T ł u m a c z e n i e :T ł u m a c z e n i e : L i l a h Dedykacja Za ukrytą siłę. T ł u m a c z e n i e :T ł u m a c z e n i e : L i l a h Rozdział 1...
7 downloads
33 Views
1MB Size
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Dedykacja Za ukrytą siłę.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Rozdział 1 Steffan zacisnął dłoń na swoim trzonie i zaczął coraz szybciej i szybciej poruszać nią pod przykryciem. Za każdym razem jego palce ocierały się denerwująco o koc, ale nie mógł ryzykować zdjęcia przykrycia. Noc była tak ciepła, że z ulgą witał każdy powiew wiatru, jaki wpadał do sypialni przez otwarte okno, ale szansa, że inny wilk przyjdzie i go przyłapie, była za duża. Wijąc się na materacu, Steffan przycisnął głowę do poduszki i pchnął biodrami do góry, wbijając ponownie swojego fiuta między palce, a wnętrze dłoni. Przegryzając wargę, by powstrzymać jęk, poruszył dłonią po czubku swojej erekcji, zbierając cieknący z niego prejakulat i rozprowadzając go po całej długości jego trzonu. Zamknął na chwilę oczy i jego umysł natychmiast zalały obrazy. Z góry patrzył na niego mniejszy, jaśniejszy wilk, który wyciągał do niego ręce, a jego oczy wypełniała rozkosz. Minęła chwila, obraz zamigotał i zmienił się. Ten sam wilk leżał nagi na ogromnym, miękkim materacu. Uśmiechał się i zachęcał Steffana by się zbliżył. Kolejna sekunda przyniosła kolejny scenariusz. Steffan przechylił głowę do tyłu i spojrzał na znajomą, pochylającą się nad nim twarz. Steffan jęknął wtedy, jakby palce tego mężczyzny naprawdę chwytały go za włosy. Dłoni nie udało się trzymać go nieruchomo i wciąż rzucał głową o poduszkę, ale ta wizja wciąż majaczyła mu w głowie, aż ich usta od pocałunku dzieliła tylko sekunda. I w ostatniej możliwej chwili Steffan otworzył oczy. Łapiąc kurczowo powietrze, odepchnął swoje głupie sny na jawie jak najdalej, odrzucając je od siebie z całą swoją siłą. Wpatrywał się bezradnie w sufit nad swoim łóżkiem, ale nawet rzeczywistość nie potrafiła całkowicie zabić tej fantazji. Wciąż tam była, kusząc go szybszą drogą ku spełnieniu. Powolne mrugnięcie groziło zmianą w coś dłuższego. Steffan jęknął z frustracji. Nie mógł sobie na to pozwolić. Potrzebował tak naprawdę tylko tarcia. Steffan to wiedział. Część niego nawet w to wierzyła. Wystarczająca ilość tarcia o jego trzon i dojdzie. Zwyczajna biologia. Wciąż potrzebował całej siły woli, by otworzyć oczy. Tego rodzaju marzenia nie miały miejsca w jego głowie – nawet w środku nocy. Na dłuższą metę to tylko jeszcze wszystko pogorszy. Torturowanie się nie miało sensu. Steffan ciągle powtarzał sobie te fakty, a jego dłoń ponownie przyspieszyła. Powinien zadowalać się tylko swoim dotykiem,a głębszy rodzaj przyjemności zostawić innym wilkom. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Bez żadnego ostrzeżenia powietrze przeciął ryk, tak cholernie blisko, że wstrząsnął kurzem z krokiew. Steffan powstrzymał swój niski, szczery jęk. Alfy wyraźnie dobrze bawiły się tej nocy. Nie powinien być zaskoczony. Rzadko kiedy nie zabawiali się tak głośno, by nie obudzić każdego wilka w sforze. Niechętnie uwalniając swój obolały trzon, Steffan opuścił dłoń na materac. Wsuwając drugą dłoń w swoje włosy, zaczął bardzo wolno liczyć. Teraz najważniejsze było, by trzymać się harmonogramu. Kiedy dotarł do pięciu, ogarnął swój umysł. Przy dziesięciu zmusił swój oddech do powrotu do jako tako normalnego. Minęło piętnaście sekund i Steffan spróbował zwolnić swoje pędzące serce. Dwadzieścia. Dokładnie w tej chwili otworzyły się drzwi jego sypialni. Słyszał delikatne kroki zmierzające w jego stronę. Steffan odrzucił koce na tyle by powitać wilka w swoim łóżku, ale tak, by jego przyjaciel nie zauważył jego wciąż twardej erekcji. Francis szybko dołączył do niego na materacu. Steffan uniósł jedną rękę i poskazał, by mniejszy wilk położył się przy jego boku. Francis zadrżał lekko i przytulił się do niego. Ostrożnie układając koc między Francisem, a swoim fiutem, tak by młodszy wilk nie zauważył jak bardzo był twardy, Steffan zachęcił go, by zbliżył jeszcze bardziej, dbając o to, by czuł się jak najbezpieczniej. Jego przyjaciel szybko przyjął zaproszenie i ukrył twarz w ramieniu Steffana, wtulając się w jego bok. Francis miał w swoim pokoju mnóstwo koców. Steffan to sprawdził i dodał dodatkowy na łóżko wilka, w razie gdyby drobniejsza postać potrzebowała izolacji ciepła, a była zbyt dumna, by prosić. A jednak jego przyjaciel wciąż czuł zimno w noce, kiedy z pokoju alf dochodziło wycie i przychodził do przyjaciela szukając pociechy. – Wiesz, że to było to dobre wycie? – zapytał go Steffan tak delikatnie jak potrafił. Francis kiwnął głową przy jego ramieniu, ale te słowa chyba nie za bardzo podniosły go na duchu. Przytulał się do boku Steffana jakby bał się, że skromną pociechę, którą znajdował w łóżku przyjaciela, zaraz mu ktoś zabierze. Steffan natychmiast przytulił go bardziej opiekuńczo, żałując że nie może wtulić się odpowiednio w jego plecy i otoczyć mniejszego mężczyznę obecnością innego wilka bez zdradzania zbyt wiele. Powstrzymał westchnięcie na swoją niezdolność zaoferowania przyjacielowi tej zwyczajnej pociechy. Francis mógł być na tyle rozkojarzony, ze nie odczytał jego zapachu zbyt dokładnie, ale z pewnością poczułby twardego fiuta wbijającego się w jego pośladki. Przynajmniej tym razem nie pozwolił Francisowi dojść za daleko w swoich fantazjach, mówił sobie Steffan. Za to mógł być wdzięczny. Przynajmniej mógł trzymać młodszego wilka przy T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
sobie i zaoferować mu pociechę bez poczucia winy za wykorzystanie go. Układając ich na łóżku trochę inaczej, tak by mogło im się lepiej leżeć, Steffan wsunął jedną ze swoich ogromnych dłoni we włosy Francisa, gładząc jasne kosmyki tak delikatnie jak tylko potrafił. Jego przyjaciel wydał z siebie zadowolony dźwięk. Steffan uśmiechnął się w niewyraźnym świetle. – Właśnie tak – wyszeptał. – Grzeczny wilczek. Biorąc kilka głębokich wdechów, Steffan wolno wypuszczał każdy, starając się nie popychać przy tym przyjaciela. Mniejszy wilk zaczął zasypiać i wydał ze swojego gardła cichy, delikatny dźwięk, prawie jak skomlenie szczeniaka. Potarł policzkiem o ramię Steffana, napierając swoim nagim ciałem o bok Steffana i pozwolił by zawładnął nim sen. Zamknąwszy oczy, Steffan przypominał sobie usilnie, że jest jedynie wilkiem odpoczywającym z innym członkiem swojej sfory. Pocieszał jedynie przyjaciela, który obudził się w środku nocy przez dźwięk, przywołujący wspomnienia, o których wolałby raczej zapomnieć. Kiedy jego przyjaciel zapadł w mocny sen, do Steffana jego sen nie chciał przyjść. Ciężko mu było chociażby się zdrzemnąć, kiedy wciąż był twardy i obolały z frustracji niemożności dokończenia tego, co zaczął. Jeśli Francis obudzi się rano i poczuje napierającą na niego erekcję Steffana, bez wątpienia uzna to za naturalną część budzenia się. Nie byłby to pierwszy raz, odkąd osiągnęli pełnoletność, kiedy jeden z nich obudziłby się w ten sposób. Ale Steffan prędzej pójdzie do diabła niż zrobi coś, przez co jego przyjaciel zacząłby się zastanawiać czy jego wzwód jest czymś więcej niż reakcją na wschodzące słońce. Nie, lepiej już nie spać, niż by Francis miał się obudzić za pięć minut i odkryć, że jego przyjaciel odpowiada na jego obecność w sposób, w który jak obaj wiedzieli, nie powinien. Jakby czytając mu w myślach, Francis poruszył się. – Cicho – wyszeptał automatycznie Steffan. – Cicho. Trzymam cię. Teraz jesteś bezpieczny. Grzeczny wilczek. Łagodnie wypowiedziane słowa wydawały się trochę pomóc. W ciągu kilku chwil Francis znieruchomiał i zapadł w głębszy, spokojniejszy sen. Pomimo frustracji Steffan uśmiechnął się przy czubku głowy drugiego wilka. Łatwo było marzyć o prywatności i przestrzeni, kiedy był sam. Ale jak tylko Francis był tu z nim, nigdy nie potrafił sobie przypomnieć dlaczego choć przez sekundę chciał być z dala od
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
przyjaciela. To było lepsze niż jego głupia fantazje. Nie było to coś, co chciał robić z Francisem odkąd tylko pamiętał. Ale było prawdziwe i wszystko co sprowadzało młodszego wilka do niego, było czymś, co wielbił.
***
Steffan przez kilka sekund wpatrywał się w kopertę przyczepioną do kuchennej szafki. Tylko w nagłych przypadkach. Spojrzał przez ramię na wilki, które właśnie przyjechały na ziemie jego sfory. Jego uwaga szybko przesunęła się z wizytujących alf na młodą parę, która stała razem z odległym kącie pokoju. Mieli złączone dłonie, a jej głowa spoczywała na jego ramieniu. Wzrok Steffana powędrował z powrotem do koperty. Wiedział ile tygodni ciężkiej pracy Marsdon i Bennett włożyli w rozmowy z tą sforą o transfer wilków. Sfora pojawiła się, a żadnego alfy tu nie było i to Steffan ich zastępował. Jak dla niego to był nagły przypadek. Jednak pamiętał jak poważny był Marsdon, kiedy mówił by się z nimi nie kontaktować, jeśli nie będzie to naprawdę nagły przypadek. Czyjaś dłoń zerwała kopertę z szafki. Steffan odwrócił się, a Francis bez słów podał mu kopertę. Jego przyjaciel miał rację. Nie można było tego uniknąć. Ich alfy muszą zostać sprowadzone. Steffan otworzył kopertę na tyle ostrożnie, na ile pozwalały mu jego ogromne palce. W środku znajdowały się instrukcje Marsdona co do tego, gdzie mogą ich znaleźć, jeśli będą potrzebni. – Sprowadzę ich – powiedział Steffan, robiąc co w jego mocy, by ukryć swoją niechęć. Francis kiwnął głową. – Pojadę z tobą. Steffan spojrzał na przyjaciela, a potem na pozostałe wilki z jego sfory, wszystkie rozmawiały uprzejmie z ich gośćmi. Jego wzrok zatrzymał się na Alfredzie rozmawiającym z T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
wizytującą samicą alfa. Bóg jeden wiedział jakie kłopoty drugi gamma gotowy był rozpętać. Francis miał rację. Im szybciej alfy zostaną tu ściągnięte, tym lepiej. Steffan przeprosił alfy z przybyłej sfory i skierował się do drzwi, nie potrafiąc się zmusić, by powiedzieć Francisowi by ten lepiej tu został i starał się pilnować Alfreda. Francis chciał z nim pójść i Steffan nie miał innego wyboru. Wkrótce byli w samochodzie, Francis usiadł za kierownicą, a Steffan mówił mu gdzie ma jechać. Gdziekolwiek alfy znikały kiedy chciały spędzić wieczór z dala od sfory, nie była to część miasta, którą znał Steffan. Budynek, przed którym się wreszcie zatrzymali, był niski i ciemny, wszystkie okna miał zakratowane. Przy wejściu stał ubrany w skóry mężczyzna. Kiedy wysiedli z samochodu, z wnętrza budynku doleciał do nich zapach seksu i skóry. Steffan zmarszczył brwi i spojrzał na przyjaciela. Francis nie powiedział ani słowa, ale nie musiał. Steffan praktycznie słyszał coraz szybciej kręcące się tryby w głowie przyjaciela. Mężczyzna przy drzwiach zmierzył ich wzrokiem, kiedy podeszli. Steffan wahał się ułamek sekundy, po czym zmusił się do parcia do przodu. Człowiek był mniejszy od niego. Nie stanowił zagrożenia. Nie musiał się go obawiać. Kiedy bramkarz pozwolił przejść im bez słowa, Steffan poczuł ulgę. W środku mieszanka zapachów była o wiele mocniejsza, wydawała się wypełniać powietrze tak, że aż niemożliwym było oddychać bez ryzyka przesiąknięcia tą atmosferą. Rozpaczliwie usiłując skupić się na swoim zadaniu, Steffan spojrzał ponownie na swoje instrukcje. Zgodnie z tym co pisał Marsdon, za barem miał stać mężczyzna. – Pokój na tyłach – powiedział Steffan tak pewnie jak potrafił. – Mężczyzna, który go wynajął, oczekuje nas. – Korytarzem, ostatnie drzwi po lewej – powiedział człowiek, wskazując na korytarz po drugiej stronie sali. Kiwając w podziękowaniu głową, Steffan ruszył do przejścia, które wydawało się prowadzić do głównej części budynku. Francis trzymał się jego boku. Steffan nie spuszczał go z oczu. Myśl, że jego przyjaciel miałby być sam w...czymkolwiek to miejsce było, wywoływała ciarki na jego plecach. Sięgając do drzwi na końcu małego korytarza, Steffan spojrzał na Francisa. Mniejszy wilk T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
wzruszył ramionami. Nie miał lepszego pomysłu. Steffan uniósł dłoń i zapukał delikatnie do drzwi. Przez kilka długich sekund nie działo się nic. Steffan jeszcze raz spojrzał na Francisa i zapukał trochę głośniej. Zza ciężkich drewnianych drzwi dobiegło ich kilka dźwięków. Jeden z nich Steffan rozpoznał bez problemu. Przekleństwa Marsdona były całkiem charakterystyczne. Nie słyszał żadnego dźwięku pochodzącego od Bennetta, ale Steffan wątpił, by drugi alfa był w jakimkolwiek stopniu zadowolony. Drzwi otworzyły się na kilka cali. Zza szpary wyjrzał Marsdon. – Co się stało? – zapytał władczo jak tylko ich zauważył. – Sfora, z którą prowadziliście rozmowy, przybyła wraz z nową parą, żeby z wami porozmawiać. Marsdon znalazł kilka nowych przekleństw. Spojrzał przez ramię bez wątpienia w stronę Bennetta, ale drugi alfa nie pojawił się w drzwiach. – Pięć minut – warknął Marsdon i trzasnął Steffanowi drzwiami w twarz. – Powinniśmy chyba wrócić do samochodu – zasugerował Steffan. Francis przytaknął, ale kiedy zaczęli iść w stronę wyjścia, uwaga jego przyjaciela przeniosła się na coś innego. Skręcił w stronę korytarzyka prowadzącego w inną część budynku. Nie chcąc spuścić go z oczu, Steffan był zaledwie o krok za nim, kiedy Francis się zatrzymał. Młodszy wilk był na tyle niski, że Steffan widział nad jego głową co się dzieje. Pomieszczenie było pełne ludzi. Francis zrobił kolejny krok naprzód w ciemniejszą przestrzeń. Steffan nie mając innego wyjścia, poszedł za nim, jego wzrok przesuwał się od jednej grupy mężczyzn do następnej. Większość nosiła pasy ze skóry, które nie ukrywały jak bardzo podoba im się ich wzajemne towarzystwo. Wszyscy mężczyźni byli podnieceni, ich fiuty były twarde i wyginały się w stronę ich brzuchów. Mieszanka zapachów sprawiała, że Steffanowi kręciło się w głowie i zmusił się, by skupić się na pewnych szczegółach. Niektóre skórzane pasy wiązały mężczyzn do różnych przedmiotów. Na ogromnym ukośnym krzyżu po drugiej stronie sali wisiał młody, jasnowłosy mężczyzna, każda jego kończyna przywiązana była do jednego z czterech ramion ciemnego, wypolerowanego
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
drewna. Plecy miał skierowane w stronę sali. Nie widać było jego twarzy, ale miał wyeksponowane pośladki, tak że każdy mężczyzna, który się tam znajdował, mógł na niego popatrzeć. Skóra na jego pośladkach była zaczerwieniona. A kiedy mężczyzna po lewej stronie krzyża uderzył mężczyznę jakimś przedmiotem, było jasne skąd zyskał taki różowy odcień. Skórzany rzemień uderzył młodego mężczyznę, wywołując u tego, który trzymał pejcz uśmiech. Steffan obserwował ich obu całkowicie zahipnotyzowany, dopóki jego uwagi nie przyciągnął ruch w innej części sali. Większy, starszy człowiek był związany i pochylony nad czymś, co wyglądało jak jakieś drewniane pudło. Przed nim stał inny mężczyzna i pchał swoim fiutem w usta związanego mężczyzny. Kolejny stał za pochylonym człowiekiem, raz za razem się w niego wbijając, jego biodra poruszały się szaleńczo, wyraźnie niewiele przejmując się mężczyzną, z którym kopulował. Steffan szybko oderwał wzrok od tej sceny i natychmiast został zaatakowany przez następną, gdzie wyraźny człowiek omega siedział u stóp swojego partnera, patrząc z uwielbieniem na mężczyznę, którego można było określić jako ludzki odpowiednik alfy. Kiedy Steffan patrzył, omega pochylił się i okrążył delikatnie członek kochanka, otrzymując w nagrodę pieszczotę alfy. Wilkowi kręciło się w głowie. Starał się to wszystko jakoś ogarnąć. Jego fiut zaczął rosnąć i nie obchodziło go, jak bardzo jest to nielogiczne. Część niego chciała oddać wszystko, by być mężczyzną wiszącym na krzyżu, klęczącym u stóp kochanka, czy...Steffan przez chwilę patrzył na pudło. Gdyby był tam tylko jeden mężczyzna, jeden biorący go wilk, to z przyjemnością zająłby miejsce człowieka. Był tylko jeden wilk, o którym myślał w ten sposób Steffan. W tamtym momencie ciche sapnięcie przyciągnęło jego uwagę z powrotem do Francisa. Patrzył na to wszystko równie uważnie jak Steffan. Pomimo otaczającego go zamętu, Steffan czuł zapach podniecenia drugiego wilka. Zamrugał oczami, kiedy uświadomił sobie, że nie tylko jemu podoba się widok. Przez krótką chwilę próbował wyobrazić sobie Francisa w skórzanych więzach jak mężczyzna po drugiej stronie sali, ale jego umysł się sprzeciwiał. Jedna sprawa widzieć ludzi w takich więzach. Ale Francis... Steffan spojrzał na czubek głowy przyjaciela. Żaden wilk nie powinien być tak traktowany. Żaden wilk nie powinien też chcieć być tak traktowany. Znikła odrobina przyjemności wywołana tą sceną. To było dla ludzi. Nie dla wilków. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Steffan! Francis! Steffan obejrzał się przez ramię. Po środku holu stał Marsdon z bardzo poważną miną. Bennett stał tuż obok swojego partnera, ale drugi alfa nawet w drodze do samochodu nie powiedział ani słowa. Siadając z tyłu z Francisem, Steffan przyjrzał się uważnie alfom, które usiadły z przodu. Zmienił się sposób, w jaki Marsdon patrzył na Bennetta. Wydawał się pilnować swojego partnera, jakby się o niego martwił. Może miał ku temu powód. Bennett był bardzo cichy, wręcz zamknięty w sobie. Steffan spuścił wzrok, żałując że nie jest silniejszy, że nie był w stanie poradzić sobie z sytuacją bez sprowadzenia swoich alf. Kiedy Steffan wreszcie uniósł wzrok, odkrył, że Francis mu się przygląda. Gamma posłał mu pokrzepiający uśmiech. Steffan go odwzajemnił, ale mina szybko mu zrzedła, kiedy zaparkowali przed starym farmerskim domem sfory. Nigdzie nie było widać pojazdów należących do przybyłej sfory. Kiedy alfy wysiadły ze starego 4x4, Steffan zauważył wyglądającą zza zasłony korytarza domu twarz, jednak ta szybko zniknęła. Nikt nie wyszedł, by ich przywitać. Marsdon szybko udał się do domu, Bennett krok za nim. Steffan starał się z coraz mniejszym sukcesem powstrzymywać rosnący w nim lęk. – Co tu się stało? - zażądał odpowiedzi Marsdon, kiedy pozostali członkowie sfory unieśli wzrok. Nikt nic nie powiedział, ale wszyscy znali już odpowiedź. Alfred wyglądał zbyt niewinnie. A wyglądał tak jedynie, kiedy zrobił coś, przez co mógł mieć poczucie winy. Marsdon wziął głęboki wdech. – Powiedzieli coś zanim wyszli? – zapytał alfa, wyraźnie zmuszając się do zachowania spokoju. Nikt nie powiedział ani słowa. Marsdon zwrócił się do omegi i zwyczajnie się na niego patrzył, wiedząc że to on pierwszy się przełamie. Talbot przełknął. – Ich alfy powiedziały, że skontaktują się jutro z wami, by przedyskutować porozumienie, jakie zamierzali z wami zawszeć. – Zamierzali? – powtórzył Marsdon ze spokojem, który osiągał, kiedy był naprawdę wściekły. Wziął kolejny głęboki wdech. – Jest już późno. Pora byście wszyscy znaleźli się w łóżkach. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Cała sfora natychmiast skierowała się w stronę schodów. – Tobą zajmiemy się po rozmowie z alfami Ridgeway – warknął do Alfreda Marsdon, kiedy gamma przeszedł obok niego. Alfred nic nie powiedział, ale jego kroki przyspieszyły i umknął tak szybko jak go nogi poniosły. Steffan dołączył na koniec kolejki do wilków idących w stronę schodów. – My też rano porozmawiamy – powiedział Marsdon kiedy dotarł do niego Steffan. Steffan przytaknął, wiedząc już dokładnie jak czuł się Alfred. Głos Marsdona może był łagodniejszy kiedy mówił do niego, niż kiedy zwracał się do drugiego gammy, ale Steffan nie miał wątpliwości jak wielkie ma kłopoty.
***
– Steffan! Steffan odłożył siekierę, którą rąbał drewno i obejrzał się przez ramię. Marsdon stał w drzwiach kuchni i patrzył na podwórze. Kiedy alfa go przywołał, Steffan już wiedział, że nie da już się przedłużyć nadejścia chwili, której tak bardzo się obawiał. Wrócił do domu przez kuchnię i główny korytarz i wszedł do małego pomieszczenia na tyłach domu, którego alfy używały jako gabinet. Z każdym krokiem ciężej mu było nie myśleć, że to jego głowa, a nie kanka znajdzie się zaraz pod siekierą. Bennett był już w gabinecie, siedząc za biurkiem. Marsdon obszedł je i przysiadł na szafce za swoim partnerem. – Wiesz na pewno, że planowaliśmy od jakiegoś czasu uczynić się betą sfory – zaczął Bennett, kiedy Steffan usiadł na krześle po drugiej stronie biurka. Steffan przytaknął nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa. – Jednakże – powiedział Marsdon. – Ostatnio stało się jasne, że sfora odniesie korzyści z nowego bety sprowadzonego z zewnątrz. – Ta decyzja nie jest wynikiem twoich zeszłonocnych działań, ani twojej osoby – dodał Bennett. Steffan spojrzał na obie alfy i poczuł jak spływa na niego ulga. Może istniał jakiś sposób, by T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
powiedzieć, że się cieszy, że obawiał się dnia, kiedy mianują go betą sfory. Może istniał nawet sposób, by powiedzieć to, nie brzmiąc na niewdzięcznego czy nadąsanego, ale Steffan nie znał tych słów. – Może byłoby lepiej gdybyś wysłał po nas jednego z pozostałych wilków i został tu, by zmniejszyć szkody – powiedział ze smutnym uśmiechem Marsdon. – Ale wszyscy wiemy, że mógłbyś zrobić tak naprawdę niewiele. Beta, który ma tę samą krew co Alfred, nigdy nie będzie w stanie nad nim zapanować. - W każdym słowie była prawda. Jakakolwiek złość tkwiła w słowach Marsdona, była ona skierowana na Alfreda, nie na niego. – Dla sfory wszystko co najlepsze – udało się wyjąkać Steffanowi. To była bezpieczna odpowiedź. Tym razem miała tę dodatkową korzyść, że była prawdziwa. Bennett uśmiechnął się na szczerość w jego słowach. Marsdon również kiwnął głową w geście aprobaty. Steffan zawahał się, wiedząc, że była to idealna szansa by dowiedzieć się tego, co nagle musiał wiedzieć, ale nie miał pojęcia jak zapytać. – Steffan? – podsunął po kilku sekundach ciszy Bennett. – Ten nowy beta – planujecie sparować go z Alfredem? – zapytał Steffan. – Bety są zazwyczaj dobrymi partnerami dla wichrzycieli – wymamrotał Marsdon. – Mamy nadzieję, że Gunnar i Alfred okażą się dobrym dopasowaniem – dodał Bennett z pełnym wyrzutu spojrzeniem na swojego partnera. – Macie nadzieję? – Steffan podskoczył na te słowa. – Ostateczna decyzja nie została jeszcze podjęta? – Dołączy do sfory niezależnie od tego – powiedział Bennett. W Steffanie narodził się niepokój. Każdy instynkt krzyczał, by przestał naciskać. Nie do niego należało kwestionowanie decyzji alf. Mimo to zmusił się by kontynuować. – Nie powinien zamiast tego zainteresować się innym wilkiem? – zapytał? Alfy wymieniły spojrzenia. – Nie wiedziałem, że tak bardzo chcesz mieć partnera – przyznał Marsdon. – Ja? – Steffan zamrugał oczami. Bardzo szybko pokręcił głową. – Nie, nie miałem na myśli...ja tylko – może beta powinien wybrać jakiegoś innego wilka – Francisa albo...? – poszukał
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
innego imienia by ukryć swoje prawdziwe pytanie – albo Talbota? – Młodszy brat Gunnara, Caden dołączy razem z nim do sfory. Z tego co słyszeliśmy, może się okazać dobrym partnerem dla Francisa – powiedział Bennett. Nie zamierzał się zgadzać, ani nie zgadzać, dopóki nie pozna obu wilków. Steffan jedynie kiwnął głową i wstał. Było możliwe, że taki gamma jak Caden okaże się dobrym partnerem dla jego przyjaciela. Możliwe, ale bardzo, bardzo mało prawdopodobne. Kiedy wrócili do dużego korytarza, uwaga większości wilków przeniosła się na nich. Steffan udawał, że tego nie zauważa. Podszedł do jednej z dużych sof, gdzie siedział Francis i usiadł obok. Młodszy wilk patrzył na niego badawczo. Steffan szybko posłał mu pokrzepiający uśmiech. Skupiał się na Francisie również kiedy wydano obwieszczenie. Pozostałe wilki zadawały pytania, ale Francis jedynie słuchał, przyjmując wszystko bez żadnego słowa. – Jesteś zadowolony – powiedział wreszcie Francis, kiedy rozeszli się na rozkaz alf. To było stwierdzenie, nie pytanie. – Nie jestem stworzony do bycia betą. Pogodziłem się z tym już dawno temu – powiedział Steffan. Francis spojrzał na niego. – Więc myślisz, że te nowe wilki będą się nadawać? – Tak. – Bo Alfred będzie– – Nic jeszcze nie zostało postanowione – uciął Steffan. Francis ponownie na niego spojrzał, tym razem w jego oczach widać było zaskoczenie. – Marsdon powiedział,że Gunnar i tak będzie mógł wybrać sparowanie z innym wilkiem. On i Bennett nie będą się sprzeciwiać – powiedział Steffan, starając się z całych sił, by brzmiało to jak coś co mu odpowiada. Francis tego nie skomentował. Steffan spojrzał krótko na przyjaciela, po czym opuścił wzrok na ziemię. Nowy beta będzie dobrym nabytkiem, przypomniał sobie twardo. Przyszła pora by Francis znalazł sobie za partnera dobrego, silnego wilka. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Rozdział 2 Francis uśmiechnął się lekko kiedy zobaczył jak samochody zatrzymują się przed domem w prawie tym samym czasie, kiedy cała sfora wyszła na podwórze. Ich alfy najwyraźniej starannie ustaliły godzinę spotkania. Alfred nie będzie miał nawet sekundy, by uknuć jakąś intrygę. Marsdon i Bennett natychmiast wyszli, by powitać alfy przybyłej sfory. Ze swojej korzystnej pozycji z tyłu, Francis szybko przyjrzał się każdemu przybyszowi, którego zauważył. Ciężko było wyróżnić, które wilki były braćmi mającymi do nich dołączyć. W końcu po jakimś czasie zobaczył jak Marsdon i Bennett prowadzą w ich stronę dwa wilki. Teraz nie było już problemu z odgadnięciem który jest który. Większy, każdym swoim krokiem krzyczał statusem bety. Wysoki i szeroki, porównać go można było jedynie ze Steffanem, miał w sobie więcej dumy i pewności, niż jakikolwiek gamma mógłby zdobyć i więcej luzu, niż pokazywałby dobry alfa. W czasie gdy Marsdon i Bennett szli ze spokojną pewnością, że nikt nie miał powodu by zakwestionować ich przywództwo, w nowym wilku wszystko wydawało się zapraszać do konfrontacji, jakby Gunnar miał mieć przyjemność z postawienia zadzierającego nosa gammę do pionu. Francis miał mnóstwo czasu na obserwowanie go, a pozostali członkowie sfory utworzyli kolejkę i czekali by go powitać. Steffan był jednym z pierwszych, który przywitał ich nowego betę. Nawet z daleka Francis widział jak skóra na dłoni Steffana bieleje, kiedy nowy wilk spróbował w głupi sposób ocenić jego rangę i dominację przez cholerny uścisk dłoni. Opinia Francisa o nowym becie nagle opadła nie tylko do ziemi, ale i kilka metrów poniżej, zakopana pod wieloma warstwami ziemi i szczątków. To, że ten tuman nie powtórzył tego gestu z innymi wilkami, jedynie jeszcze bardziej zjeżyło Francisa. – A to jest Francis. Gunnar posłał mu jedynie krótkie spojrzenie, po czym skinął głową w powitaniu i zaszczycił go najkrótszym możliwym uściskiem dłoni. Francis w odpowiedzi kiwnął głową, spinając się, kiedy
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
uświadomił sobie, że został przez nowego wilka uznany jako "brak zagrożenia". Było żałosne, że ten głupi prostak chciał tak szybko przypiąć Steffanowi taką samą metkę. Nie było wilka w sforze, może poza ich omegą, który byłby mniej odpowiedni do rzucenia wyzwania becie. Jeśli tego nie widział... Nagle do Francisa została wyciągnięta kolejna dłoń. Odrywając się od swoich myśli, przesunął wzrokiem po dłoni, ręku, aż do twarzy mężczyzny. – Caden – powiedział nowy wilk. To był brat Gunnara? Ciężko byłoby wyobrazić sobie bardziej różniącego się wilka. Caden był...Francis starał się znaleźć inne słowo niż obłędny, ale nie udało mu się. – Jesteś tu bardzo mile widziany – powiedział uprzejmie Francis. Caden kiwnął głową z równą grzecznością, ale jego niebieskie oczy zabłysły rozbawieniem kiedy spojrzał na swojego brata, który kroczył dumnie, dbając by każdy wiedział, że to on jest tu nowym betą. – Przy bliższym poznaniu nie jest taki zły. Caden miał bez wątpienia rację. Beta miał miejsce w sforze, które musiał utrzymać. Ugruntowanie tej pozycji zapewne będzie od niego wymagało wiele wysiłku i będzie przez to wyglądał zapewne na większego idiotę, niż tak naprawdę był. Jednakże to nie tłumaczy jego zachowania względem Steffana. – Czasami bycie gammą jest dobre – powiedział Francis. Caden uśmiechnął się w zgodzie i odsunął z oczu kosmyk niemożliwie złotych włosów. – Poznałeś Steffana? – zapytał Francis, kiedy jego przyjaciel do nich dołączył. Spojrzał na większego wilka, zastanawiając się co myśli o tym oszałamiającym pięknym wilku, który właśnie dołączył do ich szeregów. Steffan uśmiechnął się uprzejmie do Cadena, ale nie wydawał się znajdować pod jego raczej jawnym urokiem. Jego łagodne, brązowe oczy nie zatrzymały się dłużej na ich nowym gammie. – Większość idzie do środka. Poznałeś już Talbota? – powiedział do Cadena. – Jesteś...naszym omegą? – upewnił się Caden. Talbot przytaknął. – Powinieneś poświęcić trochę czasu i poznać go lepiej – zasugerował Steffan. – Wydaje mi się, że będziecie się dobrze dogadywać. – Z przyjemnością.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Francis zawsze zastanawiał się nad wyrażeniami typu "jego uśmiech rozświetlił mu twarz", ale Caden naprawdę wydawał się świecić jakimś wewnętrznym blaskiem, przez które większość wilków wokół niego wyglądała bezbarwnie i zwyczajnie. Francis nie wiedział czy rozmowy z omegą były najwspanialszą rzeczą, jaką mógł wyobrazić sobie Caden, ale ciężko było wierzyć, że tak piękny uśmiech może być udawany. Uśmiech czy nie uśmiech, w ciągu kilku sekund Steffan zostawił Cadena z raczej nieufnie wyglądającym Talbotem i zanim Francis zdążył dowiedzieć się co jego przyjaciel sądzi o nowym becie czy tej piękności, odkrył, że zostaje prowadzony w stronę Gunnara. Nowy beta nie wydawał się szczególnie zachwycony ich obecnością, kiedy pojawili się obok niego, ale posłał Steffanowi swoje najgorsze łypnięcie. – Poznałeś Francisa – przypomniał mu. Gunnar skrzyżował ręce na piersi i nic nie powiedział. – Powinienem iść i zobaczyć czy jest coś do zrobienia. – I z tymi słowami Steffan odszedł. Francis obserwował go ze zmarszczonymi brwiami. Gunnar wyprostował się, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę i również odprowadzał Steffana wzrokiem. – Twój partner jest— – Steffan nie jest moim partnerem – uciął Francis, zastanawiając się skąd do cholery u bety wziął się ten pomysł. Gunnar popatrzył na niego spode łba, jakby wątpił, że mówi prawdę. Potem wzruszył ramionami, jakby i tak nic go to nie obchodziło. Francis zaczął szukać jakiegoś tematu do rozmowy, przekonany, że beta poczuje się urażony, jeśli będzie tak tylko stał i ignorował jego obecność, nieważne jak bardzo chciał odwrócić się do niego plecami i odejść bez słowa. Do głowy nie przyszedł mu żaden odpowiedni temat. Rozejrzał się ponownie po podwórzu. Steffan rozmawiał z alfami. Nie wiedział co jest tematem tej rozmowy, ale chyba nie szła im za dobrze. Mięśnie na ramionach Steffana były niesamowicie napięte. A kiedy Francis patrzył, uniósł dłoń i przesunął nią po włosach, bałaganiąc krótkie brązowe kosmyki, tak jak robił to jedynie, kiedy był naprawdę zaniepokojony. – Opowiedz mi o Alfredzie – rozkazał nagle beta. Francis spojrzał na niego. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Słyszałem co się stało, kiedy przywieziono wam parę do rozmnażania. Nie jestem głupi. Wiem dlaczego zaproszono mnie, bym do was dołączył. – Steffan powiedział, że jeszcze nic nie jest pewne. Marsdon i Bennett chcą zobaczyć jak ci tu będzie, zanim podejmą ostateczną decyzję. Gunnar uniósł jedną ciemną brew. – Oni są razem z miłości – wyznał z maleńkim uśmiechem Francis. – Chyba chcieliby, aby wszystkie wilki w ich sforze miały to samo. Brwi bety złączyły się w jedno. Zacisnął szczękę. Wyglądał na lekko przerażonego tą myślą. – Są dobrymi alfami – warknął Francis. Gunnar wrócił do rzucania gniewnych spojrzeń. – Nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej. Są teraz także i moimi alfami. Francis odepchnął swoją złość i zmusił się do powrotu do podstawowego pytania. – Alfred ...skłania się do wywoływania wielu problemów tam, gdzie jest ich niewiele. Znajduje szczeliny i rozszerza je. Ale... – Francis westchnął, starając się ubrać uczucia względem wilka, którego tak dobrze znał, w słowa zrozumiałe dla obcego. – Zawsze jest jakaś szczelina, od której można zacząć. Jakby nie mógł się powstrzymać, widząc istniejącą ranę, niezależnie od tego jak mała by nie była. Steffan nie uważa, że jest złym wilkiem – mówi, że Alfred musi odnaleźć spokój ze swoim miejscem w sforze. Kiedy to osiągnie, uspokoi się i stanie się dobrym wilkiem. Gunnar tego nie skomentował. Francis spojrzał wybrukowany obszar, gdzie pozostałe wilki wciąż pogrążone były w rozmowie. – Steffan już jest dobrym wilkiem – poinformował Gunnara, kiedy jego wzrok spoczął na przyjacielu. – Polubisz go. – Jest zbudowany jak kamienna ściana. – Jest dobrym wilkiem – dobrym gammą – uciął Francis. – To nie była obelga. – Nie znajdziesz lepszego gammy od Steffana – dodał Francis. – To, że jest mocno zbudowany, nie oznacza, że powinien być traktowany jak jakikolwiek inny gamma. Po raz pierwszy w czasie ich rozmowy Gunnar wydawał się całkowicie na nim skupić. – Inni widzą jego rozmiary i myślą, że musi być alfą albo betą, ale nie jest. Każdy kto go zna T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
ci to powie. I każdy zobaczy próbę poniżenia go jako tylko to. Rzucenie mu wyzwania nie sprawi, że w oczach innych będziesz betą. – Zapamiętam to. Sposób, w jaki to powiedział, brzmiał bardziej jak kurtuazyjna odpowiedź na odczepnego. Spojrzał na Steffana, potem na Francisa, najwyraźniej głęboko się nad czymś zastanawiając. Francis kiwnął głową, ale chwilę później, kiedy odtworzył sobie całą rozmowę w głowie, uświadomił sobie, że chyba nie był tak uprzejmy dla bety jak powinien. Przeklął w duchu. – Caden wydaje się miły – podsunął tak entuzjastycznie, jak potrafił. Gunnar nie uśmiechnął się na wzmiankę o bracie, ale w jego ciemnych brązowych oczach pojawił się ślad rozbawienia. – Nie jest tak głupi, jak myślą ludzie. Pod tą szopą blond włosów ukrywa się gdzieś mózg. Francis przegryzł wargę, by powstrzymać się przed roześmianiem. Nie był to może najmilszy opis Cadena, ale kiedy patrzył jak wilk uśmiecha się do Steffana po drugiej stronie podwórza, pomyślał, że właściwie jest bardzo dokładny. Rozmierzwione blond włosy, idealny uśmiech i wyraźna skłonność do trwania u boku Steffana... Gunnar miał rację. W Cadenie było więcej niż na pierwszy rzut oka. Zdecydowanie był wilkiem, który wymagał głębszego poznania. Kiedy Francis na niego patrzył, śliczny wilczek położył dłoń na ręku Steffana, żeby podkreślić swoją opinię. O tak, o wiele głębszego poznania... Kilka sekund później Francis zwrócił swoją uwagę z powrotem na betę i napotkał wzrok Gunnara. – Jestem pewien, że obaj będziecie z nami bardzo szczęśliwi – wymamrotał, szybko zostawiając Gunnara z nim samym. Kiedy był zaledwie kilka metrów od Steffana, śliczny nowy gamma odszedł, by porozmawiać z kimś innym. Z jakiegoś powodu Francis odkrył, że cieszy się na myśl, że nie będzie musiał z nim gawędzić. Steffan odwrócił się w jego stronę, jakby wyczuł jego nadejście. – I jak Gunnar? Francis wzruszył ramionami, ledwie powstrzymując się przed chęcią powiedzenia, że był kompletnym dupkiem, bo nie chciał słuchać jak jego życzliwy przyjaciel staje w obronie Steffana. – Wygląda na to, że będzie dobrym betą – silnym i pewnym. Francis znowu wzruszył ramionami. – Caden też wydaje się miły – powiedział z trudem. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Steffan prychnął wymijająco. – Nie lubisz go? – Francis uświadomił sobie, że jest niezwykle zafascynowany tą myślą. Nigdy nie zdarzyło się, by jego przyjaciel nie polubił innego wilka. Cholera, udawało mu się dobrze myśleć nawet o Alfredzie. – Jestem pewien, że jest dobrym wilkiem – przyznał Steffan. – On i Talbot się ze sobą dogadają. Francis przechylił głowę na bok. Ciężko mu było wyobrazić sobie Talbota z kimkolwiek. Przyjazd nowych wilków wydawał się rzucić go z powrotem w ten uporczywy stan paniki, jaki miał przez pierwsze kilka tygodni, kiedy sfora się tworzyła. Może kiedy się do nich przyzwyczai, będzie inaczej. W tej chwili Francis był przekonany, że omega zacznie się zapowietrzać, jeśli ktoś mu o tym wspomni. – A Gunnar i Alfred? - zasugerował Francis. – Nie. Francis spojrzał na przyjaciela. Brzmiał bardziej pewnie, niż kiedykolwiek wcześniej. – Myślisz, że nie będą do siebie pasować? – Myślę, że nie powinniśmy zakładać, że Gunnar wybierze sobie Alfreda na partnera – odparł Steffan. Francis przytaknął i spojrzał na wszystkie znajdujące się na podwórzu wilki. Co jak co, przyjazd braci na pewno okaże się interesujący.
***
– To jest zadanie Alfreda. Francis odstawił pudło, które napełniał i w duchu policzył do dziesięciu, a potem do dwudziestu. Trochę pomogło. Kiedy już zmusił się by odwrócić i spojrzeć na betę, był odrobinę spokojniejszy niż za pierwszym razem, gdy usłyszał głos mężczyzny. Głowa i ramiona Gunnara były widoczne przez właz prowadzący do pomieszczenia mieszczącego się pod strychem. Wyglądał na nieźle wkurzonego. Francis nie mógł się zmusić, by być jakoś szczególnie zaskoczonym. To było do przewidzenia.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Któryś z wilków poprosił go, żeby pojechał z nim do miasta po zapasy – powiedział Francis, pilnując by jego głos był uprzejmy. – Masz na myśli to, że Steffan zabrał go z sobą do miasta – warknął Gunnar, wchodząc po drabinie i dołączając do Francisa. Był wyższy od Francisa. Musiał bardzo się pochylać, zanim doszedł do najwyższego punktu pod dachem, ale i wtedy nie był w pełni wyprostowany. Francis spojrzał wilkowi w oczy, kiedy ten zatrzymał się dokładnie przed nim. – Tak. – Nie było żadnego powodu, by za to przepraszać. Gunnar łypnął na krokwie strychu, jakby ich obecność go obrażała. Niesamowite ile miejsca wydawał się zabierać ten mężczyzna. Nie był ani tak szeroki w ramionach, ani tak wysoki jak Steffan, ale mimo to udawało mu się wypełniać całą dostępną przestrzeń, jakby myślał, że świat jest jego własnością i wszyscy inni powinni być szczęśliwi, że pozwalał im w ogóle w nim rezydować, a co dopiero w spokoju egzystować. Domek nie był duży, a jego strych miał idealne proporcje. Nie było wielu rupieci do posortowania, które zostawili poprzedni mieszkańcy domu. Siadając na jednym z zapełnionych pudeł, Francis czekał na kazanie tak cierpliwie jak tylko mógł. – W czasie gdy Alfred robi Bóg wie co ze Steffanem, a ty wypełniasz obowiązki Alfreda, to kto wykonuje twoje zadania? – zażądał odpowiedzi beta, odwracając się z powrotem do niego. – Bennett mówi, że powinniśmy w razie czego umieć zajmować się obowiązkami innych – stwierdził Francis z jedynie lekko zachwianym spokojem. – To zawsze się przydaje— – Odpowiedź na pytanie – uciął Gunnar. – Już wykonałem swoje obowiązki – powiedział Francis, porzucając uprzejmy ton. Jego słowa były skrótowe, oziębłe i raczej mało prawdopodobne, by załagodziły choć w małym stopniu zły humor bety. Gunnar rozejrzał się, jakby chciał zacząć chodzić w te i z powrotem. Odkrywając szybko, że nie ma ku temu miejsca, odwrócił się ze zmarszczonymi brwiami do Francisa. Gamma starał się nie być rozczarowany, że większy wilk nie próbował łazić tak jak po reszcie domu. Steffanowi może nie przeszkadzało to jak beta ciągle mu przygadywał, ale Francis z przyjemnością patrzyłby jak wilk uderza głową w jedną z krokwi i potyka się o listwy, które łączyły przerwy miedzy belkami. Może upadek wbiłby mu do głowy trochę manier. – Steffan jest zainteresowany Alfredem? – warknął nagle Gunnar, wyrywając Francisa z
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
jego myśli. Francis zmarszczył brwi. – Dlaczego myślisz—? – Łatwiej byłoby mi zajmować się moimi obowiązkami, gdybym za każdym razem kiedy szukam Alfreda, nie znajdował ciebie na jego miejscu. Francis przechylił głowę na bok i przez kilka chwil przyglądał się wilkowi. Próbował sobie jakoś umiejscowić oskarżenia Gunnara. Niemożliwe. Samo wyobrażenie sobie Steffana i Alfreda razem wywoływało dziwne uczucie, sprawiające że zaczął się kręcić na swoim siedzeniu. To nie mogła być prawda. – Steffan jest jedynym wilkiem, który kiedykolwiek był miły dla Alfreda – powiedział ostrożnie Francis, zagrzewając się do tego pomysłu. Tak, teraz to nabrało większego sensu. Nie cackał się z Alfredem, dlatego że chciał być jego partnerem. Robił to, bo zawsze miał dobre serce. – I dlatego to teraz robią – wymykają się, żeby być dla siebie miłymi? Francisa przeszyła czysta furia, gorąca i paląca, niepodobna do żadnego gniewu, jaki kiedykolwiek czuł. – Może tylko próbuje upewnić się, że Alfred chce tego związku, zanim zostanie z tobą sparowany czy tego chce, czy nie! – Alfy podejmą swoją decyzję. A my ją uszanujemy – warknął Gunnar. – Owszem, podejmą – powiedział Francis, wiedząc że ani Marsdon, ani Bennett nie zmuszą żadnego wilka do sparowania, które ten uważa za prawdziwie mu wstrętny. Gunnar wkrótce się o tym dowie. Możliwe, że alfy chciały dać mu czas na zadomowienie się, ale nie pozwolą mu być wiecznie tumanem. – Powiedz swojemu przyjacielowi, że stanie się tak jak oni zadecydują, nieważne co on o tym myśli – rzucił Gunnar. Francis nagle znalazł się na nogach, stojąc tuż przed większym wilkiem, łypiąc na niego bez ani odrobiny szacunku, jaki należał się becie w wilczej sforze. – Steffan nigdy nie rzuci wyzwania alfom! – Słyszałem co innego. Francis uniósł brodę. Nie zamierzał pozwolić becie wykorzystać głupoty ich wszystkich przeciwko jednemu wilkowi – a szczególnie nie przeciwko Steffanowi. – On nie rzucił wyzwania – wszyscy to zrobiliśmy. Jest winny tak samo jak każdy inny. Gunnar jedynie prychnął i odwrócił się, lekceważąc prawdę i lekceważąc Steffana, jakby był T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
niczym. Francis chwycił go za ramię. – Steffan jest ostatnim wilkiem w sforze, który chciałby rzucać komukolwiek wyzwanie. – Mimo to, to on jako pierwszy wszedł do kręgu wyzwań. – Gunnar spojrzał spode łba na dłoń Francisa trzymającą go za rękę, jakby oczekiwał, że będzie w stanie ustawić go do pionu samym tylko spojrzeniem. Cóż, jebać to. Był betą, a nie alfą, a z tego co Francis widział, dla nich też był tylko żałosną namiastką drugiego rządzącego. – Wszyscy stanęliśmy po drugiej stronie kręgu. Jesteśmy tak samo winni. Gunnar dalej wpatrywał się wściekle w jego dłoń na swoim ręku. Francis pozwolił mu patrzeć. W tamtej chwili nie obchodziło go co wilk o nim myśli. Jeśli ma się stać celem wrednego charakteru bety, to przynajmniej zapewni Steffanowi przerwę od jego narzekań. – Ty wyzwałeś Bennetta? – wyszydził wilk. Francis uniósł wzrok i spojrzał wilkowi w oczy. – Tak. – Nawet głupiec widzi, że tylko jeden wilk w sforze ma jakieś szanse w walce z Bennettem. I to nie jesteś ty. Francis pokręcił głową. To nie było sprawiedliwe. Francis mógł tylko zgadywać jak bardzo załamany tymi oskarżeniami byłby Steffan. Najgorsze było to, że jego przyjaciel mógłby uwierzyć, że jest w tym jakaś prawda. Steffan nie był tym samym wilkiem odkąd bracia dołączyli do sfory i Francis nagle wiedział dlaczego. – Powiedziałeś mu to! Gunnar odwrócił się, lekceważąc go, jakby był niczym więcej jak małym szczeniakiem skaczącym mu wokół nóg. Francis puścił jego rękę, ale rzucił się na niego, ponownie go chwytając. Jeśli Gunnar nagadał jakichś bzdur jego przyjacielowi, to musiał wiedzieć jak dokładnie brzmiały, by mógł to jakoś naprawić. Myśl, że Steffan cierpi w milczeniu, bo beta nie umiał zamknąć gęby w sprawach, których nigdy nie zrozumie, wywoływała w nim świeże fale wściekłości. Gunnar warknął na niego, spychając go z drogi i zrobił krok w stronę drabiny. Francis upadł na pudła. Jego ramię przeszył ból kiedy trafił nim na jeden z rogów. Nie myśląc rzucił się na większego wilka. Jego pięść trafiła na puste powietrze, bo beta odsunął się od niego. Kolejny krok
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
do przodu wzdłuż wąskiej belki i ponownie chwycił ramię Gunnara. – Francis? – z wejścia na stryszek słychać było głos Steffana. Francis spojrzał na drabinę i z powrotem na Gunnara. Wyraz oczu bety powiedział mu wszystko, co musiał wiedzieć o tym, co będzie dalej. Rzucił się do przodu, chcąc uchronić przyjaciela przez byciem ofiarą kolejnego napadu złego humoru bety. Jego stopa upadła niezgrabnie na krawędzi belki. Spojrzał w dół w samą porę by zobaczyć jak wykręca mu się kostka. Jego druga stopa opadła ciężko na listwy między belkami. Gunnar odwrócił się w jego stronę. Oczy bety zrobiły się ogromne pod tymi jego wielkimi brwiami. Wyciągnął dłoń by go złapać, ale nie był wystarczająco szybki. Francis poczuł jak słabe listwy puszczają pod jego naporem. Przekręcając się szaleńczo, próbował chwycić się grubej dębowej belki, w którą uderzył bokiem. Jego dłonie drapały drewniane kloce, a jego stopy wisiały w nicości. W powietrzu zaczęły się unosić kurz i tynk. A potem był tylko ból...
***
Francis próbował otworzyć oczy. Dalej otaczała go ciemność. Nie wiedział czy to dlatego, że wciąż miał zamknięte oczy, pomimo jego największych wysiłków, czy świat naprawdę był czarny. Jego całe ciało pulsowało bólem, który znał wcześniej tylko raz. Próbował unieść głowę, ale nie mógł. Na pewno nie byłby w stanie odpiąć sobie pasów. Nawet wargi nie chciały słuchać się komend mózgu. Francis zmusił usta do otworzenia i starał się zebrać energię by zawyć. Kiedy próbował nabrać odpowiednią ilość powietrza do płuc, jego żebra przeszył ogień. Dźwięk, który wydobył się z jego ust był żałosny, prawie jak skomlenie. Nikt tego nie usłyszy. Nikt nawet nie znajdzie samochodu by im pomóc, jeśli się bardziej nie postara. Z jego gardła wydobył się kolejne małe skomlenie. – Francis? – To słowo wydawało się pochodzić z bardzo daleka. Jego policzka dotknęła dłoń – bardzo duża, bardzo delikatna dłoń. Steffan tu był. Francis znowu spróbował otworzyć oczy, ale ciemność pozostała. Nie miał
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
jak oszacować jak bardzo ranny był większy wilk. – Wszystko będzie dobrze. Francis próbował kiwnąć głową, zapewnić przyjaciela, że już jest z nim dobrze, ale jego ciało nie chciało współpracować. – Co powiedziałeś? Francisowi nie udało się nawet zmarszczyć brwi, kiedy do jego świadomości przedarł się głos bety. Próbował unieść dłoń i sięgnąć Steffana, ochronić go przez wściekłymi słowami tamtego wilka, ale czuł się jakby ktoś wbił mu w nadgarstek metalowy kolec kiedy...spał? Nie pamiętał, by szedł spać. Pamiętał tylko, że był zły na Gunnara. Beta powiedział coś o Steffanie. Francis próbował zebrać myśli. Jego umysł nie wydawał się pracować tak jak powinien. – Powiedziałem, że wszystko będzie dobrze. Brzmiał bardzo pewnie – albo chciał brzmieć bardzo pewnie. Tak czy siak, Francis nie miał wątpliwości, że tak będzie. Steffan tu był i wszystko będzie dobrze. – Nie – warknął Gunnar. – Zanim powiedziałeś "wilk, z którym będziesz sparowany". Zapadła cisza. Kiedy Francisa przeszyła kolejna fala bólu, łatwo było uwierzyć, że znów jest uwięziony na tylnym siedzeniu samochodu, że jego rodzice siedzą z przodu, ale nie odpowiadali na jego błagania, bo nie byli już dłużej w stanie mówić, bo nigdy już nie mogli powiedzieć kolejnego słowa. Nie. Francis zacisnął wargi. Udało mu się zawyć. Ale to wciąż było za słabo. On był za słaby. Nikt nigdy nie usłyszy takiego słabego dźwięku. Nikt nie przyjdzie pomóc. Gdyby zawył wtedy głośniej, może inne wilki przybyłyby na czas by uratować jego alfy i... Nie. Tym razem to się nie stanie. Teraz był większy, silniejszy. Potrafił zawyć głośniej. Pomoc nadejdzie. Steffanowi nic nie będzie. – Cicho. Cicho. Już dobrze. Dobry wilczek. Jesteś bezpieczny. Już dobrze... Steffan...Francis wypuścił oddech, który zbierał by zawyć. Razem z nim wydostał się cichy miauczący dźwięk. – Powiedziałeś, "wilk, z którym będziesz sparowany" – powtórzył Gunnar gdzieś z bliska. – Nazwałeś Francisa wilkiem, z którym będę sparowany. – Jesteś dla niego dobrym kandydatem – wyszeptał Steffan i Francis poczuł jak jego
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
przyjaciel wsuwa coś miękkiego pod jego głowę. – Próbujesz związać mnie z Francisem? – Beta brzmiał teraz na wściekłego, ale Francis wciąż nie rozumiał sensu jego słów. – On zasługuje na dobrego, silnego partnera – poinformował go Steffan. – Zasługuje na sparowanie z betą. Nastało kilka chwil ciszy. Nawet wściekłe głosy były lepsze niż to. Francis próbował zmusić swoje gardło do działania. – Cholera jasna! Ty naprawdę go kochasz, nie? – Znowu Gunnar. Nawet on był lepszy od ciszy, lepszy od bycia uwięzionym nie wiadomo gdzie, bez możliwości głośnego zawycia by sprowadzić pomoc. Ale on nie potrafił zastąpić Steffana. Francis chciał Steffana. Chciał swojego najlepszego przyjaciela. Spróbował unieść dłoń. – To nie jest ważne – wyszeptał gamma. Francis poczuł jak dłoń Steffana zaczyna poruszać się po jego ciele, jakby sprawdzała obrażenia. Jego dłoń była delikatna jak zawsze, ale bolało wszędzie, gdzie go badał. – Co tu się do cholery dzieje? Bennett. Bardzo zły Bennett, uświadomił sobie Francis. To też było dobre. Alfy tu były. Teraz się wszystkim zajmą, zajmą się Gunnarem i zostawią go i Steffana by mogli odpocząć. – Upadł – powiedział Gunnar. Tak, pomyślał Francis. Upadł. Strych. Świat zaczął się dookoła niego kręcić. Podłoga. Upadał. Był w maleńkim domku niedaleko głównego budynku sfory. Cała sfora była blisko. Nie było potrzeby by zawyć, nie było potrzeby by wołać o pomoc. Potem nie było już ciszy. Wokół niego krążyły słowa. Rozkazy i reakcje. Pytania i odpowiedzi. Przyszło więcej wilków. Inne dłonie zaczęły sprawdzać jego rany. –...zanieść go do domu... –...sofa w salonie... –....będzie bolało... Jego policzek pogładziła dłoń. Steffan. Francis wszędzie poznałby jego dotyk. Udało mu się odwrócić delikatnie głowę w stronę dłoni wilka. Chwilę później silne ramiona uniosły go z podłogi. Ogarnęła go czysta agonia. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
W czerni pod jego powiekami, jego umysłem zaczęła owładać głębsza ciemność. – Chyba zemdlał... Słowa zamajaczyły na krawędzi świadomości Francisa, a ciemność zamknęła się na nim jeszcze bardziej. –....chyba będzie najlepiej...
***
Francis próbował otworzyć oczy. W jakiś sposób spodziewał się, że pozostaną zamknięte niezależnie od jego życzeń, jakaś mała część niego przypuszczała, że już na zawsze pozostanie otoczony wyłącznie ciemnością. Ale jego oczy się otworzyły. Oślepiło go światło. Próbował unieść dłoń, by zasłonić oczy. Jego nadgarstek przeszył ból. Skrzywił się kiedy zauważył na nim bandaż. – Wszystko pewnie będzie bolało o wiele mniej, jeśli przestaniesz tak się wierzgać. Francisowi udało się przechylić głowę na bok. Oślepiające światło powoli stawało się znośne. Rozmazany kształt po drugiej stronie pokoju zmienił się w Gunnara. – Gdzie Steffan? – zachrypiał Francis. Wydawało mu się jakby w czasie snu ktoś nasypał mu trocin do gardła. – Co się stało? – Spadłeś z zarwanego strychu. Trzeba teraz będzie pewnie wymienić cały sufit. Francis spróbował kiwnąć głową, kiedy kilka wspomnień zaczęło powoli wracać. – Znowu gadałeś na Steffana. – Przełykając kilka razy, próbował zmusić swoje gardło do lepszej pracy. – Miałem rację. Francis zignorował go. Jego grymas pogłębił się, kiedy na krawędzi jego umysłu pojawiły się inne wspomnienia i próbowały ściągnąć na siebie jego uwagę, tyle że kiedy próbował je jakoś zrozumieć, nie chciały uformować się w nic rozpoznawalnego. – Gdzie Steffan? – zapytał ponownie. – Alfy kazały mu iść się trochę przespać. Francis rozejrzał się po salonie, przez okna docierały jasne promienie słońca.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Siedział z tobą całą noc – poinformował go Gunnar. – Och... – Francis spojrzał na swój zabandażowany nadgarstek, zastanawiając się czy to dzieło Steffana. – On...ty powiedziałeś...po tym jak upadłem... – przypomniał sobie. Wróciło do niego więcej szczegółów. – Czyli nie byłeś wtedy całkowicie martwy dla świata? – Ja...wszystko było rozmazane... – odpowiedział wymijająco Francis. – Steffan jest w tobie zakochany. Francis spróbował wziąć głęboki wdech. Jego żebra mu na to nie pozwoliły. Gunnar oskarżał Steffana o bycie w nim zakochanym. Przypomniał to sobie teraz. Gunnar to powiedział, a Steffan...Steffan nie powiedział, że się myli. Francis pomasował sobie skroń, ale przez to i głowa i nadgarstek zaczęły go bardziej boleć. No i Steffana tu nie było. To było gorsze niż wszystko inne. Steffan powinien tu być. Steffan zawsze był. Spojrzał w stronę Gunnara. Beta uniósł jedną ciemną brew. Podciągnięcie się do pozycji siedzącej wymagało wszelkiej energii, jaką posiadał Francis. Z wysiłku na jego skórze pojawił się zimny pot. – Bennett powiedział, że wydobrzejesz, ale potrzebujesz kilku dni na wyzdrowienie – a kostka będzie potrzebowała pewnie dodatkowego tygodnia albo i dwóch. Francis spuścił stopy na podłogę. Jego kostka bolała jak diabli, a on nawet nie obciążył jej żadnym ciężarem. – Gdzie się wybierasz? Francisowi kręciło się w głowie. – Steffan— —kazano mu spać – uciął Gunnar. – A tobie kazano tu odpoczywać. Całkowicie wyczerpany Francis opadł na poduszki sofy. – Jak zobaczysz Steffana, to powiedz mu, że chcę z nim porozmawiać, dobrze? – poprosił tak uprzejmie, jak tylko potrafił. Gunnar prychnął. Francis mógł mieć tylko nadzieję, że to oznacza tak, ale kiedy wreszcie ktoś pomógł mu dostać się do jego własnego łóżka, wciąż nie widział się z przyjacielem. Teraz był gotowy wierzyć, że beta nie przekazał jego wiadomości. Ale nie wiedział dlaczego T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
żaden z wilków w sforze nie powiedział Steffanowi, że chciał się z nim zobaczyć. Nie rozumiał też dlaczego drugi gamma nie szukał go bez żadnej zachęty. Z umysłem pełnym Steffana i przyjacielem nagle nawiedzającym te części jego umysłu, w których wcześniej nie był, Francis był pewny, że nie zmruży oka. Było zbyt wiele wspomnień, na które musiał spojrzeć z innej perspektywy, zbyt wiele rzeczy, przez które nagle zaczął się zastanawiać nad faktami, których nigdy wcześniej nie kwestionował. Steffan był jego przyjacielem – najlepszym przyjacielem. Jedynym wilkiem, który zawsze był przy jego boku. Steffan był jedynym wilkiem, przy którym musiał być za każdym razem, gdy nocne wycie przypominało mu jak bolesna jest utrata kogoś, kogo się kocha...
***
Francis gwałtownie się obudził. Próbował usiąść na łóżku, ale ból szybko pchnął go na materac. Jego oczy desperacko rozejrzały się po pokoju. Nikogo tu nie było. Przesunął swoją zdrową dłonią po włosach. Na ciele pojawiła się warstwa potu. Jego oddech, ku przerażeniu jego żeber, stał się urywany. Kiedy Francis odepchnął koce, które skotłowały się na jego kolanach, jego dłoń lepiła się od spermy. Wypuszczając tyle oddechu na ile pozwalały mu płuca, rozejrzał się ponownie po pogrążonym w ciemnościach pokoju. Wciąż nikogo tu nie było, ale sen był taki realny. Steffan był w jego łóżku i... Francis zamknął oczy i obrazy natychmiast do niego wróciły. Steffan leżał na jego materacu, wpatrując się w niego, a Francis siedział okrakiem na ciele większego wilka i trzymał go w miejscu. Widział w oczach Steffana pożądanie i miłość. Francisa świerzbiły dłonie, kiedy tak patrzył jak własna wersja niego, która pojawiła się we śnie, wyciągnęła dłonie i przesunęła nimi po ciele kochanka. To było jak patrzenie na mężczyzn w klubie, w którym znaleźli Marsdona i Bennetta. Steffan wstrzymał oddech i wygiął się pod jego dotykiem tak entuzjastycznie jak jakikolwiek człowiek. Nie wykonał żadnego ruchu, by przejąć kontrolę, nie mówił Francisowi co ma robić. To było coś co zapamiętał chyba najbardziej. Steffan leżał i pozwalał Francisowi sprawiać mu przyjemność, aż Francis poczuł jak T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
przyjaciela ogarnia rozkosz i zobaczył jak Steffan odrzuca głowę do tyłu i wydaje z siebie tak głośne wycie, że musiał je słyszeć cały świat. To było tak proste, tak idealne. Mógł zrobić ze Steffanem wszystko co chciał i— Francis odwrócił głowę w stronę drzwi kiedy te zaskrzypiały. – Kto tu jest? – To tylko ja. – Steffan wszedł cicho do pokoju i zamknął za sobą drzwi. – Steffan? – Usłyszałem alfy. Pomyślałem, że pewnie... Czyli wycie nie było tak do końca wytworem jego wyobraźni. Francis mylił się jedynie co do jego źródła. To nie Steffana rozkosz usłyszał. Wciąż nie wiedział jak brzmiałby Steffan gdyby wykrzykiwał nocy swoje spełnienie. Francis przełknął. Nagle to, że nie wiedział czegoś tak ważnego, wydawało się ogromnie złe. – Ja... Steffan podszedł do łóżka. Zmarszczył brwi i obserwował go w świetle księżyca wlewającym się przez otwarte okno. Jego dłoń powędrowała do czoła Francisa, by sprawdzić temperaturę. – Po prostu się przestraszyłem – wyszeptał Francis. – Nie spodziewałem się... Nie spodziewał się, że Steffan w ten sposób zakradnie się do jego snu. Nie spodziewał się, że mężczyzna, którego znał lepiej niż jakiegokolwiek innego wilka na świecie, wilk przy którym dorastał od śmierci swoich rodziców, okaże się nagle kimś, z kim nie wiedział jak rozmawiać. Steffan kiwnął głową. – Może powinieneś porozmawiać o tym z Gunnarem. – Co? – warknął ze złością Francis. – Powiedz mu jak te wycia cię przerażają – powiedział łagodnie Steffan. – Może będzie umiał ci pomóc. – Rozmawiałem już z Gunnarem – zdradził Francis. Steffan uśmiechnął się lekko, choć jego oczy pozostały smutne. – Powinienem sprowadzić go dla ciebie... Francis potrząsnął głową. – Ty mi pomóż – powiedział naprędce. Kiedy słyszał wycie, Steffan był jedynym wilkiem, który pomagał. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Steffan mimo tego zaczął odsuwać się od jego łóżka. – Gunnar może— – Zostań ze mną? Steffan zawahał się. – Przyszedłem zobaczyć tylko czy wszystko dobrze. Naprawdę nie powinienem... – spojrzał na drzwi jakby planował ucieczkę. – Proszę? – powiedział Francis, czując się tak samo zagubiony i samotny jak za każdym razem gdy przychodził do łóżka wilka. – Rany ci nie przeszkadzają? Francis pokręcił głową. Nieważne jak bardzo chciał go tu mieć, pozwalanie by Steffan się martwił, będzie niewybaczalne. Steffan zakołysał się na piętach i przez długą chwilę wydawał się rozważać swoją decyzję. – Zostanę z tobą aż uśniesz – zaproponował wreszcie. – Do rana? – poprosił Francis. – Lepiej ci będzie odpoczywać samemu – zaprotestował Steffan. To było czyste kłamstwo. Francis nie wiedział tylko czy Steffan to wiedział, czy przekonywał samego siebie, że o to chodziło. – Zostań? – poprosił ponownie. Steffan zbliżył się o krok. – Czy ja przeszkadzam ci w spaniu, kiedy przychodzę do twojego pokoju? – zapytał Francis kiedy Steffan niechętnie ułożył się obok niego na łóżku. – To nie jest to samo – powiedział Steffan, rozkładając jeden z koców, który leżał na końcu łóżka, oddzielając ich ciała kocem Francisa. Francis podejrzewał, że powinien się cieszyć z tej bariery, powinien się cieszyć, że Steffan nigdy nie dowie się jak bardzo podobał mu się sen, z którego wyrwały go alfy. Ale mimo to chciał, musiał poczuć przy sobie ciało drugiego wilka. Kiedy Steffan przekręcił się na bok i przytulił go tak, jak często robił w przeszłości, Francis zsunął koc między nimi do swojego pasa, tak by mógł poczuć na plecach nagą pierś przyjaciela. Steffan spróbował wyprostować koc. Francis udawał, że nie zauważa. Ostatecznie jego przyjaciel odpuścił i zaakceptował to, czego chciał Francis. Podporządkował się, kiedy Francis pociągnął go za nadgarstek i przyciągnął jeszcze bliżej. Natychmiast otoczyło go ciało wilka. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Francis
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
poczuł jak mijają jego obawy. Steffan przez chwilę był spięty, ale w końcu i on się rozluźnił. Wszystko zawsze wydawało się w porządku kiedy Francis był w objęciach Steffana. Kiedy leżał w objęciach większego mężczyzny, niemożliwym było myślenie, że mogą istnieć jakieś problemy. Tak samo jak niemożliwe było wyobrażanie sobie dzielenia łóżka z innym wilkiem – albo wyobrażanie sobie, że jakiś inny wilk oprócz niego ma pozwolenie na bycie w łóżku Steffana. Na samą myśl Francis poczuł jak w jego gardle narasta ryk.
Rozdział 3 Kiedy Steffan usłyszał jak do kuchni wchodzi jakiś wilk, nie musiał oglądać się przez ramię, by wiedzieć kto to jest. Nawet gdyby nie usłyszał stukotu kija o płytki, rozpoznałby obecność Francisa. Choć bardzo chciał odwrócić się i sprawdzić jak ma się jego przyjaciel, Steffan dalej stał twarzą do zlewu i skupiał się na swoim zadaniu. To nie było miejsce by zajmować się wilkiem. Niech lepiej Gunnar się tym zajmie, raz na zawsze. – Jesteś we mnie zakochany. Przez kilka sekund Steffan trzymał się kurczowo myśli, że w jakiś sposób się przesłyszał, że jego strach przed okryciem zmienił sylaby, które opuściły usta przyjaciela w coś innego. – Wiem, że mnie usłyszałeś, Steffan. – Wilk zrobił kilka szurających kroków do przodu, wciąż wspomagając się kijem, który Marsdon zrobił dla niego, dopóki jego kostka się nie wyleczy. Steffan bardzo wolno odwrócił się do mniejszego wilka. Skrzyżowali spojrzenia. W oczach jego przyjaciela nie było cienia wątpliwości. – Oczywiście, że cię kocham – wydusił z siebie Steffan. – Ja...zależy mi na wszystkich wilkach w sforze. Francis nawet nie mrugnął okiem. – Słyszałem co ty i Gunnar mówiliście do siebie po tym jak upadłem. – Bardzo mocno się uderzyłeś – przypomniał mu Steffan, starając się nie brzmieć jakby szaleńczo chciał wykopać sobie bardzo głęboki dół i się w nim schować. – Gunnar też uderzył się w głowę? T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Co? – Gunnar pamięta to samo co ja – poinformował go Francis, wciąż idealnie opanowany. – Musiałeś coś źle zrozumieć – zaczął bełkotać Steffan. – Musiał mieć na myśli to, że uświadomił sobie jak bardzo mi na tobie zależy kiedy zobaczył jak bardzo bałem się, że jesteś ranny. Członkowie tej samej sfory— – Nie mówił o takiej miłości – przerwał mu Francis. – I zrozumiałem dokładnie co miał na myśli. Odwracając się do niego plecami, Steffan powrócił do talerzy, które wcześniej zmywał i teraz zaczął je suszyć. Ciężko mu było ukryć drżące dłonie, kiedy porcelana stukała o siebie gdy próbował ją podnieść. Gunnar nie mógł mu powiedzieć. Beta nie mógłby być tak okrutny... – Mówił o miłości jaką wilk czuje do swojego partnera – powiedział łagodnie Francis. – No to się mylił. – Te słowa wydawały się niewłaściwe, nawet dla uszu Steffana. Brzmiały jak kłamstwo. Steffan odchrząknął i spróbował jeszcze raz. – Jest nowy w sforze. Jeszcze nas nie rozumie. – Albo może widzi wszystko wyraźniej, bo patrzy na to świeżym wzrokiem – zasugerował Francis, dźwięk jego głosu ostrzegał Steffana, że zbliża się z każdym słowem. – Gdybyś nie wiedział, że są braćmi, to nie miałbyś problemu ze spojrzeniem na Gunnara i Cadena i pomyśleniem, że są kimś więcej niż przyjaciółmi. – To było dobre porównanie, pomyślał Steffan. On i Francis byli jak bracia. Tak, tak było dobrze. – Ale my nie jesteśmy braćmi – powiedział Francis stając tuż za nim. – Ale równie dobrze moglibyśmy nimi być – odparł szybko Steffan. – Praktycznie wychowaliśmy się w tej samej sforze. – I mimo to dorastaliśmy wiedząc, że nie łączy nas żadna krew, że nie ma najmniejszego powodu, dla którego nie moglibyśmy— Steffan nie mógł słuchać dalszych słów i zachować rozum w tym samym czasie. Zostawiając swoje zadanie w połowie, odsunął się od przyjaciela i bez słowa wypadł z kuchni. Zwracał rano uwagę, kiedy alfy przekazywały Francisowi zadania. Jego zraniona kostka oznaczała, że musiał zostać w domu na kilka dni. Francis był uwięziony.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Całą drogę przez podwórze czuł na plecach wzrok przyjaciela. Skręcił za rogiem i szedł dalej w żadnym konkretnym kierunku, ale jak najdalej od wilka, w którym był zakochany od niepamiętnych czasów. Przemierzając jedną z łąk, wszedł do sadu prowadzącego na południowy kraniec ich ziemi. – Gdzie idziesz? Odwróciwszy się, Steffan po chwili spoglądania między drzewa zauważył Gunnara. Sam widok bety sprawił, że zamarł. – Odpowiesz mi? – zapytał wilk. Steffan przełknął. – Powiedziałeś mu, że go kocham. – Tak. – I powiedział to tak spokojnie, jakby miał do tego prawo. Jakby jego nagłe pojawienie w sforze dawało mu przywilej złamania więzi, które istniały przed jego przyjazdem– więzi, których stworzenie zajmowało całe życie. – Nie miałeś prawa— – To przecież prawda – uciął beta, lekceważąc wszystko, co miał do powiedzenia tymi trzema wywarczanymi słowami. – Nie, to— – Każdy wilk w sforze zobaczy to samo, jeśli tylko spojrzy na was dwóch – rzucił Gunnar i zmniejszył odległość między nimi, uchylając się przed zwisającymi nisko gałęziami. Nie chodziło o pozostałe wilki ze sfory. – On nie musiał wiedzieć – krzyknął Steffan, nie potrafiąc powstrzymać złości, kiedy czuł jak przyjaźń z Francisem przelatuje mu przez palce i nie był w stanie uratować ani kawałeczka. – Owszem, musiał. – Bo ty tak mówisz? – Tak. – Gunnar ruszył do przodu. Pchnął ramieniem Steffana, jakby wyczuwał nadchodzące wyzwanie i chciał mieć nad nim kontrolę. – Nie interesuje mnie bycie betą – warknął Steffan. Jakby miało go to obchodzić, kiedy na jego oczach rozpadła się więź z najważniejszym wilkiem w jego życiu. Gunnar warknął. Chwytając rękę Steffana, beta obrócił go dookoła, twarzą do siebie. A Gunnar był tutaj, w przestrzeni Steffana. I cały czas go prowokował. I powiedział Francisowi.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Steffan odrzucił od siebie wilka. Przez ułamek sekundy zapomniał, że ma być ostrożny względem wilków, które są od niego słabsze. Zapomniał o wszystkim co wbijano mu do głowy odkąd był szczeniakiem o ostrożności względem innych. Gunnar zatoczył się do tyłu i stracił równowagę. Opadł na ziemię pod jedną z jabłonek. Beta natychmiast podniósł się na nogi z wściekłością w oczach i warknięciem w gardle. Steffan wiedział co powinien był zrobić. Powinien spuścić wzrok, przeprosić i wyrazić jasno, że nie próbował wyzwać wilka o jego miejsce w sforze. Ale Steffan odkrył, że kompletnie nie jest w stanie tego zrobić. Po raz pierwszy w życiu chciał, by wilk go prowokował, by go skonfrontował, spróbował z nim walczyć. Chciał wymówki by w odpowiedzi zaatakować. Patrząc Gunnarowi w oczy, nieugięcie utrzymywał jego wzrok, a beta zaczął go okrążać. – Mam prawo robić to, co uważam za słuszne – poinformował go. – Mówić gammom w tej sforze co tylko chcę. Steffan nie skomentował tego, jedynie odwracał się, by mieć betę w swoim polu widzenia. Nie był nawet pewien czy byłby w stanie powiedzieć coś przez gulę bólu i złości, która osiadła w jego gardle. – Przyznaj to! – rozkazał Gunnar. Steffan milczał. Jego dłoń zacisnęła się przy boku w pięść. Gunnar podszedł, ale gamma nie był wtedy już w stanie się odsunąć. Wilk warknął i ponownie pchnął Steffana ramieniem, po czym zaczął go znowu okrążać. Steffan został dokładnie tam gdzie stał. Był większy i silniejszy od drugiego wilka – jeśli Gunnar chciał nim ruszyć, to powinien się o wiele lepiej postarać. Kiedy ich spojrzenia jeszcze raz się skrzyżowały, Steffan zauważył moment, w którym beta stracił cierpliwość. Gunnar rzucił się do przodu, ścinając nogi gammy. Steffan zachwiał się, ale udało mu się zachować równowagę. Warknął na drugiego wilka i w odpowiedzi zaczął bezradnie okrążać betę. Pierwsze prawdziwe uderzenie odrzuciło go do tyłu i uderzył mocno w jeden z pni drzewek. Nad jego głową zatrzęsły się gałęzie, a wokół niego zaczęły opadać liście. Gunnar cofnął się o kilka kroków jakby czekał na to co zrobi dalej. I chociaż każdy instynkt Steffana krzyczał na niego, że oto jest szansa by jasno powiedział, że nie chce rzucać wyzwania T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
becie, gniew wciąż skręcał go od środka, odsuwając na bok cały zdrowy rozsądek. Rzucając się na Gunnara, Steffan przewrócił ich obu na szczególnie zabłoconą połać ziemi pod drzewami. Przekręcali się i przepychali, atakując się nawzajem i przemieniając w połowie w swoje wilcze formy w poszukiwaniu sposobu na pokonanie przeciwnika. Kolano wylądowało na żołądku Steffana, odbierając mu oddech. Wbił łokieć w szyję drugiego mężczyzny i spróbował go odepchnąć. Gunnar warknął i zaczął kaszleć, ale szybko się uwolnił. Ubrania zostały zerwane i odrzucone na bok, kiedy ich wilcze łapy i ogony zaplątały się w spodnie. Ich ciała w równym stopniu pokrywało błoto. Gunnar zaatakował pięścią. Kiedy Steffan odpierał atak, zręcznie przekręcił drugiego wilka na plecy, zarówno jego ciałem jak i umysłem owładnęły instynkty bardziej wilcze, niż ludzkie. Przegryzając dłoń, którą beta uderzył w jego twarz, Steffan pchnął wyższego rangą wilka na ziemię i zawisł nad nim, żądając by Gunnar przechylił głowę i okazał swoją uległość. Nie wiadomo skąd dłoń chwyciła Steffana za szyję i odciągnęła od leżącego wilka. Odwracając się szaleńczo, próbował strząsnąć dłoń. Nie udało mu się. Dłoń trzymała go mocno. Przekręcając się jak szczeniak w uścisku dorosłego wilka, spojrzał przez ramię, chcąc zobaczyć kto go trzyma. Stał nad nim Marsdon, górując nad nimi oboma. Jego druga dłoń trzymała włosy na karku Gunnara, gdzie beta zmienił się w połowie do ludzkiej formy i stracił wilcze futro. Steffan zamarł. Spuściwszy wzrok, automatycznie zmienił się w całkowicie w ludzką formę. Chwilę później Gunnar rozpoznał kto go trzymał. W ciągu sekundy obaj byli całkowicie ludźmi i Marsdon ich rozdzielił, wysyłając ich pod dwa rożne drzewa. – Co tu się do kurwy nędzy dzieje? Steffan wpatrywał się w błotnistą ziemię obok stóp alfy, głośno dysząc i próbując zebrać swoje porozrzucane ludzie myśli. – Zadałem wam pytanie! A na pytanie alfy trzeba było odpowiedzieć. – Nic – wymamrotał Steffan. – Wyłamałeś się z szeregu za nic? - krzyknął Marsdon i zwrócił się do Gunnara. – A ty co T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
masz do powiedzenia? Gunnar otarł kciukiem swoją krwawiącą wargę. – Szereg nie został złamany. O tak. Bo szereg był jedynym co się liczyło– jakby nie było ważniejszych rzeczy, które można zniszczyć, rzeczy, których nie da się naprawić spuszczeniem wzroku. Steffan z całych sił starał się powstrzymać ryk bólu i frustracji. – Spodziewałem się po was czegoś lepszego. Atakują się jak małe gnoje! Jesteście na to obaj za starzy– cud, że żaden z was nie zginął! – Marsdon zwrócił się konkretnie do Gunnara. – Jeśli przed dołączeniem do naszej sfory nie znałeś nic innego niż wszczęcie walki z gammą, to lepiej zacznij się szybko uczyć. – On to zaczął – wymamrotał Gunnar. Steffan nawet się nie sprzeciwiał– to w końcu była prawda. – A ja to kończę - warknął Marsdon. – Gunnar, do środka. Umyj się. Steffan został tam gdzie leżał, jego dłonie zacisnęły się na trawie, kiedy beta odszedł. – Co się stało? – zażądał odpowiedzi Marsdon, kiedy zostali w sadzie sami. Steffan przez chwilę gapił się na błoto nie wiedząc co powiedzieć. – Zostaniemy tu, dopóki mi nie odpowiesz. – To jego wina – wyrzucił z siebie Steffan. – Nakład Francisowi kłamstw do głowy, powiedział mu, że jestem w nim zako— Steffan spojrzał swojemu alfie w oczy i zatrzymał się. Zobaczył w nich zalążek zrozumienia i szybko odwrócił wzrok. Marsdon podszedł do ogromnego pnia na skraju sadu i usiadł. – Chodź tu. Na pniu nie było wystarczająco miejsca dla nich obu. Steffan opadł na trawę przy stopach alfy. – Jesteś pewny, że to były kłamstwa? Steffan zamknął oczy. – Odsunąłem się – wyszeptał. – Powiedziałem mu, że wiem, że jest lepszym partnerem dla Francisa, niż ja bym kiedykolwiek był. Okazywałem mu wszelki szacunek należny becie. Nie musiał... – Nie musiał co? – zapytał Marsdon. – Nie musiał nas rozdzielać! Odchodziłem przecież. Marsdon wyciągnął dłoń i pogładził nią włosy Steffana. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Zawsze czuł się przy mnie dobrze. Nawet kiedy Francis był małym szczeniakiem, był jedynym wilkiem, który nigdy nie obawiał się, że przez przypadek zrobię mu krzywdę. Marsdon ponownie pogładził jego włosy, tak jak zawsze pocieszał szczeniaki. Steffan oparł głowę o twarde drzewo obok nogi alfy. – A teraz nie wie co z tobą robić, a ty nie wiesz co mu powiedzieć. Wszystko się zmieniło – powiedział Marsdon. Steffan przytaknął. – Gdyby został sparowany z Gunnarem, wtedy też wszystko by się zmieniło. – Wiem. – Steffan zamknął oczy. Wiedział to. Wiedział, że straciłby nocne wizyty, kiedy noc przerywało wycie. Pogodził się z myślą, że nie będzie mógł spędzać ciągle czasu z przyjacielem i że będzie musiał przestać się nim opiekować, bo Francis będzie miał kogoś, kto będzie odpowiednio o niego dbał. Ale nie uświadamiał sobie jak bardzo to będzie boleć. Tak naprawdę nie rozumiał, że spojrzenie przyjacielowi oczy i zobaczenie w jego wzroku czegoś innego niż miłe towarzystwo sprawi, że poczuje się jakby ktoś wyrwał mu serce z piersi. – Co powiedział? Steffan zmarszczył brwi. – Powiedział Francisowi, że go kocham. – Powiedział to już swojemu alfie. – Co powiedział Francis? – poprawił Marsdon. Steffan wzruszył ramionami. – Widziałem jak wypadasz z domu jak burza. Dałeś mu przed wyjściem szansę na powiedzenie czegokolwiek? Steffan wzruszył ramionami. – Nie sądzisz, że powinieneś z nim porozmawiać? Steffan potrząsnął głową. Marsdon pozwolił mu przez chwilę siedzieć przy jego stopach i gładził jego włosy, oferując mu zapewnienie opieki alfy i obecności sfory, kiedy czuł się tak bardzo samotny. – Prędzej czy później będziesz musiał z nim porozmawiać – powiedział mu wreszcie Marsdon.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Steffan przytaknął. Nie miał nic przeciwko przyznaniu tego, o ile to się tak naprawdę nigdy nie stanie. – Ale najpierw musisz się doprowadzić do czystości. Chodź. Gunnar do tej pory powinien już skończyć. Idź do środka i pod prysznic. Zobaczymy co trzeba opatrzyć. Kilka minut później Steffan stał pod gorącym strumieniem pary. Kiedy wyszedł, w jego pokoju czekał na niego Marsdon. Na skórze miał kilka rań i zadrapań, a kilka siniaków zaczęło się już pokazywać, ale Marsdon wkrótce był gotowy jeszcze bardziej ogłosić jego głupotę. – Oto co teraz zrobimy – poinformował go alfa. – Zejdziemy na dół Usiądziesz przy stole i zjesz posiłek z pozostałymi. Każdy kęs będzie smakował jak popiół, ale i tak masz zjeść. Bennett i ja zdecydujemy co zrobić w sprawie twojej walki z Gunnarem i ogłosimy to po posiłku. Potem ty i Francis zostaniecie sami i porozmawiacie. Steffan otworzył usta by odpowiedzieć. Potem zobaczył wzrok Marsdona. Nie było nic, co mógłby powiedzieć swojemu alfie. Decyzja została podjęta. Jeśli Marsdon postanowił, że najlepiej dla sfory będzie jak porozmawiają, to porozmawiają czy tego chciał, czy nie.
***
Francis bacznie przyglądał się większemu wilkowi, kiedy ten grzebał widelcem w swoim jedzeniu. Steffan odkąd przyszedł, nawet na niego nie spojrzał. Gdyby Marsdon nie kazał jego przyjacielowi usiąść po drugiej stronie stołu, Francis mógłby do niego szepnąć w czasie jedzenia, ale teraz między nimi siedziało kilka wilków. Francis mógł tylko patrzeć. Steffan uniósł wzrok i znowu spojrzał na Marsdona. Coś wydarzyło się między jego przyjacielem, a alfą. Steffan wziął kolejny kęs jedzenia. Nie wydawał się za bardzo nim cieszyć. Francis przegryzł wargę. Siniak na skroni przyjaciela wciąż się pogłębiał, zmieniając się na jego oczach w jaskrawy fiolet. Musiało boleć jak diabli. Gunnar też miał swoje sińce, ale one się nie liczyły. Steffan był ranny, a nie powinien. Francis odsunął talerz, jego jedzenie pozostało ledwie ruszone. Zauważył wzrok Bennetta, kiedy alfa odstawił swój pusty talerz i odchrząknął, ściągając na siebie uwagę wszystkich wilków. – Trzeba zacząć doprowadzać domek do stanu używalności. Steffan, ty będziesz za to T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
odpowiedzialny. Możesz tam pracować po wykonaniu swoich codziennych obowiązków. Francis przeniósł spojrzenie z powrotem na Steffana. Naprawa domku zajmie mnóstwo czasu, szczególnie jeśli będzie tam pracował tylko jeden wilk. Nie było wątpliwości, że to miała być kara. Mina drugiego gammy się nie zmieniła, ale Francis zmarszczył brwi. Cokolwiek stało się między nim, a Gunnarem, był przekonany, że nie było to z winy Steffana. Nie on powinien być za to karany. – Gunnar – kontynuował Bennett. – Stara szopa po drugiej stronie lasu również wymaga uwagi. Dodaj to do swoich obowiązków. Spojrzenie rzucone w stronę Gunnara pokazało, że nie był tym zachwycony, ale kiwnął głową i nie próbował się wykręcić. Francis uspokoił się kiedy uświadomił sobie, że alfy nie ukarały jedynie Steffana. – Steffan, Francis, obaj macie posprzątać – rozkazał Marsdon, po czym wstał. Pozostałe wilki wyszły, zostawiając ich samych. Francis patrzył jak jego przyjaciel jeszcze chwilę grzebie w swoim jedzeniu. Nie dając po sobie poznać, że zauważył obecność drugiego wilka, Steffan wstał i zaczął czyścić półmiski z resztek. Podnosząc się, Francis zaczął zbierać puste talerze. Steffan szybko pojawił się obok niego i zabrał mu naczynia z dłoni, zanim Francis zdążył zrobić choć jeden chwiejny krok w stronę zlewu. – Potrafię to zrobić – powiedział Francis. – Jesteś ranny – jego przyjaciel wciąż nie patrzył mu w oczy. – Ty też – przypomniał mu Francis. – A ja miałem więcej czasu na wyleczenie. – Stał przy stole z pustymi rękami i każda cząstka niego chciała dotknąć drugiego wilka, ale nie wiedział jak. Dłonie pozostały przy jego bokach. – To nic – wymamrotał Steffan kładąc naczynia do zlewu. – Walczyłeś z Gunnarem. Steffan odkręcił kran i napełnił zlew wodą. Francis skrzywił się do pleców przyjaciela. Po raz pierwszy życiu tak naprawdę nie wiedział co mu powiedzieć. Chwyciwszy sól i pieprz podreptał
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
do szafki, grając na zwłokę i próbując w tym czasie zmusić swój umysł do odpowiedniej pracy. – Nie. Francis zatrzymał się w połowie drogi. – Ja— – Wiem, że nie mam prawa mówić ci co masz robić – wtrącił Steffan. – Ale po prostu...nie. Jak będziesz próbował chodzić na swojej kostce, zanim się całkowicie wyleczy, to tylko ją pogorszysz. – No to usiądź ze mną przy stole, dobrze? – poprosił Francis. Steffan zamknął oczy na tak długo, że Francis myślał, że już nigdy ich nie otworzy. Kiedy wreszcie uchylił powieki, wydawał się pogodzić z widmem nadchodzącej rozmowy. Usiadł przy najdalszym rogu stołu. Powłócząc nogami przy pomocy kija, Francis usiadł na krześle przy przyległym rogu. – To co pamiętam, to co powiedział Gunnar– jest prawdą. Nie zadawał sobie trudu by brzmiało to jak pytanie. Steffan również nie kłopotał się z odpowiedzią. – Od jak dawna? – zapytał Francis. – Czy to ma znaczenie? – Tak. Steffan wzruszył ramionami. – Nie obudziłem się któregoś dnia i postanowiłem, że się w tobie zakocham. To się po prostu stało. – Chwycił jeden z wciąż leżących na stole widelców i zaczął się nim bawić. – Nie pamiętam już, kiedy nie byłem w tobie zakochany. Ból w tych słowach był niemożliwy do zniesienia. Francis dotknął jego policzka i spojrzeli sobie w oczy. Francis widział w nich agonię, widział mętlik, a także wstyd i czuł jak z powodu przyjaciela łamie mu się serce. – Nie przyszło ci nigdy do głowy, że ja mogę czuć to samo? – Nie. Francis wziął głęboki wdech. – Nie rób tego – wyszeptał Steffan. Francis zawahał się. – Czego? – Nie mów, że czujesz do mnie to samo. Obaj wiemy, że to kłamstwo. – Nie wiem tak naprawdę co do ciebie czuję – przyznał Francis. Jego serce zaczęło mocno T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
walić, kiedy uświadomił sobie jak prawdziwe było to zdanie. – No to ci powiem – powiedział wolno Steffan. – Czujesz to co zawsze. Jestem twoim przyjacielem, nikim więcej i nikim mniej. – Nie, mylisz się. – Był kimś o wiele więcej. Francis nie wiedział na ile, ale wiedział, że Steffan jest dla niego kimś więcej niż przyjacielem. Był kimś więcej od wielu lat. Po prostu Francisowi nigdy nie przyszło na myśl, by dowiedzieć się kim dokładnie się stał, kiedy ich przyjaźń przestała być tylko przyjaźnią. Steffan odłożył widelec i położył dłoń na stole, by wstać. Francis szybko położył dłoń na jego palcach. Trzeba było niesamowicie niewielkiej siły, żeby zatrzymać najsilniejszego wilka jakiego kiedykolwiek poznał, tam gdzie go chciał. Francis wstał. Zanim Steffan zdążył zaprotestować, położył kolejny raz dłoń na policzku przyjaciela. Setki razy czuł na swojej dłoni skórę przyjaciela. Tym razem było jakoś inaczej. – Francis... – zaczął Steffan. Pochyliwszy się, Francis bardzo delikatnie dotknął ustami rozchylonych warg Steffana. Większy wilk sapnął. Usta Francisa owiało powietrze. Trzymając przyjaciela w miejscu za pomocą koniuszków palców na jego policzku, Francis odsunął się dosłownie na centymetr. Oczy Steffana pozostały zamknięte, ale kiedy mniejszy wilk patrzył, język przyjaciela wysunął się, by również posmakować tego pocałunku. Dłoń Francisa przesunęła się z policzka Steffana w stronę jego karku. Jego palce wsunęły się w krótkie brązowe włosy większego wilka, powstrzymując jakąkolwiek możliwość ucieczki. Francis ponownie opuścił głowę. Steffan rozchylił usta w ostrożnym powitaniu, a Francis okrążył swoją ścieżkę do jego ust, by po raz pierwszy tak naprawdę go posmakować. I to było...właściwe. Takie właściwe. Steffan zamruczał coś z zaskoczeniem. Francis zbliżył się do niego, trącając kolana mężczyzny, by mógł stanąć między nimi i przycisnąć ciało do większej, silniejszej postaci. Steffan nie próbował w odpowiedzi trzymać go blisko. Wydawał się całkowicie sparaliżowany, ale nie był przez to ani trochę mniej idealny. Francis pocałował go jeszcze raz i znowu, i kolejny raz, aż ciężko było przypomnieć sobie kiedy nie całował przyjaciela, aż niemożliwe było, że istniał czas, kiedy nie przyszło mu do głowy by myśleć o Steffanie jako o kimś więcej, niż tylko przyjacielu. Steffan zaskomlał, kiedy Francis odsunął się delikatnie i oparł czoło o jego czoło. Więc tak T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
to było, kiedy wszystko układało się w tym świecie na swoim miejscu, kiedy odkryty został ten brakujący kawałek układanki. Steffan wciąż się nie ruszał. Jedna z jego dłoni pozostała na stole. Druga zwisała bezczynnie przy jego boku. Jakby myślał, że jakikolwiek ruch złamie zaklęcie albo, znając jego przyjaciela, nie miał po prostu pojęcia, gdzie położyć dłonie. Francis uśmiechnął się. Będą musieli coś z tym zrobić. Nie mógł mieć partnera, który będzie bał się go dotknąć. Francis przesunął dłonią po tyle głowy Steffana, jego szyi i ramieniu. Partner...Tak... Steffan przełknął, jakby słyszał o czym myśli jego przyjaciel i się tego bał. Obaj w tym samym momencie wzięli głęboki wdech, jakby jeden mózg mówił obu ciałom co mają robić, jakby tylko jeden umysł był im potrzebny, by przez resztę życia obaj byli szczęśliwi i bezpieczni. – Francis... – powiedział wreszcie Steffan. – Cicho. – Francis pocałował go ponownie, słodko dotykając jego ust, by go uciszyć. Kiedy odchylił się, położył palce na ustach Steffana i uśmiechnął się do przyjaciela. – Nic nie mów. Steffan kiwnął głową w zgodzie na ten rozkaz. Francis ponownie musnął palcami usta Steffana, dziwiąc się jak przez tak długi czas mógł nie zauważyć czegoś tak oczywistego. – Dokończysz sam zmywanie? – zapytał. – Twoja kostka – Steffan był natychmiast na nogach, naprowadzając go, by usiadł na zajmowanym przez siebie uprzednio miejscu. – W porządku. Jest tylko trochę obolała. To zapewnienie nie uspokoiło Steffana. Francis chwycił nadgarstek przyjaciela. – Steffan, nie okłamałbym cię – powiedział poważnie. – Wszystko jest w porządku. Większy wilk niechętnie kiwnął głową w akceptacji tego faktu. Francis dalej trzymał jego nadgarstek. Steffan stał w miejscu, jakby był uwięziony w uścisku Francisa. Francis uśmiechnął się do niego. – Było warto. Steffan zarumienił się. Spuścił wzrok i więcej na niego nie spojrzał. Francis w końcu go puścił. Kiedy jego przyjaciel dokańczał naczynia, Francis skupił się na innej kwestii– tej, która była T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
niewątpliwie jego obowiązkiem. Jak tylko ostatni talerz został odstawiony do szafki, Francis wykuśtykał z kuchni i udał się prosto do gabinetu alf. Za biurkiem siedział Marsdon. Francis chrząknął. Alfa uniósł wzrok. – Mogę porozmawiać później z tobą i Bennettem? – zapytał Francis. Marsdon spojrzał na rozłożone na jego biurku papiery, po czym zamknął leżącą przed nim teczkę i odsunął ją na bok. – Możesz porozmawiać ze mną teraz. – Wolałbym porozmawiać z wami oboma jednocześnie – powiedział Francis pełnym szacunku tonem. – Na osobności, jeśli to możliwe. – No to może wieczorem po kolacji? – zasugerował alfa. Francis kiwnął głową. – Dziękuję. Alfa wyglądał na zaciekawionego, ale nie zadał mu teraz żadnych pytań. Kiedy Bennett wrócił z miasta, wkrótce zaczął przyglądać się Francisowi z tym samym zaciekawieniem. Jak tylko zakończył się wieczorny posiłek, obie alfy skierowały się do swojego gabinetu. Francis poczekał kilka minut, aż Steffan był zajęty i stał do niego plecami, po czym poszedł za nimi i zapukał do drzwi. – Wejdź. Francis wkuśtykał do gabinetu. Marsdon natychmiast wskazał mu krzesło. Bennett siedział już za biurkiem, Marsdon umościł się na szafce z tyłu. – Jak twoja kostka? – zapytał Marsdon. – Leczy się, dziękuję. – Chciałeś z nami porozmawiać? – zapytał Bennett kiedy zapadła cisza. Francis przytaknął. Bardzo uważnie dobrał słowa. Mimo to wypowiedzenie ich było trudniejsze niż myślał. Stawka była zbyt duża, by powiedział je źle. – Francis? – ponaglił Bennett.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Czy mogę dostać zgodę na zabieganie o Steffana? – powiedział szybko Francis. Marsdonowi zadrżała warga, jakby powstrzymywał uśmiech. Nie wyglądał na tak zaskoczonego, jak przypuszczałby Francis. – Osiągnęliście między sobą porozumienie? – zapytał całkiem spokojnie. Francis zawahał się. – Nie – przyznał. – Ale chciałbym tego. Chciałbym oficjalnego pozwolenia, by o niego zabiegać. – A co na to Steffan? – zapytał Bennett, patrząc na pustą przestrzeń obok niego, jakby zastanawiał się dlaczego drugiego wilka nie było przy jego boku. – On nie prosi o pozwolenie – powiedział Francis. – Tylko ja. Alfy wymieniły spojrzenia. Francis wstrzymał oddech. – Chcesz nam coś jeszcze powiedzieć, zanim podejmiemy decyzję? – Pocałowałem go – wyrzucił z siebie Francis, nagle uświadamiając sobie, że nie mógłby znieść rozpoczęcia wspólnego życia ze swoim przyjacielem od kłamstwa. Bennett kiwnął głową, zachęcając go do kontynuowania, jakby nie uświadamiał sobie, że to jest to meritum jego wyznania. Wreszcie chyba doszedł do tego, że nie miał już do czego się przyznać. – Wiesz, że nie potrzebujesz naszej zgody, by pocałować Steffana– o ile masz jego zgodę. – Powinienem był poczekać, aż będę miał waszą zgodę na zabieganie o niego – powiedział twardo Francis. – Chcę żeby wszystko było jak trzeba. Marsdon kiwnął z aprobatą głową. – Możesz iść. Przedyskutujemy twoją prośbę i damy ci znać jaką podjęliśmy decyzję. Francis przytaknął. – Dziękuję. – Wstał i sięgnął po swój kij. – Potrzebujesz pomocy? Francis pokręcił głową. Wątpił, że od drzwi pójdzie gdziekolwiek sam. Wkrótce będzie tam ktoś by mu pomóc.
Rozdział 4 T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Jest! Steffan szybko przemierzył korytarz i objął przyjaciela w pasie, podpierając jego mniejszą postać i biorąc na siebie większość ciężaru Francisa, zanim ten skłamie i spróbuje mu wmówić, że nic mu nie jest. Mniejszy wilk objął go w odpowiedzi, w jakiś sposób pasując do niego idealnie pomimo ich różnicy we wzroście. Steffan robił co mógł, by zignorować ich bliskość, nawet jeśli jego wszystkie zmysły śpiewały z przyjemności trzymania mężczyzny, którego kochał, tak blisko siebie. Obaj byli w pełni ubrani. Skóra ledwie ocierała się o skórę. Ale ze wspomnieniem pocałunku wciąż obecnym na jego ustach, Steffan odkrył, że prawie niemożliwe było pamiętanie o tym. W ich dotyku była teraz nowa intymność. Steffan nigdy nie czul się bliżej swojego przyjaciela. Kiedy zaprowadził młodszego wilka do sofy, jego umysł zalała fala pytań. O czym Francis rozmawiał z alfami? Co się działo? Żałował pocałunku? Był na niego zły? Steffan spojrzał na pozostałe wilki, które zaczęły zbierać się w salonie i pytania zniknęły, zanim zdążyły sięgnąć jego ust. Zadowolił się zwykłym, – Wszystko w porządku? Francis kiwnął głową. – Oczywiście. Steffan powtórzył jego gest. Oczywiście, że wszystko było w porządku. Francis dopiero co rozmawiał o czymś z alfami. Nie było powodu do zmartwień. Steffan usiadł na sofie obok Francisa i nagle zaatakowały go zupełnie inne pytania. Czy nie siedział za blisko drugiego wilka? Za daleko? Zawsze uważał, by nie zajmować za wiele miejsca, ale nagle ważne stały się kwestie, których nigdy wcześniej nie kwestionował. Część niego wiedziała, że najlepiej będzie po prostu udawać, że nic się między nimi nie wydarzyło. Tyle że kolejna część krzyczała, że wszystko się zmieniło. Steffan skrzyżował ręce na piersi, by ich nie wyciągnąć i dotknąć swoich ust. Do salonu wszedł Gunnar i bez słowa opadł na kanapę naprzeciwko nich. Wyraźnie biegał. Jego włosy wciąż były mokre po prysznicu. Po chwili pojawił się i Caden. Beta rozłożył się na całej sofie. Dla mniejszego wilka nie było wiele miejsca, ale Caden trącił swojego brata, delikatnie ale z uporem, aż miał dla siebie wystarczającą ilość miejsca. Caden uśmiechnął się kiedy napotkał wzrok Steffana. – No to kiedy zaczynacie wasze nowe projekty? Steffan uprzejmie poczekał, aż beta odpowie pierwszy.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Jutro – powiedział krótko Gunnar. Caden najwyraźniej albo nie zauważył irytacji brata, albo go to nie obchodziło. Steffan kiwnął głową. – Ja też zaczynam jutro. Pozostałe wilki pokończyły swoje zadania i zaczęły się zbierać razem z nimi wokół kominka. Steffan zauważył Talbota, kiedy omega cicho usiadł na podłodze przy kominku. Wkrótce zaczął z jawnym uwielbieniem wpatrywać się w Cadena. Steffan uśmiechnął się lekko do siebie. Byliby bardzo ładną parą. Caden może nie miał rangi bety swojego brata, ale była w nim cicha pewność siebie. Był jedynym wilkiem oprócz alf, który mógłby stanąć przeciwko swojemu bratu i— – Francis. Steffan. Steffan uniósł wzrok. Marsdon stał w drzwiach do gabinetu alf, przywołując ich obu skinieniem. Steffan szybko pomógł Francisowi wstać i przejść przez pokój. I chociaż próbował to ukrywać, jego przyjaciel był bardzo zdenerwowany. Jego uścisk na ręku Steffana groził odcięciem dopływu krwi. Do czasu kiedy Steffan pomógł przyjacielowi wejść do gabinetu, jego własny niepokój urósł do niebotycznych rozmiarów. Próbował zrozumieć co się dzieje, czego miałby się bać Francis. Kiedy weszli do gabinetu, Marsdon i Bennett znajdowali się po drugiej stronie biurka, Bennett opierał się o szafkę za biurkiem, Marsdon siedział na fotelu. Wskazując Francisowi jedyne wolne siedzenie, Steffan stanął obok niego. – Przedyskutowaliśmy dogłębnie twoją prośbę – obwieścił Marsdon. Steffan spojrzał na Francisa i alfy, zastanawiając się czy powinien wiedzieć o czym mówić. Przeniósł uwagę na Francisa w samą porę, by zobaczyć jak ten kiwa głową. Przynajmniej jeden z nich rozumiał sens tej rozmowy. – Zgoda jest udzielona – powiedział z uśmiechem Bennett. Z mniejszego gammy uleciało wszelkie napięcie, jakie w nim wcześniej było. Francis ponownie głową, uśmiechając się do alf, jakby dały mu cały świat na talerzu, a potem na deser resztę wszechświata. Skoro to tak uszczęśliwiło Francisa, to musiało to być coś dobrego. Steffan jednak czułby się bardziej komfortowo, gdyby miał jakiekolwiek pojęcie co się tu dzieje. Bennett spojrzał na niego i chyba zobaczył jego zdezorientowanie. – Francis nie powiedział T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
ci, że do nas przyszedł? Steffan nie musiał nic mówić, alfa znał już chyba odpowiedź, zanim skończył zadawać pytanie. – Francis poprosił nas o zgodę na zabieganie o ciebie, w nadziei na bycie twoim stałym partnerem. – Nie! – Steffan nie powstrzymałby tego słowa, nawet gdyby zależało od tego jego życie. Może i nawet gdyby zależało od tego życie Francisa... Alfy patrzyły na niego, jakby stracił rozum. Gammy nie mówiły alfom nie. To się po prostu nie zdarzało. Steffan szybko spojrzał to na jednego przywódcę, to na drugiego. Nie wydawali się źli, a jedynie zszokowani. – Ja – Steffan zawahał się. – Przepraszam. Odezwałem się bez należytego wam szacunku. To się więcej nie wydarzy. Bennett kiwnął głową w zgodzie na te przeprosiny. – Nie jesteś za tym sparowaniem? Steffan przełknął. Część niego chciała odpuścić. Część niego nie przejmowała się, że to, co jego przyjaciel jest skłonny zrobić, by go uszczęśliwić, jest złe i samolubne. Ta część była najwyraźniej kompletnym draniem. Ale chociaż jego egoistyczna strona zawyła, inna część Steffana odepchnęła ją i ta część nie przejmowała się tym, czego chciał dla siebie. Musiał robić to, co jest najlepsze dla Francisa. Żył z tą zasadą tak długo, że teraz była praktycznie jego pierwszą naturą. – Chyba nie pasujemy do siebie jako partnerzy – powiedział cicho. Marsdon przeniósł swoją uwagę na Francisa. – Masz coś do powiedzenia? – Moja prośba wciąż jest ważna – powiedział spokojnie Francis. – Mam cały czas waszą zgodę? Marsdon i Bennett wymienili długie spojrzenia, po czym obaj przytaknęli. – Nasza decyzja jest podtrzymana. Kiedy Steffan miał już ponownie zaprotestować, Marsdon uniósł dłoń. – Francis ma zgodę, o którą prosił– na zalecanie się do ciebie i uzyskanie twojej zgody na oficjalną ceremonię parowania. To nie oznacza, że cokolwiek się między wami wydarzy, oficjalnie czy nieoficjalnie, dopóki obaj się na to nie zgodzicie.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Steffanowi jakoś udało się kiwnąć głową. – Nie mówimy, że jesteście już partnerami – powiedział poważnie Bennett. – Zgoda jest tylko na zaloty. Nic nie jest ostatecznie postanowione. Choć Steffanowi kręciło się w głowie, jego ciału udało się jakoś ponownie kiwnąć. – Możecie iść – powiedział wreszcie Marsdon. Steffan automatycznie pomógł Francisowi wstać z krzesła i wyjść z gabinetu, ale mniejszy wilk pokręcił głową, kiedy Steffan chciał zaprowadzić go do kominka. – Chciałbym iść już do swojego pokoju – wyszeptał Francis patrząc na schody. Steffan bez słów zaprowadził przyjaciela do jego sypialni. Choć jego umysł wirował we wszystkie strony, jego ciało przejęło kontrolę. Poprawił poduszki tak jak lubił Francis i rozłożył na łóżku dodatkowy koc, w razie gdyby był potrzebny. Francis usiadł na krześle w kącie swojego pokoju i obserwował to wszystko w milczeniu. Wreszcie Steffan nie miał się już czym zająć. – Chcesz...? – skinął w stronę łazienki. Drugi gamma pokręcił głową i wstał, zanim Steffan zdążył przyjść, by mu pomóc. Część bólu chyba wróciła do ciała mniejszego wilka. Szczególnie kostka wydawała się sprawiać mu wiele bólu. Steffan ostrożnie pomógł mu się rozebrać. Ułożywszy Francisa na krawędzi łóżka, szybko odwrócił się od nagiego ciała, które tak uwielbiał oglądać. Złożył każdą część garderoby i położył je wszystkie na krześle, poświęcając temu prostemu zadaniu całą uwagę. Kiedy odwrócił się z powrotem do przyjaciela, spodziewał się, że będzie on już przykryty kocami, ale Francis wciąż siedział na skraju łóżka, nagi i oszałamiający tak jak zawsze. – Przynieść ci coś? - zaryzykował Steffan. Francis wyciągnął w jego stronę rękę. Steffan automatycznie chwycił jego dłoń, trzymając ją ostrożnie, by zbadać jego nadgarstek w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak puchnięcia czy wykręcenia stawu. Po upadku był bardzo zbity, ale Steffan doszedł do wniosku, że dobrze się leczy i przestał niepokoić przyjaciela. Palce zacisnęły się mocno na jego dłoni. Steffan uniósł wzrok i napotkał spojrzenie przyjaciela. Nie było w nim bólu.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Jesteś zmęczony. Powinieneś odpoczywać – powiedział Steffan. – Nie jestem zmęczony. Chciałem po prostu mieć cię u siebie. To chyba najlepsze miejsce. W ułamku sekundy sypialnia zmieniła się dla Steffana ze zwykłego pokoju, w którym się śpi do bardzo niebezpiecznego terytorium. Pokręcił głową i próbował zabrać dłoń, ale Francis uparcie nie chciał go puścić. Steffan dobrze wiedział, że mógłby wyrwać dłoń, ale kiedy spojrzał Francisowi w oczy, nie miał też wątpliwości, że jego przyjaciel spadłby prędzej z łóżka, niż go puścił. – Nie powinieneś był prosić o to alfy – wyszeptał Steffan, nie potrafiąc nagle cofnąć tych słów. – O zgodę na zalecanie się do ciebie? - sprecyzował Francis. – Wiem co według ciebie podsłuchałeś i co powiedział ci Gunnar – odparł Steffan. – Ale nie musisz tego robić. – To nie ma nic wspólnego z Gunnarem. Steffan cholernie dobrze wiedział, że to ma wszystko wspólne z tym, co Gunnar nagadał jego przyjacielowi, ale nie o to chodziło. – Musisz powiedzieć alfom, że zmieniłeś zdanie – postanowił czując godny podziwu spokój. – Powiedz im, że tego nie chcesz. – Nie zmieniłem zdania. Chcę tego – poprawił Francis. – Ty i Gunnar— – Życzę mu szczęścia z Alfredem – uciął ostro Francis. – Może pewnego dnia będzie dobrym betą i użytecznym członkiem sfory– może. Nigdy nie byłem zainteresowany sparowaniem z Gunnarem. Jest tylko jeden wilk, z którym kiedykolwiek chciałem się sparować. Steffan zamknął oczy, jakby to miało mu jakoś pomóc, jakby był głupim szczeniaczkiem, który chowa głowę pod koc. Kiedy otworzył oczy, Francis wciąż tam był, wciąż siedział nagi na łóżku i wciąż wpatrywał się w niego z nieznanym mu wyrazem. – To dlatego, że Gunnar powiedział ci...powiedział ci... – Prawdę? – zapytał Francis. Uśmiechnął się lekko, jakby coś go rozbawiło. – Nigdy wcześniej nie byłeś zainteresowany byciem moim partnerem – przypomniał mu Steffan. – Nie mówi ci to, że popełniasz błąd, że jesteś zdezorientowany i— Francis ciągnął go za dłoń, aż Steffan zrozumiał i klęknął między nogami mniejszego wilka, T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
tak by jego przyjaciel nie musiał przechylać głowy do tyłu, by na niego spojrzeć. Jak tylko znalazł się na kolanach, mniejszy wilk położył dłoń na jego ramieniu, jakby chciał zatrzymać go tam na zawsze. Steffan ledwie powstrzymał jęk na tę myśl. – Nie jesteśmy już szczeniakami – powiedział mu Francis. Kiedy mówił, palce spoczywające na ramieniu Steffana zaczęły się przesuwać, śledząc przez koszulkę linię jego obojczyka. – Kiedy dorosły wilk wchodzi do łóżka innego wilka, to coś znaczy. Steffan odwrócił twarz. – Dlatego to robisz, oczekujesz, że— Francis uciszył go, kładąc trzy palce na jego wargach. Palce jego drugiej dłonie gładziły linię mięśni biegnących od ramienia do szyi. Cholernie ciężko było mu przez to myśleć. – Robię to, bo uświadomiłem sobie, że twoje łóżko jest jedynym, w którym chcę być. – To dlatego, że jesteś do mnie przyzwyczajony – powiedział Steffan, szukając słów, w czasie gdy jego mózg groził wybuchnięciem na samą myśl o spełnieniu jego wszystkich marzeń. – Lubisz spać przy wilku, który jest od ciebie większy i— – Gunnar jest ode mnie większy, a nie chcę dzielić z nim łóżka. – Jego słowa były lekko rozproszone, jakby Francis tylko stwarzał pozory rozmowy, a cała jego uwaga była skupiona na wzorach, które kreślił na ciele Steffana kiedy zaczął odkrywać jego ciało. – To dlatego, że jeszcze za dobrze go nie znasz – powiedział Steffan i po chwili spuścił wzrok. – Jak tylko spędzisz z nim więcej czasu— Steffan szybko odwrócił wzrok, kiedy uświadomił sobie, że nie on jeden reaguje na zainteresowanie przyjaciela jego ciałem. Francis twardniał na jego oczach, jego trzon sztywniał i zaczynał wyginać się w stronę jego brzucha, jakby proponował Steffanowi, by go posmakował. – Może byłem przez długi czas nieświadomy, ale mam własny rozum, kochanie. Steffan w to nie wątpił. Francis był najmądrzejszym wilkiem, jakiego znał. Ale był też świadomy, że umysł jego przyjaciela miał tendencję do zbzikowania na punkcie jednej rzeczy i niemożności porzucenia jej, aż dogłębnie jej nie odkryje. – Nie odpuścisz, prawda? – Nie – zgodził się łagodnie Francis. – Nie odpuszczę. Steffan kiwnął głową. – Gdybyśmy... – chwycił palce Francisa i trzymał je delikatnie w dłoni, potrzebując przez chwilę myśleć jasno. Francis wydawał się zrozumieć. Pozwalał Steffanowi spokojnie pomyśleć. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Jeśli skorzystamy z pozwolenia alf by sprawdzić czy pasujemy do siebie jako partnerzy, czy nie – zaczął wolno Steffan. – Jeśli to zrobimy i okaże się, że nie pasujemy do siebie tak dobrze, jak myślisz, to porzucisz pomysł o byciu moim partnerem? – Będziemy pasować— – Ale jeśli nie – naciskał Steffan. – Jeśli nie będziemy do siebie pasować albo któryś z nas zainteresuje się kimś innym, to w końcu nic nie powstrzyma któregoś z nas przed postanowieniem, że i tak nie jest za tym związkiem, prawda? Francis bardzo uważnie rozważył to pytanie. – To ma sens. Steffana ogarnęła ulga. Francis po chwili objął jego policzek i przyjemność z dotyku ukochanego odepchnęła wszystko inne na bok. – Chcesz spróbować? – zapytał bardzo łagodnie mniejszy wilk, jakby Steffan mógł stchórzyć i uciec. Steffan ponownie przytaknął. Uśmiech, który posłał mu Francis sprawił, że warto było zgodzić się na cokolwiek. Steffan automatycznie odwzajemnił uśmiech. Francis pogładził palcami jego policzek i wskazał mu, by się pochylił. Pierwsze zetknięcie ich ust było tak delikatne jak pocałunek w kuchni. Było słodkie, idealne i było Francisem. Jego przyjaciel okrążył językiem jego usta, prosząc o wejście, a Steffan nigdy nie był w stanie niczego odmówić przyjacielowi. Steffan zbliżył się jeszcze bardziej, więc Francis nie musiał przechylać głowy pod niewygodnym kątem. Jedna z dłoni Francisa wsunęła się w jego włosy i delikatnie pociągnęła za jego kosmyki, przechylając głowę Steffana na bok i trzymając go mocno w czasie pocałunku. Do czasu kiedy się od siebie odsunęli, obaj głośno dyszeli, a Steffanowi kręciło się z radości w głowie. Spuścił wzrok. Jego spojrzenie jeszcze raz zatrzymało się na erekcji Francisa. Tym razem nie odwrócił wzroku. – Naprawdę tego chcesz? – wyszeptał. – Tak. – Młodszy mężczyzna brzmiał na tak zdeterminowanego, że Steffan mógł jedynie pozwolić by w głowie zaświtała mu myśl. Nie wykorzystywał go, powiedział sobie, nie, jeśli miał zrobić to, co Francis chciał, aby zrobił, by pokazać mu, że to, że jeden z nich jest zakochany w drugim, nie wystarczy, by była z nich T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
dobra para. – Steffan? – zapytał Francis. Nakłonił go, by uniósł twarz i spojrzał mu w oczy. Pocałował go ponownie, słodko i łagodnie, jakby od tej chwili chciał spędzić całe życie, jedynie go całując. Steffan poddał się i stopniowo pozwolił sobie na odwzajemnienie pocałunku. Dłonie Francisa przesunęły się na jego plecy, przyciągając go bliżej, odkrywając przez koszulkę jego ciało, rozniecając z każdym dotykiem iskry. – Steffan, wiesz, że ja...że były inne wilki... – Po raz pierwszy Francis wydawał się nie być w stanie znaleźć odpowiednich słów. Steffan przytaknął. Wiedział. Wiedział za każdym razem, kiedy Francis pachniał innym wilkiem. Starał się nie przejmować, starał się nie pokazywać nikomu jak bardzo się tym przejmuje, ale zawsze wiedział. – Więc nie musisz być ze mną ostrożny – dał mu do zrozumienia Francis. Steffan jedynie zamrugał oczami. – Byłeś, prawda? – zapytał delikatnie Francis. – Z innymi wilkami? Steffan kiwnął głową. Z innymi wilkami– wilkami, które może nie miały dokładnie tego samego wzrostu i rozmiarów co on, ale które były o wiele bliżej jego postury, niż jego przyjaciel. A nawet z nimi był ostrożny i delikatny, żeby ich przypadkiem nie zranić. Francis pocałował go ponownie, jakby widział jego niepokój i wiedział, że to lekkie zetknięcie ust go uspokoi. – Powiedz mi, co chcesz robić – poprosił wreszcie Steffan. – Wszystko – powiedział Francis, odgarniając włosy z twarzy Steffana. – A konkretniej? – nalegał Steffan. Nie zamierzał zgadywać. Jeśli Francis tego chciał, to musiał to powiedzieć. Była to jedyna możliwość, by Steffan przeszedł przez eksperyment przyjaciela, nie czując się jak kompletny drań. Będzie chodziło tylko o Francisa. Musiało. Jego przyjaciel musnął palcami usta Steffana. To było bliskie prośby. Steffan kiwnął głową. – Tak. Siadając na piętach, natychmiast opuścił usta, by dotknąć nimi czubka erekcji przyjaciela, nie mogąc już ani dłużej powstrzymać się przed tą pokusą. Francis gwałtownie wciągnął powietrze. Steffan spojrzał na niego spod rzęs. Był tak oniemiały, tak piękny, jakby po raz pierwszy dotknął go
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
w ten sposób kochanek. Steffan instynktownie sięgnął do niego, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Przez, wydawałoby się wieczność, jego dłonie wisiały w powietrzu, ale wreszcie położył je na łóżku po obu stronach ciała przyjaciela, ale nie dotykając go. Jego pięści zacisnęły się mocno na krawędzi materaca. Koc zmarszczył się w jego uścisku. I dlatego to lepiej, że jego dłonie zostały na łóżku. Za silne. Za szorstkie. A tak bardzo pragnął Francisa. Po tylu latach fantazji nie miał kontroli, jakiej potrzebował, by opanować swoją siłę i sobie zaufać. Robiąc wszystko tak delikatnie, jak tylko umiał, Steffan ucałował czubek trzonu przyjaciela i wziął główkę w usta, ciasno zamykając na niej usta. Francis zamruczał z aprobaty i położył obie dłonie na głowie Steffana. Jego palce wkrótce zacisnęły się we włosach Steffana, nakierowując go by wziął jego fiuta głębiej w usta. Steffan zastosował się, zapewniony siłą, jaką czuł w uścisku Francisa. Młodszy mężczyzna wiedział czego chciał, mówił mu czego chciał. Wszystko będzie dobrze. Steffan przesunął językiem po żyłce na dolnej stronie trzonu wilka. Na języku poczuł prejakulat i jęknął z przyjemności, kiedy po raz pierwszy tak naprawdę posmakował przyjaciela. Francis wierzgnął biodrami, kiedy otoczyły go wibracje. Zacisnął dłonie na włosach Steffana i pchnął fiuta głębiej w jego usta. Zamknął oczy, rozkoszując się doznaniami. Steffan pozwolił, by z jego ust wydobył się kolejny zadowolony jęk i uniósł wzrok, by zobaczyć reakcję kochanka. Francis otworzył oczy i przytrzymał jego spojrzenie. – Właśnie tak – wyszeptał mniejszy wilk. – Właśnie tak. Steffan dał przyjacielowi to, czego ten chciał, czując jak na jego policzki wypływa ciepło i pozwolił mu usłyszeć każdy strzęp jego radości. Pozwolił Francisowi czuć wszelkie wibracje i pokazywał mu, jak bardzo uwielbia brać go w ten sposób w usta. Z rozkoszy Francisowi błyszczały oczy. Jego wargi pozostawały lekko rozchylone, a Steffan coraz szybciej poruszał głową nad biodrami przyjaciela. Biorąc go głębiej w usta, za każdym razem gdy je wysuwał, zwiększał uwagę, jaką poświęcał główce. Wyczuwając, że Francis jest już blisko, Steffan stał się jeszcze bardziej zdeterminowany, by poczuć jak jego kochanek dochodzi w jego ustach. – Steffan! – Francis wierzgnął biodrami. Jego dłonie pociągnęły mocno za włosy Steffana i mniejszy wilk doszedł. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Przełykając szybko, Steffan nakłonił przyjaciela do oddania mu każdej kropli spermy, aż mniejszy wilk był całkowicie wyczerpany. Zapadła cisza. Pozostali dokładnie w tych samych pozycjach, a czas wolno odmierzał wskazówki. Francis stał się całkowicie miękki w jego ustach, kiedy Steffan wreszcie przekonał siebie, by odsunąć się i pozwolić mu delikatnie wysunąć się z jego ust. Jego przyjaciel był już śpiący i Steffan przesunął wyczerpanego wilka, by położyć się na plecach na łóżku i oparł głowę o poduszkę. – Wiedziałem, że to dobry pomysł – wyszeptał do niego Francis. Steffan nie potrafił się powstrzymać. Pochylił się i przycisnął usta do czoła mniejszego wilka. Francis zmarszczył brwi i przesunął dłoń na kark Steffana, próbując nakierować go niżej do prawdziwego pocałunku. Steffan zawahał się. – Powinieneś odpoczywać – wyszeptał. – Wciąż dochodzisz do zdrowia. – Jeszcze nie skończyliśmy. – Jego wzrok opadł znacząco do krocza Steffana, gdzie jego fiut napierał na materiał dżinsów. Steffan pokręcił głową. – Po prostu...odpoczywaj. – Rozkoszowanie się dawaniem przyjemności Francisowi w czasie ich małego eksperymentu to jedno, ale w tamtej chwili wiedział ponad wszelką wątpliwość, że to będzie za dużo. Zanim jego przyjaciel zdążył powiedzieć coś jeszcze, Steffan szybko wycofał się w stronę łazienki. Nie chował się jak szczeniak. W swoim umyśle był o tym przekonany. Jedynie wychodził, by zająć się swoją frustracją w samotności. To było coś innego. Zamykając za sobą drzwi, oparł się o nie i wziął głęboki wdech. Zamknął oczy i wspomnienie Francisa patrzącego na niego z góry było wszystkim, czego potrzebował, by wiedzieć, że nie każe przyjacielowi czekać na siebie za długo. Pociągając szaleńczo za zamek spodni, rozsunął go i zdjął krępujący go materiał. Jego palce zacisnęły się na obolałym trzonie. Kilka pociągnięć zapewne wystarczy, bo wciąż miał w głowie obraz przyjaciela. Taki piękny, taki idealny i tuż obok niego. Dłońmi chwytał go za włosy, przyciągał go bliżej, trzymał go dokładnie tam, gdzie chciał go mieć. Dłoń Steffana przyspieszyła. Jego uścisk zacisnął się na jego erekcji, a palce rozprowadziły
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
sączący się z główki prejakulat. Nie musiał być ostrożny z samym sobą. Potrafił znieść szorstkie traktowanie, lubił dotykać się tak mocno, że aż prawie boleśnie. Był dokładnie tam, gdzie chciał go mieć Francis...gdzie chciał go Francis... Ostatnie pociągnięcie i Steffan doszedł w swojej dłoni, zbierając na nią większość spermy. Gamma znieruchomiał, nie otwierając oczu. Jego oddech przeszedł w sapnięcie. Wzrok mu się rozmazał. Mógł tylko czekać aż poczucie winy wyprze każdą uncję przyjemności, co było nieuchronne, kiedy poddał się pokusie wykorzystania w ten sposób jego przyjaciela. Ale tak się nie stało. Przyjemność została. W jakiś głupi sposób może miał teraz pozwolenie. Może kiedy Francis przeprowadzał swój eksperyment, on też mógł brać z tego jakąś przyjemność. Może mógłby nawet, choć przez krótką chwilę, udawać, że jego przyjaciel odwzajemnia jego miłość.
***
Francis patrzył twardo na drzwi, jakby mogły poczuć się winne i same się dla niego otworzyć. Już czuł się, jakby ktoś podpalił mu kostkę. Przejście przez pokój było agonią. Ale ciche kliknięcie, jakie usłyszał po tym jak Steffan zamknął drzwi, zatrzymało go w miejscu. Drzwi były zamknięte na klucz. Nie było sensu w przejściu do pomieszczenia, do którego Steffan i tak go nie wpuści. Francis starał się wychwycić jakiekolwiek dźwięki dochodzące z łazienki, ale nic nie doleciało jego uszu. Kiedy Steffan wreszcie wyszedł z łazienki, jego cierpliwość była już na skraju wyczerpania. Starszy wilk nie spojrzał mu w oczy, ani nie zaoferował żadnych wyjaśnień. Nie musiał. Kiedy tam wszedł, był zdesperowany by dojść. Teraz już nie. Francis nie musiał kazać przyjacielowi tego opisywać– o wiele bardziej wolałby zobaczyć to na żywo. Steffan spojrzał na drzwi prowadzące na korytarz. – Jeśli wrócisz do siebie, to pójdę za tobą – powiedział Francis. Ku jego zaskoczeniu, jego głos brzmiał czysto i pewnie. Gamma zawahał się. – Będzie ci się lepiej odpoczywało— Napotkał wzrok Francisa i nawet T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
nie kłopotał się z dokończeniem zdania. Podszedł do łóżka i nie zdejmując nawet butów, sięgnął po jeden z dodatkowych koców. – Naga skóra – zażądał Francis. – Nie myślę, by— – Właśnie, nie myśl– nie ma potrzeby – powiedział Francis. – Po prostu rozbierz się, połóż obok mnie i śpij. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Steffan wydawał się bardziej zrezygnowany niż podekscytowany tym gdzie ma spać, ale Francis nie zwracał na to uwagi. Jak tylko jego przyjaciel położył się na łóżku, przytulił się do większego wilka i ułożył ich obu wygodnie. Steffan przez kilka długich minut był spięty, tak samo jak wielokrotnie, gdy Francis dołączał do niego w jego łóżku. Steffan potrzebował po prostu chwili, by się do tego przyzwyczaić. Przynajmniej tak zawsze myślał Francis... Z perspektywy czasu to wydawało się ważniejsze, jak coś co powinien był zauważyć od początku. Przechyliwszy głowę, Francis złożył pocałunek na skórze Steffana. To tylko spięło go jeszcze bardziej. Na samej górze listy priorytetów Francisa znalazło się odkrycie sposobu na rozluźnienie Steffana, kiedy są razem. Jeśli Steffan ma być jego partnerem, to jego obowiązkiem będzie opiekowanie się swoim kochankiem. Pomyślał, że tym obowiązkiem będzie się rozkoszował wyjątkowo. Uśmiechnął się na tę myśl i usnął.
***
Kiedy Steffan dołączył do niego rano na śniadaniu, Francis pochylił się spokojnie i pocałował go w policzek. Był przekonany, że jego przyszły partner nie byłby bardziej zszokowany, gdyby go zaatakował. Francis uśmiechnął się szeroko. – Bo mogę. Steffan zmarszczył brwi. Jego palce zacisnęły się na blacie stołu, jakby chciał je wyciągnąć i dotknąć swojego policzka, ale walczył z tą pokusą najmocniej jak umiał. – Chciałeś wiedzieć dlaczego to zrobiłem – wyjaśnił Francis. – Zrobiłem to, bo mogłem. Do
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
paru dni wstecz nawet nie uświadamiałem sobie, że chcę, ale teraz naprawdę podoba mi się to, że mogę cię pocałować kiedy tylko zechcę. Steffan pokręcił głową i spojrzał na swój talerz. – Jest wiele innych rzeczy, które chciałbym z tobą zrobić – dodał Francis. Steffan nie odpowiedział. – Chciałbym zobaczyć czy umiałbym sprawić, byś zawył tak głośnio jak alfy. – Tak głośno jak wydawało mu się w tamtym śnie... Steffan uniósł twarz i spojrzał mu w oczy. – Są alfami – wymamrotał. – Z nimi jest inaczej. – Może – zgodził się Francis. – Ale to jak jest z gammą, było dla mnie fantastyczne. Pokazałbym ci jak bardzo, gdybyś ode mnie nie odszedł. – Nie musisz tego robić – wyszeptał Steffan, rozglądając się po kuchni, jakby bał się, że ktoś usłyszy o czym rozmawiają. – A ja jestem przekonany, że muszę to zrobić – nie zgodził się bardzo uprzejmie Francis. Steffan ponownie pokręcił głową. Francis pogładził dłonią jego policzek. – Możesz to robić – powiedział łagodnie, prawie smutno Steffan. – Możesz zrobić swój eksperyment. Ale nie proś mnie, bym cię w ten sposób wykorzystywał. – To według ciebie robię? – zapytał Francis. – Wykorzystuję cię? Steffan potrząsnął głową, pocierając przy tym policzkiem o dłoń Francisa. – Ty myślisz, że to się uda, że zakochamy się w sobie i będziemy dla siebie partnerami. Myślisz, że będziemy żyć długo i szczęśliwie. Nie można tak myśleć i jednocześnie kogoś wykorzystywać. – Ale ty nie wierzysz, że to możliwe? – Nawet jeśli jest, to nie chciałbym, żeby to się stało – wyszeptał Steffan, każde słowo było obdarte z emocji. – Na dłuższą metę to nie będzie najlepszy wybór. – Bo uważasz, że najlepszy byłby dla mnie Gunnar – stwierdził Francis. – Jest betą. – A kto jest najlepszy dla ciebie? –zapytał Francis, czując przeszywającą go falę zazdrości na samą myśl o kimś innym dotykającym jego przyjaciela.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Nie postanowiłem jeszcze czy w ogóle chcę mieć partnera – powiedział Steffan. – Chcesz być sam. – W sforze? – zapytał Steffan, wymuszając z siebie śmiech na samą myśl. Francis był przekonany, że wcale go to nie rozbawiało. – Nawet wtedy łatwo jest czuć się samotnym – powiedział Francis. Chyba że zakradał się w środku nocy do łóżka Steffana. Wtedy nigdy nie czuł się samotny. Większy wilk wziął głęboki wdech, jakby chciał temu zaprzeczyć, ale nie chciał skłamać. – Mieć innego wilka śpiącego z tobą w twoim łóżku, to dobre uczucie, prawda? – naciskał Francis. Steffan wzruszył ramionami. – Może pewnego dnia alfy postanowią, że zechcą sparować mnie z innym wilkiem. Uszanuję ich wolę. – O ile nie każą ci być sparowanym ze mną? – zapytał Francis. Steffan odsunął się od jego dłoni i wstał, zostawiając ledwie tknięte śniadanie. – Powinienem iść do pracy. Francis wstał i natychmiast przypomniał sobie, dlaczego nie powinien obciążać swojej kostki. Powstrzymał jęk, nie chcąc by jego przyjaciel usłyszał jego ból. Pozbył się go ze swojego głosu i zawołał przyjaciela. – Steffan? Większy wilk zatrzymał się w drzwiach. – Tak? – Nie możesz pracować wiecznie. Prędzej czy później będziesz musiał wrócić do domu. A ja wciąż tu będę. Steffan odwrócił się i wyszedł bez słowa. Francis opadł z powrotem na krzesło. Jego śniadanie stało przed nim zimne, tak samo ledwie tknięte jak Steffana, a on ciągle wałkował problem w swojej głowie. Powiedział swojemu przyszłemu partnerowi, że wszystko będzie dobrze. Będzie przeklęty zanim pozwoli, by to było kłamstwo.
Rozdział 5 T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Ostrożnie, jak najmniej obciążając ranną kostkę i podpierając się na kiju, Francis pokuśtykał do salonu. – Wie ktoś gdzie jest Marsdon? Kilka innych gamm wzruszyło ramionami. Talbot uniósł wzrok ze swojego stałego miejsca przy kominku. – Może być w stodole. Francis kiwnął głową i pogładził w drodze do drzwi włosy omegi. Talbot posłał mu nieśmiały uśmiech i wrócił do łuskania grochu w stojącej obok niego małej miseczce. Kuśtykając, wyszedł na zewnątrz i skierował się do ogromnych drzwi stodoły. Jeśli jeszcze raz zacznie roztrząsać swoją sytuację, to zwariuje. Przy odrobinie szczęścia poradzi mu coś wilk, który już odnalazł swojego partnera. Zaglądając przez na wpół otwarte drzwi, Francis miał już zawołać, kiedy coś go powstrzymało. Talbot miał rację. Marsdon był w stodole. Tak samo jak Bennett. Marsdon przyciskał drugiego alfę do ściany stodoły, trzymając mocno jego nadgarstki. Przez chwilę Francis stał zamurowany, podejrzewając, że trafił na jakieś wyzwanie. Potem zauważył szczegóły świadczące o czymś zupełnie innym. Chociaż Bennett miał unieruchomione dłonie, to poruszały się jego biodra. Alfa pchał nimi do przodu, ocierając się o Marsdona, który przyciskał go do ściany. Na oczach Francisa Bennett pochylił się, próbując uzyskać pocałunek od drugiego wilka. Marsdon odsunął się. – Będziesz dobry dla swojego pana, szczeniaku? Bennett przytaknął. Ze swojego miejsca po drugiej stronie drzwi, Francis widział każdy szczegół, od tego jak poruszało się jabłko Adama Bennetta, gdy ten walczył o kontrolę, do rozkoszy w jego oczach, gdy patrzył na swojego kochanka. – Chcesz wiedzieć co zrobię z tobą w nocy, kiedy pójdą spać, szczeniaku? Bennett pokręcił głową. Jeśli Francis się nie mylił, zrobił to tylko dlatego, że chciał usłyszeć jak jego partner wygłasza głośno każdy szczegół, który dla niego zaplanował. Żaden mężczyzna o zdrowych zmysłach nie miałby wątpliwości, co Marsdon planuje z nim zrobić. – Na początku będę kazał ci czekać – drażnił Marsdon. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Bennett jęknął, pchając mocniej kroczem w ciało drugiego alfy. – Dziś wieczorem będziemy długo siedzieć przy kominku – powiedział mu Marsdon. – Będziesz leżał blisko i odpoczywał razem ze mną, bo przyda ci się odpoczynek. Nie pośpisz za wiele tej nocy. – Pokój – wyszeptał Bennett. – Tak, zabiorę cię w końcu do pokoju. Rozbiorę cię i przywiążę do łóżka dokładnie tak, jak uwielbiasz. Bennett zamknął oczy, jakby wyobrażał sobie każdą sekundę. Zaskomlał i przegryzł dolną wargę. – Za długo nie czułeś na swoim ciele skóry, prawda? Bennett kiwnął do połowy głową, potem się zawahał. Otworzył oczy i spojrzał na swojego partnera, jakby obawiał się, że Marsdon będzie zły za ten gest. Marsdon puścił jeden z jego nadgarstków i pogładził dłonią włosy Bennetta, przesuwając palcami po długich, ciemnych kosmykach, aż spoczęły na karku jego kochanka. – Ja też tego potrzebuję – wyszeptał. Wpił się w jego usta tak czule, że Francis nie wierzył, że takie coś jest możliwe. Wolna dłoń Bennetta spoczęła na przedramieniu jego partnera, tuż nad znajdującą się tam blizną. Przez długą chwilę stykali się ze sobą czołami, po czym Bennett zaczął osuwać się na kolana tuż przy stopach swojego partnera. Dźwięk rozsuwanego zamka spodni Marsdona wyrwał Francisa z ogłuszenia. Cofnął się o krok, a następnie o kolejny. Odrywając wzrok od alf, odwrócił się w stronę domu. Kiedy doszedł do budynku, akurat wychodził z niego Gunnar. – Nie powinieneś być na dworze. – Bennett powiedział, że mogę chodzić po podwórzu tyle ile chcę, jeśli obiecam, że przestanę jak będzie boleć. Gunnar nie wydawał się być pod wrażeniem. – Gdzie Bennett? – Jest w stodole, ale— Beta zrobił krok, by obok niego przejść. Francis nie mógł na to pozwolić. Chwycił Gunnara za rękę. Francis wiedział, że nie mógł go zatrzymać. Gdyby większy wilk
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
chciał dalej iść, to bez problemu by go za sobą ciągnął. Ale beta choć raz okazał zdrowy rozsądek. Zatrzymał się i spojrzał na dłoń Francisa. – Jest z Marsdonem – oni...są zajęci – powiedział Francis, nie puszczając ani trochę ręki bety. Minęła sekunda. Zobaczył zrozumienie w oczach Gunnara. – Ciągle trzymasz moją rękę. Francis go puścił. – Bardzo zajęci – dodał, w razie gdyby nie wyraził się jasno za pierwszym razem. Z cierpiętniczym westchnięciem Gunnar obrócił ich obu w stronę domu. Francis zrobił krok do przodu i natychmiast potknął się o patyk, który utkwił w bruku. Gunnar warknął nisko i z frustracją, ale odwrócił się bez słowa do Francisa. Beta zwyczajnie podniósł go, jedną rękę wsuwając pod jego kolana, a drugą pod plecy. Każdy mięsień w ciele Francisa stężał, kiedy poczuł jak ziemia znika spod jego stóp. Gunnar był silny. Mało prawdopodobne by beta go upuścił– gdyby to zrobił, miałby problemy z alfami. Ale będąc w jego ramionach i tak nie czuł bezpieczeństwa. Wystarczyło jedno spojrzenie na profil wilka i Francis wiedział, że nie było mowy, by Gunnar postawił go tylko dlatego, że by sobie tego zażądał. Mógł tylko modlić się, by beta się pospieszył i postawił go na stały grunt tak szybko jak to możliwe. Otwierając kopniakiem kuchenne drzwi, Gunnar wszedł z nim do środka. Steffan siedział przy stole, rozmawiając z kilkoma innymi gammami. Wstał jak tylko ich zobaczył i od razu do nich popędził. – Nic mu nie jest – warknął beta. – Jest idiotą, ale nic mu nie jest. – Zamiast postawić go na nogach, Gunnar opuścił go prosto w ramiona Steffana jak jakąś paczkę. Przekaz nie mógł być wyraźniejszy. On mnie nie interesuje. Ty się nim zajmuj. Wciąż nie będąc bliżej ziemi, niż w ramionach Gunnara, Francis natychmiast poczuł różnicę w uściskach obu mężczyzn. Ze Steffanem był bezpieczny. Jego przyjaciel postawi go, jeśli go o to poprosi. Tak samo będzie nosił go wszędzie gdzie poprosi. Przytuliwszy się bliżej ciała Steffana, Francis poczuł bicie serca wilka przy każdym jego oddechu. Nie wiedział tylko tego, że on jest bezpieczny, wiedział też, że Steffanowi również nic nie
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
jest. To było tak samo...Nie, to było nawet ważniejsze. Steffan stał przez chwilę, trzymając go w ramionach, po czym chyba wrócił do rzeczywistości. – Co się stało? – Kostka mi trochę poleciała. Steffan bez wysiłku zaniósł go do salonu i posadził na sofie. Talbot spojrzał na nich znad swojego zadania pełnym obawy wzrokiem. – Zostań tutaj, przyniosę lód – powiedział Steffan już w drodze do kuchni. Francis spojrzał na omegę. – Wszystko w porządku. Trochę się tylko wykręciłem. – Znalazłeś Marsdona? Był w stodole? – zapytał łagodnie Talbot. Francis uśmiechnął się do siebie lekko. – Rozmawiałeś z Marsdonem? –zapytał z rezerwą Steffan, wracając z lodem, który umieścił ostrożnie na jego kostce. Francis pokręcił głową. – To nie było ważne, a on był zajęty. Steffan i Talbot zauważyli jego lekką zmianę głosu, gdy to mówił. – Zajęty z Bennettem – dodał Francis. Steffan kiwnął głową i przeniósł uwagę z powrotem na jego kostkę. Talbot zarumienił się. Francis spojrzał na spuszczone oczy przyjaciela, zastanawiając się czy Steffan też by się zarumienił, gdyby zobaczył jak tak naprawdę było między alfami. Marsdon i Bennett byli zawsze...uczuciowi to złe słowo. Byli zawsze świadomi siebie nawzajem, zawsze świadomi gdzie jest ten drugi i jaki ma nastrój. Nikt nie mógł zobaczyć ich razem i nie uświadomić sobie, że są partnerami. Ludzie w dziwnym klubie to jedno, ale Francis nigdy nie widział, by jego alfy tak na siebie patrzyły. Nigdy nie widział, by oczy Bennetta błyszczały taką rozkoszą. Nigdy nie przyszło mu też do głowy, by alfa pozwolił komukolwiek trzymać go w ten sposób przy ścianie, nawet swojemu partnerowi. Bennett był duży i silny i niemożliwym było wyobrażać sobie, że— – Francis? Mrugając oczami, wolno skupił się na rzeczywistości i spojrzał na przyjaciela.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Wszystko w porządku? – zapytał Steffan. Francis przytaknął i spojrzał nieruchomym wzrokiem na drugiego gammę. On był duży i silny i...łatwo było wyobrazić sobie taką rozkosz w jego oczach. – Odpłynąłeś – poinformował go Steffan. Pochylając się, wsunął obie dłonie we włosy Francisa, jakby szukał guzów. – Uderzyłeś się w głowę, kiedy się potknąłeś? Francis pokręcił głową. Palce Steffana były rozłożone, obejmując prawie całą czaszkę Francisa, ale wciąż łatwo było poruszać się w jego uścisku. Siła była kontrolowana. Nie było to podobne do tego, kiedy Marsdon trzymał Bennetta przy ścianie. Spojrzał na przyjaciela i niemożliwym było dla niego wyobrażenie sobie Steffana na miejscu Marsdona. Trzymanie kogoś takiego tak mocno, uniemożliwianie drugiemu wilkowi ruchu. Przejmowanie kontroli. Dawanie rozkazów. To nie był Steffan. Francis jeszcze raz zamrugał oczami. O wiele łatwiej było mu wyobrazić sobie przyjaciela opierającego się o ścianę, kiedy ktoś inny go tam trzymał, o wiele naturalniej było wyobrazić sobie rozkosz w oczach przyjaciela kiedy Steffan odda mu kontrolę i odpuści potrzebę kontrolowania samego siebie, którą zdawał się zawsze czuć. Łatwo było wyobrazić sobie pełne rozkoszy oczy Steffana, gdy ktoś mu to robi– gdy jego przyszły partner mu to robił. Francis uśmiechnął się lekko i pozwolił Steffanowi się zbadać. Przejęcie kontroli. Dawanie rozkazów. Mógł to zrobić.
***
– Na pewno wszystko w porządku? – zapytał Steffan, kiedy weszli wieczorem do sypialni Francisa. Francis kiwnął głową, ale wciąż się nie odzywał. Upadek musiał pozbawić go umiejętności mowy. Już kilka sekund później Steffan musiał ugryźć się w język, żeby nie zadać przyjacielowi dokładnie tego samego pytania. Kiedy młodszy wilk poszedł do łazienki i wrócił po chwili, podchodząc bez słowa do łóżka, wszystkie plany Steffana by zadbać o spanie w oddzielnych pokojach zeszły na manowce. Ledwie przekonał samego siebie, by spuścić Francisa z oczu na tyle, by pójść do łazienki. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Kiedy kilka minut później wrócił do sypialni, Francis wciąż siedział na krawędzi łóżka, pogrążony w myślach. Steffan zawahał się, niepewny czy ma go z nich wyrwać, czy młodszy wilk musiał po prostu być pozostawiony w spokoju na rozgryzienie tego, co go niepokoi. Zanim zdążył postanowić co zrobi, Francis uświadomił sobie chyba, że jest obserwowany. Wpatrywał się w Steffana przez kilka długich sekund z miną tak poważną, jakiej jeszcze Steffan u niego nie widział. – Chodź do łóżka. To zabrzmiało bardziej jak rozkaz, niż zaproszenie. Steffan posłusznie stanął po drugiej stronie łóżka i położył się, oczekując że Francis przytuli się do niego i szybko uśnie, tak jak w przeszłości, ale mniejszy wilk dalej siedział. Położywszy stopy na materacu, Francis odwrócił się do Steffana z tą samą zamyśloną miną. Młodszy wilk wolnym i wymierzonym ruchem objął dłonią nadgarstek Steffana. Jego dłoń była o wiele mniejsza, niż Steffana. Jego palce nie były nawet w stanie objąć całego stawu. Francis przez długi czas badał swój uścisk, aż w końcu Steffan nie mógł już dłużej znieść milczenia. – Fran? Mniejszy wilk uniósł wzrok i spojrzał mu w oczy jakby czekał na dokończenie zdania. Kiedy Steffanowi nie udało się wymyślić co miałby powiedzieć, jego przyjaciel zwyczajnie wrócił do badania jego nadgarstka. Zaciskał swój chwyt, przekręcał jego dłoń to tu, to tam, obserwując ją pod każdym kątem. Steffan mu nie przeszkadzał, nie wiedząc do końca co jego przyjaciel chciał zrobić. – Powiesz mi czego chcesz? – zasugerował po chwili Steffan. – Myślę – powiedział Francis. Francis zawsze myślał. Praktycznie przez cały czas obserwował otaczający go świat i myślał o różnych rzeczach. Zazwyczaj nie musiał przy tym trzymać nadgarstka Steffana i mu się przyglądać. W końcu uwaga Francisa wydawała się trochę zwiększyć. Chwycił drugi nadgarstek Steffana i poświęcił mu dokładnie taką samą uwagę jak poprzedniemu. Z obiema dłońmi obejmującymi ciasno skórę Steffana, Francis wydawał się znowu pogrążony w myślach. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Steffan odkrył, że przygląda się przyjacielowi z takim samym oddaniem jak Francis jemu. Przy jakiejkolwiek innej okazji z przyjemnością przyjąłby możliwość patrzenia na młodszego wilka, ale cała uwaga jaką nagle otrzymywał, zaczynała działać na niego tak, jak nie powinna. Ponieważ Francis trzymał obie jego dłonie, nie miał jak ukryć swojego szybko twardniejącego członka. Pomimo wszelkiej logiki, ta wiedza sprawiła, że jego penis stwardniał jeszcze szybciej. Do chwili kiedy Francis był gotowy zauważyć coś więcej, oprócz jego nadgarstków, Steffan był już twardy, jego erekcja wykrzywiała się w stronę jego brzucha. Francis bardzo wolno i spokojnie położył dłonie Steffana na jego brzuchu. Większy wilk natychmiast sięgnął po koc. Ale Francis szybko zakrył dłonie Steffana swoimi, trzymając je tam, gdzie je położył. – Nie ruszaj się. – Francis na chwilę na niego spojrzał, ale nie czekał na żadną oznakę zgody. W tamtej chwili nie widział możliwości, by się nie zgodzić i Francis też to chyba wyczuł. Bez słowa zabrał dłonie z nadgarstków Steffana i wolno zaczął odkrywać jego nagie ciało. Steffan spiął się, ale leżał nieruchomo. Zrobienie czegokolwiek innego wydawało się nie do pomyślenia. Francis przesuwał dłońmi po każdym mięśniu Steffana, wyraźnie nimi zafascynowany. Przez kilka krótkich chwil Steffan nie przejmował się swoimi wielkimi rozmiarami. Francis wydawał się zadowolony z tego jak był zbudowany. Ale takie chwile nie mogły trwać wiecznie. Wkrótce Steffan potrzebował całej samokontroli, by mieć władzę nad tymi mięśniami. Nie było możliwości, by mniejszy wilk trzymał go nieruchomo tymi drobnymi dłońmi. Steffan sam musiał to robić. Kontrola była ważna. Został narodzony z tym słowem. Kontrola. Ostrożność– to było kolejne słowo, które słyszał nieustannie, odkąd zaczął stawać się o wiele większy od swoich braci. Zacisnął w pięści leżące na brzuchu dłonie. Mniejsze wilki mogły zostać zranione, jeśli zapomni jak się kontrolować i być ostrożnym. Steffan zamknął oczy i walczył, by leżeć nieruchomo, podczas gdy wszystkim, czego chciał, było takie samo odkrywanie ciała kochanka. Dłoń Francisa przesunęła się między nogi Steffana, które leżały ściśnięte razem w daremnej próbie zabrania jak najmniej miejsca i zadbania, by jego przyjaciel miał wystarczająco dużo T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
przestrzeni we własnym łóżku. Młodszy wilk poklepał go po udzie, zachęcając go, by rozszerzył nogi. Instynkt, by ulec i zadowolić swojego przyjaciela zderzył się z potrzebą bycia nieruchomym. Steffan nie potrafił zrobić ani tego, ani tego. Nie potrafił zrobić nic. Francis przeniósł dłoń na policzek Steffana, nakłaniając go, by odwrócił twarz w jego stronę. Bez żadnego ostrzeżenia pochylił się i wpił w jego usta. Steffan ostrożnie rozchylił wargi. Mógł zaryzykować taki niewielki ruch. Francis natychmiast skorzystał z zaproszenia i pogłębił pocałunek. Steffan zamknął oczy. Z jego policzka zniknęła dłoń i Francis zdawał się uświadomić sobie, że nie musi trzymać go w miejscu, że Steffan zawsze będzie miał wystarczająco kontroli, by robić to samemu. Dłoń Francisa chwyciła jego penisa i każdy mięsień w ciele Steffana napiął się, walcząc z instynktem by się poruszyć, by pchnąć w dłoń przyjaciela, by zakryć mniejszą dłoń Francisa swoją i zażądać by ścisnął go mocniej. Przez niemożliwie długie sekundy Francis eksplorował jego usta, a palce młodszego wilka były całkowicie nieruchome. Płytkie pchnięcie języka Francisa kusiło go, by zakręcił biodrami, ale pozostał nieruchomy i bezradny. Wreszcie po chwili palce zaczęły się poruszać. Uścisk Francisa stał się mocniejszy, a jego dłoń poruszyła się na jego trzonie wolnymi ruchami od czubka do podstawy. Jego dłoń zakryła główkę i pogładziła żołądź, sprawiając, że jęknął w usta kochanka. – Podoba ci się to, kochanie? – zapytał łagodnie Francis, przerywając pocałunek, by wyszeptać mu te słowa do ucha. Steffan przełknął. – Odpowiedź mi – naciskał Francis,
poruszając palcami na jego erekcji, zaciskając i
rozluźniając uścisk. – Tak – Steffanowi ledwie udało się wyszeptać to słowo. – To dobrze – powiedział Francis, jego głos był niezwykle silny, w porównaniu do żałosnego chrypnięcia Steffana. – Chcesz dla mnie dojść? Steffan zaskomlał. Zamknął oczy i przegryzł wargę. Nie mógł odpuścić i zapomnieć o T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
dbaniu o przyjaciela. Nie mógł się wstrzymywać i dojść w tym samym czasie. – Nie mogę – wyszeptał. – Dobrze. Kiedy Steffan zmusił swoje oczy do otwarcia, zobaczył jak mniejszy wilk kiwa głową wyraźnie do siebie, jakby wszystko szło tak jak planował. Pochyliwszy się, pocałował krótko Steffana i odsunął dłoń od jego trzonu, zostawiając tylko puste powietrze. Steffan zawahał się, wiedząc, że Francis nie rozumiał zapewne dlaczego musieli przestać– nie do końca. – Spróbujemy ponownie jutro. Steffan kiwnął lekko głową, jakby dla niego to też miało sens, jakby się na to zgadzał. Francis przycisnął usta do jego czoła i ułożył ich tak, by mógł wygodnie przytulić się do jego boku. Był tak samo twardy jak Steffan. Trzon mniejszego wilka przycisnął się do niego i Steffan poczuł na skórze prejakulat. – Fran – wyszeptał Steffan. – Tak? – Wciąż możesz... Francis pokręcił głową. Z zadowolonym, zaspanym westchnięciem przytulił się jeszcze bliżej do Steffana. – Jutro . Steffan nie wiedział jak się z tym spierać. Wydawało mu się, jakby decyzja została już podjęta, a on nie miał w tym nic do powiedzenia. Francis zarzucił nogę na jego nogi i jego kolano musnęło trzon Steffana, ale to wydawało się nie przeszkadzać jego przyjacielowi tak samo jak to, że jego własna erekcja przyciska się do biodra Steffana. Młodszy wilk wydawał się idealnie odprężony, jakby wszystko rozwiązał i nic w tym nie zmienił. Jego zadowolenie nie mogło nie uspokoić Steffana. Czując przy sobie ciepłego i sennego przyjaciela, wydawało się, że nie ma nic więcej do zrobienia, nic, co chciałby zrobić bardziej, jak tylko posłuchać się go i zamknąć oczy. Pomimo swoich przewidywań, usnął bardzo szybko, ale nie był zaskoczony, kiedy wkrótce obudził się ponownie, słysząc głośne wycie dochodzące z sypialni alf. Natychmiast objął mocniej ukochanego.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Przez kilka sekund Francis przyciskał się do ciała większego wilka tak jak zawsze w przeszłości. Potem jednak wyciągnął dłoń i przesunął nią po skórze Steffana aż znalazł jego rękę. Chwycił jego nadgarstek w tym samym uścisku, który wcześniej tak bardzo go fascynował. Z jakiegoś powodu, tej nocy, ten uścisk na Steffanie wydawał się uspokajać go bardziej, niż jakiekolwiek objęcia większego i silniejszego wilka.
Rozdział 6 – Chcę cię związać. – Co? – Chcę byśmy uprawiali seks, ale najpierw chcę cię związać – powtórzył pewnie Francis. Minuty mijały i Steffan nie powiedział ani słowa, stał jedynie po środku pomieszczenia w domku, który naprawiał, z dziwnym spojrzeniem w oczach. Francis zacisnął dłoń na kiju i stanął w drzwiach, czekając na odpowiedź. W suficie, nad głową Steffana, wciąż była dziura wielkości wilka. Wszystko zakrywał kurz. Steffan już był nim pokryty. – Nie chcesz tego – powiedział wreszcie Steffan i odwrócił się. Większy wilk najwyraźniej tego nie chciał. Francis nigdy nie widział go tak bladego i to nie miało nic wspólnego z kurzem. Przykuśtykał bliżej, wolno zmniejszając odległość między nimi, aż mógł położyć dłoń na ręku większego wilka. – Wcześniej mówiłeś, że nie chcesz skończyć tego co robimy. Steffan powoli uniósł wzrok i po raz pierwszy odkąd Francis do niego dołączył, spojrzał mu prosto w oczy. – Ale co jeśli nie chodzi tylko o ciebie? – zapytał Francis. – Co jeśli chcę zrobić coś, co tobie się spodoba, bo naprawdę chcę wiedzieć jak to jest coś takiego zrobić? Co jeśli chcę odkryć jak to jest mieć cię w ustach, odkryć jak będziesz smakował na moim języku, kiedy będę cię połykał? Steffan pokręcił głową. – Nie chcesz—
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Wiem czego chcę – uciął Francis, nie pozwalając, by w jego głosie pojawił się choć cień słabości. – Może...może kiedy twoja noga się wyleczy— odpowiedział wymijająco Steffan. – Dzisiaj. Steffan spojrzał na jego kostkę jakby to była jedyna rzecz na świecie, która mogłaby go uratować. – Musi być bardzo podatna, nie możesz— – Mogę. To nie kostką chcę cię ssać. – Fran— – Mówiłeś, że to mój eksperyment – przerwał mu Francis. Steffan spojrzał mu w oczy. –Tak. – Czy w takim razie to nie ja powinien ustalać zasady? – zapytał Francis. – Czy to nie ja powinienem decydować o tym co się między nami wydarzy? Steffan zawahał się. – Jeśli chcesz byśmy przestali, bo robię coś, czego nie chcesz – powiedział Francis. – To przestaniemy, ale nie dlatego, że według ciebie nie zasługujesz na to, co jest między nami. Kiedy poczuł jak determinacja większego wilka maleje, ogarnęło go poczucie zwycięstwa. Myśl, że ktoś inny przejmie kontrolę, a on nie będzie musiał martwić się o decyzje, wyraźnie przemówiła do Steffana. Może przemówiła do niego tak samo jak myśl, że wilkiem, który przejął kontrolę, jest właśnie Francis. Steffan bardzo wolno kiwnął głową. – Co tylko zechcesz – wyszeptał. – O ile to cię nie skrzywdzi. Francis spojrzał na przyjaciela, czując ukłucie żalu, że Steffanowi nie przyszło do głowy poprosić swojego kochanka, by zadbał, aby i on nie był skrzywdzony. – Czyli moje zasady? Steffan ponownie przytaknął. Francis dotknął jego policzka i nakłonił większego wilka, by spojrzał mu w oczy. – Czy to znaczy, że nie będziesz się dąsał jak będę dla ciebie trochę władczy? Steffanowi udało się uśmiechnąć. Francis odwzajemnił uśmiech, czując jak ulga przepływa przez niego tak szybko, że trochę zakręciło mu się w głowie. Zaciskając rękę na kiju, podszedł z powrotem do drzwi i zamknął je, T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
oddzielając ich od zewnętrznego świata. Po chwili namysłu, przyciągnął skrzypiące krzesło i podstawił je pod klamkę. – Francis... – zaczął Steffan. Słowa zamarły na języku starszego wilka, kiedy Francis odwrócił się twarzą do niego. – Zdejmij ubrania. Złóż je i połóż na tym pudle. – Francis nie starał się nawet by te słowa zabrzmiały jak prośba, a nie rozkaz. Steffan wahał się tylko chwilę, po czym zrobił to, co mu kazano. Francis zawsze wiedział, że Steffan lubił robić to, co mu mówiono. Nigdy wcześniej nie uświadamiał sobie jak bardzo kocha to w swoim przyjacielu. Większy wilk szybko rozebrał się do naga bez ani śladu zawstydzenia. Francis uśmiechnął się lekko, nie wiedząc dlaczego to go zaskoczyło. Nigdy nie byli przy sobie nieśmiali. Może teraz, kiedy odkrył nowy sposób patrzenia na swojego przyjaciela, wszystko wydawało się takie inne– odkąd okrył nowy powód do rozkoszowania się patrzeniem na swojego przyszłego partnera. Zawsze wiedział, że Steffan jest duży i silny, ale kiedy razem dorastali, nigdy nie poświęcił czasu, by na niego patrzeć i go podziwiać. Nie wiadomo skąd odkrył, że jest zafascynowany twardymi liniami mięśni na ciele drugiego wilka. Nigdy nie uświadamiał sobie jaki jest cudowny. Kiedy Steffan zaczął się wiercić pod jego spojrzeniem, on całkowicie urzeczony patrzył jak mięśnie poruszają się pod jego skórą. – Francis? Francis zamrugał i uniósł wzrok. Steffan patrzył na niego, jakby postradał rozum. Francis uśmiechnął się lekko, zastanawiając się co by pomyślał jego przyjaciel, gdyby wiedział co mu chodzi po głowie. Podszedł i położył dłoń na piersi Steffana. Przesuwając palcami po linii między jego mięśniami piersiowymi, poczuł jak żebra większego wilka podnoszą się przy każdym wdechu. Francis uniósł wzrok. Jego przyjaciel miał zamknięte oczy jakby rozkoszował się tym delikatnym dotykiem. Stając na palcach Francis upuścił swój kij i wsunął dłoń we włosy Steffana, kierując go do pocałunku. Steffan rozchylił usta na żądanie Francisa i pozwolił mu bez żadnego protestu pogłębić pocałunek. Pocałunek przeszedł nieprzerwanie w następny i następny, i Francis poczuł jak większy T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
wilk zaczyna się rozluźniać. Przesuwając drugą dłonią po ciele kochanka, Francis badał nią jego plecy, po czym przeniósł ją w dół, by zakryć nią jego pośladki. Większy wilk zaskomlał, kiedy Francis przesunął palcami po szczelinie między jego pośladkami. Sekundę później Steffan się odsunął. Francis nie starał się go zatrzymać. Czekał jedynie w milczeniu, czekając na to, co jego przyjaciel miał do powiedzenia. – Powiedziałeś, że najpierw chcesz mnie związać – przypomniał mu Steffan. Gdyby nie brakło mu tchu, może udałoby mu się uzyskać uprzejmy, obojętny ton głosu, do jakiego wyraźnie zmierzał. – Podoba ci się ta myśl? – zapytał Francis. Steffan wzruszył ramionami. – To twoje show, pamiętasz? – powiedział Steffan. Nie była to do końca odpowiedź na jaką liczył Francis, ale szybko odepchnął rozczarowanie. – Tak, to moje show. – Rozejrzał się dookoła i zauważył kolejne krzesło, takie jak to, które wepchnął pod klamkę. – Postaw to krzesło na środku pokoju – rozkazał. Steffan zrobił to co powiedział. Prawie. Francis pokręcił głową. – Nie, dokładnie na środku. Steffan przestawił krzesło odrobinę w lewo. Francis kiwnął z aprobatą głową. Zwracając się w stronę rzędu pudeł, które zniósł ze strychu zanim upadł, szybko znalazł te, które szukał i wyciągnął z niego długi sznur. Był szorstki w dotyku, ale gruby i mocny, a to w tamtej chwili było najważniejsze. – Odwróć się. Złóż dłonie za plecami. Steffan posłuchał się, poruszając się z prędkością lodowca i entuzjazmem leniwca. Francis postanowił nie przejmować się niepewnością przyjaciela i szybko związał mu parokrotnie nadgarstki, po czym zawiązał supeł. Musiał to być na tyle mocny supeł, by skrępować bardzo silnego wilka. Musiał trzymać go mocno. Ale co więcej Steffan musiał poczuć, że pozostanie mocny, kiedy za niego pociągnie. Jego przyjaciel musiał poczuć jak trzyma go w miejscu, dokładnie tam, gdzie chciał go mieć jego przyszły partner. – Za ciasno? – zapytał Francis, sprawdzając supeł po raz trzeci. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Steffan pokręcił głową. – Nie. Jest w porządku. – Możesz się z niego uwolnić? – Jest w porządku— zaczął znowu Steffan. Francis stanął przed nim, ignorując ból w kostce. – Odpowiedz na pytanie, Steffan. Możesz przerwać supeł czy nie możesz? Steffan spuścił wzrok. – Tak. Gdybym musiał. Ja... Francis zmarszczył brwi, słysząc ledwie ukryty za tymi słowami ból. Wyciągnął dłoń i pogładził palcami zakurzone włosy przyjaciela, czując silną potrzebę uspokojenia go, nawet jeśli nie miał pojęcia skąd ten ból pochodzi. Steffan pochylił się ku jego dotykowi, wywołując u Francisa uśmiech. Ale dyskomfort jaki widział w większym mężczyźnie nie zniknął ani trochę. – Nigdy cię nie skrzywdzę – wyszeptał bardzo łagodnie Steffan. Francisowi zrzedła mina. – Co? Steffan utkwił wzrok w podłodze. – Rozumiem dlaczego myślisz, że będę niezdarny, ale... – Przełknął szybko. – Nigdy cię nie skrzywdzę. Francis pogładził jego policzek koniuszkami palców. – Nigdy mnie nie skrzywdzisz – zgodził się. – Nigdy nawet nie pomyślałem, że mógłbyś mnie skrzywdzić. Spróbował nakłonić Steffana, by uniósł wzrok, ale większy wilk nie chciał spojrzeć mu w oczy. – Myślisz, że o to chodzi – uświadomił sobie Francis, wskazując na sznury. – Jeśli tego potrzebujesz, by czuć się przy mnie bezpiecznym... – Steffan wzruszył ramionami. – Zawsze czuję się przy tobie bezpieczny – powiedział Francis, chcąc by mężczyzna mu uwierzył. To nie on musiał poczuć się bezpiecznie, ale w tamtej chwili było oczywiste, że Steffan nie był gotowy, by to zobaczyć. – Spróbuj, tylko dla mnie? – poprosił Francis. Steffan kiwnął głową. Francis uniósł się na palcach i delikatnie go pocałował. – Dobrze. A teraz spróbuj uwolnić T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
ręce, kochanie. Steffan spojrzał na przyjaciela. – Ale ja myślałem... – Mając związane dłonie było mu ciężej myśleć. Słodkie pocałunki jakimi obdarzał go przyjaciel też mu nie pomagały. Przez nie kręciło mu się w głowie. – Chcę byśmy obaj wiedzieli czy możesz uwolnić się z tego sznura – powiedział Francis. Steffan niechętnie, ale i bardzo delikatnie pociągnął za więzy na swoich nadgarstkach. Nic się nie wydarzyło. Lekko marszcząc brwi, pociągnął trochę mocniej. Chwilę później naprawdę szarpał. Jego nagie stopy szurały o podłogę, ale nieważne jak się wykręcał, jego dłonie pozostały tam, gdzie były. Sznury drapały jego skórę i ocierały się o plecy, ale nie puściły. – Będziesz musiał zawiązać inaczej – przyznał wreszcie Steffan, lekko wyczerpany z wysiłku. Francis natychmiast znalazł się tuż za nim. Steffan znieruchomiał, kiedy poczuł jak dłonie przyjaciela przesuwają się po jego przedramionach i supłach. – Nie – powiedział mniejszy wilk, po wydawało się, wieczności. – Podoba mi się właśnie tak. Steffan spojrzał przez ramię na przyjaciela. W oczach jego przyjaciela było nowe spojrzenie – błysk, którego Steffan nigdy wcześniej tam nie widział. – Ty podobasz mi się właśnie tak – poinformował go Francis. Steffan nie potrafił zmusić swojego mózgu do pracy. Wiedział, że były słowa protestu, które powinien powiedzieć, ale jego usta pozostały zamknięte. – Powiedziałeś, że to mój eksperyment – przypomniał mu Francis. – Czy to oznacza, że mogę zrobić z tobą wszystko co chcę? Steffan kiwnął głową, wciąż nie będąc w stanie wypowiedzieć ani jednego cholernego słowa. Palce Francisa pociągnęły za sznur. Steffan cofnął się o krok, a potem o następny, aż poczuł jak tyły jego nóg dotykają krzesła, które jego przyjaciel kazał mu postawić dokładnie na środku pomieszczenia. Mała dłoń spoczęła na jego ramieniu i naparła na nie. Steffan posłusznie usiadł na krześle. Wtedy też zniknął dotyk Francisa. Większy wilk spojrzał przez ramię w samą porę, by zobaczyć jak jego przyjaciel wyciąga z T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
pudła znajdującego się w rogu o wiele dłuższy sznur. Kiedy Francis wrócił do niego, jego uwaga była skupiona tylko na sznurze. Młodszy wilk nawet nie spojrzał na niego w czasie przywiązywania sznura do jednego ze szczebelków krzesła. W czasie gdy uwaga Francisa była skupiona na czymś innym, Steffan skorzystał z okazji i przyjrzał się przyjacielowi, tak jak to często robił przez ostatnie kilka lat. Był naprawdę olśniewający, kiedy skupiał się całkowicie na swoim zadaniu. Zawiązywał supły na krzesełku, a między jego jasnymi brwiami pojawiła się zmarszczka. Wreszcie był zadowolony ze swojego dzieła. Steffan szybko spuścił wzrok, nie chcąc być złapanym na gapieniu się, ale Francis dalej nie zwracał na niego uwagi. Mniejszy wilk zaczął wolno obchodzić krzesło, biorąc ze sobą kłębek sznura. Rozwijając go z każdym krokiem, Francis zawiązał linę wokół torsu Steffana, przywiązując go do krzesła. Kiedy sznur ponownie przepasał jego pierś, Steffan wziął głęboki wdech i starał się wypychać klatkę piersiową, jakby była jakakolwiek możliwość, że Francis mógłby związać go tak mocno, że gdyby nie zrobił w swoich płucach wystarczająco miejsca, to mógłby się udusić. Kiedy Francis przeszedł przed nim trzeci raz, Steffan spojrzał na mniejszego wilka. Potem zauważył jego kij leżący kilka metrów dalej. – Twoja kostka – wykrztusił. – Powinieneś— Palce Francisa spoczęły na ustach Steffana. – Jeśli powiesz jeszcze jedno słowo o mojej kostce, to cię zaknebluję. Usta Steffana rozchyliły się pod dotykiem Francisa. Potem się zawahał. Mniejszy wilk wyglądał bardzo poważnie– to wyraźnie nie była czcza groźba. – Zadbanie o to, by nikomu nie stała się krzywda, to mój obowiązek – poinformował go Francis. – A nie twój. Nie chcę żebyś o tym myślał. Nie chcę żebyś myślał o czymkolwiek. Pozwól choć przez chwilę mi się wszystkim martwić. Steffan kiwnął głową. Nie miał pojęcia jak to zrobić, ale kiedy jego przyjaciel rozkazywał mu takim tonem, nie był w stanie nie zrobić tego, czego chciał Francis. Młodszy wilk przesunął dłońmi po widocznym między sznurami ciele. Jego palce były niemożliwie wręcz gładkie w porównaniu do sznura i Steffan poczuł jak po jego ciele przechodzą ciarki. Upajał się tym kontrastem, dopóki palce Francisa nie zostawiły go, by zawiązać supły niżej, powyżej mięśni brzucha i w pasie. W chwili gdy sznur był zawiązany, Francis znalazł się na kolanach, zawiązując pozostałą T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
linę wokół łydek Steffana, przywiązując jego nogi do krzesła. Każdy dodatkowy metr sznura czynił Steffana coraz bardziej bezbronnym, ale nawet kiedy coraz więcej jego ciała opasał sznur, każdy dotyk dłoni Francisa kazał mu się zastanawiać dlaczego do cholery w ogóle chciał zerwać więzy i uciec. Tyle że powinien chcieć uciec. Nawet jeśli nie chciał być uwolniony, to musiał być wypuszczony. Pod sznurami jego serce zaczęło bić coraz szybciej, a setki scenariuszy przelatywało przez jego głowę, a sznur, który wiązał go do krzesła, nie pozwalał się ich pozbyć. – Za dużo – wyrzucił, czując rosnącą panikę. Francis spojrzał na niego z ostatniego supła, który robił na jego kostce. – Stef? – To za dużo – powtórzył Steffan, kręcąc się na tyle, na ile pozwalały więzy. – Zdejmij to. – Spójrz na mnie. Steffan pokręcił głową, automatycznie zamykając oczy w desperackiej próbie uniknięcia ujrzenia rozczarowania w oczach drugiego gammy z powodu uświadomienia sobie, że nie był w stanie grać z nim w takie gierki. Dłonie Francisa dotknęły jego twarzy, obejmując policzki, by nakłonić go do spojrzenia mu w twarz. – Steffan! Niechętnie uchylając powieki, zmusił się do spojrzenia na Francisa. – Nie mogę się tobą opiekować, kiedy jestem związany. – W tej chwili opiekowanie się mną nie jest twoim zadaniem, skarbie. To właśnie usiłuję ci powiedzieć. Steffan próbował pokręcić głową, ale młodszy wilk zacisnął na nim swój uścisk i nie pozwolił poruszyć mu głową w żadnym kierunku. – Wiem, że to dla ciebie trudne kochanie – wyszeptał Francis, całując go w skroń. – Ale czy możesz mi zaufać, jeszcze choć chwilę dłużej? – Francis... – Nie stanie się nic złego – obiecał mu mniejszy wilk. Jego ubrania otarły się o skórę Steffana, gdy zbliżył się do niego tak bardzo, że praktycznie siedział mu na kolanach. Jego dłoń ponownie wsunęła się we włosy Steffana, wolno nakłaniając go do uspokojenia.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Steffan wziął głęboki wdech. Francisowi nic nie było. Jego przyjaciel był szczęśliwy. Był bezpieczny i najwyraźniej kontrolował cały świat. – Teraz nie jesteś duży – powiedział mu bardzo łagodnie Francis. – Nie jesteś silny. Jesteś po prostu sobą. A ja mną. A między nami jest dokładnie to, co powinno być. Odpuść dla mnie, kochanie. Odpuść i postaraj się być tylko sobą. Te słowa nie miały żadnego sensu, ale sączyły się do umysłu Steffana i jakaś jego głupia część zaczęła się rozluźniać. Nie pamiętał kiedy ostatnio ktoś szeptał do niego tak delikatnym tonem i trzymał go słabego i bezradnego w swoich ramionach. Musiało to być wiele lat temu, jeszcze zanim Francis dołączył do sfory. Jego przyjaciel był wtedy jeszcze szczeniakiem, Steffan niewiele więcej. – Pozwól mi zająć się tobą przez kilka minut – poprosił Francis. – Ja... – Jestem tuż przed tobą, możesz mnie widzieć. Nigdzie nie idę. Będę cały czas w zasięgu twojego wzroku. Nic mnie tu nie skrzywdzi. Steffan rozejrzał się jakby jakaś część niego naprawdę spodziewała się, że coś nagle wyskoczy na nich z któregoś zakurzonego kąta. – Naprawdę cię przestraszyłem, kiedy spadłem, prawda? – wymruczał Francis, bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. Pieszcząc palcami jego włosy, mniejszy wilk zachęcił Steffana by ten przechylił głowę i oparł skroń na jego ramieniu. Steffan nabrał dużo powietrza do płuc i starał się nie wyobrażać sobie jak straszne dla jego przyjaciela musiało być leżenie tu i bycie rannym i jednoczesne próby zawycia o pomoc jak wtedy, gdy był małym szczeniakiem. – Wiedziałem, że wszystko jest dobrze, jak tylko usłyszałem twój głos – wyszeptał Francis. Steffan zamknął oczy. Tego właśnie potrzebował Francis– silnego partnera, kogoś przy kim naprawdę czułby się bezpieczny. Potrzebował mężczyzny, który będzie go trzymał, który będzie szeptał mu kojące słowa i mówił mu, że wszystko będzie dobrze. – Rozwiąż mnie. – Nie. Steffan uniósł twarz i spojrzał na przyjaciela. – To moje show, pamiętasz? A ty jesteś dokładnie tu, gdzie chcę cię mieć. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Steffan spuścił wzrok. – Nie powinniśmy— – Żadnego nie powinniśmy. Robisz tylko to co ci mówię, tak? – Zapytał Francis. – I lubisz to robić, prawda? Steffan próbował przekręcić się na krześle. Za późno przypomniał sobie, że nie powinien się tak skręcać, bo siedzący mu na kolanach Francis mógł spaść. Ale zanim jeszcze ta myśl pojawiła się w jego głowie, przypomniał mu o tym sznur. Będąc tak związanym nie mógł spowodować upadku przyjaciela. Ogarnęła go ulga. Pomimo logiki, spora jej część powędrowała do jego fiuta. – Tu nic chodzi o to, czego ja chcę – przypomniał im obu Steffan. Nie miało chodzić o przyjemność, jaką czuł za każdym razem, gdy sznur ocierał się o jego skórę, zatrzymując go tam gdzie był, zmuszając go by się poddał i zastosował do tego, co chciał zrobić jego przyjaciel. – A co jeśli chcemy tego samego? – zapytał Francis, odsuwając się i stając przed Steffanem. Nie mogąc sięgnąć przyjaciela, Steffan mógł tylko bezradnie patrzeć jak uwaga Francisa wolno przenosi się w dół jego ciała, gdzie trzon Steffana wykrzywiał się entuzjastycznie w stronę jego brzucha. Francis kiwnął głową, jakby wszystko działo się tak jak powinno i sprawdził jeszcze raz każdy supeł, który przywiązywał ciało Steffana do krzesła. Potem, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie, osunął się na podłogę i klęknął przy stopach Steffana. Minęła chwila, po czym Francis bardzo powoli wyciągnął dłoń i objął nią fiuta Steffana. – Fran... Mniejszy wilk wymruczał coś, jakby ciekaw tego, co Steffan miał dalej do powiedzenia, ale nie aż tak bardzo, by miał przestać to, co robił, by go tak naprawdę posłuchać. Jego dłoń ponownie przesunęła się po trzonie Steffana w wolnym, wyważonym ruchu. Wciągając powietrze do płuc, Steffan desperacko próbował przypomnieć sobie co chciał powiedzieć. Zanim zdążył przywołać jakiekolwiek słowo, Francis pochylił się i zamknął usta na główce jego penisa. W tamtej chwili Steffan poczuł jak znikają wszelkie strzępy jego kontroli. Jego biodra szaleńczo próbowały pchnąć do góry i wbić fiuta głębiej w usta mniejszego wilka. Szorstki sznur wbił się w jego skórę. A Steffan wysłał nieme podziękowanie do każdego kawałka sznura, który trzymał go nieruchomo. Francis odsunął się, wypuszczając z ust erekcję Steffana. Kiedy ciągnął za sznur, skóra pod
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
więzami rozgrzała się, ale ta dziwna pieszczota sprawiła, że chciał wić się jeszcze bardziej. Steffan patrzył jak Francis z czystą ciekawością obserwuje jego reakcje. Jak naukowiec, który przeprowadzał skomplikowany eksperyment i który chciał podwójnie sprawdzić swoje odkrycia, młodszy wilk pochylił się jeszcze raz i ponownie wziął główkę do ust. Steffan zaskomlał, walcząc o utrzymanie kontroli i nieruszanie się, ale to było niemożliwe. Jego biodra dalej usiłowały pchać do góry i tylko sznur trzymał go w miejscu. O wiele za szybko uświadomił sobie, że są rzeczy, którymi nawet więzy Francisa nie mogą rządzić. Steffan zamknął oczy tak mocno, że pod powiekami zabłysło mu światło. – Otwórz oczy. – Francis odsunął się na tyle, że trzon Steffana wysunął się z jego ust. Te słowa pieściły jego główkę, wysyłając dreszcze wzdłuż jego kręgosłupa. Steffan pokręcił głową. Jeśli otworzy oczy, to dojdzie, widok i samo doznanie to będzie za dużo. Jedno przeżyje, przy obu to będzie niemożliwe. Jeśli zobaczy Francisa na kolanach ze swoim fiutem w jego ustach, w czasie gdy język młodszego mężczyzny będzie się na nim poruszał, to dojdzie i nie będzie nic, co sznury będą mogły z tym zrobić. – Udajesz, że kim jestem? – Słowa były wypowiedziane tym samym ciekawym tonem, którego Francis używał, kiedy odkrywał świat, ale był w nich podtekst, który zszokował Steffana i zmusił do otwarcia oczu. – Nie zrobiłbym tego! Francis spojrzał na niego gniewnie, jakby naprawdę myślał, że jest jakikolwiek inny wilk na tej planecie, którego chciałby mieć przed sobą na kolanach, którego chciałby mieć gdziekolwiek blisko siebie. Minęło kilku długich sekund pełnych ciszy, w czasie których mniejszy wilk chyba wyczuł prawdę. Utrzymując jego wzrok, Francis pochylił się i przesunął językiem po całym trzonie Steffana. Nie będąc w stanie odwrócić spojrzenia, nie mogąc zamknąć oczu, Steffan mógł tylko patrzeć jak Francis bardzo wolno i bardzo dogłębnie odkrywa jego fiuta i jądra swoimi ustami i językiem. Dla Steffana to było tak, jakby jego największa fantazja wydostała się z małego, ciemnego miejsca w jego głowie, gdzie próbował ją więzić odkąd tylko pamiętał i urzeczywistniła się tuż przed nim. Tyle że to nie była fantazja. Francis był prawdziwy. Lekko marszczył brwi z koncentracji i wydawał się mieć nawyk robienia tej samej rzeczy kilka razy z rzędu. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Nieważne czy było to zakręcanie językiem wokół główki fiuta Steffana, czy branie do ust jego jąder, musiało to być robione bez przerwy, jakby drażnienie go miało być częścią naukowego doświadczenia, a reakcje Steffana na wszelkie stymulacje musiały być dogłębnie sprawdzone. Z głową pochyloną nad jego kroczem, młodszy wilk z zaangażowaniem zajmował się swoim zadaniem. Bezustannie doprowadzał Steffana na skraj orgazmu tylko po to, by wycofać się tuż przed jego wytryskiem. Aż wreszcie doprowadził Steffana tak blisko szczytu, że wiedział, że nie będzie w stanie wytrzymać ani sekundy dłużej i cokolwiek zrobi teraz jego przyjaciel, to wystarczy by doszedł. A Francis odsunął się. Żadnego ostrzeżenia, żadnego wyjaśniania. Odsunął tylko swoje usta i język jakby to było w porządku. – Co— zaczął Steffan, zaciskając i rozluźniając za plecami pięści. – Nie możesz jeszcze dojść. Steffan zamrugał oczami. – Rozumiesz, kochanie? – Francis pochylił się tak, że ich oczy były na równym poziomie. Zatrzymał jego twarz w miejscu, głaszcząc jedną dłonią jego włosy, a drugą obejmując policzek. – Rozumiesz? Steffanowi udało się kiwnąć głową. – Więc to powiedz – nakłaniał Francis. – Rozumiem – wyszeptał Steffan. – Dobrze, kochanie. A teraz powiedz te drugie. – Nie mogę dojść. Francis w nagrodę pocałował go bardzo delikatnie w usta. – Idealnie. Nie mógł dojść. Steffan w jakiś sposób pozbył się tej opcji z głowy. Tak, chciał dojść. Ale nie miał pozwolenia, więc nie mógł. Świat wydał się nagle bardzo prostym miejscem, kiedy już zarejestrował te fakty w swoim umyśle. Przez kilka długich minut Francis jedynie gładził dłońmi ciało Steffana, pieszcząc linie mięśni między sznurami, sprawiając, że Steffan drżał w swoich więzach, mimo tego że mógł wziąć głęboki wdech bez żadnego szwanku. – Teraz będę cię ssał – powiedział w końcu Francis. – A ty się dla mnie rozluźnisz.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Steffan spojrzał na niego, jakby młodszy mężczyzna zaczął nagle mówić w obcym języku. – Sznury trzymają cię w miejscu. Nie musisz się martwić o ruszanie się. Nie musisz też martwić się o powstrzymywanie, bo będziesz mógł dojść, ale dopiero gdy będę miał cię w ustach. Jak tylko je zabiorę, nie będziesz mógł szczytować aż do jutra. Rozumiesz? – Ja...rozumiem. – To dobrze, kochanie. – I bez żadnych dodatkowych słów, Francis opuścił głowę i wziął go ponownie w usta, otaczając większą część jego erekcji nagłą wilgotną perfekcją. W tym samym czasie chwycił jądra Steffana w dłoń, rolując je o swoje palce i wysyłając do jego ciała fale rozkoszy. Steffan nie wiedział ile ma czasu, jak szybko Francis postanowi zabrać usta. Dojście za szybko będzie marnotrawstwem. Dojście za późno będzie tragedią. Chwilę później decyzja została podjęta za niego. Francis zassał go entuzjastycznie i potarł językiem o magiczny punkt na spodniej stronie główki. Zamruczał z przyjemności, jakby uwielbiał smakować go w ten sposób. Ciało większego wilka przeszyła czysta rozkosz i potrafił tylko skorzystać z pozwolenia jakie dał mu przyjaciel. Pociągnął bezradnie za sznury, ale one trzymały mocno. Nawet gdy wbijały mu się w skórę, dawały mu bezpieczeństwo. Chyba po raz pierwszy w życiu Steffan przestał martwić się, że może być za duży lub za silny dla mężczyzny, z którym był. Nie skrzywdzi nikogo jeśli odpuści i na chwilę się zatraci. Sznur na to nie pozwoli. Odrzucił głowę do tyłu i zawył, pociągając za więzy i pozwalając sobie na zatracenie w czystej rozkoszy, jaka go ogarnęła. Wydawało się jakby ten moment mógł trwać wiecznie, jakby w jego życiu nigdy nie było chwili, kiedy ekstaza wybuchała w każdej komórce jego ciała, ale ostatecznie rzeczywistość dała o sobie znać. Głowa Steffana opadła do przodu, a adrenalina i endorfiny wolno zaczęły znikać. Otworzył oczy. Francis dalej ospale ssał jego fiuta, pozwalając mu zmięknąć w jego ustach. Kiedy Francis uniósł wzrok i spojrzał Steffanowi w oczy, zaczął wolno się odsuwać. Przesuwając palcami po swoich ustach, Francis złapał stróżkę spermy, której najwyraźniej nie był w stanie przełknąć razem z resztą. Steffan zaskomlał, kiedy młodszy mężczyzna oblizał swoje palce z wszelkimi oznakami przyjemności. Francis uśmiechnął się, kiedy usłyszał ten dźwięk, ale już chwilę później się odsunął. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
W ciągu kilku sekund rozdzielało ich kilka metrów. To było złe. Rozłam między nimi wyawał się mieć długość kilometra. Francis powinien być blisko, zawsze powinien być blisko. Zanim Steffan zdążył zaprotestować, młodszy wilk potarł dłonią o swój napięty rozporek. Był tak samo podniecony jak Steffan. A Steffan siedział samolubnie i nic dla niego nie zrobił. Nagle to, że powinien zrobić dla swojego przyjaciela wszystko, co możliwe, stało się bardziej naglące i niezbędne, niż cokolwiek innego. Powinien sprawić by poczuł się bezpieczny i chroniony i co najważniejsze, powinien go zadowolić. – Rozwiąż mnie, to będę mógł— – Wyjść stąd? – Uciął Francis. Steffan przełknął, słysząc gorycz w słowach przyjaciela. Francis ponownie przesunął dłonią po suwaku swoich spodni, pocierając swojego fiuta przez materiał dżinsów. – Pozwolisz mi? – wyszeptał Steffan. – Nie. Nie mógł się spierać z tą pewnością w głosie drugiego gammy. Steffan wciąż jednak chciał spróbować. Otworzył usta, ale Francis przerwał mu, nie pozwalając na wypowiedzenie choćby jednego słowa. – Nie pozwolę ci mnie dotknąć, ale też nie wybiegnę do drugiego pokoju i nie schowam się przed tobą. Ogarniętemu rozkoszą umysłowi Steffana kilka chwil zajęło zrozumienie tego, co jego przyjaciel miał na myśli. Powstrzymał sfrustrowany jęk, kiedy Francis niezwykle ostrożnie zaczął rozsuwać zamek spodni. Metalowe ząbki klikały jeden za drugim. Steffan patrzył zahipnotyzowany jak Francis zsuwa materiał i odkrywa się przed nim. Steffan zacisnął za plecami dłonie w pięści i walczył z chęcią próby sięgnięcia do przyjaciela, do odpłacenia mu się choć odrobiną rozkoszy, jaką od niego dostał. Francis uniósł wzrok i spojrzał mu w oczy. – Fran – wymamrotał Steffan. – Nie – odparł drugi gamma. – Będziesz tu tylko siedział i pozwalał mi na ciebie patrzeć. Masz robić tylko tyle. – Z każdą chwilą coraz bardziej zdawał się mówić do siebie. – Cholera, wyglądasz olśniewająco związany tym sznurem. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Wzrok Steffana powędrował tam, gdzie dłoń Francisa poruszała się szybko na jego fiucie. Olśniewający to za mało powiedziane. – Nie. Steffan uniósł wzrok z powrotem do przyjaciela. – Nie pozwoliłeś mi na siebie patrzeć – przypomniał mu Francis. – Więc ty też nie masz pozwolenia by na mnie patrzeć. Jesteś tu tylko po to, bym ja mógł na ciebie patrzeć, nie na odwrót. Był śmiertelnie poważny. W oczach Francisa błyszczała rozkosz, ale Steffan wiedział, że jego przyjaciel nie wycofa się z raz podjętej decyzji. Teraz stosowali się do jego zasad. Mniejszy wilk spuścił wzrok, nie w geście uległości, a w zachwycie. Steffan mógł jedynie patrzeć bezradnie na wyraz twarzy kochanka, wiedząc, że w chwili kiedy przeniesie wzrok na inną część ciała Francisa, jego przyjaciel szybko złapie go na nieposłuszeństwie. To byłoby złe. Nie mógł sprzeciwić się woli Francisa. Steffan nigdy w życiu nie był czegoś bardziej pewien.
***
Idealny. Tak cholernie idealny. I cały jego. Patrząc na przyjaciela, związanego jak najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek mógł dostać, idealny było jedynym określeniem, jakie mógł wymyślić na opisanie Steffana. Idealny... Dłoń gammy zacisnęła się na jego trzonie i zaczęła przesuwać się po nim coraz szybciej i szybciej, pieszcząc za każdym razem główkę. Spojrzał Steffanowi w oczy. Jego przyjaciel wpatrywał się w niego bezsilnie. Starszy wilk zaskomlał, kiedy skrzyżowali wzrok. Uśmiechając się do siebie lekko, Francis przesunął niżej spojrzenie, tylko dlatego, że mógł. Przesuwał wzrokiem po każdej linie, która ozdabiała ciało przyjaciela, aż jego oczy spoczęły na fiucie Steffana. Znowu zaczął twardnieć. Francis oblizał usta, kiedy przypomniał sobie smak przyjaciela, gdy ten doszedł w jego ustach po raz pierwszy. Steffan zaskomlał w odpowiedzi, ale Francis nie uniósł wzroku, by znowu na niego T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
spojrzeć. Skupiał się na tym jednym miejscu i patrzył jak jego trzon rośnie i twardnieje, a jego własna dłoń poruszała się coraz bardziej szaleńczo. Ogarnęła go czysta ekstaza, bardziej intensywna, niż wszystko, co znał. Nie wiedział ile pochodziło z jego dłoni, a ile z widoku, jaki roztaczał się przed jego oczami. Wiedza, że Steffan nie mógł zrobić nic, tylko zostać tam gdzie był, dopóki nie zdecyduje się go rozwiązać była o wiele lepsza, niż jakiekolwiek tarcie. – Francis... Jego imię na ustach przyjaciela wypowiedziane tym tonem było ostatnim impulsem, jakiego potrzebował Francis. Wypychając biodra do przodu, potarł fiutem o swoją dłoń i doszedł, upajając się swoją wolnością ruchów Odrzucił głowę do tyłu, kiedy rozkosz z ogłuszającą prędkością przepłynęła przez jego ciało. Jednak nie był tak rozproszony, że nie usłyszał jak Steffan wciąga powietrze, widząc jak dochodził. A kilka sekund później miał już tyle kontroli nad swoimi zmysłami, że zwrócił uwagę kiedy jego przyjaciel wziął kolejny głęboki wdech. Najwyraźniej walczył o kontrolowanie swoich reakcji tak samo desperacko jak Francis próbował zebrać do kupy swoje szare komórki. Nie miało chodzić o to, by Steffan próbował się kontrolować. Francis mógł nie być pewny czegokolwiek innego, kiedy jego mózg był pełny perfekcji i adrenaliny, że nie potrafił myśleć. Ale tego był pewien. Francis wolno uniósł twarz. Jego przyjaciel wciąż na niego patrzył. Spokojnie i pewnie, jakby kompletnie nic się nie stało, Francis zasunął suwak i wstał. Steffan spuścił wzrok, wciąż wyraźnie zdezorientowany. Francis podszedł do niego i zaczął go obchodzić, gładząc palcami jego włosy. – Teraz cię rozwiążę – poinformował przyjaciela. Steffan kiwnął głową. – Ale dalej nie masz prawa ruszyć się bez mojej zgody, rozumiesz? Większy wilk ponownie kiwnął głową. Francis pochylił się i pocałował czubek jego głowy. Przez kilka sekund opierał o niego swoją skroń, a jego dłoń wciąż była wsunięta we włosy Steffana. Zrobili to. Zrobili pierwszy krok w stronę dobrej ścieżki. Ta wiedza krążyła w jego głowie, sprawiając, że nie potrafił się nie uśmiechnąć we włosy przyjaciela. Steffan to zrobił. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Wiedział, że jeśli powie mu, że jest z niego dumny, to jego kochanek odsunie się, jeśli nie fizycznie, to mentalnie, więc Francis powstrzymał te słowa. Steffan nie był gotowy, by być z siebie dumnym za to, co dzisiaj zrobili. Tego typu pochwała będzie musiała poczekać. – Grzeczny wilczek – wyszeptał zamiast tego. Nawet to sprawiło, że Steffan lekko się odsunął, przekręcając głowę pod delikatnym dotykiem Francisa. – Grzeczny wilczek – powiedział ponownie Francis i złożył na zakurzonych włosach kolejny pocałunek, po czym odsunął się. – Francis? Przesunął palcami po ramieniu przyjaciela. – Teraz cię rozwiążę – powtórzył. Nie wiedział kogo starał się przekonać. Steffan, związany i bezradny, tak naprawdę nie musiał być przekonywany. Przekonanie samego siebie, by uwolnił większego wilka było już o wiele trudniejsze. Część niego chciała zatrzymać swojego kochanka w takiej pozycji już na zawsze, ale ostatecznie sięgnął do pierwszego supła. Kiedy zaczął rozwiązywać sznur, ujawniały się blizny, jakie lina zostawiła na skórze jego przyjaciela. Blado czerwone linie zostały tam, gdzie ocierał się sznur. Francis dalej rozplatał więzy, coraz bardziej urzeczony, że ich pozbycie się nie oznaczało zatarcia wszystkich śladów ich obecności. Jakby sznur zaczął wsiąkać w ciało większego wilka, tak samo jak wsiąkał w umysł Francisa. Kawałek po kawałku, ciało Steffana zostało uwolnione ze sznura. W czasie całego procesu siedział całkowicie nieruchomo. I chociaż on też widział blizny, to nie skomentował tego. Wreszcie opadł ostatni kawałek sznura. – Teraz możesz się ruszyć. Steffan przytaknął, ale wstanie z krzesła i pełne skorzystanie z tej zgody zajęło mu kilka sekund. Nawet wtedy stał przez minutę pośrodku pomieszczenia, jakby kiedy mógł już poruszać się jak tylko chciał, nie wiedział co ma ze sobą zrobić. – Ubrania – zasugerował Francis. – Tak – wyszeptał Steffan. Rozejrzał się beznamiętnie dookoła. Kiedy wreszcie zauważył starannie złożone ubrania, podszedł do nich z wyraźną ostrożnością, jakby nie był do końca pewny czy utrzymają go nogi.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Francis uważnie mu się przyglądał. Nie byłby w stanie zrobić zbyt wiele dla swojego przyjaciela, gdyby większy wilk się potknął. Ktoś jego rozmiarów nie utrzymałby takiego wilka jak Steffan. Ale i rak bardzo uważnie go obserwował, tak by jego przyjaciel mógł cieszyć się doznaniem opieki od kogoś, na kim mu zależało. Gamma zaczął się ubierać. Jego każdy ruch był powolny i prawie senny, ale wkrótce był całkowicie ubrany. Guziki jednak wydawały się być trochę większym wyzwaniem. Francis podszedł i odsunął dłonie Steffana, po czym zapiął mu guziki. A kiedy wrócili do domu i mogli wreszcie zakraść się do jego pokoju, by mieć dla siebie trochę czasu, Francis rozpiął mu te guziki. Mniejszy wilk przesunął palcami po widocznych śladach po sznurze i poczuł ogarniającą go ulgę. Podejrzewał, że znikną w czasie tej krótkiej wędrówki, wyleczą się, zanim będą mogły być należycie podziwiane. – Boli? – zapytał. Steffan pokręcił głową. – Mów prawdę – naciskał Francis. – W niektórych miejscach trochę piecze – wyszeptał Steffan. – To nic. – Są piękne – wyszeptał Francis, wiedząc, że brzmiał jakby był zadurzony w zostawionych przez siebie bliznach, pewnie dlatego, że naprawdę był nimi urzeczony. – Do jutra się wyleczą – powiedział Steffan. – Wtedy umieszczę tam nowe – obiecał Francis, przesuwając palcem po jednej z blizn. – A w międzyczasie, w szafce w łazience jest balsam. Przynieś mi go. – Ja mogę to zrobić— – Nie, przynieś mi go – powtórzył Francis. Steffan na chwilę zniknął w łazience, ale nie próbował się tam chować, ani nie zamknął się w niej na klucz. Posłusznie wrócił i podał mu balsam. Wyciskając na dłonie sporą ilość, Francis zaczął wcierać kojący krem w skórę przyjaciela. Gdzie tylko dotknął blizn, czuł jak balsam ogrzewa ciało przyjaciela i wchłania się w jego skórę. Tę części jego ciała, które były bez skazy, wciąż były jedynie chłodne, kiedy wcierał w nie balsam. Francis uśmiechnął się do siebie, wydawało mu się jakby znów mógł rysować linie na
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
skórze Steffana. Dostarczając jej ciepła i troski, uświadamiał sobie, że to jest prawie tak samo satysfakcjonujące jak pierwszy widok pięknych czerwonych linii. Jego dotyk wydawał się odbierać jego przyjacielowi oddech bardziej, niż sznury wokół jego piersi. Zamknął oczy, ale z tego co widział Francis, drugiemu gammie to niewiele pomagało. Zanim pozwolił Steffanowi odnieść balsam do łazienki, upewnił się, że każdy pojedynczy mięsień jest nim pokryty. Jak tylko jego przyjaciel zniknął, wtarł pozostały mu na dłoni krem w swoją pulsującą kostkę i pościelił łóżko. – Połóż się wygodnie – rozkazał, kiedy starszy wilk wrócił do pokoju. Ale Steffan nie wyglądał jakby było mu choć trochę wygodnie. Wyglądał na przerażonego całym światem. Francis bacznie mu się przyglądał, kiedy tej nocy się położyli. Miał wyraźne wrażenie, że ciało jego przyjaciela będzie o wiele łatwiej przekonać do tego, że są dobraną parą, niż jego umysł.
Rozdział 7 – Mogę z tobą porozmawiać? Bennett uniósł wzrok znad map terytorium sfory, które miał rozłożone na stole w salonie. Jeśli był zaskoczony prośbą Francisa, to tego nie okazał. Jedynie kiwnął głową. – Oczywiście. Francis musiał powstrzymywać się ze wszystkich sił, żeby nie obejrzeć się przez ramię. – Na osobności? Bennett kolejny raz kiwnął głową i po rzuceniu wzrokiem na salon, kuchnię i gabinet, który dzielił z Marsdonem, alfa wyprowadził go z domu w poszukiwaniu jakiegoś odosobnionego miejsca. Przy płocie leżał stary, przewalony pień. Zbyt zdenerwowany by siadać, Francis oparł łokcie o spłowiałe drewniane sztachetki i spojrzał na ich ziemie, podczas gdy Bennett rozsiadł się wygodnie na pniu i wyciągnął nogi przed siebie, krzyżując kostki i opierając się o płot. – Co twój alfa może dla ciebie zrobić, Francis? – zapytał starszy wilk, kiedy zapadła między nimi cisza. – Wolałbym nie rozmawiać z tobą jak z alfą – powiedział Francis, dobierając z uwagą słowa. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Bennett uniósł brew. – Więc jak z kim? – Jak ze sparowanym wilkiem? – zasugerował Francis. Wargi Bennetta ułożyły się w niewielki uśmiech. – Niech tak będzie. Francis przez kilka minut wpatrywał się w rozległe tereny. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że tak trudno mu będzie znaleźć słowa. Że tak ciężko mu będzie poprosić o pomoc jednego z jego alf. – Jak tam sprawy między tobą, a Steffanem? – zapytał w końcu Bennett. Francis i na to nie mógł znaleźć odpowiednich słów. – Marsdon cię uszczęśliwia, prawda? – wyrzucił zamiast tego. – Tak. Francis uśmiechnął się półgębkiem. – To wydaje się takie proste, kiedy to mówisz – powiedział. Bennett uszczęśliwiał Marsdona, Marsdon uszczęśliwiał Bennetta. Proste. – Jest proste na kilka sposobów, a na kilka nie – powiedział Bennett. – Myślę, że każda sparowana para odkryje to samo– albo para, która zmierza do sparowania... – Kilka dni temu zamierzałem poprosić Marsdona o radę – przyznał Francis, wpatrując się w płot, jakby zawierał on wszystkie tajemnice wszechświata. – Och? – Poszedłem do szopy, żeby go znaleźć – kontynuował Francis. – Tak? – Ton alfy zmienił się z zaciekawionego do lekko nieufnego. – Widziałem was razem. – Francis zaryzykował spojrzenie na alfę. Bennett przypominał teraz bardziej zwiniętą sprężynę, niż wilka, który jeszcze chwilę temu opierał się swobodnie o płot. – I co dokładnie widziałeś? – Byliście razem piękni – wyszeptał Francis. – Nigdy nie widziałem żadnego z was tak szczęśliwego– tak dobrze czującego się w swojej skórze. Wyraz oczu Bennetta zmienił się i złagodniał, gdy wyczuł prawdę w słowach Francisa. Pochyliwszy się, splótł dłonie i oparł łokcie o kolana. – I teraz chcesz wiedzieć co robię, by uszczęśliwić Marsdona? – zgadywał. Francis pokręcił głową. – Wolałbym raczej, byś powiedział mi co Marsdon robi, by uszczęśliwić ciebie– co ja mógłbym zrobić, by uszczęśliwić Steffana. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Bennett wpatrywał się w niego przez kilka sekund i przechylił głowę na bok, jakby próbował wyobrazić ich sobie razem. – Myślisz, że Steffan skłania się ku bardziej...uległej roli jako partner? Francis przytaknął. Uległy, tak. To było dobre słowo. – Wiedziałeś przed tym jak zobaczyłeś mnie i Marsdona razem? – zapytał Bennett. Francis przez chwilę rozważał to pytanie. – Zawsze rozumiałem hierarchię w sforze. Ale to...to jest coś innego– to, co jest między partnerami nie ma nic wspólnego z sforą czy rangą wilka. To... – Szukał odpowiednich słów. – jest coś bardziej jak ci ludzie, których widzieliśmy, kiedy przyszliśmy po was do tamtego klubu – zaryzykował. – To... Francis nie miał na to odpowiednich słów, ale Bennett zwyczajnie kiwnął głową, jakby to wszystko miało dla niego sens. – Rozumiesz – uświadomił sobie Francis. Bennett uśmiechnął się lekko. – Rozumiem. – Wydaje mi się, że Steffan jeszcze nie – wyznał Francis. – Jest tak przyzwyczajony do myślenia, że skoro wszyscy myślą, że wygląda na dużego i silnego, to musi być duży i silny cały czas. – Nie jest łatwo pozbyć się takich przekonań. Francis spojrzał na alfę. Te słowa nie brzmiały jak zwyczajne zgodzenie się. Dla Bennetta znaczyły więcej, niż Francis kiedykolwiek zrozumie. – Kiedy...kiedy jesteś z Marsdonem, możesz sobie odpuścić? – zapytał delikatnie. Uśmiech Bennetta stał się lekko smutny. – To nie jest tak proste jak pstryknięcie palcem, Francis. Jeśli to jest droga, którą zamierzacie wspólnie iść, to on będzie musiał nad nią pracować. Ty także. Na twarzy Bennetta wciąż błąkał się uśmiech, jakby przypominał sobie coś, o czym mógł wiedzieć tylko on i jego partner. – Wciąż jednak powinieneś spodziewać się, że możesz się mylić – i to bardzo – ostrzegł Bennett i podniósł się. Francis przytaknął. Marsdon też się mylił. Jeśli spojrzenie w oczach Bennetta miało być jakąś wskazówką, to mylił się często, zanim wreszcie zrobił co trzeba. Delikatnie ściskając jego ramię, Bennett zostawił Francisa sam na sam z jego myślami. A w tamtej chwili po jego głowie chodziła tylko jedna myśl. Skoro Marsdonowi ostatecznie się udało, to T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
jemu też się uda. Musiał tylko wymyślić jakiś sposób. Francis w milczeniu kiwnął głową. Uda mu się.
***
– Wyglądasz tak pięknie w tych sznurach – wymruczał Francis, stając za Steffanem. Jeśli się nie mylił, to jego przyjaciel był bardziej skrępowany tym komplementem, niż więzami. Francis pomasował ramiona Steffana. Kiedy drugi gamma klęczał na środku pokoju, był niższy od Francisa, ale niewiele. A jego ramiona były tak szerokie jak zawsze. Przesuwając palcami po mięśniach mężczyzny, Francis poczuł jak podwaja się napięcie w ciele przyjaciela. Pochyliwszy głowę, złożył pocałunek na skroni Steffana, po czym podszedł do miejsca, w którym leżały wszystkie sznury, jakie udało mu się zebrać z różnych miejsc na farmie. Steffan ostatnim razem odłożył je bardzo dokładnie, prawie z nabożnością. Francis przesunął palcami po sznurach różnej długości, grubości i materiale. Kiedy się odwrócił, zobaczył, że Steffan wpatruje się w niego bacznie. – Powiedz, co chcesz dzisiaj robić – powiedział mu. Steffan zmarszczył brwi, jakby ten rozkaz nie miał dla niego sensu. – Powiedz mi co chcesz, żebyśmy robili – powtórzył Francis. Steffan odwrócił twarz. – To twój eksperyment. – To nie znaczy, że nie możesz mi powiedzieć, co sprawiłoby ci przyjemność – stwierdził całkowicie rozsądnie – W takim razie chcę, żebyś skończył te nonsensy i zwrócił uwagę na Gunnara, tak jak powinieneś to zrobić kilka tygodni temu – powiedział mu Steffan. Ale nie patrzył mu w oczy kiedy to mówił, a na jego policzkach pojawił się różowy odcień. Jego kolana zaszurały o dokładnie zamiecioną podłogę, jakby walczył z chęcią zaprotestowania własnemu stwierdzeniu. Francis wziął głęboki wdech. To, czego jego przyjaciel chciał, a to, co był skłonny przyznać, to najwyraźniej dwie różne rzeczy. Młodszy mężczyzna wolno kiwnął głową i podjął własną T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
decyzję. Dał swojemu przyszłemu partnerowi mnóstwo okazji do przyzwyczajenia się do tej myśli. Teraz przyszedł czas, by skorzystać z rady Bennetta, by znaleźć sposób, by pomóc przyjacielowi odnaleźć to miejsce, w którym będzie mógł nauczyć się nie być przez jakiś czas dużym i silnym. Pytanie tylko jak... Francis długo się w niego wpatrywał, ale drugi mężczyzna nie zaoferował mu żadnej wskazówki co do tego, jaki powinien być jego następny krok. Jeśli w tej chwili Steffan był w stanie tylko podążać, to on musiał prowadzić. Prowadzić w dobrym kierunku... – Wstań. Steffan podniósł się na nogi. Francis podszedł i zawiązał koniec sznura na nadgarstku kochanka. Większy wilk stał nieruchomo, kiedy Francis zawiązywał sprawnie supeł na jego skórze. Zostawiając kilka metrów sznura okręcających się wokół jego stóp, powtórzył ten proces na drugim nadgarstku Steffana. Resztę sznura opuścił na ziemię i chwycił ten odcinek sznura, który zwisał między nadgarstkami mężczyzny i pociągnął go. – Mógłbym przywiązać cię do któregoś z tych haków – gdybał Francis, patrząc na znajdującą się nad nimi belkę. Nie miał pojęcia po jaką cholerę ona tam była, ale dla nich była idealna. Steffan spojrzał na belkę i przełknął, a Francis wiedział, że większy wilk wyobraża tam sobie siebie, swoje ciało wyciągnięte w stronę ciężkiej, drewnianej belki, blisko dziury, którą Francis zrobił w suficie kilka tygodni temu. Nie była to aż tak dramatyczna reakcja, na jaką miał nadzieję Francis. Czyli coś innego... Zostawiając Steffana nagiego i związanego po środku pokoju, Francis puścił sznur i zaczął wolno przemierzać pomieszczenie w poszukiwaniu pomysłów. Steffan ciężko tu pracował, została tylko naprawa sufitu. Alfy musiały podejrzewać, że nie pracowali, gdy szli razem do pokoju. Jednak jeśli to, jak Bennett "przypadkowo" zdzielił Marsdona łokciem w żebra, kiedy ten chciał poprzedniej nocy zacząć temat, było jakimś wyznacznikiem, to przynajmniej jeden z alf nie miał nic przeciwko udawaniu, że ciężko pracowali by dać mu więcej czasu do przekonania jego przyjaciela, że mogą być razem szczęśliwi. Wiedział także, że nawet tolerancja Bennetta nie będzie trwała wiecznie. A on nie mógł ciągle trzymać Steffana w stanie wolnym. Francis przesunął wzrokiem po starannie ułożonych
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
pudłach i wysprzątanej przestrzeni wokół nich. W kącie stała stara skórzana skrzynia. Przesunął po niej palcami, próbując znaleźć jakiś dobry pomysł. Pomieszczenie było tak ciche, że Francis słyszał jak zmienia się oddech jego przyjaciela. Spojrzał na swoje palce. Kufer przestał być możliwością, a stał się niezbędną częścią tego, co będą dzisiaj robić. A była tylko jedna rzecz, do której pasowała ta skrzynia. Była prawie o tym samym rozmiarze i kształcie jak pudło, nad którym pochylał się człowiek w klubie, do którego chodzili Marsdon i Bennett. Z łatwością potrafił wyobrazić sobie Steffana przywiązanego do skórzanej powierzchni, z rozstawionymi szeroko nogami i piersią przyciśniętą do wieka. Z twarzą przekręconą w jedną stronę i policzkiem leżącym na brązowej powierzchni, wyglądałby wspaniale, a Francis stanąłby za nim i... Część gammy krzyczała, że nie powinni nawet myśleć o seksie tutaj. Zaoferowanie jego przyjacielowi ust w starym, zaniedbanym pomieszczeniu to jedna sprawa. Zaakceptowanie w zamian ust przyjaciela było w porządku. Bardziej, niż powinno...A powinno odbyć się w łóżku. Francis był o tym przekonany. To powinno być w łóżku. Powinno być miękko i wygodnie. Steffan powinien być otoczony luksusem i...Francis dobrze wiedział, że Steffanowi by to się nie podobało. Bez wątpienia jakaś niewielka część nauczyłaby się pewnego dnia uwielbiać rozpieszczanie. Ale jeszcze nie teraz. Steffan nie był na to gotowy. Przyjdzie na to czas, kiedy wszystko się między nimi ułoży, kiedy ceremonia parowania będzie zakończona i Steffan będzie niepodważalnie jego. Do tego czasu nie mógł oczekiwać, że jego przyjaciel da mu swoją całkowitą uległość. Chwyciwszy rączkę, która była doczepiona do jednego końca kufra, Francis zaczął ją ciągnąć. Nic się nie wydarzyło. Skrzynia została tam, gdzie stała. Francis uśmiechnął się i odwrócił do przyjaciela. W posiadaniu uległego o wiele silniejszego od siebie było parę korzyści. Poklepał wierzch skrzyni. – Na środek, poproszę. – Odsunął się i dał przyjacielowi miejsce do działania. Steffan się nie spieszył. Jego ruchy były bardzo ostrożne, jakby wydawało mu się, że skrzynia może go w każdej chwili zaatakować. Kiedy sięgnął po skrzynię, sznur wokół jego nadgarstków przesunął się po podłodze. Spojrzał na Francisa, najwyraźniej zastanawiając się czy go rozwiąże. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Francis zamrugał oczami jakby nie miał pojęcia o co mógł go prosić. Steffan bez słowa odwrócił się do skrzyni. Była wyraźnie ciężka, nawet dla Steffana. Ze związanymi dłońmi nie mógł na tyle rozłożyć ramion, by choćby spróbować ją podnieść. Musiał ją ciągnąć, jego dłonie pozostały blisko siebie i walczyły o każdy centymetr. Na jego skórze pojawiła się cienka warstewka potu. Jego oddechy stały się głębsze. Francis nie miał wątpliwości, że serce jego przyjaciela również biło szybciej. Jeśli się nie mylił, więcej było w tym oczekiwania, niż wysiłku. Francis poczuł jak jego własne dłonie robią się wilgotne, gdy patrzył jak Steffan wolno ciągnie skrzynię na sam środek pomieszczenia.
***
Steffan patrzył na wielki skórzanej skrzyni przez, wydawałoby się, wieczność. Stała dokładnie po środku pomieszczenia. Nieważne jak długo się z nią cackał, to niczego nie zmieni. Znieruchomiał kiedy uświadomił sobie, że już dłużej nie może tego unikać. – Klęknij. Steffan bardzo wolno zrobił to, co kazał mu drugi wilk. Z jego mózgu nie dochodziły żadne komendy czy zgadza się na to, czy nie. Francis potrafił pociągnąć za jego sznurki nawet nie próbując. – Pochyl się dla mnie nad tą skrzynią, kochanie. Ciało Steffana lekko się nachyliło. A potem jego mózg wreszcie zaczął pracować. Zatrzymał się i wrócił do wpatrywania się w skrzynię, jakby nigdy wcześniej jej nie widział albo jakby nie miał pojęcia dlaczego jego przyjaciel chciał, by się nad nią pochylił. W ciszy usłyszał jeden krok, potem następny. Jego przyjaciel kilka dni temu przestał wspomagać się kijem. Teraz krokom nie towarzyszyło dodatkowe stukanie. Steffan klęczał całkowicie nieruchomo, kiedy wyczuł obecność przyjaciela. Dłoń Francisa spoczęła na jego ramieniu. Nie napierała na niego, by pchnąć go na skrzynię. Jedynie spoczywała na jego ciele, a ciepło dłoni mniejszego wilka sączyło się do jego skóry, jakby Francis myślał, że potrzebował wsparcia i pociechy. Steffan wziął głęboki wdech i bardzo wolno go wypuścił, w duchu wyzywając się od T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
idiotów. Francis nie powinien czuć potrzeby, by to dla niego zrobić. To on powinien dbać o swojego przyjaciela, nie na odwrót. – Wyglądasz cudownie w tych sznurach na twojej skórze – wyszeptał Francis. Steffan przełknął. W gruncie rzeczy spodziewał się, że prędzej czy później ten moment nadejdzie. Zawsze wiedział, że w końcu posuną się dalej. Nie chodziło też o to, że nie chciał, że nie myślał przez większość czasu, kiedy dzielili pokój, czy ten dzień będzie dniem, kiedy Francis będzie chciał od niego czegoś więcej, kiedy wreszcie dowie się jak to jest czuć fiuta przyjaciela wchodzącego w jego ciało i... I teraz, kiedy przyszła ta pora, nie potrafił się ruszyć. Nieważne jak bardzo jego ciału podobała się myśl o seksie z Francisem– nie kiedy jego umysł wiedział, że będzie to także początek końca eksperymentu Francisa. Poza tym nie było już nic. – Połóż się dla mnie, kochanie – rozkazał Francis. Steffan zamknął oczy. Odpychając swoje obawy tak daleko, jak mógł, pozwolił by jego umysł owładnęła tylko ta jedna komenda. Podążanie za rozkazami ukochanego sprawiało, że wszystko wydawało się takie proste, takie łatwe. Jeśli ten eksperyment miał się skończyć, to nie mógł go zakończyć, mówiąc swojemu przyjacielowi nie. Kiedy pochylił się nad skrzynią, skóra na niej była twarda i zimna. Dłoń Francisa naparła na środek jego pleców, tuż między łopatkami i wskazała mu pozycję, w której chciał go mieć, nakłaniając go, by oparł ciężar ciała o kufer i zaufał, że go utrzyma. Dłoń drugiego gammy zniknęła. Steffan klęczał pochylony nad skrzynią z niczym, co mogłoby trzymać go bezpiecznie w miejscu. Nawet sznur wokół jego nadgarstków nie był do niczego przywiązany. Wciąż miał za dużo wolności. But Francisa wsunął się między jego kolana, zachęcając go by rozstawił szerzej nogi, aż jego kolana znajdowały się przy krawędziach skrzyni. – Masz pojęcie jak podniecająco wyglądasz? – zapytał Francis i Steffan usłyszał jak odsuwa się, by podziwiać widok jaki stworzył. Gorąco napłynęło do policzków Steffana, tak jak obaj wiedzieli. Może dla Francisa to był tylko eksperyment, może to, co czuł do niego przyjaciel, było tymczasowym zauroczeniem względem wilka, który był szczerze i mocno w nim zakochany. Ale myśl, że Francis patrzył na niego i widział coś więcej, niż bezpieczne miejsce, kiedy usłyszał w nocy wycie, wciąż przyprawiała go o rumieniec. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Oszałamiający – wymruczał Francis. Francis klęknął między rozszerzonymi nogami Steffana, a jego dłonie spoczęły na jego karku. Dłonie w idealnej symetrii gładziły ramiona i boki Steffana. Kiedy sięgnęły lędźwi, zaczęły masować jędrne, pełne pośladki. – Taki idealny – wyszeptał mniejszy wilk. Jego kłykcie musnęły wyeksponowane wejście Steffana, do przodu i do tyłu, drażniąco delikatnie. – Jaka jest ta skóra? – Szorstka – powiedział Steffan. Powierzchnia była tak poniszczona, że zaczęła się wystrzępiać. Kiedy się wił, próbując powstrzymać się przed pokusą pchnięcia na palce przyjaciela, wbijała się w jego ciało. – Źle? – zapytał Francis. Steffan pokręcił głową. Kiedy mówili, zaczynała rozgrzewać się przy jego skórze, jakby zaczynała akceptować jego obecność, a może nawet zaczynała go tam witać. – To dobrze. Będziesz tu przez jakiś czas – poinformował go Francis. – Nie zamierzam się spieszyć. – Mówiłeś, że mnie zwiążesz – przypomniał mu Steffan i natychmiast się za to zganił. Tu miało chodzić o Francisa, a nie o niego. Ale w tym samym czasie... – Tak, kochanie, zrobię to – obiecał Francis. Kiedy mówił, jego dłonie przesuwały się po nogach Steffana, ugniatając po drodze mięśnie. Dotarł aż do kostek, a potem z powrotem do kolan. Potem, bez najmniejszego ostrzeżenia, jego obie dłonie zniknęły. Zanim Steffan zdążył wypowiedzieć choć jedno słowo protestu, poczuł na plecach sznur. To go w jakiś sposób uspokoiło, ta wiedza, że wkrótce kontrola zostanie mu zabrana. Steffan pociągnął delikatnie za więzy na jego nadgarstkach, rozkoszując się tym jak przesunęły się po jego skórze i czekał na prawdziwe związanie. Nie musiał długo czekać. Kilka chwil później, sznur zniknął z jego pleców i Francis zaczął wiązać jego kończyny. Supeł za supłem, Francis wolno zabierał mu każdy skrawek możliwości ruchu. Na jego rękach pojawiło się więcej sznura, kolejny okrążył jego nogi, rozszerzając mocno jego kolana. Steffan poczuł jak traci poczucie wolności tak jak za każdym cudownym razem, gdy Francis przywiązywał go do krzesła. Skrzynia była bardzo ciężka, a to jak był przywiązany bardzo utrudni mu chwycenie nieporęcznego kształtu. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Był uwięziony, całkowicie na łasce przyjaciela. I nigdy nie był szczęśliwszy. – Przetestuj dla mnie więzy, kochanie – rozkazał tak jak zawsze Francis. Steffan posłuchał. Sznury wiązały jego plecy do rączek w kształcie obręczy, które znajdowały się po bokach skrzyni. Nie mógł nawet wygiąć kręgosłupa, a każdy supeł sprawiał, że nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. – Grzeczny wilczek – wyszeptał Francis i pogładził palcami te części jego ciała, które nie były zakryte sznurami. Steffan pozostał nieruchomy, rozciągnięty na powierzchni kufra i pozwolił swoim mięśniom się rozluźnić, bo uświadomił sobie, że już mu nie będą do niczego potrzebne. Dłonie Francisa przesunęły się delikatnie po jego pośladkach, aż koniuszki jego palców ponownie otarły się o jego wejście. Zniknęły na chwilę, po czym wróciły śliskie od lubrykantu. Steffan zaskomlał i przekręcił twarz tak, że jego czoło opierało się o skórzaną powierzchnię, czując się nagle idiotycznie bezbronnym pod czułym dotykiem przyjaciela. – Nie musisz być ze mną taki ostrożny – wyszeptał. – Możesz po prostu... Francis wydał z siebie wyraźnie zirytowany dźwięk, prawie jak warknięcie. – Już to wcześniej robiłem – wygadał Steffan, zanim zdążył pomyśleć. Faceci zawsze byli zaskoczeni, kiedy im to mówił. Zawsze im się wydawało, że są pierwszymi, którzy zdominują dużego, silnego wilka. Był przyzwyczajony do ich rozczarowania, kiedy odkrywali, że on już wiedział, że najbardziej lubi być na dole. Jak tylko te słowa opuściły jego usta, Steffan chciał je cofnąć. To, że inne wilki były nim rozczarowane to jedna sprawa, oni się nie liczyli. Francis się liczył. Był jedynym wilkiem, który się był dla niego ważny. – Tym razem będzie inaczej – powiedział Francis i bynajmniej nie brzmiał na ani trochę zaskoczonego jego wyznaniem. – Tak naprawdę nie należałeś do żadnego z tych wilków, które cię wcześniej pieprzyły. Ja zajmę się tobą lepiej, niż którykolwiek z nich. Steffan uniósł głowę i spojrzał przez ramię. – Ja nie— Francis zakrył palcami lewej dłoni usta Steffana. – Teraz i tutaj, kiedy masz na sobie te sznury– należysz do mnie. Jeśli nie jesteś gotowy uwierzyć, że będziesz moim partnerem i zamierzasz należeć do mnie w ten sposób przez resztę życia to jedno, ale nie waż się wątpić, że w tej chwili jesteś mój. Steffan przełknął. Jego przyjaciel czekał na odpowiedź. Nie miał pojęcia co zrobić, więc
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
tylko kiwnął głową w zgodzie na wszystko, co powiedział młodszy mężczyzna. – Grzeczny wilczek – wyszeptał Francis. Palce jego lewej dłoni przestały spoczywać nieruchomo między pośladkami Steffana i zaczęły zataczać koła wokół ciasnej obręczy mięśni, aż wreszcie jeden palec wreszcie w niego wszedł. Steffan starał się klęczeć nieruchomo, ale nie potrafił. Napierał do tyłu na tyle, na ile pozwalały mu więzy. Z jego gardła wydarł się jęk, miękki, uległy dźwięk, którego nie potrafił powstrzymać. – Właśnie tak – wyszeptał mu Francis. – Czy nie jest o wiele lepiej, kiedy najpierw trochę się rozluźniasz? Steffan przytaknął, pocierając policzkiem o skórzaną powierzchnię. Wreszcie, kiedy Steffan był gotowy zawyć z frustracji, palec zaczął się w nim poruszać. Jeden, dwa, a potem trzy rozciągały go szeroko, a on dalej wił się na tyle, na ile pozwalały mu sznury. Kiedy Francis zabrał dłoń, Steffan pchnął bezradnie w pustą przestrzeń. Niewielkie pchnięcia jego bioder przesunęły jego erekcję na wierzch skrzyni. Był związany tak mocno, że jego trzon był uwięziony, przyciśnięty do skóry tak mocno, że prawie boleśnie. Niewielkie trakcie jakie sobie zapewniał nie wystarczało. Potrzebował więcej. Potrzebował Francisa. Jego kochanek nie zostawił go pustego i zdesperowanego na długo. Jego dłonie wkrótce ponownie znalazły się na ciele Steffana i spoczęły na jego biodrach, między sznurami. Gdy go trzymał, jego palce były zaskakująco silne, ale co więcej, w jego dotyku była pewność. To pozwoliło Steffanowi stopniowo zebrać siłę, by nie ruszać się i czekać na kochanka. Francis naparł na niego całą wieczność później. Mniejszy wilk przez niemożliwie długi czas zmuszał ich do idealnego znieruchomienia. W umyśle Steffana łatwo było wierzyć, że był tu od lat, czekając aż jego kochanek postanowi w niego pchnąć i wreszcie złączy ich po raz pierwszy. W chwili kiedy niewielka część Steffana zaczynała wierzyć, że jego przyjaciel może zmienić zdanie, Francis zaczął się poruszać. Bardzo wolno, centymetr po centymetrze, młodszy wilk wchodził w niego, całkowicie go wypełniając i wyrywając z jego gardła niski jęk i skowyt. Kolejne dwa centymetry i biodra Francisa uderzyły w pośladki Steffana, jego fiut był maksymalnie w nim zagłębiony. Suwak dżinsów Francisa potarł skórę Steffana, a mniejszy wilk ponownie znieruchomiał. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Dłonie Francisa przeniosły się z jego bioder, by przesunąć się po jego skórze, wygładzić włosy i obdarzyć pieszczotą jego plecy i ramiona, a Steffan poczuł jak wolno przyzwyczaja się i rozluźnia wokół trzonu drugiego wilka. Kiedy był już gotowy błagać, kiedy był już pewny, że oszaleje, gdy potrzeba poruszenia się i potrzeba bezruchu toczyły w nim bój, Francis zaczął poruszać biodrami. Jego ruchy z początku były wolne, ale kiedy Steffan nie był już w stanie powstrzymywać swoich jęków, tempo jego przyjaciela przyspieszyło. Jedno mocne pchnięcie za drugim obezwładniało ciałem i umysłem Steffana, aż jego świat zawęził się jedynie do ruchów fiuta Francisa o jego prostatę, wbijających się w jego ciało sznurów i skóry skrzyni, która ocierała się o jego trzon. – Właśnie tak, kochanie, właśnie tak. Dojdź dla mnie. – Słowa były w połowie warknięciem, w połowie ponagleniem i całkowitą perfekcją. Ten rozkaz przesunął się po jego kręgosłupie, prosto do jego fiuta i eksplodował w nim, kiedy doszedł na własną pierś. Jego mięśnie zacisnęły się mocno na trzonie jego przyjaciela i chwilę później Francis zawył z rozkoszy, zadrżał i trysnął w jego wnętrzu. Mniejszy wilk opadł do przodu i oparł ciężar swojego tułowia o plecy Steffana, powoli odzyskując oddech. Steffan czuł każdy wdech jaki brał jego przyjaciel i to jak ich ciała delikatnie się o siebie ocierają. Kiedy mijały sekundy, nawet gdy leżeli tam razem, coraz ciężej było zignorować fakt, że nie zostało wiele eksperymentu Francisa. Koniec właśnie się zaczynał. Nie było nic, co Steffan mógłby z tym zrobić. Zamknąwszy oczy, mógł jedynie odepchnąć rzeczywistość najdalej jak się dało i zwyczajnie cieszyć się chwilą, póki trwała.
***
Gunnar znowu łypał na niego wzrokiem. Wzrok bety mrowił kark Steffana , wywołują ciarki na jego plecach. Ignorował to tak długo jak mógł. W końcu stało się to niemożliwe. Odwrócił się od kuchennego zlewu i spojrzał drugiemu wilkowi w oczy. Gunnar nic nie powiedział, jedynie spojrzał na przedramię Steffana. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Podciągnął rękawy, żeby nie zamoczyły się przy zmywaniu naczyń. Na rękach, od nadgarstka, wzdłuż ręki i pod podwiniętą koszulą miał blizny od sznura, którym związywał go Francis. – To tylko gra – wymamrotał Steffan, mając nadzieję, że mężczyzna odpuści, jeśli będzie się zachowywał jakby to była błahostka. Gunnar nie odezwał się. Dalej wpatrywał się w ręce Steffana, jakby w życiu czegoś takiego nie widział. Steffan odwrócił się i zaciągnął rękawy, by je zakryć, jakby beta samym patrzeniem był w stanie je zszargać. – To nie ma z tobą nic wspólnego. – Wszystko co dzieje się w sforze— – Nie zrozumiałbyś – uciął Steffan. – Spędziłem wśród ludzi więcej czasu, niż ty. Rozumiem ich gry lepiej, niż ty i twój partner razem wzięci. – Francis nie jest moim partnerem! – Jest po prostu mężczyzną, któremu dla zabawy pozwalasz się związać? – zapytał Gunnar. Tak, był. Steffan zamknął oczy. Ta część niego, która kochała czuć na sobie sznury i dotyk jego przyjaciela, coraz mocniej walczyła z tą stroną, która wiedziała, że to złe. Wszystko wydostało się na powierzchnię w ogromnej, dezorientującej kuli emocji. To i tak była wina Gunnara. To przez niego był cały w rozsypce. – On cię związuje, prawda? – naciskał beta. Wiedząc, że nie odpuści, dopóki nie pozna odpowiedzi, Steffan zmusił się by kiwnął głową. – Zadowolony? – Jeśli nie lubisz być związywany – zaczął Gunnar. – Jeśli nie zgadzasz się na— – To nie tak – powiedział Steffan, z powrotem odwracając się do bety. Gunnar patrzył na niego spode łba ze skrzyżowanymi na piersi rękami. – No to jak? Wyraźnie nie chcesz— – On nie powinien! – krzyknął Steffan, nie będąc w stanie powstrzymać tych słów. Grymas Gunnara powiększył się. – Że co? Steffan szybko przełknął. – To nie jest złe, bo kocham każdą tego sekundę – powiedział. – T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
To jest złe, bo...on nie powinien tego robić. Powinien robić takie rzeczy z tobą, nie ze mną. – Jeśli myślisz, że pozwolę mu się związać— zaczął Gunnar. – Nie – wyszeptał Steffan i wygładził rękaw koszuli. – Gdyby był z tobą, to raczej on miałby blizny po sznurze. – No na pew... – Gunnar zawahał się, kiedy wreszcie zrozumiał co Steffan chciał mu powiedzieć. – Myślisz, że to jest to, czego on tak naprawdę chce? Steffan odwrócił się z powrotem do zlewu. Jego dłonie spoczęły na krawędzi blatu, jego kłykcie zbielały, kiedy wszystko, czego tak kurczowo się trzymał, zaczynało go zawodzić. – Wiesz co on mi mówi, kiedy mnie związuje? – wyszeptał wreszcie, spoglądając na niego. – Mówi mi, że już nie muszę się niczym martwić. Mam się tylko rozluźnić, a on o mnie zadba. A to, że czujesz jak wszystko ucieka ci spod kontroli...to jest takie idealne, takie piękne. Nie sądzisz, że Francis zasługuje na kogoś, przy kim to on się tak poczuje? Gunnar patrzył na niego przez kilka długich sekund, jakby nigdy wcześniej go nie widział. Steffan odwzajemnił spojrzenie, nie będąc w stanie spuścić wzroku. Tak bardzo chciał zobaczyć w oczach drugiego mężczyzny coś, co powie mu, że ma rację, że nie był w stanie odwrócić wzroku i nie obchodziło go, że to może wyglądać jak wyzwanie. – Dlaczego myślisz, że on chce się tak poczuć? – zapytał beta z całkowicie nieprzeniknioną miną. Steffan spuścił wzrok na leżące w zlewie naczynia. – Może nie wiem za wiele o ludzkich zagrywkach, ale wiem więcej o byciu gammą, niż ty. – I jesteś pewny, że wszystkie gammy są takie same? – Tak. – Steffan nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Wiedział czego chciał Francis. Wiedział także czego potrzebował jego przyjaciel. I zamierzał zadbać, by Francis to dostał. Nie zamierzał patrzeć jak jego przyjaciel kończy z kimś, kto nie mógł mu dać przywództwa, jakiego musiał pragnąć w swoim partnerze i to za żadną cenę, nawet za cenę spełnienia jego własnych marzeń. – A co jeśli się mylisz? – zapytał Gunnar. – Znam Francisa – wyszeptał Steffan. Kontynuowanie zajęło mu kilka sekund, choć nawet wtedy załamywał mu się głos. – Potrzebuje kogoś takiego jak ty, a ja nie jestem ani trochę jak ty.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Ale co jeśli się mylisz? – Te słowa nie pochodziły od Gunnara. Steffan odwrócił się. W drzwiach prowadzących na podwórze stał Francis. – Co jeśli się mylisz? – zapytał ponownie.
Rozdział 8 Francis był mgliście świadomy wychodzącego z kuchni Gunnara, który zostawił go sam na sam z jego przyszłym partnerem, ale nie potrafił oderwać wzroku od Steffana, by spojrzeć jak wychodzi. Większy wilk stał po drugiej stronie kuchni, blady jak ściana i wpatrujący się w niego jakby jego widok był bardziej przerażający od widoku ducha. – Nie mylę się – powiedział wreszcie Steffan. – Będziesz szczęśliwszy z kimś takim jak Gunnar, niż ze mną. – Gunnar i ja bylibyśmy ze sobą nieszczęśliwi jako partnerzy – powiedział Francis i wolno zaczął zmniejszać odległość między nim, a Steffanem. – Jest dobrym wilkiem – przypomniał mu drugi gamma. – Silnym wilkiem. On— – Ty jesteś najsilniejszym wilkiem jakiego znam – przerwał mu Francis. – I to nie ma nic wspólnego z tym, że jesteś większy od pozostałych wilków w sforze. Steffan pokręcił głową, uparcie odmawiając wysłuchania i zobaczenia prawdy. Francis stanął przy Steffanie i chwycił jego nadgarstki. Trzymał je najmocniej jak umiał, aż skóra pod jego palcami zrobiła się biała. – Słuchaj mnie! Steffan pokręcił głową, ale nie próbował wyrwać się z uścisku Francisa. – Kocham cię. Jestem w tobie zakochany – dodał Francis, zanim Steffan zdążył powiedzieć coś o braterskiej miłości. – Kocham cię tak, jak wilk kocha swojego partnera. Steffan nie wyszarpał nadgarstków, ale cała jego siła wydawała się go opuścić. Francis trzymał go z taką łatwością, z jaką trzyma się nowonarodzone szczenię. – Wiem, że tego nie widzisz, kochanie – wyszeptał. – Ale kocham cię– bardzo mocno. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Steffan ponownie pokręcił głową. – Potrzebujesz silnego— – To ja mogę być tym silnym – powiedział szybko Francis. Nie uświadamiał sobie co zamierza powiedzieć, dopóki te słowa między nimi nie zawisły. To było takie oczywiste. – Mogę pokazać ci siłę, którą widzisz w Gunnarze. – Co? – Pokażę ci, że mogę być tak samo silny jak on – obiecał Francis, a pomysł w jego głowie nabrał prawdziwego kształtu. – Mogę prowadzić cię tak samo dobrze jak on. – W jego słowach nie było ani cienia zwątpienia. Steffan pokręcił głową. – Nie musisz— – Nie! – Francis puścił nadgarstki Steffana i objął jego twarz, zmuszając wyższego mężczyznę, by spojrzał mu w oczy czy tego chce, czy nie. – Nie słuchasz, Stef. Mówię ci, że nie chcę partnera bety. Nie chcę kogoś, kto by mnie prowadził. – Ty— Francis nie dał mu szansy na jakikolwiek sprzeciw. – Tak, chcę silnego wilka – powiedział mu Francis, każde słowo dźwięczało pewnością. – Ale chcę twojej siły. Chcę partnera, który jest na tyle silny by za mną podążać, a nie mnie prowadzić. Nie chcę być alfą, ani betą i nie interesuje mnie dowodzenie sforą. Ale chcę prowadzić mojego partnera– i chcę tego bardziej, niż czegokolwiek innego. Mówiąc te słowa, Francis poczuł jak wreszcie ogarnia go zrozumienie. To był ten brakujący kawałek i odkrył go, podsłuchując pod drzwiami. – Lubię trzymać cię blisko i bezpiecznie, wiedząc, że oddajesz mi się cały i pozwalasz prowadzić cię wszędzie, gdzie musimy iść. Złożenie takiej wiary w swoim partnerze wymaga siły, wymaga odwagi – powiedział starszemu mężczyźnie. Steffan zamknął oczy. – Nie potrafiłbym zrobić tego co ty – przyznał Francis, patrząc na swojego ukochanego i widząc w nim strach i niepewność. – Kiedy patrzę jak mi się oddajesz, czasami marzę, by to bym był ja, ale tak nie jest. Nie potrafiłbym oddać się żadnemu wilkowi tak jak ty oddajesz się mnie. Ani Gunnarowi, ani nawet tobie, kochanie. Steffan otworzył oczy. – Potrzebujesz— – Potrzebuję ciebie. – Część Francisa nie cierpiała mówić tych słów. Nie cierpiał drżenia w T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
swoim głosie, ale mimo wszystko kontynuował. – Potrzebuję cię dokładnie takim, jakim jesteś. Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczny kiedy tulę się do ciebie i potrzebuję czuć tę siłę, kiedy klęczysz u mych stóp i podajesz mi swoje nadgarstki do związania. Potrzebuję ciebie... Steffan spojrzał na niego. Wyglądał na tak zdumionego, tak niepewnego wszystkiego, że jego ból ranił Francisa. – Kocham cię. – Nie wiedział co jeszcze mógłby powiedzieć, jak inaczej mu to wyjaśnić. – Powinieneś... – Steffan urwał, jakby nie miał pojęcia co jeszcze mógłby powiedzieć. Francis trącił większego mężczyznę, aż ten usiadł na krześle przy kuchennym stole. Pochyliwszy się, złożył na jego ustach czuły pocałunek. Stanął między jego nogami, by móc być jeszcze bliżej niego i wkrótce znalazł się w dokładnie tej samej cudownej pozycji, którą odkrył tego pierwszego dnia w kuchni. – Powinienem znaleźć sposób, by przekonać cię żebyś był moim partnerem i spędził ze mną resztę życia? – zasugerował Francis. – Wiem, że powinienem, kochanie. Pracuję nad tym. Steffan zamknął oczy. Chwilowo niepewny co ma powiedzieć, oparł skroń o włosy Steffana i przez kilka minut obejmował go ramionami, obejmując mu wszelką pociechę. Jego zapach wypełnił zmysły Francisa, tak jak zawsze kiedy byli blisko siebie, tak jak za każdym razem, kiedy szedł do łóżka Steffana, odkąd byli szczeniakami. Zamknął na chwilę oczy i pomyślał o wszystkich wizytach, jakie złożył w sypialni większego wilka. – Wiesz dlaczego przychodziłem do ciebie za każdym razem, gdy alfy zawyły? – wyszeptał Francis. – Bałeś się. – Tak – przyznał Francis i otworzył oczy. – To dlatego musiałem sprawdzać czy nic ci nie jest. Steffan odsunął się na kilka centymetrów i spojrzał na niego zdezorientowany. – Nie mogłem zapewnić im bezpieczeństwa, Stef – wyszeptał Francis. – Siedzieli przede mną w samochodzie, a ja nie potrafiłem— Steffan dotknął jego policzka. Biorąc głęboki wdech, Francis zmusił się by kontynuować, nieważne jak ciężko było mu
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
wymawiać słowa. – Byli tuż obok i umierali, a ja nie potrafiłem nawet odpowiednio zawyć, by sprowadzić pomoc. – Byłeś tylko szczeniakiem! – Ale już nie jestem szczeniakiem – powiedział Francis, dodając do swojego głosu trochę więcej siły. – Potrafię teraz zadbać o wilki, które kocham. Potrafię się tobą zaopiekować i mogę przyjść i znaleźć cię, kiedy tylko usłyszę wycie. Nie zakradam się do twojego pokoju, byś to mi zapewnił bezpieczeństwo, Stef. Idę tam, bo chcę się zaopiekować tobą. Steffan tylko na niego patrzył. Francis bardzo delikatnie pogładził go po włosach. – Chyba nie uświadamiałem sobie co do ciebie czuję, dopóki nie poszliśmy do tamtego klubu i nie zobaczyliśmy co robią ludzie. Ale teraz kiedy to widziałem, wiem, że byłem w tobie zakochany odkąd tylko pamiętam– nigdy w całym swoim życiu nie byłem niczego bardziej pewny. – Ja... – Kocham cię – powiedział ponownie Francis. – Chcę byś był moim partnerem. Stojąc w kuchni ze swoim przyjacielem, wiedział, że nie było już nic, co mógłby powiedzieć. Przekazał drugiemu gammie kierunek, w jaki chciałby go prowadzić. Teraz mógł się tylko modlić, że większy wilk będzie chciał za nim podążyć. Zanim starszy mężczyzna podjął decyzję, wydawało się, że minęły dekady. – Jesteś pewny? – zapytał Steffan. – Absolutnie – zgodził się Francis, wkładając w te słowo całą pewność siebie. Steffan kiwnął głową, jedynie raz. – Powinniśmy iść i zobaczyć się teraz z alfami, kochanie? – zapytał Francis, nadzieja i ostrożność walczyły o kontrolę nad każdym słowem. Steffan posłał mu kolejne kiwnięcie głową. – Jeśli uważają...jeśli zgadzają się, że powinniśmy być partnerami, to... Francis złożył pocałunek na czubku głowy przyjaciela, kiedy usłyszał słowa, których jego kochanek nie wypowiedział, tak samo jak te, które wymówił. Jeśli alfy dojdą do wniosku, że Steffan jest dla niego odpowiedni, to on się na to zgodzi. Nie pospieszał swojego ukochanego do spotkania z Marsdonem i Bennettem. Przez kilka minut siedział ze swoim partnerem, gładząc jego włosy. I chociaż Steffan nie objawiał żadnego T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
znaku chęci opuszczenia kuchni, to jego oddech się uspokoił, bicie jego serca stało się wolniejsze i Francis czuł jak jego partner odnajduje spokój z tym, co miało się wydarzyć. Wreszcie, kiedy wiedział, że Steffan jest tak spokojny jak on, Francis odsunął się i chwycił ukochanego za rękę. Marsdon i Bennett leżeli spleceni na jednej z dużych sof przed kominkiem. Marsdon uniósł wzrok, kiedy zobaczył jak wchodzą do salonu. Trącił swojego partnera. Bennett spojrzał na Francisa i uśmiechnął się, jakby wiedział co będzie zaraz ogłoszone. Ręka w rękę ze Steffanem, Francis stanął przed swoimi alfami. – Z szacunkiem prosimy o zgodę na oficjalne sparowanie. Bennett zwrócił się do Steffana. – Obaj tego chcecie? Steffan lekko nerwowo kiwnął głową. – Jeśli uważacie, że będziemy do siebie pasować. Francis patrzył jak Bennett przygląda się stronie tak samo uległej jak on, zastanawiając się czy alfa widział, że słowa Steffana są zwykłą prośbą o aprobatę, o przyznanie, że jest wystarczająco dobry. Alfy wstały. Każdy z nich przez długie sekundy przyglądał się Francisowi. Każdy z nich obserwował także Steffana. Francis ścisnął mocniej dłoń przyjaciela, przekazując mu nieme wsparcie. Wzrok Marsdona opadł do ich dłoni. Uśmiechnął się. Alfy spojrzały na siebie, po czym Bennett zwrócił się do pozostałych wilków, które śledziły przebieg rozmowy. – Niech każdy przerwie to co robi i wyjdzie na zewnątrz – rozkazał alfa. Spojrzał z powrotem na Francisa i Steffana i uśmiechnął się. – Trzeba przeprowadzić ceremonię parowania.
***
Steffan patrzył jak dłoń przyjaciela sięga do niego w powolnym ruchu. Jakby unosząc się nad własnym ciałem, Steffan widział jak odwzajemnia ten gest, aż chwycili się za dłonie i spletli palce. Dłonie ich alf wkrótce zakryły ich złączone dłonie, pieczętując ich ze sobą, zachęcając do stworzenia więzi, która nigdy nie będzie mogła być złamana.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Alfa gammie, wilk wilkowi, oferujemy wam szansę na stworzenie nowego życia, nowej więzi, nowego związku w naszej sforze. Kiedy alfy mówiły te słowa, Steffan odkrył, że nie potrafi oderwać wzroku od Francisa. To się naprawdę działo. Naprawdę mieli...On i Francis będą...Francis naprawdę chciał... Starał się jak mógł głęboko oddychać. Nie pomagało. Wciąż kręciło mu się w głowie. – Niesparowany wilk bierze partnera i tworzy więź z drugim niesparowanym wilkiem z waszej sfory – powiedział bardzo poważnym głosem Francis. – Więź, która nie może być nigdy złamana. Nie można było zaprzeczyć prawdzie w słowach drugiego gammy, nie można było też zaprzeczyć ich sile. Steffan musiał przełknąć kilka razy, zanim udało mu się powtórzyć je swojemu przyjacielowi...swojemu partnerowi. Alfy zabrały dłonie, zostawiając dłoń Steffana w uścisku Francisa. Steffan stał całkowicie nieruchomo, a Francis stanął na palcach i musnął ich wargi w delikatnym pocałunku. – Mój – wyszeptał młodszy mężczyzna. Steffan zamknął oczy i kiwnął w zgodzie głową. Kiedy otworzył oczy, zobaczył jak Francis patrzy na niego z triumfem w oczach. Był tak olśniewający, że Steffan zapomniał jak się oddycha. Francis uśmiechnął się i ścisnął mocniej dłoń Steffana, jakby naprawdę umiał bez problemu utrzymać kogoś dwa razy od niego większego. Choć byli otoczni pozostałymi wilkami i wszystkie składały im gratulacje, to potrafił skupić się tylko na swoim partnerze. – Powinniście wrócić już do domu – rozkazał parę minut później Bennett. Francis odwrócił się i coś do niego powiedział. Steffan nie rozróżnił słów. Choć głos jego partnera, spokojny i pewny jak zawsze, sączył się w nim i go uspokajał. Kiedy Francis brzmiał w ten sposób, łatwo było uwierzyć, że wszystko będzie dobrze. Francis prowadził, on podążał. Zanim się zorientował, znaleźli się w sypialni jego przyjaciela. Teraz zapewne ich sypialni. Rozejrzał się po pokoju, jakby nigdy go nie widział. – Powinniśmy teraz umocnić naszą więź – przypomniał mu Francis. Steffan przytaknął. Francis prowadził go tyłem, aż usiadł na krawędzi łóżka. Steffan zaczął się wiercić, poruszając rękoma, nie do końca pewny co ma zrobić z kończynami.
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Zdenerwowany? Steffan wzruszył ramionami. – Nie robimy nic, czego nie robilibyśmy wcześniej, co nie? Francis uśmiechnął się i stanął dokładnie przed nim. – A mimo to, wszystko wydaje się inne, prawda? Steffan przytaknął. Francis pocałował go delikatnie w usta. – Rozluźnij się i pozwól mi o ciebie zadbać – rozkazał. Steffan spojrzał na drzwi. – Nie możemy tu być długo. Czekają tam na nas i— – Nie czekają. Słyszałem jak Marsdon każe im iść na dwór i coś porobić. Jesteśmy tylko ty i ja i mamy cały czas świata. Steffan przełknął. Cały czas świata, bo Francis był jego partnerem, a to oznaczało, że nigdy się nie odsunie i nie pozwoli żadnemu lepszemu wilkowi zabrać mu mężczyzny, którego kochał. – Jest dobrze, prawda? – zapytał Francis. Steffan przytaknął. Jego partner jeszcze raz go pocałował. – Zastanawiam się co mógłbym zrobić, żeby było jeszcze lepiej. Steffan poczuł jak Francis uśmiecha się szeroko w pocałunku i również się uśmiechnął. – W szafie – wyszeptał Francis, kiedy się odsunął. – Przynieś mi to. Steffan podszedł do szafy i otworzył drzwi, choć nie miał pojęcia co jego partner z niej chciał. Jego wzrok powędrował prosto do długiego kawałka sznura zwiniętego w kłębek pod paroma ciuchami i od razu zniknęła wszelka dezorientacja. Chwycił go i w milczeniu zaniósł Francisowi. Francis uśmiechnął się i pogładził palcami jego policzek, po czym wziął od niego sznur i położył go na krawędzi łóżka. Po tym jak bez słów pomogli sobie pozbyć się każdej sztuki odzieży, ich ubrania wkrótce leżały na ziemi. W chwili, gdy obaj byli nadzy, Francis szybko przewiązał sznur przez zagłówek. Steffan dalej stał przy łóżku, czekając aż jego partner będzie dla niego gotowy. Już minutę później Francis odwrócił się i wyciągnął do niego dłoń. Żaden z nich nie odezwał się, kiedy Steffan położył się na łóżku i podał mu swoje nadgarstki. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Francis pochylił się nad większym ciałem Steffana, by związać mu dłonie. Kilka sekund później mniejszy wilk zmarszczył brwi. Szurając kolanami o łóżko, Francis usiadł okrakiem na piersi Steffana w poszukiwaniu lepszego kąta. Młodszy wilk ważył tyle co i nic. Steffan nie poświęcał uwagi podtrzymywaniu mniejszego wilka, ale w oczy rzuciły się inne szczegóły. Francis był już twardy. Kiedy się pochylał, czubek jego fiuta sięgał wprost w stronę ust Steffana. Drażnienie go nie było zamiarem Francisa i Steffan dobrze o tym wiedział. Uwaga jego partnera była twardo skupiona na sznurach, a pragnienia młodszego wilka zostały odepchnięte na bok w celu lepszego skoncentrowania się. Steffan starał się oprzeć pokusie, starał się zwyczajnie pozwolić, by cała kontrola i wszystkie decyzje od niego odleciały, tak samo jak podczas ostatnich tygodni. Francis pochylił się, by jeszcze trochę zacisnąć jeden z supłów. Jego fiut zbliżył się jeszcze bardziej do ust Steffana. To było prawie jak oferta– prawie jak rozkaz. Steffan uniósł głowę i powitał w swoich ustach czubek trzonu partnera. Francis sapnął. Jego biodra instynktownie pchnęły do przodu. Puszczając sznur, natychmiast wsunął palce we włosy Steffana, ustawiając jego twarz pod odpowiednim kątem. Jego biodra zakołysały się jeszcze raz. Prejakulat spływał na język Steffana, a cała uwaga Francisa była na jego kochanku. Przełknął tak szybko jak mógł, chcąc wszystkiego, co jego partner był skłonny mu dać. Palce Francisa ponownie pogładziły jego włosy, ale chwilę później odsunął się od niego z niechętnym jękiem. Steffan opuścił głowę na poduszki i spojrzał na niego. Oczy Francisa były zamglone. Potrzebował chwili, by zebrać się do kupy, zanim był w stanie wrócić do supłów. Powoli chwycił za sznur. Wkrótce obwiązywał on ręce Steffana i przechodził przez jego tors. Chwilę później kolana większego wilka były przyciągnięte do jego piersi. Sznur idealnie go utrzymywał, rozszerzając mu nogi i unosząc biodra do góry, oferując jego bardziej dominującemu partnerowi jego pośladki. – Wspaniały – wyszeptał Francis, klękając między nogami Steffana. Wzrok Francisa spoczął na jego erekcji. Młodszy wilk uśmiechnął się. Chwilę później poczuł na główce usta. Chwytając trzon w pięść, Francis wziął głębiej w usta fiuta Steffana. Steffan próbował się wiercić, ale nie miał żadnego podparcia. Nie mógł ruszyć się w stronę stymulacji, nie mógł też odsunąć się od języka, który próbował wyrwać z niego orgazm, zanim tak T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
naprawdę był na to gotowy. – Fran – wyjęczał. Francis spojrzał na niego. Steffan jęknął przeciągle, kiedy zobaczył wyraz oczu swojego partnera. Nie powinien był ssać jego fiuta bez pozwolenia. Jakaś część niego to wiedziała, nawet gdy obejmował ustami aksamitnie miękkie ciało. Samo to, że to nie był już eksperyment, nie oznaczało, że znikną wszystkie zasady, jakie między sobą stworzyli. Usta Francisa zacisnęły się na trzonie Steffana, przypominając mu dokładnie kto w tym łóżku podejmuje za nich obu decyzje. Zniknął każdy strzęp kontroli, jaką posiadał jeszcze chwilę temu starszy wilk. – Nie mogę – powiedział. Francis odsunął się z ostatnim liźnięciem, pozwalając by trzon Steffana owionęło chłodne powietrze. Steffan brał hausty tlenu, jakby to w jakiś sposób miało go powstrzymać przed dojściem. Francis obserwował jego reakcje z tą samą intensywnością, jaką Steffan tak bardzo kochał. W tamtej chwili Steffan wiedział bez żadnych wątpliwości, że jest jedynym wilkiem w świecie Francisa...w świecie swojego partnera. Ich ciała otarły się o siebie, gdy Francis sięgnął po lubrykant z szuflady szafki nocnej. Steffan próbował wygiąć się w stronę ukochanego, ale to było niemożliwe. Z jego gardła wydobył się sfrustrowany jęk, prawie jak skarga, jakby nie kochał każdej chwili, którą spędzał ze swoim partnerem, nieważne jak frustrujące to się stawało. Nawet mając w głowie świeże wspomnienie ceremonii, wszystko wciąż wydawało się balansować na ostrzu noża. Prawie niemożliwe było dla niego wierzenie, że ktoś mu zaraz tego nie zabierze. Zamknął oczy na tę możliwość. – Otwórz oczy, kochanie. Spójrz na mnie. Steffan posłuchał się. Patrzył kochankowi w oczy, kiedy ten nawilżał swoje palce i starannie go przygotowywał. W oczach młodszego wilka nie było nic, co mogłoby sugerować, że nie jest tak samo szczęśliwy z bycia ze swoim partnerem jak Steffan. Kiedy nawilżył swojego fiuta i ustawił się między nogami Steffana, jedynym co widział w oczach Francisa, była rozkosz. Nie mówiąc ani jednego słowa, Francis pchnął do przodu, wbijając się w niego jednym, płynnym ruchem i wszedł w niego aż po nasadę. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
Steffan wciągnął powietrze, jego dłonie zacisnęły się w pięści nad krępującymi go sznurami, ale mimo to nie odwrócił wzroku od swojego partnera. Na twarzy Francisa pojawił się błysk czystej rozkoszy. Znieruchomiał w jego wnętrzu i pozwolił, by więcej jego ciężaru spoczęło na ciele Steffana, mając przy tym wolne dłonie i możliwość dotykania nimi Steffana. Steffan nie miał możliwości dotknięcia go w zamian, ale nie miał wątpliwości jak bardzo Francis uwielbiał odkrywać w ten sposób jego ciało. Dłonie Francisa nie opuściły go nawet kiedy wyczuł, że jego kochanek się dostosowuje i zaczyna poruszać biodrami. Francis utrzymywał równowagę, opierając się na sile i rozmiarach Steffana, a nie na materacu. Zaciskając się na nim mocno, użył kończyn Steffana jako podpory i dostarczał mu silnych pchnięć. Młodszy wilk w niczym się nie powstrzymywał. Był tak wolny jak Steffan związany i w tamtej chwili Steffan wiedział, że tak powinno być. Jego przyjaciel nie odnalazłby takiej rozkoszy gdyby był z wilkiem takim jak beta. Bardziej podążać, niż prowadzić....wilk, który bardziej wolał być związany, niż wiązać swojego partnera do łóżka...bardziej gamma, niż beta...Partner, którego tak naprawdę potrzebował Francis był dokładnie takim partnerem, jakiego miał– był nim. Zgoda czy nie, ta myśl pchnęła Steffana na krawędź wprost do orgazmu. Doszedł i nie był w stanie się powstrzymać. Prawie dokładnie w tej samej chwili, Francis odrzucił głowę do tyłu i zawył tak głośno, jak Steffan jeszcze nigdy nie słyszał. Kiedy młodszy wilk pchnął w niego jeszcze raz, Steffan bezradnie dołączył do niego, jego krzyk zmieszał się z głosem Francisa, aż niemożliwe było stwierdzenie gdzie jeden się kończy, a drugi zaczyna. Nie miało znaczenia gdzie na ziemiach sfory były pozostałe wilki; musiały to słyszeć. Francis opadł na niego, tak jak w tym niszczejącym domku. Więź, jaką hołubił Steffan, wciąż tam była. Miłość wciąż tam była. Ale kiedy Francis go rozwiązał i wyczyścił ich obu, tym razem pozostała. Tym razem było zupełnie inaczej. Kiedy jego partner go rozwiązywał, spokojna akceptacja Francisa, każde pragnienie, które miał, nawet te, które mogły wydawać się dziwne, zatapiały się żyłach Steffana. Gdy ostatni kawałek sznura został odepchnięty od łóżka, Francis wczołgał się z nim pod koce i dokładnie ich nimi okrył. Steffan zawahał się. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Jeśli uwolniłem twoje ręce, to dlatego, że chcę by mnie obejmowały – poinformował go znacząco Francis. Steffan przytulił ukochanego, układając go przy swoim ciele tak jak w czasie wielu innych nocy. – To też jest wspaniałe – powiedział Francis, między słowa zakradło się zaspane westchnięcie. Steffan kiwnął głową. Było wspaniałe. Było właściwe. Po raz pierwszy w życiu naprawdę poczuł, że Francis też to czuje.
***
Do sypialni gamm wdarło się głośne wycie. Kiedy Francis zaczął się zwijać przy ciele Steffana, większy wilk automatycznie przytulił mocniej przyjaciela. – Ćśśś, już dobrze. Policzek mniejszego wilka potarł ramię Steffana, kiedy się uśmiechnął. – Tak, jest dobrze – wyszeptał Francis. – Prawda? Steffan zawahał się. Wiedział co dzieje się po wyciu. A teraz nie zdarzyło się nic takiego. – Wszystko jest dobrze – wymamrotał Francis. Brzmiał na tak pewnego, że i Steffan nie mógłby uwierzyć, że to nie jest prawda. Francis chwycił dłonią nadgarstek Steffana, najwyraźniej z samego tylko powodu, że uwielbiał to robić, a Steffan odkrył, że też się uśmiecha, z tak prostego faktu, że to on tak uszczęśliwiał swojego partnera. Przez kilka minut panowała cisza, dopóki Steffan nie usłyszał małego dźwięku pochodzącego od drugiego gammy. Przez jeden okropny moment myślał, że to szloch. Pomyślał, że leży sobie tutaj i czuje się fantastycznie, a jego przyjaciel cierpi, ale tak bardzo chciał być silny, że nie potrafił tego pokazać. – Francis? – wyszeptał. – Wybacz – wymamrotał jego przyjaciel. Ten sam dźwięk zabrzmiał ponownie i mniejszy wilk schował twarz w ramieniu Steffana. Brzmiał dziwnie jak chichot. T ł u m a c z e n i e :
L i l a h
– Ty się...śmiejesz? – zapytał Steffan. – Miałem właśnie powiedzieć, że skoro obaj nie śpimy, to może chciałbyś jeszcze popracować nad umocnieniem naszej więzi. Ale potem pomyślałem, że jeszcze lepiej będzie najpierw się trochę poprzytulać. – Jeśli jesteś zmęczony, no to— Francis pokręcił głową. – Pomyślałem, że może pozwolimy najpierw zasnąć alfom, a potem sami zawyjemy. Niech i oni chociaż raz zostaną obudzeni w środku nocy! Steffan uśmiechnął się w ciemnościach. Brzmiało nieźle, a poza tym kim on był, by nie iść za swoim partnerem, gdzie tylko chciał on go prowadzić?
T ł u m a c z e n i e :
L i l a h