JUDE DEVERAUX Oszustka 1 W czerwcu tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego czwartego roku róże zakwitły wyjątkowo pięknie, a trawy nabrały odcienia soczy...
10 downloads
16 Views
1MB Size
JUDE DEVERAUX
Oszustka
1 W czerwcu tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego czwartego roku róże zakwitły wyjątkowo pięknie, a trawy nabrały odcienia soczystej zieleni znanego tylko w Anglii. W hrabstwie Sussex stał niewielki, kwadratowy, jednopiętrowy dom; skromny, otoczony niskim, żelaznym płotem. Dawniej była to chatka ogrodnika lub gajowego i stanowiła część większej posiadłości, która podzielono i sprzedano, by spłacić długi rodziny Malesonów. Wszystko, co pozostało z niegdysiejszej wspaniałości tego rodu, to właśnie ów mały, zaniedbany domek, w którym mieszkał Jakub Maleson i jego córka Bianka. Jakub Maleson siedział przed pustym kominkiem w gabinecie na parterze. Był niskim, raczej otyłym mężczyzną. Nad wydatnym brzuchem rozchylały się poły rozpiętej do połowy kamizelki. Płaszcz leżał rzucony niedbale na sąsiednie krzesło. Szerokie bryczesy zapięte pod kolanami na brązowe sprzączki okrywały grube uda właściciela, bawełniane pończochy opinały łydki, a przydeptane skórzane pantofle zdobiły stopy. Wielki, drzemiący obok terier irlandzki oparł na poręczy fotela głowę, którą pieściła bezwiednie ręka Jakuba. Jakub od dzieciństwa przywykł do prostego, wiejskiego życia. Szczerze powiedziawszy, wolał mieć nawet skromniejszy dom, nieliczna służbę, a co za tym idzie, mniej kłopotów na głowie. Wspominał wielka posiadłość z czasów dzieciństwa jako pustą, niepotrzebną nikomu przestrzeń, miejsce które pochłaniało zbyt wiele czasu i energii jego rodziców. Teraz miał psa, którym mógł się cieszyć, dobrą kuchnie oraz wystarczająco wysokie dochody, by zapewnić jemu i jego córce stabilne, dostatnie życie, i był z tego zadowolony. Ale nie jego córka. Bianka stała przed lustrem w swoim pokoju na piętrze i wygładzała długą, muślinową suknię na wysokim, pulchnym ciele. Za każdym razem, gdy przymierzała nowe francuskie modele, czuła niesmak. Po drugiej stronie kanału motłoch zbuntował się przeciw arystokracji, która nie była w stanie nad nim zapanować, a teraz cały świat musiał za to płacić. Wszystkie kraje patrzyły na Francje z obawa, że w nich także może się zdarzyć coś podobnego. We Francji zaś wszyscy zapragnęli upodobnić się do ludu; praktycznie porzucono satynę i jedwabie. Nowe suknie szyto z muślinu, perkalu i pluszu. Bianka studiowała swoje odbicie. Oczywiście nowe suknie pasowały idealnie. Żal zrobiło jej się kobiet mniej hojnie wyposażonych przez naturę. Głęboko wycięty dekolt w niewielkim tylko stopniu przysłaniał pełne, białe piersi. Bladobłękitna, indyjska gaza związana była szeroka wstążka tuż pod stanikiem, wiec niżej opadała miękko do biegnącego wzdłuż jej brzegu pasa frędzli. Ciemnoblond włosy Bianka ściągnęła do tyłu wstążką. Mocno skręcone loki spływały na jej nagie ramiona. Twarz miała okrągłą, co było w modzie, oczy błękitne jak jej suknia, delikatne brwi i rzęsy. Niewielkie, różowe usteczka układały się w kształt idealnego paczka róży. Gdy się uśmiechała, w lewym policzku tworzył się maleńki dołek. Bianka przesunęła się od wysokiego lustra do toaletki przybranej, jak prawie każdy sprzęt w tym pokoju, różowym tiulem. Bianka lubiła wszystko, co łagodne, delikatne i romantyczne. Na toaletce leżało solidnie napoczęte pudełko czekoladek. Zerknęła na nie i zmarszczyła wdzięcznie nos. Ta okropna wojna we Francji unieruchomiła manufakturę produkującą najlepsze karmelki, wiec Bianka musiała się teraz zadowolić ich nędzną, angielską namiastką. Gdy po zjedzeniu czwartej oblizywała ubrudzone palce, zobaczyła wchodzącą do pokoju Nicole Courtalain. Kiepskie czekoladki, tanie tkaniny i obecność Nicole. Wszystko to było wynikiem rewolucji francuskiej. Sięgnęła po kolejna czekoladkę, obserwując, jak Nicole szybko porusza się po pokoju, zbierając suknie, które Bianka porozrzucała po pokoju. Dzięki niej Bianka mogła w pełni uświadomić sobie, jak szlachetna jest ona sama oraz wszyscy Anglicy. Gdy
Francuzów wyrzucano z ich własnego kraju, to właśnie Anglicy ich przygarnęli. Prawda, że większość uciekinierów była w stanie utrzymać się samodzielnie, Francuzi wprowadzili nawet w Anglii nie znaną dotąd rzecz, jaką jest restauracja. Ale byli też tacy jak Nicole – bez pieniędzy, bez rodziny, bez zajęcia. Właśnie w takich przypadkach Anglicy mogli okazać swoja prawdziwa szlachetność... Jeden po drugim zaczęli przyjmować tych .życiowych rozbitków do swoich domów. Blanka pojechała do jednego z portów wschodniego wybrzeża na spotkanie statku wiozącego uciekinierów. Nie była w dobrym nastroju. Ojciec poinformował ja właśnie, że nie stać ich na opłacanie pokojówki. Kłócili się zajadle. I wtedy Bianka przypomniała sobie o imigrantach. Poczuła nagły przypływ poczucia obowiązku wobec tych biednych, bezdomnych Francuzek i pospieszyła sprawdzić, czy nie będzie miała okazji okazać swej dobroci którejś z nich. Gdy tylko ujrzała Nicole, była pewna, że znalazła to, czego chciała. Drobna, młoda osoba o ciemnych włosach ukrytych pod słomkowym kapeluszem; twarz w kształcie serca i ogromne brązowe oczy ocienione krótkimi, gęstymi, ciemnymi rzęsami. Oczy te przepełnione były głębokim smutkiem. Wyglądała tak, jak gdyby życie przestało dla niej mieć jakakolwiek wartość. Bianka wyczuła, że taka kobieta będzie jej wdzięczna za okazana wspaniałomyślność. Teraz, po trzech miesiącach, niemal żałowała swojej decyzji. Nie dlatego, żeby dziewczyna okazała się niezaradna; była aż nazbyt zaradna. Czasem patrząc na jej wdzięczne, szybkie ruchy, Bianka czuła się niezgrabna i ociężała. Znów spojrzała w lustro. Cóż. za absurdalna myśl! Jej kształty były majestatyczne, okazałe – wszyscy to mówili. Rzuciła Nicole nieprzyjemne spojrzenie i pociągnęła za koniec wstążki we włosach. – Nie podoba mi się sposób, w jaki mnie dziś rano uczesałaś – powiedziała, przechylając się na krześle, by wziąć dwie następne czekoladki. Nicole podeszła w milczeniu do toaletki i wyjęła z niej grzebień. Zaczęła rozczesywać dość cienkie włosy Bianki. – Nie otworzyła panienka jeszcze listu od pana Armstronga. – Jej głos był spokojny, bezbarwny, choć starannie wypowiadała każde słowo. Bianka lekko machnęła ręką. – Wiem, co ma mi do powiedzenia. Chce wiedzieć, kiedy pojadę do Ameryki, żeby wyjść za niego za mąż. Nicole powoli rozczesywała jeden z loków. – Myślałam, że panienka wyznaczy jakiś termin. Przecież panienka chce wyjść za mąż. Bianka spojrzała na jej odbicie w lustrze. – Jak ty niewiele wiesz! Ale przecież nie mogę oczekiwać, żeby jakaś Francuzka mogła pojąc dumę i wrażliwość Anglików. Clayton Armstrong jest Amerykaninem! Jakże mogłabym ja, córka szlachcica, poślubić jakiegoś Amerykanina? Nicole starannie zawiązywała wstążkę na włosach Bianki. – Nie rozumiem. Sadziłam, że zaręczyny już zostały ogłoszone. Bianka cisnęła na podłogę tekturkę oddzielającą warstwy czekoladek. Uwielbiała karmelki. – Mężczyźni! Kto ich zrozumie? Musze za niego wyjść, żeby stad uciec – zaczęła wyjaśniać z pełnymi ustami. Gestem dłoni wskazała otaczający ją pokój. – Ale mężczyzna, za którego wyjdę, będzie zupełnie inny niż Clayton. Słyszałam, że niektórzy tam, w koloniach, bywają całkiem dobrze wychowani, na przykład ten pan Jefferson. Ale Claytonowi daleko do niego. Czy wiesz, że wszedł do gabinetu w ciężkich butach? Gdy zasugerowałam mu kupno kilku par jedwabnych pończoch, wyśmiał mnie i powiedział, że nie wytrzymałby w
jedwabiach na polu bawełny. – Bianka wzdrygnęła się. – Bawełna! To wieśniak. Gruboskórny, bezczelny amerykański wieśniak. Nicole wyprostowała ostatni lok. – Ale mimo to zdecydowała się panienka przyjąć jego oświadczyny. – Oczywiście. Dziewczyna nigdy nie może narzekać na nadmiar propozycji, one sprawiają, ż gra staje się bardziej ekscytująca. Gdy jestem na przyjęciu i rozmawiam z mężczyzną, który mi się nie podoba, mówię, że jestem zaręczona. Gdy widzę kogoś odpowiedniego dla kobiety z mojej sfery, mówię mu, że właśnie zastanawiam się nad zerwaniem zaręczyn. Nicole odwróciła się od niej i podniosła z podłogi pusta bombonierkę. Wiedziała, że nie powinna się odzywać, ale nie mogła wytrzymać. – A co z panem Armstrongiem? Czy to lojalne wobec niego? Bianka przeszła przez pokój i zatrzymała się przed komoda, z której wyciągnęła na podłogę trzy szale, zanim zdecydowała się na cienki, wełniany, z delikatnym szkockim deseniem. – A cóż Amerykanie mogą wiedzieć o lojalności? Okazali niewdzięczność, ogłaszając niezależność od nas po tym wszystkim, co dla nich zrobiliśmy. Już sama propozycja poślubienia kogoś takiego jest dla mnie obrazą. Aż mnie przestraszył tymi swoimi butami i swoją arogancją. Wolał oglądać dom z konia niż przyjść do salonu. Jak mogłabym wyjść za kogoś takiego? Poza tym oświadczył się po zaledwie dwóch dniach znajomości. Dostał jakiś list, że jego brat i bratowa zostali zabici, a zaraz potem nagle poprosił mnie o rękę. Jest taki niewrażliwy! Chciał, .żebym natychmiast pojechała z nim do Ameryki! Oczywiście odmówiłam. Nie pozwalając, by Bianka zobaczyła wyraz jej twarzy, Nicole zaczęła składać szale. Wiedziała, że jej oczy często zdradzały uczucia. Gdy przybyła do domu Malesonów, była tak odrętwiała, że nie docierały do niej tyrady Bianki o nieudolności Francuzów czy niewdzięczności i okrucieństwie Amerykanów. Wszystkie jej myśli zdominowała przerażająca wizja rewolucji, schwytani rodzice, dziadek, którego... Nie! Nie była w stanie wrócić pamięcią do tamtej burzliwej nocy. Możliwe, że Bianka mówiła już jej o narzeczonym, ale umknęło to jej uwadze. To wysoce prawdopodobne. Dopiero niedawno poczuła, ze zaczyna budzić się z koszmaru. Trzy tygodnie temu, gdy czekała przed sklepem, w którym Bianka przymierzała suknie, spotkała swoja kuzynkę. Miała ona za dwa miesiące otworzyć własny mały sklepik i zaproponowała jej spółkę. Po raz pierwszy pojawiła się przed Nicole perspektywa osiągnięcia niezależności, dzięki której mogłaby stać się czymś więcej niż tylko obiektem czyjejś dobroczynności. Uciekając z Francji, zabrała ze sobą złoty medalion i trzy szmaragdy zaszyte w skraj sukni. Po spotkaniu z kuzynka sprzedała kamienie. Nie dostała za nie dużo, gdyż rynek pełen był francuskiej biżuterii sprzedawanej przez imigrantów, zbyt głodnych, by się targować. Nicole przesiadywała do późna w nocy w swym pokoju na poddaszu, by szyć i w ten sposób zarobić trochę pieniędzy. W skrzyni stojącej w jej pokoiku spoczywała, starannie schowana, prawie taka suma, jakiej Nicole potrzebowała. – Nie możesz szybciej? – zapytała niecierpliwie Bianka. – Ciągle chodzisz z głowa w chmurach. Skoro wszyscy są tam tak leniwi jak ty, to nic dziwnego, że w twoim kraju trwa wojna domowa. Nicole wyprostowała się i uniosła głowę. Jeszcze tylko kilka tygodni. Potem będzie wolna. Mimo odrętwienia Nicole odkryła pewna istotna cechę charakteru Bianki – jej niechęć do fizycznej bliskości mężczyzn.
Bianka za .żadne skarby nie pozwoliłaby się .żadnemu dotknąć. Uważała ich za istoty nieokrzesane, głośne i niewrażliwe. Raz tylko uśmiechnęła się do mężczyzny, a był nim młodzieniec drobnej budowy, którego ręce wyłaniające się z suto marszczonych, koronkowych mankietów trzymały misternie zdobiona tabakierę. Bianka nie wyglądała na przestraszona i nawet pozwoliła ucałować swa dłoń. Nicole podziwiała jej starania czynione w kierunku przezwyciężenia niechęci do mężczyzn, by wyjść za mąż i, co za tym idzie, poprawić swoja sytuacje materialna. A może Bianka nie miała pojęcia o tym, co dzieje się pomiędzy mężem i żoną? Zeszły obie wyłożonymi dywanem głównymi schodami i wyszły z domu. Na jego tyłach znajdowała się nieduża stajnia i powozownia. Zabudowania te utrzymywane były przez pana Jakuba w o wiele lepszym stanie niż sam dom. Codziennie o wpół do drugiej Nicole i Bianka przejeżdżały przez park w eleganckim, dwuosobowym powozie zaprzężonym w jednego konia. Dawniej teren ten stanowił cześć posiadłości Malesonów, teraz zaś należał do ludzi, których Bianka uważała za parweniuszy. Nigdy ich nie pytała, czy może przemierzać park, ale też nikt dotąd się temu nie sprzeciwiał. Podczas przejażdżek wyobrażała sobie, że jest panią tych włości jak jej babka. Ojciec nie zgodził się na wynajęcie stangreta, a Bianka nie zgodziłaby się jechać z koniuszym. Jedyne, co mogła w tej sytuacji zrobić, to kazać powozić Nicole, która nie bała się koni. Nicole lubiła to zajęcie. Czasem, wcześnie rano, po wielu godzinach szycia, zanim Bianka się obudziła, Nicole chodziła do stajni, by przywitać się z urodziwym kasztanem. We Francji, zanim rewolucja zniszczyła jej dom i życie, często wyprawiała się przed śniadaniem na długie wycieczki konne. Te pogodne poranki w stajni sprawiały, że niemal zapominała o śmierci i pożarze, których przyszło jej być świadkiem. Park wyglądał w czerwcu wyjątkowo pięknie. Drzewa ocieniały wygrabione alejki. Promienie słońca kładły na ziemi i sukniach jasne plamy. Bianka trzymała nad głowa parasolkę, by osłonic blada skórę. Krzywiła się z niesmakiem patrząc na Nicole. Ta głupia dziewczyna odłożyła słomkowy czepek na siedzenie, pozwalając, by wiatr bawił się jej lśniącymi, czarnymi włosami. Jej oczy błyszczały w słońcu, a mocne, szczupłe ręce pewnie trzymały wodze. Bianka, zdegustowana, odwróciła wzrok. Jej własne ramiona były białe i krągłe, takie, jakie powinny być ramiona kobiety. – Nicole – sapnęła. – Czy choć raz mogłabyś zachowywać się jak dama? Lub przynajmniej nie zapominać, że ja nią jestem? Wystarczy, że musze się pokazywać publicznie z na wpół ubrana kobieta, a ty jeszcze pędzisz jak szalona. Nicole osłoniła ramiona cienkim, bawełnianym szalem, ale nie założyła czepka. Posłusznie cmoknęła na konia i ściągnęła wodze. Jeszcze trochę, a nie będzie musiała podporządkowywać się poleceniom Bianki. Nagle cisze popołudnia zmącił tętent końskich kopyt. Na ciężkich koniach, bardziej odpowiednich do wozu niż do jazdy wierzchem, jechało czterech obcych mężczyzn. Rzadko zdarzało się, by ktoś zaglądał do parku. A na dodatek mężczyźni ci nie wyglądali na dżentelmenów. Ich ubrania były zmięte, sztruksowe spodnie zachlapane błotem. Jeden z jeźdźców miał na sobie bawełniana koszule w szerokie czerwone i białe pasy. Ostatni rok we Francji Nicole żyła w atmosferze terroru. Gdy wzburzony tłum szturmował zamek jej rodziców, ukryła się z dziadkiem w skrzyni na siano, by potem uciec pod osłona gęstego czarnego dymu spowijającego płonący dom. Teraz zareagowała błyskawicznie. Wyczuła zagrożenie i zacięła batem konia, zmuszając go do galopu. Bianka z jękiem opadła ciężko na oparcie powozu, by następnie zaatakować Nicole: – Co ty wyprawiasz? Nie pozwolę się tak traktować! Nicole puściła jej okrzyk mimo uszu. Obejrzała się za siebie na czterech mężczyzn pędzących po alejce, tuż za nimi. Zdała sobie sprawę, że znacznie oddaliły się od domu i wątpiła, by ktokolwiek mógł usłyszeć krzyk.
Ściskającej kurczowo rączkę parasola Biance udało się odwrócić. Zobaczyła, co przyciągnęło uwagę Nicole. Ale widok mężczyzn jej nie przestraszył. Przede wszystkim zdziwiła się, że ludzie tak niskiego stanu mieli czelność wkroczyć na teren majątku. Jeden z jeźdźców zachęcał gestem ręki innych, by podążali za uciekającym powozem. Pochylili się, wrośnięci w siodła, ściągając wodze, ponaglając konie. Spojrzawszy na Nicole, Bianka zdała sobie sprawę z tego, że są ścigane. – Nie możesz pogonić tej szkapy? – krzyknęła, trzymając się kurczowo. Ale powóz nie nadawał się do wyścigów. Mężczyźni jednak, choć przywarli do końskich karków, musieli pogodzić się z tym że nie zdołają dogonić powozu na swoich ciężkich koniach. Ten w czerwono-białej koszuli wyciągnął zza szerokiego pasa pistolet i wystrzelił. Kula poszybowała nad powozem, ledwie tylko muskając lewe ucho konia. Wałach rzucił się w tył, a powóz uderzył z impetem w jego tylne nogi. Nicole zdołała zatrzymać zwierze, stanąwszy na szeroko rozstawionych nogach i ściągnąwszy mocno wodze. Bianka ponownie krzyknęła i skuliła się w swoim kącie zasłaniając twarz dłonią. – Spokojnie, mały – rozkazała Nicole, a koń przestał szaleć, choć nadal rozglądał się dziko dokoła. Przywiązawszy cugle do poręczy, Nicole wysiadła, podeszła do konia i zaczęła gładzic jego szyje, mówiąc coś cicho po francusku, po czym przytuliła chrapy do swego policzka. – Popatrz, kolego. Ona wcale się nie boi tego krwawiącego zwierzęcia. Nicole podniosła wzrok na otaczających ja mężczyzn. – Umie pani sobie poradzić z koniem, młoda damo – powiedział jeden z nich. – Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. – I do tego taka mała. Miło będzie zabrać ja ze sobą. – Zaraz – powstrzymał ich mężczyzna w koszuli w pasy. Widocznie był ich przywódca. – Skąd wiemy, że to ona? A tamta? Wskazał Biankę, która nadal kuliła się na siedzeniu, usiłując ukryć się przed ich wzrokiem. Strach sprawił, że krew odpłynęła z jej twarzy. Nicole stała spokojnie, przytrzymując w dłoniach głowę konia. Dla niej to wszystko oznaczało powrót do koszmaru, który przeżyła we Francji, i wiedziała, że musi teraz zachować spokój, by znaleźć drogę ucieczki. – To ona – powiedział jeden z mężczyzn, wskazując Nicole. – Potrafię odróżnić damę. – Która z was jest Bianka Maleson? – ostro spytał mężczyzna w pasiastej koszuli. Miał szeroka szczękę pokryta kilkudniowym zarostem. A wiec to porwanie – pomyślała Nicole. Kobiety mogły tylko przekonać tych ludzi, że ojca Bianki nie stać na zapłacenie okupu. – Ona – powiedziała Bianka, prostując się i wskazując pulchna ręką Nicole. – Ona jest tą cholerną szlachcianką. Ja tylko dla niej pracuje. – Miałem racje? Ta nie mówi jak dama. Nicole stała nieruchomo, wyprostowana, z uniesiona głowa. Przechwyciła pełne triumfu spojrzenie Bianki. Wiedziała, że nic nie może już zrobić. Porywacze zabiorą właśnie ją. Oczywiście, gdy dowiedzą się, że nie ma grosza przy duszy i jest uciekinierką z Francji, zwrócą jej wolność, bo nie dostaną okupu. – No dobrze, młoda damo. Musisz z nami jechać. Masz chyba dość rozsądku, by nie sprawiać nam kłopotu? Nicole lekko potrząsnęła głowa. Mężczyzna wyciągnął ku niej rękę, a ona przyjęła ja i wspięła się po strzemieniu na jego siodło. – Bystra, prawda? Nic dziwnego, że on chce, żeby mu ją dostarczyć. Jak tylko ja zobaczyłem, wiedziałem, że to ona. Damę zawsze można poznać po zachowaniu. Uśmiechnął się zadowolony ze swej domyślności. Objął Nicole włochatym ramieniem i z pewnym trudem odwrócił konia od powozu.
Przez kilka chwil Bianka siedziała bez ruchu, patrząc za odjeżdżającymi. Cieszyła się, że jej zdecydowanie uchroniło ją przed porwaniem, ale jednocześnie była zła, że ci głupcy nie dostrzegli, że to właśnie ona jest damą. Gdy w parku znów zapanował spokój, rozejrzała się. Była opuszczona, pozostawiona samej sobie. Nie umiała powozić, jak wiec miała dostać się do domu? Mogła tylko iść na piechotę. Gdy dotknęła stopa ziemi, a ostry żwir wbił się w miękką podeszwę trzewików, zaklęła. To przez Nicole musiała doświadczać takiej niewygody. Podczas długiej, bolesnej wędrówki jeszcze wielokrotnie przeklinała Nicole, toteż gdy w końcu dotarła do domu, zapomniała o porwaniu. Dopiero potem, jedząc z ojcem obfita kolacje, wspomniała o uprowadzeniu. Na wpół śpiący Jakub Maleson zapewnił ją, że Nicole zostanie uwolniona, a on nazajutrz rano powiadomi o zajściu władze. Bianka usunęła się do swego pokoju wściekła, że musi poszukać nowej służącej. Co za niewdzięczna zgraja! Parter zajazdu stanowiła podłużna izba o kamiennych ścianach, które sprawiały, że wewnątrz było chłodno i ciemno. Znajdowało się tam kilka prostych stołów. Wokół jednego z nich zasiadło czterech porywaczy. Przed nimi stały ciężkie, kamionkowe misy wypełnione pokrojona na nierówne kawałki duszona wołowina oraz wysokie kufle z zimnym piwem. Mężczyźni siedzieli sztywno na twardych ławach. Dzień spędzony w siodle był dla nich nowym doświadczeniem i płacili teraz za nie odparzeniami. – Nie ufam jej, mówię wam – zaczął jeden z nich. – Jest za spokojna. Te jej oczy wyglądają niewinnie, ale mówię wam, że ona cos kombinuje. I to cos wpędzi nas w kłopoty. – Pozostali słuchali go skrzywieni. On zaś ciągnął: – Wiecie, jaka ona jest. Nie chce ryzykować, że ją zgubimy. Musze ją tylko zabrać do Ameryki, do niego, jak kazał, i nie chcę, żeby coś poszło nie tak. Mężczyzna w pasiastej koszuli pociągnął tęgi łyk piwa. – Joe ma racje. Kobieta, która tak dobrze radzi sobie z koniem, nie zawaha się spróbować ucieczki. Który chce popilnować jej w nocy? Jęknęli, czując ból w sponiewieranych mięśniach. Myśleli nawet o związaniu więźnia, ale rozkazy były jasne. Nie wolno im wyrządzić jej najmniejszej krzywdy. – Pamiętasz, Joe, jak doktor wyciągał ci szwy z piersi? Joe przytaknął zażenowany. – Pamiętasz to białe świństwo, które ci dał, żebyś zasnął? Możesz trochę tego zdobyć? Joe przyjrzał się twarzom siedzących w zajeździe ludzi – od mętów z rynsztoka po tkwiącego samotnie w kacie dżentelmena. Joe był pewien, że mógłby od nich kupić wszystko. – Coś się znajdzie – odparł krótko. Siedząc spokojnie na łóżku, Nicole rozejrzała się po brudnym pokoju na piętrze. Zdążyła już zauważyć rynnę pod oknem i dach szopy. Może po zmierzchu, gdy ustanie ruch na podwórzu, będzie mogła zaryzykować ucieczkę. Mogłaby też wyjawić napastnikom, kim jest naprawdę, ale było jeszcze za wcześnie. Od domu Bianki dzieliło ich zaledwie kilka godzin jazdy. Zastanawiała się, kiedy Bianka dotrze do domu, ile czasu zajmie jej wędrówka na piechotę. Trzeba dąć trochę czasu panu Malesonowi na zawiadomienie władz hrabstwa i rozesłanie wiadomości o porwaniu. Dziś w nocy spróbuje uciec, a jeśli się nie uda, wyjaśni nieporozumienie. Wtedy ja uwolnią. Boże – modliła się – żeby nie wpadli we wściekłość. Gdy otworzyły się drzwi, ujrzała wszystkich czterech mężczyzn. – Przynieśliśmy coś do picia. Prawdziwa czekolada z Ameryki Południowej. Jeden z nas to stamtąd przywiózł. Żeglarze – pomyślała, biorąc kubek. Dlaczego nie zauważyła tego wcześniej? Dlatego tak źle jeździli konno, a ich ubrania wydzielały osobliwa won.
Pijąc przepyszną czekoladę, rozluźniła się i poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Próbowała skupić się nad planem ucieczki, ale myśli rozbiegły się, ulatywały gdzieś. Patrzyła na kręcących się mężczyzn, którzy dziwnie jej się przyglądali. Wyglądali jak wielkie, siwe, zaniepokojone czymś niańki, a ona miała ochotę powiedzieć im, że czuje się dobrze. Przymknęła oczy i zapadła w sen. Następnych dwudziestu czterech godzin nie pamiętała wcale. Wydawało jej się, że ktoś niesie ja delikatnie jak małe dziecko. Czasem wyczuwała czyjś niepokój o siebie i próbowała się uśmiechnąć, powiedzieć, że nic jej nie jest, ale nie była w stanie wymówić słowa. Przed oczyma pojawiał jej się pałac rodziców, przypomniała jej się huśtawka w ogrodzie pod wierzba. Uśmiechała się do szczęśliwych chwil spędzonych z dziadkiem u młynarza. Czuła, że kołysze się w hamaku, a wokół jest gorąco. Gdy w końcu otworzyła oczy, stwierdziła, że kołysanie nie było tylko częścią snu. Ale zamiast drzew ujrzała nad głowa jakieś płótna. Ktoś zbudował nad hamakiem dach, tylko zastanawiała się, kto i po co. – Obudziła się panienka wreszcie! Mówiłam tym żeglarzom, że dali za dużo opium. Cud, że się panienka w ogóle ocknęła. I zaufaj tu takim nieudacznikom. Proszę, zrobiłam kawę. Jest dobra i gorąca. Nicole odwróciła głowę. Jakąś wysoka kobieta silnym ramieniem dźwignęła ja na łóżku. Nie znajdowała się już w parku, lecz w jakimś niewielkim pokoju. Może narkotyk wywołał złudzenie falowania. Pewnie hamak też jej się przyśnił. – Gdzie jesteśmy? Kim pani jest? – udało jej się wykrztusić, gdy przełknęła mocna, gorącą kawę. – Nadal czuje się panienka otumaniona, prawda? Mam na imię Janie. Wynajął mnie pan Armstrong, .żebym się opiekowała panienką. Nicole popatrzyła uważniej. Nazwisko Armstrong było jej znane, ale nie wiedziała skąd. Gdy dzięki kawie zaczęła przychodzić do siebie, przyjrzała się Janie. Była to wysoka, mocno zbudowana kobieta o szerokiej twarzy i wiecznie zarumienionych policzkach. Przypominała Nicole nianie, która się nią kiedyś opiekowała. Janie roztaczała wokół siebie aurę zaufania i zdrowego rozsądku, poczucia bezpieczeństwa i spokoju. – Kto to jest pan Armstrong? Janie odebrała jej puste naczynie i ponownie napełniła je kawa. – Za dużo panience dali tego środka nasennego. Pan Armstrong. Clayton Armstrong. Przypomina sobie panienka? Ma panienka wyjść za niego za mąż. Nicole zatrzepotała powiekami, a potem dolała sobie kawy z dzbanka stojącego na małym piecyku węglowym. Zaczęła sobie wszystko przypominać. – Obawiam się, że zaszła pomyłka. Nie jestem Bianka Maleson ani nie jestem zaręczona z panem Armstrongiem. – Nie jesteś... – zaczęła Janie, siadając na dolnym posłaniu piętrowego łóżka. – Kochanie, myślę, że powinnaś mi wszystko opowiedzieć. Gdy Nicole skończyła swa relacje, uśmiechnęła się. – Widzi pani teraz, że gdy dowiedzą się, kim jestem, wypuszcza mnie. Janie milczała. – Nie zrobią tego? – Nie wiesz jeszcze wszystkiego, panienko. Przede wszystkim już od dwunastu godzin płyniemy do Ameryki.
2 Nicole rozejrzała się zaskoczona. Statek. Gładkie dębowe ściany, sufit, niewielkie okno i dwa piętrowe łóżka naprzeciw. W jednym końcu pomieszczenia znajdowały się drzwi, w drugim piętrzyły się pudła i kufry związane dla bezpieczeństwa przymocowującą je do ściany liną. W rogu stała niska szafka, a na niej piecyk. Nagle Nicole zdała sobie sprawę, że kołysanie, które wyczuwała, było spowodowane łagodnym ruchem morza. – Nie rozumiem – powiedziała. – Dlaczego ktokolwiek miałby mnie, a raczej Biankę, porywać do Ameryki? Janie podeszła do jednego z kufrów i podniosła wieko, by wyjąć niewielka skórzana teczkę związaną wstążką. – Powinna panienka to przeczytać. Zmieszana Nicole otworzyła teczkę. Wewnątrz spoczywały dwa arkusze papieru pokryte śmiałym pismem. Moja najdroższa Bianko! Mam nadzieje, że Janie już Ci wszystko wyjaśniła. Liczę też na to, że nie będziesz mi miała za złe dość nietypowego sposobu, w jaki chcę Cię do siebie sprowadzić. Wiem, jak uległą i posłuszną jesteś córka oraz jak bardzo troszczysz się o zdrowie ojca. Z początku miałem zamiar wstrzymać się aż do jego wyzdrowienia, ale czuje, że dłużej już czekać nie mogę. Wybrałem statek pocztowy, gdyż jest najszybszy. Janie i Amos otrzymali instrukcje, by dostarczać Ci w czasie podróży jedzenie, a także, by zadbać o Twoją garderobę, jako że pośpiech pozbawił Cię Twojej własnej. Janie jest wspaniałą szwaczką. Mimo że jesteś już w drodze, chciałbym być pewien pomyślnego zakończenia sprawy. Nakazałem wiec kapitanowi, by udzielił nam ślubu per procura. Dzięki temu, jeżeli nawet Twój ojciec odnalazłby Cię, zanim dotrzesz do Ameryki, i tak będziesz już moja. Wiem, że to zuchwałość, ale musisz mi wybaczyć i pamiętać, że robię to, ponieważ Cię kocham i czuje się bez Ciebie bardzo samotny. Gdy zobaczymy się następnym razem, będziesz już moją żona. Liczę godziny. Kocham Cię. Clay. Nicole przez kilka chwil trzymała list z poczuciem, że wnika w czyjeś intymne sprawy, o których nawet nie powinna wiedzieć. Uśmiechnęła się słabo. Zawsze słyszała, że Amerykanie są mało romantyczni, a tymczasem ten człowiek przygotował drobiazgowy plan porwania, by zdobyć ukochaną kobietę. Popatrzyła na Janie. – Ktoś, kto jest tak bardzo zakochany, musi być miłym człowiekiem. Zazdroszczę Biance. Kim jest Amos? – Clay wysłał go ze mną, ale mieliśmy tu epidemię. – Janie spuściła wzrok na wspomnienie śmierci pięciu osób. – Amos nie wyszedł z tego. – Przykro mi – powiedziała Nicole wstając. – Musze znaleźć kapitana i wyjaśnić mu całą sprawę. – Urwała, spojrzawszy na swoje odbicie w lustrze nad stołem. Rozczochrane włosy opadały w nieładzie na jej twarz. – Czy jest tu jakiś grzebień? – Usiądź, panienko, uczeszę cię. Nicole posłusznie usiadła. – Czy on zawsze jest taki... taki gwałtowny? – Kto? Ach. – Janie uśmiechnęła się życzliwie. – Nie wiem, czy jest tak samo gwałtowny jak arogancki. Zwykle dostaje to, czego chce. Gdy układał ten plan, mówiłam mu,
że może się nie udać, ale wyśmiał mnie tylko. Kiedy zobaczy panienkę, to ja będę się z niego śmiała. Odwróciła głowę Nicole i zbliżyła jej twarz do światła. – Nie sadze jednak, by jakikolwiek mężczyzna mógł śmiać się z panienki – powiedziała, przyglądając się uważnie Nicole. Uwagę przyciągały wielkie, wyraziste oczy, ale Janie wiedziała, że najbardziej musiały intrygować mężczyzn niezbyt szerokie, ale pełne, ciemnoróżowe usta. Górna warga była nieco większa od dolnej, co stanowiło połączenie tyleż niespotykane, co interesujące. Nicole odwróciła się lekko zarumieniona. – Przecie. i tak nie poznam pana Armstronga. Musze wrócić do Anglii. Mam tam kuzynkę, która zaproponowała mi wspólne prowadzenie sklepu z garderoba. Już prawie zaoszczędziłam potrzebna na to sumę. - Chciałabym wierzyć, że zawrócimy. Ale nie podobają mi się ci ludzie na górze. Mówiłam o tym Clayowi, ale on nie chciał mnie słuchać. Jest najbardziej upartym człowiekiem, jaki się kiedykolwiek urodził. Nicole spojrzała na list. – Zakochanemu mężczyźnie można wiele wybaczyć. – Hm! – chrząknęła Janie. – Mówisz tak, panienko, bo nigdy nie miałaś z nim do czynienia. Opuściwszy kabinę, Nicole wspięła się na górny pokład wąskimi schodami. Poczuła na włosach muśniecie morskiego powietrza i uśmiechnęła się. Zatrzymały ja nagle skupione na niej spojrzenia kilku mężczyzn. Żeglarze patrzyli na nią tak pożądliwie, że odruchowo szczelniej okryła się szalem. Miała wrażenie, że jest prawie naga, ponieważ cienka, lniana sukienka nie mogła ukryć jej kształtów. – Czekasz na cos, panienko? – zapytał jeden z marynarzy, mierząc ja wzrokiem. Z trudem powstrzymała się od tego, żeby się cofnąć, i odpowiedziała: – Chciałabym widzieć się z kapitanem. – On z tobą też. Zignorowała wybuch śmiechu i ruszyła za jednym z mężczyzn w kierunku drzwi na dziobie statku. Gdy usłyszała przyzwalające mrukniecie, żeglarz otworzył drzwi i prawie wepchnął ja do środka. Potrzebowała dobrej chwili, by przyzwyczaić się do półmroku. Kabina była dwa razy większa od tej, która dzieliła z Janie. Znajdowało się w niej okno, ale tak brudne, że nie przepuszczało światła. Pod nim stało brudne, nie posłane łóżko, a na środku duży, ciężki stół przymocowany do podłogi, pokryty zwojami map i wykresów. Nicole drgnęła, gdy przez podłogę przebiegł szczur. Cichy śmiech kazał jej spojrzeć ku ciemnemu katowi pokoju, gdzie siedział mężczyzna o mrocznej twarzy i zbyt długich bokobrodach. Jego ubranie było wymięte, a w rękach trzymał butelkę rumu. – Mówią, że jesteś jakąś cholerną damą. Lepiej spróbuj przyzwyczaić się do szczurów na tej łajbie. Tych na dwu i na czterech nogach. – Czy pan jest kapitanem? – zapytała, robiąc krok naprzód. – Tak. Jeśli to jest statek, to ja jestem jego kapitanem. – Czy mogę usiąść? Chciałabym z panem pomówić. Machnął butelką w kierunku krzesła. I Nicole szybko i dokładnie opowiedziała swoja historie. Gdy skończyła, kapitan milczał jeszcze przez chwile. – Jak pan sadzi, kiedy wrócimy do Anglii? – Nie wracam do Anglii. – A jak inaczej ja się tam dostanę? Pan nie rozumie. To jakąś straszna pomyłka. Pan Armstrong...
– Wiem tyle, że Clayton Armstrong wynajął mnie, .żebym porwał jakąś damę i zawiózł mu ja do Ameryki – przerwał jej kapitan. Zmrużył oczy. – Gdy ci się przyglądam, musze stwierdzić, że rzeczywiście nie pasujesz do jego opisu. – Bo ja nie jestem jego narzeczoną. Machnąwszy lekceważąco ręką, nabrał tęgi łyk rumu. – A co mnie obchodzi, kim jesteś? Mówił, że możesz sprawiać pewne kłopoty, gdy przyjdzie do zawarcia małżeństwa, ale mam sobie z tobą poradzić. Nicole wstała. – Małżeństwo?! Nie sadzi pan chyba, że... – zaczęła, ale umilkła w połowie zdania. – Pan Armstrong kocha i chce poślubić Biankę Maleson. Ja nazywam się Nicole Courtalain. Nigdy nawet nie widziałam pana Armstronga. – To ty tak twierdzisz. Dlaczego nie powiedziałaś tego moim ludziom od razu? Na co czekałaś tak długo? – Pomyślałam, że gdy im powiem, uwolnią mnie, ale jednocześnie chciałam znaleźć się możliwie daleko od Bianki, bo wiedziałam, że ona pragnie być bezpieczna. – Czy Bianka to ta gruba, która cię nam pokazała? – Tak. To Bianka. Ale myślała, że nic złego mi się nie stanie. – Jasne, myślała! Chcesz, żebym uwierzył, że trzymałaś buzie na kłódkę dla takiej suki, która cię podsunęła porywaczom? Nie wierze! Chyba uważasz mnie za głupka. Nicole nie miała już nic do powiedzenia. – No, dobra. Wyjdź stad, a ja sobie to przemyślę. Po drodze powiedz temu, który cię tu przyprowadził, że chcę się z nim widzieć. Po jej wyjściu kapitan został sam z bosmanem. – Chyba już wiesz, skoro podsłuchiwałeś? Bosman uśmiechnął się i usiadł. Znał kapitana od dawna i zdawał sobie sprawę, że zawsze warto wiedzieć, co on knuje. – Co robimy? Armstrong każe nas zamknąć za ten zaginiony w zeszłym roku ładunek tytoniu, jeśli nie przywieziemy mu żony. Kapitan pociągnął łyk rumu. – Żona. Tego chce i to mu damy. Bosman pokręcił głowa. – A jeśli ona mówi prawdę i to nie ta? – Na wszystko można patrzeć na dwa sposoby. Jeśli to nie ona, tylko tamta druga nazywa się Maleson, to Armstrong chce się ożenić z suka, która kłamie i potrafi zdradzić swoja najlepsza przyjaciółkę. Z drugiej strony ta ciemnowłosa panienka może być Bianką i kłamie, .żeby uniknąć małżeństwa z Armstrongiem. Tak czy inaczej jutro rano powinien się odbyć ślub. – A co z Armstrongiem? Jeśli się okaże, że ożeniłeś go z niewłaściwą kobietą? Nie chciałbym być przy tym. – Pomyślałem i o tym. Chcę odebrać pieniądze, zanim on ją zobaczy, i natychmiast ruszać z Wirginii. Nie zamierzam nawet sprawdzać, czy to o nią chodziło. – Zgadzam się. A jak nakłonimy tę panienkę do ślubu? Chyba jej ten pomysł nie przypadł do gustu. Kapitan podał bosmanowi butelkę. – Zastanowię się nad sposobem, który podziała na te lalunię. – Widzę, że nie udało się namówić kapitana na powrót do Anglii – stwierdziła Janie, gdy Nicole wróciła do kajuty. – Nie – odpowiedziała, sadowiąc się na łóżku. – Przede wszystkim nie uwierzył, gdy powiedziałam, kim jestem. Z jakiegoś powodu uznał, że kłamię.
Janie chrząknęła. – Ludzie jego pokroju sami nigdy nie mówią prawdy, wiec nie widza powodu, by komuś wierzyć. My możemy tylko uczynić tę podróż jak najprzyjemniejszą. Mam nadzieje, że panienka nie straciła ducha? Starając się ukryć swoje uczucia, Nicole uśmiechnęła się do tej wysokiej kobiety. Tak. Była rozczarowana. Zanim dopłynie do Ameryki, jej kuzynka może sobie znaleźć innego wspólnika. Myślała też o zaoszczędzonych pieniądzach ukrytych w pokoju na poddaszu. Dotknąwszy palców pokaleczonych igła w ciągu wielu nocy spędzonych na szyciu przy małej, taniej świeczce, przypomniała sobie, jak ciężko pracowała na te centy. Postanowiła jednak nie ujawniać przed Janie tego, co czuła. – Zawsze chciałam zobaczyć Amerykę – oświadczyła. – Może przed powrotem do Anglii uda mi się tam zatrzymać na kilka dni. O, Boże! – Co takiego? – Jak ja zapłacę za powrót? – zapytała z rozszerzonymi z przerażenia oczyma. – Zapłacić? – wybuchnęła Janie. – Clayton Armstrong za to zapłaci, zapewniam panienkę. Tyle razy powtarzałam mu, żeby tego wszystkiego nie robił, ale jakbym mówiła do ściany. A może, gdy zobaczy panienka Amerykę, nie zechce wracać do Anglii? Też mamy wiele sklepów z sukniami. Nicole powiedziała jej o swoich ukrytych oszczędnościach. Przez kilka chwil Janie milczała. W wersji porwania opowiedzianej przez Nicole Bianka była niewinna, robiła to, co należało zrobić. Ale Janie potrafiła wyczuć, co kryło się za tymi słowami i zastanawiała się, czy Nicole po powrocie znajdzie swoje pieniądze. – Jesteś głodna, panienko? – zapytała, otwierając kufer leżący na szczycie sterty pod ścianą. – Tak, jestem... Rzeczywiście jestem głodna. – odpowiedziała Nicole i podeszła bliżej, by zajrzeć do kufra. Zanim przystosowano statki do przewozu pasażerów, każdy z podróżnych musiał sam zabierać dla siebie prowiant. Zależnie od zręczności nawigatora, zwrotności statku, wiatru, burz i piratów, rejs mógł trwać od trzydziestu do dziewięćdziesięciu dni, o ile w ogóle statek docierał do celu. Kufer pełen był suszonego grochu i fasoli. Podniesione przez Janie wieko innego odsłoniło solona wołowinę i ryby. Następny zawierał owies, ziemniaki, pęczki ziół, mąkę, suchary i paczkę cytryn. – Clayton kazał też kapitanowi kupić żółwie, więc będziemy miały świeżą zupę żółwiową. Nicole popatrzyła na te zapasy. – Pan Armstrong jest wyjątkowo przezornym człowiekiem. Zaczynam żałować, że to nie ze mną chce się ożenić. Janie pomyślała to samo, gdy zza znajdujących się w rogu kajuty drzwi oddzielających komórkę wyciągnęła wąska wannę. Można w niej było usiąść z podciągniętymi nogami, a wtedy woda zakrywała ramiona. Nicole zatrzepotała powiekami. – Cóż to za luksus! Kto by pomyślał, że podróż statkiem może być tak wygodna. Janie uśmiechnęła się zaróżowiona z radości. Obawiała się podróży przez ocean, przebywania w małej kabinie razem z jakąś angielską damą. Myślała, że wszystkie Angielki to monarchistki i snobki. No, ale Nicole była Francuzka, a tam znali się na rewolucjach. – Obawiam się, że musimy do tego użyć morskiej wody i podgrzewanie jej zajmie dużo czasu. Zawsze to jednak lepsze niż miska z gąbką. Kilka godzin później, po wspaniałej kąpieli, Nicole leżała na dolnej koi czysta, syta i zmęczona. Długo trwało grzanie wody, by dwa razy napełnić wannę. Z początku Janie
protestowała i chciała, żeby Nicole wykapała się pierwsza, ale Nicole z uporem twierdziła, że skoro nie jest narzeczona Claytona, Janie nie jest jej służącą tylko towarzyszka podróży i poprosiła, by Janie zwracała się do niej po imieniu. Nicole uprała i rozwiesiła swa jedyna suknie, a potem łagodny ruch statku ukołysał ja do snu. Wcześnie rano następnego dnia Janie zaczesała jej włosy w kok, by później móc ułożyć modne w tym czasie chignon. Wydobyła skądś żelazko i zaczęła prasować suknie, a Nicole z rozbawieniem stwierdziła, że pan Armstrong pomyślał o wszystkim. Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem, ukazując jednego z porywaczy. – Kapitan chce panienkę widzieć. Teraz. Pierwszą myślą Nicole było, że może kapitan zdecydował się odesłać ją do Anglii, toteż posłusznie poszła za marynarzem. Za nimi Janie. Żeglarz jednym zdecydowanym szarpnięciem wepchnął ją z powrotem do kajuty. – Ciebie nie chce. Tylko ją. Janie chciała zaprotestować, ale Nicole ją powstrzymała. – Nic mi się nie stanie, jestem pewna. Może zrozumiał, że mówiłam prawdę. Gdy tylko weszła do kajuty kapitana, stwierdziła, że cos jest nie tak. Zastała tam dowódcę statku, bosmana i kilku innych mężczyzn, których przedtem nie widziała. Wszyscy wyraźnie na coś czekali. – Może was przedstawię – zaczął kapitan. – Wszystko musi być w porządku. To jest doktor. Może cię zaszyć i co tam jeszcze chcesz. To jest Frank. Mój bosman. Już się chyba spotkaliście. Szósty zmysł, wyczulony podczas koszmaru we Francji, ostrzegł Nicole przed niebezpieczeństwem. Oczy, jak zwykle, zdradziły jej uczucia. – Nie uciekaj – powiedział Frank. – Chcemy z tobą porozmawiać. A poza tym dziś dzień twojego ślubu. Nie chciałabyś, by cię uznano za oporną pannę młoda, prawda? Nicole zaczynała rozumieć. – Nie jestem Bianka Maleson. Wiem, że pan Armstrong kazał wam przygotować ślub per procura, ale ja nie jestem kobietą, której on pragnie. Frank rzucił jej lubieżne spojrzenie. – Myślę, że każdy mógłby cię pragnąć. Wtedy odezwał się doktor. – Młoda damo, czy ma pani jakiś dokument potwierdzający pani tożsamość? Zrobiwszy krok do tyłu, potrząsnęła przecząco głową. Nieliczne dokumenty, które ocalały po bezładnej ucieczce przed terrorem, zniszczył dziadek. Powiedział, że od tego może kiedyś zależeć ich przeżycie. – Nazywam się Nicole Courtalain. Uciekłam z Francji i mieszkałam u panny Maleson. To jest pomyłka. – Rozmawialiśmy już na ten temat i zdecydowaliśmy, że to nieważne – odpowiedział jej kapitan. – Mój kontrakt nakazuje mi przywieźć do Ameryki panią Claytonowa Armstrong i właśnie to zamierzam zrobić. Nicole wyprostowała się. – Nie wyjdę za mąż wbrew mej woli. Kapitan skinął nieznacznie głowa, a Frank przeciął pokój i mocno chwycił Nicole. Jedną ręką objął ją w pasie, a druga opasał jej plecy i unieruchomił ręce. – Ta twoja odwrócona do góry nogami buziunia spodobała mi się już dawno – mruknął, przyciskając usta do jej warg. Nicole była tak przerażona, że nie zdążyła zareagować wystarczająco szybko. Nikt jeszcze jej tak nie potraktował. Nawet gdy mieszkała z rodzina młynarza, ludzie z jej otoczenia wiedzieli, kim jest, wiec okazywali jej szacunek. Ten mężczyzna śmierdział rybą i
potem – ohydny, duszny, pozbawiający tchu fetor. Dotkniecie jego ust przyprawiało ja o mdłości. Szarpnęła się. – Nie! – krzyknęła. – Będzie tego jeszcze trochę – powiedział Frank i uderzył ja dość mocno w szyje, po czym przesunął brudna rękę do przodu. Nagłym ruchem rozdarł suknie i koszule, odsłaniając jej piersi. Jego wielka dłoń chwyciła jedną z nich, a kciuk zaczął szorstkim ruchem pocierać brodawkę. – Nie, proszę – wyszeptała Nicole, szarpnąwszy się. Zbierało jej się na wymioty. – Wystarczy – rozkazał kapitan. Frank nie puścił jej od razu. – Mam nadzieje, ze nie wyjdziesz za mąż za Armstronga – szepnął, owiewając jej twarz gorącym, śmierdzącym oddechem. Odsunął się. Nicole starała się zasłonić rozdartą suknię. Opadła na krzesło i przesunęła dłonią po ustach pewna, że już nigdy nie zetrze z nich śladów tego pocałunku. – Wygląda na to, że nie podobasz jej się za bardzo – zaśmiał się kapitan, po czym spoważniał i usiadł na krześle naprzeciw Nicole. – Poznałaś już smak tego, co cię spotka, jeśli nie zgodzisz się na ślub. Jeśli nie zostaniesz żoną Armstronga, potraktujemy cię jak pasażera na gapę. Będziesz moja, kiedy i jak tylko zechce. Ale najpierw usunę tę wielką kobietę, którą przysłał tu Armstrong. Nicole podniosła wzrok. – Janie? Ależ ona nie ma z tym nic wspólnego. To będzie morderstwo! – Co mnie to obchodzi? Myślisz, że kiedykolwiek będę mógł zbliżyć się do wybrzeży Wirginii, jeżeli nie wypełnię poleceń Armstronga? Nie potrzebuje świadka tego, co zrobią z tobą moi ludzie. Nicole skuliła się na krześle i zagryzła dolną wargę. Oczy miała szeroko otwarte. – Widzisz, panienko – powiedział Frank. – Dajemy ci wybór. To wielka uprzejmość z naszej strony. – Nie spuszczał wzroku z rozdarcia sukni, którego brzegi ściskała na piersi. – Albo poślubisz Armstronga, albo trafisz do mojej koi. Oczywiście będę drugi po kapitanie. Wątpię, czy potem cos z ciebie zostanie. – Pochylił się i dotknął palcem jej warg. – Nigdy nie miałem kobiety z takimi ustami. Ciekawe, co one mogłyby dla mnie zrobić... Nicole odwróciła głowę, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Kapitan obserwował ją uważnie. – No, to który? Armstrong, ja czy Frank? Starając się uspokoić oddech, usiłowała myśleć. Zdawała sobie sprawę, że musi zachować przytomność umysłu. – Wyjdę za mąż za pana Armstronga – oświadczyła dobitnie. – Wiedziałem, że jesteś bystra – podsumował kapitan. – Zatem do dzieła, moja droga. Miejmy to już za sobą. Pewnie chcesz wrócić już do swojej... kryjówki. Nicole potwierdziła skinieniem głowy i wstała, ściskając rozdarta suknie. – Frank zastąpi Armstronga. Wszystko jest legalne. Armstrong podpisał papier, że sam mam wybrać zastępcę. Nicole stanęła zdrętwiała obok Franka, naprzeciwko kapitana, który miał poprowadzić ceremonie, i doktora pełniącego funkcje świadka. Frank skwapliwie odpowiadał na pytania kapitana, ale gdy padło: „Bianko, czy bierzesz sobie tego mężczyznę za męża?”, Nicole odmówiła odpowiedzi. To nie było w porządku! Została uprowadzona, zabrana z kraju, do którego właśnie zaczęła się przyzwyczajać, a teraz miała wyjść za mąż wbrew swej woli. Zawsze marzył jej się ślub w błękitnej, satynowej sukni i w otoczeniu róż.. A teraz stała w brudnej kajucie, w podartym ubraniu, z ohydnym smakiem na wargach. Przez minione trzy dni czuła się jak liść porwany przez wartki strumień. Nie wyprze się jednak swego nazwiska. Chociaż na nic już nie ma wpływu, to jedno zachowa.
– Nazywam się Nicole Courtalain – powiedziała zdecydowanie. Kapitan chciał cos odpowiedzieć, ale doktor tracił go łokciem. – Co mnie to w końcu obchodzi? – mruknął i przeczytał zdanie ponownie, wstawiając imię Nicole zamiast Bianki. Pod koniec ceremonii wyjął pięć złotych obrączek i wepchnął najmniejsza z nich na palec Nicole. Nareszcie było po wszystkim. – Czy dostanę buziaka od panny młodej? – Frank łypnął okiem. Doktor chwycił Nicole mocno za ramie i poprowadził do stołu przymocowanego na środku pokoju. Wziął pióro, napisał coś i odwrócił się do niej. – Musisz to podpisać – powiedział, podsuwając jej akt ślubu. Jej oczy wypełniły się łzami, wiec by coś zobaczyć musiała je otrzeć. Doktor wpisał jej prawdziwe nazwisko na dokumencie. Ona, Nicole Courtalain, była teraz panią Claytonowa Armstrong. Szybko złożyła podpis w rogu. Doktor trzymając ją wciąż mocno za ramie, wyprowadził Nicole z kajuty kapitańskiej. Była tak oszołomiona, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że stanęła obok pomieszczenia, które przyznano jej i Janie. – Proszę posłuchać, moja droga – zaczął wtedy doktor. – Przykro mi bardzo, ponieważ wierzę, że nie jest pani panną Maleson. Ale proszę mi zaufać, że lepiej było przejść przez tę ceremonię. Nie znam pana Armstronga, ale jestem pewien, że gdy dotrze pani do Ameryki, uda się anulować ten ślub. Mogło być o wiele gorzej. A teraz pozwoli pani, że dam jej radę. Wiem, że podróż potrwa długo, ale proszę starać się nie opuszczać kajuty. Kapitan nie jest wiele wart, ale umie pilnować swoich ludzi. A pani powinna mu w tym pomóc i sprawić, by zapomnieli o pani obecności na tak długo, jak to możliwe. Rozumie mnie pani? Nicole potwierdziła. – I proszę się uśmiechnąć. Nie jest tak źle. Ameryka jest piękna. Może nawet nie będzie pani chciała wracać do Anglii. Udało się jej uśmiechnąć. – Janie też tak mówi. – No, już lepiej. Proszę pamiętać, co powiedziałem, i poczekać cierpliwie do końca tej podróży. – Dobrze. I dziękuję – odrzekła i weszła do kajuty. – Tak długo cię nie było – powitała ja zdenerwowana Janie. – Co się stało z twoja suknia? Co ci zrobili? Nicole opadła na łóżko, zasłaniając ręką oczy. Nagle Janie podniosła jej lewą dłoń, .żeby przyjrzeć się błyszczącej, złotej obrączce. – Byłam przy tym, gdy Clay to kupował. Wziął w pięciu rozmiarach, żeby mieć pewność, że będzie pasowała. Założę się, że kapitan zatrzymał resztę dla siebie. Mam racje? Nicole nie odezwała się, lecz tylko przyjrzała się obrączce. Cóż ona oznacza? Czy dla tego kawałka złota i musiała dotrzymać obietnicy, że będzie kochać i szanować człowieka, którego nigdy nie widziała? – Jak cię do tego zmusili? – zapytała Janie, dotykając rosnącego w oczach siniaka na szyi Nicole. Nicole skrzywiła się. W to miejsce uderzył ja Frank. – Nie musisz mi mówić – mruknęła Janie. – Mogę się sama domyślić. Kapitan chciał być pewien, że dostanie od Claya pieniądze – ciągnęła zaciskając usta. – Niech diabli wezmą Claytona Armstronga! Wybacz, wszystko to jego wina. Gdyby nie był takim upartym osłem, nic złego by się nie stało. Ale nikt nie mógł przemówić mu do rozumu. Nie! On chciał mieć swoja Biankę i musiał ją dostać. Czy wiesz, że był na czterech statkach, zanim znalazł kapitana wystarczająco podłego na to, by zgodził się na dokonanie porwania? A teraz popatrz! Jesteś tu, niewinna, bezbronna, w rękach bandy brudasów, zastraszona w niewybredny sposób, zmuszona do poślubienia kogoś, kogo nie znasz i, jak sadze, nie chcesz znać.
– Proszę, Janie. Nie jest aż tak źle. Doktor powiedział, że ci ludzie dadzą nam spokój, gdy zostanę żoną pana Armstronga. Ciebie też nie skrzywdzą. Jestem pewna, że na miejscu, w Ameryce, uda się ten ślub anulować. – Mnie! – powiedziała ze złością Janie. – Powinnam była się domyślić, że te szumowiny zaszantażują cię groźbami pod moim adresem. Przecież ty mnie nawet nie znasz. – Położyła rękę na ramieniu Nicole. – Jeżeli zażądasz czegoś od Claya, unieważnienia ślubu czy czegokolwiek innego, dopilnuję, żebyś to dostała. Czuje, że usłyszy ode mnie, jak nigdy dotąd. Przysięgam, że wynagrodzi ci czas zmarnowany na podróż. tam i z powrotem, odda pieniądze zaoszczędzone na sklep i... – urwała w połowie zdania i wlepiła wzrok w kufry. Nicole dźwignęła się na koi. – O co chodzi? Szeroka twarz Janie rozjaśnił diabelski uśmiech. – „Kupuj wszystko co najlepsze”, powiedział. Stał na brzegu, patrząc na wszystko okiem posiadacza i mówił, .żebym wybierała to, co najlepsze. – O czym ty mówisz? Janie wyglądała tak, jakby była w transie. Patrzyła na kufry. Podeszła do nich. – Powiedział, że nic nie może być zbyt dobre dla jego żony. – Rozpromieniła się jeszcze bardziej. – O, Claytonie Armstrongu. Drogo za to zapłacisz. Nicole opuściła nogi z koi i patrzyła na Janie nic nie rozumiejąc. O czym ona mówi? W trakcie rozwiązywania sznurów, którymi kufry przymocowano do ściany, Janie ciągnęła swą myśl. – Clay dał mi woreczek złota i kazał kupić najlepsze dostępne tkaniny, najdroższe dodatki. Powiedział, że w czasie podróży mogę przygotować suknie dla jego żony. – Zachichotała. – Futra uszyje kuśnierz w Ameryce. – Futra? – Nicole przypomniała sobie list, – Janie, te rzeczy są dla Bianki, a nie dla mnie. Suknie nie będą na nią pasowały. – Nie mam zamiaru szyć dla kobiety, której nigdy nie widziałam – odparła Janie, mocując się z węzłem. – Clay powiedział, że to dla jego żony, a o ile wiem, jesteś jego jedyną żoną. – Nie! Nieprawda. Nie mogłabym przyjąć czegoś, co jest przeznaczone dla kogoś innego. Janie sięgnęła pod poduszkę w pierwszym kufrze i wyjęła pęk kluczy. – To dla mnie, nie dla ciebie. Choć raz chciałabym zobaczyć, jak Clayton nie może czegoś kupić lub choćby wyprosić. Wszystkie kobiety i dziewczęta w Wirginii tracą dla niego głowę, a on wymarzył sobie Angielkę, która zapewne wcale go nie chce. Uniosła potężne wieko kufra i uśmiechnęła się do tego, co zawierał. Nicole nie mogła już dłużej hamować ciekawości. Minęła Janie, zajrzała do kufra i aż otworzyła usta na widok cudownych rzeczy, które się w nim znajdowały. Od lat nie widziała jedwabiu, a już na pewno w tym gatunku. – Anglicy boja się tego, co nazywają niższymi klasami, wiec udają, że do nich należą. W Ameryce wszyscy są równi. Jeśli stać cię na ładne rzeczy, nie musisz bać się ich nosić. – Janie wyciągnęła kupon migotliwego, szafirowego jedwabiu, okręciła wokół ramion Nicole i opuściła wzdłuż jej pleców, po czym luźno związała w talii. – Co o tym sadzisz? Podniósłszy skraj materiału do światła, Nicole potarła nim swój policzek i poruszyła się lekko, by poczuć delikatna tkaninę na nagich ramionach. Była to jakąś zmysłowa, niemal grzeszna przyjemność. Janie otwierała już następny kufer. – A to na szarfę.
Wyciągnęła szeroka, satynowa wstążkę w kolorze nocnego nieba i przewiązała nią Nicole w pasie. Ten kufer pełen był wstążek i szarf. Otworzyła jeszcze jeden. – A może szal, moja pani? – Janie roześmiała się i, nie czekając na odpowiedź, wyciągnęła przynajmniej tuzin barwnych tkanin: wzorzystych wełen ze Szkocji, kaszmirów z Anglii, bawełnianych z Indii, koronkowych z Chantilly. Nicole pochłaniała wzrokiem wszystkie te wspaniałości, podczas gdy Janie podnosiła kolejne wieka. Pod nimi leżały aksamity, perkale, miękkie wełny, mohery, puch łabędzi, podszewki, kretony, tiule, organdyny, krepy i delikatne, francuskie koronki. Janie nurzała się w tym wszystkim. Nicole nagle wybuchnęła śmiechem. Za dużo tego. Usiadła na skraju koi, a Janie zaczęła ją okrywać materiałami. Obie śmiały się, wygładzając szkarłaty i turkusy, zielenie i róże. To były niemądre choć wesołe chwile. – Nie widziałaś jeszcze najlepszego – zakomunikowała Janie, ściągając z głowy różowy tiul i czarna normandzką koronkę. Otworzyła wielki, stojący najdalej kufer i wyciągnęła z niego ogromną, futrzaną mufkę. – Wiesz, z czego to? – zapytała, rzucając puszysta kule na kolana Nicole. Nicole wtuliła twarz w geste, miękkie futro, zapominając o sześciu pasach barwnego jedwabiu owiniętego wokół jej ramion i przezroczystej gazie indyjskiej osłaniającej jej szyje. Tylko jedno zwierze miało włos tak długi, ciemny i piękny. – Sobole – powiedziała cicho, z namaszczeniem. – Tak – potwierdziła Janie. – Sobole. Ciągle trzymając mufkę, Nicole rozejrzała się. Mała kabina pełna była kolorowych materiałów, połyskliwych i matowych, leżących nieruchomo lub sprawiających wrażenie żywych, oddychających. Nicole miała ochotę przytulić je wszystkie do siebie. Od czasu opuszczenia zamku jej rodziców niewiele było piękna w jej życiu. – Od czego zaczynamy? Nicole popatrzyła na Janie i wybuchnęła śmiechem. – Od wszystkiego. – Przycisnęła do piersi mufkę i kopnęła łabędzie pióra tak, że wzbiły się w powietrze. Odwinąwszy z nóg szyfonowy szal, Janie wyjęła z kufra żurnale. – „Galeria mody Heidledoffa” – obwieściła. – Wybierz broń, droga pani Armstrong, a ja pokażę ci mój arsenał: igły i szpilki. – Ależ, Janie. Doprawdy nie mogę. Głos Nicole zdradzał absolutny brak przekonania. Gładząc mufkę pomyślała, że mogłaby z nią spać. – Nie chcę słyszeć ani słowa. Teraz, jeśli uznasz, że możesz wyciągnąć spod tego choć jedną rękę, zdejmij wszystko z siebie i zaczynamy. Mamy przecież tylko miesiąc.
3 Na początku sierpnia roku tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego czwartego niewielki statek pocztowy zawinął do portu w Wirginii. Janie i Nicole, przechylone nad relingiem, wypatrywały niecierpliwie basenu portowego przylegającego do gęstego lasu. Czuły się tak, jakby ktoś uwolnił je z wiezienia. W ciągu ostatniego tygodnia podróży rozmawiały tylko o jedzeniu. Świeżym jedzeniu: warzywach, wszystkich roślinach, które powinny właśnie owocować, o tym, jak można przyprawiać potrawy świeżą śmietaną i masłem. Snuły plany, że będą teraz jadły wszystko po kolei. Ale Nicole pragnęła przede wszystkim zobaczyć zieleń traw i drzew porastających słodko pachnącą ziemię. Spędziły wiele dni szyjąc pracowicie i trudno byłoby znaleźć choćby strzep tkaniny nie wykorzystanej do ozdobienia sukien dla Janie czy Nicole. Teraz Nicole miała na sobie muślin haftowany w delikatne fiołki, obrzeżony u dołu wstążką o ton ciemniejsza, taką samą jaką miała wplecioną we włosy. Pozwalała, by promienie zachodzącego słońca ogrzewały jej odsłonięte ramiona. W czasie szycia wiele rozmawiały. Nicole częściej słuchała, bo nie chciała mówić o tym, jak straciła rodziców, a potem dziadka. Opowiadała o swoim dzieciństwie spędzonym w rodzinnym pałacu, który przedstawiła jako mały, wiejski domek, oraz o roku spędzonym z dziadkiem u młynarza. Janie uśmiechała się, słysząc fachowe uwagi o jakości ziarna. Jednak to właśnie od niej pochodziła większa część opowieści. Janie opisała swoje dzieciństwo na małej, biednej farmie znajdującej się w odległości kilku mil od Arundel Hall, jak nazywano dom Claytona. Była obecna przy narodzinach Claya, potem nosiła go na barana. Miała kilkanaście lat, gdy wybuchła wojna o niepodległość. Jej ojciec, jak większość farmerów w Wirginii, obsiał cała ziemie tytoniem, wiec zbankrutował, gdy zamknięto rynek angielski dla towarów z kolonii. Przez kilka lat Janie mieszkała w Filadelfii, miejscu, które znienawidziła. Po śmierci ojca wróciła tam, gdzie czuła się u siebie. Do Wirginii. Powiedziała, że przez ten czas wiele zmieniło się w Arundel Hall. Rodzice Claya umarli na cholerę wiele lat wcześniej. Jego starszy brat poślubił Elizabeth Stratton, córkę zarządcy plantacji Armstrongów. Potem Clay wyjechał do Anglii, a James i Elizabeth zginęli w wypadku. Janie nie znalazła już tego chłopca, z którym się kiedyś bawiła. Jego miejsce zajął arogancki, pewny siebie mężczyzna. Tytan pracy. Podczas gdy inne plantacje padały jedna po drugiej, Arundel Hall kwitł i rozrastał się. – Spójrz – powiedziała w pewnej chwili Nicole. – Czy to nie kapitan? Zwalisty mężczyzna siedział w małej łódce, a jeden z marynarzy pochylał się nad wiosłami. – Chyba płynie do tamtego okrętu. Kilkadziesiąt metrów dalej stała okazała fregata o burtach naznaczonych rzędami dział. Wielu ludzi przemierzało szeroki trap, niosąc pakunki w górę i w dół. Kapitan wpłynął do basenu portowego na kilka chwil przed swoim statkiem. Wspiął się po trapie na pokład fregaty i ruszył w kierunku rufy. Kobiety znajdowały się na tyle daleko, że trudno im było rozpoznać twarze, ale mimo to Janie krzyknęła nagle: – To Clay! Nicole popatrzyła zaciekawiona na człowieka rozmawiającego z kapitanem, ale z tej odległości niczym szczególnym się nie wyróżniał. – Skąd wiesz? Janie wybuchnęła śmiechem. Cieszyła się, że nareszcie jest w domu. – Zrozumiesz, gdy go poznasz – odparła i zostawiła Nicole sama.
Wpatrując się w postać mężczyzny, który był jej mężem, Nicole nerwowo obracała obrączkę na palcu. – Proszę – powiedziała Janie, gdy wróciła po chwili. – Przyjrzyj się. Nawet przez lunetę wszyscy wydawali się mali, ale Nicole widziała teraz trochę dokładniej. Mężczyzna rozmawiający z kapitanem postawił niedbale nogę na beli bawełny. Pochylił się, oparł ręce na kolanie. Nawet w tej pozycji był wyższy od kapitana. Miał na sobie dość porządne, jasnobeżowe spodnie i czarne, skórzane buty do kolan. Stroju dopełniała rozpięta pod szyja koszula, której zawinięte do łokci rękawy odsłaniały opalone ręce. Nicole nie mogła dojrzeć jego twarzy, ale zauważyła, że miał brązowe włosy związane luźno na karku. Odłożyła lunetę i odwróciła się do Janie. – O, nie! – krzyknęła Janie. – Setki razy widziałam już ten wyraz twarzy. Nie możesz się poddawać tylko dlatego, że jest wysoki i przystojny. Dostanie szału, kiedy się dowie, co się stało. Jeśli nie stawisz mu czoła, zrzuci winę na ciebie. Nicole odwróciła się do przyjaciółki z wesołym błyskiem w oczach. – Nie mówiłaś, że jest wysoki i przystojny – rzuciła od niechcenia. – Ale też nie mówiłam, że jest brzydki. A teraz idź do kajuty i czekaj, bo o ile znam Claya, zaraz tu będzie. Chcę dopaść go pierwsza i dowiedzieć się, co mu ten kundel kapitan nagadał. Zmykaj! Nicole usłuchała i wróciła do małego, ciemnego już pomieszczenia. Ogarnął ja żal, że będzie musiała je opuścić. Spędziła tu z Janie czterdzieści dni, podczas których serdecznie się zaprzyjaźniły. Ledwie jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, drzwi kajuty się otworzyły. Mężczyzna, który niewątpliwie był Claytonem Armstrongiem, wpadł do środka, niemal całkowicie zasłaniając swym szerokim torsem resztki wpadającego z zewnątrz światła. Nicole miała wrażenie, że pokoik skurczył się nagle. Clay nie czekał, by oczy oswoiły się z panującym w pomieszczeniu mrokiem, wystarczało mu, że widział zaledwie zarys postaci swojej żony. Wyciągnął ramię i przycisnął ją do siebie. Nicole chciała zaprotestować, ale poczuła jego usta na swoich wargach i już zaprotestować nie mogła. Były czyste, silne, chciwe, choć jednocześnie delikatne. Gdy próbowała się od nich oderwać, objął ja mocniej, uniósł lekko i przytulił jej kruche, kobiece ciało do swej szerokiej piersi. Serce zaczęło jej mocniej bić. Do tej pory w ten sposób pocałował ja tylko Frank. Ale to nie dało się porównać! Nagle Clay odwrócił twarz i przycisnął jej głowę do swojej. Nicole poczuła się tak, jakby miała zemdleć. Otoczyła mu szyje ramionami i przytuliła się mocniej. Poczuła na policzku jego oddech. Gdy dotknął zębami jej ucha, kolana się pod nią ugięły. Jego język wędrował po jej szyi. Jednym, szybkim ruchem wziął ją na ręce. Oszołomiona Nicole wiedziała tylko, że pragnie go coraz bardziej i nastawiła usta do pocałunku. Całował ją namiętnie, a ona odpowiadał mu równie gorąco. Gdy niosąc ją przed sobą, ruszył w stronę koi, wydało jej się to zupełnie naturalne. Chciała go dotykać, mieć go blisko siebie. Clay, nie przerywając pocałunków, ułożył ją obok siebie i wtedy poczuła na brzuchu jego silna nogę, a na ramionach jego ruchliwe ręce. Gdy przez suknie dotknął jej piersi, jęknęła i wygięła się w łuk. – Bianko – szepnął. – Moja słodka Bianko. Nicole nie oprzytomniała od razu, jej namiętność była zbyt silna. Po chwili dotarło do niej, gdzie się znajduje i kim jest, a przede wszystkim – kim nie jest. – Proszę – powiedziała, lecz jej głos był słaby i zmieniony.
– Dobrze, kochanie – odrzekł, muskając oddechem jej policzek. : Tak bardzo chciała dotknąć jego pachnących ziemią włosów. Na chwile zamknęła oczy. – Tak długo na ciebie czekałem, kochanie. Miesiące, lata, wieki. Teraz już będziemy zawsze razem. Te słowa ocuciły Nicole. Były bardzo osobiste, a co więcej – przeznaczone dla innej kobiety. Mogła przyjąć pieszczoty, które niemal pozbawiły ją przytomności, ale te słowa nie zostały skierowane do niej. – Clay – powiedziała łagodnie. – Tak, kochanie – odparł, całując ją za uchem. Czuła na sobie, obok siebie, jego duże, silne ciało. Nie wiedzieć czemu miała wrażenie, że na te chwilę czekała przez całe życie. Tak łatwo byłoby przyciągnąć Claya do siebie. Przeszło jej przez myśl, że mogłaby mu wyznać prawdę dopiero rano. Pomyślała jednak, że to czysty egoizm. – Clay, ja nie jestem Bianka. Jestem Nicole. Zawahała się, czy powiedzieć mu, że jest jego żoną. Jeszcze ja całował, ale po chwili oderwał się od niej. Jego całe ciało zesztywniało. Błyskawicznie zerwał się z łóżka. Próbował jej się przyjrzeć mimo ciemności. W jednej sekundzie Nicole trzymała go w ramionach, a już w następnej jej ramiona były puste. Poczuła się strasznie. Clay najwyraźniej znał to pomieszczenie lub jemu podobne, bo wiedział, gdzie znaleźć święcę, toteż po chwili zrobiło się jasno. Mrużąc oczy, Nicole usiadła i przyjrzała się swojemu mężowi. Janie miała racje, mówiąc o arogancji. Miał ją wypisaną na twarzy. Jego włosy okazały się nieco jaśniejsze, niż Nicole się spodziewała; brązowe, lekko spłowiałe od słońca. Geste brwi ocieniały ciemne oczy. Miał pięknie wyrzeźbiony nos nad miękkimi ustami, zaciśniętymi teraz w gniewie, i szeroką, mocna szczękę. – Dobrze. To kim, do diabła, pani jest? Gdzie jest moja żona? Nicole nadal miała zamęt w głowie. On widocznie potrafił szybciej ochłonąć. – To jest straszna pomyłka. Chodzi o to, że... – ...ktoś obcy jest w kajucie mojej żony. O to chodzi! – Uniósł świece i popatrzył na kufry pod ścianą. – To jest własność Armstrongów, jak sadze? – Tak. Jeśli pan pozwoli, wytłumaczę wszystko. Byłam razem z Bianka, gdy... – Czy ona tutaj jest? Podróżowałyście razem? Trudno było cokolwiek mu wytłumaczyć, skoro ciągle jej przerywał. – Bianki tu nie ma. Nie przyjechała ze mną. Jeśli zechce pan posłuchać, to ja... Postawił święcę na stole i przysunął się do Nicole. Stanął na szeroko rozstawionych nogach, ręce oparł na biodrach. – Nie przyjechała z panią? Co to, u diabła, ma znaczyć? Zapłaciłem kapitanowi za udzielenie ślubu per procura i przywiezienie mojej żony do Ameryki. Chcę wiedzieć, gdzie ona jest. Nicole także wstała. Nie przeszkadzało jej ani to, że sięgała Clayowi ledwie do ramienia, ani ze rozmiary kabiny wymuszały bliskość. Byli teraz wrogami, nie kochankami. – Próbowałam to wyjaśnić. Ale pański absolutny brak manier uniemożliwia mi jakiekolwiek porozumienie. A zatem... – Oczekuje wyjaśnień, a nie tyrad pedagogicznych. W Nicole wezbrał gniew. – Ty bezczelny, prostacki...! Dobrze. Wyjaśnię. Ja jestem pańską żoną. To znaczy, jeśli pan jest Claytonem Armstrongiem. A nie jestem tego pewna, gdyż pańska arogancja uniemożliwia jakąkolwiek rozmowę. Postąpił krok w jej kierunku. – Pani natomiast nie jest moja Bianka.
– Miło mi stwierdzić, ze istotnie nią nie jestem. Jakże mogłabym zgodzić się na ślub z takim nieznośnym... – urwała, starając się pohamować gniew. Miała przecież cały miesiąc na oswojenie się z myślą, że jest panią Claytonową Armstrong, on zaś oczekiwał, że statek przywiezie Biankę, a dostarczono mu zupełnie inną kobietę. – Jest mi bardzo przykro, panie Armstrong. Zaraz wszystko panu wyjaśnię. Odsunął się od niej i usiadł na kufrze. – W jaki sposób pani dowiedziała się, że kapitan nigdy nie widział Bianki? – zapytał spokojnie. – Obawiam się, że nie rozumiem. – Jestem pewien, że pani rozumie. Musiała się pani skądś dowiedzieć, że jej nie zna, i zdecydowała się pani podszyć pod Biankę. Czyżby pani sadziła, że każda kobieta jest równie dobra? Musze przyznać, że wie pani, jak zadowolić mężczyznę. Uważa pani, że to słodkie małe ciałko skłoni mnie do tego, bym zapomniał o Biance? Nicole wyprostowała się zdumiona. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, czuła, że wszystko jej się w środku przewraca. Clay zmierzył ja wzrokiem od stóp do głów. – Podejrzewam, że jest jeszcze gorzej. Pewnie sama namówiła pani kapitana, żeby udzielił nam ślubu. Nicole potrząsnęła tylko głowa. Oczy zaszły jej łzami. – Czy to nowa suknia? Nawet Janie pani uwierzyła? Czyżby pani przez przypadek sprawiła sobie nowe stroje na mój koszt? – Znowu wstał. – W porządku. Uznajmy, że należą do pani. Stracone pieniądze oduczą mnie naiwności i ufania innym. Ale pani nie dostanie już ode mnie ani centa. Pojedziemy razem na plantacje, a to małżeństwo, skoro już zostało zawarte, będzie anulowane. Gdy to załatwimy, wsadzę panią na pierwszy statek odpływający do Anglii. Czy to jest jasne? Nicole z trudem przełknęła ślinę. – Wolałabym spać na ulicy niż spędzić jeszcze choć chwile z panem – powiedziała cicho. Przysunął się do niej, oświetlając jej twarz płomieniem świecy, po czym przesunął palcem po jej górnej wardze. – A gdzie indziej mieszkałaś? – zapytał i wyszedł, zanim zdążyła odpowiedzieć. Nicole oparła się o drzwi. Serce tłukło się w niej jak oszalałe. Łzy napłynęły do oczu. Gdy Frank ściskał ja swoimi brudnymi rękami, udało jej się zachować godność. Ale gdy dotykał jej Clay, zachowała się jak uliczna dziewka. Dziadek zawsze przypominał jej, kim jest, że w jej żyłach płynie królewska krew. Nauczyła się chodzić wyprostowana z podniesionym czołem. Nawet wtedy, gdy rozszalały tłum zabrał jej matkę, Nicole stała z podniesionym czołem. Czego nie była w stanie zrobić z córka prastarego rodu Courtalainów rewolucja francuska, tego dokonał jeden bezczelny, wyniosły Amerykanin. Ze wstydem przypomniała sobie, jak poddawała się jego dłoniom, jak bardzo chciała zostać z nim tam, na koi. Chociaż prawie już straciła dla niego głowę, zrobi wszystko, by odzyskać honor. Patrząc ze smutkiem na kufry pomyślała, że pełne są uszytych dla niej toalet. Skoro nie mogła zwrócić materiałów, może kiedyś będzie w stanie zapłacić za nie panu Armstrongowi. Szybko zdjęła cienka muślinową suknię i włożyła cieńsza, bardziej praktyczna, z jasnobłękitnego perkalu. Zwinęła delikatny muślin i schowała go do kufra. Suknia, w której wsiadła na statek, podarta przez Franka, została już wyrzucona przez Janie. Wziąwszy arkusz papieru listowego, pochyliła się nad stołem i zaczęła pisać: Szanowny Panie Armstrong! Mam nadzieje, że Janie odnalazła już Pana i wyjaśniła okoliczności, w jakich doszło do skutku nasze niefortunne małżeństwo. Co do sukien, ma Pan całkowicie racje. Próżność
sprawiła, że ukradłam je Panu. Uczynię wszystko, by jak najszybciej zwrócić Panu równowartość materiałów. Może to trochę potrwać. Postaram się zrobić to jak najszybciej. Jako pierwszą ratę zostawiam Panu medalion posiadający pewną wartość. Jest to jedyna cenna rzecz, jaka mam. Proszę wybaczyć, że wart jest tak niewiele. Jeżeli chodzi o małżeństwo, dołożę starań, by unieważnić je możliwie najszybciej i wysłać Panu potwierdzenie. Z poważaniem Nicole Courtalain Armstrong Nicole przeczytała list, po czym położyła go na stole. Drżącymi rękami zdjęła medalion. W Anglii, nawet gdy bardzo potrzebowała pieniędzy, nie potrafiła rozstać się z tym złotym, filigranowym cackiem zawierającym owalne, porcelanowe płytki z portretami rodziców. Zawsze miała go przy sobie. Teraz ucałowała portrety, jedyną pamiątkę po rodzicach, i położyła medalion na liście. Skoro wypadło jej zmierzyć się z nowym, obcym lądem, może lepiej będzie zupełnie zerwać z przeszłością? Zapadł już mrok, ale rozległe nabrzeże oświetlone było licznymi pochodniami. Nicole nie zauważona przemknęła przez pokład, a następnie po trapie zeszła na lad. Żeglarze zajęci byli swoja pracą. Jedna strona wybrzeża pozostała przerażająco ciemna, ale Nicole czuła, że właśnie tam musi się udać. Gdy dotarła do skraju lasu, w świetle pochodni dostrzegła Claytona i Janie. Ona mówiła ze złością coś, czego on słuchał w milczeniu. Nie miała czasu do stracenia. Tyle jeszcze musiała zrobić. Dotrzeć do najbliższego miasta, znaleźć pracę i schronienie. Zostawiła za sobą światła przystani, a wtedy las dosłownie ją pochłonął. Drzewa wydawały się wyjątkowo wysokie, ciemne, przerażające. Przypomniały jej się wszystkie opowieści o Ameryce, krainie krwiożerczych Indian, nieznanych bestii niszczących ludzi i ich domy. Cisze mąciły jedynie jej ciche kroki, ale Nicole wydawało się, że słyszy jakieś piski, jęki, szmery, głośne, ciężkie stąpanie. Mijały godziny. Zaczęła podśpiewywać francuską piosenkę, której nauczył ją dziadek. W końcu stwierdziła, że musi odpocząć, bo nogi nie poniosą jej ani kroku dalej. Ale gdzie? Szła wąska ścieżką, której oba końce ginęły w ciemnościach. – Nicole – szepnęła sama do siebie. – Nie ma się czego bać. W nocy las jest taki sam jak w dzien. To pełne brawury stwierdzenie niewiele pomogło, ale zebrała całą odwagę i usiadła pod drzewem. Wilgotny mech zmoczył suknie. Ale Nicole była zbyt zmęczona, by się tym przejąć. Skuliła się, podciągnęła kolana do piersi, oparła głowę na rękach i zasnęła. Gdy się obudziła, poczuła na sobie spojrzenie wielkich oczu. Z trudem łapiąc oddech, usiadła i zobaczyła małego, dziwnego królika, który ja obserwował. Rozśmieszył ją ten jej głupi strach, wiec rozejrzała się wokół siebie. Oświetlony porannym, przebijającym się przez korony drzew słońcem las wyglądał miło, wręcz zachęcająco. Ale gdy Nicole potarła zesztywniałą szyję i spróbowała wstać, stwierdziła, że ciało ma obolałe, suknie mokra, a ręce zimne. Włosy rozsypały się i teraz zwisały w nieładzie wokół szyi. Pospiesznie spięła je szpilkami. Tych kilka godzin snu dodało jej wigoru i z nową energią ruszyła wąską ścieżką. Zeszłej nocy nie była jeszcze pewna, czy postąpiła słusznie, ale ten poranek utwierdził ja w przekonaniu, że podjęła właściwą decyzję. Usłyszawszy takie oskarżenia, nie mogłaby mieszkać u pana Armstronga. Teraz postara się oddać mu dług i odzyskać honor. Jeszcze przed południem poczuła się głodna. Przez ostatnie dwa dni podróży jadły z Janie niewiele, teraz żołądek zaczął jej o tym przypominać. W południe dotarła do płotu otaczającego kilkaset jabłoni. Na drzewach pośrodku sadu wisiały dorodne, czerwone owoce. Stała tuż przy ogrodzeniu, gdy przypomniała sobie
wymówki Claytona Armstronga. Jakże bardzo się zmieniła od przyjazdu do Ameryki! Stała się złodziejka, człowiekiem bez honoru. Z ociąganiem odwróciła się od płotu. Była z siebie zadowolona, ale organizm nadal dopominał się o swoje prawa. Po południu znalazła strumień o stromym brzegu. Nogi przeszywał palący ból. Odniosła wrażenie, że idzie już od wielu dni i nadal jest daleko od cywilizowanych miejsc. Ten płot stanowił chyba jedyny dowód, że człowiek postawił kiedyś stopę na tej ziemi. Nicole powoli podeszła do strumienia, usiadła na kamieniu, rozwiązała trzewiki, zdjęła je i włożyła pokryte pęcherzami stopy do chłodnej wody. Jakieś zwierze wyskoczyło z krzaków i pobiegło w stronę potoczku. Nicole aż podskoczyła i rozejrzała się. Mały szop był nie mniej przestraszony niż ona. Nagle odwrócił się i dał susa do lasu, a Nicole uśmiechnęła się do siebie i swoich obaw. Gdy odwróciła się w stronę wody, zobaczyła, że jej buty płyną w dół strumienia. Podkasawszy suknie, pobiegła za nimi, ale nurt okazał się bardziej wartki, a woda głębsza, niż początkowo sadziła. Uszła może dziesięć kroków, gdy pośliznęła się, zaplatała w zwoje materiału i upadła, uderzając udem o cos ostrego. Dojście do siebie i walka z mokra garderoba zajęły jej kilka dobrych chwil. Gdy Nicole spróbowała wstać, noga odmówiła jej posłuszeństwa. Chwyciła wystający nad wodę konar drzewa i dzięki niemu dotarła do brzegu. Tam podciągnęła suknie, by zbadać skaleczenie. Na wewnętrznej stronie lewego uda zobaczyła długie, poszarpane na brzegach rozcięcie, z którego obficie ciekła krew. Oderwała brzeg halki i przetarła nim energicznie ranę, zaciskając z bólu zęby. Drugi kawałek przycisnęła mocno do brzegów rozcięcia i po kilku minutach krwawienie ustało. W końcu zabandażowała nogę kawałkiem lnu. Ból w nodze, wyczerpanie, oszołomienie wywołane głodem – to zbyt wiele. Położyła się na piasku obok strumienia i zasnęła. Obudził ja deszcz. Słonce stało nisko. Las znowu pociemniał. Nicole gwałtownie podniosła się, a potem zaraz przyłożyła dłonie do czoła, chcąc powstrzymać ogarniającą ją słabość. Ból w nodze, pojawiły się mdłości. Całe ciało miała obolałe, ledwie trzymała się na nogach, ale deszcz przypomniał jej, że powinna znaleźć jakieś schronienie. Pokryte pęcherzami stopy piekły niemiłosiernie, lecz szukanie trzewików w ciemnościach i deszczu nie miałoby sensu. Szła przez kilka godzin, dopóki siły nie opuściły jej do tego stopnia, że zobojętniała na ból. Pocięte stopy krwawiły, mimo to posuwała się dalej. Deszcz ustąpił miejsca zimnej mżawce, niebawem zaczęło się przejaśniać. Zimne i mokre włosy oblepiały plecy Nicole, bo dawno już wypadły z nich wszystkie szpilki. Nagle zaczęły się do niej zbliżać jakieś dwa wielkie zwierzęta. Miały wąskie pyski i błyszczące oczy. Cofnęła się, przywarła do drzewa i patrzyła na nie z przerażeniem. – Wilki – wyszeptała. Bestie podeszły bliżej, a ona przytuliła się mocniej do drzewa. Wiedziała, że nadeszła ostatnia godzina jej krótkiego życia, ze zostanie jeszcze tyle rzeczy, których nigdy nie uda jej się dokonać. Wtedy w pobliżu zamajaczył jakiś większy kształt – człowiek na koniu. Próbowała dojrzeć, czy to coś jest prawdziwe, czy może należy do świata jej wyobraźni, ale nie mogła odwrócić głowy. Mężczyzna, zjawa, czy cokolwiek to było, zeskoczył z konia i schylił się do ziemi. – Wynocha stad! – krzyknął i rzucił kamieniem w psy. Te odwróciły się i natychmiast uciekły. Mężczyzna podszedł do Nicole. – Dlaczego, u diabła, nie kazała pani im po prostu odejść?
Nicole popatrzyła na niego. Głosu Claytona Armstronga nawet w ciemnościach nie dałoby się z żadnym innym pomylić. – Myślałam, że to wilki – szepnęła. – Wilki! – parsknął. – Daleko im do tego. Zwykłe kundle szukające padliny. Mam dość. Dość już tych bzdur. Jedzie pani ze mną. Odwrócił się, przypuszczając, że Nicole podąży za nim. Ona zaś nie miała sił, by mu się sprzeciwić. Nie miała już sił na nic. Odsunęła jedną stopę od pnia. Potem nogi ugięły się pod nią i zemdlała.
4 Clay ledwo zdążył chwycić ją, by nie upadła. Przeklinał głupotę kobiet, gdy nagle zdał sobie sprawę z tego, ze Nicole jest nieprzytomna. Jej nagie ramiona były zimne i mokre. Ukląkł, oparł Nicole sobie na piersi i okrył swoim płaszczem. Gdy ja podnosił, zdziwił się, że jest aż tak lekka. Posadził ją przed sobą na koniu. Podróż na plantacje trwała długo. Nicole starała się trzymać prosto, by nie dotykać Claya. Mimo wyczerpania wyczuwała jego wściekłość. – Oprzyj się, odpocznij. Obiecuje, że cię nie ugryzę. – Nie – szepnęła. – Ty mnie nienawidzisz. Powinieneś był zostawić mnie wilkom. Tak byłoby lepiej dla wszystkich. – Mówiłem ci, że to nie wilki i że cię nie nienawidzę. Uważasz, że traciłbym tyle czasu na poszukiwania, gdybym cię nienawidził? No, oprzyj się. Obejmujące ją ramiona były duże i silne, a gdy położyła głowę na jego piersi, zdała sobie sprawę, jak bardzo zatęskniła za bliskością drugiego człowieka. Wspomnienia wydarzeń ostatnich dni całkowicie zawładnęły jej umysłem. Wydawało jej się, że płynie przez rzekę i ścigają ją czerwone trzewiki. Buty miały czerwone oczy i warczały na nią. – Cicho już, cicho. Jesteś bezpieczna. Ani wilki, ani buty cię nie dosięgną. Jestem z tobą i nic ci nie grozi. Nawet przez sen usłyszała ten głos i rozluźniła się czując, że Clay głaszcze ja po ramieniu łagodnie i ciepło. Gdy zatrzymali się, ujrzała spory dom. Clay zsiadł z konia i wyciągnął ręce do Nicole. Odświeżona snem, starała się zachowywać godnie. – Dziękuję. Nie potrzebuje pomocy – powiedziała i próbowała zsiąść z konia. Ale słabe, wyczerpane wędrówką, wygłodzone ciało zdradziło ją, toteż. opadła ciężko na Claya. On tylko lekko się pochylił i chwycił ją pewnie. – Sprawiasz więcej kłopotów niż sześć innych kobiet razem wziętych – skomentował, niosąc ja do domu. Zamknęła oczy i oparła się o niego czując mocne, rytmiczne bicie jego serca. W domu Clay posadził Nicole na wielkim, skórzanym fotelu, otulił szczelniej płaszczem i podał jej szklankę brandy. – Masz tu siedzieć i wypić to. Rozumiesz? Wrócę za kilka minut. Muszę zająć się koniem. Jeśli się stad ruszysz, zanim przyjdę, przełożę cię przez kolano i zbije. Czy to jasne? Skinęła głową. Clay wybiegł. Było dość ciemno, ale Nicole odgadła, że pokój w którym się znajduje, jest biblioteką, ponieważ pachniało w nim skóra, tytoniem i olejem lnianym. Nabrała powietrza w płuca. Pokój zdecydowanie musiał należeć do mężczyzny. Popatrzyła na szklankę pełną brandy. Upiła mały łyk. Pyszne! Tak dawno nie miała nic w ustach. Gdy zrobiło jej się cieplej, zaczerpnęła drugi łyk. Dwudniowy post wyczerpał ja, wiec brandy natychmiast uderzyła jej do głowy. Gdy wrócił Clay, uśmiechała się przewrotnie, kołysząc w palcach kryształowa szklankę. – Już nie ma – powiedziała. – Nie ma ani kropelki. – Język nie plątał jej się tak jak zwykłemu pijakowi, ale wyraźnie była podchmielona. Clay odebrał od niej naczynie. – Jak długo nie jadłaś? – Dni, tygodnie, lata... nigdy, zawsze. – Tego mi było trzeba – mruknął. – Druga w nocy i pijana kobieta na karku. No, wstawaj! Zjemy coś.
Chwycił ją za rękę i pociągnął w górę. Zraniona noga odmówiła jej posłuszeństwa. Nicole uśmiechnęła się przepraszająco, bo bezwładnie opadła na mężczyznę. – Skaleczyłam się w nogę. Wziął ją na ręce. – Skaleczyły cię czerwone buty czy wilki? – zapytał sarkastycznie. Zachichotała, ocierając się policzkiem o jego szyje. - To były psy? Czy czerwone buty naprawdę mnie goniły? – Psy były prawdziwe, tylko buty ci się przyśniły. Mówisz przez sen. Teraz bądź cicho, bo inaczej obudzisz cały dom. Czuła się tak cudownie lekka. Przytuliła się i objęła go za szyje. Zbliżyła usta do jego ucha i wyszeptała: – Czy ty naprawdę jesteś tym okropnym panem Armstrongiem? Nie przypominasz go. Jesteś moim rycerzem wybawcą i nie możesz być tym okropnym człowiekiem. – Uważasz, że jest aż tak zły? – O, tak – potwierdziła stanowczo. – Powiedział, że jestem złodziejką. Powiedział, że ukradłam czyjeś suknie. I miał racje! Zrobiłam to rzeczywiście. Ale mu pokazałam! – Co zrobiłaś? – zapytał cicho Clay. – Byłam bardzo głodna i zobaczyłam jabłka w sadzie, ale ich nie wzięłam. Nie ukradłam ich. Nie jestem złodziejką. – Głodziłaś się po to, żeby mu udowodnić, że nie jesteś złodziejka? – Sobie też. Ja też się liczę. Clay podszedł w milczeniu do drzwi w końcu korytarza. Otworzył je i ruszył do przylegającej do głównego budynku kuchni. Nicole podniosła głowę oparta na jego ramieniu i głośno wciągnęła powietrze przez nos. – Co tak pachnie? – Kapryfolium – odrzekł krótko. – Daj mi – zażądała. – Mógłbyś mnie tam zanieść, żebym sobie urwała kawałek? Powstrzymał się od komentarza i usłuchał. Ceglaną ścianę długości dwóch metrów porastało wonne kapryfolium. Nicole oderwała sześć gałązek, zanim Clay pohamował ją i zaniósł do kuchni. Posadził kobietę na dużym stole na środku pomieszczenia, jakby była małym dzieckiem. Rozpalił ogień. Rozleniwiona Nicole bawiła się leżącymi na kolanach gałązkami. Odwróciwszy się od kuchni, Clay zauważył, że suknia Nicole jest podarta i brudna, a nagie, pocięte kamieniami stopy krwawią. W długich włosach opadających w nieładzie na plecy, igrały błyski płonącego ognia. Wyglądała na nie więcej niż dwanaście lat. Zauważył na sukni jakąś ciemniejsza plamę. – Co sobie zrobiłaś? – zapytał szorstko. – To wygląda na krew. Popatrzyła na niego zaskoczona, jakby nie pamiętała, że on tu jest. – Wywróciłam się – powiedziała po prostu i przyjrzała mu się uważniej. – Ty jesteś panem Armstrongiem. Wszędzie poznałabym ten ton. Powiedz, czy ty się czasem uśmiechasz? – Tylko wtedy, gdy mam do tego jakiś powód, a teraz go nie mam – odrzekł, opierając sobie na biodrze jej stopę. Podwinął suknie, by obejrzeć ranę. – Czy ja naprawdę jestem dla pana takim ciężarem, panie Armstrong? – Na pewno nie jesteś uosobieniem spokoju. – Delikatnie odwinął pas zakrwawionego lnu. – Przepraszam – powiedział, gdy skrzywiła się i chwyciła go za ramię. Rana była brudna, ale nie głęboka.
- Wystarczy ją porządnie umyć, a zagoi się szybko. - Położył Nicole na boku i poszedł zagrzać wodę. – Janie mówiła, że szaleje za tobą połowa kobiet w Wirginii. To prawda? – Janie za dużo mówi. Lepiej dam ci jeść. Wiesz, że jesteś pijana? – W życiu nie byłam pijana – odpowiedziała z cała godnością, na jaką było ją stać. – Proszę, zjedz to. – Podał jej gruba pajdę chleba posmarowaną masłem. Skupiła się na jedzeniu. Clay napełnił miskę ciepłą wodą i zabrał się do przemywania rany. Pochylał się nad nią, gdy nagle otworzyły się drzwi. – Panie Clay! Gdzie się pan podziewał przez cała noc I co pan robi w mojej kuchni? Wie pan, że tego nie lubię. Pouczenia kolejnej kobiety, która u niego pracowała, były ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował. Jeszcze dźwięczały mu w uszach słowa Janie. Krzyczała na niego przez dobrą godzinę tylko dlatego, że pisał list z przeprosinami do Bianki, żeby dostarczyć go na fregatę, która miała niebawem odpłynąć, podczas gdy Nicole błądziła po lesie. – Maggie, to jest moja... żona. – Po raz pierwszy użył tego słowa. – Aha – zainteresowała się Maggie. – Czy to ta, która zgubiła się w lesie, jak mówiła Janie? – Wracaj do łóżka, Maggie. – Clay starał się zachować spokój. Nicole obejrzała się przez ramie, podniosła w geście powitania dłoń, w której trzymała chleb i powiedziała: – Bonjour, madame. – Czy ona nie mówi po angielsku? – zapytała scenicznym szeptem Maggie. – Nie, nie mówię – odrzekła Nicole i odwróciła się od niej z błyskiem w oczach. Clay podniósł się i rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, a potem ujął Maggie za rękę i zaprowadził do drzwi. – Wracaj do łóżka. Ja się nią zajmę. Możesz być pewna, że sobie poradzę. – Jestem pewna. Nieważnie, jakim mówi językiem; wygląda na tak szczęśliwą, jak tylko może być kobieta. Groźne spojrzenie Claya kazało jej opuścić kuchnie. – Jesteśmy małżeństwem, tak? – zapytała Nicole, oblizując resztki masła z palców. – Czy ja wyglądam na szczęśliwą? Clay wylał brudna wodę do wiadra i ponownie napełnił miskę. – Większość pijaków jest szczęśliwa – mruknął i powrócił do obmywania rany. Nicole dotknęła jego włosów, a on podniósł na chwile głowę, po czym pochylił się znowu. – Przykro mi, że nie dostałeś tej, której chciałeś. Naprawdę nie zrobiłam tego specjalnie. Chciałam namówić kapitana, żeby zawrócił, ale się nie zgodził. – Wiem. Nie musisz mi nic wyjaśniać. Janie mi wszystko powiedziała. I nie martw się. Porozmawiam z sędzią i wkrótce będziesz mogła wrócić do domu. – Do domu – szepnęła. – Oni spalili mój dom... – urwała i rozejrzała się. – To twój dom? Wyprostował się. – Jego część. – Jesteś bogaty? – Nie. A ty? – Też nie. Uśmiechnęła się do niego, ale odwrócił się, by wziąć ogromną patelnię wiszącą przy kuchni. W milczeniu patrzyła, jak roztopił na niej masło i wbił pół tuzina jajek. Potem
sięgnął po następną i zabrał się do smażenia plastrów szynki. W końcu dołożył do tego posmarowany masłem chleb. Po kilku minutach pojawił się na stole półmisek pełen dymiącej jajecznicy z grzankami. – Nie zjem tyle – powiedziała Nicole stanowczo. – Więc ci pomogę. Przegapiłem kolacje. Podniósł ja i posadził na krześle. – Przeze mnie nie jadłeś kolacji? – Nie. Przeze mnie i mój charakter – wyjaśnił, nakładając jajecznicę na talerze. – Masz okropny charakter, prawda? Byłeś dla mnie bardzo niegrzeczny. – Jedz! – rozkazał. Jajecznica była wyśmienita. – Jednak powiedziałeś mi cos miłego – powiedziała nagle rozmarzona. – Że wiem, jak zadowolić mężczyznę. To był komplement, prawda? Popatrzył na jej usta w taki sposób, że się zarumieniła. Jedzenie otrzeźwiło ja nieco, ale fizyczna bliskość Claya i rozgrzewająca jej ciało brandy sprawiały, że wspomnienie pierwszego spotkania z Clayem było wciąż żywe w jej pamięci. – Proszę mi powiedzieć, panie Armstrong, czy istnieje pan także w dzień, czy jest pan tylko nocną zjawą, czymś, co wymyśliłam? Nie odezwał się. Jadł i przyglądał się Nicole. Gdy skończyli, Clay odstawił talerze i dolał wody do miski. Bez słowa posadził Nicole na stole. Była bardzo zmęczona i śpiąca. – Przez pana czuje się jak jakąś rzecz. Jakbym nie miała rak ani nóg. – Masz jedne i drugie, ale wszystkie brudne. – Zaczął namydlać jej rękę. Przesunęła palcami po bliźnie przebiegającej łukiem tuż koło jego oka. – Jak to się stało? – Upadłem, gdy byłem dzieckiem. Daj druga rękę. Westchnęła. – Myślałam, że to coś bardziej romantycznego, jakaś pamiątka z wojny o niepodległość. – Przykro mi, że cię rozczarowałem. To była tylko zabawa w wojnę. Pogłaskała go namydlona ręką po policzku i zarysie szczeki. – Dlaczego się dotąd nie ożeniłeś? – Ożeniłem. Z tobą. Mam racje? – Ale to się nie liczy. To nie jest prawdziwe małżeństwo. Nawet nie byłeś na ślubie. Był tylko ten Frank. Pocałował mnie, wiesz? Powiedział, że ma nadzieje, że nie wyjdę za ciebie za mąż, a wtedy będzie mógł mnie pocałować jeszcze raz. Powiedział, że mam usta odwrócone do góry nogami. Ty tak nie uważasz? Popatrzył na jej wargi i znieruchomiał, by za chwile zacząć namydlać jej twarz. Bez słowa. – Nikt mi dotąd nie mówił, że jestem brzydka. Nie wiedziałam. – Łzy napłynęły jej do oczu. – Przykro mi, że nie podobało ci się, jak mnie całowałeś i że było śmiesznie zamiast tak, jak trzeba. – Czy przestaniesz wreszcie mówić? – Przerwał jej gniewnie Clay, ale gdy spłukiwał jej twarz, zobaczył łzy i odgadł, że jeszcze nie wytrzeźwiała. Pocieszał się, że to tylko brandy i Nicole nie zawsze jest taka naiwna. – Nie, twoje usta nie są brzydkie – powiedział w końcu. – Nie są do góry nogami? Wycierał jej ręce i twarz. – Są oryginalne. A teraz bądź cicho, to zaniosę cię do twojego pokoju, żebyś się mogła wyspać – zarządził, biorąc ją na ręce.
– Moje kwiatki! Westchnął i schylił się, żeby je mogła wziąć ze stołu. Zaniósł ją do domu, potem na górę po schodach do sypialni. Przytuliła się do niego. – Mam nadzieje, że już taki zostaniesz i nie zmienisz się w tego drugiego. Obiecuje, że nie będę już kradła. Nie odpowiedział. Otworzył drzwi sypialni, wszedł do środka. Kładąc ją na łóżku, stwierdził, że jej suknia jest nadal mokra. Półprzymknięte, zmęczone oczy Nicole powiedziały mu, że sama nie będzie się w stanie rozebrać. Klnąc pod nosem, zaczął zdejmować z niej podarta suknie i halkę. Nie mógł sobie poradzić z guzikami, szarpnął materiał. Jej ciało było piękne. Wąskie biodra i talia, bezwstydnie uniesione piersi. Poszedł do garderoby po ręcznik, klnąc na czym świat stoi. Czy ona uważa, że on jest z kamienia?! Najpierw musiał obmyć jej udo, a teraz miał wytrzeć ją cała jak małe dziecko. A ona przecież wcale nie wyglądała jak dziecko! Rozbudziło ja energiczne wycieranie. Gdy uśmiechnęła się zadowolona, przykrył Nicole kołdra i odetchnął z ulga. Odwrócił się, by wyjść, ale chwyciła go za rękę. – Panie Armstrong – powiedziała sennie – dziękuję, że mnie pan znalazł. Pochylił się i odgarnął jej włosy z czoła. - To ja powinienem przepraszać, że pani przeze mnie uciekła. Teraz już proszę spać, porozmawiamy jutro. Nie puściła jego ręki. – Powiedz. Nie podobało ci się, gdy mnie całowałeś? Czy ty też czułeś, że mam usta do góry nogami? Zza okna docierało do pokoju słabe światło wstającego dnia. Clay widział geste włosy Nicole rozrzucone na poduszce. Wspomnienie tamtego pocałunku zdecydowanie nie było przykre. Nachylił się, by pocałować ja lekko, ale jej usta były tak kuszące, że nie mógł się pohamować. Chwycił delikatnie zębami górna wargę i pieścił językiem. Nicole przyciągnęła go do siebie, objęła mocno za szyje i rozchyliła usta. Clay stracił panowanie nad sobą, lecz już po chwili zdecydowanie odepchnął Nicole i poprawił kołdrę. Nicole uśmiechała się marzycielsko z zamkniętymi oczyma. – Nie, ty nie uważasz, że są brzydkie – wymamrotała. Wstał i wyszedł z pokoju. Zamierzał pójść do sypialni, ale wiedział, że nie zaśnie. Potrzebował teraz kąpieli w lodowatym strumieniu, a potem dnia pełnego ciężkiej pracy. Z ta myślą poszedł w kierunku stajni. Pierwszą rzeczą, którą Nicole zauważyła zaraz po obudzeniu się, było słonce. Druga – potworny ból głowy. Usiadła ostrożnie i przyłożyła dłonie do skroni. Podciągnęła kołdrę, zastanawiając się, dlaczego jest naga. Dostrzegła swoja suknie, która podarta leżała obok łóżka. Starała się zebrać myśli. Przypomniała sobie Claytona rzucającego kamieniem w psy i wsadzającego ja na konia. Podróż była ledwie cieniem wspomnienia, reszta – biała plama. Rozejrzała się i stwierdziła, że musi znajdować się w sypialni w Arundel Hall. Pokój był piękny, duży i jasny, o dębowej podłodze i białych ścianach. Nad dwojgiem drzwi i trzema oknami wyrzeźbiono proste choć eleganckie fryzy. Jedną ze ścian zajmował kominek, po przeciwnej stronie pokoju zbudowano szerokie siedzisko-skrzynie. Łóżko otaczały zawieszone na czterech słupach zasłony z takiego samego białego płótna w ciemnoniebieskie wzory, z jakiego uszyto pokrycie ławy. Przed kominkiem znajdował się wielki, granatowy fotel, dalej – białe krzesło w stylu Chippendale'a. Drugie, wraz z niewielkim stolikiem na
trzech nogach, stało w pobliżu łóżka. Szafa w tym samym stylu oraz orzechowy sekretarzyk intarsjowany jaworem falistym uzupełniały wyposażenie pokoju. Przeciągając się, Nicole stwierdziła, że ból głowy stopniowo ją opuszcza. Odrzuciła kołdrę i podeszła do szafy. Wisiały w niej wszystkie suknie, które uszyły z Janie. Uśmiechnęła się na ten gest powitania; miała wrażenie, że ten pokój przygotowano specjalnie dla niej. Wśliznęła się w cienka, bawełniana halkę haftowana w paczki róż i narzuciła na nią suknie z indyjskiego muślinu. Talie przepasała szeroka, aksamitna wstążką. Dekolt przykryła cieniutka gaza. Nicole odrzuciła włosy do tyłu i przewiązała zieloną, aksamitną wstążką, taką samą, jaką wcześniej związała suknię. Przystanęła przed południowym oknem wychodzącym na ogród i rzekę. Spodziewała się zobaczyć typowy angielski park i otworzyła usta w zdumieniu. Prawie wieś. Po lewej stronie stało sześć budynków połączonych z domem ceglanym murem. Z dwóch kominów uchodził dym. Po prawej było więcej zabudowań, w większości ukrytych pod rozłożystymi orzechowcami. Na wprost znajdował się przepiękny ogród, poprzecinany regularnymi ścieżkami obrzeżonymi wysokimi ścianami angielskiego bukszpanu. W środku błyszczała wyłożona mozaiką sadzawka, na prawo zaś – biała altana ukryta w cieniu dwu magnolii. Obok wygospodarowano miejsce na grządki z kwiatami i warzywami otoczone ceglanym murem porośniętym kapryfolium. Za ogrodem teren opadał stromo, ustępując miejsca polom obsianym bawełną, pszenicą, jęczmieniem i czymś, co przypominało tytoń. Dalej płynęła rzeka. Wszędzie widać było stodoły, szopy i ludzi zajętych swoja praca. Wdychając słodkie, letnie powietrze przesycone zapadłem wielu roślin, Nicole z ulga stwierdziła, że ból głowy ustąpił. Zapragnęła obejrzeć to wszystko z bliska. - Nicole! – zawołał ktoś nagle. Uśmiechnęła się i pomachała do Janie. - Zejdź, żeby coś zjeść. Uświadomiła sobie, że jest straszliwie głodna. W hallu znajdowało się kilka portretów, krzeseł i dwa stoły. Gdziekolwiek zwróciła oczy, widziała rzeczy proste i piękne. Schody kończyły się na parterze zwieńczone uroczym, rzeźbionym, podwójnym łukiem. Janie pojawiła się, gdy Nicole przystanęła, zastanawiając się, dokąd ma pójść. – Dobrze spałaś? Gdzie cię Clay znalazł? Dlaczego tak nagle uciekłaś? Clay nie chciał mi powiedzieć, czym cię obraził, ale przypuszczam, że było to cos strasznego. Zeszczuplałaś. Nicole z uśmiechem podniosła ręce w geście poddania. – Umieram z głodu. Powiem ci, ile będę mogła, pod warunkiem, że dasz mi cos do jedzenia. – Oczywiście! Nie powinnam cię tu zatrzymywać. Nicole poszła za nią do drzwi prowadzących do ogrodu. Wybudowano tam ośmiokątny portyk, od którego rozchodziły się trzy linie schodów. Janie wyjaśniła, że te po prawej stronie prowadza do gabinetu Claya i do stajni, centralne – do cienistych, tajemniczych ścieżek ogrodu. Janie skręciła w lewo, w kierunku zabudowań kuchni. Kucharka nazywała się Maggie. Ta rosła kobieta o rudych, kędzierzawych włosach była – jak zresztą większość pracowników Claya – kiedyś oficjalnie zatrudnioną służącą, a teraz, gdy wygasła jej umowa, zdecydowała się pozostać w Arundel Hall. – Co z pani noga? – zapytała Maggie. – Nie zagoiła się chyba mimo tak czułej opieki, jaka miała pani ostatniej nocy? Nicole popatrzyła na nią zdziwiona i już chciała zapytać, co znaczą te słowa, gdy wtrąciła się Janie: – Bądź cicho, Maggie! – Można było jednak wyczuć w jej głosie ślad jakiegoś cichego porozumienia. Popchnęła Nicole w stronę stołu, by uciąć dalszą rozmowę.
Maggie napełniła talerz Nicole. Znalazły się na nim jajka, szynka, maślane bułeczki, pudding jaśminowy, pieczone jabłka. Nicole udało się zjeść zaledwie połowę tego wszystkiego. Zaczęła przepraszać, że reszta przez nią się zmarnuje. Maggie ze śmiechem uświadomiła jej, że trzy razy dziennie musi wydawać posiłki dla sześćdziesięciu osób i na pewno nic się tutaj nie wyrzuca. Po śniadaniu Janie pokazała Nicole „przyległości”, jak nazywano część zabudowań gospodarczych plantacji. Zaraz za kuchnia znajdowało się pomieszczenie, gdzie ubijano masło i dojrzewały sery, dalej – długi, wąski budynek, w którym pracowało trzech tkaczy. Obok była pralnia z baliami i kostkami mydła. Baraki pracowników zamieszkiwali niewolnicy z Haiti, robotnicy związani umowami i pracownicy sezonowi. Palarnia i wytwórnia słodu znalazły miejsce za kuchnia. Z kuchni prowadziła ścieżka do ogrodu warzywnego, gdzie jakiś człowiek z trójka dzieci pielił chwasty. Janie przedstawiała wszystkim Nicole jako panią Armstrong. Ta dwa razy próbowała zaprotestować, mówiąc, że jej pobyt jest ograniczony czasowo i jest tu jedynie gościem. Janie udawała głuchą, mrucząc tylko, że Clay jest taki sam jak każdy mężczyzna i jeszcze się doigra. Za częścią ogrodu, która Nicole miała poznać później sama, znajdował się kantor Claya, spory ceglany budynek ocieniony klonami. Janie nie chciała jej tam zaprowadzić, ale uśmiechała się widząc, jak Nicole zagłada przez okno do środka. Pod cedrami stały baraki robotników, chłodnia, skład, domy ogrodnika i zarządcy, stajnia, powozownia, garbarnia, warsztat ciesielski i bednarski. W końcu, już na szczycie wzgórza, tuż przy skarpie, Nicole złapała się za głowę. – To rzeczywiście jest gospodarstwo. – W uszach dźwięczały jej jeszcze wyjaśnienia Janie. Ta uśmiechnęła się z duma. – Tak musi być. Można się stąd wydostać właściwie tylko przez morze lub rzekę. Clay ma nawet dwudziestostopowy żaglowiec. Daleko na północy są miasta podobne do angielskich, ale tu każdy plantator musi być samowystarczalny. Nie widziałaś jeszcze wszystkiego. Tam jest zagroda dla krów i gołębnik, trochę dalej kurnik. Poza tym nie widziałaś nawet połowy robotników. Są tam. Nicole zobaczyła na polu około pięćdziesięciu ludzi, część z nich na koniach. – O, jest Clay. – Janie wskazała mężczyznę w szerokim, słomkowym kapeluszu, siedzącego na wysokim, czarnym koniu. – Był tam już przed świtem. – Rzuciła Nicole znaczące spojrzenie. Najwyraźniej chciała dowiedzieć się czegoś o tym, co stało się ostatniej nocy. Nicole zaś nic nie mogła jej powiedzieć, ponieważ sama niewiele pamiętała. – A czym ty się tutaj zajmujesz? – Nadzoruje prace w tkalni. Maggie odpowiada za kuchnie, a ja za farbiarnie, tkalnie i przędzalnie. Musimy tu robić derki, koce, ubrania, a nawet płótno potrzebne do wyrobu sera. Nicole odwróciła się, by popatrzeć na dom. Dzięki idealnym proporcjom był piękny w swej prostocie. Miał tylko około dwudziestu metrów długości, ale delikatne fryzy nad drzwiami i oknami nadawały mu elegancki charakter. Dwie pełne kondygnacje oraz mansarda z kilkoma oknami. Jedynym odstępstwem od prostoty był ośmiokątny, uroczy portyk. – Chcesz zobaczyć cos jeszcze? – zapytała Janie. – Chciałabym zobaczyć dom. Znam tylko jeden pokój. Czy reszta jest równie piękna jak ta sypialnia? – Umeblowanie całego domu zostało zamówione przez matkę Claya. Przed wojna, oczywiście. – Janie ruszyła w stronę domu aleją między rzędami bukszpanu. – Musze cię jednak ostrzec, że w ciągu ostatniego roku Clay zapuścił dom. Gospodarstwo utrzymuje w
idealnym stanie, ale twierdzi, że na dom szkoda mu czasu. Nie dba o to, co je i gdzie śpi. Większość nocy spędza pod drzewem w polu, bo nie chce mu się iść do domu. Gdy weszły do domu, Janie przeprosiła ja, mówiąc, że powinna już wracać do tkalni, bo czeka na nią praca. Nicole była zadowolona, że nie musi się śpieszyć. Na parter składały się cztery duże pokoje i dwa przedpokoje, z których jeden przechodził w wyłożone kobiercem schody i służył do przyjmowania gości. Wąskie przejście łączyło go z jadalnią i pokojem porannym oraz częścią kuchenną domostwa. Na ogród wychodziły okna salonu i pokoju porannego, w przeciwnym kierunku, na północ, na rzekę – okna biblioteki i jadalni. Przyjrzawszy się pobieżnie każdemu z pomieszczeń, Nicole doszła do wniosku, że osoba, która je urządziła, wykazała się umiarem, ale i smakiem. Pokoje były skromne, lecz każdy z mebli stanowił godny przykład sztuki użytkowej. Biblioteka zdradzała męską rękę: ciemne, orzechowe półki wypełnione książkami w skórzanej oprawie. Sporą część pomieszczenia zajmowało ciężkie orzechowe biurko. Przed kominkiem stały dwa czerwone, skórzane fotele. Jadalnie charakteryzowały akcenty wschodnie. Ściany pokrywała ręcznie malowana jedwabna tapeta o delikatnym zielonym wzorze gdzieniegdzie ozdobionym delikatnymi rysunkami ptaków. Wszystkie meble zrobione były z mahoniu. Salon robił imponujące wrażenie. Wychodzące na południe okna czyniły go jasnym i miłym. Krzesła pokrywała tapicerka z różowego aksamitu. Obita satyną w zielonoróżowe pasy kanapa stała bokiem do kominka. Na ścianach przybito bladoróżową tapetę wykończoną u góry ciemniejszym pasem. W rogu przysiadło niewielkie palisandrowe biurko. Ale najbardziej podobał się Nicole pokój poranny. Był żółto-biały. Na ciężkich, białych zasłonach wyhaftowano żółte paczki róż. Ściany pomalowano na biało. Kanapa i trzy krzesła pokryte były bawełnianym materiałem w białe i złote pasy. Pod jedna ze ścian stał wiśniowy szpinet na cienkich nóżkach, a przy nim stołek. Wyżej wisiały dwa pozłacane świeczniki. Wszystko jednak było brudne. Te przepiękne pokoje wyglądały tak, jakby od lat nikt do nich nie wchodził. Zmatowiała politurę mebli pokrywała gruba warstwa kurzu, szpinet był rozstrojony, a zasłony i kilimy – ciężkie od nabitego w nie kurzu. Przykro było patrzeć na tak zaniedbany dom. Nicole przystanęła w hallu, by przyjrzeć się schodom. Miała chęć obejrzeć resztę domu, ale czuła, że nie zniesie już widoku brudnych, zaniedbanych mebli. Spojrzawszy na swa muślinowa suknię, Nicole ruszyła korytarzem w kierunku kuchni. Może u Maggie znajdzie się jakiś fartuch, a w pralni – mydło do prania. Przypomniała sobie słowa Janie, że Clay nie dba o to, co je. W pomieszczeniu, gdzie robiono masło i sery, dojrzała coś, co wyglądało tak, jakby od lat nikt tego nie używał – maszynkę do lodów. Może Maggie wygospodaruje trochę śmietany i jajek oraz namówi dziecko, które zechce kręcić korba? Nicole dość późno zaczęła przebierać się do obiadu. Włożyła szafirową jedwabna suknie z długimi, obcisłymi rękawami i głęboko wyciętym dekoltem. Może nawet zbyt głęboko – pomyślała, przeglądając się w lustrze. Ale uśmiechnęła się jeszcze raz bezskutecznie próbując podciągnąć materiał. Nareszcie pan Armstrong zobaczy ją w czymś, co nie jest brudne i podarte. Drgnęła, gdy zapukano do drzwi. Usłyszała męski głos, niewątpliwie należący do Claya. – Czy moglibyśmy zobaczyć się w bibliotece? Zaraz potem jego ciężkie buty zastukały o drewniana posadzkę. Po chwili umilkły, stłumione dywanem na schodach. Nicole miała tremę przed tym pierwszym prawdziwym ich spotkaniem. Wyprostowała się, przypominając sobie słowa matki, że mimo wszelkich obaw i
przeciwności losu kobietę zawsze powinna cechować odwaga, która jest dla niej równie ważna jak dla mężczyzny. Zeszła po schodach. Otwarte drzwi biblioteki ukazywały oświetlone zachodzącym słońcem wnętrze. Clayton stał za biurkiem, na którym leżała otwarta książka. Milczał, a mimo to jego obecność była wyraźnie wyczuwalna. – Dobry wieczór panu – powitała go spokojnie Nicole. Czytał jeszcze przez chwile, po czym zamknął książkę. – Proszę usiąść. Sadzę, że powinniśmy porozmawiać o tej... sytuacji. Czy przed kolacja mogę zaproponować cos do picia? Może wytrawne sherry? – Nie, dziękuję. Obawiam się, że mam dość słabą głowę – odpowiedziała Nicole, siadając w jednym ze skórzanych foteli. Nie wiedzieć czemu po tych słowach brew Claytona powędrowała do góry. Nicole widziała go teraz dużo wyraźniej niż przedtem. Na jego twarzy malowała się powaga, mocno zacisnął usta. Zmarszczka pomiędzy brwiami sprawiała, że jego ciemne oczy nabrały smutnego wyrazu. Clay nalał sobie sherry. – Mówi pani bardzo ładnie po angielsku. Prawie bez obcego akcentu. – Dziękuję. Przyznaje, że czasem kosztuje mnie to wiele pracy. Zbyt często myślę po francusku i tłumacze na angielski. – Ale czasem się pani chyba zapomina? Zdumiała się. – Tak, to prawda. Gdy jestem zmęczona lub... zdenerwowana. Wtedy wracam do mojego ojczystego języka. Usiadł za biurkiem, otworzył skórzaną teczkę i wyjął jakieś papiery. – Sadze, że powinniśmy wyjaśnić nasze sprawy. Gdy Janie opowiedziała mi o tym, co się stało, wysłałem gońca do zaprzyjaźnionego prawnika, z listem opisującym niezwykłe okoliczności zawarcia małżeństwa i prośbą o poradę. Nicole skinęła głowa. Zaczął działać jeszcze przed powrotem do domu. – Dziś przyszła odpowiedz. Zanim powiem, co ona zawiera, chciałbym zadać pani kilka pytań. Ile osób uczestniczyło w ceremonii? – Trzy. Kapitan, który ją prowadził, bosman, który pana zastępował, i doktor jako świadek. – A co z drugim świadkiem? Na akcie jest jeszcze jeden podpis. – W kabinie było nas tylko czworo. Clay pokiwał głowa. Niewątpliwie podpis został sfałszowany lub złożony później. To kolejny nielegalny element całej sprawy. – A Frank, ten człowiek, który pani groził? Czy zrobił to w obecności doktora? Nicole zdziwiła się, że Clay zna imię bosmana i wie, że to właśnie on jej groził. – Tak. To wszystko wydarzyło się w kajucie kapitana w ciągu kilku minut. Clay wstał i przeszedł przez pokój; usiadł tuż przed nią. Nadal miał na sobie robocze ubranie: ciemne spodnie, wysokie buty i biała, lniana koszule rozpięta pod szyja. Wyciągnął przed siebie nogi. – Tego się obawiałem – stwierdził. Uniósł kieliszek sherry, przez chwile obracał go w palcach, a potem popatrzył na Nicole. Przesunął wzrok z jej twarzy na głębokie wycięcie jedwabnej sukni odsłaniające jędrne piersi. Nicole, choć napominała się w duchu, że ma nie zachowywać się jak dziecko, odruchowo zasłoniła się dłonią. – Prawnik przysłał mi rozprawę na temat obowiązujących w Anglii praw dotyczących małżeństwa. Obawiam się, że nie tracą one swej ważności i w Ameryce. Wymienione są tam przyczyny, dla których można starać się o unieważnienie małżeństwa. Na przykład choroba
umysłowa lub bezpłodność. Przypuszczam, że pani jest zdrowa zarówno na ciele jak i na umyśle. – W jego oczach znów pojawił się błysk. Nicole uśmiechnęła się lekko. – Tak sadze. – A zatem jedynym wyjściem z tej sytuacji jest udowodnienie, że do poślubienia mnie została pani zmuszona siłą. – Nie pozwolił sobie przerwać. – Przy czym kluczem do całej sprawy jest słowo „udowodnienie”. Musimy przestawić świadka, który zezna, że działała pani pod przymusem. – A moje słowo nie wystarczy? Lub pańskie? Sam fakt, że nie jestem Bianka Maleson ma przecież znaczenie. – Gdyby pani podpisała się jej nazwiskiem, a nie swoim, byłyby jakieś szanse. Widziałem świadectwo ślubu, a na nim podpis: Nicole Courtalain. Zgadza się? Pomyślała o chwili zawahania w kajucie kapitana. – A co z doktorem? Był dla mnie miły. Czy nie może być świadkiem? – Mam nadzieje, że może. Problem polega na tym, że doktor przebywa na statku płynącym do Anglii. Na fregacie, która ładowano, gdy przyjechaliście. Wysłałem za nim umyślnego, ale cała sprawa zajmie kilka miesięcy. Dopóki nie będzie świadka, sad nie unieważni małżeństwa. Nazywają to mariażem w majestacie prawa. – Dopił sherry i postawił kieliszek na brzegu stołu. Gdy powiedział, co miał do powiedzenia, zapadła cisza. Nicole pochyliła głowę, przyglądając się swoim dłoniom. – Ma pan zatem związane ręce tym małżeństwem. – Oboje mamy związane ręce. Janie powiedziała mi o pani planach przystąpienia do spółki z kuzynka i o tym, że pracowała pani nocami, żeby zaoszczędzić parę groszy. Wiem, że przeprosiny to mało, ale nie mam innego wyjścia, jak tylko prosić o wybaczenie. Wstała i położyła rękę na oparciu fotela. – Ależ wybaczam panu. Chciałabym tylko jeszcze o cos poprosić. – Zauważyła, że Clay przygląda się jej uważnie. – O co tylko pani zechce. – Ponieważ musze przez jakiś czas pozostać w Ameryce, będę zmuszona na siebie zarabiać. Nie znam tu nikogo. Czy mógłby mi pan pomóc w znalezieniu pracy? Jestem wykształcona, znam cztery języki i sadze, że nadaje się na guwernantkę. Clay wstał gwałtownie. – Nie ma mowy – stwierdził kategorycznie. –Nieważne, jak doszło do tego ślubu. Jest pani teraz oficjalnie moja żoną i nie pozwolę pani pracować jak moim robotnikom ani wycierać zasmarkanych nosów. Nie! Pozostanie pani tu do czasu, aż odnajdę doktora. Wtedy porozmawiamy o planach na przyszłość. Nicole zdumiała się. – Czy próbuje pan planować za mnie moje własne życie? W jego oczach pojawił się błysk rozbawienia. – Raczej tak, ponieważ pozostaje pani teraz pod moja opieka. – Nie z własnej woli – odpowiedziała dumnie. – Chciałabym, żeby mi pan pomógł znaleźć jakąś prace. Mam rachunki do zapłacenia. – Rachunki? Czegoś pani tu brakuje? Mogę posłać po to do Bostonu. – Zobaczył, że Nicole gniecie w dłoniach brzeg sukni. Podniósł z biurka jakiś papier. Był to list, który napisała do niego przed ucieczka. – Ma pani pewnie na myśli suknie? Przepraszam, że oskarżyłem panią o kradzież. – Znów uśmiechnął się dziwnie. – Stroje są prezentem. Proszę przyjąć je wraz z przeprosinami. – Nie mogę tego zrobić. Są warte majątek.
– A czy stracony czas i przykrości, jakich pani doznała, nie są nic warte? Wyrwałem panią z domu, zawiozłem do obcego kraju i na koniec obraziłem. Byłem bardzo rozgniewany tamtego wieczoru i obawiam się, że mój temperament wziął górę nad rozsądkiem. Tych kilka sukni to niska cena za to, jak bardzo panią skrzywdziłem. A poza tym... co, u diabła miałbym z nimi zrobić?! Wyglądają na pani dużo lepiej niż w szafie. Uśmiechnąwszy się, dygnęła nisko. – Merci beuacoup, M'sieur. Podszedł bliżej i gdy podnosiła się, wyciągnął do niej rękę. Jego dłoń była duża i ciepła. – Mam nadzieje, ze noga goi się dobrze. Popatrzyła na niego zmieszana. Rana znajdowała się wysoko na udzie i Nicole zastanawiała się, skąd on o niej wie. – Czy zeszłej nocy powiedziałam albo zrobiłam cos niewłaściwego? Byłam chyba bardzo zmęczona. – Nic pani nie pamięta? – Tylko tyle, że odgonił pan psy i wsadził mnie na swojego konia. Reszta się zatarła. Przyglądał się jej przez jakiś czas. Tak długo zatrzymał wzrok na jej ustach, że oblała się rumieńcem. – Była pani urocza – powiedział w końcu. – Nie wiem, jak pani, ale ja jestem bardzo głodny. – Nadal trzymał jej dłoń i nic nie wskazywało na to by zamierzał ją puścić. – Dawno już przy moim stole nie zasiadała tak piękna kobieta.
5 Gdy Nicole się przebierała, Maggie zastawiła jedzeniem duży mahoniowy stół. Przygotowała zupę z krabów, pieczone gołębie faszerowane ryżem, kraby w muszlach, gotowanego jesiotra, jabłecznik i francuskie wino. Wystawność tego posiłku zaskoczyła Nicole, ale Clay najwyraźniej uznał to za normalne. Niemal wszystkie surowce, które posłużyły do przygotowania tego posiłku, pochodziły z plantacji. Usiedli, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie i dały się słyszeć podniesione głosy. – Stryju Clay! Stryju Clay! Clay rzucił serwetkę na stół i zrobił dwa wielkie kroki w kierunku drzwi. Nicole patrzyła zdumiona. Jego twarz, zawsze tak poważna, zmieniła się. Nie uśmiechał się właściwie. Nicole nigdy nie widziała, by się uśmiechał, ale nigdy też nie widziała w jego oczach tyle radości. Przykląkł na jedno kolano i rozpostarł ramiona, a dwoje małych dzieci, które wpadły z impetem do pokoju, otoczyło jego szyje ramionami i nadstawiło buzie do pocałunków. Nicole stanęła za plecami Claya. Clay przytulił dzieci i zaczął zadawać im pytania: – Byliście grzeczni? Dobrze się bawiliście? – O, tak, stryju Clay – odpowiedziała dziewczynka, wpatrując się w niego z uwielbieniem. – Panna Ellen pozwoliła mi pojeździć na swoim koniu. Kiedy ja dostane swojego konia? – Kiedy twoje nóżki będą wystarczająco długie, by dosięgnąć do strzemion. A co u ciebie, Alex? Czy panna Ellen i tobie pozwoliła pojeździć na koniu? Alex żachnął się, jakby koń był drobnostka. – Roger pokazał mi, jak się strzela z łuku. – Naprawdę? Może zrobić ci łuk? A ty, Mandy? Chcesz łuk? Ale Mandy nie słuchała już stryja. Zerkała spoza jego pleców na Nicole. Pochyliła się i zapytała szeptem, który było słychać aż w kuchni: – Kto to jest? Clay odwrócił się i Nicole mogła lepiej przyjrzeć się dzieciom. Były to niewątpliwie bliźnięta, mniej więcej siedmioletnie, o ciemnych, kręconych włosach i niebieskich, szeroko rozstawionych oczach. – To jest panna Nicole – wyjaśnił im Clay. – Jest ładna – zauważyła Mandy, a Alex uroczyście potwierdził opinie siostry skinieniem głowy. Nicole uniosła suknie i dygnęła z uśmiechem. – Dziękuję bardzo, M'sieur, Mademoiselle. Clay postawił bliźnięta na podłodze. Alex stanął przed Nicole. – Jestem Alexander Clayton Armstrong – powiedział godnie, chowając za sobą jedna rękę, a druga przykładając do piersi. Skłonił się, zerkając ciekawie w stronę Nicole. Podałbym pani rękę, ale byłoby to... jak to się mówi? – Niewłaściwe – podpowiedział Clay. – Tak. Dżentelmen powinien poczekać, aż dama poda rękę pierwsza. – Czuje się zaszczycona – odpowiedziała Nicole, wyciągając dłoń. Mandy stanęła obok brata. – Jestem Amanda Elizabeth Armstrong. – Dygnęła. – No, udało się wam. Ale mogliście na mnie poczekać. Cała czwórka odwróciła się, by zobaczyć wysoką, ciemnowłosą kobietę około czterdziestki, przystojną, o wydatnym biuście i czarnych, błyszczących oczach.
– Nie wiedziałam, Clay, że masz towarzystwo. Jestem Ellen Backes – powiedziała, wyciągając rękę. – Mój mąż, Horacy, ja i naszych trzech chłopców mieszkamy w sąsiedztwie, pięć mil stad. Bliźnięta były u nas przez kilka dni. – Jestem Nicole Courtalain... – Zawahała się i popatrzyła na Claya przez ramie. – Armstrong – dokończył. – Nicole jest moja żoną. Ellen stała przez chwile, trzymając dłoń Nicole. Potem rzuciła się jej na szyje. – Żona! Taka jestem szczęśliwa. Nie mogła pani znaleźć sobie lepszego mężczyzny. No, może poza moim mężem. – Puściła Nicole, by uścisnąć Claya. – Dlaczego nam nie powiedziałeś? Całe hrabstwo przyszłoby na ślub. A my już na pewno. Nie ma z kim porozmawiać od czasu śmierci Jamesa i Beth. Nicole wyczuła gwałtowna reakcje Claya na słowa Ellen. Pozornie nawet nie drgnął, ale w jego spojrzeniu cos się zmieniło. Z oddali dobiegł niski dźwięk rogu. – To Horacy – wyjaśniła Ellen, zwracając się do Nicole. – Musimy się spotkać. Mam pani tyle do powiedzenia. Clay ma wiele wad, a jedna z nich jest jego upodobanie do bycia odludkiem. Teraz się wszystko zmieni. Beth byłaby szczęśliwa widząc, że ten dom znów tętni życiem. No, bliźniaki. Proszę mnie teraz uściskać. Przytuliła dzieci i gdy ponownie zadęto w róg, wybiegła na ścieżkę prowadzącą w kierunku rzeki, gdzie w zakotwiczonym przy brzegu jednożaglowcu czekał na nią mąż. Gdy odeszła, w hallu zrobiło się bardzo cicho. Clay i dzieci wpatrywali się w otwarte drzwi w których zniknęła przyjaciółka. Nicole ocknęła się pierwsza. – Chodźcie – powiedziała z uśmiechem. – Może nie jestem Ellen, ale sadze, że zdołam was jakoś rozchmurzyć. Czy któreś z was wie, co to są lody? Dzieci nieśmiało ujęły ją za ręce i poprowadziły do jadalni. Nicole pobiegła potem do chłodni. Wróciła, dźwigając cynowe misy tak zimne, że musiała je nieść na podstawkach. Gdy bliźnięta spróbowały smakołyku, popatrzyły na nią z wdzięcznością graniczącą z uwielbieniem. – Chyba już je zdobyłaś – stwierdził Clay, obserwując dzieciaki grzebiące z zapałem w misie. Dla siebie i Claya Nicole przygotowała porcje przybrane owocami w likierze. Kilka godzin później, gdy dzieci poszły spać, uświadomiła sobie, że ani ona, ani Clay właściwie nie jedli jeszcze kolacji. Gdy zeszła po schodach, spotkała Claya z taca w dłoni. – Osobiście wole bardziej obfite posiłki. Przyłączysz się? Weszli do biblioteki. Nicole spodobało się to pospiesznie przygotowane nietypowe danie. Clay zrobił kanapki z grubych kromek chleba i wędzonych ostryg umoczonych w mocnej musztardzie z Dijon. – Kim oni są? – zapytała Nicole pomiędzy jednym kęsem a drugim. – Masz na myśli bliźnięta? – Usiadł w fotelu i oparł nogi na brzegu biurka. – Dzieci mojego brata. – Jamesa i Beth, o których mówiła pani Backes? – Tak – odpowiedział tak zwięźle, że prawie opryskliwie. – Czy mógłbyś mi o nich opowiedzieć? – Maja siedem lat. Znasz ich imiona i... – Nie. Myślałam o twoim bracie i bratowej. Bianka mówiła, że umarli, gdy byłeś w Anglii. Zaczerpnął potężny łyk piwa. Wyglądał, jakby walczył sam ze sobą. Gdy przemówił, jego głos był obcy, daleki. – Żaglowiec mojego brata przewrócił się. Utonęli oboje. Nicole wiedziała, co znaczy utracić kogoś bliskiego.
– Rozumiem – powiedziała cicho. Clay wstał nagle, niemal przewracając krzesło. – Nie możesz rozumieć. Nikt nie jest w stanie tego zrozumieć. Wybiegł z pokoju. Zaskoczona jego gwałtownością, Nicole przypomniała sobie, jak Bianka opowiadała jej, że Clay nie przejął się śmiercią brata, tylko, jak gdyby nic się nie stało, poprosił ja o rękę. Teraz zaś miała okazje zobaczyć, jak reagował na samo wspomnienie ich imion. Wstała i zaczęła sprzątać talerze po kolacji, ale zaraz porzuciła to zajęcie. Miała za sobą długi dzień i była bardzo zmęczona. Opuściła więc zakurzoną bibliotekę, by pójść do swojej sypialni, gdzie zaledwie się rozebrała, już wskoczyła do łóżka i natychmiast zasnęła. Następnego ranka blask słońca oraz wdzięk eleganckich mebli w sypialni nastroiły ją pogodnie. Może ten pokój należał kiedyś do Beth? Podchodząc do szafy pomyślała, że być może wkrótce zajmie go Bianka. Nie spodobała jej się ta myśl, więc przestała ją roztrząsać. W trakcie przeglądania zawartości szafy nagle usłyszała jakiś hałas. Nie zdążyła wczoraj zbadać pietra. Jedne drzwi sypialni prowadziły na korytarz, drugie zatem powinny stanowić połączenie z pokojem bliźniąt. Uśmiechnięta otworzyła je i zastygła zaskoczona na widok na wpół ubranego Claya. – Dzień dobry – powiedział, nie zwracając uwagi na jej rumieniec. – Przepraszam, nie wiedziałam. Myślałam, że to bliźnięta... Sięgnął po koszulę. – Masz ochotę na kawę? – zapytał, wskazując dzbanek na stole. – Zamówiłbym ci herbatę, ale my, Amerykanie, nie podzielamy waszego do niej upodobania. Oszołomiona Nicole podeszła do dzbanka. Pokój zdradzał upodobania mieszkańca: orzechowe meble, zajmujące większą część pomieszczenia łóżko. Ubrania porozrzucane były po krzesłach i stolikach tak, że trudno było dostrzec spod nich same meble. Obok dzbanka stały dwie filiżanki. Najwyraźniej Maggie przypuszczała, że razem napiją się kawy. Nicole, napełniwszy filiżankę, zaniosła ją Clayowi. Siedział na brzegu łóżka w rozpiętej koszuli i wciągał buty. Nie mogła powstrzymać się od popatrzenia na jego owłosiony, masywny tors. – Dziękuję. – Obserwował, jak Nicole wraca do stołu. – Nadal się mnie boisz? – Ależ skąd – zaprzeczyła, nalewając sobie kawę, ale nie śmiała spojrzeć mu w oczy. – Nigdy się nie bałam. – Pomyślałem, że może powinnaś. Podobają mi się twoje włosy, kiedy nie są spięte. Co masz na sobie? To też mi się podoba. Posłała mu promienny uśmiech. – To koszula nocna – odrzekła zadowolona, że nie przesłoniła jej peniuarem. Sięgający pod sama brodę stanik uszyty był z kremowej brukselskiej koronki, a dół z cienkiego, niemal przezroczystego jedwabiu. – Późno już. Trzymaj. – Podał jej swoją filiżankę. Z uśmiechem odebrała od niego naczynie, ale nie odsunęła się, dopóki nie skończył wkładać drugiego buta. – Skąd masz tę bliznę nad okiem? Już chciał coś powiedzieć, ale gdy spojrzał na Nicole, zmienił zamiar. Jego oczy błysnęły, a usta przez chwilę nie były tak mocno zaciśnięte jak zwykle. – Rana od bagnetu. Z czasów rewolucji. – Mam wrażenie, że żartujesz sobie ze mnie. Pochylił się ku niej. – Nigdy nie śmiałbym żartować z pięknej kobiety stojącej przy moim łóżku w samej tylko koszuli – powiedział, muskając palcem jej wargi. – A teraz odstaw to – wskazał filiżankę. – I wracaj do siebie.
Usłuchała. Zamarła jednak z ręką na klamce, gdy usłyszała swoje imię. – Nicole! Drgnęła. – Będę zajęty przez kilka godzin. O dziewiątej przyjdę na śniadanie do kuchni. Nie odwracając się, skinęła głowa w odpowiedzi i poszła do swojego pokoju. Gdy zamknęła drzwi, oparła się o nie plecami. Zawołał ja po imieniu. Powiedział, że jest piękna. Łajając sama siebie za to, że zachowuje się jak pensjonarka, ubrała się pospiesznie w prosta suknie z brązowego perkalu i wyszła z pokoju. Przez cały ranek szukała bliźniąt. Myślała, że jeszcze śpią, lecz ich łóżka były puste. Wypytywała ludzi na plantacji, lecz oni tylko wzruszali ramionami. Najwyraźniej nikt nie wiedział, gdzie są dzieci. O wpół do ósmej poszła do kuchni, przygotowała ciasto na naleśniki i odstawiła na chwile. Potem straciła kolejna godzinę na bezowocnych poszukiwaniach, aż zrezygnowana wróciła do kuchni. Smażyła naleśniki, podczas gdy Maggie obierała brzoskwinie tak dojrzałe i soczyste, że rozpadały się w rękach. Nicole skropiła je potem likierem migdałowym domowej roboty i zawinęła w cienkie naleśniki. Umoczyła je w miodzie i pokryła bitą śmietaną. Gdy pojawił się Clay, Maggie i jej trzy pomocnice wyniosły się z kuchni, wymawiając się jakąś bliżej nieokreśloną pracą. Nicole postawiła przed Clayem talerz z naleśnikami i gdy ugryzł pierwszego, zadała powtarzane od kilku godzin pytanie: – Gdzie są bliźnięta? Nie przerywał jedzenia i wyraźnie miał zamiar zbyć ją wzruszeniem ramion. Nicole rozzłościła się. Mierżąc w niego widelcem, podniosła głos. – Claytonie Armstrongu! Jeżeli ośmielisz się powiedzieć, że nie wiesz, to ja cię... ja cię... Patrząc jej w oczy, spokojnie wyjął jej widelec z ręki. – Gdzieś są. Przychodzą, gdy są głodne. – Chcesz powiedzieć, że nie mają opieki? Wolno im chodzić, gdzie chcą? A jeśli zrobią sobie krzywdę? Nikt przecież nawet nie wie, gdzie ich szukać. – Znam większość ich kryjówek. Co to jest? Jeszcze nigdy tego nie jadłem. Ty to zrobiłaś? – Tak – odpowiedziała niecierpliwie. – A co z ich wykształceniem? Zajęty jedzeniem Clay nie trudził się nawet, by jej odpowiedzieć. Mrucząc coś gniewnie po francusku, Nicole zabrała mu sprzed nosa naleśniki i uniosła wysoko. – Chce, żebyś się skupił i raczył mi odpowiedzieć. – Mam tego dość. Clay zerwał się, stanął za Nicole i objął ja w pasie, kiedy już zabrakło jej tchu, sięgnął po talerz, by postawić go z powrotem przed sobą. - Nie powinnaś przerywać posiłku mężczyźnie – Zażartował, ale nadal trzymał ją mocno. Dopiero, gdy poczuł, że Nicole słabnie, zwolnił uścisk i pozwolił jej zaczerpnąć powietrza. – Nicole! – Odwrócił ja twarzą do siebie – Nie chciałem ci zrobić krzywdy. – Trzymał ją teraz delikatnie, czekając, aż zacznie oddychać normalnie. Nicole oparła się o niego, modląc się niemal, żeby jej i nie odepchnął. Posadził ją łagodnie. – Jesteś pewnie głodna. Proszę, jedz – powiedział podsuwając jej talerz, zanim znów zajął się swoimi naleśnikami. Nicole przełknęła ślinę i zauważyła błysk w oczach Claya, gdy ja na tym przyłapał. Po śniadaniu Clay poprosił Nicole, by poszła za nim. Zatrzymał się dopiero przy ocienionym wysokim cedrem budynku mieszkalnym dla służby. Pod drzewem siedział stary człowiek i strugał cos z drewna.
– Gdzie są bliźnięta, Jonatanie? – Na tym starym orzechu włoskim przy domu nadzorcy. Clay skinął głową i odwrócił się. – To pewnie ta pana nowa żona? – Zgadza się. – Clay powiedział to dziwnie miękko. Jonatan odsłonił w uśmiechu bezzębne dziąsła. – Jakoś mi się wydawało, że ma być jaśniejsza, wyższa i trochę bardziej w sobie niż ta tutaj. Chwyciwszy nadgarstek Nicole, Clay pociągnął ją za sobą. Przystanął dopiero wtedy, gdy przestali słyszeć gromki śmiech starca. Nicole miała ochotę zadać Clayowi kilka pytań, ale nie starczyło jej odwagi. Bliźnięta rzeczywiście siedziały na starym drzewie. Nicole poprosiła, żeby zeszły, bo chce z nimi porozmawiać. Zachichotały i wspięły się jeszcze wyżej. Odwróciła się do Claya. – Może usłuchają, jeśli ty je poprosisz. Wzruszył ramionami. – Mnie na tym nie zależy. Ja mam co robić. Popatrzyła na niego z niesmakiem i ponownie kazała dzieciom zejść z drzewa. Zerkały na nią rozbawione. Zrozumiała, że musi wygrać ten pojedynek, jeżeli chce mieć na nie jakikolwiek wpływ. Ponownie odwróciła się do Claya. – Co byś zrobił, gdybyś chciał, .żeby zeszli? Nakrzyczał na nich? – Nie słuchają mnie bardziej niż ciebie – odparł, patrząc na bliźnięta porozumiewawczo. – Ja bym po nich po prostu poszedł. Chichot dzieci był wyzwaniem. Kłamstwo Claya – również. Nicole ani przez chwile nie wierzyła w to, co powiedział. Uniosła suknie i zrzuciła trzewiki. – Czy mógłbyś mnie podsadzić? Oczy Claya zapłonęły. – Z przyjemnością. – Schylił się i splótł ręce. Wiedziała, że mógł podsadzić ją tak, by sięgnęła do pierwszej gałęzi, ale specjalnie nie chciał jej ułatwiać zadania. Nie zdawał sobie tylko sprawy z tego, że Nicole doskonale potrafiła wspinać się na drzewa. W parku jej rodziców rosła jabłoń, którą znała na pamięć. Podciągnąwszy się, ujrzała drabinę oparta z drugiej strony pnia i Claya, który stał na szeroko rozstawionych nogach, rękami na biodrach i przyglądał się ciekawie. Najwyraźniej dobrze się bawił. Wspinaczka po drzewie sprawiła, że jej suknia podwinęła się do kolan. Mimo to Nicole weszła wyżej, aż dosięgła Alexa i zmusiła go do zejścia na dół, do Claya, który okazał się na tyle uprzejmy, że zdjął chłopca z drzewa. Mandy zaś wdrapała się jeszcze wyżej na cienka gałąź i stamtąd uśmiechała się wyczekująco. Nicole odpowiedziała uśmiechem i zaczęła się piąć do niej. Wtedy gałąź zatrzeszczała, a Mandy krzyknęła: – Jesteś za ciężka! Potem spojrzała w dół i wołając: „Łap mnie, stryju Clay!”, skoczyła prosto w ramiona Claya. Zbyt późno Nicole zorientowała się, że gałąź nie wytrzyma jej ciężaru. Ktoś krzyknął: „Skacz!”, a ona niewiele myśląc usłuchała i wyładowała w objęciach Claya. – Uratowałeś ją, stryju Clay! Uratowałeś ja! –wołał podekscytowany Alex. Nicole, bardziej wystraszona, niż miałaby ochotę przyznać, popatrzyła na Claya. Uśmiechał się! Nigdy nie widziała u niego takiego uśmiechu. Może Clay nareszcie poczuł się dobrze? – Jeszcze raz – zawołała Mandy, ruszając w kierunku drzewa. – Nie! – zaoponował ostro Clay. – Złapała was. Teraz należycie do niej. Musicie robić to, co wam każe panna Nicole. A jeśli dojdą mnie słuchy, że jesteście niegrzeczni... – zmrużył oczy, a dzieci cofnęły się.
– Chyba już możesz mnie puścić – zaproponowała spokojnie Nicole. Uśmiech spełzł z jego twarzy. Popatrzył na nią dziwnie. – Niesamowite. Czy zawsze dotąd tak często wpadałaś w tarapaty, czy to jakąś nowa właściwość? Uśmiechnęła się złośliwie. – Sama się porwałam i zmusiłam do poślubienia ciebie. Wszystko dla twojej przyjemności. Jej głos pełen był zjadliwej ironii, ale on odebrał to inaczej. Patrząc na jej odsłonięte nogi oparte na jego ramieniu i suknią zaplatana powyżej jej kolan, uśmiechnął się znowu. – Sam nie wiem, co mi się bardziej podoba: to czy kiedy stałaś pod światło w tej nocnej koszuli. Gdy zrozumiała, co miał na myśli, spłonęła rumieńcem. Postawił ja na ziemi. – Choć bardzo chciałbym tu zostać, żeby zobaczyć, co jeszcze się wydarzy, to jednak musze wracać do pracy. Uśmiechając się nadal, ruszył w stronę pól. Tej nocy Nicole nie mogła zasnąć. Wmawiała sobie, że to z powodu upału. Włożyła cienki, jedwabny szlafrok i zeszła cichutko do ogrodu. Spacerowała po cienistych ścieżkach, a w końcu przysiadła na brzegu sadzawki i zanurzyła stopy w wodzie. Noc tętniła życiem. Odzywały się żaby i świerszcze, a powietrze przesycone było zapachem kapryfolium. Gdy napięcie minęło, Nicole zaczęła się zastanawiać. Nigdy, nawet w ciągu tych strasznych lat rewolucyjnego terroru, gdy młynarz przygarnął ją i dziadka, nie poddawała się. Wierzyła, że pewnego dnia koszmar się skończy i rzeczywiście tak się stało. Przeczuwała nadejście nowej katastrofy, ale tym razem okłamywała się, że ona nie będzie miała końca. Była Francuzka, Francuzki zaś znane są ze swojego praktycyzmu. Tymczasem ona zachowywała się jak naiwne, romantyczne dziecko. Musiała przyznać się sama przed sobą, że zakochała się w Claytonie Armstrongu. Nie wiedziała, jak i kiedy to się stało. Może podczas ich pierwszego spotkania, kiedy on ja całował? Wiedziała tylko, że wszystkie jej myśli, uczucia, całe jej życie zdominował ten mężczyzna. Wiedziała, że chce wywołać w nim gniew, bo wtedy Clay brał ja w objęcia. Wiedziała, że chce znów paradować przed nim w swej cienkiej, przezroczystej koszuli. Podciągnąwszy kolana, oparła na nich głowę. Czuła się jak dziewka uliczna, choć z drugiej strony świadoma była tego, że oddałaby wszystko za dotkniecie jego ręki. A co on o niej myślał? Nie była „jego Bianka” jak nazywał ja podczas nocy na statku. Wkrótce pozbędzie się jej na zawsze. I wtedy ona może go już nigdy więcej nie zobaczyć. Musiała być na to przygotowana. Minione dni były piękne, ale to nie może trwać wiecznie. Bardzo kochała rodziców, lecz ich jej zabrano. Potem przelała swoje uczucia na dziadka i też została sama. Za każdym razem, kiedy oddawała komuś swoje serce, traciła ukochaną osobę. Wtedy miała ochotę umrzeć. To już się nie może powtórzyć. Nie może sobie pozwolić na miłość do Claytona, bo zobaczy go w końcu u boku kobiety, którą on naprawdę kocha. Patrząc na ciemne okna domu, dostrzegła maleńki, czerwony ognik, który mógł być jedynie żarzącym się cygarem Claya. Clay wiedział, że Nicole siedzi tutaj, wiedział, że o nim myśli. Ona zaś zdawała sobie sprawę, że mogłaby wcisnąć się do jego łóżka, ale pragnęła czegoś więcej niż tylko jednej nocy, nawet najpiękniejszej, pragnęła jego miłości i tego, by wypowiedział kiedyś jej imię w taki sposób, jak imię Bianki. Wstała i podążyła w stronę domu. Podest na piętrze był pusty, ale w powietrzu unosił się jeszcze zapach tytoniu.
6 Nicole podniosła wzrok znad trzymanej książki, by zobaczyć idącego w stronę domu Claya. Miał rozerwaną koszulę, zabłocone buty i spodnie. Gdy popatrzył w jej kierunku, szybko przeniosła wzrok na książkę, udając, że go nie zauważyła. Siedziała z bliźniętami pod magnolią, w południowo- wschodnim krańcu ogrodu. W ciągu minionych trzech tygodni, które minęły od samotnych rozmyślań nad sadzawka, Nicole większość czasu spędzała z dziećmi i Claya widywała rzadko. Czasem chciało się jej płakać, gdy prosił ja, by mu towarzyszyła przy kolacji lub śniadaniu, a ona ; wymawiała się zmęczeniem lub praca. Po jakimś czasie : przestał prosić. Coraz częściej jadał w kuchni w towarzystwie Maggie. Zdarzało też mu się nocować poza domem, w barakach robotników, a może robotnic – nie wiedziała. Janie zajęta była w tkalni przygotowaniami do zimy. Nicole często zaglądała do przyjaciółki, która nigdy, w przeciwieństwie do Maggie, nie zadawała pytań. Wszedłszy do domu, Clay przez jakiś czas obserwował siedzącą z dziećmi w ogrodzie Nicole. Nie rozumiał przyczyn jej nagłej oziębłości. Nie wiedział dlaczego ta dotąd miła, roześmiana kobieta zmieniła się w wiecznie zapracowaną i zmęczoną osobę. Chodząc nerwowo po sypialni, zdjął podartą koszulę, po czym rzucił ją niedbale na krzesło. Otworzył szufladę komody pełną czystych, wyprasowanych koszul i sięgając po jedną z nich zamarł w bezruchu. Rozejrzał się. Po raz pierwszy od śmierci brata pokój był czysty. Ktoś zebrał brudne ubrania, uprał je i naprawił. Wciągając czystą koszule, przeszedł do pokoju Nicole. Tu także pachniało świeżością. Na skrzyni stał ogromny wazon z rozłożystym bukietem, a na szafce obok łóżka małe naczynie z trzema czerwonymi różami. Na tamborku naciągnięte było płótno pokryte drobnym haftem. Dotknął błyszczących, jedwabnych nici. Nie upłynął nawet miesiąc od przyjazdu Nicole, a w domu tak wiele się zmieniło. Poprzedniego wieczoru Alex i Mandy pokazali mu z dumą, że potrafią się podpisać. Jedzenie podawane na plantacji zawsze było dobre, a przynajmniej obfite. Lecz za sprawa Nicole pojawiły się nowe dania. Zawsze wydawało mu się, że nie przywiązuje wagi do tego, jak wygląda dom – interesowały go tylko pola. Teraz jednak stwierdził, że lubi zapach wywoskowanych podłóg i cieszą go zadbane dzieci. Brakowało mu tylko towarzystwa Nicole, jej śmiechu, którym potrafiła go zarazić. Schodząc na parter, zastanawiał się, kto mógł jej pomóc przy sprzątaniu. Wszyscy na plantacji mieli swoja prace i, o ile wiedział, nikt jej nie zaniedbywał. Domyślił się, że Nicole wyszorowała to wszystko sama. Nic dziwnego, że jest wiecznie zmęczona! Uśmiechnął się i wziął jabłko ze stojącej w hallu patery. Nicole zapewne wymyśliła, że w ten sposób płaci mu za te piekielne suknie. Poszedł do kuchni i kazał Maggie znaleźć kilka dziewcząt do pomocy przy sprzątaniu domu, a potem ruszył do ogrodu. – Koniec lekcji! – obwieścił, zabierając Nicole książkę. Bliźnięta zniknęły w okamgnieniu. – Dlaczego to robisz? Jeszcze nie skończyłam. – Potrzebują odpoczynku. Ty też. Odwróciła się od niego. – Mam dużo pracy. Clay skrzywił się. – Co się z tobą dzieje? Dlaczego zachowujesz się tak, jakbyś się mnie bała? – Nie boje się. Po prostu w tak dużym domu zawsze jest coś do zrobienia. – Chcesz powiedzieć, że powinienem wracać do pracy? – Ależ nie. Ja tylko... – Ponieważ nie jesteś w stanie sama dokończyć tego zdania, pozwól, że ja to zrobię. Pracujesz zbyt ciężko. Zachowujesz się, jakbyś była moją służącą, tyle że ja nie wymagam od
służby aż tak wiele jak ty od siebie. – Chwycił ja za rękę i przyciągnął. – Maggie przygotowuje jedzenie na piknik. Resztę dnia spędzimy na błogim nieróbstwie. Umiesz jeździć konno? – Tak, ale... – Nie zgadzam się na odmowę, wiec lepiej nic nie mów. Nie wypuścił jej ręki, gdy szli do stajni, gdzie Clay osiodłał dla niej łaciatą klacz, na którą ja potem wsadził. Następnie ruszył do kuchni. Maggie z promiennym uśmiechem podała mu wypchane torby. Jechali przez godzinę, przemierzając wzgórze, na którym stał dom i zabudowania gospodarskie, oraz położone niżej pola. Żyzna równina ciągnęła się aż do rzeki otaczającej łukiem łany bawełny, tytoniu, lnu i pszenicy. Na wschodzie rozciągały się łąki, gdzie pasły się krowy i owce. Wszędzie widzieli stodoły i szopy na narzędzia. Spotkali po drodze dwa piękne konie, którym dali po jabłku. Gdy Clay opowiadał o jakości bawełny i metodach pielęgnacji tytoniu, Nicole wyczuła w jego głosie dumę oraz głęboką troskę o ziemię i pracujących na niej ludzi. Słonce stało już wysoko, kiedy Nicole zauważyła coś znajomego – młyn wodny. Pod wpływem tego widoku napłynęły wspomnienia. Kiedyś żyła w luksusie. Każdą jej potrzebę zaspokajano, zanim zdążyła o niej pomyśleć, ale gdy w czasie rewolucji musiała ukrywać się z dziadkiem we młynie, nauczyła się sztuki przetrwania. Ubierali się jak prości ludzie i tak samo pracowali. Nicole dwa razy w tygodniu szorowała kuchnie, nauczyła się obsługiwać młyn, gdyż mężczyźni jeździli po ziarno. I uśmiechnąwszy się, wyciągnęła rękę przed siebie. – Czy to młyn? – Tak – obojętnie odpowiedział Clay. – Czyj on jest? Dlaczego nie działa? Moglibyśmy go zobaczyć? Clay popatrzył na nią zdziwiony. – Na które pytanie mam najpierw odpowiedzieć? Jest mój i nie działa, ponieważ państwo Backes mielą moje ziarno. Ale dobrze, możemy go obejrzeć. Wyżej jest dom. Widać go przez drzewa. Chcesz tam podjechać? – Tak. Przy brzegu rzeki znaleźli przycumowaną łódkę. Clay wrzucił do niej prowiant i pomógł wsiąść Nicole. Powiosłował na druga stronę. Po chwili Nicole ruszyła przez zarośniętą ścieżkę w stronę młyna. – Wygląda na to, że jest w dobrym stanie. Mogę obejrzeć kamienie w środku? Clay wyjął ze schowka klucz, żeby otworzyć podwójne drzwi i patrzył, jak Nicole bada stan kamieni, mrucząc cos o osiach. Zakończywszy inspekcję, zaczęła zadawać pytania. Clay uniósł ręce w niemym proteście. – Będzie szybciej, jeśli sam wyjaśnię. Po śmierci brata nie mogłem sam sobie ze wszystkim poradzić i gdy w zeszłym roku umarł młynarz, nie szukałem nikogo na jego miejsce. – A co z ziarnem? Mówiłeś, że sąsiedzi mają młyn. – Mały, ale wystarcza. Łatwiej wysłać do nich ziarno niż pilnować tego. – A inne rodziny? Ludzie tacy jak ojciec Janie potrzebują młyna. Oni też oddają ziarno do Backesow? To chyba daleko? Clay wyprowadził ją na zewnątrz. – Zjemy lunch. Wtedy zaspokoję twoją ciekawość. Na szczycie tego wzniesienia jest bardzo ładne miejsce. Lecz gdy już rozłożyli na obrusie pieczoną szynkę, marynowane ostrygi i ciastka morelowe, to Clay zaczął zadawać pytania. Ciekawiło go, skąd bierze się zainteresowanie Nicole młynem.
Ona czuła jego fizyczną bliskość i zdawała sobie sprawę, że są sami w lesie. – Mój dziadek i ja pracowaliśmy jakiś czas w młynie. Wiele się wtedy nauczyłam. – Twój dziadek – powtórzył, wyciągając się na ziemi z głową opartą na rękach. – Mieszkamy już dość długo pod jednym dachem, a ja tak mało o tobie wiem. Czy zawsze mieszkałaś z dziadkiem? Milczała, patrząc na ręce. Nie chciała rozmawiać o swojej rodzinie. – Nie, nie zawsze – odpowiedziała i popatrzyła na młyn. – Czy nie myślałeś o sprzedaży młyna? – Nigdy. A co z twoimi rodzicami? Czy też byli młynarzami? Dopiero po chwili zrozumiała, o co mu chodzi. Myśl o starannie ubranej matce o włosach upudrowanych, pedantycznie zaczesanych w finezyjny kok, z trzema delikatnymi pieprzykami wymalowanymi przy kącikach oczu, w ciężkiej brokatowej sukni pracującej we młynie była tak niedorzeczna, że Nicole się roześmiała. Jej matka wierzyła, że chleb od początku do końca powstaje w kuchni. Co w tym wesołego? – Wyobraziłam sobie matkę pracującą we młynie. Mówiłeś coś o domu. Możemy go zobaczyć? Szybko zebrali naczynia, a następnie Clay pokazał jej dom. Był zaniedbany choć solidny i mocny. Składał się z jednego pokoju i poddasza. – Wracajmy do rzeki. Chce ci coś pokazać i porozmawiać przez chwile. Clay tym razem nie popłynął prosto na drugą stronę, lecz powiosłował w gorę rzeki. Minął pola, by zatrzymać się przy stromym brzegu porośniętym krzewami i zwieszającymi gałęzie aż do wody wierzbami. Clay wyskoczył z łodzi, przywiązał ją do ukrytego w gąszczu słupka. Wyciągnął ramię do Nicole i pomógł jej postawić stopę na skrawku wolnego miejsca na brzegu. Potem odsunął wielki krzak mirtu, odsłaniając wąska ścieżkę. – Ty pierwsza – powiedział. Gałązki krzewu wróciły na swoje miejsce, zasłaniając przejście. Ścieżka zaprowadziła ich do trawiastej, otoczonej zewsząd zaroślami polany, która wyglądała jak pozbawiony sufitu pokój. Z boku rosły kwiaty, mnóstwo kwiatów. Nicole rozpoznała kilka wiecznie zielonych roślin, które, mimo że obrośnięte chwastami, kwitły teraz pięknie. – To jest śliczne – powiedziała, wykonując obrót i czując miękką trawę pod stopami. – Ktoś musiał to robić, bo samo przecież tak nie wyrosło. Clay usiadł na trawie i oparł się o kamień, który ktoś najwyraźniej ustawił tu dla wygody. – My to zrobiliśmy. Kiedy jeszcze byliśmy dziećmi. Zajęło to wiele czasu, ale spędzaliśmy tu każdą wolną chwilę. Chcieliśmy mięć cos własnego. – I udało się wam. Można przejść tuż obok i nie zauważyć. Ten krzak mirtu jest taki gesty. Clay patrzył przed siebie niewidzącymi oczyma. – Matka myślała, że to psy wygrzebują sadzonki. Gdy wyjeżdżała z wizytą i potem wracała, zawsze jednej brakowało. Ciekawe, czy nas podejrzewała. – „Nas”, czyli twojego brata i ciebie? – Tak – odparł cicho. Nicole zmrużyła oczy. – Ale wy dwaj nie sądziliście kwiatów. Nie wyobrażam sobie chłopców ryzykujących burę dla kilku kłączy irysów. Czy była też jakaś dziewczynka? Jego rysy stwardniały i dopiero po chwili wyjaśnił: – Elizabeth sadziła kwiaty.
Sposób, w jaki to powiedział, wskazywał, że Elizabeth wiele dla niego znaczyła, ale trudno byłoby stwierdzić, czy kochał ja czy nienawidził. – James i Beth – powiedziała Nicole, siadając obok Claya. – Czy to ich śmierć jest przyczyną twojego smutku? Dlatego tak rzadko się uśmiechasz? Odwrócił się do niej ze złością. – Dopóki ty nie będziesz miała ochoty do zwierzeń, nie żądaj ich ode mnie. Nicole była zaskoczona. Sadziła, że dość zręcznie unikała odpowiedzi dotyczących jej rodziny, ale Clay okazał się wystarczająco wrażliwy, by wyczuć, że coś ukrywała. Widocznie jego wspomnienia były równie bolesne. – Wybacz – szepnęła. – Nie chciałam cię do niczego zmuszać. Siedzieli w milczeniu. – Powiedziałeś, że chcesz o czymś ze mną porozmawiać – przypomniała Nicole. Clay przeciągnął się, porzucając ponure myśli o zmarłym bracie i bratowej. – Myślałem o Biance. – Jego oczy pociemniały. - Gdy planowałem to porwanie, wysłałem list, który powinien był dotrzeć do jej ojca w tydzień po wypłynięciu statku pocztowego z Anglii. Nie chciałem, żeby się o nią martwił, a z drugiej strony wolałem, żeby nie mógł przeszkodzić w zawarciu naszego małżeństwa. Dlatego przygotowałem ślub per procura, który zresztą nie odbył się tak, jak się spodziewałem. Nicole prawie nie słuchała. Nie spodziewała się, że słowa Claya mogą jej sprawić tyle bólu, więc starała się myśleć o młynie. Mogłaby się nim zająć. Może uda jej się znaleźć pracę w Ameryce? Może uda się żyć i pracować we młynie i... być blisko Claya. – Czy pamiętasz fregatę, która wpłynęła do portu tuż przed twoim statkiem? Wysłałem na niej list do Bianki. Wszystko jej wyjaśniłem. Napisałem, że przez pomyłkę poślubiłem kogoś innego, ale niedługo to małżeństwo zostanie unieważnione. Oczywiście było to przed otrzymaniem listu od prawnika. – Oczywiście – potwierdziła słabo Nicole. – Wysłałem Biance pieniądze na podróż do Ameryki. Napisałem, że nadal jej pragnę i proszę o wybaczenie. Wstał i zaczął nerwowo spacerować. – Cholera! Jak to wszystko mogło się stać! Nie mogę pojechać do Anglii, bo jestem jedynym zarządcą plantacji. Pisałem do Bianki wielokrotnie, prosząc, by przyjechała, ale zawsze znajdowała jakąś wymówkę. Najpierw ojciec był chory, potem nie chciała go zostawić samego. Po prostu bała się wyjechać z Anglii. Niektórzy Anglicy maja dziwne wyobrażenie o Amerykanach. – Popatrzył na Nicole oczekując potwierdzenia, ale ona milczała. Zatem mówił dalej. – Upłyną miesiące, zanim Bianka dostanie mój list, a potem następne, zanim odpowie tak lub nie. Tak to wygląda. – Znów zrobił przerwę, by Nicole mogła coś wtrącić, ale niepotrzebnie. – Nie wiem, co do mnie czujesz. Z początku myślałem, że odpowiada ci moje towarzystwo, ale ostatnio... Widzisz, tak niewiele o tobie wiem. W ciągu tych kilku tygodni zacząłem cię bardzo... szanować. Mój dom znów jest wesoły, bliźniaki cię uwielbiają, a służba słucha. Masz wytworne maniery i wiem, że poradzisz sobie w każdej sytuacji. Miło będzie znów przyjmować gości. – Co chcesz przez to powiedzieć? Nabrał powietrza w płuca. – Jeśli Bianka mnie nie zechce, chciałbym utrzymać nasze małżeństwo. Jej oczy pociemniały. – Małżeństwo, którego owocem będą dzieci, jak sądzę? Clay uśmiechnął się nieznacznie. – Oczywiście. Musze przyznać, że jesteś dość atrakcyjna. Nigdy jeszcze Nicole nie była tak wściekła. Czuła, że płonie od stóp do głów. Wstała niespiesznie.
– Nie. Nie sadze, .żeby to było możliwe. Wyciągnął rękę, by ją zatrzymać. – Dlaczego nie? – spytał. – Czy Arundel Hall nie jest dość duży dla ciebie? Czy uważasz, że z twoja urodą mogłabyś znaleźć sobie cos lepszego? Mocne klaśniecie dłoni o policzek rozniosło się echem po lesie. Clay wstał i chwycił Nicole silnie za ramie. – Chyba zasługuje na wyjaśnienie? – zapytał zimno. Odskoczyła od niego. – Cochon! Ty próżny głupcze! Jak śmiesz czynić mi takie propozycje?! – Takie propozycje! Właśnie zaproponowałem ci małżeństwo i sadzę, że przez ostatnie tygodnie okazywałem ci dość szacunku. A poza tym prawnie jesteś moją żoną. – Szacunek! Nawet nie wiesz, co to słowo oznacza. Owszem, dałeś mi oddzielną sypialnię, ale dlaczego? Żeby mnie uszanować, czy żeby móc powiedzieć swojej ukochanej Biance, że mnie nie dotknąłeś? Jego spojrzenie wystarczyło za odpowiedz. – Popatrz na mnie! – krzyknęła. Miała teraz silny, obcy akcent. – Jestem Nicole Courtalain. Jestem człowiekiem. Mam swoje uczucia. Jestem czymś więcej niż tylko pomyłka. Jestem czymś więcej niż kimś, kto nie jest twoją Bianką. Proponujesz mi małżeństwo, ale zobacz sam, co proponujesz. Teraz jestem panią tej plantacji, nazywana przez wszystkich panią Armstrong. Ale cała moja przyszłość wisi na włosku. Jeśli Bianka cię przyjmie, zostanę stad usunięta. Jeśli cię odrzuci, będę jej namiastką. Nie! Nigdy nie będę niczyją namiastką. Nawet jeśli przez przypadek trafiłam na czyjeś miejsce. Nabrała powietrza w płuca. – Niewątpliwie planowałeś, że zostanę guwernantką bliźniąt, gdy Bianka tu przyjedzie? – A co w tym złego? Była tak poruszona, że nie mogła mówić. Odchyliła do tyłu nogę i kopnęła go z całej siły. Uderzenie okazało się bardziej bolesne dla niej niż dla niego, ale nie dbała o to. Obrzuciła go jakimiś francuskimi przekleństwami i odwróciła się w stronę ścieżki. Chwycił ją za rękę. W nim też wezbrał gniew. – Nie rozumiem. Mógłbym mieć połowę kobiet w tym hrabstwie, ale oświadczyłem się tobie. Co w tym złego? – Może powinnam czuć się zaszczycona? Zaszczycona tym, że pozwolisz mnie, biedactwu, zostać przy sobie Czy sadzisz, że przez całe życie marzyłam o tym, by być jedynie przedmiotem litości? Może to pana zaskoczy, panie Armstrong, ale ja potrzebuję choć odrobiny miłości. Chcę mężczyzny, który mnie będzie kochał jak ty Biankę. Nie potrzebuję małżeństwa z rozsądku. Czy to już wszystko wyjaśnia? Wole głodować z człowiekiem, który mnie będzie kochał, niż opływać w dostatki w twoim pięknym domu z tobą, który wiecznie będziesz opłakiwał swą utraconą miłość! Popatrzył na nią tak dziwnie, że się zmieszała. Po raz pierwszy zobaczył w niej kogoś więcej niż ofiarę pomyłki. – Bez względu na to, jak ty to widzisz – powiedział spokojnie – ja nie chciałem cię obrazić. Dzięki tobie ta niezręczna sytuacja okazała się znośna. Przynajmniej dla twojego otoczenia, jeśli nie dla ciebie. My wszyscy, a ja przede wszystkim, bardzo cię wykorzystywaliśmy. Szkoda, że wcześniej nie powiedziałaś, jak jesteś nieszczęśliwa. – Nie jestem nieszczęśliwa – zaczęła, ale łzy napłynęły jej do oczu, a słowa uwięzły w gardle. Jeszcze chwila, a rzuci mu się na szyje i powie, że zostanie z nim, nie oglądając się na nic. – Wracajmy już. Pozwól mi to przemyśleć, a wtedy może znajdę jakieś rozwiązanie możliwe dla ciebie do przyjęcia.
7 Clayton zostawił ją w stajni. Nicole nie wiedziała, jakim cudem udało jej się dotrzeć do domu. Starała się iść z podniesioną głową i dlatego przez całą drogę patrzyła prosto przed siebie – na dom. Szlochać zaczęła dopiero, gdy zamknęła za sobą drzwi sypialni. Rok spędzony w ukryciu nauczył ją płakać bezgłośnie. Rzuciła się na łóżko wstrząsana łkaniem. Nic, co powiedziała, nie miało sensu. Clay zupełnie inaczej oceniał swa propozycję małżeństwa. I do tego mówił o „znośnej sytuacji”. Ile czasu jej zostało do chwili, gdy zostanie odesłana? A czy po przyjeździe Bianki będzie w stanie patrzeć, jak Clay ją całuje, przytula? Czy za każdym razem, gdy zamkną się drzwi ich sypialni, Nicole będzie płakać w nocy? Maggie i Janie pukały do jej drzwi, pytając, co się stało. Zdołała wykrztusić, że przeziębiła się i nie chce nikogo zarazić. Jej głos rzeczywiście brzmiał tak, jakby miała katar. Potem słyszała szepczące za drzwiami bliźnięta, ale dzieci nie odważyły się zapukać. W końcu Nicole wstała, stwierdziwszy, że dość już się nad sobą użalała. Umyła twarz i zmieniła suknie. Jednak gdy usłyszała kroki Claya, stanęła wstrzymując oddech. Jeszcze nie była w stanie się z nim spotkać. Wiedziała, że zdradzą ją oczy. Przy obiedzie mogłaby go błagać, by pozwolił jej zostać, choćby po to, by mogła mu czyścić buty. Przebrała się w nocna koszule. Te z koronki i jedwabiu, która tak się podobała Clayowi. Nie wiedziała, która jest godzina, lecz poczuła się na tyle zmęczona, że postanowiła iść do łóżka. Za oknami zbierały się burzowe chmury. Gdy usłyszała pierwszy grzmot, zacisnęła powieki. Nie może teraz przypominać sobie dziadka! Za żadne skarby! Powróciła ta potworna noc. Deszcz walił o szyby, a błyskawice rozjaśniały podwórko za młynem. W świetle jednej z nich zobaczyła dziadka. Zaczęła krzyczeć. Zakryła uszy dłońmi, więc nie usłyszała, że drzwi otworzyły się i Clay wszedł do pokoju. – Spokojnie. Jesteś bezpieczna. Nikt cię nie skrzywdzi – powiedział, biorąc ją w objęcia. Jak dziecko przytuliła się do jego nagiej piersi. Kołysał ja lekko, głaszcząc po głowie. – Opowiedz mi. Co się stało? Potrząsnęła głową i przywarła do niego mocniej. Zdała sobie sprawę, że to, co zobaczyła, wydarzyło się naprawdę, i nigdy nie obudzi się z tego koszmaru. Jeszcze raz błysnęło za oknem, a Nicole aż podskoczyła, kurczowo wtulając się w Claya. – Widzę, że powinniśmy porozmawiać – stwierdził Clay, biorąc ja na ręce. Potrząsnęła przecząco głową. Zaniósł ją do swojej sypialni, posadził na krześle i nalał kieliszek sherry. Wiedział, że Nicole nie jadła od wielu godzin, wiec alkohol uderzy jej do głowy. I tak się stało. Gdy stwierdził, że zaczyna się rozluźniać, odebrał jej kieliszek i napełnił ponownie. Dla siebie przygotował druga porcje. Potem posadził Nicole sobie na kolanach, okrywając kołdrą zabraną z jej sypialni. Siedzieli w ciemnym pokoju odcięci od świata przez burze. – Dlaczego wyjechałaś z Francji? Co stało się u młynarza? Przytuliła się do niego mocno i potrząsnęła głowa. – Nie! – wyszeptała. – No, dobrze. Opowiedz mi o dobrych dniach. Czy zawsze mieszkałaś z dziadkiem? Po wypiciu sherry Nicole czuła się otumaniona. Uśmiechnęła się niewyraźnie. – To był piękny dom. Należał do dziadka i miał go kiedyś odziedziczyć mój ojciec. Było w nim dość miejsca dla wszystkich. Miał różowe ściany. Każde z nas miało własny pokój. W moim były namalowane aniołki spadające z obłoków. Czasem budziłam się, nadstawiałam dłonie, żeby je złapać.
– Mieszkałaś z rodzicami? – Wschodnie skrzydło zajmował dziadek, a ja mieszkałam z rodzicami w środkowej części domu. Zachodnie skrzydło oczywiście oddawaliśmy królowi, gdy nas odwiedzał. – Oczywiście – potwierdził Clay. – Co stało się z twoimi rodzicami? Łzy znów zaczęły spływać po jej twarzy. Clay podał jej następną porcję trunku. – Powiedz mi – poprosił cicho. – Dziadek wrócił właśnie od króla. Często wyjeżdżał. Wrócił, bo w Paryżu zrobiło się niebezpiecznie. Ojciec uważał, że do czasu, aż wszystko się uspokoi, powinniśmy wyjechać do Anglii, ale dziadek stwierdził, że Courtalainowie mieszkali w tym zamku od wieków i on nie zamierza uciekać. Powiedział, że tłum nie ośmieli się zaatakować pałacu. Uwierzyliśmy mu. Dziadek był taki duży i silny. – I co się wtedy stało? – Pojechałam z dziadkiem konno do parku. Był piękny, wiosenny dzień. Potem nagle nad drzewami zobaczyliśmy dym. Dziadek ruszył galopem przed siebie. Ja za nim. Gdy wypadliśmy zza drzew, zobaczyłam to. Mój piękny dom płonął. Patrzyłam i nie mogłam uwierzyć. Dziadek zaprowadził mojego konia do stajni i zdjął mnie z niego. Kazał mi tam zostać. Stałam i patrzyłam, patrzyłam, jak ogień pochłania różowe ściany mojego domu i one stają się czarne. – A rodzice? – Byli gdzieś z wizyta i mieli zostać do późna. Nie wiedziałam wtedy, że mama rozdarła sobie suknie, więc wrócili wcześniej. – Łkanie odebrało jej głos. Clay przytulił ja mocniej. – Mów. Wyrzuć to z siebie. – Dziadek wrócił do stajni. Niósł pod pacha mała drewniana szkatułkę. Jego ubranie było osmalone dymem, miejscami nadpalone. Chwycił mnie za rękę i wciągnął do stajni. Wyrzucił całe siano ze skrzyni i wcisnął mnie do niej. Potem sam tam wszedł. Kilka minut później usłyszeliśmy krzyki. Konie rżały przestraszone smrodem, wiec chciałam do nich iść, ale dziadek trzymał mnie mocno. Przerwała, a Clay podał jej sherry. – Co stało się, gdy ludzie odeszli? – Wyszliśmy ze skrzyni. Było chyba już ciemno, ale dom płonął, więc zrobiło się jasno jak w dzien. Gdy chciałam się odwrócić, dziadek mi nie pozwolił. „Zawsze patrz przed siebie, dziecko. Nigdy wstecz” – powiedział. Szliśmy przez całą noc i cały dzien. O zachodzie słońca dziadek przystanął i otworzył szkatułkę. Były tam papiery i szmaragdowy naszyjnik mojej matki. – Westchnęła przypomniawszy sobie, jak dzięki tym szmaragdom uratowali młynarza, a resztę sprzedała, by móc przystąpić do spółki z kuzynka. – Jeszcze nie wiedziałam, co się wtedy stało. Byłam tylko naiwnym, bezbronnym dzieckiem. Dziadek stwierdził, że czas, bym poznała prawdę. Ci ludzie chcieli nas zabić, ponieważ mieszkaliśmy w pięknym, wielkim domu. Powiedział, że musimy teraz ukrywać, kim jesteśmy. Dlatego spalił wszystkie papiery. Ale kazał mi zawsze pamiętać, że Courtalainowie są krewnymi królów. – Wtedy ukryliście się we młynie? – Tak – odpowiedziała bezbarwnie. Najwyraźniej nie zamierzała powiedzieć nic więcej. Clay podał jej kieliszek. Nie chciał jej upić, ale wiedział, że to jedyny sposób, żeby znów zaczęła mówić. Od dłuższego czasu wyczuwał, że Nicole coś ukrywa. Gdy podczas pikniku zapytał ją o rodzinę, dostrzegł w jej oczach cień przerażenia. Odgarnął jej wilgotne od potu włosy z czoła. Była taka mała, a tak wiele już przeżyła. Zrozumiał, że słusznie rozgniewała się na niego dziś rano. Nigdy dotąd nie patrzył na nią nie myśląc o jasnowłosej Biance. Teraz, gdy uświadomił
sobie, czego dokonała od chwili przyjazdu do Ameryki, zdał sobie sprawę, że Nicole nie jest niczyja namiastka. Odebrał jej pusty kieliszek. – Dlaczego opuściłaś Francje i młyn? Byłaś tam przecież bezpieczna. – Byli bardzo mili. – Jej obcy akcent znów stał się wyraźny. Niektóre słowa wymawiała gardłowo. – Dziadek powiedział, że powinnam się nauczyć robić coś pożytecznego, a mielenie ziarna to pożyteczne zajęcie. Co prawda młynarz stwierdził, że dziewczyna nigdy nie zrozumie kamieni i ziarna, ale dziadek go wyśmiał... - Urwała i uśmiechnęła się. – Mogłabym zając się twoim młynem. Zacząłby przynosić dochód. – Nicole – powiedział łagodnie, choć stanowczo. - Dlaczego boisz się burzy? Dlaczego opuściłaś dom młynarza? Patrzyła, jak deszcz uderza o okna. Jej głos był bardzo cichy. – Wiele razy nas ostrzegano. Młynarz wrócił wtedy z miasta wcześniej, chociaż nie sprzedał ziarna. Powiedział, że nadciąga jakąś banda z Paryża, a przecież wszyscy w okolicy o nas wiedza. Dziadek zawsze zachowywał się jak arystokrata, bo był już za stary, żeby się zmienić. Przy tym wszystkich traktował jednakowo, czy rozmawiał z samym królem, czy ze stajennym chłopcem. Gdy zmarł Ludwik XIV, dziadek stwierdził, że nie ma już mężczyzn na świecie. – Młynarz wrócił wcześniej – przypomniał jej Clay. – Kazał nam się ukryć albo po prostu uciec. Bardzo kochał dziadka. Ale dziadek wyśmiał go tylko. Nadeszła burza, a z nią tłum z miasta. Byłam na strychu i liczyłam worki. Wyjrzałam przez okno i w świetle błyskawicy zobaczyłam ludzi. Mieli widły i kosy. Niektórych znałam, bo mieliłam im ziarno. Clay poczuł, że Nicole zadrżała i objął ją. – Czy twój dziadek też ich widział? – Zastawił drzwi na strych. Chciałam razem z nim stanąć naprzeciw tłumu. Przecież też nazywam się Courtalain. Powiedział, że nie chce, żeby Courtalainowie wyginęli, a ja jestem ostatnią z rodu, która ocalała. Mówił to tak, jakby już nie żył. Wziął pusty worek i założył mi go na głowę. Chyba byłam zbyt oszołomiona, by protestować. Zawiązał worek, zaklinając mnie na miłość do niego, żebym się nie odzywała. Porozrzucał wokół mnie pełne worki. Słyszałam, jak schodził po schodach. Minutę później tłum wtargnął do domu młynarza. Przeszukiwali dokładnie strych i tylko cudem mnie nie znaleźli. Clay pocałował ja w czoło, przytulił jej głowę do swego policzka. – A co stało się z dziadkiem? – szepnął. – Gdy odeszli, wydostałam się z worka. Chciałam wyjść przed młyn, żeby zobaczyć, czy dziadek jest bezpieczny. Wyjrzałam przez okno i... Przez jej ciało przebiegł silny skurcz. Nicole konwulsyjnie przywarła do Claya. – Co było za oknem? Odepchnęła go i uderzyła pięścią w jego pierś. – Tam był mój dziadek! Uśmiechał się do mnie! Clay patrzył na nią, nie rozumiejąc. – Nie rozumiesz?! Byłam na strychu. Odcięli mu głowę i nadziali na kij! Nosili to jak trofeum wojenne! Błysnęło i zobaczyłam go! – O, Boże –jęknął Clay i przytulił ja do siebie, choć próbowała mu się wyrwać. Zaczęła znowu płakać, a on gładził ja po włosach, pieścił, kołysał. – Młynarza też zabili – zaczęła po chwili. – Jego żona kazała mi uciekać, bo nie mogła mnie dłużej ukrywać. Zaszyła mi w suknie trzy szmaragdy i wysłała statkiem do Anglii. Szmaragdy i medalion były wszystkim, co mi pozostało z dzieciństwa. – A potem zamieszkałaś u Bianki i zostałaś przeze mnie porwana. Pociągnęła nosem.
– Mówisz tak, jakby całe moje życie było nieudane. Miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Mieszkałam w wielkim pałacu i miałam setki kuzynów, kuzynek i przyjaciół z którymi się bawiłam. Ucieszył się, że Nicole zaczyna dochodzić do siebie. Może się uspokoi, gdy wyjawiła już mu swoja tragedie? – A ile serc złamałaś? Czy wszyscy się w tobie kochali? – Nikt. Jeden z kuzynów pocałował mnie kiedyś, ale nie podobało mi się. Nie pozwoliłabym na to drugi raz. Ty jesteś jedynym człowiekiem... – urwała, uśmiechnęła się i dotknęła palcem jego ust. Clay pocałował go, a ona powiedziała cichutko: – Głupia, głupia Nicole. – Dlaczego miałabyś być głupia? – To doprawdy komiczne. Jednego dnia jestem w parku, drugiego budzę się na statku płynącym do Ameryki. Potem musze poślubić mężczyznę, który następnie nazywa mnie złodziejka. – Nie zauważyła, że i Clay wzdrygnął się. – Z tego byłaby doskonała sztuka. Piękna Bianka jest zaręczona z przystojnym Claytonem. Ich plany krzyżuje wtargniecie podstępnej Nicole. Publiczność przyrosłaby do krzeseł aż do finału, kiedy to miłość zwycięża, a Bianka i Clay mogą być razem. – A co z Nicole? – Ach... Sędzia daje jej papiery zaświadczające, że nigdy nie istniała i że czas spędzony u naszego bohatera się nie liczy. – Czy nie tego chce Nicole? – spytał cicho. Przybliżyła pocałowany przez niego palec do swoich ust. – Biedna, głupia Nicole zakochała się w naszym bohaterze. Czy to nie śmieszne? W czasie ich przelotnego małżeństwa on nigdy na nią nawet nie spojrzał, a ona się w nim zakochała. Czy wiesz, że powiedział kiedyś, że Nicole może się podobać? A ta głupia, bezrozumna istota siedzi tu teraz i błaga, by przyjął jej uczucie. I jeszcze stara się go przekupić, opowiadając mu o sobie. – Nicole... – zaczął. Zachichotała i przeciągnęła się w jego ramionach. – Czy wiesz, że mam już dwadzieścia lat? Dwadzieścia! Połowa moich kuzynek wyszła za mąż przed ukończeniem osiemnastu. Ale ja byłam inna. Mówili, że jestem zimna, nieczuła i nikt mnie nie zechce. – Mylili się. Gdy się ode mnie uwolnisz, zobaczysz co najmniej setkę mężczyzn proszących cię o rękę. – Jak najszybciej chciałbyś się mnie pozbyć, prawda? Wołałbyś sny o Biance niż mnie? Jestem głupia. Bezpłciowa, nudna dziewica Nicole, zakochana w człowieku, który nawet nie wie, że ona żyje. Popatrzyła na niego. Jakaś trzeźwa część jej umysłu zarejestrowała uśmiech na jego twarzy. Śmiał się. Śmiał się! Łzy znów napłynęły do jej oczu. – Puść mnie! Zostaw! Jutro będziesz mógł się ze mnie pośmiać. Ale nie dziś! – Próbowała wyrwać się z jego objęć, ale trzymał ją mocno. – Nie śmieję się z ciebie, tylko z tego, że powiedziałaś, że jesteś bezpłciowa. – Dotknął jej ust. – Naprawdę tak myślisz? Teraz rozumiem, dlaczego kuzyni czuli się onieśmieleni. To właśnie twoja zmysłowość trzymała ich z daleka. – Wypuść mnie, proszę – szepnęła. – Jak taka piękna kobieta może nie być świadoma swojej urody? – Chciała mu coś odpowiedzieć, ale powstrzymał ją gestem dłoni. – Posłuchaj. Tego wieczoru, gdy pocałowałem cię na statku... – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – Żadna kobieta jeszcze mnie tak nie całowała. Nie chciałaś nic w
zamian. Tylko dawać. Później, gdy zobaczyłem atakujące cię psy, pomyślałem, że poszedłbym dla ciebie w ogień. Czy ty jeszcze nie rozumiesz, jak na mnie działasz? Mówisz, że nigdy na ciebie nie spojrzałem. Prawda jest taka, że robię to ciągle. Wszyscy na plantacji śmieją się, że pod byle pozorem przychodzę wciąż do domu. – Myślałam, że nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, że tu jestem. Naprawdę myślisz, że jestem ładna? To znaczy, moje usta? Dla mnie ładna kobieta powinna być blondynka i mieć niebieskie oczy. Pochylił się i pocałował ją długo i czule. Przebiegł językiem po zarysie jej ust, potem zagryzł lekko zęby na jej górnej wardze, czując jaka jest pełna i jędrna. – Czy to wystarczy za odpowiedz? Wiele razy musiałem spać na polu, żeby odpocząć. Tu, w pokoju obok, nie jestem w stanie w nocy usnąć. – Może powinieneś był przyjść do mnie? – powiedziała ochryple. – Chyba bym cię nie wyrzuciła. – To dobrze – wyszeptał, całując jej ucho, potem szyje – ponieważ dziś chcę się z tobą kochać, nawet Gdybym miał cię zgwałcić. Objęła go za szyje. – Clay – powiedziała cicho. – Kocham cię. Zaniósł ja do łóżka. Zapalił świece na nocnym stoliku. Powietrze w pokoju przesycone było zapachem wawrzynu. – Chcę cię widzieć – powiedział, siadając obok Nicole. Stanik koszuli zapięty był na siedemnaście maleńkich, obszytych satyną guziczków. Powoli, ostrożnie Clay odpinał je jeden po drugim. Gdy dotknął ręką nagich piersi, Nicole zamknęła oczy. – Czy wiesz, że sam rozebrałem cię tej nocy, kiedy byłaś atakowana przez psy? Zostawienie cię w pokoju okazało się najcięższym zadaniem, jakiego kiedykolwiek się podjąłem. – To dlatego moja suknia była podarta. Nie odpowiedział. Po kolei uwalniał jej ramiona z koszuli, a potem Nicole już sama się z niej wysunęła. Przesunął dłonią wzdłuż. jej ciała, zatrzymując się na łuku bioder. Była drobna, ale niezwykle proporcjonalnie zbudowana. Wysokie, pełne piersi, szczupłe nogi, biodra i talia. Pochylił się, by pocałować płaski brzuch, przytulić do niego policzek. – Clay – szepnęła, chwytając go za włosy. – Boje się. Uniósł głowę i uśmiechnął się do niej. – To, co nieznane, zawsze przeraża. Czy widziałaś kiedyś nagiego mężczyznę? – Tylko jednego z kuzynów, gdy miał dwa lata. – To cos zupełnie innego – odrzekł wstając. Zaczął rozpinać spodnie, jedyna rzecz, która miał na sobie. Zawstydziła się, kiedy upadły na podłogę i uporczywie wpatrywała się w jego twarz. On czekał. Jego tors był ogorzały, szeroki i pięknie umięśniony. Płaski brzuch. Popatrzyła na stopy Claya, na mocne kostki i muskularne uda, które zdradzały, że wiele godzin dziennie spędzał na koniu. Przeniosła wzrok na jego twarz. Clay nadal czekał. Posłusznie spojrzała niżej. To, co zobaczyła, nie przeraziło jej. To przecież Clayton, człowiek, którego kocha. Nie bała się go. Zaśmiała się gardłowo, czując ulgę. – Chodź do mnie – wyszeptała. Z uśmiechem położył się obok niej. – Taki piękny uśmiech – powiedziała, muskając palcem jego wargi. – Może kiedyś mi zdradzisz, dlaczego widuje go tak rzadko. – Może – przerwał jej niecierpliwie i zakrył jej usta swoimi.
Nicole czuła dotyk silnego ciała. Przy Clayu wydawała się sobie mała i kobieca. Gdy całował jej szyję, przesunęła mu dłonią po ramieniu, badając jego kształt. Nagle zdała sobie sprawę, że Clay należy do niej, że wolno jej go odkrywać i smakować. Wygięła się i pocałowała uśmiechnięte usta, potem dotknęła językiem śnieżnobiałych zębów. Ugryzła go lekko w szyję, pociągnęła delikatnie zębami za ucho. Poruszyła nieznacznie noga, która spoczywała miedzy jego nogami. Clay zaśmiał się bezgłośnie. – Chodź tu, moja mała francuska złośnico. Przyciągnął Nicole do siebie i razem przetoczyli się przez łóżko. Położył ją na sobie i gładził jej włosy, potem piersi, aż nagle jego twarz stężała. – Chce ciebie – szepnął. – Tak – odpowiedziała. – Tak. Delikatnie ułożył ją na łóżku i przykrył swoim ciałem. Alkohol wypity na pusty żołądek, ulga wywołana wyrzuceniem z siebie przykrych wspomnień, wszystko to podziałało na Nicole odprężająco. Wiedziała tylko jedno: jest z mężczyzną, którego kocha. Nie bała się, gdy wszedł w nią. Przez moment bolało, ale starała się wtedy myśleć o tym, że jest blisko Claya. Chwile później jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Gdy zastanawiała się kiedyś, na czym polega uprawianie miłości, wyobrażała sobie to jako dość umiarkowana przyjemność, ciepło czyjegoś ciała, czyjąś bliskość. Uczucie, którego teraz doświadczała, nie miało z tym nic wspólnego. To był ogień. – Clay – szepnęła, odchylając głowę. Jej całe ciało wygięło się ku niemu. Z początku poruszał się wolno, kontrolował się, wiedząc, że to jej pierwszy raz. Ale reakcje Nicole rozpaliły go. Odgadł, że instynktownie wyczuwała, na czym to polega, ale nie spodziewał się aż takiego wybuchu namiętności. Widział pulsujące żyły na jej odsłoniętej szyi. Chwyciła go drapieżnie za biodra. Czuł, że przeżywa to tak mocno, jak on sam. Kobiety, z którymi dotąd miał do czynienia, domagały się od niego pieszczot lub starały się zachowywać dystans. Oparł się na niej, a jego pchnięcia stały się szybsze, mocniejsze. Oplótłszy w pasie nogami przyciągała go do siebie bliżej i bliżej. Gdy eksplodowali jednocześnie, ich spocone ciała przywarły do siebie spazmatycznie. Dla Nicole było to nowe, cudowne odkrycie. Oczekiwała czegoś niebiańsko łagodnego. Nie wiedziała nawet, że może istnieć taka zwierzęca wręcz namiętność, której właśnie doświadczyła. Zasnęła w ramionach Claya. On nie wypuszczał jej z objęć. Choć już tyle nocy spędził w łóżku z kobietami, miał wrażenie, że ta była pierwsza. Po raz pierwszy zasnął z uśmiechem na ustach. Gdy Nicole obudziła się rano, przez kilka chwil nie otwierała oczu. Przeciągnęła się leniwie, pewna, że zobaczy zastawioną ciemnymi meblami sypialnię Claya i poduszkę, której dotykał. Wyczuła, że nie ma go obok niej, ale to nie mąciło jej szczęścia. Rozejrzała się wokół i ze zdumieniem rozpoznała białe ściany swojego pokoju. Pomyślała, że Clay nie chciał, by została u niego w łóżku, ale stwierdziła, że to absurd. Raczej wolał, by nie zawstydziła się, że ktoś ją tam zobaczy. Odrzuciła kołdrę. Podeszła do szafy i włożyła bladobłękitną muślinową suknię o wysokim stanie i spódnicy zmarszczonej w granatową satynowa wstążkę. Na toaletce leżała kartka: „Śniadanie o dziewiątej. Clay”. Uśmiechnęła się i drżącymi palcami zapinała guziki. Zegar w hallu wybił siódma. Nicole zastanawiała się, jakim cudem dotrwa do dziewiątej, kiedy zobaczy Claya. Szelest w pokoju dziecinnym powiedział jej, że bliźnięta już się ubrały i właśnie zamierzają wyjść.
Zeszła do ogrodu i zatrzymała się w ośmiokątnym portyku. Zwykle szła na lewo, do kuchni. Nagle obróciła się na pięcie i ruszyła schodami po prawej stronie w kierunku kantoru Claya. Nigdy tam jeszcze nie była. Zresztą chyba niewiele osób odwiedzało to miejsce. Była to miniatura głównego budynku o równie stromym dachu. Brakowało tylko mansardy i fryzów. Zapukała lekko do drzwi. Nie usłyszawszy odpowiedzi, zajrzała do wnętrza. Ciekawa była wyglądu miejsca, gdzie mężczyzna, którego kochała, spędzał tyle czasu. Rosnące obok domku jawory sprawiały, że pokój był chłodny i dość ciemny. Ścianę naprzeciw drzwi, w której były dwa okna, zasłaniały poustawiane gęsto na półkach książki. Nicole weszła do środka. Zobaczyła ogromną półkę założoną pozwijanymi w rulony dokumentami. Książki dotyczyły prawa obowiązującego w Wirginii, geodezji, uprawy roślin. Nicole uśmiechnęła się, gładząc skórzane grzbiety. Były czyste. Na tyle już poznała przyzwyczajenia Claya, by wiedzieć, że nie dlatego, by je odkurzał, lecz widocznie często z nich korzystał. Podeszła do kominka. Nagle jej uśmiech zgasł. Zobaczyła ogromny portret... Bianki. Wyglądała na nim ślicznie, była może nieco szczuplejsza. Jasne pukle odsłaniały twarz i spływały na nagie ramiona. Niebieskie, na wpół przymknięte oczy i lekko uśmiechnięte usta zdobiły tę twarz o figlarnym wyrazie, którego Nicole nigdy u Bianki nie widziała. Był on przeznaczony dla osoby, która kochała. Zaskoczona Nicole zbliżyła się do kominka. Leżał tam nieduży, czerwony beret z aksamitu, jaki kiedyś widziała u Bianki, oraz złota bransoletka z wygrawerowanym napisem: „B. z wyrazami miłości, C”. Zrobiła krok w tył. Portret, beret i bransoletka stanowiły wyzwanie. Gdyby była tu obca, mogłaby pomyśleć, że to pamiątki po zmarłej kobiecie. Jak mogła z tym walczyć? Ostatniej nocy ze strony Claya nie padło ani jedno słowo o miłości. Niech go piekło pochłonie! Wiedział, jak ona zareaguje na alkohol. Często żartowano z niej w rodzinie, że aby poznać jej sekrety, wystarczy dać jej choć krople wina. Ale dziś Nicole była inna. Dziś musi się postarać uratować resztki swojej dumy. Wróciła do kuchni i zjadła śniadanie. Maggie pozwoliła sobie na uwagę, że pan Clay niebawem wróci, a Nicole powinna jadać razem z nim. Puściła to stwierdzenie mimo uszu. Potem wzięła ze służbówki potrzebne do sprzątania rzeczy i wróciła do sypialni. Przebrała się w granatowa roboczą suknię z perkalu, po czym zeszła do pokoju porannego. Może przy pracy uda jej się to wszystko przemyśleć. Właśnie czyściła szpinet, gdy Clay musnął lekko wargami jej szyje. Drgnęła. – Brakowało mi cię przy śniadaniu – powiedział. – Zostałbym tu z tobą, gdyby nie zbliżające się żniwa. Oczy mu pociemniały. Nicole nabrała powietrza w płuca. Jeśli zostanie z Clayem w tym domu, będzie spędzać z nim noce do czasu, gdy on wreszcie zdobędzie kobietę, którą kocha. – Chciałabym z tobą porozmawiać. Wyczuł w jej słowach chłód. Zesztywniał. Leniwy, uwodzicielski uśmiech zniknął z jego twarzy. – O co chodzi? – zapytał równie zimno. – Nie mogę tu zostać – odpowiedziała zdecydowanie, starając się, by nie odgadł jej udręki. – Bianka... - już samo wymówienie tego imienia sprawiło jej ból. - Bianka pewnie wkrótce przyjedzie do Ameryki. Jestem przekonana, że dostawszy od ciebie list i pieniądze na podróż, wsiądzie na pierwszy statek. – Ale przecież nie masz dokąd iść. Musisz tu zostać. Zabrzmiało to jak rozkaz. – I być twoją kochanką? – wybuchnęła.
– Jesteś moją żona. Jak mogłaś o tym zapomnieć, skoro ciągle mi wypominasz, że zmusiłem cię do małżeństwa? – Tak, jestem twoją żoną. Na chwile. Ale jak długo to potrwa? Czy nadal będziesz mnie chciał, gdy twoja droga Bianka przekroczy próg tego domu? Milczał. – Chcę, żebyś mi odpowiedział. Zasługuje na to. Wczoraj upiłeś mnie z premedytacja. Wiedziałeś, jak na mnie działa sherry. Wiedziałeś, że nie pamiętam nocy, gdy znalazłeś mnie w lesie. – Tak. Wiedziałem. Ale też zdawałem sobie sprawę, że musisz uwolnić się od przykrych wspomnień. Tylko o to mi chodziło. Odwróciła się. – Jestem przekonana, że nie. Ale już się stało. Siedziałam na twoich kolanach i błagałam, żebyś się ze mną kochał. – To nie tak! Musisz przecież pamiętać, że... –zrobił krok w jej kierunku. – Wszystko pamiętam. – Starała się uspokoić. – Wysłuchaj mnie, proszę. Mam swój honor, nawet jeśli czasem tego nie widać. Zbyt wiele ode mnie wymagasz. Nie mogę tu zostać jako twoja żona, prawdziwa żona, wiedząc, że to może się kiedyś skończyć. – Zakryła twarz rękami. – Już zbyt wiele spraw skończyło się w moim życiu! – Nicole... – Dotknął jej włosów. Odskoczyła od niego. – Nie dotykaj mnie! Zbyt długo już igrałeś z moimi uczuciami. Wiedziałeś, co do ciebie czuje, i wykorzystałeś to. Proszę, nie ran mnie więcej. Proszę. Odsunął się. – Uwierz mi. Nie chciałem cię skrzywdzić. Powiedz, czego chcesz. Wszystko, co mam, należy do ciebie. Chciała mu krzyknąć prosto w twarz: „Chce twego serca!”. – Młyna – powiedziała zdecydowanie. – Zbliżają się żniwa. Mogę go uruchomić w ciągu paru tygodni. Dom wygląda solidnie i da się w nim zamieszkać. Już chciał jej odmówić, ale zrezygnował. Podniósł kapelusz i odwrócił się w stronę drzwi. – Jest twój. Wyśle ci też dwóch mężczyzn i kobietę. Przyda ci się pomoc. Włożył kapelusz i wyszedł. Nicole poczuła się tak, jakby uszły z niej wszystkie siły. Usiadła ciężko na krześle. Upojna noc i tragiczny poranek.
8 Nicole nie zwlekając opuściła dom. Wiedziała, że nie jest dość silna, by wytrwać przy swym postanowieniu. Sama przeprawiła się do młyna. Stał na wzgórzu, tuż przy drewnianej rynnie łączącej niewysoki wodospad z kołem. Był to wysoki, wąski budynek o kamiennym fundamencie i ceglanych ścianach. Pokryty był drewnianym, spękanym gontem. Wzdłuż ściany frontowej biegł długi ganek. Młyńskie koło sięgało drugiej kondygnacji budynku. Nicole przyjrzała mu się przez dwuskrzydłowe drzwi balkonowe, gdy wspięła się na piętro. Stwierdziła, że łopatki są w dość dobrym stanie, choć należało się spodziewać, że część z nich pozostająca tak długo w wodzie mogła już zbutwieć. Kamienie młyńskie miały średnicę pięciu stóp i grubość ośmiu cali. Nicole przesunęła po nich ręką, wyczuwając nieregularny rysunek kryształków kwarcu. Pochodziły z Francji i były w najlepszym gatunku. Zostały pewnie przywiezione do Ameryki jako balast statku, a potem przetransportowane na plantacje Armstrongów. Głębokie wyżłobienia rozbiegały się promieniście od środka. Nicole zauważyła z zadowoleniem, że kamienie są idealnie wyważone i nie stykają się choć są umieszczone bardzo blisko siebie. Powędrowała do domku młynarza. Niewiele mogła o nim powiedzieć, bo okna i drzwi zabite były deskami. Jej uwagę przyciągnął ruch na brzegu rzeki. – Nicole! Jesteś tam? – zawołała Janie, wspinając się na wzgórze. Miło było znów zobaczyć tę rosłą, rumianą kobietę, toteż Nicole rzuciła się jej na szyję, jakby nie widziały się od chwili, gdy opuściły statek. – Nie wyszło, tak? – Tak – odpowiedziała Nicole. – Nie wyszło. – Myślałam, że skoro jesteście małżeństwem, no i... – Co tu robisz? – Nicole chciała zmienić temat. – Clay przyszedł dziś do tkalni. Powiedział, że się tu przenosisz i że chcesz poprowadzić młyn. Kazał mi wybrać dwóch silnych ludzi, zabrać potrzebne narzędzia i pomóc ci. Mogę tu zamieszkać, a on będzie mi płacił tyle co dotąd. Nicole odwróciła wzrok. Hojność Claya była stanowczo zbyt wielka. – Chodźcie tu, wy dwaj! – krzyknęła Janie. – Mamy robotę. Przedstawiła mężczyzn Nicole. Vernon był wysoki, rudy, Luke zaś – niski, ciemnowłosy. Pod nadzorem Janie oderwali deski od drzwi frontowych. Wewnątrz było nadal ciemno, ale Nicole stwierdziła, że dom jest uroczy. Parter stanowiła jedna, obszerna izba z ośmiostopowej długości kominkiem i schodami o ręcznie rzeźbionej balustradzie, zajmującymi róg pokoju. W izbie znajdowały się trzy okna rozmieszczone na dwóch ścianach. Pod jednym z nich stała stara sosnowa komoda, na środku pokoju – długi, szeroki stół. Gdy mężczyźni odbili zasłaniające okna deski, pokój nie wydał się wiele jaśniejszy. – Fu! – obruszyła się Janie, marszcząc nos. – Doprowadzenie tego miejsca do porządku zajmie trochę czasu. – No, to lepiej zacząć od razu. Do zachodu słońca udało im się sporo zrobić. Na górze znajdowało się niskie pomieszczenie ograniczone opadającym stromo po bokach sufitem. Kurz skrywał solidna, precyzyjnie wykonaną konstrukcję. Wewnętrzne ściany pokryto gipsem, toteż by wyglądały jak nowe, wystarczyło je pobielić wapnem. Czyste szyby przepuszczały teraz sporo światła. Vernon, który zajęty był przybijaniem obluzowanego gontu, zauważył nagle, że zbliża się jakaś barka. Zeszli na dół. Jeden z ludzi Claya przycumował właśnie do brzegu. Barka zawierała meble. – Czekaj, Janie. Nie mogę tego przyjąć. Już dość dla mnie zrobił.
– Nie czas na dumę. Będziemy tego potrzebować, i poza tym to są rzeczy z poddasza. Nic go to nie kosztowało. Chodź, chwyć te ławę z drugiej strony. Howard! Mam nadzieje, że przywiozłeś pościel i materace? – To dopiero pierwszy kurs. Zanosi się na to, że cały Arundel Hall zostanie przeniesiony na druga stronę rzeki – odparł. Janie, Nicole i obaj mężczyźni przez trzy dni pracowali przy domu. Mężczyźni spali we młynie, a kobiety opadały co wieczór bez sił na wypełnione słomą materace położone na piętrze. Czwartego dnia pojawił się niski, nieforemny mężczyzna. – Słyszałem tu o jakiejś kobiecie, której wydało się, że potrafi poprowadzić młyn. Janie już chciała go odprawić, ale powstrzymała ją Nicole. – Jestem Nicole Armstrong i zamierzam zająć się tym młynem. Czym mogę służyć? Mężczyzna przyjrzał się jej uważnie, po czym wyciągnął przed siebie lewa rękę wnętrzem dłoni w dół. Janie znów chciała powiedzieć, co myśli o manierach tego człowieka, gdy Nicole przyjęła jego dłoń, ujęła w obie ręce i odwróciła, by zobaczyć, że jej wnętrze jest pokiereszowane, pokryte szarawymi zgrubieniami. Nicole pogładziła ją i uśmiechnęła się do niego promiennie. – Jest pan przyjęty – powiedziała krótko. Zamrugał powiekami. – Widzę, że pani wie, co robi. Poradzi sobie pani z tym młynem. Gdy odszedł, Nicole wytłumaczyła Janie, że ten człowiek zajmował się pasowaniem kamieni. Za pomocą dłuta ostrzył brzegi rowków. Do pracy zakładał na prawa dłoń rękawicę, lewą rękę pozostawiając bez osłony. Z biegiem czasu coraz więcej okruchów kamienia pozostawało pod skóra. Tacy ludzie z dumą pokazywali zniszczoną lewa dłoń. Potwierdzała ona ich doświadczenie. Nazywało się to: „Pokazać mettle”. Mettle to stare angielskie słowo oznaczające pokruszony kamień. Janie powróciła do pracy, mrucząc coś o tym, że rękawice robi się na obie ręce. Gdy rynna została oczyszczona i popłynęła nią woda, dał się słyszeć huk ruszającego koła. Nicole nie zdziwiła się, gdy następnego dnia przybył pierwszy klient z ziarnem do zmielenia. Wiedziała, że Clay rozesłał ludzi z wiadomością o ponownym uruchomieniu młyna. Minęły już prawie dwa tygodnie od czasu, gdy się ostatni raz widzieli, a nie było chwili, by Nicole o Clayu nie myślała. Dwukrotnie dostrzegła poprzez drzewa zarys jego sylwetki na koniu, ale odwracała się wtedy, starając się na niego nie patrzeć. Tego ranka, gdy młyn pracował już czwarty dzień, Nicole obudziła się bardzo wcześnie. Jeszcze było ciemno i słyszała głęboki oddech Janie śpiącej po przeciwnej stronie pokoju. Szybko ubrała się i, nie spiąwszy włosów, wyszła z domku. Nie zaskoczył jej widok stojącego przed kołem Claya. Miał na sobie jasne zamszowe spodnie i wysokie buty z zawiniętymi cholewami. Stał odwrócony do niej tyłem. Jego koszula i kapelusz wydawały się rażąco białe w bladym świetle wstającego dnia. – Dobra robota – powiedział, nie zmieniając pozycji. – Szkoda, że od moich robotników nie mogę wymagać choć połowy twojej pracowitości. – Po prostu musiałam. Odwrócił się i popatrzył na nią uważnie. – Nie, nie musiałaś. W każdej chwili możesz wrócić do mojego domu. – Nie – odpowiedziała cicho. – Tak jest lepiej. – Bliźnięta wypytują o ciebie. Chcą się z tobą zobaczyć.
Uśmiechnęła się. – Stęskniłam się za nimi. Nie mógłbyś ich tutaj przysłać? – Myślałem, że to ty je odwiedzisz. Moglibyśmy zjeść razem kolacje. Wczoraj przybył statek. Przywiózł z Francji trochę rzeczy. Sery, wino burgundzkie i szampana. Dziś to wszystko dotrze tutaj rzeką. – Brzmi to kusząco, ale... Podszedł bliżej i chwycił ja za ramiona. – Nie możesz wiecznie mnie unikać. Czego ode umie chcesz? Czy mam ci powiedzieć, jak bardzo mi ciebie brakuje? Wszyscy na plantacji maja mi za złe, że pozwoliłem ci odejść. Posiłki Maggie są albo przypalone, albo surowe. Bliźnięta popłakały się wczoraj wieczorem, bo nie umiałem im opowiedzieć jakiejś przeklętej francuskiej bajki o damie zakochującej się w potworze. – Piękna i bestia. – Nicole uśmiechnęła się. – A zatem chcesz, żebym wróciła po to, żebyś mógł lepiej jeść? Uniósł brwi. – Nie odwracaj kota ogonem. Nigdy nie chciałem, żebyś odeszła. Czy przyjdziesz na kolacje? – Tak – odpowiedziała. Przycisnął ją do siebie i obdarzył szybkim, mocnym pocałunkiem, a potem odszedł. – Podobno wam nie wyszło – powiedziała nagle Janie za plecami Nicole. Ta, nic nie mówiąc, odeszła w stronę domu, by zając się codzienna pracą. Przez cały długi dzień Nicole z trudem maskowała podniecenie wywołane perspektywa wspólnej kolacji. Gdy Vernon ważył worki i podawał jej ich ciężar, wielokrotnie musiała go prosić, by powtórzył liczby. Pamiętała jednak, by przesłać Maggie przepis na Dindon a la Daube – obranego z kości, faszerowanego indyka, którego podaje się w kamionkowym garnku. Maggie uwielbiała wyrafinowane potrawy i z pewnością pokusi się o przygotowanie dwóch porcji; jednej dla domu, a drugiej dla siebie i swych pomocnic. O szóstej przybiła do brzegu łódź Claya, a w niej zarządca Anders, wysoki, jasnowłosy mężczyzna. Mieszkał z żoną i dwojgiem dzieci w domku stojącym nieco na południe od kantoru Claya. Jego dzieci często bawiły się z bliźniętami. Nicole zapytała go o rodzinę. – Wszyscy zdrowi. Brakuje nam tylko pani. Karen robiła wczoraj przetwory z brzoskwiń i chciałaby pani trochę podesłać. Czy młyn działa? Jest chyba wielu klientów. – Pan Armstrong poinformował okolicznych mieszkańców, że młyn pracuje i mam coraz więcej ziarna do mielenia. Popatrzył na nią dziwnie. – Clay jest tu szanowany. Gdy dotarli do brzegu, Nicole spostrzegła, że Anders popatruje w górę rzeki. – Czy coś jest nie w porządku? – Barka powinna była już wrócić. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że do portu zawinął statek i dziś wcześnie rano Clay wysłał barkę. – Ale pan się nie martwi, prawda? – Nie – odpowiedział, pomagając jej wysiąść. – Przyczyn opóźnienia może być wiele. Choćby to, że mężczyźni popili sobie piwa. To chodzi o Claya. Od utonięcia Jamesa i Beth niepokoi się, gdy barka spóźnia się choć o godzinę. Szli obok siebie w stronę domu. – Czy znał pan Jamesa i Beth? – Bardzo dobrze. – Jacy byli? Czy Clay był aż tak bardzo zżyty ze swoim bratem? Zawahał się, zanim odpowiedział.
– Wszyscy troje byli sobie bliscy. Rośli razem. Obawiam się, że Clay przeżył ich śmierć zbyt mocno, zmienił się. Nicole miała ochotę zadać mu jeszcze wiele pytań. W jaki sposób się zmienił? Jaki był przed ich śmiercią? Ale nic wypadało pytać o to Andersa. Jeśli Clay zechce, sam jej o tym opowie, tak jak ona powierzyła swoje sekrety jemu. Anders zostawił ją przy wejściu. Dom wyglądał jeszcze piękniej niż we wspomnieniach Nicole. Nie wiadomo skąd wyskoczyły bliźnięta, chwyciły ja za ręce i pociągnęły na gorę. Przygotowały całą listę bajek, jakie ma im przeczytać przed snem. Clay czekał u podnóża schodów. Wyciągnął dłoń. – Jesteś jeszcze ładniejsza – powiedział wesoło i popatrzył na nią pożądliwie. Odwróciła się i ruszyła ku jadalni, a on wciąż trzymał ją za rękę. Miała na sobie lekko marszczona, głęboko wycięta suknię z jedwabnej surówki o lekkim połysku. Spódnica w kolorze brzoskwini zebrana została nieco ciemniejszą satynową wstążką. Cieniutkie rękawy i cały gorset wyszyte były perełkami, które dodawały blasku skórze Nicole. Włosy przeplotła brzoskwiniową wstążką i sznurkami pereł. Gdy szli do jadalni, Clay nie mógł oderwać od niej oczu. Nicole stwierdziła, że Maggie przeszła sama siebie. Stół dosłownie się uginał. – Mam nadzieje, że Maggie nie spodziewa się, że to wszystko zjemy. – Uśmiechnęła się Nicole. – Raczej chce mi dać do zrozumienia, że jeśli ty tu będziesz, jedzenie się poprawi. I powinno. – Czy barka już przybyła? Zobaczyła, że przez jego twarz przebiegł skurcz. Potrząsnął głowa. Usiedli właśnie do stołu, gdy do jadalni wpadł jeden z robotników. – Panie Clay! Nie wiedziałem, co robić – wybuchnął. W rękach miętosił kapelusz. Był bardzo zdenerwowany. – Powiedziała, że przyjechała tu z daleka i pan mnie powiesi, jeśli jej tu nie przywiozę. – Uspokój się, Roger. O czym ty mówisz? O kim? – Odłożył serwetkę na pusty talerz. – Nie wiedziałem, czy jej wierzyć. Podejrzewałem, że jakaś angielska szumowina chce mi zamydlić oczy. Ale gdy jej się przyjrzałem, zobaczyłem, że jest bardzo podobna do panny Beth i pomyślałem, że to ona. Ani Nicole, ani Clay już go nie słuchali. W drzwiach stała Bianka. Ciemnoblond pukle zwisały ciężko wokół jej okrągłej twarzy. Grymas drobnych ust zdradzał niezadowolenie. Nicole prawie już zapomniała, jaką osobą była Bianka. Jej własne życie tak bardzo się zmieniło w ciągu ostatnich miesięcy, że odnosiła wrażenie, że nigdy nie była w Anglii. Teraz przypomniała sobie, jak Bianka potrafi traktować ludzi. Nicole popatrzyła na Claya i aż zmartwiała, widząc jego minę. Wyglądał tak, jakby zobaczył ducha. Wpatrywał się w Biankę w zachwycie, a jednocześnie z niedowierzaniem. Nicole poczuła, że robi jej się słabo. Zrozumiała, że w głębi serca liczyła na to, że zobaczywszy Biankę, Clay zda sobie sprawę, że jej nie kocha. Łzy zapiekły w oczy; Nicole poczuła, że przegrała. Na nią nigdy tak nie patrzył. Odetchnęła, starając się uspokoić, i podeszła do Bianki. Wyciągnęła rękę. – Miło powitać w Arundel Hall. Bianka rzuciła jej spojrzenie pełne nienawiści i udała, że nie dostrzega wyciągniętej dłoni. – Zachowujesz się tak, jakbyś była tu panią – powiedziała cicho, a potem uśmiechnęła się niewinnie do Claya. – Nie cieszysz się z mojego widoku? – zapytała, i w jej lewym policzku ukazał się dołek. – Przebyłam długa drogę, żeby być blisko ciebie. Omal nie wywrócił krzesła, gdy zerwał się, by podbiec do Bianki. Chwycił ja za ramiona, wpatrując się w jej twarz.
- Witaj – wyszeptał i pocałował ja w policzek. Nie zauważył, że się skrzywiła. – Roger! Zabierz kufry na gorę. Roger wyszedł. Spędził z ta jasnowłosa kobieta sześć godzin na barce i wiele razy musiał się hamować, by jej nie wyrzucić za burtę. Wydawało się niewiarygodne, ile rzeczy w tak krótkim czasie i w tak ograniczonym miejscu może skrytykować jedna kobieta. Wyrzucała mu typowo męski brak wrażliwości. Oczekiwała, że wszyscy mężczyźni będą bez szemrania spełniać jej życzenia. Im bardziej barka zbliżała się do plantacji Armstrongów, tym mocniej Roger utwierdzał się w przekonaniu, że popełnił błąd przywożąc tutaj te Angielkę. Teraz był zdezorientowany, widząc, w jaki sposób Clay na nią patrzy. Jak może, mając u boku śliczną pannę Nicole? Kobietę z sercem na dłoni. Roger wzruszył ramionami. Dzięki Bogu to łodzie, a nie kobiety były jego specjalnością. – Clayton! – powiedziała ostro Bianka, wyrywając się z jego objęć. – Czy nie zamierzasz zaproponować mi, żebym usiadła? Po tak długiej podróży czuję się całkowicie wyczerpana. Clay chciał wziąć ją za rękę, ale ja odsunęła. Wskazał krzesło u szczytu stołu. – Musisz być bardzo głodna – powiedział, siadając obok, tuż przy gablotce w stylu Chippendale. Nicole stała w drzwiach i patrzyła na tę parę. Clay troszczył się o Biankę jak zazdrosna kwoka. Bianka zdjęła z ramion zielony szal z gazy i usiadła. Ostatnimi czasy wyraźnie przybrała na wadze, utyła przynajmniej dwadzieścia funtów. Była jednak dość wysoka, a tusza nie zniekształciła jej twarzy, lecz jej uda i biodra zaokrągliły się znacznie. Wysoko podniesiona talia modnych sukien ukrywała to w pewnym stopniu, ale brak rękawów odsłaniał ciężkie, tłuste ramiona. – Opowiedz mi wszystko – poprosił Clay, nachylając się ku niej. – Jak się tu dostałaś? Jak upłynęła ci podróż? – To było straszne – odpowiedziała Bianka, opuszczając blade rzęsy. – Gdy mój ojciec dostał list, wpadłam w rozpacz. Zrozumiałam, jak straszna to była pomyłka. Oczywiście, wsiadłam na pierwszy statek. Uśmiechnęła się do niego. Gdy ojciec pokazał jej list, śmiała się do rozpuku z żartu, jaki los spłatał biednej, głupiej Nicole, ale dwa dni później przyszedł drugi list. Jej dalsi kuzyni mieszkali w Ameryce blisko plantacji Claya i napisali, że gratulują Biance łupu. Przypuszczali, że Bianka wie o bogactwie Claya i prosili o pożyczkę. Bianka natychmiast zbyła kuzynów, ale gdy czytała o zamożności Claya, targała nią furia. Dlaczego ten głupiec nie powiedział, że jest bogaty? Jej gniew szybko obrócił się przeciw Nicole. Ta podstępna, mała suka jakoś dowiedziała się o Clayu i wcisnęła się na jej miejsce. Bianka natychmiast obwieściła ojcu, że rusza do Ameryki. Pan Maleson roześmiał się i powiedział, że jeżeli uda jej się zarobić na podróż, może jechać choćby dziś. Nie miało to dla niego większego znaczenia. Bianka zwróciła się do stojącej w progu Nicole. Uśmiechnęła się wdzięcznie. – Zjesz z nami? – zapytała słodko. – Jakaś twoja kuzynka wypytywała o ciebie. Opowiadała niesamowita historie o twojej z nią spółce. Powiedziałam jej, że pracujesz dla mnie i nie masz pieniędzy. Ona wtedy wymyśliła coś o sprzedaży jakichś szmaragdów i szyciu po nocach. Bardzo mnie to rozbawiło – poinformowała, gdy Nicole zajęła miejsce przy stole. – Żeby się upewnić, osobiście przeszukałam twój pokój. – Jej oczy błyszczały. Przejazd do Ameryki jest drogi, prawda? Ale tobie nikt tego wtedy nie mówił. Mój bilet kosztował tyle, ile twój udział w sklepie. Nicole nie spuściła głowy. Nie chciała pokazać Biance, jak przykre są dla niej te słowa. Ale dotknęła palców pokłutych igła. – Tak dobrze, że tu jesteś – powiedział Clay. – To tak, jakby spełniły się marzenia. Znów mam cię przy stole.
– Znów? – zapytała Bianka i obie kobiety popatrzyły na niego. Clay przyglądał się Biance z dziwnym wyrazem twarzy. Po chwili opanował się. – Chciałem powiedzieć, że tak często myślałem o tobie, że teraz czuje się tak, jakbyś do mnie skądś wróciła. – Uniósł miseczkę kandyzowanych owoców. – Musisz być głodna. – Ależ nie! – zaprzeczyła, chociaż ani na chwilę nie spuszczała wzroku z jedzenia. – Nie mogłabym przełknąć ani kęsa. Tak naprawdę w ogóle nie jem dużo. – Uśmiechnęła się zadowolona. – Czy wiesz, gdzie mnie ulokowano na tej okropnej fregacie? Na dolnym pokładzie! Razem z załoga i inwentarzem. To przechodzi ludzkie pojecie! Okna przeciekały, dach też i przez wiele dni siedziałam w ciemnościach. Clay skrzywił się. – Dlatego przygotowałem dla ciebie kabinę na statku pocztowym. Bianka odwróciła się, by spojrzeć na Nicole. – No, ale to nie ja doświadczyłam takich luksusów. Przypuszczam, że miałaś też lepsze jedzenie. Nicole ugryzła się w język, by nie odpowiedzieć, że jeśli nie jakość, to ilość była aż nadto wystarczająca. – Może zaradzą temu umiejętności kulinarne Maggie. – Clay znów podsunął jej miseczkę. – Może odrobinę. Nicole patrzyła, jak Bianka po kolei nakłada sobie odrobinę każdej z dwudziestu kilku potraw znajdujących się na stole. Nigdy nie brała za dużo na raz, by nie było widać, ile zjadła. Nie zainteresowany obserwator powiedziałby, że potrafi zachować umiar. Był to wybieg, który stosowała od lat, by zamaskować łakomstwo. – Skąd masz te suknie? – zapytała Bianka, smarując miodem chleb. Nicole poczuła, że się rumieni. Aż nazbyt dobrze pamiętała, że Clay oskarżył ją o kradzież. – Są sprawy, o których musimy porozmawiać – odezwał się Clay. Uchronił w ten sposób Nicole od konieczności udzielania wyjaśnień. Zanim zdążył rozpocząć następne zdanie, do jadalni wpadła Maggie. – Słyszałam, że ktoś przypłynął na barce. Czy to przyjaciółka pani Armstrong? – Pani Armstrong? – Bianka popatrzyła na Nicole. – Czy ona mówi o tobie? – Tak – odpowiedziała spokojnie Nicole. – Co się tu dzieje? – zdenerwowała się Bianka. – Maggie, czy możesz zostawić nas samych? – zapytał Clay. Maggie była bardzo ciekawa, jak wygląda kobieta, na która Roger skarżył się jej od godziny. Trzeba było czterech kufli piwa, żeby się uspokoił. – Chciałam tylko zapytać, czy mogę już podać deser. Jest sernik z migdałami, ciastka z brzoskwinia i jabłkiem oraz kremówki. – Nie teraz, Maggie! Są rzeczy ważniejsze od jedzenia, które trzeba omówić. – Clay – upomniała go łagodnie Bianka. – Tak dawno nie jadłam nic smacznego. Może moglibyśmy zjeść te ciastka? – Oczywiście – poprawił się natychmiast. – Przynieś je, Maggie. Wybacz, Bianko. Przyzwyczaiłem się rozkazywać. Nicole miała ochotę wyjść. Chciała uciec od tego człowieka, którego kochała, a który nagle stał się jej obcy. Wstała. – Nie zmieszczę już deseru. Wybaczcie, ale musze wracać do domu. Clay wstał również. – Nicole, proszę, ja nie chciałem... – Urwał, spojrzawszy na stół, gdzie Bianka przykryła jego dłoń swoja. Po raz pierwszy dotknęła go z własnej woli. Nicole poczuła nagły spazm bólu, widząc spojrzenie Claya. Wybiegła z pokoju w ciemna, chłodna noc.
– Clay – odezwała się Bianka. Gdy tylko Nicole zniknęła, zabrała swa dłoń, ale zdążyła zauważyć, jaką władzę ma nad nim jej dotyk. Clay budził w niej taką samą niechęć jak dawniej. Miał opiętą koszulę i nie uznał za stosowne włożyć fraka. Bianka nie znosiła dotyku Claya, nie znosiła nawet być blisko niego, ale gotowa była wiele wycierpieć, by zostać właścicielką tej plantacji. Jadąc z portu, rozglądała się po zabudowaniach, o których ów okropny człowiek z łodzi mówił, że nalezą do Claya. Jadalnia była bogato umeblowana. Wiedziała, że tapety zostały zaprojektowane i pomalowane specjalnie dla tego pomieszczenia. Meble zdradzały swą wartość i nie przeszkadzało jej, że nie są liczne. O tak! Jeśli będzie musiała dotykać Claya po to, by zdobyć ten majątek, zrobi to. Potem, gdy się pobiorą, każe mu się trzymać od siebie z daleka. Maggie wniosła wielką tacę, a na niej gorące ciastka i chłodny sernik. Kremówki pokryte były brzoskwiniowym lukrem. – Dokąd poszła pani Armstrong? – Do młyna – odrzekł zwięźle Clay. Maggie rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie i wyszła. Bianka patrzyła na tace. Pomyślała, że skoro tak niewiele zjadła na kolację, może sobie teraz pofolgować. – Czekam na wyjaśnienie. Kiedy Clay skończył mówić, Bianka była przy drugiej kremówce. – A więc jestem tu niepotrzebna? Mam racje? Cała moja miłość do ciebie i niewygody, jakich doświadczyłam, żeby tutaj dotrzeć, nie znaczą nic. Clayton, gdybyś tylko pozwolił tym porywaczom powiedzieć, że to ty ich nasłałeś, pojechałabym z nimi dobrowolnie. Wiesz, że źle mi bez ciebie. Wygięła lekko usta, starając się wycisnąć z oczu łzy. Były prawdziwe. Myśl o utracie majątku Claya doprowadzała ja do rozpaczy. Niech diabli porwą Nicole! Oportunistka! – Proszę, nie mów tak. Tu jest twoje miejsce. I zawsze było. Jego słowa brzmiały dziwnie, ale nie przejęła się tym. – Czy gdy wróci świadek twojego ślubu, uzyskasz unieważnienie? Nie pozwolisz mi chyba tu mieszkać, by potem... potem mnie wyrzucić? Uniósł dłoń. – Nie. Na pewno nie. Bianka uśmiechnęła się do niego i wstała. – Jestem bardzo zmęczona. Czy mogę teraz odpocząć? – Oczywiście. Ujął ją pod ramię, by zaprowadzić na górę, ale wyrwała się. – Gdzie jest służba? Gdzie są pokojówki i lokaje? Clay szedł za nią po schodach. – Jest kilka kobiet, które pomagają Nicole, a właściwie jej pomagały, dopóki nie przeniosła się za rzekę, ale śpią w pomieszczeniach przy tkalni. Nie sadziłem, że potrzeba tu lokai i pokojówek. Zatrzymała się u szczytu schodów z sercem bijącym z wysiłku. Uśmiechnęła się niewinnie. – Ale teraz masz mnie. Wszystko się musi zmienić. – Wszystko, co tylko rozkażesz – odpowiedział potulnie i otworzył drzwi sypialni, w której kiedyś mieszkała Nicole. – Proste – oceniła Bianka – ale gustowne. Clay podszedł do brzuchatego sekretarzyka i dotknął porcelanowej figurki. – To był pokój Beth – powiedział i odwrócił się do niej. W oczach miał rozpacz. – Clay! – krzyknęła, przykładając rękę do piersi. - Omal mnie nie przeraziłeś. – Przepraszam – odrzekł szybko. – Zostawię cię samą. Wyszedł z pokoju.
– Ze wszystkich tych bezczelnych, prostackich... - zaczęła pod nosem i wzdrygnęła się. Nareszcie się go pozbyła. Rozejrzała się po pokoju. Zbyt skromny dla niej. Dotknęła granatowo-białej draperii. Różowe – pomyślała. Przyozdobi to łóżko rzędami falbanek z różowego tiulu. Ściany się pokryje tapetą i nalewaną w kwiaty, także różową. Orzechowe i jaworowe meble muszą oczywiście zostać stąd wyniesione. A zamiast nich ustawi się pozłacane. Rozebrała się niespiesznie i rzuciła suknie na krzesło, zdenerwowała się, przypomniawszy sobie brzoskwiniowy jedwab Nicole. Kim jest Nicole, żeby nosić jedwabie, podczas gdy ona, Bianka musi się męczyć w gazach i muślinach? Ale poczekajcie, ciemni mieszkańcy kolonii, pokażę wam prawdziwy styl! Zamówi suknie, przy których garderoba Nicole będzie wyglądać na tania. Wśliznęła się w koszulę nocną wyjętą z kufra przyniesionego przez Rogera i weszła do łóżka. Materac okazał się nieco zbyt twardy jak na jej gust. Zasypiała, myśląc o zmianach, jakie poczyni na plantacji. Przede wszystkim dom był za mały. Dobuduje dla siebie jedno skrzydło, żeby nie musiała ciągle spotykać się z Clayem, gdy się pobiorą. Zamówi powóz. Lepszy nawet od tego, który ma królowa angielska. Będzie miał dach oparty na złoconych figurkach aniołków. Zasnęła uśmiechnięta. Clay szybko wyszedł do ogrodu. W sadzawce odbijało się jasne światło księżyca. Clay zapalił długie cygaro i stanął w cieniu krzewów. Patrząc na Biankę, czuł się tak, jakby widział ducha, jakby wróciła Beth. Tym razem nic mu jej nie odbierze: ani brat, ani śmierć. Już na zawsze będzie do niego należeć. Rzucił cygaro i przydepnął je butem. Wytężył słuch, starając się pochwycić dźwięk wody spływającej po młyńskim kole, ale było za daleko. Nicole. Nawet teraz, po przyjeździe Bianki, myślał o Nicole. Przypomniał sobie jej uśmiech i jak przytulała się do niego płacząc. A przede wszystkim jej miłość... – do wszystkich. Nie było na plantacji osoby, której serca by nie podbiła. Nawet stary, leniwy Jonatan mówił o niej same dobre rzeczy. Powoli odwrócił się i poszedł do domu. Bianka obudziła się dość późno. Wygodne łóżko i dobre jedzenie były luksusem po wielu godzinach spędzonych na statku. Nie miała trudności z przypomnieniem sobie, gdzie jest i po co. Śniła o tym przez cała noc. Odrzuciła kołdrę i skrzywiła się. Doprawdy wymagano od niej zbyt wiele, każąc jej, pani tego domu, spać w lnianej pościeli. Jedyne, co byłaby w stanie zaakceptować, to jedwab. Wyciągnęła z kufra różową, bawełnianą suknią i pomyślała, że to niesmacznie, że Clay zostawił ją bez pokojówki. Przechodząc do hallu rozejrzała się raczej obojętnie. Nie ciekawił jej ten dom. Wystarczy, żeby należał do niej. Zainteresowała się kuchnią, którą wskazano jej poprzedniego wieczoru. Przeklinała pomysł umieszczenia jej tak daleko. Jeszcze dziś zadba, by przynoszono posiłki. Nie zamierzała na nie chodzić. Wkroczyła do kuchni z godnością królowej. Czuła, że sen się spełnia. Zawsze wiedziała, że urodziła się po to, by rozkazywać. Ten idiota, jej ojciec, śmiał się, gdy domagała się odzyskania majątku Malesonów. Oczywiście plantacja Armstrongów nigdy nie będzie mogła równać się angielskim siedzibom szlacheckim. Jak Ameryka mogłaby się porównywać z Anglią? – Dzień dobry – powitała ja grzecznie Maggie, otrzepując ręce unurzane w mące po łokcie. Przygotowywała ciasto na obiad. – Czy mogę w czymś pomóc?
Kuchnia kipiała życiem. Jedna z pomocnic pilnowała garnków stojących na płycie. Jakiś chłopczyk leniwie obracał mięso na ruszcie. Inna kobieta ucierała ciasto w drewnianej misie, podczas gdy dwie dziewczyny kroiły całą górę warzyw. – Tak – odpowiedziała ostro Bianka. Wiedziała z doświadczenia, że służbę najlepiej od razu ustawić. – Życzyłabym sobie, żebyś ty i cała służba ustawiała się w szeregu i czekała na moje polecenia. Od dziś macie przerywać pracę, gdy wchodzę do kuchni, i okazywać mi należyty szacunek. Sześć osób istotnie przerwało prace i patrzyło na Biankę z szeroko otwartymi ustami. – Słyszeliście?! – krzyknęła Bianka. Powoli, z ociąganiem stanęli pod wschodnią ścianą. Wszyscy oprócz Maggie. – A kim pani jest, żeby nam rozkazywać? – Nie musze odpowiadać na twoje pytania. Służba powinna znać swoje miejsce. Taka służba, która chce utrzymać swoją pracę – zagroziła. Starała się zignorować wyzywające spojrzenie Maggie i fakt, że nie posłuchała rozkazu ustawienia się w szeregu. – Chciałabym pomówić o jedzeniu wychodzącym z tej kuchni. Sądząc po wczorajszej kolacji, jest zbyt mdłe. Trzeba mu więcej sosów. Na przykład polewa do szynki była wyśmienita, i...– Uśmiechnęła się, wierząc, że pochwała osłodzi im ten dzień. – Ale powinno jej być więcej. – Polewy? – zapytała Maggie. – Przecież to czysty cukier. Czy mam przynosić całą miskę lukru? Bianka posłała jej miażdżące spojrzenie. – Nie proszę o komentarze. Jesteście tu po to, by spełniać moje życzenia. Śniadanie będzie podawane w jadalni punktualnie o jedenastej. Ma być dzbanek czekolady: trzy części śmietany na jedna część mleka. Chciałabym więcej tych ciastek, które jadłam wczoraj wieczorem. Do obiadu należy nakrywać na wpół do pierwszej. – I wytrzyma pani tak długo tylko o tych kilku tuzinach ciastek? – zapytała złośliwie Maggie, zdejmując fartuch, który następnie rzuciła na stół. – Idę porozmawiać z Clayem, żeby się dowiedzieć, kim pani jest – powiedziała mijając Biankę. – Jestem panią tej plantacji – ostrzegła Bianka, prostując się. – Jestem twoja panią. – Pracuje dla Claya i jego żony, którą, dzięki Bogu, pani nie jest. – Ty krnąbrna kobieto! Dopilnuje, by Clay cię wyrzucił. – Może nie zdążyć – skwitowała to Maggie, ruszając w stronę pól. Odnalazła Claya w suszarni pełnej długich liści tytoniu. – Chce z panem porozmawiać! – stwierdziła kategorycznie. Pracując od lat u Armstrongów, Maggie nigdy nie sprawiała im kłopotu. Była raczej otwarta i często jej rady dotyczące usprawnienia pracy na plantacji, okazywały się użyteczne, a już jej skargi były zawsze uzasadnione. Clay bezskutecznie usiłował zetrzeć z rak czarny, tytoniowy sok. – Coś cię zdenerwowało? Znów zatkał się komin? - Tym razem to cos więcej niż komin. Kim jest ta kobieta? Clay znieruchomiał i popatrzył na nią. – Przyszła dziś rano do kuchni i zażądała, by wszyscy jej usługiwali. Chce jeść śniadanie w jadalni. Uważa, że jest za dobra na to, by jeść w kuchni jak wszyscy. Clay ze złością odrzucił brudną szmatę. – Byłaś w Anglii. Wiesz, że ludzie szlachetnie urodzeni nie jadają w kuchni. Robi tak wielu właścicieli plantacji. Nie wygląda to na dziwna prośbę. Wszystkim nam przyda się lekcja dobrych manier. – Prośba! – syknęła Maggie. – Ta kobieta nawet nie wie, co to słowo oznacza! – Urwała, a potem mówiła już spokojniej. – Clay, kochanie, znam pana od dziecka. Co pan wyprawia? Ożenił się pan z najsłodszą istotą, jaka się kiedykolwiek urodziła, a ona uciekła stad i mieszka po drugiej stronie rzeki. Teraz sprowadza pan do domu jakąś diablice, która
jest lustrzanym odbiciem Beth. – Położyła mu rękę na ramieniu. – Wiem, że kochał pan ich oboje, ale ich nie można wskrzesić. Popatrzył na nią. Przez chwile na jego twarzy malował się jeszcze większy gniew. Odwrócił się. – Pilnuj swoich spraw. I rób wszystko, czego zechce Bianka. Odszedł z wysoko podniesiona głowa i kapeluszem wciśniętym głęboko na czoło, by ukryć pełne bólu spojrzenie. Późnym popołudniem Bianka opuściła Arundel Hall. Spędziła wiele godzin rozmawiając z robotnikami, dając im rady, ale nigdzie nie okazano jej należytego szacunku. Zarządca Anders wyśmiał jej pomysł zrobienia powozu. Powiedział, że drogi w Wirginii są tak fatalne, że połowa ludzi nie ma powozów, a już na pewno nikt nie ma złotych aniołków. Dodał, że wszystkie podróże odbywane są drogą wodną. Przynajmniej nie śmiał się z listy tkanin, jakie mu poleciła kupić. Otworzył tylko szeroko oczy. – Chce pani różowe, jedwabne prześcieradła z monogramem? Poinformowała go, że wszystkie najlepsze rodziny w Anglii mają właśnie taką pościel. Zignorowała jego uwagę, że nie jest w Anglii. Wszędzie słyszała imię Nicole. Nicole pomagała w ogrodzie. Bianka skrzywiła się. Dlaczego ta Francuzka nie miałaby tego robić? Była tylko jej służącą i nie posiadała utytułowanych przodków jak ona. Po jakimś czasie miała tego dość. Denerwowało ją też, że wszyscy nazywają tę małą Nicole panią tego majątku. Poszła na brzeg rzeki, żeby przeprawić się do młyna. Zamierzała poinformować Nicole, kto tu rządzi. Roger przewiózł ją na drugą stronę i rozgniewał swoim zuchwalstwem. Zakomunikował bowiem Biance bez ogródek, że nie chce z nią już mieć do czynienia. Bianka musiała pokonać drewniane stopnie łączące pomost z brzegiem, a potem stromą ścieżkę prowadzącą do domu. Górna połowa drzwi była otwarta i zobaczyła wewnątrz wysoką kobietę pochylającą się nad wielkim kominkiem. Stanęła w progu. – Gdzie jest Nicole? – zapytała głośno. Janie wyprostowała się i spojrzała na nią. Nicole wróciła wczoraj bardzo wcześnie. Janie udało się z niej wyciągnąć tylko tyle, że przyjechała Bianka. Choć nie powiedziała ani słowa więcej, jej twarz zdradzała wszystko, a oczy pełne były głębokiego smutku. Dziś zabrała się jak zwykle do pracy, ale Janie zorientowała się, że jej przyjaciółka czyni to bez zwykłego u niej zapału. – Chce pani wejść? – spytała. – Pani pewnie jest Bianką. Właśnie robię herbatę. Może przyłączy się pani do nas? Bianka rozejrzała się z niesmakiem po izbie. Nie dostrzegła nic ładnego w gipsowych ścianach, skośnie opadającym dachu czy kołowrotku stojącym przy kominku. Dla niej to była nora. Zanim usiadła, strzepnęła palcami niewidoczny kurz z krzesła. – Proszę mi sprowadzić Nicole. Powiedz jej, że czekam i nie mam zbyt wiele czasu. Janie postawiła czajnik na stole. Taka więc jest piękna Bianka, dla której oszalał Clay. Kobieta o bezbarwnej twarzy i powiększającym się w przerażającym tempie ciele. – Nicole jest zajęta. Przyjdzie, gdy będzie mogła. – Dość już mam zuchwalstwa sług Claya. Ostrzegam cię, że jeśli... – Jeśli co, moja pani? Niech się pani dowie, że pracuję dla Nicole, a nie dla Claya – skłamała. – A poza tym... – Janie! – rzuciła od progu Nicole. Przeszła przez pokój. – Mamy gościa i musimy być uprzejme. Czy ma pani ochotę na coś słodkiego, Bianko? Ze śniadania zostało kilka chrupiących bułeczek.
Bianka nie odpowiedziała, a Janie mruknęła coś o tym, że sądząc z wyglądu, Bianka mogłaby zjeść całe ziarno we młynie. Ta zaś sączyła herbatę i jadła delikatne, słodkie bułeczki z taką miną, jakby się do tego zmuszała. – A wiec to tu mieszkasz? Nieco upokarzające, prawda? Clayton z pewnością pozwoliłby ci zostać na plantacji. Może jako pomocy kuchennej... Nicole położyła rękę na ramieniu Janie, żeby ją uspokoić. – Z własnej woli opuściłam Arundel Hall. Chciałam móc się utrzymać sama. Gdy dowiedziałam się o młynie, pan Armstrong był na tyle grzeczny, że mi go podarował. – Podarował! – wybuchnęła Bianka. – Chcesz przez to powiedzieć, że miał go kiedyś i tak po prostu ci go oddał? Po tym wszystkim, co jemu i mnie zrobiłaś? – Chciałabym wiedzieć, co ona pani zrobiła – nie wytrzymała Janie. – Wydawało mi się, że Nicole jest niewinna. – Niewinna! Skąd dowiedziałaś się, że Clayton jest bogaty? – Nie rozumiem. – A dlaczego tak łatwo zgodziłaś się pojechać z porywaczami? Dosłownie wskoczyłaś na tego konia. I jak zmusiłaś kapitana, by udzielił ci ślubu z moim narzeczonym? Czy posłużyłaś się swoim małym, chudym ciałkiem, żeby go uwieść? Wy, z nizin społecznych, zawsze tak robicie. – Janie, nie! – powiedziała ostro Nicole, a potem zwróciła się do Bianki. – Lepiej, żeby pani już sobie poszła. Bianka wstała, uśmiechając się lekko. – Chciałam cię tylko ostrzec. Arundel Hall jest mój. Plantacja Armstrongów jest moja i nie chcę, byś mi wchodziła w drogę. Już dość mi zabrałaś i nie zamierzam ci dać nic więcej. Trzymaj się z daleka od tego co moje. – A Clay? – zapytała spokojnie Nicole. – On też do pani należy? Bianka wydęła usta. – Ach to tak? Owszem, do mnie. Do mnie to mało. Wyłącznie do mnie. Gdybym mogła dostać te pieniądze bez niego, zrobiłabym to. Ale to niemożliwe. Powiem ci jeszcze jedno. Nawet gdy będę się mogła go pozbyć, dopilnuje, żebyś ty go nie dostała. Przez ciebie spadają na mnie same nieszczęścia i prędzej umrę, niż oddam ci cokolwiek. – Uśmiechnęła się szeroko. – Pewnie boli cię, że on na mnie tak patrzy? Tu go mam. Wyciągnęła swą pulchną, białą dłoń i powoli zacisnęła pieść. Z uśmiechem wyszła z domu, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Janie usiadła przy stole obok Nicole. Czuła się tak, jakby przez cały dzień przetaczała młyńskie kamienie. – To po takiego anioła wysłał mnie Clay do Anglii? - potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – Ciekawe, czy urodził się kiedykolwiek mężczyzna, który znałby się na kobietach. Co on, do licha, w niej widzi? Nicole patrzyła w otwarte drzwi. Nie cierpiałaby tak bardzo, gdyby straciła Claya dla kobiety, która go kocha, ale widok Bianki ranił boleśnie jej serce. Wcześniej czy później Clay odkryje, jaka kobieta jest jego wybranka, ale wtedy będzie już za późno. Do domu wpadły bliźnięta. – Kim jest ta gruba pani? – zapytał Alex. – Alex! – krzyknęła Nicole, ale nie mogła utrzymać groźnej miny, zaś Janie wybuchnęła śmiechem. Nicole starała się zachować powagę. – Nie można mówić o kimś, że jest gruby. – Nawet jeśli taki jest? Śmiech Janie był zaraźliwy. Nicole postanowiła nie poruszać problemu tuszy Bianki. – Jest gościem stryja Claya – powiedziała w końcu. Dzieci wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, a potem odwróciły się i pędem wybiegły na ścieżkę.
– Jak myślisz, dokąd one poszły? – zapytała Janie. – Pewnie chcą się przedstawić. Od czasu, gdy Ellen Backes nauczyła je kłaniać się i dygać, starają się wykorzystać każdą okazje. Popatrzyły na siebie i szybko wyszły z domu. Nie ufały ani Biance, ani dzieciom. Przyszły akurat w chwili, gdy Alex skłonił się nisko przed Bianka. Stali na brzegu rzeki. Biance spodobały się sztywne maniery dzieci, mimo że ich twarze i ubrania były nieco brudne. Mandy stała obok brata, uśmiechając się dumnie. Nagle Alex stracił równowagę i żeby nie wpaść do wody, chwycił najbliższa sobie rzecz, to jest suknię Bianki. Materiał rozdarł się na szwie, pozostawiając wielką, ziejącą dziurę. – Ty wstrętna, mała bestio! – krzyknęła Bianka i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, mocno uderzyła Alexa w twarz. Chłopiec zachwiał się, chwilę przebierał w powietrzu rękoma, po czym upadł do tyłu do rzeki. Nicole rzuciła mu się na pomoc. Wypłynął i uśmiechnął się, widząc jej przerażenie. – Stryjek Clay mówi, że nie powinno się pływać w butach – powiedział, usiadł na brzegu i zaczął rozwiązywać swoje trzewiki. Popatrzył przy tym na przemoknięte pantofle stojącej w wodzie Nicole. Uśmiechnęła się do niego i wyszła na suchy lad. Serce nadal biło jej mocno. Podczas gdy uwaga Janie i Nicole skupiła się na Alexie, Mandy przyglądała się obcej kobiecie. Nie znosiła nikogo, kto podniósł rękę na jej brata. Zbliżyła się do Bianki, wbiła obcasami w grunt. Popchnęła ją raz a mocno i błyskawicznie się cofnęła. Wszyscy odwrócili się, usłyszawszy okrzyk przerażenia. Brak kondycji i słabość mięsni sprawiły, że Bianka spadała powoli, ciężko. Jej tłuste, rozcapierzone palce bezskutecznie usiłowały chwycić powietrze. Gdy uderzyła o powierzchnie wody, fala zakryła pomost. Mandy była zachwycona. Miała mokra z przodu sukienkę, z rzęs i nosa dziewczynki kapała woda. Uśmiechała się triumfalnie do brata. Janie znowu się roześmiała. – Przestańcie! – rozkazała Nicole głosem zdradzającym z trudem hamowany śmiech. Bianka wyglądała prześmiesznie. Nicole podeszła do pomostu, reszta podążyła za nią. Bianka powoli gramoliła się z wody. Była cała mokra, mimo że woda sięgała jej ledwie do kolan. Jasne włosy przykleiły się prostymi, cienkimi pasmami do twarzy. Po pracowicie zakręcanych żelazkiem lokach nie pozostał nawet ślad. W oblepiającej ciało sukni wyglądała tak, jakby była naga. Utyła bardziej, niż to dawało się przedtem zauważyć. Jej uda i biodra zrobiły się prawie kwadratowe, a w miejscu, gdzie się powinna znajdować talia, widniał szeroki zwał tłuszczu. – Ależ ona jest gruba! – westchnął Alex, rozszerzając oczy ze zdumienia. – Nie stójcie tak! Wyciągnijcie mnie stad! – zażądała Bianka. – Ugrzęzłam w błocie. – Chyba trzeba zawołać mężczyzn – zauważyła Janie. – Nie jesteśmy dość silne, żeby wyciągnąć tego wieloryba. – Cicho! – zgasiła ja Nicole i wzięła z łodzi wiosło. - Ona nie lubi mężczyzn. Trzymaj, Bianko. Chwyć się tego, proszę, a ja i Janie cię wyciągniemy. - Janie posłusznie chwyciła koniec wiosła. – A ja myślę, że ta kobieta lubi tylko samą siebie. Wyciągniecie Bianki z błota okazało się pracą nie lada. Nie była silna, za to duża i ciężka. Gdy stanęła na brzegu, zza drzew wyłonił się Roger, który musiał stać tam już od jakiegoś czasu. Gdy pomagał Biance wsiąść do łódki i dziarsko zabrał się do wiosłowania, oczy mu błyszczały.
9 Godzinę przed zachodem słońca Clay stał nachylony nad pniem starego drzewa i zakładał łańcuchy na jego potężne korzenie, kiedy w oddali pojawił się jeździec. Clay był zmęczony, bolały go wszystkie mięśnie. Już od wielu dni ciężko pracował, nie pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. Zaczepiwszy wreszcie wszystkie łańcuchy wokół pnia, przymocował je do uprzęży dużego perszerona. Koń zapadał się w ziemię, spod jego potężnych kopyt wylatywały grudki błota i kępki trawy, kiedy posłuszny rozkazowi pana usiłował wyciągnąć drzewo. Po pewnym czasie pień drgnął i zaczął wychodzić z ziemi. Clay wyciągnął długą siekierę i odrąbywał korzenie. Gdy uporał się z pniakiem, poprowadził konia wlokącego za sobą drzewo na skraj karczowiska. Odczepił łańcuchy i położył je na ziemi. – Dobra robota – odezwał się przybysz. – Dawno nie widziałem nic równie porywającego. No, może z wyjątkiem tancerek w Filadelfii. Ale one miały znacznie lepsze nogi. Clay spojrzał ostro, ale po chwili się uśmiechnął. – Wesley! Kopę lat! Co słychać? Zebraliście już tytoń? Wes Stanford zeskoczył z konia, przeciągnął się. Nie dorównywał wzrostem Clayowi, ale był masywny, z potężnym torsem i mocno umięśnionymi udami. Miał geste, ciemne włosy i bardzo ciemne oczy, w których często pojawiały się iskierki śmiechu. Wzruszył ramionami. – Znasz Travisa. Uważa, że sam jeden poradziłby sobie z całym światem. Dlatego pozwoliłem mu, by zarządzał jego drobną cząstką. – Znowu się pokłóciliście? Wes uśmiechnął się szeroko. – Travis nawet diabłu by radził, jak kierować piekłem. – A diabeł niewątpliwie by go posłuchał. Mężczyźni spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem. Mieszkali w sąsiedztwie, przyjaźnili się od wielu lat. Obaj byli młodszymi braćmi i to stanowiło początek ich przyjaźni. Clay zawsze pozostawał w cieniu Jamesa, zaś Wesley musiał sobie radzić z Travisem. Ilekroć Clay miał do czynienia z Travisem, zawsze dziękował Bogu za Jamesa. Nie zazdrościł Wesowi brata. – A dlaczego sam karczujesz swoje pola? – spytał Wes. – Czyżbyś już nie miał nikogo do pracy? – Gorzej – odparł Clay, ocierając chustką pot z twarzy. – Mam kłopoty z kobietami. – A wiec to tak – uśmiechnął się Wes. – W sam raz cos dla mnie. Chcesz pogadać? Przywiozłem wódkę, mamy dla siebie cała noc. Clay usiadł na ziemi, opierając się o drzewo i wziął z rąk Wesa, który spoczął obok, dzban mocnego trunku. – Kiedy pomyślę, co się wydarzyło w moim życiu w ciągu ostatnich kilku miesięcy, to sam nie wiem, jakim cudem jeszcze żyję. – Pamiętasz to straszne lato, kiedy była taka wielka susza? Wtedy spłonęły ci trzy pola tytoniu i padła połowa krów. Jak to teraz ma się do tamtego? – Niebo a ziemia. Wtedy chodziłem wypoczęty. – Niedobrze – stwierdził z powaga Wes. – Napij się jeszcze trochę i powiedz, co się stało. Wesa zachwycił plan porwania Bianki i ślubu na morzu. – I co się stało, kiedy przypłynęła? – Nie przypłynęła. A przynajmniej nie z Janie na statku pocztowym. – Mówiłeś przecież, że zapłaciłeś kapitanowi za przeprowadzenie ceremonii?
– Toteż mnie ożenił, jak mu kazałem. Ale nie z Bianką. Porywacze przywieźli inną kobietę. Wes z rozszerzonymi oczami i otwartymi ustami wpatrywał się w przyjaciela. Dopiero po chwili odzyskał mowę. – To znaczy, że pojechałeś po swoją oblubienicę, a na miejscu okazało się, że ożenili cię z kobietą, której w życiu nie widziałeś na oczy? Claya ponure skinienie głowa sprawiło, że Travis pociągnął jeszcze łyk. – Jak wyglądała? Pewnie jakaś wiedźma, co? Clay odchylił głowę i zapatrzył się w niebo. – Drobniutka, Francuzka. Ma ciemne włosy, olbrzymie, brązowe oczy i najwspanialsze usta, jakie kiedykolwiek widziałem. A figurę taką, że za każdym razem, kiedy przechodzi przez pokój, ręce mi się pocą. – No to czym się martwisz? Powinieneś skakać z radości. Chyba, że jest głupia albo złośliwa. – Ani jedno, ani drugie. Jest wykształcona, inteligentna, nie boi się pracy. Bliźnięta za nią przepadają, a wszyscy na plantacji wprost ją uwielbiają. Wes napił się jeszcze trochę. – To w czym problem? Aż mi się nie chce wierzyć, że to taka chodząca doskonałość. Musi mieć jakąś wadę. – Poczekaj, jeszcze nie koniec – stwierdził Clay, sięgając po dzbanek. – Kiedy tylko się dowiedziałem o tym niefortunnym małżeństwie, napisałem do Bianki i wszystko wyjaśniłem. – Bianka, to ta kobieta, z którą chciałeś się ożenić? Jak to przyjęła? Nie sadze, żeby była uszczęśliwiona, że się ożeniłeś z kimś innym. – Bardzo długo nie odpisywała. A ja spędzałem coraz więcej czasu z Nicole, moją oficjalną żoną. – Tylko oficjalna, nic poza tym? – Nic. Postanowiliśmy wystąpić o unieważnienie ślubu, ale potrzebny był świadek, który by potwierdził, że małżeństwo zostało zawarte pod przymusem, lecz jedyny człowiek, który mógł to zrobić, właśnie wypłynął do Anglii. 128 – Więc zostałeś zmuszony do spędzania czasu w towarzystwie pięknej, czarującej żony. Biedaczek. Twoje życie musiało zmienić się w piekło. Clay nie zareagował na docinki Wesa. – Po pewnym czasie przekonałem się, jak wartościową kobietą jest Nicole. Postanowiłem zaproponować jej układ. Gdyby Bianka po przeczytaniu mojego listu uznała, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego, chętnie pozostanę mężem Nicole. Ostatecznie wobec Bianki miałem wcześniejsze zobowiązania. – Uczciwe postawienie sprawy. – Też mi się tak wydawało. Ale Nicole była innego zdania. Wrzeszczała na mnie pół godziny. Stwierdziła, że nie pozwoli się żadnemu mężczyźnie traktować jak zapchajdziura i że... już sam nie pamiętam. Niewiele z tego zrozumiałem. Wiedziałem tylko, że nie była zbyt zadowolona. Tej samej nocy... – umilkł. – Mów dalej. Dawno nie słyszałem czegoś równie pasjonującego. – Tej samej nocy – podjął Clay – spała w pokoju Beth, a ja się położyłem w sypialni Jamesa. Dlatego natychmiast usłyszałem jej krzyk. Musiała się czegoś śmiertelnie przestraszyć, wiec dałem jej sherry i pociągnąłem trochę za język. – Zasłonił dłońmi oczy. – Przeszła przez prawdziwe piekło. Francuscy rewolucjoniści zaciągnęli jej rodziców na
gilotynę, spalili jej dom, potem zabili dziadka. Widziała, jak obnosili na kiju jego ściętą głowę. Wes skrzywił się z niesmakiem. – A następnego dnia? Nie chodzi o to, co się wydarzyło następnego dnia. Chodzi o to, co się stało tej nocy – pomyślał Clay. Od tej pory nie sypiał po nocach, przypominając sobie, jak wtedy tulił Nicole w ramionach, kochał się z nią. – Następnego dnia odeszła – powiedział spokojnie. – Nie tyle ode mnie, co z mojego domu. Przeniosła się do starego młyna za rzeka. Teraz nim zarządza i świetnie sobie z tym radzi. – A ty chcesz, żeby wróciła? Clay milczał. Wes potrząsnął głowa. – Mówiłeś, że masz kłopoty z kobietami, a nie kobietą. Co jeszcze się stało? – Kiedy Nicole zadomowiła się we młynie, pojawiła się Bianka. – Jaka ona jest? Clay nie wiedział, co odpowiedzieć. Już od dwóch tygodni mieszkała pod jego dachem, ale na dobrą sprawę prawie w ogóle jej nie znał. Rano, kiedy wychodził, jeszcze spała, a kiedy wracał była już w łóżku. Co prawda Anders napomknął parę razy, że Bianka wydaje za dużo pieniędzy, ale Clay nie zwrócił uwagi na narzekania zarządcy. W końcu stać go na to, by kupić swojej przyszłej żonie kilka sukien. – Nie wiem. Wtedy, w Anglii, zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. I ciągle ją kocham. Jest piękna, rozkoszna, wdzięczna i dobra. – Zdaje się, że już mnóstwo o niej wiesz. W takim razie podsumujmy. Jesteś mężem niezwykłej kobiety, a równocześnie kochasz inna, równie wspaniałą istotę. – Mniej więcej – uśmiechnął się Clay. – W twoich ustach to brzmi jak cos godnego pozazdroszczenia. – Znam gorsze sytuacje. Na przykład smutna dole starego kawalera, takiego jak ja. Clay prychnął niecierpliwie. Wes nie mógł narzekać na brak kobiet w swoim życiu. – Powiem ci, co zrobię – stwierdził z uśmiechem Wes, klepiąc przyjaciela w kolano. – Obejrzę je obie i którąś sobie wezmę. Możesz zatrzymać tę, której nie zechcę, i w ten sposób nie będziesz musiał wybierać. — Żartował, ale Clay nawet się nie uśmiechnął. Wes zmarszczył brwi. Chciał żeby jego przyjaciel przestał się zamartwiać. – Głowa do góry, Clay, jakoś to się rozwiąże. – Nie wiem – odparł Clay. – Ostatnio niczego już nie jestem pewien. Wes wstał i potarł kark w miejscu, gdzie weszła mu drzazga. – Czy Nicole nadal mieszka we młynie? Jak sadzisz, mogę się z nią spotkać? Dostrzegł nagły błysk w oczach Claya. – Oczywiście. Jest z nią Janie. Jestem pewny, że przyjmą cię z otwartymi ramionami. Zdaje się, że Nicole prowadzi dom otwarty. W jego głosie zabrzmiała nutka niechęci. Wes obiecał, że przyjedzie później do Arundel Hall, żeby skosztować smakołyków Maggie. Potem wsiadł na konia i ruszył w stronę tamy. Jechał powoli znajoma ścieżką, żeby sobie wszystko przemyśleć. Tyle czasu się nie widzieli, spotkanie z Clayem było dla niego wstrząsem. Wes miał wrażenie, że rozmawia z kimś obcym. Jako chłopcy obaj wspólnie spędzali większość czasu. Potem wybuchła epidemia cholery, która zabrała rodziców Claya i ojca Wesa. Matka zmarła wkrótce potem. Obie rodziny połączyło wspólne nieszczęście. Zdarzały się długie okresy niewidzenia, kiedy mężczyźni pracowali na swoich plantacjach, wszyscy czterej starali się jednak spotykać jak najczęściej. Wes uśmiechnął się na wspomnienie przyjęcia w Arundel Hall, kiedy on i Clay mieli po szesnaście lat. Założyli się, że każdy podbije serce jednej z czarujących bliźniaczek
Cantonów i namówi wybrankę na spacer po ogrodzie. Obaj bez trudu wygrali, ale Travis dowiedział się o całej sprawie, złapał ich za karki i wrzucił do sadzawki. Gdzie się podział tamten Clayton? – zastanawiał się Wes. Claya, którego znał, ta absurdalna sytuacja z dwiema kobietami tylko by rozśmieszyła. Nie namyślając się długo, chwyciłby wybrankę i zaniósł do sypialni. Mężczyzna, który zaplanował porwanie Angielki, owszem, to był człowiek, jakiego znał Wes. Ale Clay, zachowujący się tak, jakby się bał wrócić do domu, to ktoś zupełnie inny, obcy. Wes zatrzymał się przy drzewie obok tamy, zsiadł z konia i rozkulbaczył go. Podejrzewał, że źródłem kłopotów Claya jest Francuzka. Clay wspomniał coś, że pracowała u Bianki – na pewno była jej służącą. Postanowiła złowić bogatego Amerykanina, dlatego w jakiś sposób przekonała porywaczy, że jest Bianką, a teraz pewnie szantażuje Claya, wiec jego przyjaciel nie może uzyskać unieważnienia małżeństwa. Na razie udało jej się zdobyć młyn i trochę ziemi. A co z Bianka? Wes na myśl o biedaczce poczuł litość. Przypłynęła aż do Ameryki z nadzieja, że poślubi swego ukochanego, a tu się okazało, że na jej miejscu jest już ktoś inny. Przywiązał konia, wsiadł do łódki i przeprawił się na drugi brzeg. Dość dobrze znał tę okolicę, w dzieciństwie młyn był jego ulubioną kryjówką i miejscem zabaw. Uśmiechnął się na widok bliźniąt, które przykucnąwszy, zafascynowane obserwowały znudzona, nieruchoma ropuchę. – A wy co tutaj robicie? – spytał groźnie. Dzieci najpierw podskoczyły, potem się odwróciły i z uśmiechem spojrzały na Wesa. – Wujek Wes! – powitały przyszywanego wujka. Wdrapały się na brzeg, gdzie Wes czekał z otwartymi ramionami. Chwycił ich oboje w pasie i okręcał, a dzieci chichotały radośnie. – Tęskniliście za mną? – O, tak – śmiała się Mandy. – Wujek Clay w ogóle już nie przychodzi, ale za to Nicole jest z nami cały czas. – Nicole? – spytał. – Lubicie ją, prawda? – Jest ładna – powiedział Alex. – Na początku była żoną wujka Claya, ale nie wiem, jak jest teraz. – Oczywiście, że cały czas jest jego żoną – zapewniła Mandy. Wes postawił dzieci na ziemi. – Czy jest teraz w domu? – Chyba tak. Albo we młynie. Wes potargał dzieciom włosy. – Spotkamy się później. Może będziecie mogli ze mną przepłynąć przez rzekę. Idę na kolacje do wujka Claya. Bliźnięta odsunęły się od niego, jakby kłuł. – Zostaniemy tutaj – powiedział Alex. – Nie musimy tam wracać. I nim Wes zdążył o cokolwiek zapytać, odwróciły się i pobiegły do lasu. Ruszył pod górę do małego domku. W środku siedziała Janie, zajęta przędzeniem. Wes cicho otworzył drzwi, zakradł się na palcach i głośno cmoknął ją w kark. Janie nawet nie drgnęła. Nie wyglądała na zaskoczoną. – Miło cię znowu widzieć, Wes – oświadczyła spokojnie. Odwróciła się do niego z błyskiem w oku. - Jak to dobrze, że nie urodziłeś się Indianinem. Nawet w czasie szalejącej burzy nie udałoby ci się nikogo podejść. Słyszałam, jak rozmawiałeś z bliźniakami. Wstała, uścisnęła go na powitanie. Wes objął ja mocno i podniósł. – Nie można powiedzieć, żebyś ostatnio głodowała – roześmiał się. – A ty owszem. Schudłeś na wiór. Siadaj, dam ci cos do jedzenia. – Ale niewiele. Idę na kolację do Claya.
– Pfff – prychnęła Janie, nalewając na talerz dużą porcję grochówki z kawałkami mięsa. Na drugi talerz nałożyła zimne, chrupiące raki, a obok ustawiła miskę roztopionego masła. – Radzę ci, najedz się tutaj. Maggie wstąpiła na wojenna ścieżkę i nie gotuje już tak jak kiedyś. – Przypuszczam, że to ma związek z kobietami Claya – powiedział z ustami pełnymi raczego mięsa. Uśmiechnął się, widząc pełny zdumienia wzrok Janie. – Spotkałem go po drodze i wszystko mi opowiedział. – Clay nie wie wszystkiego. Jest zaślepiony. – Nie rozumiem. Sprawa jest zupełnie prosta. Musi tylko zdobyć unieważnienie małżeństwa z tą Nicole, a wtedy będzie mógł się ożenić z Bianką, kobietą, którą kocha. I będzie znowu szczęśliwy. Słysząc to, Janie tak się rozgniewała, że zabrakło jej słów. A że właśnie trzymała w ręku chochlę, którą nalewała zupę, grzmotnęła nią Wesa w głowę. – Chwileczkę! – krzyknął Wes, macając się po mokrych, lepkich włosach. Janie natychmiast minęła cała złość. Za nic w świecie nie skrzywdziłaby Wesa. Chwyciła ręcznik i zmoczyła go w zimnej wodzie, żeby wytrzeć Wesowi głowę. Kiedy Nicole weszła do kuchni, Janie stała pochylona nad Wesem, zasłaniając mu widok. Najpierw chciała się przesunąć, żeby Nicole zobaczyła gościa, ale zmieniła zdanie. Wes zerkał ciekawie zza masywnej postaci Janie. – Janie – spytała Nicole – nie wiesz, gdzie się podziały bliźnięta? Jeszcze przed chwilą je widziałam, a teraz gdzieś zniknęły. Nicole zdjęła słomkowy kapelusz i powiesiła go na drewnianym kołku przy drzwiach. – Chciałam je trochę pouczyć przed kolacją. – Same wrócą, a zresztą jesteś zbyt zmęczona, żeby się nimi zajmować. Wes zdawał sobie sprawę, że Janie specjalnie go zasłania, tak żeby Nicole go nie widziała, podczas gdy on mógł jej się przyglądać. Po pierwsze – pomyślał - Nicole poruszała się z gracją, która świadczyła o tym, że z pewnością nigdy nie była niczyją służącą. A po drugie Clay nie oddał sprawiedliwości jej urodzie. Wes miał ochotę rzucić jej pod stopy bukiet róż i błagać, by zechciała zostawić Claya i wyjść za niego. – Clay przesłał wiadomość – ciągnęła Janie. Nicole zatrzymała się z dłonią na poręczy. – Clay? – Jeszcze go nie zapomniałaś? – spytała Janie, przyglądając się Wesowi. – Pytał, czy nie zechciałabyś przyjść dziś na kolacje. – Nie – odparła spokojnie Nicole. – Ale może powinnam cos mu podesłać. Maggie ostatnio nie najlepiej gotuje. – Nie będzie gotować dla tej kobiety i doskonale i o tym wiesz – prychnęła Janie. Nicole odwróciła się, żeby coś powiedzieć. Przyjrzała się; uważniej Janie, której nie wiadomo skąd przybyły dwie nogi. Zeszła ze schodów, żeby to dokładniej zbadać. – Witam panią – odezwał się Wes. Odepchnął ręce Janie i wstał. – Nazywam się Wesley Stanford. - Miło mi, panie Stanford – odparła uprzejmie, wyciągając do niego rękę. Spojrzała ze zdziwieniem na Janie. Dlaczego chowała przed nią tego mężczyznę? – Zechce pan spocząć. Może coś panu podać? – Nie, dziękuję. Janie już się o to zatroszczyła. – Chyba pójdę rozejrzeć się za bliźniakami – stwierdziła Janie i nim ktokolwiek zdążył zareagować, wyszła z domu.
– Jest pan przyjacielem Janie? – spytała Nicole, nalewając Wesowi dzbanek zimnego jabłecznika. – Bardziej Claya ni. Janie. Przyglądał się Nicole uważnie, uparcie wracając wzrokiem do jej górnej wargi. – Wychowaliśmy się razem, a przynajmniej spędziliśmy w swoim towarzystwie większość dzieciństwa. – Niech mi pan o nim opowie – poprosiła, wpatrując się w niego z ciekawością. – Jaki był jako chłopiec? – Zupełnie inny – odparł, przyglądając się jej. Ona go kocha – pomyślał. – Sadze, że to... ta sytuacja go tak gnębi – mruknął. Wstała i podeszła do paleniska za jego plecami. – Wiem. Przypuszczam, że panu o wszystkim opowiedział. – Nie czekała, aż potaknie. – Wyprowadziłam się, żeby mu ją ułatwić. Nie, nieprawda. Wyprowadziłam się, żeby mnie było lżej. On będzie znowu szczęśliwy, kiedy nasze małżeństwo zostanie unieważnione i będzie mógł się pobrać z Bianką. – Czy w Anglii pani u niej pracowała? – Można by to tak określić. Wielu Anglików z dobroci serca przyjęło nas pod swój dach, kiedy zostaliśmy wyrzuceni z własnego kraju. – Jak to się stało, że porywacze zabrali panią, a nie Biankę? – zapytał obcesowo. Nicole poczerwieniała na wspomnienie tamtej chwili. – Proszę, panie Stanford, porozmawiajmy o panu. Jej rumieniec powiedział Wesowi więcej niż wszelkie słowa. Jaka kobieta zdobyłaby się na to, żeby zaoferować, że przygotuje ukochanemu posiłek, wiedząc, że ten spożyje go z inną? Wes już raz dokonał pochopnej oceny, teraz z wyrobieniem opinii poczeka, aż sam obejrzy Biankę. Po godzinie niechętnie opuszczał spokojne, schludne domostwo Nicole. Nie chciało mu się jechać na kolacje do Arundel Hall, ale z drugiej strony niecierpliwie czekał na spotkanie z Bianką. Jeśli Clay przedkładał ją nad Nicole, to owa Bianka musi być istnym aniołem. – I co o niej sadzisz? – spytał Clay, witając Wesa na skraju ogrodu. – Zastanawiam się, czy by nie wysłać do Anglii kilku porywaczy. Jeśli spiszą się choć w połowie tak dobrze jak twoi, niczego mi nie będzie już brakować do szczęścia. – Jeszcze nie widziałeś Bianki. Jest w domu i nie może się już ciebie doczekać. Dla Wesa widok Bianki był prawdziwym szokiem. Miał wrażenie, że znów stoi przed nim Beth, żona Jamesa. Przypomniał sobie czasy, kiedy dom rozbrzmiewał śmiechem, był pełen miłości. Beth potrafiła sprawić, że każdy czuł się tu jak u siebie. Jej głośny śmiech dźwięczał wszędzie. Dla każdego, nawet wędrownego handlarza, znalazło się miejsce za jej stołem. Beth była dość masywna, wysoka i silna, tryskała energia. Mogła cały ranek przepracować na plantacji, a po południu wybrać się z Jamesem i Clayem na polowanie. Zaś sądząc po stałym uśmiechu zadowolenia na twarzy Jamesa, starczało jej jeszcze sił, by kochać się z nim przez cała noc. Często przygarniała dzieci, tuliła je do siebie. Potrafiła jedną ręką robić ciasto, a drugą obejmować trojkę malców. Wesowi na chwile mgła przesłoniła oczy. Beth była tak pełna życia, iż można było uwierzyć, że wróciła na ziemie. – Panie Stanford – przemówiła Bianka. – Zechce pan wejść? Wes poczuł się jak głupiec i z pewnością na takiego wyglądał. Zamrugał oczami, żeby odgonić łzy, potem spojrzał na Claya. Rozumiał teraz jego uczucia. – Tak rzadko nas tu ktoś odwiedza – mówiła Bianka, prowadząc mężczyzn do jadalni. – Clayton obiecał, że już wkrótce będziemy mogli znowu przyjmować. To znaczy, jak tylko
uda się rozwiązać tę niefortunną sytuację i będę naprawdę panią tego domu. Zechce pan spocząć. Wes ciągle był pod wrażeniem Bianki i jej podobieństwa do Beth. Jednak mówiła inaczej, inaczej się poruszała, a w policzku miała dołek, którego nie miała Beth. Zajął miejsce naprzeciwko Bianki, Clay zasiadł miedzy nimi. – Jak się pani podoba nasz kraj? Czy bardzo się różni od Anglii? – O, tak – odparła Bianka, polewając sobie hojną ręką szynkę sosem. Podała Wesowi srebrna sosjerkę. – Ameryka jest o wiele bardziej prymitywna. Nie ma miast, ani miejsc, gdzie można by robić zakupy. A brak towarzystwa, odpowiedniego towarzystwa, jest wprost przerażający. Wes zamarł z chochelka od sosjerki w ręku. Bianka właśnie obraziła jego kraj, jego współobywateli, ale najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy ze swojego braku taktu. Głowę pochyliła nad talerzem. Wes nalał sobie trochę sosu i skosztował. – Dobre nieba, Clay! Od kiedy to Maggie zaczęła zalewać szynkę morzem cukru? Clay obojętnie wzruszył ramionami. Jadł, przyglądając się Biance. W Wesley zaczęły się rodzić pewne podejrzenia co do tego związku. – Niech mi pani powie, pani Armstrong... – zaczął i ugryzł się w język. – Ogromnie przepraszam. Przecież nie jest pani panią Armstrong... na razie. – Nie, nie jestem – odparła Bianka, gniewnie spoglądając na Claya. – Moja służąca podała się za mnie, w ten sposób znalazła się na statku, gdzie przekonała kapitana, że się nazywa Bianka Maleson i została zaślubiona mojemu narzeczonemu. Wesowi ta kobieta coraz bardziej przestawała się podobać. Wystarczyło kilka minut, aby otrząsnął się z wrażenia, jakie robiło jej podobieństwo do Beth. A teraz owo podobieństwo coraz bardziej nikło. Beth była silna i dobrze zbudowana, zaś Bianka miękka i pulchna. – Mówi pani, że ta kobieta to jej służąca? Mówiono mi, że to uciekinierka z Francji. Sadziłem, że tylko arystokracja musiała opuścić kraj. Bianka machnęła widelcem. – Tak twierdzi Nicole. Rozpowiada dokoła, że jej dziadek był księciem de Levroux. Tak przynajmniej mówiła jej kuzynka. – Ale pani wie swoje, prawda? – Oczywiście. Pracowała u mnie kilka miesięcy, chyba powinnam wiedzieć. Przypuszczam, że była kucharką albo szwaczką na jakimś dworze. Ale, panie Stanford – powiedziała z uśmiechem – chyba nie chce pan rozmawiać o mojej służącej? – Oczywiście że nie – uśmiechnął się do niej Wes. - Porozmawiajmy o pani. Tak rzadko mi się trafia równie czarujące towarzystwo. Niech mi pani opowie więcej o swojej rodzinie i o tym, co pani sadzi o Ameryce. Wes jadł wolno, przysłuchując się Biance, choć trudno było pogodzić jedzenie ze słuchaniem. Zapoznała go ze swoim drzewem genealogicznym, opowiedziała o domu, który niegdyś należał do jej ojca. Oczywiście nic w Ameryce nawet się nie umywało do tego, co było w Anglii, szczególnie ludzie. Wyliczała dokładnie przewinienia całej służby Claya, rozwodziła się nad tym, jak źle ją traktują, jak lekceważą jej rozkazy. Wes co pewien czas wtrącał jakieś współczujące słówko, w duchu zdumiewając się ilością pochłanianego przez nią jedzenia. Co jakiś czas ukradkiem zerkał na Claya. Ten sprawiał takie wrażenie, jakby nie słyszał albo nie rozumiał słów Bianki. Raz po raz spoglądał na nią niewidzącym wzrokiem. Kolacja ciągnęła się w nieskończoność. Wesa zdumiewała pewność siebie Bianki. Zdawało się, że ani przez chwile nie wątpi, że ona i Clay wkrótce się pobiorą i że zostanie panią Arundel Hall. Kiedy zaczęła mówić o rozebraniu wschodniej ściany budynku i dostawieniu ozdobnego skrzydła „nie tak bezbarwnego jak cały ten dom”, Wes uznał, że ma już dość.
– Czemu bliźnięta mieszkają we młynie? – zwrócił się do Clay aż Clay zmarszczył brwi. – Nicole może im zapewnić wykształcenie, a poza tym chciały tam zamieszkać – stwierdził obojętnie. – Czy pójdziesz z nami do biblioteki, kochanie? – Uchowaj Boże – odparła słodko Bianka. – Jakże bym śmiała wam przeszkadzać? Zechcecie panowie darować, ale chyba pójdę już do siebie. To był męczący dzien. – Oczywiście – powiedział Clay. Wes wymamrotał coś na pożegnanie, odwrócił się i wyszedł z pokoju. Kiedy znalazł się już w bibliotece, nalał sobie spora porcje whisky i jednym haustem opróżnił szklankę. Właśnie nalewał sobie druga porcje, kiedy do pokoju wszedł Clay. – Gdzie portret Beth? – spytał Wes przez zaciśnięte zęby. – Przeniosłem go do gabinetu – odpowiedział Clay, nalewając sobie koniaku. – Żeby cały czas mieć ją blisko siebie? W domu masz .żywą kopię Beth, a w gabinecie, gdzie spędzasz większość dnia, portret. – Nie wiem, o czym mówisz – odparł gniewnie Clay. – Wiesz i to doskonale. Chodzi mi o te próżną, zapasioną dziwkę, którą wziąłeś sobie, żeby mieć namiastkę Beth. W oczach Claya pojawił się groźny błysk. Był silny, twardy, wyższy od Wesa. Jego przyjacielowi też niczego nie brakowało. Nigdy jeszcze ze sobą nie walczyli. Nagle Wes ochłonął. – Słuchaj, Clay, nie chce się z tobą kłócić. Moim zdaniem w tej chwili najbardziej potrzebujesz prawdziwego przyjaciela. Czy ty nie widzisz, w co się pakujesz? Ta kobieta wygląda jak Beth. Kiedy ją zobaczyłem, w pierwszej chwili sadziłem, że to naprawdę ona. Ale to nieprawda! – Zdaje sobie z tego sprawę. – Czyżby? Wpatrujesz się w nią jak w bóstwo, ale czy kiedykolwiek posłuchałeś, co mówi? Poza wyglądem nie ma z Beth nic wspólnego! To próżna, arogancka hipokrytka. Zaraz potem pieść Claya wyładowała na twarzy Wesa. Wes zachwiał się, oparł o stół, po czym poleciał w tył i opadł na jeden ze skórzanych foteli. Rozmasował szczękę, w ustach czuł smak krwi. Przez chwile rozważał, czyby nie oddać Clayowi. Może jak się go porządnie stuknie, to rozum mu wróci? Bijący się Clay to byłby przynajmniej człowiek, którego znał. – Beth nie żyje – wyszeptał. – Ona i James nie żyją i choćbyś nie wiem jak próbował, nie przywrócisz ich do życia. Clay spojrzał na przyjaciela, który siedział skulony w fotelu, masując brodę. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Zbyt wiele było do powiedzenia, a zarazem zbyt mało. Odwrócił się i wyszedł z domu, kierując się w stronę pól tytoniowych. Może wielogodzinna praca przyniesie mu spokój i pozwoli zapomnieć o Beth i Nicole, nie... o Biance i Nicole?
10 Nadchodziła jesień. Drzewa w promieniach słońca lśniły złotem i czerwienią. Nicole stanęła na szczycie wzgórza, skąd widać było młyn i dom. Przez korony drzew spoglądała na migoczącą w oddali czystą, roztańczoną wodę. Minęło dziesięć dni od wizyty Wesleya Stanforda i ponad miesiąc od owej strasznej nocy, kiedy Bianka wróciła do jej życia. Nicole sadziła, że znajdzie zapomnienie w ciężkiej pracy we młynie, ale nie udawało jej się zapomnieć o Clayu. – Rozkoszujesz się ciszą? Podskoczyła, słysząc głos Claya. Nie widziała go od przyjazdu Bianki. – Janie powiedziała, że tu jesteś. Mam nadzieje, że nie przeszkadzam. Powoli się odwróciła i spojrzała na niego. W promieniach słońca końce jego kręconych ciemnych włosów wydawały się złote. Wyglądał na zmęczonego, postarzał się. Pod oczami miał głębokie cienie, jakby ostatnio źle sypiał. – Nie, nie przeszkodziłeś – powiedziała z uśmiechem. – Dobrze się czujesz? Skończyłeś już zbiór tytoniu? Zacięte usta rozchyliły się w łagodnym uśmiechu. Usiadł na ziemi, wyciągnął się i przez złoto-czerwone liście popatrywał na niebo. Natychmiast się odprężył. Sama bliskość Nicole wystarczyła, żeby się lepiej poczuł. – Widzę, że młyn dobrze prosperuje. Przyszedłem cię o coś poprosić. Ellen i Horacy Backesowie wydają przyjęcie na naszą cześć. To ma być przyjęcie z prawdziwego zdarzenia – potrwa co najmniej trzy dni, a ty i ja będziemy honorowymi gośćmi. Ellen chce powitać moja żonę w naszym okręgu. Kiedy tak leżał wygodnie u jej stóp z wyciągniętymi nogami, z mięśniami naprężonymi pod rozpiętą koszulą, Nicole czuła, jak miękną jej kolana. Chciała osunąć się na ziemie obok niego, przytulić policzek do jego opalonej skóry. Był spocony po całym dniu pracy. Nicole wyobraziła sobie, że całuje jego szyję i niemal poczuła na języku słony smak. Jednak widząc, jak Clay się odpręża w jej obecności, nagle zmieniła zamiar. Teraz chciała mu porządnie dogryźć. Ją ogarnia ogień, a Clay zachowuje się tak, jakby wszedł do spokojnego, cichego domu swojej matki. Dopiero po chwili dotarł do niej sens jego słów. – Przypuszczam, że znajdziesz się w dość krępującej sytuacji, kiedy będziesz musiał wytłumaczyć Ellen, że odmawiam przyjścia, prawda? Uchylił jedną powiekę. – Poznała cię i wie, że jesteśmy małżeństwem. – Ale nie wie, że już niedługo przestaniemy nim być. Nicole odwróciła się i zaczęła schodzić po zboczu, ale Clay złapał ją za kostkę. Potknęła się i upadła na kolana. Wstał, wziął ją pod ramiona i podniósł. – Dlaczego jesteś na mnie zła? Nie widziałem cię od tygodni, a kiedy wreszcie się spotkaliśmy, zapraszam cię na przyjęcie. Sadziłem, że będziesz zadowolona, a ty się boczysz. Przecie. nie mogła mu powiedzieć, że to jego spokój tak ją denerwuje. Usiadła na trawie, z dala od jego rak. – Po prostu nie wydaje mi się rozsądne, żebyśmy występowali publicznie jako małżeństwo, skoro za kilka miesięcy nasz związek zostanie unieważniony. Należałoby się spodziewać, że będziesz wolał pójść z Bianką i opowiedzieć wszystkim o tej głupiej pomyłce. Jestem przekonana, że byliby zachwyceni ta historia. – Ellen cię poznała – upierał się. Nie miał odpowiedzi na jej argumenty. Wiedział tylko, że na myśl o spędzeniu z nią trzech dni – i trzech nocy – po raz pierwszy od miesiąca czuł się szczęśliwy.
Ujął jej dłoń spoczywającą na jego kolanie i przez chwile uważnie jej się przyglądał. Taka drobna raczka, taka czysta i zgrabna, i tyle potrafiła dać mu rozkoszy! Uniósł ją do ust i pocałował jeden za drugim wszystkie delikatne opuszki palców. – Proszę cię, pójdź – mówił cicho. – Będą tam wszyscy moi przyjaciele, ludzie, których znam od dzieciństwa. Przez ostatnie kilka miesięcy tak ciężko pracowałaś. Zasłużyłaś na odpoczynek. Czuła, jak mięknie od dotyku jego ust na swoich palcach, a równocześnie cos w niej aż kipiało ze złości. Mieszka z inną kobietą, którą, jak twierdzi, kocha, a jednak przychodzi tutaj, całuje ją, dotyka, zaprasza na przyjęcia. Czuła się jak kochanka, kobieta, którą trzyma się w ukryciu, potrzebuje tylko do zaspokojenia żądzy. A jednak chce, żeby poznała jego przyjaciół. – Clay, błagam – powiedziała słabo. Językiem muskał wnętrze jej dłoni. – Pójdziesz? – Tak – szepnęła, przymykając oczy. – Dobrze – odezwał się normalnym głosem, puszczając jej dłoń i wstał. – Jutro o piątej przyjadę po ciebie i bliźniaki. I Janie też. Aha, byłoby dobrze, gdybyś przygotowała coś do jedzenia. Może jakieś francuskie danie. Jeśli zabraknie ci czegoś, powiedz Maggie, żeby ci dała ze spiżarni. Odwrócił się i pogwizdując ruszył w dół zbocza. – Ty nieznośny, wstrętny... – zaczęła Nicole, ale po chwili się roześmiała. Może gdyby go rozumiała, nie kochałaby go aż tak bardzo. Clay myślał o jutrzejszej nocy. Będzie sam z Nicole, będą dzielić sypialnie w ogromnym, pełnym zakamarków domu Horacego. Dzięki tej myśli nie uległ pokusie igraszek na wzgórzu, gdzie każdy ich mógł zobaczyć. Ledwo Clay zniknął jej z oczu, Nicole zerwała się na nogi. Jeśli ma przygotować jedzenie na trzy dni, powinna szybko brać się do pracy. Schodząc zboczem, planowała dania. Zrobi pieczonego kurczaka w musztardzie z Dijon, pasztet w cieście, jarzyny na zimno, cassoulet. I ciasta z dyni, legumina z rodzynkami, szarlotka, ciastko z gruszkami i jeżynami. Do domu wpadła zadyszana. - Dzień dobry! – zawołał Clay, cumując niewielki żaglowiec do tamy po stronie młyna. Uśmiechnął się do Nicole, Janie i bliźniąt, stojących wśród licznych wyładowanych po brzegi koszy. – Nie wiem, czy statek to wszystko udźwignie, szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę jedzenie, które przygotowała Maggie. – Tak też podejrzewałam, że gdy się dowie, że zabierasz Nicole, postanowi jednak coś ugotować – stwierdziła Janie. Clayton puścił jej uwagę mimo uszu i zaczął podawać kosze Rogerowi, który układał je pod pokładem. Dzieci roześmiały się, kiedy dosłownie rzucił je prosto w ramiona Rogera. - Widzę, że jesteś dzisiaj we wspaniałym nastroju - powiedziała Janie. – Czyżby to znaczyło, że wreszcie wrócił ci rozum? Clay schwycił Janie wpół i serdecznie ucałował w policzek – Może i tak, ale jeśli nie przestaniesz zrzędzić, wrzucę cię na statek tak samo jak bliźniaki. – Może pan ją sobie i rzucać, ale obiecuje, że nie będę jej łapał – szybko i dobitnie zapewnił Roger. Janie prychnęła z niesmakiem i ujęła dłoń Claya, wstępując na pokład. Clay wyciągnął rękę do Nicole. – Tę mogę spróbować złapać – roześmiał się Roger. – Ona jest moja – oświadczył Clay.
Mocno trzymał Nicole w objęciach, kiedy wnosił ją na statek. Nicole wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. To był zupełnie inny, nieznany Clay. Clay, którego znała, był poważny i spokojny. Ale ten nowy mężczyzna też jej się podobał. – Ruszajmy, stryju! – krzyknął Alex. – Bo się spóźnimy na wyścigi! Clay wolno postawił Nicole, potem przez chwile lekko przytrzymał ramieniem. – Wyglądasz dziś wyjątkowo ślicznie – powiedział, gładząc jej ucho. Bez słowa spojrzała na niego. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe. Gwałtownie wypuścił ją z ramion. – Alex, odwiąż cumy! Mandy, pomóż Rogerowi nas stąd wyprowadzić. – Tak jest, kapitanie Clay! – roześmiały się dzieci. Nicole siadła obok Janie. – O, to człowiek, którego pamiętam – oświadczyła Janie. – Coś się musiało wydarzyć. Nie wiem co, ale chciałabym móc podziękować temu, komu to zawdzięczamy. Odgłosy zabawy było słychać na mile przed tamą Backesów. Dochodziła szósta rano, ale pół okręgu wyległo już na trawniki. Część gości nieco dalej polowała na kaczki. – Stryju, czy wysłałeś Złota Dziewczynę do państwa Backesów? – spytał Alex. Clay spojrzał na chłopca z oburzeniem. – Co by to była za zabawa, gdybym nie opróżnił kieszeni połowy towarzystwa? – Sadzi pan, że wygra z Irlandzkim Dziewczęciem pana Backesa? – wtrącił Roger. – Słyszałem, że to szybki koń. – Nie ma szans – warknął Clay. To mówiąc, zapiął koszulę i z koszyka na przodzie statku wyciągnął fular. Szybko zawiązał go pod szyja i włożył jasnobrązową, jedwabną kamizelkę, a na nią dwurzędowy surdut w kolorze czekolady. Dopasowane spodnie z koźlej skóry obciskały jego zgrabne nogi, na które wciągnął wysokie buty, z cholewami z przodu sięgającymi kolan. Kawałkiem bawolej skóry przetarł buty, żeby lśniły pełnią blasku. Na głowę włożył ciemnobrązowy cylinder z miękko wywiniętym rondem. Odwrócił się do Nicole, by podać jej ramie. Nicole do tej pory widziała go tylko w ubraniu roboczym. Teraz mężczyzna ścinający tytoń zmienił się w dżentelmena w stroju godnym Wersalu. Widocznie dostrzegł jej wahanie, bo uśmiechnął się szeroko. – Musiałem przecież postarać się dorównać najpiękniejszej pannie młodej świata, prawda? Nicole odpowiedziała uśmiechem, zadowolona, że tak starannie się ubrała. Miała na sobie suknie z białego, delikatnego jedwabiu, niebiańskiego w dotyku. Na materiale wyszyto haftem angielskim złociste bukieciki .żonkili. Stanik sukni wykonano z takiego samego jak kwiaty, ciemnozłotego aksamitu. Dekolt i mankiety zdobiły białe lamówki. Ciemne loki związała białą i złotą wstążką. Kiedy Roger przycumował stateczek przy jednej z tam na granicy posiadłości Backesów, Clay zawołał: – Niewiele brakowało, a bym zapomniał! Mam cos dla ciebie. Sięgnął do kieszeni i wyjął złoty medalion, który, wydawało się, przed wiekami zostawiła na statku. Nicole mocno zacisnęła dłoń na pamiątce. – Dziękuję – powiedziała, uśmiechając się do Claya. – Później mi porządnie podziękujesz – odparł, całując ja w czoło. Potem odwrócił się i zaczął rzucać kosze do Rogera, który stał już na brzegu. Wreszcie podniósł Nicole i tuląc ją mocno do siebie, przeniósł na suchy lad. – Są wreszcie! – krzyknął ktoś, gdy podchodzili do domu. – Clay, myśleliśmy, że ma jakąś skażę, tak ją przed nami chowałeś!
– Chowałem ją z tych samych przyczyn, z jakich chowam mój koniak. Koniakowi i żonom szkodzi zbyt wiele łakomych spojrzeń! – odkrzyknął Clay. Nicole spuściła oczy. Dziwił ją ten nowy Clay, to ogłaszanie wszem i wobec, że jest jego żoną. Czuła się niemal tak, jakby naprawdę nią była. – Witajcie – odezwała się Ellen Backes. – Clay, odstąpisz mi ją na chwile? Ty się nią cieszyłeś od miesięcy. Clay niechętnie wypuścił dłoń Nicole. – Nie zapomnisz o mnie, dobrze? – spytał, mrugając. Potem z grupa mężczyzn udał się na miejsce, gdzie miał się odbyć wyścig. Nicole widziała, jak z kamiennego dzbana wychyla potężny łyk piwa. – Przemieniła go pani – powiedziała Ellen. – Od śmierci Jamesa i Beth nie widziałam go tak szczęśliwym. To tak jakby gdzieś na długo wyjechał i wreszcie wrócił do domu. Nicole nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ten roześmiany, rozbawiony Clay był dla niej kimś zupełnie nowym. Ellen nie dała jej szansy porozmawiania, od razu zaczęła ją przedstawiać gościom. Nicole natychmiast zarzucono pytaniami o jej toaletę, rodzinę, o to jak poznała Claya, gdzie się pobrali. Zasadniczo mówiła prawdę, choć ani słowem nie wspomniała, że została porwana, ani że ją zmuszono do małżeństwa. Olbrzymią rezydencję Ellen wzniesiono nad rzeka. Nicole widziała bardzo niewiele amerykańskich domów, lecz ten stanowił prawdziwe zaskoczenie. Dom Claya zbudowano w czystym, klasycznym stylu georgiańskim z początku osiemnastego wieku, zaś siedziba Ellen i Horacego była mieszanką wszelkich możliwych tendencji architektonicznych. Wyglądało to tak, jakby każde pokolenie dodało jedno skrzydło w swoim ulubionym stylu. Dom składał się wiec z długich i krótkich skrzydeł oraz przejść łączących główny budynek z innymi. Ellen dostrzegła wzrok, jakim Nicole mierzyła dom. – Robi wrażenie, prawda? Ja dopiero po roku nauczyłam się po nim poruszać. Środek jest jeszcze gorszy niż to, co widać na zewnątrz. Znajduje się tam mnóstwo korytarzy wiodących donikąd i przejść, z których wpada się wprost do czyjejś sypialni. To naprawdę straszne. – A pani najwyraźniej go kocha – uśmiechnęła się Nicole. – Nie zmieniłabym ani jednej ściany. Choć zastanawiam się nad dostawieniem następnego skrzydła. Nicole spojrzała zdumiona, ale po chwili parsknęła śmiechem. – A może by pani zbudowała kolejne piętro? Wszystkie skrzydła maja najwyżej po dwa. – Mądre z pani dziecko – przyznała Ellen. – Chyba naprawdę czuje pani mój dom. Ktoś odwołał Ellen i dwie kobiety zaczęły o coś wypytywać Nicole, zajętą nakładaniem potraw na talerz. Na trawniku rozstawiono co najmniej dwadzieścia stołów. Część uginała się pod ciężarem półmisków, przy innych ustawiono ławki. Każda rodzina najwyraźniej przywiozła tyle samo jedzenia, co Nicole i Janie. W ziemi wykopano dół, gdzie piekły się setki ostryg. Kilku niewolników obracało ogromnego świniaka, polewając go sosem. Ktoś wyjaśnił Nicole, że to nowy sposób pieczenia rodem z Haiti. Nazywa się to barbeque. Nagle z drugiego końca plantacji dobiegł dźwięk rogu. – Już czas! – zawołała Ellen, zdejmując fartuch. – Wyścig zaraz się zacznie! Wszystkie kobiety jak jeden mąż zdjęły fartuchy, uniosły suknie i ruszyły biegiem. – Skoro zebrały się już nasze piękne panie, możemy zaczynać – powitał je jakiś mężczyzna. Nicole stanęła nieco z boku, przyglądając się kobietom, które gromadziły się wokół starannie ogrodzonego owalnego toru. Jej włosy rozwiały się w czasie biegu. Wsunęła lśniący lok pod wstążkę.
– Poczekaj, ja to zrobię – odezwał się zza jej pleców Clay. Jego pomoc nie przyczyniła się do uporządkowania fryzury, ale dotyk jego palców sprawił, że Nicole przeszedł rozkoszny dreszcz. Clay odwrócił ja do siebie. – Dobrze się bawisz? Skinęła głową, wpatrując się w niego. Dłonie oparł na jej ramionach, jego twarz była tuż przy jej twarzy. – Mój koń zaraz wystartuje. Nie pocałujesz mnie na szczęście? Jak zwykle odpowiedz wyczytał z jej oczu. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Tulił Nicole przez chwile, chowając twarz w jej włosach. – Tak się cieszę, że ze mną przyjechałaś – wyszeptał, przesuwając usta po jej policzku, dopóki nie znalazł jej warg. Nicole poczuła, że nagle słabnie, nogi się pod nią ugięły, mocniej przywarła do Claya. – Clay! – krzyknął ktoś. – Będziesz miał na to cała noc. Wracaj do swoich koni. Clay uniósł głowę. – Cała noc – szepnął i powiódł palcem po górnej wardze Nicole. Gwałtownie wypuścił żonę z ramion i podszedł do mężczyzny, który wyglądał jak większa wersja Wesleya. Mężczyzna klepnął Claya w plecy. – Choć ja pierwszy nie rzucę w ciebie kamieniem. Jak sadzisz, zostało w Anglii jeszcze trochę takich ślicznotek? – Nie, ta była ostatnia, Travis – roześmiał się Clay. – Tak czy owak, chyba sam się kiedyś wybiorę i się rozejrzę. Nicole stała, przyglądając się odchodzącym mężczyznom. Prawdopodobnie przedstawiono ją już bratu Wesleya, ale wszystkie twarze i nazwiska zlały jej się w jedno. – Nicole! – zawołała Ellen. – Zajęłam pani miejsce obok siebie! Nicole pospieszyła ku niej, żeby obejrzeć wyścigi. Trzy godziny później wszyscy goście wrócili do zastawionych jedzeniem stołów. Nicole była zarumieniona od śmiechu i słońca. Ostatni raz tak dobrze się bawiła jeszcze przed rewolucja. Jej krewniacy zwykle narzekali na ponuractwo Anglików, którzy, ich zdaniem, żyli tylko po to żeby pracować i się modlić, a nie mieli zielonego pojęcia o zabawie. Powiodła wzrokiem po otaczających ją Amerykanach. Wiedziała, że jej kuzyni by ich polubili. Cały ranek śmiali się i krzyczeli. Kobiety ochrypły od głośnych uwag na temat koni. Nie zawsze chwaliły konie ze stajni swoich mężów. Ellen wielokrotnie zakładała się z Horacym i teraz głośno się przechwalała, że mąż będzie musiał jej skopać miejsce pod nowy ogród i zamówić z Holandii pięćdziesiąt cebulek tulipanów. Nicole stała cicho z boku, nie biorąc udziału w zabawie, dopóki Travis nie zauważył, jak krytycznie przygląda się jednemu z koni Claya. – Clay, twoja żona nie jest chyba zadowolona z tego konia. Clay nawet nie zerknął na Nicole. – Moje kobiety trzymają ze mną – stwierdził, patrząc znacząco na Horacego. Nicole spojrzała na odwróconego plecami Claya, który właśnie poprawiał siodło. Dżokej stał obok. Znała się na koniach. Francuzi przepadali za wyścigami, a konie jej dziadka regularnie wygrywały z królewskimi. Uniosła brew. A wiec tak? Jego kobiety z nim trzymają? Jeszcze się okaże. – Nie wygra – oświadczyła pewnie. – Jest źle zbudowany: ma za długie nogi w stosunku do klatki piersiowej. Takie konie nigdy dobrze nie biegają. Wszyscy, którzy to usłyszeli, zamarli z kuflami piwa w dłoniach. – No i jak, Clay? Co powiesz na takie wyzwanie? – roześmiał się Travis. – Wygląda na to, że twoja żona zna się na rzeczy. Clay na ułamek sekundy przestał zaciskac popreg. – Chcesz się założyć?
Spojrzała na niego. Wiedział, że nie ma pieniędzy. – Niech mu pani obieca śniadanie do łóżka przez tydzień – namawiała Ellen. – Nie ma lepszej zachęty dla mężczyzny. Donośny głos Ellen niósł się po torze. Tak jak wszyscy, z wyjątkiem Nicole, za dużo wypiła. – Może być – uśmiechnął się Clay i mrugnął do Travisa, dziękując za sprowokowanie tej sytuacji. Najwyraźniej sądził, że zakład został już sfinalizowany. – A co dostane, jeśli koń przegra? – spytała głośno Nicole. – Może to ja będę ci przynosił śniadanie do łóżka? – odparował, zrobił oko i mężczyźni roześmiali się z uznaniem. – Wolałabym nowy płaszcz na zimę – odparła chłodno Nicole i odwróciła się, żeby wrócić na widownię. –Z czerwonej wełny – dorzuciła przez ramie. Tym razem roześmiały się kobiety, a Ellen spytała, czy Nicole aby na pewno urodziła się Francuzką, nie Amerykanką. Kiedy koń Claya przegrał o trzy długości, Clay musiał przez dłuższy czas znosić docinki. Proponowano, aby Nicole zajęła się całą plantacją, skoro tak dobrze zna się na koniach. Teraz, wracając do domu, kobiety ze śmiechem rozprawiały o swoich wygranych i klęskach. Jakaś ładna, młoda dziewczyna zobowiązała się, że przez miesiąc będzie osobiście glansowała mężowskie buty. – Ale nie powiedział, którą stronę – śmiała się. – Będzie jedynym człowiekiem w Wirginii, którego skarpety będą się mogły przejrzeć w bucie. Nicole popatrzyła na hałdy jedzenia i uświadomiła sobie, że umiera z głodu. Kamienne talerze ustawione na jednym ze stołów były ogromne, bardziej przypominały tace niż zwykłe talerze. Nicole nałożyła sobie wszystkiego po trochu. – Myślisz, że zmieścisz to wszystko? – przekomarzał się Clay, stanąwszy za jej plecami. – Możliwe, że zjem jeszcze dokładkę – roześmiała się. – Gdzie mogę usiąść? – Ze mną, jeśli wytrzymasz jeszcze chwile. Złapał talerz i nałożył sobie znacznie większą porcje. Potem wziął Nicole pod rękę i zaprowadził ja pod duży dąb. Jeden ze służących Backesów uśmiechnął się i na trawie obok dębu postawił kilka dużych cynowych kufli z pokrywką, w których znajdował się poncz. Clay usiadł na ziemi, postawił sobie talerz na kolanach, po czym zaczął jeść. Spojrzał na Nicole, która ciągle stała z talerzem w ręku. – Co się stało? – Nie chce sobie zaplamić trawą sukni. – Daj talerz – powiedział Clay, odstawiając swój na trawę. Kiedy jej talerz znalazł się obok talerza Claya, mężczyzna chwycił Nicole za rękę i posadził sobie na kolanach. – Clay! – zawołała, próbując wstać. Ale Clay trzymał ja mocno. – Clay, proszę. Wszyscy nas widza. – I nic ich to nie obchodzi – odparł, nosem łaskocząc ją w ucho. – O wiele bardziej pochłania ich jedzenie, niż to, co robimy. Odsunęła się od niego. – Jesteś pijany? – spytała podejrzliwie. Roześmiał się. – Zachowujesz się jak prawdziwa żona. Tak, jestem trochę pijany. Wiesz, czego mi brakuje? – Nie czekał na jej odpowiedz. – Jesteś zupełnie trzeźwa. Wiesz, że kiedy jesteś pijana, stajesz się po prostu rozkoszna? Ucałował czubek jej nosa i chwycił kufel rumowego ponczu.
– Masz, napij się. – Nie, nie chce się upić – powtarzała uparcie. – Przytknę ci to do ust. Masz do wyboru: albo wypijesz, albo zniszczysz sobie suknie. Rozważała możliwość sprzeciwu, ale Clay wyglądał tak czarująco jak niegrzeczny chłopczyk, a jej tak bardzo chciało się pić. Poncz był przepyszny. Zrobiono go z trzech gatunków rumu i czterech soków owocowych. W zimnym napoju pływały kawałki lodu. Poncz natychmiast uderzył jej do głowy, zaczerpnęła głęboko powietrza. Poczuła, że znika całe napięcie. – Lepiej? Spojrzała na niego spod gęstych rzęs i przeciągnęła palcem po jego policzku. – Jesteś najprzystojniejszy z nich wszystkich – powiedziała sennie. – Przystojniejszy nawet od Stevena Showa? – Tego blondyna z dołkiem w brodzie? – Powinnaś była powiedzieć, że nie masz pojęcia, o kim mówię – skrzywił się Clay. – Proszę – podał jej talerz – zjedz coś. Kto to widział, żeby Francuzka tak szybko się upijała? Złożyła mu głowę na ramieniu i przytuliła wargi do jego ciepłej skóry. – Siadaj prosto – powiedział zdecydowanie i włożył jej do ust kawałek chleba kukurydzianego. – Podobno byłaś głodna. Jej spojrzenie sprawiło, że poruszył się, niezręcznie poprawiając nogi. – Jedz! – rozkazał. Nicole niechętnie skupiła uwagę na jedzeniu. Siedzenie na kolanach Claya było takie przyjemne. – Podobają mi się twoi przyjaciele – stwierdziła z ustami pełnymi sałatki ziemniaczanej. – Czy dziś po południu będą jeszcze wyścigi? – Nie – odparł Clay. – Zwykle dajemy koniom i dżokejom chwile wytchnienia. Większość gości gra w karty, szachy albo backgammona. Reszta odnajduje sypialnie w tym straszydle, które Ellen nazywa swoim domem i ucina sobie drzemkę. Nicole przez chwile jadła spokojnie, po czym spojrzała na Claya. – A co my będziemy robić? Clay uśmiechnął się jednym kącikiem warg. – Sadziłem, że dam ci jeszcze trochę rumu i spytam o to samo. Nicole wpatrywała się w niego przez moment, potem sięgnęła po swój kufel. Wychyliwszy potężny łyk ponczu, odstawiła naczynie na trawę. Nagle szeroko ziewnęła. – Zdaje się, że rzeczywiście mała... drzemka dobrze mi zrobi. Clay spokojnie zdjął surdut, rozciągnął go na ziemi i usadził na nim Nicole. Widząc jej zdziwienie, ucałował ją lekko w kącik ust. – Jeśli mam cię dowlec jakoś do domu, muszę być w przyzwoitej formie. Nicole spuściła oczy, spojrzawszy na wzgórek w spodniach Claya. Potem zachichotała. – Jedz, ty mała jędzo! – nakazał z udawaną surowością. Po kilku minutach, Clay zabrał Nicole na wpół opróżniony talerz i pociągnął ją do góry. Przerzucił sobie surdut przez ramie. – Ellen! – zawołał, kiedy zbliżyli się do domu. – Gdzie jest nasza sypialnia? – Północno-wschodnie skrzydło, pierwsze piętro, trzeci pokój – odparła szybko. – Jesteś zmęczony, Clay? – roześmiał się ktoś. – Dziwne jak tym młodożeńcom ciągle chce się spać. – A tobie zazdrość, co, Henry? – odkrzyknął Clay przez ramie. – Clay! – odezwała się Nicole, kiedy już weszli do domu. – Zawstydzasz mnie. – To ja czerwienieje od twoich spojrzeń – warknął Clay.
Powiódł ją przez plątaninę korytarzy. Nicole zdążyła tylko dostrzec, że obrazy i meble stanowiły przedziwną zbieraninę. Obok siebie stały meble w stylu elżbietańskim, dworskim francuskim i prymitywne amerykańskie. Na ścianach w towarzystwie malowideł godnych Wersalu wisiały tak straszne bohomazy, że musiały chyba wyjść spod ręki dziecka. Clayowi udało się jakoś znaleźć ich sypialnie. Wciągnął Nicole do środka i chwycił w ramiona, równocześnie stopą zamykając drzwi. Całował gwałtownie, jakby nie mógł się Nicole dość nasycić. Trzymał jej twarz w dłoniach, odchylając nieco w tył. Poddała mu się zupełnie. W głowie jej szumiało od jego bliskości. Przez bawełnianą koszule biło ciepło jego nagrzanego słońcem ciała. Usta miał twarde i miękkie zarazem, język słodki. Na biodrach czuła natarczywe, a równocześnie proszące dotkniecie jego nóg. – Tak długo na to czekałem – wyszeptał, biorąc w usta płatek jej ucha. Lekko pociągnął go zębami. Nicole gwałtownie się odsunęła. Zaskoczony przyglądał się, jak przechodzi przez pokój, unosi ramiona i zgrabnie zaczyna wyjmować szpilki z włosów. Clay stał nieruchomo, patrzył na nią. Nawet się nie poruszył, kiedy walczyła z guzikami sukni. Właśnie o tej chwili marzył: by widzieć ją, by znaleźli się sami w sypialni. Pochyliła ramiona, suknia spłynęła na dywan. Pod nią miała cienką, bawełnianą halkę. Głęboki dekolt ozdabiały różowe, haftowane serduszka. Pod biustem koszulkę przytrzymywała wąska, różowa jedwabna tasiemka. Spod delikatnej, prawie przezroczystej tkaniny prześwitywały nabrzmiałe piersi. Nicole wolno, bardzo powoli rozwiązała tasiemkę. Koszulka zsunęła się na podłogę. Clayton powiódł wzrokiem za materiałem, spojrzeniem obejmując jędrne, pełne piersi, szczupła talie i zgrabne stopy. Kiedy znowu popatrzył na jej twarz, Nicole wyciągnęła ku niemu ramiona. Jednym susem przemierzył pokój, uniósł ją w powietrze i delikatnie złożył na łóżku. Stanął nad nią, przyglądając się uważnie. Leżała w promieniach słońca prześwięcającego przez zasłony. Na jej ciele nie było najmniejszej skazy. Usiadł obok Nicole i dłonią przesunął po jej skórze. W dotyku była równie wspaniała: miękka i ciepła. – Clay – szepnęła Nicole. Uśmiechnął się do niej. Pochylił się i ucałował ją w szyję tam, gdzie pulsuje tętnica. Potem przesunął się w dół, do piersi. Bawił się nimi, smakował nabrzmiałe, różowe sutki. Zanurzyła palce w jego gęstych włosach. Wygięła się w łuk i odchyliła głowę. Clay położył się obok. Był w ubraniu, wiec Nicole czuła na skórze chłodny dotyk mosiężnych guzików jego surduta. Spodnie z delikatnej koźlej skóry grzały, długie buty drapały jej nogi. Dotyk ubrania na jej gołej skórze, skóra i mosiądz – to wszystko stanowiło uosobienie męskości, siły Claya. Kiedy się na niej położył, potarła nogą o jego but. Koźla skóra pieściła wnętrze jej ud. Clay zsunął się z Nicole i zaczął rozpinać guziki surduta. – Nie – szepnęła. Przez chwile na nią patrzył, a potem znowu ja pocałował, głęboko, namiętnie. Kiedy uniósł nogę i pogładził ją śliskim butem po udzie, roześmiała się gardłowo. Rozpiął guziki z boku spodni i Nicole jęknęła, czując pierwszy dotyk jego męskości. Położył się na niej, trzymając mocno, jakby się bał, że mu ucieknie. Po jakimś czasie Nicole bardzo powoli wróciła do życia. Przeciągnęła się i głęboko westchnęła. – Czuje się, jakbym się pozbyła ogromnego ciężaru. – To wszystko? – roześmiał się Clay, przytulony policzkiem do jej szyi. – Miło mi, że się na cos przydałem. Może następnym razem powinienem przypiąć ostrogi. – Naśmiewasz się ze mnie? Clay uniósł się na łokciu.
– Skądże znowu! Jeżeli już to z siebie. Dużo się od ciebie nauczyłem. – Naprawdę? A czegóż to takiego? Powiodła palcem po półokrągłej bliźnie koło oka. Odsunął się i usiadł. – Nie teraz. Może kiedy indziej ci powiem. Zgłodniałem. Godzinę temu nie pozwoliłaś mi się porządnie najeść. Uśmiechnęła się i przymknęła oczy. Czuła się tak niewiarygodnie szczęśliwa. Clay wstał i przyglądał się Nicole. Ciemne włosy rozrzucone na poduszce wspaniale kontrastowały z kształtną sylwetką. Widział, że Nicole już zasypia. Pochylił się i ucałował ją w czubek nosa. – Spij, maleńka – wyszeptał i przykrył ja narzuta. Na palcach wyszedł z pokoju. Nicole po przebudzeniu najpierw leniwie się przeciągnęła, nie otwierając oczu. – Pobudka – odezwał się matowy głos z drugiego końca pokoju. Z uśmiechem uniosła powieki. Clay goląc się, przyglądał się jej w lustrze. Jego koszula leżała na krześle. – Spałaś prawie całe popołudnie. Czyżbyś się chciała spóźnić na tańce? – Nie – uśmiechnęła się. Chciała wstać z łóżka, ale uświadomiła sobie, że jest naga. Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś do przykrycia. Kiedy zobaczyła, jak Clay przygląda jej się ciekawie, odrzuciła narzutę i podeszła do szafy, gdzie Janie powiesiła jej stroje. Clay zachichotał i wrócił do golenia. Kiedy skończył, stanął za Nicole. Miała na sobie morelowy szlafroczek i przeglądała kreacje, zastanawiając się, którą wybrać. Nagle Clay chwycił aksamitna suknie w kolorze cynamonu. – Janie twierdziła, że powinnaś włożyć tę. Trzymał ją przed sobą i krytycznie zmierzył spojrzeniem. – Zdaje się, że z przodu czegoś brakuje. – Już ja sobie z tym poradzę – oświadczyła buńczucznie Nicole, zabierając mu suknie. – Czyli to ci się nie przyda? Odwróciła się i zobaczyła, co Clay trzymał w rękach. Perły! Cztery sznury, połączone czterema długimi, złotymi zapięciami. Wzięła naszyjnik, przesuwając palcami po delikatnych klejnotach. Nie miała pojęcia, jak to się nosi. Naszyjnik przypominał raczej długi pasek. – Ubierz się, pokażę ci, jak to się zakłada – powiedział Clay. – Moja matka sama wymyśliła ten naszyjnik. Nicole szybko włożyła halkę, potem suknię. Stanik był bardzo głęboko wycięty, a ramiona odsłonięte. Clay zapiał suknię z tyłu. Na środku przyczepił pierwsze zapięcie naszyjnika. Drugie do wąskiego ramiączka, trzecie na środku głębokiego dekoltu, czwarte na drugim ramieniu. Ostatnią część naszyjnika dołączył do pierwszego zapięcia. Sznury były różnej długości, tak że dwa pierwsze zakrywały piersi, a pozostałe spływały na aksamit. – Jakież to piękne – westchnęła Nicole, przeglądając się w lustrze. – Dziękuję, że pozwoliłeś mi to włożyć. Pochylił się i ucałował jej odsłonięte ramię. – Matka kazała, bym podarował je swojej żonie. Oprócz niej nikt nigdy jeszcze tego nie nosił. Zwróciła ku niemu twarz. – Nie rozumiem, przecie. nasze małżeństwo jest... Położył jej palec na wargach, nie pozwalając dokończyć. – Zapomnij o wszystkim. Cieszmy się tą chwilą. Jutro zdążymy porozmawiać. Kiedy się ubierał, Nicole stała odwrócona do niego plecami. Słyszała, że muzycy zaczęli grać na trawniku pod oknem. Bardzo chętnie odłożyła myślenie na później, cieszyła się tą chwilą. Rzeczywistość to Bianka i Clay w jego domu. Rzeczywistość to jego miłość do innej kobiety.
Wyszli z sypialni. Clay przez plątaninę korytarzy powiódł ją do ogrodu. Stoły uginały się pod ciężarem kolejnych potraw. Wokół krążyli goście, jedząc i pijąc. Nicole właściwie nie miała kiedy spróbować dań, bo Clay pociągnął ja na specjalnie wybudowany z desek krąg taneczny. Po energicznym reelu z Wirginii szybko zabrakło jej tchu. A po czterech tańcach Nicole błagała Claya o chwilę odpoczynku. Odeszli nieco od gości, by schronić się w małym, ośmiokątnym pawilonie pod wierzbami. Zajęci tańcem, nie zauważyli, kiedy zapadła noc. – Jakie piękne gwiazdy, prawda? Clay objął Nicole ramieniem, mocno tuląc ją do siebie. Milczał. – Chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie – wyszeptała. – Żeby nigdy się nie skończyła. – Czyżby inne były aż tak straszne? Aż tak ci źle w Ameryce? Przymknęła oczy i potarła policzkiem o jego ramie. – Spędziłam tu najszczęśliwsze, a zarazem najżałośniejsze chwile mojego życia. Nie chciała o tym mówić. Uniosła głowę. – Dlaczego Wes nie przyjechał? Czy musiał wrócić i zająć się plantacją pod nieobecność brata? I co to za kobieta się kręciła przy Travisie? Clay parsknął śmiechem i znowu przygarnął ją do siebie. – Wes nie przyjechał, bo pewnie mu się nie chciało. A jeśli chodzi o Travisa, gdyby się uparł, mógłby kierować plantacją nawet z Anglii. Zaś ta ruda to Margo Jenkins. O ile wiem, postanowiła zdobyć Travisa, czy mu się to podoba, czy nie. – Mam nadzieje, że go nie zdobędzie – mruknęła Nicole. – Pokłóciłeś się z Wesem? Czuła, jak cały zesztywniał. – Dlaczego pytasz? – Podejrzewam, że to twój wybuchowy temperament podsunął mi tę myśl. Odprężył się i roześmiał. – To prawda, trochę się poszarpaliśmy. – Bardzo? Odsunął ją i spojrzał prosto w oczy. – Możliwe, że odbyłem z nim jedna z najpoważniejszych rozmów w swoim życiu. – Uniósł głowę. – Chyba grają reela. Gotowa? Uśmiechnęła się w odpowiedzi, a on chwycił ją za rękę i poprowadził do grupy tancerzy. Nicole zdumiewała żywotność Wirginczyków. Ona była straszliwie zmęczona mimo popołudniowej drzemki. Po trzecim ziewnięciu Clay wziął ją za rękę i zaprowadził na górę. Pomógł żonie się rozebrać, ale kiedy chciała wejść do łóżka, podał jej długi peniuar. Spojrzała na niego zdziwiona. – Sadziłem, że może będziesz miała ochotę na kąpiel przy świetle księżyca – powiedział. Rozbierał się i włożył hinduski bawełniany szlafrok z długimi rękawami. Nicole cicho stąpała za nim przez kolejne korytarze. Ku jej zdziwieniu wyszli na skraj lasu. Niedaleko słychać było szum rzeki. Przemknęli przez geste krzaki i trafili na miejsce, gdzie w załomie rzeki powstała rozkoszna zatoczka. Clay zostawił mydło i ręcznik na brzegu, zrzucił szlafrok, wziął mydło i wszedł do wody. Nicole w świetle księżyca przyglądała się grze mięsni na jego plecach. Zgrabnie zanurzył się w wodzie, prawie nie było słychać plusku, kiedy popłynął na środek zatoczki. Przekręcił się na plecy i spojrzał na Nicole. – Chcesz tak stać cała noc?
Pospiesznie rozwiązała peniuar, zrzuciła go na ziemie i ruszyła za Clayem. Zniknęła pod wodą. – Nicole! – zawołał Clay, kiedy się nie wynurzała. W jego głosie brzmiał niepokój. Wypłynęła za nim, uszczypnęła go w plecy i znowu zanurkowała. Warknął i złapał ja w talii. – Chodź tu, ty mała jędzo – powiedział, całując ją w czoło. Objęła go za szyję i pocałowała mocno, głęboko. Dotyk jego skóry był cudowny, woda ciepła i rozkoszna. Clay odsunął Nicole od siebie i zaczął mydlić dłonie, a potem gładził ją nimi powoli i czule. Kiedy skończył, zabrała mu mydło i ona z kolei go umyła. Śmiali się, rozkoszując wodą i sobą nawzajem. Clay zaczął myc jej włosy. Zanurkowała, żeby je spłukać. Długie pasma falowały na wodzie. Clay przyglądał się Nicole, potem wolno przygarnął do siebie. Pocałował ja lekko, przyciągając bliżej. Odsunął się i spojrzał jej w oczy, jakby o cos pytał. Najwyraźniej znalazł w nich odpowiedz, bo wziął ją w ramiona i wyniósł na brzeg. Delikatnie złożył ją na trawie i zaczął całować tam, gdzie przedtem dotykał jej namydlonymi dłońmi. Nicole uśmiechnęła się z zamkniętymi oczami. Uniosła głowę i przyciągnęła Claya ku sobie. Rękami wodziła po jego ciele, rozkoszując się jego dotykiem, jego siła. Przykrył ją sobą. Czekała na niego. – Najsłodsza Nicole – wyszeptał, ale nie słyszała. Świat zewnętrzny przestał dla niej istnieć, cała skupiła się na namiętności, jaką Clay w niej obudził. Uniosła biodra. Jakiś czas potem Clay zsunął się na ziemie i przyciągnął Nicole do siebie. Nogę przerzucił przez jej uda. Usta trzymał tu. przy jej uchu. Jego oddech był słodki i ciepły. – Wyjdziesz za mnie? – spytał. Nie była pewna, czy się nie przesłyszała. – Odpowiesz, czy nie? - Nicole poczuła nagłe napięcie. – Przecie. jestem twoją żoną. Pochylił się nad nią, opierając głowę na ramieniu. – Chce, żebyś jeszcze raz za mnie wyszła, tym razem w obecności całego okręgu. Tym razem chcę być obecny na naszym ślubie. Milczała. Palcem powiódł po jej górnej wardze. – Kiedyś powiedziałaś, że mnie kochasz. Oczywiście, byłaś wtedy pijana, ale tak właśnie powiedziałaś. Czy to prawda? – Tak – szepnęła bez tchu, patrząc mu prosto w oczy. – To dlaczego nie chcesz za mnie wyjść? – Czy ty ze mnie kpisz? Bawisz się mną? Uśmiechnął się i wargami musnął jej kark. – Czy naprawdę tak trudno ci uwierzyć, że mam odrobinę rozsądku? Jak możesz kochać mężczyznę, którego uważasz za głupca? – Clay, wytłumacz mi. Nie rozumiem, o czym mówisz. Nigdy nie uważałam cię za głupca. Znów na nią spojrzał. – A powinnaś. Wszyscy na plantacji okazywali ci miłość, tylko nie ja. Nawet moje konie są mądrzejsze ode mnie. Pamiętasz, kiedy pierwszy raz cię pocałowałem? Wtedy na statku? Byłem wściekły, bo właśnie straciłem coś bardzo cennego... ciebie. Nie chciałem cię utracić, a ty stałaś przede mną i mówiłaś, że nie jesteś moja. Gotowałem się ze złości, czytając twój list, prawie oszalałem, kiedy nie mogłem cię znaleźć. Sadze, że Janie już wtedy wiedziała, że cię kocham. – Ale przecież Bianka... – zaczęła Nicole, ale Clay położył jej palec na ustach.
– Bianka to przeszłość. Chcę, żebyśmy od tej chwili zaczęli od początku. Ellen wie, że małżeństwo zawarliśmy per procura i zrozumie, jeśli będziemy chcieli tutaj powtórzyć nasz ślub. – Powtórzyć nasz ślub? Tutaj? Clay z uśmiechem pocałował ja w nos. Jego oczy błyszczały w świetle księżyca. – Czy to naprawdę aż takie straszne? Będziemy mieli co najmniej setkę świadków, którzy przysięgną, że nikt nas nie przymuszał do małżeństwa. Nie chcę, żebyś potem miała jakiekolwiek podstawy do unieważnienia. – Uśmiechnął się psotnie. – Nawet jeśli będę cię bił. Napięcie ją opuściło. – Pożałowałbyś. – Naprawdę? – roześmiał się. – A co takiego byś zrobiła? – Powiedziałabym Maggie, żeby przestała gotować, opowiedziałabym o wszystkim bliźniętom, żeby one też cię znienawidziły i... – Znienawidzić mnie? Nagle spoważniał i przyciągnął Nicole do siebie. – Jest nas tylko dwoje, ja i ty. Mamy tylko siebie. Przysięgnij, że nigdy mnie nie znienawidzisz. – Clay – odparła, z trudem chwytając powietrze. – Żartowałam. Jakże mogłabym cię znienawidzić, skoro tak bardzo cię kocham? – Ja też cię kocham – powiedział, rozluźniając uścisk. – Przypuszczam, że przygotowania do ślubu potrwają jakieś trzy dni, ale zgadzasz się, prawda? Roześmiała się. – Jak możesz pytać, czy zgadzam się na cos, czego w życiu najbardziej pragnę? Oczywiście, że za ciebie wyjdę. Kiedy tylko zechcesz. Gwałtownie zaczął całować ją w szyję. Nicole czuła się jak w siódmym niebie. Pragnęła, żeby ten dzień nigdy się nie skończył. Może już nigdy nie wrócą czasy, kiedy Clay mieszkał w jednym domu, a ona w innym? Jeśli się pobiorą przed powrotem, wreszcie poczuje się bezpieczna. Będzie miała świadków, że Clay kocha właśnie ją i tylko jej pragnie. Przez myśl przemknęła jej Bianka, ale pocałunki Claya sprawiły, że szybko o niej zapomniała. Trzy dni, powiedział. Cóż się może zdarzyć przez trzy dni?
11 Następnego dnia po przebudzeniu Nicole nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło ubiegłej nocy. Było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Leżała sama w sypialni skąpanej w porannym słońcu. Uśmiechnęła się, słysząc pod oknem podniesione głosy. Zaraz rozpocznie się wyścig. Szybko wyskoczyła z łóżka, ubrała się w prostą suknię z muślinu w kolorze miodu. Dopiero po dłuższym błądzeniu udało jej się dotrzeć do przygotowanych do śniadania stołów. Właśnie kończyła jajecznicę, kiedy usłyszała, jak nagle cichną szmery rozmów. Wszyscy goście jeden po drugim milkli. Wstała, spoglądając w kierunku śluzy. Serce zamarło jej w piersi. Oto w kierunku domu zmierzali Wesley i Bianka. Do tej pory – z dala od Bianki – Nicole czuła się tu bezpieczna, teraz jednak czuła, jak jej świat zaczyna się walić. Bianka pewnym krokiem zbliżała się do grupy gości. Miała na sobie kasztanową, jedwabną suknię ozdobioną pasem dużych, czarnych kwiatów wyhaftowanych na spódnicy. Wokół dekoltu i talii biegła szeroka taśma. Kolorowa suknia bardziej odsłaniała, niż zakrywała obfity biust. Kobieta w ręku trzymała parasolkę z takiego samego materiału. Przyglądając się nadchodzącej parze, Nicole szukała wyjaśnienia dziwnego zachowania pozostałych gości. To, że obecność Bianki przygnębiła ją, było zrozumiałe, ale dlaczego zrobiła takie wrażenie na innych, którzy jej nie znali? Przyjrzała się sąsiadom i dostrzegła na ich twarzach zdumienie. – Beth – słyszała, jak powtarzają. – Beth. – Wesley! – zawołała Ellen. – Ależ nas przeraziłeś! - Ruszyła przez trawnik w ich kierunku. – Witajcie - wyciągnęła rękę. Zbliżali się do stołów. Nicole nie mogła się ruszyć z miejsca. Wesley zostawił Biankę, która zdążyła już wziąć talerz. Otoczyły ja kobiety. – Dzień dobry – przywitał się z Nicole. – Jak ci się podobają tutejsze przyjęcia? Nicole spojrzała na niego oczami pełnymi łez. - Dlaczego? – zastanawiała się. – Dlaczego przywiózł Biankę? Czyżby mnie nienawidził i chciał mnie rozłączyć z Clayem? – Nicole – powiedział Wesley, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Zaufaj mi. Proszę. Zdołała tylko skinąć głowa. Nie mogła zdobyć się na odpowiedz. Ellen zaszła Wesleya od tyłu. – Skąd ją wziąłeś? Czy Clay ją widział? – Widział – odparł z uśmiechem Wes. Podał Nicole ramie. – Pójdziesz ze mną obejrzeć wyścigi? Bez słowa wzięła go pod rękę. – Co wiesz o Beth? – spytał, kiedy oddalili się od gości. – Tylko tyle, że zginęła razem z bratem Claya - odparła. Nagle umilkła. – Bianka jest do niej podobna, prawda? – wykrztusiła po chwili. – Na pierwszy rzut oka podobieństwo jest uderzające. Dopóki stoi bez ruchu, bardzo przypomina Beth, ale wystarczy, żeby otworzyła usta, a całe podobieństwo znika. – W takim razie Clay... – zaczęła. – Nie wiem. Nie mogę za niego mówić. Wiem tylko, że ja w pierwszym momencie sadziłem, że to Beth. Moim zdaniem Claya... odurzyło zewnętrzne podobieństwo Bianki do Beth. Nie może to być nic więcej, jako że Bianka nie należy do szczególnie miłych osób. – Uśmiechnął się. – Clay i ja ucięliśmy sobie pogawędkę na ten temat. – Pomasował brodę. – Pomyślałem, że może dobrze mu zrobi, kiedy zobaczy was dwie równocześnie.
Nicole zdawała sobie sprawę, że chciał jak najlepiej, ale tyle razy widziała pełen uwielbienia wzrok, jakim Clay wpatrywał się w Biankę. Teraz już by nie zniosła, gdyby patrzył na inną w ten sposób. – Jak się skończyły wczorajsze wyścigi? Czy Clay wygrał z Travisem? Mam nadzieje że tak. – Zostali pogodzeni – roześmiała się Nicole, zadowolona ze zmiany tematu. – Ale może chcesz posłuchać o moim najnowszym czerwonym płaszczu na zimę? Na przyjęciach w Wirginii obowiązywała niepisana zasada, że goście sami się zabawiają. Wszędzie stało jedzenie, pod ręką były wszelkie możliwe rozrywki i służba, gotowa spełnić każde żądanie. Dlatego kiedy rozległ się dźwięk rogu oznajmiający początek rannych wyścigów, kobiety czuły się zwolnione z obowiązku bawienia Bianki, skoro stwierdziła, że nie ma ochoty na wyścigi. Oczu nie mogła oderwać od suto zastawionych stołów. Ta okropna Maggie po wyjeździe Claya stwierdziła, że nie będzie dla niej gotować. – Czy to ty jesteś ta Malesonówna, o której tyle żem słyszał? Bianka oderwała wzrok od talerza, na który nakładała sobie jedzenie i zobaczyła przed sobą wysokiego, straszliwie chudego mężczyznę. Brudny, zniszczony surdut wisiał na nim jak na kołku. Twarz niemal całkowicie zasłaniały opadające w strąkach czarne włosy i rzadka czarna broda. Miał wydatny nos, bardzo wąskie usta, tylko oczy żarzyły się jak dwa czarne węgle. Były tak małe i tak blisko osadzone, że zdawały się stykać kącikami. Bianka skrzywiła się i odwróciła wzrok. – O cos cię pytałem, kobieto! Jesteś z Malesonów? Zmierzyła go zimnym spojrzeniem. – Nie pański interes. A teraz proszę mnie przepuścić. – Patrzcie, ile sobie tego nawaliła! – stwierdził, spoglądając na stertę na jej talerzu. – Obżarstwo to grzech, będziesz się w piekle smażyć. – Proszę mnie natychmiast zostawić, bo zacznę krzyczeć. – Tato, ja z nią porozmawiam. To ładna dziewczyna. Bianka z ciekawością spojrzała na młodzieńca, który do tej pory stał schowany za plecami ojca. Był silny, zdrowy, nie liczył sobie więcej niż dwadzieścia piec lat, ale niestety odziedziczył twarz swojego ojca. Małymi, ciemnymi oczkami błądził po miękkim, białym biuście Bianki. – Matka była z domu Maleson. Słyszeliśmy, że przyjeżdżasz do Ameryki, żeby wyjść za Claytona Armstronga. Napisaliśmy list do Anglii. Nie wiem, czy doszedł. Bianka świetnie pamiętała tamten list. A wiec to ta hołota śmiała się podawać za jej rodzinę. – Nie otrzymałam żadnego listu. – Za grzechy czeka cię śmierć! Głos mężczyzny niósł się po całej plantacji. – Tato, tam ludzie grają i stawiają pieniądze na konie. Powinieneś pójść przemówić im do sumień, a my tymczasem zapoznamy się z naszą krewniaczką. Bianka odwróciła się i odeszła. Nie miała zamiaru rozmawiać z żadnym z tych typów. Ledwo zdążyła opaść na ławkę, a już obok niej znalazło się dwóch młodzieńców. Naprzeciwko usiadł ten, którego wcześniej widziała, a obok młodszy, drobniejszy. Mógł liczyć koło szesnastu lat, wyglądał nieco lepiej, bo oczy miał jaśniejsze, większe, nieco szerzej osadzone. – Ten tu to Izaak – przedstawił starszy syn – a ja jestem Abraham Simmons. Tamten człowiek to nasz ojciec. – Ruchem głowy wskazał starca, który z Biblia pod pacha pospieszył w stronę toru. – Tata całe życie głosi kazania. O niczym innym nie myśli. Ale ja i Ike mamy inne plany.
– Czy nie zechcielibyście panowie usiąść gdzie indziej? Chciałabym w spokoju spożyć śniadanie. – To, co masz na tym talerzu, wystarczyłoby na cały dzień, damo – powiedział Ike. – Co tak zadzierasz nosa? – spytał Abe. – Kto inny by się ucieszył, że może pogadać z rodzina. – Nie jesteście moją rodziną – oświadczyła wyniośle Bianka. Abe nachylił się nad stołem i świdrował ją wzrokiem. Zmrużył wąskie oczka, tak że było widać tylko dwie ciemne szparki. – Cos nie wygląda, żebyś musiała się oganiać od przyjaciół. Ponoć masz się żenić z Armstrongiem i rządzić w Arundel Hall? – Jestem panią majątku Armstronga – oznajmiła dumnie miedzy jednym kęsem a drugim. – To kim w takim razie jest ta ślicznotka, którą Clay przedstawia jako swoją żonę? Bianka wysunęła szczękę, cały czas metodycznie przeżuwając. Ciągle jeszcze nie ochłonęła z gniewu na wieść, że Clay zostawił ja w domu, a zabrał Nicole. Od tamtej nocy, kiedy gościli na kolacji tego miłego pana Stanforda, Clay zaczął się dziwnie zachowywać. Cały czas ją obserwował i Biankę coraz bardziej to drażniło. Wspomniała cos o dostawieniu nowego skrzydła, ale on tylko przyglądał jej się w milczeniu. Rozzłoszczona Bianka wyszła z pokoju, przysięgając sobie, że Clay jeszcze jej zapłaci za swoje grubiaństwo. I wtedy niespodziewanie wyjechał. Początkowo się ucieszyła, bo jego nieustanna obecność działała jej na nerwy. Godzinami planowała, co każe sobie podać, gdy jego nie będzie. Wściekła się, kiedy ta obrzydliwa Maggie przygotowała zaledwie połowę dań. Właśnie stała w kuchni, mówiąc kucharce, że jeśli ceni sobie swoja posadę, to powinna wziąć się do roboty, kiedy pojawił się Wesley. Powiedział jej o przyjęciu i o tym, że Clay zabrał tam Nicole. Bianka niechętnie zaczęła się szykować do podróży na plantację Backesów. Miała wyjechać z Wesem następnego dnia rano. Jak ta wstrętna Nicole śmie odbierać jej własność! O, Bianka jeszcze jej pokaże! Wystarczy, że się uśmiechnie, a Clay będzie jej jadł z ręki, tak samo jak pierwszego wieczoru. O, tak, kobiety z jej rodziny miały władze nad mężczyznami, a ona doskonale znała jej silę. – Ta kobieta była kiedyś moją służącą – oświadczyła wyniośle. – Twoja służąca! – roześmiał się Abe. – Zdaje się, że teraz służy Clayowi. – Idź sobie stad razem ze swoimi brudnymi myślami - powiedziała, wstając, żeby pójść po dokładkę. – Słuchaj – mówił Abe, idąc za nią. Już się nie śmiał. – Myślałem, że się ożenisz z Clayem i będziesz mogła nam pomóc. Tacie zawsze były w głowie tylko kazania. Mamy trochę ziemi blisko plantacji Claya, ale nie mamy inwentarza. Myśleliśmy, żebyś nam pożyczyła byka. No i że nie pożałowałabyś krewniakom kilku jałówek. – I kurczaków – dodał Ike. – Mama chciałaby trochę więcej kurczaków. To twoja ciotka. Bianka odwróciła się na pięcie. – Nie jestem wasza kuzynka! Jak śmiecie snuć plany w związku ze mną i moją przyszłością! Jak śmiecie mówić do mnie o... zwierzętach! Abe dłuższą chwilę nie odpowiadał. – Cos mi tu nie pasuje, panno Zarozumialsza – powiedział wreszcie. – Wygląda na to, że nie zobaczysz ani grosza z pieniędzy Claya. Przyjechałaś aż z Anglii, a ten zdążył się już ożenić z twoją służącą zamiast z tobą! – Abe zaczął się śmiać. – To dopiero historia! Dawnom się tak nie ubawił! Poczekaj tylko, aż ją rozpowiem po okolicy.
– To nieprawda! – zawołała Bianka. W jej oczach zalśniły łzy. – Clayton się ze mną ożeni! Ja będę rządzić plantacją Armstronga. To wszystko tylko kwestia czasu. Clayton zamierza unieważnić małżeństwo z moją pokojówką. Abe i Ike spojrzeli po sobie, z trudem panując nad śmiechem. – Unieważni, co? – prychnął Abe. – Wczoraj kiedy siedziała mu na kolanach, nie wyglądał, jakby chciał się jej pozbyć. – A wtedy, jak w środku dnia zabrał ja do sypialni? – dodał Ike. Wszedł właśnie w wiek, kiedy zaczyna się interesować płcią przeciwną. Godzinę przeleżał pod drzewem, wyobrażając sobie, co Clay robi ze swoja śliczną żonką. – Wieczorem, kiedy znowu się pokazali, uśmiechał się od ucha do ucha. Co za ladacznica – pomyślała Bianka. – Ta szmata wyobraża sobie, że dzięki swym wdziękom odbierze jej, Biance, Claya i jego plantacje. Oderwała wzrok od jedzenia i spojrzała na tor, gdzie odbywały się wyścigi. Zje śniadanie, a potem rozprawi się z Nicole. Uniosła dumnie brodę i odeszła, zostawiając dwóch młodzieńców. – Kiedyś jeszcze możesz znaleźć się w potrzebie! - zawołał Abe. – My nie zapominamy o rodzinie tak szybko jak ty, ale od tej pory nasza cena będzie znacznie wyższa. Ruszaj, Ike, trzeba zabrać stamtąd tatę. Dopiero po godzinie Bianka wreszcie dotarła na miejsce, gdzie odbywały się wyścigi. Kobiety głośno dopingowały konie, ale Nicole milczała, wyraźnie czymś zmartwiona. Raz po raz spoglądała na drugi koniec toru, gdzie stał Clay w otoczeniu innych mężczyzn. Bianka czubkiem parasolki postukała Nicole w ramie. – Chodź tutaj – zakomenderowała, kiedy Nicole się odwróciła. Nicole posłusznie ruszyła za nią. – Co ty tu robisz? – zaatakowała Bianka, gdy już się nieco oddaliły. – Doskonale wiesz, że nie powinnaś się tu pokazywać. Nawet jeśli nie przez wzgląd na Claya i na mnie, to przez wzgląd na samą siebie. Słyszałam, że zachowywałaś się jak ulicznica. Zastanów się, co ludzie powiedzą, kiedy Clay się ciebie pozbędzie i ożeni ze mną? Myślisz, że ktoś ciebie zechce? Taki towar z drugiej ręki? Nicole przyglądała się rywalce. W wizji snutej przez Biankę przeraziła ją jedynie myśl o życiu z innym mężczyzną niż Clay. – Może pójdziemy z nim porozmawiać? – spytała pewnie Bianka. – Nie pamiętasz już, jak szybko o tobie zapomniał, kiedy przyjechałam z Anglii? Nicole pamiętała. Te kilka minut na zawsze wryło jej się w serce. – Musisz się nauczyć, że mężczyzna najpierw musi kobietę szanować, dopiero potem kochać. Jeśli ktoś się zachowuje jak dziewka, tak też będzie traktowany. – Nicole – odezwała się Ellen, stając nagle za Bianka – dobrze się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej. – Chyba za długo byłam na słońcu. – Czyżbyś się spodziewała maleństwa? – uśmiechnęła się Ellen. Nicole położyła rękę na brzuchu. Jak bardzo chciała, żeby Ellen miała racje! – Prawdopodobnie to od jedzenia – wtrąciła się Bianka. – Nie powinna się przejadać i wychodzić potem na słonce. Myślę, że pójdę już do domu. Nicole, chyba powinnaś iść ze mną. – Tak, masz racje – poparła ja Ellen. Spacer z Bianka był ostatnia rzeczą, na którą Nicole miała ochotę, ale właśnie podchodzili ku nim mężczyźni, wśród nich Clay. Nie zniosłaby pełnego miłości spojrzenia, jakim Clay przywitałby Biankę. W rezydencji Ellen były co najmniej trzy ogromne sale, teraz zapełnione gośćmi. Nagła ulewa wypłoszyła ich z ogrodu i sprawiła, że przybiegli szukać schronienia pod
dachem. W całym domu rozpalono w kominkach i w miarę jak się nagrzewały, w pokojach robiło się coraz cieplej. Clay z kuflem jasnego piwa w ręku siedział w skórzanym fotelu na biegunach, przyglądając się, jak iskry strzelają w kominku. Parę minut temu był na górze, ale okazało się, że Nicole śpi. Niepokoił się o nią, bo cały ranek ludzie opowiadali mu o kobiecie uderzająco podobnej do Beth. – Zechce pani spocząć – usłyszał znajomy głos. Odwrócił się i zobaczył Wesa, który stał niedaleko, twarzą do niego. Zaś plecami do niego stała kobieta, której obfite kształty poznałby wszędzie. Clay nie chciał jeszcze rozmawiać z Bianką. Najpierw zamierzał się zobaczyć z Nicole, zapewnić ją o swoich uczuciach, rozwiać jej niepokój. Uniósł się z fotela, ale Wes rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Wzruszył ramionami i usiadł z powrotem. Może Wes chce porozmawiać z Bianką w cztery oczy? – To musi być dla pani prawdziwy szok – odezwał się Wes. Clay słyszał każde słowo. – Nie rozumiem, co ma pan na myśli – odparła Bianka. – Może być pani ze mną szczera. Clay opowiedział mi całą historię. Przyjechała pani aż z Anglii, spodziewając się, że wyjdzie za mąż za Claya, a tymczasem okazało się, że on się ożenił z inną. I otwarcie z nią żyje. – Pan naprawdę mnie rozumie! – zawołała z wdzięcznością. – Wszyscy sprzysięgli się przeciwko mnie, a ja nawet nie wiem, dlaczego. Powinni bronić mnie, nie tej okropnej Nicole. To ja zostałam oszukana. – Niech mi pani powie, dlaczego chciała pani poślubić Claya? Milczała. – Trochę nad tym myślałem – ciągnął Wes. – Zdaje się, że moglibyśmy sobie pomóc. Oczywiście, wie pani, że Clay to dość zamożny człowiek. Uśmiechnął się, widząc jak skwapliwie potaknęła. – Od kilku lat moja plantacja przestała przynosić dochód. Pani, jako właścicielka Arundel Hall, mogłaby mi trochę pomóc. – Jak? – Od czasu do czasu mogłoby zniknąć kilka buszli pszenicy, albo jakieś zwierzęta znalazłyby się na moim pastwisku. Clay by nawet nie zauważył. – Nie wiem... – Ale przecież byłaby pani jego żoną. Pół plantacji należałoby do pani. – Oczywiście – rozpogodziła się Bianka. – A pomoże mi pan? Najpierw byłam przekonana, że zostanę jego żoną, ale ostatnio już nie jestem taka pewna. – Oczywiście, że zostanie pani jego żoną. Jeśli pani mi trochę pomoże, to i ja pani pomogę. – Obiecuje. Ale jak się pozbyć tej okropnej Nicole? Przy byle okazji narzuca mu się jak jakaś ladacznica, a ten głupiec się z tego cieszy. – Dość tego – odezwał się głucho Clay, stając nad Bianka. Odwróciła się, unosząc dłoń do szyi. – Clay! Ależ mnie przeraziłeś! Nie miałam pojęcia, że tu jesteś. Clay nie zwrócił na nią uwagi. – Właściwie to przedstawienie nie było potrzebne – powiedział do Wesa. – Trochę to potrwało, ale wreszcie przejrzałem na oczy. Ona nie jest Beth. – Nie – odparł cicho Wes. – Nie jest. Wstał, spoglądając to na Claya, to na Biankę. – Zdaje się, że musicie porozmawiać. Clay potaknął, wyciągając do Wesa rękę.
– Jestem twoim dłużnikiem. Wes uśmiechnął się i uścisnął dłoń przyjaciela. – Nie zapomniałem jeszcze twojego uderzenia. Kiedyś się policzymy. – Poradzę sobie z tobą i Travisem – roześmiał się Clay. Wes prychnął pogardliwie i odszedł, zostawiając Claya z Bianką, do której zaczęło docierać, że Clay słyszał całą jej rozmowę z Wesem i że Wes specjalnie ja zaaranżował. – Jak śmiałeś podsłuchiwać moją rozmowę? – wysyczała, kiedy Clay usiadł naprzeciwko. – Niczego nowego się z niej nie dowiedziałem. Powiedz, czemu przyjechałaś do Ameryki? – Nie czekał na odpowiedz. – Przez pewien czas wydawało mi się, że cię kocham, dlatego ci się oświadczyłem. Przez dłuższy czas nie mogłem się wyzwolić spod twojego... wpływu, ale teraz wiem, że nigdy cię nie kochałem i nigdy właściwie cię nie znałem. – Co ty wygadujesz? Mam listy, w których piszesz, że się ze mną ożenisz. Wycofanie się z narzeczeństwa jest karalne. Clay przyglądał jej się zdumiony. – Jak możesz mówić o złamaniu obietnicy małżeństwa, skoro już jestem żonaty? Żaden sąd na świecie nie każe mi porzucić żony, by ożenić się z inną. – Każe, jeśli powiem, jakie były okoliczności zawarcia tego małżeństwa. Clay zacisnął szczeki. – A wiec, czego chcesz? Pieniędzy? Zapłacę ci za stracony czas. Zresztą zdążyłaś już zgromadzić sporą garderobę. Bianka z trudem powstrzymywała łzy. Jak ten kolonialny gbur może pojąć jej pragnienia? W Anglii z powodu braku majątku nie mogła się obracać nawet w gronie ludzi, którzy niegdyś służyli jej rodzinie. Ci, których towarzystwo musiała znosić ze względu na swój niższy status, za jej plecami wyśmiewali się z amerykańskiego narzeczonego. Twierdzili, że nikogo lepszego nie udało jej się złapać. Bianka co prawda dawała do zrozumienia, że ma za sobą wiele propozycji małżeńskich, ale to nie była prawda. A wiec czego naprawdę chciała? Chciała tego wszystkiego, co kiedyś miała jej rodzina: bezpieczeństwa, pozycji, majątku, dzięki któremu zniknęłoby widmo licytatora, świadomości, że jest potrzebna i kochana. – Chce plantacji Armstrongów – odparła cicho. Clay rozparł się wygodniej w fotelu. – Tylko tyle? Co za skromność. Nie mogę i nie chce ci tego oddać. Pokochałem Nicole i pragnę, by pozostała moją żoną. – Nie możesz! Przyjechałam tutaj aż z Anglii! Musisz się ze mną ożenić! Clay uniósł brew. – Wrócisz do Anglii najwygodniejszym statkiem, na jaki będzie mnie stać. Postaram się wynagrodzić ci stracony czas i... wypłacić odszkodowanie za niedotrzymanie obietnicy. To wszystko, co mogę ci zaoferować. Bianka zmierzyła go wzrokiem. – Za kogo ty siebie masz, ty obrzydliwy, niewychowany prostaku? Sadzisz, że chciałam za ciebie wyjść? Przyjechałam dopiero, kiedy się dowiedziałam, że masz trochę pieniędzy. Myślisz, że się mnie pozbędziesz jak zbędnego balastu? Myślisz, że wrócę tak do Anglii, żeby wszyscy mogli mówić, że zostałam porzucona? Wstał. – Nic mnie to nie obchodzi. Wrócisz do Anglii i to szybko. Nawet gdybym musiał osobiście załadować cię na pokład. Obrócił się na pięcie i zostawił Biankę samą. Gdyby został jeszcze choć chwile, mógłby nie wytrzymać i uderzyć tę kobietę.
Bianka gotowała się ze złości. Nie dopuści, żeby ten cham ją porzucił. Wyobrażał sobie, że może ją prosić o rękę, a teraz sadzi, że wystarczy jego jedno słowo, a sobie pójdzie jak jakaś służebna dziewka. Jak Nicole! To Nicole była służącą, nie ona. A jednak Clay porzucił ją, Biankę, dla takiej nisko urodzonej kuchty. Zacisnęła dłonie w pięści. Nie pozwoli mu na to! Jeden z jej przodków znał osobiście siostrzeńca króla Anglii. Pochodzi z dobrej rodziny, silnej i wpływowej. Rodzina – pomyślała. – Ci ludzie, którzy dziś rano ją zaczepiali, twierdzili, że są jej krewniakami. Tak – uśmiechnęła się. – Oni jej pomogą. Zdobędą dla niej te plantacje. I nikt już nie odważy się z niej śmiać! Clay schronił się pod dachem jednego z licznych przedsionków domu Ellen. Wokół siekł lodowaty deszcz, oddzielając go od świata. Clay wyjął z kieszeni cygaro, zapalił i głęboko się zaciągnął. Od kilku dni wielokrotnie już wymyślał sobie od głupców, ale dziś wymyślanie nie wystarczało. Nie powiedział Wesowi prawdy. Dopiero kiedy się przekonał, jaka naprawdę jest Bianka, przejrzał na oczy. Do tej pory cały czas widział w niej Beth. Przysiadł na murku, jedną nogę opierając na ziemi i przypatrywał się cichnącej ulewie. Zza drzew powoli zaczynało wyglądać słonce. Nicole wiedziała, jaka jest Bianka – myślał. – A jednak zawsze była dobra i miłosierna wobec tej kobiety, nigdy nie okazała jej wrogości ani nie dała się ponieść gniewowi. Uśmiechnął się i rzucił niedopałek na mokry trawnik. Z dachu skapywała jeszcze woda, ale słonce odbijało się już w kroplach deszczu drżących na wilgotnych źdźbłach trawy. Clay zerknął na okna pokoju, w którym spała Nicole. A może nie śpi już? – dumał. – Jak zareagowała na obecność Bianki? Wszedł do domu i przez plątaninę korytarzy ruszył do ich sypialni. Nicole była najmniej samolubna ze wszystkich znanych mu istot. Będzie kochała jego, jego dzieci, służbę, nawet zwierzęta, nie żądając niczego w zamian. Wystarczył jeden rzut oka, żeby się przekonać, że nie spała. Podszedł od razu do szafy, złapał prostą sukienkę z ciemnobrązowego perkalu. – Ubierz się – powiedział. – Chcę ci coś pokazać.
12 Wolno odrzuciła kołdre i naciagneła na siebie halke. Zmuszała sie do najmniejszego ruchu, tak była otepiała, nieszczesliwa. Tyle dobrze, .e o mnie zupełnie nie zapomniał – myslała. – Widac tym razem obecnosc najmilszej Bianki nie całkiem go 176 zaslepiła. A mo.e zabiera ja, Nicole, z powrotem do młyna, jak najdalej od Bianki? Nie pytała, dokad jada. Dr.acymi palcami bezskutecznie usiłowała zapiac suknie. Wreszcie Clay odsunał jej rece i sam zapiał guziki. Zajrzał w ogromne, wilgotne od łez oczy Nicole pełne niepokoju i tesknoty. Pochylił sie i ucałował ja delikatnie. Natychmiast przywarła do niego ustami. – Chyba niewiele dałem ci powodów, bys mogła mi ufac, prawda? Nie odpowiedziała, ze scisnietym gardłem wpatrywała sie w Claya. Usmiechnał sie do niej łagodnie, potem, ujał ja za reke i wyprowadził z sypialni. Wyszli do ogrodu. Nicole uniosła długa spódnice, by jej nie zmoczyc o wilgotna, trawe. Clay pociagnał ja za soba, nie zwracajac uwagi, .e Nicole musi biec, .eby dotrzymac mu kroku. Bez słowa pomógł jej wskoczyc na pokład statku. Odcumował go i rozwinał .agiel. Elegancki stateczek gładko, równo sunał po rzece. Nicole siedziała spokojnie, przygladajac sie, jak Clay startuje. Pote.na sylwetka Claya kojarzyła jej sie z góra: niezgłebiona, tajemnicza, czyms, co sie kocha, choc sie nie pojmuje. Widzac, .e kieruja sie w strone plantacji Armstrongów, Nicole poczuła, jak serce sciska jej sie w piersi. Miała racje! Odwozi ja do młyna. —elazna obrecz zacisneła sie jeszcze mocniej wokół piersi, tak .e nie mógł sie z niej dobyc nawet szloch. Dopiero gdy przepłyneli przez sluze obok młyna, poczuła .e uscisk sie rozluznia i ogarneła ja fala radosci. Kiedy sie zatrzymali, w pierwszym momencie nie rozpoznała miejsca. Stali przed zwarta sciana krzewów. Clay zszedł z .aglowca i brodzac po kostki w wodzie, przycumował go do brzegu, potem wyciagnał rece do Nicole. Dziewczyna z westchnieniem ulgi niemal rzuciła sie w szeroko otwarte
ramiona. Przez chwile przygladał jej sie z rozbawieniem; potem 177 przez ukryte wejscie wniósł ja na cudowna polane pełna kwiatów. Niedawny deszcz odswie.ył roslinnosc, przywrócił do .ycia, promienie słonca tanczyły w kroplach rosy wiszacej na kielichach kwiatów. Clay postawił Nicole na ziemi, potem usiadł wsród kwiatów. Oparłszy sie o du.y kamien, posadził sobie dziewczyne na kolanach. – Wiem, jak bardzo sie boisz, .eby nie poplamic trawa sukni – przekomarzał sie. Ale Nicole była powa.na. Spojrzała na niego. W jej oczach widac było lek i niepokój. Przygryzła górna warge. – Dlaczego mnie tu przyprowadziłes? – Sadze, .e powinnismy porozmawiac. – O Biance? – wyszeptała z trudem. Przyjrzał jej sie badawczo. – Skad ten strach w twoich oczach? Boisz sie mnie? Zamrugała, by odgonic łzy. – Nie, nie ciebie, ale tego, co chcesz mi powiedziec. Tego sie boje. Przyciagnał ja do siebie, poło.ył jej głowe na swoim ramieniu? – Jesli jestes gotowa mnie wysłuchac, chciałbym ci opowiedziec o sobie, swojej rodzinie i o Beth. Mogła tylko bez słowa skinac głowa. Chciała wiedziec o nim wszystko. – Moje dziecinstwo przypominało jedna z tych bajek, które opowiadasz bliznietom – zaczał. – James i ja mielismy najwspanialszych rodziców, jakich mo.na sobie wymarzyc. Kochali nas i karali. Moja matka była cudowna, dobra kobieta. Miała wspaniałe poczucie humoru, uwielbiała płatac nam figle. Czesto kiedy wybieralismy sie na ryby, a ona pakowała nam jedzenie, po otwarciu kosza znajdowalismy w nim olbrzymia .abe. Ile. razy zawstydziła nas, łowiac wiecej ryb ni. my obaj! Nicole usmiechneła sie, wyobra.ajac sobie te kobiete. – A twój ojciec? 178 – Uwielbiał ja. Nawet kiedy ju. podroslismy, potrafili ganiac sie i bawic jak dwójka dzieciaków. Bylismy bardzo szczesliwa rodzina.
– Beth – szepneła Nicole i poczuła, jak Clay na chwile sztywnieje. – Beth była córka naszego zarzadcy. Jej matka zmarła przynoszac ja na swiat. Beth nie miała .adnego rodzenstwa, wiec matka, jakby to sie rozumiało samo przez sie, zaopiekowała sie dziewczynka. To samo zrobilismy ja i James. James miał wtedy osiem lat, ja cztery. Ani przez chwile nie bylismy zazdrosni o dziecko, któremu mama poswiecała tyle czasu. Pamietam, .e sam nosiłem Beth na rekach. Kiedy tylko zaczeła chodzic, nie odstepowała nas ani na krok. Nie było mowy, .ebysmy mogli spedzic dzien bez krecacej sie pod nogami małej Beth. Kiedy uczyłem sie jezdzic konno, Beth siedziała mi za plecami. – I w pewnym momencie sie w niej zakochałes. – Niedokładnie tak. Ja i James zawsze sie w niej kochalismy. – A jednak wyszła za Jamesa. Clay przez chwile milczał. – To te. niezupełnie tak. Nie przypominam sobie, .eby ktokolwiek wspomniał o tym chocia. słowem, ale zawsze było wiadomo, .e Beth wyjdzie za Jamesa. Podejrzewam, .e James własciwie nigdy sie jej nie oswiadczył. Pamietam, .e w czasie przyjecia z okazji jej szesnastych urodzin James spytał, czy nie pora ju. wyznaczyc daty slubu. Nim skonczyła siedemnascie lat, na swiat przyszły bliznieta. – Jaka ona była? – Radosna – odparł cicho Clay. – Nie znałem pogodniejszej od niej istoty. Tylu ludzi kochała. Tryskała energia, zawsze sie smiała. Któregos roku był taki nieurodzaj, .e obawialismy sie, czy nie bedziemy musieli sprzedac Arundel Hall. Nawet matka przestała sie usmiechac. Ale nie Beth. Powiedziała, .ebysmy przestali sie nad soba litowac i wreszcie 179 zakasali rekawy. Do konca tygodnia opracowalismy plan, dzieki któremu udało nam sie przetrwac zime. To nie było łatwe, musielismy mocno zacisnac pasa, ale plantacja ocalała. I to dzieki Beth. – A jednak wszyscy oni pomarli – szepneła Nicole, myslac o swojej i Claya rodzinie. – Tak. Wybuchła epidemia cholery. W całym okregu zmarło mnóstwo ludzi. Pierwszy umarł ojciec, potem matka. Nie sadziłem, .e kiedykolwiek sie z tego otrzasniemy, lecz
własciwie cieszyłem sie, .e odeszli razem. Nigdy nie chcieli .yc osobno. – Ale przecie. ciagle miałes Jamesa, Beth i bliznieta. – Tak – usmiechnał sie. – Nadal bylismy rodzina. – Nie chciałes zało.yc własnego domu, miec własnej .ony, dzieci? Potrzasnał głowa. – Wiem, .e to mo.e teraz brzmiec dziwnie, ale byłem zadowolony. Kobiet miałem w bród. Wystarczyło siegnac. Była taka jedna slicznotka, tkaczka... – Umilkł i parsknał smiechem. – Ale chyba to cie szczególnie nie ciekawi. Nicole ochoczo potakneła. – Wydaje mi sie, .e po prostu nigdy nie spotkałem kogos, kto by pasował do naszej trójki. Razem sie wychowalismy, znalismy swoje mysli, pragnienia. James i ja razem pracowalismy, niewiele sie nawet do siebie odzywajac, potem wracalismy do domu, do Beth. Ona... Nie wiem, jak to wyrazic, ale sprawiała, .e czulismy sie dobrze. Wiem, .e była .ona Jamesa, ale nigdy nie przestała sie zajmowac i mna. Zawsze cos dla mnie ugotowała, szyła mi koszule. Umilkł, przyciagnał bli.ej Nicole i wtulił twarz w jej pachnace włosy. – Opowiedz mi o Biance – szepneła. – Na jednym z przyjec wydanych przez Beth – zaczał po chwili bardzo cichym głosem – jeden z gosci, przybysz z Anglii, ciagle sie w nia wpatrywał, wreszcie powiedział, .e ostatnio 180 poznał dziewczyne, która mogłaby byc jej blizniaczka. James i ja rozesmialismy mu sie prosto w twarz, bo wiedzielismy, .e na całym swiecie nie ma nikogo takiego jak nasza Beth. Ale Beth ogromnie to zaciekawiło. Wypytała me.czyzne bardzo dokładnie i zapisała adres Bianki. Powiedziała, .e jesli kiedykolwiek wybierze sie do Anglii, spróbuje odnalezc panne Maleson. – Ale pierwszy pojechałes ty. – Tak. Stwierdzilismy, .e cena, jaka uzyskujemy na brytyjskim rynku za nasza bawełne i tyton, jest za niska. Poczatkowo mieli pojechac James i Beth, ja zas miałem zostac z bliznietami. Jednak Beth odkryła, .e spodziewa sie kolejnego dziecka. Stwierdziła, .e za nic nie zaryzykuje podró.y przez ocean, która mogłaby ja kosztowac utrate dziecka, dlatego staneło na tym, .e pojade ja.
– I Beth poprosiła, .ebys obejrzał Bianke. Clay cały zesztywniał, sciskajac mocno Nicole. – James i Beth utoneli zaledwie w kilka dni po moim wyjezdzie, ale wiadomosc o ich smierci dotarła do Anglii dopiero po kilku miesiacach. Własnie załatwiłem wszystkie interesy i jechałem do Bianki. Straszliwie ju. teskniłem za domem, miałem serdecznie dosc zle przygotowanych potraw i pilnowania, by ktos zajał sie moimi koszulami. Chciałem wrócic do domu, do rodziny. Wiedziałem jednak, .e Beth by mi nie darowała, gdybym nie zdobył sie na jeszcze jeden wysiłek i nie pojechał obejrzec kobiety, która ponoc wygladała dokładnie tak samo jak ona. Ów Anglik, który powiedział Beth o Biance, zaprosił mnie do siebie. Kiedy Bianka weszła do pokoju, w pierwszej chwili odebrało mi mowe. Wpatrywałem sie w nia tylko. Potem chciałem ja chwycic w objecia, uscisnac i wypytac, co u Jamesa i blizniat. Nie chciało mi sie wierzyc, .e to nie Beth. Umilkł na chwile. 181 – Nastepnego dnia przyjechał człowiek z wiadomoscia o smierci Jamesa i Beth. Wysłali go Ellen i Horacy. Długo trwało, nim wreszcie mnie odnalazł. – To spadło na ciebie jak grom. Ból pomieszany ze zdumieniem – powiedziała Nicole, która sama znała to uczucie. – Nie mogłem sie otrzasnac. Nie chciałem wierzyc, ale tamten człowiek widział, jak wyciagano z rzeki ich ciała. Myslałem tylko o tym, .e kiedy wróce do Arundel Hall, zastane pustke. Moi rodzice odeszli, teraz James i Beth. Przez chwile zastanawiałem sie, czy by nie zostac w Anglii i poprosic Horacego, .eby sprzedał majatek. – Ale była Bianka. – Tak, była Bianka. Zaczałem sobie wyobra.ac, .e Beth własciwie nie odeszła, uznałem za omen, .e wiadomosc o jej smierci przyszła w chwili, gdy poznałem kobiete tak do niej podobna. Tak mi sie przynajmniej wydawało. Wpatrywałem sie w Bianke i powtarzałem sobie, .e Beth nie umarła, .e ciagle jeszcze .yje ktos, kto mnie kocha. Oswiadczyłem sie Biance. Chciałem, .eby razem ze mna wróciła do Wirginii. Wtedy nie musiałbym sam wchodzic do pustego domu. Jednak ona twierdziła, .e potrzebuje czasu. Ja go nie miałem. Wiedziałem, .e musze ju. wracac. Czułem, .e ze swiadomoscia, .e Bianka wkrótce do mnie dołaczy, moge jechac na plantacje. Poza tym
miałem nadzieje, .e cie.ka praca pozwoli mi o wszystkim zapomniec. – Nic nie pozwoli ci o tym zapomniec. Pocałował ja w czoło. – Pracowałem za dwóch, a mo.e i za trzech, ale nic nie stepiło bólu. Trzymałem sie z dala od domu. Nie mogłem zniesc tej dzwieczacej w uszach pustki. Sasiedzi usiłowali mi pomóc, próbowali nawet wyszukac mi .one, ale ja tylko chciałem, .eby wróciło to, co odeszło. – Chciałes, .eby z powrotem byli tu Beth i James. – Z dnia na dzien mysl o Beth, która znowu siadzie u mego boku, stawała sie coraz natarczywsza. Pogodziłem sie ze 182 smiercia Jamesa, ale Bianka nie dawała mi spokoju. Sadziłem, .e zastapi Beth. – Dlatego zorganizowałes to porwanie? – Tak, to był rozpaczliwy krok, ale sam ju. nie wiedziałem, co robic, czułem, .e niedługo oszaleje. Nicole potarła policzkiem o jego piers. – Nic dziwnego, .e tak sie rozgniewałes, kiedy sie dowiedziałes, .e zostałes poslubiony mnie, nie Biance. Oczekiwałes wysokiej blodynki, a dostałes... – Drobna, ciemnowłosa pieknosc o niesamowitych ustach – rozesmiał sie. – Zasłu.yłem wtedy, .ebys przyło.yła mi do piersi pistolet. Tyle przeze mnie przeszłas. – Przecie. oczekiwałes Bianki – broniła go, unoszac głowe, .eby na niego spojrzec. Clay znowu przyciagnał jej głowe do siebie. – I dzieki Bogu, .e jej nie dostałem! Jakim. głupcem byłem sadzac, .e jakikolwiek człowiek mo.e zastapic innego. Od jego słów przeszył ja dreszcz. – Kochasz jeszcze Bianke? – Nigdy jej nie kochałem. Teraz to wiem. Wszystko, co widziałem, to jej podobienstwo do Beth. Kiedy tu przyjechała, słuchałem jej, myslałem o niej przez pryzmat Beth. Ale nawet w tym zacmieniu zdawałem sobie sprawe, .e cos nie jest w porzadku. Sadziłem, .e kiedy Bianka pojawi sie w moim domu, wszystko wróci do ludu, .e bede znowu sie czuł jak wtedy, kiedy .yła Beth. – Ale tak nie było? – spytała z nadzieja w głosie Nicole. – I to dzieki tobie. Choc, jak mówiłem, własciwie nie słuchałem Bianki. Podswiadomie wyczuwałem, .e cos jest nie
tak. Wiedziałem tylko, .e nie chce wracac na noc do domu i .e pracuje cie.ej ni. przez cały ostatni rok. Kiedy ty ze mna mieszkałas, miałem ochote wracac. Zas kiedy rzadziła Bianka, wolałem pola, szczególnie te bli.ej młyna. Nicole usmiechneła sie i ucałowała go przez koszule. Nigdy nie słyszała wspanialszych słów. 183 – Potrzebowałem Wesa, .eby wrócił mi rozum – podjał. – Widziałem, jakie to na nim zrobiło wra.enie, kiedy Wes pierwszy raz zobaczył Bianke. Poczułem sie usprawiedliwiony, .e mam w domu ja, a nie ciebie. Wiedziałem, .e Wes zrozumie. – Zdaje sie, .e Wesley nie przepada za Bianka. Clay parsknał smiechem i pocałował Nicole w czubek nosa. – Oglednie powiedziane. Kiedy oswiadczył, .e Bianka to pró.na, arogancka dziwka, uderzyłem go. Ogarneło mnie obrzydzenie. Nie wiem, czy dlatego, .e uderzyłem przyjaciela, czy te. dlatego, .e usłyszałem słowa prawdy. Uciekłem z domu. Nie było mnie przez dwa dni. Przez ten czas wszystko sobie dokładnie przemyslałem. Troche to mi zajeło, ale wreszcie zobaczyłem, co narobiłem. I zmusiłem sie do uznania, .e Beth naprawde nie .yje. Próbowałem ja wskrzesic przez Bianke, ale nic z tego nie wyszło. To, co mi zostało, a co przez tyle czasu lekcewa.yłem, to bliznieta. Jesli Beth i James .yja, to nie w jakiejs obcej kobiecie, ale w swoich dzieciach. Jesli chce cos Beth podarowac, to powinna tym byc dobra matka dla blizniat, które tak bardzo kochała, a nie kobieta, która wepchneła Alexa do rzeki, tylko dlatego, .e rozdarł jej sukienke. – Jak sie o tym dowiedziałes? – Dzieki Rogerowi, Janie, Maggie i Luke'owi – odparł z niesmakiem. – Ka.de z nich uznało za swój obowiazek mi o tym powiedziec. Wszyscy oni znali Beth i przypuszczam, .e wyczuwali, .e do Bianki przyciagneło mnie przede wszystkim jej podobienstwo do zmarłej. – Dlaczego zaprosiłes mnie na przyjecie? – spytała wstrzymujac dech. Rozesmiał sie i mocno ja przytulił. – Zdaje sie, .e oboje mamy równie małe rozumki. Pojawszy, .e chciałem Bianka zastapic Beth, uswiadomiłem sobie równoczesnie, czemu tak wiele czasu spedziłem, spogladajac na sluze przy młynie, która, notabene, wymaga naprawy. W drugiej czesci majatku Backesów jest jeszcze jeden młyn.
184 – Clay! Znowu sie rozesmiał. – Kocham cie. Nie widziałas o tym? Wszyscy inni wiedzieli. – Nie – wyszeptała. – Nie byłam pewna. – Serce mi pekało tej nocy, kiedy opowiedziałas mi o swoim dziadku i wyznałas, .e mnie kochasz. – Przerwał. – Nastepnego dnia mnie zostawiłas – podjał po chwili. – Dlaczego? Spedzilismy cudowna noc, a nastepnego ranka byłas wobec mnie taka zimna. Doskonale pamietała portret w gabinecie Claya. – Ta kobieta na obrazie w twoim gabinecie to Beth, prawda? Skinał głowa. – Sadziłam, .e to Bianka. Wygladało to jak relikwia. Jak mogłam konkurowac z kobieta, która uwielbiałes? – Ju. go tam nie ma. Wrócił na swoje miejsce nad kominkiem w jadalni. Ubrania zamknałem w kufrze wraz z innymi. Mo.e Mandy kiedys bedzie chciała z nich skorzystac. – Clay, i co teraz? – Ju. ci mówiłem. Chce, .ebysmy jeszcze raz sie pobrali, publicznie, wobec jak najwiekszej liczby swiadków. – A co z Bianka? – Ju. jej powiedziałem, .e ma wrócic do Anglii. – I jak to przyjeła? Zmarszczył brwi. – Nie wygladała na uszczesliwiona, ale bedzie musiała ustapic. Zapłace jej. Dobrze, .e tak szybko oprzytomniałem. Zda.yła ju. wydac mnóstwo pieniedzy. – Nagle przerwał i głosno sie rozesmiał. – Jestes prawdziwym wyjatkiem. Nie znam innej kobiety, która by okazywała wrogowi tyle serca. Nicole odsuneła sie od niego i spojrzała zdziwiona. – Bianka nie jest moim wrogiem. Własciwie powinnam ja kochac, bo to ona mi ciebie podarowała. 185 – Nie sadze, .eby „podarowac” było odpowiednim słowem. – Ja te. – zachichotała Nicole. Clay z usmiechem gładził jej skronie. – Wybaczysz mi, .e byłem taki głupi i slepy?
– Tak – szepneła, nim jego usta spoczeły na jej wargach. Swiadomosc, .e Clay ja kocha, sprawiła, .e Nicole poczuła, jak ogarnia ja goraca fala namietnosci. Mocno objeła go ramionami za szyje i przywarła do niego ze wszystkich sił. —adne nie zauwa.yło pierwszych kropli deszczu. Rozłaczyli sie dopiero, kiedy niebo rozcieła pierwsza błyskawica i chlusneły na nich lodowate strugi. – Schowajmy sie! – krzyknał Clay, wstajac i pociagajac za soba Nicole. Chciała ruszyc w strone .aglowca, ale Clay poprowadził ja w przeciwnym kierunku. Pobiegli na druga strone polany. Kiedy Nicole stała w strugach deszczu, rozcierajac zmarzniete ramiona, Clay wyciagnał nó. i zaczał scinac krzaki. – Niech to licho! – zaklał, najwyrazniej nie mogac znalezc tego, czego szukał. Nagle za krzakami pojawiło sie cos, co wygladało jak mała piwniczka. Clay objał Nicole i prawie wepchnał ja do srodka. Dr.ała. Suknia całkiem przemokła na lodowatym deszczu. – Cierpliwosci. Zaraz rozpale ogien – powiedział Clay, klekajac w kacie izby. – Co to za miejsce? – spytała, klekajac obok. – Znalezlismy te piwnice... James, Beth i ja... i własnie dlatego posadzilismy tutaj drzewa i krzaki. James poprosił jednego z murarzy, by mu pokazał, jak sie buduje palenisko. Ruchem głowy wskazał dosc prymitywna konstrukcje, z która własnie sie zmagał. Kiedy ogien wreszcie zapłonał, Clay usiadł na pietach. – Bylismy przekonani, .e nikt nie zna naszej kryjówki, ale kiedy dorosłem, zrozumiałem, .e dym zdradzał nas lepiej, ni. gdybysmy wywiesili flage. Nic dziwnego, .e rodzice nigdy nie 186 protestowali przeciwko naszym „zniknieciom”. Wystarczyło, by zerkneli przez okno, a ju. wiedzieli, gdzie jestesmy. Nicole wstała, .eby sie rozejrzec. Piwnica miała około dwunastu stóp długosci i dziesieciu szerokosci. Pod scianami ustawiono proste ławy i spora sosnowa skrzynie, z której nieheblowanych scianek sterczały drzazgi. W zagłebieniu w scianie cos połyskiwało. Nicole podeszła, .eby sie temu przyjrzec. Reka natrafiła na cos chłodnego i gładkiego. Wyjeła to i odwróciła w strone ognia. W dłoni trzymała bryłke zielonkawego szkła, w którym zatopiono malenki, srebrny medalik w kształcie jednoro.ca.
– Co to? Clay odwrócił sie i usmiechnał. Potem na chwile spowa.niał, wyjał Nicole z reki bryłke. Nicole usiadła przy nim. Po chwili Clay zaczał mówic, cały czas obracajac i ogladajac kule. – Tego jednoro.ca ojciec Beth przywiózł jej w prezencie z Bostonu. Ogromnie jej sie podobał. Pewnego dnia siedzielismy tutaj razem, James własnie skonczył rozpalac ognisko i Beth powiedziała, .e ma nadzieje, .e na zawsze pozostaniemy przyjaciółmi. Nagle odczepiła z łancuszka jednoro.ca i powiedziała, .e pójdziemy ogladac, jak sie dmucha szkło. James i ja poszlismy za nia, wiedzac, .e Beth cos planuje. Poprosiła starego Sama, .eby wydmuchał dla nas kule. Wszyscy troje dotknelismy jednoro.ca i poprzysieglismy sobie wieczna przyjazn, a Beth wrzuciła srebrny medalik do roztopionego szkła. W ten sposób, powiedziała, nikt inny nie bedzie mógł go ju. dotknac. Jeszcze raz spojrzał na przedmiot i oddał go Nicole. – To było głupie i dziecinne, ale wtedy sadzilismy, .e to bardzo wiele znaczy. – To wcale nie wydaje mi sie głupie i, jak widac, okazało sie skuteczne – usmiechneła sie Nicole. Clay potarł dłonie, po czym spojrzał na nia pociemniałymi oczami. 187 – Czy deszcz aby nie przerwał nam jakiegos bardzo interesujacego zajecia? Nicole popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Istne uosobienie niewinnosci. – Nie rozumiem, co mo.esz miec na mysli. Clay wstał, podszedł do rozpadajacej sie ze starosci skrzyni i wyciagnał z niej dwa najbardziej zakurzone i pogryzione przez mole koce, jakie swiat widział. . – Gdzie. wam do ró.owych, jedwabnych przescieradeł – powiedział, smiejac sie z dowcipu, którego Nicole nie rozumiała. – Ale lepsze to ni. goła ziemia. : Odwrócił sie i wyciagnał ramiona do Nicole. Podbiegła do niego i mocno sie w niego wtuliła. – Kocham cie, Clay – wyszeptała. – Kocham cie tak bardzo, .e a. mnie to przera.a. Pospiesznie zaczał wyciagac z jej włosów szpilki. Gładził geste, ciemne, lsniace loki.
– Czego miałabys sie bac? – spytał cicho, wodzac ustami po jej szyi. – Jestes moja .ona, jedyna, której pragne. —adnej innej nigdy nie bede miał. Mysl o nas, o naszych dzieciach. Clay musnał jezykiem płatek jej ucha i Nicole poczuła, jak uginaja sie pod nia nogi. – Dzieci – powtórzyła bez tchu. – Chciałabym miec dzieci. Odsunał sie od niej i usmiechnał. – Tworzenie dzieci nie jest łatwe. Wymaga wiele, hmm... cie.kiej pracy. Nicole rozesmiała sie, jej oczy promieniały szczesciem. – Mo.e powinnismy spróbowac? – odparła z powaga. – Wszystko staje sie prostsze, jesli tylko czesto i wytrwale sie... cwiczy. – Chodz tu, ty mała jedzo – powiedział, biorac ja w ramiona. 188 Ostro.nie zło.ył ja na kocach. W powietrzu unosił sie zapach stechlizny. To miejsce zamieszkiwały duchy. Duchy, które, Nicole czuła to wyraznie, teraz sie do nich usmiechały. Clay rozpiał guziki mokrej sukni, odsłonił kawałek nagiego ciała i ucałował. Sciagnał Nicole ubranie, jakby była dzieckiem. Nicole sama zdjeła halke. Nie mogła sie doczekac dotyku Claya na nagiej skórze. – Jestes taka piekna – powiedział, przygladajac sie jej w migotliwym blasku płomieni. – Nie czujesz sie rozczarowany, .e nie jestem blondynka? – Cii – nakazał z udawana surowoscia. – Niczego bym w tobie nie zmienił, ani jednego kawałeczka. Odwróciła sie, .eby na niego spojrzec, potem zaczeła rozpinac mu koszule. Piers miał twarda, muskularna, gładka. Brzuch mocny i płaski. Nicole czuła, jak cała sie pre.y na widok tej pieknej sylwetki. Jego smukłe, twarde dało kontrastowało z jej kragłosciami i miekkoscia. Podobało jej sie. Lubiła patrzec, jak sie porusza, lubiła obserwowac prace miesni, kiedy Clay ujarzmiał konia, albo kiedy rzucał stufuntowe worki zbo.a. Zadr.ała, przyciskajac wargi do ciepłej, brazowej skóry jego brzucha. Clay przygladał sie Nicole, w jej wyrazistych oczach odbijały sie wszystkie uczucia. Kiedy wreszcie zrenice pociemniały z pragnienia, nabierajac koloru ciemnego brazu, poczuł nagły dreszcz. —adna kobieta nigdy jeszcze na niego tak
nie działała. Zapomniał o słowach miłosci, po prostu chciał ja miec. Niemal zdarł z siebie ubranie, w rekordowym tempie sciagnał długie, obcisłe buty. Jego pocałunki nie były ju. czułe i delikatne, a kiedy schwycił w usta jej ucho, wydawało sie, .e je oderwie. Ustami, jezykiem, zebami wodził po jej szyi, ramionach, wracajac wreszcie do piersi. Nicole wypre.yła sie pod jego dotykiem. Musniecia jego jezyka na jej piersiach sprawiały, .e raz za razem przechodził ja ogien. Wargi przesuneły sie w dół, do brzucha, który cały sie 189 napiał pod słodkim naporem ust Claya. Zanurzyła dłonie w jego gestych włosach, przyciagajac z powrotem głowe me.czyzny do swojej. – Clay – szepneła, nim wargami zamknał jej usta. Poło.ył sie na niej, a Nicole usmiechneła sie z zamknietymi oczami, czujac na sobie cie.ar jego ciała Nale.ał do niej. Całkowicie i wyłacznie do niej. Kiedy w nia wszedł, jak zwykle poczuła zaskoczenie i rozkosz, odkrywajac na nowo jego meskosc. Wypełniał ja soba tak całkowicie, i. myslała, .e umrze z uniesienia. Poruszali sie razem, najpierw wolno, dopóki Nicole nie stwierdziła, .e dłu.ej ju. tego nie zniesie. Dłonmi gładziła twarde, gładkie plecy, posladki, czujac prace jego miesni, czujac siłe, która drzemała pod ta goraca skóra. Wreszcie oboje wybuchli, Nicole czuła, jak sztywnieje od bioder a. do stóp. Kiedy Clay zsunał sie na ziemie i przygarnał ja do siebie, jej nogi dr.ały. Usmiechneła sie i wtuliła sie w niego, całujac go w ramie, smakujac jego pot. Zasneli w swoich ramionach. 13 W pierwszej chwili po przebudzeniu Nicole sadziła, .e jest nadal w piwniczce. Ale czujac na sobie promienie słonca, które przez koronkowe firanki Ellen zagladało do sypialni, natychmiast wróciła do rzeczywistosci. Miejsce obok było puste, na poduszce zostało wgłebienie, swiadectwo niedawnej obecnosci Claya. Nicole przeciagneła sie rozkosznie, przescieradło zsuneło sie z jej nagiego ciała. Wczoraj wieczorem, po tym jak sie kochali w piwniczce, spali przez kilka godzin. Obudziwszy sie,
zobaczyli, .e ksie.yc ju. swieci na niebie, a ogien w palenisku wygasł. Oboje byli przemarznieci. Szybko wciagneli na siebie 190 wilgotne ubrania i pobiegli na statek. Clay wolno zawrócił do posiadłosci Backesów. Kiedy dotarli na miejsce, Clay zakradł sie do kuchni i wrócił stamtad, dzwigajac wielki kosz pełen owoców, sera, chleba i wina. Rozbawiło go, kiedy Nicole zaledwie po połowie kieliszka trunku nabrała ochoty na miłosc. Kochali sie wsród porozrzucanego jedzenia, całowali sie i jedli, smiali sie i .artowali, a. wreszcie znowu zasneli w swoich objeciach. Nicole poruszyła sie i wyjeła spod uda ogryzek jabłka. Z usmiechem odło.yła go na stolik. Wiedziała, .e na przescieradłach Ellen po wsze czasy pozostana plamy – slady ich szalonej nocy. Ale jak sie z czegos takiego wytłumaczyc? Przecie. nie mo.e powiedziec, .e nalała wina w zagłebienie miedzy łopatkami Claya, a on zamiast poczekac cierpliwie, a. ona wszystko do konca wyli.e, odwrócił sie na plecy. Nie, takich rzeczy nie mówi sie uprzejmej pani domu. Odrzuciła kołdre, rozmasowała sobie ramie. W powietrzu unosił sie ju. zapach jesieni. W szafie wisiała aksamitna suknia w kolorze wina, dokładnie takiego samego, jakie pili wczoraj z Clayem. Nicole wło.yła ja szybko, zapinajac na małe perełki. Suknia miała długie rekawy, wysoki kołnierz i opinała scisle biust. Spódnica spływała ku ziemi w luznych fałdach. Prosta, ciepła, elegancka suknia, dokładnie taka, jakiej Nicole potrzebowała w ten chłodny poranek. Podeszła do lustra, .eby uło.yc włosy. Chciała dzis wygladac szczególnie dobrze. Clay zamierzał poinformowac wszystkich w czasie obiadu o ich zamiarze powtórnego zawarcia mał.enstwa i zaprosic na slub w swieta Bo.ego Narodzenia. Nicole udało sie go przekonac, .e lepiej bedzie, jesli jeszcze troche poczekaja i przygotuja w Arundell Hall prawdziwe wesele. Goscie Ellen zaczna sie rozje.d.ac dzis po południu, wiec Clay chciał oficjalnie ich powiadomic o slubie, nim zda.a opuscic posiadłosc Backesów. Nicole tylko raz zmyliła droge i dosc szybko znalazła sie na trawniku, gdzie uginały sie swie.o nakryte stoły. Wszedzie 191 krecili sie goscie, rozmawiajac leniwie i jedzac. Wszyscy wygladali na zmeczonych, widac było, .e mieli ju. dosc
zabawy. Nicole nie mogła sie doczekac, kiedy wróci do Arundel Hall – jako jego pani. Przy niewielkim stoliku pod wiazem siedziała samotnie Bianka. Nicole gnebiły wyrzuty sumienia. W koncu to troche nie w porzadku, .e ta Angielka przebyła tak długa droge tylko po to, .eby sie dowiedziec, .e jej narzeczony jest ju. .onaty. Niepewnie postapiła krok do przodu. I wtedy Bianka uniosła wzrok znad talerza załadowanego jedzeniem, patrzac na Nicole oczami pełnymi łez nienawisci. Zmieszana Nicole uniosła reke do ust i odeszła. Poczuła sie jak hipokrytka. Skoro to ona, Nicole wygrała, to oczywiscie, teraz stac ja na okazanie współczucia Biance. Zwyciezcy łatwo sie zdobyc na łaskawosc. Wróciła do stołów, ale raptem przestała byc głodna. Nagle wyrósł przed nia jakis nieznajomy. – Przepraszam, pani Armstrong. Nicole spojrzała na niego znad talerza. – Słucham. Me.czyzna był wysoki, silny, ale jego małe, blisko osadzone, lsniace dzikim blaskiem oczy nie dawały jej spokoju. – Pani ma. kazał powiedziec, .e czeka na pania na statku. Nicole natychmiast wstała i obeszła stół, podchodzac do me.czyzny. – Lubie takie posłuszne kobiety. Widac Clay dobrze sobie pania uło.ył – zarechotał. Nicole otworzyła usta, .eby mu odpowiedziec, ale dała sobie spokój. Wiedziała, .e do tego gruboskórnego typka nic by nie dotarło. – Sadziłam, .e pan Armstrong oglada wyscigi konne – odparła, akcentujac owo „pan Armstrong”, ale poszła za me.czyzna, który ruszył w strone rzeki. 192 – Me.czyzna nie musi sie wiecznie opowiadac kobiecie – prychnał, mierzac Nicole wzrokiem i przez dłu.sza chwile zatrzymujac spojrzenie na jej biuscie. Nicole gwałtownie przystaneła. – Mysle, .e bedzie lepiej, jesli wróce do domu. Zechce pan przekazac mojemu me.owi, .e bede tam na niego czekała. Wykręciła się na pięcie i zawróciła w stronę domu. Nie zrobiła nawet dwóch kroków, kiedy me.czyzna zatrzymał ja, kładac cie.ka dłoń na jej ramieniu. – Słuchaj no, Francuzeczko – powiedział, wykrzywiajac
wargi. – Wiem o tobie wszystko. Ostrzegano mnie, .es kłamliwa i wykretna. Wiem, cos zrobiła mojej kuzynce. Nicole przestała sie wyrywac i spojrzała na niego. – Jakiej kuzynce? Prosze mnie puścić, albo będę krzyczała. – Tylko spróbuj, a twój me.ulek nie dożyje jutra. – Clay? Co wyscie mu zrobili? Gdzie on jest? Jeśli się okaże, .e cos mu się stało, to ja... to ja... – No, co? O, jaka panienka goraca. Mówiłem tacie, .es niewiele lepsza od byle suki. Widziałem, jak sic uganiałas za Clayem, jak się na nim uwieszałaś. —adna przyzwoita kobieta by się tak nie zachowała. – Czego pan chce? Oczy Nicole były ogromne, rozszerzone strachem. Me.czyzna uśmiechnął się do niej. – Nieważne, czego chce, ważne, co wezmę, jasne? Słuchasz mnie? Bez słowa potakneła, czujac, jak ogarniaja ja mdłosci. – Pójdziesz ze mna do sluzy, do naszej łodzi. Pewnie, .e nie jest taka wytworna, jak ta na której do tej pory pływałas, ale dla takiej ladacznicy wystarczy. Potem spokojnie, bez szarpania wejdziesz na pokład i wybierzemy sie razem na przeja.d.ke. – Do Claya? – Jasne, złotko. Mówiłem ci, .e jesli bedziesz posłuszna, Clayowi nic sie nie stanie. 193 Nicole skineła głowa. Me.czyzna, nie zwalniajac uscisku, wział ja po ramie. Jedyne, o czym w tej chwili potrafiła myslec, to .e Clayowi grozi niebezpieczenstwo i .e musi mu pomóc. Me.czyzna poprowadził ja na stary, zniszczony statek, przycumowany nieco na uboczu. Tam czekali na nich dwaj inni. Jeden był stary, koscisty i brudny. Pod pacha trzymał Biblie. – Oto nadchodzi! – zawołał. – Wystepna Jezabel, upadła grzesznica! Nicole spojrzała na niego i ju. chciała odpowiedziec, kiedy jej towarzysz mocno ja popchnał. Potkneła sie i upadła na niedorostka, która stał obok starca. – Mówiłem, .e masz byc cicho – warknał ten, który ja popchnał. – Zajmij sie nia, Izaak. I dopilnuj, .eby sie nie odezwała. Nicole spojrzała na chłopca, który lekko oparł dłonie na jej ramionach. Rysy miał delikatniejsze, nie tak ostre jak dwaj
pozostali me.czyzni. Zachwiała sie, kiedy statek odbił od brzegu, ale chłopiec ja przytrzymał. Odwróciła sie, .eby popatrzec na dom Backesów. Tam przez trawnik, w białym kapeluszu na głowie jechał Clay. Na szyi konia, którego dosiadał, zawieszono girlande kwiatów. Najwyrazniej Clay wygrał i teraz swietował zwyciestwo. Nicole natychmiast pojeła, co sie stało. Ci ludzie nie mieli Claya, wcale go nie uwiezili. Wiedziała, .e jej krzyk usłyszano by na brzegu. Otworzyła usta, zaczerpneła głeboko powietrza, ale nim zda.yła krzyknac, olbrzymia, twarda dłon wyladowała na jej twarzy. Nieprzytomna osuneła sie w ramiona Izaaka. – Po cos to zrobił, Abe? – A co, mo.e jeszcze miałem czekac? Gdybys sie tak w nia nie wgapiał, mo.e bys zauwa.ył, .e chciała narobic wrzasku. – Ale mogłes ja powstrzymac w inny sposób. Przecie. mógłbys ja zabic! – Pewnie, ty bys jej zamknał usta pocałunkami – prychnał Abe. – Zało.e sie, .e to by jej nie zdziwiło. A mo.e chcesz sie z nia teraz zabawic? My z tata bedziemy pilnowac. 194 – To grzech, chłopcze – odezwał sie Eliasz Simmons. – Ta kobieta to nierzadnica, grzesznica i zabieramy ja, .eby zbawic jej dusze. – Oczywiscie, .e tak, tato – odparł Abe, mrugajac porozumiewawczo do Izaaka. Izaak odwrócił wzrok. Nie zwracał uwagi na pomruki brata, lecz usiadł na pokładzie i oparł sie o maszt, nie wypuszczajac z ramion Nicole. Nie sadził, .e bedzie taka lekka. Zdawało mu sie, .e trzyma w objeciach dziecko, a nie dorosła kobiete. Skrzywił się, kiedy Abe rzucił mu sznur, brudna chustke i kazał zwiazac Nicole. Tyle dobrze, .e jesli on to zrobi, wiezy nie poranią jej delikatnej skóry. Od wczoraj, od chwili kiedy Abe oznajmił, .e maja porwac sliczna pania Armstrong, Izaak zmagał sie ze soba. Abe powiedział ojcu, .e Clay tak naprawde jest me.em ich kuzynki, Bianki, i .e ta ladacznica, Nicole, tak oplatała Claya, .e ten opuscił Bianke i .ył z francuska dziwka. To wystarczyło Eliaszowi, który gotów był natychmiast ukamienowac dziewczyne. Ale Izaak od poczatku był przeciwny porwaniu. Nie wierzył Biance, choc to jego kuzynka. Wcale nie wygladała na uszczesliwiona, kiedy sie pierwszy raz spotkali. Jednak Abe
ciagle powtarzał, jaka to krzywde wyrzadzono Biance. Twierdził, .e przetrzymaja Nicole tylko do czasu uzyskania uniewa.nienia. Wypuszczaja, kiedy Bianka poslubi Claya. Teraz zas, trzymajac Nicole na kolanach, Izaak nie potrafił sobie wyobrazic, .eby kłamała, albo była łasa na pieniadze Claya. Zdaje sie, .e ona naprawde go kochała. Jednak Abe twierdzi, .e nie mo.e byc przyzwoita kobieta, która patrzy na me.czyzne tak jak Nicole na Claya. —ony musza byc przyzwoite, spokojne, niewyzywajace – takie jak ich matka. Izaaka zdziwiły te słowa, bo gdyby to zale.ało od niego, wybrałby sobie na .one kobiete taka jak Nicole, a nie taka jak ich matka. Ale mo.e po prostu on nie potrafi odró.nic dobra od zła i tak samo jak Nicole jest skazany na potepienie? 195 – Izaak! – rozległ sie głos Abego. – Przestan marzyc i słuchaj, co do ciebie mówia. Wraca jej przytomnosc, nie chce, .eby sie darła. Zaknebluj ja. Izaak posłuchał brata, bo to robił od dziecinstwa. Nicole powoli otworzyła oczy. Straszliwie bolała ja szczeka i głowa, wszystko było takie zamazane. Chciała poruszyc ustami, ale cos jej przeszkadzało, dusiło. – Niech sie pani nie rusza. Przy mnie nic pani nie grozi – szepnał Izaak tak, by tylko ona słyszała. – Wyciagne knebel, kiedy tylko dotrzemy na miejsce. Niech pani zamknie oczy i odpocznie. – Ju. sie obudziła, ta córka szatana? – zawołał Eliasz do młodszego syna. Nicole spojrzała na chłopca. Nie chciała ufac .adnemu z tych me.czyzn, ale nie miała wyboru. Izaak mrugnał do niej. Posłusznie zamkneła oczy, chroniac je przed promieniami słonca. – Nie, tato – odkrzyknał Izaak. – Spi. Wes – spytał Clay, marszczac brwi – nie widziałes gdzies Nicole? Wes oderwał wzrok od ładnej rudowłosej dziewczyny, która trzepotała do niego rzesami. – Ju. ja zgubiłes? Chyba bede musiał ci udzielic kilku lekcji, jak utrzymac przy sobie kobiete – za.artował. Jednak widzac twarz przyjaciela, natychmiast spowa.niał. Odstawił kufel i razem z Clayem odszedł od stołu. – Niepokoisz sie? Kiedy ostatnio ja widziałes? – Dzis rano. Spała, kiedy poszedłem na wyscigi. Ellen
mówiła, .e widziała, jak Nicole wychodzi do ogrodu. Potem straciła ja z oczu. Pytałem kobiet, ale .adna jej nie spotkała. – A gdzie Bianka? – Je – odparł Clay. – Pierwsza rzecz to to sprawdziłem. Ale i tak niewiele mogła zrobic. Kobiety mówiły, .e od rana nie ruszała sie od stołu. 196 – A mo.e Nicole poszła sie przespacerowac? Mo.e potrzebowała troche spokoju? Zmarszczka na czole Claya jeszcze bardziej sie pogłebiła. – W czasie obiadu mielismy ogłosic, .e w czasie swiat zamierzamy sie powtórnie pobrac. Chcielismy wszystkich zaprosic na przyjecie. – Obiad skonczył sie godzine temu – mruknał Wes, przygladajac sie, jak goscie zaczynaja sie kierowac w strone sluzy. Wracali ju. do domów. – O tym by nie zapomniała. – Nie – odparł głucho Clay. – Nie zapomniałaby. Me.czyzni spojrzeli po sobie. Obaj mieli jeszcze w pamieci smierc Jamesa i Beth. Skoro nawet taki swietny .eglarz jak James zatonał... – Idziemy po Travisa – zadecydował Wes. Clay potaknał i ruszył w strone gosci, którzy jeszcze nie odjechali. Niepokój sciskał mu serce. Na wiesc, .e Nicole mo.e grozic niebezpieczenstwo, wszyscy goscie zareagowali natychmiast. Wszelkie zajecia odło.ono, zabawy przerwano. Kobiety szybko zaplanowały poszukiwania w lasach wokół plantacji, dzieci biegały od budynku do budynku, me.czyzni ruszyli w strone rzeki. – Umie pływac? – zapytał Horacy. – Tak – odparł Clay, patrzac w wode, czy nie dostrze.e tam drobnej sylwetki z długimi, ciemnymi włosami. – A mo.e sie pokłóciliscie? Mo.e wróciła konno do Arundel Hall? – spytał Travis. – Nie! Powtarzam ci, .e nie! Nie pokłócilismy sie! Nie wyjechałaby bez słowa! Travis poło.ył Clayowi dłon na ramieniu. – A mo.e zbiera w lesie orzechy i zapomniała o całym swiecie? Ale w jego głosie nie było pewnosci. Zda.ył ju. na tyle poznac młoda .one Claya, .eby wiedziec, .e to madra, rozwa.na kobieta. – Horacy – powiedział cicho – trzeba sciagnac psy.
197 Clay odwrócił sie i ruszył w strone domu. Tylko w ten sposób mógł zapanowac nad gniewem. Był wsciekły na siebie, .e choc na kilka chwil opuscił Nicole, i na nia, .e go tak zostawiła. Jednak najgorsze w tym wszystkim było poczucie własnej bezradnosci. Nicole równie dobrze mogła znajdowac sie o kilka kroków od niego albo o kilkadziesiat mil stad, a on nie miał pojecia, gdzie jej szukac. Nikt nie zwracał uwagi na Bianke, która usmiechnieta stała z boku, trzymajac pełny talerz. Zrobiła, co miała do zrobienia, teraz pora wracac do domu. Miała ju. dosc ludzi, którzy ciagle wypytywali, kim jest i dlaczego mieszka u Claya. Psy niespokojnie biegały z miejsca w miejsce. Otaczało je zbyt wielu ludzi i zbyt wiele zapachów. Co chwila odnajdowały gdzies kolejny trop i najprawdopodobniej sie nie myliły. Horacy zajał sie psami, zas Clay wypytywał gosci. Rozmawiał z ka.dym me.czyzna, kobieta i dzieckiem. Ale odpowiedz była ciagle taka sama: nikt sobie nie przypominał, .eby tego ranka widział Nicole. Jeden z niewolników pamietał, .e podawał jej jajecznice, ale nie wiedział, co potem zrobiła. Kiedy zapadła noc, me.czyzni wyruszyli z latarniami do lasu. Czterej inni wypłyneli statkami na rzeke, wołajac Nicole. Przeszukano wode i brzegi, ale nigdzie nie znaleziono .ony Claya. Z nastaniem ranka me.czyzni zaczeli wracac do domu. Nie patrzyli Clayowi w oczy, nie mogli zniesc jego rozgoraczkowanego, pełnego niepokoju spojrzenia. – Clay! – zawołała jakas kobieta. Natychmiast uniósł głowe i zobaczył Amy Evans, która biegła od sluzy, wymachujac czepkiem. – Czy to prawda, .e twoja .ona gdzies znikneła? – Wiesz cos? – spytał Clay. Oczy miał zapuchniete, był nie ogolony. Amy uniosła reke do piersi, .eby uspokoic oddech po biegu. – Ubiegłej nocy jeden z me.czyzn wstapił do nas, pytajac, czy nie widzielismy twojej .ony. Ben i ja powiedzielismy, .e 198 nie, ale dzis rano Debora, nasza najstarsza córka, przypomniała sobie, .e nad sluza widziała Nicole i Abrahama Simmonsa. – Kiedy? – zawołał Clay, potrzasajac przysadzista kobieta za ramiona.
– Wczoraj rano. Posłałam Debore, .eby przyniosła szale, bo sie zrobiło chłodno. Powiedziała, .e widziała, jak Abe szedł z reka na ramieniu Nicole. Zmierzali w strone rzeki. Debora nigdy za nim nie przepadała, wiec nie podeszła, tylko wzieła szale ze statku i szybko wróciła. – Czy widziała, jak Nicole wsiada na statek Simmonsów? – Nie, nic nie widziała. Zasłaniał ich ten du.y cyprys. Poza tym Debora chciała zda.yc na wyscigi. Zapomniała o całej sprawie, przypomniała sobie dopiero dzis rano, kiedy przy sniadaniu rozmawialismy z Benem i zniknieciu twojej .ony. Clay wpatrywał sie w Amy. Jesli Nicole wsiadła na statek, to znaczy, .e ciagle jeszcze .yje. Nie utoneła, jak zaczał sie ju. lekac. A mogło istniec mnóstwo powodów, _dla których popłyneła z Abe Simmonsem. Wystarczyło, aby powiedział, .e ktos jej potrzebuje, poszłaby bez chwili namysłu. Clay zacisnał rece na ramionach Amy. Potem schylił sie i głosno cmoknał ja w usta. – Dziekuje – szepnał. Do jego oczu wrócił blask. – Do usług, Clay – odparła ze smiechem. Clay wypuscił kobiete. Przyjaciele i sasiedzi stali w milczeniu. —aden z nich przez cała noc nie zmru.ył oka. – Ruszajmy – powiedział Travis, klepiac Claya po ramieniu. – —ona Eliasza najprawdopodobniej rodziła kolejne dziecko i Abe złapał pierwsza kobiete, jaka mu sie nawineła pod reke. Clay i Travis przez dłu.sza chwile patrzyli sobie w oczy. —aden z nich w to nie wierzył. Eliasz był szalencem i to niebezpiecznym. Zas popedliwy, zawsze nachmurzony Abe nigdy nie ukrywał zawisci, jaka .ywił wobec innych, zamo.nych plantatorów. 199 Ktos dotknał ramienia Claya. Odwrócił sie i zobaczył Janie, która podawała mu koszyk pełny jedzenia. – Wez to – powiedziała cicho. Jej twarz poszarzała, rumience gdzies znikneły. Clay nigdy jeszcze nie widział jej tak zmartwionej. Wział kosz i mocno uscisnał dłon Janie. Potem spojrzał na Travisa i na Wesleya, który stanał obok brata. Skinał głowa i wszyscy trzej szybkim krokiem ruszyli w strone statku Claya. Wes najpierw podbiegł do swojego. Kiedy dołaczył do Claya i Travisa, w reku trzymał pistolety. Me.czyzni bez słowa sie usmiechneli, odbili od brzegu i popłyneli w strone farmy
Simmonsów. Przez cały dzien Nicole poruszała sie na granicy jawy i snu. W chwilach przytomnosci przygladała sie koronom drzew, które układały sie w nierzeczywisty wzór z plam słonca i cienia. Izaak oparł ja troskliwie na zwojach sznurów i starych worków. Rytmiczne kołysanie statku i ból w szczece sprawiły, .e le.ała spokojnie, nie myslac o zwiazanych dłoniach i nogach ani o zakneblowanych ustach. Rzeki w Wirginii łacza sie, tworzac skomplikowany system. Niewielki .aglowiec płynał dopływami i kanałami, które łaczyły ze soba kolejne rzeki. Czasem przesmyk był tak waski, .e me.czyzni musieli siegac po wiosła, by odpychac sie od drzew. – Dokad my płyniemy, Abe? – pytał Izaak. Abe usmiechał sie tajemniczo. Nie miał zamiaru mówic tego młodszemu bratu. Wiele lat temu trafił na pewna wysepke i postanowił ja sobie zapamietac, w razie gdyby kiedys okazała sie potrzebna. Kazał ojcu wracac na farme. Zdawał sobie sprawe, .e me.czyzni z pewnoscia rozpoczna poszukiwania, a stary Eliasz na jakis czas ich zajmie. Z pewnoscia przyzna sie, .e porwali te kobiete, ale minie wiele godzin, nim ktokolwiek pojmie cos z jego bezładnej gadaniny. Abe usmiechnał sie na mysl o swoim sprycie. Teraz musi ju. tylko jakos sie uporac z 200 małym. Spojrzał na zwiazana kobiete, która le.ała nieruchomo na stercie worów. Usmiechnał sie i oblizał. Słonce ju. zachodziło, kiedy Abe skierował statek ku brzegowi. Izaak wstał i zmarszczył brwi. Ponad godzine temu mineli ostatnie siedlisko ludzkie. Od jakiegos czasu płyneli w nieruchomym, zielonym szlamie. W powietrzu smierdziało. – Zbierajmy sie stad – powiedział, rozgladajac sie wokoło. – Nie sposób wytrzymac w tym smrodzie. – Własnie o to chodziło. Zeskocz do tej łódki. —wawo! – nakazał Abe, gdy Izaak usiłował zaprotestowac. Chłopiec zbyt był wdro.ony do posłuszenstwa, .by nie usłuchac. Nie podobała mu sie ta okolica. W wodzie dostrzegł długa sylwetke we.a. Zeskoczył z .aglowca i zapadł sie po kostki w zielonkawym mule. Brnał po kolana w pienistym szlamie, a. doszedł do łódki. Odwiazał ja, wskoczył do srodka, wział wiosła i podpłynał do statku. Abe stał na pokładzie, trzymajac Nicole. Podał dziewczyne bratu, po czym sam zsunał sie do łódki.
– Połó. ja na dnie i bierz sie za wiosła – rozkazał. – Przed nami jeszcze kawał drogi. Izaak zrobił, jak mu nakazano, oparłszy sobie Nicole o kolano. Martwił go strach, który dojrzał w jej oczach, i chciał ja jakos uspokoic. – Wybij ja sobie z głowy, mały – prychnał Abe, spogladajac na brata. – Ona wie, do kogo nale.y. Izaak odwrócił wzrok, przypomniawszy sobie o Clayu. Ani przez chwile nie podejrzewał, .e brat mo.e miec ha mysli kogos innego. Wiosłowanie przez szlam nie było łatwe. Izaak musiał wielokrotnie sie zatrzymywac i czyscic wiosła z mułu. Robiło sie coraz ciemniej, resztki swiatła nie mogły sie przebic przez korony wysokich drzew. Chłopiec uniósł głowe. Zdawało mu sie, .e drzewa nachylaja sie ku niemu, jakby chciały go przygniesc. 201 – Abe, nie podoba mi sie tutaj. Nie mo.emy jej tu zostawic. Dlaczego nie chcesz zabrac jej na farme? – Dlatego .eby ja tam znaleziono, ot co. A poza tym chyba nic nie wspominałem, .e chce ja tutaj zostawic. Dobra, przybijaj. Izaak odpychał łódz od dna wiosłami, wreszcie przybił do brzegu. Abe wyskoczył na lad i przez chwile gmerał obok drzewa. Kiedy znalazł latarnie, mruknał zadowolony: była tam gdzie ja zostawił. – Chodzcie za mna. – Jeszcze chwile, niedługo zdejme wiezy – szepnał Izaak, podnoszac Nicole. Ledwie skineła, opierajac głowe na jego ramieniu. Abe uniósł wysoko latarnie, która oswietliła niskie drzwi. W mroku wydawało sie, .e wyrastaja z niczego i donikad prowadza. – Znalazłem to miejsce wiele lat temu – oswiadczył z duma, otwierajac rygiel. Znalezli sie w kamiennej piwnicy składajacej sie z jednej izby. W brudnym, zasmieconym liscmi pomieszczeniu nie było .adnych mebli. Izaak postawił chwiejaca sie Nicole na ziemi i wyjał jej z ust knebel. Głeboko zaczerpneła powietrza, do oczu napłyneły jej łzy wdziecznosci. Chłopiec zdjał jej wiezy z rak, ale kiedy kleknał, .eby uwolnic nogi, Abe ryknał na niego: – Co ty, u licha, wyprawiasz? Nie kazałem ci jej
rozwiazywac! Izaak w mroku wpatrywał sie w brata. – Przecie. i tak nic nie zrobi. Nie widzisz, .e ledwo trzyma sie na nogach? Znajdzie sie tu cos do jedzenia? Gdzie jest woda? – Niedaleko jest stare zródło. – Co to za miejsce? – spytał Izaak, rozgladajac sie ze wstretem. – Nie rozumiem, jak mo.na było tu cos budowac, – Przypuszczam, .e nie zawsze tu były moczary. Rzeka musiała zmienic bieg i odcieła te czesc od ladu. Trafiaja sie tu 202 dziki, jest mnóstwo zajecy, niedaleko brzegu rosnie kilka jabłonek. A teraz przestan nudzic, tylko idz po wode. Ostatnim razem zostawiłem tu cynowe wiadro. Izaak niechetnie wyszedł w mrok. Nicole oparła sie o mur. Bolały ja nadgarstki i kostki, ciagle nie miała czucia w stopach i dłoniach. Wymeczona, półprzytomna, nie zauwa.yła, kiedy Abe sie do niej przysunał. – Zmeczona, co? – spytał cicho, gładzac ja po szyi du.ym łapskiem. – Jutro, kiedy ju. z toba skoncze, bedziesz jeszcze bardziej zmeczona. Nikt cie tak nie piescił, jak ja cie popieszcze. – Nie – szepneła, odsuwajac sie od niego. Zdretwiałe stopy nie chciały sie ruszyc, Nicole upadła na rece i kolana. – Cos ty jej zrobił? – rozległ sie głos Izaaka, który własnie stanał w drzwiach. Schylił sie i podniósł Nicole. – Oj, mały, mały – rozesmiał sie Abe. – Zachowujesz sie, jakbys sie zakochał. A kim ona dla ciebie jest? Sam słyszałes. To ladacznica, niewiele wiecej warta od byle dziewki. – Nic ci nie jest? – spytał chłopiec, przytrzymujac Nicole. – Nie. Odsunał sie od niej, potem dał jej wody z cynowego kubka. Wypiła łapczywie. – Wystarczy – powiedział. – Chodz, siadziemy i odpoczniesz. Objał ja ramieniem i poprowadził pod sciane. – Ale. z ciebie jeszcze smarkacz – powiedział z niesmakiem Abe. Chciał cos dodac, ale sie powstrzymał. Izaak usiadł na podłodze i pociagnał Nicole, .eby siadła obok. – Nie bój sie – wyszeptał, gdy cała sie napre.yła. – Nic ci
nie zrobie. Była zbyt osłabiona, zmarznieta i obolała, .eby sie przejmowac regułami dobrego wychowania. Kiedy usiadła przy 203 chłopcu, poło.ył sobie jej głowe na ramieniu i oboje natychmiast zasneli. – Izaak! – zawołał Abe, szarpiac brata za ramie. – Wstawaj! Nie odrywał wzroku od Nicole. Złosciło go, .e ta dziewka tak dobrze sie dogaduje z jego bratem. Izaak to jeszcze dzieciak, nie skonczył szesnastu lat i nigdy nie miał kobiety. A jednak, prosze, zachowywał sie, jakby sie na tym znał. Abe przygladał sie im ju. od godziny, od kiedy swiatło poranka zaczeło docierac do piwnicy. Nicole spała. Włosy miała w nieładzie, wokół twarzy wiły sie małe kedziorki – wpływ wilgotnego powietrza. Geste rzesy rzucały cien na policzki. I te usta! Doprowadzały go do szalenstwa. Niedobrze mu sie robiło, kiedy patrzył na ramie Izaaka, którym brat opasywał mocno dziewczyne, spoczywajace na aksamitnej sukni tu. pod piersiami Nicole. – Izaak! – powtórzył. – Długo jeszcze bedziesz tak spał? Chłopiec wreszcie sie przecknał. Ramieniem mocniej objał Nicole i usmiechnał sie do niej. – Wstawaj.e wreszcie – poganiał Abe. – Idz na statek i przynies stamtad jedzenie. Izaak skinał głowa. Nie pytał, czemu to własnie on ma tam isc, a nie Abe. Zawsze słuchał brata. – Dobrze sie czujesz? – spytał tylko Nicole. Bez słowa skineła głowa. – Po co mnie tu przywiezliscie? – przemówiła wreszcie. – Za.adacie od Claya okupu? – Idz po jedzenie – rozkazał Abe, widzac, .e Izaak otwiera usta. – Ja jej odpowiem. No, ruszaj sie! – ponaglił, kiedy chłopiec sie zawahał. Abe stanał w drzwiach i przygladał sie, jak młodszy brat idzie scie.ka. Kiedy tylko została z nim sama, Nicole natychmiast zdała sobie sprawe, .e Abe stanowi zagro.enie. Wczoraj była półprzytomna, jednak dzisiaj wyraznie widziała 204 niebezpieczenstwo. Izaak był niewinnym chłopcem, ale w Abem
nie było nic niewinnego. Wstała. – Nareszcie sami – powiedział Abe, odwracajac sie do niej. – Uwa.ałas mnie za łachmyte, z którym nie warto sie zadawac? Sadziłas, .em nie widział, jak sie uczepiłas Izaaka, jak pozwalałas, .eby cie macał i sciskał? – Podszedł do niej. – Lubisz takich młodzieniaszków? Wolisz chłopców od doswiadczonych me.czyzn? Nicole stała prosto jak struna. Nie dopusci, .eby ten straszny człowiek zobaczył jej strach. Przypomniała sobie słowa dziadka: „W .yłach Courtalainów płynie królewska krew”. Popatrzyła na drzwi. Mo.e uda jej sie go wyminac i uciec na zewnatrz. Z gardła Abego dobył sie stłumiony smiech. – Nie wyminiesz mnie. Lepiej od razu sie połó., zobaczysz, bedzie przyjemnie. I nie licz na to, .e mały przyjdzie ci z odsiecza. Wróci dopiero za kilka godzin. Nicole przesuwała sie wzdłu. sciany. O, nie, nie podda sie bez walki. Nie zda.yła jednak nawet postawic kroku, kiedy Abe chwycił ja za włosy. Wolno, bardzo powoli owijał je sobie wokół dłoni, przyciagajac Nicole do siebie. – Jakie czyste – szepnał. – W .ycium nie widział takich czystych włosów. Niektórzy me.czyzni nie lubia czarnych, ale ja tak. – Parsknał smiechem. – Masz prawdziwe szczescie, .e lubie czarne, wiesz? – Nie sadze, .ebys dostał du.y okup, jesli zrobisz mi krzywde. Ich twarze były bardzo blisko. Abe wpatrywał sie w Nicole pociemniałymi oczami. Bił od niego smród potu i zepsutych zebów. – Twarda z ciebie sztuka – stwierdził z usmiechem. – Dlaczego jeszcze nie beczysz i nie błagasz o litosc? Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Nie oka.e leku. Jej dziadek stał twarza w twarz z rozszalałym motłochem i 205 wytrzymał. Czym.e w porównaniu z tamtym jest jeden brudny, opetany łajdak? Przyciagnał ja jeszcze bli.ej za włosy. Druga reka powiódł po jej ramieniu i w dół, kciukiem gładził jej piers. – Twoja cena jest bez znaczenia. A póki .yjesz, moge sie troche z toba zabawic. – Nie rozumiem.
Nicole miała nadzieje, .e zdoła mówieniem odwrócic jego uwage. – Niewa.ne. Nie mam ochoty ci sie zwierzac. Jego dłon przesuneła sie na jej biodro. – Ładna sukienka, ale mi przeszkadza. Sciagaj to! – Nie – odparła spokojnie. Pociagnał ja znowu za włosy, odchylajac jej głowe w tył. Nicole zakreciły sie w oczach łzy bólu, ale nie chciała ustapic. Nie rozbierze sie. Nie pozwoli, by ktokolwiek traktował ja jak dziwke. Puscił ja gwałtownie. Rozesmiał sie. – Widzicie ja, wielka pani. Podszedł do drzwi i wział sznury rzucone przez Izaaka na podłoge. – Skoro nie chcesz sama, chyba bede musiał ci pomóc. Wiesz, nigdy nie widziałem całkiem gołej kobiety. – Nie – szepneła Nicole, cofajac sie. Rekami na pró.no usiłowała znalezc jakies oparcie. Abe rozesmiał sie, rzucił sie na nia i chwycił za ramie. Usiłowała sie wyrwac, ale grube palce me.czyzny zbyt mocno wbiły sie w ciało. Zmusił ja, by uklekła. Nicole nachyliła sie i z całej siły ugryzła go w noge tu. nad kolanem. Wsciekły Abe pchnał ja, tak .e poleciała w drugi róg. – Ty dziwko! – zaklał. – Zapłacisz mi za to. Złapał ja za noge i obwiazał sznur wokół kostki. Twarda lina poraniła ju. i tak opuchnieta skóre. Nicole wyrywała sie, kopała, ale bezskutecznie. Abe nie zwolnił uscisku. Chwycił ja za rece i zwiazał nadgarstki. W scianie tkwił 206 hak, na którym kiedys wieszano ubita zwierzyne. Abe przeciagnał przez niego koniec sznura, którym zwiazał dziewczynie rece, i pociagnał ja do góry tak, .e z trudem dotykała stopami klepiska. Wyciagniete ramiona bolały. Nicole głosno wciagneła powietrze. Abe zwiazał jej stopy i zaplatał sznur dokoła innego haka. Została całkowicie unieruchomiona. Potem odsunał sie, by podziwiac swe dzieło. – No i gdzie sie podziała nasza wyniosła dama? – powiedział, masujac noge w miejscu, gdzie go ugryzła. Z kieszeni wyciagnał długi nó.. Oczy Nicole rozszerzyły sie z przera.enia. – Widze, .e zaczynasz nabierac respektu wobec
me.czyzn. Tak, trzeba przyznac, .e tato na jednym sie zna: jak trzeba traktowac kobiety. Obrzydzenie bierze, kiedy spojrzec na babska u Backesów: me.owie pozwalaja im pyskowac, daja im pieniadze, .eby stawiały na konie. Mo.na by pomyslec, .e sa równe me.czyznom. A niektóre uwa.aja sie nawet za lepsze od nich. Rok temu poprosiłem jedna, .eby za mnie wyszła i wiesz, co zrobiła? Wysmiała mnie! Robiłem jej łaske, powinna byc zaszczycona, a smiała mi sie prosto w twarz! Tak samo jak ty! O, pasujesz do nich. Ładniutka, .ona bogatego plantatora. Nawet bys nie zwróciła na mnie uwagi. Ból w ramionach był zbyt silny, by Nicole potrafiła logicznie myslec. Gadanina Abego docierała do niej jak przez mgłe. Mo.e poczuł sie dotkniety, .e go ignorowała, zadzierała nosa? – Prosze, uwolnij mnie – wyszeptała. – Clay zapłaci ci, ile zechcesz. – Clay! – prychnał. – Co on mo.e mi dac? Czy zapłaci mi za .ycie spedzone z ojcem niespełna rozumu? Czy sprawi, .e prawdziwa dama zgodzi sie wyjsc za mnie za ma.? Nie! Ale mo.e mi podarowac kilka godzin zabawy ze swoja dama. Przysunał sie do Nicole. Nó. trzymał wzniesiony. W oczach błyszczała grozba. Odciał pierwszy guzik sukni. Dziewczyna 207 wciagneła powietrze, czujac na skórze zimny dotyk stali. Guzik odskoczył i poleciał w drugi koniec piwnicy. Guziki odpadały jeden po drugim, wreszcie Abe rozciał jedwabna szarfe, która przytrzymywała suknie pod biustem. Wyciagnał rece i delikatnie rozchylił materiał. Przez cienka bielizne pogładził prawa piers Nicole. – Przyjemne – szepnał. – Bardzo przyjemne. Czubkiem no.a rozciał koszulke. Teraz miał przed soba obie piersi, niczym nie osłoniete. Nicole zacisneła powieki, w kacikach oczu lsniły łzy. Aby cofnał sie, .eby sie dokładniej przyjrzec. – Ju. nie wygladasz jak dama – usmiechnał sie. – Wygladasz dokładnie tak samo jak te kobiety w Bostonie. Przepadały za mna. Błagały, .ebym do nich wrócił. – Nagle usmiech znikł z jego twarzy. – Teraz sobie zobaczymy reszte. Przyło.ył nó. do stanika sukni i bardzo wolno rozciał ja a. do rabka spódnicy. Suknia sie rozchyliła, ukazujac półprzezroczysta halke.
– Koronki – szepnał Abe, unoszac kraj halki. – Mama zawsze marzyła o skrawku koronki, .eby móc z niej zrobic kołnierzyk do niedzielnej sukni. A ta tutaj nosi koronkowa bielizne. Jednym, brutalnym ruchem rozdarł bielizne Nicole. Przygladał sie jej nagiemu ciału: kragłym biodrom, szczupłej talii, piersiom uniesionym wysoko przez wyciagniete ramiona. Przeciagnał dłonia po jej udzie. – A wiec tak wygladaja damy pod tymi warstwami jedwabiu i aksamitu. Nic dziwnego, .e Clay, Travis i cała reszta pozwalaja, .eby pyskowały. – Abe! – rozległo sie wołanie Izaaka wchodzacego do piwnicy. – Jestes tam? Wiosło sie złamało i... Urwał w pół słowa. Zrobiło mu sie niedobrze. Nicole wisiała przywiazana do sciany, z rekoma wyciagnietymi nad 208 głowa. Abe zasłaniał soba dziewczyne, ale Izaak widział skrawki jej sukni i halki. Zdumienie ustapiło miejsca gniewowi. – Obiecałes, .e jej nie skrzywdzisz – powiedział przez zacisniete zeby. – Ufałem ci. Abe odwrócił sie do brata. – A ja ci kazałem pójsc po .ywnosc. Dałem ci rozkaz i sadziłem, .e go wypełnisz. Nadal trzymał w reku nó.. Tym razem ostrze skierował na Izaaka. – A ty bedziesz mógł ja wykorzystac? Dlatego chciałes sie mnie pozbyc? Chciałes z nia zrobic to samo, co z jedna z tych małych Samuelówien? Rodzice musieli ja potem wysłac w inne miejsce. Bała sie spac, bała sie, .e wrócisz. Nie chciała sie przyznac, kto jej to zrobił, ale ja widziałem, .e to ty. – I co z tego? – odparł Abe. – Awanturujesz sie, jakby chodziło o jakies niewinne dziecko. A przecie. była zareczona z jednym z Petersonów. Dawała jemu, to czemu miała nie dac i mnie? – Ty potworze! – wykrztusił Izaak. – —adna kobieta ciebie nie zechce. Widziałem, .e niektóre próbowały ci sie przypodobac, ale ty zawsze wolałes te, które ciebie nie chciały. Złapał wiadro, które stało u jego stóp i rzucił nim w brata. – Mam dosc przygladania sie, jak wykorzystujesz kobiety! Mam dosc! Natychmiast ja rozwia.! Abe uchylił sie przed wiadrem i rozesmiał sie groznie. – Pamietasz, co sie stało, kiedys próbował mi sie
sprzeciwic? – spytał. Kra.ył przyczajony, przerzucajac nó. z reki do reki. Kiedy Abe sie odsunał, Izaak zerknał na Nicole. Widok zwiazanej, nagiej kobiety nie podniecił go. Raczej wywołał obrzydzenie. Znowu spojrzał na brata. – Pamietam, .e wtedy miałem dwanascie lat – odparł spokojnie. – A wiec chłoptas uwa.a, .e zrobił sie z niego me.czyzna? – rozesmiał sie Abe. 209 – Tak, własnie tak. Izaak tak szybko rzucił sie na brata, .e ten nie miał czasu zareagowac. Przyzwyczaił sie do niezgrabnego, łatwego do opanowania dziecka. Nie zauwa.ył, .e to dziecko zda.yło dorosnac. Kiedy Abe poczuł na twarzy pierwsze uderzenie, był zaskoczony. Upadł na kamienna sciane, z trudem chwytajac powietrze. Ale gdy sie wyprostował, jego wsciekłosc dorównywała wsciekłosci Izaaka. Zapomniał, .e walczy z bratem. – Uwa.aj! – krzykneła ostrzegawczo Nicole, kiedy Abe rzucił sie na Izaaka. Nó. utkwił w nodze chłopca. Abe wyciagnał ostrze. Izaak syknał i odskoczył w bok. Rana była zbyt głeboka, by od razu krwawic. Chwycił brata za nadgarstek, zmuszajac go do uklekniecia. Nó. upadł na ziemie. Izaak rzucił sie jak kot. Abe te. próbował po niego siegnac, ale w tej samej chwili poczuł ukłucie w ramie. Odskoczył w bezpieczne miejsce obok drzwi i reka scisnał rane. Po chwili miedzy palcami pojawiła sie krew. – Chcesz jej dla siebie? – wysyczał przez zacisniete zeby. – To ja sobie bierz! Odwrócił sie i szybko zniknał za uchylonymi drzwiami. Zatrzasnał je za soba z hukiem. Po chwili Nicole i Izaak usłyszeli szczek zamykanego rygla. Chłopiec pokustykał do drzwi i rzucił sie na nie, próbujac je wywa.yc. Rana zaczynała krwawic, powoli tracił przytomnosc. – Izaak! – zawołała Nicole, widzac, .e chłopak zamyka oczy i opiera sie o drzwi. – Rozetnij mi wiezy, to bede mogła ci pomóc. Izaak! – powtórzyła, gdy nie zareagował. Półprzytomny z bólu zaczał isc ku niej i podniósł reke do sznurów, zacisnietych wokół jej rak.
– Przetnij je, Izaak – ponagliła, bo chłopiec zdawał sie zapominac, gdzie jest i co powinien zrobic. 210 Resztkami sił przeciał na wpół przegniła line i osunał sie na brudne klepisko. Uwolniona Nicole upadła na kolana, podpierajac sie rekami. Szybko rozwiazała sznury wokół kostek. Zakrwawiony nó. Abego le.ał na podłodze. Nicole rozcieła halke, podarła ja na pasy. Potem przecieła nogawke spodni, .eby obejrzec rane. Była głeboka, ale czysta. Dziewczyna mocno obwiazała udo, by powstrzymac krwawienie. Izaak był w szoku, nic nie mówił, ani sie nie poruszał. Opatrzywszy noge, podała mu wode, lecz nie chciał pic. Nagle poczuła sie straszliwie zmeczona. Usiadła, oparła sie o sciane i poło.yła sobie na kolanach głowe chłopca. Ten gest najwyrazniej go uspokoił. Odgarneła mu włosy z czoła, potem oparła głowe o sciane. Choc siedzieli zamknieci w kamiennej piwnicy, bez jedzenia i picia, na opustoszałej wyspie, o której nikt nie wiedział, Nicole po raz pierwszy od dwudziestu czterech godzin poczuła sie bezpieczna. Zasneła. 14 Farma Simmonsów znajdowała sie na uboczu, jakies dwadziescia mil w góre rzeki od plantacji Armstrongów. Ziemia była tam skalista, nieurodzajna. Dom niewiele ró.nił sie od chłopskiej chaty: nedzy, zaniedbany, z przeciekajacym dachem. Na podwórku, po twardej, zbitej ziemi biegały kurczeta, psy, stado swin i liczne, na wpół ubrane dzieci. Travis cumował .aglowiec do gnijacej sluzy, a Clay zeskoczył na brzeg i ruszył w strone zabudowan. Travis poda.ył za nim. Dzieci, zajete swoimi pracami, zmierzyły intruzów mrocznym, obojetnym spojrzeniem. Choc takie małe, tak.e były bite. Ich .ycie upływało na cie.kiej pracy i wysłuchiwaniu kazan ojca, który nieustannie groził im ogniem piekielnym i wiecznym potepieniem. – Eliaszu Simmons! – zawołał Clay, nie zwracajac uwagi na dzieci. 211 W progu stanał koscisty starzec. – Czego tam? – spytał. Wzrok miał nieprzytomny, jakby go własnie przebudzono ze snu. Spojrzał na jedno z dzieci, najwy.ej czteroletnia dziewczynke, która trzymała kurczaka i z wysiłkiem
wyskubywała mu pierze. – Ty, mała! – zwrócił sie do córki. – —eby mi nie zostało na nim ani piórka, bo cie zamkne w drewutni. Clayton z obrzydzeniem spojrzał na starucha. – Chce z toba porozmawiac. Stary powoli przytomniał, jego oczka zweziły sie, tak .e było widac tylko małe szparki. – A wiec tak! Bezbo.nik przyszedł szukac zbawienia. Musisz odpokutowac za twe bezecenstwa. Clay chwycił starucha za koszule i podniósł go, tak .e ten z trudem dotykał ziemi. – Nie potrzebuje twoich kazan. Gdzie moja .ona? – Twoja .ona? – splunał me.czyzna. – Nierzadnic nie bierze sie za .one. To córka szatana i powinno sie ja zgładzic. Piesc Claya wyladowała na chudej, koscistej twarzy starca, który uderzył głowa o klamke i wolno osunał na ziemie. – Clay – mitygował Travis, kładac dłon na ramieniu przyjaciela. – Z niego nic nie wyciagniesz. To wariat. Gdzie wasza matka? – zwrócił sie do dzieci. Dzieci podniosły wzrok znad kurczaków i fasoli i wzruszyły ramionami. Tak czesto były bite i karcone, .e nawet widok poturbowanego ojca nie zrobił na nich wra.enia. – Tu jestem – rozległ sie cichy głos za plecami me.czyzn. Pani Simmons była jeszcze chudsza ni. ma.. Oczy i policzki miała zapadniete. – Dowiedzielismy sie, .e ostatnio widziano, jak moja .ona wsiadała na statek pani syna. Nie ma jej ju. od dwóch dni. Pani Simmons ze znu.eniem skineła głowa, tak jakby ta wiadomosc jej nie zdziwiła. – Nie widziałam ani jej, ani nikogo obcego. 212 Pomasowała sobie plecy w krzy.u. Była w zaawansowanej cia.y. Nawet nie próbowała twierdzic, .e jej syn nie ma nic wspólnego ze zniknieciem Nicole. – Gdzie jest Abe? – spytał Wesley. Pani Simmons wzruszyła ramionami. Jej wzrok pobiegł w strone me.a, który powoli odzyskiwał przytomnosc. Sprawiała takie wra.enie, jakby chciała uciec, nim ma. w pełni wróci do siebie. – Nie ma go ju. od dłu.szego czasu. – Nie wie pani, gdzie mo.e byc? A mo.e on wie? Clay ruchem głowy wskazał Eliasza.
– Abe nigdy sie nie opowiada. On i Izaak wzieli statek i gdzies popłyneli. Czesto nie wracaja tygodniami. – Nie wie pani, dokad popłyneli? – dopytywał sie Clay. Travis odciagnał go za ramie. – Ona nie wie, stary pewnie te. nie. Abe nikomu nie opowiada o swoich planach. Lepiej rozeslijmy ludzi, niech je.d.a od domu do domu i pytaja, czy ktos czegos nie zauwa.ył. Clay skinał głowa. Wiedział, .e to ma sens, ale poszukiwania potrwaja tyle czasu. Za wszelka cene usiłował nie myslec o Abem i Nicole. Abe nie był normalny, lata .ycia pod bezwzglednymi rzadami Eliasza zrobiły swoje. Clay odwrócił sie i ruszył w strone statku. Rozsadzała go wsciekłosc, nie mógł zniesc własnej bezradnosci. Płonał .adza zniszczenia, krwi, a tu tylko gadanie, gadanie, gadanie. Wes sladem Claya i Travisa kierował sie w strone statku. Przystanał, kiedy spadł na niego grad kamyków. – Psss... Tutaj! Wes spojrzał na krzewy przy rzece. Po chwili wypatrzył w nich drobna, dziecieca figurke. Kiedy sie zbli.ył, z krzaków wynurzyła sie dosc ładna dziewczynka o olbrzymich, zielonych oczach, ubrana w połatana, bawełniana sukienczyne, fakt, .e czystsza ni. u pozostałych dzieci Simmonsów. – Chciałas czegos ode mnie? Wpatrywała sie w niego szeroko otwartymi oczami. 213 – Pan jest jednym z tych bogaczy, tak? Tych, co to mieszkaja w tych wielkich domach nad rzeka? Wes wiedział, .e dla tego dziecka jest istnym krezusem. Skinał głowa. Rozejrzała sie, .eby sie upewnic, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Chyba wiem, gdzie pojechał Abe – szepneła. Wes natychmiast przykleknał obok dziewczynki. – Gdzie? – Mama ma kuzynke, prawdziwa dame. A. trudno w to uwierzyc, co? Ta kuzynka przyjechała do Wirginii i Abe mówił, .e da nam pieniedzy. On, tata i Izaak pojechali na przyjecie, prawdziwe przyjecie – szepneła. – Nigdy nie byłam na przyjeciu. – I co Abe powiedział? – spytał niecierpliwie Wes. – Wrócił do domu i słyszałam, jak mówił Izaakowi, .e zabiora jakas dame, .eby ja schowac. I wtedy kuzynka mamy da nam troche krów pana Armstronga.
– Claya? – upewnił sie z niedowierzaniem Wes. – Dokad zabrali te dame? Kto jest ta kuzynka twojej matki? – Abe powiedział tylko, .e wie, gdzie zabrac dame i .e nawet Izaakowi nie powie, gdzie to jest. – A ta kuzynka? – Nie pamietam, jak sie nazywała. Mówił, .e to ona jest naprawde .ona pana Armstronga, a ta mała to kłamczucha i chce zabrac to, co sie Abemu nale.y. – Bianka – powiedział w zadumie Wes. Od poczatku czuł, .e musiała w tym maczac palce. Teraz był tego pewien. Przez chwile patrzył na dziewczynke, wreszcie usmiechnał sie do niej. – Skarbie, gdybys była starsza, chyba bym cie za to ucałował. Masz – siegnał do kieszeni i wyciagnał złota dwudziestodolarówke. – Dała mi to matka. Teraz to nale.y do ciebie. 214 Wcisnał dziecku do reki kawałek złota. Dziewczynka zacisneła mocno palce i wpatrywała sie w niego z otwartymi ustami. Nikt nigdy niczego jej nie podarował. Do tej pory słyszała tylko przeklenstwa i dostawała razy. Czysty, pachnacy Wes wydał jej sie aniołem z nieba. – O.eni sie pan ze mna, jak dorosne? – spytała bardzo cicho. – Całkiem niewykluczone – usmiechnał sie szeroko Wesley. Wstał i nagle serdecznie ucałował ja w policzek. – Przyjdz do mnie, jak dorosniesz. Odwrócił sie szybko i poszedł do statku, gdzie Clay i Travis niecierpliwie na niego czekali. Wiadomosc, .e Bianka była zamieszana w cała sprawe i mogła wiedziec, gdzie Abe przetrzymuje Nicole, sprawiła, .e Wes natychmiast zapomniał o dziewczynce. Ale ona stała w milczeniu, spogladajac za odpływajacym statkiem. Wszystkie trzynascie lat swego .ycia spedziła z dala od ludzi, tylko z rodzina. Do tej pory zaznała wyłacznie surowosci matki i pokrzykiwan ojca. Nikt nigdy nie był dla niej dobry, nigdy jej nie pocałował. Dotkneła policzka, w miejscu, gdzie Wes dał jej całusa. Po chwili odwróciła sie i ruszyła z miejsca. Musi znalezc kryjówke, w której jej skarb bedzie bezpieczny.
Bianka zobaczyła, jak Clay pospiesznie zda.a do domu i usmiechneła sie do siebie. Spodziewała sie, .e Clay w pewnym momencie odkryje, .e miała udział w zniknieciu Nicole i była przygotowana do rozmowy. Dopiła do konca czekolade, dojadła jabłko i delikatnie wytarła usta. Siedziała w sypialni na górze i z usmiechem rozgladała sie po pokoju. Przez ostatnie dwa miesiace bardzo sie zmienił. Wreszcie nabrał uroku. Wszedzie udrapowano ró.owe zasłonki z tiulu, pojawiło sie złocone łó.ko. Nad kominkiem stały 215 porcelanowe figurki. Westchneła. Oczywiscie, wiele jeszcze brakuje do doskonałosci, ale ju. ona tym sie zajmie. Clay wpadł do sypialni. Ju. z daleka było słychac stukot jego cie.kich butów o drewniana podłoge. Bianka skrzywiła sie na brak ogłady Claya i zapamietała, .eby w najbli.szym czasie zamówic wiecej dywanów. – Gdzie ona jest? – spytał obcesowo Clay. – Z twego pytania wnosze, .e powinnam wiedziec, o czym mówisz. Bianka rozcierała pulchne ramiona, myslac o futrach, które obstalowała na zime. Clay jednym susem znalazł sie przy niej. Przygladał jej sie spod zmru.onych powiek. – Spróbuj mnie dotknac, a nigdy jej nie znajdziesz. Cofnał sie. – Obrzydliwosc – parskneła Bianka. – Tak sie kulic na sama mysl, .e tej dziewce mogło by sie cos stac. – Mów natychmiast, gdzie ona jest, jesli ci .ycie miłe. – A jesli tobie jej .ycie miłe, trzymaj sie ode mnie z daleka. Clay zacisnał zeby. – Czego chcesz? Dam ci połowe majatku, wszystkiego, co mam. – Połowe? Sadziłam, .e wy.ej ja cenisz. – W takim razie wszystko. Przepisze ci cała plantacje. Bianka z usmiechem podeszła do okna i poprawiła zasłonke, pieszczotliwym ruchem gładzac ró.owy jedwab. – Nie wiem, dlaczego wszyscy uwa.aja mnie za idiotke, podczas gdy ja nia wcale nie jestem. Co sie stanie, jesli przepiszesz mi plantacje i odjedziesz z ta swoja kochana Francuzeczka? Clay zacisnał piesci. Z trudem sie powstrzymywał, .eby nie
udusic tej baby. Ale musiał wytrzymac. Nie zrobi nic, przez co mógłby zaszkodzic Nicole. 216 – Powiem ci, co sie stanie – ciagneła Bianka. – Po roku zbankrutuje. Wy, Amerykanie, budzicie we mnie wstret. Słu.ba uwa.a sie za równie dobrych jak panstwo. Nie słucha moich rozkazów. A potem, kiedy zbankrutuje, co sie stanie? Mógłbys wrócic i odkupic całosc za psie pieniadze. Ty miałbys wszystko, czego pragniesz, a ja? Ja nie miałabym niczego. – A wiec co jeszcze mam ci dac? – warknał Clay. – Zastanawiam sie, na ile naprawde kochasz moja słu.aca... Clay wpatrywał sie w nia bez słowa, zastanawiajac sie, jak choc przez chwile mógł sadzic,, .e Bianka jest podobna do Beth. – Twierdzisz, .e chetnie oddałbys za nia cały swój majatek, ale czy dla jej ocalenia stac by cie było na cos wiecej? Pozwól, .e ci wyjasnie. Wiesz, jak sadze, .e mam tutaj kuzynów. Oczywiscie, nie pokazałabym sie z nimi w towarzystwie, ale trzeba przyznac, .e sa dosc u.yteczni. Nawet bardzo. Ten Abe zgodził sie na wszystko, co mu zaproponowałam. – Dokad ja zabrał? – Sadzisz, .e tak od razu ci powiem? Po tym wszystkim, co zrobiłes? Upokorzyłes mnie, wykorzystałes. Mieszkam tu ju. od miesiecy, czekajac, cierpliwie czekajac, podczas gdy ty publicznie obłapiasz sie z ta dziewka. Teraz ty sobie poczekasz. O czym to ja mówiłam? Aha, o moich drogich krewniakach. W zamian za kilka krów zgodzili sie zrobic wszystko, co im rozka.e, z morderstwem włacznie, co do tego nie ma najmniejszych watpliwosci. Clay cofnał sie o krok. O morderstwie nie pomyslał. Bianka usmiechneła sie, widzac jego reakcje. – Widze, .e zaczynasz rozumiec. A teraz powiem ci, czego chce. Chce byc pania tej plantacji. Chce, .ebys ty nia zarzadzał, a ja bede korzystała z jej bogactw. Kiedy sie pojawie w towarzystwie, chce by mnie traktowano z szacunkiem nale.nym me.atce, a nie jak nikomu niepotrzebny grat, jak to było na przyjeciu u Backesów. Chce, .eby słu.ba mnie słuchała. 217 Odwróciła sie. Po chwili znowu spojrzała na Claya i podjeła spokojnie.
– Słyszałes cos o rewolucji francuskiej? Wszyscy przypominaja mi o krewniakach mojej byłej słu.acej. O ile wiem, wiekszosc z nich zgineła. Lud we Francji nadal jest .adny krwi, nada szuka arystokratów, .eby ich zgilotynowac. – Przerwała. – Tym razem Abe zabrał ja tylko na odległa wyspe na jednej z licznych rzek Wirginii, ale nastepnym razem zostanie wsadzona na statek do Francji. – Usmiechneła sie. – I nie mysl sobie, .e pozbywajac sie Abego, pozbedziesz sie kłopotów. Abe ma wielu krewnych i wszyscy oni chetnie mi pomoga. A .eby ci nie przyszły do głowy ró.ne dziwne pomysły, to spiesze powiadomic, .e zostawiłam pewna sumke i instrukcje, aby, w razie gdyby mi sie cokolwiek stało, odwiezc Nicole do Francji. Clay czuł sie tak, jakby dostał kopniaka w brzuch. Cofnał sie o kolejny krok i opadł na krzesło. Gilotyna! Swie.o miał w pamieci historie o obnoszonej przez motłoch scietej głowie dziadka Nicole. Pamietał, jak Nicole tuliła sie do niego, przera.ona tym, co widziała i prze.yła. Nie dopusci, .eby wróciła do tego piekła. Uniósł głowe. Znajdzie dla niej schronienie, nieustannie bedzie jej pilnował, ani na chwile nie spusci z oczu. Wiedział jednak, .e to nic by nie dało. U Backesów zostawił ja sama tylko na dwie godziny. Musiałaby .yc jak wiezien. A potem wystarczyłaby chwila nieuwagi i... I co? Smierc? Terror gorszy od tego, który ju. prze.yła? Nie zrobi niczego, co by ja wystawiło na takie niebezpieczenstwo. – Dam ci dosc pieniedzy, .ebys miała odpowiednio du.y posag – próbował sie targowac. – Z posagiem na pewno znajdziesz w Anglii me.a. – Widac, .e w ogóle nie znasz kobiet – prychneła. – W Anglii byłabym zhanbiona. Wszyscy me.czyzni mówiliby, .e wolałes mi zapłacic, byle sie mnie pozbyc. Oczywiscie, .e 218 znalazłabym me.a, ale on by sie ze mnie wysmiewał, wystawiał mnie na posmiewisko. Cos wiecej mi sie nale.y od .ycia. Clay wstał, wywracajac krzesło. – A co bys zdobyła, poslubiajac mnie? Wiesz, .e moge cie tylko nienawidzic. Chciałabys tego? – Ka.da kobieta wolałaby, .eby ja nienawidzono, ni. .eby z niej szydzono. W nienawisci jest bowiem zawsze element szacunku i powa.ania. Zreszta moim zdaniem stanowilibysmy
swietna pare. Kierowałabym gospodarstwem, pełniłabym honory domu, wydawała wspaniałe przyjecia. Byłabym idealna .ona. Zas ty nigdy nie musiałbys sie lekac, .e bede ci urzadzac sceny zazdrosci. Wystarczyłoby mi, .ebys dobrze zarzadzał plantacja, w pozostałych sprawach dawałabym ci wolna reke, tak.e jesli chodzi o kobiety. – Wzdrygneła sie. – Tak długo, jak długo trzymałbys sie z dala ode mnie. – Moge cie zapewnic, .e o to mo.esz byc całkowicie spokojna. Za nic bym cie nie dotknał. – Jesli sadziłes, .e mnie urazisz, byłes w błedzie – stwierdziła z usmiechem. – Nie .ycze sobie, by jakikolwiek me.czyzna mnie dotykał. – A co z Nicole? – Oczywiscie, musielibysmy kiedys sie nad tym zastanowic. Jesli sie ze mna o.enisz, nic jej nie grozi. Mo.e nawet zostac we młynie i mo.esz ja odwiedzac, by zaspokajac swoje... hmmm... przyziemne potrzeby. Jestem przekonana, .e obojgu wam bedzie to sprawiac ogromna przyjemnosc. – Jaka mam gwarancje, .e po naszym slubie którys z twoich kuzynów nie pojawi sie u niej w srodku nocy z bronia w reku? Bianka na chwile sie zamysliła. – Obawiam sie, .e niczego nie moge ci zagwarantowac. Mo.e w ten sposób... wiedzac, .e nigdy nie bedziesz o nia do konca spokojny... zyskam pewnosc, .e dotrzymasz umowy. Clay stał bez ruchu. —adnych gwarancji. —ycie jego ukochanej bedzie zale.ec wyłacznie od humorów tej pazernej, 219 samolubnej suki. Ale czy ma wybór? Mógłby odrzucic .adania Bianki i nie rozwodzic sie z Nicole, ale wtedy cały czas .yłby w strachu o nia. Czy.by kochał ja tak egoistycznie, by ryzykowac jej .ycie dla kilku miesiecy rozkoszy? W koncu to nie jemu grozi niebezpieczenstwo, ale .yciu Nicole. Przez chwile myslał, by najpierw sie z nia porozumiec, ale wiedział, .e podjełaby ka.de ryzyko, byle z nim zostac. Czy.by jego miłosc była tak słaba, by nie mógł sie dla niej poswiecic? – Wiesz, gdzie ona jest? – Mam mape. – Bianka usmiechneła sie. Wiedziała, .e zwycie.yła. – Zanim ci ja dam, chce .ebys sie zgodził na wszystkie postawione przeze mnie warunki. Clay z trudem przełknał sline. – Mał.enstwa nie bedzie mo.na uniewa.nic, dopóki nie
przyjedzie lekarz i nie potwierdzi, .e zawarto je pod przymusem. Do jego powrotu z Anglii niewiele da sie zrobic. – Musze sie z tym zgodzic. Ale spodziewam sie, .e natychmiast po jego powrocie tamto mał.enstwo zostanie uniewa.nione i bedziemy mogli sie pobrac. Gdyby sprawa choc troche zaczeła sie przeciagac, Nicole zniknie. Czy to jasne? – Jak słonce. Jasniej nie dało sie tego powiedziec. Daj mi te mape. Bianka podeszła do sekretarzyka i z jednej z porcelanowych figurek wyjeła zwitek papieru. – Rysunek jest dosc niewyrazny, ale chyba da sie odczytac. – Usmiechneła sie. – Drogi Abe jest z Nicole ju. od dwóch dni, przypuszczam, .e dotrzecie na miejsce dopiero jutro rano. Wspominał, .e ma zamiar sie z nia zabawic. Jestem przekonana, .e miał i bedzie jeszcze miał na to mnóstwo czasu. Oczywiscie, dziewczyna jest chyba do tego przyzwyczajona, prawda? A własnie, czy nie zastanowiło cie, czemu tak ochoczo poszła z Abem? Dlaczego nie krzyczała? Przecie. w pobli.u sluzy krecili sie ludzie. Na pewno ktos by ja usłyszał. Clay ruszył w jej strone, ale sie powstrzymał. Bał sie, .e jesli jej dotknie, straci nad soba panowanie i zabije te babe. Co 220 prawda nie miałby z tego powodu wyrzutów sumienia, wiedział jednak, .e ona nawet zza grobu potrafiłaby sie zemscic. Wyszedł z pokoju, mocno sciskajac w dłoni mape. Bianka stała w oknie i przygladała sie, jak Clay pospiesznie idzie do sluzy. Wygrała! Ju. ona im poka.e! Jeszcze sie przekonaja! Wszyscy! Ojciec smiał sie z niej, kiedy sie pakowała przed podró.a do Ameryki. Mówił, .e Clay niezbyt sie zmartwi, kiedy sie przekona, z jaka sliczna, zgrabniutka Francuzeczka sie o.enił. Uwa.ał cała te historie za tak zabawna, .e opowiedział ja co najmniej dwudziestu znajomym. To było jeszcze przed jej wyjazdem z Anglii. Ilu osobom zda.ył ja zrelacjonowac do tej pory? Bianka wysuneła szczeke. Wiedziała, co wszyscy mówili za jej plecami. Twierdzili, .e jest taka sama jak matka, która wpuszczała do swojego łó.ka ka.dego chetnego. Bianka, jako mała dziewczynka, słuchajac odgłosów dobiegajacych z sypialni matki, poprzysiegła sobie, .e nigdy nie pozwoli, by jakis me.czyzna ja skalał i swoimi łapczywymi, szorstkimi łapskami dotykał jej delikatnego ciała. Kiedy oswiadczyła, .e jedzie do Ameryki, ojciec stwierdził,
.e jest dokładnie taka sama jak matka, .e pcha sie temu prymitywnemu, nieokrzesanemu Amerykaninowi do łó.ka. Jak mo.e teraz wrócic do Anglii, spedziwszy kilka miesiecy u Claya? Bez obraczki, ale z mnóstwem pieniedzy – tak samo jak przed wielu laty jej matka ze swoich długich woja.y. Choc od Anglii dzieliło ja wiele tysiecy mil, słyszała te prychniecia i widziała usmieszki znajomych, którzy snuliby domysły, w jaki sposób zdobyła swoje pieniadze. Nie! – tupneła. – Musi zostac pania na Arundel Hall! I to za wszelka cene. A potem – usmiechneła sie na mysl o tym – zaprosi tu ojca. Niech zobaczy jej bogactwo, jej me.a i ich osobne sypialnie. Wtedy ona udowodni, .e nie jest taka jak jej matka. Tak – znowu sie usmiechneła. – Ju. ona im poka.e. 221 I jak, powiedziała? – spytał Wes, kiedy Clay wszedł na statek. – Powiedziała – odparł głucho Clay. – Co za suka! A ciebie powinno sie wysmagac, za to .es ja tu w ogóle sciagnał. I pomyslec, .e niewiele brakowało, a bys sie z nia o.enił! Mam nadzieje, .e kiedy ju. wrócimy i upewnisz sie, .e Nicole nic nie grozi, pierwsza rzecza, jaka zrobisz bedzie wsadzenie tego tłustego babiszona na statek i wysłanie go na koniec swiata. Clay stał bez słowa, wpatrujac sie w rzeke. Nic nie odpowiedział na tyrade Wesleya. Bo i có. miał powiedziec? —e najprawdopodobniej jednak o.eni sie z Bianka? – Clay? – spytał niespokojnie Travis. – Co ci jest? Czy.bys sie bał, .e twojej .onie cos sie stało? Clay odwrócił sie do niego. Travis zmarszczył sie, widzac twarz przyjaciela. – A jak bys sie czuł, gdybys własnie sprzedał dusze diabłu? – odparł cicho Clay. Izaak obgryzł starannie królika i skonczył pieczone jabłka. Odło.ył patelnie, usiadł na trawie, opierajac sie o sciane i wyciagajac obolała noge. Rana, owinieta mocno banda.ami zrobionymi z halki Nicole, swedziała, lecz chłopiec przymknał oczy i z usmiechem wygrzewał sie na słoncu. W powietrzu unosił sie smród, w wodzie a. roiło sie od jadowitych we.y, praktycznie nie było szansy ocalenia, ale Izaak nie chciał stad uciekac. W ciagu ostatnich dwóch dni jadł lepiej ni. kiedykolwiek w domu, choc Nicole miała do dyspozycji tylko jedna patelnie. Mógł odpoczywac – kolejna rzecz, której nigdy
przedtem nie zaznał. Słyszac znajomy szelest sukni, usmiechnał sie jeszcze szerzej. Otworzył oczy i pomachał do Nicole. Oddarła koronke od halki, a nastepnie zrobiła z niej małe kokardki, którymi zwiazała suknie, tam gdzie ja rozciał Abe. Izaak nie mógł sie dosc nadziwic. Do tej pory zawsze uwa.ał, .e te bogate kobiety 222 do niczego sie nie nadaja. Jednak kiedy walczył z Abem na no.e, Nicole nie okazała sladu paniki, a potem opatrzyła mu rane, .eby sie nie wykrwawił, po czym spokojnie poło.yła sie spac. Rano okazało sie, .e drzwi wisza na skórzanych zawiasach. Nicole wzieła jego no.yk i zaczeła przecinac gruba skóre, podczas gdy on plecami podpierał drzwi. Pózniej z całej siły na nie naparli; uchyliły sie na tyle, .e mo.na sie było przez nie przecisnac. A kiedy odpoczywał, Nicole z tasiemki od halki zrobiła wnyki, w które złapała królika. Skad ona to wszystko wiedziała? Nicole rozesmiała sie i powiedziała, .e nauczyła sie tego od dziadka. – Lepiej sie czujesz? – spytała teraz, usmiechajac sie do niego. Geste, rozpuszczone włosy siegały jej a. do pasa. – Tak. Tyle, .e brak mi towarzystwa. Posiedzisz przy mnie? Z usmiechem usiadła obok chłopca. – Dlaczego sie nie boisz? – spytał Izaak. – Ka.da inna umarłaby tu ze strachu. Nicole na moment sie zamysliła. – Sadze, .e to wszystko jest wzgledne. Bywałam w sytuacjach, kiedy bardzo, bardzo sie bałam. W porównaniu z nimi to miejsce wydaje sie bezpieczne. Mamy jedzenie, picie, nie marzniemy, twoja noga sie goi, jakos sie stad wydostaniemy. – Jestes pewna? A widziałas, co pływa w tej wodzie? – Nie boje sie we.y – odparła z usmiechem. – Tylko ludzie moga naprawde skrzywdzic. Izaaka znowu ogarneły wyrzuty sumienia. Nicole ani razu nie spytała, dlaczego on i Abe ja porwali. A przecie. mogła, a mo.e nawet powinna, dac mu sie wykrwawic na smierc. – Dlaczego tak na mnie patrzysz? – spytała. – Co bedzie, kiedy wrócimy? Nicole poczuła nagła radosc. Clay – pomyslała. – Oddam młyn komu innemu i razem z bliznietami znowu zamieszkam w Arundel Hall. Jak dawniej
223 bedziemy tam razem z Clayem, tyle .e tym razem Bianka ju. nas nie rozdzieli. Potem jej mysli wróciły do Izaaka. – Przypuszczam, .e nie chcesz wracac do domu, prawda? Mo.e byc pracował u mnie we młynie? Jestem pewna, .e znajdzie sie tam dla ciebie zajecie. Izaak mienił sie na twarzy. – Jak mo.esz dac mi prace po tym wszystkim, co ci zrobiłem? – wyszeptał. – Ocaliłes mi .ycie. – Ale to ja cie tu przywiodłem! Gdyby nie ja, nigdy bys sie nie znalazła w tej sytuacji! – Doskonale wiesz, .e to nieprawda. Gdybys sie nie zgodził jechac z Abem, znalazłby kogos innego, albo zrobił to sam. I co by sie wtedy ze mna stało? – Poło.yła mu dłon na ramieniu. – Jestem twoja dłu.niczka. Choc w ten sposób moge spróbowac ci sie odwdzieczyc. Przez dłu.sza chwile wpatrywał sie w nia bez słowa. – Jestes dama, najprawdziwsza dama. Mysle, .e od kiedy cie poznałem, moje .ycie stało sie lepsze. Rozesmiała sie, promienie słonca tanczyły w jej włosach. – A pan, łaskawy panie, umiałby sie znalezc nawet na najwytworniejszym dworze. Jestem pod wra.eniem panskiej galanterii. Usmiechnał sie do niej, szczesliwy jak nigdy. Nagłe Nicole zerwała sie na nogi. – Co to? Izaak siedział bez ruchu, nasłuchujac. – Daj mi nó. – szepnał – i schowaj sie gdzies. Ukryj sie w tych mokradłach, tam nikt cie nie znajdzie. I nie ruszaj sie stamtad, dopóki niebezpieczenstwo nie minie. Nicole usmiechneła sie z rozczuleniem. Nie miała najmniejszego zamiaru zostawiac tego rannego dziecka na łasce owych poruszajacych sie cicho gosci. A ju. zupełnie nie miała 224 ochoty siedziec na mokradłach. Podała Izaakowi nó.. Ale kiedy chciała mu pomóc wstac, odepchnał ja niecierpliwie. – Idz ju.! Nicole schowała sie wsród wikliny, która rosła na skraju wyspy i wolno ruszyła w strone, skad ktos cicho sie skradał.
Najpierw zobaczyła Travisa, nikt inny nie mógł miec takich barów. Łzy przysłoniły jej oczy. Szybko je otarła i przygladała sie odchodzacemu me.czyznie. Nie słyszała Claya, ale natychmiast wyczuła jego obecnosc. Obróciła sie gwałtownie i stała jak skamieniała. Bez słowa otworzył ramiona. Rzuciła sie w nie, wtuliła twarz w jego szyje, przywarła do niego mocno. Na policzku czuła dotyk jego skóry i wiedziała, .e nie tylko jej oczy sa wilgotne. Nie wypuszczajac jej z objec, Clay ujał Nicole pod brode. – Nic ci nie jest? – wyszeptał. Pokreciła głowa nie odrywajac od niego spojrzenia. Cos było zle, bardzo zle. Czuła to wyraznie. Znowu ja do siebie przygarnał. – Myslałem, .e oszaleje. Drugi raz bym czegos takiego nie zniósł. – Nie bedziesz musiał – usmiechneła sie, odpre.ajac sie i rozkoszujac ciepłem i siła jego ciała. – Wszystkiemu winna moja naiwnosc. Nie bede ju. taka nierozwa.na. – Nastepnym razem nie bedziesz miała wyboru. – Clay, co masz na mysli, mówic „nastepnym razem”? Usiłowała sie wyrwac. Odchylił jej głowe i zaczał całowac. Czujac dotyk jego warg na swoich ustach, Nicole natychmiast przestała myslec. Tak dawno ju. nie byli razem. Nagle za jej plecami rozległo sie chrzakniecie. Clay uniósł głowe i zobaczył przed soba Travisa i Wesleya. – Widze, .e ja znalazłes – odezwał sie Wes, usmiechajac sie szeroko. – Przykro mi, .e wam przerywam, ale to naprawde obrzydliwe miejsce, wiec chcielibysmy jak najszybciej stad sie wyrwac. 225 Clay spowa.niał, na jego czole pojawiła sie zmarszczka. – A co z nim? – spytał Travis z obrzydzeniem, pokazujac Izaaka, który nieprzytomny le.ał w błocie. Banda.e na jego nodze zaczynały sie czerwienic od krwi. Na szczece, w miejscu, gdzie wyladowała piesc Travisa, pojawiła sie opuchlizna. – Izaak! – zawołała Nicole, wyrywajac sie Clayowi. W jednej chwili znalazła sie obok chłopca. – Jak mogłes? – zwróciła sie z wyrzutem do Travisa. – Przecie. on ocalił mi .ycie! Nie pomyslałes, skad ta rana na jego nodze? Gdyby to on mnie porwał, uciekłabym mu w ciagu pieciu minut. Travis przygladał sie jej z rozbawieniem.
– Obawiam sie, .e nie miałem czasu na myslenie. Wyszedłem zza rogu, a on rzucił sie na mnie z no.em. – W jego oczach pojawiły sie iskierki rozbawienia. – Przypuszczam, .e powinienem był sie cofnac i jeszcze raz wszystko dokładnie przemyslec. – Przepraszam. Chyba jestem troche podenerwowana. Zaczeła rozwijac opatrunek na nodze chłopca. – Clay, daj mi swoja koszule. Potrzebuje swie.ych banda.y. Kiedy sie odwróciła, zobaczyła trzech rozebranych do pasa me.czyzn, podajacych jej trzy koszule. – Dziekuje wam – szepneła, mrugajac oczami, .eby odpedzic łzy. Jak dobrze bedzie znowu wrócic do domu.
15 Nicole przerwała robotę i siedziała nieruchomo z. igłą w ręku, po raz setny wyglądając przez okno. Nie musiała powstrzymywać łez, bo wszystkie już wypłakała. Mijały dwa miesiące, odkąd ostatni raz widziała Claya. Przez pierwszy miesiąc chodziła oszołomiona, zdziwiona, niepewna. Potem płakała. A teraz była jak otępiała. Wyrwano jej serce, a ona powoli się z tym oswajała. Po powrocie z wyspy Clay odwiózł ją do młyna. W czasie całej tej długiej podróży ani na chwilę nie wypuścił jej z objęć, ściskając tak mocno, że czasem brakowało jej tchu. Nie protestowała. Pragnęła bowiem tylko czuć go blisko siebie. Kiedy dopłynęli do śluzy, Clay powiedział Travisowi, żeby najpierw się zatrzymał przy młynie. Nicole spojrzała zdziwiona. Sadziła bowiem, że popłyną od razu do domu. Clay uścisnął ją mocno, niemal rozpaczliwie, potem gwałtownie ją wypuścił, wskoczył z powrotem na pokład i odpłynął, nie oglądając się za siebie. Przez wiele dni Nicole wyglądała Claya, a kiedy się nie pojawiał, wynajdowała dla niego kolejne usprawiedliwienia. Wiedziała, że Bianka nadal mieszka we dworze. Może Clay nie może znaleźć statku do Anglii? Minął miesiąc bez żadnej wiadomości. Wtedy zaczęła płakać. Przeklinała go i przebaczała, rozumiała go i znowu przeklinała. Czyżby kłamał, kiedy mówił, że ją kocha? Czyżby Bianka miała nad nim większą władzę, niż Nicole sadziła? Była zbyt wściekła, żeby myśleć logicznie. – Nicole – odezwała się cicho Janie; od jakiegoś czasu we młynie mówiono niemal wyłącznie szeptem – może byś poszła z dziećmi uciąć ostrokrzewu? Zanosi się na śnieg. Zaraz przyjedzie Wes, przyozdobimy dom na święta. Nicole posłusznie wstała, choć jej nastrój trudno by nazwać świątecznym. – Nie pozwolę ci tknąć wschodniego skrzydła – oznajmił twardo Clay. Bianka prychnęła z niesmakiem. – Ten dom jest za mały! W Anglii nawet stróż ma większą chatę! – W takim razie może byś wróciła do Anglii?
– Nie będę znosić twoich obelg, rozumiesz? Czyżbyś zapomniał o moich krewniakach? – Trudno żebym zapomniał, skoro co chwilę o nich wspominasz. A teraz muszę wracać do moich zajęć. Wynoś się stad! Popatrzył na nią znad księgi rachunkowej. Bianka uniosła dumnie podbródek i wymaszerowała z gabinetu. Kiedy zniknęła za drzwiami, Clay nalał sobie drinka. Miał już jej serdecznie dość. W życiu nie widział równie leniwego stworzenia. Chodziła wściekła, bo służba jej nie słuchała. Początkowo Clay bez przekonania usiłował zmusić służących do posłuszeństwa, ale szybko dał sobie spokój. Wystarczy, że jego życie zamieniło się w koszmar, po co jeszcze innych unieszczęśliwiać? Wyszedł z domu i podążył w stronę stajni. Spędził z tą suką już dwa miesiące. Codziennie usiłował się utwierdzić w przekonaniu o własnej szlachetności, powtarzał sobie, że w ten sposób odsuwa od Nicole groźbę śmierci. Ale wystarczy już tego umartwienia. Teraz, kiedy miał więcej czasu, żeby się nad tym zastanowić, znalazł rozwiązanie. On i Nicole uciekną z Wirginii. Któregoś dnia wyjada tak, żeby przez jakiś czas nie zauważono ich nieobecności, i ruszą na zachód. Nad Missisipi powstają nowe gospodarstwa. Chciałby obejrzeć tę rzekę. W jednym Bianka się nie myliła: sama w ciągu niecałego roku zbankrutuje. Umówiłby się z Travisem, żeby kupił majątek, kiedy Bianka wystawi go na licytacje. Travis i Wes znaleźliby sposób odesłania jej stad tak daleko, żeby ta zapasiona suka nie mogła zrobić krzywdy Nicole. Clay zatrzymał konia nad skrajem rzeki. Z komina domu Nicole unosił się dym. Początkowo Clay trzymał się od niej z daleka, bo widok ukochanej kobiety sprawiał mu zbyt wiele bólu. Jednak ostatnio dość często stawał na zboczu i obserwował, co się dzieje po drugiej stronie rzeki. Jak bardzo pragnął wtedy pójść po Nicole, porozmawiać z nią! Ale nie mógł tego zrobić, dopóki nie będzie miał planu. Teraz już go ma. Z nieba zaczęły padać duże, grube płatki śniegu. Clay stał zapatrzony, kiedy nagle usłyszał stukanie młotka. Na szczycie młyna stał ktoś, przybijając obluzowany gont. Clay z uśmiechem zsiadł z konia, klepnął go w zgrabny, czarny zad i przyglądał się, jak wierzchowiec biegnie w stronę stajni. Potem wsiadł do łódki i przepłynął na drugi brzeg. Ze skrzynki z narzędziami, która stała przy drabinie, wziął drugi młotek i wspiął się na dach. Wesley spojrzał zaskoczony, uśmiechnął się i bez słowa podał mu garść gwoździ. Clay szybko ułożył wszystkie łebkami w jedna stronę i zaczął przybijać jeden po drugim, przytrzymując je lewą ręką. Po kłótni z Bianka fizyczny wysiłek dobrze mu robił. Zapadał zmrok, kiedy obaj mężczyźni, spoceni i zmęczeni, ale uśmiechnięci, zeszli z drabiny. Weszli do ciepłego młyna, gdzie czekała na nich balia gorącej wody. Śnieg padał coraz gęstszy. – Dawnośmy cię tu nie widzieli – powiedział Wes z nagana. Clay bez słowa zdjął koszulę i zaczął się myć. – Janie mówiła, że Nicole od tygodni płacze w poduszkę – ciągnął Wes. – Ale może ciebie to nie obchodzi. W końcu ciebie pewnie grzeje ta zapasiona imitacja Beth. Clay zmierzył przyjaciela wzrokiem. – Zbyt pospiesznie ferujesz wyroki. – Wiec może byś mi wytłumaczył, o co tu chodzi? Clay spokojnie się wycierał. – Znamy się od dziecka. Czym zasłużyłem na taką wrogość? Co takiego zrobiłem? – Co takiego zrobiłeś? Niech cię licho, Clay! Nicole to piękna kobieta! A w dodatku, kochana...
– Nie musisz mi tego tłumaczyć – przerwał Clay. – Myślisz, że z własnej woli jej unikam? Nigdy ci nie przyszło do głowy, że zaistniały okoliczności, na które nie mam już żadnego wpływu? Wes przez chwile stał bez ruchu. Źle zrobił, nie ufając przyjacielowi. Położył mu rękę na ramieniu. – Zajrzysz do domu? Nicole obiecała, że usmaży pączki. A i bliźnięta się ucieszą na twój widok. – Widzę, że nieźle się tu zadomowiłeś – stwierdził zimno Clay. – O, to już brzmi lepiej. Skoro ty nie chciałeś się nią zająć, ktoś musiał cię wyręczyć. Clay odwrócił się i wyszedł z młyna, ruszając w stronę domu Nicole. Nie był w środku, od kiedy się tam sprowadziła. Już stojąc pod drzwiami, poczuł bijące stamtąd ciepło. I nie chodziło tylko o ciepło ognia, który płonął w wielkim kominku, ale o cos nieuchwytnego, co czuło się nie tyle na skórze, co w sercu. Zimowe słonce zaglądało przez lśniące, czyste szyby. Mieszkanie było bardzo skromnie umeblowane, większość wyposażenia stanowiły meble, które jakiś czas temu tu przysłał. Talerze, które stały w szafce obok paleniska, były wyszczerbione, z różnych kompletów, brakowało garnków. A mimo to Clay bez wahania zamieniłby swój bogaty dom na to skromne domostwo. Janie stała pochylona nad .żelaznym garnkiem z wrzącym tłuszczem i przewracała wypływające na wierzch paczki. Przy niej czatowały bliźnięta, tak zaaferowane, że nie zauważyły stojących za ich plecami mężczyzn. – Mandy – odezwała się Janie – poczekaj, aż przestygną, inaczej poparzysz sobie buzie. Mandy zachichotała, złapała świeżo usmażonego pączka i odgryzła kęs. W oczach zalśniły jej łzy, ale zacisnęła zęby i nie okazała bólu. – Uparta tak samo jak jej stryj – stwierdziła z niesmakiem Janie. Clay parsknął śmiechem. Janie gwałtownie się obróciła. – Uważaj, kiedy o kimś mówisz, bo może cię usłyszeć. – Stryj Clay! – zawołały dzieci, nim zdążyła odpowiedzieć. Rzuciły mu się w ramiona. Clay złapał każde pod pachę i obracał. Kiedy je uniósł, objęły go za szyję. – Dlaczego nie przychodziłeś? Chcesz zobaczyć mojego szczeniaczka? Chcesz paczka? Są dobre, ale bardzo gorące. Clay roześmiał się i mocno przytulił dzieci. – Tęskniliście za mną? – Tak, bardzo. Nicole mówiła, że musimy poczekać, aż sam przyjdziesz, i że nie możemy pierwsi do ciebie iść. – Czy ta gruba pani ciągle jeszcze tam mieszka? – Alex – odezwała się Nicole, stając na schodach - gdzie się podziało twoje dobre wychowanie? Wolno szła w stronę Claya. Serce waliło jej jak młotem. Była przerażona, że jego obecność tak nią wstrząsnęła. Widocznie bardzo mało dla niego znaczyła, skoro tak łatwo potrafił ją porzucić. – Spocznij, proszę – zwróciła się do niego oficjalnie. – Taaa, Clay – uśmiechnął się Wes. – Usiądź wygodnie. Jak myślisz, Janie, paczki już wystygły? – Prawie – odparła, stawiając talerz na stole. – Gdzieżeś ty się podziewał, ty przeklęty, niewdzięczny... – syknęła, szukając wystarczająco mocnego słowa, które by ogarnęło bezmiar jego win. – Jeszcze raz ją skrzywdzisz, a pożałujesz. Clay uśmiechnął się do niej, potem chwycił jej twarde, spracowane dłonie i ucałował. – Wspaniała z ciebie obrończyni, Janie. Gdybym cię nie znał, to bym się przestraszył.
– Może powinieneś – warknęła, ale w jej oczach tańczyły wesołe iskierki. Nicole stała odwrócona plecami, spokojnie nalewając ajerkoniak. Drżącymi dłońmi postawiła naczynie przed Clayem. Nie spuszczając z niej wzroku, uniósł kubek do ust. – Ajerkoniak – powiedział. – Zawsze piłem to w święta. – Bo to są święta! – roześmiały się dzieci. Clay rozejrzał się. Dostrzegł wreszcie gałązki świerku i ostrokrzewu nad kominkiem. Zapomniał o świętach. Ostatnie, koszmarne miesiące spędzone na słownych utarczkach z Bianką odpływały w zapomnienie. – Nicole piecze jutro indyka. Zaprosiła wuja Wesleya i wujka Travisa – powiedziały bliźnięta. – Jak sadzisz, znajdzie się miejsce dla jeszcze jednego gościa? – spytał Clay, patrząc na Wesa. Mężczyźni wymienili spojrzenia. – To zależy od Nicole. Clay wpatrywał się w żonę, czekając na jej odpowiedz. Nicole ogarnęła wściekłość. Wykorzystywał ja! Najpierw wziął ją do łóżka, zapewniał, że kocha, a potem wyrzucił jak zbędny bagaż. Miesiącami się nie odzywał, a teraz jak gdyby nigdy nic przychodzi do niej i co? Może się spodziewa, że będzie go po rękach całować? Wyprostowała się i odwróciła do niego plecami. – Oczywiście, oboje z Bianka jesteście mile widziani. Jestem przekonana, że chętnie przyjdzie świętować razem z nami. Widząc zmarszczkę na czole przyjaciela Wesley powstrzymał parskniecie. – Bianka nie potrafiłaby... – zaczął Clay. – Nalegam – upierała się Nicole. – Czy musze mówić, że bez niej możesz nie przychodzić? Nagle Clay nie mógł już dłużej wytrzymać atmosfery tego miejsca. Najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, jaki sielski obrazek tworzą: Wesley rozparty w krześle i palący fajkę, którą wziął znad kominka, dzieci objadające się paczkami. Na sama wzmiankę o Biance przypomniał sobie, jak okropny jest teraz jego dom. – Nicole, mogę z tobą porozmawiać? – spytał, wstając. – Nie – odparła zdecydowanie. – Jeszcze nie teraz. Skłonił się i opuścił ciepły, przytulny dom. Bianka czekała na niego w Arundel Hall. – A wiec tak! Widzę, że długo bez niej nie wytrzymałeś. Minął ją bez słowa. – Stajenny przyszedł tutaj, żeby spytać, gdzie jesteś. Bał się, czy ci się coś nie stało, bo koń wrócił sam. Ci ludzie wiecznie się o was niepokoją, to o ciebie... to o nią. A ja nikogo nie obchodzę! – Wystarczająco się o siebie troszczysz. Czy wiesz, że jutro są święta? – Oczywiście! Kazałem służbie przygotować bardziej wykwintny posiłek. Ale oczywiście, o ile znam tę hołotę, nie zrobi niczego, jeśli ty tego nie załatwisz. – Jedzenie! Tylko to ci w głowie! – Gwałtownie nachylił się i zaczął nią potrząsać. – A wiec dobrze, stanie się wedle twego życzenia. Jutro idziemy do Nicole na kolacje. Może kiedy Nicole zobaczy ich razem, pojmie, jak bardzo jest nieszczęśliwy? A poza tym tak bardzo pragnął spędzić z nią choć jeden dzień, że był gotów narzucić pozostałym gościom towarzystwo Bianki. Zresztą, może Bianka zajmie się jedzeniem i będzie siedzieć cicho? Bezskutecznie próbowała mu się wyrwać. Jego bliskość napawała ją obrzydzeniem. – Nigdzie nie pójdę!
– W takim razie każe, żeby jutro przez cały dzień nie podawano żadnego jedzenia. – Nie zrobisz tego – szepnęła przerażona. Odepchnął ją od siebie, aż poleciała na ścianę. – Niedobrze mi się robi, kiedy na ciebie patrzę. Pójdziesz, choćbym miał cię tam zanieść. – Zmierzył ja wzrokiem. – Oczywiście, o ile bym cię udźwignął. Boże, jak cudownie będzie się ciebie pozbyć. Urwał przerażony swoimi słowami. Odwrócił się i poszedł do biblioteki. Zatrzasnął za sobą drzwi. Bianka przez chwile stała bez ruchu, wpatrując się w drzwi. Co miał na myśli, mówiąc o pozbyciu się jej? Obróciła się i wolno poszła po schodach na górę. Nic się nie układało zgodnie z planem. Wkrótce po tym jak dała Clayowi mapę, zgłosił się Abe. Miał zakrwawione ramię, o mało co nie zemdlała. Zażądał pieniędzy, żeby uciec z Wirginii i schronić się przed zemstą Claya. Musiała się włamać do szkatułki w bibliotece i wyciągnąć stamtąd kilka sztuk srebra. Kazała Abemu kręcić się w pobliżu, żeby był w zasięgu ręki, gdyby znowu go potrzebowała. Ale ten odrażający typ roześmiał jej się prosto w twarz. Obwiązał sobie ranę i oświadczył, że przez nią, Biankę, stracił rodzinę i dziedzictwo. Potem w bardzo niegrzeczny sposób powiedział, co może zrobić ze swoimi przyszłymi potrzebami. Teraz została zupełnie sama. Straszyła Claya innymi krewniakami, ale to były czcze pogróżki. Gdyby rzeczywiście postanowił ją wysłać z powrotem do Anglii, nikt by nie porwał w odwecie Nicole. W ogóle nic by się nie stało. Ona, Bianka, zostałaby porzucona i nikt, nikt na całym świecie by się tym nie przejął. Zamknęła za sobą drzwi od sypialni, po czym wyjrzała na ciemny ogród. Wyglądał pięknie, cały okryty śniegiem. Czyżby musiała to wszystko oddać? Do tej pory czuła się bezpieczna, ale teraz znowu zaczęła się niepokoić. Musi cos przedsięwziąć. I to szybko. Musi się pozbyć Nicole, nim ta francuska przybłęda wszystko zabierze. Abego nie ma, wiec nie da się zrealizować groźby wysłania Nicole do Francji. Oczywiście, Clay nic o tym nie wie – na razie. Nie ma wątpliwości, że wcześniej czy później się dowie. Zmięła w dłoniach różowa jedwabną zasłonę. Istny cud, że Nicole jeszcze nie zaszła w ciążę. Bianka widziała Claya z bliźniętami i była przekonana, że gdyby Nicole spodziewała się dziecka, jego dziecka, nic już by go nie powstrzymało. Nagle wypuściła z rak materiał i zaczęła go delikatnie gładzic. A gdyby kto inny nosił jego dziecko? Co by się wtedy stało z naszą Francuzeczką? A gdyby Clay zaczął podejrzewać, że Nicole sypia z kim innym? Zresztą pewnie tak robi – myślała Bianka. – Takie jak ona nie wytrzymają dłużej bez chłopa. Możliwe, że przespała się z Izaakiem. Albo z Wesleyem! Bianka z uśmiechem pogładziła się po brzuchu. Od myślenia zawsze robiła się głodna. Ruszyła w stronę drzwi. Powinna przemyśleć sporo rzeczy, przyda jej się jakieś wzmocnienie. - Wesołych świąt! – zadudnił Travis, kiedy Clay z Bianką przestąpili próg mieszkania Nicole. Bianka była nadęta, obrażona. Nie zwróciła uwagi na Travisa. Wzrok utkwiła w jedzeniu. Wyrwała się Clayowi i ruszyła na środek pokoju, w stronę obficie zastawionego stołu. – I ty przedkładasz cos takiego nad Nicole? – warknął Travis. – Pilnuj własnego nosa – odciął się Clay i odszedł, żeby nie słyszeć donośnego śmiechu Travisa. Janie podała mu mały kieliszek alkoholu. Wychylił go szybko: potrzebował czegoś ciepłego i mocnego. Wypiwszy, gwałtownie wciągnął powietrze. Cos wspaniałego! – Co to jest? – Burbon – wyjasnił Travis. – To cos nowego, z terenów Kentucky. Kupiłem tydzień temu od wędrownego handlarza.
Clay znowu podstawił kieliszek. – Uważaj, żeby nie przeholować, to mocny trunek. – Przecie. mamy święta! – zawołał z udana wesołością Clay. – Pora jedzenia, picia i wesela! Uniósł kieliszek w stronę Bianki, która krążyła wokół stołu, nakładając sobie niewielkie porcje. Kiedy weszła Nicole, wszyscy zamilkli. Miała na sobie szafirową, aksamitną suknię bez ramion, głęboko wyciętą. Wokół talii biegła niebieska koronka. W rozpuszczone, ciemne włosy spływające na dół w lokach, wplotła ciemnoniebieskie wstążki ozdobione setkami drobnych perełek. Clay stał i wpatrywał się w nią tęsknie, ale ona unikała jego spojrzenia. Świadomość, że miała prawo się gniewać, wcale nie zmniejszała bólu. Wes postąpił o krok i podał Nicole ramię. – Nie potrzebuję już żadnego prezentu na święta, Nicole. Sam twój widok jest najwspanialszym prezentem. Zgodzisz się ze mną, Clay? Clay nie odrywał wzroku od Nicole. – Czy to nie jeden z materiałów, przeznaczonych dla mnie? – spytała słodko Bianka. – Tych, które sobie z Janie przywłaszczyłyście? – Clay! – zawołał Travis. – Zrób coś z tą kobietą, bo inaczej ja się nią zajmę! – Proszę uprzejmie – odparł spokojnie Clay, nalewając sobie kolejną porcję burbona. – Napijcie się ajerkoniaku – wtrąciła się Nicole, nadal nie patrząc Clayowi w oczy. – Pójdę po dzieci. Są we młynie, cieszą się nowymi szczeniętami. Za chwile wracam. Clay odstawił pusty kieliszek i poszedł za nią do drzwi, gdzie z drewnianego wieszaka zdjął jej pelerynę. – Nie zbliżaj się do mnie – syknęła. – Proszę zostań tutaj. Clay nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, otworzył drzwi i wyszedł za nią. Uniosła dumnie głowę i szła, udając, że nie zwraca na niego uwagi. – Masz taki śliczny nosek. Szkoda by go stłuc, wiec lepiej nie zadzieraj go tak wysoko, bo się potkniesz. Stanęła i gwałtownie obróciła się ku niemu. – Świetny żart, prawda? Dla ciebie wszystko to żart, ale dla mnie to kwestia życia i śmierci. Ale tym razem nie ułagodzisz mnie słodkimi słówkami. Zbyt wiele razy mnie zraniłeś i upokorzyłeś. Spojrzała na niego ogromnymi, pałającymi oczami. Usta zacisnęła tak mocno, że dolna warga niemal zupełnie zniknęła. Została tylko pełna, delikatna górna. Clay aż do bólu pragnął ją pocałować. – Nigdy nie chciałem cię zranić – powiedział cicho. – Ani tym bardziej upokorzyć. – Zatem mimochodem znakomicie ci się to udało! Świetna robota, jak na kogoś, kto nie chce zranić ani upokorzyć. W pięć minut po naszym poznaniu nazwałeś mnie dziwka. Później wziąłeś do prowadzenia domu, żeby w chwili, gdy droga Bianka przekroczy próg, wyrzucić jak psa. – Przestań! – zawołał, potrząsając nią. – Wiem, że nasz związek jest nietypowy... – Nietypowy! – powtórzyła z przekąsem. – W ogóle nie jestem pewna, czy można to nazwać związkiem. Bo ja czuje się jak dziwka! Jestem gotowa na każde twoje skinienie. – Chciałbym, żeby tak było naprawdę – odparł z rozbawieniem. Z czymś, co z pewnością było jakimś francuskim przekleństwem, kopnęła go boleśnie w goleń. Wypuścił ją i schylił się, żeby rozmasować nogę. Kulejąc podbiegł za nią i chwycił za ramie. – Musisz mnie wysłuchać! – Tak samo jak wtedy, kiedy opowiedziałeś mi o Beth? Albo kiedy poprosiłeś, żebyśmy jeszcze raz się pobrali? Sadzisz, że będę na tyle naiwna, żeby po raz kolejny ci
uwierzyć? A kiedy ustąpię i ulęgnę, znowu się mną znudzisz i wrócisz do swojej najmilszej Bianki. Istnieją pewne granice, których nawet zakochana kobieta nie przekroczy. – Nicole – powiedział, trzymając ją mocno za jedno ramię i gładząc drugie – wiem, że cierpisz. Ja też cierpię. – Moje biedactwo – uśmiechnęła się. – Musisz się zadowolić jedynie dwiema kobietami. Zacisnął szczeki. – Wiesz, jaka jest Bianka. Zielenieje, kiedy zbliżę się do niej na krok. Nicole patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Jej głos przeszedł w pisk. – I może mam ci współczuć?!
Mocniej zacisnał rece na jej ramionach. – Pragne twojego zaufania. Twojej miłosci. Czy mogłabys na chwile przestac mnie nienawidzic i pomyslec logicznie? Mo.e były powody, dla których nie mogłem sie z toba spotykac? Czy naprawde .adam a. tak wiele? Po tym wszystkim, co przeszedłem? Mo.e rzeczywiscie miałas powody, .eby przestac mi ufac, ale to w niczym nie zmienia tego, .e cie kocham. Czy to dla ciebie minie znaczy? – Dlaczego? – spytała, mrugajac powiekami, by odgonic łzy. – Zostawiłes mnie bez słowa, porzuciłes, jakby wszystko było skonczone. Wtedy na wyspie myslałam tylko o tym, .e wrócimy do domu, .e razem zamieszkamy w Arundel Hall. Przygarnał ja do siebie, jej łzy kapały mu na koszule. – Czy Izaak nic nie wspominał o swojej kuzynce? Wydarzenia z wyspy pamietała jak przez mgłe. – Chciałem ci wszystko od razu wytłumaczyc, ale nie mogłem. Byłem zbyt przera.ony, by móc o tym z toba rozmawiac. Próbowała uniesc głowe, ale mocniej przytulił ja do siebie. – Przera.ony? Przecie. byłam ju. bezpieczna. Abe uciekł. Nie bałes sie chyba Izaaka? – Bianka jest kuzynka Izaaka. To miedzy innymi dzieki nim przyjechała do Ameryki. Obiecała Abemu byka i kilka jałówek w zamian za porwanie ciebie i przetrzymanie w bezpiecznym miejscu do chwili uniewa.nienia mał.enstwa. Jedna z córek Eliasza opowiedziała o tym Wesowi, – To Bianka powiedziała ci, gdzie jestem? Przyciagnał ja jeszcze bli.ej. – Nie za darmo. Groziła, .e jesli sie z nia nie o.enie, ka.e jednemu z licznych krewniaków, by odstawili cie do Francji. Poczuł, jak Nicole sie wzdryga. Sama mysl była dla niej równie straszna jak dla niego. – Dlaczego mi nie powiedziałes? Dlaczego zostawiłes mnie bez słowa?
238 – Bo natychmiast poszłabys do Bianki i kazała jej zrealizowac te grozbe. – I miałabym racje. – Nie, nie moge ryzykowac, .e cie strace – odparł, gładzac jej włosy. Odsuneła sie od niego. – Wiec dlaczego mówisz mi to teraz? Czemu przestałes sie chowac za obszerna spódnica Bianki? Parsknał smiechem i pokrecił głowa. – Rozmawiałem z Izaakiem, kiedy zaczał u ciebie pracowac. Mówił, .e dlatego tak spokojnie poszłas z Abem, bo sadziłas, .e grozi mi niebezpieczenstwo. Czy. i ja nie musiałem postapic tak samo, wiedzac, .e twoje .ycie jest zagro.one? – Chodzmy do domu. Porozmawiajmy z Bianka. – Nie! – To był rozkaz. – Nie bede ryzykowac, rozumiesz? Wystarczy, .e znowu zorganizuje porwanie. Nie, nie bede ryzykował. – To znaczy, .e proponujesz, .ebysmy po kres naszych dni spotykali sie raz do roku, w czasie swiat? I to tylko po to, .eby Bianka miała to, czego chce. Musnał palcem jej górna warge. – Co za ostry jezyczek. Wole, kiedy go u.ywasz do innych celów ni. kłucie. – A ja mysle, .e przydałaby ci sie porzadna szpila. Przecie. widac, .e boisz sie Bianki. – Niech to licho porwie! Byłem cierpliwy, ale mam ju. dosc tych obelg! Nie boje sie Bianki! Wiesz, ile mnie kosztowało, .eby nie zatłuc tej suki? Wiedziałem, .e jesli ja zabije, to tak jak bym zabił i ciebie. – Izaak twierdzi, .e Abe uciekł z Wirginii. Jestes pewien, .e Bianka ma wiecej krewnych? Mogła kłamac. – Wes jeszcze raz spotkał sie z ta dziewczynka, która nam wczesniej pomogła. Mówiła, .e Bianka jest spokrewniona z jej matka, a matka ma setki kuzynów. 239 – Ale z pewnoscia nie wszyscy zrobia to, co im Bianka rozka.e. – Dla pieniedzy ludzie zrobia wszystko – odparł z obrzydzeniem. – A Bianka ma do dyspozycji cała plantacje Armstrongów.
Nicole objeła go ramionami i mocno don przywarła. – Có. nam pozostaje? Musimy zaryzykowac, Clay, Mo.e ona blefuje? – Mo.liwe, ale tego nie mo.emy byc pewni. Długo nad tym myslałem i wreszcie znalazłem rozwiazanie. Uciekniemy na zachód. Zmienimy nazwiska i wyjedziemy z Wirginii. – Wyjechac z Wirginii? – spytała, odsuwajac sie od niego. – Ale. tu jest twój dom! Kto bedzie zarzadzał plantacja? – Bianka, jak sadze. Dawałem jej cały majatek, ale powiedziała, .e chce i me.a, który by nim zarzadzał. – Mojego me.a! – Tak, tylko twojego. Słuchaj, ju. za długo nas nie ma. Czy mogłabys przyjsc jutro do naszego katka? Trafisz tam? – Tak – odparła z wahaniem. – Nie ufasz mi, prawda? – Sama nie wiem, Clay. Ilekroc ci zaufam, zaczne wierzyc w nasza wspólna przyszłosc, zawsze musi sie stac strasznego. Ju. wiecej tego nie zniose. Nie masz pojecia, jak okropne były dla mnie ostatnie miesiace. Brak wiadomosci, niepewnosc, domysły. – Teraz wiem, .e powinienem był od razu ci o wszystkim powiedziec. Ale wtedy sam potrzebowałem czasu do namysłu. – Umilkł. – Ty przynajmniej nie musiałas mieszkac z Bianka pod jednym dachem. Czy wiesz, .e ona chce dobudowac skrzydło do domu? Gdyby to od niej zale.ało, zrobiłaby z niego takie samo straszydło jak dom Horacego i Ellen. – Jesli wyjedziesz, bedzie mogła z nim zrobic, co zechce. – Wiem – odparł po chwili. – Chodzmy po bliznieta, pora wracac do domu. Wypuscił ja z objec i poszli, trzymajac sie za rece. 240 Przez cała długa, meczaca kolacje, Nicole biła sie z myslami. Teraz musiała walczyc nie tylko z Bianka, ale tak.e z Arundel Hall. Wiedziała, jak bardzo Play kochał ten dom, z jakim szacunkiem o nim mówił. Nawet kiedy wydawało sie, .e o nim zapomniał, bo wiecej czasu spedzał na plantacji ni. w domu, zauwa.ył wysiłki Nicole, by przywrócic posesji dawna swietnosc. Zreszta Nicole zawsze podejrzewała, .e to było głównym bodzcem jego pierwszych oswiadczyn, a własciwie propozycji, .eby pozostali mał.enstwem, gdyby Bianka sie rozmysliła. Nicole nakładała sobie potrawy, jednym uchem słuchajac
Travisa, który opowiadał o swoich planach wyjazdu wiosna do Anglii. Clay sie nie mylił, nie ufała mu. Zbyt czesto ofiarowała mu serce, a on je odrzucał. Na samo wspomnienie, jak ja upił i sprowokował do wyznania mu miłosci, zalewała sie rumiencem. Pózniej zaprosił ja do siebie, ale wystarczyło, .eby pokazała sie Bianka, a natychmiast o niej zapomniał. Kochali sie u Backesów, ale zaraz po tym ja porzucił. Oczywiscie, za ka.dym razem miał wspaniałe usprawiedliwienie. Najpierw historia Beth, teraz intrygi Bianki. Wierzyła mu – wszystkie te historie były zbyt nieprawdopodobne, .eby mógł je zmyslic. Ale teraz twierdził, .e chce opuscic Wirginie... i Bianke... .eby mogli razem zamieszkac. Twierdził, .e nienawidzi Bianki, a mimo to ciagle mieszkał z nia pod jednym dachem. Wbiła nó. w indyka. Musi wierzyc Clayowi! Oczywiscie, .e Clay nienawidzi Bianki, a kocha ja, Nicole. Musi istniec logiczne wytłumaczenie, dlaczego to Bianka, nie ona mieszka z nim w Arundel Hall. Tyle .e w tym momencie nie potrafiła znalezc .adnego. – Nie musisz tak dzgac tego indyka, on ju. od dawna nie .yje – mruknał Wes, który siedział u jej boku. – Och – ockneła sie z zadumy i usiłowała sie usmiechnac. – Obawiam sie, .e niezbyt miła ze mnie dzisiaj gospodyni. 241 – Jesli ktos wyglada tak pieknie jak ty, nie musi ju. nic mówic, ani robic – powiedział z usmiechem Travis. – Nadejdzie dzien, kiedy znajde sobie jakas slicznotke i zamkne ja w szklanej kuli. Bede ja wypuszczał tylko wtedy, kiedy ja zechce. – Czyli co najmniej trzy razy w ciagu nocy – stwierdził Wesley, nakładajac sobie kolejna porcje ziemniaków w cukrze. – Nie .ycze sobie takich rozmów – oswiadczyła Bianka. – Wy, mieszkancy kolonii, musicie pamietac, .e przebywacie w towarzystwie damy. – Prawdziwe damy nie mieszkaja pod jednym dachem z me.czyzna, który nie jest ich me.em. Przynajmniej tak mnie uczono – odpalił Travis. Bianka poczerwieniała ze złosci, zerwała sie, przewróciła krzesło i zaczepiła suknia o stół. – Nie pozwole sie obra.ac! Jestem włascicielka Arundel Hall i... – umilkła i nagle wydarła sie na zapatrzona Mandy, z której talerza na suknie Bianki zsuneła sie spora porcja .urawin. – Ty wstreciucho, zrobiłas to umyslnie! Uniosła reke, .eby uderzyc dziewczynke. Wszyscy zerwali
sie na nogi, .eby ja powstrzymac, ale w tej samej chwili Bianka sie zachłysneła, w jej oczach zalsniły łzy. Odskoczyła od stołu, trzymajac jedna stope w górze. Na grubej kostce spoczywała porcja goracego puddingu sliwkowego. – Zdejmijcie to ze mnie! – wrzeszczała Bianka, wymachujac noga. Nicole rzuciła jej recznik, ale poza tym nikt sie nie ruszył, .eby pomóc wytrzec lepka mase. Travis wywlókł spod stołu Alexa. – Zdaje sie, .e poparzył sobie palce – mruknał Travis do Janie. – Tyle dobra sie zmarnowało – powiedział ze smutkiem Wes, przygladajac sie Biance, która, podskakujac na jednej nodze, machnieciami scierki usiłowała strzasnac z nogi goracy pudding. Ale wielki brzuch skutecznie uniemo.liwiał jej siegniecie do własnej kostki. 242 – Nie zmarnowało sie – odparła Janie. – To najwspanialszy deser w moim .yciu. – Claytonie Armstrong! – piszczała Bianka. – Jak smiesz stac spokojnie i pozwalac, by ci ludzie mnie zniewa.ali! Wszyscy spojrzeli na Claya. Nikt nie zauwa.ył, .e przez cała kolacje pił burbona. Teraz jego oczy błyszczały i bez szczególnego zainteresowania przygladał sie podskokom Bianki. – Clay – odezwała sie cicho Nicole – sadze, .e powinienes zabrac Bianke... do domu. Clay uniósł sie powoli i, nie zwracajac uwagi na pozostałych gosci, chwycił Bianke pod ramie i powlókł w strone drzwi, nie reagujac na jej rozpaczliwe krzyki, .e pudding parzy ja w stope. Po drodze udało jej sie złapac peleryne, zas Clay wział dzbanek z burbonem. Na dworze było tak zimno, .e Bianka obawiała sie, czy lepki deser nie przymarznie do stopy. Posłusznie, choc niechetnie, kustykała za me.czyzna. Suknia nadaje sie do wyrzucenia. Na udzie czuła zimne .urawiny, bolała ja poparzona i zmro.ona kostka. Łzy przesłaniały oczy. Clay znowu ja upokorzył. Zreszta od jej przyjazdu do Ameryki nie robił nic innego. Kiedy doszli do sluzy, Clay uniósł Bianke i stekajac posadził w łódce. – Jeszcze troche przytyj, to zatoniemy – powiedział niewyraznie.
Wiecej ju. tego nie zniose – pomyslała. – Zdaje sie, .e ten nowy alkohol bardzo przypadł ci do gustu – odezwała sie słodko, wskazujac na kamienny dzbanek, który poło.ył na dnie łódki. – Przynosi mi chwile zapomnienia. A to najwa.niejsze. Bianka usmiechneła sie w mroku. Kiedy przybili do brzegu, wsparła sie o Claya, wyskoczyła na brzeg i szybkim krokiem ruszyła za nim do domu. Przy drzwiach od strony ogrodu dr.ała, bo wiedziała, co wkrótce nastapi. Na sama mysl o tym robiło jej sie niedobrze. 243 Clay postawił dzbanek na stole w hallu i wyszedł z powrotem do ogrodu. – Gbur! – mrukneła Bianka i, uniósłszy spódnice, mimo bólu w nodze, szybko wbiegła po schodach. Serce waliło jej jak młotem, kiedy otworzyła szuflade i wyciagneła stamtad buteleczke laudanum. Burbon w połaczeniu z opium sprawi, .e Clay nie bedzie wiedział, co sie z nim dzieje. Zda.yła w sama pore, .eby nalac do szklanki troche burbona i wpuscic do napoju kilka kropel narkotyku. Smierdziało to obrzydliwie! Clay uniósł brwi, kiedy podała mu burbona. Był ju. jednak zbyt pijany, by sie zastanawiac, dlaczego to zrobiła. Uniósł szklaneczke w gescie toastu i jednym haustem wychylił trunek. Potem odstawił naczynie i uniósł do ust dzbanek. Widzac ten kompletny brak ogłady, Bianka tylko lekko sie usmiechneła. Obserwowała, jak Clay wspina sie po schodach. Kiedy usłyszała skrzyp drzwi jego sypialni i stuk zrzucanych butów, wiedziała, .e nadszedł ju. czas. Stała samotnie w ciemnym hallu i nasłuchiwała. Ogarniał ja coraz wiekszy wstret. Nie znosiła dotyku me.czyzn równie silnie, jak jej matka go kochała. Po raz ostatni powiodła wzrokiem po hallu. Wiedziała, .e jesli nie wsunie sie teraz do łó.ka Claya, straci to wszystko. Złapała wiec buteleczke laudanum i poszła na góre. W sypialni rozebrała sie, po czym dr.acymi dłonmi wło.yła jasnoró.owa, jedwabna nocna koszule. Popłakujac, wychyliła łyk laudanum. Mo.e dzieki temu mniej bedzie czuła. W swietle ksie.yca Bianka zobaczyła rozciagnietego w poprzek łó.ka Claya. Był nagi, w srebrnej poswiacie ksie.yca wygladał jak posag wykuty ze złota. Jednak Bianka nie dostrzegła niczego pieknego w nagim me.czyznie. Laudanum
zaczynało działac. Czuła sie jak we snie. Wolno wsuneła sie do łó.ka, spoczeła obok Claya, myslac z przera.eniem, .e mo.e bedzie musiała go jakos zachecac. Nie wiedziała, czy sie na to zdobedzie. 244 Clay nie potrzebował zachety. Sniła mu sie Nicole i natychmiast zareagował na dotyk jedwabnej koszuli i słodki zapach włosów. – Nicole – wyszeptał, przytulajac Bianke. Ale, choc pijany i zamroczony, Clay wyczuł, .e to nie jego ukochana. Wyciagnawszy reke, trafił na miekkie sadło. Warknał cos i odwrócił sie na drugi bok, by snic dalej o Nicole. Zesztywniała Bianka czekała, a. nad me.czyzna wezmie góre zwierzeca chuc. Mineła dłu.sza chwila, nim kobieta zdała sobie sprawe, .e Clay jej nie dotknie. Klnac spiacego w .ywy kamien, Bianka poinformowała go, co sadzi o jego meskosci. Gdyby nie to, .e tak bardzo jej zale.y na tej plantacji, oddałaby go Nicole. Ta by go przyjeła z otwartymi ramionami. Teraz jednak trzeba cos zrobic. Jutro rano Clay musi byc przekonany, .e pozbawił Bianke dziewictwa, albo wszystkie jej starania obróca sie wniwecz. Kulejac, niepewnym krokiem ruszyła w strone kuchni. W głowie jej sie kreciło od laudanum, ale nawet półprzytomna trafiłaby do celu – kuchni. Na du.ym stole le.ała wołowina w marynacie. Bianka wlała do dzbanka soku z marynaty. W nagrode za swój spryt, wzieła z szafki szesc bułeczek, które zostały z kolacji, i wróciła na góre. Kiedy ju. zjadła bułeczki, resztkami sił, z trudem pokonujac sennosc, wsuneła sie do łó.ka obok Claya i polała sie krwia zwierzecia. Dzbanek schowała głeboko pod łó.ko, po czym zapadła w sen, przeklinajac spiacego, .e przez niego musiała przez to wszystko przejsc.
16 Poranne słonce odbijało sie w lekko zmro.onym sniegu i bolesnie raziło Claya w zaczerwienione oczy. Ból promieniował na czaszke, pod która rozszalały sie demony. Clay miał wra.enie, .e wa.y tysiac funtów, ka.dy ruch przychodził mu z 245 trudem: nawet siegniecie po kolejna garsc sniegu i przyło.enie jej do wyschnietego, opuchnietego jezyka.
Jednak gorsze od rozsadzajacego czaszke bólu i mdłosci było wspomnienie dzisiejszego poranka. Po przebudzeniu u swego boku zobaczył Bianke. Najpierw tylko sie w nia wpatrywał, zbyt obolały, by o czymkolwiek myslec. Bianka otworzyła szybko oczy, na jego widok gwałtownie wciagneła powietrze. Usiadła, zasłaniajac sie przescieradłem. – Zwierze! – wysyczała przez zacisniete zeby. – Bydle! Kiedy powiedziała, .e zawlókł ja do łó.ka i zgwałcił, poczatkowo odebrało mu mowe. Potem wybuchnał smiechem, bo nie wierzył, .eby mógł a. tak sie upic. Ale kiedy wstała z łó.ka, na przescieradle i na jej koszuli nocnej zobaczył slady krwi. Nim zda.ył w jakikolwiek sposób zareagowac, Bianka zaczeła mówic, .e jest dama i .e nie pozwoli, by ja traktował jak dziwke, a jesli bedzie miała dziecko, bedzie musiał sie z nia o.enic. Clay nic nie odpowiedział, wstał i zaczał sie szybko ubierac. Chciał jak najszybciej znalezc sie jak najdalej od niej. Teraz, siedzac na polanie, która zrobili z Jamesem i Beth, usiłował odtworzyc wydarzenia ubiegłej nocy. Mo.e rzeczywiscie był tak pijany, .e sie przespał z Bianka? Ostatnie, co pamietał, to to, .e wychodzili od Nicole. Własnie o nia najbardziej sie martwił. Co bedzie, jesli Bianka zaszła w cia.e? Odsunał te mysl jak najdalej. – Clay? – zawołała Nicole. – Jestes tu? Usmiechnał sie i wstał, .eby ja przywitac. – Nie powiedziałes, o której sie mamy spotkac. Och, Clay! Wygladasz okropnie! Czy oczy cie bola tak jak na to wygladaja? – O wiele bardziej – zachrypiał, wyciagajac ku niej ramiona. Nicole ju. prawie w nie wpadła, ale zatrzymała sie o krok przed Clayem. – Nie wiem, co jest gorsze, twój wyglad, czy ten smród. 246 – Podobno miłosc jest slepa – skrzywił sie Clay. – Nawet slepcy maja wech. Usiadz i odpocznij, albo rozpal ognisko w kryjówce. Przyniosłam troche jedzenia, wczoraj wieczorem prawie niczego nie tknałes. – Nie przypominaj mi ostatniej nocy – jeknał. Mineła godzina, zjedli sniadanie, mała piwniczka sie nagrzała. Dopiero wtedy Nicole zdecydowała sie wysłuchac Claya. Oparła sie o sciane, kolana przykryła kocem. Na to, by
przytulic sie do niego, ciagle jeszcze nie miała ochoty. – Mało spałam tej nocy – zaczeła. – Cały czas myslałam o tym, co mi powiedziałes o Biance i jej kuzynach. Chciałabym ci wierzyc... ale to takie trudne. Jedyne, co wiem, to .e jestem twoja .ona, a jednak to ona z toba mieszka. Wyglada to tak, jakbys pragnał nas obu. – Naprawde tak uwa.asz? – Staram sie nie. Ale wiem, .e Bianka ma nad toba ogromna władze. Mo.e po prostu sam nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo Arundel Hall jest dla ciebie wa.ny? Wczoraj wieczorem mówiłes, .e po prostu odejdziesz, zostawisz to wszystko. A jednak kilka miesiecy temu chciałes porwac kobiete, tylko dlatego, .e przypominała ci kogos, kto kiedys tu mieszkał. – Znaczysz dla mnie wiecej ni. plantacja. – Czy.by? – W jej olbrzymich, ciemnych oczach lsniły łzy. – Mam nadzieje, .e tak – szepneła. – Mam nadzieje, .e znacze dla ciebie a. tyle. – Ale nie jestes tego pewna – powiedział głucho. Przed oczami ciagle widział Bianke w swoim łó.ku, jej krew na przescieradłach. Czy.by Nicole miała racje, .e mu nie ufała? Wstał, podszedł do małej niszy, w której stała szklana kula z zatopionym w srodku jednoro.cem i wział ja do reki. – Nad ta kula zło.ylismy kiedys przysiege – przemówił. – Wiem, .e bylismy jeszcze dziecmi i nie znalismy .ycia, ale nigdy jej nie złamalismy. 247 – Czasem takie niewinne sluby sa najszczersze – usmiechneła sie Nicole. Clay trzymał kule w dłoniach. – Kocham sie, Nicole i przysiegam, .e bede cie kochał po kres moich dni. Nicole staneła za nim i poło.yła rece na jego dłoniach. Cos nie dawało jej spokoju. Beth, James i Clay dotkneli jednoro.ca, a potem Beth zatopiła go w szklanej kuli, .eby nikt inny nigdy go nie dotknał. Oczywiscie, Nicole zdawała sobie sprawe, .e to głupie, ale nie potrafiła zapomniec o portrecie Beth, tak bardzo przypominajacym jej Bianke. Czy kiedykolwiek bede godna dotknac tego, co trzymała w reku Beth? – pomyslała. – Tak, Clay, kocham cie – szepneła. – Zawsze cie kochałam i nigdy nie przestane. Ostro.nie odstawił kule na miejsce, nie dostrzegajac
zmarszczki na czole Nicole. Odwrócił sie i przyciagnał kobiete do siebie. – Wiosna bedziemy mogli pojechac na zachód. Ciagle organizuja kolejne wyprawy. Wyruszymy osobno, nikt sie nie dowie, .e jedziemy razem. Clay mówił dalej, ale Nicole nie słuchała. Do wiosny jeszcze daleko. Wiosna ziemia budzi sie do .ycia, wiosna sieje sie zbo.e. Czy Clay bedzie umiał odejsc, zostawic wszystkich tych zale.nych od niego ludzi? – Dr.ysz – wyszeptał. – Zmarzłas? – Boje sie – wyznała szczerze. – Nie masz powodów do strachu. Najgorsze ju. za nami. – Czy aby na pewno, Clay? – Cii – uspokoił ja, dotykajac wargami jej ust. Od przyjecia u Backesów nie byli razem. Teraz wystarczyło, .e Clay ja pocałował, a przestała logicznie rozumowac, zniknał wszelki lek. Objeła go za szyje, przyciagneła ku sobie. Całował ja natarczywie, a. rozchyliła wargi. Pragnał jej, chciał kosztowac słodyczy, zmyc brud nocy spedzonej z Bianka, ale 248 wizja Beth mieszała sie z widokiem ró.owej koszuli nocnej i poplamionego krwia przescieradła. – Clay? Co sie stało? – Nic, po prostu za du.o wczoraj wypiłem. Nie odchodz – wyszeptał, tulac ja mocno do siebie. – Tak bardzo cie potrzebuje. Nie mam chwili spokoju, ciagle ktos mnie przesladuje, ale ty wnosisz w mój swiat .ycie, ciepło. Pomó. mi zapomniec. – Tak – szepneła – tak. Clay poło.ył ja na narzucie, rozło.onej na gołej ziemi. W piwniczce było ciepło, unosił sie zapach palonego drewna. Nicole pragneła miec Claya natychmiast, od razu, ale on sie nie spieszył. Guzik za guzikiem rozpiał przód jej sukni i wsunał reke pod materiał, obejmujac jej piers, kciukiem gładzac delikatna, nabrzmiała brodawke. – Jak ja za toba teskniłem – szepnał. Kiedy ustami przywarł do jej piersi, wygieła sie w łuk, przed oczami migotały jej barwne plamy. Bezskutecznie zmagała sie z guzikami jego surduta. Dotyk ust, rak Claya sprawiał, .e nie potrafiła wykonac najprostszej czynnosci. Widzac jej niezgrabne ruchy, Clay usmiechnał sie i odsunał od Nicole. Oczy miała zamkniete, geste, podwiniete rzesy rzucały
cien na policzek. Clay palcem wodził po jej wargach. Czułosc ustapiła miejsca namietnosci. Szybko rozpiał guziki surduta, sciagnał spodnie, zrzucił buty. Nicole le.ała na plecach, oparta na ramieniu, w migotliwym swietle ognia przygladajac sie Clayowi. Z zachwytem patrzyła na gre jego miesni, rozkoszne wzgórki i zagłebienia. Palcem powiodła po jego plecach. Odwrócił sie i stanał przed nia nagi, złocistobrazowy. – Jestes piekny – szepneła. Usmiechnał sie do niej i znowu pocałował, zsuwajac z jej suknie z ramion, gładzac gładkie, jedrne ciało, sycac sie nim, odkrywajac na nowo, jakby pierwszy raz go dotykał. Pociagnał ja na siebie. Uniosła biodra, wskazujac mu droge. 249 – Clay! – zachłysneła sie. Poruszał jej biodrami, najpierw wolno, potem coraz szybciej, a. z całej siły przywarła do niego, sciskajac go mocno dłonmi. Wreszcie opadła na niego, słaba, dr.aca, syta. – Postawmy sprawe jasno – powiedział byczkowaty młodzieniec i strzyknał tytoniem. Zabarwiona plwocina wyladowała tu. koło jej stopy. – Chce pani, .ebym dał jej dziecko? Nie jedno z tych, które tu sie kreca, ale jeszcze nie narodzone? Chce pani, .ebym ja zapłodnił, tak? Bianka stała bez ruchu, nie spuszczajac z me.czyzny wzroku. Znalezienie go nie wymagało wiele wysiłku. Wystarczyło troche popytac. Olivier Hawthorne za pieniadze był gotów zrobic wszystko, a równoczesnie umiał trzymac jezyk za zebami. Poczatkowo chciała go najac, .eby wyekspediował Nicole do Francji, ale Hawthorne'owie cieszyli sie reputacja stosunkowo uczciwych, a w ka.dym razie uczciwszych ni. Simmonsowie. Kiedy jej plan uwiedzenia Claya sie nie powiódł, zrozumiała, .e musi cos zrobic, inaczej cała jej przyszłosc stanie pod znakiem zapytania. Clay ju. niedługo sie zorientuje, .e tak naprawde Bianka nie ma nad nim .adnej władzy. Dlatego musi jak najszybciej zajsc w cia.e. I to za wszelka cene! – Tak, panie Hawthorne, chce miec dziecko. Dosc dokładnie wywiedziałam sie o panska rodzine. Zdaje sie, .e jest dosc płodna. – Wywiadywała sie pani, co? Usmiechnał sie, mierzac ja wzrokiem. Był niski, krepy, miał złamany przedni zab. Jej tusza mu nie przeszkadzała, lubił du.e,
silne kobiety, chetne i pomysłowe w łó.ku. Jedyne, co mu przeszkadzało, to jej wymuskanie, wygladała jakby nigdy w .yciu nie splamiła sie praca. – Czy to ma znaczyc, .e Hawthorne'owie potrafia robic dzieci, nawet jesli nie potrafia zmusic tytoniu, .eby wyrósł na ich polu? 250 Skineła głowa. Wolałaby jak najszybciej zakonczyc te sprawe i jak najmniej przy tym mówic. – Oczywiscie, nikt nie mo.e sie o tym dowiedziec. W miejscach publicznych bede sie zachowywac, jakbym pana nie znała i tego samego spodziewam sie po panu. Olivierowi zabłysły oczy. Cały czas miał wra.enie, .e sni i .e zaraz sie obudzi. Oto ta kobieta jest gotowa mu zapłacic za jedno, albo wiecej spotkan – tyle, ile bedzie potrzeba, by zaszła w cia.e. Czuł sie troche jak ogier parzony z klacza, ale zasadniczo pomysł przypadł mu do gustu. – Oczywiscie, prosze pani, jak pani sobie .yczy. Bede sie tak zachowywał, jakbym pierwszy raz widział na oczy pania, albo dziecko, choc musze ostrzec, .e cała moja szóstka wyglada kropka w kropke jak ja. Pomyslała, jak by to było wspaniale, gdyby Clay musiał uznac za swoje dziecko, które tak ewidentnie bedzie wygladało na czyjes inne. Niech bedzie niskie i krepe, w przeciwienstwie do wysokiego, szczupłego Claya. – Doskonale – powiedziała. W jej lewym policzku pojawił sie dołek. – Mo.e pan przyjsc jutro o trzeciej za garbarnie na plantacji Armstrongów? – Armstrongów? Czy.by Clay nie potrafił sam zrobic dziecka? Bianka zesztywniała. – Nie zamierzam odpowiadac na .adne pytania i wolałabym, .eby pan o nic nie pytał. – Jasne – odparł Olivier i ostro.nie rozejrzał sie dokoła. Znajdowali sie na drodze, kilka mil od plantacji Armstrongów, w miejscu wyznaczonym przez Bianke w liscie, w którym prosiła o spotkanie. Wyciagnał reke, .eby pogładzic ja po ramieniu, ale Bianka odskoczyła jak oparzona. – Niech pan mnie nie rusza – sykneła przez zacisniete zeby. 251
Zdziwiony zmarszczył brwi. Przygladał sie, jak kobieta zawraca i rozzłoszczona idzie w strone powozu, który czekał na nia za zakretem. Dziwna jakas – pomyslał. Nie chce, .eby jej dotykac, a chce miec z nim dziecko. Zachowuje sie, jakby sie go brzydziła, a równoczesnie chce sie z nim jutro kochac. I to w biały dzien! Na sama mysl o tym poczerwieniał i wsadził reke w spodnie, .eby poprawic wzwiedziony członek. Có., darowanemu koniowi w zeby sie nie zaglada. Mo.e wiecej takich damulek zacznie do niego przychodzic, szukajac pociechy, której nie znajda u swoich słabowitych me.ów. A wtedy on, Olivier, zbije na tym majatek i bedzie mógł rzucic w diabły tyton. Wyprostowany ruszył z powrotem do domu. Przez nastepny miesiac Nicole była zadowolona, jesli nie szczesliwa. Czesto spotykała sie z Clayem w ich kryjówce nad rzeka. Kochali sie i snuli plany na przyszłosc. Byli jak małe dzieci: zastanawiali sie, co ze soba wezma w podró. na zachód, ile sypialni bedzie w ich przyszłym domu, ile beda miec dzieci, wymyslali dla nich imiona. Planowali, kiedy najlepiej powiedziec o wszystkim bliznietom i Janie – bo oni oczywiscie wyjada razem z nimi. Pewnego wieczoru pod koniec lutego niebo pociemniało i rozszalała sie burza. Pioruny uderzały tu. obok domku Nicole. – Co sie z toba dzieje? – spytała Janie. – To. to tylko burza. Nicole odło.yła robótke do koszyka na podłodze. Nie miało sensu próbowac dalej dziergac. Taka pogoda zawsze przypominała jej noc, kiedy zabrano dziadka. – Martwisz sie, .e nie mo.esz sie spotkac z Clayem? Na twarzy Nicole pojawiło sie zdumienie. – Nie musiałas mi nic mówic – rozesmiała sie Janie. – Wszystko było wypisane na twojej twarzy. Czekałam tylko, a. sama mi powiesz. Nicole usiadała przed paleniskiem. 252 – Jestes dla mnie taka dobra i wyrozumiała. – To ty jestes wyrozumiała – prychneła Janie. – Inna nigdy by sie na cos takiego nie zgodziła. – Sa powody... – zaczeła Nicole. – Jesli chodzi o kobiety, to me.czyzni zawsze maja „powody”. – Urwała. – Nie powinnam była tego mówic. Nie wiem przecie. o wszystkim. Mo.e rzeczywiscie Clay ma jakies
wa.ne racje, by odwiedzac potajemnie własna .one. W oczach Nicole zatanczyły ogniki. Usmiechneła sie. – Potajemnie? Mo.e kiedys, kiedy ju. zamieszkamy razem i bede go miała na co dzien, zatesknie za tymi czasami, gdy byłam uwielbiana i adorowana. – Przyznaj sie, sama to w nie wierzysz. Od dawna powinnas mieszkac w Arundel Hall, byc jego pania. A tymczasem rzadzi sie tam ta gruba... Ostry błysk przerwał jej wpół słowa. Nicole pisneła i chwyciła sie za serce. – Nicole! – zawołała Janie, zrywajac sie z krzesła. Robótka spadła na podłoge. – Cos tu jest nie w porzadku. Obejmujac dziewczyne, posadziła ja z powrotem na krzesle. – No, usiadz, ju. dobrze. Zrobie nam herbaty, a tobie doleje troche koniaku. Nicole posłusznie usiadła, ale sie nie uspokoiła. Gałezie uderzały o dach, wiatr szalał za oknami, unoszac zasłonki. Na dworze było ciemno i strasznie. – Masz – powiedziała Janie, wciskajac Nicole w rece kubek parujacej herbaty. – Wypij to, a potem marsz do łó.ka. Próbujac zapanowac nad lekiem, Nicole popijała herbate. Czuła, jak koniak powoli ja rozgrzewa, ale była zbyt napieta, by sie uspokoic. Słyszac walenie do drzwi, podskoczyła, wylewajac sobie herbate na sukienke. – To musi byc Clay – usmiechneła sie Janie, łapiac recznik. – Wie, jak sie boisz burzy i przyszedł cie uspokoic. A teraz wytrzyj sie i usmiechnij słodko na jego powitanie. 253 Dr.acymi dłonmi Nicole wycierała zaplamiona suknie, po czym specjalnie dla Claya usiłowała przywołac na twarz usmiech. Janie otwierała drzwi, szykujac w myslach tyrade, która przywita goscia. Ju. ona mu powie, co mysli o zaniedbywaniu slubnej mał.onki. Jednak w drzwiach stanał nie Clay, ale niski, watły blondyn. Rzadkie włosy opadały na kołnierzyk zielonego, aksamitnego surduta. Biały jedwabny szalik obwiazał wokół szyi tak, by zakrył drugi podbródek. Me.czyzna miał małe oczka, ostry nos i drobne, wydatne usta. – Czy tutaj mieszka Nicole Courtalain? – spytał, przechylajac głowe, jakby chciał spojrzec na Janie z góry, co
było o tyle trudne, .e znacznie przewy.szała go wzrostem. Mówił z tak silnym akcentem, .e Janie nie rozumiała, o co mu chodzi. Dla niej to brzmiało jak: „Czi tuti mjeszka...?” a nazwisko było jej zupełnie obce. – Kobieto! – rozgniewał sie me.czyzna. – Zapomniałas jezyka w gebie, czy co? – Janie – odezwała sie cicho Nicole. – To o mnie chodzi. Nazywam sie Nicole Courtalain Armstrong. Wyraznie pod wra.eniem jej urody, me.czyzna przemówił mniej gniewnie, – Qui. Jestes jej córka. Obrócił sie na piecie i zniknał w mroku. – Kto to był? – spytała Janie. – W ogóle nie rozumiałam, co mówił. Czy to jakis twój znajomy? – Nie. Nie znam go. Janie! Z nim jest kobieta! Obie wybiegły przed dom. Nicole podtrzymywała kobiete z jednej strony, me.czyzna z drugiej, a Janie złapała kufer. Kiedy ju. weszli do srodka i posadzili przybyła na krzesle przy ogniu, Janie dała jej herbaty z koniakiem, zas Nicole poszła po koc. Podajac wyczerpanej kobiecie napój, Janie pierwszy raz uwa.niej jej sie przyjrzała. 254 Zdawało jej sie, .e patrzy na starsza wersje Nicole. Gładka twarz bez sladu zmarszczek, usta dokładnie takie same jak Nicole – to samo połaczenie niewinnosci i zmysłowosci. Jednak jej oczy były puste, bez .ycia, – Zaraz sie pani rozgrzeje – powiedziała Nicole otulajac kobiete kocem. Spojrzała na Janie i zobaczyła, .e ta dziwnie na nia patrzy. Nie wstajac z kleczek, uniosła głowe, by przyjrzec sie nieoczekiwanemu gosciowi. Zamarła z dłonia na kocu. Na widok znajomych rysów, jej oczy napełniły sie łzami, które wolno, jedna za druga zaczeły spływac po policzkach. – Mama – szepneła. – Mama. Schyliła sie i ukryła twarz na jej kolanach. Janie zauwa.yła, .e kobieta w ogóle nie zareagowała na słowa ani gest Nicole. – Miałem nadzieje... – odezwał sie me.czyzna. – Miałem nadzieje, .e widok córki przywróci jej zdrowie. Teraz Janie zrozumiała to puste spojrzenie: to było spojrzenie kogos, kto nie chce ju. niczego wiecej widziec. – Mo.emy poło.yc ja do łó.ka? – spytał me.czyzna.
– Ale. oczywiscie – odparła szybko Janie, klekajac obok przyjaciółki. – Nicole, twoja matka jest bardzo zmeczona. Musimy ja zaprowadzic na góre i poło.yc spac. Nicole bez słowa wstała z kleczek. Twarz miała wilgotna od łez, nie odrywała oczu od matki. Ciagle oszołomiona, pomogła wprowadzic ja na góre i rozebrała, nie zauwa.ajac, .e matka nie odezwała sie do niej ani słowem. Na dole Janie przygotowała kolejna porcje herbaty z koniakiem, pokroiła szynke i ser na kanapki dla me.czyzny. – Sadziłam, .e oboje moi rodzice nie .yja – powiedziała cicho Nicole. Me.czyzna jadł szybko, widac było, .e jest bardzo głodny. – Twój ojciec tak, widziałem jak go scinali. – Nie zauwa.ył chyba grymasu bólu na twarzy Nicole. – Razem z moim ojcem chodziłem ogladac, jak gilotynuja wiezniów. 255 Zreszta wszyscy to robili, to była jedyna rozrywka, jaka nam pozostała, i dzieki temu na chwile udawało sie zapomniec o głodzie. Ale mój ojciec był... jak wy to mówicie?... romantykiem. Codziennie wracał do domu, siadał przy kopycie i litował sie nad biednymi, scietymi pieknymi kobietami. Mówił, .e nie mo.e patrzec, jak te sliczne głowy wpadaja do koszyka. – Czy mógłby pan darowac sobie te szczegóły? – przerwała Janie, kładac Nicole reke na ramieniu. Me.czyzna uniósł porcelanowy słoiczek z musztarda. – Dijon – skonstatował. – Miło zobaczyc cos francuskiego w tym barbarzynskim kraju. – Kim pan jest? Jak pan ocalił moja matke? – spytała cicho Nicole. Odgryzł kes sera, hojnie posmarowanego musztarda. – Jestem twoim ojczymem, córenko – powiedział z usmiechem. – O.eniłem sie z twoja matka. – Wstał i ujał ja za reke. – Jestem Gerard Gautier, członek wspaniałego rodu Courtalain. – Courtalain? Sadziłam, .e tak brzmiało panienskie nazwisko Nicole? – Tak jest – odparł Gerard, znowu siadajac za stołem. – To jeden z najstarszych, najbogatszych, najpote.niejszych rodów w Europie. —ałuj, .es nie widziała ojca mojej .ony. Widziałem go raz. Byłem wtedy dzieckiem. Był wielki jak góra i silny jak tur. Królowie lekali sie jego gniewu. – Królowie lekali sie byle pachołka – odparła z gorycza
Nicole. – Niech pan powie, jak pan poznał moja matke. Gerard spojrzał na Nicole z pogarda. – Jak ju. wspomniałem, czesto chodziłem z ojcem ogladac gilotynowanie. Adele, twoja matka, szła za twoim ojcem. Była taka piekna, taka majestatyczna. Miała na sobie biała suknie i z tymi ciemnymi włosami wygladała jak anioł. Ludzie milkli, kiedy przechodziła. Widac było, .e jej ma. był z niej dumny. Rece mieli zwiazane, tak .e nie mogli sie dotknac, ale ich oczy co chwila sie spotykały. Ludzie sarkali, widzac, .e 256 tych dwoje tak sie kocha. Ojciec szturchnał mnie i powiedział, .e nie pozwoli, .eby scieli tak piekne stworzenie. Próbowałem, go powstrzymac, ale... – wzruszył ramionami. – Mój ojciec zawsze musi postawic na swoim. – Jak ja ocaliliscie? – nalegała Nicole. – Jak wam sie udało przedrzec przez tłum? – Sam nie wiem. Tłum co dnia zmienia oblicze: czasem płacze, gdy spadaja głowy, innym razem smieje sie i wiwatuje. Przypuszczam, .e to zale.y od pogody. Tamtego dnia był w nastroju romantycznym. Widziałem, jak ojciec sie przepycha, chwyta jej zwiazane dłonie i ciagnie w tłum. – Co na to stra.nicy? – Gapiom spodobał sie czyn ojca i ochraniali go. Zasłonili go soba. Kiedy stra.nicy próbowali go schwytac, ludzie kierowali ich w przeciwnym kierunku. – Zamilkł, usmiechnał sie i dopił du.y kieliszek wina. – Stałem na murze i wszystko widziałem. Có. to był za widok! Ludzie kierowali stra.ników to w jedna, to w druga strone, a ojciec z Adele spokojnie szli do warsztatu. – Ocaliliscie ja – wyszeptała Nicole, patrzac na dłonie, które zło.yła na kolanach. – Jak wam sie odwdziecze? – Zajmij sie nami – odparł szybko. – Przebylismy długa droge. – Co zechcecie. Wszystko co moje, jest wasze. Musi pan byc zmeczony, pewnie chce pan odpoczac. – Chwileczke! – wtraciła sie Janie. – Nie dokonczyłes swojej opowiesci. Co sie działo z matka Nicole po tym, jak twój ojciec ja ocalił? Dlaczego opusciliscie Francje? W jaki sposób odnalazłes Nicole? – Co to za kobieta? Nie lubie, kiedy słu.ba sie do mnie w ten sposób odnosi. Moja .ona jest ksie.na de Levroux. – Rewolucja zniosła wszelkie tytuły – powiedziała
Nicole. – W Ameryce wszyscy sa równi, a Janie jest moja przyjaciółka. 257 – Wielka szkoda – stwierdził, przygladajac sie skromnej izbie. Ziewnał szeroko, wstał. – Czuje sie zmeczony. Czy znajdzie sie tu przyzwoita sypialnia? – O sypialni nic mi nie wiadomo, ale jest gdzie skłonic głowe – odezwała sie wrogo Janie. – Na strychu spia bliznieta i my trzy. Sa wolne łó.ka we młynie. – Bliznieta? Uwa.nie przyjrzał sie sukni Nicole. Jego uwagi nie uszło, .e suknia była uszyta z bardzo dobrej wełny. Spojrzeli sobie w oczy. – W jakim wieku? – Szesc lat. – Nie twoje? – Jestem ich opiekunka. Usmiechnał sie. – Dobrze. Widze, .e musze sie zadowolic młynem. Nie lubie, kiedy dzieci wyrywaja mnie ze snu. Nicole siegneła po peleryne, ale Janie ja zatrzymała. – Idz do matki i sprawdz, czy jej czegos nie brakuje. Ja sie nim zajme. Usmiechajac sie z wdziecznoscia, Nicole po.egnała Gerarda i poszła na góre, gdzie spała jej matka. Burza przycichła, za oknami wirowały płatki sniegu. Nicole ujeła ciepła dłon i przygladała sie spiacej. Wróciły wspomnienia: matka przed wyjsciem na bal unosi ja i obie wiruja, matka czyta jej bajke, buja na hustawce. Kiedy Nicole miała osiem lat, Adele zamówiła dla nich dwie identyczne sukienki. Król powiedział, .e za kilka lat beda jak siostry blizniaczki, bo Adele nigdy sie nie zestarzeje. – Nicole – odezwała sie Janie – nie mo.esz tu siedziec cała noc. Twoja matka musi odpoczac. – Nie bede jej przeszkadzac. – Ale te. i nie pomo.esz. Jesli sie nie przespisz, jutro bedziesz zmeczona i do niczego nie bedziesz sie nadawała. 258 Nicole wiedziała, .e Janie ma racje, ale mimo to westchneła. Bała sie, .e gdy tylko przymknie oczy, Adele zniknie. Niechetnie wstała, ucałowała spiaca i zaczeła sie rozbierac.
Godzine przed wschodem słonca mieszkanców małego domku obudził straszliwy krzyk, krzyk niewypowiedzianego przera.enia. Bliznieta wyskoczyły z łó.ek i podbiegły do Janie, Nicole rzuciła sie do matki. – Mamo, to ja, Nicole. Nicole! Twoja córka. Mamo, le. spokojnie, jestes bezpieczna. W rozszerzonych od strachu oczach było widac, .e do kobiety nie dociera ani jedno słowo. Choc Nicole mówiła po francusku, słowa nie odnosiły .adnego skutku. Adele nadal sie bała, nadal krzyczała, bez przerwy krzyczała, jakby ja rozszarpywano. Dzieci zasłoniły uszy i schroniły sie w fałdach koszuli nocnej Janie. – Sprowadz pana Gautiera – krzykneła Nicole, trzymajac za rece wyszarpujaca sie kobiete. – Ju. jestem – odezwał sie ze schodów. – Podejrzewałem, .e tak mo.e sie obudzic. Adele! – zawołał ostro. A kiedy nie reagowała, mocno uderzył ja w twarz. Krzyki natychmiast ustały, kobieta spojrzała na niego, zamrugała, potem z płaczem rzuciła sie w ramiona Gerarda. Chwile ja przytrzymał i szybko poło.ył do łó.ka. – Powinna zasnac na jakies trzy godziny – powiedział, wstajac i ruszajac na dół. – Panie Gautier! – zawołała za nim Nicole. – Przecie. musi byc jakis sposób! Nie mo.emy tak po prostu sobie pójsc i jej zostawic. Odwrócił sie i usmiechnał do dziewczyny. – Tutaj nic sie nie poradzi. Twoja matka całkowicie postradała zmysły. I wzruszywszy ramionami, jakby ta sprawa niewiele go obchodziła, zszedł po schodach. Nicole chwyciła w przelocie szlafrok i pobiegła za nim. 259 – Jak pan mo.e powiedziec cos takiego i spokojnie odejsc? Moja matka prze.yła koszmar. Teraz potrzebuje odpoczynku, a kiedy pozna otoczenie, uspokoi sie, na pewno wyzdrowieje. – Mo.e. Do izby weszła Janie, tu. za nia bliznieta. Na mocy niemego porozumienia wszelkie dyskusje odło.ono na pózniej, kiedy wszyscy zjedza sniadanie i dzieci zostana wyekspediowane z domu.
Janie własnie zbierała naczynia, gdy Nicole zwróciła sie do Gerarda. – Prosze mi powiedziec, co sie stało z moja matka, kiedy panski ojciec ja ocalił. – Nigdy ju. nie wróciła do siebie – odparł. – Wszyscy podziwiali, .e tak dzielnie idzie na smierc, ale prawda była taka, .e ju. dawno straciła kontakt z rzeczywistoscia. Bardzo długo siedziała w wiezieniu, widziała jak jej przyjaciółki, jedna za druga, sa prowadzone na sciecie. Przypuszczam, .e po jakims czasie jej umysł po prostu odmówił uznania faktu, .e i ja to czeka. – Ale kiedy była ju. bezpieczna, czy to jej nie uleczyło? Gerard uwa.nie przygladał sie paznokciom u rak. – Ojciec nie powinien był jej ratowac i brac do domu. Sciagnał na nas niebezpieczenstwo. Tamtego dnia tłum stał po jego stronie, ale nastepnego ktos mógł doniesc na nas do komitetu obywatelskiego. Znalezlismy sie w ogromnym niebezpieczenstwie. Moja matka płakała po nocach. Krzyki Adele budziły sasiadów. Nic nie mówili o ukrywanej przez nas kobiecie, ale zastanawialismy sie, kiedy skusi ich nagroda za głowe ksie.ny. Popijajac kawe, która podała mu Janie, przez chwile przygladał sie Nicole. W swietle poranka wygladała przeslicznie: swie.a cera, olbrzymie, lsniace oczy, cała zamieniona w słuch. Podobało mu sie, jak na niego patrzyła: z oczekiwaniem, ciekawoscia. 260 – Kiedy usłyszelismy o smierci ksiecia – podjał – wybrałem sie do młyna, w którym sie ukrywał. Chciałem sie dowiedziec, czy ocalał ktos z rodziny. —ona młynarza była rozgniewana, bo jej ma. zginał razem z ksieciem. Dopiero po dłu.szym czasie udało mi sie z niej wydobyc wiadomosc o córce Adele i o tym, .e wyjechałas do Anglii. Kiedy po powrocie opowiedziałem rodzicom historie młynarza, bardzo sie przerazili. Wiedzielismy, .e musimy sie pozbyc Adele z domu. Nicole wstała i podeszła do ognia. – Nie mieliscie du.ego wyboru. Musieliscie albo oddac ja w rece komitetu, albo wywiezc z kraju, oczywiscie pod przybranym nazwiskiem. Gerard usmiechnał sie, widzac, jak szybko pojeła ich sytuacje. – A jak najprosciej zmienic nazwisko? Pobralismy sie z
Adele i wyjechalismy w podró. poslubna. W Anglii odnalazłem pana Malesona, który powiedział, .e byłas pokojówka jego córki i .e obie wyjechałyscie do Ameryki. Pan Maleson to dziwny człowiek – ciagnał. – Opowiedział mi przedziwna historie, połowy w ogóle nie zrozumiałem. Twierdził mianowicie, .e wyszłas za ma. za me.a jego córki. Jak to mo.liwe? Czy.by tutaj me.czyzna mógł miec dwie .ony? I prawo na to pozwala? Nim Nicole zda.yła odpowiedziec, Janie prychneła z pogarda. – W tej okolicy Clayton Armstrong jest jedynym dawca praw. – Armstrong? Tak, własnie o tym człowieku mówił Maleson. To twój ma., prawda? Dlaczego go tu nie ma? Wyjechał w interesach? – Interesy! Bodajby tak było! Clay mieszka na drugim brzegu rzeki w wielkim, pieknym domu, w którym szarogesi sie gruba, pazerna snobka, podczas gdy prawowita mał.onka mieszka w chacie młynarza. – Janie! – ucieła Nicole. – Dosc ju. powiedziałas. 261 – Za to ty za mało. Godzisz sie z ka.dym jego zdaniem. Wiecznie tylko: „Tak, Clay. Prosze, Clay. Co zechcesz, Clay”. – Janie! Dosc ju. tego! Nie zapominaj, .e mamy goscia! – Niczego nie zapominam – sarkneła i odwróciła sie do ognia, stajac plecami do Nicole i Gerarda. Ostatnio na sama mysl o Clayu i o tym, jak traktuje Nicole, kipiała ze złosci. Nie wiedziała, co ja bardziej denerwuje: czy zachowanie Claya, czy spokój, z jakim Nicole to znosi. Janie uwa.ała, .e Clay nie jest godny Nicole i .e Nicole powinna uniewa.nic mał.enstwo i poszukac sobie innego me.a. Ale na sama wzmianke o tym, Nicole przerywała w pół słowa, mówiac, .e ufa Clayowi równie mocno, jak go kocha. Zapadło milczenie. Nagle ze strychu rozległ sie krzyk. Odbił sie echem po małym domku, a kryło sie w nim tyle strachu, .e Janie i Nicole przeszły ciarki po plecach. Gerard uniósł sie powoli, ze zmeczeniem. – To nowe miejsce tak ja przeraziło. Kiedy sie przyzwyczai, ataki beda rzadsze. Ruszył w strone schodów. – Sadzi pan, .e kiedys mnie rozpozna? – spytała Nicole. – Kto wie? Przez pewien czas miewała przebłyski
swiadomosci, ale ostatnio ciagle jest przera.ona. Wzruszył ramionami i zniknał na strychu. Po chwili krzyki ucichły. Nicole weszła cicho na góre. Gerard siedział na skraju łó.ka. Jedna reka obejmował Adele, która przywarła do niego, z przera.eniem rozgladajac sie po pokoju. Na widok Nicole w jej oczach pojawił sie błysk paniki, ale nie zaczeła krzyczec. – Mamo – przemówiła dziewczyna cicho, powoli – jestem Nicole, twoja córka. Pamietasz, jak raz tata przyniósł mi króliczka? Jak królik wydostał sie potem z klatki i nikt nie mógł go znalezc? Przeszukalismy cały zamek, ale nigdzie go nie było. Adele wpatrywała sie w córke, z jej oczu zaczał znikac strach. 262 – Pamietasz, co wtedy zrobiłas? – podjeła Nicole, biorac matke za reke. – Chciałas spłatac ojcu figla i wypusciłas trzy króliczyce. Pamietasz te młode, które tato znalazł w swoich butach do polowania? Ale. sie wtedy smiałas! A tato smiał sie jeszcze bardziej, kiedy znaleziono kolejne gniazdo królików w kufrze z twoja suknia slubna. Pamietasz, co zrobił dziadek? Powiedział, .e ty i tato ciagle psocicie, zupełnie jak małe dzieci. – Zrobił polowanie – szepneła Adele. Głos miała schrypniety od krzyku. – Tak – wyszeptała Nicole ze łzami w oczach. – W tym samym tygodniu przyjechał król. On, dziadek pietnastu .ołnierzy, wszyscy uzbrojeni po zeby, szukali wszedzie królików. Pamietasz, co było potem? – Przebrałysmy sie za .ołnierzy. – Tak, dałas mi ubrania jednego z kuzynów. Potem ty i kilka innych pan ubrałyscie sie w stroje .ołnierzy. Pamietasz stara ciotke królowej? Ale. smiesznie wygladała w spodniach! – Tak – szepneła Adele, dajac sie porwac opowiesci. –A na kolacje była ryba. – Tak – usmiechneła sie Nicole. – Wyłapałysmy wszystkie króliki i wypusciłysmy je na pola. A .eby ukarac me.czyzn, .e tacy słabi z nich .ołnierze, kazałas podac na kolacje wyłacznie rybe. A pamietasz ten pasztet z łososia? – Kucharz ulepił z niego małe króliczki, setki króliczków – odparła Adele. Na jej twarzy pojawił sie cien usmiechu. Nicole czekała, z policzkami mokrymi od łez. – Nicole! – powiedziała ostro matka. – A co ty masz na sobie? Tyle razy ci powtarzałam, .e prawdziwa dama nie nosi
wełny. To zbyt pospolite, prostackie. Jesli ktos lubi wełne, powinien zostac pasterzem. Idz i włó. jedwabna suknie, materie, która pochodzi od motyli, a nie z tych obrzydliwych, wstretnych owiec. – Tak, mamo – posłusznie zgodziła sie córka, całujac ja w policzek. – Zjadłabys cos? Przyniesc ci sniadanie? 263 Adele oparła sie o sciane. Nawet nie zauwa.yła, .e Gerard cofnał ramie. – Przyslij cos lekkiego. Niech podadza na białoniebieskiej zastawie z Limoges. Po sniadaniu odpoczne, potem przyslij kucharza, zaplanujemy posiłki na najbli.szy tydzien. Królowa ma nas odwiedzic i chce, .eby przygotował cos wyjatkowego. Aha, i jesli przyjada ci włoscy aktorzy, ka. mi poczekac, pózniej z nimi porozmawiam. I ogrodnik! Musze z nim zamienic słowo. Chodzi o ró.e. Tyle mam do zrobienia, a jestem taka zmeczona. Jak sadzisz, Nicole, mogłabys mi dzisiaj troche pomóc? – Oczywiscie, mamo. Odpocznij, a ja sama przyniose ci cos do jedzenia. I osobiscie porozmawiam z ogrodnikiem. – Działasz na nia uspokajajaco – powiedział Gerard, schodzac za Nicole. – Od dawna nie widziałem jej tak pogodnej. Nicole kreciło sie w głowie, kiedy spokojnie szła przez pokój. Jej matka wierzy, .e ciagle .yje w pałacu, otoczona słu.ba, która nie ma innych zajec, tylko pomóc jej sie ubrac. Nicole była na tyle młoda, .e potrafiła sie dostosowac do twardego, bezwzglednego swiata, gdzie nikt jej nie rozpieszczał, ale watpiła by matce to sie udało. Wolno zdjeła ze sciany niewielka patelnie i zaczeła wbijac jajka na omlet. – Clay – pomyslała, wierzchem dłoni ocierajac łzy – jak moge teraz z toba uciekac? Teraz ma pod swoja opieka matke, która jej potrzebuje. Jest te. potrzebna Janie. I bliznietom. Odpowiada za Izaaka. Teraz doszli jeszcze Gerard i Adele. Nie ma prawa u.alac sie nad soba. Powinna dziekowac losowi, .e nie jest zupełnie sama. Z góry dobiegło stukanie, to Adele niecierpliwiła sie, .e musi tak długo czekac na posiłek. Nagle drzwi wejsciowe szeroko sie otworzyły, do izby wpadł powiew zimnego powietrza. 264
– Przepraszam, Nicole – odezwał sie Izaak – nie wiedziałem, .e masz gosci. Ale przyjechał człowiek z nowym sitem. Chce, .ebys na nie zerkneła. – Przyjde tam, kiedy tylko skoncze. – Mówi, .e sie spieszy. Zanosi sie na snie.yce i chce zda.yc wrócic do Backesów. Stukanie Adele przybrało na sile. – Nicole! – zawołała głosno. – Gdzie moja pokojówka? Co ze sniadaniem? Nicole pospiesznie ustawiła jedzenie na tacy i w biegu mineła Izaaka. Adele popatrzyła na zwykła, wiklinowa tace, brazowe, gliniane talerze, goracy omlet. Wzieła w dwa palce chrupiacy chleb. – A to co? Chleb? Jedzenie wiesniaków? Ja musze miec rogaliki! I nim Nicole zda.yła cokolwiek powiedziec, wrzuciła chleb w omlet. – Ten kucharz mnie obra.a! Odnies to z powrotem i powiedz mu, .eby nigdy wiecej nie osmielił sie mi czegos takiego przysłac! Wzieła dzbanek z herbata i wylała ja na jedzenie. Herbata przez gałazki wikliny skapywała na posciel. Patrzac na ten bałagan, Nicole nagle poczuła ogromne zmeczenie. Narzute trzeba uprac – i to w reku. Sniadanie od nowa przygotowac. Potem bedzie musiała jakos namówic matke do zjedzenia tego, co jej sie poda, i to tak, by nie dostała znowu ataku. A do tego Izaak potrzebował jej we młynie. Zniosła na dół ociekajaca herbata tace. – Nicole! – Janie wpadła do izby, o mało nie zwalajac z nóg Izaaka. – Dzieci znikneły! Powiedziały Luke'owi, .e uciekaja, bo w ich domu mieszka jakas zwariowana pani. – To dlaczego ich nie zatrzymał? Nicole gwałtownie odstawiła tace na stół. Na górze Adele ju. stukała niecierpliwie w podłoge. 265 – Myślał, że żartują, bo tu przecież nie mieszka zwariowana dama. Nicole uniosła bezradnie rece. – Izaak, wez jeszcze kogos i pójdzcie ich poszukac. Jest za zimno, .eby same chodziły po lesie. Zechce pan przygotowac mojej matce cos do jedzenia? – zwróciła sie do Gerarda. Uniósł brwi.
– Nie zajmuje sie kobiecymi robotami. – Słuchaj no... – zaczeła groznie Janie. – Janie! – przywołała ja do porzadku Nicole. – Dzieci sa teraz wa.niejsze. Zaniose jej na góre chleb i ser. Bedzie musiała sie tym zadowolic. Prosze cie – dodała, widzac spojrzenie, jakim Janie mierzyła Gerarda. – Potrzebuje pomocy. Prosze, nie utrudniaj jeszcze sytuacji. Janie i Izaak wyszli z domu, Nicole zajeła sie wkładaniem chleba i sera do koszyka. Stukanie Adele przybierało na sile, tote. młoda kobieta nie zdawała sobie sprawy, .e Gerard, oparty nonszalancko o szafe, bacznie jej sie przyglada. Miała wyrzuty sumienia, bo niemal rzuciła matce jedzenie na kolana, a Adele popatrzyła na nia z bólem. Nicole czuła sie winna, .e tak ja zostawia, ale musiała isc na poszukiwanie dzieci. Wybiegła z domu i zaczeła nawoływac. W tej samej chwili na drugim koncu podwórka dostrzegła dwie małe figurki, które pedziły ku niej z wyciagnietymi ramionami. 17 Nicole odwróciła sie od paleniska i podchodzac do stołu zerkneła na zegar, który stał na szafce przy drzwiach. Za dziesiec minut powinna wyrobic dro.d.owe ciasto na bułke. Dzieci bawiły sie spokojnie w drugiej czesci izby: Alex drewnianymi figurkami zwierzat, Mandy lalka z porcelanowa buzia. Lalka odgrywała role .ony farmera. 266 – Nicole – spytał Alex – czy po sniadaniu bedziemy mogli wyjsc? – Mam nadzieje, .e tak – westchneła. – Mo.e przestanie padac i udałoby wam sie namówic Izaaka, .eby pomógł wam lepic bałwana. Dzieci usmiechneły sie radosnie i znowu zajeły sie zabawa. Otworzyły sie drzwi, do izby wtargnał podmuch mroznego powietrza. – Co za mróz! Nie pamietam równie zimnego marca – powiedziała Janie, grzejac dłonie nad ogniem. – Watpie, czy wiosna kiedykolwiek nadejdzie. – Ja te. – szepneła Nicole. Zacisneła reke i piescia uderzyła gwałtownie w wyrosniete ciasto. Wiosna! – myslała. Wiosna ona i Clay mieli uciec. Janie mówiła, .e nigdy jeszcze nie widziała w Wirginii tak zimnej i mokrej zimy. Ciagle padał snieg i wszyscy czworo
dorosłych i dwójka dzieci – gniezdzili sie w małym domku. Minał ju. miesiac od przybyciu Gerarda i Adele, a ona tylko raz widziała sie z Clayem. Wygladał na zgnebionego, czyms wyraznie sie martwił, – Jaki miły poranek – odezwał sie Gerard, schodzac na dół. Młyn na długo mu nie wystarczył, bardzo szybko przeniósł sie do mieszkania i teraz razem z Adele spał na strychu, w łó.ku blizniat. Dzieci nocowały na materacach, które co wieczór rozkładano dla nich na dole. Janie i Nicole zostały na górze, za zasłona, która oddzielała je od mał.enstwa. – Ładny mi poranek! – sarkneła Janie. – Dochodzi południe! Gerard jak zwykle nie zwrócił na nia uwagi. Oboje pałali do siebie goraca nienawiscia. – Nicole – odezwał sie proszaco – czy mogłabys cos poradzic na te poranne hałasy? 267 Nicole milczała, zbyt zmeczona gotowaniem i bezustanna krzatanina, .eby cokolwiek powiedziec. – No i pobrudziły sie mankiety przy moim lawendowym surducie. Mam nadzieje, .e uda ci sie je wyczyscic - ciagnał, wyciagajac reke i spogladajac z troska na rekawy. Miał na sobie niebieski, dopasowany w pasie i obszyty szeroka, czarna tasma surdut do kolan, który rozchylał sie ukazujac szczupłe nogi odziane w pumpy, sciagniete pod kolanami, jedwabne ponczochy i miekkie pantofle. Na biała, jedwabna koszule wło.ył .ółta, satynowa kamizelke haftowana w jasnoniebieskie gwiazdy. Dzieło wienczył zielony fular zawiazany pod szyja. Gerard był przera.ony, kiedy odkrył, .e Nicole nie wie, i. zielony fular swiadczy o jego przynale.nosci do francuskiej szlachty. – Te drobiazgi odró.niaja nas od motłochu – stwierdził. Ze strychu dobiegło stukanie. Nicole zerkneła do góry. Adele obudziła sie wczesniej ni. zwykle. – Pójde do niej – odezwała sie Janie. – Wiesz, .e jeszcze do ciebie nie przywykła – usmiechneła sie Nicole. – Czy ona zaraz zacznie krzyczec? – zaniepokoił sie Alex. – Mo.emy wyjsc? – spytała Mandy. – Nie i nie – odparła Nicole. – Wyjdziecie pózniej Chwyciła tace, nalała do szklanki słodkiego jabłecznika i
zaniosła go na góre. – Dzien dobry, kochanie – przywitała ja matka – Nie wygladasz dzis najlepiej. Czy.bys zle sie czuła? Jak zwykle mówiła po francusku, nie dała sie Nicole namówic do u.ywania angielskiego, który znała dosc dobrze. – Jestem troche zmeczona, to wszystko. Adele usmiechneła sie figlarnie. – Ten niemiecki hrabia tak cie zmeczył? Tanczyliscie cała noc. Nie miało sensu tłumaczyc, wiec Nicole tylko przytakneła. Jesli matka choc na chwile odzyskiwała przytomnosc, 268 natychmiast zaczynała krzyczec i trzeba było ja uspokajac silnymi lekami. Czasem przechodziła od histerii do pozornego spokoju. Opowiadała wtedy o mordach i smierci, o dniach spedzonych w wiezieniu, o przyjaciółkach, które wychodziły z celi i nigdy nie wracały. Te chwile były dla Nicole najgorsze, zbyt wiele z tych kobiet kiedys znała. Pamietała te rozkoszne, frywolne damy przez całe .ycie otoczone luksusem. Na mysl o tym, jak szły na smierc, z trudem powstrzymywała sie od łez. Z izby dobiegł czyjs głos. Wesley! – pomyslała z radoscia. Niespokojnie zerkneła na matke, ale ta oparła sie o poduszke i przymkneła oczy. Co prawda Adele rzadko wychodziła z łó.ka, ale czasem .adała, by spedzic z nia wiele godzin. Jak zwykle z lekkim poczuciem winy, Nicole opusciła matke i zeszła na dół przywitac goscia. Nie widziała Wesleya od ponad trzech miesiecy – od owej koszmarnej kolacji swiatecznej. Był pogra.ony w rozmowie z Janie, Nicole odgadła, .e przyjaciółka opowiadała mu o Gerardzie i Adele. – Wesley! – zawołała. – Jak miło znowu cie zobaczyc! Odwrócił sie do niej z szerokim usmiechem, ale usmiech natychmiast znikł. – Wielkie nieba, Nicole! Co sie z toba stało! Schudłas ze dwadziescia funtów, i wygladasz, jakbys nie spała od stu lat. – Bo i tak jest – skomentowała z rozdra.nieniem Janie. Przyjrzawszy sie kobietom, Wes stwierdził, .e obie sa w nie najlepszej formie. Rumience znikneły z policzków Janie. Z tyłu stał jakis drobny me.czyzna, który z wyrazem niesmaku przygladał sie dzieciom. – Alex, Mandy, macie jakies ciepłe buty i płaszcze?
Nicole, Janie, ubierajcie sie, wychodzimy na spacer. – Wes – zaczeła Nicole – naprawde nie moge. Musze upiec chleb, a moja matka... – urwała. – Tak, chetnie sie wybiore na spacer. 269 Pobiegła na góre po nowa peleryne, która zamówił dla niej Clay, przegrawszy zakład na przyjeciu u Backesów. Wykonano ja z miesistego ciemnobrazowego kamletu, mieszanki moheru i jedwabiu. Brzegi peleryny, jak i wnetrze kaptura obszyto czarnym, lsniacym futrem z norek. Nicole zarzuciła ja na ramiona i wybiegła na snieg. Zaciagneła sie swie.ym, czystym powietrzem. Płatki sniegu osiadały na rzesach. Nicole wło.yła kaptur, ciemne futro obramowało jej twarz. – Co tu sie dzieje? – spytał Wes. Odciagnawszy Nicole na strone, przygladał sie, jak Janie, bliznieta i Izaak bez przekonania bawia sie w snie.ki. – Sadziłem, .e po przyjeciu u Backesów i tym porwaniu miedzy toba i Clayem wszystko bedzie ju. dobrze. – Bo i bedzie – odparła pewnie. – To tylko kwestia czasu. – Czuje w tym reke Bianki. – Prosze, nie rozmawiajmy o tym. Co słychac u ciebie i Travisa? – Nudy na pudy. Mamy ju. siebie serdecznie dosc Travis wiosna wybiera sie do Anglii, .eby sobie znalezc .one. – A. do Anglii? Przecie. w okolicy jest mnóstwo slicznych kobiet. Wes wzruszył ramionami. – Te. mu to mówiłem, ale zdaje sie, .e go rozpusciłas. Ja tam poczekam na ciebie, jesli Clay szybko nie zmadrzeje, to mu cie ukradne. – Prosze, nie mów tak – wyszeptała. – Chyba jestem przesadna. – Nicole, cos sie nie układa, tak? Łzy napłyneły jej do oczu. – Jestem taka zmeczona i... Nie widziałam Claya ju. od tygodni. Nie wiem, co sie u niego dzieje. Tak sie boje, .e sie zakochał w Biance i nie chce mi tego powiedziec. Wes usmiechnał sie i objał ja ramieniem, mocno przytulajac. 270
– Za du.o masz na głowie, zbyt wiele na ciebie spadło. A ostatnia rzecza, która mo.esz sie przejmowac, to to, .e Clay ciebie nie kocha. Kto by pokochał taka jedze jak Bianka? Clay musi miec jakies powody, .eby ja nadal trzymac w Arundel Hall, a ciebie tutaj. - Umilkł. – Przypuszczam, .e chodzi mu o twoje bezpieczenstwo, nic innego nie utrzymałoby go z dala od ciebie. Z usmiechem skineła głowa. – Mówił ci? – Troche, ale niewiele. Chodz, pomo.emy im lepic bałwana, a jeszcze lepiej ulepimy swojego i zobaczymy, czyj bedzie lepszy. – Dobrze. Usmiechneła sie i wysuneła mu sie z objec. Otarła łzy wierzchem dłoni. – Zachowuje sie jak dziecko. Ucałował ja w czoło. – Prawdziwy dzieciuch. Szybko, bo zu.yja nam cały snieg! Zatrzymali sie, słyszac wołanie znad rzeki. – Jest tam kto? Odwrócili sie i ruszyli w strone sluzy. W ich kierunku zmierzał krepy me.czyzna w srednim wieku, ze swie.a blizna na policzku. Był w stroju marynarza, przez ramie miał przerzucony tornister. – Pani Armstrong? – spytał, zatrzymujac sie przed Nicole. – Pamieta mnie pani? Jestem doktor Donaldson z „Prince Nelson”. Twarz wydała jej sie znajoma, ale nie mogła sobie przypomniec, gdzie ja widziała. Me.czyzna sie usmiechnał. W kacikach oczu pojawiły sie zmarszczki. – Przyznaje, .e spotkalismy sie w niezbyt przyjemnych okolicznosciach, ale widze, .e wszystko dobrze sie skonczyło. Wyciagnał reke do Wesleya. 271 – Pan Armstrong, nieprawda.? – Nie – odparł Wes, sciskajac reke lekarza. – Jestem jego sasiadem, nazywam sie Wesley Stanford. – A wiec tak. To znaczy, .e jednak moge byc potrzebny. Miałem nadzieje, .e wszystko sie dobrze uło.y. Ta młoda dama jest taka ładna i dobra.
– Lekarz ze statku! – poznała wreszcie Nicole. – Swiadek slubu! – Tak – odparł z usmiechem. – Kiedy wróciłem do Anglii, dostałem wiadomosc, .e mam jak najszybciej wrócic do Wirginii, jako .e tylko ja moge zaswiadczyc, .e zmuszono pania do mał.enstwa. Czym predzej wyruszyłem do Ameryki i zostałem skierowany do młyna. Nie rozumiałem, o co chodzi. Plantacja Armstrongów gdzie indziej, pani gdzie indziej. Zaryzykowałem i najpierw wstapiłem tutaj. – Tak sie ciesze. Mo.e pan zgłodniał? Zrobie panu jajecznice, mamy szynke, bekon i fasole. – Nie ka.e sie prosic. Potem, kiedy wszyscy troje siedzieli przy stole, lekarz opowiadał im swoje dalsze losy. Kapitan „Prince Nelson” i bosman Frank zgineli. Utoneli w drodze powrotnej do Anglii. – Po tym, co pani zrobili, nie chciałem ju. wiecej z nimi pływac. Mo.e powinienem był ich powstrzymac, ale wtedy pewnie znalezliby innego swiadka. Zreszta wiedziałem, .e mał.enstwo da sie uniewa.nic, a ja byłbym odpowiednim swiadkiem, gdyby pani kiedykolwiek sie na to decydowała. – W takim razie dlaczego pan tak szybko wrócił do Anglii? – spytał Wes. – Nie miałem wyboru – usmiechnał sie lekarz. – Po przyjezdzie poszlismy do tawerny swietowac szczesliwy powrót. Nastepnego dnia obudziłem sie na statku z potwornym bólem głowy. Dopiero po trzech dniach z grubsza doszedłem do siebie. Jego opowiesc przerwało głosne stukanie. Nicole zerwała sie na nogi. 272 – Moja matka! Zapomniałam o jej sniadaniu. Przepraszam na chwile. Nicole zrecznie wylała jajko na goraca wode, potem ostro.nie uło.yła je na kromce swie.ej bułki i ustawiła na tacy obok talerzyka z szarlotka i kubka z goraca kawa z mlekiem. Wzieła tace i pospiesznie wbiegła na góre. – Posiedz za mna chwile – prosiła Adele. – Taka tu jestem samotna. – Na dole czeka na mnie gosc, ale przyjde do ciebie pózniej i pogawedzimy. – Co to za gosc? Jakis me.czyzna? – Tak.
– Mam nadzieje, .e to nie .aden z tych okropnych rosyjskich ksia.at – westchneła Adele. – Nie, to Amerykanin. – Amerykanin! Nadzwyczajne! Tak niewielu z nich jest godnych miana prawdziwego d.entelmena. W .adnym razie nie pozwól, aby u.ywał w twojej obecnosci wulgarnego jezyka. I przypatrz sie, jak chodzi. Prawdziwego d.entelmena poznaje sie po chodzie. Twój ojciec nawet w łachmanach wygladałby jak ksia.e! – Tak, mamo – odparła posłusznie Nicole i zeszła na dół. Jak mało rady matki przystawały do jej obecnego .ycia. Gdzie. jej teraz w głowie sprawdzanie, czy ktos jest d.entelmenem, czy nie! – Wesley mówi, .e pan Armstrong mieszka po drugiej stronie rzeki. Czyli pani mał.enstwo nie jest udane? – Rzeczywiscie, nie było łatwe, ale nie trace nadziei. Usiłowała sie usmiechnac, ale nie zdawała sobie sprawy, .e jej twarz zdradza ka.da jej mysl, a głebokie cienie pod oczami swiadcza nie tyle o nadziei, co o zmeczeniu i... rozpaczy. – Dobrze sie pani ostatnio od.ywiała, młoda damo? spytał doktor Donaldson, marszczac brwi. – Ile pani sypia? – Nicole przygarnia ludzi tak, jak niektórzy przygarniaja kocieta – odparł Wesley, nim zda.yła zaprotestowac. – Ostatnio 273 przyjeła pod swój dach nastepnych dwoje. Opiekuje sie dziecmi zmarłego brata Claya, choc i to nie ona powinna sie nimi zajmowac, teraz doszła jej matka, która wymaga obsługi godnej królowej i ma. matki, który uwa.a siebie za króla Francji. – Z tego, co mówisz, mo.na by pomyslec, .e jestem prawdziwa meczennica – rozesmiała sie Nicole. -A tymczasem prawda jest taka, panie doktorze, .e wszystkich ich bardzo kocham i nikogo bym nie oddała. – Nic takiego nie twierdziłem – bronił sie Wes. – Uwa.am tylko, .e powinnas mieszkac po drugiej stronie rzeki, i .e to Maggie powinna gotowac posiłki, nie ty. Doktor Donaldson wyciagnał z kieszeni fajke i wygodniej usadowił sie na krzesle. Nie uło.yło sie tej biednej Francuzeczce. Ten młodzieniec, Wes, miał racje, twierdzac, .e zasługiwała na lepszy los. Wszyscy ja wykorzystuja, dziewczyna zaharowuje sie na smierc. Poczatkowo lekarz zamierzał pojechac na północ, do Bostonu, ale teraz postanowił, .e zatrzyma sie w Wirginii na kilka miesiecy. Czuł sie poniekad
współodpowiedzialny za ów nieszczesny zwiazek. Teraz musi byc w pobli.u, w razie, gdyby Nicole go potrzebowała. Nicole zrzuciła kaptur i wystawiła twarz na powiew lekkiego wiatru. Płyneła łódka. Ziemie nadal przykrywał snieg. Na drzewach nie było jeszcze paków, ale w powietrzu unosił sie ju. zapach wiosny. Mineły dwa tygodnie od pierwszej wizyty lekarza. Usmiechneła sie na wspomnienie jego obietnicy, .e bedzie w pobli.u, w razie gdyby go potrzebowała. A po có. miałaby go potrzebowac? Tak bardzo chciała mu powiedziec, powiedziec wszystkim jej bliskim, .e ju. wkrótce ona i Clay opuszcza Wirginie. Od miesiecy snuła plany. Oczywiscie dzieci i Janie wyjada razem z nia. Ze smutkiem myslała o rozstaniu z matka, ale przecie. Gerard z nia zostanie, a kiedy ona i Clay beda ju. miec dom, sprowadza Adele do siebie. Izaak poradzi sobie z młynem, czesc pieniedzy bedzie oddawał Gerardowi i Adele, reszte 274 bedzie mógł zachowac dla siebie. Kiedy Adele dołaczy do nich na zachodzie, Izaak dostanie młyn. Luke pomo.e mu nim zarzadzac. O, tak, wszystko bedzie doskonale. Wczoraj Clay przesłał jej list, w którym prosił, .eby dzis rano spotkała sie z nim na ich polanie. Przez cała noc prawie nie zmru.yła oka. Marzyła o spotkaniu z Clayem, o tym jak przystapia do realizacji swoich zamierzen. Zaciagneła sie czystym, chłodnym powietrzem. Poczuła zapach dymu. Clay ju. na nia czekał. Rzuciła line w krzaki, zeszła na brzeg i przywiazała łódke. Pobiegła niewidoczna scie.ka. Jak sobie wymarzyła, Clay stał z wyciagnietymi ramionami. W kilku susach przemierzyła dzielaca ich odległosc i rzuciła mu sie w objecia. Był taki wysoki, silny, a jego piers taka mocna. Przytulił Nicole do siebie, tak, .e musiała wstrzymac oddech. Ale po co jej powietrze? Jedyne, czego pragneła, to stopic sie z Clayem w jedno, stac sie jego czescia. Chciała zapomniec o sobie i .yc tylko z nim. Ujał Nicole pod brode i spojrzał na nia. W jego oczach widziała głód, pragnienie, .adze. Przeszedł ja ogien. Jak.e za tym teskniła! Wyciagneła sie i zebami chwyciła Claya za warge. Z jej gardła dobył sie stłumiony dzwiek, ni to jek, ni to smiech. Clay dotknał jezykiem kacika jej ust. Zaledwie musniecie. Nicole poczuła, jak uginaja sie pod nia kolana.
Clay rozesmiał sie, wział ja w ramiona i oboje znikneli w przyjaznej, ciemnej piwniczce. Rzucili sie na siebie, wygłodniali, spragnieni, niecierpliwi. W obojgu płonał ten sam ogien, .adajac, by go natychmiast uwolnic. W kilka sekund pozbyli sie ubran, rzucajac je bezładnie na ziemie. Połaczywszy sie, nie potrzebowali .adnych słów, mówiły ich ciała, ich skóra. Bez reszty poddali sie namietnosci. Nicole wypre.yła sie, pod zamknietymi powiekami widziała blask. A kiedy ciało przeszło znajome dr.enie, usmiechneła sie. 275 – Clay – wyszeptała. – Tak bardzo za toba teskniłam. Trzymał ja mocno w ramionach. Przy uchu czuła jego lekki, delikatny oddech. – Kocham cie. Tak bardzo cie kocham. W jego głosie brzmiał smutek. Odsuneła sie, a potem uło.yła tak, by jej głowa spoczywała mu na ramieniu. – Dzisiaj pierwszy raz poczułam w powietrzu wiosne. Tak długo na nia czekałam, .e wydawało sie, .e ju. nigdy nie nadejdzie. Clay siegnał po peleryne Nicole i oboje ich przykrył. Na gołej skórze poczuli dotyk futra z norek. Nicole usmiechneła sie z rozkosza i potarła udem o noge Claya. Miała wra.enie, .e trafiła do nieba – le.eli w swoich ramionach, sami, zaspokojeni, ich ciała piescił dotyk miekkiego futra. – Jak sie czuje twoja matka? – spytał Clay. – Nie krzyczy ju. tak czesto jak przedtem. Ciesze sie, bo dzieci strasznie sie tego bały. – Nicole, tyle razy powtarzałem, .ebys odesłała je do mnie. Przecie. u ciebie nie ma dla nich miejsca. – Prosze, pozwól im zostac. Przytulił ja mocniej. – Wiesz doskonale, .e nie chce ci ich odebrac. Ale jest was tam za du.o, a ty masz zbyt wiele na głowie. Ucałowała go w ramie. – Miło, .e tak sie o mnie troszczysz, ale z bliznietami nie mam najmniejszych problemów. Za to gdybys zaproponował, .e zabierzesz Janie i Gerarda, o, nad tym mogłabym sie zastanowic. – Czy.by Janie przysparzała ci kłopotów?
– Nie, własciwie nie. Ona i Gerard sie nie znosza, tote. nieustannie wzajemnie sobie dogryzaja. Po prostu zmeczyło mnie wysłuchiwanie tego, to wszystko. 276 – Jesli Janie kogos nie znosi, to zwykle ma po temu powody. Własciwie nic nie wiem o twoim ojczymie. – Moim ojczymie – usmiechneła sie Nicole. – To dziwne myslec o Gerardzie jako o nastepcy mojego ojca. – Powiedz mi, co sie u ciebie dzieje. Tak mało wiem. Znowu sie usmiechneła, czujac jak otacza ja jego miłosc. – Gerard ma obsesje na punkcie przynale.nosci do francuskiej arystokracji. Zabawne, jesli wziac pod uwage, ilu ludzi we Francji chciałoby nale.ec do plebsu. – Z tego, co słyszałem, jego pobyt u ciebie to nic zabawnego. Chyba wiesz, .e gdybys czegokolwiek... Poło.yła mu palec na ustach. – Tylko ciebie potrzebuje. Czasem, kiedy robi sie szum i wszyscy ciagle czegos ode mnie .adaja, staje i mysle o tobie. Dzis, gdy po przebudzeniu poczułam w powietrzu wiosne, byłam taka podniecona. Sadzisz, .e na zachodzie pogoda bedzie taka sama jak tu? I czy naprawde potrafiłbys zbudowac dom? Jak myslisz, kiedy bedziemy mogli wyjechac? Ju. dawno chciałam zaczac sie pakowac, ale wydawało mi sie, .e na razie lepiej nie wtajemniczac Janie w nasze plany. Umilkła. Clay nie odpowiadał. Uniosła sie na łokciu i bacznie przyjrzała sie me.owi. – Clay, czy wszystko jest w porzadku? – Jak najbardziej – odparł głucho. – A przynajmniej bedzie. – Nie rozumiem. Cos musiało sie stac. Czuje to. – Nie, a przynajmniej nic powa.nego. Nic nie stanie na przeszkodzie naszym planom. Zmarszczyła brwi. – Clay, znam cie dobrze i widze, .e masz jakies kłopoty. Ani słowem nie wspomniałes o Biance, choc ja cie zanudzam swoimi problemami. – Nie potrafiłabys zanudzac nikogo swoimi problemami – odparł z lekkim usmiechem. – Jestes taka dobra, taka kochajaca, zawsze gotowa wybaczyc. Ludzie cie wykorzystuja. 277 – Wykorzystuja? Mnie? Ale. nikt mnie nie wykorzystuje!
– A ja! A bliznieta? Twoja matka, jej ma., nawet Janie. Wszyscy zrzucamy na ciebie swoje cie.ary. – Mówisz, jakbym była jakas swieta. Chce wiele od .ycia, ale równoczesnie jestem praktyczna. Wiem, .e musze poczekac, .eby zdobyc to, czego pragne. – A czego pragniesz? – spytał cicho. – Ciebie. Pragne miec ciebie, własny dom i bliznieta. I mo.e jeszcze inne dzieci... twoje dzieci. – Bedziesz to miała, przysiegam! Bedziesz miała to wszystko! Wpatrywała sie w niego przez dłu.sza chwile. – Chce wiedziec, co jest nie w porzadku. To musi miec jakis zwiazek z Bianka. Czy.by wykryła, jakie mamy plany? Znowu ci grozi? Tym razem nie pozwole, .eby cie zastraszyła. Moja cierpliwosc jest na wyczerpaniu. Clay objał ja mocno i oparł jej głowe na ramieniu. – Posłuchaj mnie, ale nie mów nic, dopóki nie skoncze, dobrze? – Zaczerpnał głeboko tchu. – Przede wszystkim pragne cie zapewnic, .e to w .aden sposób nie wpłynie na nasze plany. – To? Próbowała uniesc głowe, .eby spojrzec mu w oczy. – Najpierw mnie wysłuchaj, potem bedziesz pytała Zapatrzył sie w sufit. Trzy tygodnie temu Bianka powiedziała mu, .e spodziewa sie dziecka. Poczatkowo ja wysmiał, powiedział, .e kłamie. A ona tylko stała z tym usmieszkiem samozadowolenia na twarzy. Potem sprowadziła lekarza, który ja zbadał. Od tamtej pory .ycie Claya zmieniło sie w piekło. Nie chciał uwierzyc. Długo trwało, nim wreszcie uznał, .e Nicole znaczy dla niego wiecej ni. dziecko, które nosi Bianka. – Bianka jest w cia.y – powiedział cicho. – Lekarz to potwierdził – podjał, gdy Nicole nie zareagowała. – Długo nad tym myslałem i wreszcie postanowiłem, .e to nie bedzie miało wpływu na nasze plany. Nadal chce z toba wyjechac z Wirginii. 278 Uciekniemy, gdzie indziej zbudujemy nasz dom, nasz własny dom. N icole nadal milczała. Le.ała spokojnie na jego ramieniu, tak spokojnie, jakby niczego nie powiedział. – Nicole, słyszałas mnie? – Tak – odparła cicho. Rozluznił uscisk, odsunał sie od niej, .eby spojrzec jej w oczy. N
ie patrzac na niego, siadła, odwróciła sie do niego plecami i zaczeła sie ubierac. – Nicole, powiedz cos! Nie mówiłbym ci o tym, gdyby nie to, .e Bianka rozgadała to ju. w całym hrabstwie. Nie chciałem, .ebys sie dowiedziała od kogos innego. Sadziłem, .e powinienem ci powiedziec. Nadal bez słowa Nicole wło.yła przez głowe suknie, wciagneła jedna wełniana ponczoche, potem druga. – Nicole! – zawołał, złapał ja za ramie i obrócił do siebie. Wreszcie na niego spojrzała. Clay, widzac jej wzrok, gwałtownie wciagnał powietrze. Brazowe oczy, zwykle tak ciepłe i pełne miłosci, spogladały na niego lodowato. – Nie sadze, .eby było tu jeszcze cos do powiedzenia. Przyciagnał ja do siebie, ale była sztywna i napieta. – Prosze, powiedz cos. Wyrzucmy z siebie wszystko, porozmawiajmy. Potem mo.e uda nam sie wszystko na nowo zaplanowac. Wpatrywała sie w niego z lekkim usmieszkiem. – A co takiego? Jak uciec i zostawic niewinne dziecko na pastwe matki takiej jak Bianka? Czy.bys nie zdawał sobie sprawy, jaka z niej bedzie cudowna matka? – A co mnie, u licha, obchodza jej talenty macierzynskie? Chce ciebie, tylko i wyłacznie ciebie. Uniosła rece i odepchneła Claya. – Ani razu nie powiedziałes, .e to dziecko nie mo.e byc twoje. 279 Patrzył jej prosto w oczy. Spodziewał sie tego i postanowił, .e nie bedzie kłamał. – Byłem pijany, to był tylko ten jeden raz. Wlazła mi do łó.ka. Usmiechneła sie lodowato. – Przypuszczam, .e powinnam ci wybaczyc, skoro zrobiłes to pod wpływem alkoholu. W koncu mnie te. sie to zdarzało. Kiedy pierwszy raz sie ze mna kochałes, byłam pijana. – Nicole. Wyciagnał ku niej rece. Odskoczyła. – Nie dotykaj mnie – sykneła. – Nigdy wiecej mnie nie dotykaj. Mocno chwycił ja za ramie. – Jestes moja .ona, mam prawo cie dotykac. Wyrwała mu reke i z całej siły uderzyła go w twarz.
– Twoja .ona? Jak smiesz tak mnie nazywac? Czy kiedykolwiek byłam dla ciebie czyms wiecej ni. dziwka? Przychodzisz do mnie zaspokoic swoje .adze. Czy Bianka ci nie wystarcza? Czy.bys potrzebował wiecej kobiet? Slad jej uderzenia odcinał sie wyraznie na bladym policzku. – Wiesz, .e to nieprawda. Wiesz, .e zawsze byłem z toba uczciwy. – Wiem? A có. ja wiem o tobie? Znam twoje ciało, wiem, jaka masz nade mna władze. Wiem, .e zawsze robie, co ty zechcesz, .e uwierze w ka.da twoja brednie. – Wysłuchaj mnie. Uwierz mi. Kocham cie. Wyjedziemy razem. Odrzuciła głowe i wybuchneła smiechem. – To ty mnie nie znasz. Przyznaje, w twoim towarzystwie nie wykazywałam szczególnej godnosci. Wystarczyło, .ebys wszedł, a ju. kładłam sie na plecy, klekałam, albo układałam sie na tobie. O nic nie pytałam, po prostu słuchałam. – Przestan! Nie poznaje cie! – Nie poznajesz? A czy w ogóle znasz prawdziwa Nicole? Wszyscy traktujecie mnie jak nianke, mam was karmic, 280 przyjmowac na siebie odpowiedzialnosc za was, niczego w zamian nie .adajac. Otó. nie! Nicole Courtalain to prawdziwa kobieta, kobieta z krwi i kosci, która tak jak inne ulega .adzom i namietnosciom. O ile. madrzejsza ode mnie jest Bianka. Ona wie, czego chce, i dopina swego. Nie siedzi w domu, nie czeka cierpliwie na wiadomosc, .e jutro rano ma przyjsc na igraszki z panem. Wie, .e nie tak sie osiaga cel. – Nicole, błagam, uspokój sie. Przecie. tak nie myslisz. – O, nie – usmiechneła sie. – Chyba pierwszy raz w .yciu mówie to, co naprawde mysle. Wszystkie te miesiace w Ameryce spedziłam na ciagłym czekaniu. Najpierw czekałam, a. mi powiesz, .e mnie kochasz, potem czekałam, a. sie zdecydujesz, która z nas wybierzesz, Bianke czy mnie. Jaka. ja byłam głupia, jaka naiwna, dziecinna. Ufałam ci. – Parskneła smiechem. – Czy wiesz, .e Abe zdarł ze mnie ubranie i przywiazał do sciany? I wiesz, o czym ja, głupia, wtedy myslałam? Bałam sie, .e jego dotyk mnie zbruka, .e nie bede ciebie godna. Wyobra.asz sobie? A ty pewnie w tym samym czasie zabawiałes sie z Bianka, podczas gdy ja, jak ostatnia idiotka, robiłam wszystko, .eby byc dla ciebie dostatecznie czysta.
– Mam dosc. Nie bede tego wiecej słuchał. – Prosze, prosze. Nasz wymagajacy pan Armstrong ma dosc. Ciekawe której z nas? Kształtnej Bianki czy koscistej Nicole? – Przestan i posłuchaj. Mówiłem ci, .e to nie ma najmniejszego znaczenia. Uciekniemy, tak jak planowalismy. Patrzyła na niego, górna warge wydeła pogardliwie. – Dla mnie ma znacznie! Myslisz, .e spedze .ycie z człowiekiem, który tak łatwo porzuca własne dziecko? A co bedzie, jesli pojedziemy na zachód i ja bede miała dziecko? A jesli zobaczysz inna, młodsza, slicznotke i uciekniesz z nia, zostawiajac nasze dziecko? Cofnał sie ura.ony. – Jak mo.esz tak mówic? 281 – A czemu nie? Czy zrobiłes cos, .ebym mogła ci zaufac? Byłam głupia i zakochałam sie w tobie. Nie wiem dlaczego, mo.e to przez te twoje szerokie bary, mo.e dla innych równie głupich powodów. A ty, dojrzały me.czyzna, wykorzystałes dla własnych celów mój brak doswiadczenia i po.adanie. – Naprawde tak uwa.asz? – spytał spokojnie. – A jak mam uwa.ac? Cały czas tylko czekałam, ciagle czekałam, aby zaczac .yc. Nigdy wiecej! Gniewnie wciagneła trzewiki, wstała i ruszyła w strone wyjscia. Clay pospiesznie wło.ył spodnie i pobiegł za Nicole. – Nie mo.esz tak odejsc – powiedział, łapiac ja za ramie. – Musisz mnie zrozumiec. – Ale. ja wszystko rozumiem. Dokonałes wyboru. Podejrzewam, .e to był swego rodzaju wyscig: która pierwsza zajdzie w cia.e, ta wygrywa. Jaka szkoda, .e kobiety z mojego rodu nigdy nie były szczególnie płodne, wtedy mo.e bym zwycie.yła. Czy wtedy zamieszkałabym we dworze? Miała słu.be? – Urwała. – Dziecko? – Nicole. Spojrzała na jego dłon na swoim ramieniu. – Pusc mnie – powiedziała zimno. – Nie puszcze cie, dopóki mnie nie zrozumiesz. – To znaczy, .e mam tu zostac, dopóki mnie nic przekabacisz na swoja strone, dopóki ci nie przebacze i nie padne ci w ramiona? Nie. Miedzy nami wszystko skonczone. Skonczone, rozumiesz?
– Nie mówisz tego powa.nie. Kiedy sie odezwała, jej głos brzmiał bardzo spokojnie. – Dwa tygodnie temu przyszedł mnie odwiedzic lekarz, który był swiadkiem slubu na statku. Clay wpatrywał sie w nia szeroko otwartymi oczyma. – Tak, swiadek, którego kiedys tak bardzo potrzebowałes, jest w Ameryce. Powiedział, .e pomo.e mi uzyskac uniewa.nienie. 282 – Nie – szepnał Clay. – Nie chce... – Przestało mnie obchodzic, czego chcesz, albo czego nie chcesz. Miałes wszystko, a raczej ka.da, której chciałes. Teraz moja kolej. Koniec wiecznego czekania! Zaczynam .yc. – O czym ty mówisz? – Najpierw zdobede uniewa.nienie, potem zamierzam powiekszyc swój majatek. Czemu. nie miałabym skorzystac z szansy, jaka mi oferuje ten piekny kraj? Trzasneła szczapa w palenisku. Ogien oswietlił szklana kule z zatopionym w srodku jednoro.cem. Nicole spojrzała w tamtym kierunku, i rozesmiała sie z gorycza. – Powinnam była przejrzec na oczy, kiedy składalismy te dziecinne sluby. Nie byłam dosc czysta, by dotknac samego jednoro.ca, prawda? Tylko twoja najdro.sza, ukochana Beth była tego godna. Odepchneła go i wyszła. Owiało ja chłodne powietrze. Spokojnie wsiadła do łodzi i popłyneła z powrotem do młyna. Dziadek mówił, by nigdy nie ogladała sie wstecz. Niełatwo było nie płakac po Clayu. Wyobraziła sobie zadowolona, noszaca potomka Claya Bianke, która z satysfakcja trzyma reke na wzgórku, gdzie rosnie jego dziecko. Zerkneła na swój płaski brzuch i dziekowali! niebiosom, .e nie jest w cia.y. Kiedy dotarła do sluzy, czuła sie ju. lepiej. Wstała i popatrzyła na swój dom. Pogodziła sie z mysla, .e bedzie w nim mieszkac na stałe. Potrzebuje wiecej miejsca, salonu na dole, dwóch sypialni na górze Natychmiast uswiadomiła sobie, .e nie ma .adnych pieniedzy. Do młyna przylegał kawałek równej, .yznej ziemi. Janie chyba wspominała, .e jest na sprzeda.. Ale na ziemie Nicole te. nie miała pieniedzy. Wtedy przypomniała sobie o swoich strojach. Na pewno sa du.o warte. Sama sobolowa mufka... Och, jak bardzo by chciała móc rzucic to wszystko Clayowi w twarz! Zapakowac cała garderobe i zostawic w hallu
Ale nie stac jej na to. U Backesów kobiety podziwiały jej suknie. Nagle z .alem pomyslała o podszytej norkami pelerynie, 283 która zostawiła w piwniczce. Ale jej noga nigdy ju. tam nie postanie. Nigdy! Kiedy wchodziła do izby, w głowie a. jej szumiało od pomysłów i planów. Janie, zaczerwieniona, stała pochylona nad ogniem. Gerard siedział rozwalony na krzesle, bezczelnie nakładajac sobie paczki na talerz Dzieci przycupneły w kacie, chichoczac nad ksia.ka. Janie spojrzała na Nicole. – Co sie stało? – Nic – odparła Nicole – a przynajmniej nic nowego. Przyjrzała sie uwa.nie Gerardowi. – Gerard, przyszło mi do głowy, .e swietnie bys sie nadawał na sprzedawce. Uniósł brwi. – Ludzie z mego stanu... – zaczał. Nicole przerwała mu, zabierajac talerz sprzed nosa. – Jestes w Ameryce, to nie Francja. Kto nie pracuje, ten nie je. Popatrzył na nia rozzłoszczony. – A co tutaj mo.na sprzedac? Nie znam sie na mace – Maka sama sie sprzedaje. Chce, .ebys przekonał tutejsze sliczne, młode damy, .e beda jeszcze sliczniejsze w jedwabiach i sobolach. – Sobolach? – spytała Janie. – Nicole, co ty opowiadasz? Umilkła, widzac spojrzenie dziewczyny. – Chodz na góre, poka.e ci garderobe. Odwróciła sie do dzieci. – A wy zabierzecie sie do nauki. – Ale. Nicole – wtraciła sie Janie – nie masz czasu. Młynarz czeka na ciebie. – To nie ja bede je uczyc – oznajmiła Nicole. – Na górze jest wykształcona kobieta, która z ogromna przyjemnoscia przeka.e swa wiedze dzieciom. 284 – Adele? – spytał pogardliwie Gerard. – Ona w ogóle nie zrozumie, czego od niej chcesz. A jesli nawet zrozumie, nie zgodzi sie na to. – Nie lubimy tej pani. Ona krzyczy – powiedział Alex,
cofajac sie i biorac Mandy za reke. – Dosc tego! – krzykneła Nicole. – Mam dosc tych ciagłych narzekan! Janie i ja przestaniemy prowadzic darmowy hotel. Gerard, pomo.esz mi zebrac pieniadze na zakup ziemi. Mama zajmie sie dziecmi, które wreszcie powinny zaczac sie uczyc. Od tej pory jestesmy rodzina, a nie wielkim panstwem ze swoja słu.ba. Odwróciła sie i poszła na góre. Janie usmiechneła sie szeroko. – Nie wiem, co sie jej stało, ale wiem, .e to mi sie podoba! – Jesli ona sadzi, .e bede... – zaczał Gerard. Janie pogroziła mu goraca, lepka chochla. – Albo sie bierzesz do roboty, albo wyslemy cie z powrotem do Francji, gdzie albo ci zetna głowa, albo wrócisz i bedziesz szył buty, jak twój ojciec. Jasne? – Nie mo.esz mnie tak traktowac! – Moge i bede. Ruszaj na góre, jak kazała Nicole, albo ci przyło.e w te szczurowata buzke. Gerard chciał cos odpowiedziec, ale umilkł, widzac zacisnieta piesc Janie tu. przy swojej twarzy. Janie była silna, pote.na kobieta. Cofnał sie. – Jeszcze sie policzymy. Idac po schodach, mamrotał pod nosem francuskie przeklenstwa. Janie odwróciła sie do blizniat, popatrzyła na nie groznie, po czym klasneła w dłonie. Dzieci pedem ruszyły na góre. 285 18 To Wes zawiózł Nicole w góre rzeki, tam gdzie sie zatrzymał doktor Donaldson, i razem udali sie do sedziego. Wes nic nie powiedział, kiedy Nicole oznajmiła mu swoja decyzje o uniewa.nieniu mał.enstwa. Tak naprawde to nikt nic na to nie powiedział, wiec Nicole odniosła wra.enie, .e wszyscy uwa.ali to za nieuniknione. Ona ostatnia straciła wiare w Claya. Zdumiewajace, jak mało czasu było trzeba, by rozwiazac mał.enstwo. Nicole obawiała sie, czy nie bedzie miała jakichs kłopotów, skoro tyle osób widziało ja szczesliwa z Clayem i skoro mał.enstwo zostało skonsumowane, ale okazało sie, .e mogliby nawet miec dzieci – sam fakt, .e zwiazek zawarto pod przymusem, wystarczał, by uzyskac uniewa.nienie. Sedzia znał Claya i Wesleya od dziecka, a Nicole spotkał na
przyjeciu u Backesow. Gdyby mógł, nie uniewa.niłby tego mał.enstwa, ale swiadectwo lekarza brzmiało jednoznacznie. Poza tym słyszał pogłoski o jakiejs kobiecie, z która Clay mieszka. Postanowił, .e przy okazji wpadnie do Claya i powie mu, co sadzi o jego gorszacym zachowaniu. Ze współczuciem popatrzył na sliczna, drobna Francuzeczke. Niczym sobie nie zasłu.yła na cierpienia, jakich przysporzył jej Clay. Ogłosił, .e mał.enstwo Nicole i Claya jest niewa.ne. – Nicole? – spytał Wes, kiedy wyszli od sedziego. – Dobrze sie czujesz? – Oczywiscie – stwierdziła obojetnie. – A jak sie mam czuc? Słuchaj, jesli chce sie kupic ziemie, to gdzie sie powinno najpierw udac? – Przypuszczam, .e do jej własciciela. A czemu pytasz? – Znasz pana Irwina Rogersa? – Jasne. Mieszka jakas mile stad. – Mógłbys mnie tam zabrac i przedstawic? – Nicole, o co ci chodzi? – Chce wykupic tereny w pobli.u młyna. Pomyslałam sobie, .e mo.na by tam posiac jeczmien. 286 – Jeczmien? Po co, przecie. Clay mo.e ci dac... – umilkł, gdy spiorunowała go wzrokiem. – Nie jestem ju. w .aden sposób zwiazana z Claytonem Armstrongiem i nie mam z nim nic wspólnego. Od tej pory chodze swoimi drogami. Chciała pójsc dalej ulica, ale Wes chwycił ja za ramie. – Nie moge uwierzyc, .e miedzy toba a Clayem naprawde wszystko skonczone. – Przypuszczam, .e miedzy nami od dawna nic ju. nie było, ale ja byłam zbyt slepa, .eby to zauwa.yc. – Nicole... – zaczał Wes, przygladajac jej sie uwa.nie W jej oczach odbijały sie promienie słonca, no i ta niesamowita górna warga... – A mo.e bys wyszła za mnie? Nie widziałas jeszcze mojego domu. Jest tak olbrzymi, .e zmiesciliby sie w nim wszyscy twoi podopieczni. Mamy z Travisem tyle pieniedzy, .e sami nie wiemy, co z nimi zrobic. Nie musiałabys pracowac. Przez chwile wpatrywała sie w niego, potem sie usmiechneła. – Wesley, jestes kochany. Ale tak naprawde to nie chcesz sie ze mna o.enic.
Odwróciła sie od niego. – Ale. tak, chce! Byłabys idealna .ona! Poradziłabys sobie z cała plantacja, a poza tym wszyscy za toba przepadaja. – Daj spokój – rozesmiała sie. – Czuje sie jak zgrzybiała staruszka. – Staneła na palcach i pocałowała go w kacik ust. – Dziekuje ci za oswiadczyny, ale nie po to zrywałam jeden zwiazek, .eby natychmiast pakowac sie w drugi. – Zmru.yła oczy. – Ale jesli sie osmielisz westchnac z ulga, nigdy wiecej sie do ciebie nie odezwe. Uniósł jej dłon do ust, sciskajac mocno za palce. – Jesli ju., to bede wzdychał ze smutku. Rozesmiała sie i cofneła reke. 287 – W tej chwili bardziej potrzebuje przyjaciół ni. kochanka. Jesli naprawde chcesz mi pomóc, namów pana Rogersa, .eby tanio sprzedał mi ziemie. Wesley przygladał jej sie przez chwile. Oswiadczył sie Nicole pod wpływem impulsu, ale teraz pomyslał, jak by to miło o.enic sie z kims takim jak ona. Zdziwiłby sie, gdyby go przyjeła, ale .ałował, .e tak sie nie stało. – Stary Rogers tak sie ucieszy, .e ktos chce kupic ten kawałek ziemi, .e odda ci go praktycznie za darmo. – Nie bede sie upierac – rozesmiała sie Nicole. – No, mo.e przez chwile, ale nie dłu.ej – zawtórował Wes. – Nie dłu.ej. Oboje sie rozesmiali i ruszyli w strone domu pana Rogersa. Za ziemie zapłacili rzeczywiscie niewiele. Nicole uzyskała bardzo mało gotówki za stroje, które sprzedał Gerard, ale pan Rogers zgodził sie rozło.yc reszte spłat na raty. Poza tym przez trzy lata bedzie mógł za darmo mielic zbo.e u Nicole. – Nie mo.na powiedziec, .eby oddał nam ziemie za nic – stwierdził Wesley po wyjsciu. – Przez trzy lata bedzie miał make za darmo! – Poczekaj, a. dostanie rachunek za czwarty rok! – odparła Nicole z błyskiem w oku. Udali sie te. do drukarni, gdzie Nicole zamówiła u nowy cennik opłat. – Nicole! – zawołał Wes, słyszac, ile sobie liczyła za mielenie. – I jak ty chcesz zbic pieniadze? Przecie. Horacy bierze trzy razy tyle! – O to własnie chodzi. Gdzie bys zawiózł zbo.e? Do mnie
czy do Horacego? – Tu cie złapała, Wes – usmiechnał sie drukarz. – Powiem o tym szwagrowi. Mo.esz byc spokojny, .e pojedzie do pani. Wesley popatrzył na Nicole z szacunkiem. 288 – Nie miałem pojecia, .e za ta sliczna buzia kryje sie taka madra głowa. Spowa.niała. – Ja sama o tym nie wiedziałam – odparła. – Do tej pory ta madra głowa była wypełniona dziecinnymi, naiwnymi wyobra.eniami o romansach. Na czole Wesleya pojawiła sie zmarszczka. Podejrzewał, .e Nicole cierpi bardziej, ni. sie do tego przyznaje. Niech licho porwie tego Claya! Nie miał prawa tak jej wykorzystac! Po powrocie do domu Nicole miała kłopoty z Gerardem. Z pogarda odrzucił jej propozycje. – Sprzedawanie damskich sukien było wystarczajaco upokarzajacym zajeciem. Przerwał i poprawił sobie włosy ostrzy.one w modnym ostatnio stylu a’la Brutus. Włosy w zało.eniu miały byc krecone, lekko rozwiane w artystycznym nieładzie, tymczasem nedzne kosmyki Gerarda smutno zwisały wokół twarzy. – Oczywiscie, kobiety za mna przepadały, w przeciwienstwie do mieszkanców tego domu. Bardzo chetnie słuchały historii mej rodziny, wspaniałego rodu Courtalainów. – Od kiedy to wywodzisz sie z rodziny Nicole? przerwała Janie. – Widzisz! Nikt mnie tutaj nie docenia! – Przestancie – powiedziała Nicole. – Mam dosc tych waszych wiecznych sprzeczek. Gerard, wspaniale sie sprawdziłes jako sprzedawca. Kobiety uwielbiaja twój francuski akcent i nieskazitelne maniery. Słyszac te komplementy, a. pokrasniał. – Mógłbys roznosic ulotki wsród .on farmerów. Uwa.am, .e to byłby swietny pomysł. – Ulotki z cenami maki to nie to samo co jedwab – mruknał. – Ale jesc bys chciał – właczyła sie Janie. – Wiec pracuj jak my wszyscy. 289
Gerard, wykrzywiajac wargi, postapił ku Janie, lecz Nicole powstrzymała go, kładac mu reke na ramieniu. Spojrzał na jej dłon, zajrzał w oczy, potem znowu popatrzył na reke i przykrył ja swoja. – Dla ciebie wszystko – powiedział. Nicole odsuneła sie spokojnie, tak by go nie urazic. – Popłyniecie łodzia. Izaak dowiezie cie do poszczególnych domów. Gerard usmiechnał sie do niej, jakby byli kochankami i wyszedł. – Nie ufam mu – powiedziała Janie. – Jest niegrozny – machneła reka Nicole. – Po prostu chce, .eby go traktowac jak udzielnego ksiecia. Niedługo mu przejdzie. – Jestes zbyt pobła.liwa. Posłuchaj mojej rady i trzymaj sie od niego z daleka. Wiosna na dobre zagosciła w Wirginii, a wraz z nia nadeszła pora zbiorów zbó.. Niebawem wielkie młynskie kamienie znów zaczeły sie obracac po długiej zimowej przerwie. Ulotki rozesłane przez Nicole przyniosły efekty – farmerzy z całej okolicy przywozili do niej ziarno. Nicole pracowała bez wytchnienia. Najeła człowieka, który obsiał jej pola jeczmieniem i pszenica. Gerard co prawda pomagał we młynie, ale cały czas dawał Amerykanom do zrozumienia, .e uwa.a ich za gorszych od siebie. Nicole ciagle musiała mu przypominac, .e jej dziadek, który był ksieciem, przez dwa lata pracował we młynie i wcale sie tego nie wstydził. Nikt ani słowem nie wspomniał o oddaniu Clayowi dzieci, co Nicole uznała za dowód zaufania. Raz w tygodniu Izaak przeprawiał sie z nimi na drugi brzeg, by odwiedziły stryja. – Zle wyglada – powiedział któregos razu po powrocie z Arundel Hall. Nicole nawet nie spytała, kogo ma na mysli. Mimo cie.kiej pracy ani na chwile nie zapomniała o Clayu. 290 – Za du.o pije. Nigdy wczesniej tyle nie pił. Nicole odwróciła głowe. Powinna sie cieszyc, .e tak z nim zle, sam sobie na to zasłu.ył. Ale jakos nie potrafiła. Zostawiła Izaaka i poszła do ogrodu. Mo.e kilka godzin pielenia pomo.e jej zapomniec o Clayu. Po godzinie wymachiwania motyka zrobiła sobie chwile odpoczynku. Zgrzana, zmeczona staneła pod drzewem, reka
otarła pot z czoła. – Mam cos dla ciebie – odezwał sie Gerard, dajac jej szklanke chłodnej lemoniady. W podziekowaniu skineła głowa i jednym haustem opró.niła naczynie. Gerard strzepnał zdzbło trawy z rekawa bawełnianej sukienki Nicole. – Nie powinnas pracowac na słoncu. Niszczy twoja sliczna, delikatna skóre. Reka pociagnał po jej ramieniu. Nicole nie zareagowała, zbyt zmeczona, .eby sie odsunac. Stali w cieniu, wsród gestych drzew, tak .e nie było ich widac z domu ani z młyna. – Ciesze sie, .e wreszcie jestesmy sami – powiedział, przysuwajac sie do niej bli.ej. – Jakie to dziwne, mieszkamy pod jednym dachem, a tak rzadko mo.emy sie spotkac, porozmawiac w cztery oczy. Nicole nie chciała go obrazic, ale równoczesnie nie zamierzała go zachecac. Odsuneła sie. – Zawsze mo.esz ze mna porozmawiac, chyba o tym wiesz. Znowu sie przysunał, gładził ja po ramieniu. – Tylko ty mnie rozumiesz – mówił po francusku. Jego twarz była coraz bli.ej jej twarzy. – Mamy te sama ojczyzne, tych samych rodaków. Tutaj nikt nie wie, jaka jest Francja. My wiemy, oboje mamy to we krwi. – Ja uwa.am sie za Amerykanke – odparła po angielsku. – Jak mo.esz? Jestes Francuzka, tak samo jak ja jestem Francuzem. Oboje nale.ymy do wielkich Courtalainów. Pomysl, jak wspaniałych potomków moglibysmy mu przyniesc! 291 Nicole gwałtownie sie wyprostowała i spojrzała mu prosto w oczy. – Jak smiesz! – zawołała bez tchu. – Czy.bys zapomniał o mojej matce? Jestes jej me.em, a równoczesnie napastujesz mnie jak jakas dziewke kuchenna! – Myslisz, .e choc na chwile moge o niej zapomniec? Jej wrzaski mi na to nie pozwalaja. Sam chyba niedługo od nich oszaleje! A ona, có. mo.e mi dac? Czy mo.e mi dac dzieci? Jestem me.czyzna, zdrowym, pełnym sił i zasługuje na to, by miec dzieci. – Schwycił Nicole mocno i przyciagnał do siebie. – Tylko ty jedna. W tym przekletym kraju tylko ty jedna jestes godna stac sie matka moich dzieci. Jestes z rodu Courtaleinów. W .yłach naszych dzieci bedzie płyneła królewska krew. Dopiero po chwili Nicole pojeła znaczenie jego słów. A
kiedy ju. zrozumiała, zrobiło jej sie niedobrze. —adne słowa nie potrafiłyby wyrazic jej obrzydzenia i wstretu. Mocno uderzyła Gerarda w twarz. Natychmiast ja puscił i przyło.ył dłon do policzka. – Zapłacisz mi za to – wyszeptał. – Gorzko po.ałujesz, .e potraktowałas mnie jak jednego z tych brudnych Amerykanów. Jeszcze mnie popamietasz. Nicole wykreciła sie na piecie i wróciła do ogrodu. Okazało sie, .e Janie jednak miała racje. Nicole poprzysiegła sobie, .e bedzie sie trzymac z daleka od tego małego Francuza. Dwa tygodnie pózniej Wesley przywiózł wiadomosc, .e Clayton poslubił Bianke. Nicole przyjeła to spokojnie, nie okazujac bólu. – Próbowałem mu przemówic do rozsadku – mówił Wes – ale wiesz, jaki on jest uparty. Nawet na chwile nie przestał cie kochac. Kiedy sie dowiedział o uniewa.nieniu, przez cztery dni bez przerwy pił. Jeden z jego i ludzi znalazł go niedaleko moczarów w południowej czesci majatku. – Mam nadzieje, .e na wesele wytrzezwiał – odparła Nicole chłodno. 292 – Twierdził, .e robi to dla dziecka. Niech go licho porwie! Nie wiem, jak on wytrzymuje z ta krowa w łó.ku! W tej samej chwili Nicole obróciła sie na piecie, ale Wes zatrzymał ja ramieniem. – Przepraszam. Nie powinienem był tego mówie. Nie chciałem cie zranic. – Przecie. mnie nie zraniłes. Pan Armstrong nic dla mnie nie znaczy. Wesley stał bez ruchu i patrzył za odchodzaca Z rozkosza udusiłby Claya za to, co zrobił z ta sliczna kobieta. Arundel Hall był brudny i zapuszczony. Nie sprzatano w nim od miesiecy. Bianka siedziała za stołem, jedzac lody i cukierki. Brzuch miała tak wielki, .e wygladała, jakby lada chwila miała urodzic. Clay wszedł do domu, stanał w drzwiach do jadalni. Ubranie miał zabłocone, koszule podarta. Pod oczami widac było głebokie cienie, spocone włosy lepiły mu sie do czoła. – Có. za rozkoszny widok. A. chce sie wracac do domu – powiedział głosno. – Moja .ona, a wkrótce i matka mojego dziecka. Nie zwracajac na niego uwagi, Bianka dalej jadła pyszne,
zimne lody. – Jemy za dwoje, co, kochanie? Nie doczekawszy sie odpowiedzi, poszedł na góre. Na podłodze walały sie brudne ubrania. Otworzył szuflade. Była pusta. Gdzie te czasy, kiedy czekały tam na niego czyste, pocerowane koszule? Zaklał i z hukiem zatrzasnał szuflade, po czym wyszedł z domu, kierujac sie w strone rzeki. Ostatnio wiekszosc czasu spedzał na polu, zas wieczorami siedział samotnie w bibliotece i pił, dopóki nie uznał, .e teraz ju. bedzie mógł zasnac. Ale nawet wtedy rzadko mu sie to udawało. Nad rzeka rozebrał sie i zanurzył w wodzie. Po kapieli wyciagnał sie na porosnietym trawa brzegu i zasnał. 293 Kiedy sie obudził, była ju. noc i przez chwile nie wiedział, gdzie sie znajduje. Półprzytomny, zaspany ruszył w strone domu. Gdy wszedł do srodka, usłyszał jek. Szybko otrzasnał sie ze snu. U stóp schodów le.ała skulona Bianka, reka trzymajac sie za brzuch. Przykleknał przy niej. – Co sie stało? Upadłas? Popatrzyła na niego. – Pomó. mi – jekneła. – Dziecko. Clay nie ruszył jej, wybiegł szukac poło.nej. Wrócił po kilku minutach razem z kobieta. Bianka nadal le.ała skulona. Zapalił latarnie, poło.na pochyliła sie nad nieruchoma Bianka, by ja zbadac. Kiedy sie podniosła, rece miała całe we krwi. – Czy mo.e ja pan zaniesc na góre? – spytała. Clay odstawił latarnie i podniósł Bianke. —yły napieły mu sie na karku, kiedy dzwigał ja po schodach. Delikatnie poło.ył .one na łó.ku. – Niech pan sprowadzi Maggie – nakazała poło.na. – Sama tu sobie nie poradze. Clay siedział w bibliotece i pił, podczas gdy Maggie i poło.na zajmowały sie Bianka. Po jakims czasie drzwi sie uchyliły i weszła Maggie. – Poroniła – odezwała sie cicho. Clay patrzył na nia zdumiony. Potem sie usmiechnał. – Poroniła, powiadasz? – Clay – powiedziała Maggie. Nie podobał jej sie wyraz jego oczu. – Nie powinienes tyle pic. Nalał sobie kolejna szklanke burbona.
– Dlaczego mnie nie pocieszysz? Nie powiesz, .e beda jeszcze inne dzieci? – Nie bedzie – odezwała sie poło.na, wchodzac.– Panska .ona jest cie.ka, upadek spowodował wiele obra.en wewnetrznych. Szczególnie jej narzadów kobiecych. Nie wiem, czy prze.yje. Clay wychylił burbona i nalał sobie jeszcze jedna porcje. 294 – Prze.yje, o to moge byc spokojny. Ludzie tacy jak Bianka tak łatwo nie umieraja. – Clayton! – zawołała Maggie. – Opanuj sie! – Podeszła do niego i poło.yła mu reke na ramieniu. –Prosze cie, przestan pic. Jutro nie bedziesz w stanie pójsc do pracy. – Pracy? – spytał z usmiechem. – A po co miałbym pracowac? Dla kogo? Dla mojej drogiej mał.onki? Dla syna, którego dopiero co poroniła? Wypił jeszcze troche burbona i zaniósł sie nieprzyjemnym rechotem. – Clay – mitygowała Maggie. – Wynoscie sie stad! Czy człowiek nie mo.e miec chwili spokoju? Kobiety z ociaganiem wyszły z biblioteki. Kiedy wzeszło słonce, Clay ciagle jeszcze pił, ciagle czekał na zapomnienie, które przyniesie alkohol. Robotnicy wyszli na pola. Zdziwili sie, nie widzac Claya. Po południu zwolnili tempo. Miło sie pracowało, nie czujac na sobie ciagłego spojrzenia gospodarza. Po czterech dniach, kiedy Clay ani razu nie pojawił sie na polu, niektórzy z nich w ogóle nie staneli do pracy. 19 Minał rok, był sierpien roku tysiac siedemset dziewiecdziesiatego szóstego. Nicole stała na szczycie wzgórza i patrzyła na swoja posiadłosc. Rozmasowała zmeczone miesnie. Ból ustepował, jesli wiedziała, co było przyczyna zmeczenia. Sierpniowe słonce piesciło długie liscie tytoniu. Bawełna niedługo zakwitnie. Złocista, ju. prawie dojrzała pszenica kołysała sie na wietrze. Z daleka dobiegał szmer pracujacego młyna. Rozległ sie okrzyk 295 któregos z blizniat. Nicole z usmiechem słuchała ostrej reprymendy Janie.
Ju. od ponad roku nie była .ona Claya. Uswiadomiła sobie, .e czas mierzy od chwili, kiedy sedzia oficjalnie rozwiazał jej mał.enstwo. Od tamtej pory dnie wypełniała praca. Co rano wstawała grubo przed switem, dogladała młyna, pilnowała siewu i zbioru zbó.. Gdy pierwszy raz pojechała na targ sprzedac swoje zbiory, me.czyzni smiali sie, uwa.ali, .e wytarguja niska cene. Jednak Nicole nie dała sie oszukac. Kiedy targ sie skonczył, to ona sie usmiechała, podczas gdy me.czyzni marszczyli brwi i krecili głowami. Wesley szedł u jej boku, zasmiewajac sie głosno. Wszystkie pieniadze ze sprzeda.y przeznaczyła na zakup ziemi i w ten sposób stała sie włascicielka stu dwudziestu pieciu akrów nad rzeka. Gleba była .yzna, lekka. Co prawda rzeka wypłukiwała czesc gruntu i dlatego Izaak spedził zimowe miesiace układajac tamy. Wykarczowali te. troche lasu. Mimo mrozu pracowali cie.ko i zrobili wszystko, co zaplanowali. Wiosna posadzili tyton, na pozostałych polach zasiali zbo.e. Pojawił sie ogródek przy domu, kilka krów i kurczeta. Sam dom w niczym sie nie zmienił. Nicole ka.dy grosz wkładała w uprawe. Adele i Gerard nadal zajmowali jedna czesc strychu, Janie i Nicole druga. Dzieci spały na dole na materacach. Było tłoczno i ciasno, ale jakos sie do tego przyzwyczaili. Janie i Gerard prawie sie do siebie nie odzywali, oboje udawali, .e sie nie widza. Adele nadal .yła w swiecie sprzed rewolucji. Nicole udało sie jej wmówic, .e bliznieta to jej wnuki i .e Adele musi osobiscie pokierowac ich edukacja. Zazwyczaj doskonale sie spisywała w tej roli. Ubarwiała lekcje fascynujacymi opowiesciami z .ycia dworu. Wspominała swoje dziecinstwo, mówiła o przedziwnych obyczajach króla i królowej Francji. Za takie przynajmniej uznawały je dzieci. Pewnego razu opowiedziała im, jak to królowa za.adała, .eby stroje przynoszono jej w wiklinowych koszach ozdobionych zielona tafta. Materiał po jednokrotnym u.yciu oddawano 296 słu.acym. Dzieci przyczepiły sobie do ubran liscie i bawiły sie w słu.acych Adele. Była zachwycona. Czasem jednak wystarczał jakis drobiazg, by Adele dostała napadu szału. Kiedys Mandy zawiazała sobie wokół szyi czerwona wsta.ke. Adele przypomniało to jej przyjaciółki, które zgineły na gilotynie, i przez wiele godzin nie dawała sie uspokoic. Dzieci nie bały sie ju. jej krzyku. Wzruszały ramionami i uciekały, albo wołały Nicole. Przez kilka dni Adele
kuliła sie ze strachu, opowiadała o smierci i morderstwach, a. wreszcie wróciła do swego wyimaginowanego swiata. Nie przyjmowała do wiadomosci, .e mieszka w Ameryce i .e jest daleko od Francji. Uznawała jedynie Nicole i bliznieta, Janie tolerowała, zas Gerarda traktowała jak powietrze. Nie pozwalano, by stykała sie z obcymi, których smiertelnie sie bała. Gerard wygladał na zadowolonego, .e jego .ona nie ma pojecia, kim on jest. Przy Nicole zapominała o czasie spedzonym w wiezieniu i u rodziców Gerarda. Rozmawiała z nia o swoim me.u i ojcu, jakby ciagle jeszcze .yli, jakby w ka.dej chwili mogli wejsc do pokoju. Gerard trzymał sie z dala od reszty mieszkanców domu Nicole. Zrobił sie z niego odludek. Od dnia, kiedy Nicole uderzyła go w twarz, bardzo sie zmienił. Czasem znikał na kilka dni i wracał w srodku nocy bez słowu wyjasnienia. Kiedy był w domu, czesto siadał przy ogniu i wpatrywał sie w Nicole tak intensywnie, .e a. upuszczała robótke albo kłuła sie w palec. Nigdy ani słowem nie wspomniał ju., .e chciałby sie z nia o.enic, choc Nicole czasem .ałowała, .e tego nie robi. Nieraz, widzac jego natarczywe spojrzenie, pragneła, .eby zaczał wreszcie mówic, .eby porzadnie sie pokłócili. Ale zawsze karciła sie za takie mysli. Przecie. nic złego jej nie robi, kiedy tak sie w nia wpatruje. Cokolwiek by mówic o Gerardzie, miał powa.ny wkład w wysokie dochody z młyna. Jego wytworne maniery i silny francuski akcent przysporzyły Nicole równie wielu klientów co 297 konkurencyjne ceny. Mnóstwo młodych kobiet przyje.d.ało ze swoimi ojcami do młyna i Gerard wszystkie je traktował jak francuskie arystokratki, niewa.ne: stare czy młode, grube czy chude, ładne czy brzydkie. Kiedy brał je pod reke i oprowadzał po młynie, krygowały sie i chichotały. Nigdy jednak nie dopuscił, by choc na chwile znikneły z oczu swoim rodzicielom. Tylko raz Nicole udało sie przyłapac Gerarda. Jakas wyjatkowo nieinteresujaca dziewczyna wznosiła z za chwytu oczy, kiedy Gerard całował ja w reke, mruczac cos przy tym po francusku. Wiatr zawiał w strone Nicole i dosłyszała jego słowa. Z promiennym usmiechem nazywał kobiete swinskim łajnem. Nicole wzruszyła ramionami i odeszła. Nie chciała nic wiecej słyszec. Wyprostowała sie i spojrzała na drugi brzeg rzeki. Nie
widziała Claya od dnia, kiedy jej powiedział, .e Bianka spodziewa sie dziecka. Wydawało jej sie, .e to było wieki temu, a równoczesnie miała wra.enie, .e zaledwie przed paroma minutami. Co noc wzywała Claya, myslała o nim. Tak.e jej ciało pragneło Claya. Nicole nieraz była bliska napisania do niego z prosba, by sie z nia spotkał na polanie. Nic ja nie obchodziła godnosc własna czy wzniosłe ideały. Chciała poczuc na skórze silny, goracy dotyk jego ciała. Potrzasneła głowa, .eby odpedzic te mysli. Lepiej nie wracac do tego, co było, a czego nie ma. —yje jej sie dobrze, sa z nia jej najbli.si. Nie ma prawa narzekac ani czuc sie samotna. Przygladała sie plantacji Armstrongów. Nawet z tej odległosci widziała, .e majatek jest zaniedbany. W ubiegłym roku nie zebrano plonów. Serce jej sie sciskało, kiedy na to patrzyła, ale nie mogła nic zrobic. Izaak na bie.aco informował ja, co sie dzieje w Arundel Hall. Wiekszosc najemnych robotników odeszła dawno temu, czesc słu.by i niewolników sprzedano. Została tylko garstka ludzi. Z nadejsciem wiosny obsiano czesc pól, ale to było wszystko. Reszta le.ała odłogiem. Izaak twierdził, .e Claya nic nie obchodzi, a Bianka sprzedawała wszystko, co jej wpadło pod 298 reke, .eby zapłacic za kreacje i kolejne przeróbki domu. Jego zdaniem jedyna osoba, która naprawde tam pracowała, była kucharka. – Smutny widok, prawda? Nicole obróciła sie gwałtownie i zobaczyła obok siebie Izaaka. On te. patrzył na plantacje Armstrongów. Przez ostatni rok Nicole bardzo sie z nim zaprzyjazniła. Zbli.yło ich wspomnienie wspólnie prze.ytej tragedii. Nicole zawsze miała wra.enie, .e ludzie, którzy u niej pracuja, nale.a do Claya. Nawet Janie. Tylko z Izaakiem łaczyła ja szczególna wiez. Zas on czesto patrzył na Nicole wzrokiem, który wskazywał, .e chłopiec był gotów oddac za nia .ycie. – Jakos by sobie poradził, gdyby plon był dobry, a jak na razie pogoda jest wspaniała – powiedziała. – Clay nie bedzie miał dosc energii, .eby zebrac tyton, a co dopiero mówic o sprzedaniu! – Bzdury! Clayton Armstrong jest najbardziej pracowitym człowiekiem... – Był – uciał Izaak. – Kiedys rzeczywiscie pracował, ale teraz najwiekszy wysiłek, na jaki go stac, to uniesc butelke do
ust. Zreszta, co by mu przyszło z pracy? Jego .ona wydaje tyle, .e cztery plantacje by nie nastarczyły na pokrycie jej wydatków. Ile razy zawo.e tam dzieci, na Claya czyha ktos z zaległym rachunkiem. Jesli nie zbierze tytoniu, wszystko straci. Majatek pójdzie pod młotek. Nicole ruszyła w strone domu. Nie chciała tego słuchac. – Zdaje sie, .e mam jakas papierkowa robote. Czy Morrisonowie przywiezli dodatkowa porcje jeczmienia, jak prosiłes? – Dzis rano – odparł, idac za nia. Głeboko zaczerpnał tchu i po raz tysieczny pomyslał, .e Nicole powinna troche odpoczac, nawet jesli nie ze wzgledu na siebie, to na niego. —ałował, .e Wes nic mo.e ich odwiedzic, ale Travis wyjechał do Anglii i zostawił mu na głowie cała 299 plantacje. Jedynie Wesley potrafił choc na chwile oderwac Nicole od pracy. Gerard stał oparty o drzewo i przygladał sie Izaakowi, który szedł za Nicole do młyna. Czesto sie zastanawiał, co łaczy tych dwoje. Spedzali ze soba mnóstwo czasu. Przez ten rok Gerard spotkał setki ludzi i wiekszosc łatwo dawała sie sprowadzic na interesujacy go temat. Z opowiesci dowiedział sie, .e Nicole to namietna kobieta. Z relacji wynikało, .e na przyjeciu u Backesow zachowywała sie jak ulicznica – i to na oczach wszystkich. Ale jego spoliczkowała, gdy tylko jej dotknał. Nie było dnia, .eby nie rozpamietywał, jak uderzyła go w twarz, jak patrzyła na niego z pogarda. Wiedział, dlaczego go odrzuciła. Uwa.ała sie za lepsza od niego. W koncu pochodziła z rodu Courtalainów, którzy byli z królami za pan brat. A on kim.e był? Synem szewca. Sadził, .e Nicole go przyjmie, gdy sie dowie, .e jest z nia spokrewniony, ale sie pomylił. Dla niej zawsze pozostanie synem szewca i nic ju. tego nie zmieni. Gerard pomyslał o tym, co przez ostatni rok przecierpiał. Zmusiła go, by sie zni.ył do tych prymitywnych Amerykanek, które nie maja za grosz ogłady i nie znaja jezyków. Uwielbiał patrzec w te zachwycone oczy, kiedy on po francusku wymyslał im od najgorszych. Były zbyt głupie, .eby zrozumiec, co mówi. Potem co noc Nicole igrała z nim, wystawiała jego cierpliwosc na próbe. Ich sypialnie dzieliła tylko kotara. Le.ał w ciemnosciach, obok chrapiacej Adele i słuchał, jak Nicole sie rozbiera. Rozpoznawał szelest ka.dej czesci jej garderoby. Wiedział, kiedy przez ułamek sekundy stoi naga, zanim wsunie
przez głowe koszule nocna. Wyobra.ał sobie jej delikatna skóre, wyobra.ał sobie, jak on otwiera ramiona, a ona sie w nie wsuwa. Wtedy by jej pokazał! Po.ałowałaby, .e smiała na niego podniesc reke! Odsunał sie od drzewa. Nadejdzie dzien, kiedy Nicole po.ałuje, .e miała sie za lepsza od niego. Jeszcze przyjdzie na kleczkach, bedzie go błagac. Tak! To namietna kobieta, ale nie dotknie jej, dopóki nie przyjdzie na kolanach. Jeszcze sie 300 przekona, .e syn szewca jest równie dobry jak ci jej snobistyczni francuscy krewniacy. Zanurzył sie w las, byle dalej od młyna. Jak.e on nienawidził tego miejsca! Tych ludzi, rozesmianych, rozgadanych – pewnie o nim tak rozprawiaja. Raz, usłyszał, jak dwaj me.czyzni mówia o nim per „ten Francuzik”. W pierwszej chwili chciał rzucic w nich kamieniem, ale po namysle znalazł lepszy sposób, .eby sie zemscic. Tej jesieni obaj me.czyzni stracili cały swój zbiór tytoniu. Jeden z nich zbankrutował. Gerard usmiechnał sie na to wspomnienie. Szedł dalej wzdłu. rzeki. Nagle dostrzegł cos po drugiej stronie. Jakas du.a, masywna kobieta jechała konno. Zatrzymał sie i chwile sie jej przygladał. Ostatnio coraz rzadziej ktos sie tam pojawiał. Gerard nigdy szczególnie sie nic interesował historia zwiazku Nicole z Armstrongiem. Wiedział tylko, .e kiedys była jego .ona i na przyjeciu u Backesów oboje bezwstydnie sie obłapiali. Ile razy wyobra.ał sobie, .e Nicole zachowuje sie tak w stosunku do niego. Kiedy wkrótce po jego przyjezdzie Nicole postarała sie o uniewa.nienie mał.enstwa, Gerard poczuł sie mile połechtany. Sadził, .e zrobiła to ze wzgledu na niego, .eby móc go poslubic. Poczekam chwile – myslał wtedy z podnieceniem – a potem dam jej znac, .e chetnie ja wezme do łó.ka. Teraz na samo wspomnienie zgrzytał zebami. Bawiła sie z nim, kusiła go lub zachowywała sie tak, jakby ja obraził. Dalej przygladał sie kobiecie. Uniosła szpicrute i mocno smagneła konia w zad. Kon skoczył, po czym opuscił głowe i gwałtownie wyrzucił jezdzca z siodła Kobieta upadła na plecy, wokół niej wzbił sie tuman lisci i kurzu. Gerard przez moment sie zawahał, potem biegiem ruszył w strone sluzy. Nie miał pojecia, co zrobi, ale wiedział, .e musi sie dostac do tej kobiety. – Nic sie pani nie stało? – spytał, kiedy sie do niej zbli.ył. Bianka nieruchomo siedziała na ziemi. Wszystko ja bolało.
Nie dosc, .e kon ja zrzucił, to jeszcze wczesniej to przeklete zwierze wytrzesło ja jak worek kartofli. Otarła usta z kurzu i 301 ponuro spogladała na brudna reke. Na widok Gerarda a. podskoczyła z wra.enia. Tak dawno ju. nie spotkała prawdziwego d.entelmena, a poza tym natychmiast rozpoznała francuska mode. Me.czyzna miał na sobie zielony surdut z aksamitnymi wyłogami i mankietami. Do tego biała, jedwabna koszule i fular zawiazany tak, by zasłaniac brode. Szczupłe nogi obleczone w brazowe spodnie zapiete pod kolanami na szesc perłowych guzików. Efektu dopełniały jedwabne ponczochy w .ółte i zielone pasy. Bianka głosno westchneła. Jak dobrze wreszcie zobaczyc me.czyzne ubranego w jedwab, a nie skóre! I do tego smukłego, eleganckiego a nie jakiegos byczka! – Potrzebuje pani pomocy? – spytał jeszcze raz, kiedy milczała. Znał to spojrzenie. Amerykanki nie raz tak na niego patrzyły: kobiety sa spragnione kultury i dobrego smaku. Popatrzył na nieznajoma i wyciagnał do niej reke. Była gruba, bardzo gruba. Głeboko wycieta, czerwona suknia odsłaniała pote.ny, obwisły biust. Tłuste ramiona wylewały sie z rekawów sukni. Twarz kobiety nosiła slady urody, ale teraz była nalana, tłusta. Choc ani suknia, ani materiał nie były zbyt modne, Gerard od razu zauwa.ył, .e na pewno du.o kosztowały. – Prosze, niech sie pani na mnie wesprze. Jesli zostanie pani dłu.ej na słoncu, mo.e pani sobie zniszczyc te sliczna, delikatna cere. Bianka spłoneła rumiencem i chwyciła wyciagnieta dłon. Gerard zaparł sie ze wszystkich sił i pomógł jej sie podniesc. Kiedy wstała, okazało sie, .e jest wieksza ni. przypuszczał: przewy.szała go wzrostem, o jakies dwa cale i waga – o dobre szescdziesiat funtów. Nie wypuscił jej reki, delikatnie pociagnał Bianke za soba w cien drzew. Jednym ruchem zdjał surdut i rozło.ył go na trawie. – Prosze – powiedział z ukłonem. – Musi pani odpoczac po takim upadku. Taka delikatna młoda dama jak pani powinna na siebie uwa.ac. 302 Bianka niezrecznie usiadła na surducie, potem spojrzała za odchodzacym w strone rzeki Gerardem.
– Nie zostawi mnie pan, prawda? Obejrzał sie przez ramie, jego powłóczyste spojrzenie wyraznie mówiło, .e na pewno jej nie zostawi. Jak.e by mógł porzucic taki skarb? Gerard zatrzymał sie przy brzegu i wyciagnał chusteczke. Własciwie nale.ała do Adele, ostatnia, która jej pozostała: z czystego jedwabiu, obszyta brukselska koronka, z monogramem AC. Gerard starannie wypruł A i zostawił C – przecie. i on jest teraz jednym z rodu Courtalainów. Zmoczył chusteczke i wrócił do Bianki. Przykleknał obok kobiety. – Pobrudziła sobie pani policzek. Pozwoli pani – dodał, kiedy sie nie ruszyła. Ujał ja pod brode i ostro.nie zaczał wycierac brud. Bianka zdziwiła sie, .e nie czuje odrazy. W koncu to me.czyzna. – Po... pobrudzi pan sobie chusteczke – wyjakała. Usmiechnał sie do niej wyrozumiale. – Czym.e jest jedwab wobec tak delikatnej, pieknej cery? – Pieknej? Szeroko otworzyła błekitne oczy, które gineły w masie tłuszczu. Dołeczek w policzku tak.e zniknał, – Ju. bardzo dawno nikt nie nazwał mnie piekna. – To dziwne – stwierdził Gerard. – Myslałem, .e pani ma., bo dama tak wielkiej urody z pewnoscia musi byc me.atka, powtarza to pani codziennie. – Mój ma. mnie nienawidzi – odparła Bianka. Gerard przez chwile to przetrawiał. Czuł, .e kobieta potrzebuje przyjaciela, kogos, przed kim mogłaby sie wygadac. Wzruszył ramionami. I tak nie miał dzis nic do roboty, a takie opuszczone kobiety czasem mówia bardzo interesujace rzeczy. – A kto jest pani me.em? – Clayton Armstrong. Uniósł brew. – Własciciel tego majatku? 303 – Tak – westchneła Bianka. – A przynajmniej tego, co z niego pozostało. Clayton nie chce pracowac, bo mnie nienawidzi. Twierdzi, .e najchetniej by sie zabił, ale nie zrobi tego, .ebym nie mogła sobie kupic kilku drobiazgów. – Drobiazgów? – spytał zachecajaco. – Przecie. jestem bardzo oszczedna. Nie wyrzucam pieniedzy. Kupuje tylko to, co niezbedne kobiecie o mojej pozycji: kilka prostych kreacji, powóz, troche mebli do domu.
– To okropne, .e pani ma. jest taki samolubny.' – To wszystko przez nia – stwierdziła Bianka, patrzac w strone młyna. – Gdyby nie ona, wszystko byłoby dobrze. Ale ona dotad sie narzucała mojemu me.owi... – Sadziłem, .e Nicole była przez jakis czas jego .ona. – Gerard nawet nie próbował udawac, .e nie wie, o kim mowa. – Bo i tak było, ale ja to załatwiłam. Myslała, .e mi odbierze moja własnosc, cos na co cie.ko zapracowałam, ale sie myliła. Gerard rozejrzał sie po okolicy. – Jak du.a jest własciwie plantacja Armstronga? – Ogromna – odparła z błyskiem w oku. – Jest bogaty, a raczej mógłby byc, gdyby choc troche wział sie do pracy. Ma te. bardzo ładny dom, choc nieco za mały. – I Nicole wszystko to oddała? – powiedział własciwie do siebie. Bianka a. poczerwieniała ze złosci. – Nie oddała. Prowadziłysmy gre i ja zwycie.yłam To wszystko. – Niech mi pani opowie o tej grze. Bardzo chetnie tego wysłucham – poprosił zaciekawiony. Siedział i z uwaga wysłuchał historii Bianki. Był zdumiony jej sprytem. Wreszcie znalazł pokrewna dusze Smiał sie, kiedy opowiadała, jak przekupiła Abego, .eby porwał Nicole. Z podziwem i lekiem słuchał, jak weszła Clayowi do łó.ka. 304 Od przyjazdu do Ameryki Bianka nie spotkała nikogo, kto by jej słuchał z takim zainteresowaniem Zawsze uwa.ała, .e wykazała ogromny spryt w manipulowaniu Clayem i Nicole, ale nikt nie okazał jej podziwu Gerard wydawał sie szczerze zaciekawiony, wiec opowiedziała mu, jak zapłaciła Oliverowi Hawthorne'owi, .eby ja zapłodnił. Na samo wspomnienie ogarniał ja wstret, zwierzyła sie Gerardowi, jak musiała zaciskał zeby, .eby zniesc dotyk me.czyzny. – A wiec to nawet nie było jego dziecko! – wybuchnał smiechem Gerard. – Wspaniała historia! Nicole musiała sie gotowac ze złosci, kiedy sie dowiedziała, .e jej drogi ma. nie tylko sypia z inna, ale tak.e zrobił je| dziecko! – Schwycił tłusta dłon Bianki i serdecznie ucałował. – Jaka szkoda, .e pani poroniła. Bardzo by Armstrongowi było dobrze, gdyby dziecko wygladało kropka w kropke jak sasiad. – Tak – westchneła tesknie Bianka. – Och, jak.e bym
chciała wystawic go na takie samo posmiewisko, na jakie on mnie wystawił wczesniej. Uwa.ał mnie za głupki. – Któ.by mógł pania uwa.ac za głupia? Sam chyba musiał byc skonczonym głupcem. – O, tak – szepneła. – Pan mnie naprawde rozumie. Przez chwile siedzieli w milczeniu. Bianka myslała, .e wreszcie znalazła przyjaciela, kogos, kto ja rozumie. Do tej pory wszyscy stawali po stronie Claya i Nicole. Gerard sam jeszcze nie wiedział, jak wykorzystac ie bezcenne informacje, ale był pewny, .e na pewno mu sie przydadza. – Pozwoli pani, .e sie przedstawie. Jestem Gerard Gautier z rodu Courtalainów. – Courtalainów! Przecie. tak brzmi nazwisko Nicole! – Rzeczywiscie, jestesmy... spokrewnieni. Oczy Bianki natychmiast wypełniły sie łzami. – Wykorzystał mnie pan – szepneła zrozpaczona. Słuchał mnie pan, a tymczasem stoi pan po stronie tamtej! 305 Chciała wstac, ale przeszkadzał jej w tym olbrzymi brzuch. Gerard złapał ja za ramiona i pchnał z powrotem na ziemie. – To, .e jestem z nia spokrewniony, wcale nie znaczy, .e stoje po jej stronie. Wrecz przeciwnie. Jestem gosciem w jej domu i przy ka.dej okazji nie omieszka mi wytknac, komu zawdzieczam chleb. Bianka mrugała powiekami, .eby odgonic łzy. – A wiec sam pan sie przekonał, .e nie jest znowu taka biedna, skrzywdzona swieta, za jaka wszyscy ja maja. Odebrała mi mojego narzeczonego. Chciała mi zabrac te. Arundel Hall i cały majatek. A mimo to wszyscy uwa.aja, .e to ja jestem zła. Odebrałam tylko moja własnosc. – Tak – zgodził sie Gerard. – Przypuszczam, .e przez „wszystkich” rozumie pani Amerykanów. Ale w koncu czego mo.na sie spodziewac po tych prymitywnych, nieokrzesanych ludziach? – Wszyscy oni to głupcy – usmiechneła sie Bianka. – Nikt nie zauwa.ył, jak pokatnie sie zabawiała z tym wstretnym Wesleyem Stanfordem. – Czy Izaakiem Simmonsem – uzupełnił z niesmakiem Gerard. – Ile. ona czasu spedza z tym łachmyta! Dobiegło ich bicie dzwonu wzywajacego robotników na kolacje.
– Musze ju. isc – powiedziała Bianka. – Czy moglibysmy jeszcze kiedys... sie spotkac? Gerard u.ył całych swoich watłych sił, .eby podniesc Bianke. A nie było to łatwe zadanie. Wło.ył surdut. – Nawet gdyby pani nie chciała, sam bym pania odnalazł. Czy moge wyznac, .e pierwszy raz od przyjazdu do Ameryki czuje, .e znalazłem przyjazna dusze? – Tak – odparła cicho Bianka. – I ja odnosze podobne wra.enie. Ujał jej dłon i pieszczotliwie ucałował. – A wiec do jutra? – Tutaj, w południe. Przyniose cos do jedzenia. 306 Szybko skinał głowa i odszedł. 20 Bianka przez chwile patrzyła za Gerardem. Był doprawdy uroczym me.czyzna – wszystko było w nim tak delikatne, wyrafinowane, tak dalekie od niezrecznosci Amerykanów. Odwróciła sie w strone domu i westchneła na mysl o czekajacej ja drodze. To wina Claya. Chciała, .eby ktos obwoził ja powozem po plantacji, ale on wysmiał ja mówiac, .e nie ma zamiaru robic dróg tylko dlatego, .e ona jest zbyt leniwa, .eby chodzic. Podczas mozolnej wedrówki do domu myslała o Gerardzie. Dlaczego nie mogła poslubic kogos takiego? Dlaczego dostał jej sie ten skapy, okrutny Clayton? Z człowiekiem takim jak Gerard mogłaby byc szczesliwa. Kilkakrotnie powtórzyła jego imie. Tak, .ycie z nim byłoby słodkie. Nigdy by na nia nie krzyczał, ani nie mówił przykrych, bolesnych rzeczy. Jej euforia znikneła, gdy weszła do domu. Było tam niewyobra.alnie brudno. Nie sprzatano w nim od ponad roku. Z sufitów zwisały pajeczyny. Podłogi były matowe, zakurzone. Z dywanów unosiły sie obłoczki pyłu, gdy sie po nich chodziło. Ubrania, papiery i zwiedłe kwiaty zasmiecały stoły i komody. Bianka starała sie zatrzymac słu.be, ale Clay zawsze wtracał sie do spraw dyscypliny i stawał po stronie słu.acych. Po kilku miesiacach odmówił zatrudniania kogokolwiek. Powiedział, .e sumienie nie pozwala mu zmuszac ludzi do takiej pracy. Pokłóciła sie z nim Stwierdziła, .e on nie ma pojecia, jak nale.y traktowac słu.be. Nawet tego nie słuchał. – Oto cała moja, osmiele sie powiedziec, .oneczka – powitał ja teraz.
Jego smiech rozległ sie na schodach i hallu. By w białej niegdys koszuli, teraz brudnej i podartej, rozpietej do pasa i 307 niedbale wetknietej w spodnie. Jego wysokie buty oblepiało błoto. W dłoni trzymał szklanke burbona, jak zreszta ostatnio prawie nieustannie. – Spodziewałem sie, .e dzwon na kolacje sprowadzi cie do domu – powiedział niedbale. Potarł dłonia nieogolona szczeke. – Niewa.ne, gdzie jestes, sama tylko wzmianka o jedzeniu wystarczy, by zmusic cie do biegu – Jestes obrzydliwy – sykneła i weszła do jadalni. Maggie była jedna z tych nielicznych sług, które pozostały w majatku. Bianka usadowiła sie wygodnie na krzesle i rozpostarła na kolanach lniana serwetke, przygladajac sie jednoczesnie potrawom. – Co za głód! – powiedział od progu Clay. - Gdybys potrafiła spojrzec tak na me.czyzne, byłby twój, Ale me.czyzni cie nie interesuja, prawda? Zajmujesz sie tylko jedzeniem i sama soba. Bianka nało.yła sobie na talerz trzy bułeczki. – Nie znasz mnie. Mo.e zainteresuje cie fakt, .e sa tacy, którym sie podobam. Clay głosno zaczerpnał łyk burbona. – —aden me.czyzna nie mo.e byc a. tak głupi. Mam nadzieje, .e jestem jedynym idiota, który zwrócił na ciebie uwage. Bianka jadła nieprzerwanie, powoli. – Czy wiesz, .e twoja droga, utracona Nicole spała z Izaakiem Simmonsem? – Usmiechneła sie, widzac wyraz jego twarzy. – Zawsze była dziwka. Starała sie z toba widywac nawet wtedy, gdy mieszkałes ze mna. Kobieta tego typu nie mo.e sie obyc bez me.czyzny, kimkolwiek by był. Zało.e sie, .e spała te. z Abem. Prawdopodobnie posłu.yła sie mna jako swatka, gdy wysłałam ich na wyspe. – Nie wierze ci – powiedział Clay przez zacisniete zeby. – Izaak jest jeszcze chłopcem. – A jakim szesnastolatkiem ty byłes? Teraz, gdy sie od ciebie uwolniła, mo.e robic, co chce i z kim chce. Zało.e sie, .e 308 nauczyłes ja kilku brudnych sztuczek, które pokazuje teraz drogiemu, niewinnemu Izaakowi.
– Milcz! – krzyknał i rzucił w nia szklanka. Był jednak zbyt pijany, by wycelowac, a mo.e to ona posiadła ju. sztuke robienia uników, bo chybił. Wypadł z domu w kierunku stajni. Ostatnio rzadko bywał w kantorze. Nie wydawało mu sie to potrzebne. W stajni chwycił butelke burbona i pogalopował w strone rzeki. Usiadł cie.ko na brzegu i oparł sie o drzewo. Widział stad swietnie utrzymane pola Nicole. Dobrze, .e chocia. dom i młyn były zasłoniete. Zastanawiał sie, czy Nicole mysli o nim czasem, czy go jeszcze pamieta. Mieszkała z tym małym Francuzem, według słów Maggie, opluwanym przez wiekszosc kobiet w Wirginii. Odrzucił pomysł z Izaakiem. Umysł Bianki był chory. Łyknał burbona. Coraz wiecej go potrzebował, .eby zapomniec. Czasem budził sie w nocy wyrwany ze snu, w którym rodzice, Beth i James oskar.ali go o to, .e o nich zapomniał i .e zniszczył to, co niegdys do nich nale.ało. Rano budził sie z nowa nadzieja, planami na przyszłosc. Potem widział Bianke, brudny dom, zaniedbane pola. Zza rzeki dobiegł go wybuch smiechu jednego z blizniat. Bez namysłu siegnał po trunek. Przytepiał jego zmysły, sprawiał, .e zapominał i nie musiał słyszec ani myslec. Nie zwrócił uwagi na zbierajace sie chmury. W miare upływu czasu niebo ciemniało coraz bardziej. Chmury wedrowały leniwie ale zdecydowanie. W oddali jakas błyskawica przecieła niebo. Upał ustapił, a wiatr stawał sie coraz mocniejszy. Szarpał rozpieta koszule. Ale dzieki whisky Clay nie czuł zimna. Nie poruszył sie nawet wtedy, gdy spadły pierwsze krople deszczu. Uderzały o jego kapelusz, spływały z ronda na twarz. Nie zauwa.ył, .e mokry materiał przylgnał do jego ciała. Po prostu siedział i pił. 309 Nicole westchneła, wygladajac przez okno. Od dwóch dni nie przestawało padac ani na minute. Musieli unieruchomic młyn, poniewa. poziom wody w rzece podniósł sie tak bardzo, .e nie sposób było kontrolowac jej przepływu. Izaak zapewnił ja, .e dopóki trzymaja sie kamienne umocnienia, zbo.e jest bezpieczne. Woda podmywała tarasy pól. Nic im nie zagra.ało, dopóki nie zacznie sie erozja. Podskoczyła, słyszac walenie do drzwi. – Wesley! – zawołała zadowolona z jego widoku – Jestes cały przemoczony. Wejdz.
Zdjał płaszcz i strzepnał. Janie odebrała mu go i rozwiesiła, .eby wysechł. – Po co, na Boga Ojca, wychodziłes na taka pogode? – zapytała Janie. – Macie jakies kłopoty z rzeka? – Mnóstwo. Jest kawa? Jestem równie zmarzniety jak mokry. Nicole podsuneła mu du.a fili.anke. Wypił na stojaco, grzejac sie przy ogniu. Gerard przysiadł w kacie, cichy, pozornie nie zainteresowany, lecz uwa.nie obserwował sytuacje. Wes słyszał dochodzace z pietra głosy blizniat bawiacych sie prawdopodobnie z matka Nicole, kobieta, która widział zaledwie raz w .yciu. – No, czekamy – upomniała go Janie. – Co cie tu sprowadza? – Własnie szedłem do Claya. Jesli ten deszcz sie utrzyma, zanosi sie na powódz. – Powódz? – zapytała Nicole. – Czy Clayowi cos grozi? Janie posłała jej ostre spojrzenie. – Chyba raczej: czy nam nic nie grozi? Wes obserwował Nicole. – Terenom Claya zawsze groziło zalanie, przynajmniej ni.szym partiom. Raz ju. była tam powódz, gdy bylismy dziecmi. Ale oczywiscie pozostałe pola starego pana Armstronga były wtedy równie. obsiane. – Nie rozumiem. 310 Wes uklakł i kawałkiem patyka zaczał szkicowac plan ziem Claya, gruntów Nicole oraz rzeki. Tu. za młynem rzeka skrecała ostro w kierunku posiadłosci Armstrongów, podmywajac brzeg pól i powodujac ich stałe obni.anie sie. Po stronie Nicole brzeg był wysoki, jednak pola Claya stanowiły potencjalny zbiornik nadmiaru wody. Nicole popatrzyła znad rysunku. – A zatem moja ziemia stanowi zagrożenie dla jego pól i dodatkowo podnosi poziom wody. – Może to tak wygląda, ale nie wierze, żeby to z twojej winy Clay miał utracić zbiory. – Utracić? Wszystko? Wes skreslił narysowana mape. – To jego wina. Wie o powodziach. Za ka.dym razem, gdy obsiewał te pola, podejmował ryzyko, ale opłacało sie, bo ziemia tam jest wyjatkowo .yzna. Ratował sie zawsze
obsiewaniem wy.ej poło.onych terenów. Jego ojciec zawsze uwa.ał plony z tego kawałka za usmiech losu. Nicole wstała. – Ale w tym roku obsiano tylko tarasy. Wes stanał obok niej. – Uwa.ał, .e wie lepiej. Mógł przewidziec, co sie mo.e stac. – Czy mo.na cos zrobic? Czy on naprawde straci wszystko? Wes objał ja ramieniem. – Nie mo.esz opanowac deszczu. Gdybys mogła go powstrzymac, uratowałabys Claya, ale to jedyna rzecz, która mo.na zrobic. – Czuje sie taka bezradna. Tak chciałabym cos na to poradzic. – Wesley – powiedziała ostro Janie. – Na pewno jestes bardzo głodny. Chcesz cos zjesc? Usmiechnał sie do niej. 311 – I to jeszcze jak! Opowiedz mi, co u was słychac. Mo.e mógłbym zobaczyc sie z blizniakami? Janie staneła obok schodów. – Ksia.e Wesley chciałby zobaczyc sie z Waszymi Wysokosciami. Wes patrzył na Nicole z niedowierzaniem. Zamkneła oczy i potrzasneła głowa z westchnieniem. Rece uniosła w gescie bezradnosci. Smiech utknał mu w gardle. Dzieci zbiegły ze schodów, przeskakujac po dwa stopnie, i rzuciły mu sie na szyje. Zakrecił sie, unoszac je wysoko, a. piszczały z radosci. – Powinienes sie o.enic, Wes – powiedziała Janie smiertelnie powa.nie, patrzac znaczaco na Nicole. – O.enie sie, gdy tylko zgodzisz sie mnie poslubic – rozesmiał sie. – Nie, nie moge. Przypomniałem sobie, .e obiecałem ju. jednej z siostrzyczek Izaaka. – Doskonale – sapneła Janie. – Oswiadcz mi sie, a cie przyjme. Odstaw teraz na bok dzieciaki i chodz cos zjesc. Pózniej, jedzac i odpowiadajac na pytania blizniat, Wes przyjrzał sie wyrazowi twarzy Nicole. Wiedział, co ja gnebiło. Siegnał przez stół i uscisnał jej dłon. – Jeszcze bedzie dobrze, zobaczysz. Travis i ja zadbamy o to, by Clay nie stracił plantacji. Nicole błyskawicznie uniosła głowe.
– Co masz na mysli? Przecie. utrata zbiorów z jednego roku nie oznacza jeszcze utraty całego gospodarstwa. Wes i Janie wymienili spojrzenia. – Normalnie nie, ale rzadko sie zdarza, by ktos utracił cały zbiór. Clay powinien był obsiac wy.sze pola. – Przecie. jesli nawet przepadna plony, Clay ma dosc wolnej gotówki, .eby prze.yc. Nie wierze, .eby całe gospodarstwo mogło upasc w ciagu jednego tylko roku. Wes odsunał talerz. Deszcz bebnił o dach. – Powinnas poznac prawde. W zeszłym roku Clay pozwolił, by zbo.e zgniło na polach, ale poniewa. wczesniej cie.ko pracował, poniewa. jego ojciec dbał o plantacje, 312 przetrwał. Natomiast Bianka... – Urwał, widzac oczy Nicole. Choc starała sie nadac im obojetny wyraz, odgadł, .e ju. dzwiek tego imienia sprawia jej ból. – Bianka – ciagnał – zaciagneła niezwykle wysokie długi. Widziałem sie miesiac temu z Clayem i powiedział, .e po.ycza pieniadze pod zastaw plantacji po to, .eby wysłac swemu tesciowi do Anglii. Najwyrazniej Bianka stara sie wykupic to, co kiedys nale.ało do jej rodziny. Nicole wstała, podeszła do kominka i zaczeła bezmyslnie grzebac w popiele. Przypomniała sobie park przy domu Bianki. Bianka nigdy nie przestawała mówic o jego odzyskaniu. – I Clay zgodził sie zastawic ziemie? To do niego niepodobne. Wes zawahał sie, a potem odpowiedział: – Nie wiem, czy to on. On sie zmienił. Wcale mu nie zale.y na tym, co sie stanie z nim lub jego ziemia. On sie w ogóle nie rusza bez szklanki whisky w dłoni. Daremnie próbowałem przemówic mu do rozumu. Po prostu mnie zignorował. To jest gorsze ni. jakiekolwiek inne nieszczescie. Clay zawsze miał goracy temperament i uderzał, zanim zda.ył pomyslec, a teraz... – umilkł, nie konczac zdania. – A zatem Clay stracił zbiory z tego i ubiegłego roku. Czy chcesz przez to powiedziec, .e jest bankrutem? – Nie. Travis i ja rozmawialismy z wierzycielami Claya, jestesmy jego .yrantami. Ale powiedziałem te. Clayowi, .eby powstrzymał wydatki Bianki. Odwróciła sie do niego. – A czy powiedziałes mu te., .e odpowiadasz za jego długi? – Oczywiscie. Nie chciałem go martwic.
– Me.czyzni! – podsumowała gniewnie Nicole, po czym powiedziała kilka słów po francusku, co kazało przysłuchujacemu sie Gerardowi podniesc brwi. – Jak mogłes powiedziec człowiekowi, .e nie radzi sobie ze swoim własnym gospodarstwem, ale ma sie nie martwic, bo ktos sie nim zaopiekuje?! 313 – To nie tak! Jestesmy przyjaciółmi. Zawsze nimi bylismy. – Przyjaciele sobie pomagaja, a nie niszcza sie nawzajem. – Nicole! – ostrzegł Wes, czujac wzbierajaca złosc. – Znam go od zawsze i... – A teraz wia.esz kamien do szyi tonacemu. Ot co! Wes wstał z poczerwieniała twarza, zaciskajac dłonie na brzegu stołu. Wtedy wtraciła sie Janie. – Przestancie obydwoje! Zachowujecie sie jak dzieci. Nawet gorzej, bo nawet bliznieta nie urzadzaja takich scen. Wes opanował sie. – Przepraszam. Nie chciałem sie na ciebie złoscic, ale oskar.yłas mnie o brzydkie sprawki. Nicole odwróciła sie do ognia, trzymajac nadal w reku pogrzebacz. Odtworzyła nim szkic, który narysował Wes. Patrzac na swoje dzieło, powiedziała: – Nie to miałam na mysli. Tylko Clay jest taki hardy. Kocha te plantacje i raczej umrze, ni. ja utraci. – To nie ma sensu. Wzruszyła ramionami. – Mo.e nie ma. A mo.e tylko ja nie potrafie wyrazic, o co mi chodzi. Wes, czy istnieje jakis sposób, .eby powstrzymac rzeke? – Modlic sie. Jesli przestanie padac, woda opadnie. – Dlaczego rzeka nie zalewa pól co roku? Dlaczego jest to tak rzadkie zjawisko? – Bieg rzeki zmienia sie ciagle. Dziadek Claya opowiadał nam, .e kiedy był dzieckiem, nie było tych tarasów, ale z ka.dym rokiem rzeka odsuwała sie nieco, zostawiajac skrawek ladu. – Masz – powiedziała, odstepujac od szkicu i podajac mu pogrzebacz. – Poka. mi, jak to wyglada. Przykucnał nad paleniskiem.
314 – Wydaje mi sie, .e koryto rzeki zagina sie coraz bardziej. Ten zakret był kiedys łagodniejszy, ale zmienił sie z biegiem lat. Przyjrzała sie mapie. – Mówisz, .e rzeka pochłania mój lad i buduje tarasy po stronie nale.acej do Claya. Wes popatrzył na nia zdziwiony. – Nie sadze, bys miała sie czym martwic. Ziemi ubedzie ci dopiero za jakies piecdziesiat lat. Nie zwróciła uwagi na jego spojrzenie. – A jesli damy władcy tej rzeki to, czego chce? – O czym ty mówisz? – szepnał Wes. Pomyslał, .e jest samolubna, bo martwi sie tym, .e rzeka zabiera jej ziemie. – Nicole... – wtraciła sie Janie. – Nie podoba mi sie ten ton. Nicole wzieła do reki patyk. – Co stanie sie, jesli przetnie sie moja ziemie w tym miejscu? – Narysowała linie łaczaca proste odcinki rzeki. – Co sie wtedy stanie? – Ziemia jest wilgotna i rozmiekła, a zatem prawdopodobnie obsunie sie do rzeki. – A jak to wpłynie na poziom wody? Jego oczy zaczeły sie rozszerzac, w miare jak pojmował, co ona ma na mysli. – Nicole, nie mo.esz tego zrobic. To jest kilka dni kopania, a poza tym ta ziemia jest obsiana pszenica. – Nie odpowiedziałes mi. Czy to obni.y poziom wody? – Dałoby to jakies ujscie jej nadmiarowi... mo.e. Skad mo.na wiedziec? – Pytam o twoja opinie, a nie wyrok. – Tak, do diabła! Rzeka pewnie chetnie pochłonełaby twoja ziemie zamiast Claya. Co tej cholernej wodzie zale.y! – Byłabym ci wdzieczna, gdybys powsciagnał swój jezyk w obecnosci dzieci – powiedziała Nicole powa.nie. – A teraz, bedziemy potrzebowali łopat, motyk do kamieni i korzeni oraz... 315 Wes przerwał jej. – Wygladałas przez okno? Deszcz jest tak gesty, .e mógłby zabic, a ty mówisz o pracy na zewnatrz. – Inaczej nie da sie wykopac rowu. A mo.e ty nam go przyniesiesz do ciepłego i miłego domu?
– Nie moge ci na to pozwolic – zaprotestował Wes. – Clay poradzi sobie bez twojego poswiecenia. Travis i ja po.yczymy mu pieniedzy, a nastepny rok na pewno bedzie lepszy. Nicole rzuciła mu lodowate spojrzenie. – Na pewno? Na pewno przyszły rok bedzie lepszy? Popatrz, co z nim zrobilismy. Wszyscy go opuscilismy. On potrzebuje rodziny. Był szczesliwy, majac przy sobie rodziców, Jamesa, Beth i bliznieta. Potem jeden po drugim, wszyscy go opuscili. Kiedyś i ja ofiarowałam mu moją miłość, ale odebrałam mu ja... razem z bliźniętami. – Uniosła rękę i wyciągnęła w kierunku Arundel Hall. – Kiedyś był to szczęśliwy dom pełen osób, które kochał i które jego kochały. I co mu pozostało? Nawet dzieci jego własnego brata mieszkają u obcej osoby. Musimy mu okazać naszą troskę. – Ale Travis i ja... – Pieniądze! Jesteś jak ma., który daje swojej .onie pieniadze zamiast opieki i miłosci, której ona potrzebuje. Clay nie potrzebuje pieniedzy; potrzebuje kogos, kto mu udowodni, .e mysli o nim. Musi czuc, .e nie jest sam na tym swiecie. Wes, Janie i bliznieta wstali, patrzac na nia. Gerard przymknał oczy, by ukryc błysk zainteresowania. – Sadzisz, .e wiesz, co czuje Clay? – zapytał spokojnie Wes. – A mo.e tylko mówisz o swoich odczuciach? Mo.e to ty czujesz sie samotna i potrzebujesz czyjejs opieki? Nicole starała sie usmiechnac. – Nie wiem. Nie mam teraz czasu, .eby o tym rozmyslac. Ka.da stracona chwila to grozba zalania tytoniu Claya. Wes nagle chwycił ja i przytulił mocno. 316 – Je.eli kiedys znajde kobiete, która bedzie mnie kochała choc w połowie tak, jak ty kochasz Claya, nie pozwole jej odejsc. Nicole wysuneła sie z jego objec i otarła oczy. – Chciałabym zachowac dla siebie kilka moich sekretów. Prosze. Poza tym nie watpie .e i ty, i Clay zachowywalibyscie sie tak samo jak ja. No! – powiedziała ostro. – Przygotujemy sie. Nie masz przypadkiem kilku łopat? Janie odwiazała fartuch i powiesiła go na kołku na drzwiach. Potem chwyciła płaszcz Wesa. – Dokad sie wybierasz? – spytał jego własciciel. – Podczas gdy wy dwoje bedziecie sobie tu gawedzic, ja
zamierzam cos zrobic. Przede wszystkim po.ycze od Izaaka jakies okrycia. Nie mam ochoty biegac po deszczu w przemoczonym ubraniu. Potem pójde po Claya. – Po Claya! – zakrzykneli jednoczesnie Wes i Nicole. – Mo.e wy macie go za inwalide, ale ja wiem lepiej. Nadaje sie do kopania równie dobrze jak ka.dy inny, a poza tym zostało mu jeszcze kilku ludzi. Szkoda, .e nie ma czasu, .eby sprowadzic tu Travisa. Nicole i Wes siedzieli, wpatrujac sie w nia. – Czy chcecie wypuscic korzenie? Nicole, chodz ze mna do młyna. Ty, Wes, idz zobaczyc, gdzie nale.y wykopac rów. Wes chwycił ramie Nicole i pociagnał ja w kierunku drzwi. – Chodzmy! Przed nami wiele pracy! 21 Janie doznała wstrzasu, widzac stan, w jakim znajdował sie Arundel Hall. W dachu zrobiły sie ogromne dziury, wiec cała podłoga została zalana. Drzwi stały otworem, tote. brzeg chodnika w hallu był przemoczony. Weszła do srodka, usiłujac zamknac drzwi. Ciagła wilgoc panujaca w domu wypaczyła je i nie dawało sie ich zatrzasnac. Janie podwineła brzeg dywanu, a. 317 jekneła widzac zniszczona podłoge. Trzeba bedzie wymienic cała debowa klepke. Rozejrzała sie z niezadowoleniem po hallu. Przenikliwa wilgoc sprawiła, .e brud zaczał smierdziec. Przymkneła oczy, proszac w mysli matke Claya o wybaczenie. Ruszyła do biblioteki. Bez pukania otworzyła drzwi. Okazało sie, .e było to jedyne nietkniete pomieszczenie, choc tak.e nie było sprzatane. Stała w progu przez kilka chwil, starajac sie dojrzec cos w półmroku. – Chyba ju. umarłem i poszedłem do nieba – dobiegł ja niski, nieco bełkotliwy głos z kata. – Moja piekna Janie w meskich spodniach. Uwa.asz, .e to stanie sie modne? Janie podeszła do biurka i zapaliła lampe. Zdumiała sie, widzac Claya. Miał zaczerwienione oczy i brudna, zarosnieta twarz. Watpiła, by mył sie ostatnio. – Janie, dziewczyno, czy mogłabys podac mi ten kufel z biurka? Chciałem go wziac sam, ale chyba nie starczy mi sił. Janie przygladała mu sie przez chwile. – Kiedy ostatnio jadłes? – Jadłem? Nie ma co jesc. Nie wiedziałas, .e wszystko zjada moja droga .ona? – Chciał usiasc, ale był to zbyt du.y
wysiłek. Janie pomogła mu. – Smierdzisz! – Dzieki, moja droga. To najmilsza rzecz, jaka ostatnio usłyszałem. Pomogła mu wstac. Chwiał sie na nogach. – Masz ze mna isc! – Oczywiscie. Pójde, dokadkolwiek zechcesz. – Najpierw wyprowadze cie na deszcz. Mo.e to cie otrzezwi, a przynajmniej umyje. Potem do kuchni. – O tak – odpowiedział Clay. – Kuchnia. Ulubione pomieszczenie mojej .ony. Biedna Maggie ma teraz wiecej roboty, ni. gdy gotowała dla całej plantacji. Czy wiesz, .e wszyscy odeszli? 318 Oparł sie na Janie, idac do bocznych drzwi. – Nigdy nie widziałam bardziej .ałosnego przypadku litowania sie nad samym soba. Zimny deszcz uderzył w oboje z dzika siła. Janie schyliła głowe przed jego naporem, ale Clay wygladał tak, jakby nic nie czuł. Potem Janie rozpaliła ogien pod kuchnia. Szybko wstawiła wode na kawe. Kuchnia wygladała jak chlew, w niczym nie przypominała lsniacego czystoscia pomieszczenia sprzed roku. Sprawiała wra.enie niepotrzebnej, opuszczonej. Janie pomogła Clayowi usiasc, po czym wybiegła na deszcz, szukac Maggie. Potrzebowała pomocy, by otrzezwic Claya. W ciagu nastepnej godziny udało sie obu kobietom wmusic w niego niewyobra.alna ilosc kawy oraz jajecznice z szesciu jajek. Przez cały ten czas Maggie mówiła. – To ju. nie ten sam szczesliwy dom. Ta kobieta wszedzie wciska swój nos. Chce, .ebysmy sie jej bez przerwy kłaniali i całowali jej tłuste stopy. Smialismy sie z niej, zanim wyszła za pana Claya. – Przerwała, by posłac mu pełne wyrzutu spojrzenie. – Ale potem nie mo.na jej było zniesc. Kto tylko mógł, wyniósł sie. Po tym, jak zaczeła obcinac racje jedzenia, uciekło nawet kilku niewolników. Wiedzieli, .e Clay nie bedzie ich szukał. I mieli racje. Clay zaczynał trzezwiec. – Janie nie ma ochoty na wysłuchiwanie naszych problemów. Ludzie z nieba nie lubia słuchac o piekle. – Sam pan wybrał to piekło! – Maggie wyraznie zasadziła
sie na dłu.szy, znany ju. obojgu wykład. Janie poło.yła jej reke na ramieniu. – Clay – powiedziała. – Czy wytrzezwiałes na tyle, by mnie posłuchac? Spojrzał na nia znad jajecznicy. Jego brazowe oczy zapadły sie w głab czaszki. Usta były waskie, spekane w kacikach. Postarzał sie. – Co chcesz mi powiedziec? – zapytał obojetnie. 319 – Czy zdajesz sobie sprawe z tego, .e deszcz niszczy twoje zbiory? Skrzywił sie i odepchnał talerz. Janie podsuneła mu go znowu. Posłusznie wrócił do jedzenia. – Mo.e jestem pijany, ale nie byłem w stanie zapobiec temu, co sie stało. Mo.e sam byłem tego przyczyna. Doskonale wiem, co robi deszcz. Nie sadzisz, .e to swietne zakonczenie? Po tym wszystkim, czego dokonała moja .ona, .eby dostac te plantacje, wyglada na to, .e stracimy ja oboje. – I ty na to pozwolisz? – krzykneła Janie. – Clay, jakiego znałam, nie poddałby sie bez walki. Pamietam, jak kiedys kłóciłes sie z Jamesem przez trzy dni. – Ach, James – westchnał. – Wtedy mi zale.ało. – Mo.e tobie nie zale.y na samym sobie – odpowiedziała zdecydowanie – ale innych twój los obchodzi. Własnie teraz, w tym deszczu, Nicole i Wesley usiłuja odciac kawał jej ziemi, .eby uratowac twoje pola. A ty tylko siedzisz i nurzasz sie w swej głupiej dumie. – Duma? Nie mam jej od... pewnego poranka w jaskini. – Przestan! – krzykneła Janie. – Przestan myslec o sobie i posłuchaj mnie. Nie słyszałes, co mówiłam? Wes powiedział Nicole, .e twoje pola prawdopodobnie zostana zalane, a ona wymysliła sposób, .eby je uratowac. – Uratowac? – Uniósł głowe. – Mo.na tylko zatrzymac deszcz, albo wybudowac tame w górze rzeki. – Albo znalezc miejsce, któredy bedzie mogła spłynac woda, omijajac twoje pola... – O czym ty mówisz? Maggie usiadła obok niego. – Powiedziałas, .e Nicole chce ocalic zbiory pana Claya? Jak? Janie przeniosła wzrok z jednej pary wpatrzonych w nia z ciekawoscia oczu, na druga.
– Znacie ten ostry zakret rzeki tu. pod młynem? – Nie czekała na potwierdzenie. – Nicole wymysliła, .e je.eli wykopie 320 sie rów, rzeka popłynie tamtedy, zamiast zalac pola, gdzie rosnie tyton. Clay przechylił sie do tyłu na krzesle, wpatrujac sie w Janie. Rozumiał, o czym mówi. Nadmiar wody potrzebował ujscia i ka.de miejsce było do tego dobre. Po chwili przemówił: – Jesli rzeka zmieni bieg, Nicole straci ładnych pare akrów ziemi. – To samo twierdzi Wes. – Janie nalała całej trójce kawy. – Próbował wybic jej to z głowy, ale ona powiedziała... – urwała, patrzac na Claya. – Powiedziała, .e potrzebujesz kogos, kto by w ciebie wierzył. Kogos, komu by na tobie zale.ało. Clay zerwał sie z krzesła i podszedł do okna. Deszcz był tak gesty, .e trudno byłoby cos dostrzec za sciana wody. Pomyslał o Nicole. Przez prawie rok był ustawicznie pijany i nie czuł nic, nie myslał, nie mógł nawet pracowac. W ka.dej chwili jednak, pijany czy trzezwy, myslał o niej, o tym, co mogłoby sie wydarzyc, co wydarzyłoby sie, gdyby tylko on... Im wiecej o tym myslał, tym wiecej pił. Janie miała racje, roztkliwiał sie nad soba. Zawsze odnosił wra.enie, .e panuje nad swoim .yciem, ale nagle zabrakło rodziców, potem Jamesa i Beth. Sadził, .e pragnie Bianki, ale Nicole zmaciła to wra.enie. Gdy zdał sobie sprawe z tego, jak bardzo ja kocha, było ju. za pózno. Zranił ja wtedy tak głeboko, .e nigdy chyba mu ju. nie zaufa. Strumienie deszczu chłostały szyby. Gdzies tam, w powodzi, Nicole pracowała dla niego. Poswieciła dla niego swoja ziemie i zbiory oraz nara.ała swoich ludzi. Co powiedziała Janie? Chciała mu pokazac, .e komus na nim zale.y. Odwrócił sie do Janie. – Na plantacji zostało jeszcze szesciu me.czyzn. Zwołam ich i zdobede łopaty. – Ruszył ku drzwiom. – Beda chcieli jesc. Opró.nij spi.arnie. – Tak, prosze pana! – odpowiedziała rzesko Maggie. 321 Gdy wyszedł, obie kobiety patrzyły jeszcze chwile na zamkniete drzwi. – Nasza słodka, mała pani ciagle go jeszcze kocha,
prawda? – zapytała Maggie. – Ani na chwile nie przestała, chocia. oczywiscie starałam sie wybic jej to z głowy. Uwa.am, .e .aden me.czyzna nie jest godny jej uczucia. – A co z tym Francuzem, który z nia mieszka? – Maggie, nie wiesz, o kim mówisz. – Mam kilka godzin na słuchanie – powiedziała, wrzucajac .ywnosc do jutowych worków. Ugotuja posiłek we młynie. Lepiej było wziac to wszystko teraz, ni. potem niesc gorace dania w deszczu. Janie usmiechneła sie. – Zabierzmy sie do roboty. Mam do opowiedzenia plotki z całego roku. Deszcz był tak gesty, .e Clay z trudem mógł dojrzec swoich ludzi przeprawiajacych sie przez rzeke. Woda przelewała sie przez burty płytkiej łodzi, gro.ac zmyciem ich z pokładu. Rzeka podniosła sie ju. na tyle, .e pochłoneła kilka rzedów tytoniu. Gdy dotarli na brzeg, wzieli łopaty na ramie i ruszyli w góre scie.ka, pochylajac głowy, by ronda kapeluszy choc troche osłoniły twarze przed lodowatymi strugami wody. Znalazłszy sie na miejscu, bezzwłocznie przystapili do pracy. Clayton, który obudził sie z letargu i sam przyszedł do nich, zasługiwał na to, by go usłuchac. Clay zagłebił łopate w grzaskiej ziemi. Nie było czasu, .eby myslec o tym, .e pomaga Nicole w jej pełnej poswiecenia pracy. Nagle ratowanie zbiorów stało sie znów dla niego wa.ne. Pragnał zebrac ten tyton tak, jak jeszcze nigdy nie pragnał niczego. Kopał ze zdumiewajaca energia. Zachowywał sie tak, jakby w niego wstapił demon. Tak bardzo skupił sie na odrzucaniu ziemi, .e nie poczuł czyjejs reki na ramieniu. Gdy wrócił do rzeczywistosci, zobaczył przed soba Nicole. 322 Po tak długim czasie jej widok stanowił dla niego wstrzas. W gesto padajacym deszczu byli sami. Z szerokich kapeluszy na ich twarze spływały strumienie wody. – Prosze! – powiedziała, starajac sie przekrzyczec huk ulewy. – Kawa. – Podała mu kubek zakryty dłonia. Przyjał go i opró.nił bez słowa. Odebrała puste naczynie i odeszła. Stał przez chwile nieruchomo, patrzac, jak ona przedziera sie przez błoto. W meskim ubraniu i wysokich butach wydawała
sie jeszcze drobniejsza. Dookoła niego, unurzane w błocie, chwiały sie łany pszenicy. Jej pszenicy. Clay po raz pierwszy rozejrzał sie wokoło. Pietnastu ludzi kopało rów. Rozpoznał Wesa i Izaaka na jednym koncu. Po lewej stronie była ziemia, która zamierzali odciac. Pszenica uginała sie smagana deszczem, ale pochyły stok gwarantował skuteczne odprowadzanie wody. Tu. obok znajdował sie kamienny murek ograniczajacy taras. Clay widział, jak Izaak i Nicole budowali takie ogrodzenia. Za ka.dym razem, gdy podnosiła kamien, on pociagał łyk z butelki. Teraz cała ta praca pójdzie na marne, jakby nie miała .adnego znaczenia. Dla niego miała ogromne. Ponownie zagłebił łopate w ziemi, tym razem z jeszcze wieksza zacietoscia. I tak ciemny dzien miał sie ku koncowi. Nicole znów do niego podeszła, próbujac namówic go gestem, by odpoczał i zjadł cos, ale potrzasnał tylko głowa, nie przerywajac kopania. Nadeszła noc, a oni wcia. zmagali sie z ziemia. Nie mo.na było zapalic latarni, wiec pracowali czesciowo na wyczucie, a czesciowo sterowani przez Wesleya, który starał sie utrzymac ich w wyznaczonych miejscach. Nad ranem do Claya podszedł Wes. Ruchem głowy kazał mu poda.yc za soba. Wszyscy byli bardzo zmeczeni, ich przemarzniete ciała bolały. Samo kopanie okazało sie wystarczajaco cie.kie. Połaczone z ulewnym deszczem doprowadziło ich do granic wytrzymałosci. 323 Clay poszedł za Wesem a. do konca rowu. Brakowało ju. niewiele. Jeszcze godzina lub dwie, a dowiedza sie, czy nie pracowali na darmo. Clayowi przemkneło przez mysl, .e rzeka mo.e nie przyjac ofiary Nicole. Mo.e nie chciec wpłynac do kanału. Wes spogladał na niego pytajaco, starajac sie ustalic najlepszy kształt ujscia rowu. Rzeka huczała tak głosno, .e wszelka rozmowa była niemo.liwa. Clay wskazał odcinek tu. przy zakrecie i po chwili obaj zaczeli kopac. Niebo powoli sie rozjasniało. Me.czyzni widzieli teraz, gdzie maja kopac. Do zakonczenia pracy brakowało zaledwie szesciu stóp. Wes i Clay wymienili spojrzenia nad głowa Nicole. Pracowała razem ze wszystkimi, nie podnoszac głowy. Wszyscy mysleli o tym samym. W ciagu kilku minut dowiedza sie, czy
sie im udało, czy nie. Nagle rzeka sama odpowiedziała na ich pytanie. Zbyt była niecierpliwa, by czekac, a. ludzie pokonaja szesc stóp. Woda wpadła do kanału z obu stron jednoczesnie. Mokra, miekka ziemia łatwo sie jej poddała. Ledwie zda.yli odskoczyc, by nie porwała ich rzeka. Clay chwycił mocno Nicole w pasie, by odstawic ja na bezpieczne miejsce. Wszyscy stali patrzac, jak rzeka pochłania obsiana pszenica ziemie. Grunt opadał grubymi, ciemnymi płatami. Skotłowana woda wdzierała sie jak wulkaniczna lawa. – Patrzcie! – krzyknał Wes. Wszyscy spojrzeli na rzeke. Tak pochłonieci byli widokiem opadajacej skarpy, .e nie zwracali uwagi na pola Claya. Gdy rzeka zapełniła luke po ziemi Nicole, niesionej teraz z pradem, poziom wody znacznie sie obni.ył. Widac było zalane jeszcze wczoraj rzedy tytoniu, teraz zniszczone, ale bezpieczne. – Hurra! – krzykneła jako pierwsza Nicole. Nagle wszystkich opusciło zmeczenie. Pracowali przez cała noc dla osiagniecia konkretnego celu i udało im sie. Niepewnosc 324 ustapiła miejsca radosci. Zaczeli wymachiwac łopatami w powietrzu. Izaak chwycił Luke'a za reke i wykonali w błocie cos w rodzaju skocznego irlandzkiego tanca. – Zrobilismy to! – zawołał Wes, starajac sie przekrzyczec deszcz. Chwycił Nicole i podrzucił ja do góry. Potem, jak gdyby była workiem ziarna cisnał ja w ramiona Claya. Clay usmiechnał sie szeroko. – Ty tego dokonałas – rozesmiał sie i chwycił ja mocno. – Ty tego dokonałas. Moja piekna, wspaniała .ona! – Przycisnał ja do siebie i pocałował mocno, głeboko, po.adliwie. Na chwile Nicole zapomniała o wszystkim. Całowała go, wkładajac w to całe swoje uczucie. Miała wra.enie, .e tylko on jest w stanie zaspokoic głód, jaki odczuwała. – Bedzie na to jeszcze dosc czasu – przerwał im Wes i klepnał Claya po ramieniu. W jego oczach kryło sie ostrze.enie. Reszta patrzyła na nich zdumiona. Nicole wpatrywała sie w Claya, czujac, .e jej łzy mieszaja sie z kroplami deszczu. Ociagajac sie, postawił ja na ziemi. Odsunał sie od niej szybko, jakby parzyła, ale nie przestawał patrzec na nia z zachwytem, pytajaco.
– Chodzmy jesc – krzyknał Wes. – Mam nadzieje, .e kobiety przygotowały cos dobrego, bo mógłbym zjesc tyle, co cała armia. Nicole odwróciła sie od Claya. Czuła sie o.ywiona jak nigdy dotad. – Jest tu Maggie, a zatem badzcie pewni, .e bedzie a. za du.o jedzenia. Wes usmiechnał sie, objał ja ramieniem i poprowadził do młyna. Na krzy.akach rozstawiono blat, na którym było tyle potraw, .e wystarczyłoby go dla setki zgłodniałych ludzi. Był swie.o upieczony chleb, goracy i wonny, osełki masła, ragout z .ółwia, gotowany jesiotr, ostrygi, kraby, szynka, indyk, 325 wołowina i kaczka. Osiem rodzajów ciasta, dwanascie gatunków jarzyn, cztery rodzaje deseru, trzy rodzaje piwa oraz mleko i herbata. Nicole trzymała sie z dala od Claya. Zabrała swój talerz i usiadła pod sterta pokruszonych kamieni. Nazwał ja swoja .ona i przez chwile czuła sie tak, jakby nia była naprawde. Szczesliwe czasy wydawały sie tak odległe, choc wiedziała, .e nigdy do konca nie była jego .ona. Tylko w czasie kilku dni spedzonych w domu Backesów czuła sie na miejscu. – Zmeczona? Podniosła wzrok, by zobaczyc Claya. Zdjał mokra koszule, owinał sie recznikiem. Wygladał na bezradnego i samotnego. Nicole a. do bólu zapragneła przytulic go i pocieszyc. – Moge usiasc obok? W milczeniu skineła głowa. Za sterta kamieni byli ukryci przed wzrokiem innych. – Nie zjadłas du.o – powiedział, wskazujac jej talerz. – Mo.e potrzebujesz troche ruchu, .eby nabrac apetytu. – Jego oczy błysneły. Próbowała sie usmiechnac, ale jego bliskosc wywoływała w niej silne zdenerwowanie. Wział kawałek szynki z jej talerza i zjadł. – Maggie i Janie przeszły same siebie. – Jedzenie zabrały z twego domu. Podziwiam twoja hojnosc. Jego oczy pociemniały. – Czy naprawde jestesmy sobie tak obcy, .e nie potrafimy rozmawiac? Nie zasługuje na to, co dzis dla mnie zrobiłas! Nie!
– krzyknał, gdy chciała mu przerwac. – Pozwól mi skonczyc. Janie powiedziała, .e lituje sie nad samym soba. Tak było. Myslałem, .e nie zasłu.yłem na to, co mnie spotkało. Ale tej nocy miałem wiele czasu, by wszystko przemyslec. Zdałem sobie w koncu sprawe, .e .ycie jest takie, jakim je sobie uło.ymy. Kiedys powiedziałas, .e nie mo.esz mnie zmienic. Miałas racje. Chciałem wszystkiego i wydawało mi sie, .e to 326 dostane, poprosiwszy tylko. Byłem zbyt słaby, by zaryzykowac próbe. Poło.yła mu reke na ramieniu. – Nie jestes wcale słaby. – Nie sadze, bys mnie znała lepiej ode mnie. Wyrzadziłem ci straszna krzywde, chocby to... – Nie mógł skonczyc. Jego głos załamał sie. – Wróciłas mi nadzieje, nieobecna w moim .yciu od tak długiego czasu. Przykrył jej dłon swoja. – Obiecuje, .e ju. nigdy cie nie zawiode. Nie chodzi mi tylko o tyton. Chodzi o całe .ycie. Popatrzył na jej dłon, pogładził palce. – Nie przypuszczałem, .e to mo.liwe, ale kocham cie bardziej ni. kiedykolwiek. Poczuła ucisk w gardle. Popatrzył jej w oczy. – Nie ma dosc słów, by wypowiedziec, co do ciebie czuje, i podziekowac ci za to, co dla mnie zrobiłas. – Przerwał nagle. – —egnaj – wyszeptał. Szybko opuscił młyn, zostawiwszy w nim koszule, nie zwracajac uwagi na wołania ludzi, .eby został. Nie zdawał sobie sprawy, .e deszcz przemienił sie w zimna m.awke. W swietle poranka zobaczył, jak wiele sie zmieniło. Ziemia Nicole, dawniej opadajaca łagodnym stokiem do wody, teraz konczyła sie stromym urwiskiem. Rzeka wygladała spokojniej, jak wielka, nareszcie syta bestia, trawiaca swój łup. Clay przeprawił sie na druga strone. Powoli szedł do domu. Czuł, .e budzi sie z trwajacego cały rok snu. Czuł nad soba wzrok Jamesa przera.onego zniszczona, a kiedys urocza i .yzna plantacja. Zobaczył, jak bardzo zaniedbany jest dom. Przeskoczył przez kału.e, która zebrała sie na debowej podłodze. U stóp schodów stała Bianka. Miała na sobie obszerny, bladobłekitny jedwabny płaszcz, a pod spodem – ró.owa satynowa suknie. Przy dekolcie, rekawach, wzdłu. brzegu biegły rzedy nastroszonych, kolorowych piór.
– To tak! Tu jestes! Znów nie było cie przez cała noc. 327 – Teskniłas? – zapytał Clay ironicznie. Jej wzrok wystarczał za odpowiedz. – Gdzie sa wszyscy? I dlaczego nie podano sniadania? – Myslałem, .e chodziło ci o mnie, teraz widze, .e tylko o robote Maggie. – Czekam na odpowiedz. Gdzie jest sniadanie? – Sniadanie jest teraz podawane za rzeka, w młynie Nicole. – U niej! Tej fladry! Wiec to tam byłes. Powinnam była wiedziec, .e nie wytrzymasz bez zaspokojenia tych swoich obrzydliwych, prymitywnych potrzeb. Co zrobiła tym razem, .eby cie uwiesc? Czy mówiła cos o mnie? Clay popatrzył w bok z obrzydzeniem. – Dzieki Bogu nawet nie wspomnielismy twojego imienia. – Przynajmniej tego sie nauczyła.– Bianka usmiechneła sie z wy.szoscia. – Jest wystarczajaco bystra, by sie zorientowac, .e ja przejrzałam i wiem, kim ona jest. Wy wszyscy jestescie zbyt slepi, by dostrzec, jaka jest podstepna, zachłanna kłamczucha. Clay odwrócił sie do niej z grymasem wsciekłosci, Wskoczył jednym susem na cztery schody, by stanac tu. przed nia. Chwycił ja za kołnierz sukni i cisnał mocno o sciane. – Ty smieciu! Nie masz prawa nawet wymawiac jej imienia. Nigdy w .yciu nie zrobiłas nic dobrego, a smiesz oskar.ac ja o to, .e jest taka jak ty. Tej nocy Nicole oddała kilka dobrych akrów swojej ziemi, .eby uratowac moje pole. To tam byłem przez cała noc, kopiac u boku jej i ludzi, którzy wiedza, czym jest .yczliwosc i hojnosc. Znów pchnał ja na sciane. – Ju. dosyc mnie wykorzystywałas. Od tej chwili ja bede tu rzadził, nie ty. Bianka z trudem chwytała oddech. Jego uscisk tamował kra.enie krwi. Wydeła tłuste policzki. 328 – Nie mo.esz do niej odejsc. Ja jestem twoja .ona. To wszystko jest moje. – —ona! – zadrwił. – Patrzac na to, co zrobiłem, mysle czasem, .e na ciebie zasłu.yłem. – Puscił ja i zrobił krok w tył.
– Popatrz na siebie! Nie podobasz sie nikomu, bo nawet sama ju. nie mo.esz zniesc swojego widoku. Odwrócił sie od niej, wspiał sie na schody, wszedł do swojej sypialni, rzucił sie na łó.ko i natychmiast zasnał. Po jego odejsciu Bianka stała nieruchomo jak marmurowy posag. O co mu chodziło, gdy powiedział, .e sama nie znosi swojego widoku? Pochodziła ze starej, dobrej angielskiej rodziny. Dlaczego nie miałaby byc z siebie dumna? Zaburczało jej w brzuchu i odruchowo przyło.yła tam reke. Powoli poszła do kuchni. Nie znała sie na gotowaniu, tote. baryłki z maka i innymi produktami na nic jej sie nie zdały. Była bardzo głodna, a nie mogła znalezc nic do jedzenia. Gdy wyszła do ogrodu, miała oczy pełne łez. W odległym zakatku znajdowała sie altanka, ukryta pod dwiema starymi magnoliami. Usiadła cie.ko na ławce, ale stwierdziwszy, .e jest mokra, poderwała sie. Jakie to ma znaczenie? Suknia i tak jest zniszczona. Skubała kolorowe pióra, a łzy płyneły po jej twarzy. – Czy moge przeszkodzic? – zapytał miły głos z obcym akcentem. Bianka uniosła głowe. – Gerard! – krzykneła, a nowa fala łez napłyneła jej do oczu. – Płakałas – powiedział współczujaco. Ju. chciał usiasc, gdy zauwa.ył, .e ławki sa mokre. Wybrał jedna z nich, po czym wytarł ja chusteczka, oczywiscie nie ta jedwabna, nale.aca do Adele. – Powiedz, prosze, co sie stało. Wygladasz tak, jakbys bardzo potrzebowała przyjaciela. Bianka zakryła twarz dłonmi. 329 – Przyjaciela! Nie ma przyjaciół! Wszyscy w tym wstretnym kraju mnie nienawidza. Dzis rano mój ma. powiedział, .e nawet sama siebie nie znosze. Gerard pochylił sie ku niej i dotknał jej włosów. Nie były zbyt czyste. – Nie wiesz, .e on zrobiłby ka.da rzecz, .eby cie zranic? On chce tylko Nicole. Zrobi i powie wszystko, .eby ja dostac. Chce cie stad usunac, .eby miec ja. Bianka popatrzyła na niego swymi małymi, zaczerwienionymi oczkami znad spuchnietych policzków. – Nie mo.e jej miec. O.enił sie ze mna. Gerard usmiechnał sie do niej jak do dziecka.
– Jak.e ty jestes niewinna. Jestes taka słodka i bezbronna, nie wyrafinowana. Czy powiedział ci, gdzie był zeszłej nocy? Machneła reka. – Mówił cos o powodzi i Nicole ratujacej jego ziemie. – To jasne, .e uratowała jego ziemie. Przecie. mysli, .e kiedys do niej bedzie nale.ała. Zrobiła to tak, .eby wygladało na wielkie poswiecenie, ale tak naprawde powiekszyła tylko obszar .yznych tarasów. Liczy na to, .e plantacja Armstrongów kiedys do niej wróci. – Ale jak? Przecie. byli swiadkowie mojego slubu z Clayem. Nie mo.na tego uniewa.nic. Gerard poklepał ja po dłoni. – Jestes prawdziwa dama. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazic perfidii tych dwojga. Kilka razy pokrzy.owałas im plany, ale to były tylko sztuczki, nic takiego, co mogłoby kogos skrzywdzic. Nawet samo porwanie nie było grozne. Ale teraz ich plany nie sa tak niewinne... czy uczciwe. – Co masz na mysli? Rozwód? Gerard milczał przez chwile. – Chciałbym, .eby to był tylko rozwód. Uwa.am, .e oni planuja... morderstwo. Bianka patrzyła na niego z otwartymi ustami. Z poczatku nie dotarło do niej, kto miałby byc ofiara. Wizja Nicole 330 spadajacej ze skarpy dosc jej sie spodobała. Gdy Nicole zniknie, jej, Bianki, .ycie znacznie sie poprawi. Ale zdziwiło ja, dlaczego Clay miałby zabijac Nicole. Powoli docierało do niej to, co miał na mysli Gerard. – Mnie? – wyszeptała. – Chca zamordowac mnie? Gerard mocno trzymał ja za reke. – Obawiam sie, .e byłem tak samo naiwny jak ty. Długo trwało, zanim zorientowałem sie, co sie wokół dzieje. Nie mogłem zrozumiec, dlaczego Nicole z własnej woli chce sie pozbyc kawałka ziemi. Musiała miec jakis ukryty powód. Dzis rano zrozumiałem. Ci barbarzyncy tak hałasowali, .e nie mogłem spac. Zrozumiałem, .e gdy Nicole znów stanie sie pania plantacji, wiele zyska na tym dodatkowym kawałku ziemi. – Ale... morderstwo! Niemo.liwe, .ebys miał racje. – Czy Armstrong nie próbował cie skrzywdzic? Uderzył cie kiedykolwiek? – Dzis rano. Pchnał mnie na sciane. Ledwo mogłam oddychac.
– Własnie o to mi chodziło. Jest porywczy. Zaczyna tracic kontrole nad soba. Niedługo znajdziesz cienki sznurek przywiazany tu. nad schodami. Gdy na nie wejdziesz, spadniesz. – Nie! – krzykneła Bianka, przyciskajac reke do piersi. – Oczywiscie Armstrong bedzie daleko od domu, gdy to sie stanie. Potem wystarczy odwiazac sznurek. Stanie sie niepocieszonym wdowcem, podczas gdy ty bedziesz le.ała w trumnie. Jej oczy rozszerzyły sie w przera.eniu. – Nie moge na to pozwolic. Musze cos zrobic. – Musisz zachowac ostro.nosc. Tak.e ze wzgledu na mnie. – Na ciebie? – zdziwiła sie. Gerard ujał jej dłon w obie swoje rece. – Myslisz pewnie, .e jestem łajdakiem, .e jestem zbyt smiały. Nie, nie powiem. 331 – Prosze. Powiedziałes, .e jestesmy przyjaciółmi. Mo.esz mi zdradzic, co myslisz. Popatrzył na podłoge, ale stwierdził, .e jest zbyt mokra, by na niej kleknac. Zniszczyłby jedwabne ponczochy. – Kocham cie – powiedział z desperacja w głosie. – Nie mam nawet nadziei, .e mi uwierzysz. Spotkalismy sie tylko raz, ale od tego czasu ciagle o tobie myslałem. Nie dajesz mi spokoju. Ka.da moja mysl dotyczy ciebie. Prosze, nie smiej sie ze mnie. Bianka wpatrywała sie w niego zdumiona. Nigdy nikt nie oswiadczył jej sie z takim uczuciem. W Anglii poprosił ja o reke Clay, ale zachował przy tym dystans, jak gdyby myslał o czyms innym. Spojrzenie Gerarda przyspieszyło rytm jej serca. Naprawde ja kochał, czuła to. Od czasu ich pierwszego spotkania wielokrotnie o nim myslała, wyczuwajac w nim kogos delikatnego, wyrozumiałego. Teraz zobaczyła go w innym swietle. Mogłaby go pokochac. Mogłaby pokochac kogos o tak swietnych manierach. – Nie mogłabym sie z ciebie smiac. – Czy mam zatem prawo miec nadzieje na odwzajemnienie choc ułamka mojego afektu? Nie smiałbym prosic o wiecej, widuje cie tak rzadko. – Ale., oczywiscie – odpowiedziała Bianka, jeszcze nie otrzasnawszy sie z szoku.
Wstał i poprawił fular. – Musze ju. isc. Przyrzeknij mi, .e bedziesz ostro.na. Jesli cos ci sie stanie, jesli spadnie choc jeden sliczny włos z twojej głowy, peknie mi serce. – Usmiechnał sie do niej, po czym zobaczył cos na balustradzie. – Byłbym zapomniał. Czy przyjmiesz ten skromny dowód mojego uczucia? – Podał jej pieciofuntowe pudełko czekoladek. Dostał je za jedna z sukienek Nicole od córki farmera. Bianka wyrwała mu z rak pudełko. .– Jeszcze nic nie jadłam – wymamrotała. – Nie pozwolił mi nic zjesc dzis rano. – Rzuciła wsta.ke na podłoge i otworzyła 332 opakowanie. Pochłoneła piec karmelków, zanim Gerard zda.ył nabrac tchu. Bianka zamarła z kropla czekolady w kaciku ust. – Co ty sobie o mnie pomyslisz? – A có. innego, ni. to, .e cie kocham? – odpowiedział Gerard, otrzezwiawszy ze wstrzasu, który wywoływał w nim sposób, w jaki Bianka zaatakowała bombonierke. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawe z tego, .e kocham cie taka, jaka jestes. Nie chce zmian. Jestes kobieta, pełna, piekna kobieta. Nie potrzebuje chudej, niezgrabnej dziewczynki. Kocham cie taka, jaka jestes. Bianka popatrzyła na niego niemal takim wzrokiem jak na czekoladki. Gerard usmiechnał sie. – Czy mo.emy sie jeszcze spotkac? Mo.e za trzy dni, w południe. Przyniose prowiant na piknik. – O, tak – westchneła. – Bede szczesliwa. Skłonił sie przed nia, ujał jej dłon i pocałował. Zauwa.ył, .e Bianka wcia. zerka na czekoladki. Gdy zostawił ja sama, przystanał w cieniu drzewa, by zobaczyc, .e pochłoniecie pieciu funtów pomadek było dla niej sprawa kilku minut. Usmiechnał sie do siebie i ruszył do młyna. Trzy dni pózniej siedział naprzeciw niej w ustronnym koncu plantacji Armstrongów. Pomiedzy nimi le.ały resztki uczty, której przygotowanie zajeło Janie cały poranek. Gerard skrzywił sie, przypomniawszy sobie, .e w pierwszej chwili Janie odmówiła wypełnienia jego polecenia. Dopiero interwencja Nicole załatwiła sprawe. Nie lubił, by kobiety przekraczały ustalone granice. – Próbuje mnie zagłodzic – powiedziała Bianka z ustami pełnymi kremu karmelowego i migdałów. – Dzis rano na
sniadanie dostałam tylko dwa gotowane jajka i trzy biszkopty. I odwołał moje zamówienia na nowe sukienki. Nie wiem, co mam na siebie wkładac. Ci głupi Amerykanie nawet nie potrafia porzadnie szyc. Suknie bez przerwy pruja sie w szwach. 333 Gerard patrzył z ciekawoscia na ilosc jedzenia, która była w stanie pochłonac Bianka. Zamówił porcje na szesc osób, ale teraz nie był pewien, czy to wystarczy. – Powiedz mi – zaczał łagodnie. – Czy uwa.ałas na siebie ostatnio? Unikałas niebezpiecznych sytuacji? Jego słowa okazały sie dla niej na tyle wa.ne, .e odło.yła widelec. Zakryła twarz dłonmi. – Nienawidzi mnie. Wszedzie widze oznaki jego pasji. Nie pozwala mi jesc. Wynajał kobiety do sprzatania w domu, ale nie słuchaja mnie, gdy wydaje im polecenia. Zupełnie, jakbym nie była pania tej plantacji. Gerard rozwinał cieniutki sernik pokryty czekolada. Dotknał jej ramienia i podsunał ciasto. Jej oczy zabłysły przez łzy, gdy siegneła po smakołyk. – Gdybysmy to my dwoje byli włascicielami tej plantacji, wszystko wygladałoby inaczej. – My? Jak moglibysmy ja dostac? – Zjadła ju. całe ciasto i patrzyła, jak Gerard odpakowuje nastepne. – Po smierci Armstronga, mogłabys odziedziczyc to wszystko. – Jest tak nieprzyzwoicie zdrowy jak jego muły. Liczyłam na to, .e zapije sie, ale od tej powodzi nawet nie tknał alkoholu. – Ile osób o tym wie? Wiadomo powszechnie, .e ju. co najmniej od roku pije na umór. A gdyby tak wydarzył mu sie... wypadek po pijanemu? Bianka przechyliła sie do tyłu, patrzac na jedzenie. Niewiele go ju. zostało, ale serce sciskało sie jej na mysl, .e sie zmarnuje. Jednak nie była w stanie wepchnac w siebie ani kesa. – Mówiłam ci, .e ju. nie pije – powiedziała roztargniona. Gerard zagryzł zeby, rozzłoszczony jej bezmyslnoscia. – Nie sadzisz, .e moglibysmy zaaran.owac taka sytuacje? Bianka powoli uniosła głowe, by na niego popatrzec. – Co masz na mysli? 334
– Clayton Armstrong jest złym człowiekiem. Przywiózł cie tu podstepnie. A gdy ju. trafiłas do tego strasznego kraju, wykorzystał, cie, znecał sie nad toba. – O, tak – powiedziała szeptem. – Tak. – Nie ma na tym swiecie sprawiedliwosci, je.eli to ma tak dłu.ej trwac. Jestes jego .ona, a on traktuje cie jak smiecia. Na litosc boska, on nawet zabrania ci jesc! Bianka pogładziła swój wielki brzuch. – Masz racje, ale co mo.emy zrobic? – Pozbyc sie go. – Usmiechnał sie, widzac jej zdumienie. – Tak, wiesz, co mam na mysli. – Pochylił sie nad brudnymi półmiskami i ujał jej dłon. – Masz do tego prawo. Jestes tak niewinna, .e nie rozumiesz. Teraz sprawa dotyczy ju. .ycia jednego z was: jego lub twojego. Czy sadzisz, .e człowiek taki jak Clayton Armstrong zawaha sie przed popełnieniem morderstwa? Wpatrywała sie w niego przera.ona. – A có. innego mu pozostaje? Pragnie Nicole, ale poslubił ciebie. Czy prosił cie o rozwód? Potrzasneła przeczaco głowa. – Ale zrobi to. Zgodzisz sie? Znów zaprzeczyła. – Wiec nie bedzie innego sposobu na pozbycie sie nie chcianej .ony. – Nie – szepneła Bianka. – Nie wierze ci. – Chciała sie podniesc, ale była zbyt gruba i za du.o zjadła. Gerard wstał i wyciagnał do niej rece, zaparłszy sie mocno nogami. – Przemysl to – powiedział, gdy ju. udało mu sie ja podniesc. – To sprawa prze.ycia. Albo on albo ty. Odwróciła sie. – Musze isc. W głowie kłebiły jej sie straszne mysli o tym, co przed chwila od niego usłyszała. Powoli ruszyła ku domowi. Zanim weszła, sprawdziła, czy nikt nie ukrywa sie za drzwiami. Mozolnie wspinała sie po schodach, wypatrujac sznurka. 335 Minał tydzien, zanim Clay po raz pierwszy wspomniał o rozwodzie. Bianka była osłabiona brakiem jedzenia i wypoczynku. Od czasu pikniku z Gerardem nie jadła pełnego posiłku. Clay wydał polecenie, by Bianke trzymac na scisłej diecie. Nie odpoczywała wcale, wyobra.ajac sobie Claya zaczajonego na nia z no.em, wrzeszczacego, .e albo on albo
ona. Gdy Clay wspomniał o rozwodzie, stwierdziła, .e koszmar zaczyna sie spełniac. – Co mo.emy sobie wzajemnie zaofiarowac? – pytał Clay. – Jestem przekonany, .e tak samo ci nie zale.y na mnie, jak mnie na tobie. Bianka uparcie potrzasneła głowa. – Tobie o nia chodzi. Chcesz mnie odepchnac po to, by ja miec. Obydwoje to sobie zaplanowaliscie. – To najbardziej absurdalna rzecz, jaka kiedykolwiek słyszałem. – Zaczynał tracic cierpliwosc. – To ty zmusiłas mnie do slubu. – Zmru.ył oczy. – To ty skłamałas, .e nosisz moje dziecko. Zaparło jej dech w piersiach. Przyło.yła dłon do zwałów tłuszczu spowijajacych jej szyje. Clay odwrócił sie i podszedł do okna. Dopiero niedawno dowiedział sie o Oliverze Hawthorne'ie. Człowiek ten stracił swe szczupłe zbiory. Dwaj jego synowie umarli na tyfus. Przyszedł do Claya, .eby szanta.em wymusic pieniadze. Powiedziawszy mu, .e Bianka poroniła, Clay wyrzucił go z plantacji. – Nienawidzisz mnie – szepneła. – Nie – odparł spokojnie. – Ju. nie. Chce tylko, .ebysmy sie od siebie uwolnili. Bede ci wysyłac pieniadze. Dopilnuje, bys .yła spokojnie. – Jak chcesz tego dokonac? Myslisz, .e jestem a. tak głupia, by nie wiedziec, .e wszystko, co zarobisz, wkładasz z powrotem w plantacje? Wygladasz na bogacza, bo masz du.o 336 ziemi, ale nie jestes nim naprawde. Jak mógłbys utrzymywac plantacje i wysyłac mi pieniadze? Jego oczy pociemniały od gniewu. – Nie, nie jestes głupia, tylko niewiarygodnie samolubna. Nie rozumiesz, jak bardzo pragne sie ciebie pozbyc? Nie widzisz, .e napawasz mnie odraza? Wolałbym sprzedac plantacje po to, .eby nie musiec ogladac tego tłustego ohydztwa, które ty nazywasz twarza. Chciał cos jeszcze powiedziec, ale urwał i szybko wyszedł z pokoju. Bianka siedziała nieruchomo na sofie. Nie mogła uwierzyc w to, co powiedział Clay. Myslała o Gerardzie. Jak miło byłoby mieszkac z nim w Arundel Hall. Ona byłaby pania na włosciach,
planujaca menu, dogladajaca kuchni, a on robiłby wszystko to, co me.czyzni robia poza domem. Wieczorem przychodziłby na urocza kolacje, a potem całował jej dłon na dobranoc. Rozejrzała sie po pokoju, porównujac go z jego dawnym stanem. Był teraz pusty i nieciekawy. Gerard nie powstrzyma jej od przemeblowania. Nie, bo ja kocha. Ona go te.. Wstała powoli. Czuła, .e musi zobaczyc sie z człowiekiem, którego kocha. Nie miała innego wyjscia. Gerard miał racje. Clay zamierzał sie jej pozbyc w ka.dy mo.liwy sposób. 22 Co ty tu robisz? – zapytał zdenerwowany Gerard, pomagajac Biance wysiasc z łodzi na brzegu nale.acym do Nicole. Rozejrzał sie z przestrachem. – Musiałam sie z toba zobaczyc. – Nie mogłas przesłac wiadomosci? Przyszedłbym. Oczy Bianki wypełniły sie łzami. – Prosze, nie złosc sie na mnie. Mam ju. dosc złosci. Gerard pomyslał chwile. 337 – Chodz ze mna, musimy zniknac z pola widzenia. Skineła głowa i poszła za nim. Chodzenie ja meczyło i dwukrotnie musiała przystanac, .eby złapac oddech. Gdy znalezli sie na szczycie wzniesienia, Gerard pozwolił jej sie zatrzymac. – Powiedz mi teraz, co sie stało. – Wysłuchał jej długiego wywodu. – Czyli on wie, .e dziecko, które nosiłas nie było jego? – Czy to zle? Gerard rzucił jej pełne niesmaku spojrzenie. – Sad zainteresuje sie cudzołóstwem. – Sad? Jaki sad? – Sad, który przyzna mu rozwód i zabierze ci wszystko. Bianka osuneła sie po drzewie na ziemie. – Tak cie.ko na to wszystko pracowałam! Nie mo.e mi tego odebrac. Nie mo.e! Gerard uklakł przed nia. – Nie rozumiesz? Jest tylko jeden sposób, by ustrzec cie przed ta kradzie.a. Popatrzyła na niego. – Masz na mysli morderstwo? – A czy on nie próbuje zabic ciebie? Jak mogłabys powrócic do Anglii jako rozwódka? Ka.dy uznałby, .e nie
potrafisz zatrzymac me.czyzny. Co powiedziałby twój ojciec? Bianka przypomniała sobie, jak czesto ojciec sie z niej smiał. Powiedział, .e Clay jej nie zechce, je.eli posmakował ju. Nicole. Nie dałby jej nigdy zapomniec, .e wróciła w tak .ałosnych okolicznosciach. – Jak? – wyszeptała. – Kiedy? Gerard przysiadł w kucki. W jego oczach pojawiło sie dziwne swiatło. – Wkrótce. Musimy zabic Claya wkrótce. Nie mo.emy pozwolic mu, by komukolwiek powiedział o swoich planach. Bianka pochwyciła katem oka jakis ruch. – Nicole! – krzykneła, po czym zakryła usta dłonia. 338 Gerard odwrócił sie natychmiast. Za nim stała Adele, ukryta pomiedzy drzewami. Nicole długo musiała ja przekonywac, .e dla bezpieczenstwa powinna spacerowac jedynie po lesie za domem. To był jej trzeci samodzielny spacer. Podszedł do niej i chwycił swoja .one za reke. – Co usłyszałas? – zapytał, wpijajac palce w jej ciało. – Morderstwo – odrzekła przera.ona. Gerard uderzył ja mocno w twarz. – Tak! Morderstwo! Twoje! Rozumiesz? Powiesz o tym choc słowo, a zaprowadze Nicole i bliznieta na gilotyne. Czy chcesz patrzec, jak ich głowy tocza sie do koszyka? Wyraz twarzy Adele wskazywał, .e przeszła ju. granice przera.enia i doswiadcza czegos, co znaja jedynie ludzie, którzy otarli sie o smierc. Przesunał palcem po jej szyi. – Pamietaj – zakonczył i odepchnał ja. Opadła na kolana, ale szybko podniosła sie i pobiegła w strone domu. Gerard poprawił fular i zwrócił sie do Bianki. Stała oparta o drzewo, patrzac na niego z przera.eniem. – Co ci sie stało? – Nigdy cie takim nie widziałam – szepneła. – To znaczy, .e nigdy jeszcze nie widziałas me.czyzny broniacego ukochanej kobiety.– Zauwa.ył, .e sie skrzywiła. – Musiałem sie upewnic, .e nikomu nie powie o tym, co tu słyszała. – Ale ona powie! – Nie! Nie po tym, co jej powiedziałem. Jest nienormalna, nie wiedziałas o tym?
– Kto to jest? Wyglada jak Nicole. Zawahał sie. – Jej matka. – Nie pozwolił jej zadac nastepnego pytania. – Spotkamy sie o pierwszej tam, gdzie bylismy na pikniku. Wtedy pomyslimy, co trzeba robic. – Przyniesiesz lunch? – zapytała po.adliwie. 339 – Oczywiscie. Teraz musimy isc, zanim ktos nas zobaczy. Nie powinnismy sie razem pokazywac... jeszcze – dodał. Wział ja za reke i poprowadził w kierunku rzeki. Gdy Nicole wróciła do młyna, Janie powitała ja w drzwiach z powa.na mina. – Twoja matka ma atak. Nikt jej nie mo.e uspokoic. Domem wstrzasnał przerazliwy krzyk, wiec Nicole wbiegła na schody. – Mamo! – Próbowała ja objac. Twarz Adele była tak wykrzywiona, .e trudno byłoby ja rozpoznac. – Dzieci! – krzyczała przerazliwie, wymachujac dziko rekoma. – Dzieci! Ich głowy! Zamorduja je! Zabija! Wszedzie krew! – Mamo, prosze. Jestes bezpieczna! – tłumaczyła jej po francusku Nicole. Janie staneła u szczytu schodów. – Chyba niepokoi sie o bliznieta. Czy o tym mówi? Nicole szamotała sie z matka. – Chyba tak. Mówi o dzieciach. Mo.e mysli o któryms z moich kuzynów. – Nie sadze. Wpadła do domu i natychmiast kazała bliznietom schowac sie do komórki pod schodami. – Mam nadzieje, .e sie nie wystraszyły. Janie .achneła sie. – Ju. sie przyzwyczaiły. Siedziały tam dotad, a. zaprowadziłam je na góre. – On je zabije! – Krzykneła Adele. – Nie znałam go. Nigdy go nie znałam. Ta gruba kobieta te. je zabije. – Co ona teraz mówi? – zapytała Janie. – To nonsens. Czy mo.esz przyniesc troche laudanum? Sadze, .e uspokoi sie dopiero wtedy, kiedy zasnie. Gdy Janie odeszła, Nicole próbowała uspokoic matke, ale Adele nadal dziko rzucała sie krzyczac. Powtarzała wcia. cos o 340
morderstwie, gilotynie i grubej kobiecie. Gdy w koncu wymieniła imie Claytona, zdołała przyciagnac uwage Nicole. – Co z Claytonem? – Clay! Jego te. zabija. I moje dzieci, wszystkie moje dzieci. Wszystkie dzieci. Zabili królowa. Zabija Claya. – Kto zabije Claya? – Oni. Zabójcy dzieci! Janie staneła za plecami Nicole. – Wyglada na to, .e ona próbuje ci cos powiedziec. Wydaje mi sie, .e usłyszałam imie Claya. Nicole odebrała od niej fili.anke herbaty. – Wypij to, mamo. Poczujesz sie lepiej. Nie trzeba było długo czekac na efekt działania laudanum. Do domu wchodził własnie Gerard. – Gerardzie – zaczeła Nicole – czy stało sie dzis cos, co mogło wyprowadzic matke z równowagi? Odwrócił sie do niej powoli. – Nie widziałem jej. Czy znów ma jeden ze swoich ataków? – Jakby to miało dla ciebie jakiekolwiek znaczenie! – wtraciła sie Janie, przechodzac obok Nicole. – Jako jej ma. powinienes bardziej sie o nia troszczyc. – O ciebie na pewno bym sie nie troszczył – odciał sie Gerard. – Przestancie! – rozkazała Nicole. – I tak .adne z was nie zajmuje sie moja matka. Gerard machnał reka. – To tylko jeden z jej ataków. Powinnyscie były ju. dawno sie do nich przyzwyczaic. Nicole przysuneła sie do stołu. – Ale ten jest jakis inny. Zupełnie jakby chciała mi cos powiedziec. Gerard spojrzał na nia spod przymknietych powiek. – Có. takiego mogła powiedziec, czego by ju. ze sto razy nie mówiła? Cały czas mówi o smierci i morderstwach. 341 – Prawda – odrzekła z namysłem Nicole. – Tyle, .e tym razem wspomniała o Clayu. – Clay! – krzykneła Janie. – Przecie. nawet nigdy go nie widziała, prawda? – Nic o tym nie wiem. I mówiła jeszcze o jakiejs grubej kobiecie.
– Nietrudno zgadnac, kto to taki – rzuciła Janie. – Oczywiscie – wtracił sie Gerard z niezwykłym dla niego entuzjazmem. – Musiała zobaczyc Claya i Bianke razem, a poniewa. sa jej obcy, przestraszyła sie ich. Wiesz, jak ona boi sie obcych. – Masz racje – zgodziła sie Nicole. – Ale wygladało to na cos wiecej. Powtarzała, .e ktos chce zabic Claya. – Ciagle mówi, .e ktos chce kogos zabic – rzucił ze złoscia Gerard. – Mo.e, ale nigdy nie mieszała przeszłosci z terazniejszoscia. Zanim Gerard zda.ył odpowiedziec, wtraciła sie Janie. – Nie ma sensu sie o to teraz martwic. Rano spróbujesz porozmawiac z matka. Mo.e gdy sie dobrze wyspi, bedzie ci w stanie cos wyjasnic. Teraz siadajcie do kolacji. Domek stał ciemny i cichy. Na zewnatrz spokojnie płyneła rzeka, wyrównujac swój bieg. Było wyjatkowo ciepło jak na wrzesien i wszyscy czworo spali na pietrze bez kołder. Adele była niespokojna. Nawet po silnej dawce srodka nasennego wierciła sie, rzucała, pobudzona zmieniajacymi sie obrazami jej wyobrazni. Była pewna, .e musi cos powiedziec, ale nie wiedziała co. Król i królowa Francji mylili jej sie z farmerem o imieniu Clayton, człowiekiem, którego twarzy nie znała. Ale widziała jego smierc, smierc wszystkich. Gerard zgasił cienkie cygaro i cicho wstał z łó.ka. Stanał nad swoja .ona. Tak dawno nie miał jej w ramionach. We Francji czuł sie zaszczycony, majac .one o nazwisku Courtalain, nawet jesli była w wieku Adele. Ale od chwili poznania Nicole 342 jego uczucie umarło. Nicole była młodsza, piekniejsza wersja swojej matki. Cichutko, starajac sie, by nie skrzypneła podłoga, podszedł do posłania .ony i usiadł obok niej. Pochylił sie nad nia, by wziac poduszke. Otworzyła oczy na chwile przedtem, nim poduszka opadła na jej twarz. Zaczeła sie szamotac, ale potem dała spokój. Na to czekała od dawna. W ka.dej minucie w czasie lat spedzonych w wiezieniu oczekiwała smierci. W koncu nadeszła, a ona była gotowa ja przyjac. Gerard zdjał poduszke z twarzy Adele. Wygladała teraz młodziej, ładniej ni. kiedykolwiek przedtem. Wstał i przeszedł za zasłone z koca, gdzie spały Janie i Nicole.
Długo przygladał sie tej ostatniej. Nocna koszula ledwie skrywała jej kształty. Zapragnał dotknac wyraznej linii jej bioder. – Ju. niedługo – szepnał. – Niedługo. Wrócił do łó.ka i wyciagnał sie obok .ony, która własnie zamordował. Pomyslał tylko, .e jej majaczenia wreszcie nie beda mu ju. przeszkadzały. Gdy Nicole odkryła rano nieruchome ciało matki, nikogo nie było w domu. Bliznieta i Janie poszli zrywac jabłka, a Gerard zniknał gdzies jak zwykle. Usiadła spokojnie na brzegu łó.ka, wzieła w rece jej dłon i pogładziła policzek. Potem wstała, odwróciła sie i bardzo wolno wyszła z domu. Weszła na wzgórze nad młynem. Nagle poczuła sie bardzo samotna. Przez całe lata sadziła, .e jej rodzina nie .yje. Pojawienie sie matki podtrzymało ja nieco na duchu. Teraz został jej tylko Clay. Popatrzyła na Arundel Hall doskonale oswietlony porannym słoncem. Pomyslała, .e ju. nigdy nie bedzie miała Claya. Dla niej jest stracony tak, jak jej matka. 343 Usiadła na ziemi, podciagneła kolana i oparła na nich głowe. Nigdy nie przestanie go kochac i potrzebowac. Pragneła, by wział ja teraz w ramiona i pocieszał, .e mimo smierci matki .ycie toczy sie dalej. Nawet ostatnie słowa Adele dotyczyły Claya. Podniosła nagle głowe. Jakas gruba kobieta chce zabic Claya! Oczywiscie! Adele przewidziała, .e Bianka bedzie usiłowała go zamordowac. W jej głowie kłebiły sie wszystkie mo.liwe rozwiazania. Bianka mogła wynajac kogos i spotkac sie z nim po tej stronie rzeki. Po smierci Claya ona odziedziczy plantacje. Nicole poderwała sie. Przeprawiła sie przez rzeke w rekordowym czasie. Podciagneła spódnice i pusciła sie biegiem w strone Arundel Hall. – Clay! – wołała, biegajac od pokoju do pokoju. Pomimo napiecia wyczuwała, .e ten dom jest jej przyjazny. Portret Beth przeniesiono do jadalni. Nicole wydało sie, .e w jej oczach dostrzegła błysk zainteresowania. W koncu wbiegła do biblioteki. Od razu wyczuła w niej obecnosc Claya. Biurko pokryte było papierami, ale czyste. Swiadczyło o tym, .e tu pracował.
Wyczuła, .e stanał za nia, ale nie odwróciła sie. Zapach jego ciała mieszał sie z zapachem skóry foteli. Wciagneła głeboko powietrze i obróciła sie. Rzadko widywała go tego roku. Milczacy, przygnebiony Clay, który przyszedł kopac rów, był dla niej kims obcym. Ale teraz stała przed człowiekiem, w którym sie zakochała. Miał rozpieta koszule, odsłaniajaca pokryta potem piers; jego rece poplamione były tytoniem. Stał na szeroko rozstawionych nogach, z rekami na biodrach. Wygladał dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy go zobaczyła przez lunete. – Płakałas – powiedział łagodnie. Jego głos przyprawił ja o dreszcz i zapomniała, po co tu przyszła. Odwróciła sie i zrobiła krok w kierunku drzwi. – Nie! – rozkazał, a ona usłuchała. – Popatrz na mnie. 344 Odwróciła sie z ociaganiem. – Co sie stało? – Jego głos zdradzał szczere zainteresowanie. Łzy zakreciły sie w jej oczach. – Moja matka... umarła. Musze isc do domu. Przez chwile patrzyli sobie prosto w oczy. – Nie wiesz, .e tu jest twój dom? Była bliska płaczu. Nie spodziewała sie, .e Clay nadal ma na nia tak silny wpływ. Potrzasneła głowa, a jej usta uło.yły sie tak, jakby chciała powiedziec „nie”. – Chodz tutaj. – Jego głos był spokojny, ale zdecydowany. Nicole nie usłuchała. W jej umysle tkwiło jeszcze ziarno rozsadku, który podpowiadał jej, .e nie nale.y zaczynac od poczatku tego, co ju. skonczone. Ale jej stopy nie okazały sie tak rozsadne. Jedna uniosła sie i przesuneła nieco naprzód. Clay patrzył na Nicole tak intensywnie, .e wydawało sie, .e mo.na dotknac linii łaczacej ich oczy. – Chodz – powtórzył. Podbiegła do niego, a łzy popłyneły strumieniem. Chwycił ja w ramiona, prawie mia.d.ac w uscisku. Zaniósł ja na sofe, by uspokoic ja kołysaniem. – Jesli masz płakac, zawsze rób to tam, gdzie powinnas, na ramieniu twojego me.czyzny. Gładził jej włosy, a ona wypłakiwała smutek po smierci matki. Zaczał zadawac pytania. Chciał, .eby opowiadała mu o matce, o szczesliwych czasach. Mówiła o przyjazni matki z
bliznietami, .e bawili sie razem jak troje małych dzieci. Nagle wyprostowała sie i powiedziała mu, co ja przywiodło do Arundel Hall. – Przyszłas mnie ostrzec, .e ktos bedzie mnie usiłował zabic? – Nie ktos. Bianka. Mysle, .e matka chciała mi powiedziec, .e Bianka bedzie próbowała cie zamordowac. Zastanawiał sie przez chwile. 345 – A jesli tylko słyszała Izaaka lub któregos z me.czyzn mówiacego o Biance? Ktos mi kiedys powiedział, .e gdyby o.enił sie z taka kobieta, zabiłby ja. – To wstretne – oburzyła sie Nicole, a Clay wzruszył ramionami. – Adele mogła usłyszec cos takiego. Taka tam gadanina. – Ale, Clay... Powstrzymał ja, kładac jej palec na ustach. – Ciesze sie, .e zale.y ci na mnie, na tyle, by mnie ostrzec. Ale Bianka nie jest morderczynia. Brakuje jej sprytu i odwagi. – Popatrzył na jej usta i przesunał po nich palcem. – Brakowało mi twoich smiesznych ust odwróconych do góry nogami. Chciała sie od niego odsunac, co okazało sie dosc trudne, jako .e siedziała mu na kolanach. – Nie zmieniłes sie nic a nic. Usmiechnał sie do niej. – Prawda. Nic sie nie zmieniło miedzy nami od czasu, gdy cie niemal zgwałciłem na statku. Pokochalismy sie od pierwszej chwili, a to sie ju. nigdy nie zmieni. – Nie, prosze – zaczeła błagalnie. – To skonczone. Bianka... Uniósł brwi. – Nie chce ju. słyszec jej imienia. Miałem dosc czasu na myslenie po tej powodzi. Zdałem sobie sprawe, .e ty nadal mnie kochasz. To nie Bianka była przyczyna naszych kłopotów tylko nasz upór. Wiedziałas, .e boje sie utracic plantacje, a sam sobie nie poradze. Ty zas nie dosc we mnie wierzyłas. – Clay – zaczeła. Czuła, .e Clay ma racje, ale nie chciała tego słuchac. – Ju. dobrze, kochanie. Zaczniemy od nowa. Ale tym razem nic nas nie rozdzieli. Patrzyła na niego. Tak wiele przeszli, a jednak ich miłosc
przetrwała. Wiedziała, .e im sie uda. Oparła sie o niego, czujac obejmujace ja ramiona. 346 – Wydaje mi sie, .e nigdy stad nie odchodziłam. Pocałował jej włosy. – Musisz teraz zejsc z moich kolan, a jesli nie, to rzuce cie zaraz na sofe i zajme sie toba po swojemu. Miała ochote posmiac sie z nim i podroczyc jeszcze, ale ból spowodowany smiercia matki był zbyt silny. – Chodz, kochanie. Wrócmy do młyna i do twojej matki. Potem zastanowimy sie nad wszystkim. – Uniósł reka jej brode. – Ufasz mi? – Tak – powiedziała zdecydowanie. – Ufam. Postawił ja na podłodze i stanał obok. Oczy Nicole rozszerzyły sie na widok wybrzuszenia w jego spodniach. Nagle zrobiło jej sie goraco. – Chodz – powiedział ochryple. – I przestan tak na mnie patrzec. Wział ja za reke i wyprowadził z pokoju. —adne z nich nie zauwa.yło Bianki stojacej w jadalni. Była poza domem, gdy spostrzegła biegnaca Nicole. Pospieszyła za nia, chcac zrugac ja za przekroczenie granic. Potem usłyszała, .e Nicole biega po domu jak po swoim własnym, trzaska drzwiami, krzyczy. Nicole była zbyt szybka, by tak cie.ka kobieta jak Bianka mogła ja dogonic. Gdy pojawił sie Clay, przystaneła za drzwiami nasłuchujac. Ucieszyła ja smierc .ony Gerarda. Nigdy nie rozmawiali o tym zwiazku, ale Bianka wiedziała, .e Adele jest ju. stara i nie po.yje długo. Zamarła, kiedy Nicole powiedziała, .e Bianka chce zabic Claya. Gdy dowiedziała sie, .e nie jest dosc odwa.na i bystra, pojeła, .e ju. sie zdecydowała. Jej lód przemienił sie w ogien. Wiedziała, .e jest w stanie zrealizowac plan Gerarda. Clayton Armstrong zasługiwał na smierc po tym, co o niej powiedział. Wyszła z domu, .eby poszukac dziecka, które zaniosłoby wiadomosc do Gerarda. Wiedziała, .e pozostało niewiele czasu, dopóki Clay nie podejmie kroków, .eby sie jej pozbyc. 347 Nicole stała przed młynem i piła łapczywie. Zimna, orzezwiajaca woda była ukojeniem po pracowitym poranku. Zbo.e obrodziło i nie miała ani chwili wytchnienia.
Praca pozwalała jej nie myslec o planach, jakie mieli z Clayem. Pochowali Adele obok matki Claya. „Bedzie zawsze blisko nas” – powiedział wtedy. Potem oboje poszli do Bianki, .eby porozmawiac o przyszłosci. Powiedział, .e dosc ma tajemnic i chce postawic sprawe jasno. Bianka spokojnie wysłuchała jego słów. Propozycja utrzymywania jej do konca .ycia była słusznym rozwiazaniem, choc nakładała na nich cie.kie obowiazki. Clay przez cały czas czuł, .e Nicole trzyma go za reke pod stołem. Było miedzy nimi silne, milczace porozumienie. Po tym spotkaniu, nie mówiac nic wiecej, poszli do swojej kryjówki nad rzeka. Mimo .e ponad rok sie nie kochali, nie spieszyli sie. Patrzyli na siebie, badali, smakowali. Odkrywali siebie na nowo. Nie padły .adne wyjasnienia ani wyrzuty. Nie mysleli o tym, co ich czeka. Była to ogromna radosc, .e znów sa razem. Stali sie jedna i ta sama osoba, a nie dwojgiem niedowierzajacych sobie, nie rozumiejacych sie ludzi. – Nicole! – Głos Gerarda wyrwał Nicole z jej marzeń. – Tak? – Wszędzie cię szukaliśmy. Jedno z bliźniąt spadło ze skarpy. Janie chce, .ebys przyszła. Odrzuciła naczynia, uniosła spódnice i pobiegła, Gerard za nia. Na brzegu było pusto. – Gdzie oni sa? Gerard stanał blisko niej. – Wszystko bys dla nich zrobiła, prawda? Wszystkim sie oddajesz, tylko nie mnie. Odsuneła sie od niego o krok. – Gdzie sa bliznieta? – Diabła tam wiem! Chciałem cie tu sciagnac sama. Czeka cie mała wyprawa. 348 – Mam prace. Ja... – urwała, widząc w jego dłoni pistolet. – Teraz mnie słuchasz. A mo.e słuchasz ka.dego me.czyzny, który celuje w ciebie czyms du.ym i twardym? Nicole zakleła po francusku, zagryzajac wargi. – Całkiem zgrabne! A teraz pójdziesz ze mna... spokojnie. – Nie. – Spodziewałem sie, .e tak bedzie. Czy pamietasz, jak moja droga .ona przewidziała, .e Bianka bedzie próbowac zabic Armstronga? Raz w .yciu ta wariatka miała racje.
Nicole patrzyła na niego rozszerzonymi oczyma. – Zamordowałes moja matke – wyszeptała. – Bystra dziewczynka. Zbyt bystra. Ale jesli chcesz zastac swego kochanka .ywego, posłuchasz mnie. – Poruszył pistoletem. – Tedy. I pamietaj, .e jego .ycie zale.y od ciebie. Przeszli przez las do rzeki, gdzie Gerard ukrył łódke. Był zachwycony, .e to Nicole musi wiosłowac, podczas gdy on tylko sterował i rozkazywał. Mówił ciagle o swojej inteligencji, o tym, jak Nicole uwodziła go od czasu jego przyjazdu. Wyladowali na odległym koncu plantacji Armstrongów. Była tym pusta szopa na narzedzia, ukryta pod drzewem. Drzwi wisiały na wyłamanych zawiasach. Podeszli, gdy zza drzew wyłoniła sie Bianka. – Gdzie byłes? A co ona tu robi? – Niewa.ne – prychnał Gerard. – Zrobiłas to? Jej oczy, niemal schowane za obrzekłymi policzkami, błyszczały nienaturalnie. – Nie pojechał na przeja.d.ke. Nie zrobił tego, co miał zrobic. Wło.yłam mu pod siodło kieliszek, tak jak kazałes, ale on nie pojechał. – Co sie stało? – domagał sie odpowiedzi Gerard. Bianka sciskała przez cały czas brzegi sukni. Teraz pusciła je. Na przodzie widniała wielka plama z krwi. – Zastrzeliłam go. – Wydawała sie zaskoczona swoimi słowami. 349 Nicole krzyknęła i ruszyła biegiem w kierunku domu, ale Gerard złapał ją za rękę. Uderzył ja mocno w twarz i wrzucił do szopy. – Czy jest martwy? – zapytał. – O tak – odparła Bianka. Mrugała powiekami i mówiła dziecinnym głosem. Wyciągnęła druga rękę zza siebie. – Przyniosłam drugi pistolet. Gerard chwycił go i wycelował w nia. – Wchodz tam! Bianka uniosła brwi zaskoczona i posłusznie weszła do szopy. – Dlaczego jest tu Nicole? Po co mi teraz pokojówka? – Bianko! – krzykneła Nicole. – Gdzie jest Clay? Ta odwróciła się powoli, by popatrzyć na przyciśniętą do ściany Nicole. – Ty! – syknęła. – To ty zrobiłaś. Opadła na Nicole z palcami zakrzywionymi jak szpony.
Swym cie.arem pozbawiła ja niemal tchu. – Zostaw ja, ty tłusta dziwko! – rozkazał Gerard. Rzucił jeden z pistoletów na podłoge przed soba, drugi zatknał za pas i zaczał odciagac Bianke. – Zabije ja! – darła sie Bianka. – Pozwól mi ja teraz zabic! Gerard wyciagnał pistolet i wycelował w nia. – To ty umrzesz, nie ona. Bianka usmiechneła sie. – Nie wiesz, co mówisz. To ja, pamietasz? Kobieta, która kochasz. – Kocham! – parsknał. – A kto mógłby cie pokochac? Wolałbym zbratac sie ze swinia! – Gerard – zawołała błagalnie Bianka. – Cos ci sie pomyliło. – Ty głupia, pusta swinio! I pomyslec, uwierzyłas, .e ja, Courtalain, mogłem kiedykolwiek kochac taka jak ty! Znajda cie 350 martwa, samobójczynie, przera.ona widokiem martwego me.a, niewatpliwie zabitego przez rabusiów. – Nie – szepneła Bianka, rozcapierzajac palce. – O, tak. – Usmiechnał sie. Wyraznie dobrze się bawił. – Majatek Armstrongów dostanie sie tym zasmarkanym blizniakom, a poniewa. nie maja krewnych, Nicole zostanie ich opiekunka, a ja jej me.em. – Jej me.em! – parskneła Bianka. – Mówiłes, .e jej nienawidzisz. Rozesmiał sie. – To była gra, pamietasz? Ty i ja gralismy w nia, ale ja wygrałem. Nicole zaczeła myslec. Mo.e uda jej sie odciagnac uwage Gerarda do czasu, a. ktos ich znajdzie? – Nikt nie uwierzy, .e Bianka zabiła się z powodu Claya. Wszyscy wiedza, .e go nienawidzi. Bianka popatrzyła na nią z nienawiścią. Nagle zrozumiały się. – Tak. Robotnicy sezonowi i służba domowa wiedza, że rzadko się nawet widywaliśmy. – Ale ostatnio ludzie mówią, .e poprawiłas sie, a Armstrong przestał pić i stał się idealnym me.em – zauważył Gerard. Bianka stała przerażona. – Bianka jest angielska dama – spróbowała jeszcze raz
Nicole. – Jej przodkowie byli parami Anglii, a we Francji ju. szlachty nie ma. Byłaby wspaniała .ona. – Jest niczym! – odpowiedział jej Gerard. – Niczym! Wszyscy wiedza, .e we Francji nastapi przywrócenie monarchii. A ja bede wtedy me.em wnuczki ksia.at. Dzieki mnie prze.yje linia swietnych Courtalainów. – Ale... – zaczeła Nicole. – Dosc! – krzyknał na nia Gerard. – Myslisz, .e jestem głupi, prawda? Myslisz, .e nie przejrzałem twojej gry i nie wiem, .e chcesz zyskac na czasie? – Machnał pistoletem w 351 kierunku Bianki. – Nie chciałbym jej, nawet gdyby była sama królowa angielska. Jest gruba, brzydka i niewyobra.alnie głupia. Bianka rzuciła sie na niego, wyciagajac rece do jego twarzy. Siłował sie z nia przez chwile. Pistolet wypalił, a Bianka powoli osuneła sie na ziemie z rekami zacisnietymi na brzuchu. Spomiedzy palców zaczeła saczyc sie krew. Nicole od dłu.szego czasu patrzyła na pistolet, który Gerard niedbale rzucił na podłoge, ale szamoczaca sie para odgradzała ja od niego. Rozejrzała sie po pustej szopie i zobaczyła obluzowana deske w scianie. Nadludzkim wysiłkiem wyrwała ja. W chwile po tym, jak pistolet wypalił, Nicole uderzyła Gerarda deska. Zatoczył sie, gdy Bianka upadła na podłoge. – Zraniłas mnie – wyszeptał po francusku, dotykajac palcami rany na skroni. – Zapłacisz za to ka.da chwila swego .ycia. Zrobił krok w jej kierunku, a ona cofneła sie pod sciane. Le.aca w kału.y krwi Bianka zobaczyła niewyraznie, .e Gerard zbli.a sie do jej nieprzyjaciółki. Pistolet le.ał w zasiegu reki. Ostatnim wysiłkiem podniosła sie i wystrzeliła. Umarła, zanim okazało sie, .e jej strzał był celny. Nicole stała nieruchomo, a Gerard nagle zesztywniał. Zareagował, zanim usłyszała strzał. Jego oczy wyra.ały zaskoczenie tym, co sie z nim działo. Po leni bardzo powoli opadł na ziemie martwy, nadal wytrzeszczajac oczy. Nicole odsuneła sie od niego. Na podłodze le.ały dwa ciała. Gerard spoczywał z rozpostartymi ramionami w poprzek ciała Bianki. Nagle martwa dłon kobiety zacisneła sie w posmiertnym skurczu na dłoni me.czyzny. Po smierci, ale dostała go! Nicole wybiegła z szopy. Musi znalezc Claya!
Na podłodze w bibliotece nie znalazła nic prócz krwi. Czuła sie tak, jakby jej serce staneło. 352 Nagle opadła na sofe i ukryła twarz w dłoniach. Jesli ma go znalezc, potrzebuje troche czasu, .eby ochłonac. Mo.e ktos go znalazł i wyniósł? Nie, wtedy dom pełen byłby ludzi. Dokad mógł pójsc? Wstała, bo zgadła, gdzie mo.e go znalezc. W kryjówce, Płaczac przebiegła te mile dzielaca ja od jaskini. Choc płuca bolały, a serce mało nie pekło z wysiłku, nie zatrzymała sie ani na chwile. Przebiegła przez sekretne przejscie i zobaczyła go. Le.ał nad woda wygodnie oparty, z wyciagnieta reka. – Clay – wyszeptała, klękając przy nim. Otworzył oczy i uśmiechnął się do niej. – Myliłem się co do Bianki. Okazała sie dosc odwa.na, by próbowac mnie zabic. – Daj zobaczyc – powiedziała, odsuwajac zakrwawiona koszule z jego ramienia. Rana była czysta. Clay osłabł jednak z powodu upływu krwi. Nicole odczuła ogromna ulge. – Powinienes był zostac w domu – powiedziała, odrywajac pas płótna od halki. Potem obwiazała mu rane. Przygladał sie jej. – Skąd wiedziałaś? – Jeszcze będzie na to czas – odpowiedziała szorstko. – Potrzebujesz teraz lekarza. Chciała wstać, ale chwycił ja za rękę. – Powiedz mi! – Bianka i Gerard nie żyją. Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. Jeszcze będzie czas na szczegóły. – Idź do jaskini i przynieś jednorożca. – Clay, nie czas teraz na... – Idź! Z wahaniem poszła do jaskini i przyniosła małego srebrnego jednoro.ca uwiezionego w szkle. Clay postawił kule na ziemi i rozbił kamieniem. – Clay! – zaprotestowała. Pochylił się z uwolnionym jednorożcem w dłoni. – Powiedziałaś kiedyś, że nie uważam cię za godną dotykania przedmiotów, które dotykała Beth. Nie rozumiałas, .e to ja byłem nieczysty. – Uniósł sie na łokciu, choc niewiele sił mu pozostało po stłuczeniu szkła, i wrzucił jej figurke za dekolt.
Posłał jej krzywy usmiech. – Potem go znajde. Usmiechneła sie do niego przez łzy. – Musze isc po doktora. Chwycił brzeg jej sukni. – Wrócisz do mnie? – Zawsze. – Przesuneła reka po wycieciu sukni. – Kłuje mnie tam jakis mały róg i ktos musi mi go wyjac. Uśmiechnął się i zamknął oczy. – Zgłaszam się do tego. Ruszyła ku wyjściu.