzył o wyjeździe do Walii. Twierdził, że czuje się w domu jak kura zaszczuta przez lisa.
sc an da
Wszyscy parsknęli śmiechem i chwila niezręcznej ciszy mi nęła bez śladu. Książę Gloucesteru miał opinię dość nudnego i solennego człowieka, ale nawet jeśli traktował życie z powa gą, tego wieczoru pokazał inne oblicze: młodzieńca wesołego, który potrafi bawić się absurdem. Gdy uprzątnięto naczynia, do sali jadalnej weszły dzieci: Ned, Cecylia, Małgorzata, Ed mund i Tom, żeby przywitać się ze znakomitymi gośćmi. Za chowywały się idealnie, pokazując się Annie i Ryszardowi od najlepszej strony, oni zaś wypytywali je o lekcje i ulubione za bawy. Rozmawiali z nimi tak zwyczajnie, tak miło i natural nie, że wkrótce dzieci przestały się mieć na baczności i ku uciesze gości zaczęły mówić szczerze. Potem nikt już nie pamiętał, jak do tego doszło, lecz nie mi nęło nawet pół godziny od przyjścia malców, gdy wszyscy młodzież i dorośli - bawili się w najlepsze w zwariowaną ciu ciubabkę. Zrobiło się tak swobodnie i wesoło, że niebawem każ dy padał ze zmęczenie i pokładał się ze śmiechu. Kiedy gonitwa dobiegła końca - nikt bowiem nie mógł złapać tchu, żeby szaleć dalej - dzieci zabawiały gości śpiewem, a występ zakończyły pieśnią na głosy, której nauczył ich pan Jenney, starą i lubianą 112
Polgara & Irena
Summer is icumen in. Gdy skończyły, było już bardzo późno, dorośli zmówili więc wieczorny pacierz i udali się na spoczy nek, a słodkie dziecięce głosy wciąż rozbrzmiewały im w uszach.
sc
an
da
lo
us
Chociaż położyli się późno, wszyscy wstali wczesnym ran kiem, ponieważ skoro świt goście ruszali w drogę. Spotkali się więc najpierw na mszy w kaplicy, a potem na śniadaniu w wielkiej sali. Podczas posiłku Ryszard dziękował Eleonorze za gościnność. - To ja czuję się zaszczycona, wasza miłość - odparła po ważnie i nie była to bynajmniej odpowiedź kurtuazyjna. - Proszę, obejdźmy się bez oficjalnych formułek, pani. Mam wrażenie, że znam cię całe życie, co do pewnego stopnia jest prawdą. - Zgoda, książę, ale gdy mówię, że twoja obecność jest dla mnie zaszczytem, mówię szczerą prawdę, jesteś, panie, lordem konetablem, księciem pokoju Walii i lordem gubernatorem północy. Któż nie byłby zaszczycony, mogąc ciebie gościć. - Sądziłem, że zaszczyt zależy nie tyle od tytułów, ile od wartości człowieka. - Ale ty, książę, jesteś swoich tytułów wart. Masz tyle z ojca... - Dziękuję ci, pani, za twe słowa i mam nadzieję, że będę godnie nosił jego imię. A teraz porzućmy już komplementy, ponieważ mnie krępują. Tak samo jak ojciec jestem żołnie rzem i nigdy nie przywyknę do dworskich manier. Eleonora roześmiała się. - Podobno na dworze w ślad za komplementem idzie proś ba o przysługę. Uśmiechnął się w odpowiedzi.. - A więc o co mnie poprosisz, pani? - Proszę cię, byś uwierzył, że nie składam ci komplemen tów, tylko stwierdzam fakty. - To dobrze. Prawdę lubię. Ale powiedz, pani, w czym mo gę być ci pomocny? Polgara & Irena
113
Doskonale się rozumiejąc, chwilę patrzyli sobie w oczy. - Myślę o swoim wnuku, Nedzie - odrzekła. Ryszard skinął głową. - Udany, mężny chłopak. - Nasz guwerner dobrze wyszkolił go w nauce, muzyce i sporcie. Ned posiadł też sporą wiedzę o produkcji wełny, która pewnego dnia uczyni go bogatym. Chciałabym jednak, żeby zdobył ogładę w domu któregoś z baronów i poznał, co znaczy służba. Byłabym wielce zobowiązana, panie, gdybyś zechciał znaleźć mu miejsce...
sc
an
da
lo
us
- Na królewskim dworze? - dokończył za nią Ryszard. - Nie śmiałam mierzyć tak wysoko... - Jako paź króla dużo by się nauczył - rzekł Ryszard. I być może szybciej tam niż gdziekolwiek indziej. Wydaje mi się, że mały Ned ma swoje zdanie i zdrowy rozsądek. Nie po winien doznać tam żadnej krzywdy. - Będę ci bardzo wdzięczna, panie - powtórzyła Eleonora. - Załatwione. W końcu reprezentuję brata na północy i chciałbym ci się na coś przydać. W godzinę po wschodzie słońca, dobrze opatuleni futrami, które chroniły ich przed marcowym wiatrem, byli już w dro dze. Anna doskonale trzymała się w siodle, czym jeszcze bar dziej przypominała Izabellę. Przy wymianie zwyczajowych pocałunków Eleonora od wpływem gwałtownego przypływu emocji uścisnęła mocno pannę młodą, ta zaś odpowiedziała jej rym samym. - Niech cię Bóg błogosławi - szepnęła Eleonora ze łzami w oczach. - Będziecie razem szczęśliwi, ale i zasłużyliście so bie na szczęście. - Dziękuję, dziękuję ci, pani - odparła Anna, a potem, też szeptem, dodała: - Tak bardzo go miłuję... Chwilę później przy akompaniamencie stukotu końskich kopyt opuścili dziedziniec Morland Place, zmierzając na pół noc. Uciekając przed zimnem, Morlandowie spiesznie wrócili do dworu i rozeszli się do swoich zajęć. 114
Polgara & Irena
Książę Ryszard dotrzymał słowa i w kwietniu, wkrótce po tym, jak królowa zległa i bez komplikacji powiła kolejną dziewczynkę, Ned wyjechał konno do Londynu, żeby wstąpić na służbę do króla. Nie minęło mu jeszcze trzynaście wiosen, lecz jak na swój wiek był nader rosły. Zaskoczyłby więc wszystkich, gdyby uronił łzę, żegnając się z domem, którego miał nie oglądać może nawet przez kilka lat. Przyszłość jawiła mu się tak ciekawie, że z trudem opanowywał podniecenie, i w końcu to nie on, ale Daisy zapłakała, gdy wraz z niewielką eskortą wyruszył w drogę.
lo
us
Nieoczekiwanie Cecylia też wybuchnęła płaczem i uciekła do ogródka z ziołami, żeby tam łkać na osobności. Mały Ed mund natychmiast pobiegł za nią, żeby ją pocieszać. Później, kiedy Eleonora się na nich natknęła, zajmowali się już zabawą. Spytała wówczas Cecylię o powód gwałtownych łez; chciała wiedzieć, czy to pożegnania tak ją rozczulają.
sc an da
- Tak, babciu, było mi przykro, że Ned odjeżdża - odparła wymijająco dziewczynka. - Ale nie dlatego płakałaś, prawda? No, powiedz, dziecko, o co chodzi? Skąd te spazmy? - Ja też chciałam jechać do Londynu - wyznała z ociąga niem. - Uważam, że byłaby to dla mnie najcudowniejsza rzecz na ziemi. Żałuję, że nie urodziłam się chłopcem. Tylko oni mają dobrze. To niesprawiedliwe! Eleonora odwróciła głowę, żeby ukryć uśmiech, ale w głę bi duszy cichutko jęknęła. Zastanawiała się, czy wszystkie problemy Izabelli nie odżyły aby w malej bratanicy.
Polgara & Irena
Rozdział ósmy
sc
an
da
lo
us
Eleonora umilkła, skończywszy czytać list, i spojrzała py tająco na członków rodziny. - No i? - zagadnęła. - Co o tym myślicie? - Wojna z Francją? - domyślił się Edward. - Sam nie wiem... - Niby dlaczego nie? - zaperzyła się Helena. - Dlaczego nie mielibyśmy odebrać swojej ziemi? - To może być dość skomplikowane - zauważył Edward. Mam na myśli handel... Jak wojna wpłynie na handel? Nie za pominajcie, że największe zyski czerpiemy z eksportu sukna. - Sukno! Kichać na sukno! - krzyknęła impulsywnie Cecylia. Co tam sukno, gdy chodzi o chwałę Anglii! Żołnierze będą ma szerować, bić się... - Dość tego, Cecylio! - ucięła ostro Daisy. - Nie zapominaj, że na wojnie giną żołnierze i że jeśli do niej dojdzie, twój brat Ned może być między nimi. - Takie krakanie przynosi nieszczęście - orzekła Helena i wsparła dłoń na ramieniu milczącego Edmunda, jakby chciała dodać: „Bogu dzięki, że ty na wojaczkę jesteś jeszcze za mały". - Ale to prawda - zaoponowała Daisy. - Nie pamiętasz... Chciała wspomnieć Tomasza i Harry'ego, ale w porę ugryzła się w język. - Ja bym się nie dał zabić, gdybym poszedł! - wykrzyknął Tomko, aż podskakując z podniecenia na myśl o wojnie. - Je stem na to za sprytny! Wyjąłby miecz, o tak... - I tak nigdzie nie pójdziesz - powstrzymała jego zapędy Cecylia. - Jesteś za młody. - Ma prawie dziewięć lat - zauważyła Małgorzata, dzielnie stając w obronie braciszka, choć z powodzeniem mógł się bronić sam. 116
Polgara & Irena
sc
an
da
lo
us
-Ja kiedyś dorosnę i pójdę na wojnę, ale ty zawsze będziesz dziewczyną i nigdy nie pójdziesz wojować! - Nienawidzę być dziewczyną! - wykrzyknęła żarliwie Ce cylia. - To niesprawiedliwe! Chcę jechać z Nedem i bić się za króla. A nic nie mogę zrobić, bo jestem dziewczyną! - Spełnisz swoje zadanie - pocieszała ją kojąco Daisy. Spełnisz swoje zadanie, gdy wyjdziesz za mąż i urodzisz mę żowi zdrowych synów. To będzie twój wkład. - Chcę wyjść za żołnierza - oznajmiła szybko Cecylia. - Wyjdziesz za tego, kogo ci znajdziemy - ucięła cierpko Eleonora. Upatrzyła sobie partię dla Cecylii - dziewczynę można już było zaręczyć i za rok wydać za mąż, ponieważ skończyła czternaście wiosen. Eleonora nawiązała bliższe stosunki han dlowe z kupcem bławatnym, niejakim Jenkynem Buttsem. Miał krocie złota i dwóch synów. Na męża dla Cecylii wybrała starszego. Jenkyn Butts urodził się w rodzinie yeomana, wol nego chłopa, ale ożenił się ze szlachcianką i dzięki swej przed siębiorczości awansował na tyle, że tytułowano go „panem". Jego droga życiowa była więc odbiciem losów świętej pamięci Roberta Morlanda, toteż być może dlatego Eleonora doskona le się czuła w obecności Jenkyna, a perspektywa zadzierzgnię cia z nim ściślejszych więzów napawała ją radością. - Nie wypada tak często używać słowa „chcę" - strofowała wnuczkę, która patrzyła jej prosto w oczy, bezczelnie i bez cienia strachu. - Spełnisz swój obowiązek i zastosujesz się do poleceń star szych. Przestaniesz też opowiadać, że czegoś chcesz albo nie chcesz. - Nic na to nie poradzę, że mam na coś ochotę - odparła Cecylia. - I jestem pewna, że kiedy miałaś tyle lat co ja, też czegoś chciałaś, a czegoś innego nie. - Milcz! Okiełznaj swój język! - skarciła ją babka. Daisy spojrzała na córkę i z niezadowoleniem pokręciła głową. - Nie wolno tak odpowiadać babci, Cecylio - powiedziała. Idź do sali szkolnej i poczytaj, co nasz Pan mówił o posłu szeństwie. Zostaniesz tam, dopóki nie nabierzesz rozumu. Polgara & Irena
117
Cecylia przyjęła tę odprawę z ponurą miną i wybiegła z komnaty. - Coraz trudniej ją opanować - zauważyła Eleonora. - Zastanawiałem się ostatnio - wtrącił Edward - czy nie po winniśmy sprowadzić dla niej guwernantki. Często odnoszę wrażenie, że Anys robi się za stara, żeby z nią sobie poradzić. - Bzdura! - prychnęła Eleonora. - Anys jest młodsza ode mnie! - Ty, mamo, jesteś wyjątkowa - odrzekł z uśmiechem Edward. - Nawet nasz biedny Hiob ma kłopoty z dotrzyma niem ci kroku, a i ja zdążyłem już posiwieć. Tymczasem ty...
an
da
lo
us
Przyglądał się jej z podziwem. Eleonora niebawem koń czyła pięćdziesiąt dziewięć lat, ale trzymała się niczym miodka. Miała szczupłą sylwetkę i kruczoczarne, nie tknię te siwizną włosy, a jeśli nawet po kryjomu czymś je czerni ła, żadna z pokojówek nie odkryła jak dotąd jej tajemnicy. Szafirowe oczy nie zmieniły odcienia i były równie błysz czące jak dawniej. Do tego Eleonora wprost kipiała energią. Anys wyraźnie się posunęła i utyła, H i o b narzekał na sztyw ność stawów i strzykanie w kościach, zwłaszcza przy wil gotnej pogodzie, lecz dla Eleonory czas stanął w miejscu: była nietknięta starością.
sc
- Tymczasem ty - kontynuował Edward, podchodząc bliżej i cmokając ją w policzek - ty się wcale nie starzejesz. Nic dziwnego: powiadają, że zając ma moc czarownicy. - Sza, dziecko, sza! Nie mów takich strasznych rzeczy. Uśmiechnęła się przy tym, gdyż sprawił jej przyjemność. - Ale skończmy już z dygresjami i pomówmy o wojnie. Nasz miło ściwie panujący król potrzebuje pieniędzy. Prosi też, żebyśmy wykazali dobrą wolę i ofiarowali mu złoto. H m m , jak sami do brze wiecie, „dobra wola" jest eleganckim określeniem obo wiązkowego podatku, nie ma więc sensu dyskutować, czy roz wiążemy kiesę, czy nie. Natomiast wielkość ofiarowanej kwoty jest kwestią otwartą. - Sądzę, że powinniśmy sypnąć hojną ręką - rzekł Edward. Trzeba pamiętać, że Ned jest na dworze. Nasze skąpstwo od118
Polgara & Irena
sc an d
al
ou
s
czuje na własnej skórze, ponieważ przebywa w kręgu ludzi sto jących najbliżej króla. - Cieszę się, że tak uważasz - powiedziała Eleonora - gdyż bez względu na to, jak głupia to będzie wojna, król i tak weź mie w niej udział. Król i Ned. - Zapominamy o pewnej sprawie, mamo - odezwał się mło dy Ryszard. Do tej pory, co dla niego typowe, siedział z nimi, nie wtrą cając się słowem. Od dziecka był cichy, a po sześcioletnim po bycie w kolegium kapłańskim jeszcze częściej się przysłuchi wał i jeszcze mniej mówił. Wrócił do domu, żeby zdecydować o swoich dalszych planach i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy złożyć ślub i wstąpić do zakonu, czy też może prowadzić świeckie życie. Miał szesnaście lat i wyrósł na względnie przy stojnego młodzieńca o łagodnych, niemal wesołych ustach i dojrzałych, pełnych humoru oczach. Już nie był marzycie lem. Miast natchnąć go pragnieniem poświęcenia dla Boga, la ta spędzone za murami kolegium Świętego Wilhelma skłania ły go do życia świeckiego. - Tak, synu? - zainteresowała się Eleonora. Zawsze chętnie słuchała jego uwag. - Może ta wojna ma służyć wypaleniu nagromadzonej w na rodzie energii, która grozi wybuchem awantury domowej? Może nasz miłościwy pan uważa, że wyprowadzając wojnę po za granice kraju, zyska wewnętrzny spokój? W styczniu Ryszard Gloucester przysłał posłańca z wiado mością, że oczekuje zaciągu, który wyruszy z nim na Francję. Podobnie jak Cłarence, obiecał królowi, że przywiedzie stu dwudziestu konnych, wliczając w to siebie, oraz tysiąc łuczni ków. Kiedy wici dotarły do Morland Place, Eleonora zdołała otworzyć spośród służby domowej i dzierżawców zaciąg trzech konnych i dwudziestu łuczników. Właśnie pisała list do księcia Gloucesteru, gdy podszedł do niej Ryszard, żeby na osobności spytać, czy mógłby się wyprawić z księciem do Francji. Polgara & Irena
119
- Ty, Rysiu? - spytała niezmiernie zaskoczona, że jej najmłod szy, łagodny syn chce iść na wojnę, przecież był już niemal księ dzem, przecież ofiarował serce Bogu! - Dlaczego chcesz jechać? - Czuję, że to mój obowiązek. - Ależ, dziecko, sądziłam, że postanowiłeś służyć Bogu i że niebawem złożysz śluby! Ryszard podszedł do okna i sppjrzał na zielone wzgórza od południowej strony.
da
lo
us
- U Świętego Wilhelma dużo rozmyślałem o swoim życiu i coraz częściej dochodziłem do wniosku, że Pan Bóg nie chce, żebym się odciął od świata dla cichej z N i m komunii. Czuję, że Bóg chce, bym służył Mu pośród ludzi, gdzie grzech i pokusa, gdzie dobro i zło wciąż toczą walkę o duszę człowieka. Muszę żyć w zwykłym świecie, tak jak brat Tomasz, bo tu mogę zdzia łać najwięcej dobrego. Jeśli zaś mam pomagać bliźnim, muszę poznać to, co znają oni, i dzielić z nimi jednakie doświadczenia. Dlatego chcę jechać do Francji. Rozumiesz, mamo?
sc
an
Zadał to pytanie tak żałosnym głosem, jakby podejrzewał, że matka go wyśmieje, lecz gdy na nią spojrzał, jej oczy błysz czały miłością i szczerym podziwem. Wydała mu się wówczas niemal piękna. - Rozumiem, synku. Napiszę księciu Gloucesteru, że prag niesz pod nim służyć. Rysiu, tak bardzo się cieszę! Jesteś mo im ostatnim dzieckiem i choć nie poskąpiłabym ciebie Bogu, gdyby powołał cię do złożenia ślubów, jestem ogromnie szczę śliwa, że wskazał ci inną drogę. Tak więc Eleonora wysiała list do księcia, w którym obie cała mu czterech uzbrojonych konnych, w tym młodego pa nicza Ryszarda Morlanda, oraz dwudziestu łuczników. W końcu stycznia tysiąc czterysta siedemdziesiątego piątego roku przyjechał głównodowodzący oficer Gloucestera, Blanc Sanglier Pursuivant, żeby wypłacić żołnierzom żołd za cały kwartał z góry: szylinga dziennie zbrojnym i sześć pensów dniówki łucznikom. Przyjechał też ustalić znaki rozpoznaw cze: bez względu na pochodzenie każdy członek kontyngen120
Polgara & Irena
sc
an
da
lo
us
tu Gloucestera miał nosić w widocznym miejscu jego znak herbowy, białego odyńca. - Grupujemy się dwudziestego szóstego dnia maja w Barham Downs pod Canterbury - oznajmił Morlandom. - Książę będzie szedł z Yorku, możecie dołączyć do niego. - Czy książę zebrał już cały kontyngent? - zapytał z czystej ciekawości Edward. Oficer uśmiechnął się, nie ukrywając zadowolenia. - Biały odyniec słynie z bitności i zewsząd do niego ściąga ją - odparł. - Nasz kontyngent już dziś liczy trzystu ludzi po nad niezbędne minimum. Tak więc pewnego pogodnego majowego dnia domownicy zebrali się na dziedzińcu, żeby pożegnać tych, którzy mieli do łączyć do sił księcia Gloucesteru. Eleonora z każdym zamieniła choć kilka słów i każdemu pobłogosławiła. Naturalnie stanął jej przed oczami poranek sprzed lat - naprawdę już czternastu? gdy wysyłała na wojnę dwóch synów, których nigdy nie miała oglądać wśród żywych. Helena najwyraźniej też wspominała umiłowanego męża, który tamtego dnia im towarzyszył, ponie waż kiedy stała na schodach ze swoim przybranym synem Ed mundem, w jej oczach zabłysły łzy. Ubrani kolorowo mężczyź ni rozmawiali wesoło i z ożywieniem. Każdy z nich nosił godło białego odyńca i z dumą szedł walczyć pod tak znanym dowód cą. Nie mogli się już doczekać szumu wzburzonej krwi, za szczytów, a może nawet okazji do rozboju, ale na nią mogli liczyć jedynie ci, którym dane będzie wrócić do domu. Na końcu Eleonora podeszła do swojego syna. Ryszard do siadał Lyarda, już dziesięcioletniego, jednak nadal krewkiego kasztanka Izabelli. - Rysiu - rzekła, kładąc dłoń na jego udzie. Uśmiechnął się do niej bardziej jak przyjaciel niż syn. Jej syn, ostatnie dziec ko, nigdy nie oglądane przez Roberta. - Twój ojciec byłby z ciebie dumny. N o ś broń z honorem, wiernie służ swemu pa nu, jak robili to twoi bracia. I jeśli Bóg pozwoli, wracaj cały i zdrowy. Nie mogę cię jeszcze stracić, umiłowany synku. Polgara & Irena
121
al
ou
s
- Wszystko to wypełnię - zapewnił ją z przekonaniem, jakby potrafił zajrzeć w przyszłość i wiedział, co się stanie. - Być może spotkasz Neda. Taką mam nadzieję. Ucałuj go ode mnie i powiedz, że czekamy na niego po kampanii. N o , musicie już jechać. Niech was Bóg prowadzi. - A ciebie zachowa w zdrowiu, mamo. Dal znak i gdy Ełeonora odstąpiła od konia, kolumna ru szyła w drogę. Za bramę Morland Place odprowadzili ich w ra dosnych podskokach Tomko i Małgorzata, reszta domowni ków zaś stała na schodach dworu, machając odjeżdżającym i wykrzykując ostatnie pożegnania. - Mam nadzieję, że będą się trzymać razem - powiedziała Daisy do Edwarda, kiedy już wszyscy wrócili do swoich za jęć. - Ryszard zaopiekuje się Nedem. Jest taki rozsądny. N i k t by nie powiedział, że ma dopiero szesnaście lat. Wyruszając na wojnę, Harry był w jego wieku.
sc an d
Plan był taki, że wojsko Edwarda - najwspanialsza angielska armia, jaka kiedykolwiek ruszyła na Francję: tysiąc pięciuset ciężkozbrojnych konnych, jedenaście tysięcy łuczników i długi sznur artyleryjskich dział - miało się spotkać w umówionym miejscu z siłami jego szwagra, Karola z Burgundii. Jednak za nim jeszcze się przeprawili przez Kanał, dotarły do nich wieści, że Karol powiódł żołnierzy gdzieś indziej, aby załatwić swoje prywatne interesy. Burgundczyk zawitał do obozu Anglików tylko z małym oddziałem ochrony i z nową propozycją. Otóż doszedł do wniosku, że armia Edwarda jest tak wielka i silna, iż sama zdoła pokonać Francuzów, wobec czego najlepiej będzie, jeśli spotkają się na koronacji w katedrze w Reims, kiedy będzie już po wszystkim. Wydawało się, że kampania została skazana na niepowo dzenie. Kiedy wieści z namiotu królewskiego przedostały się w żołnierskie szeregi - co było nieuchronne - morale armii an gielskiej natychmiast upadło. Jedni dochodzili do wniosku, że dobrze zrobią, wracając natychmiast do domu, inni znów 122
Polgara & Irena
twierdzili, że dadzą sobie radę bez Burgundczyka i pokonają Ludwika samodzielnie. Ned i Ryszard, podobnie jak więk szość żołnierzy, gorąco o tym dyskutowali. Spotykali się dość regularnie, gdyż jako szlachcice aspirujący do rycerskich ostróg asystowali swoim panom. - Mam nadzieję, że nie wrócimy do domu - powiedział Ned. - Wiem, że król tego nie chce, lecz czego chce tak na prawdę, tego nie wiem.
sc an da
lo
us
- Książę Gloucesteru doradza walkę - stwierdził Ryszard. - Gdyby wszyscy dowódcy byli do niego podobni, mieliby śmy szansę, ale tymczasem... - Ned wzruszył ramionami i szarpnął wąskie rękawy kubraka. Nabrał wielu dworskich manier, a jego stroje były jeszcze bardziej wypieszczone od tych, które nosił jego ojciec, zawsze przykładający do mody wielką wagę. Różnica między Nedem i Ryszardem była aż nadto wyraźna. Dziwne łączyły ich sto sunki, gdyż Ryszard, choć raptem o rok od niego starszy, byl faktycznie wujem Neda, jednak dwa lata, które ten spędził w służbie na królewskim dworze, sprawiły, że wydawał się dojrzalszy i bardziej światowy. Mimo to doskonale się rozu mieli i łączyła ich bliska zażyłość, ponieważ zawsze się lubili i te same piastunki wychowywały ich jak braci. - Uważaj, Ned, lepiej trzymaj język za zębami. - Ryśku, wiesz o tym równie dobrze jak ja, ale słusznie, trzeba być dyskretnym. - Dlaczego tak bardzo ci zależy, żebyśmy nie wracali do domu, co? - Chcę się bić. Po to tu przyjechałem. Nie podoba mi się myśl, że miałbym wrócić do Londynu i opowiadać, że przeby liśmy taki szmat drogi tylko po to, żeby zatrzymać się dwa kroki od celu. Zresztą życie dworskie jest takie... takie nudne. No i te kobiety! Miłościwa pani i jej pisklątka! Życie w puchu! Przypuszczam, że głośno o tym i w Yorkshire. - Mój pan też się tam nudzi - szepnął Ryszard, żeby ich nikt nie podsłuchał. - Miłościwa pani nie przepada za nim ani też Polgara & Irena
123
on za nią, dlatego przesyłają sobie przez cały kraj stosowne uprzejmości, ale pewnego dnia książę będzie zmuszony zje chać do Londynu, a wtedy cap! - klasnął w dłonie, jakby złapał muchę - i będzie go miała. Ned parsknął śmiechem. - Ryśku, chociaż nigdy na dworze królewskim nie byłeś, wiesz o nim tyle samo co ja. Cóż, obydwaj jesteśmy na służbie, zrobimy więc to, co nam każą. Lecz gdybym to ja był królem, tobym się bił, i na pohybel Francuzom!
sc
an
da
lo
us
Ryszard parsknął śmiechem. - Mówisz jak prawdziwy Anglik, by nie powiedzieć: jak chrześcijanin. Chodź, poszukajmy piwa w tym luksusowym obozie i zaśpiewajmy kilka piosenek. Udajmy, że znowu jeste śmy w Morland Place, gdzie mężczyźni są mężczyznami, a nie pokojowymi pieskami! - Naśmiewasz się ze mnie - mruknął N e d i oczywiście miał rację. Było źle, ale nie tak źle, żeby nie mogło być gorzej. W poło wie sierpnia armia miała za sobą wiele mil marszu, wiele rozbi tych obozów i nawet kilka drobnych potyczek na flankach, ale przez cały czas nie widziała nawet włosa na głowie francuskie go żołnierza ani też nie stoczyła choćby jednej walnej bitwy. Zaczynała wymykać się z rąk dowódców i coraz częściej zba czać z pola. Narastały kłopoty z żywnością, gdyż król Francji, Ludwik, niszczył własne zbiory. Książę Karol często wpadał do angielskiego obozu, żeby jeść i pić z Edwardem, lecz jego woj sko unikało Anglików tak samo jak wojsko Ludwika. Właśnie to sprawiło, że dwunastego sierpnia król Anglii, Edward, prze słał Ludwikowi przez uwolnionego na tę okoliczność francu skiego jeńca propozycję zawarcia pokoju. Ludwik odpowiedział błyskawicznie. Od razu zasugerował miejsce spotkania i wyraźnie dawał do zrozumienia, że złoży Edwardowi szczodrą propozycję. Mając odpowiedź Ludwika w ręku, król Anglii zwołał radę generałów, w skład której we szli Gloucester, Clarence, Norfolk, Suffolk, Dorset, Northum124 Polgara & Irena
sc
an
da
lo
us
berland, Pembroke, Rivers oraz lordowie Hastings, Stanley i Howard. Ned uczestniczył w naradzie jako giermek obsługujący króla i zaraz po jej zakończeniu popędził do Ryszarda, żeby mu o wszystkim opowiedzieć. - Król Ludwik na klęczkach błaga o pokój - oznajmił. - Go tów jest nam zapłacić, byleśmy tylko wrócili do domu. - Trudno się dziwić, bo nawet jeśli do walki nie dochodzi, ta wielka obca armia, która maszeruje przez jego królestwo, na pewno go nie uszczęśliwia - zauważył spokojnie Ryszard. - Przez jego królestwo?! Też coś! - prychnął Ned. - On nam tę ziemię ukradł! - Ale przedtem my ukradliśmy ją Francuzom - odparował Ryszard. - Mów dalej, tylko spokojnie. Siadaj sobie, o tutaj, to unikniesz pokusy krasomówczych popisów. - Poklepał miejsce obok siebie przy obozowym ognisku. N e d skrzywił się, lecz kucnął koło niego i zaczęli cicho rozmawiać. - No dobra - burknął Ned. - Teraz już mogę? Świetnie. Jak tylko król przedstawił sprawę, wszyscy dowódcy zaczęli mówić jeden przez drugiego i z tego, co słyszałem, większość uważała, że to dobry pomysł. Lord Dorset twierdził, że zawar cie pokoju jest dużo lepsze od przymierania głodem i bezcelo wego krążenia po Francji przez następny miesiąc. „Dlaczego mielibyśmy przymierać głodem? - dziwił się Howard. - Miasta są świetnie zaopatrzone, trzeba je tylko zająć". Wtedy książę Gloucesteru rzekł: „Dysponujemy najlepszą armią, jaką kiedy kolwiek widziano w tym kraju. Ryzyko jest niewielkie". Wszy scy ucichli i nastawili uszu. A Hastings znowu swoje: „Ale po co się bić? Wystarczy wziąć pieniądze". Na co Gloucester powiada: „Bo wałka jest bardziej honorowa". Bracia wymienili spojrzenia. - Idę o zakład, że niektórym generałom oświadczenie księ cia się nie spodobało - mruknął Ryszard. - Nie zabrzmiało zbyt politycznie. 125 Polgara & Irena
al
ou
s
- Masz rację - przyznał Ned. - zapadła wówczas straszna cisza i wszyscy unikali spojrzenia Gloucestera. Wiesz, jak on potrafi patrzeć. - Jeszcze jak! - wykrzyknął Ryszard. - Podobno jego ojciec też świdrował wzrokiem człowieka na wylot i widział dno jego duszy. - Wiem, wiem. W końcu ktoś wymamrotał: „Dobrze ci mówić, Gloucester. Twoje oddziały są karne, ale połowa armii praktycznie robi, co chce". Na co książę odrzekł: „To dlatego, że moi ludzie rwą się do walki, przyjechali tutaj, że by walczyć, i nadal liczą na to, że wezmą udział w bitwie". Wtedy król powiedział cicho: „Jestem za pokojem, Ryszar dzie", co zabrzmiało tak, jakby ostrzegał go przed jakimkol wiek sprzeciwem. Ale książę śmiało odparował: „Ja także, mi łościwy panie. Dlatego sądzę, że winniśmy walczyć i układać się o pokój na warunkach, jakie dyktują zwycięzcy". Król jed nak stwierdził: „Nie ma potrzeby walczyć" i odwrócił głowę na znak, że dyskusję uznaje za zakończoną.
sc an d
- Mój pan chyba na tym nie poprzestał? - dopytywał się Ryszard. - A skąd! Odezwał się i zapewniam cię, że w sali zrobiło się tak cicho, iż usłyszałbyś lecącą muchę. Książę pierwszy raz sprzeciwił się królowi i sądzę, że naprawdę święcie wierzył w swoje racje. Po wiedział: „Anglicy składali dobrowolną kontrybucję i płacili po datki, żeby nasza armia rozgromiła Francuzów. Ściągnęliśmy tu żołnierzy, którzy chcą się bić. Przyjęcie złota i powrót do domu bez walki godziłyby w nasz honor". Znalazło się jeszcze ze dwóch takich, którzy podzielali opinię Gloucestera, ale wyrazili swe zda nie cichutko, żeby nikt ich nie usłyszał. Król twardo spojrzał na księcia, potrząsnął głową i nagle uśmiechnął się pod nosem. „Do brze więc - rzekł - skoro tak nalegasz, zróbmy głosowanie". - Nic nie mów, sam odgadnę! Książę Gloucester był jedy nym dowódcą, który się opowiedział za walką. - Niezupełnie. Poparli go lord Howard i lord Norfolk. Ale reszta głosowała po myśli króla Edwarda i sprawę zamknięto. 126
Polgara & Irena
lo
us
- H m m , może i mają rację? - zamyślił się Ryszard. - Po co umierać? Niech ludzie wracają do kobiet, niech uprawiają ziemię i płodzą synów. - Ale to nie jest honorowe wyjście z sytuacji! - oburzył się Ned. - A ci, którzy padliby na polu bitwy, zginęliby z godnością dla chwały Anglii i króla! - Kto wie, czy jedyną naprawdę chlubną śmiercią nie jest śmierć męczeńska - powiedział Ryszard. - Jeśli zaś chodzi o resztę, to wszyscy wcześniej czy później musimy pomrzeć. Równie dobrze można zrobić to później. Ned prychnął pogardliwie, a Ryszard dodał z uśmiechem: - Zauważyłeś, że ty popierasz zdanie mojego pana, ja zaś twojego? Głowa do góry, Ned. Choć wyjeżdżasz z Francji nie draśnięty, możesz jeszcze oberwać od rozeźlonego angielskie go barana albo utonąć w morzu podczas przeprawy do domu. Pomyśl, ile jest możliwości!
an
da
- Śmiej się sobie, śmiej - odrzekł rozzłoszczony Ned. I tak żałuję, że nie podjęliśmy walki. - Nie wiadomo, czy jest czego. - Ryszard uśmiechnął się. A gdybyśmy przegrali?
sc
Zaproponowane przez Ludwika warunki były bardzo korzystne, dlatego też przyjęto je od razu. Anglicy mieli na tychmiast wycofać wojska z Francji i podpisać siedmioletni traktat pokojowo-handlowy. Ludwik zobowiązywał się w za mian do wypłacenia siedemdziesięciu pięciu tysięcy koron od ręki oraz do przekazywania Edwardowi rocznej pensji w wy sokości pięćdziesięciu tysięcy koron. Ponadto zaś przyobiecał ożenić delfina, następcę tronu Francji, z Elżbietą, najstarszą córką Edwarda. Królowie ustalili też podpisanie nieoficjalnej umowy, w której zobowiązywali się do świadczenia wzajemnej pomocy przy tłumieniu buntów w obrębie obu królestw. Książę Karol dowiedział się o traktacie i czym prędzej po pędził do obozu Edwarda, gdzie go zwymyślał i zapowiedziaw szy, że nie chce mieć z królem Anglii nic wspólnego, odjechał Polgara & Irena
127
do swych oddziałów. Miał nadzieję, że Edward pobije za niego Ludwika, nigdy natomiast nie zakładał, że królowie mogą zawiązać sojusz. Dwudziestego piątego sierpnia obie armie stanęły w uroczy stym szyku pod Amiens. Tam Ludwik przesłał Edwardowi sto wyładowanych winem wozów i wystawiwszy stoły z pieczystym oraz smakołykami, zachęcał angielskich żołnierzy do do brej zabawy, tymczasem sam podejmował Edwarda. Później otworzył bramy miasta, prosząc zbrojnych, aby czuli się jego gośćmi. Oferował im darmowe jadło i wino, a mieszkańcom Amiens przykazał dobrze zabawiać Anglików.
sc an da
lo
us
Żołnierze weszli do miasta w świątecznym nastroju. Co prawda odebrano im możliwość walki i rozboju, ale zapropo nowano w zamian jedyną rzecz, jaka mogła im to wynagrodzić: pijaństwo i swawole! Tylko obóz księcia Gloucesteru zachowy wał się powściągliwie i trzymał z dala od reszty, nie łamiąc ani na chwilę wojskowego porządku i dyscypliny; namioty rozbito solidnie, wystawiono straże, a nad całym obozem powiewał proporzec białego odyńca. Ned wypatrzył w obozie Ryszarda. - No chodźże! Nie idziesz do miasta?! - wykrzyknął. Ale Ryszard uśmiechnął się tylko i potrząsnął głową. - Widzisz ten herb? Jestem człowiekiem Gloucestera. - Przecież to nieważne - zapewniał żarliwie Ned. - Zapro szono wszystkich! Sam król Ludwik mówił... - Ale mój pan się temu sprzeciwił, a w tym obozie on rządzi. - Twój pan się temu sprzeciwił? Książę Gloucesteru? - Ned -nie mógł w to uwierzyć. - Dlaczego? - Powiedział, że jesteśmy żołnierzami, a nie oraczami na poniedziałkowym targu, i mamy się zachowywać jak wojsko dopóty, dopóki nie zwolni nas ze służby. - Ryszard dość udatnie naśladował księcia. - A zachowywać się po żołnier sku znaczy trzymać się obozu i przestrzegać dyscypliny. Za broniono nam wchodzić do miasta, a każdy, kto się upije, zostanie wychłostany. 128
Polgara & Irena
- Mój Boże! - wykrzyknął szczerze przerażony Ned. - I co? Ludzie się nie złoszczą? - Słabo się na ludziach znasz, mój mały - odparł ze śmie chem Ryszard. - Ludzie go miłują, ba, ubóstwiają. „Nasz stary Rycho - mówią - to surowy pan, ale prawdziwy z niego żoł nierz, a to więcej warte niż wszyscy dworzanie razem wzięci". Nasz obóz jest prawdopodobnie jedynym miejscem, gdzie słowo „dworzanin" brzmi jak obelga. Idź, Ned, baw się do brze. Tylko nie pij za dużo! I uważaj, żeby cię nikt nie dźgnął pod żebro w jakiejś taniej tawernie.
sc an da
lo
us
- Będę ostrożny i biorąc sobie twą radę do serca, nie wejdę do taniej tawerny. Ale żałuję, że nie idziesz ze mną, Ryśku! - Popsułbym ci zabawę - odparł Ryszard. - Idź już, idź! Tylko uważaj na siebie! Hulanki trwały cztery dni i cztery noce i bardzo szybko an gielscy dowódcy zaczęli z zazdrością spoglądać na obóz Gloucestera, przycupnięty cicho i porządnie na flankach armii. Nie było tam pijaństwa, bójek, złodziejstwa ani kłopotliwych ko biet; namioty się nie zawalały, zawsze wystawiano straże, a posiłki wydawano regularnie. Nieliczni generałowie przebą kiwali coś o smętnym Achillesie, ale Edward publicznie chwalił brata i obdarował go nawet pięknymi włościami, by udowodnić, że mimo jego sprzeciwu wobec traktatu ceni go równie wysoko jak dawniej. Po czterech dobach hulanki król Edward zapragnął szybko podpisać traktat, bojąc się, że nie zdoła przywrócić dyscypliny w szeregach armii. Poprosił więc Ludwika, żeby dopomógł mu wyrzucić Anglików z miasta. Chciał, by jego wojska sformo wały szyk i odmaszerowały dalej od bram Amiens - dopiero wówczas miało dojść do uroczystego podpisania traktatu. Żoł nierze zaczęli wracać do obozowisk, jedni pogodni i odpręże ni, inni wycieńczeni rozwiązłymi zabawami, jeszcze inni pija ni, a niektórzy chorzy. I właśnie wtedy książę Gloucesteru przywołał do siebie Ryszarda. Młodzieniec stawił się natych miast, skłonił nisko i z ciekawością spojrzał na pana. „Stary Polgara & Irena
129
al
ou
s
Rycho" patrzył na niego poważnie, lecz na dnie jego szarych, przejrzystych oczu czaiło się rozbawienie. - Doniesiono mi, że pewien członek królewskiej świty nie wrócił dotąd z miasta - oznajmił. - Chodzi o twego bratanka, panie Morland. Ostatnio widziano go wczoraj wieczorem, jak hulał z młodą dziewką na rynku w Amiens. Przypuszczam, że nadal ją obtańcowuje. Panie Morland, masz moje pozwolenie na wejście do miasta i odnalezienie bratanka. Jeśli to jeszcze możli we, nie można dopuścić do tego, żeby zrobił z siebie głupca. - Dziękuję, książę. - Jesteś zrównoważonym młodzieńcem, Ryszardzie. Uwiń się jak najszybciej. Masz głowę na karku, zrób z niej dobry użytek. A teraz już idź. Ryszard skłonił się i dosiadłszy Lyarda, krótkim galopem ruszył do bram miasta.
sc an d
Neda nie tyle zdziwiło to, że budzi go Ryszard, ile sam fakt, że ktoś go wyrywa ze snu. - Moja głowa! - jęknął. - Błagam cię, Ryśku, jeśli mnie choć trochę miłujesz, przestań mną potrząsać, czy ja w ogóle jeszcze żyję? Co ty tu robisz? I gdzie ja właściwie jestem? - Ty młody głupcze! - rzekł Ryszard. - O, wypraszam sobie! Jesteś tylko rok starszy ode mnie. - Ale mam więcej rozumu - odparował Ryszard. - Niekoniecznie - odrzekł z godnością Ned. - Po prostu ni gdy nie miałeś okazji doświadczyć pokusy. - Przymknął oczy. Zresztą pijaństwo nie jest wcale takim strasznym grzechem, pod warunkiem że nie popełnia się go zbyt często. Poza tym ka ra jest natychmiastowa: czuję się okropnie. - Ned - zaczął łagodnie Ryszard. - Dużo pamiętasz z tego, co się z tobą działo w ciągu tych ostatnich trzech dni? - Nie pamiętam nic - odparł wesoło, nie otwierając oczu. Zupełnie nic. Musiałem się świetnie bawić. - Nie pamiętasz Jocosy? - Nie. A kto to? I gdzie ja jestem? 130
Polgara & Irena
- Jocosa jest córką niejakiego Jeana de Trouville, rzeźnika z Amiens. Jest nawet dość bogaty, ale nieokrzesany, mimo owego „de" przed nazwiskiem, które dołączył sobie tylko dlatego, że uznał, iż ów dodatek korzystnie wpłynie na jego interesy. Leżysz w domu pana de Trouville, w komnacie gościnnej, a Jocosa, twoja żona, jest w tej chwili na dole.
ou
s
Ned gwałtownie otworzył oczy. - Kto taki?! - Spróbował usiąść, jęknął i złapał się za głowę. - Je stem chory - powiedział. - Nie rób mi takich kawałów o poranka - Poranek już dawno minął, a ja nie żartuję. - Oczywiście, że żartujesz, na pewno. Powiedziałeś, z przy krością to powtarzam „twoja żona". Nie jestem żonaty. Nie mogę być żonaty. Należę do najbliższej świty króla. Nikt z otoczenia króla nie może wziąć ślubu bez pozwolenia Jego Królewskiej Mości.
sc an d
al
- Cieszę się, że uświadamiasz sobie powagę sytuacji - rzekł spokojnie Ryszard. - Proponuję, żebyś teraz wstał i bez golenia oraz innych wygód, na które możesz liczyć dopiero w obozie, jakoś się ochędożył, żeby po ludzku wyglądać. - Dobrze, ale, na litość boską, mów zaraz, o co chodzi z tą żoną! Ryszard pomógł mu się zwlec z łoża i podczas gdy Ned ob mywał się nad miską, opowiadał co zaszło. - Z tego, co zrozumiałem... francuszczyzna tego rzeźnika jest zupełnie inna od tej, której uczył mnie pan Jenney... wczo raj rano oświadczyłeś się tej dziewczynie podczas zabawy na miejskim placu. Wygląda na to, że chciała popatrzeć na tańce, a tłum oddzielił ją od opiekuriki. Zobaczyłeś, jak denerwują ją pijani żołnierze, i choć byłeś nie mniej pijany od nich, lecz bez wątpienia lepiej wychowany, przegoniłeś ich na cztery wiatry, obiecując dziewczynie, że ją otoczysz opieką. - Podoba mi się twój dobór słów. Zobaczyłem, „jak dener wują ją żołnierze". To dobre! I co dalej? - W trakcie zabawy, która, jak sądzę, pomykała szybko i gwałtownie, opowiedziałeś pannie, jakim to jesteś świetnym Polgara & Irena
131
kawalerem, i poprosiłeś, żeby została twoją żoną. Zaprowadziła cię do domu, gdzie jej rodzina powitała cię z otwartymi ramio nami i ugościła, uznając, że jesteś doskonałą partią dla córki. - Mój Boże, coś sobie przypominam. Byli szalenie przyja cielscy, klepali mnie po plecach, obficie częstowali winem... Przyznaję, że nie pamiętam dziewczyny, ale było ich tak wiele... Chcesz powiedzieć, że ta wesoła zabawa tu w domu została zor ganizowana tylko dlatego, że rodzina sądziła, iż ożenię się z córką gospodarza? No to nic się nie stało! Możesz im wytłu maczyć, że nastąpiła pomyłka.
sc an da
lo
us
- Ja im mam tłumaczyć?! - No... lepiej znasz francuski. To właśnie przez tę moją słabą francuszczyznę do tego doszło. Oni zrozumieją. Zresztą i tak nie mogą trzymać mnie za słowo: niebawem wyjeżdżam! Wszak nie będą mnie ścigać w Anglii! Ryszard popatrzył na bratanka z głębokim smutkiem. - Obawiam się, że odwołanie ślubu nie wchodzi w grę. - Jak to? Chyba nie mówisz tego poważnie? Mam dotrzy mać zobowiązania, którego podjąłem się nieświadomie? Nic bym się nie zdziwił, gdyby dziewczyna wszystko to sobie wymyśliła. Nie pamiętam jej, więc nie może być specjalnie ładna. - Ładna czy nie, i tak będziesz ją musiał poślubić - rzekł Ry szard. - Zeszłej nocy... Powiedzmy, że zeszłej nocy podjąłeś pewne działania na konto późniejszej ceremonii. Nie, pan Trouville nie jest tym wzburzony. Składa to na karb szampań skiego humoru i miłości. - Chcesz powiedzieć, że ja...? - Ned rozważał tę ewentual ność, a na jego twarzy wolno wykwitał uśmiech. - Naprawdę to zrobiłem? - Tego też nie pamiętasz?! - Jak przez mgłę. Ale nie dziewczynę. No wiesz, było ciem no... - Uśmiech zgasł. - Nie ma ratunku? - zapytał błagalnie. Ryszard potrząsnął głową. - Co powie na to król? 132
Polgara & Irena
us
- Co tam król! Co powie na to moja matka? - zapytał po nuro Ryszard. - Boże drogi! Zapomniałem o babci! Obedrze mnie żyw cem ze skóry. - Bardzo prawdopodobne. - Ryśku, czy ta dziewczyna jest straszna? - Nie, wprost przeciwnie. Jest całkiem milutka, na ile mogę to ocenić, i nawet całkiem ładna, jeśli ten fakt miałby w czymś pomóc. Ale młodsza córka handlarza mięsem i dziedzic Morland Place? Żadna partia, sam rozumiesz... To się mamie na pewno nie spodoba. Lepiej jednak zejdź na dół i porozmawiaj z jej rodzicami. Czekają.
sc
an
da
lo
Ned jęknął, ale wygładził rękami ubranie i ruszył za swym młodym stryjem. - Teraz już wiem, skąd ostrzeżenia przed piciem. Do koń ca życia nie tknę alkoholu! Zebrana w dużej komnacie rodzina była i przygaszona, i niespokojna zarazem, gdyż nie dowierzała, żeby bogato ubra ny Anglik dotrzymał przyrzeczenia. Przy tym zdawała sobie sprawę, że nie dysponuje skutecznymi formami nacisku, które mogłyby go do ślubu zmusić, zwłaszcza że za kilka tygodni wyjeżdżał z kraju na zawsze. Dziewczyna została zhańbiona, ich zaś czekały kłopoty ze znalezieniem dla niej męża. Jocosa też przeżywała straszliwą wojnę nerwów, ponieważ mocno umiłowała urodziwego Neda i w oczekiwaniu na ślub dała się tej miłości ponieść - ustne przyrzeczenie małżeństwa stanowiło przecież umowę równie zobowiązującą co ślub. Przez ostatnie pół godziny rodzice bezustannie robili jej wymówią ona zaś z trudem powstrzymywała łzy, dopiero teraz bowiem uświadomiła sobie, że Ned może odjechać bez niej. Dwaj młodzi Anglicy weszli do komnaty i wymieniono nerwowe powitania. N e d z zainteresowaniem przyjrzał się swojej „żonie" i z ulgą stwierdził, że jest zupełnie ładna, pulchna, ciemnooka i że jej łagodną, dziecięcą buzię okalają kasztanowe loki wymykające się spod czepeczka. Nie dorów-
Polgara & Irena
133
nywała pięknością jego matce, ale też nie można było powie dzieć, że jest brzydka. Jak przez mgłę przypominał sobie ich spotkanie na miejskim placu, ale wszystko, co nastąpiło po tem, ginęło w niepamięci.
al
ou
s
Bez słowa przysłuchiwał się Ryszardowi, którego francuszczy zna niewiele się różniła od jego własnej. Francuski w wydaniu pana Jenneya okazał się dla państwa de Trouville równie obcym językiem, co dla niego samego. Ojciec rodziny, pan de Trouville, był - co zdumiewające w przypadku rzeźnika - dość wysokim i szczupłym lysielcem. Jego cera odznaczała się owym żółtawym odcieniem, który tak często widywali u mieszkańców Francji. Miał zwiotczałą, obwisłą twarz i melancholijne oczy, w tej chwili niespokojnie wędrujące od jednego młodzieńca do drugiego. Jego żona, kobieta przy kości, nawet dość tłustawa, sprawiała wrażenie osoby, która głodząc męża, nieźle się podpasła na jego towarze. Pa ni de Trouville nosiła jeszcze ślady dawnej urody, choć rysy jej czerstwej, czerwonej twarzy tonęły w fałdach tłuszczu. „Nie są to ludzie, którzy mogliby spodobać się babci" - pomyślał Ned.
sc an d
Na tyle dobrze rozumiał francuszczyznę Ryszarda, by z grubsza wiedzieć, o czym on mówi. Ryszard zaś wyjaśniał de Trouville'om, że Ned jest członkiem królewskiej świty słysząc to, wyraźnie się rozpromienili - i dlatego najpierw musi uzyskać zgodę króla na ślub, a dopiero potem przyje dzie po Jocosę. Później zapytał, jaki posag otrzyma panna młoda i czy Ned mógłby go zabrać ze sobą, wyjeżdżając do kraju, co nastąpi już dosłownie lada chwila. N e d nie zrozumiał odpowiedzi i zaniepokojony zapytał: - Co on gada? - Jest lepiej, niż myślałem - odrzekł Ryszard. - Sądziłem, że nie ma żadnego posagu, tymczasem dziewczyna dostanie pięćdziesiąt złotych koron, wyprawę oraz konia. - To ci dopiero majątek! - prychnął Ned. - Ale gdyby odmówił posagu, nie musiałbym się żenić, prawda? - Nie zapominaj, że już jesteś żonaty! - odrzekł surowo Ry szard. - Za wszystko trzeba płacić, mój drogi, w ten czy inny
134
Polgara & Irena
sposób. Powiem mu, że powinniśmy wracać do obozu i że gdy tylko załatwimy sprawę, wrócimy po Jocosę. W chwilę później byli już w drodze. Rodzina, choć jeszcze nie całkiem uspokojona, pogodniej patrzyła w przyszłość, a w każdym razie wiedziała już, gdzie szukać narzeczonego córki. Ryszard posadził Neda za sobą i pogalopowali na Lyardzie do obozu, a tam za namową Ryszarda N e d poprosił księ cia Gloucesteru o radę. Młodzieńcy stanęli przed surowym obliczem generała i Ned opowiedział mu swoją przygodę.
sc an d
al
ou
s
Ryszard Gloucester wysłuchał wszystkiego z uwagą, potem zaś wstał i zaczął krążyć po namiocie. - Zatem chcesz tę dziewczynę poślubić, a raczej dotrzymać danego słowa? - Tak, książę - odparł Ned, zgaszony spojrzeniem szarych, przenikliwych oczu. - Zachowałeś się głupio, ale o tym z pewnością już wiesz. Zgadzam się jednak, że musisz postąpić honorowo. Przypusz czam, że pragniesz, bym wstawił się za tobą u króla. - Nie oczekiwałem tego, wasza wysokość... Miałem nadzie ję... Liczyłem jedynie na radę... - wyjąkał Ned. Oblicze Plantageneta rozjaśnił charakterystyczny, nieco krzywy uśmiech. - O radę należało pytać, zanim wypuściłeś się do miasta, młodzieńcze. Co na to wszystko powie twoja babka, hę? Ned zrobił strapioną minę. - Będę musiał tę przeszkodę pokonać, wasza miłość. - Cóż, w tej chwili król jest zajęty podpisywaniem trakta tu. Nie, nie poszedłem tam - dodał, widząc ich pytające spoj rzenia. - Nie mogłem przyłożyć do tego ręki, nawet jeśli sprawa jest już praktycznie zamknięta. Niemniej król wróci wieczorem do obozu i wtedy znajdę moment, żeby porozma wiać z nim w twoim imieniu, panie Morland. - Dziękuję za życzliwość, książę - odrzekł z ożywieniem Ned. Wszyscy wiedzieli, że z niczyim zdaniem Edward nie liczył się tak bardzo jak ze zdaniem brata. Polgara & Irena
135
- Ty, Ryszardzie, pójdziesz dzisiaj ze mną - dodał Glouce ster. - Być może ostatni raz widzisz bratanka. Za kilka dni ru szamy. Rozmowa Neda z królem nie trwała długo i została wciśnię ta między sprawy wagi państwowej. Ned przypomniał sobie, co mówiła babka: nawet po zdobyciu korony Edward zawsze znajdował czas, żeby zająć się drobnymi kwestiami. - Rozumiem, że chcesz, bym zezwolił ci na małżeństwo rzekł król. Choć życie w zbytku i folgowanie słabościom nieco rozmyły jego rysy i choć był bardziej korpulentny niż w dniu koronacji, wciąż jaśniał wielką urodą.
sc an d
al
ou
s
Ned poważnie skinął głową. Król uśmiechnął się. - Brat twierdzi, że nie wypada, bym cię ganił, skoro sam wziąłem ślub po kryjomu, w dodatku ślub, którego wielu nie aprobowało. Podzielasz to zdanie? - Wasza Królewska Mość... - Wiem, że się nie ośmielisz. Jednak znalazłeś dość odwagi, żeby poślubić tę dziewczynę, i w tej kwestii już nic nie może my zdziałać, prawda? Więc dobrze, chłopcze: wybierz się ju tro do miasta i zrób, co do ciebie należy. Podpisz kontrakt ślubny i powiedz jej rodzicom... Którego dzisiaj mamy? Dwu dziestego dziewiątego, jutro trzydziesty... H m m , ruszamy pierwszego września o świcie. Powiedz jej rodzicom, żeby pierwszego była gotowa do drogi. - Dziękuję, wasza miłość. Jestem bardzo wdzięczny. - A teraz zmykaj. Mam nadzieję, Ned, że panna przyniesie ci radość. Przynajmniej jej rodzina zostanie daleko. Wyszedłszy z królewskiego namiotu, Ned pomyślał sobie, że król musi być naprawdę zmęczony krewnymi małżonki, skoro pozwolił sobie na tak jawną krytykę. Edward przywołał go z powrotem. - Swoją drogą - zaczął - czy przewidziałeś, chłopcze, co po wie na ślub twoja rodzina? O h o ! Tak myślałem. Wiem, co czu jesz. Nic się nie martw, już ja to z nimi załatwię. 136
Polgara & Irena
sc
an
da
lo
us
- Dziękuję, wasza miłość - rzekł Ned z sercem przepełnio nym wdzięcznością. Rodzina nie mogła mu robić wstrętów, lekceważąc tym samym prośbę samego króla! Tak więc szarym, mglistym rankiem pierwszego września ar mia angielska obrała kurs na dom i ruszyła w stronę wybrzeża. Nie licząc Ryszarda Gloucestera, wszyscy dowódcy angielskie go wojska wracali bogatsi o sowite łapówki i obietnice doży wotniej pensji. Gloucester wiózł do domu tylko talerz i nowego wierzchowca, które przyjął od Francuzów jako podarunek, gdy stało się jasne, że jest nieprzekupny. Żołnierze zdobyli jedynie doświadczenie życiowe, co im musiało wystarczyć, natomiast Ned wzbogacił się o pulchną żonę, która jadąc za nim na tłu stym białym koniu, nieprzerwanie szlochała na myśl, że na za wsze opuszcza ojczyznę. Maszerujący obok żołnierze pozwalali sobie na grubiańskie uwagi na jej temat, lecz na szczęście zupeł nie ich nie rozumiała.
Polgara & Irena
Rozdział dziewiąty 1
da
lo
us
W Morland Place przyjęto Neda mniej burzliwie, niż się spodziewał, po części dlatego, że Ryszard zdążył już rodzinę uprzedzić. Wojska Gloucestera przeprawiły się przez Kanał czwartego września i należały do pierwszych oddziałów, które wylądowały w Anglii. Natomiast żołnierze królewscy dotarli do ojczyzny dopiero dwudziestego czwartego. Dlatego też, kiedy N e d i jego żona stawiali stopę na angielskiej ziemi, Yorkshirczycy byli już w domu. Książę postanowił zatrzymać się w Morland Place, żeby wspomóc Ryszarda i opowiedzieć Eleonorze o tym, co wydarzyło się we Francji.
sc
an
Ale choć wybranka Neda była mizerną partią dla dziedzica włości Morlandów - ba, wręcz wstydliwą - bardziej denerwo wali się tym Edward z Daisy niż sama Eleonora, która niemal całą energię spożytkowała na potępienie zawartego traktatu pokojowego oraz przyjętych warunków. - Nie po to dawaliśmy pieniądze i ludzi - tłumaczyła księciu Gloucesteru. - Ten pokój nie zaskarbi sobie poparcia w naro dzie. Nie mogę się nadziwić, że król wpadł na ten pomysł. - Na szczęście ludzie nie jego będą winić - zauważył Ry szard, prostując nogi przy kominku. - Naród go uwielbia i odpowiedzialnością za traktat obarczy ministrów. Tej zimy w niektórych dzielnicach kraju na pewno wybuchną bunty. - Ty, książę, zaskarbisz sobie jeszcze większą sympatię, gdyż nie chciałeś paktować - rzekła Eleonora. - Robiłem to z przykrością - wyjawił. - Nigdy dotąd w ni czym mu się nie sprzeciwiałem, ale... 138
Polgara & Irena
ou
s
- Wiem. Ale nie można zarzucić ci nielojalności. Król to na pewno rozumie. - Mam nadzieję. Zawsze jednak znajdzie się ktoś, kto chęt nie ciśnie we mnie kamieniem. - Póki król cię miłuje, książę, na innych nie zważaj - rzekła Eleonora. - Zresztą bez względu na to, jak się sprawy potoczą, tutejsi ludzie zawsze poprą ciebie. - Gdyby tylko pozwolono mi spędzić tu cale życie - wes tchnął Ryszard. - Tutaj, na północy, zawsze wiadomo, gdzie do bro, a gdzie zło. Prosisz o lojalność i możesz na nią liczyć: tutaj się dotrzymuje przyrzeczeń. Na południu pleni się zdrada i podstęp, ładne słówko przesłania złe myśli, a głaszcząca dłoń skrywa nóż w rękawie. Południe jest jak porośnięte zielenią bagno, które kusi, żeby na nie wejść.
sc an d
al
Wzdrygnął się, a Eleonora spojrzała na niego zaciekawiona. - Czego się obawiasz, książę? - spytała. - Trudno powiedzieć. Jam prosty człowiek, a życie jest takie zawiłe. Nic nie jest tym, czym się z pozoru wydaje, a decyzje, które powinny być łatwe, stają się wręcz niemożli we do podjęcia. Bywa, że dobro nie jest wcale dobre. Czasami lękam się, że czyha na mnie zdradzieckie przeznaczenie, któ remu z pewnością ulegnę, bo jestem zbyt prostolinijny, żeby zawczasu dostrzec pułapkę. - Patrzył na Eleonorę niespokoj nym, badawczym wzrokiem. - Pani, jesteś ode mnie mądrzej sza, chciałbym, żebyś mogła mi pomóc. - Jesteś dobrym człowiekiem - rzekła. - Nie ma i nie było niko go bardziej umiłowanego od ciebie. Bez względu na to, co się jesz cze wydarzy, nikt, kto cię zna, nie zwątpi, że działasz w dobrej wierze, a kiedy wezwiesz pomocy, pomoc na pewno nadejdzie. - Dobrze mi się z tobą rozmawia, pani - powiedział nieco uspokojony. - Anna jest do ciebie podobna. Wydaje się taka krucha, lecz wewnętrznie silna jest jak jabłoń. Jutro ją zoba czę... I naszego synka. Bardzo się za nimi stęskniłem. Dzieci rosną tak szybko... Trudno je zostawić choćby na jeden dzień, a cóż dopiero na pół roku! Polgara & Irena
139
us
- Jutro będziesz już w domu - pocieszyła go Eleonora i oboje się uśmiechnęli. „Dom" to dobre słowo. Kiedy więc do Morland Place zjechał Ned, z żoną podąża jącą krok za nim na białym koniu, spotkał się tylko z krótko trwałym chłodem i kilkoma ostrymi uwagami babki na temat wartości pięćdziesięciu koron w zestawieniu z majątkiem Morlandów. Daisy miała łzy w oczach, nie mogła jednak zbyt długo srożyć się na widok przerażonej i zapłakanej panny młodej; dostrzegała w niej samą siebie sprzed lat, choć prze cież wyszedłszy za mąż, nie odjechała od domu zbyt daleko. Edward wygłosił do Neda długie i przykre kazanie, po czym nie wracał więcej do tematu, gdyż nie widział sensu w utyski waniu na coś, czego i tak nie da się odmienić.
sc
an
da
lo
Dlatego kwestia małżeństwa Neda wypaliła się bardzo szybko. A kiedy tylko Jocosa zadomowiła się jako tako we dworze, od razu nabrała humoru, ponieważ była z natury dziewczyną spokojną i pogodną. Bardzo miłowała swego Ne da i czuła się szczęśliwa, gdy miała go w zasięgu wzroku. Nie bez problemów podjęła naukę dziwacznego języka, którym posługiwała się nowa rodzina; pan Jenney pomagał jej w tym, jak umiał. Dzieci trochę Jocosie dokuczały, porażała ją olśnie wająca uroda kobiet Morlandów i wspaniałość nowego otocze nia, a szczególnie niemiłą niespodzianką okazał się chłodny i wilgotny klimat. Ale już na początku października mogła po twierdzić to, co podejrzewała wcześniej: była w ciąży. Tym sa mym jej pozycja w rodzinie została ugruntowana.
2 Jest chłopiec, pani - oznajmiła Anys z taką dumą, jakby to ona była odpowiedzialna za płeć noworodka. Eleonora, siedząca w altanie we włoskim ogrodzie spojrza ła na nią ostro. 140
Polgara & Irena
- Zdrowy? - Naturalnie, pani - odrzekła z oburzeniem Anys. - Oboje są zdrowi. Poród przebiegł łatwo, a dziecko, choć nieduże, jest wprost idealne. Matka odpoczywa, ale chyba nie nacierpiała się za wiele.
sc
an
da
lo
us
- Ostatni dzień kwietnia - mruknęła Eleonora. - Tak na oko, o miesiąc za wcześnie. Zastanawiam się... Anys doskonale wiedziała, co pani chodzi po głowie. - Nie ma co nawet o tym myśleć - rzekła. Jocosa mogła być brzemienna, kiedy nawinął się jej pijany angielski żołnierz, ale czy był jakiś sens to rozważać? - Masz rację - przyznała Eleonora. - Nedowi jest z nią chyba niezgorzej, trudno jednak powstrzymać się od... Ach, dość już tego! W dalszym ciągu upierają się przy tym obcym, dziwacznym imieniu? - Paweł to imię chrześcijańskie, pani, imię świętego - przy pomniała jej Anys. - Może i chrześcijańskie, ale nie angielskie - utyskiwała Eleonora. Kiedy dożyło się lat sześćdziesięciu jeden, miało się prawo do narzekania. - Paweł Morland. Coś okropnego! Ale Daisy i Edward już się pewnie na to imię nastawili i w tej materii nie będę miała nic do powiedzenia. Eleonora, której wiecznie ktoś robi na przekór! Anys uśmiechnęła się pod nosem. - Paniczowi się podoba - stwierdziła. - Biedny Robert. On przynajmniej wybierał dzieciom ludz kie imiona... - Eleonora westchnęła, a gdy nagle sobie uświa domiła, jak bardzo piastunka się przygarbiła i posiwiała, zwil gotniały jej oczy. - Anys, toż to już prawie dwadzieścia lat mi nęło od jego śmierci. Ciekawe, czyby mnie teraz poznał? - Poznałby cię, pani, i nadal by cię miłował. Tak mocno jak zawsze. Patrzyły na siebie, odpływając myślami w przeszłość, wspominając minione lata i zdarzenia. Wrzask biegnących dzieci za żywopłotem brutalnie sprowadził je na ziemię. Polgara & Irena
141
- Co te gałgany wyrabiają?! - krzyknęła rozgniewana Ele onora. - Moim dzieciom nie wolno było tak hałasować! I dokąd tak pędzą bez opiekunki? Anys, kto ich powinien pilnować? Daisy w ogóle nie ma pojęcia, co znaczy dyscyplina. Nie wiem, co się z tą dzisiejszą młodzieżą wyprawia! Nie stój tak i nie gap się. Sprawdź, co to za rwetes. Hałasowali Małgorzata i Tomko. Za nimi szedł Edmund, lecz cicho; on wszystko robił po cichu. Krzykliwa dwójka go przywoływała, rozsierdzona tym, że kuzyn nie jest równie rozemocjonowany jak oni.
sc an da
lo
us
- No chodź, Edmundzie! Nie marudź! Nie będziemy na ciebie czekali! Naprawdę nie umiesz biegać? Edmund biegać potrafił, więc pobiegł i całą trójką bez piecznie dotarli do drzew. - Teraz nikt nas już nie nakryje i nie każe wracać do do mu - oznajmił Tomko z satysfakcją. - Mogą kogoś za nami wysłać - odrzekła zaniepokojona Małgorzata. - Nie widziałeś babci? Siedziała w ogrodzie. Zmartwiony Tomko pokręcił głową. - I kogoś za nami wysłała - dodał Edmund. - Nie zauwa żyliście? Wysłała za nami Anys. Kazała jej sprawdzić, dokąd tak biegniemy. - W takim razie wszystko w porządku - skonstatowała szybko Małgorzata. - Anys nie ma siły biegać. Podejdzie kawa łek, a potem wróci i powie, że nas nie znalazła. Możemy tu zo stać do kolacji. - Chcę wam coś pokazać - oświadczył nagle Tomko. Miał dziesięć lat, a pozostała dwójka po jedenaście, ale to wła śnie on najczęściej im przewodził. Spojrzeli na niego zaciekawieni. - Co? Mów, bo cię uszczypnę - rzekła władczo dziewczynka. - I tak wam zamierzałem powiedzieć - odparł z godnością Tomko. - Mogę się założyć, że nawet gdybym nic nie powie dział, to i tak byś mnie nie uszczypnęła. Edmund patrzył to na kuzyna, to na kuzynkę, zastanawia jąc się, czy zanim dojdą do sedna sprawy, zdążą się znowu po142
Polgara & Irena
us
kłócić. Jednak tym razem Małgorzata nie wprowadziła groźby w czyn. Powiedziała jedynie: - Dobrze już, dobrze, mów! - Nic wam nie powiem, tylko pokażę. Ale musicie być cicho. Tomko poprowadził ich przez zagajnik i po pewnym czasie zboczył ze ścieżki w gęstwinę. Człowiek bardziej obe znany z lasem od razu by wiedział, że niedawno przechodziło tamtędy co najmniej jedno duże zwierzę. Po chwili Tomko nakazał kuzynom ciszę, dal im znak, żeby szli za nim, sam zaś poruszał się z największą ostrożnością. Wreszcie, kryjąc się za krzakami, stanęli obok niego i ujrzeli dwa przywiązane do drzewa wierzchowce.
sc
an
da
lo
- To jeden z naszych koni! - szepnęła wzburzona Małgo rzata. - Ktoś go ukradł? - Ciii! - syknął Tomko. - Chodźcie, poszli gdzieś dalej. Dzieci ostrożnie przedzierały się przez leśne ostępy i wkrótce potem Tomko się zatrzymał. Zobaczyli przed sobą oolanę. Na trawie leżało dwoje ludzi. - Co oni robią? - zapytała Małgorzata, przerywając ciszę zakłócaną zdyszanymi oddechami. - Całują się. - Tomko był dumny z siebie, lecz również lek ko zaniepokojony, jak ktoś, kto nie wie, czy przygotowane przezeń przedstawienie spotka się z życzliwym przyjęciem publiczności. - Chyba nie tylko się całują - rzekła z powątpiewaniem Małgorzata. Ale dopiero Edmund wypowiedział na głos to, o czym każ de z nich myślało. - Parzą się - szepnął z wahaniem. - Jak barany jesienią. Wi działem to w zeszłym roku. Ale ludzie trykają się inaczej niż owce. Przez chwilę przyglądali się temu bez słowa. - To nasza Cecylia i Henryk Butts - wyjaśnił Tomko na wypadek, gdyby ten fakt przeoczyli. - Przecież Cecylia ma wyjść za Tomasza Buttsa - rzekła Polgara & Irena
143
us
Małgorzata. - W zeszłym tygodniu słyszałam, jak babcia roz mawiała z panem Buttsem o ich ślubie. - Może coś ci się pomyliło? - rzucił Tomko. Małgorzata potrząsnęła głową. - Nie, jestem pewna, że chodziło o Tomasza. On jest star szy, wiem to doskonale. Babcia nie wydałaby Cecylii za młod szego syna. - Wobec tego to Cecylia się pomyliła - skonstatował Tomko i musieli się zadowolić jego wyjaśnieniem, gdyż w tym samym momencie leżący w trawie podnieśli głowy i zaczęli nasłuchiwać. Dzieci zamarły za krzakiem, żeby po chwili cichutko się stamtąd wycofać.
da
lo
Henryk Butts usiadł i strącił uschnięty liść z włosów. Był niezwykle przystojnym szesnastoletnim młodzieńcem, o rok starszym od Cecylii. Równie czarujący i dowcipny, tańczył jak dworzanin, a ubierał się zgodnie z zamorską modą. Po matce dziedziczył całkiem spory majątek, a jego jedyny man kament polegał na tym, że urodził się jako drugi syn, toteż włości Buttsa miały przejść na Tomasza, jego starszego brata.
sc
an
- Słyszałaś coś? Cecylia uśmiechnęła się sennie. Głowę miała złożoną na poduszce z traw, którą wymościł jej Henryk. - Nie. Nie martw się, tu jesteśmy bezpieczni. Konie się pewnie ruszyły, stąd ten hałas. - Martwię się tylko dlatego, że jeśli nas przyłapią, krzywda stanie się tobie, nie mnie. - Nic mi się nie stanie. Gdyby nas tu nakryli, musieliby się zgodzić na nasz ślub, i tyle. Nie zbiliby mnie ani nic, jeśli o to ci chodzi. Mama i tata nas nie biją, a moja piastunka jest już na to za stara i za gruba. - A babcia? Słyszałem, że jest... no... że jest bardzo surowa. I przyjaźni się z moim ojcem. Przecież wiesz, że chcą cię wy dać za Tomasza. - Za Tomasza! - prychnęła wzgardliwie Cecylia. - Kto by tam chciał Tomasza! Jest nudny jak flaki z olejem! 144
Polgara & Irena
sc
an
da
lo
us
- Jest moim bratem, to bardzo miły chłopak - bronił go Henryk. - Nie jest nawet w połowie tak przystojny jak ty. - Kokietliwie połaskotała go trawką po twarzy. Przeturlał się na bok, chwycił ją za ręce i spojrzał w jej piękną, kocią buzię. - Ty czarownico - syknął. - Rzuciłaś na mnie urok jak kró lowa na króla, żeby się z nią ożenił! - Tyle że nie jestem od ciebie starsza i nie jestem wdową zauważyła. - Chciałbyś się ze mną ożenić? - Wiesz, że tak. Ale ani twoja babcia, ani mój ojciec w ży ciu się na to nie zgodzą, nie ma więc o czym mówić. - Kto wie, może znajdzie się jakiś sposób? A gdyby się zna lazł... Miłujesz mnie, Henryku, prawda? - Przecież wiesz - zapewnił ogniście i pochylił się, żeby ją pocałować. Tym razem jednak odepchnęła go od siebie kapryśnie i usiadła. - Nie, wystarczy. Pora wracać do domu. Kiedy wyjeżdża łam, żona Neda zaczynała rodzić. Do tej pory mogła już po wić, powinnam się pokazać... - Twoja szwagierka rodziła, a ty wyjechałaś na spacer? spytał zaszokowany Henryk. - Wielkie rzeczy! Kto by się tam przejmował jakąś głupią Jocosą i jej głupim dzieckiem? - Dostrzegając błysk dezapro baty w oczach Henryka, szybko dodała: - Zresztą i tak w ni czym bym nie pomogła. Nie dopuszczono by mnie do jej komnaty, więc o co ten rwetes? Podaj mi rękę. Henryk pomógł jej wstać, a Cecylia wygładziła ubranie, ze rwała mu z głowy kapelusz i rzuciła się do ucieczki. Dała się złapać dopiero przy koniach. Tam znów ją objął i przytulił, natychmiast darowując wszelkie winy. - Jesteś czarownicą - wymruczał, zaglądając jej w oczy. Nie była klasycznie piękna. Miała trochę za szeroką buzię, nazbyt perkaty nos i nieco za duże usta. Mimo to zapierała Polgara & Irena
145
dech w piersi, jaśniała takim ożywieniem i wdziękiem, że roz miłowanemu w niej Henrykowi zdawała się wprost boska. - Czarownicą? Nie. Ale jestem z Morlandów i muszę wracać do domu, inaczej mnie wychłoszczą.
da
lo
us
Na lipiec planowano wielką ceremonię ekshumacji ciał księcia Yorku i hrabiego Rutlanda z ich tymczasowych gro bów w Pontefract. Miały zostać przewiezione do Fotheringay i złożone w ziemi z wielką pompą i paradą, jak przystało na ojca i brata miłościwie panującego króla. Odpowiedzialność za zorganizowanie uroczystości spadła na księcia Gloucesteru, który miał też pełnić rolę głównego żałobnika, jednak nie mal w ostatniej chwili swój przyjazd zapowiedział także król Edward. Być może chciał uciec z Londynu - od kwietnia sza lała tam epidemia ospy i nic nie wskazywało na to, żeby zagro żenie chorobą malało. Niewykluczone też, że na decyzję króla wpłynął fakt, iż wśród znamienitych gości mieli się znaleźć emisariusze zamorskich królestw.
sc
an
Na mszę żałobną i uroczystą ucztę w Fotheringay zostali też zaproszeni Eleonora oraz Edward i Daisy Morlandowie. Zapro szenie wręczył im sam książę Ryszard, kiedy spotkali się w ra tuszu miejskim podczas jednej z jego licznych wizyt w Yorku. - Spodziewam się także przedstawicieli Francji - rzekł, błysnąwszy posępnie oczyma. - Zostaną z nami na uczcie. Niejaki Wilhelm Restom i Ludwik de Marafin. Jeśli dobrze pamiętam, są kupcami z pięknego Rouen. Przybędzie z nimi kupiec z Amiens, którego nazwiska nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć... - Czyżby pan de Trouville, wasza wysokość? - spytała Eleonora. - O właśnie! Jakimś sposobem wkręcił się w tę kompanię. Jakim, doprawdy nie wiem. Nie zdziwiłbym się wszakże, gdy by maczał w tym pałce Edward. Jest zaskakująco sentymental ny. Ponieważ Fotheringay leży na trasie do Yorku, pan de Trowille na pewno chętnie skorzysta z twojego zaproszenia, pani, żeby zobaczyć, co powiła córka. 146
Polgara & Irena
Eleonora skrzywiła się i spytała: - Widziałeś tego jegomościa, książę? Znasz go? Czy to bar dzo prostacki osobnik? - Nie, nie poznałem go - odparł przepraszająco Ryszard. Nigdy go nawet nie widziałem. Słyszałem jednak, że jest przy zwoitym człowiekiem, w każdym razie uczciwym. Nie zapro szono by go do udziału w poselstwie, gdyby dostrzeżono w nim coś kompromitującego. Tak więc pociesz się, pani: skoro może być moim gościem, to chyba i twoim, prawda?
sc an da
lo
us
Eleonora zawstydziła się i prosiła księcia o wybaczenie. Kondukt wyjechał z Pontefract dwudziestego czwartego lipca. Zwłoki wieziono wspaniałym rydwanem zaprzężonym w sześć pięknych, bogato przystrojonych karych koni, a ozdobionym godłami Anglii i Francji. Za rydwanem szedł książę Gloucesteru w żałobnych szatach. Dwudziestego dzie wiątego lipca procesja dotarła do Fotheringay. Tam po dłu giej, uroczystej mszy ciała złożono do ziemi, później zaś na zamku odbyła się wielka uczta, której przewodził sam król. Podczas uczty książę Gloucesteru zachowywał wyraźną re zerwę. Pogrzeb bardzo go poruszył i resztę wieczoru chciał spę dzić w ciszy pośród przyjaciół. Znalazł wszak chwilę, żeby za mienić dwa słowa z Eleonorą, Edwardem oraz Daisy i zoba czyć, jak radzą sobie z ojcem Jocosy. Z niejakim rozbawieniem obserwował Eleonorę, w której awersja do pana de Trouville wyraźnie walczyła z wrodzoną uprzejmością. Było to tym śmieszniejsze, że ponieważ Edward ledwo dukał po francusku, a Daisy nie mówiła w tym języku ani słowa, naturalną rzeczy koleją de Trouville ze wszystkim musiał się zwracać do Eleono ry i nie rozmawiał praktycznie z nikim innym. Niemniej udało jej się znaleźć czas, żeby omówić z gospodarzami zamku naj świeższe wieści z Londynu. Tematem dnia była nowa maszyna drukarska mistrza Caxtona, którą zainstalowano w Westminsterze. Podobno w mgnieniu oka robiła tyle egzemplarzy dowolnej księgi, ile się tylko chciało, co groziło bezrobociem tysiącom skrybów. Rozmawiano też o nie poskromionej epidePolgara & Irena
147
mii ospy, która codziennie zbierała bogate żniwo, a którą praw dopodobnie przywieziono z Francji na statku handlowym. Trzydziestego pierwszego lipca Morlandowie ruszyli w drogę do Yorku, a pan de Trouville pojechał razem z nimi. Nie ulegało wątpliwości, że stara się być miły. Chwalił zielo ny krajobraz, wielkość i tuszę owiec oraz bydła, zdrowy wy gląd chłopskich dzieci i urodę Angielek. Eleonora w głębi du cha bardzo się cieszyła, że nikt ich po drodze nie napadł - od powrotu armii z wyprawy do Francji na drogach roiło się od zbójców - wtedy bowiem pan de Trouville na pewno przestał by się zachwycać przybraną ojczyzną córki.
sc an d
al
ou
s
Jednak bez względu na to, co Eleonora myślała o francu skim kupcu, ze wzruszeniem przyglądała się spotkaniu ojca z córką - wszak nie sądzili, że będą się kiedykolwiek widzieć! - oraz reakcji dziadka na widok wnuka. Przyszły dziedzic Morlandów był trzymiesięcznym niemowlęciem, zdrowym, ruchliwym choć drobnym chłopczykiem, odznaczającym się lekko żółtawym odcieniem skóry. Jocosa niemal natychmiast zaszła w kolejną ciążę, jakby chciała zadać kłam wątpliwo ściom co do ojcostwa Neda, a to na starym de Trouville wy warło ogromne wrażenie. Wielką dumą napawał go fakt, że córka tak wydajnie produkuje dziedziców dla nowej rodziny, i tak często o tym napomykał, że Eleonora uznała jego uwagi za graniczące z nieprzyzwoitością. Na drugi dzień po powrocie do domu wydano na cześć pa na de Trouville wspaniały obiad, na który zaproszono kilkoro gości: miejskich notabli oraz przyjaciół rodziny, w tym Jenkyna Buttsa oraz jego dwóch synów. Wszystko odbywało się w najelegantszym stylu. W wielkiej sali przygrywało czterech muzykantów, przyśpiewywał chór złożony z sześciu chłopców, a pod czujnym okiem wychudłego i posiwiałego, lecz wciąż jeszcze bystrookiego i skorego do śmiechu Hioba kręcili się przy stołach ubrani w herbowe szaty służący. Przez kolorowe witraże wpadały do sali jasne promienie gorącego sierpniowego słońca, na stołach pojawiały się kolejne
148
Polgara & Irena
półmiski z jadłem, a dwaj mali chłopcy pociągali za sznury, wprawiając w ruch genialne urządzenie z wachlarzy służące do chłodzenia gości; sporządzono je wedle pomysłu Hioba. Przez otwarte na oścież drzwi widać było białe synogarlice gruchają ce na okapach nad rozświetlonym dziedzińcem oraz drzemiące w cieniu psy. Salę udekorowano świeżym igliwiem wydzielają cym słodką woń lasu. Zatopieni w przyciszonych rozmowach biesiadnicy śmiali się dźwięcznie, a przy każdym skinieniu głowy, przy najlżejszym wzruszeniu ramion najlepsze lny i je dwabie skrzyły się barwami.
sc an d
al
ou
s
Była to scena przesycona luksusem, scena absolutnego przy mierza i zgody, a jeśli tu i ówdzie wkradł się jakiś dysonans, wychwytywał go zawsze czujny Hiob, który natychmiast infor mował spojrzeniem Eleonorę. Siedział tam z nimi Ned, dumny ojciec, powoli wychodząc z szoku, którego doznał na widok te ścia; zdążył już zapomnieć jak de Trouville wygląda. Siedział i z niezadowoleniem spoglądał na swą pulchną żonę, której okrą gła i błyszcząca buzia lśniła tego dnia jeszcze bardziej od bogac twa tłustego jedzenia. Obok Tomasza Buttsa siedziała skośnooka Cecylia, traktując narzeczonego z pełnym wyższości chłodem i wymieniając wymowne spojrzenia z urodziwym Henrykiem. Po obiedzie goście rozjechali się do domów, zostali jedynie pan Butts i jego synowie zaproszeni na wieczerzę. Wszyscy wyszli na spacer lub zajęli ławeczki w cienistym ogrodzie. Ele onora przechadzała się alejkami z Jenkynem Buttsem, który przejawiał wielkie zainteresowanie procesem produkcyjnym wełny skupionym pod jednym dachem; o sukienniczych inno wacjach mogli rozprawiać godzinami. Edward oddalił się z Reynoldem, żeby omówić sprawy związane z zarządzaniem farmą. Daisy, Helena i synowie Buttsa siedzieli przy fontannie we włoskim ogrodzie, śmiejąc się i rozmawiając. Cecylia ob serwowała dzieciaki moczące nogi w fosie, wkrótce jednak, wyraźnie tym znudzona, wymknęła się do ogrodu. Niedługo potem Henryk Butts zaproponował, że przyniesie świeże owoce z sadu, po czym opuścił towarzystwo. Dzieciaki też Polgara & Irena
149
sc
an
da
lo
us
gdzieś zniknęły, a senne popołudnie dłużyło się leniwie i bez koń ca. Kiedy o piątej podano wieczerzę, stwierdzono, że brakuje Henryka i Cecylii. - Henryk był z nami, a potem poszedł do sadu narwać świe żych owoców - powiedziała Daisy. - Zapomniałam o tym... I już nie wrócił. Może przysnął pod drzewem? Jest wyjątkowo gorąco... - Siedzieliśmy tam z Jocosą całe popołudnie - wtrącił Ned. Henryk do sadu nie zaglądał. Zapadła krótka cisza. - A gdzie jest Cecylia? - spytał niewinnie Edward. Eleonora zgromiła go spojrzeniem. Miała nadzieję, że nikt tego sobie nie skojarzy, dopóki'sama nie zbada, w czym rzecz. Stało się jednak inaczej. - Pewnie gdzieś poszła - odparła Helena. - Myślałam, że uciekając przed żarem, wróciła do domu. Nikt się przez chwilę nie odzywał. Wszyscy patrzyli po sobie, wymieniając nieme podejrzenia. Eleonora zwróciła się do Hioba - chciała, żeby wysłał po Cecylię i Henryka służących - lecz w tym momencie do sali wbiegli Małgorza ta, Edmund i Tomko. - Widzieliście może Cecylię albo Henryka Buttsa? - zapy tał Edward, nim Eleonora zdążyła go powstrzymać. - Pewnie siedzą sobie w lasku... - rzuciła niewinnie Małgo rzata i zanim jeszcze Tomko zdążył uszczypnąć ją w pupę, gwałtownie zakryła dłonią usta. - Siedzą sobie w lasku? - dopytywał się Edward. - Co to znaczy? Chcesz powiedzieć, że poszli tam razem? - A cóż oni tam robią? - wtrąciła Daisy. Małgorzata spiekła raka i próbowała ratować sytuację. - Och, tylko spacerują, spotkali się przypadkiem i... Eleonora wzięła inicjatywę w swoje ręce. - Hiob, wyślij po nich. A my siadajmy do wieczerzy. Nie bę dziemy na nich czekać. Chodźcie już, zajmijmy swoje miejsca. - Ależ, mamo... - zaczął Edward. 150
Polgara & Irena
sc an d
al
ou
s
Tomasz Butts miał nieszczęśliwą minę, Jenkyn Butts kipiał gniewem, a na twarzy pana de Trouville malowało się zdziwie nie, gdyż za słabo znał angielski, żeby zrozumieć, o co chodzi. - Nie teraz, Edwardzie - ucięła stanowczo Eleonora. - Nie, mamo - zaprotestował równie stanowczo Edward. Chcę wiedzieć co tu się dzieje. -Ja też - zawtórował mu Jenkyn, spoglądając na Tomasza. Wiedziałeś o tym? Tomasz potrząsnął głową. - Małgorzato, od jak dawna to trwa? - zapytał surowo Edward. Dziewczynka wybuchnęła płaczem. - Nie chciałam zrobić nic złego - wyszlochała. - To Tom ko ich nakrył... - Nakrył? Co to znaczy, Tomku? - Śledziliśmy ich tak dla zabawy... - rzekł wymijająco Tomko. - Od jak dawna się spotykają? - Nie wiem - odparł chłopiec. Czuł się bardzo niezręcznie, ale od dalszych wyjaśnień uratowało go nadejście obojga wino wajców, czerwonych i zdyszanych po biegu. Służący natknęli się na nich tuż za bramą, albowiem Cecylia i Henryk, uświa domiwszy sobie, że są bardzo spóźnieni, pędzili już do domu. - Przepraszam za zwłokę - powiedziała Cecylia; trzeba przyznać, zważywszy okoliczności, że była bardzo opanowa na. - Nie słyszałam dzwonka. - Gdzie byłaś? - zapytał rozsierdzony Edward. Cecylia powiodła wzrokiem po twarzach zebranych, spojrza ła na Henryka i zdawszy sobie sprawę, że ich wykryto - choć nie miała pojęcia jak - postanowiła odważnie stawić im czoło. - Spacerowałam po lesie - odparła. - Było tak gorąco... - Ty bezczelna, zuchwała dziewucho! - wykrzyknął Edward, no i wtedy się zaczęło. Jenkyn łajał syna, Edward córkę, Daisy płakała, drżące dzieci kurczowo przywarły do babci i ciotki Heleny, Eleono ra zaś, jako pani domu i jedyna osoba pamiętająca o gościach, usiłowała wyciszyć awanturę. Polgara & Irena
151
us
- Wszystko mi jedno! - wykrzyknęła w końcu rozgorączko wana Cecylia. - Henryk i ja kochamy się i chcemy wziąć ślub! - Właśnie - przytaknął Henryk, choć nie tak pewnym głosem jak Cecylia; nie dorównywał jej zuchwałą odwagą. Jesteśmy po słowie. - Bzdura - ucięła kategorycznie Eleonora. - Cecylia jest za ręczona z Tomaszem i tego nic nie odmieni. Cecylio, chodź ze mną. Chcę z tobą porozmawiać. Nie, Edwardzie, pozwól, że ja się tym zajmę. Nie zapominaj, że już coś takiego przeżywa łam. Panie Jenkyn, proponuję, żeby wziął pan syna na stronę i odbył z nim cichą rozmowę. Heleno, ty zajmij się dziećmi. Daisy, Edward, zaproście resztę rodziny na kolację i nie czekajcie na nas. To trochę potrwa. No już, już, nie chcę sły szeć żadnych sprzeciwów!
sc an da
lo
Pan Butts wyprowadził Henryka na dziedziniec, dziękując jej spojrzeniem za to, że tak szybko się ze wszystkim uporała. Widząc, że reszta rodziny zmierza do stołów, Eleonora naka zała Cecylii pójść za sobą i wyszła do ogrodu z ziołami. Tam, splótłszy dłonie przed sobą, usiadła na kamiennej ławce i sztywno wyprostowana, uniosła głowę tak wysoko i tak dum nie, że jej czepiec wyglądał jak kościelna wieża. Była strasznym przeciwnikiem, a stojąca przed nią Cecylia, choć ponura i zbuntowana, czuła, że z każdą minutą traci pewność siebie. Babka przez dłuższy czas przyglądała się jej w milczeniu, tymczasem odwaga Cecylii topniała coraz bardziej. Oczywiście Eleonora dobrze o tym wiedziała - tylko dlatego nie odzywała się słowem - a kiedy wreszcie przemówiła, uczyniła to cicho, acz z wielką mocą. - Czy ty nie masz wstydu? Zachowałaś się jak dziewka, jak tania posługaczka z tawerny, i to przy gościach. Chciałaś nas przed nimi zhańbić? Przed swoim narzeczonym i przed jego ojcem? Przed ludźmi, którzy będą twoją rodziną? Czyś ty zwa riowała? Zawsze miałaś zbyt dużo swobody, o wiele więcej niż którekolwiek z moich dzieci, ale nie ustawałam w nadziei, że nalano ci do głowy dość rozumu, byś wiedziała, jak tę swobo152
Polgara & Irena
dę wykorzystać. Czy naprawdę niczego się nie nauczyłaś przez te wszystkie lata spędzone pod okiem pana Jenneya i Anys? - Miłuję Henryka Buttsa i chcę za niego wyjść - wymruczała z uporem Cecylia. - Bzdura - odrzekła Eleonora tak spokojnie, że Cecylia onie miała zaskoczona. - Miłość to uczucie, które kobieta poznaje do piero u boku męża. On nie jest twoim mężem i nigdy nie będzie.
sc
an
da
lo
us
- Ale my... myśmy sobie przyrzekli... - Nic podobnego. Jesteś zaręczona z Tomaszem Buttsem i wyjdziesz za Tomasza Buttsa. - Henryk i ja... my już... - dukała Cecylia. Eleonora wybawiła ją z kłopotu. - Jesteś związana wstępnym kontraktem z Tomaszem. To, co obiecywałaś bądź robiłaś z Henrykiem, ma absolutnie drugo rzędne znaczenie i nie wpłynie na twoje zaręczyny. Rozumiesz mnie? Nawet jeśli mu się oddałaś, to najwyżej popełniłaś cudzo łóstwo, co nie przeszkodzi twemu małżeństwu z Tomaszem. . Przyglądała się wnuczce dopóty, dopóki Cecylia nie poczer wieniała na twarzy i łzy nie napłynęły jej do oczu. Dziewczyna uświadomiła sobie, że trafiła kosa na kamień. Eleonora obserwowała słabnący opór wnuczki, wreszcie przemówiła: - Daj spokój, dziecko, gdzie twoja duma? - spytała łagodnie i z otuchą w głosie. - Chyba nie chcesz wychodzić za młodsze go syna, skoro możesz mieć starszego? Jesteś z Morlandów! Małżeństwo z Tomaszem to dla ciebie dobra partia, ale małżeń stwo z Henrykiem? A któż to jest ten Henryk? Nasza fortuna opiera się na suknie i możesz ją powiększyć, poślubiając dzie dzica majątku kupca sukiennego. Wyjdziesz za Tomasza i twoi synowie dostaną w spadku całe bogactwo Buttsa. Wyjdziesz za Henryka... - Wzruszyła ramionami. - Henryk będzie dobry dla Małgorzaty - dodała chytrze, dobrze widząc, że Cecylia zazdro ści siostrze urody. - A to ty jesteś najstarszą córką swego ojca. - Ale Henryk... Obiecałam mu... - zaprotestowała słabo Cecylia. Polgara & Irena
153
Eleonora skruszyła ostatni kamień muru obronnego. - Henryk opowiada teraz o wszystkim ojcu i z całego serca żałuje, że cię w ogóle poznał. - Naprawdę tak myślisz? - Dziecko, wszystko znam na pamięć. Uwierz mi: Tomasz będzie dla ciebie lepszą partią i lepszym mężem. Sądzisz, że oddałabym cię komuś, kto nie jest pod każdym względem najlepszy? Nie uważasz, że cię potrafię ocenić jak nikt inny? No chodź, moja mała Cecylio, pocałuj mnie. O tak... Moja cudna dziewczynka. Tylko nie zaczynaj znów płakać. Płacz mamy już za sobą.
da
lo
us
- Och, babciu... - Cecylia pociągnęła nosem. - Przepraszam, nie myślałam... - Oczywiście, że nie myślałaś. Ale na pewno pomyślisz w przyszłości. A teraz otrzyj oczy i podszczyp sobie policzki. Idziemy do stołu. I bądź miła dla biednego Tomasza. Omal nie złamałaś mu serca, więc musisz mu to w dwójnasób wy nagrodzić.
sc
an
- A co powie na to pan Butts? - Już ja z nim porozmawiam. Przestań zaprzątać sobie głowę tą nieszczęsną historią. - Dziękuję ci, babciu, dziękuję! - wykrzyknęła żywiołowo Cecylia i kiedy wchodziły do dworu, patrzyła na babkę z odda niem i miłością.
Polgara & Irena
Rozdział dziesiąty 1
da
lo
us
Zielonkawe światło sierpniowego wieczoru sączyło się do sa li przez dekorację z zielonych gałęzi. Usadowiona na poduszce Cecylia śpiewała, akompaniując sobie na lutni. W sukni z je dwabiu o barwie zielonych jabłek, z warkoczem złocistych wło sów upiętych na głowie niczym korona wyglądała jak leśna nimfa. Biorąc dźwięcznym i czystym głosem wyższe tony, uśmiechnęła się do siedzącego niedaleko Tomasza. On zaś był wniebowzięty niczym karmiony tłustym mlekiem kocur. Zda wało się, że ów niezręczny incydent w ogóle nie miał miejsca.
sc
an
Eleonora i Jenkyn trzymali się na uboczu, cicho rozmawiając. - Nie wiem, jak tego dokonałaś, pani - powiedział Jenkyn ale wygląda na to, że kapitulacja jest całkowita. Cecylia patrzy na Tomasza jak owca czekająca na tryknięcie barana. Eleonora uśmiechnęła się, lecz nagle, równie wyraźnie jak słowa Jenkyna, posłyszała głos swego teścia, który w noc poślubną pouczał Roberta: „Tryknij ją chwacko, żeby się stała słodka, a powije urodziwe jagnię". „Ludzki umysł pła ta czasami dziwne figle" - pomyślała. Stary Morland nie żył już prawie od czterdziestu lat, mimo to doskonale pamiętała ton jego głosu. Odpędziła wspomnienia i rzekła: - Sądzę, że dobrze by było pożenić ich najszybciej, jak się da. Wystarczająco długo są zaręczeni. Lepiej nie kusić losu i zamknąć sprawę ślubem. - Moje słowa - przytaknął Jenkyn. - Wiem, pani, że doga damy się w sprawie warunków. Posag dziewczyny jest szczoPolgara & Irena
155
dry, a i ja zapiszę jej hojne dożywocie. To ładna para i nie uchodzi nie dać im tego, co najlepsze. - Robią wrażenie ukontentowanych - zauważyła Eleonora. Wesele urządzimy jeszcze w tym miesiącu? - Niechże tak będzie. Trzydziestego sierpnia? Zgodzili się co do daty, a potem Eleonora spojrzała w zamy śleniu na Henryka. Wspierając się o kominek, posępnym wzorkiem obserwował miłosne gruchanie Cecylii i Tomasza.
sc an da
lo
us
- A twój młodszy, panie? - zapytała Jenkyna, wskazując Henryka. - On ukontentowany na pewno nie jest. - Tak, trzeba go czymś zająć, inaczej gotów jest chadzać do cudzego ogrodu. Co powiesz na jeszcze jedno małżeństwo, pani? Twoja druga wnuczka ma liczko urodziwe, a Henryk odziedziczy po matce niemały majątek. Eleonora spojrzała przez salę na Małgorzatę grającą z Edmundem; Tomko tylko się grze przyglądał. Była śliczna jak róża, ale charakterystyczny, miękki zarys policzka świad czył o tym, że jest jeszcze dzieckiem. - Ma dopiero dwanaście wiosen - powiedziała. - Nie dorosła do małżeństwa. - Za mąż wychodzą panny młodsze od niej - zauważył Jenkyn. - Wiem, ale moim zdaniem zdążymy ich połączyć, gdy Małgo rzata skończy czternaście wiosen. Na razie to jeszcze młódka; jest bardziej dziecinna niż Cecylia w jej wieka Nie, o tym nie może być mowy, ale co prawda, to prawda: z Henrykiem trzeba coś zrobić. Jenkyn poczuł się trochę urażony tymczasową odmową. Podejrzewał, że jego oferta nie zadowala Eleonory, lecz nawet jeśli tak było, niewiele mógł w tej materii zdziałać. - Najlepiej usunąć go sprzed jej oczu. Od pewnego czasu zastanawiałem się, czy nie wciągnąć Henryka w interesy. Nie podoba mi się, że chłopiec nic, tylko hula i szuka guza. Ma szesnaście lat, pora, żeby zaczął na siebie zarabiać. - Co masz na myśli, panie? - Mój faktor w Londynie starzeje się i nie będzie już długo pracował, choć pracownik to doskonały i służył mi całe życie. 156
Polgara & Irena
sc an da
lo
us
Chciałbym podesłać mu chłopaka. Niechaj poduczy go zawodu, żeby z czasem Henryk mógł przejąć jego obowiązki. - Doskonały koncept - pochwaliła Eleonora. - W nowym otoczeniu Cecylia szybko wywietrzeje mu z głowy. Jenkyn spojrzał na nią z ukosa. - Kto wie, może spotka tam jakąś bogatą dziewczynę i się z nią ożeni? - rzekł z nadzieją, że wystraszona Eleonora natych miast wyciągnie rękę po umykającego Henryka. - Obawiam się, że nie, panie Butts - odparła chłodno. Z moich doświadczeń wynika, że bardziej prawdopodobna jest możliwość wprost przeciwna. Kilka lat temu wysłałam swego syna Jana na naukę do londyńskiego złotnika. Dowie działam się niedawno, że poślubił kobietę niskiego pochodze nia i że nie mają pieniędzy. Napisał list, w którym prosił mnie o pomoc finansową, lecz naturalnie odmówiłam. Oba wiam się zatem, że musisz, panie, ostrzec Henryka przed po dobnym losem, inaczej gotów jest przywieźć ci synową, któ ra ci będzie nie w smak. Jenkyn Butts miał poważną minę, lecz błysk rozbawienia w oczach. - Moje wyrazy współczucia, pani - rzekł uroczyście. - Nie opuszcza mnie nadzieja, że będę miał więcej szczęścia ze swoim synem niż ty, pani, z Janem. Eleonora wiedziała, że Jenkyn ją prowokuje, lecz skwitowała to uśmiechem. Czuła, że nic jej z jego strony nie grozi, w prze ciwnym razie nigdy by mu nie opowiedziała o nieszczęsnym małżeństwie Jana. Pan de Trouville zatrzymał się w Morland Place aż do ślu bu Cecylii, bo rzeczywiście była to nie byle jaka okazja. Edward i Daisy włożyli w przygotowania dużo starań, jakby chcieli wynagrodzić sobie fakt, że nie wydali wesela najstar szemu synowi i dziedzicowi zarazem. Ned, który rozumiał to bez słów, znowu zaczął krzywo patrzeć na swoją niezbyt uro dziwą, w dodatku grubą, bo ciężarną żonę. Polgara & Irena
157
Cecylia miała na sobie suknię ze złotogłowia i halkę z jedwa biu o żółtawokremowej barwie pierwiosnka, salę zaś ustrojono mnóstwem złocistych nagietków; wybrano ten kolor, żeby podkreślał jej złocistą, kocią urodę. Wyglądała jak prześliczna, ledwo co poskromiona lwica, tak że Tomasz nie dowierzał własnemu szczęściu, nakładając jej na palec wielki, wysadzany rubinami pierścień, obstalowany przez ojca w Londynie. W prezencie ślubnym Jenkyn ofiarował synowi przepiękną ko lię, w której każda perła sąsiadowała z koralikiem ze szczerego złota, oraz białego wierzchowca ujeżdżonego pod kobiece sio dło. Nie zniósłby zarzutu, że zrobił coś na małą skalę.
sc an d
al
ou
s
Nazajutrz po uczcie weselnej pan de Trowiile wracał do domu. Z córką żegnał się ze łzami w oczach, gdyż nie mógł liczyć na to, że kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy; nie było nadziei, że trafi mu się kolejna okazja przyjazdu do Anglii. Jocosa rozszlochała się tak bardzo, że Eleonora wreszcie nie wytrzymała i stanowczo nakaza ła jej przestać, mówiąc, że płaczem zepsuje dziecku charakter. Tego samego dnia Henryk Butts wyjeżdżał do Londynu. Miał po dróżować z panem de Trouvilłe, dwoma angielskimi kupcami ja dącymi do Calais i dwoma burgundzkimi robotnikami pracujący mi przy wełnie, którzy przed zimą wracali do domu. Po wyjeździe Henryka Eleonora odetchnęła, Cecylia bowiem skapitulowała tak nagle i tak potulnie, że aż trudno było uwierzyć, iż dziewczyna znienacka nie zwariuje od tego gwałtownego stłumienia uczuć. Tego roku Boże Narodzenie minęło cicho i spokojnie, po nieważ bliska rozwiązania Jocosa czuła się niedobrze - wciąż nie mogła przywyknąć do zimna i wilgoci i wyraźnie z tego powodu cierpiała. Nadeszły też smutne wieści o śmierci księż nej Clarence, Isobela Neville nie przeżyła połogu i zmarła dwudziestego drugiego grudnia. Eleonora wiedziała, że w Middleham święta też nie będą radosne, gdyż Anna Glouce ster bardzo siostrę miłowała, a za wiele krewnych już zdążyła stracić, żeby pożegnać ją bez bólu. Trzydziestego grudnia, dokładnie osiem miesięcy po wyda niu na świat Pawła, Jocosa zaczęła rodzić i na kilka godzin przed
158
Polgara & Irena
północą powiła drugiego syna, maleńkiego, kruchego chłopca, którego ksiądz Jakub natychmiast ochrzcił imieniem jego ojca. Doglądająca Jocosy Anys była niepocieszona takim rozwo jem wypadków.
sc
an
da
lo
us
- Już dwa razy nie donosiła - powiedziała swej pani. - Pew nie ma jakąś wadę i nigdy nie donosi. - Jak się czuje dziecko? - Chyba nie przeżyje. Jest bardzo małe i słabe. Gdyby się urodziło latem, może miałoby szansę, boję się jednak, że zim no niebawem je nam zabierze. Cecylia, która na święta zjechała do Morland Place z mę żem oraz teściem, okazała nieoczekiwane współczucie i prze siadywała przy łóżku Jocosy po kilka godzin dziennie, usiłując zabawić ją rozmową i czytaniem na głos Historii Troi, książki odbitej na prasie mistrza Caxtona i opatrzonej znakiem Reed Pale z Westminsteru. Ten drogi wolumin, jeden z pierwszych drukowanych, był jej prezentem świątecznym od Tomasza, a kupił go i przysłał bratu Henryk, już dobrze zadomowiony w Londynie. Podarunek ów napawał Cecylię wielką dumą, cie szyła się więc, że ma okazję pochwalić się nim nawet przed tak marnym audytorium jak Jocosa. Co więcej, Cecylia też była brzemienna, potrafiła więc okazać szwagierce współczucie, choć przedtem nie zaszczycała jej nawet jedną myślą. Tym razem Jocosa nie wracała do sił równie szybko jak po urodzeniu Pawła, a jej forma dodatkowo się pogorszyła, kiedy trzeciego stycznia maleńki chłopczyk umarł, przegrawszy walkę o życie. Tego roku zima była wyjątkowo mroźna i mimo buzującego w kominku ognia i narzuconego na kołdrę futra Jo cosa nie mogła się rozgrzać. Leżała nieszczęśliwa, wstrząsana dreszczami i z całego serca żałowała, że nie oparła się pokusie zabawy z przystojnym angielskim żołnierzem. Rozpogadzała się na chwilę tylko podczas wizyt ślicznej Cecylii. W styczniu nadeszła wiadomość, że Karol Burgundzki nie żyje. Zostawił po sobie tylko córkę Marię, jedyną spadko bierczynię. Wieść ta niosła poważne konsekwencje, alboPolgara & Irena
159
wiem miasta Flandrii miały kluczowe znaczenie dla angiel skiego handlu, zwłaszcza handlu suknem, Burgundia zaś, będąc wrogiem Francji, popierała Anglię. Natychmiast po śmierci Karola król Ludwik ogłosił, że ziemie Burgundii zostaną przyłączone do Korony francuskiej, i przygotowy wał armię do zajęcia księstwa.
lo
us
To mogło na dobre sparaliżować angielski handel. Król zwołał w Londynie naradę, na którą Ryszard Gloucester popędził co koń wyskoczy. Edward był właśnie w Yorku, kiedy książę przejeżdżał tamtędy ze świtą i przywiózł do Morland Place nowe wieści. Dowiedział się mianowicie o kolejnym zagrożeniu dla kraju, z czego na razie zdawali sobie sprawę tylko nieliczni: niedawno owdowiały Jerzy, książę Clarence, wszczął starania i negocjacje o rękę Marii Burgundzkiej. Był to kolejny zwariowany, lecz bar dzo niebezpieczny plan mający na celu przejęcie tronu brata.
sc
an
da
- Pewnego dnia król dojdzie do wniosku, że nie ma końca szaleństwom tego człowieka - prorokowała Eleonora. - Brater ska miłość dobiegnie kresu. Dziwi mnie tylko jedno: że trwa to aż tak długo. - Domyślam się, że książę Ryszard nie słyszał tej pogłoski rzekł Ryszard. - Sądzę, że nikt nie śmie przekazać jej księciu w obawie, żeby mu serce nie pękło. Pod koniec marca wreszcie zrobiło się cieplej, a nagłe nadejście łagodniejszej pogody sprawiło, że Morland Place całymi dniami tonęło we mgle. Jocosa z wielkim trudem dochodziła do siebie po porodzie; Anys zwierzyła się Eleonorze, że nie wierzy, by Jocosa kiedykolwiek wróciła do formy. Francuzka popadła przy tym w melancholię, która zgasiła jej pogodę ducha. Ned już z nią nie sypiał i choć robił to dla dobra żony, fakt ten wpędził ją w jesz cze głębszą depresję. Tak naprawdę pobyt w Anglii nie był dla niej gehenną tylko dlatego, że bardzo miłowała męża. Teraz jednak, kiedy doszła do wniosku, że Ned już jej nie pragnie, w życiu na wyspie nie znajdowała absolutnie nic przyjemnego. Ciepła, mglista pogoda jak zwykłe przyniosła ze sobą katar oraz kaszel. Co gorsza, odnowiła również epidemię ospy, która po160
Polgara & Irena
przedniego roku zdziesiątkowała ludność południa, tyle że tym ra zem jej centrum przeniosło się bliżej domu. Choroba wybuchła w Coventry, potem powędrowała bardziej na północ i w pierw szych dniach kwietnia doszła do Morland Place, gdzie zaatakowała najsłabszą mieszkankę dwora. Z początku wcale tego nie zauważo no. Jocosa, wciąż słaba i w złym nastroju, stała się jeszcze słabsza i bardziej rozdrażniona. Eleonora odkryła jej chorobę zupełnie przypadkiem. Weszła do komnaty, gdzie Cecylia czytała chorej na głos, żeby przypomnieć wnuczce, iż pora się zbierać do domu.
al
ou
s
- Twój mąż zacznie się w końcu zastanawiać, po co brał cię za żonę, skoro większość czasu spędzasz w Morland Place - za żartowała pogodnie, po czym zwróciła się do Jocosy: - Jak się dziś czujesz, ma filie? Wyglądasz lepiej, wróciły ci wreszcie kolo ry. - Nachyliła się i odgarnęła jej włosy. - Ależ ty jesteś rozpalo na! - wykrzyknęła. Przytknęła dłoń do czoła synowej i wyczuła pod skórą wiele mówiące grudki; przypominały ziarenka cebuli pod cieniutkim płótnem.
sc an d
Zbladła. - Co się stało, babciu?! - wykrzyknęła Cecylia, przestraszo na wyrazem jej twarzy. Eleonora przytknęła palec do ust - nie chciała niepokoić Jocosy - i ze znaczącym spojrzeniem zabrała dłoń. Cecylia dotknęła Jocosy i wyczuła pod skórą drobną kasz kę. W pierwszym momencie nie zrozumiała, co to właściwie znaczy, dopiero po chwili, gdy skojarzyła objawy z chorobą, wytrzeszczyła oczy i odruchowo chwyciła się za gardło. - Chryste Panie! - szepnęła i niewiele myśląc, natychmiast się przeżegnała. - To ospa! - wyszeptała i śmiertelnie przerażo na wbiła wzrok w Eleonorę. - Co będzie z moim dzieckiem? Cały czas siedziałam przy niej! Och, babciu... - Ciii! - uciszyła ją babka, Cecylia bowiem zapomniała, że powinna mówić szeptem. - Nie trzeba jej denerwować. Wyjdź, zaraz do ciebie przyjdę. - Co się stało, gran'mere? - zapytała Jocosa, czując, że coś jest nie tak. Polgara & Irena
161
- Nic, nic. Odpoczywaj. Cecylia źle się poczuła, to wszystko. Przyślę do ciebie Anys. Leż spokojnie i niczym się nie martw. Jocosa odwróciła zaczerwienioną twarz. Miała tak wysoką gorączkę, że nie za dobrze rozumiała, co Eleonora mówi. Wy mruczała coś po francusku - pierwszy atak choroby zabił w niej znajomość angielskiego - i nie zauważyła nawet, że babka po cichu wymknęła się z pokoju.
us
Przed komnatą czekała zapłakana Cecylia. - Och, babciu, co ja teraz pocznę? Na pewno się zaraziłam. Byłam z nią cały czas! A moje dziecko? Stracę dziecko! Och, po co ona tu w ogóle przyjeżdżała? Po co przy niej siedziałam, po co czytałam tej niewdzięcznej francuskiej suce?! Dlaczego Ned musiał się z nią ożenić, zamiast wziąć sobie za żonę przy zwoitą Angielkę? Co ja teraz zrobię? Co zrobię...
sc an
da
lo
- Uspokój się, Cecylio, bo oberwiesz - przerwała jej sta nowczo Eleonora. - Nie musisz zachorować na ospę. Jesteś młoda i zdrowa, a Jocosa słaba i chorowita. N i e ma powo du, żebyś straciła dziecko. Ale na pewno nie wolno ci wra cać do domu, bo mogłabyś rozprzestrzenić zarazę. Musisz zostać tutaj, dopóki zagrożenie nie minie. Zaraz przygotuję ci ziółka. Trzymaj się z dala od Jocosy i reszty rodziny. Za tydzień będziesz mogła wrócić do domu. A teraz zejdź na dół, przyślij mi tu Anys, a potem usiądź w komnacie zimo wej i czekaj. Cecylia wypełniła kategoryczne polecenie babki. Lecz na górę przyszła Helena, nie Anys. - Anys nie czuje się najlepiej - wyjaśniła. - Położyła się, więc pomyślałam sobie, że wolałabyś widzieć przy chorej mnie niż którąś z pokojówek. Eleonora powiedziała jej wówczas, jak wygląda sytuacja. Nie kryjąc przerażenia, bez słowa spojrzały sobie w oczy. - Anys też? - odezwała się cicho Eleonora. - Dobry Boże, nie. Błagam, tylko nie ona! - Musimy się modlić - rzekła Helena. - Mamo, czy Cecylia zachoruje? 162
Polgara & Irena
us
- Nie wiem. Ma szansę się wybronić, jest młoda i zdrowa. Ale czy się wybroni? Heleno, nie wolno ci wchodzić do kom naty Jocosy. Ja ją będę pielęgnowała. Beatrice mi pomoże. Nie chcę, żebyś się zaraziła. - Nie, mamo - sprzeciwiła się córka. - Jestem najbardziej kwalifikowaną siłą, z jakiej tu możesz skorzystać, i dobrze o tym wiesz. Nie martw się, we dwie damy sobie radę. Eleonora spojrzała na nią z miłością. - Jakaś ty silna, Heleno - rzekła. - Dobrze, pomóż mi za tem, skoro chcesz. Cieszę się, że jesteś przy mnie. Musimy ob myślić plan działania. Nie wolno wpuszczać tu dzieci, trzeba posłać po doktora...
sc an da
lo
Upiorny spokój ogarnął Morland Place od czasu, gdy do dworu wkroczyła choroba i zaczęła zbierać swoje żniwo. Ele onora odizolowała zarażone kobiety od reszty domowników z nadzieją, że zapobiegnie rozszerzaniu się epidemii. Dogląda ła chorych z Heleną, Lys i Beatrice. Początkowo wydawało się, że odnoszą sukcesy, ale już trzeciego dnia rozchorowała się kolejna dwójka służących, czwartego zaś Cecylia odkryła wypryski na skórze i z rozpaczliwym, dziecięcym krzykiem przybiegła do babki, błagając ją o cud. Doktor był dobrej myśli. - Nie jest to najgroźniejsza odmiana ospy - orzekł. - Istnieje duża szansa, że młodzi i silni, tacy jak pani Cecylia, wyjdą z niej cało. Obawiam się jednak, że starzy i słabi nie przetrzymają cho roby. No i niewykluczone, że pani Cecylia straci dziecko. Ale nie mówcie jej o tym. Mogłaby natychmiast poronić. Piątego dnia Jocosa zmarła. Od dwóch dni leżała nieprzy tomna, mrucząc coś gardłowo po francusku, jakby sądziła, że jest u siebie w Amiens. Czasami przyzywała męża, ale Neda przy niej nie było. Mieszkał w drugim końcu dworu z tymi, których choroba nie tknęła. Dopiero kiedy z komnaty chorych wyszedł ksiądz Jakub, żeby przekazać domownikom najśwież sze wiadomości, N e d dowiedział się, że został wdowcem. SkłoPolgara & Irena
163
nił wówczas głowę i spokojnie przyjął słowa pociechy z ust do mowego duszpasterza. Było mu smutno, bo przywiązał się do Jocosy, no i miał z nią kilkumiesięcznego syna, teraz półsierotę. Jednak nie mógł powstrzymać się od myśli, że kto wie, czy może to, co się stało, nie wyjdzie wszystkim na dobre. Obiecał też sobie, że drugą żonę będzie wybierał ostrożniej.
ou
s
Gdy Francuzka wydawała ostatnie tchnienie, Cecylia aku rat rodziła, więc nic jej nie powiedziano. Poród miała długi i ciężki; Helena cały czas trzymała ją za rękę i dodawała jej od wagi. Cecylia nie była potulną pacjentką i krzyczała o wiele głośniej niż Jocosa, rodząc swego pierwszego i drugiego syna. Kiedy zaś mając na względzie innych chorych, Helena usiło wała łagodnie ją uspokoić, ta wrzasnęła ze złością:
sc an d
al
- A co ty o tym wiesz? Nigdy nie rodziłaś i nie masz poję cia, jak to boli! Zatem Helena mogła ją tylko ze smutkiem dalej uspokajać. Tuż przed świtem, po trwającym osiem godzin porodzie, dziec ko przyszło na świat. Chłopiec był martwy. Mimo zmęczenia Cecylia strasznie szlochała i nie dawała się niczym pocieszyć. - Chcę wrócić do domu! - krzyczała. - Chcę do Tomasza! Do domu! Eleonora twardo przestrzegała zasady, że nie należy roz przestrzeniać choroby, ale ponieważ na skutek płaczu stan Cecylii się pogarszał, wezwała lekarza. - Jej choroba ma dość lekką postać - oświadczył. - Kilka wy prysków, w dodatku bez gorączki. Sądzę, że pani Cecylia naj gorsze ma już za sobą. Jeśli się czuje na siłach, a jej mąż chce ją zabrać do domu, niechaj jedzie. Ale nie wolno jej wychodzić na dwór, na ulicę ani nikogo odwiedzać. Musi odczekać pięć dni po zniknięciu ostatniego wyprysku. Powiedz jej to, pani, i upewnij się, że dobrze cię zrozumiała. Przyjechał Tomasz, a wówczas Cecylia uchwyciła się go jak ostatniej deski ratunku. Przytulił ją mocno, po uszy w niej rozmiłowany, Eleonora zaś przypomniała sobie cierpko, że jeszcze niedawno wnuczka protestowała przeciwko ślubowi
164
Polgara & Irena
s
z Tomaszem i upierała się, że pragnie jego brata. H m m , mał żeństwo wyraźnie ją odmieniło. - Daj Boże, żeby jak najszybciej poczęła - wymruczała pod nosem, odprowadzając wzorkiem odjeżdżającą parę. Na ból po stracie dziecka nie ma lepszego lekarstwa jak dziecko żywe. Tego samego dnia zmarła Anys. Dożyła pięćdziesięciu sied miu lat i od pewnego czasu niedomagała. Ponieważ była tęga, miała trudności z oddychaniem i bóle w klatce piersiowej. Cierpiała również na puchlinę wodną, która utrudniała cho dzenie, i choć z ospą walczyła jak lwica - co więcej, zdawało się, że wyjdzie z walki zwycięsko - zupełnie nieoczekiwanie zmarła. Doktor powiedział, że czasem tak bywa: serce przesta je bić bez konkretnej przyczyny.
sc an d
al
ou
Utrata towarzyszki życia i długoletniej przyjaciółki omal Eleonory nie powaliła. Wszyscy domownicy pogrążyli się w najszczerszej żałobie, gdyż Anys cieszyła się powszechną miłością. Od trzech pokoleń wychowywała dzieci Morlandów, bawiła się z nimi i uczyła je zasad dobrego wychowania. Przeżyła też wszystkie porażki i triumfy rodziny i nie byłaby im bliższa nawet wówczas, gdyby w jej żyłach płynęła krew Morlandów. Eleonora zamknęła jej oczy i długo siedziała przy łóżku zmarłej, wspominając chwile, które dzieliła z nią od narodzin Anny, czyli od ponad czterdziestu lat. Anys ofiarowała jej całe życie, a ofiarę tę posunęła aż do tego, że nigdy nie wyszła za mąż, choć była niegdyś dziewczyną ładną i żwawą. Eleonora sądziła swego czasu, że Anys poślubi Hioba, lecz do tego nie doszło. Hiob też cierpiał z powodu straty przy jaciółki. Zżyli się bardzo, Hiob, Anys i Eleonora; nikt nie mógł zająć miejsca tej bliskiej towarzyszki życia i wiernej służącej. W pokoju zawładnął niemal zupełny mrok. Eleonorę czeka ło dużo pracy. Po raz ostatni spojrzała na pulchną, siwowłosą kobietę, która przy narodzinach Anny była młodziutką, okrągłooką dziewczynką, i poczuła wilgoć pod powiekami. Składa ła ostatni hołd tej, która służyła jej długo i wiernie. Dławiły ją łzy, nie mogła wydusić z siebie słowa. Polgara & Irena
165
- Żegnaj, umiłowana przyjaciółko - wyszeptała w końcu, pokonując ból zaciśniętego gardła, po czym odwróciła się i wyszła z komnaty, zamykając za sobą drzwi. Na korytarzu ujrzała Helenę, która tam na nią czekała. - Mamo, źle się czuję... - Helena spojrzała jej w oczy, wy czytała w nich to, czego oczekiwała, i leciutko westchnęła.
sc an d
al
ou
s
Helenę złożono na wieczny odpoczynek w wietrzny dzień końca kwietnia. Spoczęła w rodzinnym grobowcu obok męża. Drobniutki, lekki jak mgła deszcz rosił mokre od łez policzki, a wiatr zrywał z kwitnących drzew delikatne płatki i ciskał je na ciemną ziemię. Wsparci o siebie Edward z Ryszardem że gnali Helenę braterskimi łzami. Daisy dodawała otuchy roz płakanym dzieciom, które w krótkim czasie straciły nie tylko drogą nianię, ale i umiłowaną ciotkę. Eleonora stała na uboczu. Miała kamienną twarz, lecz Hiob, jak zawsze u jej boku, od czuwał jej wielki ból i gdy się zachwiała, leciutko dotknął jej bezwładnie opuszczonej ręki. Wiedział, że Eleonora zrozumie jego gotowość niesienia pociechy. Ale najsmutniejszy widok przedstawiał sobą dwunastoletni chłopiec: on stracił kobietę, którą nazywał mamą. Edmund prawie nie pamiętał Izabelli. Przez ostatnie osiem lat matkowa ła mu Helena. Do niej i tylko do niej chodził po pochwałę lub pokrzepienie, tylko jej śpiewał i opowiadał przygody dnia. In ne dzieci opłakiwały Anys jako swoją największą przyjaciółkę, Edmund zawarł tylko jedno jedyne przymierze, miał tylko jed ną jedyną osobę na świecie, którą mógł nazwać swoją własną, a teraz ta jedyna przyjaciółka i matka zarazem leżała w czar nej, wilgotnej ziemi. Jego życie odmieniło się raz na zawsze. Daisy przypadła ro la matkowania osieroconej dwójce, na miejsce Anys Eleonora mianowała Lys. Śmierć była częścią życia, a życie nie stało w miejscu, nie oglądało się na tych, którzy pozostawali żywi i miłowani wyłącznie we wspomnieniach. Edmund nigdy nie zapomniał ani tego dnia, ani poniesionej straty. 166
Polgara & Irena
2
us
Przez cały rok krajem wstrząsały nieokiełznane wybryki księcia Clarence. Nawet ci, którzy dotychczas sądzili, że nic ich już nie zadziwi, zdumiewali się jego szaleństwem. Było po wszechnie wiadomo, że Clarence ciągnie alkohol nad miarę, i przychylniej do niego usposobieni większość jego wybryków kładli na karb wypitej małmazji. Inni uznali go za człowieka na wskroś podłego i nie mogli się nadziwić cierpliwości króla.
sc an da
lo
Eleonora uważała, że księcia Clarence ogarnęło zupełne do słownie rozumiane szaleństwo. - W tym, co robi, nie ma żadnego sensu - mawiała. W kwietniu na przykład wysłał do dawnej pokojówki Isobeli Neville zbrojnych, którzy nieszczęsną kobietę wywlekli siłą z domu, urządzili nad nią sąd, orzekli, że otruła swoją pa nią, po czym ją powiesili. W maju Clarence zaczął rozpo wszechniać pogłoski, że król uprawia czarną magię i truje każdego, kto mu się sprzeciwia. W tym samym miesiącu wzniecił w Cambridgeshire powstanie, które miało go wy nieść na tron, w czerwcu natomiast odnowił starania o rękę Marii Burgundzkiej i planował zbrojny atak, żeby obalić Edwarda. Dlatego też nikt nie okazał zdziwienia, gdy król wezwał Je rzego przed swoje oblicze, oskarżył go o zdradę stanu, kazał aresztować i wtrącić do Tower. Zdumiewało jedynie to, że zwlekał z tą decyzją tak długo. No i właśnie wtedy powstało pytanie, na które nikt nie znajdował odpowiedzi: co z nim te raz zrobić? Zachowanie Jerzego świadczyło o tym, że jest nie poprawny i że puszczony wolno, natychmiast zacznie spisko wać przeciw koronie. Z drugiej strony zaś przetrzymywanie go w Tower w nieskończoność dałoby malkontentom powód do wiecznych narzekań i stanowiłoby zagrożenie dla Edwarda. Polgara & Irena
167
s
W październiku po półtorarocznej nieobecności zjechał do Londynu książę Gloucesteru, żeby wstawić się za CIarence'em. - On po prostu nie daje wiary występkom brata - powiedzia ła Anna Neville Eleonorze, kiedy spotkały się w Yorku na mszy w przededniu Wszystkich Świętych. - Bez względu na to, jak często Jerzy dopuszcza się niewybaczalnych czynów, Ryszard i tak puszcza je w niepamięć. Tylko spójrz, pani, jak się zacho wał w sprawie majątku po mojej matce. Zgodnie z testamentem polowa majątku należała się mnie, połowa Isobeli. Ale Ryszard bez słowa oddał Jerzemu całość. Jest nazbyt łagodny, nazbyt wy baczający. Gdy go strofuję, odpowiada, że pewnego dnia wszy scy będziemy łaknąć przebaczenia. I tym mam się zadowolić.
sc an d
al
ou
- Jak sądzisz, pani, co król teraz zrobi? - spytała Eleonora. - Nie wiem - odrzekła Anna, potrząsając głową - Z jednej stro ny mam nadzieję, że znowu mu daruje, bo jeśli Edward każe stra cić Jerzego, Ryszard to strasznie przeżyje. Z drugiej strony jednak... - Nikt z nas nie będzie bezpieczny, jeśli puści Clarence'a wol no, żeby mógł dalej spiskować - dokończyła za nią Eleonora. Anna skinęła głową. - Tymczasem Jerzy nie zawahałby się ściąć Edwarda czy Ry szarda, gdyby tylko przyniosło mu to jakąkolwiek korzyść. On nie hołduje tak staromodnym wartościom, jak miłość rodzinna czy poczucie lojalności. Ale o tym nawet nie ma co Ryszardowi wspominać. Eleonora widziała, że mimo ogromnego zaniepokojenia Anna Neville jest szalenie dumna z postępowania męża i że za dochowanie wierności zasadom miłuje go jeszcze bardziej. - Przeczuwam jednak, że tym razem Jerzemu się nie uda. Królowa go nienawidzi, wini za śmierć swego ojca. A skoro Clarence trafił już do Tower, Elżbieta zrobi wszystko, by ni gdy stamtąd nie wyszedł. - Czy królowa ma duży wpływ na króla? - spytała Eleonora. Anna wzruszyła ramionami. - Król lubi spokojne życie, a ona ciągle wierci mu dziurę w brzuchu. Spójrz, pani, jak ubliżył Marii Burgundzkiej, pro168
Polgara & Irena
sc an da
lo
us
ponując jej małżeństwo z bratem swojej królewskiej małżon ki. A zrobił to wyłącznie za jej usilną namową. - Maria szybko odmówiła - zauważyła Eleonora. - Jeszcze szybciej niż Clarence'owi. Ale już po tym widać, że królowa potrafi zmusić króla do zrobienia czegoś, na czym jej zależy. Ryszard pojechał wstawić się za Jerzym, ale Elżbieta nie znosi go niemal tak samo, jak nienawidzi księcia Clarence. Nie sądzę więc, żeby mimo całej miłości i zaufa nia, jakim Edward darzy swego najmłodszego brata, mój mąż naprawdę coś zdziałał. - Wstrząsnął nią dreszcz. - Mam nadzieję, że niebawem wszystko się wyjaśni w jedną lub w drugą stronę. N i e lubię, gdy Ryszarda nie ma w domu. Czuję się bezpieczna tylko wtedy, kiedy jest przy mnie. Tu, na północy, ludzie nas miłują i nie robią strasznych, nieobli czalnych rzeczy. Wiem, wiem, nikt nie jest doskonały i za wsze znajdziemy takich, którzy dopuszczają się złego, ale przynajmniej potrafimy zrozumieć, co ich do tego skłania. Jednak życzenie Anny się nie spełniło. Ryszard nie wrócił na zimę do domu. Na Boże Narodzenie został w Londynie, spędził tam również styczeń tysiąc czterysta siedemdziesiąte go ósmego roku, gdyż jego bratanek, młodszy syn króla, brał ślub z sześcioletnią spadkobierczynią księcia Norfolku. Edward tymczasem nastawiał jedno ucho Ryszardowi, usiłu jącemu ratować życie Jerzego, drugie zaś królowej, szepczącej mu, żeby Clarence'a zgładził. Zebrał się Parlament, by wysłu chać królewskiej decyzji, i Edward oświadczył, że gotów jest darować bratu winę pod warunkiem, że Jerzy uzna swój błąd i poprosi o wybaczenie. Ponieważ Clarence odmówił spełnie nia warunków, zaczął zagrażać bezpieczeństwu królestwa. Siódmego lutego sąd uznał księcia Clarence za winnego zdra dy stanu i skazał go na karę śmierci. Nawet wówczas Edward jeszcze się wahał. Ryszard wsta wiał się o życie Jerzego ze zdwojoną siłą, próbując przekonać króla, że nie może tak po prostu zgładzić własnego brata. Wy dawało się, że szalony Jerzy znów wyjdzie cało z opresji. Ale Polgara & Irena
169
królowa wysłała liścik do przewodniczącego Izby Gmin, któ ry z kolei, wystąpiwszy o posłuchanie w Izbie Lordów, prosił, Żeby wyrok wykonano jak najprędzej. Osiemnastego lutego Jerzy, książę Clarence, został ścięty w Tower. Gloucester nie czekał ani chwili dłużej. Dwór Woodville na pawał go niesmakiem, choć Ryszard wielkim uczuciem darzył nie tylko Edwarda, ale też swoje bratanice i bratanków. Śmierć Jerzego okazała się dlań ciosem tak bolesnym, że zostawiła głę boką ranę w jego miłującym sercu. Poprosił więc króla o po zwolenie na wyjazd i czym prędzej ruszył na północ.
sc an d
al
ou
s
Na jedną noc zatrzymał się w Morland Place, gdzie spędził wieczór z Eleonorą. Dzielił się z nią swoim bólem i zamętem myśli. Ona zaś słuchała go ze współczuciem. - Nigdy tam nie wrócę - oznajmił. - Jeśli nie dostanę imien nego wezwania, już nigdy nie pojadę do Londynu. Zostanę na północy, w Middleham i będę żył spokojnie z Anną i Edwar dem. Dzięki Bogu, nie jestem dla Korony tak ważny, żeby po trzebowano mnie w Londynie. Mam tu swoją pracę, którą, jak mi się zdaje, wykonuję sumiennie. Edward o tym wie. Edward to rozumie. Dał mi Middleham, ponieważ wiedział, jaki je stem. Wydaje mi się... wydaje mi się, że gdyby mógł cofnąć czas i wybierać od nowa, jej już by chyba nie wybrał. To praw da, że była mu dobrą żoną, że rodziła mu dzieci, ale to zła ko bieta i wywiera na niego wielki wpływ. Zmusza go do robie nia rzeczy, o których on nawet nie chce myśleć. Sądzę, że dla nas obojga będzie dużo lepiej, gdy nasze kontakty ograni czymy do minimum. Długo trwało, nim się wygadał, lecz wreszcie umilkł. Spoj rzał na Eleonorę przejrzyście szarymi oczyma i po chwili dodał: - Dobra z ciebie przyjaciółka, pani, że słuchasz mnie tak spokojnie, wolę wygadać się do końca przed tobą, by później nie ranić Anny. Nie masz nic przeciw temu? - Nie, panie. Cieszę się, że mogę służyć ci pomocą. Ze znużeniem potarł powieki, a myślą znowu wrócił do zmarłego brata. 170
Polgara & Irena
- Wychowywaliśmy się razem. O n , ja i Małgorzata. Edwarda i Edmunda nie widywaliśmy wcale: oni byli w Ludlow. To Jerzy zawsze decydował, w co się będziemy bawić. Wiódł nas do złego, a my szliśmy za nim jak cień. Już wtedy robił to, czego nie powinien. Nie wiem, co go do tego popychało. Matka zawsze trzymała nas krótko, a ojciec, ile kroć pojawiał się w domu, zawsze wiedział, co znaczy dyscy plina i boże przykazania. Przecież znałaś go pani, prawda? Jak to możliwe, że miał takiego syna?
sc an d
al
ou
s
Eleonora milczała, wiedząc, że Ryszard wcale nie oczekuje odpowiedzi, chciał tylko, żeby go słuchała. - Ojciec powierzył nas opiece Edwarda. „Obiecaj, że zaj miesz się nimi", rzekł. I Edward się nami zajął. Przyjeżdżał do nas, odwiedzał... Jakże mógł zabić rodzonego brata? - Jego oczy napełniły się łzami. - A wszystko przez to, że Jerzy za bardzo lubił zaglądać do butelki. Pił i pił, aż pomieszało mu się w głowie. Biedny, to nie jego wina. To przez wino porywał się na takie szaleństwa. Wino było jego słabością, stąd wzięła się cała reszta. Małmazja zaprowadziła go pod topór. Potarł oczy i wbił wzrok w ogień. - Wyjechałem z Londynu najszybciej jak mogłem. Miasto huczało od ludzkiego gadania. Miałem wrażenie, że nawet mu ry szepczą, iż dom Yorków zjada swoje dzieci. Londyńczycy naśmiewają się z Jerzego. Mówią, że pił tak dużo, że w końcu utopił się w małmazji. Piękne epitafium dla pijaka, prawda? By stre głowy są w tym Londynie. Utopił się w beczce z małmazja, tak o nim mówią. Co za epitafium dla królewskiego brata...
Polgara & Irena
us
Księga trzecia
sc
an
da
lo
Biały odyniec
Polgara & Irena
Rozdział jedenasty 1
sc an da
lo
us
Corpus Christi. York już na dwa dni przed Bożym Ciałem pękał w szwach od przyjezdnych. Ludzie napływali tu z odle głych o wiele mil miejscowości, żeby obejrzeć barwne widowi sko, które zaczynało się przed świtem, a kończyło przy blasku pochodni bardzo późnym wieczorem. Podczas obchodów Bo żego Ciała okoliczne wioski wyglądały jak Pompeje, natomiast każdy szczęściarz, który miał dom na trasie świątecznego po chodu, wynajmował w ten dzień komnaty od ulicy nawet za tak zawrotną sumę, jak dziewięć czy dziesięć szylingów - lu dzie lubili oglądać spektakl, nie tłocząc się na ulicach. Morlandowie zebrali się w dogodnie usytuowanym domu Jenkyna Buttsa, który stał przy Lendal, naprzeciwko szpitala Świętego Leonarda. Przyjechali wszyscy: Eleonora, Edward z Daisy, Ned, Małgorzata, Tomko, Edmund i czteroletni Pa weł. Do miasta ściągnęli też służący Morlandów, zbrojni, a na wet dzierżawcy, albowiem widowisko z okazji Bożego Ciała stanowiło najpowszechniej lubiany festyn. Brakowało jedynie Ryszarda. Dwa lata temu wyszedł z domu tak jak stał, oznaj miwszy, że będzie chodził po kraju, aby „rozmawiać z ludźmi". Eleonora nie próbowała go nawet zatrzymywać, ale żegnała go z głębokim żalem. Kilka lat wcześniej cieszyła się - nie bez po czucia winy - gdy wrócił z kolegium Świętego Wilhelma, po rzuciwszy zamiar zostania księdzem czy mnichem. Żywiła wówczas nadzieję, że Ryszard osiądzie w Morland Place, że się ożeni i będzie miał dzieci. Urodziła trzynaścioro, a tylko jedno zostało przy niej w domu. Myślała o tym z bólem. Polgara & Irena
175
Naturalnie i ona, i Jenkyn należeli do gildii sukienników oraz nie mającej z nią żadnego związku okolicznościowej Gil dii Corpus Christi, której najznamienitszymi członkami byli książę i księżna Gloucesteru. Eleonora i Butts poświęcili też wiele czasu i pieniędzy na przygotowanie świątecznego wido wiska. Poza tym Jenkyn zapłacił sporą sumkę za to, żeby wozy zatrzymały się przed jego oknami i aktorzy odgrywali sceny bi blijne na oczach gości. A zrobił to ze względu na synową, któ ra leżała w połogu po urodzeniu już drugiej córki, Alicji; Annę, swą pierworodną powiła ledwie kilka dni po egzekucji księcia Clarence. Cecylia mogła oglądać widowisko tylko przez okno.
sc an da
lo
us
Tego roku występowało w nim aż pięćdziesiąt wozów kon nych, a każdy skrywał za firaneczkami scenkę, którą odsłania no dopiero przy samej stacji. Każdy wóz miał swoją trupę ak torów opłacaną przez patronującą mu gildię, a każda trupa odgrywała jedną scenę ze Starego Testamentu. Wozy ustawia ły się we właściwym porządku na Toft Green przy Wielkiej Południowej Bramie i stamtąd jechały wolno ulicami miasta od jednej stacji oznakowanej proporcami z herbem Yorku do drugiej, prezentując przy każdej z nich przygotowane przed stawienie. Między postojami aktorzy posilali się obficie wi nem i jadłem dostarczonym przez Gildię Corpus Christi oraz burmistrza miasta, tak że z upływem dnia scenki - nawet te bardzo poważne - nabierały coraz weselszego charakteru. Występy traktowano z wielką solennością, rozpoczynając przygotowania jeszcze w wielkim poście. Wtedy to najlepsi ak torzy w mieście przesłuchiwali ludzi najróżniejszych rzemiosł i spośród nich wyławiali najbardziej utalentowanych aktorsko oraz najładniej deklamujących. Przeglądano przechowywane w magazynie przy Toft Green kostiumy i rekwizyty. Repero wano stare stroje albo szyto nowe. Odmalowywano elementy scenografii i odświeżano je złotą farbą, dorabiano nowe; wy mieniano kartki śpiewnika, gdyż stare były za mocno wy świechtane, żeby dało się z nich cokolwiek odczytać. Wszystkie prace nadzorowała Gildia Corpus Christi, która na okoliczność 176
Polgara & Irena
festynu pobierała opłaty od zamożnych mieszkańców Yorku oraz karała specjalnymi mandatami rzemieślników należących do cechów, które nic w Boże Ciało nie wystawiały. Biorąc pod uwagę bogate kostiumy, złotą farbę, honoraria aktorskie, jadło, napitki oraz inne związane z uroczystościami wydatki, wysta wienie spektaklu na pięćdziesiąt wozów wymagało nie lada na kładów finansowych.
sc an da
lo
us
Usiłowano rozdzielać sceny z Pisma Świętego najrozsądniej, jak się tylko dało. Budowniczowie statków i marynarze odpowiadali za biblijny potop i arkę Noego. Najwięcej ucie chy miały „zwierzęta" z wielkimi głowami z drewna pokryte go materiałem bądź futrem; za nic w świecie nie chciały wejść grzecznie na arkę. Handlarze rybami przedstawiali Chrystusa idącego po wodzie do rybaków. Cech winiarzy, do którego wciąż należał ojciec Łukasza Cannynga, wystawiał scenę go dów w Kanie Galilejskiej z cudowną przemianą wody w wino. Spektakl ten stwarzał okazję do licznych degustacji, ale dzięki trzeźwiącej obecności Chrystusa rzecz z każdą chwilą stawała się coraz poważniejsza, tak że pod koniec dnia gody, miast ra dosnej uroczystości, przypominały stypę pogrzebową. Najbo gatszy w mieście cech złotników wystawia przybycie trzech królów i wystroił ich tak pysznie, że aktorzy odgrywający władców Wschodu jechali obok wozów na koniach, wzbudza jąc niemal tyle samo entuzjazmu co najprawdziwsi królowie. Artylerzyści wzięli na siebie niezwykle popularną scenkę, w której diabeł wyskakiwał z ukrytych w podłodze wozu drzwi, żeby kusić Chrystusa na pustyni, a wokół niego, sycząc i wybuchając, furkotały sztuczne ognie. Rzeźnicy przygotowy wali widowisko z wieprzami gadareńskimi, co nieodmiennie kończyło się sińcami i rozbitymi nosami, gdyż świnie - nie dbając o życie ani o całość swoich członków - pozwalały się ściągać z wozów. Krawcy wyszykowali cudowny płaszcz Józe fa; był istotnie tak oszałamiający i tak ciężki, że Józef z trudem prosto w nim chodził. Wszystkie scenki starano się przedsta wić najlepiej, jak umiano, co nie zawsze stało w zgodzie ze Polgara & Irena
177
zdrowym rozsądkiem. Na przykład Herod i Judasz bywali tak doskonale podli, że rozemocjonowana publiczność wdrapywa ła się na wozy, by własnoręcznie wymierzyć im karę. Za to Bóg i Abraham prezentowali się tak godnie i szlachetnie, że wyci skali ludziom łzy z oczu. Tego roku sukiennicy odgrywali scenę wyrzucenia lichwia rzy ze świątyni i, podobnie jak inne gildie, próby rozpoczęli jeszcze w wielkim poście. Każdego aktora, który zapomniał fragmentu swojego tekstu, czekała grzywna, choć za kurtyną siedział specjalnie opłacany sufler.
an
da
lo
us
Pierwszy przystanek na trasie pięćdziesięciu wozów miał miejsce przed domem pana Wykehama, który gościł u siebie księcia i księżną Głoucesteru oraz ich przyjaciół. Podejmowani przez burmistrza różnorodnymi przysmakami i dobrym wi nem, bez zmęczenia mogli tam przesiedzieć do zachodu słońca. To właśnie przed nimi aktorzy grali z największym entuzja zmem i największym kunsztem, przygotowana przez gildię su kienników scena została przedstawiona z takim ferworem, że jeden z wyrzuconych z wozu lichwiarzy leżał na ziemi jak mar twy, dopóki nie ocucono go przednim piwem.
sc
D o m Jenkyna, gdzie przypadał drugi postój, stał tak nieda leko posesji Wykehama, że chcąc być na obu przedstawie niach albo jeszcze raz obejrzeć ulubione sceny, dzieciaki mu siały tylko dobiec do rogu Lendał. Na ulicę wyległy tłumy, ale że festyn Bożego Ciała zaliczał się do niezwykle radosnych wydarzeń, nikt nie drżał ze strachu o plączące się pod nogami dzieci. W przerwach między postojami kolejnych wozów ro dzina rozmawiała, śmiała się, weseliła i naturalnie ucztowała. Jenkyn zadbał o dwa tuziny bochenków delikatnego białego chleba, pięć tłustych kapłonów, tyleż tłustych szczupaków, gąsior wina, kosze jabłek i pomarańczy, pudełeczka bakalii, kandyzowanych cukierków oraz pierników. Cecylia zległa dopiero przed tygodniem, dlatego musiała zostać w swojej komnacie, ale Daisy, Małgorzata i Eleonora spędzały z nią większość czasu, a wszyscy, w tym również 178
Polgara & Irena
dumny ojciec, co najmniej raz złożyli jej wizytę. Małgorzata była wielce rozemocjonowana przedstawieniami. Zycie w Morland Płace wydawało się jej dosyć nudne, ona zaś gar nęła się do miejskich uciech, widoku bogatych ludzi, a może nawet i członków królewskiego dworu. Często zwierzała się siostrze, że pragnęłaby mieszkać w Londynie, gdzie - jak so bie wyobrażała - każdy dzień przynosił nowe informacje o królu i królowej oraz szczegółach ich wystawnego życia.
us
- Ja też miałam kiedyś podobne pragnienia - powiedziała spokojnie Cecylia. - Uważałam, że o niczym innym nie moż na w życiu marzyć, ale teraz, kiedy mam męża i dwoje dzieci, zmieniłam zdanie. Moje szczęście jest tutaj, przy Tomaszu, Annie i Alicji, i niczego więcej już nie chcę.
da
lo
- Dobrze ci mówić - odrzekła niecierpliwie Małgorzata. Ty mieszkasz w mieście, życie toczy się pod twoim oknem. A poza tym masz męża. Ja jestem jeszcze panną, więc niby jak mam poznać odpowiednich ludzi, skoro wiecznie siedzę w Morland Place?
sc
an
- A twoim zdaniem jak poznałam Tomasza? Nie martw się, babcia bywa w mieście na tyle często, że na pewno znajdzie dla ciebie stosownego męża. Zresztą zawsze możesz przyje chać do mnie w odwiedziny. Dobrze wiesz, że rada bym cię widywać jak najczęściej, ale ty rzadko do mnie zaglądasz. - Wiem, wiem, ale to nie to samo - utyskiwała Małgorzata i właśnie w tym momencie coś przykuło jej uwagę. - Och, spójrz tylko! Kimże jest ten cudownie przystojny mężczyzna? Popatrz, jakie ma futro! Och, widzi mnie, widzi! Uchyla przede mną kapelusza! - Uśmiechnęła się afektowanie, spąso wiała i zatrzepotała palcami w stronę przechodnia. - Małgorzato! - wykrzyknęła zgorszona Cecylia. - Natych miast stamtąd odejdź! Zachowujesz się jak ladacznica, i to w moim oknie! Co ludzie powiedzą? Wezmą mnie na języki. Odejdź, mówię ci! Odejdź! - Och, nie bądźże taką cnotką, Cecylio. - Małgorzata ode szła od okna, ale przede wszystkim dlatego, że interesujący ją Polgara & Irena
179
ou
s
mężczyzna zdążył już zniknąć w tłumie. - Zanim wyszłaś za mąż, umiałaś się nieźle zabawić z... - Sza! Ani mi się waż o tym wspominać! - wykrzyknęła zawsty dzona Cecylia. - Co ci się tam roi, że śmiesz coś takiego powiedzieć! - Przecież to była prawda, sama widziałam. - Jak możesz być tak okrutna i wypominać mi, że się źle prowadziłam? Przecież minęło tyle lat i wszyscy mi już daw no darowali! - Kiedy ja wcale nie uważam, że się źle prowadziłaś. Mówię tylko, że umiałaś się bawić! - Nie chcę słuchać tych bezeceństw! Jeśli nie umiesz się za chować... - Cecylia omal się nie popłakała, więc Małgorzata czym prędzej zaczęła ją uspokajać. Nie chciała żadnego za mieszania - widok z góry okna siostry był lepszy niż z salonu.
sc an d
al
- No dobrze już, dobrze. Przepraszam cię. Tylko nie płacz. Może przynieść ci trochę kandyzowanych słodyczy? Albo owoców? Co ty na to? - Tak... przynieś. - Ale nie będziesz już płakać, prawda? Jesteś bardzo kochana. Za chwilę wrócę - powiedziała śliczna Małgorzata i drobnym kroczkiem wyszła z komnaty. Na dole Eleonora i Jenkyn rozmawiali nad pucharem wina rozcieńczonego wodą. Reszta rodziny stała przy oknach i czeka jąc na następny wóz, omawiała ten, który ostatnio przejechał. - ...dziewięcioro dzieci - mówił Jenkyn. - Cztery dziewczyn ki i dwaj chłopcy żyją. Nie możesz twierdzić, że nie spełniła swojego obowiązku. - Niczego takiego nie twierdzę - odparła Eleonora. - Ale za jaką cenę? Stojący przy oknie Edward usłyszał ostatnią kwestię. - Panie, nie zważaj na opinię mamy! - wykrzyknął. - Mama ma wrodzoną niechęć do królowych. Pamiętam, jak wymyślała poprzedniej! - Cicho, ty mądralo! - rzuciła Eleonora i wróciła do rozmo wy z Jenkynem. - Znasz, panie, tę cenę równie dobrze jak ja.
180
Polgara & Irena
Myślę o jej rodzinie. I o tym, że królowa stanęła między królem a jego braćmi. Tak naprawdę jest nikim i nic tu nie pomoże wy machiwanie przodkami jej matki. Szczycić się tym, że jest się Francuzem! Też coś. Jej wuj Jacques...
us
- Aaa, lord Jakes, jak mówią o nim londyńczycy - przypo mniał sobie z uśmiechem Jenkyn. W londyńskim slangu słowo jakes oznaczało wygódkę. - O n i tam na nikim nie zostawią su chej nitki. Wszak trzeba przyznać, pani, że królowa wielce się dla dworu zasłużyła. Za życia naszego ostatniego władcy dwór królewski był hańbą dla narodu. Ambasadorowie zamorskich krajów wywozili stąd niesamowite anegdoty. A powinnaś, pa ni, usłyszeć, co teraz mówi Henryk. Nasz dwór w Londynie należy do najwspanialszych i najbardziej kulturalnych dwo rów na świecie, choć król ma węża w kieszeni.
sc
an
da
lo
- To ona chce tym zatuszować swe niskie pochodzenie obstawała przy swoim Eleonora, ale już zainteresowała się czym innym. - Chcesz powiedzieć, panie, że Henryk bywa na królewskim dworze? - I to często - odparł z dumą Jenkyn. - Dostarcza tkanin wielu znakomitościom, w rym samej królowej. A królowa ma na nie zapotrzebowanie tak wielkie, że warto z nią być w przy jaźni. Jako mój faktor... - Dobrze sobie radzi? - przerwała mu Eleonora. Nie chcia ła więcej słuchać o Elżbiecie Woodville. - Zadowolony jesteś, panie, żeś wysłał go do Londynu? - Radzi sobie znakomicie. Ma pod sobą pięciu pomniej szych faktorów, a kilku z nich ma pod sobą swoich. Henryk zajmuje się najmożniejszymi klientami i wszyscy serdecznie go podejmują. Z tego, co wiem, każdego wieczoru jada na mieście i otrzymuje prezenty od najznamienitszych notabli Londynu. - A więc na pewno bardzoś rad - orzekła Eleonora i w tym momencie w salonie zjawiła się Małgorzata. Dziewczyna przyszła po bakalie, które chciała zanieść na górę. - Wyrosła na piękną pannę - powiedział cicho Jenkyn. Polgara & Irena
181
an
da
lo
us
- Tak, jesteśmy z niej dumni - przyznała Eleonora. - Jest równie ładna jak jej matka w tym wieku. - W tym wieku? Tak... Musisz zapewne, pani, myśleć już o jej małżeństwie - dodał niewinnie. Eleonora milczała, dosko nale wiedząc, o co mu chodzi. - Zdaje się, że kiedyś poruszali śmy kwestię jej ewentualnego związku z moim Henrykiem? - Doprawdy? - rzuciła niezdecydowanie. - H m m , tak, to musiało być dawno temu. Nie miała wtedy lat. - Ale teraz już ma. - Tyle że trudno mi puścić ją z domu. Nie ma pośpiechu. Nie straci okazji do małżeństwa, jeśli zostanie z nami trochę dłużej. Chodziło o to, że Eleonora upatrzyła męża dla Małgorzaty, pewnego szlachcica z Middleham, na razie jednak nie zamie rzała o tym mówić. Nie chciała Jenkyna obrazić, bo przecież związek obu rodzin przynosił owoce, poza tym go lubiła, a ich wzajemne stosunki układały się bez żadnych zatargów. Dlatego unikała konkretnych odpowiedzi. Miała czas poinformować go o wszystkim, gdy obmyślone przez nią zrękowiny zostaną ofi cjalnie przypieczętowane. Owszem, Henryk stanowił kuszącą propozycję, wszak nie tak kuszącą jak pewien dobrze urodzony członek świty księcia Gloucesteru.
sc
- Związek naszych rodzin okazał się tak udany - nie dawał za wygraną Jenkyn - że nie miałbym nic przeciw temu, żeby go wzmocnić dodatkowo. - W jego głosie zabrzmiała leciutka uraza. Eleonora posłała mu czarujący uśmiech, który nawet teraz wprawiał wielu mężczyzn w zakłopotanie i przywoływał wspomnienie jej wielkiej urody. - Ani ja, Jenkyn - odrzekła z sympatią. - Ani, broń Boże, ja. Och, spójrz! Nadjeżdża kolejny wóz! Podejdźmy do okna i popatrzmy. Dzieci, zróbcie nam miejsce! Wszyscy stłoczyli się przy oknach, których na szczęście nie brakowało. Tomasz Butts podniósł swoją małą Annę i posadził ją sobie na ramieniu, żeby lepiej widziała przedstawienie. Do strzegłszy jednak, że Paweł, choć wspina się na palce, z trudem dosięga nosem parapetu, usadowił go na drugim ramieniu. 182
Polgara & Irena
Dzieci spojrzały na siebie nad głową Tomasza i wymieniły nie śmiałe uśmiechy. To podsunęło Eleonorze pewien pomysł. Kiedy wóz odjechał, wróciła z Jenkynem na wygodniejsze miejsce. Zestawione na podłogę maluchy przycupnęły w kącie, gdzie dziewczynka trzymała drewnianego konika, i zaczęły się bawić. Z początku robiły to nieśmiało, jednak już po chwili za częły o czymś swobodnie rozprawiać. Dwuletnia Anna była dzieckiem świetnie rozwiniętym, dlatego czteroletni Paweł mógł się z nią bawić bez najmniejszej ujmy dla honoru.
sc an d
al
ou
s
- Myślałam o tym, co mówiłeś o zacieśnianiu więzów łączą cych nasze rodziny - rzekła Eleonora. - Myślałaś, pani? - spytał ochoczo Jenkyn. - To znaczy, że panna Małgorzata... - Nie, nie, nie chodzi o Małgorzatę. Obserwuję pewien zwią zek, który rodzi się na naszych oczach. - Spojrzała znacząco na dwoje dzieci zajętych w kącie zabawą. Jenkyn popatrzył we wskazanym kierunku i rozumiejąc jej intencję, aż pojaśniał na twarzy. Sprawiła mu ogromną przyjem ność, gdyż związek ten byłby zdecydowanie lepszy niż ewentu alne małżeństwo Henryka z Małgorzatą, dwojga młodszych dzieci bez szczególnego znaczenia. Gdyby Cecylia i Tomasz nie mieli syna - co wydawało się nader prawdopodobne, gdyż w cią gu czterech lat małżeństwa dochowali się tylko dwojga żywych dzieci, w dodatku dziewczynek (dziewczynki zawsze chowały się łatwiej niż chłopcy) - mała Anna zostałaby spadkobierczynią dóbr Jenkyna. Natomiast Paweł Morland, najstarszy syn naj starszego syna rodu, był niepodważalnym dziedzicem wielkiej fortuny Morlandów. Ślub tych dwojga zespoliłby oba majątki. Ta propozycja stanowiła równocześnie wielki komplement dla Jenkyna. Morlandowie zajmowali zdecydowanie wyższą pozycję społeczną niż Buttsowie. Dlatego małżeństwo Pawła Morlanda było sprawą znacznie większej wagi niż małżeń stwo Anny Butts, nawet gdyby dziewczyna dziedziczyła wszystko. Pewnego dnia Paweł Morland zostanie człowie kiem wielkich wpływów, a sugestia Eleonory, że miałby to Polgara & Irena
183
osiągnąć jako narzeczony jego wnuczki, była dla Jenkyna Buttsa zaszczytem, o jakim nawet nie marzył. Poza tym prze konało go to, że jedynym powodem, dla którego Eleonora nie chce wydać Małgorzaty za Henryka, jest chęć zatrzymania jej w domu na jeszcze jeden rok.
al
ou
s
Nie wiedział, rzecz jasna, że odległa perspektywa małżeń stwa dwojga małych dzieci wydawała się Eleonorze mniej straszna niż rychłe zaślubiny Małgorzaty i Henryka. Zresztą Eleonora potrafiłaby w każdej chwili rozwiązać narzeczeńsrwo Pawła i Anny, gdyby to tylko było jej na rękę. Co prawda w oczach Kościoła związek narzeczeński był równie nieroze rwalny jak ślub, ale przy odpowiednich funduszach i wpływach dałoby się tę kwestię obejść, uciszając niespokojne sumienia złotem bądź też wykupując dyspensę papieską na kolejne związki. Skoro przyrzeczenia dotyczące kontraktów między dziećmi mogli do woli zrywać królowie, mogła i Eleonora.
sc an d
Tymczasem Paweł w najlepsze bawił się z Anną, nie mając pojęcia o powstających za ich plecami planach. Eleonora i Jenkyn pogrążyli się w poważnej rozmowie i nim dzień do biegł końca, ustalili, że uroczyste zrękowiny odbędą się zaraz po Bożym Ciele. - A ślub wezmą, jak tylko Anna stanie się kobietą, tak? - za pytał z nadzieją Jenkyn; za fizycznie dojrzałe uznawano dwu nastoletnie dziewczynki. - Nie. Musi skończyć czternaście wiosen - rzekła stanowczo Eleonora. - Jestem przeciwna wydawaniu za mąż młodszych panien. Jenkyn przystał na to, a ona się ucieszyła. Małżeństwo nie mogło dojść do skutku przez najbliższe dwanaście lat, a w tym czasie wszystko mogło się zdarzyć. Nazajutrz obchody Bożego ciała nabrały znacznie po ważniejszego charakteru. Tego dnia Gildia Corpus Christi or ganizowała procesję. Formowała się ona w kościele Świętej Trójcy - tym obok Wielkiej Południowej Bramy, gdzie Mor184
Polgara & Irena
us
landowie zawierali śluby i gdzie ich grzebano, odkąd Eleonora przybyła do Yorku - po czym szła przez całe miasto aż do sa mej katedry. Jak zawsze był to piękny, poważny i godny po chód. Otwierał go wielki krzyż, za którym postępował chór wyśpiewujący stosowne hymny. Tuż za chórem szli przedsta wiciele gildii kupieckich, dzierżący właściwe danemu cechowi proporce oraz symbole. Zgodnie z tradycją grupę tę zamykała gildia sukienników. Wśród jej reprezentantów kroczył Edward Morland: przystojny, wysoki, w długim watowanym i podbi tym futrem płaszczu, w wielkim miękkim berecie przyozdo bionym wysadzaną drogimi kamieniami broszą i w grubym na dwa cale złotym łańcuchu na piersi.
sc
an
da
lo
Za gildiami kupieckimi szły gildie religijne, takie jak Świę tej Katarzyny czy Najświętszego Imienia Pańskiego. Wraz z nimi w procesji brali udział ci, którzy korzystali z usług owych stowarzyszeń, to znaczy starcy, kaleki i sieroty. Później nadchodził trzon pochodu z Gildią Corpus Christi na czele. Jej przedstawiciele nieśli krzyż i sztandar, za nimi zaś kroczyli najznamienitsi członkowie stowarzyszenia, między innymi pełni skupienia książę i księżna Gloucesteru oraz naj wybitniejsi mieszkańcy miasta. Wśród nich szła również Ele onora, wspaniale ubrana, dumna i wyprostowana, jakby mia ła ledwie połowę swoich lat. Jenkyn Butts szedł w tej samej grupie procesji, jednak nieco bardziej z tyłu. Członkowie Gildii Corpus Christi stanowili swoistą eskortę samego trzonu, centralnej części procesji, to znaczy Świętej Relikwii niesionej w pucharze z berylu. Puchar ów spoczywał w urnie ze srebra i drogich kamieni, urna zaś w lektyce pod złotym baldachimem, a wszystko razem wspie rało się na ramionach czterech duszpasterzy. Za lektyką szedł kolejny chór, dostojnicy kościelni i księża, za nimi rajcy miejscy i inni notable. Kolorowa od różnorodnych sztandarów, olśniewająca od blasku pochodni, lśniąca od świec i krzyży, migocząca od złotych strojów i zdobień procesja wol no posuwała się zatłoczonymi ulicami miasta, a kroczący w niej Polgara & Irena
185
wierni śpiewali hymny pochwalne. Publiczność znała te pieśni, wkrótce zatem śpiewali wszyscy, radośni i pokrzepieni, na chwałę Stwórcy, który doprowadził ich bezpiecznie do tego peł nego glorii czerwcowego dnia.
us
Drogę świętego pochodu wyścielono trzcinami, ściany do mów przyozdobiono wywieszonymi przez okno kobiercami podpiętymi pod belki stropowe, drzwi zaś przybrano wieńca mi albo warkoczami z zielonych gałęzi i kwiatów. Na rogach ulic ustawiono flagi na wysokich drzewcach, a ich postumenty pokryto pędami wina i bluszczu. Błękitne czerwcowe niebo zdawało się drżeć, bez przerwy bowiem bito we wszystkie dzwony w mieście, które niczym ogary ze spiżu, nie cichnące ani na moment, towarzyszyły sunącej do katedry procesji.
an
da
lo
W katedrze została odprawiona uroczysta msza, okraszona kazaniem znanego kaznodziei. Dopiero gdy członkowie proce sji zajęli miejsca, do świątyni runęli pozostali wierni. I zawsze tyle było w mieście ludzi, że ci, którzy przychodzili ostatni, musieli przystawać tak daleko od wielkich wrót katedry, że nie widzieli nawet blasku świec przy ołtarzu ani też nie słyszeli jednego słowa kazania. Mogli za to wraz z innymi uklęknąć, powstać i wspólnie zaśpiewać, gdy nadeszła pora.
sc
Wieczorem urządzano rozmaite zabawy i biesiady, spośród których najważniejsza była uczta organizowana przez samego burmistrza, na którą przybywali książę i księżna Gloucesteru. Zaproszono na nią też Eleonorę. Tymczasem Edward, Daisy i Jenkyn Butts szli na ucztę wydawaną przez cech sukienników, drugie po gildii złotników najbogatsze stowarzyszenie handlo we w mieście. Od niepamiętnych lat gildie te rywalizowały ze sobą, która z nich wyda huczniejszą i lepszą ucztę. Stawiały więc najwyśmienitsze wina i jadło, zatrudniały najlepszych mu zykantów dla uciechy gości, a zaproszenie na jedną czy drugą zapewniało udany wieczór. Uczta wydawana przez burmistrza była mniej swobodna i bardziej dystyngowana, lecz podawano tam same frykasy. An na Neville i Ryszard Gloucesterowie cieszyli się wielką sympatią 186
Polgara & Irena
us
ludu, do tradycji więc należało, że miast wystawiać się na pokaz, siedząc na podium przy wysokim stole, schodzili między biesiad ników, żeby porozmawiać z jak najliczniejszymi gośćmi. Eleono ra obserwowała ich, czekając na swoją kolej, i ze wzruszeniem stwierdziła, że wielu ludzi znają po imieniu, że chwalą ich osią gnięcia, a ich zmartwieniom poświęcają pełną troski uwagę. Choć osiągnięcia te były drobne, a zmartwienia małe w zestawie niu ze sprawami wagi państwowej - lecz jakże ważne dla bezpo średnio zainteresowanych. Każdy problem był znaczący dla Ry szarda Gloucestera i między innymi właśnie dlatego tak bardzo go miłowano. Jego brat Edward miał tę samą cechę. Powiadano, że król zna wszystkich liczących się ludzi, a często i wielu po mniejszych, w każdym dużym i małym mieście w całym kraju.
sc
an
da
lo
Książę Ryszard podszedł do Eleonory jak do osobistej przyjaciółki i uśmiechając się z przekąsem, zapytał: - A ty, pani, jaki problem podrzucisz mi do rozwiązania? - Żadnego, wasza wysokość.- odparła z uśmiechem. - Nie mam też żadnych pytań, nie licząc tego o zdrowie księcia pana i księżnej pani oraz małego Edwarda, a raczej hrabiego Salisbury. - „Edwarda" w zupełności wystarczy - odrzekł. - Wszak je steśmy starymi przyjaciółmi, nieprawdaż? Cóż, cała rodzina cieszy się dobrym zdrowiem, choć Anna jest szczuplejsza, niż chciałbym ją widzieć, wszelako nigdy nie była przy kości. Oboje spojrzeli na księżnę, która kilka kroków dalej rozmawia ła z jednym z wielu znajomych. Istotnie, była szczupła, ale jej twarz miała zdrowy wygląd, a oczy lśniły czysto i jasno. - Wygląda dobrze - stwierdziła Eleonora. - I dzięki Bogu. Zaraz po zakończeniu obchodów jedziemy do Londynu, wiedziałaś o tym, pani? Moja siostra Małgorzata przyjeżdża w odwiedziny. Miło będzie znowu ją zobaczyć. - Nie wątpię. Kiedyż to ostatni raz widziałeś siostrę, książę? Chyba we Francji, prawda? Ryszard skrzywił się na wspomnienie tamtej wyprawy. - Tak, rzeczywiście. W siedemdziesiątym piątym roku, w St. Omer. Polgara & Irena
187
- Tym razem będzie to wizyta rodzinna? - Podejrzewam, że nie. Przypuszczam, że jej powodem jest zaaranżowanie małżeństwa. Chodzi pewnie o syna Maksymi liana i jedną z moich siostrzenic, ale zobaczymy, gdy nadejdzie pora. - Maria Burgundzka poślubiła księcia niemieckiego Maksymiliana, i to właśnie o nim mówił Ryszard Gloucester. - Ale dosyć o tym. Co słychać u ciebie, pani Eleonoro? Jak twoje sprawy? Czy mógłbym być ci w czymkolwiek pomocny?
us
Spojrzała na niego z wahaniem. Z doświadczenia wiedzia ła, że kiedy Ryszard zadaje podobne pytanie, rozumie je do słownie, a przecież chciała go o coś poprosić. Tyle że trudno było zwracać się o przysługę przy takiej okazji.
an
da
lo
- O h o ! Widzę, że tak - zauważył przebiegle. - Dalej, mów, pani, o co chodzi. - Nie chciałabym w takich okolicznościach występować... zaczęła Eleonora. - Ależ występuj, występuj, wszak wszyscy to robią - zachęcał i dostrzegając w jej oczach obawę, czy aby go nie rozzłościła, dodał łagodnie: - Lepiej powiedz od razu, bo już niebawem wy jeżdżam do Londynu i zostanę tam aż do jesieni. Potem zaś spo dziewam się ruszyć na Szkotów, możliwe więc, że zobaczymy się dopiero za rok.
sc
- Cóż, książę, w tej sytuacji... Chodzi o mego wnuka Tom ka, moim zdaniem najlepszego ze wszystkich moich chłop ców, wnuków i synów. Miałam nadzieję, że znajdziesz mu, książę, miejsce na swym dworze. - Ależ naturalnie, droga Eleonoro! Z najszczerszą chęcią! Północ potrzebuje młodych chwatów, ja zaś z największą ra dością przykładam rękę do ich wyszkolenia. Wiem, że nie bę dziemy się spierać o koszty utrzymania ani o inne płatności. Uznajmy więc, że sprawa załatwiona. Niech przyjedzie do mnie po moim powrocie z Londynu. Eleonora zgodziła się spiesznie i z wdzięcznością, ale nie zdążyła mu stosownie podziękować, gdyż na rozmowę z księ ciem czekali już inni i Ryszard musiał ją rychło opuścić. Wie188
Polgara & Irena
działa jednak, że lord Gloucesteru dotrzyma słowa i że Tom ko, który na początku czerwca skończył piętnaście wiosen, jest dobrze urządzony na następne kilka lat. Na dworze Ry szarda Gloucestera miał przejść najlepszą szkołę życia.
2 List był długi.
us
Obiecałem Ci, Babciu - tak się zaczynał - że będę pisał du żo, niewykluczone jednak, że moja gorliwość Cię znuży.
da
lo
„To raczej mało prawdopodobne" - pomyślała Eleonora. Nawet najdrobniejszy szczegół życia Tomka w zamku Middleham bardzo ją ciekawił, lecz papier dużo kosztował, a jej ape tyt na listy przekraczał zapewne możliwości finansowe wnuka.
sc
an
Najpierw opowiem Ci o samym zamku. Stoi na stromej skarpie nad miastem i z jednej strony ogranicza go mała rzeczka, z drugiej natomiast wysoko położone wrzosowiska. Jest szary, masywny i bardzo stary. Podobno już od trzystu lat jest najpotężniejszą twierdzą w Anglii. W obrębie murów zamczyska leży miasteczko znacznie większe od tego, które widać na zielonym zboczu. Ziemia jest tu surowsza od naszej; w porównaniu z wrzosowi skami Wensleydale okolice Yorku przypominają łagodny park. Tutejsi ludzie też są surowsi, ale zapewne bogobojni, poważni i bardzo lojalni. Nie mam wszakże z nimi zbyt częstej styczno ści, albowiem życiem aplikantów szlacheckich wMiddleham kie rują ochmistrz giermków, kapelan i guwerner. Mam tu kilku przyjaciół, którzy wraz ze mną są szkoleni. Pochodzą z najlepszych rodów i w większości są młodsi ode mnie, nikt jednak nie czyni między nami różnicy i za przewiPolgara & Irena
189
nienia wszyscy możemy zostać jednako wychlostani. Książęca para jest bardzo pobożna, więc i my również. Ich syn, którego zwiemy „panem hrabią", jest siedmioletnim chłopcem, weso łym i bardzo zdolnym. Jego kuzyn Edward, lord Warwick, nie jest aż taki lotny, ale obydwaj uczą się i pracują jako i my.
sc an da
lo
us
Wstajemy o piątej rano i najpierw idziemy na mszę - po dobno latem pobudka jest o czwartej albo nawet o świcie, je śli dnieje wcześniej - po czym w wielkiej sali spożywamy śniadanie złożone z chleba, mięsa i piwa. Do stołu siadamy z oficerami, koniuszymi, pachołkami, szlacheckimi aplikan tami, kancelistami i służbą domową. Potem idziemy na lekcje do pana guwernera. Dzięki dobrym naukom mistrza Jenneya wyprzedzam innych we francuskim, łacinie, w prawie, mate matyce oraz astronomii. A dzięki Tobie, Babciu, zdecydowa nie w tyle zostawiam swych kompanów w muzyce, śpiewie i tańcu. Wiele czasu poświęcamy sztukom dworskim, w któ rych na szczęście nie jestem groszy od innych, czyli deklamo waniu, kaligrafii, rycerskim manierom, etykiecie dworskiej, oddawaniu honorów i kodeksowi wojennemu. Musimy to wszystko poznać, jeśli mamy żyć na dworze, a większość chłopców spodziewa się albo tego, albo rycerskiej służby u księcia pana bądź u samego króla. Obiad jadamy także w wielkiej sali o dziesiątej lub o wpół do dziesiątej latem. Siedzimy tam pod okiem książęcej pary, nie wolno nam więc rozmawiać aż do samej drzemki. Natomiast po południu nakładamy zbroje i wyjeżdżamy na pole ćwiczyć się w sztukach wojennych. Mój gniadosz Barbary jest najlep szym koniem w naszej grupie. Jestem z niego ogromnie dumny i z przyjemnością mówię wszystkim, że to Ty go, Babciu, szko liłaś i karmiłaś z ręki. Barbary ogromnie mi pomaga jeździć „czysto w rynsztunku", gdyż ma dobrze ułożony krok. Musimy umieć walczyć z siodła i kruszyć kopie, ale także bić się na miecze, sztylety i berdysze na ubitej ziemi. Podczas turniejów walka jest ostra i wielu chłopców, nawet mniejszych ode mnie, nosi już blizny. Niewątpliwie i ja je niebawem zdo190
Polgara & Irena
będę. Najbardziej lubię jeździć na polowania z sokołem albo na Iowy, bo wtedy mogę zademonstrować wszystkim, co po trafię, i przekonać ich, że nie na darmo mam więcej lat niż oni. Poluje się tu dobrze, choć czasem męczy mnie przestrzeganie przyjętej etykiety; wolałbym gonić zwierzynę po swojemu.
sc an d
al
ou
s
O czwartej schodzimy się na kolację. Jesteśmy bardzo zmę czeni i - jak się domyślasz - mocno obolali. Potem śpiewamy, gramy na harfie, tańczymy i umilamy sobie czas kartami oraz kośćmi aż do dziewiątej, kiedy to udajemy się do naszych kwa ter na spoczynek. Całymi dniami rozmyślam o tym, że nasz książę pan tu się wychowywał i robił to, co ja teraz robię: po pełniał podobne błędy, przeżywał podobne triumfy i znosił ta kie same cierpienia fizyczne. Sama dobrze wiesz, Babciu, że książę Ryszard to mężczyzna drobnej postury, ale kiedy oglą damy go tylko w nocnej koszuli - a przecież na każdego z nas przypada obowiązek budzenia naszego pana - widzimy, że je go ramiona, a zwłaszcza to, w którym dzierży miecz, aż pęka ją od mięśni. Wiem, że nabrał ich od tych samych ćwiczeń, po których ja jestem codziennie tak bardzo obolały! Największym zaszczytem jest zostać wybranym do udziału w wypadzie z księciem przeciwko Szkotom. Są oni tu zniena widzeni do tego stopnia, że nazwanie kogoś w gniewie „Szko tem" jest potwarzą, za którą zgodnie z prawem karze się dużą grzywną! Naszego księcia pieszczotliwie przezywają „Korsa rzem ", bo tak się tu zowie ludzi stojących poza prawem, którzy mieszkają na terenach przygranicznych i żyją z plądrowania farm. Podobno w przyszłym roku ma dojść do regularnej woj ny ze Szkotami, co da nam wszystkim szansę wykazania się sprawnością we władaniu bronią. Postanowiłem, że do tego cza su będę naprawdę dobry. Nie mam już więcej papieru, proszę Cię zatem, Babciu, byś zechciała przekazać ode mnie Mamie oraz tacie wyrazy szacunku i przywiązania i zapewniła ich, że prowadzę tu uczciwe, bogobojne życie, usiłując siłą woli okiełznać swoją naturę! Jak dotąd, jeszcze się z żadną potajemnie nie ożeniPolgara & Irena
191
łem! Przesyłam Ci, Babciu, najczulsze wyrazy miłości. Wiedz, że myślę o Tobie codziennie. Całuję Cię serdecznie, Twój wnuk, Tomasz Morland
sc
an
da
lo
us
Kiedy Eleonora skończyła czytać, zapadł już zmrok. Położy ła list na kolanach i oparła się plecami o drewnianą boazerię; sie działa we wnęce jednego z okien świetlicy, żeby najpełniej wy korzystać ostatnie promienie słońca. Dzięki temu wybiegowi unikała też ciekawskich spojrzeń reszty rodziny, czekającej na wiadomości od Tomka. Czuła, że Daisy ma pretensje, iż Tom ko napisał do niej miast do własnej matki. Wiedziała też, że bę dzie musiała im ten list przeczytać, na razie jednak kazała wszystkim czekać. Chciała przez chwilę być sam na sam ze swo imi myślami i z obrazami, jakie wywołały w niej opisy Tomka. Przymknęła powieki. Poczuła na policzkach chłód ciągnący zza okiennej szyby. Wiele z, tego, o czym pisał Tomko, znała z dzieciństwa i wczesnej młodości. Przecież jako dziewczyna mieszkała na zamku Corfe, z Bella i lordem Edmundem. Tam też przyglądała się rycerskiemu szkoleniu młodych szlachec kich aplikantów i podlegających tym samym prawom dzieci należących do rodziny. Nagle cofnęła się myślą do pewnego letniego dnia sprzed wielu, wielu lat. Wtedy, tak samo jak dziś, siedziała w niszy okiennej, haftowała i marzyła o mężczyźnie, którego bardzo pragnęła poślubić. Tamtego lata jej życie zmie niło się tak gwałtownie i ostatecznie. Teraz Eleonora znów po myślała o miękkich, zielonych łąkach południa, których już ni gdy nie miała oglądać... Chyba zdrzemnęła się chwilę, bo kiedy raptownie się ocknęła, odniosła wrażenie, że coś się musiało stać. Wreszcie zauważyła otwarte drzwi do świetlicy i Hioba wchodzącego do komnaty niebezpiecznie pospiesznym krokiem: niemal biegł, pędził najszybciej, jak tylko pozwalały mu na to ze sztywniałe członki. I był wyraźnie poruszony. - Pani! - wykrzyknął. - Pani Eleonoro! 192
Polgara & Irena
Usiłowała błyskawicznie pozbierać myśli, lecz zanim Hiob zdołał cokolwiek powiedzieć, do świetlicy wszedł obcy czło wiek. Przykurzony pyłem drogi podróżnik był wysokim, chu dym jak tyka mężczyzną o wypalonych słońcem, przyciętych nożem włosach i jasnym, bardzo gęstym zaroście. Miał na sobie długi brązowy płaszcz z szorstkiej wełny i mimo zimna jego stopy były jedynie obute w sandały, w jakich chodzą mnisi. W pierwszym momencie wszyscy zamarli ze zdumienia, zastanawiając się, kim ten obcy jest i jakim prawem wtargnął do prywatnej części dworu. Ale przybysz rozłożył ramiona i uśmiechnął się szeroko, błyskając bielą zębów.
lo
us
- Mamo! - zawołał. Eleonora w mgnieniu oka podbiegła do niego i nie zważa jąc na ubrudzone łachmany, mocno go przytuliła. - Ryszard! Och, Rysiu, wróciłeś! - Oczywiście, mamo. Przecież wiedziałaś, że zjawię się prę
sc
an
da
dzej czy później. - Och, synku, mój synku! Podejdźże do nas! Musisz nam opowiedzieć, co porabiałeś taki szmat czasu! Wszyscy stłoczyli się przy nim, pragnąc go powitać i sprawić, by po dwuipółletniej nieobecności poczuł się wśród nich jak w domu. Tylko Hiob trzymał się na uboczu, próbując ściągnąć na siebie uwagę swojej pani. Gdy mu się to wreszcie udało i gdy na niego spojrzała, dostrzegła na jego twarzy wahanie. - O co chodzi, Hiob? Co się stało? - spytała niespokojnie. - Pani... - rzekł bezradnie i ledwie widocznym gestem wskazał drzwi. Ryszard roześmiał się i odwrócił głowę. - Wszystko w porządku, mamo. Hiob przypomina mi tylko, że nie przyszedłem tu sam. Przyprowadziłem kogoś. Mamo, poznaj moją żonę. - Żonę?! Wszyscy oniemieli. - Tak. Ożeniłem się z nią w jej ojczystym kraju podczas ostatnich świąt Wielkiejnocy. Pochodzi z odległej krainy poło193 Polgara & Irena
sc an
da
lo
us
żonej daleko na północ od angielsko-szkockiej granicy, gdzie nie znają naszego języka. Ale poduczyłem ją angielskiego. Wziąłem się do tego, gdy tylko ruszyliśmy w drogę. Podejdź, Konstancjo. Na progu, między wciąż zaniepokojonym Hiobem i rozra dowanym, szeroko uśmiechniętym Ryszardem, stanęła drob na, szczupła dziewczyna. Odziana była w dziwaczny strój z kraciastej wełny, która sięgała jej ledwie za kolana, a nogi i stopy miała całkiem gołe. Brzegiem materiału okrywała gło wę. Spod gęstych ciemnych kędziorów spoglądały nieśmiałe brązowe oczy; przypominały oczy dzikiego zwierzątka zerka jącego spod wystrzępionej strzechy. - Poznaj moją żonę, mamo. Poznajcie ją wszyscy: to jest Konstancja. A więc stąd się brał niepokój Hioba. Dziewczyna była po pro stu bosonogą cyganką, nikim więcej. Cyganką w wyraźnej ciąży.
Polgara & Irena
Rozdział dwunasty 1
al
ou
s
Poruszenie wywołane przybyciem Ryszarda i jego żony nie prędko wygasło, choć początkowo wszyscy byli zbyt zaskocze ni - wręcz oniemiali - żeby owo wydarzenie obszernie komen tować. Jednak Eleonora już przy pierwszej nadarzającej się okazji wzięła Ryszarda na stronę i wypytała go o okoliczności ślubu i pochodzenie żony.
sc an d
- Tak naprawdę na imię ma zupełnie inaczej - wyjaśnił. Ko rzystając z łagodnego poranka, przechadzali się po wirydarzu. My, Anglicy, nie potrafimy wymówić jej imienia, a ponieważ, z grubsza biorąc, oznacza ono stałość, nazwałem ją Konstancją. Zupełnie łatwo się z tym pogodziła. - Ale kim ona jest, Ryszardzie? Gdzieś ty ją znalazł? Kim są jej rodzice? - pytała Eleonora, z najwyższym trudem za chowując cierpliwość. - Jest Konstancją Rhuaid. Znalazłem ja na północno-za chodnim wybrzeżu Szkocji. Jej ojciec jest przywódca klanu odparł rozbawiony Ryszard. - Czy to cię zadowala? - Oczywiście, że nie - odrzekła zirytowana. - Naturalnie. Jesteś strażniczką dynastii Morlandów i bar dzo pilnujesz, żebyśmy czasem nie przemieszali naszej krwi z krwią pośledniejszych szaraczków. Na przykład Szkotów. Eleonora przypomniała sobie fragment listu Tomka, w którym pisał, że nazwanie kogoś „Szkotem" jest obelgą ka rana prawem. - Jak mogłeś cos takiego zrobić, Rysiu? Jak mogłeś poślubić bosonogą cygankę?! Polgara & Irena
- Ano mogłem, i to bez trudu. Stwierdziłem, że ich wieś po trzebuje elementarnej pomocy medycznej, którą im zapewni łem. Wódz tamtejszej społeczności zaprosił mnie do swojego domu, gdzie mógłbym zamieszkać na stałe, gdybym tylko chciał. Wprowadziłem się tam na pewien czas i bardzo mnie ujęła jego najmłodsza córka, Konstancja. Okazując mi wdzięcz ność za medyczne usługi, wódz zaproponował, żebym wziął Konstancję za żonę. Pobraliśmy się zgodnie z ich zwyczajem.
lo
us
- Zgodnie z ich zwyczajem? Nie w kościele?! - Zgodnie ze szkockim zwyczajem. Bardzo dziwnym zresztą - dodał w zamyśleniu. - Dzięki Bogu! - wykrzyknęła, z ulgą klaszcząc w dłonie. A więc małżeństwo jest nieprawne i można je uznać za niebyłe! Jej ziomkowie nie będą mogli zaprotestować, nawet gdyby mie li się o tym kiedykolwiek dowiedzieć. Na pewno znajdziemy dziewczynie bezpieczne miejsce i lekką pracę dla zajęcia rąk...
sc
an
da
- Mamo! - Ryszard przerwał jej bez złości, acz stanowczo. - To moja żona i spodziewa się mojego dziecka. Konstancja nie jest słu żącą. Nie jest też moją pomyłką. Ani utrzymanką. Jest moja żoną. - Nonsens Ryszardzie - burknęła. - N i k t nie może od cie bie wymagać, żebyś dotrzymał ślubu. To nie ksiądz ci go udzielił, więc małżeństwo jest nieprawomocne. Gdzie twój kontrakt małżeński? Gdzie posag dziewczyny i przypadająca jej część majątku? Sam widzisz... - Mamo, pogódź się z tym, że ona jest moja żoną. Jej wia nem jest prawy charakter, a majątkiem dzielony ze mną kawa łek chleba i mój los. Bez namysłu przyłączyła się do mnie, by przemierzać kraj wzdłuż i wszerz, rozmawiać z dziećmi Boga, poznawać ich życie i przemyślenia. Jest czystą, słodką i pełną temperamentu dziewczyną. Bez wahania mówi, co myśli, a ser ce ma niewinne jak gołąbka. Sadziłem, że będziesz zaszczycona spotkaniem z Konstancją, że będziesz chciała ją poznać. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz. - Mam się czuć zaszczycona spotkaniem z dziewczyną bez grosza przy duszy? Do tego Szkotką?! - oburzyła się Eleonora. 196
Polgara & Irena
Znieważasz mnie! Znieważasz nasz dom, przyprowadzając tę dziewczynę i wmawiając nam, że jest twoja żoną. Nie może tu mieszkać inaczej niż jako służąca, co do tego nie ma dwóch zdań! - Wcale nie zamierzamy tu mieszkać - odparł spokojnie. Gdy tylko dziecko przyjdzie na świat, wyruszymy w dalszą drogę. - Och, Rysiu, nie podejmuj tak pochopnych decyzji! Nie chciałam cię obrazić, przepraszam. Może znajdziemy jakiś sposób, żeby ten problem rozwiązać. Nie musisz nigdzie od chodzić. Nie działaj zbyt spiesznie, dziecko. Bardzo cię proszę.
sc
an
da
lo
us
- Mamo, moja decyzja nie ma nic wspólnego z twoim zacho waniem - odparł z uśmiechem. - Nie zamierzałem zostawać w Morland Place. Wstąpiłem tu tylko po to, żeby cię zobaczyć i dać Konstancji schronienie na okres porodu. Potem chciałem wyruszyć w dalszą drogę. - Ale dlaczego, Rysiu? Dlaczego? Błąkałeś się po świecie ty le lat. Nie pora osiąść w domu? Znajdziesz tu dużo do roboty. Przypuszczam, że z czasem przyzwyczaimy się do dziewczyny. Ona nauczy się naszych zwyczajów, ponownie weźmiecie ślub, tym razem porządny, lecz później... - Nie, mamo. Przykro mi, jeśli zdenerwuję cię tym, co po wiem, ale ja tak nie mogę żyć. To nie jest mój sposób na życie. Nie chcę być właścicielem majątku, producentem sukna czy kupcem. - Więc kimże chcesz być? Mówiłeś kiedyś, że Bóg cię po wołał do specjalnych zadań. Teraz już tak nie uważasz? - Wprost przeciwnie. Dlatego muszę iść dalej, spotykać nowych ludzi, zadawać im pytania i słuchać odpowiedzi. Nie wiem jeszcze, do czego jestem Bogu potrzebny, ale wiem, że aby to zrozumieć, muszę chodzić po świecie. Muszę się cze goś nauczyć, nim będzie ze mnie pożytek. I poznać ludzi, do wiedzieć się, czego chcą, czego się lękają i co potrafią zrobić. Brzmiało to dziwacznie, nie po chrześcijańsku, niewłaści wie. Prawdziwie pobożny człowiek myślał inaczej. Posłuszny syn Kościoła prowadził normalne życie, zgodne z nakazami Polgara & Irena
197
katolicyzmu, codziennie brał udział- we mszy, czytał Pismo Święte i stosował się do nauk księży. Nie chodził po kraju w towarzystwie bosonogiej córki szkockiego wodza klanu. Nawet wędrowni mnisi uczęszczali na msze i głosili słowo Pańskie, opierając się na Piśmie Świętym. Ale jak mogła mu to wszystko wytłumaczyć? Spojrzała na niego z ukosa i widząc jego wielką, krzaczastą brodę i dziwnie przejrzyste oczy, zastanawiała się, czy aby nie zwariował.
sc an d
al
ou
s
- Nie rozumiem - rzekła w końcu. Przystanął, żeby ucałować jej białe, szerokie czoło. - Mamo, nareszcie mówisz szczerze. Biję przed tobą pokłony! Ja też nie rozumiem. Nikt z nas nie rozumie. Dlatego zadajemy pytania, szukamy i czekamy. Dlatego nie możemy tu zostać. Jej wargi zadrżały, nie zrobiła nic, by to ukryć. - Więc mnie zostawisz, choć oprócz ciebie mam tylko Edwarda? Ciężki jest los matki... - Mamo, nie próbuj sprawiać wrażenia słabej i bezradnej. Jesteś najsilniejszą, najbardziej krewką i nieposkromioną ko bietą, jaką spotkałem na tej wyspie. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że jesteś też nieśmiertelna! Cieszmy się chwilą, którą przyszło nam spędzić razem. I daj mi słowo, że przy każdej okazji będziesz miła dla swojej nowej synowej. To brudne, bosonogie stworzenie jej synową! Eleonora wzdrygnęła się, słysząc to słowo, lecz dzielnie odrzekła: - Zrobię co w mojej mocy. Ale dopóki tu jest, musi zachowy wać się zgodnie ze zwyczajami panującymi we dworze. Nie mo gę ze względu na nią wywrócić domu do góry nogami. - Nauczy się. Jest młoda i elastyczna. Nie skończyła jeszcze czternastu lat. - Boże miłosierny! Dziecko przyszło na świat w tydzień później. Fakt ten za skoczył wszystkich, gdyż przyszła matka nie potrafiła okre ślić, kiedy spodziewa się rozwiązania. Po krótkim i łatwym 198
Polgara & Irena
us
porodzie powiła małego, chłopczyka. Był ciemnowłosy, ciem nooki i śniady. - Jak małpa - skomentowała z obrzydzeniem Daisy. Konstancja zgorszyła wszystkich, gdy już kilka godzin po porodzie zeszła na dół. Za nic nie chciała zrozumieć, że przez pierwszy tydzień po wydaniu potomka na świat powinna po zostawać w swojej komnacie, potem wziąć udział we mszy świętej i dopiero wtedy dołączyć do reszty rodziny. Jako nie przyzwoite oceniono również i to, że Szkotka najwyraźniej niewiele sobie robiła z samego faktu narodzin dziecka, gdyż poród w najmniejszym stopniu nie wpłynął na jej sposób by cia. Ledwie mały zaczął oddychać, a ona już zachowywała się jakby nigdy nic.
sc
an
da
lo
- Jak jakieś zwierzę - oburzała się Daisy. - Można sobie po myśleć, że nie przerywając pracy, rodzi wprost na trawę jak owca. To nienaturalne. Ryszard był dumny i z zachowania Konstancji, i z dziecka. Uznał, że jest „ładniutkie", i nie zważając na powszechny sprzeciw, postanowił nazwać syna Eliaszem. - Eliasz Morland. - Eleonora westchnęła posępnie. - Nie podobna! - Ale zrezygnowała z protestów i już niebawem, mi mo miłości, jaką darzyła swoje ostatnie dziecko, zapragnęła, żeby Ryszard czym prędzej zabrał swoją rodzinę ze dworu i pozwolił wszystkim żyć jak dawniej, zgodnie z panującymi w Morland Place zwyczajami. Jedyną osobą, która naprawdę polubiła Konstancję, był Ned. Szczerze się nią interesował i wieczorami długo ze sobą rozmawiali. - To naprawdę bardzo ciekawa dziewczyna - przekonywał ro dziców. - Angielskiego za dobrze nie zna, ale bardzo inteligentnie sobie radzi. A ileż ma do powiedzenia! Opowiada mi o swoich przodkach i o bitwach, które toczyli z innymi klanami. Szkoci ma ją wspaniałe podania o czasach starożytnych i wielkich herosach. - Tak, widzę, że spędzasz Z nią długie godziny - burknęła rozgniewana Daisy. - Zapominasz, że dziewczyna pochodzi Polgara & Irena
199
z obcego kraju i jest już mężatką! Powinieneś traktować ją z większą rezerwą! Dajesz zły przykład Małgorzacie... - Och, tym się nie martw. Małgorzata jej nie cierpi i prędzej by umarła, niż zamieniła z nią choćby jedno słowo. Wkrótce odkrył, że Szkotka jeździ konno. Wówczas zupeł nie zapomniał o swoich obowiązkach i ciągle jeździł z Kon stancją na wrzosowiska.
sc
an
da
lo
us
- Ona łaknie otwartych przestrzeni - tłumaczył rozdrażnio nym rodzicom. - Nie znosi domowego zamknięcia. - To niech Ryszard z nią jeździ - odparli. - Ty masz swoją pracę. Zresztą nie uchodzi, żeby widywano cię z nią sam na sam. W dodatku ona jeździ na oklep, co jest nieprzyzwoite, no i nogi ma odkryte niczym ladacznica. - Nie jeździ w siodle, bo nie potrafi. Ale radzi sobie tak dobrze, że okiełzna najbardziej narowistego wierzchowca. Konstancja świetnie ujeżdża, mówię wam. Jego entuzjazm nie znał granic. A gdy zwrócono się do Ry szarda z prośbą, żeby zechciał położyć kres tym eskapadom, tylko się roześmiał i odrzekł, że dzięki Nedowi nie musi do siadać konia, za czym nie przepada. Dodał, że zdążył już przywyknąć do pieszych wędrówek, zadowalając się otrzy manymi od Stwórcy nogami, i absolutnie nie marzy o więk szej ich liczbie. Daisy i Edward mogli więc tylko niecierpliwie czekać, kiedy Ryszard nareszcie wyruszy w drogę. W cichości ducha dziękowali Bogu za to, że ich brat wpadł tylko z krót ką wizytą i nie zamierza zostawać na stałe. Niezwykle ciepła jak na tę porę roku aura zmieniła się tuż przed Bożym Narodzeniem. Eleonora sądziła, że w tej sytu acji Konstancja i Ryszard zostaną aż do wiosny. Zaczynała już przywykać do Szkotki i nawet potrafiła okazać jej wdzięczność za to, że wraz z Nedem przywoziła codziennie świeżo upolowaną zwierzynę, która wzbogacała dość mono tonny zimowy jadłospis, złożony głównie z solonego mięsa i suszonych warzyw. Jednak pod koniec stycznia, mimo lodo watego wiatru oraz grubej warstwy śniegu, Ryszard, Kon200
Polgara & Irena
stancja i zaledwie sześciotygodniowy Eliasz opuścili Morland Place, tak jak przyszli: pieszo. Wzięli ze sobą tylko soloną rybę i chleb, co miało im wystar czyć na kilka pierwszych dni, oraz kawałek szorstkiej wełnianej tkaniny, którą mieli się przykrywać nocą; za dnia Ryszard na rzucał ją sobie na ramiona. Nikt nie próbował ich zatrzymy wać, lecz pożegnanie było bardzo smutne. Rodzina stała w progu, odprowadzając wzorkiem ich drobne postacie, oni zaś szli przed siebie, zostawiając na śniegu małe ciemne ślady.
sc an da
lo
us
- Dziwna dziewczyna - stwierdziła Daisy, cofając się do sie ni. - Dobrze się stało, że już sobie poszła. Wywróciłaby dom do góry nogami i nawet nie chcę myśleć, jaki wpływ miałaby na dzieci. - Zabrzmiało to tak, jakby przekonywała samą siebie. Eleonora została na progu. Nie widzącym spojrzeniem wpatrywała się w bezkresną biel, jakby usiłowała zrozumieć lub usłyszeć coś, co wciąż się jej wymykało. W końcu ciężko westchnęła i wróciła do domu. - Już nigdy ich nie zobaczymy - rzekła.
2
Jesienią tysiąc czterysta osiemdziesiątego drugiego roku Eleonora i Jenkyn Butts omówili warunki małżeństwa Małgo rzaty z Henrykiem. Ona liczyła osiemnaście wiosen, on dwa dzieścia jeden. Jak na nowożeńców nie byli już najmłodsi, zwłaszcza że kwestię ślubu poruszano już przed sześciu laty. Eleonora do niedawna usiłowała znaleźć dla Małgorzaty lepszą partię, Jenkyn natomiast cieszył się, że jego syn jest wciąż wol ny i pracuje w Londynie. Cały czas bowiem święcie wierzył, że prędzej czy później Eleonora zgodzi się na zaaranżowany przez niego związek. W grudniu Henryk przyjechał z Londynu, żeby spędzić święta w Morland Place i wziąć uroczysty ślub. Nie odwiedza! Polgara & Irena
201
sc an d
al
ou
s
rodzinnych stron od dnia, w którym ojciec wysiał go na połu dnie, aby tam zapomniał o Cecylii. Dlatego też wizyta budziła wielkie zaciekawienie. Henryk przybył dwa dni po świętym Mikołaju. Miał dobre go konia i pachołka, a ubrany byl tak bogato i modnie, że nawet na Eleonorze wywarł wrażenie, choć się przed tym broniła. - Kto wie, czy nie jest to lepszy związek, niż zakładałam? mruknęła. Edward, uchodzący za najdoskonalszego arbitra od spraw mody w Morland Place, poczuł się zagrożony. - Ma na sobie więcej kolorów niż papuga - rzeki z przekąsem. Henryk okazał się jednak tak miły, dworny i czarujący, że w bardzo krótkim czasie zdobył sobie serca całej rodziny Morlandów. Małgorzata uznała, że jest najprzystojniejszym i najwytworniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała, i wręcz zachłystywała się swoim szczęściem. Jak przystało na narzeczonego, wobec przyszłej żony Henryk zachowywał się szczególnie czarująco. Na widok jej urody odczul w głębi ser ca niemałą ulgę, martwił się bowiem, czy przyczyną staropa nieństwa Małgorzaty nie jest aby jakaś widoczna wada. Wszelako wszyscy przeżyli moment drobnego napięcia, kiedy do dworu zjechali Cecylia i Tomasz wraz z czteroletnią Anną i dwuletnią Alicją. Wielu zastanawiało się naonczas, jak będzie wyglądało spotkanie dawnych kochanków. Bracia przywitali się z wylewną radością, Henryk i Cecylia chłod nym dotknięciem ręki i oficjalnym pocałunkiem. Przez chwi lę przyglądali się jedno drugiemu ciekawie, po czym spokojnie od siebie odstąpili. Nie łączyło ich już nic. Henryk dziwił się, że kiedykolwiek dał się oczarować tej niezbyt urodziwej, za dowolonej z życia strażniczce domowego ogniska, która z każdym rokiem coraz bardziej upodabniała się do swojej matki i tak jak ona po każdym dziecku przybierała na wadze. Doszedł do wniosku, że Małgorzata jest zdecydowanie ład niejsza i ma więcej temperamentu. Natomiast Cecylia uznała, że Henryk niepotrzebnie ubrał się tak pstrokato i że wielo202
Polgara & Irena
barwna szata zapewne odzwierciedla jego papuzi charakter. Pomyślała więc, że dawny kochanek jest człowiekiem nieod powiedzialnym i w niczym nie przypomina wspaniałego męż czyzny, jakim jest jej umiłowany Tomasz. Ku zadowoleniu wszystkich moment napięcia szybko minął. Dawna miłość wygasła i można było spokojnie o niej zapomnieć.
al
ou
s
Henryk wiele mówił o swojej pracy, w której odnosił suk cesy, o Londynie i królewskim dworze. - Opowiedz nam o królu - zażądała Małgorzata, roz ochocona jak dziecko. - Naprawdę jest taki przystojny? - O tak - odrzekł w zamyśleniu Henryk. - A przynajmniej był. Kiedyś. Jednak wciąż może każdego oczarować i sprawić, że nie dostrzega się ani jego nadwagi, ani przemęczania, ani też faktu, iż młodość ma już za sobą. Nadal dużo pracuje, a wieczorami zabawia się z dziewczętami. Ostatnio jednak często chorował, więc i nocne życie przycichło.
sc an d
- A co robi królowa, kiedy król figluje z dziewczętami? spytała zuchwale Małgorzata, unikając spojrzenia matki. Henryk błysnął w uśmiechu białymi zębami. - Och, to jej w niczym nie przeszkadza. Z większością tych dziewcząt sama go poznała. Miłościwa pani lubi być królową, a nie żoną króla. - Jest piękna? - Jak królowa śniegu - odparł. - Piękna, biała i zimna. Włosy ma jasne jak złoto, a spojrzenie lodowate i ostre niczym sople lodu. Nikt się jej nie sprzeciwia, nawet król, a ona zawiaduje państwem niczym cesarzowa. - Przypuszczam, że jej rodzina jest na dworze bardzo wi doczna? - wtrącił Edward, chcąc zmienić temat na mniej skandalizujący. - Jest dosłownie wszędzie. Teraz nawet ambasadorowie ob cych królestw nazywają londyńską siedzibę Edwarda Dworem Woodville. Niemniej ostatnio utarto królowej nosa. - Zaśmiał się krótko. - Królewski brat przyjechał z wizytą do Londynu. Miasto potraktowało go jak honorowego gościa i złożyło mu Polgara & Irena
203
us
hołd za kampanię przeciwko Szkotom. Ludzie nie mogą się wprost nachwalić Gloucestera, a królowa tylko zaciska zęby i znosi to wszystko bez słowa. Nienawidzi go bardziej niż fe bry, ale nikt nie wie dlaczego. - Zło nie cierpi dobrego - wtrąciła spokojnie Eleonora. Widzi w tym zagrożenie. Henryk wzruszył ramionami. - Być może, trudno powiedzieć. Król wszakże nie może się nacieszyć obecnością brata. Spędza z nim cale dnie. Wspomi nają stare czasy, snują plany na przyszłość. Królowa tymcza sem jeno zgrzyta zębami i krąży po komnatach niczym łasica w klatce. Wysyła też szpiegów, żeby podsłuchiwali, o czym to bracia tak rozprawiają!
sc
an
da
lo
Młodzi się roześmiali, lecz starsi mieli mocno zafrasowane miny. - Czy książę Gloucesteru przyjechał do Londynu z dużym orszakiem? - zapytała Eleonora. Henryk posłał jej olśniewający uśmiech. - Wiem, dlaczego o to pytasz, pani, więc od razu mówię, że twój wnuk należy do najbardziej osobistej świty księcia Ry szarda. Spotkaliśmy się raz, wkrótce po jego przyjeździe do miasta, i chętnie zaprosiłbym Tomasza na obiad, ale właśnie wyjeżdżałem do Yorku, nie miałem więc na to czasu. Jednak na pewno ucieszy was wiadomość, że jest zdrowy i przesyła wszystkim państwu ukłony oraz uściski. Słyszałem, że dobrze się spisał podczas wojny i książę Gloucesteru ceni go wysoko. Wszelako sam Tomasz jest nazbyt skromny, by wspomnieć o tym choć słówkiem. Ale pokazał mi ranę, którą odniósł w bi twie. Będzie miał piękną bliznę na całym przedramieniu. - Dzięki Bogu, że jest bezpieczny i zdrowy - rzekła Eleono ra. - Rana się goi? - Doskonale, zapewniam cię, pani. Twój wnuk musi mieć ży wy temperament, bo książę Gloucesteru lubi go mieć przy sobie w chwilach ponurego nastroju, który, jak sądzę, nachodzi go dość często. Książę Ryszard jest szalenie wartościowym człowie kiem, ale nie potrafi docenić zabaw na Dworze Woodville. 204
Polgara & Irena
- Umie docenić zabawę idącą w parze z cnotą - wtrąciła surowo Eleonora - ale... - Zapewne masz rację, pani - przerwał jej łagodnie Henryk lecz na dworze jest z czego wybierać, jeśli tylko umiejętnie omi nąć koterie i frakcje. Są tam bowiem i uczeni mężowie, i ludzie tryskający humorem, i genialni myśliciele. Mają tam co robić ci, którzy miłują piękno, sztukę albo wiedzę. Królowa jest zimną tyranka, ale to właśnie za jej sprawą nasz dwór królewski budzi zazdrość całej Europy.
us
Zapędził tym Eleonorę w kozi róg, bo choć radował ją fakt, że dwór angielski jest najwspanialszy na świecie, za nic nie chciała, żeby zasługę za to przypisywano „tej Woodville".
sc
an
da
lo
Podczas gdy biła się z myślami, Henryk dodał: - A skoro już jesteśmy przy sprawach londyńskich, mam dla ciebie, pani, kolejną wiadomość. Tym razem dotyczy two jego syna. - Mojego syna? - Ryszarda? - spytał szybko Edward. - Nie, nie, chodzi o Jana. To tylko plotka, może się potwier dzi, a może nie, ale z wiarygodnego źródła słyszałem, że twój syn, pani, rozważa kolejne małżeństwo. - Eleonora zrobiła mar sową minę. - Rozumiem, że jego pierwszy ożenek nie zyskał wa szej aprobaty, ale tym razem wybrał ponoć panią z Devonshire, wdowę z całkiem pokaźnym majątkiem. - A jak się owa dama nazywa? - Nie wiem o niej nic ponadto, co powiedziałem. Zresztą jak już wspomniałem, na razie to tylko plotka. - Być może moja córka Anna coś o niej słyszała - dodała Eleonora. - Gdybym wiedziała, o kogo chodzi, mogłabym do niej napisać i poprosić o wiadomość. Zresztą i tak napiszę. Niewykluczone, że Jan się z nią kontaktował. Jeżeli kobieta, z którą chce się żenić, jest majętna i godna szacunku, mogli byśmy darować mu dawne winy. Henryk pomyślał, że Janowi Morlandowi prawdopodobnie wcale nie zależy na odpuszczeniu win, ale zachował to dla siebie. Polgara & Irena
205
lo
us
- Mam nadzieję, że wieści te ucieszyły cię, pani, i każą ci spojrzeć na mnie życzliwszym okiem. - Miast o Janie wolałabym usłyszeć coś o Ryszardzie - odpar ła, ale natychmiast naprawiła swój nietakt. - Niemniej jesteśmy ci bardzo wdzięczni, panie, a gdy następnym razem ujrzysz Tomka, racz mu przekazać nasze ucałowania i powiedz mu, że mamy nadzieję, iż jego pan zezwoli mu wkrótce przyjechać do domu z wizytą. - Sama mu to powiem, babciu - wtrąciła Małgorzata i zaru mieniona uśmiechnęła się do Henryka. „O Panno Przenajświętsza - pomyślał - jest ładniejsza niż którakolwiek z kobiet na dworze. Ubrana w nowe, modne suk nie zaprezentuje się przepięknie. Ależ mi będą zazdrościć! " Gdyby Małgorzata mogła usłyszeć myśli narzeczonego, była by równie zadowolona z niego, jak on z niej.
sc
an
da
Ślub odbył się drugiego stycznia i Małgorzata, ubrana w suknię z purpurowego aksamitu z głęboko wyciętym dekol tem i rękawami z białego futra, wyglądała tak pięknie, jak tyl ko może wyglądać zimowa panna młoda. Henryk ofiarował jej białego pieska - maleńkie zwierzątko o długiej, jedwabnej sier ści i spłaszczonej mordce, które przyjechało ponoć z dalekich Chin - oraz wspaniały naszyjnik z pereł i rubinów. Cecylia po czuła drobniutkie szpileczki zazdrości, bo choć to jej mąż był starszym z synów i dziedziczył majątek po ojcu, mąż siostry miał zawód i wiódł dużo atrakcyjniejsze życie, które od tej chwili miała dzielić z nim Małgorzata. - Nie mogę się już doczekać wyjazdu. Zobaczę Tower, dwór królewski, możnych baronów, może nawet samego króla i kró lową. Henryk obiecał, że przedstawi mnie na dworze przy pierwszej nadarzającej się okazji. I dostanę też nowe stroje, nie masz pojęcia ile! I będziemy zapraszać gości na obiady, i... Siostra trajkotała jak nakręcona, a Cecylia słuchała jej z kamienną cierpliwością. Całe życie marzyła o wyjeździe do Londynu i tęskniła do rozrywek wielkiego miasta. Śmietanka to206
Polgara & Irena
lo
us
warzyska Yorku wydawała się jej nazbyt spokojna. I choć bardzo kochała Tomasza, przypomniała sobie, że Henryk miłował nie gdyś właśnie ją i że to właśnie jej obiecywał wyjazd do stolicy. - Tak, tak, już o tym mówiłaś - przerwała siostrze. Małgorzata rozwarła szeroko oczy, udając niewiniątko. - Ależ, Cecylio, chyba nie jesteś Zazdrosna? Masz taki wspaniały dom, Tomasza i dziewczynki... - prowokowała. - Zazdrosna? O co? - burknęła Cecylia. - W przeciwień stwie do ciebie nie chciałabym jechać na dwór, gdzie musiałabym być uprzejma dla królowej, dla tej Woodville - dodała, naśladując Eleonorę. - Wiesz, co mówi babcia... - Wielkie rzeczy! Babcia! Babcia rozpowiada, że nienawidzi królowej, bo chce, żeby wszyscy pamiętali, iż to z królem była w ogromnej przyjaźni - rzekła Małgorzata. - Możesz się zało żyć o te swoje perły, że gdyby spotkała królową, byłaby dla niej najmilsza w świecie!
sc an da
- Nieprawda! - oburzyła się Cecylia. - Babcia ubóstwia księ cia Gloucesteru i nie cierpi jego wrogów! Lord Ryszard jest na szym protektorem, powinnaś okazywać mu więcej lojalności. - Ależ ja jestem lojalna - odparła obojętnie Małgorzata. Ale nie widzę powodu, dla którego nie można być lojalnym wobec księcia i uprzejmym wobec królowej. W gruncie rzeczy nie wiemy, czy królowa jest jego wrogiem. Nigdy go nie skrzywdziła. - Zmrużyła oczy. - Ty też nie przepuściłabyś oka zji wyjazdu do Londynu, nawet gdybyś cały tydzień musiała klęczeć przed królową, nie bądź więc taka święta! Po tej wymianie zdań stosunki między siostrami mocno się ochłodziły. Niemal zaraz po ślubie Małgorzaty i Henryka nadeszły złe wiadomości. Maksymilian Burgundzki zawarł pokój z Ludwi kiem, królem Francji. Oddał Francuzom część swoich ziem i pod pisał zobowiązanie, że odtąd nie będzie wspomagał Anglików. Delfin, syn Ludwika zaręczony z księżniczką Elżbietą, miał teraz poślubić córkę Maksymiliana. Z chwilą zerwania zaręczyn z an gielską księżniczką skończyły się pensje, które Ludwik wypłacał Polgara & Irena
207
Edwardowi i angielskim baronom. Był to poważny cios, zwłasz cza że Burgundia stanowiła główne połączenie handlowe między Anglią a kontynentem. Poza tym fakt, że Francuzi kontrolowali całe wybrzeże Kanału, niósł zapowiedź przyszłych inwazji.
ou
s
Jednak pod koniec stycznia nadeszły i lepsze wieści. Za wielkie zasługi wobec korony angielskiej król Edward odzna czył księcia Ryszarda dziedzicznym tytułem strażnika marchii północnej, co praktycznie równało się stanowisku autono micznego władcy wielkiej połaci kraju od Yorku po granicę szkocką. Eleonora uznała, że od tej chwili Ryszardowi nic już nie zagraża. Będzie rządził w maleńkim królestwie leżącym w obrębie większego - na tyle silny, żeby do końca życia nie bać się żadnych wrogów. Poza tym pod rządami mocnej i sprawiedliwej ręki północ zmieni się z krainy częściowego bezprawia w kraj cywilizowany.
sc an d
al
Miłe konsekwencje tych wiadomości osłabiły w pewnym stopniu ponury wydźwięk wieści poprzednich, lecz niestety, fakt, że Anglia straciła swego jedynego sojusznika, sprawił, iż stała się bezbronna wobec Francji. Wiadomość owa nadeszła w przeddzień Wigilii i podobno wstrząsnęła królem tak bar dzo, że nie wziął udziału w świątecznych hulankach; natural nie lord Ryszard w ogóle się nimi nie interesował. Musiały to zatem być bardzo nudne święta. Nic jednak nie mogło umniejszyć radości, z jaką Małgorzata czekała na wyjazd do Londynu i wejście na królewski dwór. Im bliżej wyjazdu z Morland Place, tym bardziej stawała się niecier pliwa. Miała u boku męża ruszyć w drogę nazajutrz po Matce Boskiej Gromnicznej, żeby zdążyć do Londynu przed postem, zająć się domową spiżarnią i sporządzić odpowiednie zapasy. - Nie turbuj się tym zbyt mocno - szepnął jej na osobności Henryk. - W Londynie dostaniesz wszystko, i to o każdej po rze roku. Wystarczy mieć dużo złota. A ja je mam. - Tylko nie wspominaj o tym przy babci. - Małgorzata za chichotała. - Kiepska gospodyni nie zostanie ukarana za brak zapobiegliwości? Na pewno nie chciałaby tego usłyszeć. 208
Polgara & Irena
us
Tuż przed wyjazdem Małgorzaty i Henryka Cecylia zrezy gnowała z chłodnej rezerwy, z jaką dotychczas traktowała siostrę, i mocno ją ściskając, prosiła o listy. - Bardzo pragnę wiedzieć, jak żyjesz w Londynie. Może już nigdy cię nie zobaczę, więc pisz do mnie, Małgosiu, dobrze? Małgorzata też się rozpłakała. - Naturalnie. Przepraszam, że zachowywałam się wobec ciebie tak wstrętnie, Cecylio. Nie chciałam. Będę bardzo tęsk niła. Ale na pewno niebawem się spotkamy. Henryk ma dość pieniędzy, żebyśmy mogli często was odwiedzać, a i wy mu sicie przyjechać kiedyś do Londynu. Wtedy zobaczysz wszystko na własne oczy.
sc an da
lo
- Nie sądzę - odrzekła ze smutkiem Cecylia. - Lecz jeśli tyl ko będziesz do mnie pisała, poczuję się prawie tak, jakbym tam z tobą była. Potem uścisnęły się ostatni raz i Małgorzata, jej mąż oraz służący ruszyli w długą podróż.
Polgara & Irena
Rozdział trzynasty
da
lo
us
Pewnego majowego wieczoru o dość wczesnej godzinie Tomasz siedział z Małgorzatą i jej mężem Henrykiem w ich londyńskim mieszkaniu przy Bishopsgate Street. Jedli kola cję. Tego dnia książę Gloucesteru zwołał obie izby Parlamen tu oraz rajców miejskich i kazał im złożyć uroczystą przysię gę lojalności wobec miłościwego pana, dwunastoletniego Edwarda, piątego już króla o tym imieniu. Przysięga kładła kres pasmu nerwowych działań i potwornego strachu, który sprawiał, że ludzie, a zwłaszcza londyńczycy, trzęśli się jak osikowe listki. Teraz wszyscy odetchnęli z ulgą i skłonni by li sądzić, że wbrew różnym przeciwnościom życie ułoży się po dawnemu.
sc
an
- Słyszałem - zaczął Henryk, przerywając ciszę - że lord Ho ward odesłał do domu trzydziestu rycerzy ze swego orszaku. Co oznacza, że nie spodziewa się żadnych zamieszek. - Podobnie jest w całym mieście - zauważyła Małgorzata. Na koronację zjechało mnóstwo baronów, każdy przywiózł ze sobą świtę zbrojnych i w końcu zabrakło wolnych pokoi. Jednak dziś wieczorem z bram Londynu wylewały się długie korowody ludzi. - Jak myślisz, co zrobi teraz lord regent? - zapytał Henryk Tomasza. - Utworzy Radę - odparł Tomko, rozwadniając wino do bar wy delikatnego różu. - To oczywiste. Jeśli zaś chodzi o jej skład, to śmiem twierdzić, że nie będzie się zbytnio różnił od tego, którym zadowalał się nasz świętej pamięci król. Członkowie Rady byli w większości dobrymi, trzeźwo myślącymi i uczciwymi ludźmi. - Z jednym lub dwoma znaczącymi wyjątkami - zauważył cierpko Henryk. - Rotherham nie zostanie już kanclerzem po 210
Polgara & Irena
przekazaniu królowej Wielkiej Pieczęci. Ale też zawsze był jej człowiekiem. - Co za kobieta! - wykrzyknął wzburzony Tomko. - Nie słyszałem jeszcze całej historii i nie wiem, dlaczego zabaryka dowała się w sanktuarium opactwa... - A my nie słyszeliśmy jeszcze twojej wersji - wtrącił szyb ko Henryk. - Napij się wina i opowiadaj wszystko od począt ku. Potem opowiemy ci, co zdarzyło się tutaj. Wciąż nie mogę uwierzyć, że z Morland Place wyjechaliśmy raptem trzy mie siące temu. Mam wrażenie, że od tamtej chwili minęły lata!
lo
us
- Wiem, co czujesz - rzekł Tomko. - Mój pan pożegnał się z bratem pod koniec lutego i wróciliśmy do domu. Sądziliśmy wówczas, że żaden z nas nie będzie oglądał Londynu przez wiele lat. Mogło się nawet zdarzyć, że nie przyjechalibyśmy tu nigdy. A teraz nasz król nie żyje. Miał raptem ze czterdzieści lat, prawda?
sc
an
da
Henryk skinął głową. - Jego śmierć przyszła bardzo nagle. Przeziębił się podczas wędkowania z przyjaciółmi. Położył się do łóżka i nigdy już nie wstał. Nikt nie wie, dlaczego umarł. Jakby zrezygnował z życia. Wymienili znaczące spojrzenia. W końcu Małgorzata odważyła się wydusić z siebie to straszne słowo: - Trucizna? - Nie przypuszczam - odparł Henryk. - Przecież król nie miał wrogów. Któż miałby go otruć? Nie, nie sądzę. Myślę, że skończył się jego czas, i tyle. Ale jaki bałagan przez to powstał! W swych ostatnich słowach król mianował księcia Gloucesteru lordem protektorem królestwa, a z kolei miłościwa pani od ra zu po śmierci męża raczyła przedsięwziąć przygotowania do spisku. Pragnęła schwytać następcę tronu i zamordować księcia Ryszarda. - Aż się wzdrygnął. - Mówię ci, że choć niedawno ściągnęliśmy do Londynu, myślałem już o tym, czy nie zawieźć Małgorzaty na wypoczynek do Yorku! - W Middleham nie doszło do żadnych zamieszek - od rzekł Tomko. - Ale i tak było strasznie. Siedzieliśmy w domu Polgara & Irena
211
ledwie od miesiąca, kiedy przyjechał posłaniec z wiadomością o śmierci króla. Mój pan bardzo cierpiał. Szczerze brata miło wał i ogromnie bolał nad tym, że w lutym nie wiedział, iż oglą da go po raz ostatni. W pewnym sensie to dobrze, że wydarzy ło się coś, co go tak bardzo zmartwiło. Całe życie żył w cieniu Edwarda i służył mu wiernie, sądzę więc, że gdyby nie doszło do tego kryzysu, czułby się zagubiony.
an
da
lo
us
- A więc od razu wiedział, że będą kłopoty? - zapytał Henryk. - O tak! Widzisz, to lord Hastings przysłał nam ten list, a nie królowa, Rada bądź przedstawiciel jakiegoś oficjalnego urzędu. Informował w liście, że król umarł, powierzywszy państwo opiece brata. Ponadto nakłaniał mojego pana, żeby w trosce o fizyczne bezpieczeństwo młodego następcy tronu jak najszybciej przyjechał do Londynu. Reszty książę domyślił się sam. Natychmiast napisał do królowej i przedstawicieli dworu młodego króla w Ludlow. Od lorda Hastingsa napływa ły coraz gorsze wieści, natomiast wszyscy inni nabrali wody w usta. Tylko lord Buckingham przysłał gońca z ofertą wysta wienia tysiąca zbrojnych. Wszyscy wiedzieliśmy, że przejąwszy władzę, królowa nie spocznie, dopóki nie pozbawi życia mojego pana, pani oraz ich syna.
sc
- Dlaczego więc książę Ryszard nie ruszył z armią? - spyta ła Małgorzata. - Ja bym ruszyła. Nie ryzykowałabym ani przez chwilę. - Jakże mógł coś takiego zrobić? - obruszył się Tomko. Pomyśl tylko, Małgoś, to byłaby prowokacja. Ludzie od razu by uznali, że książę Ryszard próbuje przywłaszczyć sobie coś, do czego nie ma prawa. Nie. Musiał się zachowywać jak najnormalniej w świecie. Wziął kilku przybocznych i w żałob nych strojach pojechali do młodego króla. Spotkanie zaplano wano na trasie, a książę Ryszard miał wystąpić oficjalnie, to znaczy w charakterze lorda regenta i protektora. Rivers wy znaczył im spotkanie w Northampton. Swoją drogą, zupełnie tego człowieka nie rozumiem. - Riversa? Dlaczego? 212
Polgara & Irena
- Przecież na pewno wiedział, do czego zmierza królowa. Rozumiecie... Z jednej strony wiezie chłopca w obstawie co najmniej tysiąca zbrojnych, z drugiej zaś przysyła mojemu pa nu najuprzejmiejszy pod słońcem list, w którym proponuje spotkanie w drodze. Należałoby raczej przypuszczać, że w tej sytuacji powinien pędzić do Londynu, nie zważając na list mo jego pana. Potem zaś, kiedy dociera do Northampton, miast doprowadzić do umówionego spotkania króla z księciem Gloucesteru, wysyła Edwarda do Stratfordu i wita księcia Ryszar da sam. Zwyczajnie nie mam pojęcia, o co mu chodziło.
sc an d
al
ou
s
- Powiedziałbym, że to brak zdecydowania - rzekł Henryk. Prawdopodobnie nie jest stuprocentowym poplecznikiem kró lowej i nie chciał obrazić ani jej, ani strony przeciwnej. Ale co się stało, gdy doszło do spotkania? - O, wytłumaczył mojemu panu, że w Northampton nie starczyłoby miejsca dla ludzi króla i orszaku księcia, dlatego pozwolił sobie wysłać Edwarda do Stratfordu. Mój pan nie sko mentował tego ani słowem, tylko przeszył Riversa lodowatym spojrzeniem, potem zaś zaprosił go na kolację. Właśnie siadali do stołu, kiedy nadjechał lord Buckingham. Przyłączył się do nich i kolacja przekształciła się w swego rodzaju bankiet. Tomko zamyślił się na wspomnienie owego dziwnego wieczo ru. - Do stołu usługiwało tylko dwóch dworzan. Baronowie za jęli małą komnatę: pośrodku stół i ławy, a pod ścianami płoną ce świece. Zasiedli do stołu. Jedli, pili, rozmawiali i śmiali się w najlepsze. Ta komnata, to ich spotkanie... Jakby byli nie z te go świata, jakby żyli poza naszym czasem. Patrząc na nich, można by pomyśleć, że nie mają żadnych zmartwień. - Nie nawiązywali w rozmowie do sytuacji w kraju? - A skąd! - odparł Tomko. - Rozmawiali jak dobrzy znajo mi. Jak wiecie, lord Rivers jest wykształconym i dowcipnym człowiekiem, lordowi Buckingham nie brakuje ani energii, ani też humoru, konwersowali więc znakomicie. Książę Gloucesteru nie mówił zbyt wiele. Głównie przyglądał się to jedne mu, to znów drugiemu, uśmiechał się pod nosem i widać było, Polgara & Irena
213
sc
an
da
lo
us
że miło spędza wieczór. A kiedy Rivers chciał zakończyć bie siadę i udać się na spoczynek, mój pan zatrzymał go rozmową na kolejną godzinę. Zupełnie tak, jakby nie mógł pogodzić się z myślą, że wieczór dobiega końca. - Może nie chciał myśleć o tym, co będzie musiał zrobić? spekulowała Małgorzata. - Może Rivers mu się spodobał i nie chciał go aresztować? Tomko pokręcił głową. - Nie sądzę. Przypuszczam, że za niektóre sprawy szczerze Riversa podziwia, lecz lubi tylko tych, którzy miłują cnotę. - Powiadają, że lord Rivers nosi włosiennicę pod koszulą zauważyła Małgorzata. - To chyba świadczy, że miłuje cnotę, prawda? - Książę kochał swojego brata, lorda Clarence - przypomniał im Henryk. - A kto jak kto, ale on na pewno nie grzeszył cnotą. - Nie, ale był jego bratem, a to gwarantowało mu przebacze nie. Mniejsza z tym. Nazajutrz o świcie Gloucester kazał oto czyć kwaterę Riversa i aresztował go, kiedy ten wychodził. Po tem mój pan i Buckingham ruszyli do Stratfordu i trafili tam na moment, w którym król akurat dosiadał konia. To niesamowi te... - stwierdził w zamyśleniu. - Mój pan przyjechał dosłownie z kilkoma nieuzbrojonymi ludźmi, a tam czekali na nich lord Ryszard Grey i sir Tomasz Vaughan w otoczeniu tysiąca żoł nierzy. Mimo to kiedy mój pan zaczął mówić, nikt mu nie prze rwał i nikt też nie próbował powstrzymać go od tego, co zrobił. - A co takiego zrobił? - zapytał Henryk. - Zaprowadził małego Edwarda z powrotem do kwatery i wyjaśnił mu, co się stało. Widać było, że król mu nie uwierzył; od chwili przyjścia na świat wychowywali go krewni matki, a ci mówili mu tylko to, co chcieli. Nie uwierzył więc, lecz musiał zaakceptować słowa stryja. Książę zapewnił go, że będzie mu wiernie służył i dobrze go chronił, toteż Edwardowi nie pozo stało nic innego, jak tylko mu podziękować. Potem mój pan ka zał aresztować lorda Greya i lorda Vaughana, rozpuścił żołnie rzy do domów i wraz z królem zawrócił do Northampton. 214
Polgara & Irena
- I żołnierze usłuchali go bez szemrania? - spytała Małgorzata. - O tak! Po prostu rozeszli się, i tyle. Nie mieli przywódcy, a mój pan zawsze świetnie radził sobie z wojskiem. Wszyscy go znali, jeśli nie osobiście, to z całą pewnością ze słyszenia. A kiedy dotarliśmy do Northampton, po prostu zaczekali śmy, aż Hastings przyśle wiadomość, że można bezpiecznie wracać do Londynu. Tak więc wszystko zostało załatwione metodami pokojowymi: bez bitew i rozlewu krwi. Skończyło się na paru aresztowaniach. Ot, i cała historia.
sc an d
al
ou
s
- Tu sprawy miały się całkiem inaczej. Był straszny krzyk, potworne zamieszanie - powiedziała Małgorzata. - Szkoda, że nie widziałeś paniki, która ogarnęła Woodviłle'ów na wiadomość, że król jest w rękach lorda regenta! Bie gali bez opamiętania jak przerażone kury, skubiąc się nawza jem i podszczypując. Królowa to kobieta nie tylko bez zasad moralnych, ale i głupia. Gdyby siedziała cicho i nie robiła nic, mogłaby potem wszystkiemu zaprzeczyć. Ale nie, biega ła po ludziach ze swoim synem markizem, żeby siłą wycią gnąć ich z łóżek i organizować armię przeciw księciu. Tyle, że nikt oczywiście nie chciał o tym słyszeć, a gdy to wreszcie zrozumiała, popędziła z synem do sanktuarium. - W opactwie westminsterskim - dodała Małgorzata. Szkoda, że nie widziałeś, co się tutaj działo. Wszystko odbywa ło się przy blasku pochodni, a biedni strażnicy sanktuarium aż trzęśli się z nerwów. Królowa ściągnęła do świętego przybyt ku, co tylko zdołała: meble, zastawy, kobierce, kufry z ubrania mi, biżuterię... - Oraz zawartość królewskiego skarbca z Tower - wtrącił z przekąsem Henryk. - Nie zamierzała się z nim rozstawać. - Opróżniła królewski skarbiec?! - zapytał zszokowany Tomko. - A tak - potwierdziła Małgorzata. - Kazała swoim ludziom wybić dziurę w ścianie sanktuarium, żeby tamtędy mogli jej po dawać drogocenne przedmioty, zanim ktoś ich powstrzyma. Księżniczki i książęta głośno płakali i biegali w kółko, próbując Polgara & Irena
215
ratować swoje małe skarby przed zniszczeniem albo uszkodze niem. Księżniczka Cecylia ganiała Z ptaszkiem w klatce, a mały książę Yorku trzymał królową za rękę, rozglądając się na wszystkie strony z taką miną, jakby cały świat oszalał. - Trzeba mu to wybaczyć - dodał Henryk. - Zamieszanie w-Westminsterze wywołało lawinę najbardziej szalonych plotek i nim nastał świt, jedni uciekali z miasta łodziami, a inni zbroili się i barykadowali w domach. To była napraw dę zwariowana noc!
sc an da
lo
us
- A wy? Coście robili? - Wróciliśmy do domu i kazaliśmy to samo uczynić napo tkanym ludziom. Siedzieliśmy na pokojach mocno zdener wowani i czekaliśmy na księcia Gloucesteru. Wiedzieliśmy, że jego lękać się nie musimy. I naturalnie, gdy tylko zaczęło dnieć, Hastings wysłał do miasta heroldów, żeby wszystkich uspokajali. Jego ludzie głosili, że lord regent uwolnił króla i wiezie go do Londynu, że żadnego niebezpieczeństwa nie ma. Mówili, że skończył się czas Woodville'ów, i zapewniali, że wszystko jest pod kontrolą. A kiedy lord regent wjechał do miasta bez wojska, londyńczycy sami się przekonali, że mogą mu zaufać, wylegli więc na ulicę i głośno wiwatowali. - To słyszałem - rzekł Tomko. - Jechałem tuż za nim. Przy okazji tłum wygwizdywal Woodville'ów. Zamilkli na moment, wspominając szalone sceny, które oglądali podczas ostatnich tygodni. - Ale Gloucester powinien się jeszcze spodziewać oporu stwierdził poważnie Henryk. - Ze strony Woodville'ów? - zapytał Henryk. - Przecież... - Jest ich bardzo dużo i nie wszystkich wzięto pod uwagę. Nie ich jednak miałem na myśli. Znajdą się tacy, którzy nie bę dą się radować, że służą pod panem takim jak on. Cnota nie budzi powszechnej sympatii. Ludzie bez skrupułów, ci, którzy świetnie prosperowaliby pod skorumpowanymi rządami, nie będą go miłować. Pod rządami ręki, która nagradza tylko uczynki cnotliwe, nie wzbogacą się szybko. 216
Polgara & Irena
- To nieważne, dopóki większość narodu docenia, że książę jest dobry i silny. Naturalnie, że będą i spiski, to nieuchronne, ale do niczego nie doprowadzą. A pewnego dnia, kiedy król osiągnie pełnoletność... - Przecież mówiłeś, że król go nie lubi - wtrącił zacieka wiony Henryk. - Z czasem polubi. Odseparowany od wpływu Woodville'ów, przekona się, że stryj go miłuje i jest człowiekiem, któ remu można zaufać.
lo
us
Henryk potrząsnął głową. - Żałuję, że nie mam twojej wiary w przyszłość. Jesteś po trosze taki jak on: prosty i ufny. Ja przeżyłem w tym mieście kilka lat, i to na dworze, nauczyłem się więc, że większość spraw wcale prosta nie jest. Wręcz odwrotnie, jest potwornie złożona, a ludziom nie można ufać, chyba że to, o co prosisz, leży w ich interesie.
sc
an
da
Tomko parsknął śmiechem. - Ale z ciebie cynik! Słusznie przyznajesz, że za długo tu sie dzisz. Dobre powietrze Yorkshire od razu wywiałoby ci z gło wy te cyniczne myśli! - Na nieszczęście to tu, w Londynie, nie zaś w Yorkshire, rychło powstaną kłopoty - zauważył Henryk. - Lecz zanim do tego dojdzie, cieszmy się i świętujmy, że oto znów mogę oglądać swego najdroższego brata! Ile to czasu minęło od naszego ostatniego spotkania? Trzy lata, prawda? Napijmy się jeszcze wina i spróbujmy łakoci. - Póki twój pan mieszka przy Crosby Place, powinniśmy się częściej widywać - odrzekł Henryk; Crosby Place dzielił od Bishopsgate Street raptem pięciominutowy spacer. - Żywię tę samą nadzieję - odparł Tomko. - Mam jednak przeczucie, że w ciągu najbliższych tygodni będziemy bardzo zajęci. Planuje się pewne wydarzenie... - Mówisz o koronacji - przerwał mu z uśmiechem Henryk. Rzeczywiście, o tym nie pomyślałem, choć doprawdy nie rozu miem dlaczego. Polgara & Irena
217
- Gdy data zostanie ustalona, znajdzie się tyle spraw do za łatwienia, że ledwo będziemy zipać. - My też, dostarczając zamówione materiały! - dorzucił uradowany Henryk. - Smutno jest tracić króla, ale koronacja znakomicie wpływa na interesy!
sc an da
lo
us
Choć było wiele do zrobienia, początkowo wszystko szło gładko. Ryszard Gloucester został zaprzysiężony przez Parla ment jako regent, młody król wraz ze swą świtą przeniósł się do apartamentów w Tower i powołano nową Radę Królew ską, złożoną w większości z dawnych członków, a kilka drob nych zmian w jej składzie spotkało się z aprobatą notabli. Je dynym posunięciem, które nie zdobyło sobie powszechnej akceptacji, było mianowanie lorda Buckinghama na ważne stanowisko w Radzie. Ryszardowi musiało się spodobać, że Buckingham tak ochoczo zaproponował mu pomoc w reali zacji królewskiego testamentu. Poza tym lubił go chyba za pogodę ducha i bujny temperament. Inni członkowie dawnej Rady, zwłaszcza ci zajmujący w niej ważne stanowiska, tacy jak na przykład Hastings, nie byli tym zachwyceni. Uważali Buckinghama za parweniusza, człowieka rozpychającego się łokciami i rozmiłowanego w bogactwie - za kogoś, kto odsu nie ich od rządów i zagarnie regenta dla siebie. Na razie jednak wszystko przebiegało bez zaburzeń i przy pierwszej okazji Ryszard posłał po żonę. Anna przybyła do Londynu piątego czerwca i zamieszkała przy Crosby Place. Książęcy syn, Edward, pozostał w Middleham. Uznano, że jest za wątły, by ruszyć w tak długą podróż, i że ma zbyt słabe zdrowie, żeby narażać go na szkodliwe miazmaty Londynu. Tomko był świadkiem czułego powitania swoich państwa. Natychmiast po przyjeździe księżnej zauważył też zdecydowa ną poprawę humoru księcia. Sam spędzał przy Ryszardzie więk szość czasu, gdyż książę - będąc typem samotnika - dopuszczał do siebie tylko tych, których uważał za przyjaciół. Tomko nie mógł marzyć dla siebie o niczym lepszym, a ponieważ miał ży218
Polgara & Irena
us
we i wesołe usposobienie, często rozjaśniał mroczne nastroje pa na, przytłoczonego rozlicznymi książęcymi zmartwieniami. W dniu przyjazdu Anny ustalono, że koronacja odbędzie się dwudziestego drugiego czerwca. Zostały zatem niecałe trzy tygodnie na przygotowania. A było ich wiele, poczynając od wytypowania szlachciców uhonorowanych pasowaniem na ry cerzy, a kończąc na rozmieszczeniu gości przy bankietowych stołach. Ryszard długo nie kład! się spać - wydawał polecenia, podpisywał rozkazy. Jego dworzanie marzyli o łóżku, jednak nie mogli zostawić pana samego. W końcu Tomko zebrał się na odwagę i kiedy Ryszard uporał się z ostatnim plikiem doku mentów, szepnął mu do ucha:
sc
an
da
lo
- Panie, jutro masz tyle do zrobienia! Czy nie rozsądniej by było położyć się spać? Księżna udała się na spoczynek już bar dzo dawno temu. Ryszard uniósł głowę. Wbił w Tomka szare oczy - teraz po ciemniałe nieco ze zmęczenia - by po chwili rozluźnić mięśnie twarzy i spojrzeć na niego łagodniej. - Może to i racja, przyjacielu - odrzekł. Odłożył pióro i rozpro stował obolałe kości. - Ty pewnie też chciałbyś się położyć, hę? - Myślałem wyłącznie o tobie, panie - zaprotestował Tomasz. Ryszard uśmiechnął się pod nosem. - Ależ, wierzę ci, wierzę. Przecież jesteś moim przyjacie lem, prawda? Dobrze jest mieć wokół siebie ludzi, którym można zaufać. Wszędzie tylu wrogów... Południe zawsze by ło jak wielka pajęczyna intryg wyłaniających się z najmniej oczekiwanej strony. - Co masz na myśli książę? - zapytał cicho Tomko. Miał swoje podejrzenia. W kipiącej atmosferze miasta mnożyło się wiele plotek i nie trzeba było wielkiej wprawy, żeby wyłowić te zawierające ziarno prawdy. Ryszard spojrzał na niego przenikliwie. - A co ty ostatnio słyszałeś, Tomku? - zapytał spokojnie. - Wszyscy wiedzą, kto odwiedza króla, panie. Oprócz cie bie, książę, rzecz jasna. Wiadomo też, że do sanktuarium Polgara & Irena
219
sc an d
al
ou
s
królowej zagląda pewna dama, która nie ma powodów da rzyć jej miłością - rzekł ostrożnie Tomko. Na twarzy Ryszarda pojawił się wyraz zniecierpliwienia. - I to ma być plotka, Tomku? Czy ci ludzie nie mają imion i nazwisk? Daj spokój, lepiej mów, co słyszałeś naprawdę. Nie ma tu nikogo, komu nie moglibyśmy zaufać. W komnacie przebywało kilku najbliższych dworzan ze świty regenta. Tomko nerwowo przełknął ślinę. - Książę, wszyscy wiemy, że kiedy ciebie nie ma na dworze, króla odwiedza lord Hastings. - Hastings jest członkiem Rady oraz przyjacielem mojego zmarłego brata - odparł nieporuszony Ryszard. - Mów dalej. Kim jest ta kobieta, o której wspomniałeś? Tomko zorientował się, że książę wie, o kogo chodzi zdradziła go zamiana słowa „dama" na „kobieta". - Pani Shore, książę - odparł Tomko. - Podobno zgłosiła się na ochotnika, żeby pełnić funkcję posłańca. W ten sposób zagłusza w sobie poczucie winy wobec królowej. Jane Shore była kochanką świętej pamięci króla, teraz zaś zo stała metresą Hastingsa. Wszystko pasowało. Ryszard westchnął i pochylił głowę. - Zdaje się, że masz rację. Też o tym słyszałem. Nikomu te go nie powtarzaj. Dopóki nie będziemy gotowi do działania, tajemnica nie może wyjść poza te mury. - Panie, mam wrażenie, że niedługo uderzą. - Tomko nie mógł zdławić w sobie ostrzeżenia. - Cokolwiek planują, muszą to zro bić przed dwudziestym piątym, bo wtedy się zbiera Parlament. - Wiem. Bądź spokojny, rozumiem sytuację. Wszelako nie mogę działać, póki nie poznam ich intencji. Dlatego nic, o czym mówimy, nie może się przedostać za próg tej komnaty. Ale ni by dlaczego miałby robić coś takiego? Wydawało się, że jest lo jalny. Był przyjacielem Edwarda... - wymruczał znużony. Trudno jest dźwigać tak ogromne brzemię. Hastings nigdy za królową nie przepadał. Nie znosił jej krewnych, uważając 220
Polgara & Irena
sc an d
al
ou
s
ich za parweniuszy, nie cierpiał też samej Elżbiety jako osoby mającej wpływ na króla. - Wiem, że król bardzo miłuję matkę oraz jej rodzinę, pa nie - podsunął Tomko. - Jeśli Hastings chce mieć kontrolę nad królem, musi obłaskawić królową. Ryszard skinął głową i popadłszy w smętny nastrój, milczał chwilę. I nagle przez jego twarz przemknął dziwne ponury uśmiech. - Ciekawe, dlaczego ludzie tak bardzo łakną władzy. Gdyby mogli mnie ujrzeć, jak siedzę tu przygarbiony pod ciężarem pra cy, trosk i strachu przed spiskami, czyż nie woleliby, żebym cierpiał za nich? Nigdy nie goniłem za władzą, ale sprawowanie jej jest moim obowiązkiem, a ja się przed obowiązkiem nie uchylam. O ileż łatwiej byłoby mi zrzec się władzy i oddać ją in nym, a przecież zrobić tego nie mogę. Obdarowano mnie świę tym zaufaniem, którego nie zawiodę, choćby miało mnie to kosztować spokój ducha, a nawet i życie. - Na chwilę zapadła ci sza. Książę Gloucesteru podniósł się gwałtownie. - Ale przypo mniałeś mi, że nadeszła pora, żeby iść spać, a ja was tu jeszcze trzymam. Dobrze więc, skoro trzeba, to idę. - Dostrzegł zanie pokojoną minę Tomka i łagodnie poklepał go po ramieniu. Nie martw się, mój dobry przyjacielu. Bóg nas widzi i nigdy nie zsyła nam ciężaru ponad nasze siły. Tomko odprowadził księcia wzorkiem. Gloucester był drob ny, lecz trzymał się prosto i miał żołnierską postawę - jako mąż nawykły do wydawania rozkazów, władzę nosił niczym drugą skórę. „Może i tak - pomyślał Tomko - ale jedni potrafią znieść więcej, inni mniej, a twoje brzemię, panie, za bardzo ci ciąży". Piątek, trzynasty dzień czerwca. Pechowy. W taki dzień marynarze nie wciągają żagli na maszt, a ostrożni pod żadnym pozorem nie kuszą losu. Co więcej, w dzień taki jak ten po święcają swym poczynaniom jeszcze więcej uwagi niż zazwy czaj. W Sali Posiedzeń Rady w Tower zwołano naradę, ale tyl ko kilku jej członków. Zaproszenie dostali: Hastings, Stanley, Polgara & Irena
221
lo
us
Morton, Rotherham, Buckingham, Howard fjeszcze paru głównych doradców Ryszarda. Sam Ryszard zachowywał jeszcze większą rezerwę niż zwy kle. Wstał przed świtem, a najbliżej z nim związani od razu wie dzieli, że szykuje się coś niemiłego, gdyż mięśnie twarzy miał mocno napięte. Tomko znalazł się w grupie giermków towarzy szących księciu do Tower, lecz naturalnie nie mógł przebywać w Sali Posiedzeń w trakcie obrad Rady. Gdy podchodzili do drzwi, Tomko spostrzegł ze zdumieniem, że z przeciwnej stro ny zmierzają ku nim uzbrojeni strażnicy. Rzut oka na pana wy starczył: młodzian domyślił się, że strażnicy przybyli z rozkazu samego księcia. „A więc to już dzisiaj - pomyślał. - O t o i nad szedł czas". Reszta członków Rady znajdowała się już w sali i Tomko właśnie kładł dłoń na klamce, żeby otworzyć drzwi swemu panu, gdy Ryszard go powstrzymał.
sc an da
- Pamiętasz rozkazy? - zapytał dowódcę straży. - Pamiętam, panie - odparł roztropnie kapitan. - To dobrze - rzeki Ryszard, lecz jego mina nie świadczyła o tym, że jest zadowolony. Patrząc na ich twarze niewidzącym spojrze niem, wydawał się bardzo niespokojny i nieszczęśliwy. Giermkowie i strażnicy spozierali na niego z wyraźnym współczuciem. Wreszcie zdecydowanie wyprostował ramiona i podszedł do drzwi. Napotkał wzrok Tomasza. - Zostań tu, dokładnie w tym miejscu - nakazał. - I uważ nie słuchaj. Kiedy krzyknę: „Zdrada!", pchnij skrzydła drzwi i cofnij się, by przepuścić straże. - Rozumiem, panie - odrzekł Tomko. Nie miał prawa po wiedzieć nic więcej, lecz gdy otwierał przed umiłowanym pa nem podwoje Sali Posiedzeń, zapewniał go o swym oddaniu samym spojrzeniem. Ponad ramieniem księcia zerknął na bogato ubranych człon ków Rady siedzących wokół stołu. Widział, jak na widok regen ta wstali, słyszał, że przerwali szepty. Potem zamknął drzwi. Czekał ledwie kilka minut. Grube dębowe deski tłumiły dźwięki rozmowy, lecz przytknąwszy ucho, podchwycił w pew222
Polgara & Irena
nej chwili odgłos szurania, a potem huk, jakby ktoś zerwał się na nogi, przewracając krzesło. Później rozległo się głośne łupnię cie i wykrzyczane w zdenerwowaniu słowo: „Zdrada! " Tak mocno wgryzło się ono Tomaszowi w serce, że napierając na drzwi, sam krzyczał: „Zdrada! Zdrada! ", jakby to jemu nie do chowano wierności. Członkowie Rady spojrzeli w jego stronę. Hastings i Stanley stali przy stole ze sztyletami w dłoniach. To Stanley przewrócił krzesło. Morton i Rotherham śmiertelnie po bladli, Morton z gniewu, Rotherham ze strachu. Buckingham wymachiwał pięściami na znak swoistego triumfu. Howard miał poważny wyraz twarzy.
sc
an
da
lo
us
Żołnierze minęli Tomka i po dwóch podbiegli do każdego ze zdrajców: Hastingsa, Stanleya, Mortona i Rotherhama. Tomko nie odrywał wzroku od księcia. - Odprowadźcie lorda Stanleya do jego domu i pilnujcie go tam, bo nakładam na niego areszt - spokojnie rozkazał Ryszard kapitanowi straży. - Pozostałych trzech zabierzcie do Tower. - Tak jest! Więźniowie zostali wyprowadzeni z sali i na tym się wszystko skończyło. „Ale jakim kosztem?" - zastanawiał się Tomko. Do końca życia nie zapomniał wrażenia, jakie wywarł na nim wyraz twarzy księcia. Nie wyczytał w niej bowiem ani gniewu, ani triumfu, ani choćby oburzenia, jedynie bardzo gorzki smutek. Kilka godzin później tego samego dnia zostało zwołane ze branie Rady w pełnym składzie. Zadecydowano, co począć ze spiskowcami. Hastingsa skazano na śmierć i nawet regent się za nim nie wstawił; zbyt mocno dotknęła go jego zdrada. Zdecydo wano również, że pozostała trójka przez jakiś czas pozostanie w lochach Tower, za to więźniowie pojmani w Northampton Rivers, Grey i Vaughan - podzielą los Hastingsa; bliską zażyłość baronów z królową uznano za zbyt niebezpieczną dla państwa. Egzekucja Hastingsa odbyła się w najbliższy piątek, dwu dziestego czerwca. Tego samego dnia Mortona, drugiego groź-
Polgara & Irena
223
nego spiskowca, wywieziono do Brecknock i osadzono w jed nym z zamków Buckinghama. Rotherhama uznano za czło wieka słabego i nieskutecznego w działaniu, więc puszczono go wolno, Stanley natomiast pozostał pod strażą w ścisłym areszcie domowym. Na tym samym posiedzeniu ustalono, że królowa nie może dłużej przetrzymywać w Westminsterze młodszego brata króla, małego księcia Yorku, w roli politycz nego zakładnika. Dlatego też w poniedziałek rano, szesnastego czerwca, arcybiskup Canterbury odebrał jej syna i odwiózł go pod eskortą do królewskich apartamentów w Tower.
an
da
lo
us
Londyn uspokoił się nieco w oczekiwaniu następnego wy darzenia, czyli koronacji, którą odłożono na później. Ale mieszkańcy miasta nie nudzili się długo. Osiemnastego do szło do tajnego posiedzenia najściślejszego grona członków Rady, po którym zaczął się szalony ruch wokół Crosby Place i Baynard's Castle. Bez przerwy ktoś tam przyjeżdżał, ktoś stamtąd wyjeżdżał, widziało się wiele poważnych twa rzy, toczyły się długie dysputy. Szykowało się coś nowego, lecz nawet Tomko - wyznał to Małgorzacie i Henrykowi podczas kolacji - nie miał pojęcia co.
sc
- Wszystko jest otaczane tajemnicą i nie wiem, o co chodzi powiedział. - Przypuszczam jednak, że musi to być coś nadzwy czajnej wagi. - Ale co? - spytała zaciekawiona Małgorzata. - Kolejny spisek? - Nie - odparł po namyśle Tomko. - Nie sądzę. Książę nie jest ani zagniewany, ani nieszczęśliwy, tylko bardzo poważny i zmartwiony. Słyszałem, że... - urwał, a potem szybko dodał: Nie, lepiej nic nie mówić. Jeśli ta plotka okaże się prawdą, to jest zbyt... Nie, nie, nieważne. Zachowam spokój, dopóki nie dowiem się na pewno. Małgorzata i Henryk musieli się tym chwilowo zadowolić, choć ciekawość ich wprost zżerała. W niedzielę Ryszard Gloucester pojechał do kościoła Świę tego Pawła na kazanie wygłaszane przez Ralpha Shaa, brata burmistrza Londynu. Księciu towarzyszyła żona i najmożniej224
Polgara & Irena
us
si baronowie. Jeszcze zanim z ambony padły pierwsze słowa, Tomko domyślił się, że czeka ich coś więcej niż zwyczajne ka zanie: spodziewano się obwieszczenia. Czuło się tłumione pod niecenie, a lord Buckingham poczerwieniał na twarzy jak dziecko w wieczór wigilijny. Śmiał się i dowcipkował, jadąc przy księciu na pięknym kasztanku; Gloucester dosiadał wspa niałego ogiera White Surrey. Krok za nimi podążali giermko wie, a wśród nich i Tomko na Barbary. Widział, że jego pan krzywi się na dowcipy lorda Buckinghama, ponieważ nie uwa ża, by pora sprzyjała żartom. Ale jak zwykle nie próbował go powściągać - między innymi dlatego Hastings tak bardzo nie nawidził rubasznego kpiarza.
sc an da
lo
Nim brat zakonny przeszedł do wygłaszania kazania, naj pierw zgodnie ze zwyczajem podał jego tytuł: „Bękarci pomiot nie zapuszcza głęboko korzeni". Tomasz gwałtownie wciągnął powietrze. A jednak płotki okazały się prawdziwe! Mnich za czął od wychwalania ojca Ryszarda Gloucestera - człowieka, który walczył i zginął za dom Yorków. Potem znów śpiewał peany na cześć samego księcia, wynosząc pod niebiosa zacny charakter oraz zasługi dla kraju. Przypomniał też jego wielkie zwycięstwa i oświadczył, że Ryszard Gloucester jest mężem ze wszech miar godnym królewskiej korony. Kaznodzieja umilkł na chwilę, po czym odetchnął głęboko, by przejść do głównej części wystąpienia. Tomko zerknął na chłod ny profil pana - oblicze Ryszarda nie zdradzało choćby śladu emocji. Lady Anna przygryzała wargę, a jej szczupła twarz tak mocno zbladła, że wydawała się niemal przezroczysta. Bucking ham wręcz pławił się w szczęściu, Howard zaś miał spokojną, za dowoloną minę. Oni na pewno wiedzieli, co nastąpi za chwilę. - Faktem jest - mówił zakonnik - że niedawno odkryto, iż nie tylko prawy charakter i dokonania dla kraju upoważniają go, by zasiadł na tronie Anglii. Uprawnia go do tego również prawo boże oraz prawo tej ziemi. W ciszy, która zapadła, słychać było tylko dzwonienie końskiej uprzęży, gdy któryś z wierzchowców niespokojnie
Polgara & Irena
225
poruszył głową, oraz dalekie gruchanie gołębia wygrzewają cego się na dachu. Buckingham zaśmiał się nerwowo, lecz natychmiast udał, że dostał ataku kaszlu. Nikt inny nie wydał z siebie najmniejszego odgłosu.
lo
us
- Okazało się - wołał mnich donośnym głosem - że kiedy nasz świętej pamięci miłościwy pan Edward IV poślubiał szla chetnie urodzoną Elżbietę Woodville, był wówczas po słowie i po ślubie z Eleonorą Butler, córką hrabiego Shrewsbury! Dla tego małżeństwo króla z obecną królową było nieprawomocne, a dzieci zrodzone z tegoż związku są dziećmi nieślubnymi. Za tem nieprawym dzieciom Edwarda nie przysługuje prawo dzie dziczenia tronu, a ze względu na złą krew ojca nie przysługuje ono także potomkom lorda Clarence'a. Ryszard Gloucester, lord regent, zostaje więc jedynym spadkobiercą domu Yorków i jedynym prawowitym dziedzicem angielskiej korony.
sc
an
da
A więc o to chodziło! Teraz wszystko już było jasne! Edward, jasnowłosy olbrzym, niespożyty kochanek, który potajemnie poślubił Elżbietę Woodville, żeby wciągnąć ją do swego łoża, powtórzył jedynie zabieg, z którego skorzystał wcześniej, chcąc, by jego karesom uległa Eleonora Butler. No bo jeśli kobieta by ła cnotliwa, a on bardzo jej pragnął, cóż innego mógł zrobić? Wielu szlachciców na królewskim dworze dawało kobiecie sło wo tylko po to, żeby zwabić ją w swe ramiona. Dworzanie niż szej rangi mogli nie zważać na honorowe kontrakty, gdyż tak naprawdę niewiele od nich zależało. Ale królowi nie wolno by ło tak się zachowywać, bo na królewskiego potomka nie mógł paść nawet cień podejrzenia o nieprawe pochodzenie. A na sy nów Edwarda taki cień padł. Tłum wyszedł z kościoła spokojnie, cicho rozmawiając. Tomko zauważył, że na niektórych twarzach malowało się za skoczenie. Nie widział jednak niedowierzania czy dezaproba ty. Na innych dostrzegł nieskrywaną ulgę. Dobrze wiedział, że nawet niedowiarkowie, którzy powątpiewali w prawdziwość słów kaznodziei, szybko się uradują, iż nie dojdzie do regencji, która doprowadziłaby do złych rządów i krwawego boju 226
Polgara & Irena
ou
s
o pierwszeństwo. Buckingham zamienił z Ryszardem kilka słów i oddalił się w swoich sprawach. Lord regent, jego żona oraz ich niewielka świta wracali do domu w ciszy i z wyrazem skupienia na twarzach. Przy Crosby Place zsiedli z koni, które natychmiast odpro wadzono do stajni, i udali się na obiad. Tomko szedł tuż za nimi, na tyle blisko, że słyszał, jak księżna szepcze: - A więc to jednak prawda? - Prawda - odparł Ryszard. W jego głosie nie słychać było triumfu, tylko zmęczenie. - W zeszłym tygodniu powiedział mi o tym biskup Stillington. To on udzielił tamtego ślubu. Dlatego Edward więził go tyle lat. Chciał mu zamknąć usta. Kiedyś nie mogłem zrozumieć, o co chodzi.
sc an d
al
- Zatem Edward... Ależ oczywiście, musiał to planować od samego początku! Jak mógł coś podobnego zrobić? Jak mógł mieć nadzieję, że ujdzie mu to na sucho? - Pani, o której mowa, już nie żyje. O ślubie wiedział tylko Stillington, a jemu Edward nakazał milczenie. Nic się zatem nie działo. I wszystko byłoby dobrze, gdyby Edward tak wcze śnie nie umarł i nie zostawił po sobie nieletniego następcy. Gdyby żył kilka lat dłużej, chłopiec spokojnie przejąłby tron i sam by zdecydował, co zrobić ze Stillingtonem. - Dlaczego więc biskup milczał aż tak długo i tak nieocze kiwanie przemówił?! - wykrzyknęła Anna. - Nie mógł mówić za życia Edwarda. Grożono mu. A teraz... Twierdzi, że czuł, iż musi to z siebie wyrzucić. Nie mógł dopu ścić do tego, żeby bękart nosił koronę, która prawnie należy do mnie. - Wykrzywił twarz. - Niepotrzebnie dał się ponieść za zdrości o moją własność. - Jak, to zniesie królowa? - zastanawiała się Anna. - Och, królowa wie o tym od dawna - odparł. - Słyszałem całą historię. Jerzy jakimś cudem dowiedział się o Eleonorze Butler, o czym niezwłocznie poinformował królową. Zawsze jej nienawidził, a kiedy odkrył ów przedślubny kontrakt, naPolgara & Irena
227
brał przekonania, że zostanie królem. Dlatego też królowa do łożyła starań, żeby Clarence zginął - dodał z goryczą; wciąż bardzo bolał nad śmiercią swego szalonego brata. - Edward nie był bez winy, co widzę dopiero teraz. Ta śmierć leżała w jego interesie, a Jerzy dostarczył wielu pretekstów. Królowa też wierciła mu dziurę w brzuchu i wreszcie musiał jej ulec. Ale właśnie dlatego egzekucja nie odbyła się publicznie. Na wszelki wypadek, gdyby Jerzy nagle zechciał oświecić tłum w tej materii.
sc an da
lo
us
Zapadła cisza. Zatrzymali się na podeście schodów przy drzwiach do komnaty. Ryszard ujął rękę żony i pieszcząc jej delikatne palce, popatrzył czule w wątłą, bladą twarz. - Anno - powiedział, próbując wyczytać coś z jej oczu. - Cóż mogłem zrobić? Bóg wie, że nie chcę być królem. Bóg wie najle piej, że za nic na świecie nie chcę obarczać cię brzemieniem nie szczęsnej korony, moje ty umiłowanie. Ale co miałem zrobić? Chłopiec rządzić nie może. Być może zdołałbym odmienić po wszechną opinię o zlej krwi syna Jerzego, ale on jest jeszcze dzieckiem, więc jaki byłby w tym sens? Poza tym niedobry to dzieciak, chwiejny i słaby. - Zrozpaczony wpatrywał się w żonę, a ponieważ nic nie mówiła, w jego głosie zabrzmiała wręcz bła galna nuta. - Nie chcę władzy, ale nie mam prawa odmówić jej przyjęcia. Nie pozwala mi na to poczucie odpowiedzialności. Władza jest moim obowiązkiem. Więcej: jest po prostu faktem. Anno, co miałem zrobić?! Wydała z siebie drżące westchnienie i odwróciła wzrok. Spojrzała na swoją rękę uwięzioną w jego dłoniach i uniosła je do ust. Pocałowała jego palce, przytuliła do nich policzek. - Nic innego zrobić nie mogłeś, dobrze to rozumiem. Mu simy wypełnić nasz los, najlepiej jak umiemy. Wpatrzyła się w podłogę, jej czoło przecięła zmarszczka nie pokoju i Tomko dostrzegł, że księżna porusza ustami, wypo wiadając bezgłośnie jedno słowo: „Edward". Potem wyprosto wała się i otworzyła drzwi. Nieraz zachodził później w głowę, czy myślała wówczas o świętej pamięci królu, czy o małym kró228
Polgara & Irena
lu Edwardzie, którego odsunięto od władzy. A może o swoim synu, który pewnego dnia włoży królewską koronę? W progu komnaty szepnęła: - Twój ojciec byłby z ciebie zadowolony, Ryszardzie.
us
Parlament zebrał się w najbliższą środę, żeby omówić spra wę tronu Anglii, lecz wszyscy jego członkowie już dużo wcze śniej podjęli decyzję. Posiedzenie więc odbyło się głównie po to, by zaprotokołować jednomyślne postanowienie: zamierza no prosić Ryszarda, żeby przyjął koronę. W czwartek dwu dziestego szóstego czerwca reprezentanci Izby Lordów oraz Izby Gmin zwrócili się do Gloucestera z oficjalną prośbą, by zechciał zasiąść na angielskim tronie, on zaś wyraził oficjalnie zgodę. W odpowiedzi okrzyknięto go Ryszardem III.
sc an da
lo
Wieść ta przemknęła przez Londyn lotem błyskawicy i nie mal wszędzie spotkała się z radosnym przyjęciem. Wierzono bowiem, że dzięki temu rozwiązaniu kraj uniknie rządów spra wowanych w imieniu niepełnoletniego, co więcej, będzie miał króla, który zdążył już udowodnić, że jest sprawnym admini stratorem, dzielnym dowódcą, sprawiedliwym i zacnym mę żem. Dzięki wielkiej fortunie pozostałej w skarbcu po rządach Edwarda i przy Radzie składającej się z mądrych i zdolnych lu dzi Anglia wkraczała w nowy złoty wiek. Lud, nie czekając te go, co będzie dalej, już teraz nazywał Gloucestera „dobrym królem Ryszardem". Owego wieczoru Tomko wieczerzał z Henrykiem i Mał gorzatą i bardzo, ale to bardzo się upił. Świętował z nimi to szczęście, jakiego miał doświadczyć kraj pod rządami Ryszar da, lecz zanim pod wpływem nadmiaru wypitego trunku stuknął głową w blat stołu, zdążył zapłakać nad losem swego pana i pani oraz uronić kilka łez z żalu za spokojnym życiem, jakie wiedli w Wensleydale - życiem, które tak bardzo miło wali i do którego już nigdy nie dane im będzie powrócić.
Polgara & Irena
Rozdział czternasty
us
Wieść, że Ryszard Gloucester został Ryszardem III, w Morland Place została przyjęta z radością oraz niejakim zdumie niem. Najszybciej otrząsnęła się Eleonora. Oświadczyła, że w wydarzeniu tym widać palec boży. Dodała również, że od początku wiedziała, iż Ryszard Gloucester jest bardziej prede stynowany do tronu niż jego brat. Edward i Daisy wymienili znaczące uśmiechy. Edward posunął się nawet do tego, by oznajmić, że zdumiewa go sprawa przedmałżeńskiego kon traktu Edwarda.
sc an da
lo
- Czy to aby w ogóle możliwe? - zastanawiał się głośno. - Pewnie wymyślono taką historyjkę, bo niektórym była na rękę - rzekła Daisy bardziej po to, żeby sprowokować teściową, która ją czasem denerwowała, niż żeby dać wyraz swoim szcze rym przekonaniom. - Oczywiście, że możliwe! - obruszyła się Eleonora. - I bar dzo dobrze, że nareszcie utarto tej Woodville nosa. Wykorzy stała swo'je ciało, żeby przywieść króla do małżeństwa. Gdyby nie wzięli ślubu po kryjomu, poprzedni kontrakt Edwarda od razu wyszedłby na jaw i problem nigdy by nie powstał. - Mimo wszystko to dla niej wielki cios - odezwała się Cecy lia; przyjechała do Morland Place z mężem, jak tylko dotarły do nich wiadomości z Londynu. - Przecież zagrała o małżeństwo, a teraz się okazuje, że cały czas żyła bez ślubu. Po tylu latach i dziesięciorgu dzieciach... - Musiał to być straszny cios dla damy, która była jego pra wowitą żoną - wtrącił szybko Tomasz, widząc, że Eleonora go towa jest wybuchnąć gniewem: ktoś ośmielił się współczuć „tej Woodville", i to w jej domu! - A skoro już o niej mowa, to co się właściwie z nią stało? 230 Polgara & Irena
us
- Zdaje się, że wstąpiła do klasztoru i tam zmarła - odparł Edward. - Dlaczegóż milczała, gdy król żenił się ponownie? - myślała na głos Cecylia. - Nawet jeśli nie zależało jej na tym, żeby zo stać królową, zareagowałaby naturalnie, chcąc zapobiec bigamii. - Może nie chciała robić zamieszania? - sugerował Edward. Podobno umarła w sześćdziesiątym ósmym, raptem cztery lata po ślubie króla z Elżbietą Woodville. Może już wtedy była na zbyt chora albo za bardzo zmęczona, żeby się tym przejmować? Nie zapominajmy też, że ślub Edwarda z Elżbietą ujawniono dopiero w pół roku po jego zawarciu, zatem wszelkie deklaracje byłyby i tak spóźnione.
sc
an
da
lo
Nie przekonał tym Cecylii, ale wtedy odezwał się Tomasz. - Jeśli cokolwiek przemawia za prawdziwością królewskiej historii, to właśnie obie żony. Obie wdowy, obie starsze od niego, obie piękne i cnotliwe... - I obie sekretnie poślubione - dokończyła złośliwie Ele onora. - W tej sytuacji trudno nie spekulować, ileż to jeszcze takich żon król Edward po sobie zostawił. - Gdyby nie ambitna matka królowej, Elżbieta mogłaby skończyć w zakonie jak biedna Eleonora. - Co wyszłoby jej na zdrowie - orzekł Edward z wyraźnym naciskiem. - Wyobraźcie sobie, jak ona się musi czuć: prawie dwadzieścia lat żyła z mężczyzną w grzechu, urodziła mu dziesięcioro bękartów, a wszystko to wydało się dopiero wte dy, kiedy wrosła już w rolę królowej i okazywała wyższość ta kim stworzeniom, jak na przykład Jane Shore. - Nie sądzę, byśmy musieli jej specjalnie żałować - oznajmi ła Eleonora. - Tomko pisze, że wiedziała o tym już wówczas, kiedy ścinano Clarence'a, co nie przeszkodziło jej urodzić na stępnej dwójki. Gdyby była naprawdę cnotliwa, od tamtej po ry unikałaby małżeńskiego łoża. Pewnie uznała, że poprzedni związek Edwarda nigdy nie wyjdzie na jaw, a ona do końca ży cia będzie królową Anglii. Ambicja, która się nie rządzi prawy mi zasadami, to niebezpieczna rzecz. Polgara & Irena
231
Nikt tego nie skomentował i zapadła cisza. - Cóż, podobno koronację zaplanowano na szóstego lipca rzekł po chwili Tomasz. - Czyli na następną niedzielę. Widać Ryszard nie marnuje czasu! - dodał pogodnie. - Wszystko przygotowano już dawno z myślą o młodym Edwardzie. Trzeba tylko parę rzeczy zmienić i dostosować - za uważył Edward. - Szkoda, że zorganizowano to tak szybko, bo moglibyśmy pojechać do Londynu i zatrzymać się u Henryka i Małgorzaty...
sc an da
lo
us
- Ależ, tatku! - wykrzyknęła Cecylia z rozpromienioną twarzą. - Przecież jeszcze zdążymy, prawda? - Nie - odrzekł Edward. - Do Londynu jedzie się dziesięć dni. - Nie, tatku, wcale nie, można krócej. Dobrze wiesz, że można tam dotrzeć choćby i w pięć dni, jeśli jechać ostro. O tej porze roku drogi są bardzo dobre i z łatwością da się przebyć czterdzieści, a nawet i pięćdziesiąt mil dziennie! Jeśli wyjedzie my jutro rano, w Londynie będziemy w sobotę wieczorem. Zdążymy w samą porę. - To głupota, Cecylio - orzekł Edward. - Nie, wprost przeciwnie - odparła córka. - To cudowny pomysł. Jak często mamy okazję oglądać koronację? A to jest koronacja naszego pana, naszego księcia Gloucesteru, który spał pod naszych dachem i jadł przy naszym stole. - Cecylia ma rację - oznajmiła nagle Eleonora. Rozradowana młoda dama zwróciła się do nieoczekiwanej sojuszniczki: - Ty byś też pojechała, babciu, prawda? - Gdybym miała twoje lata, dziecko, na pewno tak. W tym, co mówisz, masz zdecydowanie rację i żałuję, że nie jestem ze trzydzieści lat młodsza. Mając swoje lata i zesztywniałe kości, nie mogę już jeździć ani tak daleko, ani tak szybko. Ale ty, Edwardzie... W porównaniu ze mną jesteś młodym mężczyzną. - No proszę! - wykrzyknęła triumfalnie Cecylia. - Zatem kto pojedzie? Ty na pewno, prawda, Tomaszu? I Ned, i kuzyn Ed mund... Gdzie on się podziewa? Zapytajmy ich, co o tym sądzą. 232
Polgara & Irena
- Obydwaj są w Shawes - odrzekł Edward. - Ale doprawdy nie wiem... - Ja zostaję - oświadczyła zdecydowanie Daisy. - Jestem za pulchna na szybką jazdę. Gdybyśmy mieli czas na spokojną podróż, chętnie bym się do Londynu wybrała. Więc może jed nak jedź, Edwardzie. Zobaczysz Małgorzatę i małego Tomka, przywieziesz nam świeże wiadomości i opowiesz ze szczegóła mi, kto jak był ubrany i co robił.
sc
an
da
lo
us
Ta zachęta Edwardowi wystarczyła. Od lat nie ruszał się z Morland Place, a już na pewno nigdy nie zapuszczał się tak daleko. No i chęć obejrzenia koronacji Ryszarda III stanowiła nader silną pokusę. Kiedy Ned i Edmund wrócili po południu z inspekcji Shawes i przedstawiono im pomysł wyprawy do Londynu, Ned natychmiast okazał entuzjazm, Edmund zaś po kręcił głową i nie tłumacząc powodu swojej decyzji, odmówi! wyjazdu. Cecylia usiłowała przycisnąć go do muru, lecz Ele onora ją powstrzymała i kazała dać chłopcu spokój. Edmund zawsze zachowywał się trochę dziwnie, a Eleonora nie chciała, żeby jej żywiołowa wnuczka go zdenerwowała. Reszta dnia upłynęła na spiesznych przygotowaniach do drogi. Wybierano najlepsze konie, pakowano najodświętniejsze ubrania, szyko wano jedzenie na podróż, typowano służących do eskorty; sta tus rodziny Morlandów nie pozwalał na podróż bez hajduków. Nazajutrz ruch we dworze zaczął się już o trzeciej nad ra nem, gdy odprawiano pierwszą mszę. O piątej natomiast pod stawiono konie pod drzwi, po czym Edward, Tomasz, N e d i Cecylia dosiedli wierzchowców. - Ucałujcie ode mnie Tomka - przypomniała im Eleonora. - Ucałujcie od nas wszystkich - poprawiła ją Daisy. - I sta rajcie się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, żebyście mogli nam o nich opowiedzieć. - Oczywiście! Naturalnie! - odkrzyknęła Cecylia, machając córeczkom na pożegnanie. Już poprzedniego dnia dziewczyn ki przywieziono do Morland Place, gdzie miały zostać pod opieką niań do powrotu rodziców. Cecylia zawróciła konia Polgara & Irena
233
i wszyscy podróżnicy wyjechali drobnym truchtem z dzie dzińca w promienie wstającego słońca. - Szkoda, że nie jadę z nimi - powiedziała cicho Eleonora, wracając do domu. - Starość nie radość: Siedmioletni Paweł ujął ją za rękę. - Nie smuć się, prababciu - powiedział. - Ja zostaję z tobą. I Anna też. Będziemy się dobrze bawić. Eleonora uśmiechnęła się do ciemnookiego, śniadego chłopczyka, tak innego od reszty rodziny, który z czasem miał odziedziczyć wszystko, na co całe życie pracowała.
sc an d
al
ou
s
Nachyliła się nad chłopcem, żeby ucałować go w czoło. - Nie smucę się, dziecko. Cieszę się, że zostałeś ze mną. Zajrzymy do wirydarzu, dobrze? Zerwiemy trochę ziół dla Jacques'a do obiadu. - Tak, ja mu je zaniosę - oświadczył ochoczo. - Czy Anna może pójść z nami? - Wziął za rękę małą kuzynkę i narzeczoną w jednej osobie. - Domyślam się, dlaczego chcesz zanieść zioła kucharzowi. Pewnie myślisz, że Jacques znajdzie ci jakieś ciasteczko w na grodę, co? No jasne, nawet nie zaprzeczaj, ja i tak swoje wiem. Ale to bardzo ładnie, że chcesz się podzielić z kuzynką Anną. Dobrze, możesz iść do. Jacques'a i poprosić go o trzy ciastka. Jedno weź dla Alicji. Paweł, któremu na Alicji w ogóle nie zależało, uśmiechnął się uszczęśliwiony i wszedł u boku prababci do zalanego słońcem wirydarza. Miał w perspektywie obiecane ciasteczko i towarzystwo małej Anny, która być może zostanie z nim aż kilka tygodni. Jeźdźcy z Morland Place dotarli do miasta ledwie godzinę przed zamknięciem bram. Zostali też zatrzymani i przesłucha ni przez straż. Po zardzewiałych hełmach wartowników i po ich silnym akcencie łatwo poznali, że są to ludzie z północy, oni zaś słysząc, że podróżni przyjechali z Yorku, natychmiast stali się przyjaźni i rozmowni. - Na koronację, hę? Tak jest. Zdążyliście w ostatniej chwili. O dziesiątej zamykamy bramy. Z rozkazu króla. Król nie chce 234
Polgara & Irena
na ulicach rozruchów, do jakich dochodziło za panowania po przedniego władcy. Żadnych zamieszek, wzbudzania zadaw nionych waśni, atakowania obcokrajowców czy rodziny Woodville'ów.
ou
s
- Tę ostatnią zasadę chętnie bym złamał - wtrącił z uśmie chem drugi strażnik. - Byłem i jestem żołnierzem króla Ryszar da. Nie miałbym nic przeciw temu, żeby przyłożyć komuś z klanu najjaśniejszej pani. Ale właśnie temu mamy zapobiegać. Przyjechaliśmy w zeszły poniedziałek, żeby pilnować spokoju. A wy dokąd zmierzacie? W gospodzie niczego już nie znajdzie cie. Chyba musicie jechać do kwatermistrzów królewskich, mo że oni znajdą wam jakieś łóżka? Ale nie sądzę, byście dostali coś więcej niż zwykły kurnik.
sc an d
al
- Och, tym się nie martwimy - odrzekła Cecylia, nim któ ryś z towarzyszących jej mężczyzn zdążył otworzyć usta. - Za trzymamy się u rodziny, u mojej siostry i jej męża. Mój brat służy u króla, jest giermkiem w jego osobistej świcie. - Naprawdę? - Na jednym ze strażników wiadomość ta wywarła duże wrażenie. - Coś podobnego! A więc proszę, przejeżdżaj, młoda damo, przejeżdżajcie państwo. Wszystko w porządku, Jack. Słowo siostry giermka naszego króla chyba nam wystarczy, co nie? W domu przy Bishopsgate odbyło się radosne powitanie Edwarda z dziećmi. Bracia Butts wymienili uroczysty uścisk dłoni. Cecylia i Małgorzata padły sobie w ramiona. Ned bez opamiętania poklepywał wszystkich po plecach. Edward roz glądał się wokoło z uśmiechem i ze łzami w oczach, a maleńki biały pekińczyk Małgorzaty biegał po komnacie niby zabawka na sznurku i bez końca ujadał. - Boże, jak to dobrze znowu was wszystkich widzieć - po wiedziała z westchnieniem Małgorzata, kiedy się wreszcie nieco uspokoili. - Jaka szkoda, że Edmund nie przyjechał. "Właściwie to dlaczego nie chciał? - Och, znasz Edmunda. - Ned wzruszył ramionami. - Ale gdzie jest Tomko? Myślałem, że tego wieczoru zastaniemy go u was. Polgara & Irena
235
- Wątpię, czy mógłby dziś przyjść, nawet gdyby wiedział, żeście przyjechali - odparł Henryk. - Jest osobistym gierm kiem króla i obowiązki na pewno zatrzymają go na dworze. - Okropnie zważniał! - trajkotaia Małgorzata. - Nawet nie potraficie sobie tego wyobrazić. Jest pierwszy wśród gierm ków i... Jaka szkoda, że nie przyjechaliście wcześniej! Stracili ście dzisiejszy pochód przez miasto! Był wspaniały, a Tomka wybrano do siódemki giermków jadących przez cały Londyn tuż za królem! Wyszliśmy na ulicę, żeby to obejrzeć, prawda, Henryku? Na pewno nas widział, ale, rzecz jasna, nie mógł nam pomachać...
sc an da
lo
us
- Chyba nie - przytaknął Edward z uśmiechem. - Uspokój się, dziecko, rajcujesz jaknakręcona. - Ale to było takie porywające! Tomko wyglądał najprzystojniej ze wszystkich. Miał cudowny karmazynowy kubrak i płaszcz ze złotej tkaniny przetykanej białym jedwabiem, a pończochy... - Kochanie, oni na pewno nie chcą teraz wysłuchiwać opowieści o pończochach Tomka - przerwał jej łagodnie Henryk. - Są zdrożeni. Przypuszczam, że chętnie się czegoś napiją i coś zjedzą. - Ależ tak, naturalnie! Wybaczcie, proszę. - Małgorzata wreszcie się opamiętała. - Zawołam ochmistrza. - I namów się z nim, jak położymy spać naszych gości przypomniał jej Henryk, po czym zwrócił się do przyby łych: - Po koronacji będziemy mogli przenieść was o tu, po sąsiedzku, do wygodnej gospody, ale tymczasem w całym Londynie nie znajdziecie ani jednego wolnego łóżka. Ani w Londynie, ani nawet pod Londynem, od Greenwich aż po Chelsea. Kilka najbliższych nocy będziecie zmuszeni prze spać na materacach na podłodze. - Nic nie szkodzi. - Ned lekceważąco machnął ręką. - Naj ważniejsze, że jesteśmy na miejscu, a po tej jeździe, którą ma my za sobą, mogę spać choćby i na stojąco. Wiesz, że wyjecha liśmy we wtorek rano? 236
Polgara & Irena
- We wtorek? Dlaczego tak późno? Ależ naturalnie! Jakże głupio pytam! Przecież wcześniej nie wiedzieliście nic o koro nacji! Miałem tu tyle roboty, że już zdążyłem zapomnieć, jak niedawno do tego wszystkiego doszło.
lo
us
- Dostałeś dodatkowe zamówienia na sukno? - zapytał Edward, już zajęty interesami. - O tak, w rzeczy samej, panie ojcze - przyznał z dumą Henryk. - Codziennie widywałem pana Curteysa, królewskie go garderobianego i bardzo kulturalnego człowieka zarazem. Napomknął mi, że król kazał mu składać zamówienia przede wszystkim u mnie ze względu na przyjaźń, jaka łączy go z babką Morland. Królewska przyjaźń bardzo dobrze się nam przysłużyła. Na same lamówki pan Curteys zamówił u mnie siedemdziesiąt tysięcy sztuk drobnej galanteryi, co przy dwu dziestu szylingach za tysiąc...
sc an da
- Niesamowite! - wykrzyknął Tomasz. Widać było, że szykują się z Henrykiem do długiej dyskusji o suknie i obowiązujących cenach, na co Cecylia i N e d wymie nili znaczące spojrzenia - interesy zupełnie ich nie ciekawiły. - A jak to tak, panie Henryku? Nie spytasz nawet o zdro wie bratanic?! - wykrzyknęła Cecylia, zmieniając temat. - Co z ciebie za stryj? - Ani o zdrowie bratanka? - dorzucił Ned, udając urażonego. Henryk urwał w pół słowa. - A co z naszym spotkaniem z Tomkiem? Kiedy zobaczy my Tomka? - atakowała Cecylia. N e d pokręcił głową. - Nie, nie, Cecylio, nie tak. Ściganie dwóch zajęcy naraz jest złą polityką. Sama widzisz, że biedak nie wie, którego z nich ma gonić. Henryk parsknął śmiechem. - Nie zmieniliście się ani na jotę! H m , o bratanice i bratan ka na pewno nie omieszkam zapytać, ale dopiero po powrocie Małgorzaty. Jeśli zaś idzie o Tomka, żywię nadzieję, że dołączy do nas wieczorem po koronacji. Zaplanowaliśmy na jutro uro237 Polgara & Irena
czystą wieczerzę i liczymy na to, że się na niej zjawi. Musi tyl ko wykonać przewidziane na jutro zadania. Podobno podaje na królewskim bankiecie, jeśli jednak przydzielono go do pierwszego albo do drugiego dania, możemy się go spodziewać około ósmej, najdalej dziewiątej. W tym momencie wróciła Małgorzata, prowadząc za sobą służących, którzy nieśli tace z jedzeniem i winem. - Aaa! Bardzo proszę - rzekł Henryk. - Możemy usiąść do stołu i omówić sprawy rodzinne, podczas gdy będziecie się posilać. Ojcze, zechcesz zmówić modlitwę?
an
da
lo
us
Nazajutrz od najwcześniejszych godzin rannych ulice pęka ły w szwach. Ludzie przywdziali najlepsze ubrania i tryskali dobrym humorem, nawet gdy zaczęło przypiekać męczące słońce. Żar lał się strumieniami z bezchmurnego nieba i tylko w najbliższym sąsiedztwie rzeki chłodna bryza owiewała zwar ty, spocony tłum, który czekał na nowego monarchę. Na uro czystość zjechali też wszyscy angielscy parowie - w historii Anglii nie było koronacji, która cieszyłaby się liczniejszym udziałem baronów - i tak wielu szlacheckich notabli, że do opactwa zdołała wejść ledwie garstka szaraczków.
sc
Morlandowie zajęli dobre miejsce na zbudowanej specjalnie na tę okazję platformie. Rozciągał się z niej widok na prawie ca ły dywan, po którym niczym po czerwonej rzece miała przejść królewska procesja z Westminster Hall do opactwa. Wreszcie, już z daleka zapowiadany okrzykami tłumu, pojawił się orszak koronacyjny. Na czele kroczyli królewscy heroldowie, dmąc w trąby, wraz z muzykantami śpiewakami. Za nimi szli księża z wielkim krzyżem, opaci w czerni, bieli i brązie oraz biskupi odziani bogato niczym najzamożniejsi z baronów. Za nimi ciągnęli parowie dzierżący lśniące od klejnotów symbole władzy monarszej: miecze, berło, jabłko i krzyż. Po tem ukazał się zaprzyjaźniony z Ryszardem Jan Howard, świeżo upieczony książę Norfolku, ze wspaniałą, wprost ba jeczną koroną świętego Edwarda, z czerwonego aksamitu, 238
Polgara & Irena
złota i przecudnych drogich kamieni. Wreszcie pojawił się sam Ryszard. Szedł boso pod baldachimem ze złotogłowia, wspartym na czterech słupach pokrytych listkami złota. Miał na sobie obra mowany gronostajami płaszcz z czerwonego aksamitu oraz zdobiony białymi różami i złocistymi słońcami Yorku kaftan Ze złotogłowia. Wiwaty wzbiły się aż pod niebo. - Wygląda tak szlachetnie! - wykrzyknęła Cecylia, a jej twarz spłynęła łzami radości i wzruszenia. - I tak poważnie. Niech mu Bóg błogosławi!
sc an d
al
ou
s
Małgorzata wykazywała mniej rewerencji. - Baldachim niosą baronowie z Cinq Ports - rzekła. - Wiem - odparła Cecylia, po czym zwróciła się do Henry ka: - Czy to prawda, że po uroczystości wolno im zatrzymać baldachim oraz słupy jako zapłatę za ich trud? - Podobno - odparł Henryk. - A kto to niesie królewski tren? Cóż to za wielki blondyn? zapytał Tomasz. - Książę Buckingham. - M a szaty piękniejsze niż sam monarcha - zauważył Edward. - A oto i królowa! - oznajmił Henryk. - Prawda, że z tymi rozpuszczonymi włosami wygląda jak piękna, młoda dziewczyna? - Tak, jest śliczna! - A wiecie, kto niesie jej tren? - spytał Edward. - Lady Stanley, prawda? - odrzekła Małgorzata. - Tak, ale czy wiesz, kim ona jest? - Kim? Kimś, kogo powinniśmy znać? - To Małgorzata Beaufort - wyjaśnił Edward. - Siostrzeni ca lorda Edmunda Beauforta, która wyszła za nieślubnego sy na królowej Katarzyny de Valois. - Doprawdy? - Cecylia wytrzeszczyła oczy. - Toż to cho dząca historia! Królowa Kasia? Żona Henryka V? Czy to możliwe? Polgara & Irena
239
- Zaskakująca łaska ze strony króla Ryszarda - skomentował Ned. - Że też pozwolił tak znaczącej przedstawicielce Lancaste rów nieść królewski tren! - Król chce położyć kres wszelkim waśniom - rzekł Hen ryk. - Przez ostatni tydzień próbował wszystkich pogodzić. Dlatego zapraszając baronów na koronację, nie pominął żad nego. Nikt zaproszenia nie odrzucił, zatem polityka Ryszar da, jak widać, jest skuteczna. Proszę bardzo: lord Stanley na leżał do spiskowców Hastingsa, ale król mu wybaczył i puścił go wolno, teraz zaś lady Stanley niesie królewski tren.
sc
an
da
lo
us
- Niebezpieczna z niej kobieta... - zaczął Edward, ale w tym momencie Ned wrzasnął: - Jest Tomko! Patrzcie! Tam! Do kata, wygląda wspaniale! I widzi nas, widzi! Przysiągłbym, że nas widzi! Tomko! H o p ! H o p ! Tomko! Spójrzcie, jest tam! - Ned z ożywieniem wy machiwał rękoma. Tomko oczywiście wcale na nich nie patrzył, lecz rodzina i tak emocjonowała się jego udziałem w uroczystej procesji. Orszak koronacyjny wszedł do opactwa i choć drzwi do świątyni zostawiono otwarte, zebrany na ulicy tłum nie mógł dojrzeć, co się dzieje wewnątrz. Mimo to stojący najbliżej wejścia przekazywali wiadomości tym stojącym z tyłu, toteż dzięki informacjom napływającym od czoła oraz powszech nej wiedzy o tym, co ma za chwilę nastąpić, wszyscy w mia rę na bieżąco śledzili to, co działo się w świątyni. Najpierw było specjalne kazanie, potem zaś król wraz z królową pode szli do głównego ołtarza, gdzie obnażyli się do pasa i zdjęli nakrycia głowy. Wtenczas kardynał Bourchier, wuj Ryszarda, świętym olejem, zwanym krzyżmem, namaścił im piersi i gło wy, przyodział w szaty i koronował. Zagrały organy, a chór zaśpiewał Te Deum, które niosło się aż na ulicę, gdzie z szacunkiem wysłuchał go tłum. Kiedy pieśń dobiegła końca, odprawiono rzymską mszę, podczas której Ryszard i Anna przyjęli komunię. Po nabożeństwie król i kró lowa - ich głowy wciąż lśniły od świętych olejów - wyszli na 240
Polgara & Irena
zalaną słońcem ulicę, gdzie powitały ich fanfary. Muzyka oży ła. Znowu zagrały organy, do których dołączyły instrumenty królewskich muzyków i dzwony w całym mieście. Tłum krzy czał do utraty tchu, a królewski orszak zmierzał powoli do Westminster Hall. Krocząc po czerwonym dywanie, król i kró lowa uśmiechali się na lewo i prawo i machając rękami, po zdrawiali gapiów, którzy ciskali im pod stopy kwiaty, błogo sławili ich i płakali ze wzruszenia.
ou
s
Kiedy ów niecodzienny pochód zniknął w pałacu Westminsterskim, Morlandowie zeszli z platformy i skierowali się na Bishopsgate Street. Minęła już dwunasta, a żadne z nich jeszcze nie jadło obiadu. Królewską ucztę zaplanowano na czwartą po połu dniu; miała trwać do nocy, lecz uczestniczyli w niej jedynie za proszeni goście, zatem dla Morlandów publiczna część korona cji dobiegła końca i mogli zacząć swoje prywatne świętowanie.
sc an d
al
- Żywię głęboką nadzieję, że Tomko wyrwie się z pałacu i wpadnie do nas - rzekła Małgorzata, kiedy odbierali konie, żeby wrócić do domu. - Ma tu wierzchowca czy będzie musiał przeprawiać się przez rzekę? - Jego koń jest w White Hall - uspokajał ją Henryk. - Prze cież jechał nim wczoraj za królem. Jeżeli przydzielono go do pierwszego dania, powinien tu być koło szóstej. - Właściwie to co on tam robi? - spytała zaciekawiona Cecylia. - Stoi na podwyższeniu za królem - wyjaśnił Henryk. - Ile kroć król podnosi do ust jadło albo wino, Tomko oraz drugi giermek rozpościerają nad nim baldachim. Dwaj inni robią to samo nad głową królowej. - Udało mu się - wtrąciła Małgorzata. - Są tacy dwaj, któ rzy przez całą ucztę leżą plackiem przed królem. Nie wolno im podnieść głowy, nic więc nie zobaczą i... - I nic się tym nie przejmują - dokończył za nią roześmiany Henryk. - Jestem pewien, że znalazłabyś w mieście co najmniej ze stu chłopaków, którzy daliby sobie uciąć prawe ramię, żeby tylko dostąpić zaszczytu przebywania w sali bankietowej. I to nawet wówczas, gdyby przyszło im leżeć plackiem na podłodze! Polgara & Irena
241
us
- Pewnie masz rację. Och, Henryku! Podobno w Cheapside korytkami na wodę ma dzisiaj płynąć wino. Pojedziemy zobaczyć? - Co wy na to? Ojcze? Cecylio? Niektóre gildie będą dziś piekły woły na ulicy. Sprowadzą też muzykantów, którzy za grają do tańca. Wybierzemy się? - Och, tak! Tak! - wykrzyknęła Cecylia. - Cudownie się za bawimy! Pozostali kiwnęli głowami. - Dobrze - rzekł Henryk. - Zostawmy konie w domu i pójdź my do miasta piechotą. Wrócimy na wieczerzę. Powiedzmy, około piątej.
sc an da
lo
Noc świętojańską obchodzili bardzo niedawno, kiedy więc Tomko jechał przez Londyn o wpół do dziewiątej, było jesz cze jasno. Na rogatkach ulic jednak paliły się już pochodnie i znicze, a ich blask mieszał się z blaskiem ognisk, nad który mi pieczono woły oraz wieprze. Londyn wydawał przyjęcie i zapraszał na nie dosłownie wszystkich. Wodociągami płynę ło wino, którym częstowano się do woli, pieczonego mięsiwa ani chleba też nie zabrakło nikomu. Były i ciasta, które roz ochoceni winem piekarze rozdawali za darmo na lewo i prawo. Skrzypkowie i kobziarze przygrywali tańczącym na uli cach parom: dziewczętom w ich najlepszych sukniach - pan ny przyozdobiły włosy kwiatami - oraz zaczerwienionym z wysiłku młodzieńcom, mierzącym się w junackich podsko kach. Wszędzie pełno było dzieci i psów, które wpadały tan cerzom pod nogi; zwierzęta raz po raz podkradały kawałki pieczonego mięsiwa, rozbawiona gawiedź zaś za bardzo mia ła w czubie, żeby się tym przejmować. Na każdej, choćby najbardziej zniszczonej lodzi bądź też barce, unoszącej się jeszcze na rzece, odbywały się huczne zabawy - zawieszone na rufach latarnie rzucały roztańczony blask na spokojne wody Tamizy, a wesołe pieśni niosły się echem aż po daleki zielony brzeg. 242
Polgara & Irena
Tomko jechał bez pośpiechu, napawając się tym, co widzi po drodze. Zdarzyło się parę razy, że z poddasza wychyliła się jakaś dziewczyna, próbowała zmierzwić mu włosy, rzucała kwiat i prosiła, żeby zechciał dotrzymać jej towarzystwa. Po syłał jej uśmiech i jechał dalej. Był młodzieńcem nader urodzi wym, otaczała go aura bogatego domu, dzięki czemu niewiasty lgnęły doń niczym pszczoły do miodu.
sc an d
al
ou
s
W domu przy Bishopsgate czekało go ciepłe powitanie, uściski i ucałowania. Ojca i siostry nie widział od wyjazdu do Middleham, prawie trzy łata. - Och, Tomku! Zdejmijże z siebie ten okropny chałat! - po naglała go Małgorzata. - Skądże go wytrzasnąłeś? - Chwyciłem pierwszy z brzegu. Zdaje się, że to płaszcz któregoś z odźwiernych. Wszak musiałem coś na siebie narzu cić, żeby ukryć ten karmazynowy atłas! - Ojej! Masz na sobie szaty z koronacji! - Cicho sza, Małgoś! Po co wszyscy mają o tym wiedzieć? Swój złocisty płaszcz zdjąłem - gdyby pan Cosyns przyłapał mnie na wynoszeniu płaszcza, pewnie zamknęliby mnie za to w Tower - ale postanowiłem zaryzykować ucieczkę w od świętnym kaftanie i w pończochach, inaczej nigdy bym tutaj nie dotarł. Cecylio, jesteś śliczna i kwitnąca niczym czerwco wa róża. Jak to dobrze znowu cię zobaczyć! Kiedy postanowi liście przyjechać? Co słychać w domu? Jak się czuje babcia? I dzieci? A Edmund nie przyjechał? No tak, ktoś musiał zo stać, żeby doglądać interesów. Jak się miewają nasz stary, ko chany Hiob i pan Jenney? Och, nawet nie macie pojęcia, jak bardzo za wami tęskniłem! - Babcia przesyła ci specjalne uściski i ucałowania - powie dział Edward, wykorzystując chwilę względnej ciszy. - A ma ma... Mama będzie dumna, kiedy jej powiemy, że jechałeś w królewskim orszaku. - Usiądź i wychyl kielich wina. W tej materii masz dużo do nadrobienia - zachęcał go serdecznie Henryk. - Opowiedz nam o uczcie koronacyjnej. Cóż to musiał być za wspaniały widok! Polgara & Irena
243
- Zwłaszcza kiedy się leży na podium twarzą do podłogi! Nie, nie, żartuję! Małgoś, zabierz tego psiaka! Podgryza mi kostkę u nogi niczym starego gnata. - Wszyscy w Morland Place bardzo za tobą tęsknią. Bez ciebie jest tam dziwnie cicho. - Beze mnie i Małgorzaty musi tam być wprost cudownie ci cho. Nikt was nie zadręcza i nie zmusza do szaleńczych tańców. Pan Jenney uważał mnie i moją siostrę za hultajów bez szans na poprawę. Kochany staruszek... Jakże się miewa?
al
ou
s
-Jeszcze bardziej posiwiał, jeszcze bardziej skrzypią mu ko ści - odparł Edward. - Czasem zasypia przy lekcjach. Gdyby Paweł nie był pilnym dzieckiem, biegałby po polach do utraty tchu, gdyż nie ulega żadnych wątpliwości, że pan Jenney nie dałby rady go przed tym powstrzymać. Ale - niech Bóg błogo sławi to dziecko - kiedy pan Jenney budzi się z drzemki, mały siedzi cichutko jak myszka i czeka na dalszy ciąg lekcji.
sc an d
Tomko wybuchnął gromkim śmiechem. - Wyobraź tylko sobie nas z Małgosią na jego miejscu! Ten dzieciak to najprawdziwszy anioł! - Na pewno ani trochę nie lepszy od tatki w jego wieku rzekła Cecylia. - Chcesz się założyć? - Wychowywano nas znacznie surowiej - wyznał Edward. Neda też. Ale wam, młodszym, babcia pobłażała. - Jestem jej za to szalenie wdzięczny - odrzekł Tomko. Ned pewnie ją wykończył. - Ja?! Byłem wzorem cnót, prawda, tato? - zapytał oburzo ny Ned. Wszyscy się głośno roześmiali i uciszyło ich dopiero stuka nie do drzwi. Ktoś walił w nie tak głośno, że huk dochodził nawet do komnat na piętrze. - Któż to może być? - zdziwiła się Małgorzata. Henryk podszedł do okna i wyjrzał na ulicę, ale ten, kto się do nich dobijał, stał skryty w cieniu poddasza. Hałas ucichł na chwilę, jakby w progu odbywała się jakaś narada. Wreszcie do komnaty wszedł ochmistrz. 244
Polgara & Irena
sc
an
da
lo
us
- Przyszedł jakiś mężczyzna, panie. Mówi, że chce z tobą rozmawiać. - A któż to taki? - zapytał pogodnie Henryk. - Kimkol wiek jest, w taki dzień powinniśmy zaprosić go do kompanii i poczęstować winem. Kto to, Mateuszu? - Jakiś dziwny człowiek. Wygląda na włóczęgę, tyle że... Mateusz zawiesił głos. - On twierdzi, że jest stryjem pani Mał gorzaty, panie. Ned zerwał się na równe nogi. - Ryszard! - wykrzyknął. - To na pewno Ryszard! Przypro wadź go tu! Henryku, każ go przyprowadzić, bo całym sercem wierzę, że to brat mojego ojca. To Ryszard! - Przyprowadź go, Mateuszu. - Henryk skinął głową i słu żący wyszedł. - A któż to jest ten Ryszard? - Mój brat - wyjaśnił Edward. - Nie pamiętasz go? Miesz kał z nami, nim wyjechałeś do Londynu, ale niedługo potem ruszył w drogę jako wędrowny mnich. Od tamtej pory zajrzał do dworu tylko jeden raz. - Ależ tak, oczywiście! Teraz pamiętam - odrzekł Henryk. Byliście razem we Francji, prawda, Ned? - Tak. Boże, spraw, żeby to był on! W tym momencie w drzwiach komnaty ponownie stanął Mateusz i wpuścił do środka „włóczęgę". Ryszard miał na sobie siermiężną suknię przepasaną sznu rem, podobną do tej, jaką nosił podczas ostatniej wizyty w do mu. Długa broda, na końcach niemal do białości wypłowiała od słońca, leżała mu na piersi niczym wachlarz. Na końcu kija niósł tobołek z dobytkiem, w ramionach trzymał niemowlę, a u jego boku stało rozczochrane dwu-, najwyżej trzyletnie dziecko. Pa trzyło na zebranych ciemnymi, poważnymi oczyma małpki. - Rysiek! - wykrzyknął Ned. Podbiegł do brata i wziął go w ramiona. - To ty! Jak miło znowu cię widzieć! - Ned, kochany Ned - powtarzał oszołomiony Ryszard. Co ty tu robisz? I Edward, i mała Cecylia, i Tomko... Nie zda wałem sobie sprawy, że... Nie wiedziałem... Polgara & Irena
245
- Wejdź, Ryszardzie - zapraszała Małgorzata. - Mateuszu, przynieś kielich dla mojego stryja. Ryszardzie, pozwól, że we zmę to maleństwo. - A gdzie Konstancja? - zapytał Ned, kiedy Małgorzata po deszła do Ryszarda, żeby uwolnić go od brzemienia. Wyglądało na to, że Ryszard nie w pełni zdaje sobie spra wę z tego, co się dzieje. Przenosił wzrok z twarzy na twarz i dopiero teraz spostrzegli, że pod warstwą okrywającego go kurzu jest bardzo blady. Był też ogromnie wychudzony, choć jego wielka broda i długie kędzierzawe włosy ukrywały to na tyle dobrze, że z daleka jego mizerność nie rzucała się w oczy.
sc an da
lo
us
- Daj mi niemowlę - powtórzyła Małgorzata i wyciągnęła po nie ręce. Ryszard popatrzył jej prosto w oczy. - Chyba jest chore. Dlatego przyszedłem. Trzeba je nakar mić... Nie wiem, co z nim robić. - Ryśku, gdzie jest Konstancja? - powtórzył zaniepokojony Ned. Ryszard spojrzał na niego, jakby zobaczył ducha. - Nie żyje. Konstancja nie żyje. Umarła w drodze dwa ty godnie temu. Nigdy nie doszła do siebie po urodzeniu Mikajasza. Dlatego chciałem tu przyjść. Ale nie wytrzymała drogi. Umarła pod Reading. Pochowali ją mnisi. - Jak karmiłeś dziecko? -spytała zdumiona Cecylia. W tej samej chwili Małgorzata wykrzyknęła: - Toż to sama skóra i kości! O n o przymiera głodem! Edward spokojnie przejął inicjatywę. - Ryszardzie, podejdź tu i spocznij - powiedział. - Mateusz przyniesie jedzenie dla ciebie i... Ty jesteś Eliasz, prawda? Chodź tu, dziecko. Nie bój się, jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Umorusany dzieciak przywarł bez słowa do szorstkiej sukni ojca i przenosił niespokojne spojrzenie wielkich ciemnych oczu z jednej osoby na drugą. - Małgorzato, musimy coś zrobić z niemowlęciem. Masz jakąś godną zaufania kobietę? 246
Polgara & Irena
- Tak, zaraz, zaraz... Maria będzie chyba najlepsza. I ma własne dzieci - odparła Małgorzata. - Doskonale. Mateuszu, przekaż jej dziecko. Niech je na karmi, umyje, oporządzi, a jak się ze wszystkim uwinie, jak najszybciej przyjdź powiedzieć pani Małgorzacie, co Maria sądzi o stanie niemowlęcia. Chcemy wiedzieć, czy jest chore, czy tylko głodne. - Dobrze, panie - odparł Mateusz. Ostrożnie, z obrzydze niem wziął małe zawiniątko i przeklinając los za to, że musi wykonywać tak uwłaczające ochmistrzowi zajęcie - godnie opuścił komnatę.
sc an d
al
ou
s
Niedługo potem wrócił sam, za to z tacą chleba i mięsiwa dla Ryszarda oraz miseczką gorącego kleiku dla małego brudaska. Oznajmił, że Maria zajęła się dzieckiem i jak tylko zrobi, co trzeba, przyjdzie powiedzieć, co o małym myśli. Ryszard i jego starszy syn zasiedli do stołu i rzucili się na je dzenie jak ludzie, którzy od wielu dni przymierali głodem. Resz ta rodziny zebrała się wokół stołu, obserwując ich z milczącym współczuciem. Czekali, aż Ryszard nabierze sił i ochoty, żeby podzielić się z nimi wieściami o tym, co się wydarzyło. Z każdym kęsem wyraźnie wracał do życia, oszołomienie ustępowało miej sca czujności i przygnębieniu. Tomko usiłował poprawić nastrój. - Wprost nie mogę uwierzyć, że byłeś głodny akurat dzi siaj, gdy na ulicach pieką całe woły - powiedział. - Pieką woły? Kto je piecze? I dlaczego? - zapytał Ry szard. - Nikogo nie widziałem. Trzymałem się bocznych uli czek. Ale tak, odniosłem wrażenie, że po mieście kręci się dziwnie dużo ludzi. - Owszem, jest kilku takich, którzy świętują koronację na szego miłościwego króla Ryszarda III - odparł Tomko. - To już dzisiaj? Zapomniałem... Od śmierci Konstancji straciłem rachubę dni tygodnia, miesięcy... - Co się stało, Ryśku? - zapytał łagodnie Ned. - Możesz nam opowiedzieć? Biedna Konstancja... Bardzo ją lubiłem. Polgara & Irena
247
- Pamiętam, Ned. Zabierałeś ją na przejażdżki. Byłeś dla niej dobry. Byłoby znacznie lepiej, gdyby została w Morland Place. Jeździłaby z tobą po wrzosowiskach. Była taka szczęśli wa... - urwał, głęboko poruszony. Mały łachmaniarz przytulił się do niego i pociągnął za rękaw, on zaś poklepał drobną rączkę, przyjmując synowską pociechę. - Co się stało? - powtórzył Ned. Razem się chowali, dlatego jedyny zdobył się na śmiałość, żeby nakłaniać Ryszarda do bo lesnych wynurzeń.
sc an da
lo
us
- Na świat przyszło następne dziecko - powiedział wresz cie Ryszard. - Rok temu, ubiegłej zimy... Umarło, zanim się narodziło. Wyślizgnęło się z Konstancji jak z przestraszonej owcy prosto na okrytą śniegiem ziemię. Chodziliśmy wtedy po Walii, a tam zimy są mroźne... Potem długo nie mogła się rozgrzać, jakby w miejsce dziecka wniknął w nią chłód. Ciągle drżała z zimna, dlatego ruszyliśmy na południowy wschód, w cieplejsze strony. W Cotswalds zatrzymaliśmy się na dłużej. W Salisbury wyznała mi, że znowu jest brzemienna. Umilkł na chwilę. Henryk napełnił kielich winem i wetknął go w ręce szwagra. Ryszard upił łyk i znowu nieco ożył. - Zawsze była silna i cicha niczym górski kuc - ciągnął, po krzepiony winem. - Chodziła bez najmniejszego trudu. Tak, nawet gdy brzuch miała wielki, chodziła bez wysiłku. Stąpała tak lekko, że niemal w ogóle nie wzniecała na drodze kurzu. Przezimowaliśmy kolo Winchesteru, a na wiosnę ruszyliśmy wolno przed siebie. Nie czuła się za dobrze, więc pod Reading przerwaliśmy wędrówkę. Tam w końcu powiła dziecko. Znów wyszliśmy na szlak, ale Konstancja była słaba, narzekała na bóle. Mówiła, że każdy krok jej dokucza. A potem dostała go rączki i po dwóch dniach zmarła. Potarł twarz dłonią, jakby chciał zmazać z siebie pamięć tamtych dni. Jego oblicze wykrzywił ból. - Kobieta, która jej doglądała, akuszerka... powiedziała... - Co? - pytał Ned. Ryszard ze szlochem zaczerpnął powietrza. 248
Polgara & Irena
- Powiedziała, że nie miałem prawa zmuszać Konstancji do włóczęgi po świecie, skoro mam warunki, żeby żyć inaczej. Powiedziała... powiedziała... że to ja ją zabiłem. - Przecież to wcale nie twoja wina! - wykrzyknął Ned. Bywa, że kobieta umiera w połogu. Ale to Ryszarda nie pocieszyło. Ukrył twarz w dłoniach. - Akuszerka twierdziła, że Konstancja nie musiała umrzeć mówił stłumionym głosem. - Umarła, bo zbyt wcześnie wyru szyliśmy w drogę. Gdyby dziecko przyszło na świat w domu, na pewno by żyła.
us
W komnacie zapadła grobowa cisza, którą przerywał tylko świszczący szloch Ryszarda. Eliasz też płakał, ale zupełnie bezgłośnie: łzy spływały mu po policzkach, żłobiąc czyste szlaczki w osiadłym kurzu.
sc an da
lo
Cecylia podniosła się z miejsca i mocno objęła stryja. - To nie twoja wina - rzekła. - Przecież nie wiesz... Mogła umrzeć i w domu. Kobiety umierają przy porodach. Wola bo ska. Cicho już, cicho. Musisz być zmęczony wędrówką o pu stym żołądku. Idź się położyć i odpocząć, dobrze? No wła śnie. A mały... Chodź, Eliaszu. O tak, ślicznie. Pójdziesz ze mną, prawda? Jestem twoją kuzynką i mam na imię Cecylia. Weźmiesz mnie za rękę? Grzeczny chłopczyk. No to chodź. Pójdziemy na górę... Łagodnie i kojąco przemawiając, wyprowadziła ich z komnaty. Jedną ręką trzymała dziecko, drugą obejmowała w pasie stryja. Pozostali członkowie rodziny w milczeniu od prowadzali ich wzorkiem, ale nawet wówczas, gdy Ryszard i Eliasz zniknęli na górze, nikt się nie wyrywał, żeby prze rwać ciszę. Scena, której byli świadkami, wywarła na nich zbyt bolesne wrażenie. - Biedna Konstancja - rzekł wreszcie Ned. - I biedny Rysiek. Z czasem się z tym pogodzi. Każdy z nas musi kiedyś umrzeć. Niech to, co się stało, nie psuje nam świątecznego dnia. A mo że wszystko dobrze się skończy? Kto wie, czy Rysiek nie wró ci teraz do domu, co bardzo uszczęśliwiłoby babcię. Polgara & Irena
249
- Ned ma rację - poparł go Tomko. - Bawmy się, jeśli tyl ko zdołamy. To wspaniały dzień dla Anglii! Siedzieli jeszcze godzinę, rozmawiając ze sobą milo i spokoj nie, wreszcie udali się na spoczynek. Tyle że serca mieli przepeł nione cierpieniem Ryszarda, a myśli jego nieszczęściem.
an
da
lo
us
W ciągu następnych kilku dni każde z nich starało się jakoś pomóc nieszczęsnym przybyszom. Odpoczynek i jadło wyraź nie Ryszarda zregenerowały. Odkarmione niemowlę okazało się zupełnie zdrowe, a Eliasz, otoczony opieką, jakiej nigdy w życiu nie zaznał, przeszedł wprost bajeczną metamorfozę. Zajęła się nim Cecylia. Spaliła jego łachmany, wykąpała go, porządnie na karmiła, zadbała o nowe ubranka - i mała małpka zmieniła się w całkiem ładnego chłopczyka. Eliasz nie miał czarnych wło sów, jak się początkowo zdawało, tylko ciemnorude, barwy li siego futra. Cecylia z lubością je szczotkowała, nawijała na pal ce i przewiązywała wstążkami, które najpiękniej podkreślały ich ciemnokasztanową barwę. Dziecko było szalenie nieśmiałe, pra wie w ogóle się nie odzywało i choć z biegiem czasu oswoiło się z Cecylią, przy innych natychmiast sznurowało usta.
sc
Każdy usiłował sondować Ryszarda, aby poznać jego plany na przyszłość, i każdy na własną rękę, odkrywał, że Ryszard nie zamierza robić nic innego niż to, czym się parał dotychczas. Chciał ruszyć w drogę, jak tylko niemowlę nabierze zdrowia i sil. W końcu Cecylia straciła cierpliwość i przyparła Ryszarda do muru. - Zabieram dzieci do Morland Place - oświadczyła. Ryszard zdziwił się nieco. - Nie zamierzałem od razu wracać na północ - powiedział. Chciałem ruszyć dalej na wschód, do wschodniej Anglii. Tam tejsi ludzie różnią się znacznie od pozostałych mieszkańców naszego kraju. - Ty, Ryszardzie, możesz robić, co chcesz - zniecierpliwi ła się Cecylia. - Możesz sobie iść na wschód czy tam, dokąd zawiedzie cię kompas, ale dzieci jadą ze mną do Yorku. 250
Polgara & Irena
Ryszard potrząsnął głową. - Nie, moja droga, nie. Wydaje mi się, że mnie nie rozu miesz. Chłopcy zostaną przy mnie. Niewykluczone, że zajrzę w rodzinne strony za rok, może za dwa lata, ale teraz... - Bądźże wreszcie rozsądny! - wykrzyknęła Cecylia. - Nie możesz z nimi iść! Czym nakarmisz niemowlę? Już raz prawie je zagłodziłeś! Chcesz spróbować ponownie? Co ono będzie jadło? I co zrobisz zimą? Będziesz musiał ich obu nieść, bo Eliasz nie pójdzie po śniegu.
sc an d
al
ou
s
Ryszard myślał chwilę. - Przyznaję, że i ja się niepokoję o małe. Co prawda dostaję mleko, ale tylko wówczas, gdy jestem w pobliżu ludzkich osad, a małe dzieci jedzą bardzo często... Bywa, że długo wę druję przez pustkowie. Tak, to naprawdę trudne. - Nie, to nie jest wcale trudne, tylko po prostu niemożli we! Niemowlę musi jeść regularnie i mieć ciepłą kołyskę, ina czej umrze. Takie są fakty, Ryszardzie. Chcesz, żeby twoje dziecko umarło? - Ależ skąd! H m m , może i masz rację. Może będzie lepiej, jeśli zabierzesz małego... - I małego, i dużego. Zabieram obydwóch. Teraz z kolei Ryszard postanowił okazać stanowczość. - Nie, Eliasz z tobą nie pojedzie. Nie mogę się z nim roz stać. Jest ze mną od samego początku. Wyruszył w drogę, gdy miał kilka tygodni. Poza tym jeśli go zabierzesz, może się zda rzyć, że nie zobaczę go nawet przez kilka lat. Zapomni mnie... - W takim razie wróć z nami do Yorku i osiądź tam razem z dziećmi. - O nie, tego nie zrobię. Praca na mnie czeka. Nie wolno mi lekceważyć misji. Sam Pan Bóg mi ją zesłał. .- Stryju, spójrz tylko na to dziecko! - apelowała Cecylia. Chłopiec rośnie, musi mieć dom i otrzymać porządne wychowa nie. Powinien zacząć się uczyć. Chcesz, żeby wyrósł na nieuka? Na dzikie zwierzątko? Nigdy nie zajmie należnego mu miejsca w społeczeństwie, jeśli nie odbierze właściwej edukacji. Polgara & Irena
251
- Cywilizowani ludzie nie stronią od rozmów ze mną - od parł z godnością Ryszard. - Bo dorastałeś w normalnym domu - zauważyła Cecylia. Sam wybrałeś sobie takie życie, ale czy masz prawo decydować o losie swoich synów? - Nie masz lepszego losu nad ten, którego człowiek doświad cza, gdy powoła go Bóg. Spoczywa na mnie odpowiedzialność... - Być może - przerwała mu gwałtownie. - Ale jak możesz brać na siebie odpowiedzialność za innych, skoro nie wywią zujesz się z niej wobec własnych dzieci?
sc
an
da
lo
us
Ryszard patrzył na nią rozszerzonymi oczyma. - Nie wierzysz w moją misję, prawda? Nie wierzysz, że to Bóg mnie do niej powołał? Cecylia przeszyła go spojrzeniem niebieskich oczu. Nawet nie mrugnęła powieką. - Prawdę mówiąc, nie wierzę. Myślę, że robisz, co robisz, gdyż czerpiesz z tego przyjemność. To zaś w niczym nie zmienia fak tu, że twoim dzieciom należy się normalny dom i wychowanie. Ryszard umilkł i pogrążył się w zadumie. - Nie mogę zrezygnować z tego życia. Nie mogę mieszkać w domu, udusiłbym się... Nie, nie mogę wrócić, jeszcze nie w tej chwili. Pozwól mi wziąć dzieci choćby tylko na trochę, do końca lata. Potem przyjdę do Yorku. - Powiedziałam, że możesz sobie robić, co chcesz. Ale ja już biorę dzieci ze sobą. Ciężko westchnął. - Skoro tak musi być, niechże i tak będzie. Ale to straszna rzecz odbierać człowiekowi potomstwo. - Nie musisz się z nimi rozstawać. Możesz jechać z nami. - Jeszcze za wcześnie - powtórzył niemal z rozpaczą. Jak więzień spojrzał przez okno ponad jej ramieniem. -Jeszcze za wcześnie... Dobrze, zabierz je. W takim razie zamiast iść na wschód, pójdę na północ. Na wypadek gdyby się okazało, że żyć bez nich nie mogę. Opiekuj się nimi, Cecylio, i nie daj im o mnie zapomnieć. Ja wrócę. - Wstał i ruszył do drzwi. 252
Polgara & Irena
lo
us
- Dokąd idziesz? - spytała zaskoczona. - Odchodzę - odparł, nieco zdziwiony jej pytaniem. - Wra cam do swojej pracy. - Tak po prostu?! Akurat w tej chwili?! I bez pożegnania?! - Nie ma powodu, żebym dłużej zostawał. I wolałbym nie żegnać się z dziećmi. Tak będzie mniej bolało. - Odwrócił się na pięcie i już go nie było. Cecylia podbiegła do okna i po chwili ujrzała go na ulicy. Szedł z tobołkiem w ręku. Spojrzał najpierw w lewo, potem w prawo i spiesznie skierował się na wschód. Zaskoczona Ce cylia patrzyła za nim do chwili, gdy zniknął jej z oczu. Nie mo gła się oprzeć wrażeniu, że została kozłem ofiarnym, ponieważ to ona musiała wyjaśnić pozostałym powody, dla których Ry szard odszedł bez słowa. I ona musiała wytłumaczyć małemu Eliaszowi, co sprawiło, że tatuś go zostawił.
sc an da
- Dlaczego znowu ja? - wyrzuciła z siebie ze złością. - Dla czego zawsze ja?
Polgara & Irena
Rozdział piętnasty
lo
us
Eleonora bardzo się zdziwiła, gdy na początku sierpnia rodzi na wróciła do domu z dwójką dzieci. Nie była jednak z tego po wodu specjalnie niezadowolona, albowiem już za kilka lat Pa weł, podobnie jak kiedyś jego ojciec, miał wyjechać na naukę na królewski dwór. Uznała więc, że maluchy Ryszarda ożywią opustoszały dom. „Jeszcze nigdy w Morland Place nie było tak mało dzieci" - pomyślała, uświadamiając sobie, że fortuna Morlandów wisi na bardzo cienkiej nitce. Dlatego postanowiła rozej rzeć się za odpowiednimi żonami dla Neda i Edmunda. Chciała też porozmawiać z królem o stosownej partii dla Tomka.
sc an da
Na razie jednak nie miała za wiele czasu, żeby martwić się o to, kto zapełni pustoszejący pokój dziecinny, gdyż wraz z miej skimi rajcami i najznamienitszymi obywatelami Yorku, zajmo wała się przygotowaniami do królewskiej wizyty, zapowiedzianej na koniec miesiąca. Niemal tuż po koronacji król uznał, że politycznie będzie pokazać się ludziom w kraju, jako że dobrze znano go tylko na północy. Do Yorku planował dotrzeć trzy dziestego dnia tegoż miesiąca. Wierny York zawsze Ryszarda wspierał, dlatego władze miasta pragnęły, by powitanie nowego monarchy przesłoniło wszelkie powitania, jakie dotąd widział. Radość Eleonory była tym większa, że dzięki wizycie Ryszar da III mogła znowu zobaczyć swego umiłowanego wnuka. Przez wiele dni po powrocie rodziny z Londynu kazała sobie raz po raz referować szczegóły koronacji oraz bardzo dokładnie opowiadać o roli Tomka w orszaku koronacyjnym. Teraz nie mogła się już doczekać chwili, kiedy Tomko opowie jej o tym, czego gapie na ulicy zobaczyć nie mogli. W sobotę trzydziestego sierpnia król, królowa i książę Edward wjechali do miasta od strony Wielkiej Południowej 254
Polgara & Irena
us
Bramy wraz z długim orszakiem wspaniale odzianych baro nów, biskupów i wysokich urzędników królewskich. Mały na stępca tronu był wszakże tak wątły, że nie mogąc usiedzieć w siodle, jechał rydwanem. Z jednej strony straż trzymał jego kuzyn Warwick, syn Clarence'a, z drugiej zaś Lincoln, syn Elż biety, siostry Ryszarda III. Burmistrz, rajcy miejscy, wysocy notable i czołowi mieszkańcy Yorku wyjechali orszakowi na spotkanie przed barbakan, a stamtąd powiedli wszystkich do katedry. Wśród wybitnych przedstawicieli miasta czekających na króla i jego świtę znalazła się też Eleonora Morland. Karma zynowa suknia, kary rumak - rzucała się w oczy jak nikt inny. Była też tą, która pierwsza po burmistrzu i rajcach miejskich powitała króla i jego małżonkę.
lo
- To najszczęśliwszy dzień w moim życiu - powiedziała ze łzami w oczach.
sc
an
da
Ryszard obdarzył ją uśmiechem. - Możliwe, że w naszym również - odparł. - Przyjazd do Yorku jest jak powrót do domu. Tomko jechał tuż za królem wraz z innymi giermkami - te raz opiekował się nimi mistrz sir Jakub Tyrrel, wieloletni przyjaciel Ryszarda - i na razie mógł pozwolić sobie jedynie na to, żeby wymienić z babcią pełne miłości spojrzenia, ety kieta dworska bowiem nie zezwalała na żadne rozmowy. Po krótkim powitaniu orszak wjechał do miasta. Przejeżdżając przez Wielką Południową Bramę, Eleonora zerknęła W górę i przypomniała sobie ów straszny dzień, gdy tam, wysoko, wi siała głowa jej umiłowanego Ryszarda, księcia Yorku. Dobrze pamiętała ociekającą krwią głowę, na której skroniach jakiś szyderca zatknął słomianą koronę. „Fortuna kołem się toczy - szepnęła do siebie w duchu. - To ty powinieneś był zostać królem, Ryszardzie, lecz został nim twój syn. Ten najbardziej do ciebie podobny, w dodatku twój imiennik. Jest naszym królem i będzie najlepszym monarchą, jakiego ta ziemia wydała. Spoczywaj w spokoju, umiłowany. Wszystko jest, jak trzeba. Sprawiedliwości stało się zadość . Polgara & Irena
255
Za murami na orszak czekał wiwatujący tłum mieszkańców miasta. Wszyscy wyszli na spotkanie króla, ubrani w swe najlep sze szaty, niosąc proporce ze słońcami i różami Yorku, z soko łem oraz pętami końskimi w kształcie litery „ D " - godłem ojca Ryszarda III - wreszcie z osobistym znakiem króla: białym odyńcem. Podczas gdy królewska para jechała przez miasto, ak torzy odegrali dla niej kilka scenek, każda ulica zaś została na tę okoliczność ustrojona gobelinami, proporcami i zielonymi gałę ziami. Wreszcie, kiedy król i królowa dotarli do katedry, bur mistrz wygłosił mowę powitalną i wręczył im dary od miasta.
sc
an
da
lo
us
W odpowiedzi Ryszard wyraził wdzięczność za ciepłe przy jęcie. - Tak nas gorąco witacie, że chcemy to miasto uhonorować szczególnie. Ostatnio obdarzyliśmy naszego drogiego syna tytu łem księcia Walii oraz hrabiego Chesteru, a ceremonię inwestytu ry zamierzamy odbyć właśnie tutaj, w Yorku. Tym samym oka żemy wam, jak wielce raduje nas i to miasto, i jego mieszkańcy. Okrzyk tłumu wzbił się aż pod niebo, gdyż istotnie był to wielki zaszczyt. Termin ceremonii wyznaczono na następną sobotę. Przekazano też czym prędzej wiadomość do Londynu, żeby mistrz Cosyns podesłał do Yorku jak najwięcej materia łów i bogatych ozdób potrzebnych na tę okazję do strojów. Tydzień upłynął na oficjalnych uroczystościach, publicz nych ucztach i prywatnych wieczerzach, gdyż każdy chciał oddać cześć królewskiej parze i dostąpić zaszczytu goszczenia jej u siebie. W związku z przygotowaniami do ceremonii Tomko, jako członek królewskiej świty, był nazbyt zajęty, że by odwiedzić rodzinę. Eleonora miała jednak sposobność oglądać wnuka, gdy pełnił zaszczytną rolę królewskiego pazia w czasie prywatnej wieczerzy, na którą została zaproszona. Podczas owej biesiady Ryszard znalazł czas, żeby miło z nią pogwarzyć, ona zaś rozmawiała z królem tak swobodnie, że niejeden z siedzących za stołem gości popatrywał na nią za zdrosnym okiem. Nawet w sześćdziesiątej ósmej wiośnie ży cia Eleonora odznaczała się tak wspaniałą prezencją i taką 256
Polgara & Irena
godnością, że w przeciwieństwie do pomniejszych śmiertelni ków mogła sobie na wiele pozwolić. Ryszard otwarcie podziwiał jej wielką urodę i składał Eleono rze szczere wyrazy uznania. Istotnie, rysy miała przepiękne - ob ramowana białym kwefem twarz przypominała alabastrową rzeź bę - a oczy wciąż pełne wigoru i zaskakująco niebieskie, co wspa niale podkreślała jej aksamitna suknia barwy fiołkowego szafiru.
lo
us
- Musiałaś, pani, być w życiu świadkiem wielu zmian - za gadnął ją Ryszard. - Istotnie. Gdy byłam młodą dziewczyną, kraj nasz pogrą żał się w chaosie, wszędzie panowała bieda, szalało bezprawie. Widywałam wielkie połacie leżącej odłogiem ziemi, porzucone i zaniedbane farmy. Teraz obserwuję spokój i porządek. Kraj kwitnie, handel się rozwija, wszędzie pełno luksusowych towa rów, mamy dobry i stabilny rząd, a ziemia jest uprawiana.
sc
an
da
- Mimo to północ jest wciąż regionem w znacznej części dzi kim - rzekł Ryszard. - przyznaję, że i tutaj staramy się z wolna zaprowadzać porządek. Powziąłem już pewne zamiary wobec tych ziem. Ponieważ północ ma swoje problemy, doszedłem do wniosku, że winna też mieć swoją własną Radę. Londyn jest zbyt daleko. Powołam więc Radę Północy i oddam ją pod za rząd młodego Lincolna. To dobry, zrównoważony młodzie niec, lojalny wobec rodziny. Przy okazji otoczy opieką Warwicka. Może wywrze na niego uspokajający wpływ? „Marzyłam o tym całe życie - pomyślała Eleonora. - Moi syno wie zginęli, żeby twój ojciec został królem, lecz fakt, że tutaj jesteś, przekonuje mnie, iż nie zginęli na darmo". Ten siedzący obok niej mężczyzna o żołnierskiej postawie i szarych, śmiałych oczach oraz sercu czystym i pełnym miłości był tym, kim byłby jego ojciec. Kiedy dokonała się uroczystość nadania inwestytury, Tom ko mógł spędzić tydzień urlopu w Morland Place i omówić z rodziną swoje plany na przyszłość. - Chcę zostać przy królu - oznajmił, co spotkało się z pełną aprobatą Eleonory. - Należę do siedmiu głównych królewskich giermków i jestem pewien, że już niedługo król zaproponuje mi Polgara & Irena
257
stanowisko na dworze. Przy naszym panu można być absolut nie pewnym, że za dobrą służbę otrzyma się dobrą zapłatę. Wspomniał już, że gdy tylko wszystko się unormuje, wynajdzie mi odpowiednią pannę. - Wspaniale, Tomku! Wygląda na to, że istotnie masz zabez pieczoną przyszłość. Żałuję tylko, że zamieszkasz taki szmat drogi od domu, bo aż w dalekim Londynie, wobec czego rzad ko będziemy cię widywać.
an
da
lo
us
- Nie, niekoniecznie w Londynie - odrzekł Tomko. - Dużo wolnych stanowisk będzie tu, na północy. Królowa i książę Wa lii wrócą niebawem do Middleham i niewykluczone, że król wy śle mnie w te rejony. Jak sami dobrze wiecie, w Sherriff Hutton powstanie dwór lorda Warwicka i lorda Lincolna. Mówi się też, że zamieszkają tam dwaj inni książęta, synowie naszego świętej pamięci króla Edwarda, lord Bastard i lord York. Mają się tam wychowywać. Może przy nich dostanę jakieś stanowisko? Ży wię jednak nadzieję, że nie. Byłoby mi przykro przebywać z da leka od was, ale przede wszystkim pragnę być przy królu. Gdy bym dostał stanowisko na królewskim dworze, byłbym zawsze obok mojego pana.
sc
- Mówisz jak prawdziwy Morland - pochwaliła go radośnie babka. - Och, mamo... - westchnęła Daisy. - Daj spokój, Daisy - zganiła ją surowo teściowa. - Na pierwszym miejscu powinna stać lojalność wobec króla, dopie ro potem można myśleć o rodzinie. Tomko dobrze to rozumie. Natomiast z Nedem sprawy się mają inaczej. Obowiązkiem Neda jest ponowny ożenek, bo musi spłodzić więcej dzieci. Do pilnujemy, żeby się z niego wywiązał. Pod pewnym względem N e d jest podobny do ciebie, Tomku. On też lubi adorować panny, których wcale nie zamierza poślubić. Tomko uśmiechnął się zniewalająco. - Na dworze Ryszarda Trzeciego nie robi się tego zbyt często. Zapewniam cię, babciu, że N e d ma po temu znacznie więcej okazji ode mnie. 258
Polgara & Irena
W październiku idylla została gwałtownie przerwana. Arcyspiskowiec Morton uknuł kolejną zmowę i tym razem wciągnął do niej próżnego, żądnego chwały i chwiejnego Buckinghama. Temu ostatniemu przewrócił w głowie fakt, że został prawą rę ką Ryszarda. Odkąd się z nim zaprzyjaźnił, obrósł w bogactwa oraz zaszczyty i raptem poczuł, że ma za mało władzy.
al
ou
s
Widział w sobie drugiego wielkiego hrabiego Warwicka, twórcę królów, i podobnie jak Warwick, uznał, że obiekt jego pierwszego królotwórczego porywu za dobrze wie, czego chce. Było mu to nie w smak. Wolałby widzieć na tronie mę ża słabszego, którym można łatwiej kierować. Rozbudowana sieć szpiegów, którą oplótł całą Anglię i Francję, podsunęła mu kandydata. Nie był nim bynajmniej poprzedni pretendent do tronu - kraj nie chciał i nie mógł zaakceptować Edwarda, skoro udowodniono, że chłopiec przyszedł na świat z niepra wego łoża - lecz ktoś, kto urodził się ze związku, którego nie prawość dawno już została zapomniana.
sc an d
Morlandowie rozprawiali o tych wiadomościach. - Henryk Tidr?! - spytała całkowicie zaskoczona Eleonora. - Teraz każe się zwać Tudorem. Pewnie doszedł do wnio sku, że Tudor brzmi bardziej z królewska. - Ale kto to taki? - dopytywał się Ned. - Na jakiej podsta wie rości sobie prawo do tronu? - Jest synem lady Stanley - odrzekł Edward. - Pamiętasz? Pokazywałem wam tę damę. Niosła tren za królową w orsza ku koronacyjnym. - Przecież ten Tidr nie ma najmniejszego prawa do tronu! wykrzyknęła rozwścieczona Eleonora. - Twierdzi, że ma, po matce - odrzekła Daisy nieco spo kojniejszym głosem. - Podobno jest ostatnią przedstawicielką rodu Lancasterów. - Jest córką najstarszego syna z domu Beaufortów - za uważył Edward. - Ponieważ synowie Beauforta nie żyją, lady Stanley jest jedyną dziedziczką tej linii, bez względu na to, ile owo dziedzictwo jest warte. Polgara & Irena
259
- No właśnie, Edmundzie - powiedziała Eleonora - bez względu na to, ile jest warte. Lancasterowie pochodzą od Jana z Gandawy, ale Beaufortowie są jego nieprawymi potomkami, których spłodził z kochanką. To na zawsze dyskwalifikuje ich kandydatury do tronu. Nawet lord Bastard ma większe prawo do korony niż oni, a przecież nie rości do niej pretensji.
sc an
da
lo
us
- Wynika z tego, że ten Henryk jest podwójnie obciążony nieprawymi związkami - zauważył Ned. - Mówiłeś, ojcze, że... - Tak - Edward wpadł mu w słowo. - Jego ojcem był Ed mund Tidr... - Nieślubny syn królowej Katarzyny i jej walijskiego na uczyciela tańca - dokończyła za niego Eleonora. - Buckingham chyba oszalał! Anglia nigdy tego Tidra nie zaakceptuje, nawet gdyby pokonał królewskie armie. - W naszym kraju Lancasterowie mają wielu sympatyków rzekł ostrożnie Edward, nie chcąc denerwować matki. - Za mało - burknęła. - Są jeszcze Woodville'owie... Eleonora wbiła wzrok w syna. - Woodville'owie? Niby dlaczego mieliby mu pomagać? - Elżbieta już wie, że jej syn królem nie zostanie, ale może zechcieć, żeby jej córka została królową. Eleonora natychmiast zrozumiała, o co chodzi, i z odrazą wykrzywiła twarz. - Wydadzą księżniczkę Elżbietę za Tidra i posadzą ich obo je na tronie? A to ci dopiero wspaniałe posunięcie dla kraju! Królowa urodzona poza ślubnym związkiem i król-bękart sprawujący rządy pod dyktando Buckinghama i Mortona przy wsparciu francuskich żołnierzy! Dobry Boże, toż to doprawdy cud, że ziemia nie rozwarła się jeszcze i nie pochłonęła tych, którzy wymyślili taki szatański plan! Nie było powodu do niepokoju. Rebelia trwała niecały mie siąc i została stłumiona. Buckingham i dwaj inni główni przy wódcy powstania przypłacili to głową, lecz Morton zbiegł do 260
Polgara & Irena
Francji, gdzie spotkał się z Henrykiem Tidrem. Nieszczęsny pretendent do tronu od kilku tygodni pływał po Kanale, gdzie uciekł na wieść o upadku powstania. Kraj, wstrzymawszy na chwilę oddech, odetchnął z ulgą i z zadowoleniem powrócił do normalnego życia. Król i królowa spędzili Boże Narodzenie w Londynie.
sc an da
lo
us
W styczniu Parlament zajął się rutynowi pracami, wiele uwa gi poświęcając przestrzeganiu prawa i porządku oraz wymierza niu sprawiedliwości. W marcu była królowa, Elżbieta Woodville, zgodziła się nareszcie opuścić sanktuarium i zamieszkać w apartamentach na królewskim dworze wraz ze swymi córka mi. Ryszard darował jej spiskowanie i zobowiązał się wypłacać rentę. Córki Elżbiety traktował dobrze, obiecał nawet, że gdy nadejdzie pora, zadba o znalezienie im stosownych mężów i od powiednio je wyposaży. Książęta zostali wysłani do Sherriff Hutton na dwór ich kuzyna, hrabiego Lincolna, gdzie mieli otrzymać wychowanie należne królewskim synom, podobne do tego, jakie w Middleham odebrał sam Ryszard. Prócz małego Edwarda w Sherriff Hutton towarzystwa dotrzymywał im tak że Warwick, syn Clarence'a, i młody Jan Gloucester, nieślubny syn króla sprzed ożenku z Anną. Było to sympatyczne i zdrowo położone miejsce, gdzie młodzieńcy mogli wyrosnąć na silnych, wykształconych mężczyzn, umiejących władać bronią, tańczyć, konwersować, zalecać się dwornie do dam i stać się dobrymi, po żytecznymi członkami królewskiego dworu. I wówczas, gdy wszystko układało się jak najpomyślniej, los zgotował im straszliwy cios. W pierwszej polowie kwietnia przejechał przez York posłaniec z Middleham. Wiózł królowi potworną wiadomość o śmierci księcia Walii. Królewska para przebywała naonczas w Nottingham, dokąd ściągnęła na ciepły . sezon wraz z całym dworem. Król i królowa zamierzali ruszyć niebawem do Sherriff Hutton, żeby odwiedzić syna i innych. - To było potworne - mówił później Tomko, wspominając tamten straszny dzień. - Kiedy przybył posłaniec, byłem zu pełnie gdzie indziej, ale jak tylko usłyszałem, co się stało, Polgara & Irena
261
sc
an
da
lo
us
natychmiast popędziłem do prywatnych apartamentów kró la, chociaż nie miałem w owym czasie służby. Zbici w grupki dworzanie stali w straszliwej ciszy i zszokowani spoglądali na siebie bezradnie, nie wiedząc, co robić. Królowa klęczała na podłodze. Obejmowała się w pasie ramionami i kołysząc się z bólu w przód i w tył, co chwilę krzyczała niby ranne zwie rzę. Nie płakała, lecz wydawała z siebie dziki krzyk. Książę Walii był jej jedynym dzieckiem, a wiadomo, że królowa nie może mieć następnego. I wtedy przyszedł król. Nie mogłem patrzeć na jego udręczoną twarz. Opadł na kolana przy żo nie, objął ją ramionami i trzymał tak bez słowa i jednego ję ku, aż żyły wystąpiły mu na karku. I wówczas miłościwa pani zaczęła krzyczeć wniebogłosy. - Tomko umilkł. Na wspo mnienie tej strasznej sceny pociemniały mu oczy. - Mało nie oszalała z rozpaczy. Podobno ich synek chorował krótko i umarł na skręt kiszek, a jedna z pokojówek opowiadała mi, że królową nachodziły wizje, iż malec skręca się z bólu, przy wołując matkę i ojca. Chłopiec umarł dziewiątego kwietnia, tego samego dnia co król Edward. Nasz miłościwy pan udał się do swojej komnaty, gdzie przebywał w zamknięciu niemal cały tydzień, z nikim nie rozmawiając. Jedynym odgłosem, który zakłócał ciszę królewskich apartamentów, był nie koń czący się płacz królowej. Wreszcie już go się prawie nie sły szało, bo wnikał w słuchających, stawał się ich częścią, pobrzmiewał jedynie w kościach niczym wiatr hulający zimą po domu. Pod koniec miesiąca król, królowa i najważniejsi członko wie ich świty wyruszyli na północ na pogrzeb księcia Walii, a potem na krótki odpoczynek do Middleham. Właśnie wtedy Tomkowi zezwolono pojechać do Morland Place z wizytą. - Jak królowa dochodzi do siebie po tych strasznych przej ściach? - zapytała go Daisy. - Niedobrze - odparł Tomko. - Jest bardzo słaba, zmęczo na i jeszcze chudsza niż kiedykolwiek przedtem. Zawsze była wątła, a przeżyty wstrząs bardzo jej stan pogorszył. Dziecko 262
Polgara & Irena
nigdy nie odznaczało się dobrym zdrowiem, wszak nie spo dziewali się, że może tak szybko umrzeć. - Jeśli umarło na skręt kiszek, to choroba ta atakuje nagle, czasem całkiem bez uprzedzenia. Dlatego bywa, że myli się ją z objawami zatrucia - rzekła Eleonora. - Pamiętam, co mi opowiadał wasz dziadek. Jego brat właśnie na to umarł. To okropne stracić dziecko w ten sposób, zwłaszcza jedynaka.
lo
us
- A królowa nie może już mieć dzieci. Tak twierdzą lekarze. Między innymi dlatego miłościwa pani tak rozdzierająco szlo cha. Ma uczucie, że zawiodła króla. Król próbuje ją pocieszyć, lecz niewiele może jej pomóc. Ale raz... - Tomko urwał i mil czał chwilę. - Raz słyszałem, jak przepraszał ją za to, że uczy nił z niej królową. Nie bardzo go rozumiem. Pewnie uważa, że gdyby nadal była księżną Gloucesteru, nie opuściłaby chłopca w chorobie i osobiście by go doglądała...
sc an da
- Co by niczego nie zmieniło - orzekła Eleonora, potrząsa jąc głową. - Przy skręcie kiszek nie pomaga choćby najlepsza opieka. Choroba nadchodzi nagle i zabija szybko. Niedługo po przyjeździe Tomka do Morland Place nade szła z Londynu wiadomość, że Małgorzata urodziła pierwsze dziecko, chłopca, któremu po ojcu dano na imię Henryk. Wieść ta podniosła rodzinę na duchu, zwłaszcza że Ned wciąż trwał w bezżennym stanie. Miesiąc później na dworze Morlandów pojawił się królewski posłaniec z listem do Eleonory. List dotyczył małżeństwa. Pani, nie zapomniałem o prośbie, z którą zwróciłaś się do mnie w zeszłym roku. Tak więc jeśli chodzi o żonę dla Twego wnuka, a mojego oddanego sługi, Tomasza, to znalazłem mu pewną pannę, na którą niedawno zwróciłem uwagę, a która wydaje mi się dobrą partią. Nazywa się Arabella Zoucbe i na leży do dam dworu królowej. Jej ojciec, ziemianin, mieszka pod Nottingham, a lord Zouche z Coveńtry jest jej kuzynem. Znasz go, Pani, sama, ja zaś mogę jedynie dodać, że mam dla niego ogromny szacunek. Polgara & Irena
263
Jeśli mój wybór Ci odpowiada, zechciej, Pani, nakłonić oj ca Tomasza, żeby dołączył do syna, gdy chłopak wyruszy do Nottingham na spotkanie z nami. Pozna pana Zouche'a i omówi z nim rzecz osobiście. Jeśli zgodzicie się co do warun ków, a nie wątpię, że tak będzie, na miejscu wyprawimy tam młodym zrękowiny.
al
ou
s
- Jak to uprzejmie ze strony Ryszarda, że mimo bólu po stracie syna pamięta o takich sprawach - stwierdziła Daisy, zaskoczona zachowaniem króla bardziej niż jakimkolwiek je go osiągnięciem. - Ryszard jest królem - odrzekła Eleonora. - Król musi umieć zapomnieć o tym, że jest mężem i ojcem, i sprawować swój urząd nawet w chwilach najdotkliwszej żałoby. Przyznaję jednak, że ten list to z jego strony istotnie wielka uprzejmość. Kimże jest ta dziewczyna, Tomku? Znasz ją?
sc an d
Tomko spiekł raka. - H m m , owszem, znam. Trochę. Należy do dworek królo wej i jest tam od niedawna. Przyjęto ją, kiedy król i królowa postanowili wziąć na wychowanie księżniczki, córki świętej pamięci Edwarda. To dobra dziewczyna i prawdopodobnie czeka ją awans do najbliższej świty królowej. - Zatem ta propozycja jest dla nas zaszczytem - orzekła podekscytowana Daisy. Edward uśmiechnął się. - Myślę, że król ma na względzie nie tylko nasze dobro, ale i dobro własne. Jeśli wyda jedną z najlepszych dworek królowej za jednego ze swoich zaufanych, podwoi prawdo podobieństwo zatrzymania obojga przy sobie. Ileż ona liczy sobie wiosen, Tomku? - Zdaje się, że czternaście, a może piętnaście... Nie jestem pewien - odparł. - Jest bardzo ładna. Ma złotawe włosy, prze piękne, szarozielone, jakby przydymione oczy... Ned ryknął śmiechem. - Mówi, że „trochę" ją zna, lecz zdradza się każdym sło-
264
Polgara & Irena
wem! Od jak dawna ją adorujesz, Tomku, hę? I kiedy nasz król to spostrzegł? - To nieprawda, ja wcale... Ja... To znaczy... - jąkał się Tom ko, czym jeszcze bardziej rozbawił Neda. - Widzisz, babciu? To nie tyle jest zaszczyt dla naszej ro dziny ile desperacka próba ratowania Tomka, podjęta przez miłościwego pana: król próbuje uchronić go przed kłopotami, w jakie mógłby wpaść przez ową zielonooką boginię!
sc
an
da
lo
us
- Nic podobnego! - oburzył się Tomko, a Eleonora ze śmie chem poklepała go po ręku. - Nie znasz się na żartach, Tomku? - spytała. - Dość już, Ned! A teraz opowiedz nam o tej dziewczynie. Ale nie o ko lorze jej włosów i oczu. Mów, co wiesz ó jej ojcu. Czy ma pieniądze? Czy wykształcił córkę? - Jest bardzo dobrą dziewczyną pod każdym względem, babciu. Pięknie gra i śpiewa. Tańczy jak anioł i często pomaga księżniczce Cecylii w lekcjach, więc musi być wykształcona. Podobają nam się te same książki, te same poematy... A kon no jeździ nawet lepiej ode mnie. Poza tym... - Tak, tak, rozumiem, to chodzący ideał - przerwała mu Eleonora. - Ale opowiedz nam o jej rodzinie. - Chyba nie ma matki - odparł powoli Tomko. - W każ dym razie nigdy przy mnie o matce nie wspominała. Nato miast często i serdecznie mówi o swoim ojcu. Nie sądzę, żeby byli bogaci, ale jej ojciec jest herbowym ziemianinem. - Cóż, pieniędzy nam nie brakuje - westchnęła Eleonora. A skoro chłopak jest zadowolony, uznamy, że w tym przy padku bogactwo nie jest najważniejsze. Daisy poczuła się dotknięta. - Jesteś szalenie łagodna wobec Tomka, pani. Zastanawiasz się nawet, czy jest zadowolony z dokonanego wyboru. Nie pamiętam, żebyś brała to pod uwagę przy aranżowaniu innych małżeństw. - Daisy - rzucił ostrzegawczo Edward, któremu posłuszeń stwo wobec matki zanadto weszło w krew, by mógł spokojnie znosić, gdy ktoś ją krytykuje. Polgara & Irena
265
Eleonora przeszyła pulchną Daisy morderczym spojrzeniem. - Kiedy sam król sugeruje ten związek, musi to być zwią zek dobry, nawet jeśli nie wnosi pieniędzy. A skoro przypa dli sobie do gustu, niechże chłopak będzie zadowolony. Po wyborach, jakich dokonali N e d i mój Ryszard, trzeba się ra dować, że Tomko wprowadzi do rodziny dziewczynę z do brego ziemiańskiego domu.
lo
us
- Ja tylko powiedziałam... - zaczęła porywczo Daisy, -ale przerwało jej chrząknięcie Neda. - Przyjmij ode mnie gratulacje, drogi bracie, że weźmiesz ślub z wybranką serca! Sam rychło pójdę w twoje ślady, gdyż widzę, że jestem dla rodziny źródłem nieustającego zawodu. Babciu, pragnę cię serdecznie przeprosić za wszystkie lata, jakie spędziłem w bezżennym stanie. Nareszcie rozumiem, dlaczego ciągle mnie strofowałaś.
sc
an
da
- Bezczelny z ciebie hultaj, Ned! Sama nie wiem, który z was gorszy, ty czy Tomko. Przypomniałeś mi jednak o pewnym obowiązku: muszę wam znaleźć żony, tobie i Ed-_ mundowi. I to szybko! Daisy, która czuła, że utarto jej nosa, rzekła opryskliwie: - To Edward jest głową rodziny, mamo. Znalezienie żon dla chłopców jest jego, obowiązkiem, nie twoim. Eleonora nawet się nie fatygowała odpowiadać synowej, tylko zmroziła ją lodowatym spojrzeniem. - Idź do Hioba - poleciła pokojówce - i dowiedz się, czy zadbano o królewskiego posłańca. I zawiadom, że za chwilę zejdziemy na wieczerzę. Daisy nie umiała wyczuć, kiedy należy się ugryźć w język i rzekła: - No właśnie. A to jest następna sprawa, którą chciałam poruszyć. Dlaczego zawsze jadamy w wielkiej sali? Nie znam nikogo, kto w dzisiejszych czasach zasiadałby do stołu w wielkiej sali. Z całą pewnością nie robi tego nikt z tych, którzy nadają ton. Do wielkiej sali schodzi się wyłącznie na uczty. Mamy bardzo ładną komnatę zimową... 266
Polgara & Irena
- Dopóki ja żyję - przerwała jej Eleonora z lodowatą god nością - zawsze będziemy jadać w wielkiej sali. Ta tradycja powstała u zarania dziejów i ja się jej nie sprzeniewierzę. Po mojej śmierci róbcie sobie, co chcecie. Pamiętajcie jednak, że od tych, których obecność przy stole wam przeszkadza, zale ży wasz dobrobyt. Od nich i od owiec. - Odważnie powiedziane, babciu - orzekł Tomko, biorąc ją pod rękę. - Każemy Reynoldowi jak najszybciej przygnać tutaj owce. Jeśli je dobrze upchniemy, większość z nich na pewno zmieści się w wielkiej sali. A potem zmówimy specjalną modli twę. „Wdzięcznym Panu za opiekę nad każdym bydlątkiem...
sc
an
da
lo
us
- ...te owce są moim jedynym majątkiem" - dokończył Ned; rymowankę tę powtarzano im od najwcześniejszych lat. Eleonora nie oponowała, gdy młodzi odprowadzili ją do drzwi. - Cieszy mnie, że o tym pamiętacie, moje dziatki - odrze kła z wesołym śmiechem. Edward i Cecylia wymienili spojrzenia. Edward panem do mu? Nie za życia matki! Jeśli nie zasiadali do niej zaproszeni goście, wieczerza nigdy nie należała do wystawnych posiłków - podawano tylko chleb, mięso i piwo - ale zawsze spożywano ją w milej atmosferze, gdyż Eleonora lubiła, kiedy w wielkiej sali przygrywali muzy kanci. Żądała też, żeby w wieczerzy uczestniczyły wszystkie dzieci, nawet te najmłodsze - teraz do maluchów zaliczał się tyl ko Mikajasz. Zajmowała się nim niania pod czujnym okiem gu wernantki Lys. Pan Jenney wyprowadził się z Morland Place. Nie pracował już i wraz z innymi emerytami mieszkał w Micklelith. Paweł miał nowego guwernera, bystrego młodego człowieka nazwiskiem Huddle, który doskonale sobie radził z ośmioletnim podopiecznym, a ostatnio zaczął także nauczać trzyipółletniego Eliasza. Po wieczerzy rodzina pozostała na dole, gdzie odpoczywa ła w miłym nastroju, podczas gdy służba zajmowała się drob nymi pracami: szyciem, wyprawianiem skóry, stolarką i tym Polgara & Irena
267
s
podobnymi. Eleonora lubiła te chwile spokoju, gdy miała przy sobie swych bliskich, gdy wszyscy leniwie gwarzyli, oddawali się grom, pantomimie, śpiewom albo tańcom. - Jestem naprawdę szczęśliwa, że Cecylia przywiozła nam dzieci Ryszarda - zwierzyła się Edmundowi. - Najdalej za dwa lata Paweł wyjedzie z domu, więc gdyby nie było malu chów, czym zajęlibyśmy naszego pana Huddle'a? Niedługo Eliasz będzie już nieźle podszkolony w nauce i nadejdzie po ra, żeby się wziąć za małego Mikajasza. - Dostrzegła, że od wychodzących na dziedziniec drzwi zmierza ku niej Hiob. Miał tak dziwny wyraz twarzy, że zanim się zdążył odezwać, wiedziała już, o co chodzi.
sc an d
al
ou
Tym razem Hiob postanowił stanąć na wysokości zadania. Najbardziej oficjalnym i pełnym szacunku głosem oznajmił: - Przybył panicz Ryszard, jaśnie pani. - Powiedział to tak, jakby anonsował lorda. - Natychmiast go wprowadź. Dlaczego jeszcze stoi na dworze? - Nie jest pewien, czy zechcesz go, pani, widzieć. - Cóż za nonsens! To jego dom i może tu przychodzić, kie dy tylko zechce. - Przyprowadzę go .zatem - rzekł Hiob. Po chwili Ryszard stanął przed matką. Jak zwykle był w łachmanach i bez żadnego dobytku, tym razem jednak zbra kło mu również dotychczasowej pewności siebie. - To dziwne, Ryszardzie, że zawsze zjawiasz się we właści wej chwili - powiedziała spokojnie. - Akurat o tobie myślałam i mówiłam o twoich synach. - To są moje dzieci? - zapytał z niedowierzaniem, patrząc na dwóch ładnych, ciemnookich chłopców, którzy obserwo wali go z drugiego końca sali. Nie widział ich ponad rok i od tamtej pory bardzo urośli. - Naturalnie - odparła. - Wiesz, za chwilę dojdę do wnio sku, że jestem w stanie przywołać cię myślą. To ty, prawda? Mój syn z krwi i kości, a nie jakaś zabłąkana dusza? 268
Polgara & Irena
- Z krwi i kości, mamo, lecz mam wrażenie, że błąkam się całe życie. Nie chciałem tu dzisiaj przychodzić, ale znalazłem się w pobliżu, ujrzałem palące się światła i zapragnąłem was wszystkich zobaczyć. Wiedziałem, gdzie was zastanę. Widzia łem tę scenę w wyobraźni. Całe życie wyglądała tak samo. Ale kiedy podchodziłem pod drzwi, nagle ogarnął mnie strach. Pomyślałem sobie, że nigdy nic dla was nie zrobiłem i nie ma powodu, byście mnie chętnie witali. Tobie, mamo, omal nie złamałem serca, miałabyś mnie więc teraz przyjmować z po wrotem? Ale właśnie wtedy zaszczekały psy i w progu stanął Hiob, podałem mu więc swoje imię.
sc an da
lo
us
- Tak, chcę, żebyś do mnie wrócił, Ryszardzie - odrzekła. Tu jest twój dom. - Otworzyła ramiona, a pod wysokim, ob dartym Ryszardem załamały się nogi. Opadł na podłogę i jak za dawnych lat złożył głowę na kolanach Eleonory, wtulając twarz w miękki jedwab matczynej sukni. - Rysiu, najdroższy mój chłopcze - szepnęła. - Wróciłem do domu, mamo - odpowiedział stłumionym głosem spomiędzy fałd jedwabiu. - To Cecylia spowodowała we mnie tę zmianę - mówił Ryszard. Po szybkiej kąpieli włożył ubranie Edwarda, usiadł na pod łodze i wspierając głowę na kolanie matki, opowiadał. Eliasz z kolei przysiadł na kolanie Ryszarda i wpatrzony weń, trzy mał go kurczowo za kaftan, jakby się bał, że ojciec znowu ucieknie. - Powiedziała, że nie wywiązuję się ze swoich obowiązków kontynuował Ryszard. - Od tamtej pory, chodząc po kraju, bez przerwy nad tym myślałem. Przeżuwałem to na okrągło, wresz cie doszedłem do wniosku, że Cecylia ma rację. Wówczas jed nak wmówiłem sobie, że nigdy mi nie wybaczycie, więc najlepiej uczynię, znikając z waszego życia na zawsze. - Zawsze długo dochodziłeś do wniosków, które inni wyciugają bez żadnego trudu - stwierdziła Eleonora. Polgara & Irena
269
- Ale teraz, kiedy tu jesteś, nie musisz się już niepokoić, jak cię powitamy - dodał Edward. - Mamy tu mnóstwo roboty i ciągle brakuje nam ludzi, zwłaszcza że Tomko służy teraz na królew skim dworze, a Edmund kilka dni w tygodniu spędza w Shawes. - A ja nie jestem już w stanie robić tego, czym zajmowałam się dawniej - dorzuciła Eleonora. - Po całym dniu w siodle czuję wieczorem wszystkie kości. Mógłbyś bardzo nam się przydać, biorąc na swoje barki obowiązek doglądania tego, co Jenkyn nazywa „manufakturą". Mam tam dobrego nadzorcę, ale to pańskie oko konia tuczy.
an
da
lo
us
- Zajmę się nią, o ile tylko potrafię, ale będziecie musieli od świeżyć mi pamięć o tych sprawach - odrzekł Ryszard. - Już dawno nie zajmowałem się produkcją sukna od tej strony... - A od której strony się nią zajmowałeś? - zapytała Daisy. - Strzygłem owce i odbierałem jagnięta - odparł z uśmie chem. - Tak zarabiałem na życie. Pracowałem przy owcach. Opiekowałem się rodzącymi, myłem owce miksturami, żeby w runie nie lęgło się robactwo, strzygłem je, liczyłem i zabijałem. Może lepiej awansujcie na zarządcę któregoś z robotników, a mnie powierzcie robotę, na jakiej się znam.
sc
- Właśnie takiego człowieka jak ty nam potrzeba - odrze kła Eleonora. - Potrafisz mówić językiem prostych ludzi, a oni to lubią. Ja też nie miałam z tym nigdy kłopotów, lecz twój brat Edward w tych sprawach jest wprost beznadziejny. - Och, mamo! - Przecież to prawda, Edwardzie. Za mocno odczuwasz to swoje szlachectwo i zbyt nieśmiało sobie z nimi poczynasz. - Ty też jesteś szlachcianką, mamo - przypomniał jej Edward. - Tak, tak, ale tuż po ślubie wiele lat spędziłam z twoim dziadkiem i sporo się wówczas nauczyłam. Jednej rzeczy będę wszakże wymagać, Ryszardzie: żebyś się ubierał, jak na szlach cica przystało. Nie pozyskasz ludzkiego szacunku, paradując w łachmanach wędrownego mnicha. Mojego także nie. Jutro wybierzesz się z Tomkiem do Yorku i odwiedzisz krawca. 270
Polgara & Irena
sc
an
da
lo
us
Twój bratanek ma dobry gust, więc słuchaj jego rad. A ty, Tomku, na niczym nie oszczędzaj. - O t o miłe sercu polecenia, babciu - odparł młodzian z uśmiechem. - Ja też z nimi pojadę - wtrącił szybko Ned. - Potrzebny mi krótki płaszcz. - Masz robotę - rzucił ostro Edward. - Robota nie zając, nie ucieknie - odparł lekko Ned. - Tom ko długo tu nie zabawi, pozwólcie mi więc nacieszyć się nim, póki z nami jest. - Nie wykorzystuj mnie do załatwiania swoich interesów rzekł Tomko, ogarniając się od niego jak od natrętnej muchy. Bracia uśmiechnęli się do siebie. - Poza tym po co ci nowy płaszcz? Masz ten niebieski... - Nie pasuje do żółtych pończoch, mamo. Sama mówiłaś, że przy Tomku wyglądam jak straszydło. - Znowu się mną podpierasz! - zaprotestował Tomko. - Wygląda na to, że jutrzejszy wasz wyjazd sprowadzi nam na głowę same kłopoty. Może lepiej będzie, jeśli pojadę sam? I tak chciałem odwiedzić Cecylię i Tomasza, może więc zapro wadzą mnie przy okazji do krawca? - Doskonały pomysł - poparł go Ned. - Tomko i ja też mu simy zobaczyć się z Cecylią, prawda, bracie? - My?! Ano owszem... Rzeczywiście musimy. I to bardzo pilnie. Powinniśmy jechać. - Nie wiem, coście tam znów uknuli - rzekła Eleonora -ale jak słusznie zauważyłeś, Ned, nieczęsto mamy okazję gościć Tomka w domu. Śmiem twierdzić, że jeszcze potrafię zastąpić cię w pra cy, Ned, ale za często wyjeżdżasz do miasta i zaniedbujesz robotę. - Już niedługo będzie inaczej. Obiecuję ci, babciu. Zoba czysz - dodał tajemniczo. Eleonora nie drążyła tematu. - Co to wszystko znaczy? - Bracia leżeli już w łóżku i Tom ko mówił szeptem, żeby nie zbudzić Ryszarda i pana Polgara & Irena
271
Huddle'a, którzy spali w tej samej komnacie. - Co to za pilna sprawa goni cię do Yorku? - Wymyśliłem to na poczekaniu. Chciałem pojechać do mia sta, i to tak, żeby nikt nie odgadł po co. Zajmiemy się strojem Ryszarda, a potem zostawimy stryja u Cecylki i każemy mu tam na nas czekać. Ty pojedziesz ze mną. Będziesz mi potrzebny.
sc an d
al
ou
s
- Po co? - Zobaczysz! Nie mogę się już tego doczekać, lecz na razie cicho sza, to tajemnica. Staniesz po mojej stronie, prawda? Babcia dostanie szału. - Wolałbym stawić czoło rozjuszonemu bykowi niż rozsza lałej babci, ale... Cóż, pewnie cię wesprę. Tylko coś ty znowu wymyślił? Mam nadzieję, że nic złego. - A skąd, wprost przeciwnie! Sam zobaczysz. Dobry, stary Tomko. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Wjechali do miasta tuż po otwarciu bram i od razu skierowa li się do mistrza krawieckiego, który od lat obszywał ich rodzinę. Jako starzy klienci zostali przyjęci z należytym szacunkiem, lecz spostrzegawczy Tomko natychmiast zauważył, że czeladnik od nosi się do nich niemal niegrzecznie, na Neda zaś spogląda szcze gólnie niechętnie, prawie z nienawiścią. Ned zachowywał się jak zwykle bardzo swobodnie, dobierając i wybierając materiały, dyskutując z Tomkiem na temat fasonu zamawianych szat. Ry szard zaś obracał się jak kukła to w jedną, to w drugą stronę i bez wolnie pozwalał zdejmować sobie miarę i przykładać tkaniny. - Hm - mruknął wreszcie N e d - to już chyba wszystko. Od razu weź się do szycia, panie, i przyślij nam te stroje jak najszybciej, dobrze? Na kiedy się umówimy? Na jutro? - Zrobię na jutro wszystko oprócz kaftana z adamaszku, paniczu - zapewnił go służalczo krawiec. - Jak sam, panie, wiesz, adamaszek wymaga najrozmaitszych dodatków, a prze cież nie chciałbyś, żebym spartaczył robotę, prawda? - Absolutnie nie - przyznał Ned z wyższością człowieka oby tego. - Dobrze więc. Pracuj nad kaftanem, jak długo zechcesz, stryj będzie chodził w jedwabnym. 272
Polgara & Irena
- Naturalnie, paniczu, naturalnie. Na piątek kaftan będzie gotów. Tyle mogę obiecać. Miłego dnia życzę, panowie. Na dworze Ned otarł spocone czoło. - Uff! Robiło się tam gorąco. - Tak, widziałem, że ktoś posyłał ci palące spojrzenia - za uważył pogodnie Tomko. - Nie tak głośno, na litość boską! - syknął Ned i zerknął ner wowo na Ryszarda, sprawdzając, czy to usłyszał. Lecz tamten ich wcale nie słuchał. - Stryju - zażartował Ned - jeśli zdołasz dźwignąć swoje stare kości i wsiąść na konia, to podjedziemy z tobą do Cecylii. To niedaleko stąd, przy Lendal.
sc
an
da
lo
us
Dziesięć minut później byli już na miejscu i ledwo Ryszard zdążył wyściskać Cecylię i spytać, jak się czują dzieci, gdy Ned szarpnął Tomka za rękaw i rzekł: - Cecyłko, Tomko i ja mamy pilne sprawy do załatwienia w mieście. Zostawimy ci Ryszarda i wpadniemy po niego, wracając. Nie pogniewasz się? - Nie - odparła nieco zaskoczona. - Wrócicie na obiad? - Nie wiem. Która jest? Wpół do dziewiątej? Jecie za godzinę? - Nie, o dziesiątej - powiedziała Cecylia. - Tu, w mieście, nie musimy się tak spieszyć jak wy w Morland Place. - Może zdążymy przed dziesiątą. Przynajmniej mam taką nadzieję. N o , trzeba iść. Do zobaczenia. Niebawem będziemy z powrotem. - Powiesz mi wreszcie, o co tutaj chodzi? - zapytał cierpli wie Tomko, gdy wyszli przed dom. - Dokąd jedziemy? - Na koń! Na koń! - wykrzyknął podekscytowany Ned, dosiadając wierzchowca. - Pędzimy do kościoła. - Do kościoła? Po co? - Na ślub! - odkrzyknął przez ramię Ned, gdyż zdążył już brata wyprzedzić. - Chyba jeszcze nie na mój?! - wrzasnął za nim Tomko i spiął wierzchowca ostrogami, żeby zmusić go do szybszego biegu. - Nie, jeszcze nie - odparł z uśmiechem Ned. - To ja jestem tym szczęściarzem. Szybciej, bo już jesteśmy spóźnieni! Polgara & Irena
273
Zatrzymali się przed drzwiami maleńkiego kościoła Świę tego Krzyża. Idąc w ślady brata, Tomko zeskoczył z konia, podał cugle małemu ulicznikowi i obiecawszy dzieciakowi drobną monetę, kazał mu przypilnować rumaka.
sc an da
lo
us
- W porządku, zdążyliśmy. Jeszcze jej nie ma - stwierdził rozradowany Ned. Kilkoro przechodniów utworzyło małą grupkę gapiów i przy glądało się dwóm młodym, bogato odzianym mężczyznom. - Nie boisz się, że nie przyjdzie? - zapytał z ciekawością Tomko. - O nie. Przyjdzie na pewno. - Kto to jest? Możesz mnie już objaśnić? - Sądziłem, że sam się domyślisz - odparł wesoło Ned. pamiętasz tego czeladnika krawieckiego? Tego, co to chętnie zabiłby mnie wzorkiem? - Pamiętam. Tylko mi nie mów, że to z nim się żenisz! - Nie bądź osłem! Z jego córką! - Ned, ty chyba nie mówisz poważnie! - Wprost przeciwnie. Od miesięcy jesteśmy po słowie, ale na razie trzymaliśmy ten fakt w tajemnicy. Umierałem ze stra chu przed babcią. Dziewczyna jednak jest w ciąży, nadeszła zatem pora, żeby dopełnić zobowiązania. Jej ojciec uważa, że kręciłem się przy niej w bezecnych zamiarach, dlatego prze szywa mnie morderczym spojrzeniem, ale nie śmie zrobić nic więcej w obawie, że mistrz odeśle go z zakładu za odstrasza nie najlepszych klientów. Gotów jestem iść z tobą o zakład, że gdyby ten stan rzeczy potrwał nieco dłużej, którejś ciemnej nocy dałby mi w łeb i obciął mi nos oraz uszy. - Ned, ale dlaczego właśnie ona? - zapytał oszołomiony Tomko. - Sza! Już idzie. Zaraz zobaczysz dlaczego. Od strony Shambles, czyli dzielnicy jatek, spieszyła ku nim drobna dziewczęca postać, od stóp do głowy okryta płasz czem z cienkiej wełny; była w kapturze, choć gorący letni dzień bynajmniej do tego nie zachęcał. Ned podszedł się z nią 274
Polgara & Irena
przywitać, chwycił ją za ręce i przyprowadził do Tomka, ona zaś odkryła głowę i rozchyliła płaszcz. „Tak, już rozumiem dlaczego" - pomyślał Tomko. Była wiotką, prześliczną panną o ciemnych, kędzierzawych włosach, które nakryła prostym welonem z cieniutkiego lnu. Jej delikatna, jasna cera odzna czała się wyjątkową świetlistością. Narzeczona Neda miała różane policzki i usta, przepiękne zęby i lśniące, ciemne oczy. Wyglądała na jakieś trzynaście, czternaście lat i patrzyła na Neda z wyraźnym uwielbieniem.
ou
s
- Tomku, to jest Rebeka. Rebeko, oto mój drogi brat, Tomko. Na pewno umiłujesz go niemal tak samo jak mnie. Mówię „niemal" z nadzieją, że usłyszysz w tym ostrzeżenie i nie zakochasz się w nim jak co druga dziewczyna, która na niego spojrzy.
sc an d
al
- Szczęść ci Boże, panie - szepnęła nieśmiało, wyciągając do niego rękę. - I tobie, Rebeko - rzekł Tomko, po czym nachylił się nad nią i ucałował ją w oba policzki. Czuł, że Ned popełnia duży błąd, ale było już zdecydowanie za późno, by temu przeciwdziałać. - Zrzuć ten okropny płaszcz, dziecinko - nakazał Ned. - Wło żyłaś tę suknię, którą ci przysłałem? O tak, teraz jest dużo lepiej. Spod wełnianego płaszcza wyjrzała suknia z cienkiego jed wabiu w kolorze lapis-lazuli. Dziewczyna wyjęła spomiędzy fałd płaszcza ukryty tam wianuszek z białych czerwcowych kwiatów i upięła go na czubku głowy. - A więc możemy zaczynać. H o p ! H o p ! Duszpasterzu, je steś tam? O, jesteś. Księże, czyń swoją powinność, jako ci ka załem, a dostaniesz wspomnianą opłatę oraz parę nowych wo skowych świec przed ołtarz. Z ciemnej czeluści kościoła wychynął stary, zasuszony ksiądz, który w jasnym słońcu mrugał niczym sowa kryjąca się cały dzień w dziupli. Suknię miał starą i przetartą. Widać było, że u Świętego Krzyża nie zarabia na dostatnie życie. - Nie chcę tego robić bez zgody ojca dziewczyny - próbo wał wykręcić się z umowy. Polgara & Irena
275
Ned przybrał surowy wyraz twarzy. - O nie, mój panie! Już o tym mówiliśmy! Dobrze wiesz, że w odróżnieniu ode mnie jej ojcu zupełnie na pannie nie zależy. Jestem też od niego bogatszy i ważniejszy. A zresztą czy chciał byś, żeby niemowlę przyszło na świat bez błogosławieństwa Kościoła? Nie czerwień się, dziecino, on wie o naszym pośpie chu i oczekiwaniu. Właśnie to go przekonało, nieprawdaż?
sc an d
al
ou
s
- Istotnie - przyznał z westchnieniem starzec. - W takim razie załatwmy to szybko. Chodź. Przyniosłeś księgę? To dobrze. Idziemy! Ksiądz odczytał stosowne słowa drżącym głosem, Ned na łożył obrączkę na smukły biały palec żony, no i dokonało się. Wzięli tylko sam ślub, mszy nie było. - Nie szkodzi - pocieszał Ned pannę młodą między poca łunkami. - Od tej chwili będziesz miała wszystko, czego tylko zapragniesz. Chodź, Tomku, ty też ją ucałuj i życz nam wszystkiego najlepszego. - Życzę wam tego z całego serca - rzekł Tomko, ściskając rękę brata. Potem ucałował Rebekę i dodał: - Niech was Bóg błogosławi. Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi i dochowa cie się wielu synów. Zebrani wokoło ludzie śmiali się i bili brawo, choć tu i ów dzie odezwały się pojedyncze głosy o możnych panach, któ rzy zabawiają się z biednymi dziewczętami, ściągając na nie hańbę. Tomko czuł, że muszą stamtąd czym prędzej odje chać, tylko nie wiedział dokąd. Wtem przyszedł mu do głowy pewien pomysł. - Rebeko, przecież muszę ci kupić prezent ślubny! Poja wiłem się tu z pustymi rękoma, nie wiedziałem bowiem, że jadę na ślub, ale teraz wybierzemy się po upominek razem. Pokażesz mi, co ci się podoba. - Świetnie, Tomku! Chłopcze, przyprowadź no konie! Masz tu pensa. Rebeko, pozwól, że cię podsadzę. Dzięki Bogu, żeś lek ka jak piórko, bo tak bardzo się trzęsę, że nie wiem, co robię. Uważaj, trzymaj się mocno grzywy. Dobrze... N o , ruszamy! 276
Polgara & Irena
lo
us
Tomko czuł, że Ned jest mu wdzięczny za pomoc w roz ładowaniu napięcia. Podjechali pod kramy przy Stonegate i po dłuższym rozglądaniu się i wielu pełnych zakłopotania rumieńcach Rebeka zdecydowała się na wąską bransoletkę ze złota, bardzo prostą i bardzo elegancką. Zakup ten pochłonął całą pensję Tomka na ten i na przyszły miesiąc. Później za wrócili na Lendal do domu Cecylii. Wiedzieli, że dawno mi nęła pora siadania do stołu. N e d nawet się z tego cieszył, li czył bowiem na to, że zajęci posiłkiem nie skupią zbyt pilnie uwagi na jego ślubie. Zatrzymali konie przed drzwiami. Ned zerknął w górę i do strzegł w oknie czyjąś twarz, która jednakże szybko się schowała. - Zobaczyli nas - powiedział. - Raz kozie śmierć!
sc
an
da
Cóż mogli powiedzieć? Co się miało stać, już się stało, i nie ich rzeczą było protestować. Usiłowali zachowywać się wobec Rebeki uprzejmie. Dziewczyna siedziała bardzo zawstydzona i zdenerwowana zarazem, wiedząc, że prawdziwa burza do piero nadejdzie, kiedy po południu zjadą do domu. Cecylia odciągnęła Neda na bok, żeby zadać mu kilka pytań. - Jakżeś ją poznał, Ned? Mówiła, że mieszka w Shambles. Przecież nie masz tam żadnych znajomych. - Spotkałem ją u krawca - wyjaśnił. - Pewnego dnia zjawi ła się tam z obiadem dla ojca. Od razu się w niej zakochałem. Dlatego tyle ubrań kazałem sobie uszyć w tym roku. Wszak musiałem wymyślić jakiś pretekst, żeby bywać u krawca. Ale jej ojciec i tak nabrał podejrzeń. - Dlaczegóż więc od razu mu nie powiedziałeś, że chcesz się z Rebeką ożenić? - Nie znasz go. Natychmiast popędziłby do naszej babci i wszystko wyśpiewał. Za możliwie najwyższą cenę, rzecz jasna. - Nawet za cenę szczęścia własnej córki? Z pewnością wo lałby wydać ją dobrze za mąż! - On? Nigdy! Nie znosi biednej Rebeki. Urodziła mu ją pierwsza żona, Żydówka, z którą się ożenił, żeby przejąć intePolgara & Irena
277
res jej ojca. Sam był u niego tylko pracownikiem. Ale kiedy teść umarł, okazało się, że cały majtek zapisał drugiej córce, aby oj ciec Rebeki nie mógł na nim położyć łapy. Właśnie za to znie nawidził swoją żonę, a jeszcze bardziej córkę. Potem ożenił się powtórnie, stwarzając Rebece prawdziwe piekło na ziemi.
da
lo
us
- Hm, to bardzo wzruszające - stwierdziła Cecylia. - Nie wyobrażam sobie jednak, co powie na to babcia. - Chciała, żebym się ożenił. - Ale nie w taki sposób - zauważyła ponuro Cecylia. - Cecylko, pojedź dziś ze mną do domu i załatw to jakoś. - Nigdy w życiu! Ale Ryszard chętnie się za tobą wstawi, prawda, Ryszardzie? - rzekła Cecylia, widząc podchodzącego do nich stryja. - Jeśli tego chcecie - rzekł zgodnie. - Właściwie nie bardzo wiem, cóż innego mógł zrobić, skoro dziewczyna jest w ciąży. Tylko trochę dziwnie mi na nią patrzeć, gdyż bardzo przypo mina Konstancję.
sc an
- W istocie! Że też sama tego nie zauważyłam! - wykrzyk nęła Cecylia. - Dlaczego ją wybrałeś, Ned? Chyba bardzo lu biłeś Konstancję, prawda? - Bo ja wiem... Nie zastanawiałem się nad tym. Tak napraw dę to wcale Rebeki nie wybierałem. Bóg ją za mnie wybrał, po stawił mi ją na drodze. Jak zatem mogłem dziewczynę odtrącić? - Jeśli taki argument chcesz przedstawić babci, to radzę ci, przemyśl go sobie od nowa - orzekła Cecylia. - Lepiej trzymaj się tego, że dziecko już w drodze. Ned westchnął. - Cóż... I tak nie jestem pierwszy w naszej rodzinie. Ry szard zrobił to samo i jakoś uszło mu na sucho. A na myśl o narzeczonej Tomka babcia wręcz rozpływa się ze szczęścia. Muszę zaufać swojej szczęśliwej gwieździe. Teraz z kolei westchnęła Cecylia. - Szkoda, że najpierw nie odwołałeś się do zdrowego rozsądku - wytknęła mu serdecznie.
Polgara & Irena
Rozdział szesnasty 1
al
ou
s
Daisy płakała, Edward miotał się po domu, ciskając gromy, ale najgorszy ze wszystkiego był nieporuszony, chłodny gniew Eleonory - gniew, a po części i uraza. Właśnie reakcja nestorki rodu wystawiła Neda na najgorsze męki. Babka prowadziła dom żelazną ręką, dlatego powszechnie ją kochano. Edward chciał unieważnić małżeństwo i kupić papieską dyspensę bez wzglądu na koszty, lecz jego matka nieoczekiwanie się temu sprzeciwiła.
sc an d
- Nie - zaprotestowała. - Niech do końca życia boryka się z tą pomyłką. Nie godzi się odpychać dziewczyny, jeśli istot nie jest w ciąży. Za dwadzieścia lat mielibyśmy przez to inne kłopoty. Zaczęliby się tu pojawiać obcy mężczyźni z różnymi żądaniami. Musimy przyjąć tę... tę dziewczynę. A z upływem lat N e d pozna smak kary za rozwiązłość i działanie wedle wła snej woli, miast woli rodziców. Potem wyszła do wirydarza, gdzie długo spacerowała tam i z powrotem. Obserwując ją z okna, Tomko dostrzegł Hioba, który zbliżył się do swej pani i dwukrotnie przeszedłszy się z nią wzdłuż ogrodu, coś jej mówił. Kiedy się oddalił, Tomko odniósł wrażenie, że piękna głowa babci, zawsze tak dumnie i wysoko uniesiona, odrobinę opadła. Nie mógł tego znieść. Szybko zbiegł na dół i skierował się do ogrodu. Bez słowa ujął jej rękę, położył ją sobie na ramieniu, dopa sował krok do kroku Eleonory i spacerowali razem po wirydarzu. Dźwignęła głowę, nie chcąc, by ktokolwiek dostrzegł, że opuściła ją choćby troszeczkę, jednak twarz miała wciąż pełną dystansu i chłodu. Polgara & Irena
279
- Babciu, nie bądź taka nieszczęśliwa z powodu tego mał żeństwa - odezwał się wreszcie Tomko, r- Trudno, stało się. - Ale kogo on sobie wziął! Przecież ona jest nikim! Nikim! Jakże to? Czy on nie ma ani krzty dumy? On, dziedzic całego majątku? Popełniliśmy jakiś błąd w wychowaniu. Wiem, wiem, Ryszard też źle postąpił, ale on zawsze zachowywał się dziwnie, a ponieważ jest najmłodszym dzieckiem, jego małżeństwo nie miało wielkiego znaczenia. Ale żeby Ned tak lekceważył sobie obowiązki! To znaczy, że wcale mu na nas nie zależy.
sc
an
da
lo
us
- Ależ zależy, babciu, zależy! Jest mu szalenie przykro, że cię obraził... - Więc dlaczego zainteresował się taką dziewczyną? Na pewno przykro mu, że rzecz wyszła na jaw, ale nie sądzę, żeby żałował tego, co zrobił. Tomko zastanawiał się, co w tej sytuacji mogłoby babkę pocieszyć. - Okazałby słaby charakter, gdyby żałował swojego postęp ku, nie uważasz babciu? Przyznałby tym samym, że działał pochopnie i bezmyślnie. - A jak inaczej można to ocenić? - spytała z naganą w głosie. - Owszem, małżeństwo zaczęło się pochopnie - przyznał Tomko w zamyśleniu. - Zakochał się pochopnie i tak samo za czął zabiegać o względy dziewczyny, co było jeszcze mniej przemyślane. Ale potem, zastanowiwszy się nad tym, co zro bił, doszedł do wniosku, że musi ponieść konsekwencje swego uczynku i wytrwać przy dziewczynie, która w oczach Kościo ła i tak była mu żoną. Zatem dopełnił ślubu i przywiózł ją do domu, choć dobrze wiedział, że utraci twoją aprobatę, a to dla niego bardzo wysoka cena. Naprawdę. Spojrzała na niego sceptycznie. - I ty to nazywasz odpowiedzialnym zachowaniem? - Tak - odparł poważnie. - Mógł przecież, nie przejmując się wiele, zakosztować przyjemności, porzucić dziewczynę i skazać ją na cierpienie. Na pewno by głodowała, bo ojciec natychmiast wyrzuciłby ją z domu. Może by nawet umarła. Mógł tak postą280
Polgara & Irena
sc an da
lo
us
pić. Wielu mężczyzn na jego miejscu tak by właśnie zrobiło. Ale nie on. Zbłądził, lecz nie próbując zatuszować pomyłki, odważ nie skazał się na ciężki los i stawił czoło rozsierdzonej rodzinie. - Tomku, dlaczego wziąłeś na siebie rolę jego obrońcy? spytała Eleonora. - Ty nie jesteś taki jak on. Nie zrobiłbyś cze goś podobnego. - Nie zamierzam być jego obrońcą, babciu. Pragnę ci tyl ko powiedzieć, że chyba go rozumiem i że nie chcę, byś była nieszczęśliwa. - Nieszczęśliwa? - Nie chcę, byś sobie myślała, że nie zależy mu na tobie, na reszcie rodziny czy na zachowaniu naszego dobrego imienia. Zależy mu, i to bardzo. - Sądzisz, że byłabym nieszczęśliwa, gdyby przestało mu na mnie zależeć? - zapytała sztywno. Tomko uścisnął ją za rękę i uśmiechnął się. - Przecież ja to widzę, najdroższa babciu. Zawsze wiem, kie dy jesteś nieszczęśliwa. Inni się tego nie domyślają, ale ja wiem. Uśmiechnęła się do niego Z czułością. - Ktoś się już tego domyślił - wyznała. - Hiob? - Jak to odgadłeś? - Widziałem go z okna. Co mówił? - Mniej więcej to samo co ty. Choć mniej dobitnie. - On bardzo cię kocha, prawda, babciu? Eleonora uniosła brwi. - Jest przy mnie od dziecka - odparła wymijająco i wróciła do poprzedniej kwestii. - Najgorsze jest to, że Ned pozwolił sobie na taki wybryk aż dwukrotnie. Gotowa byłabym przyjąć twoje argumenty, gdyby zdarzyło się to pierwszy raz. Tymczasem on... Tomko gorączkowo myślał nad ripostą. - I co ci to przypomina? - Co takiego? - Oboje pamiętamy kogoś, kto też żenił się potajemnie, i też dwukrotnie. To osoba bardzo ci droga. Któż to taki, babciu? Polgara & Irena
281
Eleonora przeszyła wnuka spojrzeniem. - O kim ty mówisz, dziecko? Chyba nie o królu Edwardzie? - Właśnie o nim. Zawarł po kryjomu dwa niefortunne mał żeństwa. Obydwa były mezaliansami, ale i za pierwszym, i za drugim razem żenił się z miłości. A przecież Ned mieszkał na królewskim dworze i jako paź służył królowi przez trzy lata.
al
ou
s
- Chcesz powiedzieć, że żenił się, jak się żenił, bo brał przykład ze swego pana? - spytała zdumiona. - Nie jest to aż tak absurdalne, jak ci się, babciu, wydaje. Ogromnie podziwialiśmy króla Edwarda, a wszyscy z jego oto czenia kochali go całym sercem jak zaczarowani. Dobrze wiesz, że paziowie zawsze próbują naśladować zachowanie pa na, prawda? Właśnie dlatego rodzice muszą się dobrze natru dzić, żeby znaleźć dla swej pociechy odpowiedni dom: chcą, żeby miała dobry przykład. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że Ned rozwinął w sobie naturę kochliwego romantyka, być może nawet kosztem pewnych moralnych ustępstw.
sc an d
Eleonora zastanawiała się nad tymi słowami. - Niewykluczone - przyznała wreszcie. - Darowałam mu jego pierwszy błąd, gdyż sam król mnie o to prosił. Kto wie, może masz rację? Zajęci swoimi myślami, kilkakrotnie obeszli w milczeniu cały ogród. - Tak czy inaczej, oznacza to, że w dziecięcym pokoju przy będzie kilkoro nowych mieszkańców, a ten fakt chyba cię ucie szy. Natomiast w przyszłym roku, kiedy ożenię się z Arabellą... - Modlę się, żeby Bóg pozwolił mi doczekać twoich dzieci Tomko. Choć cieszę się, że masz zapewnione miejsce na kró lewskim dworze, to żałuję, iż nie możesz przez to mieszkać z nami w Morland Place. - Będziemy cię często odwiedzać, babciu - uspokajał ją Tomko. - Dobrze wiesz, że król kocha północ. Na pewno od czasu do czasu zajrzy do Yorku, a i w Middleham spędzi parę dni w roku. To wystarczająco blisko, żebym mógł wpadać do ciebie. 282
Polgara & Irena
sc an da
lo
us
- Mam nadzieję, drogie dziecko, mam nadzieję. - Umilkła i pod wpływem nagłego impulsu ujęła w dłonie jego piękną twarz o wystających kościach policzkowych i wymownych ciemnoniebieskich oczach. O t o dziecko, które prowadzała za rączkę po sadzie, które uczyła jeździć konno, które własnoręcz nie podsadziła na pierwszego w życiu kuca. O t o chłopiec, któ rego uczyła śpiewu i gry na gitarze, młodzieniec, którego umie ściła na dworze i którego karierze od łat przyglądała się z dumą. - Kochany Tomko - rzekła. - Kiedy twój dziadek przyjechał na południe, żeby się o mnie starać, jego ojciec przywiózł ze sobą podarki: sztuki pięknego sukna, grawerowane puchary i inne cenne przedmioty. Twój dziadek zaś przywiózł mi szczeniaka swojej ukochanej suki, najlepszego z miotu. Zawsze jest takie szczenię, lepsze od pozostałych. Kwiat całego miotu... - Ucało wała wnuka w czoło. - Niech ci Bóg błogosławi, moje dziecko. Odjęła dłonie od jego twarzy i w miłej, spokojnej atmosfe rze przechadzali się w ciszy po ogrodzie. I znowu trzymali się za ręce. Jak niegdyś. Rebeka czuła się strasznie nieszczęśliwa. Scena, która miała miejsce po jej przyjeździe z Nedem do Morland Place, była już wystarczająco potworna, ale to, co nadeszło potem, okazało się po stokroć gorsze. Obcowanie z babką, której się bala naj bardziej, wcale nie było takie straszne, gdyż starsza pani po prostu ją ignorowała, zajmując się swoimi sprawami. Za to Daisy, matka Neda, ani przez chwilę nie dawała jej spokoju: wiecznie ją łajała, krytykowała wszystko, co dziewczyna zrobi ła, i ciągle ją rozstawiała po kątach. Daisy szybko odkryła, że Rebeka nie umie ani czytać ani pisać, ani rachować, uznała ją więc za istotę zupełnie bezużyteczną, o czym nie omieszkała jej natychmiast poinformować. - Jak mogło ci przyjść do głowy, że potrafisz być panią tak wielkiego domu? Doprawdy nie rozumiem! Jak będziesz sprawdzała księgi, skoro nie umiesz rachować? Jak zamówisz towary dla gospodarstwa, skoro nie potrafisz czytać ani pisać? Polgara & Irena
283
da
lo
us
Toż nasza służba jest lepiej wykształcona od ciebie! I może jeszcze oczekujesz, że ktoś tu będzie z szacunkiem wypełniał twoje polecenia? Nie było sensu odpowiadać, że przecież niczego takiego nie oczekiwała, że wyszła za Neda, ponieważ sam ją o to prosił, ponieważ go kocha i jest z nim brzemienna, ponieważ chciała uciec ze swego okropnego domu. Zresztą Daisy i tak nie.zamie rzała wysłuchiwać jej nieśmiałych wyjaśnień. Czasem Rebeka dochodziła do wniosku, że życie w Morland Place jest dla niej karą za występny uczynek, jakiego się dopuściła. Bywało, że żałowała, iż nie mieszka u siebie na poddaszu, nie biega na po syłki dla ojca i macochy, że nikt jej w głos nie przeklina. Tu, w Morland Place, miała znacznie więcej okazji, żeby się w czymś pomylić, a łajanie teściowej, wydawało się jej gorsze od kułaka macochy, a nawet batów wymierzonych ręką ojca. O bólu fizycznym szybko zapominała, natomiast słowa kąśli wej krytyki wciąż ją prześladowały, to zaś sprawiło, że stała się jeszcze bardziej nerwowa i niezręczna.
sc
an
Gdyby chociaż Ned starał się jej dodawać otuchy, może i ła twiej by to wszystko znosiła, on jednak wiele czasu spędzał po za domem. Twierdził, że musi pracować wyjątkowo sumiennie, żeby udobruchać rodziców, dlatego codziennie rano wyjeżdżał w interesach czy w jakichś innych sprawach i często wracał do piero na kolację. Wieczorem zaś, po posiłku, czekało go wiele ulubionych rozrywek, które dla niej były niedostępne. Nie mia ła bowiem pojęcia o szachach ani o planszy, a gry w karty, które kiedyś opanowała, jemu były obce. Śpiewała ładnie, lecz piose nek Morlandów nie znała; nie potrafiła też akompaniować sobie na żadnym instrumencie ani tańczyć. Wychowywał się sama i nikt nie nauczył jej zabaw, przy których Morlandowie spędzali wieczory. Nie była nawet w stanie poznać zasad owych igrców, gdyż oddawali się im z takim zacięciem, wręcz uniesieniem, że nie mogła oczekiwać, iż zechcą zawracać sobie głowę objaśnianiem reguł komuś spo za grupki wtajemniczonych. Nie należała do ich kręgu: taka 284
Polgara & Irena
była prawda. Większość czasu spędzała sama; ponieważ Daisy odkryła, że dziewczyna nieźle sobie radzi z prostym szyciem (haftu wszakże nie znała), co dzień kładła przed nią stos ko szul, prześcieradeł oraz poszewek i wysyłała ją do pustej ko mory na bieliznę. Tam Rebeka przesiadywała całymi dniami i szyła, szyła, szyła, aż do bólu palców. Co jakiś czas podnosi ła głowę znad roboty i z rozmarzeniem wyglądała przez okno, patrząc na słońce i zielone pola, lecz nawet gdy nadludzkim wysiłkiem udawało jej się skończyć wyznaczoną na dany dzień pracę, i tak nigdy nie usłyszała słowa pochwały.
sc an da
lo
us
Wieczorami siedziała jako widz w wielkiej sali i przygląda ła się rozbawionej rodzinie. Nocami N e d czasem się z nią ko chał, ale inaczej niż przed ślubem, gdyż nie mieli komnaty wyłącznie dla siebie i musieli robić to po cichu. Poza tym N e d nie zbliżał się do niej co noc, bywało, że odwracał się plecami i zasypiał bez słowa. Po miesiącu pobytu w Morland Place odkryła, że wcale nie jest w ciąży, że to był tylko fałszy wy alarm, na co N e d wpadł w okropną furię i oskarżył ją, że go oszukała i zmusiła do małżeństwa. Od tej pory niemal w ogóle przestał się do niej odzywać, rzadko ją całował, uni kał nocnych pieszczot i traktował ją jak powietrze. Nic więc dziwnego, że była nieszczęśliwa i siedząc samotnie w komorze, czasami płakała po cichu nad miłością, która ją ska zała na tak ponury los. Pewnego dnia, na krótko przed kolacją, wymknęła się z domu i zawędrowała do sadu, gdzie usiadła pod drzewem i gorzko zapłakała. Nagle poczuła, że głaszcze ją po gło wie czyjaś dłoń. „Ned! - pomyślała. - A jednak mnie kocha! Przy szedł mnie ukoić, wziąć w ramiona! " Uniosła zalaną łzami twarz i odwróciła się, chwytając niosącą pocieszenie dłoń. Przestraszo na, zachłysnęła się własnym oddechem i czym prędzej wypuściła z rąk obcą dłoń. To wcale nie byl Ned, tylko jego kuzyn Edmund! - Myślałam... Myślałam... - wydukała, a potem ogarnęła ją żałość tak wielka, że policzki znowu spłynęły łzami. Edmund usiadł na trawie obok dziewczyny i patrzył na nią bez słowa, pozwalając się jej wypłakać. Gładził ją przy tym po
Polgara & Irena
285
głowie albo po ramieniu, tak jak się gładzi zranione zwierząt ko. W końcu uspokoiła się i pociągając nosem, walcząc z czkawką, uniosła głowę i spojrzała na niego. Miał twarz Morlandów, lecz była to twarz pozbawiona ich charakterystyczne go piękna, regularnych rysów, tęczówek o intensywnej barwie czy oczu tak wielkich jak na przykład oczy Tomka. Włosy Ed munda były też nieco jaśniejsze niż innych członków rodziny, miały barwę burego brązu. Nie, nie odznaczał się wielką uro dą. Był przy tym tak cichy i małomówny, że zdawało się, iż brakuje mu jakichś szczególnych cech charakteru. Swoją pracę wykonywał spokojnie i sumiennie, a w wolnym czasie czytał.
sc an d
al
ou
s
- Dlaczego jesteś taka nieszczęśliwa? - zapytał matowym głosem w taki sposób, jakby chciał zniknąć w tle. - Czy ktoś ci sprawił przykrość? - Świekra - odparła szybko. - Ciągle mi sprawia przykro ści. Wszyscy tutaj mną gardzą, bo jestem niewykształcona i pochodzę z biednej rodziny. Nawet N e d mną gardzi i żału je, że się ze mną ożenił. A ja - dodała porywczo - żałuję, że za niego wyszłam! - Dlaczego go poślubiłaś? - zapytał takim samym tonem. - Bo go kochałam - odparła. Edmund czekał, dodała więc szczerze: - No i chciałam uciec z domu. - Nie byłaś tam szczęśliwa? -Nie. - Nie kochałaś rodziców? - Mama nie żyje. Mam tylko macochę, która mnie nienawi dzi, i ojca, a on mnie nie chciał od samego początku. A ty? Co się stało z twoimi rodzicami? - Ojca nigdy nie miałem - odparł Edmund - za to los obda rzył mnie dwiema matkami. Rebeka uznała, że to żart, i uśmiechnęła się pytająco. Lecz on nie odpowiedział jej uśmiechem. - Moja pierwsza mama utonęła w fosie - powiedział. - Och! - Twarz miał nieprzeniknioną i nie wiedziała, jak na tę informację zareagować. Spytała więc: - Jak to się stało? 286
Polgara & Irena
- Zakochała się w jednym z mieszkających w fosie łabędzi. Za dnia karmiła go resztkami z własnego talerza, wieczorami zaś łabędź podpływał do brzegu i zamieniał się w człowieka, w zaczarowanego księcia. Co wieczór wychodziła mu na spo tkanie i rozmawiając, spacerowali aż do zachodu księżyca. Gdy tylko miesiąc zaszedł, książę znowu zamieniał się w łabę dzia, a mama zostawała na brzegu i cierpiała.
sc an d
al
ou
s
Rebeka wpatrywała się w Edmunda z otwartymi ustami. Nie słyszała dotąd, żeby ktoś tak opowiadał. - Pewnego dnia udała się po radę do czarownicy. Chciała po znać zaklęcie, które pozwoliłoby odczarować łabędzia, wówczas mogłaby ukochanego poślubić. I tak się akurat złożyło, że trafi ła do tej samej wiedźmy, która księcia zaczarowała. Czarownica była zazdrosna o mamę i postanowiła ukarać ją za tę miłość. Po wiedziała więc, że nie da się uwolnić księcia spod działania złe go uroku, ale zaproponowała mamie czarodziejski napój, który miał ją zamienić w łabędzicę. Wówczas mama rzekła: „Daj mi go zatem, bo chcę na zawsze zostać z moim księciem. Łabędzie łączą się w pary na całe życie, już nigdy więc nic nas nie rozdzie li". Wiedźma dała jej czarodziejski wywar ze słowami: „Gdy księżyc zajdzie, a książę ponownie zamieni się w ptaka, wypij ten napój do ostatniej kropli i pójdź za swym ukochanym. Jak tylko dotkniesz stopą wody, zamienisz się w łabędzicę". Umilkł i kątem oka obserwował Rebekę. Łzy obeschły; po chłonięta opowieścią dziewczyna zapomniała o smutku. - No i co się wtedy stało? - spytała bez tchu. - Wiedźma ją oszukała. Nie napełniła flakonu czarodziej skim napojem. Kiedy więc mama wypiła go do dna i weszła do fosy, woda rozstąpiła się pod nią i mama poszła na dno. - Och! - wykrzyknęła zrozpaczona Rebeka. - A co się sta ło z księciem? - Pozostał łabędziem i już nigdy nie opuścił fosy ani też nie znalazł sobie innej ukochanej. Nadal tu jest, możesz go zobaczyć, jeśli masz ochotę. Wciąż smutny pływa po fosie i aż do śmierci będzie opłakiwał utraconą miłość. Polgara & Irena
287
us
- Jakie to przejmujące... - szepnęła Rebeka. A potem przy pomniała sobie, że to przecież zmyślona opowieść. - To tylko bajka, prawda? Dlaczego opowiedziałeś mi bajkę? - Żebyś przestała się smucić. Udało się, prawda? - Tak, rzeczywiście... Zapomniałam o... - O sobie? - Mhm. Czasem i ja wymyślałam sobie różne historie, kie dy leżałam na strychu, bojąc się szczurów biegających po krokwiach. Opowiadałam coś sobie, żeby tylko o nich nie myśleć. Ale nie jestem za mądra i nie znam wielu opowieści - dokończyła Ze smutkiem. - Zresztą chyba wcale mi nie po magały...
sc
an
da
lo
- Ja też tak robię - odrzekł Edmund - ale uważam, że histo rie opowiadane przez innych są lepsze niż moje własne. - A co robisz, żeby ludzie ci je opowiadali? - zapytała. Edmund jej nie onieśmielał, bo mówił jasno, zwyczajnie i nie wywyższał się jak inni Morlandowie. W jego obecności odnosiła wrażenie, że niczym się od nich nie różni. - Wyczytuję je w księgach - odparł. - W ten sposób nawet ci, którzy już dawno zmarli, wciąż mogą dzielić się ze mną swoimi historiami. - Ach, tak... - W jej głosie zabrzmiała nuta zawodu. Żywiła nadzieję, że Edmund wyjawi jakiś sekret, który jej pomoże. - Dlaczego „ach, tak"? - Bo nie umiem czytać ani pisać - powiedziała ze smutkiem. Nikt mnie tego nie uczył. I nagle - uśmiechnął się. A niewielu widziało jego uśmiech. Pa trząc na niego, Rebeka zastanawiała się, jak mogła uważać, że jest mężczyzną mało urodziwym. Ten rzadki u niego uśmiech roz świetlał mu całą twarz. - Mógłbym cię nauczyć - zaproponował. - Naprawdę? Naprawdę mógłbyś? Ale ja nie jestem zbyt bystra - wyznała. - Czy bardzo trudno jest czytać? - Tylko z początku. Z czasem czyta się coraz łatwiej i ła twiej, wreszcie jest to tak proste jak mówienie. - Otworzył
288
Polgara & Irena
sc an d
al
ou
s
książkę, którą czytał w sadzie, kiedy płacz Rebeki odciągnął go od lektury, i podsunął ją dziewczynie. Zdziwiona, patrzyła na stronicę pokrytą czarnymi znaczkami. - Naprawdę? - wyszeptała z niedowierzaniem. - Naprawdę potrafisz patrzeć na te znaczki i odczytać, co mówią? - Naprawdę - odparł z uśmiechem. - Za każdym razem? - Za każdym. Spojrzała na niego z wyzwaniem w oku i dotknęła palcem grupy znaczków. - W takim razie powiedz, co tu jest napisane? Spojrzał na wskazane miejsce. - „Pielgrzymki". Zdziwiona przyjrzała się literom. Wyglądały jak zbiór dzi wacznych wygibasów o niemal zupełnie przypadkowym wzo rze, jednak Edmund umiał znaleźć do nich klucz, umiał je swy mi czarami rozszyfrować, odcedzić z nich słowa, myśli, cały sznur skojarzeń. „Pielgrzymki". Czary nad czarami! Czyżby kiedyś i jej oczy - na razie widzące jedynie czarny szlaczek mogły dostrzec coś więcej niźli tylko tajemniczy, zapisany in kaustem papier i ujrzeć ukryte w nim kryształowe skarby? Zdawało się, że to całkiem niemożliwe. Spojrzała na niego py tająco, z czułością pieszcząc stronicę książki. - Mógłbyś mnie nauczyć? Naprawdę? To chyba czary. - Mogę cię nauczyć - powtórzył. - I nauczę. Zobaczysz. Przyglądał się jej tak intensywnie, że nagle poczuła przyspie szone bicie serca, a na policzki wypłynął delikatny rumieniec. Oddychając nerwowo, leciutko rozchyliła usta. Edmund nie spuszczał z niej wzroku, potem zaś przykrył dłoń Rebeki swoją ręką i zaczął gładzić jej drobne, smukłe palce.
Polgara & Irena
289
2 Pod gospodarnymi i sprawiedliwymi rządami Ryszarda w kra ju panowało zadowolenie i spokój. Jednak mimo oficjalnej weso łości towarzyszącej obchodom Bożego Narodzenia dwór królew ski nadal trwał w smutku. Od śmierci syna królowa niedomagała i dopiero teraz odkryto prawdziwe źródło jej złego samopoczucia.
sc an d
al
ou
s
Moja biedna pani - pisał Tomko - choć ubrana w najpięk niejsze suknie, po prostu niknęła w oczach. Jej choroba stalą się jeszcze bardziej widoczna podczas świąt, gdyż w trakcie różnych uroczystości obok naszej miłościwej pani zawsze stała tryskająca zdrowiem księżniczka Elżbieta, złotowłosa piękność, ubrana równie pysznie jak królowa. Król ani na chwilę nie odstępował swej małżonki i chociaż pełnił rolę go spodarza najlepiej jak tylko potrafił, wyczuwało się, że jest wielce strapiony, jednak raz wyraźnie się rozpromienił, a mianowicie w chwili, gdy w samym środku uczty przybył posłaniec z wiadomością, że Walijczyk chce na nas latem na jechać. „Bogu niech będą dzięki! " - wykrzyknął pan z ulgą, nareszcie bowiem miał coś do zrobienia. Po świętach królowa zaniemogła na tyle, że musiała lec w łożu, a jakby i tego jeszcze było mało, lekarz oświadczył mojemu panu, że choroba, która niszczy jej organizm, jest za kaźna, nakazał królowi trzymać się z dala nie tylko od mał żeńskiego loża, ale i od komnaty, w której przebywa królowa. Zezwolił mu jedynie na krótkie wizyty u chorej. Mój zbolały pan wykrzyknął wówczas, że stracił już w życiu wszystko: najpierw opuścił go syn, a teraz żona zamierza zostawić go w mrocznej samotności. Potem udał się do sypialni i przez wiele tygodni nie wychodził z pałacu Westminsterskiego. Jako król wywiązywał się ze wszystkich królewskich zadań, nie da-
290
Polgara & Irena
jąc odpocząć uwięzionemu weń mężczyźnie. Ani na chwiłę nie zapomniał o swej odpowiedzialności wobec państwa, pa miętał nawet o takich drobiazgach, jak przesłanie do Sherriff Hutton kompletu nowej garderoby dla lorda Bastarda. Swoje go syna, Jana z Gloucesteru, mianował kapitanem garnizonu w Calais, a gdy zaczęto mówić, że zamierza chłopca prawnie usynowić, uczynić go swoim spadkobiercą i przekazać mu tron Anglii, ogłosił wszem wobec, że następcą tronu czyni lor da Lincolna, w następnej kolejności zaś hrabiego Warwicka. Wszystko musi odbywać się wedle ustalonego porządku, jak zawsze i jak w każdej sytuacji.
an
da
lo
us
Nadszedł marzec i królowa zmarła. To był potworny dzień. Pamiętam, król powiedział wówczas, że pogrąża się w mroku, bo gdy miłościwa pani umierała, słońce nieoczekiwanie zaszło i choć było dopiero południe, wszędzie zapadła straszna, nie naturalna ciemność. Podobno objęła ona całą Anglię, zatem pewnie i wy jej doświadczyliście, odczuwając ten sam strach, który tu, w Londynie, mocno ścisnął nam serca. Ludzie przy klękali na ulicach, błagając niebiosa o litość, a na polach zbite w ciasne gromady zwierzęta ryczały Z przerażenia.
sc
I w takich właśnie straszliwych ciemnościach nasza królo wa odeszła, król zaś krzyczał i rozdzierająco płakał. Myśleli śmy, że nadszedł koniec świata, że nigdy już nie ujrzymy słońca i zginiemy w tym mroku tak jak nasza pani. Nam słońce zaświeciło ponownie, ale nie naszemu miło ściwemu panu. Sądzę, że nadal tkwi w tych potwornych ciemnościach, gdyż teraz już nic ich nie rozświetla. Jednak ledwie złożono królową do grobu, gdy zaczęto rozpowszech niać pogłoskę, że król raduje się z jej śmierci, gdyż może te raz poślubić swoją bratanicę, księżniczkę Elżbietę. Niech ci, którzy tę potwarz zmyślili, po wsze czasy smażą się w pie kle! Król zwołał posiedzenie najważniejszych urzędników westmisterskich i oznajmił im publicznie, że nie zamierza brać ślubu z księżniczką, co więcej, nigdy nie miał podob nych intencji. Sama księżniczka była ogromnie przybita Polgara & Irena
291
i śmiercią naszej królowej, którą miłowała i złośliwymi po głoskami. W końcu miłościwy wysłał ją do Sherriff Hutton, by tam zaznała ukojenia w towarzystwie swych braci. Teraz mój biedny, nieszczęsny pan, którego polowania nigdy nie cieszyły, co dzień wyjeżdża ze sforą psów i sokołami, byle tylko mieć jakieś zajęcie. Sądzę, że gdyby nie ogromna siła jego woli i wielka obowiązkowość, na pewno postradałby zmysły, ni gdy bowiem żaden mąż nie miłował swej żony jak on ani też żadnemu innemu jej obecność nie była równie potrzebna.
sc
an
da
lo
us
Działający za granicą angielską szpiedzy raz po raz donosili o ruchach Walijczyka. Nadsyłali wieści, że wspomaga go król Francji, posyłając mu ludzi i pieniądze. U boku Walijczyka sta nął Morton, jego wuj Jasper Tidr oraz hrabia Oxford. Gdyby Henryk Tidr wylądował na wyspie, mógłby też liczyć na pewne poparcie ze strony Walii oraz południowo-zachodniej Anglii, gdzie mieszkało nieco ambitnych zwolenników Lancasterów, w każdej chwili gotowych przyjść mu z pomocą. Przewidując ewentualną inwazję, Ryszard musiał postawić angielską armię w stan gotowości, wysłał więc królewskich gońców w objazd możnych domów z prośbą o pieniądze. Tym razem nie chodzi ło o bezzwrotny datek, co posłańcy króla mieli wyraźnie pod kreślać, lecz o pożyczkę, którą Korona zobowiązywała się zwró cić w przyszłości. Niewielu proszono o więcej niż pięćdziesiąt funtów. Morlandowie i jeszcze ze dwa inne bogate rody ofiaro wali po sto, ponadto jak zwykle obiecali wystawić zbrojnych: dwóch wyekwipowanych konnych oraz dwudziestu łuczników. - Mamo - oznajmił Ryszard Morland - jeśli dojdzie do bi twy, ja też chcę walczyć. - I ja - dodał żarliwie Ned. Ryszard nudził się, siedząc w jednym miejscu, Neda z ko lei zawsze męczyło poczciwe życie, a ponieważ nie durzył się już w żonie, nic go w domu nie trzymało. W tej sytuacji Ry szardowi obiecano nie dwóch, lecz czterech konnych. W czerwcu dwór królewski przeniósł się na lato do Notting292
Polgara & Irena
ham, które było niezwykle dogodnym punktem do zorgani zowania obrony, gdyby taka konieczność zaistniała. Król przesłał wszystkim szeryfom okręgowym w Anglii nakaz trwania w stanie pogotowia bojowego, tak by w każdej chwi li mogli się stawić z posiłkami.
lo
us
Potem, pod koniec czerwca, do króla przybył lord Stanley i prosił go uprzejmie o zwolnienie z urzędu i zgodę na powrót do majątku. Od czasu odkrycia spisku Hastingsa król pilnie baczył na Stanleya. Wypuściwszy go z aresztu i darowawszy mu winy, mianował lorda marszałkiem dworu tylko po to, że by go mieć cały czas na oku. Jednak niestałość była języcz kiem u wagi, a ponieważ Stanley tylekroć zmieniał front, przechodząc z jednej strony na drugą, mówiło się, że nigdy nie wiadomo, co zrobi. Król postarał się więc, żeby chwiejny lord nie czynił niczego potajemnie.
sc
an
da
Teraz, w przededniu spodziewanej inwazji, Stanley prosił o pozwolenie na wyjazd do domu. Jego żona była matką szy kującego się do inwazji najeźdźcy, tym bardziej więc należało mieć na niego oko aż do stoczenia decydującej bitwy. Ale król się wahał. - Wasza wysokość! Miłościwy panie! - apelowali doradcy. W obecnej sytuacji nie możesz pozwolić mu odejść! - krzyczeli. Od razu przejdzie na drugą stronę! - Twierdzi, że z domu łatwiej mu będzie wyekspediować do nas swoich ludzi - odparł Ryszard. - I przyznaję mu rację. - Łatwiej też mu będzie skierować ich do Tidra - zauważył Lovell. - To też prawda - przyznał Ryszard. - Ale pozwolę mu odejść. - Dlaczego? Dlaczego, wasza wysokość? Dlaczego nie ka żesz zamknąć go choć na kilka najbliższych tygodni? Tomasz wiedział dlaczego, zanim jeszcze Ryszard zdążył otworzyć usta, i choć głęboko swego pana podziwiał, ogarnęła go fala niepokoju. - Człowiek może być lojalny tylko wówczas, gdy sam tego Polgara & Irena
293
us
chce. Lojalności nie da się egzekwować siłą. Jeśli Stanley po stanowi nas zdradzić, będziemy się z nim bić. Zatem Stanley odjechał do siebie, tymczasem kraj, zalewany żarem gorącego lata, uzbroił się w cierpliwość i czekał. W Not tingham król jeździł do boru na łowy, w czym zawsze towarzy szył mu Tomasz, który opiekował się sokołami i osobiście woził niezwykle okazałego ptaka, zakupionego tej wiosny w Morland Place. Król jak zwykłe zachowywał godną powagę, lecz w głębi serca nadal był szalenie smutny, a ponieważ Tomasz pragnął na de wszystko ów smutek ukoić, nie lubił odstępować swojego pa na choćby nawet na krok. Spał, kiedy spal król, ale przez cały dzień i wieczór trzymał się blisko niego niczym pies, który tuli się do pana w obawie przed nadciągającą burzą.
sc
an
da
lo
Minął lipiec. W sierpniu król oraz jego najbliżsi dworza nie polowali w borach Sherwood, stając na noc w Bestwood Lodge. I właśnie tam, w czwartek jedenastego sierpnia, zja wił się spocony i zakurzony posłaniec na spienionym koniu. Był ostatnim ze sztafety posłańców, którzy przekazywali na desłaną z Walii wiadomość, że Tidr z francuskimi siłami zaciężnymi przepłynął kanał La Manche i minionej niedzieli, czyli siódmego sierpnia, zszedł na ląd w Milford Haven. Nieprzyjacielskie armie spotkały się pod wsią zwaną Sutton Cheyney dwudziestego pierwszego dnia sierpnia, mniej więcej dziesięć mil od Leicesteru i ze dwie mile od Market Bosworth. Tam też, przejrzystego, ale i dusznego wieczoru, rozstawiły namioty. Angielska armia rozbiła obóz na wzgó rzach od wchodu, francuskie wojsko Tidra stanęło na równi nie od strony zachodniej, natomiast zaciąg Stanleya wybrał na biwak miejsce pomiędzy obiema siłami. Lord odmówił sta wienia się u boku Ryszarda, na razie jednak nie dołączył rów nież do Francuzów. Jak zwykle zmienny w poglądach, dosko nale zdawał sobie sprawę, że nikt w całej Anglii nie postawi oskubanej kury na zwycięstwo Walijczyka, i mimo złożo nych żonie obietnic ciągle wstrzymywał się z podjęciem decy294
Polgara & Irena
an
da
lo
us
zji, kogo w końcu wesprze; chciał najpierw na własne oczy zobaczyć, na czyją stronę przechyli się szala. Ponieważ Ry szard chętnie wybaczał krzywdy, Stanley nie lękał się podjąć wiążącej decyzji choćby w ostatniej chwili. O zmroku król zwołał swoich doradców na naradę przed bi twą. Opracowano taktykę walki. Jan Howard, książę Norfolku, miał ruszyć prosto na równinę, do króla zaś i jego hufców na leżało kontrolowanie położonego na zachodzie wzgórza Ambien i tym samym powstrzymanie Stanłeya przed atakiem na flanki wojsk Norfolka. Na trzecią część armii, czyli na żołnie rzy Northumberlanda, król specjalnie nie liczył, choć nie wspo minał o tym głośno. Northumberland dość późno odpowie dział na wezwanie i Ryszard liczył się z możliwością, że w dniu bitwy wcale się do walki nie włączy. Bił się już i za ojca Ryszar da, i za Edwarda, był więc zmęczony walką o Koronę. Ostatnio przyjął postawę, że od tej chwili Percy będzie walczył wyłącz nie o interesy Percy'ego. Mając to właśnie na względzie, Ry szard ustawił swoje wojska trochę bardziej na zachód i trochę bardziej na północ od wojsk Northumberlanda, jakby tego ostatniego wcale tam nie było.
sc
Narada dobiegła końca, dowódcy wrócili do namiotów, a król wyszedł na spacer po obozie. Tomasz obserwował miło ściwego pana, usiłując odgadnąć jego uczucia. Ryszard przysta nął przy dwóch ogniskach, wokół których siedzieli żołnierze, bystrym okiem zaglądał im w twarze, kazał sobie pokazywać ostrza mieczów, sprawdzał napięcie cięciw w łukach, robiąc to, co przed bitwą robi generał. Żołnierze witali go pogodnie i z szacunkiem. Za jego plecami nazywali go „Starym Ryś kiem" albo „Mistrzem Rychem": nadawali mu przydomki, ja kie nadaje się panu, który traktuje ludzi sprawiedliwie, każąc im przy tym solidnie harować. Cieszyli się, że będą walczyć pod jego rozkazami, że stoczą bitwę pod najlepszym dowódcą znanego im świata. Tidr nie miał żadnych szans. Przechadzając się po obozowisku, król przystanął na jego skraju, potoczył wzorkiem po równinie i spojrzał na obóz Polgara & Irena
295
Francuzów. Iskry ich ognisk kłuły aksamitny mrok nocy ni czym roje świetlików. Tu, za obozem Anglików, panowała tak głęboka cisza, że niemal słyszał rozmowy Francuzów, gdyż cichutkie pomruki niesione falą leciutkiego wiatru do pływały aż na szczyt wzgórza. Czyżby słyszał też rżenie ko nia? Dotarł doń odgłos żelaza dzwoniącego o kamień - może ktoś zdjął z ognia kociołek, a może ostrzył miecz?
us
Przeniósł spojrzenie na mniejsze kręgi świateł obozu Stanleya. Obserwując Ryszarda, Tomasz zauważył, że król marszczy brwi, że jego profil tężeje. Co zrobi Stanley? Naprawdę zranić mogła Ryszarda jedynie zdrada, wszystko inne przyjmował ja ko należny mu ciężar.
sc
an
da
lo
Lekki podmuch wiatru uniósł z królewskich ramion plerezę ciemnych, jedwabistych włosów. Ryszarda przeszedł dreszcz. Tomasz stanął przy swoim panu. - Może napijesz się wina, miłościwy panie, i już się położysz? Na dźwięk jego głosu Ryszard odwrócił się gwałtownie i w tej jednej krótkiej chwili nieuwagi pokazał mu twarz peł ną wielkiego cierpienia. Tomaszowi ścisnęło się serce. Zaraz potem Ryszard zapanował nad sobą i znowu przedzierzgnął się w posępnego, lecz pewnego siebie rycerza. - Zajęliśmy lepszą pozycję - oznajmił. - Mamy też lep szych ludzi. Bóg zdecyduje, komu przypadnie zwycięstwo. Jeśli jutro przegramy, Anglia zginie. Francuski despotyzm zadusi ją na śmierć. - Wygramy, panie. Musimy wygrać - odrzekł Tomasz. Ryszard patrzył na niego chwilę, wreszcie wziął się w garść. - Chodźmy zobaczyć konie. Tylko ty i ja - powiedział, kła dąc dłoń na ramieniu Tomasza. - Potem położymy się spać. Jutro czeka nas długi dzień. Rozstali się potem i król udał się do swojego namiotu. To masz nie czuł senności, chodził więc po obozowisku jak zbłą kana dusza, jakże pragnął dobrać się wrogowi do skóry! jego waleczna zapalczywość podnosiła na duchu tych, z którymi po drodze rozmawiał. Jednak w głębi serca cierpiał z powodu bólu 296
Polgara & Irena
umiłowanego pana - bólu, który utkwił w nim niczym cierń. O czym król myślał na skraju obozowiska? Na pewno nie o bi twie, tego Tomasz był pewien. Może więc o Annie i swoim sy nu? Cóż innego mogło wprawić go w ten nieszczęsny nastrój?
sc
an
da
lo
us
Obóz ożył przed świtem. Oficerowie budzili żołnierzy, ku charze rozpalali ogniska i gotowali śniadanie, stajenni karmili i szczotkowali konie. Król, pobladły i zmęczony po bezsennej nocy, korzystając z pomocy paziów, nakładał pozłacaną zbro ję. Kiedy przed namiotem pojawili się najwyżsi dowódcy ar mii, Ryszard wyszedł im na spotkanie. Tuż za królem podążał Tomasz z królewskim hełmem bitewnym, zwanym przyłbicą. Hełm ozdobiony był cieniutką złotą obręczą w kształcie koro ny. Król szedł w otoczeniu giermków i szlacheckiej straży przybocznej, a wszyscy mieli na piersi godło białego odyńca. Pojawili się też królewscy heroldowie. Na ich płaszczykach widniały czwórdzielne tarcze z królewskimi znakami na każ dym polu: z kroczącym lwem jako symbolem Anglii i liliami, symbolem Francji. Tuż obok pachołek prowadził konia Ry szarda - White Surrey wyginał przepiękną szyję, podskakiwał nerwowo z podniecenia, a w bogato zdobionym czapraku wy glądał imponująco, jak na królewskiego wierzchowca przysta ło. Lecz to nie król, tylko generał wyszedł z owego namiotu. Twarz Ryszarda nie zdradzała ni strachu, ni nadziei. Ogarnął wzorkiem dowódców, spojrzał w niebo: oceniał nastroje ludzi i prawdopodobieństwo deszczu. Tomasz pamiętał częste uwa gi babci, że Ryszard III przypomina swojego ojca, który był dotąd największym wodzem, jakiego wydała Anglia. Tego dnia zatem stanął przed nimi nie król Ryszard III, ale generał Ry szard York. To właśnie Ryszard York dosiadł wierzchowca i to on włożył na głowę hełm zdobny w złotą koronę. Żołnierze spokojnie zajmowali pozycje. Królewskie woj sko, w skład którego wchodziło osiemdziesięciu żołnierzy podlegających bezpośrednio Ryszardowi III, przesunęło się na zachód, do wzgórza Ambien, hufce Norfolka ustawiły się na zboczach, natomiast Northumberland i jego ludzie Polgara & Irena
297
zostali pod Sutton Cheyney, żeby powstrzymać Stanleya, gdyby ten postanowił zaatakować króla. Walijsko-francuska armia rebeliantów wyszła na równinę w trzech zgrupo waniach. Na pierwszy rzut oka obie armie liczyły mniej więcej po tyle samo ludzi, gdyby jednak Northumberland nie włączył się do bi twy, Stanley zaś stanął po stronie Walijczyka, wojsko rebeliantów okazałoby się dwukrotnie liczebniejsze od wojska królewskiego.
sc
an
da
lo
us
Rebelianci ruszyli do ataku i wspomagani przez małą artyle rię, szarżowali na podnóże wzgórza. Ludzie Norfolka, walczą cy pod sztandarem srebrzystego lwa, odpowiedzieli na szarżę lawiną strzał. Obie strony doznały niewielkich strat. Rebeliancki hufiec Oxforda, pod sztandarem z „gwiazdą o płonącym ogonie", ustąpił pola. Zabrzmiały surmy bojowe i wojsko Wa lijczyka natarło ponownie. Armie zwarły się z ogromnym im petem. Ryszard stał na szczycie wzgórza i obserwował bitwę, podsyłając posiłki tam, gdzie w angielskich szeregach widział załamanie. Powoli Anglicy zaczynali wypierać wroga. W cen trum wojsk angielskich z ponurym zacięciem walczył Jack Norfolk oraz syn jego, Surrey, za nimi lord Ferrers i lord Zouche - kuzyn narzeczonej Tomka - którzy wymachiwali że lastwem nad głowami wrogów, dzielnie utrzymując flanki. Znów rozbrzmiały surmy nieprzyjaciela. Rebelianci cofnęli się pod sztandary, sformowali szyki i po krótkiej przerwie rozgo rzała jeszcze bardziej zażarta walka. Do Ryszarda III przybiegł posłaniec, jeden z wywiadow ców, których król rozstawił na obrzeżach bitewnego pola: zameldował, że dostrzegł uzurpatora, i wskazał go królowi. Teraz Ryszard na własne oczy zobaczył Walijczyka, który siedział na koniu otoczony pięcioma setkami jeźdźców re zerwy, wstrzymujących się jak dotąd od walki. Niemal w tej samej chwili nadeszła wiadomość, że Jack Norfolk i lord Ferrers padli. Nie było czasu na opłakiwanie zabitych. Król wysłał posiłki na linię walczących i umyślnego do Northumberlanda z rozkazem wejścia do walki. Odpowiedź lorda na298
Polgara & Irena
deszła bardzo szybko. Dumny Percy oświadczył, że woli zo stać na miejscu, na wypadek gdyby Stanley ruszył do ataku. Catesby, jeden z królewskich sekretarzy, krzyknął do króla: - Panie, wycofajmy się! Jeszcześmy nic nie stracili! Jeśli zaraz zarządzimy odwrót, zbierzesz więcej łudzi i rozstrzy gniemy tę bitwę kiedy indziej. - Nie! - odkrzyknął Ryszard. - Musimy ją rozstrzygnąć tu i teraz!
sc
an
da
lo
us
- Wojska Stanley lada moment ruszą... - zaczął Catesby. Zniecierpliwiony król tylko machnął ręką. - Hełm! - zwrócił się do Tomka, który podszedł bliżej, żeby zamknąć mu przyłbicę. - Jedziemy na spotkanie z Henrykiem Tidrem. Rozległy się wiwaty. Za królem stała jego świta: dobrze uro dzeni chłopcy zdobywający rycerskie ostrogi, paziowie, gierm kowie, ziemianie i ich synowie, którzy miłowali go i służyli mu całe życie. Tomasz obrzucił ich spojrzeniem, dostrzegając Franciszka Lovella ze znakiem pędzącego wyżła na tunice, Ja na Kendalla - królewskiego sekretarza, Ratcliffe'a, Ashtona, Constable'a, Staffordów i sir Roberta Bracknebury'ego, ko mendanta Tower. Ten ostatni pędził z Londynu co koń wysko czy, ciągnąc ze sobą hufiec londyńczyków, żeby mogli walczyć u boku miłościwie panującego, oraz wielu giermków i paziów, którzy ledwie wyrośli z chłopięctwa. W sumie zebrało się z osiemdziesięciu i mieli ruszyć przeciw pięciu setkom zbroj nych Henryka Tidra. Było ich jednak wystarczająco wielu. Gdyby zdołali Tidra zabić, rebeliancka armia nie miałaby już o co walczyć i biorąc nogi za pas, rozpierzchłaby się na wszyst kie strony. Wówczas Stanley natychmiast przyłączyłby się do wygrywających. Stawiali życie na kartę zwycięstwa. Wydając okrzyk bojowy, Ryszard spiął konia ostrogami i White Surrey puścił się galopem w dół zbocza. Za nimi ruszy li ludzie króla, zagrzewając się do decydującego boju głośnymi i dzikimi wrzaskami: ci najwierniejsi, oddani mu bezgranicz nie, wyznający zasadę: „Lojalność mnie wiąże". Tomasz ostro Polgara & Irena
299
poganiał Barbary'ego, ani na chwilę nie spuszczając z oka wy machującej toporem postaci ze złotą koroną na głowie. Konie wzniecały kopytami tumany kurzu, nad pędzącymi rycerzami powiewały trzy sztandary: z czwórdzielną tarczą Anglii, krzy żem świętego Jerzego i białym odyńcem Gloucestera. Galopo wali przez równinę niczym psy gończe. Przemknęli obok odzianych w szkarłaty zastępów Stanleya, kierując się prosto na czekających jeźdźców, zbitych ciasno wokół Walijczyka i sztandaru z czerwonym smokiem.
sc an d
al
ou
s
Konie rżały i parskały, kręcące młynka topory błyskały w słońcu niczym ogień, powietrzem wstrząsnął ryk gniewu i bólu, ziemia spłynęła krwią. Przed atakującymi rozpostarło się morze ciał. Co chwilę cios trafiał z brzękiem w metal pancerza, czasem go przebijał, zatapiając się w ciele aż do kości. Po jednej stronie Ryszarda walczyli Lovell i sir Robert Percy, po drugiej zaś Tomasz, a zaraz za nim Ratcliffe. Krok po kroku torowali sobie drogę do samego serca rebelii, do bladolicego Walijczyka o włosach koloru słomy, który siedział na koniu i na widok nie ubłaganie nadchodzącej śmierci trząsł się ze strachu. Będąc ledwie kilka jardów od uzurpatora, Ryszard osobi ście chwycił sztandar z czerwonym smokiem i cisnął go w kurz bitewnego pola. Właśnie wtedy Ratcliffe przeraźliwie krzyknął i zwracając na siebie uwagę ponad zgiełkiem walki, wskazał żołnierzy Stanleya nacierających od flanki. Zatem Stanley wreszcie włączył się do bitwy! Ratcliffe i kilku innych odwróciło się, żeby stawić czoło atakującym, lecz zbrojni Ry szarda padali już jak muchy. Jego chorążowie nie żyli, on zaś walczył jeszcze tak zażarcie, że oddaliwszy się od swoich, zo stał sam pośród obcych. - Zdrada! Zdrada! - krzyczał, a Tomasz, słysząc ów okrzyk rozpaczy i bólu, poczuł, że dławi go w gardle. - Zdrada! Z trudem łapiąc oddech, z oczyma pełnymi łez, rzucił się w stronę miłościwego pana - w gąszczu oręża widział złotą obręcz korony i wciąż wymachujące zakrwawionym toporem ramię w złocistej zbroi. 300
Polgara & Irena
- Panie! - wykrzyknął, choć go dławił kurz. Mignęła mu na chwilę blada twarz Ryszarda i wiedział już, że król go usłyszał, lecz zaraz potem poczuł straszliwe uderze nie w głowę, które zrzuciło go z konia. W tym samym momen cie zbroję Ryszarda przebiło tuzin ostrzy: straszliwie krzyknął i też skonał, przeszyty dziesiątkami śmiertelnych ciosów. Spadł z siodła ledwie kilka stóp od wroga, z ustami ułożonymi do wypowiedzenia imienia, które przyniosło mu śmierć.
an
da
lo
us
Rozproszone i skrwawione resztki armii ostatniego angiel skiego króla zbiegły na północ i południe. Żołnierze z Yorku, w tym również i zaciąg Morlandów, wciąż byli jeszcze w dro dze i nie zdążyli dołączyć do armii. To Northumberland powi nien był ich zwołać i wziąć pod komendę, ale tego nie zrobił, dlatego o zarządzonym zgrupowaniu sił dowiedzieli się dopie ro w piątkowy wieczór dziewiętnastego sierpnia. Wyruszyli przed świtem dwudziestego, lecz do dziesiątej dwudziestego drugiego, gdy bitwa już dawno się skończyła, nie dotarli nawet do Leicesteru. Zawrócili więc i pojechali do domu, z sercami przepełnionymi smutkiem i hańbą.
sc
Dwudziestego trzeciego, w chwili gdy urzędnik rady miej skiej, Jan Sponer, przekazywał najświeższe wieści burmistrzo wi, rajcom i radzie okręgowej z siedzibą w Yorku, do Morland Place dotarł zdrożony i zakrwawiony uciekinier z pola bitwy, przywożąc Morlandom te same, jakże straszne nowiny. Wszyscy członkowie rodziny zeszli do wielkiej sali. Ich twa rze wyrażały pełne bólu zdziwienie na wieść o tym, czego do wiadywali się od nieszczęsnego młodzika. Eleonora uklękła i własnoręcznie opatrzyła mu ciężką ranę na ramieniu, nato miast Daisy i Rebeka obmyły jego twarz z kurzu, po czym przytknęły mu do ust puchar wina. Złapawszy oddech, zdrożo ny przybysz rozpłakał się, a jego chude ramiona jęły bezradnie podrygiwać. Należał do giermków królewskich; biały odyniec na tunice broczył krwią, chłopca i wroga. Służył z Tomaszem, choć był od niego młodszy. Urywanymi zdaniami opowiadał Polgara & Irena
301
przebieg bitwy, a kiedy doszedł do kulminacyjnego momentu, jego policzki spłynęły łzami. - A Tomko? Co z Tomkiem? - przerwała mu Daisy, gdy za czął mówić o zdradzie Stanleya. - Padł... On i nasz król... prawie w tej samej chwili... Daisy załkała dziko i ukryła twarz w dłoniach. Eleonora wpa trywała się w młodego giermka bez słowa. Oblicze jej pobladło i zmartwiało, tylko oczy płonęły niczym niebieskie pochodnie.
us
- Podniosła się ściana mieczów - szlochał chłopak. - Tak gęsta, że nie widać było pojedynczych kling. A kiedy nasz król padł, wszyscy się na niego rzucili. Zdradzieckie psy! Szarpali martwe ciało, choć gdy żył, na samą myśl o nim drżeli jak osi ka. Och, miłościwy panie! - Urwał, nie mogąc mówić dalej.
sc an da
lo
Palce Eleonory, która opatrywała jego ramię, znierucho miały na bandażu. Zupełnie tak, jakby serce w niej zamarło i już nie zamierzało uderzyć. W końcu chłopiec wrócił do swej opowieści. - Pan Ratcliffe też zginął, ale sir Francis przywołał do siebie tych, którzy ocaleli. Wróciliśmy pod wzgórze i tam żeśmy przystanęli. Widzieliśmy, jak zdrajca Stanley zdejmuje królew ską przyłbicę z głowy miłościwego pana i wkłada ją na głowę Walijczyka. Myślałem wówczas, że serce mi pęknie, ale potem nadeszły rzeczy gorsze, znacznie gorsze! - Głos mu się załamał. - Mów - szepnęła Eleonora. - Uciekliśmy na gościniec do Leicesteru. Niestety, wkrótce potem zrobiło mi się słabo. Rana dokuczała mi tak bardzo, że nie mogłem dotrzymać kroku reszcie. Położyłem się obok go ścińca, a kiedy usłyszałem, że nadchodzą żołnierze, ukryłem się w rowie. To było wojsko Walijczyka i on sam we własnej osobie. Na głowie miał koronę naszego miłościwego pana. Niech Bóg wtrąci tego psubrata do piekła na wsze czasy! Nad ciągali Francuzi i Walijczycy, klnąc i bluźniąc po drodze, triumfując z powodu zwycięstwa, które zawdzięczali zdrajcy. Te rynsztokowe kundle, te... - Cicho już, cicho. Nie mów tak, dziecko - powstrzymała 302
Polgara & Irena
go Eleonora - nie wypada. Pamiętaj... - utknęła, nie mogąc skończyć zdania. - Pamiętaj, kto nie żyje. Chłopak ze szlochem zaczerpnął powietrza. - Pani... - szepnął. - Słyszeliśmy, jak krzyknął, kiedy go usiekli. Chyba nigdy nie zapomnę tego strasznego krzyku, ani we śnie, ani na jawie, aż do samej śmierci. Te parszywe kundle odarły go z ubrania. Nie zostawiwszy mu nawet kawałka ma teriału na lędźwiach, przerzucili go nagiego przez koński grzbiet niczym ubitego rogacza. Naśmiewali się z niego po drodze, a jeden to nawet zawiązał mu sznur na szyi i nazwał, naszego pana przestępcą.
sc an da
lo
us
Przerażonym słuchaczom aż zabrakło tchu. - Pomazańca bożego! - wykrzyknął Edward łamiącym się głosem. - Jak śmieli... - Daisy kiwała się w przód i w tył, jęcząc jak rodząca. Eleonora przygryzła wargę do krwi. - To bluźnierstwo - wyszeptała i oczy jej zogromniały. Przeżegnała się. - Boże mój, co się z nami stanie, kiedy taki szubrawiec bezkarnie bezcześci ciało namaszczonego króla? Dobry Boże, czy przyjdzie nam wszystkim pomrzeć? Och, Ryszardzie, Ryszardzie... - Przejeżdżali niedaleko od miejsca, gdzie leżałem - mówił chłopak - ale nie bałem się, że mnie znajdą. Gdym ujrzał, że pan mój posiekan tak bardzo, iż ran nie da się zliczyć, chcia łem umrzeć. A każda z tych ran krzyczała: „Zdrada! Zdrada! Pomścijcie mnie!" - Znowu się rozszlochał. - Dość już, ani słowa więcej - rzekł Edward zaniepokojo ny, że kobiety mogą wpaść w histerię. - Teraz uspokój się i odpoczywaj. - Niech się wypłacze - powiedziała Eleonora. - Gdybyśmy mieli płakać ze sto lat, i tak zabraknie nam łez, żeby wyrazić żal z powodu tego, co się stało. Nasz dobry król nie żyje, a zrodzony z grzechu Walijczyk nosi jego koronę. Kto wie, ja kich okrucieństw dopuści się jutro? Polgara & Irena
303
Później nadciągnęli ludzie Morlandów, którzy przez zdradli we knowania Northumberlanda nie zdążyli dojechać na czas i wziąć udziału w bitwie, a tym samym zawiedli swojego pana. Ich serca płonęły oburzeniem i wstydem. Tego dnia w kronice miasta York pod datą dwudziestego drugiego sierpnia zapisano: „Dziś zginął nasz dobry król Ryszard III, okrutnie usieczony i zamordowany ku wielkiej żałości mieszkańców miasta".
an
da
lo
us
Następnego ranka młody giermek wyruszył w dalszą, zu pełnie już bezcelową drogę. - Dokąd się wybierasz? - zapytał go Ned. - Do Wensleydałe, skąd pochodzę. A potem? Sam nie wiem. Lord Lincoln jest teraz królem. Zaczekam, aż zwoła pospolite ruszenie. Ned potrząsnął głową. - Jeśli nie uciekł do razu, Walijczyk już go pojmał i zamor dował. Henryk Tidr na pewno wysłał ludzi na dwór w Sherriff Hutton, gdyż są tam wszyscy ci, którym przysługuje bliższe bądź dalsze prawo do tronu. Walijczyk nie zostawi ich przy życiu, żeby w przyszłości nie mogli mu zagrozić. Nie oszczę dzi Lincolna, Warwicka ani nawet synów króla Edwarda. Za morduje ich wszystkich.
sc
- W takim razie przeprawię się za granicę i zaczekam, aż na dejdzie pora - oznajmił chłopak. - Ale jedno zrobię na pewno: zemszczę się na Northumberlandzie. Ledwie skończyła się bi twa, a on już klęczał przed tym walijskim uzurpatorem! Niech go piekło pochłonie! Nawet gdybym miał czekać całe życie, to doczekam się chwili, kiedy odpłacę za to dumnemu Percy'emu. - Niechaj cię Bóg prowadzi. Gdybym był tobą, gdybym wi dział wszystko to, o czym opowiadałeś, z pewnością postąpił bym tak samo - odrzekł Ned. - I wolałbym być tobą, a nawet moim nieszczęsnym bratem, byle tylko do końca życia nie myśleć, że nie wziąłem udziału w walce. - Nie z własnej winy przecież - odparł chłopak. - Zegnaj panie. - Żegnaj, i niech ci Bóg co rychlej dopomaga. Polgara & Irena
Rozdział siedemnasty
sc an d
al
ou
s
Henryk Tidr, a raczej Tudor, gdyż tak się kazał nazywać, wkroczył do Londynu we wrześniu. Tam też przesiano mu wkrótce pojmanych w Sherriff H u t t o n więźniów. Natych miast po bitwie bowiem Henryk wysiał do zamku oddział zbrojnych, który wziął jeńców: Warwicka, Jana z Gloucesteru, lorda Bastarda i jego brata, Małgorzatę z Salisbury, księżniczki Elżbietę i Cecylię oraz młodszych braci Lincol na. Samemu Lincolnowi udało się zbiec - przeprawił się przez Kanał i skrył na dworze ciotki Małgorzaty w Burgundii. Księżniczki włączono w szeregi dworu Henryka, ale po tomków męskich i spadkobierców dziedzictwa Yorków wtrącono do Tower, gdzie mieli przebywać do chwili, gdy ich przyszłość zostanie postanowiona. Tymczasem sam H e n r y k Tidr, trzydziestego październi ka koronował się jako H e n r y k Tudor, lecz niewielu z zapro szonych gości przybyło na tę uroczystość. Trzeciego listopa da Henryk VII zwołał Parlament, oczekując od niego uchwalenia aktu, który uczyni zeń króla na mocy wygranej bitwy. Parlament przegłosował również dwie inne istotne uchwały. Pierwsza z nich uznawała króla Ryszarda oraz dwudziestu ośmiu angielskich baronów za winnych zdrady stanu - dzięki temu nowy król mógł teraz skonfiskować ich majątki na rzecz skarbu królewskiego - co udało się prze prowadzić w wyniku nowatorskiego zapisu, że król Henryk panował już przed bitwą pod Bosworth. Oznaczało to, że w dniu walki z Ryszardem Henryk był królem Anglii, każ dego więc, kto podniósł przeciw niemu bfoń, tym samym uznano za zdrajcę. Natychmiast podniosła się wielka wrza wa nie tylko w Parlamencie, lecz również na ulicach LondyPolgara & Irena
305
nu. Niektórzy, co odważniejsi, wypowiadali się przeciw te mu publicznie, stwierdzając, że skoro można uchwalić tego rodzaju akt, nikt nigdy nie będzie wiedział, komu powinien okazywać lojalność. Druga uchwała odwoływała akt Titulus Regius, stwierdza jący, że dzieci Edwarda są nieślubne, i wynoszące Ryszarda na tron. Nie leżało w angielskim zwyczaju odwoływanie aktu bez uprzedniego czytania ani palenie wszystkich jego kopii pod groźbą kary śmierci, jednak tym razem tak właśnie postą piono. Gmin nie zrozumiał znaczenia tego posunięcia, nato miast nie uszło ono uwagi magnatów oraz szlachty.
sc
an
da
lo
us
- Chce się ożenić z księżniczką Elżbietą - stwierdził Edward, kiedy wieści dotarły do Yorku. - Naturalnie - przytaknęła Eleonora z pogardą w głosie. Unicestwiając poprzedni akt i przywracając Elżbiecie prawe pochodzenie, ma nadzieję umocnić swoje prawa do tronu. Ale zapominasz o jednym. - Mianowicie? - Ze przywracając prawe pochodzenie Elżbiecie, przy wraca je również jej braciom i siostrom. Co oznacza... - Oczywiście! Lord Bastard staje się znowu królem Anglii! Edwardem V! - Edwardzie, jesteś chyba głupcem, skoro mówisz o tym, tak radosnym tonem - zauważyła cierpko Eleonora. - Nie poj mujesz, że w tej sytuacji będzie musiał obu jej braci zabić? Twarz mu pociemniała. - Tak, rozumiem, przykro mi, mamo. Jak sądzisz, co Tidr teraz zrobi? Wyroku wykonać nie może, nie ma ich o co oskarżyć... - Na pewno coś wynajdzie, już ty się o to nie martw. Ale proces przypomniałby ludziom, że Edward był kiedyś królem... Nie. Moim zdaniem pozbędzie się ich po cichu. Pewnego dnia znikną i nikt już nigdy o nich nie usłyszy. - A co zrobi z resztą? - zapytał Edward. - Z Warwickiem i braćmi Lincolna? 306
Polgara & Irena
- Na razie skutecznie ich uciszył, sądzę jednak, że z cza sem, gdy tylko zaistnieje ku temu sposobność, będzie się pozbywał jednego po drugim. Pozbędzie się nie tylko ich, ale wszystkich tych, w których żyłach płynie krew bardziej królewska niż jego.
da
lo
us
W styczniu Henryk Tudor poślubił księżniczkę Elżbietę, którą londyńczycy serdecznie lubili i której gorąco współ czuli, że musiała wyjść za Walijczyka. Małgorzata i Henryk wciąż przebywali w Londynie, oczekując drugiego dziecka, i oboje oglądali pochód królewskiego orszaku ślubnego. Oboje też uznali, że księżniczka miała minę ogromnie nie szczęśliwą. Ale niedługo potem do pałacu Westminsterskiego zjechała matka Henryka i nikt, kto ją spotkał, nie miał najmniejszych wątpliwości, kto tak naprawdę będzie królo wą Anglii. Aby zamieszkać na królewskim dworze, posunęła się nawet do krzywoprzysięstwa, twierdząc, że nigdy nie dzieliła łoża ze zdrajcą Stanleyem, on zaś prawie całą resztę życia spędził w swoim majątku.
sc
an
Tej samej wiosny Ned wyjechał w interesach do Londynu i zatrzymał się u swojej siostry i jej męża. Podzielił się z nimi obawami babki co do losu braci królowej. - Myśmy też o tym myśleli - rzekł mu na to Henryk. Prawdę mówiąc, nie bardzo się nam uśmiecha mieszkać teraz w Londynie. Czuję się tu nazbyt bezbronny, na razie jednak, dopóki dziecko nie przyjdzie na świat, nie mamy wyboru. Małgorzata niedługo zlegnie, za późno już na tak daleką po dróż. Ale jak tylko będziemy gotowi do drogi, zostawimy in teresy w rękach naszych faktorów i wrócimy do domu. Przy tym dworze i tak nie możemy liczyć na częste zamówienia. Walijczyk ubiera się jak pasterz i każe księżniczkom łatać przetartą odzież. Zresztą nawet gdyby ktoś z pałacu chciał coś u mnie zamawiać, nie wiem, czy zdecydowałbym się ro bić z nim interesy. - Tak mi żal biednej księżniczki - powiedziała ze smutkiem Małgorzata. - To musi być straszna rzecz mieć za męża morPolgara & Irena
307
derce własnego stryja, człowieka, który więzi jej całą rodzinę i na dodatek cudzołoży z rodzoną matką. - Małgosiu... - zaczął ostrzegawczo Henryk. - Wszak nie traktuje księżniczki jak żony, prawda? - odpar ła. - Nikt tego biedactwa nie odwiedza, za to matka Henryka przyjmuje wszystkich wysłanników i długie godziny spędza z królem na konsultacjach, podczas których nikt nie śmie im przeszkadzać.
sc
an
da
lo
us
- Nieważne, niebawem nas tu nie będzie. Spodziewamy się dziecka w czerwcu, więc w lipcu powinniśmy być w drodze, a pod koniec miesiąca już w domu. - Akurat na urodziny babci - zauważył Ned, uśmiechając się pierwszy raz od początku rozmowy. - W sierpniu skończy siedemdziesiąt lat i chcemy to godnie uczcić. Wydamy wielką ucztę; będzie dużo muzyki, którą uwielbia. - Świetny pomysł. Na urodziny babci zdążymy na pewno, prawda, Małgosiu? A jakże się ona miewa? - spytał Henryk. - Och, znasz babcię. Ona się nie zmienia. Ale od zeszłego roku straciła trochę na wadze. Jest taka... Czy ja wiem? Na mnie sprawia wrażenie kruchej niczym źdźbło kukurydzy. Ale, hmm, cóż, naprawdę jest bardzo stara. - Nie znam nikogo starszego od niej - rzekła pogodnie Małgorzata. - A już to samo warte jest świętowania. - Kiedy przyjedziecie do Morland Place, pamiętajcie, żeby pod żadnym pozorem nie nazwać Walijczyka „królem". Babcia nie pozwala na to nawet w żartach, a od śmierci naszego pana język wcale jej nie złagodniał. W gorący czerwcowy dzień Małgorzata urodziła drugie dziecko, dużego, dorodnego chłopca, którego nazwali Ryszard. Tego samego dnia, czyli siedemnastego czerwca, rozeszła się po Londynie straszliwa pogłoska. Poprzedniego dnia król ogłosił amnestię wobec jednego z oficerów dworu, niejakiego sir Jakuba Tyrrela: darował mu wszelkie wykroczenia, jakich ten się dopuścił, co więcej, przekazał mu na jedną noc klucze komendanta Tower. Za czasów poprzedniego króla nic podob308
Polgara & Irena
nego nie mogłoby się zdarzyć. Brackenbury, dawny komen dant więzienia i twierdzy, który zginął w bitwie pod Bosworth, nigdy nie oddałby bez powodu kluczy, za które ponosił odpo wiedzialność. Pod panowaniem Tidra wszakże każdy robił to, co mu kazano, i nie zadawał zbędnych pytań, zwłaszcza jeśli należał do królewskiego dworu.
ou
s
I właśnie siedemnastego czerwca, niczym pełzający ogień rozprzestrzeniający się z wiatrem od Tower do Westminsteru, nadciągała pogłoska, że Edward, lord Bastard i książę Yorku zniknęli. Nie mówiło się o tym głośno. Po pierwsze, nikt nie wiedział, do czego zdolny jest Tidr, gdy stanąć mu na drodze. Po drugie zaś, nikt nie chciał, żeby biedna królowa Elżbieta o tym usłyszała.
sc an d
al
Henryk starał się nie dopuścić tych wieści do leżącej w po łogu Małgorzaty, a kiedy wreszcie do niej dotarły, upewnił się, że słusznie uczynił. - Muszę stąd wyjechać - oświadczyła żarliwie. - Wciąż my ślę o biednej księżniczce. N i e zamierzam tu być, gdy zaczną znikać następni. Chcę wrócić do domu, do Yorkshire, gdzie pachnie świeżym powietrzem i gdzie wiadomo, któremu panu winniśmy lojalność. - Wyjedziemy stąd najszybciej jak tylko się da. A teraz uspokój się, kochanie. Nie denerwuj się, za miesiąc nas tu nie będzie. Poza tym to pewnie tylko plotka. Sama dobrze wiesz, że plotka może się zrodzić z niczego. Trochę ją pocieszył, lecz szesnastego lipca zdarzyło się coś, co ową straszną plotkę potwierdziło. Henryk ponownie oczyścił sir Tyrrela z wszelkich win, mianował komendan tem Guisnes i co rychlej go tam wyprawił. Dwa dni potem Małgorzata, Henryk, ich miesięczny Ryszard, roczny Hen ryk, najważniejsi spośród służących i mały pekińczyk opu ścili smutny Londyn, w którym nieszczęsna, zniewolona księżniczka Elżbieta miała być więziona do końca życia. Ruszyli starorzymskim traktem na północny wschód. Jadąc żwawym truchtem w lipcowej mgiełce, czuli się tak, jakby Polgara & Irena
309
po długim siedzeniu w ciemnicy wyrwali się wreszcie na sło neczną wolność.
sc an da
lo
us
Urodzinowa uczta była wspaniała. Na stole pojawiło sie po nad pięćdziesiąt dań, między innymi pieczony paw ozdobiony piórami; sztywno ułożony ogon wbito w ciasto w kształcie zamku, którego wieżyczki zostały opatrzone małymi flagami. Szaraków rzecz jasna nie podawano, lecz zając zagościł na sto le w postaci kulinarnej dekoracji, przedstawiającej cudownie białe zwierzątko siedzące na skokach i boksujące sokola, któ ry ma chęć je schwytać. Było to prawdziwe arcydzieło sztuki i mistrzostwa kulinarnego - zając stanowił specjalny ukłon wo bec Eleonory, która zastanawiała się później nad tym przebie gle wybranym tematem. Zając broniący się przed sokołem? Czyżby ktoś podsunął ów pomysł kucharzowi? Wszak sokół był godłem Ryszarda Yorka, jej dawno nie żyjącego i ukrywa nego przed światem kochanka. Miała się nad czym zastanawiać. Była głową i sercem do mu, zebrali się wokół niej rozradowani i miłujący członko wie rodziny, gdyż niczym dumna, stara królowa zawsze wła dała swym królestwem za pomocą bata temperowanego uczuciem i sprawiedliwością. Z jej własnych dzieci jedynie Edward i Ryszard brali udział w uroczystości. Anna nie przyjechała, gdyż trudy dalekiej podróży mogły okazać się dlań nazbyt męczące; ostatecznie miała już ponad pięćdzie siąt lat i wiele razy rodziła. Od dnia jej ślubu Eleonora nigdy więcej nie widziała córki. Za to cieszyła ją obecność wnuków: spokojnego i jak za wsze zrównoważonego Edmunda; Neda i jego żony Rebeki, która poczyniła ogromne postępy, odkąd Edmund Zaczął uczyć ją czytać, i która mimo udawanego zdziwienia Neda znowu twierdziła, że jest w ciąży; Cecylii i jej Tomasza oraz Małgorzaty i Henryka - szczęśliwych i zamożnych rodzin, na których pomyślności opierał się dobrobyt Anglii. A w po koju dziecinnym zamieszkiwali teraz Eliasz i Mikajasz, rów310
Polgara & Irena
sc an d
al
ou
s
nież jej wnuki, jeden pięcioletni, drugi trzyletni, którzy dzię ki staraniom pana Huddle'a szybko nadrabiali niekorzystny start w życie. Były też i prawnuki, z dziesięcioletnim już Pawłem na czele, kwiatem i największą chlubą domu Morlandów. W obecnej sytuacji nie planowano, by miał służyć na królew skim dworze, wszyscy jednak żywili nadzieję, że uda mu się spędzić kilka lat na dobrym dworze magnackim, na przykład u nowego księcia Norfolku, syna Jacka Norfolka. Paweł był urodziwym, budzącym sympatię chłopcem, szalenie podob nym do swego ojca, choć bardziej niż on zrównoważonym jakby się wdał w Tomka. Na urodzinową ucztę zjechały rów nież dzieci Buttsów: Anna i Alicja, Henryk i Ryszard potomstwo dobrych rodziców, chowane w przemyślany, zgodny z tradycją sposób, które z czasem swą kuzynowską krwią miało wzmocnić ród Morlandów. Anna wyjdzie za Pawła - nie budziło to już żadnych wątpliwości Eleonory. Może Rebeka urodzi synów lub córki, one zaś z czasem po ślubią inne dzieci Buttsów? Buttsowie to bądź co bądź daw ni wolni kmiecie, późniejsza drobna szlachta, czyli sól tej ziemi, i Eleonora cieszyła się, że są rodziną. Wszyscy przynieśli jej prezenty, najlepsze, na jakie tylko było ich stać i jakie udało im się znaleźć. Niektóre przedsta wiały naprawdę niemałą wartość; wartość innych polegała zaś na tym, że ofiarowano je z miłości. Wnuki postarały się o piękny arras do sypialni babci - widniała na nim scenka z ogrodu w Edenie, wypełnionego po brzegi wszelkim kwie ciem oraz zwierzętami, zarówno tymi istniejącymi naprawdę, jak i mitycznymi. Były tam bratki, łubin, lak wonny, goździ ki, róże, dzwonki leśne, lewkonie, lwie paszcze i stokrotki, a wszystkie rozkwitały w tym rajskim ogrodzie pod kopytami i łapami jednorożców, lampartów, koni, lisów, owiec, gryfów, żyraf, białego odyńca w złocistej obroży, jeleni, ogarów oraz dzikich kotów. Centralną pozycję w Edenie zajmował biały zając przeskakujący nad gałązką wrzosu, która jakimś trafem Polgara & Irena
311
przyplątała się tu z wrzosowiska. Na tle błękitnego nieba lata ło ptactwo o barwach najróżniejszych klejnotów, a pośród ga łęzi drzewa siedział biały sokół przykuty łańcuchem za nogę. Była to rzeczywiście doskonalą robota i Eleonora oglądała ów arras w zadziwieniu i zachwycie, czemu dawała wyraz gło śnymi okrzykami i tym, że nie mogła się od niego oderwać. Dostała też biżuterię, meble, naczynia stołowe, książki i kupo ny materiałów, ale co chwilę wracała wzrokiem do arrasu, sprawiając swoją radością ogromną przyjemność rodzinie.
da
lo
us
Kiedy wieczerza dobiegła końca, muzykanci zaczęli grać i śpiewać, żeby zebrani mogli strawić jadło w należytym spo koju. Służba przygotowała występ teatralny: widowisko na podstawie starej miejscowej legendy. Później muzykanci zno wu wzięli się do dzieła. Tym razem zagrali do tańca i Edward z uroczystą powagą poprowadził matkę w pierwszej parze. Potem z Eleonorą zatańczył Ned, a później i mały Paweł, który uporczywie twierdził, że jako przyszły dziedzic ma do tego prawo. Ale po trzech tańcach Eleonora mocno zbladła, a ponieważ z trudem łapała oddech, musiała usiąść.
sc
an
- Jestem za stara, żeby tańczyć tak szybko i tyle razy Z rzędu - oświadczyła. - Ale Z przyjemnością popatrzę sobie na was. Dalej, dzieci, hajda! Wróciła na swoje miejsce przy wysokim stole i widząc za niepokojenie na twarzy Hioba, uśmiechnęła się radośnie do starego sługi. Podszedł do niej, by napełnić jej puchar winem, i mruknął pod nosem, że nie powinna się tak nadwerężać. - Doskonale się czuję - odrzekła. - Za bardzo o mnie dbasz, by mogło być inaczej. Prostując się, leciutko dotknął jej ręki. Każdemu postron nemu obserwatorowi ten gest wydałby się całkiem przypadko wy, ale po latach treningu - od niepamiętnych czasów jej pu charu nie napełniał nikt inny - Hiob wyćwiczył takie gesty do perfekcji. W prezencie urodzinowym podarował Eleonorze rzeźbioną kulkę z kości słoniowej, która zawierała w swym wnętrzu następną, tyle że mniejszą, w tej następnej zaś tkwiła 312
Polgara & Irena
jeszcze mniejsza, a w niej kolejna. Schowane w tej najwięk szej, zawisły na łańcuszku Eleonory tuż obok psałterza. Ni czym innym nie mogłaby Hioba bardziej uhonorować. - Moja rodzina jest cudowna, prawda? - zagadnęła go, przy glądając się kroczącym i podskakującym w takt muzyki tance rzom. - Niezniszczalna, jak rodzina zwierząt na łące. Dzieci bawią się niczym jagniątka, starsi zaś pasą się spokojnie... Co kolwiek Walijczyk zrobi, nigdy nas nie pokona. - Daj Boże, żeby tak właśnie było, pani - odparł Hiob. Ponoć zamyśla rządzić nami, jak król francuski rządzi swoim narodem: strachem i podatkami.
sc an da
lo
us
- Ale przekona się, że my jesteśmy ulepieni z lepszego i mocniejszego tworzywa - odrzekła Eleonora. - Od śmierci króla wciąż się martwiłam i bałam... - Wiem, pani - wtrącił Hiob. - Ale teraz jestem dziwnie spokojna. - Spojrzała na niego swymi wciąż pięknymi oczyma. - Niektórzy z nas umrą. Pewnego dnia wszyscy musimy umrzeć, ale rodzina będzie trwała nadal. Nie masz takiego uczucia? Nie znajdując słów, tylko skinął głową. - Ostatniej nocy miałam sen, Hiobie. Wyrazisty sen. Śniło mi się, że biegnę przez wrzosowisko w kierunku Shawes, i to tak lekko i szybko, jakby niosły mnie nie dwie, ale cztery no gi. Kto wie, może tak właśnie było? I nagle, nie wiadomo skąd, odezwał się dziwny głos. Usłyszałam go gdzieś nad so bą. Ten głos powiedział mi: „Możesz latać, jeśli chcesz. Poka żę ci jak". I miałam wrażenie, że płynę w powietrzu. Leciałam bez najmniejszego wysiłku, jakby wiatr mnie unosił. Spojrza łam w dół i zobaczyłam Morland Place i pola aż po horyzont. Stada po sto śnieżnych owiec pasły się na łąkach, ludzie wchodzili do domów lub z nich wychodzili, szli w jedną bądź drugą stronę. Rodzina, służący, parobkowie, a wszyscy robi li, co do nich należy. Po jakimś czasie odleciałam w dal i ogar nęło mnie uczucie spokoju, jakiego doznaję i teraz. - Umilkła. - To dziwny sen, pani - zauważył Hiob. Polgara & Irena
313
us
- Ale dobry - stwierdziła. - Tak, dobry. - Babciu, chyba już odpoczęłaś i możesz znowu zatańczyć szepnął jej do ucha Tomko. Spojrzała na niego zaskoczona. Nie, to oczywiście nie był Tomko. To Ned. Czasami łudząco przypominał Tomka. - Odpoczęłam już, owszem. Podaj mi rękę, ale nie prowadź zbyt szybko. Pamiętaj, ile mam lat! - Zebraliśmy się tu dzisiaj po to, żeby uczcić twoje lata zauważył pogodnie. - Ale po prawdzie to wyglądasz, babciu, tak młodo, że albo nas okłamałaś, licząc te swoje lata, albo je steś czarownicą i nigdy nie będziesz stara.
sc an da
lo
Wybuchnęła śmiechem. - Pleciesz trzy po trzy! Widać, że w pochlebstwach szkoliłeś się na królewskim dworze. Twój dziadek też mi kiedyś powie dział, że wcale się nie starzeję, ale to było trzydzieści lat temu i nie sądzę, żeby patrząc na mnie dzisiaj, zechciał to powtórzyć. - Za taką zniewagę musiałbym wyzwać go na pojedynek, o królowo tej nocy i serca mojego... - Złożył przed nią skom plikowany ukłon. - Uspokój się Ned! Za bardzo mnie rozśmieszasz, nie wypada. Ucałował jej dłoń. - Tobie wszystko wypada, babciu. Bo jesteś najprawdziw szą królową. Tańce trwały do późnego wieczoru. Dopiero przed północą służba wygasiła pochodnie i rodzina udała się na spoczynek. Ned i Ryszard zanieśli arras do sypialni Eleonory, prowizo rycznie przybijając go na starym. - Jutro zawiesimy go porządnie - oświadczyli. - Na razie niech będzie tak, żebyś mogła go zobaczyć z samego rana, jak tylko odsuną zasłony w oknach. - Dziękuję wam - odrzekła. - I niech was Bóg błogosławi. Niech Bóg błogosławi wam wszystkim, moje dzieci. To byl bardzo szczęśliwy dzień. 314
Polgara & Irena
us
- Liczę na to, że nie będziesz jutro zbyt zmęczona i poje dziesz ze mną do młyna. Pamiętasz? Mówiłem ci o tym - przy pomniał jej Ryszard. - Chciałbym, żebyś rzuciła na coś okiem. - Jeszcze się nie zdarzyło, żebym była zbyt zmęczona na to, by dokądś pojechać - zauważyła Eleonora. - Kiedy trzeba coś zrobić, to trzeba. Jednak gdy koło piątej rano do komnaty sypialnej Eleono ry zajrzała pokojówka, żeby odsunąć zasłony i ubrać panią na poranną mszę, chwilę obserwowała twarz śpiącej, potem zaś poszła zbudzić pana. Mimo że Edward bardzo się spieszył, Hiob go i tak wyprzedził i stanął przy Eleonorze pierwszy. Już mierzył jej puls, już nasłuchiwał oddechu.
sc
an
da
lo
- Przemęczyła się wczoraj - oznajmił. - Za dużo tańczyła. I spojrzawszy niespokojnie na Edwarda, dodał: - Ale lepiej we zwać medyka. Lekarz potwierdził diagnozę. - Tyle że w jej zaawansowanym wieku nie wiadomo, czym to się może skończyć. Cieszyła się dobrym zdrowiem, więc po odpoczynku może jeszcze hasać jak miodka. Na razie niczego nie da się przewidzieć. Wezwijcie mnie, gdyby coś się działo. Jeśli nic się nie wydarzy, jutro przyjadę na kontrolę. Obudziła się koło dziewiątej. Najpierw zobaczyła arras od wnuków, zaraz potem - pochyloną nad nią twarz Hioba. Wpatrywał się w swą panią z nadzieją i oczekiwaniem. - Która to godzina? - Minęła dziewiąta. Za dużo wczoraj tańczyłaś i przemę czyłaś się, pani - powiedział. - Musisz poleżeć i odzyskać siły. Poślę po obiad. - Mamo... - To Daisy. Przepchnęła się obok Hioba. - Pomóżcie mi usiąść - rzekła Eleonora. Była tak słaba, że nie mogła się podnieść. Unieśli ją i podparli jej plecy podusz kami. Zauważyła, że w komnacie jest też pokojówka, a nawet Rebeka; dziewczyna siedziała cichutko w okiennej niszy. Czuję się słaba jak niemowlę... - powiedziała Eleonora. - Pro szę cię, dziecko, odsuń się od okna, żebym mogła wyjrzeć na Polgara & Irena
315
świat. O tak. Teraz jest lepiej. Nie, Hiob, nie chcę obiadu. Nie mam siły jeść. Bądźcie tylko cicho i dajcie mi odpocząć. - Na kazała kobietom usiąść, a Hioba zatrzymała przy sobie. - Na wypadek, gdyby czegoś mi się nagle zachciało - rzekła. - Jesteś posłańcem cichszym niż niewiasty.
sc
an
da
lo
us
- Tak, pani. Doktor... - Sza! Nie potrzebuję doktora. Jestem po prostu zmęczo na. Hiob, znowu śniłam ten sen. Ten, o którym ci opowiada łam. Byłam na wrzosowiskach. Spójrz, widać je przez okno. Powietrze tam czyste i świeże, a słońce takie ostre! Gdy przyjechałam tutaj z południa, nie mogłam się do tego przy zwyczaić, a teraz wszystko, co widać za oknem, jest dla mnie jak odżywczy oddech. Tu, na północy, nawet wrzos pachnie zupełnie inaczej. Pszczoły inaczej tu bzyczą, kwiaty inaczej rosną... Kiedyś mówiłam, że chciałabym pojechać na połu dnie, bo to by było jak powrót do domu, ale mój dom jest te raz tutaj. Nie chcę stąd nigdzie wyjeżdżać, nie chcę opusz czać wrzosowisk. I nigdy tego nie zrobię. Ryszard miłował tę ziemię. Tomko też wiedział, jak ją miłować. Cieszę się, że Ryszard miał Tomka przy sobie do samego końca. Cieszę się, że nasz Tomko zginął. Tak, tak, nie bądź taki wstrząśnię ty. Jak by żył, gdyby jego" pan zginął w boju, a on by ocalał? Chwilę milczała, wyglądając przez okno, później przeniosła wzrok na arras, przyjrzała mu się uważnie i uśmiechnęła się. Zwinny zając pośrodku gobelinu utkany był z wielką maestrią i do złudzenia przypominał najprawdziwsze zwierzątko. Co więcej, jakby się uśmiechał. Z tyłu, zza kępy wysokich traw, podkradał się doń lis, zając jednak beztrosko skakał ponad wrzosem i posyłając Eleonorze uśmiech, mówił spojrzeniem: „Wiem, że tam jest, ale mnie nie dopadnie". Widziała też białe go odyńca, białą różę, sokoła i promieniejące słońce. Wszystkie symbole Yorków i Yorku. „Nasz dom - pomyślała - od tylu lat jest związany z Yorkami! " Ich losy wplecione są w nasze życie jak te symbole w arras. Ten, kto zamawiał gobelin, znał praw dę i dobrze wszystko wymyślił. 316
Polgara & Irena
sc an d
al
ou
s
- Hiob - rzekła po chwili - ty zawsze wiedziałeś o Ryszar dzie, prawda? O Ryszardzie Yorku. - Tak - odparł cicho. Wyciągnęła do niego rękę - bardzo słabą, która ledwie uniosła się z posłania - on zaś nakrył ją swoją. Objęła jego dłoń palcami. - Przepraszam cię - rzekła. - Bardzo ci było przykro? Potrząsnął głową, nie mogąc wydusić z siebie słowa. - Biedny Hiob - szepnęła. - Nikt poza tobą nie wiedział, prawda? - Nie - odparł. Tego oczekiwała. Westchnęła ukontentowana i przymknę ła oczy. Zaryzykował spojrzenie w jej stronę. Blada twarz o idealnie czystych rysach przypominała kameę. Zmierzwio ne i rozsypane na poduszce włosy były wciąż czarne jak smo ła. Próżność nigdy nie pozwoliła Eleonorze wyznać, że już posiwiały, ani też stwierdzić, iż tej siwiźnie przeciwdziała. Hiob od wielu lat miał kłopoty ze wzrokiem, lecz czasem wy nikała z tego pewna korzyść, bo dzięki drobnej mgiełce prze słaniającej oczy Eleonora jawiła mu się dziewczęca jak przed laty - jak wówczas, gdy obudziła w nim miłość. Uniosła powieki i uśmiechnęła się do niego. Zadrżały mu wargi. Był już starym człowiekiem i nazbyt łatwo płakał. Rozu miała jego uczucia - odwróciła wzrok. Spojrzała w stronę wrzosowisk i leciutko ścisnęła mu palce. - Otwórzcie okna - rzekła. - Niechaj poczuję to świeże powietrze, które tam widzę. Rebeka cichutko wstała i wykonała polecenie. Hiob obser wował dziewczynę, byle tylko nie patrzeć na umiłowaną panią, która spozierała w dal, żeby oszczędzić mu wstydu. - Jak ślicznie pachnie... - powiedziała cicho Eleonora. Głęboko zaczerpnęła tchu i wypuściła powietrze z drżącym westchnieniem. Hiob czekał na kolejny oddech, który jednak nie nadchodził. Zapadła cisza. Spojrzał na Eleonorę i zobaczył, jak obejmujące 317 Polgara & Irena
sc
an
da
lo
us
jego dłoń palce powoli się rozprostowują. Do oczu napłynęły mu łzy, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale bez słowa je za mknął. Nie. Jeszcze chwilę chciał ją mieć tylko dla siebie. Dla pozostałych ten moment zwłoki nie miał żadnego znaczenia. Wiedział, że gdy się zorientują, sami się przy niej zakrzątną i je go odsuną na bok. Nic więc nikomu nie mówiąc, siedział cicho przy łożu. Do tykał dłonią martwej ręki swej pani i załzawionym wzrokiem spoglądał przez okno w stronę fioletowo kwitnących wrzoso wisk, po których biały zając skakał będzie po wiek wieków, nigdy się nie starzejąc i nigdy nie umierając.
Polgara & Irena