SPIS TREŚCI
Rozdział I. Daniel Rozdział II. Opowieść Nathaniela Rozdział III. Chris Rozdział IV. Sha Rozdział V. Daniel Rozdział VI. Chris Rozdział VII. Sha Rozdział VIII. Daniel Rozdział IX. Chris Rozdział X. Sha
ROZDZIAŁ I Daniel
Sobota dała mi popalić, i to nieźle. Rano chciałem jak najdokładniej przejrzeć samochód Sha, by mieć pewność, że wszystko w nim pracuje, jak należy. Trzeba więc było się sprężyć i włączyć turbodoładowanie. Pewnie dlatego z początku nie poświęcałem zbytniej uwagi na dogadywania durnych błaznów, którzy uparli się dzisiaj na snucie kretyńskich wywodów. Namiętnie komentowali pojawienie się Chrisa i sprzątnięcie mi przez niego lalki – bo tak raczyli nazywać Sha – sprzed nosa. – Ty tu tak harujesz, Danielku, przy jej samochodzie, a ona rozbija się po Cannes z tym milionerem. Musisz nauczyć się postępować z takimi lalkami, inaczej przegrasz w przedbiegach – doradzali. – Siła, pewność siebie, nonszalancja – to lubią dziewczyny. – Musi czuć w tobie faceta! Takiego z jajami. Macho pełną gębą. – Inaczej pójdzie za tym lalusiem z kupą forsy. To ostatnie zdanie w końcu mnie wkurzyło. Zdenerwowany, rzuciłem ostro: – Nic nie wiecie ani o niej, ani o Chrisie, więc nie wypowiadajcie się na ich temat! Ani Chris nie jest lalusiem, ani ona lalką. A teraz dajcie mi spokój, bo nie mam czasu na głupie gadki! Pierwszy raz odezwałem się do nich w tak ostry sposób, więc – zaskoczeni – zmyli się natychmiast. Nie chciałem, by zabrzmiało to tak ostro, więc zrobiło mi się trochę głupio. Ale za to miałem spokój i nikt mi więcej nie przeszkadzał. Ledwie się wyrobiłem za piętnaście trzecia. Jak na złość pobrudziłem sobie ręce tak bardzo, że nawet pasta ścierna nie chciała ich domyć. Najgorsze okazały się paznokcie. Szorowałem je twardą szczotką tak, że aż piekła mnie skóra. Na szczęście zdążyłem jednak doczyścić się w miarę dokładnie i wziąć szybki prysznic. Dziesięć minut po trzeciej stałem już pod bramą Sha. Autko mruczało łagodnie, tylko przy dodawaniu gazu warczało groźnie jak
zdenerwowana pantera. Sha wyglądała na zachwyconą. Odwiozła mnie do domu, wsłuchując się w idealną pracę silnika. Przegazowała go po drodze kilka razy, jak to miała w zwyczaju, i zatrzymując się pod moim domem, rzuciła z entuzjazmem: – Ale fajnie! Reaguje jak marzenie. Naprawdę jesteś genialny, Dan. Dzięki, dzięki, dzięki! Jej uśmiech od razu zawrócił mi w głowie. Uszczęśliwiony, słuchałem jej pochwał i tylko wielka samodyscyplina pozwoliła mi odpowiedzieć nonszalancko: – Nie ma sprawy, malutka. Słuchając rad tych pacanów z warsztatu, chciałem udawać macho, ale tylko ją tym rozśmieszyłem. Przegoniła mnie zaraz na ganek, nakazując mi zrelaksować się przed następną pracą. Umówiliśmy się na poniedziałek rano. Znów zaproponowała mi wspólne śniadanie i tym razem postanowiłem jej nie odmawiać. Wszakże miałem jej nie widzieć przez resztę soboty i całą niedzielę, a przecież stała się dla mnie… narkotykiem. Każdy dzień bez niej wydawał się dniem straconym. Na szczęście dzisiejsze popołudnie miało zlecieć szybko przy harówce, jaka czekała mnie na zmywaku. Soboty z reguły wyglądały najgorzej. Goście okupowali restaurację od południa do późnego wieczora, więc naczyń i garów prawie nie nadążało się zmywać. Idąc za radą Sha, wyłożyłem się na ganku w oczekiwaniu na posiłek. Mama dojrzała mnie przez okno i pokazała na migi, że przyniesie go za dziesięć minut. Leżąc wygodnie na ławce, co chwilę spoglądałem w bok, na krzewy hortensji i azalii, które ta uparta dziewczyna pomagała mi sadzić w czwartek po szkole. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że są przeznaczone do mojego ogródka. Dopiero gdy zapakowała pozostałe po środowym sadzeniu krzewy do bagażnika wranglera, okazało się, dokąd z nimi jedziemy. – Właśnie tego tu brakowało! – oceniła z satysfakcją, gdy skończyliśmy obsadzać ganek naszego domku. – Jestem twoim dłużnikiem. – Cóż innego mogłem na to wszystko powiedzieć? – Zwariowałeś? – wyraźnie się żachnęła. – Wolałbyś wyrzucić
takie piękne rośliny, zamiast zasadzić je przed tym, jakby dla nich stworzonym, gankiem? – Przecież mogłaś je oddać do ogrodnictwa. – A tam, oddać! – prychnęła. – Kupione, posadzone i tak ma być. No i co miałem zrobić? Podziękowałem jej tylko i na koniec wysiliłem się na żart: – Skoro podrywasz mnie na kwiaty, to dla lepszego efektu pośpiewaj mi jeszcze pod gankiem miłosne serenady. Wtedy może cię zechcę. – Tak mówisz, królewiczu? – Wyglądała na rozbawioną. – W takim razie siadaj na fotelu, a ja ci zaśpiewam. Jak skończę, będziesz już mój! – Niby żartowała, ale w jej oczach pojawił się jakiś głód. Poczułem gęsią skórkę na całym ciele. A potem, nie certoląc się ze mną, wepchnęła mnie na ganek i usadowiła w fotelu mamy. Sama zaś siadła na schodach i zaśpiewała dla mnie coś niezwykłego. Pieśń w nieznanym mi języku, której słuchanie wprawiło moje ciało w jakieś dziwne, euforyczne dreszcze. Kiedy skończyła, roztrzęsionym głosem zapytałem: – Co to było, Sha? Spojrzała na mnie niezbyt przytomnym wzrokiem, ale odpowiedziała wyraźnie: – To pieśń miłości moich przodków. Ojciec nauczył mnie jej, gdy byłam małym dzieckiem. – Piękna – powiedziałem rozmarzony. – W jakim jest języku? – W języku moich przodków. – Czyli? – Zdziwiła mnie jej odpowiedź. – Nie wiem, Dan. Tylko tyle powiedział mi ojciec. Znała ją moja matka, moja babka, prababka i tak dalej. Przekazywały ją sobie od pokoleń. Mnie jednak musiał nauczyć jej tata, bo mama niestety nie zdążyła. – A potem wstała szybko i podeszła do mnie. – Zaśpiewałam, królewiczu. Od teraz jesteś już mój na wieki – powiedziała, zaglądając mi w oczy z przekorą. – I co ty na to? Najbardziej chciałem wykrzyczeć, że to było i jest moim największym pragnieniem, ale… nawet w żartach bałem się tak odsłonić. – A mogę się zastanowić? – zapytałem podobnym tonem.
– Skoro musisz… – udawała obrażoną. – Zostawiam cię więc, królewiczu, razem z twoimi myślami i jadę do domu. – Nie jedź jeszcze – poprosiłem. – Ładnie prosisz – zaśmiała się. – Dobrze, zostanę jeszcze kilka minut. – Jutro kolacja u Lefevre’ów, to pewnie nici z naszego wyścigu? – Przypomniałem sobie nasze wcześniejsze przekomarzania. – Przełożymy go na przyszły tydzień. Z przyjemnością pojeżdżę na rowerze. Dawno tego nie robiłam. – Pokażę ci fajne trasy. Możemy pojechać nad Golfe-Juan. Znam tam taką śliczną zatoczkę. Mało kto ją odwiedza, bo trochę ciężko do niej zejść. – Fajnie. Poopalam się w popołudniowym słońcu. Takie jest najbezpieczniejsze. Strasznie jestem blada. – Popatrzyła na swoją delikatną, mleczną skórę. – Mnie się podoba – powiedziałem w miarę spokojnie, nie chcąc zbytnią ekscytacją pokazywać bezmiaru mojego zauroczenia. – Chyba jako totalny kontrast z twoją. Możemy razem robić za zebrę. Zaśmiałem się z tego porównania. Rzeczywiście, wyglądałem przy niej jak Mulat… – Jedz, Dan! – Mama wyrwała mnie z tych rozmyślań, stawiając na małym stoliku talerz spaghetti z sosem pomidorowym i serem. Zaakceptowała mój wegetarianizm ze spokojem. – Dzięki! Rzuciłem się na jedzenie, bo od rana nie miałem nic w ustach, a w warsztacie zabrakło mi czasu na zjedzenie kanapek. Zamierzałem zabrać je do następnej pracy i zjeść na kolację. Marnowanie jedzenia nie wchodziło w ogóle w grę. – Apetyt ci dopisuje – ucieszyła się, siadając przy mnie i patrząc z aprobatą, jak wcinam. – Ale wyglądasz na zmęczonego – dodała, przyjrzawszy mi się uważnie. – Nie jest źle. Jutro sobie odpocznę. Pośpię do południa i zapomnę
o zmęczeniu. – Czyli śniadania mam ci nie szykować? – Nie. Zjem, jak wstanę. – Dobrze – zgodziła się bez zastrzeżeń. – A teraz połóż się jeszcze na chwilę. Masz czterdzieści minut. – Zabrała pusty talerz i ruszyła do domu. – Dziękuję, mamo. Było pyszne. – Na zdrowie, kochanie – powiedziała z uśmiechem. Tak jak się spodziewałem, na zmywaku nie miałem ani chwili spokoju. Ledwo udało mi się przysiąść na moment i zjeść kanapki. W ciepły sobotni wieczór restauracja pękała w szwach. Goście wypełniali salę i taras po brzegi. W kuchni panował totalny sajgon, a ja zasypany stertami naczyń harowałem bez przerwy. Nie dziwota, że gdy wróciłem do domu o jedenastej, znalazłem siłę tylko na szybki prysznic, a później padłem jak nieżywy na łóżko. Zasnąłem, gdy tylko moja głowa dotknęła poduszki. I nagle… obudziłem się gwałtownie, czując że… ktoś położył się koło mnie. Czyjaś głowa spoczęła na moim ramieniu, a szczupłe ciało wtuliło się we mnie! Oniemiałem z wrażenia, słysząc szloch, tłumiony lekko przez moje ramię. – Sha? – wydukałem tak bardzo wstrząśnięty, że aż cały drżałem. – Co się stało?! Leżałem, bojąc się nawet poruszyć, a ona płakała coraz mocniej, chowając głowę pod moją pachą. W jednej chwili zaatakowało mnie tyle bodźców, że nie wiedziałem, na który zwracać uwagę. Przede wszystkim pojawił się strach, głęboka obawa, że najprawdopodobniej stało się coś złego, a zaraz potem dołączył wstrząs, spowodowany jej bliskością. Moje ciało, wbrew woli, zareagowało na leżącą obok kobietę typowo po męsku. Walka z tym nie miała najmniejszego sensu, bo i tak zakończyłaby się klęską. „Jak zareaguje jej ojciec, gdy ją tu znajdzie?” – pomyślałem wystraszony. A to, że będzie jej szukał, nie podlegało dyskusji. „Co się stało? Co doprowadziło ją do takiej rozpaczy?” – zastanawiałem się, rozdygotany. Wiedziałem, że na razie nie otrzymam żadnej odpowiedzi. Teraz musiała wypłakać swój żal. Przytuliłem ją delikatnie i głaskałem
uspokajająco po włosach. Płakała tak ponad godzinę, a potem, znużona, usnęła mocno, wtulona we mnie. Gdyby nie to, że spotkało ją dzisiaj coś złego, gdyby nie to, że pożerał mnie niepokój, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Najpiękniejsze zjawisko, jakie stąpało po naszej planecie, leżało w moim łóżku, bezwzględnie uznając mnie za bezpieczną przystań. Czyż mogło mnie spotkać coś wspanialszego?! Mama zaglądała do mnie kilka razy, nie bardzo wiedząc, co ma robić. A ja nawet nie drgnąłem, by dać jej jakiś znak. Obawiałem się zakłócić spokój Sha, gdy wreszcie udało jej się usnąć. Zbliżała się już druga w nocy, kiedy z przedpokoju dotarł do mnie delikatny szmer rozmowy. „Ojciec Sha” – momentalnie rozpoznałem jego głos i spiąłem się z nerwów. „Co on sobie pomyśli, znajdując córkę w moim łóżku?!” – panikowałem. Mimo wszystko nie drgnąłem ani na milimetr. Dopiero gdy niespodziewanie poczułem męską dłoń na swoim ramieniu, odwróciłem gwałtownie głowę, dostrzegając kucającego koło mnie ojca Sha. Podszedł tak cicho, tak bezszelestnie, jakby był duchem. – Cii… Daniel – wyszeptał. – Wszystko jest w porządku. Nie obawiaj się mojej złości. Rób tylko to, co zechce Sha. Bardzo cię o to proszę. – Tak, panie Farouk – wyszeptałem najciszej, jak się dało. – My nic… – zaciąłem się. – Wiem, Danielu. Zaopiekuj się Sha, jeśli możesz. Będę ci niezwykle wdzięczny. – Zrobię wszystko, co trzeba – obiecałem natychmiast. – Dziękuję ci bardzo. Znów położył dłoń na moim ramieniu i uścisnął mnie lekko. Po chwili wyszedł tak bezszelestnie, jak wszedł. Słyszałem, że cicho rozmawia z moją mamą. Pytał, czy może zostać u nas na ganku. – Panie Farouk, proszę zostać w salonie. Tam jest dosyć wygodna kanapa, może się pan na niej przespać. Zaraz przyniosę koc – usłyszałem przejęty głos mamy. – Nie, Mariko, dziękuję! Nie będę spał. Muszę czuwać. Jestem bardzo wdzięczny, że pozwalasz mi zostać w twoim domu. – Ojciec Sha
mówił łagodnym, smutnym głosem. – Co się między wami wydarzyło? – zapytałem śpiącą Sha, jakbym liczył, że otrzymam odpowiedź. – Tato, tato… – wyszeptała, ruszając się lekko. Nie wiedziałem, czy usłyszała przez sen moje pytanie, czy wyczuła obecność ojca w pobliżu. Leżałem prawie jak sparaliżowany. Najmniejszym gestem nie mogłem okazać jej teraz, gdy spała, jak obłędnie działa na mnie jej obecność. Bez sensu było walczyć z podnieceniem. Gorące, miękkie ciało Sha, wtulone we mnie na całej długości, postawiło na nogi najprawdopodobniej wszystkie moje synapsy. Odurzony tą bliskością mózg rozbudził we mnie istną burzę reakcji. Dlatego jedynym rozsądnym wyjściem wydawało się leżenie jak mumia, bez jednego ruchu. Na szczęście mniej więcej po godzinie tego dziwacznego stanu, w którym euforia mieszała się z katorgą, wymęczony pracą i emocjami, usnąłem jak kamień. W nocy budziłem się kilka razy w momentach, kiedy Sha rzucała się nerwowo. Ale przytulałem ją wtedy mocno, głaszcząc uspokajająco, a ona rozluźniała się i spała dalej. – Daniel, Daniel… – Cichy głos tuż przy moim uchu rozbudził mnie natychmiast. Jej piękna twarz wtulała się ufnie w moje ramię. – Nie mogę się poruszyć, tak mocno mnie trzymasz. Rzeczywiście! Oplatałem ją ściśle rękami, przyciskając mocno do siebie, jakbym bał się, że mi ucieknie albo ktoś mi ją porwie. – Przepraszam – szepnąłem, rozluźniając uścisk. – Sha… ja nic… – Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zażenowanie, niepewność i strach zdominowały moje emocje. – Wiem, Dan. To ja przepraszam. – Usiadła szybko, podkulając kolana pod brodę. Jej zmierzwione snem włosy wyglądały obłędnie i do złudzenia przypominały kłębowisko wijących się węży. – Nawet nie wiem, jak znalazłam się pod twoim domem. Jechałam na oślep, nie zwracając uwagi, gdzie się znajduję, i nagle się zatrzymałam. Tuż przy twoim domu… i… i… wiedziałam… czułam całą sobą, że właśnie tu powinnam się znaleźć. – Dobrze się czujesz? – zapytałem, siadając po turecku prawie naprzeciwko niej i szczelnie owijając się kołdrą. Spałem w samych
bokserkach, nie spodziewając się przecież takich… atrakcji. – Fizycznie tak. Psychicznie jestem wrakiem, Dan. – Smutek w jej głosie przytłaczał. – Co… co się stało, Sha? – zająknąłem się z przejęcia. – Straciłam wszystko, co najważniejsze – odpowiedziała niby spokojnie, ale z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Jedna za drugą, jedna za drugą spływały po jej delikatnych policzkach i – spadając na białą koszulkę – tworzyły wilgotną plamę. – Powiesz mi, co się stało? Pokiwała głową twierdząco, ocierając zapłakane oczy. – Powiem ci, ale później. Najpierw muszę przemyśleć parę spraw. – To ja pójdę do łazienki się umyć, a potem przyniosę śniadanie, dobrze? – Dan, nie przejmuj się mną. Rób to, co miałeś w planach. Ja posiedzę sobie tutaj i pozbieram myśli. Postaram się nie przeszkadzać. – Patrzyła na mnie prosząco, a z tych jej niesamowitych oczu nadal wypływały łzy. – Sha, nigdy nie będziesz mi przeszkadzać. Ale martwię się o ciebie i chciałbym jakoś pomóc. – Dziękuję, Dan. Najważniejsze, że jesteś – powiedziała miękko, z uczuciem. Z wrażenia przez chwilę zaniemówiłem. Zanim zdążyłem zareagować na te cudowne słowa, już zagłębiła się w swoje myśli. Zrozumiałem, że potrzebuje chwili samotności, więc powiedziałem tylko: – Zaraz wrócę, Sha. Muszę się trochę ogarnąć. Wstałem, opatulając się szczelnie kołdrą, i troszkę ją tym rozbawiłem. Maleńka iskierka śmiechu zatliła się w jej oczach. Szybko zabrałem z szafy ubranie i popędziłem do łazienki. Osiągnąłem chyba rekord szybkości w goleniu, myciu i ubieraniu się. Tak bardzo się bałem, że Sha wyjdzie w czasie mojej nieobecności! Intuicja podpowiadała mi, że powinienem pilnować jej teraz przez cały czas. Prosto z łazienki wpadłem do kuchni, bo słyszałem tam mamę. – Dan, przygotowuję wam śniadanie. Będzie za dziesięć minut. Pan Farouk przyniósł dla Sha świeże ubranie – poinformowała mnie
wyjątkowo spokojnym głosem. Obawiałem się jej reakcji, ale ona patrzyła na mnie z pełnym zaufaniem. Odetchnąłem z ulgą. – Jest tutaj? – Całą noc siedział na ganku i trochę w salonie, ale rano pojechał na chwilę po rzeczy dla Sha. Teraz jest w samochodzie. Powiedział, że tak będzie najlepiej. – Wiesz, mamo, o co chodzi? – zapytałem, spragniony jakiejkolwiek informacji. – Nie – pokręciła głową – tylko tyle, że musiał powiedzieć córce prawdę. Westchnąłem przejęty. Po drodze zabrałem ubranie Sha. Choć skarciłem się za to w myślach, nie mogłem nie spojrzeć na delikatną, koronkową bieliznę, którą jej ojciec ułożył na dżinsach i szarym, cieniutkim topie. Kremowy biustonosz i malutkie majteczki do złudzenia przypominały delikatną skórę Sha. – Samiec zawsze pozostanie samcem – z zażenowaniem podsumowałem swoje prymitywne zachowanie. – Farouk jest tutaj? – zapytała, widząc, co trzymam w rękach. – Tak. Twój ojciec przebywał tu całą noc. Teraz siedzi w samochodzie. – To nie jest mój ojciec – wyrzuciła ze złością i gniewem. Wyciągnęła dłonie, odbierając ode mnie swoje rzeczy. Z wrażenia o mało ich nie upuściłem. – Sha! Co ty mówisz?! – prawie krzyknąłem. – Kto nie jest twoim ojcem? – dodałem głupio. – Nathaniel Farouk, to chyba jasne – rzuciła nerwowo. – A do tego wszystkiego ja… jestem jakimś monstrum! – A… ale… – bąknąłem zbity w tropu. Nie wiedziałem nawet, co chcę powiedzieć. W tej chwili absurd roztaczał wokół swoje deliryczne macki. – Mogę skorzystać z łazienki? – Nie zamierzała czekać, aż dojdę do siebie. – No… pewnie – wydukałem. Nie wychodziła z łazienki ponad kwadrans. W międzyczasie mama
przyniosła kanapki i sok pomarańczowy, który Sha tak bardzo lubiła, i popatrzyła z niepokojem na moją oszołomioną twarz. Nic nie odpowiedziałem na jej pytające spojrzenie, tylko gapiłem się na nią bezradnie. Wyszła po chwili, jeszcze bardziej niespokojna. Kiedy Sha wróciła do pokoju, znów dojrzałem jej zaczerwienione oczy. Musiała płakać, i to mocno. Ta niepewność, jakaś wewnętrzna obawa o nią i o nas wszystkich nie dawała mi spokoju. Wiedziałem… czy bardziej czułem, że… nadchodzą zmiany, które przewrócą mój świat do góry nogami. Ich symptomy dawały o sobie znać już wcześniej, ale starałem się je odrzucać. Te dziwne moce Sha, jej umiejętności, ciepło, którym emanowała, nawiedzające mnie od pewnego czasu regularnie okrutne sny nie mogły być przypadkiem. Wszystko to wydawało się coraz bardziej spójne i uzupełniało się jak puzzle, tworząc coraz wyraźniejszy obraz innej, nieznanej mi dotąd rzeczywistości. Teraz pozostawało tylko czekać, aż Sha zechce coś wyjaśnić. Nie zamierzałem jej poganiać. To powinno wyjść od niej, spontanicznie i dobrowolnie. Usiadła znów na łóżku, które zdążyłem już pościelić, i skrzyżowała nogi. – Napij się soku – powiedziałem cicho, jakbym nie chciał jej przeszkadzać. Wzięła go ode mnie zamyślona i piła powoli, jakoś tak mechanicznie. Odebrałem po chwili pustą szklankę, którą trzymała w ręku nieświadomie. – Sha, powiedz coś – poprosiłem, nie wiedząc, jak się zachować. – Daniel… – spojrzała na mnie niezbyt przytomnie, jakby dopiero teraz przypomniała sobie o mojej obecności – przepraszam za kłopot. Zaraz sobie pójdę. Musisz odpocząć po ciężkiej sobocie. – Chyba zwariowałaś, jeśli myślisz, że puszczę cię gdzieś samą! – zaperzyłem się na całego. – Przecież powiedziałaś, że jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele pomagają sobie w ciężkich momentach. – Dan, nie mogę tak ingerować w twoje życie. Nie mam prawa wciągać cię w swoje sprawy. Ty musisz żyć normalnie, uczyć się, spełniać swoje marzenia. Wejście w mój świat zmieniłoby twoją
egzystencję już na zawsze. – Jej spokojny, smutny głos wywołał gęsią skórkę na moim ciele. Chciała odejść! Wyjechać stąd! A ja, mimo strachu przed nieznanym, nie zamierzałem jej na to pozwolić. Nigdy!!! – Sha, ty zmieniłaś moją egzystencję w pierwszej sekundzie, w której cię ujrzałem! I ona już nigdy nie będzie taka jak wcześniej. A najważniejsze, że ja nie chcę, by była inna. Nie mógłbym żyć w świecie, w którym zabrakłoby ciebie – wyznałem desperacko. – Dan… co… – patrzyła na mnie wystraszona – co ty mówisz? To nie… – Mówię, że cię kocham, Sha, i nigdzie nie pozwolę ci odejść! – wyrzuciłem z siebie, nie dbając już o nic. Wiedziałem, że podejmuje decyzję o odejściu i nie mogłem do tego dopuścić. – Dan… nawet nie wiesz, kogo kochasz – mówiła, omiatając moją twarz oszołomionym wzrokiem. – Sama nie wiem, kim jestem. To mnie przeraża… Nie mogę… – Siedź tu i nie ruszaj się! – powiedziałem rozkazująco. – Zaraz wracam. Słyszysz? – Dobrze – szepnęła niepewnie. Wypadłem z pokoju, zabierając ze sobą talerz z kanapkami. Po drodze wepchnąłem jedną prawie w całości do ust, ponieważ mój pazerny żołądek upominał się o swoje nagłymi skurczami. – Zapakuj, mamo, te kanapki i coś do picia – rzuciłem z pełnymi ustami. – Zabiorę Sha do Golfe-Juan, na moją ulubioną plażę. Musimy w spokoju porozmawiać. – Dobrze, Dan. Zadzwonić do restauracji, że dzisiaj nie przyjdziesz? – O! Zupełnie zapomniałem o Petite Colline. Tak, zadzwoń, mamo, proszę. Powiedz, że to odrobię. Zamienię się z Francois. – W porządku, Dan. Przygotuję ci wszystko. Daj mi tylko kilka minut. – Idę jeszcze do pana Farouka. Muszę go uprzedzić, gdzie zabieram Sha – poinformowałem, łapiąc po drodze jeszcze jedną kanapkę. Kiedy zbliżyłem się do land cruisera, stojącego tuż za samochodem Sha, jej ojciec wysiadł z niego natychmiast i podszedł do mnie,
wyciągając dłoń. – Dzień dobry, Danielu – powiedział spokojnie, ale jakby niepewnie. Uścisnąłem jego dłoń natychmiast, czując się trochę głupio. Mimo wszystko spędziłem z jego córką noc w jednym łóżku i to nie była normalna sytuacja. Jeśli dorzucić wszystkie te dodatkowe efekty, to mieliśmy niezłą zadymę! – Dzień dobry, panie Farouk. Chciałem zapytać, czy nie ma pan nic przeciwko temu, bym zabrał Sha na moją ulubioną plażę. Chciałbym z nią w spokoju porozmawiać. Tam jest tak pięknie i cicho, że może uda mi się jakoś ogarnąć całe to zamieszanie. – Danielu, rób to, co uważasz za słuszne. Nie będę w nic ingerować. A przede wszystkim zrób to, o co poprosi cię Sha. Czy mogę na ciebie liczyć? – Tak. Zrobię wszystko, co będzie trzeba. Przyrzekam! – zapewniłem gorliwie. – Bardzo ci dziękuję. Będę w pobliżu. Muszę dbać o jej bezpieczeństwo. Ale nie zamierzam zakłócać waszej rozmowy ani niczego, co będziecie robić. Puścił moją dłoń i ojcowskim gestem pogłaskał mnie po ramieniu. Zrozumiałem, że mam jego całkowite zaufanie. W domu mama podała mi porządnie wypchany plecak. – Co tam jest? – zdziwiłem się. – Picie, kanapki i ręczniki. – Dzięki, mamo, myślisz o wszystkim, nie tak jak ja. Pogłaskała mnie po głowie swoim czułym, pełnym miłości gestem. – Pomóż jej, Danielu, jeśli potrafisz – powiedziała przejęta. Wiedziałem, jak bardzo polubiła Sha, i rozumiałem jej zaangażowanie. – Spróbuję, mamo. Wparowałem do pokoju z impetem, chcąc sobie tym dodać animuszu. – Sha, chodź ze mną. – Wyciągnąłem do niej dłoń. – Zabiorę cię w moje ulubione miejsce. Musimy poważnie porozmawiać i chcę zrobić to właśnie tam.
Wstała bez ociągania, jakby ten mój pewny siebie ton był jej teraz potrzebny. Czułem, że szuka we mnie oparcia. Musiałem to wykorzystać, bo przecież w każdej chwili mogła zmienić zdanie. Wsiadła do wranglera jako pasażer, nie poświęcając ojcu ani jednego spojrzenia. Wiedziała doskonale, że on jest w samochodzie, ponieważ drgnęła nerwowo, gdy tylko wyszliśmy na ganek. Trzymałem mocno jej dłoń, więc odczułem jej spięcie. Wrzuciłem plecak na tylne siedzenie i bez ociągania wsiadłem za kierownicę tak już dobrze mi znanej terenówki. Dopieściłem ją dla niej, najlepiej jak umiałem. Jechaliśmy w całkowitym milczeniu. Sha patrzyła przed siebie, zatopiona w swoim świecie. Nie wiadomo było, czy dociera do niej, gdzie jedziemy, i czy w ogóle ją to obchodzi. Toyota jej ojca towarzyszyła nam, trzymając się w bezpiecznej odległości. Jechałem trochę nerwowo, pobudzony tą niezwykłą sytuacją, ale starałem się nie przekraczać dozwolonej prędkości. Po dwudziestu minutach dotarliśmy na niewielki parking, z którego dochodziło się do stromej ścieżki, prowadzącej na tę małą plażę. Na szczęście aura, jakby specjalnie dla nas, łagodziła dotychczasowy upał lekkim, rześkim wiatrem, wiejącym od północy. Dosyć trudne zejście wąską, kamienistą ścieżką wyraźnie ożywiło Sha. Rozglądała się zauroczona, podziwiając przepiękną panoramę. – Jak tu pięknie, Dan – powiedziała, gdy tylko jej stopy dotknęły kamienistej plaży. – Znalazłem ją zupełnie przypadkowo, włócząc się tu na rowerze. Lubię samotność. – No widzisz. Zakłócam rytm twojego życia! – westchnęła. – Nigdy! – krzyknąłem. – To było, zanim się pojawiłaś. Teraz nie zamieniłbym żadnej chwili spędzonej z tobą nawet na obietnicę wiecznego raju. Powiedziałem już, co do ciebie czuję, i obojętnie, jak na to zareagujesz, nie zamierzam więcej ukrywać swojej miłości. – Dan… To cię może zniszczyć – odpowiedziała bardzo poważnie. – Ja nie mogę cię zapewnić, że też… – przerwała. – Sha, nie wymagam od ciebie żadnych zapewnień, żadnych deklaracji – rzuciłem gorączkowo. – Daj mi tylko możliwość kochania
cię, bez zobowiązań. Nie uciekaj ode mnie lub przeze mnie. Pozwól mi jedynie być w pobliżu. Jej poważny wzrok nie wróżył zbyt dobrze. – Gdyby wszystko nie okazało się tak skomplikowane, gdybym ja była tylko zwykłą, trochę zwariowaną dziewczyną… Ale teraz… – nie dokończyła. – Powiedz mi, proszę, o wszystkim. Zaufaj mi. Zniosę każdą rzecz. Pokręciła głową z niepokojem w oczach i podeszła do wody, która malutkimi falami obmywała drobne, obłe kamyki, szumiąc odprężająco. Rozłożyłem szybko ręczniki w miejscu, gdzie stromy klif rzucał cień na plażę. Delikatna skóra Sha nie zniosłaby zbyt długiej ekspozycji na słońce. Usiadłem i czekałem na jej decyzje. Nie miałem przecież innego wyboru. Ogarniał mnie rosnący strach, że nie zdecyduje się otworzyć przede mną. Wtedy bym ją stracił! Po kilku minutach rozmyślań odwróciła się gwałtownie w moją stronę. Siedziałem z kolanami pod brodą i wpatrywałem się w nią cały czas. Teraz też nie spuściłem oczu, gdy przenikliwy wzrok Sha spoczął na mojej twarzy. – Kiedy powiem ci prawdę, skończy się nasza znajomość. A ja tego nie chcę. Zależy mi na tobie, Dan! Bardzo! – wyrzuciła z siebie desperacko. – Dlaczego uważasz, że prawda zakończy naszą znajomość? – Chciałem to wszystko zrozumieć. – Ponieważ nie będziesz chciał mieć ze mną do czynienia! – prawie krzyknęła. – Będziesz się mnie brzydził albo bał. Albo jedno i drugie. – Nigdy! – odparłem z mocą. – Dlaczego we mnie nie wierzysz? Zerwałem się gwałtownie i podszedłem do niej. Spontanicznym gestem objąłem ją ramionami, przytulając mocno do siebie. Jakbym chciał ją obronić przed całym światem. Jej spięte mięśnie poluzowały się w tym uścisku i lekko zawisła w moich rękach. – Nie wierzę nawet sobie. Nie mam pojęcia, czy nie jestem zagrożeniem dla innych, czy nie zagrażam tobie… – Czym? Swoją dobrocią i mądrością? Zwariowałaś, Sha?! – powiedziałem podniesionym głosem, bo zaczęła się trochę wyrywać. Na chwilę zamarła.
– Dobrocią, mówisz…? Komu teraz potrzebna jest dobroć? – zapytała, a zabrzmiało to jakoś desperacko, jakby na siłę szukała normalności i nigdzie nie mogła jej znaleźć. – Rozejrzyj się dookoła, Dan! Na każdym kroku wpychają w nas agresję, przemoc… Epatują nasze umysły obrazami walk, konfliktów, wojen i rzezi. Każde informacje są tym przesiąknięte, w większości gazet tylko takie rzeczy przyciągają uwagę, są sensacją dnia. Popatrz na gry komputerowe, w których przemoc, tortury, jak najefektowniejsze zabijanie są najważniejsze. Jakby nas… programowano do zła, do coraz większego zobojętnienia na krzywdę i cierpienie. Choć w dużym stopniu zgadzałem się z tym, co mówiła, teraz musiałem oderwać jej myśli od tych ponurych refleksji. – Sha, przecież nie wszyscy oglądają telewizję, czytają ogłupiające gazety i grają w odrażające gry – tłumaczyłem jej spokojnie. – Normalny człowiek nie ma czasu na takie bzdury. Jest zbyt wiele wiedzy do zdobycia, mądrych książek do przeczytania i… masa innych fajnych rzeczy do zrobienia, by marnować swój cenny czas na takie… gówno. Pokręciła głową, nieprzekonana. – Dan, w jakim ty świecie żyjesz?! Rozejrzyj się uważniej. Większość otaczających cię ludzi marnuje swój czas na to „gówno”! Wierz mi, dobra na świecie jest niewiele. Wiem o tym! Wyczuwam zło… bardzo mocno. Jego obrzydliwa energia rani moje zmysły, rani moją duszę… Naokoło wciąż widzę bezdusznych ludzi, dla których cierpienie żywych istot nie ma żadnego znaczenia. Bez zmrużenia oka pozwalają na bestialskie traktowanie naszych braci mniejszych, byle tylko zaspokoić swój nieposkromiony apetyt, byle zapełnić te otłuszczone brzuszyska jak największą ilością zdegenerowanego genetycznie i chemicznie mięsa. Wchłaniają tymi pazernymi ustami kawałki martwych ciał zwierząt razem z ich bólem, cierpieniem i przerażeniem, jakie im zgotowano! Ta zła energia nigdy nie ginie! Przedostaje się do ich ciał, ich umysłów i powoli je zatruwa, zżera… A ja… a ja do tej pory myślałam, że jestem od nich… lepsza, że niosę dobrą energię… że mogę pomóc… – Zachłysnęła się, jakby przerażona swoimi wizjami. – Sha! Przestań! – Potrząsnąłem nią lekko, by do mnie wróciła, by
wyrwała się z transu. – Przede wszystkim TY niesiesz dobrą energię! – krzyknąłem i wreszcie spojrzała na mnie bardziej przytomnie. – Popatrz na Nicolasa, popatrz choćby na Vanessę. To teraz inni ludzie! Dzięki tobie! Rozumiesz?! Wszyscy czują pozytywną energię, która od ciebie promieniuje, i chcą przebywać blisko ciebie. Nie mów, że tego nie widzisz! A teraz wreszcie powiedz mi, o co chodzi! – nakazałem jej ostro, widząc, że nadal szamocze się ze swoimi myślami. – O to, że jestem… jakimś cholernym mutantem!!! Nawet nie mam pewności, czy więcej we mnie potwora, czy człowieka! O to, że mój ojciec okazał się zwykłym najemnikiem, którego zadaniem było pilnowanie mnie! I wreszcie o to, że jakaś obca siła chce posiąść moje ciało i zmienić mnie w… nawet nie wiem w co! – wyrzuciła z siebie histerycznie, stając się wyrwać z moich objęć. Nie pozwoliłem jej na to. – Cii… cichutko, Sha… – Tuliłem ją, lekko kołysząc. – Spokojnie. Już wyrzuciłaś to z siebie. Teraz powinno być lepiej. A ja, jak widzisz, jeszcze nie zwiałem – spróbowałem żartu. – I nie mam najmniejszego zamiaru – dokończyłem stanowczo. – Bo jesteś młodym, niedoświadczonym i nieobliczalnym chłopcem, który nie wie, z czym ma do czynienia, i myśli, że wszystko można przezwyciężyć. – Mam nadzieję, że tak! Przy pomocy twojego ojca damy radę, zobaczysz. – To nie jest mój ojciec! – Szarpnęła się wściekle, ale trzymałem ją mocno. – Przez czternaście lat zajmował się mną jakiś obcy! – Posłuchaj mnie, Sha. Tylko uważnie! – powiedziałem twardo. – Jesteś niesprawiedliwa. Ten człowiek przez czternaście lat opiekował się tobą z pełnym poświęceniem i miłością. Tak, z miłością. – Nie pozwoliłem sobie przerwać. – Widać ją w każdym geście, w każdym spojrzeniu. On cię uwielbia, Sha. I to nieistotne, czy jest twoim biologicznym ojcem, czy nie. Najważniejsza jest więź, którą między wami stworzył. Jesteś dla niego… centrum wszechświata, a to, że nie jest twoim biologicznym rodzicem, jeszcze bardziej świadczy na jego korzyść. Ja mam ojca i co?! Nie dosyć, że w najtrudniejszym momencie zostawił mnie samego na pastwę choroby, to nawet po tym, jak wyzdrowiałem, nie poświęcił mi pięciu minut uwagi! Nie interesuje go,
co robię, jak się uczę, czego mi potrzeba! Wolałabyś może takiego tatę? Zadarła głowę, patrząc mi w oczy bardzo uważnie. – Uważasz, że źle postąpiłam, traktując go w ten sposób? – Biorąc pod uwagę traumę, którą przeżyłaś, można cię wytłumaczyć. Ja jednak uważam, że pan Farouk zasługuje na miano ojca jak mało kto – odparłem z całkowitym przekonaniem. – W piątek miałaś pokaz innej „ojcowskiej miłości” w wykonaniu Dominique’a Lefevre’a. Porównaj sobie na spokojnie to, co dostajesz od pana Farouka, a co dostajemy ja i Chris. Lepszych przykładów nie potrzeba. Jej spojrzenie stało się nieprzytomne. Odleciała głęboko w swoje myśli. A ja stałem i głaskałem delikatnie jej włosy. Po paru minutach wróciła. – Masz rację, Dan. Przypomniałam sobie właśnie, jak Nathaniel zawsze o mnie dbał. Ile miał dla mnie cierpliwości, zrozumienia i czułości. – Widziałem, że powoli przekonuje się do moich racji. Po chwili jednak znów się zaniepokoiła. – A co, jeśli robił to tylko za pieniądze? Wiem, że dysponuje olbrzymią kwotą. Może dostał ją za opiekę nad moją osobą. – Nawet jeśli, to mógłby zatrudnić jakieś obce opiekunki, a sam balować i wydawać kasę na przyjemności. O ile wiem, nic takiego nie miało miejsca. Sama mówiłaś, że właściwie od ciebie zależało, na co wydawane są pieniądze. Bez twojej zgody nic dla siebie nie kupował – przypomniałem jej. – To prawda. Na siebie wydawał tylko wtedy, kiedy musiał – przyznała mi rację. – Sama widzisz. Myślę, że powinnaś porozmawiać z ojcem, właśnie tak – z ojcem – i posłuchać, co on ma ci do powiedzenia. To najlepsze i najmądrzejsze wyjście. – Wiem, Dan, ale… tak się boję usłyszeć całą prawdę. To nie byle co. To jakiś cholerny inny wymiar, jakaś obca rzeczywistość! – Ja się nie boję. Chcę usłyszeć wszystko – zadeklarowałem pewnym głosem. – No to wychodzi na to, że jesteś odważniejszy ode mnie. Albo… bardziej niefrasobliwy niż mi się wydawało – skrytykowała mnie na koniec. Ale ton, jakim to powiedziała, wskazywał, że powoli wraca
normalna Sha. Zadziorna, pełna energii i temperamentu. – Chodź, usiądziemy spokojnie i wszystko mi opowiesz. Naprawdę nie obawiam się usłyszeć prawdy o tobie. Jaka by ona nie była, wiem, że wiąże się z dobrem i mądrością. To płynie od ciebie, Sha, z każdym gestem, każdym dotykiem i każdą rzeczą, którą robisz. Nic, co pochodzi od ciebie, nie może być złe. – Miałem pełną świadomość tego, co mówię. Pociągnąłem ją, jeszcze trochę niepewną, w stronę ręcznika i usadziłem. Sam zająłem miejsce naprzeciw niej. Prawie stykaliśmy się kolanami. – A teraz wreszcie zrzuć z siebie ten ciężar. – Pamiętasz, Dan, jak mówiłam, że mam dziwne sny? To sny o bardzo do mnie podobnej kobiecie i o jej losach. Nie jestem pewna, ale to chyba mój praprzodek, którego duch chce zawładnąć moim ciałem. Wczoraj o mało to się nie stało, kiedy zamierzałam wypowiedzieć jej imię. Imię, które przyśniło mi się kilka nocy temu. Na szczęście przerwałam to, nie wypowiadając jej imienia do końca i odrzucając otaczającą mnie moc. Nathaniel powiedział, że to była moja pramatka, a ja podobno odrzuciłam swoje dziedzictwo. Nic z tego nie rozumiem i jestem przerażona – wypowiedziała to wszystko jednym tchem. – A najgorsze są niektóre sny, pełne przemocy i okrutnych bestii. – Czy te bestie wyglądają jak Czarne Anioły? – Raczej jak skrzydlate diabły, ale… skąd o nich wiesz? Przecież nie opowiadałam ci moich snów. – Popatrzyła na mnie zdumiona. – Sha, ja też mam sny. Widzę te potwory, jak z kamienną twarzą mordują. Ich czarne, zimne oczy niczego nie wyrażają. Obojętne jest dla nich, czy zabiją, czy pozostawią przy życiu niemowlęta i ich matki. Tylko tych snów się bałem. Ale już tych, w których walczę u twojego boku, wcale a wcale. Kwadratowe oczy Sha świadczyły ewidentnie o wielkim zaskoczeniu. – Co to znaczy, Dan? O co tu chodzi? – Myślę, że twój tata zna większość odpowiedzi na nasze pytania i właśnie z nim powinniśmy porozmawiać jak najszybciej. – Nie uważasz mnie za kompletnego dziwoląga? – upewniła się, spoglądając na mnie podejrzliwie. – A wyglądam, jakbym tak uważał?
– Zawsze ściągałeś mnie na ziemię, gdy zaczynałam fantazjować. Czemu teraz tak łatwo godzisz się z największymi dziwactwami, o jakich słyszałeś? – Bo teraz wiem, że to prawda, a mój mózg, chociaż się buntuje, rozumie, że walka z wiatrakami zawsze kończy się przegraną. Poza tym mój iloraz inteligencji do czegoś zobowiązuje – zażartowałem. – Tak mówisz? Pierwszy raz tego dnia dostrzegłem u niej odrobinę rozbawienia. Jakby zaczynała godzić się z sytuacją. Pogrzebałem szybko w plecaku i wyciągnąłem przygotowane przez mamę kanapki. – Jedz. – Włożyłem jej do ręki papierową torebkę z dwoma kanapkami. – Niedożywiony mózg kiepsko funkcjonuje. Wgryzłem się łapczywie w razowy chleb z sałatą, pastą słonecznikową i ogórkiem, ledwie panując nad głodem. Dwie małe kromeczki o dziesiątej rano na mój wygłodzony żołądek to była zaledwie zakąska. Teraz minęło już południe i nawet ogrom emocji nie zdołał przytłumić skrętów żołądka, dopominającego się pokarmu do trawienia. – Mmm… – zamruczałem, wreszcie czując coś w brzuchu. – No tak! Świat nam się wali na głowy, a facet tylko o jedzeniu! – Sha najwyraźniej nabierała wigoru i zza przestraszonego dziecka wreszcie zaczęła się wyłaniać zawadiacka, pewna siebie dziewczyna. – Zdecydowanie lepiej walczy się z przeciwnikiem z pełnym brzuchem – wybełkotałem z zapchanymi chlebem ustami. – Jesteś okropny – podsumowała, ale z apetytem ugryzła kanapkę. Największe emocje miała już za sobą i teraz organizm upominał się o swoje. Jedliśmy w ciszy, spoglądając na siebie niepewnie. Zwierzyliśmy się wzajemnie z największych tajemnic i musieliśmy teraz ogarnąć cały ten chaos. – Nie chcesz poleżeć trochę na słońcu? – zapytałem. – Podobno promienie słoneczne pobudzają serotoninę w naszych mózgach i czujemy się przez to szczęśliwi. Nie zaszkodziłoby nam trochę odprężenia po tym zamęcie. Opowiedziałabyś mi dokładnie wszystkie swoje sny. Może znajdziemy w nich jakieś odpowiedzi. – Możemy spróbować. Jeśli jednak przyjmiemy, że wszystko, co
mi się przyśniło, jest prawdą, to moje dziedzictwo może okazać się dla mnie bardzo niebezpieczne – znów się trochę wystraszyła. – Albo wręcz odwrotnie. Może zwiększyć twoje siły. – Dan, powiedz mi, proszę, czy… to, co mi wyznałeś… czy to prawda? – Zakłopotana Sha spoglądała na mnie z poważną miną. – Tak! – rzuciłem zdecydowanie. – Ale nie chcę teraz żadnych twoich deklaracji. Wiem, że nie jesteś na nie gotowa. Poczekam, ile będzie trzeba. Nawet… do końca świata. – Proszę, nie mów tak. To brzmi jakoś katastroficznie, odlegle, jakby nigdy nie miało się zdarzyć. A przecież jesteś dla mnie… tak… bardzo ważny. Nawet nie wiedząc, co robię i gdzie jadę, znalazłam się koło twojego domu. Jakby jakaś magiczna siła przyciągnęła mnie do ciebie! – powiedziała spontanicznie. – Tak bardzo chciałabym mieć pewność, co jest dla mnie najważniejsze i kto jest mi przeznaczony, ale, jak na razie, wszystko sprzysięga się przeciwko mnie. – Dlatego powiedziałem ci, że nie chcę, abyś teraz decydowała o czymś, na co nie jesteś gotowa. Wstałem, pociągając ją za sobą, a potem przeniosłem ręczniki na słońce. Ułożyliśmy się obok siebie i Sha rozpoczęła swoją niezwykłą opowieść o przedziwnym świecie i wyjątkowej kobiecie, która dostała tak wiele piękna i talentów i jednocześnie taki ogrom zła, że aż wydawało się niemożliwe, by umiała sobie z tym poradzić. – Ciekawe, czy przyśnią ci się dalsze jej losy – zagadnąłem, gdy skończyła opowiadać poruszającą historię. – Dzisiaj nie śniło mi się chyba nic. Może przez to, że nie przyjęłam jej mocy, jej potęgi, sny też odeszły? – Okaże się. Dzisiaj spałaś bardzo niespokojnie. Wołałaś swojego tatę przez sen. – A dziwisz się? Do tej pory on był jedyną moją ostoją. Bez niego nie mam… nic. Ani matki, ani ojca, ani żadnej rodziny. Jestem na tym świecie samiutka jak palec. Do tego nawiedza mnie jakiś duch, a cała reszta jest jedną wielką niewiadomą – powiedziała z żalem. – Jego masz nadal. Wiem o tym, Sha! – stwierdziłem. – Widziałem jego zachowanie, widziałem jego wzrok. Boi się twojego odrzucenia, boi się, że go… znienawidzisz. Poświęcił ci czternaście lat swojego życia,
wychował cię od maleńkiego dziecka i tak, jak umiał najlepiej, a teraz panicznie wprost obawia się, że cię straci. Tylko ty, Sha, jesteś w stanie ocenić, czy to, co robił, było właściwe. Czy czułaś, że jesteś kochana, czy dbał o ciebie. Mnie przy tym nie było. Ale wystarczyło mi tych kilka dni, w których widziałem tak wiele miłości, wręcz uwielbienia dla ciebie ze strony pana Farouka, że nie mam najmniejszych wątpliwości co do jego uczuć. Uwierz mi… ja… marzyłbym o takim ojcu – dodałem na koniec głosem pełnym emocji. Dokładnie tak właśnie myślałem. Ten obcy, zimny facet w białym fartuchu, którego obraz od naszego ostatniego, koszmarnego spotkania utkwił mi w głowie już na zawsze, nie powinien mieć nawet prawa do miana ojca. Zachował się jak przypadkowy samiec, który zapłodnił moją matkę i na tym zakończyła się jego rola. Widocznie mama myślała podobnie jak ja, bo nigdy nie zmuszała mnie nawet do minimalnego kontaktu z ojcem. Po naszej ostatniej rozmowie w jego gabinecie oświadczyłem jej zdecydowanym tonem, że nie mam już ojca i nie chcę o nim nic wiedzieć. I od tamtej pory nigdy więcej nie poruszaliśmy tego tematu. Natomiast za Nathanielem Faroukiem byłem zdecydowany agitować z całych sił. Jego uwielbienie dla Sha przejawiało się… właściwie we wszystkim. W każdym geście, spojrzeniu, w każdym słowie do niej wypowiadanym. Sha odwróciła się na brzuch i podpierając się na łokciach, słuchała mnie bardzo uważnie. – Pójdziemy zaraz do niego – powiedziała, gdy tylko skończyłem. – Muszę z nim porozmawiać. Chowanie głowy w piasek to debilna metoda – podsumowała. – Ale powiedz mi jeszcze o twoich snach. Co w nich widziałeś? – Nie były takie wyraźne jak twoje. Widziałem trzech mężczyzn o czarnych włosach i demonicznych, czarnych oczach, z olbrzymimi, kruczoczarnymi skrzydłami. Mieli podobną karnację do mojej… może trochę ciemniejszą, ale rysy twarzy jakieś… hm… egzotyczne, dziwne, choć wyjątkowo piękne. Określiłbym ich jako piękne bestie, zwłaszcza po tym, co robili. Zabijali niemowlęta, później ich matki, a robili to z taką obojętnością i tak od niechcenia, że budziłem się przerażony ogromem ich nieludzkiej potworności. Potem miałem jeszcze sen
o tobie. Byłaś w nim taka nieszczęśliwa! Potrzebowałaś mojej miłości, mojego oddania, by przeżyć ten koszmar. Tak właśnie mi w nim powiedziałaś. W innym śnie widziałem znów te okrutne bestie, ale już tylko dwie. I ciebie, Sha. Walczyłaś z nimi razem ze swoim ojcem, a ja osłaniałem cię, rozpraszając napastników. Ten sen jednak zapamiętałem niezbyt dokładnie. Wszystko w nim wydawało się jakieś niewyraźne, jakby rozmyte. Mam tylko dziwne wrażenie, że Chris też znajdował się w tej olbrzymiej jaskini, w której odbywała się walka, a oprócz niego jeszcze ktoś, kto wydawał mi się znajomy, ale za nic nie potrafię sobie przypomnieć jego twarzy. – Wszystko to jest coraz bardziej dziwaczne. Jaki związek możesz mieć ty, nie mówiąc już o Chrisie, z tym całym szaleństwem? Przecież jeszcze tydzień temu nie znałam żadnego z was i nawet nie miałam pojęcia, że istniejecie. – Mówiła to zdumionym, ale spokojnym głosem. Chyba coraz bardziej godziła się z nieuniknionym. – Może rzeczywiście daty naszych urodzin nie są przypadkowe? – powiedziałem. – Może to przeznaczenie? – Halo! Daniel! Ziemia do Daniela! – Przypomniała sobie moje teksty. Leciutki uśmiech wrócił wreszcie na jej przejętą i smutną do tej pory twarz. – No co? – udałem naburmuszonego. – Nie spodziewałem się, że w moim życiu pojawi się laska z nadnaturalnymi zdolnościami. Myśląc o swojej przyszłości, widziałem w niej dosyć atrakcyjną kobietę z gromadką moich dzieci, dbającą o mnie, gotującą mi pyszne obiadki, zajmującą się mną z miłością i oddaniem, rozpieszczającą mnie na równi z naszym potomstwem. Spokojną, łagodną i posłuszną – paplałem, co mi ślina na język przyniosła, aby tylko oderwać Sha od smutnych myśli. Chyba mi się udało, bo spojrzała na mnie jak na Marsjanina z zielonymi czułkami. – Co?!!! – zapytała w końcu, wyraźnie zbulwersowana. – Marzy ci się durna kura domowa?! Facet z ilorazem inteligencji geniusza chciałby mieć u swojego boku uległą, pokorną klacz rozpłodową?! Chyba cię pogięło! – Wyglądała, jakby miała zamiar mnie pobić za takie herezje. Klęknęła nade mną, podpierając się pod boki, i rzuciła mi groźne spojrzenie.
– No wreszcie! – powiedziałem z ulgą. – Wróciła waleczna, pewna siebie Sha. – Czyli co? To tylko wymysły twojego samczego ego? – Każdemu wolno pomarzyć – dalej udawałem. Prychnęła zdegustowana. – Marzenia troglodyty. Tępego samca, który nadal powinien siedzieć na drzewie i iskać sobie tyłek. – No dobra! Niech ci będzie: kocham wyzwolone feministki, które wdeptują mnie w ziemię każdym słowem! – Usta automatycznie rozciągnęły mi się w głupkowatym uśmiechu. – Wariat! – skomentowała moje wymysły, odprężając się wreszcie. Błyszczące oczy migotały znów tą, uwielbianą przeze mnie, zadziornością. – Najwyraźniej słońce przegrzewa twoje zwoje mózgowe. Ruszaj się! – Stanęła nade mną. – Potrzebny ci jest cień i zimny prysznic dla złagodzenia objawów udaru. Natychmiast złapałem jej wyciągniętą dłoń i stanąłem przed nią. Nie wypuszczając, przycisnąłem ją do serca. – Sha, weźmiemy byka za rogi – powiedziałem z przekonaniem. – Pomogę ci we wszystkim. Nawet nie próbuj mnie odsunąć, bo się nie dam. – Dan, to może się okazać niebezpieczne. – Trudno. Pozostanę przy tobie na dobre i na złe! Nic, a tym bardziej nikt, mnie nie powstrzyma. Zrozumiałaś?! – powiedziałem to tak, by nie miała żadnych wątpliwości. Westchnęła ciężko, nie wiedząc, jak zareagować na mój uparty, pewny siebie ton. – Poczekajmy na resztę rewelacji. Aż się boję tego, czego dowiemy się od… – zawahała się przez chwilę – …ojca – dokończyła. – Tak! Od ojca! – rzuciła jakby do siebie. Spakowałem szybko plecak i za chwilę wdrapywaliśmy się stromą ścieżką na górę. Rewelacyjna wprost sprawność Sha rzucała się w oczy. Pokonywała strome wzniesienie w takim tempie, że ledwo mogłem za nią nadążyć. A do tego nie zauważyłem u niej najmniejszych śladów zmęczenia, podczas gdy ja trochę się zasapałem. „Najwyższy czas zabrać się za siebie” – pomyślałem.
Gdy zbliżyliśmy się do wranglera, dała mi ręką znak, bym przy nim zaczekał, a sama podeszła do toyoty ojca. Otworzyłem drzwi, wrzuciłem na tylne siedzenie plecak i ukradkiem spoglądałem, co dzieje się między nimi. Ojciec Sha wysiadł z auta natychmiast, gdy tylko zorientował się, że ona do niego podchodzi. A kiedy znajdowała się trzy, cztery kroki od niego, klęknął przed nią, spuszczając w uniżeniu głowę. Z wrażenia szczęka prawie wypadła mi z zawiasów. „Kurczę! Co się dzieje? Kim jest ta przedziwna istota?” – zakłębiło mi się w głowie. „Ojciec oddaje jej cześć jak bogini!” – Wstań, proszę! – powiedziała do niego porywczo. – Nie chcę, byś tak robił, tato. – Bycie twoim ojcem, pani, byłoby dla mnie największym szczęściem. Niestety twoja matka wybrała kogoś innego. – Wstał posłusznie i stał przed Sha, zakłopotany. – Dla mnie zawsze będziesz moim tatą, ty, Nathaniel Farouk, a nie jakiś obcy mi dawca nasienia. To ty mnie wychowałeś od dziecka i ukształtowałeś. A przy tym twoja miłość, dobroć i poświęcenie uczyniły z mojego życia wspaniałą przygodę. Dziękuję ci za to z całego serca. – Opiekowanie się tobą i chronienie cię, pani, jest dla mnie największym zaszczytem – odparł, po czym skłonił się z atencją. – Tato! – zawołała, bo wyraźnie krępowało ją takie zachowanie. – Dlaczego mówisz do mnie jak do obcej? Nadal jestem tą samą dziewczyną. Upartą, żywiołową i czasami nieznośną. Jestem Sha, twoja córka od czternastu lat, i nie chcę, byś mówił do mnie inaczej! Bez ociągania wtuliła się w niego dziecinnym ruchem i objęła go mocno w pasie. Trochę się obawiałem, że Nathaniel Farouk zachowa nadal ten uniżony dystans, ale na szczęście pokonał swoje opory i uścisnął córkę przepełnionym miłością gestem, całując ją w czubek głowy. – Moja kochana, wspaniała dziewczynka – powiedział wzruszonym głosem. Już nie kryłem się z tym, że ich podglądam. Stanąłem do nich przodem i z radością wpatrywałem się w bijące od nich uczucia.
– Powiesz nam wszystko, co powinniśmy wiedzieć? – zapytała Sha, wciąż wtulona w jego pierś. – Tak, powiem. Teraz muszę, choć wolałbym, byś nadal mogła żyć jak normalna młoda dziewczyna. By te wszystkie istoty zapomniały o tobie na zawsze. Ale niestety nie ma takiej możliwości. Coraz więcej się dzieje. A to może ci przynieść, kochanie, tylko śmiertelne zagrożenie. Nie chcę cię straszyć, Sha, ale musisz wiedzieć o nim jak najwięcej. To być może uchroni cię przed najgorszym. – Wiem, że to nic dobrego. Skoro moje sny były kiedyś rzeczywistością, domyślam się, co mi grozi. Te trzy potwory polują na mnie i na wszystkie kobiety, w których płynie… jej krew. – Tak. – Smutny głos Farouka wywołał u mnie silny dreszcz grozy. Zabrzmiał jak wyrok, potwierdzając moje największe obawy. Po wysłuchaniu snów Sha i łącząc je z moimi, wytworzyłem sobie w głowie wyraźny obraz zagrożenia wiszącego nad dziewczyną, którą tak bardzo kochałem. To jedno proste „tak” odebrało mi resztki nadziei, że ulegliśmy tylko zbiorowej halucynacji. Sha jakby odebrała moje emocje, ponieważ odwróciła głowę w moją stronę. – Podejdź do nas – poprosiła cicho. Zrobiłem to natychmiast. – Nie możemy narażać Daniela – powiedziała, chwytając moją dłoń. Odsunęła się od ojca pół kroku, by lepiej widzieć jego twarz. – Powinniśmy jak najszybciej wyjechać. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Z wrażenia nie zdołałem wydukać niczego innego niż: – Sha… nie… – To nic nie da, kochanie. I tak do niego trafią. – Te słowa jednocześnie wprawiły mnie w euforię i przepełniły grozą. – Jest twoim obrońcą. Jego los został już przypieczętowany! – Choć spodziewałem się właściwie… wszystkiego, na tę rewelację włoski na całym ciele stanęły mi dęba. – Od tego nie ma odwrotu. Właściwie domyślałem się tego już przy waszym pierwszym spotkaniu. To, jak oddziaływaliście na siebie, wyraźnie o tym świadczyło. Zmyliło mnie tylko jedno – nie przyśniło ci się żadne imię. A właśnie wtedy, gdy w najbliższej okolicy pojawia się
pierwszy obrońca, twój organizm rozkwita i uaktywnia się dziedzictwo, którym zostałaś naznaczona. – Przyśniło mi się. Nie wiem jednak, dlaczego ci nie powiedziałam. Odkładałam to na później, uważając za zbyt dziwne, by w to uwierzyć – przyznała się, trochę zawstydzona. – To moja wina! Ty robiłaś wszystko, jak należy. Skąd mogłaś wiedzieć, że nie jesteś zwykłym człowiekiem? Nie wiem, czy mój wybór był właściwy. Zostałem z tobą – maleńkim, dwuletnim dzieckiem sam, i to nagle. Nie miałem z kim skonsultować tego, jak z tobą postępować. Czy uświadamiać cię o twoim dziedzictwie już od dziecka, czy dopiero później, gdy już dorośniesz i poczujesz jego zew? Wybrałem tę drugą opcję. Wolałem, by twoje młode lata upływały możliwie najnormalniej. Nie wiem, czy podjąłem właściwą decyzję. – Farouk wyglądał bardzo niepewnie, z niepokojem czekając na odpowiedź. Stała przez dłuższą chwilę zamyślona, ściskając mocno moją dłoń. – Gdyby ta decyzja zależała ode mnie, wybrałabym normalność. Dobrze zrobiłeś, tato – odpowiedziała. Odetchnął z ulgą, podnosząc drugą dłoń Sha i całując ją z pełnym oddaniem i szacunkiem. Jego zachowanie sprawiało, że czułem się jeszcze większym wybrańcem losu, szczęśliwcem, którego spotkał ogromny zaszczyt. Zagrożenie nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że ta wspaniała istota pozwala mi być przy sobie i kochać się. – Myślę, że powinniśmy usiąść gdzieś spokojnie i posłuchać wszystkiego, co masz do powiedzenia – dodała spokojnie. – Może wrócimy do domu? – zaproponował. – Wolałabym gdzieś w bardziej publicznym miejscu. Między ludźmi, żeby ta abstrakcja, którą usłyszę, troszeczkę złagodniała w otaczającej mnie normalności – poprosiła. – Kilkaset metrów stąd jest bardzo spokojna knajpka z przepięknym widokiem. Może tam byłoby dobrze? – zapytałem Sha i jej ojca. Ten oczywiście spojrzał na córkę, czekając na jej decyzję. – Tak będzie najlepiej – zgodziła się ze mną. – Poza tym chce mi się sikać i jeść. I sama nie wiem, co bardziej – zaśmiała się leciutko, zmieniając od razu poważny nastrój na lżejszy i przyjemniejszy.
Przeznaczenia, jak zrozumiałem, nie mogliśmy zmienić, ale cała reszta zależała od nas. Nie musieliśmy podchodzić do całego tego zamieszania tylko tragicznie. Przecież nic by to nie zmieniło, a dodatkowo popsułoby resztkę naszego życia, obojętnie, ile miało jeszcze trwać. Podjechaliśmy pod małą, przytulną restauracyjkę w dwa samochody. Na pięknym, widokowym tarasie zaledwie cztery stoliki zajmowali goście, więc bez problemu znaleźliśmy spokojny i zaciszny kącik pod wielkim parasolem, tuż przy pachnących żywicą cyprysach. Wzrok przykuwał wyjątkowo atrakcyjny widok na Antibes. – A ty nie musisz iść dzisiaj do pracy? – zapytała Sha zaraz po powrocie z toalety. – Poprosiłem mamę, by to załatwiła. Pewnie jej się udało. Nie wiem, bo z tego wszystkiego nie zabrałem telefonu. – Ja też – przyznała się. – Nie mam nawet dokumentów. – Zabrałem twoje dokumenty, kochanie. Mam je przy sobie. – Ojciec Sha myślał, jak zwykle, o wszystkim. Przyzwyczajony do rygoru, który sobie narzucił, kontrolował otaczającą go rzeczywistość w maksymalnym stopniu. Właśnie takie wrażenie zawsze przy nim odnosiłem. – Jeśli chcesz zadzwonić, Danielu, weź mój telefon. – Nie, dziękuję – odpowiedziałem. – Mama na pewno coś załatwiła. Poza tym teraz mam ważniejsze sprawy niż głupi zmywak. – Dan, nie możesz zmieniać swojego życia pod moje dyktando. Ja tak nie chcę! Nie zamierzam poddawać się żadnej psychozie! – Głos Sha zabrzmiał niezwykle zdecydowanie. – Przygotujemy się jak najlepiej na nadchodzące zagrożenie, ale codzienne życie musi biec zwykłym torem. Nie pozwolę, by te potwory wszystko zniszczyły. – Masz rację, córeczko. – Farouk wpatrywał się w córkę z uwielbieniem. – Będę was uczył walki, wytłumaczę, jak dostrzegać zbliżające się zagrożenie, ale oprócz tego musimy żyć normalnie. – Kiedy oni mogą się pojawić? – zapytała. – W każdej chwili! Zwykle mieliśmy około półtora roku, dwóch lat, zanim kumulacja energii, którą wydzielasz, kochanie, osiągała poziom stanowiący zagrożenie wykryciem. Kiedy tylko pojawiały się pierwsze symptomy namierzenia twojej energii, natychmiast
opuszczaliśmy to miejsce – tłumaczył w jak najprostszych słowach. Tylko że nawet te proste słowa brzmiały jak opowiadanie science fiction pomieszane z fantasy. Zdecydowanie musiałem przestawić mózg na inne obroty, żeby z nadmiaru „efektów specjalnych” nie przegrzał się za szybko. – Ale teraz jest inaczej. Jesteśmy tu od niedawna, a już zebrało się tak wiele twojej mocy. Nie wiedziałem, co się dzieje, bo wyczuwałem jej coraz więcej, a ty zachowywałaś się zwyczajnie, jakbyś o tym nie wiedziała. – Bo… chyba nie wiedziałam – odpowiedziała nerwowo. – Dotykałam ludzi, a oni czuli ode mnie intensywne ciepło. Jak durna tłumaczyłam sobie, że to jakieś efekty dojrzewania. Wewnętrzny głos wyraźnie jednak dawał mi inne sygnały. Może za późno ci o tym powiedziałam, tato. Ostatnio byłeś bardzo zdenerwowany. – Na razie jeszcze nic się nie stało. Nie rozumiałem tylko, skąd wzięły się te przejawy mocy, które odbierałem. Całymi dniami przeszukiwałem okolice, starając się je zlokalizować, a przy okazji obserwując niebo, bo tam właśnie pojawiają się pierwsze sygnały namierzania. Tego na szczęście nie dostrzegłem. Jeszcze nie wiedzą, że tu jesteśmy – powiedział trochę dziwnym tonem, jakby do końca nie był tego pewien… albo coś ukrywał. – Ale to, co wypuściłaś z siebie razem z odczuwalnym ciepłem, i pojawienie się w pobliżu ciebie duszy pramatki jest tak bardzo silne, jakbyśmy mieszkali tu co najmniej dwa lata. Nie chcę was straszyć, ale Czarni mają ułatwione zadanie. – Nachmurzył się, wypowiadając tę wrogą nazwę. – Dodatkowo nie przyjęłaś potęgi swojej pramatki i właściwie nie mam pojęcia, co z tym zrobić. Nikt nie przewidział takiej sytuacji. Tyle stuleci od jej śmierci nie działo się nic. Dopiero teraz. – Myślisz, że nigdy wcześniej nie próbowała? – Sha zastygła ze szklanką soku pomarańczowego w dłoni. – Nikt nic na ten temat nie wie. A myślę, że twoja mama wiedziałaby o tym na pewno, gdyby taka sytuacja się przydarzyła. – No właśnie! Moja mama – tajemnicza, dziwna istota, o której nic nie wiem. – Jeśli miałaś prowadzić normalne życie, nie mogłem mówić ci o niej zbyt wiele. Teraz muszę to nadrobić. Spokojnie, opowiem ci
wszystko, co powinnaś wiedzieć. – Byłeś jej obrońcą? – zapytała szybko. – Tak. Ale nie byłem sam. Miała też drugiego obrońcę i właśnie jego wybrała na twojego ojca. – Kochała go bardziej? – Widocznie. – Wzruszył ramionami. – Choć wydawało mi się, że jest odwrotnie. Bez dyskusji jednak przyjąłem jej wybór. To ona o wszystkim decydowała. Tak jak ty, kochanie. Twój wewnętrzny zmysł zawsze podpowiadał właściwe postępowanie. Nie miałem i nie mam prawa ingerować w twoje życie i twoje decyzje. Ja mam tylko spełniać twoją wolę. To, oprócz obrony i chronienia cię, moje główne zadanie. – Zauważyłam to już dawno i nie wiedziałam, jak to rozumieć. – Tak. Widziałem czasem twoją dezorientację. Ojciec Sha lekko się uśmiechnął. Na jego surowym obliczu nawet mały uśmiech powodował niezwykłą przemianę. Wyraz jego twarzy natychmiast łagodniał, podkreślając regularność rysów i urodę. Jak dla mnie podobieństwo tych dwojga rzucało się w oczy. Ale… skoro jej ojcem był ktoś inny, musiało mi się tylko wydawać. Sha chwilowo milczała, przetwarzając uzyskane od ojca informacje. Akurat w tym momencie kelner przyniósł nasze zamówienie. Trzy wielkie talerze wypełnione pachnącym apetycznie tagliatelle z sosem pomidorowo-warzywnym wylądowały przed naszymi nosami. – Ludzie! Ależ jestem głodna! – Sha bez zastanowienia nakręciła sobie na widelec porcję, którą ledwie zmieściła w buzi. Upaprała się przy tym intensywnie czerwonym sosem jak małe dziecko. Krople sosu miała nawet na nosie i wyglądała przy tym rozkosznie. Mój ogłupiały z miłości rozum pochłaniał ten widok z największą przyjemnością. – Jem jak prosiak – podsumowała swoje zachowanie, wycierając twarz dużą serwetką. – Przydałby mi się śliniak. – Zawsze się o niego dopominałaś, gdy byłaś dzieckiem. Do każdego spaghetti musiałaś mieć nowy i w innym kolorze niż poprzednie. W końcu musiałem zamawiać ręcznie malowane, bo brakło kolorów. – Ojciec Sha wspomniał to z wyraźną przyjemnością. – Czyli byłam nieznośnym, trudnym do wychowania dzieckiem? – Nie, wręcz przeciwnie. Nie sprawiałaś mi żadnych kłopotów.
Tylko twoja obłędna ruchliwość dawała mi czasami w kość. Wszystko chciałaś poznawać sama, wszystkiego dotknąć, wszystko posmakować, rozebrać na części pierwsze. I miałaś niewyczerpane siły. Nigdy w życiu nie nagadałem się i nie naczytałem tyle, co przez pierwsze lata twojego dzieciństwa. Ale to dobrze, bo oprócz mięśni rozwinąłem przy tobie mózg. Na początku tylko ode mnie przyjmowałaś informacje i odpowiedzi na pytania. Później już znajdowaliśmy nauczycielki, które uczyły cię języków i czytały ci książki, oczywiście wybierane przez ciebie. Z przyjemnością obserwowałem, jak tych dwoje ze sobą rozmawia. Ich bliskość widoczna była w każdym geście, w każdym spojrzeniu. „Związani na dobre i złe” – podpowiedział mi umysł. I właśnie tego pragnąłem dla siebie. Chciałem wielbić ją, kochać jak szaleniec i cieszyć się jej zaufaniem. Z rozmyślań wyrwało mnie poważne pytanie, które Sha niespodziewanie zadała ojcu: – Dlaczego uważasz, że moja mama żyje? – Tak do końca nie jestem pewien. Przede wszystkim nigdy nie znalazłem jej ciała. Policja również. A po drugie, nie poczułem jej śmierci. A tak powinno się zdarzyć, gdyby jej się coś stało. Zapamiętałem słowa twojej mamy na zawsze: „Kiedy umrę, Nat, odbierzesz to każdą cząsteczką swojego ciała”. – I nic takiego nigdy ci się nie przydarzyło? – Sha otworzyła szeroko oczy. – Nie, jestem pewien. Nadal czuję związek z nią. – Ależ to wszystko jest dziwne. Co mogło się wydarzyć, że do tej pory się nie pojawiła? Jeśli oczywiście żyje. – Sha nie wyglądała na przekonaną, że taka możliwość istnieje. Z tego, co mówiła wcześniej, wynikało, że pogodziła się już ze śmiercią mamy, i to dawno temu. – Nie mam pojęcia. W miejscu, w którym odbyła się walka, niczego nie znalazłem. Żadnych śladów. – A czy ty, tato, i mój biologiczny ojciec byliście w jakiś sposób połączeni? – zapytała, nagle czymś zaintrygowana. – Raczej nie. Kiedy poznałem twoją mamę, on już jej towarzyszył od dwóch lat. Właśnie przenieśli się do mojej miejscowości, uciekając przed zagrożeniem. Dlaczego pytasz? – zainteresował się skupioną miną
Sha. – Zastanawiam się, czy Chris ma coś wspólnego z tym moim dziwnym dziedzictwem. Pojawił się w moim życiu prawie w tym samym momencie co Daniel i podobnie jak on zagościł w moim sercu. Choć powiedziała coś pięknego, poczułem ukłucie zazdrości. Chciałem zajmować jej serce sam, a nie dzielić je z Chrisem. Nie miałem – jak widać – wyboru, bo na myśl o nim oczy rozświetliły jej się jakąś ogromną radością. – Myślisz, że on też może być twoim obrońcą? – Zdumienie ojca Sha wyglądało na autentyczne. – Nie poczułem, by oddał ci swoją miłość, by zatracił się w uczuciu do ciebie. Zdecydowanie trzyma dystans. Nie tak jak Daniel. Jego uczucia dostrzegłem natychmiast. Sha spojrzała na mnie uważnie i złapała mocno moją dłoń. – Wychodzi na to, że jestem ślepa. Wiedziałam, że bardzo mnie lubisz, Dan, ale o miłości nie pomyślałam. Straszna ze mnie gapa. – Jak mogłaś coś zauważyć, skoro bez przerwy przekomarzałaś się ze mną? – rzuciłem, trochę rozbawiony jej samokrytyką. – Od razu uznałam cię za najbliższego przyjaciela, na którym mogę polegać w każdej sprawie, i to przesłoniło trochę moją intuicję. – Wydaje mi się, że przyjaźń to dobry początek – powiedziałem z nadzieją. – Dla mnie to wszystko zaczęło się zdecydowanie za wcześnie. – Wyglądała na strapioną, ale nadal trzymała moją dłoń w silnym uścisku. – Nie jestem jeszcze gotowa, by całkowicie otworzyć się na miłość, nie jestem gotowa, by przyjmować swoje dziedzictwo, a już w ogóle nie jestem gotowa na walkę z jakimiś potworami – wyrzuciła z siebie. – Trudny los mi ktoś zgotował. Nam wszystkim. A wydaje mi się, że choćbym chciała… to Chrisa od tego i tak nie mogę odsunąć. Mój instynkt mówi mi, że pomimo jego panicznej ucieczki przed miłością jest tu dla mnie. Nie potrafię wytłumaczyć, skąd mam tę pewność. – Kochasz go? – zapytałem, bojąc się jej odpowiedzi. – Jeśli to, co czuję, jest miłością, to tak – kocham go, tak samo jak ciebie. Identycznie! Nie zmieniłam jednak zdania, że ani trochę nie czuję się gotowa na tak silne emocje. Teraz wiem jedno – w moim sercu ty i Chris zajmujecie dokładnie tyle samo miejsca. Nie wiem, na ile to cię
usatysfakcjonuje, Dan, ale chwilowo nie potrafię dać ci więcej. – Mówiąc to, głaskała moją dłoń łagodnym, delikatnym ruchem. – Usatysfakcjonuje mnie każda rzecz, którą od ciebie dostanę – powiedziałem poważnie. – Szaleństwo miłości – dodałem z westchnieniem. Teraz najważniejsze, że trzymała moją dłoń, nie zamierzając jej wypuszczać, a intensywne ciepło płynęło wprost do mnie, ogrzewając moje ciało i zmysły czymś niewymownie kojącym. Wszelkie troski i problemy uciekły ode mnie bardzo daleko, pozostawiając ulgę, spokój i szczęście. – Czy twoja energia wychodzi z ciebie sama, czy chcesz mi ją podarować? – zapytałem, trochę rozkojarzony zalewającą mnie błogością. – Kiedy myślę, że chciałabym, abyś czuł się dobrze, odnoszę wrażenie, że wypływa mocniej – wyjaśniła mi. – Tak jak teraz. – Dziękuję – powiedziałem prosto z serca. – Nie zapominajcie tylko, że każdy wypływ energii pomaga Czarnym w namierzaniu jej źródła – przypomniał ojciec Sha. – Ale przecież jesteśmy daleko od domu! – zaprotestowała. – To plus, który ją rozprasza. Najgorzej byłoby, gdyby twoja energia wypływała zawsze w tym samym miejscu. Wtedy znaleźliby cię natychmiast – ostrzegł ją. – Chociaż tu, w Cannes, mają bardzo ułatwione zadanie – dodał enigmatycznie. Chciałem zapytać dlaczego, ale w tym momencie do naszego stolika podszedł kelner. Przerwaliśmy na chwilę rozmowę, gdy sprzątał nasze puste talerze. Na koniec zamówiliśmy duży dzbanek wody mineralnej z lodem, by móc spokojnie posiedzieć i posłuchać informacji, których ojciec Sha mógł nam udzielić. – Opowiesz mi, tato, o sobie, mamie i moim biologicznym ojcu? – zapytała zaraz, gdy kelner się oddalił, nadal trzymając moją dłoń. – I o najważniejszych dla nas sprawach?
ROZDZIAŁ II Opowieść Nathaniela
– O sobie nie powiem zbyt wiele, bo w tej historii moja osoba nie jest najważniejsza – powiedziałem spokojnie. Teraz, gdy Shaohami patrzyła na mnie z dawnym uczuciem, moje życie znów nabrało sensu. Tak okropnie bałem się, że mnie odrzuci i nie zechce mieć w pobliżu. A ja przecież musiałem ją chronić i jednocześnie bezgranicznie tego pragnąłem. Była sensem mojego życia od momentu pojawienia się na tym świecie, co wydawało się dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że to Michela Amee wybrała na jej ojca. Jednak wbrew logice ogromnie silna więź połączyła mnie i to cudowne dziecko od pierwszych chwil jego życia. – Wyjaśnię tylko, gdzie, jak i dlaczego spotkaliśmy się z Amee – rozpocząłem swoją krótką opowieść. – Nastąpiło to ponad siedemnaście lat temu, na początku maja, w niemieckiej miejscowości Nürburg. Tam, pośród pięknych lasów i malowniczych wzgórz, znajduje się najtrudniejszy w Europie samochodowy tor wyścigowy. Powiem nawet, że chyba najtrudniejszy na świecie. Długi na ponad dwadzieścia kilometrów, biegnie wokół średniowiecznego zamku i jest tak pełen zakrętów oraz niebezpiecznych odcinków, że nazwano go nawet Zielonym Piekłem. I właśnie w tym piekielnym miejscu rozwijała się moja kariera kierowcy wyścigowego. Szalałem tam od dwóch lat, po przenosinach z francuskiego Paula Ricarda. Byłem wtedy niespełna dwudziestoletnim, przepełnionym adrenaliną buntownikiem, który uciekał przed wspomnieniami o swoich pięciu starszych braciach. Dali mi nieźle w kość, pastwiąc się nad szczeniakiem, jak zwykli mnie nazywać. Nie robili mi żadnej krzywdy, ale duża różnica wieku między mną a nimi powodowała, że nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka. Byłem ostatnim dzieckiem i jednocześnie niespodziewaną „wpadką” starszych już rodziców. Od najmłodszego z braci dzieliło mnie osiem lat. Tak więc w czasie, gdy ja potrzebowałem braterskiego autorytetu
i pomocy w poznawaniu prawd oczywistych, oni na całego uganiali się za pannami, traktując mnie w najlepszym przypadku jak piąte koło u wozu. Nie mogąc znaleźć z nimi wspólnego języka, uciekłem z domu w pierwszym możliwym momencie. Tuż po ukończeniu siedemnastu lat. – Byłeś w naszym wieku, gdy uciekłeś z domu?! – zdumiała się Shaohami. Patrzyła na mnie, zaciekawiona, tymi niezwykłymi, bladymi oczami, przypominającymi do złudzenia oczy Amee, mojej bogini, której oddałem serce i życie. – Tak. I bardzo potrzebowałem sprawdzenia się… przekonania samego siebie, że nie jestem tylko popychadłem starszych braci. Zwiałem do Tulonu, odległego od naszej małej wioski jakieś pięćdziesiąt kilometrów. Zupełnie przez przypadek już pierwszego dnia trafiłem na ogłoszenie w znalezionej na ławce w parku gazecie, reklamujące tor wyścigowy w Le Castellet. Jakiś wewnętrzny, bardzo silny głos powiedział mi, że tam rozpocznie się moje nowe, pełne przygód życie. I tak też się stało. Rozpocząłem karierę kierowcy wyścigowego, ale… o początkach raczej nie chciałbym opowiadać. Jak to mówią: nie były usłane różami. Najważniejsze jednak, że po kilkunastu miesiącach stałem się jednym z najlepszych kierowców i wreszcie uwierzyłem w swoje możliwości. Moje życie kręciło się od tej pory na torach wyścigowych Europy, w otoczeniu najlepszych samochodów, sporej liczby atrakcyjnych kobiet i częstych imprez do białego rana. Może z początku trochę się tym wszystkim zachłysnąłem. W końcu byłem tylko młodziutkim, zakompleksionym i zbuntowanym chłopcem ze wsi! Szybko jednak opanowałem się i skupiłem na doskonaleniu swoich umiejętności. Z każdym wyścigiem piąłem się coraz bardziej w górę, aż wreszcie wylądowałem wśród najlepszych, na piekielnym Nürburgring, nie tylko ścigając się, ale i ucząc innych kierowców na wyjątkowo ciężkim północnym torze Nordschleife. Tak bardzo pasjonowałem się jazdą, że najchętniej ścigałbym się codziennie. Właśnie dlatego prawie zawsze uczestniczyłem w niedzielnych dniach otwartych, jak je nazywałem, kiedy to każdy chętny, który zapłacił, mógł się przejechać po tym sławnym torze jako pasażer z kierowcą wyścigowym u boku. I właśnie w jedną z takich niedziel pojawiła się Amee. Niezwykła istota, która zmieniła moje życie i świat już na zawsze. – Rozmarzyłem się na
chwilę, przypominając sobie najcudowniejszą scenę ze swego życia. – Momentu, w którym tamtego dnia ukazała się moim oczom, nie da się zapomnieć… nigdy – westchnąłem głęboko. – Nie da się przecież zapomnieć uderzenia meteoru, i to dokładnie w miejsce, w którym się stoi. A właśnie coś takiego mnie spotkało. Pamiętam, że stałem wtedy przy samochodzie, otoczony czterema pięknymi kobietami, gdy nagle mój wzrok przyciągnęło olśniewające zjawisko, które zatrzymało się jakieś pięć metrów ode mnie i przyglądało mi się z niezwykłą uwagą. Towarzyszący tej przepięknej kobiecie młody mężczyzna, widząc jej zainteresowanie, skupił na mnie wzrok bez cienia wrogości. Staliśmy tak naprzeciw siebie i wpatrywaliśmy się w siebie dłuższą chwilę. Ta piękna para zaintrygowała mnie do tego stopnia, że zupełnie zapomniałem o otaczających mnie kobietach. Przypomniały mi jednak o sobie głośnym protestem, a dwie z nich przytuliły się do moich boków ostentacyjnie, jakby dawały wszystkim znak, że „ten facet jest już zajęty”. Wtedy to w bladziutkich oczach nieznajomej piękności błysnęła złość, która wywołała na moim ciele gęsią skórkę. Podeszła do mnie zdecydowanym krokiem i wyciągnęła dłoń. „Idziesz ze mną natychmiast!” – rozkazała mi, a ja, nie rozumiejąc kompletnie dlaczego, niczego bardziej nie chciałem niż słuchać jej rozkazów. Zawładnęła mną momentalnie, choć nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. „Michel, wracaj do domu” – nakazała po chwili swojemu towarzyszowi głosem nieznoszącym sprzeciwu. „Chcę zostać z nim sama”. Bezwiednie wskazała na mnie ruchem głowy. „Oczywiście. Ale co z ochroną?” – zapytał przejęty Michel. Wydawał się zaniepokojony tym, że zostawi ją samą. „Mieszkamy tu zbyt krótko, by coś nam groziło. Bądź jednak w gotowości i jeśli coś cię zaniepokoi, zadzwoń do mnie. Ja też postaram się uważać. Obiecuję. Wyluzuj trochę” – odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego na koniec. Kompletnie nie zrozumiałem, o czym mówią, ale natychmiast poczułem niepokój, jakby te dziwne słowa dotyczyły również mnie. I chociaż nie miałem pojęcia, kim jest dla niej ten mężczyzna, nie wzbudzał we mnie nieprzyjaznych odczuć, wręcz przeciwnie. Natomiast każdy inny, gapiący się na to zjawisko facet wystawiał moją cierpliwość na próbę. „Jestem Amee” – przedstawiła się, gdy tylko zostaliśmy sami. „A ja Nathaniel” – rzuciłem szybko. „Jestem
ki…” – nie zdążyłem dokończyć, bo przerwała mi w pół słowa: „Wiem, kim jesteś. Moim obrońcą, a reszta już nie ma znaczenia”. Na te słowa zaśmiałem się, rozanielony. „Mogę być twoim obrońcą, jeśli tego chcesz. Nawet dywanikiem przy twoim łóżku, piękna Amee” – odparłem z emfazą. Daniel wydał z siebie jakiś nieokreślony dźwięk, jakby coś podrażniło mu gardło. Shaohami spojrzała na niego zaniepokojona. – Co ci się stało? – Nic, nic… w porządku – uspokoił ją. – Tylko słowa pana Farouka do złudzenia przypominają moje własne marzenia, które pojawiły się w zadurzonej łepetynie. Też chciałem być dywanikiem przy twoim łóżku. Moja cudowna córeczka pokręciła głową z politowaniem. – Jak widzę i słyszę, przy kobietach z naszego rodu faceci kompletnie fiksują. To jakaś epidemia czy nadmiar testosteronu? – zakpiła. – Wszystko w jednym, kochanie – odpowiedziałem swobodnie, ciesząc się z tej jej lekkiej wypowiedzi. Mimo natłoku trudnych do objęcia rozumem zdarzeń, informacji, problemów przyjęła cały ten kram z wyjątkowym hartem ducha. Nie zbagatelizowała niczego, tylko przemyślanie i z pełną świadomością zaakceptowała go jako coś nieuniknionego. Taki byłem z niej dumny! Jak prawdziwy ojciec, albo i bardziej. – Wszystkie córki Lilith są czystą perfekcją, najdoskonalszym dziełem sztuki! Nie dziw się więc, że mężczyźni tak obłędnie na was reagują. Nie tylko obrońcy. Ale my, dodatkowo, chcemy wam służyć, od zaraz i bezwarunkowo. – Tato, mówisz tak, jakbyś znał kogoś więcej poza mamą i mną. – Poznałem twoją babcię – powiedziałem zgodnie z prawdą, a Sha zamurowało z wrażenia. – Ale po kolei, córeczko. Niedługo dotrę do tego zdarzenia. Kiwnęła tylko nieznacznie głową na zgodę, a ja kontynuowałem: – Gdy tylko wypowiedziałem te słowa, twoja mama uśmiechnęła się do mnie z lekkim politowaniem w swoich niezwykłych oczach. „Gdzie mieszkasz?” – zapytała. „Mam w mieście apartament” – oznajmiłem z dumą. Po dzieciństwie spędzonym w ubogiej,
wielodzietnej rodzinie pragnąłem swobody finansowej i wyścigi samochodowe mi ją zapewniły. Dosyć szybko stałem się bogatym człowiekiem, ponieważ to intratne zajęcie, zwłaszcza gdy jest się w tym dobrym. A ja byłem. Nie zwróciła uwagi na ton przechwałki słyszalny w moim głosie. „Więc idziemy do ciebie” – rzuciła tonem, w którym nie dopuszczała żadnego sprzeciwu. W kontaktach z kobietami zwykle ja narzucałem warunki, a teraz, kompletnie otumaniony, wykonywałem każde jej polecenie z nadmierną wręcz gorliwością. W ekspresowym tempie przejęła nade mną kontrolę. Zahipnotyzowany jej urodą, charyzmą i tajemniczością, nie potrafiłem jej niczego odmówić. Nie zamierzam wdawać się w szczegóły tego szalonego miesiąca, nie obawiajcie się – zaznaczyłem od razu. – Znam przecież twoje podejście do seksu, córeczko, i popieram je. Powiem tylko, że przez ten miesiąc żyłem jak w transie, jak w najpiękniejszym śnie. Trafiłem prosto do raju! Kochałem Amee jak szalony i szczerze wierzyłem, że ona również mnie pokochała. Wszystko na to wskazywało. W każdej wspólnie spędzonej chwili widziałem szczęście w jej oczach, jakąś nieposkromioną radość, wręcz euforię! Z apartamentu wychodziliśmy tylko wówczas, gdy musiałem uczestniczyć w wyścigu. Ale wtedy też mi towarzyszyła. Po kilku dniach Amee zadecydowała, że przeniesiemy się do willi, którą wynajmowała z Michelem. Jego już w niej nie zastałem. Wyjechał do Francji dopilnować realizacji jakiegoś swojego ważnego projektu. Był genialnym architektem i mimo młodego wieku zdobył już sporą sławę. Shaohami chłonęła każde słowo, które wypowiadałem na temat jej matki i ojca. Znów poczułem w sercu przeszywający, głęboki ból, że to nie ja zostałem wybrany przez Amee na jej rodzica. – Ile miał wtedy lat? – zapytała. – Dwadzieścia siedem. – A mama? – Dwadzieścia. Spotkała go dwa lata wcześniej. Był jej pierwszym, głównym obrońcą. Przekrzywiła głowę zaintrygowana. Przypominała tym ruchem Amee, jak żywą. Wprawdzie ich podobieństwo przejawiało się głównie w niesamowitym, hipnotycznym kolorze oczu i w czarnych, wijących się jak węże włosach, nikt jednak nie mógł mieć wątpliwości, że to matka
i córka. Zakochany bez pamięci w matce, musiałem jednak przyznać, że córka przewyższała ją urodą, i to zdecydowanie. I to od momentu pojawienia się na tym świecie. Trzymałem z uniesieniem nowo narodzone ciałko, jeszcze pobrudzone krwią, oczarowany nieprzeciętnym pięknem tej istotki, i oddałem swoje życie w jej władanie dokładnie w tym momencie, gdy bladziutkie oczy otwarły się na dźwięk mojego zachwyconego głosu. – Nie przeszkadzało ci, że miałeś rywala? – zapytała Sha, wyraźnie zaciekawiona. – Nigdy nie traktowałem go jak przeciwnika. Po jego powrocie z Francji zaprzyjaźniliśmy się. – Powiedz mi, tato, czy był dobrym człowiekiem, bo wiesz przecież, że to dla mnie jest najważniejsze. – Bardzo dobrym! – powiedziałem pewnym głosem. – Łagodnym i zrównoważonym. Jego cierpliwość i wyrozumiałość wydawały się bezgraniczne. Traktował mnie jak równego sobie, choć pochodził z bogatej, niezwykle inteligentnej rodziny. Jego ojciec i matka byli wybitnymi naukowcami, znanymi na całym świecie. Amee kupowała wszystkie gazety, w których pisano o ich osiągnięciach. Chciała mu chociaż w taki sposób zrekompensować brak kontaktów z rodziną. Sha pokiwała głową ze zrozumieniem, zachłannie wchłaniając usłyszane informacje, ale już po chwili odezwała się, zaintrygowana jakąś myślą: – Więc bez większych problemów dogadywaliście się we trójkę? – Oczywiście. Jakbyśmy stanowili jedność. Ewidentnie ucieszona moim oświadczeniem, patrzyła na mnie z zainteresowaniem. – Mieliście ją obydwaj? – zapytała, jak zwykle bezpośrednio. Roześmiałem się. – To raczej ona nas miała, kochanie. Amee decydowała o wszystkim. Choć po tym miesiącu szaleństwa praktycznie… odstawiła mnie całkowicie na boczny tor… chyba wiesz, o co mi chodzi? – Sha kiwnęła lekko głową. – Michel wrócił, że tak powiem, na swoje miejsce… i tak być musiało. – Nigdy więcej się z nią nie kochałeś?! – Wyraźnie zbulwersowana
tym, co usłyszała, trochę podniosła głos. – Sporadycznie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Ta jej decyzja zdawała mi się bardzo dziwna, ponieważ dostrzegałem w jej oczach ogromną tęsknotę, gdy patrzyła na mnie z niezwykłą intensywnością prawie każdego dnia. Czułem, że mnie… kocha i gdyby to zależało ode mnie, nie wypuszczałbym jej ze swoich ramion. – Dlaczego pozwalałeś jej bawić się twoimi uczuciami?! – oburzyła się. Znów się zaśmiałem. – Kochanie, ja nie miałem nic do gadania. Amee rządziła nami niepodzielnie. Mogliśmy robić tylko to, na co ona się zgodziła. Oczy Shaohami zabłysły gniewem. – Nie podoba mi się to! – rzuciła ostro. – Córeczko, nie mogło być inaczej – zacząłem jej tłumaczyć. Kochająca wolność i wrażliwa na dobro innych Sha nie akceptowała takiej władzy nad ludźmi. – Amee od dziecka wiedziała, kim jest. Twoja babcia wychowywała ją w pełnej świadomości, wiedząc, że musi przygotować swoją córkę, jak najlepiej potrafi, do trudów życia, które miały ją spotkać. Dziedzictwo Lilith to najwspanialszy dar i piekło w jednym. Ty już powoli się o tym dowiadujesz, skarbie. Pokręciła głową, nie zgadzając się ze mną. – Nic nie tłumaczy odbierania drugiej osobie autonomii i wolności w decydowaniu o swoim życiu! Ja… – Kochanie, to nie tak – przerwałem jej. – Ja i Michel oddaliśmy swoje życie we władanie Amee dobrowolnie. W dowolnej chwili każdy z nas mógł odejść. Żaden z nas o tym nawet nie pomyślał! To byłaby ostatnia rzecz, jaką chcielibyśmy zrobić – tłumaczyłem spokojnie, by spojrzała na to obiektywnie. – Choć w pierwszej chwili niezwykle trudne wydawało mi się zaakceptowanie tych wszystkich rewelacji i nieprawdopodobnych historii, to po kilku dniach przemyśleń pogodziłem się z nimi raz na zawsze. Mając świadomość, że w każdej chwili mogę stracić życie z rąk Asasynów, i tak nie zamierzałem cofnąć się przed tym ryzykiem. Nigdy! Amee stała się dla mnie najważniejszą istotą na świecie, a dbanie o jej bezpieczeństwo było moim priorytetem. – Wykorzystywała was, nic nie dając w zamian. – Shaohami
najwyraźniej nie godziła się z postępowaniem swojej matki. Złapałem jej dłoń i serdecznie uścisnąłem. Wydawała się tak różna od Amee, taka pełna empatii i naturalnego dobra! Ale Amee też była dobra, tylko w surowy, twardy i bezkompromisowy sposób. – Dawała, skarbie. Swoją miłość, swój niepowtarzalny świat, zdolności kojenia bólu, i psychicznego, i fizycznego, zdolność uzdrawiania naszych ciał. Naprawdę byliśmy z nią niebywale szczęśliwi, wierz mi, proszę. Chyba trochę ją przekonałem. Siedziała jednak mocno zamyślona i dopiero po chwili zapytała: – Czy wszystkie córki Li… – przerwała wystraszona, ale szybko zebrała się w sobie – …tej kobiety mają zdolność uzdrawiania? – W większym lub mniejszym stopniu tak. Ty, córeczko, jesteś jednak wyjątkiem. Twoje zdolności uzdrawiające pojawiły się już we wczesnym dzieciństwie, jeśli nie od momentu narodzin, co jeszcze podobno nigdy się nie zdarzyło. W dodatku Amee tuż przed porodem przyśniło się twoje imię: Shaohami, czyli Uzdrawiająca. To też ewenement! Tak twierdziła twoja babcia, Lannae. – Moja babcia… – westchnęła. – Lannae… takie ładne imię. Oznacza Wiedzącą, prawda? – Tak – przytaknąłem z entuzjazmem. – To niezwykłe, że pamiętasz język pramatki, chociaż miałaś z nim styczność tylko do niespełna drugiego roku życia. Rozpogodziła się trochę. – Raczej nie potrafię nim mówić, ale usłyszane słowa natychmiast są dla mnie zrozumiałe. Tak jak ta pieśń, której nauczyłeś mnie, tato, w dzieciństwie. Od razu rozumiałam jej sens. – Pamiętam. Tylko tyle mogłem ci przekazać w języku twoich przodków. – Teraz to ja westchnąłem. – Więcej słów nie znałem. Nie zdążyłem się nauczyć. Przecież nawet w najczarniejszych scenariuszach nikt z naszej trójki nie zakładał, że Czarni dopadną nas tak szybko. Byliśmy tacy uważni, a jednak coś poszło cholernie nie tak! – rzuciłem nerwowo. Tamten tragiczny dzień utkwił mi już na zawsze w pamięci. – Ci mordercy zaskoczyli nas kompletnie! Jakby zmienili metody namierzania i działania! Opowiem wam o tym za chwilę. Teraz
pozwólcie, że wrócę do początku, do pierwszych miesięcy naszej wspólnej egzystencji. Kiedy uzyskałem aprobatę Shaohami, rozpocząłem opowiadanie… – Michela, tak jak wspomniałem, spotkałem twarzą w twarz dopiero po miesiącu, kiedy na wyraźny nakaz Amee wrócił do Niemiec. Ja zająłem wtedy niezależny kąt na poddaszu, z osobnym wejściem, a oni we dwójkę nadal używali całej reszty willi. Ale widywaliśmy się codziennie, i to przez wiele godzin. Na wspólnych posiłkach, a także omawiając wszelkie możliwe warianty ochrony i zachowania się w przypadku zagrożenia. Poza tym ćwiczyliśmy razem regularnie walkę na miecze i nie tylko. Nasze ciała musiały pozostawać przez cały czas idealnie sprawne i zwinne. I Amee, i Michel takie mieli, więc cały ich wysiłek skupiał się na mnie. Na początku pozwolono mi używać drewnianych mieczy, podobnych do tych, które wykorzystujemy teraz, ale później przeszliśmy już na prawdziwe, ostre jak skalpel japońskie cuda. Tak więc w ekspresowym tempie znalazłem się w innym, abstrakcyjnym świecie, o którym przez całe życie myślałem, że istnieje tylko w fantazjach pisarzy. Dowiadywałem się w nim, jak rozpoznawać zagrożenia, uczyłem się metod wyszukiwania i obserwowania podejrzanych znaków. Nie narzekałem na rygor codziennych treningów i zwiadów w terenie, a wręcz odpowiadało mi takie intensywne życie, przeplatane dodatkowo podnoszącymi adrenalinę wyścigami. Wtedy już nie uczestniczyłem we wszystkich zawodach tak jak wcześniej, ale przyjmowałem oferty tylko na te największe i najbardziej prestiżowe. Zawsze byłem wolnym strzelcem i w tym przypadku wyszło mi to na dobre. Amee bez zastrzeżeń wyrażała zgodę na moje „wyskoki” i z przyjemnością mi kibicowała. To wszystko czyniło mnie człowiekiem spełnionym i szczęśliwym. Tylko jedna rzecz sprawiła mi ogromną przykrość, zabolała mnie dotkliwie – Amee postanowiła zajść w ciążę, a na ojca swojego dziecka wybrała Michela. Jak głupi do końca wierzyłem, że to ja zostanę jej wybrańcem, ona jednak zdecydowanie odrzuciła moją prośbę. Bo ja nawet ją o to błagałem! Nie zapomnę chyba nigdy, jak, zrozpaczony jej odmową, przekonywałem: „Przecież wiem, że kochasz mnie bardziej od Michela. Dlaczego ja nie mogę dać ci upragnionego dziecka?”. Nie skomentowała moich słów, tylko zerknęła
na siedzącego w oddali pięknego mężczyznę, który w tamtej chwili pracował właśnie nad nowym projektem, i uśmiechnęła się leciutko. Zaraz jednak wbiła we mnie mocne, stanowcze spojrzenie, od którego przeszły mnie ciarki. „Michel będzie ojcem mojego dziecka, a ty jego opiekunem!” – powiedziała twardo. I tak się stało. Już za miesiąc wiedzieliśmy, że jest w ciąży, a za siedem miesięcy urodziłaś się ty, Shaohami. Trochę za wcześnie, ale idealnie zdrowa i… doskonała. Odbieraliśmy twój poród we czwórkę, łącznie z twoją babcią. Przyjechała wtedy specjalnie, by pomóc swojej córce przy narodzinach pierworodnej. To był taki wspaniały moment! Niezapomniany! Pojawiłaś się na świecie szybko i bez komplikacji, wspomagana energią mamy i babci. Michel odebrał cię natychmiast, gdy tylko wychyliłaś się z wnętrza Amee. A mnie na twój widok, kochanie, serce prawie stanęło z wrażenia! Jakbyś mimo wszystko była właśnie moją córką! Amee, widząc moją oszołomioną minę, powiedziała do Michela: „Podaj ją Nathanielowi, niech się z nią przywita. Od tej chwili staje się jej opiekunem, jej głównym obrońcą”. Trzymałem cię w drżących rękach jak największy skarb, a ty patrzyłaś wokół tymi niesamowitymi oczami, jakbyś wszystko wiedziała i rozumiała. Obserwowałaś nieznane ci otoczenie nie rozmytym, niewidzącym wzrokiem noworodka, tylko mocnym spojrzeniem istotki, która bardzo chce poznać obcy, tajemniczy świat. Pamiętam dokładnie, jak rozglądając się zaciekawiona po pokoju, wreszcie skupiłaś wzrok na mojej osobie i… już nie odrywałaś go ode mnie aż do momentu, gdy Amee zażądała, bym cię jej oddał. W tej krótkiej, ale niezwykle intensywnej chwili zagłębiłaś się w moją duszę i zawładnęłaś nią już na zawsze. Gdybym mógł, nie wypuściłbym cię z rąk ani na trochę, ale przecież musiałem spełnić życzenie twojej mamy. Zrobiłem to jednak z niechęcią, ociągając się bardzo. Zauważyłem wtedy, że obydwie kobiety wymieniły znaczące spojrzenia, a ja nie wiedziałem, o co chodzi. Wystraszyłem się, że zostanę odsunięty od opieki nad tobą za to jawne okazywanie swoich uczuć. Ale tak się nie stało! Wręcz przeciwnie. Amee zdecydowanie chciała, bym przebywał z tobą jak najczęściej. „Aby dobrze się nią opiekować, musisz pokochać ją całym sercem” – powiedziała mi na drugi dzień. „Przecież ja ją tak obłędnie kocham” – odpowiedziałem żarliwie. „Mocniej już się nie da!”
„To dobrze, Nat, to bardzo dobrze” – rzuciła zamyślona. „Przygotuję cię należycie do tego zadania”. I tak właśnie zrobiła. Przećwiczyliśmy wszystkie możliwe scenariusze, przewidzieliśmy każde możliwe zagrożenie tak, bym był na nie przygotowany. Wiedziałem, prawie ze szczegółami, co mam robić na wypadek śmierci Amee. Poznałem, wprawdzie tylko telefonicznie, prawników, którzy opiekowali się jej majątkiem i posiadali wszelkie wytyczne w razie najgorszego. Twoja mama, Shaohami, miała do mnie całkowite zaufanie i to stało się dla mnie największą nagrodą. Jedyne, czego nie ustaliliśmy, to tego, czy mam wychowywać cię w świadomości, kim jesteś, czy nie. Tak jakby specjalnie pozostawiła to mojej decyzji. – A co z moim… ojcem? – Sha nie wytrzymała. – Czy on został odsunięty ode mnie i moich spraw? – Nie. Oczywiście, że nie. Przez to, że figurował w dokumentach jako twój ojciec, automatycznie stał się twoim prawnym opiekunem i nie potrzebował żadnych dodatkowych pełnomocnictw. Gdyby z Amee stało się coś złego, do twojej pełnoletniości miał zajmować się tobą i twoim, odziedziczonym po mamie, majątkiem, a później przekazać ci go. Ja miałem zrobić to samo, gdyby zabrakło ich obojga. – Więc… wszystko, co posiadamy, jest… moje? – Shaohami z wrażenia aż się zapowietrzyła i bezwiednie ścisnęła z całej siły dłoń zasłuchanego Daniela, którą trzymała już od dłuższego czasu. Biedny chłopak przeżywał opowiadaną przeze mnie historię tak samo silnie jak ona. Chcąc nie chcąc, znalazł się w środku tej burzy i powoli musiał zacząć ogarniać ogrom odpowiedzialności i zagrożenia, który na niego spadł. – Cała ta… kupa forsy, o której prawie nic nie wiem… oprócz tego, że jest… duża? – dokończyła z dziwną miną. Jakby zażenowaną. – Tak, Shaohami, wszystko jest twoje. A nie mogłem ci mówić o wielkości majątku, bo takie były wytyczne Amee. Postępowałem tak, jak ustalaliśmy wcześniej, i tak, jak napisała mi w liście, który znalazłem w twoim plecaczku już po ucieczce przed Asasynami. Teraz przyszedł czas, byś dowiedziała się, że setki unikatowych, niewyobrażalnie cennych kamieni szlachetnych, przechodzących w spadku z pokolenia na pokolenie, zdeponowane są w skrytce jednego z najpewniejszych banków, dostępnej przy pomocy hasła. To hasło znam tylko ja, a ty
miałaś dowiedzieć się o nim we właściwym momencie. Jak widać, ten moment właśnie nadszedł i zaraz, gdy wrócimy do domu, przekażę ci wszystkie potrzebne informacje. Poza tym, oprócz drogocennych kamieni i olbrzymiej gotówki zdeponowanej na koncie, jesteś również właścicielką domu, w którym się urodziłaś – dokończyłem wymienianie. Oczy Sha zrobiły się kwadratowe. – Więc ja… mam dom?! Mój własny?! Dom… w którym się urodziłam?! Gdzie… gdzie on jest? – Zachłysnęła się głęboko. Jej potrzeba chociażby minimalnej stabilizacji była ogromna, wiedziałem o tym od pewnego czasu. Dom wydawał się jej takim symbolem normalności. – Właśnie w nim mieszkamy – oznajmiłem spokojnie. – Cooo?!!! – krzyknęli razem. – Tak, kochanie, Soleil Couchant należy do ciebie, tak jak wcześniej należało do Amee. Dostała go w prezencie od Michela. Zaprojektował ten dom specjalnie dla niej. – Ja… ja nie wiem, co powiedzieć… – Oszołomiona Sha spoglądała raz na mnie, raz na Daniela. – Wróciłam do korzeni… Dlaczego się temu nie sprzeciwiłeś? To przecież zwiększa zagrożenie wykrycia… – Nie miałem prawa, córeczko. To główna wytyczna twojej mamy. Zawsze mieliśmy udawać się do miejsca, które ty wybierzesz, choćby wydawało się niedorzeczne i niebezpieczne. Tym razem zdecydowałaś się na Cannes, bez chwili zawahania, więc tak musiało się stać. – Ale… to jest mój dom… taki prawdziwy! Coś, czego nie miałam od czternastu lat, tato! Dlaczego mi nie powiedziałeś?! Ze smutkiem spojrzałem w jej oczy. – Bardzo chciałem ci powiedzieć. Ale przecież nie mogłem. Skoro zdecydowałem się na opcję nieinformowania cię o twoim dziedzictwie i pozostawienia cię w nieświadomości możliwie jak najdłużej, musiałem trzymać się tego do końca, do momentu ujawnienia się twoich mocy. Dlatego tak często pytałem o twoje sny i o to, czy nie przyśniło ci się jakieś imię. – No… tak… – przyznała mi rację. – Czy to właśnie tutaj odbyła się walka z Asasynami? Czy w Soleil Couchant zginęli mój… ojciec
i najprawdopodobniej moja mama? – zapytała, wbijając we mnie wzrok. Wiedziała, że tak, ale widocznie potrzebowała mojego potwierdzenia. Pokiwałem głową, patrząc na nią z żalem. We mnie ta strata wywoływała ciągle nieukojoną rozpacz. Straciłem… chyba na zawsze… największą miłość mojego życia, a także najlepszego przyjaciela. Już jakiś czas temu przestałem wierzyć podszeptom serca, które omamiały mnie wizją żywej Amee. Bo przecież gdyby żyła, znalazłaby nas już dawno. Ale iskra nadziei i tak zapalała się we mnie od czasu do czasu. – Zaskoczyli nas – kontynuowałem z bólem. – Ledwie pierwsze znaki namierzania pojawiły się na niebie, dając nam sygnał, że rozpoczęli przeszukiwanie tego terenu, gdy Amee poczuła, że się zbliżają. Na szczęście twoje rzeczy leżały już spakowane w małym plecaczku. Twoja mama, gdy tylko zobaczyła złowrogi symptom, pobiegła przygotować cię do opuszczenia miasta. Nawet przez sekundę nie chciała ryzykować twojego życia. Nakazała mi zabrać cię natychmiast i wywieźć w bezpieczne miejsce. Ona z Michelem mieli dotrzeć do nas za kilka dni, kiedy już załatwiliby najważniejsze sprawy i spakowali rzeczy. Zwykle po pojawieniu się na niebie śladu Asasynów zostawało kilka dni na ewakuację. Nie tak łatwo przecież znaleźć dwie, trzy osoby w dużym mieście. Poza tym Czarni wydzielali bardzo specyficzny zapach, który czuli tylko obrońcy i córki Lilith. Ten zapach pozwalał nam zlokalizować ich drogi poszukiwań. – Jaki to zapach? Do czego podobny? – zapytała natychmiast moja ciekawska córeczka. – I co to za znak? – Pachną bardzo… interesująco. Ta woń do złudzenia przypomina wanilię, wymieszaną z cynamonem. A to „coś” na niebie to naprawdę piękne zjawisko. Jak gdyby kula, wypełniona tęczowymi kolorami, pękła nagle, rozpraszając promieniście kalejdoskop barw wokół ciemnego środka. Choć wygląda to zachwycająco, wolałbym jednak już nigdy nie widzieć znaku namierzania. – Nie widziałam nigdy czegoś takiego, tato. Nikt nawet nie wspomniał o takim zjawisku. – Ludzie tego nie widzą, tak samo jak nigdy nie dojrzą Czarnych Aniołów, nawet gdyby przelecieli tuż nad nimi. Tylko córki Lilith i obrońcy widzą ich, a także ich zwiastuny, i czują wydzielany przez ich
ciała aromat. – Coś mi się tu nie zgadza! Przecież kiedy mordowali ludzi w moich snach, oni ich widzieli! – zareagowała natychmiast Shaohami. – Tak, bo oni wtedy chcieli, aby ich widziano. Ujawniali się z premedytacją. – To wszystko jest takie… trudne… – przez chwilę szukała właściwego słowa. – Takie nierealne. Ale opowiadaj, proszę, co stało się później. – Nigdy nie zapomnę, jak panicznie gnałem za Amee do domu, kiedy poczuła ich obecność w pobliżu. Spałaś wtedy spokojnie w swoim łóżeczku, a Michel cię pilnował. Nie było czasu dosłownie na nic. Twoja mama wpadła do pokoju i krzyknęła przeraźliwie: „Michel, natychmiast biegnij po miecze i czekaj w salonie!”. Wybiegł jak szalony. Amee podała mi twój plecak i – całując cię gorąco po twarzy – włożyła w moje ramiona. „Wsiadaj do samochodu, jedź i nie zatrzymuj się, dopóki nie poczujesz się bezpieczny! Nie waż się wracać tu i sprawdzać, co się z nami stało!” – nakazała. „Jeśli przeżyję, sama cię znajdę. Biegnij i nie oglądaj się za siebie. Kocham cię, Nat… bardzo”. Popchnęła mnie mocno w kierunku drzwi, nie dając możliwości zareagowania na jej słowa. Poczułem jeszcze jej dłoń, gdy wciskała mi kluczyki od samochodu. Potem pobiegła do Michela, a ja na złamanie karku rzuciłem się do garażu. Gdyby nie regularne ćwiczenie podobnych scenariuszy, pewnie mógłbym spanikować, ale tak działałem prawie jak automat. Zapięcie cię w dziecięcym foteliku trwało sekundy, a potem na pełnym gazie gnałem w stronę otwartej już bramy. Kiedy ją mijałem, usłyszałem łopot skrzydeł tych potworów! Mieliśmy szczęście! Nie dostrzegli nas! Zatrzymałem się dopiero późną nocą, kiedy w samochodzie zapaliła się dioda rezerwy paliwa. Zjechałem na najbliższą stację benzynową, a potem do sąsiadującego z nią hotelu. Prawie nieświadomie znaleźliśmy się na terenie Szwajcarii i tam zostaliśmy przez pierwsze dwa lata. Wystarczyło, że w hotelu pokazałem ci mapę, a ty natychmiast wskazałaś palcem miejscowość. Zurich. Wskazałaś Zurich! Jakbyś wiedziała, że tam właśnie powinniśmy się zjawić. Kiedy przeczytałem list, który znalazłem w twoim plecaczku, aż oniemiałem z wrażenia. Amee napisała w nim, że jeśli go czytam, to znaczy, że stało się coś
złego. Nakazała mi zgłosić się jak najszybciej pod pewien adres, który widniał na dołączonej wizytówce. A ten adres znajdował się właśnie w Zurichu! Wyobrażasz to sobie, kochanie?! Wiedziałaś, że tam powinniśmy się znaleźć! Dwuletnie dziecko! Od tego momentu, nawet gdybym wcześniej miał jakiekolwiek wątpliwości co do siły twojej intuicji, zacząłem w nią święcie wierzyć. Przez wiele dni nie mogłem otrząsnąć się z szoku! Okazało się, że to zaufana kancelaria prawnicza twojej babci i mamy. Właśnie z tymi prawnikami rozmawiałem przez telefon. Amee zabezpieczyła się podwójnie. Podała mi ich numer na wypadek najgorszego, a dodatkowo wsadziła do twojego plecaczka ich wizytówkę. W tym przytulnym gabinecie czekały na nas gotowe dokumenty, pieniądze i karty kredytowe. Amee zacierała wszelkie ślady! Oficjalnie to ja byłem teraz twoim ojcem i prawnym opiekunem twoim i twojego majątku. Mogłem z niego korzystać w każdej chwili, gdy uznałem to za niezbędne. Musiałem jednak za każdym razem powiadamiać prawników o takiej potrzebie. Tylko wtedy mogłem uzyskać dostęp do skrytki z tymi niewyobrażalnymi bogactwami. Nigdy nie skorzystałem z tej możliwości. Nie było takiej potrzeby. Gotówka, którą Amee zdeponowała na koncie, wystarcza nam do tej pory. Wszystkie te unikatowe kamienie, o których wiem tylko z opowiadań twojej mamy, leżą nienaruszone w skrytce. Ty, skarbie, masz do niej nieograniczony dostęp. Wystarczy, że podasz hasło, które… i tak doskonale znasz. – Postanowiłem już teraz zdradzić jej tę ważną informację. – Znam? – Sha ze zdumienia otworzyła oczy szeroko. – Tak, kochanie. Pamiętasz na pewno wierszyk, którego cię nauczyłem i który powtarzałaś przez wiele lat. W nim znajdziesz je bez problemu. – TEN wierszyk?! O tajemniczej skrzyneczce? Pokiwałem głową twierdząco. – Ja… nie mogę… ale sprytnie to wymyśliłeś! Tylko jak miałabym trafić do tego banku, gdyby coś ci się stało? – zapytała. – Przez prawników, o których przecież wszystko wiesz. – No tak, jakie to proste. A co by się stało z tymi kamieniami, gdybyśmy zginęli obydwoje? – zaciekawiła się.
– Wróciłyby do twojej babci. – To ona żyje?! Czemu mnie nie znalazła? – Moja córeczka wyglądała na wzburzoną. – Nie wiem, może sama miała kłopoty. Po tym, jak podjęła się zadania odwracania uwagi Czarnych od ciebie i Amee, nie miałem z nią więcej żadnej styczności. Widziałem ją tylko podczas twojego porodu, a zaraz potem wyjechała, jak sama powiedziała, „wypuszczać moc”. – Poświęciła się dla nas? – Tak. Zbyt wiele energii gromadziło się wokół ciebie i twojej mamy, a na początku nie wiedzieliśmy dlaczego. Dopiero za jakiś czas okazało się, że ty emanujesz uzdrawiającą mocą. To zagrażało wykryciem naszej czwórki o wiele szybciej. Wiem tylko, że przez parę miesięcy Amee śmiała się z urządzanych przez twoją babcię „sabatów czarownic”, jak to w żartach nazywała. Kilka córek Lilith zbierało się w jednym miejscu, wypuszczało swoją energię, by ściągnąć uwagę Asasynów, i zaraz szybciutko się rozpraszało. Później Amee już nic nie mówiła na ten temat, no a potem… wiesz, co się wydarzyło. – Więc mama przez cały czas miała kontakt z babcią? – Miała kontakt z babcią i wszystkimi córkami Lilith! – Nadszedł czas wyjawienia Shaohami następnej, bardzo ważnej informacji. Chyba wyczuła powagę sytuacji, bo kurczowo ścisnęła dłoń Daniela i cała się spięła. – To właśnie przyjęcie dziedzictwa, wymówienie imienia, które pojawia się we śnie, powoduje, że wszystkie potomkinie łączą się ze sobą. Nie wiem, jak mogę ci to wytłumaczyć, skarbie. Chyba tylko powtarzając słowa twojej mamy. Podobno zawsze, gdy tego chciała, pojawiała się w jej głowie taka… mapa, na której żarzyły się światełka energii jej sióstr. Aby porozumieć się z nimi, wystarczyło skupić się na danym światełku. Ale tylko podczas przyjmowania dziedzictwa wszystkie te kobiety pojawiały się przy swojej nowej siostrze, by powitać ją w rodzinie. Oczywiście tylko w jej umyśle. – Ale abstrakcja! Totalna! – Sha wypuściła głośno powietrze z płuc. – I ja też mam tak mieć? – Normalnie tak by to wyglądało… ale w twoim przypadku nie mamy do czynienia ze zwykłym przyjęciem dziedzictwa… tylko z połączeniem… wchłonięciem w siebie ducha pramatki! I choć
wszystkie jej córki wiedziały, że kiedyś to się zdarzy, i pragnęły jej powrotu z całego serca, nie miały pojęcia, w jaki sposób nastąpi zjednoczenie i co stanie się z wybranką. – Bardzo chciałem przekazać mojej córeczce krzepiące wieści, ale przecież nie mogłem jej okłamywać w najważniejszych dla nas wszystkich sprawach. – No to nieciekawie! – stwierdziła poważnie. – I jak tu się nie bać? – Może twoja pramatka coś ci podpowie w następnych snach – odezwał się Daniel. – Chciałabym. Bardzo bym chciała. Taka niepewność odbiera mi siłę. Na szczęście nadal czuję, że postępuję właściwie, i to mnie pociesza – dodała trochę weselej. Nagle dostrzegłem, że mocno się spięła, jakby coś wyczuła. Natychmiast postawiłem swój organizm w stan pełnej gotowości. – Chris się zbliża! – powiedziała zaskoczonym tonem. Spojrzałem w kierunku parkingu i dostrzegłem jaśniutkie włosy młodego Lefevre’a.
ROZDZIAŁ III Chris
Obudziłem się wyjątkowo wcześnie. Dochodziła dopiero siódma, tak więc do śniadania miałem dobrze ponad godzinę. Czas na przygotowanie się do spotkania z ojcem wydawał się co najmniej wystarczający. Przed snem jeszcze raz przeanalizowałem cały wczorajszy wieczór i doszedłem do jedynego słusznego wniosku: przyszedł czas na samodzielne kierowanie swoim życiem. Rozsądek podpowiadał jednak wyraźnie, by przed podjęciem ostatecznej decyzji porozmawiać z dziadkiem. Jego mądre rady zawsze pomagały mi postępować właściwie. Dlatego teraz, bez ociągania, wybrałem numer jego komórki. Znając przyzwyczajenia seniora rodu de Roquet, można się było spodziewać, że o tej porze spaceruje pomiędzy krzewami winorośli, sprawdzając, czy wszystko w porządku z jego roślinami. Odebrał prawie natychmiast. – Mój kochany wnuczek już nie śpi i dzwoni do mnie? Najwyraźniej coś ważnego się wydarzyło – przywitał mnie pełnym werwy tonem. – Słucham więc, o co chodzi? – O moją autonomię, dziadku – odparłem wprost, bez żadnego kluczenia. – Tatusiek dopiekł ci na całego? – Natychmiast zorientował się w sytuacji. – O tak! Wczoraj przekroczył wszelkie dopuszczalne granice, i to przy dziewczynie, która jest dla mnie bardzo ważna. Zaskoczyłem go tą wiadomością, bo aż głośno sapnął. Dziadek doskonale wiedział, że w najbliższym czasie nie zamierzałem angażować się uczuciowo, a tu podałem mu taką deklarację zaangażowania. – A, to już poważniejsza sprawa. W takiej sytuacji wolałbym z tobą porozmawiać osobiście. Ale w najbliższych dniach raczej nie dam rady zjawić się w Cannes. Może pod koniec przyszłego tygodnia? – zaproponował natychmiast.
– Nie chcę czekać tak długo. Muszę załatwić to jak najszybciej – wyjaśniłem mu porywczo. – A może mógłbym wpaść do ciebie i babci na dzisiaj i jutro? Mielibyśmy więcej czasu na poważną rozmowę. – Chris, po co w ogóle pytasz mnie o zgodę? Wiesz, że zawsze jesteś tutaj mile widziany. Twoje odwiedziny to dla mnie największa przyjemność, dla babci też. Nawet nie wiesz, jak się ucieszy. Pewnie zaraz zabierze się do pieczenia twoich ulubionych razowych bułek z brzoskwiniami i budyniem. – Dziadek aż tryskał radością. Przynajmniej tam zawsze czekało mnie spontaniczne, pełne miłości powitanie. – Przydadzą mi się do odreagowania rozmowy, którą muszę przeprowadzić przy śniadaniu. – Wstrzymaj się ze wszelkimi mocnymi argumentami, Chris. Chwilowo z nim nie zaczynaj, dopóki nie porozmawiamy i nie ustalimy wspólnie najlepszej strategii. Dam znać Jacques’owi, by zjawił się po popołudniu. Myślę, że we trójkę ustalimy coś mądrego. Co ty na to, wnusiu? – Tak chyba będzie najlepiej. Zbieram się zaraz po śniadaniu i jadę do was. Powinienem dotrzeć przed południem – powiedziałem energicznie, ucieszony perspektywą spędzenia kilkunastu godzin w mojej ulubionej winnicy z kochającymi mnie ludźmi. „Sha pewnie też byłaby zachwycona tym miejscem” – pomyślałem. Tak bardzo chciałbym zabrać ją ze sobą. Poczułem to tak mocno, że aż mnie to zaskoczyło. Mój organizm najwyraźniej bardzo jej potrzebował i nie przejmował się moimi oporami. Wbrew logice wyrywał się do niej, choć przecież rozstaliśmy się dopiero kilka godzin temu. „Wstąpię do niej po drodze do dziadka” – postanowiłem i od razu poczułem się wspaniale. Przestałem się stresować trudną, poranną rozmową. Przed oczami wyobraźni stanął mi obraz tego cudnego zjawiska, uśmiechającego się do mnie i kojącego moje nerwy niezwykłym, gorącym dotykiem. Zrelaksowany samym tylko wspomnieniem, wstałem z łóżka i rozpocząłem przygotowania do nowego dnia. Najpierw do śniadania, a później do wyjazdu. Zabrałem kilka najpotrzebniejszych rzeczy i wrzuciłem je do małego neseseru. W międzyczasie zadzwoniłem do
Nicolasa Angusa, by uprzedzić go o dwudniowym wyjeździe. Chociaż dzisiaj nie miał dyżuru, od razu oświadczył mi, że to on ze mną pojedzie. Podziękowałem mu, że dla mnie zmienia swoje plany, i bardzo go tym podziękowaniem zaskoczyłem. Od kiedy Sha zwróciła mi uwagę na krzywdę, jaka go spotkała, stał mi się jakiś bliższy. Jakbym chciał mu chociaż trochę zrekompensować zło, które go dosięgło. Dzięki niej zacząłem bardziej zwracać uwagę na otaczających mnie ludzi i raz na zawsze zrozumiałem, że odpowiedzialność za swoje czyny powinna stać się moim priorytetem. A w momencie, gdy przejmę swoją własność, powinna wzrosnąć do maksimum. Zrelaksowany, myśląc o moim przepięknym, dobrym duszku, zszedłem na śniadanie. Trójka głównych domowników siedziała już przy stole w jadalni. Dzwoniącą w uszach ciszę przerywały jedynie odgłosy używanych sztućców. Choć zegar pokazywał punkt ósmą, byli już w trakcie jedzenia. Musieli zacząć kilka minut wcześniej i nie czekali na mnie, jak bywało do tej pory. – Dzień dobry wszystkim – powiedziałem spokojnym głosem, sadowiąc się w międzyczasie na krześle. – Dzień dobry, Chris – odpowiedziała mi Weronique, a ojciec mruknął coś niewyraźnie. Za to Jean-Claude patrzył na mnie bez słowa. Jego wzrok zdecydowanie mi się nie spodobał. Emanował ewidentną wrogością. Chyba tylko dlatego, że nie spodziewałem się tak jawnej manifestacji nieprzyjaznych uczuć, ze zdumienia nie potrafiłem oderwać od niego oczu. Ochłonąłem dopiero po chwili, ale natychmiast postanowiłem pokazać mu, co czuję do brata, który mnie nienawidzi. Pogardę! Widocznie zrobiłem to wystarczająco wyraźnie, bo zmieszał się i po chwili spuścił oczy. Usatysfakcjonowany tym małym zwycięstwem, sięgnąłem po dzbanek z sokiem pomarańczowym i nalałem sobie pełną szklankę. Jedliśmy w pełnej napięcia, dziwacznej ciszy, która tym razem wcale mi nie przeszkadzała. Wolałem to od sztucznych, wymuszonych rozmów lub ciągłego czepiania się mojej osoby. Jedno było pewne – wcześniej czy później ojciec ją przerwie, wracając do wczorajszych wydarzeń. O dziwo, poczekał, aż skończyłem jeść, mimo że on sam i reszta odstawili swoje talerze już wcześniej. Dopiero gdy personel
opróżnił stół i zostawił nas samych, odezwał się: – Raczyłbyś mi wytłumaczyć swoje wczorajsze postępowanie? – powiedział twardo swoim zwykłym, surowym tonem. – A o co konkretnie ci chodzi, tato? – zapytałem spokojnie. – Dlaczego ubliżyłeś mi w obecności tej panny? – Czym?! – Popatrzyłem na niego zdumiony. – Swoimi czynami i słowami! Nie rób ze mnie wariata! – To już nie brzmiało spokojnie. – Nie, ojcze, to ty zachowywałeś się niewłaściwie i niekulturalnie, a ja jedynie powstrzymałem twój nietakt i słowną agresję. – Zdecydowany, ale wyciszony głos smagał go jak batem. – Jesteś bezczelny! – rzucił rozjuszony. – Wcale tak nie uważam. I proszę cię, tato, byś nie podnosił na mnie głosu bez powodu. Jestem dopiero co po śniadaniu i chciałbym w spokoju strawić jedzenie. Nie zależy ci chyba na tym, żebym nabawił się wrzodów? – Chcę usłyszeć, co znaczyło to ostentacyjne upominanie się o swoją własność! – kontynuował ojciec, nie zwracając uwagi na moje słowa. – Nie muszę się o nic upominać. To po prostu jest moja własność, i tyle. Właśnie zdecydowałem się ją przejąć. Może mogłem poczekać do stycznia, ale, niestety, swoją agresją doprowadziłeś mnie do takiej decyzji. Już dłużej nie chcę być zmuszany przez ciebie do robienia rzeczy wbrew sobie. Postanowiłem o siebie zawalczyć. – Nadal mówiłem spokojnie, patrząc ojcu w oczy. – Aha! Więc jestem złym ojcem, tyranem, spod którego władzy zamierzasz się teraz wyrwać! – stwierdził zdenerwowanym tonem. – A może zamierzasz wyrzucić mnie ze swojego domu? – Wyraźnie zaakcentował „swojego”. – Nie, tato. Nie jesteś ani złym ojcem, ani tyranem. Jesteś tylko zbyt apodyktyczny i nie liczysz się z moim zdaniem, a tak być nie powinno. Musisz zacząć akceptować moją autonomię i moje, odmienne od twoich, potrzeby. I nie zamierzam wyrzucać cię ze swojego domu, bo jesteś moim ojcem, którego kocham i którego szanuję. Ponieważ nie spuszczałem wzroku z jego twarzy ani na chwilę,
dostrzegłem, jak bardzo zmieszał się, słysząc moje ostatnie słowa. – Więc co zamierzasz? – zapytał już spokojniej. – Jeszcze dokładnie nie wiem. Ale chciałbym, by pojawiło się tutaj trochę wolności, by znikła ta sztywność i lodowatość. Potrzebuję ciepłego, przyjaznego domu, w którym i my, i nasz personel poczujemy się dobrze. – Więc co?! Mam się spoufalać ze służbą? – oburzył się. – Dlaczego spoufalać? Wystarczy traktować ich po ludzku, a nie uważać za obywateli najniższej kategorii. Ale o tym i o innych sprawach porozmawiamy później. Teraz wyjeżdżam do dziadka. Wrócę jutro i wtedy możemy kontynuować naszą rozmowę. Wstałem od stołu, nie czekając, aż on podniesie się pierwszy. – Zamierzasz spiskować ze starym Roquetem za moimi plecami? – W żadnym wypadku, tato. Jadę porozmawiać z dziadkiem i prawnikiem. A o czym, wiesz przecież dokładnie. Zapewniam cię, że nie mam zamiaru robić niczego przeciw tobie. Twoja pozycja w rodzinie i w firmie pozostanie niezmienna. Tak jak powiedziałem: teraz chcę zawalczyć o siebie. Dominique Lefevre znów został zaskoczony na tyle, że już nie powiedział ani słowa. Siedział, wpatrując się we mnie bardzo uważnie, właściwie śledząc każdy mój ruch. Poszedłem do Weronique i cmokając ją delikatnie w policzek, powiedziałem: – Miłego weekendu, Weronique. – Dziękuję – odpowiedziała rozpromieniona. – Jedź ostrożnie, Chris, proszę. – Obiecuję. – Uśmiechnąłem się do niej. – Tato, Jean-Claude, do zobaczenia. – Do zobaczenia, synu – wycedził mój ojciec. Braciszek niestety nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Wiedziałem, że nie uda mi się zmienić naszego domu w przytulną, pełną ciepła przystań, ale musiałem próbować zmieniać na lepsze wszystko, co tylko możliwe. „Może Weronique mogłaby mi w tym pomóc” – przeleciało mi przez myśl. Od wczoraj patrzyłem już na nią inaczej, dotarło bowiem do mnie, w jakiej sytuacji się znalazła. Przed ślubem podpisała wszelkie możliwe umowy i intercyzy, odcinające ją od
majątku przyszłego męża na zawsze. Zrobiła to bez mrugnięcia okiem, udowadniając wszystkim, że chodzi jej o miłość Dominique’a Lefevre’a, a nie o jego pieniądze. Jeśli jej uczucia były prawdziwe, co wyraźnie sugerowała Sha, wpadła w niewolę mojego ojca, nie mogąc praktycznie stanowić o niczym, może z wyjątkiem decyzji o odejściu od niego. Chyba dlatego postanowiłem właśnie ją wciągnąć w „ocieplanie” naszego domu i pokazać ojcu, że to nie tylko piękna lalka, lecz całkiem mądra kobieta. – Zmiany, zmiany, zmiany… – zanuciłem sobie, wsiadając do mojego astona. – Ale najpierw Sha. Muszę jeszcze usłyszeć jej rady. Spojrzałem na zegarek. Właśnie minęła dziewiąta. „Pewnie pojechała już do garażu zostawić samochód Danielowi” – pomyślałem. Wyjeżdżając za bramę, zatrzymałem się przy bmw Nicolasa. – Na chwilę wstąpimy do garażu Jacques’a – powiadomiłem go, nie chcąc zaskakiwać mojej ochrony i denerwować przed podróżą. Jechałem dosyć szybko, by nie minąć się z Sha. Na szczęście zastałem ją jeszcze na placu. Rozmawiała z Danielem i na mój widok zrobiła zatroskaną minę. Pewnie pomyślała, że rano wydarzyło się coś nieprzyjemnego. Nie umknęło mi niezadowolenie na twarzy Daniela. Rozumiałem faceta bardzo dobrze. Gdyby mnie ktoś przeszkadzał w rozmowie z tą bladooką istotą, zrobiłbym pewnie jeszcze gorszy grymas. Natychmiast ruszyła w moją stronę i wyraźnie widziałem jej niepokój. Nie chciałem jej denerwować, więc szybko wysiadłem i przywitałem się z nimi swobodnie, wyjaśniając od razu powód mojego przyjazdu. Rozpromieniona, słuchała z uwagą, o czym mówię. Reagowała spontanicznie na wszystko, co mnie dotyczyło, i to ogrzało mi serce tak bardzo, że natychmiast zapomniałem o nieprzyjemnym poranku. Z wdzięcznością ucałowałem jej dłoń, przy okazji otrzymując od niej następną dawkę tego niezwykłego, kojącego gorąca, którym emanowała. Najchętniej nie puściłbym jej dłoni już wcale, ale przecież nie miałem wyboru. Nie zastanawiając się długo, wyciągnąłem rękę do Daniela, witając się z nim po męsku. Już patrzył na mnie normalnie, nawet z wyraźnym zaciekawieniem. Moja enigmatyczna dla niego wypowiedź
mocno go zainteresowała. Nie miałem jednak czasu na wyjaśnienia, ponieważ chciałem jak najszybciej dotrzeć do winnicy. Zaproponowałem więc tylko Sha, że odwiozę ją do domu. Chciałem jeszcze raz usłyszeć, co ona sądzi o całej tej aferze i jak powinienem wszystko rozegrać. Zgodziła się od razu. – Pewnie. W takiej obstawie na pewno bezpiecznie dotrę do domu – powiedziała z uśmiechem i pomachała Nicolasowi, domyślając się, że to on mnie ochrania. Przez ciemne szyby wprawdzie niewiele było widać, lecz miałem pewność, że ona go w jakiś sposób wyczuwa. Okno samochodu zostało natychmiast opuszczone i dostrzegłem w nim oblicze mojego ochroniarza. Nie spodziewałem się jednak, że do tego stopnia jest pod urokiem Sha, choć właściwie nie powinienem być aż tak zaskoczony widokiem rozpromienionej twarzy wycofanego od kilku lat Nicolasa. Ta czarownica zaczarowała przecież każdego w pobliżu. Ale dopiero teraz, pierwszy raz w życiu, zobaczyłem jego uśmiech i pewnie dlatego prawie zbaraniałem z wrażenia. Daniel, widząc minę Nicolasa, nie omieszkał skomentować tej sytuacji, i to nadzwyczaj trafnie: – To stworzenie mąci nam w głowach równo – powiedział rozbawiony. – Żebyśmy tylko nie musieli wziąć się za łby. Za chwilę usłyszałem epitet, który rozśmieszył mnie prawie do łez. – Kozi bobek – dostało się Danielowi. – Co to za odzywka? – zapytałem od razu. – A takie tam… nasze hasło. Przywołuję nim tego pięknisia do porządku. – Patrzyła na Daniela z przyjemnością i ciepłem w oczach, co – o dziwo – wcale mi nie przeszkadzało. Wydawało mi się całkiem naturalne. – Niezłe hasło – stwierdziłem. – Ja też chcę mieć jakieś – zamarudziłem, udając naburmuszonego dzieciaka, któremu odmawiają cukierka. Spojrzała na nas, kręcąc z politowaniem głową, i ze złośliwą minką dowaliła rodzajowi męskiemu: – A słyszeliście może takie hasło, że facet rozwija się do piątego roku życia, a potem już tylko rośnie? Kiedy równocześnie z Danielem parsknęliśmy śmiechem, jeszcze raz pokręciła głową, dając nam znać, co o nas myśli, i wsiadła do mojego
samochodu. Śmiejąc się, już całkiem odprężony, podałem Danielowi dłoń na pożegnanie, a on uścisnął ją serdecznie i powiedział: – Jedź ostrożnie, Chris. Ten smok prawie nie ma ograniczeń, ale ty musisz go powstrzymać. A kto mógł lepiej znać mój samochód niż on?! Doskonale zdawał sobie sprawę, jaka bestia drzemie pod maską. – Wiem – odpowiedziałem. – Rozwaga najważniejsza. I taka była prawda. Teraz, gdy ta wspaniała dziewczyna dodała mojemu życiu blasku, kiedy działo się tyle ważnych spraw, nie mogłem pozwolić sobie na szczeniackie popisy. Zamierzałem jechać bezpiecznie, zbytnio nie szarżując. Ledwo wsiadłem do samochodu, moja piękna pasażerka z dziecięcą ciekawością zapytała mnie, o co chodzi. Od razu, bez kręcenia, powiedziałem, jak bardzo chcę usłyszeć jej zdanie na temat przejęcia udziałów dziadka. Jakoś tak podświadomie wyczuwałem, że poradzi mi dobrze. W pierwszej chwili wzbraniała się, twierdząc, że nie zna się na sprawach biznesu, ale w końcu powiedziała, co według niej byłoby dla mnie najlepsze. Uważała, że nie powinienem na razie przejmować udziałów dziadka, tylko rządzić firmą razem z nim. Idąc jej tokiem rozumowania, pojąłem, że chodzi o pierwszy okres, w którym – będąc jeszcze nie do końca zorientowanym w sprawach firmy – bez przyjaznej i pomocnej ręki mógłbym popełnić błędy. Tak przynajmniej ją zrozumiałem. Ten argument wydawał się bardzo mądry. Choć przez te półtora roku starałem się zdobyć jak najwięcej informacji o działalności Lefevre Industrial, to znałem właściwie tylko teorię. Brakowało mi praktyki i, przede wszystkim, doświadczenia. – A co z wystąpieniem o moją własność? – zapytałem. – Przydałoby się utrzeć nosa twojemu ojcu – powiedziała po chwili zastanowienia. Zalazł jej za skórę wystarczająco, żeby straciła do niego sympatię. Zdecydowanie nie chciała, bym tolerował ojcowskie, agresywne kierowanie moim życiem. – Ja na twoim miejscu wolałabym stanowić o sobie jak najwcześniej – stwierdziła bardzo zdecydowanie. A później usłyszałem coś, co dodało mi skrzydeł. Wiedziałem, że powie coś fajnego, ponieważ oczy zamigotały jej łobuzersko. – Nie ma ryzyka, że odbije ci palma, bo przecież jesteś mądrym i wspaniałym facetem,
mój aniele. Niby żartobliwie, ale pochwaliła mnie z całkowitym przekonaniem. W jej ustach zabrzmiało to jak pewnik. Z wrażenia przyhamowałem przed jej bramą zbyt gwałtownie. – Wierzysz we mnie? – zapytałem, pragnąc najbardziej na świecie, by potwierdziła. To przecież oznaczałoby, że ufa mi wreszcie tak, jak marzyłem. – Tak, wierzę – powiedziała bez zastanowienia, wydając się o tym przekonana. Widocznie wczorajsza szczera rozmowa wiele zmieniła w naszych relacjach. Tak jak chciałem, bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Przejęty jej zaufaniem, jej pewnością, powiedziałem: – Dziękuję, że zechciałaś mi pomóc w podjęciu tak ważnych decyzji. Patrzyła na mnie przenikliwie tymi niezwykłymi oczami, sięgając prawie mojej duszy. I właśnie tak było mi dobrze. Tego potrzebowałem. – To ja dziękuję, że zapytałeś mnie o zdanie – powiedziała poruszona. – Pamiętaj tylko, proszę, załatw wszystko tak, by nie zrobić sobie z ojca wroga. Ja też tego nie chciałem. Choć ten facet wybitnie starał się uprzykrzyć mi życie, i tak go kochałem. Był przecież moim ojcem i na swój surowy, zasadniczy sposób kochał mnie również. Jak do tej pory nie wyrządził mi nigdy żadnej krzywdy i dbał o mnie tak, jak umiał. Powiedziałem jej o tym, a wtedy ona dotknęła mojej dłoni, przeszywając mnie, jak prądem, tą gorącą energią, emanującą z jej wnętrza. I znów wypowiedziała przewspaniałe słowa: – Pamiętaj, co powiedział Daniel: jedź ostrożnie. Jesteś zbyt cenny, Chris. – Dla ciebie też? – odważyłem się zapytać. Wpatrywałem się w nią intensywnie, czekając na tę bardzo ważną odpowiedź. – Przede wszystkim dla mnie – odpowiedziała z całkowitą szczerością i natychmiast wysiadła z samochodu, zostawiając mnie kompletnie rozanielonego. Nie odrywałem od niej wzroku, kiedy podeszła do bmw
i rozmawiała przez chwilę z Nicolasem ani później, gdy uchyliła bramę i wcisnęła się przez szparę do środka. Dopiero gdy duża żelazna brama zasłoniła mi jej widok, wycofałem się z podjazdu i ruszyłem w kierunku autostrady. Aż do Montpellier prowadziła idealnie utrzymana A8 i A9, a później pozostawał tylko dwudziestokilometrowy odcinek bocznej drogi, wiodącej do olbrzymiej winnicy i starego zamczyska zwanego Castle Noir, czyli od kilkuset lat głównej siedziby rodu de Roquet. A ponieważ deklarowałem rozwagę, na miejsce dojechałem po dwóch i pół godzinie. Nie dałem mojemu smokowi poszaleć, więc tylko mruczał cichutko, sunąc po prostej drodze jak po maśle. Dobra muzyka na rewelacyjnym sprzęcie i piękne krajobrazy sprawiły, że podróż minęła wyjątkowo przyjemnie. Dlatego kiedy wjechałem na teren winnicy, z radości miałem ochotę odtańczyć jakiś szalony taniec. „Gdyby Sha przyjechała tu ze mną, świat zmieniłby się w raj” – pomyślałem z rozmarzeniem. „To się chyba nazywa uzależnienie” – zaśmiałem się w myślach ze swojego zauroczenia. Podjechałem powoli pod główną siedzibę rodu de Roquet i z przyjemnością spojrzałem na piętnastowieczne ciemne mury zamku. Otoczony pięknym ogrodem, chlubą mojej babci, prezentował się bajkowo. W oknie głównej wieży brakowało tylko księżniczki z długim warkoczem, machającej do mnie białą chusteczką. Księżniczki wprawdzie nie dostrzegłem, ale za to machała do mnie księżna, czyli moja ukochana babcia, która najwyraźniej czekała na mój przyjazd niecierpliwie. Tutaj zawsze witano mnie z miłością. Nawet służba cieszyła się na mój widok. Tu nie musiałem udawać idioty, który nie zauważa obecności personelu. Mogłem z nimi rozmawiać i nikt mnie za to nie ganił. Prawie cała służba pracowała w zamku od bardzo dawna i traktowano ją przyjaźnie. Sprawdzeni ludzie od lat mieli zaufanie moich dziadków. – Chris, kochany! Tak się cieszę, że przyjechałeś! – Babcia uścisnęła mnie serdecznie. – Dziadek zaraz przyjdzie. Dzwoniłam do niego, że już podjeżdżasz. Od dwóch godzin siedzi w stajni, bo jego ukochana Roxi zaczęła kuleć i weterynarz szuka przyczyny. A wiesz, jak to dziadek, przy wszystkim musi być osobiście. – Mówiąc o swoim mężu, zawsze wyglądała na szczęśliwą. Uwielbiałem tę ich miłość.
– Bez dziadka przecież cały świat przestałby istnieć – zaśmiałem się. – Wszystko musi być pod jego kontrolą. – No właśnie – zamarudziła. – Czasami zapominam, jak wygląda. Ale wchodź, kochanie, do środka. Twoją ochroną zajmie się Louis – powiedziała, machając rękę na przywitanie Nicolasowi i jego dwóm pracownikom. – Twój pokój jest już gotowy, czeka na ciebie. Idź szybciutko odświeżyć się po podróży i zaraz zejdź na dół. Kazałam przygotować lekki lunch z dużą ilością zieleniny, tak jak lubisz. – Dziękuję, babciu. Za dziesięć minut stawiam się w jadalni. Wdrapałem się po olbrzymich kamiennych schodach, prowadzących z wielgaśnego, pozostawionego w prawie oryginalnej wersji, holu. Moi przodkowie spoglądali na mnie ze starych obrazów, zawieszonych na kremowopiaskowych kamiennych ścianach w szeregu, ciągnącym się przez całą drogę do pokoju. Zwykle witałem się z nimi po kolei, mijając ich portrety i wymawiając ich imiona. Tej zabawy nauczyła mnie mama, przy okazji opowiadając mi stare historie naszego rodu. Nie dało się nie zauważyć, że ród de Roquet wyróżniał się wyjątkową urodą. Wszystkie kobiety miały delikatne, subtelne rysy, a mężczyźni z reguły byli wysocy i szczupli. Tak jak mój dziadek. Mimo swoich sześćdziesięciu pięciu lat trzymał figurę młodego mężczyzny. Szczupły i wysportowany, przegoniłby z pewnością większość młodych, dla których maksymalnym wysiłkiem, jaki wykonywali, były ruchy myszką lub palcem po ekranie. Od dawna czułem do niego ogromną wdzięczność za to, że zrobił ze mnie prawdziwego, silnego faceta. Nie pozwolił, bym stał się rozpieszczonym, bogatym bachorem, któremu wszystko podsuwają pod nos. Dzisiaj przywitałem się z moimi przodkami trochę pobieżnie, wołając: – Witajcie, moi wspaniali Roquetowie. Znów was odwiedzam. Niestety tylko do jutra. Może ktoś z zewnątrz, widząc mnie gadającego do obrazów, pomyślałby z obawą o stanie mojego mózgu, ale miałem to gdzieś. Zwisało mi i powiewało, co inni o mnie sądzą. A zwłaszcza obcy. To nonszalanckie podejście dostałem w spadku po mamie i dziadku.
– Cześć, Eleonor – przywitałem się z moją ulubioną prapraprababką, piękną blondynką, której portret wisiał w moim pokoju po lewej stronie. Na wprost drzwi, jak zwykle, czekało na mnie olbrzymie, dębowe łoże z kunsztownie rzeźbionym wezgłowiem i masywnym baldachimem, a po prawej stronie, na kominku, stała kolekcja zdjęć mojej mamy, dziadków i moich. Znalazło się tam też miejsce dla zdjęcia całej naszej czwórki, zrobionego przed głównym kominkiem w sali balowej. Wszyscy mieliśmy sztuczne, pozowane miny, udając wtedy udzielne księstwo. Ale w naszych oczach błyszczało rozbawienie. Z wyjątkiem oczu mojego brata… Teraz, gdy Sha zwróciła mi uwagę na jego wrogość, dostrzegałem coraz więcej nieprzyjemnych rzeczy wokół niego. Nawet tata miał śmiejące się oczy. Ale Jean-Claude patrzył w obiektyw ewidentnie złym wzrokiem. Nie mogło być inaczej, skoro fotografem był dziadek, którego mój brat szczerze nie cierpiał. Spontaniczny, niezwykle żywiołowy dziadek nie pieścił się ze starszym wnukiem i wyciągał większość jego niedociągnięć na wierzch, krytykując go i zmuszając do poprawy. Nie robił tego złośliwie ani agresywnie, obracając najczęściej jego gafy w żart, ale Jean-Claude zaczął go traktować jak wroga i nie chciał w ogóle przyjeżdżać do winnicy. Odstawiłem zdjęcie, wzdychając smutno. Nasza czwórka już nigdy nie zrobi sobie wspólnego zdjęcia. Wredny los odebrał mi osobę, która najmniej zasługiwała na odejście. Przepięknie określiła to Sha, mówiąc, że tacy ludzie powinni żyć wiecznie i roztaczać swoje dobro na innych. Zawsze potrafiła powiedzieć to, co trzeba, we właściwym czasie. Tak bardzo chciałem, żeby była tu ze mną. Na pewno spodobałby się jej zamek moich dziadków, stojący na niewielkim wzgórzu i zapewniający wspaniały widok na otaczające go łagodne wzniesienia, porośnięte winoroślą. Podszedłem na chwilę do okna, skąd widziałem dodatkowo gęsty, mieszany las, w którego środku błyskało błękitem maleńkie jezioro, a właściwie staw, jak twierdził mój dziadek. Ten sielski, piękny krajobraz działał kojąco na moją psychikę. Postałem chwilę rozmarzony, ale zaraz, nie ociągając się już dłużej, zszedłem do jadalni, gdzie wpadłem prosto w ramiona mojego dziadka. – Jedyna i najwspanialsza nadzieja de Roquetów – wykrzyknął
spontanicznie, tuląc mnie mocno. – Dziadku, co ty mówisz?! – zawołałem, bo pierwszy raz aż tak mocno okazał, że we mnie wierzy. – Prawdę, Chris, prawdę! – Wyglądał na wzruszonego. – A teraz mów, co ten sztywniak wykombinował. – Puścił mnie i pogłaskał po ramionach. – Wczoraj wieczorem, przy kolacji, przekroczył próg mojej wytrzymałości – odpowiedziałem wzruszony, podobnie jak on. Siedliśmy we trójkę do stołu, pięknie zastawionego starą, rodzinną zastawą. Trzy półmiski, wypełnione rewelacyjnymi sałatkami, którymi zawsze się tu zajadałem, pobudziły moje soki żołądkowe do intensywnej pracy. Pałaszując z apetytem, opowiadałem im wydarzenia wczorajszego wieczora. – I powiedziałeś mu, że w twoim domu od dzisiaj ty będziesz ustalał zasady? – Dziadek najwyraźniej był pod wrażeniem. – A co on na to? – Zamurowało go kompletnie. A jeszcze wychodząc, moja znajoma powiedziała mu, i to bardzo ostrym tonem: „Zostawimy otwarte drzwi, panie Lefevre, aby mógł pan odgonić od siebie te brudne myśli”. – O ja cię kręcę! – Roześmiał się, zadowolony. – Już ją lubię. Tak dopiec Dominique’owi! Musisz koniecznie przywieźć ją tutaj. Uwielbiam kobiety z charakterem. – Spojrzał wymownie na babcię, która udawała, że nic nie słyszy. – W tym przypadku to najsilniejszy charakter, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia. Oczywiście mówię o kobietach. – Uśmiechnąłem się rozmarzony. – No, no! – Dziadek pokiwał głową, wyraźnie kontent. – Ale się porobiło. Jak tak dalej pójdzie, to kobiety zaczną rządzić światem – dodał i roześmiał się spontanicznie. Po chwili jednak spoważniał. – Umówiłem Jacques’a na czternastą – poinformował mnie. – Wcześniej nie mógł. Wytłumaczyłem mu, o co chodzi, więc przyjedzie już z gotowymi papierami. Od razu możemy przepisać moje udziały na ciebie. – Nie, nie – zaprotestowałem. – Tej jednej rzeczy nie zrobimy. – Dlaczego? – Zdziwienie dziadka rozśmieszyło mnie. Jego duże,
niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z lekkim osłupieniem. – Myślałem, że chcesz mu dać nauczkę. – Jeszcze wczoraj byłem na to zdecydowany, ale ktoś przedstawił mi trochę inny punkt widzenia i zgodziłem się z nim – wytłumaczyłem oględnie. – To znaczy?! – Uwielbiałem te żywe reakcje dziadka. Wiercił się niespokojnie na krześle, czekając na moje wyjaśnienia. – Dziadku, wcześniej czy później i tak je przejmę, na co przygotowywałeś mnie już od dawna. Chodzi o to, że… w początkowym okresie potrzebna mi będzie twoja pomocna dłoń. Teraz jeszcze nie znam się na sprawach firmy aż tak dobrze, jak powinienem. A wiesz, że ojciec wykorzystałby każdy mój błąd na swoją korzyść. Myślę, że lepiej będzie, byś do czasu, aż zapoznam się ze wszystkimi tajnikami naszego biznesu, pomagał mi w mądrym prowadzeniu tego kolosa. – Niby to i mądre, i rozsądne, tylko trudne do zrealizowania – zasępił się dziadek. – Ja mogę poświęcić ci trochę mojego czasu, ale niezbyt wiele. Jestem potrzebny tutaj, na miejscu. Winnica to równie wielkie przedsiębiorstwo, co wasze. Nie mógłbym przecież jeździć na te wszystkie spotkania, konferencje, narady. – Dziadku, to akurat żaden problem. Zainstalujemy ci tu odpowiednią aparaturę i będziesz uczestniczył w spotkaniach i naradach, nie ruszając się z domu. No wiesz, telekonferencje, wideokonferencje i tym podobne zdobycze ludzkości – wyjaśniłem mu. – Zorganizuję to tak, by sprawiało ci jak najmniej kłopotów – zapewniłem. – Tylko w początkowym okresie będziesz mi potrzebny na miejscu kilka razy. I co ty na to? Przez chwilę zastanawiał się nad moimi słowami, a na koniec łypnął na mnie ewidentnie zadowolony ze swoich przemyśleń. – Właściwie… to zgadzam się z tym ktosiem. Jak już staniesz się alfą i omegą Lefevre Industrial, wtedy z czystym sumieniem zostawię cię tam samego. A teraz rzeczywiście potrzebujesz mojej pomocy. – Kiwał głową z przekonaniem. – Powiesz mi, kto ci tak poradził? – Kobieta… a właściwie jeszcze dziewczyna, która znaczy dla mnie bardzo… bardzo dużo – wyznałem otwarcie. Przed nimi nie chciałem mieć żadnych tajemnic.
– Czyli ta, która załatwiła Dominique’a? – Dziadek uśmiechał się już całą gębą, a babcia obserwowała mnie wnikliwie. Kiwnąłem głową. – A jeszcze tydzień temu nie chciałeś słyszeć o żadnych dziewczynach – przypomniała mi. – Tydzień temu jeszcze jej nie znałem, babciu. To nowa uczennica w naszej szkole. Dopiero co wprowadziła się do Cannes. – Moje słowa wyraźnie zrobiły na nich wrażenie. – Widzę, że mądra z niej dziewczyna. Zresztą inna pewnie by cię tak bardzo nie zainteresowała – podsumował dziadek. – Ładna? – zapytał z zainteresowaniem. – Zjawisko! – rzuciłem rozanielony, widząc przed oczami postać Sha. – Ho, ho! – Pokręcił głową. – To niezwykłe połączenie. Ale skoro mnie się udało taką znaleźć, to mojemu wnukowi też musiało się udać. – Mówiąc to, z czułością uścisnął i delikatnie pocałował rękę babci. Odkąd pamiętam, zachowywali się w stosunku do siebie tak pięknie. Nie wstydzili się okazywania swoich uczuć. Bardzo często widywałem, jak przytulali się i całowali z miłością. Przebywając blisko siebie, najczęściej trzymali się za dłonie albo babcia bawiła się włosami dziadka, zawijając je sobie na palec. Zawsze uwielbiali się dotykać i nauczyli tego swoją córkę. A ona mnie. Dlatego tak przepadałem za tym, jak Sha chwytała mnie swoją gorącą dłonią, i dlatego w momencie, gdy odgarnęła moje włosy, prawie odleciałem z wrażenia. Po mamie i babci to była jedyna kobieta, której dotyku pragnąłem całym sobą. „Gdyby wszystko układało się tak prosto” – pomyślałem po usłyszeniu jego słów. Nie miałem przecież żadnej pewności, że Sha zdecyduje się na mnie, a nie na Daniela. – Ustaliliśmy już najważniejsze – kontynuował dziadek, wracając do wcześniejszego tematu. – Teraz, gdy przyjedzie Jacques, dopracujemy wspólnie wszystkie szczegóły. On, oczywiście, jest bardzo dobrze zorientowany w tej sprawie, ponieważ wiele razy rozmawialiśmy na twój temat. Poza tym jako trzeci opiekun spadku i prawnik rodzinny pilnuje twoich spraw idealnie. Na szczęście Dominique doskonale lokuje twoje pieniądze i nie wystawia ich na ryzyko. Pod tym względem nie
mam do niego żadnych zastrzeżeń. Gdyby tylko wyciągnął kij ze swojego tyłka, można by go tolerować. Ale on jakby zaparł się, by doprowadzać mnie swoim sztywniactwem do szału. Z zubożałej rodziny wicehrabiów, którzy mogliby, co najwyżej, służyć naszej rodzinie za podnóżki, wywyższa się jak udzielny książę – zaperzył się dziadek. Zachowanie mojego ojca zawsze rozpalało go do czerwoności. – Oj, przyda mu się taki porządny kop. Mam tylko nadzieję, że niczego nie wykombinuje. – Nie podejrzewam, by chciał działać przeciwko mnie. Poza tym zbyt kocha naszą firmę i za bardzo zależy mu na jej rozwoju, by kopał pode mną dołki. Tak myślę – powiedziałem, raczej w to wierząc. – Też tak myślę – zgodził się ze mną. – Ale znając go, jestem pewien, że za każdym razem, gdy będzie musiał uzyskiwać twoją zgodę na działania firmowe i spadnie przez to do roli bety, przeżyje totalną traumę. Od siedemnastu lat rządzi się w firmie jak jej właściciel i zejście na drugi plan zapewne odchoruje. – Miejmy nadzieję, że jest na tyle inteligentny, by pogodzić się z nieuniknionym. – Okaże się. – Dziadek wzruszył ramionami. – Dzwoń do mnie natychmiast, jak tylko dojdziesz do wniosku, że mnie potrzebujesz. Wprawdzie winobranie w pełni, ale na jeden czy dwa dni dam radę wyskoczyć do swojego ukochanego wnuka. – Dziękuję, dziadku. Bardzo dziękuję. – Spoglądałem na niego z wdzięcznością. – Dobrze, dobrze, mój mały. De Roquetowie stoją za sobą murem! – zaznaczył. – A teraz chodź ze mną do stajni. Do czternastej jeszcze sporo czasu, a ja denerwuję się, co z moją Roxi. Weterynarz znalazł ognisko zapalne tuż pod kolanem i nie wiem, jak sobie z tym radzi. – Nie ociągając się, wstał od stołu, jak zwykle energicznie, i cmoknął po drodze babcię w policzek. – Wrócimy przed czternastą, kochanie – powiedział do niej. Uśmiechnęła się ciepło, odprowadzając go wzrokiem. Pospieszyłem za tą żywą kulą energii, ledwie za nią nadążając. Stajnie znajdowały się jakieś trzysta metrów od zamku, więc ruszyliśmy piechotą.
– Powiedz mi, proszę, czemu mama wybrała na męża Dominique’a? – zadałem mu pytanie, które od dawna nie dawało mi spokoju. – Przez takiego jednego, zwariowanego młokosa, Pierre’a Raspaille’a, synalka nadętego, napchanego forsą hrabiego. Zakochała się w tym rozbrykanym, rozpieszczonym, wolnym duchu i przez dwa lata nie widziała poza nim świata. Byli przepiękną parą, ale w końcu jego całkowita niefrasobliwość, nazwałbym to nawet szaleństwem, zmęczyła moją córkę. Choć twoja mama kochała wolność, choć lubiła szaleć i bawić się, to jednak wrodzona mądrość nie pozwalała jej przekraczać pewnych granic. Z nim czekałoby ją tylko beztroskie, hulaszcze życie, a na to była za inteligentna. Już wtedy rozkręcała firmę, wchodząc na rynek z bardzo rozbudowaną ofertą. Lubiła robić rzeczy na wysokim poziomie i dlatego od razu zyskała wielu klientów. Niestety Pierre’a nic a nic nie interesowała jej praca. Tatusiek nie żałował synkowi niczego i ten żył sobie w luksusie, choć nigdy nie musiał nawet kiwnąć palcem. Moja córeczka mogła żyć podobnie, nie ograniczałem jej nigdy dostępu do naszego majątku, ale ona tak nie chciała. Bardzo ambitna i przedsiębiorcza, koniecznie musiała się sprawdzić. Jedyne, na co się zgodziła, to pożyczka ode mnie na rozkręcenie tego biznesu. W zamian zostałem współwłaścicielem jej firmy. Łudziła się, że wciągnie tego lekkoducha we wspólne prowadzenie interesów, ale nic z tego nie wyszło. Wiem, że walczyła o tę miłość dosyć długo, wreszcie – zmęczona – zrezygnowała. Zarządzanie poważnym przedsiębiorstwem wspólnie z rozpieszczonym, nieodpowiedzialnym „dzieckiem” na karku wyczerpywało jej siły. W rok po rozstaniu z Pierre’em spotkała Dominique’a. Zainteresował ją chyba tym, że uosabiał całkowite przeciwieństwo tamtego lekkoducha. Stabilny, poukładany, kierujący się zdecydowanymi zasadami Dominique Lefevre zaskoczył moją córkę swoją innością. Zwłaszcza w pierwszym okresie ich związku. Nie powiem, bardzo ją kochał. Na jej widok ta wiecznie poważna i surowa twarz rozświetlała mu się jak księżyc w pełni. Cóż, kiedy z czasem zaczął ją tłamsić tymi konserwatywnymi, sztywnymi zasadami. A dalej to już sam pamiętasz, jak było – nagle zakończył monolog.
– Myślisz, że mama była nieszczęśliwa w tym związku? – Raczej nie, hm… a właściwie to na pewno nie. Bardziej… zirytowana. Za to odkąd w jej życiu pojawiłeś się ty, poczuła się najszczęśliwszą istotą na świecie. Od samego początku połączyła was niezwykła więź. Wiem, że swój testament sporządziła właśnie tak przede wszystkim dlatego, by zabezpieczyć cię jak najlepiej. Dom w Cannes i paryską kamienicę miałeś po niej odziedziczyć już od samego początku. Mówiła mi o tym długo przed napisaniem ostatecznego testamentu. Natomiast na podarowanie ci takiej liczby udziałów w firmie zdecydowała się w ostatniej chwili. Myślę, że w ten sposób chciała pokazać Dominique’owi, że… trochę ją zawiódł. Ale to tylko moje domysły. – Ja pomyślałem, że chciała utrzeć mu nosa – powiedziałem. – Całkiem możliwe. Moja córeczka, kiedy chciała, potrafiła być złośliwa – przytaknął mi dziadek. – Więc uważasz, że jednak kochała mojego ojca? – dopytywałem, chcąc wreszcie poznać prawdę. – Ależ tak! Bez miłości nie potrafiłaby normalnie żyć. Tworzyli piękną parę. Nigdy nie skarżyła się na niego, tylko czasami narzekała na jego upierdliwą zasadniczość. Gdyby nie ten sztywny kij w tyłku, Dominique mógłby stać się świetnym facetem. – Dziadek uśmiechnął się rozbawiony. – Też tak uważam – przytaknąłem mu. – Ale nie mówmy już o nim. Są niewielkie szanse, by się zmienił, więc lepiej nie zaprzątać sobie nim głowy i wypierać go ze świadomości tak często, jak tylko się da. Mnie to wychodzi rewelacyjnie. Ty, biedaku, musisz się jeszcze trochę pomęczyć. Ale już niedługo. – Przystanął gwałtownie, odwracając się w moją stronę. Dostrzegłem na jego twarzy wyraźną ciekawość. – A teraz opowiedz mi, proszę, o swojej nowej dziewczynie. Widzę, że na myśl o niej robią ci się maślane oczy. – To nie jest moja dziewczyna, ale bardzo bym chciał, żeby nią została – przyznałem się od razu. – Czyli rozpocząłeś polowanie na nową zwierzynę? No, no. A jeszcze nie tak dawno zarzekałeś się, że, jak na razie, masz dosyć wszelkich związków – przypomniał mi. – Warto na nią polować?
– Jeśli ona mnie nie zechce, to mogę sobie polować w nieskończoność, taka jest prawda. To bardzo niezależna istota, która doskonale wie, czego chce. – Więc nie dopuszcza cię do siebie? – zapytał dziadek, a ja nie bardzo wiedziałem, o co mu chodzi. – Mówisz o seksie, dziadku? – No przecież. Wiem, że go lubisz. Jesteś przecież potomkiem de Roquetów, a my uwielbiamy wspaniały seks – dowalił mi. Nie ukrywałem przed nim, że mam spore doświadczenie w tej dziedzinie, ale nigdy tak otwarcie nie rozmawialiśmy na ten temat. – Na razie mogę o tym tylko pomarzyć. Jest dziewicą i o ile wiem, chwilowo nie ma zamiaru zmieniać tego stanu – objaśniłem mu. – No to trafiła ci się główna wygrana! – ucieszył się. – O takie coś warto walczyć. Postępuj jednak tak, by jej nie zrazić do siebie. Lepiej poczekać na taką nagrodę niż zbytnio się spieszyć. A skoro jest piękna, mądra i rozsądna, to może uda ci się ją pokochać? – Tylko powiedz mi, dziadku, ale tak od serca, jak poznam, że to miłość. Ty jesteś najlepszym ekspertem i wiesz doskonale, co jest najważniejsze w związku. Zatrzymał się i popatrzył na mnie poważnie. Wiedział, że chcę usłyszeć prawdziwe słowa, a nie oklepane slogany, którymi karmią nas w durnych romansidłach. – Posłuchaj mnie, mój chłopcze, bardzo uważnie. To najważniejsze słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedziałem, i chcę, byś dobrze je zrozumiał. – Nie odrywał ode mnie wzroku ani na chwilę. Patrzył mi w oczy mocnym, szczerym spojrzeniem. – Kiedy dotyk jej ręki ogrzewa całe twoje ciało, całego ciebie, kiedy jej spojrzenie dociera do twojej duszy, kiedy budząc się przy niej, pierwsze, czego pragniesz, to przytulić się do niej i ucałować jej kochaną twarz, jeśli wiesz, że masz w niej przyjaciela, któremu możesz zawierzyć największe swoje tajemnice i który zaakceptuje cię na dobre i na złe, i jeśli będzie dla ciebie najpiękniejszą kochanką, z którą połączenie jest najdoskonalszą formą bliskości, całkowitego zjednoczenia, i wreszcie wtedy, gdy wiesz, że jeżeli ją stracisz, zawiśniesz już na zawsze nad przerażającą otchłanią rozpaczy, dopiero wtedy możesz powiedzieć o prawdziwej miłości.
Stałem jak wryty, słuchając najpiękniejszych słów, mówiących o prawdziwym uczuciu, które otwarły szeroko mój umysł. Nie miałem już żadnych wątpliwości, że spotkałem na swojej drodze kogoś, kto jest moim przeznaczeniem, moją największą miłością. Zakręciło mi się w głowie z wrażenia. – To jestem już stracony – powiedziałem cicho, z nieobecnym wzrokiem. Wszystko, co usłyszałem, pasowało do tego, co czułem. Dobrze wywróżył Robercik: TEN ŻYWIOŁ MNIE POCHŁONĄŁ! – Aż tak? – zapytał dziadek. – Aż tak, dziadku. – Od dzisiaj życzę sobie, byś mówił do mnie po imieniu. Jesteś dorosłym, świadomym mężczyzną i – jak by nie było – moim partnerem w interesach. Pamiętaj, mam na imię Henry i chcę, byś tak się do mnie zwracał. Zaskoczony pokiwałem głową. – I proszę, byś przywiózł i pokazał mi kobietę, która okazała się godną mojego wnuka – dodał poważnym tonem. – To ja muszę okazać się godnym jej – odpowiedziałem zdecydowanie. – Święta prawda, Chris. Ja staram się całe życie i myślę, że mi się udaje – powiedział z zadowoleniem, po czym ruszył w stronę stajni. Podążyłem za nim natychmiast. – Jesteście najwspanialszą parą, jaką kiedykolwiek widziałem – zapewniłem go szczerze. – Zawsze dawaliście mi doskonały przykład, jak powinno wyglądać moje życie. To wy i mama nauczyliście mnie tego, co najwartościowsze w życiu. Dlatego tak trudno żyje mi się w zimnym, sztywnym towarzystwie ojca i Jeana-Claude’a – pożaliłem się trochę. – A Weronique? – Hm… Weronique. Chyba nie jest najgorsza. Wydaje mi się, że trochę źle ją oceniałem. Postanowiłem poznać ją lepiej. Ktoś zwrócił mi uwagę, że powinienem zacząć traktować ją bardziej przyjaźnie, by nie czuła się w naszym domu zagubiona. Dziadek uniósł wysoko brew, słysząc, jak mówię „ktoś”. Natychmiast zorientował się, o kogo chodzi.
– Doszedłem do wniosku, że to prawda. Po tych wszystkich klauzulach, które Weronique podpisała przed ślubem, została odsunięta od majątku męża na kilometry. Oprócz niewielkiej kwoty, którą miała oszczędzoną jako panna, nie ma prawa do niczego. A ojciec zabrania jej pracować, więc jest od niego coraz bardziej uzależniona. – To prawda, Chris. Trochę mi jej szkoda. Piękna kobieta i nawet niegłupia, a zadurzyła się na amen w takim sztywniaku. Czasami trudno zrozumieć niektóre niewiasty. – Wzruszył ramionami. – Mojej córci też wybijałem go z głowy, ale ten uparciuch jeszcze bardziej stawał wtedy za nim. Oj, miała charakterek, nie da się ukryć. Identyczny jak jej mamusia. – Zaśmiał się serdecznie, przypominając sobie pewnie jakiś przykład uporu swojej żony. – Babcia uparta? – zapytałem z niedowierzaniem. – Przecież to okaz cierpliwości i wyrozumiałości. – A, tak, tak! – rzucił z sarkazmem. – Kiedy wszystko idzie po jej myśli, można się nabrać na jej spokój i wyrozumiałość. Dobrze, że nie widziałeś, jak postanawia postawić na swoim. Wtedy zmienia się w opancerzony czołg, który niszczy każdą przeszkodę, aż wióry lecą. – Zdecydowanie chciałbym to zobaczyć. Taki niezapomniany spektakl, jak pewny siebie i waleczny de Roquet zwiewa przed drobną, delikatną kobietką. – Ja wolałbym jednak zobaczyć to jako widz. Zdecydowanie! Zatem mój drogi, jeśli chcesz ujrzeć babcię w akcji, zacznij z nią sam. – Uradowana mina dziadka wyraźnie świadczyła, że takie rozwiązanie podobało mu się najbardziej. – Nic z tego. Ja jestem pokojowo nastawiony do świata. Żadnych konfliktów – zgrywałem się. – A już na spotkanie z czołgiem nie piszę się wcale. Dziadek przyjacielsko poklepał mnie po plecach. – Masz rację. Ja popełniłem taki błąd może trzy, góra cztery razy w życiu i też wolę go nie powtarzać. Później wycwaniłem się na tyle, że czasami udało mi się postawić na swoim, ale tylko wymyślnymi sposobami. A nie było prosto. Babcia to niezwykle inteligentna istota, którą niełatwo przechytrzyć. – Nigdy nie czuliście się sobą znużeni? W końcu jesteście
małżeństwem już czterdzieści pięć lat. – Nigdy, Chris! – Stanowczy ton dziadka mówił wszystko. – Ja ciągle tęsknię do jej bliskości. Nie mogę się doczekać, kiedy ją zobaczę. Nieraz specjalnie nie wracam na obiad, żeby jeszcze bardziej mi jej brakowało. Wtedy, gdy wreszcie wpadam do domu wieczorem, jestem jej tak wygłodniały, że aż czuję ból, gdzieś tu w środku. – Pokazał mi ręką na serce. – To jest całkowite uzależnienie! – Piękne uzależnienie – westchnąłem. – Coś mi się wydaje, że zaczynam czuć podobnie – przyznałem się. – Ta dziewczyna zmienia mnie i moje życie na lepsze. – W jaki sposób? – zapytał zaintrygowany. – Tym, co mówi i co robi – odpowiedziałem emocjonalnie. – Delikatnie poprosiła mnie, bym postępował tak, aby nie robić nikomu krzywdy, a dla mnie automatycznie stało się to priorytetem. A kiedy dowiedziałem się, że jest weganką i że los zwierząt jest dla niej bardzo ważny, już od tej pory nie tknąłem mięsa. I to nie dla niej! Zrobiłem to dla siebie, ponieważ zrozumiałem, że ma całkowitą rację. Nie muszę narażać na cierpienie i śmierć bezbronnych istot, by przeżyć. – Hm… – Dziadek zamyślił się przez chwilę. – Tak, bardzo to mądre i… imponujące. Może dla mnie też przyszedł czas na zmiany – dodał poważnie. – Podoba mi się mądrość tej dziewczyny. Powiedz mi, proszę, jak ma na imię to zjawisko. – Shaohami – zaśpiewałem, właściwie bezwiednie. – O ludzie! – prawie krzyknął dziadek. – Co za dziwne, ale przepiękne imię! Chris, nie trzymaj mnie zbyt długo w obłędnej ciekawości. Już chciałbym ją zobaczyć. – Zaraz jak przyjedziesz do Cannes, postaram się przedstawić ci Sha. Tylko tak pozwala do siebie mówić. – Zdobędziesz ją? Otworzysz się w pełni na to uczucie? – Boję się, Henry, jak diabli, ale tak, spróbuję. Gorzej, że nie jestem sam. Mam bardzo poważnego rywala. – Musisz być od niego lepszy w każdej dziedzinie. – To nie takie proste. Facet ma łeb nie od parady i do tego mnóstwo talentów. W zeszłym roku przegonił mnie nawet w szkole. – To ten Daniel, o którym mi mówiłeś? – Dziadek najwyraźniej
pamiętał wszystko, co mu opowiadałem o sobie i swoich sprawach. – Ten, co zgodził się zająć twoim astonem? Ta złota rączka? – Ten, we własnej osobie. – Ale przecież to jakiś dzikus zamknięty w swoim kokonie i niedopuszczający do siebie nikogo! – Tak było, dopóki nie pojawiła się Sha. Teraz już kokon zniknął, a facet zmienił się w bajecznie kolorowego motyla – wysiliłem się na poetyckie porównanie. – I nie ma w tym krzty przesady. Kiedy zaczął się odpowiednio ubierać, kiedy odsłonił twarz, rozświetloną teraz uczuciem do tej istoty, okazało się, że jest ponadprzeciętnie atrakcyjny. Gdybyś widział, jak wgapiają się teraz w niego dziewczyny! – A on co? Nie zwraca na nie uwagi? – Wcale. Dla niego liczy się tylko Sha. Są prawie nierozłączni. Nawet na wspólnych zajęciach siedzą razem. Jego matka zajmuje się ich domem, więc Daniel traktowany jest w nim jak domownik. – Ha! No to masz przeciwnika całą gębą! – zaniepokoił się. – Ale on, z tego, co pamiętam, jest raczej biedny. Myślisz, że to mógłby być jego minus? – Zdecydowanie nie! – rzuciłem szybko. – Sha kompletnie nie przywiązuje wagi do statusu materialnego, pozycji społecznej i podobnych spraw. Poza tym raczej nie ma większych ograniczeń finansowych, skoro zdecydowała się zamieszkać z ojcem w Soleil Couchant. – Mieszka w TYM domu?! – Dziadek wyraźnie zaakcentował słowo „tym”. – W najbardziej tajemniczym domu, o jakim słyszałem? Przecież nikt nie zdecydował się go wynająć od ponad czternastu lat. Tyle plotek krążyło o nim swego czasu. Ludzie wymyślali przeróżne dziwaczne historie o ich właścicielach. – Kręcił głową zaaferowany moją informacją. – Proszę, powiedz jakie! – Moje zaaferowanie przewyższyło o niebo jego zdziwienie. – Jedni twierdzili, że zachorowali na dziwną chorobę, która zmusiła ich do opuszczenia tego miejsca. Inni, że mieszkająca tam przepiękna kobieta odeszła z innym, zostawiając swojego zakochanego w niej do szaleństwa męża, który zaprojektował ten dom specjalnie dla
niej. A ponieważ nie potrafił go sprzedać ze względu na wspomnienia, które były związane z ich wspólnym życiem, postanowił oddać go w opiekę agencji. Prawie nic nie wiadomo o tym tajemniczym właścicielu oprócz tego, że nadal żyje. Kontaktuje się z agencją tylko przez swoich prawników. Nie wiem, w jaki sposób ta czarownica Matti zdołała go namówić do wynajmu. Tylko ona to wie – zaśmiał się na myśl o wścibskiej i przebojowej mamuśce Roberta. – Wyznaczył jednak tak horrendalną kwotę, że szanse na wynajem spadły właściwie do zera. A jednak ktoś wreszcie się znalazł. I najważniejsze, że właściciel go zaakceptował. Z tego, co wiem, już raz ktoś chciał wynająć ten dom, i to na dłużej, ale właściciel odmówił. Skupiłem się na opowieści dziadka, bo przecież pierwszy raz usłyszałem tak rozbudowaną wersję. Fakt, że nigdy nie interesowałem się historią tego domu aż tak bardzo. Dopiero teraz, gdy zamieszkał w nim obiekt moich uczuć, każda wiadomość stawała się dla mnie wyjątkowo ważna. – W takim razie która wersja jest prawdziwa? – zapytałem. – Ta z chorobą, czy ta z odejściem? – Raczej ta druga, jeśli wierzyć wszystkowiedzącej Matti. O ile wiem, nigdy nie widziała się z właścicielem. Wszystko załatwia z nim korespondencyjnie i, jak mówiłem wcześniej, przez jego prawników. Ciekawe, prawda? Natychmiast potwierdziłem, kiwając głową. – Ale słyszałem jeszcze jedną wersję – kontynuował dziadek. – Byli tacy, którzy twierdzili, że widzieli tam jakąś walkę. Na miecze! – podkreślił. – W to już nie za bardzo wierzę, ale pamiętam, że ta wersja długo krążyła wśród sąsiadów. Soleil Couchant interesowało się wielu ludzi. Po pierwsze, ze względu na ten niezwykły efekt płonącego domu, a po drugie, z powodu ogromnej tajemniczości jego mieszkańców. Mało kto widział ich kiedykolwiek z bliska, a ci, którym się to udało, nie potrafili opisać tej trójki w żaden sensowny sposób. – Trójki? – zdziwiłem się. – Podobno mieszkała tam kobieta i dwóch mężczyzn. Niektórzy mówili, że byli braćmi. Ale prawdy nikt nigdy nie poznał. Większość to domysły i wymyślone bzdury.
– Ale historia! – wyrzuciłem z siebie zafascynowany. – Muszę ją opowiedzieć Sha. Zdziwi się pewnie, tak jak ja. – Byłeś w tym domu? – Tak. Sadziłem nawet kwiaty wokół niego – zastrzeliłem dziadka tą informacją. – Razem z Danielem. – O ja cię kręcę! Niezła z niej czarownica. Przecież wy dwaj jecie jej z ręki. Jak cię do tego zmusiła? – Dziadek kręcił głową, zaskoczony. – Sam się o to prosiłem. Natychmiast gdy dowiedziałem się, że zwróciła się do Daniela o pomoc, zaoferowałem swoje dwie ręce i znajomość zasad ogrodniczych. Dzięki tobie mogłem zaszpanować moimi umiejętnościami – Rozumiem. Chciałeś zdeklasować rywala. Dobra metoda. Pewnie wkurza cię, że musisz z nim współzawodniczyć. – Najdziwniejsze w tym naszym „trójkącie” jest to, że zamiast go znienawidzić, zbliżyłem się do niego jak nigdy wcześniej. Nie pojmuję, dlaczego nie denerwuje mnie to, że Sha tak za nim przepada i tak mu ufa. Widujemy się codziennie w przerwie na lunch i dogadujemy się rewelacyjnie. Nawet Robercik i reszta mojej bandy zadowoleni są z tych spotkań. – Z każdym twoim zdaniem moja ciekawość rośnie. Muszę koniecznie poznać tę tajemniczą Sha i sam sprawdzić, czy nie zastawia na ciebie jakichś sideł – powiedział dziadek zdecydowanym, stanowczym głosem. – Jestem przekonany, że będziesz nią zachwycony – odparłem równie zdecydowanie. – Mam nadzieję, Chris. – Dziadek odmachał ręką weterynarzowi, który pojawił się w drzwiach stajni i dawał nam jakieś znaki. Jak się domyśliłem, wszystko z Roxi poszło dobrze. Młody weterynarz wyglądał na wyraźnie zadowolonego. Przyspieszyliśmy kroku i po dwóch minutach staliśmy już przed nim. – Udało się, panie de Roquet – przywitał nas entuzjastycznie. – Ściągnąłem całe to świństwo z kolana i Roxi od razu poczuła ulgę. Już ani trochę nie kuleje. Na wszelki wypadek założyłem jeszcze opatrunek z maścią antybiotykową i zostawiłem stajennemu cztery porcje na
później. – Dobrze się spisałeś, młody człowieku. Obawiałem się, że nie poradzisz sobie tak sprawnie, jak twój ojciec, i teraz muszę zmienić zdanie. – Dziadek uśmiechnął się do niego z sympatią. – Od dzisiaj możesz tu przyjeżdżać zamiast ojca, kiedy tylko zechcesz. Wierzę w jego zapewnienia o twoich umiejętnościach. – Dziękuję, panie de Roquet! – Popatrzył na dziadka z wdzięcznością. Opieka nad końmi dziadka podnosiła prestiż do niebotycznych wymiarów. Była najlepszą rekomendacją, jaką sobie mógł wymarzyć młody lekarz. – W porządku, nie ma za co. – Machnął ręką, jakby odpędzał się od muchy. – Poznajcie się, moi drodzy. Chris, to Benedict Barbier, syn znanego ci od lat Louisa, a to mój ukochany wnuczek Chris Lefevre, choć zdecydowanie powinien być de Roquet – zamarudził na koniec, jak zwykle denerwując się przy wymawianiu nazwiska mojego ojca. Zaśmiałem się, wyciągając dłoń do Benedicta. – Mówiłem ci już, Henry, że pomyślę nad dodaniem drugiego członu do swojego nazwiska. Nie chcę cię narażać na takie zdenerwowanie. Poza tym de Roquet brzmi całkiem nieźle. – Puściłem do niego oczko. – Ty żartujesz, a ja mówię całkiem poważnie – naburmuszył się najstarszy z rodu. – Ja też mówię poważnie – odparłem. – Ha! I tym najbardziej wkurzysz ten kij od łopaty! – ucieszył się jak małe dziecko, dogryzając mojemu ojcu. – Urządzimy w zamku bal na sto fajerek z tej okazji. Mój wnuk wyrwie się ze zwykłego świata i powróci na książęce łono de Roquetów, przejmie oficjalnie dziedzictwo naszego rodu! Cała Francja i świat dowie się o tym wydarzeniu. Zobaczysz, kogo zaproszę na bal! – Rozgorączkowany, zacierał ręce z radości. – Kiedy to zrobisz? Daj mi trochę czasu na przygotowania. – Spokojnie, jest kupa czasu. Najlepiej, gdy połączymy to z moimi osiemnastymi urodzinami. – Pierwszego stycznia! A ty mi mówisz, że to dużo czasu?! – Wyglądał, jakbym wygłosił jakąś herezję stulecia. – Jak tylko wrócimy do domu, powiem mojej pięknej żoneczce, a ona natychmiast się tym
zajmie. W sprawach organizacyjnych jest nie do pokonania. – Mówił tak szybko, że aż kręciło się w głowie. Tak zachowywał się zawsze, gdy chodziło o sprawy dla niego najważniejsze. Nie spodziewałem się, że przyjęcie przeze mnie rodowego nazwiska mamy jest na czele listy jego priorytetów. – A nie można by zrobić tego ciszej, bardziej kameralnie? – Z góry znałem odpowiedź, ale i tak próbowałem powstrzymać zapędy mojego ekspulsywnego dziadka. – Kameralnie to możesz sobie, wnusiu, przytulać dziewczynę, a nie przyjmować nasze rodowe nazwisko! – Spoglądał na mnie groźnie. W geście poddania podniosłem do góry ręce, wywołując tym rozbawienie Benedicta, który przysłuchiwał się naszej konwersacji z otwartymi ustami. – Będzie, jak chcesz, głowo rodu! – Skłoniłem się przed nim jak przed królem. – No! Masz szczęście! – rzucił niby-groźnym tonem. – A teraz maszeruj do stajni. Roxi ucieszy się na twój widok. Roxi stała się moją ulubienicą dwa lata temu, kiedy to pierwszy raz poszarpała mnie za włosy, pokazując tym, że zaakceptowała moją osobę. Teraz też, gdy tylko mnie zobaczyła, zarżała radośnie. Przytuliłem się z czułością do jej pięknego łba, a ona śliniła moje włosy, parskając z zadowolenia. – Już będziesz zdrowa, moja piękna – powiedziałem, stając naprzeciw niej. Pokiwała głową, rżąc przy tym lekko. A potem schyliłem się do jej nogi, żeby popatrzeć, czy bandaż nie uciska jej zbyt mocno. – Uwaga! Może kopnąć – ostrzegł mnie Benedict. – Chrisa? Nigdy w życiu! – zagrzmiał dziadek. – Ona go kocha bardziej niż mnie! Gdy tylko się pojawi, ta chodzi za nim jak wierny pies! Zdradziecka, stara kobyła – wyzwał ją w żartach. Lekceważące „prrr…” było jedyną jej odpowiedzią na tę obrazę. A potem odwróciła się do dziadka bokiem, udając, że go nie zauważa i tyrpiąc mnie w rękę. – Nie da rady, Roxi – powiedziałem, wiedząc, o co jej chodzi. –
Pojedziemy następnym razem, jak twoja noga się zagoi. – Pokazałem jej bandaż. Choć nikt nie miał pojęcia, ile rozumiała z tego, co do niej mówię, wydawało się, że sporo. Ulubione konie dziadka znały bardzo dużo słów i reagowały na nie tak mocno, że nie można było mieć wątpliwości, że je pojmują. – Odprowadzę cię do boksu, dobrze? – Intonowałem tak, by jak najwięcej wyłapywała. Znów pokiwała głową i lekko prychnęła, co w jej języku oznaczało akceptację. Wziąłem ją delikatnie za piękną, błyszczącą, siwą grzywę i leciutko pociągnąłem. Ruszyła za mną bez ociągania, bez przerwy starając się złapać moje włosy. Przepiękne, grafitowo-srebrne umaszczenie wyróżniało ją zdecydowanie spośród pozostałych koni dziadka. – Już nie kuleje! – usłyszałem ucieszony głos dziadka. – Brawo, młody człowieku! – znów pochwalił Benedicta. Do domu wróciliśmy prawie na czternastą. Jacques Lebrun, alfa i omega prawnicza de Roquetów, czekał już na nas, rozmawiając z babcią. Po szybkim przywitaniu dziadek zarządził: – Przeniesiemy się do gabinetu. Tam nas nikt nie usłyszy. Lepiej, żeby o tych sprawach wiedziało jak najmniej osób. Złapał delikatnie babcię pod ramię i wprowadził do przytulnego, całego wyłożonego dębowym drewnem gabinetu. Ze ściany nad masywnym kamiennym kominkiem spoglądały na nas uradowane oczy mojej prababci i mojego pradziadka. Olbrzymie, półtorametrowe płótno przedstawiało ich w ozdobnych ślubnych strojach, roześmianych i widocznie szczęśliwych. Rozsiedliśmy się na wygodnych beżowych fotelach, a Jacques wyłożył na stare antyczne biurko wszystkie przyniesione dokumenty. Znając go, wiedziałem, że zanosi się na bite dwie godziny wysłuchiwania dokładnego sprawozdania. – Zacznę od najistotniejszej rzeczy, a więc od wcześniejszego przejęcia przez Chrisa jego majątku spadkowego. Wszystko jest na jak najlepszej drodze. Właściwie nie ma przeciwwskazań. Nawet jeśli Dominique Lefevre sprzeciwiłby się tym planom, mógłby, co najwyżej,
przedłużyć ten proces o dwa tygodnie. Przy zgodzie dwóch opiekunów weto trzeciego nie jest brane pod uwagę, z wyjątkiem wskazania przez niego ewidentnego powodu swojego sprzeciwu. A może nim być na przykład choroba umysłowa, wcześniejsze ubezwłasnowolnienie, niezdolność do samodzielnego zajmowania się sobą i swoimi zasobami. W tym konkretnym przypadku żaden z tych czynników nie występuje, więc mamy jasną i klarowną sytuację. W przyszłym tygodniu postaram się przygotować wszystkie niezbędne dokumenty tak szybko, jak tylko się da, i spotkamy się w Cannes wszyscy, by je podpisać – powiadomił nas spokojnie. – Po ich uprawomocnieniu staniesz się, Christopherze, jedynym właścicielem twoich dóbr spadkowych i zaczniesz o nich decydować sam. Zmienią się również zasady prowadzenia Lefevre Industrial. Jako że Dominique Lefevre straci dotychczasową większość głosów w przedsiębiorstwie, każda decyzja będzie musiała być podejmowana wspólnie, przez wszystkich udziałowców. W razie sporów zwycięży koalicja większościowa. Na przykład ty, młody człowieku, i twój dziadek to koalicja większościowa. Macie razem pięćdziesiąt jeden procent udziałów i praktycznie rządzicie tą firmą. Podobnie, gdybyś połączył się z ojcem przeciwko reszcie. Macie wtedy siedemdziesiąt jeden procent udziałów. Pokiwałem głową w momencie, gdy na mnie spojrzał, dając mu tym znak, że wszystko zrozumiałem. Mówił przystępnym, ludzkim językiem, pozbawionym całego tego prawniczego bełkotu. Przy moim dziadku nie miał szans, by wysławiać się jak prawnik z krwi i kości. – Zaczynając od majątku nieruchomego, przejmujesz na własność kamienicę w Paryżu o obecnej wartości około stu dwudziestu milionów euro, następnie posiadłość w Cannes o wartości sześćdziesięciu pięciu milionów euro. Do tego dochodzą środki ruchome w postaci samochodów: bugatti veyron i rolls-royce phantom oraz środki pieniężne, odziedziczone po Jeanne, w obecnej kwocie stu pięćdziesięciu sześciu milionów euro, ulokowane w złocie i obligacjach, jak również środki wynikające z udziału procentowego w Lefevre Industrial, wynoszące na dziś siedemset osiemdziesiąt milionów euro. Choć w miarę dokładnie orientowałem się w wartości mojego dziedzictwa, zawsze wydawało mi się ono totalną abstrakcją,
rzeczywistością wirtualną! Pewnie dlatego, że praktycznie nigdy nie miałem dostępu do większej gotówki. Żyłem według norm i obostrzeń finansowych narzuconych mi przez ojca, których zdecydowanie przestrzegał, dając mi do użytku kartę bankową z raczej niewysokim limitem. Wszelkich większych zakupów mogłem dokonywać tylko po jego wyraźnej akceptacji. To raczej wyszło mi na dobre, ponieważ nauczyłem się dyscypliny finansowej i wyeliminowałem bezsensowną rozrzutność. Moja piękna nimfa miała rację – nie groziło mi, że z nadmiaru forsy uderzy mi sodówka. Jedyne, czego się obawiałem, to ogromu odpowiedzialności, nierozerwalnie związanej z dysponowaniem fortuną mojej mamy. Dźwięk SMS-a wyrwał mnie nagle z tych rozmyślań. „Pewnie ciekawski Matti chce usłyszeć newsy” – pomyślałem z politowaniem. Spojrzałem na telefon tylko po to, by potwierdzić swoje przypuszczenia. Serce zabiło mi mocno, gdy dojrzałem, od kogo przyszła wiadomość. „Moja Sha!” – ucieszyłem się jak dziecko. Od wcześniejszej rozmowy z dziadkiem właśnie tak ją w myślach nazywałem. „Moja!” – to brzmiało magicznie, poruszało serce i duszę. Szybko odczytałem jej pytanie: „Mogę powiedzieć Danielowi, co się dzieje?”. „No tak, teraz rozmawia z Danielem” – pomyślałem. „Przecież jest już dwadzieścia po trzeciej, więc odbiera od niego swoje odlotowe autko. Najważniejsze, że jest lojalna!” – ucieszyłem się. „Tylko Danielowi i ojcu. Szkoda, że cię tu nie ma” – odpisałem szybko, umieszczając na końcu smutną buźkę. „Może następnym razem uda ci się mnie tam porwać” – dostałem odpowiedź. Od razu zrobiło mi się ciepło na sercu. Wyobraźnia podsunęła mi obraz tego cudu, zwiedzającego u mojego boku winnicę dziadka. W tej wizji trzymałem ją za rękę i wprost szalałem ze szczęścia, mając ją przy sobie w moim ulubionym miejscu. Bardzo intensywny i uważny wzrok dziadka zbudził mnie z tych marzeń. Szybciutko wysłałem do niej uśmiechniętą buźkę i skupiłem się na informacjach, bez ustanku przekazywanych przez Jacques’a. – To od niej dostałeś wiadomość? – zapytał dziadek zaraz po spotkaniu.
– Uhm – potwierdziłem skwapliwie. – No to rzeczywiście jesteś już stracony! – rzucił z przejęciem. – Tylko miłość może wywołać taki blask i takie szczęście na twarzy mężczyzny – dowalił mi nagą prawdą. Ale już nie zamierzałem uciekać. Potrzeba walki o to uczucie stała się priorytetem. – Christopherze Lefevre de Roquet, jesteś już mężczyzną w każdym calu. Postępuj więc mądrze i odpowiedzialnie, jak przystało na mojego dziedzica. I pamiętaj, że w każdej chwili możesz liczyć na moją pomoc i radę. W każdej sprawie! – zapewnił na koniec. – Dziękuję – powiedziałem prosto, tak od serca. A później całe popołudnie, aż do kolacji, spędziliśmy na obchodzie winnicy. Dziadek pokazywał mi, w ilu dębowych beczkach fermentuje sok z winogron na białe wino. Następnie zrobiliśmy przegląd olbrzymich zbiorników wypełnionych moszczem. Sok wymieszany ze skórkami i pestkami macerował się w otwartych zbiornikach, a etatowi, jak ich nazywałem, mieszacze mieszali całą tę masę, kontrolując regularnie jej temperaturę. Ulubione czerwone wina zawsze były oczkiem w głowie dziadka. W tym roku wyglądał na bardzo zadowolonego ze zbiorów. Ciepły i łagodny klimat Langwedocji, wprost wymarzony do uprawy winorośli, w tym sezonie nie zaskoczył winiarzy żadnymi anomaliami pogodowymi. Z przyjemnością patrzyłem, jak dziadek dogląda wszystkiego z prawdziwą pasją. Tu właśnie znajdował się jego kosmos, jego najwspanialsze miejsce do życia, którego za żadne skarby świata nie opuściłby na dłużej. A gdzie znajdowało się moje miejsce? Czy aby na pewno w posiadłości w Cannes? W pobliżu zimnego, sztywnego ojca i nieprzyjaznego brata? Miałem coraz większe wątpliwości. Czy tego chciałem, czy nie, przed oczami ukazywało mi się Soleil Couchant z jego pięknym, jasnym wnętrzem i bajkowym ogrodem. Cóż, kiedy na razie te marzenia wydawały się mało realne. Do zdobycia Sha była daleka droga. Jej wyraźny dystans do angażowania się uczuciowego jeszcze wszystko utrudniał, nie mówiąc już o konkurencji, która trzymała większość asów. Wieczorem, poruszony natłokiem myśli, nie wytrzymałem i zadzwoniłem do Sha. Niestety nie odebrała. Nie dane mi było ulżyć
swojej tęsknocie. Musiałem uzbroić się w cierpliwość i poczekać do jutra. Miałem maleńką nadzieję, że gdy zobaczy w telefonie połączenie ode mnie, sama oddzwoni, ale czekałem prawie do północy, a potem od rana do południa i nic. Wreszcie, chowając dumę do kieszeni, zadzwoniłem ponownie. I znów nikt nie odebrał. Tym razem zaniepokoiłem się nie na żarty. Spróbowałem jeszcze dwa razy i kiedy znów się nie udało, postanowiłem skontaktować się z Danielem. On na pewno wiedział, co się dzieje z Sha. Jednak dwukrotna próba połączenia nie powiodła się. Cały czas słyszałem wolny sygnał w słuchawce i nikt nie odbierał. „To już nie może być zbieg okoliczności” – podpowiadała mi intuicja. „Coś musiało się wydarzyć”. Z minuty na minutę stawałem się coraz bardziej nerwowy. Wierciłem się na wielkim leżaku, jakby oblazło mnie stado mrówek. Cała nasza trójka wylegiwała się właśnie w łagodnym, wrześniowym słońcu, zażywając niedzielnego odpoczynku w błogiej ciszy, przerywanej jedynie cykaniem cykad i szemraniem koników polnych. – Co się dzieje, Chris? – zapytał dziadek, któremu oczywiście nie umknęła moja nadpobudliwość. – Nie mogę połączyć się ani z Sha, ani z Danielem. To nie jest normalne! – wyrzuciłem sfrustrowany. – A do nikogo innego nie możesz zadzwonić? – Niespecjalnie. Do ojca Sha nie mam telefonu, podobnie jak do mamy Daniela. – Myślisz, że stało się coś złego? – Dziadek też wyglądał na zaniepokojonego. – Mam nadzieję, że nie, ale wewnętrznie jestem podenerwowany – przyznałem się. – No to nie ma na co czekać. Skoro intuicja daje ci jakieś sygnały, to trzeba jej posłuchać. Choć wolałbym, byś został tutaj do popołudnia, nie mogę zachowywać się jak egoista. Skoro twoje serce cierpi, musisz pójść za jego głosem. No ruchy, ruchy, kochany – pogonił mnie. Jakbym czekał na takie słowa. Zerwałem się z leżaka i bez ociągania pognałem po swoje rzeczy, w drodze dzwoniąc do Nicolasa, żeby w kwadrans przygotował się do wyjazdu. Tych kilka sztuk odzieży i kosmetyków, które zabrałem, spakowałem błyskawicznie i po kilku
minutach żegnałem się już z dziadkami. – Zadzwoń do mnie, Chris, jak już dowiesz się najważniejszego – poprosił dziadek. – Dobrze, zadzwonię, kiedy już porozmawiam z Sha. – Nie jedź za szybko – upomniała mnie babcia. – Pośpiech to zły doradca. Lepiej zajechać pół godziny później niż narażać się na niebezpieczeństwo. Obiecaj mi, że pojedziesz ostrożnie. – Obiecuję. Mam dla kogo żyć i nie zamierzam tego popsuć. – Mądry chłopak! – Babcia uściskała mnie serdecznie. – Jutro wieczorem Jacques da mi znać, na kiedy ustali spotkanie, i wtedy dzień wcześniej przyjadę do Cannes późnym popołudniem – poinformował mnie dziadek, gładząc mnie po ramionach. Na koniec przytulił mnie mocno, aż straciłem oddech. Odkąd pamiętałem, miał w sobie wiele miłości do mnie i tym mocnym uściskiem to okazywał. – Przygotuję wszystko na twój przyjazd. Do zobaczenia niebawem – pożegnałem się z nim. Wyszli obydwoje na podjazd, gdzie czekał już na mnie mój aston i drugi samochód z ochroną. Pomachałem dziadkom na odjezdnym i ruszyłem, jak na mnie, raczej spokojnie. Ruch w niedzielne wczesne popołudnie był wyjątkowo mały, dlatego po pustej niemal drodze jechałem ze stałą prędkością stu sześćdziesięciu km na godzinę, czyli połowę tego, co wyciągał mój samochodzik. Do Cannes dojechaliśmy w dwie godziny. Zatrzymałem się przed bramą Soleil Couchant i przycisnąłem dzwonek domofonu. Nic! Cisza! Nikt nie odpowiadał. Podsadzony przez Nicolasa, zajrzałem nad bramą do środka. Wyglądało na to, że ani Sha, ani jej ojca nie ma w domu. Natychmiast postanowiłem: – Jadę do domu Daniela. Nie mogę pozostać w takiej niepewności. Podałem adres ochronie i od razu ruszyłem z kopyta. Po pięciu minutach stałem już pod malutkim, białym domkiem, rozpoznając świeżo posadzone kwiaty. „A więc to, co pozostało z Soleil Couchant, miało trafić do Daniela” – pomyślałem i od razu poczułem igiełki zazdrości. Jego pozycja zdecydowanie wyglądała na o niebo lepszą od mojej. Zdusiłem jednak podszepty zawiści i zapukałem do drzwi Poujotów.
Mama Daniela otworzyła je prawie natychmiast. – Chris? – zdziwiła się wyraźnie. – Czy coś się stało? – To ja chciałbym zapytać, Mariko, co się dzieje. Wydzwaniam do Sha i Daniela od wczoraj i żadne z nich nie odbiera telefonu. Co jest grane? – zapytałem trochę nerwowo. – A w ogóle gdzie jest Daniel? Marika wyraźnie się zmieszała. Ewidentnie coś się działo. – Daniel pojechał z Sha nad Golfe-Juan. Pan Farouk też się tam udał. – To nie tłumaczy, dlaczego mnie ignorują! – zdenerwowałem się. – Daniel zostawił telefon w pokoju. Słyszałam, jak dzwoni, ale wolałam nie odbierać. Domyślam się, że Sha również nie zabrała swojego – wytłumaczyła mi spokojnie, ale zakłopotanie wprost biło z jej twarzy. – Mariko, powiedz mi, proszę, czy coś się wydarzyło? Czuję, że coś jest nie tak. – Nie mogę ci nic powiedzieć, Chris. Musisz porozmawiać z Sha lub z panem Faroukiem. – Jej zdecydowany ton dał mi poznać, że nie uzyskam tu żadnych odpowiedzi. Pozostawało więc tylko wyruszyć na poszukiwanie tej tajemniczej trójki i dowiedzieć się o problemie u źródła. – Wiesz może, Mariko, gdzie dokładnie pojechali? Trochę się odprężyła, widząc, że nie mam do niej pretensji. – Tak, wiem. Nad taką małą zatoczkę, do której schodzi się stromą, kamienistą ścieżką. W pobliżu niej znajduje się spory parking. – Znam ją – ucieszyłem się. – Dziękuję za informacje. Do widzenia! – Pożegnałem ją lekkim uśmiechem i natychmiast ruszyłem do samochodu. Po drodze zatrzymałem się tylko przy Nicolasie, by powiadomić go o celu podróży, i już za chwilę jechałem wąską, nadmorską drogą w kierunku Juan-les-Pins i Antibes. Na parkingu, o którym wspomniała mama Daniela, nie stały jednak ani wrangler Sha, ani toyota jej ojca. Na wszelki wypadek zajrzałem z góry na zatoczkę, ale i tam nie dostrzegłem nikogo. Teraz, porządnie już zaniepokojony, podszedłem szybko do samochodu ochrony. Nicolas wysiadł natychmiast, gdy się zbliżyłem. – Nie ma ich tutaj! – rzuciłem z frustracją w głosie.
– Pojedźmy powoli w kierunku Antibes, może zatrzymali się gdzieś dalej – zaproponował. – Możliwe, że wstąpili do jakiejś restauracji – podsunął mi. – Tak! Możliwe! – zgodziłem się z nim. – Jedziemy! Po paruset metrach z ulgą dostrzegłem odlotową terenówkę na parkingu przyjemnej restauracyjki Esterel, którą dobrze znałem. Od czasu do czasu odwiedzałem ją z moją „bandą”, gdy chcieliśmy trochę odpocząć od zgiełku Cannes. Zaparkowałem koło toyoty ojca Sha, a moja ochrona zatrzymała się obok mnie. – Zostańcie tutaj, nie chcę robić zamieszania – odezwałem się do Nicolasa. Natychmiast kiwnął głową i ruszył rozejrzeć się w pobliżu. Zawsze sprawdzał bezpieczeństwo miejsca, w którym zatrzymywałem się na dłużej. Sha, jej ojciec i Daniel siedzieli na zewnątrz, przy stoliku stojącym trochę na uboczu w przytulnym, osłoniętym cyprysami miejscu. Dostrzegłem ich od razu. Dyskutowali o czymś żywiołowo, nie zwracając uwagi na otoczenie. Jednak uważny wzrok Sha wyłapał moją osobę natychmiast. Jej skonsternowana mina bardzo mnie zaskoczyła. Zanim podszedłem do stolika, powiedziała coś szybko do ojca i Daniela, ale nie udało mi się usłyszeć ani słowa. – Chris! – rzuciła trochę nerwowo. Trzy pary oczu patrzyły na mnie z zakłopotaniem. – Co ty tu robisz? Czy coś się stało? – To ja chciałbym zapytać, co się stało – powiedziałem, patrząc na nią z wyrzutem. W międzyczasie wyciągnąłem na przywitanie dłoń do ojca Sha, a potem do Daniela. – Dzwonię do ciebie od wczoraj wieczór i nikt nie odbiera. To samo z Danielem. Głuche telefony! A ja się martwię! – Przepraszam, Chris, nie miałam przy sobie telefonu – wyjaśniła mi niepewnym głosem. – Ja też – usłyszałem Daniela. – Sha! Nie miałaś przy sobie telefonu od wczoraj wieczór?! – zapytałem z niedowierzaniem. – To gdzie ty… – Usiądź, Chris – przerwała mi stanowczym tonem. W jej oczach już nie było zakłopotania i niepewności. Ulotniły się w jednej chwili,
pozostawiając zdecydowanie i jakąś wielką charyzmę. – Musimy porozmawiać. Wykonałem jej polecenie natychmiast, zdumiony jego mocą. I choć nie wiedziałem dlaczego, wydawało mi się to normalne, prawidłowe i… takie naturalne. Jakby wszystko, co robiła, było takie, jak miało być. Teraz jednak jeszcze mocniej czułem, że wydarzyło się coś dziwnego. – Intuicja podpowiada mi, że coś się stało – powiedziałem, patrząc jej w oczy. – Powiesz mi co? Tak bardzo się denerwowałem… że skróciłem wizytę u dziadka. Musiałem wiedzieć, czy z tobą, Sha, wszystko w porządku. Jej gorąca dłoń przykryła moją, niosąc mi tym ciepłem ukojenie i spokój. – Masz rację, mój aniele, dużo się wydarzyło od wczoraj – odpowiedziała, a przyjazny ton jej głosu oblał moje serce miodem. – Dobrego czy złego? – zapytałem. – Hm… – Sha zastanawiała się przez chwilę. – I takiego, i takiego… jeszcze się okaże. Niestety, Chris, na razie nie mogę ci powiedzieć, o co chodzi. Nie chcę cię zwodzić, a tym bardziej kłamać, więc mówię szczerze: dowiesz się wszystkiego, ale później. Przyrzekam! – Poważny ton, jakim to mówiła, nie dawał mi nadziei na uzyskanie jakichkolwiek informacji tu i teraz. Mimo jej obietnicy, w którą natychmiast uwierzyłem, i tak odczułem lekki ból odrzucenia. – Ale między nami nic się nie zmienia? – zapytałem z obawą. – Nic a nic – odpowiedziała ciepło. – Poczekam, ile będzie trzeba – zapewniłem ją stanowczo. – Dziękuję – odparła i spojrzała na mnie tak pięknie, że o mało nie odpłynąłem. Jej magnetyczne oczy zatopiły się we mnie, sięgając mojej duszy. Otwarłem się przed nią całkowicie, starając się przekazać: kocham cię całym sobą, każdą najdrobniejszą cząstką mojego ciała i ducha. Zechciej mnie, proszę. Nie wiem, czy nadmiar wrażeń, czy pobudzona wyobraźnia, czy wreszcie jakiś hipnotyczny efekt spowodowały, że usłyszałem gdzieś wewnątrz jej odpowiedź: „Dziękuję za twoją miłość. Chcę cię, i to bardzo, mój aniele, ale… poczekaj…”.
ROZDZIAŁ IV Sha
Tak bardzo pokochała planetę, na której teraz żyła. Zachwycała się jej różnorodnością, jej kolorami, zmiennością pór – jasnej i ciemnej – i możnością zrozumienia upływu czasu. Tego nie potrafiłaby pojąć w Saonie. Tam wszystko stało jakby w miejscu. Zawsze jednakowy, delikatny biały opar otaczał Saon dokładnie, nie pozwalając dojrzeć, co jest za nim. Łagodna poświata dawała wystarczająco dużo światła, by dobrze widzieć otaczającą ją Farmę i rosnącą na niej gdzieniegdzie, bladą, pastelową roślinność. Teraz mogła stwierdzić z całym przekonaniem, że jej stary świat był smutny i nijaki. I wcale za nim nie tęskniła. Na początku pobytu na tej nowej planecie mieszkała wprawdzie tylko w jednym miejscu – w olbrzymiej kamiennej budowli, którą poznała zaraz po przeniesieniu z Insygnium – ale i tak wszystko ją zachwycało. Przebywała tylko w niej i w jej najbliższej okolicy, czekając na Adama, który w towarzystwie kilku Aniołów, jak nazywali ich ludzie, oblatywał rozbudowujące się ludzkie osady. Te dziwne, prymitywne istoty, bojące się panicznie swojego Władcy i jego żołnierzy, wzbudzały w niej coraz większą ciekawość. Nie brakowało im sprytu i zaradności. Potrafili robić coraz więcej rzeczy i coraz bardziej adaptowali się do otaczających ich warunków. Szkoda tylko, że żyli tak krótko. Zanim rozwinęli w pełni swe zdolności, starzeli się i niedołężnieli, stając się ciężarem dla swojego potomstwa. Z dużym zainteresowaniem obserwowała cykl życia jednej z ludzkich samic, którą uratowała przed gniewem Adama. Towarzyszyła mu pewnego razu w wizytacji otaczającej ich ludzkiej osady. Na trasie całego ich przejścia ludzie klęczeli, w uniżeniu dotykając głowami ziemi. Nikt nie śmiał podnieść oczu na Władcę Ziemi. Tylko ta jedna, młoda samica odważyła się unieść głowę i spoglądać z zaciekawieniem na groźnego Anioła i jego orszak. Niestety Adam dostrzegł to i z jego ręki wystrzelił ostry błysk w kierunku nieposłusznej samicy. Przeraźliwy
krzyk bólu zmroził serce Lilith i spowodował, że podbiegła do porażonej energią Adama istoty. Mocno oparzona skóra pleców sprawiała biedaczce okropne cierpienie. Bez namysłu przyłożyła dłonie do rany, wysyłając kojącą energię. Od płynącego z jej dłoni ciepła samica wprawdzie przestała jęczeć z bólu, ale rana nie zaczęła się goić. Ale właśnie wtedy, po raz pierwszy, jakiś wewnętrzny głos podpowiedział jej: przetnij swoją skórę i połącz eliksir twojego ciała z miejscem, które chcesz uleczyć. I tak właśnie zrobiła. Rana zabliźniła się na jej oczach! Podniosła wtedy do góry głowę samicy i bardzo dokładnie przyjrzała się jej twarzy. Chciała ją zapamiętać. Adam cały czas stał spokojnie, przyglądając się tylko uważnie jej poczynaniom. A kiedy znów do niego podeszła, ruszył bez słowa, kontynuując inspekcję. Dopiero gdy powrócili do kamiennej budowli, którą ludzie nazywali świątynią, zapytała: – Dlaczego skrzywdziłeś tę samicę? – Okazała nieposłuszeństwo. Żadnemu z ludzi nie wolno patrzeć na nas z tak bliska. Niewolnicy muszą się nas bać, wtedy najłatwiej nimi sterować. – Mogłeś ją tylko nastraszyć. Nie musiałeś jej ranić tak dotkliwie. – Ale chciałem. To nauka dla innych. – Dlaczego więc pozwoliłeś mi ją uleczyć? – Niech wiedzą, że jesteśmy dla nich wszystkim: i dobrem, i władzą absolutną, i opieką. Mają się nas bać i czcić jak bogów. A twoja moc leczenia ukazuje im jeszcze dobitniej, jakimi możliwościami dysponujemy. Wielki wyraził zgodę na to, byś obdarzała innych swoją energią, więc wszystko jest w porządku. Jeśli byłoby inaczej, dowiedziałabyś się o tym wtedy, w jego Dominium, kiedy podarowałaś mi swoją moc przy wszystkich. – Więc mogę pomagać ludziom moim darem leczenia? – zapytała szybko, mając teraz powód, by przebywać między interesującymi ją istotami. – Tak, ale zawsze w towarzystwie dwóch żołnierzy. I żadnego spoufalania się z niewolnikami – zaznaczył stanowczo.
– A weźmiesz mnie, Adamie, do innych osad? – zapytała, podniecona jego zgodą. – Jak zamierzasz się przemieszczać bez skrzydeł? To duże odległości. Nie da się odpowiednio szybko pokonać ich pieszo. I wtedy spontanicznie postanowiła pokazać mu, jak została wyposażona przez Wielkiego. Jakoś wewnętrznie wiedziała, że ojciec nie zdenerwowałby się na nią za ukazanie swoich skrzydeł. Tylko miecze i węże kategorycznie kazał jej ukrywać. I oczywiście dziwaczną metamorfozę, której ulegało jej ciało w chwili zagrożenia. Trudne i ciężkie ćwiczenia z Wielkim sprawiły, że potrafiła doskonale panować nad wszystkimi darami. Choć nie rozumiała, po co tak hojnie ją wyposażył, cieszyła się, że jest z niej zadowolony. Widocznie wiązał z nią plany, o których nie miała pojęcia. Czy jeszcze ich nie wdrożył, czy z nich zrezygnował po odrzuceniu jej przez Abaa, stanowiło dla niej zagadkę. Teraz, kiedy Adam wygłosił swoje wątpliwości, wyszła na środek pomieszczenia i zaprezentowała zdumionemu mężczyźnie swoje przepiękne, czarno-białe skrzydła o imponującej wielkości. – Fantomowe skrzydła… – wyartykułował z trudem. – Jak u Asasynów! Delikatnymi ruchami uniosła się do góry, zawisając nad Adamem. – Kim są Asasyni? – zapytała zaciekawiona. – Bezlitosnymi mordercami na usługach Wielkiego. Opadła przerażona na podłogę. – Kogo zabijają? – Wszystkich nieposłusznych jego woli – wyjaśnił jej prosto. – A są tacy? – Jej zdziwienie wzrastało coraz bardziej. Wielki był przecież władcą absolutnym, któremu od eonów… od… nieskończoności nikt się nie sprzeciwiał. Jego potęga, jego nieposkromiona moc nie miała sobie równych! – Naiwna, piękna Lilith! – Adam zaśmiał się wprawdzie, ale jakoś tak smutno. – I są, i nie. Tylko od Wielkiego zależy, kogo uzna za nieposłusznego. Może to i dobrze, że nie znasz całej prawdy. A potem kochali się namiętnie przez całą ciemną porę, oplatając się nawzajem swoimi skrzydłami.
Od pierwszego ich zbliżenia namiętność Adama wybuchała jak gejzer. Nie potrafił się bez niej obyć. Zatapiał się w jej ramionach, tracąc w tych chwilach całą swą surowość i ostrość. Wiedziała, jak olbrzymią przyjemność mu sprawia, i była z tego dumna. Polubiła tego dzikiego mężczyznę i z radością umilała mu życie. Trwało to kilkanaście ludzkich żyć. Odkąd pokazała mu swoje skrzydła, zabierał ją w różne rejony tej bajecznej planety. Odwiedzała z nim wiele ludzkich osad i traktowana w nich była jak dobroczynne bóstwo. Pomagała najciężej chorym, ale największą uwagę poświęcała ludzkim samicom, którym zagrażały noszone w ich brzuchach nowe istoty. Bywała często przy porodach, podczas których niewiele brakowało, a i matka, i dziecko zakończyłyby w tym momencie swoje życie. Na szczęście, dzięki swojej mocy, ratowała je. Pierwszy raz zrobiła to z samicą, którą wyleczyła z oparzeń zadanych przez Adama. Tak jak sobie postanowiła, obserwowała jej życie z daleka. Widziała kolejne jego fazy – od młodości, poprzez dojrzałość, aż do starości i śmierci. To stanowiło przecież dla niej całkiem nowe doświadczenie. W Saonie ich nie poznała. Najstarsze z nich prawie niczym nie różniły się od młodych. Wyróżniał je tylko bledszy odcień skóry i smutek na twarzy. Żadna z nich jednak nie umierała! Odchodziły jedynie do Zatar, gdy przychodził czas neo, czyli reinkarnacji. A o ich neo zawsze decydował Wielki. Co się tam z nimi działo, nie miała pojęcia i nikt nigdy nie chciał z nią na ten temat rozmawiać. Wielkiego, mimo jego słabości do niej, i tak obawiała się zapytać. Choć zawsze twierdził, że jest odważną i silną kobietą, aż na taką odwagę, mimo tych pochwał, nigdy się nie zdecydowała. Wiedziała tylko, że do tej tajemniczej części Farmy odchodzą Najstarsze, a młodziutkie, jeszcze nie do końca wykształcone kobiety wychodzą z niej, trafiając od razu do Saonu. Żadna z nich jednak nie pamiętała niczego z Zatar. Ich pamięć była pusta. Jej zresztą też. Wiedziała tylko, że zamknęły się za nią drzwi tego dziwnego miejsca i od tego momentu zaczęło się jej świadome życie. Pamiętała, jak wyszła z ciężkiego oparu otaczającego Zatar i zobaczyła dziwny, prawie pusty, olbrzymi plac. Na wprost dostrzegła wysoki, szary mur, w który wbudowano bramę
z mlecznego, półprzezroczystego minerału. Im bardziej się do niej zbliżała, tym mocniej matowiała brama. Gdy wreszcie przed nią stanęła, nie potrafiła zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Pamiętała, że wtedy poczuła się bardzo samotna. Stała bezradnie na tym pustym, surowym placu, rozglądając się wokół w poszukiwaniu choćby minimalnych oznak ruchu jakiejś żywej istoty. Wtedy właśnie dostrzegła drugą bramę. Podobną do bramy Saonu, lecz w zdecydowanie ciemnym kolorze. Prawie czarny, świecący dziwnymi błyskami minerał przyciągał ją do siebie. Bezwiednie zrobiła w jego kierunku kilka kroków, a wtedy brama Saonu otworzyła się i na jej spotkanie wyszły trzy Starsze. Od tej pory to one się nią opiekowały i uczyły ją wszystkiego, czego wymagał Wielki. A potem, gdy zdobyła już wystarczającą wiedzę, on sam zabierał ją w tajemnicze miejsce, na płaską, skalistą przestrzeń, której końca nie była w stanie dostrzec, i tam doskonalił jej umiejętności: najpierw przyzywania mieczy, a później – walki nimi. Następnie poznał ją z ukrytymi w jej ciele duchami węży i nauczył porozumiewać się z nimi i kierować nimi. Choć bezdyskusyjnie uznawały zwierzchność Wielkiego, ją pokochały bezgranicznie. Czuła to bardzo wyraźnie, i to od pierwszego z nimi kontaktu. – Jesteście moje! – wykrzyknęła wtedy z mocą i miłością, a Wielki zaśmiał się, zadowolony. Węże wypełzły z jej rąk, gdy tylko usłyszały te spontaniczne słowa, i oplotły jej ciało z czułością. – Wężowy uścisk miłości – powiedział zadowolony Wielki. – Pierwszy raz widzę aż tak wielkie uczucie moich ulubieńców. Myślę, że zostaną z tobą do końca i zawsze staną w twojej obronie. Karm je swoją miłością. Jedynie tego im potrzeba. – Nie martw się, ojcze, akurat tego im nie zabraknie – odparła zdecydowanie. I tak właśnie było. Rozmawiała z nimi bardzo często i zawsze, kiedy pozostawała sama, pozwalała im wychodzić z jej ciała na trochę i oplatać ją delikatnie. To lubiły najbardziej i za taką bliskość okazywały jej wdzięczność. Tu, na Ziemi, robiła to samo, ale zdecydowanie rzadziej. Mało kiedy zostawała całkowicie sama. Zawsze w jej pobliżu stróżowali dwaj
żołnierze. Znajdowała jednak chwile, gdy mogła bezpiecznie wypuścić swoich ulubieńców. To ciągle śledzenie jej ruchów trochę ją denerwowało i nawet kiedyś poprosiła Adama o odrobinę swobody. – Nie da rady, Lilith. Musisz być bezpieczna. Ludzie, mimo ich słabości, mogą ci zagrozić. A do tego nie zamierzam dopuścić – uciął zdecydowanie wszelkie dyskusje na ten temat. Chodziła więc między ludzi pod stałą opieką milczących, zimnych Aniołów, wywołujących strach w tych istotach. Ale zdołała przyjrzeć się życiu wybranej przez siebie samicy całkiem dokładnie. Uczestniczyła przy wszystkich jej porodach i dzięki swojej uzdrawiającej energii pomogła jej przeżyć ostatnie cztery, zanim starzejące się ciało ludzkiej samicy nie zakończyło cyklu płodnego. Ta drobna, malutka samica umarła, otoczona dwanaściorgiem swych dzieci, z których większość miała już swoje potomstwo. Tak więc uczestniczyła świadomie w jednym pełnym cyklu ludzkiego życia, czerpiąc z tej obserwacji maksymalną wiedzę. Teraz ten świat stał się jej światem i chciała wiedzieć o nim jak najwięcej. Adama nie mogła i nie chciała pytać o sprawy ludzi, ponieważ nie lubił rozmawiać o, jak ich pogardliwie określał, niewolnikach. Interesowali go tylko i wyłącznie jako poddańcza siła robocza. Takie lekceważące, wręcz lodowate traktowanie czujących stworzeń było pierwszym, co jej się w nim nie spodobało. Nie potrafiła zrozumieć tak wielkiej obojętności na los żywych istot. Tłumaczyła sobie zachowanie Adama jego znużeniem nadmiarem obowiązków i zmęczeniem ciągłymi inspekcjami. Nie spodziewała się jednak, że Adam okaże się tak nieczuły i obojętny również wobec niej. Niestety przekonała się o tym w najbardziej bolesny sposób, w momencie kiedy urodziła mu pierwszą córkę. Pamiętała doskonale tę chwilę, gdy Adam wrócił po regeneracji z Insygnium i powiedział do niej spokojnie: – Wielki wydał rozkaz. Mam cię teraz zapładniać, a ty będziesz rodziła królów dla tej planety. Kiedy oni przejmą władzę na Ziemi, wrócimy do Insygnium. – Dobrze – zgodziła się, nie mając innego wyboru. Rozkaz
Wielkiego nie podlegał żadnej dyskusji. Natychmiast odblokowała swój cykl płodny i bardzo szybko okazało się, że rośnie w niej nowe życie. Czuła je bardzo wyraźnie i mimo niepewności i lekkiego strachu od razu pokochała tę istotkę w swoim brzuchu. Wszystkie etapy jej ciąży okazały się identyczne z ludzkimi, więc później już wiedziała doskonale, jak sobie radzić. Tylko sam poród miała dość ciężki, zwłaszcza że przechodziła go w samotności. Adam nie pozwolił, by jakakolwiek ludzka samica zbliżyła się do niej, a sam nie miał zamiaru w tym uczestniczyć. Musiała więc radzić sobie sama. I poradziła sobie bardzo dobrze. Umiejętności, nabyte przy odbieraniu ciężkich porodów ludzkich samic, przydały się teraz doskonale. Płynącą z własnej dłoni energią stłumiła przeszywający ból, który oznajmił jej początek rozwiązania. Słońce stało wtedy w najwyższym punkcie. Kiedy dziecko wyszło wreszcie z jej wnętrza, złota kula zbliżała się do linii horyzontu. Głośny płacz maleńkiej istotki oznajmiał wyraźnie, że wszystko poszło dobrze. Szybko oporządziła maleństwo i siebie, wyglądając Adama. Nie mogła się doczekać, by przekazać mu radosną wiadomość: mamy córeczkę! Z miłością przystawiła kwilące dziecko do piersi, rozkoszując się dziwnym, niezwykłym wrażeniem posiadania własnego potomstwa. Adam przyszedł dopiero przed wschodem słońca, gdy zmęczona porodem i emocjami spała mocno z wtuloną w nią małą kobietą. Z trudem otworzyła oczy, ale widząc jego ponurą minę, natychmiast się rozbudziła. – Adamie! Urodziłam córkę. Zobacz, jaka jest piękna – zawołała z radością. Podszedł do niej bez słowa i odebrał od niej maleńkie ciałko. W jego rękach wyglądało na jeszcze mniejsze. Patrzył na córkę przez chwilę, a potem, nie odzywając się do niej słowem, wyszedł razem z dzieckiem. Choć przeszył ją jakiś nieokreślony, dojmujący strach, nawet przez chwilę nie pomyślała jednak, że nigdy więcej nie zobaczy swojej pierworodnej. Czekała cierpliwie na powrót Adama, ale jego nie było bardzo długo. Narastał w niej niepokój. W końcu nie wytrzymała i wyszła gwałtownie z pomieszczenia, wpadając na pilnującego ją
Anioła. – Gdzie jest Adam? – zapytała go. – W Insygnium – odpowiedział niechętnie. – A moje dziecko? Wzruszył tylko ramionami, nie zamierzając jej odpowiedzieć. – Gdzie jest moje dziecko?! – zapytała ostrym, władczym głosem, który trochę zbił go z tropu. – Adam zabrał je ze sobą. – Po co?! – Niepokój stawał się coraz większy. – Nie wiem! Jestem tylko zwykłym żołnierzem, który wypełnia rozkazy – wysyczał, zdenerwowany. Przerażona wróciła do pomieszczenia. Nerwowo chodziła tam i z powrotem, nasłuchując uważnie odgłosów. Przechodziła tak prawie całą jasną porę i dopiero gdy zorza zachodzącego słońca pojawiła się na horyzoncie, wymęczona trudami porodu i ogromnymi emocjami, zasnęła bezwiednie. Obudziła się jednak natychmiast, gdy w sali pojawił się Adam. – Oddaj mi moją córkę! – Wyskoczyła do niego w błyskawicznym tempie, stając w odległości wyciągniętej ręki. – Twoja córka została w Insygnium – powiadomił ją spokojnym głosem, jakby zupełnie nic się nie stało. – Na jak długo?! Dlaczego?! – wyrzuciła z siebie zdenerwowana. – Na zawsze – odparł niewzruszony. – Taki był rozkaz Wielkiego. – Jak to „na zawsze”?! – Przerażenie odbierało jej siły. Przedziwne mrowienie rozchodziło się po całym ciele, jak po wielkim zmęczeniu, i powodowało, że ledwie stała na nogach. Całe pomieszczenie zaczęło wirować jej przed oczami. – Po co mu ona? – zapytała resztką sił i prawie zemdlona upadła na kolana. Adam przez ułamek sekundy poruszył się tak, jakby chciał ją podtrzymać, ale nie zrobił tego. – Wielki nakazał, byś rodziła synów. Każda córka zostanie zabrana do Insygnium. Tam zostanie pod opieką Wielkiego, który zrobi z niej twoją następczynię. – A co ze mną? – wyszeptała z trudem. Jej oczy wypełniły się łzami pierwszy raz w życiu. – Moje uczucia się nie liczą? Przecież to
moje dziecko, które pokochałam całą sobą. – Tak postanowił Wielki i nie ma odwrotu. Musisz to zaakceptować – nakazał jej. Jego ostry, zimny ton wbrew logice dodał jej sił. – A ty co, Adamie? Zgodziłeś się na to bez sprzeciwu? Oddałeś nasze dziecko, ot tak, jak coś bezwartościowego, nawet nie powiadamiając mnie o tym?! – Wstała, czując, że siły powoli do niej wracają. Nie spuszczając z niego wzroku, stanęła tuż przed nim. – Kim ty jesteś? I czy zdajesz sobie sprawę, jakie zło popełniłeś?! – Wypełniam tylko rozkazy. Nic ode mnie nie zależy – rzucił nerwowo, nie mogąc uciec przed siłą jej spojrzenia. – Mogłeś powiedzieć mi, co czeka moją córkę! Gdybyś tylko chciał! Ale ty wolałeś pozbyć się jej jak najszybciej. Nie miałeś zamiaru o nią walczyć. Jesteś potworem, Adamie! – wysyczała wściekle. Spiął nerwowo swoje stalowe mięśnie, a dłonie zacisnął w pięści. – Nie masz pojęcia, o czym mówisz, Lilith! – warknął, rozjuszony. – I nie masz pojęcia, co robią prawdziwe potwory. – Nienawidzę cię! – krzyknęła, nie bojąc się go wcale. – Od teraz przestajesz dla mnie istnieć. Nie ma już miejsca dla ciebie w moim sercu, potworze! Złapał ją silnie za ramiona, potrząsając z wściekłością. – Ja jestem potworem, naiwna kobieto?! Ciekawe, co powiesz o tym, którego tak czule określasz mianem ojca. Ciekawe, jak go nazwiesz, gdy dowiesz się, jakie potworności wyczynia! Myślisz, że jest taki wspaniałomyślny, że tworzy samo piękno i dobro? Nic bardziej mylnego! Po to, by stworzyć ciebie, zużył kilka innych żyć, które oddały ci swoją esencję, swoją moc w powolnym procesie rozkładu. Nie oszczędził nawet twojej matki! Nią pierwszą zostałaś nakarmiona. A potem wchłonęłaś trzy najmądrzejsze Najstarsze, razem z ich siłą i talentami. Poświęcił na ciebie nawet Asasyna i białoskrzydłego żołnierza. To po nich masz te wspaniałe czarno-białe skrzydła! – Przestał wreszcie nią potrząsać, wykrzyczawszy całą frustrację. – O… o czym ty mówisz?! – O prawdzie, Lilith! – To wszystko kłamstwa! – rzuciła stanowczo. – Chcesz odwrócić
uwagę od swojego zła, rzucając oskarżenia na innych! Potwór! Zejdź mi z oczu! Nie chcę cię już! Złapał ją brutalnie za włosy, sprawiając jej silny ból. – Nic z tego, Lilith! Wywalczyłem cię i jesteś moja już na zawsze. Szarpnęła się, chcąc wyrwać się z jego mocnego uchwytu. – Nie szamocz się, kobieto. Lepiej podziękuj mi, że cię uratowałem przed okrutną śmiercią w męczarniach. Myślisz, że co by stało się z tobą w Zatar?! – zawarczał sfrustrowany prosto w jej twarz. – Miałaś tam zostać przerobiona na odpowiadającą prymitywnemu gustowi Abaa jasnowłosą samicę! Byłaś już o krok od śmierci i nawet tego nie czułaś, naiwna Lilith! Nie zdziwiło cię, że jesteś prowadzona do Zatar przez dwóch Asasynów? – To byli Czarni, a nie Asasyni! – rzuciła ostro, ale już mniej pewnie. Przypomniała sobie swój strach przed wejściem w mgłę Zatar. Przypomniała sobie dziwną kulkę, którą dostała od jednego z Czarnych. Jej mózg zaczynał gubić się w tym wszystkim. Głośny, szyderczy śmiech Adama wyrwał ją z tych myśli. – Wszyscy Czarni to Asasyni, Lilith. Zapamiętaj to sobie dobrze. Jeśli kiedykolwiek przyjdą po ciebie, będzie to oznaczało, że dostałaś wyrok. Tak jak wtedy. Gdyby nie ja, rozpuszczałabyś się powoli, prawie cały czas w pełni świadomości, a propulsy przekazywałyby twoje życie innej! – Nie wierzę w ani jedno twoje słowo! – wykrzyknęła nerwowo, chociaż ziarno wątpliwości zaległo w jej świadomości. – Zostaw mnie samą! – nakazała. – Jak chcesz! – Pchnął ją z całej siły, aż upadła na posłanie. – Możemy się spotykać tylko w celach rozrodu. Przygotuj się, w następnym cyklu cię zapłodnię. Nie oglądając się już na nią, wyszedł wściekły, rzucając kilka słów pilnującemu ją Aniołowi. Długo nie potrafiła zebrać myśli. Chaotyczne obrazy i wspomnienia przewijały się przez jej umysł z ogromną szybkością. Nic jednak w jej wspomnieniach nie potwierdzało słów Adama. Jedynie ta dziwna droga do Zatar w towarzystwie Czarnych i to przejmujące ją wtedy wrażenie zagrożenia wydawały się nie pasować do całej reszty jej
życia. Życia może i monotonnego, z wyjątkiem spotkań z Wielkim, ale spokojnego i stabilnego. Choć teraz przypomniała sobie, jak po przybyciu na Ziemię Adam mówił już coś o grożącym jej niebezpieczeństwie. W chwili emocji przyznał, że w Zatar czekało ją coś złego. Później już nigdy nie chciał z nią o tym rozmawiać i wreszcie zapomniała o niepokoju, który wówczas się w niej zrodził. Aż do dzisiaj. Mimo że nadal nie wierzyła w te wszystkie okropieństwa, o których usłyszała, to jednak jej umysł ogarniała coraz większa niepewność. Jakaś część prawdy musiała w tym być! I to przerażało ją najbardziej! – Gdzie trafiła moja córka? – wyszeptała spanikowana. – Co ją tam czeka? – Ból przeszył jej serce tak mocno, że aż krzyknęła. Musiała się tego dowiedzieć. „Choćby siłą, ale wyciągnę z Adama tę prawdę” – postanowiła gorączkowo. Otworzyła ciężkie drewniane drzwi i zrobiła krok do wyjścia, lecz dwaj żołnierze natychmiast zastąpili jej drogę. – Wracaj do pomieszczenia – nakazał jeden z nich. – Chcę iść do ludzi! – odpowiedziała stanowczo. – Dopiero kiedy pozwoli na to Władca. Teraz nie wolno ci opuszczać tej sali. Nie dało się przecisnąć miedzy mocarnymi ciałami. Byli zbyt silni, a przecież nie mogła przywołać mieczy i walczyć. Nadszedł czas zmiany taktyki. Agresją, nieposłuszeństwem i atakami na Adama nic by nie zyskała. A musiała przecież zdobyć pewne informacje. A potem… potem, tak czy siak, pozostawała jej już tylko ucieczka! Nie dano jej wyboru. Następnym razem znów mogła urodzić dziewczynkę, a kolejnej straty nie zdołałaby już przetrzymać. – Dobrze – odparła łagodnie, wycofując się nieco. – Powiedzcie Adamowi, że pragnę z nim porozmawiać. Ten, który mówił, kiwnął jej głową i prawie natychmiast zamknął ciężkie drzwi. – Trzeba uśpić ich czujność… uśpić ich czujność… uśpić… – powtarzała jak mantrę. Adam wydawał się bystrym mężczyzną, więc należało działać mądrze. Długo kazał na siebie czekać. Minęły trzy ciemne pory, zanim łaskawie pojawił się w drzwiach jej więzienia. Patrzył na nią z rezerwą
i ostrożnością, szukając jakiegoś podstępu. – Czego ode mnie chcesz? – zapytał niezbyt przyjaźnie. – Szczerej rozmowy, Adamie – powiedziała łagodnie. – Już bardziej szczery nie mógłbym być, ale słucham, co chcesz wiedzieć? Wyczuła drwinę w jego głosie. – Powiedz mi, proszę, czy naszej córce stanie się krzywda? – zapytała wprost, ale bez odrobiny agresji. Wzruszył ramionami lekceważąco, starając się ją sprowokować. – Nie wiem – odpowiedział obojętnym głosem. – Proszę. Podeszła do niego blisko i patrzyła mu w oczy błagalnie. Wreszcie uległ sile jej spojrzenia i ostre rysy jego twarzy trochę złagodniały. – Wydaje mi się, że nie. Wielki ucieszył się na jej widok. „Dziecko mojej pięknej Lilith będzie tak samo piękne jak ona” – powiedział do mnie. A potem jeszcze dodał: „Ale od tej pory mają już być sami chłopcy”. Dlatego myślę, że zrobi z niej tak doskonały egzemplarz jak ty, Lilith. Adam patrzył na nią pożądliwie. Zamierzała mu ulec bez oporu, byle tylko przestał jej pilnować. Ale zanim to nastąpi, musiała wydobyć z niego tę jedną, niezwykle ważną informację. – Powiedz mi jeszcze, Adamie, czy jeśli znów urodzi się córka, zabierzesz ją do Wielkiego w taki sam sposób jak pierwszą? Nie pozwolisz mi się nią nacieszyć choć trochę? – Pytanie zadała łagodnym tonem. – Dla twojego dobra, Lilith, zabiorę ją od razu. Im dłużej byś z nią przybywała, tym trudniejsze stałoby się rozstanie. Wierz mi, to najlepsze wyjście. – Wyglądał, jakby rzeczywiście w to wierzył. Wiedziała już wszystko, co chciała. Dalsze życie z Adamem straciło dla niej jakikolwiek sens. Był jej wrogiem. Ucieczka pozostała dla niej najlepszym i… jedynym wyjściem. – Zależy ci na mnie choć trochę, Adamie? – zapytała na koniec. – Wiesz dobrze, że tak. Ale rozkazy Wielkiego są ponad wszystkim. Zrozum mnie. – Rozumiem – powiedziała, kładąc mu dłoń na piersi, a w duchu
dodała: „że jesteś samolubnym, tchórzliwym draniem”. Mimo to wysłała mu swoją dobrą energię. – Wiem, że podobnie jak ja przeżyłeś to ciężko, więc chcę teraz pomóc ci ukoić skołatane nerwy. – Starała się mówić czule. Oczy Adama zamgliły się z rozkoszy, jaką dawała mu jej energia, i z pożądania, jakie w nim wzbudzała. Stęskniony jej ciała, wziął ją gwałtownie i dziko. Zniosła to cierpliwie. Przez kolejne ciemne okresy dawała z siebie wszystko, byle tylko go zadowolić. Aż wreszcie pewnego poranka wypowiedział słowa, na które czekała: – Możesz iść między ludzi. Tylko wróć, zanim zrobi się ciemno. – Dobrze, Adamie – odpowiedziała, wtulając się w jego ramię. – Wrócę, zanim słońce schowa się za horyzontem. Dziękuję. Tym razem jeszcze wróciła, by zmylić czujność Adama i pilnujących ją żołnierzy. Tylko tak mogła mieć nadzieję na chwilę ich nieuwagi. I wreszcie przyszedł ten moment. Prawie w ostatniej chwili. Za dwie ciemne pory rozpoczynał się jej cykl płodny. Do tego czasu musiała stąd zniknąć! Z pomocą przyszła jej bójka, którą wywołały ludzkie samce. Dwaj pilnujący jej żołnierze z zaciekawieniem patrzyli na kotłujących się czterech osobników, odwróceni do niej plecami. W tym momencie nie zwracali na nią uwagi, podnieceni widowiskiem. Wiedziała, że nie dostanie lepszej okazji do ucieczki. Nie zastanawiała się ani chwili dłużej, tylko bezzwłocznie przywołała skrzydła i wzbiła się w górę, najszybciej jak umiała. Żołnierze natychmiast puścili się za nią w pogoń. Próbowali ją strącić, wysyłając w jej stronę ognistą energię, która głęboko ją w kilku miejscach przypiekła. Nie zważała na ból, tylko mknęła przed siebie z zawrotną prędkością. Słyszała za sobą pogoń, lecz coraz dalej i dalej, aż wreszcie została sama na ciemniejącym już niebie. Rany dokuczały jej dotkliwie, więc postanowiła wylądować na Ziemi i podleczyć je swoją energią. Dojrzała pod sobą duży zbiornik ze słodką wodą. Jakiś podszept intuicji sprawił, że bez zastanowienia zanurkowała w jego czarną głębię. Zdumiona poczuła, że rany zostały natychmiast uleczone, a chłodna woda otula ciało przytulnym, przyjaznym dotykiem. Ta woda była jej przyjacielem. Jej uzdrowicielką i ochroną. Tak mówiły jej wszystkie zmysły, intuicja i jakiś wewnętrzny głos, który odzywał się w niej od czasu do czasu.
Postanowiła słuchać go od tej pory bardzo dokładnie. Dlatego właśnie pozostała pod wodą aż do następnej ciemnej pory. Kiedy słońce wzeszło nad horyzontem, widziała wielki ruch na niebie. Dziesiątki skrzydlatych żołnierzy przemieszczało się nad tym terenem w poszukiwaniu jej. I znów ten wewnętrzny głos powiedział jej, że tu, gdzie się znajduje, jest bezpieczna. Że żaden z nich jej nie dojrzy ani nie wyczuje. I tak się stało. Przed zachodem niebo opustoszało. Żołnierze Wielkiego nie widzieli dobrze podczas ciemnej pory. A ona tak! Poczekała więc na całkowitą ciemność i wypłynęła na powierzchnię. Jej zmysły dały znać, że w pobliżu nie ma żadnych intruzów. Mimo to zerwała się do lotu bardzo ostrożnie i leciała niziutko aż do samego poranka. Prędkość, z jaką się poruszała, pozwoliła jej oddalić się od głównej kwatery Adama bardzo, bardzo daleko. Ale najważniejsze, że wiedziała, dokąd się udać. Dzięki temu, że towarzyszyła mu podczas inspekcji, orientowała się dokładnie, które rejony tej planety kontrolowane były dokładnie, a które pozostawiono już samym sobie, pozwalając ludziom na samodzielność. Właśnie do tych osad zamierzała dotrzeć i pomagać tak, jak czyniła to do tej pory. Pozostawanie zbyt długo w jednym miejscu nie wchodziło jednak w grę. Należało się jak najczęściej przemieszczać. Tak właśnie robiła. Przylatywała do precyzyjnie wybranych osad, pomagała jak największej liczbie ludzi i czym prędzej przenosiła się w inne miejsce. Na początku jej pojawienie się w osadach wywoływało strach, lecz wkrótce trwoga zmieniła się w miłość i cześć. W większości osad, do których docierała, wiedziano już o niej i witano ją z olbrzymią radością. To był jeden z piękniejszych okresów jej życia. Czuła się spełniona i szczęśliwa. Choć ciągły stan pogotowia nie pozwalał jej ustabilizować egzystencji, wolała to niż bycie niewolnicą egoistycznego Anioła, który krzywdził ją, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Niestety nie było jej dane zbyt długo cieszyć się dobrym okresem. Pierwszym niepokojącym symptomem okazały się dziwne rozbłyski na niebie, przypominające pękającą kolorową kulę, rozpryskującą wokół siebie istną feerię barw i tworzącą wspaniałą, utrzymującą się długo
tęczę. Nie wiedzieć czemu, to skądinąd piękne zjawisko wzbudziło jej strach. Wewnętrzny głos znowu podpowiadał jej, że zbliża się zagrożenie. Wkrótce przekonała się, jak ogromne! Zaczęło się od tego, że w kolejnych osadach ludzie patrzyli na nią z przerażeniem. Uciekali przed jej pomocą. Kiedy tylko pojawiała się na niebie, w panice opuszczali osadę, chowając się przed nią. „Muszą wiedzieć o czymś, o czym ja nie wiem” – zrozumiała natychmiast. Z jakichś chaotycznych przekazów kilku ludzkich osobników, których złapała, dowiedziała się o Aniołach Śmierci, którzy zabijali wszystkich wyleczonych przez nią ludzi. W pierwszej chwili nie wierzyła w te dziwaczne informacje, ale gdy kolejne osady pogrążały się w panice na jej widok, postanowiła to sprawdzić. Tak właśnie trafiła na świeże cmentarzysko, usłane zmasakrowanymi ciałami niemowląt i ich matek. Przerażona ogromem bezwzględności zwyrodnialców, którzy to zrobili, zastygła w bezruchu, nie mogąc oderwać oczu od straszliwego obrazu. Opustoszała osada sprawiała, że to miejsce, niegdyś pełne życia i radości, zmieniło się w przepełnione grozą i złą energią pobojowisko. „Muszę dotrzeć do tych potworów!” – postanowiła. „Nie mogę dopuścić, by dalej mordowali”. Zerwała się do lotu przepełniona i strachem, i nienawiścią. Kolejne dwa cmentarzyska pozwoliły jej odkryć, w którą stronę udali się jej wrogowie. I wreszcie ich znalazła! Właśnie zakończyli rzeź, kiedy wylądowała pomiędzy krwawiącymi jeszcze ciałami. Dookoła niej unosił się zapach śmierci i przerażenia. Trzy rosłe postacie Czarnych wyglądały nienaturalnie na tym opływającym krwią placu. Ich błyszczących, kruczoczarnych skrzydeł i lśniących metalicznym blaskiem ciemnych szat nie pobrudziła ani kropelka, tylko trzymane przez nich miecze opływały ciemniejącą już posoką. – Asasyni! – Przypomniała sobie słowa Adama i zadrżała wstrząśnięta. – To muszą być Asasyni! W tym momencie prawie oniemiała z wrażenia. Jednego z nich znała!
Długi warkocz oplatał kilkakrotnie jego szyję, a przeszywające czarne oczy wpatrywały się w nią zachłannie. To on prowadził ją do Zatar! To on podarował jej dziwną kulkę. I to on obejrzał się za nią tęsknym wzrokiem. A teraz stał pomiędzy jej największymi wrogami i nie spuszczał z niej wzroku! – Dlaczego? – zapytała, szarpana bólem i żalem. Właściwie skierowała pytanie do niego. Ale nie on jej odpowiedział. Uczynił to stojący z jego prawej strony, zimny jak głaz Czarny Anioł. – Dopóki nie wrócisz, tak będzie zawsze. – Lodowata, porażająca wręcz, obojętność jego głosu wzbudzała w niej taki ogrom nienawiści, że początkowo bezwiednie rozpoczęła transformację, szykując się do walki. Zaatakowała z zawrotną szybkością, która w pierwszej chwili ich zaskoczyła. Z ogromną satysfakcją wbiła kły swojej zwierzęcej już głowy w tego lodowatego potwora, który się do niej odezwał. Walczyła ze wszystkich sił, popychana żądzą zemsty, nie zważając na otrzymywane rany. Podczas pojedynku poznała imiona tych trzech morderców. „Jej” Czarny miał na imię Semangelof, ten poharatany jej olbrzymimi kłami Senoy, a trzeci – Sensenoy. Zapamiętała te znienawidzone imiona na całe życie! Największych wrogów nie zapomina się nigdy! A najgorszym z nich okazał się właśnie Semangelof! To on dużo, dużo później… zabił ją ostatecznie! Ale najpierw ukazał jej umysłowi przerażające obrazy z Insygnium – potworności, których dopuszczał się Wielki i których świadomi byli wszyscy mężczyźni jej starego świata. Jednak zanim wtedy umarła, zanim ostatecznie przekręcił swój miecz wbity w jej miejsce mocy, usłyszała niewiarygodne słowa miłości: – Moja miłość nie miała żadnych szans na spełnienie, Lilith. Nie mogła jednak opuścić mojego serca. Dlatego teraz muszę cię zabić. Nie pozwolę, byś cierpiała niewyobrażalne męczarnie, które szykuje ci Wielki. Wybacz mi, Lilith, i… wróć… błagam, jeśli zdołasz – wyszeptał jej do ucha, tuż przed ostatecznym ruchem czarnego miecza. Umierając, usłyszała jeszcze:
– Walcz i wróć, Lilith! Tym razem sen odchodził łagodnie. Wybudzałam się powoli. Zanim jednak otworzyłam oczy, usłyszałam głos: – Nie bój się mnie, Shaohami. Nie jestem twoim wrogiem. Nie zrobię ci krzywdy. Łagodny jak tchnienie wiatru szept dochodził do mnie… zewsząd. Z mojej głowy, z pokoju… Otaczał mnie. Poczułam wyraźnie jakąś obecność… energię… moc. – Ale ja się boję! – wyszeptałam, otwierając szeroko oczy. Nikogo jednak nie było w pobliżu. – Boję się, że stracę dotychczasowe życie. Boję się, że zostanę zaatakowana przez nieznane mi potwory. Wreszcie boję się, że stracę siebie i stanę się tylko naczyniem na czyjąś duszę. Nie jestem na to gotowa! Nie jestem na to gotowa! – powtórzyłam, czując, jak moim wnętrzem wstrząsa strach. Na szczęście osobliwe wrażenie obecności zniknęło. Usiadłam na łóżku, nadal przejęta historią opowiedzianą mi przez Lilith. Świadomość przyjęła wreszcie trudną do zaakceptowania prawdę – to nie jest sen. Moja pramatka przekazywała mi opowieści o swoich losach! Przygotowywała mnie do czegoś, o czym nawet nie chciałam myśleć. Utrata tożsamości, swojego jestestwa wydawała się obezwładniającą perspektywą rodem z horroru. Z całą pewnością nie byłam na to gotowa. „I chyba nigdy nie będę!” – pomyślałam. Buntownicza, waleczna strona mojej osobowości nie akceptowała takiej możliwości. I nie dziwota, bo przecież zbyt dużo spadło na mnie od sobotniego wieczoru i choć wiedziałam, że to dopiero początek armagedonu, najpierw musiałam poradzić sobie z teraźniejszością. Na szczęście miałam Daniela! Gdyby nie płynąca od niego akceptacja, gdyby nie jego rozsądek i mądre podejście do tego całego chaosu, straciłabym na długo grunt pod nogami. Ojciec okazał się tylko opiekunem, ja okazałam się jakimś cholernym mutantem, a moja przyszłość – wielką zagadką, mającą się skończyć najprawdopodobniej tragicznie. Czy jakakolwiek nastolatka mogłaby spokojnie przyjąć takie
brzemię? A do tego jeszcze wyznanie Daniela! Co miałam z tym zrobić? Przyjmując jego miłość, automatycznie skazywałabym go na olbrzymie niebezpieczeństwo. Jako mój obrońca stawał się głównym celem ataku moich wrogów. Wrogów, których dostałam w kosmicznym spadku po tajemniczej pramatce. Jakby tego było mało, pojawił się jeszcze problem z Chrisem. Dostrzegłam w jego wzroku to samo oddanie co u Daniela! Otworzył swoje serce na miłość. Całkowicie! „Jak to wszystko ogarnąć?!” – pytałam sama siebie. Zagubienie omotało mój umysł szczelnym kokonem. Wczoraj jednak zdecydowanie postanowiłam odsunąć Chrisa od szczegółów mojego „nowego życia”. Natychmiast gdy zobaczyłam go wchodzącego do restauracji w Golfe-Juan, rzuciłam dyskretnie do ojca i Daniela: – Nie chcę, by Chris wiedział o tym szaleństwie. Ma zbyt wiele problemów na głowie, by jeszcze dowalać mu historyjką science fiction. – Jeśli jest twoim obrońcą, nie możesz go odsuwać od prawdy. Musi być świadomy i gotowy do walki o ciebie – powiedział ojciec. – Nie! – zaprotestowałam ze zdecydowaniem. – Trzeba go trzymać z daleka, jak długo będzie to możliwe, dopóki nie załatwi spraw ze swoim spadkiem. Tak chcę! – Jakoś automatycznie wyrwał mi się rozkazujący ton i ojciec natychmiast skłonił przede mną głowę. Już nie wydawało mi się, że w naszym życiu to ja podejmuję wszystkie decyzje. Teraz miałam tego całkowitą pewność! I ani trochę nie pomagało to w sytuacji, w jakiej się znalazłam. Najważniejsze jednak, że tata nadal pozostał moim tatą i że wciąż mogłam na niego liczyć. Mądrość Daniela uchroniła mnie przed karygodnym błędem odsunięcia się od tego człowieka. Mój śniadoskóry przyjaciel bardzo dobitnie uzmysłowił mi, jakie miałam szczęście, trafiając na kogoś takiego jak Nathaniel Farouk. Dowiódł mi w prostych słowach, że nawet rodzony ojciec nie mógłby lepiej się mną opiekować, niż robił to on. A przecież sama doskonale wiedziałam, że przez wszystkie te lata na każdym kroku otaczała mnie jego miłość, olbrzymie poświęcenie,
z jakim wychowywał mnie na jak najbardziej wartościowego człowieka. Z czasem pewnie i bez perswazji Daniela doszłabym do tych wniosków, zaraz po ochłonięciu z nadmiaru wrażeń, ale potrwałoby to o wiele dłużej i sprawiłoby mojemu ojcu wielką przykrość. A na to nie zasługiwał. Wieczorem, zaraz po rozstaniu z Chrisem, wróciliśmy do domu i odbyliśmy we trójkę poważną rozmowę. Musieliśmy ustalić, co robimy dalej z tą dziwaczną sytuacją. – Chwilowo mamy trochę spokoju. Taką mam przynajmniej nadzieję! – Ojciec starał się wyciszyć nasze emocje. – Musimy wykorzystać ten czas na jak najlepsze przygotowanie się do ewentualnej konfrontacji… lub, co uważam za najbezpieczniejsze, do opuszczenia tego miejsca. – Nie! – zawołaliśmy jednocześnie z Danielem. – Nie! – powtórzyłam zdecydowanie. – Koniec z uciekaniem. Tu jest moje miejsce, mój dom i tu zamierzam zostać do końca. Bliskiego lub dalekiego. – Sha, nie damy im rady. Tylko my dwoje potrafimy walczyć. Daniela i Chrisa nie zdołamy ochronić. Kiedy dojdzie do konfrontacji, będą bezbronni jak małe dzieci. – Nathaniel starał się wytłumaczyć mi łagodnie swoją rację. – Naprawdę nie da się ich odsunąć od tego szaleństwa? – zapytałam jeszcze raz. – Czy muszą przyjąć na siebie obowiązki obrońców? Nie mogą ich odrzucić? – Teoretycznie… mogą, w praktyce podobno jeszcze nigdy się nie zdarzyło. To zbyt wielkie uczucie… wszechogarniające… niemożliwe do odrzucenia. A nawet gdyby odrzucili taki dar, niebezpieczeństwo zbytnio się nie zmniejsza. W momencie kiedy po raz pierwszy otwierają się na swoje przeznaczenie, zaczyna płynąć w nich energia, którą Asasyni potrafią zlokalizować. Obrońcy są dla nich przeszkodą i pewnego rodzaju zagrożeniem, więc starają się ich eliminować. Tylko ciągłe przemieszczanie się dałoby im szanse na dłuższe życie. Ale jeśli myślisz, że jakikolwiek obrońca chciałby uciekać sam, pozostawiając córkę Lilith na pastwę tych demonów, to chyba rzeczywiście jeszcze nie wiesz, kochanie, co to znaczy prawdziwa, nieposkromiona miłość –
powiedział głosem pełnym emocji. – Z tego, co wiem, wszyscy obrońcy zawsze uczyli się walki na miecze i całego tego kramu, niezbędnego, by utrzymać przy życiu swoją panią. Tak więc nie licz, kochanie, że przekonasz któregoś z nas. – No tak! Czegóż innego można się było spodziewać?! – westchnęłam ciężko. – Więc ja też chcę i muszę uczyć się walki, tak jak Sha – zadeklarował poważnie Daniel. – Jestem zdolny i mam wyćwiczone ciało. Szybko się nauczę. – A co z Chrisem? – zapytał ojciec. – Skoro ma pozostawać w niewiedzy, nie może z nami trenować. Daniel machnął uspokajająco ręką. – Z tym nie powinno być problemów. Jeśli tylko dowie się, że ja trenuję z Sha, sam będzie chętny, i to jeszcze jak! Zrobimy z tego zabawę na jego użytek, udając, że przygotowujemy się do walki z obcymi przybyszami – zaśmiał się ze swojego konceptu. – Tylko że my naprawdę rozpoczniemy przygotowania do spotkania z obcymi. – Ojciec po raz kolejny uświadomił nam zbliżające się niebezpieczeństwo. – Myślę, że propozycja Daniela jest rozsądna – powiedziałam po chwili zastanowienia. – Możemy nauczyć ich tyle, ile się da, a gdy w momencie zagrożenia okażą się jeszcze niegotowi do pomocy, ukryjemy ich w bezpiecznym miejscu. Daniel żachnął się głośno. – Nigdzie nie zamierzam się chować! Chyba że razem z wami. Ale jeśli wy będziecie walczyć, ja również. – Nie miałam żadnych wątpliwości, że mówił całkiem serio. – Tato, sam widzisz, że nie będzie prosto wytłumaczyć coś temu uparciuchowi. Dlatego powinniśmy mu dać chociaż minimalną szansę na przetrwanie. I Chrisowi też. A ostre ćwiczenia to jedyny sposób. Z ciężkim sercem, ale muszę przyznać, że kiedy wdrożą się w techniki walki mieczami, nasze szanse wzrosną, i to znacznie. – Nie zapominaj, Sha, kochanie – ojciec na szczęście mówił do mnie jak dawniej – że nie przyjęłaś swojego dziedzictwa. Nadal masz siłę zbliżoną do ludzkiej, a twoja moc nie dorównuje tej, którą dysponują
Asasyni. – Ale wiem, jak ich zabić. Moja pramatka przekazała mi tę wiedzę. Poza tym widziałam we śnie, jak ściera się z nimi. W walce na miecze wcale nie ustępuję żadnemu z nich – rzuciłam twardo. – Ani jej. Ojciec westchnął ciężko, nie starając się już więcej mnie przekonywać. – Tylko że to musi być naprawdę ciężki trening. Prawie codzienny. A to już odpada w przypadku Chrisa – przypomniał nam. – Coś wspólnie wymyślimy. – W takim razie, moi drodzy, we wszystkie popołudnia ćwiczymy. Naprawdę nie wiadomo, ile zostało nam czasu. Może bardzo niewiele! Ty, Danielu, musisz więc zrezygnować z dodatkowej pracy – powiedział spokojnie. – Teraz zresztą nie będzie ci już potrzebna – dodał. – Nie rozumiem… – wydukał Daniel. – Tato! – zdenerwowałam się trochę. – Daniel musi chodzić do warsztatu Jacques’a. Ta praca to jego pasja. Nie można mu tego odebrać. Wtorki i soboty należą do niego. – Na wtorki mogę przymknąć oko, ale w sobotę po południu musimy ćwiczyć – upierał się tata. – No to w porządku. W sobotę Daniel pracuje tylko do piętnastej. Daniel przysłuchiwał się naszej konwersacji z trochę nieprzytomnym wzrokiem. Jakby coś przemyśliwał. – Dlaczego praca nie będzie mi już potrzebna? – zapytał, wracając do wcześniejszego oświadczenia taty. – Ponieważ wiążąc się z Sha, stając się jej obrońcą, automatycznie przechodzisz pod jej skrzydła i nie musisz kłopotać się o finanse. To, co posiada Sha, jest praktycznie nie do wydania. A ty, ujmując to nowocześnie, jesteś jej pracownikiem na… dożywotni etat. To ochrona przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. – Ha! – Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy udawać, że nie dostrzegłam osłupiałej miny Daniela. Megarewolucja odbywała się właśnie w jego mózgu. Wszystkie jego zasady miały wyłożyć się zaraz na łopatki, a on nie wyglądał na gotowego. – Więc mam zostać utrzymankiem Sha? – zapytał oszołomiony. Ojciec prychnął nerwowo.
– To głupie słowo, Danielu. Skoro nie odpowiada ci określenie „obrońca”, możemy nazwać cię pracownikiem ochrony. Tak brzmi lepiej? – zapytał go z lekką drwiną. – Nie wiem, jak poważnie traktujesz sytuację, ale chyba nie myślisz, że mógłbyś siedzieć sobie na zmywaku i szorować naczynia, zamiast obserwować niebo w celu dostrzeżenia znaków namierzania, zamiast uważać na wszelkie inne symptomy zbliżania się wrogów lub wreszcie zamiast ćwiczyć się w walce dla swojej i Sha obrony?! – Tato, wiesz przecież, jak bardzo Daniel jest przewrażliwiony w kwestiach finansowych – stanęłam w obronie mojego przyjaciela. – Wiem, kochanie, ale to raczej nie ma już znaczenia w obecnej sytuacji. Teraz zmieniły się priorytety. Musi zdecydować dojrzale, co jest dla niego ważniejsze: urażona duma czy twoje bezpieczeństwo! – Patrzył na Daniela mocnym wzrokiem, przed którym nie dawało się uciec. Mój uparciuch został zapędzony w kozi róg i od nowa musiał stoczyć walkę ze swoimi kompleksami. – Sha jest najważniejsza – odpowiedział po chwili. – Jeśli muszę dla niej zrezygnować ze swoich marzeń i oddać swoje życie pod jej kontrolę, zrobię to bez wahania. – Zwariowałeś! – Z wrażenia aż popukałam się w czoło. Jego słowa wgniotły mnie w glebę. – Nie pozwolę, byś zrezygnował z marzeń. Nigdy na to nie pozwolę! I nigdy nie zamierzam kontrolować twojego życia. Jeśli tylko ten cyrk skończy się dobrze, zrobisz ze swoich życiem, co tylko będziesz chciał. Obiecuję ci to, Dan. – Dziękuję, Sha. – Patrzył na mnie rozświetlonym, pełnym zaufania wzrokiem. Z radością dostrzegłam, że wierzy w każde moje słowo. Wszystkie wątpliwości momentalnie od niego odpłynęły. Czuł, że nie mogłabym go skrzywdzić z premedytacją. Ja też to wiedziałam. Moja niezależna dusza nie pozwoliłaby mi zniewolić kogokolwiek. Zwłaszcza chłopaka, na którym zależało mi najbardziej na świecie. – Skupmy się teraz na jak najlepszym przygotowaniu obrony. Może uda nam się ich pokonać – rzuciłam twardo, chcąc dodać sobie animuszu. Wiedziałam przecież, jaką siłą dysponują Asasyni, i doskonale zdawałam sobie sprawę, że każdy z nich z osobna
przewyższa umiejętnościami naszą trójkę. Ale mimo to nadal czułam, że muszę tu pozostać… że muszę stawić czoła zagrożeniu. Niezwykle silne przeświadczenie o słuszności tej decyzji przepełniało moją świadomość… moją duszę. – Jeśli nie znajdziemy innego wyjścia, przyjmę swoje dziedzictwo – dodałam zdeterminowana. Wiedziałam, że muszę to zrobić… ale… jeszcze nie teraz. Potrzebowałam albo więcej czasu, albo głębszego zrozumienia, z czym przyjdzie mi się zmierzyć. – I co wtedy? – zapytał Daniel z niepokojem. – Nie wiem… albo przestanę istnieć jako Shaohami i stanę się… – nie zamierzałam wymawiać tego imienia, wiedząc, że tym otworzyłabym drogę dla ducha mojej pramatki – …albo zostanę sobą, tylko z możliwościami superwoman. – Zaśmiałam się z tego porównania, chcąc rozładować sytuację. Przerażona mina Daniela wskazywała dobitnie, jak bardzo poważnie zaczął taktować całą tę sytuację. Teraz, kiedy zaakceptował rolę obrońcy, nastawił się na to zadanie całym sobą. A przede wszystkim zdał sobie sprawę, jak olbrzymie jest zagrożenie. I choć zrobiłabym wszystko, by odsunąć go od tego szaleństwa, praktycznie nie miałam wyboru. Ktoś lub coś zdecydowało za nas. My byliśmy tylko pionkami w grze, zaczętej wieki temu albo i wcześniej! Całkowita abstrakcja! Trudna do objęcia przez ludzki rozum. Westchnęłam na tę konkluzję i dodałam: – To, kim się stanę, okaże się dopiero w przyszłości… bliższej lub dalszej. Teraz najwyższy czas na odpoczynek po tak intensywnych przeżyciach! – zarządziłam. – Daniel wraca do domu wyspać się porządnie przed przyszłym tygodniem, a my, tato, również. Na razie nikt nas nie namierzył, więc skorzystajmy maksymalnie z tych chwil spokoju. To jedyne rozsądne wyjście. Jadę odwieźć Dana do domu, a jak wrócę, jeszcze porozmawiamy. Ojciec natychmiast pokiwał głową, akceptując moje słowa. Wyciągnęłam dłoń w kierunku Daniela, a on natychmiast ją złapał. Teraz, gdy wiedziałam, co do mnie czuje, jeszcze bardziej potrzebowałam kontaktu z nim. Każdy dotyk sprawiał mi ogromną przyjemność i wcale nie zamierzałam z tym walczyć. Mój organizm zaakceptował go jako mojego obrońcę, a jego uczucia pogłębiły jeszcze
ten związek. Był wodą na pustyni dla mojej duszy. – Ale się porobiło! – odezwał się, gdy siedzieliśmy już w samochodzie. Ruszyłam spokojnie, zupełnie niepodobnie do mojej zwykłej werwy. – Science fiction pełną gębą. Aż się dziwię, że mój mózg tak łatwo to przyjął. – Tak bardzo chciałabym odsunąć cię od tego horroru, Dan – odezwałam się smutno. – Nawet nie próbuj! Nie dam się odsunąć! – Mam nadzieję, że w pełni rozumiesz, jak wiele ryzykujesz, zostając przy mnie. Chociaż pomyśl nad wyjazdem, proszę. Poszukamy ci równie dobrej szkoły jak ta i… – Sha! – przerwał mi gwałtownie. – Ani słowa więcej! Jeśli choć przez chwilę pomyślałaś, że mógłbym cię zostawić tak zagrożoną i chodzić sobie gdzieś beztrosko do innej szkoły, to chyba masz nierówno pod sufitem. – Boję się o ciebie, uparciuchu! Nie rozumiesz tego?! – Rozumiem doskonale, bo ja tak samo boję się o ciebie. Na samą myśl, że mogłoby ci się coś stać, ogarnia mnie tak ogromne przerażenie, że nie wiem, co ze sobą zrobić. – Witaj w klubie! – zaśmiałam się, ale zabrzmiało to smutno. – Szoruj do domu i grzecznie lulu – nakazałam mu, zatrzymując się przy jego białej chatce. – Jeśli dam radę usnąć. – Postaraj się, Dan. Dla mnie… – poprosiłam, bezwiednie odgarniając mu włosy z twarzy. Wzdrygnął się jak porażony prądem, ale natychmiast złapał moją dłoń i przytulił do niej policzek. Wiedząc już, jak to robić, przesłałam mu sporą dawkę uspokajającej energii. – Dziękuję, Sha – odezwał się rozmarzonym głosem. – Twoja energia otwiera bramy raju. Nie dało się mu nie wierzyć, tak bardzo wydawał się przekonujący. – Więc szybko do łóżka i śnij o tym raju! – pogoniłam go. – Jutro chcę cię widzieć wyspanego i w dobrej formie. – Tak jest, moja pani. – Dotknął ręką serca, uśmiechając się do mnie, i wysiadł spokojnie, wyciszony i rozmarzony. Na ganku pomachał
mi na pożegnanie i poczekał, aż odjadę. Kiedy zaparkowałam przed domem i wysiadłam z samochodu, moje oczy jakoś automatycznie skierowały się w niebo. Szukałam czegoś dziwnego, czegoś, co wskazywałoby na zbliżające się niebezpieczeństwo. Wieczorne niebo wydało mi się jednak spokojne. Usłany gwiazdami firmament przyciągał wzrok swoją nieskończonością. – Tak bardzo bym chciała, żeby te wszystkie potwory zapomniały o naszym istnieniu – odezwałam się do taty, który stanął przy mnie cichutko. – To moje największe marzenie – odpowiedział przejęty. – Niestety raczej się nie spełni. Już w zeszłym tygodniu dostrzegłem jakieś dziwne, niepokojące mnie znaki. Przeraził mnie tą wiadomością. Zrozumiałam, że nie chciał o tym mówić przy Danielu. Pewnie uważał, że nadmiar koszmarnych informacji mógłby zdestabilizować jego genialny, ale wrażliwy umysł. – Namierzają nas? – Serce zabiło mi panicznie. – Tak szybko?! – Tym razem… nie wiem, kochanie… nie mam pewności. To, co widziałem, było jakieś inne, osobliwe. Niby… podobne do namierzania, ale zbyt oddalone. Nie mam pojęcia, co o tym sądzić, dlatego bez przerwy mam się na baczności. Sprawdzam wszystko, co mogę. – Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym? – zapytałam z pretensją. – Kiedy, Sha? Przecież do wczoraj jeszcze nic nie wiedziałaś. A przy Danielu wolałem o tym nie mówić. Chłopak i tak musi zaakceptować zbyt wiele jak na jeden raz, więc uznałem, że trzeba go chwilowo oszczędzić – wyjaśnił mi szybko. – Jeśli postąpiłem źle, bardzo cię przepraszam. Dostrzegłam w jego oczach niepokój, więc bez ociągania przytuliłam się do niego, dając mu tym znak mojego zaufania. – Na pewno wiesz lepiej ode mnie, co robić. Ufam ci, tato. – Dziękuję, kochanie. Tak bardzo się cieszę, że mnie nie odrzuciłaś. Tego bałem się najbardziej – wyznał mi, przytulając mnie mocno do siebie. I choć zagrożenie zbliżało się do nas coraz bardziej, w jego ramionach czułam się bezpiecznie i pewnie. – Wychowałeś mnie, tato, na dobrego i wrażliwego człowieka. Musiałam tylko odreagować szok, jakim okazały się dla mnie wszystkie
te rewelacje – tłumaczyłam się, trochę zażenowana. – Na szczęście był przy mnie Daniel, a jego mądra i rozsądna reakcja pozwoliła mi stanąć pewnie na nogach. Przepraszam, że powiedziałam o tobie te niemiłe rzeczy. Zachowałam się dziecinnie i głupio. Teraz mi wstyd. Głaskał mnie z czułością po włosach. Naprawdę poczułam spore zakłopotanie, że mogłam chociaż przez chwilę zwątpić w jego zaangażowanie, w jego uczucia. – Powiedz mi, tato, co dalej. Co najlepiej zrobić w takiej sytuacji? Oczywiście oprócz ucieczki. Tego nie chcę robić. Czuję wyraźnie, że tutaj jest moje miejsce i nie powinnam go opuszczać. Może takie jest moje przeznaczenie i właśnie w tym miejscu, gdzie walczyła moja mama, ja powinnam zmierzyć się z losem? – Może… – Wyraźnie zastanowiły go moje słowa. – Postąpimy tak, jak podpowiada twoja intuicja. Tego przede wszystkim nauczyła mnie twoja matka: ufać twojej intuicji i nigdy nie sprzeciwiać się twoim postanowieniom, których słuszności jesteś pewna. To było jej najważniejsze przykazanie, nawet kiedy w tym panicznym pośpiechu powierzała mi ciebie w opiekę. „Rób tylko to, co ona zaakceptuje” – przypomniała mi wtedy ostatni raz. Nie wyobrażasz sobie, jak dziwacznie wyglądało pytanie o zdanie maleńkiego dziecka i czekanie na jego odpowiedź. Zawsze jej jednak udzielałaś. Albo pokazywałaś mi na mapie miejsce naszego następnego postoju lub nazwę w jakiejś gazecie. – Cannes też ja wybrałam! – dotarło do mnie w tej chwili. – Pamiętam, jak zauroczyły mnie zdjęcia tej miejscowości, pełne słońca i kolorów, gdy w Reykjavíku właśnie panowała noc polarna. Tak bardzo brakowało mi wtedy światła. Pokazałam ci je wówczas, tato, mówiąc, że jeśli nadejdzie czas następnej przeprowadzki, właśnie tu musimy zamieszkać. Teraz przypominam sobie, jak bardzo zaskoczyło cię to, że pokazałam Cannes. – Spojrzałam na niego z uwagą, czekając, co mi odpowie. – O mało nie dostałem wtedy palpitacji serca – przyznał otwarcie. – Od razu zrozumiałem, że zbliża się jakiś przełom. Wracałaś do korzeni, do miejsca, w którym się urodziłaś. – I w którym czuję, że powinnam pozostać. – Mimowolnie
spojrzałam w niebo, szukając na nim swoich wrogów. – Czemu teraz znaki są inne niż zwykle? – zapytałam wpatrzona w gwiazdy. – Nie mam pojęcia, kochanie. Już wtedy, w dzień ich ataku na Amee, wyglądały inaczej. Nie zapowiadały, że niebezpieczeństwo jest tak bliskie. Wszyscy myśleliśmy, że mamy jeszcze kilka dni, ale oni zaatakowali znienacka. Dobrze, że Amee wyczuła ich wcześniej. Uciekałem z tobą prawie na oślep, nie kontrolując zupełnie kierunku, w którym się udaję. Zatrzymałem się dopiero, gdy kontrolka paliwa dała mi znać, że bak jest prawie pusty. Tak jak opowiadałem wcześniej, wyjechałem z Soleil Couchant w tym, w czym stałem, z tobą i twoim plecakiem. Bo ty byłaś najważniejsza! Do tej pory dziękuję opatrzności za to, że udało nam się wtedy uciec niezauważonym. Kiedy mijałem bramę i usłyszałem łopot skrzydeł tych potworów, myślałem, że zbliża się koniec… że ruszą za nami w pogoń. Ktoś jednak nad nami czuwał! Opowiadał to z takim przejęciem, że aż nerwowo trzymałam się jego ręki. – Bałeś się wtedy? – zapytałam. – Bardzo! Ale nie o siebie. Bałem się o twoją matkę i o ciebie, Sha. Choć chciałem stanąć przeciwko nim i bronić Amee, wiedziałem, że teraz najważniejsze jest twoje życie. – Chciałabym wiedzieć, co stało się z moją mamą i biologicznym ojcem. – Podkreśliłam słowo „biologicznym”, by Nathaniel zrozumiał, że to jego uważam za prawdziwego ojca. – Ja też, kochanie. Tak bardzo kochałem twoją mamę i tak nagle ją straciłem! Nawet nie zdążyliśmy się pożegnać. Asasyni całkowicie nas zaskoczyli. Jeszcze raz spojrzałam w niebo, mimowolnie przeszukując je wzrokiem. – A jeśli teraz też nas zaskoczą? Skoro znaki są inne niż zwykle, powinniśmy stać się jeszcze ostrożniejsi i przygotować się na atak w każdej chwili. Przede wszystkim ja i ty. I powinniśmy zabezpieczyć Daniela i Chrisa, jak tylko potrafimy najlepiej. – Tak, to właśnie staram się robić. Od kilku dni sprawdzam każdą podejrzaną rzecz w promieniu kilku kilometrów i w pobliżu naszego domu. Jestem bez przerwy w pogotowiu. Nie pamiętam już, kiedy
ostatnio przespałem więcej niż trzy godziny – przyznał się. – Tato! Tak nie można! – oburzyłam się. – Wykończysz się wreszcie. Będziemy czuwać na zmianę. – Sha, skarbie, nie przejmuj się mną. Jestem przyzwyczajony do ciągłego czuwania. Robię to od prawie osiemnastu lat, mniej lub bardziej intensywnie. – Patrzył na mnie zakłopotany. – Nie obawiaj się, że nawalę. Nie ma takiej możliwości, zapewniam cię. Zrozumiałam natychmiast, że boi się, iż uznam go za niewystarczająco skutecznego opiekuna i obrońcę. – Tato! Wiem o tym doskonale. Jesteś najlepszym obrońcą, jaki mógł mi się trafić – zapewniłam go solennie. – Ale nawet taki twardziel jak ty potrzebuje odpoczynku. Dzisiaj będziesz spał całą noc – powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Sha, tak nie można. To zbyt niebezpieczne. Muszę obserwować niebo – sprzeciwił się. – Oni nie przychodzą w nocy! – Skąd wiesz? – Ojciec spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Tak wywnioskowałam ze snów. Moja pramatka nie bała się ich w nocy. Wtedy najczęściej się przemieszczała. Domyśliłam się tylko, że nie widzą zbyt dobrze po ciemku, a ona tak. Jeśli rzeczywiście płynie we mnie jej krew, to odziedziczyłam to po niej. – Nie ma żadnej wątpliwości, że jesteś jej potomkinią. Najbardziej świadczą o tym twoje oczy. Tylko jej córki odziedziczyły te niesamowite i niespotykane oczy – powiedział z całkowitym przekonaniem. – Natomiast jeśli masz rację w sprawie nocnej ślepoty, to rzeczywiście możemy trochę odpocząć. – Teraz, gdy wiemy o nich coraz więcej, może znajdziemy jakąś ich słabą stronę. Może przyśni mi się znów sen, w którym moja pramatka coś mi przekaże – odezwałam się z nadzieją. Choć bałam się swojego dziedzictwa, to jednak wczorajszy brak nocnego przekazu zaniepokoił mnie, zwłaszcza po ostatniej rewelacji ojca. Jeśli – odrzucając tę moc – straciłam ją na zawsze, nie wyglądało to wesoło. W krytycznej chwili, która mogła praktycznie zdarzyć się w każdym momencie, pozostawały mi tylko trochę większe, ale nadal ludzkie umiejętności.
– Więc czas na odpoczynek, kochanie. Jutro szkoła, a po południu ciężkie ćwiczenia z Danielem. – Głos taty wyrwał mnie z zamyślenia. – I może z Chrisem – dodałam. – Spróbuję jakoś bezboleśnie go w to wciągnąć. Natomiast co do reszty rewelacji, to dopóki nie załatwi spraw z ojcem i spadkiem, zostawimy go w spokoju. Później wszystko mu powiem. Nie mogę utrzymywać go w niewiedzy, bo to byłoby nieuczciwe. Musi poznać zagrożenie. Do tej pory jednak należy zwiększyć jego ochronę. Porozmawiam z Nicolasem Angusem i myślę, że razem wymyślimy coś rozsądnego. Najlepiej będzie, jeśli jutro poczekam na niego przed szkołą i gdy Chris wjedzie do środka, załatwię wszystko – zaplanowałam momentalnie. Ojciec najwyraźniej zgadzał się ze mną, bo przytakiwał mi przez cały czas. – Wiem, że masz na niego bardzo duży wpływ i słucha twoich rad, więc w jakiś sposób przekonaj go, by nigdzie nie przebywał sam. Najlepiej byłoby, gdyby zawsze towarzyszyło mu kilka osób. Z tego, co wiem, oni nie atakują, gdy wokół jest dużo ludzi. Bardzo się dziwiłam, słysząc te słowa. – Ale przecież atakowali całe osady, wcale nie przejmując się ludźmi! – krzyknęłam, zdenerwowana wspomnieniem tego okrutnego snu. – Tak było dawniej. Teraz ludzie już nie są tacy bezbronni i jest ich zbyt wielu, by tamci ryzykowali walkę w tłumie. Tak przynajmniej twierdziła twoja babka. – Jakie to wszystko dziwne, tato. Niby wyglądamy na normalnych obywateli świata, a rozmawiamy o takich sprawach. Gdyby ktoś to usłyszał, uznałby nas za stukniętych, i to do kwadratu – westchnęłam. – Jutro wszystko pozałatwiam z Chrisem. Mam nadzieję, że przyjedzie tu do nas po zajęciach. – Postaraj się, kochanie. Skoro pozostawiasz go w nieświadomości, to musimy zadbać o jego bezpieczeństwo. Chyba już wiesz, że otworzył się na ciebie? – Tak, poznałam to od razu. Teraz już wiem, na co patrzeć. Daniel odemknął mi oczy – przyznałam się. – Czy już zdecydowałaś, którego z nich wybierzesz? – Tata
wyraźnie zainteresował się tym tematem. Nawet stanął tak, by lepiej widzieć moje reakcje. – Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Zajmują w moim sercu dokładnie tyle samo miejsca. – Powtórka! – Tata pokiwał głową smutno. – Powtórzyłaś dokładnie słowa Amee – wyjaśnił po chwili. – Chwilowo nie chcę się nad tym zastanawiać. Nie jestem gotowa na takie decyzje. W ogóle nie jestem gotowa na wiele rzeczy, a one dobijają się do mnie bezlitośnie – pożaliłam się. – Dasz radę! – Pogłaskał mnie pocieszająco. – Jesteś bardzo silną i dzielną kobietą. Tak jak powiedziałem ci wcześniej, to dla mnie zaszczyt móc się tobą opiekować – dodał wzruszony. Wtuliłam się w jego silne, kojące ramiona i od razu poczułam się lepiej. – Chodźmy spać, tato. Razem! Dzisiaj nikt nie będzie czuwał. Wiem, że ta noc upłynie spokojnie. A od jutra musimy zadbać o bezpieczeństwo Chrisa, Daniela i nasze, jak potrafimy najlepiej. Tak jak podpowiedziała mi intuicja, noc upłynęła w idealnym spokoju. Kiedy wstałam o ósmej, ojciec już urzędował w kuchni z Mariką i wyglądał na wypoczętego. – Dzień dobry wszystkim! – przywitałam się wesoło. Pragnęłam, by nasze życie nadal zachowywało cechy normalności. – Jest Daniel? – zapytałam od razu. – Tak – odpowiedziała Marika. – Przyjechał razem ze mną i poszedł podlewać krzewy, które sadziliście w zeszłym tygodniu. – No patrzcie, patrzcie, jakiego mamy wspaniałego ogrodnika! – zażartowałam, uspokojona jej odpowiedzią. A potem podeszłam do niej i chwyciłam jej dłoń, tym razem starając się powstrzymać wypływ energii. – Przepraszam za całe to zamieszanie. – Popatrzyłam jej głęboko w oczy. – Narobiłam tylko kłopotów tobie, Mariko, i Danielowi. Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie? – Oczywiście, że nie! Najważniejsze, że wszystko się ułożyło. – Właśnie! – potwierdziłam, choć doskonale wiedziałam, że chaos czyhał za drzwiami. Ale Marika nie mogła się o tym dowiedzieć. – Wyspałeś się, tato? – zapytałam, podchodząc po buziaka.
– Bardzo. Bite siedem godzin bez chwili przerwy – pochwalił się, całując mnie w czubek głowy. – A nie mówiłam, że dzisiaj będzie spokojna noc? – Uśmiechnęłam się do niego. – Uwierzyłem w to od razu. – Idę zobaczyć, jak idzie naszemu nowemu ogrodnikowi – rzuciłam wesoło. To, że zaraz zobaczę Daniela, wprawiło mnie w jeszcze lepszy humor. Coraz bardziej uzależniałam się od jego obecności. A najbardziej cieszyłoby mnie, gdybym mogła mieć i jego, i Chrisa w pobliżu. Byłabym wtedy o nich spokojniejsza! No i jeszcze przydałaby się armia uzbrojonych po zęby komandosów, czuwających nad naszym bezpieczeństwem! Ich dobro stało się dla mnie najważniejsze. „Czy to nie dziwne?” – zadałam sobie w myśli pytanie. „Chwilowo żadnego z nich nie potrafiłabym wybrać ani tym bardziej żadnego odrzucić” – podpowiadało mi serce. „Tylko czy ja muszę wybierać? Czy nie mogę mieć ich obu?” – ta dziwna myśl zaświtała mi w głowie kolejny raz. – Dobrze spałaś? – Daniel przerwał moje aż nazbyt intrygujące myśli. – Uhm – przytaknęłam. – A ty? – Tak. Nawet nie wiem, kiedy usnąłem. – Wymęczyłam cię wczoraj, biedaku – powiedziałam zakłopotana. – No przestań! Spędziłem najciekawszą niedzielę w moim życiu – zaśmiał się. – Na mój gust przesadnie ciekawą. Wolałabym jednak mieć trochę mniej atrakcji – żachnęłam się. – Niestety nie mamy na to prawie żadnego wpływu, więc musimy pogodzić się z nieuniknionym – rzucił ze spokojem. – Przyśniło ci się coś ciekawego? – Jeszcze jak ciekawego! Tym razem prawie nawiązałam kontakt z tym… – szukałam w głowie właściwego słowa – … duchem. Tata pojawił się koło nas prawie bezszelestnie. Domyślił się, że będziemy rozmawiać o moich snach, i widziałam na jego twarzy, jak bardzo jest tym przejęty.
– Rozmawiałaś z nią? – zapytał nerwowo. – To raczej ona odezwała się do mnie – odpowiedziałam moim dwóm mężczyznom, wpatrzonym teraz we mnie z ciekawością. – Powiedziała, żebym się jej nie bała. Wymówiła moje imię tak pięknie, jak jeszcze nikt do tej pory. – Uzmysłowiłam to sobie właśnie w tej chwili. – Zapewniła mnie, że nie jest moim wrogiem i nie zrobi mi krzywdy. A potem się obudziłam i wszystko odeszło. – Śniłaś o jej życiu? – dopytywał tata. – Przekazała ci coś istotnego? – Tak. Pokazała mi, jak leczyć, jak przekazywać energię, żeby pomagała pokonać nawet najgorsze choroby. I bardzo dokładnie wiem, gdzie znajduje się miejsce mocy. Ostatnio, podczas walki, pokazałam ci je, tato, bezwiednie. I właśnie precyzyjnie w to miejsce trzeba wbić ostrze, po czym lekko przekręcić, miażdżąc chroniącą je osłonę. Tylko tak można ich zabić, wiem to teraz z całą pewnością. Prawdopodobnie dlatego moja pramatka pokazała mi swoją śmierć tak szczegółowo. Opowiem wam cały mój sen, kiedy wrócimy z Danielem ze szkoły. Teraz jest za mało czasu. – Pamiętajcie o Chrisie! – przypomniał ojciec. – Załatwimy wszystko, jak trzeba – uspokoiłam go. – Z jego ochroną też postaram się dogadać. – Musiałam od razu wytłumaczyć Danielowi, o co chodzi, bo spoglądał na mnie pytająco. O wpół do dziewiątej byliśmy już po śniadaniu i jechaliśmy pod szkołę. Na razie było spokojnie. Niczego podejrzanego nie dostrzegliśmy ani na niebie, ani po drodze. O resztę miał zadbać tata, więc skupiłam się na sprawach, które miałam załatwić osobiście. Przed szkołę przyjechaliśmy dużo wcześniej niż zwykle, bo Chris z reguły zjawiał się jako jeden z pierwszych. Takiej dyscypliny zapewne wymagał jego ojciec. Stanęłam tak, by dobrze widzieć bramę wjazdową do naszego liceum, a jednocześnie nie rzucać się w oczy. Chris przecież nie mógł dowiedzieć się o moich konszachtach z Nicolasem. Oczywiście tylko przez jakiś czas. Później, gdy już załatwi wszystko ze spadkiem, zamierzałam przeprowadzić z nim bardzo długą i bardzo poważną rozmowę.
Dokładnie za dwadzieścia dziewiąta samochód Chrisa przejechał przez bramę szkoły, a bmw Nicolasa zaparkowało na swoim stałym miejscu, niecałe pięćdziesiąt metrów ode mnie. – Poczekaj tu na mnie, Dan – poprosiłam. – Chcę porozmawiać z Nicolasem sama. – Przecież to zrozumiałe – odparł i uśmiechnął się do mnie. – Idź i czaruj, czarownico – pogonił mnie. – A jeśli ktoś inny ma dzisiaj dyżur? – przestraszyłam się. – To coś wymyślimy – pocieszył mnie. Na szczęście to jednak Nicolas wyszedł z samochodu, natychmiast gdy zobaczył, że do niego podchodzę. – Możemy porozmawiać? – zaczęłam bez zbędnych wstępów. – Oczywiście. Dzień dobry, Sha – przywitał się ze mną z rozświetloną uśmiechem twarzą. Nie ulegało wątpliwości, że przy mnie ten dziki, ponury człowiek przechodził prawdziwą transformację. Podałam mu zaraz rękę swoim zwykłym, prawie męskim gestem, a on uścisnął ją niezbyt mocno. Nie wypuściłam już jego dłoni, ujmując ją obiema swoimi, i zapytałam poważnie: – Nicolasie, czy jesteś w stanie mi zaufać bez zadawania pytań? – O co chodzi, Sha? – zaniepokoił się. – O Chrisa – odpowiedziałam spokojnie. – Potrzebuje bardzo silnej ochrony. Wasza dwójka to za mało. – Czy coś mu grozi? – Tak, Nicolasie, ale nie mogę ci powiedzieć co. Chcę, byś mi zaufał na słowo. Wszelkie dodatkowe koszty pokryję sama, ale musisz mi obiecać, że osłonisz go tak, jakby szykowali się na niego porywacze. Jakby miano go zaatakować. – Ale… – zająknął się zdenerwowany – coś wiesz o… – Jeszcze raz cię zapytam: zaufasz mi? – przerwałam mu gwałtownie. Wpatrywał się w moje oczy z niezwykłą intensywnością. – Sha, nie wiem, co robić. Bardzo dużo ode mnie wymagasz. Rozumiem, że muszę to zrobić tak, by nikt się nie zorientował. – Dokładnie tak. To potrwa tylko kilka dni. Później wszystko
wyjaśnię Chrisowi. Na razie nie mogę. Przysięgam, że nie zamierzam wyrządzić mu krzywdy. Uwierz mi, proszę. – W to akurat wierzę bez zastrzeżeń. Nie chciałbym tylko zawieść zaufania Chrisa i działać za jego plecami. – Dla jego dobra i bezpieczeństwa. I tylko przez kilka dni – powtórzyłam z siłą. Patrzył cały czas na mnie, przemyśliwując sprawę, aż wreszcie, po dłuższej chwili, odezwał się: – Tylko dla ciebie zrobię coś takiego, Sha, i tylko jeden raz. To bardzo się kłóci z moimi zasadami, ale zaufam ci. Słucham, co mam mu zapewnić? – W najbliższych dniach co najmniej podwójną ochronę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Poza terenem domu i szkoły nie wolno go spuszczać z oczu ani na chwilę. Użyj wszelkich dostępnych ci środków, by zabezpieczyć go przed porwaniem. Ty zapewne znasz się na tym lepiej niż ja, więc zrób wszystko, co uważasz za konieczne. Tak jak mówiłam, pokryję wszystkie koszty. – Od kiedy? – Od już! – Dobrze. Zrobię to dla ciebie i mam nadzieję, że nie będę żałował. – Na pewno nie! – rzuciłam twardo i, mimo że wiązało się to z ryzykiem, wysłałam do niego moją uzdrawiającą energię. Tym razem zrobiłam to w pełni świadomie, wiedząc już, jaką mocą dysponuję. Zaszokowany Nicolas otworzył szeroko oczy, które po chwili zamgliły mu się z rozmarzenia. Musiałam jednak szybko przerwać wysyłanie energii, by do minimum ograniczyć ryzyko wykrycia. – Sha… co… – wydukał przejęty. – Ciii… o nic nie pytaj. Działaj, proszę – powiedziałam na odchodnym… – Udało się? – zapytał Daniel, jak tylko usadowiłam się za kierownicą. – Na szczęście tak. – Widziałam, że Nicolas już do kogoś zadzwonił. Nie tracił czasu. Można było na niego liczyć. Kiedy przejechałam koło niego, machnął mi ręką z rozanielonym uśmiechem. To, co przekazały mu moje dłonie, było rzeczywiście
nadzwyczajne. Do szkoły zdążyliśmy w ostatniej chwili. Pędem wpadliśmy do budynku, ledwie wyhamowując przed salą – a tuż przy drzwiach z radością dostrzegłam czekającego na nas Chrisa. – Jak zwykle na ostatni dzwonek – rzucił rozbawiony. – Ech, ty szalony wolny ptaku. – Spojrzał mi prosto w oczy i pobłażliwie pokręcił głową. Platynowe spirale jego pięknych włosów zakołysały się przy tym, tańcząc swój własny niepowtarzalny i… zachwycający taniec. – Zepsujesz całkiem naszego obowiązkowego i punktualnego Daniela. Macie szczęście, że nauczyciel też się dzisiaj spóźnia. Patrzył na mnie tak pięknie, że aż ciepło zalało moje serce. Nie zamierzał już ukrywać swoich uczuć, a ja chłonęłam je jak najwspanialszą nagrodę od życia. – Czy mogę usiąść obok was? – zapytał. – Jasne – odpowiedziałam, przepełniona jakąś magiczną radością. Bliskość tych dwóch niesamowitych chłopców karmiła moją duszę. Otoczona ich uczuciem rozkwitałam. – Ale Robercik będzie niepocieszony. Zostawiasz biedaka samotnego – zażartowałam. – Jeszcze go zbyt dobrze nie znasz. Zaraz sobie poradzi. Zobaczysz – odparł z lekką ironią. Patrzyłam rozbawiona, jak Matti zrobił zadymę, gdy tylko zorientował się, gdzie zamierza siedzieć Chris. Razem z Maxem, André, Julianem i Jeanem szybko poprzesadzał swoich kolegów z ostatniego rzędu i z triumfalną miną zasiadł koło Chrisa. Nauczyciel, który wszedł na koniec tego rozgardiaszu, spoglądał na Mattiego podejrzliwie. – A cóż to za zmiany, Matti? Znudziło ci się stare miejsce? – Stałem się dalekowidzem, proszę pana – wypalił durny Robercik. – Teraz widzę pana zdecydowanie lepiej. – Twoi koledzy też zapadli nagle na tę dziwną chorobę oczu? – Nauczyciel zadrwił sobie z Robercika, podobnie jak on z niego. – A, nie! Oni tylko są zbyt przyzwyczajeni do mnie. To takie niegroźne uzależnienie. Nauczyciel pokręcił głową z politowaniem i rozpoczął zajęcia. Siedzieliśmy więc całą ósemką w ostatnim rzędzie, przez kolejne troje zajęć, tworząc osobliwą „linię frontu” i – jak zwykle – w takim
składzie udaliśmy się podczas przerwy na lunch w kierunku ławek przy boisku. Kiedy wychodziliśmy z budynku, niespodziewanie podbiegła do nas Vanessa. Popatrzyłam na nią zdziwiona. Od naszej rozmowy w toalecie zdecydowanie się wyciszyła, zapominając o swoim tupecie i nadmiernej ekspresyjności. Trzymała się z boku zamyślona, nie rozmawiając prawie z nikim. Daniel miał rację, mówiąc, że zmieniła się pod moim wpływem. Bo co do tego, że jej odmienne zachowanie jest wynikiem mojego dotyku, już nie miałam wątpliwości. – Mogłabyś porozmawiać ze mną przez chwilę? – zapytała speszona. Cała siódemka, co do jednego, zatrzymała się gwałtownie i wszyscy, na czele z Mattim, wgapiali się w nas jak sroka w błyskotkę. – Sio, banda! – Machnęłam na nich ręką. – To babskie sprawy i niepotrzebna nam wasza asysta. Maszerujcie na ławki, my pójdziemy zaraz za wami. Kiedy oddalili się na tyle, by nas nie słyszeć, zapytałam: – O co chodzi, Vanesso? – Czy… mogłabym przyłączyć się do was? – zapytała niepewnie. – Po tym, jak Chris ze mną zerwał, wszyscy znajomi odsunęli się ode mnie. Nie rozumiem tego. Czuję się tak, jakbym stała się trędowata – pożaliła się. – Dużo… myślałam o tym, co mi powiedziałaś, i… i przyznaję, że miałaś mnóstwo racji, wytykając mi moje zachowanie. Z trudnością utrzymywałam neutralny wyraz twarzy, słuchając tego, co mówi była Miss Tupetu. – Postanowiłam się zmienić. W ogóle przyszły dla mnie jakieś złe czasy: Chris ze mną zerwał, ty powiedziałaś mi kilka słów prawdy, znajomi mają mnie w nosie, a własny ojciec krytykuje mnie ostatnio na każdym kroku. Kręcę się po szkole wyobcowana i zaczynam popadać w paranoję. Ponieważ poczułam się trochę odpowiedzialna za jej obecny stan, spontanicznie postanowiłam dać jej szansę. W końcu to mnie poprosiła o pomoc. – Posłuchaj, Vanesso, ja nie mam nic przeciwko temu, byś do nas dołączyła, ale inni też muszą się na to zgodzić. Znajdź sobie wśród
chłopaków jakiegoś sprzymierzeńca, który stanie za tobą, i wtedy zostaniesz łatwiej zaakceptowana. – Przed oczami od razu ukazał mi się Max. – A ty nie możesz stanąć za mną? Oni wszyscy słuchają cię jak wyroczni – powiedziała poważnie, całkowicie o tym przekonana. – Oczywiście, że mogę, ale nie chcę ich do niczego zmuszać. To wcześniej czy później odbiłoby się na tobie. – A kto mógłby stać się moim sprzymierzeńcem? – zapytała, patrząc na kroczących przed nami chłopaków. – Biorąc to na intuicję, wydaje mi się, że Max. On jest spokojny i zrównoważony, więc taki duży temperament jak twój rozruszałby go trochę. Jeśli odpowiada ci takie rozwiązanie, pomogę ci w tym. Wyraźnie się ucieszyła. Teraz, gdy straciła cały swój tupet, wyglądała nawet sympatycznie. Nie wyczuwałam w niej złych emocji i również dlatego postanowiłam jej pomóc. – Odpowiada – rzuciła szybko. – Lubię Maxa. – To dobrze. Tylko nie wykorzystuj go, by zbliżyć się do Chrisa. Od razu to zauważę. – To ostrzeżenie wyszło mi z ust automatycznie. Vanessa spojrzała na mnie z powagą. – Sha, wierz mi, doskonale zdaję sobie sprawę, że nie mam żadnych szans u Chrisa. Wiedziałam to od dawna, a mimo to walczyłam o niego. Jak mówią: nadzieja umiera ostatnia – westchnęła ciężko. – Teraz pozbyłam się już wszelkich złudzeń, ale chcę pozostać z nim w przyjacielskich stosunkach, tak jak sam mi to zaproponował. – Okej. Więc chodź ze mną, spróbujemy coś z tym zrobić. Ucieszyła się ogromnie i spojrzała na mnie z wdzięcznością. „Vanessa, a jak nie Vanessa” – pomyślałam, lekko uśmiechając się pod nosem. – Max! – zawołałam po chwili. Zatrzymał się natychmiast, czekając, aż podejdziemy. Reszta oglądała się na nas co chwilę, a najczęściej oczywiście Robercik, którego ciekawość dosłownie rozpierała. – Tak? – zapytał ten wielki, masywny facet, który wyglądał jak oaza spokoju. Cichy i zrównoważony, stanowił całkowite przeciwieństwo ruchliwego i nadpobudliwego Włocha.
– Mam do ciebie prośbę, wielkoludzie – zagaiłam, uśmiechając się do niego przymilnie, a on natychmiast zaczerwienił się z wrażenia. – Mógłbyś zaopiekować się Vanessą przez jakiś czas? Dziewczyna ma trudny okres w życiu i potrzebuje naszej pomocy – wytłumaczyłam lekko zaskoczonemu chłopakowi. – Tylko nie rób tego wbrew sobie. – Nie ma sprawy, Sha, to dla mnie nie problem. Lubię Vanessę i chętnie się nią zaopiekuję – powiedział ze spokojem. – Niech tylko nie będzie taka agresywna jak zwykle – zaznaczył na koniec. – Obiecuję! – zadeklarowała prawie natychmiast Vanessa. – Naprawdę pracuję nad sobą i chcę dużo zmienić w moim życiu. – Cieszę się – powiedziałam, trochę rozbawiona jej poważnym tonem. – W takim razie witam w naszej bandzie. Już bez ociągania ruszyliśmy za resztą, doganiając ich przed samymi ławkami. – Witamy, Miss Tupetu! – Złośliwy Włoch skłonił się nisko. – Czemuż to zawdzięczamy ten zaszczyt? – No właśnie. – Niezbyt przyjazny głos Chrisa miał zmrozić zamiary Vanessy. – Hej, hej, panowie! – zaoponowałam. – Może tak trochę więcej taktu i życzliwości? Ktoś tu chyba deklarował przyjacielskie stosunki. – Spojrzałam na mojego anioła wymownie. Zawstydził się trochę, ale nadal patrzył na Vanessę podejrzliwie. – Ja sobie nic takiego nie przypominam. – Pulchny Robercik nadął usta. – A przypominasz sobie glebę, którą zaliczyłeś? – zapytałam żartobliwie, on jednak spojrzał na mnie zaniepokojony. – No co? Nie można pożartować? – zajęczał. – Ładnie to tak straszyć biciem spokojnego człowieka? – Ech, ty komediancie! – zawołałam i machnęłam na niego ręką. – Nadal nie wiemy, czego chce od nas Vanessa – drążył temat Chris. – Jest ze mną. – Wyjątkowo pewny i silny głos Maxa wywołał ogólną konsternację. – No właśnie – przedrzeźniałam Chrisa. – A, to co innego – usłyszałam rozbawiony głos mojego
jasnowłosego anioła. Nikt więcej nie zamierzał już oponować przeciw obecności Vanessy, więc podeszłam spokojnie do ławki. – Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar powygrzewać się w słońcu. Jem i odpoczywam – powiedziałam, wyciągając pojemnik z jedzeniem. – Muszę nabrać sił przed popołudniowym sparingiem. Właśnie zarzuciłam przynętę na Chrisa. Tak jak się spodziewałam, jego oczy aż rozbłysły zainteresowaniem. – Jakim sparingiem? – zapytał natychmiast. – Ten oto nabuzowany adrenaliną facet zamierza uczyć się walki ode mnie. – Wskazałam na Daniela, który natychmiast załapał, o co mi chodzi. – Od dzisiaj regularnie dostaje ode mnie niezły łomot. Ale skoro tak się wyrywał… – nie dokończyłam, robiąc wymowną minę. – Nie bijam kobiet – udawał oburzonego. – Umówiłem się z twoim tatą, nie z tobą. – Cykor cię obleciał? – zaśmiałam się. – Akurat. Wolę twojego tatę, bo on przynajmniej będzie mnie uczył, a ty chciałabyś tylko stłuc mnie jak najbardziej. Nic z tego! – Daniel świetnie podjął grę. – W takim razie to ja chcę ciebie na nauczycielkę. – Chris połknął haczyk. – A nie za dużo byś chciał, błękitnooki? – zaśmiałam się. – Słyszałam, że masz ostatnio wiele spraw na głowie. – No tak, ale przecież nie przez cały dzień. Od siedemnastej jestem wolny – zadeklarował, wyraźnie poruszony. – Co ci zależy? Twój tata zajmie się Danielem, a ty mną. – Zaaferowany, podszedł do mnie i kucnął przy moich nogach. – Pozwolę, byś mnie trochę poobijała – powiedział i radośnie wyszczerzył zęby, spoglądając mi prosto w oczy. – Nie za dużo ci tego wszystkiego naraz? Kiedy odpoczniesz? – Sport jest najlepszą formą terapii po dużym stresie – oświadczył, nadal uśmiechając się tak czarująco, że aż ciarki chodziły mi po plecach. – Tym argumentem mnie pokonałeś, mój aniele – odparłam. – Z przyjemnością dzisiaj z tobą zatańczę. Zapatrzyłam się w jego oczy, których nie odrywał ode mnie ani na chwilę. Nadal przede mną kucał i pochłaniał mnie wzrokiem. Uczucie,
na które się otworzył, wypływało z niego mocno, wyraziście, niczym już niekrępowane. Odbierałam je niezwykle wyraźnie i sprawiało mi ono ogromną radość. Ogrzewało moje serce, duszę i czyniło mnie szczęśliwą! – Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, o czym mówicie? – Głos Roberta przerwał nam tę chwilę intymności. – O biciu kogoś, walce czy tańczeniu? – Trzy w jednym, mój drogi – odpowiedziałam, z trudem odrywając oczy od tego atrakcyjnego obrazka. Spojrzałam na naburmuszonego Włocha, któremu z ciekawości zapaliły się neony pod sufitem. – To może ja też się załapię? – zadeklarował szybko. – Dobra, dobra. Wystarczy – parsknęłam. – Jak założę szkołę walki, to zapiszę cię pierwszego. Teraz wystarczą mi ci dwaj nabuzowani faceci. Wypakowałam z pojemnika pyszną kanapkę i wyciągnęłam ją w stronę Chrisa. – Chcesz spróbować? – zapytałam. – Marika tworzy dla mnie arcydzieła! Wziął ją bez sekundy zastanowienia i wgryzł się z apetytem. – Mmm, ale pycha – wymruczał. – Czuję pastę z awokado z rukolą i majonezem. A ten chleb… to czysta poezja. – Masz rację. Ten chleb to kwintesencja smaku i zdrowia! – potwierdziłam. – Z czego jest? – dopytywał. – Powiem naszemu kucharzowi i takim sposobem stanę się szczęśliwym konsumentem tej pychoty. – Z pełnoziarnistej mąki gryczanej, na naturalnym zakwasie żytnim z dodatkiem ziaren lnu, słonecznika, dyni, sezamu, chia i maku – wyliczyłam skrupulatnie. – O ja pierniczę… – Choć mówił z pełnymi ustami, wyglądał przy tym jak kumulacja w Lotto. „Niektórzy tak mają, że wszystko im pasuje” – pomyślałam rozanielona. Ten chłopak działał na mnie wprost niewiarygodnie mocno. „Ci dwaj faceci” – kolejny raz poprawiłam się w myślach. Oni kochali mnie, a ja skłonna byłam przyznać, że moje serce otwiera się na nich
coraz szerzej i szerzej. „Czy wszystko z nami w porządku? Czy taka relacja ma prawo istnieć?” – pytałam się w myślach. „A dlaczego nie?! Kto ma prawo decydować, czy taka miłość jest normalna?” – odpowiedziałam buńczucznie sama sobie. „A czy my w ogóle mamy jeszcze coś wspólnego z normalnością? Czy ja mogę nazywać siebie człowiekiem?” – skonstatowałam z lekkim niepokojem, ale szybko go odgoniłam, koncentrując się na otaczającej mnie w tej chwili rzeczywistości. Wyłożyłam się więc wygodnie na ławce i spojrzałam na siedzącego obok Chrisa spod przymkniętych powiek. Wyglądał na bardzo zamyślonego i raczej wiedziałam, o kim myśli. Co chwilę zerkał na mnie, a jego twarz rozświetlały zadowolenie, radość i uczucie do mnie. Dzisiaj wyjątkowo wszyscy postanowili się zrelaksować i nikt specjalnie nie zakłócał ciszy, jaka panowała w tym miejscu. Od czasu do czasu dolatywał do mnie odgłos cichej rozmowy, jaką Max prowadził z Vanessą. Nawet Robert wyłożył swoje pulchne ciało na ławce, wystawiając pucułowatą twarz do słońca. Daniel za to leżał tuż przy mnie, tak że prawie dotykaliśmy się głowami. Chłonęłam tę chwilę normalności całą sobą, czując, że niedługo może się skończyć, i to całkowicie. Oczywiście, jeśli sprawy pójdą źle. Choć starałam się nie dopuszczać do siebie pesymistycznych myśli, one i tak tkwiły ciągle gdzieś z boku i co jakiś czas dawały o sobie znać. Tak jak teraz. Niby wydawało się, że wszystko jest w porządku, a jednak jakiś niepokój obudził się we mnie i z minuty na minutę narastał. Nawet nie wiedziałam, dlaczego w pewnym momencie otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam prosto w mocno niebieskie niebo. To, co dostrzegłam, sparaliżowało mnie natychmiast. W tym samym momencie Daniel zareagował niezwykle żywiołowo. – O kur… – wyrwało mu się spontanicznie. Natychmiast zerwał się na równe nogi, wgapiając się w przepiękny, ale jakże złowieszczy znak na niebie. Znałam ten znak doskonale! Widziałam go bardzo dokładnie w moim ostatnim śnie. – Sha, widzisz to?! – Tak, widzę – odpowiedziałam na pozór spokojnie. – Co? Na co mam patrzeć? – Rozbudzony Robercik rozglądał się,
rozkojarzony. – Ja nic nie widzę. – Julian zadzierał głowę, patrząc dokładnie w to samo miejsce co Daniel. – A ja widzę – usłyszałam Chrisa. – Jakaś niezwykła tęcza, rozchodząca się promieniście coraz bardziej na boki. Pierwszy raz mam do czynienia z takim zjawiskiem. – O czym wy mówicie? – Robert rozglądał się po niebie. – Nawet jedna chmurka nie pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Czyżbym zapadł na jakąś ślepotę? – Może na jakąś odmianę dalekowidztwa, mój drogi – starałam się obrócić w żart całą tę sytuację. – Pewnie wypowiedziałeś to w złą godzinę. – Ty naprawdę coś widzisz? – zapytał mnie, skonsternowany. Wszyscy wyglądaliśmy trochę dziwnie, wpatrując się tak w niebo, jakby za chwilę miał się na nim pojawić pojazd obcych. – Co nieco – odpowiedziałam oględnie. – Ja nie wiem… – naburmuszył się. – Chyba jednak pójdę do okulisty. – No to ja też – dołączył do niego Julian. – I ja – odezwał się Jean. – Vanessa, Max, coś dojrzeliście? – Poruszonemu Robertowi nie dawało to spokoju. – Nie – odpowiedzieli razem. – Wychodzi na to, że wasza trójka ma jakieś halucynacje wzrokowe albo te… no… omamy – zarechotał, przyglądając się nam z ironią. – To się nazywa perfekcja wzrokowa, panie Matti – żartowałam dalej, ale niepokój ściskał mój żołądek. Szybko wystukałam SMS-a do ojca: „Widziałeś?”. Odpowiedź przyszła natychmiast: „Tak. Już jadę pod szkołę”. – Taaa… Robicie sobie z nas jaja – podsumował Robert, dla pewności jeszcze raz spoglądając w niebo. Po chwili wzruszył ramionami i spojrzał na nas z politowaniem. – Żartownisie. Wydobyłam z siebie wymuszony uśmiech, czując uważny wzrok dwóch par oczu. Daniel, wyraźnie przestraszony, czekał na moją reakcję,
natomiast Chris wyglądał na zakłopotanego. Nie miał pojęcia, jak interpretować zachowanie moje i Daniela, więc jego wzrok stał się jednym wielkim znakiem zapytania. Posłałam mu najbardziej spokojne spojrzenie, na jakie mogłam się teraz zdobyć. Nie wyglądał na przekonanego, ale przynajmniej nie kontynuował tematu. Za to Daniela aż rozpierało. Koniecznie chciał ze mną porozmawiać, ale delikatnie pokręciłam głową. Bez zastanowienia wysłał mi SMS-a: „Co robimy?!”. „Spokój i ostrożność. Tata już jedzie”– odpowiedziałam. Odetchnął z ulgą, siadając przy mnie. Wykorzystując harmider, który wywołał pyskaty Włoch, paplający o czymś namiętnie, Chris znów przykucnął przy moich nogach i cicho zapytał: – Co się dzieje? – Chris, tak jak się umawialiśmy, niedługo wszystko ci wytłumaczę. Poczekaj jeszcze trochę. Proszę. Wbił we mnie wzrok, a ja starałam się to przetrzymać. Nie było sensu wciągać go w tę aferę. I tak wszyscy właściwie byliśmy tak samo zagrożeni. Wiedza o wiszącym nad nami niebezpieczeństwie w niczym by mu nie pomogła, zwłaszcza że nie mieliśmy pojęcia, jak i kiedy zostaniemy zaatakowani. Biorąc pod uwagę całą naszą czwórkę, Chris i tak miał najlepszą ochronę. My nie zapewnilibyśmy mu nic bardziej efektywnego niż Nicolas i jego ludzie. „Lepiej zginąć z zaskoczenia czy czekać na atak świadomie?” – to okropne pytanie pojawiło się w mojej głowie bezwiednie. Bałam się w tym momencie bardzo, ale nie o siebie. Przerażające było to, że właściwie z mojego powodu trzej wspaniali mężczyźni zostali narażeni na śmierć. Teraz chyba najbardziej docierało do mnie, że niewiedza, w której wyrastałam, była najlepszym wyborem taty. Zaoszczędził mi tyle lat strachu, niepewności, biorąc to wszystko na swoje barki. – Poczekam… – odpowiedział po chwili Chris. – Ale wiem, że to coś złego. Widzę strach w twoich oczach, Sha. Nie oszczędzaj mnie. Jeśli mogę w czymś pomóc, nie zastanawiaj się i zrób, co trzeba. – Jeśli chcesz pomóc, to uważaj na siebie… bardzo. I załatwiaj pomyślnie swoje sprawy. Spotkamy się u mnie po południu. – Więc jednak nie zamierzasz mi jeszcze zaufać? – Usłyszałam
w jego głosie smutek.
ROZDZIAŁ V Daniel
Nie sposób ukryć wszystkiego przed kimś, kto tak bardzo cię kocha. A ja musiałem to zrobić! Mama nie mogła się niczego domyślić. Musiała pozostać w nieświadomości i niewiedzy. Jednak jej uważny wzrok, pełen niepokoju i potrzeby zrozumienia dziwnej sytuacji, przytłoczył mnie zbyt mocno, jak tylko stanąłem przed nią wieczorem. Nie doszedłem jeszcze do siebie po rozmowie z Sha, po jej niezwykłym dotyku i dlatego mnie zaskoczyła. – Dzieje się coś złego, Dan – powiedziała wprost. – A ty musisz mi powiedzieć co. Przy takiej bezpośredniości z jej strony nie udało mi się przybrać neutralnej miny. – Już nie jest tak źle, mamo – odpowiedziałem ze sztucznym spokojem, na który jednak się nie nabrała. Znała mnie przecież tak dobrze! – Dan, nie zbywaj mnie, to nieuczciwe. Obiecaliśmy sobie szczerość, pamiętasz chyba? – Tak, mamo, pamiętam, ale teraz nie chodzi o mnie, tylko o Sha i pana Farouka – starałem się bronić przed jej zarzutami. – Nie mogę ci zbyt wiele powiedzieć, bo oni mi zaufali. Jeśli pan Farouk uzna, że powinnaś się o wszystkim dowiedzieć, sam ci to powie. Modliłem się, by taka strategia zadziałała. Kierując uwagę mamy na Sha i jej ojca, oddalałem temat, o który jej chodziło. – Zupełnie nic nie możesz mi wyjaśnić? Nawet tego, dlaczego Sha pojawiła się w naszym domu w środku nocy? – Dowiedziała się, że pan Farouk nie jest jej biologicznym ojcem. – To mogłem wyznać, gdyż otrzymałem zgodę Sha. Wiedziała, że zostanę zasypany pytaniami. Ta informacja mogła odwrócić uwagę mamy od reszty problemów, z którymi mieliśmy walczyć od tej pory. – O Boże! – Zachłysnęła się z wrażenia. – Biedne dziecko. Nie
dosyć, że straciła matkę, to teraz dowiedziała się o ojcu. Nie dziwię się, że zareagowała tak gwałtownie. I co będzie dalej? – zapytała. – Wszystko się jakoś ułoży. I mogę się pochwalić, że mam w tym spory udział. Porozmawiałem z Sha na plaży bardzo poważnie i udało mi się do niej dotrzeć. Zrozumiała, że nie może odrzucać pana Farouka, jakby specjalnie zrobił jej krzywdę. To, że ukrywał przed nią prawdę przez tyle lat, wynikało z miłości, a nie z chęci krzywdzenia jej. Pokazałem Sha, na przykładzie mojego ojca i Dominique’a Lefevre’a, co to znaczy kiepski rodzic, a ona w końcu zgodziła się ze mną – rozgadałem się na całego, żeby zająć mamę i oddalić jej kolejne pytania. – Pogodzili się i to najbardziej mnie cieszy. Widzę przecież, że ten mężczyzna kocha Sha jak swoją córkę. Ty też to zauważyłaś, mamo, prawda? – Właśnie takiego ojca pragnęłabym dla ciebie, Dan. Cieszę się, że mimo tak poważnego problemu Sha zachowała się bardzo dorośle i nie odrzuciła silnego uczucia, jakim darzy ją pan Farouk. Ty też postąpiłeś właściwie. Jesteś mądrym i uczciwym człowiekiem, mój synu, i coraz częściej twoje postępowanie napawa mnie dumą. – Mama patrzyła mi prosto w oczy. – Ale wiem też, że coś przede mną ukrywasz. Musisz mieć ku temu poważne powody i postaram się to uszanować. Liczę, że wcześniej czy później pozwolisz mi nadal uczestniczyć w twoim życiu. Choć poczułem zażenowanie, nie spuściłem wzroku, wytrzymując jej badawcze spojrzenie. – Chcę, byś uczestniczyła w moim życiu, mamo. I obiecuję, że niedługo wyjaśnię ci kilka spraw. Daj mi tylko trochę czasu, proszę. I zaufaj mi. – Ufam ci, synku, jak nikomu na świecie – rzuciła mocnym głosem. – Dziękuję. Kocham cię, mamo – odpowiedziałem z czułością. Uśmiechnęła się radośnie, ale z jej oczu nie zniknął niepokój. – Połóż się wcześniej spać. Jesteś zmęczony po wczorajszej nocy i intensywnym dniu. – Nooo… – Przeciągnąłem się, ziewając na całe gardło. – Właśnie miałem zamiar porządnie się wyspać. – Idź, idź! – Popchnęła mnie leciutko w stronę pokoju.
Nie mogłem usnąć, przeżywając od nowa całe to zamieszanie. Strach i ciekawość walczyły w mojej głowie o pierwszeństwo. W końcu to jednak strach zaczął przechylać szalę. Niepewność jutra dręczyła mnie coraz mocniej. A na dodatek nie miałem pojęcia, jak bronić Sha przed zagrażającym jej niebezpieczeństwem. Byłem taki bezradny! „Co ze mnie za obrońca?! Za co miałaby mnie pokochać ta doskonała istota? Za moją nieudolność i bezsilność?” – dowalałem sobie na całego, pogrążając się w przygnębiających myślach. „A jednak to mnie zwierza się ze swoich problemów. To mnie ufa jak najbliższej osobie i to do mnie skierowała swoje kroki, gdy przepełniały ją rozpacz i ból. A także obiecała, że nie pozwoli na rezygnację z marzeń, z odważnych planów na przyszłość”. Ta świadomość pocieszyła mnie trochę. Tak bardzo ją kochałem! Za wszystko. Za każde wypowiedziane słowo, za gest, każdą minę, każde spojrzenie. Była doskonałością, cudem, który pozwolił mi grzać się w swoim cieple i swojej dobroci. Odgoniłem więc wszystkie złe myśli i skupiłem się na wspominaniu każdej spędzonej z nią chwili. Tak właśnie uspokoiłem swój umysł i około północy usnąłem kamiennym snem. Rano, rześki jak skowronek, wyskoczyłem z łóżka natychmiast, gdy usłyszałem pukanie mamy. Przecież o ósmej znów miałem widzieć miłość mojego życia. Tak mógłbym rozpoczynać każdy dzień. Do końca świata! Chociaż nie! Wolałbym budzić się, trzymając ten cud w swoich ramionach. Tak jak wczorajszego ranka. Na samo wspomnienie ciepła jej ciała, wtulonego we mnie, moja męskość stanęła w pełnej gotowości. Westchnąłem ciężko. Znów zanosiło się na zimny prysznic. – Ale co tam – wymruczałem do siebie. – Warto pocierpieć dla takich wspomnień. Wiedziałem, że obojętnie, co się wydarzy, ten dzień będzie wspaniały, jak każdy, w którym Sha spojrzy na mnie tymi niesamowitymi, przeszywającymi oczami. „Jesteś zgubiony, pogrążony po uszy!” – dowalała mi świadomość. „I co z tego?!” – odpowiedziałem jej, rozanielony. „Chcę być zgubiony, pogrążony i zakochany bez pamięci. Najważniejsze, że nie
zostałem odrzucony. Cały czas mam szansę na jej miłość”. „A Chris?” – racjonalna część mojego mózgu nie popuszczała. „Wszystko się ułoży. Chris nie jest wrogiem. To przyjaciel” – tym razem przemówiła intuicja, samego mnie zadziwiając tą konkluzją. Natychmiast przyjrzałem się swoim uczuciom w stosunku do Chrisa i ze zdumieniem stwierdziłem, że już od dwóch, trzech dni nie traktuję go jak przeszkody czy rywala. Nie drażni mnie jego obecność w pobliżu Sha, a nawet więcej – martwię się o niego i jego bezpieczeństwo. Nic zdziwiło mnie więc ani trochę, że z dużą ulgą odetchnąłem, gdy Sha porozmawiała z Nicolasem Angusem o potajemnym wzmocnieniu ochrony Chrisa i usłyszała jego zgodę na tę, jak by nie było, dziwaczną dla zasadniczego ochroniarza sugestię. Tylko ona mogła tak skołować faceta, by jadł jej z ręki bez zadawania pytań. Wróciła do samochodu z rozświetloną radością twarzą, a mnie od razu udzielił się taki sam nastrój. I trwałby zapewne cały poniedziałek, gdyby nie… przepiękne, lecz jakże złowrogie zjawisko, które dostrzegliśmy w czasie przerwy na lunch! Na jego widok moje serce zamierzało chyba wyskoczyć mi z piersi. Waliło jak opętane w panicznym odruchu strachu i… bezsilności. Zbliżały się potwory! Sha stanęła w obliczu ogromnego zagrożenia! Z przerażeniem patrzyłem na niezwykłą, psychodeliczną tęczę na niebie, rozchodzącą się promieniście i pulsującą intensywnymi kolorami. I tak jak przypuszczałem, widzieliśmy ją ja, Sha i… Chris. To definitywnie potwierdziło, że tak jak ja jest obrońcą. Tylko że potwory pojawiły się zbyt szybko! Nie dały nam szansy na stanie się prawdziwą ochroną dla tej tajemniczej istoty! Żaden z nas nie został przygotowany do swojej roli. Zabrakło czasu na naukę. Udawany spokój Sha nie zdał się na nic. Z nerwów o mało nie oszalałem. Nie mogąc otwarcie rozmawiać w obecności tylu osób, w panice wysłałem do niej SMS-a: „Co robimy?!”. „Spokój i ostrożność. Tata już jedzie” – odpowiedziała natychmiast i to trochę mnie uspokoiło. Ufałem umiejętnościom pana Farouka. W końcu przez tyle lat udało mu
się samemu, bez niczyjej pomocy, utrzymać Sha przy życiu i oddalić od niej niebezpieczeństwo. Nic z naszego zachowania nie umknęło uwadze ponadprzeciętnie bystrego Chrisa. Obserwował uważnie nasze reakcje i miny, a potem zapytał wprost, jak miał w zwyczaju: – Co się dzieje? Przyjął wyjątkowo spokojnie odpowiedź Sha, ale jego niepokój narastał z każdą chwilą. Widziałem to w jego oczach, odbierałem z każdego ruchu i gestu, który wykonywał. Jakbyśmy byli ze sobą połączeni. „A może jesteśmy połączeni?”– pomyślałem nagle i z wrażenia aż się zachłysnąłem. „Czyżby daty naszych urodzin nie były przypadkowe? Urodzeni pod tą samą gwiazdą? Co jest grane?!” – przetwarzałem szokujące wnioski. Nikt jednak nie mógł mi udzielić odpowiedzi. Pozostawały tylko domysły i coraz większa niepewność. Po zajęciach wyprułem na pełnych obrotach, by jak najszybciej znaleźć się przy Sha. Z przerażeniem patrzyłem na bajecznie kolorowy znak, szukając wśród tych oszałamiających barw sylwetek naszych wrogów. – To nie znaczy, że oni już tu są – odezwała się, podchodząc do mnie szybko. – Ale oznacza, że cię namierzają. Czyli wiedzą, gdzie jesteś! Musisz uciekać, Sha! – Nie – rzuciła twardo. – Nie tym razem. – Dlaczego? Czemu chcesz ryzykować swoje życie, jeśli masz szansę uciec? Popatrzyła na mnie mocnym wzrokiem. – Pomyśl logicznie, Dan. Skoro pojawili się tutaj tak szybko po moich przenosinach, to oznacza, że nie mam szans im uciec. Coś się zmieniło… i to bardzo. A poza tym czuję całą sobą, że powinnam tu zostać. Za to ty jeszcze masz szansę zmienić zdanie i uciec się stąd jak najszybciej. – Nigdy! – prawie krzyknąłem. Dobrze, że szliśmy w pewnym oddaleniu od innych, ale i tak kilka głów odwróciło się, zaciekawionych moim podniesionym głosem.
Sha westchnęła zrezygnowana. Raczej zdawała sobie sprawę, że nie zdoła mnie przekonać do odwrotu. – Od teraz plany ulegają zmianie, Dan – rzuciła stanowczo. – Aż do odwołania albo do… – Pokonania tych potworów! – wpadłem jej w słowo. – Nie pozwolimy cię skrzywdzić, Sha. – Dan. Popatrzyła na mnie z uczuciem tak wyraźnym, że aż zachłysnąłem się z wrażenia. Staliśmy obok wejścia na parking i nie widzieliśmy nikogo poza sobą. Przynajmniej ja nie widziałem. Szybko jednak opanowała emocje i rzuciła twardo: – Od teraz nie masz prawa zniknąć mi z pola widzenia. Zostajesz u nas na noc, a z jutrzejszej pracy w garażu nici. Tak jak powiedziałam – aż do odwołania. Nie miałem zamiaru dyskutować z jej wyraźnym nakazem, ale poprosiłem delikatnie: – Pozwól mi, proszę, wpaść tam jutro chociaż na kilka minut. Porozmawiam z Jacques’em i zabiorę coś, co nie chciałbym, żeby tam zostało. W wolnej chwili, w przypływie twórczej pasji, stworzyłem metalowego anioła z pięknymi biało-czarnymi skrzydłami, podobnymi do tych, które śniły mi się od jakiegoś czasu. Chciałem bardzo podarować tego anioła Sha, jako symbol jej niezwykłości i magii, którą wokół siebie roztaczała. – Dobrze – zgodziła się. – Ale nie pojedziesz tam sam. Będziemy ci towarzyszyć. Nie czekając na moją odpowiedź, pociągnęła mnie do samochodu. Minęliśmy astona Chrisa, który jeszcze nie wyszedł ze szkoły, i po chwili wyjechaliśmy na ulicę. Toyota pana Farouka stała kilkanaście metrów dalej. Zaraz za bmw ochrony Chrisa. Sha zatrzymała się koło tego czarnego zwierzaka z przyciemnianymi szybami i szybko wyskoczyła z samochodu. Nicolas natychmiast opuścił szybę. – Nicolas, pełna mobilizacja! Na tysiąc procent! – usłyszałem jej mocny głos. – Podaj mi swój numer telefonu. Zaraz oddzwonię
i będziesz miał mój. Po chwili siedziała już w samochodzie. Jej ojciec w międzyczasie ustawił się za nami i ruszyliśmy jednocześnie, niespecjalnie przestrzegając obowiązujących w mieście przepisów. W kilka minut dojechaliśmy do Soleil Couchant. Ani Sha, ani pan Farouk nie wjechali do garażu, by być w każdej chwili gotowymi do jazdy. Nawet kluczyki zostawili w stacyjkach. Wypadłem z samochodu jak petarda i wzburzony podbiegłem do toyoty. – I co teraz?! – krzyknąłem. – Spokojnie, Dan. Nerwy w niczym nie pomogą. Musimy zachować spokój i zimną krew. – Ojciec Sha patrzył na mnie z powagą. – Ale przecież oni już tu są! W każdej chwili… – Nie wiemy, czy już są – przerwał mi, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Nawet ja nie mam pojęcia, co się dzieje. Jest zupełnie inaczej. Wszystkie znaki różnią się zdecydowanie od tych, które zawsze się pojawiały, a nawet od tych, które pojawiły się przed atakiem na matkę Sha. – No właśnie – usłyszałem zaniepokojony głos Sha. – Nie wiemy więc, jak interpretować to, co widzimy. Co zrobimy, tato? – Kochanie, nie mamy innego wyboru, jak uważać na wszystko. Na każdy podejrzany ruch i odgłos. I pozostawać przez cały czas w gotowości. Miecze muszą znajdować się w pobliżu nas. A poza tym… powinniśmy zachowywać się jak najbardziej normalnie. Przynajmniej dopóki nie jesteśmy sami – powiedział wyciszonym, spokojnym głosem. – Tak więc teraz po prostu zjedzmy obiad, a później przygotujemy się do ćwiczeń. Dobrze? Dajmy chłopakom choć minimalne szanse na przeżycie. – Najlepszym wyjściem byłoby wsadzić ich do samolotów i wysłać na drugi koniec świata! – rzuciła wzburzona. – Ale całkowicie nierealnym. Wierz mi, skarbie, w żaden sposób ich do tego nie zmusisz – powiedział z całkowitym przekonaniem. – Więc co? Jemy, a potem ćwiczymy? – Myślę, że to najlepsze wyjście – zgodziła się Sha. – Ale zjedzmy na zewnątrz. Wolę widzieć niebo bez przerwy. Ćwiczyć też będziemy na
zewnątrz. Pan Farouk przytaknął jej natychmiast, rozglądając się przy okazji po tęczowym niebie. – O której zjawi się Chris? – zapytał, jakby był pewny, że udało się nam go zwabić. – Będzie po siedemnastej. – Doskonale. Zrobimy dzisiaj taki skrócony, ale bardzo intensywny kurs podstawowy. – Kolejne słowa skierował do mnie: – Ty i Chris nawet o tym nie wiecie, ale jako obrońcy macie wrodzone predyspozycje do opanowania takich umiejętności. Nauka pójdzie wam o wiele szybciej niż każdemu innemu człowiekowi. A ponieważ czasu najprawdopodobniej mamy niezbyt dużo, musimy nadrobić intensywnością. – Pan tu rządzi, panie Farouk – odpowiedziałem z szacunkiem. Energicznie pokręcił głową. – Tutaj rządzi Sha i nikt więcej – odezwał się z uniżeniem, spoglądając na swoją córkę z całkowitym oddaniem. Doskonale to wiedziałem. Mój organizm czuł wyraźnie jej zwierzchność, jej całkowitą władzę nade mną. Ale równie dobrze wiedziałem, że nie wykorzysta jej dla błahostek czy swojego widzimisię, i dlatego ta zależność była dla mnie honorem. Sha popatrzyła na naszą dwójkę z lekkim uśmiechem. Nie zamierzała komentować prawd ewidentnych. Z pełną świadomością przyjmowała na swoje barki odpowiedzialność za nas. – Idę do Mariki – powiedziała. – Poproszę, by przygotowała obiad w ogrodzie. Porozmawiamy też o twoim pozostaniu na noc, Dan. Załatwię wszystko, jak trzeba. Zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, już zniknęła za drzwiami. – Boisz się, Danielu? – zapytał bardzo łagodnie pan Farouk. – Tak, nie będę ukrywał. Ale najbardziej boję się o Sha. – To tak jak ja – westchnął ciężko. – Mamy jakieś szanse? – zapytałem odważnie, choć włos jeżył mi się na głowie. – Zawsze są jakieś szanse – odparł z powagą. – Sha naprawdę doskonale walczy. Bardzo szybko przerosła umiejętnościami swoją
matkę. Zresztą sam widziałeś. Jest niesamowita – dodał z dumą. – Gdyby tylko mogła przyjąć swoje dziedzictwo, szansa zwycięstwa wzrosłaby niezmiernie. Ale ja rozumiem, dlaczego je odrzuca. To nie jest przecież zwykłe dziedzictwo – to przyjęcie do własnego wnętrza obcego bytu! – Ja też nie miałbym odwagi przyjąć czegoś takiego. To przecież można porównać z opętaniem. Nie mamy żadnych gwarancji, że ten… duch nie zrobi Sha krzywdy. A co, jeśli zawładnie nią… przejmie kontrolę?! Ojciec Sha wyglądał na bardzo przygnębionego. Taka perspektywa przerażała go zapewne tak samo jak mnie. – Jeśli to rzeczywiście jej pramatka, nie powinna zrobić swojej potomkini krzywdy. – Nie powinna. Ale czy nie zrobi? Wzruszył ramionami. – Mam nadzieję, że nie, ale to tylko moje pobożne życzenia. W tej sprawie i tak Sha zdecyduje, nikt inny. Ufam w doskonałość jej intuicji. Gdyby tak nie było, wywiózłbym ją z Cannes związaną, najlepiej tysiące kilometrów stąd. – Może tak trzeba zrobić?! – rzuciłem nerwowo. Pokręcił głową z przekonaniem. – Nie! Nie odważyłbym się. To zniszczyłoby więź między nami. – Ale ocaliłoby ją. – Nie wiadomo, Danielu. Ja myślę, że jednak tutaj zdarzy się coś, co rozwiąże definitywnie nasze problemy. Moja intuicja też mi tak podpowiada. – Za kwadrans jemy. – Sha wychyliła głowę przez drzwi. – Przygotujcie się. Jak na komendę obydwaj spojrzeliśmy w niebo, skoncentrowani do maksimum. A potem ojciec Sha położył dłoń na moim ramieniu i powiedział ciepło: – Cieszę się, Danielu, że pozostałeś przy Sha, choć wiem, jak to egoistycznie brzmi. Ale bez ciebie w pobliżu moja córka straciłaby dużą część swych sił, swojej mocy. Od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyła, po prostu rozkwitła. Obiecuję ci, że będę walczył o twoje życie, jak tylko
zdołam najlepiej. – Dziękuję, panie Farouk. – Patrzyłem na niego z wdzięcznością. – Mów mi Nathaniel, Dan. Przed nami walka na śmierć i życie, więc odejdźmy od bezsensownych konwenansów. – Dobrze, Nathanielu. – W skrócie Nat! – zaśmiał się. Oddałem mu uśmiech, odprężając się trochę. – No, to czas umyć ręce do posiłku. – Poprowadził mnie w stronę drzwi, naciskając lekko moje ramię. Wkroczyliśmy do kuchni, przyciągając natychmiast wzrok mojej mamy. Skinęła lekko głową swojemu pracodawcy i utkwiła we mnie intensywne spojrzenie. – Słyszałam, Dan, że zostajesz tu na noc. W czym będziesz spał? – Nie martw się, Mariko. Coś mu znajdziemy – rzucił Nathaniel swobodnie. – Rano przywieziesz mu świeże ubranie i po kłopocie. Teraz przenikliwe spojrzenie mamy zatrzymało się na ojcu Sha. Nie zadała jednak żadnego pytania, choć miała na to cholerną ochotę. Znałem przecież swoją mamę bardzo dobrze. – Zaraz podaję obiad – powiedziała po chwili, z trochę nienaturalnym spokojem w głosie. – Dobrze, Mariko – odpowiedział Nathaniel. – Danielu, możesz skorzystać z łazienki na dole. Ja i tak muszę pójść na górę przygotować się do ćwiczeń z Sha. Za kilka minut do was dołączę. Zebrałem się razem z nim, by nie pozostawać z mamą sam na sam, i szybko wszedłem do łazienki. Dokładnie umyłem ręce, a twarz opłukałem zimną wodą, by jeszcze bardziej ochłonąć. Niestety na niewiele się to zdało. Wiszące w powietrzu zagrożenie nie pozwalało na wyciszenie emocji. Wychodząc z łazienki, wpadłem prosto na mamę, która zapewne czekała tu na mnie. – Dan, chcę wiedzieć, o co chodzi – rzuciła zdeterminowana. – A co powiedziała ci Sha? – wybąkałem. – Chcę usłyszeć twoją wersję, Dan! – Jestem jej potrzebny! – odparłem wreszcie mocnym głosem. Przecież nie mogłem być tchórzem. Nie w takich okolicznościach. – Uzgodniliście taką wersję na mój użytek? – zapytała
zdenerwowana. – Nie, mamo. To najprawdziwsza prawda. – Tym razem nie kłamałem, więc powiedziałem to pewnie, patrząc jej prosto w oczy. – Dobrze, wierzę ci. Chodź do stołu. Sha i pan Farouk wyszli już do ogrodu. Odetchnąłem głęboko. Nie czułem się zbyt komfortowo, oszukując mamę, ale tymczasem tak musiało być. Nie miałem wyboru. Posiłek na szczęście był pożywny, ale lekki. Warzywa w sosie curry i pyszna surówka smakowały jak marzenie i nie obciążały naszych żołądków przed czekającym nas intensywnym ruchem. Gdy tylko mama zniknęła za bramą, rozpoczęliśmy wyczerpujący, wręcz morderczy trening najprawdziwszymi, przerażająco ostrymi mieczami. Przez ponad godzinę odparowywałem mocne ciosy Nathaniela, wspomagany co chwilę głośnymi uwagami Sha: – Patrz dokładnie na każdy ruch ojca. – Przewiduj jego zamiary. – Stój pewnie w lekkim rozkroku. – Skupienie! I tak bez przerwy, przez całą godzinę. Dopiero dźwięk domofonu przerwał tę piekielną harówkę. – Idę otworzyć Chrisowi – rzuciła w biegu. Nathaniel odłożył swój miecz na bok i usiadł po turecku na trawie. – Nieźle ci idzie, Danielu. Nie żartuję – powiedział z uznaniem. – Nikt by nie uwierzył, że pierwszy raz w życiu trzymasz w ręku miecz. – Sha nie była zadowolona – poskarżyłem się. – Bez przerwy mnie krytykowała. Pokazał mi miejsce koło siebie, klepiąc je kilkukrotnie. – Usiądź i odpocznij. I nie przejmuj się tak bardzo. To nie była żadna krytyka. Pomagała ci swoimi uwagami. Natychmiast poprawiałeś błędy – zapewnił. – Ja uczyłem ją w podobny sposób. – Aha. – Pokiwałem głową, prawie uspokojony. – A teraz co? – Odpoczniesz trochę, a my weźmiemy w obroty Chrisa. – Całe szczęście, że nikt nie był świadkiem mojej niezdarności. Za to ja będę miał okazję pooglądać męczarnie Chrisa. – Tylko nie zapomnij kontrolować nieba – przypomniał mi.
– Nie zapomnę. Robię to już automatycznie. Jakbym się z tym urodził. – To dobrze, Danielu, bardzo dobrze. Pamiętaj, by nie wygadać się z czymś przy Chrisie. Skoro moja córka nie chce na razie powiadamiać go o faktach, tak musi być. Ledwie Nathaniel skończył mówić, gdy w drzwiach salonu dojrzałem Chrisa, kroczącego tuż za Sha. Musiałem przyznać, że stanowili piękną parę. Dwie niezwykłe, hipnotyzujące wręcz osoby uzupełniały się doskonale. Trochę ścisnęło mnie w dołku, ale natychmiast oddaliłem od siebie prymitywne uczucia. – Dzień dobry, panie Farouk – przywitał się Chris, a do mnie kiwnął ręką. – Widzę, że Daniel już po walce. Sądząc po ilości potu na koszulce, dostał tu niezły wycisk. – Dostaniesz taki sam, aniele. – Sha wyszczerzyła do niego zęby. – Witaj, Chris! – Nathaniel podniósł się z trawy i podał mu rękę. – Jesteś gotowy na konfrontację z moją córką? – Tak mi się wydaje – powiedział wesoło. – Ale pewności nie mam. Wszystko zależy od tego, co przyszykowała mi Sha. – To, co powiedziałeś: niezły wycisk! – Sha podparła się pod boki z groźną miną. – Więc jak? Tchórzysz czy podnosisz rękawicę? – Podnoszę. – Okej! Masz koszulkę na zmianę? – I spodnie, i koszulkę. Przygotowałem się. – No to wporzo. Zaczynamy, białowłosy aniele. – Sha podeszła do leżących na trawie mieczy i podniosła dwa z nich. – One są prawdziwe!!! – Chrisowi z wrażenia oczy zrobiły się prawie kwadratowe. – Walczymy prawdziwymi mieczami?! – Tak. Dla większej adrenaliny. – Czy to rozsądne? – zapytał i spojrzał niepewnie na ojca Sha. – Nie obawiaj się, Chris. Wszystko jest pod kontrolą – powiedział spokojnie Nathaniel. – Jak widzisz, Danielowi nic się nie stało. Widziałem, że nie do końca przekonały go te słowa. Sha też obawiała się, że Chris nie zechce używać prawdziwych mieczy, a przecież chodziło jej o to, byśmy jak najszybciej przyzwyczaili się do operowania autentyczną bronią. Niestety chwilowo niemożność
wtajemniczenia Chrisa utrudniała zadanie. Po dosyć długim namyśle wyciągnął rękę i przyjął wreszcie miecz z rąk Sha. – Ty mi nie ufasz, Sha, ale ja tobie tak – powiedział z lekkim żalem w głosie. – Chris, nie mów tak – zaprzeczyła gwałtownie. – Ufam ci. Naprawdę. Położyła dłoń na jego sercu. Silny dreszcz wstrząsnął nim od stóp do głów. – No, to ruchy, błękitnooki! – pogoniła go. – Przyjmij postawę obronną. Patrz, jak ja to robię, i słuchaj tego, co powie tata. Zrozumiałeś? – No przecież! – żachnął się. Tak jak przypuszczałem, radził sobie całkiem nieźle. Na początku machał przepięknym mieczem niepewnie, trochę bezładnie i z lekkim niepokojem, ale z minuty na minutę wychodziło mu to coraz lepiej. Już po pół godzinie nikt by nie uwierzył, że pierwszy raz w życiu trzyma takie cudeńko w ręce. Sha dawała mu niezły wycisk, nie oszczędzając go ani przez chwilę. Kiedy skończyli, nie wyglądał wcale lepiej niż ja. Pot spływał mu po twarzy małymi strużkami, a koszulka lepiła się do mokrego ciała. I nawet w tym stanie wyglądał skurczybyk niezwykle atrakcyjnie. Jego platynowe loki od nadmiaru wilgoci zwinęły się w jeszcze mocniejsze sprężyny i nie powiem – nawet sam nie mogłem oderwać od niego wzroku. Sha również uległa temu urokowi i wgapiała się w niego maślanymi oczami. – Czy ty mógłbyś nie kusić tym obłędnym, anielskim wyglądem na każdym kroku? – zajęczała, z trudem otrząsając się z wrażenia, jakie na niej wywarł. – Ale o co chodzi? – Zmęczony Chris popatrzył na nią zdumionym wzrokiem. – I jeszcze udaje niezorientowanego! – prychnęła. – Jak zaserwuję ci jeszcze jedną rundkę, to nie będziesz miał już siły czarować. – Sha! Nikogo nie czaruję. Ledwie oddycham ze zmęczenia, a ty na mnie napadasz – poskarżył się, ale widząc wreszcie, jak działa na Sha, aż
rozświetlił się cały z radości. Trzeba przyznać, że te jego błękitne oczyska wyglądały rewelacyjnie, gdy wpatrywał się w dziewczynę z ogromnym uczuciem. Facet wpadł identycznie jak ja i nie było już dla niego ratunku! Tak więc zostaliśmy obaj uczuciowymi niewolnikami Shaohami Farouk i nic, dosłownie nic nie mogło tego zmienić. Chyba że rzecz ostateczna. Ale o niej akurat teraz nie miałem najmniejszej ochoty myśleć. Wystarczyło, że złowrogie znaki na niebie bez przerwy przypominały mi o zagrożeniu. – Młodzieży moja droga, odpocznijcie jeszcze dziesięć minut, a potem następna runda. – Nathaniel uśmiechnął się do nas pobłażliwie. – Ja walczę z Chrisem, a ty, Daniel, jako że leniuchujesz już od godziny, dostaniesz się w ręce mojej córki. Jutro już będzie lepiej. Od razu zaczniemy ćwiczyć we czwórkę. – Nie mogę jutro, panie Farouk. – Chris powiedział to z wyraźnym żalem. – Ani pojutrze. Po południu przyjeżdża dziadek i muszę się nim zająć, by nie doprowadził mojego ojca do apopleksji. Poza tym mamy do omówienia jeszcze trochę spraw, bo w środę czeka mnie ostateczna batalia o wolność. Prawnik rodziny de Roquet uwinął się ze wszystkimi dokumentami i formalnościami nadzwyczaj szybko. – To zrozumiałe, że w takiej sytuacji nie możesz się odrywać od rzeczy najważniejszych. – Nathaniel nie pokazał ani przez chwilę swojej troski. Dwa dni bez ćwiczeń to była dla niego wielka strata. – W takim razie życzę ci powodzenia. – Ja też – odezwała się Sha. – I ja! – Podniosłem rękę. – Dziękuję. – Chris uśmiechnął się do nas. – Miałbym jeszcze prośbę, panie Farouk. Czy mogę jutro po szkole zabrać Sha do biurowca naszej firmy? Bardzo chcę jej pokazać dzieło mojej mamy i jeszcze porozmawiać o paru nurtujących mnie sprawach. – Z tym musisz zwrócić się bezpośrednio do mojej córki. Jeśli ona wyrazi zgodę, ja na pewno się nie sprzeciwię. – Nathaniel jak zwykle podkreślił decydującą rolę Sha. – Zgadzam się – odpowiedziała bez namysłu. – Cudownie – ucieszył się Chris. – Pojedziemy od razu po szkole. Nie zajmę ci więcej niż godzinę. Obiecuję.
– W porządku, mój aniele. Z przyjemnością obejrzę twoje włości – rzuciła wesoło. – Jeszcze nie moje – odpowiedział z uśmiechem. – Ale od środy prawie już tak, panie i władco rodziny Lefevre. – Wydęła zabawnie usta. – Złośliwiec. Patrzyłem, jak wyraz twarzy Nathaniela zmienił się w chwili, gdy spojrzał na swoją córkę. Szacunek, miłość i uwielbienie wprost biły od niego. Domyślałem się, że sam wyglądam podobnie, gdy tylko zapominam się kontrolować i oddaję się w objęcia totalnego zauroczenia tym nieziemskim zjawiskiem. Sha stała oparta o miecz i konwersowała z błyskami w oczach. – Uważaj, bo zamienię się z tatą i dam ci nieźle popalić! – postraszyła go, roześmiana. – Już nie powiem ani słowa. – Chris podniósł ręce w geście poddania. Zarechotaliśmy wszyscy na jego aktorską ekspresję. Właśnie w tej chwili nasze oczy przykuł bajeczny obraz, który powstał w efekcie promieni, bijących od specjalnie oszklonej części domu. Leciutko wypukłe szkło wyłapywało pomarańczowe promienie zbliżającego się powoli ku zachodowi słońca i odbijało je, tworząc niezwykłą feerię barw, przypominających płomienie. Cały ogród z tej strony zalało ciepłe, pomarańczowozłote światło, tańczące po trawie, roślinach, drzewach i w końcu – po naszych postaciach. Całą czwórką jak zauroczeni wpatrywaliśmy się w ten spektakl. – Chcę tu pozostać na zawsze. – Miękki głos Sha sprowadził mnie na ziemię. – Muszę tu pozostać! – dodała twardo. – To jest mój dom. Spiąłem się, słysząc w jej głosie tak ogromną tęsknotę za normalnością, za stabilizacją. Chris również drgnął nerwowo, poruszony tonem jej wypowiedzi. – Więc powinnaś kupić ten dom – powiedział szybko. Sha spojrzała na niego zamyślona, trochę nieprzytomnym wzrokiem. – Jeśli będziesz potrzebowała pomocy finansowej, możesz na mnie liczyć. Nie musisz prosić banków o pożyczki – zadeklarował poważnie.
To, że nie pojął znaczenia słów Sha, było zrozumiałe. Nie miał pojęcia ani o jej bogactwie, ani o tym, że ten dom jest jej własnością, ani o wielu, wielu sprawach, do których zostałem dopuszczony. Poczułem się przez chwilę jak wybranek bogów, ale szybko odrzuciłem od siebie te zarozumiałe skojarzenia. „Przecież za dwa dni Chris też zostanie dopuszczony do wszystkich tajemnic” – strofowałem swoje wybujałe ego. Sha wbiła w niego ostry wzrok, przeszywając go nim mocno. – Najchętniej kupiłbym go dla ciebie w prezencie – dodał szybko. – Ale zapewne nie przyjęłabyś takiego daru. Wiedz jednak, że zrobię wszystko, byś została tu, w Cannes. Obiecuję. Blade oczy Sha natychmiast złagodniały. Pojawiło się w nich coś ciepłego, dobrego. – Chris, ten dom należy do mnie, a przedtem był własnością mojej mamy – uchyliła przed nim rąbka tajemnicy. Osłupienie to słabe słowo na minę, jaką zrobił młody Lefevre. – Ale… jak… to… – wydukał z trudem. – Pojutrze! – weszła mu w słowo. – Wszystkiego dowiesz się pojutrze – dodała zdecydowanym głosem. – A teraz zabieramy się do ćwiczeń! Bez słowa wykonałem jej polecenie, wstając szybko z trawy. Chris również bez ociągania zareagował na wyraźnie brzmiący w słowach Sha nakaz. „No tak! Jesteśmy straceni” – pomyślałem. ROZDZIAŁ VI Chris
Dziwaczny do potęgi entej – to chyba najbardziej odpowiednie określenie dzisiejszego dnia! Nie dosyć, że tylko nasza trójka, czyli Sha, Daniel i ja, dostrzegła przepiękne, zjawisko na niebie, nie dosyć, że zrobiło to na Sha i Danielu ogromne wrażenie, którego nie potrafili ukryć, to jeszcze na koniec wylądowałem w Soleil Couchant, by walczyć
tam na miecze. Prawdziwe, najprawdziwsze miecze! Naprawdę nie wiedziałem, co o tym wszystkim sądzić. Intuicja i wyostrzony zmysł obserwacji wskazywały mi wyraźnie, że jedno i drugie ma ze sobą ścisły związek. Bo to, że zostałem podstępem wciągnięty w ten trening, nie ulegało wątpliwości. Udawałem, że wpadam w ich zasadzkę bezwiednie, ale w duchu skakałem z radości, że spędzę czas z obiektem mojej miłości. Nieistotne było dla mnie to, że coś przede mną ukrywają, liczyła się tylko możność przebywania jak najbliżej Sha. Zresztą obiecała, że niedługo wszystko mi wyjaśni, a ja jej uwierzyłem. To nie były jednak wszystkie dziwne rzeczy tego dnia. Gdy tylko wyjechałem ze szkoły, w nieodłącznej asyście ochrony, i to… podwójnej, co również nie umknęło mojemu wzrokowi, zadzwonił do mnie Nicolas. – Czy moglibyśmy przez chwilę porozmawiać, panie Lefevre? – zapytał dziwnym głosem. – Przez telefon? – Nie, wolałbym… osobiście – zająknął się lekko. – W takim razie jak podjedziemy pod biurowiec, jestem do twojej dyspozycji, Nicolasie – odparłem swobodnie. – Dziękuję, panie Lefevre. – Angus rozłączył się od razu. – Ciekawe, o co mu chodzi – wymruczałem zaintrygowany. Dotarcie do biurowca Lefevre Industrial zajęło mi prawie kwadrans. Wyjątkowo duży ruch na drodze skutecznie opóźnił cały przejazd. Przedostanie się najpierw przez wąskie uliczki otaczające szkołę do głównej arterii Cannes nieźle mnie nabuzowało. Trzech wyjątkowych maruderów wlokło się przede mną w iście żółwim tempie, wystawiając moją cierpliwość na próbę. Na szczęście pod biurowcem nikt nie zajął miejsca, na którym lubiłem stawać, i wreszcie mogłem z ulgą wyłączyć mruczącą z frustracją dziką bestię. Nicolas pojawił się przy samochodzie w ułamku sekundy. Ten wysoki, szczupły, doskonale umięśniony, ale ponury facet poruszał się z szybkością i gracją drapieżnika. Chyba tylko Sha mogła go zaskoczyć, nikomu innemu by się to nie udało. Kiwnąłem ręką, zapraszając go do samochodu. Nie chciałem
prowadzić poważnej, jak się domyślałem, rozmowy przy świadkach, nawet przypadkowych. – O co chodzi, Nicolasie? – zapytałem. – Mam do pana prośbę. Może trochę dziwną, ale proszę nie odmawiać od razu. Zaciekawiony na całego, odwróciłem się do niego przodem, lustrując uważnie jego twarz. Nie uciekał wzrokiem, ale robił to z wielkim wysiłkiem. Ewidentnie działo się coś nie do końca zgodnego z jego zasadami. – Mów, Nicolasie – zachęciłem go spokojnym tonem. – Chodzi o mały chip naprowadzający. Mój znajomy pracuje nad takimi cudami i prosił mnie, bym go wypróbował. – Chodzi o chip, dzięki któremu będzie można śledzić moje ruchy? – zapytałem neutralnie. – Tak, panie Lefevre. Proszę nie brać mi za złe takiej śmiałości, ale nosiłby go pan tylko kilka dni. – Dlaczego ja? Nie możecie go założyć komuś innemu? Nicolas zaczął wiercić się nerwowo na siedzeniu, lekko czerwieniąc się na twarzy. – To prototyp, jeszcze nikomu nieznany. Mój znajomy nie chce dać tego nikomu, komu nie ufa. A tak się złożyło, że ma zaufanie do mnie. – A mnie też ufa? – Ja ufam – odparł pewnym głosem. – Tak? – zapytałem zdziwiony. – Dlaczego? – Ponieważ… – znów się zająknął. – Sha panu wierzy… i to jest dla mnie najważniejsze. – Sha…? – Wpatrywałem się zdumiony w rozanieloną nagle twarz Nicolasa. – Ale… co ona ma… – nie dokończyłem, bo moja wewnętrzna intuicja dała mi wyraźny znak. – Dobrze, zgadzam się – rzuciłem, dziwnie podekscytowany. Ewidentnie się odprężył, patrząc na mnie z wdzięcznością. – Dziękuję, panie Lefevre, bardzo dziękuję. Zaśmiałem się z jego poważnej miny i zapytałem: – Więc gdzie mi go schowałeś? – Nigdzie, przysięgam. Mam go w kieszeni. Myślałem, że
najlepszym miejscem będzie pański zegarek. Jeśli mi go pan da na chwilę, umieszczę w nim chip tak, że nie będzie widoczny. Bez zastanowienia odpiąłem mój ulubiony zegarek i podałem go Nicolasowi. Wyjął małe pudełeczko, w którym, oprócz miniaturowego, dziwnego kawałka „czegoś”, znajdowały się pęseta i śrubokręt wielkości XXS, a także odrobina jakiegoś plastycznego tworzywa. Przyglądałem się z uwagą, jak duże dłonie Nicolasa z chirurgiczną precyzją pracują tymi mikroskopijnymi narzędziami. Po prawie pięciu minutach to dziwne „coś” było już w środku mojego zegarka, nie ingerując w pracę precyzyjnego mechanizmu. – Czyli od teraz nie mam prawa rozstawać się z tym zegarkiem? – zażartowałem. – Mam taką prośbę. – Nicolas nadal był poważny i w dodatku spięty. – Ale pod jednym warunkiem – zaznaczyłem, przykuwając tym jego czujny wzrok. – Odpowiesz mi, dlaczego jeździ za mną drugi samochód. O mało się nie zakrztusił. – Jest pan nieprzeciętnie bystry i spostrzegawczy – wydukał po chwili. – Staram się. Czy to wymysł mojego ojca? – Nie… – znów się zająknął. – To moja inicjatywa. Przyuczam dwóch moich starych przyjaciół do pracy w naszej firmie – wytłumaczył mi niespokojnie. – Ale nikt o tym nie wie. Nawet mój ojciec. Robiło się coraz dziwniej. Już miałem stanowczo sprzeciwić się jego samowoli, gdy znów zadziała moja intuicja. – Masz do nich zaufanie? – Tak! Całkowite! – odparł wreszcie z pełną szczerością. – To moi przyjaciele z Legii. Sprawdzeni w akcji. Choć wiedziałem, że na pewno coś przede mną ukrywa, odezwałem się jednak swobodnie: – Nie będę się w to zagłębiał. Skoro uważasz, że to bezpieczne, polegam na twojej ocenie. A teraz muszę już iść, ojciec czeka. – Jeszcze raz dziękuję za zaufanie, panie Lefevre. – W jego
szczerych oczach znowu pojawiło się zakłopotanie. Pomyślałem, że wcześniej czy później powrócę do tej sprawy i wyjaśnię, co w rzeczywistości kryje się za tymi podchodami. Teraz postanowiłem tylko uważnie obserwować wszystko wokół siebie… Wysiedliśmy razem pod pięknym budynkiem, zaprojektowanym przez moją mamę. Zawsze z przyjemnością patrzyłem na to szklane dzieło sztuki, jak zresztą na wszystko, co nietuzinkowy umysł Jeanne de Roquet zdołał stworzyć. Szkło było pasją mojej mamy od najmłodszych lat. Nicolas odprowadził mnie pod sam budynek, zachowując najwyższą czujność. Każdy jego ruch i każde spojrzenie o tym świadczyły. – Co jest grane? – zapytałem, trochę zaniepokojony. – Nic, nic, panie Lefevre – odpowiedział zbyt szybko. – Pokazuję nowym, jak powinni reagować. Kazałem im pilnie obserwować wszystko, co robię. – Hm… – chrząknąłem podenerwowany. – Skoro tak… to… w porządku. Do budynku nie musisz już wchodzić. Zresztą jak zwykle. Tu przejmuje opiekę wewnętrzna ochrona. Przecież dobrze to wiesz. – Tak, wiem, ale… – Żadnego „ale”, Nicolas! – przerwałem mu gwałtownie. – Nawet przez kilka dni nie zamierzam robić cyrku ze swojego życia. Mogę zrozumieć wzmożoną ochronę, ale wszystko ma swoje granice. I to ja je wyznaczam! – dodałem ostro. – Tak jest, panie Lefevre! – Zbity z tropu moimi mocnymi słowami, stanął prawie na baczność. Rygor długiej służby wojskowej, jak widać, drzemał w nim bez przerwy. – Biurowiec, szkoła i dom są terenem nienaruszalnym. Chyba się rozumiemy? – Tak jest! – W porządku – odparłem łagodniej. – Dam ci znać, kiedy będę wychodził. Bez wahania wszedłem do budynku, mijając tuż przy wejściu dwóch wielkich ochroniarzy. Przywitali mnie służalczym tonem, którego tak nie cierpiałem, a który mój ojciec wprost uwielbiał.
Nie odpowiedziałem jednak na żadne przywitanie, ponieważ mój wzrok przykuły dwie osoby, wchodzące właśnie do windy, usytuowanej na wprost wejścia. Mój brat Jean-Claude i jakiś dziwnie wyglądający olbrzymi facet zniknęli właśnie za zasuwającymi się drzwiami i winda ruszyła w górę. Choć widziałem ich przez trzy, może cztery sekundy i nie miałem sposobności dokładnego przyjrzenia się obcemu, jakiś dziwny niepokój opanował mój umysł. Poczułem wyraźne zagrożenie, a słodki, waniliowo-cynamonowy zapach, który rozprzestrzeniał się nie wiadomo skąd, jeszcze bardziej je podkreślał. I ten dziwny strój gościa Jeana-Claude’a! Kto chodzi w długim, czarnym płaszczu przy dwudziestu siedmiu stopniach ciepła?! – Panie Lefevre… Głos recepcjonistki przywrócił mnie do świadomości. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, stałem na środku wielkiego holu i patrzyłem jak zahipnotyzowany na drzwi windy. – Panie Lefevre… – powtórzyła. – Tak? – odezwałem się już przytomniej, spoglądając na młodą kobietę. – Pański ojciec dzwonił i pytał, czy jest pan już w budynku. Wydawał się zniecierpliwiony. Zrobiłem kilka kroków w kierunku pięknej, szklanej lady, za którą urzędowały dwie recepcjonistki. – Oddzwoń, że będę u niego za pięć minut, Amelie – powiedziałem z uśmiechem, czytając wcześniej jej imię na plakietce. Rozpromieniona, wykonała natychmiast to, co jej poleciłem. Odchodząc, dostrzegłem, że przy stanowisku jednej i drugiej kobiety stoją talerzyki z rogalami, napełnionymi waniliowym budyniem i posypane cynamonem. Pachniały wyjątkowo mocno. Nie wiedzieć czemu, odetchnąłem z ulgą i szybko schowałem się w toalecie dla personelu. Chciałem trochę ochłonąć przed rozmową z ojcem. Zimna woda bardzo się do tego przydała. Zmywała przy tym ten dziwny niepokój, który opanował mnie zaraz po wejściu do budynku. – Mój syn łaskawie raczył mi poświęcić odrobinę swojego cennego czasu. – Sarkazm ojca nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. – Niedzielne eskapady do wieczora, poranne lekceważenie wspólnego
śniadania. Czyżbyś robił mi łaskę swoją obecnością? Już czujesz się panem i władcą? – Wyraźna ironia miała za zadanie sprowokować mnie, ale się nie udało. – Tato, porozmawiajmy o konkretach – powiedziałem spokojnie. – Chciałeś się ze mną widzieć po szkole, więc jestem. I słucham cię bardzo uważnie. – Rano Weronique przekazała mi wyraźne żądanie ojca. Nie miałem zamiaru uciekać przed tym spotkaniem czy raczej konfrontacją. – Gdzie włóczyłeś się wczoraj przez większość dnia?! – napadł na mnie agresywnym tonem. – Czyżbyś mnie śledził, ojcze? – Nie śledzę cię, synu, tylko dbam o twoje bezpieczeństwo – zdenerwował się jeszcze bardziej. – Aha – skomentowałem, lekko kiwając głową. Dominique Lefevre ledwie panował nad emocjami. Najwyraźniej moje zachowanie wyprowadzało go z równowagi. – Zamierzasz mi odpowiedzieć? – rzucił ostrym głosem. – Tato, załatwiałem swoje osobiste sprawy. Nie muszę się tłumaczyć z każdego kroku. Jestem już dorosłym facetem. Wiedziałeś, o której wrócę i w jakiej miejscowości jestem. To chyba wystarczające informacje. – Bezczelny smarkacz – zasyczał. – Zbyt pewnie się czujesz. Jeszcze nie przejąłeś swojego spadku. Uważaj, żebym nie wyciągnął asa z rękawa. Tym razem nie mogłem pozostawić jego słów bez adekwatnej reakcji. – Grozisz mi, tato?! – Spojrzałem ostro i zbliżyłem się do niego, stając w odległości niecałego metra. – Chcesz walczyć ze swoim własnym synem? Co z ciebie za ojciec?! Bardzo się zmieszał. Chyba dopiero teraz uświadomił sobie, że trochę się zagalopował. Usiadł ciężko za biurkiem i spojrzał na mnie niepewnie. – Przepraszam, Chris. To było głupie. – Tak bardzo zaskoczył mnie tą wypowiedzią, że z wrażenia otworzyłem usta. – Nie chcę tak układać sobie stosunków z tobą. Ucierpi na tym i nasza rodzina, i firma. Powiedz mi tylko, co zamierzasz. Chciałbym wiedzieć, na czym stoję, zanim
wszystko dokona się formalnie. Odetchnąłem z ulgą, bo wreszcie wrócił mój ojciec, taki prawdziwy, którego kochałem, a który zapomniał o normalności od śmierci swojej żony, mojej mamy. – Tato, w najbliższym czasie przemiany nie będą aż tak drastyczne. Wiem, jak doskonale kierujesz naszą firmą, i nie chcę tego zmieniać. Jedyna zmiana jest taka, że będziemy podejmować decyzje we czwórkę, co nie znaczy, że musisz się nam tłumaczyć z każdego kroku. Tylko naprawdę najistotniejsze kwestie przedyskutujemy wspólnie. Czy to aż takie złe rozwiązanie? – zapytałem na koniec. – Hm… – chrząknął. – Na razie nie odpowiem ci na to pytanie, synu. Poczekam, a czas pokaże. Teraz powiedz mi jednak, co z domem i całą resztą, którą dostaniesz. Wzruszyłem ramionami, nie wiedząc, jakiej odpowiedzi oczekuje. – A co ma być? Nie zamierzam pozbywać się niczego, o finanse nadal będą dbać fachowcy, jak do tej pory, a zmieni się właściwie tylko to, że będę stanowił sam o sobie. Poza tym, tak jak powiedziałem wcześniej, chciałbym wprowadzić do naszego – podkreśliłem wyraźnie słowo „naszego” – domu więcej swobody, ciepła i naturalności. To przecież nie rewolucja. Teraz Dominique Lefevre wzruszył ramionami. – Dla innych może nie, ale dla mnie to prawdziwy przewrót – powiedział trochę bezradnie. Bardzo dawno nie widziałem go takiego. Od czasu choroby mamy! – Damy sobie radę, tato… – Uśmiechnąłem się ciepło. Nagle odechciało mi się prowokować go. – Może… – Na pewno. Ale czemu tak pilnie chciałeś przeprowadzić tę rozmowę? – zaciekawiłem się nagle. – Przecież mogła poczekać do wieczora czy do jutra. – Jutro po południu przyjeżdża stary de Roquet, a na pojutrze twój prawnik wyznaczył spotkanie. Teraz ja klapnąłem na fotel dla gości, zaskoczony. – Nic o tym nie wiem… – zacząłem. – To przeze mnie. Chciałem osobiście przekazać ci tę informację
i przy okazji porozmawiać. – No i wreszcie rozmawiamy, tato. Tak jak powinniśmy robić to od dawna – wytknąłem mu. – Nie przypisuj mi całej winy, Chris – oburzył się trochę. – Zawsze próbowałeś dopiąć swego i sprowokować mnie. Jesteś identyczny z Jeanne – dodał z minimalnym uśmiechem. – Domyślam się, że ostatnie zdanie to nie zarzut – powiedziałem, oddając mu uśmiech. – Nie. Co nie zmienia faktu, że twoja matka lubiła testować moją cierpliwość aż do bólu, a ty poszedłeś w jej ślady. – Ależ tato! – udałem oburzenie. – Jestem synem idealnym, a ty narzekasz. Tak bardzo się staram i co? Nikt tego nie docenia. Tym razem wiedział, że żartuję, i machnął na moje słowa ręką. – Uznajmy, że powoli, zaznaczam – powoli – zbliżasz się do ideału. I na tym zakończmy te peany na twoją cześć. Zaśmiałem się serdecznie. Bardzo tęskniłem za takim ojcem i w najmniej spodziewanym momencie go odzyskałem. Spontanicznie zbliżyłem się do niego i serdecznie go uściskałem. Z początku spiął się, usztywniając całe ciało, ale po chwili odpuścił i niepewnie oddał mi uścisk. – Nie martw się o nic, tato – powiedziałem. – Wszystko ułoży się dobrze. Zobaczysz, że te zmiany wyjdą nam na dobre. Już wychodzą. – Mam nadzieję, Chris. Odsunąłem się na odległość ramion i spojrzałem prosto w oczy Dominique’a Lefevre’a. – Dziękuję, tato – powiedziałem z wdzięcznością. – Za co? – speszył się. – Nie byłem modelowym ojcem. Wiem, że popełniałem błędy. – Ale zawsze czułem, że w głębi serca mnie kochasz. I za to ci dziękuję. Jeszcze nigdy ten silny, trudny we współżyciu mężczyzna nie miał tak dziwnej miny jak teraz. Zaskoczenie, niepewność, skrucha i przebłyski radości mieszały się na jego twarzy. – Muszę już iść, tato – dodałem po chwili, nie dając mu czasu na ochłonięcie. – Czy jestem ci jeszcze potrzebny?
– Nie… Dzisiaj nie. Ale chciałbym, byś jutro zapoznał się z kilkoma dokumentami i najistotniejszymi sprawami, o których ci do tej pory nie mówiłem. Skoro masz przejąć swoje udziały, musisz być w pełni świadomy, jak to wszystko działa. Dlatego prosiłbym cię, Chris, byś jutro poświęcił swój czas po szkole na zapoznanie się z dokumentacją, którą przygotuję. Spotkamy się o szesnastej trzydzieści. Tu, w moim gabinecie. Dobrze? Pierwszy raz w życiu zapytał mnie o zgodę. „To jednak jest rewolucja” – podsumowałem w myślach ostatnie wydarzenia. – Dobrze, tato – zgodziłem się od razu. – A potem zajmiesz się starym de Roquetem. Nie zdzierżę go na dłuższą metę – wyrzucił z siebie nerwowo. Zaśmiałem się. – Zwolnię cię, tato, z tego ciężkiego obowiązku. Spróbuję jakoś zapanować nad dziadkiem. Ale kolację chyba zjemy wspólnie? – zapytałem na koniec. – No tak. Przecież nie pozabijamy się łyżkami czy widelcami – zakpił. – Daliście sobie radę przez tyle lat, więc te kilkanaście godzin jakoś ze sobą wytrzymacie. Postaram się trochę wyłagodzić żywiołowość dziadka – obiecałem. – Ale teraz już naprawdę muszę lecieć. Jestem umówiony. – Z NIĄ? – podkreślił wyraźnie, o kogo mu chodzi. Momentalnie się spiąłem. Na punkcie tej czarownicy miałem przecież kompletnego hopla. – Tak, z Sha – odparłem sztywno. – Oraz z jej ojcem i Danielem. – Więc jedź. Nie można dopuścić, by piękna kobieta czekała na mężczyznę – powiedział poważnie i bez dawnej wrogości. Szczęka mi opadła. „Czy to aby na pewno mój ojciec?!” – zadałem sobie to pytanie. „Nieprawdopodobne!” – Jasne! Zgadzam się z tobą, tato. A więc do wieczora. Nie czekajcie na mnie z kolacją, bo nie wiem, o której wrócę. Pokiwał głową, spokojnie przyjmując moje słowa. Aż do samego wyjścia z budynku nie mogłem ochłonąć z zaskoczenia tym spotkaniem. Zapomniałem nawet powiadomić Nicolasa o swoim wyjściu. Dopiero
przy drzwiach zorientowałem się, że powinienem być ostrożny. Widok tamtego niepokojącego człowieka, towarzyszącego mojemu bratu, wyzwolił we mnie jakiś zwierzęcy instynkt przetrwania. Nie wiadomo, dlaczego tak się stało, ale nie chciałem z tym walczyć. Dopiero gdy Nicolas podszedł pod drzwi biurowca, wyszedłem na zewnątrz. „Ja pierniczę!” – Z wrażenia o mało nie wyrwało mi się to na głos. Dwaj „nowi pracownicy”, czy jak ich tam nazwać, stali jakieś dziesięć metrów od wejścia i wyglądali obłędnie! Jakby wybierali się na wojnę. Czarne bojowe stroje, wysokie buciory z metalowymi okuciami i niepozostawiające wątpliwości wybrzuszenia, świadczące o posiadaniu broni, wyglądały imponująco na tych groźnych facetach. Raczej nie chciałoby się ich mieć za wrogów. – Czy oni mogą nosić broń? – zapytałem na wszelki wypadek. – Tak. Mają wszystkie pozwolenia. – Czuję się, jakby ktoś szykował na mnie zamach. – Pokręciłem głową z przekąsem. – Miejmy nadzieję, że nic takiego się nie wydarzy. – Nicolas nie powiedział tego ot, tak sobie. Wyczułem jakiś dziwny niepokój w jego głosie, który od razu mi się udzielił. – Wiesz o czymś, Nicolas? – zapytałem zdenerwowany. – Nie! Nic mi nie wiadomo o żadnym zamachu na pana – odparł gwałtownie. Wzruszyłem lekko ramionami. I tak byłem przekonany, że coś jest na rzeczy i że tego czegoś raczej się nie dowiem. – No to jedźmy już. Nie chcę, by Sha czekała na mnie zbyt długo. Dopiero to magiczne imię odprężyło go trochę. Kiwnął głową i odprowadził mnie do samochodu w podwójnej asyście. Choć myślałem, że to już koniec dziwacznego „stanu wojennego”, jak go w myśli nazywałem, wydarzenia następnych trzech godzin wybiły mi to z głowy! Z kompletnym niedowierzaniem spoglądałem na najprawdziwsze, ostre jak skalpel, miecze, które miały mi służyć do treningu z Sha i jej ojcem. Choć miałem do nich całkowite zaufanie, lśniąca stal napawała mnie niepokojem. Nawet biorąc pod uwagę tak niekonwencjonalną odmienność pięknej czarownicy, wydawało się to dziwne i jeszcze raz dziwne. Coś najwyraźniej działo się za moimi
plecami, a ja pozostawałem w nieświadomości, której wcale nie chciałem. Równocześnie ewidentne było, że nie dowiem się niczego od tej trójki. Trzymali sztamę, nie uchylając nawet malutkiego rąbka tajemnicy. Pełen obaw ująłem w dłoń piękną broń, która – o dziwo! – pasowała mi jak ulał. Poczułem coś w rodzaju déjà vu, jakbym już kiedyś trzymał taki miecz w ręce. A przecież nie trzymałem! Byłem tego całkowicie pewien. Zanim jednak ta myśl zdołała rozwinąć się w moim umyśle, rozpoczął się trening z wyjątkowo wymagającą nauczycielką. Jak na moje oko szło mi bardzo dobrze, a ostre, zdecydowane komendy Sha i jej ojca wszystko mi ułatwiały. A już druga runda z ojcem Sha wprowadziła mnie w prawdziwą euforię. Odbijałem i parowałem ataki Nathaniela Farouka całkiem sprawnie, a czasem udawało mi się nawet zaatakować. Daniel – z tego, co do mnie docierało – dostawał od Sha niezłe lejty, ale jej entuzjastyczne okrzyki od czasu do czasu oznaczały, że również daje sobie radę. Katowali nas tak do wpół do ósmej, bez żadnej taryfy ulgowej. Kolejny już raz cieszyło mnie, że mam wysportowane ciało i dobrą kondycję. Nie musiałem teraz wstydzić się przed tą fascynującą istotą. – Koniec drugiej rundy, chłopaki – zawołała Sha, wyglądając przy tym, jakby dopiero wróciła ze spacerku. Jej kondycja wprawiała mnie w podziw od pierwszego razu, gdy zobaczyłem ją w akcji. Ja już po pierwszej rundzie cały opływałem potem. Moje włosy pod wpływem wilgoci poskręcały się w obłędne spirale i aż ciążyły przy każdym ruchu. Przy świeżutkiej, ani trochę niespoconej Sha wyglądałem jak zmokły pies. Jednak właśnie taki jej się podobałem. I to jeszcze jak! Przyglądała mi się tak łakomie, tak łapczywie, jakby zamierzała mnie pochłonąć. Dreszcz rozkoszy wstrząsnął całym moim ciałem. – Czy ty mógłbyś nie kusić tym obłędnym, anielskim wyglądem na każdym kroku? – zajęczała wymownie, a ja ze zdumieniem wgapiałem się w nią, zbaraniały. „Działam na nią! Hurra!!!”– wrzeszczałem w myślach jak szaleniec. Nawet nie kontrolowałem reakcji, zapatrzony w zauroczoną moją osobą Sha. Wysłałem do niej w myślach całą moją miłość, całe
pragnienie jej wzajemności. I mógłbym tak patrzeć na nią bez końca… zadurzony, otumaniony, ale… najszczęśliwszy na świecie. – Młodzieży moja droga, odpocznijcie jeszcze dziesięć minut, a potem następna runda. – Rozbawiony głos ojca Sha przywrócił mnie do rzeczywistości. – Ja walczę z Chrisem, a ty, Daniel, jako że leniuchujesz już od godziny, dostaniesz się w ręce mojej córki. Jutro już będzie lepiej. Od razu zaczniemy ćwiczyć we czwórkę. Tak bardzo chciałem spotkać się z nimi jutro. Niestety, obietnica złożona ojcu obowiązywała. Nie mogłem narazić się na zerwanie tego niespodziewanego pokoju, który między nami zapanował. Nie miałem pewności, co poruszyło wrażliwszą stronę Dominique’a Lefevre’a, ale nie zamierzałem tego dociekać, a tym bardziej – zepsuć. Najważniejsze, że nasze relacje zahaczały już o normalność. Przynajmniej dzisiaj. – Nie mogę jutro, panie Farouk – powiedziałem żałosnym głosem. – Ani pojutrze. Po południu przyjeżdża dziadek i muszę się nim zająć, by nie doprowadził mojego ojca do apopleksji – tłumaczyłem się gęsto. Milion razy bardziej chciałem przebywać w pobliżu Sha i nic na to nie mogłem poradzić. – A w środę ostateczna batalia o wolność. Choć ojciec Sha życzył mi powodzenia, poczułem wyraźnie, że jest zawiedziony. Coraz mocniej docierało do mnie, że dzieje się coś niezwykle ważnego, od czego na razie zostałem odsunięty. Najgorsze, że nie wiadomo było, o co w tym wszystkim chodzi. O brak zaufania czy o coś zupełnie innego. Daniel ewidentnie został dopuszczony do tajemnicy. Widziałem to aż nazbyt wyraźnie. Pewnie dlatego wypaliłem z tym zaproszeniem Sha do obejrzenia siedziby Lefevre Industrial. Zaborczo chciałem ją mieć tylko dla siebie, chociażby przez tę godzinę. Przyzwyczajony do władczości mojego ojca, zapytałem pana Farouka o zgodę na to małe porwanie. I znów kompletne zaskoczenie! To, jakim wzrokiem patrzył na swoją córkę, graniczyło wręcz z uwielbieniem. Jakby była jakąś boginią, a on był jej wiernym sługą. To, co powiedział, tylko podkreśliło moje wrażenie. – Z tym musisz zwrócić się bezpośrednio do mojej córki. Jeśli ona wyrazi zgodę, ja na pewno się nie sprzeciwię. – Zgadzam się – odpowiedziało zjawisko, nonszalancko opierając się o wbity w ziemię miecz. A potem jeszcze dodało: – Z przyjemnością
obejrzę twoje włości. – Jeszcze nie moje – odparłem i posłałem jej rozmarzony uśmiech. – Ale od środy już tak, panie i władco rodziny Lefevre – naśmiewała się ze mnie, rozkosznie wydymając usta. Długo nie mogłem usnąć, przeżywając jeszcze raz wydarzenia tego popołudnia. Całego dnia! Od rana wydarzyło się tyle przedziwnych, niespodziewanych i tajemniczych rzeczy. Mój skołowany mózg nie potrafił się wyciszyć i pracował na pełnych obrotach, choć zbliżała się już północ. A najbardziej niesamowitą rzeczą, jaką dzisiaj usłyszałem, była wiadomość, że Sha jest właścicielką Soleil Couchant i odziedziczyła ten dom po swojej matce! Zatkało mnie wtedy z wrażenia. Po rewelacjach dziadka, dotyczących wcześniejszych mieszkańców tej posiadłości i ich dziwnych losów, zdawało się to jedyną adekwatną reakcją. Najbardziej tajemniczy dom w mieście, najbardziej tajemniczy właściciele i w końcu – najbardziej tajemnicza dziewczyna, jaka chodziła kiedykolwiek po ziemi! I jak mój mózg mógł pracować spokojnie przy tym całym zamieszaniu?! – Pojutrze! Wszystkiego dowiesz się pojutrze – obiecała mi zdecydowanym głosem. Od lat niczego nie oczekiwałem tak jak owego „pojutrza”. A do tego dochodziły jeszcze okropne zniecierpliwienie i jakiś dziwny strach przed czekającymi mnie rewelacjami. Bo że będą to rewelacje, wydawało się pewne na tysiąc procent. Dopiero dobrze po północy wreszcie zapadłem w sen. Ale nawet wtedy nie było mi dane odpocząć. To, co mi się przyśniło, wyglądało tak realnie, tak prawdziwie, jakbym w tym rzeczywiście uczestniczył. Znajdowałem się w jakiejś jaskini czy pieczarze, do której światło wpadało przez wysoką na metr szczelinę, usytuowaną na prawie dwumetrowej wysokości. Wyglądała jak okno i podobnie jak okno rozjaśniała mroki. Właśnie dzięki tej jasności mogłem dostrzec przedziwny spektakl, rozgrywający się nieopodal mnie. Dwaj skrzydlaci faceci, ci sami, którzy śnili mi się już wcześniej, walczyli z Sha, jej ojcem, Danielem i Nicolasem. I wszyscy mieli miecze podobne do tych, które służyły nam do treningu. Ale najdziwniejsze ze wszystkiego
okazały się przepiękne, biało-czarne skrzydła Sha, które pojawiły się na jej plecach jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Oniemiały patrzyłem na to widowisko jakoś tak przez mgłę, jakbym nie do końca odzyskał przytomność. Dlaczego ją straciłem, nie miałem zielonego pojęcia. A potem zdarzyło się coś jeszcze bardziej niezwykłego – piękne węże wytatuowane na ciele Sha ożyły! Wystrzeliły z jej rąk i jeden z nich wbił się w serce zmagającego się z ojcem Sha Czarnego Anioła, a drugi swym mocarnym ciałem ściśle oplótł sylwetkę tego, który z nią walczył. Mój coraz bardziej świadomy mózg wreszcie zrozumiał, że jest świadkiem okrutnej walki na śmierć i życie, w której uczestniczyła najważniejsza dla mnie istota. Istota, bez której nie wyobrażałem sobie życia. Opanował mnie tak ogromny strach, że próbowałem zerwać się z kamiennego dna pieczary i ruszyć na pomoc. Jakaś straszliwa niemoc blokowała jednak moje ruchy i przerażała mnie jeszcze mocniej. – Sha! Sha! – wykrzyczałem, wywołując tym okropny ból w całym ciele. I ten ból wzrastał coraz mocniej, coraz dotkliwej rozlewał się po mnie całym, docierał do każdej cząsteczki mojego jestestwa. Traciłem przytomność… a czarna, bezgraniczna czeluść wciągała mnie w swoją głębię… Czyżbym umierał?
Zerwałem się gwałtownie, zrzucając kołdrę na ziemię. Oddychałem z trudem, a moje ciało pokrywał pot. Dziwne dreszcze wstrząsały mną tak, jakbym dostał ataku febry. – Co się dzieje? – wymamrotałem, szczękając przy tym zębami. Powoli wszystko się uspokajało. Kiedy skołowany umysł załapał, że znajduję się w sypialni, w swoim własnym łóżku, dziwaczne zimno i dreszcze ustały. Dochodziłem do siebie. Z niedowierzaniem spojrzałem na skotłowane, mokre od potu prześcieradło i podobnie wyglądającą poduszkę. Do tej pory sypiałem wyjątkowo spokojnie. „Grzecznie jak aniołek” – tak pewnie nabijałaby się ze mnie Sha. I właśnie to skojarzenie ostatecznie pozwoliło mi dojść do siebie. – To tylko sen, chłopie – powiedziałem na głos. – Po atrakcjach
wczorajszego dnia to chyba nic dziwnego. Roześmiałem się głośno ze swojego cykora i już całkowicie rozbudzony poczłapałem boso do łazienki. Dochodziła ósma, więc musiałem się sprężyć. Po drodze zadzwoniłem jeszcze do pokoju służby. Telefon odebrała młodsza gospodyni. – Danielle, czy Sophie jest dzisiaj w pracy? – zapytałem. – Tak, panie Lefevre – odpowiedziała uniżonym tonem, którego tak bardzo wymagał mój ojciec. – Przyślij ją, proszę, do mojego apartamentu. – W tej chwili, panie Lefevre. – Dziękuję – odpowiedziałem i odłożyłem słuchawkę. Choć ojciec tego nie aprobował, zawsze dziękowałem naszemu personelowi za rzeczy, które dla mnie robili. Pod tym względem nie uległem mu nigdy. I teraz, gdy miałem stać się oficjalnym właścicielem tego domu, to właśnie od podejścia do personelu miałem zamiar rozpocząć zmiany na lepsze. Zastraszeni i sfrustrowani ludzie nie emanowali dobrą energią, czyniąc ten dom jeszcze mniej przytulnym. Zanim zdążyłem zrobić choćby krok w stronę łazienki, już usłyszałem pukanie do drzwi mojego saloniku. Sophie chyba musiała pędzić tu na złamanie karku. Bez zastanowienia otworzyłem jej drzwi. Tak jak się domyślałem, musiała biec, bo ciężko oddychała, lekko zaczerwieniona od wysiłku. – Dzień dobry, panie Le… – przerwała zakłopotana, rumieniąc się na twarzy. Szybko jednak opanowała zmieszanie i spuszczając oczy na swoje stopy, dokończyła: – …panie Lefevre. Czym mogę panu służyć? No tak! Przywitałem ją w samych bokserkach! A to nie było w porządku w stosunku do pracownika. Przyjazne traktowanie personelu a zbytnia poufałość i niewłaściwe zachowanie – to dwie różne rzeczy – skarciłem się w myślach. Natychmiast sięgnąłem po leżący na sofie szlafrok i włożyłem go. – Przepraszam, Sophie, za mój strój, ale nie spodziewałem się, że pojawisz się tak szybko. – Myślałam, że to coś bardzo pilnego, i dlatego przybiegłam jak najszybciej – odparła nieśmiało, odrywając wreszcie wzrok od swojego obuwia. Przez ponad cztery lata pracy w naszym domu zachowywała się
nienagannie i profesjonalnie. Od razu polubiłem tę cichą, spokojną i bardzo nieśmiałą dziewczynę i tylko ją dopuszczałem do swojej sypialni. Nie wyobrażałem sobie, by jakiekolwiek inne dłonie niż moje mogły dotykać zdjęć i pamiątek po Jeanne. Tylko Sophie na to pozwalałem, ale zawsze w mojej obecności. Teraz chodziło mi jedynie o wymianę zapoconej pościeli na nową, więc mogłem spokojnie zostawić ją samą. W tym czasie zamierzałem wziąć szybki prysznic, nadrabiając tym zbyt późne wstanie z łóżka. – Prosiłbym o wymianę pościeli, Sophie. Ta jest cała mokra od potu. Miałem trochę ciężką noc – wyjaśniłem spokojnie. – Zaraz przyniosę świeżą, panie Lefevre, i szybko ją zmienię. Wrócę za kilka minut. – Wchodź od razu i rób swoje. Ja będę w łazience, więc nie musisz pukać. I tak bym cię pewnie nie usłyszał. – Uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie. – Dobrze, panie Lefevre. – Tylko wybierz jakąś wesołą, kolorową – poprosiłem. Skinęła głową z lekkim uśmiechem i zniknęła za drzwiami. Bez ociągania ruszyłem do łazienki, gdyż zegar nieubłaganie wskazywał ósmą piętnaście. Miałem więc co najwyżej dziesięć minut na wszystko. Dyscyplina, którą wpoił mi ojciec, bardzo się teraz przydawała. Dokładnie o ósmej dwadzieścia pięć, czysty, ogolony i kompletnie ubrany, wszedłem do sypialni. Sophie właśnie skończyła ścielić moje łóżko, więc nie musiałem na nią czekać. Zamknąłem, jak zwykle, swój apartament na klucz i pognałem do kuchni załapać się na spóźnione śniadanie. – Zaraz zaniosę panu do jadalni. – Jean, nasz kucharz, szybko chwycił tacę. – Nie, nie! – powstrzymałem go. – Nie ma czasu na ceregiele. Zjem tutaj. – Ale… – O nic się nie martw, Jean. Przecież nikogo nie ma w domu. Ojciec z bratem mieli dzisiaj wczesne spotkanie, a Weronique umówiła się ze swoim lekarzem na jakieś badania. Nie ociągając się, napełniłem dużą szklankę sokiem z marchwi
i grejpfruta. Usiadłem przy wielkim, drewnianym stole, zajmującym cały środek naszej pokaźnej kuchni, i pijąc powoli sok, czekałem na moje musli. Cieszyłem się bardzo, że odkąd w moim życiu pojawił się ten niezwykły, „pochłaniający mnie żywioł”, mój gust kulinarny uległ zmianie, a po pamiętnej kolacji – wręcz radykalnemu przeobrażeniu. Zaraz po wyjściu Sha poinformowałem naszego kucharza, że przechodzę na weganizm, i dlatego od paru dni zamiast jajecznicy czy omletu wsuwałem na przykład gryczano-jaglane musli z orzechami, lnem, rodzynkami i bananem, zalane mlekiem migdałowym, albo różne inne cuda. Nasz zdolny Jean przygotowywał mi wymyślne, roślinne dania z wielką przyjemnością, wyraźnie ucieszony taką odmianą. A co najważniejsze – takie jedzenie smakowało mi obłędnie. „Żywioł” pochłaniał mnie całego! I nie chciałem tego zmieniać. Przez to poranne opóźnienie ledwie zdążyłem dotrzeć do szkoły na kwadrans przed dziewiątą. W asyście dwóch samochodów pędziłem po wąskich uliczkach, niezbyt zważając na przepisy. Na szczęście ruch był dzisiaj niewielki. Ledwie zaparkowałem na szkolnym parkingu, a Robert już stał przy moim samochodzie – jak zwykle męczyła go ciekawość o wydarzenia wczorajszego popołudnia. Nasz trening nie dawał mu spokoju. Zauważyłem to od razu po jego minie, gdy tylko usłyszał o nim podczas wczorajszej przerwy. – No i jak tam było? – zapytał natychmiast po przywitaniu się ze mną. – Nieziemsko – dowaliłem mu. – Długo nie zapomnę tego treningu. – Oberwałeś od Sha? – Nie. Trenowała ze mną wyjątkowo delikatnie. Co nie zmienia faktu, że pływałem we własnym pocie. – Poważnie?! – Otworzył usta z wrażenia. – A Daniel? – Podobnie. – Ale jaja. Ta laska jest obłędna. – Nooo – przeciągnąłem rozmarzonym głosem. – Oj, wpadłeś już dokumentnie, Chris – podsumował, kręcąc głową na boki.
Zaśmiałem się, szczęśliwy z tej „wpadki”. – No to powiedz mi wreszcie, co takiego trenowaliście. – Robercik musiał koniecznie zaspokoić swoją ciekawość. – Walkę na miecze – poinformowałem go z nonszalancką miną. – Co?! – naburmuszył się. – Robisz sobie ze mnie żarty. Chyba że te miecze były drewniane. – No… – Co no? – No drewniane – droczyłem się z nim. – Jak dzieci – prychnął. – Tylko laska może robić wodę z mózgu, wydawałoby się, dorosłym facetom. Rechotałem z Robercika do samej szkoły. Już w budynku przybrał minę ważniaka i odpalił trzymany w zanadrzu granat. – A czy ty wiesz, nasz wodzu, że Max i Vanessa to już para? – Nie za szybko? – zasępiłem się, trochę zaniepokojony o naszego spokojnego i dobrotliwego olbrzyma. – Też się go o to zapytałem. – Wzruszył ramionami. – Oczywiście musiałeś do niego dzwonić i wyciągać wszystkie informacje? – prychnąłem. – Ciekawski makaroniarz! Założę się, że męczyłeś go cały wieczór! Chyba tylko dlatego mnie dałeś spokój. – No co? Zadzwoniłem tylko raz i trochę go podpytałem. W końcu to nasz kumpel i jego dobro leży nam na sercu, nieprawdaż? – Prawdaż – rzuciłem ironicznie. – Nie zapominaj, Chris, że to Vanessa. TA Vanessa! Dobrze wiesz, co z niej za numer – tłumaczył się. – Max to nie dziecko, tylko olbrzymi, prawie stukilowy facet. Nie zapominasz o tym? – kpiłem z niego, choć miałem podobne obiekcje, co on. To prawda, że wyższy ode mnie o pięć centymetrów, atletycznej budowy Max był wyjątkowo łagodnym facetem. – Wielki to on może i jest, ale ma duszę wrażliwego dziecka. Parsknąłem śmiechem. – Zaraz mu to powtórzę. Robercik panicznie zamachał rękami. – Nie, Chris, proszę. Obrazi się na mnie, a ja naprawdę chcę jego dobra.
– Więc trzymaj rękę na pulsie i obserwuj dokładnie zachowanie Vanessy, ale nie wtrącaj się do nich bezpośrednio. Jeśli coś zauważysz, najpierw powiedz o tym mnie. Zrozumiano? – zapytałem całkiem poważnie. – Zrozumiano, Chris – potwierdził skwapliwie. – O czym tak poważnie rozmawiacie? – Julian usiadł na swoim miejscu koło Jeana. Dochodziła już dziewiąta, a Maxa i André nadal nie było w sali. – Gdzie reszta? – zapytałem. – Zaraz się zjawią. Maxa zabrała dzisiaj do szkoły Vanessa i po drodze złapali gumę. Okazało się, że jej zapas też jest do kitu. Na szczęście mijał ich André i pomógł naszym nowym gołąbkom. Jego koło zapasowe nadawało się do samochodu Vanessy. – No patrzcie, patrzcie! – Robercik zrobił wiele mówiącą minę. W tej właśnie chwili Max i André pojawili się w drzwiach, a tuż za nimi wszedł nauczyciel. Dopiero jednak w drodze na boisko, gdzie od paru dni spędzaliśmy przerwę na lunch, udało mi się wrócić do tematu. – Max, wszystko w porządku? – zapytałem, gdy do mnie podszedł. – Wygląda na to, że tak. Wiem, o co ci chodzi, Chris, ale wierz mi, nie jestem naiwniakiem, którego można wodzić za nos – powiedział poważnie. – Wiem dobrze, że muszę uważać na Vanessę. Obserwuję ją dokładnie. Raczej niczego nie udaje. Chyba coś zrozumiała. – To dobrze, Max. – Klepnąłem go przyjacielsko w plecy. – Lubisz ją? – Uhm – przytaknął skwapliwie. – No co się dzieje, panowie? Eksplozja miłości? – zawołał z emfazą Robercik. – Żal ci, pączusiu? – prychnąłem. – No pewnie. Ale i tak ostatnio najbardziej brakuje mi pukania – zamarudził. – Fiut mi stoi codziennie, a nie mam go gdzie wsadzić. Muszę się chyba obejrzeć za jakimś towarem. – A co z twoim haremem? – zakpiłem. – Już mi się znudził. Potrzebuję świeżej dupci. A tu, jak na złość, nic ciekawego nie pojawia się na horyzoncie.
– Biedaku – pożałowałem go. – Pozostaje ci tylko wstrzemięźliwość albo… drezynka – zachichotałem. – Co?! – zdumiał się. – Taki pojazd torowy… ręcznie napędzany. – Wszyscy rechotaliśmy, patrząc na nierozumiejącego mojego żartu Roberta. Julian wymownie poruszył ręką, naśladując prowadzenie tego pojazdu. – Ależ jesteście zepsuci! – Robert znów z łatwością przeszedł na teatralny ton. – Moja moralność teraz tak bardzo cierpi… tak bardzo… Roześmiani, minęliśmy gęste cyprysy, zasłaniające częściowo boisko i otaczające je ławki. Sha, Vanessa i Daniel siedzieli już w naszym stałym miejscu i pałaszowali coś z jednego pojemnika. Nawet nie wiedziałem, jakim cudem Dan znalazł się tu tak szybko, skoro z zajęć wyszliśmy równo. Pewnie rozmowa z Robertem tak mnie zajęła, że go nie zauważyłem. – Co jecie? – zapytałem zaciekawiony, zaglądając im przez ramię. – Warzywa z pastą z zielonego grochu, mój aniele – odpowiedziała Sha z pełnymi ustami. – Ja też chcę – zajęczałem. – No nie! To miało być moje, i tylko moje, a teraz wszyscy chcą mnie obrabować! – Sha udawała zmartwioną. – Ja tam wolę swoje sandwicze. Nie jestem królikiem – zaskrzeczał Robert. – Ale ja jestem – zadeklarowałem. – No to czym wreszcie: aniołem czy królikiem? – zaśmiała się moja piękna nimfa. – Czym tylko zechcesz, diablico – odparłem. Vanessa i Daniel przyglądali się nam z dziwnymi minami. Daniel z lekką zazdrością, czy też bardziej zaniepokojeniem, a Vanessa z żalem. Nie przejąłem się nimi wcale i przeskoczyłem ławkę, by znaleźć się tuż przed Sha. Kucnąłem przy jej nogach, wpychając nos w pojemnik, który trzymała na kolanach. – Mmm… – mruknąłem. – Marchewka, kalafior i papryka. Wszystko, co lubię. – Pan się częstuje. – Podsunęła mi go jeszcze bliżej. – Z przyjemnością, księżniczko. – Wziąłem słupek marchewki
i nabrałem nim gęstej, aromatycznej pasty. – Ale to dobre! – wykrzyknąłem z zachwytem. – I jakie pikantne. – No! – ucieszyła się Sha. – Uwielbiam tę pastę. – Od dzisiaj ja również – zaśmiałem się. – Jak ci minęły noc i przedpołudnie, księżniczko? – zapytałem, chrupiąc różyczkę kalafiora. – Noc była pełna atrakcji, a przedpołudnie wyjątkowo spokojne – odparła. – Śniło ci się coś ciekawego? – zainteresowałem się. – Aż za bardzo! – spoważniała w mgnieniu oka. Nie spodobała mi się jej przejęta mina. Niepotrzebnie zadałem to pytanie. Na szczęście Max przysiadł się do Vanessy i cmoknął ją głośno w policzek, zwracając tym uwagę wszystkich. – Oh, là, là, moi drodzy. Robi się coraz bardziej słodko. Chyba muszę wyruszyć na łowy – podsumował Robercik. – Taka posucha mi nie służy. Sha rozchmurzyła się trochę, więc nawet nie wspominałem jej o moich nocnych perypetiach, by nie wywołać znów tego mrocznego spojrzenia. – Dobrze się czujesz? – zapytałem troskliwie. – Raczej tak. – Chyba lekko zaskoczyło ją to pytanie. – Więc nic nie stanie na przeszkodzie naszej małej wycieczce? – upewniłem się. – Oczywiście, że nic. Nie mogę się jej doczekać – rzuciła już wesoło. – Co za wycieczka, dokąd? Dlaczego ja o niczym nie wiem? – Żałosny głos Roberta rozśmieszył mnie trochę. – Och, ty biedaku! – pożałowałem go w żartach. – Taka alfa i omega pozostała bez dokładnych informacji. Niesamowite! Mamma Matti będzie niepocieszona, gdy się o tym dowie. Jej główny szpieg taki niedoinformowany! – nabijałem się z pucułowatego Włocha. – No właśnie! – przytaknął, wgryzając się w kanapkę. Rzucił mi jednak wyjątkowo cwaniackie spojrzenie. – Ale o zadymie w waszej firmie wiem prawie wszystko. – To znaczy? – Spiąłem się. Dopóki nic nie było podpisane, dopóki formalnie nie stałem się beneficjentem spadku, nie chciałem, by ktoś
wiedział o całej sprawie. – To znaczy, że szykuje się u was coś poważnego – rzucił z miną człowieka świetnie poinformowanego. – Jutro przyjeżdża prawnik de Roquetów, a dzisiaj twój dziadek. A ty milczysz jak grób, Chris, i zmuszasz mnie do pracy ponad siły. – Nie dzieje się nic takiego, o czym musiałbyś wiedzieć – przystopowałem jego zapędy. – Nic takiego?! – Zaskoczony spojrzałem na Vanessę, która rzuciła to pytanie. – Ojciec podminowany i zdenerwowany krąży po domu jak zombie. Wasi prawnicy są nieosiągalni, pracując nad czymś w kompletnej tajemnicy, nikt nie wie, o co chodzi, a ci, co wiedzą cokolwiek, milczą jak grób. Wszyscy wasi współpracownicy boją się jakiejś wielkiej afery, a ty mówisz, że nic takiego się nie dzieje? – Tak właśnie mówię, Van. Możesz przekazać ojcu informację, że nie ma najmniejszego powodu do obaw. Do twojej i Roberta wiadomości: wszystkiego dowiecie się pojutrze. Pierwszy raz od zerwania nawiązałem z Vanessą rozmowę i szczerze powiedziawszy, odczułem to dziwnie. Taka mieszanina swojskości z lekkim zniesmaczeniem. Wyglądała nieźle, nawet powiedziałbym, że świetnie, w mało wyzywających, ale bardzo kobiecych ciuszkach, co jednak nie zmniejszało mojej rezerwy. Jeszcze chyba nie dowierzałem w jej metamorfozę. – Obiecujesz? – Robercik przerwał mi tę chwilę zamyślenia. – Jak wszystko pójdzie bez przeszkód, to obiecuję – zadeklarowałem. To był jedyny sposób, żeby zneutralizować natrętnego Włocha. Inaczej wierciłby mi dziurę w brzuchu na okrągło. – A teraz dajcie mi trochę spokoju. Chcę się posilić i poleniuchować. – Wstałem z kucek, rozmasowując ścierpnięte nogi. – Max, zabieraj Van i siebie z mojego miejsca. Max bez chwili ociągania chwycił Vanessę za dłoń i leciutko szarpnął, stawiając ją na równe nogi. Ewidentnie nie miała ochoty zwalniać miejsca koło Sha. Ciągnęło ją do tej czarownicy, jak chyba wszystkich. Coś ciepłego, magicznego emanowało z aury Sha tak silnie, że prawie wszyscy to wyczuwali. – Ależ jesteś zaborczy, aniele. – Wesołe iskierki zamigotały w jej
oczach. – O miejsce przy tobie, księżniczko, walczyłbym do upadłego – rzuciłem aktorskim tonem. – Tak mówisz? – droczyła się. – To z ciebie niezły bitnik, białowłosy. Siadaj więc i nie strasz więcej nikogo, agresywny mężczyzno. – Poklepała dłonią miejsce obok siebie, a ja natychmiast skorzystałem z tego zaproszenia. Każda chwila spędzona w pobliżu niej naładowywała mój organizm dobrą energią, ciepłem i spokojem. Uwielbiałem to wspaniałe uczucie spełnienia i radości. Dlatego tak bardzo cieszyłem się na naszą popołudniową „randkę”. Podczas ostatniej lekcji siedziałem już jak na szpilkach, czekając niecierpliwie na dzwonek. Kiedy wreszcie się skończyła, wyprułem na pełnym biegu w kierunku parkingu. Pulchny Robercik z ledwością za mną nadążał, sapiąc za moimi plecami jak lokomotywa. W tempie chodziarzy wparowaliśmy całą piątką na niezaludniony jeszcze parking. Zaledwie pojedyncze samochody powoli z niego wyjeżdżały. Sha pojawiła się dwie minuty później, oczywiście z Danielem u boku. Tak bardzo zazdrościłem mu tej bliskości, tego prawie nieograniczonego dostępu do niej, do jej domu, do jej tajemnic! Teraz jednak miałem ją mieć dla siebie przez prawie godzinę i zamierzałem wykorzystać to do maksimum. – Pojedziesz za mną, dobrze? – Tak, Chris, tylko za bramą zatrzymaj się przy samochodzie mojego ojca. Daniel przesiądzie się do niego – poprosiła. – Jasne, księżniczko! – Bez przerwy szczerzyłem do niej zęby. Puściła mi oko i zgrabnie wskoczyła do rubicona. Wróciłem do swojego samochodu, żegnając się po drodze z chłopakami, i bez ociągania wyjechałem ze szkoły. Toyotę pana Farouka dojrzałem natychmiast, bo masywne, wielkie auto rzucało się w oczy chociażby ze względu na swoje rozmiary. Zatrzymałem się tuż przy nim i przywitałem przez okno. Odpowiedział mi z uśmiechem i to jeszcze bardziej poprawiło mi humor. Choć nie do końca mi ufali, przynajmniej lubili mnie i akceptowali, a to już było dla mnie bardzo dużo. Sha mignęła mi światłami po króciutkiej rozmowie z ojcem i zaraz
ruszyła za moim astonem. Tuż za nami ustawiły się oczywiście dwa samochody mojej ochrony i… toyota pana Farouka. Zerkałem zaskoczony co chwilę w boczne lusterko, sprawdzając, czy cały czas jedzie za naszą kawalkadą. Jechał! Pod sam biurowiec. Nie wiedziałem, co jest grane, i od razu, gdy podszedłem do Sha, zapytałem ją o to. – Jechał za nami? – udała zaskoczenie, patrząc w lewe lusterko, ale mnie nie nabrała. – A, rzeczywiście. Chyba ma tu coś do załatwienia. Zaraz pewnie odjedzie, bo przecież musi odstawić Daniela do garażu Jacques’a – wyjaśniła spokojnie, wysiadając z samochodu. – No to stąd ma niedaleko. – Udałem, że przyjmuję jej odpowiedź bez zastrzeżeń. – A teraz już chodźmy do biurowca. Ale najpierw spójrz na niego i powiedz mi, co o nim myślisz. – Wskazałem ręką bryłę budynku. – Jest piękny, Chris. Uważałam tak od samego początku, kiedy go ujrzałam. Nie da się przejść koło niego obojętnie – powiedziała spontanicznie, wpatrując się w imponującą, szklaną rzeźbę, okalającą cały biurowiec. Wyglądało to tak, jakby z kryształowych płatków egzotycznego kielicha kwiatowego wyrastała całkowicie pokryta szkłem bryła naszego gmachu. – To projekt mojej mamy – pochwaliłem się. – Cudny! Twoja mama była wielka! – rzuciła z euforią. – A ty odziedziczyłeś po niej wszystko, co najlepsze, mój piękny aniele. W jej głosie usłyszałem tyle czułości i ciepła, że aż z wrażenia przeszedł mnie obłędny dreszcz. – Sha… dziękuję – wyszeptałem. Odgarnęła mi włosy z lewego policzka i założyła je za ucho. – To ja dziękuję za twoje uczucie – powiedziała tak jakoś miękko, a mnie z nadmiaru wrażeń po prostu kręciło się w głowie. – A teraz chodźmy już do środka. Twoja ochrona patrzy na nas podejrzanie. I nie czekając, aż ochłonę, pociągnęła mnie w stronę wejścia. Mijając dwóch moich nowych ochroniarzy i Nicolasa, stojących w pełnej gotowości, posłała im pełne podziwu spojrzenie, z przyjemnością przebiegając wzrokiem po pięknych, harmonijnie wyrzeźbionych sylwetkach komandosów. Przechodząc obok Nicolasa, delikatnie dotknęła dłonią jego przedramienia, wywołując na jego twarzy
rozanieloną minę. Wydawało mi się, że bezgłośnie poruszyła ustami, mówiąc mu „dziękuję”, ale nie miałem pewności, czy to czasem nie wytwór mojej wyobraźni. Nie było czasu na takie rozważania, bo w szybkim tempie dotarliśmy do drzwi biurowca. Otwarły się automatycznie, ukazując przestronne wnętrze, wyłożone srebrno-grafitowym granitem. Przepuściłem Sha, wchodząc pół kroku za nią. Natychmiast jednak ujrzałem obrazek, który zmroził krew w moich żyłach! Do bocznych drzwi, po prawej stronie holu, podchodził właśnie mój brat w towarzystwie tego samego faceta w długim, czarnym płaszczu, który wzbudził we mnie wczoraj uczucie strachu i zagrożenia. Dziś było tak samo. Jakaś silna aura niebezpieczeństwa i przemocy otaczała tego olbrzyma i emanowała na całe otoczenie. Bezwiednie chwyciłem dłoń Sha, ściskając ją mocno, tak jakbym chciał być natychmiast gotowy do ucieczki razem z nią. – Co się dzieje, Chris? – zapytała, rzucając mi badawcze spojrzenie. – Drugi raz widzę mojego brata z jakimś dziwnym typem, którego nie znam, a który wzbudza mój niepokój. Nie wiem, czy zaczynam świrować, czy wyczuwam jakieś zagrożenie – powiedziałem nerwowo. – Gdzie oni są? – zapytała szybko. – Już zniknęli za drzwiami od… – Czuję wanilię i cynamon! – Sha przerwała mi gwałtownie, rozglądając się nerwowo. Wyraźnie szukała czegoś lub… kogoś. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Hol był jednak prawie pusty i oprócz ochrony i dwóch recepcjonistek na fotelach siedziało spokojnie trzech klientów, czekających na spotkanie. – Ach, to te rogale – wyjaśniłem jej od razu. – Nasze recepcjonistki najwyraźniej bardzo je lubią. Wczoraj też pachniały na cały hol. Może masz na nie ochotę? Zapewne są z cukierni obok nas – paplałem, chcąc choć trochę odgonić dziwne odczucia. – Wyślę po nie recepcjonistkę, dobrze? – Nie, dziękuję, mój aniele. – Trochę się odprężyła, choć nadal pozostała czujna. Coś mi mówiło, że lepiej o nic nie pytać, bo i tak nie uzyskam satysfakcjonującej odpowiedzi.
– No to co? Zwiedzamy? – Próbowałem nadać pytaniom lekki ton. – Uhm. – Pokiwała głową. – Powiedz mi, dlaczego tak cię zdenerwował ten facet? – Sam nie wiem – przyznałem się, wzruszając ramionami. – Może dlatego, że był taki wielki i taki… czarny? Przypominał diabła, a wiesz przecież, księżniczko, że anioły za diabłami nie przepadają – obróciłem w żart całą sytuację, nie chcąc psuć tego spotkania swoimi dziwnymi lękami. – Nie przejmuj się, to zapewne jakiś ważny klient, skoro mój brat zajmuje się nim osobiście. – Pewnie tak – przytaknęła. – W takim razie prowadź, błękitnooki. Domyślam się, że ta fontanna to też projekt twojej mamy. – Delikatna rzeźba na środku holu miała kształt smukłego kielicha tulipana. Z jego wygiętych płatków małymi stróżkami spływała do dużej niecki woda. Całości dopełniały szklane liście, fantazyjnie wyrastające z niecki. Łagodne, seledynowe podświetlenie rozsyłało delikatne refleksy na całą rzeźbę, dając wrażenie lekkiego ruchu. Jakby ten tulipan kołysał się na wietrze. – Tak, moja mama uwielbiała kwiaty – odpowiedziałem z uczuciem. – Piękne, Chris, naprawdę piękne. – Z wyraźną przyjemnością patrzyła na to małe dzieło sztuki. – Polubiłybyśmy się z twoją mamą, jestem tego pewna – dodała, podchodząc do fontanny i dotykając jednego z wystających ponad wodę liści. Z zamyśloną miną pogłaskała jego szklaną, trochę nierówną fakturę. – Tak, na pewno byśmy się polubiły… – Też to wiem – powiedziałem z przekonaniem i wyciągnąłem do niej dłoń, by oprowadzić ją po biznesowym królestwie naszej rodziny. Najpierw poszliśmy do biura projektów, które zagarnęło prawie całe pierwsze piętro. Podzielone na działy, zajmowało się każdym, nawet najbardziej skomplikowanym zamówieniem. W osobnym pomieszczeniu, gdzie pracowała trójka naszych najlepszych artystów-projektantów, powstawały unikatowe szklane cuda. – A okna do mojego domu powstawały w tym małym czy w tym wielkim biurze? – zapytała zaciekawiona. Wciąż nie mogłem ochłonąć z zaskoczenia faktem, że Sha jest
właścicielką Soleil Couchant. Rezydencja wydawała się taka nierealna, taka tajemnicza, jak sama ta niezwykła istota. – W wielkim – zaśmiałem się. – To nie dzieło sztuki, tylko wynik dokładnych matematycznych obliczeń, dopasowujących kąty ułożenia szyb do przesuwających się promieni zachodzącego słońca. I tak nie dało się uzyskać pełnego rezultatu przez cały rok, ze względu na zbyt duże różnice między zachodem słońca wiosną a zimą. Najlepsze efekty są od marca do października. Później jest już trochę gorzej, sama zobaczysz – wyjaśniłem. – Pewnie zobaczę – odpowiedziała jakoś tak dziwnie, że aż moje plecy pokryły się gęsią skórką. – O czymś nie wiem? – zapytałem trochę nerwowo. Natychmiast wróciła jej rozbawiona mina i z wyraźną zaczepką w głosie odpowiedziała: – Och, aniele, nie wiesz zapewne o wielu, wielu rzeczach. Nawet geniusze mają ograniczone możliwości. A teraz prowadź mnie dalej, przewodniku! – Teraz to ona podała mi dłoń, zmuszając do ruchu. Dobrze wiedziałem, że celowo zmienia temat, ale czując instynktownie, że nic nie wskóram, dopasowałem się do jej gry. – Teraz pojedziemy w pobliże jaskini lwa – ostrzegłem ją. – Pokażę ci, gdzie mieści się gabinet ojca. – A jak wyskoczy znienacka i mnie pożre? – zapytała z filuternym błyskiem w oczach. – Obronię cię, księżniczko! Będę twoim rycerzem i stanę do walki z bestią. Mieczem już władam… prawie biegle! – Ależ waleczny rycerzu, nie obawiasz się takiej konfrontacji? Mógłbyś w niej stracić jakieś ważne… członki ciała – zachichotała ze swoich, widocznie bardzo ciekawych, wizji. – Nie pozwolę, by jakikolwiek… członek mojego ciała zniknął w paszczy lwa – podjąłem zabawę. – Jestem niepokonanym rycerzem, o pani. Chichotaliśmy jak wariaci, aż do otwarcia się drzwi windy na czwartym piętrze. – A tak na poważnie, twój ojciec nie wścieknie się na mój widok? – zapytała, rozglądając się po holu przed windą.
– Raczej nie. Przecież nie jesteście wrogami. Wiem, że bardzo mu się podobasz, a twój mocny charakter jest dla niego raczej wyzwaniem niż powodem do nienawiści. Ojciec naprawdę nie jest złym człowiekiem. – Poczułem potrzebę złagodzenia wizerunku Dominique’a Lefevre’a. Po ostatniej rozmowie, po nawiązaniu pierwszej nici porozumienia, nie chciałem już widzieć w nim tylko despoty i tyrana. – Ostatnio zmienił się, i to wyraźnie. Nasza wczorajsza rozmowa bardzo mnie zaskoczyła, ale w pozytywnym znaczeniu. – To dobrze, Chris. Może uda się wam wreszcie porozumieć. Bardzo bym chciała tego dla ciebie – powiedziała poważnie. – Zasługujesz na miłość i na ciepły, przyjazny dom. – Dziękuję, Sha. – Popatrzyłem na nią z miłością. Ona zawsze wiedziała, co w danym momencie powiedzieć. – Dzień dobry, panie Lefevre. – Pełen szacunku głos sekretarki nieco mnie zaskoczył, bo odezwał się trochę z tyłu. Duże biurko w pobliżu gabinetu ojca, przy którym zwykle ją zastawałem, teraz stało puste. Wyszła cicho z pomieszczenia znajdującego się koło windy, czyli z pustego zwykle gabinetu, należącego do mojego dziadka. – Dzień dobry, Natalie. Co robiłaś w gabinecie dziadka? – zapytałem zaciekawiony. – Pan Lefevre, mój szef, nakazał mi sprawdzić, czy to pomieszczenie jest w należytym stanie. Dawno nikt w nim nie przebywał, więc musiałam dokładnie je obejrzeć. Pan de Roquet nie toleruje przestawiania jego rzeczy, kurzu i jakichkolwiek zaniedbań – wytłumaczyła. – O tak! Wiem coś o tym – rzuciłem z sarkazmem, przypominając sobie wspaniałego, choć zasadniczego dziadka i jego twarde wymagania. Natalie lekko się uśmiechnęła. Ta postawna, prawie czterdziestoletnia kobieta o dosyć mocnych rysach i króciutkich blond włosach pracowała u nas od piętnastu lat i znała dokładnie swoich pracodawców. – Przyszedł pan za wcześnie, panie Lefevre. Ojciec jest jeszcze zajęty. Jesteście umówieni na szesnastą trzydzieści – przypomniała mi. – Tak, wiem. Oprowadzam po naszym biurowcu moją przyjaciółkę i właśnie dotarliśmy do tego piętra – wytłumaczyłem się. A potem
odwróciłem głowę w kierunku Sha, która stała za moimi plecami. – Poznajcie się. To nasza wspaniała sekretarka Natalie, która znosi swoich trudnych szefów od ponad piętnastu lat, a to Sha, moja przyjaciółka. Chodzimy razem do szkoły. Sha bez ociągania wyciągnęła rękę do wybitnie zauroczonej jej wyglądem kobiety. Potrzymała jej dłoń przez dłuższą chwilę, a potem z uśmiechem powiedziała: – Miło mi cię poznać, Natalie. Cieszę się, że to właśnie ty tutaj pracujesz. Jesteś dobrym człowiekiem. – Eee… dziękuję. – Zaskoczona Natalie gapiła się na Sha prawie z otwartymi ustami. Moja czarownica potrafiła zamącić w głowach, ot tak sobie, bez najmniejszego wysiłku. Rozanielony uśmiech sekretarki wybitnie to potwierdzał. Chwyciłem dłoń Sha, chcąc znów czuć to wspaniałe ciepło płynące przez jej skórę, i pociągnąłem ją na lewo, mijając oszklony gabinet ojca, którego szyby, teraz zmatowione elektrycznie, nie pozwalały dojrzeć niczego wewnątrz. Zwykle ojciec pracował przy przezroczystych szybach i bardzo rzadko je zmieniał na matowe. Teraz jednak pasowało mi to. Wolałem, by nie dostrzegł mojego gościa i nie odebrał mi ani chwili, którą mogłem z nim spędzić. Wyjaśniłem więc szybko Sha, kto zajmuje pozostałe cztery gabinety, i znów skierowałem w stronę windy. – A co znajduje się na piątym i wyższych piętrach? – zapytała, gdy zamknęły się za nami drzwi, a ja nacisnąłem przycisk parteru. – Na piątym jest sala bankietowa, a szóstym apartament ojca, taki służbowy. Niekiedy w nim zostaje, ale bardzo rzadko. Na siódmym jest taras widokowy. Zabiorę cię tam kiedyś, ale innym razem. Teraz trwają tam jakieś prace. – Okej – przyjęła wszystko do wiadomości. – A teraz powiedz mi wreszcie, dlaczego chciałeś się tu ze mną spotkać – powiedziała, lekko przechylając na bok głowę, tak jak uwielbiałem. – Wiem, że coś się kryje za tym zaproszeniem – dodała, przyglądając się uważnie moim reakcjom. Zjechaliśmy właśnie na dół, więc wskazałem jej szklaną ławeczkę przy fontannie i ruszyłem pierwszy. Wiedziałem, że czeka na odpowiedź
i na szybko zastanawiałem się, co jej powiedzieć. „Prawdę, ciemniaku” – podpowiadał mi zdecydowanie rozum. Siedziała przy mnie i czekała spokojnie, a ja zwlekałem, trochę zażenowany tym, że zamierzam odkryć swoje uczucia. – Potrzebowałem twojej obecności przy mnie właśnie tu, w tym miejscu, gdzie jutro tak wiele się zmieni – powiedziałem cicho. – Chciałem, by twoja dobra energia pozostała tutaj i zmieniła ten biurowiec w bardziej przytulny i przyjazny. Tak jak było za czasów mojej mamy. – I udało mi się? – Tak. Udało się. – I to już wszystkie powody? – dociekała. – Nie… Chciałem… – przerwałem, coraz bardziej zażenowany. – Powiedz, proszę. – Spojrzała na mnie z uczuciem. Serce zabiło mi mocniej z wrażenia. – Mam dzisiaj trudne popołudnie i wieczór, a jutro jeszcze trudniejszy dzień i chciałem cię mieć przy sobie chociaż przez tę godzinę. Chciałem cię mieć tylko dla siebie! – wyznałem. – Najlepiej by było, gdybyś mogła być tu ze mną jutro. Tego potrzebowałbym najbardziej. Cały dzień bez kontaktu z tobą, Sha, jest dniem straconym. – Ależ gadasz głupoty. – Pokręciła głową, ale jednocześnie uścisnęła mi mocno dłoń, przekazując przez nią to cudowne, kojące ciepło, a drugą ręką założyła mi włosy za ucho, wywołując dreszcz całego mojego ciała. – Wiem, że świetnie sobie poradzisz z całym tym zamieszaniem. A jak będzie po wszystkim, zadzwonisz do mnie i opowiesz mi, jak poszło. Dobrze? – Tt… tak – wyjąkałem z trudem, bo jej magnetyzm działał teraz z nadzwyczajną mocą. Natychmiast dostrzegła moją reakcję i wszystko się wyciszyło, wracając prawie do normy. – Na pewno do ciebie zadzwonię. Od razu po spotkaniu. Rozmawialiśmy jeszcze ponad kwadrans, nie niepokojeni przez nikogo. Na pięć minut przed spotkaniem z ojcem pożegnała się ze mną, delikatnie ściskając moją dłoń i uśmiechając się serdecznie. Patrzyłem, jak odchodzi, jak płynie, rewelacyjnie poruszając
perfekcyjnym ciałem, a moje serce przepełniała ogromna miłość i tęsknota za jej dotykiem. I strach! Nieokreślony, złowieszczy strach, jakiś przedziwny żal, przemożne przeświadczenie braku jakiegokolwiek znaczenia, prekognicji… jakby nasze następne spotkanie stało pod znakiem zapytania, jakby nasze całe życie wisiało na włosku!
ROZDZIAŁ VII Sha
Miała już dosyć ciągłej ucieczki, dosyć walki, dość odczuwania śmierci każdej ze swoich córek! Wszystkie one były jej córkami, połączonymi z nią do końca, obojętnie, czy należały do pierwszego, czy setnego pokolenia. Każdą z nich miała w sobie od momentu, gdy wypowiadały swoje prawdziwe imię i przyjmowały dziedzictwo pramatki. Kochała wszystkie i śmierć którejkolwiek pozostawiała w jej sercu nigdy niezabliźniającą się ranę. Dbała o swoje córki tak, jak potrafiła najlepiej, nie zbliżając się do nich jednak, by nie narazić ich na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Ale każdej z nich podrzucała po przemianie taką ilość drogocennych kamieni i samorodków złota, że mogły bez trudu żyć w luksusie, a przede wszystkim – wykorzystać jej dar do zabezpieczenia się przed atakiem Asasynów. Przekazywała im telepatycznie całą swoją wiedzę o tych potworach, o sposobach walki z nimi. Uczyła je rozpoznawać znaki namierzania, rozpoznawać mężczyzn, tych wspaniałych wybrańców, którzy posiadali w sobie unikatową czystość ducha, pozwalającą im zostać obrońcami jej córek. Robiła wszystko, co mogła, by oddalić zagrażające im niebezpieczeństwo, kierując uwagę Asasynów na siebie. Mimo to jej córki ginęły! Potwory znajdowały je wbrew jej staraniom. Każda taka śmierć prawie ją zabijała. Najgorzej było wtedy, gdy nie udawało się jej dotrzeć na miejsce zabójstwa na czas, gdy jeszcze dusza zamordowanej córki krążyła w pobliżu i mogła ją wpuścić do swojego ciała, mogła pozwolić jej żyć nadal. Kiedy się spóźniała, strata stawała się podwójna. Ciało chowane przez Asasynów pod menhirami pokrytymi specjalną formułą mocy, magicznymi znakami, wzywało swoją duszę i od tej pory – uwięziona głęboko pod ziemią – czekała na wyzwolenie. I mogła tak czekać w nieskończoność, bo ona, Lilith, nie zebrała jeszcze w sobie tyle siły, by je uwolnić, by wpuścić je do tego pięknego świata, który tkwił w jej ciele, w jej duszy, sercu, w całym
jestestwie! Była bramą, przejściem na drugą stronę, do innego wymiaru, innej rzeczywistości, w której dusze córek mogły żyć szczęśliwie. Teraz, zaledwie kilka dni po śmierci jednej z silniejszych, której duszy też nie udało się uratować, poczuła tak wielkie przygnębienie, tak straszliwe zmęczenie życiem, że postanowiła stoczyć ostateczną walkę. Walkę na śmierć i życie, bez ucieczki, bez odwrotu. Nie liczyła na wygraną. Sama, samiuteńka nie mogła ich zwyciężyć. Potrzebowała pomocy obrońców, a właśnie do tego nie mogła dopuścić. Nie mogła narazić już żadnego z tych wspaniałych, prawych, duchowo czystych mężczyzn, którzy pragnęli zostać jej obrońcami. Od dawna zrezygnowała z wszelkich związków. Nie potrafiła narażać istot, na które otwierało się jej serce. Przestała się wiązać setki lat temu, prowadząc samotne, ciężkie życie wiecznego wędrowca. I właśnie teraz miało ono dobiec końca! „Może uda mi się zabić chociaż jednego?” – Jej myśli stawały się modlitwą, wysyłaną nie wiadomo dokąd. Jej bóg przecież nie wysłuchałby próśb, nie wysłuchałby błagań czy modlitw. Był najgorszym potworem w tym wszechświecie! Teraz już to wiedziała, wiedziała od bardzo dawna. „Jeden Asasyn mniej zwiększa szansę przeżycia moich córek” – pomyślała zdesperowana. Wyraźny ślad wysyłanej specjalnie energii ciągnął się za nią, emanując potężną siłą i mocą. Tylko ślepcy mogliby go przegapić. A Asasyni, którzy ją ścigali, ślepcami nie byli. Byli za to przerażającymi, bezlitosnymi bestiami, silnymi i wyspecjalizowanymi w swoim fachu. A już na pewno Semangelof należał do elity Asasynów. Zrozumiała to po wielu potyczkach, a właściwie krwawych bitwach, które stoczyła przez wszystkie wieki ucieczki. Był najbardziej małomówny z całej trójki, za to każde wypowiedziane przez niego słowo wywoływało respekt dwóch pozostałych. Wyglądało to tak, jakby się go bali. Ona też się go bała! Najbardziej ze wszystkich! Może dlatego, że tak bardzo pomyliła się co do niego? Myślała na początku, że opowie się po jej stronie, że coś jednak do niej czuje. Popełniła w ten sposób największą pomyłkę w swoim życiu. W tym przypadku instynkt ją zawiódł. Semangelof był jej największym wrogiem! Najgorszym
koszmarem! – Piękna Lilith, dlaczego jesteś taka nieostrożna? – zapytał szyderczo Senoy, gdy wylądował razem z pozostałą dwójką na pustkowiu, które wybrała do walki. – Czyżby z wiekiem twój umysł słabł i nazbyt szybko się starzał? Nie odpowiedziała na zaczepkę, tylko stała dumnie, patrząc z pogardą na trzy potwory, szykujące się do ataku. Zanim wylądowali, sprawdzili teren i zorientowali się, że są tu sami. Wiedziała to. Zresztą następne słowa Asasyna potwierdziły jej pewność. – Wiemy, że nikogo nie ma w pobliżu. Dlaczego więc tu jesteś? Dlaczego wysyłasz tak mocno swoją energię? – pytał dalej. Nie zamierzała odpowiadać. Patrzyła tylko uważnie na każdy ich ruch, każdy gest i każdą minę, by wyczuć odpowiedni moment do ataku. Trzy pary demonicznych oczu przewiercały ją intensywnością spojrzeń, ale tylko jedne z nich wyrażały coś innego niż obojętność, niż całkowity brak uczuć. Oczy Semangelofa błyszczały żarem, jakby ktoś wrzucił czarne kamienie do ogniska, jakby je nagrzał prawie do czerwoności. Nie rozumiała tego spojrzenia i nie chciała go rozumieć. Teraz już nic nie miało znaczenia. Liczyły się tylko walka i unieszkodliwienie wrogów! Wrogów całej jej rodziny. Wrogów setek kobiet – wspaniałych, dobrych i walecznych kobiet, które mimo ciągłego zagrożenia nie poddawały się strachowi, nie rezygnowały ze swojej misji niesienia pomocy potrzebującym swoimi uzdrawiającymi rękami. Okrążali ją, wykonując nieznaczne ruchy. Ich złożone teraz skrzydła pozostawały w gotowości. Widziała wyraźnie naprężone mięśnie barków. Zaatakowała bez ostrzeżenia, wypuszczając z rąk swoje węże, które wbiły się natychmiast w jej przeciwników. W serca Sensenoya i Semangelofa! Sensenoy krzyknął głośno, lecz jej największy wróg nie wydał nawet najmniejszego dźwięku. Bez trudu wyrwał Goe i odrzucił go do niej. Wąż natychmiast schował się w jej ciele, a ona bez zastanowienia przywołała miecze i zaatakowała Senoya, który nieostrożnie zbliżył się do niej od tyłu. Rozorała mu pierś aż do samego brzucha, głęboko, ale wtedy dwaj pozostali Asasyni włączyli się do walki. Sensenoy ledwie poradził sobie z Kha, odrywając ją od swego
serca i odrzucając z wykrzywioną z bólu twarzą. Jej ulubienica prawie natychmiast znalazła się przy niej i schowała się w swoim miejscu, gotowa, by znów zaatakować. – Pamiętaj, musisz zabić przynajmniej jednego, zanim zginiesz – powtarzała sobie w myślach i dlatego zaatakowała z całą swoją siłą, z całą mocą, podsycaną nienawiścią do tych potworów. Niezwykle szybkie ciosy jej mieczy zlewały się w jedną smugę srebra, wirując i atakując jej przeciwników. Tysiące maleńkich kropelek tryskały na boki, a ona nawet nie miała pojęcia, czy to jej własna krew, czy krew jej wrogów. Zapamiętała się w walce tak bardzo, że nie czuła ran, nie czuła razów, nie czuła wbijających się w nią ostrzy Asasynów. Dopiero kiedy runęła na ziemię z mieczem wbitym w jej miejsce mocy, zrozumiała, że przegrała. Jak przez mgłę dostrzegała, że to właśnie ten, którego najbardziej się obawiała, zadał jej ostateczny cios. – Semangelof, co robisz?! – usłyszała głos Senoya. – Wielki chce ją żywą! – Żywą albo martwą. Takie dostałem rozkazy. – Nie odrywał rozżarzonego wzroku od jej oczu. Wpatrywał się w nią tak zachłannie, tak… dziwnie. – Mam już dość uganiania się za tą suką. – Jego słowa opływały wręcz obrzydzeniem do niej, jednak oczy wyrażały coś zupełnie innego. – Nie uśmiercaj jej, nie odbieraj nam i Wielkiemu radości karmienia się nią w nieskończoność. Wiem, że nasz Pan ukarze ją wiecznym cierpieniem, i wiem, że pozwoli nam wchłaniać jej ciało, jej energię i moc. A potem ją zregeneruje i proces rozpocznie się na nowo. Ona jest taka apetyczna! Już czuję ten wyśmienity smak jej bólu! – Głos Senoya docierał do niej nazbyt wyraźnie i choć nie wiedziała, o czym on mówi, przerażający strach ogarnął każdą cząstkę jej ciała. Zadrżała panicznie, wpatrując się nadal w te przenikliwe, czarne oczy demona. Jej demona! Kiedy pomyślała, że Semangelof posłucha swojego towarzysza, stała się rzecz tak niezwykła, że nawet ona, żyjąca tyle tysięcy lat, widząca tyle przedziwnych rzeczy, rozwarła szeroko oczy ze strachu i oszołomienia. Semangelof w ułamku sekundy rozpostarł swoje olbrzymie, czarne skrzydła i na jej oczach przemienił je w srebrną
zbroję, złożoną z tysięcy ostrych ostrzy. Delikatne, czarne pióra zmieniły się w szpiczaste, niezniszczalne sztylety. Gdy zatrzepotał lekko tymi pancernymi skrzydłami, metaliczny dźwięk rozniósł się na całą okolicę. I wtedy właśnie przykrył nimi swoje i jej ciało, a zdumiony krzyk Senoya i Sensenoya wyraźnie dał jej znać, jak niezwykła rzecz się wydarzyła. – Odsuńcie się, jeśli nie chcecie zginąć! – Warkot, który wydobył się z gardła demona, znów wstrząsnął jej ciałem. Tak bardzo się bała, jak nigdy dotąd! Ale jej nadal trzeźwo pracujący mózg podpowiadał zadziwiającą, lecz jedyną prawdę: Semangelof mógł ją zabić, gdyby tylko chciał, przy każdej wcześniejszej walce, którą stoczyli. Jego śmiercionośne skrzydła mogły jednym uderzeniem pociąć ją i każdą inną istotę na tysiące kawałeczków. A jednak nigdy tego nie zrobił!… Dlaczego?! Iskierka nadziei zabłysła w jej umyśle. „Może…” – zanim ta myśl zdołała się uformować, nagle w jej głowie ukazał się obraz, scena, coś jakby sen, ale tak niezwykle prawdziwy, tak realny, tak bardzo wyraźny, jak żaden z jej snów do tej pory. I już wiedziała, kto wpycha go w jej umysł – Semangelof! Wizja pięknej, czarnowłosej kobiety momentalnie przykuła jej uwagę. Trzymała na ręku niemowlę i karmiła je piersią. Gdyby nie to, że nigdy nie była w tym dziwnym pomieszczeniu, pomyślałaby, że to ona karmi maleństwo. Kobieta była tak bardzo do niej podobna! Dopiero po chwili dostrzegła, że jest od niej niższa, a czarne włosy są prawie proste i nie skręcają się w niespotykane u nikogo fale, do złudzenia przypominające wijące się węże. Kobieta patrzyła na swoje dziecko z miłością i czułością, delikatnie głaszcząc maleńką główkę niemowlaka. To była jej matka – wiedziała to z pewnością. „A maleństwo to ja” – zrozumiała w tej samej chwili. Potem zobaczyła swojego ojca, prawdziwego ojca, istotę, której nasienie zapoczątkowało jej żywot w łonie tamtej kobiety. Wielki! Wielki okazał się jej ojcem! Zadrżała z obrzydzenia! To niemożliwe, by powstała choćby z najmniejszej cząstki tego potwora. Chciała odrzucić tę prawdę, ale wiedziała, że nie może. W chwili swojej śmierci pragnęła dowiedzieć się jak najwięcej. Patrzyła
więc uważnie na rozgrywające się w jej wyobraźni sceny. Widziała Wielkiego, jak tuli jej matkę, jak bierze maleńkie ciałko swojej córki i układa sobie delikatnie na zgiętej ręce. A potem mignęła jej następna scena. To samo pomieszczenie. Dziecko śpi spokojnie, ułożone wygodnie na dziwnym, pulsującym różnymi kolorami stole. W pomieszczeniu znajduje się ta sama kobieta, Wielki i Semangelof. Rozmawiają spokojnie. Kobieta uśmiecha się do Wielkiego, mówiąc zapewne coś wesołego, a potem spogląda na Semangelofa. I wtedy jej wzrok się zmienia. Nie potrafi ukryć uczucia, którym darzy tego strasznego Czarnego Anioła. Nie wiadomo, czy on odwzajemnia jej miłość. Nic nie widać na tej obojętnej, jakby wykutej w kamieniu twarzy. Ale Wielki zauważa to pełne emocji spojrzenie i na jego twarzy widać wyraźnie, co czuje. To nie jest tylko gniew, to nie jest wściekłość. To wyrok ŚMIERCI! Śmierć tej pięknej istoty jest już przesądzona. Następna scena – mała dziewczynka siedzi na pulsującej różnymi kolorami podłodze, wykonanej ze znanego jej, półprzezroczystego minerału. Macki propulsów wychodzą z niej i łączą się z ciałem dziecka, przekazując mu fale energii, przekazując jakąś dziwną substancję, powoli wpływającą do wnętrza dziewczynki. Wszystkie możliwe kolory propulsów połączone są z maleńkim ciałkiem. Dziewczynka bawi się spokojnie kolorową, kryształową kulką, kręcąc nią w maleńkich rączkach i wydobywając z niej świetlne refleksy. I nagle widać pomieszczenie obok. Trzy nagie kobiety leżą na pulsujących stołach, całkiem nieruchomo. W ich ciałach również zagłębione są macki propulsów. Setki macek! Tylko czemu te ciała są jakieś dziwne? Jakby niekompletne! Przerażenie objęło jej umysł! Nie bała się już nadchodzącej śmierci, nie bała się demona z metalowymi skrzydłami. Bała się tego, co zaraz zobaczy! Straszliwie się bała! Ale Semangelof nie zamierzał jej tego oszczędzić. Nie oszczędził jej widoku rozpuszczanych od środka ciał, z których propulsy w niezwykle powolnym procesie pobierały wszystkie potrzebne im substancje, całą moc tych kobiet, całą ich energię. A najokrutniejsze było to, że one przez cały czas żyły i świadomie uczestniczyły w tym, co się działo. Ich mózgi,
w niewiadomy sposób utrzymywane w przytomności, odbierały ten niewyobrażalny ból, jaki zadawano ich ciałom. Uszkodzone struny głosowe nie pozwalały im wydobyć nawet najmniejszego odgłosu, ale otwarte w niemym krzyku usta przerażały jeszcze bardziej. A jedną z tych kobiet była jej matka! Jej piękna, kochająca matka. Teraz żywiła sobą, swoim ciałem, niczego nieświadomą córkę! Czyż mogła zobaczyć coś bardziej straszliwego?! Mogła! Przekonała się o tym za chwilę. Przed jej oczami ukazała się sala, którą tak dobrze znała. Tam właśnie została przedstawiona wszystkim po raz pierwszy. Tam właśnie została odrzucona przez syna Wielkiego. I wreszcie tam podarowano ją Adamowi, następnemu potworowi w jej życiu. Teraz jednak widziała w niej samych mężczyzn. Synów Wielkiego, Asasynów i Wojowników. Porozkładani wygodnie na migającej wielobarwnym światłem propulsów podłodze, oparci o pulsujące ściany, z rozkoszą na twarzach wchłaniali przekazywaną im przez macki esencję. Nie musiała zgadywać, skąd pochodzi ten eliksir. Domyśliła się natychmiast! Ale i teraz Semangelof nie oszczędził jej widoku dziesiątek kobiet, dziesiątek łóż tortur, które stały w pomieszczeniu sąsiadującym bezpośrednio z tą olbrzymią salą. Wszyscy ci mężczyźni dokładnie wiedzieli, skąd bierze się regenerująca ich substancja!!! Tego była całkowicie pewna. I właśnie wtedy usłyszała w swojej głowie słowa miłości. Słowa, które podświadomie pragnęła usłyszeć prawie od samego początku, od momentu gdy Czarny Anioł pojawił się w jej życiu. – Moja miłość do ciebie nie miała żadnych szans na spełnienie, Lilith. – Błyszczące, demoniczne oczy pochłaniały ją swoją siłą, nieprawdopodobną wprost energią. – Nie mogła jednak opuścić mojego serca. Dlatego teraz muszę cię zabić. Nie pozwolę, byś cierpiała niewyobrażalne męczarnie, które szykuje dla ciebie Wielki. Wybacz mi, Lilith. Ból, żal, nieskończoną tęsknotę – to właśnie dostrzegła w głębi jego czarnych oczu. Zbliżył głowę do jej twarzy, jakby chciał złożyć ostatni pocałunek. Nie zrobił tego jednak. Usłyszała za to jego szept: – Wróć, błagam, jeśli zdołasz. – Potem jeszcze mocniej zagłębił
miecz w miejscu jej mocy, docierając do jego jądra. – Walcz i wróć, Lilith… Ostatkiem sił wyszeptała: – Nie zabijaj moich córek… – To niemożliwe, Lilith, muszę… ale obiecuję ci, że ocalę kilka z nich. Dla ciebie… byś mogła powrócić… – powiedział, przekręcając miecz.
Tym razem nie obudziłam się po prawie niemożliwym do zaakceptowania nocnym koszmarze. Spałam, ale wiedziałam, że już świadomie uczestniczę w dalszej części snu. – Znasz już moją historię, Shaohami. Wiesz na tyle dużo, by móc świadomie zdecydować, czy chcesz przyjąć mnie do swojego ciała, połączyć się z moją duszą, połączyć się z duszą takich samych jak ty. – Postać Lilith ukazała się moim oczom w pełnej krasie. Nie bałam się jej wcale. Kiedy wyciągnęła dłoń w moim kierunku, czekałam z niecierpliwością na jej dotyk. – Nie zrobię ci krzywdy, córko – mówiła dalej, muskając delikatnie mój policzek aksamitną skórą swoich palców. – Dlaczego ja, matko? – zapytałam. – Ponieważ jesteś jedną z najsilniejszych moich córek – padła natychmiastowa odpowiedź. – Jak… to? – zaskoczona, nie umiałam powiedzieć nic więcej. – Jeśli nie najsilniejszą! – dodała Lilith. – Jako jedyna wykazujesz tak wyraźne przejawy mocy jeszcze przed przyjęciem dziedzictwa. Potrafisz leczyć rękami, walczyć we wspaniałym stylu, jakbyś uczyła się tego ode mnie. Jestem dumna z takiej córki i dlatego nie chciałabym cię stracić. Jesteś jedyna w swoim rodzaju. – Nie mówisz tego tylko dlatego, bym zgodziła się wpuścić cię do środka? – wypaliłam bez zastanowienia, gdy tylko ochłonęłam po deszczu peanów na moją cześć. Dopiero gdy wybrzmiało ostatnie słowo, przytkałam sobie usta, zaniepokojona, że mogłam ją urazić. W tym przedziwnym śnie miałam jakby astralne ciało, podobnie jak moja pramatka. Czułam, że mogę się ruszać i zachowywać identycznie jak w normalnej rzeczywistości, ale byłam czymś w rodzaju… ducha.
Lilith uśmiechnęła się lekko i odgarnęła niesforny lok z mojego oka, zakładając go za ucho. – I do tego zadziorna. Tak jak Amee. Twoja mama też była silna. – Czy moja mama… żyje? – zająknęłam się z wrażenia. – W ludzkich kategoriach nie, w moich tak. Zdążyłam wchłonąć jej ducha, zanim udał się za ciałem – odparła, patrząc na mnie uważnie i badając moje reakcje. – Więc dlatego Nathaniel nie poczuł jej śmierci? – dopytywałam się gorączkowo, dowiadując się przecież rzeczy dla mnie najważniejszych. Może to była ostatnia okazja, by poznać losy moich najbliższych, by wyjaśnić tajemnice, które od kilkunastu lat nie dawały się rozwiązać i które tak bardzo ciążyły mnie oraz Nathanielowi. – Tak. – Skinęła głową. – A co z moim ojcem? – Tego pytania nie mogłam nie zadać. Przecież nie ze swojej winy musiał podjąć walkę z demonami i najprawdopodobniej ją przegrać. – A co ma być, córko? – Lilith wydawała się bardzo zaskoczona moim pytaniem. – Od momentu twoich narodzin zajmuje się tobą najlepiej, jak potrafi. – Na… Nathaniel jest… moim ojcem?! Prawdziwym?!!! Lilith już chciała odpowiedzieć, ale podniosła tylko dłoń w geście powstrzymującym wszystkie moje reakcje i wyglądało to, jakby się nad czymś głęboko zamyśliła. Choć informacja, którą dopiero co usłyszałam, rozpaliła mój umysł do czerwoności, a ciekawość do punktu wrzenia, posłuchałam jej natychmiast i stałam w bezruchu przed obliczem swojej pramatki, na jakimś nieznanym mi płaskowyżu, usianym licznymi, osobliwymi skałami. – Tak, prawdziwym – potwierdziła wreszcie. – Amee właśnie wytłumaczyła mi, dlaczego zdecydowała się nie powiadamiać go o tym, że jest twoim ojcem. – Dlaczego? – wyrwało mi się spontanicznie. – Dla twojego i jego dobra. I ja popieram jej decyzję. Przygotowała Nathaniela na twojego obrońcę najlepiej, jak umiała. Gdyby wiedział, że jesteś jego córką, mógłby podejmować niewłaściwe decyzje. Ojcowie są niezwykle przewrażliwieni na punkcie swoich córek, tak twierdzi twoja
mama. Poza tym mógłby przytępić twój instynkt. Wiedząc, że jest tylko poddanym, kierował się przede wszystkim tym, co podpowiadał twój, niezwykle wyczulony, wewnętrzny głos. Słuchałam jej z otwartymi ustami. Właśnie przed chwilą odbyła rozmowę z moją mamą! Moją utraconą mamą, za którą tęskniłam tyle lat, przez całe moje dzieciństwo! – Możesz rozmawiać z… – zacięłam się z wrażenia. – Z Amee? Tak, mogę. I z każdą duszą, którą udało mi się wyłapać. Kiedy pozwolisz mi wstąpić w siebie, sama z nią porozmawiasz. – Znowu uśmiechnęła się leciutko. – To świat, którego nie znasz, Shaohami, inna rzeczywistość, do której jednak szybko się przyzwyczaisz. Nie bój się jej. – Czy stracę swoją autonomię? – zapytałam szybko. To przecież, od momentu kiedy zagroziło mi przejęcie, wydawało się najważniejsze. Nie potrafiłabym ustąpić miejsca w swoim ciele komuś innemu, pozostając na uboczu i nie mając nic do powiedzenia w żadnych kwestiach. – Nie stracisz, córko. Pozostaniesz sobą i będziesz sama o sobie decydować. Tylko w przypadku bezpośredniego zagrożenia zdecydowałabym się przejąć kontrolę. Tylko wtedy. W normalnym życiu to ty postanowisz, kiedy nawiązać ze mną kontakt lub kiedy pozwolić mi na jakąś decyzję albo ingerencję. Całkowicie z boku będę uczestniczyć w twoim niezwykle długim życiu. – Jak długim?! – Osłupiałam z wrażenia. – Nie wiem. – Lekko wzruszyła ramionami. – Nie sprawdziłam. Pamiętasz, że zostałam zabita? Przyjmując mnie, z całą moją energią i mocą, zostaniesz wybranką i sama na sobie sprawdzisz, jak długie życie przed tobą. – Ale… – przerwałam przejęta. „Czy to dar, czy kara?” – pojawiło się w mojej głowie pytanie. – Co z ojcem, co z moimi obrońcami? Pokiwała głową, natychmiast rozumiejąc, o co mi chodzi. Znała przecież tak doskonale ból straty ukochanej istoty. Wielu ukochanych istot. – Dzięki uzdrawiającej mocy swoich dłoni przedłużysz ich życie prawie dwukrotnie, ale od śmierci nie da się uciec, Shaohami. Nawet ty
kiedyś odejdziesz. Wszystko, co ma swój początek, musi mieć swój koniec. Takie prawa rządzą tym wszechświatem. – Nie! Nie chcę tego! – rzuciłam płaczliwie. – A może ich dusze też uda się wyłapać? – zapytałam z nadzieją. Pokręciła głową ze smutkiem na swojej pięknej twarzy. Nie chciałam myśleć o tym akurat teraz. Odrzuciłam te straszne myśli jak najdalej, inaczej straciłabym sens życia, oddaliłabym się od głównego celu – od obrony przed zagrażającymi nam potworami. – A co z duszami uwięzionymi pod tymi prastarymi kamieniami? Gdzie one są pogrzebane? – zadałam następne, frapujące mnie pytanie. – Na całym świecie. Ale największe cmentarzysko znajduje się tu, niedaleko, w Bretanii, koło miasteczka nazywającego się teraz Carnac. Moje ciało tam właśnie pochowano. Widziałaś te monolity we śnie, widziałaś olbrzymi menhir, pod którym mnie uwięzili. Mnie i kilka tysięcy moich córek! Jeśli przeżyjemy spotkanie z Asasynami, spróbujemy im pomóc. Oczywiście gdy wyrazisz na to zgodę. – Naturalnie! Jak mogłoby być inaczej?! – zapewniłam gorączkowo. Znów pogłaskała moją twarz, a ja wtuliłam się w jej dłoń, szczęśliwa. Płynęły od niej ogromne dobro, cudowny spokój, nieskażone w swej doskonałości. – Jeszcze nie zgodziłaś się przyjąć mojego ducha, Shaohami. – Jutro! – powiedziałam pewnym głosem. – Jutro wymówię twoje imię, matko – przyrzekłam. – Dziękuję. – Wysłała do mnie to, co miała najwspanialszego: swoją nieziemską, uzdrawiającą duszę i ciało energię. Zachwycona czymś tak nieuchwytnym, a jednocześnie tak doskonałym, wzniosłam się na szczyty szczęścia, trudnej wręcz do nazwania euforii. – Śpij spokojnie, moja córko. Pomogę ci walczyć z potworami, obiecuję. Jest ich już tylko dwóch. Jednego zgładzili Amee i jej obrońca, który niestety oddał w tej walce swoje życie. Mamy więc szanse, jeśli… – przerwała, zamyślając się głęboko. – Będę… Będę w pobliżu. Jej postać rozpływała się powoli, jakby niknąc za szybko gęstniejącą mgłą, aż wreszcie zniknęła z moich oczu, pozostawiając energię, którą mi podarowała. Zasnęłam twardo i mocno.
Dopiero budzik w telefonie przywrócił mnie do świadomości. Po pierwszych dźwiękach buczącego drania prawie natychmiast wyskoczyłam z łóżka jak poparzona. – Tato, tato! – zaalarmowałam swoim wrzaskiem chyba całą okolicę. Wychyliłam głowę na korytarz i powtórzyłam wołanie. Nie mogłam czekać, musiałam podzielić się z nim tym, czego doświadczyłam dzisiejszej nocy. Wbiegł na piętro w tempie najszybszego sprintera, gotowy do walki. „Idiotka” – skarciłam się w myślach. – Co się dzieje, Sha? – zapytał zdenerwowany, nie dostrzegając żadnego zagrożenia. – Rozmawiałam z pramatką – wyrzuciłam z energią. – Naprawdę rozmawiałam! – Wciągnęłam go do sypialni, by Marika nic nie usłyszała. – Czego się dowiedziałaś, kochanie? – Jesteś moim ojcem! Biologicznym! – wyrzuciłam z siebie gwałtownie to, co wydawało mi się najważniejsze, i wyciągnęłam do niego obie dłonie. Chwycił je natychmiast i osunął się na kolana, chowając w nie swoją twarz. Wydawało mi się, że poczułam łzy, płynące z jego oczu. – Tato, wstań, proszę. Nie cieszysz się? – Jestem najszczęśliwszym człowiekiem we wszechświecie, moja cudowna córeczko – powiedział zdławionym głosem. – Tato, wstań – poprosiłam jeszcze raz. – Głupio się czuję, gdy klęczysz przede mną. Podniósł się powoli, patrząc na mnie jak na zjawisko. Łzy wypełniały jego lekko zaczerwienione oczy. Bez ociągania wtuliłam się ufnie w ojca, a on objął mnie swoimi silnymi ramionami. – Moje dziecko… moje dziecko… najwspanialszy dar w moim życiu – szeptał wzruszony w moje włosy. – A… Amee… – wymówił cichutko, jakby bał się odpowiedzi. – Czy… ona żyje? Leciutko pokręciłam głową. – I tak, i nie… to takie niepojęte… takie ciężkie do zrozumienia. Słuchał mnie cały spięty, ale nie wypuszczał ze swoich kojących ramion. – W ludzkich kategoriach… zginęła, ale dla mojej pramatki żyje,
tylko w jakimś… alternatywnym świecie, w świecie, który poznam w chwili, gdy przyjmę dziedzictwo. – Czyli… nie wróci… – Myślę, że nie, ale chyba… będę mogła z nią rozmawiać… widzieć ją. – Mnie samej wydawało się to nieprawdopodobne, jak zresztą wszystko, co teraz działo się wokół. – Usiądźmy, tato – odezwałam się po chwili, wyrywając go z zadumy. Domyślałam się, że nie było mu łatwo. Nadszedł moment, w którym raz na zawsze musiał pogodzić się z nieodwracalną utratą ukochanej kobiety. – Muszę ci wszystko opowiedzieć. – Tak, kochanie, koniecznie… – Uściskał mnie jeszcze raz, a potem pozwolił się zaprowadzić do łóżka i przysiadł na jego brzegu, spoglądając na mnie co chwilę oszołomiony. Zrelacjonowałam mu dokładnie wszystko, co przeżyłam tej nocy w moim przedziwnym śnie. Nie pominęłam ani jednego słowa, ani jednej sytuacji. A on słuchał uważnie, nie przerywając mi aż do samego końca. – To dar i jednocześnie brzemię – powiedział z powagą. – Wcale nie jestem pewien, czy chcę tego dla ciebie. – Nie mam wyjścia, tato – westchnęłam. – Muszę przyjąć dziedzictwo, bo tak nakazuje mi moja prawość i uczciwość. I muszę wygrać, bo mam do ocalenia najwspanialszych ludzi na świecie oraz dusze, które liczą na mnie i które czekają z utęsknieniem na wolność. – Tak się boję o ciebie, skarbie! – wykrzyknął gwałtownie. – Moje serce umiera z trwogi, natłok myśli przeraża. W tej dziwnej sytuacji nie wiem już, co jest dobre, a co złe. Wiem za to na pewno, że nie przeżyłbym twojej straty. Chwyciłam jego dłoń i ścisnęłam z uczuciem. – Bądź dobrej myśli, proszę. Nie rozpraszaj swojej uwagi niepotrzebnymi dylematami. Musimy być silni. Obydwoje. Tylko wtedy mamy szansę zwyciężyć. Moja pramatka dała mi nadzieję. Tak jak powiedziała, zostało ich już tylko dwóch… To stwarza o wiele większe szanse na pomyślne zakończenie. – Ale pewności takiego zakończenia nie ma – prawie wyszeptał. – Tato! Przestań! – nakazałam mu. – Być może to już mój ostatni
w miarę normalny dzień, więc chcę go wykorzystać. Zaraz zbieram się do szkoły, a potem na spotkanie z Chrisem. – Tak, masz rację, kochanie. Musimy być bardzo czujni, ale dla reszty zachowywać się normalnie. Od teraz jednak będę zawsze w pobliżu. Nie możesz zostać sama ani na chwilę. – Ale na terenie szkoły tak się nie da. Zaraz wywołalibyśmy sensację – rzuciłam nerwowo. – Myślę, że na terenie szkoły jesteś bezpieczna. Jeśli pozostaniesz w budynku, a na zewnątrz w towarzystwie kilku osób, nie odważą się zaatakować. Ja ustawię się w pobliżu szkoły tak jak ochrona Chrisa. – Uważasz, że są już tak blisko? – Wzdrygnęłam się lekko przy tym pytaniu. – Nie mam pojęcia, córeczko – odparł z ciężkim westchnieniem. – Wszystko rozgrywa się zupełnie inaczej niż do tej pory. Niewiele się zgadza z opowieściami przekazywanymi przez córki Lilith z pokolenia na pokolenie ani z tym, z czym sam miałem do czynienia. Możliwe, że to z powodu śmierci jednego z nich. Albo – co bardziej prawdopodobne – z powodu pojawienia się tak silnej emanacji mocy Lilith. – Jak to mówią: co ma być, to będzie – próbowałam żartować. – A gdzie Daniel? – Przypomniało mi się, że mój piękny, sarniooki przyjaciel spał dzisiaj w naszym domu. Po emocjach nocnego koszmaru i późniejszej rozmowy z Lilith wyleciało mi to z głowy. – Siedzi na zewnątrz i pilnuje. Zmienił mnie zaraz, jak tylko przyjechała Marika. – Aha. – Pokiwałam głową, przejęta tą mobilizacją. – W takim razie czas przygotować się do szkoły. Wezmę prysznic i zaraz schodzę na dół. Wstał z łóżka zamyślony. – Nie przeraziły cię te wszystkie potworne sny, córeczko? – zapytał zdławionym głosem. – Przeraziły, tato! Przeraził mnie ten bezmiar zła, wypaczenia. Mam takie dziwne odczucia, jakby te potworne demony były zaledwie maleńkim złem w porównaniu z tym niewyobrażalnym sadystą, zwanym przez nich Wielkim. Takiego zła nie da się wyobrazić, jeśli się go nie zobaczy. Moim największym pragnieniem jest nigdy go nie spotkać.
Nigdy! – Moim też. Nie chciałbym spotkać żadnego z nich. A jeśli już, to tylko po to, by ich zabić i oddalić od ciebie niebezpieczeństwo. – Może się uda… może… – Wstałam gwałtownie, by odpędzić wciskające mi się przed oczy koszmarne sceny, i dodałam z werwą: – Za dziesięć minut zejdę na dół. Nie pora na złe myśli, tato. Jeszcze żyjemy i – jak na razie – świat wokół nas jest piękny. – Uśmiechnęłam się do niego leciutko. Nie rozluźnił się jednak. Pokiwał tylko głową i wyszedł cicho, zamykając za sobą drzwi. Bał się o mnie! Straszliwie się bał. Byłam przecież wszystkim, co pozostało mu po Amee, po jego miłości!
Do szkoły jechałam z Danielem, który co chwilę dyskretnie ziewał. Starał się bardzo, bym tego nie zauważyła, lecz mu się to nie udało. – Czyżby ktoś tu, zamiast spać, rozmyślał po nocy o niebieskich migdałach? – zapytałam po kolejnym ukrywanym ziewnięciu. – Myślisz, że da się usnąć, wiedząc, że jesteś kilka metrów ode mnie? – wyrzucił z siebie desperacko. „No pięknie” – pomyślałam. „Zakochany facet to niezła zadyma”. – Mogłeś przyjść do mnie. Spalibyśmy razem, tak jak u ciebie w domu. – No pewnie! A Nathaniel dźgnąłby mnie tym obłędnie ostrym mieczem. Prychnęłam rozbawiona. – Więc tylko z tchórzostwa zostałeś w łóżku, męcząc się? – Taaa, z tchórzostwa… – Wydął swoje namiętne usta. – Z rozsądku, moja bogini. Z tobą w ramionach męczyłbym się podwójnie… nie… potrójnie, a właściwie ponieskończonokrotnie! Zachichotałam, bo przed oczami pojawił mi się bardzo ciekawy obraz. Uczepiłam się go kurczowo, by przegonić ponure myśli jak najdalej i chociaż tych kilka czy kilkadziesiąt godzin przeżyć normalnie. – Wygodnicki asekurant – dowaliłam mu w żartach. – Męczykicha – oddał mi. – Ja ci dam męczykicha! – Szturchnęłam go łokciem w żebro.
– Aua, sadystko! – Odsunął się z pola rażenia. – Naprawdę mógłbym przyjść do ciebie? – zapytał po chwili. – Tak, Dan. Wtedy, u ciebie w domu, czułam się tak bezpiecznie, otoczona twoimi ramionami! Rozpromienił się cały. Uśmiech szczęścia zagościł natychmiast na jego pięknych ustach, a sarnie oczy patrzyły na mnie rozanielone. – To może dzisiaj wieczorem? – zapytał nieśmiało. – Okej – powiedziałam, oddając mu uśmiech. – Tylko żeby było jasne… – zaczęłam, ale przerwał mi oburzony: – Sha! Za kogo ty mnie uważasz? – Za barbarzyńcę! – Znów zachichotałam, bo przypomniałam sobie określenie Mariki. – Wykończy mnie ta baba – zajęczał. – Jak ty mówisz do bóstwa! – udałam oburzoną, a on naprawdę się przestraszył. – Przepraszam, Sha… ja… – zaciął się nerwowo. – No przestań! Żartuję przecież. Odetchnął z ulgą, a ja właśnie podjechałam pod bramę szkoły. Jeden ze szkolnych ochroniarzy spojrzał na przyklejoną na przedniej szybie plakietkę i machnął ręką, że mogę wjeżdżać. W lusterku dojrzałam ojca, ustawiającego się przy krawężniku, prawie na wprost szkolnej bramy. Chociaż nie wspomniałam mu o tym, bardzo się o niego bałam. Przecież jego też mogli zaatakować, a był sam! Westchnęłam ciężko. Okrutna rzeczywistość nie dawała o sobie zapomnieć. Daniel miał dzisiaj zajęcia w innych budynkach, więc tylko podprowadził mnie pod salę, przed którą stała już część uczniów mojej grupy. – Tu już jestem bezpieczna, Dan – powiedziałam spokojnie, starając się wyciszyć mojego przyjaciela, który – odkąd wysiedliśmy z samochodu – nerwowo rozglądał się po niebie i nie tylko, czujny jak nigdy dotąd. – Zmykaj, bo spóźnisz się na zajęcia. – Nic nie szkodzi. – Wzruszył ramionami. – Ty jesteś najważniejsza. – Dan, wszystko jest ważne. Nawet chwilowa normalność. Nie bój
się o mnie tak bardzo. Nie jestem w końcu taka całkiem bezbronna. Obiecuję, że do długiej przerwy nie wyściubię nosa z budynku, a na pauzę pójdę tylko wtedy, gdy po mnie przyjdziesz. – Nie chcę cię zostawiać. Będę obawiał się o ciebie przez wszystkie te godziny – wyrzucił z siebie nerwowo. – Wyślę ci kilka SMS-ów, dobrze? Kiwnął głową niechętnie. – No, uciekaj już, mój piękny obrońco! Pogłaskałam go po ramieniu, wysyłając przy tym odrobinę uspokajającego ciepła. – Sha! – Otworzył szerzej oczy z wrażenia. – N… nie możesz. Popchnęłam go leciutko. – Już cię tu nie ma! – Uśmiechnęłam się do niego najweselej, jak tylko w tej trudnej i pokręconej sytuacji mogłam. Odszedł z ociąganiem, rozglądając się bardzo uważnie na boki. Westchnęłam smutno na ten widok. W ciągu zaledwie kilku dni świat tego wspaniałego chłopaka stanął na głowie, i to wcale nie w pozytywnym znaczeniu tych słów. Co z tego, że się zakochał, co z tego, że wyszedł ze skorupy i rozkwitł, że rozwinął skrzydła, kiedy w pobliżu czaiło się straszliwe niebezpieczeństwo, które mogło zakończyć życie nie tylko moje, ale i jego, a także wszystkich, którzy znaczyli dla mnie tak wiele?! Przygnębiona tymi smutnymi myślami odwróciłam się w stronę sali, gdy nagle przy moim boku stanęła Vanessa. Nie zauważyłam jej wcześniej wśród oczekujących uczniów i dlatego to, że pojawiła się przy mnie tak nagle, zaskoczyło mnie trochę. – Sha, dzień dobry – powiedziała niepewnie, nie wiedząc, czy zechcę z nią rozmawiać. – Czekałam z boku, aż Daniel odejdzie… – nie dokończyła. – Witaj, Vanesso – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, zdziwiona tą nagłą przerwą w jej wypowiedzi. – Dlaczego czekałaś, aż Dan odejdzie? – On mnie nie lubi. Wiem o tym bardzo dobrze. Patrzy na mnie tak, jakbym była trędowata. – Przesadzasz! – Machnęłam niedbale ręką. – Nie jest tak źle.
– Może… – Nie wyglądała na przekonaną. – Sha, mam do ciebie prośbę. – Tak? – Spojrzałam na nią zaciekawiona. Wyraźnie speszona, w niczym nie przypominała dawnej Vanessy. Udawany tupet i arogancja gdzieś wyparowały i została fajna dziewczyna, może trochę zagubiona, ale przez to bardziej naturalna. Nawet wyzywające stroje zmieniła na śliczne, kobiece, krótkie sukienki, podkreślające jej całkiem przyjemną urodę i ładną, kształtną figurę. – Mogę usiąść koło ciebie? Chociaż w te dni, kiedy Daniel i Chris mają zajęcia ze swoją grupą? – Oczywiście, Van – rzuciłam rozbawiona. Myślałam, że chodzi o jakąś poważną sprawę. Po chwili refleksji zrozumiałam jednak, że dla Vanessy to jest bardzo ważne. Zagubiona w nowym wcieleniu, potrzebowała mojej akceptacji. Najwyraźniej mój dotyk związał ją ze mną w sposób, o którym nie miałam pojęcia. – Mogę tak do ciebie mówić? – zapytałam. – No jasne! – Wreszcie trochę się rozluźniła i uśmiechnęła, lekko odsłaniając równiutkie, białe zęby. Weszłyśmy razem do sali pod obstrzałem taksujących spojrzeń dziewczyn i zachwyconych oczu facetów. Zupełnie mi to nie przeszkadzało. Zdążyłam się już przyzwyczaić do tego w szkole w Reykjavíku. Tutaj nie można się było spodziewać niczego innego. Większość dziewczyn zawsze będzie mnie traktować jak rywalkę lub jak wroga, czy kogoś w tym stylu. Tutejsi faceci natomiast, choć nastawieni do mnie przyjaźnie, wręcz zachwyceni moim wyglądem, nie zbliżyli się jednak z obawy przed Chrisem. Przylepiono mi etykietkę zdobyczy tego białowłosego anioła i miałam w tym względzie guzik do gadania. Słyszałam dokładnie rozmowę czterech chłopców z grupy Chrisa, w której to zostałam nazwana „dupeśką Lefevre’a”. – Ależ ta laska jest zajebista – rzucił jeden z nich, gdy tylko ich minęłam. – Może uda mi się ją zainteresować. Pogadam z nią. – Zwariowałeś? – powstrzymał go jego kumpel. – To dupeśka Lefevre’a, zapomniałeś? Chcesz mieć z nim do czynienia? – A co mi zrobi? – Nie pamiętasz, jak szalał na punkcie Nadii? – Jego rozsądniejszy
kolega przypomniał mu coś, na co moje czułki wydłużyły się z wrażenia. Pod czaszką pojawiło mi się czerwone, pulsujące światełko. „Co za Nadia?!” – krzyknęła moja zaborcza część. Nadstawiłam więc uszu, by usłyszeć jak najwięcej. – Nawet nie można było na nią dłużej popatrzeć, bo jego goryle dobierali się każdemu śmiałkowi do tyłka – kontynuował. – Jak masz ochotę wpaść w wielgaśne łapy Maxa i poznać techniki walki Juliana, to próbuj. Nie mówiąc już o typach z jego ochrony, którzy na jedno skinienie Chrisa zrobią z ciebie mokrą plamę. Nie słuchałam już dłużej, bo ileż można zapinać sobie sandał, na dodatek taki, który cały czas jest zapięty. Miałam zamiar jak najszybciej wypytać błękitnookiego pięknisia o tę całą Nadię, ale niestety zdarzenia następnych godzin oddaliły wszystkie nieistotne sprawy niemal w kraniec kosmosu. Vanessa, z rozpromienioną twarzą, zajęła miejsce tuż obok mnie i rozsyłała wokół zwycięskie spojrzenia patrzącym na nią z zawiścią koleżankom. Czasami ciężko mi było nadążyć za pokrętnością ludzkich reakcji i za ewidentnym dla mnie brakiem logiki tych zachowań. Z jednej strony dziewczyny traktowały mnie wręcz wrogo, z drugiej zaś zazdrościły Vanessie tego, że kumpluje się ze mną. W tej chwili nie miałam jednak ochoty na zagłębianie się w psychiczne niuanse ludzkiego postępowania, obarczona problemami, wobec których ta głupia wrogość nie miała kompletnie znaczenia. „Jeśli uda się nam wszystkim wyjść z tego horroru cało, postaram się ułożyć stosunki z tą grupą jak najlepiej” – obiecałam sobie w myślach. Najprawdopodobniej ode mnie zależało to, jak rozwiną się relacje między mną a moimi kolegami. Po pierwszej godzinie zajęć Vanessa westchnęła ciężko, zbierając ze stolika podręczniki. – Coś dzisiaj kiepsko mi idzie myślenie. Nie mogłam załapać, o co chodzi nauczycielowi. Ja zupełnie inaczej zinterpretowałam ten utwór. – Więc mogłaś zaproponować swoją interpretację jako alternatywę – odpowiedziałam. – Przecież wiesz, że on lubi samodzielne myślenie. – A jakby mnie wyśmiał przy wszystkich? – Nie sądzę – rzuciłam przekonana do swoich racji. – Profesor Beauchamp to mądry facet, nie popełniłby takiego błędu. Poza tym
wiesz, że dyskusje to jego pasja. – Pewnie masz rację – przyznała – co oznacza, że znów stchórzyłam. Zaśmiałam się z jej niewyraźnej miny. – Ale za to z matmy, choćbyś nie wiem, co mówiła, jestem totalna noga – dodała po chwili. – Witaj w klubie! – Wystawiłam żółwika, a ona mi go przybiła. – Ale temu da się zaradzić. Poproszę Daniela, by udzielił nam kilku korepetycji, i będziemy błyszczały na matmie jak gwiazdy. – Jak się zgodzi – rzuciła z powątpiewaniem. – Ha! Jakby miał inne wyjście! – No tak. Przecież chodzi za tobą, wpatrzony jak w bóstwo. Dwóch najfajniejszych facetów w całej szkole i chyba we wszechświecie je ci z ręki, Sha – powiedziała z jakąś tęsknotą w głosie. – I co z tym zrobisz? Którego wybierzesz? Zaskoczyła mnie bezpośredniością tego pytania. Nie spodziewałam się, że odważy się je zadać, że ktokolwiek zada mi to trudne pytanie. – Do jakichkolwiek wyborów jeszcze kawał drogi, Vanesso – odpowiedziałam z dystansem, który natychmiast wyczuła. – Przepraszam, Sha, nie powinnam być taka wścibska. Wyrwało mi się. Nie gniewaj się. – Bardzo się zaniepokoiła. – W porządku – zamknęłam temat, odczekawszy chwilę. Przechodząc do następnej sali, puściłam Danielowi SMS-a, tak jak obiecałam. A za godzinę następny. Po dzwonku oznajmiającym koniec lekcji i rozpoczęcie przerwy na lunch mój czarnowłosy przyjaciel pojawił się przy mnie w takim tempie, że chyba musiał biec na złamanie karku. – Dan, wyluzuj – poprosiłam zadyszanego chłopaka. Przy jego świetnej kondycji oznaczało to, że biegł naprawdę szybko. – Tak nie można. Vanessa patrzyła na niego z otwartymi ustami, nie mając przecież pojęcia, o co chodzi. Nie potrafiła w żaden logiczny sposób zinterpretować zachowania Daniela, a zapytać się obawiała. – Odrobina treningu nikomu jeszcze nie zaszkodziła. – Machnął ręką na moje obiekcje. – Idziemy?
– Idziemy – odparłam z werwą. Pełne czujności i napięcia spojrzenia rzucane przez Daniela na niebo i otoczenie nie umknęły uwadze Vanessy. – Nie uważasz, że Daniel zachowuje się co najmniej dziwnie? – zapytała cicho, tak by nie usłyszał, ale mój uważny przyjaciel wyłapał to. Spojrzał na Van niezbyt przyjaźnie, dając jej do zrozumienia, że go wkurza. Zaczerwieniła się pod siłą jego wzroku. – Geniusze podobno tak mają – odpowiedziałam głośno, karcąc przy tym Daniela wzrokiem. – Korelacja nadzwyczajnego umysłu z pospolitą rzeczywistością nie zawsze im wychodzi. – Ależ jesteś elokwentna – prychnął nonszalancko, rozpogadzając się wreszcie. – Miałeś jakieś wątpliwości co do mojej elokwencji, geniuszu? – zaczepiłam go, by podtrzymać jego humor. – Korelacja: piękna buźka i pusta łepetyna jest najczęstszym zjawiskiem na tej planecie, prawda, laseczko? – podjął zaczepkę. – Och, ty paskudna kreaturo! – Pacnęłam go w ramię. – Aua! – Udawał, że go zabolało, i ostentacyjne rozmasowywał sobie uderzone miejsce. – Ale fajnie ze sobą rozmawiacie – westchnęła Vanessa. – Przecież możesz rozmawiać z Maxem podobnie – odparłam. – Czy ja wiem? Max jest taki poważny. – Raczej nieśmiały, z tego co zauważyłam. Spróbuj rozruszać tego olbrzyma, a będzie ci jadł z ręki. Tylko pamiętaj, co powiedziałam ci wczoraj, Van. Nie waż się zrobić mu krzywdy – ostrzegłam ją całkiem poważnie. – Sha, przecież obiecałam – zareagowała szybko. – A poza tym naprawdę bardzo go lubię. – I tak trzymaj, dziewczyno! – Uśmiechnęłam się do niej. Daniel z zaciekawieniem przysłuchiwał się tej wymianie zdań, a na koniec pokręcił tylko głową. Na ławki przy boisku dotarliśmy pierwsi i w pobliżu nas nie było teraz nikogo. Dan natychmiast spiął się i uważnym wzrokiem znów lustrował niebo i okolicę. Odetchnął dopiero wtedy, gdy w oddali dostrzegł Chrisa i resztę bandy.
Wyjęłam z plecaczka pojemnik z surowymi warzywami i mniejszy z pastą. Marika pokroiła mi marchew i paprykę w centymetrowej grubości słupki, a kalafiora podzieliła na małe różyczki. Vanessa z zaciekawieniem zerknęła na moje jedzenie. Nabierałam właśnie kawałkiem marchewki gęstej pasty z zielonego grochu. – Nigdy tak nie jadłam – powiedziała. – Czy to dobre? – Pyszne – odparłam, chrupiąc marchew z aromatycznym, ostrym dodatkiem. – Spróbuj! – Podsunęłam jej pojemnik. – Masz rację, naprawdę pyszne – potwierdziła już po pierwszym kęsie. – Mogę jeszcze? – Uhm – mruknęłam z ustami pełnymi kalafiora. Daniel wyciągnął swoją piękną, smukłą dłoń i podkradł mi trzy kawałki. Już miałam mu dać po łapach, gdy usłyszałam rozbrajający moją kobiecość głos Chrisa. – Co jecie? – Warzywa z pastą z zielonego grochu, mój aniele – wymamrotałam z pełnymi ustami. Za chwilę następna pazerna łapka zanurkowała w moim pudełku. Chłonęłam całą sobą te, być może, ostatnie chwile normalności. Z radością przysłuchiwałam się ich zaczepkom i przekomarzaniom. Beztroski nastrój udzielił mi się i pozwolił choć na trochę zapomnieć o całym tym horrorze. A popołudniowa „randka” z Chrisem wyjątkowo mnie przyciągała. Bardzo chciałam poprzebywać tylko z nim, porozmawiać znów poważnie, tak jak w jego pokoju. Mogła to przecież być nasza ostatnia rozmowa! Po zajęciach bez chwili zwłoki ruszyłam na parking, oczywiście w towarzystwie Daniela, który czekał na mnie pod drzwiami budynku. – Wysadzę cię przy samochodzie taty – powiedziałam do niego. – Okej. Wyjmę tylko mój rower i przełożę do toyoty. – Po co? – zdziwiłam się. – Przecież nigdzie nie będziesz nim jeździł. – Zostawimy go może po drodze w domu. Skoro mi niepotrzebny, niech nie zawadza – odpowiedział całkiem spokojnie, jakby nie dotknęło go to, że teraz jest właściwie więźniem, że zamiast robić to, co lubi, musi dostosowywać się do dziwacznej, okrutnej rzeczywistości. Czułam, że
udaje ten spokój, i nie chcąc mu jeszcze bardziej utrudniać życia, odpowiedziałam: – W porządku, Dan. Załatw wszystko z Nathanielem i spotkamy się po szesnastej, dobrze? – Okej, wszystko szybciutko załatwimy. W garażu zejdzie mi najwyżej dziesięć minut, potem po drodze wstąpimy do domu i zaraz podjedziemy pod biurowiec Lefevre’ów. Bądź ostrożna, proszę cię. – Spojrzał na mnie z miłością. – Jesteś dla mnie najważniejsza na świecie, Sha – wyrzucił z siebie desperacko. Chwyciłam jego dłoń i przycisnęłam do ust. Widziałam, jaki mocny dreszcz wstrząsnął jego ciałem, ale nie przestałam mu dawać swojej energii. Dopiero przy samochodzie taty zwolniłam jego dłoń i powiedziałam: – Będę ostrożna, Dan. Ty też jesteś dla mnie najważniejszy. W tej chwili chyba nic nie mogło uczynić go bardziej szczęśliwym niż moje słowa. Widząc, jak na niego podziałały, poczułam od razu, że mówiąc to, zrobiłam dobrze. Wysiadł z samochodu kompletnie oszołomiony i ledwie zdołał wyjąć rower roztrzęsionymi rękoma. – Tato, macie czas prawie do wpół do piątej – odezwałam się przez okno. – Gdybyście nie zdążyli, poczekam w budynku. – O nic się nie martw, kochanie, będziemy punktualnie. Pomachałam ręką obydwu moim wspaniałym mężczyznom i dałam znak stojącemu przede mną Chrisowi, że możemy już ruszać. Tworzyliśmy niczego sobie kawalkadę – Chris, ja, dwa samochody ochrony, no i oczywiście na końcu mój tata, który nie zamierzał spuścić mnie z oka, dopóki nie wejdę do biurowca. Spodziewałam się, że tak zrobi, więc nawet nie starałam się zmieniać jego zasad ochrony. Biurowiec Lefevre’ów stał zaledwie kilka przecznic od garażu Jacques’a, więc to niewielkie zboczenie z trasy nie miało znaczenia. Jedynie spostrzegawczość Chrisa przysporzyła mi trochę problemów. Nie wiedziałam, jak mu wyjaśnić, dlaczego ojciec jechał za nami, więc wymyśliłam bzdurne wytłumaczenie, że nic o tym nie wiem. – Jechał za nami? – zapytałam, udając zaskoczenie. Wyraźnie widać było, że nie złapał się na moje kłamstwo, a ja nie mogłam na razie powiedzieć mu prawdy. A raczej bardziej nie chciałam, niż nie mogłam.
Bo przecież, jeśli myliliśmy się co do bliskości zagrożenia, powiedzenie mu prawdy o mnie i o całym tym horrorze wywołałoby zamęt w niezwykle ważnych wydarzeniach, które miał tuż przed sobą. Choć bez zmrużenia oka zmienił temat, czułam się głupio, że go oszukuję. Na szczęście zapytał mnie, co sądzę o wyglądzie siedziby Lefevre Industrial. Tu nie musiałam kłamać. Spontanicznie mogłam wyrazić swój zachwyt tym perfekcyjnym połączeniem otaczającej budynek szklanej rzeźby z pokrytą lekko przyciemnianymi szybami bryłą biurowca. – To projekt mojej mamy. – Chris wypowiedział to prawie z uwielbieniem. Jego miłość do matki widać było w każdym słowie. – Twoja mama była wielka! A ty odziedziczyłeś po niej wszystko, co najlepsze, mój piękny aniele. – Nie mogłam powstrzymać tych słów. Moje ciało w tym momencie żyło własnym życiem, ale nie miałam nic przeciwko temu. Nawet gdy moja dłoń wysunęła się w kierunku tego przepięknego mężczyzny i odgarnęła mu włosy z policzka, zakładając je za ucho, ucieszyłam się z tej niesubordynacji. Uznałam, że mój organizm doskonale wie, czego mu potrzeba. A teraz właśnie potrzebował bliskości z tym niezwykłym, cudownym, młodym mężczyzną, który patrzył na mnie z tak wielką miłością! Podziękowałam mu za nią z radością. Takie czyste uczucie było dla mnie zaszczytem. Podbudowana na duchu pięknem tej chwili, nie spodziewałam się ciosu, który otrzymałam zaraz po wejściu do biurowca. I nie chodziło o to dziwne zdezorientowanie Chrisa, gdy zobaczył swojego brata w towarzystwie jakiegoś typa, który go zaniepokoił. Nawet nie udało mi się go dostrzec, gdyż zniknął z Jeanem-Claude’em za drzwiami, zanim tam spojrzałam. Chodziło o otaczający mnie zapach wanilii i cynamonu, wciskający się w moje nozdrza z całą swoją agresją. W jednej chwili moje ciało spięło się jak przed walką. Dziwny, nieokreślony strach przytłaczał mnie swoim ciężarem jak nigdy. – Czuję wanilię i cynamon! – wyrzuciłam z siebie gwałtownie, szukając uważnie napastników. Mój wzrok omiótł natychmiast cały olbrzymi hol, lecz tam nic się nie działo. Tych kilka osób, które dostrzegłam, zachowywało się całkiem normalnie i żadna z nich nie
wyglądała na mojego wroga. „Co jest grane?” – przeleciało mi przez myśl. I właśnie w tym momencie otrzymałam niespodziewaną odpowiedź. – Ach, to te rogale – powiedział Chris z całkowitym spokojem. Zapomniał już o bracie i jego gościu, przyglądając się uważnie moim reakcjom. – Nasze recepcjonistki najwyraźniej bardzo je lubią. Wczoraj też pachniały na cały hol. Może masz na nie ochotę? Zapewne są z cukierni obok nas. Chociaż jego słowa uspokoiły mnie trochę, nadal czułam jakiś dziwny ciężar. Nie wiadomo, czy brało się to z nadmiaru wyobraźni, czy z podpowiedzi intuicji. Wrażenie, że coś złego znajduje się gdzieś blisko, nie chciało mnie opuścić. Nadal jednak nic się nie działo. Lekkie szmery rozmów kilku osób przebywających w holu, telefony odbierane przez recepcjonistki, czterech ochroniarzy rozglądających się leniwie, raczej z przyzwyczajenia niż z potrzeby, to było wszystko. I to „wszystko” wyglądało normalnie. Dzień jak co dzień. – Powiedz mi, dlaczego tak cię zdenerwował ten facet? – zapytałam Chrisa, szukając czegoś, czego mogłabym się złapać w tej, być może, paranoi. Ale Chris najwyraźniej zbagatelizował wcześniejszy niepokój, bo trochę żartobliwie odpowiedział: – Może dlatego, że był taki wielki i taki… czarny? Przypominał diabła, a wiesz przecież, księżniczko, że anioły za diabłami nie przepadają. Nie przejmuj się, to zapewne jakiś ważny klient, skoro mój brat zajmuje się nim osobiście. I to był argument, który trochę mnie przekonał. „Przecież tutaj ludzie załatwiają interesy, a nie walczą na miecze”. – Uśmiechnęłam się do swoich myśli. Choć ta godzina z Chrisem u boku minęła mi niezwykle przyjemnie, chociaż czułam się przy nim tak wspaniale, niepokój nie chciał mnie opuścić. Niby wszystko wydawało się w porządku, nic podejrzanego się nie działo, a jednak w moim sercu rósł lęk i z każdą minutą stawał się większy. Tylko piękne, cudowne słowa Chrisa odgoniły go na chwilę. Nieprzyzwyczajony do ujawniania tak mocnych uczuć, jakie teraz nim władały, wypowiadał je z dużym trudem. Rozumiałam go doskonale i nie zamierzałam naciskać. Czekałam
spokojnie, aż sam będzie pewien, co chce mi powiedzieć. I wreszcie, na koniec spotkania, otworzył się przede mną. – Potrzebowałem twojej obecności przy mnie właśnie tu, w tym miejscu, gdzie jutro tak wiele się zmieni. Chciałem, by twoja dobra energia pozostała tutaj i zmieniła ten biurowiec w bardziej przytulny i przyjazny. Tak jak było za czasów mojej mamy. Słuchałam jego słów z radością. Rozświetlały mrok, który gromadził się niedaleko i czyhał na mnie podstępnie. – Mam dzisiaj przed sobą trudne popołudnie i wieczór, a jutro jeszcze trudniejszy dzień i chciałem cię mieć przy sobie chociaż przez tę godzinę – kontynuował. – Chciałem cię mieć tylko dla siebie! – wyznał z żarem w oczach. – Najlepiej by było, gdybyś mogła być tu ze mną jutro. Tego potrzebowałbym najbardziej. Cały dzień bez kontaktu z tobą, Sha, jest dniem straconym. I znów ręka sama wyrwała mi się, by dotknąć tego pięknego, wspaniałego faceta. Nie mogłam się oprzeć. Nie mogłam się oprzeć również temu, by wysłać mu odrobinę swojej kojącej energii. On jej potrzebował, a ja pragnęłam mu ją dać. – Wiem, że świetnie sobie poradzisz z całym tym zamieszaniem. A jak będzie po wszystkim, zadzwonisz do mnie i opowiesz mi, jak poszło. Dobrze? – Mówiłam to, wysyłając mu jednocześnie energię. Wyciszyłam ją dopiero wtedy, gdy oszołomiony Chris z wrażenia prawie zaniemówił. I choć najchętniej zostałabym przy nim, tak jak tego pragnął, musiałam odejść. Musiałam dać mu czas na uregulowanie istotnych spraw. Odchodziłam, czując na sobie jego intensywny wzrok, a z każdym krokiem coraz bardziej osaczał mnie przejmujący strach, przeczucie czegoś złego. Do samochodu ojca praktycznie już biegłam, jakby goniło mnie stado przerażających potworów. – Jedziemy? – zapytałam go, otwierając na chwilę drzwi jego toyoty. – A… – zająknął się ojciec. – Gdzie jest Daniel?! – rzuciłam nerwowo. – Kochanie… nie gniewaj się… – Spojrzał na mnie błagalnie. – Nie mogłem cię zostawić tutaj samej. Gdyby pojawili się podczas mojej
nieobecności, byłabyś całkowicie bezbronna. Nawet nie miałabyś czym walczyć. Daniel wręcz nie dopuszczał takiej możliwości, że mógłbym odjechać stąd choćby na chwilę. Ja zresztą też. – Skoro tak postanowiliście, to czemu go puściłeś samego?! – prawie krzyknęłam, domyślając się, że mój uparty przyjaciel wybrał się do garażu na rowerze. – Mógł siedzieć tu i czekać na mnie! Pojechalibyśmy do garażu razem. – Daniel tak się wyrywał! Mówił, że to tylko kilka przecznic stąd i że zna drogę na skróty – tłumaczył się strapiony ojciec, widząc, jak bardzo jestem zła. – No to gdzie jest? – Nie wiem… powinien już wrócić. – Obydwaj jesteście… – zaczęłam połajankę, przerażona nie na żarty, ale w tym momencie odezwał się mój telefon. – To Daniel – powiedziałam z ulgą, widząc na telefonie numer tego uparciucha. – Daniel! Gdzie jesteś?! – dałam upust swojej złości. – To nie Daniel. Nazywam się Pascal – usłyszałam przejęty głos. – Był wypadek… Daniel… został potrącony przez samochód. Moje serce zamarło! Nie mogłam go teraz stracić! Ani nigdy!!! W ułamku sekundy przeleciały mi przed oczami najważniejsze chwile naszej znajomości. Istny kalejdoskop scen. I wszystkie one utwierdzały mnie w przekonaniu, że… kocham tego wspaniałego chłopaka, kocham całym sercem i duszą!!! „Czemu musiałam to zrozumieć dopiero teraz, w tak tragicznej chwili?” – to pytanie straszliwie mnie przeraziło! „A jeśli jest już za późno?!!!” – Ból opanował mnie od stóp do głów. O mało nie upadłam, gdy nogi ugięły się pode mną. Panicznie złapałam się fotela w toyocie ojca, przyprawiając go prawie o zawał. Błyskawicznie się przechylił, łapiąc mnie, bym nie osunęła się na chodnik. – Żyje? – zadałam Pascalowi jedyne pytanie, które miało teraz dla mnie znaczenie. – Tak! Traci co chwilę przytomność, ale żyje.
Nagle wróciły mi siły, energia i nadzieja. „Dopóki nie odszedł, mogę go uratować. Przecież wiem jak!” – krzyknęłam w myśli. – Gdzie?! Podał mi szybko ulicę, a ja powtórzyłam ojcu, który już zrozumiał, co się stało. Kiwnął głową energicznie, dając mi znak, że zna to miejsce. Nie zastanawiając się ani sekundy, popędziłam do swojego samochodu. – Pascalu, proszę cię bardzo, złap go za rękę i powiedz, że Sha już jedzie. Mów do niego cały czas, błagam cię! – prawie krzyczałam do telefonu. – Dobrze – odpowiedział szybko. – Zadzwoniłem już po pogotowie i do jego mamy. – Dziękuję, nie zapomnę ci tego. – Rozłączyłam się i z piskiem opon wyjechałam na ulicę, pędząc za ojcem. Nie zwracałam uwagi ani na przepisy, ani na wściekłe trąbienie kierowców, gdy z kaskaderską wręcz brawurą wymijaliśmy wlekące się auta. Na szczęście zaraz zjechaliśmy z ruchliwej ulicy, zagłębiając się w wąskie uliczki. Z daleka już dostrzegłam grupkę gapiów, stojących na chodniku i na ulicy. Gdzieś z tyłu dolatywał mnie sygnał karetki pogotowia. Nie miałam zbyt dużo czasu, by udzielić Danielowi pierwszej pomocy, więc głośno trąbiąc, rozpędziłam tarasujących dojazd gapiów i zatrzymałam się tuż przy zmasakrowanym rowerze. Rozcinając sobie po drodze dłoń ostrym scyzorykiem, który woziłam w samochodzie, wypadłam na zewnątrz, dostrzegając już skręcone nienaturalnie ciało Daniela. Leżał w kałuży krwi, która wyciekała z jego zranionej głowy. Pascal, młody, najwyżej dwudziestoletni mężczyzna, klęczał przy moim przyjacielu i mówił do niego bez przerwy. – Dan, już jestem! – krzyknęłam, by jak najszybciej dowiedział się o mojej obecności. Z rozpędu padłam przy nim na kolana i bez zastanowienia złapałam jego głowę, szukając największej rany. Znalazłam ją zaraz i przyłożyłam do niej natychmiast rozcięte miejsce na mojej dłoni. Wyrzuciłam do niego tak olbrzymią energię, taką ilość mocy, że aż nim prawie szarpnęło. – Sha… Sha… – Przepiękne oczy Daniela patrzyły na mnie jak na boginię. Było w nich tyle czci, tyle czystej, prawdziwej miłości! – Cii, Dan, cii… – wyszeptałam, skupiając się z całych sił na tym,
by moja energia wypływała ze mnie jak najmocniej. – Teraz już wszystko będzie dobrze, niczego się nie bój. Pascal nadal klęczał przy Danielu i trzymał jego rękę. Patrzył na mnie tak ogromnie zaskoczonym wzrokiem, że w ułamku sekundy zrozumiałam: musiał coś poczuć. Widocznie przez połączenie rąk jakaś niewielka część mojej mocy popłynęła do niego. Teraz jednak wydawało mi się to nieważne. – Pascalu, jeszcze raz ci dziękuję. Odwdzięczę się za twoją pomoc – obiecałam mu. – Wiesz może, jak to się stało? – Tak – odpowiedział trochę niepewnie, poruszony tym, co się działo na jego oczach i co wpływało do jego ciała. – Ten facet wjechał w niego specjalnie. Widziałem to. A kiedy zobaczył mnie i moich kolegów, natychmiast odjechał. – Jak wyglądał? – Dziwnie… cały ubrany na czarno. Z długimi do ramion, czarnymi włosami i śniadą cerą. Ale… – zaciął się nagle. – Ale co? – pogoniłam go. – Najdziwniejsze miał oczy… takie jakieś… nieludzkie. – To jeden z nich! – usłyszałam za sobą głos taty. Klęknął tuż za moimi plecami. – Jesteś pewien? – zapytałam przerażona. Anioł Śmierci prowadzący samochód i atakujący mojego obrońcę znaczył tylko jedno: zmienili metody działania! – Tak – odpowiedział tata. – Wyczułem go. Nie mogliśmy powiedzieć nic więcej, bo właśnie nadjechała karetka pogotowia. – Dan, o nic się nie martw – uspokoiłam Daniela, który patrzył przestraszony na zbliżających się sanitariuszy i lekarza. – Nie denerwuj się. – Proszę się odsunąć – dotarł do mnie głos lekarza. Nie chcąc robić zamieszania, wstałam razem z ojcem i zrobiłam mu miejsce. Pascal, patrząc na mnie bez przerwy, puścił wreszcie dłoń Daniela i troszeczkę się odsunął. – To ja wezwałem pogotowie – powiedział do lekarza. – Widziałeś, co się stało? – Lekarz już delikatnie badał Daniela.
– Widziałem. – Pascal powoli odzyskiwał równowagę. – Samochód wjechał w niego z rozpędem, a on przeleciał prawie trzy metry, uderzając z całej siły o ziemię. Właśnie kończył zdanie, gdy obok nas pojawiło się dwóch policjantów. – Czy pan był świadkiem zdarzenia? – zapytał Pascala jeden z nich. – Tak – odpowiedział spokojnie. – Ja i dwójka moich znajomych. Stoją tu obok. – Wskazał rękę dwóch młodych mężczyzn. – Dziękuję – powiedziałam do niego jeszcze raz, tak cicho, by nikt nie usłyszał. Niepewny uśmiech zagościł na jego ustach. – Do zobaczenia, Pascalu – dodałam, odsuwając się trochę od mojego przyjaciela, ponieważ lekarz przy pomocy sanitariusza umieszczał Daniela na noszach. – Sha, nie zostawiaj mnie… – wychrypiał. – Proszę… – Spokojnie, Dan, pojedziemy zaraz za pogotowiem. Nie bój się – uspokoiłam go, krocząc tuż przy noszach i trzymając go za rękę. Tuż przy karetce pogotowia doszedł do moich uszu paniczny krzyk Mariki: – Daniel, synku! – Przeciskała się gwałtownie przez coraz gęstszy tłum gapiów. Dopadła do karetki tak przerażona, że aż z trudem oddychała. – Mariko, spokojnie. Danielowi nic nie grozi. Miał bardzo dużo szczęścia – starałam się ją uspokoić. Patrzyła na mnie jeszcze niezbyt przytomnie, ale przynajmniej trochę się wyciszyła. Przygarnęłam ją do siebie, tuląc opiekuńczo. Głaskała nogę Daniela nienaturalnym, mechanicznym ruchem. – Chce pani jechać z synem? – zapytał lekarz. – Jest jedno miejsce. – Ja… – wyrzuciła z siebie niezbyt przytomnie, a łzy bez ustanku płynęły z jej oczu. – Mariko, jedź z Danem. My z tatą pojedziemy za wami. Spotkamy się w szpitalu. – D… dobrze – zająknęła się, ale po chwili zebrała się w sobie i zajęła miejsce wskazane jej przez lekarza. Daniel ani na chwilę nie spuszczał ze mnie wzroku, przez cały czas
już przytomny. Moja energia zadziałała rewelacyjnie. Wiedziałam, że nie muszę się już o niego obawiać. Jego życiu nic nie zagrażało, oprócz… nienawistnych, bezlitosnych potworów! Nie zamierzałam spuścić go z oka ani na chwilę. Był moją miłością, której zdecydowana byłam bronić przed wszystkimi! Patrzyłam na niego z tym – ledwo co odkrytym – uczuciem, aż do chwili, gdy drzwi karetki zatrzasnęły się. Dopiero wtedy spojrzałam do tyłu, chcąc zlokalizować tatę. Odchodził właśnie od policjantów i rozmawiającego z nimi Pascala. – Wszystko załatwione. Podałem policjantom nasze dane i jeśli będą mieli do nas jakieś pytania, to zadzwonią. Możemy już jechać – powiedział szybkim, żołnierskim tonem. – To telefon Daniela. – Podał mi komórkę, z której zadzwonił do mnie Pascal. – Jedziemy – rzuciłam energicznie. – Obiecałam Danowi, że będziemy tuż za karetką. Kiwnął głową i od razu skierował się do samochodów, torując mi drogę przez gapiów. Ruszyliśmy z kopyta za oddalającą się już karetką i po dwóch przecznicach udało nam się ją dogonić. Jechała na sygnale, przeciskając się między ustępującymi jej samochodami, a my natychmiast wykorzystywaliśmy te luki, nie zwracając uwagi na to, że wymuszamy pierwszeństwo. Po dziesięciu minutach tej szaleńczej jazdy znaleźliśmy się pod szpitalem w Cannes i nie zważając na nic, podbiegliśmy do Mariki. Dana właśnie wyciągano delikatnie z karetki, by mocnymi wstrząsami nie przysparzać mu bólu. Gdy tylko kółka dotknęły asfaltu, podniósł się lekko, szukając mnie panicznym wzrokiem. W momencie, kiedy mnie dojrzał, odetchnął z ulgą, jakby ktoś zdjął z niego ogromny ciężar. Musiałam dać mu jeszcze trochę swojej uzdrawiającej mocy, i to jak najszybciej. Jego obrażenia nie były wyleczone do końca. Brakło mi czasu. Tym razem pogotowie przyjechało za szybko. – Mój synek, mój kochany synek… – Marika rozpaczała coraz mocniej. – Dlaczego?! Znów przygarnęłam tę drobną kobietę do swojego boku i prowadziłam ją pewnie tuż za łóżkiem, na którym ułożono Daniela. Trochę słaniała się na nogach, przytłoczona strachem o swoje jedyne
dziecko, więc jeszcze raz powtórzyłam: – Nic nie zagraża życiu Dana, Mariko, nie bój się. Jego obrażenia nie są aż tak poważne, jak by się mogło wydawać. Urazy głowy dosyć mocno krwawią i dlatego tak nieciekawie to wygląda. Zaraz zrobią mu wszystkie badania i zobaczysz, że mam rację. – Tak się przeraziłam, gdy odebrałam ten telefon… – znów zaszlochała. – Nawet nie wiem, jak dojechałam na miejsce! W ogóle tego nie pamiętam… Boże! Dlaczego tak ciężko mnie doświadczasz? – Aż zachłysnęła się płaczem. – Mariko! Koniec płaczów – rzuciłam trochę ostrzejszym tonem, by przerwać niepotrzebne biadolenie. Potrzebowałam koncentracji, by obmyślić dalsze postępowanie. – Daniel wyszedł z tego cało i tylko to się liczy. Teraz potrzebuje naszej siły, a nie płaczu. Mój stanowczy głos chyba zadziałał, bo przestała szlochać. Szła już spokojnie, wtulona w mój bok mocno, szukając we mnie oparcia. – Proszę tu poczekać. – Lekarz wskazał nam krzesła w niewielkim holu, w tym momencie zupełnie pustym. – Musimy przygotować pacjenta do badania. Daniel znów podniósł się lekko do góry i zduszonym głosem zawołał: – Sha, bądź ze mną! – Proszę leżeć spokojnie, młody człowieku – zdenerwował się lekarz. – Twoi bliscy poczekają tutaj, a my szybko zrobimy niezbędne badania, by stwierdzić, jak poważne są twoje obrażenia. A tam ma wstęp tylko personel. Nie zważając na jego protesty, lekarz nakazał pielęgniarkom wepchnąć łóżko do pomieszczenia, na którym widniał napis: „OIOM – Pokój zabiegowy”. – Dan, nie ruszę się stąd – powiedziałam głośno, by mnie usłyszał. – Bądź spokojny. Ale mój kochany uparciuch nie zamierzał zachowywać się spokojnie. Zanim zamknęły się za nim drzwi, widziałam, jak rzuca się, zmuszając pielęgniarki do trzymania go. – Tato, jak tylko dokładnie go przebadają, muszę przy nim być i dokończyć… wiesz co. – Przy Marice nie mogłam mówić otwarcie. –
A potem jak najszybciej trzeba znaleźć dla niego bezpieczne miejsce, w którym będzie mógł dojść do siebie. – Hotel? – zapytał tata. Skrzywiłam się z niechęcią, ale mój wzrok przykuła uważna mina Mariki. Słuchała moich słów coraz bardziej zdumiona. – Czy coś mu grozi? – Zapomniałam, że to bardzo bystra kobieta. – Nie wiadomo – skłamałam bez zmrużenia oka. – Ktoś potrącił Dana z premedytacją, więc wolę brać pod uwagę najgorszą wersję. – Ale kto… – wydukała, a ja przerwałam jej w pół zdania. – Nie mam pojęcia, wolałabym jednak, by na razie nie wracał do domu, ani do swojego, ani do naszego. – Oszukiwanie Mariki niezbyt mi odpowiadało, nie miałam jednakże wyboru. – Nie masz gdzieś w pobliżu jakiejś rodziny lub znajomych, u których moglibyście się zatrzymać? – Raczej nie… – odparła wyraźnie poruszona. – Chyba że… moja kuzynka. Mieszka w Le Cannet z synem. To jakieś sześć kilometrów stąd. – Idealnie. Zostałabyś tam z Danielem, dopóki nie dowiemy się, o co chodzi. Zawieziemy was dyskretnie, tak by nikt nie zorientował się, gdzie przebywacie. – Ale… jak… dowiecie się… – Marika wyglądała na coraz bardziej zagubioną. – Tata ma dobre dojścia – kłamałam dalej, ale w tym przypadku nie miałam wyrzutów sumienia. Prawda nie przyniosłaby nic dobrego tej przerażonej kobiecie. Czekaliśmy prawie dwie godziny, zanim znów zobaczyłam Daniela. Marika w międzyczasie rozmówiła się ze swoją kuzynką, uzgadniając nasz przyjazd dziś w nocy lub jutro rano. Wszystko zależało od tego, co stwierdzi lekarz i jak szybko będę mogła zająć się Danielem. Młody lekarz, który wreszcie wyszedł, trochę nas zaskoczył swą lekko rozbawioną miną. – Czy jest tu ktoś o imieniu Sha? – zapytał. Wstałam natychmiast, podchodząc do niego. – Tak, to ja – powiedziałam. Na mój widok wyraźnie osłupiał i przez chwilę nie odezwał się ani słowem.
– E… e… – zająknął się. – Teraz już wszystko rozumiem. – Czyli co? – Spojrzałam na niego mocnym wzrokiem. – Dawno nie mieliśmy tak niesubordynowanego pacjenta. Bez przerwy słyszeliśmy tylko, że Sha musi być przy nim. Wyrywał się pielęgniarkom, aż wreszcie zagroziłem mu, że przypniemy go pasami. Dopiero to go uspokoiło. – Nic mu nie zagraża? – Uśmiechnęłam się lekko, słysząc, jak mój uparciuch rozrabiał. – Aż dziw przyznać, ale oprócz rozcięcia na głowie i ogólnych stłuczeń nie znaleźliśmy nic poważnego. Na czaszce wyszło jakieś niewielkie pęknięcie, ale wydaje się niegroźne. Odetchnęliśmy z ulgą. Moja energia zadziałała bardzo mocno. Wcześniej to pęknięcie nie było niegroźne, wręcz przeciwnie! Dziwiłam się, że przy takich obrażeniach Dan przez większość czasu zachował przytomność. Na szczęście zdążyłam mu dać wystarczająco dużo uzdrawiającej energii, nim przyjechało pogotowie. – Czyli będzie go można zabrać do domu? – zapytałam gapiącego się na mnie lekarza. – O nie! Nie tak szybko. Musi zostać pod obserwacją. Po takim upadku wstrząśnienie mózgu to norma. – Jak długo? – Konkretne, niecierpliwe pytanie trochę go zaskoczyło. – Minimum do rana. A najlepiej, gdyby został do pojutrza. – Dobrze, do rana – zadecydowałam. – Kim pani jest dla pacjenta? – Oszołomiony moją urodą lekarz wreszcie odzyskał pełną kontrolę nad sobą. Wyciągnęłam dłoń do stojącej obok Mariki, a kiedy podała mi swoją, odpowiedziałam: – To jest matka Daniela, a ja… jestem dla niego kimś… bardzo ważnym. – Trudno mi było ubrać w słowa nasz związek. – Przyjacielem. – Rozumiem. – Spojrzał na Marikę uważnie, jakby chciał uzyskać pewność, że ona zgadza się na moje słowa. – Ale proszę pomyśleć nad zostawieniem pacjenta trochę dłużej. – Jeżeli do rana nic się nie wydarzy, zabierzemy syna do domu. – Marika poparła mnie bez zastanowienia. Widocznie wierzyła mi
wystarczająco mocno, by mieć pewność, że chcę dla Dana jak najlepiej. – Dobrze, możemy się tak umówić. – Lekarz nie zamierzał więcej protestować. – Za chwilę przewieziemy go do sali i będziecie mogli państwo do niego wejść. Tylko nie na długo. Drugiemu pacjentowi mogłoby to przeszkadzać. – Nie macie wolnej jedynki? – zapytał natychmiast tata. – Mamy, ale to nie wchodzi w zakres podstawowych usług i jest odpłatne – odpowiedział. – Proszę go położyć do jedynki. Ja wszystko ureguluję. – Tata nawet nie zapytał mnie o zdanie, wiedząc doskonale, że to najlepsze wyjście. Trochę czasu upłynęło, zanim wreszcie znaleźliśmy się sami z Danielem. Marika przysunęła sobie krzesło z prawej strony łóżka, a ja z lewej. Kiedy nas zobaczył, głośnym westchnieniem zasygnalizował uczucie ulgi i spadek napięcia. Niestety niepokój w jego oczach pozostał. W tej sytuacji nie można się było temu dziwić. Zaatakował go potwór, a my nie wiedzieliśmy, dlaczego?! Nie wiedzieliśmy nawet tego, dlaczego zmienili metody działania i co w ogóle jest grane. Grożące nam niebezpieczeństwo do dzisiaj wydawało się jeszcze nie tak bliskie, a teraz otarło się o nas wszystkich jak pędzący pociąg i uzmysłowiło nam wyraźnie, że czas walki nadchodził nieubłaganie. Tylko gdzie i kiedy? I jak? Zostaniemy zaatakowani znienacka czy otwarcie? Mieczami czy może w bardziej nowoczesny sposób, tak jak w przypadku Daniela? Ponure myśli kłębiły się w mojej głowie bez przerwy. Podobnie u ojca i Dana. Ich miny wyraźnie o tym świadczyły. Nie mogliśmy jednak swobodnie rozmawiać w obecności Mariki, a przecież nie dałaby się odesłać ani do domu, ani do kuzynki. Nawet podanie Danowi nowej dawki uzdrawiającej energii musiałam odłożyć do momentu, aż wyczerpana kobieta usnęła, puszczając wreszcie dłoń swojego syna. Wtedy zaczęłam działać na pełnych obrotach. Przyłożyłam lekko rozciętą dłoń do małej rany na dłoni Daniela, którą wcześniej otwarłam, zrywając powstałe już strupki. Koncentrowałam się na tym przekazie z całych sił, by go wzmocnić jak najbardziej. – Musisz być zdrowy i jak najsilniejszy, mój cukiereczku –
wyszeptałam trochę żartobliwie. Cóż by nam dało robienie tragedii? Jak na razie wszyscy żyliśmy, miałam przy sobie prawdziwego ojca, chłopca, który mnie pokochał najczystszą miłością i w którym byłam zakochana już na zawsze. Szkoda tylko, że musiałam odkryć tę miłość w chwili, gdy o mało jej nie straciłam. Śmierć przecież pojawiła się tuż przy Danielu, prawie go dotknęła swoimi kościstymi dłońmi. – Tak, Sha. Muszę być silny, by móc cię bronić – powiedział, wpatrując się we mnie tymi olbrzymimi, sarnimi oczami, przepełnionymi miłością. – Śpij teraz i odpoczywaj. Ja nakarmię cię swoją mocą i zregeneruję twój organizm. Zamknij oczy, proszę cię. Musisz być wypoczęty. – A ty, Sha? – O mnie się nie martw. Teraz ty jesteś najważniejszy. Wiedziałam, że nie zechce mnie posłuchać, więc skierowałam moją moc na jego mózg. Udało mi się to z zaskakującą łatwością. Jakbym robiła to od zawsze! Po chwili, mimo że się bronił, zapadł w głęboki, regenerujący sen, a ja jeszcze długo uzdrawiałam jego ciało, chcąc mieć całkowitą pewność, że nie pozostanie ani odrobinę bardziej bezbronny wobec zagrażającego mu niebezpieczeństwa. Było już dobrze po północy, gdy poczułam muśnięcie dłoni ojca na moich plecach. Musiałam zasnąć. Nawet nie wiedziałam kiedy, bo jego delikatny dotyk zastał mnie leżącą, z głową przytuloną do dłoni Daniela. – Kochanie, przenieś się na fotel – wyszeptał mi do ucha. – Ty też musisz być silna i wypoczęta. Nie wiadomo, co się będzie działo. Zaspanymi oczami spojrzałam na wyglądający dosyć wygodnie mebel, a później na Marikę, która położyła głowę na nogach Daniela i zasnęła mocno w tej niewygodnej pozycji. – A ty, tato? – Będę czuwał, o nic się nie martw. – Ale bez snu wykończysz swój organizm – szeptałam, wzburzona. – Przecież wiesz, że jestem przyzwyczajony do minimalnej ilości snu. W ostatnie noce wypocząłem jak nigdy dotąd, więc mam duże zapasy sił, kochanie. Nie obawiaj się, że nawalę. – Tato! Nawet tak nie pomyślałam – oburzyłam się. – Rano dam ci
trochę swojej mocy i nie sprzeciwiaj się! – powstrzymałam jego protest. Kiedy kiwnął mi głową, jak zwykle zgadzając się na moje wyraźne nakazy, wstałam po cichu i przeniosłam się na fotel. Zasnęłam prawie natychmiast. Publiczne miejsce dawało nam jakieś dziwne poczucie bezpieczeństwa. A może to moja intuicja mi je podsuwała? Obudził mnie dopiero rumor budzącego się do życia szpitala. Nowa zmiana rozpoczęła swój dyżur. Po porannym obchodzie, na którym nowy lekarz zgodził się – wprawdzie z oporami – wypuścić Daniela, dopiero grubo po dziewiątej opuściliśmy szpital. Wypoczęty Dan wyglądał całkiem zdrowo i emanował energią. Gdyby nie duże opatrunki na głowie i łokciach, które najmocniej ucierpiały w wypadku, nikt nie domyśliłby się, że jeszcze kilkanaście godzin temu otarł się o śmierć. Na szczęście jego dżinsy zbytnio nie ucierpiały. Ale za to zakrwawiona koszulka nie nadawała się już do niczego. Dobrze, że tata woził w samochodzie ubranie na zmianę, bo inaczej Daniel paradowałby po szpitalu, czarując pielęgniarki swoimi pięknymi mięśniami. Spokojny, trochę wyluzowany nastrój minął nam jednak w momencie, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz. Szybkie, uważne spojrzenia naszej trójki omiotły okolicę z największą dokładnością. Nie można było pominąć żadnego istotnego szczegółu. Nasi wrogowie mogli czaić się w pobliżu! A musieliśmy dotrzeć do Le Cannet niezauważeni. Jeśli nas śledzili, tak jak zapewne wczoraj, zgubienie ich stawało się priorytetem. Takich spraw nie musiałam tłumaczyć tacie, bo to przecież on nauczył mnie wszystkiego. Zdałam się więc na jego doświadczenie. – Marika jedzie ze mną – powiedział po drodze do samochodu. – A ty, Sha, pojedź, proszę, z Danielem. Trzymajcie się tuż za mną. – Dobrze, tato – zgodziłam się natychmiast. Mój mądry przyjaciel niczego nie komentował, skupiając się na obserwacji otoczenia, a przejęta Marika bez słowa wykonała polecenie ojca. Dopiero w samochodzie Daniel nie wytrzymał napięcia i zapytał nerwowo: – Mogą nas śledzić? – Wszystko jest możliwe, Dan. Ojciec dobrze wie, co robić, więc nawet jeśli ktoś za nami pojedzie, zgubi go. Zobaczysz, co będzie wyprawiał.
Jechaliśmy rzeczywiście jak szaleńcy, skręcając na pełnym gazie w wąskie uliczki, na których nikt nie ukryłby się przed naszym wzrokiem. Takimi właśnie kanałami dotarliśmy po pół godzinie na miejsce. Czteropiętrowe bloki na małym osiedlu wyglądały dosyć schludnie, choć daleko im było do apartamentowców. Nie zatrzymaliśmy się pod właściwym adresem, mijając go i chowając samochody za małym budynkiem transformatora i rozdzielni. Tata wciągał mocno powietrze, szukając w nim choćby najmniejszego cienia zapachu, który świadczyłby o wrogiej obecności. Na szczęście nic takiego nie wyczuł, ja również. – Tu jest na razie bezpiecznie – oświadczył spokojnym głosem. – Schowajmy się jednak jak najszybciej w budynku. Śniada kobieta otworzyła nam drzwi od razu, witając się przyjaźnie z Mariką. – To moja kuzynka Sahira – przedstawiła ją Marika ojcu i mnie. – A to mój pracodawca, pan Farouk, i jego córka Sha. Przywitaliśmy się szybko, a Daniel lekko uścisnął swoją ciotkę. Jej skóra różniła się zdecydowanie od skóry Dana i Mariki. Wydawała się o dwa tony ciemniejsza. Sahira najwyraźniej miała w sobie czystą krew arabską. Marokańską – jak dowiedzieliśmy się później. – Brat mojej mamy ożenił się z Marokanką, natomiast mama weszła w związek z rodowitym Francuzem. Jestem pół-Marokanką, pół-Francuzką – wyjaśniła nam Marika. – Teraz już wiem, skąd masz tę piękną, śniadą cerę, te czarne kędziory i oczy, mój cukiereczku. – Pogłaskałam Daniela po policzku, odgarniając mu włosy za ucho. Rozpromienił się natychmiast, chociaż na chwilę zapominając o niebezpieczeństwie. Kiedy Marika i Sahira wyszły do kuchni, by przygotować dla nas posiłek, odezwałam się szybko: – Tato, musimy pojechać do domu i zabrać parę rzeczy. Danielowi też przydadzą się ciuchy na zmianę. – Ale to niebezpieczne! – sprzeciwił się Daniel, który nie miał takich oporów ze sprzeciwianiem się mnie jak ojciec. – W domu zostały dwa miecze, a mogą nam być bardzo potrzebne.
Nie spodziewaliśmy się ataku tak szybko i tata wziął tylko dwa – wytłumaczyłam mu. – Umrę tu chyba z niepokoju – rzucił zdenerwowany. – Uwiniemy się szybciutko, Dan. – Pogłaskałam jego kochaną twarz, ale emanujący z niego niepokój udzielił się także mnie. Poczułam nagły ucisk w sercu, jakby niebezpieczeństwo było dosłownie o krok. Wyjrzawszy z obawą przez okno, stwierdziłam, że na zewnątrz nic podejrzanego się nie dzieje. Jednak strach mnie nie opuszczał. „Pewnie teraz będzie tak już zawsze” – pomyślałam, wytrącona z równowagi. „Aż do końca… ich lub naszego!” Cały czas niespokojna i podminowana, ledwie skubnęłam przygotowane przez kobiety jedzenie. Wypiłam za to dwie szklanki soku pomarańczowego i to mi wystarczyło. Wychodząc z mieszkania, wręczyłam Danielowi dokumenty i kluczyki od mojego rubiego. – Jakby się coś działo, wsiadaj i uciekaj na złamanie karku, rozumiesz? – wyszeptałam mu do ucha. – Bez Mariki. Jej nic nie zrobią. – Sha! – Rozumiesz?! – zapytałam ostro. – Tak – tym razem odpowiedział natychmiast. Nie zważając na obserwujące nas oczy, pocałowałam go w usta, wkładając w to całe moje uczucie do niego. – Kocham cię, Dan – powiedziałam bezgłośnie, wywołując tym szok u mojego cudownego chłopaka. Ale uwierzył mi od razu. Jego oczy powiedziały to za niego. – Sha. Jesteś sensem mojego życia – powiedział cichutko, przerywanym głosem. – Bez ciebie nie ma już mnie… jeśli… przestałabyś istnieć, po co ja miałbym żyć?! Nie daj się zabić, błagam cię… – Zachłysnął się nerwowo. Z wrażenia ugięły się pode mną nogi. To wyznanie oszołomiło mnie swoją siłą, swoją głębią, rozpaczliwą wręcz prawdziwością. Przyłożyłam dłoń do jego policzka, zatapiając wzrok w kochanych, pięknych oczach, a potem – nie oglądając się już za siebie – gwałtownie wyszłam z mieszkania. Musiałam ochłonąć! Ojciec szedł krok za mną w kompletnej ciszy. Rozumiał, że
potrzebuję troszeczkę czasu na dojście do siebie. On doskonale wiedział, co zaszło między mną a Danielem. Dopiero przy drzwiach na dole wyminął mnie i odezwał się spokojnie: – Zostań w środku, córeczko. Podjadę pod klatkę schodową i dopiero wtedy wyjdziesz. Przytaknęłam mu głową, a on wyszedł na zewnątrz w pełnej gotowości. Przez oszklone drzwi widać było, jak bez przeszkód dociera do samochodu i podjeżdża do mnie w iście rajdowym tempie. I znów pędziliśmy w kierunku naszego domu, klucząc wąskimi uliczkami. Siedziałam sztywno na swoim miejscu, zatopiona w myślach. Niepokój, który z nadmiaru wrażeń oddalił się na trochę, opanował mnie na nowo. – Co się dzieje, kochanie? – Ojcu z pewnością nie umknęło zafrasowanie widoczne na mojej twarzy. – Co cię tak bardzo niepokoi? – Nie wiem, tato! W pewnym momencie w moim umyśle pojawił się jakiś nieokreślony, bardzo silny lęk… jakby stało się coś złego. I nie przechodzi! – Może twój organizm wyczuwa zbliżającą się walkę? – To chyba nie to. – Pokręciłam głową. – Na walkę już się przygotowałam. Owszem, bardzo się jej obawiam, ale nie przeraża mnie aż tak jak to, co odczuwam teraz – powiedziałam, a na koniec bezradnie westchnęłam. Wczoraj czułam się bardzo podobnie… a potem… Daniel został zaatakowany! „Może znów coś mu grozi?!” – wystraszyłam się nie na żarty. Powtórzyłam swoje obawy na głos. – U Sahiry jest bezpiecznie, to pewne, kochanie – stwierdził stanowczo. – Więc co? – denerwowałam się. – Obawiam się, że niedługo się okaże. Możemy tylko czekać na rozwój wypadków i zwiększyć do maksimum swoją ostrożność. Dlatego w domu powinniśmy bardzo się spieszyć i opuścić go jak najszybciej. Proszę, zabierz tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a ja spakuję miecze. – Okej, tato. Wpadliśmy do rezydencji biegiem. Szybciutko złapałam mały plecak i włożyłam do niego parę najpotrzebniejszych rzeczy: zmianę
bielizny, dwa podkoszulki i spodnie. Z łazienki zabrałam tylko szczoteczkę do zębów i dezodorant. Nie miałam pojęcia, gdzie przyjdzie nam spędzić następną noc. O tatę nie musiałam się troszczyć, bo on zawsze był przygotowany na wszelkie ewentualności. Zbiegałam właśnie na dół z gotowym plecakiem, gdy odezwał się nasz domofon. Ojciec natychmiast wyszedł z gabinetu, z którego brał jakieś dokumenty. – Kto to może być? – zapytał zdziwiony. Odkąd wprowadziliśmy się do Soleil Couchant, oprócz Chrisa nikt jeszcze do nas nie zadzwonił domofonem. Podbiegłam do dużego ekranu i zobaczyłam na nim dwóch mężczyzn, zupełnie mi nieznanych. – Jacyś dwaj faceci – powiedziałam do taty. – Nie otwieraj, kochanie, to może być pułapka. – Znalazł się obok mnie natychmiast. – Dowiem się, czego chcą, nie otworzę im, nie bój się – powiedziałam, przyciskając guzik mikrofonu. – Słucham, o co chodzi? – odezwałam się. – Dzień dobry. Inspektor Marc Beaudon i sierżant Simon Mercier. Czy moglibyśmy porozmawiać? Spojrzałam ze zdumieniem na ojca, ale on tylko wzruszył ramionami, nie mając o niczym pojęcia. – O czym, inspektorze? – zapytałam. – Doszło do pewnej bardzo… niespodziewanej i dziwnej sytuacji i chcielibyśmy sprawdzić, czy państwo wiedzą coś o tej sprawie. – Macie nakaz? – zapytał ojciec ostro. – Nie, ale byłoby wskazane, gdybyście państwo zechcieli z nami współpracować. Zdobycie nakazu zajmie trochę czasu, a właśnie czas w tej sprawie jest bardzo istotny – kluczył, nie wyjawiając nam prawdy. – Najpierw muszę wiedzieć, o co chodzi – powiedziałam twardo. – Inaczej poczekamy na nakaz. Kto was tutaj przysłał i na jakiej podstawie jesteśmy podejrzani? Widziałam na ekranie domofonu, jak inspektor się zmieszał moim kategorycznym tonem. – Przepraszamy, chyba to źle zabrzmiało, o nic nie jesteście podejrzani – zaczął się nerwowo tłumaczyć. – Sprawdzamy tylko
wszystkie miejsca, o których wiemy. Pan Dominique Lefevre powiedział nam o was. – Co się stało?! – krzyknęłam, przestraszona nie na żarty. Intuicja podpowiadała mi coś, co najchętniej od razu bym odrzuciła. Niestety, następne słowa policjanta potwierdziły moje najgorsze obawy. – Christopher Lefevre został najprawdopodobniej porwany, a z tego, co wiemy, ostatnimi czasy przebywał w tym domu dosyć często. Tak twierdzi jego ojciec. Szukamy go we wszystkich możliwych miejscach i rozmawiamy ze wszystkimi, którzy ostatnio mieli z nim kontakt. Może ktoś zauważył coś podejrzanego. Gdyby nie ręce ojca, które złapały mnie natychmiast, upadłabym na ziemię, niezdolna utrzymać się na nogach. Ten niespodziewany cios poraził mnie jak strzała wbita w serce. Mój cudny błękitnooki anioł został porwany i natychmiast zrozumiałam, przez kogo. – Ilu was jest? – zapytał ojciec, trzymając mnie kurczowo. – Czterech – odpowiedział. – W dwóch samochodach. – Pan, inspektorze, i sierżant możecie wjechać. Reszta zostaje przed bramą. Rozmawiali cicho ze sobą, ewidentnie zaskoczeni. – Zgoda, wjedziemy we dwójkę – zadecydował inspektor po chwili wahania. Ojciec przycisnął guzik otwierający bramę i przeniósł mnie do salonu, a tam posadził na kanapie. – Sha, córeczko, nie myśl o najgorszym. Jeśli żyje, spróbujemy go uratować. Obiecuję ci, że zrobię wszystko, co potrafię, by go ocalić. Powoli dochodziłam do siebie, ale moje serce krwawiło. Znów potrzebowałam tragedii, by zrozumieć, że ono należy już całkowicie i nieodwołalnie do dwóch najwspanialszych mężczyzn na świecie, że tylko się oszukiwałam, twierdząc, iż mam jeszcze czas na miłość i na wybór tego, kogo kocham. Kochałam ich obu, i to od chwili, gdy nasze drogi spotkały się po raz pierwszy!!! Byli mi przeznaczeni od zawsze, a teraz, gdy zrozumiałam to tak dobitnie, ich życie wisiało na włosku. A mogłam przecież ich uratować! Mogłam uciec z nimi na koniec świata! A tak tylko doprowadziłam do
sytuacji, z której nie było już wyjścia. „Idiotka! Zadufana w sobie idiotka!” – wyzywałam się w myślach. „Broniłaś się przez niezwykłym, wspaniałym uczuciem. Lekceważyłaś zagrożenie i doprowadziłaś do tego, że twoje serce już na zawsze może pozostać pustą skorupą!” Oczy wypełniły mi się łzami. Czyżby już tylko one mi pozostały?
ROZDZIAŁ VIII Daniel
O Boże!!! Powiedziała, że mnie kocha!!! Najcudowniejsze zjawisko w kosmosie wyznało mi swoją miłość! Pragnąłem tego od momentu, gdy mój świat zmienił trajektorię, spotykając na drodze tę wysublimowaną, doskonałą formę życia. Schodząc ze schodów podczas naszego pierwszego spotkania, odmieniła moje przeznaczenie. Dlatego powinienem być najszczęśliwszym człowiekiem we wszechświecie. Niestety nie mogłem! Paraliżujący strach o nią, o jej bezpieczeństwo, przygasił radość uczucia swoją trującą mocą. Patrzyłem, jak wsiada do samochodu ojca, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu zagrożenia, i za chwilę straciłem ją z oczu. Tępy ból w moim sercu odezwał się z siłą ciosu, a mózg opanowała bezsilność. „Jak wytrzymać ten okres niepewności, kiedy nawet nie wiem, czy już nie została zaatakowana?” – pytałem się w myślach. Stałem jak otępiały przy oknie, nie reagując na żadne bodźce. Dopiero mocny uścisk mamy pomógł mi wrócić do rzeczywistości. – Dan, błagam cię, nie trzymaj mnie dalej w niepewności. Powiedz mi, proszę, co się dzieje – powiedziała ze łzami w oczach. I co ja miałem jej powiedzieć? Prawdę? Nawet mama nie uwierzyłaby mi w taką abstrakcję. – Mamo… – zacząłem niepewnie, ale nagle zrozumiałem, że muszę być silny i zdecydowany, nawet gdybym miał urazić tym najbliższą mi osobę. – Zostałem wczoraj zaatakowany przez naszego wroga. Wroga mojego, Sha i pana Farouka. O nic nie pytaj, bardzo cię o to proszę, bo ta wiedza nic ci nie da, a na pewno nie oddali nas od zagrożenia. Uwierz mi, że Sha i jej ojciec robią wszystko, by nad tym zapanować. – Tyle robią, a ty o mało nie zginąłeś! – krzyknęła z rozpaczą. – Chyba niezbyt się starają! – To moja wina. Gdybym nie wyrywał się jak skończony debil na
rowerze do garażu, nic by się nie stało! – wykrzyknąłem sfrustrowany. Odkąd zrozumiałem swój błąd, nie dawało mi to spokoju. Naraziłem wszystkich swoją bezsensowną zachcianką i ewidentną niesubordynacją. Sha wyraźnie nakazywała mi nie oddalać się od Nathaniela, a ja odważyłem się zlekceważyć jej polecenie. I choć nie wypomniała mi tego ani słowem, czułem się okropnie. Jak kula u nogi! Zamiast pomagać, czuwać w jej pobliżu, sprowadziłem same kłopoty. Swoim kretyństwem zmusiłem ją do ratowania mi życia i wystawiłem na dodatkowe niebezpieczeństwo. Taka ilość mocy, którą mi dała, nie uszłaby uwadze tych potworów, gdyby znajdowali się w pobliżu! Na szczęście nie pojawili się. – Nie uważasz, że o tym trzeba powiadomić policję? – Głos mamy wyrwał mnie z tych rozmyślań. – I to jak najszybciej! – Policja nic nie zdziała. Nie dadzą rady. To nie… – Co za bzdury opowiadasz?! – przerwała mi, oburzona. – Od takich spraw, jak łapanie przestępców, są właśnie policjanci, a nie młoda dziewczyna i chłopak! Dzwonię zaraz i ich wzywam, nie pozwolę, by coś ci się stało. Nie zamierzam czekać z założonymi rękami na następny atak. – Mamo… Mamo! – powtórzyłem ostrzej, bo nie zamierzała mnie już słuchać. – Jeśli zadzwonisz, narazisz nas wszystkich. Chyba tego nie chcesz? – Czym narażę? Wytłumaczysz mi to?! Ciężar przygniatał mi klatkę piersiową. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Nic nie mogłem jej wyjaśnić, a jednocześnie nie wolno mi było dopuścić, by kogokolwiek powiadomiła. – Tego właśnie nie możesz wiedzieć, mamo – powiedziałem najspokojniej, jak potrafiłem. – Musisz mi zaufać bez zadawania pytań. Jeśli tego nie zrobisz, wyjdę stąd i nie wiem, jak długo nie dowiesz się, gdzie jestem. Brzydziłem się siebie, gdy wypowiadałem te okrutne słowa, raniąc nimi najbliższą mi osobę. – D… Dan, synku… – zająknęła się z paniką w oczach. Widocznie dojrzała w mojej twarzy, że mówię prawdę. – Proszę, zaufaj mi. Zrobimy wszystko, by wyjść z tej opresji
obronną ręką. Tobie nic nie zagraża, dopóki pozostaniesz u cioci. W chwili, gdy zagrożenie zniknie, zabierzemy cię stąd, przysięgam! Zrozumiała, że nie zmienię zdania. W jej oczach dostrzegłem moment, kiedy się poddała. – Przysięgam ci również, że regularnie będę cię informował, co się ze mną dzieje. Minimum raz dziennie. – Jej przygnębienie dobijało mnie. Tak bardzo ją kochałem i tak ją krzywdziłem! Ale nie ze swojej winy. Ktoś inny napisał ten scenariusz! Bez słowa przytuliła się do mnie na chwilę, a potem, nie patrząc mi w oczy, położyła się na kanapie, kuląc się przy siedzącej tam cicho ciotce Sahirze. Odkąd pamiętałem, kuzynka matki zachowywała się tak cicho i spokojnie. Jej mąż, rodowity Korsykanin, zmarł, kiedy byłem jeszcze małym dzieckiem, osierociwszy żonę i dwuletnie dziecko, Alaina – mojego młodszego o półtora roku kuzyna. Na szczęście środki, które pozostawił, pozwalały im żyć spokojnie, choć skromnie. Nie widywaliśmy się zbyt często, a od początku mojej choroby i potem, po niej, kontakty te właściwie stały się sporadyczne. Mama, zajęta najpierw opieką nade mną, a potem ciężką pracą, nie miała już sił na rodzinne spotkania. Wiedziałem jednak, że lubią się nawzajem, i dlatego nie zdziwił mnie wyraźny wyrzut, który dostrzegłem w oczach ciotki. Usiadłem na fotelu smutny i zagubiony. Bez Sha w pobliżu czułem się jak rozbitek. W pokoju panowała teraz nienaturalna cisza. Aż słychać było nasze oddechy. Mama udawała, że śpi, leżąc bez ruchu, ale nie spała. Znałem ją przecież tak dobrze! W obliczu tej zagmatwanej sytuacji niepokój, strach i bezsilność wróciły jak bumerang. Musiałem powstrzymać ich atak na moją psychikę, więc skupiłem się na wspomnieniach przedwczorajszego wieczora i wczorajszego dnia. A tamten wieczór, mimo że w pełnej gotowości, upłynął mi magicznie. Siedzieliśmy z Sha na trawie, wsłuchani w koncertujące cykady, obserwując pilnie otoczenie. Nathaniel zostawił nas samych, obchodząc ogród i z uwagą monitorując każdy najmniejszy ruch w pobliżu domu. Kiedy zrobiło się całkiem ciemno, Sha położyła głowę na moich udach i zapatrzyła się w migoczące nad jej głową gwiazdy.
– Cisza przed burzą – westchnęła po chwili. – Całe szczęście, że w nocy możemy nie obawiać się ataku. – Masz całkowitą pewność? – Raczej tak. Moja pramatka pokazała mi to w snach bardzo wyraźnie. Nocami wcale się ich nie obawiała. – Tylko dlaczego oni mieliby nie widzieć w ciemnościach, a ona tak? – To pytanie pojawiło mi się w głowie nagle i natychmiast wypowiedziałem je na głos. – Hm… – Sha zamyśliła się na długo. Czekałem jednak cierpliwie na jej odpowiedź. Byłem przecież w siódmym niebie, mogąc ją mieć tak blisko siebie, mogąc bawić się jej cudnymi włosami, wyglądającymi jak kłębowisko czarnych, błyszczących węży. Wszystkie dredy i nie wiem jak wymyślnie splecione warkoczyki mogły się schować przy jej fantastycznie skręconych lokach. – Już chyba wiem – powiedziała z werwą. – W ich świecie, w świecie Wielkiego, nigdy nie jest ciemno. Tam ciągle jest tak jak tu, na Ziemi, gdy słońce przesłania gęsta mgła. Dlatego ich oczy nie dostosowują się do nocy. – A twoja pramatka? Ona przecież nocą ma doskonały wzrok. Ty zresztą też. – To prawda. I myślę, że to zasługa drzemiącego w niej lwa. Widocznie, mając w sobie jego ducha, uzyskała dostęp do niektórych jego cech. – Całkiem możliwe – przytaknąłem jej, nie mając przecież bladego pojęcia, z czym mamy do czynienia. – Wszystko, co się teraz dzieje i co się jeszcze wydarzy, jest tak kompletną abstrakcją, że czasami mam wrażenie, jakbym miał halucynacje. – Witaj w klubie, Dan – westchnęła. – I tak podchodzisz do tego szaleństwa z opanowaniem. – A mam inne wyjście? Zdecydowałam o pozostaniu tu i podjęciu walki z naszymi wrogami, a tak właściwie… to podjął tę decyzję mój organizm, więc czekam spokojnie, ale czujnie, na dalsze wydarzenia. – Nie boisz się? Podniosła oczy, by spojrzeć na moją twarz. I był w nich strach.
Zadrżałem lekko pod siłą jej wzroku. – Boję się, Dan. To naturalna reakcja obronna organizmu. Ale najbardziej boję się o ciebie, tatę i Chrisa. To wy jesteście najbardziej bezbronni w obliczu tych potworów. Nawet Nathaniel niewiele zdziała przy ich sile. Ćwiczymy codziennie i wiem, jaki jest dobry, ale przecież i ja mogę go pokonać w każdej chwili, gdy zechcę! Chyba rozumiesz, co to oznacza, gdy zetknie się z tymi morderczymi maszynami. – Nie będzie sam. Pomogę mu! – wykrzyknąłem z pasją. – To jak walka komara z szerszeniem, Dan, nie łudźmy się. I właśnie tego obawiam się najbardziej. Najlepszym wyjściem byłoby, gdybyście ukryli się i przeczekali najgorsze. – Nigdy w życiu! – zaperzyłem się na całego. – Nie ma… – Wiem, uparciuchu – przerwała mi. – Dlatego nawet nie nalegam. Najwyraźniej tak to ma się odbyć. Jakby ktoś z góry ustalił taki scenariusz… Zresztą sama nie wiem… – Znów zapatrzyła się w gwiazdy. Strach strachem, ale i tak jej bliskość działała na mnie obłędnie. Czułem się wybrańcem losu. Za takie chwile poświęciłbym wszystko! Po stokroć! – Tak mi tu dobrze z tobą, Dan – odezwała się po chwili. – Znamy się zaledwie kilka dni, a ja mam wrażenie, że od zawsze. Jakbyśmy żyli razem we wcześniejszych wcieleniach. Wierzysz w reinkarnację? – zapytała na koniec. – Do tej pory niespecjalnie, ale po tych rewelacjach już sam nie wiem, w co wierzyć. Trochę za dużo skumulowało się w jednym czasie. Usiadła gwałtownie, odwracając się do mnie tak, że dotykała kolanami mojego prawego uda. Chwyciła szybko moją dłoń i przytuliła do swojego policzka. Dreszcz przeszedł moje ciało od czubka głowy do palców u nóg tak intensywnie, jakbym został porażony prądem. – Dan, obiecuję, że jeśli wyjdziemy z tego cało, wynagrodzę ci to całe gówno, które nas dopadło, przyrzekam – rzuciła mocnym głosem. – To, że zostaniesz, że zechcesz na mnie patrzeć i porozmawiać ze mną… chociaż czasami, będzie dla mnie największą nagrodą – odpowiedziałem, patrząc jej w oczy z uczuciem. – Wariacie… – Uśmiechnęła się do mnie delikatnie. – Uwielbiam
na ciebie patrzeć, ty śniadoskóry pięknisiu, i uwielbiam z tobą rozmawiać, uparty geniuszu. – Oblała mnie najsłodszym miodem. Zatraciłem się w jej niezwykłych oczach, zapominając nagle o wszystkim. Teraz skupiałem się tylko na niej, na tej tajemniczej, doskonałej istocie. Kiedy niespodziewanie pocałowała środek mojej dłoni, który jeszcze przed chwilą przylegał do aksamitnej skóry jej policzka, zadrżałem calusieńki, a gęsia skóra pokryła większość mojego ciała. – Pora na odpoczynek – przerwała tę sielankę zbyt szybko. – Jutro od świtu musimy być na nogach. Nic nie może nas zaskoczyć. – Tak, Sha, nic i nikt – powiedziałem z powagą, z trudem wracając do rzeczywistości. Wstała zgrabnie, pociągając mnie ze sobą. Podeszliśmy razem, trzymając się za ręce, do Nathaniela, który właśnie wracał z głębi ogrodu. – Na razie cisza i spokój. Nie zauważyłem nic podejrzanego – oznajmił spokojnym, opanowanym głosem. – To dobrze, tato. W takim razie chodźmy wszyscy już spać. Ty też – nakazała swojemu ojcu. – Nie… – zaczął, ale natychmiast mu przerwała. – Musisz odpocząć! Nie wiadomo, co stanie się jutro. Potrzebuję cię silnego i wypoczętego. Zamykamy dokładnie dom, włączamy alarm na dole i kładziemy się do łóżek. Wszyscy! – powiedziała władczo i charyzmatycznie. – Wiem, że będzie spokojnie – dodała łagodniejszym tonem. Spokojnie było, ale co z tego, gdy przez większość nocy nie mogłem usnąć! Bliskość Sha działała na mnie tak obłędnie, że aż rozpływałem się z krążącego po moim ciele gorąca. Klimatyzacja działała bez zarzutu, a ja czułem się, jakby ktoś wrzucił mnie na środek pustyni. Kobieta, którą tak szaleńczo kochałem, spała zaledwie kilka metrów ode mnie, a ja nie mogłem jej tulić w ramionach i bronić przed całym światem. Przewracałem się z boku na bok rozgorączkowany i dopiero grubo po północy udało mi się zasnąć niespokojnym snem. A wtedy zawładnął mną koszmar i wywołał przejmujący strach, strach przed ostatecznym rozwiązaniem, przed końcowym odliczaniem, które,
według mojego snu, już się zaczęło! Przede wszystkim dla mnie! Jakiś okropnie niewyraźny obraz przedstawił mi się w tym dziwacznym śnie. Uciekałem przed goniącym mnie oprawcą, jak tylko potrafiłem najszybciej. Nic mi to jednak nie dało. Dopadł mnie i… obudziłem się, łapiąc gwałtownie powietrze i drżąc z przerażenia jak osika. Zobaczyłem własną śmierć! Zobaczyłem ciemność, która zalewała moją świadomość. Ostatnie przebłyski, przerywające na krótkie chwile ten mrok, uzmysławiały mi doskonale, co się ze mną dzieje. Leżałem na asfalcie, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, i umierałem. Z każdą sekundą było mnie mniej. Tik-tak, tik-tak, tik-tak… końcowe odliczanie dobiegało kresu… Sha… Sha! Tylko to imię utrzymywało mnie przy życiu i właśnie je bez przerwy szeptałem.
Wzdrygnąłem się na wspomnienie tego snu. Właściwie sprawdził się prawie idealnie. Uciekałem przed Czarnym Aniołem i kiedy mnie dogonił, kostucha podała mi swoją dłoń. A wszystko to stało się przez moją głupotę i zbytnią pewność siebie, lecz przede wszystkim przez zlekceważenie polecenia jedynej istoty, której powinienem wierzyć i słuchać na każdym kroku. Z obrzydzeniem do samego siebie przypomniałem sobie wczorajszą sytuację. Ledwie Sha zniknęła z Chrisem w biurowcu, od razu przypuściłem na Nathaniela atak. Wiedziałem, jakich argumentów użyć, by na niego zadziałały. – Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pojadę do garażu sam, Nathanielu – powiedziałem. – Nie powinieneś oddalać się od Sha nawet na kilka minut. Ja podskoczę na rowerze i szybciutko wszystko załatwię. Znam stąd bardzo fajne skróty. – Danielu, to po pierwsze nierozsądne, a po drugie sprzeczne z wolą mojej córki. – Ojciec Sha miał sprzeciw wypisany na twarzy. – Przecież nawet się o tym nie dowie. Wrócę za pół godziny, góra czterdzieści minut. Nic mi się nie stanie. Jeżdżę na rowerze, odkąd pamiętam, i jakoś do tej pory przeżyłem. Jeszcze jedna krótka trasa nic nie zmieni. Pokręcił głową.
– Pojedziemy razem, Dan. – I co? Zostawisz Sha bez ochrony? Tak bez powodu? To bez sensu. Przecież to ona jest zagrożona, nie ja! – wyciągnąłem najmocniejsze argumenty. Tym wreszcie go przekonałem. Spojrzał na biurowiec, w którym zniknęła Sha, a potem – przez otwarte okno – na pobliską okolicę i niebo. Lustrował teren wokół nas przez dwie, trzy minuty i wreszcie powiedział niechętnie: – Pewnie dostanę od swojej córki porządną burę za posłuchanie ciebie, Danielu, ale tak jak mówisz, jej bezpieczeństwo jest najważniejsze. Wsiadaj na rower i jedź, tylko chcę cię tu jak najszybciej widzieć z powrotem. Gdybyś zobaczył coś podejrzanego, natychmiast dzwoń. Zrozumiałeś? – No przecież! – Uśmiechnąłem się do niego i natychmiast wypadłem z samochodu. W zawrotnym tempie wyciągnąłem z bagażnika rower i plecak i już stałem gotowy do jazdy. – Dan, proszę, uważaj na siebie – powiedział poważnie Nathaniel. – Jesteś bardzo ważny dla mojej córki. Bardzo! Serce zabiło mi z wrażenia. – Obiecuję – odpowiedziałem przejętym głosem. Ostrożnie przejechałem przez dosyć ruchliwą drogę i zagłębiłem się w wąskie, dobrze mi znane uliczki. Pędziłem nimi na złamanie karku, więc po dziesięciu minutach dotarłem do garażu Jacques’a. Tam najpierw zabrałem mojego metalowego anioła i kilka prywatnych rzeczy, schowanych w szafce, a potem poszukałem dotychczasowego szefa. Tu jednak nie poszło tak łatwo. Przekonywał mnie gorąco, bym został w jego zakładzie na moich warunkach. Posunął się nawet do propozycji, bym sam powiedział, ile chcę u niego zarabiać. A ja przecież nie mogłem tego zrobić. Raz – ze zwykłej ludzkiej uczciwości, a dwa – z powodu niepewności własnego losu. Źle się czułem, odmawiając mu, ale sytuacja nie pozostawiała mi chwilowo wyjścia. Na koniec, by nie przedłużać tej rozmowy, która i tak za bardzo się ciągnęła, obiecałem, że jak tylko będę mógł, wrócę do niego do pracy. Wiedziałem, że mi uwierzył. Jak do tej pory nigdy mu nie skłamałem i dlatego darzył mnie zaufaniem.
Skołowany tą rozmową, wypadłem z garażu na ulicę, jakby goniło mnie stado wilków. Jechałem z zawrotną prędkością, by się nie spóźnić. Mój pobyt w garażu przedłużył się o piętnaście minut i teraz pozostało mi niewiele czasu, by dotrzeć do Nathaniela przed wyjściem Sha. Tam gdzie się dało, jechałem wąskimi przejściami na skróty, ale ostatnie cztery przecznice musiałem pokonać ulicami, na szczęście mało ruchliwymi. Na razie nie działo się nic podejrzanego, ale w pewnym momencie, gdy wjechałem w jedną z nich, poczułem przeszywający mnie strach. Identyczny jak we śnie. Obejrzałem się do tyłu w poszukiwaniu jakiegoś zagrożenia i dostrzegłem duże, czarne audi, jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie. Pasażer z takiej odległości nie był widoczny. Jedyne, co zdołałem dostrzec, to że nie miał towarzystwa. Intensywne poczucie zagrożenia sprawiło, że przyspieszyłem jeszcze bardziej, choć sytuacja wyglądała na normalną. Nie usłyszałem żadnego efektownego dodawania gazu czy innych podejrzanych odgłosów, więc trochę się uspokoiłem. Pedałowałem jak na finiszu wyścigu, skupiając się na tym, by nie wjechać w jakąś dziurę w asfalcie. Dopiero intensywny zapach wanilii i cynamonu spowodował, że znów spojrzałem w tył. I wtedy stanąłem oko w oko ze śmiercią, wypisaną w czarnych, przerażających oczach demona! Już nie jechał pięćdziesiąt metrów za mną. Znajdował się dosłownie o metr i z pełnym impetem we mnie uderzył. Zanim mój zaskoczony mózg pojął, co się dzieje, frunąłem już w powietrzu i spadałam na chropowaty asfalt. Instynktownie zasłoniłem głowę rękami, by ochronić ją jak najbardziej, a mimo to przy zetknięciu z ziemią usłyszałem gdzieś w środku czaszki okropne chrupnięcie i poczułem paraliżujący ból. A potem wszystko zniknęło! Pojawiła się dławiąca ciemność, która przyduszała wszystkie krzyki, cały ból i strach. Wciągała mnie w przepaść, w czarną nieskończoną otchłań. Nagle jakieś ręce dotknęły mojej szyi i mojego przegubu. „Co się dzieje?” – pojawiło się w mojej głowie. I znów dostrzegłem jasność. „Sha! Czy to Sha? Nie, to nie ona. To ktoś obcy!”
– Sha! – wydobyłem ze swojego ściśniętego gardła. – Już zadzwoniłem na pogotowie. Będą tu za kilka minut! – usłyszałem jakiś obcy głos. – Do twojej matki też zadzwoniłem z twojego telefonu. Leż spokojnie, wszystko będzie dobrze. Niby wszystko zrozumiałem, docierało do mnie, ale z daleka. Jakoś tak dziwnie, nierealnie! Pogotowie! Mama! A Sha?! Gdzie jest Sha?! Zebrałem wszystkie siły, jakie jeszcze we mnie drzemały, i wyszeptałem: – Sha! Zadzwoń do Sha! Błagam. Z ulgą usłyszałem, jak ten ktoś, kogo nawet nie widziałem przez zasłaniającą oczy mgłę, rozmawia z moją miłością, z moim najwspanialszym cudem. Odetchnąłem z ulgą i znów zapadłem w ciemność. – Danielu! Danielu! Sha już jedzie! – usłyszałem nagle najwspanialsze słowa. Ktoś trzymał moją dłoń w swojej, ogrzewając lodowatą skórę swoim ciepłem. I to nie było nieprzyjemne. Dodawało mi sił. A najwięcej słowa, które ta osoba powtarzała: – Trzymaj się. Sha zaraz tu będzie. Już do ciebie jedzie. Słyszysz? Sha już jedzie… Słyszałem! Jeszcze jak! „Muszę wytrzymać do jej przyjazdu” – zaparłem się. „Nie mogę odejść, nie żegnając się z nią. Muszę jeszcze raz zobaczyć jej doskonałą twarz”. – Dan, już jestem! – Tego głosu nie mógłbym pomylić z żadnym innym. A potem poczułem jej dotyk i to najwspanialsze ciepło, tę energię, która wypełniała całe moje ciało. Wrażenie niewymownego szczęścia i ukojenia objęło mnie całego. Zniknął ból, zniknęły przerażenie, pustka i chłód. Były tylko dobro, miłość i piękno. Otworzyłem oczy i ujrzałem boginię, która klęczała przy mnie, przekazując mi swą wspaniałą energię. – Sha… Sha… – wyszeptałem z uwielbieniem. – Cii… Dan, cii… – uspokajała, patrząc na mnie z troską i… z miłością! Zobaczyłem to w jej pełnym ciepła i uczucia spojrzeniu bladych oczu. Odurzony niespodziewanym odkryciem, o mało nie oszalałem ze szczęścia… A teraz? Teraz siedziałem w tym małym mieszkanku
w towarzystwie dwóch wystraszonych kobiet i prawie umierałem z niepokoju o moją miłość, o moją cudowną, niepowtarzalną dziewczynę. Czekanie w tym przypadku zmieniło się w wymyślną torturę. Minuta za minutą ciągnęły się niemiłosiernie, doprowadzając mnie do obłędu. W końcu zerwałem się nerwowo z fotela i zacząłem krążyć po pokoju jak dzikie zwierzę w klatce. Tylko przy oknie zatrzymywałem się na chwilę i pilnie wypatrywałem swoich wrogów. Nieludzkich wrogów! Potworów nie z tej ziemi! Wiedziałem, że już nigdy nie zapomnę tych bezlitosnych i hipnotyzujących czarnych oczu demona. Takiego widoku nie da się wyrzucić z pamięci. Mój niepokój zaalarmował mamę. Podniosła się z kanapy i podeszła do mnie. – Co się dzieje, Dan? Powiedz mi chociaż to, co możesz – poprosiła. – Boję się o Sha, tak bardzo się boję, mamo! – wykrzyknąłem zdławionym głosem – To ona jest najbardziej zagrożona. – Kto jej zagraża? Czy zrobili coś nielegalnego, ona lub jej ojciec, i jakieś mafijne porachunki teraz ich dosięgły? – Mamo! – Oburzony patrzyłem na mamę, jakby wyrosły jej rogi. – O czym ty mówisz?! Sha i mafia? Zwariowałaś?! – Więc co? Bez powodu nie jest się zagrożonym, bez powodu nie taranuje się ludzi samochodami! – Nic ci nie powiem, mamo. Nie mogę. Tylko tyle, że Sha nigdy nie zrobiła nic złego i musisz mi w to uwierzyć. Westchnęła ciężko, patrząc mi prosto w oczy. – Muszę i wierzę – odpowiedziała po chwili. Właśnie w tym momencie odezwał się mój telefon. Dzwoniła Sha. Wonderful Life Blacka, które przypisałem do jej kontaktu, powiadomiło mnie o tym natychmiast. – Sha, co się stało?! – rzuciłem nerwowo, czując w powietrzu „zapach zła”. – Chris został porwany. Zaraz wyjeżdżamy go szukać. – Nienaturalny spokój jej głosu jeszcze bardziej świadczył o emocjach, które przeżywała.
– Gdzie mam podjechać? – zapytałem natychmiast. – Dan… proszę… zostań z mamą… – NIE!!! – Siłą tego sprzeciwu mógłbym zatrzymać Ziemię. – Mamo, muszę jechać. Nie wychodź z mieszkania, dopóki nie zadzwonię – rzuciłem w biegu, łapiąc szybko dokumenty i kluczyki do wranglera. Sha milczała, nie reagując na moją niesubordynację. – Gdzie mam podjechać? – zapytałem jeszcze raz, wybiegając z mieszkania. Za sobą usłyszałem pełen strachu głos mamy. Wołała mnie, ale nie odwróciłem się. Nie było czasu. Niczym przecież nie mogłem jej pocieszyć. – Podjedź pod dom Chrisa i poczekaj. – Ciężkie westchnienie poprzedziło wypowiedź Sha. – Będziesz bezpieczny, bo kręci się tam policja i ochrona. – Dobrze, podjadę za kilkanaście minut! – Tylko zachowaj ostrożność, Dan, proszę. – Pełna gotowość. Obiecuję. Wyjechałem z osiedla z piskiem opon, naśladując sposób jazdy Nathaniela. Za mną, przede mną i nade mną nie dostrzegłem żadnego z tych potworów. – Ja pierdolę! – chyba pierwszy raz w życiu zakląłem tak wulgarnie. – Kompletny syf!
ROZDZIAŁ IX Chris
Dziadek jak zwykle wpadł do domu jak bomba. Jego energia zdumiewała każdego, obojętnie, czy miał kilkanaście lat, czy kilkadziesiąt. Prawdziwy żywioł, który jednak nie niszczył niczego po drodze. Uwielbiałem te jego sprężyste ruchy, żywą mimikę i spontaniczność. W asyście trzech ochroniarzy, których znałem bardzo dobrze, rozgościł się w salonie jak u siebie. Bo, tak po prawdzie, był u siebie. Wakacyjny dom rodziny de Roquet mama dostała od niego w prezencie. Kilka pokoleń naszej rodziny spędzało w nim wiosny i lata od tysiąc osiemsetnego roku. Dziadek też. Opowiadał mi o tym podczas naszych „męskich wypraw”, przypominając sobie z przyjemnością czasy beztroskiego dzieciństwa – swojego, a później mojej pięknej mamy. Przywitałem się z dziadkiem serdecznie, wpadając w jego rozwarte ramiona i czując mocny, pełen miłości uścisk, który zaraz mu oddałem. Z ojcem, niestety, nigdy nie doświadczyłem takiej zażyłości. Surowy, chłodny Dominique Lefevre nie lubił publicznie uzewnętrzniać swoich uczuć, pozostając przez większość czasu skryty, sztywny i niedostępny. Z tego, co pamiętałem, tylko moja mama potrafiła go rozruszać i skłonić do cieplejszych zachowań, ale to działo się jeszcze przed jej chorobą. Później już na nic nie zwracałem uwagi. Wszystko poza nią straciło dla mnie znaczenie. Na długie lata. Dopiero to niezwykłe zjawisko o tajemniczym imieniu Shaohami przywróciło mnie do pełni egzystencji. Do pełni uczuć. Do życia bez bezsensownych ograniczeń. – Jesteśmy sami? – zapytał dziadek, gdy już się ze mną przywitał i odesłał swoją ochronę na zewnątrz. – Weronique zaraz zejdzie – odpowiedziałem – a ojciec i Jean-Claude powinni być za godzinę. – Jak tam tatusiek? Piekli się? – zapytał ironicznie. – Wcale a wcale – zapewniłem go z radością. Wczorajsze
zachowanie ojca, podczas tej zaskakującej rozmowy, i dzisiejsze spotkanie po południu bardzo mnie ucieszyły. Dawały nadzieję na normalność, na cieplejsze, serdeczniejsze stosunki. – Porozmawialiśmy sobie tak od serca, jak dawno, dawno temu. Przyjął te wszystkie zbliżające się zmiany całkiem spokojnie. A przynajmniej takie mam wrażenie. – Myślisz, że to nie jest jakaś gra? – Pełna wątpliwości mina dziadka świadczyła, że niezbyt wierzy w metamorfozę mojego ojca. – Dominique to niezły gracz. Potrafi zmylić przeciwnika z twarzą pokerzysty. Znam go aż za dobrze. – Uważasz, że udaje? – zaskoczony i zbity z tropu, patrzyłem na dziadka szeroko otwartymi oczami. – Że okłamuje własnego syna? Tylko po co? Dziadek zastanowił się przez chwilę. – O to, mimo jego paskudnego charakteru, chyba jednak go nie podejrzewam – przyznał w końcu. Odetchnąłem z ulgą. Tak bardzo liczyłem na szczerość ojcowskiego zachowania. – Weronique! – Dziadek wstał na widok mojej macochy jak prawdziwy gentleman i podszedł do niej z uśmiechem. – Znów muszę zadać ci to pytanie, dziewczyno. Co taka piękna i atrakcyjna laska, jak mówi mój wnuczek, robi przy takim sztywniaku? Powinnaś kwitnąć jak urzekający kwiat, otoczona ciepłem i troską pielęgnującego cię ogrodnika. – Na koniec tej kwiecistej przemowy dziadek ucałował szarmancko dłoń Weronique, która – zaczerwieniona z emocji – wyraźnie się zacięła. – Ja… – nie dokończyła. – No powiedz wprost – dlaczego? – Kocham go – odpowiedziała w końcu. – No tak! To jedyne logiczne wytłumaczenie tego… – szukał przez chwilę słowa – …fenomenu! Autodestrukcja z miłości. – Dziadku… znaczy się Henry – przystopowałem go trochę, bo biedna Weronique miała już kwadratowe oczy. – Dominique nie jest taki zły. Jesteś uprzedzony, a on naprawdę darzy Weronique uczuciem. – Hm… darzy, to darzy… – Przekorny de Roquet znalazł się
w swoim żywiole. – W każdym razie, Weronique, gdyby mu się „oddarzyło”, możesz liczyć na moją pomoc. Nie pozwolę zniszczyć tak pięknego kwiatu – zadeklarował całkiem poważnie. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Henry de Roquet nie rzuca słów na wiatr. – Dziękuję… panie de Roquet. – Moja macocha straciła całkowicie zdolność swobodnej wypowiedzi. – Henry, nie żaden pan! Czyżbyś zapomniała? – Nie… nie zapomniałam. To z wrażenia. – Nieśmiały uśmiech zagościł na jej mocno czerwonych, ponętnych ustach. Dziadek, wytrawny koneser damskiego piękna, przyglądał się mojej atrakcyjnej macosze z wyraźną przyjemnością. Zawsze tak reagował na olśniewające kobiety. Babcia nigdy nie robiła mu z tego powodu wyrzutów, wiedząc, że przeciwstawiwszy się naturalnym męskim odruchom, działałaby wbrew naturze. Poza tym ufała swojemu mężowi całkowicie, głęboko wierzyła w jego uczciwość i wiedziała, jak olbrzymią miłość do niej czuje. – Piękna, naprawdę piękna! – Nadal trzymał dłoń Weronique, odsunięty od niej na tyle, by móc objąć wzrokiem całą jej sylwetkę. – Jestem niezmiennie usatysfakcjonowana twoim uznaniem, Henry. – Weronique odetchnęła, zbierając się wreszcie w sobie. – Ale prawdziwe piękno zobaczysz dopiero wtedy, kiedy Chris przedstawi ci swoją przyjaciółkę. – O! – Dziadek przez chwilę zaniemówił. – Kiedy jedna kobieta docenia urodę drugiej, to już bardzo poważna sprawa. A przede wszystkim wyjątkowo dobrze o niej świadczy. Od tej chwili masz we mnie przyjaciela, Weronique. – Znów ucałował jej dłoń, tym razem bardziej serdecznie niż szarmancko. A potem wreszcie puścił skrępowaną macochę i odwrócił się do mnie. – Moja ciekawość sięga gwiazd, kochany – powiedział z błyskiem w oku. – Muszę poznać to cudo, i to jak najszybciej! Umów się z nią na jutro późnym popołudniem, bo nie wytrzymam do następnej wizyty. Pomogę ci ją zdobyć, mój mały! – Uśmiechnął się cwaniacko. – Gdy ona nie zechce, wasze starania i nawet najdoskonalsza sztuka uwodzenia nie zdadzą się na nic. To Sha rządzi. – Tych słów nie wypowiedziałem ja, tylko Weronique. Ja natomiast stałem jak słup soli
i gapiłem się na nią, zszokowany. – Ma wielką siłę, niezwykłą charyzmę i hipnotyzujący magnetyzm. Emanuje samymi dobrymi uczuciami. W jej towarzystwie czuję się lepsza. – Pełne emocji słowa Weronique zostały chyba wyciągnięte przez nią prosto z mojej głowy i mojego serca. – Chris! JA MUSZĘ JĄ JUTRO ZOBACZYĆ I POZNAĆ! – Dziadek zaakcentował te słowa aż nazbyt wyraźnie. – Spróbuję – odparłem. – Zadzwonię do niej jutro w czasie długiej przerwy i porozmawiam. Pewnie się zgodzi. – No! I to jest właściwe podejście do sprawy – ucieszył się senior rodu de Roquet. Wskazał Weronique miejsce na kanapie i usiadł tuż obok niej. Zamierzałem przysiąść się do nich, gdy z holu doszły nas odgłosy wchodzących ludzi. Od razu rozpoznałem głos ojca. – Oho! Sztywniak wrócił do domu – wymruczał dziadek i natychmiast się zachmurzył. Wyszedłem do holu, by nie dopuścić do spięcia, i odezwałem się wesoło: – Tato, Jean-Claude, już jesteście. Czekamy na was. – Ostatnie spotkanie trochę się przedłużyło – usprawiedliwił się ojciec. Wszedł za mną do salonu i na widok dziadka od razu sposępniał. Obydwaj zdecydowanie nie nadawali na tych samych falach. Ale to dla nikogo nie było nowością. Tak się działo, odkąd pamiętam. – Weronique, Henry. – Ojciec przywitał się lekkim skinieniem głowy. Jean-Claude tylko coś niewyraźnie mruknął, ale nie zwróciłem na to uwagi. Odkąd Sha wyraziła się o nim niezbyt pochlebnie, unikałem bezpośredniego kontaktu, najzwyczajniej omijając go z daleka, kiedy tylko mogłem. Ale obserwować nie przestałem. Chciałem wiedzieć, czy mój jedyny brat rzeczywiście jest moim wrogiem. – O, Dominique i mój drugi wnuczek! Czekamy na was z niecierpliwością – odezwał się dziadek. – Już powoli żołądki przyrastają nam do kręgosłupów – zażartował. – Przepraszam, Henry, ale nie dało się wcześniej – odpowiedział sztywno ojciec. – Zaraz przejdziemy do jadalni, tylko się przebiorę
i odświeżę. Rzeczywiście po dziesięciu minutach zszedł z góry gotowy do posiłku, a tuż za nim, jak zwykle, kroczył mój brat. Usiedliśmy za stołem w kompletnej ciszy. Zająłem miejsce z lewej strony dziadka, a Weronique z prawej. Nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której dziadek i ojciec siedzieliby obok siebie. Zawsze działali na siebie jak płachta na byka. Służba natychmiast zajęła się nami, nalewając wody i wina każdemu z nas. Nawet mnie i, co dziwne, ojciec nie zareagował. A przecież do tej pory miałem całkowity zakaz spożywania jakiegokolwiek alkoholu. Wiedział, że będąc u dziadka, nie przestrzegam jego wytycznych, ale tam już wolał nie zaogniać konfliktów. – A teraz chciałbym napić się za mojego wnuczka Christophera. – Dziadek przerwał gwałtownie ciszę. – Za jego wolność, za jego doskonałe rządy w Lefevre Industrial. Wzniósł kielich, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się z moim ojcem. Dominique oblał się rumieńcem wściekłości. Poczułem, że szykuje się niezła zadyma! – Jeszcze się tak nie ciesz! – wysyczał ojciec. – Do jutra wiele się może wydarzyć! – Co?! – Mój porywczy dziadek zerwał się na równe nogi. – Ty, plebejski dupku, śmiesz grozić mojemu wnukowi?! Jak… – Henry, proszę… – przerwałem mu, dotykając jego opartej o stół dłoni. – Ojciec nie jest moim wrogiem. Nie kłóć się z nim. – Christopherze de Roquet! – Teraz błyszczące, intensywnie niebieskie oczy dziadka kłuły mnie mocą spojrzenia. – Jesteś moim najwspanialszym wnukiem i kocham cię ogromnie, ale zapamiętaj sobie raz na zawsze: nigdy nie przerywaj, gdy mówię coś ważnego! Zrozumiałeś?! – To nie brzmiało wcale jak przyjacielski ton. To była wyraźna reprymenda. Książę Henry de Roquet pokazał, co potrafi. Skuliłem się z wrażenia, gdyż po raz pierwszy w życiu dostałem od niego takie cięgi. – Mówisz, że nie jest wrogiem?! – grzmiał dalej. – A ja wyraźnie usłyszałem pogróżkę w jego słowach. Zaznaczam ci wyraźnie,
Dominique’u, że jeśli jeszcze raz padnie z twoich ust jakakolwiek groźba w stosunku do mojego wnuka, mojego dziedzica, jedynego dziedzica fortuny de Roquetów, pożałujesz tego do końca życia! – Uderzył dłonią w stół, aż zadźwięczała calutka zastawa. Wściekły ojciec prychnął ostentacyjnie z pogardą. – Jedna poślednia winnica, kilka koni i stare zamczysko! Straszna mi fortuna de Roquetów! A wtedy, zupełnie niespodziewanie, dziadek wybuchnął serdecznym śmiechem, przykuwając wzrok wszystkich obecnych w jadalni. Nawet służby, która stała z boku, czekając na polecenia. – Moi kochani – dziadek odwrócił się właśnie do nich – proszę, zostawcie nas samych. Zawołamy was, kiedy nadejdzie czas kolacji. Na razie jedzenie musi poczekać. Dwie kobiety wyszły bez ociągania, wyraźnie uznając wyższość Henry’ego de Roquet nad wszystkimi. Na co dzień wesoły i roztrzepany jak młody chłopak, gdy przychodziła taka potrzeba, zmieniał się w charyzmatycznego, pełnego władczości przywódcę klanu. Teraz właśnie nastała taka potrzeba i magnacka krew ujawniła swoją moc. Wiedziałem, że w takich momentach wszelka dyskusja jest bezsensowna, bo i tak scenariusz wydarzeń znajduje się w jego rękach. Niby wydawał się teraz wesoły i rozluźniony, jakby przed imprezą z przyjaciółmi, ale bystre i uważne spojrzenie kierował raz na mnie, raz na mojego ojca, najwyraźniej chowając coś w zanadrzu. Czułem, że zaraz zacznie się coś bardzo, ale to bardzo ciekawego. Po chwili usiadł wygodnie na krześle i z mocno rozbawioną miną skierował wzrok prosto na swojego byłego zięcia. – Dominique’u, zawsze rozśmieszały mnie twoja pretensjonalność, twoje chorobliwe napuszenie i monstrualne mniemanie o sobie. Gdyby nie to, że moja córka pokochała cię tak bardzo, gdybym nie uważał, że jesteś dla niej o wiele lepszym kandydatem niż ten lekkoduch, jej pierwszy narzeczony, nie miałbyś najmniejszych szans stać się członkiem naszej rodziny. Nie przerywaj mi! – rzucił wystarczająco ostro, by powstrzymać ciętą ripostę ojca, do której ten już się zbierał. – Wypowiesz się, jak skończę. Obserwowałem cię bardzo uważnie i wiem, że nigdy nie zrobiłeś krzywdy Jeanne. Powiem ci nawet, mój drogi, że
twoje sztywne, konserwatywne podejście do życia przydało jej się bardziej, niż sobie, być może, zdawała sprawę. Przy tobie mogła się wyciszyć i pewnie kroczyć przez życie, chroniona przez stabilnego, poważnego mężczyznę. I za to jestem ci wdzięczny, mój zięciu. – Kwadratowe oczy ojca o mało nie doprowadziły mnie do wybuchu śmiechu. – Podobnie sytuacja ma się z moim wspaniałym wnukiem. Surowe normy i rygorystyczne wychowanie, jakie mu zafundowałeś, zrobiły z niego młodzieńca na najwyższym poziomie, ale na szczęście nie stłamsiły wolnego, kreatywnego charakteru, jaki odziedziczył po mojej cudownej córce. Ona pielęgnowała jego wolność i otwartość, a ty pilnowałeś zasad. I to odpowiadało mi jak najbardziej. Ale przed chwilą zrobiłeś coś karygodnego i obrzydliwego. Zagroziłeś Christopherowi, tak jak powiedziałem, jedynemu dziedzicowi fortuny de Roquetów, i dostaniesz za to nauczkę. – Lodowaty głos dziadka zmroził atmosferę. Z oczu ojca momentalnie zniknęło zaskoczenie, wywołane wcześniejszymi pochwałami, a w jego miejscu pojawiła się czujność. – Podam ci teraz cztery nazwiska, które powiedzą ci wiele, ale nie wszystko. Resztę dopowiem sam. Szejk Salim, Książę Nadim, Jonathan Goldblum i Sao Lin… – przerwał na chwilę, pilnie obserwując reakcję mojego ojca. Mnie te nazwiska mówiły tyle samo co jemu. Dzięki nim Lefevre Industrial wypłynęło na oceany biznesu. Poczułem, że lont już płonie, a wybuch, który za chwilę nastąpi, zrobi niezłą rozpierduchę. – Tak, widzę zięciu, że powoli cię oświeca. Myślałeś może, że ci miliarderzy wybrali twoje przedsiębiorstwo ze względu na piękno twych oczu? He, he, he… – zarechotał już trochę swobodniej. – Więc muszę wyprowadzić cię z błędu. Cała czwórka to moi przyjaciele, a z dwoma dodatkowo prowadzę interesy. Jestem cichym współwłaścicielem ich przedsiębiorstw. Ale których, to już ci raczej nie powiem. O tym będzie wiedział mój wnuk, który dostanie to wszystko w spadku. Testament jest już od dawna gotowy. – Chyba dorównałem kwadratowymi oczami i otwartymi ze zdumienia ustami wszystkim obecnym. Słowa dziadka nie mieściły się po prostu w głowie. Właśnie dowiedziałem się, że jestem, a właściwie będę, jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Mój zakochany w winnicy i koniach dziadek okazał się światowej rangi krezusem i nikt o tym nie wiedział.
– Ja pier… – wyrwało mi się spontanicznie, ale zaraz zapanowałem nad sobą – …niczę – dokończyłem, rozśmieszając tym de Roqueta Seniora. Poklepał mnie serdecznie po ramieniu i znów wbił wzrok w mojego ojca. Oprócz mnie nikt nawet nie wydał głośniejszego oddechu. – Spodziewałem się, że cię zatka, Dominique’u, i o to mi chodziło. Zarządzasz firmą mojej córki, a teraz mojego wnuka bardzo dobrze i nikt nie zamierza odsuwać cię od tego. Chcę tylko, byś znał swoje miejsce i nigdy więcej nie śmiał wystąpić w jakikolwiek sposób przeciwko mojemu wnukowi. Mam nadzieję, że mnie zrozumiałeś? – Bardzo dobrze rozumiem, co mówisz, Henry. – Ojciec pozbierał się wreszcie po zafundowanym mu, obłędnym szoku i odpowiedział całkiem spokojnie. – Nie rozumiem tylko, dlaczego naskoczyłeś na mnie z taką agresją, gdy nic złego nie zrobiłem i w sumie nic złego nie powiedziałem. Możliwe, że wyraziłem się niezbyt precyzyjnie i nazbyt pochopnie, ale nigdy nie zamierzałem grozić własnemu synowi, którego bardzo kocham. „Ja chyba osiwieję z nadmiaru wrażeń” – pomyślałem, coraz bardziej oszołomiony. Zareagowałem jednak szybko na słowa ojca. – Tato, ja też cię kocham – powiedziałem głośno i wyraźnie, z ulgą widząc radość w jego oczach. – Mała sprzeczka, a tak wiele zdziałała. – Senior rodu wyglądał na zadowolonego. – Jutro wielki dzień, więc cieszmy się – dodał, chcąc zakończyć niemiły temat. – Tak, cieszmy się – potwierdził ojciec, ale jego poważna mina zwiastowała ciąg dalszy tematu. – Jestem szczęśliwy, że Chris dzięki mojej właściwej opiece wyrósł na wspaniałego mężczyznę, godnego objąć po tobie spuściznę de Roquetów. Chciałem ci jednak przypomnieć, że posiadasz dwóch wnuków, i nie rozumiem, dlaczego tak ostentacyjnie odrzucasz Jeana-Claude’a. Dziadek trochę się zachmurzył, ale wzruszył tylko ramionami. – Raczej zapytaj twojego pierworodnego, dlaczego to on mnie odrzucił. Już jako pięciolatek nie chciał mieć ze mną do czynienia, a im robił się starszy, tym bardziej mnie unikał. Mimo to nie zapomniałem o nim. Jest ujęty w moim testamencie… wystarczająco. – Dziadek szukał
przez chwilę właściwego określenia. – Nie potrzebuję twojej łaski! – Zły wzrok Jeana-Claude’a spoczął na dziadku w taki sposób, że aż przeszły mnie ciarki po plecach. Sha miała rację, mówiąc, że mój brat ma w sobie duże pokłady nienawiści. – Sam widzisz, Dominique’u. – Dziadek chyba nie przejął się tym wrogim nastawieniem, ale nie miałem pewności. – Złość i odrzucenie. To serwuje mi twój syn od kilkunastu lat. Jestem do tego przyzwyczajony. Nie zmuszę nikogo, by mnie lubił, ale sam ze swojej strony zamierzam wywiązać się z obowiązków. Nie dziw się jednak, że skupiam się na twoim drugim synu, który jest moją największą nadzieją. On, i w przyszłości jego dzieci, spłodzone z tą wspaniałą dziewczyną, o której na razie tylko słyszałem, rozsławią nazwisko de Roquet na całym świecie. – Dziadku! Sha… – zacząłem zbulwersowany, ale przerwał mi w pół słowa: – Miałeś mi mówić po imieniu, Chris. Tak, tak, wiem, że jeszcze jej nie zdobyłeś, ale jestem pewien twoich umiejętności. Krew de Roquetów nie woda! A poza tym nie obawiaj się na razie zbyt wielkiej odpowiedzialności. Zanim zaczniesz rządzić całym światem, musisz skończyć szkołę i iść na twoje wymarzone studia. Dopiero potem pomyślimy o przekazaniu ci większej władzy. Pomyśl sobie, że twoje marzenia o projektowaniu i budowie wspaniałych, ekologicznych wieżowców będą na wyciągnięcie ręki. Gdy zajdzie taka potrzeba, sam sfinansujesz budowę swoich projektów, a moi przyjaciele na pewno ci w tym pomogą. Poza tym sam jeszcze nigdzie się nie wybieram i przez wiele lat posłużę ci swoim doświadczeniem – zapewnił z całą powagą. – Dzia… Henry, nie wiem… co powiedzieć. Wszystkie te rewelacje odebrały mi chwilowo zdolność logicznego myślenia – powiedziałem zbaraniały. Na te słowa dziadek zaśmiał się i klepnął mnie zdecydowanie mocniej niż poprzednio. – Mój rezolutny wnuczek został zaskoczony. I wszystko jest, jak należy. Masz być zaskoczony. A teraz biegnij do kuchni i przeproś kucharza za zwłokę. Niech podają jak najszybciej, bo nieźle już zgłodniałem.
– Może ja pójdę – odezwała się niepewnie Weronique. – Siedź, Weronique, i ciesz moje stare oczy swoją urodą. Chris jest tu najmłodszy, więc to jego zadanie. Zanim na pełnych obrotach wyprułem zza stołu, dostrzegłem rozpromienioną twarz mojej macochy i bardzo się ucieszyłem z tego, że dziadek potraktował ją tak miło. Droga do kuchni i z powrotem przydała mi się bardzo do opanowania targających mną emocji. Tak nieprawdopodobne rewelacje, usłyszane całkowicie niespodziewanie, nie były łatwe do przyswojenia. Mimo pewności, że dziadek nie żartuje, miałem trudności z uwierzeniem w to! I tak bardzo chciałem dzielić te przeżycia z cudowną kobietą, która skradła moje serce! Niewiele brakowało, bym po drodze zadzwonił do niej, nie zważając, że każę na siebie czekać rodzinie. Zdrowy rozsądek w ostatniej chwili powstrzymał spontaniczną reakcję. Reszta wieczoru upłynęła już raczej spokojnie, a w każdym razie bez żadnych scysji. Ojciec przez większość czasu siedział zamyślony, oswajając się z nowościami, które zaserwował mu dziadek. Ze mną zresztą było podobnie. Senior rodu de Roquet, widząc nasze zamyślone miny, uśmiechał się tylko pobłażliwie pod nosem i konwersował na całego z zachwyconą tym Weronique. Moja atrakcyjna macocha kwitła, znajdując się w centrum zainteresowania. Mogła wreszcie wypowiadać się bez ograniczeń, co przy ojcu raczej się jej nie zdarzało. Jego surowa postawa i sztywność najczęściej zniechęcały do spontaniczności. Teraz za to wcale nie zwracał uwagi na zachowanie swojej żony, zajęty „przetwarzaniem danych”. Dopiero przy ostatnim daniu niespodziewanie się odezwał. – Czy Jeanne o tym wiedziała? – zapytał, uważnie przyglądając się reakcji dziadka. – Czy miała świadomość, że po kryjomu ingerujesz w rozwój jej przedsiębiorstwa? – Z początku nie – odpowiedział dziadek. – Domyśliła się tego później. Przy jej inteligencji nie mogło być inaczej. Chcesz pewnie wiedzieć, czy nie miała do mnie pretensji? Otóż nie! Powiedziała mi dokładnie tak: „Spodziewałam się, tato, że twoja nadopiekuńczość
odezwie się wcześniej czy później. W takiej formie mogę ją jednak przyjąć”. – Dziadkowi zaświeciły się oczy na wspomnienie córki. – A kiedy już była chora, nawet mi za to podziękowała, wiedząc, że robię to z miłości. Poprosiła mnie wtedy o dyskrecję, by nie podcinać ci skrzydeł, Dominique’u, i ja się na to zgodziłem. Od jutra ta dyskrecja i tak raczej nie będzie mieć znaczenia, ponieważ nastąpi istotne przegrupowanie i ustalenie nowych zasad. Ale o tym postanowi już mój wnuk. Ja nie zamierzam wtrącać się w jego decyzje, jeśli o to nie poprosi. Zamierzam za to popierać go jak najczęściej, gdyż doskonale wiem, z jak bardzo rozsądnym i mądrym młodym człowiekiem mam do czynienia. O mało nie przebiłem sufitu z dumy, słysząc te szczere słowa pochwały. Dopiero zły, pełen zawiści wzrok Jeana-Claude’a ściągnął mnie na ziemię. Był tak intensywnie wrogi, że aż lekko zadrżałem z niepokoju. – Chris postanowił na razie niczego nie zmieniać. – Wyraźne uznanie mnie przez ojca za „przewodnika stada” dowaliło mi na całego, odciągając natychmiast od niepokojącego zachowania brata. Twarz ojca wyrażała spokój i opanowanie. Jeśli to moje przywództwo mu nie odpowiadało, nie dawał tego po sobie poznać. Twarz pokerzysty czy prawdziwe reakcje? Odpowiedź na razie znajdowała się poza zasięgiem. – Skoro tak postanowił, to ja go popieram. Przez jakiś czas powinien wdrażać się w dokładne poznanie spraw firmowych. Ponieważ jednak musi się uczyć i w liceum, i później na studiach, osobiste zarządzanie firmą przesunie się dla niego w czasie. Na jak długo, jeszcze się okaże. Teraz, po jutrzejszym uzyskaniu statusu człowieka samodzielnego i stanowiącego o sobie, najważniejszą sprawą będzie przyjęcie rodowego nazwiska. – Tą wiadomością dziadek znów dał popalić ojcu na całego. – Jego rodowym nazwiskiem jest Lefevre! – rzucił nerwowo. – Chyba nie zamierzasz tego zmieniać, Chris?! – zapytał mnie, podminowany. – Oczywiście, że nie, tato – odpowiedziałem natychmiast, by go bardziej nie zdenerwować. – Ale postanowiłem przyjąć również nazwisko rodowe mamy. Mam przecież do niego prawo, a dziadek
twierdzi nawet, że jest to mój obowiązek. – Oczywiście, mój drogi. – Dziadek szczerzył do mnie zęby na całego. – Przyjęcie nazwiska i należnego ci książęcego tytułu to sprawa najwyższej wagi. Babcia niedługo będzie powiadamiała o tym historycznym wydarzeniu wszystkich wielkich tego świata. – Teraz to mnie dawał popalić i wyraźnie go to cieszyło. – Mówiłeś, że do stycznia jest dużo czasu! Zależy dla kogo. Myślisz, że zebranie w jednym miejscu tych wszystkich królowych, królów, książąt i hrabiów to bułka z masłem? A zaprosić muszę wszystkich, inaczej obrażą się na lata. Ty sobie może myślisz, Christopherze Lefevre, że to takie sobie przyjęcie nazwiska. I tu się grubo mylisz. To sprawa światowej rangi. Przekonasz się zresztą, gdy zobaczysz listę gości. – Pełna triumfu mina dziadka osłabiała mnie. Szykował się następny kosmos, o którym dotąd nie miałem pojęcia. – Dzia… Henry, proszę, nie strasz mnie – wyjęczałem. – To za dużo na moją biedną, nastoletnią głowę. – Akurat w to uwierzę – zaśmiał się serdecznie. – Zresztą o nic się nie martw. W sprawach organizacyjnych babcia jest najlepsza. Ty tylko pojawisz się na imprezie i zabłyśniesz jak najjaśniejsza gwiazda. Jak supernowa! – Żebym się tylko zbyt szybko nie wypalił – jęczałem dalej. – O to wcale się nie boję – prychnął dziadek. – A czy ja dostąpię zaszczytu bycia zaproszonym na tę imprezę? Usłyszałem lekką kpinę w głosie ojca. – Ależ oczywiście, Dominique’u. Jakby mogło być inaczej? – Dziadek udawał, że nie zauważył tej kpiny. – Jesteś ojcem Chrisa i nie wyobrażam sobie twojej absencji w tak ważnym momencie życia twojego syna. Już teraz nieoficjalnie zapraszam ciebie, piękną Weronique i Jeana-Claude’a na to wydarzenie. Oficjalne pisma dostaniecie trochę później. Ta odpowiedź najwyraźniej usatysfakcjonowała ojca, bo skinął dziadkowi głową. Jedynie mój brat nie zareagował na słowa dziadka nawet minimalnym gestem czy spojrzeniem. Siedział jak nieobecny, całkowicie pochłonięty swoimi myślami. Ani trochę mi się to nie podobało. Mieszkanie pod jednym dachem z kimś, kto wyraźnie nie
darzy cię żadnym pozytywnym uczuciem, niezbyt mi odpowiadało. Chwilowo jednak musiało tak pozostać. Zamierzałem pomyśleć nad tą sprawą trochę później, jak całe to zamieszanie ze spadkiem i z nazwiskiem przejdzie do historii. Jak na razie zebrało się aż za dużo atrakcji w tak krótkim czasie. A motorem tych zmian okazała się tajemnicza królowa węży, o niezwykłym imieniu Shaohami. Nudę i przewidywalność nowego roku szkolnego, na które tak narzekałem, zmieniła w szalony, pełen niespodzianek bieg z przeszkodami. Dobrze chociaż, że dalsza część wieczoru upłynęła spokojnie. Po posiłku przenieśliśmy się do salonu, a potem dziadek zabrał mnie na krótki spacer po naszym ogromnym starym ogrodzie. Nastrojowo rozjaśnione łagodnym światłem licznych lamp alejki wręcz zachęcały do przechadzki. – Doszedłeś już do siebie? – zapytał, gdy zagłębiliśmy się w dzikszą część ogrodu, obsadzoną piniami. – Mniej więcej – odpowiedziałem z przekąsem, który od razu go rozbawił. – Mogłeś mnie przygotować na wybuch bomby dużego rażenia. – Nie ma lekko, Christopherze. Trzeba się hartować, by móc w przyszłości radzić sobie z wieloma trudnymi sprawami. Takich, jak na złość, nigdy nie brakuje. – Jak to wszystko godzisz, Henry? – zapytałem o to, co najbardziej mnie interesowało. – Winnica, konie, a przede wszystkim babcia. Kiedy znajdujesz czas na zarządzanie imperium? I jak to robisz? Przecież większość czasu spędzasz w zamku i najbliższej okolicy. – A jeszcze w niedzielę przekonywałeś mnie do nowoczesnych sposobów zarządzania firmą. Wideokonferencje, drogi chłopcze! Sam mnie do nich namawiałeś. Ale już nie musisz. Stosuję to od lat i, jak widzisz, biznes się kręci. Tylko wtedy, gdy naprawdę jest to konieczne, pojawiam się na spotkaniach. Mam przecież pewnych i zaufanych pracowników, którzy pracują dla mnie z pełnym poświęceniem. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Mój dziadek zaskakiwał mnie dzisiaj na każdym kroku. – Dajesz popalić! – rzuciłem z uśmiechem. – Po prostu siwy dym! W odpowiedzi zaśmiał się spontanicznie.
– W końcu płynie we mnie krew de Roquetów. Taka jak w tobie, Chris. Czuję ją bardzo wyraźnie. Przemawia do mnie. – Chcę być de Roquetem, Henry. Bardzo chcę – powiedziałem pewnie. – Jesteś, mój kochany! Odkąd zobaczyłem cię w szpitalu zaraz po urodzeniu, miałem co do tego całkowitą pewność. Jeanne też. Kiedy tylko mnie dostrzegła, powiedziała z dumą i radością: „Urodziłam ci wnuka, tato! Prawdziwego, pełnokrwistego de Roqueta”. I od tej chwili zwariowała na twoim punkcie. Obydwoje nie mogliśmy oderwać wzroku od tych twoich intensywnie niebieskich oczu, odziedziczonych po mojej córce, po mnie, po twoim pradziadku i prapradziadku. Tylko w naszym rodzie wystąpiły takie anomalie koloru. Zresztą nie muszę ci mówić, sam wiesz, jaki jest unikatowy. Prawdziwy potomek naszego rodu, bez żadnych wątpliwości. – Nie chciałbym cię zawieść, Henry. Pokładasz we mnie tyle nadziei, a ja mogę nie dać rady. Ale obiecuję, że postaram się ze wszystkich sił – zapewniłem go z całą powagą. Z każdą chwilą coraz mocniej uświadamiałem sobie, jak wielka odpowiedzialność mnie czeka, i nie mogłem zaprzeczyć, że się jej obawiam. – Nie chcę, byś się martwił, Chris. Przygotuję cię do wszystkiego powoli i precyzyjnie. Nawet nie zauważysz kiedy, a rządy przejdą w twoje ręce bezboleśnie i bezproblemowo. Obiecuję ci to. – Teraz to on mówił bardzo poważnym tonem. – Dziękuję. – To mój obowiązek, mój drogi. A przede wszystkim przyjemność. – Tylko czy ja naprawdę zasługuję na to, co podarowała mi moja mama, na to, co ty zamierzasz mi podarować? – zapytałem go zakłopotany. – Przecież jeszcze nic ważnego nie zrobiłem, nie pokazałem nic zasługującego na takie splendory. Prychnął rozzłoszczony. – Jak mało komu na tym pokręconym świecie należy ci się wszystko, co najlepsze! – rzucił nerwowo. – Wiedzieliśmy to z Jeanne od samego początku. Jesteś dobrym i mądrym człowiekiem, który mimo ewidentnego bogactwa nie zamierza leniuchować i roztrwaniać majątku na głupstwa. Od dziecka pracujesz nad sobą z poświęceniem i siłą woli,
czego efekty są doskonale widoczne. Twoje mądre podejście do zdobywania wiedzy, twoje wielkie plany i marzenia czynią cię jednostką wyjątkową, mój wnuku. Więc nie opowiadaj już więcej bzdur, tylko ciesz się życiem, zrozumiałeś? – Spojrzał na mnie z uwagą, więc szybko pokiwałem mu głową na zgodę. – Teraz na przykład moim towarzystwem i tym zachwycającym widokiem. – Przebiegł rozmarzonym wzrokiem po imponującym krajobrazie. Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie rozciągała się najpiękniejsza panorama Cannes. Miasto leżało pod naszymi stopami i lśniło tysiącem świateł. Staliśmy tam przez chwilę, spoglądając na nie z przyjemnością i wdychając upajającą woń żywicy, wyjątkowo silną o tej porze. – Dlaczego trzymałeś te wszystkie rewelacje w tajemnicy przede mną? – zapytałem. – Wcześniej nie były ci do niczego potrzebne. Obciążałyby twój mózg wtedy, gdy powinieneś cieszyć się swobodą i wolnością młodego chłopca. Przyszedł właściwy moment, więc się dowiedziałeś. – Mogłyby mnie zepsuć? – dociekałem. – Tak uważałeś? Uśmiechnął się, rozbawiony moim pytaniem. – Zepsuć można tylko człowieka płytkiego i bez zasad. Ty nigdy taki nie byłeś i nie będziesz. Moja córka już o to zadbała. Poza tym, jak wspomniałem, surowe wychowanie, które serwował ci Dominique, hartowało cię wystarczająco, byś nie uległ podszeptom próżności i samouwielbienia. – Naprawdę uważasz, że ojciec spisał się dobrze w swojej roli? – Ja nie miałem takiej pewności. – Tak uważam. Wszystko miałem pod kontrolą i wiem, że nie popełniał zbyt wielu błędów. – A brak ciepła, brak uczuć to co? – oburzyłem się. – Tego mi skąpił, choć tak bardzo potrzebowałem miłości po śmierci mamy. – Owszem, w tym względzie nie popisał się za bardzo, ale muszę się za nim wstawić. To choroba Jeanne i jej śmierć spowodowały, że zamknął się tak bardzo. Zawsze był sztywny i nie umiał okazywać uczuć, ale moją córkę kochał szczerze i mocno, tego jestem pewien, a jej odejście przeżył niezwykle ciężko. Ty nie zwracałeś na to uwagi, pogrążony w rozpaczy. A on musiał sobie poradzić i z jej stratą, i z twoją
chorobą. Nie było mu łatwo. Widziałem, jak zamknął się w sobie i przez lata nie odpuścił. Nawet Weronique nie zdołała przebić tego pancerza, który założył. – Dziadek usprawiedliwiał mojego ojca całkiem serio. – Skąd o tym wszystkim wiesz? – Zaskoczył mnie tymi informacjami i pobudził mój mózg do intensywnego myślenia. A ten po chwili już przeanalizował dane i doszedł do jedynego słusznego wniosku: dziadek miał w naszym domu swojego szpiega. – Myślisz, że zostawiłbym cię samego, Chris, bez mojej opieki? Połowa waszego personelu pracuje dla mnie – potwierdził moje domysły. – Szpiegowałeś nas? – Nie, mój drogi, nie szpiegowałem. Opiekowałem się tobą, moim najukochańszym wnukiem i spadkobiercą. – Trochę to… pokręcone jak dla mnie – powiedziałem niepewnie. – Trochę tak – przyznał. – Ale nie widziałem innego dobrego wyjścia. Zabrać cię od ojca nie mogłem, bo Jeanne nie chciałaby tego. Przeprowadzka do Cannes też nie wchodziła w rachubę, więc znalazłem tak zwany złoty środek. – Nicolas i jego ojciec też dla ciebie pracują? – Nie wiem czemu, ale dwulicowość Nicolasa bardzo by mnie dotknęła. – Ojciec tak, ale syn nie. Zgodziłem się jednak na niego, bo Angus zaręczał, że jest bardzo uczciwy i wyjątkowo dobrze wyćwiczony. Ciężar spadł mi z serca, choć nie do końca wiedziałem, dlaczego to tak ważna dla mnie sprawa. – Powiesz mi, kto ze służby pracuje dla ciebie? – Jeśli bardzo chcesz, to powiem. Tylko po co? Zastanów się, czy ta wiedza jest ci niezbędna. – Dziadek tym razem obserwował mnie uważnie. – Może się zdarzyć, że zaczniesz się w ich towarzystwie zachowywać nienaturalnie. – Nie sądzę. Powiedz mi chociaż o jednej osobie. Tej najważniejszej – upierałem się. – Dobrze, skoro tak chcesz. To Sophie. – Co?! Ta cichutka, nieśmiała Sophie jest twoim głównym szpiegiem?! – Z niedowierzania aż podniosłem głos. – Ciii! Jeszcze ktoś usłyszy! – skarcił mnie surowo. – Nie jest
szpiegiem, tylko twoją główną ochroną. To wyjątkowo dobrze wyszkolona komandoska, przy której wielu facetów może się schować. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Totalnie zaskoczenie! – Poza tym bardzo cię lubi i wcale nie zdradza twoich tajemnic. Powiem nawet, że jest wyjątkowo skąpa w swoich relacjach. Ufam jednak, że wie, co robi, i dlatego nie zmuszam jej do wścibstwa. – No i teraz mnie pocieszyłeś. Porozmawiam sobie z Sophie i wspólnie ustalimy reguły tej współpracy. – Słowo „współpracy” wypowiedziałem z wyraźnym przekąsem. – Jak chcesz, ja się nie wtrącam – zapewnił mnie dziadek. – Jesteś rozsądnym młodym człowiekiem. Ufam twojej mądrości. – Co nie znaczny, że to, co zrobiłeś, bardziej mi się podoba. To było i jest nie fair – dodałem. Dziadek spojrzał mi poważnie w oczy, chwytając mnie za ramiona. – Myślisz, że nie wiem, Chris? Ale nie dałeś mi wyboru. Walczyłem o twoje życie i zdrowie wszelkimi sposobami i nie patrzyłem wtedy na takie bzdury. Nie chcę przypominać ci tego okropnego okresu, ale musisz wiedzieć, że umieraliśmy ze strachu o ciebie. Straciłeś sens życia tak bardzo, tak głęboko i tak bezgranicznie… Myśleliśmy, że nie uda ci się pozbierać. Nawet zatrudniony przez nas najlepszy specjalista z początku nie dawał sobie rady. Pamiętasz może, co cię uratowało? Co wyrwało cię z tej okropnej otchłani? – Nie jestem… pewien – powiedziałem zdławionym głosem. – Zapomniałeś o małej Anais? – Nie zapomniałem. Dziewczynka, która zadawała sobie rany, ponieważ rodzice nie pamiętali o niej. Nic nie znaczyła w ich życiu. – Tak. A ty się nią zająłeś. Zaopiekowałeś się nią jak starszy brat. Ale to ona była twoją terapią. Twój lekarz, w porozumieniu z nami, podsunął ci ją. Świetnie się złożyło, że pomogliście sobie nawzajem. – Więc… nasze spotkanie nie było przypadkowe? – Nie, Chris. Walczyliśmy o ciebie wszelakimi dostępnymi metodami. I udało się! Ale po takich doświadczeniach nie zamierzałem już spuścić cię z oka, to chyba zrozumiałe. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia, mój wnuku. Jeśli tego nie pojmujesz, to trudno, biorę wszystkie winy na siebie i powiem więcej – gdyby przyszła taka
potrzeba, zrobiłbym to jeszcze raz. I nie tylko to – zagrzmiał podenerwowany. – Nie denerwuj się, proszę. Nie chciałem, byś odebrał to jako zarzut i jakieś rozliczanie twoich win – rzuciłem szybko, by powstrzymać spontaniczne reakcje dziadka. Znów jednak mnie zaskoczył następnymi nietuzinkowymi informacjami, a ja już balansowałem na krawędzi przyswajalności rewelacji jak na jeden dzień. – Wiem, że dałem popalić tobie i babci. I choć nie miałem nad tym kontroli, i tak was za to przepraszam. – Chris, kochany, nie musisz. Najważniejsze, że wróciłeś i chciałeś nadal żyć, że cieszyłeś nasze oczy i serca swoją osobą. Jesteś najwspanialszym darem od naszej córki i czy ci się to podoba, czy nie, zamierzam cię pilnować jak największego skarbu! – Ton, jakim to powiedział, oznaczał jedno: żadnej dyskusji. Aż za dobrze go znałem, więc nawet nie próbowałem podejmować negocjacji. Wybuchnąłem śmiechem, niezmiernie uszczęśliwiony tą eksplozją uczuć do mnie, i przytuliłem dziadka serdecznie. – To i tak dobrze, że nie zamknęliście mnie w jakimś pancernym sejfie – zażartowałem. – Jak przyjdzie taka potrzeba, zrobię to bez zmrużenia oka – prychnął dziadek nonszalancko, oddając mi uścisk. – Och, nie wątpię w to – naśladowałem jego ton. – I dobrze, mój kochany. A teraz pora już, bym złożył swe stare kości w wygodnym łóżku. Masz jeszcze jakieś pytania do mnie? – Czy wiesz może coś o Anais? Tak nagle zniknęła i nikt nie chciał mi udzielić o niej żadnej informacji. Jedyne, czego zdołałem się o niej dowiedzieć, to że wróciła do rodziców i ma się dobrze – zapytałem, bardzo zainteresowany tamtą starą sprawą. Ogromnie polubiłem tę nieśmiałą, pokaleczoną psychicznie dziewczynkę. – Wiem o niej wszystko. Pomogła ci, więc stała mi się bardzo bliska. Zapewniłem jej najlepsze leczenie i zadbałem o to, by rodzice zajęli się właściwie swoim dzieckiem. Od ponad dwóch lat wszystko wskazuje na to, że poradziła sobie z chorobą całkowicie. – Domyślam się, że byłeś bardzo przekonujący, kiedy rozmawiałeś z jej rodzicami? – zapytałem rozbawiony.
– Tak, najbardziej jak potrafię – wyrzucił z siebie energicznie. Kiwnął na mnie zdecydowanym gestem i ruszył w stronę domu. – Będę mógł ją zobaczyć? – Jeśli wyrazi na to zgodę, nie widzę przeszkód. – Maszerował z werwą, zostawiając mnie trochę w tyle. – Mogę ją zaprosić do zamku w któryś weekend i wtedy się spotkacie. – Super. Ciekawe, czy się poznamy. – Ona pozna cię z całą pewnością. Ostatnio, kiedy ją widziałem, prosiła o twoje najnowsze zdjęcie. Powiedziała, że chce wiedzieć, jak zmienia się jej „brat”. Tak o tobie mówi. Otworzyłem szeroko oczy. – Widujesz ją? – wydukałem. – Tak. Co dwa, trzy miesiące. Mówiłem ci, że opiekuję się nią. To już prawie panienka. W tym roku skończyła czternaście lat. – O kurczę! Wszystko trzymasz w tajemnicy! Ciekawe, czego jeszcze nie wiem. Ile spraw zatajasz? Machnął lekceważąco ręką. – Pewnie jeszcze sporo, ale skoro ci o nich nie mówię, widocznie nie jest ich pora. Wszystko w swoim czasie, Christopherze Lefevre de Roquet! – zakończył dyskusję w swoim stylu, chichocząc z lekka na koniec. – A teraz pora na sen. Jutro będzie się trochę działo, więc musimy porządnie wypocząć – pożegnał mnie pod drzwiami swojego apartamentu. – Dobranoc, Henry. Dziękuję za wszystko. – Nie dziękuj, Chris, tylko żyj, kochaj i bądź szczęśliwy. To dla mnie najważniejsze. Pamiętaj. – Pogłaskał mnie po ramieniu i już bez słowa wszedł do swojej sypialni. Cały ten wieczór był tak bogaty w rewelacje, że – zanim zasnąłem – musiałem uporać się z dziesiątkami myśli, kłębiących się w mojej głowie. Chciałem je chociaż trochę uporządkować i logicznie ogarnąć to zamieszanie, tę gmatwaninę przeróżnych, niezwykle ważnych informacji, mających zaważyć na moim dalszym życiu. Czy byłem na to gotowy? Takiej pewności już nie miałem. Na szczęście sen zakończył ten myślowy galimatias, chociaż nie na długo. Podekscytowana podświadomość podesłała mi znów dziwny
koszmar o skrzydlatych demonach walczących z kobietą, z dziewczyną, którą pokochałem z całych sił. I moja przepiękna Shaohami miała w nim najwspanialsze czarno-białe skrzydła, jakie kiedykolwiek widziałem. Gdyby nie to, że walczyła na śmierć i życie, mógłbym tak leżeć w tej dziwnej jaskini i podziwiać ją do końca świata. Ale strach o nią pochłonął mnie całego. Strach tak intensywny, tak przeszywający jak najgorsza tortura. I wcale nie przeszedł po przebudzeniu. Trwał nadal, jakby zakorzenił się w moim mózgu, mojej świadomości. „Czy ten sen coś znaczy? Czy ostrzega mnie przed czymś?” – pomyślałem, gdy otworzyłem oczy. Jednak żaden wewnętrzny głos mi nie odpowiedział. Odsunąłem zasłony i wpuściłem do środka słoneczne refleksy, przenikające przez gęste igły rosnącej przed moim oknem pinii. Nawet jednak ta gra światła, ten piękny słoneczny poranek i intensywnie niebieskie niebo nie zdołały zmniejszyć przygniatającego mnie strachu i przemożnego przeświadczenia, że stanie się coś złego. Choć z uwagą obserwowałem wszystko wokół, nic niepokojącego nie zauważyłem. Po śniadaniu zebraliśmy się spokojnie i w asyście ochrony dotarliśmy bez problemów do biurowca naszej firmy. Jechaliśmy z dziadkiem moim astonem, a tuż za nami sunął Nicolas ze swoimi nowymi pracownikami, gotowymi do walki z całym światem. Ojciec z Jeanem-Claude’em wyjechali pół godziny wcześniej, by, jak powiedział ojciec, zapiąć wszystkie sprawy na ostatni guzik. Lubił to powiedzenie, które mnie osobiście trochę rozśmieszało. W holu przywitała nas czwórka ludzi z ochrony i poczuliśmy nadmiernie intensywny zapach wanilii i cynamonu. Odkąd Sha zwróciła na niego tak wielką uwagę, mnie też zaczął przeszkadzać. Zresztą od początku coś mi w nim nie odpowiadało. Jakby ten zbyt agresywny aromat pobudzał w moim mózgu jakieś komórki nerwowe, odpowiedzialne za zdenerwowanie, a nawet dziwny niepokój. Postanowiłem zwrócić uwagę naszym recepcjonistkom, by trzymały swoje ciastka w szczelnych opakowaniach. Zrobiłem nawet krok w ich kierunku, gdy usłyszałem głos dziadka. – Do spotkania jeszcze ponad kwadrans. Idę do swojego biura sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Idziesz ze mną? – Zaraz do ciebie przyjdę. Załatwię tylko jedną rzecz
z recepcjonistkami – odpowiedziałem. – W porządku. Spotkamy się u mnie albo już w gabinecie Dominique’a. Wsiadł do windy i po chwili zniknął mi z oczu. Zanim podszedłem do pięknej szklanej przegrody, oddzielającej recepcjonistki, omiotłem cały hol wzrokiem, szukając czegoś niepokojącego. Wszystko wyglądało, jak należy, a mimo to strach nie opuszczał mnie ani na chwilę. Wręcz się wzmagał. Już miałem ruszyć, by omówić sprawę feralnych ciastek, gdy w bocznych drzwiach dostrzegłem Jeana-Claude’a. O dziwo, wyraźnie ucieszył się na mój widok i kiwnął, bym do niego podszedł. Zaskoczony tak bezpośrednim kontaktem z jego strony, bez ociągania ruszyłem w jego kierunku. „Co on robił w pomieszczeniu służbowym ochrony?” – zastanawiałem się po drodze. – Chris, mam do ciebie ważną sprawę. Chodź ze mną – powiedział od razu, nie dając mi dojść do głosu. – Do pomieszczenia ochrony?! – wyraziłem dosadnie swoje zdumienie. – Tak. Zaraz wszystko zrozumiesz. Zupełnie nie miałem ochoty mu towarzyszyć. Byłem coraz bardziej zaniepokojony, ale przecież nie mogłem przy moim starszym bracie wyjść na jakiegoś spanikowanego bez powodu tchórza. Wszedłem tuż za nim. Zanim zobaczyłem człowieka, który tam na mnie czekał, w nozdrza buchnął mi tak silny aromat wanilii i cynamonu, jakbym znalazł się bezpośrednio w ciastkarni. – Co jest… – nie dokończyłem, bo moim oczom ukazał się paraliżujący mnie widok. Olbrzymi, śniadoskóry mężczyzna z długim, czarnym jak smoła warkoczem, oplatającym kilkukrotnie jego szyję, patrzył wprost na mnie przerażającymi, czarnymi oczami. Oczami demona! Znałem go! To on walczył z moją Sha w tym okropnym śnie. A teraz stał przede mną, czarny jak śmierć, jak otchłanie piekieł i hipnotyzował mnie wzrokiem, przejmując nade mną kontrolę. Nie mogłem zrobić kroku, poruszyć się ani powiedzieć słowa!
– Zostawiam cię tu, „kochany” bracie – usłyszałem jak zza grobu głos Jeana-Claude’a. – Mam nadzieję, że już nigdy cię nie zobaczę. – Wyjdź stąd! – Głęboki, rezonujący głos demona wywołał dreszcze na moim ciele. Lekkie stuknięcie zamka dało mi znać, że pozostaliśmy sami. Przerażenie obejmowało całą moją świadomość, dając ciału sygnał do ucieczki lub obrony. A ja nie mogłem nawet drgnąć. Nawet krzyknąć i wezwać pomocy. Nie mogłem nic! Byłem bezbronną ofiarą, czekającą w bezruchu na atak drapieżnika! Patrzył na mnie przez kilka chwil intensywnym, przenikliwym wzrokiem, jakby zaglądał w głąb mej duszy, a przerażające oczy demona błyszczały nieziemską czernią jak nieskończone otchłanie kosmosu. Na koniec podszedł do mnie, górując nade mną jakieś pół metra, i podniósł moje porażone mocą ciało bez najmniejszego wysiłku, trzymając je jedną ręką w pasie. Tak właśnie wyniósł mnie na tylny dziedziniec przez służbowe drzwi dla ochrony. Tam od razu wzbił się w niebo, rozpościerając swoje ogromne, błyszczące najgłębszą czernią skrzydła. Wysoko nad miastem przyłączył się do niego jego towarzysz z mojego snu. Teraz już wiedziałem, aż za dobrze, przed czym ktoś lub coś mnie ostrzegało. Niestety za późno. Nic już nie zależało ode mnie. Byłem nikim! Moje życie kończyło się, choć tak właściwie jeszcze nawet dobrze się nie zaczęło. Wszystkie marzenia, plany nie miały już znaczenia, nie mogły się już spełnić. Nawet naiwna nadzieja, że jest szansa na wyjście z tego koszmaru cało, umierała z każdym kilometrem, które pokonywałem, uwięziony w silnym uścisku potwora. Z coraz większą obojętnością patrzyłem z góry na świat. Choć w normalnych warunkach te widoki zapierałyby dech w piersiach, teraz nie robiły już żadnego wrażenia. Żegnałem się w myślach ze wszystkimi, których kochałem, jakbym chciał przesłać im tę wiadomość telepatycznie. Na koniec zaprzestałem nawet tego. Zbliżyliśmy się do wysokiego górskiego masywu z zawrotną prędkością, by po chwili wlecieć przez dwumetrową szczelinę do olbrzymiej jaskini.
„Czy będę torturowany?” – Przerażenie na moment wyrwało mnie z marazmu. Ale po chwili leciałem już bezwładnie w dół, widząc, że moje życie zakończy się na tym kamiennym, nierównym dnie jaskini. Nawet nie zdążyłem poczuć bólu, gdy mój świat zasnuła przerażająca ciemność…
ROZDZIAŁ X Sha
Z trudem pozbierałam się po następnym ciosie, zanim w naszym salonie pojawili się dwaj policjanci. Ich widok, na szczęście, pobudził mnie do działania. Bo przecież od tego, co zrobię, zależało, czy Chris ma jakieś szanse, czy nie. Jeśli żył – a tak właśnie podpowiadały mi serce i intuicja – tylko ja miałam jeszcze jakąś możliwość, by go uratować. – Skąd pewność, że został porwany? – zaatakowałam rozglądających się uważnie policjantów. – Nie mamy pewności, tylko przypuszczenia. Faktem jest, że pojawił się w biurowcu firmy Lefevre Industrial razem ze swoim dziadkiem, a później jakby rozpłynął się w powietrzu. Nikt nie widział go wychodzącego z budynku, a w środku nie ma go na pewno – szybko i rzeczowo odpowiedział inspektor. – W związku z tą dziwną i zagadkową sytuacją mamy do państwa pytanie: czy w ciągu dwóch ostatnich godzin mieliście jakikolwiek kontakt z Christopherem Lefevre’em? – Nie! – odpowiedziałam ostro. – Od wczorajszego popołudnia nie widziałam już Chrisa i nie rozmawiałam z nim przez telefon. Miał się ze mną skontaktować dopiero po południu. Obydwaj policjanci wyglądali, jakby wierzyli w moje słowa, ale i tak ich oczy szukały wyraźnie jakiegoś znaku czy rzeczy, które rzuciłyby na nas podejrzenie. Sierżant właściwie prawie bezczelnie myszkował wzrokiem wszędzie, gdzie nim dosięgał. Wiedziałam, jak bardzo istotny w tej sprawie jest czas, i nie chciałam niepotrzebnie przedłużać rozmowy. – Jeśli sierżant Mercier chce się rozejrzeć, wyrażam na to zgodę – powiedziałam stanowczo. – Nie mamy nic do ukrycia. Kapitan spojrzał pytająco na mojego ojca, nie wiedząc, kto tu rządzi. Prawnie, jako niepełnoletnia, byłam pod jego opieką i to on nadal mógł o mnie decydować.
– Proszę, sierżancie, może się pan rozejrzeć – potwierdził tata, nie zamierzając tłumaczyć im naszych zależności. – A potem natychmiast pojedziemy do pana Dominique’a Lefevre’a – rzuciłam zdecydowanym tonem. – Chciałabym z nim porozmawiać. Nie rozumiem, dlaczego nasłał na nas policję, i chcę to z nim wyjaśnić. Kapitan wyglądał na zdenerwowanego i zaraz zaczął się gęsto tłumaczyć. – Stosujemy standardową procedurę. Sprawdzamy miejsca, w których ostatnio przebywał poszukiwany. Pan Dominique Lefevre tylko je nam podał. Niczego nam nie insynuował. – Mam nadzieję! Ale i tak muszę z nim porozmawiać. Jedziecie po wizycie u nas do niego? – Tak, będziemy wspólnie czekać na kontakt od porywaczy – odpowiedział z lekkim ociąganiem, jakby nie chciał mi tego ujawnić. Ale nie miał wyboru, bo mój mocny, hipnotyzujący wzrok wymuszał to na nim. – W takim razie pojedziemy z wami – powiedziałam to jako pewnik. – Ale… – Silna osobowość inspektora chciała wyrwać się spod mojej kontroli, lecz byłam zbyt zdeterminowana, by mu na to pozwolić. – Jak tylko sierżant wróci, jedziemy natychmiast – zdecydowałam za wszystkich. – Tato, jesteś gotowy? Kiwnął mi energicznie głową, nawet najdrobniejszym gestem czy miną nie komentując mojego zachowania. – Mam jeszcze jedno pytanie. – Inspektor, wypuszczony z moich sideł, odzyskał wigor w jednej chwili. – Czy przez kilka ostatnich godzin opuszczali państwo to miejsce? O ile wiem, pańska córka teraz powinna przebywać w szkole, ale z tego, co ustaliliśmy, nie pojawiła się tam dzisiaj. – Unikał mojego wzroku, wpatrując się intensywnie w tatę. – To prawda. Córka dzisiaj nie poszła do szkoły. – Ojciec, widząc akceptację w moim wzroku, odpowiadał z całkowitym spokojem. – A odpowiadając na pana pierwsze pytanie, inspektorze, w domu nie przebywaliśmy od wczorajszego popołudnia. Wróciliśmy dopiero pół godziny temu.
– Aha! – Policjant przybrał stoicko spokojną minę, która świadczyła o jednym: trybiki w jego mózgu pracowały pełną parą. – Jakiś planowany wyjazd? – zapytał od niechcenia. – Nie, całkowicie nieplanowany. – Z trudem zachowywałam spokój. Burza emocji rozsadzała mnie od środka. Chciałam już działać, szukać Chrisa, a tymczasem siedziałam w domu i odpowiadałam na bezsensowne pytania. Chwilowo jednak nie miałam wyjścia. – Wczoraj mój przyjaciel został potrącony przez samochód i całą noc spędziliśmy razem z nim w szpitalu, na co mamy aż nadto świadków. Dwie godziny temu opuściliśmy wspólnie szpital i zawieźliśmy go, razem z jego matką, do rodziny. Właśnie pół godziny temu stamtąd wróciliśmy. Czy te wyjaśnienia panu wystarczą, panie inspektorze? Zaczerwienił się, zażenowany moim małym atakiem. – Tak, w zupełności mi wystarczą. I dziękuję państwu za wpuszczenie do domu. Taka postawa bardzo nam ułatwia prowadzenie sprawy. Kiwnęłam głową, przyjmując podziękowanie. W tym momencie do salonu wszedł sierżant. – Żadnych śladów pobytu Christophera Lefevre’a nie znalazłem – zameldował przełożonemu. – Wygląda na to, że wszystko tu w porządku. – Więc jedziemy – pogoniłam ich, wstając z kanapy. Po drodze złapałam przygotowany plecak i ruszyłam za ojcem. – Tato, zostaniesz przed bramą Lefevre’ów. Lepiej, żeby nikt nie sprawdzał twojego samochodu. Mimo pozwoleń taka ilość broni mogłaby wydać się podejrzana i wszystko znów by się przedłużyło. A my musimy działać, i to jak najprędzej. Postaram się dowiedzieć od nich najdrobniejszych szczegółów, a potem do dzieła – wypowiedziałam prawie jednym tchem, ale tak, by żaden z policjantów mnie nie usłyszał. – Zaraz zadzwonię do Nicolasa, on musi coś wiedzieć – dodałam. Ale telefon Nicolasa był poza zasięgiem. Przy każdej próbie połączenia słyszałam regułkę o chwilowo niedostępnym abonencie. – Coś jest nie tak! – rzuciłam nerwowo. – Telefon Nicolasa nie odpowiada. To nienormalne. – Masz rację. Tylko jak się czegoś dowiedzieć?
– Może u Lefevre’ów się uda. Jechaliśmy za dwoma policyjnymi wozami dosyć szybko. Poruszali się po wąskich uliczkach całkiem sprawnie, ale mnie i tak wydawało się, że zbyt wolno. Po drodze zadzwoniłam jeszcze do Daniela. Krótka, nerwowa rozmowa z nim bardzo mnie zmartwiła. Tak bardzo chciałam, aby był bezpieczny, a on wyrywał się do pomocy w poszukiwaniach i nawet przez chwilę nie chciał słyszeć o pozostaniu z matką i jej kuzynką. Nie chcąc, by zrobił coś głupiego, z ciężkim sercem zgodziłam się na jego przyjazd pod dom Chrisa. Nie chciałam tego, bo był przecież moją miłością, jedną z dwóch największych miłości mojego życia! I obie mogłam w najbliższym czasie stracić! Te ponure przemyślenia przerwało mi na szczęście to, że właśnie podjechaliśmy pod bramę posiadłości Chrisa i stanęliśmy w szeregu. – Zostań w tym miejscu, tato, a ja zabiorę się z inspektorem – rzuciłam prawie w biegu, w błyskawicznym tempie docierając do pierwszego samochodu. – Ojciec nie będzie wjeżdżał, by nie robić niepotrzebnego zamieszania, a ja podjadę do środka z wami – nie powiedziałam, tylko nakazałam. Inspektor bez słowa kiwnął głową i już za chwilę zbliżyliśmy się ich wozem do znanej mi, pięknej, starej willi. Nie czekając na nikogo, wpadłam jak bomba do środka, zatrzymując się dopiero w salonie. A tam panował mały rozgardiasz. Policyjni technicy rozstawiali jakąś aparaturę, a ojciec Chrisa i Weronique siedzieli zrezygnowani na kanapie. Nie przejęłam się obecnością tylu obcych osób i bez ceregieli zaatakowałam Dominique’a Lefevre’a. – Dlaczego nasyła pan na mnie policję?! – rzuciłam ostro. – Dlaczego traktuje mnie pan jak wroga?! Ojciec Chrisa, dopiero gdy usłyszał mój mocny głos, spojrzał szybko w moją stronę. Nie zważając na kompletną ciszę, która zapanowała po moich słowach, kontynuowałam: – Jak pan śmie rzucać na mnie oskarżenia?! – Ja… – Dominique Lefevre wstał gwałtownie z kanapy. Zanim jednak dokończył zdanie, Weronique podbiegła do mnie, szlochając.
– Sha! Porwali Chrisa! Porwali go! – wyrzuciła panicznie, zachłystując się płaczem. A potem rozkleiła się zupełnie, więc przygarnęłam ją do siebie, obejmując ramionami. Wysłałam do niej troszeczkę kojącej energii, by mogła się uspokoić. Przez ten cały czas ojciec Chrisa stał jak ogłuszony, wpatrując się w nas kompletnie zbity z tropu. Teraz dopiero dostrzegłam jego ból, zagubienie i strach malujący mu się na twarzy. Natychmiast pożałowałam swojej agresji. Ten człowiek wyraźnie znalazł się na skraju załamania, a ja jeszcze dolałam oliwy do ognia. Już zamierzałam go przeprosić, gdy do salonu wszedł niezwykle przystojny, wysoki, starszy mężczyzna i spojrzał na mnie oczami Chrisa. Identycznymi! O mało nie straciłam władzy w nogach z wrażenia. Zatrzymał się kilka kroków ode mnie oraz Weronique i patrzył na mnie z tak wielkim uwielbieniem, jak jego wnuk. Domyśliłam się natychmiast, że to dziadek Chrisa, sławny Henry de Roquet. Zresztą podobieństwo było wręcz uderzające. – Sha! Ty jesteś Sha! – nie pytał, tylko stwierdził. – Wiedziałem, że mój wnuk musiał pokochać najwspanialszą kobietę, chodzącą po tym świecie – rzucił spontanicznie. – Czy mogę wziąć cię w ramiona i powitać w naszej rodzinie? – tym razem zapytał. Weronique odsunęła się natychmiast, a ja, trochę zaskoczona tym pełnym uwielbienia tonem i wzrokiem, kiwnęłam lekko głową. – Jeśli Chris tak bardzo cię polubił, należysz już do nas! Na zawsze! – zapewnił z całą powagą i miałam całkowitą pewność, że nie żartuje. Uścisnął mnie serdecznie jak bardzo bliską osobę, a ja od razu go zaakceptowałam. Poczułam od pierwszego dotyku, że mam przed sobą niezwykle wartościowego i dobrego człowieka. Emanowało to od niego z ogromną mocą. Nie zdarzyło mi się do tej pory dotykać tak silnej i prawej osobowości. Po chwili odsunął się lekko, chwytając mnie jednak za dłoń, jakby nie chciał tracić ze mną kontaktu. – Cud! Prawdziwy cud! – Nie potrafił oderwać ode mnie oczu. – Nie gniewaj się, proszę, na Dominique’a. Wszyscy tu tracimy zmysły
z przerażenia i szukamy jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Dominique nie miał nic złego na myśli, informując policję, że Chris spędza z tobą dużo czasu. To oni postanowili cię sprawdzić, nie my – tłumaczył, a ja poczułam się jeszcze bardziej głupio. – Przepraszam, poniosły mnie nerwy, panie de Roquet. – Wiesz, kim jestem? Chris ci o mnie opowiadał? – zapytał szybko. – Tak. Bardzo dużo i bardzo dobrze. Ale teraz, proszę, powiedzcie mi, co się stało. – Nikt nie wie! To wręcz nieprawdopodobne. Rozstałem się z nim w holu biurowca naszej firmy i ślad po nim zaginął. Ochrona obserwowała, jak szedł w stronę ich służbowego pomieszczenia, a potem już nikt więcej go nie widział. Kamery umieszczone z przodu budynku i z boku, gdzie znajduje się wyjazd z tylnego dziedzińca, wyraźnie pokazują, że nie opuścił biurowca. A w środku go nie ma! Przeszukaliśmy dosłownie każdy kąt. Wyglądało to tak, jakby zapadł się pod ziemię. Nawet nie wiesz, jakie to przerażające! – I nikt obcy nie kręcił się w pobliżu miejsca, w którym zniknął Chris? – dopytywałam. – Nie. Później widziano w tej części holu Jeana-Claude’a, ale on nie spotkał swojego brata. W mojej głowie pojawiła się nagle niepokojąca myśl, a właściwie pewność, że znam już rozwiązanie. Teraz uzmysłowiłam sobie ewidentnie, że znalazłam się w pobliżu mojego największego wroga i nie rozpoznałam go! A właściwie to rozpoznałam, tylko zignorowałam. Przecież ten silny zapach wanilii i cynamonu wskazał mi go wyraźnie, a ja dałam się przekonać, że tak pachną ciastka personelu. Zignorowałam wyjątkowo silne znaki, w przekonaniu, że zagrożenie nie może być tak blisko. Teraz właśnie płaciłam za swoją głupotę. Nie! To Chris za nią płacił! Poczucie winy przygniotło mnie z ogromną siłą. – Co się dzieje? – Zaniepokojony głos dziadka Chrisa przywrócił mnie do rzeczywistości. – Nic, nic. W porządku – uspokoiłam go. – A gdzie jest Nicolas Angus? – zapytałam. – Nie mamy pojęcia. Gdy tylko dowiedział się o porwaniu, wybiegł
z biurowca jak poparzony i do tej pory nie dał znaku życia. – A Jeana-Claude’a też nie ma? – Gdzieś tu był niedawno. – Henry de Roquet spojrzał w stronę holu. – Mignął mi przed oczami, ale nie wiem, dokąd poszedł. – Widziałam, jak wchodził do gabinetu – odezwała się Weronique. – Mogłabyś go tu przyprowadzić, Weronique? – zapytałam, udając idealny spokój. – Chciałabym go o coś zapytać. – Oczywiście. – Bez ociągania ruszyła spełnić moją prośbę. Omiotłam wzrokiem salon, dostrzegając, że jestem głównym obiektem zainteresowania zgromadzonych w nim osób. Dwóch znanych mi policjantów i trzech pozostałych z rosnącym zaciekawieniem patrzyło na mnie i słuchało, co mówię. Poczułam się trochę zażenowana pożerającymi mnie spojrzeniami, ale nie dałam tego po sobie poznać. Teraz liczyły się rozwaga i podejmowanie właściwych decyzji. Przede wszystkim musiałam się upewnić, czy Jean-Claude maczał ręce w tym porwaniu. Nie mogłam wydawać wyroku, nie mając ewidentnych dowodów. Ale wiedziałam, jak je zdobyć! Musiałam tylko spowodować, by brat Chrisa znalazł się w tym samym pomieszczeniu. Dziwaczna cisza przedłużała się jednak, rozpraszając mnie. Zdawałam sobie sprawę, że dziwnie wyglądamy z dziadkiem Chrisa, gdy stoimy tak na środku salonu, trzymając się za ręce. Najwyraźniej jednak senior rodu nie zamierzał puścić mojej dłoni, a mnie to wcale nie przeszkadzało. Dominique Lefevre również przypatrywał się nam, zaskoczony, ale w końcu bez słowa usiadł na kanapie i jego wzrok natychmiast się zamglił. Teraz już wiedziałam, jak bardzo ciężko znosi tę sytuację. Cały jego wigor, surowość i sztywność gdzieś zniknęły, a przede mną siedział nieszczęśliwy człowiek, zdruzgotany utratą syna. Jeszcze się nie załamał, ale balansował na krawędzi. W momencie, kiedy postanowiłam podejść do niego i pomóc mu swoją energią, do salonu wkroczył Jean-Claude, wyprzedzając zdecydowanie Weronique. Spojrzał na mnie złym wzrokiem, wywołując tym moją odrazę. Wysunęłam delikatnie dłoń z uścisku dziadka Chrisa i podeszłam w stronę Jeana-Claude’a. Skinął mi głową nieznacznie i tylko patrzył wyczekująco. – Czy widziałeś dzisiaj Chrisa? – zapytałam wprost.
– W domu, podczas śniadania. – Miał w głosie stoicki spokój. – Pytam, czy widziałeś go w biurowcu, nie w domu. – Nie, nie widziałem. – Dlaczego kłamiesz? – zapytałam głośno, wzbudzając ogólną konsternację, a jednocześnie przyszpiliłam Jeana-Claude’a hipnotyzującym spojrzeniem. Nie miał szans mi się wymknąć. Nie było czasu na delikatne gierki. Życie Chrisa mogło wisieć na włosku. Bo to, że jeszcze żył, nadal czułam. – Kim jest ten czarny, śniadoskóry mężczyzna, który tak niepokoił Chrisa? Co masz z nim wspólnego? – atakowałam go. – O co chodzi? – Zdumiony głos Dominique’a Lefevre’a przerwał totalną ciszę, jaka zapadła po moim ostatnim pytaniu. – Czy ty oskarżasz mojego syna o udział w porwaniu? Powstrzymałam jego dalsze słowa zdecydowanym gestem ręki. – Czy maczałeś ręce w porwaniu Chrisa? – zadałam ostateczne pytanie. Czułam, jak broni się z całych sił przed potęgą mojej woli, jak walczy z rosnącą wściekłością, aż w końcu… – Ten zadufany w sobie szczeniak zagrażał naszej firmie! – wykrzyknął z nienawiścią. – Nie mogłem do tego dopuścić! – O Boże! – Pełen boleści krzyk Dominique’a pobudził mnie do działania. Wiedziałam, że może się załamać po usłyszeniu tej okrutnej prawdy. Złapałam więc szybko Jeana-Claude’a za rękę, po czym wykręciłam mu ją sprawnie i tak silnie, że zawył z bólu. Jednocześnie popchnęłam go na dwóch policjantów, stojących jak słupy soli. – Trzymajcie go, muszę dowiedzieć się o porywaczu jak najwięcej. Nie wiem, jak to się działo, ale wszyscy słuchali moich poleceń, jakbym była tu najważniejsza. A przecież ich nie hipnotyzowałam! Całe zdarzenie trwało zaledwie dwie, trzy minuty, a mimo to całkowicie nieświadomie przejęłam nad nimi kontrolę. Dopiero po chwili zapanował mały chaos, kiedy inspektor podbiegł razem z sierżantem do trzymanego przez młodego policjanta Jeana-Claude’a. Mówił coś podniesionym głosem, ale ja go już nie słuchałam. Skupiłam się na ojcu Chrisa, który znajdował się na granicy omdlenia. Szybko podeszłam do niego i bez słowa złapałam jego dłoń. Nie ukrywałam przed nim swojej mocy, bo teraz wydawało mi się to zupełnie nieważne. Gdy tylko poczuł
przepływające ode mnie, kojące fale, zamarł z wrażenia. – Zrobię wszystko, by uratować Chrisa, przyrzekam – powiedziałam tak, by tylko on to usłyszał. – Proszę o nic nie pytać. Pokiwał lekko głową, a nadzieja znów zabłysła w jego oczach. Niezwykła moc przekazywanej mu energii oszołomiła go przy tym i odprężyła. Dopiero docierający do nas coraz głośniejszy rumor zburzył trochę ten spokój. – Panie de Roquet, proszę się odsunąć od podejrzanego! Bardzo proszę! – usłyszałam zaniepokojony głos inspektora. Odwróciłam głowę w stronę tego zamieszania i dostrzegłam, jak dwóch policjantów powstrzymuje dziadka Chrisa przed wymierzeniem własnoręcznie kary swojemu wnukowi. – Puśćcie mnie! – gorączkował się. – Zmiażdżę go gołymi rękami. Ty kanalio! – Wyrywał się coraz bardziej. – Muszę go uspokoić. – Pogłaskałam rękę ojca Chrisa i puściłam go. Wpatrywał się mnie jak urzeczony, ale kiwnął mi głową. Bez ociągania znalazłam się w centrum zamieszania. Moja dłoń, położona na plecach Henry’ego de Roqueta, zdziałała cuda. Wyciszył się w jednej chwili. Gorączka w jego dzikim spojrzeniu zmieniła się w idealny spokój. Za to Jean-Claude wcale nie wyglądał na opanowanego. Ewidentnie wystraszył się rozwścieczonego dziadka. – Jak wyglądał ten porywacz? – zadałam mu następne pytanie, gdy zapanował względny spokój. Nadal nie chciał mi odpowiadać, ale znów zmusiłam go swoją wolą. – Bardzo wysoki, śniady, z dziwnymi, czarnymi oczami i bardzo długim czarnym warkoczem, owiniętym kilkakrotnie wokół szyi. „O, kurwa! Semangelof!” – przeraziłam się w myślach, o mało nie wypowiadając tego na głos. Gorzej już być nie mogło. Moje najokropniejsze przypuszczenia właśnie się potwierdziły. – Czy wiesz, dokąd go zabrał? – zapytałam ostro. – Nie. Kazał mi wyjść, gdy tylko przyprowadziłem Chrisa. Tym razem powiedział prawdę od razu, wiedziałam to. Nie miał kompletnie pojęcia, co się stało i z kim miał do czynienia. Nie było jednak żadnej pewności, czy wiedząc, że kuma się z diabłem, nie
zrobiłby tego samego jeszcze raz. Dla mnie w tej chwili stał się bezużyteczny. Teraz musiałam wysilić umysł, by znaleźć sposób na wykrycie miejsca, do którego te potwory zabrały Chrisa. A do tego potrzebowałem ojca i chwili spokoju do zastanowienia. Bez większego oporu z jego strony doprowadziłam dziadka Chrisa do kanapy i poprosiłam, by usiadł obok zięcia. Posłuchał mnie od razu, a ja przykucnęłam przed nimi. Teraz dwie pary oczu, należących do niezwykle charyzmatycznych i silnych mężczyzn, wpatrywały się we mnie jak w ostatnią deskę ratunku. – Znajdę go – powiedziałam cicho, by tylko oni mnie słyszeli. – Ale… – Dziadek Chrisa chciał coś powiedzieć, powstrzymałam go jednak. – Porozmawiamy, gdy wszystko dobrze się skończy. – Więcej obietnic nie mogłam im złożyć. Nie miałam przecież żadnej pewności, czy zdołamy ujść z tego z życiem. – Muszę już iść. Czas jest tu najważniejszy. Wstałam szybko, zbierając się do wyjścia, ale w tym momencie do salonu wpadł Nicolas. – Mam… – prawie krzyknął, ale silnym, mentalnym nakazem powstrzymałam jego wypowiedź. Miałam pewność, że wie, gdzie znajduje się Chris. A tam nie mógł się zbliżyć nikt inny oprócz mnie i mojego ojca. – Czy ma pan jakieś informacje? – Inspektor natychmiast zainteresował się Nicolasem. – N… nie… – skłamał pod moim wpływem. – Szukałem Sha. Mam do niej sprawę. – To my już pójdziemy – powiedziałam spokojnie. Nikt nie zamierzał nas zatrzymywać, więc skinęłam na Nicolasa i razem wyszliśmy na zewnątrz. Tam dopiero wypuściłam go spod kontroli. – Co mi zrobiłaś?! – zapytał, zdenerwowany. – Dlaczego zmusiłaś mnie do kłamstwa?! Sha, co się dzieje? – Zaraz ci powiem. Teraz chcę wiedzieć, czy masz informacje o Chrisie. – Tak! Wiem, gdzie jest – wyrzucił energicznie. – Chip, który mu zainstalowałem, działa cały czas!
– Cudownie! Jedziemy tam zaraz. – Najgorszy problem spadł mi z serca. – Gdzie? – Ale… muszę powiedzieć o tym policji. Dotrą tam szybciej niż my. Potrzebny będzie helikopter. – Co?!!! – Zrobiłam kwadratowe oczy. – Jest wysoko w górach, tuż przy włoskiej granicy! Gdzieś na wysokości dwóch i pół tysiąca metrów, pod górą Cime du Gélas. – To jakieś szaleństwo! – zawołałam zaskoczona. – Ja też tak myślę. Śledziliśmy chip i nie wierzyliśmy własnym oczom. Porywacze musieli również mieć helikopter, ale to i tak nie wyjaśnia, jak zatrzymali się nim na zboczu stromej góry i… po co? Zbliżyliśmy się właśnie do samochodu ojca. Tuż za nim stał już mój rubi, a Daniel siedział obok taty. Na nasz widok wyskoczyli z auta równocześnie. – Wiemy już, gdzie jest Chris – powiedziałam im od razu. – Nicolas zainstalował mu chip namierzający. – Jak tam dojechać?! – zapytał żołnierskim tonem ojciec. – Raczej czym. Nicolas twierdzi, że najlepiej helikopterem. To wysoko w górach. – Nie załatwię helikoptera tak szybko. Pozostaje nam dotrzeć samochodem najbliżej, jak się da, a potem na nogach – podsumował mój tata. – Pojedziemy dwoma samochodami, na wszelki wypadek. Dziękujemy ci, Nicolasie, za twoje zaangażowanie. A teraz powiedz nam dokładnie, gdzie jest to miejsce, musimy już jechać. – Zabiorę swoich ludzi. Pojedziemy przed wami i poprowadzimy. Może jednak lepiej powiadomić o wszystkim policję? – Nicolas wyglądał na zagubionego, ale mówił stanowczo. – Nie pojedziecie ani ty, ani twoi ludzie, ani tym bardziej policja! – Zdecydowany ton taty zabrzmiał bardzo ostro. – Kto mi zabroni jechać?! – zdenerwował się Nicolas. – To ja wiem, gdzie jest Chris, i to ja go odnajdę! Tata spojrzał na mnie wymownie. – Nicolas… – zaczęłam, ale mi przerwał. – Nie, Sha! – zbuntował się. – Od kilku dni ciągle robię przez ciebie coś wbrew sobie. Przed chwilą zmusiłaś mnie, bym zataił
informacje przed policją i rodziną Chrisa, a teraz jeszcze chcesz mnie odsunąć od ratowania go. Na to się nie zgadzam! – Nicolas, nie masz pojęcia, z czym masz do czynienia – perswadowałam. – To mi wyjaśnij! Nie zgadzam się już na więcej tajemnic. Westchnęłam, zrezygnowana. Miał rację, ale przecież nie mogłam wciągać w tę okropną wojnę jeszcze jednego dobrego człowieka. – Nicolas, jeśli tam pojedziesz, możesz zginąć. – Liczę się z tym. Porwanie kogoś to nie zabawa w chowanego. Nie bój się o mnie, potrafię walczyć. Na pewno wiesz, że należałem do bojowej jednostki. – Tylko że teraz musiałbyś walczyć z potworami – powiedziałam ze smutkiem, wiedząc, że mam niewielkie szanse, by go przekonać. – Walczyłem już z niejednym potworem, Sha – nie odpuszczał. – Tylko że te potwory nie są ludźmi! Czy jesteś gotów na coś takiego? Nie sądzę! – Zdecydowałam się zagrać z nim w otwarte karty. Mogłam go wprawdzie zahipnotyzować i uzyskać dokładne dane o położeniu Chrisa, ale potem, po naszym odjeździe, mógł narobić sporo zamieszania, wyjawiając wszystko policji. A oni byli w stanie pokrzyżować nam plany. – Jak… to…? – zająknął się. – Tak, Nicolasie, dobrze słyszysz. To demony, skrzydlate, mordercze bestie. – Więc… nie uprowadzili go helikopterem… oni lecieli… – nie dokończył, oszołomiony. – Tak, używając własnych skrzydeł. Przez chwilę zapanowała cisza. Całą trójką wpatrywaliśmy się zdezorientowanego Nicolasa. Bił się z myślami, nie wiedząc, czy nie ulega czasem jakimś halucynacjom. – Jadę! – powiedział nagle. – Wy możecie stawić im czoła, więc ja tym bardziej. Umiem walczyć i zrobię to! – Tato! – Szukałam u niego pomocy. W tym momencie poczułam jeszcze mocniej tę bezgraniczną odpowiedzialność, którą dziwaczny los złożył na moje barki. „Czyż nie wolałabym być przeciętną nastolatką z przeciętnym wyglądem i przeciętnymi umiejętnościami?” –
przemknęło mi przez myśl. „Tak, w tym momencie zamieniłabym się z taką najzwyklejszą osobą natychmiast”. Na szczęście ten nierealny przebłysk wyparował mi z myśli równie szybko, jak się pojawił. Los tylu osób zależał od mojej wewnętrznej siły i tak olbrzymiej odwagi, że chyba powinnam jeszcze dostać w kosmicznym spadku tytaniczne moce. Potrząsnęłam głową, jakbym chciała strzepnąć te posępne myśli, i spojrzałam smutno na ojca, nieświadomego moich rozterek. – Nie możemy zabronić Nicolasowi jechać z nami, skoro już zapoznał się z zagrożeniem. Teraz to jego świadoma decyzja. – Nie chcę narażać już nikogo więcej! – rzuciłam zdenerwowana. – Nie chcę, by tylu wspaniałych ludzi znalazło się przeze mnie w śmiertelnym niebezpieczeństwie. To moja walka! – Nie, kochanie. To nasza wspólna walka. I nigdy nie zostawimy cię samej. Jesteśmy twoimi obrońcami i musisz to uszanować! – Zdecydowany ton ojca przywołał mnie do porządku. – O czym wy mówicie?! – Nicolas był w szoku. – Nie mamy teraz czasu na wyjaśnienia. Opowiem ci po drodze. Teraz liczy się każda minuta. – Ojciec mówił ostrym, żołnierskim tonem. – Możesz jechać, ale tylko ty, Nicolasie. Nikogo więcej nie możemy zabrać. – Tato! – sprzeciwiłam się. – Kochanie, widocznie tak już musi być. Nie sprzeciwiaj się przeznaczeniu. W tej walce zginęły już tysiące ludzi, a jeśli ich nie pokonamy, zginie jeszcze więcej. Tu nie ma sentymentów. To były argumenty nie do podważenia. Westchnęłam tylko z rozgoryczeniem. – Więc jak tam dojedziemy? – zapytałam zrezygnowana. Daniel podszedł do mnie i nieśmiało mnie przytulił. – Zaraz wracam! – Nicolas podbiegł do samochodu, w którym siedzieli jego nowi ochroniarze. Wrócił po chwili, niosąc metalową walizkę. Kiedy ją otworzył, naszym zdumionym oczom ukazało się jakieś dziwne urządzenie, które przypominało laptopa, ale w kosmicznej wersji. – Ten pulsujący zielony punkt to chip Chrisa. – Pokazał nam. Poprzyciskał kilka klawiszy i na ekranie ukazała się trasa dojazdu. –
Musimy kierować się na autostradę do Nicei, później odbijamy na Roquebillière i stamtąd drogą na Belvédère, aż do Saint Grat. Do końca asfaltu pojedziemy Gargaia, a później górskim szlakiem wzdłuż doliny rzeki Gordolasque. Tam już raczej samochody nie dadzą rady, więc aż do samego Lac de la Fous musimy iść pieszo. Właśnie nad tym jeziorem odzywa się chip. – Jezioro Głupców, czyż nie nazbyt adekwatna nazwa? – rzuciłam sardonicznie. – No to w drogę! – zdecydował tata. – Ty, skarbie, jedź za nami z Danielem. – Dobrze – zgodziłam się, nie mając wyboru. Nikogo z obecnych nie mogłam przekonać do pozostania w bezpiecznym miejscu. Parli do przodu, prosto w paszczę lwa, napędzani uczuciami do mnie i jakimś dziwnym instynktem. Daniel ścisnął mnie desperacko, czując, że zbliżamy się do końca niewiadomego. Ucałował moje włosy i wyszeptał: – Jedziemy walczyć, Sha. Dzisiaj wszystko się rozwiąże. – Dlaczego tak mówisz? Wiesz o czymś? – zapytałam, delikatnie wysuwając się z jego ramion. Ojciec z Nicolasem wsiedli już do samochodu, więc musieliśmy pójść w ich ślady. – Tak… chyba tak – odpowiedział. – Wsiadaj do samochodu i mów, proszę. – Odpaliłam mojego rubiego i założyłam na ucho słuchawkę, by móc w każdej chwili rozmawiać przez telefon i mieć przy tym wolne ręce. Dan usadowił się na fotelu pasażera bez ociągania. – Co zobaczyłeś lub usłyszałeś? – Miałem sny. Walczyliśmy z dwoma skrzydlatymi aniołami w jakiejś ogromnej jaskini. – Na pewno z dwoma? – przerwałam mu, zaaferowana jego słowami. – Widziałem we śnie tylko dwa demony. Był tam twój ojciec, Nicolas i ja. Widziałem też Chrisa. Nie mówiłem ci o tym koszmarze, bo wydawał mi się tak abstrakcyjny, że nie chciałem ci zawracać głowy. Walczyliśmy z nimi we czwórkę. My trzej z jednym, ty sama z przerażającym olbrzymem z długim, owiniętym wokół szyi warkoczem.
– Semangelof! – zawołałam wzburzona. „Czyżby wizje Daniela miały się sprawdzić?! I to jeszcze dzisiaj?!” – Semangelof?! – Daniel przeraził się mojej gwałtownej reakcji. Straszenie go nie miało sensu. I tak w tej paranoicznej sytuacji trzymał się wyjątkowo dzielnie. – Jak wiesz, znam go ze swoich snów i z przekazów mojej pramatki. Ukazała mi przecież swoich prześladowców dokładnie. – No tak – potwierdził. – Więc co o nim wiesz? – dopytywał nerwowo. – Nic więcej, niż ci przekazałam, Dan, to jeden z nich, i tyle. – Wzruszyłam ramionami trochę nonszalancko, bo obserwował mnie uważnie. – Masz szansę dać mu radę w pojedynkę? Co miałam mu odpowiedzieć? Że Semangelof, gdy zechce, jednym ruchem skrzydeł poćwiartuje mnie na miazgę? Tego nie mogłam zrobić, ponieważ sama nie miałam pewności, jak potoczy się ta walka. Z tego, co przekazała mi Lilith, nigdy nie użył tej broni wobec niej i najprawdopodobniej wobec żadnej z jej córek. Najgroźniejszy, a zarazem najbardziej tajemniczy z prześladowców miał stoczyć ze mną walkę. Możliwe, że dla mnie ostateczną. Nie zamierzałam jednak uciekać. To starcie było moim przeznaczeniem, nieuniknionym, zapisanym w gwiazdach lub jakiejś nieznanej mi księdze życia. – Nie wiem, Dan. Zdałam się na intuicję, która mówiła mi, że mam tu zostać i podjąć tę walkę. Ale jaki będzie wynik – nie mam pojęcia – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Przeraża mnie to! Tak bardzo… – wyszeptał cicho, ale i tak usłyszałam. – Wiem, Dan. Mnie też. Nie uciekniemy jednak przed tym. Zbliżamy się do epicentrum i w ciągu najbliższych godzin okaże się, jaki los jest nam przeznaczony. Nam, czyli tobie, mnie, Chrisowi, tacie i Nicolasowi. Nadal uważam, że waszej czwórki nie powinno tutaj być. To walka moja i tylko moja. A teraz, dodatkowo, Chris i Nicolas zostali w nią wciągnięci bez ostrzeżenia. To niesprawiedliwe! – wykrzyknęłam z goryczą. Tak bardzo gnębiło mnie to, że ich szanse w starciu z Asasynami są prawie zerowe.
– Tak właśnie miało być, Sha. Świadczą o tym moje sny – powiedział całkiem spokojnie Daniel. – Szkoda, że nie przyśnił ci się rezultat tego starcia – westchnęłam. Pędziliśmy już autostradą, nie przestrzegając żadnych przepisów. Wyjątkowe umiejętności Nathaniela w prowadzeniu samochodu, przekazane mi podczas wielu lekcji w terenie, sprawdzały się teraz doskonale. Z łatwością lawirowaliśmy między samochodami po ruchliwej autostradzie A8 w kierunku Nicei. Daniel najwyraźniej ufał moim umiejętnościom, ponieważ nie reagował najmniejszym strachem na moje, nawet najagresywniejsze ruchy na drodze. Dopiero gdy zjechaliśmy z autostrady na drogę narodową w kierunku Roquebillière, zwolniliśmy trochę. – Jeśli wszystko skończy się dobrze, co zrobimy z Nicolasem? – zapytał po dłuższym milczeniu. – Czy zechce zachować rewelacje o tobie, Sha, w tajemnicy? – Myślę, że tak. Nicolas to dobry i uczciwy człowiek. Nie sądzę, by chciał mnie zdradzić. – Tylko że on nic o tobie nie wie. – Teraz na pewno już wie wszystko, co powinien wiedzieć. Tata jest specjalistą od mojego bezpieczeństwa i doskonale wie, co zastosować w danym przypadku. Tutaj zagraliśmy już w otwarte karty i właściwie Nicolas nie ma odwrotu. Jest albo z nami, albo przeciwko nam i do końca podróży musi wyraźnie określić się, co wybiera. – A Chris? Jeśli jeszcze… – nie dokończył. – Żyje! Wiem to! Poczułabym, gdyby umarł. Jesteśmy związani, Dan. Tak jak ty stał się moim obrońcą – wyjaśniłam mu. Teraz nie mogłam już trzymać w tajemnicy faktów, które miały ogromne znaczenie dla nas wszystkich. – I tak jak ciebie kocham go całą sobą! Zresztą to było przesądzone od pierwszej chwili, kiedy was ujrzałam, i tylko brak doświadczenia w sprawach uczuć spowodował, że uświadomiłam sobie tę prawdę tak późno. – Ale… jak? – Przez chwilę nie potrafił się wysłowić. Widziałam, jak próbuje poradzić sobie z tym niecodziennym wyznaniem. – Jak mogę kochać was obu? – dokończyłam za niego. – Dan, nie wiem, co chciałbyś usłyszeć. Kocham was i już. Obydwaj zajmujecie
moje serce, wypełniacie moją duszę i jesteście najwspanialszą nagrodą od życia. – To tak jak ty dla mnie, Sha! – wykrzyknął jakoś tak desperacko. – Tylko którego z nas wybierzesz? Którego zechcesz mieć blisko siebie? Na chwilę oderwałam wzrok od drogi, lekko zwalniając, i spojrzałam na Daniela. Dostrzegłam w jego oczach łzy, które jeszcze nie zdążyły spłynąć po policzkach. Stawiał się na z góry straconej pozycji, przypuszczając, że wybiorę Chrisa. Charyzmatycznego, obłędnie bogatego i utalentowanego Chrisa. Tak jak moja mama wybrała Michela zamiast Nathaniela. Ale to wszystko nie miało dla mnie znaczenia. Liczyło się tylko uczucie, prawdziwe i bardzo głębokie, wręcz pochłaniające, które żywiłam do tych dwóch cudownych mężczyzn. – Dlaczego mam wybierać?! – teraz ja rzuciłam desperackim tonem. – Dlaczego nie mogę mieć was obu? A wy mnie? Czy musimy żyć według schematów, według jakichś ludzkich sztywnych zasad? Co one nas obchodzą?! Nie jesteśmy zwykłymi ludźmi. Mamy swój świat, swoją rzeczywistość, niedostępną dla większości, więc po co narzucać sobie bezsensowne ograniczenia i odrzucać wolność? – Myślisz, że tak się da? – zapytał z nadzieją w głosie. – Jeśli nie spróbujemy, nie dowiemy się tego. Najpierw jednak musimy zwyciężyć naszych wrogów, Dan. Jeśli to zrobimy, jeśli pokonamy źródło zagrożenia, świat stanie przed nami otworem. Będziemy mogli spełniać swoje marzenia, żyć pełnią życia, kochać i mieć siebie nawzajem. Czyż to nie cudowna perspektywa?! – zapytałam z pełnią emocji, które wybuchnęły we mnie na myśl o takim raju. – Cudowna! – Poddał się mojemu entuzjazmowi, ale tylko na chwilę. – Pozostaje nam więc zwyciężyć i zabić te potworne demony! Czy jesteśmy na to gotowi? Czy twoja siła jest wystarczająca do walki z nimi? – zaniepokoił się znowu. – Nie przyjęłaś przecież swojego dziedzictwa. – Ale przyjmę! Obiecałam to mojej pramatce. Jak tylko dojedziemy w góry, przyjmę w siebie jej ducha. – Nieodwołalność mojej decyzji przeraziła go. Teraz, gdy połączenie było tuż, tuż, nie potrafił
tego zaakceptować tak z biegu, bez przygotowania. Ten krok zawsze wzbudzałby w nim silne emocje, obojętnie kiedy zdecydowałabym się go zrobić. Miał bardzo trudne zadanie – w ciągu kilku dni zetknął się z tak niezwykłymi sprawami, tak niesamowitą rzeczywistością, a na dodatek musiał to wszystko zaakceptować w ekspresowym tempie! Dlatego rozumiałam jego lęk i zagubienie. Niestety nie mogłam mu tego oszczędzić. Sam, świadomie i uparcie, zdecydował się uczestniczyć w megazadymie, która się szykowała. Zamyślił się ze zgnębioną miną, a ja znów przycisnęłam gaz, bez trudu doganiając ojca. Na szczęście ruch aż do Roquebillière nie był zbyt duży, a gdy minęliśmy miasteczko, kierując się na zaporę Saint Grat, wręcz minimalny. Ruszyliśmy więc na pełnym gazie wąziutką, asfaltową dróżką, wijącą się wzdłuż potoku Gordolasque. Za zaporą i tak już wąska droga zwężała się jeszcze bardziej, aż w końcu przeszła w górską ścieżkę. Dokąd mogliśmy, wdrapaliśmy się naszymi mocnymi, terenowymi samochodami. Dopiero gdy ścieżka dotarła do zwężenia między dwoma skałami, zatrzymaliśmy je. – Do jeziora jest stąd jakieś siedemset metrów – krzyknął Nicolas, wyskakując z samochodu taty. Choć gotowy do działania i pełen chęci, patrzył na mnie bardzo dziwnie. Niepewność mieszała się w jego wzroku z niedowierzaniem, ze zwykłym ludzkim zdumieniem i… strachem. Kiwnęłam mu głową, dając znać, że usłyszałam, i poczekałam, aż wszyscy stanęliśmy koło siebie. Wtedy właśnie odezwałam się do taty. – Czas na przyjęcie pramatki – oznajmiłam mu. – Tak mówi mi moja intuicja. – Posłuchaj jej, kochanie. – Ojciec powiedział to pewnym i stonowanym głosem, ale w jego oczach również dostrzegałam strach. – O czym wy mówicie?! – Nicolas zrobił kwadratowe oczy. – Nicolasie! – ściągnęłam jego uwagę. – Sam zadecydowałeś, że przyłączasz się do nas, mimo ostrzeżeń. Teraz stanie się coś, po czym albo pozostaniesz już na zawsze związany ze mną, albo mnie odrzucisz. Jeśli nie zaakceptujesz tego, co zobaczysz, zostanę zmuszona do przejęcia władzy nad tobą, i to wbrew twojej woli. Nie podejmę ryzyka, by twoja… ewentualna zdrada zmieniła nasze życie w następne piekło. Zostanę… – nie dokończyłam, bo przerwał mi gwałtownie:
– Wiem prawie wszystko i wszystko akceptuję, Sha. Nie musisz mi grozić. Wiem, że stoicie po stronie dobra, i to mi wystarcza – zapewnił zdecydowanym, twardym tonem. Zrozumiałam, że tata powiedział mu więcej, niż chciałby w normalnej sytuacji. Wierzyłam mu jednak. Zawsze podejmował właściwie decyzje w sprawach naszego bezpieczeństwa. Poza tym Nicolas od początku wzbudzał moje zaufanie. – Dobrze. Witaj więc w naszym gronie! – Uśmiechnęłam się do niego, by rozładować napiętą sytuację. Grożenie drugiej istocie nigdy mi nie odpowiadało. Oddał mi uśmiech i już wiedziałam, że tutaj wszystko jest w porządku. – A teraz, proszę, odsuńcie się trochę. Wezwę swoją pramatkę. Nie możemy marnować czasu. Demony mogą się pojawić w każdej chwili. Daniel, zanim się odsunął, objął mnie mocno ramionami, jakby się żegnał. Rozumiałam jego niepokój, bo przecież sama nie miałam pewności, co się wydarzy. – Będzie dobrze, Dan – szepnęłam, wtulona w jego szyję. – Musi być dobrze. – Musi… – powtórzył jak mantrę. – Kocham cię, Sha, tak bardzo cię kocham – wyszeptał gwałtownie, a jego ciało zatrzęsło się w nagłym dreszczu. – A ja ciebie. – Zacisnęłam ręce na jego pasie, przyciągając go jeszcze mocniej do siebie. A potem nagle puściłam i odsunęłam się na dwa kroki. – Już czas, Dan. Bez słowa podszedł do taty i Nicolasa. Pod ich uważnym wzrokiem rozłożyłam ramiona jak na przywitanie kogoś bliskiego i wypowiedziałam z mocą: – Lilith, moja matko, jestem gotowa! Zanim cokolwiek poczułam, usłyszałam gdzieś w głowie jej delikatny głos: – Pochowano mnie w ziemi i z ziemi przyjdę do ciebie, Shaohami. Wiedziałam, że mam uklęknąć i położyć dłonie na skalistym podłożu, pokrytym niewielkimi kępkami trawy i mchu. I wtedy dopiero poczułam ogromną energię, moc, która zawirowała wokół mego ciała, poruszając silnie moimi włosami. Tańczyły wokół
mojej głowy jak wijące się w hipnotycznym pląsie węże. A potem otoczyło mnie coś na kształt drgającego gorącem powietrza, jakbym znalazła się w szklanej, przezroczystej bańce. I nagle to ciepło weszło w moje ciało, szybko i pewnie! W tym właśnie momencie otworzył się przede mną inny świat, inna rzeczywistość. Znalazłam się w innym wymiarze, choć nadal widziałam tatę, Daniela i Nicolasa. Ale oprócz nich dostrzegłam setki, setki kobiet. Wszędzie! Obok mnie, nade mną, jedne bliżej, inne dalej. Cześć z nich wydawała się niewyraźna, jakby niknęła we mgle. Wszystkie jednak patrzyły na mnie serdecznie, jak na przyjaciela. Wyczuwałam również wszystkie żyjące teraz córki Lilith i znałam ich imiona. Świadomość, że mogę się z nimi skontaktować, wypowiadając ich imiona, obudziła się we mnie automatycznie. Lilith jednak między nimi nie było. Ledwie sobie to uświadomiłam, poczułam ją! Była we mnie! W moim ciele, w moim umyśle. I to ona pokazywała mi ten alternatywny, niezwykły świat. Stałyśmy się jednością! Jej skrzydła były moimi skrzydłami, jej węże poruszały się w moim ciele, duch drapieżnika wysłał mi znak swojej mocy, jej miecze należały teraz do mnie, a wiedza, którą posiadała, otworzyła się przede mną. Wiedziałam wszystko to, co ona, i stałam się… doskonała… tak jak ona. – Witaj, Shaohami, moja wspaniała córko. Od tej chwili jesteśmy połączone. Pamiętaj, będę zawsze z boku i gdy tylko tego zechcesz, nawiążę z tobą więź. Wystarczy, że wypowiesz moje imię, a zjawię się natychmiast. – Lilith! To wszystko jest takie wspaniałe, takie doskonałe! – Rozglądałam się, zachwycona, po tym alternatywnym świecie, po innym wymiarze, otoczona miłością moich sióstr. A jedną z nich była przecież moja matka. Widziałam ją z oddalenia. Była niewyraźna, oddalona od tych, które żyły obecnie, ale widziałam ją, czułam, odbierałam jej silne uczucia. – I ty jesteś wspaniała Amee, moja matko – powiedziałam głosem pełnym emocji. Wyciągnęła do mnie rękę, jakby chciała mnie dotknąć. Poczułam lekkie muśnięcie na policzku. Przywitała się ze mną! Przekazała mi swoją miłość bez jednego słowa! – Wszystkie cię kochamy, Shaohami. Za twoją odwagę, za prawość i piękną duszę – usłyszałam głos Lilith i odebrałam jej uczucia: radość
i wdzięczność. – Ale już przyszła pora działać, córko. Leć do swojego obrońcy i pomóż mu. Jest bardzo osłabiony utratą krwi. Asasyni mogą pojawić się niedługo. Taki wielki wypływ mocy nie uszedł ich uwadze. Spiesz się, córko – ponagliła mnie. Pomyślałam, że wizje, które mam przed oczami, powinny zniknąć, by mnie nie rozpraszać, i zniknęły w jednej sekundzie. Stwierdziłam, że powinny pojawić się moje skrzydła, i natychmiast na moich plecach poczułam lekki ciężar. Niesamowite!!! Moje myśli aż krzyczały z wrażenia! – O, Boże, Sha! – Głos Daniela przywrócił mnie do rzeczywistości. Stałam przed nimi z rozłożonymi skrzydłami, dostrzegając w ich oczach całkowite uwielbienie i bezgraniczny zachwyt. Jeśli wyglądałam tak jak Lilith w moich snach, wcale się nie dziwiłam ich zauroczeniu. Skrzydła mojej pramatki były arcydziełami, idealną mieszanką bieli i czerni, lśniącej tak, jakby posypano ją gwiezdnym pyłem. Teraz jednak nie było czasu na podziwianie. Chris potrzebował pomocy! – Muszę lecieć – powiedziałam szybko. – Chris jest ranny. Ruszajcie za mną do jaskini i nie dajcie się zaskoczyć Asasynom. Jeśli ich wyczuję, zanim do mnie dołączycie, ostrzegę was. Nie tracąc już ani chwili, poderwałam się do lotu. Nie miałam żadnych wątpliwości, jak to zrobić. Wszystko przychodziło mi automatycznie, jakbym się z tym urodziła. Dotarcie do jaskini nie trwało więcej niż kilkanaście sekund. Prędkość, z jaką poruszała się Lilith, zaskakiwała, wręcz szokowała. Tylko że teraz to ja byłam nią i musiałam objąć tę niezwykłość swoim umysłem! Chrisa dostrzegłam momentalnie, gdy wleciałam przez szeroką szczelinę do olbrzymiej jaskini. Leżał w odległości trzydziestu metrów od tego otworu, w sporej kałuży krwi. Jego nienaturalnie skręcone ciało świadczyło o tym, że upadł z dużej wysokości. Serce zabiło mi panicznie na ten widok. Na szczęście funkcje życiowe, jakie od niego odbierałam, uspokoiły mnie troszeczkę. Słyszałam bicie jego serca, słyszałam słaby oddech i czułam, że nadal trzyma się życia mocno. Wylądowałam tuż przy nim, chowając skrzydła. Zniknęły
w momencie, gdy o tym pomyślałam. Jakby nigdy nie istniały. Znów powróciłam do wyglądu normalnej nastolatki. – Sha… jesteś aniołem… – usłyszałam szept. – Prawdziwym aniołem… widziałem… śniłem o tym. Intensywnie niebieskie oczy wpatrywały się we mnie zachłannie. – Jestem. Teraz już jestem – odpowiedziałam. – I pomogę ci. Tak bardzo, jak tylko zdołam. – Sha… – Ciii, mój piękny. Wiem, jak mocno jesteś ranny, ale cię uleczę – mówiłam, nie ukrywając przed nim swoich uczuć. – Twoje życie jest moim życiem. Kocham cię i zawalczę o ciebie – wyznałam. – Lilith, pomożesz mi? – zapytałam na głos. – Tak – odpowiedziała niezwłocznie i w tej sekundzie poczułam w sobie jej obecność. – Włóż prawą rękę pod jego głowę, tam gdzie ma największą ranę, a lewą połóż na jego sercu. Usłuchałam jej natychmiast. Jakimś niezrozumiałym sposobem na mojej prawej dłoni pojawiła się wyraźna rysa, jakby ktoś przeciągnął po niej ostrym nożem. Nie czułam jednak żadnego bólu, żadnego dyskomfortu, a tylko przepływ jakiejś ogromnej mocy, potężnej energii, która wpływała do ciała mojego pięknego, błękitnookiego chłopca, lecząc go błyskawicznie. Natomiast z lewej ręki wychodziło ciepło, które tak dobrze znałam, które czyniło ludzi szczęśliwymi, ale tym razem tak intensywne, jak nigdy dotąd. Odbierałam je tak samo jak Chris. Mnie ono też uszczęśliwiało, wprawiało w euforię, w niezwykłe poczucie radości i zachwytu. Moc Lilith oszałamiała swoim ogromem, swoją doskonałością. – Teraz to twoja moc, Shaohami… – usłyszałam wewnątrz siebie jej głos. – Ja jestem tobą, a ty jesteś mną. Wszystko, co moje, stało się twoją własnością w momencie, gdy zgodziłaś się przyjąć mojego ducha. Na zawsze! Jeszcze tego do końca nie rozumiałam, ale przepełniało mnie szczęście. Miałam moc, niezwykłe umiejętności i pozostałam przy tym sobą. Tą samą Sha co zawsze – wolną i niezależną. – Wystarczy, córko. – Głos Lilith przywołał mnie do rzeczywistości. – Twój mężczyzna jest uzdrowiony. – Energia przestała
płynąć przez moje ręce, kiedy to powiedziała. – Dziękuję, Lilith – powiedziałam z wdzięcznością. Wycofała się prawie natychmiast, zostawiając mnie sam na sam z Chrisem. Chris otworzył oczy w momencie, gdy przepływ mocy ustał. – Jak się czujesz, aniele? – zagadnęłam go z uśmiechem, używając swojego ulubionego przezwiska, które tak idealnie pasowało do tego nieprzeciętnie pięknego faceta. – Jakbym wrócił z raju! Co… to było, Sha? – Nadal oszołomiony, wpatrywał się we mnie trochę nieobecnym wzrokiem. – To moc Lilith, mojej pramatki, której ducha przyjęłam – wyjaśniłam mu wprost. – Opowiem ci o wszystkim później, po walce. Jeśli oczywiście ją przeżyjemy. Teraz nie ma czasu na dokładniejsze wyjaśnienia. Musisz jednak wiedzieć, co wydarzy się niedługo i z kim będę walczyć. – Wiem z kim, Sha – przerwał mi. – Z Czarnymi Aniołami, z moimi porywaczami. – Skąd wiesz o walce?! – zdumiałam się. – Miałem sny. Niezwykłe i straszne. W jednym z nich widziałem ciebie ze skrzydłami, identycznymi, jakie widziałem przed chwilą. I właśnie ta jaskinia ukazała mi się podczas ostatniego snu. Byliście w niej ty, twój tata, Daniel i Nicolas. A potem we czwórkę walczyliście z dwoma czarnoskrzydłymi demonami – opowiadał mi swój sen, a strach obejmował go swoimi mackami coraz mocniej. Chyba dopiero teraz uświadomił sobie, że to, co widział w nocnym koszmarze, niedługo się sprawdzi. – Czy to właśnie się wydarzy? – zapytał niespokojnie, próbując wstać. Podałam mu dłoń i pomogłam usiąść. – Tak, Chris. Nie unikniemy konfrontacji. – Ale… jesteś tu sama. We śnie było inaczej! – wykrzyknął zdenerwowany. – Spokojnie, mój piękny. Odsiecz już nadchodzi – próbowałam zażartować, choć sama czułam ogromny niepokój. Niepokój o los naszej piątki, o los Lilith i wszystkich związanych z nią dusz. Teraz odbierałam więź z nimi wszystkimi bardzo wyraźnie. Były moją rodziną, najbliższą rodziną. Razem z Amee, moją prawdziwą zaginioną matką! – Wdrapują
się właśnie do jaskini. Słyszę ich, zaraz się tu pojawią. Ledwie skończyłam to mówić, w szerokiej szczelinie pojawiła się głowa Nathaniela. Zaraz za nim dostrzegłam Nicolasa i Daniela. Cała trójka zręcznie zeskoczyła z dwumetrowej wysokości i ruszyła w naszą stronę. – Nie wstawaj – powstrzymałam Chrisa. – Jesteś osłabiony. Straciłeś dużo krwi. – Włosy z tyłu głowy czerwieniły mu się od niej. Teraz, gdy podniósł się z pozycji leżącej, krew kapała z jaśniutkich loków na plecy. – Co z nim, kochanie? – zapytał tata, widząc pokaźną ciemnoczerwoną kałużę za plecami Chrisa. – Już w porządku. Poskładałyśmy go z Lilith do kupy – znów starałam się zażartować. Klęknęłam obok Chrisa i chwyciłam jego rękę, by mieć pewność, że utrzyma się w pionie. – Było kiepsko? – Tata domyślił się, że obrażenia Chrisa musiały być bardzo duże. – Uhm – potwierdziłam. – Uszkodzona głowa, kręgosłup i połamane nogi. – Co?! – Głos Chrisa odbił się echem od skalnych ścian jaskini. – Trochę cię pokiereszowali, mój białowłosy – rzuciłam z lekkim uśmiechem. Za nic nie chciałam poddać się ponuremu nastrojowi oczekiwania na nieuchronne. – Najważniejsze, że już jesteś poskładany i dalej możesz czarować wszystkich tym anielskim wyglądem. – Ale… jak… – Później, Chris – przerwałam mu. „Jeśli będzie to później” – dodałam w myślach, wstając gwałtownie. – Posłuchaj teraz uważnie. Nawet nie myśl o uczestniczeniu w walce. Jesteś za słaby i tylko byś przeszkadzał. Masz schować się za tymi skałami. – Pokazałam dłonią dwa duże głazy. – Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczny, inaczej rozproszysz moją uwagę. Obojętnie, co się będzie działo, nie wolno ci zza nich wyjść. Rozumiesz? – Tak, ale… – Żadnego ale, Chris! Ma być tak, jak nakazuję! – Zmiana tonu zaskoczyła go bardzo. Zapewne nikt nigdy mu nie rozkazywał, ale w jego spojrzeniu dostrzegłam, że nie zamierzał się sprzeciwiać.
Automatycznie przyjął moje zwierzchnictwo. – Dobrze – odpowiedział pewnym głosem. – Okej. A teraz ty, Danielu! – Spojrzałam na mojego kochanego, śniadego przyjaciela. – Razem z Nicolasem będziecie rozpraszać uwagę demona. Walczyć z nim będzie tylko Nathaniel. Jedynie tak możecie mu pomóc. Nicolas kiwnął głową bez sprzeciwu, ale mój uparciuch jak zwykle miał coś do powiedzenia. – A kto pomoże tobie? – zapytał zdenerwowany. – Wystarczy, że żaden z was mi nie przeszkodzi – powiedziałam ostro. – Jeśli mamy mieć szansę ich pokonać, muszę mieć co do tego pewność. – Kochanie, wytłumaczyłem im to i wiem, że zastosują się do twoich nakazów. – Tata wydawał się ich pewien. – Objaśniłem Danielowi i Nicolasowi, w jaki sposób mają mi pomagać. – Dasz im miecze? – Oczywiście. Bez nich byliby bezużyteczni. – Tata ściągał z pleców cztery miecze. Po jednym wręczył Danowi i Nicolasowi, a dwa zatrzymał dla siebie. – A ty? Czym będziesz walczyć? – zapytał Daniel. – Mieczami, mój drogi. – Gdy tylko o nich pomyślałam, natychmiast pojawiły się w moich rękach. Piękne! I doskonałe! Idealnie dopasowane do moich dłoni. Połyskiwały jakimś nieziemskim blaskiem. Wykonane z nieznanego mi metalu, mieniły się tęczowymi refleksami. – To hatu, metal z mojego pierwotnego świata – odpowiedziała Lilith na zadane jej w myślach pytanie. – Nawet tam był unikatowy. Zostałam wyposażona we wszystko, co najlepsze, Shaohami. Tylko… po co? – zapytała smutno i zniknęła z mojego umysłu. Pochłonięta kontaktem z Lilith, dopiero po chwili dostrzegłam wpatrujące się we mnie cztery pary oczu. A właściwie nie we mnie, tylko w te dwa arcydzieła sztuki płatnerskiej, tkwiące w moich dłoniach. Stanowiły jedność ze mną. Nie mogłam dostrzec miejsca, gdzie kończyła się skóra, a zaczynał metal. Były integralną częścią mnie, podobnie jak skrzydła i jak dwa węże, które w jakiś niezrozumiały sposób spoczywały wewnątrz mnie, nie mając materialnego ciała. Ale to, że są we mnie,
czułam doskonale, podobnie jak to, że mnie akceptują i darzą miłością, równie silną jak Lilith. – Czy to są miecze Lilith? – Ciekawski Daniel nie potrafił się powstrzymać od zadawania pytań. – Uhm – potwierdziłam. – Cudne, prawda? Dotknął ich z namaszczeniem, jakby obawiał się, że ożyją. – Przecudne – powiedział z zachwytem. – Mam nadzieję, że pomogą nam zwyciężyć. – Chciałam dodać im otuchy. – Ja biorę na siebie Semangelofa, tego z długim warkoczem, a ty, tato, walczysz z tym drugim. – Kim jest Semangelof? – Tym razem pytanie zadał Chris. Nadal siedział na ziemi, oparty o skały, i nabierał sił. Trupia bladość powoli znikała z jego twarzy. Moja energia wyleczyła najgorsze uszkodzenia, a resztą zajął się jego własny organizm. – To demon, który cię porwał. Nie pochodzi z naszego świata. Jest wysłanym tu przez swojego boga Asasynem, bezlitosnym mordercą – wyjaśniłam mu bardzo pobieżnie. – Zbliżają się! – Głos Lilith znów zabrzmiał w mojej głowie. Serce zabiło mi mocno. Nadchodziło nieuniknione! Błyskawicznie omiotłam wzrokiem jaskinię, by wybrać najlepsze miejsce do konfrontacji. – Schowajcie Chrisa za skałami! – nakazałam im. – Nadlatują! Wykonali mój rozkaz natychmiast. Ustawiłam się w wybranym przez siebie miejscu, a trójka moich obrońców dołączyła do mnie po chwili. Stanęli krok przede mną, jakby chcieli mnie zasłonić przed potworami. Po chwili do naszych uszu dobiegł złowieszczy szum skrzydeł i przez skalną szczelinę wleciały dwa przerażające czarne demony. W promieniach słońca, wpadających przez to niby-okno, ich pióra błyszczały najgłębszą, jedwabistą czernią. Musiałam to przyznać – wyglądali zjawiskowo, identycznie jak w moich snach. Wylądowali z nonszalancką gracją około dziesięciu metrów od nas. – Patrzcie, patrzcie… Kto nas tu odwiedził?! – Ironiczny głos Sensenoya rezonował niezwykłą głębią w całej jaskini. – Niby
pozbyliśmy się dwóch obrońców, a tu następni się namnożyli. Muszę przyznać, że jesteś jedną z ciekawszych córek Lilith. – Próbował mnie dojrzeć zza potężnej sylwetki ojca. – Nic ci to jednak nie da. Zaraz wszyscy zginiecie. Ścisnęłam mocno moje miecze i – trzymając je skrzyżowane za plecami – wystąpiłam przed moich mężczyzn. – To się jeszcze okaże – powiedziałam spokojnym, opanowanym głosem. Hipnotyczne, prawie pochłaniające spojrzenie Semangelofa objęło natychmiast całą moją postać. Przez chwilę, dosłownie przez ułamek sekundy, w jego oczach błysnęło zaskoczenie. I choć błyskawicznie przybrał maskę obojętności, ja zdołałam dojrzeć ten zdumiony wyraz twarzy. Sensenoy również wpatrywał się we mnie zachłannie. – Wyjątkowe podobieństwo, prawda, Semangelofie? – powiedział równie zaskoczony, jak jego towarzysz, i nie był w stanie tego ukryć. – Jakby lustrzane odbicie Lilith. Aż szkoda, że zgładzimy taką ślicznotkę. – Albo ja was! – Stałam spokojnie, nie unikając ich wzroku. Jeśli przerażali mnie wewnętrznie, nie dawałam im tego poznać. – I waleczna jak Lilith. Będzie piękne starcie. – Uśmiech zadowolenia rozświetlił jego ciemną twarz o perfekcyjnych jak u starożytnych rzeźb proporcjach. – Zaczynajmy! W jednym momencie w jego rękach pojawiły się dwa miecze, tak samo czarne jak on. Semangelof również przywołał swoje, nie odzywając się ani słowem. Odkąd przybyli, nie wydał najmniejszego odgłosu. Stał w bezruchu jak wykuty z kamienia i tylko świecące czarne oczy przypominały, że to żywa istota. Ani na chwilę nie odrywał ode mnie wzroku. Aż czułam na swojej skórze jego niezwykłą moc. – Jak wam się udało znaleźć mnie tak szybko? – wyrwało mi się pytanie, które mnie gnębiło. Sensenoy lekceważąco wzruszył ramionami. – Ludzkie wynalazki wreszcie doszły do takiego poziomu, że mogą służyć nam pomocą. Komputery, które tak bardzo ułatwiają dostęp do wszelakich informacji… Znaleźliśmy cię zaraz po przenosinach z tej dzikiej wyspy. Już tam prawie cię mieliśmy, ale jakimś cudem udało ci się zniknąć nam na chwilę z oczu. Gdyby nie uparte i dziwaczne żądanie
Semangelofa, by pokazać wam znakiem na niebie, że jesteśmy w pobliżu, nawet nie wiedzielibyście o naszych odwiedzinach… – przerwał. – Ale nie jesteśmy tu, by rozmawiać, prawda? – zapytał ironicznie. „No tak… nie przyszliśmy tu przecież na pogawędki” – pomyślałam z sarkazmem. Już bez ociągania wprawnym ruchem wyjęłam miecze zza pleców i skierowałam ostrza w stronę Semangelofa – wyzwałam go do walki. – Zostawiasz mi swoich chłopaczków – stwierdził Sensenoy, a jego dudniący śmiech odbił się echem od ścian jaskini. – Niech będzie. Pobawię się z tobą później, kiedy już skrócę ich o głowy. Nie zabijaj jej zbyt szybko – zwrócił się do milczącego towarzysza. – Chcę zobaczyć, co potrafi. Zaatakowaliśmy się jednocześnie, jakby ktoś uderzył w gong rozpoczynający rundę. Semangelof złożył ściśle swoje skrzydła i odparowywał moje ciosy z idealną precyzją. Sam jednak nie atakował. „Pewnie chce, by ten drugi demon też miał trochę zabawy ze mną” – pomyślałam rozgoryczona. Łatwość, z jaką parował moje uderzenia, nie dawała mi wielkich nadziei na zwycięstwo. Lilith jeszcze nie uczestniczyła w tej walce, zapewne czekając na odpowiednią chwilę. Na razie byłam więc skazana na swoje umiejętności. Sprawy nie ułatwiało mi wcale to jego przenikliwe spojrzenie, sięgające gdzieś głęboko we mnie, w moją duszę. Na szczęście ojciec dawał sobie radę z Sensenoyem, a Daniel i Nicolas świetnie mu pomagali. Dostrzegłam to jakby kątem oka, a mimo to bardzo wyraźnie. Wiedziałam jednak, że im dłużej trwa moja walka, tym ich szanse maleją. Dlatego zaatakowałam Semangelofa z wielkim impetem, zmuszając go do cofnięcia się o parę kroków. Tym razem odpowiedział i także zaatakował! Dopiero w tym momencie Lilith do mnie dołączyła i zaczął się niezwykły spektakl. Okrutny, ale perfekcyjny taniec śmierci. Cios padał za ciosem bez chwili przerwy, ale ani ja, ani Semangelof nie zostaliśmy nawet draśnięci. Miałam nieodparte wrażenie, jakby ta walka była jakimś sprawdzianem, jakby ten mrocznie piękny demon robił wszystko, by mnie nie zranić, by poznać moje umiejętności. Tylko po co? Przecież to nie miało sensu!… A może…
Odskoczyłam od niego na chwilę, by odgonić wpychające się w mój mózg myśli i skoncentrować się na walce. Ale właśnie w tej chwili dobiegł mnie krzyk ojca. Został ranny! Jeden z mieczy Sensenoya rozciął mu głęboko lewe ramię. Zadziałałam instynktownie! Dwa ogromne, lśniące węże wystrzeliły z moich rąk. Jeden w kierunku Semangelofa, drugi w stronę Sensenoya. To, co zdarzyło się potem, kompletnie mnie zaskoczyło. Rozpędzony Goe wbił się prosto w serce zdumionego demona, który z tym właśnie zdumieniem na twarzy umarł, bo ojciec wykorzystał moment perfekcyjnie, z całej siły zagłębiając swój miecz w jego miejsce mocy i bez zastanowienia go przekręcając. Zabił potwora w błyskawicznym tempie! Goe powrócił do mnie natychmiast, a jego ciało wsunęło się we mnie z zaskakującą łatwością. Ale jeszcze dziwniejsza rzecz wydarzyła się tuż przed moimi oczami. Kha wystrzeliła z równym impetem w stronę Semangelofa, a ten prawie w tym samym momencie krzyknął: – Lilith! Wróciłaś! Od tej chwili już nie ja kierowałam Kha, robiła to Lilith! Zamiast wycelować węża prosto w serce potwora, opasała nim jego ciało, unieruchamiając go całkowicie. Skrzydła i ręce miażdżył mu niezwykle mocny uścisk olbrzymiego gada. Ale on nie zwracał na to uwagi. – Wiedziałem, że wrócisz, Lilith! – Jego niesamowity, przypominający daleki grzmot głos podniósł wszystkie włoski na mojej skórze. Przeszywające, pełne emocji drżenie rozpływało się po moim ciele, docierając do najgłębszych jego zakamarków! Ale to nic nie zmieniało! Zamierzałam go zabić! Teraz mogłam to zrobić bez trudu. Mocniej ścisnęłam miecze w dłoniach i… wtedy usłyszałam w głowie głos Lilith. – Nie zabijaj go, córko! – powiedziała to tak emocjonalnie, że natychmiast zrozumiałam, iż wbrew wszelkiej logice moja pramatka odwzajemnia tę dziwaczną miłość, którą wyznał jej Semangelof na chwilę przed tym, jak ją zabił. Czyż mogło być coś bardziej pokręconego?! Ojciec z Danielem i Nicolasem właśnie do mnie podbiegli, by
zakończyć to starcie. Na widok skrępowanego demona ich zdumienie stało się prawie namacalne. Zdecydowanym gestem kazałam im pozostać w miejscu. – Mam na imię Shaohami, demonie – powiedziałam spokojnie. – Mam w sobie ducha Lilith, ale to ja rządzę tym ciałem – uświadomiłam mu. – Shaohami – wypowiedział moje imię w tak niezwykły sposób, że aż zadrżałam, wstrząśnięta. – Pozwól mi z nią porozmawiać. Natychmiast chciałam odpowiedzieć „nie”, ale jednocześnie zrozumiałam, że ta decyzja powinna należeć do mojej pramatki. Tak podpowiadała intuicja. Zadałam więc pytanie: – Lilith, czy chcesz rozmawiać z tą bestią? Jej niepewność dotarła do mnie bardzo wyraźnie. Spokojnie czekałam na odpowiedź. – Tak, chcę. Pozwól mi na to, Shaohami – tym razem poprosiła o moją zgodę, nie zamierzała mnie do tego zmuszać. – Dobrze – powiedziałam głośno, patrząc potworowi prosto w oczy. – Sha, kochanie… – Głos taty oderwał mnie od tych hipnotyzujących czerni. – To może być jakiś podstęp. – Będę ostrożna, tato – powiedziałam, odwracając się do niego szybko. Gdy tylko o tym pomyślałam, miecz z lewej ręki zniknął, a ja przyłożyłam już wolną dłoń do głębokiej rany ojca. Energia, która ze mnie popłynęła, na moich oczach zamknęła rozcięcie. Lilith znów pomagała, za co byłam jej wdzięczna. Grymas bólu natychmiast zniknął z twarzy Nathaniela, a mnie od razu ulżyło. Moi wspaniali mężczyźni żyli i na razie ich życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Nie zastanawiając się już dłużej, podeszłam do Semangelofa. Przyłożyłam ostrze do miejsca, pod którym znajdowało się ukryte miejsce jego mocy. – Porozmawiasz z Lilith. Jeśli jednak zrobisz cokolwiek, przez co poczuję się zagrożona, bez zastanowienia cię zabiję – oświadczyłam, patrząc mu twardo w oczy, tak by wiedział, że na pewno się nie zawaham.
Kiwnął nieznacznie głową, a wtedy ja pozwoliłam Lilith przejąć moje ciało. Niezwykłe uczucie! Jakby rozdwojenie jaźni. Niby nadal znajdowałam się wewnątrz siebie, ale patrzyłam na to, co się działo, z boku, jak gość. Aż trudno było to pojąć. Wiedziałam, że rozmawiają ze sobą, ale nie miałam pojęcia, o czym. Okruchy silnych emocji docierały do mnie od czasu do czasu, a pałające uczuciem oczy Czarnego Anioła pozwalały się domyślać, o co chodzi. „Czyżby namawiał Lilith, by przejęła moje ciało i wybrała jego?!” – pojawiło się w mojej głowie. Przestraszyłam się tej myśli. A kiedy moja własna ręka – poza moją wolą – podniosła się i dotknęła delikatnie policzka demona, wyrwałam się gwałtownie spod władzy Lilith i odskoczyłam od niego. – Zostaw ją w spokoju, potworze!!! – krzyknęłam wstrząśnięta. – Mogłeś jej bronić, mogłeś chronić ją przed złem, a ty co?! Wolałeś z nią walczyć, wolałeś ranić ją i w końcu zabić! Co to za miłość?! Nigdy nie pozwolę, by zbliżyła się do ciebie! Złość zabłysła na chwilę w jego oczach, ale natychmiast ją opanował. – Pogrzebiemy cię tu żywcem, byś w nieskończoność cierpiał za całe wyrządzone przez ciebie zło. Za wszystkie zamordowane córki Lilith, za wszystkich zamordowanych niewinnych ludzi! – wyrzuciłam z siebie, wzburzona. – Lilith, czy Kha unieruchomiła go wystarczająco? – zapytałam ją na głos, by wszyscy wiedzieli, co planuję. – Przy mocniejszym ruchu zaciśnie się wokół niego jeszcze bardziej. Dodatkowo wzmocniłam te więzy magicznym zaklęciem. Nie ma szans, by się uwolnił – odpowiedziała natychmiast. – Ale… – dodała niepewnie. – …Semangelof sam pozwolił się spętać, Shaohami. Wiedział, jakie będą tego konsekwencje – broniła go, jednak nie zamierzałam jej słuchać. Miłość mogła jej odebrać zdolność logicznej oceny sytuacji. – To nic nie zmienia, Lilith! – znów mówiłam głośno. – Przyniesiemy tu stalowe liny, którymi unieruchomimy go na wieki. Ty wzmocnisz je zaklęciem, a potem wysadzimy jaskinię i zasypiemy go kamieniami, by nikt nigdy nie znalazł tej bestii. – Zajmę się tym – zadeklarował tata spokojnym głosem, bez
dyskusji zgadzając się z moją decyzją. – Pomogę ci, Nathanielu. Moi przyjaciele przywiozą tu wszystko, czego potrzebujecie – usłyszałam głos Nicolasa. – Nie mogłem otwarcie wystąpić przeciwko mojemu władcy. – Zaskoczona głosem demona, wzdrygnęłam się lekko. – Dopóki Senoy i Sensenoy żyli, nie dało się nic zrobić. Przez cały ten czas chroniłem Lilith, choć tego nie zauważała. Nikt nie mógł tego zauważyć! W ferworze walki blokowałem skierowane w nią uderzenia. Tylko tak mogłem jej pomagać. – Aż na koniec ją zabiłeś! Doskonała ochrona! – rzuciłam z ironią. – Zmusiła mnie do tego! Wtedy nie zamierzała uciekać. Postanowiła walczyć do końca, do naszej albo swojej śmierci. Ale oni by jej nie zabili. Zraniliby ją na tyle mocno, by nieświadomą przenieść do naszego świata. A na to nie mogłem pozwolić! To, co by ją wtedy spotkało, jest tak potworne, że przerasta twoją wyobraźnię. – Wiem, co zrobiłby jej Wielki! – Zaskoczyły go moje słowa. – Lilith pokazała mi to w snach. Wiem również, jaką posiadasz moc, i dlatego twoje argumenty nic nie znaczą. Mogłeś pokazać jej swoją miłość, walcząc o nią. Występując przeciwko całemu światu! Tak wygląda prawdziwa miłość! – Chciałabyś, by Wielki przysłał tu dziesiątki Asasynów?! Nie walczyliby tylko ze mną. Zgładziliby przy okazji miliony ludzi! Choć teraz zrozumiałam jego logikę, choć byłam skłonna przyznać mu trochę racji, zapytałam ze złością: – Wytłumacz mi w takim razie, czym różni się obecna sytuacja?! Teraz nie przyśle nikogo?! – Jeśli mnie uwolnisz, wrócę do mojego świata i powiem Wielkiemu, że zlikwidowaliśmy najsilniejsze córki Lilith. To powinno go zadowolić. Potem wyśle mnie z powrotem samego, bym dobił resztę – odpowiedział spokojnie, nie starając się mnie zahipnotyzować ani nie wykonując nawet najmniejszego ruchu. Stał jak posąg i tylko patrzył na mnie przenikliwie, – Czegoś tu nie rozumiem – powiedziałam sceptycznie. – Nie przejmie się śmiercią następnego Asasyna? I czemu tak chętnie odeśle cię znów z waszego świata?
– Senoy i Sensenoy byli poślednimi, mało ważnymi Asasynami. Nic nie znaczyli dla Wielkiego. A jeśli chodzi o mnie, woli, bym był daleko – odpowiedział ponurym głosem. Ta sytuacja wydawała się z każdą chwilą coraz dziwniejsza. Rozmawiałam z istotą z innego świata, czy nawet wymiaru, jak z człowiekiem, a moi mężczyźni przysłuchiwali się temu z uwagą. Nawet Chris dołączył do nas, najwyraźniej odzyskując już siły. – Dlaczego? – zapytałam. – Ponieważ się mnie boi. Z wrażenia aż otworzyłam usta. Taka potęga jak Wielki obawia się Semangelofa, a ja, taka pchła, mamiłam się nadzieją, że go pokonam. Teraz miałam już pewność, że nie chciał mnie zabić. Niczego to jednak nie zmieniało. Musieliśmy go unieszkodliwić raz na zawsze. – Jestem pierwszym Asasynem, jego pierwszym Czarnym Aniołem. Nie ograniczał się wtedy i wyposażył mnie we wszystko, co najlepsze. Gdy później zrozumiał, jak potężną istotę stworzył, przestraszył się tego… najbardziej po tym, jak skazał na męki matkę Lilith. Domyślił się, że wtedy stracił moje oddanie. Nigdy jednak nie zdecydował się mnie zlikwidować. Woli trzymać mnie z dala od naszego świata. Spojrzałam na zasłuchanych w opowieść demona mężczyzn i dostrzegłam, że zrozumieli, jak niewiele brakowało, by konfrontacja zakończyła się śmiercią nas wszystkich. Najgroźniejszy z potworów, obojętnie, co mówił, był największym koszmarem, największym zagrożeniem dla naszego świata. – Znam już twoją wersję. – Znów spojrzałam mu prosto w oczy. – Ona jednak niczego nie zmienia. Zagrażasz nam, córkom Lilith, i ludziom. Musimy cię unieszkodliwić – powiedziałam twardo. – Daj mi chociaż nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie, że pozwolisz mi jeszcze porozmawiać z Lilith! – Nie prosił mnie i nie żądał. Po prostu to powiedział. – Co ci to da? Lilith właściwie nie ma. Jestem ja. A ja nie odstąpię nikomu swojego ciała. Nie odezwał się na głos, ale usłyszałam jego odpowiedź w głowie. – Lilith narodzi się na nowo. Twoja pierworodna córka nią będzie.
Z wrażenia o mało nie upadłam. Nogi ugięły się pode mną, jakby zrobiono je z waty. Tata, widząc, co się ze mną dzieje, znalazł się przy mnie natychmiast i podtrzymał mnie wystraszony. – Co się stało, kochanie?! – zapytał zdenerwowany. – Nic, nic… tato. Wychodzimy stąd. Podeszłam do demona i wyciągnęłam dłoń, dotykając Kha. – Wrócę po ciebie – obiecałam jej. – Bardzo szybko. Wiedziałam, że zrozumiała. Jej seledynowe ślepia patrzyły na mnie z pełnym zaufaniem. Pogłaskałam jej aksamitną skórę i bez słowa odwróciłam się od milczącego Semangelofa. Nikt już nie powiedział ani słowa. W całkowitym milczeniu ruszyliśmy w stronę szczeliny. Lilith nie zareagowała na moją decyzję, ale czułam, jak silne emocje nią targają. I nagle… przed moimi oczami ukazał się obraz. To nie był sen. Widziałam moją przyszłość! Przerażającą przyszłość!!! Stałam w swoim ogrodzie, w przepięknym ogrodzie Soleil Couchant, patrząc na pomarańczową kulę, zniżającą się z każdą chwilą do granicy horyzontu. Patrzyłam na nią z szeroko otwartymi oczami, jakbym chciała się oślepić, oślepić mój mózg, moją świadomość, moje serce, które umierało właśnie w tej chwili. Dwaj najcudowniejsi mężczyźni mojego życia odchodzili! Na zawsze i bezpowrotnie. Dali mi tyle szczęścia, tyle niepowtarzalnej, niezwykłej miłości. Spędziliśmy razem cudowne, pełne radości i dobra życie, życie wypełnione mądrością, zwariowanymi pomysłami, wolne i szalone! A teraz odchodzili!!! Ich zasuszone, trzęsące się ciała wydawały ostatnie oddechy. Nic już nie pozostało z ich zachwycającej urody, ale dla mnie nadal byli piękni. Przedłużałam ich życie, ile tylko zdołałam, ale nieuchronny kres ich egzystencji właśnie nadszedł. Czas, największy wróg życia, upominał się o swoje. Jak czarna dziura wysysał ich młodość, energię, siłę. Odzierał ich z piękna, z godności, by doprowadzić do ostatecznego rozkładu. Stałam pomiędzy nimi, trzymając ich kościste, obciągnięte szarą skórą dłonie i umierałam razem z nimi. Stałam na krawędzi zatracenia, nad przepaścią, w której czekały na mnie tylko rozpacz i nigdy
nieukojony ból. Dwie skulone na wózkach postacie, szczelnie otulone kocami, mimo ciepła i słońca, wpatrywały się we mnie ostatnimi spojrzeniami. Wiedzieli, że odchodzą, wiedzieli, że już niedługo przywita ich nicość, a mimo to czułam nadal ich miłość. W ostatnich swoich chwilach myśleli tylko o mnie. Byłam całym ich światem. A oni moim! Wizja zniknęła, a straszliwy ból przeszył moje serce, jakby demon wbił w nie swój czarny miecz. Czy ktokolwiek jest w stanie rozstać się z najbliższymi, najukochańszymi osobami i pozostać takim samym człowiekiem jak przed tą stratą?! Nigdy!!! Stałam zdruzgotana w tej zimnej, ponurej jaskini, a łzy płynęły mi z oczu, kapiąc na skały. Tik-tak, tik-tak, tik-tak… – powoli, ale nieodwołalnie trwało nieubłagane odliczanie. Czas to ŚMIERĆ! Nigdy jeszcze tak bardzo sobie tego nie uzmysłowiłam! Na siłę zrobiłam parę kroków. Moi mężczyźni, zajęci wspinaniem się do wyjścia, jeszcze nie zauważyli, co się ze mną dzieje. – A jeśli powiem ci, jak wyrwać ich śmierci?! – Te usłyszane w głowie słowa wstrząsnęły moim jestestwem! Pozbawiły mnie oddechu! Zamarłam w pół kroku jak sparaliżowana. CZY TO MOGŁA BYĆ PRAWDA?!!! – Zaufaj mi. Teraz jestem po waszej stronie. Na zawsze… Łagodny, tym razem wyjątkowo delikatny szept demona wibrował w mojej głowie. Uwierzyłam mu! Powoli odwróciłam się w stronę tej przerażającej, a zarazem przepięknej bestii o pałających oczach i wyciągnęłam rękę w jej kierunku, chcąc wezwać Kha. Poczułam, że Lilith akceptuje moją decyzję. Wzmocniła moje przywołanie magiczną mocą i dopiero wtedy wspaniały wąż poruszył się płynnym ruchem, uwalniając Semangelofa. Kha wślizgnęła się w moje ciało, a apokaliptyczny Czarny Anioł rozpostarł wspaniałe, czarne skrzydła, oswobodzone z miażdżącego uścisku.
Patrzył na mnie… z wdzięcznością… Chyba… A może z nadzieją?… Nie byłam pewna. Jak zza ściany dobiegł mnie przerażający krzyk mężczyzn mojego życia… Zrobiłam to dla nich… Dla nich poszłabym do samego piekła…
KONIEC TOMU DRUGIEGO.
Lilith. Tom II Walka Wydanie pierwsze, ISBN 978-83-8083-315-9 © Jo.E.Rach. i Wydawnictwo Novae Res 2016* Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res. Redakcja: Anna Gajda Korekta: Katarzyna Czapiewska Okładka: Wiola Pierzgalska Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl Wydawnictwo Novae Res al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia tel.: 58 698 21 61, e-mail:
[email protected], http://novaeres.pl Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl. Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.