JUDE DEVERAUX OszustkaTytuł oryginału: Counterfeit Lady 2 1 W czerwcu tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego czwartego roku ró e zakwitły wyjątkowo pięk...
14 downloads
22 Views
962KB Size
JUDE DEVERAUX
Oszustka Tytuł oryginału: Counterfeit Lady
1 W czerwcu tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego czwartego roku róże zakwitły wyjątkowo pięknie, a trawy nabrały odcienia soczystej zieleni znanego tylko w Anglii. W hrabstwie Sussex stał niewielki, kwadratowy, jednopiętrowy dom; skromny, otoczony niskim, żelaznym płotem. Dawniej była to chatka ogrodnika lub gajowego i stanowiła część większej posiadłości, którą podzielono i sprzedano, by spłacić długi rodziny Malesonów. Wszystko, co pozostało z niegdysiejszej wspaniałości tego rodu, to właśnie ów mały, zaniedbany domek, Jakub Maleson i jego córka Bianka. Jakub Maleson siedział przed pustym kominkiem w gabinecie na parterze. Był niskim, raczej otyłym mężczyzną. Nad wydatnym brzuchem rozchylały się poły rozpiętej do połowy kamizelki. Płaszcz leżał rzucony niedbale na sąsiednie krzesło. Szerokie bryczesy zapięte pod kolanami na brązowe sprzączki okrywały grube uda właściciela, bawełniane pończochy opinały łydki, a przydeptane skórzane pantofle zdobiły stopy. Wielki, drzemiący obok terier irlandzki oparł na poręczy fotela głowę, którą pieściła bezwiednie ręka Jakuba. Jakub od dzieciństwa przywykł do prostego, wiejskiego życia. Szczerze powiedziawszy, wolał mieć nawet skromniejszy dom, nieliczną służbę, a co za tym idzie, mniej kłopotów na głowie. Wspominał wielką posiadłość z czasów dzieciństwa jako pustą, niepotrzebną nikomu przestrzeń, miejsce które pochłaniało zbyt wiele czasu i energii jego rodziców. Teraz miał psa, którym mógł się cieszyć, dobrą kuchnię oraz wystarczająco wysokie dochody, by zapewnić jemu i jego córce stabilne, dostatnie życie, i był z tego zadowolony. Ale nie jego córka.
2
Bianka stała przed lustrem w swoim pokoju na piętrze i wygładzała długą, muślinową suknię na wysokim, pulchnym ciele. Za każdym razem, gdy przymierzała nowe francuskie modele, czuła niesmak. Po drugiej stronie kanału motłoch zbuntował się przeciw arystokracji, która nie była w stanie nad nim zapanować, a teraz cały świat musiał za to płacić. Wszystkie kraje patrzyły na Francję z obawą, że w nich także może się zdarzyć coś podobnego. We Francji zaś wszyscy zapragnęli upodobnić się do ludu; praktycznie porzucono satynę i jedwabie. Nowe suknie szyto z muślinu, perkalu i pluszu. Bianka studiowała swoje odbicie. Oczywiście nowe suknie pasowały idealnie. Żal zrobiło jej się kobiet mniej hojnie wyposażonych przez naturę. Głęboko wycięty dekolt w niewielkim tylko stopniu przysłaniał pełne, białe piersi. Bladobłękitna, indyjska gaza związana była szeroką wstążką tuż pod stanikiem, więc niżej opadała miękko do biegnącego wzdłuż jej brzegu pasa frędzli. Ciemnoblond włosy Bianka ściągnęła do tyłu wstążką. Mocno skręcone loki spływały na jej nagie ramiona. Twarz miała okrągłą, co było w modzie, oczy błękitne jak jej suknia, delikatne brwi i rzęsy. Niewielkie, różowe usteczka układały się w kształt idealnego pączka róży. Gdy się uśmiechała, w lewym policzku tworzył się maleńki dołek. Bianka przesunęła się od wysokiego lustra do toaletki przybranej, jak prawie każdy sprzęt w tym pokoju, różowym tiulem. Bianka lubiła wszystko, co łagodne, delikatne i romantyczne. Na toaletce leżało solidnie napoczęte pudełko czekoladek. Zerknęła na nie i zmarszczyła wdzięcznie nos. Ta okropna wojna we Francji unieruchomiła manufakturę produkującą najlepsze karmelki, więc Bianka musiała się teraz zadowolić ich nędzną, angielską namiastką. Gdy po zjedzeniu czwartej oblizywała ubrudzone palce, zobaczyła wchodzącą do pokoju Nicole Courtalain.
3
Kiepskie czekoladki, tanie tkaniny i obecność Nicole. Wszystko to było wynikiem rewolucji francuskiej. Sięgnęła po kolejną czekoladkę, obserwując, jak Nicole szybko porusza się po pokoju, zbierając suknie, które Bianka porozrzucała po pokoju. Dzięki niej Bianka mogła w pełni uświadomić sobie, jak szlachetna jest ona sama oraz wszyscy Anglicy. Gdy Francuzów wyrzucano z ich własnego kraju, to właśnie Anglicy ich przygarnęli. Prawda, że większość uciekinierów była w stanie utrzymać się samodzielnie, Francuzi wprowadzili nawet w Anglii nie znaną dotąd rzecz, jaką jest restauracja. Ale byli też tacy jak Nicole – bez pieniędzy, bez rodziny, bez zajęcia. Właśnie w takich przypadkach Anglicy mogli okazać swoją prawdziwą szlachetność... Jeden po drugim zaczęli przyjmować tych życiowych rozbitków do swoich domów. Blanka pojechała do jednego z portów wschodniego wybrzeża na spotkanie statku wiozącego uciekinierów. Nie była w dobrym nastroju. Ojciec poinformował ją właśnie, że nie stać ich na opłacanie pokojówki. Kłócili się zajadle. I wtedy Bianka przypomniała sobie o imigrantach. Poczuła nagły przypływ poczucia obowiązku wobec tych biednych, bezdomnych Francuzek i pospieszyła sprawdzić, czy nie będzie miała okazji okazać swej dobroci którejś z nich. Gdy tylko ujrzała Nicole, była pewna, że znalazła to, czego chciała. Drobna, młoda osoba o ciemnych włosach ukrytych pod słomkowym kapeluszem; twarz w kształcie serca i ogromne brązowe oczy ocienione krótkimi, gęstymi, ciemnymi rzęsami. Oczy te przepełnione były głębokim smutkiem. Wyglądała tak, jak gdyby życie przestało dla niej mieć jakąkolwiek wartość. Bianka wyczuła, że taka kobieta będzie jej wdzięczna za okazaną wspaniałomyślność. Teraz, po trzech miesiącach, niemal żałowała swojej decyzji. Nie dlatego, żeby dziewczyna okazała się niezaradna; była aż nazbyt zaradna. Czasem patrząc na jej wdzięczne, szybkie ruchy, Bianka czuła się niezgrabna i ociężała.
4
Znów spojrzała w lustro. Cóż za absurdalna myśl! Jej kształty były majestatyczne, okazałe – wszyscy to mówili. Rzuciła Nicole nieprzyjemne spojrzenie i pociągnęła za koniec wstążki we włosach. – Nie podoba mi się sposób, w jaki mnie dziś rano uczesałaś – powiedziała, przechylając się na krześle, by wziąć dwie następne czekoladki. Nicole podeszła w milczeniu do toaletki i wyjęła z niej grzebień. Zaczęła rozczesywać dość cienkie włosy Bianki. – Nie otworzyła panienka jeszcze listu od pana Armstronga. – Jej głos był spokojny, bezbarwny, choć starannie wypowiadała każde słowo. Bianka lekko machnęła ręką. – Wiem, co ma mi do powiedzenia. Chce wiedzieć, kiedy pojadę do Ameryki, żeby wyjść za niego za mąż. Nicole powoli rozczesywała jeden z loków. – Myślałam, że panienka wyznaczy jakiś termin. Przecież panienka chce wyjść za mąż. Bianka spojrzała na jej odbicie w lustrze. – Jak ty niewiele wiesz! Ale przecież nie mogę oczekiwać, żeby jakaś Francuzka mogła pojąć dumę i wrażliwość Anglików. Clayton Armstrong jest Amerykaninem! Jakże mogłabym ja, córka szlachcica, poślubić jakiegoś Amerykanina? Nicole starannie zawiązywała wstążkę na włosach Bianki. – Nie rozumiem. Sądziłam, że zaręczyny już zostały ogłoszone. Bianka cisnęła na podłogę tekturkę oddzielającą warstwy czekoladek. Uwielbiała karmelki. – Mężczyźni! Kto ich zrozumie? Muszę za niego wyjść, żeby stąd uciec – zaczęła wyjaśniać z pełnymi ustami. Gestem dłoni wskazała otaczający ją pokój. – Ale mężczyzna, za którego wyjdę, będzie zupełnie inny niż Clayton. Słyszałam, że niektórzy tam, w koloniach, bywają całkiem dobrze wychowani, na przykład ten pan Jefferson. Ale 5
Claytonowi daleko do niego. Czy wiesz, że wszedł do gabinetu w ciężkich butach? Gdy zasugerowałam mu kupno kilku par jedwabnych pończoch, wyśmiał mnie i powiedział, że nie wytrzymałby w jedwabiach na polu bawełny. – Bianka wzdrygnęła się. – Bawełna! To wieśniak. Gruboskórny, bezczelny amerykański wieśniak. Nicole wyprostowała ostatni lok. – Ale mimo to zdecydowała się panienka przyjąć jego oświadczyny. – Oczywiście. Dziewczyna nigdy nie może narzekać na nadmiar propozycji, one sprawiają, że gra staje się bardziej ekscytująca. Gdy jestem na przyjęciu i rozmawiam z mężczyzną, który mi się nie podoba, mówię, że jestem zaręczona. Gdy widzę kogoś odpowiedniego dla kobiety z mojej sfery, mówię mu, że właśnie zastanawiam się nad zerwaniem zaręczyn. Nicole odwróciła się od niej i podniosła z podłogi pustą bombonierkę. Wiedziała, że nie powinna się odzywać, ale nie mogła wytrzymać. – A co z panem Armstrongiem? Czy to lojalne wobec niego? Bianka przeszła przez pokój i zatrzymała się przed komodą, z której wyciągnęła na podłogę trzy szale, zanim zdecydowała się na cienki, wełniany, z delikatnym szkockim deseniem. – A cóż Amerykanie mogą wiedzieć o lojalności? Okazali niewdzięczność, ogłaszając niezależność od nas po tym wszystkim, co dla nich zrobiliśmy. Już sama propozycja poślubienia kogoś takiego jest dla mnie obrazą. Aż mnie przestraszył tymi swoimi butami i swoją arogancją. Wolał oglądać dom z konia niż przyjść do salonu. Jak mogłabym wyjść za kogoś takiego? Poza tym oświadczył się po zaledwie dwóch dniach znajomości. Dostał jakiś list, że jego brat i bratowa zostali zabici, a zaraz potem nagle poprosił mnie o rękę. Jest taki niewrażliwy! Chciał, żebym natychmiast pojechała z nim do Ameryki! Oczywiście odmówiłam. 6
Nie pozwalając, by Bianka zobaczyła wyraz jej twarzy, Nicole zaczęła składać szale. Wiedziała, że jej oczy często zdradzały uczucia. Gdy przybyła do domu Malesonów, była tak odrętwiała, że nie docierały do niej tyrady Bianki o nieudolności Francuzów czy niewdzięczności i okrucieństwie Amerykanów. Wszystkie jej myśli zdominowała przerażająca wizja rewolucji, schwytani rodzice, dziadek, którego... Nie! Nie była w stanie wrócić pamięcią do tamtej burzliwej nocy. Możliwe, że Bianka mówiła już jej o narzeczonym, ale umknęło to jej uwadze. To wysoce prawdopodobne. Dopiero niedawno poczuła, że zaczyna budzić się z koszmaru. Trzy tygodnie temu, gdy czekała przed sklepem, w którym Bianka przymierzała suknię, spotkała swoją kuzynkę. Miała ona za dwa miesiące otworzyć własny mały sklepik i zaproponowała jej spółkę. Po raz pierwszy pojawiła się przed Nicole perspektywa osiągnięcia niezależności, dzięki której mogłaby stać się czymś więcej niż tylko obiektem czyjejś dobroczynności. Uciekając z Francji, zabrała ze sobą złoty medalion i trzy szmaragdy zaszyte w skraj sukni. Po spotkaniu z kuzynką sprzedała kamienie. Nie dostała za nie dużo, gdyż rynek pełen był francuskiej biżuterii sprzedawanej przez imigrantów, zbyt głodnych, by się targować. Nicole przesiadywała do późna w nocy w swym pokoju na poddaszu, by szyć i w ten sposób zarobić trochę pieniędzy. W skrzyni stojącej w jej pokoiku spoczywała, starannie schowana, prawie taka suma, jakiej Nicole potrzebowała. – Nie możesz szybciej? – zapytała niecierpliwie Bianka. – Ciągle chodzisz z głową w chmurach. Skoro wszyscy są tam tak leniwi jak ty, to nic dziwnego, że w twoim kraju trwa wojna domowa. Nicole wyprostowała się i uniosła głowę. Jeszcze tylko kilka tygodni. Potem będzie wolna. Mimo odrętwienia Nicole odkryła pewną istotną cechę charakteru Bianki – jej niechęć do fizycznej bliskości mężczyzn. 7
Bianka za żadne skarby nie pozwoliłaby się żadnemu dotknąć. Uważała ich za istoty nieokrzesane, głośne i niewrażliwe. Raz tylko uśmiechnęła się do mężczyzny, a był nim młodzieniec drobnej budowy, którego ręce wyłaniające się z suto marszczonych, koronkowych mankietów trzymały misternie zdobioną tabakierę. Bianka nie wyglądała na przestraszoną i nawet pozwoliła ucałować swą dłoń. Nicole podziwiała jej starania czynione w kierunku przezwyciężenia niechęci do mężczyzn, by wyjść za mąż i, co za tym idzie, poprawić swoją sytuację materialną. A może Bianka nie miała pojęcia o tym, co dzieje się pomiędzy mężem i żoną? Zeszły obie wyłożonymi dywanem głównymi schodami i wyszły z domu. Na jego tyłach znajdowała się nieduża stajnia i powozownia. Zabudowania te utrzymywane były przez pana Jakuba w o wiele lepszym stanie niż sam dom. Codziennie o wpół do drugiej Nicole i Bianka przejeżdżały przez park w eleganckim, dwuosobowym powozie zaprzężonym w jednego konia. Dawniej teren ten stanowił część posiadłości Malesonów, teraz zaś należał do ludzi, których Bianka uważała za parweniuszy. Nigdy ich nie pytała, czy może przemierzać park, ale też nikt dotąd się temu nie sprzeciwiał. Podczas przejażdżek wyobrażała sobie, że jest panią tych włości jak jej babka. Ojciec nie zgodził się na wynajęcie stangreta, a Bianka nie zgodziłaby się jechać z koniuszym. Jedyne, co mogła w tej sytuacji zrobić, to kazać powozić Nicole, która nie bała się koni. Nicole lubiła to zajęcie. Czasem, wcześnie rano, po wielu godzinach szycia, zanim Bianka się obudziła, Nicole chodziła do stajni, by przywitać się z urodziwym kasztanem. We Francji, zanim rewolucja zniszczyła jej dom i życie, często wyprawiała się przed śniadaniem na długie wycieczki konne. Te pogodne poranki w stajni sprawiały, że niemal zapominała o śmierci i pożarze, których przyszło jej być świadkiem. Park wyglądał w czerwcu wyjątkowo pięknie. Drzewa ocieniały wygrabione alejki. Promienie słońca kładły na ziemi i sukniach jasne plamy. Bianka trzymała nad głową parasolkę, by 8
osłonić bladą skórę. Krzywiła się z niesmakiem patrząc na Nicole. Ta głupia dziewczyna odłożyła słomkowy czepek na siedzenie, pozwalając, by wiatr bawił się jej lśniącymi, czarnymi włosami. Jej oczy błyszczały w słońcu, a mocne, szczupłe ręce pewnie trzymały wodze. Bianka, zdegustowana, odwróciła wzrok. Jej własne ramiona były białe i krągłe, takie, jakie powinny być ramiona kobiety. – Nicole – sapnęła. – Czy choć raz mogłabyś zachowywać się jak dama? Lub przynajmniej nie zapominać, że ja nią jestem? Wystarczy, że muszę się pokazywać publicznie z na wpół ubraną kobietą, a ty jeszcze pędzisz jak szalona. Nicole osłoniła ramiona cienkim, bawełnianym szalem, ale nie założyła czepka. Posłusznie cmoknęła na konia i ściągnęła wodze. Jeszcze trochę, a nie będzie musiała podporządkowywać się poleceniom Bianki. Nagle ciszę popołudnia zmącił tętent końskich kopyt. Na ciężkich koniach, bardziej odpowiednich do wozu niż do jazdy wierzchem, jechało czterech obcych mężczyzn. Rzadko zdarzało się, by ktoś zaglądał do parku. A na dodatek mężczyźni ci nie wyglądali na dżentelmenów. Ich ubrania były zmięte, sztruksowe spodnie zachlapane błotem. Jeden z jeźdźców miał na sobie bawełnianą koszulę w szerokie czerwone i białe pasy. Ostatni rok we Francji Nicole żyła w atmosferze terroru. Gdy wzburzony tłum szturmował zamek jej rodziców, ukryła się z dziadkiem w skrzyni na siano, by potem uciec pod osłoną gęstego czarnego dymu spowijającego płonący dom. Teraz zareagowała błyskawicznie. Wyczuła zagrożenie i zacięła batem konia, zmuszając go do galopu. Bianka z jękiem opadła ciężko na oparcie powozu, by następnie zaatakować Nicole: – Co ty wyprawiasz? Nie pozwolę się tak traktować! Nicole puściła jej okrzyk mimo uszu. Obejrzała się za siebie na czterech mężczyzn pędzących po alejce, tuż za nimi. Zdała sobie sprawę, że znacznie oddaliły się od domu i wątpiła, by ktokolwiek mógł usłyszeć krzyk. 9
Ściskającej kurczowo rączkę parasola Biance udało się odwrócić. Zobaczyła, co przyciągnęło uwagę Nicole. Ale widok mężczyzn jej nie przestraszył. Przede wszystkim zdziwiła się, że ludzie tak niskiego stanu mieli ' czelność wkroczyć na teren majątku. Jeden z jeźdźców zachęcał gestem ręki innych, by podążali za uciekającym powozem. Pochylili się, wrośnięci w siodła, ściągając wodze, ponaglając konie. Spojrzawszy na Nicole, Bianka zdała sobie sprawę z tego, że są ścigane. – Nie możesz pogonić tej szkapy? – krzyknęła, trzymając się kurczowo. Ale powóz nie nadawał się do wyścigów. Mężczyźni jednak, choć przywarli do końskich karków, musieli pogodzić się z tym że nie zdołają dogonić powozu na swoich ciężkich koniach. Ten w czerwono--białej koszuli wyciągnął zza szerokiego pasa pistolet i wystrzelił. Kula poszybowała nad powozem, ledwie tylko muskając lewe ucho konia. Wałach rzucił się w tył, a powóz uderzył z impetem w jego tylne nogi. Nicole zdołała zatrzymać zwierzę, stanąwszy na szeroko rozstawionych nogach i ściągnąwszy mocno wodze. Bianka ponownie krzyknęła i skuliła się w swoim kącie zasłaniając twarz dłonią. – Spokojnie, mały – rozkazała Nicole, a koń przestał szaleć, choć nadal rozglądał się dziko dokoła. Przywiązawszy cugle do poręczy, Nicole wysiadła, podeszła do konia i zaczęła gładzić jego szyję, mówiąc coś cicho po francusku, po czym przytuliła chrapy do swego policzka. – Popatrz, kolego. Ona wcale się nie boi tego krwawiącego zwierzęcia. Nicole podniosła wzrok na otaczających ją mężczyzn. – Umie pani sobie poradzić z koniem, młoda damo – powiedział jeden z nich. – Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. – I do tego taka mała. Miło będzie zabrać ją ze sobą. 10
– Zaraz – powstrzymał ich mężczyzna w koszuli w pasy. Widocznie był ich przywódcą. – Skąd wiemy, że to ona? A tamta? Wskazał Biankę, która nadal kuliła się na siedzeniu, usiłując ukryć się przed ich wzrokiem. Strach sprawił, że krew odpłynęła z jej twarzy. Nicole stała spokojnie, przytrzymując w dłoniach głowę konia. Dla niej to wszystko oznaczało powrót do koszmaru, który przeżyła we Francji, i wiedziała, że musi teraz zachować spokój, by znaleźć drogę ucieczki. – To ona – powiedział jeden z mężczyzn, wskazując Nicole. – Potrafię odróżnić damę. – Która z was jest Bianką Maleson? – ostro spytał mężczyzna w pasiastej koszuli. Miał szeroką szczękę pokrytą kilkudniowym zarostem. A więc to porwanie – pomyślała Nicole. Kobiety mogły tylko przekonać tych ludzi, że ojca Bianki nie stać na zapłacenie okupu. – Ona – powiedziała Bianka, prostując się i wskazując pulchną ręką Nicole. – Ona jest tą cholerną szlachcianką. Ja tylko dla niej pracuję. – Miałem rację? Ta nie mówi jak dama. Nicole stała nieruchomo, wyprostowana, z uniesioną głową. Przechwyciła pełne triumfu spojrzenie Bianki. Wiedziała, że nic nie może już zrobić. Porywacze zabiorą właśnie ją. Oczywiście, gdy dowiedzą się, że nie ma grosza przy duszy i jest uciekinierką z Francji, zwrócą jej wolność, bo nie dostaną okupu. – No dobrze, młoda damo. Musisz z nami jechać. Masz chyba dość rozsądku, by nie sprawiać nam kłopotu? Nicole lekko potrząsnęła głową. Mężczyzna wyciągnął ku niej rękę, a ona przyjęła ją i wspięła się po strzemieniu na jego siodło.
11
– Bystra, prawda? Nic dziwnego, że on chce, żeby mu ją dostarczyć. Jak tylko ją zobaczyłem, wiedziałem, że to ona. Damę zawsze można poznać po zachowaniu. Uśmiechnął się zadowolony ze swej domyślności. Objął Nicole włochatym ramieniem i z pewnym trudem odwrócił konia od powozu. Przez kilka chwil Bianka siedziała bez ruchu, patrząc za odjeżdżającymi. Cieszyła się, że jej zdecydowanie uchroniło ją przed porwaniem, ale jednocześnie była zła, że ci głupcy nie dostrzegli, że to właśnie ona jest damą. Gdy w parku znów zapanował spokój, rozejrzała się. Była opuszczona, pozostawiona samej sobie. Nie umiała powozić, jak więc miała dostać się do domu? Mogła tylko iść na piechotę. Gdy dotknęła stopą ziemi, a ostry żwir wbił się w miękką podeszwę trzewików, zaklęła. To przez Nicole musiała doświadczać takiej niewygody. Podczas długiej, bolesnej wędrówki jeszcze wielokrotnie przeklinała Nicole, toteż gdy w końcu dotarła do domu, zapomniała o porwaniu. Dopiero potem, jedząc z ojcem obfitą kolację, wspomniała o uprowadzeniu. Na wpół śpiący Jakub Maleson zapewnił ją, że Nicole zostanie uwolniona, a on nazajutrz rano powiadomi o zajściu władze. Bianka usunęła się do swego pokoju wściekła, że musi poszukać nowej służącej. Co za niewdzięczna zgraja! . -Parter zajazdu stanowiła podłużna izba o kamiennych ścianach, które sprawiały, że wewnątrz było chłodno i ciemno. Znajdowało się tam kilka prostych stołów. Wokół jednego z nich zasiadło czterech porywaczy. Przed nimi stały ciężkie, kamionkowe misy wypełnione pokrojoną na nierówne kawałki duszoną wołowiną oraz wysokie kufle z zimnym piwem. Mężczyźni siedzieli sztywno na twardych ławach. Dzień spędzony w siodle był dla nich nowym doświadczeniem i płacili teraz za nie odparzeniami. – Nie ufam jej, mówię wam – zaczął jeden z nich. – Jest za spokojna. Te jej oczy wyglądają niewinnie, ale mówię wam, że ona coś kombinuje. I to coś wpędzi nas w 12
kłopoty. – Pozostali słuchali go skrzywieni. On zaś ciągnął: – Wiecie, jaka ona jest. Nie chcę ryzykować, że ją zgubimy. Muszę ją tylko zabrać do Ameryki, do niego, jak kazał, i nie chcę, żeby coś poszło nie tak. Mężczyzna w pasiastej koszuli pociągnął tęgi łyk piwa. – Joe ma rację. Kobieta, która tak dobrze radzi sobie z koniem, nie zawaha się spróbować ucieczki. Który chce popilnować jej w nocy? Jęknęli, czując ból w sponiewieranych mięśniach. Myśleli nawet o związaniu więźnia, ale rozkazy były jasne. Nie wolno im wyrządzić jej najmniejszej krzywdy. – Pamiętasz, Joe, jak doktor wyciągał ci szwy z piersi? Joe przytaknął zażenowany. – Pamiętasz to białe świństwo, które ci dał, żebyś zasnął? Możesz trochę tego zdobyć? Joe przyjrzał się twarzom siedzących w zajeździe ludzi – od mętów z rynsztoka po tkwiącego samotnie w kącie dżentelmena. Joe był pewien, że mógłby od nich kupić wszystko. – Coś się znajdzie – odparł krótko. Siedząc spokojnie na łóżku, Nicole rozejrzała się po brudnym pokoju na piętrze. Zdążyła już zauważyć rynnę pod oknem i dach szopy. Może po zmierzchu, gdy ustanie ruch na podwórzu, będzie mogła zaryzykować ucieczkę. Mogłaby też wyjawić napastnikom, kim jest naprawdę, ale było jeszcze za wcześnie. Od domu Bianki dzieliło ich zaledwie kilka godzin jazdy. Zastanawiała się, kiedy Bianka dotrze do domu, ile czasu zajmie jej wędrówka na piechotę. Trzeba dać trochę czasu panu Malesonowi na zawiadomienie władz hrabstwa i rozesłanie wiadomości o porwaniu. Dziś w nocy spróbuje uciec, a jeśli się nie uda, wyjaśni nieporozumienie. Wtedy ją uwolnią. Boże – modliła się – żeby nie wpadli we wściekłość. Gdy otworzyły się drzwi, ujrzała wszystkich czterech mężczyzn. – Przynieśliśmy coś do picia. Prawdziwa czekolada z Ameryki Południowej. Jeden z nas to stamtąd przywiózł. 13
Żeglarze – pomyślała, biorąc kubek. Dlaczego nie zauważyła tego wcześniej? Dlatego tak źle jeździli konno, a ich ubrania wydzielały osobliwą woń. Pijąc przepyszną czekoladę, rozluźniła się i poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Próbowała skupić się nad planem ucieczki, ale myśli rozbiegły się, ulatywały gdzieś. Patrzyła na kręcących się mężczyzn, którzy dziwnie jej się przylądali. Wyglądali jak wielkie, siwe, zaniepokojone czymś niańki, a ona miała ochotę powiedzieć im, że czuje się dobrze. Przymknęła oczy i zapadła w sen. Następnych dwudziestu czterech godzin nie pamiętała wcale. Wydawało jej się, że ktoś niesie ją delikatnie jak małe dziecko. Czasem wyczuwała czyjś niepokój o siebie i próbowała się uśmiechnąć, powiedzieć, że nic jej nie jest, ale nie była w stanie wymówić słowa. Przed oczyma pojawiał jej się pałac rodziców, przypomniała jej się huśtawka w ogrodzie pod wierzbą. Uśmiechała się do szczęśliwych chwil spędzonych z dziadkiem u młynarza. Czuła, że kołysze się w hamaku, a wokół jest gorąco. Gdy w końcu otworzyła oczy, stwierdziła, że kołysanie nie było tylko częścią snu. Ale zamiast drzew ujrzała nad głową jakieś płótna. Ktoś zbudował nad hamakiem dach, tylko zastanawiała się, kto i po co. – Obudziła się panienka wreszcie! Mówiłam tym żeglarzom, że dali za dużo opium. Cud, że się panienka w ogóle ocknęła. I zaufaj tu takim nieudacznikom. Proszę, zrobiłam kawę. Jest dobra i gorąca. Nicole odwróciła głowę. Jakaś wysoka kobieta silnym ramieniem dźwignęła ją na łóżku. Nie znajdowała się już w parku, lecz w jakimś niewielkim pokoju. Może narkotyk wywołał złudzenie falowania. Pewnie hamak też jej się przyśnił. – Gdzie jesteśmy? Kim pani jest? – udało jej się wykrztusić, gdy przełknęła mocną, gorącą kawę.
14
– Nadal czuje się panienka otumaniona, prawda? Mam na imię Janie. Wynajął mnie pan Armstrong, żebym się opiekowała panienką. Nicole popatrzyła uważniej. Nazwisko Armstrong było jej znane, ale nie wiedziała skąd. Gdy dzięki kawie zaczęła przychodzić do siebie, przyjrzała się Janie. Była to wysoka, mocno zbudowana kobieta o szerokiej twarzy i wiecznie zarumienionych policzkach. Przypominała Nicole nianię, która się nią kiedyś opiekowała. Janie roztaczała wokół siebie aurę zaufania i zdrowego rozsądku, poczucia bezpieczeństwa i spokoju. – Kto to jest pan Armstrong? Janie odebrała jej puste naczynie i ponownie napełniła je kawą. – Za dużo panience dali tego środka nasennego. Pan Armstrong. Clayton Armstrong. Przypomina sobie panienka? Ma panienka wyjść za niego za mąż. Nicole zatrzepotała powiekami, a potem dolała sobie kawy z dzbanka stojącego na małym piecyku węglowym. Zaczęła sobie wszystko przypominać. – Obawiam się, że zaszła pomyłka. Nie jestem Bianką Maleson ani nie jestem zaręczona z panem Armstrongiem. – Nie jesteś... – zaczęła Janie, siadając na dolnym posłaniu piętrowego łóżka. – Kochanie, myślę, że powinnaś mi wszystko opowiedzieć. Gdy Nicole skończyła swą relację, uśmiechnęła się. – Widzi pani teraz, że gdy dowiedzą się, kim jestem, wypuszczą mnie. Janie milczała. – Nie zrobią tego? – Nie wiesz jeszcze wszystkiego, panienko. Przede wszystkim już od dwunastu godzin płyniemy do Ameryki.
15
2 Nicole rozejrzała się zaskoczona. Statek. Gładkie dębowe ściany, sufit, niewielkie okno i dwa piętrowe łóżka naprzeciw. W jednym końcu pomieszczenia znajdowały się drzwi, w drugim piętrzyły się pudła i kufry związane dla bezpieczeństwa przymocowującą je do ściany liną. W rogu stała niska szafka, a na niej piecyk. Nagle Nicole zdała sobie sprawę, że kołysanie, które wyczuwała, było spowodowane łagodnym ruchem morza. – Nie rozumiem – powiedziała. – Dlaczego ktokolwiek miałby mnie, a raczej Biankę, porywać do Ameryki? Janie podeszła do jednego z kufrów i podniosła wieko, by wyjąć niewielką skórzaną teczkę związaną wstążką. – Powinna panienka to przeczytać. Zmieszana Nicole otworzyła teczkę. Wewnątrz spoczywały dwa arkusze papieru pokryte śmiałym pismem. Moja najdroższa Bianko! Mam nadzieję, że Janie już Ci wszystko wyjaśniła. Liczę też na to, że nie będziesz mi miała za złe dość nietypowego sposobu, w jaki chcę Cię do siebie sprowadzić. Wiem, jak uległą i posłuszną jesteś córką oraz jak bardzo troszczysz się o zdrowie ojca. Z początku miałem zamiar wstrzymać się aż do jego wyzdrowienia, ale czuję, że dłużej już czekać nie mogę. Wybrałem statek pocztowy, gdyż jest najszybszy. Janie i Amos otrzymali instrukcje, by dostarczać Ci w czasie podróży jedzenie, a także, by zadbać o Twoją garderobę, jako że pośpiech pozbawił Cię Twojej własnej. Janie jest wspaniałą szwaczką. Mimo że jesteś już w drodze, chciałbym być pewien pomyślnego zakończenia sprawy. Nakazałem więc kapitanowi, by udzielił nam ślubu per procura. Dzięki temu, jeżeli nawet Twój ojciec odnalazłby Cię, zanim dotrzesz do Ameryki, i tak będziesz już moja. Wiem, że to zuchwałość, ale musisz mi 16
wybaczyć i pamiętać, że robię to, ponieważ Cię kocham i czuję się bez Ciebie bardzo samotny. Gdy zobaczymy się następnym razem, będziesz już moją żoną. Liczę godziny. Kocham Cię. Clay. Nicole przez kilka chwil trzymała list z poczuciem, że wnika w czyjeś intymne sprawy, o których nawet nie powinna wiedzieć. Uśmiechnęła się słabo. Zawsze słyszała, że Amerykanie są mało romantyczni, a tymczasem ten człowiek przygotował drobiazgowy plan porwania, by zdobyć ukochaną kobietę. Popatrzyła na Janie. – Ktoś, kto jest tak bardzo zakochany, musi być miłym człowiekiem. Zazdroszczę Biance. Kim jest Amos? – Clay wysłał go ze mną, ale mieliśmy tu epidemię. – Janie spuściła wzrok na wspomnienie śmierci pięciu osób. – Amos nie wyszedł z tego. – Przykro mi – powiedziała Nicole wstając. – Muszę znaleźć kapitana i wyjaśnić mu całą sprawę. – Urwała, spojrzawszy na swoje odbicie w lustrze nad stołem. Rozczochrane włosy opadały w nieładzie na jej twarz. – Czy jest tu jakiś grzebień? – Usiądź, panienko, uczeszę cię. Nicole posłusznie usiadła. – Czy on zawsze jest taki... taki gwałtowny? – Kto? Ach. – Janie uśmiechnęła się życzliwie. – Nie wiem, czy jest tak samo gwałtowny jak arogancki. Zwykle dostaje to, czego chce. Gdy układał ten plan, mówiłam mu, że może się nie udać, ale wyśmiał mnie tylko. Kiedy zobaczy panienkę, to ja będę się z niego śmiała. Odwróciła głowę Nicole i zbliżyła jej twarz do światła. – Nie sądzę jednak, by jakikolwiek mężczyzna mógł śmiać się z panienki – powiedziała, przyglądając się uważnie Nicole.
17
Uwagę przyciągały wielkie, wyraziste oczy, ale Janie wiedziała, że najbardziej musiały intrygować mężczyzn niezbyt szerokie, ale pełne, ciemnorożowe usta. Górna warga była nieco większa od dolnej, co stanowiło połączenie tyleż niespotykane, co interesujące. Nicole odwróciła się lekko zarumieniona. – Przecież i tak nie poznam pana Armstronga. Muszę wrócić do Anglii. Mam tam kuzynkę, która zaproponowała mi wspólne prowadzenie sklepu z garderobą. Już prawie zaoszczędziłam potrzebną na to sumę. - Chciałabym wierzyć, że zawrócimy. Ale nie podobają mi się ci ludzie na górze. Mówiłam o tym Clayowi, ale on nie chciał mnie słuchać. Jest najbardziej upartym człowiekiem, jaki się kiedykolwiek urodził. Nicole spojrzała na list. – Zakochanemu mężczyźnie można wiele wybaczyć. – Hm! – chrząknęła Janie. – Mówisz tak, panienko, bo nigdy nie miałaś z nim do czynienia. Opuściwszy kabinę, Nicole wspięła się na górny pokład wąskimi schodami. Poczuła na włosach muśnięcie morskiego powietrza i uśmiechnęła się. Zatrzymały ją nagle skupione na niej spojrzenia kilku mężczyzn. Żeglarze patrzyli na nią tak pożądliwie, że odruchowo szczelniej okryła się szalem. Miała wrażenie, że jest prawie naga, ponieważ cienka, lniana sukienka nie mogła ukryć jej kształtów. – Czekasz na coś, panienko? – zapytał jeden z marynarzy, mierząc ją wzrokiem. Z trudem powstrzymała się od tego, żeby się cofnąć, i odpowiedziała: – Chciałabym widzieć się z kapitanem. – On z tobą też. Zignorowała wybuch śmiechu i ruszyła za jednym z mężczyzn w kierunku drzwi na dziobie statku. Gdy usłyszała przyzwalające mruknięcie, żeglarz otworzył drzwi i prawie wepchnął ją do środka. 18
Potrzebowała dobrej chwili, by przyzwyczaić się do półmroku. Kabina była dwa razy większa od tej, którą dzieliła z Janie. Znajdowało się w niej okno, ale tak brudne, że nie przepuszczało światła. Pod nim stało brudne, nie posłane łóżko, a na środku duży, ciężki stół przymocowany do podłogi, pokryty zwojami map i wykresów. Nicole drgnęła, gdy przez podłogę przebiegł szczur. Cichy śmiech kazał jej spojrzeć ku ciemnemu kątowi pokoju, gdzie siedział mężczyzna o mrocznej twarzy i zbyt długich bokobrodach. Jego ubranie było wymięte, a w rękach trzymał butelkę rumu. – Mówią, że jesteś jakąś cholerną damą. Lepiej spróbuj przyzwyczaić się do szczurów na tej łajbie. Tych na dwu i na czterech nogach. – Czy pan jest kapitanem? – zapytała, robiąc krok naprzód. – Tak. Jeśli to jest statek, to ja jestem jego kapitanem. – Czy mogę usiąść? Chciałabym z panem pomówić. Machnął butelką w kierunku krzesła. I Nicole szybko i dokładnie opowiedziała swoją historię. Gdy skończyła, kapitan milczał jeszcze przez chwilę. – Jak pan sądzi, kiedy wrócimy do Anglii? – Nie wracam do Anglii. – A jak inaczej ja się tam dostanę? Pan nie rozumie. To jakaś straszna pomyłka. Pan Armstrong... – Wiem tyle, że Clayton Armstrong wynajął mnie, żebym porwał jakąś damę i zawiózł mu ją do Ameryki – przerwał jej kapitan. Zmrużył oczy. – Gdy ci się przyglądam, muszę stwierdzić, że rzeczywiście nie pasujesz do jego opisu. ' – Bo ja nie jestem jego narzeczoną. - Machnąwszy lekceważąco ręką, nabrał tęgi łyk rumu. – A co mnie obchodzi, kim jesteś? Mówił, że możesz sprawiać pewne kłopoty, gdy przyjdzie do zawarcia małżeństwa, ale mam sobie z tobą poradzić. 19
Nicole wstała. – Małżeństwo?! Nie sądzi pan chyba, że... – zaczęła, ale umilkła w połowie zdania. – Pan Armstrong kocha i chce poślubić Biankę Maleson. Ja nazywam się Nicole Courtalain. Nigdy nawet nie widziałam pana Armstronga. – To ty tak twierdzisz. Dlaczego nie powiedziałaś tego moim ludziom od razu? Na co czekałaś tak długo? – Pomyślałam, że gdy im powiem, uwolnią mnie, ale jednocześnie chciałam znaleźć się możliwie daleko od Bianki, bo wiedziałam, że ona pragnie być bezpieczna. – Czy Bianka to ta gruba, która cię nam pokazała? – Tak. To Bianka. Ale myślała, że nic złego mi się nie stanie. – Jasne, myślała! Chcesz, żebym uwierzył, że trzymałaś buzię na kłódkę dla takiej suki, która cię podsunęła porywaczom? Nie wierzę! Chyba uważasz mnie za głupka. Nicole nie miała już nic do powiedzenia. – No, dobra. Wyjdź stąd, a ja sobie to przemyślę. Po drodze powiedz temu, który cię tu przyprowadził, że chcę się z nim widzieć. Po jej wyjściu kapitan został sam z bosmanem. – Chyba już wiesz, skoro podsłuchiwałeś? Bosman uśmiechnął się i usiadł. Znał kapitana od dawna i zdawał sobie sprawę, że zawsze warto wiedzieć, co on knuje. – Co robimy? Armstrong każe nas zamknąć za ten zaginiony w zeszłym roku ładunek tytoniu, jeśli nie przywieziemy mu żony. Kapitan pociągnął łyk rumu. – Żona. Tego chce i to mu damy. Bosman pokręcił głową. – A jeśli ona mówi prawdę i to nie ta? – Na wszystko można patrzeć na dwa sposoby. Jeśli to nie ona, tylko tamta druga nazywa się Maleson, to Armstrong chce się ożenić z suką, która kłamie i potrafi zdradzić swoją najlepszą przyjaciółkę. Z drugiej strony ta ciemnowłosa panienka może
20
być Bianką i kłamać, żeby uniknąć małżeństwa z Armstrongiem. Tak czy inaczej jutro rano powinien się odbyć ślub. – A co z Armstrongiem? Jeśli się okaże, że ożeniłeś go z niewłaściwą kobietą? Nie chciałbym być przy tym. – Pomyślałem i o tym. Chcę odebrać pieniądze, zanim on ją zobaczy, i natychmiast ruszać z Wirginii. Nie zamierzam nawet sprawdzać, czy to o nią chodziło. – Zgadzam się. A jak nakłonimy tę panienkę do ślubu? Chyba jej ten pomysł nie przypadł do gustu. Kapitan podał bosmanowi butelkę. – Zastanowię się nad sposobem, który podziała na tę lalunię. – Widzę, że nie udało się namówić kapitana na powrót do Anglii – stwierdziła Janie, gdy Nicole wróciła do kajuty. – Nie – odpowiedziała, sadowiąc się na łóżku. – Przede wszystkim nie uwierzył, gdy powiedziałam, kim jestem. Z jakiegoś powodu uznał, że kłamię. Janie chrząknęła. – Ludzie jego pokroju sami nigdy nie mówią prawdy, więc nie widzą powodu, by komuś wierzyć. My możemy tylko uczynić tę podróż jak najprzyjemniejszą. Mam nadzieję, że panienka nie straciła ducha? Starając się ukryć swoje uczucia, Nicole uśmiechnęła się do tej wysokiej kobiety. Tak. Była rozczarowana. Zanim dopłynie do Ameryki, jej kuzynka może sobie znaleźć innego wspólnika. Myślała też o zaoszczędzonych pieniądzach ukrytych w pokoju na poddaszu. Dotknąwszy palców pokaleczonych igłą w ciągu wielu nocy spędzonych na szyciu przy małej, taniej świeczce, przypomniała sobie, jak ciężko pracowała na te centy. Postanowiła jednak nie ujawniać przed Janie tego, co czuła. – Zawsze chciałam zobaczyć Amerykę – oświadczyła. – Może przed powrotem do Anglii uda mi się tam zatrzymać na kilka dni. O, Boże! – Co takiego?
21
– Jak ja zapłacę za powrót? – zapytała z rozszerzonymi z przerażenia oczyma. – Zapłacić? – wybuchnęła Janie. – Clayton Armstrong za to zapłaci, zapewniam panienkę. Tyle razy powtarzałam mu, żeby tego wszystkiego nie robił, ale jakbym mówiła do ściany. A może, gdy zobaczy panienka Amerykę, nie zechce wracać do Anglii? Też mamy wiele sklepów z sukniami. Nicole powiedziała jej o swoich ukrytych oszczędnościach. Przez kilka chwil Janie milczała. W wersji porwania opowiedzianej przez Nicole Bianka była niewinna, robiła to, co należało zrobić. Ale Janie potrafiła wyczuć, co kryło się za tymi słowami i zastanawiała się, czy Nicole po powrocie znajdzie swoje pieniądze. – Jesteś głodna, panienko? – zapytała, otwierając kufer leżący na szczycie sterty pod ścianą. – Tak, jestem... Rzeczywiście jestem głodna. – odpowiedziała Nicole i podeszła bliżej, by zajrzeć do kufra. Zanim przystosowano statki do przewozu pasażerów, każdy z podróżnych musiał sam zabierać dla siebie prowiant. Zależnie od zręczności nawigatora, zwrotności statku, wiatru, burz i piratów, rejs mógł trwać od trzydziestu do dziewięćdziesięciu dni, o ile w ogóle statek docierał do celu. Kufer pełen był suszonego grochu i fasoli. Podniesione przez Janie wieko innego odsłoniło soloną wołowinę i ryby. Następny zawierał owies, ziemniaki, pęczki ziół, mąkę, suchary i paczkę cytryn. – Clayton kazał też kapitanowi kupić żółwie, więc będziemy miały świeżą zupę żółwiową. Nicole popatrzyła na te zapasy. – Pan Armstrong jest wyjątkowo przezornym człowiekiem. Zaczynam żałować, że to nie ze mną chce się ożenić. Janie pomyślała to samo, gdy zza znajdujących się w rogu kajuty drzwi oddzielających komórkę wyciągnęła wąską wannę.
22
Można w niej było usiąść z podciągniętymi nogami, a wtedy woda zakrywała ramiona. Nicole zatrzepotała powiekami. – Cóż to za luksus! Kto by pomyślał, że podróż statkiem może być tak wygodna. Janie uśmiechnęła się zaróżowiona z radości. Obawiała się podróży przez ocean, przebywania w małej kabinie razem z jakąś angielską damą. Myślała, że wszystkie Angielki to monarchistki i snobki. No, ale Nicole była Francuzką, a tam znali się na rewolucjach. – Obawiam się, że musimy do tego użyć morskiej wody i podgrzewanie jej zajmie dużo czasu. Zawsze to jednak lepsze niż miska z gąbką. Kilka godzin później, po wspaniałej kąpieli, Nicole leżała na dolnej koi czysta, syta i zmęczona. Długo trwało grzanie wody, by dwa razy napełnić wannę. Z początku Janie protestowała i chciała, żeby Nicole wykąpała się pierwsza, ale Nicole z uporem twierdziła, że skoro nie jest narzeczoną Claytona, Janie nie jest jej służącą tylko towarzyszką podróży i poprosiła, by Janie zwracała się do niej po_ imieniu. Nicole uprała i rozwiesiła swą jedyną suknię, a potem łagodny ruch statku ukołysał ją do snu. Wcześnie rano następnego dnia Janie zaczesała jej włosy w kok, by później móc ułożyć modne w tym czasie chignon. Wydobyła skądś żelazko i zaczęła prasować suknię, a Nicole z rozbawieniem stwierdziła, że pan Armstrong pomyślał o wszystkim. Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem, ukazując jednego z porywaczy. – Kapitan chce panienkę widzieć. Teraz. Pierwszą myślą Nicole było, że może kapitan zdecydował się odesłać ją do Anglii, toteż posłusznie poszła za marynarzem. Za nimi Janie. Żeglarz jednym zdecydowanym szarpnięciem wepchnął ją z powrotem do kajuty. – Ciebie nie chce. Tylko ją. Janie chciała zaprotestować, ale Nicole ją powstrzymała. 23
– Nic mi się nie stanie, jestem pewna. Może zrozumiał, że mówiłam prawdę. Gdy tylko weszła do kajuty kapitana, stwierdziła, że coś jest nie tak. Zastała tam dowódcę statku, bosmana i kilku innych mężczyzn, których przedtem nie widziała. Wszyscy wyraźnie na coś czekali. – Może was przedstawię – zaczął kapitan. – Wszystko musi być w porządku. To jest doktor. Może cię zaszyć i co tam jeszcze chcesz. To jest Frank. Mój bosman. Już się chyba spotkaliście. Szósty zmysł, wyczulony podczas koszmaru we Francji, ostrzegł Nicole przed niebezpieczeństwem. Oczy, jak zwykle, zdradziły jej uczucia. – Nie uciekaj – powiedział Frank. – Chcemy z tobą porozmawiać. A poza tym dziś dzień twojego ślubu. Nie chciałabyś, by cię uznano za oporną pannę młodą, prawda? Nicole zaczynała rozumieć. – Nie jestem Bianką Maleson. Wiem, że pan Armstrong kazał wam przygotować ślub per procura, ale ja nie jestem kobietą, której on pragnie. Frank rzucił jej lubieżne spojrzenie. – Myślę, że każdy mógłby cię pragnąć. Wtedy odezwał się doktor. – Młoda damo, czy ma pani jakiś dokument potwierdzający pani tożsamość? Zrobiwszy krok do tyłu, potrząsnęła przecząco głową. Nieliczne dokumenty, które ocalały po bezładnej ucieczce przed terrorem, zniszczył dziadek. Powiedział, że od tego może kiedyś zależeć ich przeżycie. – Nazywam się Nicole Courtalain. Uciekłam z Francji i mieszkałam u panny Maleson. To jest pomyłka. – Rozmawialiśmy już na ten temat i zdecydowaliśmy, że to nieważne – odpowiedział jej kapitan. – Mój kontrakt nakazuje mi przywieźć do Ameryki panią Claytonową Armstrong i właśnie to zamierzam zrobić. 24
Nicole wyprostowała się. – Nie wyjdę za mąż wbrew mej woli. Kapitan skinął nieznacznie głową, a Frank przeciął pokój i mocno chwycił Nicole. Jedną ręką objął ją w pasie, a drugą opasał jej plecy i unieruchomił ręce. – Ta twoja odwrócona do góry nogami buziuni spodobała mi się już dawno – mruknął, przyciskając usta do jej warg. Nicole była tak przerażona, że nie zdążyła zareagować wystarczająco szybko. Nikt jeszcze jej tak nie potraktował. Nawet gdy mieszkała z rodziną młynarza, ludzie z jej otoczenia wiedzieli, kim jest, więc okazywali jej szacunek. Ten mężczyzna śmierdział rybą i potem – ohydny, duszny, pozbawiający tchu fetor. Dotknięcie jego ust przyprawiało ją o mdłości. Szarpnęła się. – Nie! – krzyknęła. – Będzie tego jeszcze trochę – powiedział Frank i uderzył ją dość mocno w szyję, po czym przesunął brudną rękę do przodu. Nagłym ruchem rozdarł suknię i koszulę, odsłaniając jej piersi. Jego wielka dłoń chwyciła jedną z nich, a kciuk zaczął szorstkim ruchem pocierać brodawkę. – Nie, proszę – wyszeptała Nicole, szarpnąwszy się. Zbierało jej się na wymioty. – Wystarczy – rozkazał kapitan. Frank nie puścił jej od razu. – Mam nadzieję, że nie wyjdziesz za mąż za Armstronga – szepnął, owiewając jej twarz gorącym, śmierdzącym oddechem. Odsunął się. Nicole starała się zasłonić rozdartą suknię. Opadła na krzesło i przesunęła dłonią po ustach pewna, że już nigdy nie zetrze z nich śladów tego pocałunku. – Wygląda na to, że nie podobasz jej się za bardzo – zaśmiał się kapitan, po czym spoważniał i usiadł na krześle naprzeciw Nicole. – Poznałaś już smak tego, co cię spotka, jeśli
25
nie zgodzisz się na ślub. Jeśli nie zostaniesz żoną Armstronga, potraktujemy cię jak pasażera na gapę. Będziesz moja, kiedy i jak tylko zechcę. Ale najpierw usunę tę wielką kobietę, którą przysłał tu Armstrong. Nicole podniosła wzrok. – Janie? Ależ ona nie ma z tym nic wspólnego. To będzie morderstwo! – Co mnie to obchodzi? Myślisz, że kiedykolwiek będę mógł zbliżyć się do wybrzeży Wirginii, jeżeli nie wypełnię poleceń Armstronga? Nie potrzebuję świadka tego, co zrobią z tobą moi ludzie. Nicole skuliła się na krześle i zagryzła dolną wargę. Oczy miała szeroko otwarte. – Widzisz, panienko – powiedział Frank. – Dajemy ci wybór. To wielka uprzejmość z naszej strony. – Nie spuszczał wzroku z rozdarcia sukni, którego brzegi ściskała na piersi. – Albo poślubisz Armstronga, albo trafisz do mojej koi. Oczywiście będę drugi po kapitanie. Wątpię, czy potem coś z ciebie zostanie. – Pochylił się i dotknął palcem jej warg. – Nigdy nie miałem kobiety z takimi ustami. Ciekawe, co one mogłyby dla mnie zrobić... Nicole odwróciła głowę, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Kapitan obserwował ją uważnie. – No, to który? Armstrong, ja czy Frank? Starając się uspokoić oddech, usiłowała myśleć. Zdawała sobie sprawę, że musi zachować przytomność umysłu. – Wyjdę za mąż za pana Armstronga – oświadczyła dobitnie. – Wiedziałem, że jesteś bystra – podsumował kapitan. – Zatem do dzieła, moja droga. Miejmy to już za sobą. Pewnie chcesz wrócić już do swojej... kryjówki. Nicole potwierdziła skinieniem głowy i wstała, ściskając rozdartą suknię. 26
– Frank zastąpi Armstronga. Wszystko jest legalne. Armstrong podpisał papier, że sam mam wybrać zastępcę. Nicole stanęła zdrętwiała obok Franka, naprzeciwko kapitana, który miał poprowadzić ceremonię, i doktora pełniącego funkcję świadka. Frank skwapliwie odpowiadał na pytania kapitana, ale gdy padło: „Bianko, czy bierzesz sobie tego mężczyznę za męża?”, Nicole odmówiła odpowiedzi. To nie było w porządku! Została uprowadzona, zabrana z kraju, do którego właśnie zaczęła się przyzwyczajać, a teraz miała wyjść za mąż wbrew swej woli. Zawsze marzył jej się ślub w błękitnej, satynowej sukni i w otoczeniu róż. A teraz stała w brudnej kajucie, w podartym ubraniu, z ohydnym smakiem na wargach. Przez minione trzy dni czuła się jak liść porwany przez wartki strumień. Nie wyprze się jednak swego nazwiska. Chociaż na nic już nie ma wpływu, to jedno zachowa. – Nazywam się Nicole Courtalain – powiedziała zdecydowanie. Kapitan chciał coś odpowiedzieć, ale doktor trącił go łokciem. – Co mnie to w końcu obchodzi? – mruknął i przeczytał zdanie ponownie, wstawiając imię Nicole zamiast Bianki. Pod koniec ceremonii wyjął pięć złotych obrączek i wepchnął najmniejszą z nich na palec Nicole. Nareszcie było po wszystkim. – Czy dostanę buziaka od panny młodej? – Frank łypnął okiem. Doktor chwycił Nicole mocno za ramię i poprowadził do stołu przymocowanego na środku pokoju. Wziął pióro, napisał coś i odwrócił się do niej. – Musisz to podpisać – powiedział, podsuwając jej akt ślubu. Jej oczy wypełniły się łzami, więc by coś zobaczyć musiała je otrzeć. Doktor wpisał jej prawdziwe nazwisko na
27
dokumencie. Ona, Nicole Courtalain, była teraz panią Claytonową Armstrong. Szybko złożyła podpis w rogu. Doktor trzymając ją wciąż mocno za ramię, wyprowadził Nicole z kajuty kapitańskiej. Była tak oszołomiona, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że stanęła obok pomieszczenia, które przyznano jej i Janie. – Proszę posłuchać, moja droga – zaczął wtedy doktor. – Przykro mi bardzo, ponieważ wierzę, że nie jest pani panną Maleson. Ale proszę mi zaufać, że lepiej było przejść przez tę ceremonię. Nie znam pana Amstronga, ale jestem pewien, że gdy dotrze pani do Ameryki, uda się anulować ten ślub. Mogło być o wiele gorzej. A teraz pozwoli pani, że dam jej radę. Wiem, że podróż potrwa długo, ale proszę starać się nie opuszczać kajuty. Kapitan nie jest wiele wart, ale umie pilnować swoich ludzi. A pani powinna mu w tym pomóc i spławić, by zapomnieli o pani obecności na tak długo, jak to możliwe. Rozumie mnie pani? Nicole potwierdziła. – I proszę się uśmiechnąć. Nie jest tak źle. Ameryka jest piękna. Może nawet nie będzie pani chciała wracać do Anglii. Udało się jej uśmiechnąć. – Janie też tak mówi. – No, już lepiej. Proszę pamiętać, co powiedziałem, i poczekać cierpliwie do końca tej podróży. – Dobrze. I dziękuję – odrzekła i weszła do kajuty. – Tak długo cię nie było – powitała ją zdenerwowana Janie. – Co się stało z twoją suknią? Co ci zrobili? Nicole opadła na łóżko, zasłaniając ręką oczy. Nagle Janie podniosła jej lewą dłoń, żeby przyjrzeć się błyszczącej, złotej obrączce. – Byłam przy tym, gdy Clay to kupował. Wziął w pięciu rozmiarach, żeby mieć pewność, że będzie pasowała. Założę się, że kapitan zatrzymał resztę dla siebie. Mam rację? Nicole nie odezwała się, lecz tylko przyjrzała się obrączce. Cóż ona oznacza? Czy dla tego kawałka złota i musiała 28
dotrzymać obietnicy, że będzie kochać i szanować człowieka, którego nigdy nie widziała? – Jak cię do tego zmusili? – zapytała Janie, dotykając rosnącego w oczach siniaka na szyi Nicole. Nicole skrzywiła się. W to miejsce uderzył ją Frank. – Nie musisz mi mówić – mruknęła Janie. – Mogę się sama domyślić. Kapitan chciał być pewien, że dostanie od Claya pieniądze – ciągnęła zaciskając usta. – Niech diabli wezmą Claytona Armstronga! Wybacz, wszystko to jego wina. Gdyby nie był takim upartym osłem, nic złego by się nie stało. Ale nikt nie mógł przemówić mu do rozumu. Nie! On chciał mieć swoją Biankę i musiał ją dostać. Czy wiesz, że był na czterech statkach, zanim znalazł kapitana wystarczająco podłego na to, by zgodził się na dokonanie porwania? A teraz popatrz! Jesteś tu, niewinna, bezbronna, w rękach bandy brudasów, zastraszona w niewybredny sposób, zmuszona do poślubienia kogoś, kogo nie znasz i, jak sądzę, nie chcesz znać. – Proszę, Janie. Nie jest aż tak źle. Doktor powiedział, że ci ludzie dadzą nam spokój, gdy zostanę żoną pana Armstronga. Ciebie też nie skrzywdzą. Jestem pewna, że na miejscu, w Ameryce, uda się ten ślub anulować. – Mnie! – powiedziała ze złością Janie. – Powinnam była się domyślić, że te szumowiny zaszantażują cię groźbami pod moim adresem. Przecież ty mnie nawet nie znasz. – Położyła rękę na ramieniu Nicole. – Jeżeli zażądasz czegoś od Claya, unieważnienia ślubu czy czegokolwiek innego, dopilnuję, żebyś to dostała. Czuję, że usłyszy ode mnie, jak nigdy dotąd. Przysięgam, że wynagrodzi ci czas zmarnowany na podróż tam i z powrotem, odda pieniądze zaoszczędzone na sklep i... – urwała w połowie zdania i wlepiła wzrok w kufry. Nicole dźwignęła się na koi. – O co chodzi? Szeroką twarz Janie rozjaśnił diabelski uśmiech.
29
– „Kupuj wszystko co najlepsze”, powiedział. Stał na brzegu, patrząc na wszystko okiem posiadacza i mówił, żebym wybierała to, co najlepsze. – O czym ty mówisz? Janie wyglądała tak, jakby była w transie. Patrzyła na kufry. Podeszła do nich. 34 OSZUSTKA – Powiedział, że nic nie może być zbyt dobre dla jego żony. – Rozpromieniła się jeszcze bardziej. – O, Claytonie Armstrongu. Drogo za to zapłacisz. Nicole opuściła nogi z koi i patrzyła na Janie nic nie rozumiejąc. O czym ona mówi? W trakcie rozwiązywania sznurów, którymi kufry przymocowano do ściany, Janie ciągnęła swą myśl. – Clay dał mi woreczek złota i kazał kupić najlepsze dostępne tkaniny, najdroższe dodatki. Powiedział, że w czasie podróży mogę przygotować suknie dla jego żony. – Zachichotała. – Futra uszyje kuśnierz w Ameryce. – Futra? – Nicole przypomniała sobie list, – Janie, te rzeczy są dla Bianki, a nie dla mnie. Suknie nie będą na nią pasowały. – Nie mam zamiaru szyć dla kobiety, której nigdy nie widziałam – odparła Janie, mocując się z węzłem. – Clay powiedział, że to dla jego żony, a o ile wiem, jesteś jego jedyną żoną. – Nie! Nieprawda. Nie mogłabym przyjąć czegoś, co jest przeznaczone dla kogoś innego. Janie sięgnęła pod poduszkę w pierwszym kufrze i wyjęła pęk kluczy. – To dla mnie, nie dla ciebie. Choć raz chciałabym zobaczyć, jak Clayton nie może czegoś kupić lub choćby wyprosić. Wszystkie kobiety i dziewczęta w Wirginii tracą dla
30
niego głowę, a on wymarzył sobie Angielkę, która zapewne wcale go nie chce. Uniosła potężne wieko kufra i uśmiechnęła się do tego, co zawierał. Nicole nie mogła już dłużej hamować ciekawości. Minęła Janie, zajrzała do kufra i aż otworzyła usta na widok cudownych rzeczy, które się w nim znajdowały. Od lat nie widziała jedwabiu, a już na pewno w tym gatunku. – Anglicy boją się tego, co nazywają niższymi klasami, więc udają, że do nich należą. W Ameryce wszyscy są równi. Jeśli stać cię na ładne rzeczy, nie musisz bać się ich nosić. – Janie wyciągnęła kupon migotliwego, szafirowego jedwabiu, okręciła wokół ramion Nicole i opuściła wzdłuż jej pleców, po czym luźno związała w talii. – Co o tym sądzisz? Podniósłszy skraj materiału do światła, Nicole potarła nim swój policzek i poruszyła się lekko, by poczuć delikatną tkaninę na nagich ramionach. Była to jakaś zmysłowa, niemal grzeszna przyjemność. Janie otwierała już następny kufer. – A to na szarfę. Wyciągnęła szeroką, satynową wstążkę w kolorze nocnego nieba i przewiązała nią Nicole w pasie. Ten kufer pełen był wstążek i szarf. Otworzyła jeszcze jeden. – A może szal, moja pani? – Janie roześmiała się i, nie czekając na odpowiedź, wyciągnęła przynajmniej tuzin barwnych tkanin: wzorzystych wełen ze Szkocji, kaszmirów z Anglii, bawełnianych z Indii, koronkowych z Chantilly. Nicole pochłaniała wzrokiem wszystkie te wspaniałości, podczas gdy Janie podnosiła kolejne wieka. Pod nimi leżały aksamity, perkale, miękkie wełny, mohery, puch łabędzi, podszewki, kretony, tiule, organdyny, krepy i delikatne, francuskie koronki. Janie nurzała się w tym wszystkim. Nicole nagle wybuchnęła śmiechem. Za dużo tego. Usiadła na skraju koi, a 31
Janie zaczęła ją okrywać materiałami. Obie śmiały się, wygładzając szkarłaty i turkusy, zielenie i róże. To były niemądre choć wesołe chwile. – Nie widziałaś jeszcze najlepszego – zakomunikowała Janie, ściągając z głowy różowy tiul i czarną normandzką koronkę. Otworzyła wielki, stojący najdalej kufer i wyciągnęła z niego ogromną, futrzaną mufkę. – Wiesz, z czego to? – zapytała, rzucając puszystą kulę na kolana Nicole. Nicole wtuliła twarz w gęste, miękkie futro, zapominając o sześciu pasach barwnego jedwabiu owiniętego wokół jej ramion i przezroczystej gazie indyjskiej osłaniającej jej szyję. Tylko jedno zwierzę miało włos tak długi, ciemny i piękny. – Sobole – powiedziała cicho, z namaszczeniem. – Tak – potwierdziła Janie. – Sobole. Ciągle trzymając mufkę, Nicole rozejrzała się, Mała kabina pełna była kolorowych materiałów, połyskliwych i matowych, leżących nieruchomo lub sprawiających wrażenie żywych, oddychających. Nicole miała ochotę przytulić je wszystkie do siebie. Od czasu opuszczenia zamku jej rodziców niewiele było piękna w jej życiu. – Od czego zaczynamy? Nicole popatrzyła na Janie i wybuchnęła śmiechem. – Od wszystkiego. – Przycisnęła do piersi mufkę i kopnęła łabędzie pióra tak, że wzbiły się w powietrze. Odwinąwszy z nóg szyfonowy szal, Janie wyjęła z kufra żurnale. – „Galeria mody Heidledoffa” – obwieściła. – Wybierz broń, droga pani Armstrong, a ja pokażę ci mój arsenał: igły i szpilki. – Ależ, Janie. Doprawdy nie mogę. Głos Nicole zdradzał absolutny brak przekonania. Gładząc mufkę pomyślała, że mogłaby z nią spać.
32
– Nie chcę słyszeć ani słowa. Teraz, jeśli uznasz, że możesz wyciągnąć spod tego choć jedną rękę, zdejmij wszystko z siebie i zaczynamy. Mamy przecież tylko miesiąc.
3 Na początku sierpnia roku tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego czwartego niewielki statek pocztowy zawinął do portu w Wirginii. Janie i Nicole, przechylone nad relingiem, wypatrywały niecierpliwie basenu portowego przylegającego do gęstego lasu. Czuły się tak, jakby ktoś uwolnił je z więzienia. W ciągu ostatniego tygodnia podróży rozmawiały tylko o jedzeniu. Świeżym jedzeniu: warzywach, wszystkich roślinach, które powinny właśnie owocować, o tym, jak można przyprawiać potrawy świeżą śmietaną i masłem. Snuły plany, że będą teraz jadły wszystko po kolei. Ale Nicole pragnęła przede wszystkim zobaczyć zieleń traw i drzew porastających słodko pachnącą ziemię. Spędziły wiele dni szyjąc pracowicie i trudno byłoby znaleźć choćby strzęp tkaniny nie wykorzystanej do ozdobienia sukien dla Janie czy Nicole. Teraz Nicole miała na sobie muślin haftowany w delikatne fiołki, obrzeżony u dołu wstążką o ton ciemniejszą, taką samą jaką miała wplecioną we włosy. Pozwalała, by promienie zachodzącego słońca ogrzewały jej odsłonięte ramiona. W czasie szycia wiele rozmawiały. Nicole częściej słuchała, bo nie chciała mówić o tym, jak straciła rodziców, a potem dziadka. Opowiadała o swoim dzieciństwie spędzonym w rodzinnym pałacu, który przedstawiła jako mały, wiejski domek, oraz o roku spędzonym z dziadkiem u młynarza. Janie uśmiechała się, słysząc fachowe uwagi o jakości ziarna. Jednak to właśnie od niej pochodziła większa część opowieści. Janie opisała swoje dzieciństwo na małej, biednej 33
farmie znajdującej się w odległości kilku mil od Arundel Hall, jak nazywano dom Claytona. Była obecna przy narodzinach Claya, potem nosiła go na barana. Miała kilkanaście lat, gdy wybuchła wojna o niepodległość. Jej ojciec, jak większość farmerów w Wirginii, obsiał całą ziemię tytoniem, więc zbankrutował, gdy zamknięto rynek angielski dla towarów z kolonii. Przez kilka lat Janie mieszkała w Filadelfii, miejscu, które znienawidziła. Po śmierci ojca wróciła tam, gdzie czuła się u siebie. Do Wirginii. Powiedziała, że przez ten czas wiele zmieniło się w Arundel Hall. Rodzice Claya umarli na cholerę wiele lat wcześniej. Jego starszy brat poślubił Elizabeth Stratton, córkę zarządcy plantacji Armstrongów. Potem Clay wyjechał do Anglii, a James i Elizabeth zginęli w wypadku. Janie nie znalazła już tego chłopca, z którym się kiedyś bawiła. Jego miejsce zajął arogancki, pewny siebie mężczyzna. Tytan pracy. Podczas gdy inne plantacje padały jedna po drugiej, Arundel Hall kwitł i rozrastał się. – Spójrz – powiedziała w pewnej chwili Nicole. – Czy to nie kapitan? Zwalisty mężczyzna siedział w małej łódce, a jeden z marynarzy pochylał się nad wiosłami. – Chyba płynie do tamtego okrętu. Kilkadziesiąt metrów dalej stała okazała fregata o burtach naznaczonych rzędami dział. Wielu ludzi przemierzało szeroki trap, niosąc pakunki w górę i w dół. Kapitan wpłynął do basenu portowego na kilka chwil przed swoim statkiem. Wspiął się po trapie na pokład fregaty i ruszył w kierunku rufy. Kobiety znajdowały się na tyle daleko, że trudno im było rozpoznać twarze, ale mimo to Janie krzyknęła nagle: – To Clay! Nicole popatrzyła zaciekawiona na człowieka rozmawiającego z kapitanem, ale z tej odległości niczym szczególnym się nie wyróżniał. 34
– Skąd wiesz? Janie wybuchnęła śmiechem. Cieszyła się, że nareszcie jest w domu. – Zrozumiesz, gdy go poznasz – odparła i zostawiła Nicole samą. Wpatrując się w postać mężczyzny, który był jej mężem, Nicole nerwowo obracała obrączkę na palcu. – Proszę – powiedziała Janie, gdy wróciła po chwili. – Przyjrzyj się. Nawet przez lunetę wszyscy wydawali się mali, ale Nicole widziała teraz trochę dokładniej. Mężczyzna rozmawiający z kapitanem postawił niedbale nogę na beli bawełny. Pochylił się, oparł ręce na kolanie. Nawet w tej pozycji był wyższy od kapitana. Miał na sobie dość porządne, jasnobeżowe spodnie i czarne, skórzane buty do kolan. Stroju dopełniała rozpięta pod szyją koszula, której zawinięte do łokci rękawy odsłaniały opalone ręce. Nicole nie mogła dojrzeć jego twarzy, ale zauważyła, że miał brązowe włosy związane luźno na karku. Odłożyła lunetę i odwróciła się do Janie. – O, nie! – krzyknęła Janie. – Setki razy widziałam już ten wyraz twarzy. Nie możesz się poddawać tylko dlatego, że jest wysoki i przystojny. Dostanie szału, kiedy się dowie, co się stało. Jeśli nie stawisz mu czoła, zrzuci winę na ciebie. Nicole odwróciła się do przyjaciółki z wesołym błyskiem w oczach. – Nie mówiłaś, że jest wysoki i przystojny – rzuciła od niechcenia. – Ale też nie mówiłam, że jest brzydki. A teraz idź do kajuty i czekaj, bo o ile znam Claya, zaraz tu będzie. Chcę dopaść go pierwsza i dowiedzieć się, co mu ten kundel kapitan nagadał. Zmykaj! Nicole usłuchała i wróciła do małego, ciemnego już pomieszczenia. Ogarnął ją żal, że będzie musiała je opuścić. Spędziła tu z Janie czterdzieści dni, podczas których serdecznie się zaprzyjaźniły. 35
Ledwie jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, drzwi kajuty się otworzyły. Mężczyzna, który niewątpliwie był Claytonem Armstrongiem, wpadł do środka, niemal całkowicie zasłaniając swym szerokim torsem resztki wpadającego z zewnątrz światła. Nicole miała wrażenie, że pokoik skurczył się nagle. Clay nie czekał, by oczy oswoiły się z panującym w pomieszczeniu mrokiem, wystarczało mu, że widział zaledwie zarys postaci swojej żony. Wyciągnął ramię i przycisnął ją do siebie. Nicole chciała zaprotestować, ale poczuła jego usta na swoich wargach i już zaprotestować nie mogła. Były czyste, silne, chciwe, choć jednocześnie delikatne. Gdy próbowała się od nich oderwać, objął ją mocniej, uniósł lekko i przytulił jej kruche, kobiece ciało do swej szerokiej piersi. Serce zaczęło jej mocniej bić. Do tej pory w ten sposób pocałował ją tylko Frank. Ale to nie dało się porównać! Nagle Clay odwrócił twarz i przycisnął jej głowę do swojej. Nicole poczuła się tak, jakby miała zemdleć. Otoczyła mu szyję ramionami i przytuliła się mocniej. Poczuła na policzku jego oddech. Gdy dotknął zębami jej ucha, kolana się pod nią ugięły. Jego język wędrował po jej szyi. Jednym, szybkim ruchem wziął ją na ręce. Oszołomiona Nicole wiedziała tylko, że pragnie go coraz bardziej i nastawiła usta do pocałunku. Całował ją namiętnie, a ona odpowiadał mu równie gorąco. Gdy niosąc ją przed sobą, ruszył w stronę koi, i wydało jej się to zupełnie naturalne. Chciała go dotykać, mieć go blisko siebie. Clay, nie przerywając pocałunków, ułożył ją obok siebie i wtedy poczuła na brzuchu jego silną nogę, a na ramionach jego ruchliwe ręce. Gdy przez suknię dotknął jej piersi, jęknęła i wygięła się w łuk. – Bianko – szepnął. – Moja słodka Bianko.
36
Nicole nie oprzytomniała od razu, jej namiętność była zbyt silna. Po chwili dotarło do niej, gdzie się znajduje i kim jest, a przede wszystkim – kim nie jest. – Proszę – powiedziała, lecz jej głos był słaby i zmieniony. – Dobrze, kochanie – odrzekł, muskając oddechem jej policzek. : – Tak bardzo chciała dotknąć jego pachnących ziemią włosów. Na chwilę zamknęła oczy. – Tak długo na ciebie czekałem, kochanie. Miesiące, lata, wieki. Teraz już będziemy zawsze razem. Te słowa ocuciły Nicole. Były bardzo osobiste, a co więcej – przeznaczone dla innej kobiety. Mogła przyjąć pieszczoty, które niemal pozbawiły ją przytomności, ale te słowa nie zostały skierowane do niej. – Clay – powiedziała łagodnie. – Tak, kochanie – odparł, całując ją za uchem. Czuła na sobie, obok siebie, jego duże, silne ciało. Nie wiedzieć czemu miała wrażenie, że na tę chwilę czekała przez całe życie. Tak łatwo byłoby przyciągnąć Claya do siebie. Przeszło jej przez myśl, że mogłaby mu wyznać prawdę dopiero rano. Pomyślała jednak, że to czysty egoizm. – Clay, ja nie jestem Bianką. Jestem Nicole. Zawahała się, czy powiedzieć mu, że jest jego żoną. Jeszcze ją całował, ale po chwili oderwał się od niej. Jego całe ciało zesztywniało. Błyskawicznie zerwał się z łóżka. Próbował jej się przyjrzeć mimo ciemności. W jednej sekundzie Nicole trzymała go w ramionach, a już w następnej jej ramiona były puste. Poczuła się strasznie. Clay najwyraźniej znał to pomieszczenie lub jemu podobne, bo wiedział, gdzie znaleźć świecę, toteż po chwili zrobiło się jasno. Mrużąc oczy, Nicole usiadła i przyjrzała się swojemu mężowi. Janie miała rację, mówiąc o arogancji. Miał ją wypisaną na twarzy. Jego włosy okazały się nieco jaśniejsze, niż 37
Nicole się spodziewała; brązowe, lekko spłowiałe od słońca. Gęste brwi ocieniały ciemne oczy. Miał pięknie wyrzeźbiony nos nad miękkimi ustami, zaciśniętymi teraz w gniewie, i szeroką, mocną szczękę. – Dobrze. To kim, do diabła, pani jest? Gdzie jest moja żona? Nicole nadal miała zamęt w głowie. On widocznie potrafił szybciej ochłonąć. – To jest straszna pomyłka. Chodzi o to, że... – ...ktoś obcy jest w kajucie mojej żony. O to chodzi! – Uniósł świecę i popatrzył na kufry pod ścianą. – To jest własność Armstrongów, jak sądzę? – Tak. Jeśli pan pozwoli, wytłumaczę wszystko. Byłam razem z Bianką, gdy... – Czy ona tutaj jest? Podróżowałyście razem? Trudno było cokolwiek mu wytłumaczyć, skoro ciągle jej przerywał. – Bianki tu nie ma. Nie przyjechała ze mną. Jeśli zechce pan posłuchać, to ja... Postawił świecę na stole i przysunął się do Nicole. Stanął na szeroko rozstawionych nogach, ręce oparł na biodrach. – Nie przyjechała z panią? Co to, u diabła, ma znaczyć? Zapłaciłem kapitanowi za udzielenie ślubu per procura i przywiezienie mojej żony do Ameryki. Chcę wiedzieć, gdzie ona jest. Nicole także wstała. Nie przeszkadzało jej ani to, że sięgała Clayowi ledwie do ramienia, ani że rozmiary kabiny wymuszały bliskość. Byli teraz wrogami, nie kochankami. – Próbowałam to wyjaśnić. Ale pański absolutny brak manier uniemożliwia mi jakiekolwiek porozumienie. A zatem... – Oczekuję wyjaśnień, a nie tyrad pedagogicznych. W Nicole wezbrał gniew. – Ty bezczelny, prostacki...! Dobrze. Wyjaśnię. Ja jestem pańską żoną. To znaczy, jeśli pan jest Claytonem
38
Armstrongiem. A nie jestem tego pewna, gdyż pańska arogancja uniemożliwia jakąkolwiek rozmowę. Postąpił krok w jej kierunku. – Pani natomiast nie jest moją Bianką. – Miło mi stwierdzić, że istotnie nią nie jestem. Jakże mogłabym zgodzić się na ślub z takim nieznośnym... – urwała, starając się pohamować gniew. Miała przecież cały miesiąc na oswojenie się z myślą, że jest panią Claytonową Armstrong, on zaś oczekiwał, że statek przywiezie Biankę, a dostarczono mu zupełnie inną kobietę. – Jest mi bardzo przykro, panie Armstrong. Zaraz wszystko panu wyjaśnię. Odsunął się od niej i usiadł na kufrze. – W jaki sposób pani dowiedziała się, że kapitan nigdy nie widział Bianki? – zapytał spokojnie. – Obawiam się, że nie rozumiem. – Jestem pewien, że pani rozumie. Musiała się pani skądś dowiedzieć, że jej nie zna, i zdecydowała się pani podszyć pod Biankę. Czyżby pani sądziła, że każda kobieta jest równie dobra? Muszę przyznać, że wie pani, jak zadowolić mężczyznę. Uważa pani, że to słodkie małe ciałko skłoni mnie do tego, bym zapomniał o Biance? Nicole wyprostowała się zdumiona. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, czuła, że wszystko jej się w środku przewraca. Clay zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. – Podejrzewam, że jest jeszcze gorzej. Pewnie sama namówiła pani kapitana, żeby udzielił nam ślubu. Nicole potrząsnęła tylko głową. Oczy zaszły jej łzami. – Czy to nowa suknia? Nawet Janie pani uwierzyła? Czyżby pani przez przypadek sprawiła sobie nowe stroje na mój koszt? – Znowu wstał. – W porządku. Uznajmy, że należą do pani. Stracone pieniądze oduczą mnie naiwności i ufania innym. Ale pani nie dostanie już ode mnie ani centa. Pojedziemy razem na plantację, a to małżeństwo, skoro już zostało zawarte, będzie
39
anulowane. Gdy to załatwimy, wsadzę panią na pierwszy statek odpływający do Anglii. Czy to jest jasne? Nicole z trudem przełknęła ślinę. – Wolałabym spać na ulicy niż spędzić jeszcze choć chwilę z panem – powiedziała cicho. Przysunął się do niej, oświetlając jej twarz płomieniem świecy, po czym przesunął palcem po jej górnej wardze. – A gdzie indziej mieszkałaś? – zapytał i wyszedł, zanim zdążyła odpowiedzieć. Nicole oparła się o drzwi. Serce tłukło się w niej jak oszalałe. Łzy napłynęły do oczu. Gdy Frank ściskał ją swoimi brudnymi rękami, udało jej się zachować godność. Ale gdy dotykał jej Clay, zachowała się jak uliczna dziewka. Dziadek zawsze przypominał jej, kim jest, że w jej żyłach płynie królewska krew. Nauczyła się chodzić wyprostowana z podniesionym czołem. Nawet wtedy, gdy rozszalały tłum zabrał jej matkę, Nicole stała z podniesionym czołem. Czego nie była w stanie zrobić z córką prastarego rodu Courtalainów rewolucja francuska, tego dokonał jeden bezczelny, wyniosły Amerykanin. Ze wstydem przypomniała sobie, jak poddawała się jego dłoniom, jak bardzo chciała zostać z nim tam, na koi. Chociaż prawie już straciła dla niego głowę, zrobi wszystko, by odzyskać honor. Patrząc ze smutkiem na kufry pomyślała, że pełne są uszytych dla niej toalet. Skoro nie mogła zwrócić materiałów, może kiedyś będzie w stanie zapłacić za nie panu Armstrongówi. Szybko zdjęła cienką muślinową suknię i włożyła cięższą, bardziej praktyczną, z jasnobłękitnego perkalu. Zwinęła delikatny muślin i schowała go do kufra. Suknia, w której wsiadła na statek, podarta przez Franka, została już wyrzucona przez Janie. Wziąwszy arkusz papieru listowego, pochyliła się nad stołem i zaczęła pisać: Szanowny Panie Armstrong! 40
Mam nadzieję, że Janie odnalazła już Pana i wyjaśniła okoliczności, w jakich doszło do skutku nasze niefortunne małżeństwo. Co do sukien, ma Pan całkowicie rację. Próżność sprawiła, że ukradłam je Panu. Uczynię wszystko, by jak najszybciej zwrócić Panu równowartość materiałów. Może to trochę potrwać. Postaram się zrobić to jak najszybciej. Jako pierwszą ratę zostawiam Panu medalion posiadający pewną wartość. Jest to jedyna cenna rzecz, jaką mam. Proszę wybaczyć, że wart jest tak niewiele. Jeżeli chodzi o małżeństwo, dołożę starań, by unieważnić je możliwie najszybciej i wysłać Panu potwierdzenie. Z poważaniem Nicole Courtelain Armstrong Nicole przeczytała list, po czym położyła go na stole. Drżącymi rękami zdjęła medalion. W Anglii, nawet gdy bardzo potrzebowała pieniędzy, nie potrafiła rozstać się z tym złotym, filigranowym cackiem zawierającym owalne, porcelanowe płytki z portretami rodziców. Zawsze miała go przy sobie. Teraz ucałowała portrety, jedyną pamiątkę po rodzicach, i położyła medalion na liście. Skoro wypadło jej zmierzyć się z nowym, obcym lądem, może lepiej będzie zupełnie zerwać z przeszłością? Zapadł już mrok, ale rozległe nabrzeże oświetlone było licznymi pochodniami. Nicole nie zauważona przemknęła przez pokład, a następnie po trapie zeszła na ląd. Żeglarze zajęci byli swoją pracą. Jedna strona wybrzeża pozostała przerażająco ciemna, ale Nicole czuła, że właśnie tam musi się udać. Gdy dotarła do skraju lasu, w świetle pochodni dostrzegła Claytona i Janie. Ona mówiła ze złością coś, czego on słuchał w milczeniu. Nie miała czasu do stracenia. Tyle jeszcze musiała zrobić. Dotrzeć do najbliższego miasta, znaleźć pracę i schronienie. Zostawiła za sobą światła przystani, a wtedy las dosłownie ją pochłonął. Drzewa wydawały się wyjątkowo wysokie, ciemne, przerażające. Przypomniały jej się wszystkie opowieści o
41
Ameryce, krainie krwiożerczych Indian, nieznanych bestii niszczących ludzi i ich domy. Ciszę mąciły jedynie jej ciche kroki, ale Nicole wydawało się, że słyszy jakieś piski, jęki, szmery, głośne, ciężkie stąpanie. Mijały godziny. Zaczęła podśpiewywać francuską piosenkę, której nauczył ją dziadek. W końcu stwierdziła, że musi odpocząć, bo nogi nie poniosą jej ani kroku dalej. Ale gdzie? Szła wąską ścieżką, której oba końce ginęły w ciemnościach. – Nicole – szepnęła sama do siebie. – Nie ma się czego bać. W nocy las jest taki sam jak w dzień. To pełne brawury stwierdzenie niewiele pomogło, ale zebrała całą odwagę i usiadła pod drzewem. Wilgotny mech zmoczył suknię. Ale Nicole była zbyt zmęczona, by się tym przejąć. Skuliła się, podciągnęła kolana do piersi, oparła głowę na rękach i zasnęła. Gdy się obudziła, poczuła na sobie spojrzenie wielkich oczu. Z trudem łapiąc oddech, usiadła i zobaczyła małego, dziwnego królika, który ją obserwował. Rozśmieszył ją ten jej głupi strach, więc rozejrzała się wokół siebie. Oświetlony porannym, przebijającym się przez korony drzew słońcem las wyglądał miło, wręcz zachęcająco. Ale gdy Nicole potarła zesztywniała szyję i spróbowała wstać, stwierdziła, że ciało ma obolałe, suknię mokrą, a ręce zimne. Włosy rozsypały się i teraz zwisały w nieładzie wokół szyi. Pospiesznie spięła je szpilkami. Tych kilka godzin snu dodało jej wigoru i z nową energią ruszyła wąską ścieżką. Zeszłej nocy nie była jeszcze pewna, czy postąpiła słusznie, ale ten poranek utwierdził ją w przekonaniu, że podjęła właściwą decyzję. Usłyszawszy takie oskarżenia, nie mogłaby mieszkać u pana Armstronga. Teraz postara się oddać mu dług i odzyskać honor. Jeszcze przed południem poczuła się głodna. Przez ostatnie dwa dni podróży jadły z Janie niewiele, teraz żołądek zaczął jej o tym przypominać. W południe dotarła do płotu otaczającego kilkaset jabłoni. Na drzewach pośrodku sadu wisiały dorodne, czerwone owoce. 42
Stała tuż przy ogrodzeniu, gdy przypomniała sobie wymówki Claytona Armstronga. Jakże bardzo się zmieniła od przyjazdu do Ameryki! Stała się złodziejką, człowiekiem bez honoru. Z ociąganiem odwróciła się od płotu. Była z siebie zadowolona, ale organizm nadal dopominał się o swoje prawa. Po południu znalazła strumień o stromym brzegu. Nogi przeszywał palący ból. Odniosła wrażenie, że idzie już od wielu dni i nadal jest daleko od cywilizowanych miejsc. Ten płot stanowił chyba jedyny dowód, że człowiek postawił kiedyś stopę na tej ziemi. Nicole powoli podeszła do strumienia, usiadła na kamieniu, rozwiązała trzewiki, zdjęła je i włożyła pokryte pęcherzami stopy do chłodnej wody. Jakieś zwierzę wyskoczyło z krzaków i pobiegło w stronę potoczku. Nicole aż podskoczyła i rozejrzała się. Mały szop był nie mniej przestraszony niż ona. Nagle odwrócił się i dał susa do lasu, a Nicole uśmiechnęła się do siebie i swoich obaw. Gdy odwróciła się w stronę wody, zobaczyła, że jej buty płyną w dół strumienia. Podkasawszy suknię, pobiegła za nimi, ale nurt okazał się bardziej wartki, a woda głębsza, niż początkowo sądziła. Uszła może dziesięć kroków, gdy pośliznęła się, zaplątała w zwoje materiału i upadła, uderzając udem o coś ostrego. Dojście do siebie i walka z mokrą garderobą zajęły jej kilka dobrych chwil. Gdy Nicole spróbowała wstać, noga odmówiła jej posłuszeństwa. Chwyciła wystający nad wodę konar drzewa i dzięki niemu dotarła do brzegu. Tam podciągnęła suknię, by zbadać skaleczenie. Na wewnętrznej stronie lewego uda zobaczyła długie, poszarpane na brzegach rozcięcie, z którego obficie ciekła krew. Oderwała brzeg halki i przetarła nim energicznie ranę, zaciskając z bólu zęby. Drugi kawałek przycisnęła mocno do brzegów rozcięcia i po kilku minutach krwawienie ustało. W końcu zabandażowała nogę kawałkiem lnu.
43
Ból w nodze, wyczerpanie, oszołomienie wywołane głodem – to zbyt wiele. Położyła się na piasku obok strumienia i zasnęła. Obudził ją deszcz. Słońce stało nisko. Las znowu pociemniał. Nicole gwałtownie podniosła się, a potem zaraz przyłożyła dłonie do czoła, chcąc powstrzymać ogarniającą ją słabość. Ból w nodze, pojawiły się mdłości. Całe ciało miała obolałe, ledwie trzymała się na nogach, ale deszcz przypomniał jej, że powinna znaleźć jakieś schronienie. Pokryte pęcherzami stopy piekły niemiłosiernie, lecz szukanie trzewików w ciemnościach i deszczu nie miałoby sensu. Szła przez kilka godzin, dopóki siły nie opuściły jej do tego stopnia, że zobojętniała na ból. Pocięte stopy krwawiły, mimo to posuwała się dalej. Deszcz ustąpił miejsca zimnej mżawce, niebawem zaczęło się przejaśniać. Zimne i mokre włosy oblepiały plecy Nicole, bo dawno już wypadły z nich wszystkie szpilki. Nagle zaczęły się do niej zbliżać jakieś dwa wielkie zwierzęta. Miały wąskie pyski i błyszczące oczy. Cofnęła się, przywarła do drzewa i patrzyła na nie z przerażeniem. – Wilki – wyszeptała. Bestie podeszły bliżej, a ona przytuliła się mocniej do drzewa. Wiedziała, że nadeszła ostatnia godzina jej krótkiego życia, że zostanie jeszcze tyle rzeczy, których nigdy nie uda jej się dokonać. Wtedy w pobliżu zamajaczył jakiś większy kształt – człowiek na koniu. Próbowała dojrzeć, czy to coś jest prawdziwe, czy może należy do świata jej wyobraźni, ale nie mogła odwrócić głowy. Mężczyzna, zjawa, czy cokolwiek to było, zeskoczył z konia i schylił się do ziemi. – Wynocha stąd! – krzyknął i rzucił kamieniem w psy. Te odwróciły się i natychmiast uciekły. Mężczyzna podszedł do Nicole. – Dlaczego, u diabła, nie kazała pani im po prostu odejść? 44
Nicole popatrzyła na niego. Głosu Claytona Armstronga nawet w ciemnościach nie dałoby się z żadnym innym pomylić. – Myślałam, że to wilki – szepnęła. – Wilki! – parsknął. – Daleko im do tego. Zwykłe kundle szukające padliny. Mam dość. Dość już tych bzdur. Jedzie pani ze mną. Odwrócił się, przypuszczając, że Nicole podąży za nim. Ona zaś nie miała sił, by mu się sprzeciwić. Nie miała już sił na nic. Odsunęła jedną stopę od pnia. Potem nogi ugięły się pod nią i zemdlała.
4 Clay ledwo zdążył chwycić ją, by nie upadła. Przeklinał głupotę kobiet, gdy nagle zdał sobie sprawę z tego, że Nicole jest nieprzytomna. Jej nagie ramiona były zimne i mokre. Ukląkł, oparł Nicole sobie na piersi i okrył swoim płaszczem. Gdy ją podnosił, zdziwił się, że jest aż tak lekka. Posadził ją przed sobą na koniu. Podróż na plantację trwała długo. Nicole starała się trzymać prosto, by nie dotykać Claya. Mimo wyczerpania wyczuwała jego wściekłość. – Oprzyj się, odpocznij. Obiecuję, że cię nie ugryzę. – Nie – szepnęła. – Ty mnie nienawidzisz. Powinieneś był zostawić mnie wilkom. Tak byłoby lepiej dla wszystkich. – Mówiłem ci, że to nie wilki i że cię nie nienawidzę. Uważasz, że traciłbym tyle czasu na poszukiwania, gdybym cię nienawidził? No, oprzyj się. Obejmujące ją ramiona były duże i silne, a gdy położyła głowę na jego piersi, zdała sobie sprawę, jak bardzo zatęskniła za bliskością drugiego człowieka. Wspomnienia wydarzeń ostatnich dni całkowicie zawładnęły jej umysłem. Wydawało jej
45
się, że płynie przez rzekę i ścigają ją czerwone trzewiki. Buty miały czerwone oczy i warczały na nią. – Cicho już, cicho. Jesteś bezpieczna. Ani wilki, ani buty cię nie dosięgną. Jestem z tobą i nic ci nie grozi. Nawet przez sen usłyszała ten głos i rozluźniła się czując, że Clay głaszcze ją po ramieniu łagodnie i ciepło. Gdy zatrzymali się, ujrzała spory dom. Clay zsiadł z konia i wyciągnął ręce do Nicole. Odświeżona snem, starała się zachowywać godnie. – Dziękuję. Nie potrzebuję pomocy – powiedziała i próbowała zsiąść z konia. Ale słabe, wyczerpane wędrówką, wygłodzone ciało zdradziło ją, toteż opadła ciężko na Claya. On tylko lekko się pochylił i chwycił ją pewnie. – Sprawiasz więcej kłopotów niż sześć innych kobiet razem wziętych – skomentował, niosąc ją do domu. Zamknęła oczy i oparła się o niego czując mocne, rytmiczne bicie jego serca. W domu Clay posadził Nicole na wielkim, skórzanym fotelu, otulił szczelniej płaszczem i podał jej szklankę brandy. – Masz tu siedzieć i wypić to. Rozumiesz? Wrócę za kilka minut. Muszę zająć się koniem. Jeśli się stąd ruszysz, zanim przyjdę, przełożę cię przez kolano i zbiję. Czy to jasne? Skinęła głową. Clay wybiegł. Było dość ciemno, ale Nicole odgadła, że pokój w którym się znajduje, jest biblioteką, ponieważ pachniało w nim skórą, tytoniem i olejem lnianym. Nabrała powietrza w płuca. Pokój zdecydowanie musiał należeć do mężczyzny. Popatrzyła na szklankę pełną brandy. Upiła mały łyk. Pyszne! Tak dawno nie miała nic w ustach. Gdy zrobiło jej się cieplej, zaczerpnęła drugi łyk. Dwudniowy post wyczerpał ją, więc brandy natychmiast uderzyła jej do głowy. Gdy wrócił Clay, uśmiechała się przewrotnie, kołysząc w palcach kryształową szklankę.
46
– Już nie ma – powiedziała. – Nie ma ani kropelki. – Język nie plątał jej się tak jak zwykłemu pijakowi, ale wyraźnie była podchmielona. Clay odebrał od niej naczynie. – Jak długo nie jadłaś? – Dni, tygodnie, lata... nigdy, zawsze. – Tego mi było trzeba – mruknął. – Druga w nocy i pijana kobieta na karku. No, wstawaj! Zjemy coś. Chwycił ją za rękę i pociągnął w górę. Zraniona noga odmówiła jej posłuszeństwa. Nicole uśmiechnęła się przepraszająco, bo bezwładnie opadła na mężczyznę. – Skaleczyłam się w nogę. Wziął ją na ręce. – Skaleczyły cię czerwone buty czy wilki? – zapytał sarkastycznie. Zachichotała, ocierając się policzkiem o jego szyję. - To były psy? Czy czerwone buty naprawdę mnie goniły? – Psy były prawdziwe, tylko buty ci się przyśniły. Mówisz przez sen. Teraz bądź cicho, bo inaczej obudzisz cały dom. Czuła się tak cudownie lekka. Przytuliła się i objęła go za szyję. Zbliżyła usta do jego ucha i wyszeptała: – Czy ty naprawdę jesteś tym okropnym panem Armstrongiem? Nie przypominasz go. Jesteś moim rycerzemwybawcą i nie możesz być tym okropnym człowiekiem. – Uważasz, że jest aż tak zły? – O, tak – potwierdziła stanowczo. – Powiedział, że jestem złodziejką. Powiedział, że ukradłam czyjeś suknie. I miał rację! Zrobiłam to rzeczywiście. Ale mu pokazałam! – Co zrobiłaś? – zapytał cicho Clay. – Byłam bardzo głodna i zobaczyłam jabłka w sadzie, ale ich nie wzięłam. Nie ukradłam ich. Nie jestem złodziejką. – Głodziłaś się po to, żeby mu udowodnić, że nie jesteś złodziejką? – Sobie też. Ja też się liczę. 47
Clay podszedł w milczeniu do drzwi w końcu korytarza. Otworzył je i ruszył do przylegającej do głównego budynku kuchni. Nicole podniosła głowę opartą na jego ramieniu i głośno wciągnęła powietrze przez nos. – Co tak pachnie? – Kapryfolium – odrzekł krótko. – Daj mi – zażądała. – Mógłbyś mnie tam zanieść, żebym sobie urwała kawałek? Powstrzymał się od komentarza i usłuchał. Ceglaną ścianę długości dwóch metrów porastało wonne kapryfolium. Nicole oderwała sześć gałązek, zanim Clay pohamował ją i zaniósł do kuchni. Posadził kobietę na dużym stole na środku pomieszczenia, jakby była małym dzieckiem. Rozpalił ogień. Rozleniwiona Nicole bawiła się leżącymi na kolanach gałązkami. Odwróciwszy się od kuchni, Clay zauważył, że suknia Nicole jest podarta i brudna, a nagie, pocięte kamieniami stopy krwawią. W długich włosach opadających w nieładzie na plecy, igrały błyski płonącego ognia. Wyglądała na nie więcej niż dwanaście Jat. Zauważył na sukni jakąś ciemniejszą plamę. – Co sobie zrobiłaś? – zapytał szorstko. – To wygląda na krew. Popatrzyła na niego zaskoczona, jakby nie pamiętała, że on tu jest. – Wywróciłam się – powiedziała po prostu i przyjrzała mu się uważniej. – Ty jesteś panem Armstrongiem. Wszędzie poznałabym ten ton. Powiedz, czy ty się czasem uśmiechasz? – Tylko wtedy, gdy mam do tego jakiś powód, a teraz go nie mam – odrzekł, opierając sobie na biodrze jej stopę. Podwinął suknię, by obejrzeć ranę. – Czyja naprawdę jestem dla pana takim ciężarem, panie Armstrong?
48
Na pewno nie jesteś uosobieniem spokoju. – Delikatnie odwinął pas zakrwawionego lnu. – Przepraszam – powiedział, gdy skrzywiła się i chwyciła go n\ ramię. Rana była brudna, ale nie głęboka. Wystarczy ją porządnie umyć, a zagoi się szybko. Położył Nicole na boku i poszedł zagrzać wodę. – Janie mówiła, że szaleje za tobą połowa kobiet w Wirginii. To prawda? – Janie za dużo mówi. Lepiej dam ci jeść. Wiesz, że jesteś pijana? – W życiu nie byłam pijana – odpowiedziała z całą godnością, na jaką było ją stać. Proszę, zjedz to. – Podał jej grubą pajdę chleba posmarowaną masłem. Skupiła się najedzeniu. Clay napełnił miskę ciepłą wodą i zabrał się do przemywania rany. Pochylał się nad nią, gdy nagle otworzyły się drzwi. – Panie Clay! Gdzie się pan podziewał przez całą noc I co pan robi w mojej kuchni? Wie pan, że tego nie lubię. Pouczenia kolejnej kobiety, która u niego pracowała, Były ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował. Jeszcze dźwięczały mu w uszach słowa Janie. Krzyczała na niego przez dobrą godzinę tylko dlatego, że pisał list z przeprosinami do Bianki, żeby dostarczyć go na fregatę, która miała niebawem odpłynąć, podczas gdy Nicole błądziła po lesie. – Maggie, to jest moja... żona. – Po raz pierwszy użył tego słowa. – Aha – zainteresowała się Maggie. – Czy to ta, która zgubiła się w lesie, jak mówiła Janie? – Wracaj do łóżka, Maggie. – Clay starał się zachować spokój. Nicole obejrzała się przez ramię, podniosła w geście powitania dłoń, w której trzymała chleb i powiedziała: – Bonjour, madame.
49
– Czy ona nie mówi po angielsku? – zapytała scenicznym szeptem Maggie. – Nie, nie mówię – odrzekła Nicole i odwróciła się od niej z błyskiem w oczach. Clay podniósł się i rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, a potem ujął Maggie za rękę i zaprowadził do drzwi. – Wracaj do łóżka. Ja się nią zajmę. Możesz być pewna, że sobie poradzę. – Jestem pewna. Nieważnie, jakim mówi językiem; wygląda na tak szczęśliwą, jak tylko może być kobieta. Groźne spojrzenie Claya kazało jej opuścić kuchnię. – Jesteśmy małżeństwem, tak? – zapytała Nicole, oblizując resztki masła z palców. – Czy ja wyglądam na szczęśliwą? Clay wylał brudną wodę do wiadra i ponownie napełnił miskę. – Większość pijaków jest szczęśliwa – mruknął i powrócił do obmywania rany. Nicole dotknęła jego włosów, a on podniósł na chwilę głowę, po czym pochylił się znowu. – Przykro mi, że nie dostałeś tej, której chciałeś. Naprawdę nie zrobiłam tego specjalnie. Chciałam namówić kapitana, żeby zawrócił, ale się nie zgodził. – Wiem. Nie musisz mi nic wyjaśniać. Janie mi wszystko powiedziała. I nie martw się. Porozmawiam z sędzią i wkrótce będziesz mogła wrócić do domu. – Do domu – szepnęła. – Oni spalili mój dom... – urwała i rozejrzała się. – To twój dom? Wyprostował się. – Jego część. – Jesteś bogaty? – Nie. A ty? – Też nie. Uśmiechnęła się do niego, ale odwrócił się, by wziąć ogromną patelnię wiszącą przy kuchni. W milczeniu patrzyła, 50
jak roztopił na niej masło i wbił pół tuzina jajek. Potem sięgnął po następną i zabrał się do smażenia plastrów szynki. W końcu dołożył do tego posmarowany masłem chleb. Po kilku minutach pojawił się na stole półmisek pełen dymiącej jajecznicy z grzankami. – Nie zjem tyle – powiedziała Nicole stanowczo. – Więc ci pomogę. Przegapiłem kolację. Podniósł ją i posadził na krześle. – Przeze mnie nie jadłeś kolacji? – Nie. Przeze mnie i mój charakter – wyjaśnił, nakładając jajecznicę na talerze. – Masz okropny charakter, prawda? Byłeś dla mnie bardzo niegrzeczny. – Jedz! – rozkazał. Jajecznica była wyśmienita. – Jednak powiedziałeś mi coś miłego – powiedziała nagle rozmarzona. – Że wiem, jak zadowolić mężczyznę. To był komplement, prawda? Popatrzył na jej usta w taki sposób, że się zarumieniła. Jedzenie otrzeźwiło ją nieco, ale fizyczna bliskość Claya i rozgrzewająca jej ciało brandy sprawiały, że wspomnienie pierwszego spotkania z Clayem było wciąż żywe w jej pamięci. – Proszę mi powiedzieć, panie Armstrong, czy istnieje pan także w dzień, czy jest pan tylko nocną zjawą, czymś, co wymyśliłam? Nie odezwał się. Jadł i przyglądał się Nicole. Gdy skończyli, Clay odstawił talerze i dolał wody do miski. Bez słowa posadził Nicole na stole. Była bardzo zmęczona i śpiąca. – Przez pana czuję się jak jakaś rzecz. Jakbym nie miała rąk ani nóg. – Masz jedne i drugie, ale wszystkie brudne. – Zaczął namydlać jej rękę. Przesunęła palcami po bliźnie przebiegającej łukiem tuż koło jego oka. 51
– Jak to się stało? – Upadłem, gdy byłem dzieckiem. Daj drugą rękę. Westchnęła. – Myślałam, że to coś bardziej romantycznego, jakaś pamiątka z wojny o niepodległość. – Przykro mi, że cię rozczarowałem. To była tylko zabawa w wojnę. Pogłaskała go namydloną ręką po policzku i zarysie szczęki. – Dlaczego się dotąd nie ożeniłeś? – Ożeniłem. Z tobą. Mam rację? – Ale to się nie liczy. To nie jest prawdziwe małżeństwo. Nawet nie byłeś na ślubie. Był tylko ten Frank. Pocałował mnie, wiesz? Powiedział, że ma nadzieję, że nie wyjdę za ciebie za mąż, a wtedy będzie mógł mnie pocałować jeszcze raz. Powiedział, że mam usta odwrócone do góry nogami. Ty tak nie uważasz? Popatrzył na jej wargi i znieruchomiał, by za chwilę zacząć namydlać jej twarz. Bez słowa. – Nikt mi dotąd nie mówił, że jestem brzydka. Nie wiedziałam. – Łzy napłynęły jej do oczu. – Przykro mi, że nie podobało ci się, jak mnie całowałeś i że było śmiesznie zamiast tak, jak trzeba. – Czy przestaniesz wreszcie mówić? – Przerwał jej gniewnie Clay, ale gdy spłukiwał jej twarz, zobaczył łzy i odgadł, że jeszcze nie wytrzeźwiała. Pocieszał się, że to tylko brandy i Nicole nie zawsze jest taka naiwna. – Nie, twoje usta nie są brzydkie – powiedział w końcu. – Nie są do góry nogami? Wycierał jej ręce i twarz. – Są oryginalne. A teraz bądź cicho, to zaniosę cię do twojego pokoju, żebyś się mogła wyspać – zarządził, biorąc ją na ręce. – Moje kwiatki!
52
Westchnął i schylił się, żeby je mogła wziąć ze stołu. Zaniósł ją do domu, potem na górę po schodach do sypialni. Przytuliła się do niego. – Mam nadzieję, że już taki zostaniesz i nie zmienisz się w tego drugiego. Obiecuję, że nie będę już kradła. Nie odpowiedział. Otworzył drzwi sypialni, wszedł do środka. Kładąc ją na łóżku, stwierdził, że jej suknia jest nadal mokra. Półprzymknięte, zmęczone oczy Nicole powiedziały mu, że sama nie będzie się w stanie rozebrać. Klnąc pod nosem, zaczął zdejmować z niej podartą suknię i halkę. Nie mógł sobie poradzić z guzikami, szarpnął materiał. Jej ciało było piękne. Wąskie biodra i talia, bezwstydnie uniesione piersi. Poszedł do garderoby po rocznik, klnąc na czym świat stoi. Czy ona uważa, że on jest z kamienia?! Najpierw musiał obmyć jej udo, a teraz miał wytrzeć ją całą jak małe dziecko. A ona przecież wcale nie wyglądała jak dziecko! Rozbudziło ją energiczne wycieranie. Gdy uśmiechnęła się zadowolona, przykrył Nicole kołdrą i odetchnął z ulgą. Odwrócił się, by wyjść, ale chwyciła go za rękę. – Panie Armstrong – powiedziała sennie – dziękuję, że mnie pan znalazł. Pochylił się i odgarnął jej włosy z czoła. -- To ja powinienem przepraszać, że pani przeze mnie uciekła. Teraz już proszę spać, porozmawiamy jutro. Nie puściła jego ręki. – Powiedz. Nie podobało ci się, gdy mnie całowałeś? Czy ty też czułeś, że mam usta do góry nogami? Zza okna docierało do pokoju słabe światło wstają-i ego dnia. Clay widział gęste włosy Nicole rozrzucone na poduszce. Wspomnienie tamtego pocałunku zdecydowanie nie było przykre. Nachylił się, by pocałować ją lekko, ale jej usta były tak kuszące, że nie mógł się pohamować. Chwycił delikatnie zębami górną wargę i pieścił językiem. Nicole przyciągnęła go do siebie, objęła mocno za szyję i rozchyliła usta.
53
Clay stracił panowanie nad sobą, lecz już po chwili zdecydowanie odepchnął Nicole i poprawił kołdrę. Nicole uśmiechała się marzycielsko z zamkniętymi oczyma. – Nie, ty nie uważasz, że są brzydkie – wymamrotała. Wstał i wyszedł z pokoju. Zamierzał pójść do sypialni, ale wiedział, że nie zaśnie. Potrzebował teraz kąpieli w lodowatym strumieniu, a potem dnia pełnego ciężkiej pracy. Z tą myślą poszedł w kierunku stajni. Pierwszą rzeczą, którą Nicole zauważyła zaraz po obudzeniu się, było słońce. Drugą – potworny ból głowy. Usiadła ostrożnie i przyłożyła dłonie do skroni. Podciągnęła kołdrę, zastanawiając się, dlaczego jest naga. Dostrzegła swoją suknię, która podarta leżała obok łóżka. Starała się zebrać myśli. Przypomniała sobie Claytona rzucającego kamieniem w psy i wsadzającego ją na konia. Podróż była ledwie cieniem wspomnienia, reszta – białą plamą. Rozejrzała się i stwierdziła, że musi znajdować się w sypialni w Arundel Hall. Pokój był piękny, duży i jasny, o dębowej podłodze i białych ścianach. Nad dwojgiem drzwi i trzema oknami wyrzeźbiono proste choć eleganckie fryzy. Jedną ze ścian zajmował kominek, po przeciwnej stronie pokoju zbudowano szerokie siedzisko-skrzynię. Łóżko otaczały zawieszone na czterech słupach zasłony z takiego samego białego płótna w ciemnoniebieskie wzory, z jakiego uszyto pokrycie ławy. Przed kominkiem znajdował się wielki, granatowy fotel, dalej – białe krzesło w stylu Chippendale'a. Drugie, wraz z niewielkim stolikiem na trzech nogach, stało w pobliżu łóżka. Szafa w tym samym stylu oraz orzechowy sekretarzyk intarsjowany jaworem falistym uzupełniały wyposażenie pokoju. Przeciągając się, Nicole stwierdziła, że ból głowy stopniowo ją opuszcza. Odrzuciła kołdrę i podeszła do szafy. Wisiały w niej wszystkie suknie, które uszyły z .Janie. Uśmiechnęła się na ten gest powitania; miała wrażenie, że ten pokój przygotowano specjalnie dla niej. 54
Wśliznęła się w cienką, bawełnianą halkę haftowaną w pączki róż i narzuciła na nią suknię z indyjskiego muślinu. Talię przepasała szeroką, aksamitną wstążką. Dekolt przykryła cieniutka gaza. Nicole odrzuciła włosy do tyłu i przewiązała zieloną, aksamitną wstążką, taką samą, jaką wcześniej związała suknię. Przystanęła przed południowym oknem wychodzącym na ogród i rzekę. Spodziewała się zobaczyć typowy angielski park i otworzyła usta w zdumieniu. Prawie wieś. Po lewej stronie stało sześć budynków połączonych z domem ceglanym murem. Z dwóch kominów uchodził dym. Po prawej było więcej zabudowań, w większości ukrytych pod rozłożystymi orzechowcami. Na wprost znajdował się przepiękny ogród, poprzecinany regularnymi ścieżkami obrzeżonymi wysokimi ścianami angielskiego bukszpanu. W środku błyszczała wyłożona mozaiką sadzawka, na prawo zaś – biała altana ukryta w cieniu dwu magnolii. Obok wygospodarowano miejsce na grządki z kwiatami i warzywami otoczone ceglanym murem porośniętym kapryfolium. Za ogrodem teren opadał stromo, ustępując miejsca polom obsianym bawełną, pszenicą, jęczmieniem i czymś, co przypominało tytoń. Dalej płynęła rzeka. Wszędzie widać było stodoły, szopy i ludzi zajętych swoją pracą. Wdychając słodkie, letnie powietrze przesycone zapadłem wielu roślin, Nicole z ulgą stwierdziła, że ból głowy ustąpił. Zapragnęła obejrzeć to wszystko z bliska. Nicole! – zawołał ktoś nagle. Uśmiechnęła się i pomachała do Janie. Zejdź, żeby coś zjeść. Uświadomiła sobie, że jest straszliwie głodna. W hallu znajdowało się kilka portretów, krzeseł i dwa stoły. Gdziekolwiek zwróciła oczy, widziała rzeczy proste i piękne. Schody kończyły się na parterze zwieńczone uroczym,
55
rzeźbionym, podwójnym łukiem. Janie pojawiła się, gdy Nicole przystanęła, zastanawiając się, dokąd ma pójść. – Dobrze spałaś? Gdzie cię Clay znalazł? Dlaczego tak nagle uciekłaś? Clay nie chciał mi powiedzieć, czym cię obraził, ale przypuszczam, że było to coś strasznego. Zeszczuplałaś. Nicole z uśmiechem podniosła ręce w geście poddania. – Umieram z głodu. Powiem ci, ile będę mogła, podwarunkiem że dasz mi coś do jedzenia. – Oczywiście! Nie powinnam cię tu zatrzymywać. Nicole poszła za nią do drzwi prowadzących do ogrodu. Wybudowano tam ośmiokątny portyk, od którego rozchodziły się trzy linie schodów. Janie wyjaśniła, że te po prawej stronie prowadzą do gabinetu Claya i do stajni, centralne – do cienistych, tajemniczych ścieżek ogrodu. Janie skręciła w lewo, w kierunku zabudowań kuchni. Kucharka nazywała się Maggie. Ta rosła kobieta o rudych, kędzierzawych włosach była – jak zresztą większość pracowników Claya – kiedyś oficjalnie zatrudnioną służącą, a teraz, gdy wygasła jej umowa, zdecydowała się pozostać w Arundel Hall. – Co z pani nogą? – zapytała Maggie. – Nie zagoiła się chyba mimo tak czułej opieki, jaką miała pani ostatniej nocy? Nicole popatrzyła na nią zdziwiona i już chciała zapytać, co znaczą te słowa, gdy wtrąciła się Janie: – Bądź cicho, Maggie! – Można było jednak wyczuć w jej głosie ślad jakiegoś cichego porozumienia. Popchnęła Nicole w stronę stołu, by uciąć dalszą rozmowę. Maggie napełniła talerz Nicole. Znalazły się na nim jajka, szynka, maślane bułeczki, pudding jaśminowy, pieczone jabłka. Nicole udało się zjeść zaledwie połowę tego wszystkiego. Zaczęła przepraszać, że reszta przez nią się zmarnuje. Maggie ze śmiechem uświadomiła jej, że trzy razy dziennie musi wydawać posiłki dla sześćdziesięciu osób i na pewno nic się tutaj nie wyrzuca.
56
Po śniadaniu Janie pokazała Nicole „przyległości”, jak nazywano część zabudowań gospodarczych plantacji. Zaraz za kuchnią znajdowało się pomieszczenie, gdzie ubijano masło i dojrzewały sery, dalej – długi, wąski budynek, w którym pracowało trzech tkaczy. Obok była pralnia z baliami i kostkami mydła. Baraki pracowników zamieszkiwali niewolnicy z Haiti, robotnicy związani umowami i pracownicy sezonowi. Palarnia i wytwórnia słodu znalazły miejsce za kuchnią. Z kuchni prowadziła ścieżka do ogrodu warzywnego, gdzie jakiś człowiek z trójką dzieci pielił chwasty. Janie przedstawiała wszystkim Nicole jako panią Armstrong. Ta dwa razy próbowała zaprotestować, mówiąc, że jej pobyt jest ograniczony czasowo i jest tu jedynie gościem. Janie udawała głuchą, mrucząc tylko, że Clay jest taki sam jak każdy mężczyzna i jeszcze się doigra. Za częścią ogrodu, którą Nicole miała poznać później sama, znajdował się kantor Claya, spory ceglany budynek ocieniony klonami. Janie nie chciała jej tam zaprowadzić, ale uśmiechała się widząc, jak Nicole zagląda przez okno do środka. Pod cedrami stały baraki robotników, chłodnia, skład, domy ogrodnika i zarządcy, stajnia, powozownia, garbarnia, warsztat ciesielski i bednarski. W końcu, już na szczycie wzgórza, tuż przy skarpie, Nicole złapała się za głowę. – To rzeczywiście jest gospodarstwo. – W uszach dźwięczały jej jeszcze wyjaśnienia Janie. Ta uśmiechnęła się z dumą. – Tak musi być. Można się stąd wydostać właściwie tylko przez morze lub rzekę. Clay ma nawet dwudziestostopowy żaglowiec. Daleko na północy są miasta podobne do angielskich, ale tu każdy plantator musi być samowystarczalny. Nie widziałaś jeszcze wszystkiego. Tam jest zagroda dla krów i gołębnik, trochę dalej kurnik. Poza tym nie widziałaś nawet połowy robotników. Są tam.
57
Nicole zobaczyła na polu około pięćdziesięciu ludzi, część z nich na koniach. – O, jest Clay. – Janie wskazała mężczyznę w szerokim, słomkowym kapeluszu, siedzącego na wysokim, czarnym koniu. – Był tam już przed świtem. – Rzuciła Nicole znaczące spojrzenie. Najwyraźniej chciała dowiedzieć się czegoś o tym, co stało się ostatniej nocy. Nicole zaś nic nie mogła jej powiedzieć, ponieważ sama niewiele pamiętała. – A czym ty się tutaj zajmujesz? – Nadzoruję pracę w tkalni. Maggie odpowiada za kuchnię, a ja za farbiarnię, tkalnię i przędzalnię. Musimy tu robić derki, koce, ubrania, a nawet płótno potrzebne do wyrobu sera. Nicole odwróciła się, by popatrzeć na dom. Dzięki idealnym proporcjom był piękny w swej prostocie. Miał tylko około dwudziestu metrów długości, ale delikatne fryzy nad drzwiami i oknami nadawały mu elegancki charakter. Dwie pełne kondygnacje oraz mansarda z kilkoma oknami. Jedynym odstępstwem od prostoty był ośmiokątny, uroczy portyk. – Chcesz zobaczyć coś jeszcze? – zapytała Janie. – Chciałabym zobaczyć dom. Znam tylko jeden pokój. Czy reszta jest równie piękna jak ta sypialnia? – Umeblowanie całego domu zostało zamówione przez matkę Claya. Przed wojną, oczywiście. – Janie ruszyła w stronę domu aleją między rzędami bukszpanu. – Muszę cię jednak ostrzec, że w ciągu ostatniego roku Clay zapuścił dom. Gospodarstwo utrzymuje w idealnym stanie, ale twierdzi, że na dom szkoda mu czasu. Nie dba o to, co je i gdzie śpi. Większość nocy spędza pod drzewem w polu, bo nie chce mu się iść do domu. Gdy weszły do domu, Janie przeprosiła ją, że powinna już wracać do tkalni, bo czeka na nią praca.
58
Nicole była zadowolona, że nie musi się spieszyć. Na parter składały się cztery duże pokoje i dwa przedpokoje, z których jeden przechodził w wyłożone kobiercem schody i służył do przyjmowania gości. Wąskie przejście łączyło go z jadalnią i pokojem porannym oraz częścią kuchenną domostwa. Na ogród wychodziły okna salonu i pokoju porannego, w przeciwnym kierunku, na północ, na rzekę – okna biblioteki i jadalni. Przyjrzawszy się pobieżnie każdemu z pomieszczeń, Nicole doszła do wniosku, że osoba, która je urządziła, wykazała się umiarem, ale i smakiem. Pokoje były skromne, lecz każdy z mebli stanowił godny przykład sztuki użytkowej. Biblioteka zdradzała męską rękę: ciemne, orzechowe półki wypełnione książkami w skórzanej oprawie. Sporą część pomieszczenia zajmowało ciężkie orzechowe biurko. Przed kominkiem stały dwa czerwone, skórzane fotele. Jadalnię charakteryzowały akcenty wschodnie. Ściany pokrywała ręcznie malowana jedwabna tapeta o delikatnym zielonym wzorze gdzieniegdzie ozdobionym delikatnymi rysunkami ptaków. Wszystkie meble zrobione były z mahoniu. Salon robił imponujące wrażenie. Wychodzące na południe okna czyniły go jasnym i miłym. Krzesła pokrywała tapicerka z różowego aksamitu. Obita satyną w zielono-różowe pasy kanapa stała bokiem do kominka. Na ścianach przybito bladoróżową tapetę wykończoną u góry ciemniejszym pasem. W rogu przysiadło niewielkie palisandrowe biurko. Ale najbardziej podobał się Nicole pokój poranny. Był żółto-biały. Na ciężkich, białych zasłonach wyhaftowano żółte pączki róż. Ściany pomalowano na biało. Kanapa i trzy krzesła pokryte były bawełnianym materiałem w białe i złote pasy. Pod jedną ze ścian stał wiśniowy szpinet na cienkich nóżkach, a przy nim stołek. Wyżej wisiały dwa pozłacane świeczniki. Wszystko jednak było brudne. Te przepiękne pokoje wyglądały tak, jakby od lat nikt do nich nie wchodził. Zmatowiałą politurę mebli pokrywała gruba warstwa kurzu, 59
szpinet był rozstrojony, a zasłony i kilimy – ciężkie od nabitego w nie kurzu. Przykro było patrzeć na tak zaniedbany dom. Nicole przystanęła w hallu, by przyjrzeć się schodom. Miała chęć obejrzeć resztę domu, ale czuła, że nie zniesie już widoku brudnych, zaniedbanych mebli. Spojrzawszy na swą muślinową suknię, Nicole ruszyła korytarzem w kierunku kuchni. Może u Maggie znajdzie się jakiś fartuch, a w pralni – mydło do prania. Przypomniała sobie słowa Janie, że Clay nie dba o to, co je. W pomieszczeniu, gdzie robiono masło i sery, dojrzała coś, co wyglądało tak, jakby od lat nikt tego nie używał – maszynkę do lodów. Może Maggie wygospodaruje trochę śmietany i jajek oraz namówi dziecko, które zechce kręcić korbą? Nicole dość późno zaczęła przebierać się do obiadu. Włożyła szafirową jedwabną suknię z długimi, obcisłymi rękawami i głęboko wyciętym dekoltem. Może nawet zbyt głęboko – pomyślała, przeglądając się w lustrze. Ale uśmiechnęła się jeszcze raz bezskutecznie próbując podciągnąć materiał. Nareszcie pan Armstrong zobaczy ją w czymś, co nie jest brudne i podarte. Drgnęła, gdy zapukano do drzwi. Usłyszała męski głos, niewątpliwie należący do Claya. – Czy moglibyśmy zobaczyć się w bibliotece? Zaraz potem jego ciężkie buty zastukały o drewnianą posadzkę. Po chwili umilkły, stłumione dywanem na schodach. Nicole miała tremę przed tym pierwszym prawdziwym ich spotkaniem. Wyprostowała się, przypominając sobie słowa matki, że mimo wszelkich obaw i przeciwności losu kobietę zawsze powinna cechować odwaga, która jest dla niej równie ważna jak dla mężczyzny. Zeszła po schodach. Otwarte drzwi biblioteki ukazywały oświetlone zachodzącym słońcem wnętrze. Clayton stał za biurkiem, na którym leżała otwarta książka. Milczał, a mimo to jego obecność była wyraźnie wyczuwalna. – Dobry wieczór panu – powitała go spokojnie Nicole. 60
Czytał jeszcze przez chwilę, po czym zamknął książkę. – Proszę usiąść. Sądzę, że powinniśmy porozmawiać o tej... sytuacji. Czy przed kolacją mogę zaproponować coś do picia? Może wytrawne sherry? – Nie, dziękuję. Obawiam się, że mam dość słabą głowę – odpowiedziała Nicole, siadając w jednym ze skórzanych foteli. Nie wiedzieć czemu po tych słowach brew Claytona powędrowała do góry. Nicole widziała go teraz dużo wyraźniej niż przedtem. Na jego twarzy malowała się powaga, mocno zacisnął usta. Zmarszczka pomiędzy brwiami sprawiała, że jego ciemne oczy nabrały smutnego wyrazu. Clay nalał sobie sherry. – Mówi pani bardzo ładnie po angielsku. Prawie bez obcego akcentu. – Dziękuję. Przyznaję, że czasem kosztuje mnie to wiele pracy. Zbyt często myślę po francusku i tłumaczę na angielski. – Ale czasem się pani chyba zapomina? Zdumiała się. – Tak, to prawda. Gdy jestem zmęczona lub... zdenerwowana. Wtedy wracam do mojego ojczystego języka. Usiadł za biurkiem, otworzył skórzaną teczkę i wyjął jakieś papiery. – Sądzę, że powinniśmy wyjaśnić nasze sprawy. Gdy Janie opowiedziała mi o tym, co się stało, wysłałem gońca do zaprzyjaźnionego prawnika, z listem opisującym niezwykłe okoliczności zawarcia małżeństwa i prośbą o poradę. Nicole skinęła głową. Zaczął działać jeszcze przed powrotem do domu. – Dziś przyszła odpowiedź. Zanim powiem, co ona zawiera, chciałbym zadać pani kilka pytań. Ile osób uczestniczyło w ceremonii? – Trzy. Kapitan, który ją prowadził, bosman, który pana zastępował, i doktor jako świadek. – A co z drugim świadkiem? Na akcie jest jeszcze jeden podpis. 61
– W kabinie było nas tylko czworo. Clay pokiwał głową. Niewątpliwie podpis został sfałszowany lub złożony później. To kolejny nielegalny element całej sprawy. – A Frank, ten człowiek, który pani groził? Czy zrobił to w obecności doktora? Nicole zdziwiła się, że Clay zna imię bosmana i wie, że to właśnie on jej groził. – Tak. To wszystko wydarzyło się w kajucie kapitana w ciągu kilku minut. Clay wstał i przeszedł przez pokój; usiadł tuż przed nią. Nadal miał na sobie robocze ubranie: ciemne spodnie, wysokie buty i białą, lnianą koszulę rozpiętą pod szyją. Wyciągnął przed siebie nogi. – Tego się obawiałem – stwierdził. Uniósł kieliszek sherry, przez chwilę obracał go w palcach, a potem popatrzył na Nicole. Przesunął wzrok z jej twarzy na głębokie wycięcie jedwabnej sukni odsłaniające jędrne piersi. Nicole, choć napominała się w duchu, że ma nie zachowywać się jak dziecko, odruchowo zasłoniła się dłonią. – Prawnik przysłał mi rozprawę na temat obowiązujących w Anglii praw dotyczących małżeństwa. Obawiam się, że nie tracą one swej ważności i w Ameryce. Wymienione są tam przyczyny, dla których można starać się o unieważnienie małżeństwa. Na przykład choroba umysłowa lub bezpłodność. Przypuszczam, że pani jest zdrowa zarówno na ciele jak i na umyśle. – W jego oczach znów pojawił się błysk. Nicole uśmiechnęła się lekko. – Tak sądzę. – A zatem jedynym wyjściem z tej sytuacji jest udowodnienie, że do poślubienia mnie została pani zmuszona siłą. – Nie pozwolił sobie przerwać. – Przy czym kluczem do całej sprawy jest słowo „udowodnienie”. Musimy przestawić świadka, który zezna, że działała pani pod przymusem.
62
– A moje słowo nie wystarczy? Lub pańskie? Sam fakt, że nie jestem Bianką Maleson ma przecież znaczenie. – Gdyby pani podpisała się jej nazwiskiem, a nie swoim, byłyby jakieś szanse. Widziałem świadectwo ślubu, a na nim podpis: Nicole Courtalain. Zgadza się? Pomyślała o chwili zawahania w kajucie kapitana. – A co z doktorem? Był dla mnie miły. Czy nie może być świadkiem? – Mam nadzieję, że może. Problem polega na tym, że doktor przebywa na statku płynącym do Anglii. Na fregacie, którą ładowano, gdy przyjechaliście. Wysłałem za nim umyślnego, ale cała sprawa zajmie kilka miesięcy. Dopóki nie będzie świadka, sąd nie unieważni małżeństwa. Nazywają to mariażem w majestacie prawa. – Dopił sherry i postawił kieliszek na brzegu stołu. Gdy powiedział, co miał do powiedzenia, zapadła cisza. Nicole pochyliła głowę, przyglądając się swoim dłoniom. – Ma pan zatem związane ręce tym małżeństwem. – Oboje mamy związane ręce. Janie powiedziała mi o pani planach przystąpienia do spółki z kuzynką i o tym, że pracowała pani nocami, żeby zaoszczędzić parę groszy. Wiem, że przeprosiny to mało, ale nie mam innego wyjścia, jak tylko prosić o wybaczenie. Wstała i położyła rękę na oparciu fotela. – Ależ wybaczam panu. Chciałabym tylko jeszcze o coś poprosić. – Zauważyła, że Clay przygląda się jej uważnie. – O co tylko pani zechce. – Ponieważ muszę przez jakiś czas pozostać w Ameryce, będę zmuszona na siebie zarabiać. Nie znam tu nikogo. Czy mógłby mi pan pomóc w znalezieniu pracy? Jestem wykształcona, znam cztery języki i sądzę, że nadaję się na guwernantkę. Clay wstał gwałtownie. – Nie ma mowy – stwierdził kategorycznie. –Nieważne, jak doszło do tego ślubu. Jest pani teraz oficjalnie moją żoną i 63
nie pozwolę pani pracować jak moim robotnikom ani wycierać zasmarkanych nosów. Nie! Pozostanie pani tu do czasu, aż odnajdę doktora. Wtedy porozmawiamy o planach na przyszłość. Nicole zdumiała się. – Czy próbuje pan planować za mnie moje własne życie? W jego oczach pojawił się błysk rozbawienia. – Raczej tak, ponieważ pozostaje pani teraz pod moją opieką. – Nie z własnej woli – odpowiedziała dumnie. – Chciałabym, żeby mi pan pomógł znaleźć jakąś pracę. Mam rachunki do zapłacenia. – Rachunki? Czegoś pani tu brakuje? Mogę posłać po to do Bostonu. – Zobaczył, że Nicole gniecie w dłoniach brzeg sukni. Podniósł z biurka jakiś papier. Był to list, który napisała do niego przed ucieczką. – Ma pani pewnie na myśli suknie? Przepraszam, że oskarżyłem panią o kradzież. – Znów uśmiechnął się dziwnie. – Stroje są prezentem. Proszę przyjąć je wraz z przeprosinami. – Nie mogę tego zrobić. Są warte majątek. – A czy stracony czas i przykrości, jakich pani doznała, nie są nic warte? Wyrwałem panią z domu, zawiozłem do obcego kraju i na koniec obraziłem. Byłem bardzo rozgniewany tamtego wieczoru i obawiam się, że mój temperament wziął górę nad rozsądkiem. Tych kilka sukni to niska cena za to, jak bardzo panią skrzywdziłem. A poza tym... co, u diabła miałbym z nimi zrobić?! Wyglądają na pani dużo lepiej niż w szafie. Uśmiechnąwszy się, dygnęła nisko. – Merci beuacoup, M'sieur. Podszedł bliżej i gdy podnosiła się, wyciągnął do niej rękę. Jego dłoń była duża i ciepła. – Mam nadzieję, że noga goi się dobrze. Popatrzyła na niego zmieszana. Rana znajdowała się wysoko na udzie i Nicole zastanawiała się, skąd on o niej wie.
64
– Czy zeszłej nocy powiedziałam albo zrobiłam coś niewłaściwego? Byłam chyba bardzo zmęczona. – Nic pani nie pamięta? – Tylko tyle, że odgonił pan psy i wsadził mnie na swojego konia. Reszta się zatarła. Przyglądał się jej przez jakiś czas. Tak długo zatrzymał wzrok na jej ustach, że oblała się rumieńcem. – Była pani urocza – powiedział w końcu. – Nie wiem, jak pani, ale ja jestem bardzo głodny. – Nadal trzymał jej dłoń i nic nie wskazywało na to by zamierzał ją puścić. – Dawno już przy moim stole nie zasiadała tak piękna kobieta.
5 Gdy Nicole się przebierała, Maggie zastawiła jedzeniem duży mahoniowy stół. Przygotowała zupę z krabów, pieczone gołębie faszerowane ryżem, kraby w muszlach, gotowanego jesiotra, jabłecznik i francuskie wino. Wystawność tego posiłku zaskoczyła Nicole, ale Clay najwyraźniej uznał to za normalne. Niemal wszystkie surowce, które posłużyły do przygotowania tego posiłku, pochodziły z plantacji. Usiedli, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie i dały się słyszeć podniesione głosy. – Stryju Clay! Stryju Clay! Clay rzucił serwetkę na stół i zrobił dwa wielkie kroki w kierunku drzwi. Nicole patrzyła zdumiona. Jego twarz, zawsze tak poważna, zmieniła się. Nie uśmiechał się właściwie. Nicole nigdy nie widziała, by się uśmiechał, ale nigdy też nie widziała w jego oczach tyle radości. Przykląkł na jedno kolano i rozpostarł ramiona, a dwoje małych dzieci, które wpadły z impetem do pokoju, otoczyło jego szyję ramionami i nadstawiło buzie do pocałunków. Nicole stanęła za plecami Claya. ' 65
Clay przytulił dzieci i zaczął zadawać im pytania: – Byliście grzeczni? Dobrze się bawiliście? – O, tak, stryju Clay – odpowiedziała dziewczynka, wpatrując się w niego z uwielbieniem. – Panna Ellen pozwoliła mi pojeździć na swoim koniu. Kiedy ja dostanę swojego konia? – Kiedy twoje nóżki będą wystarczająco długie, by dosięgnąć do strzemion. A co u ciebie, Alex? Czy panna Ellen i tobie pozwoliła pojeździć na koniu? Alex żachnął się, jakby koń był drobnostką. – Roger pokazał mi, jak się strzela z łuku. – Naprawdę? Może zrobić ci łuk? A ty, Mandy? Chcesz łuk? Ale Mandy nie słuchała już stryja. Zerkała spoza jego pleców na Nicole. Pochyliła się i zapytała szeptem, który było słychać aż w kuchni: – Kto to jest? Clay odwrócił się i Nicole mogła lepiej przyjrzeć się dzieciom. Były to niewątpliwie bliźnięta, mniej więcej siedmioletnie, o ciemnych, kręconych włosach i niebieskich, szeroko rozstawionych oczach. – To jest panna Nicole – wyjaśnił im Clay. – Jest ładna – zauważyła Mandy, a Alex uroczyście potwierdził opinię siostry skinieniem głowy. Nicole uniosła suknię i dygnęła z uśmiechem. – Dziękuję bardzo, M'sieur, Mademoiselle. Clay postawił bliźnięta na podłodze. Alex stanął przed Nicole. – Jestem Alexander Clayton Armstrong – powiedział godnie, chowając za sobą jedną rękę, a drugą przykładając do piersi. Skłonił się, zerkając ciekawie w stronę Nicole. -Podałbym pani rękę, ale byłoby to... jak to się mówi? – Niewłaściwe – podpowiedział Clay. – Tak. Dżentelmen powinien poczekać, aż dama poda rękę pierwsza.
66
– Czuję się zaszczycona – odpowiedziała Nicole, wyciągając dłoń. Mandy stanęła obok brata. – Jestem Amanda Elizabeth Armstrong. – Dygnęła. – No, udało się wam. Ale mogliście na mnie poczekać. Cała czwórka odwróciła się, by zobaczyć wysoką, ciemnowłosą kobietę około czterdziestki, przystojną, o wydatnym biuście i czarnych, błyszczących oczach. – Nie wiedziałam, Clay, że masz towarzystwo. Jestem Ellen Backes – powiedziała, wyciągając rękę. – Mój mąż, Horacy, ja i naszych trzech chłopców mieszkamy w sąsiedztwie, pięć mil stąd. Bliźnięta były u nas przez kilka dni. – Jestem Nicole Courtalain... – Zawahała się i popatrzyła na Claya przez ramię. – Armstrong – dokończył. – Nicole jest moją żoną. Ellen stała przez chwilę, trzymając dłoń Nicole. Potem rzuciła się jej na szyję. – Żona! Taka jestem szczęśliwa. Nie mogła pani znaleźć sobie lepszego mężczyzny. No, może poza moim mężem. – Puściła Nicole, by uścisnąć Claya. – Dlaczego nam nie powiedziałeś? Całe hrabstwo przyszłoby na ślub. A my już na pewno. Nie ma z kim porozmawiać od czasu śmierci Jamesa i Beth. Nicole wyczuła gwałtowną reakcję Claya na słowa Ellen. Pozornie nawet nie drgnął, ale w jego spojrzeniu coś się zmieniło. Z oddali dobiegł niski dźwięk rogu. – To Horacy – wyjaśniła Ellen, zwracając się do Nicole. – Musimy się spotkać. Mam pani tyle do powiedzenia. Clay ma wiele wad, a jedną z nich jest jego upodobanie do bycia odludkiem. Teraz się wszystko zmieni. Beth byłaby szczęśliwa widząc, że ten dom znów tętni życiem. No, bliźniaki. Proszę mnie teraz uściskać.
67
Przytuliła dzieci i gdy ponownie zadęto w róg, wybiegła na ścieżkę prowadzącą w kierunku rzeki, gdzie w zakotwiczonym przy brzegu jednożaglowcu czekał na nią mąż. Gdy odeszła, w hallu zrobiło się bardzo cicho. Clay i dzieci wpatrywali się w otwarte drzwi w których zniknęła przyjaciółka. Nicole ocknęła się pierwsza. – Chodźcie – powiedziała z uśmiechem. – Może nie jestem Ellen, ale sądzę, że zdołam was jakoś rozchmurzyć. Czy któreś z was wie, co to są lody? Dzieci nieśmiało ujęły ją za ręce i poprowadziły do jadalni. Nicole pobiegła potem do chłodni. Wróciła, dźwigając cynowe misy tak zimne, że musiała je nieść na podstawkach. Gdy bliźnięta spróbowały smakołyku, popatrzyły na nią z wdzięcznością graniczącą z uwielbieniem. – Chyba już je zdobyłaś – stwierdził Clay, obserwując dzieciaki grzebiące z zapałem w misie. Dla siebie i Claya Nicole przygotowała porcje przybrane owocami w likierze. Kilka godzin później, gdy dzieci poszły spać, uświadomiła sobie, że ani ona, ani Clay właściwie nie jedli jeszcze kolacji. Gdy zeszła po schodach, spotkała Claya z tacą w dłoni. – Osobiście wolę bardziej obfite posiłki. Przyłączysz się? Weszli do biblioteki. Nicole spodobało się to pospiesznie przygotowane nietypowe danie. Clay zrobił kanapki z grubych kromek chleba i wędzonych ostryg umoczonych w mocnej musztardzie z Dijon. – Kim oni są? – zapytała Nicole pomiędzy jednym kęsem a drugim. – Masz na myśli bliźnięta? – Usiadł w fotelu i oparł nogi na brzegu biurka. – Dzieci mojego brata. – Jamesa i Beth, o których mówiła pani Backes? – Tak – odpowiedział tak zwięźle, że prawie opryskliwie. – Czy mógłbyś mi o nich opowiedzieć? – Mają siedem lat. Znasz ich imiona i... – Nie. Myślałam o twoim bracie i bratowej. Bianka mówiła, że umarli, gdy byłeś w Anglii. 68
Zaczerpnął potężny łyk piwa. Wyglądał, jakby walczył sam ze sobą. Gdy przemówił, jego głos był obcy, daleki. – Żaglowiec mojego brata przewrócił się. Utonęli oboje. Nicole wiedziała, co znaczy utracić kogoś bliskiego. – Rozumiem – powiedziała cicho. Clay wstał nagle, niemal przewracając krzesło. – Nie możesz rozumieć. Nikt nie jest w stanie tego zrozumieć. Wybiegł z pokoju. Zaskoczona jego gwałtownością, Nicole przypomniała sobie, jak Bianka opowiadała jej, że Clay nie przejął się śmiercią brata, tylko, jak gdyby nic się nie stało, poprosił ją o rękę. Teraz zaś miała okazję zobaczyć, jak reagował na samo wspomnienie ich imion. Wstała i zaczęła sprzątać talerze po kolacji, ale zaraz porzuciła to zajęcie. Miała za sobą długi dzień i była bardzo zmęczona. Opuściła więc zakurzoną bibliotekę, by pójść do swojej sypialni, gdzie zaledwie się rozebrała, już wskoczyła do łóżka i natychmiast zasnęła. Następnego ranka blask słońca oraz wdzięk elegant kich mebli w sypialni nastroiły ją pogodnie. Może ten pokój należał kiedyś do Beth? Podchodząc do szafy pomyślała, że być może wkrótce zajmie go Bianka. Nie spodobała jej się ta myśl, więc przestała ją roztrząsać. W trakcie przeglądania zawartości szafy nagle usłyszała jakiś hałas. Nie zdążyła wczoraj zbadać piętra. Jedne drzwi sypialni prowadziły na korytarz, drugie zatem powinny stanowić połączenie z pokojem bliźniąt. Uśmiechnięta otworzyła je i zastygła zaskoczona na widok na wpół ubranego Claya. – Dzień dobry – powiedział, nie zwracając uwagi na jej rumieniec. i – Przepraszam, nie wiedziałam. Myślałam, że to bliźnięta... Sięgnął po koszulę.
69
– Masz ochotę na kawę? – zapytał, wskazując dzbanek na stole. – Zamówiłbym ci herbatę, ale my, Amerykanie, nie podzielamy waszego do niej upodobania. Oszołomiona Nicole podeszła do dzbanka. Pokój zdradzał upodobania mieszkańca: orzechowe meble, zajmujące większą część pomieszczenia łóżko. Ubrania porozrzucane były po krzesłach i stolikach tak, że trudno było dostrzec spod nich same meble. Obok dzbanka stały dwie filiżanki. Najwyraźniej Maggie przypuszczała, że razem napiją się kawy. Nicole, napełniwszy filiżankę, zaniosła ją Clayowi. Siedział na brzegu łóżka w rozpiętej koszuli i wciągał buty. Nie mogła powstrzymać się od popatrzenia na jego owłosiony, masywny tors. – Dziękuję. – Obserwował, jak Nicole wraca do siołu. – Nadal się mnie boisz? – Ależ skąd – zaprzeczyła, nalewając sobie kawę, ale nie śmiała spojrzeć mu w oczy. – Nigdy się nie bałam. – Pomyślałem, że może powinnaś. Podobają mi się twoje włosy, kiedy nie są spięte. Co masz na sobie? To leż mi się podoba. Posłała mu promienny uśmiech. – To koszula nocna – odrzekła zadowolona, że nie przesłoniła jej peniuarem. Sięgający pod samą brodę stanik uszyty był z kremowej brukselskiej koronki, a dół z cienkiego, niemal przezroczystego jedwabiu. – Późno już. Trzymaj. – Podał jej swoją filiżankę. Z uśmiechem odebrała od niego naczynie, ale nie odsunęła się, dopóki nie skończył wkładać drugiego buta. – Skąd masz tę bliznę nad okiem? Już chciał coś powiedzieć, ale gdy spojrzał na Nicole, zmienił zamiar. Jego oczy błysnęły, a usta przez chwilę nie były tak mocno zaciśnięte jak zwykle. – Rana od bagnetu. Z czasów rewolucji. – Mam wrażenie, że żartujesz sobie ze mnie. Pochylił się ku niej.
70
– Nigdy nie śmiałbym żartować z pięknej kobiety stojącej przy moim łóżku w samej tylko koszuli – powiedział, muskając palcem jej wargi. – A teraz odstaw to – wskazał filiżankę. – I wracaj do siebie. Usłuchała. Zamarła jednak z ręką na klamce, gdy usłyszała swoje imię. – Nicole! Drgnęła. – Będę zajęty przez kilka godzin. O dziewiątej przyjdę na śniadanie do kuchni. Nie odwracając się, skinęła głową w odpowiedzi i poszła do swojego pokoju. Gdy zamknęła drzwi, oparła się o nie plecami. Zawołał ją po imieniu. Powiedział, że jest piękna. Łajając samą siebie za to, że zachowuje się jak pensjonarka, ubrała się pospiesznie w prostą suknię z brązowego perkalu i wyszła z pokoju. Przez cały ranek szukała bliźniąt. Myślała, że jeszcze śpią, lecz ich łóżka były puste. Wypytywała ludzi na plantacji, lecz oni tylko wzruszali ramionami. Najwyraźniej nikt nie wiedział, gdzie są dzieci. O wpół do ósmej poszła do kuchni, przygotowała ciasto na naleśniki i odstawiła na chwilę. Potem straciła kolejną godzinę na bezowocnych poszukiwaniach, aż zrezygnowana wróciła do kuchni. Smażyła naleśniki, podczas gdy Maggie obierała brzoskwinie tak dojrzałe i soczyste, że rozpadały się w rękach. Nicole skropiła je potem likierem migdałowym domowej roboty i zawinęła w cienkie naleśniki. Umoczyła je w miodzie i pokryła bitą śmietaną. Gdy pojawił się Clay, Maggie i jej trzy pomocnice wyniosły się z kuchni, wymawiając się jakąś bliżej nieokreśloną pracą. Nicole postawiła przed Clayem talerz z naleśnikami i gdy ugryzł pierwszego, zadała powtarzane od kilku godzin pytanie: – Gdzie są bliźnięta?
71
Nie przerywał jedzenia i wyraźnie miał zamiar zbyć ją wzruszeniem ramion. Nicole rozzłościła się. Mierząc w niego widelcem, podniosła głos. – Claytonie Armstrongu! Jeżeli ośmielisz się powiedzieć, że nie wiesz, to ja cię... ja cię... Patrząc jej w oczy, spokojnie wyjął jej widelec z ręki. – Gdzieś są. Przychodzą, gdy są głodne. – Chcesz powiedzieć, że nie mają opieki? Wolno im chodzić, gdzie chcą? A jeśli zrobią sobie krzywdę? Nikt przecież nawet nie wie, gdzie ich szukać. – Znam większość ich kryjówek. Co to jest? Jeszcze nigdy tego nie jadłem. Ty to zrobiłaś? – Tak – odpowiedziała niecierpliwie. – A co z ich wykształceniem? Zajęty jedzeniem Clay nie trudził się nawet, by jej odpowiedzieć. Mrucząc coś gniewnie po francusku, Nicole zabrała mu sprzed nosa naleśniki i uniosła wysoko. – Chcę, żebyś się skupił i raczył mi odpowiedzieć. – Mam tego dość. Clay zerwał się, stanął za Nicole i objął ją w pasie, kiedy już zabrakło jej tchu, sięgnął po talerz, by postawić go z powrotem przed sobą. Nie powinnaś przerywać posiłku mężczyźnie – Zażartował, ale nadal trzymał ją mocno. Dopiero, gdy poczuł, że Nicole słabnie, zwolnił uścisk i pozwolił jej zaczerpnąć powietrza. – Nicole! – Odwrócił ją twarzą do siebie – Nie chciałem ci zrobić krzywdy. – Trzymał ją teraz delikatnie, czekając, aż zacznie oddychać normalnie. Nicole oparła się o niego, modląc się niemal, żeby jej i nie odepchnął. Posadził ją łagodnie. – Jesteś pewnie głodna. Proszę, jedz – powiedział Podsuwając jej talerz, zanim znów zajął się swoimi naleśnikami.
72
Nicole przełknęła ślinę i zauważyła błysk w oczach Claya, gdy ją na tym przyłapał. Po śniadaniu Clay poprosił Nicole, by poszła za nim. Zatrzymał się dopiero przy ocienionym wysokim cedrem budynku mieszkalnym dla służby. Pod drzewem siedział stary człowiek i strugał coś z drewna. – Gdzie są bliźnięta, Jonatanie? – Na tym starym orzechu włoskim przy domu nadzorcy. Clay skinął głową i odwrócił się. – To pewnie ta pana nowa żona? – Zgadza się. – Clay powiedział to dziwnie miękko. Jonatan odsłonił w uśmiechu bezzębne dziąsła. – Jakoś mi się wydawało, że ma być jaśniejsza, wyższa i trochę bardziej w sobie niż ta tutaj. Chwyciwszy nadgarstek Nicole, Clay pociągnął ją za sobą. Przystanął dopiero wtedy, gdy przestali słyszeć gromki śmiech starca. Nicole miała ochotę zadać Clayowi kilka pytań, ale nie starczyło jej odwagi. Bliźnięta rzeczywiście siedziały na starym drzewie. Nicole poprosiła, żeby zeszły, bo chce z nimi porozmawiać. Zachichotały i wspięły się jeszcze wyżej. Odwróciła się do Claya. – Może usłuchają, jeśli ty je poprosisz. Wzruszył ramionami. – Mnie na tym nie zależy. Ja mam co robić. Popatrzyła na niego z niesmakiem i ponownie kazała dzieciom zejść z drzewa. Zerkały na nią rozbawione. Zrozumiała, że musi wygrać ten pojedynek, jeżeli chce mieć na nie jakikolwiek wpływ. Ponownie odwróciła się do Claya. – Co byś zrobił, gdybyś chciał, żeby zeszli? Nakrzyczał na nich? – Nie słuchają mnie bardziej niż ciebie – odparł, patrząc na bliźnięta porozumiewawczo. – Ja bym po nich po prostu poszedł.
73
Chichot dzieci był wyzwaniem. Kłamstwo Claya – również. Nicole ani przez chwilę nie wierzyła w to, co powiedział. Uniosła suknię i zrzuciła trzewiki. – Czy mógłbyś mnie podsadzić? Oczy Claya zapłonęły. – Z przyjemnością. – Schylił się i splótł ręce. Wiedziała, że mógł podsadzić ją tak, by sięgnęła do pierwszej gałęzi, ale specjalnie nie chciał jej ułatwiać /udania. Nie zdawał sobie tylko sprawy z tego, że Nicole doskonale potrafiła wspinać się na drzewa. W parku jej rodziców rosła jabłoń, którą znała na pamięć. Podciągnąwszy się, ujrzała drabinę opartą z drugiej strony pnia i Claya, który stał na szeroko rozstawionych nogach, rękami na biodrach i przyglądał się ciekawie. Najwyraźniej dobrze się bawił. Wspinaczka po drzewie sprawiła, że jej suknia podwinęła się do kolan. Mimo to Nicole weszła wyżej, aż dosięgła Alexa i zmusiła go do zejścia na dół, do Claya, który okazał się na tyle uprzejmy, że zdjął chłopca z drzewa. Mandy zaś wdrapała się jeszcze wyżej na cienką gałąź i stamtąd uśmiechała się wyczekująco. Nicole odpowiedziała uśmiechem i zaczęła się piąć do niej. Wtedy gałąź zatrzeszczała, a Mandy krzyknęła: – Jesteś za ciężka! Potem spojrzała w dół i wołając: „Łap mnie, stryju Clay!”, skoczyła prosto w ramiona Claya. Zbyt późno Nicole zorientowała się, że gałąź nie wytrzyma jej ciężaru. Ktoś krzyknął: „Skacz!”, a ona niewiele myśląc usłuchała i wylądowała w objęciach Claya. – Uratowałeś ją, stryju Clay! Uratowałeś ją! –wołał podekscytowany Alex. Nicole, bardziej wystraszona, niż miałaby ochotę przyznać, popatrzyła na Claya. Uśmiechał się! Nigdy nie widziała u niego takiego uśmiechu. Może Clay nareszcie poczuł się dobrze? – Jeszcze raz – zawołała Mandy, ruszając w kierunku drzewa.
74
– Nie! – zaoponował ostro Clay. – Złapała was. Teraz należycie do niej. Musicie robić to, co wam każe panna Nicole. A jeśli dojdą mnie słuchy, że jesteście niegrzeczni... – zmrużył oczy, a dzieci cofnęły się. – Chyba już możesz mnie puścić – zaproponowała spokojnie Nicole. Uśmiech spełzł z jego twarzy. Popatrzył na nią dziwnie. – Niesamowite. Czy zawsze dotąd tak często wpadałaś w tarapaty, czy to jakaś nowa właściwość? Uśmiechnęła się złośliwie. – Sama się porwałam i zmusiłam do poślubienia ciebie. Wszystko dla twojej przyjemności. Jej głos pełen był zjadliwej ironii, ale on odebrał to inaczej. Patrząc na jej odsłonięte nogi oparte na jego ramieniu i suknię zaplątaną powyżej jej kolan, uśmiechnął się znowu. – Sam nie wiem, co mi się bardziej podoba: to czy kiedy stałaś pod światło w tej nocnej koszuli. Gdy zrozumiała, co miał na myśli, spłonęła rumieńcem. Postawił ją na ziemi. – Choć bardzo chciałbym tu zostać, żeby zobaczyć, co jeszcze się wydarzy, to jednak muszę wracać do pracy. Uśmiechając się nadal, ruszył w stronę pól. Tej nocy Nicole nie mogła zasnąć. Wmawiała sobie, że to z powodu upału. Włożyła cienki, jedwabny szlafrok i zeszła cichutko do ogrodu. Spacerowała po cienistych ścieżkach, aż w końcu przysiadła na brzegu sadzawki i zanurzyła stopy w wodzie. Noc tętniła życiem. Odzywały się żaby i świerszcze, a powietrze przesycone było zapachem kapryfolium. Gdy napięcie minęło, Nicole zaczęła się zastanawiać. Nigdy, nawet w ciągu tych strasznych lat rewolucyjnego terroru, gdy młynarz przygarnął ją i dziadka, nie poddawała się. Wierzyła, że pewnego dnia koszmar się skończy i rzeczywiście tak się stało.
75
Przeczuwała nadejście nowej katastrofy, ale tym razem okłamywała się, że ona nie będzie miała końca. Była Francuzką, Francuzki zaś znane są ze swojego praktycyzmu. Tymczasem ona zachowywała się jak naiwne, romantyczne dziecko. Musiała przyznać się sama przed sobą, że zakochała się w Claytonie Armstrongu. Nie wiedziała, jak i kiedy to się stało. Może podczas ich pierwszego spotkania, kiedy on ją całował? Wiedziała tylko, że wszystkie jej myśli, uczucia, całe jej życie zdominował ten mężczyzna. Wiedziała, że chce wywołać w nim gniew, bo wtedy Clay brał ją w objęcia. Wiedziała, że chce znów paradować przed nim w swej cienkiej, przezroczystej koszuli. Podciągnąwszy kolana, oparła na nich głowę. Czuła się jak dziewka uliczna, choć z drugiej strony świadoma była tego, że oddałaby wszystko za dotknięcie jego ręki. A co on o niej myślał? Nie była „jego Bianką” jak nazywał ją podczas nocy na statku. Wkrótce pozbędzie się jej na zawsze. I wtedy ona może go już nigdy więcej nie zobaczyć. Musiała być na to przygotowana. Minione dni były piękne, ale to nie może trwać wiecznie. Bardzo kochała rodziców, lecz ich jej zabrano. Potem przelała swoje uczucia na dziadka i też została sama. Za każdym razem, kiedy oddawała komuś swoje serce, traciła ukochaną osobę. Wtedy miała ochotę umrzeć. To już się nie może powtórzyć. Nie może sobie pozwolić na miłość do Claytona, bo zobaczy go w końcu u boku kobiety, którą on naprawdę kocha. Patrząc na ciemne okna domu, dostrzegła maleńki, czerwony ognik, który mógł być jedynie żarzącym się cygarem Claya. Clay wiedział, że Nicole siedzi tutaj, wiedział, że o nim myśli. Ona zaś zdawała sobie sprawę, że mogłaby wcisnąć się do jego łóżka, ale pragnęła czegoś więcej niż tylko jednej nocy, nawet najpiękniejszej, pragnęła jego miłości i tego, by wypowiedział kiedyś jej imię w taki sposób, jak imię Bianki. Wstała i podążyła w stronę domu. Podest na piętrze był pusty, ale w powietrzu unosił się jeszcze zapach tytoniu. 76
6 Nicole podniosła wzrok znad trzymanej książki, by i zobaczyć idącego w stronę domu Claya. Miał rozerwaną: koszulę, zabłocone buty i spodnie. Gdy popatrzył w jej ; kierunku, szybko przeniosła wzrok na książkę, udając, że go nie zauważyła. Siedziała z bliźniętami pod magnolią, w południowo-wschodnim krańcu ogrodu. W ciągu minionych trzech tygodni, które minęły od samotnych rozmyślań nad sadzawką, Nicole większość czasu spędzała z dziećmi. Claya i widywała rzadko. Czasem chciało się jej płakać, gdy prosił ją, by mu towarzyszyła przy kolacji lub śniadaniu, a ona ; wymawiała się zmęczeniem lub pracą. Po jakimś czasie : przestał prosić. Coraz częściej jadał w kuchni w towarzystwie Maggie. Zdarzało też mu się nocować poza domem, w barakach robotników, a może robotnic – nie wiedziała. ; Janie zajęta była w tkalni przygotowaniami do zimy. ;; Nicole często zaglądała do przyjaciółki, która nigdy, w przeciwieństwie do Maggie, nie zadawała pytań. Wszedłszy do domu, Clay przez jakiś czas obserwował siedzącą z dziećmi w ogrodzie Nicole. Nie rozumiał przyczyn jej nagłej oziębłości. Nie wiedział dlaczego ta dotąd miła, roześmiana kobieta zmieniła się w wiecznie zapracowaną i zmęczoną osobę. Chodząc nerwowo po sypialni, zdjął podartą koszulę, po czym rzucił ją niedbale na krzesło. Otworzył szufladę komody pełną czystych, wyprasowanych koszul i sięgając po jedną z nich zamarł w bezruchu. Rozejrzał się. Po raz pierwszy od śmierci brata pokój był czysty. Ktoś zebrał brudne ubrania, uprał je i naprawił. Wciągając czystą koszulę, przeszedł do pokoju Nicole. Tu także pachniało świeżością. Na skrzyni stał ogromny wazon z rozłożystym bukietem, a na szafce obok łóżka małe naczynie z 77
trzema czerwonymi różami. Na tamborku naciągnięte było płótno pokryte drobnym haftem. Dotknął błyszczących, jedwabnych nici. Nie upłynął nawet miesiąc od przyjazdu Nicole, a w domu tak wiele się zmieniło. Poprzedniego wieczoru Alex i Mandy pokazali mu z dumą, że potrafią się podpisać. Jedzenie podawane na plantacji zawsze było dobre, a przynajmniej obfite. Lecz za sprawą Nicole pojawiły się nowe dania. Zawsze wydawało mu się, że nie przywiązuje wagi do tego, jak wygląda dom – interesowały go tylko pola. Teraz jednak stwierdził, że lubi zapach wywoskowanych podłóg i cieszą go zadbane dzieci. Brakowało mu tylko towarzystwa Nicole, jej śmiechu, którym potrafiła go zarazić. Schodząc na parter, zastanawiał się, kto mógł jej pomóc przy sprzątaniu. Wszyscy na plantacji mieli swoją pracę i, o ile wiedział, nikt jej nie zaniedbywał. Domyślił się, że Nicole wyszorowała to wszystko sama. Nic dziwnego, że jest wiecznie zmęczona! Uśmiechnął się i wziął jabłko ze stojącej w hallu patery. Nicole zapewne wymyśliła, że w ten sposób /,; i płaci mu za te piekielne suknie. Poszedł do kuchni i kazał Maggie znaleźć kilka dziewcząt do pomocy przy sprzątaniu domu, a potem ruszył do ogrodu. – Koniec lekcji! – obwieścił, zabierając Nicole książkę. Bliźnięta zniknęły w okamgnieniu. – Dlaczego to robisz? Jeszcze nie skończyłam. – Potrzebują odpoczynku. Ty też. Odwróciła się od niego. – Mam dużo pracy. Clay skrzywił się. – Co się z tobą dzieje? Dlaczego zachowujesz się tak, jakbyś się mnie bała? – Nie boję się. Po prostu w tak dużym domu zawsze jest coś do zrobienia. – Chcesz powiedzieć, że powinienem wracać do pracy? – Ależ nie. Ja tylko... 78
– Ponieważ nie jesteś w stanie sama dokończyć tego zdania, pozwól, że ja to zrobię. Pracujesz zbyt ciężko. Zachowujesz się, jakbyś była moją służącą, tyle że ja nie wymagam od służby aż tak wiele jak ty od siebie. – Chwycił ją za rękę i przyciągnął. – Maggie przygotowuje jedzenie na piknik. Resztę dnia spędzimy na błogim nieróbstwie. Umiesz jeździć konno? – Tak, ale... – Nie zgadzam się na odmowę, więc lepiej nic nie mów. Nie wypuścił jej ręki, gdy szli do stajni, gdzie Clay osiodłał dla niej łaciatą klacz, na którą ją potem wsadził. Następnie ruszył do kuchni. Maggie z promiennym uśmiechem podała mu wypchane torby. Jechali przez godzinę, przemierzając wzgórze, na którym stał dom i zabudowania gospodarskie, oraz położone niżej pola. Żyzna równina ciągnęła się aż do rzeki otaczającej łukiem lany bawełny, tytoniu, lnu i pszenicy. Na wschodzie rozciągały się łąki, gdzie pasły się krowy i owce. Wszędzie widzieli stodoły i szopy na narzędzia. Spotkali po drodze dwa piękne konie, którym dali po jabłku. Gdy Clay opowiadał o jakości bawełny i metodach pielęgnacji tytoniu, Nicole wyczuła w jego głosie dumę oraz głęboką troskę o ziemię i pracujących na niej ludzi. Słońce stało już wysoko, kiedy Nicole zauważyła coś znajomego – młyn wodny. Pod wpływem tego widoku napłynęły wspomnienia. Kiedyś żyła w luksusie. Każdą jej potrzebę zaspokajano, zanim zdążyła o niej pomyśleć, ale gdy w czasie rewolucji musiała ukrywać się z dziadkiem we młynie, nauczyła się sztuki przetrwania. Ubierali się jak prości ludzie i tak samo pracowali. Nicole dwa razy w tygodniu szorowała kuchnię, nauczyła się obsługiwać młyn, gdyż mężczyźni jeździli po ziarno. I uśmiechnąwszy się, wyciągnęła rękę przed siebie. – Czy to młyn? – Tak – obojętnie odpowiedział Clay. – Czyj on jest? Dlaczego nie działa? Moglibyśmy go zobaczyć? 79
Clay popatrzył na nią zdziwiony. – Na które pytanie mam najpierw odpowiedzieć? Jest mój i nie działa, ponieważ państwo Backes mielą moją ziarno. Ale dobrze, możemy go obejrzeć. Wyżej jest dom. Widać go przez drzewa. Chcesz tam podjechać? – Tak. Przy brzegu rzeki znaleźli przycumowaną łódkę. Clay wrzucił do niej prowiant i pomógł wsiąść Nicole. Powiosłował na drugą stronę. Po chwili Nicole ruszyła przez zarośniętą ścieżkę w stronę młyna. – Wygląda na to, że jest w dobrym stanie. Mogę obejrzeć kamienie w środku? Clay wyjął ze schowka klucz, żeby otworzyć podwójne drzwi i patrzył, jak Nicole bada stan kamieni, mrucząc coś o osiach. Zakończywszy inspekcję, zaczęła zadawać pytania. Clay uniósł ręce w niemym proteście. – Będzie szybciej, jeśli sam wyjaśnię. Po śmierci brata nie mogłem sam sobie ze wszystkim poradzić i gdy w zeszłym roku umarł młynarz, nie szukałem nikogo na jego miejsce. – A co z ziarnem? Mówiłeś, że sąsiedzi mają młyn. Mały, ale wystarcza. Łatwiej wysłać do nich ziarno niż pilnować tego. – A inne rodziny? Ludzie tacy jak ojciec Janie potrzebują młyna. Oni też oddają ziarno do Backesow? To chyba daleko? Clay wyprowadził ją na zewnątrz. – Zjemy lunch. Wtedy zaspokoję twoją ciekawość. Na szczycie tego wzniesienia jest bardzo ładne miejsce. Lecz gdy już rozłożyli na obrusie pieczoną szynkę, marynowane ostrygi i ciastka morelowe, to Clay zaczął zadawać pytania. Ciekawiło go, skąd bierze się zainteresowanie Nicole młynem. Ona czuła jego fizyczną bliskość i zdawała sobie sprawę, że są sami w lesie. – Mój dziadek i ja pracowaliśmy jakiś czas w młynie. Wiele się wtedy nauczyłam.
80
– Twój dziadek – powtórzył, wyciągając się na ziemi z głową opartą na rękach. – Mieszkamy już dość długo pod jednym dachem, a ja tak mało o tobie wiem. Czy zawsze mieszkałaś z dziadkiem? Milczała, patrząc na ręce. Nie chciała rozmawiać o swojej rodzinie. – Nie, nie zawsze – odpowiedziała i popatrzyła na młyn. – Czy nie myślałeś o sprzedaży młyna? – Nigdy. A co z twoimi rodzicami? Czy też byli młynarzami? Dopiero po chwili zrozumiała, o co mu chodzi. Myśl o starannie ubranej matce o włosach upudrowanych, pedantycznie zaczesanych w finezyjny kok, z trzema delikatnymi pieprzykami wymalowanymi przy kącikach oczu, w ciężkiej brokatowej sukni pracującej we młynie była tak niedorzeczna, że Nicole się roześmiała. Jej matka wierzyła, że chleb od początku do końca powstaje w kuchni. – Co w tym wesołego? – Wyobraziłam sobie matkę pracującą we młynie. Mówiłeś coś o domu. Możemy go zobaczyć? Szybko zebrali naczynia, a następnie Clay pokazał jej dom. Był zaniedbany choć solidny i mocny. Składał się z jednego pokoju i poddasza. – Wracajmy do rzeki. Chcę ci coś pokazać i porozmawiać przez chwilę. Clay tym razem nie popłynął prosto na drugą stronę, lecz powiosłował w górę rzeki. Minął pola, by zatrzymać się przy stromym brzegu porośniętym krzewami i zwieszającymi gałęzie aż do wody wierzbami. Clay wyskoczył z łodzi, przywiązał ją do ukrytego w gąszczu słupka. Wyciągnął ramię do Nicole i pomógł |oj postawić stopę na skrawku wolnego miejsca na brzegu. Potem odsunął wielki krzak mirtu, odsłaniając wąską ścieżkę. – Ty pierwsza – powiedział.
81
Gałązki krzewu wróciły na swoje miejsce, zasłaniając przejście. Ścieżka zaprowadziła ich do trawiastej, otoczonej zewsząd zaroślami polany, która wyglądała jak pozbawiony sufitu pokój. Z boku rosły kwiaty, mnóstwo kwiatów. Nicole rozpoznała kilka wiecznie zielonych roślin, które, mimo że obrośnięte chwastami, kwitły teraz pięknie. – To jest śliczne – powiedziała, wykonując obrót i czując miękką trawę pod stopami. – Ktoś musiał to robić, bo samo przecież tak nie wyrosło. Clay usiadł na trawie i oparł się o kamień, który ktoś najwyraźniej ustawił tu dla wygody. – My to zrobiliśmy. Kiedy jeszcze byliśmy dziećmi. Zajęło to wiele czasu, ale spędzaliśmy tu każdą wolną chwilę. Chcieliśmy mieć coś własnego. – I udało się wam. Można przejść tuż obok i nie zauważyć. Ten krzak mirtu jest taki gęsty. Clay patrzył przed siebie niewidzącymi oczyma. – Matka myślała, że to psy wygrzebują sadzonki. Gdy wyjeżdżała z wizytą i potem wracała, zawsze jednej brakowało. Ciekawe, czy nas podejrzewała. – „Nas”, czyli twojego brata i ciebie? – Tak – odparł cicho. Nicole zmrużyła oczy. – Ale wy dwaj nie sadziliście kwiatów. Nie wyobrażam sobie chłopców ryzykujących burę dla kilku kłączy irysów. Czy była też jakaś dziewczynka? Jego rysy stwardniały i dopiero po chwili wyjaśnił: – Elizabeth sadziła kwiaty. Sposób, w jaki to powiedział, wskazywał, że Elizabeth wiele dla niego znaczyła, ale trudno byłoby stwierdzić, czy kochał ją czy nienawidził. – James i Beth – powiedziała Nicole, siadając obok Claya. – Czy to ich śmierć jest przyczyną twojego smutku? Dlatego tak rzadko się uśmiechasz? 82
Odwrócił się do niej ze złością. – Dopóki ty nie będziesz miała ochoty do zwierzeń, nie żądaj ich ode mnie. Nicole była zaskoczona. Sądziła, że dość zręcznie unikała odpowiedzi dotyczących jej rodziny, ale Clay okazał się wystarczająco wrażliwy, by wyczuć, że coś ukrywała. Widocznie jego wspomnienia były równie, bolesne. – Wybacz – szepnęła. – Nie chciałam cię do niczego zmuszać. Siedzieli w milczeniu. – Powiedziałeś, że chcesz o czymś ze mną porozmawiać – przypomniała Nicole. Clay przeciągnął się, porzucając ponure myśli o zmarłym bracie i bratowej. – Myślałem o Biance. – Jego oczy pociemniały. Gdy planowałem to porwanie, wysłałem list, który powinien był dotrzeć do jej ojca w tydzień po wypłynięciu statku pocztowego z Anglii. Nie chciałem, żeby się o nią martwił, a z drugiej strony wolałem, żeby nie mógł przeszkodzić w zawarciu naszego małżeństwa. Dlatego przygotowałem ślub per procura, który zresztą nie odbył się tak, jak się spodziewałem. Nicole prawie nie słuchała. Nie spodziewała się, że słowa Claya mogą jej sprawić tyle bólu, więc starała się myśleć o młynie. Mogłaby się nim zająć. Może uda jej się znaleźć pracę w Ameryce? Może uda się żyć i pracować we młynie i... być blisko Claya. – Czy pamiętasz fregatę, która wpłynęła do portu tuż przed twoim statkiem? Wysłałem na niej list do Bianki. Wszystko jej wyjaśniłem. Napisałem, że przez pomyłkę poślubiłem kogoś innego, ale niedługo to małżeństwo zostanie unieważnione. Oczywiście było to przed otrzymaniem listu od prawnika. – Oczywiście – potwierdziła słabo Nicole. – Wysłałem Biance pieniądze na podróż do Ameryki. Napisałem, że nadal jej pragnę i proszę o wybaczenie. 83
Wstał i zaczął nerwowo spacerować. – Cholera! Jak to wszystko mogło się stać! Nie mogę pojechać do Anglii, bo jestem jedynym zarządcą plantacji. Pisałem do Bianki wielokrotnie, prosząc, by przyjechała, ale zawsze znajdowała jakąś wymówkę. Najpierw ojciec był chory, potem nie chciała go zostawić samego. Po prostu bała się wyjechać z Anglii. Niektórzy Anglicy mają dziwne wyobrażenie o Amerykanach. – Popatrzył na Nicole oczekując potwierdzenia, ale ona milczała. Zatem mówił dalej. – Upłyną miesiące, zanim Bianka dostanie mój list, a potem następne, zanim odpowie tak lub nie. Tak to wygląda. – Znów zrobił przerwę, by Nicole mogła coś wtrącić, ale niepotrzebnie. – Nie wiem, co do mnie czujesz. Z początku myślałem, że odpowiada ci moje towarzystwo, ale ostatnio... Widzisz, tak niewiele o tobie wiem. W ciągu tych kilku tygodni zacząłem cię bardzo... szanować. Mój dom znów jest wesoły, bliźniaki cię uwielbiają, a służba słucha. Masz wytworne maniery i wiem, że poradzisz sobie w każdej sytuacji. Miło będzie znów przyjmować gości. – Co chcesz przez to powiedzieć? Nabrał powietrza w płuca. – Jeśli Bianka mnie nie zechce, chciałbym utrzymać nasze małżeństwo. Jej oczy pociemniały. – Małżeństwo, którego owocem będą dzieci, jak sądzę? Clay uśmiechnął się nieznacznie. – Oczywiście. Muszę przyznać, że jesteś dość atrakcyjna. Nigdy jeszcze Nicole nie była tak wściekła. Czuła, że płonie od stóp do głów. Wstała niespiesznie. – Nie. Nie sądzę, żeby to było możliwe. Wyciągnął rękę, by ją zatrzymać. – Dlaczego nie? – spytał. – Czy Arundel Hall nie jest dość duży dla ciebie? Czy uważasz, że z twoją urodą mogłabyś znaleźć sobie coś lepszego? Mocne klaśnięcie dłoni o policzek rozniosło się echem po lesie. 84
Clay wstał i chwycił Nicole silnie za ramię. – Chyba zasługuję na wyjaśnienie? – zapytał zimno. Odskoczyła od niego. – Cochon! Ty próżny głupcze! Jak śmiesz czynić mi takie propozycje?! – Takie propozycje! Właśnie zaproponowałem ci małżeństwo i sądzę, że przez ostatnie tygodnie okazywałem ci dość szacunku. A poza tym prawnie jesteś moją żoną. – Szacunek! Nawet nie wiesz, co to słowo oznacza. Owszem, dałeś mi oddzielną sypialnię, ale dlaczego? Żeby mnie uszanować, czy żeby móc powiedzieć swojej ukochanej Biance, że mnie nie dotknąłeś? Jego spojrzenie wystarczyło za odpowiedź. – Popatrz na mnie! – krzyknęła. Miała teraz silny, obcy akcent. – Jestem Nicole Courtalain. Jestem człowiekiem. Mam swoje uczucia. Jestem czymś więcej niż tylko pomyłką. Jestem czymś więcej niż kimś, kto nie jest twoją Bianką. Proponujesz mi małżeństwo, ale zobacz sam, co proponujesz. Teraz jestem panią tej plantacji, nazywaną przez wszystkich panią Armstrong. Ale cała moja przyszłość wisi na włosku. Jeśli Bianka cię przyjmie, zostanę stąd usunięta. Jeśli cię odrzuci, będę jej namiastką. Nie! Nigdy nie będę niczyją namiastką. Nawet jeśli przez przypadek trafiłam na czyjeś miejsce. Nabrała powietrza w płuca. – Niewątpliwie planowałeś, że zostanę guwernantką bliźniąt, gdy Bianka tu przyjedzie? – A co w tym złego? Była tak poruszona, że nie mogła mówić. Odchyliła do tyłu nogę i kopnęła go z całej siły. Uderzenie okazało się bardziej bolesne dla niej niż dla niego, ale nie dbała o to. Obrzuciła go jakimiś francuskimi przekleństwami i odwróciła się w stronę ścieżki. Chwycił ją za rękę. W nim też wezbrał gniew. – Nie rozumiem. Mógłbym mieć połowę kobiet w tym hrabstwie, ale oświadczyłem się tobie. Co w tym złego?
85
– Może powinnam czuć się zaszczycona? Zaszczycona tym, że pozwolisz mnie, biedactwu, zostać przy sobie Czy sądzisz, że przez całe życie marzyłam o tym, by być jedynie przedmiotem litości? Może to pana zaskoczy, panie Armstrong, ale ja potrzebuję choć odrobiny miłości. Chcę mężczyzny, który mnie będzie kochał jak ty Biankę. Nie potrzebuję małżeństwa z rozsądku. Czy to już wszystko wyjaśnia? Wolę głodować z człowiekiem, który mnie będzie kochał, niż opływać w dostatki w twoim pięknym domu z tobą, który wiecznie będziesz opłakiwał swą utraconą miłość! Popatrzył na nią tak dziwnie, że się zmieszała. Po raz pierwszy zobaczył w niej kogoś więcej niż ofiarę pomyłki. – Bez względu na to, jak ty to widzisz – powiedział spokojnie – ja nie chciałem cię obrazić. Dzięki tobie ta niezręczna sytuacja okazała się znośna. Przynajmniej dla twojego otoczenia, jeśli nie dla ciebie. My wszyscy, a ja przede wszystkim, bardzo cię wykorzystywaliśmy. Szkoda, że wcześniej nie powiedziałaś, jak jesteś nieszczęśliwa. – Nie jestem nieszczęśliwa – zaczęła, ale łzy napłynęły jej do oczu, a słowa uwięzły w gardle. Jeszcze chwila, a rzuci mu się na szyję i powie, że zostanie z nim, nie oglądając się na nic. – Wracajmy już. Pozwól mi to przemyśleć, a wtedy może znajdę jakieś rozwiązanie możliwe dla ciebie do przyjęcia.
7 Clayton zostawił ją w stajni. Nicole nie wiedziała, jakim cudem udało jej się dotrzeć do domu. Starała się iść z podniesioną głową i dlatego przez całą drogę patrzyła prosto przed siebie – na dom.
86
Szlochać zaczęła dopiero, gdy zamknęła za sobą drzwi sypialni. Rok spędzony w ukryciu nauczył ją płakać bezgłośnie. Rzuciła się na łóżko wstrząsana łkaniem. Nic, co powiedziała, nie miało sensu. Clay zupełnie inaczej oceniał swą propozycję małżeństwa. I do tego mówił o „znośnej sytuacji”. Ile czasu jej zostało do i li wili, gdy zostanie odesłana? A czy po przyjeździe Bianki będzie w stanie patrzeć, jak Clay ją całuje, przytula? Czy za każdym razem, gdy zamkną się drzwi ich sypialni, Nicole będzie płakać w nocy? Maggie i Janie pukały do jej drzwi, pytając, co się lalo. Zdołała wykrztusić, że przeziębiła się i nie chce nikogo zarazić. Jej głos rzeczywiście brzmiał tak, jakby miała katar. Potem słyszała szepczące za drzwiami bliźnięta, ale dzieci nie odważyły się zapukać. W końcu Nicole wstała, stwierdziwszy, że dość już się nad sobą użalała. Umyła twarz i zmieniła suknię. Jednak gdy usłyszała kroki Claya, stanęła wstrzymując oddech. Jeszcze nie była w stanie się z nim spotkać. Wiedziała, że zdradzą ją oczy. Przy obiedzie mogłaby go błagać, by pozwolił jej zostać, choćby po to, by mogła mu czyścić buty. Przebrała się w nocną koszulę. Tę z koronki i jedwabiu, która tak się podobała Clayowi. Nie wiedziała, która jest godzina, lecz poczuła się na tyle zmęczona, że postanowiła iść do łóżka. Za oknami zbierały się burzowe chmury. Gdy usłyszała pierwszy grzmot, zacisnęła powieki. Nie może teraz przypominać sobie dziadka! Za żadne skarby! Powróciła ta potworna noc. Deszcz walił o szyby, a błyskawice rozjaśniały podwórko za młynem. W świetle jednej z nich zobaczyła dziadka. Zaczęła krzyczeć. Zakryła uszy dłońmi, więc nie usłyszała, że drzwi otworzyły się i Clay wszedł do pokoju. – Spokojnie. Jesteś bezpieczna. Nikt cię nie skrzywdzi – powiedział, biorąc ją w objęcia. Jak dziecko przytuliła się do jego nagiej piersi. Kołysał ją lekko, głaszcząc po głowie. – Opowiedz mi. Co się stało? 87
Potrząsnęła głową i przywarła do niego mocniej. Zdała sobie sprawę, że to, co zobaczyła, wydarzyło się naprawdę, i nigdy nie obudzi się z tego koszmaru. Jeszcze raz błysnęło za oknem, a Nicole aż podskoczyła, kurczowo wtulając się w Claya. – Widzę, że powinniśmy porozmawiać – stwierdził Clay, biorąc ją na ręce. Potrząsnęła przecząco głową. Zaniósł ją do swojej sypialni, posadził na krześle i nalał kieliszek sherry. Wiedział, że Nicole nie jadła od wielu godzin, więc alkohol uderzy jej do głowy. I tak się stało. Gdy stwierdził, że zaczyna się rozluźniać, odebrał jej kieliszek i napełnił ponownie. Dla siebie przygotował drugą porcję. Potem posadził Nicole sobie na kolanach, okrywając kołdrą zabraną z jej sypialni. Siedzieli w ciemnym pokoju odcięci od świata przez burzę. – Dlaczego wyjechałaś z Francji? Co stało się u młynarza? Przytuliła się do niego mocno i potrząsnęła głową. – Nie! – wyszeptała. – No, dobrze. Opowiedz mi o dobrych dniach. Czy zawsze mieszkałaś z dziadkiem? Po wypiciu sherry Nicole czuła się otumaniona. Uśmiechnęła się niewyraźnie. – To był piękny dom. Należał do dziadka i miał go kiedyś odziedziczyć mój ojciec. Było w nim dość miejsca dla. wszystkich. Miał różowe ściany. Każde z nas miało własny pokój. W moim były namalowane aniołki spadające z obłoków. Czasem budziłam się, nadstawiałam dłonie, żeby je złapać. – Mieszkałaś z rodzicami? – Wschodnie skrzydło zajmował dziadek, a ja mieszkałam z rodzicami w środkowej części domu. Zachodnie skrzydło oczywiście oddawaliśmy królowi, gdy nas odwiedzał. – Oczywiście – potwierdził Clay. – Co stało się z twoimi rodzicami?
88
Łzy znów zaczęły spływać po jej twarzy. Clay podał jej następną porcję trunku. – Powiedz mi – poprosił cicho. – Dziadek wrócił właśnie od króla. Często wyjeżdżał. Wrócił, bo w Paryżu zrobiło się niebezpiecznie. Ojciec uważał, że do czasu, aż wszystko się uspokoi, powinniśmy wyjechać do Anglii, ale dziadek stwierdził, że Courtalainowie mieszkali w tym zamku od wieków i on nie zamierza uciekać. Powiedział, że tłum nie ośmieli się zaatakować pałacu. Uwierzyliśmy mu. Dziadek był taki duży i silny. – I co się wtedy stało? – Pojechałam z dziadkiem konno do parku. Był piękny, wiosenny dzień. Potem nagle nad drzewami zobaczyliśmy dym. Dziadek ruszył galopem przed siebie. Ja za nim. Gdy wypadliśmy zza drzew, zobaczyłam to. Mój piękny dom płonął. Patrzyłam i nie mogłam uwierzyć. Dziadek zaprowadził mojego konia do stajni i zdjął mnie z niego. Kazał mi tam zostać. Stałam i patrzyłam, patrzyłam, jak ogień pochłania różowe ściany mojego domu i one stają się czarne. – A rodzice? – Byli gdzieś z wizytą i mieli zostać do późna. Nie wiedziałam wtedy, że mama rozdarła sobie suknię, więc wrócili wcześniej. – Łkanie odebrało jej głos. Clay przytulił ją mocniej. – Mów. Wyrzuć to z siebie. – Dziadek wrócił do stajni. Niósł pod pachą małą drewnianą szkatułkę. Jego ubranie było osmalone dymem, miejscami nadpalone. Chwycił mnie za rękę i wciągnął do stajni. Wyrzucił całe siano ze skrzyni i wcisnął mnie do niej. Potem sam tam wszedł. Kilka minut później usłyszeliśmy krzyki. Konie rżały przestraszone smrodem, więc chciałam do nich iść, ale dziadek trzymał mnie mocno. Przerwała, a Clay podał jej sherry. – Co stało się, gdy ludzie odeszli?
89
– Wyszliśmy ze skrzyni. Było chyba już ciemno, ale dom płonął, więc zrobiło się jasno jak w dzień. Gdy chciałam się odwrócić, dziadek mi nie pozwolił. „Zawsze patrz przed siebie, dziecko. Nigdy wstecz” – powiedział. Szliśmy przez całą noc i cały dzień. O zachodzie słońca dziadek przystanął i otworzył szkatułkę. Były tam papiery i szmaragdowy naszyjnik mojej matki. – Westchnęła przypomniawszy sobie, jak dzięki tym szmaragdom uratowali młynarza, a resztę sprzedała, by móc przystąpić do spółki z kuzynką. – Jeszcze nie wiedziałam, co się wtedy stało. Byłam tylko naiwnym, bezbronnym dzieckiem. Dziadek stwierdził, że czas, bym poznała prawdę. Ci ludzie chcieli nas zabić, ponieważ mieszkaliśmy w pięknym, wielkim domu. Powiedział, że musimy teraz ukrywać, kim jesteśmy. Dlatego spalił wszystkie papiery. Ale kazał mi zawsze pamiętać, że Courtalainowie są krewnymi królów. – Wtedy ukryliście się we młynie? – Tak – odpowiedziała bezbarwnie. Najwyraźniej nie zamierzała powiedzieć nic więcej. Clay podał jej kieliszek. Nie chciał jej upić, ale wiedział, że to jedyny sposób, żeby znów zaczęła mówić. Od dłuższego czasu wyczuwał, że Nicole coś ukrywa. Gdy podczas pikniku zapytał ją o rodzinę, dostrzegł w jej oczach cień przerażenia. Odgarnął jej wilgotne od potu włosy z czoła. Była laka mała, a tak wiele już przeżyła. Zrozumiał, że słusznie rozgniewała się na niego dziś rano. Nigdy dotąd nie patrzył na nią nie myśląc o jasnowłosej Biance. ' Teraz, gdy uświadomił sobie, czego dokonała od chwili przyjazdu do Ameryki, zdał sobie sprawę, że Nicole nie jest niczyją namiastką. Odebrał jej pusty kieliszek. – Dlaczego opuściłaś Francję i młyn? Byłaś tam przecież bezpieczna. – Byli bardzo mili. – Jej obcy akcent znów stał się wyraźny. Niektóre słowa wymawiała gardłowo. – Dziadek powiedział, że powinnam się nauczyć robić coś pożytecznego, a 90
mielenie ziarna to pożyteczne zajęcie. Co prawda młynarz stwierdził, że dziewczyna nigdy nie zrozumie kamieni i ziarna, ale dziadek go wyśmiał... Urwała i uśmiechnęła się. – Mogłabym zająć się twoim młynem. Zacząłby przynosić dochód. – Nicole – powiedział łagodnie, choć stanowczo. Dlaczego boisz się burzy? Dlaczego opuściłaś dom młynarza? Patrzyła, jak deszcz uderza o okna. Jej głos był bardzo cichy. – Wiele razy nas ostrzegano. Młynarz wrócił wtedy z miasta wcześniej, chociaż nie sprzedał ziarna. Powiedział, że nadciąga jakaś banda z Paryża, a przecież wszyscy w okolicy o nas wiedzą. Dziadek zawsze zachowywał się jak arystokrata, bo był już za stary, żeby się zmienić. Przy tym wszystkich traktował jednakowo, czy rozmawiał z samym królem, czy ze stajennym chłopcem. Gdy zmarł Ludwik XIV, dziadek stwierdził, że nie ma już mężczyzn na świecie. – Młynarz wrócił wcześniej – przypomniał jej Clay. – Kazał nam się ukryć albo po prostu uciec. Bardzo kochał dziadka. Ale dziadek wyśmiał go tylko. Nadeszła burza, a z nią tłum z miasta. Byłam na strychu i liczyłam worki. Wyjrzałam przez okno i w świetle błyskawicy zobaczyłam ludzi. Mieli widły i kosy. Niektórych znałam, bo mieliłam im ziarno. Clay poczuł, że Nicole zadrżała i objął ją. – Czy twój dziadek też ich widział? – Zastawił drzwi na strych. Chciałam razem z nim stanąć naprzeciw tłumu. Przecież też nazywam się Courtalain. Powiedział, że nie chce, żeby Courtalainowie wyginęli, a ja jestem ostatnią z rodu, która ocalała. Mówił to tak, jakby już nie żył. Wziął pusty worek i założył mi go na głowę. Chyba byłam zbyt oszołomiona, by protestować. Zawiązał worek, zaklinając mnie na miłość do niego, żebym się nie odzywała. Porozrzucał wokół mnie pełne worki. Słyszałam, jak schodził po schodach.
91
Minutę później tłum wtargnął do domu młynarza. Przeszukiwali dokładnie strych i tylko cudem mnie nie znaleźli. Clay pocałował ją w czoło, przytulił jej głowę do swego policzka. – A co stało się z dziadkiem? – szepnął. – Gdy odeszli, wydostałam się z worka. Chciałam wyjść przed młyn, żeby zobaczyć, czy dziadek jest bezpieczny. Wyjrzałam przez okno i... Przez jej ciało przebiegł silny skurcz. Nicole konwulsyjnie przywarła do Claya. – Co było za oknem? Odepchnęła go i uderzyła pięścią w jego pierś. – Tam był mój dziadek! Uśmiechał się do mnie! Clay patrzył na nią, nie rozumiejąc. – Nie rozumiesz?! Byłam na strychu. Odcięli mu głowę i nadziali na kij! Nosili to jak trofeum wojenne! Błysnęło i zobaczyłam go! – O, Boże –jęknął Clay i przytulił ją do siebie, choć próbowała mu się wyrwać. Zaczęła znowu płakać, a on gładził ją po włosach, pieścił, kołysał. – Młynarza też zabili – zaczęła po chwili. – Jego żona kazała mi uciekać, bo nie mogła mnie dłużej ukrywać. Zaszyła mi w suknię trzy szmaragdy i wysłała statkiem do Anglii. Szmaragdy i medalion były wszystkim, co mi pozostało z dzieciństwa. – A potem zamieszkałaś u Bianki i zostałaś przeze mnie porwana. Pociągnęła nosem. – Mówisz tak, jakby całe moje życie było nieudane. Miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Mieszkałam w wielkim pałacu i miałam setki kuzynów, kuzynek i przyjaciół z którymi się bawiłam. Ucieszył się, że Nicole zaczyna dochodzić do siebie. Może się uspokoi, gdy wyjawiła już mu swoją tragedię? 92
– A ile serc złamałaś? Czy wszyscy się w tobie kochali? – Nikt. Jeden z kuzynów pocałował mnie kiedyś, ale nie podobało mi się. Nie pozwoliłabym na to drugi raz. Ty jesteś jedynym człowiekiem... – urwała, uśmiechnęła się i dotknęła palcem jego ust. Clay pocałował go, a ona powiedziała cichutko: – Głupia, głupia Nicole. – Dlaczego miałabyś być głupia? – To doprawdy komiczne. Jednego dnia jestem w parku, drugiego budzę się na statku płynącym do Ameryki. Potem muszę poślubić mężczyznę, który następnie nazywa mnie złodziejką. – Nie zauważyła, że i Clay wzdrygnął się. – Z tego byłaby doskonała sztuka. Piękna Bianka jest zaręczona z przystojnym Claytonem. Ich plany krzyżuje wtargnięcie podstępnej Nicole. Publiczność przyrosłaby do krzeseł aż do finału, kiedy to miłość zwycięża, a Bianka i Clay mogą być razem. – A co z Nicole? – Ach... Sędzia daje jej papiery zaświadczające, że nigdy nie istniała i że czas spędzony u naszego bohatera się nie liczy. – Czy nie tego chce Nicole? – spytał cicho. Przybliżyła pocałowany przez niego palec do swoich ust. – Biedna, głupia Nicole zakochała się w naszym bohaterze. Czy to nie śmieszne? W czasie ich przelotnego małżeństwa on nigdy na nią nawet nie spojrzał, a ona się w nim zakochała. Czy wiesz, że powiedział kiedyś, że Nicole może się podobać? A ta głupia, bezrozumna istota siedzi tu teraz i błaga, by przyjął jej uczucie. I jeszcze stara się go przekupić, opowiadając mu o sobie. – Nicole... – zaczął. Zachichotała i przeciągnęła się w jego ramionach. – Czy wiesz, że mam już dwadzieścia lat? Dwadzieścia! Połowa moich kuzynek wyszła za mąż przed ukończeniem osiemnastu. Ale ja byłam inna. Mówili, że jestem zimna, nieczuła i nikt mnie nie zechce.
93
– Mylili się. Gdy się ode mnie uwolnisz, zobaczysz co najmniej setkę mężczyzn proszących cię o rękę. – Jak najszybciej chciałbyś się mnie pozbyć, prawda? Wolałbyś sny o Biance niż mnie? Jestem głupia. Bezpłciowa, nudna dziewica Nicole, zakochana w człowieku, który nawet nie wie, że ona żyje. Popatrzyła na niego. Jakaś trzeźwa część jej umysłu zarejestrowała uśmiech na jego twarzy. Śmiał się. Śmiał się! Łzy znów napłynęły do jej oczu. – Puść mnie! Zostaw! Jutro będziesz mógł się ze mnie pośmiać. Ale nie dziś! – Próbowała wyrwać się z jego objęć, ale trzymał ją mocno. – Nie śmieję się z ciebie, tylko z tego, że powiedziałaś, że jesteś bezpłciowa. – Dotknął jej ust. – Naprawdę tak myślisz? Teraz rozumiem, dlaczego kuzyni czuli się onieśmieleni. To właśnie twoja zmysłowość trzymała ich z daleka. – Wypuść mnie, proszę – szepnęła. – Jak taka piękna kobieta może nie być świadoma swojej urody? – Chciała mu coś odpowiedzieć, ale powstrzymał ją gestem dłoni. – Posłuchaj. Tego wieczoru, gdy pocałowałem cię na statku... – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – Żadna kobieta jeszcze mnie tak nie całowała. Nie chciałaś nic w zamian. Tylko dawać. Później, gdy zobaczyłem atakujące cię psy, pomyślałem, •AC poszedłbym dla ciebie w ogień. Czy ty jeszcze nie rozumiesz, jak na mnie działasz? Mówisz, że nigdy na ciebie nie spojrzałem. Prawda jest taka, że robię to ciągle. Wszyscy na plantacji śmieją się, że pod byle pozorem przychodzę wciąż do domu. – Myślałam, że nawet nie zdajesz sobie sprawy / lego, że tu jestem. Naprawdę myślisz, że jestem ładna? To znaczy, moje usta? Dla mnie ładna kobieta powinna być blondynką i mieć niebieskie oczy. Pochylił się i pocałował ją długo i czule. Przebiegł językiem po zarysie jej ust, potem zagryzł lekko zęby na jej górnej wardze, czując jaka jest pełna i jędrna. 94
– Czy to wystarczy za odpowiedź? Wiele razy musiałem spać na polu, żeby odpocząć. Tu, w pokoju obok, nic jestem w stanie w nocy usnąć. – Może powinieneś był przyjść do mnie? – powiedziała ochryple. – Chyba bym cię nie wyrzuciła. – To dobrze – wyszeptał, całując jej ucho, potem szyję – ponieważ dziś chcę się z tobą kochać, nawet Gdybym miał cię zgwałcić. Objęła go za szyję. – Clay – powiedziała cicho. – Kocham cię. Zaniósł ją do łóżka. Zapalił świecę na nocnym stoliku. Powietrze w pokoju przesycone było zapachem wawrzynu. – Chcę cię widzieć – powiedział, siadając obok Nicole. Stanik koszuli zapięty był na siedemnaście maleńkich, obszytych satyną guziczków. Powoli, ostrożnie Clay odpinał je jeden po drugim. Gdy dotknął ręką nagich piersi, Nicole zamknęła oczy. – Czy wiesz, że sam rozebrałem cię tej nocy, kiedy byłaś atakowana przez psy? Zostawienie cię w pokoju okazało się najcięższym zadaniem, jakiego kiedykolwiek się podjąłem. – To dlatego moja suknia była podarta. Nie odpowiedział. Po kolei uwalniał jej ramiona z koszuli, a potem Nicole już sama się z niej wysunęła. Przesunął dłonią wzdłuż jej ciała, zatrzymując się na łuku bioder. Była drobna, ale niezwykle proporcjonalnie zbudowana. Wysokie, pełne piersi, szczupłe nogi, biodra i talia. Pochylił się, by pocałować płaski brzuch, przytulić do niego policzek. – Clay – szepnęła, chwytając go za włosy. – Boję się. Uniósł głowę i uśmiechnął się do niej. – To, co nieznane, zawsze przeraża. Czy widziałaś kiedyś nagiego mężczyznę? – Tylko jednego z kuzynów, gdy miał dwa lata. – To coś zupełnie innego – odrzekł wstając. Zaczął rozpinać spodnie, jedyną rzecz, którą miał na sobie.
95
Zawstydziła się, kiedy upadły na podłogę i uporczywie wpatrywała się w jego twarz. On czekał. Jego tors był ogorzały, szeroki i pięknie umięśniony. Płaski brzuch. Popatrzyła na stopy Claya, na mocne kostki i muskularne uda, które zdradzały, że wiele godzin dziennie spędzał na koniu. Przeniosła wzrok na jego twarz. Clay nadal czekał. Posłusznie spojrzała niżej. To, co zobaczyła, nie przeraziło jej. To przecież Clayton, człowiek, którego kocha. Nie bała się go. Zaśmiała się gardłowo, czując ulgę. – Chodź do mnie – wyszeptała. Z uśmiechem położył się obok niej. – Taki piękny uśmiech – powiedziała, muskając palcem jego wargi. – Może kiedyś mi zdradzisz, dlaczego widuję go tak rzadko. – Może – przerwał jej niecierpliwie i zakrył jej usta swoimi. Nicole czuła dotyk silnego ciała. Przy Clayu wydawała się sobie mała i kobieca. Gdy całował jej szyję, przesunęła mu dłonią po ramieniu, badając jego kształt. Nagle zdała sobie sprawę, że Clay należy do niej, że wolno jej go odkrywać i smakować. Wygięła się i pocałowała uśmiechnięte usta, potem dotknęła językiem śnieżnobiałych zębów. Ugryzła go lekko w szyję, pociągnęła delikatnie zębami za ucho. Poruszyła nieznacznie nogą, która spoczywała między jego nogami. Clay zaśmiał się bezgłośnie. – Chodź tu, moja mała francuska złośnico. Przyciągnął Nicole do siebie i razem przetoczyli się przez łóżko. Położył ją na sobie i gładził jej włosy, potem piersi, aż nagle jego twarz stężała. – Chcę ciebie – szepnął. – Tak – odpowiedziała. – Tak. Delikatnie ułożył ją na łóżku i przykrył swoim ciałem. Alkohol wypity na pusty żołądek, ulga wywołana wyrzuceniem z siebie przykrych wspomnień, wszystko i o podziałało na Nicole odprężająco. Wiedziała tylko jedno: jest z mężczyzną, 96
którego kocha. Nie bała się, gdy wszedł w nią. Przez moment bolało, ale starała się wtedy myśleć o tym, że jest blisko Claya. Chwilę później jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. (idy zastanawiała się kiedyś, na czym polega uprawianie miłości, wyobrażała sobie to jako dość umiarkowaną przyjemność, ciepło czyjegoś ciała, czyjąś bliskość. Uczucie, którego teraz doświadczała, nie miało z tym nic wspólnego. To był ogień. – Clay – szepnęła, odchylając głowę. Jej całe ciało wygięło się ku niemu. Z początku poruszał się wolno, kontrolował się, wiedząc, że to jej pierwszy raz. Ale reakcje Nicole rozpaliły go. Odgadł, że instynktownie wyczuwała, na czym to polega, ale nie spodziewał się aż takiego wybuchu namiętności. Widział pulsujące żyły na jej odsłoniętej szyi. Chwyciła go drapieżnie za biodra. Czuł, że przeżywa to tak mocno, jak on sam. Kobiety, z którymi dotąd miał do czynienia, domagały się od niego pieszczot lub starały się zachowywać dystans. Oparł się na niej, a jego pchnięcia stały się szybsze, mocniejsze. Oplótłszy w pasie nogami przyciągała go do siebie bliżej i bliżej. Gdy eksplodowali jednocześnie, ich spocone ciała przywarły do siebie spazmatycznie. Dla Nicole było to nowe, cudowne odkrycie. Oczekiwała czegoś niebiańsko łagodnego. Nie wiedziała nawet, że może istnieć taka zwierzęca wręcz namiętność, której właśnie doświadczyła. Zasnęła w ramionach Claya. On nie wypuszczał jej z objęć. Choć już tyle nocy spędził w łóżku z kobietami, miał wrażenie, że ta była pierwsza. Po raz pierwszy zasnął z uśmiechem na ustach. Gdy Nicole obudziła się rano, przez kilka chwil nie otwierała oczu. Przeciągnęła się leniwie, pewna, że zobaczy zastawioną ciemnymi meblami sypialnię Claya i poduszkę, której dotykał. Wyczuła, że nie ma go obok niej, ale to nie mąciło jej szczęścia.
97
Rozejrzała się wokół i ze zdumieniem rozpoznała białe ściany swojego pokoju. Pomyślała, że Clay nie chciał, by została u niego w łóżku, ale stwierdziła, że to absurd. Raczej wolał, by nie zawstydziła się, że ktoś ją tam zobaczy. Odrzuciła kołdrę. Podeszła do szafy i włożyła bladobłękitną muślinową suknię o wysokim stanie i spódnicy zmarszczonej w granatową satynową wstążkę. Na toaletce leżała kartka: „Śniadanie o dziewiątej. Clay”. Uśmiechnęła się i drżącymi palcami zapinała guziki. Zegar w hallu wybił siódmą. Nicole zastanawiała się, jakim cudem dotrwa do dziewiątej, kiedy zobaczy Claya. Szelest w pokoju dziecinnym powiedział jej, że bliźnięta już się ubrały i właśnie zamierzają wyjść. Zeszła do ogrodu i zatrzymała się w ośmiokątnym portyku. Zwykle szła na lewo, do kuchni. Nagle obróciła się na pięcie i ruszyła schodami po prawej stronie w kierunku kantoru Claya. Nigdy tam jeszcze nie była. Zresztą chyba niewiele osób odwiedzało to miejsce. Była to miniatura głównego budynku o równie stromym dachu. Brakowało tylko mansardy i fryzów. Zapukała lekko do drzwi. Nie usłyszawszy odpowiedzi, zajrzała do wnętrza. Ciekawa była wyglądu miejsca, gilzie mężczyzna, którego kochała, spędzał tyle czasu. Rosnące obok domku jawory sprawiały, że pokój był chłodny i dość ciemny. Ścianę naprzeciw drzwi, w której były dwa okna, zasłaniały poustawiane gęsto na półkach książki. Nicole weszła do środka. Zobaczyła ogromną półkę założoną pozwijanymi w rulony dokumentami. Książki dotyczyły prawa obowiązującego w Wirginii, geodezji, uprawy roślin. Nicole uśmiechnęła się, gładząc skórzane grzbiety. Były czyste. Na tyle już poznała przyzwyczajenia Claya, by wiedzieć, że nie dlatego, by je odkurzał, lecz widocznie często z nich korzystał. Podeszła do kominka. Nagle jej uśmiech zgasł. Zobaczyła ogromny portret... Bianki. Wyglądała na nim ślicznie, była może nieco szczuplejsza. Jasne pukle odsłaniały twarz i spływały na 98
nagie ramiona. Niebieskie, na wpół przymknięte oczy i lekko uśmiechnięte usta zdobiły tę twarz o figlarnym wyrazie, którego Nicole nigdy u Bianki nie widziała. Był on przeznaczony dla osoby, którą kochała. Zaskoczona Nicole zbliżyła się do kominka. Leżał tam nieduży, czerwony beret z aksamitu, jaki kiedyś widziała u Bianki, oraz złota bransoletka z wygrawerowanym napisem: „B. z wyrazami miłości, C”. Zrobiła krok w tył. Portret, beret i bransoletka stanowiły wyzwanie. Gdyby była tu obca, mogłaby pomyśleć, że to pamiątki po zmarłej kobiecie. Jak mogła z tym walczyć? Ostatniej nocy ze strony Claya nie padło ani jedno słowo o miłości. Niech go piekło pochłonie! Wiedział, jak ona zareaguje na alkohol. Często żartowano z niej w rodzinie, że aby poznać jej sekrety, wystarczy dać jej choć kroplę wina. Ale dziś Nicole była inna. Dziś musi się postarać uratować resztki swojej dumy. Wróciła do kuchni i zjadła śniadanie. Maggie pozwoliła sobie na uwagę, że pan Clay niebawem wróci, a Nicole powinna jadać razem z nim. Puściła to stwierdzenie mimo uszu. Potem wzięła ze służbówki potrzebne do sprzątania rzeczy i wróciła do sypialni. Przebrała się w granatową roboczą suknię z perkalu, po czym zeszła do pokoju porannego. Może przy pracy uda jej się to wszystko przemyśleć. Właśnie czyściła szpinet, gdy Clay musnął lekko wargami jej szyję. Drgnęła. – Brakowało mi cię przy śniadaniu – powiedział. – Zostałbym tu z tobą, gdyby nie zbliżające się żniwa. Oczy mu pociemniały. Nicole nabrała powietrza w płuca. Jeśli zostanie z Clayem w tym domu, będzie spędzać z nim noce do czasu, gdy on wreszcie zdobędzie kobietę, którą kocha. – Chciałabym z tobą porozmawiać.
99
Wyczuł w jej słowach chłód. Zesztywniał. Leniwy, uwodzicielski uśmiech zniknął z jego twarzy. – O co chodzi? – zapytał równie zimno. – Nie mogę tu zostać – odpowiedziała zdecydowanie, starając się, by nie odgadł jej udręki. – Bianka...już samo wymówienie tego imienia sprawiło jej ból. Bianka pewnie wkrótce przyjedzie do Ameryki. Jestem przekonana, że dostawszy od ciebie list i pieniądze na podróż, wsiądzie na pierwszy statek. – Ale przecież nie masz dokąd iść. Musisz tu zostać. Zabrzmiało to jak rozkaz. – I być twoją kochanką? – wybuchnęła. – Jesteś moją żoną. Jak mogłaś o tym zapomnieć, skoro ciągle mi wypominasz, że zmusiłem cię do małżeństwa? – Tak, jestem twoją żoną. Na chwilę. Ale jak długo to potrwa? Czy nadal będziesz mnie chciał, gdy twoja droga Bianka przekroczy próg tego domu? Milczał. – Chcę, żebyś mi odpowiedział. Zasługuję na to. Wczoraj upiłeś mnie z premedytacją. Wiedziałeś, jak na mnie działa sherry. Wiedziałeś, że nie pamiętam nocy, gdy znalazłeś mnie w lesie. – Tak. Wiedziałem. Ale też zdawałem sobie sprawę, że musisz uwolnić się od przykrych wspomnień. Tylko o to mi chodziło. Odwróciła się. – Jestem przekonana, że nie. Ale już się stało. Siedziałam na twoich kolanach i błagałam, żebyś się ze mną kochał. – To nie tak! Musisz przecież pamiętać, że... –zrobił krok w jej kierunku. – Wszystko pamiętam. – Starała się uspokoić. – Wysłuchaj mnie, proszę. Mam swój honor, nawet jeśli czasem tego nie widać. Zbyt wiele ode mnie wymagasz. Nie mogę tu zostać jako twoja żona, prawdziwa żona, wiedząc, że to może
100
się kiedyś skończyć. – Zakryła twarz rękami. – Już zbyt wiele spraw skończyło się w moim życiu! – Nicole... – Dotknął jej włosów. Odskoczyła od niego. – Nie dotykaj mnie! Zbyt długo już igrałeś z moimi uczuciami. Wiedziałeś, co do ciebie czuję, i wykorzystałeś to. Proszę, nie rań mnie więcej. Proszę. Odsunął się. – Uwierz mi. Nie chciałem cię skrzywdzić. Powiedz, czego chcesz. Wszystko, co mam, należy do ciebie. Chciała mu krzyknąć prosto w twarz: „Chcę twego serca!”. – Młyna – powiedziała zdecydowanie. – Zbliżają się żniwa. Mogę go uruchomić w ciągu paru tygodni. Dom wygląda solidnie i da się w nim zamieszkać. Już chciał jej odmówić, ale zrezygnował. Podniósł kapelusz i odwrócił się w stronę drzwi. – Jest twój. Wyślę ci też dwóch mężczyzn i kobietę. Przyda ci się pomoc. Włożył kapelusz i wyszedł. Nicole poczuła się tak, jakby uszły z niej wszystkie siły. Usiadła ciężko na krześle. Upojna noc i tragiczny poranek.
8 Nicole nie zwlekając opuściła dom. Wiedziała, że nie jest dość silna, by wytrwać przy swym postanowieniu. Sama przeprawiła się do młyna. Stał na wzgórzu, tuż przy drewnianej rynnie łączącej niewysoki wodospad z kołem. Był to wysoki, wąski budynek o kamiennym fundamencie i ceglanych ścianach. Pokryty był drewnianym, spękanym gontem. Wzdłuż ściany frontowej biegł długi ganek. Młyńskie koło sięgało drugiej kondygnacji budynku. Nicole przyjrzała mu się przez dwuskrzydłowe drzwi balkonowe, gdy wspięła się na piętro. Stwierdziła, że łopatki są 101
w dość dobrym stanie, choć należało się spodziewać, że część z nich pozostająca tak długo w wodzie mogła już zbutwieć. Kamienie młyńskie miały średnicę pięciu stóp i grubość ośmiu cali. Nicole przesunęła po nich ręką, wyczuwając nieregularny rysunek kryształków kwarcu. pochodziły z Francji i były w najlepszym gatunku. Zostały pewnie przywiezione do Ameryki jako balast statku, a potem przetransportowane na plantację Armstrongów. Głębokie wyżłobienia rozbiegały się promieniście od środka. Nicole zauważyła z zadowoleniem, że kamienie są idealnie wyważone i nie stykają się choć są umieszczone bardzo blisko siebie. Powędrowała do domku młynarza. Niewiele mogła o nim powiedzieć, bo okna i drzwi zabite były deskami. Jej uwagę przyciągnął ruch na brzegu rzeki. – Nicole! Jesteś tam? – zawołała Janie, wspinając się na wzgórze. Miło było znów zobaczyć tę rosłą, rumianą kobietę, toteż Nicole rzuciła się jej na szyję, jakby nie widziały się od chwili, gdy opuściły statek. – Nie wyszło, tak? – Tak – odpowiedziała Nicole. – Nie wyszło. – Myślałam, że skoro jesteście małżeństwem, no i... – Co tu robisz? – Nicole chciała zmienić temat. – Clay przyszedł dziś do tkalni. Powiedział, że się tu przenosisz i że chcesz poprowadzić młyn. Kazał mi wybrać dwóch silnych ludzi, zabrać potrzebne narzędzia i pomóc ci. Mogę tu zamieszkać, a on będzie mi płacił tyle co dotąd. Nicole odwróciła wzrok. Hojność Claya była stanowczo zbyt wielka. – Chodźcie tu, wy dwaj! – krzyknęła Janie. – Mamy robotę. Przedstawiła mężczyzn Nicole. Vernon był wysoki, rudy, Lukę zaś – niski, ciemnowłosy. Pod nadzorem Janie oderwali deski od drzwi frontowych.
102
Wewnątrz było nadal ciemno, ale Nicole stwierdziła, że dom jest uroczy. Parter stanowiła jedna, obszerna izba z ośmiostopowej długości kominkiem i schodami o ręcznie rzeźbionej balustradzie, zajmującymi róg pokoju. W izbie znajdowały się trzy okna rozmieszczone na dwóch ścianach. Pod jednym z nich stała stara sosnowa komoda, na środku pokoju – długi, szeroki stół. Gdy mężczyźni odbili zasłaniające okna deski, pokój nie wydał się wiele jaśniejszy. – Fu! – obruszyła się Janie, marszcząc nos. – Doprowadzenie tego miejsca do porządku zajmie trochę czasu. – No, to lepiej zacząć od razu. Do zachodu słońca udało im się sporo zrobić. Na górze znajdowało się niskie pomieszczenie ograniczone opadającym stromo po bokach sufitem. Kurz skrywał solidną, precyzyjnie wykonaną konstrukcję. Wewnętrzne ściany pokryto gipsem, toteż by wyglądały jak nowe, wystarczyło je pobielić wapnem. Czyste szyby przepuszczały teraz sporo światła. Vernon, który zajęty był przybijaniem obluzowanego gontu, zauważył nagle, że zbliża się jakaś barka. Zeszli na dół. Jeden z ludzi Claya przycumował właśnie do brzegu. Barka zawierała meble. – Czekaj, Janie. Nie mogę tego przyjąć. Już dość dla mnie zrobił. – Nie czas na dumę. Będziemy tego potrzebować, -i poza tym to są rzeczy z poddasza. Nic go to nie kosztowało. Chodź, chwyć tę ławę z drugiej strony. Howard! Mam nadzieję, że przywiozłeś pościel i materace? – To dopiero pierwszy kurs. Zanosi się na to, że cały Arundel Hall zostanie przeniesiony na drugą stronę rzeki – odparł. Janie, Nicole i obaj mężczyźni przez trzy dni pracowali przy domu. Mężczyźni spali we młynie, a kobiety opadały co wieczór bez sił na wypełnione słomą materace położone na piętrze. Czwartego dnia pojawił się niski, nieforemny mężczyzna. 103
– Słyszałem tu o jakiejś kobiecie, której wydało się, że potrafi poprowadzić młyn. Janie już chciała go odprawić, ale powstrzymała ją Nicole. – Jestem Nicole Armstrong i zamierzam zająć się tym młynem. Czym mogę służyć? Mężczyzna przyjrzał się jej uważnie, po czym wyciągnął przed siebie lewą rękę wnętrzem dłoni w dół. Janie znów chciała powiedzieć, co myśli o manierach tego człowieka, gdy Nicole przyjęła jego dłoń, ujęła w obie ręce i odwróciła, by zobaczyć, że jej wnętrze jest pokiereszowane, pokryte szarawymi zgrubieniami. Nicole pogładziła ją i uśmiechnęła się do niego promiennie. – Jest pan przyjęty – powiedziała krótko. Zamrugał powiekami. – Widzę, że pani wie, co robi. Poradzi sobie pani z tym młynem. Gdy odszedł, Nicole wytłumaczyła Janie, że ten człowiek zajmował się pasowaniem kamieni. Za pomocą dłuta ostrzył brzegi rowków. Do pracy zakładał na prawą dłoń rękawicę, lewą rękę pozostawiając bez osłony. Z biegiem czasu coraz więcej okruchów kamienia pozostawało pod skórą. Tacy ludzie z dumą pokazywali zniszczoną lewą dłoń. Potwierdzała ona ich doświadczenie. Nazywało się to: „Pokazać mettle”. Mettle to stare angielskie słowo oznaczające pokruszony kamień. Janie powróciła do pracy, mrucząc coś o tym, że rękawice robi się na obie ręce. Gdy rynna została oczyszczona i popłynęła nią woda, dał się słyszeć huk ruszającego koła. Nicole nie zdziwiła się, gdy następnego dnia przybył pierwszy klient z ziarnem do zmielenia. Wiedziała, że Clay rozesłał ludzi z wiadomością o ponownym uruchomieniu młyna. Minęły już prawie dwa tygodnie od czasu, gdy się ostatni raz widzieli, a nie było chwili, by Nicole o Clayu nie myślała. Dwukrotnie dostrzegła poprzez drzewa zarys jego sylwetki na koniu, ale odwracała się wtedy, starając się na niego nie patrzeć. 104
Tego ranka, gdy młyn pracował już czwarty dzień, Nicole obudziła się bardzo wcześnie. Jeszcze było ciemno i słyszała głęboki oddech Janie śpiącej po przeciwnej stronie pokoju. Szybko ubrała się i, nie spiąwszy włosów, wyszła z domku. Nie zaskoczył jej widok stojącego przed kołem Claya. Miał na sobie jasne zamszowe spodnie i wysokie buty z zawiniętymi cholewami. Stał odwrócony do niej tyłem. Jego koszula i kapelusz wydawały się rażąco białe w bladym świetle wstającego dnia. – Dobra robota – powiedział, nie zmieniając pozycji. – Szkoda, że od moich robotników nie mogę wymagać choć połowy twojej pracowitości. – Po prostu musiałam. Odwrócił się i popatrzył na nią uważnie. – Nie, nie musiałaś. W każdej chwili możesz wrócić do mojego domu. – Nie – odpowiedziała cicho. – Tak jest lepiej. – Bliźnięta wypytują o ciebie. Chcą się z tobą zobaczyć. Uśmiechnęła się. – Stęskniłam się za nimi. Nie mógłbyś ich tutaj przysłać? – Myślałem, że to ty je odwiedzisz. Moglibyśmy zjeść razem kolację. Wczoraj przybył statek. Przywiózł z Francji trochę rzeczy. Sery, wino burgundzkie i szampana. Dziś to wszystko dotrze tutaj rzeką. – Brzmi to kusząco, ale... Podszedł bliżej i chwycił ją za ramiona. – Nie możesz wiecznie mnie unikać. Czego ode umie chcesz? Czy mam ci powiedzieć, jak bardzo mi ciebie brakuje? Wszyscy na plantacji mają mi za złe, że pozwoliłem ci odejść. Posiłki Maggie są albo przypalone, albo surowe. Bliźnięta popłakały się wczoraj wieczorem, bo nie umiałem im opowiedzieć jakiejś przeklętej francuskiej bajki o damie zakochującej się w potworze. – Piękna i bestia. – Nicole uśmiechnęła się. – A zatem chcesz, żebym wróciła po to, żebyś mógł lepiej jeść? 105
Uniósł brwi. – Nie odwracaj kota ogonem. Nigdy nie chciałem, żebyś odeszła. Czy przyjdziesz na kolację? – Tak – odpowiedziała. Przycisnął ją do siebie i obdarzył szybkim, mocnym pocałunkiem, a potem odszedł. – Podobno wam nie wyszło – powiedziała nagle Janie za plecami Nicole. Ta, nic nie mówiąc, odeszła w stronę domu, by zająć się codzienną pracą. Przez cały długi dzień Nicole z trudem maskowała podniecenie wywołane perspektywą wspólnej kolacji. Gdy Vernon ważył worki i podawał jej ich ciężar, wielokrotnie musiała go prosić, by powtórzył liczby. Pamiętała jednak, by przesłać Maggie przepis na Dindon a la Daube – obranego z kości, faszerowanego indyka, którego podaje się w kamionkowym garnku. Maggie uwielbiała wyrafinowane potrawy i z pewnością pokusi się o przygotowanie dwóch porcji; jednej dla domu, a drugiej dla siebie i swych pomocnic. O szóstej przybiła do brzegu łódź Claya, a w niej zarządca Anders, wysoki, jasnowłosy mężczyzna. Mieszkał z żoną i dwojgiem dzieci w domku stojącym nieco na południe od kantoru Claya. Jego dzieci często bawiły się z bliźniętami. Nicole zapytała go o rodzinę. – Wszyscy zdrowi. Brakuje nam tylko pani. Karen robiła wczoraj przetwory z brzoskwiń i chciałaby pani trochę podesłać. Czy młyn działa? Jest chyba wielu klientów. – Pan Armstrong poinformował okolicznych mieszkańców, że młyn pracuje i mam coraz więcej ziarna do mielenia. Popatrzył na nią dziwnie. – Clay jest tu szanowany. Gdy dotarli do brzegu, Nicole spostrzegła, że Anders popatruje w górę rzeki. – Czy coś jest nie w porządku? 106
– Barka powinna była już wrócić. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że do portu zawinął statek i dziś wcześnie rano Clay wysłał barkę. – Ale pan się nie martwi, prawda? – Nie – odpowiedział, pomagając jej wysiąść. – Przyczyn opóźnienia może być wiele. Choćby to, że mężczyźni popili sobie piwa. To chodzi o Claya. Od utonięcia Jamesa i Beth niepokoi się, gdy barka spóźnia się choć o godzinę. Szli obok siebie w stronę domu. – Czy znał pan Jamesa i Beth? – Bardzo dobrze. – Jacy byli? Czy Clay był aż tak bardzo zżyty ze swoim bratem? Zawahał się, zanim odpowiedział. – Wszyscy troje byli sobie bliscy. Rośli razem. Obawiam się, że Clay przeżył ich śmierć zbyt mocno, zmienił się. Nicole miała ochotę zadać mu jeszcze wiele pytań. W jaki sposób się zmienił? Jaki był przed ich śmiercią? Ale nic wypadało pytać o to Andersa. Jeśli Clay zechce, sam jej o tym opowie, tak jak ona powierzyła swoje sekrety jemu. Anders zostawił ją przy wejściu. Dom wyglądał jeszcze piękniej niż we wspomnieniach Nicole. Nie wiadomo skąd wyskoczyły bliźnięta, chwyciły ją za ręce i pociągnęły na górę. Przygotowały całą listę bajek, jakie ma im przeczytać przed snem. Clay czekał u podnóża schodów. Wyciągnął dłoń. – Jesteś jeszcze ładniejsza – powiedział wesoło i popatrzył na nią pożądliwie. Odwróciła się i ruszyła ku jadalni, a on wciąż I rzymał ją za rękę. Miała na sobie lekko marszczoną, 1'leboko wyciętą suknię z jedwabnej surówki o lekkim połysku. Spódnica w kolorze brzoskwini zebrana została nieco ciemniejszą satynową wstążką. Cieniutkie rękawy i cały gorset wyszyte były perełkami, które dodawały blasku skórze Nicole. Włosy przeplotła brzoskwiniową wstążką i sznurkami pereł. 107
Gdy szli do jadalni, Clay nie mógł oderwać od niej oczu. Nicole stwierdziła, że Maggie przeszła samą siebie. Stół dosłownie się uginał. – Mam nadzieję, że Maggie nie spodziewa się, że to wszystko zjemy. – Uśmiechnęła się Nicole. – Raczej chce mi dać do zrozumienia, że jeśli ty tu będziesz, jedzenie się poprawi. I powinno. – Czy barka już przybyła? Zobaczyła, że przez jego twarz przebiegł skurcz. Potrząsnął głową. Usiedli właśnie do stołu, gdy do jadalni wpadł jeden z robotników. – Panie Clay! Nie wiedziałem, co robić – wybuchnął. W rękach miętosił kapelusz. Był bardzo zdenerwowany. – Powiedziała, że przyjechała tu ż daleka i pan mnie powiesi, jeśli jej tu nie przywiozę. – Uspokój się, Roger. O czym ty mówisz? O kim? – Odłożył serwetkę na pusty talerz. – Nie wiedziałem, czy jej wierzyć. Podejrzewałem, że jakaś angielska szumowina chce mi zamydlić oczy. Ale gdy jej się przyjrzałem, zobaczyłem, że jest bardzo podobna do panny Beth i pomyślałem, że to ona. Ani Nicole, ani Clay już go nie słuchali. W drzwiach stała Bianka. Ciemnoblond pukle zwisały ciężko wokół jej okrągłej twarzy. Grymas drobnych ust zdradzał niezadowolenie. Nicole prawie już zapomniała, jaką osobą była Bianka. Jej własne życie tak bardzo się zmieniło w ciągu ostatnich miesięcy, że odnosiła wrażenie, że nigdy nie była w Anglii. Teraz przypomniała sobie, jak Bianka potrafi traktować ludzi. Nicole popatrzyła na Claya i aż zmartwiała, widząc jego minę. Wyglądał tak, jakby zobaczył ducha. Wpatrywał się w Biankę w zachwycie, a jednocześnie z niedowierzaniem. Nicole poczuła, że robi jej się słabo. Zrozumiała, że w głębi serca liczyła na to, że zobaczywszy Biankę, Clay zda sobie sprawę, że jej nie kocha. Łzy zapiekły w oczy; Nicole poczuła, że 108
przegrała. Na nią nigdy tak nie patrzył. Odetchnęła, starając się uspokoić, i podeszła do Bianki. Wyciągnęła rękę. – Miło powitać w Arundel Hall. Bianka rzuciła jej spojrzenie pełne nienawiści i udała, że nie dostrzega wyciągniętej dłoni. – Zachowujesz się tak, jakbyś była tu panią – powiedziała cicho, a potem uśmiechnęła się niewinnie do Claya. – Nie cieszysz się z mojego widoku? – zapytała, i w jej lewym policzku ukazał się dołek. – Przebyłam długą drogę, żeby być blisko ciebie. Omal nie wywrócił krzesła, gdy zerwał się, by podbiec do Bianki. Chwycił ją za ramiona, wpatrując się w jej twarz. - Witaj – wyszeptał i pocałował ją w policzek. Nie zauważył, że się skrzywiła. – Roger! Zabierz kufry na górę. Roger wyszedł. Spędził z tą jasnowłosą kobietą sześć godzin na barce i wiele razy musiał się hamować, by jej nie wyrzucić za burtę. Wydawało się niewiarygodne, ile rzeczy w tak krótkim czasie i w tak ograniczonym miejscu może skrytykować jedna kobieta. Wyrzucała mu typowo męski brak wrażliwości. Oczekiwała, że wszyscy mężczyźni będą bez szemrania spełniać jej życzenia. Im bardziej barka zbliżała się do plantacji Amstrongów, tym mocniej Roger utwierdzał się w przekonaniu, że popełnił błąd przywożąc tutaj tę Angielkę. Teraz był zdezorientowany, widząc, w jaki sposób Clay na nią patrzy. Jak może, mając u boku śliczną pannę Nicole? Kobietę z sercem na dłoni. Roger wzruszył ramionami. Dzięki Bogu to łodzie, a nie kobiety były jego specjalnością. – Clayton! – powiedziała ostro Bianka, wyrywając się z jego objęć. – Czy nie zamierzasz zaproponować mi, żebym usiadła? Po tak długiej podróży czuję się całkowicie wyczerpana. Clay chciał wziąć ją za rękę, ale ją odsunęła. Wskazał krzesło u szczytu stołu. – Musisz być bardzo głodna – powiedział, siadając obok, tuż przy gablotce w stylu Chippendale. 109
Nicole stała w drzwiach i patrzyła na tę parę. Clay troszczył się o Biankę jak zazdrosna kwoka. Bianka zdjęła z ramion zielony szal z gazy i usiadła. Ostatnimi czasy wyraźnie przybrała na wadze, utyła przynajmniej dwadzieścia funtów. Była jednak dość wysoka, a tusza nie zniekształciła jej twarzy, lecz jej uda i biodra zaokrągliły się znacznie. Wysoko podniesiona talia modnych sukien ukrywała to w pewnym stopniu, ale brak rękawów odsłaniał ciężkie, tłuste ramiona. – Opowiedz mi wszystko – poprosił Clay, nachylając się ku niej. – Jak się tu dostałaś? Jak upłynęła ci podróż? – To było straszne – odpowiedziała Bianka, opuszczając blade rzęsy. – Gdy mój ojciec dostał list, wpadłam w rozpacz. Zrozumiałam, jak straszna to była pomyłka. Oczywiście, wsiadłam na pierwszy statek. Uśmiechnęła się do niego. Gdy ojciec pokazał jej list, śmiała się do rozpuku z żartu, jaki los spłatał biednej, głupiej Nicole, ale dwa dni później przyszedł drugi list. Jej dalsi kuzyni mieszkali w Ameryce blisko plantacji Claya i napisali, że gratulują Biance łupu. Przypuszczali, że Bianka wie o bogactwie Claya i prosili o pożyczkę. Bianka natychmiast zbyła kuzynów, ale gdy czytała o zamożności Claya, targała nią furia. Dlaczego ten głupiec nie powiedział, że jest bogaty? Jej gniew szybko obrócił się przeciw Nicole. Ta podstępna, mała suka jakoś dowiedziała się o Clayu i wcisnęła się na jej miejsce. Bianka natychmiast obwieściła ojcu, że rusza do Ameryki. Pan Maleson roześmiał się i powiedział, że jeżeli uda jej się zarobić na podróż, może jechać choćby dziś. Nie miało to dla niego większego znaczenia. Bianka zwróciła się do stojącej w progu Nicole. Uśmiechnęła się wdzięcznie. – Zjesz z nami? – zapytała słodko. – Jakaś twoja kuzynka wypytywała o ciebie. Opowiadała niesamowitą historię o twojej z nią spółce. Powiedziałam jej, że pracujesz dla mnie i nie masz pieniędzy. Ona wtedy wymyśliła coś o sprzedaży jakichś szmaragdów i szyciu po nocach. Bardzo mnie to rozbawiło – 110
poinformowała, gdy Nicole zajęła miejsce przy stole. – Żeby się upewnić, osobiście przeszukałam twój pokój. – Jej oczy błyszczały. Przejazd do Ameryki jest drogi, prawda? Ale tobie nikt tego wtedy nie mówił. Mój bilet kosztował tyle, ile twój udział w sklepie. Nicole nie spuściła głowy. Nie chciała pokazać Biance, jak przykre są dla niej te słowa. Ale dotknęła palców pokłutych igłą. – Tak dobrze, że tu jesteś – powiedział Clay. – To tak, jakby spełniły się marzenia. Znów mam cię przy stole. – Znów? – zapytała Bianka i obie kobiety popatrzyły na niego. Clay przyglądał się Biance z dziwnym wyrazem twarzy. Po chwili opanował się. – Chciałem powiedzieć, że tak często myślałem o tobie, że teraz czuje się tak, jakbyś do mnie skądś wróciła. – Uniósł miseczkę kandyzowanych owoców. – Musisz być głodna. – Ależ nie! – zaprzeczyła, chociaż ani na chwilę nie spuszczała wzroku z jedzenia. – Nie mogłabym przełknąć ani kęsa. Tak naprawdę w ogóle nie jem dużo. – Uśmiechnęła się zadowolona. – Czy wiesz, gdzie mnie ulokowano na tej okropnej fregacie? Na dolnym pokładzie! Razem z załogą i inwentarzem. To przechodzi ludzkie pojęcie! Okna przeciekały, dach też i przez wiele dni siedziałam w ciemnościach. Clay skrzywił się. – Dlatego przygotowałem dla ciebie kabinę na statku pocztowym. Bianka odwróciła się, by spojrzeć na Nicole. – No, ale to nie ja doświadczyłam takich luksusów. Przypuszczam, że miałaś też lepsze jedzenie. Nicole ugryzła się w język, by nie odpowiedzieć, że jeśli nie jakość, to ilość była aż nadto wystarczająca. – Może zaradzą temu umiejętności kulinarne Maggie. – Clay znów podsunął jej miseczkę. – Może odrobinę. Nicole patrzyła, jak Bianka po kolei nakłada sobie odrobinę każdej z dwudziestu kilku potraw znajdujących się na stole. 111
Nigdy nie brała za dużo na raz, by nie było widać, ile zjadła. Nie zainteresowany obserwator powiedziałby, że potrafi zachować umiar. Był to wybieg, który stosowała od lat, by zamaskować łakomstwo. – Skąd masz tę suknię? – zapytała Bianka, smarując miodem chleb. Nicole poczuła, że się rumieni. Aż nazbyt dobrze pamiętała, że Clay oskarżył ją o kradzież. – Są sprawy, o których musimy porozmawiać – odezwał się Clay. Uchronił w ten sposób Nicole od konieczności udzielania wyjaśnień. Zanim zdążył rozpocząć następne zdanie, do jadalni wpadła Maggie. – Słyszałam, że ktoś przypłynął na barce. Czy to przyjaciółka pani Armstrong? – Pani Armstrong? – Bianka popatrzyła na Nicole. – Czy ona mówi o tobie? – Tak – odpowiedziała spokojnie Nicole. – Co się tu dzieje? – zdenerwowała się Bianka. – Maggie, czy możesz zostawić nas samych? – zapytał Clay. Maggie była bardzo ciekawa, jak wygląda kobieta, na którą Roger skarżył się jej od godziny. Trzeba było czterech kufli piwa, żeby się uspokoił. – Chciałam tylko zapytać, czy mogę już podać deser. Jest sernik z migdałami, ciastka z brzoskwinią i jabłkiem oraz kremówki. – Nie teraz, Maggie! Są rzeczy ważniejsze od jedzenia, które trzeba omówić. – Clay – upomniała go łagodnie Bianka. – Tak dawno nie jadłam nic smacznego. Może moglibyśmy zjeść te ciastka? – Oczywiście – poprawił się natychmiast. – Przynieś je, Maggie. Wybacz, Bianko. Przyzwyczaiłem się rozkazywać. Nicole miała ochotę wyjść. Chciała uciec od tego człowieka, którego kochała, a który nagle stał się jej obcy. Wstała. 112
– Nie zmieszczę już deseru. Wybaczcie, ale muszę wracać do domu. Clay wstał również – Nicole, proszę, ja nie chciałem... – Urwał, spojrzawszy na stół, gdzie Bianka przykryła jego dłoń swoją. Po raz pierwszy dotknęła go z własnej woli. Nicole poczuła nagły spazm bólu, widząc spojrzenie Claya. Wybiegła z pokoju w ciemną, chłodną noc. – Clay – odezwała się Bianka. Gdy tylko Nicole zniknęła, zabrała swą dłoń, ale zdążyła zauważyć, jaką władzę ma nad nim jej dotyk. Clay budził w niej taką samą niechęć jak dawniej. Miał opiętą koszulę i nie uznał za stosowne włożyć fraka. Bianka nie znosiła dotyku Claya, nie znosiła nawet być blisko niego, ale gotowa była wiele wycierpieć, by zostać właścicielką tej plantacji. Jadąc z portu, rozglądała się po zabudowaniach, o których ów okropny człowiek z łodzi mówił, że należą do Claya. Jadalnia była bogato umeblowana. Wiedziała, że tapety zostały zaprojektowane i pomalowane specjalnie dla tego pomieszczenia. Meble zdradzały swą wartość i nie przeszkadzało jej, że nie są liczne. O tak! Jeśli będzie musiała dotykać Claya po to, by zdobyć ten majątek, zrobi to. Potem, gdy się pobiorą, każe mu się trzymać od siebie z daleka. Maggie wniosła wielką tacę, a na niej gorące ciastka i chłodny sernik. Kremówki pokryte były brzoskwiniowym lukrem. – Dokąd poszła pani Armstrong? – Do młyna – odrzekł zwięźle Clay. Maggie rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie i wyszła. Bianka patrzyła na tacę. Pomyślała, że skoro tak niewiele zjadła na kolację, może sobie teraz pofolgować. – Czekam na wyjaśnienie. Kiedy Clay skończył mówić, Bianka była przy drugiej kremówce.
113
–. .A więc jestem tu niepotrzebna? Mam rację? Cała moja miłość do ciebie i niewygody, jakich doświadczyłam, żeby tutaj dotrzeć, nie znaczą nic. Clayton, gdybyś tylko pozwolił tym porywaczom powiedzieć, że to ty ich nasłałeś, pojechałabym z nimi dobrowolnie. Wiesz, że źle mi bez ciebie. Wygięła lekko usta, starając się wycisnąć z oczu łzy. Były prawdziwe. Myśl o utracie majątku Claya doprowadzała ją do rozpaczy. Niech diabli porwą Nicole! Oportunistka! – Proszę, nie mów tak. Tu jest twoje miejsce. I zawsze było. Jego słowa brzmiały dziwnie, ale nie przejęła się tym. – Czy gdy wróci świadek twojego ślubu, uzyskasz unieważnienie? Nie pozwolisz mi chyba tu mieszkać, by potem... potem mnie wyrzucić? Uniósł dłoń. – Nie. Na pewno nie. Bianka uśmiechnęła się do niego i wstała. – Jestem bardzo zmęczona. Czy mogę teraz odpocząć? – Oczywiście. Ujął ją pod ramię, by zaprowadzić na górę, ale wyrwała się. – Gdzie jest służba? Gdzie są pokojówki i lokaje? Clay szedł za nią po schodach. – Jest kilka kobiet, które pomagają Nicole, a właściwie jej pomagały, dopóki nie przeniosła się za rzekę, ale śpią w pomieszczeniach przy tkalni. Nie sądziłem, że potrzeba tu lokai i pokojówek. Zatrzymała się u szczytu schodów z sercem bijącym z wysiłku. Uśmiechnęła się niewinnie. – Ale teraz masz mnie. Wszystko się musi zmienić. – Wszystko, co tylko rozkażesz – odpowiedział potulnie i otworzył drzwi sypialni, w której kiedyś mieszkała Nicole. – Proste – oceniła Bianka – ale gustowne. Clay podszedł do brzuchatego sekretarzyka i dotknął porcelanowej figurki. – To był pokój Beth – powiedział i odwrócił się do niej. 114
W oczach miał rozpacz. – Clay! – krzyknęła, przykładając rękę do piersi. Omal mnie nie przeraziłeś. – Przepraszam – odrzekł szybko. – Zostawię cię samą. Wyszedł z pokoju. – Ze wszystkich tych bezczelnych, prostackich... - zaczęła pod nosem i wzdrygnęła się. Nareszcie się go pozbyła. Rozejrzała się po pokoju. Zbyt skromny dla niej. Dotknęła granatowo-białej draperii. Różowe – pomyślała. Przyozdobi to łóżko rzędami falbanek z różowego tiulu. Ściany się pokryje tapetą i nalewaną w kwiaty, także różową. Orzechowe i jaworowe meble muszą oczywiście zostać stąd wyniesione. A zamiast nich ustawi się pozłacane. Rozebrała się niespiesznie i rzuciła suknię na krzesło, zdenerwowała się, przypomniawszy sobie brzoskwiniowy jedwab Nicole. Kim jest Nicole, żeby nosić jedwabie, podczas gdy ona, Bianka musi się męczyć w gazach i muślinach? Ale poczekajcie, ciemni mieszkańcy kolonii, pokażę wam prawdziwy styl! Zamówi suknie, przy których garderoba Nicole będzie wyglądać na tanią. Wśliznęła się w koszulę nocną wyjętą z kufra przyniesionego przez Rogera i weszła do łóżka. Materac okazał się nieco zbyt twardy jak na jej gust. Zasypiała, myśląc o zmianach, jakie poczyni na plantacji. Przede wszystkim dom był za mały. Dobuduje dla siebie jedno skrzydło, żeby nie musiała ciągle spotykać się z Clayem, gdy się pobiorą. Zamówi powóz. Lepszy nawet od tego, który ma królowa angielska. Będzie miał dach oparty na złoconych figurkach aniołków. Zasnęła uśmiechnięta. Clay szybko wyszedł do ogrodu. W sadzawce odbijało się jasne światło księżyca. Clay zapalił długie cygaro i stanął w cieniu krzewów. Patrząc na Biankę, czuł się tak, jakby widział ducha, jakby wróciła Beth. Tym razem nic mu jej nie odbierze: ani brat, ani śmierć. Już na zawsze będzie do niego należeć. 115
Rzucił cygaro i przydepnął je butem. Wytężył słuch, starając się pochwycić dźwięk wody spływającej po młyńskim kole, ale było za daleko. Nicole. Nawet teraz, po przyjeździe Bianki, myślał o Nicole. Przypomniał sobie jej uśmiech i jak przytulała się do niego płacząc. A przede wszystkim jej miłość... – do wszystkich. Nie było na plantacji osoby, której serca by nie podbiła. Nawet stary, leniwy Jonatan mówił o niej same dobre rzeczy. Powoli odwrócił się i poszedł do domu. Bianka obudziła się dość późno. Wygodne łóżko i dobre jedzenie były luksusem po wielu godzinach spędzonych na statku. Nie miała trudności z przypomnieniem sobie, gdzie jest i po co. Śniła o tym przez całą noc. Odrzuciła kołdrę i skrzywiła się. Doprawdy wymagano od niej zbyt wiele, każąc jej, pani tego domu, spać w lnianej pościeli. Jedyne, co byłaby w stanie zaakceptować, to jedwab. Wyciągnęła z kufra różową, bawełnianą suknię i pomyślała, że to niesmacznie, że Clay zostawił ją bez pokojówki. Przechodząc do hallu rozejrzała się raczej obojętnie. Nie ciekawił jej ten dom. Wystarczy, żeby należał do niej. Zainteresowała się kuchnią, którą wskazano jej poprzedniego wieczoru. Przeklinała pomysł umieszczenia jej tak daleko. Jeszcze dziś zadba, by przynoszono posiłki. Nie zamierzała na nie chodzić. Wkroczyła do kuchni z godnością królowej. Czuła, że sen się spełnia. Zawsze wiedziała, że urodziła się po i o, by rozkazywać. Ten idiota, jej ojciec, śmiał się, gdy domagała się odzyskania majątku Malesonów. Oczywiście plantacja Armstrongów nigdy nie będzie mogła równać się angielskim siedzibom szlacheckim. Jak Ameryka mogłaby się porównywać z Anglią? – Dzień dobry – powitała ją grzecznie Maggie, otrzepując ręce unurzane w mące po łokcie. Przygotowywała ciasto na obiad. – Czy mogę w czymś pomóc? 116
Kuchnia kipiała życiem. Jedna z pomocnic pilnowała garnków stojących na płycie. Jakiś chłopczyk leniwie obracał mięso na ruszcie. Inna kobieta ucierała ciasto w drewnianej misie, podczas gdy dwie dziewczyny kroiły całą górę warzyw. – Tak – odpowiedziała ostro Bianka. Wiedziała z doświadczenia, że służbę najlepiej od razu ustawić. – Życzyłabym sobie, żebyś ty i cała służba ustawiała się w szeregu i czekała na moje polecenia. Od dziś macie przerywać pracę, gdy wchodzę do kuchni, i okazywać mi należyty szacunek. Sześć osób istotnie przerwało pracę i patrzyło na Biankę z szeroko otwartymi ustami. – Słyszeliście?! – krzyknęła Bianka. Powoli, z ociąganiem stanęli pod wschodnią ścianą. Wszyscy oprócz Maggie. – A kim pani jest, żeby nam rozkazywać? – Nie muszę odpowiadać na twoje pytania. Służba powinna znać swoje miejsce. Taka służba, która chce utrzymać swoją pracę – zagroziła. Starała się zignorować wyzywające spojrzenie Maggie i fakt, że nie posłuchała rozkazu ustawienia się w szeregu. – Chciałabym pomówić o jedzeniu wychodzącym z tej kuchni. Sądząc po »j wczorajszej kolacji, jest zbyt mdłe. Trzeba mu więcej I sosów. Na przykład polewa do szynki była wyśmienita, i – Uśmiechnęła się, wierząc, że pochwała osłodzi im ten dzień. – Ale powinno jej być więcej. – Polewy? – zapytała Maggie. – Przecież to czysty cukier. Czy mam przynosić całą miskę lukru? Bianka posłała jej miażdżące spojrzenie. – Nie proszę o komentarze. Jesteście tu po to, by spełniać moje życzenia. Śniadanie będzie podawane w jadalni punktualnie o jedenastej. Ma być dzbanek czekolady: trzy części śmietany na jedną część mleka. Chciałabym więcej tych ciastek, które jadłam wczoraj wieczorem. Do obiadu należy nakrywać na wpół do pierwszej. 117
– I wytrzyma pani tak długo tylko o tych kilku tuzinach ciastek? – zapytała złośliwie Maggie, zdejmując fartuch, który następnie rzuciła na stół. – Idę porozmawiać z Clayem, żeby się dowiedzieć, kim pani jest – powiedziała mijając Biankę. – Jestem panią tej plantacji – ostrzegła Bianka, prostując się. – Jestem twoją panią. – Pracuję dla Claya i jego żony, którą, dzięki Bogu, pani nie jest. – Ty krnąbrna kobieto! Dopilnuję, by Clay cię wyrzucił. – Może nie zdążyć – skwitowała to Maggie, ruszając w stronę pól. Odnalazła Claya w suszarni pełnej długich liści tytoniu. – Chcę z panem porozmawiać! – stwierdziła kategorycznie. Pracując od lat u Armstrongów, Maggie nigdy nie sprawiała im kłopotu. Była raczej otwarta i często jej rady dotyczące usprawnienia pracy na plantacji, okazywały się użyteczne, a już jej skargi były zawsze uzasadnione. Clay bezskutecznie usiłował zetrzeć z rąk czarny, tytoniowy sok. – Coś cię zdenerwowało? Znów zatkał się komin? - Tym razem to coś więcej niż komin. Kim jest ta kobieta? Clay znieruchomiał i popatrzył na nią. – Przyszła dziś rano do kuchni i zażądała, by wszyscy jej usługiwali. Chce jeść śniadanie w jadalni. Uważa, że jest za dobra na to, by jeść w kuchni jak wszyscy. Clay ze złością odrzucił brudną szmatę. – Byłaś w Anglii. Wiesz, że ludzie szlachetnie urodzeni nie jadają w kuchni. Robi tak wielu właścicieli plantacji. Nie wygląda to na dziwną prośbę. Wszystkim nam przyda się lekcja dobrych manier. – Prośba! – syknęła Maggie. – Ta kobieta nawet nie wie, co to słowo oznacza! – Urwała, a potem mówiła już spokojniej. – Clay, kochanie, znam pana od dziecka. Co pan wyprawia? 118
Ożenił się pan z najsłodszą istotą, jaka się kiedykolwiek urodziła, a ona uciekła stąd i mieszka po drugiej stronie rzeki. Teraz sprowadza pan do domu jakąś diablicę, która jest lustrzanym odbiciem Beth. – Położyła mu rękę na ramieniu. – Wiem, że kochał pan ich oboje, ale ich nie można wskrzesić. Popatrzył na nią. Przez chwilę na jego twarzy malował się jeszcze większy gniew. Odwrócił się. – Pilnuj swoich spraw. I rób wszystko, czego zechce Bianka. Odszedł z wysoko podniesioną głową i kapeluszem wciśniętym głęboko na czoło, by ukryć pełne bólu spojrzenie. Późnym popołudniem Bianka opuściła Arundel Hall. Spędziła wiele godzin rozmawiając z robotnikami, dając im rady, ale nigdzie nie okazano jej należytego szacunku. Zarządca Anders wyśmiał jej pomysł zrobienia powozu. Powiedział, że drogi w Wirginii są tak fatalne, że połowa ludzi nie ma powozów, a już na pewno nikt nie ma złotych aniołków. Dodał, że wszystkie podróże odbywane są drogą wodną. Przynajmniej nie śmiał się z listy tkanin, jakie mu poleciła kupić. Otworzył tylko szeroko oczy. – Chce pani różowe, jedwabne prześcieradła z monogramem? Poinformowała go, że wszystkie najlepsze rodziny w Anglii mają właśnie taką pościel. Zignorowała jego uwagę, że nie jest w Anglii. Wszędzie słyszała imię Nicole. Nicole pomagała w ogrodzie. Bianka skrzywiła się. Dlaczego ta Francuzka nie miałaby tego robić? Była tylko jej służącą i nie posiadała utytułowanych przodków jak ona. Po jakimś czasie miała tego dość. Denerwowało ją też, że wszyscy nazywają tę małą Nicole panią tego majątku. Poszła na brzeg rzeki, żeby przeprawić się do młyna. Zamierzała poinformować Nicole, kto tu rządzi.
119
Roger przewiózł ją na drugą stronę i rozgniewał swoim zuchwalstwem. Zakomunikował bowiem Biance bez ogródek, że nie chce z nią już mieć do czynienia. Bianka musiała pokonać drewniane stopnie łączące pomost z brzegiem, a potem stromą ścieżkę prowadzącą do domu. Górna połowa drzwi była otwarta i zobaczyła wewnątrz wysoką kobietę pochylającą się nad wielkim kominkiem. Stanęła w progu. – Gdzie jest Nicole? – zapytała głośno. Janie wyprostowała się i spojrzała na nią. Nicole wróciła wczoraj bardzo wcześnie. Janie udało się z niej wyciągnąć tylko tyle, że przyjechała Bianka. Choć nie powiedziała ani słowa więcej, jej twarz zdradzała wszystko, a oczy pełne były głębokiego smutku. Dziś zabrała się jak zwykle do pracy, ale Janie zorientowała się, że jej przyjaciółka czyni to bez zwykłego u niej zapału. – Chce pani wejść? – spytała. – Pani pewnie jest Bianką. Właśnie robię herbatę. Może przyłączy się pani do nas? Bianka rozejrzała się z niesmakiem po izbie. Nie dostrzegła nic ładnego w gipsowych ścianach, skośnie opadającym dachu czy kołowrotku stojącym przy kominku. Dla niej to była nora. Zanim usiadła, strzepnęła palcami niewidoczny kurz z krzesła. – Proszę mi sprowadzić Nicole. Powiedz jej, że czekam i nie mam zbyt wiele czasu. Janie postawiła czajnik na stole. Taka więc jest piękna Bianka, dla której oszalał Clay. Kobieta o bezbarwnej twarzy i powiększającym się w przerażającym tempie ciele. – Nicole jest zajęta. Przyjdzie, gdy będzie mogła. – Dość już mam zuchwalstwa sług Claya. Ostrzegam cię, że jeśli... – Jeśli co, moja pani? Niech się pani dowie, że pracuję dla Nicole, a nie dla Claya – skłamała. – A poza tym... – Janie! – rzuciła od progu Nicole. Przeszła przez pokój. – Mamy gościa i musimy być uprzejme. Czy ma pani ochotę na
120
coś słodkiego, Bianko? Ze śniadania zostało kilka chrupiących bułeczek. Bianka nie odpowiedziała, a Janie mruknęła coś o tym, że sądząc z wyglądu, Bianka mogłaby zjeść całe ziarno we młynie. Ta zaś sączyła herbatę i jadła delikatne, słodkie bułeczki z taką miną, jakby się do tego zmuszała. – A więc to tu mieszkasz? Nieco upokarzające, prawda? Clayton z pewnością pozwoliłby ci zostać na plantacji. Może jako pomocy kuchennej... Nicole położyła rękę na ramieniu Janie, żeby ją uspokoić. – Z własnej woli opuściłam Arundel Hall. Chciałam móc się utrzymać sama. Gdy dowiedziałam się o młynie, pan Armstrong był na tyle grzeczny, że mi go podarował. – Podarował! – wybuchnęła Bianka. – Chcesz przez to powiedzieć, że miał go kiedyś i tak po prostu ci go oddał? Po tym wszystkim, co jemu i mnie zrobiłaś? – Chciałabym wiedzieć, co ona pani zrobiła – nie wytrzymała Janie. – Wydawało mi się, że Nicole jest niewinna. – Niewinna! Skąd dowiedziałaś się, że Clayton jest bogaty? – Nie rozumiem. – A dlaczego tak łatwo zgodziłaś się pojechać z porywaczami? Dosłownie wskoczyłaś na tego konia. I jak zmusiłaś kapitana, by udzielił ci ślubu z moim narzeczonym? Czy posłużyłaś się swoim małym, chudym ciałkiem, żeby go uwieść? Wy, z nizin społecznych, zawsze tak robicie. – Janie, nie! – powiedziała ostro Nicole, a potem zwróciła się do Bianki. – Lepiej, żeby pani już sobie poszła. Bianka wstała, uśmiechając się lekko. – Chciałam cię tylko ostrzec. Arundel Hall jest mój. Plantacja Armstrongów jest moja i nie chcę, byś mi wchodziła w drogę. Już dość mi zabrałaś i nie zamierzam ci dać nic więcej. Trzymaj się z daleka od tego co moje. – A Clay? – zapytała spokojnie Nicole. – On też do pani należy? 121
Bianka wydęła usta. – Ach to tak? Owszem, do mnie. Do mnie to mało. Wyłącznie do mnie. Gdybym mogła dostać te pieniądze bez niego, zrobiłabym to. Ale to niemożliwe. Powiem ci jeszcze jedno. Nawet gdy będę się mogła go pozbyć, dopilnuję, żebyś ty go nie dostała. Przez ciebie spadają na mnie same nieszczęścia i prędzej umrę, niż oddam ci cokolwiek. – Uśmiechnęła się szeroko. – Pewnie boli cię, że on na mnie tak patrzy? Tu go mam. Wyciągnęła swą pulchną, białą dłoń i powoli zacisnęła pięść. Z uśmiechem wyszła z domu, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Janie usiadła przy stole obok Nicole. Czuła się lak, jakby przez cały dzień przetaczała młyńskie kamienie. – To po takiego anioła wysłał mnie Clay do Anglii? potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – Ciekawe, czy urodził się kiedykolwiek mężczyzna, który znałby się na kobietach. Co on, do licha, w niej widzi? Nicole patrzyła w otwarte drzwi. Nie cierpiałaby tak bardzo, gdyby straciła Claya dla kobiety, która go kocha, ale widok Bianki ranił boleśnie jej serce. Wcześniej czy później Clay odkryje, jaką kobietą jest jego wybranka, ale wtedy będzie już za późno. Do domu wpadły bliźnięta. – Kim jest ta gruba pani? – zapytał Alex. – Alex! – krzyknęła Nicole, ale nie mogła utrzymać groźnej miny, zaś Janie wybuchnęła śmiechem. Nicole starała się zachować powagę. – Nie można mówić o kimś, że jest gruby. – Nawet jeśli taki jest? Śmiech Janie był zaraźliwy. Nicole postanowiła nie poruszać problemu tuszy Bianki. – Jest gościem stryja Claya – powiedziała w końcu. Dzieci wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, a potem odwróciły się i pędem wybiegły na ścieżkę. 122
– Jak myślisz, dokąd one poszły? – zapytała Janie. – Pewnie chcą się przedstawić. Od czasu, gdy Ellen Backes nauczyła je kłaniać się i dygać, starają się wykorzystać każdą okazję. Popatrzyły na siebie i szybko wyszły z domu. Nie ufały ani Biance, ani dzieciom. Przyszły akurat w chwili, gdy Alex skłonił się nisko przed Bianką. Stali na brzegu rzeki. Biance spodobały się sztywne maniery dzieci, mimo że ich twarze i ubrania były nieco brudne. Mandy stała obok brata, uśmiechając się dumnie. Nagle Alex stracił równowagę i żeby nie wpaść do wody, chwycił najbliższą sobie rzecz, to jest suknię Bianki. Materiał rozdarł się na szwie, pozostawiając wielką, ziejącą dziurę. – Ty wstrętna, mała bestio! – krzyknęła Bianka i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, mocno uderzyła Alexa w twarz. Chłopiec zachwiał się, chwilę przebierał w powietrzu rękoma, po czym upadł do tyłu do rzeki. Nicole rzuciła mu się na pomoc. Wypłynął i uśmiechnął się, widząc jej przerażenie. – Stryjek Clay mówi, że nie powinno się pływać w butach – powiedział, usiadł na brzegu i zaczął rozwiązywać swoje trzewiki. Popatrzył przy tym na przemoknięte pantofle stojącej w wodzie Nicole. Uśmiechnęła się do niego i wyszła na suchy ląd. Serce nadal biło jej mocno. Podczas gdy uwaga Janie i Nicole skupiła się na Alexie, Mandy przyglądała się obcej kobiecie. Nie znosiła nikogo, kto podniósł rękę na jej brata. Zbliżyła się do Bianki, wbiła obcasami w grunt. Popchnęła ją raz a mocno i błyskawicznie się cofnęła. Wszyscy odwrócili się, usłyszawszy okrzyk przerażenia. Brak kondycji i słabość mięśni sprawiły, że Bianka spadała powoli, ciężko. Jej tłuste, rozcapierzone palce bezskutecznie usiłowały chwycić powietrze. Gdy uderzyła o powierzchnię wody, fala zakryła pomost. Mandy była zachwycona. Miała mokrą z przodu sukienkę, z rzęs 123
i nosa dziewczynki kapała woda. Uśmiechała się triumfalnie do brata. Janie znowu się roześmiała. – Przestańcie! – rozkazała Nicole głosem zdradzającym z trudem hamowany śmiech. Bianka wyglądała prześmiesznie. Nicole podeszła do pomostu, reszta podążyła za nią. Bianka powoli gramoliła się z wody. Była cała mokra, mimo że woda sięgała jej ledwie do kolan. Jasne włosy przykleiły się prostymi, cienkimi pasmami do twarzy. Po pracowicie zakręcanych żelazkiem lokach nie pozostał nawet ślad. W oblepiającej ciało sukni wyglądała tak, jakby była naga. Utyła bardziej, niż to dawało się przedtem zauważyć. Jej uda i biodra zrobiły się prawie kwadratowe, a w miejscu, gdzie się powinna znajdować talia, widniał szeroki zwał tłuszczu. – Ależ ona jest gruba! – westchnął Alex, rozszerzając oczy ze zdumienia. – Nie stójcie tak! Wyciągnijcie mnie stąd! – zażądała Bianka. – Ugrzęzłam w błocie. – Chyba trzeba zawołać mężczyzn – zauważyła Janie. – Nie jesteśmy dość silne, żeby wyciągnąć tego wieloryba. – Cicho! – zgasiła ją Nicole i wzięła z łodzi wiosło. Ona nie lubi mężczyzn. Trzymaj, Bianko. Chwyć się lego, proszę, a ja i Janie cię wyciągniemy. Janie posłusznie chwyciła koniec wiosła. – A ja myślę, że ta kobieta lubi tylko samą siebie. Wyciągnięcie Bianki z błota okazało się pracą nie lada. Nie była silna, za to duża i ciężka. Gdy stanęła na brzegu, zza drzew wyłonił się Roger, który musiał stać lam już od jakiegoś czasu. Gdy pomagał Biance wsiąść do łódki i dziarsko zabrał się do wiosłowania, oczy mu błyszczały.
124
9 Godzinę przed zachodem słońca Clay stał nachylony nad pniem starego drzewa i zakładał łańcuchy na jego potężne korzenie, kiedy w oddali pojawił się jeździec. Clay był zmęczony, bolały go wszystkie mięśnie. Już od wielu dni ciężko pracował, nie pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. Zaczepiwszy wreszcie wszystkie łańcuchy wokół pnia, przymocował je do uprzęży dużego perszerona. Koń zapadał się w ziemię, spod jego potężnych kopyt wylatywały grudki błota i kępki trawy, kiedy posłuszny rozkazowi pana usiłował wyciągnąć drzewo. Po pewnym czasie pień drgnął i zaczął wychodzić z ziemi. Clay wyciągnął długą siekierę i odrąbywał korzenie. Gdy uporał się z pniakiem, poprowadził konia wlokącego za sobą drzewo na skraj karczowiska. Odczepił łańcuchy i położył je na ziemi. – Dobra robota – odezwał się przybysz. – Dawno nie widziałem nic równie porywającego. No, może z wyjątkiem tancerek w Filadelfii. Ale one miały znacznie lepsze nogi. Clay spojrzał ostro, ale po chwili się uśmiechnął. – Wesley! Kopę lat! Co słychać? Zebraliście już tytoń? Wes Stanford zeskoczył z konia, przeciągnął się. Nie dorównywał wzrostem Clayowi, ale był masywny, z potężnym torsem i mocno umięśnionymi udami. Miał gęste, ciemne włosy i bardzo ciemne oczy, w których często pojawiały się iskierki śmiechu. Wzruszył ramionami. – Znasz Travisa. Uważa, że sam jeden poradziłby sobie z całym światem. Dlatego pozwoliłem mu, by zarządzał jego drobną cząstką. – Znowu się pokłóciliście? Wes uśmiechnął się szeroko. – Travis nawet diabłu by radził, jak kierować piekłem. 125
– A diabeł niewątpliwie by go posłuchał. Mężczyźni spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem. Mieszkali w sąsiedztwie, przyjaźnili się od wielu lat. Obaj byli młodszymi braćmi i to stanowiło początek ich przyjaźni. Clay zawsze pozostawał w cieniu Jamesa, zaś Wesley musiał sobie radzić z Travisem. Ilekroć Clay miał do czynienia z Travisem, zawsze dziękował Bogu za Jamesa. Nie zazdrościł Wesowi brata. – A dlaczego sam karczujesz swoje pola? – spytał Wes. – Czyżbyś już nie miał nikogo do pracy? – Gorzej – odparł Clay, ocierając chustką pot z twarzy. – Mam kłopoty z kobietami. – A więc to tak – uśmiechnął się Wes. – W sam raz coś dla mnie. Chcesz pogadać? Przywiozłem wódkę, mamy dla siebie całą noc. Clay usiadł na ziemi, opierając się o drzewo i wziął z rąk Wesa, który spoczął obok, dzban mocnego trunku. – Kiedy pomyślę, co się wydarzyło w moim życiu w ciągu ostatnich kilku miesięcy, to sam nie wiem, jakim cudem jeszcze żyję. – Pamiętasz to straszne lato, kiedy była taka wielka susza? Wtedy spłonęły ci trzy pola tytoniu i padła połowa krów. Jak to teraz ma się do tamtego? – Niebo a ziemia. Wtedy chodziłem wypoczęty. – Niedobrze – stwierdził z powagą Wes. – Napij się jeszcze trochę i powiedz, co się stało. Wesa zachwycił plan porwania Bianki i ślubu na morzu. – I co się stało, kiedy przypłynęła? – Nie przypłynęła. A przynajmniej nie z Janie na statku pocztowym. – Mówiłeś przecież, że zapłaciłeś kapitanowi za przeprowadzenie ceremonii? – Toteż mnie ożenił, jak mu kazałem. Ale nie z Bianką. Porywacze przywieźli inną kobietę.
126
Wes z rozszerzonymi oczami i otwartymi ustami wpatrywał się w przyjaciela. Dopiero po chwili odzyskał mowę. – To znaczy, że pojechałeś po swoją oblubienicę, a na miejscu okazało się, że ożenili cię z kobietą, której w życiu nie widziałeś na oczy? Claya ponure skinienie głową sprawiło, że Travis pociągnął jeszcze łyk. – Jak wyglądała? Pewnie jakaś wiedźma, co? Clay odchylił głowę i zapatrzył się w niebo. – Drobniutka, Francuzka. Ma ciemne włosy, olbrzymie, brązowe oczy i najwspanialsze usta, jakie kiedykolwiek widziałem. A figurę taką, że za każdym razem, kiedy przechodzi przez pokój, ręce mi się pocą. – No to czym się martwisz? Powinieneś skakać z radości. Chyba że jest głupia albo złośliwa. – Ani jedno, ani drugie. Jest wykształcona, inteligentna, nie boi się pracy. Bliźnięta za nią przepadają, a wszyscy na plantacji wprost ją uwielbiają. Wes napił się jeszcze trochę. – To w czym problem? Aż mi się nie chce wierzyć, że to taka chodząca doskonałość. Musi mieć jakąś wadę. – Poczekaj, jeszcze nie koniec – stwierdził Clay, sięgając po dzbanek. – Kiedy tylko się dowiedziałem o tym niefortunnym małżeństwie, napisałem do Bianki i wszystko wyjaśniłem. – Bianka, to ta kobieta, z którą chciałeś się ożenić? Jak to przyjęła? Nie sądzę, żeby była uszczęśliwiona, że się ożeniłeś z kimś innym. – Bardzo długo nie odpisywała. A ja spędzałem coraz więcej czasu z Nicole, moją oficjalną żoną. – Tylko oficjalną, nic poza tym? – Nic. Postanowiliśmy wystąpić o unieważnienie ślubu, ale potrzebny był świadek, który by potwierdził, że małżeństwo zostało zawarte pod przymusem, lecz jedyny człowiek, który mógł to zrobić, właśnie wypłynął do Anglii. 127
– Więc zostałeś zmuszony do spędzania czasu w towarzystwie pięknej, czarującej żony. Biedaczek. Twoje życie musiało zmienić się w piekło. Clay nie zareagował na docinki Wesa. – Po pewnym czasie przekonałem się, jak wartościową kobietą jest Nicole. Postanowiłem zaproponować jej układ. Gdyby Bianka po przeczytaniu mojego listu uznała, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego, chętnie pozostanę mężem Nicole. Ostatecznie wobec Bianki miałem wcześniejsze zobowiązania. – Uczciwe postawienie sprawy. – Też mi się tak wydawało. Ale Nicole była innego zdania. Wrzeszczała na mnie pół godziny. Stwierdziła, że nie pozwoli się żadnemu mężczyźnie traktować jak zapchajdziura i że... już sam nie pamiętam. Niewiele z tego zrozumiałem. Wiedziałem tylko, że nie była zbyt zadowolona. Tej samej nocy... – umilkł. – Mów dalej. Dawno nie słyszałem czegoś równie pasjonującego. – Tej samej nocy – podjął Clay – spała w pokoju Beth, a ja się położyłem w sypialni Jamesa. Dlatego natychmiast usłyszałem jej krzyk. Musiała się czegoś śmiertelnie przestraszyć, więc dałem jej sherry i pociągnąłem trochę za język. – Zasłonił dłońmi oczy. – Przeszła przez prawdziwe piekło. Francuscy rewolucjoniści zaciągnęli jej rodziców na gilotynę, spalili jej dom, potem zabili dziadka. Widziała, jak obnosili na kiju jego ściętą głowę. Wes skrzywił się z niesmakiem. – A następnego dnia? Nie chodzi o to, co się wydarzyło następnego dnia. Chodzi o to, co się stało tej nocy – pomyślał Clay. Od tej pory nie sypiał po nocach, przypominając sobie, jak wtedy tulił Nicole w ramionach, kochał się z nią. – Następnego dnia odeszła – powiedział spokojnie. – Nie tyle ode mnie, co z mojego domu. Przeniosła się do starego młyna za rzeką. Teraz nim zarządza i świetnie sobie z tym radzi. 128
– A ty chcesz, żeby wróciła? Clay milczał. Wes potrząsnął głową. – Mówiłeś, że masz kłopoty z kobietami, a nie kobietą. Co jeszcze się stało? – Kiedy Nicole zadomowiła się we młynie, pojawiła się Bianka. – Jaka ona jest? Clay nie wiedział, co odpowiedzieć. Już od dwóch tygodni mieszkała pod jego dachem, ale na dobrą sprawę prawie w ogóle jej nie znał. Rano, kiedy wychodził, jeszcze spała, a kiedy wracał była już w łóżku. Co prawda Anders napomknął parę razy, że Bianka wydaje za dużo pieniędzy, ale Clay nie zwrócił uwagi na narzekania zarządcy. W końcu stać go na to, by kupić swojej przyszłej żonie kilka sukien. – Nie wiem. Wtedy, w Anglii, zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. I ciągle ją kocham. Jest piękna, rozkoszna, wdzięczna i dobra. – Zdaje się, że już mnóstwo o niej wiesz. W takim razie podsumujmy. Jesteś mężem niezwykłej kobiety, a równocześnie kochasz inną, równie wspaniałą istotę. – Mniej więcej – uśmiechnął się Clay. – W twoich ustach to brzmi jak coś godnego pozazdroszczenia. – Znam gorsze sytuacje. Na przykład smutną dolę starego kawalera, takiego jak ja. Clay prychnął niecierpliwie. Wes nie mógł narzekać na brak kobiet w swoim życiu. – Powiem ci, co zrobię – stwierdził z uśmiechem Wes, klepiąc przyjaciela w kolano. – Obejrzę je obie i którąś sobie wezmę. Możesz zatrzymać tę, której nie zechcę, i w ten sposób nie będziesz musiał wybierać. Żartował, ale Clay nawet się nie uśmiechnął. Wes zmarszczył brwi. Chciał żeby jego przyjaciel przestał się zamartwiać. – Głowa do góry, Clay, jakoś to się rozwiąże.
129
– Nie wiem – odparł Clay. – Ostatnio niczego już nie jestem pewien. Wes wstał i potarł kark w miejscu, gdzie weszła mu drzazga. – Czy Nicole nadal mieszka we młynie? Jak sądzisz, mogę się z nią spotkać? Dostrzegł nagły błysk w oczach Claya. – Oczywiście. Jest z nią Janie. Jestem pewny, że przyjmą cię z otwartymi ramionami. Zdaje się, że Nicole prowadzi dom otwarty. W jego głosie zabrzmiała nutka niechęci. Wes obiecał, że przyjedzie później do Arundel Hall, żeby skosztować smakołyków Maggie. Potem wsiadł na konia i ruszył w stronę tamy. Jechał powoli znajomą ścieżką, żeby sobie wszystko przemyśleć. Tyle czasu się nie widzieli, spotkanie z Clayem było dla niego wstrząsem. Wes miał wrażenie, że rozmawia z kimś obcym. Jako chłopcy obaj wspólnie spędzali większość czasu. Potem wybuchła epidemia cholery, która zabrała rodziców Claya i ojca Wesa. Matka zmarła wkrótce potem. Obie rodziny połączyło wspólne nieszczęście. Zdarzały się długie okresy niewidzenia, kiedy mężczyźni pracowali na swoich plantacjach, wszyscy czterej starali się jednak spotykać jak najczęściej. Wes uśmiechnął się na wspomnienie przyjęcia w Arundel Hall, kiedy on i Clay mieli po szesnaście lat. ' | Założyli się, że każdy podbije serce jednej z czarujących i bliźniaczek Cantonów i namówi wybrankę na spacer po ogrodzie. Obaj bez trudu wygrali, ale Travis dowiedział się o całej sprawie, złapał ich za karki i wrzucił do sadzawki. Gdzie się podział tamten Clayton? – zastanawiał się Wes. Claya, którego znał, ta absurdalna sytuacja z dwiema kobietami tylko by rozśmieszyła. Nie namyślając się długo, chwyciłby wybrankę i zaniósł do sypialni. Mężczyzna, który zaplanował porwanie Angielki, owszem, to był człowiek, jakiego znał Wes.
130
Ale Clay, zachowujący się tak, jakby się bał wrócić do domu, to ktoś zupełnie inny, obcy. Wes zatrzymał się przy drzewie obok tamy, zsiadł z konia i rozkulbaczył go. Podejrzewał, że źródłem kłopotów Claya jest Francuzka. Clay wspomniał coś, że pracowała u Bianki – na pewno była jej służącą. Postanowiła złowić bogatego Amerykanina, dlatego w jakiś sposób przekonała porywaczy, że jest Bianką, a teraz pewnie szantażuje Claya, więc jego przyjaciel nie może uzyskać unieważnienia małżeństwa. Na razie udało jej się zdobyć młyn i trochę ziemi. A co z Bianką? Wes na myśl o biedaczce poczuł litość. Przypłynęła aż do Ameryki z nadzieją, że poślubi swego ukochanego, a tu się okazało, że na jej miejscu jest już ktoś inny. Przywiązał konia, wsiadł do łódki i przeprawił się na drugi brzeg. Dość dobrze znał te okolice, w dzieciństwie młyn był jego ulubioną kryjówką i miejscem zabaw. Uśmiechnął się na widok bliźniąt, które przykucnąwszy, zafascynowane obserwowały znudzoną, nieruchomą ropuchę. – A wy co tutaj robicie? – spytał groźnie. Dzieci najpierw podskoczyły, potem się odwróciły i z uśmiechem spojrzały na Wesa. – Wujek Wes! – powitały przyszywanego wujka. Wdrapały się na brzeg, gdzie Wes czekał z otwartymi ramionami. Chwycił ich oboje w pasie i okręcał, a dzieci chichotały radośnie. – Tęskniliście za mną? – O, tak – śmiała się Mandy. – Wujek Clay w ogóle już nie przychodzi, ale za to Nicole jest z nami cały czas. – Nicole? – spytał. – Lubicie ją, prawda? – Jest ładna – powiedział Alex. – Na początku była żoną wujka Claya, ale nie wiem, jak jest teraz. – Oczywiście, że cały czas jest jego żoną – zapewniła Mandy. 131
Wes postawił dzieci na ziemi. – Czy jest teraz w domu? – Chyba tak. Albo we młynie. Wes potargał dzieciom włosy. – Spotkamy się później. Może będziecie mogli ze mną przepłynąć przez rzekę. Idę na kolację do wujka Claya. Bliźnięta odsunęły się od niego, jakby kłuł. – Zostaniemy tutaj – powiedział Alex. – Nie musimy tam wracać. I nim Wes zdążył o cokolwiek zapytać, odwróciły się i pobiegły do lasu. Ruszył pod górę do małego domku. W środku siedziała Janie, zajęta przędzeniem. Wes cicho otworzył drzwi, zakradł się na palcach i głośno cmoknął ją w kark. Janie nawet nie drgnęła. Nie wyglądała na zaskoczoną. – Miło cię znowu widzieć, Wes – oświadczyła spokojnie. Odwróciła się do niego z błyskiem w oku. Jak to dobrze, że nie urodziłeś się Indianinem. Nawet w czasie szalejącej burzy nie udałoby ci się nikogo podejść. Słyszałam, jak rozmawiałeś z bliźniakami. Wstała, uścisnęła go na powitanie. Wes objął ją mocno i podniósł. – Nie można powiedzieć, żebyś ostatnio głodowała – roześmiał się. – A ty owszem. Schudłeś na wiór. Siadaj, dam ci coś do jedzenia. – Ale niewiele. Idę na kolację do Claya. – Pfff – prychnęła Janie, nalewając na talerz dużą porcję grochówki z kawałkami mięsa. Na drugi talerz nałożyła zimne, chrupiące raki, a obok ustawiła miskę roztopionego masła. – Radzę ci, najedz się tutaj. Maggie wstąpiła na wojenną ścieżkę i nie gotuje już tak jak kiedyś. – Przypuszczam, że to ma związek z kobietami Claya – powiedział z ustami pełnymi rączego mięsa. Uśmiechnął się, widząc pełny zdumienia wzrok Janie. 132
– Spotkałem go po drodze i wszystko mi opowiedział. – Clay nie wie wszystkiego. Jest zaślepiony. – Nie rozumiem. Sprawa jest zupełnie prosta. Musi tylko zdobyć unieważnienie małżeństwa z tą Nicole, a wtedy będzie mógł się ożenić z Bianką, kobietą, którą kocha. I będzie znowu szczęśliwy. Słysząc to, Janie tak się rozgniewała, że zabrakło jej słów. A że właśnie trzymała w ręku chochlę, którą nalewała zupę, grzmotnęła nią Wesa w głowę. – Chwileczkę! – krzyknął Wes, macając się po mokrych, lepkich włosach. Janie natychmiast minęła cała złość. Za nic w świecie nie skrzywdziłaby Wesa. Chwyciła ręcznik i zmoczyła go w zimnej wodzie, żeby wytrzeć Wesowi głowę. Kiedy Nicole weszła do kuchni, Janie stała pochylona nad Wesem, zasłaniając mu widok. Najpierw chciała się przesunąć, żeby Nicole zobaczyła gościa, ale zmieniła zdanie. Wes zerkał ciekawie zza masywnej postaci Janie. – Janie – spytała Nicole – nie wiesz, gdzie się podziały bliźnięta? Jeszcze przed chwilą je widziałam, a teraz gdzieś zniknęły. Nicole zdjęła słomkowy kapelusz i powiesiła go na drewnianym kołku przy drzwiach. – Chciałam je trochę pouczyć przed kolacją. – Same wrócą, a zresztą jesteś zbyt zmęczona, żeby się nimi zajmować. Wes zdawał sobie sprawę, że Janie specjalnie go zasłania, tak żeby Nicole go nie widziała, podczas gdy on mógł jej się przyglądać. Po pierwsze – pomyślał • Nicole poruszała się z gracją, która świadczyła o tym, że z pewnością nigdy nie była niczyją służącą. A po drugie Clay nie oddał sprawiedliwości jej urodzie. Wes miał ochotę rzucić jej pod stopy bukiet róż i błagać, by zechciała zostawić Claya i wyjść za niego. – Clay przesłał wiadomość – ciągnęła Janie. Nicole zatrzymała się z dłonią na poręczy. 133
– Clay? – Jeszcze go nie zapomniałaś? – spytała Janie, przyglądając się Wesowi. – Pytał, czy nie zechciałabyś przyjść dziś na kolację. – Nie – odparła spokojnie Nicole. – Ale może powinnam coś mu podesłać. Maggie ostatnio nie najlepiej gotuje. – Nie będzie gotować dla tej kobiety i doskonale i o tym wiesz – prychnęła Janie. Nicole odwróciła się, żeby coś powiedzieć. Przyjrzała się; uważniej Janie, której nie wiadomo skąd przybyły dwie nogi. Zeszła ze schodów, żeby to dokładniej zbadać. – Witam panią – odezwał się Wes. Odepchnął ręce Janie i wstał. – Nazywam się Wesley Stanford. - Miło mi, panie Stanford – odparła uprzejmie, wyciągając do niego rękę. Spojrzała ze zdziwieniem na Janie. Dlaczego chowała przed nią tego mężczyznę? – Zechce pan spocząć. Może coś panu podać? – Nie, dziękuję. Janie już się o to zatroszczyła. – Chyba pójdę rozejrzeć się za bliźniakami – stwierdziła Janie i nim ktokolwiek zdążył zareagować, wyszła z domu. – Jest pan przyjacielem Janie? – spytała Nicole, nalewając Wesowi dzbanek zimnego jabłecznika. – Bardziej Claya niż Janie. Przyglądał się Nicole uważnie, uparcie wracając wzrokiem do jej górnej wargi. – Wychowaliśmy się razem, a przynajmniej spędziliśmy w swoim towarzystwie większość dzieciństwa. – Niech mi pan o nim opowie – poprosiła, wpatrując się w niego z ciekawością. – Jaki był jako chłopiec? – Zupełnie inny – odparł, przyglądając się jej. Ona go kocha – pomyślał. – Sądzę, że to... ta sytuacja go tak gnębi – mruknął. Wstała i podeszła do paleniska za jego plecami.
134
– Wiem. Przypuszczam, że panu o wszystkim opowiedział. – Nie czekała, aż potaknie. – Wyprowadziłam się, żeby mu ją ułatwić. Nie, nieprawda. Wyprowadziłam się, żeby mnie było lżej. On będzie znowu szczęśliwy, kiedy nasze małżeństwo zostanie unieważnione i będzie mógł się pobrać z Bianką. – Czy w Anglii pani u niej pracowała? – Można by to tak określić. Wielu Anglików z dobroci serca przyjęło nas pod swój dach, kiedy zostaliśmy wyrzuceni z własnego kraju. – Jak to się stało, że porywacze zabrali panią, a nie Biankę? – zapytał obcesowo. Nicole poczerwieniała na wspomnienie tamtej chwili. – Proszę, panie Stanford, porozmawiajmy o panu. Jej rumieniec powiedział Wesowi więcej niż wszelkie słowa. Jaka kobieta zdobyłaby się na to, żeby zaoferować, że przygotuje ukochanemu posiłek, wiedząc, że ten spożyje go z inną? Wes już raz dokonał pochopnej oceny, teraz z wyrobieniem opinii poczeka, aż sam obejrzy Biankę. Po godzinie niechętnie opuszczał spokojne, schludne domostwo Nicole. Nie chciało mu się jechać na kolację do Arundel Hall, ale z drugiej strony niecierpliwie czekał na spotkanie z Bianką. Jeśli Clay przedkładał ją nad Nicole, to owa Bianka musi być istnym aniołem. – I co o niej sądzisz? – spytał Clay, witając Wesa na skraju ogrodu. – Zastanawiam się, czy by nie wysłać do Anglii kilku porywaczy. Jeśli spiszą się choć w połowie tak dobrze jak twoi, niczego mi nie będzie już brakować do szczęścia. – Jeszcze nie widziałeś Bianki. Jest w domu i nie może się już ciebie doczekać. Dla Wesa widok Bianki był prawdziwym szokiem. Miał wrażenie, że znów stoi przed nim Beth, żona Jamesa. Przypomniał sobie czasy, kiedy dom rozbrzmiewał śmiechem, 135
był pełen miłości. Beth potrafiła sprawić, że każdy czuł się tu jak u siebie. Jej głośny śmiech dźwięczał wszędzie. Dla każdego, nawet wędrownego handlarza, znalazło się miejsce za jej stołem. Beth była dość masywna, wysoka i silna, tryskała energią. Mogła cały ranek przepracować na plantacji, a po południu wybrać się z Jamesem i Clayem na polowanie. Zaś sądząc po stałym uśmiechu zadowolenia na twarzy Jamesa, starczało jej jeszcze sił, by kochać się z nim przez całą noc. Często przygarniała dzieci, tuliła je do siebie. Potrafiła jedną ręką robić ciasto, a drugą obejmować trójkę malców. Wesowi na chwilę mgła przesłoniła oczy. Beth była tak pełna życia, iż można było uwierzyć, że wróciła na ziemię. – Panie Stanford – przemówiła Bianka. – Zechce pan wejść? Wes poczuł się jak głupiec i z pewnością na takiego wyglądał. Zamrugał oczami, żeby odgonić łzy, potem spojrzał na Claya. Rozumiał teraz jego uczucia. – Tak rzadko nas tu ktoś odwiedza – mówiła Bianka, prowadząc mężczyzn do jadalni. – Clayton obiecał, że już wkrótce będziemy mogli znowu przyjmować. To znaczy, jak tylko uda się rozwiązać tę niefortunną sytuację i będę naprawdę panią tego domu. Zechce pan spocząć. Wes ciągle był pod wrażeniem Bianki i jej podobieństwa do Beth. Jednak mówiła inaczej, inaczej się poruszała, a w policzku miała dołek, którego nie miała Beth. Zajął miejsce naprzeciwko Bianki, Clay zasiadł między nimi. – Jak się pani podoba nasz kraj? Czy bardzo się różni od Anglii? – O, tak – odparła Bianka, polewając sobie hojną ręką szynkę sosem. Podała Wesowi srebrną sosjerkę. – Ameryka jest o wiele bardziej prymitywna. Nie ma miast, ani miejsc, gdzie można by robić zakupy. A brak towarzystwa, odpowiedniego towarzystwa, jest wprost przerażający.
136
Wes zamarł z chochelką od sosjerki w ręku. Bianka właśnie obraziła jego kraj, jego współobywateli, ale najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy ze swojego braku taktu. Głowę pochyliła nad talerzem. Wes nalał sobie trochę sosu i skosztował. – Dobre nieba, Clay! Od kiedy to Maggie zaczęła zalewać szynkę morzem cukru? Clay obojętnie wzruszył ramionami. Jadł, przyglądając się Biance. W Wesleyu zaczęły się rodzić pewne podejrzenia co do tego związku. – Niech mi pani powie, pani Armstrong... – zaczął i ugryzł się w język. – Ogromnie przepraszam. Przecież nie jest pani panią Armstrong... na razie. – Nie, nie jestem – odparła Bianka, gniewnie spoglądając na Claya. – Moja służąca podała się za mnie, w ten sposób znalazła się na statku, gdzie przekonała kapitana, że się nazywa Bianka Maleson i została zaślubiona mojemu narzeczonemu. Wesowi ta kobieta coraz bardziej przestawała się podobać. Wystarczyło kilka minut, aby otrząsnął się z wrażenia, jakie robiło jej podobieństwo do Beth. A teraz owo podobieństwo coraz bardziej nikło. Beth była silna i dobrze zbudowana, zaś Bianka miękka i pulchna. – Mówi pani, że ta kobieta to jej służąca? Mówiono mi, że to uciekinierka z Francji. Sądziłem, że tylko arystokracja musiała opuścić kraj. Bianka machnęła widelcem. – Tak twierdzi Nicole. Rozpowiada dokoła, że jej dziadek był księciem de Levroux. Tak przynajmniej mówiła jej kuzynka. – Ale pani wie swoje, prawda? – Oczywiście. Pracowała u mnie kilka miesięcy, chyba powinnam wiedzieć. Przypuszczam, że była kucharką albo szwaczką na jakimś dworze. Ale, panie Stanford – powiedziała z uśmiechem – chyba nie chce pan rozmawiać o mojej służącej? – Oczywiście że nie – uśmiechnął się do niej Wes. Porozmawiajmy o pani. Tak rzadko mi się trafia równie 137
czarujące towarzystwo. Niech mi pani opowie więcej o swojej rodzinie i o tym, co pani sądzi o Ameryce. Wes jadł wolno, przysłuchując się Biance, choć trudno było pogodzić jedzenie ze słuchaniem. Zapoznała go ze swoim drzewem genealogicznym, opowiedziała o domu, który niegdyś należał do jej ojca. Oczywiście nic w Ameryce nawet się nie umywało do tego, co było w Anglii, szczególnie ludzie. Wyliczała dokładnie przewinienia całej służby Claya, rozwodziła się nad tym, jak źle ją traktują, jak lekceważą jej rozkazy. Wes co pewien czas wtrącał jakieś współczujące słówko, w duchu zdumiewając się ilością pochłanianego przez nią jedzenia. Co jakiś czas ukradkiem zerkał na Claya. Ten sprawiał takie wrażenie, jakby nie słyszał albo nie rozumiał słów Bianki. Raz po raz spoglądał na nią niewidzącym wzrokiem. Kolacja ciągnęła się w nieskończoność. Wesa zdumiewała pewność siebie Bianki. Zdawało się, że ani przez chwilę nie wątpi, że ona i Clay wkrótce się pobiorą i że zostanie panią Arundel Hall. Kiedy zaczęła mówić o rozebraniu wschodniej ściany budynku i dostawieniu ozdobnego skrzydła „nie tak bezbarwnego jak cały ten dom”, Wes uznał, że ma już dość. – Czemu bliźnięta mieszkają we młynie? – zwrócił się do Clay a. Clay zmarszczył brwi. – Nicole może im zapewnić wykształcenie, a poza tym chciały tam zamieszkać – stwierdził obojętnie. – Czy pójdziesz z nami do biblioteki, kochanie? – Uchowaj Boże – odparła słodko Bianka. – Jakże bym śmiała wam przeszkadzać? Zechcecie panowie darować, ale chyba pójdę już do siebie. To był męczący dzień. – Oczywiście – powiedział Clay. Wes wymamrotał coś na pożegnanie, odwrócił się i wyszedł z pokoju. Kiedy znalazł się już w bibliotece, nalał sobie sporą porcję whisky i jednym haustem opróżnił szklankę. Właśnie nalewał sobie drugą porcję, kiedy do pokoju wszedł Clay. 138
– Gdzie portret Beth? – spytał Wes przez zaciśnięte zęby. – Przeniosłem go do gabinetu – odpowiedział Clay, nalewając sobie koniaku. – Żeby cały czas mieć ją blisko siebie? W domu masz żywą kopię Beth, a w gabinecie, gdzie spędzasz większość dnia, portret. – Nie wiem, o czym mówisz – odparł gniewnie Clay. – Wiesz i to doskonale. Chodzi mi o tę próżną, zapasioną dziwkę, którą wziąłeś sobie, żeby mieć namiastkę Beth. W oczach Claya pojawił się groźny błysk. Był silny, twardy, wyższy od Wesa. Jego przyjacielowi też niczego nie brakowało. Nigdy jeszcze ze sobą nie walczyli. Nagle Wes ochłonął. – Słuchaj, Clay, nie chcę się z tobą kłócić. Moim zdaniem w tej chwili najbardziej potrzebujesz prawdziwego przyjaciela. Czy ty nie widzisz, w co się pakujesz? Ta kobieta wygląda jak Beth. Kiedy ją zobaczyłem, w pierwszej chwili sądziłem, że to naprawdę ona. Ale to nieprawda! – Zdaję sobie z tego sprawę. – Czyżby? Wpatrujesz się w nią jak w bóstwo, ale czy kiedykolwiek posłuchałeś, co mówi? Poza wyglądem nie ma z Beth nic wspólnego! To próżna, arogancka hipokrytka. Zaraz potem pięść Claya wylądowała na twarzy Wesa. Wes zachwiał się, oparł o stół, po czym poleciał w tył i opadł na jeden ze skórzanych foteli. Rozmasował szczękę, w ustach czuł smak krwi. Przez chwilę rozważał, czyby nie oddać Clayowi. Może jak się go porządnie stuknie, to rozum mu wróci? Bijący się Clay to byłby przynajmniej człowiek, którego znał. – Beth nie żyje – wyszeptał. – Ona i James nie żyją i choćbyś nie wiem jak próbował, nie przywrócisz ich do życia. Clay spojrzał na przyjaciela, który siedział skulony w fotelu, masując brodę. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Zbyt wiele było do powiedzenia, a zarazem zbyt mało. Odwrócił się i wyszedł z domu, kierując się w stronę pól tytoniowych. Może
139
wielogodzinna praca przyniesie mu spokój i pozwoli zapomnieć o Beth i Nicole, nie... o Biance i Nicole?
10 Nadchodziła jesień. Drzewa w promieniach słońca lśniły złotem i czerwienią. Nicole stanęła na szczycie wzgórza, skąd widać było młyn i dom. Przez korony drzew spoglądała na migoczącą w oddali czystą, roztańczoną wodę. Minęło dziesięć dni od wizyty Wesleya Stanforda i ponad miesiąc od owej strasznej nocy, kiedy Bianka wróciła do jej życia. Nicole sądziła, że znajdzie zapomnienie w ciężkiej pracy we młynie, ale nie udawało jej się zapomnieć o Clayu. – Rozkoszujesz się ciszą? Podskoczyła, słysząc głos Claya. Nie widziała go od przyjazdu Bianki. – Janie powiedziała, że tu jesteś. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Powoli się odwróciła i spojrzała na niego. W promieniach słońca końce jego kręconych ciemnych włosów wydawały się złote. Wyglądał na zmęczonego, postarzał się. Pod oczami miał głębokie cienie, jakby ostatnio źle [ sypiał. – Nie, nie przeszkodziłeś – powiedziała z uśmiechem. – Dobrze się czujesz? Skończyłeś już zbiór tytoniu? Zacięte usta rozchyliły się w łagodnym uśmiechu. Usiadł na ziemi, wyciągnął się i przez złoto-czerwone liście popatrywał na niebo. Natychmiast się odprężył. Sama bliskość Nicole wystarczyła, żeby się lepiej poczuł. – Widzę, że młyn dobrze prosperuje. Przyszedłem cię o coś poprosić. Ellen i Horacy Backesowie wydają przyjęcie na naszą cześć. To ma być przyjęcie z prawdziwego zdarzenia – potrwa co najmniej trzy dni, a ty i ja będziemy honorowymi gośćmi. Ellen chce powitać moją żonę w naszym okręgu. 140
Kiedy tak leżał wygodnie u jej stóp z wyciągniętymi nogami, z mięśniami naprężonymi pod rozpiętą koszulą, Nicole czuła, jak miękną jej kolana. Chciała osunąć się na ziemię obok niego, przytulić policzek do jego opalonej skóry. Był spocony po całym dniu pracy. Nicole wyobraziła sobie, że całuje jego szyję i niemal poczuła na języku słony smak. Jednak widząc, jak Clay się odpręża w jej obecności, nagle zmieniła zamiar. Teraz chciała mu porządnie dogryźć. Ją ogarnia ogień, a Clay zachowuje się tak, jakby wszedł do spokojnego, cichego domu swojej matki. Dopiero po chwili dotarł do niej sens jego słów. – Przypuszczam, że znajdziesz się w dość krępującej sytuacji, kiedy będziesz musiał wytłumaczyć Ellen, że odmawiam przyjścia, prawda? Uchylił jedną powiekę. – Poznała cię i wie, że jesteśmy małżeństwem. – Ale nie wie, że już niedługo przestaniemy nim być. Nicole odwróciła się i zaczęła schodzić po zboczu, ale Clay złapał ją za kostkę. Potknęła się i upadła na kolana. Wstał, wziął ją pod ramiona i podniósł. – Dlaczego jesteś na mnie zła? Nie widziałem cię od tygodni, a kiedy wreszcie się spotkaliśmy, zapraszam cię na przyjęcie. Sądziłem, że będziesz zadowolona, a ty się boczysz. Przecież nie mogła mu powiedzieć, że to jego spokój tak ją denerwuje. Usiadła na trawie, z dala od jego rąk. – Po prostu nie wydaje mi się rozsądne, żebyśmy występowali publicznie jako małżeństwo, skoro za kilka miesięcy nasz związek zostanie unieważniony. Należałoby się spodziewać, że będziesz wolał pójść z Bianką i opowiedzieć wszystkim o tej głupiej pomyłce. Jestem przekonana, że byliby zachwyceni tą historią. – Ellen cię poznała – upierał się. Nie miał odpowiedzi na jej argumenty. Wiedział tylko, że na myśl o spędzeniu z nią trzech dni – i trzech nocy – po raz pierwszy od miesiąca czuł się szczęśliwy. 141
Ujął jej dłoń spoczywającą na jego kolanie i przez chwilę uważnie jej się przyglądał. Taka drobna rączka, taka czysta i zgrabna, i tyle potrafiła dać mu rozkoszy! Uniósł ją do ust i pocałował jeden za drugim wszystkie delikatne opuszki palców. – Proszę cię, pójdź – mówił cicho. – Będą tam wszyscy moi przyjaciele, ludzie, których znam od dzieciństwa. Przez ostatnie kilka miesięcy tak ciężko pracowałaś. Zasłużyłaś na odpoczynek. Czuła, jak mięknie od dotyku jego ust na swoich palcach, a równocześnie coś w niej aż kipiało ze złości. Mieszka z inną kobietą, którą, jak twierdzi, kocha, a jednak przychodzi tutaj, całuje ją, dotyka, zaprasza na przyjęcia. Czuła się jak kochanka, kobieta, którą trzyma się w ukryciu, potrzebuje tylko do zaspokojenia żądzy. A jednak chce, żeby poznała jego przyjaciół. – Clay, błagam – powiedziała słabo. Językiem muskał wnętrze jej dłoni. – Pójdziesz? – Tak – szepnęła, przymykając oczy. – Dobrze – odezwał się normalnym głosem, puszczając jej dłoń i wstał. – Jutro o piątej przyjadę po ciebie i bliźniaki. I Janie też. Aha, byłoby dobrze, gdybyś przygotowała coś do jedzenia. Może jakieś francuskie danie. Jeśli zabraknie ci czegoś, powiedz Maggie, żeby ci dała ze spiżarni. Odwrócił się i pogwizdując ruszył w dół zbocza. – Ty nieznośny, wstrętny... – zaczęła Nicole, ale po chwili się roześmiała. Może gdyby go rozumiała, nie kochałaby go aż tak bardzo. Clay myślał o jutrzejszej nocy. Będzie sam z Nicole, będą dzielić sypialnię w ogromnym, pełnym zakamarków domu Horacego. Dzięki tej myśli nie uległ pokusie igraszek na wzgórzu, gdzie każdy ich mógł zobaczyć.
142
Ledwo Clay zniknął jej z oczu, Nicole zerwała się na nogi. Jeśli ma przygotować jedzenie na trzy dni, powinna szybko brać się do pracy. Schodząc zboczem, planowała dania. Zrobi pieczonego kurczaka w musztardzie z Dijon, pasztet w cieście, jarzyny na zimno, cassoulet. I ciasta z dyni, legumina z rodzynkami, szarlotka, ciastko z gruszkami i jeżynami. Do domu wpadła zadyszana. - Dzień dobry! – zawołał Clay, cumując niewielki żaglowiec do tamy po stronie młyna. Uśmiechnął się do Nicole, Janie i bliźniąt, stojących wśród licznych wyładowanych po brzegi koszy. – Nie wiem, czy statek to wszystko udźwignie, szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę jedzenie, które przygotowała Maggie. – Tak też podejrzewałam, że gdy się dowie, że zabierasz Nicole, postanowi jednak coś ugotować – stwierdziła Janie. Clayton puścił jej uwagę mimo uszu i zaczął podawać kosze Rogerowi, który układał je pod pokładem. Dzieci roześmiały się, kiedy dosłownie rzucił je prosto w ramiona Rogera. - Widzę, że jesteś dzisiaj we wspaniałym nastroju powiedziała Janie. – Czyżby to znaczyło, że wreszcie wrócił ci rozum? Clay schwycił Janie wpół i serdecznie ucałował w policzek – Może i tak, ale jeśli nie przestaniesz zrzędzić, wrzucę cię na statek tak samo jak bliźniaki. – Może pan ją sobie i rzucać, ale obiecuję, że nie będę jej łapał – szybko i dobitnie zapewnił Roger. Janie prychnęła z niesmakiem i ujęła dłoń Claya, wstępując na pokład. Clay wyciągnął rękę do Nicole. – Tę mogę spróbować złapać – roześmiał się Roger. – Ona jest moja – oświadczył Clay. Mocno trzymał Nicole w objęciach, kiedy wnosił ją na statek. 143
Nicole wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. To był zupełnie inny, nieznany Clay. Clay, którego znała, był poważny i spokojny. Ale ten nowy mężczyzna też jej się podobał. – Ruszajmy, stryju! – krzyknął Alex. – Bo się spóźnimy na wyścigi! Clay wolno postawił Nicole, potem przez chwilę lekko przytrzymał ramieniem. – Wyglądasz dziś wyjątkowo ślicznie – powiedział, gładząc jej ucho. Bez słowa spojrzała na niego. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe. Gwałtownie wypuścił ją z ramion. – Alex, odwiąż cumy! Mandy, pomóż Rogerowi nas stąd wyprowadzić. – Tak jest, kapitanie Clay! – roześmiały się dzieci. Nicole siadła obok Janie. – O, to człowiek, którego pamiętam – oświadczyła Janie. – Coś się musiało wydarzyć. Nie wiem co, ale chciałabym móc podziękować temu, komu to zawdzięczamy. Odgłosy zabawy było słychać na milę przed tamą Backesów. Dochodziła szósta rano, ale pół okręgu wyległo już na trawniki. Część gości nieco dalej polowała na kaczki. – Stryju, czy wysłałeś Złotą Dziewczynę do państwa Backesów? – spytał Alex. Clay spojrzał na chłopca z oburzeniem. – Co by to była za zabawa, gdybym nie opróżnił kieszeni połowy towarzystwa? – Sądzi pan, że wygra z Irlandzkim Dziewczęciem pana Backesa? – wtrącił Roger. – Słyszałem, że to szybki koń. – Nie ma szans – warknął Clay. To mówiąc, zapiął koszulę i z koszyka na przodzie statku wyciągnął fular. Szybko zawiązał go pod szyją i włożył jasnobrązową, jedwabną kamizelkę, a na nią dwurzędowy surdut w kolorze czekolady. Dopasowane spodnie z koźlej skóry obciskały jego zgrabne nogi, na które wciągnął wysokie buty, z 144
cholewami z przodu sięgającymi kolan. Kawałkiem bawolej skóry przetarł buty, żeby lśniły pełnią blasku. Na głowę włożył ciemnobrązowy cylinder z miękko wywiniętym rondem. Odwrócił się do Nicole, by podać jej ramię. Nicole do tej pory widziała go tylko w ubraniu roboczym. Teraz mężczyzna ścinający tytoń zmienił się w dżentelmena w stroju godnym Wersalu. Widocznie dostrzegł jej wahanie, bo uśmiechnął się szeroko. – Musiałem przecież postarać się dorównać najpiękniejszej pannie młodej świata, prawda? Nicole odpowiedziała uśmiechem, zadowolona, że tak starannie się ubrała. Miała na sobie suknię z białego, delikatnego jedwabiu, niebiańskiego w dotyku. Na materiale wyszyto haftem angielskim złociste bukieciki żonkili. Stanik sukni wykonano z takiego samego jak kwiaty, ciemnozłotego aksamitu. Dekolt i mankiety zdobiły białe lamówki. Ciemne loki związała białą i złotą wstążką. Kiedy Roger przycumował stateczek przy jednej z tam na granicy posiadłości Backesów, Clay zawołał: – Niewiele brakowało, a bym zapomniał! Mam coś dla ciebie. Sięgnął do kieszeni i wyjął złoty medalion, który, wydawało się, przed wiekami zostawiła na statku. Nicole mocno zacisnęła dłoń na pamiątce. – Dziękuję – powiedziała, uśmiechając się do Claya. – Później mi porządnie podziękujesz – odparł, całując ją w czoło. Potem odwrócił się i zaczął rzucać kosze do Rogera, który stał już na brzegu. Wreszcie podniósł Nicole i tuląc ją mocno do siebie, przeniósł na suchy ląd. – Są wreszcie! – krzyknął ktoś, gdy podchodzili do domu. – Clay, myśleliśmy, że ma jakąś skazę, tak ją przed nami chowałeś!
145
– Chowałem ją z tych samych przyczyn, z jakich chowam mój koniak. Koniakowi i żonom szkodzi zbyt wiele łakomych spojrzeń! – odkrzyknął Clay. Nicole spuściła oczy. Dziwił ją ten nowy Clay, to ogłaszanie wszem i wobec, że jest jego żoną. Czuła się niemal tak, jakby naprawdę nią była. – Witajcie – odezwała się Ellen Backes. – Clay, odstąpisz mi ją na chwilę? Ty się nią cieszyłeś od miesięcy. Clay niechętnie wypuścił dłoń Nicole. – Nie zapomnisz o mnie, dobrze? – spytał, mrugając. Potem z grupą mężczyzn udał się na miejsce, gdzie miał się odbyć wyścig. Nicole widziała, jak z kamiennego dzbana wychyla potężny łyk piwa. – Przemieniła go pani – powiedziała Ellen. – Od śmierci Jamesa i Beth nie widziałam go tak szczęśliwym. To tak jakby gdzieś na długo wyjechał i wreszcie wrócił do domu. Nicole nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ten roześmiany, rozbawiony Clay był dla niej kimś zupełnie nowym. Ellen nie dała jej szansy porozmawiania, od razu zaczęła ją przedstawiać gościom. Nicole natychmiast zarzucono pytaniami o jej toaletę, rodzinę, o to jak poznała Claya, gdzie się pobrali. Zasadniczo mówiła prawdę, choć ani słowem nie wspomniała, że została porwana, ani że ją zmuszono do małżeństwa. Olbrzymią rezydencję Ellen wzniesiono nad rzeką. Nicole widziała bardzo niewiele amerykańskich domów, lecz ten stanowił prawdziwe zaskoczenie. Dom Claya zbudowano w czystym, klasycznym stylu georgiańskim z początku osiemnastego wieku, zaś siedziba Ellen i Horacego była mieszanką wszelkich możliwych tendencji architektonicznych. Wyglądało to tak, jakby każde pokolenie dodało jedno skrzydło w swoim ulubionym stylu. Dom składał się więc z długich i krótkich skrzydeł oraz przejść łączących główny budynek z innymi. Ellen dostrzegła wzrok, jakim Nicole mierzyła dom.
146
– Robi wrażenie, prawda? Ja dopiero po roku nauczyłam się po nim poruszać. Środek jest jeszcze gorszy niż to, co widać na zewnątrz. Znajduje się tam mnóstwo korytarzy wiodących donikąd i przejść, z których wpada się wprost do czyjejś sypialni. To naprawdę straszne. – A pani najwyraźniej go kocha – uśmiechnęła się Nicole. – Nie zmieniłabym ani jednej ściany. Choć zastanawiam się nad dostawieniem następnego skrzydła. Nicole spojrzała zdumiona, ale po chwili parsknęła śmiechem. – A może by pani zbudowała kolejne piętro? Wszystkie skrzydła mają najwyżej po dwa. – Mądre z pani dziecko – przyznała Ellen. – Chyba naprawdę czuje pani mój dom. Ktoś odwołał Ellen i dwie kobiety zaczęły o coś wypytywać Nicole, zajętą nakładaniem potraw na talerz. Na trawniku rozstawiono co najmniej dwadzieścia stołów. Część uginała się pod ciężarem półmisków, przy innych ustawiono ławki. Każda rodzina najwyraźniej przywiozła tyle samo jedzenia, co Nicole i Janie. W ziemi wykopano dół, gdzie piekły się setki ostryg. Kilku niewolników obracało ogromnego świniaka, polewając go sosem. Ktoś wyjaśnił Nicole, że to nowy sposób pieczenia rodem z Haiti. Nazywa się to barbeque. Nagle z drugiego końca plantacji dobiegł dźwięk rogu. – Już czas! – zawołała Ellen, zdejmując fartuch. – Wyścig zaraz się zacznie! Wszystkie kobiety jak jeden mąż zdjęły fartuchy, uniosły suknie i ruszyły biegiem. – Skoro zebrały się już nasze piękne panie, możemy zaczynać – powitał je jakiś mężczyzna. Nicole stanęła nieco z boku, przyglądając się kobietom, które gromadziły się wokół starannie ogrodzonego owalnego toru. Jej włosy rozwiały się w czasie biegu. Wsunęła lśniący lok pod wstążkę. – Poczekaj, ja to zrobię – odezwał się zza jej pleców Clay. 147
Jego pomoc nie przyczyniła się do uporządkowania fryzury, ale dotyk jego palców sprawił, że Nicole przeszedł rozkoszny dreszcz. Clay odwrócił ją do siebie. – Dobrze się bawisz? Skinęła głową, wpatrując się w niego. Dłonie oparł na jej ramionach, jego twarz była tuż przy jej twarzy. – Mój koń zaraz wystartuje. Nie pocałujesz mnie na szczęście? Jak zwykle odpowiedź wyczytał z jej oczu. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Tulił Nicole przez chwilę, chowając twarz w jej włosach. – Tak się cieszę, że ze mną przyjechałaś – wyszeptał, przesuwając usta po jej policzku, dopóki nie znalazł jej warg. Nicole poczuła, że nagle słabnie, nogi się pod nią ugięły, mocniej przywarła do Claya. – Clay! – krzyknął ktoś. – Będziesz miał na to całą noc. Wracaj do swoich koni. Clay uniósł głowę. – Całą noc – szepnął i powiódł palcem po górnej wardze Nicole. Gwałtownie wypuścił żonę z ramion i podszedł do mężczyzny, który wyglądał jak większa wersja Wesleya. Mężczyzna klepnął Claya w plecy. – Choć ja pierwszy nie rzucę w ciebie kamieniem. Jak sądzisz, zostało w Anglii jeszcze trochę takich ślicznotek? – Nie, ta była ostatnia, Travis – roześmiał się Clay. – Tak czy owak, chyba sam się kiedyś wybiorę i się rozejrzę. Nicole stała, przyglądając się odchodzącym mężczyznom. Prawdopodobnie przedstawiono ją już bratu Wesleya, ale wszystkie twarze i nazwiska zlały jej się w jedno. – Nicole! – zawołała Ellen. – Zajęłam pani miejsce obok siebie! Nicole pospieszyła ku niej, żeby obejrzeć wyścigi.
148
Trzy godziny później wszyscy goście wrócili do zastawionych jedzeniem stołów. Nicole była zarumieniona od śmiechu i słońca. Ostatni raz tak dobrze się bawiła jeszcze przed rewolucją. Jej krewniacy zwykle narzekali na ponuractwo Anglików, którzy, ich zdaniem, żyli tylko po to żeby pracować i się modlić, a nie mieli zielonego pojęcia o zabawie. Powiodła wzrokiem po otaczających ją Amerykanach. Wiedziała, że jej kuzyni by ich polubili. Cały ranek śmiali się i krzyczeli. Kobiety ochrypły od głośnych uwag na temat koni. Nie zawsze chwaliły konie ze stajni swoich mężów. Ellen wielokrotnie zakładała się z Horacym i teraz głośno się przechwalała, że mąż będzie musiał jej skopać miejsce pod nowy ogród i zamówić z Holandii pięćdziesiąt cebulek tulipanów. Nicole stała cicho z boku, nie biorąc udziału w zabawie, dopóki Travis nie zauważył, jak krytycznie przygląda się jednemu z koni Claya. – Clay, twoja żona nie jest chyba zadowolona z tego konia. Clay nawet nie zerknął na Nicole. – Moje kobiety trzymają ze mną – stwierdził, patrząc znacząco na Horacego. Nicole spojrzała na odwróconego plecami Claya, który właśnie poprawiał siodło. Dżokej stał obok. Znała się na koniach. Francuzi przepadali za wyścigami, a konie jej dziadka regularnie wygrywały z królewskimi. Uniosła brew. A więc tak? Jego kobiety z nim trzymają? Jeszcze się okaże. – Nie wygra – oświadczyła pewnie. – Jest źle zbudowany: ma za długie nogi w stosunku do klatki piersiowej. Takie konie nigdy dobrze nie biegają. Wszyscy, którzy to usłyszeli, zamarli z kuflami piwa w dłoniach. – No i jak, Clay? Co powiesz na takie wyzwanie? – roześmiał się Travis. – Wygląda na to, że twoja żona zna się na rzeczy. Clay na ułamek sekundy przestał zaciskać popręg. 149
– Chcesz się założyć? Spojrzała na niego. Wiedział, że nie ma pieniędzy. – Niech mu pani obieca śniadanie do łóżka przez tydzień – namawiała Ellen. – Nie ma lepszej zachęty dla mężczyzny. Donośny głos Ellen niósł się po torze. Tak jak wszyscy, z wyjątkiem Nicole, za dużo wypiła. – Może być – uśmiechnął się Clay i mrugnął do Travisa, dziękując za sprowokowanie tej sytuacji. Najwyraźniej sądził, że zakład został już sfinalizowany. – A co dostanę, jeśli koń przegra? – spytała głośno Nicole. – Może to ja będę ci przynosił śniadanie do łóżka? – odparował, zrobił oko i mężczyźni roześmiali się z uznaniem. – Wolałabym nowy płaszcz na zimę – odparła chłodno Nicole i odwróciła się, żeby wrócić na widownię. –Z czerwonej wełny – dorzuciła przez ramię. Tym razem roześmiały się kobiety, a Ellen spytała, czy Nicole aby na pewno urodziła się Francuzką, nie Amerykanką. Kiedy koń Claya przegrał o trzy długości, Clay musiał przez dłuższy czas znosić docinki. Proponowano, aby Nicole zajęła się całą plantacją, skoro tak dobrze zna się na koniach. Teraz, wracając do domu, kobiety ze śmiechem rozprawiały o swoich wygranych i klęskach. Jakaś ładna, młoda dziewczyna zobowiązała się, że przez miesiąc będzie osobiście glansowała mężowskie buty. – Ale nie powiedział, którą stronę – śmiała się. – Będzie jedynym człowiekiem w Wirginii, którego skarpety będą się mogły przejrzeć w bucie. Nicole popatrzyła na hałdy jedzenia i uświadomiła sobie, że umiera z głodu. Kamienne talerze ustawione na jednym ze stołów były ogromne, bardziej przypominały tace niż zwykłe talerze. Nicole nałożyła sobie wszystkiego po trochu. – Myślisz, że zmieścisz to wszystko? – przekomarzał się Clay, stanąwszy za jej plecami. 150
– Możliwe, że zjem jeszcze dokładkę – roześmiała się. – Gdzie mogę usiąść? – Ze mną, jeśli wytrzymasz jeszcze chwilę. Złapał talerz i nałożył sobie znacznie większą porcję. Potem wziął Nicole pod rękę i zaprowadził ją pod duży dąb. Jeden ze służących Backesów uśmiechnął się i na trawie obok dębu postawił kilka dużych cynowych kufli z pokrywką, w których znajdował się poncz. Clay usiadł na ziemi, postawił sobie talerz na kolanach, po czym zaczął jeść. Spojrzał na Nicole, która ciągle stała z talerzem w ręku. – Co się stało? – Nie chcę sobie zaplamić trawą sukni. – Daj talerz – powiedział Clay, odstawiając swój na trawę. Kiedy jej talerz znalazł się obok talerza Claya, mężczyzna chwycił Nicole za rękę i posadził sobie na kolanach. – Clay! – zawołała, próbując wstać. Ale Clay trzymał ją mocno. – Clay, proszę. Wszyscy nas widzą. – I nic ich to nie obchodzi – odparł, nosem łaskocząc ją w ucho. – O wiele bardziej pochłania ich jedzenie, niż to, co robimy. Odsunęła się od niego. – Jesteś pijany? – spytała podejrzliwie. Roześmiał się. – Zachowujesz się jak prawdziwa żona. Tak, jestem trochę pijany. Wiesz, czego mi brakuje? – Nie czekał na jej odpowiedź. – Jesteś zupełnie trzeźwa. Wiesz, że kiedy jesteś pijana, stajesz się po prostu rozkoszna? Ucałował czubek jej nosa i chwycił kufel rumowego ponczu. – Masz, napij się. – Nie, nie chcę się upić – powtarzała uparcie. – Przytknę ci to do ust. Masz do wyboru: albo wypijesz, albo zniszczysz sobie suknię. 151
Rozważała możliwość sprzeciwu, ale Clay wyglądał tak czarująco jak niegrzeczny chłopczyk, a jej tak bardzo chciało się pić. Poncz był przepyszny. Zrobiono go z trzech gatunków rumu i czterech soków owocowych. W zimnym napoju pływały kawałki lodu. Poncz natychmiast uderzył jej do głowy, zaczerpnęła głęboko powietrza. Poczuła, że znika całe napięcie. – Lepiej? Spojrzała na niego spod gęstych rzęs i przeciągnęła palcem po jego policzku. – Jesteś najprzystojniejszy z nich wszystkich – powiedziała sennie. – Przystojniejszy nawet od Stevena Showa? – Tego blondyna z dołkiem w brodzie? – Powinnaś była powiedzieć, że nie masz pojęcia, o kim mówię – skrzywił się Clay. – Proszę – podał jej talerz – zjedz coś. Kto to widział, żeby Francuzka tak szybko się upijała? Złożyła mu głowę na ramieniu i przytuliła wargi do jego ciepłej skóry. – Siadaj prosto – powiedział zdecydowanie i włożył jej do ust kawałek chleba kukurydzianego. – Podobno byłaś głodna. Jej spojrzenie sprawiło, że poruszył się, niezręcznie poprawiając nogi. – Jedz! – rozkazał. Nicole niechętnie skupiła uwagę na jedzeniu. Siedzenie na kolanach Claya było takie przyjemne. – Podobają mi się twoi przyjaciele – stwierdziła z ustami pełnymi sałatki ziemniaczanej. – Czy dziś po południu będą jeszcze wyścigi? – Nie – odparł Clay. – Zwykle dajemy koniom i dżokejom chwilę wytchnienia. Większość gości gra w karty, szachy albo backgammona. Reszta odnajduje sypialnie w tym straszydle, które Ellen nazywa swoim domem i ucina sobie drzemkę. Nicole przez chwilę jadła spokojnie, po czym spojrzała na Claya. 152
– A co my będziemy robić? Clay uśmiechnął się jednym kącikiem warg. – Sądziłem, że dam ci jeszcze trochę rumu i spytam o to samo. Nicole wpatrywała się w niego przez moment, potem sięgnęła po swój kufel. Wychyliwszy potężny łyk ponczu, odstawiła naczynie na trawę. Nagle szeroko ziewnęła. – Zdaje się, że rzeczywiście mała... drzemka dobrze mi zrobi. Clay spokojnie zdjął surdut, rozciągnął go na ziemi i usadził na nim Nicole. Widząc jej zdziwienie, ucałował ją lekko w kącik ust. – Jeśli mam cię dowlec jakoś do domu, muszę być w przyzwoitej formie. Nicole spuściła oczy, spojrzawszy na wzgórek w spodniach Claya. Potem zachichotała. – Jedz, ty mała jędzo! – nakazał z udawną surowością. Po kilku minutach, Clay zabrał Nicole na wpół opróżniony talerz i pociągnął ją do góry. Przerzucił sobie surdut przez ramię. – Ellen! – zawołał, kiedy zbliżyli się do domu. – Gdzie jest nasza sypialnia? – Północno-wschodnie skrzydło, pierwsze piętro, trzeci pokój – odparła szybko. – Jesteś zmęczony, Clay? – roześmiał się ktoś. – Dziwne jak tym młodożeńcom ciągle chce się spać. – A tobie zazdrość, co, Henry? – odkrzyknął Clay przez ramię. – Clay! – odezwała się Nicole, kiedy już weszli do domu. – Zawstydzasz mnie. – To ja czerwienieję od twoich spojrzeń – warknął Clay. Powiódł ją przez plątaninę korytarzy. Nicole zdążyła tylko dostrzec, że obrazy i meble stanowiły przedziwną zbieraninę. Obok siebie stały meble w stylu elżbietańskim, dworskim francuskim i prymitywne amerykańskie. Na ścianach w 153
towarzystwie malowideł godnych Wersalu wisiały tak straszne bohomazy, że musiały chyba wyjść spod ręki dziecka. Clayowi udało się jakoś znaleźć ich sypialnię. Wciągnął Nicole do środka i chwycił w ramiona, równocześnie stopą zamykając drzwi. Całował gwałtownie, jakby nie mógł się Nicole dość nasycić. Trzymał jej twarz w dłoniach, odchylając nieco w tył. Poddała mu się zupełnie. W głowie jej szumiało od jego bliskości. Przez bawełnianą koszulę biło ciepło jego nagrzanego słońcem ciała. Usta miał twarde i miękkie zarazem, język słodki. Na biodrach czuła natarczywe, a równocześnie proszące dotknięcie jego nóg. – Tak długo na to czekałem – wyszeptał, biorąc w usta płatek jej ucha. Lekko pociągnął go zębami. Nicole gwałtownie się odsunęła. Zaskoczony przyglądał się, jak przechodzi przez pokój, unosi ramiona i zgrabnie zaczyna wyjmować szpilki z włosów. Clay stał nieruchomo, patrzył na nią. Nawet się nie poruszył, kiedy walczyła z guzikami sukni. Właśnie o tej chwili marzył: by widzieć ją, by znaleźli się sami w sypialni. Pochyliła ramiona, suknia spłynęła na dywan. Pod nią miała cienką, bawełnianą halkę. Głęboki dekolt ozdabiały różowe, haftowane serduszka. Pod biustem koszulkę przytrzymywała wąska, różowa jedwabna tasiemka. Spod delikatnej, prawie przezroczystej tkaniny prześwitywały nabrzmiałe piersi. Nicole wolno, bardzo powoli rozwiązała tasiemkę. Koszulka zsunęła się na podłogę. Clayton powiódł wzrokiem za materiałem, spojrzeniem obejmując jędrne, pełne piersi, szczupłą talię i zgrabne stopy. Kiedy znowu popatrzył na jej twarz, Nicole wyciągnęła ku niemu ramiona. Jednym susem przemierzył pokój, uniósł ją w powietrze i delikatnie złożył na łóżku. Stanął nad nią, przyglądając się uważnie. Leżała w promieniach słońca przeświecającego przez zasłony. Na jej ciele nie było najmniejszej skazy. 154
Usiadł obok Nicole i dłonią przesunął po jej skórze. W dotyku była równie wspaniała: miękka i ciepła. – Clay – szepnęła Nicole. Uśmiechnął się do niej. Pochylił się i ucałował ją w szyję tam, gdzie pulsuje tętnica. Potem przesunął się w dół, do piersi. Bawił się nimi, smakował nabrzmiałe, różowe sutki. Zanurzyła palce w jego gęstych włosach. Wygięła się w łuk i odchyliła głowę. Clay położył się obok. Był w ubraniu, więc Nicole czuła na skórze chłodny dotyk mosiężnych guzików jego surduta. Spodnie z delikatnej koźlej skóry grzały, długie buty drapały jej nogi. Dotyk ubrania na jej gołej skórze, skóra i mosiądz – to wszystko stanowiło uosobienie męskości, siły Claya. Kiedy się na niej położył, potarła nogą o jego but. Koźla skóra pieściła wnętrze jej ud. Clay zsunął się z Nicole i zaczął rozpinać guziki surduta. – Nie – szepnęła. Przez chwilę na nią patrzył, a potem znowu ją pocałował, głęboko, namiętnie. Kiedy uniósł nogę i pogładził ją śliskim butem po udzie, roześmiała się gardłowo. Rozpiął guziki z boku spodni i Nicole jęknęła, czując pierwszy dotyk jego męskości. Położył się na niej, trzymając mocno, jakby się bał, że mu ucieknie. Po jakimś czasie Nicole bardzo powoli wróciła do życia. Przeciągnęła się i głęboko westchnęła. – Czuję się, jakbym się pozbyła ogromnego ciężaru. – To wszystko? – roześmiał się Clay, przytulony policzkiem do jej szyi. – Miło mi, że się na coś przydałem. Może następnym razem powinienem przypiąć ostrogi. – Naśmiewasz się ze mnie? Clay uniósł się na łokciu. – Skądże znowu! Jeżeli już to z siebie. Dużo się od ciebie nauczyłem. – Naprawdę? A czegóż to takiego? 155
Powiodła palcem po półokrągłej bliźnie koło oka. Odsunął się i usiadł. – Nie teraz. Może kiedy indziej ci powiem. Zgłodniałem. Godzinę temu nie pozwoliłaś mi się porządnie najeść. Uśmiechnęła się i przymknęła oczy. Czuła się tak niewiarygodnie szczęśliwa. Clay wstał i przyglądał się Nicole. Ciemne włosy rozrzucone na poduszce wspaniale kontrastowały z kształtną sylwetką. Widział, że Nicole już zasypia. Pochylił się i ucałował ją w czubek nosa. – Śpij, maleńka – wyszeptał i przykrył ją narzutą. Na palcach wyszedł z pokoju. Nicole po przebudzeniu najpierw leniwie się przeciągnęła, nie otwierając oczu. – Pobudka – odezwał się matowy głos z drugiego końca pokoju. Z uśmiechem uniosła powieki. Clay goląc się, przyglądał się jej w lustrze. Jego koszula leżała na krześle. – Spałaś prawie całe popołudnie. Czyżbyś się chciała spóźnić na tańce? – Nie – uśmiechnęła się. Chciała wstać z łóżka, ale uświadomiła sobie, że jest naga. Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś do przykrycia. Kiedy zobaczyła, jak Clay przygląda jej się ciekawie, odrzuciła narzutę i podeszła do szafy, gdzie Janie powiesiła jej stroje. Clay zachichotał i wrócił do golenia. Kiedy skończył, stanął za Nicole. Miała na sobie morelowy szlafroczek i przeglądała kreacje, zastanawiając się, którą wybrać. Nagle Clay chwycił aksamitną suknię w kolorze cynamonu. – Janie twierdziła, że powinnaś włożyć tę. Trzymał ją przed sobą i krytycznie zmierzył spojrzeniem. – Zdaje się, że z przodu czegoś brakuje. – Już ja sobie z tym poradzę – oświadczyła buńczucznie Nicole, zabierając mu suknię. – Czyli to ci się nie przyda? 156
Odwróciła się i zobaczyła, co Clay trzymał w rękach. Perły! Cztery sznury, połączone czterema długimi, złotymi zapięciami. Wzięła naszyjnik, przesuwając palcami po delikatnych klejnotach. Nie miała pojęcia, jak to się nosi. Naszyjnik przypominał raczej długi pasek. – Ubierz się, pokażę ci, jak to się zakłada – powiedział Clay. – Moja matka sama wymyśliła ten naszyjnik. Nicole szybko włożyła halkę, potem suknię. Stanik był bardzo głęboko wycięty, a ramiona odsłonięte. Clay zapiął suknię z tyłu. Na środku przyczepił pierwsze zapięcie naszyjnika. Drugie do wąskiego ramiączka, trzecie na środku głębokiego dekoltu, czwarte na drugim ramieniu. Ostatnią część naszyjnika dołączył do pierwszego zapięcia. Sznury były różnej długości, tak że dwa pierwsze zakrywały piersi, a pozostałe spływały na aksamit. – Jakież to piękne – westchnęła Nicole, przeglądając się w lustrze. – Dziękuję, że pozwoliłeś mi to włożyć. Pochylił się i ucałował jej odsłonięte ramię. – Matka kazała, bym podarował je swojej żonie. Oprócz niej nikt nigdy jeszcze tego nie nosił. Zwróciła ku niemu twarz. – Nie rozumiem, przecież nasze małżeństwo jest... Położył jej palec na wargach, nie pozwalając dokończyć. – Zapomnij o wszystkim. Cieszmy się tą chwilą. Jutro zdążymy porozmawiać. Kiedy się ubierał, Nicole stała odwrócona do niego plecami. Słyszała, że muzycy zaczęli grać na trawniku pod oknem. Bardzo chętnie odłożyła myślenie na później, cieszyła się tą chwilą. Rzeczywistość to Bianka i Clay w jego domu. Rzeczywistość to jego miłość do innej kobiety. Wyszli z sypialni. Clay przez plątaninę korytarzy powiódł ją do ogrodu. Stoły uginały się pod ciężarem kolejnych potraw. Wokół krążyli goście, jedząc i pijąc. Nicole właściwie nie miała kiedy spróbować dań, bo Clay pociągnął ją na specjalnie
157
wybudowany z desek krąg taneczny. Po energicznym reelu z Wirginii szybko zabrakło jej tchu. A po czterech tańcach Nicole błagała Claya o chwilę odpoczynku. Odeszli nieco od gości, by schronić się w małym, ośmiokątnym pawilonie pod wierzbami. Zajęci tańcem, nie zauważyli, kiedy zapadła noc. – Jakie piękne gwiazdy, prawda? Clay objął Nicole ramieniem, mocno tuląc ją do siebie. Milczał. – Chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie – wyszeptała. – Żeby nigdy się nie skończyła. – Czyżby inne były aż tak straszne? Aż tak ci źle w Ameryce? Przymknęła oczy i potarła policzkiem o jego ramię. – Spędziłam tu najszczęśliwsze, a zarazem najżałośniejsze chwile mojego życia. Nie chciała o tym mówić. Uniosła głowę. – Dlaczego Wes nie przyjechał? Czy musiał wrócić i zająć się plantacją pod nieobecność brata? I co to za kobieta się kręciła przy Travisie? Clay parsknął śmiechem i znowu przygarnął ją do siebie. – Wes nie przyjechał, bo pewnie mu się nie chciało. A jeśli chodzi o Travisa, gdyby się uparł, mógłby kierować plantacją nawet z Anglii. Zaś ta ruda to Margo Jenkins. O ile wiem, postanowiła zdobyć Travisa, czy mu się to podoba, czy nie. – Mam nadzieję, że go nie zdobędzie – mruknęła Nicole. – Pokłóciłeś się z Wesem? Czuła, jak cały zesztywniał. – Dlaczego pytasz? – Podejrzewam, że to twój wybuchowy temperament podsunął mi tę myśl. Odprężył się i roześmiał. – To prawda, trochę się poszarpaliśmy. – Bardzo? 158
Odsunął ją i spojrzał prosto w oczy. – Możliwe, że odbyłem z nim jedną z najpoważniejszych rozmów w swoim życiu. – Uniósł głowę. – Chyba grają reela. Gotowa? Uśmiechnęła się w odpowiedzi, a on chwycił ją za rękę i poprowadził do grupy tancerzy. Nicole zdumiewała żywotność Wirgińczyków. Ona była straszliwie zmęczona mimo popołudniowej drzemki. Po trzecim ziewnięciu Clay wziął ją za rękę i zaprowadził na górę. Pomógł żonie się rozebrać, ale kiedy chciała wejść do łóżka, podał jej długi peniuar. Spojrzała na niego zdziwiona. – Sądziłem, że może będziesz miała ochotę na kąpiel przy świetle księżyca – powiedział. Rozbierał się i włożył hinduski bawełniany szlafrok z długimi rękawami. Nicole cicho stąpała za nim przez kolejne korytarze. Ku jej zdziwieniu wyszli na skraj lasu. Niedaleko słychać było szum rzeki. Przemknęli przez gęste krzaki i trafili na miejsce, gdzie w załomie rzeki powstała rozkoszna zatoczka. Clay zostawił mydło i ręcznik na brzegu, zrzucił szlafrok, wziął mydło i wszedł do wody. Nicole w świetle księżyca przyglądała się grze mięśni na jego plecach. Zgrabnie zanurzył się w wodzie, prawie nie było słychać plusku, kiedy popłynął na środek zatoczki. Przekręcił się na plecy i spojrzał na Nicole. – Chcesz tak stać całą noc? Pospiesznie rozwiązała peniuar, zrzuciła go na ziemię i ruszyła za Clayem. Zniknęła pod wodą. – Nicole! – zawołał Clay, kiedy się nie wynurzała. W jego głosie brzmiał niepokój. Wypłynęła za nim, uszczypnęła go w plecy i znowu zanurkowała. Warknął i złapał ją w talii. – Chodź tu, ty mała jędzo – powiedział, całując ją w czoło.
159
Objęła go za szyję i pocałowała mocno, głęboko. Dotyk jego skóry był cudowny, woda ciepła i rozkoszna. Clay odsunął Nicole od siebie i zaczął mydlić dłonie, a potem gładził ją nimi powoli i czule. Kiedy skończył, zabrała mu mydło i ona z kolei go umyła. Śmiali się, rozkoszując wodą i sobą nawzajem. Clay zaczął myć jej włosy. Zanurkowała, żeby je spłukać. Długie pasma falowały na wodzie. Clay przyglądał się Nicole, potem wolno przygarnął do siebie. Pocałował ją lekko, przyciągając bliżej. Odsunął się i spojrzał jej w oczy, jakby o coś pytał. Najwyraźniej znalazł w nich odpowiedź, bo wziął ją w ramiona i wyniósł na brzeg. Delikatnie złożył ją na trawie i zaczął całować tam, gdzie przedtem dotykał jej namydlonymi dłońmi. Nicole uśmiechnęła się z zamkniętymi oczami. Uniosła głowę i przyciągnęła Claya ku sobie. Rękami wodziła po jego ciele, rozkoszując się jego dotykiem, jego siłą. Przykrył ją sobą. Czekała na niego. – Najsłodsza Nicole – wyszeptał, ale nie słyszała. Świat zewnętrzny przestał dla niej istnieć, cała skupiła się na namiętności, jaką Clay w niej obudził. Uniosła biodra. Jakiś czas potem Clay zsunął się na ziemię i przyciągnął Nicole do siebie. Nogę przerzucił przez jej uda. Usta trzymał tuż przy jej uchu. Jego odech był słodki i ciepły. – Wyjdziesz za mnie? – spytał. . Nie była pewna, czy się nie przesłyszała. – Odpowiesz, czy nie? Nicole poczuła nagłe napięcie. – Przecież jestem twoją żoną. Pochylił się nad nią, opierając głowę na ramieniu. – Chcę, żebyś jeszcze raz za mnie wyszła, tym razem w obecności całego okręgu. Tym razem chcę być obecny na naszym ślubie. Milczała. Palcem powiódł po jej górnej wardze. – Kiedyś powiedziałaś, że mnie kochasz. Oczywiście, byłaś wtedy pijana, ale tak właśnie powiedziałaś. Czy to prawda? 160
– Tak – szepnęła bez tchu, patrząc mu prosto w oczy. – To dlaczego nie chcesz za mnie wyjść? – Czy ty ze mnie kpisz? Bawisz się mną? Uśmiechnął się i wargami musnął jej kark. – Czy naprawdę tak trudno ci uwierzyć, że mam odrobinę rozsądku? Jak możesz kochać mężczyznę, którego uważasz za głupca? – Clay, wytłumacz mi. Nie rozumiem, o czym mówisz. Nigdy nie uważałam cię za głupca. Znów na nią spojrzał. – A powinnaś. Wszyscy na plantacji okazywali ci miłość, tylko nie ja. Nawet moje konie są mądrzejsze ode mnie. Pamiętasz, kiedy pierwszy raz cię pocałowałem? Wtedy na statku? Byłem wściekły, bo właśnie straciłem coś bardzo cennego... ciebie. Nie chciałem cię utracić, a ty stałaś przede mną i mówiłaś, że nie jesteś moja. Gotowałem się ze złości, czytając twój list, prawie oszalałem, kiedy nie mogłem cię znaleźć. Sądzę, że Janie już wtedy wiedziała, że cię kocham. – Ale przecież Bianka... – zaczęła Nicole, ale Clay położył jej palec na ustach. – Bianka to przeszłość. Chcę, żebyśmy od tej chwili zaczęli od początku. Ellen wie, że małżeństwo zawarliśmy per procura i zrozumie, jeśli będziemy chcieli tutaj powtórzyć nasz ślub. – Powtórzyć nasz ślub? Tutaj? Clay z uśmiechem pocałował ją w nos. Jego oczy błyszczały w świetle księżyca. – Czy to naprawdę aż takie straszne? Będziemy mieli co najmniej setkę świadków, którzy przysięgną, że nikt nas nie przymuszał do małżeństwa. Nie chcę, żebyś potem miała jakiekolwiek podstawy do unieważnienia. – Uśmiechnął się psotnie. – Nawet jeśli będę cię bił. Napięcie ją opuściło. – Pożałowałbyś. – Naprawdę? – roześmiał się. – A co takiego byś zrobiła? 161
– Powiedziałabym Maggie, żeby przestała gotować, opowiedziałabym o wszystkim bliźniętom, żeby one też cię znienawidziły i... – Znienawidzić mnie? Nagle spoważniał i przyciągnął Nicole do siebie. – Jest nas tylko dwoje, ja i ty. Mamy tylko siebie. Przysięgnij, że nigdy mnie nie znienawidzisz. – Clay – odparła, z trudem chwytając powietrze. – Żartowałam. Jakże mogłabym cię znienawidzić, skoro tak bardzo cię kocham? – Ja też cię kocham – powiedział, rozluźniając uścisk. – Przypuszczam, że przygotowania do ślubu potrwają jakieś trzy dni, ale zgadzasz się, prawda? Roześmiała się. – Jak możesz pytać, czy zgadzam się na coś, czego w życiu najbardziej pragnę? Oczywiście, że za ciebie wyjdę. Kiedy tylko zechcesz. Gwałtownie zaczął całować ją w szyję. Nicole czuła się jak w siódmym niebie. Pragnęła, żeby ten dzień nigdy się nie skończył. Może już nigdy nie wrócą czasy, kiedy Clay mieszkał w jednym domu, a ona w innym? Jeśli się pobiorą przed powrotem, wreszcie poczuje się bezpieczna. Będzie miała świadków, że Clay kocha właśnie ją i tylko jej pragnie. Przez myśl przemknęła jej Bianka, ale pocałunki Claya sprawiły, że szybko o niej zapomniała. Trzy dni, powiedział. Cóż się może zdarzyć przez trzy dni?
11 Następnego dnia po przebudzeniu Nicole nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło ubiegłej nocy. Było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Leżała sama w sypialni 162
skąpanej w porannym słońcu. Uśmiechnęła się, słysząc pod oknem podniesione głosy. Zaraz rozpocznie się wyścig. Szybko wyskoczyła z łóżka, ubrała się w prostą suknię z muślinu w kolorze miodu. Dopiero po dłuższym błądzeniu udało jej się dotrzeć do przygotowanych do śniadania stołów. Właśnie kończyła jajecznicę, kiedy usłyszała, jak nagle cichną szmery rozmów. Wszyscy goście jeden po drugim milkli. Wstała, spoglądając w kierunku śluzy. Serce zamarło jej w piersi. Oto w kierunku domu zmierzali Wesley i Bianka. Do tej pory – z dala od Bianki – Nicole czuła się tu bezpieczna, teraz jednak czuła, jak jej świat zaczyna się walić. Bianka pewnym krokiem zbliżała się do grupy gości. Miała na sobie kasztanową, jedwabną suknię ozdobioną pasem dużych, czarnych kwiatów wyhaftowanych na spódnicy. Wokół dekoltu i talii biegła szeroka taśma. Kolorowa suknia bardziej odsłaniała, niż zakrywała obfity biust. Kobieta w ręku trzymała parasolkę z takiego samego materiału. Przyglądając się nadchodzącej parze, Nicole szukała wyjaśnienia dziwnego zachowania pozostałych gości. To, że obecność Bianki przygnębiła ją, było zrozumiałe, ale dlaczego zrobiła takie wrażenie na innych, którzy jej nie znali? Przyjrzała się sąsiadom i dostrzegła na ich twarzach zdumienie. – Beth – słyszała, jak powtarzają. – Beth. – Wesley! – zawołała Ellen. – Ależ nas przeraziłeś! Ruszyła przez trawnik w ich kierunku. – Witajcie wyciągnęła rękę. Zbliżali się do stołów. Nicole nie mogła się ruszyć / miejsca. Wesley zostawił Biankę, która zdążyła już wziąć talerz. Otoczyły ją kobiety. – Dzień dobry – przywitał się z Nicole. – Jak ci się podobają tutejsze przyjęcia? Nicole spojrzała na niego oczami pełnymi łez.
163
- Dlaczego? – zastanawiała się. – Dlaczego przywiózł Biankę? Czyżby mnie nienawidził i chciał mnie rozłączyć z Clayem? – Nicole – powiedział Wesley, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Zaufaj mi. Proszę. Zdołała tylko skinąć głową. Nie mogła zdobyć się na odpowiedź. Ellen zaszła Wesleya od tyłu. – Skąd ją wziąłeś? Czy Clay ją widział? – Widział – odparł z uśmiechem Wes. Podał Nicole ramię. – Pójdziesz ze mną obejrzeć wyścigi? Bez słowa wzięła go pod rękę. – Co wiesz o Beth? – spytał, kiedy oddalili się od gości. – Tylko tyle że zginęła razem z bratem Claya - odparła. Nagle umilkła. – Bianka jest do niej podobna, prawda? – wykrztusiła po chwili. – Na pierwszy rzut oka podobieństwo jest uderzające. Dopóki stoi bez ruchu, bardzo przypomina Beth, ale wystarczy, żeby otworzyła usta, a całe podobieństwo znika. – W takim razie Clay... – zaczęła. – Nie wiem. Nie mogę za niego mówić. Wiem tylko, że ja w pierwszym momencie sądziłem, że to Beth. Moim zdaniem Claya... odurzyło zewnętrzne podobieństwo Bianki do Beth. Nie może to być nic więcej, jako że Bianka nie należy do szczególnie miłych osób. – Uśmiechnął się. – Clay i ja ucięliśmy sobie pogawędkę na ten temat. – Pomasował brodę. – Pomyślałem, że może dobrze mu zrobi, kiedy zobaczy was dwie równocześnie. Nicole zdawała sobie sprawę, że chciał jak najlepiej, ale tyle razy widziała pełen uwielbienia wzrok, jakim Clay wpatrywał się w Biankę. Teraz już by nie zniosła, gdyby patrzył na inną w ten sposób. – Jak się skończyły wczorajsze wyścigi? Czy Clay wygrał z Travisem? Mam nadzieję że tak. 164
– Zostali pogodzeni – roześmiała się Nicole, zadowolona ze zmiany tematu. – Ale może chcesz posłuchać o moim najnowszym czerwonym płaszczu na zimę? Na przyjęciach w Wirginii obowiązywała niepisana zasada, że goście sami się zabawiają. Wszędzie stało jedzenie, pod ręką były wszelkie możliwe rozrywki i służba, gotowa spełnić każde żądanie. Dlatego kiedy rozległ się dźwięk rogu oznajmiający początek rannych wyścigów, kobiety czuły się zwolnione z obowiązku bawienia Bianki, skoro stwierdziła, że nie ma ochoty na wyścigi. Oczu nie mogła oderwać od suto zastawionych stołów. Ta okropna Maggie po wyjeździe Claya stwierdziła, że nie będzie dla niej gotować. – Czy to ty jesteś ta Malesonówna, o której tyle żem słyszał? Bianka oderwała wzrok od talerza, na który nakładała sobie jedzenie i zobaczyła przed sobą wysokiego, straszliwie chudego mężczyznę. Brudny, zniszczony surdut wisiał na nim jak na kołku. Twarz niemal całkowicie zasłaniały opadające w strąkach czarne włosy i rzadka czarna broda. Miał wydatny nos, bardzo wąskie usta, tylko oczy żarzyły się jak dwa czarne węgle. Były tak małe i tak blisko osadzone, że zdawały się stykać kącikami. Bianka skrzywiła się i odwróciła wzrok. – O coś cię pytałem, kobieto! Jesteś z Malesonów? Zmierzyła go zimnym spojrzeniem. – Nie pański interes. A teraz proszę mnie przepuścić. – Patrzcie, ile sobie tego nawaliła! – stwierdził, spoglądając na stertę na jej talerzu. – Obżarstwo to grzech, będziesz się w piekle smażyć. – Proszę mnie natychmiast zostawić, bo zacznę krzyczeć. – Tato, ja z nią porozmawiam. To ładna dziewczyna. Bianka z ciekawością spojrzała na młodzieńca, który do tej pory stał schowany za plecami ojca. Był silny, zdrowy, nie liczył sobie więcej niż dwadzieścia pięć lat, ale niestety odziedziczył twarz swojego ojca. Małymi, ciemnymi oczkami błądził po miękkim, białym biuście Bianki. 165
– Matka była z domu Maleson. Słyszeliśmy, że przyjeżdżasz do Ameryki, żeby wyjść za Claytona Armstronga. Napisaliśmy list do Anglii. Nie wiem, czy doszedł. Bianka świetnie pamiętała tamten list. A więc to ta hołota śmiała się podawać za jej rodzinę. – Nie otrzymałam żadnego listu. – Za grzechy czeka cię śmierć! Głos mężczyzny niósł się po całej plantacji. – Tato, tam ludzie grają i stawiają pieniądze na konie. Powinieneś pójść przemówić im do sumień, a my tymczasem zapoznamy się z naszą krewniaczką. Bianka odwróciła się i odeszła. Nie miała zamiaru rozmawiać z żadnym z tych typów. Ledwo zdążyła opaść na ławkę, a już obok niej znalazło się dwóch młodzieńców. Naprzeciwko usiadł ten, którego wcześniej widziała, a obok młodszy, drobniejszy. Mógł liczyć koło szesnastu lat, wyglądał nieco lepiej, bo oczy miał jaśniejsze, większe, nieco szerzej osadzone. – Ten tu to Izaak – przedstawił starszy syn – a ja jestem Abraham Simmons. Tamten człowiek to nasz ojciec. – Ruchem głowy wskazał starca, który z Biblią pod pachą pospieszył w stronę toru. – Tata całe życie głosi kazania. O niczym innym nie myśli. Ale ja i Ike mamy inne plany. – Czy nie zechcielibyście panowie usiąść gdzie indziej? Chciałabym w spokoju spożyć śniadanie. – To, co masz na tym talerzu, wystarczyłoby na cały dzień, damo – powiedział Ike. – Co tak zadzierasz nosa? – spytał Abe. – Kto inny by się ucieszył, że może pogadać z rodziną. – Nie jesteście moją rodziną – oświadczyła wyniośle Bianka. Abe nachylił się nad stołem i świdrował ją wzrokiem. Zmrużył wąskie oczka, tak że było widać tylko dwie ciemne szparki.
166
– Coś nie wygląda, żebyś musiała się oganiać od przyjaciół. Ponoć masz się żenić z Armstrongiem i rządzić w Arundel Hall? – Jestem panią majątku Armstronga – oznajmiła dumnie między jednym kęsem a drugim. – To kim w takim razie jest ta ślicznotka, którą Clay przedstawia jako swoją żonę? Bianka wysunęła szczękę, cały czas metodycznie przeżuwając. Ciągle jeszcze nie ochłonęła z gniewu na wieść, że Clay zostawił ją w domu, a zabrał Nicole. Od tamtej nocy, kiedy gościli na kolacji tego miłego pana Stanforda, Clay zaczął się dziwnie zachowywać. Cały czas ją obserwował i Biankę coraz bardziej to drażniło. Wspomniała coś o dostawieniu nowego skrzydła, ale on tylko przyglądał jej się w milczeniu. Rozzłoszczona Bianka wyszła z pokoju, przysięgając sobie, że Clay jeszcze jej zapłaci za swoje grubiaństwo. I wtedy niespodziewanie wyjechał. Początkowo się ucieszyła, bo jego nieustanna obecność działała jej na nerwy. Godzinami planowała, co każe sobie podać, gdy jego nie będzie. Wściekła się, kiedy ta obrzydliwa Maggie przygotowała zaledwie połowę dań. Właśnie stała w kuchni, mówiąc kucharce, że jeśli ceni sobie swoją posadę, to powinna wziąć się do roboty, kiedy pojawił się Wesley. Powiedział jej o przyjęciu i o tym, że Clay zabrał tam Nicole. Bianka niechętnie zaczęła się szykować do podróży na plantację Backesów. Miała wyjechać z Wesem następnego dnia rano. Jak ta wstrętna Nicole śmie odbierać jej jej własność! O, Bianka jeszcze jej pokaże! Wystarczy, że się uśmiechnie, a Clay będzie jej jadł z ręki, tak samo jak pierwszego wieczoru. O, tak, kobiety z jej rodziny miały władzę nad mężczyznami, a ona doskonale znała jej siłę. – Ta kobieta była kiedyś moją służącą – oświadczyła wyniośle. 167
– Twoją służącą! – roześmiał się Abe. – Zdaje się, że teraz służy Clay owi. – Idź sobie stąd razem ze swoimi brudnymi myślami powiedziała, wstając, żeby pójść po dokładkę. – Słuchaj – mówił Abe, idąc za nią. Już się nie śmiał. – Myślałem, że się ożenisz z Clayem i będziesz mogła nam pomóc. Tacie zawsze były w głowie tylko kazania. Mamy trochę ziemi blisko plantacji Claya, ale nie mamy inwentarza. Myśleliśmy, żebyś nam pożyczyła byka. No i że nie pożałowałabyś krewniakom kilku jałówek. – I kurczaków – dodał Ike. – Mama chciałaby trochę więcej kurczaków. To twoja ciotka. Bianka odwróciła się na pięcie. – Nie jestem waszą kuzynką! Jak śmiecie snuć plany w związku ze mną i moją przyszłością! Jak śmiecie mówić do mnie o... zwierzętach! Abe dłuższą chwilę nie odpowiadał. – Coś mi tu nie pasuje, panno Zarozumialsza – powiedział wreszcie. – Wygląda na to, że nie zobaczysz ani grosza z pieniędzy Claya. Przyjechałaś aż z Anglii, a ten zdążył się już ożenić z twoją służącą zamiast z tobą! – Abe zaczął się śmiać. – To dopiero historia! Dawnom się tak nie ubawił! Poczekaj tylko, aż ją rozpowiem po okolicy. – To nieprawda! – zawołała Bianka. W jej oczach zalśniły łzy. – Clayton się ze mną ożeni! Ja będę rządzić plantacją Armstronga. To wszystko tylko kwestia czasu. Clayton zamierza unieważnić małżeństwo z moją poko jówką. Abe i Ike spojrzeli po sobie, z trudem panując nad śmiechem. – Unieważni, co? – prychnął Abe. – Wczoraj kiedy siedziała mu na kolanach, nie wyglądał, jakby chciał się jej pozbyć. – A wtedy, jak w środku dnia zabrał ją do sypialni? – dodał Ike.
168
Wszedł właśnie w wiek, kiedy zaczyna się interesować płcią przeciwną. Godzinę przeleżał pod drzewem, wyobrażając sobie, co Clay robi ze swoją śliczną żonką. – Wieczorem, kiedy znowu się pokazali, uśmiechał się od ucha do ucha. Co za ladacznica – pomyślała Bianka. – Ta szmata wyobraża sobie, że dzięki swym wdziękom odbierze jej, Biance, Claya i jego plantację. Oderwała wzrok od jedzenia i spojrzała na tor, gdzie odbywały się wyścigi. Zje śniadanie, a potem rozprawi się z Nicole. Uniosła dumnie brodę i odeszła, zostawiając dwóch młodzieńców. – Kiedyś jeszcze możesz znaleźć się w potrzebie! zawołał Abe. – My nie zapominamy o rodzinie tak szybko jak ty, ale od tej pory nasza cena będzie znacznie wyższa. Ruszaj, Ike, trzeba zabrać stamtąd tatę. Dopiero po godzinie Bianka wreszcie dotarła na miejsce, gdzie odbywały się wyścigi. Kobiety głośno dopingowały konie, ale Nicole milczała, wyraźnie czymś zmartwiona. Raz po raz spoglądała na drugi koniec toru, gdzie stał Clay w otoczeniu innych mężczyzn. Bianka czubkiem parasolki postukała Nicole w ramię. – Chodź tutaj – zakomenderowała, kiedy Nicole się odwróciła. Nicole posłusznie ruszyła za nią. – Co ty tu robisz? – zaatakowała Bianka, gdy już się nieco oddaliły. – Doskonale wiesz, że nie powinnaś się tu pokazywać. Nawet jeśli nie przez wzgląd na Claya i na mnie, to przez wzgląd na samą siebie. Słyszałam, że zachowywałaś się jak ulicznica. Zastanów się, co ludzie powiedzą, kiedy Clay się ciebie pozbędzie i ożeni ze mną? Myślisz, że ktoś ciebie zechce? Taki towar z drugiej ręki? Nicole przyglądała się rywalce. W wizji snutej przez Biankę przeraziła ją jedynie myśl o życiu z innym mężczyzną niż Clay.
169
– Może pójdziemy z nim porozmawiać? – spytała pewnie Bianka. – Nie pamiętasz już, jak szybko o tobie zapomniał, kiedy przyjechałam z Anglii? Nicole pamiętała. Te kilka minut na zawsze wryło jej się w serce. – Musisz się nauczyć, że mężczyzna najpierw musi kobietę szanować, dopiero potem kochać. Jeśli ktoś się zachowuje jak dziewka, tak też będzie i traktowany. – Nicole – odezwała się Ellen, stając nagle za Bianką – dobrze się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej. – Chyba za długo byłam na słońcu. – Czyżbyś się spodziewała maleństwa? – uśmiechnęli się Ellen. Nicole położyła rękę na brzuchu. Jak bardzo chciała, żeby Ellen miała rację! – Prawdopodobnie to od jedzenia – wtrąciła się Bianka. – Nie powinna się przejadać i wychodzić potem na słońce. Myślę, że pójdę już do domu. Nicole, chyba powinnaś iść ze mną. – Tak, masz rację – poparła ją Ellen. Spacer z Bianką był ostatnią rzeczą, na którą Nicole miała ochotę, ale właśnie podchodzili ku nim mężczyźni, wśród nich Clay. Nie zniosłaby pełnego miłości spojrzenia, jakim Clay przywitałby Biankę. W rezydencji Ellen były co najmniej trzy ogromne sale, teraz zapełnione gośćmi. Nagła ulewa wypłoszyła ich z ogrodu i sprawiła, że przybiegli szukać schronienia pod dachem. W całym domu rozpalono w kominkach i w miarę jak się nagrzewały, w pokojach robiło się coraz cieplej. Clay z kuflem jasnego piwa w ręku siedział w skórzanym fotelu na biegunach, przyglądając się, jak iskry strzelają w kominku. Parę minut temu był na górze, ale okazało się, że Nicole śpi. Niepokoił się o nią, bo cały ranek ludzie opowiadali mu o kobiecie uderzająco podobnej do Beth. – Zechce pani spocząć – usłyszał znajomy głos.
170
Odwrócił się i zobaczył Wesa, który stał niedaleko, twarzą do niego. Zaś plecami do niego stała kobieta, której obfite kształty poznałby wszędzie. Clay nie chciał jeszcze rozmawiać z Bianką. Najpierw zamierzał się zobaczyć z Nicole, zapewnić ją o swoich uczuciach, rozwiać jej niepokój. Uniósł się z fotela, ale Wes rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Wzruszył ramionami i usiadł z powrotem. Może Wes chce porozmawiać z Bianką w cztery oczy? – To musi być dla pani prawdziwy szok – odezwał się Wes. Clay słyszał każde słowo. – Nie rozumiem, co ma pan na myśli – odparła Bianka. – Może być pani ze mną szczera. Clay opowiedział mi całą historię. Przyjechała pani aż z Anglii, spodziewając się, że wyjdzie za mąż za Claya, a tymczasem okazało się, że on się ożenił z inną. I otwarcie z nią żyje. – Pan naprawdę mnie rozumie! – zawołała z wdzięcznością. – Wszyscy sprzysięgli się przeciwko mnie, a ja nawet nie wiem, dlaczego. Powinni bronić mnie, nie tej okropnej Nicole. To ja zostałam oszukana. – Niech mi pani powie, dlaczego chciała pani poślubić Claya? Milczała. – Trochę nad tym myślałem – ciągnął Wes. – Zdaje się, że moglibyśmy sobie pomóc. Oczywiście, wie pani, że Clay to dość zamożny człowiek. Uśmiechnął się, widząc jak skwapliwie potaknęła. – Od kilku lat moja plantacja przestała przynosić dochód. Pani, jako właścicielka Arundel Hall, mogłaby mi trochę pomóc. – Jak? – Od czasu do czasu mogłoby zniknąć kilka buszli pszenicy, albo jakieś zwierzęta znalazłyby się na moim pastwisku. Clay by nawet nie zauważył. – Nie wiem... 171
– Ale przecież byłaby pani jego żoną. Pół plantacji należałoby do pani. – Oczywiście – rozpogodziła się Bianka. – A pomoże mi pan? Najpierw byłam przekonana, że zostanę jego żoną, ale ostatnio już nie jestem taka pewna. – Oczywiście, że zostanie pani jego żoną. Jeśli pani mi trochę pomoże, to i ja pani pomogę. – Obiecuję. Ale jak się pozbyć tej okropnej Nicole? Przy byle okazji narzuca mu się jak jakaś ladacznica, a ten głupiec się z tego cieszy. – Dość tego – odezwał się głucho Clay, stając nad Bianką. Odwróciła się, unosząc dłoń do szyi. – Clay! Ależ mnie przeraziłeś! Nie miałam pojęcia, że tu jesteś. Clay nie zwrócił na nią uwagi. – Właściwie to przedstawienie nie było potrzebne – powiedział- do Wesa. – Trochę to potrwało, ale wreszcie przejrzałem na oczy. Ona nie jest Beth. – Nie – odparł cicho Wes. – Nie jest. Wstał, spoglądając to na Claya, to na Biankę. – Zdaje się, że musicie porozmawiać. Clay potaknął, wyciągając do Wesa rękę. – Jestem twoim dłużnikiem. Wes uśmiechnął się i uścisnął dłoń przyjaciela. – Nie zapomniałem jeszcze twojego uderzenia. Kiedyś się policzymy. – Poradzę sobie z tobą i Travisem – roześmiał się Clay. Wes prychnął pogardliwie i odszedł, zostawiając Claya z Bianką, do której zaczęło docierać, że Clay słyszał całą jej rozmowę z Wesem i że Wes specjalnie ją zaaranżował. – Jak śmiałeś podsłuchiwać moją rozmowę? – wysyczała, kiedy Clay usiadł naprzeciwko. – Niczego nowego się z niej nie dowiedziałem. Powiedz, czemu przyjechałaś do Ameryki? – Nie czekał na odpowiedź. – Przez pewien czas wydawało mi się, że cię kocham, dlatego ci 172
się oświadczyłem. Przez dłuższy czas nie mogłem się wyzwolić spod twojego... wpływu, ale teraz wiem, że nigdy cię nie kochałem i nigdy właściwie cię nie znałem. – Co ty wygadujesz? Mam listy, w których piszesz, że się ze mną ożenisz. Wycofanie się z narzeczeństwa jest karalne. Clay przyglądał jej się zdumiony. – Jak możesz mówić o złamaniu obietnicy małżeństwa, skoro już jestem żonaty? Żaden sąd na świecie nie każe mi porzucić żony, by ożenić się z inną. – Każe, jeśli powiem, jakie były okoliczności zawarcia tego małżeństwa. Clay zacisnął szczęki. – A więc, czego chcesz? Pieniędzy? Zapłacę ci za stracony czas. Zresztą zdążyłaś już zgromadzić sporą garderobę. Bianka z trudem powstrzymywała łzy. Jak ten kolonialny gbur może pojąć jej pragnienia? W Anglii z powodu braku majątku nie mogła się obracać nawet w gronie ludzi, którzy niegdyś służyli jej rodzinie. Ci, których towarzystwo musiała znosić ze względu na swój niższy status, za jej plecami wyśmiewali się z amerykańskiego narzeczonego. Twierdzili, że nikogo lepszego nie udało jej się złapać. Bianka co prawda dawała do /rozumienia, że ma za sobą wiele propozycji małżeńskich, ule to nie była prawda. A więc czego naprawdę chciała? Chciała tego wszystkiego, co kiedyś miała jej rodzina: bezpieczeństwa, pozycji, majątku, dzięki któremu zniknęłoby widmo licytatora, świadomości, że jest potrzebna i kochana. – Chcę plantacji Armstrongów – odparła cicho. Clay rozparł się wygodniej w fotelu. – Tylko tyle? Co za skromność. Nie mogę i nie chcę ci tego oddać. Pokochałem Nicole i pragnę, by pozostała moją żoną. – Nie możesz! Przyjechałam tutaj aż z Anglii! Musisz się ze mną ożenić! Clay uniósł brew.
173
– Wrócisz do Anglii najwygodniejszym statkiem, na jaki będzie mnie stać. Postaram się wynagrodzić ci stracony czas i... wypłacić odszkodowanie za niedotrzymanie obietnicy. To wszystko, co mogę ci zaoferować. Bianka zmierzyła go wzrokiem. – Za kogo ty siebie masz, ty obrzydliwy, niewychowany prostaku? Sądzisz, że chciałam za ciebie wyjść? Przyjechałam dopiero, kiedy się dowiedziałam, że masz trochę pieniędzy. Myślisz, że się mnie pozbędziesz jak zbędnego balastu? Myślisz, że wrócę tak do Anglii, żeby wszyscy mogli mówić, że zostałam porzucona? Wstał. – Nic mnie to nie obchodzi. Wrócisz do Anglii i to szybko. Nawet gdybym musiał osobiście załadować cię na pokład. Obrócił się na pięcie i zostawił Biankę samą. Gdyby został jeszcze choć chwilę, mógłby nie wytrzymać i uderzyć tę kobietę. Bianka gotowała się ze złości. Nie dopuści, żeby ten cham ją porzucił. Wyobrażał sobie, że może ją prosić o rękę, a teraz sądzi, że wystarczy jego jedno słowo, a sobie pójdzie jak jakaś służebna dziewka. Jak Nicole! To Nicole była służącą, nie ona. A jednak Clay porzucił ją, Biankę, dla takiej nisko urodzonej kuchty. Zacisnęła dłonie w pięści. Nie pozwoli mu na to! Jeden z jej przodków znał osobiście siostrzeńca królu Anglii. Pochodzi z dobrej rodziny, silnej i wpływowej. Rodzina – pomyślała. – Ci ludzie, którzy dziś rano ją zaczepiali, twierdzili, że są jej krewniakami. Tak – uśmiechnęła się. – Oni jej pomogą. Zdobędą dla niej tę plantację. I nikt już nie odważy się z niej śmiać! Clay schronił się pod dachem jednego z licznych przedsionków domu Ellen. Wokół siekł lodowaty deszcz, oddzielając go od świata. Clay wyjął z kieszeni cygaro, zapalił i 174
głęboko się zaciągnął. Od kilku dni wielokrotnie już wymyślał sobie od głupców, ale dziś wymyślanie nie wystarczało. Nie powiedział Wesowi prawdy. Dopiero kiedy się przekonał, jaka naprawdę jest Bianka, przejrzał na oczy. Do tej pory cały czas widział w niej Beth. Przysiadł na murku, jedną nogę opierając na ziemi i przypatrywał się cichnącej ulewie. Zza drzew powoli zaczynało wyglądać słońce. Nicole wiedziała, jaka jest Bianka – myślał. – A jednak zawsze była dobra i miłosierna wobec tej kobiety, nigdy nie okazała jej wrogości ani nie dała się ponieść gniewowi. Uśmiechnął się i rzucił niedopałek na mokry trawnik. z dachu skapywała jeszcze woda, ale słońce odbijało się już w kroplach deszczu drżących na wilgotnych źdźbłach trawy. Clay zerknął na okna pokoju, w którym spała Nicole. A może nie śpi już? – dumał. – Jak zareagowała na obecność Bianki? Wszedł do domu i przez plątaninę korytarzy ruszył do ich sypialni. Nicole była najmniej samolubną ze wszystkich znanych mu istot. Będzie kochała jego, jego dzieci, służbę, nawet zwierzęta, nie żądając niczego w zamian. Wystarczył jeden rzut oka, żeby się przekonać, że nie spała. Podszedł od razu do szafy, złapał prostą sukienkę z ciemnobrązowego perkalu. – Ubierz się – powiedział. – Chcę ci coś pokazać.
12 Wolno odrzuciła kołdrę i naciągnęła na siebie halkę. Zmuszała się do najmniejszego ruchu, tak była otępiała, nieszczęśliwa. Tyle dobrze, że o mnie zupełnie nie zapomniał – myślała. – Widać tym razem obecność najmilszej Bianki nie całkiem go
175
zaślepiła. A może zabiera ją, Nicole, z powrotem do młyna, jak najdalej od Bianki? Nie pytała, dokąd jadą. Drżącymi palcami bezskutecznie usiłowała zapiąć suknię. Wreszcie Clay odsunął jej ręce i sam zapiął guziki. Zajrzał w ogromne, wilgotne od łez oczy Nicole pełne niepokoju i tęsknoty. Pochylił się i ucałował ją delikatnie. Natychmiast przywarła do niego ustami. – Chyba niewiele dałem ci powodów, byś mogła mi ufać, prawda? Nie odpowiedziała, ze ściśniętym gardłem wpatrywała się w Claya. Uśmiechnął się do niej łagodnie, potem, ujął ją za rękę i wyprowadził z sypialni. Wyszli do ogrodu. Nicole uniosła długą spódnicę, by jej nie zmoczyć o wilgotna, trawę. Clay pociągnął ją za sobą, nie zwracając uwagi, że Nicole musi biec, żeby dotrzymać mu kroku. Bez słowa pomógł jej wskoczyć na pokład statku. Odcumował go i rozwinął żagiel. Elegancki stateczek gładko, równo sunął po rzece. Nicole siedziała spokojnie, przyglądając się, jak Clay startuje. Potężna sylwetka Claya kojarzyła jej się z górą: niezgłębioną, tajemniczą, czymś, co się kocha, choć się nie pojmuje. Widząc, że kierują się w stronę plantacji Armstrongów, Nicole poczuła, jak serce ściska jej się w piersi. Miała rację! Odwozi ją do młyna. Żelazna obręcz zacisnęła się jeszcze mocniej wokół piersi, tak że nie mógł się z niej dobyć nawet szloch. Dopiero gdy przepłynęli przez śluzę obok młyna, poczuła że uścisk się rozluźnia i ogarnęła ją fala radości. Kiedy się zatrzymali, w pierwszym momencie nie rozpoznała miejsca. Stali przed zwartą ścianą krzewów. Clay zszedł z żaglowca i brodząc po kostki w wodzie, przycumował go do brzegu, potem wyciągnął ręce do Nicole. Dziewczyna z westchnieniem ulgi niemal rzuciła się w szeroko otwarte ramiona. Przez chwilę przyglądał jej się z rozbawieniem; potem 176
przez ukryte wejście wniósł ją na cudowną polanę pełną kwiatów. Niedawny deszcz odświeżył roślinność, przywrócił do życia, promienie słońca tańczyły w kroplach rosy wiszącej na kielichach kwiatów. Clay postawił Nicole na ziemi, potem usiadł wśród kwiatów. Oparłszy się o duży kamień, posadził sobie dziewczynę na kolanach. – Wiem, jak bardzo się boisz, żeby nie poplamić trawą sukni – przekomarzał się. Ale Nicole była poważna. Spojrzała na niego. W jej oczach widać było lęk i niepokój. Przygryzła górną wargę. – Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? – Sądzę, że powinniśmy porozmawiać. – O Biance? – wyszeptała z trudem. Przyjrzał jej się badawczo. – Skąd ten strach w twoich oczach? Boisz się mnie? Zamrugała, by odgonić łzy. – Nie, nie ciebie, ale tego, co chcesz mi powiedzieć. Tego się boję. Przyciągnął ją do siebie, położył jej głowę na swoim ramieniu? – Jeśli jesteś gotowa mnie wysłuchać, chciałbym ci opowiedzieć o sobie, swojej rodzinie i o Beth. Mogła tylko bez słowa skinąć głową. Chciała wiedzieć o nim wszystko. – Moje dzieciństwo przypominało jedną z tych bajek, które opowiadasz bliźniętom – zaczął. – James i ja mieliśmy najwspanialszych rodziców, jakich można sobie wymarzyć. Kochali nas i karali. Moja matka była cudowną, dobrą kobietą. Miała wspaniałe poczucie humoru, uwielbiała płatać nam figle. Często kiedy wybieraliśmy się na ryby, a ona pakowała nam jedzenie, po otwarciu kosza znajdowaliśmy w nim olbrzymią żabę. Ileż razy zawstydziła nas, łowiąc więcej ryb niż my obaj! Nicole uśmiechnęła się, wyobrażając sobie tę kobietę. – A twój ojciec? 177
– Uwielbiał ją. Nawet kiedy już podrośliśmy, potrafili ganiać się i bawić jak dwójka dzieciaków. Byliśmy bardzo szczęśliwą rodziną. – Beth – szepnęła Nicole i poczuła, jak Clay na chwilę sztywnieje. – Beth była córką naszego zarządcy. Jej matka zmarła przynosząc ją na świat. Beth nie miała żadnego rodzeństwa, więc matka, jakby to się rozumiało samo przez się, zaopiekowała się dziewczynką. To samo zrobiliśmy ja i James. James miał wtedy osiem lat, ja cztery. Ani przez chwilę nie byliśmy zazdrośni o dziecko, któremu mama poświęcała tyle czasu. Pamiętam, że sam nosiłem Beth na rękach. Kiedy tylko zaczęła chodzić, nie odstępowała nas ani na krok. Nie było mowy, żebyśmy mogli spędzić dzień bez kręcącej się pod nogami małej Beth. Kiedy uczyłem się jeździć konno, Beth siedziała mi za plecami. – I w pewnym momencie się w niej zakochałeś. – Niedokładnie tak. Ja i James zawsze się w niej kochaliśmy. – A jednak wyszła za Jamesa. Clay przez chwilę milczał. – To też niezupełnie tak. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek wspomniał o tym chociaż słowem, ale zawsze było wiadomo, że Beth wyjdzie za Jamesa. Podejrzewam, że James właściwie nigdy się jej nie oświadczył. Pamiętam, że w czasie przyjęcia z okazji jej szesnastych urodzin James spytał, czy nie pora już wyznaczyć daty ślubu. Nim skończyła siedemnaście lat, na świat przyszły bliźnięta. – Jaka ona była? – Radosna – odparł cicho Clay. – Nie znałem pogodniejszej od niej istoty. Tylu ludzi kochała. Tryskała energią, zawsze się śmiała. Któregoś roku był taki nieurodzaj, że obawialiśmy się, czy nie będziemy musieli sprzedać Arundel Hall. Nawet matka przestała się uśmiechać. Ale nie Beth. Powiedziała, żebyśmy przestali się nad sobą litować i wreszcie 178
zakasali rękawy. Do końca tygodnia opracowaliśmy plan, dzięki któremu udało nam się przetrwać zimę. To nie było łatwe, musieliśmy mocno zacisnąć pasa, ale plantacja ocalała. I to dzięki Beth. – A jednak wszyscy oni pomarli – szepnęła Nicole, myśląc o swojej i Claya rodzinie. – Tak. Wybuchła epidemia cholery. W całym okręgu zmarło mnóstwo ludzi. Pierwszy umarł ojciec, potem matka. Nie sądziłem, że kiedykolwiek się z tego otrząśniemy, lecz właściwie cieszyłem się, że odeszli razem. Nigdy nie chcieli żyć osobno. – Ale przecież ciągle miałeś Jamesa, Beth i bliźnięta. – Tak – uśmiechnął się. – Nadal byliśmy rodziną. – Nie chciałeś założyć własnego domu, mieć własnej żony, dzieci? Potrząsnął głową. – Wiem, że to może teraz brzmieć dziwnie, ale byłem zadowolony. Kobiet miałem w bród. Wystarczyło sięgnąć. Była taka jedna ślicznotka, tkaczka... – Umilkł i parsknął śmiechem. – Ale chyba to cię szczególnie nie ciekawi. Nicole ochoczo potaknęła. – Wydaje mi się, że po prostu nigdy nie spotkałem kogoś, kto by pasował do naszej trójki. Razem się wychowaliśmy, znaliśmy swoje myśli, pragnienia. James i ja razem pracowaliśmy, niewiele się nawet do siebie odzywając, potem wracaliśmy do domu, do Beth. Ona... Nie wiem, jak to wyrazić, ale sprawiała, że czuliśmy się dobrze. Wiem, że była żoną Jamesa, ale nigdy nie przestała się zajmować i mną. Zawsze coś dla mnie ugotowała, szyła mi koszule. Umilkł, przyciągnął bliżej Nicole i wtulił twarz w jej pachnące włosy. – Opowiedz mi o Biance – szepnęła. – Na jednym z przyjęć wydanych przez Beth – zaczął po chwili bardzo cichym głosem – jeden z gości, przybysz z Anglii, ciągle się w nią wpatrywał, wreszcie powiedział, że ostatnio 179
poznał dziewczynę, która mogłaby być jej bliźniaczką. James i ja roześmialiśmy mu się prosto w twarz, bo wiedzieliśmy, że na całym świecie nie ma nikogo takiego jak nasza Beth. Ale Beth ogromnie to zaciekawiło. Wypytała mężczyznę bardzo dokładnie i zapisała adres Bianki. Powiedziała, że jeśli kiedykolwiek wybierze się do Anglii, spróbuje odnaleźć pannę Maleson. – Ale pierwszy pojechałeś ty. – Tak. Stwierdziliśmy, że cena, jaką uzyskujemy na brytyjskim rynku za naszą bawełnę i tytoń, jest za niska. Początkowo mieli pojechać James i Beth, ja zaś miałem zostać z bliźniętami. Jednak Beth odkryła, że spodziewa się kolejnego dziecka. Stwierdziła, że za nic nie zaryzykuje podróży przez ocean, która mogłaby ją kosztować utratę dziecka, dlatego stanęło na tym, że pojadę ja. – I Beth poprosiła, żebyś obejrzał Biankę. Clay cały zesztywniał, ściskając mocno Nicole. – James i Beth utonęli zaledwie w kilka dni po moim wyjeździe, ale wiadomość o ich śmierci dotarła do Anglii dopiero po kilku miesiącach. Właśnie załatwiłem wszystkie interesy i jechałem do Bianki. Straszliwie już tęskniłem za domem, miałem serdecznie dość źle przygotowanych potraw i pilnowania, by ktoś zajął się moimi koszulami. Chciałem wrócić do domu, do rodziny. Wiedziałem jednak, że Beth by mi nie darowała, gdybym nie zdobył się na jeszcze jeden wysiłek i nie pojechał obejrzeć kobiety, która ponoć wyglądała dokładnie tak samo jak ona. Ów Anglik, który powiedział Beth o Biance, zaprosił mnie do siebie. Kiedy Bianka weszła do pokoju, w pierwszej chwili odebrało mi mowę. Wpatrywałem się w nią tylko. Potem chciałem ją chwycić w objęcia, uścisnąć i wypytać, co u Jamesa i bliźniąt. Nie chciało mi się wierzyć, że to nie Beth. Umilkł na chwilę.
180
– Następnego dnia przyjechał człowiek z wiadomością o śmierci Jamesa i Beth. Wysłali go Ellen i Horacy. Długo trwało, nim wreszcie mnie odnalazł. – To spadło na ciebie jak grom. Ból pomieszany ze zdumieniem – powiedziała Nicole, która sama znała to uczucie. – Nie mogłem się otrząsnąć. Nie chciałem wierzyć, ale tamten człowiek widział, jak wyciągano z rzeki ich ciała. Myślałem tylko o tym, że kiedy wrócę do Arundel Hall, zastanę pustkę. Moi rodzice odeszli, teraz James i Beth. Przez chwilę zastanawiałem się, czy by nie zostać w Anglii i poprosić Horacego, żeby sprzedał majątek. – Ale była Bianka. – Tak, była Bianka. Zacząłem sobie wyobrażać, że Beth właściwie nie odeszła, uznałem za omen, że wiadomość o jej śmierci przyszła w chwili, gdy poznałem kobietę tak do niej podobną. Tak mi się przynajmniej wydawało. Wpatrywałem się w Biankę i powtarzałem sobie, że Beth nie umarła, że ciągle jeszcze żyje ktoś, kto mnie kocha. Oświadczyłem się Biance. Chciałem, żeby razem ze mną wróciła do Wirginii. Wtedy nie musiałbym sam wchodzić do pustego domu. Jednak ona twierdziła, że potrzebuje czasu. Ja go nie miałem. Wiedziałem, że muszę już wracać. Czułem, że ze świadomością, że Bianka wkrótce do mnie dołączy, mogę jechać na plantację. Poza tym miałem nadzieję, że ciężka praca pozwoli mi o wszystkim zapomnieć. – Nic nie pozwoli ci o tym zapomnieć. Pocałował ją w czoło. – Pracowałem za dwóch, a może i za trzech, ale nic nie stępiło bólu. Trzymałem się z dala od domu. Nie mogłem znieść tej dźwięczącej w uszach pustki. Sąsiedzi usiłowali mi pomóc, próbowali nawet wyszukać mi żonę, ale ja tylko chciałem, żeby wróciło to, co odeszło. – Chciałeś, żeby z powrotem byli tu Beth i James. – Z dnia na dzień myśl o Beth, która znowu siądzie u mego boku, stawała się coraz natarczywsza. Pogodziłem się ze 181
śmiercią Jamesa, ale Bianka nie dawała mi spokoju. Sądziłem, że zastąpi Beth. – Dlatego zorganizowałeś to porwanie? – Tak, to był rozpaczliwy krok, ale sam już nie wiedziałem, co robić, czułem, że niedługo oszaleję. Nicole potarła policzkiem o jego pierś. – Nic dziwnego, że tak się rozgniewałeś, kiedy się dowiedziałeś, że zostałeś poślubiony mnie, nie Biance. Oczekiwałeś wysokiej blodynki, a dostałeś... – Drobną, ciemnowłosą piękność o niesamowitych ustach – roześmiał się. – Zasłużyłem wtedy, żebyś przyłożyła mi do piersi pistolet. Tyle przeze mnie przeszłaś. – Przecież oczekiwałeś Bianki – broniła go, unosząc głowę, żeby na niego spojrzeć. Clay znowu przyciągnął jej głowę do siebie. – I dzięki Bogu, że jej nie dostałem! Jakimż głupcem byłem sądząc, że jakikolwiek człowiek może zastąpić innego. Od jego słów przeszył ją dreszcz. – Kochasz jeszcze Biankę? – Nigdy jej nie kochałem. Teraz to wiem. Wszystko, co widziałem, to jej podobieństwo do Beth. Kiedy tu przyjechała, słuchałem jej, myślałem o niej przez pryzmat Beth. Ale nawet w tym zaćmieniu zdawałem sobie sprawę, że coś nie jest w porządku. Sądziłem, że kiedy Bianka pojawi się w moim domu, wszystko wróci do ludu, że będę znowu się czuł jak wtedy, kiedy żyła Beth. – Ale tak nie było? – spytała z nadzieją w głosie Nicole. – I to dzięki tobie. Choć, jak mówiłem, właściwie nie słuchałem Bianki. Podświadomie wyczuwałem, że coś jest nie tak. Wiedziałem tylko, że nie chcę wracać na noc do domu i że pracuję ciężej niż przez cały ostatni rok. Kiedy ty ze mną mieszkałaś, miałem ochotę wracać. Zaś kiedy rządziła Bianka, wolałem pola, szczególnie te bliżej młyna. Nicole uśmiechnęła się i ucałowała go przez koszulę. Nigdy nie słyszała wspanialszych słów. 182
– Potrzebowałem Wesa, żeby wrócił mi rozum – podjął. – Widziałem, jakie to na nim zrobiło wrażenie, kiedy Wes pierwszy raz zobaczył Biankę. Poczułem się usprawiedliwiony, że mam w domu ją, a nie ciebie. Wiedziałem, że Wes zrozumie. – Zdaje się, że Wesley nie przepada za Bianką. Clay parsknął śmiechem i pocałował Nicole w czubek nosa. – Oględnie powiedziane. Kiedy oświadczył, że Bianka to próżna, arogancka dziwka, uderzyłem go. Ogarnęło mnie obrzydzenie. Nie wiem, czy dlatego, że uderzyłem przyjaciela, czy też dlatego, że usłyszałem słowa prawdy. Uciekłem z domu. Nie było mnie przez dwa dni. Przez ten czas wszystko sobie dokładnie przemyślałem. Trochę to mi zajęło, ale wreszcie zobaczyłem, co narobiłem. I zmusiłem się do uznania, że Beth naprawdę nie żyje. Próbowałem ją wskrzesić przez Biankę, ale nic z tego nie wyszło. To, co mi zostało, a co przez tyle czasu lekceważyłem, to bliźnięta. Jeśli Beth i James żyją, to nie w jakiejś obcej kobiecie, ale w swoich dzieciach. Jeśli chcę coś Beth podarować, to powinna tym być dobra matka dla bliźniąt, które tak bardzo kochała, a nie kobieta, która wepchnęła Alexa do rzeki, tylko dlatego, że rozdarł jej sukienkę. – Jak się o tym dowiedziałeś? – Dzięki Rogerowi, Janie, Maggie i Luke'owi – odparł z niesmakiem. – Każde z nich uznało za swój obowiązek mi o tym powiedzieć. Wszyscy oni znali Beth i przypuszczam, że wyczuwali, że do Bianki przyciągnęło mnie przede wszystkim jej podobieństwo do zmarłej. – Dlaczego zaprosiłeś mnie na przyjęcie? – spytała wstrzymując dech. Roześmiał się i mocno ja przytulił. – Zdaje się, że oboje mamy równie małe rozumki. Pojąwszy, że chciałem Bianką zastąpić Beth, uświadomiłem sobie równocześnie, czemu tak wiele czasu spędziłem, spoglądając na śluzę przy młynie, która, notabene, wymaga naprawy. W drugiej części majątku Backesów jest jeszcze jeden młyn. 183
– Clay! Znowu się roześmiał. – Kocham cię. Nie widziałaś o tym? Wszyscy inni wiedzieli. – Nie – wyszeptała. – Nie byłam pewna. – Serce mi pękało tej nocy, kiedy opowiedziałaś mi o swoim dziadku i wyznałaś, że mnie kochasz. – Przerwał. – Następnego dnia mnie zostawiłaś – podjął po chwili. – Dlaczego? Spędziliśmy cudowną noc, a następnego ranka byłaś wobec mnie taka zimna. Doskonale pamiętała portret w gabinecie Claya. – Ta kobieta na obrazie w twoim gabinecie to Beth, prawda? Skinął głową. – Sądziłam, że to Bianka. Wyglądało to jak relikwia. Jak mogłam konkurować z kobietą, którą uwielbiałeś? – Już go tam nie ma. Wrócił na swoje miejsce nad kominkiem w jadalni. Ubrania zamknąłem w kufrze wraz z innymi. Może Mandy kiedyś będzie chciała z nich skorzystać. – Clay, i co teraz? – Już ci mówiłem. Chcę, żebyśmy jeszcze raz się pobrali, publicznie, wobec jak największej liczby świadków. – A co z Bianką? – Już jej powiedziałem, że ma wrócić do Anglii. – I jak to przyjęła? Zmarszczył brwi. – Nie wyglądała na uszczęśliwioną, ale będzie musiała ustąpić. Zapłacę jej. Dobrze, że tak szybko oprzytomniałem. Zdążyła już wydać mnóstwo pieniędzy. – Nagle przerwał i głośno się roześmiał. – Jesteś prawdziwym wyjątkiem. Nie znam innej kobiety, która by okazywała wrogowi tyle serca. Nicole odsunęła się od niego i spojrzała zdziwiona. – Bianka nie jest moim wrogiem. Właściwie powinnam ją kochać, bo to ona mi ciebie podarowała.
184
– Nie sądzę, żeby „podarować” było odpowiednim słowem. – Ja też – zachichotała Nicole. Clay z uśmiechem gładził jej skronie. – Wybaczysz mi, że byłem taki głupi i ślepy? – Tak – szepnęła, nim jego usta spoczęły na jej wargach. Świadomość, że Clay ją kocha, sprawiła, że Nicole poczuła, jak ogarnia ją gorąca fala namiętności. Mocno objęła go ramionami za szyję i przywarła do niego ze wszystkich sił. Żadne nie zauważyło pierwszych kropli deszczu. Rozłączyli się dopiero, kiedy niebo rozcięła pierwsza błyskawica i chlusnęły na nich lodowate strugi. – Schowajmy się! – krzyknął Clay, wstając i pociągając za sobą Nicole. Chciała ruszyć w stronę żaglowca, ale Clay poprowadził ją w przeciwnym kierunku. Pobiegli na drugą stronę polany. Kiedy Nicole stała w strugach deszczu, rozcierając zmarznięte ramiona, Clay wyciągnął nóż i zaczął ścinać krzaki. – Niech to licho! – zaklął, najwyraźniej nie mogąc znaleźć tego, czego szukał. Nagle za krzakami pojawiło się coś, co wyglądało jak mała piwniczka. Clay objął Nicole i prawie wepchnął ją do środka. Drżała. Suknia całkiem przemokła na lodowatym deszczu. – Cierpliwości. Zaraz rozpalę ogień – powiedział Clay, klękając w kącie izby. – Co to za miejsce? – spytała, klękając obok. – Znaleźliśmy tę piwnicę... James, Beth i ja... i właśnie dlatego posadziliśmy tutaj drzewa i krzaki. James poprosił jednego z murarzy, by mu pokazał, jak się buduje palenisko. Ruchem głowy wskazał dość prymitywną konstrukcję, z którą właśnie się zmagał. Kiedy ogień wreszcie zapłonął, Clay usiadł na piętach. – Byliśmy przekonani, że nikt nie zna naszej kryjówki, ale kiedy dorosłem, zrozumiałem, że dym zdradzał nas lepiej, niż gdybyśmy wywiesili flagę. Nic dziwnego, że rodzice nigdy nie 185
protestowali przeciwko naszym „zniknięciom”. Wystarczyło, by zerknęli przez okno, a już wiedzieli, gdzie jesteśmy. Nicole wstała, żeby się rozejrzeć. Piwnica miała około dwunastu stóp długości i dziesięciu szerokości. Pod ścianami ustawiono proste ławy i sporą sosnową skrzynię, z której nieheblowanych ścianek sterczały drzazgi. W zagłębieniu w ścianie coś połyskiwało. Nicole podeszła, żeby się temu przyjrzeć. Ręka natrafiła na coś chłodnego i gładkiego. Wyjęła to i odwróciła w stronę ognia. W dłoni trzymała bryłkę zielonkawego szkła, w którym zatopiono maleńki, srebrny medalik w kształcie jednorożca. – Co to? Clay odwrócił się i uśmiechnął. Potem na chwilę spoważniał, wyjął Nicole z ręki bryłkę. Nicole usiadła przy nim. Po chwili Clay zaczął mówić, cały czas obracając i oglądając kulę. – Tego jednorożca ojciec Beth przywiózł jej w prezencie z Bostonu. Ogromnie jej się podobał. Pewnego dnia siedzieliśmy tutaj razem, James właśnie skończył rozpalać ognisko i Beth powiedziała, że ma nadzieję, że na zawsze pozostaniemy przyjaciółmi. Nagle odczepiła z łańcuszka jednorożca i powiedziała, że pójdziemy oglądać, jak się dmucha szkło. James i ja poszliśmy za nią, wiedząc, że Beth coś planuje. Poprosiła starego Sama, żeby wydmuchał dla nas kulę. Wszyscy troje dotknęliśmy jednorożca i poprzysięgliśmy sobie wieczną przyjaźń, a Beth wrzuciła srebrny medalik do roztopionego szkła. W ten sposób, powiedziała, nikt inny nie będzie mógł go już dotknąć. Jeszcze raz spojrzał na przedmiot i oddał go Nicole. – To było głupie i dziecinne, ale wtedy sądziliśmy, że to bardzo wiele znaczy. – To wcale nie wydaje mi się głupie i, jak widać, okazało się skuteczne – uśmiechnęła się Nicole. Clay potarł dłonie, po czym spojrzał na nią pociemniałymi oczami. 186
– Czy deszcz aby nie przerwał nam jakiegoś bardzo interesującego zajęcia? Nicole popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Istne uosobienie niewinności. – Nie rozumiem, co możesz mieć na myśli. Clay wstał, podszedł do rozpadającej się ze starości skrzyni i wyciągnął z niej dwa najbardziej zakurzone i pogryzione przez mole koce, jakie świat widział. . – Gdzież wam do różowych, jedwabnych prześcieradeł – powiedział, śmiejąc się z dowcipu, którego Nicole nie rozumiała. – Ale lepsze to niż goła ziemia. : Odwrócił się i wyciągnął ramiona do Nicole. Podbiegła do niego i mocno się w niego wtuliła. – Kocham cię, Clay – wyszeptała. – Kocham cię tak bardzo, że aż mnie to przeraża. Pospiesznie zaczął wyciągać z jej włosów szpilki. Gładził gęste, ciemne, lśniące loki. – Czego miałabyś się bać? – spytał cicho, wodząc ustami po jej szyi. – Jesteś moją żoną, jedyną, której pragnę. Żadnej innej nigdy nie będę miał. Myśl o nas, o naszych dzieciach. Clay musnął językiem płatek jej ucha i Nicole poczuła, jak uginają się pod nią nogi. – Dzieci – powtórzyła bez tchu. – Chciałabym mieć dzieci. Odsunął się od niej i uśmiechnął. – Tworzenie dzieci nie jest łatwe. Wymaga wiele, hmm... ciężkiej pracy. Nicole roześmiała się, jej oczy promieniały szczęściem. – Może powinniśmy spróbować? – odparła z powagą. – Wszystko staje się prostsze, jeśli tylko często i wytrwale się... ćwiczy. – Chodź tu, ty mała jędzo – powiedział, biorąc ją w ramiona.
187
Ostrożnie złożył ją na kocach. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. To miejsce zamieszkiwały duchy. Duchy, które, Nicole czuła to wyraźnie, teraz się do nich uśmiechały. Clay rozpiął guziki mokrej sukni, odsłonił kawałek nagiego ciała i ucałował. Ściągnął Nicole ubranie, jakby była dzieckiem. Nicole sama zdjęła halkę. Nie mogła się doczekać dotyku Claya na nagiej skórze. – Jesteś taka piękna – powiedział, przyglądając się jej w migotliwym blasku płomieni. – Nie czujesz się rozczarowany, że nie jestem blondynką? – Cii – nakazał z udawaną surowością. – Niczego bym w tobie nie zmienił, ani jednego kawałeczka. Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, potem zaczęła rozpinać mu koszulę. Pierś miał twardą, muskularną, gładką. Brzuch mocny i płaski. Nicole czuła, jak cała się pręży na widok tej pięknej sylwetki. Jego smukłe, twarde dało kontrastowało z jej krągłościami i miękkością. Podobało jej się. Lubiła patrzeć, jak się porusza, lubiła obserwować pracę mięśni, kiedy Clay ujarzmiał konia, albo kiedy rzucał stufuntowe worki zboża. Zadrżała, przyciskając wargi do ciepłej, brązowej skóry jego brzucha. Clay przyglądał się Nicole, w jej wyrazistych oczach odbijały się wszystkie uczucia. Kiedy wreszcie źrenice pociemniały z pragnienia, nabierając koloru ciemnego brązu, poczuł nagły dreszcz. Żadna kobieta nigdy jeszcze na niego tak nie działała. Zapomniał o słowach miłości, po prostu chciał ją mieć. Niemal zdarł z siebie ubranie, w rekordowym tempie ściągnął długie, obcisłe buty. Jego pocałunki nie były już czułe i delikatne, a kiedy schwycił w usta jej ucho, wydawało się, że je oderwie. Ustami, językiem, zębami wodził po jej szyi, ramionach, wracając wreszcie do piersi. Nicole wyprężyła się pod jego dotykiem. Muśnięcia jego języka na jej piersiach sprawiały, że raz za razem przechodził ją ogień. Wargi przesunęły się w dół, do brzucha, który cały się 188
napiął pod słodkim naporem ust Claya. Zanurzyła dłonie w jego gęstych włosach, przyciągając z powrotem głowę mężczyzny do swojej. – Clay – szepnęła, nim wargami zamknął jej usta. Położył się na niej, a Nicole uśmiechnęła się z zamkniętymi oczami, czując na sobie ciężar jego ciała Należał do niej. Całkowicie i wyłącznie do niej. Kiedy w nią wszedł, jak zwykle poczuła zaskoczenie i rozkosz, odkrywając na nowo jego męskość. Wypełniał ją sobą tak całkowicie, iż myślała, że umrze z uniesienia. Poruszali się razem, najpierw wolno, dopóki Nicole nie stwierdziła, że dłużej już tego nie zniesie. Dłońmi gładziła twarde, gładkie plecy, pośladki, czując pracę jego mięśni, czując siłę, która drzemała pod tą gorącą skórą. Wreszcie oboje wybuchli, Nicole czuła, jak sztywnieje od bioder aż do stóp. Kiedy Clay zsunął się na ziemię i przygarnął ją do siebie, jej nogi drżały. Uśmiechnęła się i wtuliła się w niego, całując go w ramię, smakując jego pot. Zasnęli w swoich ramionach.
13 W pierwszej chwili po przebudzeniu Nicole sądziła, że jest nadal w piwniczce. Ale czując na sobie promienie słońca, które przez koronkowe firanki Ellen zaglądało do sypialni, natychmiast wróciła do rzeczywistości. Miejsce obok było puste, na poduszce zostało wgłębienie, świadectwo niedawnej obecności Claya. Nicole przeciągnęła się rozkosznie, prześcieradło zsunęło się z jej nagiego ciała. Wczoraj wieczorem, po tym jak się kochali w piwniczce, spali przez kilka godzin. Obudziwszy się, zobaczyli, że księżyc już świeci na niebie, a ogień w palenisku wygasł. Oboje byli przemarznięci. Szybko wciągnęli na siebie
189
wilgotne ubrania i pobiegli na statek. Clay wolno zawrócił do posiadłości Backesów. Kiedy dotarli na miejsce, Clay zakradł się do kuchni i wrócił stamtąd, dźwigając wielki kosz pełen owoców, sera, chleba i wina. Rozbawiło go, kiedy Nicole zaledwie po połowie kieliszka trunku nabrała ochoty na miłość. Kochali się wśród porozrzucanego jedzenia, całowali się i jedli, śmiali się i żartowali, aż wreszcie znowu zasnęli w swoich objęciach. Nicole poruszyła się i wyjęła spod uda ogryzek jabłka. Z uśmiechem odłożyła go na stolik. Wiedziała, że na prześcieradłach Ellen po wsze czasy pozostaną plamy – ślady ich szalonej nocy. Ale jak się z czegoś takiego wytłumaczyć? Przecież nie może powiedzieć, że nalała wina w zagłębienie między łopatkami Claya, a on zamiast poczekać cierpliwie, aż ona wszystko do końca wyliże, odwrócił się na plecy. Nie, takich rzeczy nie mówi się uprzejmej pani domu. Odrzuciła kołdrę, rozmasowała sobie ramię. W powietrzu unosił się już zapach jesieni. W szafie wisiała aksamitna suknia w kolorze wina, dokładnie takiego samego, jakie pili wczoraj z Clayem. Nicole włożyła ją szybko, zapinając na małe perełki. Suknia miała długie rękawy, wysoki kołnierz i opinała ściśle biust. Spódnica spływała ku ziemi w luźnych fałdach. Prosta, ciepła, elegancka suknia, dokładnie taka, jakiej Nicole potrzebowała w ten chłodny poranek. Podeszła do lustra, żeby ułożyć włosy. Chciała dziś wyglądać szczególnie dobrze. Clay zamierzał poinformować wszystkich w czasie obiadu o ich zamiarze powtórnego zawarcia małżeństwa i zaprosić na ślub w święta Bożego Narodzenia. Nicole udało się go przekonać, że lepiej będzie, jeśli jeszcze trochę poczekają i przygotują w Arundell Hall prawdziwe wesele. Goście Ellen zaczną się rozjeżdżać dziś po południu, więc Clay chciał oficjalnie ich powiadomić o ślubie, nim zdążą opuścić posiadłość Backesów. Nicole tylko raz zmyliła drogę i dość szybko znalazła się na trawniku, gdzie uginały się świeżo nakryte stoły. Wszędzie 190
kręcili się goście, rozmawiając leniwie i jedząc. Wszyscy wyglądali na zmęczonych, widać było, że mieli już dość zabawy. Nicole nie mogła się doczekać, kiedy wróci do Arundel Hall – jako jego pani. Przy niewielkim stoliku pod wiązem siedziała samotnie Bianka. Nicole gnębiły wyrzuty sumienia. W końcu to trochę nie w porządku, że ta Angielka przebyła tak długą drogę tylko po to, żeby się dowiedzieć, że jej narzeczony jest już żonaty. Niepewnie postąpiła krok do przodu. I wtedy Bianka uniosła wzrok znad talerza załadowanego jedzeniem, patrząc na Nicole oczami pełnymi łez nienawiści. Zmieszana Nicole uniosła rękę do ust i odeszła. Poczuła się jak hipokrytka. Skoro to ona, Nicole wygrała, to oczywiście, teraz stać ją na okazanie współczucia Biance. Zwycięzcy łatwo się zdobyć na łaskawość. Wróciła do stołów, ale raptem przestała być głodna. Nagle wyrósł przed nią jakiś nieznajomy. – Przepraszam, pani Armstrong. Nicole spojrzała na niego znad talerza. – Słucham. Mężczyzna był wysoki, silny, ale jego małe, blisko osadzone, lśniące dzikim blaskiem oczy nie dawały jej spokoju. – Pani mąż kazał powiedzieć, że czeka na panią na statku. Nicole natychmiast wstała i obeszła stół, podchodząc do mężczyzny. – Lubię takie posłuszne kobiety. Widać Clay dobrze sobie panią ułożył – zarechotał. Nicole otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale dała sobie spokój. Wiedziała, że do tego gruboskórnego typka nic by nie dotarło. – Sądziłam, że pan Armstrong ogląda wyścigi konne – odparła, akcentując owo „pan Armstrong”, ale poszła za mężczyzną, który ruszył w stronę rzeki.
191
– Mężczyzna nie musi się wiecznie opowiadać kobiecie – prychnął, mierząc Nicole wzrokiem i przez dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na jej biuście. Nicole gwałtownie przystanęła. – Myślę, że będzie lepiej, jeśli wrócę do domu. Zechce pan przekazać mojemu mężowi, że będę tam na niego czekała. Wykręciła się na pięcie i zawróciła w stronę domu. Nie zrobiła nawet dwóch kroków, kiedy mężczyzna zatrzymał ją, kładąc ciężką dłoń na jej ramieniu. – Słuchaj no, Francuzeczko – powiedział, wykrzywiając wargi. – Wiem o tobie wszystko. Ostrzegano mnie, żeś kłamliwa i wykrętna. Wiem, coś zrobiła mojej kuzynce. Nicole przestała się wyrywać i spojrzała na niego. – Jakiej kuzynce? Proszę mnie puścić, albo będę krzyczała. – Tylko spróbuj, a twój mężulek nie dożyje jutra. – Clay? Co wyście mu zrobili? Gdzie on jest? Jeśli się okaże, że coś mu się stało, to ja... to ja... – No, co? O, jaka panienka gorąca. Mówiłem tacie, żeś niewiele lepsza od byle suki. Widziałem, jak sic uganiałaś za Clayem, jak się na nim uwieszałaś. Żadna przyzwoita kobieta by się tak nie zachowała. – Czego pan chce? Oczy Nicole były ogromne, rozszerzone strachem. Mężczyzna uśmiechnął się do niej. – Nieważne, czego chcę, ważne, co wezmę, jasne? Słuchasz mnie? Bez słowa potaknęła, czując, jak ogarniają ją mdłości. – Pójdziesz ze mną do śluzy, do naszej łodzi. Pewnie, że nie jest taka wytworna, jak ta na której do tej pory pływałaś, ale dla takiej ladacznicy wystarczy. Potem spokojnie, bez szarpania wejdziesz na pokład i wybierzemy się razem na przejażdżkę. – Do Claya? – Jasne, złotko. Mówiłem ci, że jeśli będziesz posłuszna, Clayowi nic się nie stanie. 192
Nicole skinęła głową. Mężczyzna, nie zwalniając uścisku, wziął ją po ramię. Jedyne, o czym w tej chwili potrafiła myśleć, to że Clayowi grozi niebezpieczeństwo i że musi mu pomóc. Mężczyzna poprowadził ją na stary, zniszczony statek, przycumowany nieco na uboczu. Tam czekali na nich dwaj inni. Jeden był stary, kościsty i brudny. Pod pachą trzymał Biblię. – Oto nadchodzi! – zawołał. – Występna Jezabel, upadła grzesznica! Nicole spojrzała na niego i już chciała odpowiedzieć, kiedy jej towarzysz mocno ją popchnął. Potknęła się i upadła na niedorostka, która stał obok starca. – Mówiłem, że masz być cicho – warknął ten, który ją popchnął. – Zajmij się nią, Izaak. I dopilnuj, żeby się nie odezwała. Nicole spojrzała na chłopca, który lekko oparł dłonie na jej ramionach. Rysy miał delikatniejsze, nie tak ostre jak dwaj pozostali mężczyźni. Zachwiała się, kiedy statek odbił od brzegu, ale chłopiec ją przytrzymał. Odwróciła się, żeby popatrzeć na dom Backesów. Tam przez trawnik, w białym kapeluszu na głowie jechał Clay. Na szyi konia, którego dosiadał, zawieszono girlandę kwiatów. Najwyraźniej Clay wygrał i teraz świętował zwycięstwo. Nicole natychmiast pojęła, co się stało. Ci ludzie nie mieli Claya, wcale go nie uwięzili. Wiedziała, że jej krzyk usłyszano by na brzegu. Otworzyła usta, zaczerpnęła głęboko powietrza, ale nim zdążyła krzyknąć, olbrzymia, twarda dłoń wylądowała na jej twarzy. Nieprzytomna osunęła się w ramiona Izaaka. – Po coś to zrobił, Abe? – A co, może jeszcze miałem czekać? Gdybyś się tak w nią nie wgapiał, może byś zauważył, że chciała narobić wrzasku. – Ale mogłeś ją powstrzymać w inny sposób. Przecież mógłbyś ją zabić! – Pewnie, ty byś jej zamknął usta pocałunkami – prychnął Abe. – Założę się, że to by jej nie zdziwiło. A może chcesz się z nią teraz zabawić? My z tatą będziemy pilnować. 193
– To grzech, chłopcze – odezwał się Eliasz Simmons. – Ta kobieta to nierządnica, grzesznica i zabieramy ją, żeby zbawić jej duszę. – Oczywiście, że tak, tato – odparł Abe, mrugając porozumiewawczo do Izaaka. Izaak odwrócił wzrok. Nie zwracał uwagi na pomruki brata, lecz usiadł na pokładzie i oparł się o maszt, nie wypuszczając z ramion Nicole. Nie sądził, że będzie taka lekka. Zdawało mu się, że trzyma w objęciach dziecko, a nie dorosłą kobietę. Skrzywił się, kiedy Abe rzucił mu sznur, brudną chustkę i kazał związać Nicole. Tyle dobrze, że jeśli on to zrobi, więzy nie poranią jej delikatnej skóry. Od wczoraj, od chwili kiedy Abe oznajmił, że mają porwać śliczną panią Armstrong, Izaak zmagał się ze sobą. Abe powiedział ojcu, że Clay tak naprawdę jest mężem ich kuzynki, Bianki, i że ta ladacznica, Nicole, tak oplatała Claya, że ten opuścił Biankę i żył z francuską dziwką. To wystarczyło Eliaszowi, który gotów był natychmiast ukamienować dziewczynę. Ale Izaak od początku był przeciwny porwaniu. Nie wierzył Biance, choć to jego kuzynka. Wcale nie wyglądała na uszczęśliwioną, kiedy się pierwszy raz spotkali. Jednak Abe ciągle powtarzał, jaką to krzywdę wyrządzono Biance. Twierdził, że przetrzymają Nicole tylko do czasu uzyskania unieważnienia. Wypuszczają, kiedy Bianka poślubi Claya. Teraz zaś, trzymając Nicole na kolanach, Izaak nie potrafił sobie wyobrazić, żeby kłamała, albo była łasa na pieniądze Claya. Zdaje się, że ona naprawdę go kochała. Jednak Abe twierdzi, że nie może być przyzwoitą kobieta, która patrzy na mężczyznę tak jak Nicole na Claya. Żony muszą być przyzwoite, spokojne, niewyzywające – takie jak ich matka. Izaaka zdziwiły te słowa, bo gdyby to zależało od niego, wybrałby sobie na żonę kobietę taką jak Nicole, a nie taką jak ich matka. Ale może po prostu on nie potrafi odróżnić dobra od zła i tak samo jak Nicole jest skazany na potępienie? 194
– Izaak! – rozległ się głos Abego. – Przestań marzyć i słuchaj, co do ciebie mówią. Wraca jej przytomność, nie chcę, żeby się darła. Zaknebluj ją. Izaak posłuchał brata, bo to robił od dzieciństwa. Nicole powoli otworzyła oczy. Straszliwie bolała ją szczęka i głowa, wszystko było takie zamazane. Chciała poruszyć ustami, ale coś jej przeszkadzało, dusiło. – Niech się pani nie rusza. Przy mnie nic pani nie grozi – szepnął Izaak tak, by tylko ona słyszała. – Wyciągnę knebel, kiedy tylko dotrzemy na miejsce. Niech pani zamknie oczy i odpocznie. – Już się obudziła, ta córka szatana? – zawołał Eliasz do młodszego syna. Nicole spojrzała na chłopca. Nie chciała ufać żadnemu z tych mężczyzn, ale nie miała wyboru. Izaak mrugnął do niej. Posłusznie zamknęła oczy, chroniąc je przed promieniami słońca. – Nie, tato – odkrzyknął Izaak. – Śpi. Wes – spytał Clay, marszcząc brwi – nie widziałeś gdzieś Nicole? Wes oderwał wzrok od ładnej rudowłosej dziewczyny, która trzepotała do niego rzęsami. – Już ją zgubiłeś? Chyba będę musiał ci udzielić kilku lekcji, jak utrzymać przy sobie kobietę – zażartował. Jednak widząc twarz przyjaciela, natychmiast spoważniał. Odstawił kufel i razem z Clayem odszedł od stołu. – Niepokoisz się? Kiedy ostatnio ją widziałeś? – Dziś rano. Spała, kiedy poszedłem na wyścigi. Ellen mówiła, że widziała, jak Nicole wychodzi do ogrodu. Potem straciła ją z oczu. Pytałem kobiet, ale żadna jej nie spotkała. – A gdzie Bianka? – Je – odparł Clay. – Pierwsza rzecz to to sprawdziłem. Ale i tak niewiele mogła zrobić. Kobiety mówiły, że od rana nie ruszała się od stołu. 195
– A może Nicole poszła się przespacerować? Może potrzebowała trochę spokoju? Zmarszczka na czole Claya jeszcze bardziej się pogłębiła. – W czasie obiadu mieliśmy ogłosić, że w czasie świąt zamierzamy się powtórnie pobrać. Chcieliśmy wszystkich zaprosić na przyjęcie. – Obiad skończył się godzinę temu – mruknął Wes, przyglądając się, jak goście zaczynają się kierować w stronę śluzy. Wracali już do domów. – O tym by nie zapomniała. – Nie – odparł głucho Clay. – Nie zapomniałaby. Mężczyźni spojrzeli po sobie. Obaj mieli jeszcze w pamięci śmierć Jamesa i Beth. Skoro nawet taki świetny żeglarz jak James zatonął... – Idziemy po Travisa – zadecydował Wes. Clay potaknął i ruszył w stronę gości, którzy jeszcze nie odjechali. Niepokój ściskał mu serce. Na wieść, że Nicole może grozić niebezpieczeństwo, wszyscy goście zareagowali natychmiast. Wszelkie zajęcia odłożono, zabawy przerwano. Kobiety szybko zaplanowały poszukiwania w lasach wokół plantacji, dzieci biegały od budynku do budynku, mężczyźni ruszyli w stronę rzeki. – Umie pływać? – zapytał Horacy. – Tak – odparł Clay, patrząc w wodę, czy nie dostrzeże tam drobnej sylwetki z długimi, ciemnymi włosami. – A może się pokłóciliście? Może wróciła konno do Arundel Hall? – spytał Travis. – Nie! Powtarzam ci, że nie! Nie pokłóciliśmy się! Nie wyjechałaby bez słowa! Travis położył Clayowi dłoń na ramieniu. – A może zbiera w lesie orzechy i zapomniała o całym świecie? Ale w jego głosie nie było pewności. Zdążył już na tyle poznać młodą żonę Claya, żeby wiedzieć, że to mądra, rozważna kobieta. – Horacy – powiedział cicho – trzeba ściągnąć psy. 196
Clay odwrócił się i ruszył w stronę domu. Tylko w ten sposób mógł zapanować nad gniewem. Był wściekły na siebie, że choć na kilka chwil opuścił Nicole, i na nią, że go tak zostawiła. Jednak najgorsze w tym wszystkim było poczucie własnej bezradności. Nicole równie dobrze mogła znajdować się o kilka kroków od niego albo o kilkadziesiąt mil stąd, a on nie miał pojęcia, gdzie jej szukać. Nikt nie zwracał uwagi na Biankę, która uśmiechnięta stała z boku, trzymając pełny talerz. Zrobiła, co miała do zrobienia, teraz pora wracać do domu. Miała już dość ludzi, którzy ciągle wypytywali, kim jest i dlaczego mieszka u Claya. Psy niespokojnie biegały z miejsca w miejsce. Otaczało je zbyt wielu ludzi i zbyt wiele zapachów. Co chwila odnajdowały gdzieś kolejny trop i najprawdopodobniej się nie myliły. Horacy zajął się psami, zaś Clay wypytywał gości. Rozmawiał z każdym mężczyzną, kobietą i dzieckiem. Ale odpowiedź była ciągle taka sama: nikt sobie nie przypominał, żeby tego ranka widział Nicole. Jeden z niewolników pamiętał, że podawał jej jajecznicę, ale nie wiedział, co potem zrobiła. Kiedy zapadła noc, mężczyźni wyruszyli z latarniami do lasu. Czterej inni wypłynęli statkami na rzekę, wołając Nicole. Przeszukano wodę i brzegi, ale nigdzie nie znaleziono żony Claya. Z nastaniem ranka mężczyźni zaczęli wracać do domu. Nie patrzyli Clayowi w oczy, nie mogli znieść jego rozgorączkowanego, pełnego niepokoju spojrzenia. – Clay! – zawołała jakaś kobieta. Natychmiast uniósł głowę i zobaczył Amy Evans, która biegła od śluzy, wymachując czepkiem. – Czy to prawda, że twoja żona gdzieś zniknęła? – Wiesz coś? – spytał Clay. Oczy miał zapuchnięte, był nie ogolony. Amy uniosła rękę do piersi, żeby uspokoić oddech po biegu. – Ubiegłej nocy jeden z mężczyzn wstąpił do nas, pytając, czy nie widzieliśmy twojej żony. Ben i ja powiedzieliśmy, że 197
nie, ale dziś rano Debora, nasza najstarsza córka, przypomniała sobie, że nad śluzą widziała Nicole i Abrahama Simmonsa. – Kiedy? – zawołał Clay, potrząsając przysadzistą kobietą za ramiona. – Wczoraj rano. Posłałam Deborę, żeby przyniosła szale, bo się zrobiło chłodno. Powiedziała, że widziała, jak Abe szedł z ręką na ramieniu Nicole. Zmierzali w stronę rzeki. Debora nigdy za nim nie przepadała, więc nie podeszła, tylko wzięła szale ze statku i szybko wróciła. – Czy widziała, jak Nicole wsiada na statek Simmonsów? – Nie, nic nie widziała. Zasłaniał ich ten duży cyprys. Poza tym Debora chciała zdążyć na wyścigi. Zapomniała o całej sprawie, przypomniała sobie dopiero dziś rano, kiedy przy śniadaniu rozmawialiśmy z Benem i zniknięciu twojej żony. Clay wpatrywał się w Amy. Jeśli Nicole wsiadła na statek, to znaczy, że ciągle jeszcze żyje. Nie utonęła, jak zaczął się już lękać. A mogło istnieć mnóstwo powodów, _dla których popłynęła z Abe Simmonsem. Wystarczyło, aby powiedział, że ktoś jej potrzebuje, poszłaby bez chwili namysłu. Clay zacisnął ręce na ramionach Amy. Potem schylił się i głośno cmoknął ją w usta. – Dziękuję – szepnął. Do jego oczu wrócił blask. – Do usług, Clay – odparła ze śmiechem. Clay wypuścił kobietę. Przyjaciele i sąsiedzi stali w milczeniu. Żaden z nich przez całą noc nie zmrużył oka. – Ruszajmy – powiedział Travis, klepiąc Claya po ramieniu. – Żona Eliasza najprawdopodobniej rodziła kolejne dziecko i Abe złapał pierwszą kobietę, jaka mu się nawinęła pod rękę. Clay i Travis przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy. Żaden z nich w to nie wierzył. Eliasz był szaleńcem i to niebezpiecznym. Zaś popędliwy, zawsze nachmurzony Abe nigdy nie ukrywał zawiści, jaką żywił wobec innych, zamożnych plantatorów.
198
Ktoś dotknął ramienia Claya. Odwrócił się i zobaczył Janie, która podawała mu koszyk pełny jedzenia. – Weź to – powiedziała cicho. Jej twarz poszarzała, rumieńce gdzieś zniknęły. Clay nigdy jeszcze nie widział jej tak zmartwionej. Wziął kosz i mocno uścisnął dłoń Janie. Potem spojrzał na Travisa i na Wesleya, który stanął obok brata. Skinął głową i wszyscy trzej szybkim krokiem ruszyli w stronę statku Claya. Wes najpierw podbiegł do swojego. Kiedy dołączył do Claya i Travisa, w ręku trzymał pistolety. Mężczyźni bez słowa się uśmiechnęli, odbili od brzegu i popłynęli w stronę farmy Simmonsów. Przez cały dzień Nicole poruszała się na granicy jawy i snu. W chwilach przytomności przyglądała się koronom drzew, które układały się w nierzeczywisty wzór z plam słońca i cienia. Izaak oparł ją troskliwie na zwojach sznurów i starych worków. Rytmiczne kołysanie statku i ból w szczęce sprawiły, że leżała spokojnie, nie myśląc o związanych dłoniach i nogach ani o zakneblowanych ustach. Rzeki w Wirginii łączą się, tworząc skomplikowany system. Niewielki żaglowiec płynął dopływami i kanałami, które łączyły ze sobą kolejne rzeki. Czasem przesmyk był tak wąski, że mężczyźni musieli sięgać po wiosła, by odpychać się od drzew. – Dokąd my płyniemy, Abe? – pytał Izaak. Abe uśmiechał się tajemniczo. Nie miał zamiaru mówić tego młodszemu bratu. Wiele lat temu trafił na pewną wysepkę i postanowił ją sobie zapamiętać, w razie gdyby kiedyś okazała się potrzebna. Kazał ojcu wracać na farmę. Zdawał sobie sprawę, że mężczyźni z pewnością rozpoczną poszukiwania, a stary Eliasz na jakiś czas ich zajmie. Z pewnością przyzna się, że porwali tę kobietę, ale minie wiele godzin, nim ktokolwiek pojmie coś z jego bezładnej gadaniny. Abe uśmiechnął się na myśl o swoim sprycie. Teraz musi już tylko jakoś się uporać z
199
małym. Spojrzał na związaną kobietę, która leżała nieruchomo na stercie worów. Uśmiechnął się i oblizał. Słońce już zachodziło, kiedy Abe skierował statek ku brzegowi. Izaak wstał i zmarszczył brwi. Ponad godzinę temu minęli ostatnie siedlisko ludzkie. Od jakiegoś czasu płynęli w nieruchomym, zielonym szlamie. W powietrzu śmierdziało. – Zbierajmy się stąd – powiedział, rozglądając się wokoło. – Nie sposób wytrzymać w tym smrodzie. – Właśnie o to chodziło. Zeskocz do tej łódki. Żwawo! – nakazał Abe, gdy Izaak usiłował zaprotestować. Chłopiec zbyt był wdrożony do posłuszeństwa, .by nie usłuchać. Nie podobała mu się ta okolica. W wodzie dostrzegł długą sylwetkę węża. Zeskoczył z żaglowca i zapadł się po kostki w zielonkawym mule. Brnął po kolana w pienistym szlamie, aż doszedł do łódki. Odwiązał ją, wskoczył do środka, wziął wiosła i podpłynął do statku. Abe stał na pokładzie, trzymając Nicole. Podał dziewczynę bratu, po czym sam zsunął się do łódki. – Połóż ją na dnie i bierz się za wiosła – rozkazał. – Przed nami jeszcze kawał drogi. Izaak zrobił, jak mu nakazano, oparłszy sobie Nicole o kolano. Martwił go strach, który dojrzał w jej oczach, i chciał ją jakoś uspokoić. – Wybij ją sobie z głowy, mały – prychnął Abe, spoglądając na brata. – Ona wie, do kogo należy. Izaak odwrócił wzrok, przypomniawszy sobie o Clayu. Ani przez chwilę nie podejrzewał, że brat może mieć ha myśli kogoś innego. Wiosłowanie przez szlam nie było łatwe. Izaak musiał wielokrotnie się zatrzymywać i czyścić wiosła z mułu. Robiło się coraz ciemniej, resztki światła nie mogły się przebić przez korony wysokich drzew. Chłopiec uniósł głowę. Zdawało mu się, że drzewa nachylają się ku niemu, jakby chciały go przygnieść. 200
– Abe, nie podoba mi się tutaj. Nie możemy jej tu zostawić. Dlaczego nie chcesz zabrać jej na farmę? – Dlatego żeby ją tam znaleziono, ot co. A poza tym chyba nic nie wspominałem, że chcę ją tutaj zostawić. Dobra, przybijaj. Izaak odpychał łódź od dna wiosłami, wreszcie przybił do brzegu. Abe wyskoczył na ląd i przez chwilę gmerał obok drzewa. Kiedy znalazł latarnię, mruknął zadowolony: była tam gdzie ją zostawił. – Chodźcie za mną. – Jeszcze chwilę, niedługo zdejmę więzy – szepnął Izaak, podnosząc Nicole. Ledwie skinęła, opierając głowę na jego ramieniu. Abe uniósł wysoko latarnię, która oświetliła niskie drzwi. W mroku wydawało się, że wyrastają z niczego i donikąd prowadzą. – Znalazłem to miejsce wiele lat temu – oświadczył z dumą, otwierając rygiel. Znaleźli się w kamiennej piwnicy składającej się z jednej izby. W brudnym, zaśmieconym liśćmi pomieszczeniu nie było żadnych mebli. Izaak postawił chwiejącą się Nicole na ziemi i wyjął jej z ust knebel. Głęboko zaczerpnęła powietrza, do oczu napłynęły jej łzy wdzięczności. Chłopiec zdjął jej więzy z rąk, ale kiedy klęknął, żeby uwolnić nogi, Abe ryknął na niego: – Co ty, u licha, wyprawiasz? Nie kazałem ci jej rozwiązywać! Izaak w mroku wpatrywał się w brata. – Przecież i tak nic nie zrobi. Nie widzisz, że ledwo trzyma się na nogach? Znajdzie się tu coś do jedzenia? Gdzie jest woda? – Niedaleko jest stare źródło. – Co to za miejsce? – spytał Izaak, rozglądając się ze wstrętem. – Nie rozumiem, jak można było tu coś budować, – Przypuszczam, że nie zawsze tu były moczary. Rzeka musiała zmienić bieg i odcięła tę część od lądu. Trafiają się tu 201
dziki, jest mnóstwo zajęcy, niedaleko brzegu rośnie kilka jabłonek. A teraz przestań nudzić, tylko idź po wodę. Ostatnim razem zostawiłem tu cynowe wiadro. Izaak niechętnie wyszedł w mrok. Nicole oparła się o mur. Bolały ją nadgarstki i kostki, ciągle nie miała czucia w stopach i dłoniach. Wymęczona, półprzytomna, nie zauważyła, kiedy Abe się do niej przysunął. – Zmęczona, co? – spytał cicho, gładząc ją po szyi dużym łapskiem. – Jutro, kiedy już z tobą skończę, będziesz jeszcze bardziej zmęczona. Nikt cię tak nie pieścił, jak ja cię popieszczę. – Nie – szepnęła, odsuwając się od niego. Zdrętwiałe stopy nie chciały się ruszyć, Nicole upadła na ręce i kolana. – Coś ty jej zrobił? – rozległ się głos Izaaka, który właśnie stanął w drzwiach. Schylił się i podniósł Nicole. – Oj, mały, mały – roześmiał się Abe. – Zachowujesz się, jakbyś się zakochał. A kim ona dla ciebie jest? Sam słyszałeś. To ladacznica, niewiele więcej warta od byle dziewki. – Nic ci nie jest? – spytał chłopiec, przytrzymując Nicole. – Nie. Odsunął się od niej, potem dał jej wody z cynowego kubka. Wypiła łapczywie. – Wystarczy – powiedział. – Chodź, siądziemy i odpoczniesz. Objął ją ramieniem i poprowadził pod ścianę. – Ależ z ciebie jeszcze smarkacz – powiedział z niesmakiem Abe. Chciał coś dodać, ale się powstrzymał. Izaak usiadł na podłodze i pociągnął Nicole, żeby siadła obok. – Nie bój się – wyszeptał, gdy cała się naprężyła. – Nic ci nie zrobię. Była zbyt osłabiona, zmarznięta i obolała, żeby się przejmować regułami dobrego wychowania. Kiedy usiadła przy
202
chłopcu, położył sobie jej głowę na ramieniu i oboje natychmiast zasnęli. – Izaak! – zawołał Abe, szarpiąc brata za ramię. – Wstawaj! Nie odrywał wzroku od Nicole. Złościło go, że ta dziewka tak dobrze się dogaduje z jego bratem. Izaak to jeszcze dzieciak, nie skończył szesnastu lat i nigdy nie miał kobiety. A jednak, proszę, zachowywał się, jakby się na tym znał. Abe przyglądał się im już od godziny, od kiedy światło poranka zaczęło docierać do piwnicy. Nicole spała. Włosy miała w nieładzie, wokół twarzy wiły się małe kędziorki – wpływ wilgotnego powietrza. Gęste rzęsy rzucały cień na policzki. I te usta! Doprowadzały go do szaleństwa. Niedobrze mu się robiło, kiedy patrzył na ramię Izaaka, którym brat opasywał mocno dziewczynę, spoczywające na aksamitnej sukni tuż pod piersiami Nicole. – Izaak! – powtórzył. – Długo jeszcze będziesz tak spał? Chłopiec wreszcie się przecknął. Ramieniem mocniej objął Nicole i uśmiechnął się do niej. – Wstawajże wreszcie – poganiał Abe. – Idź na statek i przynieś stamtąd jedzenie. Izaak skinął głową. Nie pytał, czemu to właśnie on ma tam iść, a nie Abe. Zawsze słuchał brata. – Dobrze się czujesz? – spytał tylko Nicole. Bez słowa skinęła głową. – Po co mnie tu przywieźliście? – przemówiła wreszcie. – Zażądacie od Claya okupu? – Idź po jedzenie – rozkazał Abe, widząc, że Izaak otwiera usta. – Ja jej odpowiem. No, ruszaj się! – ponaglił, kiedy chłopiec się zawahał. Abe stanął w drzwiach i przyglądał się, jak młodszy brat idzie ścieżką. Kiedy tylko została z nim sama, Nicole natychmiast zdała sobie sprawę, że Abe stanowi zagrożenie. Wczoraj była półprzytomna, jednak dzisiaj wyraźnie widziała 203
niebezpieczeństwo. Izaak był niewinnym chłopcem, ale w Abem nie było nic niewinnego. Wstała. – Nareszcie sami – powiedział Abe, odwracając się do niej. – Uważałaś mnie za łachmytę, z którym nie warto się zadawać? Sądziłaś, żem nie widział, jak się uczepiłaś Izaaka, jak pozwalałaś, żeby cię macał i ściskał? – Podszedł do niej. – Lubisz takich młodzieniaszków? Wolisz chłopców od doświadczonych mężczyzn? Nicole stała prosto jak struna. Nie dopuści, żeby ten straszny człowiek zobaczył jej strach. Przypomniała sobie słowa dziadka: „W żyłach Courtalainów płynie królewska krew”. Popatrzyła na drzwi. Może uda jej się go wyminąć i uciec na zewnątrz. Z gardła Abego dobył się stłumiony śmiech. – Nie wyminiesz mnie. Lepiej od razu się połóż, zobaczysz, będzie przyjemnie. I nie licz na to, że mały przyjdzie ci z odsieczą. Wróci dopiero za kilka godzin. Nicole przesuwała się wzdłuż ściany. O, nie, nie podda się bez walki. Nie zdążyła jednak nawet postawić kroku, kiedy Abe chwycił ją za włosy. Wolno, bardzo powoli owijał je sobie wokół dłoni, przyciągając Nicole do siebie. – Jakie czyste – szepnął. – W życium nie widział takich czystych włosów. Niektórzy mężczyźni nie lubią czarnych, ale ja tak. – Parsknął śmiechem. – Masz prawdziwe szczęście, że lubię czarne, wiesz? – Nie sądzę, żebyś dostał duży okup, jeśli zrobisz mi krzywdę. Ich twarze były bardzo blisko. Abe wpatrywał się w Nicole pociemniałymi oczami. Bił od niego smród potu i zepsutych zębów. – Twarda z ciebie sztuka – stwierdził z uśmiechem. – Dlaczego jeszcze nie beczysz i nie błagasz o litość? Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Nie okaże lęku. Jej dziadek stał twarzą w twarz z rozszalałym motłochem i 204
wytrzymał. Czymże w porównaniu z tamtym jest jeden brudny, opętany łajdak? Przyciągnął ją jeszcze bliżej za włosy. Drugą ręką powiódł po jej ramieniu i w dół, kciukiem gładził jej pierś. – Twoja cena jest bez znaczenia. A póki żyjesz, mogę się trochę z tobą zabawić. – Nie rozumiem. Nicole miała nadzieję, że zdoła mówieniem odwrócić jego uwagę. – Nieważne. Nie mam ochoty ci się zwierzać. Jego dłoń przesunęła się na jej biodro. – Ładna sukienka, ale mi przeszkadza. Ściągaj to! – Nie – odparła spokojnie. Pociągnął ją znowu za włosy, odchylając jej głowę w tył. Nicole zakręciły się w oczach łzy bólu, ale nie chciała ustąpić. Nie rozbierze się. Nie pozwoli, by ktokolwiek traktował ją jak dziwkę. Puścił ją gwałtownie. Roześmiał się. – Widzicie ją, wielka pani. Podszedł do drzwi i wziął sznury rzucone przez Izaaka na podłogę. – Skoro nie chcesz sama, chyba będę musiał ci pomóc. Wiesz, nigdy nie widziałem całkiem gołej kobiety. – Nie – szepnęła Nicole, cofając się. Rękami na próżno usiłowała znaleźć jakieś oparcie. Abe roześmiał się, rzucił się na nią i chwycił za ramię. Usiłowała się wyrwać, ale grube palce mężczyzny zbyt mocno wbiły się w ciało. Zmusił ją, by uklękła. Nicole nachyliła się i z całej siły ugryzła go w nogę tuż nad kolanem. Wściekły Abe pchnął ją, tak że poleciała w drugi róg. – Ty dziwko! – zaklął. – Zapłacisz mi za to. Złapał ją za nogę i obwiązał sznur wokół kostki. Twarda lina poraniła już i tak opuchniętą skórę. Nicole wyrywała się, kopała, ale bezskutecznie. Abe nie zwolnił uścisku. Chwycił ją za ręce i związał nadgarstki. W ścianie tkwił 205
hak, na którym kiedyś wieszano ubitą zwierzynę. Abe przeciągnął przez niego koniec sznura, którym związał dziewczynie ręce, i pociągnął ją do góry tak, że z trudem dotykała stopami klepiska. Wyciągnięte ramiona bolały. Nicole głośno wciągnęła powietrze. Abe związał jej stopy i zaplątał sznur dokoła innego haka. Została całkowicie unieruchomiona. Potem odsunął się, by podziwiać swe dzieło. – No i gdzie się podziała nasza wyniosła dama? – powiedział, masując nogę w miejscu, gdzie go ugryzła. Z kieszeni wyciągnął długi nóż. Oczy Nicole rozszerzyły się z przerażenia. – Widzę, że zaczynasz nabierać respektu wobec mężczyzn. Tak, trzeba przyznać, że tato na jednym się zna: jak trzeba traktować kobiety. Obrzydzenie bierze, kiedy spojrzeć na babska u Backesów: mężowie pozwalają im pyskować, dają im pieniądze, żeby stawiały na konie. Można by pomyśleć, że są równe mężczyznom. A niektóre uważają się nawet za lepsze od nich. Rok temu poprosiłem jedną, żeby za mnie wyszła i wiesz, co zrobiła? Wyśmiała mnie! Robiłem jej łaskę, powinna być zaszczycona, a śmiała mi się prosto w twarz! Tak samo jak ty! O, pasujesz do nich. Ładniutka, żona bogatego plantatora. Nawet byś nie zwróciła na mnie uwagi. Ból w ramionach był zbyt silny, by Nicole potrafiła logicznie myśleć. Gadanina Abego docierała do niej jak przez mgłę. Może poczuł się dotknięty, że go ignorowała, zadzierała nosa? – Proszę, uwolnij mnie – wyszeptała. – Clay zapłaci ci, ile zechcesz. – Clay! – prychnął. – Co on może mi dać? Czy zapłaci mi za życie spędzone z ojcem niespełna rozumu? Czy sprawi, że prawdziwa dama zgodzi się wyjść za mnie za mąż? Nie! Ale może mi podarować kilka godzin zabawy ze swoją damą. Przysunął się do Nicole. Nóż trzymał wzniesiony. W oczach błyszczała groźba. Odciął pierwszy guzik sukni. Dziewczyna 206
wciągnęła powietrze, czując na skórze zimny dotyk stali. Guzik odskoczył i poleciał w drugi koniec piwnicy. Guziki odpadały jeden po drugim, wreszcie Abe rozciął jedwabną szarfę, która przytrzymywała suknię pod biustem. Wyciągnął ręce i delikatnie rozchylił materiał. Przez cienką bieliznę pogładził prawą pierś Nicole. – Przyjemne – szepnął. – Bardzo przyjemne. Czubkiem noża rozciął koszulkę. Teraz miał przed sobą obie piersi, niczym nie osłonięte. Nicole zacisnęła powieki, w kącikach oczu lśniły łzy. Aby cofnął się, żeby się dokładniej przyjrzeć. – Już nie wyglądasz jak dama – uśmiechnął się. – Wyglądasz dokładnie tak samo jak te kobiety w Bostonie. Przepadały za mną. Błagały, żebym do nich wrócił. – Nagle uśmiech znikł z jego twarzy. – Teraz sobie zobaczymy resztę. Przyłożył nóż do stanika sukni i bardzo wolno rozciął ją aż do rąbka spódnicy. Suknia się rozchyliła, ukazując półprzezroczystą halkę. – Koronki – szepnął Abe, unosząc kraj halki. – Mama zawsze marzyła o skrawku koronki, żeby móc z niej zrobić kołnierzyk do niedzielnej sukni. A ta tutaj nosi koronkową bieliznę. Jednym, brutalnym ruchem rozdarł bieliznę Nicole. Przyglądał się jej nagiemu ciału: krągłym biodrom, szczupłej talii, piersiom uniesionym wysoko przez wyciągnięte ramiona. Przeciągnął dłonią po jej udzie. – A więc tak wyglądają damy pod tymi warstwami jedwabiu i aksamitu. Nic dziwnego, że Clay, Travis i cała reszta pozwalają, żeby pyskowały. – Abe! – rozległo się wołanie Izaaka wchodzącego do piwnicy. – Jesteś tam? Wiosło się złamało i... Urwał w pół słowa. Zrobiło mu się niedobrze. Nicole wisiała przywiązana do ściany, z rękoma wyciągniętymi nad
207
głową. Abe zasłaniał sobą dziewczynę, ale Izaak widział skrawki jej sukni i halki. Zdumienie ustąpiło miejsca gniewowi. – Obiecałeś, że jej nie skrzywdzisz – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Ufałem ci. Abe odwrócił się do brata. – A ja ci kazałem pójść po żywność. Dałem ci rozkaz i sądziłem, że go wypełnisz. Nadal trzymał w ręku nóż. Tym razem ostrze skierował na Izaaka. – A ty będziesz mógł ją wykorzystać? Dlatego chciałeś się mnie pozbyć? Chciałeś z nią zrobić to samo, co z jedną z tych małych Samuelówień? Rodzice musieli ją potem wysłać w inne miejsce. Bała się spać, bała się, że wrócisz. Nie chciała się przyznać, kto jej to zrobił, ale ja widziałem, że to ty. – I co z tego? – odparł Abe. – Awanturujesz się, jakby chodziło o jakieś niewinne dziecko. A przecież była zaręczona z jednym z Petersonów. Dawała jemu, to czemu miała nie dać i mnie? – Ty potworze! – wykrztusił Izaak. – Żadna kobieta ciebie nie zechce. Widziałem, że niektóre próbowały ci się przypodobać, ale ty zawsze wolałeś te, które ciebie nie chciały. Złapał wiadro, które stało u jego stóp i rzucił nim w brata. – Mam dość przyglądania się, jak wykorzystujesz kobiety! Mam dość! Natychmiast ją rozwiąż! Abe uchylił się przed wiadrem i roześmiał się groźnie. – Pamiętasz, co się stało, kiedyś próbował mi się sprzeciwić? – spytał. Krążył przyczajony, przerzucając nóż z ręki do ręki. Kiedy Abe się odsunął, Izaak zerknął na Nicole. Widok związanej, nagiej kobiety nie podniecił go. Raczej wywołał obrzydzenie. Znowu spojrzał na brata. – Pamiętam, że wtedy miałem dwanaście lat – odparł spokojnie. – A więc chłoptaś uważa, że zrobił się z niego mężczyzna? – roześmiał się Abe. 208
– Tak, właśnie tak. Izaak tak szybko rzucił się na brata, że ten nie miał czasu zareagować. Przyzwyczaił się do niezgrabnego, łatwego do opanowania dziecka. Nie zauważył, że to dziecko zdążyło dorosnąć. Kiedy Abe poczuł na twarzy pierwsze uderzenie, był zaskoczony. Upadł na kamienną ścianę, z trudem chwytając powietrze. Ale gdy się wyprostował, jego wściekłość dorównywała wściekłości Izaaka. Zapomniał, że walczy z bratem. – Uważaj! – krzyknęła ostrzegawczo Nicole, kiedy Abe rzucił się na Izaaka. Nóż utkwił w nodze chłopca. Abe wyciągnął ostrze. Izaak syknął i odskoczył w bok. Rana była zbyt głęboka, by od razu krwawić. Chwycił brata za nadgarstek, zmuszając go do uklęknięcia. Nóż upadł na ziemie. Izaak rzucił się jak kot. Abe też próbował po niego sięgnąć, ale w tej samej chwili poczuł ukłucie w ramię. Odskoczył w bezpieczne miejsce obok drzwi i ręką ścisnął ranę. Po chwili między palcami pojawiła się krew. – Chcesz jej dla siebie? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – To ją sobie bierz! Odwrócił się i szybko zniknął za uchylonymi drzwiami. Zatrzasnął je za sobą z hukiem. Po chwili Nicole i Izaak usłyszeli szczęk zamykanego rygla. Chłopiec pokuśtykał do drzwi i rzucił się na nie, próbując je wyważyć. Rana zaczynała krwawić, powoli tracił przytomność. – Izaak! – zawołała Nicole, widząc, że chłopak zamyka oczy i opiera się o drzwi. – Rozetnij mi więzy, to będę mogła ci pomóc. Izaak! – powtórzyła, gdy nie zareagował. Półprzytomny z bólu zaczął iść ku niej i podniósł rękę do sznurów, zaciśniętych wokół jej rąk. – Przetnij je, Izaak – ponagliła, bo chłopiec zdawał się zapominać, gdzie jest i co powinien zrobić.
209
Resztkami sił przeciął na wpół przegniłą linę i osunął się na brudne klepisko. Uwolniona Nicole upadła na kolana, podpierając się rękami. Szybko rozwiązała sznury wokół kostek. Zakrwawiony nóż Abego leżał na podłodze. Nicole rozcięła halkę, podarła ją na pasy. Potem przecięła nogawkę spodni, żeby obejrzeć ranę. Była głęboka, ale czysta. Dziewczyna mocno obwiązała udo, by powstrzymać krwawienie. Izaak był w szoku, nic nie mówił, ani się nie poruszał. Opatrzywszy nogę, podała mu wodę, lecz nie chciał pić. Nagle poczuła się straszliwie zmęczona. Usiadła, oparła się o ścianę i położyła sobie na kolanach głowę chłopca. Ten gest najwyraźniej go uspokoił. Odgarnęła mu włosy z czoła, potem oparła głowę o ścianę. Choć siedzieli zamknięci w kamiennej piwnicy, bez jedzenia i picia, na opustoszałej wyspie, o której nikt nie wiedział, Nicole po raz pierwszy od dwudziestu czterech godzin poczuła się bezpieczna. Zasnęła.
14 Farma Simmonsów znajdowała się na uboczu, jakieś dwadzieścia mil w górę rzeki od plantacji Armstrongów. Ziemia była tam skalista, nieurodzajna. Dom niewiele różnił się od chłopskiej chaty: nędzy, zaniedbany, z przeciekającym dachem. Na podwórku, po twardej, zbitej ziemi biegały kurczęta, psy, stado świń i liczne, na wpół ubrane dzieci. Travis cumował żaglowiec do gnijącej śluzy, a Clay zeskoczył na brzeg i ruszył w stronę zabudowań. Travis podążył za nim. Dzieci, zajęte swoimi pracami, zmierzyły intruzów mrocznym, obojętnym spojrzeniem. Choć takie małe, także były bite. Ich życie upływało na ciężkiej pracy i wysłuchiwaniu kazań ojca, który nieustannie groził im ogniem piekielnym i wiecznym potępieniem. – Eliaszu Simmons! – zawołał Clay, nie zwracając uwagi na dzieci. 210
W progu stanął kościsty starzec. – Czego tam? – spytał. Wzrok miał nieprzytomny, jakby go właśnie przebudzono ze snu. Spojrzał na jedno z dzieci, najwyżej czteroletnią dziewczynkę, która trzymała kurczaka i z wysiłkiem wyskubywała mu pierze. – Ty, mała! – zwrócił się do córki. – Żeby mi nie zostało na nim ani piórka, bo cię zamknę w drewutni. Clayton z obrzydzeniem spojrzał na starucha. – Chcę z tobą porozmawiać. Stary powoli przytomniał, jego oczka zwęziły się, tak że było widać tylko małe szparki. – A więc tak! Bezbożnik przyszedł szukać zbawienia. Musisz odpokutować za twe bezeceństwa. Clay chwycił starucha za koszulę i podniósł go, tak że ten z trudem dotykał ziemi. – Nie potrzebuję twoich kazań. Gdzie moja żona? – Twoja żona? – splunął mężczyzna. – Nierządnic nie bierze się za żonę. To córka szatana i powinno się ją zgładzić. Pięść Claya wylądowała na chudej, kościstej twarzy starca, który uderzył głową o klamkę i wolno osunął na ziemię. – Clay – mitygował Travis, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. – Z niego nic nie wyciągniesz. To wariat. Gdzie wasza matka? – zwrócił się do dzieci. Dzieci podniosły wzrok znad kurczaków i fasoli i wzruszyły ramionami. Tak często były bite i karcone, że nawet widok poturbowanego ojca nie zrobił na nich wrażenia. – Tu jestem – rozległ się cichy głos za plecami mężczyzn. Pani Simmons była jeszcze chudsza niż mąż. Oczy i policzki miała zapadnięte. – Dowiedzieliśmy się, że ostatnio widziano, jak moja żona wsiadała na statek pani syna. Nie ma jej już od dwóch dni. Pani Simmons ze znużeniem skinęła głową, tak jakby ta wiadomość jej nie zdziwiła. – Nie widziałam ani jej, ani nikogo obcego. 211
Pomasowała sobie plecy w krzyżu. Była w zaawansowanej ciąży. Nawet nie próbowała twierdzić, że jej syn nie ma nic wspólnego ze zniknięciem Nicole. – Gdzie jest Abe? – spytał Wesley. Pani Simmons wzruszyła ramionami. Jej wzrok pobiegł w stronę męża, który powoli odzyskiwał przytomność. Sprawiała takie wrażenie, jakby chciała uciec, nim mąż w pełni wróci do siebie. – Nie ma go już od dłuższego czasu. – Nie wie pani, gdzie może być? A może on wie? Clay ruchem głowy wskazał Eliasza. – Abe nigdy się nie opowiada. On i Izaak wzięli statek i gdzieś popłynęli. Często nie wracają tygodniami. – Nie wie pani, dokąd popłynęli? – dopytywał się Clay. Travis odciągnął go za ramię. – Ona nie wie, stary pewnie też nie. Abe nikomu nie opowiada o swoich planach. Lepiej roześlijmy ludzi, niech jeżdżą od domu do domu i pytają, czy ktoś czegoś nie zauważył. Clay skinął głową. Wiedział, że to ma sens, ale poszukiwania potrwają tyle czasu. Za wszelką cenę usiłował nie myśleć o Abem i Nicole. Abe nie był normalny, lata życia pod bezwzględnymi rządami Eliasza zrobiły swoje. Clay odwrócił się i ruszył w stronę statku. Rozsadzała go wściekłość, nie mógł znieść własnej bezradności. Płonął żądzą zniszczenia, krwi, a tu tylko gadanie, gadanie, gadanie. Wes śladem Claya i Travisa kierował się w stronę statku. Przystanął, kiedy spadł na niego grad kamyków. – Psss... Tutaj! Wes spojrzał na krzewy przy rzece. Po chwili wypatrzył w nich drobną, dziecięcą figurkę. Kiedy się zbliżył, z krzaków wynurzyła się dość ładna dziewczynka o olbrzymich, zielonych oczach, ubrana w połataną, bawełnianą sukienczynę, fakt, że czystszą niż u pozostałych dzieci Simmonsów. – Chciałaś czegoś ode mnie? Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. 212
– Pan jest jednym z tych bogaczy, tak? Tych, co to mieszkają w tych wielkich domach nad rzeką? Wes wiedział, że dla tego dziecka jest istnym krezusem. Skinął głową. Rozejrzała się, żeby się upewnić, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Chyba wiem, gdzie pojechał Abe – szepnęła. Wes natychmiast przyklęknął obok dziewczynki. – Gdzie? – Mama ma kuzynkę, prawdziwą damę. Aż trudno w to uwierzyć, co? Ta kuzynka przyjechała do Wirginii i Abe mówił, że da nam pieniędzy. On, tata i Izaak pojechali na przyjęcie, prawdziwe przyjęcie – szepnęła. – Nigdy nie byłam na przyjęciu. – I co Abe powiedział? – spytał niecierpliwie Wes. – Wrócił do domu i słyszałam, jak mówił Izaakowi, że zabiorą jakąś damę, żeby ją schować. I wtedy kuzynka mamy da nam trochę krów pana Armstronga. – Claya? – upewnił się z niedowierzaniem Wes. – Dokąd zabrali tę damę? Kto jest tą kuzynką twojej matki? – Abe powiedział tylko, że wie, gdzie zabrać damę i że nawet Izaakowi nie powie, gdzie to jest. – A ta kuzynka? – Nie pamiętam, jak się nazywała. Mówił, że to ona jest naprawdę żoną pana Armstronga, a ta mała to kłamczucha i chce zabrać to, co się Abemu należy. – Bianka – powiedział w zadumie Wes. Od początku czuł, że musiała w tym maczać palce. Teraz był tego pewien. Przez chwilę patrzył na dziewczynkę, wreszcie uśmiechnął się do niej. – Skarbie, gdybyś była starsza, chyba bym cię za to ucałował. Masz – sięgnął do kieszeni i wyciągnął złotą dwudziestodolarówkę. – Dała mi to matka. Teraz to należy do ciebie.
213
Wcisnął dziecku do ręki kawałek złota. Dziewczynka zacisnęła mocno palce i wpatrywała się w niego z otwartymi ustami. Nikt nigdy niczego jej nie podarował. Do tej pory słyszała tylko przekleństwa i dostawała razy. Czysty, pachnący Wes wydał jej się aniołem z nieba. – Ożeni się pan ze mną, jak dorosnę? – spytała bardzo cicho. – Całkiem niewykluczone – uśmiechnął się szeroko Wesley. Wstał i nagle serdecznie ucałował ją w policzek. – Przyjdź do mnie, jak dorośniesz. Odwrócił się szybko i poszedł do statku, gdzie Clay i Travis niecierpliwie na niego czekali. Wiadomość, że Bianka była zamieszana w całą sprawę i mogła wiedzieć, gdzie Abe przetrzymuje Nicole, sprawiła, że Wes natychmiast zapomniał o dziewczynce. Ale ona stała w milczeniu, spoglądając za odpływającym statkiem. Wszystkie trzynaście lat swego życia spędziła z dala od ludzi, tylko z rodziną. Do tej pory zaznała wyłącznie surowości matki i pokrzykiwań ojca. Nikt nigdy nie był dla niej dobry, nigdy jej nie pocałował. Dotknęła policzka, w miejscu, gdzie Wes dał jej całusa. Po chwili odwróciła się i ruszyła z miejsca. Musi znaleźć kryjówkę, w której jej skarb będzie bezpieczny. Bianka zobaczyła, jak Clay pospiesznie zdąża do domu i uśmiechnęła się do siebie. Spodziewała się, że Clay w pewnym momencie odkryje, że miała udział w zniknięciu Nicole i była przygotowana do rozmowy. Dopiła do końca czekoladę, dojadła jabłko i delikatnie wytarła usta. Siedziała w sypialni na górze i z uśmiechem rozglądała się po pokoju. Przez ostatnie dwa miesiące bardzo się zmienił. Wreszcie nabrał uroku. Wszędzie udrapowano różowe zasłonki z tiulu, pojawiło się złocone łóżko. Nad kominkiem stały
214
porcelanowe figurki. Westchnęła. Oczywiście, wiele jeszcze brakuje do doskonałości, ale już ona tym się zajmie. Clay wpadł do sypialni. Już z daleka było słychać stukot jego ciężkich butów o drewnianą podłogę. Bianka skrzywiła się na brak ogłady Claya i zapamiętała, żeby w najbliższym czasie zamówić więcej dywanów. – Gdzie ona jest? – spytał obcesowo Clay. – Z twego pytania wnoszę, że powinnam wiedzieć, o czym mówisz. Bianka rozcierała pulchne ramiona, myśląc o futrach, które obstalowała na zimę. Clay jednym susem znalazł się przy niej. Przyglądał jej się spod zmrużonych powiek. – Spróbuj mnie dotknąć, a nigdy jej nie znajdziesz. Cofnął się. – Obrzydliwość – parsknęła Bianka. – Tak się kulić na samą myśl, że tej dziewce mogło by się coś stać. – Mów natychmiast, gdzie ona jest, jeśli ci życie miłe. – A jeśli tobie jej życie miłe, trzymaj się ode mnie z daleka. Clay zacisnął zęby. – Czego chcesz? Dam ci połowę majątku, wszystkiego, co mam. – Połowę? Sądziłam, że wyżej ją cenisz. – W takim razie wszystko. Przepiszę ci całą plantację. Bianka z uśmiechem podeszła do okna i poprawiła zasłonkę, pieszczotliwym ruchem gładząc różowy jedwab. – Nie wiem, dlaczego wszyscy uważają mnie za idiotkę, podczas gdy ja nią wcale nie jestem. Co się stanie, jeśli przepiszesz mi plantację i odjedziesz z tą swoją kochaną Francuzeczką? Clay zacisnął pięści. Z trudem się powstrzymywał, żeby nie udusić tej baby. Ale musiał wytrzymać. Nie zrobi nic, przez co mógłby zaszkodzić Nicole.
215
– Powiem ci, co się stanie – ciągnęła Bianka. – Po roku zbankrutuję. Wy, Amerykanie, budzicie we mnie wstręt. Służba uważa się za równie dobrych jak państwo. Nie słucha moich rozkazów. A potem, kiedy zbankrutuję, co się stanie? Mógłbyś wrócić i odkupić całość za psie pieniądze. Ty miałbyś wszystko, czego pragniesz, a ja? Ja nie miałabym niczego. – A więc co jeszcze mam ci dać? – warknął Clay. – Zastanawiam się, na ile naprawdę kochasz moją służącą... Clay wpatrywał się w nią bez słowa, zastanawiając się, jak choć przez chwilę mógł sądzić,, że Bianka jest podobna do Beth. – Twierdzisz, że chętnie oddałbyś za nią cały swój majątek, ale czy dla jej ocalenia stać by cię było na coś więcej? Pozwól, że ci wyjaśnię. Wiesz, jak sądzę, że mam tutaj kuzynów. Oczywiście, nie pokazałabym się z nimi w towarzystwie, ale trzeba przyznać, że są dość użyteczni. Nawet bardzo. Ten Abe zgodził się na wszystko, co mu zaproponowałam. – Dokąd ją zabrał? – Sądzisz, że tak od razu ci powiem? Po tym wszystkim, co zrobiłeś? Upokorzyłeś mnie, wykorzystałeś. Mieszkam tu już od miesięcy, czekając, cierpliwie czekając, podczas gdy ty publicznie obłapiasz się z tą dziewką. Teraz ty sobie poczekasz. O czym to ja mówiłam? Aha, o moich drogich krewniakach. W zamian za kilka krów zgodzili się zrobić wszystko, co im rozkażę, z morderstwem włącznie, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Clay cofnął się o krok. O morderstwie nie pomyślał. Bianka uśmiechnęła się, widząc jego reakcję. – Widzę, że zaczynasz rozumieć. A teraz powiem ci, czego chcę. Chcę być panią tej plantacji. Chcę, żebyś ty nią zarządzał, a ja będę korzystała z jej bogactw. Kiedy się pojawię w towarzystwie, chcę by mnie traktowano z szacunkiem należnym mężatce, a nie jak nikomu niepotrzebny grat, jak to było na przyjęciu u Backesów. Chcę, żeby służba mnie słuchała. 216
Odwróciła się. Po chwili znowu spojrzała na Claya i podjęła spokojnie. – Słyszałeś coś o rewolucji francuskiej? Wszyscy przypominają mi o krewniakach mojej byłej służącej. O ile wiem, większość z nich zginęła. Lud we Francji nadal jest żądny krwi, nada szuka arystokratów, żeby ich zgilotynować. – Przerwała. – Tym razem Abe zabrał ją tylko na odległą wyspę na jednej z licznych rzek Wirginii, ale następnym razem zostanie wsadzona na statek do Francji. – Uśmiechnęła się. – I nie myśl sobie, że pozbywając się Abego, pozbędziesz się kłopotów. Abe ma wielu krewnych i wszyscy oni chętnie mi pomogą. A żeby ci nie przyszły do głowy różne dziwne pomysły, to spieszę powiadomić, że zostawiłam pewną sumkę i instrukcje, aby, w razie gdyby mi się cokolwiek stało, odwieźć Nicole do Francji. Clay czuł się tak, jakby dostał kopniaka w brzuch. Cofnął się o kolejny krok i opadł na krzesło. Gilotyna! Świeżo miał w pamięci historię o obnoszonej przez motłoch ściętej głowie dziadka Nicole. Pamiętał, jak Nicole tuliła się do niego, przerażona tym, co widziała i przeżyła. Nie dopuści, żeby wróciła do tego piekła. Uniósł głowę. Znajdzie dla niej schronienie, nieustannie będzie jej pilnował, ani na chwilę nie spuści z oczu. Wiedział jednak, że to nic by nie dało. U Backesów zostawił ją samą tylko na dwie godziny. Musiałaby żyć jak więzień. A potem wystarczyłaby chwila nieuwagi i... I co? Śmierć? Terror gorszy od tego, który już przeżyła? Nie zrobi niczego, co by ją wystawiło na takie niebezpieczeństwo. – Dam ci dość pieniędzy, żebyś miała odpowiednio duży posag – próbował się targować. – Z posagiem na pewno znajdziesz w Anglii męża. – Widać, że w ogóle nie znasz kobiet – prychnęła. – W Anglii byłabym zhańbiona. Wszyscy mężczyźni mówiliby, że wolałeś mi zapłacić, byle się mnie pozbyć. Oczywiście, że 217
znalazłabym męża, ale on by się ze mnie wyśmiewał, wystawiał mnie na pośmiewisko. Coś więcej mi się należy od życia. Clay wstał, wywracając krzesło. – A co byś zdobyła, poślubiając mnie? Wiesz, że mogę cię tylko nienawidzić. Chciałabyś tego? – Każda kobieta wolałaby, żeby ją nienawidzono, niż żeby z niej szydzono. W nienawiści jest bowiem zawsze element szacunku i poważania. Zresztą moim zdaniem stanowilibyśmy świetną parę. Kierowałabym gospodarstwem, pełniłabym honory domu, wydawała wspaniałe przyjęcia. Byłabym idealną żoną. Zaś ty nigdy nie musiałbyś się lękać, że będę ci urządzać sceny zazdrości. Wystarczyłoby mi, żebyś dobrze zarządzał plantacją, w pozostałych sprawach dawałabym ci wolną rękę, także jeśli chodzi o kobiety. – Wzdrygnęła się. – Tak długo, jak długo trzymałbyś się z dala ode mnie. – Mogę cię zapewnić, że o to możesz być całkowicie spokojna. Za nic bym cię nie dotknął. – Jeśli sądziłeś, że mnie urazisz, byłeś w błędzie – stwierdziła z uśmiechem. – Nie życzę sobie, by jakikolwiek mężczyzna mnie dotykał. – A co z Nicole? – Oczywiście, musielibyśmy kiedyś się nad tym zastanowić. Jeśli się ze mną ożenisz, nic jej nie grozi. Może nawet zostać we młynie i możesz ja odwiedzać, by zaspokajać swoje... hmmm... przyziemne potrzeby. Jestem przekonana, że obojgu wam będzie to sprawiać ogromną przyjemność. – Jaką mam gwarancję, że po naszym ślubie któryś z twoich kuzynów nie pojawi się u niej w środku nocy z bronią w ręku? Bianka na chwilę się zamyśliła. – Obawiam się, że niczego nie mogę ci zagwarantować. Może w ten sposób... wiedząc, że nigdy nie będziesz o nią do końca spokojny... zyskam pewność, że dotrzymasz umowy. Clay stał bez ruchu. Żadnych gwarancji. Życie jego ukochanej będzie zależeć wyłącznie od humorów tej pazernej, 218
samolubnej suki. Ale czy ma wybór? Mógłby odrzucić żądania Bianki i nie rozwodzić się z Nicole, ale wtedy cały czas żyłby w strachu o nią. Czyżby kochał ją tak egoistycznie, by ryzykować jej życie dla kilku miesięcy rozkoszy? W końcu to nie jemu grozi niebezpieczeństwo, ale życiu Nicole. Przez chwilę myślał, by najpierw się z nią porozumieć, ale wiedział, że podjęłaby każde ryzyko, byle z nim zostać. Czyżby jego miłość była tak słaba, by nie mógł się dla niej poświęcić? – Wiesz, gdzie ona jest? – Mam mapę. – Bianka uśmiechnęła się. Wiedziała, że zwyciężyła. – Zanim ci ją dam, chcę żebyś się zgodził na wszystkie postawione przeze mnie warunki. Clay z trudem przełknął ślinę. – Małżeństwa nie będzie można unieważnić, dopóki nie przyjedzie lekarz i nie potwierdzi, że zawarto je pod przymusem. Do jego powrotu z Anglii niewiele da się zrobić. – Muszę się z tym zgodzić. Ale spodziewam się, że natychmiast po jego powrocie tamto małżeństwo zostanie unieważnione i będziemy mogli się pobrać. Gdyby sprawa choć trochę zaczęła się przeciągać, Nicole zniknie. Czy to jasne? – Jak słońce. Jaśniej nie dało się tego powiedzieć. Daj mi tę mapę. Bianka podeszła do sekretarzyka i z jednej z porcelanowych figurek wyjęła zwitek papieru. – Rysunek jest dość niewyraźny, ale chyba da się odczytać. – Uśmiechnęła się. – Drogi Abe jest z Nicole już od dwóch dni, przypuszczam, że dotrzecie na miejsce dopiero jutro rano. Wspominał, że ma zamiar się z nią zabawić. Jestem przekonana, że miał i będzie jeszcze miał na to mnóstwo czasu. Oczywiście, dziewczyna jest chyba do tego przyzwyczajona, prawda? A właśnie, czy nie zastanowiło cię, czemu tak ochoczo poszła z Abem? Dlaczego nie krzyczała? Przecież w pobliżu śluzy kręcili się ludzie. Na pewno ktoś by ją usłyszał. Clay ruszył w jej stronę, ale się powstrzymał. Bał się, że jeśli jej dotknie, straci nad sobą panowanie i zabije tę babę. Co 219
prawda nie miałby z tego powodu wyrzutów sumienia, wiedział jednak, że ona nawet zza grobu potrafiłaby się zemścić. Wyszedł z pokoju, mocno ściskając w dłoni mapę. Bianka stała w oknie i przyglądała się, jak Clay pospiesznie idzie do śluzy. Wygrała! Już ona im pokaże! Jeszcze się przekonają! Wszyscy! Ojciec śmiał się z niej, kiedy się pakowała przed podróżą do Ameryki. Mówił, że Clay niezbyt się zmartwi, kiedy się przekona, z jaką śliczną, zgrabniutką Francuzeczką się ożenił. Uważał całą tę historię za tak zabawną, że opowiedział ją co najmniej dwudziestu znajomym. To było jeszcze przed jej wyjazdem z Anglii. Ilu osobom zdążył ją zrelacjonować do tej pory? Bianka wysunęła szczękę. Wiedziała, co wszyscy mówili za jej plecami. Twierdzili, że jest taka sama jak matka, która wpuszczała do swojego łóżka każdego chętnego. Bianka, jako mała dziewczynka, słuchając odgłosów dobiegających z sypialni matki, poprzysięgła sobie, że nigdy nie pozwoli, by jakiś mężczyzną ją skalał i swoimi łapczywymi, szorstkimi łapskami dotykał jej delikatnego ciała. Kiedy oświadczyła, że jedzie do Ameryki, ojciec stwierdził, że jest dokładnie taka sama jak matka, że pcha się temu prymitywnemu, nieokrzesanemu Amerykaninowi do łóżka. Jak może teraz wrócić do Anglii, spędziwszy kilka miesięcy u Claya? Bez obrączki, ale z mnóstwem pieniędzy – tak samo jak przed wielu laty jej matka ze swoich długich wojaży. Choć od Anglii dzieliło ją wiele tysięcy mil, słyszała te prychnięcia i widziała uśmieszki znajomych, którzy snuliby domysły, w jaki sposób zdobyła swoje pieniądze. Nie! – tupnęła. – Musi zostać panią na Arundel Hall! I to za wszelką cenę. A potem – uśmiechnęła się na myśl o tym – zaprosi tu ojca. Niech zobaczy jej bogactwo, jej męża i ich osobne sypialnie. Wtedy ona udowodni, że nie jest taka jak jej matka. Tak – znowu się uśmiechnęła. – Już ona im pokaże.
220
I jak, powiedziała? – spytał Wes, kiedy Clay wszedł na statek. – Powiedziała – odparł głucho Clay. – Co za suka! A ciebie powinno się wysmagać, za to żeś ją tu w ogóle ściągnął. I pomyśleć, że niewiele brakowało, a byś się z nią ożenił! Mam nadzieję, że kiedy już wrócimy i upewnisz się, że Nicole nic nie grozi, pierwszą rzeczą, jaką zrobisz będzie wsadzenie tego tłustego babiszona na statek i wysłanie go na koniec świata. Clay stał bez słowa, wpatrując się w rzekę. Nic nie odpowiedział na tyradę Wesleya. Bo i cóż miał powiedzieć? Że najprawdopodobniej jednak ożeni się z Bianką? – Clay? – spytał niespokojnie Travis. – Co ci jest? Czyżbyś się bał, że twojej żonie coś się stało? Clay odwrócił się do niego. Travis zmarszczył się, widząc twarz przyjaciela. – A jak byś się czuł, gdybyś właśnie sprzedał duszę diabłu? – odparł cicho Clay. Izaak obgryzł starannie królika i skończył pieczone jabłka. Odłożył patelnię, usiadł na trawie, opierając się o ścianę i wyciągając obolałą nogę. Rana, owinięta mocno bandażami zrobionymi z halki Nicole, swędziała, lecz chłopiec przymknął oczy i z uśmiechem wygrzewał się na słońcu. W powietrzu unosił się smród, w wodzie aż roiło się od jadowitych węży, praktycznie nie było szansy ocalenia, ale Izaak nie chciał stąd uciekać. W ciągu ostatnich dwóch dni jadł lepiej niż kiedykolwiek w domu, choć Nicole miała do dyspozycji tylko jedną patelnię. Mógł odpoczywać – kolejna rzecz, której nigdy przedtem nie zaznał. Słysząc znajomy szelest sukni, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Otworzył oczy i pomachał do Nicole. Oddarła koronkę od halki, a następnie zrobiła z niej małe kokardki, którymi związała suknię, tam gdzie ją rozciął Abe. Izaak nie mógł się dość nadziwić. Do tej pory zawsze uważał, że te bogate kobiety 221
do niczego się nie nadają. Jednak kiedy walczył z Abem na noże, Nicole nie okazała śladu paniki, a potem opatrzyła mu ranę, żeby się nie wykrwawił, po czym spokojnie położyła się spać. Rano okazało się, że drzwi wiszą na skórzanych zawiasach. Nicole wzięła jego nożyk i zaczęła przecinać grubą skórę, podczas gdy on plecami podpierał drzwi. Później z całej siły na nie naparli; uchyliły się na tyle, że można się było przez nie przecisnąć. A kiedy odpoczywał, Nicole z tasiemki od halki zrobiła wnyki, w które złapała królika. Skąd ona to wszystko wiedziała? Nicole roześmiała się i powiedziała, że nauczyła się tego od dziadka. – Lepiej się czujesz? – spytała teraz, uśmiechając się do niego. Gęste, rozpuszczone włosy sięgały jej aż do pasa. – Tak. Tyle, że brak mi towarzystwa. Posiedzisz przy mnie? Z uśmiechem usiadła obok chłopca. – Dlaczego się nie boisz? – spytał Izaak. – Każda inna umarłaby tu ze strachu. Nicole na moment się zamyśliła. – Sądzę, że to wszystko jest względne. Bywałam w sytuacjach, kiedy bardzo, bardzo się bałam. W porównaniu z nimi to miejsce wydaje się bezpieczne. Mamy jedzenie, picie, nie marzniemy, twoja noga się goi, jakoś się stąd wydostaniemy. – Jesteś pewna? A widziałaś, co pływa w tej wodzie? – Nie boję się węży – odparła z uśmiechem. – Tylko ludzie mogą naprawdę skrzywdzić. Izaaka znowu ogarnęły wyrzuty sumienia. Nicole ani razu nie spytała, dlaczego on i Abe ją porwali. A przecież mogła, a może nawet powinna, dać mu się wykrwawić na śmierć. – Dlaczego tak na mnie patrzysz? – spytała. – Co będzie, kiedy wrócimy? Nicole poczuła nagłą radość. Clay – pomyślała. – Oddam młyn komu innemu i razem z bliźniętami znowu zamieszkam w Arundel Hall. Jak dawniej 222
będziemy tam razem z Clayem, tyle że tym razem Bianka już nas nie rozdzieli. Potem jej myśli wróciły do Izaaka. – Przypuszczam, że nie chcesz wracać do domu, prawda? Może być pracował u mnie we młynie? Jestem pewna, że znajdzie się tam dla ciebie zajęcie. Izaak mienił się na twarzy. – Jak możesz dać mi pracę po tym wszystkim, co ci zrobiłem? – wyszeptał. – Ocaliłeś mi życie. – Ale to ja cię tu przywiodłem! Gdyby nie ja, nigdy byś się nie znalazła w tej sytuacji! – Doskonale wiesz, że to nieprawda. Gdybyś się nie zgodził jechać z Abem, znalazłby kogoś innego, albo zrobił to sam. I co by się wtedy ze mną stało? – Położyła mu dłoń na ramieniu. – Jestem twoją dłużniczką. Choć w ten sposób mogę spróbować ci się odwdzięczyć. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią bez słowa. – Jesteś damą, najprawdziwszą damą. Myślę, że od kiedy cię poznałem, moje życie stało się lepsze. Roześmiała się, promienie słońca tańczyły w jej włosach. – A pan, łaskawy panie, umiałby się znaleźć nawet na najwytworniejszym dworze. Jestem pod wrażeniem pańskiej galanterii. Uśmiechnął się do niej, szczęśliwy jak nigdy. Nagłe Nicole zerwała się na nogi. – Co to? Izaak siedział bez ruchu, nasłuchując. – Daj mi nóż – szepnął – i schowaj się gdzieś. Ukryj się w tych mokradłach, tam nikt cię nie znajdzie. I nie ruszaj się stamtąd, dopóki niebezpieczeństwo nie minie. Nicole uśmiechnęła się z rozczuleniem. Nie miała najmniejszego zamiaru zostawiać tego rannego dziecka na łasce owych poruszających się cicho gości. A już zupełnie nie miała
223
ochoty siedzieć na mokradłach. Podała Izaakowi nóż. Ale kiedy chciała mu pomóc wstać, odepchnął ją niecierpliwie. – Idź już! Nicole schowała się wśród wikliny, która rosła na skraju wyspy i wolno ruszyła w stronę, skąd ktoś cicho się skradał. Najpierw zobaczyła Travisa, nikt inny nie mógł mieć takich barów. Łzy przysłoniły jej oczy. Szybko je otarła i przyglądała się odchodzącemu mężczyźnie. Nie słyszała Claya, ale natychmiast wyczuła jego obecność. Obróciła się gwałtownie i stała jak skamieniała. Bez słowa otworzył ramiona. Rzuciła się w nie, wtuliła twarz w jego szyję, przywarła do niego mocno. Na policzku czuła dotyk jego skóry i wiedziała, że nie tylko jej oczy są wilgotne. Nie wypuszczając jej z objęć, Clay ujął Nicole pod brodę. – Nic ci nie jest? – wyszeptał. Pokręciła głową nie odrywając od niego spojrzenia. Coś było źle, bardzo źle. Czuła to wyraźnie. Znowu ją do siebie przygarnął. – Myślałem, że oszaleję. Drugi raz bym czegoś takiego nie zniósł. – Nie będziesz musiał – uśmiechnęła się, odprężając się i rozkoszując ciepłem i siłą jego ciała. – Wszystkiemu winna moja naiwność. Nie będę już taka nierozważna. – Następnym razem nie będziesz miała wyboru. – Clay, co masz na myśli, mówić „następnym razem”? Usiłowała się wyrwać. Odchylił jej głowę i zaczął całować. Czując dotyk jego warg na swoich ustach, Nicole natychmiast przestała myśleć. Tak dawno już nie byli razem. Nagle za jej plecami rozległo się chrząknięcie. Clay uniósł głowę i zobaczył przed sobą Travisa i Wesleya. – Widzę, że ją znalazłeś – odezwał się Wes, uśmiechając się szeroko. – Przykro mi, że wam przerywam, ale to naprawdę obrzydliwe miejsce, więc chcielibyśmy jak najszybciej stąd się wyrwać. 224
Clay spoważniał, na jego czole pojawiła się zmarszczka. – A co z nim? – spytał Travis z obrzydzeniem, pokazując Izaaka, który nieprzytomny leżał w błocie. Bandaże na jego nodze zaczynały się czerwienić od krwi. Na szczęce, w miejscu, gdzie wylądowała pięść Travisa, pojawiła się opuchlizna. – Izaak! – zawołała Nicole, wyrywając się Clayowi. W jednej chwili znalazła się obok chłopca. – Jak mogłeś? – zwróciła się z wyrzutem do Travisa. – Przecież on ocalił mi życie! Nie pomyślałeś, skąd ta rana na jego nodze? Gdyby to on mnie porwał, uciekłabym mu w ciągu pięciu minut. Travis przyglądał się jej z rozbawieniem. – Obawiam się, że nie miałem czasu na myślenie. Wyszedłem zza rogu, a on rzucił się na mnie z nożem. – W jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. – Przypuszczam, że powinienem był się cofnąć i jeszcze raz wszystko dokładnie przemyśleć. – Przepraszam. Chyba jestem trochę podenerwowana. Zaczęła rozwijać opatrunek na nodze chłopca. – Clay, daj mi swoją koszulę. Potrzebuję świeżych bandaży. Kiedy się odwróciła, zobaczyła trzech rozebranych do pasa mężczyzn, podających jej trzy koszule. – Dziękuję wam – szepnęła, mrugając oczami, żeby odpędzić łzy. Jak dobrze będzie znowu wrócić do domu.
15 Nicole przerwała robotę i siedziała nieruchomo z. igła w ręku, po raz setny wyglądając przez okno. Nie musiała powstrzymywać łez, bo wszystkie już wypłakała. Mijały dwa miesiące, odkąd ostatni raz widziała Claya. Przez pierwszy miesiąc chodziła oszołomiona, zdziwiona, niepewna. Potem 225
płakała. A teraz była jak otępiała. Wyrwano jej serce, a ona powoli się z tym oswajała. Po powrocie z wyspy Clay odwiózł ją do młyna. W czasie całej tej długiej podróży ani na chwilę nie wypuścił jej z objęć, ściskając tak mocno, że czasem brakowało jej tchu. Nie protestowała. Pragnęła bowiem tylko czuć go blisko siebie. Kiedy dopłynęli do śluzy, Clay powiedział Travisowi, żeby najpierw się zatrzymał przy młynie. Nicole spojrzała zdziwiona. Sądziła bowiem, że popłyną od razu do domu. Clay uścisnął ją mocno, niemal rozpaczliwie, potem gwałtownie ją wypuścił, wskoczył z powrotem na pokład i odpłynął, nie oglądając się za siebie. Przez wiele dni Nicole wyglądała Claya, a kiedy się nie pojawiał, wynajdowała dla niego kolejne usprawiedliwienia. Wiedziała, że Bianka nadal mieszka we dworze. Może Clay nie może znaleźć statku do Anglii? Minął miesiąc bez żadnej wiadomości. Wtedy zaczęła płakać. Przeklinała go i przebaczała, rozumiała go i znowu przeklinała. Czyżby kłamał, kiedy mówił, że ją kocha? Czyżby Bianka miała nad nim większą władzę, niż Nicole sądziła? Była zbyt wściekła, żeby myśleć logicznie. – Nicole – odezwała się cicho Janie; od jakiegoś czasu we młynie mówiono niemal wyłącznie szeptem – może byś poszła z dziećmi uciąć ostrokrzewu? Zanosi się na śnieg. Zaraz przyjedzie Wes, przyozdobimy dom na święta. Nicole posłusznie wstała, choć jej nastrój trudno by nazwać świątecznym. – Nie pozwolę ci tknąć wschodniego skrzydła – oznajmił twardo Clay. Bianka prychnęła z niesmakiem. – Ten dom jest za mały! W Anglii nawet stróż ma większą chatę! – W takim razie może byś wróciła do Anglii?
226
– Nie będę znosić twoich obelg, rozumiesz? Czyżbyś zapomniał o moich krewniakach? – Trudno żebym zapomniał, skoro co chwilę o nich wspominasz. A teraz muszę wracać do moich zajęć. Wynoś się stąd! Popatrzył na nią znad księgi rachunkowej. Bianka uniosła dumnie podbródek i wymaszerowała z gabinetu. Kiedy zniknęła za drzwiami, Clay nalał sobie drinka. Miał już jej serdecznie dość. W życiu nie widział równie leniwego stworzenia. Chodziła wściekła, bo służba jej nie słuchała. Początkowo Clay bez przekonania usiłował zmusić służących do posłuszeństwa, ale szybko dał sobie spokój. Wystarczy, że jego życie zamieniło się w koszmar, po co jeszcze innych unieszczęśliwiać? Wyszedł z domu i podążył w stronę stajni. Spędził z tą suką już dwa miesiące. Codziennie usiłował się utwierdzić w przekonaniu o własnej szlachetności, powtarzał sobie, że w ten sposób odsuwa od Nicole groźbę śmierci. Ale wystarczy już tego umartwienia. Teraz, kiedy miał więcej czasu, żeby się nad tym zastanowić, znalazł rozwiązanie. On i Nicole uciekną z Wirginii. Któregoś dnia wyjadą tak, żeby przez jakiś czas nie zauważono ich nieobecności, i ruszą na zachód. Nad Missisipi powstają nowe gospodarstwa. Chciałby obejrzeć tę rzekę. W jednym Bianka się nie myliła: sama w ciągu niecałego roku zbankrutuje. Umówiłby się z Travisem, żeby kupił majątek, kiedy Bianka wystawi go na licytację. Travis i Wes znaleźliby sposób odesłania jej stąd tak daleko, żeby ta zapasiona suka nie mogła zrobić krzywdy Nicole. Clay zatrzymał konia nad skrajem rzeki. Z komina domu Nicole unosił się dym. Początkowo Clay trzymał się od niej z daleka, bo widok ukochanej kobiety sprawiał mu zbyt wiele bólu. Jednak ostatnio dość często stawał na zboczu i obserwował, co się dzieje po drugiej stronie rzeki. Jak bardzo pragnął wtedy pójść po Nicole, porozmawiać z nią! Ale nie
227
mógł tego zrobić, dopóki nie będzie miał planu. Teraz już go ma. Z nieba zaczęły padać duże, grube płatki śniegu. Clay stał zapatrzony, kiedy nagle usłyszał stukanie młotka. Na szczycie młyna stał ktoś, przybijając obluzowany gont. Clay z uśmiechem zsiadł z konia, klepnął go w zgrabny, czarny zad i przyglądał się, jak wierzchowiec biegnie w stronę stajni. Potem wsiadł do łódki i przepłynął na drugi brzeg. Ze skrzynki z narzędziami, która stała przy drabinie, wziął drugi młotek i wspiął się na dach. Wesley spojrzał zaskoczony, uśmiechnął się i bez słowa podał mu garść gwoździ. Clay szybko ułożył wszystkie łebkami w jedną stronę i zaczął przybijać jeden po drugim, przytrzymując je lewą ręką. Po kłótni z Bianką fizyczny wysiłek dobrze mu robił. Zapadał zmrok, kiedy obaj mężczyźni, spoceni i zmęczeni, ale uśmiechnięci, zeszli z drabiny. Weszli do ciepłego młyna, gdzie czekała na nich balia gorącej wody. Śnieg padał coraz gęstszy. – Dawnośmy cię tu nie widzieli – powiedział Wes z naganą. Clay bez słowa zdjął koszulę i zaczął się myć. – Janie mówiła, że Nicole od tygodni płacze w poduszkę – ciągnął Wes. – Ale może ciebie to nie obchodzi. W końcu ciebie pewnie grzeje ta zapasiona imitacja Beth. Clay zmierzył przyjaciela wzrokiem. – Zbyt pospiesznie ferujesz wyroki. – Więc może byś mi wytłumaczył, o co tu chodzi? Clay spokojnie się wycierał. – Znamy się od dziecka. Czym zasłużyłem na taką wrogość? Co takiego zrobiłem? – Co takiego zrobiłeś? Niech cię licho, Clay! Nicole to piękna kobieta! A w dodatku, kochana... – Nie musisz mi tego tłumaczyć – przerwał Clay. – Myślisz, że z własnej woli jej unikam? Nigdy ci nie przyszło do
228
głowy, że zaistniały okoliczności, na które nie mam już żadnego wpływu? Wes przez chwilę stał bez ruchu. Źle zrobił, nie ufając przyjacielowi. Położył mu rękę na ramieniu. – Zajrzysz do domu? Nicole obiecała, że usmaży pączki. A i bliźnięta się ucieszą na twój widok. – Widzę, że nieźle się tu zadomowiłeś – stwierdził zimno Clay. – O, to już brzmi lepiej. Skoro ty nie chciałeś się nią zająć, ktoś musiał cię wyręczyć. Clay odwrócił się i wyszedł z młyna, ruszając w stronę domu Nicole. Nie był w środku, od kiedy się tam sprowadziła. Już stojąc pod drzwiami, poczuł bijące stamtąd ciepło. I nie chodziło tylko o ciepło ognia, który płonął w wielkim kominku, ale o coś nieuchwytnego, co czuło się nie tyle na skórze, co w sercu. Zimowe słońce zaglądało przez lśniące, czyste szyby. Mieszkanie było bardzo skromnie umeblowane, większość wyposażenia stanowiły meble, które jakiś czas temu tu przysłał. Talerze, które stały w szafce obok paleniska, były wyszczerbione, z różnych kompletów, brakowało garnków. A mimo to Clay bez wahania zamieniłby swój bogaty dom na to skromne domostwo. Janie stała pochylona nad żelaznym garnkiem z wrzącym tłuszczem i przewracała wypływające na na wierzch pączki. Przy niej czatowały bliźnięta, tak zaaferowane, że nie zauważyły stojących za ich plecami mężczyzn. – Mandy – odezwała się Janie – poczekaj, aż przestygną, inaczej poparzysz sobie buzię. Mandy zachichotała, złapała świeżo usmażonego pączka i odgryzła kęs. W oczach zalśniły jej łzy, ale zacisnęła zęby i nie okazała bólu. – Uparta tak samo jak jej stryj – stwierdziła z niesmakiem Janie. Clay parsknął śmiechem. Janie gwałtownie się obróciła. 229
– Uważaj, kiedy o kimś mówisz, bo może cię usłyszeć. – Stryj Clay! – zawołały dzieci, nim zdążyła odpowiedzieć. Rzuciły mu się w ramiona. Clay złapał każde pod pachę i obracał. Kiedy je uniósł, objęły go za szyję. – Dlaczego nie przychodziłeś? Chcesz zobaczyć mojego szczeniaczka? Chcesz pączka? Są dobre, ale bardzo gorące. Clay roześmiał się i mocno przytulił dzieci. – Tęskniliście za mną? – Tak, bardzo. Nicole mówiła, że musimy poczekać, aż sam przyjdziesz, i że nie możemy pierwsi do ciebie iść. – Czy ta gruba pani ciągle jeszcze tam mieszka? – Alex – odezwała się Nicole, stając na schodach gdzie się podziało twoje dobre wychowanie? Wolno szła w stronę Claya. Serce waliło jej jak młotem. Była przerażona, że jego obecność tak nią wstrząsnęła. Widocznie bardzo mało dla niego znaczyła, skoro tak łatwo potrafił ją porzucić. – Spocznij, proszę – zwróciła się do niego oficjalnie. – Taaa, Clay – uśmiechnął się Wes. – Usiądź wygodnie. Jak myślisz, Janie, pączki już wystygły? – Prawie – odparła, stawiając talerz na stole. – Gdzieżeś ty się podziewał, ty przeklęty, niewdzięczny... – syknęła, szukając wystarczająco mocnego słowa, które by ogarnęło bezmiar jego win. – Jeszcze raz ją skrzywdzisz, a pożałujesz. Clay uśmiechnął się do niej, potem chwycił jej twarde, spracowane dłonie i ucałował. – Wspaniała z ciebie obrończyni, Janie. Gdybym cię nie znał, to bym się przestraszył. – Może powinieneś – warknęła, ale w jej oczach tańczyły wesołe iskierki. Nicole stała odwrócona plecami, spokojnie nalewając ajerkoniak. Drżącymi dłońmi postawiła naczynie przed Clayem. Nie spuszczając z niej wzroku, uniósł kubek do ust. – Ajerkoniak – powiedział. – Zawsze piłem to w święta. 230
– Bo to są święta! – roześmiały się dzieci. Clay rozejrzał się. Dostrzegł wreszcie gałązki świerku i ostrokrzewu nad kominkiem. Zapomniał o świętach. Ostatnie, koszmarne miesiące spędzone na słownych utarczkach z Bianką odpływały w zapomnienie. – Nicole piecze jutro indyka. Zaprosiła wuja Wesleya i wujka Travisa – powiedziały bliźnięta. – Jak sądzisz, znajdzie się miejsce dla jeszcze jednego gościa? – spytał Clay, patrząc na Wesa. Mężczyźni wymienili spojrzenia. – To zależy od Nicole. Clay wpatrywał się w żonę, czekając na jej odpowiedź. Nicole ogarnęła wściekłość. Wykorzystywał ją! Najpierw wziął ją do łóżka, zapewniał, że kocha, a potem wyrzucił jak zbędny bagaż. Miesiącami się nie odzywał, a teraz jak gdyby nigdy nic przychodzi do niej i co? Może się spodziewa, że będzie go po rękach całować? Wyprostowała się i odwróciła do niego plecami. – Oczywiście, oboje z Bianką jesteście mile widziani. Jestem przekonana, że chętnie przyjdzie świętować razem z nami. Widząc zmarszczkę na czole przyjaciela Wesley powstrzymał parsknięcie. – Bianka nie potrafiłaby... – zaczął Clay. – Nalegam – upierała się Nicole. – Czy muszę mówić, że bez niej możesz nie przychodzić? Nagle Clay nie mógł już dłużej wytrzymać atmosfery tego miejsca. Najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, jaki sielski obrazek tworzą: Wesley rozparty w krześle i palący fajkę, którą wziął znad kominka, dzieci objadające się pączkami. Na samą wzmiankę o Biance przypomniał sobie, jak okropny jest teraz jego dom. – Nicole, mogę z tobą porozmawiać? – spytał, wstając.
231
– Nie – odparła zdecydowanie. – Jeszcze nie teraz. Skłonił się i opuścił ciepły, przytulny dom. Bianka czekała na niego w Arundel Hall. – A więc tak! Widzę, że długo bez niej nie wytrzymałeś. Minął ją bez słowa. – Stajenny przyszedł tutaj, żeby spytać, gdzie jesteś. Bał się, czy ci się coś nie stało, bo koń wrócił sam. Ci ludzie wiecznie się o was niepokoją, to o ciebie... to o nią. A ja nikogo nie obchodzę! – Wystarczająco się o siebie troszczysz. Czy wiesz, że jutro są święta? – Oczywiście! Kazałem służbie przygotować bardziej wykwintny posiłek. Ale oczywiście, o ile znam tę hołotę, i nie zrobi niczego, jeśli ty tego nie załatwisz. – Jedzenie! Tylko to ci w głowie! – Gwałtownie nachylił się i zaczął nią potrząsać. – A więc dobrze, stanie się wedle twego życzenia. Jutro idziemy do Nicole na kolację. Może kiedy Nicole zobaczy ich razem, pojmie, jak bardzo jest nieszczęśliwy? A poza tym tak bardzo pragnął spędzić z nią choć jeden dzień, że był gotów narzucić pozostałym gościom towarzystwo Bianki. Zresztą, może Bianka zajmie się jedzeniem i będzie siedzieć cicho? Bezskutecznie próbowała mu się wyrwać. Jego bliskość napawała ją obrzydzeniem. – Nigdzie nie pójdę! – W takim razie każę, żeby jutro przez cały dzień nie podawano żadnego jedzenia. – Nie zrobisz tego – szepnęła przerażona. Odepchnął ją od siebie, aż poleciała na ścianę. – Niedobrze mi się robi, kiedy na ciebie patrzę. Pójdziesz, choćbym miał cię tam zanieść. – Zmierzył ją wzrokiem. – Oczywiście, o ile bym cię udźwignął. Boże, jak cudownie będzie się ciebie pozbyć. Urwał przerażony swoimi słowami. Odwrócił się i poszedł do biblioteki. Zatrzasnął za sobą drzwi. 232
Bianka przez chwilę stała bez ruchu, wpatrując się w drzwi. Co miał na myśli, mówiąc o pozbyciu się jej? Obróciła się i wolno poszła po schodach na górę. Nic się nie układało zgodnie z planem. Wkrótce po tym jak dała Clayowi mapę, zgłosił się Abe. Miał zakrwawione ramię, o mało co nie zemdlała. Zażądał pieniędzy, żeby uciec z Wirginii i schronić się przed zemstą Claya. Musiała się włamać do szkatułki w bibliotece i wyciągnąć stamtąd kilka sztuk srebra. Kazała Abemu kręcić się w pobliżu, żeby był w zasięgu ręki, gdyby znowu go potrzebowała. Ale ten odrażający typ roześmiał jej się prosto w twarz. Obwiązał sobie ranę i oświadczył, że przez nią, Biankę, stracił rodzinę i dziedzictwo. Potem w bardzo niegrzeczny sposób powiedział, co może zrobić ze swoimi przyszłymi potrzebami. Teraz została zupełnie sama. Straszyła Claya innymi krewniakami, ale to były czcze pogróżki. Gdyby rzeczywiście postanowił ją wysłać z powrotem do Anglii, nikt by nie porwał w odwecie Nicole. W ogóle nic by się nie stało. Ona, Bianka, zostałaby porzucona i nikt, nikt na całym świecie by się tym nie przejął. Zamknęła za sobą drzwi od sypialni, po czym wyjrzała na ciemny ogród. Wyglądał pięknie, cały okryty śniegiem. Czyżby musiała to wszystko oddać? Do tej pory czuła się bezpieczna, ale teraz znowu zaczęła się niepokoić. Musi coś przedsięwziąć. I to szybko. Musi się pozbyć Nicole, nim ta francuska przybłęda wszystko zabierze. Abego nie ma, więc nie da się zrealizować groźby wysłania Nicole do Francji. Oczywiście, Clay nic o tym nie wie – na razie. Nie ma wątpliwości, że wcześniej czy później się dowie. Zmięła w dłoniach różową jedwabną zasłonę. Istny cud, że Nicole jeszcze nie zaszła w ciążę. Bianka widziała Claya z bliźniętami i była przekonana, że gdyby Nicole spodziewała się dziecka, jego dziecka, nic już by go nie powstrzymało. Nagle wypuściła z rąk materiał i zaczęła go delikatnie gładzić. A gdyby kto inny nosił jego dziecko? Co by się wtedy 233
stało z naszą Francuzeczką? A gdyby Clay zaczął podejrzewać, że Nicole sypia z kim innym? Zresztą pewnie tak robi – myślała Bianka. – Takie jak ona nie wytrzymają dłużej bez chłopa. Możliwe, że przespała się z Izaakiem. Albo z Wesleyem! Bianka z uśmiechem pogładziła się po brzuchu. Od I myślenia zawsze robiła się głodna. Ruszyła w stronę j drzwi. Powinna przemyśleć sporo rzeczy, przyda jej się j jakieś wzmocnienie. Wesołych świąt! – zadudnił Travis, kiedy Clay z Bianką przestąpili próg mieszkania Nicole. Bianka była nadęta, obrażona. Nie zwróciła uwagi na Travisa. Wzrok utkwiła w jedzeniu. Wyrwała się Clayowi i ruszyła na środek pokoju, w stronę obficie zastawionego stołu. – I ty przedkładasz coś takiego nad Nicole? – warknął Travis. – Pilnuj własnego nosa – odciął się Clay i odszedł, żeby nie słyszeć donośnego śmiechu Travisa. Janie podała mu mały kieliszek alkoholu. Wychylił go szybko: potrzebował czegoś ciepłego i mocnego. Wypiwszy, gwałtownie wciągnął powietrze. Coś wspaniałego! – Co to jest? – Burbon – wyjaśnił Travis. – To coś nowego, z terenów Kentucky. Kupiłem tydzień temu od wędrownego handlarza. Clay znowu podstawił kieliszek. – Uważaj, żeby nie przeholować, to mocny trunek. – Przecież mamy święta! – zawołał z udaną wesołością Clay. – Pora jedzenia, picia i wesela! Uniósł kieliszek w stronę Bianki, która krążyła wokół stołu, nakładając sobie niewielkie porcje. Kiedy weszła Nicole, wszyscy zamilkli. Miała na sobie szafirową, aksamitną suknię bez ramion, głęboko wyciętą. Wokół talii biegła niebieska koronka. W rozpuszczone, ciemne włosy spływające na dół w lokach, wplotła ciemnoniebieskie wstążki ozdobione setkami drobnych perełek. 234
Clay stał i wpatrywał się w nią tęsknie, ale ona unikała jego spojrzenia. Świadomość, że miała prawo się gniewać, wcale nie zmniejszała bólu. Wes postąpił o krok i podał Nicole ramię. – Nie potrzebuję już żadnego prezentu na święta, Nicole. Sam twój widok jest najwspanialszym prezentem. Zgodzisz się ze mną, Clay? Clay nie odrywał wzroku od Nicole. – Czy to nie jeden z materiałów, przeznaczonych dla mnie? – spytała słodko Bianka. – Tych, które sobie z Janie przywłaszczyłyście? – Clay! – zawołał Travis. – Zrób coś z tą kobietą, bo inaczej ja się nią zajmę! – Proszę uprzejmie – odparł spokojnie Clay, nalewając sobie kolejną porcję burbona. – Napijcie się ajerkoniaku – wtrąciła się Nicole, nadal nie patrząc Clayowi w oczy. – Pójdę po dzieci. Są we młynie, cieszą się nowymi szczeniętami. Za chwilę wracam. Clay odstawił pusty kieliszek i poszedł za nią do drzwi, gdzie z drewnianego wieszaka zdjął jej pelerynę. – Nie zbliżaj się do mnie – syknęła. – Proszę zostań tutaj. Clay nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, otworzył drzwi i wyszedł za nią. Uniosła dumnie głowę i szła, udając, że nie zwraca na niego uwagi. – Masz taki śliczny nosek. Szkoda by go stłuc, więc lepiej nie zadzieraj go tak wysoko, bo się potkniesz. Stanęła i gwałtownie obróciła się ku niemu. – Świetny żart, prawda? Dla ciebie wszystko to żart, ale dla mnie to kwestia życia i śmierci. Ale tym razem nie ułagodzisz mnie słodkimi słówkami. Zbyt wiele razy mnie zraniłeś i upokorzyłeś. Spojrzała na niego ogromnymi, pałającymi oczami. Usta zacisnęła tak mocno, że dolna warga niemal zupełnie zniknęła. Została tylko pełna, delikatna górna. Clay aż do bólu pragnął ją pocałować.
235
– Nigdy nie chciałem cię zranić – powiedział cicho. – Ani tym bardziej upokorzyć. – Zatem mimochodem znakomicie ci się to udało! Świetna robota, jak na kogoś, kto nie chce zranić ani upokorzyć. W pięć minut po naszym poznaniu nazwałeś mnie dziwką. Później wziąłeś do prowadzenia domu, żeby w chwili, gdy droga Bianka przekroczy próg, wyrzucić jak psa. – Przestań! – zawołał, potrząsając nią. – Wiem, że nasz związek jest nietypowy... – Nietypowy! – powtórzyła z przekąsem. – W ogóle nie jestem pewna, czy można to nazwać związkiem. Bo ja czuję się jak dziwka! Jestem gotowa na każde twoje skinienie. – Chciałbym, żeby tak było naprawdę – odparł z rozbawieniem. Z czymś, co z pewnością było jakimś francuskim przekleństwem, kopnęła go boleśnie w goleń. Wypuścił ją i schylił się, żeby rozmasować nogę. Kulejąc podbiegł za nią i chwycił za ramię. – Musisz mnie wysłuchać! – Tak samo jak wtedy, kiedy opowiedziałeś mi o Beth? Albo kiedy poprosiłeś, żebyśmy jeszcze raz się pobrali? Sądzisz, że będę na tyle naiwna, żeby po raz kolejny ci uwierzyć? A kiedy ustąpię i ulegnę, znowu się mną znudzisz i wrócisz do swojej najmilszej Bianki. Istnieją pewne granice, których nawet zakochana kobieta nie przekroczy. – Nicole – powiedział, trzymając ją mocno za jedno ramię i gładząc drugie – wiem, że cierpisz. Ja też cierpię. – Moje biedactwo – uśmiechnęła się. – Musisz się zadowolić jedynie dwiema kobietami. Zacisnął szczęki. – Wiesz, jaka jest Bianka. Zielenieje, kiedy zbliżę się do niej na krok. Nicole patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Jej głos przeszedł w pisk. – I może mam ci współczuć?! 236
Mocniej zacisnął ręce na jej ramionach. – Pragnę twojego zaufania. Twojej miłości. Czy mogłabyś na chwilę przestać mnie nienawidzić i pomyśleć logicznie? Może były powody, dla których nie mogłem się z tobą spotykać? Czy naprawdę żądam aż tak wiele? Po tym wszystkim, co przeszedłem? Może rzeczywiście miałaś powody, żeby przestać mi ufać, ale to w niczym nie zmienia tego, że cię kocham. Czy to dla ciebie minie znaczy? – Dlaczego? – spytała, mrugając powiekami, by odgonić łzy. – Zostawiłeś mnie bez słowa, porzuciłeś, jakby wszystko było skończone. Wtedy na wyspie myślałam tylko o tym, że wrócimy do domu, że razem zamieszkamy w Arundel Hall. Przygarnął ją do siebie, jej łzy kapały mu na koszulę. – Czy Izaak nic nie wspominał o swojej kuzynce? Wydarzenia z wyspy pamiętała jak przez mgłę. – Chciałem ci wszystko od razu wytłumaczyć, ale nie mogłem. Byłem zbyt przerażony, by móc o tym z tobą rozmawiać. Próbowała unieść głowę, ale mocniej przytulił ją do siebie. – Przerażony? Przecież byłam już bezpieczna. Abe uciekł. Nie bałeś się chyba Izaaka? – Bianka jest kuzynką Izaaka. To między innymi dzięki nim przyjechała do Ameryki. Obiecała Abemu byka i kilka jałówek w zamian za porwanie ciebie i przetrzymanie w bezpiecznym miejscu do chwili unieważnienia małżeństwa. Jedna z córek Eliasza opowiedziała o tym Wesowi, – To Bianka powiedziała ci, gdzie jestem? Przyciągnął ją jeszcze bliżej. – Nie za darmo. Groziła, że jeśli się z nią nie ożenię, każe jednemu z licznych krewniaków, by odstawili cię do Francji. Poczuł, jak Nicole się wzdryga. Sama myśl była dla niej równie straszna jak dla niego. – Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego zostawiłeś mnie bez słowa?
237
– Bo natychmiast poszłabyś do Bianki i kazała jej zrealizować tę groźbę. – I miałabym rację. – Nie, nie mogę ryzykować, że cię stracę – odparł, gładząc jej włosy. Odsunęła się od niego. – Więc dlaczego mówisz mi to teraz? Czemu przestałeś się chować za obszerną spódnicą Bianki? Parsknął śmiechem i pokręcił głową. – Rozmawiałem z Izaakiem, kiedy zaczął u ciebie pracować. Mówił, że dlatego tak spokojnie poszłaś z Abem, bo sądziłaś, że grozi mi niebezpieczeństwo. Czyż i ja nie musiałem postąpić tak samo, wiedząc, że twoje życie jest zagrożone? – Chodźmy do domu. Porozmawiajmy z Bianką. – Nie! – To był rozkaz. – Nie będę ryzykować, rozumiesz? Wystarczy, że znowu zorganizuje porwanie. Nie, nie będę ryzykował. – To znaczy, że proponujesz, żebyśmy po kres naszych dni spotykali się raz do roku, w czasie świąt? I to tylko po to, żeby Bianka miała to, czego chce. Musnął palcem jej górną wargę. – Co za ostry języczek. Wolę, kiedy go używasz do innych celów niż kłucie. – A ja myślę, że przydałaby ci się porządna szpila. Przecież widać, że boisz się Bianki. – Niech to licho porwie! Byłem cierpliwy, ale mam już dość tych obelg! Nie boję się Bianki! Wiesz, ile mnie kosztowało, żeby nie zatłuc tej suki? Wiedziałem, że jeśli ją zabiję, to tak jak bym zabił i ciebie. – Izaak twierdzi, że Abe uciekł z Wirginii. Jesteś pewien, że Bianka ma więcej krewnych? Mogła kłamać. – Wes jeszcze raz spotkał się z tą dziewczynką, która nam wcześniej pomogła. Mówiła, że Bianka jest spokrewniona z jej matką, a matka ma setki kuzynów.
238
– Ale z pewnością nie wszyscy zrobią to, co im Bianka rozkaże. – Dla pieniędzy ludzie zrobią wszystko – odparł z obrzydzeniem. – A Bianka ma do dyspozycji całą plantację Armstrongów. Nicole objęła go ramionami i mocno doń przywarła. – Cóż nam pozostaje? Musimy zaryzykować, Clay, Może ona blefuje? – Możliwe, ale tego nie możemy być pewni. Długo nad tym myślałem i wreszcie znalazłem rozwiązanie. Uciekniemy na zachód. Zmienimy nazwiska i wyjedziemy z Wirginii. – Wyjechać z Wirginii? – spytała, odsuwając się od niego. – Ależ tu jest twój dom! Kto będzie zarządzał plantacją? – Bianka, jak sądzę. Dawałem jej cały majątek, ale powiedziała, że chce i męża, który by nim zarządzał. – Mojego męża! – Tak, tylko twojego. Słuchaj, już za długo nas nie ma. Czy mogłabyś przyjść jutro do naszego kątka? Trafisz tam? – Tak – odparła z wahaniem. – Nie ufasz mi, prawda? – Sama nie wiem, Clay. Ilekroć ci zaufam, zacznę wierzyć w naszą wspólną przyszłość, zawsze musi się stać strasznego. Już więcej tego nie zniosę. Nie masz pojęcia, jak okropne były dla mnie ostatnie miesiące. Brak wiadomości, niepewność, domysły. – Teraz wiem, że powinienem był od razu ci o wszystkim powiedzieć. Ale wtedy sam potrzebowałem czasu do namysłu. – Umilkł. – Ty przynajmniej nie musiałaś mieszkać z Bianką pod jednym dachem. Czy wiesz, że ona chce dobudować skrzydło do domu? Gdyby to od niej zależało, zrobiłaby z niego takie samo straszydło jak dom Horacego i Ellen. – Jeśli wyjedziesz, będzie mogła z nim zrobić, co zechce. – Wiem – odparł po chwili. – Chodźmy po bliźnięta, pora wracać do domu. Wypuścił ją z objęć i poszli, trzymając się za ręce. 239
Przez całą długą, męczącą kolację, Nicole biła się z myślami. Teraz musiała walczyć nie tylko z Bianką, ale także z Arundel Hall. Wiedziała, jak bardzo Play kochał ten dom, z jakim szacunkiem o nim mówił. Nawet kiedy wydawało się, że o nim zapomniał, bo więcej czasu spędzał na plantacji niż w domu, zauważył wysiłki Nicole, by przywrócić posesji dawną świetność. Zresztą Nicole zawsze podejrzewała, że to było głównym bodźcem jego pierwszych oświadczyn, a właściwie propozycji, żeby pozostali małżeństwem, gdyby Bianka się rozmyśliła. Nicole nakładała sobie potrawy, jednym uchem słuchając Travisa, który opowiadał o swoich planach wyjazdu wiosną do Anglii. Clay się nie mylił, nie ufała mu. Zbyt często ofiarowała mu serce, a on je odrzucał. Na samo wspomnienie, jak ją upił i sprowokował do wyznania mu miłości, zalewała się rumieńcem. Później zaprosił ją do siebie, ale wystarczyło, żeby pokazała się Bianka, a natychmiast o niej zapomniał. Kochali się u Backesów, ale zaraz po tym ją porzucił. Oczywiście, za każdym razem miał wspaniałe usprawiedliwienie. Najpierw historia Beth, teraz intrygi Bianki. Wierzyła mu – wszystkie te historie były zbyt nieprawdopodobne, żeby mógł je zmyślić. Ale teraz twierdził, że chce opuścić Wirginię... i Biankę... żeby mogli razem zamieszkać. Twierdził, że nienawidzi Bianki, a mimo to ciągle mieszkał z nią pod jednym dachem. Wbiła nóż w indyka. Musi wierzyć Clayowi! Oczywiście, że Clay nienawidzi Bianki, a kocha ją, Nicole. Musi istnieć logiczne wytłumaczenie, dlaczego to Bianka, nie ona mieszka z nim w Arundel Hall. Tyle że w tym momencie nie potrafiła znaleźć żadnego. – Nie musisz tak dźgać tego indyka, on już od dawna nie żyje – mruknął Wes, który siedział u jej boku. – Och – ocknęła się z zadumy i usiłowała się uśmiechnąć. – Obawiam się, że niezbyt miła ze mnie dzisiaj gospodyni.
240
– Jeśli ktoś wygląda tak pięknie jak ty, nie musi już nic mówić, ani robić – powiedział z uśmiechem Travis. – Nadejdzie dzień, kiedy znajdę sobie jakąś ślicznotkę i zamknę ją w szklanej kuli. Będę ją wypuszczał tylko wtedy, kiedy ja zechcę. – Czyli co najmniej trzy razy w ciągu nocy – stwierdził Wesley, nakładając sobie kolejną porcję ziemniaków w cukrze. – Nie życzę sobie takich rozmów – oświadczyła Bianka. – Wy, mieszkańcy kolonii, musicie pamiętać, że przebywacie w towarzystwie damy. – Prawdziwe damy nie mieszkają pod jednym dachem z mężczyzną, który nie jest ich mężem. Przynajmniej tak mnie uczono – odpalił Travis. Bianka poczerwieniała ze złości, zerwała się, przewróciła krzesło i zaczepiła suknią o stół. – Nie pozwolę się obrażać! Jestem właścicielką Arundel Hall i... – umilkła i nagle wydarła się na zapatrzoną Mandy, z której talerza na suknię Bianki zsunęła się spora porcja żurawin. – Ty wstręciucho, zrobiłaś to umyślnie! Uniosła rękę, żeby uderzyć dziewczynkę. Wszyscy zerwali się na nogi, żeby ją powstrzymać, ale w tej samej chwili Bianka się zachłysnęła, w jej oczach zalśniły łzy. Odskoczyła od stołu, trzymając jedną stopę w górze. Na grubej kostce spoczywała porcja gorącego puddingu śliwkowego. – Zdejmijcie to ze mnie! – wrzeszczała Bianka, wymachując nogą. Nicole rzuciła jej ręcznik, ale poza tym nikt się nie ruszył, żeby pomóc wytrzeć lepką masę. Travis wywlókł spod stołu Alexa. – Zdaje się, że poparzył sobie palce – mruknął Travis do Janie. – Tyle dobra się zmarnowało – powiedział ze smutkiem Wes, przyglądając się Biance, która, podskakując na jednej nodze, machnięciami ścierki usiłowała strząsnąć z nogi gorący pudding. Ale wielki brzuch skutecznie uniemożliwiał jej sięgnięcie do własnej kostki. 241
– Nie zmarnowało się – odparła Janie. – To najwspanialszy deser w moim życiu. – Claytonie Armstrong! – piszczała Bianka. – Jak śmiesz stać spokojnie i pozwalać, by ci ludzie mnie znieważali! Wszyscy spojrzeli na Claya. Nikt nie zauważył, że przez całą kolację pił burbona. Teraz jego oczy błyszczały i bez szczególnego zainteresowania przyglądał się podskokom Bianki. – Clay – odezwała się cicho Nicole – sądzę, że powinieneś zabrać Biankę... do domu. Clay uniósł się powoli i, nie zwracając uwagi na pozostałych gości, chwycił Biankę pod ramię i powlókł w stronę drzwi, nie reagując na jej rozpaczliwe krzyki, że pudding parzy ją w stopę. Po drodze udało jej się złapać pelerynę, zaś Clay wziął dzbanek z burbonem. Na dworze było tak zimno, że Bianka obawiała się, czy lepki deser nie przymarznie do stopy. Posłusznie, choć niechętnie, kuśtykała za mężczyzną. Suknia nadaje się do wyrzucenia. Na udzie czuła zimne żurawiny, bolała ją poparzona i zmrożona kostka. Łzy przesłaniały oczy. Clay znowu ją upokorzył. Zresztą od jej przyjazdu do Ameryki nie robił nic innego. Kiedy doszli do śluzy, Clay uniósł Biankę i stękając posadził w łódce. – Jeszcze trochę przytyj, to zatoniemy – powiedział niewyraźnie. Więcej już tego nie zniosę – pomyślała. – Zdaje się, że ten nowy alkohol bardzo przypadł ci do gustu – odezwała się słodko, wskazując na kamienny dzbanek, który położył na dnie łódki. – Przynosi mi chwile zapomnienia. A to najważniejsze. Bianka uśmiechnęła się w mroku. Kiedy przybili do brzegu, wsparła się o Claya, wyskoczyła na brzeg i szybkim krokiem ruszyła za nim do domu. Przy drzwiach od strony ogrodu drżała, bo wiedziała, co wkrótce nastąpi. Na samą myśl o tym robiło jej się niedobrze. 242
Clay postawił dzbanek na stole w hallu i wyszedł z powrotem do ogrodu. – Gbur! – mruknęła Bianka i, uniósłszy spódnicę, mimo bólu w nodze, szybko wbiegła po schodach. Serce waliło jej jak młotem, kiedy otworzyła szufladę i wyciągnęła stamtąd buteleczkę laudanum. Burbon w połączeniu z opium sprawi, że Clay nie będzie wiedział, co się z nim dzieje. Zdążyła w samą porę, żeby nalać do szklanki trochę burbona i wpuścić do napoju kilka kropel narkotyku. Śmierdziało to obrzydliwie! Clay uniósł brwi, kiedy podała mu burbona. Był już jednak zbyt pijany, by się zastanawiać, dlaczego to zrobiła. Uniósł szklaneczkę w geście toastu i jednym haustem wychylił trunek. Potem odstawił naczynie i uniósł do ust dzbanek. Widząc ten kompletny brak ogłady, Bianka tylko lekko się uśmiechnęła. Obserwowała, jak Clay wspina się po schodach. Kiedy usłyszała skrzyp drzwi jego sypialni i stuk zrzucanych butów, wiedziała, że nadszedł już czas. Stała samotnie w ciemnym hallu i nasłuchiwała. Ogarniał ją coraz większy wstręt. Nie znosiła dotyku mężczyzn równie silnie, jak jej matka go kochała. Po raz ostatni powiodła wzrokiem po hallu. Wiedziała, że jeśli nie wsunie się teraz do łóżka Claya, straci to wszystko. Złapała więc buteleczkę laudanum i poszła na górę. W sypialni rozebrała się, po czym drżącymi dłońmi włożyła jasnoróżową, jedwabną nocną koszulę. Popłakując, wychyliła łyk laudanum. Może dzięki temu mniej będzie czuła. W świetle księżyca Bianka zobaczyła rozciągniętego w poprzek łóżka Claya. Był nagi, w srebrnej poświacie księżyca wyglądał jak posąg wykuty ze złota. Jednak Bianka nie dostrzegła niczego pięknego w nagim mężczyźnie. Laudanum zaczynało działać. Czuła się jak we śnie. Wolno wsunęła się do łóżka, spoczęła obok Claya, myśląc z przerażeniem, że może będzie musiała go jakoś zachęcać. Nie wiedziała, czy się na to zdobędzie. 243
Clay nie potrzebował zachęty. Śniła mu się Nicole i natychmiast zareagował na dotyk jedwabnej koszuli i słodki zapach włosów. – Nicole – wyszeptał, przytulając Biankę. Ale, choć pijany i zamroczony, Clay wyczuł, że to nie jego ukochana. Wyciągnąwszy rękę, trafił na miękkie sadło. Warknął coś i odwrócił się na drugi bok, by śnić dalej o Nicole. Zesztywniała Bianka czekała, aż nad mężczyzną weźmie górę zwierzęca chuć. Minęła dłuższa chwila, nim kobieta zdała sobie sprawę, że Clay jej nie dotknie. Klnąc śpiącego w żywy kamień, Bianka poinformowała go, co sądzi o jego męskości. Gdyby nie to, że tak bardzo jej zależy na tej plantacji, oddałaby go Nicole. Ta by go przyjęła z otwartymi ramionami. Teraz jednak trzeba coś zrobić. Jutro rano Clay musi być przekonany, że pozbawił Biankę dziewictwa, albo wszystkie jej starania obrócą się wniwecz. Kulejąc, niepewnym krokiem ruszyła w stronę kuchni. W głowie jej się kręciło od laudanum, ale nawet półprzytomna trafiłaby do celu – kuchni. Na dużym stole leżała wołowina w marynacie. Bianka wlała do dzbanka soku z marynaty. W nagrodę za swój spryt, wzięła z szafki sześć bułeczek, które zostały z kolacji, i wróciła na górę. Kiedy już zjadła bułeczki, resztkami sił, z trudem pokonując senność, wsunęła się do łóżka obok Claya i polała się krwią zwierzęcia. Dzbanek schowała głęboko pod łóżko, po czym zapadła w sen, przeklinając śpiącego, że przez niego musiała przez to wszystko przejść.
16 Poranne słońce odbijało się w lekko zmrożonym śniegu i boleśnie raziło Claya w zaczerwienione oczy. Ból promieniował na czaszkę, pod którą rozszalały się demony. Clay miał wrażenie, że waży tysiąc funtów, każdy ruch przychodził mu z 244
trudem: nawet sięgnięcie po kolejną garść śniegu i przyłożenie jej do wyschniętego, opuchniętego języka. Jednak gorsze od rozsadzającego czaszkę bólu i mdłości było wspomnienie dzisiejszego poranka. Po przebudzeniu u swego boku zobaczył Biankę. Najpierw tylko się w nią wpatrywał, zbyt obolały, by o czymkolwiek myśleć. Bianka otworzyła szybko oczy, na jego widok gwałtownie wciągnęła powietrze. Usiadła, zasłaniając się prześcieradłem. – Zwierzę! – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Bydlę! Kiedy powiedziała, że zawlókł ją do łóżka i zgwałcił, początkowo odebrało mu mowę. Potem wybuchnął śmiechem, bo nie wierzył, żeby mógł aż tak się upić. Ale kiedy wstała z łóżka, na prześcieradle i na jej koszuli nocnej zobaczył ślady krwi. Nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, Bianka zaczęła mówić, że jest damą i że nie pozwoli, by ja traktował jak dziwkę, a jeśli będzie miała dziecko, będzie musiał się z nią ożenić. Clay nic nie odpowiedział, wstał i zaczął się szybko ubierać. Chciał jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od niej. Teraz, siedząc na polanie, którą zrobili z Jamesem i Beth, usiłował odtworzyć wydarzenia ubiegłej nocy. Może rzeczywiście był tak pijany, że się przespał z Bianką? Ostatnie, co pamiętał, to to, że wychodzili od Nicole. Właśnie o nią najbardziej się martwił. Co będzie, jeśli Bianka zaszła w ciążę? Odsunął tę myśl jak najdalej. – Clay? – zawołała Nicole. – Jesteś tu? Uśmiechnął się i wstał, żeby ją przywitać. – Nie powiedziałeś, o której się mamy spotkać. Och, Clay! Wyglądasz okropnie! Czy oczy cię bolą tak jak na to wyglądają? – O wiele bardziej – zachrypiał, wyciągając ku niej ramiona. Nicole już prawie w nie wpadła, ale zatrzymała się o krok przed Clayem. – Nie wiem, co jest gorsze, twój wygląd, czy ten smród. 245
– Podobno miłość jest ślepa – skrzywił się Clay. – Nawet ślepcy mają węch. Usiądź i odpocznij, albo rozpal ognisko w kryjówce. Przyniosłam trochę jedzenia, wczoraj wieczorem prawie niczego nie tknąłeś. – Nie przypominaj mi ostatniej nocy – jęknął. Minęła godzina, zjedli śniadanie, mała piwniczka się nagrzała. Dopiero wtedy Nicole zdecydowała się wysłuchać Claya. Oparła się o ścianę, kolana przykryła kocem. Na to, by przytulić się do niego, ciągle jeszcze nie miała ochoty. – Mało spałam tej nocy – zaczęła. – Cały czas myślałam o tym, co mi powiedziałeś o Biance i jej kuzynach. Chciałabym ci wierzyć... ale to takie trudne. Jedyne, co wiem, to że jestem twoją żoną, a jednak to ona z tobą mieszka. Wygląda to tak, jakbyś pragnął nas obu. – Naprawdę tak uważasz? – Staram się nie. Ale wiem, że Bianka ma nad tobą ogromną władzę. Może po prostu sam nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo Arundel Hall jest dla ciebie ważny? Wczoraj wieczorem mówiłeś, że po prostu odejdziesz, zostawisz to wszystko. A jednak kilka miesięcy temu chciałeś porwać kobietę, tylko dlatego, że przypominała ci kogoś, kto kiedyś tu mieszkał. – Znaczysz dla mnie więcej niż plantacja. – Czyżby? – W jej olbrzymich, ciemnych oczach lśniły łzy. – Mam nadzieję, że tak – szepnęła. – Mam nadzieję, że znaczę dla ciebie aż tyle. – Ale nie jesteś tego pewna – powiedział głucho. Przed oczami ciągle widział Biankę w swoim łóżku, jej krew na prześcieradłach. Czyżby Nicole miała rację, że mu nie ufała? Wstał, podszedł do małej niszy, w której stała szklana kula z zatopionym w środku jednorożcem i wziął ją do ręki. – Nad tą kulą złożyliśmy kiedyś przysięgę – przemówił. – Wiem, że byliśmy jeszcze dziećmi i nie znaliśmy życia, ale nigdy jej nie złamaliśmy.
246
– Czasem takie niewinne śluby są najszczersze – uśmiechnęła się Nicole. Clay trzymał kulę w dłoniach. – Kocham się, Nicole i przysięgam, że będę cię kochał po kres moich dni. Nicole stanęła za nim i położyła ręce na jego dłoniach. Coś nie dawało jej spokoju. Beth, James i Clay dotknęli jednorożca, a potem Beth zatopiła go w szklanej kuli, żeby nikt inny nigdy go nie dotknął. Oczywiście, Nicole zdawała sobie sprawę, że to głupie, ale nie potrafiła zapomnieć o portrecie Beth, tak bardzo przypominającym jej Biankę. Czy kiedykolwiek będę godna dotknąć tego, co trzymała w ręku Beth? – pomyślała. – Tak, Clay, kocham cię – szepnęła. – Zawsze cię kochałam i nigdy nie przestanę. Ostrożnie odstawił kulę na miejsce, nie dostrzegając zmarszczki na czole Nicole. Odwrócił się i przyciągnął kobietę do siebie. – Wiosną będziemy mogli pojechać na zachód. Ciągle organizują kolejne wyprawy. Wyruszymy osobno, nikt się nie dowie, że jedziemy razem. Clay mówił dalej, ale Nicole nie słuchała. Do wiosny jeszcze daleko. Wiosną ziemia budzi się do życia, wiosną sieje się zboże. Czy Clay będzie umiał odejść, zostawić wszystkich tych zależnych od niego ludzi? – Drżysz – wyszeptał. – Zmarzłaś? – Boję się – wyznała szczerze. – Nie masz powodów do strachu. Najgorsze już za nami. – Czy aby na pewno, Clay? – Cii – uspokoił ją, dotykając wargami jej ust. Od przyjęcia u Backesów nie byli razem. Teraz wystarczyło, że Clay ją pocałował, a przestała logicznie rozumować, zniknął wszelki lęk. Objęła go za szyję, przyciągnęła ku sobie. Całował ją natarczywie, aż rozchyliła wargi. Pragnął jej, chciał kosztować słodyczy, zmyć brud nocy spędzonej z Bianką, ale
247
wizja Beth mieszała się z widokiem różowej koszuli nocnej i poplamionego krwią prześcieradła. – Clay? Co się stało? – Nic, po prostu za dużo wczoraj wypiłem. Nie odchodź – wyszeptał, tuląc ją mocno do siebie. – Tak bardzo cię potrzebuję. Nie mam chwili spokoju, ciągle ktoś mnie prześladuje, ale ty wnosisz w mój świat życie, ciepło. Pomóż mi zapomnieć. – Tak – szepnęła – tak. Clay położył ją na narzucie, rozłożonej na gołej ziemi. W piwniczce było ciepło, unosił się zapach palonego drewna. Nicole pragnęła mieć Claya natychmiast, od razu, ale on się nie spieszył. Guzik za guzikiem rozpiął przód jej sukni i wsunął rękę pod materiał, obejmując jej pierś, kciukiem gładząc delikatną, nabrzmiałą brodawkę. – Jak ja za tobą tęskniłem – szepnął. Kiedy ustami przywarł do jej piersi, wygięła się w łuk, przed oczami migotały jej barwne plamy. Bezskutecznie zmagała się z guzikami jego surduta. Dotyk ust, rąk Claya sprawiał, że nie potrafiła wykonać najprostszej czynności. Widząc jej niezgrabne ruchy, Clay uśmiechnął się i odsunął od Nicole. Oczy miała zamknięte, gęste, podwinięte rzęsy rzucały cień na policzek. Clay palcem wodził po jej wargach. Czułość ustąpiła miejsca namiętności. Szybko rozpiął guziki surduta, ściągnął spodnie, zrzucił buty. Nicole leżała na plecach, oparta na ramieniu, w migotliwym świetle ognia przyglądając się Clayowi. Z zachwytem patrzyła na grę jego mięśni, rozkoszne wzgórki i zagłębienia. Palcem powiodła po jego plecach. Odwrócił się i stanął przed nią nagi, złocistobrązowy. – Jesteś piękny – szepnęła. Uśmiechnął się do niej i znowu pocałował, zsuwając z jej suknię z ramion, gładząc gładkie, jędrne ciało, sycąc się nim, odkrywając na nowo, jakby pierwszy raz go dotykał. Pociągnął ją na siebie. Uniosła biodra, wskazując mu drogę. 248
– Clay! – zachłysnęła się. Poruszał jej biodrami, najpierw wolno, potem coraz szybciej, aż z całej siły przywarła do niego, ściskając go mocno dłońmi. Wreszcie opadła na niego, słaba, drżąca, syta. – Postawmy sprawę jasno – powiedział byczkowaty młodzieniec i strzyknął tytoniem. Zabarwiona plwocina wylądowała tuż koło jej stopy. – Chce pani, żebym dał jej dziecko? Nie jedno z tych, które tu się kręcą, ale jeszcze nie narodzone? Chce pani, żebym ją zapłodnił, tak? Bianka stała bez ruchu, nie spuszczając z mężczyzny wzroku. Znalezienie go nie wymagało wiele wysiłku. Wystarczyło trochę popytać. Olivier Hawthorne za pieniądze był gotów zrobić wszystko, a równocześnie umiał trzymać język za zębami. Początkowo chciała go nająć, żeby wyekspediował Nicole do Francji, ale Hawthorne'owie cieszyli się reputacją stosunkowo uczciwych, a w każdym razie uczciwszych niż Simmonsowie. Kiedy jej plan uwiedzenia Claya się nie powiódł, zrozumiała, że musi coś zrobić, inaczej cała jej przyszłość stanie pod znakiem zapytania. Clay już niedługo się zorientuje, że tak naprawdę Bianka nie ma nad nim żadnej władzy. Dlatego musi jak najszybciej zajść w ciążę. I to za wszelką cenę! – Tak, panie Hawthorne, chcę mieć dziecko. Dość dokładnie wywiedziałam się o pańską rodzinę. Zdaje się, że jest dość płodna. – Wywiadywała się pani, co? Uśmiechnął się, mierząc ja wzrokiem. Był niski, krępy, miał złamany przedni ząb. Jej tusza mu nie przeszkadzała, lubił duże, silne kobiety, chętne i pomysłowe w łóżku. Jedyne, co mu przeszkadzało, to jej wymuskanie, wyglądała jakby nigdy w życiu nie splamiła się pracą. – Czy to ma znaczyć, że Hawthorne'owie potrafią robić dzieci, nawet jeśli nie potrafią zmusić tytoniu, żeby wyrósł na ich polu? 249
Skinęła głową. Wolałaby jak najszybciej zakończyć tę sprawę i jak najmniej przy tym mówić. – Oczywiście, nikt nie może się o tym dowiedzieć. W miejscach publicznych będę się zachowywać, jakbym pana nie znała i tego samego spodziewam się po panu. Olivierowi zabłysły oczy. Cały czas miał wrażenie, że śni i że zaraz się obudzi. Oto ta kobieta jest gotowa mu zapłacić za jedno, albo więcej spotkań – tyle, ile będzie potrzeba, by zaszła w ciążę. Czuł się trochę jak ogier parzony z klaczą, ale zasadniczo pomysł przypadł mu do gustu. – Oczywiście, proszę pani, jak pani sobie życzy. Będę się tak zachowywał, jakbym pierwszy raz widział na oczy panią, albo dziecko, choć muszę ostrzec, że cała moja szóstka wygląda kropka w kropkę jak ja. Pomyślała, jak by to było wspaniale, gdyby Clay musiał uznać za swoje dziecko, które tak ewidentnie będzie wyglądało na czyjeś inne. Niech będzie niskie i krępe, w przeciwieństwie do wysokiego, szczupłego Claya. – Doskonale – powiedziała. W jej lewym policzku pojawił się dołek. – Może pan przyjść jutro o trzeciej za garbarnię na plantacji Armstrongów? – Armstrongów? Czyżby Clay nie potrafił sam zrobić dziecka? Bianka zesztywniała. – Nie zamierzam odpowiadać na żadne pytania i wolałabym, żeby pan o nic nie pytał. – Jasne – odparł Olivier i ostrożnie rozejrzał się dokoła. Znajdowali się na drodze, kilka mil od plantacji Armstrongów, w miejscu wyznaczonym przez Biankę w liście, w którym prosiła o spotkanie. Wyciągnął rękę, żeby pogładzić ją po ramieniu, ale Bianka odskoczyła jak oparzona. – Niech pan mnie nie rusza – syknęła przez zaciśnięte zęby.
250
Zdziwiony zmarszczył brwi. Przyglądał się, jak kobieta zawraca i rozzłoszczona idzie w stronę powozu, który czekał na nią za zakrętem. Dziwna jakaś – pomyślał. Nie chce, żeby jej dotykać, a chce mieć z nim dziecko. Zachowuje się, jakby się go brzydziła, a równocześnie chce się z nim jutro kochać. I to w biały dzień! Na samą myśl o tym poczerwieniał i wsadził rękę w spodnie, żeby poprawić wzwiedziony członek. Cóż, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Może więcej takich damulek zacznie do niego przychodzić, szukając pociechy, której nie znajdą u swoich słabowitych mężów. A wtedy on, Olivier, zbije na tym majątek i będzie mógł rzucić w diabły tytoń. Wyprostowany ruszył z powrotem do domu. Przez następny miesiąc Nicole była zadowolona, jeśli nie szczęśliwa. Często spotykała się z Clayem w ich kryjówce nad rzeką. Kochali się i snuli plany na przyszłość. Byli jak małe dzieci: zastanawiali się, co ze sobą wezmą w podróż na zachód, ile sypialni będzie w ich przyszłym domu, ile będą mieć dzieci, wymyślali dla nich imiona. Planowali, kiedy najlepiej powiedzieć o wszystkim bliźniętom i Janie – bo oni oczywiście wyjadą razem z nimi. Pewnego wieczoru pod koniec lutego niebo pociemniało i rozszalała się burza. Pioruny uderzały tuż obok domku Nicole. – Co się z tobą dzieje? – spytała Janie. – Toż to tylko burza. Nicole odłożyła robótkę do koszyka na podłodze. Nie miało sensu próbować dalej dziergać. Taka pogoda zawsze przypominała jej noc, kiedy zabrano dziadka. – Martwisz się, że nie możesz się spotkać z Clayem? Na twarzy Nicole pojawiło się zdumienie. – Nie musiałaś mi nic mówić – roześmiała się Janie. – Wszystko było wypisane na twojej twarzy. Czekałam tylko, aż sama mi powiesz. Nicole usiadała przed paleniskiem. 251
– Jesteś dla mnie taka dobra i wyrozumiała. – To ty jesteś wyrozumiała – prychnęła Janie. – Inna nigdy by się na coś takiego nie zgodziła. – Są powody... – zaczęła Nicole. – Jeśli chodzi o kobiety, to mężczyźni zawsze mają „powody”. – Urwała. – Nie powinnam była tego mówić. Nie wiem przecież o wszystkim. Może rzeczywiście Clay ma jakieś ważne racje, by odwiedzać potajemnie własną żonę. W oczach Nicole zatańczyły ogniki. Uśmiechnęła się. – Potajemnie? Może kiedyś, kiedy już zamieszkamy razem i będę go miała na co dzień, zatęsknię za tymi czasami, gdy byłam uwielbiana i adorowana. – Przyznaj się, sama to w nie wierzysz. Od dawna powinnaś mieszkać w Arundel Hall, być jego panią. A tymczasem rządzi się tam ta gruba... Ostry błysk przerwał jej wpół słowa. Nicole pisnęła i chwyciła się za serce. – Nicole! – zawołała Janie, zrywając się z krzesła. Robótka spadła na podłogę. – Coś tu jest nie w porządku. Obejmując dziewczynę, posadziła ją z powrotem na krześle. – No, usiądź, już dobrze. Zrobię nam herbaty, a tobie doleję trochę koniaku. Nicole posłusznie usiadła, ale się nie uspokoiła. Gałęzie uderzały o dach, wiatr szalał za oknami, unosząc zasłonki. Na dworze było ciemno i strasznie. – Masz – powiedziała Janie, wciskając Nicole w ręce kubek parującej herbaty. – Wypij to, a potem marsz do łóżka. Próbując zapanować nad lękiem, Nicole popijała herbatę. Czuła, jak koniak powoli ją rozgrzewa, ale była zbyt napięta, by się uspokoić. Słysząc walenie do drzwi, podskoczyła, wylewając sobie herbatę na sukienkę. – To musi być Clay – uśmiechnęła się Janie, łapiąc ręcznik. – Wie, jak się boisz burzy i przyszedł cię uspokoić. A teraz wytrzyj się i uśmiechnij słodko na jego powitanie. 252
Drżącymi dłońmi Nicole wycierała zaplamioną suknię, po czym specjalnie dla Claya usiłowała przywołać na twarz uśmiech. Janie otwierała drzwi, szykując w myślach tyradę, którą przywita gościa. Już ona mu powie, co myśli o zaniedbywaniu ślubnej małżonki. Jednak w drzwiach stanął nie Clay, ale niski, wątły blondyn. Rzadkie włosy opadały na kołnierzyk zielonego, aksamitnego surduta. Biały jedwabny szalik obwiązał wokół szyi tak, by zakrył drugi podbródek. Mężczyzna miał małe oczka, ostry nos i drobne, wydatne usta. – Czy tutaj mieszka Nicole Courtalain? – spytał, przechylając głowę, jakby chciał spojrzeć na Janie z góry, co było o tyle trudne, że znacznie przewyższała go wzrostem. Mówił z tak silnym akcentem, że Janie nie rozumiała, o co mu chodzi. Dla niej to brzmiało jak: „Czi tuti mjeszka...?” a nazwisko było jej zupełnie obce. – Kobieto! – rozgniewał się mężczyzna. – Zapomniałaś języka w gębie, czy co? – Janie – odezwała się cicho Nicole. – To o mnie chodzi. Nazywam się Nicole Courtalain Armstrong. Wyraźnie pod wrażeniem jej urody, mężczyzna przemówił mniej gniewnie, – Qui. Jesteś jej córką. Obrócił się na pięcie i zniknął w mroku. – Kto to był? – spytała Janie. – W ogóle nie rozumiałam, co mówił. Czy to jakiś twój znajomy? – Nie. Nie znam go. Janie! Z nim jest kobieta! Obie wybiegły przed dom. Nicole podtrzymywała kobietę z jednej strony, mężczyzna z drugiej, a Janie złapała kufer. Kiedy już weszli do środka i posadzili przybyłą na krześle przy ogniu, Janie dała jej herbaty z koniakiem, zaś Nicole poszła po koc. Podając wyczerpanej kobiecie napój, Janie pierwszy raz uważniej jej się przyjrzała.
253
Zdawało jej się, że patrzy na starszą wersję Nicole. Gładka twarz bez śladu zmarszczek, usta dokładnie takie same jak Nicole – to samo połączenie niewinności i zmysłowości. Jednak jej oczy były puste, bez życia, – Zaraz się pani rozgrzeje – powiedziała Nicole otulając kobietę kocem. Spojrzała na Janie i zobaczyła, że ta dziwnie na nią patrzy. Nie wstając z klęczek, uniosła głowę, by przyjrzeć się nieoczekiwanemu gościowi. Zamarła z dłonią na kocu. Na widok znajomych rysów, jej oczy napełniły się łzami, które wolno, jedna za drugą zaczęły spływać po policzkach. – Mama – szepnęła. – Mama. Schyliła się i ukryła twarz na jej kolanach. Janie zauważyła, że kobieta w ogóle nie zareagowała na słowa ani gest Nicole. – Miałem nadzieję... – odezwał się mężczyzna. – Miałem nadzieję, że widok córki przywróci jej zdrowie. Teraz Janie zrozumiała to puste spojrzenie: to było spojrzenie kogoś, kto nie chce już niczego więcej widzieć. – Możemy położyć ją do łóżka? – spytał mężczyzna. – Ależ oczywiście – odparła szybko Janie, klękając obok przyjaciółki. – Nicole, twoja matka jest bardzo zmęczona. Musimy ją zaprowadzić na górę i położyć spać. Nicole bez słowa wstała z klęczek. Twarz miała wilgotną od łez, nie odrywała oczu od matki. Ciągle oszołomiona, pomogła wprowadzić ją na górę i rozebrała, nie zauważając, że matka nie odezwała się do niej ani słowem. Na dole Janie przygotowała kolejną porcję herbaty z koniakiem, pokroiła szynkę i ser na kanapki dla mężczyzny. – Sądziłam, że oboje moi rodzice nie żyją – powiedziała cicho Nicole. Mężczyzna jadł szybko, widać było, że jest bardzo głodny. – Twój ojciec tak, widziałem jak go ścinali. – Nie zauważył chyba grymasu bólu na twarzy Nicole. – Razem z moim ojcem chodziłem oglądać, jak gilotynują więźniów. 254
Zresztą wszyscy to robili, to była jedyna rozrywka, jaka nam pozostała, i dzięki temu na chwilę udawało się zapomnieć o głodzie. Ale mój ojciec był... jak wy to mówicie?... romantykiem. Codziennie wracał do domu, siadał przy kopycie i litował się nad biednymi, ściętymi pięknymi kobietami. Mówił, że nie może patrzeć, jak te śliczne głowy wpadają do koszyka. – Czy mógłby pan darować sobie te szczegóły? – przerwała Janie, kładąc Nicole rękę na ramieniu. Mężczyzna uniósł porcelanowy słoiczek z musztardą. – Dijon – skonstatował. – Miło zobaczyć coś francuskiego w tym barbarzyńskim kraju. – Kim pan jest? Jak pan ocalił moją matkę? – spytała cicho Nicole. Odgryzł kęs sera, hojnie posmarowanego musztardą. – Jestem twoim ojczymem, córeńko – powiedział z uśmiechem. – Ożeniłem się z twoją matką. – Wstał i ujął ją za rękę. – Jestem Gerard Gautier, członek wspaniałego rodu Courtalain. – Courtalain? Sądziłam, że tak brzmiało panieńskie nazwisko Nicole? – Tak jest – odparł Gerard, znowu siadając za stołem. – To jeden z najstarszych, najbogatszych, najpotężniejszych rodów w Europie. Żałuj, żeś nie widziała ojca mojej żony. Widziałem go raz. Byłem wtedy dzieckiem. Był wielki jak góra i silny jak tur. Królowie lękali się jego gniewu. – Królowie lękali się byle pachołka – odparła z goryczą Nicole. – Niech pan powie, jak pan poznał moją matkę. Gerard spojrzał na Nicole z pogardą. – Jak już wspomniałem, często chodziłem z ojcem oglądać gilotynowanie. Adele, twoja matka, szła za twoim ojcem. Była taka piękna, taka majestatyczna. Miała na sobie białą suknię i z tymi ciemnymi włosami wyglądała jak anioł. Ludzie milkli, kiedy przechodziła. Widać było, że jej mąż był z niej dumny. Ręce mieli związane, tak że nie mogli się dotknąć, ale ich oczy co chwila się spotykały. Ludzie sarkali, widząc, że 255
tych dwoje tak się kocha. Ojciec szturchnął mnie i powiedział, że nie pozwoli, żeby ścięli tak piękne stworzenie. Próbowałem, go powstrzymać, ale... – wzruszył ramionami. – Mój ojciec zawsze musi postawić na swoim. – Jak ją ocaliliście? – nalegała Nicole. – Jak wam się udało przedrzeć przez tłum? – Sam nie wiem. Tłum co dnia zmienia oblicze: czasem płacze, gdy spadają głowy, innym razem śmieje się i wiwatuje. Przypuszczam, że to zależy od pogody. Tamtego dnia był w nastroju romantycznym. Widziałem, jak ojciec się przepycha, chwyta jej związane dłonie i ciągnie w tłum. – Co na to strażnicy? – Gapiom spodobał się czyn ojca i ochraniali go. Zasłonili go sobą. Kiedy strażnicy próbowali go schwytać, ludzie kierowali ich w przeciwnym kierunku. – Zamilkł, uśmiechnął się i dopił duży kieliszek wina. – Stałem na murze i wszystko widziałem. Cóż to był za widok! Ludzie kierowali strażników to w jedną, to w drugą stronę, a ojciec z Adele spokojnie szli do warsztatu. – Ocaliliście ją – wyszeptała Nicole, patrząc na dłonie, które złożyła na kolanach. – Jak wam się odwdzięczę? – Zajmij się nami – odparł szybko. – Przebyliśmy długą drogę. – Co zechcecie. Wszystko co moje, jest wasze. Musi pan być zmęczony, pewnie chce pan odpocząć. – Chwileczkę! – wtrąciła się Janie. – Nie dokończyłeś swojej opowieści. Co się działo z matką Nicole po tym, jak twój ojciec ją ocalił? Dlaczego opuściliście Francję? W jaki sposób odnalazłeś Nicole? – Co to za kobieta? Nie lubię, kiedy służba się do mnie w ten sposób odnosi. Moja żona jest księżną de Levroux. – Rewolucja zniosła wszelkie tytuły – powiedziała Nicole. – W Ameryce wszyscy są równi, a Janie jest moją przyjaciółką.
256
– Wielka szkoda – stwierdził, przyglądając się skromnej izbie. Ziewnął szeroko, wstał. – Czuję się zmęczony. Czy znajdzie się tu przyzwoita sypialnia? – O sypialni nic mi nie wiadomo, ale jest gdzie skłonić głowę – odezwała się wrogo Janie. – Na strychu śpią bliźnięta i my trzy. Są wolne łóżka we młynie. – Bliźnięta? Uważnie przyjrzał się sukni Nicole. Jego uwagi nie uszło, że suknia była uszyta z bardzo dobrej wełny. Spojrzeli sobie w oczy. – W jakim wieku? – Sześć lat. – Nie twoje? – Jestem ich opiekunką. Uśmiechnął się. – Dobrze. Widzę, że muszę się zadowolić młynem. Nie lubię, kiedy dzieci wyrywają mnie ze snu. Nicole sięgnęła po pelerynę, ale Janie ją zatrzymała. – Idź do matki i sprawdź, czy jej czegoś nie brakuje. Ja się nim zajmę. Uśmiechając się z wdzięcznością, Nicole pożegnała Gerarda i poszła na górę, gdzie spała jej matka. Burza przycichła, za oknami wirowały płatki śniegu. Nicole ujęła ciepłą dłoń i przyglądała się śpiącej. Wróciły wspomnienia: matka przed wyjściem na bal unosi ją i obie wirują, matka czyta jej bajkę, buja na huśtawce. Kiedy Nicole miała osiem lat, Adele zamówiła dla nich dwie identyczne sukienki. Król powiedział, że za kilka lat będą jak siostry bliźniaczki, bo Adele nigdy się nie zestarzeje. – Nicole – odezwała się Janie – nie możesz tu siedzieć całą noc. Twoja matka musi odpocząć. – Nie będę jej przeszkadzać. – Ale też i nie pomożesz. Jeśli się nie prześpisz, jutro będziesz zmęczona i do niczego nie będziesz się nadawała.
257
Nicole wiedziała, że Janie ma rację, ale mimo to westchnęła. Bała się, że gdy tylko przymknie oczy, Adele zniknie. Niechętnie wstała, ucałowała śpiącą i zaczęła się rozbierać. Godzinę przed wschodem słońca mieszkańców małego domku obudził straszliwy krzyk, krzyk niewypowiedzianego przerażenia. Bliźnięta wyskoczyły z łóżek i podbiegły do Janie, Nicole rzuciła się do matki. – Mamo, to ja, Nicole. Nicole! Twoja córka. Mamo, leż spokojnie, jesteś bezpieczna. W rozszerzonych od strachu oczach było widać, że do kobiety nie dociera ani jedno słowo. Choć Nicole mówiła po francusku, słowa nie odnosiły żadnego skutku. Adele nadal się bała, nadal krzyczała, bez przerwy krzyczała, jakby ją rozszarpywano. Dzieci zasłoniły uszy i schroniły się w fałdach koszuli nocnej Janie. – Sprowadź pana Gautiera – krzyknęła Nicole, trzymając za ręce wyszarpującą się kobietę. – Już jestem – odezwał się ze schodów. – Podejrzewałem, że tak może się obudzić. Adele! – zawołał ostro. A kiedy nie reagowała, mocno uderzył ją w twarz. Krzyki natychmiast ustały, kobieta spojrzała na niego, zamrugała, potem z płaczem rzuciła się w ramiona Gerarda. Chwilę ją przytrzymał i szybko położył do łóżka. – Powinna zasnąć na jakieś trzy godziny – powiedział, wstając i ruszając na dół. – Panie Gautier! – zawołała za nim Nicole. – Przecież musi być jakiś sposób! Nie możemy tak po prostu sobie pójść i jej zostawić. Odwrócił się i uśmiechnął do dziewczyny. – Tutaj nic się nie poradzi. Twoja matka całkowicie postradała zmysły. I wzruszywszy ramionami, jakby ta sprawa niewiele go obchodziła, zszedł po schodach. Nicole chwyciła w przelocie szlafrok i pobiegła za nim. 258
– Jak pan może powiedzieć coś takiego i spokojnie odejść? Moja matka przeżyła koszmar. Teraz potrzebuje odpoczynku, a kiedy pozna otoczenie, uspokoi się, na pewno wyzdrowieje. – Może. Do izby weszła Janie, tuż za nią bliźnięta. Na mocy niemego porozumienia wszelkie dyskusje odłożono na później, kiedy wszyscy zjedzą śniadanie i dzieci zostaną wyekspediowane z domu. Janie właśnie zbierała naczynia, gdy Nicole zwróciła się do Gerarda. – Proszę mi powiedzieć, co się stało z moją matką, kiedy pański ojciec ją ocalił. – Nigdy już nie wróciła do siebie – odparł. – Wszyscy podziwiali, że tak dzielnie idzie na śmierć, ale prawda była taka, że już dawno straciła kontakt z rzeczywistością. Bardzo długo siedziała w więzieniu, widziała jak jej przyjaciółki, jedna za drugą, są prowadzone na ścięcie. Przypuszczam, że po jakimś czasie jej umysł po prostu odmówił uznania faktu, że i ją to czeka. – Ale kiedy była już bezpieczna, czy to jej nie uleczyło? Gerard uważnie przyglądał się paznokciom u rąk. – Ojciec nie powinien był jej ratować i brać do domu. Ściągnął na nas niebezpieczeństwo. Tamtego dnia tłum stał po jego stronie, ale następnego ktoś mógł donieść na nas do komitetu obywatelskiego. Znaleźliśmy się w ogromnym niebezpieczeństwie. Moja matka płakała po nocach. Krzyki Adele budziły sąsiadów. Nic nie mówili o ukrywanej przez nas kobiecie, ale zastanawialiśmy się, kiedy skusi ich nagroda za głowę księżny. Popijając kawę, którą podała mu Janie, przez chwilę przyglądał się Nicole. W świetle poranka wyglądała prześlicznie: świeża cera, olbrzymie, lśniące oczy, cała zamieniona w słuch. Podobało mu się, jak na niego patrzyła: z oczekiwaniem, ciekawością. 259
– Kiedy usłyszeliśmy o śmierci księcia – podjął – wybrałem się do młyna, w którym się ukrywał. Chciałem się dowiedzieć, czy ocalał ktoś z rodziny. Żona młynarza była rozgniewana, bo jej mąż zginął razem z księciem. Dopiero po dłuższym czasie udało mi się z niej wydobyć wiadomość o córce Adele i o tym, że wyjechałaś do Anglii. Kiedy po powrocie opowiedziałem rodzicom historię młynarza, bardzo się przerazili. Wiedzieliśmy, że musimy się pozbyć Adele z domu. Nicole wstała i podeszła do ognia. – Nie mieliście dużego wyboru. Musieliście albo oddać ją w ręce komitetu, albo wywieźć z kraju, oczywiście pod przybranym nazwiskiem. Gerard uśmiechnął się, widząc, jak szybko pojęła ich sytuację. – A jak najprościej zmienić nazwisko? Pobraliśmy się z Adele i wyjechaliśmy w podróż poślubną. W Anglii odnalazłem pana Malesona, który powiedział, że byłaś pokojówką jego córki i że obie wyjechałyście do Ameryki. Pan Maleson to dziwny człowiek – ciągnął. – Opowiedział mi przedziwną historię, połowy w ogóle nie zrozumiałem. Twierdził mianowicie, że wyszłaś za mąż za męża jego córki. Jak to możliwe? Czyżby tutaj mężczyzna mógł mieć dwie żony? I prawo na to pozwala? Nim Nicole zdążyła odpowiedzieć, Janie prychnęła z pogardą. – W tej okolicy Clayton Armstrong jest jedynym dawcą praw. – Armstrong? Tak, właśnie o tym człowieku mówił Maleson. To twój mąż, prawda? Dlaczego go tu nie ma? Wyjechał w interesach? – Interesy! Bodajby tak było! Clay mieszka na drugim brzegu rzeki w wielkim, pięknym domu, w którym szarogęsi się gruba, pazerna snobka, podczas gdy prawowita małżonka mieszka w chacie młynarza. – Janie! – ucięła Nicole. – Dość już powiedziałaś. 260
– Za to ty za mało. Godzisz się z każdym jego zdaniem. Wiecznie tylko: „Tak, Clay. Proszę, Clay. Co zechcesz, Clay”. – Janie! Dość już tego! Nie zapominaj, że mamy gościa! – Niczego nie zapominam – sarknęła i odwróciła się do ognia, stając plecami do Nicole i Gerarda. Ostatnio na samą myśl o Clayu i o tym, jak traktuje Nicole, kipiała ze złości. Nie wiedziała, co ją bardziej denerwuje: czy zachowanie Claya, czy spokój, z jakim Nicole to znosi. Janie uważała, że Clay nie jest godny Nicole i że Nicole powinna unieważnić małżeństwo i poszukać sobie innego męża. Ale na samą wzmiankę o tym, Nicole przerywała w pół słowa, mówiąc, że ufa Clayowi równie mocno, jak go kocha. Zapadło milczenie. Nagle ze strychu rozległ się krzyk. Odbił się echem po małym domku, a kryło się w nim tyle strachu, że Janie i Nicole przeszły ciarki po plecach. Gerard uniósł się powoli, ze zmęczeniem. – To nowe miejsce tak ją przeraziło. Kiedy się przyzwyczai, ataki będą rzadsze. Ruszył w stronę schodów. – Sądzi pan, że kiedyś mnie rozpozna? – spytała Nicole. – Kto wie? Przez pewien czas miewała przebłyski świadomości, ale ostatnio ciągle jest przerażona. Wzruszył ramionami i zniknął na strychu. Po chwili krzyki ucichły. Nicole weszła cicho na górę. Gerard siedział na skraju łóżka. Jedną ręką obejmował Adele, która przywarła do niego, z przerażeniem rozglądając się po pokoju. Na widok Nicole w jej oczach pojawił się błysk paniki, ale nie zaczęła krzyczeć. – Mamo – przemówiła dziewczyna cicho, powoli – jestem Nicole, twoja córka. Pamiętasz, jak raz tata przyniósł mi króliczka? Jak królik wydostał się potem z klatki i nikt nie mógł go znaleźć? Przeszukaliśmy cały zamek, ale nigdzie go nie było. Adele wpatrywała się w córkę, z jej oczu zaczął znikać strach.
261
– Pamiętasz, co wtedy zrobiłaś? – podjęła Nicole, biorąc matkę za rękę. – Chciałaś spłatać ojcu figla i wypuściłaś trzy króliczyce. Pamiętasz te młode, które tato znalazł w swoich butach do polowania? Ależ się wtedy śmiałaś! A tato śmiał się jeszcze bardziej, kiedy znaleziono kolejne gniazdo królików w kufrze z twoją suknią ślubną. Pamiętasz, co zrobił dziadek? Powiedział, że ty i tato ciągle psocicie, zupełnie jak małe dzieci. – Zrobił polowanie – szepnęła Adele. Głos miała schrypnięty od krzyku. – Tak – wyszeptała Nicole ze łzami w oczach. – W tym samym tygodniu przyjechał król. On, dziadek piętnastu żołnierzy, wszyscy uzbrojeni po zęby, szukali wszędzie królików. Pamiętasz, co było potem? – Przebrałyśmy się za żołnierzy. – Tak, dałaś mi ubrania jednego z kuzynów. Potem ty i kilka innych pań ubrałyście się w stroje żołnierzy. Pamiętasz starą ciotkę królowej? Ależ śmiesznie wyglądała w spodniach! – Tak – szepnęła Adele, dając się porwać opowieści. –A na kolację była ryba. – Tak – uśmiechnęła się Nicole. – Wyłapałyśmy wszystkie króliki i wypuściłyśmy je na pola. A żeby ukarać mężczyzn, że tacy słabi z nich żołnierze, kazałaś podać na kolację wyłącznie rybę. A pamiętasz ten pasztet z łososia? – Kucharz ulepił z niego małe króliczki, setki króliczków – odparła Adele. Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Nicole czekała, z policzkami mokrymi od łez. – Nicole! – powiedziała ostro matka. – A co ty masz na sobie? Tyle razy ci powtarzałam, że prawdziwa dama nie nosi wełny. To zbyt pospolite, prostackie. Jeśli ktoś lubi wełnę, powinien zostać pasterzem. Idź i włóż jedwabną suknię, materię, która pochodzi od motyli, a nie z tych obrzydliwych, wstrętnych owiec. – Tak, mamo – posłusznie zgodziła się córka, całując ją w policzek. – Zjadłabyś coś? Przynieść ci śniadanie?
262
Adele oparła się o ścianę. Nawet nie zauważyła, że Gerard cofnął ramię. – Przyślij coś lekkiego. Niech podadzą na białoniebieskiej zastawie z Limoges. Po śniadaniu odpocznę, potem przyślij kucharza, zaplanujemy posiłki na najbliższy tydzień. Królowa ma nas odwiedzić i chcę, żeby przygotował coś wyjątkowego. Aha, i jeśli przyjadą ci włoscy aktorzy, każ mi poczekać, później z nimi porozmawiam. I ogrodnik! Muszę z nim zamienić słowo. Chodzi o róże. Tyle mam do zrobienia, a jestem taka zmęczona. Jak sądzisz, Nicole, mogłabyś mi dzisiaj trochę pomóc? – Oczywiście, mamo. Odpocznij, a ja sama przyniosę ci coś do jedzenia. I osobiście porozmawiam z ogrodnikiem. – Działasz na nią uspokajająco – powiedział Gerard, schodząc za Nicole. – Od dawna nie widziałem jej tak pogodnej. Nicole kręciło się w głowie, kiedy spokojnie szła przez pokój. Jej matka wierzy, że ciągle żyje w pałacu, otoczona służbą, która nie ma innych zajęć, tylko pomóc jej się ubrać. Nicole była na tyle młoda, że potrafiła się dostosować do twardego, bezwzględnego świata, gdzie nikt jej nie rozpieszczał, ale wątpiła by matce to się udało. Wolno zdjęła ze ściany niewielką patelnię i zaczęła wbijać jajka na omlet. – Clay – pomyślała, wierzchem dłoni ocierając łzy – jak mogę teraz z tobą uciekać? Teraz ma pod swoją opieką matkę, która jej potrzebuje. Jest też potrzebna Janie. I bliźniętom. Odpowiada za Izaaka. Teraz doszli jeszcze Gerard i Adele. Nie ma prawa użalać się nad sobą. Powinna dziękować losowi, że nie jest zupełnie sama. Z góry dobiegło stukanie, to Adele niecierpliwiła się, że musi tak długo czekać na posiłek. Nagle drzwi wejściowe szeroko się otworzyły, do izby wpadł powiew zimnego powietrza.
263
– Przepraszam, Nicole – odezwał się Izaak – nie wiedziałem, że masz gości. Ale przyjechał człowiek z nowym sitem. Chce, żebyś na nie zerknęła. – Przyjdę tam, kiedy tylko skończę. – Mówi, że się spieszy. Zanosi się na śnieżycę i chce zdążyć wrócić do Backesów. Stukanie Adele przybrało na sile. – Nicole! – zawołała głośno. – Gdzie moja pokojówka? Co ze śniadaniem? Nicole pospiesznie ustawiła jedzenie na tacy i w biegu minęła Izaaka. Adele popatrzyła na zwykłą, wiklinową tacę, brązowe, gliniane talerze, gorący omlet. Wzięła w dwa palce chrupiący chleb. – A to co? Chleb? Jedzenie wieśniaków? Ja muszę mieć rogaliki! I nim Nicole zdążyła cokolwiek powiedzieć, wrzuciła chleb w omlet. – Ten kucharz mnie obraża! Odnieś to z powrotem i powiedz mu, żeby nigdy więcej nie ośmielił się mi czegoś takiego przysłać! Wzięła dzbanek z herbatą i wylała ją na jedzenie. Herbata przez gałązki wikliny skapywała na pościel. Patrząc na ten bałagan, Nicole nagle poczuła ogromne zmęczenie. Narzutę trzeba uprać – i to w ręku. Śniadanie od nowa przygotować. Potem będzie musiała jakoś namówić matkę do zjedzenia tego, co jej się poda, i to tak, by nie dostała znowu ataku. A do tego Izaak potrzebował jej we młynie. Zniosła na dół ociekającą herbatą tacę. – Nicole! – Janie wpadła do izby, o mało nie zwalając z nóg Izaaka. – Dzieci zniknęły! Powiedziały Luke'owi, że uciekają, bo w ich domu mieszka jakaś zwariowana pani. – To dlaczego ich nie zatrzymał? Nicole gwałtownie odstawiła tacę na stół. Na górze Adele już stukała niecierpliwie w podłogę. 264
– Myślał, że żartują, bo tu przecież nie mieszka zwariowana dama. Nicole uniosła bezradnie ręce. – Izaak, weź jeszcze kogoś i pójdźcie ich poszukać. Jest za zimno, żeby same chodziły po lesie. Zechce pan przygotować mojej matce coś do jedzenia? – zwróciła się do Gerarda. Uniósł brwi. – Nie zajmuję się kobiecymi robotami. – Słuchaj no... – zaczęła groźnie Janie. – Janie! – przywołała ją do porządku Nicole. – Dzieci są teraz ważniejsze. Zaniosę jej na górę chleb i ser. Będzie musiała się tym zadowolić. Proszę cię – dodała, widząc spojrzenie, jakim Janie mierzyła Gerarda. – Potrzebuję pomocy. Proszę, nie utrudniaj jeszcze sytuacji. Janie i Izaak wyszli z domu, Nicole zajęła się wkładaniem chleba i sera do koszyka. Stukanie Adele przybierało na sile, toteż młoda kobieta nie zdawała sobie sprawy, że Gerard, oparty nonszalancko o szafę, bacznie jej się przygląda. Miała wyrzuty sumienia, bo niemal rzuciła matce jedzenie na kolana, a Adele popatrzyła na nią z bólem. Nicole czuła się winna, że tak ją zostawia, ale musiała iść na poszukiwanie dzieci. Wybiegła z domu i zaczęła nawoływać. W tej samej chwili na drugim końcu podwórka dostrzegła dwie małe figurki, które pędziły ku niej z wyciągniętymi ramionami.
17 Nicole odwróciła się od paleniska i podchodząc do stołu zerknęła na zegar, który stał na szafce przy drzwiach. Za dziesięć minut powinna wyrobić drożdżowe ciasto na bułkę. Dzieci bawiły się spokojnie w drugiej części izby: Alex drewnianymi figurkami zwierząt, Mandy lalką z porcelanową buzią. Lalka odgrywała rolę żony farmera. 265
– Nicole – spytał Alex – czy po śniadaniu będziemy mogli wyjść? – Mam nadzieję, że tak – westchnęła. – Może przestanie padać i udałoby wam się namówić Izaaka, żeby pomógł wam lepić bałwana. Dzieci uśmiechnęły się radośnie i znowu zajęły się zabawą. Otworzyły się drzwi, do izby wtargnął podmuch mroźnego powietrza. – Co za mróz! Nie pamiętam równie zimnego marca – powiedziała Janie, grzejąc dłonie nad ogniem. – Wątpię, czy wiosna kiedykolwiek nadejdzie. – Ja też – szepnęła Nicole. Zacisnęła rękę i pięścią uderzyła gwałtownie w wyrośnięte ciasto. Wiosna! – myślała. Wiosną ona i Clay mieli uciec. Janie mówiła, że nigdy jeszcze nie widziała w Wirginii tak zimnej i mokrej zimy. Ciągle padał śnieg i wszyscy czworo dorosłych i dwójka dzieci – gnieździli się w małym domku. Minął już miesiąc od przybyciu Gerarda i Adele, a ona tylko raz widziała się z Clayem. Wyglądał na zgnębionego, czymś wyraźnie się martwił, – Jaki miły poranek – odezwał się Gerard, schodząc na dół. Młyn na długo mu nie wystarczył, bardzo szybko przeniósł się do mieszkania i teraz razem z Adele spał na strychu, w łóżku bliźniąt. Dzieci nocowały na materacach, które co wieczór rozkładano dla nich na dole. Janie i Nicole zostały na górze, za zasłoną, która oddzielała je od małżeństwa. – Ładny mi poranek! – sarknęła Janie. – Dochodzi południe! Gerard jak zwykle nie zwrócił na nią uwagi. Oboje pałali do siebie gorącą nienawiścią. – Nicole – odezwał się prosząco – czy mogłabyś coś poradzić na te poranne hałasy?
266
Nicole milczała, zbyt zmęczona gotowaniem i bezustanną krzątaniną, żeby cokolwiek powiedzieć. – No i pobrudziły się mankiety przy moim lawendowym surducie. Mam nadzieję, że uda ci się je wyczyścić - ciągnął, wyciągając rękę i spoglądając z troską na rękawy. Miał na sobie niebieski, dopasowany w pasie i obszyty szeroką, czarną taśmą surdut do kolan, który rozchylał się ukazując szczupłe nogi odziane w pumpy, ściągnięte pod kolanami, jedwabne pończochy i miękkie pantofle. Na białą, jedwabną koszulę włożył żółtą, satynową kamizelkę haftowaną w jasnoniebieskie gwiazdy. Dzieło wieńczył zielony fular zawiązany pod szyją. Gerard był przerażony, kiedy odkrył, że Nicole nie wie, iż zielony fular świadczy o jego przynależności do francuskiej szlachty. – Te drobiazgi odróżniają nas od motłochu – stwierdził. Ze strychu dobiegło stukanie. Nicole zerknęła do góry. Adele obudziła się wcześniej niż zwykle. – Pójdę do niej – odezwała się Janie. – Wiesz, że jeszcze do ciebie nie przywykła – uśmiechnęła się Nicole. – Czy ona zaraz zacznie krzyczeć? – zaniepokoił się Alex. – Możemy wyjść? – spytała Mandy. – Nie i nie – odparła Nicole. – Wyjdziecie później Chwyciła tacę, nalała do szklanki słodkiego jabłecznika i zaniosła go na górę. – Dzień dobry, kochanie – przywitała ją matka – Nie wyglądasz dziś najlepiej. Czyżbyś źle się czuła? Jak zwykle mówiła po francusku, nie dała się Nicole namówić do używania angielskiego, który znała dość dobrze. – Jestem trochę zmęczona, to wszystko. Adele uśmiechnęła się figlarnie. – Ten niemiecki hrabia tak cię zmęczył? Tańczyliście całą noc. Nie miało sensu tłumaczyć, więc Nicole tylko przytaknęła. Jeśli matka choć na chwilę odzyskiwała przytomność, 267
natychmiast zaczynała krzyczeć i trzeba było ją uspokajać silnymi lekami. Czasem przechodziła od histerii do pozornego spokoju. Opowiadała wtedy o mordach i śmierci, o dniach spędzonych w więzieniu, o przyjaciółkach, które wychodziły z celi i nigdy nie wracały. Te chwile były dla Nicole najgorsze, zbyt wiele z tych kobiet kiedyś znała. Pamiętała te rozkoszne, frywolne damy przez całe życie otoczone luksusem. Na myśl o tym, jak szły na śmierć, z trudem powstrzymywała się od łez. Z izby dobiegł czyjś głos. Wesley! – pomyślała z radością. Niespokojnie zerknęła na matkę, ale ta oparła się o poduszkę i przymknęła oczy. Co prawda Adele rzadko wychodziła z łóżka, ale czasem żądała, by spędzić z nią wiele godzin. Jak zwykle z lekkim poczuciem winy, Nicole opuściła matkę i zeszła na dół przywitać gościa. Nie widziała Wesleya od ponad trzech miesięcy – od owej koszmarnej kolacji świątecznej. Był pogrążony w rozmowie z Janie, Nicole odgadła, że przyjaciółka opowiadała mu o Gerardzie i Adele. – Wesley! – zawołała. – Jak miło znowu cię zobaczyć! Odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem, ale uśmiech natychmiast znikł. – Wielkie nieba, Nicole! Co się z tobą stało! Schudłaś ze dwadzieścia funtów, i wyglądasz, jakbyś nie spała od stu lat. – Bo i tak jest – skomentowała z rozdrażnieniem Janie. Przyjrzawszy się kobietom, Wes stwierdził, że obie są w nie najlepszej formie. Rumieńce zniknęły z policzków Janie. Z tyłu stał jakiś drobny mężczyzna, który z wyrazem niesmaku przyglądał się dzieciom. – Alex, Mandy, macie jakieś ciepłe buty i płaszcze? Nicole, Janie, ubierajcie się, wychodzimy na spacer. – Wes – zaczęła Nicole – naprawdę nie mogę. Muszę upiec chleb, a moja matka... – urwała. – Tak, chętnie się wybiorę na spacer.
268
Pobiegła na górę po nową pelerynę, którą zamówił dla niej Clay, przegrawszy zakład na przyjęciu u Backesów. Wykonano ją z mięsistego ciemnobrązowego kamletu, mieszanki moheru i jedwabiu. Brzegi peleryny, jak i wnętrze kaptura obszyto czarnym, lśniącym futrem z norek. Nicole zarzuciła ją na ramiona i wybiegła na śnieg. Zaciągnęła się świeżym, czystym powietrzem. Płatki śniegu osiadały na rzęsach. Nicole włożyła kaptur, ciemne futro obramowało jej twarz. – Co tu się dzieje? – spytał Wes. Odciągnąwszy Nicole na stronę, przyglądał się, jak Janie, bliźnięta i Izaak bez przekonania bawią się w śnieżki. – Sądziłem, że po przyjęciu u Backesów i tym porwaniu między tobą i Clayem wszystko będzie już dobrze. – Bo i będzie – odparła pewnie. – To tylko kwestia czasu. – Czuję w tym rękę Bianki. – Proszę, nie rozmawiajmy o tym. Co słychać u ciebie i Travisa? – Nudy na pudy. Mamy już siebie serdecznie dość Travis wiosną wybiera się do Anglii, żeby sobie znaleźć żonę. – Aż do Anglii? Przecież w okolicy jest mnóstwo ślicznych kobiet. Wes wzruszył ramionami. – Też mu to mówiłem, ale zdaje się, że go rozpuściłaś. Ja tam poczekam na ciebie, jeśli Clay szybko nie zmądrzeje, to mu cię ukradnę. – Proszę, nie mów tak – wyszeptała. – Chyba jestem przesądna. – Nicole, coś się nie układa, tak? Łzy napłynęły jej do oczu. – Jestem taka zmęczona i... Nie widziałam Claya już od tygodni. Nie wiem, co się u niego dzieje. Tak się boję, że się zakochał w Biance i nie chce mi tego powiedzieć. Wes uśmiechnął się i objął ją ramieniem, mocno przytulając. 269
– Za dużo masz na głowie, zbyt wiele na ciebie spadło. A ostatnią rzeczą, którą możesz się przejmować, to to, że Clay ciebie nie kocha. Kto by pokochał taką jędzę jak Bianka? Clay musi mieć jakieś powody, żeby ją nadal trzymać w Arundel Hall, a ciebie tutaj. - Umilkł. – Przypuszczam, że chodzi mu o twoje bezpieczeństwo, nic innego nie utrzymałoby go z dala od ciebie. Z uśmiechem skinęła głową. – Mówił ci? – Trochę, ale niewiele. Chodź, pomożemy im lepić bałwana, a jeszcze lepiej ulepimy swojego i zobaczymy, czyj będzie lepszy. – Dobrze. Uśmiechnęła się i wysunęła mu się z objęć. Otarła łzy wierzchem dłoni. – Zachowuję się jak dziecko. Ucałował ją w czoło. – Prawdziwy dzieciuch. Szybko, bo zużyją nam cały śnieg! Zatrzymali się, słysząc wołanie znad rzeki. – Jest tam kto? Odwrócili się i ruszyli w stronę śluzy. W ich kierunku zmierzał krępy mężczyzna w średnim wieku, ze świeżą blizną na policzku. Był w stroju marynarza, przez ramię miał przerzucony tornister. – Pani Armstrong? – spytał, zatrzymując się przed Nicole. – Pamięta mnie pani? Jestem doktor Donaldson z „Prince Nelson”. Twarz wydała jej się znajoma, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie ją widziała. Mężczyzna się uśmiechnął. W kącikach oczu pojawiły się zmarszczki. – Przyznaję, że spotkaliśmy się w niezbyt przyjemnych okolicznościach, ale widzę, że wszystko dobrze się skończyło. Wyciągnął rękę do Wesleya. 270
– Pan Armstrong, nieprawdaż? – Nie – odparł Wes, ściskając rękę lekarza. – Jestem jego sąsiadem, nazywam się Wesley Stanford. – A więc tak. To znaczy, że jednak mogę być potrzebny. Miałem nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży. Ta młoda dama jest taka ładna i dobra. – Lekarz ze statku! – poznała wreszcie Nicole. – Świadek ślubu! – Tak – odparł z uśmiechem. – Kiedy wróciłem do Anglii, dostałem wiadomość, że mam jak najszybciej wrócić do Wirginii, jako że tylko ja mogę zaświadczyć, że zmuszono panią do małżeństwa. Czym prędzej wyruszyłem do Ameryki i zostałem skierowany do młyna. Nie rozumiałem, o co chodzi. Plantacja Armstrongów gdzie indziej, pani gdzie indziej. Zaryzykowałem i najpierw wstąpiłem tutaj. – Tak się cieszę. Może pan zgłodniał? Zrobię panu jajecznicę, mamy szynkę, bekon i fasolę. – Nie każę się prosić. Potem, kiedy wszyscy troje siedzieli przy stole, lekarz opowiadał im swoje dalsze losy. Kapitan „Prince Nelson” i bosman Frank zginęli. Utonęli w drodze powrotnej do Anglii. – Po tym, co pani zrobili, nie chciałem już więcej z nimi pływać. Może powinienem był ich powstrzymać, ale wtedy pewnie znaleźliby innego świadka. Zresztą wiedziałem, że małżeństwo da się unieważnić, a ja byłbym odpowiednim świadkiem, gdyby pani kiedykolwiek się na to decydowała. – W takim razie dlaczego pan tak szybko wrócił do Anglii? – spytał Wes. – Nie miałem wyboru – uśmiechnął się lekarz. – Po przyjeździe poszliśmy do tawerny świętować szczęśliwy powrót. Następnego dnia obudziłem się na statku z potwornym bólem głowy. Dopiero po trzech dniach z grubsza doszedłem do siebie. Jego opowieść przerwało głośne stukanie. Nicole zerwała się na nogi. 271
– Moja matka! Zapomniałam o jej śniadaniu. Przepraszam na chwilę. Nicole zręcznie wylała jajko na gorącą wodę, potem ostrożnie ułożyła je na kromce świeżej bułki i ustawiła na tacy obok talerzyka z szarlotką i kubka z gorącą kawą z mlekiem. Wzięła tacę i pospiesznie wbiegła na górę. – Posiedź za mną chwilę – prosiła Adele. – Taka tu jestem samotna. – Na dole czeka na mnie gość, ale przyjdę do ciebie później i pogawędzimy. – Co to za gość? Jakiś mężczyzna? – Tak. – Mam nadzieję, że to nie żaden z tych okropnych rosyjskich książąt – westchnęła Adele. – Nie, to Amerykanin. – Amerykanin! Nadzwyczajne! Tak niewielu z nich jest godnych miana prawdziwego dżentelmena. W żadnym razie nie pozwól, aby używał w twojej obecności wulgarnego języka. I przypatrz się, jak chodzi. Prawdziwego dżentelmena poznaje się po chodzie. Twój ojciec nawet w łachmanach wyglądałby jak książę! – Tak, mamo – odparła posłusznie Nicole i zeszła na dół. Jak mało rady matki przystawały do jej obecnego życia. Gdzież jej teraz w głowie sprawdzanie, czy ktoś jest dżentelmenem, czy nie! – Wesley mówi, że pan Armstrong mieszka po drugiej stronie rzeki. Czyli pani małżeństwo nie jest udane? – Rzeczywiście, nie było łatwe, ale nie tracę nadziei. Usiłowała się uśmiechnąć, ale nie zdawała sobie sprawy, że jej twarz zdradza każdą jej myśl, a głębokie cienie pod oczami świadczą nie tyle o nadziei, co o zmęczeniu i... rozpaczy. – Dobrze się pani ostatnio odżywiała, młoda damo? spytał doktor Donaldson, marszcząc brwi. – Ile pani sypia? – Nicole przygarnia ludzi tak, jak niektórzy przygarniają kocięta – odparł Wesley, nim zdążyła zaprotestować. – Ostatnio 272
przyjęła pod swój dach następnych dwoje. Opiekuje się dziećmi zmarłego brata Claya, choć i to nie ona powinna się nimi zajmować, teraz doszła jej matka, która wymaga obsługi godnej królowej i mąż matki, który uważa siebie za króla Francji. – Z tego, co mówisz, można by pomyśleć, że jestem prawdziwą męczennicą – roześmiała się Nicole. -A tymczasem prawda jest taka, panie doktorze, że wszystkich ich bardzo kocham i nikogo bym nie oddała. – Nic takiego nie twierdziłem – bronił się Wes. – Uważam tylko, że powinnaś mieszkać po drugiej stronie rzeki, i że to Maggie powinna gotować posiłki, nie ty. Doktor Donaldson wyciągnął z kieszeni fajkę i wygodniej usadowił się na krześle. Nie ułożyło się tej biednej Francuzeczce. Ten młodzieniec, Wes, miał rację, twierdząc, że zasługiwała na lepszy los. Wszyscy ją wykorzystują, dziewczyna zaharowuje się na śmierć. Początkowo lekarz zamierzał pojechać na północ, do Bostonu, ale teraz postanowił, że zatrzyma się w Wirginii na kilka miesięcy. Czuł się poniekąd współodpowiedzialny za ów nieszczęsny związek. Teraz musi być w pobliżu, w razie, gdyby Nicole go potrzebowała. Nicole zrzuciła kaptur i wystawiła twarz na powiew lekkiego wiatru. Płynęła łódką. Ziemię nadal przykrywał śnieg. Na drzewach nie było jeszcze pąków, ale w powietrzu unosił się już zapach wiosny. Minęły dwa tygodnie od pierwszej wizyty lekarza. Uśmiechnęła się na wspomnienie jego obietnicy, że będzie w pobliżu, w razie gdyby go potrzebowała. A po cóż miałaby go potrzebować? Tak bardzo chciała mu powiedzieć, powiedzieć wszystkim jej bliskim, że już wkrótce ona i Clay opuszczą Wirginię. Od miesięcy snuła plany. Oczywiście dzieci i Janie wyjadą razem z nią. Ze smutkiem myślała o rozstaniu z matką, ale przecież Gerard z nią zostanie, a kiedy ona i Clay będą już mieć dom, sprowadzą Adele do siebie. Izaak poradzi sobie z młynem, część pieniędzy będzie oddawał Gerardowi i Adele, resztę 273
będzie mógł zachować dla siebie. Kiedy Adele dołączy do nich na zachodzie, Izaak dostanie młyn. Lukę pomoże mu nim zarządzać. O, tak, wszystko będzie doskonale. Wczoraj Clay przesłał jej list, w którym prosił, żeby dziś rano spotkała się z nim na ich polanie. Przez całą noc prawie nie zmrużyła oka. Marzyła o spotkaniu z Clayem, o tym jak przystąpią do realizacji swoich zamierzeń. Zaciągnęła się czystym, chłodnym powietrzem. Poczuła zapach dymu. Clay już na nią czekał. Rzuciła linę w krzaki, zeszła na brzeg i przywiązała łódkę. Pobiegła niewidoczną ścieżką. Jak sobie wymarzyła, Clay stał z wyciągniętymi ramionami. W kilku susach przemierzyła dzielącą ich odległość i rzuciła mu się w objęcia. Był taki wysoki, silny, a jego pierś taka mocna. Przytulił Nicole do siebie, tak, że musiała wstrzymać oddech. Ale po co jej powietrze? Jedyne, czego pragnęła, to stopić się z Clayem w jedno, stać się jego częścią. Chciała zapomnieć o sobie i żyć tylko z nim. Ujął Nicole pod brodę i spojrzał na nią. W jego oczach widziała głód, pragnienie, żądzę. Przeszedł ją ogień. Jakże za tym tęskniła! Wyciągnęła się i zębami chwyciła Claya za wargę. Z jej gardła dobył się stłumiony dźwięk, ni to jęk, ni to śmiech. Clay dotknął językiem kącika jej ust. Zaledwie muśnięcie. Nicole poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Clay roześmiał się, wziął ją w ramiona i oboje zniknęli w przyjaznej, ciemnej piwniczce. Rzucili się na siebie, wygłodniali, spragnieni, niecierpliwi. W obojgu płonął ten sam ogień, żądając, by go natychmiast uwolnić. W kilka sekund pozbyli się ubrań, rzucając je bezładnie na ziemię. Połączywszy się, nie potrzebowali żadnych słów, mówiły ich ciała, ich skóra. Bez reszty poddali się namiętności. Nicole wyprężyła się, pod zamkniętymi powiekami widziała blask. A kiedy ciało przeszło znajome drżenie, uśmiechnęła się. 274
– Clay – wyszeptała. – Tak bardzo za tobą tęskniłam. Trzymał ją mocno w ramionach. Przy uchu czuła jego lekki, delikatny oddech. – Kocham cię. Tak bardzo cię kocham. W jego głosie brzmiał smutek. Odsunęła się, a potem ułożyła tak, by jej głowa spoczywała mu na ramieniu. – Dzisiaj pierwszy raz poczułam w powietrzu wiosnę. Tak długo na nią czekałam, że wydawało się, że już nigdy nie nadejdzie. Clay sięgnął po pelerynę Nicole i oboje ich przykrył. Na gołej skórze poczuli dotyk futra z norek. Nicole uśmiechnęła się z rozkoszą i potarła udem o nogę Claya. Miała wrażenie, że trafiła do nieba – leżeli w swoich ramionach, sami, zaspokojeni, ich ciała pieścił dotyk miękkiego futra. – Jak się czuje twoja matka? – spytał Clay. – Nie krzyczy już tak często jak przedtem. Cieszę się, bo dzieci strasznie się tego bały. – Nicole, tyle razy powtarzałem, żebyś odesłała je do mnie. Przecież u ciebie nie ma dla nich miejsca. – Proszę, pozwól im zostać. Przytulił ją mocniej. – Wiesz doskonale, że nie chcę ci ich odebrać. Ale jest was tam za dużo, a ty masz zbyt wiele na głowie. Ucałowała go w ramię. – Miło, że tak się o mnie troszczysz, ale z bliźniętami nie mam najmniejszych problemów. Za to gdybyś zaproponował, że zabierzesz Janie i Gerarda, o, nad tym mogłabym się zastanowić. – Czyżby Janie przysparzała ci kłopotów? – Nie, właściwie nie. Ona i Gerard się nie znoszą, toteż nieustannie wzajemnie sobie dogryzają. Po prostu zmęczyło mnie wysłuchiwanie tego, to wszystko.
275
– Jeśli Janie kogoś nie znosi, to zwykle ma po temu powody. Właściwie nic nie wiem o twoim ojczymie. – Moim ojczymie – uśmiechnęła się Nicole. – To dziwne myśleć o Gerardzie jako o następcy mojego ojca. – Powiedz mi, co się u ciebie dzieje. Tak mało wiem. Znowu się uśmiechnęła, czując jak otacza ją jego miłość. – Gerard ma obsesję na punkcie przynależności do francuskiej arystokracji. Zabawne, jeśli wziąć pod uwagę, ilu ludzi we Francji chciałoby należeć do plebsu. – Z tego, co słyszałem, jego pobyt u ciebie to nic zabawnego. Chyba wiesz, że gdybyś czegokolwiek... Położyła mu palec na ustach. – Tylko ciebie potrzebuję. Czasem, kiedy robi się szum i wszyscy ciągle czegoś ode mnie żądają, staję i myślę o tobie. Dziś, gdy po przebudzeniu poczułam w powietrzu wiosnę, byłam taka podniecona. Sądzisz, że na zachodzie pogoda będzie taka sama jak tu? I czy naprawdę potrafiłbyś zbudować dom? Jak myślisz, kiedy będziemy mogli wyjechać? Już dawno chciałam zacząć się pakować, ale wydawało mi się, że na razie lepiej nie wtajemniczać Janie w nasze plany. Umilkła. Clay nie odpowiadał. Uniosła się na łokciu i bacznie przyjrzała się mężowi. – Clay, czy wszystko jest w porządku? – Jak najbardziej – odparł głucho. – A przynajmniej będzie. – Nie rozumiem. Coś musiało się stać. Czuję to. – Nie, a przynajmniej nic poważnego. Nic nie stanie na przeszkodzie naszym planom. Zmarszczyła brwi. – Clay, znam cię dobrze i widzę, że masz jakieś kłopoty. Ani słowem nie wspomniałeś o Biance, choć ja cię zanudzam swoimi problemami. – Nie potrafiłabyś zanudzać nikogo swoimi problemami – odparł z lekkim uśmiechem. – Jesteś taka dobra, taka kochająca, zawsze gotowa wybaczyć. Ludzie cię wykorzystują. 276
– Wykorzystują? Mnie? Ależ nikt mnie nie wykorzystuje! – A ja! A bliźnięta? Twoja matka, jej mąż, nawet Janie. Wszyscy zrzucamy na ciebie swoje ciężary. – Mówisz, jakbym była jakąś świętą. Chcę wiele od życia, ale równocześnie jestem praktyczna. Wiem, że muszę poczekać, żeby zdobyć to, czego pragnę. – A czego pragniesz? – spytał cicho. – Ciebie. Pragnę mieć ciebie, własny dom i bliźnięta. I może jeszcze inne dzieci... twoje dzieci. – Będziesz to miała, przysięgam! Będziesz miała to wszystko! Wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę. – Chcę wiedzieć, co jest nie w porządku. To musi mieć jakiś związek z Bianką. Czyżby wykryła, jakie mamy plany? Znowu ci grozi? Tym razem nie pozwolę, żeby cię zastraszyła. Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Clay objął ją mocno i oparł jej głowę na ramieniu. – Posłuchaj mnie, ale nie mów nic, dopóki nie skończę, dobrze? – Zaczerpnął głęboko tchu. – Przede wszystkim pragnę cię zapewnić, że to w żaden sposób nie wpłynie na nasze plany. – To? Próbowała unieść głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. – Najpierw mnie wysłuchaj, potem będziesz pytała Zapatrzył się w sufit. Trzy tygodnie temu Bianka powiedziała mu, że spodziewa się dziecka. Początkowo ją wyśmiał, powiedział, że kłamie. A ona tylko stała z tym uśmieszkiem samozadowolenia na twarzy. Potem sprowadziła lekarza, który ją zbadał. Od tamtej pory życie Claya zmieniło się w piekło. Nie chciał uwierzyć. Długo trwało, nim wreszcie uznał, że Nicole znaczy dla niego więcej niż dziecko, które nosi Bianka. – Bianka jest w ciąży – powiedział cicho. – Lekarz to potwierdził – podjął, gdy Nicole nie zareagowała. – Długo nad tym myślałem i wreszcie postanowiłem, że to nie będzie miało wpływu na nasze plany. Nadal chcę z tobą wyjechać z Wirginii.
277
Uciekniemy, gdzie indziej zbudujemy nasz dom, nasz własny dom. Nicole nadal milczała. Leżała spokojnie na jego ramieniu, tak spokojnie, jakby niczego nie powiedział. – Nicole, słyszałaś mnie? – Tak – odparła cicho. Rozluźnił uścisk, odsunął się od niej, żeby spojrzeć jej w oczy. Nie patrząc na niego, siadła, odwróciła się do niego plecami i zaczęła się ubierać. – Nicole, powiedz coś! Nie mówiłbym ci o tym, gdyby nie to, że Bianka rozgadała to już w całym hrabstwie. Nie chciałem, żebyś się dowiedziała od kogoś innego. Sądziłem, że powinienem ci powiedzieć. Nadal bez słowa Nicole włożyła przez głowę suknię, wciągnęła jedną wełnianą pończochę, potem drugą. – Nicole! – zawołał, złapał ją za ramię i obrócił do siebie. Wreszcie na niego spojrzała. Clay, widząc jej wzrok, gwałtownie wciągnął powietrze. Brązowe oczy, zwykle tak ciepłe i pełne miłości, spoglądały na niego lodowato. – Nie sądzę, żeby było tu jeszcze coś do powiedzenia. Przyciągnął ją do siebie, ale była sztywna i napięta. – Proszę, powiedz coś. Wyrzućmy z siebie wszystko, porozmawiajmy. Potem może uda nam się wszystko na nowo zaplanować. Wpatrywała się w niego z lekkim uśmieszkiem. – A co takiego? Jak uciec i zostawić niewinne dziecko na pastwę matki takiej jak Bianka? Czyżbyś nie zdawał sobie sprawy, jaka z niej będzie cudowna matka? – A co mnie, u licha, obchodzą jej talenty macierzyńskie? Chcę ciebie, tylko i wyłącznie ciebie. Uniosła ręce i odepchnęła Claya. – Ani razu nie powiedziałeś, że to dziecko nie może być twoje.
278
Patrzył jej prosto w oczy. Spodziewał się tego i postanowił, że nie będzie kłamał. – Byłem pijany, to był tylko ten jeden raz. Wlazła mi do łóżka. Uśmiechnęła się lodowato. – Przypuszczam, że powinnam ci wybaczyć, skoro zrobiłeś to pod wpływem alkoholu. W końcu mnie też się to zdarzało. Kiedy pierwszy raz się ze mną kochałeś, byłam pijana. – Nicole. Wyciągnął ku niej ręce. Odskoczyła. – Nie dotykaj mnie – syknęła. – Nigdy więcej mnie nie dotykaj. Mocno chwycił ją za ramię. – Jesteś moją żoną, mam prawo cię dotykać. Wyrwała mu rękę i z całej siły uderzyła go w twarz. – Twoją żoną? Jak śmiesz tak mnie nazywać? Czy kiedykolwiek byłam dla ciebie czymś więcej niż dziwką? Przychodzisz do mnie zaspokoić swoje żądze. Czy Bianka ci nie wystarcza? Czyżbyś potrzebował więcej kobiet? Ślad jej uderzenia odcinał się wyraźnie na bladym policzku. – Wiesz, że to nieprawda. Wiesz, że zawsze byłem z tobą uczciwy. – Wiem? A cóż ja wiem o tobie? Znam twoje ciało, wiem, jaką masz nade mną władzę. Wiem, że zawsze robię, co ty zechcesz, że uwierzę w każdą twoją brednię. – Wysłuchaj mnie. Uwierz mi. Kocham cię. Wyjedziemy razem. Odrzuciła głowę i wybuchnęła śmiechem. – To ty mnie nie znasz. Przyznaję, w twoim towarzystwie nie wykazywałam szczególnej godności. Wystarczyło, żebyś wszedł, a już kładłam się na plecy, klękałam, albo układałam się na tobie. O nic nie pytałam, po prostu słuchałam. – Przestań! Nie poznaję cię! – Nie poznajesz? A czy w ogóle znasz prawdziwą Nicole? Wszyscy traktujecie mnie jak niańkę, mam was karmić, 279
przyjmować na siebie odpowiedzialność za was, niczego w zamian nie żądając. Otóż nie! Nicole Courtalain to prawdziwa kobieta, kobieta z krwi i kości, która tak jak inne ulega żądzom i namiętnościom. O ileż mądrzejsza ode mnie jest Bianka. Ona wie, czego chce, i dopina swego. Nie siedzi w domu, nie czeka cierpliwie na wiadomość, że jutro rano ma przyjść na igraszki z panem. Wie, że nie tak się osiąga cel. – Nicole, błagam, uspokój się. Przecież tak nie myślisz. – O, nie – uśmiechnęła się. – Chyba pierwszy raz w życiu mówię to, co naprawdę myślę. Wszystkie te miesiące w Ameryce spędziłam na ciągłym czekaniu. Najpierw czekałam, aż mi powiesz, że mnie kochasz, potem czekałam, aż się zdecydujesz, którą z nas wybierzesz, Biankę czy mnie. Jakaż ja byłam głupia, jaka naiwna, dziecinna. Ufałam ci. – Parsknęła śmiechem. – Czy wiesz, że Abe zdarł ze mnie ubranie i przywiązał do ściany? I wiesz, o czym ja, głupia, wtedy myślałam? Bałam się, że jego dotyk mnie zbruka, że nie będę ciebie godna. Wyobrażasz sobie? A ty pewnie w tym samym czasie zabawiałeś się z Bianką, podczas gdy ja, jak ostatnia idiotka, robiłam wszystko, żeby być dla ciebie dostatecznie czysta. – Mam dość. Nie będę tego więcej słuchał. – Proszę, proszę. Nasz wymagający pan Armstrong ma dość. Ciekawe której z nas? Kształtnej Bianki czy kościstej Nicole? – Przestań i posłuchaj. Mówiłem ci, że to nie ma najmniejszego znaczenia. Uciekniemy, tak jak planowaliśmy. Patrzyła na niego, górną wargę wydęła pogardliwie. – Dla mnie ma znacznie! Myślisz, że spędzę życie z człowiekiem, który tak łatwo porzuca własne dziecko? A co będzie, jeśli pojedziemy na zachód i ja będę miała dziecko? A jeśli zobaczysz inną, młodszą, ślicznotkę i uciekniesz z nią, zostawiając nasze dziecko? Cofnął się urażony. – Jak możesz tak mówić? 280
– A czemu nie? Czy zrobiłeś coś, żebym mogła ci zaufać? Byłam głupia i zakochałam się w tobie. Nie wiem dlaczego, może to przez te twoje szerokie bary, może dla innych równie głupich powodów. A ty, dojrzały mężczyzna, wykorzystałeś dla własnych celów mój brak doświadczenia i pożądanie. – Naprawdę tak uważasz? – spytał spokojnie. – A jak mam uważać? Cały czas tylko czekałam, ciągle czekałam, aby zacząć żyć. Nigdy więcej! Gniewnie wciągnęła trzewiki, wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Clay pospiesznie włożył spodnie i pobiegł za Nicole. – Nie możesz tak odejść – powiedział, łapiąc ją za ramię. – Musisz mnie zrozumieć. – Ależ ja wszystko rozumiem. Dokonałeś wyboru. Podejrzewam, że to był swego rodzaju wyścig: która pierwsza zajdzie w ciążę, ta wygrywa. Jaka szkoda, że kobiety z mojego rodu nigdy nie były szczególnie płodne, wtedy może bym zwyciężyła. Czy wtedy zamieszkałabym we dworze? Miała służbę? – Urwała. – Dziecko? – Nicole. Spojrzała na jego dłoń na swoim ramieniu. – Puść mnie – powiedziała zimno. – Nie puszczę cię, dopóki mnie nie zrozumiesz. – To znaczy, że mam tu zostać, dopóki mnie nic przekabacisz na swoją stronę, dopóki ci nie przebaczę i nie padnę ci w ramiona? Nie. Między nami wszystko skończone. Skończone, rozumiesz? – Nie mówisz tego poważnie. Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał bardzo spokojnie. – Dwa tygodnie temu przyszedł mnie odwiedzić lekarz, który był świadkiem ślubu na statku. Clay wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczyma. – Tak, świadek, którego kiedyś tak bardzo potrzebowałeś, jest w Ameryce. Powiedział, że pomoże mi uzyskać unieważnienie. 281
– Nie – szepnął Clay. – Nie chcę... – Przestało mnie obchodzić, czego chcesz, albo czego nie chcesz. Miałeś wszystko, a raczej każdą, której chciałeś. Teraz moja kolej. Koniec wiecznego czekania! Zaczynam żyć. – O czym ty mówisz? – Najpierw zdobędę unieważnienie, potem zamierzam powiększyć swój majątek. Czemuż nie miałabym skorzystać z szansy, jaką mi oferuje ten piękny kraj? Trzasnęła szczapa w palenisku. Ogień oświetlił szklaną kulę z zatopionym w środku jednorożcem. Nicole spojrzała w tamtym kierunku, i roześmiała się z goryczą. – Powinnam była przejrzeć na oczy, kiedy składaliśmy te dziecinne śluby. Nie byłam dość czysta, by dotknąć samego jednorożca, prawda? Tylko twoja najdroższa, ukochana Beth była tego godna. Odepchnęła go i wyszła. Owiało ją chłodne powietrze. Spokojnie wsiadła do łodzi i popłynęła z powrotem do młyna. Dziadek mówił, by nigdy nie oglądała się wstecz. Niełatwo było nie płakać po Clayu. Wyobraziła sobie zadowoloną, noszącą potomka Claya Biankę, która z satysfakcją trzyma rękę na wzgórku, gdzie rośnie jego dziecko. Zerknęła na swój płaski brzuch i dziękowali! niebiosom, że nie jest w ciąży. Kiedy dotarła do śluzy, czuła się już lepiej. Wstała i popatrzyła na swój dom. Pogodziła się z myślą, że będzie w nim mieszkać na stałe. Potrzebuje więcej miejsca, salonu na dole, dwóch sypialni na górze Natychmiast uświadomiła sobie, że nie ma żadnych pieniędzy. Do młyna przylegał kawałek równej, żyznej ziemi. Janie chyba wspominała, że jest na sprzedaż. Ale na ziemię Nicole też nie miała pieniędzy. Wtedy przypomniała sobie o swoich strojach. Na pewno są dużo warte. Sama sobolowa mufka... Och, jak bardzo by chciała móc rzucić to wszystko Clayowi w twarz! Zapakować całą garderobę i zostawić w hallu Ale nie stać jej na to. U Backesów kobiety podziwiały jej suknie. Nagle z żalem pomyślała o podszytej norkami pelerynie, 282
którą zostawiła w piwniczce. Ale jej noga nigdy już tam nie postanie. Nigdy! Kiedy wchodziła do izby, w głowie aż jej szumiało od pomysłów i planów. Janie, zaczerwieniona, stała pochylona nad ogniem. Gerard siedział rozwalony na krześle, bezczelnie nakładając sobie pączki na talerz Dzieci przycupnęły w kącie, chichocząc nad książką. Janie spojrzała na Nicole. – Co się stało? – Nic – odparła Nicole – a przynajmniej nic nowego. Przyjrzała się uważnie Gerardowi. – Gerard, przyszło mi do głowy, że świetnie byś się nadawał na sprzedawcę. Uniósł brwi. – Ludzie z mego stanu... – zaczął. Nicole przerwała mu, zabierając talerz sprzed nosa. – Jesteś w Ameryce, to nie Francja. Kto nie pracuje, ten nie je. Popatrzył na nią rozzłoszczony. – A co tutaj można sprzedać? Nie znam się na mące – Mąka sama się sprzedaje. Chcę, żebyś przekonał tutejsze śliczne, młode damy, że będą jeszcze śliczniejsze w jedwabiach i sobolach. – Sobolach? – spytała Janie. – Nicole, co ty opowiadasz? Umilkła, widząc spojrzenie dziewczyny. – Chodź na górę, pokażę ci garderobę. Odwróciła się do dzieci. – A wy zabierzecie się do nauki. – Ależ Nicole – wtrąciła się Janie – nie masz czasu. Młynarz czeka na ciebie. – To nie ja będę je uczyć – oznajmiła Nicole. – Na górze jest wykształcona kobieta, która z ogromną przyjemnością przekaże swą wiedzę dzieciom.
283
– Adele? – spytał pogardliwie Gerard. – Ona w ogóle nie zrozumie, czego od niej chcesz. A jeśli nawet zrozumie, nie zgodzi się na to. – Nie lubimy tej pani. Ona krzyczy – powiedział Alex, cofając się i biorąc Mandy za rękę. – Dość tego! – krzyknęła Nicole. – Mam dość tych ciągłych narzekań! Janie i ja przestaniemy prowadzić darmowy hotel. Gerard, pomożesz mi zebrać pieniądze na zakup ziemi. Mama zajmie się dziećmi, które wreszcie powinny zacząć się uczyć. Od tej pory jesteśmy rodziną, a nie wielkim państwem ze swoją służbą. Odwróciła się i poszła na górę. Janie uśmiechnęła się szeroko. – Nie wiem, co się jej stało, ale wiem, że to mi się podoba! – Jeśli ona sądzi, że będę... – zaczął Gerard. Janie pogroziła mu gorącą, lepką chochlą. – Albo się bierzesz do roboty, albo wyślemy cię z powrotem do Francji, gdzie albo ci zetną głową, albo wrócisz i będziesz szył buty, jak twój ojciec. Jasne? – Nie możesz mnie tak traktować! – Mogę i będę. Ruszaj na górę, jak kazała Nicole, albo ci przyłożę w tę szczurowatą buźkę. Gerard chciał coś odpowiedzieć, ale umilkł, widząc zaciśniętą pięść Janie tuż przy swojej twarzy. Janie była silną, potężną kobietą. Cofnął się. – Jeszcze się policzymy. Idąc po schodach, mamrotał pod nosem francuskie przekleństwa. Janie odwróciła się do bliźniąt, popatrzyła na nie groźnie, po czym klasnęła w dłonie. Dzieci pędem ruszyły na górę.
284
18 To Wes zawiózł Nicole w górę rzeki, tam gdzie się zatrzymał doktor Donaldson, i razem udali się do sędziego. Wes nic nie powiedział, kiedy Nicole oznajmiła mu swoją decyzję o unieważnieniu małżeństwa. Tak naprawdę to nikt nic na to nie powiedział, więc Nicole odniosła wrażenie, że wszyscy uważali to za nieuniknione. Ona ostatnia straciła wiarę w Claya. Zdumiewające, jak mało czasu było trzeba, by rozwiązać małżeństwo. Nicole obawiała się, czy nie będzie miała jakichś kłopotów, skoro tyle osób widziało ją szczęśliwą z Clayem i skoro małżeństwo zostało skonsumowane, ale okazało się, że mogliby nawet mieć dzieci – sam fakt, że związek zawarto pod przymusem, wystarczał, by uzyskać unieważnienie. Sędzia znał Claya i Wesleya od dziecka, a Nicole spotkał na przyjęciu u Backesow. Gdyby mógł, nie unieważniłby tego małżeństwa, ale świadectwo lekarza brzmiało jednoznacznie. Poza tym słyszał pogłoski o jakiejś kobiecie, z którą Clay mieszka. Postanowił, że przy okazji wpadnie do Claya i powie mu, co sądzi o jego gorszącym zachowaniu. Ze współczuciem popatrzył na śliczną, drobną Francuzeczkę. Niczym sobie nie zasłużyła na cierpienia, jakich przysporzył jej Clay. Ogłosił, że małżeństwo Nicole i Claya jest nieważne. – Nicole? – spytał Wes, kiedy wyszli od sędziego. – Dobrze się czujesz? – Oczywiście – stwierdziła obojętnie. – A jak się mam czuć? Słuchaj, jeśli chce się kupić ziemię, to gdzie się powinno najpierw udać? – Przypuszczam, że do jej właściciela. A czemu pytasz? – Znasz pana Irwina Rogersa? – Jasne. Mieszka jakąś milę stąd. – Mógłbyś mnie tam zabrać i przedstawić? – Nicole, o co ci chodzi? – Chcę wykupić tereny w pobliżu młyna. Pomyślałam sobie, że można by tam posiać jęczmień. 285
– Jęczmień? Po co, przecież Clay może ci dać... – umilkł, gdy spiorunowała go wzrokiem. – Nie jestem już w żaden sposób związana z Claytonem Armstrongiem i nie mam z nim nic wspólnego. Od tej pory chodzę swoimi drogami. Chciała pójść dalej ulicą, ale Wes chwycił ją za ramię. – Nie mogę uwierzyć, że między tobą a Clayem naprawdę wszystko skończone. – Przypuszczam, że między nami od dawna nic już nie było, ale ja byłam zbyt ślepa, żeby to zauważyć. – Nicole... – zaczął Wes, przyglądając jej się uważnie W jej oczach odbijały się promienie słońca, no i ta niesamowita górna warga... – A może byś wyszła za mnie? Nie widziałaś jeszcze mojego domu. Jest tak olbrzymi, że zmieściliby się w nim wszyscy twoi podopieczni. Mamy z Travisem tyle pieniędzy, że sami nie wiemy, co z nimi zrobić. Nie musiałabyś pracować. Przez chwilę wpatrywała się w niego, potem się uśmiechnęła. – Wesley, jesteś kochany. Ale tak naprawdę to nie chcesz się ze mną ożenić. Odwróciła się od niego. – Ależ tak, chcę! Byłabyś idealną żoną! Poradziłabyś sobie z całą plantacją, a poza tym wszyscy za tobą przepadają. – Daj spokój – roześmiała się. – Czuję się jak zgrzybiała staruszka. – Stanęła na palcach i pocałowała go w kącik ust. – Dziękuję ci za oświadczyny, ale nie po to zrywałam jeden związek, żeby natychmiast pakować się w drugi. – Zmrużyła oczy. – Ale jeśli się ośmielisz westchnąć z ulgą, nigdy więcej się do ciebie nie odezwę. Uniósł jej dłoń do ust, ściskając mocno za palce. – Jeśli już, to będę wzdychał ze smutku. Roześmiała się i cofnęła rękę.
286
– W tej chwili bardziej potrzebuję przyjaciół niż kochanka. Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, namów pana Rogersa, żeby tanio sprzedał mi ziemię. Wesley przyglądał jej się przez chwilę. Oświadczył się Nicole pod wpływem impulsu, ale teraz pomyślał, jak by to miło ożenić się z kimś takim jak ona. Zdziwiłby się, gdyby go przyjęła, ale żałował, że tak się nie stało. – Stary Rogers tak się ucieszy, że ktoś chce kupić ten kawałek ziemi, że odda ci go praktycznie za darmo. – Nie będę się upierać – roześmiała się Nicole. – No, może przez chwilę, ale nie dłużej – zawtórował Wes. – Nie dłużej. Oboje się roześmiali i ruszyli w stronę domu pana Rogersa. Za ziemię zapłacili rzeczywiście niewiele. Nicole uzyskała bardzo mało gotówki za stroje, które sprzedał Gerard, ale pan Rogers zgodził się rozłożyć resztę spłat na raty. Poza tym przez trzy lata będzie mógł za darmo mielić zboże u Nicole. – Nie można powiedzieć, żeby oddał nam ziemię za nic – stwierdził Wesley po wyjściu. – Przez trzy lata będzie miał mąkę za darmo! – Poczekaj, aż dostanie rachunek za czwarty rok! – odparła Nicole z błyskiem w oku. Udali się też do drukarni, gdzie Nicole zamówiła u nowy cennik opłat. – Nicole! – zawołał Wes, słysząc, ile sobie liczyła za mielenie. – I jak ty chcesz zbić pieniądze? Przecież Horacy bierze trzy razy tyle! – O to właśnie chodzi. Gdzie byś zawiózł zboże? Do mnie czy do Horacego? – Tu cię złapała, Wes – uśmiechnął się drukarz. – Powiem o tym szwagrowi. Możesz być spokojny, że pojedzie do pani. Wesley popatrzył na Nicole z szacunkiem.
287
– Nie miałem pojęcia, że za tą śliczną buzią kryje się taka mądra głowa. Spoważniała. – Ja sama o tym nie wiedziałam – odparła. – Do tej pory ta mądra głowa była wypełniona dziecinnymi, naiwnymi wyobrażeniami o romansach. Na czole Wesleya pojawiła się zmarszczka. Podejrzewał, że Nicole cierpi bardziej, niż się do tego przyznaje. Niech licho porwie tego Claya! Nie miał prawa tak jej wykorzystać! Po powrocie do domu Nicole miała kłopoty z Gerardem. Z pogardą odrzucił jej propozycję. – Sprzedawanie damskich sukien było wystarczająco upokarzającym zajęciem. Przerwał i poprawił sobie włosy ostrzyżone w modnym ostatnio stylu a’la Brutus. Włosy w założeniu miały być kręcone, lekko rozwiane w artystycznym nieładzie, tymczasem nędzne kosmyki Gerarda smutno zwisały wokół twarzy. – Oczywiście, kobiety za mną przepadały, w przeciwieństwie do mieszkańców tego domu. Bardzo chętnie słuchały historii mej rodziny, wspaniałego rodu Courtalainów. – Od kiedy to wywodzisz się z rodziny Nicole? przerwała Janie. – Widzisz! Nikt mnie tutaj nie docenia! – Przestańcie – powiedziała Nicole. – Mam dość tych waszych wiecznych sprzeczek. Gerard, wspaniale się sprawdziłeś jako sprzedawca. Kobiety uwielbiają twój francuski akcent i nieskazitelne maniery. Słysząc te komplementy, aż pokraśniał. – Mógłbyś roznosić ulotki wśród żon farmerów. Uważam, że to byłby świetny pomysł. – Ulotki z cenami mąki to nie to samo co jedwab – mruknął. – Ale jeść byś chciał – włączyła się Janie. – Więc pracuj jak my wszyscy.
288
Gerard, wykrzywiając wargi, postąpił ku Janie, lecz Nicole powstrzymała go, kładąc mu rękę na ramieniu. Spojrzał na jej dłoń, zajrzał w oczy, potem znowu popatrzył na rękę i przykrył ją swoją. – Dla ciebie wszystko – powiedział. Nicole odsunęła się spokojnie, tak by go nie urazić. – Popłyniecie łodzią. Izaak dowiezie cię do poszczególnych domów. Gerard uśmiechnął się do niej, jakby byli kochankami i wyszedł. – Nie ufam mu – powiedziała Janie. – Jest niegroźny – machnęła ręką Nicole. – Po prostu chce, żeby go traktować jak udzielnego księcia. Niedługo mu przejdzie. – Jesteś zbyt pobłażliwa. Posłuchaj mojej rady i trzymaj się od niego z daleka. Wiosna na dobre zagościła w Wirginii, a wraz z nią nadeszła pora zbiorów zbóż. Niebawem wielkie młyńskie kamienie znów zaczęły się obracać po długiej zimowej przerwie. Ulotki rozesłane przez Nicole przyniosły efekty – farmerzy z całej okolicy przywozili do niej ziarno. Nicole pracowała bez wytchnienia. Najęła człowieka, który obsiał jej pola jęczmieniem i pszenicą. Gerard co prawda pomagał we młynie, ale cały czas dawał Amerykanom do zrozumienia, że uważa ich za gorszych od siebie. Nicole ciągle musiała mu przypominać, że jej dziadek, który był księciem, przez dwa lata pracował we młynie i wcale się tego nie wstydził. Nikt ani słowem nie wspomniał o oddaniu Clayowi dzieci, co Nicole uznała za dowód zaufania. Raz w tygodniu Izaak przeprawiał się z nimi na drugi brzeg, by odwiedziły stryja. – Źle wygląda – powiedział któregoś razu po powrocie z Arundel Hall. Nicole nawet nie spytała, kogo ma na myśli. Mimo ciężkiej pracy ani na chwilę nie zapomniała o Clayu. 289
– Za dużo pije. Nigdy wcześniej tyle nie pił. Nicole odwróciła głowę. Powinna się cieszyć, że tak z nim źle, sam sobie na to zasłużył. Ale jakoś nie potrafiła. Zostawiła Izaaka i poszła do ogrodu. Może kilka godzin pielenia pomoże jej zapomnieć o Clayu. Po godzinie wymachiwania motyką zrobiła sobie chwilę odpoczynku. Zgrzana, zmęczona stanęła pod drzewem, ręką otarła pot z czoła. – Mam coś dla ciebie – odezwał się Gerard, dając jej szklankę chłodnej lemoniady. W podziękowaniu skinęła głową i jednym haustem opróżniła naczynie. Gerard strzepnął źdźbło trawy z rękawa bawełnianej sukienki Nicole. – Nie powinnaś pracować na słońcu. Niszczy twoją śliczną, delikatną skórę. Ręką pociągnął po jej ramieniu. Nicole nie zareagowała, zbyt zmęczona, żeby się odsunąć. Stali w cieniu, wśród gęstych drzew, tak że nie było ich widać z domu ani z młyna. – Cieszę się, że wreszcie jesteśmy sami – powiedział, przysuwając się do niej bliżej. – Jakie to dziwne, mieszkamy pod jednym dachem, a tak rzadko możemy się spotkać, porozmawiać w cztery oczy. Nicole nie chciała go obrazić, ale równocześnie nie zamierzała go zachęcać. Odsunęła się. – Zawsze możesz ze mną porozmawiać, chyba o tym wiesz. Znowu się przysunął, gładził ją po ramieniu. – Tylko ty mnie rozumiesz – mówił po francusku. Jego twarz była coraz bliżej jej twarzy. – Mamy tę samą ojczyznę, tych samych rodaków. Tutaj nikt nie wie, jaka jest Francja. My wiemy, oboje mamy to we krwi. – Ja uważam się za Amerykankę – odparła po angielsku. – Jak możesz? Jesteś Francuzką, tak samo jak ja jestem Francuzem. Oboje należymy do wielkich Courtalainów. Pomyśl, jak wspaniałych potomków moglibyśmy mu przynieść!
290
Nicole gwałtownie się wyprostowała i spojrzała mu prosto w oczy. – Jak śmiesz! – zawołała bez tchu. – Czyżbyś zapomniał o mojej matce? Jesteś jej mężem, a równocześnie napastujesz mnie jak jakąś dziewkę kuchenną! – Myślisz, że choć na chwilę mogę o niej zapomnieć? Jej wrzaski mi na to nie pozwalają. Sam chyba niedługo od nich oszaleję! A ona, cóż może mi dać? Czy może mi dać dzieci? Jestem mężczyzną, zdrowym, pełnym sił i zasługuję na to, by mieć dzieci. – Schwycił Nicole mocno i przyciągnął do siebie. – Tylko ty jedna. W tym przeklętym kraju tylko ty jedna jesteś godna stać się matką moich dzieci. Jesteś z rodu Courtaleinów. W żyłach naszych dzieci będzie płynęła królewska krew. Dopiero po chwili Nicole pojęła znaczenie jego słów. A kiedy już zrozumiała, zrobiło jej się niedobrze. Żadne słowa nie potrafiłyby wyrazić jej obrzydzenia i wstrętu. Mocno uderzyła Gerarda w twarz. Natychmiast ją puścił i przyłożył dłoń do policzka. – Zapłacisz mi za to – wyszeptał. – Gorzko pożałujesz, że potraktowałaś mnie jak jednego z tych brudnych Amerykanów. Jeszcze mnie popamiętasz. Nicole wykręciła się na pięcie i wróciła do ogrodu. Okazało się, że Janie jednak miała rację. Nicole poprzysięgła sobie, że będzie się trzymać z daleka od tego małego Francuza. Dwa tygodnie później Wesley przywiózł wiadomość, że Clayton poślubił Biankę. Nicole przyjęła to spokojnie, nie okazując bólu. – Próbowałem mu przemówić do rozsądku – mówił Wes – ale wiesz, jaki on jest uparty. Nawet na chwile nie przestał cię kochać. Kiedy się dowiedział o unieważnieniu, przez cztery dni bez przerwy pił. Jeden z jego i ludzi znalazł go niedaleko moczarów w południowej części majątku. – Mam nadzieję, że na wesele wytrzeźwiał – odparła Nicole chłodno.
291
– Twierdził, że robi to dla dziecka. Niech go licho porwie! Nie wiem, jak on wytrzymuje z tą krową w łóżku! W tej samej chwili Nicole obróciła się na pięcie, ale Wes zatrzymał ją ramieniem. – Przepraszam. Nie powinienem był tego mówię. Nie chciałem cię zranić. – Przecież mnie nie zraniłeś. Pan Armstrong nic dla mnie nie znaczy. Wesley stał bez ruchu i patrzył za odchodząca Z rozkoszą udusiłby Claya za to, co zrobił z tą śliczną kobietą. Arundel Hall był brudny i zapuszczony. Nie sprzątano w nim od miesięcy. Bianka siedziała za stołem, jedząc lody i cukierki. Brzuch miała tak wielki, że wyglądała, jakby lada chwila miała urodzić. Clay wszedł do domu, stanął w drzwiach do jadalni. Ubranie miał zabłocone, koszulę podartą. Pod oczami widać było głębokie cienie, spocone włosy lepiły mu się do czoła. – Cóż za rozkoszny widok. Aż chce się wracać do domu – powiedział głośno. – Moja żona, a wkrótce i matka mojego dziecka. Nie zwracając na niego uwagi, Bianka dalej jadła pyszne, zimne lody. – Jemy za dwoje, co, kochanie? Nie doczekawszy się odpowiedzi, poszedł na górę. Na podłodze walały się brudne ubrania. Otworzył szufladę. Była pusta. Gdzie te czasy, kiedy czekały tam na niego czyste, pocerowane koszule? Zaklął i z hukiem zatrzasnął szufladę, po czym wyszedł z domu, kierując się w stronę rzeki. Ostatnio większość czasu spędzał na polu, zaś wieczorami siedział samotnie w bibliotece i pił, dopóki nie uznał, że teraz już będzie mógł zasnąć. Ale nawet wtedy rzadko mu się to udawało. Nad rzeką rozebrał się i zanurzył w wodzie. Po kąpieli wyciągnął się na porośniętym trawą brzegu i zasnął. 292
Kiedy się obudził, była już noc i przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje. Półprzytomny, zaspany ruszył w stronę domu. Gdy wszedł do środka, usłyszał jęk. Szybko otrząsnął się ze snu. U stóp schodów leżała skulona Bianka, ręką trzymając się za brzuch. Przyklęknął przy niej. – Co się stało? Upadłaś? Popatrzyła na niego. – Pomóż mi – jęknęła. – Dziecko. Clay nie ruszył jej, wybiegł szukać położnej. Wrócił po kilku minutach razem z kobietą. Bianka nadal leżała skulona. Zapalił latarnię, położna pochyliła się nad nieruchomą Bianką, by ją zbadać. Kiedy się podniosła, ręce miała całe we krwi. – Czy może ją pan zanieść na górę? – spytała. Clay odstawił latarnię i podniósł Biankę. Żyły napięły mu się na karku, kiedy dźwigał ją po schodach. Delikatnie położył żonę na łóżku. – Niech pan sprowadzi Maggie – nakazała położna. – Sama tu sobie nie poradzę. Clay siedział w bibliotece i pił, podczas gdy Maggie i położna zajmowały się Bianką. Po jakimś czasie drzwi się uchyliły i weszła Maggie. – Poroniła – odezwała się cicho. Clay patrzył na nią zdumiony. Potem się uśmiechnął. – Poroniła, powiadasz? – Clay – powiedziała Maggie. Nie podobał jej się wyraz jego oczu. – Nie powinieneś tyle pić. Nalał sobie kolejną szklankę burbona. – Dlaczego mnie nie pocieszysz? Nie powiesz, że będą jeszcze inne dzieci? – Nie będzie – odezwała się położna, wchodząc.– Pańska żona jest ciężka, upadek spowodował wiele obrażeń wewnętrznych. Szczególnie jej narządów kobiecych. Nie wiem, czy przeżyje. Clay wychylił burbona i nalał sobie jeszcze jedną porcję. 293
– Przeżyje, o to mogę być spokojny. Ludzie tacy jak Bianka tak łatwo nie umierają. – Clayton! – zawołała Maggie. – Opanuj się! – Podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. –Proszę cię, przestań pić. Jutro nie będziesz w stanie pójść do pracy. – Pracy? – spytał z uśmiechem. – A po co miałbym pracować? Dla kogo? Dla mojej drogiej małżonki? Dla syna, którego dopiero co poroniła? Wypił jeszcze trochę burbona i zaniósł się nieprzyjemnym rechotem. – Clay – mitygowała Maggie. – Wynoście się stąd! Czy człowiek nie może mieć chwili spokoju? Kobiety z ociąganiem wyszły z biblioteki. Kiedy wzeszło słońce, Clay ciągle jeszcze pił, ciągle czekał na zapomnienie, które przyniesie alkohol. Robotnicy wyszli na pola. Zdziwili się, nie widząc Claya. Po południu zwolnili tempo. Miło się pracowało, nie czując na sobie ciągłego spojrzenia gospodarza. Po czterech dniach, kiedy Clay ani razu nie pojawił się na polu, niektórzy z nich w ogóle nie stanęli do pracy.
19 Minął rok, był sierpień roku tysiąc siedemset dziewięćdziesiątego szóstego. Nicole stała na szczycie wzgórza i patrzyła na swoją posiadłość. Rozmasowała zmęczone mięśnie. Ból ustępował, jeśli wiedziała, co było przyczyną zmęczenia. Sierpniowe słońce pieściło długie liście tytoniu. Bawełna niedługo zakwitnie. Złocista, już prawie dojrzała pszenica kołysała się na wietrze. Z daleka dobiegał szmer pracującego młyna. Rozległ się okrzyk
294
któregoś z bliźniąt. Nicole z uśmiechem słuchała ostrej reprymendy Janie. Już od ponad roku nie była żoną Claya. Uświadomiła sobie, że czas mierzy od chwili, kiedy sędzia oficjalnie rozwiązał jej małżeństwo. Od tamtej pory dnie wypełniała pracą. Co rano wstawała grubo przed świtem, doglądała młyna, pilnowała siewu i zbioru zbóż. Gdy pierwszy raz pojechała na targ sprzedać swoje zbiory, mężczyźni śmiali się, uważali, że wytargują niską cenę. Jednak Nicole nie dała się oszukać. Kiedy targ się skończył, to ona się uśmiechała, podczas gdy mężczyźni marszczyli brwi i kręcili głowami. Wesley szedł u jej boku, zaśmiewając się głośno. Wszystkie pieniądze ze sprzedaży przeznaczyła na zakup ziemi i w ten sposób stała się właścicielką stu dwudziestu pięciu akrów nad rzeką. Gleba była żyzna, lekka. Co prawda rzeka wypłukiwała część gruntu i dlatego Izaak spędził zimowe miesiące układając tamy. Wykarczowali też trochę lasu. Mimo mrozu pracowali ciężko i zrobili wszystko, co zaplanowali. Wiosną posadzili tytoń, na pozostałych polach zasiali zboże. Pojawił się ogródek przy domu, kilka krów i kurczęta. Sam dom w niczym się nie zmienił. Nicole każdy grosz wkładała w uprawę. Adele i Gerard nadal zajmowali jedną część strychu, Janie i Nicole drugą. Dzieci spały na dole na materacach. Było tłoczno i ciasno, ale jakoś się do tego przyzwyczaili. Janie i Gerard prawie się do siebie nie odzywali, oboje udawali, że się nie widzą. Adele nadal żyła w świecie sprzed rewolucji. Nicole udało się jej wmówić, że bliźnięta to jej wnuki i że Adele musi osobiście pokierować ich edukacją. Zazwyczaj doskonale się spisywała w tej roli. Ubarwiała lekcje fascynującymi opowieściami z życia dworu. Wspominała swoje dzieciństwo, mówiła o przedziwnych obyczajach króla i królowej Francji. Za takie przynajmniej uznawały je dzieci. Pewnego razu opowiedziała im, jak to królowa zażądała, żeby stroje przynoszono jej w wiklinowych koszach ozdobionych zieloną taftą. Materiał po jednokrotnym użyciu oddawano 295
służącym. Dzieci przyczepiły sobie do ubrań liście i bawiły się w służących Adele. Była zachwycona. Czasem jednak wystarczał jakiś drobiazg, by Adele dostała napadu szału. Kiedyś Mandy zawiązała sobie wokół szyi czerwoną wstążkę. Adele przypomniało to jej przyjaciółki, które zginęły na gilotynie, i przez wiele godzin nie dawała się uspokoić. Dzieci nie bały się już jej krzyku. Wzruszały ramionami i uciekały, albo wołały Nicole. Przez kilka dni Adele kuliła się ze strachu, opowiadała o śmierci i morderstwach, aż wreszcie wróciła do swego wyimaginowanego świata. Nie przyjmowała do wiadomości, że mieszka w Ameryce i że jest daleko od Francji. Uznawała jedynie Nicole i bliźnięta, Janie tolerowała, zaś Gerarda traktowała jak powietrze. Nie pozwalano, by stykała się z obcymi, których śmiertelnie się bała. Gerard wyglądał na zadowolonego, że jego żona nie ma pojęcia, kim on jest. Przy Nicole zapominała o czasie spędzonym w więzieniu i u rodziców Gerarda. Rozmawiała z nią o swoim mężu i ojcu, jakby ciągle jeszcze żyli, jakby w każdej chwili mogli wejść do pokoju. Gerard trzymał się z dala od reszty mieszkańców domu Nicole. Zrobił się z niego odludek. Od dnia, kiedy Nicole uderzyła go w twarz, bardzo się zmienił. Czasem znikał na kilka dni i wracał w środku nocy bez słowu wyjaśnienia. Kiedy był w domu, często siadał przy ogniu i wpatrywał się w Nicole tak intensywnie, że aż upuszczała robótkę albo kłuła się w palec. Nigdy ani słowem nie wspomniał już, że chciałby się z nią ożenić, choć Nicole czasem żałowała, że tego nie robi. Nieraz, widząc jego natarczywe spojrzenie, pragnęła, żeby zaczął wreszcie mówić, żeby porządnie się pokłócili. Ale zawsze karciła się za takie myśli. Przecież nic złego jej nie robi, kiedy tak się w nią wpatruje. Cokolwiek by mówić o Gerardzie, miał poważny wkład w wysokie dochody z młyna. Jego wytworne maniery i silny francuski akcent przysporzyły Nicole równie wielu klientów co 296
konkurencyjne ceny. Mnóstwo młodych kobiet przyjeżdżało ze swoimi ojcami do młyna i Gerard wszystkie je traktował jak francuskie arystokratki, nieważne: stare czy młode, grube czy chude, ładne czy brzydkie. Kiedy brał je pod rękę i oprowadzał po młynie, krygowały się i chichotały. Nigdy jednak nie dopuścił, by choć na chwilę zniknęły z oczu swoim rodzicielom. Tylko raz Nicole udało się przyłapać Gerarda. Jakaś wyjątkowo nieinteresująca dziewczyna wznosiła z za chwytu oczy, kiedy Gerard całował ją w rękę, mrucząc coś przy tym po francusku. Wiatr zawiał w stronę Nicole i dosłyszała jego słowa. Z promiennym uśmiechem nazywał kobietę świńskim łajnem. Nicole wzruszyła ramionami i odeszła. Nie chciała nic więcej słyszeć. Wyprostowała się i spojrzała na drugi brzeg rzeki. Nie widziała Claya od dnia, kiedy jej powiedział, że Bianka spodziewa się dziecka. Wydawało jej się, że to było wieki temu, a równocześnie miała wrażenie, że zaledwie przed paroma minutami. Co noc wzywała Claya, myślała o nim. Także jej ciało pragnęło Claya. Nicole nieraz była bliska napisania do niego z prośbą, by się z nią spotkał na polanie. Nic ją nie obchodziła godność własna czy wzniosłe ideały. Chciała poczuć na skórze silny, gorący dotyk jego ciała. Potrząsnęła głową, żeby odpędzić te myśli. Lepiej nie wracać do tego, co było, a czego nie ma. Żyje jej się dobrze, są z nią jej najbliżsi. Nie ma prawa narzekać ani czuć się samotna. Przyglądała się plantacji Armstrongów. Nawet z tej odległości widziała, że majątek jest zaniedbany. W ubiegłym roku nie zebrano plonów. Serce jej się ściskało, kiedy na to patrzyła, ale nie mogła nic zrobić. Izaak na bieżąco informował ją, co się dzieje w Arundel Hall. Większość najemnych robotników odeszła dawno temu, część służby i niewolników sprzedano. Została tylko garstka ludzi. Z nadejściem wiosny obsiano część pól, ale to było wszystko. Reszta leżała odłogiem. Izaak twierdził, że Claya nic nie obchodzi, a Bianka sprzedawała wszystko, co jej wpadło pod 297
rękę, żeby zapłacić za kreacje i kolejne przeróbki domu. Jego zdaniem jedyną osobą, która naprawdę tam pracowała, była kucharka. – Smutny widok, prawda? Nicole obróciła się gwałtownie i zobaczyła obok siebie Izaaka. On też patrzył na plantację Armstrongów. Przez ostatni rok Nicole bardzo się z nim zaprzyjaźniła. Zbliżyło ich wspomnienie wspólnie przeżytej tragedii. Nicole zawsze miała wrażenie, że ludzie, którzy u niej pracują, należą do Claya. Nawet Janie. Tylko z Izaakiem łączyła ją szczególna więź. Zaś on często patrzył na Nicole wzrokiem, który wskazywał, że chłopiec był gotów oddać za nią życie. – Jakoś by sobie poradził, gdyby plon był dobry, a jak na razie pogoda jest wspaniała – powiedziała. – Clay nie będzie miał dość energii, żeby zebrać tytoń, a co dopiero mówić o sprzedaniu! – Bzdury! Clayton Armstrong jest najbardziej pracowitym człowiekiem... – Był – uciął Izaak. – Kiedyś rzeczywiście pracował, ale teraz największy wysiłek, na jaki go stać, to unieść butelkę do ust. Zresztą, co by mu przyszło z pracy? Jego żona wydaje tyle, że cztery plantacje by nie nastarczyły na pokrycie jej wydatków. Ile razy zawożę tam dzieci, na Claya czyha ktoś z zaległym rachunkiem. Jeśli nie zbierze tytoniu, wszystko straci. Majątek pójdzie pod młotek. Nicole ruszyła w stronę domu. Nie chciała tego słuchać. – Zdaje się, że mam jakąś papierkową robotę. Czy Morrisonowie przywieźli dodatkową porcję jęczmienia, jak prosiłeś? – Dziś rano – odparł, idąc za nią. Głęboko zaczerpnął tchu i po raz tysięczny pomyślał, że Nicole powinna trochę odpocząć, nawet jeśli nie ze względu na siebie, to na niego. Żałował, że Wes nic może ich odwiedzić, ale Travis wyjechał do Anglii i zostawił mu na głowie całą
298
plantację. Jedynie Wesley potrafił choć na chwilę oderwać Nicole od pracy. Gerard stał oparty o drzewo i przyglądał się Izaakowi, który szedł za Nicole do młyna. Często się zastanawiał, co łączy tych dwoje. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Przez ten rok Gerard spotkał setki ludzi i większość łatwo dawała się sprowadzić na interesujący go temat. Z opowieści dowiedział się, że Nicole to namiętna kobieta. Z relacji wynikało, że na przyjęciu u Backesow zachowywała się jak ulicznica – i to na oczach wszystkich. Ale jego spoliczkowała, gdy tylko jej dotknął. Nie było dnia, żeby nie rozpamiętywał, jak uderzyła go w twarz, jak patrzyła na niego z pogardą. Wiedział, dlaczego go odrzuciła. Uważała się za lepszą od niego. W końcu pochodziła z rodu Courtalainów, którzy byli z królami za pan brat. A on kimże był? Synem szewca. Sądził, że Nicole go przyjmie, gdy się dowie, że jest z nią spokrewniony, ale się pomylił. Dla niej zawsze pozostanie synem szewca i nic już tego nie zmieni. Gerard pomyślał o tym, co przez ostatni rok przecierpiał. Zmusiła go, by się zniżył do tych prymitywnych Amerykanek, które nie mają za grosz ogłady i nie znają języków. Uwielbiał patrzeć w te zachwycone oczy, kiedy on po francusku wymyślał im od najgorszych. Były zbyt głupie, żeby zrozumieć, co mówi. Potem co noc Nicole igrała z nim, wystawiała jego cierpliwość na próbę. Ich sypialnie dzieliła tylko kotara. Leżał w ciemnościach, obok chrapiącej Adele i słuchał, jak Nicole się rozbiera. Rozpoznawał szelest każdej części jej garderoby. Wiedział, kiedy przez ułamek sekundy stoi naga, zanim wsunie przez głowę koszulę nocną. Wyobrażał sobie jej delikatną skórę, wyobrażał sobie, jak on otwiera ramiona, a ona się w nie wsuwa. Wtedy by jej pokazał! Pożałowałaby, że śmiała na niego podnieść rękę! Odsunął się od drzewa. Nadejdzie dzień, kiedy Nicole pożałuje, że miała się za lepszą od niego. Jeszcze przyjdzie na klęczkach, będzie go błagać. Tak! To namiętna kobieta, ale nie dotknie jej, dopóki nie przyjdzie na kolanach. Jeszcze się 299
przekona, że syn szewca jest równie dobry jak ci jej snobistyczni francuscy krewniacy. Zanurzył się w las, byle dalej od młyna. Jakże on nienawidził tego miejsca! Tych ludzi, roześmianych, rozgadanych – pewnie o nim tak rozprawiają. Raz, usłyszał, jak dwaj mężczyźni mówią o nim per „ten Francuzik”. W pierwszej chwili chciał rzucić w nich kamieniem, ale po namyśle znalazł lepszy sposób, żeby się zemścić. Tej jesieni obaj mężczyźni stracili cały swój zbiór tytoniu. Jeden z nich zbankrutował. Gerard uśmiechnął się na to wspomnienie. Szedł dalej wzdłuż rzeki. Nagle dostrzegł coś po drugiej stronie. Jakaś duża, masywna kobieta jechała konno. Zatrzymał się i chwilę się jej przyglądał. Ostatnio coraz rzadziej ktoś się tam pojawiał. Gerard nigdy szczególnie się nic interesował historią związku Nicole z Armstrongiem. Wiedział tylko, że kiedyś była jego żoną i na przyjęciu u Backesów oboje bezwstydnie się obłapiali. Ile razy wyobrażał sobie, że Nicole zachowuje się tak w stosunku do niego. Kiedy wkrótce po jego przyjeździe Nicole postarała się o unieważnienie małżeństwa, Gerard poczuł się mile połechtany. Sądził, że zrobiła to ze względu na niego, żeby móc go poślubić. Poczekam chwilę – myślał wtedy z podnieceniem – a potem dam jej znać, że chętnie ją wezmę do łóżka. Teraz na samo wspomnienie zgrzytał zębami. Bawiła się z nim, kusiła go lub zachowywała się tak, jakby ją obraził. Dalej przyglądał się kobiecie. Uniosła szpicrutę i mocno smagnęła konia w zad. Koń skoczył, po czym opuścił głowę i gwałtownie wyrzucił jeźdźca z siodła Kobieta upadła na plecy, wokół niej wzbił się tuman liści i kurzu. Gerard przez moment się zawahał, potem biegiem ruszył w stronę śluzy. Nie miał pojęcia, co zrobi, ale wiedział, że musi się dostać do tej kobiety. – Nic się pani nie stało? – spytał, kiedy się do niej zbliżył. Bianka nieruchomo siedziała na ziemi. Wszystko ją bolało. Nie dość, że koń ja zrzucił, to jeszcze wcześniej to przeklęte zwierzę wytrzęsło ją jak worek kartofli. Otarła usta z kurzu i 300
ponuro spoglądała na brudną rękę. Na widok Gerarda aż podskoczyła z wrażenia. Tak dawno już nie spotkała prawdziwego dżentelmena, a poza tym natychmiast rozpoznała francuską modę. Mężczyzna miał na sobie zielony surdut z aksamitnymi wyłogami i mankietami. Do tego białą, jedwabną koszulę i fular zawiązany tak, by zasłaniać brodę. Szczupłe nogi obleczone w brązowe spodnie zapięte pod kolanami na sześć perłowych guzików. Efektu dopełniały jedwabne pończochy w żółte i zielone pasy. Bianka głośno westchnęła. Jak dobrze wreszcie zobaczyć mężczyznę ubranego w jedwab, a nie skórę! I do tego smukłego, eleganckiego a nie jakiegoś byczka! – Potrzebuje pani pomocy? – spytał jeszcze raz, kiedy milczała. Znał to spojrzenie. Amerykanki nie raz tak na niego patrzyły: kobiety są spragnione kultury i dobrego smaku. Popatrzył na nieznajomą i wyciągnął do niej rękę. Była gruba, bardzo gruba. Głęboko wycięta, czerwona suknia odsłaniała potężny, obwisły biust. Tłuste ramiona wylewały się z rękawów sukni. Twarz kobiety nosiła ślady urody, ale teraz była nalana, tłusta. Choć ani suknia, ani materiał nie były zbyt modne, Gerard od razu zauważył, że na pewno dużo kosztowały. – Proszę, niech się pani na mnie wesprze. Jeśli zostanie pani dłużej na słońcu, może pani sobie zniszczyć tę śliczną, delikatną cerę. Bianka spłonęła rumieńcem i chwyciła wyciągniętą dłoń. Gerard zaparł się ze wszystkich sił i pomógł jej się podnieść. Kiedy wstała, okazało się, że jest większa niż przypuszczał: przewyższała go wzrostem, o jakieś dwa cale i wagą – o dobre sześćdziesiąt funtów. Nie wypuścił jej ręki, delikatnie pociągnął Biankę za sobą w cień drzew. Jednym ruchem zdjął surdut i rozłożył go na trawie. – Proszę – powiedział z ukłonem. – Musi pani odpocząć po takim upadku. Taka delikatna młoda dama jak pani powinna na siebie uważać. 301
Bianka niezręcznie usiadła na surducie, potem spojrzała za odchodzącym w stronę rzeki Gerardem. – Nie zostawi mnie pan, prawda? Obejrzał się przez ramię, jego powłóczyste spojrzenie wyraźnie mówiło, że na pewno jej nie zostawi. Jakże by mógł porzucić taki skarb? Gerard zatrzymał się przy brzegu i wyciągnął chusteczkę. Właściwie należała do Adele, ostatnia, która jej pozostała: z czystego jedwabiu, obszyta brukselską koronką, z monogramem AC. Gerard starannie wypruł A i zostawił C – przecież i on jest teraz jednym z rodu Courtalainów. Zmoczył chusteczkę i wrócił do Bianki. Przyklęknął obok kobiety. – Pobrudziła sobie pani policzek. Pozwoli pani – dodał, kiedy się nie ruszyła. Ujął ją pod brodę i ostrożnie zaczął wycierać brud. Bianka zdziwiła się, że nie czuje odrazy. W końcu to mężczyzna. – Po... pobrudzi pan sobie chusteczkę – wyjąkała. Uśmiechnął się do niej wyrozumiale. – Czymże jest jedwab wobec tak delikatnej, pięknej cery? – Pięknej? Szeroko otworzyła błękitne oczy, które ginęły w masie tłuszczu. Dołeczek w policzku także zniknął, – Już bardzo dawno nikt nie nazwał mnie piękną. – To dziwne – stwierdził Gerard. – Myślałem, że pani mąż, bo dama tak wielkiej urody z pewnością musi być mężatką, powtarza to pani codziennie. – Mój mąż mnie nienawidzi – odparła Bianka. Gerard przez chwilę to przetrawiał. Czuł, że kobieta potrzebuje przyjaciela, kogoś, przed kim mogłaby się wygadać. Wzruszył ramionami. I tak nie miał dziś nic do roboty, a takie opuszczone kobiety czasem mówią bardzo interesujące rzeczy. – A kto jest pani mężem? – Clayton Armstrong. Uniósł brew. – Właściciel tego majątku? 302
– Tak – westchnęła Bianka. – A przynajmniej tego, co z niego pozostało. Clayton nie chce pracować, bo mnie nienawidzi. Twierdzi, że najchętniej by się zabił, ale nie zrobi tego, żebym nie mogła sobie kupić kilku drobiazgów. – Drobiazgów? – spytał zachęcająco. – Przecież jestem bardzo oszczędna. Nie wyrzucam pieniędzy. Kupuję tylko to, co niezbędne kobiecie o mojej pozycji: kilka prostych kreacji, powóz, trochę mebli do domu. – To okropne, że pani mąż jest taki samolubny.' – To wszystko przez nią – stwierdziła Bianka, patrząc w stronę młyna. – Gdyby nie ona, wszystko byłoby dobrze. Ale ona dotąd się narzucała mojemu mężowi... – Sądziłem, że Nicole była przez jakiś czas jego żoną. – Gerard nawet nie próbował udawać, że nie wie, o kim mowa. – Bo i tak było, ale ja to załatwiłam. Myślała, że mi odbierze moją własność, coś na co ciężko zapracowałam, ale się myliła. Gerard rozejrzał się po okolicy. – Jak duża jest właściwie plantacja Armstronga? – Ogromna – odparła z błyskiem w oku. – Jest bogaty, a raczej mógłby być, gdyby choć trochę wziął się do pracy. Ma też bardzo ładny dom, choć nieco za mały. – I Nicole wszystko to oddała? – powiedział właściwie do siebie. Bianka aż poczerwieniała ze złości. – Nie oddała. Prowadziłyśmy grę i ja zwyciężyłam To wszystko. – Niech mi pani opowie o tej grze. Bardzo chętnie tego wysłucham – poprosił zaciekawiony. Siedział i z uwagą wysłuchał historii Bianki. Był zdumiony jej sprytem. Wreszcie znalazł pokrewną dusze Śmiał się, kiedy opowiadała, jak przekupiła Abego, żeby porwał Nicole. Z podziwem i lękiem słuchał, jak weszła Clayowi do łóżka.
303
Od przyjazdu do Ameryki Bianka nie spotkała nikogo, kto by jej słuchał z takim zainteresowaniem Zawsze uważała, że wykazała ogromny spryt w manipulowaniu Clayem i Nicole, ale nikt nie okazał jej podziwu Gerard wydawał się szczerze zaciekawiony, więc opowiedziała mu, jak zapłaciła Oliverowi Hawthorne'owi, żeby ją zapłodnił. Na samo wspomnienie ogarniał ją wstręt, zwierzyła się Gerardowi, jak musiała zaciskał zęby, żeby znieść dotyk mężczyzny. – A więc to nawet nie było jego dziecko! – wybuchnął śmiechem Gerard. – Wspaniała historia! Nicole musiała się gotować ze złości, kiedy się dowiedziała, że jej drogi mąż nie tylko sypia z inną, ale także zrobił je| dziecko! – Schwycił tłustą dłoń Bianki i serdecznie ucałował. – Jaka szkoda, że pani poroniła. Bardzo by Armstrongowi było dobrze, gdyby dziecko wyglądało kropka w kropkę jak sąsiad. – Tak – westchnęła tęsknie Bianka. – Och, jakże bym chciała wystawić go na takie samo pośmiewisko, na jakie on mnie wystawił wcześniej. Uważał mnie za głupki. – Któżby mógł panią uważać za głupią? Sam chyba musiał być skończonym głupcem. – O, tak – szepnęła. – Pan mnie naprawdę rozumie. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Bianka myślała, że wreszcie znalazła przyjaciela, kogoś, kto ja rozumie. Do tej pory wszyscy stawali po stronie Claya i Nicole. Gerard sam jeszcze nie wiedział, jak wykorzystać ie bezcenne informacje, ale był pewny, że na pewno mu się przydadzą. – Pozwoli pani, że się przedstawię. Jestem Gerard Gautier z rodu Courtalainów. – Courtalainów! Przecież tak brzmi nazwisko Nicole! – Rzeczywiście, jesteśmy... spokrewnieni. Oczy Bianki natychmiast wypełniły się łzami. – Wykorzystał mnie pan – szepnęła zrozpaczona. Słuchał mnie pan, a tymczasem stoi pan po stronie tamtej!
304
Chciała wstać, ale przeszkadzał jej w tym olbrzymi brzuch. Gerard złapał ją za ramiona i pchnął z powrotem na ziemię. – To, że jestem z nią spokrewniony, wcale nie znaczy, że stoję po jej stronie. Wręcz przeciwnie. Jestem gościem w jej domu i przy każdej okazji nie omieszka mi wytknąć, komu zawdzięczam chleb. Bianka mrugała powiekami, żeby odgonić łzy. – A więc sam pan się przekonał, że nie jest znowu taką biedną, skrzywdzoną świętą, za jaką wszyscy ją mają. Odebrała mi mojego narzeczonego. Chciała mi zabrać też Arundel Hall i cały majątek. A mimo to wszyscy uważają, że to ja jestem zła. Odebrałam tylko moją własność. – Tak – zgodził się Gerard. – Przypuszczam, że przez „wszystkich” rozumie pani Amerykanów. Ale w końcu czego można się spodziewać po tych prymitywnych, nieokrzesanych ludziach? – Wszyscy oni to głupcy – uśmiechnęła się Bianka. – Nikt nie zauważył, jak pokątnie się zabawiała z tym wstrętnym Wesleyem Stanfordem. – Czy Izaakiem Simmonsem – uzupełnił z niesmakiem Gerard. – Ileż ona czasu spędza z tym łachmytą! Dobiegło ich bicie dzwonu wzywającego robotników na kolację. – Muszę już iść – powiedziała Bianka. – Czy moglibyśmy jeszcze kiedyś... się spotkać? Gerard użył całych swoich wątłych sił, żeby podnieść Biankę. A nie było to łatwe zadanie. Włożył surdut. – Nawet gdyby pani nie chciała, sam bym panią odnalazł. Czy mogę wyznać, że pierwszy raz od przyjazdu do Ameryki czuję, że znalazłem przyjazną duszę? – Tak – odparła cicho Bianka. – I ja odnoszę podobne wrażenie. Ujął jej dłoń i pieszczotliwie ucałował. – A więc do jutra? – Tutaj, w południe. Przyniosę coś do jedzenia. 305
Szybko skinął głową i odszedł.
20 Bianka przez chwilę patrzyła za Gerardem. Był doprawdy uroczym mężczyzną – wszystko było w nim tak delikatne, wyrafinowane, tak dalekie od niezręczności Amerykanów. Odwróciła się w stronę domu i westchnęła na myśl o czekającej ją drodze. To wina Claya. Chciała, żeby ktoś obwoził ja powozem po plantacji, ale on wyśmiał ją mówiąc, że nie ma zamiaru robić dróg tylko dlatego, że ona jest zbyt leniwa, żeby chodzić. Podczas mozolnej wędrówki do domu myślała o Gerardzie. Dlaczego nie mogła poślubić kogoś takiego? Dlaczego dostał jej się ten skąpy, okrutny Clayton? Z człowiekiem takim jak Gerard mogłaby być szczęśliwa. Kilkakrotnie powtórzyła jego imię. Tak, życie z nim byłoby słodkie. Nigdy by na nią nie krzyczał, ani nie mówił przykrych, bolesnych rzeczy. Jej euforia zniknęła, gdy weszła do domu. Było tam niewyobrażalnie brudno. Nie sprzątano w nim od ponad roku. Z sufitów zwisały pajęczyny. Podłogi były matowe, zakurzone. Z dywanów unosiły się obłoczki pyłu, gdy się po nich chodziło. Ubrania, papiery i zwiędłe kwiaty zaśmiecały stoły i komody. Bianka starała się zatrzymać służbę, ale Clay zawsze wtrącał się do spraw dyscypliny i stawał po stronie służących. Po kilku miesiącach odmówił zatrudniania kogokolwiek. Powiedział, że sumienie nie pozwala mu zmuszać ludzi do takiej pracy. Pokłóciła się z nim Stwierdziła, że on nie ma pojęcia, jak należy traktować służbę. Nawet tego nie słuchał. – Oto cała moja, ośmielę się powiedzieć, żoneczka – powitał ją teraz. Jego śmiech rozległ się na schodach i hallu. By w białej niegdyś koszuli, teraz brudnej i podartej, rozpiętej do pasa i 306
niedbale wetkniętej w spodnie. Jego wysokie buty oblepiało błoto. W dłoni trzymał szklankę burbona, jak zresztą ostatnio prawie nieustannie. – Spodziewałem się, że dzwon na kolację sprowadzi cię do domu – powiedział niedbale. Potarł dłonią nieogoloną szczękę. – Nieważne, gdzie jesteś, sama tylko wzmianka o jedzeniu wystarczy, by zmusić cię do biegu – Jesteś obrzydliwy – syknęła i weszła do jadalni. Maggie była jedną z tych nielicznych sług, które pozostały w majątku. Bianka usadowiła się wygodnie na krześle i rozpostarła na kolanach lnianą serwetkę, przyglądając się jednocześnie potrawom. – Co za głód! – powiedział od progu Clay. - Gdybyś potrafiła spojrzeć tak na mężczyznę, byłby twój, Ale mężczyźni cię nie interesują, prawda? Zajmujesz się tylko jedzeniem i samą sobą. Bianka nałożyła sobie na talerz trzy bułeczki. – Nie znasz mnie. Może zainteresuje cię fakt, że są tacy, którym się podobam. Clay głośno zaczerpnął łyk burbona. – Żaden mężczyzna nie może być aż tak głupi. Mam nadzieję, że jestem jedynym idiotą, który zwrócił na ciebie uwagę. Bianka jadła nieprzerwanie, powoli. – Czy wiesz, że twoja droga, utracona Nicole spała z Izaakiem Simmonsem? – Uśmiechnęła się, widząc wyraz jego twarzy. – Zawsze była dziwką. Starała się z tobą widywać nawet wtedy, gdy mieszkałeś ze mną. Kobieta tego typu nie może się obyć bez mężczyzny, kimkolwiek by był. Założę się, że spała też z Abem. Prawdopodobnie posłużyła się mną jako swatką, gdy wysłałam ich na wyspę. – Nie wierzę ci – powiedział Clay przez zaciśnięte zęby. – Izaak jest jeszcze chłopcem. – A jakim szesnastolatkiem ty byłeś? Teraz, gdy się od ciebie uwolniła, może robić, co chce i z kim chce. Założę się, że 307
nauczyłeś ją kilku brudnych sztuczek, które pokazuje teraz drogiemu, niewinnemu Izaakowi. – Milcz! – krzyknął i rzucił w nią szklanką. Był jednak zbyt pijany, by wycelować, a może to ona posiadła już sztukę robienia uników, bo chybił. Wypadł z domu w kierunku stajni. Ostatnio rzadko bywał w kantorze. Nie wydawało mu się to potrzebne. W stajni chwycił butelkę burbona i pogalopował w stronę rzeki. Usiadł ciężko na brzegu i oparł się o drzewo. Widział stąd świetnie utrzymane pola Nicole. Dobrze, że chociaż dom i młyn były zasłonięte. Zastanawiał się, czy Nicole myśli o nim czasem, czy go jeszcze pamięta. Mieszkała z tym małym Francuzem, według słów Maggie, opluwanym przez większość kobiet w Wirginii. Odrzucił pomysł z Izaakiem. Umysł Bianki był chory. Łyknął burbona. Coraz więcej go potrzebował, żeby zapomnieć. Czasem budził się w nocy wyrwany ze snu, w którym rodzice, Beth i James oskarżali go o to, że o nich zapomniał i że zniszczył to, co niegdyś do nich należało. Rano budził się z nową nadzieją, planami na przyszłość. Potem widział Biankę, brudny dom, zaniedbane pola. Zza rzeki dobiegł go wybuch śmiechu jednego z bliźniąt. Bez namysłu sięgnął po trunek. Przytępiał jego zmysły, sprawiał, że zapominał i nie musiał słyszeć ani myśleć. Nie zwrócił uwagi na zbierające się chmury. W miarę upływu czasu niebo ciemniało coraz bardziej. Chmury wędrowały leniwie ale zdecydowanie. W oddali jakaś błyskawica przecięła niebo. Upał ustąpił, a wiatr stawał się coraz mocniejszy. Szarpał rozpiętą koszulę. Ale dzięki whisky Clay nie czuł zimna. Nie poruszył się nawet wtedy, gdy spadły pierwsze krople deszczu. Uderzały o jego kapelusz, spływały z ronda na twarz. Nie zauważył, że mokry materiał przylgnął do jego ciała. Po prostu siedział i pił.
308
Nicole westchnęła, wyglądając przez okno. Od dwóch dni nie przestawało padać ani na minutę. Musieli unieruchomić młyn, ponieważ poziom wody w rzece podniósł się tak bardzo, że nie sposób było kontrolować jej przepływu. Izaak zapewnił ją, że dopóki trzymają się kamienne umocnienia, zboże jest bezpieczne. Woda podmywała tarasy pól. Nic im nie zagrażało, dopóki nie zacznie się erozja. Podskoczyła, słysząc walenie do drzwi. – Wesley! – zawołała zadowolona z jego widoku – Jesteś cały przemoczony. Wejdź. Zdjął płaszcz i strzepnął. Janie odebrała mu go i rozwiesiła, żeby wysechł. – Po co, na Boga Ojca, wychodziłeś na taką pogodę? – zapytała Janie. – Macie jakieś kłopoty z rzeką? – Mnóstwo. Jest kawa? Jestem równie zmarznięty jak mokry. Nicole podsunęła mu dużą filiżankę. Wypił na stojąco, grzejąc się przy ogniu. Gerard przysiadł w kącie, cichy, pozornie nie zainteresowany, lecz uważnie obserwował sytuację. Wes słyszał dochodzące z piętra głosy bliźniąt bawiących się prawdopodobnie z matką Nicole, kobietą, którą widział zaledwie raz w życiu. – No, czekamy – upomniała go Janie. – Co cię tu sprowadza? – Właśnie szedłem do Claya. Jeśli ten deszcz się utrzyma, zanosi się na powódź. – Powódź? – zapytała Nicole. – Czy Clayowi coś grozi? Janie posłała jej ostre spojrzenie. – Chyba raczej: czy nam nic nie grozi? Wes obserwował Nicole. – Terenom Claya zawsze groziło zalanie, przynajmniej niższym partiom. Raz już była tam powódź, gdy byliśmy dziećmi. Ale oczywiście pozostałe pola starego pana Armstronga były wtedy również obsiane. – Nie rozumiem. 309
Wes ukląkł i kawałkiem patyka zaczął szkicować plan ziem Claya, gruntów Nicole oraz rzeki. Tuż za młynem rzeka skręcała ostro w kierunku posiadłości Armstrongów, podmywając brzeg pól i powodując ich stałe obniżanie się. Po stronie Nicole brzeg był wysoki, jednak pola Claya stanowiły potencjalny zbiornik nadmiaru wody. Nicole popatrzyła znad rysunku. – A zatem moja ziemia stanowi zagrożenie dla jego pól i dodatkowo podnosi poziom wody. – Może to tak wygląda, ale nie wierzę, żeby to z twojej winy Clay miał utracić zbiory. – Utracić? Wszystko? Wes skreślił narysowaną mapę. – To jego wina. Wie o powodziach. Za każdym razem, gdy obsiewał te pola, podejmował ryzyko, ale opłacało się, bo ziemia tam jest wyjątkowo żyzna. Ratował się zawsze obsiewaniem wyżej położonych terenów. Jego ojciec zawsze uważał plony z tego kawałka za uśmiech losu. Nicole wstała. – Ale w tym roku obsiano tylko tarasy. Wes stanął obok niej. – Uważał, że wie lepiej. Mógł przewidzieć, co się może stać. – Czy można coś zrobić? Czy on naprawdę straci wszystko? Wes objął ją ramieniem. – Nie możesz opanować deszczu. Gdybyś mogła go powstrzymać, uratowałabyś Claya, ale to jedyna rzecz, którą można zrobić. – Czuję się taka bezradna. Tak chciałabym coś na to poradzić. – Wesley – powiedziała ostro Janie. – Na pewno jesteś bardzo głodny. Chcesz coś zjeść? Uśmiechnął się do niej.
310
– I to jeszcze jak! Opowiedz mi, co u was słychać. Może mógłbym zobaczyć się z bliźniakami? Janie stanęła obok schodów. – Książę Wesley chciałby zobaczyć się z Waszymi Wysokościami. Wes patrzył na Nicole z niedowierzaniem. Zamknęła oczy i potrząsnęła głową z westchnieniem. Ręce uniosła w geście bezradności. Śmiech utknął mu w gardle. Dzieci zbiegły ze schodów, przeskakując po dwa stopnie, i rzuciły mu się na szyję. Zakręcił się, unosząc je wysoko, aż piszczały z radości. – Powinieneś się ożenić, Wes – powiedziała Janie śmiertelnie poważnie, patrząc znacząco na Nicole. – Ożenię się, gdy tylko zgodzisz się mnie poślubić – roześmiał się. – Nie, nie mogę. Przypomniałem sobie, że obiecałem już jednej z siostrzyczek Izaaka. – Doskonale – sapnęła Janie. – Oświadcz mi się, a cię przyjmę. Odstaw teraz na bok dzieciaki i chodź coś zjeść. Później, jedząc i odpowiadając na pytania bliźniąt, Wes przyjrzał się wyrazowi twarzy Nicole. Wiedział, co ją gnębiło. Sięgnął przez stół i uścisnął jej dłoń. – Jeszcze będzie dobrze, zobaczysz. Travis i ja zadbamy o to, by Clay nie stracił plantacji. Nicole błyskawicznie uniosła głowę. – Co masz na myśli? Przecież utrata zbiorów z jednego roku nie oznacza jeszcze utraty całego gospodarstwa. Wes i Janie wymienili spojrzenia. – Normalnie nie, ale rzadko się zdarza, by ktoś utracił cały zbiór. Clay powinien był obsiać wyższe pola. – Przecież jeśli nawet przepadną plony, Clay ma dość wolnej gotówki, żeby przeżyć. Nie wierzę, żeby całe gospodarstwo mogło upaść w ciągu jednego tylko roku. Wes odsunął talerz. Deszcz bębnił o dach. – Powinnaś poznać prawdę. W zeszłym roku Clay pozwolił, by zboże zgniło na polach, ale ponieważ wcześniej ciężko pracował, ponieważ jego ojciec dbał o plantację, 311
przetrwał. Natomiast Bianka... – Urwał, widząc oczy Nicole. Choć starała się nadać im obojętny wyraz, odgadł, że już dźwięk tego imienia sprawia jej ból. – Bianka – ciągnął – zaciągnęła niezwykle wysokie długi. Widziałem się miesiąc temu z Clayem i powiedział, że pożycza pieniądze pod zastaw plantacji po to, żeby wysłać swemu teściowi do Anglii. Najwyraźniej Bianka stara się wykupić to, co kiedyś należało do jej rodziny. Nicole wstała, podeszła do kominka i zaczęła bezmyślnie grzebać w popiele. Przypomniała sobie park przy domu Bianki. Bianka nigdy nie przestawała mówić o jego odzyskaniu. – I Clay zgodził się zastawić ziemię? To do niego niepodobne. Wes zawahał się, a potem odpowiedział: – Nie wiem, czy to on. On się zmienił. Wcale mu nie zależy na tym, co się stanie z nim lub jego ziemią. On się w ogóle nie rusza bez szklanki whisky w dłoni. Daremnie próbowałem przemówić mu do rozumu. Po prostu mnie zignorował. To jest gorsze niż jakiekolwiek inne nieszczęście. Clay zawsze miał gorący temperament i uderzał, zanim zdążył pomyśleć, a teraz... – umilkł, nie kończąc zdania. – A zatem Clay stracił zbiory z tego i ubiegłego roku. Czy chcesz przez to powiedzieć, że jest bankrutem? – Nie. Travis i ja rozmawialiśmy z wierzycielami Claya, jesteśmy jego żyrantami. Ale powiedziałem też Clayowi, żeby powstrzymał wydatki Bianki. Odwróciła się do niego. – A czy powiedziałeś mu też, że odpowiadasz za jego długi? – Oczywiście. Nie chciałem go martwić. – Mężczyźni! – podsumowała gniewnie Nicole, po czym powiedziała kilka słów po francusku, co kazało przysłuchującemu się Gerardowi podnieść brwi. – Jak mogłeś powiedzieć człowiekowi, że nie radzi sobie ze swoim własnym gospodarstwem, ale ma się nie martwić, bo ktoś się nim zaopiekuje?! 312
– To nie tak! Jesteśmy przyjaciółmi. Zawsze nimi byliśmy. – Przyjaciele sobie pomagają, a nie niszczą się nawzajem. – Nicole! – ostrzegł Wes, czując wzbierającą złość. – Znam go od zawsze i... – A teraz wiążesz kamień do szyi tonącemu. Ot co! Wes wstał z poczerwieniałą twarzą, zaciskając dłonie na brzegu stołu. Wtedy wtrąciła się Janie. – Przestańcie obydwoje! Zachowujecie się jak dzieci. Nawet gorzej, bo nawet bliźnięta nie urządzają takich scen. Wes opanował się. – Przepraszam. Nie chciałem się na ciebie złościć, ale oskarżyłaś mnie o brzydkie sprawki. Nicole odwróciła się do ognia, trzymając nadal w ręku pogrzebacz. Odtworzyła nim szkic, który narysował Wes. Patrząc na swoje dzieło, powiedziała: – Nie to miałam na myśli. Tylko Clay jest taki hardy. Kocha tę plantację i raczej umrze, niż ją utraci. – To nie ma sensu. Wzruszyła ramionami. – Może nie ma. A może tylko ja nie potrafię wyrazić, o co mi chodzi. Wes, czy istnieje jakiś sposób, żeby powstrzymać rzekę? – Modlić się. Jeśli przestanie padać, woda opadnie. – Dlaczego rzeka nie zalewa pól co roku? Dlaczego jest to tak rzadkie zjawisko? – Bieg rzeki zmienia się ciągle. Dziadek Claya opowiadał nam, że kiedy był dzieckiem, nie było tych tarasów, ale z każdym rokiem rzeka odsuwała się nieco, zostawiając skrawek lądu. – Masz – powiedziała, odstępując od szkicu i podając mu pogrzebacz. – Pokaż mi, jak to wygląda. Przykucnął nad paleniskiem.
313
– Wydaje mi się, że koryto rzeki zagina się coraz bardziej. Ten zakręt był kiedyś łagodniejszy, ale zmienił się z biegiem lat. Przyjrzała się mapie. – Mówisz, że rzeka pochłania mój ląd i buduje tarasy po stronie należącej do Claya. Wes popatrzył na nią zdziwiony. – Nie sądzę, byś miała się czym martwić. Ziemi ubędzie ci dopiero za jakieś pięćdziesiąt lat. Nie zwróciła uwagi na jego spojrzenie. – A jeśli damy władcy tej rzeki to, czego chce? – O czym ty mówisz? – szepnął Wes. Pomyślał, że jest samolubna, bo martwi się tym, że rzeka zabiera jej ziemię. – Nicole... – wtrąciła się Janie. – Nie podoba mi się ten ton. Nicole wzięła do ręki patyk. – Co stanie się, jeśli przetnie się moją ziemię w tym miejscu? – Narysowała linię łączącą proste odcinki rzeki. – Co się wtedy stanie? – Ziemia jest wilgotna i rozmiękła, a zatem prawdopodobnie obsunie się do rzeki. – A jak to wpłynie na poziom wody? Jego oczy zaczęły się rozszerzać, w miarę jak pojmował, co ona ma na myśli. – Nicole, nie możesz tego zrobić. To jest kilka dni kopania, a poza tym ta ziemia jest obsiana pszenicą. – Nie odpowiedziałeś mi. Czy to obniży poziom wody? – Dałoby to jakieś ujście jej nadmiarowi... może. Skąd można wiedzieć? – Pytam o twoją opinię, a nie wyrok. – Tak, do diabła! Rzeka pewnie chętnie pochłonęłaby twoją ziemię zamiast Claya. Co tej cholernej wodzie zależy! – Byłabym ci wdzięczna, gdybyś powściągnął swój język w obecności dzieci – powiedziała Nicole poważnie. – A teraz, będziemy potrzebowali łopat, motyk do kamieni i korzeni oraz... 314
Wes przerwał jej. – Wyglądałaś przez okno? Deszcz jest tak gęsty, że mógłby zabić, a ty mówisz o pracy na zewnątrz. – Inaczej nie da się wykopać rowu. A może ty nam go przyniesiesz do ciepłego i miłego domu? – Nie mogę ci na to pozwolić – zaprotestował Wes. – Clay poradzi sobie bez twojego poświęcenia. Travis i ja pożyczymy mu pieniędzy, a następny rok na pewno będzie lepszy. Nicole rzuciła mu lodowate spojrzenie. – Na pewno? Na pewno przyszły rok będzie lepszy? Popatrz, co z nim zrobiliśmy. Wszyscy go opuściliśmy. On potrzebuje rodziny. Był szczęśliwy, mając przy sobie rodziców, Jamesa, Beth i bliźnięta. Potem jeden po drugim, wszyscy go opuścili. Kiedyś i ja ofiarowałam mu moją miłość, ale odebrałam mu ją... razem z bliźniętami. – Uniosła rękę i wyciągnęła w kierunku Arundel Hall. – Kiedyś był to szczęśliwy dom pełen osób, które kochał i które jego kochały. I co mu pozostało? Nawet dzieci jego własnego brata mieszkają u obcej osoby. Musimy mu okazać naszą troskę. – Ale Travis i ja... – Pieniądze! Jesteś jak mąż, który daje swojej żonie pieniądze zamiast opieki i miłości, której ona potrzebuje. Clay nie potrzebuje pieniędzy; potrzebuje kogoś, kto mu udowodni, że myśli o nim. Musi czuć, że nie jest sam na tym świecie. Wes, Janie i bliźnięta wstali, patrząc na nią. Gerard przymknął oczy, by ukryć błysk zainteresowania. – Sądzisz, że wiesz, co czuje Clay? – zapytał spokojnie Wes. – A może tylko mówisz o swoich odczuciach? Może to ty czujesz się samotna i potrzebujesz czyjejś opieki? Nicole starała się uśmiechnąć. – Nie wiem. Nie mam teraz czasu, żeby o tym rozmyślać. Każda stracona chwila to groźba zalania tytoniu Claya. Wes nagle chwycił ją i przytulił mocno.
315
– Jeżeli kiedyś znajdę kobietę, która będzie mnie kochała choć w połowie tak, jak ty kochasz Claya, nie pozwolę jej odejść. Nicole wysunęła się z jego objęć i otarła oczy. – Chciałabym zachować dla siebie kilka moich sekretów. Proszę. Poza tym nie wątpię że i ty, i Clay zachowywalibyście się tak samo jak ja. No! – powiedziała ostro. – Przygotujemy się. Nie masz przypadkiem kilku łopat? Janie odwiązała fartuch i powiesiła go na kołku na drzwiach. Potem chwyciła płaszcz Wesa. – Dokąd się wybierasz? – spytał jego właściciel. – Podczas gdy wy dwoje będziecie sobie tu gawędzić, ja zamierzam coś zrobić. Przede wszystkim pożyczę od Izaaka jakieś okrycia. Nie mam ochoty biegać po deszczu w przemoczonym ubraniu. Potem pójdę po Claya. – Po Claya! – zakrzyknęli jednocześnie Wes i Nicole. – Może wy macie go za inwalidę, ale ja wiem lepiej. Nadaje się do kopania równie dobrze jak każdy inny, a poza tym zostało mu jeszcze kilku ludzi. Szkoda, że nie ma czasu, żeby sprowadzić tu Travisa. Nicole i Wes siedzieli, wpatrując się w nią. – Czy chcecie wypuścić korzenie? Nicole, chodź ze mną do młyna. Ty, Wes, idź zobaczyć, gdzie należy wykopać rów. Wes chwycił ramię Nicole i pociągnął ją w kierunku drzwi. – Chodźmy! Przed nami wiele pracy!
21 Janie doznała wstrząsu, widząc stan, w jakim znajdował się Arundel Hall. W dachu zrobiły się ogromne dziury, więc cała podłoga została zalana. Drzwi stały otworem, toteż brzeg chodnika w hallu był przemoczony. Weszła do środka, usiłując zamknąć drzwi. Ciągła wilgoć panująca w domu wypaczyła je i nie dawało się ich zatrzasnąć. Janie podwinęła brzeg dywanu, aż 316
jęknęła widząc zniszczoną podłogę. Trzeba będzie wymienić całą dębową klepkę. Rozejrzała się z niezadowoleniem po hallu. Przenikliwa wilgoć sprawiła, że brud zaczął śmierdzieć. Przymknęła oczy, prosząc w myśli matkę Claya o wybaczenie. Ruszyła do biblioteki. Bez pukania otworzyła drzwi. Okazało się, że było to jedyne nietknięte pomieszczenie, choć także nie było sprzątane. Stała w progu przez kilka chwil, starając się dojrzeć coś w półmroku. – Chyba już umarłem i poszedłem do nieba – dobiegł ją niski, nieco bełkotliwy głos z kąta. – Moja piękna Janie w męskich spodniach. Uważasz, że to stanie się modne? Janie podeszła do biurka i zapaliła lampę. Zdumiała się, widząc Claya. Miał zaczerwienione oczy i brudną, zarośniętą twarz. Wątpiła, by mył się ostatnio. – Janie, dziewczyno, czy mogłabyś podać mi ten kufel z biurka? Chciałem go wziąć sam, ale chyba nie starczy mi sił. Janie przyglądała mu się przez chwilę. – Kiedy ostatnio jadłeś? – Jadłem? Nie ma co jeść. Nie wiedziałaś, że wszystko zjada moja droga żona? – Chciał usiąść, ale był to zbyt duży wysiłek. Janie pomogła mu. – Śmierdzisz! – Dzięki, moja droga. To najmilsza rzecz, jaką ostatnio usłyszałem. Pomogła mu wstać. Chwiał się na nogach. – Masz ze mną iść! – Oczywiście. Pójdę, dokądkolwiek zechcesz. – Najpierw wyprowadzę cię na deszcz. Może to cię otrzeźwi, a przynajmniej umyje. Potem do kuchni. – O tak – odpowiedział Clay. – Kuchnia. Ulubione pomieszczenie mojej żony. Biedna Maggie ma teraz więcej roboty, niż gdy gotowała dla całej plantacji. Czy wiesz, że wszyscy odeszli? 317
Oparł się na Janie, idąc do bocznych drzwi. – Nigdy nie widziałam bardziej żałosnego przypadku litowania się nad samym sobą. Zimny deszcz uderzył w oboje z dziką siłą. Janie schyliła głowę przed jego naporem, ale Clay wyglądał tak, jakby nic nie czuł. Potem Janie rozpaliła ogień pod kuchnią. Szybko wstawiła wodę na kawę. Kuchnia wyglądała jak chlew, w niczym nie przypominała lśniącego czystością pomieszczenia sprzed roku. Sprawiała wrażenie niepotrzebnej, opuszczonej. Janie pomogła Clayowi usiąść, po czym wybiegła na deszcz, szukać Maggie. Potrzebowała pomocy, by otrzeźwić Claya. W ciągu następnej godziny udało się obu kobietom wmusić w niego niewyobrażalną ilość kawy oraz jajecznicę z sześciu jajek. Przez cały ten czas Maggie mówiła. – To już nie ten sam szczęśliwy dom. Ta kobieta wszędzie wciska swój nos. Chce, żebyśmy się jej bez przerwy kłaniali i całowali jej tłuste stopy. Śmialiśmy się z niej, zanim wyszła za pana Claya. – Przerwała, by posłać mu pełne wyrzutu spojrzenie. – Ale potem nie można jej było znieść. Kto tylko mógł, wyniósł się. Po tym, jak zaczęła obcinać racje jedzenia, uciekło nawet kilku niewolników. Wiedzieli, że Clay nie będzie ich szukał. I mieli rację. Clay zaczynał trzeźwieć. – Janie nie ma ochoty na wysłuchiwanie naszych problemów. Ludzie z nieba nie lubią słuchać o piekle. – Sam pan wybrał to piekło! – Maggie wyraźnie zasadziła się na dłuższy, znany już obojgu wykład. Janie położyła jej rękę na ramieniu. – Clay – powiedziała. – Czy wytrzeźwiałeś na tyle, by mnie posłuchać? Spojrzał na nią znad jajecznicy. Jego brązowe oczy zapadły się w głąb czaszki. Usta były wąskie, spękane w kącikach. Postarzał się. – Co chcesz mi powiedzieć? – zapytał obojętnie. 318
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że deszcz niszczy twoje zbiory? Skrzywił się i odepchnął talerz. Janie podsunęła mu go znowu. Posłusznie wrócił do jedzenia. – Może jestem pijany, ale nie byłem w stanie zapobiec temu, co się stało. Może sam byłem tego przyczyną. Doskonale wiem, co robi deszcz. Nie sądzisz, że to świetne zakończenie? Po tym wszystkim, czego dokonała moja żona, żeby dostać tę plantację, wygląda na to, że stracimy ją oboje. – I ty na to pozwolisz? – krzyknęła Janie. – Clay, jakiego znałam, nie poddałby się bez walki. Pamiętam, jak kiedyś kłóciłeś się z Jamesem przez trzy dni. – Ach, James – westchnął. – Wtedy mi zależało. – Może tobie nie zależy na samym sobie – odpowiedziała zdecydowanie – ale innych twój los obchodzi. Właśnie teraz, w tym deszczu, Nicole i Wesley usiłują odciąć kawał jej ziemi, żeby uratować twoje pola. A ty tylko siedzisz i nurzasz się w swej głupiej dumie. – Duma? Nie mam jej od... pewnego poranka w jaskini. – Przestań! – krzyknęła Janie. – Przestań myśleć o sobie i posłuchaj mnie. Nie słyszałeś, co mówiłam? Wes powiedział Nicole, że twoje pola prawdopodobnie zostaną zalane, a ona wymyśliła sposób, żeby je uratować. – Uratować? – Uniósł głowę. – Można tylko zatrzymać deszcz, albo wybudować tamę w górze rzeki. – Albo znaleźć miejsce, którędy będzie mogła spłynąć woda, omijając twoje pola... – O czym ty mówisz? Maggie usiadła obok niego. – Powiedziałaś, że Nicole chce ocalić zbiory pana Claya? Jak? Janie przeniosła wzrok z jednej pary wpatrzonych w nią z ciekawością oczu, na drugą. – Znacie ten ostry zakręt rzeki tuż pod młynem? – Nie czekała na potwierdzenie. – Nicole wymyśliła, że jeżeli wykopie 319
się rów, rzeka popłynie tamtędy, zamiast zalać pola, gdzie rośnie tytoń. Clay przechylił się do tyłu na krześle, wpatrując się w Janie. Rozumiał, o czym mówi. Nadmiar wody potrzebował ujścia i każde miejsce było do tego dobre. Po chwili przemówił: – Jeśli rzeka zmieni bieg, Nicole straci ładnych parę akrów ziemi. – To samo twierdzi Wes. – Janie nalała całej trójce kawy. – Próbował wybić jej to z głowy, ale ona powiedziała... – urwała, patrząc na Claya. – Powiedziała, że potrzebujesz kogoś, kto by w ciebie wierzył. Kogoś, komu by na tobie zależało. Clay zerwał się z krzesła i podszedł do okna. Deszcz był tak gęsty, że trudno byłoby coś dostrzec za ścianą wody. Pomyślał o Nicole. Przez prawie rok był ustawicznie pijany i nie czuł nic, nie myślał, nie mógł nawet pracować. W każdej chwili jednak, pijany czy trzeźwy, myślał o niej, o tym, co mogłoby się wydarzyć, co wydarzyłoby się, gdyby tylko on... Im więcej o tym myślał, tym więcej pił. Janie miała rację, roztkliwiał się nad sobą. Zawsze odnosił wrażenie, że panuje nad swoim życiem, ale nagle zabrakło rodziców, potem Jamesa i Beth. Sądził, że pragnie Bianki, ale Nicole zmąciła to wrażenie. Gdy zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo ją kocha, było już za późno. Zranił ją wtedy tak głęboko, że nigdy chyba mu już nie zaufa. Strumienie deszczu chłostały szyby. Gdzieś tam, w powodzi, Nicole pracowała dla niego. Poświęciła dla niego swoją ziemię i zbiory oraz narażała swoich ludzi. Co powiedziała Janie? Chciała mu pokazać, że komuś na nim zależy. Odwrócił się do Janie. – Na plantacji zostało jeszcze sześciu mężczyzn. Zwołam ich i zdobędę łopaty. – Ruszył ku drzwiom. – Będą chcieli jeść. Opróżnij spiżarnię. – Tak, proszę pana! – odpowiedziała rześko Maggie.
320
Gdy wyszedł, obie kobiety patrzyły jeszcze chwilę na zamknięte drzwi. – Nasza słodka, mała pani ciągle go jeszcze kocha, prawda? – zapytała Maggie. – Ani na chwilę nie przestała, chociaż oczywiście starałam się wybić jej to z głowy. Uważam, że żaden mężczyzna nie jest godny jej uczucia. – A co z tym Francuzem, który z nią mieszka? – Maggie, nie wiesz, o kim mówisz. – Mam kilka godzin na słuchanie – powiedziała, wrzucając żywność do jutowych worków. Ugotują posiłek we młynie. Lepiej było wziąć to wszystko teraz, niż potem nieść gorące dania w deszczu. Janie uśmiechnęła się. – Zabierzmy się do roboty. Mam do opowiedzenia plotki z całego roku. Deszcz był tak gęsty, że Clay z trudem mógł dojrzeć swoich ludzi przeprawiających się przez rzekę. Woda przelewała się przez burty płytkiej łodzi, grożąc zmyciem ich z pokładu. Rzeka podniosła się już na tyle, że pochłonęła kilka rzędów tytoniu. Gdy dotarli na brzeg, wzięli łopaty na ramię i ruszyli w górę ścieżką, pochylając głowy, by ronda kapeluszy choć trochę osłoniły twarze przed lodowatymi strugami wody. Znalazłszy się na miejscu, bezzwłocznie przystąpili do pracy. Clayton, który obudził się z letargu i sam przyszedł do nich, zasługiwał na to, by go usłuchać. Clay zagłębił łopatę w grząskiej ziemi. Nie było czasu, żeby myśleć o tym, że pomaga Nicole w jej pełnej poświęcenia pracy. Nagle ratowanie zbiorów stało się znów dla niego ważne. Pragnął zebrać ten tytoń tak, jak jeszcze nigdy nie pragnął niczego. Kopał ze zdumiewającą energią. Zachowywał się tak, jakby w niego wstąpił demon. Tak bardzo skupił się na odrzucaniu ziemi, że nie poczuł czyjejś ręki na ramieniu. Gdy wrócił do rzeczywistości, zobaczył przed sobą Nicole. 321
Po tak długim czasie jej widok stanowił dla niego wstrząs. W gęsto padającym deszczu byli sami. Z szerokich kapeluszy na ich twarze spływały strumienie wody. – Proszę! – powiedziała, starając się przekrzyczeć huk ulewy. – Kawa. – Podała mu kubek zakryty dłonią. Przyjął go i opróżnił bez słowa. Odebrała puste naczynie i odeszła. Stał przez chwilę nieruchomo, patrząc, jak ona przedziera się przez błoto. W męskim ubraniu i wysokich butach wydawała się jeszcze drobniejsza. Dookoła niego, unurzane w błocie, chwiały się łany pszenicy. Jej pszenicy. Clay po raz pierwszy rozejrzał się wokoło. Piętnastu ludzi kopało rów. Rozpoznał Wesa i Izaaka na jednym końcu. Po lewej stronie była ziemia, którą zamierzali odciąć. Pszenica uginała się smagana deszczem, ale pochyły stok gwarantował skuteczne odprowadzanie wody. Tuż obok znajdował się kamienny murek ograniczający taras. Clay widział, jak Izaak i Nicole budowali takie ogrodzenia. Za każdym razem, gdy podnosiła kamień, on pociągał łyk z butelki. Teraz cała ta praca pójdzie na marne, jakby nie miała żadnego znaczenia. Dla niego miała ogromne. Ponownie zagłębił łopatę w ziemi, tym razem z jeszcze większą zaciętością. I tak ciemny dzień miał się ku końcowi. Nicole znów do niego podeszła, próbując namówić go gestem, by odpoczął i zjadł coś, ale potrząsnął tylko głową, nie przerywając kopania. Nadeszła noc, a oni wciąż zmagali się z ziemią. Nie można było zapalić latarni, więc pracowali częściowo na wyczucie, a częściowo sterowani przez Wesleya, który starał się utrzymać ich w wyznaczonych miejscach. Nad ranem do Claya podszedł Wes. Ruchem głowy kazał mu podążyć za sobą. Wszyscy byli bardzo zmęczeni, ich przemarznięte ciała bolały. Samo kopanie okazało się wystarczająco ciężkie. Połączone z ulewnym deszczem doprowadziło ich do granic wytrzymałości. 322
Clay poszedł za Wesem aż do końca rowu. Brakowało już niewiele. Jeszcze godzina lub dwie, a dowiedzą się, czy nie pracowali na darmo. Clayowi przemknęło przez myśl, że rzeka może nie przyjąć ofiary Nicole. Może nie chcieć wpłynąć do kanału. Wes spoglądał na niego pytająco, starając się ustalić najlepszy kształt ujścia rowu. Rzeka huczała tak głośno, że wszelka rozmowa była niemożliwa. Clay wskazał odcinek tuż przy zakręcie i po chwili obaj zaczęli kopać. Niebo powoli się rozjaśniało. Mężczyźni widzieli teraz, gdzie mają kopać. Do zakończenia pracy brakowało zaledwie sześciu stóp. Wes i Clay wymienili spojrzenia nad głową Nicole. Pracowała razem ze wszystkimi, nie podnosząc głowy. Wszyscy myśleli o tym samym. W ciągu kilku minut dowiedzą się, czy się im udało, czy nie. Nagle rzeka sama odpowiedziała na ich pytanie. Zbyt była niecierpliwa, by czekać, aż ludzie pokonają sześć stóp. Woda wpadła do kanału z obu stron jednocześnie. Mokra, miękka ziemia łatwo się jej poddała. Ledwie zdążyli odskoczyć, by nie porwała ich rzeka. Clay chwycił mocno Nicole w pasie, by odstawić ją na bezpieczne miejsce. Wszyscy stali patrząc, jak rzeka pochłania obsianą pszenicą ziemię. Grunt opadał grubymi, ciemnymi płatami. Skotłowana woda wdzierała się jak wulkaniczna lawa. – Patrzcie! – krzyknął Wes. Wszyscy spojrzeli na rzekę. Tak pochłonięci byli widokiem opadającej skarpy, że nie zwracali uwagi na pola Claya. Gdy rzeka zapełniła lukę po ziemi Nicole, niesionej teraz z prądem, poziom wody znacznie się obniżył. Widać było zalane jeszcze wczoraj rzędy tytoniu, teraz zniszczone, ale bezpieczne. – Hurra! – krzyknęła jako pierwsza Nicole. Nagle wszystkich opuściło zmęczenie. Pracowali przez całą noc dla osiągnięcia konkretnego celu i udało im się. Niepewność
323
ustąpiła miejsca radości. Zaczęli wymachiwać łopatami w powietrzu. Izaak chwycił Luke'a za rękę i wykonali w błocie coś w rodzaju skocznego irlandzkiego tańca. – Zrobiliśmy to! – zawołał Wes, starając się przekrzyczeć deszcz. Chwycił Nicole i podrzucił ja do góry. Potem, jak gdyby była workiem ziarna cisnął ją w ramiona Claya. Clay uśmiechnął się szeroko. – Ty tego dokonałaś – roześmiał się i chwycił ją mocno. – Ty tego dokonałaś. Moja piękna, wspaniała żona! – Przycisnął ją do siebie i pocałował mocno, głęboko, pożądliwie. Na chwilę Nicole zapomniała o wszystkim. Całowała go, wkładając w to całe swoje uczucie. Miała wrażenie, że tylko on jest w stanie zaspokoić głód, jaki odczuwała. – Będzie na to jeszcze dość czasu – przerwał im Wes i klepnął Claya po ramieniu. W jego oczach kryło się ostrzeżenie. Reszta patrzyła na nich zdumiona. Nicole wpatrywała się w Claya, czując, że jej łzy mieszają się z kroplami deszczu. Ociągając się, postawił ja na ziemi. Odsunął się od niej szybko, jakby parzyła, ale nie przestawał patrzeć na nią z zachwytem, pytająco. – Chodźmy jeść – krzyknął Wes. – Mam nadzieję, że kobiety przygotowały coś dobrego, bo mógłbym zjeść tyle, co cała armia. Nicole odwróciła się od Claya. Czuła się ożywiona jak nigdy dotąd. – Jest tu Maggie, a zatem bądźcie pewni, że będzie aż za dużo jedzenia. Wes uśmiechnął się, objął ja ramieniem i poprowadził do młyna. Na krzyżakach rozstawiono blat, na którym było tyle potraw, że wystarczyłoby go dla setki zgłodniałych ludzi. Był świeżo upieczony chleb, gorący i wonny, osełki masła, ragout z żółwia, gotowany jesiotr, ostrygi, kraby, szynka, indyk, 324
wołowina i kaczka. Osiem rodzajów ciasta, dwanaście gatunków jarzyn, cztery rodzaje deseru, trzy rodzaje piwa oraz mleko i herbata. Nicole trzymała się z dala od Claya. Zabrała swój talerz i usiadła pod stertą pokruszonych kamieni. Nazwał ją swoją żoną i przez chwilę czuła się tak, jakby nią była naprawdę. Szczęśliwe czasy wydawały się tak odległe, choć wiedziała, że nigdy do końca nie była jego żoną. Tylko w czasie kilku dni spędzonych w domu Backesów czuła się na miejscu. – Zmęczona? Podniosła wzrok, by zobaczyć Claya. Zdjął mokrą koszulę, owinął się ręcznikiem. Wyglądał na bezradnego i samotnego. Nicole aż do bólu zapragnęła przytulić go i pocieszyć. – Mogę usiąść obok? W milczeniu skinęła głową. Za stertą kamieni byli ukryci przed wzrokiem innych. – Nie zjadłaś dużo – powiedział, wskazując jej talerz. – Może potrzebujesz trochę ruchu, żeby nabrać apetytu. – Jego oczy błysnęły. Próbowała się uśmiechnąć, ale jego bliskość wywoływała w niej silne zdenerwowanie. Wziął kawałek szynki z jej talerza i zjadł. – Maggie i Janie przeszły same siebie. – Jedzenie zabrały z twego domu. Podziwiam twoją hojność. Jego oczy pociemniały. – Czy naprawdę jesteśmy sobie tak obcy, że nie potrafimy rozmawiać? Nie zasługuję na to, co dziś dla mnie zrobiłaś! Nie! – krzyknął, gdy chciała mu przerwać. – Pozwól mi skończyć. Janie powiedziała, że lituję się nad samym sobą. Tak było. Myślałem, że nie zasłużyłem na to, co mnie spotkało. Ale tej nocy miałem wiele czasu, by wszystko przemyśleć. Zdałem sobie w końcu sprawę, że życie jest takie, jakim je sobie ułożymy. Kiedyś powiedziałaś, że nie możesz mnie zmienić. Miałaś rację. Chciałem wszystkiego i wydawało mi się, że to 325
dostanę, poprosiwszy tylko. Byłem zbyt słaby, by zaryzykować próbę. Położyła mu rękę na ramieniu. – Nie jesteś wcale słaby. – Nie sądzę, byś mnie znała lepiej ode mnie. Wyrządziłem ci straszną krzywdę, choćby to... – Nie mógł skończyć. Jego głos załamał się. – Wróciłaś mi nadzieję, nieobecną w moim życiu od tak długiego czasu. Przykrył jej dłoń swoją. – Obiecuję, że już nigdy cię nie zawiodę. Nie chodzi mi tylko o tytoń. Chodzi o całe życie. Popatrzył na jej dłoń, pogładził palce. – Nie przypuszczałem, że to możliwe, ale kocham cię bardziej niż kiedykolwiek. Poczuła ucisk w gardle. Popatrzył jej w oczy. – Nie ma dość słów, by wypowiedzieć, co do ciebie czuję, i podziękować ci za to, co dla mnie zrobiłaś. – Przerwał nagle. – Żegnaj – wyszeptał. Szybko opuścił młyn, zostawiwszy w nim koszulę, nie zwracając uwagi na wołania ludzi, żeby został. Nie zdawał sobie sprawy, że deszcz przemienił się w zimną mżawkę. W świetle poranka zobaczył, jak wiele się zmieniło. Ziemia Nicole, dawniej opadająca łagodnym stokiem do wody, teraz kończyła się stromym urwiskiem. Rzeka wyglądała spokojniej, jak wielka, nareszcie syta bestia, trawiąca swój łup. Clay przeprawił się na drugą stronę. Powoli szedł do domu. Czuł, że budzi się z trwającego cały rok snu. Czuł nad sobą wzrok Jamesa przerażonego zniszczoną, a kiedyś uroczą i żyzną plantacją. Zobaczył, jak bardzo zaniedbany jest dom. Przeskoczył przez kałużę, która zebrała się na dębowej podłodze. U stóp schodów stała Bianka. Miała na sobie obszerny, bladobłękitny jedwabny płaszcz, a pod spodem – różową satynową suknię. Przy dekolcie, rękawach, wzdłuż brzegu biegły rzędy nastroszonych, kolorowych piór. – To tak! Tu jesteś! Znów nie było cię przez całą noc. 326
– Tęskniłaś? – zapytał Clay ironicznie. Jej wzrok wystarczał za odpowiedź. – Gdzie są wszyscy? I dlaczego nie podano śniadania? – Myślałem, że chodziło ci o mnie, teraz widzę, że tylko o robotę Maggie. – Czekam na odpowiedź. Gdzie jest śniadanie? – Śniadanie jest teraz podawane za rzeką, w młynie Nicole. – U niej! Tej fladry! Więc to tam byłeś. Powinnam była wiedzieć, że nie wytrzymasz bez zaspokojenia tych swoich obrzydliwych, prymitywnych potrzeb. Co zrobiła tym razem, żeby cię uwieść? Czy mówiła coś o mnie? Clay popatrzył w bok z obrzydzeniem. – Dzięki Bogu nawet nie wspomnieliśmy twojego imienia. – Przynajmniej tego się nauczyła.– Bianka uśmiechnęła się z wyższością. – Jest wystarczająco bystra, by się zorientować, że ją przejrzałam i wiem, kim ona jest. Wy wszyscy jesteście zbyt ślepi, by dostrzec, jaką jest podstępną, zachłanną kłamczucha. Clay odwrócił się do niej z grymasem wściekłości, Wskoczył jednym susem na cztery schody, by stanąć tuż przed nią. Chwycił ją za kołnierz sukni i cisnął mocno o ścianę. – Ty śmieciu! Nie masz prawa nawet wymawiać jej imienia. Nigdy w życiu nie zrobiłaś nic dobrego, a śmiesz oskarżać ją o to, że jest taka jak ty. Tej nocy Nicole oddała kilka dobrych akrów swojej ziemi, żeby uratować moje pole. To tam byłem przez całą noc, kopiąc u boku jej i ludzi, którzy wiedzą, czym jest życzliwość i hojność. Znów pchnął ją na ścianę. – Już dosyć mnie wykorzystywałaś. Od tej chwili ja będę tu rządził, nie ty. Bianka z trudem chwytała oddech. Jego uścisk tamował krążenie krwi. Wydęła tłuste policzki.
327
– Nie możesz do niej odejść. Ja jestem twoją żoną. To wszystko jest moje. – Żoną! – zadrwił. – Patrząc na to, co zrobiłem, myślę czasem, że na ciebie zasłużyłem. – Puścił ją i zrobił krok w tył. – Popatrz na siebie! Nie podobasz się nikomu, bo nawet sama już nie możesz znieść swojego widoku. Odwrócił się od niej, wspiął się na schody, wszedł do swojej sypialni, rzucił się na łóżko i natychmiast zasnął. Po jego odejściu Bianka stała nieruchomo jak marmurowy posąg. O co mu chodziło, gdy powiedział, że sama nie znosi swojego widoku? Pochodziła ze starej, dobrej angielskiej rodziny. Dlaczego nie miałaby być z siebie dumna? Zaburczało jej w brzuchu i odruchowo przyłożyła tam rękę. Powoli poszła do kuchni. Nie znała się na gotowaniu, toteż baryłki z mąką i innymi produktami na nic jej się nie zdały. Była bardzo głodna, a nie mogła znaleźć nic do jedzenia. Gdy wyszła do ogrodu, miała oczy pełne łez. W odległym zakątku znajdowała się altanka, ukryta pod dwiema starymi magnoliami. Usiadła ciężko na ławce, ale stwierdziwszy, że jest mokra, poderwała się. Jakie to ma znaczenie? Suknia i tak jest zniszczona. Skubała kolorowe pióra, a łzy płynęły po jej twarzy. – Czy mogę przeszkodzić? – zapytał miły głos z obcym akcentem. Bianka uniosła głowę. – Gerard! – krzyknęła, a nowa fala łez napłynęła jej do oczu. – Płakałaś – powiedział współczująco. Już chciał usiąść, gdy zauważył, że ławki są mokre. Wybrał jedną z nich, po czym wytarł ją chusteczką, oczywiście nie tą jedwabną, należącą do Adele. – Powiedz, proszę, co się stało. Wyglądasz tak, jakbyś bardzo potrzebowała przyjaciela. Bianka zakryła twarz dłońmi.
328
– Przyjaciela! Nie ma przyjaciół! Wszyscy w tym wstrętnym kraju mnie nienawidzą. Dziś rano mój mąż powiedział, że nawet sama siebie nie znoszę. Gerard pochylił się ku niej i dotknął jej włosów. Nie były zbyt czyste. – Nie wiesz, że on zrobiłby każdą rzecz, żeby cię zranić? On chce tylko Nicole. Zrobi i powie wszystko, żeby ją dostać. Chce cię stąd usunąć, żeby mieć ją. Bianka popatrzyła na niego swymi małymi, zaczerwienionymi oczkami znad spuchniętych policzków. – Nie może jej mieć. Ożenił się ze mną. Gerard uśmiechnął się do niej jak do dziecka. – Jakże ty jesteś niewinna. Jesteś taka słodka i bezbronna, nie wyrafinowana. Czy powiedział ci, gdzie był zeszłej nocy? Machnęła ręką. – Mówił coś o powodzi i Nicole ratującej jego ziemię. – To jasne, że uratowała jego ziemię. Przecież myśli, że kiedyś do niej będzie należała. Zrobiła to tak, żeby wyglądało na wielkie poświęcenie, ale tak naprawdę powiększyła tylko obszar żyznych tarasów. Liczy na to, że plantacja Armstrongów kiedyś do niej wróci. – Ale jak? Przecież byli świadkowie mojego ślubu z Clayem. Nie można tego unieważnić. Gerard poklepał ją po dłoni. – Jesteś prawdziwą damą. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić perfidii tych dwojga. Kilka razy pokrzyżowałaś im plany, ale to były tylko sztuczki, nic takiego, co mogłoby kogoś skrzywdzić. Nawet samo porwanie nie było groźne. Ale teraz ich plany nie są tak niewinne... czy uczciwe. – Co masz na myśli? Rozwód? Gerard milczał przez chwilę. – Chciałbym, żeby to był tylko rozwód. Uważam, że oni planują... morderstwo. Bianka patrzyła na niego z otwartymi ustami. Z początku nie dotarło do niej, kto miałby być ofiarą. Wizja Nicole 329
spadającej ze skarpy dość jej się spodobała. Gdy Nicole zniknie, jej, Bianki, życie znacznie się poprawi. Ale zdziwiło ją, dlaczego Clay miałby zabijać Nicole. Powoli docierało do niej to, co miał na myśli Gerard. – Mnie? – wyszeptała. – Chcą zamordować mnie? Gerard mocno trzymał ją za rękę. – Obawiam się, że byłem tak samo naiwny jak ty. Długo trwało, zanim zorientowałem się, co się wokół dzieje. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego Nicole z własnej woli chce się pozbyć kawałka ziemi. Musiała mieć jakiś ukryty powód. Dziś rano zrozumiałem. Ci barbarzyńcy tak hałasowali, że nie mogłem spać. Zrozumiałem, że gdy Nicole znów stanie się panią plantacji, wiele zyska na tym dodatkowym kawałku ziemi. – Ale... morderstwo! Niemożliwe, żebyś miał rację. – Czy Armstrong nie próbował cię skrzywdzić? Uderzył cię kiedykolwiek? – Dziś rano. Pchnął mnie na ścianę. Ledwo mogłam oddychać. – Właśnie o to mi chodziło. Jest porywczy. Zaczyna tracić kontrolę nad sobą. Niedługo znajdziesz cienki sznurek przywiązany tuż nad schodami. Gdy na nie wejdziesz, spadniesz. – Nie! – krzyknęła Bianka, przyciskając rękę do piersi. – Oczywiście Armstrong będzie daleko od domu, gdy to się stanie. Potem wystarczy odwiązać sznurek. Stanie się niepocieszonym wdowcem, podczas gdy ty będziesz leżała w trumnie. Jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu. – Nie mogę na to pozwolić. Muszę coś zrobić. – Musisz zachować ostrożność. Także ze względu na mnie. – Na ciebie? – zdziwiła się. Gerard ujął jej dłoń w obie swoje ręce. – Myślisz pewnie, że jestem łajdakiem, że jestem zbyt śmiały. Nie, nie powiem. 330
– Proszę. Powiedziałeś, że jesteśmy przyjaciółmi. Możesz mi zdradzić, co myślisz. Popatrzył na podłogę, ale stwierdził, że jest zbyt mokra, by na niej klęknąć. Zniszczyłby jedwabne pończochy. – Kocham cię – powiedział z desperacją w głosie. – Nie mam nawet nadziei, że mi uwierzysz. Spotkaliśmy się tylko raz, ale od tego czasu ciągle o tobie myślałem. Nie dajesz mi spokoju. Każda moja myśl dotyczy ciebie. Proszę, nie śmiej się ze mnie. Bianka wpatrywała się w niego zdumiona. Nigdy nikt nie oświadczył jej się z takim uczuciem. W Anglii poprosił ją o rękę Clay, ale zachował przy tym dystans, jak gdyby myślał o czymś innym. Spojrzenie Gerarda przyspieszyło rytm jej serca. Naprawdę ją kochał, czuła to. Od czasu ich pierwszego spotkania wielokrotnie o nim myślała, wyczuwając w nim kogoś delikatnego, wyrozumiałego. Teraz zobaczyła go w innym świetle. Mogłaby go pokochać. Mogłaby pokochać kogoś o tak świetnych manierach. – Nie mogłabym się z ciebie śmiać. – Czy mam zatem prawo mieć nadzieję na odwzajemnienie choć ułamka mojego afektu? Nie śmiałbym prosić o więcej, widuję cię tak rzadko. – Ależ, oczywiście – odpowiedziała Bianka, jeszcze nie otrząsnąwszy się z szoku. Wstał i poprawił fular. – Muszę już iść. Przyrzeknij mi, że będziesz ostrożna. Jeśli coś ci się stanie, jeśli spadnie choć jeden śliczny włos z twojej głowy, pęknie mi serce. – Uśmiechnął się do niej, po czym zobaczył coś na balustradzie. – Byłbym zapomniał. Czy przyjmiesz ten skromny dowód mojego uczucia? – Podał jej pięciofuntowe pudełko czekoladek. Dostał je za jedną z sukienek Nicole od córki farmera. Bianka wyrwała mu z rąk pudełko. .– Jeszcze nic nie jadłam – wymamrotała. – Nie pozwolił mi nic zjeść dziś rano. – Rzuciła wstążkę na podłogę i otworzyła 331
opakowanie. Pochłonęła pięć karmelków, zanim Gerard zdążył nabrać tchu. Bianka zamarła z kroplą czekolady w kąciku ust. – Co ty sobie o mnie pomyślisz? – A cóż innego, niż to, że cię kocham? – odpowiedział Gerard, otrzeźwiawszy ze wstrząsu, który wywoływał w nim sposób, w jaki Bianka zaatakowała bombonierkę. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że kocham cię taką, jaką jesteś. Nie chcę zmian. Jesteś kobietą, pełną, piękną kobietą. Nie potrzebuję chudej, niezgrabnej dziewczynki. Kocham cię taką, jaką jesteś. Bianka popatrzyła na niego niemal takim wzrokiem jak na czekoladki. Gerard uśmiechnął się. – Czy możemy się jeszcze spotkać? Może za trzy dni, w południe. Przyniosę prowiant na piknik. – O, tak – westchnęła. – Będę szczęśliwa. Skłonił się przed nią, ujął jej dłoń i pocałował. Zauważył, że Bianka wciąż zerka na czekoladki. Gdy zostawił ją samą, przystanął w cieniu drzewa, by zobaczyć, że pochłonięcie pięciu funtów pomadek było dla niej sprawą kilku minut. Uśmiechnął się do siebie i ruszył do młyna. Trzy dni później siedział naprzeciw niej w ustronnym końcu plantacji Armstrongów. Pomiędzy nimi leżały resztki uczty, której przygotowanie zajęło Janie cały poranek. Gerard skrzywił się, przypomniawszy sobie, że w pierwszej chwili Janie odmówiła wypełnienia jego polecenia. Dopiero interwencja Nicole załatwiła sprawę. Nie lubił, by kobiety przekraczały ustalone granice. – Próbuje mnie zagłodzić – powiedziała Bianka z ustami pełnymi kremu karmelowego i migdałów. – Dziś rano na śniadanie dostałam tylko dwa gotowane jajka i trzy biszkopty. I odwołał moje zamówienia na nowe sukienki. Nie wiem, co mam na siebie wkładać. Ci głupi Amerykanie nawet nie potrafią porządnie szyć. Suknie bez przerwy prują się w szwach. 332
Gerard patrzył z ciekawością na ilość jedzenia, którą była w stanie pochłonąć Bianka. Zamówił porcję na sześć osób, ale teraz nie był pewien, czy to wystarczy. – Powiedz mi – zaczął łagodnie. – Czy uważałaś na siebie ostatnio? Unikałaś niebezpiecznych sytuacji? Jego słowa okazały się dla niej na tyle ważne, że odłożyła widelec. Zakryła twarz dłońmi. – Nienawidzi mnie. Wszędzie widzę oznaki jego pasji. Nie pozwala mi jeść. Wynajął kobiety do sprzątania w domu, ale nie słuchają mnie, gdy wydaję im polecenia. Zupełnie, jakbym nie była panią tej plantacji. Gerard rozwinął cieniutki sernik pokryty czekoladą. Dotknął jej ramienia i podsunął ciasto. Jej oczy zabłysły przez łzy, gdy sięgnęła po smakołyk. – Gdybyśmy to my dwoje byli właścicielami tej plantacji, wszystko wyglądałoby inaczej. – My? Jak moglibyśmy ją dostać? – Zjadła już całe ciasto i patrzyła, jak Gerard odpakowuje następne. – Po śmierci Armstronga, mogłabyś odziedziczyć to wszystko. – Jest tak nieprzyzwoicie zdrowy jak jego muły. Liczyłam na to, że zapije się, ale od tej powodzi nawet nie tknął alkoholu. – Ile osób o tym wie? Wiadomo powszechnie, że już co najmniej od roku pije na umór. A gdyby tak wydarzył mu się... wypadek po pijanemu? Bianka przechyliła się do tyłu, patrząc na jedzenie. Niewiele go już zostało, ale serce ściskało się jej na myśl, że się zmarnuje. Jednak nie była w stanie wepchnąć w siebie ani kęsa. – Mówiłam ci, że już nie pije – powiedziała roztargniona. Gerard zagryzł zęby, rozzłoszczony jej bezmyślnością. – Nie sądzisz, że moglibyśmy zaaranżować taką sytuację? Bianka powoli uniosła głowę, by na niego popatrzeć. – Co masz na myśli? 333
– Clayton Armstrong jest złym człowiekiem. Przywiózł cię tu podstępnie. A gdy już trafiłaś do tego strasznego kraju, wykorzystał, cię, znęcał się nad tobą. – O, tak – powiedziała szeptem. – Tak. – Nie ma na tym świecie sprawiedliwości, jeżeli to ma tak dłużej trwać. Jesteś jego żoną, a on traktuje cię jak śmiecia. Na litość boską, on nawet zabrania ci jeść! Bianka pogładziła swój wielki brzuch. – Masz rację, ale co możemy zrobić? – Pozbyć się go. – Uśmiechnął się, widząc jej zdumienie. – Tak, wiesz, co mam na myśli. – Pochylił się nad brudnymi półmiskami i ujął jej dłoń. – Masz do tego prawo. Jesteś tak niewinna, że nie rozumiesz. Teraz sprawa dotyczy już życia jednego z was: jego lub twojego. Czy sądzisz, że człowiek taki jak Clayton Armstrong zawaha się przed popełnieniem morderstwa? Wpatrywała się w niego przerażona. – A cóż innego mu pozostaje? Pragnie Nicole, ale poślubił ciebie. Czy prosił cię o rozwód? Potrząsnęła przecząco głową. – Ale zrobi to. Zgodzisz się? Znów zaprzeczyła. – Więc nie będzie innego sposobu na pozbycie się nie chcianej żony. – Nie – szepnęła Bianka. – Nie wierzę ci. – Chciała się podnieść, ale była zbyt gruba i za dużo zjadła. Gerard wstał i wyciągnął do niej ręce, zaparłszy się mocno nogami. – Przemyśl to – powiedział, gdy już udało mu się ją podnieść. – To sprawa przeżycia. Albo on albo ty. Odwróciła się. – Muszę iść. W głowie kłębiły jej się straszne myśli o tym, co przed chwilą od niego usłyszała. Powoli ruszyła ku domowi. Zanim weszła, sprawdziła, czy nikt nie ukrywa się za drzwiami. Mozolnie wspinała się po schodach, wypatrując sznurka. 334
Minął tydzień, zanim Clay po raz pierwszy wspomniał o rozwodzie. Bianka była osłabiona brakiem jedzenia i wypoczynku. Od czasu pikniku z Gerardem nie jadła pełnego posiłku. Clay wydał polecenie, by Biankę trzymać na ścisłej diecie. Nie odpoczywała wcale, wyobrażając sobie Claya zaczajonego na nią z nożem, wrzeszczącego, że albo on albo ona. Gdy Clay wspomniał o rozwodzie, stwierdziła, że koszmar zaczyna się spełniać. – Co możemy sobie wzajemnie zaofiarować? – pytał Clay. – Jestem przekonany, że tak samo ci nie zależy na mnie, jak mnie na tobie. Bianka uparcie potrząsnęła głową. – Tobie o nią chodzi. Chcesz mnie odepchnąć po to, by ją mieć. Obydwoje to sobie zaplanowaliście. – To najbardziej absurdalna rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem. – Zaczynał tracić cierpliwość. – To ty zmusiłaś mnie do ślubu. – Zmrużył oczy. – To ty skłamałaś, że nosisz moje dziecko. Zaparło jej dech w piersiach. Przyłożyła dłoń do zwałów tłuszczu spowijających jej szyję. Clay odwrócił się i podszedł do okna. Dopiero niedawno dowiedział się o Oliverze Hawthorne'ie. Człowiek ten stracił swe szczupłe zbiory. Dwaj jego synowie umarli na tyfus. Przyszedł do Claya, żeby szantażem wymusić pieniądze. Powiedziawszy mu, że Bianka poroniła, Clay wyrzucił go z plantacji. – Nienawidzisz mnie – szepnęła. – Nie – odparł spokojnie. – Już nie. Chcę tylko, żebyśmy się od siebie uwolnili. Będę ci wysyłać pieniądze. Dopilnuję, byś żyła spokojnie. – Jak chcesz tego dokonać? Myślisz, że jestem aż tak głupia, by nie wiedzieć, że wszystko, co zarobisz, wkładasz z powrotem w plantację? Wyglądasz na bogacza, bo masz dużo
335
ziemi, ale nie jesteś nim naprawdę. Jak mógłbyś utrzymywać plantację i wysyłać mi pieniądze? Jego oczy pociemniały od gniewu. – Nie, nie jesteś głupia, tylko niewiarygodnie samolubna. Nie rozumiesz, jak bardzo pragnę się ciebie pozbyć? Nie widzisz, że napawasz mnie odrazą? Wolałbym sprzedać plantację po to, żeby nie musieć oglądać tego tłustego ohydztwa, które ty nazywasz twarzą. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale urwał i szybko wyszedł z pokoju. Bianka siedziała nieruchomo na sofie. Nie mogła uwierzyć w to, co powiedział Clay. Myślała o Gerardzie. Jak miło byłoby mieszkać z nim w Arundel Hall. Ona byłaby panią na włościach, planującą menu, doglądającą kuchni, a on robiłby wszystko to, co mężczyźni robią poza domem. Wieczorem przychodziłby na uroczą kolację, a potem całował jej dłoń na dobranoc. Rozejrzała się po pokoju, porównując go z jego dawnym stanem. Był teraz pusty i nieciekawy. Gerard nie powstrzyma jej od przemeblowania. Nie, bo ją kocha. Ona go też. Wstała powoli. Czuła, że musi zobaczyć się z człowiekiem, którego kocha. Nie miała innego wyjścia. Gerard miał rację. Clay zamierzał się jej pozbyć w każdy możliwy sposób.
22 Co ty tu robisz? – zapytał zdenerwowany Gerard, pomagając Biance wysiąść z łodzi na brzegu należącym do Nicole. Rozejrzał się z przestrachem. – Musiałam się z tobą zobaczyć. – Nie mogłaś przesłać wiadomości? Przyszedłbym. Oczy Bianki wypełniły się łzami. – Proszę, nie złość się na mnie. Mam już dość złości. Gerard pomyślał chwilę. 336
– Chodź ze mną, musimy zniknąć z pola widzenia. Skinęła głową i poszła za nim. Chodzenie ją męczyło i dwukrotnie musiała przystanąć, żeby złapać oddech. Gdy znaleźli się na szczycie wzniesienia, Gerard pozwolił jej się zatrzymać. – Powiedz mi teraz, co się stało. – Wysłuchał jej długiego wywodu. – Czyli on wie, że dziecko, które nosiłaś nie było jego? – Czy to źle? Gerard rzucił jej pełne niesmaku spojrzenie. – Sąd zainteresuje się cudzołóstwem. – Sąd? Jaki sąd? – Sąd, który przyzna mu rozwód i zabierze ci wszystko. Bianka osunęła się po drzewie na ziemię. – Tak ciężko na to wszystko pracowałam! Nie może mi tego odebrać. Nie może! Gerard ukląkł przed nią. – Nie rozumiesz? Jest tylko jeden sposób, by ustrzec cię przed tą kradzieżą. Popatrzyła na niego. – Masz na myśli morderstwo? – A czy on nie próbuje zabić ciebie? Jak mogłabyś powrócić do Anglii jako rozwódka? Każdy uznałby, że nie potrafisz zatrzymać mężczyzny. Co powiedziałby twój ojciec? Bianka przypomniała sobie, jak często ojciec się z niej śmiał. Powiedział, że Clay jej nie zechce, jeżeli posmakował już Nicole. Nie dałby jej nigdy zapomnieć, że wróciła w tak żałosnych okolicznościach. – Jak? – wyszeptała. – Kiedy? Gerard przysiadł w kucki. W jego oczach pojawiło się dziwne światło. – Wkrótce. Musimy zabić Claya wkrótce. Nie możemy pozwolić mu, by komukolwiek powiedział o swoich planach. Bianka pochwyciła kątem oka jakiś ruch. – Nicole! – krzyknęła, po czym zakryła usta dłonią. 337
Gerard odwrócił się natychmiast. Za nim stała Adele, ukryta pomiędzy drzewami. Nicole długo musiała ją przekonywać, że dla bezpieczeństwa powinna spacerować jedynie po lesie za domem. To był jej trzeci samodzielny spacer. Podszedł do niej i chwycił swoją żonę za rękę. – Co usłyszałaś? – zapytał, wpijając palce w jej ciało. – Morderstwo – odrzekła przerażona. Gerard uderzył ją mocno w twarz. – Tak! Morderstwo! Twoje! Rozumiesz? Powiesz o tym choć słowo, a zaprowadzę Nicole i bliźnięta na gilotynę. Czy chcesz patrzeć, jak ich głowy toczą się do koszyka? Wyraz twarzy Adele wskazywał, że przeszła już granice przerażenia i doświadcza czegoś, co znają jedynie ludzie, którzy otarli się o śmierć. Przesunął palcem po jej szyi. – Pamiętaj – zakończył i odepchnął ją. Opadła na kolana, ale szybko podniosła się i pobiegła w stronę domu. Gerard poprawił fular i zwrócił się do Bianki. Stała oparta o drzewo, patrząc na niego z przerażeniem. – Co ci się stało? – Nigdy cię takim nie widziałam – szepnęła. – To znaczy, że nigdy jeszcze nie widziałaś mężczyzny broniącego ukochanej kobiety.– Zauważył, że się skrzywiła. – Musiałem się upewnić, że nikomu nie powie o tym, co tu słyszała. – Ale ona powie! – Nie! Nie po tym, co jej powiedziałem. Jest nienormalna, nie wiedziałaś o tym? – Kto to jest? Wygląda jak Nicole. Zawahał się. – Jej matka. – Nie pozwolił jej zadać następnego pytania. – Spotkamy się o pierwszej tam, gdzie byliśmy na pikniku. Wtedy pomyślimy, co trzeba robić. – Przyniesiesz lunch? – zapytała pożądliwie. 338
– Oczywiście. Teraz musimy iść, zanim ktoś nas zobaczy. Nie powinniśmy się razem pokazywać... jeszcze – dodał. Wziął ją za rękę i poprowadził w kierunku rzeki. Gdy Nicole wróciła do młyna, Janie powitała ją w drzwiach z poważną miną. – Twoja matka ma atak. Nikt jej nie może uspokoić. Domem wstrząsnął przeraźliwy krzyk, więc Nicole wbiegła na schody. – Mamo! – Próbowała ją objąć. Twarz Adele była tak wykrzywiona, że trudno byłoby ją rozpoznać. – Dzieci! – krzyczała przeraźliwie, wymachując dziko rękoma. – Dzieci! Ich głowy! Zamordują je! Zabiją! Wszędzie krew! – Mamo, proszę. Jesteś bezpieczna! – tłumaczyła jej po francusku Nicole. Janie stanęła u szczytu schodów. – Chyba niepokoi się o bliźnięta. Czy o tym mówi? Nicole szamotała się z matką. – Chyba tak. Mówi o dzieciach. Może myśli o którymś z moich kuzynów. – Nie sądzę. Wpadła do domu i natychmiast kazała bliźniętom schować się do komórki pod schodami. – Mam nadzieję, że się nie wystraszyły. Janie żachnęła się. – Już się przyzwyczaiły. Siedziały tam dotąd, aż zaprowadziłam je na górę. – On je zabije! – Krzyknęła Adele. – Nie znałam go. Nigdy go nie znałam. Ta gruba kobieta też je zabije. – Co ona teraz mówi? – zapytała Janie. – To nonsens. Czy możesz przynieść trochę laudanum? Sądzę, że uspokoi się dopiero wtedy, kiedy zaśnie. Gdy Janie odeszła, Nicole próbowała uspokoić matkę, ale Adele nadal dziko rzucała się krzycząc. Powtarzała wciąż coś o
339
morderstwie, gilotynie i grubej kobiecie. Gdy w końcu wymieniła imię Claytona, zdołała przyciągnąć uwagę Nicole. – Co z Claytonem? – Clay! Jego też zabiją. I moje dzieci, wszystkie moje dzieci. Wszystkie dzieci. Zabili królową. Zabiją Claya. – Kto zabije Claya? – Oni. Zabójcy dzieci! Janie stanęła za plecami Nicole. – Wygląda na to, że ona próbuje ci coś powiedzieć. Wydaje mi się, że usłyszałam imię Claya. Nicole odebrała od niej filiżankę herbaty. – Wypij to, mamo. Poczujesz się lepiej. Nie trzeba było długo czekać na efekt działania laudanum. Do domu wchodził właśnie Gerard. – Gerardzie – zaczęła Nicole – czy stało się dziś coś, co mogło wyprowadzić matkę z równowagi? Odwrócił się do niej powoli. – Nie widziałem jej. Czy znów ma jeden ze swoich ataków? – Jakby to miało dla ciebie jakiekolwiek znaczenie! – wtrąciła się Janie, przechodząc obok Nicole. – Jako jej mąż powinieneś bardziej się o nią troszczyć. – O ciebie na pewno bym się nie troszczył – odciął się Gerard. – Przestańcie! – rozkazała Nicole. – I tak żadne z was nie zajmuje się moją matką. Gerard machnął ręką. – To tylko jeden z jej ataków. Powinnyście były już dawno się do nich przyzwyczaić. Nicole przysunęła się do stołu. – Ale ten jest jakiś inny. Zupełnie jakby chciała mi coś powiedzieć. Gerard spojrzał na nią spod przymkniętych powiek. – Cóż takiego mogła powiedzieć, czego by już ze sto razy nie mówiła? Cały czas mówi o śmierci i morderstwach. 340
– Prawda – odrzekła z namysłem Nicole. – Tyle, że tym razem wspomniała o Clayu. – Clay! – krzyknęła Janie. – Przecież nawet nigdy go nie widziała, prawda? – Nic o tym nie wiem. I mówiła jeszcze o jakiejś grubej kobiecie. – Nietrudno zgadnąć, kto to taki – rzuciła Janie. – Oczywiście – wtrącił się Gerard z niezwykłym dla niego entuzjazmem. – Musiała zobaczyć Claya i Biankę razem, a ponieważ są jej obcy, przestraszyła się ich. Wiesz, jak ona boi się obcych. – Masz rację – zgodziła się Nicole. – Ale wyglądało to na coś więcej. Powtarzała, że ktoś chce zabić Claya. – Ciągle mówi, że ktoś chce kogoś zabić – rzucił ze złością Gerard. – Może, ale nigdy nie mieszała przeszłości z teraźniejszością. Zanim Gerard zdążył odpowiedzieć, wtrąciła się Janie. – Nie ma sensu się o to teraz martwić. Rano spróbujesz porozmawiać z matką. Może gdy się dobrze wyśpi, będzie ci w stanie coś wyjaśnić. Teraz siadajcie do kolacji. Domek stał ciemny i cichy. Na zewnątrz spokojnie płynęła rzeka, wyrównując swój bieg. Było wyjątkowo ciepło jak na wrzesień i wszyscy czworo spali na piętrze bez kołder. Adele była niespokojna. Nawet po silnej dawce środka nasennego wierciła się, rzucała, pobudzona zmieniającymi się obrazami jej wyobraźni. Była pewna, że musi coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Król i królowa Francji mylili jej się z farmerem o imieniu Clayton, człowiekiem, którego twarzy nie znała. Ale widziała jego śmierć, śmierć wszystkich. Gerard zgasił cienkie cygaro i cicho wstał z łóżka. Stanął nad swoją żoną. Tak dawno nie miał jej w ramionach. We Francji czuł się zaszczycony, mając żonę o nazwisku Courtalain, nawet jeśli była w wieku Adele. Ale od chwili poznania Nicole 341
jego uczucie umarło. Nicole była młodszą, piękniejszą wersją swojej matki. Cichutko, starając się, by nie skrzypnęła podłoga, podszedł do posłania żony i usiadł obok niej. Pochylił się nad nią, by wziąć poduszkę. Otworzyła oczy na chwilę przedtem, nim poduszka opadła na jej twarz. Zaczęła się szamotać, ale potem dała spokój. Na to czekała od dawna. W każdej minucie w czasie lat spędzonych w więzieniu oczekiwała śmierci. W końcu nadeszła, a ona była gotowa ją przyjąć. Gerard zdjął poduszkę z twarzy Adele. Wyglądała teraz młodziej, ładniej niż kiedykolwiek przedtem. Wstał i przeszedł za zasłonę z koca, gdzie spały Janie i Nicole. Długo przyglądał się tej ostatniej. Nocna koszula ledwie skrywała jej kształty. Zapragnął dotknąć wyraźnej linii jej bioder. – Już niedługo – szepnął. – Niedługo. Wrócił do łóżka i wyciągnął się obok żony, którą właśnie zamordował. Pomyślał tylko, że jej majaczenia wreszcie nie będą mu już przeszkadzały. Gdy Nicole odkryła rano nieruchome ciało matki, nikogo nie było w domu. Bliźnięta i Janie poszli zrywać jabłka, a Gerard zniknął gdzieś jak zwykle. Usiadła spokojnie na brzegu łóżka, wzięła w ręce jej dłoń i pogładziła policzek. Potem wstała, odwróciła się i bardzo wolno wyszła z domu. Weszła na wzgórze nad młynem. Nagle poczuła się bardzo samotna. Przez całe lata sądziła, że jej rodzina nie żyje. Pojawienie się matki podtrzymało ją nieco na duchu. Teraz został jej tylko Clay. Popatrzyła na Arundel Hall doskonale oświetlony porannym słońcem. Pomyślała, że już nigdy nie będzie miała Claya. Dla niej jest stracony tak, jak jej matka.
342
Usiadła na ziemi, podciągnęła kolana i oparła na nich głowę. Nigdy nie przestanie go kochać i potrzebować. Pragnęła, by wziął ją teraz w ramiona i pocieszał, że mimo śmierci matki życie toczy się dalej. Nawet ostatnie słowa Adele dotyczyły Claya. Podniosła nagle głowę. Jakaś gruba kobieta chce zabić Claya! Oczywiście! Adele przewidziała, że Bianka będzie usiłowała go zamordować. W jej głowie kłębiły się wszystkie możliwe rozwiązania. Bianka mogła wynająć kogoś i spotkać się z nim po tej stronie rzeki. Po śmierci Claya ona odziedziczy plantację. Nicole poderwała się. Przeprawiła się przez rzekę w rekordowym czasie. Podciągnęła spódnicę i puściła się biegiem w stronę Arundel Hall. – Clay! – wołała, biegając od pokoju do pokoju. Pomimo napięcia wyczuwała, że ten dom jest jej przyjazny. Portret Beth przeniesiono do jadalni. Nicole wydało się, że w jej oczach dostrzegła błysk zainteresowania. W końcu wbiegła do biblioteki. Od razu wyczuła w niej obecność Claya. Biurko pokryte było papierami, ale czyste. Świadczyło o tym, że tu pracował. Wyczuła, że stanął za nią, ale nie odwróciła się. Zapach jego ciała mieszał się z zapachem skóry foteli. Wciągnęła głęboko powietrze i obróciła się. Rzadko widywała go tego roku. Milczący, przygnębiony Clay, który przyszedł kopać rów, był dla niej kimś obcym. Ale teraz stała przed człowiekiem, w którym się zakochała. Miał rozpiętą koszulę, odsłaniającą pokrytą potem pierś; jego ręce poplamione były tytoniem. Stał na szeroko rozstawionych nogach, z rękami na biodrach. Wyglądał dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy go zobaczyła przez lunetę. – Płakałaś – powiedział łagodnie. Jego głos przyprawił ją o dreszcz i zapomniała, po co tu przyszła. Odwróciła się i zrobiła krok w kierunku drzwi. – Nie! – rozkazał, a ona usłuchała. – Popatrz na mnie. 343
Odwróciła się z ociąganiem. – Co się stało? – Jego głos zdradzał szczere zainteresowanie. Łzy zakręciły się w jej oczach. – Moja matka... umarła. Muszę iść do domu. Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy. – Nie wiesz, że tu jest twój dom? Była bliska płaczu. Nie spodziewała się, że Clay nadal ma na nią tak silny wpływ. Potrząsnęła głową, a jej usta ułożyły się tak, jakby chciała powiedzieć „nie”. – Chodź tutaj. – Jego głos był spokojny, ale zdecydowany. Nicole nie usłuchała. W jej umyśle tkwiło jeszcze ziarno rozsądku, który podpowiadał jej, że nie należy zaczynać od początku tego, co już skończone. Ale jej stopy nie okazały się tak rozsądne. Jedna uniosła się i przesunęła nieco naprzód. Clay patrzył na Nicole tak intensywnie, że wydawało się, że można dotknąć linii łączącej ich oczy. – Chodź – powtórzył. Podbiegła do niego, a łzy popłynęły strumieniem. Chwycił ją w ramiona, prawie miażdżąc w uścisku. Zaniósł ją na sofę, by uspokoić ją kołysaniem. – Jeśli masz płakać, zawsze rób to tam, gdzie powinnaś, na ramieniu twojego mężczyzny. Gładził jej włosy, a ona wypłakiwała smutek po śmierci matki. Zaczął zadawać pytania. Chciał, żeby opowiadała mu o matce, o szczęśliwych czasach. Mówiła o przyjaźni matki z bliźniętami, że bawili się razem jak troje małych dzieci. Nagle wyprostowała się i powiedziała mu, co ją przywiodło do Arundel Hall. – Przyszłaś mnie ostrzec, że ktoś będzie mnie usiłował zabić? – Nie ktoś. Bianka. Myślę, że matka chciała mi powiedzieć, że Bianka będzie próbowała cię zamordować. Zastanawiał się przez chwilę. 344
– A jeśli tylko słyszała Izaaka lub któregoś z mężczyzn mówiącego o Biance? Ktoś mi kiedyś powiedział, że gdyby ożenił się z taką kobietą, zabiłby ją. – To wstrętne – oburzyła się Nicole, a Clay wzruszył ramionami. – Adele mogła usłyszeć coś takiego. Taka tam gadanina. – Ale, Clay... Powstrzymał ją, kładąc jej palec na ustach. – Cieszę się, że zależy ci na mnie, na tyle, by mnie ostrzec. Ale Bianka nie jest morderczynią. Brakuje jej sprytu i odwagi. – Popatrzył na jej usta i przesunął po nich palcem. – Brakowało mi twoich śmiesznych ust odwróconych do góry nogami. Chciała się od niego odsunąć, co okazało się dość trudne, jako że siedziała mu na kolanach. – Nie zmieniłeś się nic a nic. Uśmiechnął się do niej. – Prawda. Nic się nie zmieniło między nami od czasu, gdy cię niemal zgwałciłem na statku. Pokochaliśmy się od pierwszej chwili, a to się już nigdy nie zmieni. – Nie, proszę – zaczęła błagalnie. – To skończone. Bianka... Uniósł brwi. – Nie chcę już słyszeć jej imienia. Miałem dość czasu na myślenie po tej powodzi. Zdałem sobie sprawę, że ty nadal mnie kochasz. To nie Bianka była przyczyną naszych kłopotów tylko nasz upór. Wiedziałaś, że boję się utracić plantację, a sam sobie nie poradzę. Ty zaś nie dość we mnie wierzyłaś. – Clay – zaczęła. Czuła, że Clay ma rację, ale nie chciała tego słuchać. – Już dobrze, kochanie. Zaczniemy od nowa. Ale tym razem nic nas nie rozdzieli. Patrzyła na niego. Tak wiele przeszli, a jednak ich miłość przetrwała. Wiedziała, że im się uda. Oparła się o niego, czując obejmujące ją ramiona. 345
– Wydaje mi się, że nigdy stąd nie odchodziłam. Pocałował jej włosy. – Musisz teraz zejść z moich kolan, a jeśli nie, to rzucę cię zaraz na sofę i zajmę się tobą po swojemu. Miała ochotę pośmiać się z nim i podroczyć jeszcze, ale ból spowodowany śmiercią matki był zbyt silny. – Chodź, kochanie. Wróćmy do młyna i do twojej matki. Potem zastanowimy się nad wszystkim. – Uniósł ręką jej brodę. – Ufasz mi? – Tak – powiedziała zdecydowanie. – Ufam. Postawił ją na podłodze i stanął obok. Oczy Nicole rozszerzyły się na widok wybrzuszenia w jego spodniach. Nagle zrobiło jej się gorąco. – Chodź – powiedział ochryple. – I przestań tak na mnie patrzeć. Wziął ją za rękę i wyprowadził z pokoju. Żadne z nich nie zauważyło Bianki stojącej w jadalni. Była poza domem, gdy spostrzegła biegnącą Nicole. Pospieszyła za nią, chcąc zrugać ją za przekroczenie granic. Potem usłyszała, że Nicole biega po domu jak po swoim własnym, trzaska drzwiami, krzyczy. Nicole była zbyt szybka, by tak ciężka kobieta jak Bianka mogła ją dogonić. Gdy pojawił się Clay, przystanęła za drzwiami nasłuchując. Ucieszyła ją śmierć żony Gerarda. Nigdy nie rozmawiali o tym związku, ale Bianka wiedziała, że Adele jest już stara i nie pożyje długo. Zamarła, kiedy Nicole powiedziała, że Bianka chce zabić Claya. Gdy dowiedziała się, że nie jest dość odważna i bystra, pojęła, że już się zdecydowała. Jej lód przemienił się w ogień. Wiedziała, że jest w stanie zrealizować plan Gerarda. Clayton Armstrong zasługiwał na śmierć po tym, co o niej powiedział. Wyszła z domu, żeby poszukać dziecka, które zaniosłoby wiadomość do Gerarda. Wiedziała, że pozostało niewiele czasu, dopóki Clay nie podejmie kroków, żeby się jej pozbyć. 346
Nicole stała przed młynem i piła łapczywie. Zimna, orzeźwiająca woda była ukojeniem po pracowitym poranku. Zboże obrodziło i nie miała ani chwili wytchnienia. Praca pozwalała jej nie myśleć o planach, jakie mieli z Clayem. Pochowali Adele obok matki Claya. „Będzie zawsze blisko nas” – powiedział wtedy. Potem oboje poszli do Bianki, żeby porozmawiać o przyszłości. Powiedział, że dość ma tajemnic i chce postawić sprawę jasno. Bianka spokojnie wysłuchała jego słów. Propozycja utrzymywania jej do końca życia była słusznym rozwiązaniem, choć nakładała na nich ciężkie obowiązki. Clay przez cały czas czuł, że Nicole trzyma go za rękę pod stołem. Było między nimi silne, milczące porozumienie. Po tym spotkaniu, nie mówiąc nic więcej, poszli do swojej kryjówki nad rzeką. Mimo że ponad rok się nie kochali, nie spieszyli się. Patrzyli na siebie, badali, smakowali. Odkrywali siebie na nowo. Nie padły żadne wyjaśnienia ani wyrzuty. Nie myśleli o tym, co ich czeka. Była to ogromna radość, że znów są razem. Stali się jedną i tą samą osobą, a nie dwojgiem niedowierzających sobie, nie rozumiejących się ludzi. – Nicole! – Głos Gerarda wyrwał Nicole z jej marzeń. – Tak? – Wszędzie cię szukaliśmy. Jedno z bliźniąt spadło ze skarpy. Janie chce, żebyś przyszła. Odrzuciła naczynia, uniosła spódnicę i pobiegła, Gerard za nią. Na brzegu było pusto. – Gdzie oni są? Gerard stanął blisko niej. – Wszystko byś dla nich zrobiła, prawda? Wszystkim się oddajesz, tylko nie mnie. Odsunęła się od niego o krok. – Gdzie są bliźnięta? – Diabła tam wiem! Chciałem cię tu ściągnąć samą. Czeka cię mała wyprawa. 347
– Mam pracę. Ja... – urwała, widząc w jego dłoni pistolet. – Teraz mnie słuchasz. A może słuchasz każdego mężczyzny, który celuje w ciebie czymś dużym i twardym? Nicole zaklęła po francusku, zagryzając wargi. – Całkiem zgrabne! A teraz pójdziesz ze mną... spokojnie. – Nie. – Spodziewałem się, że tak będzie. Czy pamiętasz, jak moja droga żona przewidziała, że Bianka będzie próbować zabić Armstronga? Raz w życiu ta wariatka miała rację. Nicole patrzyła na niego rozszerzonymi oczyma. – Zamordowałeś moją matkę – wyszeptała. – Bystra dziewczynka. Zbyt bystra. Ale jeśli chcesz zastać swego kochanka żywego, posłuchasz mnie. – Poruszył pistoletem. – Tędy. I pamiętaj, że jego życie zależy od ciebie. Przeszli przez las do rzeki, gdzie Gerard ukrył łódkę. Był zachwycony, że to Nicole musi wiosłować, podczas gdy on tylko sterował i rozkazywał. Mówił ciągle o swojej inteligencji, o tym, jak Nicole uwodziła go od czasu jego przyjazdu. Wylądowali na odległym końcu plantacji Armstrongów. Była tym pusta szopa na narzędzia, ukryta pod drzewem. Drzwi wisiały na wyłamanych zawiasach. Podeszli, gdy zza drzew wyłoniła się Bianka. – Gdzie byłeś? A co ona tu robi? – Nieważne – prychnął Gerard. – Zrobiłaś to? Jej oczy, niemal schowane za obrzękłymi policzkami, błyszczały nienaturalnie. – Nie pojechał na przejażdżkę. Nie zrobił tego, co miał zrobić. Włożyłam mu pod siodło kieliszek, tak jak kazałeś, ale on nie pojechał. – Co się stało? – domagał się odpowiedzi Gerard. Bianka ściskała przez cały czas brzegi sukni. Teraz puściła je. Na przodzie widniała wielka plama z krwi. – Zastrzeliłam go. – Wydawała się zaskoczona swoimi słowami.
348
Nicole krzyknęła i ruszyła biegiem w kierunku domu, ale Gerard złapał ją za rękę. Uderzył ją mocno w twarz i wrzucił do szopy. – Czy jest martwy? – zapytał. – O tak – odparła Bianka. Mrugała powiekami i mówiła dziecinnym głosem. Wyciągnęła drugą rękę zza siebie. – Przyniosłam drugi pistolet. Gerard chwycił go i wycelował w nią. – Wchodź tam! Bianka uniosła brwi zaskoczona i posłusznie weszła do szopy. – Dlaczego jest tu Nicole? Po co mi teraz pokojówka? – Bianko! – krzyknęła Nicole. – Gdzie jest Clay? Ta odwróciła się powoli, by popatrzyć na przyciśniętą do ściany Nicole. – Ty! – syknęła. – To ty zrobiłaś. Opadła na Nicole z palcami zakrzywionymi jak szpony. Swym ciężarem pozbawiła ją niemal tchu. – Zostaw ją, ty tłusta dziwko! – rozkazał Gerard. Rzucił jeden z pistoletów na podłogę przed sobą, drugi zatknął za pas i zaczął odciągać Biankę. – Zabiję ją! – darła się Bianka. – Pozwól mi ją teraz zabić! Gerard wyciągnął pistolet i wycelował w nią. – To ty umrzesz, nie ona. Bianka uśmiechnęła się. – Nie wiesz, co mówisz. To ja, pamiętasz? Kobieta, którą kochasz. – Kocham! – parsknął. – A kto mógłby cię pokochać? Wolałbym zbratać się ze świnią! – Gerard – zawołała błagalnie Bianka. – Coś ci się pomyliło. – Ty głupia, pusta świnio! I pomyśleć, uwierzyłaś, że ja, Courtalain, mogłem kiedykolwiek kochać taką jak ty! Znajdą cię
349
martwą, samobójczynię, przerażoną widokiem martwego męża, niewątpliwie zabitego przez rabusiów. – Nie – szepnęła Bianka, rozcapierzając palce. – O, tak. – Uśmiechnął się. Wyraźnie dobrze się bawił. – Majątek Armstrongów dostanie się tym zasmarkanym bliźniakom, a ponieważ nie mają krewnych, Nicole zostanie ich opiekunką, a ja jej mężem. – Jej mężem! – parsknęła Bianka. – Mówiłeś, że jej nienawidzisz. Roześmiał się. – To była gra, pamiętasz? Ty i ja graliśmy w nią, ale ja wygrałem. Nicole zaczęła myśleć. Może uda jej się odciągnąć uwagę Gerarda do czasu, aż ktoś ich znajdzie? – Nikt nie uwierzy, że Bianka zabiła się z powodu Claya. Wszyscy wiedzą, że go nienawidzi. Bianka popatrzyła na nią z nienawiścią. Nagle zrozumiały się. – Tak. Robotnicy sezonowi i służba domowa wiedzą, że rzadko się nawet widywaliśmy. – Ale ostatnio ludzie mówią, że poprawiłaś się, a Armstrong przestał pić i stał się idealnym mężem – zauważył Gerard. Bianka stała przerażona. – Bianka jest angielską damą – spróbowała jeszcze raz Nicole. – Jej przodkowie byli parami Anglii, a we Francji już szlachty nie ma. Byłaby wspaniałą żoną. – Jest niczym! – odpowiedział jej Gerard. – Niczym! Wszyscy wiedzą, że we Francji nastąpi przywrócenie monarchii. A ja będę wtedy mężem wnuczki książąt. Dzięki mnie przeżyje linia świetnych Courtalainów. – Ale... – zaczęła Nicole. – Dość! – krzyknął na nią Gerard. – Myślisz, że jestem głupi, prawda? Myślisz, że nie przejrzałem twojej gry i nie wiem, że chcesz zyskać na czasie? – Machnął pistoletem w 350
kierunku Bianki. – Nie chciałbym jej, nawet gdyby była samą królową angielską. Jest gruba, brzydka i niewyobrażalnie głupia. Bianka rzuciła się na niego, wyciągając ręce do jego twarzy. Siłował się z nią przez chwilę. Pistolet wypalił, a Bianka powoli osunęła się na ziemię z rękami zaciśniętymi na brzuchu. Spomiędzy palców zaczęła sączyć się krew. Nicole od dłuższego czasu patrzyła na pistolet, który Gerard niedbale rzucił na podłogę, ale szamocząca się para odgradzała ją od niego. Rozejrzała się po pustej szopie i zobaczyła obluzowaną deskę w ścianie. Nadludzkim wysiłkiem wyrwała ją. W chwilę po tym, jak pistolet wypalił, Nicole uderzyła Gerarda deską. Zatoczył się, gdy Bianka upadła na podłogę. – Zraniłaś mnie – wyszeptał po francusku, dotykając palcami rany na skroni. – Zapłacisz za to każdą chwilą swego życia. Zrobił krok w jej kierunku, a ona cofnęła się pod ścianę. Leżąca w kałuży krwi Bianka zobaczyła niewyraźnie, że Gerard zbliża się do jej nieprzyjaciółki. Pistolet leżał w zasięgu ręki. Ostatnim wysiłkiem podniosła się i wystrzeliła. Umarła, zanim okazało się, że jej strzał był celny. Nicole stała nieruchomo, a Gerard nagle zesztywniał. Zareagował, zanim usłyszała strzał. Jego oczy wyrażały zaskoczenie tym, co się z nim działo. Po leni bardzo powoli opadł na ziemię martwy, nadal wytrzeszczając oczy. Nicole odsunęła się od niego. Na podłodze leżały dwa ciała. Gerard spoczywał z rozpostartymi ramionami w poprzek ciała Bianki. Nagle martwa dłoń kobiety zacisnęła się w pośmiertnym skurczu na dłoni mężczyzny. Po śmierci, ale dostała go! Nicole wybiegła z szopy. Musi znaleźć Claya! Na podłodze w bibliotece nie znalazła nic prócz krwi. Czuła się tak, jakby jej serce stanęło.
351
Nagle opadła na sofę i ukryła twarz w dłoniach. Jeśli ma go znaleźć, potrzebuje trochę czasu, żeby ochłonąć. Może ktoś go znalazł i wyniósł? Nie, wtedy dom pełen byłby ludzi. Dokąd mógł pójść? Wstała, bo zgadła, gdzie może go znaleźć. W kryjówce, Płacząc przebiegła tę milę dzielącą ją od jaskini. Choć płuca bolały, a serce mało nie pękło z wysiłku, nie zatrzymała się ani na chwilę. Przebiegła przez sekretne przejście i zobaczyła go. Leżał nad wodą wygodnie oparty, z wyciągniętą ręką. – Clay – wyszeptała, klękając przy nim. Otworzył oczy i uśmiechnął się do niej. – Myliłem się co do Bianki. Okazała się dość odważna, by próbować mnie zabić. – Daj zobaczyć – powiedziała, odsuwając zakrwawioną koszulę z jego ramienia. Rana była czysta. Clay osłabł jednak z powodu upływu krwi. Nicole odczuła ogromną ulgę. – Powinieneś był zostać w domu – powiedziała, odrywając pas płótna od halki. Potem obwiązała mu ranę. Przyglądał się jej. – Skąd wiedziałaś? – Jeszcze będzie na to czas – odpowiedziała szorstko. – Potrzebujesz teraz lekarza. Chciała wstać, ale chwycił ją za rękę. – Powiedz mi! – Bianka i Gerard nie żyją. Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. Jeszcze będzie czas na szczegóły. – Idź do jaskini i przynieś jednorożca. – Clay, nie czas teraz na... – Idź! Z wahaniem poszła do jaskini i przyniosła małego srebrnego jednorożca uwięzionego w szkle. Clay postawił kulę na ziemi i rozbił kamieniem. – Clay! – zaprotestowała. 352
Pochylił się z uwolnionym jednorożcem w dłoni. – Powiedziałaś kiedyś, że nie uważam cię za godną dotykania przedmiotów, które dotykała Beth. Nie rozumiałaś, że to ja byłem nieczysty. – Uniósł się na łokciu, choć niewiele sił mu pozostało po stłuczeniu szkła, i wrzucił jej figurkę za dekolt. Posłał jej krzywy uśmiech. – Potem go znajdę. Uśmiechnęła się do niego przez łzy. – Muszę iść po doktora. Chwycił brzeg jej sukni. – Wrócisz do mnie? – Zawsze. – Przesunęła ręką po wycięciu sukni. – Kłuje mnie tam jakiś mały róg i ktoś musi mi go wyjąć. Uśmiechnął się i zamknął oczy. – Zgłaszam się do tego. Ruszyła ku wyjściu.
353