Rozdział pierwszy Pisk hamulców na wysokości prawie dwóch tysięcy metrów wyrwał Julię ze snu. Zdawało się, że wyładowana po brzegi terenówka z zakrętu na zakręt wyje coraz głośniej. Nic dziwnego. Land-rover wspinał się wśród stromych serpentyn pod górę od ponad godziny. Najwyraźniej dawał znać, że lata świetności ma już za sobą. Ostatni gasi światło! Tak zawsze wołała mama, gdy wychodzili z domu. I właściwie Julii zdawało się, że po ich wyjeździe z Fields - dziury zabitej dechami w Górach Skalistych - ktoś naprawdę zgasił słońce. Gapiła się przez zakurzoną szybę. Z wijącej się pod górę drogi widać było tylko wąski pasek szarego, mokrego asfaltu, połyskujący w stłumionym świetle reflektorów. Nad nimi prześwitywały ciągnące się po obu stronach drogi kontury świerków. Julia nie widziała jeszcze tak wysokich drzew, o wierzchołkach wciskających się tak ostro w ciemne niebo, przesłaniających światło gwiazd. Niczym jakiś upiorny komitet powitalny, wystający tu jedynie po to, by chronić dolinę przed najazdem intruzów. Intruzów jak ona? Do tego jeszcze te ptaki krążące drapieżnie nad drzewami, nie wiadomo, czy gotowe rzucić się na siebie, czy na auto zakłócające spokój ich terytorium. Światła samochodu ukazały przez moment znak na skraju drogi. Uwaga, spadające odłamki skalne! Zaraz potem, po lewej stronie, las się przerzedził. Stroma skała strzeliście wznosiła się w górę, zasłaniając na moment widok z przodu. Zdawało się, że jadą wprost na majaczącą przed nimi kamienną ścianę. Landrover wszedł w zakręt tuż przed wyłaniającym się za skałą mostem, wiszącym nad spadzistym wąwozem. Samochód zagruchotał, przejeżdżając najpewniej po drewnianym balu. Julia wcisnęła się odruchowo w siedzenie, jej brat moszcząc się w podgłówku, nadal spał. Zdrętwiała jej noga, wcale już jej nie czuła. Spróbowała nią nieco poruszyć, kopiąc w coś miękkiego. Leżący u jej stóp olbrzymi czarny dog natychmiast skierował na nią ślepia. Nawet w ciemności rozpoznawała ten jego agresywny wzrok - Ike. Warknął cicho. - Sorry - szepnęła, by go trochę ułagodzić. Nie przepadała za życiem na wsi. Urodziła się w dużym mieście. Nie było sensu już tego wspominać. Nie teraz. Nigdy więcej. Julia Frost ze swoim młodszym bratem Robertem od dwóch dni znajdowali się w drodze do college'u w Grace, mieścinie leżącej w dolinie Gór
Skalistych. Nie od razu wylądowali w Calgary. Lecieli z przesiadkami, najpierw do Nowego Jorku, stamtąd do Seattle. Dopiero tu wsiedli w samolot do Calgary I dalej do Banff, a potem do najbardziej znanego miejsca w Górach Skalistych, Lake Louis. Czekał tam na nich niewielki helikopter, by ich zabrać do Parku Narodowego Yoho. Zamknęła oczy Wciąż czuła, że wszystko to jest tylko jakiś sen. A może zdarzyło się już w jednym z tych światów równoległych, o których nieustannie rozprawiał Robert. Ten jego stale zamyślony wzrok spod okrągłych oprawek okularów, zdobytych kiedyś na pchlim targu... Wyglądał w nich jak najmłodszy w dziejach noblista: Robert Frost, międzynarodowy specjalista od zjawisk pozaziemskich. W środku linijki I dont know where eheIcango zaczął wyczerpywać się jej iPod. Widok na ekranie migotał: „Bateria wyzionie zaraz ducha". - Robert? - tylko jego sylwetkę rozpoznawała w tej chwili. - Robert, pożyczysz mi swojego iPoda? Bez odpowiedzi. Alex, ich kierowca, spojrzał z uśmieszkiem na śpiącego obok brata Julii; był w Grace College, bądź też, jak sam mówił, po prostu w Grace, studentem seniorem i zarazem ich opiekunem. W Grace College, elitarnej uczelni dla wybitnie uzdolnionych, zwyczajem było, że studenci czwartego roku opiekują się pierwszoroczniakami. W szkole przywiązywano dużą wagę do współżycia w grupie, co Alex oznajmił zaraz na początku podróży. Już na maleńkim lądowisku w Fields Alex przywitał ich tak promiennym uśmiechem, że Julia po raz pierwszy odetchnęła z ulgą po trudach długiej podróży. Również teraz, gdy spoglądał wesołym wzrokiem na Roberta, wydawał się sympatyczny. Odwracał się też od czasu do czasu w jej stronę, puszczając zabawnie oko. Niemal automatycznie odwzajemniała jego uśmiech. W końcu była miłą dziewczyną. Taką euerybodfs darling. Wesołością zarażała otoczenie. Na jej ostatnim świadectwie wpisano: „Z właściwą sobie uprzejmością w niezrównany sposób łagodzi obyczaje". - Rety, twój brat śpi jak kamień! Chyba się niczego nie naćpał? - Skąd! - odparła Julia, czując, jak zdrętwiał jej uśmiech. Tego tylko brakowało, żeby wciskać Robertowi coś takiego, zanim w ogóle przybyli na miejsce. Zwracanie na siebie uwagi to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowali. - Nie panikuj! - oczy Alexa pojawiły się w lusterku. - Przecież żartuję! Wierz mi, wiem dobrze, jak można się czuć po takiej megamonotonnej jeździe! Ale zanim wyjechałem po was z uczelni, zatroszczyłem się o coś ciepłego do zjedzenia. Co prawda kuchni w Grace nie ma co porównywać z wielogwiazdkowym lokalem, ale jak na stołówkę nie jest zła. Będziecie pewnie jeszcze powoli do siebie dochodzić na jutrzejszych zajęciach. W głosie seniora brzmiała szczera troska. Tak, bez wątpienia. Należał do przedstawicieli męskiego gatunku sunny boy. Wyglądał nieziemsko dobrze.
Można by rzec, że wychowywał się na plaży, urodziwszy się z dołączoną pod pachą deską surfingową. Julia wpatrywała się w nienagannie wyprasowany kołnierzyk jego jasnoniebieskiej koszuli. Bardziej pasowałby do Florydy niż do tego zjechanego, rozklekotanego landrovera. Pewnie dziewczyny lgnęły do niego jak muchy do miodu. I znowu trafiła stopą w rozwalonego na podnóżku doga. Zaczął warczeć nie na żarty. - Psst, Ike, nie udawaj wielce groźnego psa - powiedział Alex, dodając: Spokojnie, on jest z tych psiaków, co to wciąż się jeżą, ale jak przychodzi co do czego, podwijają ogon pod siebie i zmykają. W stanie spoczynku nie zagraża, ale i w niebezpieczeństwie nikomu nie pomoże. - To twój pies? - spytała Julia. - Ike? Nie! Właściwie to pies profesora Brandona, jednego z wykładowców filozofii. Tak naprawdę należy do każdego, kogo akurat polubi. - Już go lubię! - ziewnął Robert, rozdziawiając japę do granic możliwości, przeciągnął się i spojrzał w okno. - Ciągle nas tam jeszcze nie ma? Mieli wrażenie, jakby się bardziej oddalali, niż zbliżali do celu podróży. Właśnie minęli strome skały, gdy znów otoczył ich, niczym olbrzym, przepastny las. Droga wciąż wlokła się stromo pod górę. Julia przeżywała tę jazdę całym swoim jestestwem tak bardzo, że przez chwilę przeraziła ją myśl, co by było, gdyby krztuszący się silnik odmówił posłuszeństwa w środku tego odludzia. Czy nie tak właśnie zaczynają się horrory? Poczuła gęsią skórkę na przedramieniu. No już, daj spokój! Tylko nie narób ze strachu w spodnie! Ileż to razy jeździłaś sama po nocach metrem? To było stokroć niebezpieczniejsze. W końcu to tylko las! A jednak - jej oddech stał się raptem cięższy. Może to z wrażenia, bo las ciemniał z każdym kilometrem i nic już z niego nie prześwitywało. Ta wielogodzinna jazda pod górę... Kiedyś do licha muszą minąć granicę niekończących się drzew! Zaciskając pięści, wbijała paznokcie w skórę dłoni. Dobrze wiedziała, że uczelnia leży na odludziu - to w końcu dlatego zdecydowali się tu przyjechać. Jednak co tak naprawdę oznaczało odosobnienie - tego nie wyobrażała sobie nawet w najśmielszych snach, a i tej samotności nie zdołałaby wyśnić w żadnym sennym koszmarze. - Na początku niejednemu cierpnie skóra, gdy godzinami jedzie wyłącznie przez las, nie macie takiego wrażenia? - zagadnął Alex. Widocznie domyślał się, co Julii chodziło po głowie. - Można do tego przywyknąć. Grace jest naprawdę cool - to szkoła inna niż wszystkie. Wiedzieliście, że jest to najwyżej położony college nie tylko w Kanadzie, ale i w całej Ameryce Północnej?
- Jasnowłosy kosmyk jego półdługich włosów opadał mu ukośnie nad prawym okiem. - Spokojnie - zbliżamy się już do przełęczy, stamtąd już tylko w dół, wprost do doliny. - Na jakiej wysokości? - Robert miał fioła na punkcie liczb. Jego umysł cierpiał katusze, jeśli nie miał na ten temat podanych dokładnych danych. - Niecałe 2500 metrów. Przełęcz nazywa się Wbite Escape, ale to w żadnym razie nie jest zaproszenie do ucieczki. - Śmiech Alexa zaraził Roberta. Julia wpatrywała się w obrazy za szybą. White Escape. No to pięknie! - Wow! To pewnie narciarstwo jest tu obowiązkiem, nie mylę się? Robert odwrócił się w stronę kierowcy. - Obowiązkiem? Skąd! Jazda na nartach w tych górach jest... - Alex potrząsnął głową, a jego twarz przybrała jakiś dziwnie skryty wyraz. A może to tylko Julia sobie coś uroiła? - Tak w ogóle, to dopiero zaczyna się lato. Większość ludzi idzie sobie raczej popływać. College ma gigantyczną pływalnię. Nasza drużyna pływacka kładzie wszystkich na łopatki. - A co z jeziorem? Opiekun pokiwał głową. - W Lake Mirror pływanie dozwolone jest tylko w jednym miejscu. Musicie wiedzieć, że postawiono tam tak wiele tablic ostrzegawczych nie bez powodu. To jezioro tak ma. Jeśli więc przeczytacie na brzegu tabliczkę z napisem: Uwaga! Śmiertelne niebezpieczeństwo!, to trzymajcie się od tego miejsca z daleka! Mówię serio. - O Julię nie ma się co bać. Ta to nurkuje niczym mistrzyni świata. Zdobyła już chyba wszystkie możliwe nagrody, dobrze mówię? - oznajmił z dumą Robert. Nie odpowiedziała. Alex gwizdnął z podziwu i spojrzał na Roberta. - A ty? - Jestem uczulony na wodę. - No to masz coś wspólnego z Ikiem. - Kiedy dojedziemy wreszcie do tego miasta? - przerwała rozmowę Julia. Absolutnie nie chciała, żeby jej brat wciąż paplał. Czasami nie mógł wydusić z siebie słowa, a zaraz potem gadał jak nakręcony, jakby cierpiał na jakiś nienaprawialny defekt w ośrodku mowy. - Większość studentów nie ma tutaj samochodu. Podróż w tę stronę jest po prostu za długa i wyczerpująca. Raz na tydzień kursuje do miasta autobus, jeśli masz ochotę zażyć trochę cywilizacji. Chociaż - widzieliście już przecież Fields! - Cywilizacji? - odparła dziewczyna, śmiejąc się pod nosem. - Ta dziura nie wyszła jeszcze z epoki pierwszych osadników. - Bez obaw, jeśli będziesz czegoś potrzebować, obojętnie czego, w kampusie masz supermarket, dwie kawiarnie i kino. Poza tym wszystko, co ci potrzebne do szczęścia, możesz zamówić przez Internet. Nie musisz wcale opuszczać doliny. Tu w górze można się nieźle urządzić.
Jeszcze przed kilkoma tygodniami Julia zareagowałaby na taką zachętę atakiem histerii. Na sto procent wysiadłaby natychmiast z tego samochodu i uciekła gdzie pieprz rośnie. Ale teraz? Teraz to inna bajka. Nie mogła zaprzeczyć, że w ich sytuacji ta uczelnia okazała się faktycznie właściwym wyborem. Jeżeli w ogóle można tu mówić o jakimkolwiek wyborze. Alex przełączył na długie. Białe światło unosiło się nad drogą niczym mgła zawierająca substancje fosforyzujące. Jakby blask pochodzący z gwiazd, a może pył po komecie? Cóż, na swój sposób miał rację, mówiąc: - Krajobraz jest powalający. Mówię wam, zobaczycie go raz i już nie zechcecie stąd nigdzie wyjeżdżać. Te góry uzależniają! - Samochód zwolnił. - Okay załoga, jesteśmy na przełęczy Teraz to już długo nie potrwa. Właściwie Julia wyobrażała sobie, że patrząc z przełęczy w dół, będzie w stanie ogarnąć wzrokiem dolinę. Jednak najwyższy odcinek drogi nie bardzo różnił się od tego, który zostawili za sobą. Tu też gęstniały świerki zasłaniające wszelki widok. Jedynie zmurszały drewniany drogowskaz pokazywał, że właśnie dotarli na szczyt: Wbite Escape, 2413 meter. Z dołączoną pod spodem informacją: 7916feet. Sekundę później poczuli, że zjeżdżają w dół. Alex dodał gazu i według Julii potoczył się nieco za szybko po wąskiej, pełnej zakrętów szosie. Samochód mknął po mokrym asfalcie, rozpryskując wysoko wodę z potężnych kałuż i klekocząc od czasu do czasu przy jeździe po kamieniach. Leżący na przesiąkniętym wodą podnóżku pies śmierdział coraz mocniej. - Tak a propos, mentorka pierwszego roku, Mrs Hill, nic mi nie mówiła, dlaczego przyjeżdżacie dopiero teraz - Julia ponownie usłyszała głos Alexa. Semestr rozpoczął się już przed tygodniem. - Robert długo chorował i dopiero teraz mógł lecieć samolotem - burknęła dziewczyna. - A co mu takiego było? - Zapalenie płuc. - Skłamała na zawołanie. I żeby zmienić temat, spytała: A wszyscy inni są już obecni? - No jasne. Wasz rok jest jedyny niekompletny. Zamieszkasz z trzema dziewczynami, Deborą Wilder, Katie West i Rose Gardner, w apartamencie 213. Nic niemówiące imiona i nazwiska. Wcale nie chciała ich poznawać. - A ja? - Robert też chciał wiedzieć. - W apartamencie 113. Piętro niżej. Razem z Davidem Freemanem, Benjaminem Foxem i Christopherem Bishopem. Piętra dzielą się na męskie i żeńskie. - Student senior zaśmiał się. - Na piętro przypada po jednym opiekunie. Za drugie piętro odpowiada Isabel Hill, ja przejąłem pierwsze. W razie gdybyście mieli jakąś sprawę, walcie śmiało do mnie albo do Isabel. Dzielimy wspólnie biuro i ściśle współpracujemy.
Opiekun? Powiedział to tak, że zabrzmiało jak ochroniarz, przemknęło Julii przez głowę. Zamknęła oczy, przypominając sobie piosenkę, którą przerwało nagłe wyczerpanie się baterii w jej iPodzie. Iknow it 's over Emilii Autumn. Jej brzmienie nie pasowało już do niegdysiejszej euerybodys darling. ***** Przez następne dziesięć minut w samochodzie panowało milczenie. W razie jakichś problemów, walcie śmiało do mnie! Julia zrywałaby boki, gdyby to wszystko nie było jednym wielkim koszmarem. Problemy? W obliczu jej sytuacji wyraz ten trafiał jak kulą w płot. Słowa „problem" używasz, jak ci sprzed nosa odjedzie autobus, wykwitną pryszcze albo karta do bankomatu nie ma pokrycia w gotówce. Nie, nie miała żadnych problemów, jeśli o to chodzi. Była za to ucieleśnieniem katastrofy. Niekończącej się katastrofy - dokładnie jak ta droga, którą teraz jadą, przynajmniej tak jej się zdawało. Alex kierował samochodem jedną ręką, nie zwalniając ani na chwilę. Julia była już zbyt wyczerpana, by zwracać mu na to uwagę. Jej wzrok podążał za jaskrawym światłem reflektora, oświetlającym jakby nieustannie ten sam kawałek leśnej drogi: rozjaśnione na kilka sekund czarne drzewa chłonęły docierający z auta blask. Niczym nakładające się kopie. Droga. Przyszłość. Jawiła jej się jak grzechotnik, który nieoczekiwanie wypełznie ci pod nogi. Kompletnie sparaliżowany, nie jesteś w stanie przewidzieć jego następnego ruchu. Nagle ta gadanina Roberta o wieloświecie nie wydawała się Julii już tak absurdalna. - Pilnuj go! - do znudzenia przestrzegała ją matka. - Pilnuj swojego brata. Nie jest z tego świata. On jest inny. A ja, miała chęć zapytać, a co ze mną? Czy ja jestem supermenem? Spiderwoman? Larą Croft? - Julia, jak myślisz? - szepnął Robert. - Jak długo już tak jedziemy? - Nie mam pojęcia. - Czas jest względny... Jesteśmy w drodze gdzieś tak od czterdziestu ośmiu godzin, ale wydaje się, że czas stanął w miejscu. - Robert, jestem zmęczona. Nie mam najmniejszej ochoty rozmyślać teraz nad fenomenem czasu. - Wiesz, co myślę - kontynuował - że jest tak: są chwile, gdy zapominasz o czasie, bo nic się nie zmienia - albo wszystko! Ale po czym można się wtedy zorientować, gdy czas i przestrzeń...
Zamknęła oczy, próbując unieważnić jego głos. Znała to na pamięć: gdy Robert zaczynał wyjeżdżać ze swoimi naukowymi wywodami, robił z niej taką malutką. A w tej chwili brakowało jej kompletnie wszelkiej ambicji - nie chciała nic poza tym, żeby być wreszcie na miejscu, wskoczyć do łóżka i mieć nadzieję, że ta przyszłość jakoś przeleci. Dog warknął w jej nogach. - Spokój, Ike! - usłyszała głos Roberta. - No... piesku... - głaszcząc go, dodał - na pewno się zaprzyjaźnimy. Samochód zwolnił. Julia otworzyła oczy. W kilka sekund oderwała się od otaczającego ją świata, zmieniła siebie. Jakby ktoś umieścił ją w innym miejscu wydarzeń, teletransmitował. Minęli w końcu ten gęsty las, jezdnia przed nimi poszerzyła się. Po obu stronach stały latarnie, a ich zabarwione pomarańczowo światło wskazywało pogrążoną w mroku drogę. Poczuła, jak ze zdenerwowania pocą jej się dłonie. Alex jechał w kierunku ogromnej połyskującej powierzchni. Bliskość jeziora stawała się wyczuwalna mimo ciemności. Widziała je wyraźnie - zupełnie jakby świeciło samo z siebie, a z jego głębi dobywały się niezliczone płomyki. Miała wrażenie, że woda rozciąga się po dolinie bez końca - nie znając żadnych granic. Przynajmniej ona tak to widziała. W ciemności nie sposób było dostrzec ani znajdujących się po przeciwnej stronie gór, ani brzegu wyznaczającego granice lądu. I wtedy - z lewej strony na końcu drogi - ukazał się jasno rozświetlony budynek uczelni, oddalony jeszcze w przybliżeniu ze ćwierć mili. Julia łudziła się, że jest bardziej nowoczesny. Jechali w kierunku ogromnej budowli, która mnogością kominów, niezliczonymi balkonami, oknami i bocznymi skrzydłami sprawiała wrażenie, jakby jej remont trwał dłużej niż budowa. Swym widokiem bynajmniej nie zapraszała do wejścia, na co dziewczyna w czasie tej długiej podróży, widać nieskromnie, liczyła; wręcz odpychała i przerażała. Jak jakieś ciało obce w dolinie, coś, co nigdy do niej nie należało. Przemknęło jej przez myśl, że połyskująca czerń powierzchni jeziora Lake Mirror cofa się przed budynkiem. Alex wcisnął hamulec, samochód zwolnił. Julia rozprostowała szyję. Reflektory oświetliły pomalowany w czerwono-białe pasy szlaban. „Chodzi tu o jakąś granicę państwa, czy jak?", zaczęła się zastanawiać, gdzie mogła wetknąć swój paszport. Z paskudnym zdjęciem przestępcy, pod którym zamiast numeru więźnia, widniało jej imię i nazwisko: Julia Frost. Koła samochodu zaskrzypiały. - Moment - rzekł senior, opuszczając szybę, i wychylił się do niewidocznego domofonu: - Alex Cooper. Może pan podnieść barierę? Kilka sekund później szlaban uniósł się, Alex zaś ruszył. Przez otwartą szybę wpłynęło ostre nocne powietrze, tak zimne, że Julia pomyślała: „Równie dobrze mogłabym włożyć głowę do zamrażalnika. Czemu on nie zasunie z powrotem tej cholernej szyby?". Zanim jednak zdołała się głośno poskarżyć,
pojawił się szyld. Zielone zawijasy na białym tle, oświetlone przesadną liczbą lampek, jakby ktoś w środku lata urządzał Boże Narodzenie. Welcome in Grace Valley Dali radę. Czas nie stał w miejscu. ***** - Jesteście tam jeszcze?! - rzucił Alex, odwracając głowę w stronę Julii. „Nie", pomyślała, „poszliśmy sobie! Na zawsze!" - Uważaj! - krzyknął Robert. - Tam ktoś stoi! Wzrok Alexa skierował się przed siebie, opony zabuksowały, samochód zaś zatrzymał się gwałtownie. Dog podskoczył, opierając łapska na kolanach Julii. Głos Roberta drżał. Co to było? - Człowieku, ale mnie wystraszyłeś! - krzyknął Alex, patrząc gniewnie na Roberta. - Sorry, ale tam na skraju drogi! Tam coś było! O mało co go nie drasnąłeś. Myślę, że to był człowiek! Julia wpatrywała się w szybę. Następna latarnia stała niecałe sto metrów, więc tylko blask reflektorów oświetlał najbliższe otoczenie, na prawo drzewa, na lewo porośnięte krzakami pole, opadające w kierunku college'u. Wszędzie leżały większe lub mniejsze skałki, a może kamienie, nikogo jednak nie było widać. Alex też się rozejrzał, po chwili potrząsnął głową. - Pomyliłeś się - powiedział, zapalając samochód. - Leżące tu głazy można w ciemności łatwo wziąć za zwierzę, a nawet za człowieka. - Nie pomyliłem się - odparł zdecydowanie chłopak. - Tam ktoś był. Julia dobrze znała ten typowy dla niego upór w głosie. Jeśli jej brat był o czymś przekonany, nie dał się zwieść nikomu i niczemu. Czy to dlatego się odwróciła? Tylne światła pozostawiały za sobą czerwone smugi na ciemnej wąskiej jezdni. Alex zwolnił tempo. Światła hamującego samochodu rozbłysły na krótko i... właśnie! Pośrodku drogi stało coś, wpatrując się w odjeżdżające auto. Jakiś człowiek? Nie - coś innego, mniejszego, krępego... Czyżby jakieś zwierzę? Nie! Robert miał rację! To był rzeczywiście człowiek! Na sekundę Julia dostrzegła rękę, machającą im na pożegnanie. Rękę, która przecież do kogoś należała, i to kogoś poruszającego się na wózku. Głosy Alexa i Roberta zagłuszyło hałaśliwe skrzeczenie. Dziewczyna słyszała ptaki, choć ich nie widziała. Po krakaniu jedynie domyślała się, że krążą nad ich głowami. Na chwilę stały się głośniejsze, zaraz jednak przycichły. Uciekały z doliny.
Coś lub ktoś je przestraszył. Julia zabrałaby się najchętniej razem z nimi.
Rozdział drugi [P jak przyjazd] W pokoju panowała duchota. Robert z trudem łapał oddech. Droga od przełęczy nie była długa - Grace wciąż leżało niewiele ponad 2000 metrów. Z początkiem maja noce na tej wysokości musiały być mroźne, on się jednak pocił. Wiedział, że nie miało to nic wspólnego z temperaturą na zewnątrz. Myśli krążyły mu po głowie, rozpaczliwie unikając wspomnień. Zagłuszał je, ale nie był w stanie się od nich oderwać. Coraz natarczywiej się narzucały. Zagubione obrazy pamięci przemykające przez kręte korytarze labiryntu mózgu. Wszystko to tylko biologia, twierdził, chemia, synapsy. W takim razie dlaczego nie umiał nimi sterować? Co było nie tak? Nawet to pytanie mu umknęło. W zamian zadręczał się jedną z tamtych wizji, jakby błysków flesza, których tak śmiertelnie się bał. Umiał przejrzeć rzeczy na wskroś, wyczuwając zawoalowany gdzieś obok inny świat, być może nieszkodliwy, a może równie niebezpieczny. Nigdy nie wiadomo. Już sam widok kompleksu zabudowań college'u okropnie go przygnębiał. Nie mógł tego znieść ani się z nikim tym uczuciem podzielić, nie było nikogo, kto by go pocieszył czy mu uwierzył. Wyglądał z okna swego pokoiku, wpatrując się w nieznany krajobraz. Na tle czerni nieba, którego przepastną ciemność jeszcze bardziej podkreślało ostre światło księżyca, wznosiła się na północny wschód sylwetka najwyższego szczytu górskiego. Góra nazywała się Ghost. Tak mu powiedział Alex. Dziwaczna nazwa, ale akurat pasowała. Ghost składał się z trzech złączonych ze sobą szczytów, środkowy wyraźnie przewyższał o kilkaset metrów towarzyszące mu po obu stronach dwa pozostałe. Owinięty niczym szarym suknem łańcuch górski wznosił się ponad doliną i zwierciadlanym jeziorem Lake Mirror. Robert zmrużył oczy zza szkieł. Środkowy szczyt do złudzenia przypominał twarz ducha. Ciemne plamy z prawej i lewej strony wyglądały jak oczodoły przysłonięte bladą chustą. A szczyty boczne wydawały się ramionami obejmującymi jezioro. „Przestań już", rzekł Robert sam do siebie, próbując na próżno opanować niespokojny oddech. Przysłuchiwał się chlupoczącej przy umocnieniach brzegu wodzie. Jezioro było tak blisko, że dawało się je słyszeć nawet przez zamknięte okno, a im dłużej nasłuchiwał, tym bardziej zdawało się, że dźwięk wody układa się w słowa. Co za absurd. Totalna bzdura, brednie, nonsens.
Wypełniał go strach, jakieś głuche, nieuchwytne przeczucie. Ulotne jak najlżejszy powiew wiatru, przemykający przez rozklekotane ramy okna, a mimo parnej atmosfery wywołujący dreszcze. Przeczucie to, jak zawsze u Roberta, było skutkiem lęku. Teraz niepokój wzbudzała architektura Grace. Na pierwszy rzut oka chodziło o mieszczącą się w zasięgu zabytkowego głównego budynku uczelni, przypominającą zamek ogromną budowlę, składającą się z kompleksu środkowego i dwóch skrzydeł bocznych. Na tyłach głównego gmachu znajdowały się nowoczesne budynki, centrum sportowe, supermarket oraz bungalowy dla pedagogów i starszych studentów. Te jednak, zintegrowane harmonijnie z pagórkowatym krajobrazem, nie rzucały się tak w oczy. Tym, co naprawdę interesowało Roberta, była fasada budynku głównego. Jej wymyślne kształty początkowo oszołomiły go niezliczonymi balkonami, mansardami, arkadami oraz dzielonymi na mniejsze oknami. Jednak pierwsze wrażenie okazało się złudne. Złudzenie to brało się z liczb. Zazwyczaj to właśnie liczby działały na Roberta uspokajająco, tym razem było inaczej. 2, 4, 8,12,16. Zawierały w sobie coś przerażającego. 2,4, 8,12,16. Dwa skrzydła boczne po cztery piętra z ośmioma balkonami. Każde ze skrzydeł liczyło po dwie klatki schodowe, łącznie cztery. Budynek główny składał się z ogromnej oszklonej części środkowej, mieścił się tam hall i stołówka. Zarówno na prawo, jak i na lewo rozmieszczono po szesnaście okien, na poddaszu po dwanaście mansard. Każdy apartament skrzydła bocznego zamieszkiwało czterech studentów. Piętro obejmowało osiem apartamentów, z czego cztery od frontu, cztery od podwórza. Dawało to trzydziestu dwóch studentów na piętro. Po stu dwudziestu dwóch studentów przypadało więc na jedno skrzydło, co po dodaniu równało się dwieście pięćdziesiąt. Do tego dochodziło jeszcze stu dwudziestu dwóch studentów seniorów, którzy prócz opiekunów, ulokowani byli na tyłach w kampusie, w przestronnych i nowoczesnych budynkach. W sumie wychodzi trzystu siedemdziesięciu ośmiu studentów. Wielkość, którą Robert znał już wcześniej z prospektu uczelni. Jasne, ten układ liczb był prosty, żeby nie powiedzieć prymitywny. Za to inwestor musiał się pewnie nieźle nagłowić, by dojść do ładu z tą architekturą. A może - wszystko to tylko wymysły? W końcu architektura, jak zresztą i cały świat, opiera się na liczbach i prawach matematyki. Więc to wszystko jest niby przypadkiem? Nie w tym rzecz. Tym, co nie dawało Robertowi spokoju i wzbudzało w nim niepokój, był odkryty przezeń system. Każde mieszkanie, każdy pokój rysował ten sam kwadratowy rzut. Kwadraty układały się jeden obok drugiego,
niczym cele w więzieniu. Przejrzyście uporządkowane, w każdej chwili gotowe do skontrolowania. I jeszcze coś: budynek college'u w Grace oraz Ghost znajdowały się dokładnie naprzeciw siebie, jakby w jakimś lustrzanym odbiciu. Grace wznosił się nad brzegiem zachodnim, góra zaś nad wschodnim. I jeśli się Robert nie mylił, to... nie, tylko nie to. To niemożliwe, żeby proporcje między szczytami bocznymi a szczytem głównym Ghosta miały się do siebie tak jak budynek główny do skrzydeł. Znów przeszył go dreszcz. Odwrócił się od okna. Wyczuwał na plecach dyszący oddech paniki. Jej bliskość spychała go w bezdenną ciemność.
Rozdział trzeci W chwili, gdy Isabel Hill, opiekująca się drugim piętrem północnego skrzydła studentka seniorka, otworzyła drzwi do maleńkiego pokoiku, Julia doznała szoku. Podczas jazdy mogła o sobie powiedzieć, że jest zmęczona i zdenerwowana, teraz jednak czuła wyraźnie, że ogarniające ją przygnębienie dosłownie zwala ją z nóg. Nic nie wskazywało na to, by w dającym się przewidzieć czasie przyszła do siebie. Było już późno, prawie wpół do jedenastej, i chociaż Alex zaproponował jej i Robertowi jeszcze coś do zjedzenia, nie mieli najmniejszej ochoty wziąć niczego do ust. Korytarze i przejścia skrzydła północnego, przed którego wejściem bocznym doradca zaparkował auto, były względnie wyludnione - w drodze do jego biura, na pierwszym piętrze, natknęli się na kilku studentów. Tamci zmierzyli ich wścibskim spojrzeniem. Julia niemal słyszała tłukące się im w głowach pytania. Kim są ci nowi? Czemu przyjeżdżają dopiero teraz? W środku nocy i w dodatku tydzień po rozpoczęciu semestru? I po co im tyle bagażu? Z drugiej strony była zbyt wyczerpana, by się rozglądać. Wszystko, co do tej pory zauważyła, to niekończące się korytarze, oszczędnie oświetlone, wyłożone wykładziną zakrywającą zdeptany tysiącami studenckich stóp parkiet, zniszczoną do tego stopnia, że nie można było rozpoznać jej pierwotnego wzoru. Unosił się tu jakiś dziwny zapach. Widoczny, wtarty od dziesięcioleci w boazerię brud wrósł w nią tak, że jakiekolwiek próby usunięcia go żrącymi czyścikami okazywały się bezcelowe. Totalna klęska poniesiona w odwiecznej walce człowieka z brudem i uporczywymi plamami. Matka Julii wygrywała tę wojnę za każdym razem. Nic dziwnego. Miała fioła na punkcie porządku. Należała do gatunku kobiet zawsze noszących w torebce antybakteryjny spray i nawilżające chusteczki jednorazowego użytku. Tak na wszelki wypadek. - No i jak ci się tu podoba? Przytulnie, co? - Isabel była wysoką szczupłą blondyną. Nosiła krótko przystrzyżoną, nonszalancko potarganą fryzurę, jedną z tych, co za samo cięcie płaci się krocie, nie wspominając o konieczności coporannej półgodzinnej stylizacji. Jej chód zdradzał, że należy do kategorii sportowców, ludzi zasypiających najchętniej w trampkach, spożywających śniadanie po odbyciu wczesnej rundy joggingu, trzymających się ściśle zasad planu treningowego, nieuwzględniającego życiowych niespodzianek. Kiedyś Julia nabijała się z Kristianem z takich typów: ludzie uprawiający jogging umykają ze strachu przed życiem. Kiedyś. Przyszedł czas, gdy ten wyraz wykreśliła ze swego słownika. Razem z imieniem Kristian.
- Wspólną łazienkę znajdziesz po drugiej stronie przedpokoju. Toaleta jest osobno - objaśniła Isabel - a szklane drzwi w kącie naprzeciwko prowadzą do kuchni, przy czym możecie też oczywiście spożywać posiłki w stołówce. Spojrzała na Julię. - Co jest? Chcesz, żebym przedstawiła cię teraz twoim współ-mieszkankom? Julia pokręciła głową. - Lepiej jutro - wydusiła z siebie. - Jestem po prostu wykończona. Podróż trwała tak długo. Isabel skinęła głową, ciskając z impetem jedną z walizek Julii na krzesło przy biurku. - Jasne, rozumiem. A tak w ogóle - jesteś szczęściarą. Wasz apartament leży dokładnie w rogu niedaleko skrzydła głównego, więc macie jeszcze widok na jezioro, ty nawet własne wejście na balkon. Co prawda wychodzi ono na północ, od razu ci powiem, że podczas burzy okiennice głośno stukają, a szyby bywają zimą oszronione. Panna Frost podeszła posłusznie do szklanych drzwi, za którymi w mętnym świetle lamp rysowały się szare kontury potężnych gór otaczających jezioro. - Naprawdę świetnie! - kiwnęła głową, wykrzywiając z przymusu twarz. Zastygła w tym uśmiechu, tymczasem Isabel wciskała jej w ręce pościel i stos ręczników, wskazując na szafki i kładąc na biurko plan orientacyjny. Wciąż się uśmiechała, nawet gdy seniorka wręczyła jej regulamin z „dopiętym" komentarzem słownym: - Zasady w Grace są po to, by je przestrzegać. Tak szczerze, Julia bała się, że musiałaby ustawić kąciki ust w połowie wysokości i przykleić sobie ten debilny uśmieszek do końca życia. Wzięła się jednak w garść i podziękowała. Po wyjściu Isabel opadła bezwładnie na łóżko, którego materac zarwał się po samą podłogę. Wlepiała tępo wzrok w powietrze. Pokoik bardzo przypominał urządzoną bez smaku klitkę. Okropieństwo! Z tego, co pamiętała, sam budynek powstał na przełomie wieków. W latach siedemdziesiątych przerobiono go na uczelnię. Nie dało się specjalnie zauważyć, żeby od tamtej pory cokolwiek tu zrobiono, przynajmniej nie tu w apartamentach ani skrzydłach bocznych. Artystycznie rzeźbione wzory na suficie wzięto chyba z trumiennych matryc. Była przekonana, że od stuku okiennic nabawi się szumów w uszach, stoczona robactwem boazeria wywoła u niej w końcu duszność, a od wykładziny dostanie świerzbiączki. Do kolekcji jeszcze te od lat siedemdziesiątych non stop używane meble. Niestety, próżno w nich szukać śladów stylu retro. Jedyne, co jeszcze uszło, to brązowy fotel przed drzwiami balkonowymi. Poza tym nic! Drewniane krzesło, biurko i półka na książki ledwo się trzymały. Jeżeli jedzenie stołówkowe było takie, jak wyposażenie tych pokoików, to przypuszczalnie przyjdzie jej tu umrzeć z niedożywienia. Pewnie tylko sam Pan Bóg na czele z architektem wiedzą, jakich trucizn użyto przy urządzaniu tego gmaszyska, skoro to wszystko jakoś jeszcze nie
zgniło przez lata. A mama - cóż, mama w tej sytuacji z miejsca zabrałaby ją do domu i poddała zaraz kuracji homeopatycznej. Mama. Julia czuła się, jakby ktoś na siłę wepchnął ją w ten koszmar, w którym cofał się czas. Pewnie to głupie, ale wewnętrznym okiem widziała naprawdę biegnące wskazówki zegara. Tyle że w odwrotnym kierunku. Nie mogła w żaden sposób wymazać z pamięci tej paskudnej awantury. Ojciec się wydzierał. Matka próbowała jakoś załagodzić tę jatkę. - Nie możesz jej przywiązać - usłyszała w myślach jej głos. Zawsze, gdy się zdenerwowała, jej brytyjski akcent stawał się bardziej słyszalny. Pochodziła z Bristolu. - Toteż nie zamierzam jej uwiązywać, bo mimo wszystko mam nadzieję, że odziedziczyła po nas na tyle rozumu, by móc się powstrzymać przed kontaktami z ludźmi niewartymi błota na jej butach. Spójrz tylko. Nasza córka. Jak ona wygląda. Czy w ogóle jest jeszcze moją córką? Julia natychmiast się odwróciła, zatrzaskując za sobą drzwi, pobiegła do swojego pokoju. Wymknęła się później z domu, by spotkać się z Kristianem. Krótko mówiąc, zrobiła to, co robią wszyscy w jej wieku: przebrała miarkę. Odcięła się od rodziców i niestety tak już zostało. Teraz po wszystkim wiedziała, że popełniła błąd. Cholera - o ileż prościej byłoby, gdyby przewidziała czyhające nieszczęście. Ból głowy. Ten przeklęty ból głowy. Podniósłszy się, sięgnęła po omacku po swą nową komórkę, wciskając pierwszy lepszy klawisz. Wyświetlacz pokazywał 1:23. Nie miała siły się rozebrać, leżała na tym niewygodnym wyrze, nie mogąc zwyczajnie zasnąć. Ale czego się spodziewała? Nie spała przecież od tygodni. Zapadała co najwyżej w drzemkę, pewien rodzaj krótkiej nieświadomości, budząc się zlana potem. Jak w ogóle mogło przyjść jej do głowy, że po przybyciu do college^ coś się zmieni? Przez chwilę wpatrywała się w sufit, na którym docierające z zewnątrz rozproszone promienie światła rysowały dziwaczne kształty. Chyba powinna rozpakować walizki. Albo wstać, i tak jak się umówili z Robertem, dać znać, że żyje. Oznaki życia. Słowa te, zarówno dla niej, jak i Roberta, nabrały od niedawna szczególnego znaczenia. Ciekawe, co tam słychać u niego? Czy chociaż on był w stanie zasnąć? Miała wciąż przed oczami jego zrozpaczoną minę, gdy Alex podawał im klucze. Robert poszedłby wtedy najchętniej z nią do pokoju, by zwinąć się na dywaniku przed jej łóżkiem. Żeby tylko nie musieć spać samemu. Nic jednak nie powiedział, bo senior Cooper - też zapewne zmęczony długą jazdą
samochodem - nie poświęcał im już uwagi. A może wciąż był wściekły na Roberta, że przez niego o mało co nie spowodowałby wypadku? Z drugiej strony brat miał rację, przecież tam na drodze naprawdę ktoś był. Jednak żadne z nich jakoś nie napomknęło Alexowi o postaci w wózku - Julia sama nie wiedziała dlaczego. Podniosła głowę, wpatrując się w szybę drzwi balkonowych. Miała wrażenie, jakby ta noc była w zmowie z jakąś złowieszczą ciszą. Czuła, jakby ktoś rozłożył nad nią czarne sukno, owinął ją, ale to nie ochroniło jej przed zimnem. Wszystkie odgłosy ucichły, oprócz jakiegoś dochodzącego z korytarza szurania, budzącego w niej wspomnienia. Zmroziło ją. Skądś wiało. I znów to szuranie. Przeniknęło do jej świadomości, a usadowiwszy się na dobre w uchu środkowym, zaczęło wwiercać się w mózg. Nasłuchiwała. Czyżby jakieś kroki? Skupiła się. Jakieś skrobanie, za chwilę znowu kroki. Ktoś był w jej pokoju? Tak. Teraz wyczuwała wyraźnie. Ktoś podchodził do jej łóżka, wlepiając w nią wzrok i sapiąc coraz głośniej. W tym samym momencie Julia nacisnęła jakiś pstryczek, włączając światło lampki nocnej. Nie mogła nic zobaczyć, usłyszała tylko jakieś ciche chichotanie. - Ejże, przecież i tak jeszcze nie śpisz! - Znowu chichot, a zaraz po nim: Serdecznie witamy w dolinie! ***** Bladoniebieskie oczy wpatrywały się w Julię bez zmrużenia bite dwadzieścia sekund. Nie to, żeby zaraz się ich bardzo przestraszyła. Wkurzyła się i tyle. Jej mózg rejestrował każdy szczegół, jakby usiłował z odebranych zmysłowo elementów skompletować obrazek. Jasne, rybie oczy, piegi, chuda szyja. Pomarańczowe pasemka na tle ciemnych włosów. Taki żarówiasty oranż, jak na kamizelkach ratowników. Jeżeli to bezguście oferował fryzjer w kampusie, to wolała już zapuścić włosy do ziemi, przynajmniej miałaby czym ogrzać wciąż zimne stopy. Dziewczę miało na sobie wypchane szare spodnie od dresu i jakiś wymemłany T-shirt. - Gapisz się na mnie, jakbyś zobaczyła ducha - powiedziała, wyciągając na powitanie rękę. A co w tym dziwnego, skoro skradała się po północy do pokoju, wchodząc bez pukania czy przywitania się w sposób przyjęty wśród cywilizowanych ludzi?
Julia nabrała głęboko powietrza, by nie zdradzić na głos swoich myśli. Usiadła, wykrzywiając po raz setny w ciągu ostatnich paru godzin twarz w sztucznym uśmiechu. Obsypana piegami dłoń, którą przyjęła na powitanie, była zimna w dotyku, niczym skóra oskubanego dopiero co kurczaka. Dziewczyna oblizała usta, pociągając głośno nosem. - Może nie słyszałaś, ale pukałam. Pomyślałam, że nie możesz zasnąć i może masz ochotę, by ktoś dotrzymał ci towarzystwa. Prawdę mówiąc, Julia nie wierzyła w ani jedno jej słowo, mimo to odrzekła: - Rzeczywiście nie mogę zasnąć. - Jasne, wszystko tu dla ciebie pewnie takie nowe. Nie było za bardzo o czym mówić. Zresztą Julia nie miała nawet okazji, aby dojść do głosu, bo dziewczyna wylewała z siebie taki potok słów, że wodospad Niagara przy niej zdawał się kojącym nerwy strumyczkiem. - Mogę ci opowiedzieć o Grace wszystko, co tylko chcesz wiedzieć. Na początku nie można się pozbierać, ale po kilku dniach zorientujesz się, co jest grane. I szczerze, ta uczelnia jest najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się zdarzyć. Wreszcie uwolniłam się od swoich starych. Żadnych wymówek, żadnych wniosków racjonalizatorskich związanych z moim życiem. Jestem tu w dolinie wprawdzie dopiero od tygodnia, ale zdaje mi się, jakbym się tu urodziła. W pewnym sensie to nawet tak wyglądasz, pomyślała Julia. - Posuń się trochę! - Dziwne dziewczę przeszło po łóżku i postawiwszy krok nad Julią, usadowiło się w nim wygodnie, opierając plecy o ścianę. Czemu przyjechaliście tydzień później? Julia wzięła głęboki wdech. Prawdziwa mistrzyni w kłamstwach, zawodowiec w wymyślaniu wymówek na poczekaniu. Odpowiadała zwykle pytaniem na pytanie. - A właściwie to jak się nazywasz? - Debora. Debora Wilder, ale mówią do mnie Debbie. - Debbie wychyliła się do przodu, by sięgnąć po błyskotki leżące na nocnym stoliku. - Co to za dwie obrączki na łańcuszku? - Wypatrywała na nich grawerunku, zanim Julia zdążyła wyrwać łańcuch z jej ręki. - Aaa, sorry, nie chciałam być ciekawska. Jesteś zaręczona? Zakochana, zaręczona, zamężna. Julia nie przypominała sobie, aby taka kolej rzeczy została gdzieś zapisana w jej terminarzu. Mimo to wspomnienia zaczęły kłębić się nagle w jej głowie. Pewnie Kristian już o niej zapomniał. A może ciągle jej jeszcze szukał? Ciekawe, co pomyślał, gdy tak nagle zniknęła, bez pożegnania, bez słowa? Może ktoś, kiedyś po latach, zapyta go: „Pamiętasz jeszcze tę dziewczynę, z którą przespałeś się pierwszy raz? W ten sobotni wieczór, ten wieczór, gdy zdarzyła się ta tragedia?" Ile czasu upłynie, nim stanie się dla niego tylko mglistym wspomnieniem? Jak długo, nim zapomni, kim sama była?
W odpowiedzi Kristian pewnie spyta, o którą dziewczynę chodzi. - Tak w ogóle to mój pokój znajduje się dokładnie obok twojego. - Debbie rozglądała się z nieodpartą ciekawością po jej klitce. - Na co ci właściwie tyle bagażu? Chcesz tu zostać na zawsze? Ale fakt, są tu nauczyciele, którzy byli w Grace już w latach siedemdziesiątych i wrócili, zaraz po ponownym otwarciu doliny. - Ponownym otwarciu? To ona była zamknięta? Debbie machnęła ręką. - Dawne dzieje. Prehistoria. Martwmy się lepiej o to, co jest teraz. Na pewno chciałabyś się dowiedzieć wszystkiego o tych dwóch, co tu z nami mieszkają. Dzielimy wspólnie kuchnię i łazienkę, ale to już prawdopodobnie wiesz od Isabel. - Zaczęła gnieść palcami kołdrę. - Szczerze mówiąc, jeśli o nie chodzi, nie trafiłyśmy najlepiej. - Debbie kontynuowała, nie czekając na reakcję Julii. - A więc tam mieszka Rose. Taka kochana, śliczna, cudowna Rose. Ale tylko od łysiny w dół. - Od łysiny w dół? Debbie zachichotała. - Jest zupełnie łysa. Wygląda jakby wyszła z kicia. - Może jest chora? - Nie mam pojęcia. Nie pytałam. To znaczy, spytałam ją, ale nic sensownego w odpowiedzi nie usłyszałam. - Debbie wykrzywiła twarz. - Znam ten typ. Odgrywa łagodną i niewinną, a tak naprawdę to miss untouchabk. Niedotykalska, wiesz, o co chodzi? Nie. Julia nie rozumiała ani słowa. I nic ją to nie interesowało, jednak póki Debbie gadała o innych, przynajmniej jej nie wierciła dziury w brzuchu. Może właśnie podczas obgadywania innych o to chodzi? Gdy obrabia się tyłek komu innemu, nie ma czasu, by mówić o swoich grzeszkach. - Ty mnie w ogóle słuchasz? - Dziewczyna spojrzała na Julię, zaciskając markotnie usta. Wyglądała, jakby zamiast warg miała tylko wąską szczelinę w twarzy. Było w tym coś oschłego. - Jasne, że słucham. A ta druga? Julia miała nadzieję, że złowieszczy wyraz twarzy Debbie zniknie z tym pytaniem, tymczasem teraz jeszcze bardziej wywracała nerwowo szaroniebieskimi oczami. - Katie? - Tak się nazywa? - Tak, Katie West. Pochodzi z jakiegoś azjatyckiego kraju. Nie cierpię Azjatów, a ty? W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami. Mój Boże, przy okazji wydało się, że ta cała Debora jest w dodatku rasistką. - Trzymaj się od niej lepiej z daleka! - szepnęła kumotersko panna Wilder. - Jest dziwna, z nikim prawie nie rozmawia. Zamknięta w sobie. Za to chłopaki z naszego roku są jak najbardziej w porządku. Przede wszystkim ta paczka na piętrze pod nami. Spodobają ci się! - westchnęła. - Jak ja im zazdroszczę Alexa! My na naszym piętrze musimy użerać się z tą zarozumiałą zołzą Isabel. Myśli,
że jest nie wiadomo kim, bo jej starzy wykładają tu w college'u. - Zasady są po to, by je respektować - parodiowała seniorkę, choć Julia wyczuła w niej fałszywą nutę. - Jakby miała się za czyjąś matkę. Mniejsza z tym. Słyszałaś już, że w czwartek... Głośny trzask przerwał potok jej słów, w tej samej chwili zawyła syrena, której dźwięk dochodził prawdopodobnie z głębi starego budynku. Nagle zgasło światło. W jednej sekundzie zapanowała w pokoju ciemność. Na zewnątrz też nie było kompletnie nic widać. - O matko! Co się znowu stało? Julia poczuła na swym ramieniu kurczowy uścisk czyjejś dłoni. - O Boże! - głos Debbie osiągnął absolutny limit swoich możliwości, po czym szepnęła: - Ciemność! Boję się jej od dzieciństwa. Wierzę w nocne zjawy, rozumiesz, te wyłaniające się z mroku! Brzmiała, jakby święcie wierzyła w to, co powiedziała. Julia roześmiałaby się najchętniej, jednak w następnej sekundzie usłyszała kolejny odgłos, a ten tak mocno ją wystraszył, że zadrżała. Był to przeraźliwy krzyk roznoszący się po korytarzach uczelni. Nie miał w sobie nic ludzkiego. Sama rozpacz wyrywająca duszę z ciała.
Rozdział czwarty Gdy z powrotem włączono światło, Debbie zdążyła już otworzyć drzwi i rzucić się do przedpokoju, z którego przejście prowadziło do głównego korytarza. Julia pobiegła za nią, targana nieokreślonym bliżej przeczuciem. Bezpośrednio obok jej pokoju stała w drzwiach wysoka, szczupła dziewczyna. Głowę miała ogoloną na łyso, ale Julia nie zwracała na nią teraz uwagi. Kątem oka dostrzegła tę drugą dziewczynę, która wyszła zaspana z najdalej położonego pokoju. Odgarnęła swoje długie, czarne włosy do tyłu, jej twarz wyrażała zniecierpliwienie. Pewnie to ta Azjatka, na którą nadawała Debbie. Światło znowu mrugnęło, zgasło i ponownie się zapaliło, tym razem jednak osobliwie przytłumione. Wybiegła przez przedsionek na korytarz, rozglądając się w pośpiechu. Każdy z czterech apartamentów leżał naprzeciw innego. Wynurzały się z nich blade, zaspane twarze nieznanych dziewcząt. Ich skulone ramiona drżały z zimna. - Wie ktoś z was, co to było? - zawołała Debbie, unosząc teatralnie ręce. - Nie mam pojęcia! Ale coś się musiało stać! - odpowiedziała zdenerwowana dziewczyna w nocnej koszuli z włosami zwiniętymi w błękitne papiloty. Strach, o którym jeszcze przed kilkoma sekundami mówiła Debbie, rozpłynął się nagle w powietrzu. Za to ona czuła się jak w swoim żywiole. Rozkoszowała się tym wszystkim. - Hej, co myślicie? Ten krzyk, on dochodził z zewnątrz? - pytała roztrzęsiona. - A może z dołu? O Boże, naprawdę myślałam, że zsikam się w majtki! Za dziewczyną z papilotami pojawiła się Isabel, mówiąc: - Dziewczyny, proszę, uspokójcie się. Najlepiej będzie, jak wrócicie do swoich pokoi. Ale Debbie przebiegła wprost przed jej nosem: - Wybadam na piętrze pod nami! Pognała wzdłuż korytarza do klatki schodowej. Julia popędziła za nią. Ten krzyk - wciąż jeszcze brzmiał jej w uszach. Unosił się nad nią, wciskał w szczeliny boazerii, osiadał na belkach sufitu, wczepiał we włókna wykładzin. I do tego ta szeptanina wokół. Histeryczne chichotanie, ktoś modlił się nawet, mrucząc pod nosem - a może to ona ześwirowała? Na sekundę zamknęła oczy. Wszystko to było jak stojący w tle chór, towarzyszący przeraźliwemu wysokiemu głosowi, który w żaden sposób nie chciał umilknąć. Czy nikt nie mógł wyłączyć tego wrzasku? Nacisnąć w końcu klawisz stop? Wtedy dotarło do Julii. Wyczytała to z twarzy innych, powoli zaczęli się uspokajać i wracać do swoich pokoi. Czyli tylko ona, Julia, wciąż słyszała ten krzyk.
To już nie był ten przeraźliwy dźwięk, który śmiertelnie wystraszył ją przed kilkoma minutami. Nie. Ten, który dźwięczał w jej uszach, był krzykiem wołającym z przeszłości. Przywlókł się tu za nią aż do doliny. Wiedziała, co się stało. - No dalej, Julia, rusz się! - zawołała Debbie. - Po schodach będzie szybciej niż windą. Współlokatorka dość niezgrabnie zbiegała po schodach w dół. Trzymała się kurczowo poręczy, paplając pod nosem coś bez przerwy, niczym obłąkana. Jak sądzisz, to jeden z tych chłopaków? Być może któregoś dręczyli. Robili mu kocówę, czy coś w tym rodzaju. Chłopcy robią sobie czasem takie numery. Ale ten krzyk był autentycznie stra... Urwała w pół słowa. Dotarły do pierwszego piętra. Za wielkimi, oddzielającymi korytarz od klatki schodowej, szklanymi drzwiami Debbie o mało co nie wpadła na Alexa. Miał na sobie kolorowe kraciaste spodenki i biały T-shirt od Eda Hardy'ego, z czarnym smokiem ziejącym ogniem. Uśmiechnięta czaszka płonęła, a... Julia zamknęła oczy... z jej kościstej szczęki kapała zimna odrażająca purpura. Zawieszony na szyi srebrny łańcuch z krzyżem dopełniał stylowy outfit seniora. - Debbie, nie masz na co tu się gapić. Wracaj na górę. Za to ty, Julio... pozwól... - chłopak urwał, jednak Julia zorientowała się po samym jego spojrzeniu, że przeczucie jej nie myliło. - Gdzie? - spytała krótko. - Pierwszy apartament na początku korytarza, tak jak u was na górze odparł zwięźle. Przecisnęła się obok Debbie i pobiegła, mijając grupę oglądających się za nią chłopaków. Niektórzy wołali zaczepnie, ktoś zagwizdał sprośnie. Ale ona miała to gdzieś. Mogli jej skoczyć. Stojąc przed drzwiami apartamentu 133, nabrała powietrza. - Ejże, idzie do was niezła laska - rzekł jeden z chłopaków stojących w korytarzu. Miał na sobie tak szykowną białą piżamę, jaką mógłby założyć jedynie pan młody, i to tylko w noc poślubną. Jakiś inny rzucił szeptem. - No ekstra. To ta siostra naszego odludka. Kocham kręcić w samym środku akcji. Wszystko, co u tego typka zobaczyła, to nagi, nieowłosiony tors i różowe spodnie od piżamy. Jego twarz zniknęła za kamerą. A on - do cholery - filmował dalej, nie bacząc, że znowu zgasło światło. ***** Julia była nawet zadowolona, że tym razem nie włączono z powrotem prądu. Zyskała dzięki temu trochę czasu, aby złapać oddech i zebrać myśli. Najwyraźniej taka awaria nie była w tym college'u czymś niezwykłym, trwała ledwie kilka chwil, a studenci zdążyli już zaopatrzyć się w oświetlenie
awaryjne. Zapalono świece, niektórzy zaczęli tak wywijać wkoło latarkami, że prawie zawróciło się jej w głowie. Zrobiło jej się niedobrze. - Ty jesteś Julia? - Wysoki szczupły chłopak stał w drzwiach do przedsionka bezpośrednio pod jej pokojem. Jego krótkie, jasnobrązowe włosy w półmroku nadawały mu dziwnie poważny wygląd. Był jedynym kompletnie ubranym chłopakiem. Czarne spodnie, czarne sportowe buty, czarny sweter. Nosił nawet pasek. - Jestem David. Coś z tym twoim bratem jest nie tak. Próbowałem go obudzić, ale im więcej do niego gadałem, tym bardziej się rzucał. Nie budzi się, ale i nie pozwala dotknąć. - Aha. - Tyle tylko mogła w tej chwili powiedzieć. - Czy to jest normalne? - usłyszała za plecami takie pytanie, ale nie odwróciła się. Tysiąc myśli naraz kłębiło się w jej głowie. Musiała uspokoić Roberta i skłonić go jakoś, by umilkł. Oby tylko nie powiedział czegoś przez sen, o czym inni nie powinni, nie mogą się dowiedzieć. Wzięła się w garść i przecisnęła obok Davida. - Dzięki, zajmę się nim. Tylko... - Gestem pokazała na tył. - Ta widownia jest zbędna. - Czy on często miewa takie koszmary? - David zignorował jej prośbę. Julia zapomniała na chwilę o swojej masce euerybodys darling. - To tylko koszmar i co z tego? - fuknęła. - Możesz się w końcu postarać, żeby ci wszyscy stąd zniknęli? - Hej, chcę przecież tylko pomóc! - Uniósł ręce. - Nie potrzebujesz mu pomagać! Gdy się obudzi, będzie się z tego śmiał. Spróbowała złagodzić ton głosu, wchodząc do pokoju Roberta. A co, jeżeli nie będzie się śmiać, przemknęła jej przez głowę i taka myśl. Pokój brata był identyczny z położonym piętro wyżej, w którym ona mieszkała. I podobnie jak ona, on też się nie rozpakował. Na stoliku nocnym stała pusta ramka. Poczuła ukłucie w sercu. Teraz odważyła się spojrzeć na brata. Jego chude ciało zatopione w kraciastej piżamie wyglądało, jakby brał udział w strajku głodowym. Leżał na plecach wpatrzony bezwiednie w ten wstrętny drewniany sufit. Właściwie to nie patrzył, bo przecież oczy miał zamknięte, co jednak, jeśli pod powiekami były otwarte? Wstrząsnął nią dreszcz. Znikąd spadł na pierś obezwładniający ciężar. Oddychała głęboko, by się z niego wyzwolić. Kiedyś już uczyła się jakichś technik relaksacyjnych, miały ponoć pomóc pozbyć się paniki. Ćwiczenia oddechowe, zabawy dla poprawienia koncentracji. Przecież to śmieszne. Po prostu komiczne. Jak można przepędzić oddechem coś, co Debbie nazywała nocnymi zjawami? - Robert! - szeptała. - Obudź się! To ja! - Dotknęła w ciemności jego ręki i w tej samej chwili, gdy otworzył oczy, rozbłysło na powrót brzęczące światło.
***** Robert mrużył oczy. Z czoła spływały mu krople potu. Według mamy miał czoło myśliciela. Ciemnobrązowe włosy kleiły się do głowy, a usta krzywiły, gdy zaczynał mówić. - Co się stało? - Nic - uspokoiła go, usłyszawszy za sobą jakiś głos. - Co to znaczy nic? Julia stłumiła jęk. Przecież wyraźnie prosiła tego całego Davida, żeby zostawił ją samą. Robert sięgnął po leżące na stoliku okulary, jakby jedynie to pamiętał: gdzie je położył. - Wszystko fruwało w nieładzie - mamrotał. - Nic nie było na swoim miejscu. Książki oderwały się od półek... a za stołem... O mało nie zacisnęła mu dłonią ust, żeby zamilkł. Zdołała jednak wziąć się w garść i pewnym tonem oświadczyć: - Wszystko w porządku, coś ci się śniło. Jak to w nowym miejscu. A może znowu zaczytałeś się w tych swoich śmiesznych książkach, co Rob? Zrobiła dobrą minę do złej gry. Mój Boże, ten cholerny przyklejony uśmiech dawał się jej we znaki. I skąd jej się wziął ten Rob? Nigdy go jeszcze nie nazwała Robem. Ale Robert jakoś się pokapował i zdołał ukryć zdenerwowanie. Zakłopotany nasunął kołdrę, zwracając się do Davida. - Głupio mi, że zrobiłem wam pobudkę. David podszedł do Julii i poklepał jej braciszka wyrozumiale po ramieniu. - Ten twój sen to musiał być chyba jakiś totalny horror, sądząc po tym, jak przeraźliwie się darłeś. - Naprawdę wrzeszczałem? - Wybałuszył oczy. - Jeszcze jak, jakby nabijali cię na pal! - rzekła pośpiesznie Julia. - Chyba powinni cię ulokować w jakimś dźwiękoszczelnym pokoju, w przeciwnym razie aresztują cię za zakłócanie ciszy nocnej. Cokolwiek zresztą by tu dodała, najważniejsze, że Robert się pozbierał. Za plecami słyszała ciche rzężenie. W pierwszej chwili pomyślała, że dźwięk ten wydawała wisząca na suficie lampa z mrugającą bez przerwy żarówką. Po chwili zorientowała się, że to obiektyw. Ten chłopak w badziewnych różowych spodniach od piżamy trzymał kamerę, kierując ją bezpośrednio na twarz Roberta i wykrzykując: - Super, super, super! Patrz w moją stronę! Tak, dokładnie tak! Człowieku, ale masz gigantyczne źrenice! Jakby ci ktoś w oczach dziury wypalił. Naćpałeś się czegoś? - Teraz podszedł jeszcze bliżej, nachylając się w jego kierunku. - Mógłbyś jeszcze zrobić tak, jakbyś spał? Ten krzyk nie nagrał mi się dobrze.
WJulii coś eksplodowało - ogromna kula ognia w głowie wypaliła wszelki rozsądek. Chwyciła kamerzystę za mordę. - Te, podglądacz jesteś, czy jak? Jeden z tych gnojków, co to zasadzają się na innych, bo podnieca ich czyjaś wpadka, a później wrzucają na You Tube'a? Wyłączaj kamerę, bo wsadzę ci ją zaraz własnoręcznie do dupy! Może to głupie, ale przynajmniej zrobiło jej się lżej. - Benjamin, ona ma rację, wyłącz kamerę! - nakazał mu David, położywszy rękę na ramieniu Julii, aby ją uspokoić. - Benjamin nie miał nic złego na myśli. Ten David to jakiś tutejszy duszpasterz, czy jak? Niewykluczone, sądząc po jego stroju. Mimo to nie mogła się jakoś przed tym dobrodziejem całkowicie otworzyć. Pewnie jakiś nawiedzony kosmita, którego zesłano na ziemię w celu pełnienia misji naprawczej wśród dusz upadłych Ziemian. Ulżyło jej, gdy w końcu łóżka pojawił się Alex. Choć był starszy od niej ledwie cztery lata, widać było, że jedyny cieszył się tu autorytetem i był w stanie zapanować nad tym chaosem. Wystarczyło, że wskazał na zegarek i zwięźle ogłosił: - Sądzę, że wszyscy możemy udać się do łóżek. Jak widzicie, Robert miewa się dobrze. David i Benjamin spojrzeli na siebie i bez zbędnych komentarzy opuścili pokój. Alex poszedł za nimi. Pożegnawszy się jeszcze z Julią i Robertem na dobranoc, dorzucił: - Najlepiej będzie, jak się oboje porządnie wyśpicie! Gdy zamknęły się za nim drzwi, Julia obeszła łóżko dookoła. Stanęła przy oknie, wpatrując się w jezioro, w tę plamę w mroku. - Nie możemy tutaj zostać - usłyszała za sobą szept Roberta. - W tym miejscu czai się zło, rozumiesz, zło!
Rozdział pięty Julia nie chciała słyszeć o niczym, co Robert miał jej do powiedzenia. Niczego z tych jego przeczuć ani ponurych proroctw. Z drugiej strony wiedziała, że najczęściej się nie mylił - postrzegał świat inaczej niż inni, inaczej niż ona. Kierował nią jakiś impuls, gdy - bez słowa - odwróciła się po prostu i wyszła z jego pokoju. Nawet nie zauważyła, że jakiś chłopak, którego wcześniej nie widziała, stał w przedsionku, opierając się o drzwi. Usłyszała tylko niewyraźnie, jak mówił: - Twój brat jest bardzo mądry, skoro już po trzech godzinach wie to, na co inni tu na górze potrzebują lat. Julia przeszła obok niego bez odpowiedzi. Ale gdy z trudem przeciskała się w kierunku klatki schodowej, czuła za sobą nie tylko jego wzrok. Studenci stali w grupkach, chichocząc ironicznie i szepcząc porozumiewawczo. To ta nowa Julia Frost. To jej brat darł się jakby go ktoś obdzierał ze skóry. Zwyczajnie wybiegła, uciekła. Ten śmiech bardzo ją ranił. Nie mogła w tej chwili zrobić nic innego, tylko uciec przed Robertem, a raczej przed faktem, że wszyscy teraz wezmą jej brata za czubka. To, czego teraz potrzebowała, to świeże powietrze i czas na zebranie myśli. W tych niekończących się, dusznych, klaustrofobicznych korytarzach nie była w stanie myśleć racjonalnie. Minęła szklane drzwi, i jeszcze jedne, zatrzymując się przed rozwidlonymi schodami, prowadzącymi na parter. Odruchowo skręciła w prawą stronę, jednak na parterze natrafiła na kolejny długi, czarny korytarz bez okien. O Boże, czy jest tu gdzieś jakieś wyjście na zewnątrz? Widocznie nie. Zamiast tego znowu jakieś jedne po drugich szklane drzwi, i znowu rozgałęziające się jak nieschody... to korytarze. A gdzie do licha jest to boczne wejście, którym przechodzili wieczorem? Nagle zamigotało światło, ale zgasło, pozostawiając ją w tej przerażającej ciemności. Zatrzymała się. Zabrakło jej tchu. Najchętniej krzyczałaby, lecz wiedziała, że jej krzyk odebrano by tak samo, jak rozpaczliwy koszmar Roberta, który wyrwał wszystkich ze snu. Lampy na suficie błysnęły. Na moment zrobiło się jasno, a potem znowu ciemniej, w końcu korytarz utonął w upiornie zielonkawym świetle. To oświetlenie awaryjne. Przydymione światełka w odstępie kilku metrów wskazywały drogę do wyjścia. Nie miała pojęcia, w jakiej części budynku się znajduje. Czy ciągle jeszcze w północnym skrzydle? Dlaczego w takim razie nic nie słyszała? Żadnych kroków, żadnych głosów. Dosłownie nic. Zbita z tropu obejrzała się dookoła. Ta część budynku została najwyraźniej niedawno odremontowana. Pachniało jeszcze świeżą farbą, ze ścian i sufitu zniknęła ciemna boazeria, za to przestrzeń wokół powlekała zimna
szarość. Tak samo pomalowano drzwi. Minęła dobra chwila, zanim Julia w mrocznym świetle dostrzegła na nich tabliczki. Lecture Hall Laboratory Learning Center Seminar Room 1-5 Wiedziała, że Grace College należy do najlepiej wyposażonych uczelni na kontynencie. Sale komputerowe, biblioteki, jadalnie, nowoczesne sale wykładowe, kino, własny teatr, supermarket, basen, boiska, dwie ogromne hale sportowe i wiele innych atrakcji stały otworem dla studentów mieszkających w kampusie. Nie wyobrażała sobie jednak, jak wielki i pełen zakamarków był sam budynek główny. Jak łatwo można było się tu zgubić! Prawdopodobnie w niekończących się korytarzach, na ciągnących się donikąd schodach można było błądzić cały dzień, wejść do windy zjeżdżającej do jądra Ziemi, a mimo wszystko wcale tam nie dotrzeć. Kurczę! Przecież gdzieś tu musiały być te cholerne drzwi, przez które można stąd wyjść. W tym miejscu czai się zło. Do licha, Robert, nie stać cię już na najmniejszy nawet optymizm? Boże, brak mi powietrza! Chcę się stąd wreszcie wydostać! W chwili, gdy myślała, że panika ogarnie ją bez reszty, zrobiło się jakby jaśniej. Korytarz skręcał ostro i nagle stanęła przed ogromną halą, przypominającą bardziej luksusowo urządzone foyer pięciogwiazdkowego hotelu niż hall uniwersytetu. Ogromny żyrandol zwisał z sufitu. Jasny blask niezliczonych lamp mieszał się z ciemnym odbiciem oświetlenia zewnętrznego, docierającego przez oszklony front do wewnątrz, tworząc pomarańczowe refleksy. Wsparty na kolumnach z szarych, nieobrobionych, kamiennych prostopadłościanów sufit wznosił się na wysokości co najmniej sześciu metrów. Prowadzące na wyższą kondygnację rozchodzące się na boki, ciemne, drewniane schody łączyła galeria, też drewniana. Stamtąd rozciągał się widok na obszerny westybul w dole, gdzie znajdowały się przytulne wnęki z miejscami do siedzenia. W gigantycznym otwartym kominku żarzyły się jeszcze polana. To, co tutaj ujrzała, nie miało zupełnie nic wspólnego ze spartańskim, przestarzałym wyposażeniem pokoi studenckich ani z zielonkawym, zimnym korytarzem, którym dopiero co przeszła. Jakaś kompletnie nierzeczywista sytuacja. Julia po chwili zorientowała się, w czym rzecz. W jasno oświetlonym hallu tłoczyło się wielu ludzi, panował zgiełk, rozmowy, tętniło życie. Teraz panowała tu grobowa cisza i pustka. Jej wzrok skierował się na rząd migających niebieskawo ekranów obok drzwi wejściowych. Mimo to nie stanęła, by zorientować się, do czego służą. Szybkim krokiem przeszła na drugi koniec hallu. Podeszwy jej sportowych butów nie wydawały najlżejszego szmeru. Miała wrażenie, jakby wraz z nią cały budynek wstrzymał oddech.
Wreszcie znalazła się przy drzwiach obrotowych, i gdy ich skrzydła zaczęły się cicho kręcić, o mało nie rozpłakała się ze szczęścia. ***** Na dworze panował ziąb - mroźna majowa noc w górach. Julia uświadomiła sobie, jak wysoko położony był college. Mając na sobie tylko cienki T-shirt, zmarzła natychmiast, za to zdała sobie sprawę, jak niemożliwie gorąco i duszno było w budynku. Nic dziwnego, że nie miała czym oddychać. Osłoniwszy się ramionami, rozejrzała się dookoła. Za jej plecami, na rozległym płaskowyżu powyżej jeziora Lake Mirror, wznosił się gmach college'u. Światło od oszklonego frontu głównego hallu padało na rozłożysty, wypielęgnowany trawnik oraz wysypane żwirkiem ścieżki i zadbane klomby. Najwidoczniej zarząd uczelni niemało zainwestował w wystrój zewnętrzny, zaniedbując przy tym niestety akademiki. Zapewne w myśl zasady, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Wzięła głęboki wdech. Świeże powietrze dobrze jej zrobiło, a serce przestało walić jak młotem. Nagle wydało jej się, że chyba przesadziła z tym swoim zachowaniem. Co pomyśleli o niej ci ludzie, gdy wybiegała stamtąd w popłochu? Czy Robert faktycznie był nawiedzony, czy tylko świrował, nie bardziej zresztą niż ona? Pokręciła leciutko głową i ruszyła do przodu. Pośpiesznym krokiem szła w dół głównej drogi. Ruch pomagał uwolnić jej mózg od natłoku myśli. Kuliste latarnie po obu stronach drogi zapalały się nagle jedna za drugą. Widocznie wyposażono je w czujniki ruchu. Gdzieś po przejściu trzystu metrów równina skończyła się, a Julia dotarła do szerokich schodów, których stopnie prowadziły bezpośrednio w dół, do brzegu jeziora. Stanęła jak wryta. Nigdy nie pomyślałaby, że budynek znajduje się tak blisko jeziora. Z pokoju wydawało się, że do brzegu jest dużo dalej. Stała tam tak przez chwilę, gapiąc się w dół na jezioro, na połyskującą w ciemności szklaną powierzchnię. Teraz zrozumiała, dlaczego nazwano je zwierciadlanym. Nawet w środku nocy w lustrze jego wody odbijały się góry. Powoli zeszła w dół, ostrożnie, by nie poślizgnąć się na mokrych stopniach. Dopiero teraz wpadła na to, że i tu, na zewnątrz, panowała martwa cisza. Dziwne, ale jakoś nie obawiała się jej, w przeciwieństwie do tego, co czuła, będąc w środku budynku. Gdy stawała na ostatnim stopniu, zrobiło się wokół niej ciemniej. Zgasło światło w hallu głównym, a za nim zaraz lampy oświetlające trawnik. Jej wzrok powędrował na prawo, jednak stąd nie można było dostrzec skrzydła, w którym znajdował się pokój Roberta. Widziała tylko biegnące od oszklonej części środkowej na prawo i lewo niekończące się rzędy okien, mansardy, balkony, kominy. Nic nie wskazywało na to, że coś miałoby być nie tak. Mimo to jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, by zeszła z tej osobliwej
sceny. Jakby okna budynku były tysiącem obserwujących ją oczu. To ludzie bywają źli, nie miejsca. Julia odwróciła się nerwowo w stronę jeziora. Mała asfaltowa ścieżka prowadziła od schodów do brzegu i dalej wzdłuż jego linii nad wodą. Skręciwszy w prawo, poszła nią szybkim krokiem. Im dalej szła, tym bardziej się uspokajała, a odrętwienie słabło. W pobliżu wody poczuła się już naprawdę dobrze. Pozostała tam, przysłuchując się szumiącym cicho falom. Nagle w głowie jej się rozjaśniło, a myśli poukładały. Dopiero teraz była w stanie skojarzyć fakty. To nie było trudne. Robert spanikował niecałe pięć godzin po przyjeździe. Wniosek nasuwał się sam: nie mogli tutaj zostać. Trzeba znów wyjechać. On tego nie wytrzyma. Dzisiejsza noc nie pozostawiała wątpliwości, że nie ma się nad czym zastanawiać. Czuła się za niego odpowiedzialna, musiała więc działać, i to szybko. Impulsywnie wyjęła z kieszeni komórkę. Robert miał rację. Najwyższy czas zadzwonić. Obiecała, a od początku podróży nie dała jeszcze żadnego znaku, że żyje. Zaraz, jak wygląda różnica czasu? Spojrzała na wyświetlacz. Dobra, powinno być OK. Wystukała numer z pamięci. Z każdym naciśnięciem klawisza rozbrzmiewał elektroniczny sygnał. Dalej słychać było wybieranie połączenia, drugi raz, trzeci, czwarty... ... jedenasty, dwunasty. Cholera! To bez sensu. Julia chciała już dać za wygraną, gdy naraz komórka odezwała się, wibrując w jej dłoni. Przerwała połączenie, wpatrując się w telefon. Wyświetlacz pokazywał jakiegoś esemesa. Palce drżały jej z zimna i niepokoju, gdy czytała wiadomość. Droga Julio, witamy w Grace. Czw., 13.05.10 20.00 Impreza w domku nad jeziorem. Loa.loa! Jak to możliwe? Nikomu nie dawała tego numeru. Ani razu jeszcze nie telefonowała, odkąd kupiła tego Sony Ericssona na lotnisku Tacoma w Seattle. Skąd więc nadawca dorwał jej numer? Co to w ogóle za jakiś Loa.loa? Nie zastanawiając się ani sekundy, cisnęła komórkę jak najdalej od siebie. Zdziwiła się, że nie usłyszała dźwięku tłukącego się szkła, gdy spadający telefon zetknął się z powierzchnią wody Nie, jezioro wchłonęło go po prostu. Poszedł bezszelestnie na dno. Obróciła się na pięcie i pobiegła z powrotem ścieżką w kierunku schodów. Oddaliwszy się ze sto metrów, usłyszała za sobą nagle czyjś głos. - Co ci się tak śpieszy? Wystraszona, odwróciła się.
Jakaś ciemna postać wyłaniała się z cienia. - Co ty tu robisz na zewnątrz? Serce zaczęło jej łomotać. - Ja? Nic. Ja... - Wrzuciłaś coś właśnie do wody? - Nie, ja tylko... - Zresztą. To bez znaczenia! Postać podeszła bliżej. Julia próbowała w ciemności rozpoznać twarz. Jakaś ręka chwyciła ją za ramię. Zadrżała, zaciskając usta, by nie wrzasnąć ze strachu. W ciemności słychać było cichy śmiech. - Hej. Spokojnie. Jestem Chris. Christopher Bishop. Mieszkam z twoim bratem w apartamencie 113. Przed kilkoma minutami przebiegłaś obok mnie, wyglądając, jakbyś zobaczyła ducha. Nie mogła wydać z siebie głosu. Zaschło jej w gardle, ledwo zdołała przełknąć ślinę. - Usłyszałem, jak wychodziłaś z budynku, i na wszelki wypadek pobiegłem za tobą - ciągnął Chris. - Tu na zewnątrz można łatwo zabłądzić. - Dzięki. Nie ma potrzeby! - wydusiła z siebie. - Tak szybko to się nie gubię. - Pewna jesteś? - ton jego głosu przybrał dziwnie ochrypłą barwę. - No cóż, inni też tak kiedyś myśleli.
Rozdział szósty Pierwsze dwa dni w dolinie były dla Julii czymś w rodzaju wyczekiwania. Przynajmniej tak jej się wydawało. I dlatego odbierała wszystko, co się wokół niej działo z perspektywy outsidera. Patrzyła wokół jak przez mikroskop, którego powiększeniu brakowało ostrości. Tu w górze w college'u widziała wszystko dziwnie zamazane, nieostre, a zarazem w jakiś sposób powiększone. Julia z Robertem przybyli później, opuścili nie tylko powitalną mowę Deana dla pierwszaków, lecz również wiele ważnych imprez, odbywających się w tzw. tygodniu adaptacyjnym. To może dlatego wszystko tu dla nich było tak nierzeczywiste? Jakiś czas temu, no tak, ściślej mówiąc, pół roku temu Julia spóźniła się na seans w kinie - nie pamięta już, co to był za film - w każdym razie przegapili z Kristianem pierwsze dziesięć minut. Wyszło tak, że już do końca akcji nie pojmowała, co się dzieje na ekranie. Tylko dlatego, że nie widziała początku filmu. To samo działo się z nią tu na uczelni. W najlepszym razie czuła się jak statystka, nawet gdy mentor roku pani Hill, jej opiekunowie Alex i Isabel oraz wszyscy inni z jej grupy tak się o nią troszczyli. Aż za bardzo, myślała czasami poirytowana, szczególnie gdy natykała się na Debbie albo Davida, którzy niemal za każdym razem dopytywali się, w czym mogliby jej pomóc. Dajcie mi już spokój z tą pomocą, odpowiedziałaby najchętniej, jednak nic innego jej nie pozostawało, niż tylko przykleić sobie na twarz ten odgrywający bezradność uśmieszek. W ogóle to w Grace College rzadko bywało się samemu. Złowieszczą ciszę pierwszej nocy zagłuszyła dzienna gonitwa. W niekończących się przejściach i korytarzach, w których Julia nie orientowała się jeszcze przez kilka następnych dni, przetaczały się tłumy studentów. Biblioteka oraz Computer Department, zwany potocznie SiDi, znajdujące się na drugim poziomie sutereny, były bez przerwy oblężone. W halach sportowych na terenie kampusu trenowały liczne drużyny. Tutejsza oferta obejmowała niemal każdą dyscyplinę sportową, od zapasów, przez koszykówkę, aż po pływanie. Zarówno hall główny, jak i położona nad wejściem stołówka służyły za miejsce spotkań, a zarazem wylęgarnię plotek. Rocznik nowicjuszy cieszył się jeszcze imprezami adaptacyjnymi, gdyż zorganizowano ich wiele przed rozpoczęciem zajęć, ale część kursów, na które zapisała się Julia, funkcjonowało już w normalnym trybie. Starała się płynąć z prądem. Ciągle się uśmiechała, nieprzerwanie dziękowała i była dla wszystkich nad wyraz uprzejma. Już za sam wysiłek włożony w odgrywanie roli grzecznej dziewczynki powinno się ją tu uhonorować nagrodą. Obowiązkowo uczęszczała na seminaria i przerobiła gruntownie podręcznik dla pierwszaków, wciśnięty jej do ręki przez Alexa.
Próbowała zapamiętać nakazy i zakazy, spotykała się z koleżeństwem z roku w stołówce, przełykając kanadyjskie jedzenie, choć nie trawiła go tak naprawdę. Udawała zainteresowaną, gdy Debbie godzinami przynudzała o swoich kursach obowiązkowych i nieobowiązkowych, referując z detalami, ile punktów kredytowych dostała za poszczególne zadanie. Mało tego, przystąpiła do grupy lekkoatletycznej. Uprawiała z nimi regularnie ośmiokilometrowy jogging wzdłuż jeziora. Właśnie, ona i jogging! Ciekawe, co powiedziałby na to Kristian! Biegała, jak na ironię, na tyle nieźle, że nominowano ją do drużyny reprezentacyjnej. Pomimo całego tego aktywnego udzielania się, czuła, jakby na jej szyi zawisła dokuczliwie wolno zaciskająca się pętla. Jeszcze nigdy czas nie mijał w tak żółwim tempie. I również jej samej nie zdarzyło się dotąd być kimś tak innym. Głównym powodem ofiarnego znoszenia pierwszych godzin pobytu na uczelni była nadzieja, że doczeka się wiadomości, która pozwoli wreszcie jej i Robertowi opuścić tę dolinę. Niezależnie od tego, co stałoby się potem. Tylko ta myśl podtrzymywała ją na duchu i pozwalała przetrwać czas, jaki minął od tamtej pierwszej paskudnej nocy. Nie po raz pierwszy powtarzała sobie, to już nie potrwa długo, a czekanie niebawem się skończy. Musieli widzieć, że pierwszej nocy próbowała do nich zadzwonić. Tak czy inaczej, nawiążą kontakt. Wkrótce. Nikt jednak nie dzwonił. Im więcej czasu mijało, tym bardziej doskwierała jej separacja od świata zewnętrznego. Nie, nawet nie to, że się czuła odosobniona - była ostatecznie odcięta. ***** Drugiego wieczoru Julia siedziała ze swoimi współmieszkankami, Robertem i chłopakami z jego apartamentu przy stole w stołówce. Zanurzała powoli łyżkę w talerzu z kartoflanką, zwaną tu dam chowder. W zupie pływały niemal same kraby. Że też wcześniej ich nie zauważyła. Nienawidziła krabów. Wyglądały jak zużyte minitampony. Z drugiej strony i tak nie czuła smaku. W ogóle zresztą wydawało jej się, że straciła zmysły. Nie zauważyła nawet zamieszania i hałasu, jaki panował w jadalni. - Nie lubisz tej zupy? - Julia usłyszała z lewej głos Debbie, widząc jak wyciąga już swoje blade piegowate ręce po jej talerz. - A co mi tam, po takim dniu kilka dodatkowych kalorii nie zaszkodzi. Niektóre z tych kursów to harówa, tak uważam. Zwłaszcza matma. Nie rozumiałam z niej ani słowa. - W matematyce chodzi przecież o liczby. Przedmiot o słowach zowie się angielski - odparł Benjamin, siedzący po prawej stronie Julii. Położył kamerę na stole, aby nabrać dodatkową porcję syropu klonowego i posmarować nią naleśnika, ociekającego nałożoną już wcześniej kleistą masą. - A na twoim miejscu to w tej świątyni wiedzy nie ogłaszałbym zaraz wszem i wobec, że
czegoś nie rozumiem. - Odwróciwszy się teatralnie, Benjamin nachylił się do Debbie szepcząc: - Nie zapominaj, że to właśnie my z Grace jesteśmy przyszłą elitą! Podporami ludzkości, wybranymi z mocy święceń przyjętych na egzaminie wstępnym! Jeśli oczywiście wierzyć naszemu filozoficznemu bożyszczu Brandonowi. - Odgryzłszy kęs ze swego naleśnika, mówił dalej z pełnymi ustami: - Ludzie, nie miałem do tej pory pojęcia, że piastuję tak ważne stanowisko. Przy nim amerykański prezydent to nudny, stary pierdziel w fotelu! Inni roześmiali się. Tylko Julia powstrzymywała się, by nie przewrócić oczami. Również ona była obecna na zajęciach z filozofii i dobrze słyszała, co mówił profesor Brandon. Przemknęła jej przez głowę myśl, że większość studentów, a nawet nowicjuszy z jej roku, najwyraźniej przejęło się już tym, jakże górnolotnym, mottem. Podczas zajęć z nim zachowywali się nadzwyczaj elitarnie i ambitnie, co prawdopodobnie nie było niczym dziwnym, biorąc pod uwagę kryteria, wedle których funkcjonowało Grace. Druga strona medalu przedstawiała się nieco inaczej. Po opuszczeniu sal wykładowych studenci bezzwłocznie szli do hallu głównego, by tam przesiadywać, albo wyluzować się na zewnątrz kampusu bądź poplotkować w apartamentach. Większość rozmów toczyła się wokół imprez, alkoholu i oczywiście - ukochanego tematu Debbie - seksu. - Sądzę, że wielu z tych wykładowców jest niczego sobie - zabrzmiał miły, miękki głos Rose. - A Brandon jest cool. Nie róbcie miny, jakbyście nie słyszały o takim jednym docencie, co przyprowadza na wykład swego psa? Uśmiechnęła się do Julii, ona zaś nie mogła nic innego zrobić, niż ten uśmiech odwzajemnić. Współlokatorka z pokoju obok, Rose Gardner, była śliczna, niesamowicie wręcz piękna, nie ten typ urody, który wkrótce zgaśnie, lecz niespotykanie klasyczny. Catherine Heigl, Scarlettjohansson oraz według Julii niedościgniony wzór - Kate Winslet. Równomiernie śniada cera i śnieżnobiałe zęby - w porównaniu z nimi kość słoniowa to podróbka! Nie wspominając o nogach, te odkupiłaby od niej natychmiast. A łysina wcale nie ujmowała jej urody! Przeciwnie. Mimo to ciągle zadawała sobie pytanie, dlaczego Rose ogoliła głowę. Niezaprzeczalnie odróżniała się od wszystkich. Ale czy, jak twierdziła Debbie, nie pozwalała się nikomu do siebie zbliżyć? Julia, jak na razie, nie odniosła takiego wrażenia. Przypuszczalnie panna Wilder była po prostu zazdrosna o swoją współlokatorkę, też chciała się wyróżniać, szczególnie w oczach chłopców. Ale przy Rose nie miała na to najmniejszej szansy. - Rosie-Rose, chyba nie myślisz poważnie, że ci tutejsi wykładowcy są tacy autentycznie oryginalni? - Benjamin zmarszczył czoło. - O nie nie, w całości są zdalnie sterowani, jak jeden mąż. Znów wszyscy buchnęli śmiechem. - Szczerze! Pan Lennon na przykład na zajęciach wprowadzających z matematyki transmitował wzory na ekran bezpośrednio z głowy! Nie mogłem nadążyć zapisywać!
- To mnie nie dziwi - rzuciła Katie rzadkim, jak na nią, komentarzem, zrywając skórkę z grejpfruta. - Skoro ani przez sekundę nie wypuszczałeś z rąk kamery. Julia wiedziała już, że trzecia mieszkanka ich apartamentu pochodziła z Korei, a od dziesiątego roku życia mieszkała w Stanach. To właściwie wszystko, co zdradziła o sobie, nie licząc ogólnie znanego faktu, że odżywiała się chyba wyłącznie owocami i surowymi warzywami. - No i nagrałem wszystko, gdy zajęty był swoją zapaćkaną wzorami prezentacją w PowerPoincie. - Benjamin z uśmieszkiem parodiował falset docenta. - Udowodnijmy teraz następujący wynik. Przyjmując, że, uzyskamy z tego blablabla. A za dwa tygodnie wykażą państwo na sprawdzianie, mając do czynienia z odmiennym przykładem, że działanie odwrotne jest fałszywe, a więc znowuż blablabla. Teraz dopiero się zaczęło. - Matematyka - wyjaśniła Katie z powagą, która w jej wykonaniu zabrzmiała zwyczajnie arogancko - jest dla ludzi, którzy chcą uciec przed złożonością tego świata. Tworzą ogłupiający ich samych system, według którego wszystko da się obliczyć i uzasadnić. Wystarczy tylko włączyć logiczne myślenie. Julia spojrzała na nią ze zdumieniem. Było to chyba najdłuższe zdanie, jakie dotąd usłyszała z jej ust. - Dokładnie! Matma czyni świat takim, jaki się jej podoba. - Benjamin powtarzał to zdanie na okrągło, klaszcząc w rytmie samogłosek i uderzając otwartymi dłońmi o kant stołu. - Matma czyni świat takim, jaki jej się podoba. Stojąca przed Julią szklanka wody zatańczyła. Ledwo zdążyła ją przytrzymać. - Wiedzieliście, że kierownik katedry matematyki, tu w Grace, jest podobno słynnym, wybitnym naukowcem? - dorzuciła znowu swoje trzy grosze Debbie. - Ponoć był kiedyś nawet nominowany do Nagrody Nobla. Boże, jak ja podziwiam ludzi wybierających matmę jako przedmiot wiodący. David wydał z siebie cichy jęk. Obok Roberta był jedynym w towarzystwie, który nie chodził na obowiązkowe kursy matematyki u Lennona, lecz w ramach swojej specjalizacji studiował u profesora Vernona. - Powiedz to głośno. Notowałem dziś jak obłąkany, mimo to połowy nie zrozumiałem - rzekł, odsuwając na bok talerz. - U mnie zaczęło się to już podczas egzaminu wstępnego do Grace. - Na krótko spochmurniała mu twarz. - Normalnie Czernobyl, gdybym nie zdał tego egzaminu. - Zwrócił się do Roberta. - A co ty sądzisz o dzisiejszym wykładzie? - zapytał z troską. - Dziwiłem się, że tak sobie siedziałeś. Nie zapisałeś nawet żadnego wzoru. Julia wymieniła z bratem spojrzenia. Siedział z nimi, dotąd jednak nie wcinał się w rozmowę. - Notatki mnie rozpraszają - odparł Robert, marszcząc czoło. - Nie mogę nic zrozumieć, gdy zajęty jestem pisaniem.
- Masz człowieku rację - zgodził się David. - Byłoby lepiej, gdyby kopiowali nam materiały, a później to objaśniali. To byłoby prostsze. - Gdy się dokładnie słucha, rozumie się samo przez się - wyłożył cierpliwie Robert. - Myślisz, że możesz ot tak sobie zapamiętać przeprowadzenie dowodu? Wszystkie te wzory z całego wykładu? Na dodatek, gdy twoja główna specjalność to matematyka u prawie noblisty? - Debbie rzuciła spojrzenie w kierunku Roberta, jakby zobaczyła przed sobą UFO. Co najmniej. - Tak - odrzekł po prostu, poprawiając okulary na nosie. - Słuchaj Debbie, jeżeli masz problemy z tym naszym kursem - Julia próbowała szybko zejść z tematu jej brata - chętnie ci pomogę. Jestem całkiem niezła z matmy. Co do tego nie było wątpliwości, wymagania w Grace były bardzo wysokie. Wszystkich, których przyjęto po zdaniu trudnych egzaminów wstępnych, cechowała ponadprzeciętna inteligencja. Jednak Robert - jego umieszczono na zupełnie innej liście. W żadnym razie nie chciała, żeby inni dowiedzieli się o tym zbyt szybko. - Ach Julio, to niesamowicie miło z twojej strony! - Debbie wyglądała jak jakiś uśmiechnięty emotikon smiley. Twarz jej się nagle rozpromieniła. Od razu wyciągnęła swój pomarańczowy kalendarzyk od Filofaxa. - Kiedy masz czas? Możemy uczyć się w moim pokoju, a potem pooglądać sobie jakiś fajny filmik. - Brzmi jak oferta gorącej randki! - skomentowała Rose, puszczając do Julii oko. Ta odwzajemniła jej gest, mimowolnie przeczuwając, że mogłaby ją polubić. - A propos randki. - Znów wychylił się Benjamin. - Tak poza wszystkim, wiedzieliście, że ta wasza święta dziewica, opiekunka piętra Isabel zakochała się w panu Forsterze? Taa, założę się nawet o dziesięć dolców, że wysyła mu mailem gorące liściki. - Wygiąwszy się nad Julią, szeptał bez żenady do chichoczącej Debbie: Wcześniej już widziałem, jak przy wydawaniu jedzenia jej ręka powędrowała do jego tyłeczka, gdy przechodził tuż obok z połówką indyka na talerzu. Nie miał biedaczyna jak zrobić uniku. Julia pamiętała, że Forster był kierownikiem katedry francuskiego. Mieszkał z żoną w bungalowie dla wykładowców. - Może Isabel będzie i miała jakieś tam szanse u Forstera. Jego żona w żadnym razie do niego nie pasuje - wyjaśniła Rose, zaskakująco złośliwie, odkładając łyżkę. - Jak na razie, jest jedyną, której tu - serio! - po prostu nie trawię. Jak ta Forsterowa utrzymuje się na powierzchni elitarnego college'u jako docent sztuki, to dla mnie zagadka. Rose trafiła do Grace jako stypendystka w dziedzinie sztuki. Z tego, co mówiła Debbie, wynikało, że zdobyła całą masę nagród, chociaż sama Rose wcale się tym nie chwaliła.
- Rzekomo jej specjalnością jest francuski impresjonizm - parsknęła Rose. - Zapewne jeszcze ze względu na progresywne ukierunkowanie uczelni z naciskiem na samodzielną twórczość artystyczną studentów! Zamiast tego wtykają nam pod nos taką panią docent, która bredzi coś o Degasie i Monecie. Proszę was! Jedyną kreatywną w niej rzeczą jest to, że przebiera się trzy razy dziennie. - To i tak lepiej niż ta głupia ochrona środowiska, którą ja muszę wkuwać - wyznała, oczekując podziwu Debbie. Jej kierunkiem była geografia. - Hej, jesteśmy tu, w Górach Skalistych. Po co mi wiedzieć, jak powstaje monsun? Myślałam, że przed egzaminem końcowym będę spędzać większość czasu w bibliotece albo w SiDi. - No cóż, życie to nie bajka - dodała Rose. - To nie luksusowy hotel w górach, lecz... - Boot camp, obóz dla rekrutów - przerwał jej ochrypły głos z drugiego końca stołu, a Julia mimowolnie podniosła wzrok wprost w irytujące, szare jak łupki oczy. Twarz chłopaka pokrywał trzydniowy zarost. Spuściła szybko głowę w dół. Dłonie zwilgotniały jej od potu. Od dwóch dni robiła wszystko, aby schodzić Christopherowi Bishopowi z oczu, a przynajmniej go ignorować, co wcale nie było łatwe, zważywszy, że wciąż kręcił się przy Davidzie i Robercie. Za każdym razem, gdy go spotykała, przypominała jej się ta chwila z pierwszej nocy nad jeziorem - odgłos wpadającej do wody komórki, i jego spojrzenie, wścibskie, a zarazem wszystkowiedzące. Raczej nie mógł widzieć, co wrzucała do wody. A może? Oby go tylko właściwie oceniła! Jeśli na ich roku David zdecydowanie dał się poznać jako dobrotliwy good guy, a Benjamin jako grupowy clown, to Chrisa trudno było zaszufladkować. Wczoraj przyłapała go, jak stał oparty o jakieś drzwi i gapił się na nią, przekonany, że tego nie widzi. A dziś z samego rana pojawił się ni stąd, ni zowąd nad jeziorem, gdy szła z grupą na jogging. - Wierzcie mi, Grace to nic innego jak boot camp - kontynuował, opierając z powrotem plecy o oparcie krzesła. - Ciągle tu jeszcze czegoś nie kapuję. Czy oni naprawdę chcą rekrutować przyszłych geniuszy? A może chcą nas tylko odizolować, bo jesteśmy zbyt inteligentni, by przebywać wśród społeczeństwa na zewnątrz? - skrzyżował ręce. - Julia, co ty na to? Ucieknijmy stąd razem. Przez przełęcz. Przez White Escape! Co myślisz o wysadzeniu tej budy w powietrze? Nie ma sprawy, pomogę ci w tym. Wyglądasz, jakbyś rozpaczliwie szukała ratunku. - Popatrzył na nią wyzywająco. Julia poczuła w gardle ścisk. Zabrakło jej powietrza. Nagle huknęło. To David już po raz drugi walnął pięścią w stół. - Zamknij się Chris! Bo... Chris rzucił mu kpiący uśmieszek. - Bo co? Przy stole zapanowała cisza.
Wiszące w atmosferze napięcie raz dwa rozładował Benjamin. Wytarłszy w obrus klejące się od syropu klonowego palce, odkręcił dekielek z obiektywu swojej kamery. - Moglibyście powtórzyć tę scenę? Mam tu nagrane tyle nudziarstwa, nie licząc rzecz jasna szaleństw Roberta. Reszta to ta sama rozpaczliwie monotonna śpiewka. No kolego, Davidzie Freemanie, czymże to pan chciał zagrozić misterowi Chrisowi Bishopowi? ***** - Przestańcie! Zamknijcie się w końcu! - podniosła tyłek z krzesła Debbie, wypatrując ponad stołami lady, na której wydawano posiłki. Stołówka stopniowo pustoszała. Zrobiło się późno. - Uwaga, jesteśmy obserwowani! I to przez Angelę! Angelę Finder! Trzęsie ponoć całym Grace. - Przez kogo? - spytał zirytowany Chris. - Ta dziewczyna w wózku! Angela Finder! Nie słyszeliście o niej? Debbie musiała najwyraźniej dysponować jakimś wzmacniaczem w mózgu, za pomocą którego regulowała głośność. Julia nie spotkała jeszcze nikogo, kto umiałby tak ustawiać wydawane przez siebie dźwięki. - O Boże, patrzcie, jedzie prosto do nas. Julia odwróciła głowę w lewo i pierwszą rzeczą, na jaką zwróciła uwagę, były długie szczupłe ręce z pomalowanymi na czerwono paznokciami. Dziewczyna nosiła też jedną z tych bransoletek z poprzyczepianymi gadżetami typu znak zodiaku, hobby - lub co gorsza - pamiątka z egzotycznej wycieczki. Jej ręce spoczywały na szerokich oponach wózka. Miała na sobie taniutkie jeansy i bluzę z kapturem z napisem Grace College. Mogła być starsza od Julii ze cztery, pięć lat. Wiek trudny do określenia ze względu na sporą ilość make-upu na twarzy. Dająca po oczach czerwień włosów nie ustępowała barwie lakieru do paznokci. - A co ty Debbie tak naraz cichutko szepczesz? - zaczepił kpiąco Chris, zrywając foliową nakrywkę z kubeczka jogurtu. - Koleżance może się przecież nie podobać, że tyle o niej mówisz przy wszystkich. - Że też akurat ciebie to obchodzi? Przerwał mu głośny, energiczny głos za plecami. - Przestań! I to już! Dziewczyna w wózku zatrzymała się przed Benjaminem. Ten wlazł na krzesło i z tej perspektywy skierował na nią kamerę. - Nie rozumiesz? Wyłącz kamerę! Bo oskarżę cię o dyskryminację i obrażanie osób niepełnosprawnych. Poza tym będziesz się tłumaczył z powodu naruszenia dóbr osobistych oraz ochrony danych osobowych. Teraz to już zrobiło się cicho nie tylko przy ich stole. Kilku pozostałych w stołówce studentów odwróciło z zaciekawieniem głowy. - Spoko, wyluzuj - powiedział Benjamin, zeskakując z krzesła. - Myślisz, że jak siedzisz w wózku, to wszyscy padną przed tobą z wrażenia. Musisz się
tak zaraz unosić? Filmowałem już niejedno: liliputów, transwestytów, nie wspominając o kobiecie z brodą. - Benjaminie Fox - odparła dziewczyna, pokazując rękę z podniesionym środkowym palcem w geście zajmującym niezmiennie pierwsze miejsce na międzynarodowej liście przebojów w rankingu obelg, zniewag i obrazowego mówienia. - Możesz mi skoczyć! - I wzajemnie, Angela! - Benjamin odwrócił się do niej plecami, opuszczając w jednej chwili swoje szerokie jeansy. Julia nie wierzyła własnym oczom. Ogólna szeptanina w sekundę zmieniła się w powszechne rżenie. Julia widziała, jak Robert z niesmakiem wykrzywił twarz. Z natury uprzejmy i powściągliwy, nie mógł zrozumieć, czemu inni nie potrafią zachować granic przyzwoitości. Zawsze miał na pieńku z ludźmi pokroju Benjamina, zabawiającymi się cudzym kosztem. Towarzystwo skupiło teraz wzrok na Angeli w oczekiwaniu riposty. Jednak ona zdumiała ich swym spokojem. - Chętnie się tym zajmę Benjaminie Fox. Możesz być tego pewien. Przymknęła oczy, a na jej twarzy pojawił się dziwny uśmieszek. Swoje długie szczupłe ręce opierała spokojnie na kołach. Wózek się obrócił i Angela odjechała przez całą salę w kierunku drzwi, nie oglądając się za siebie. Julia patrzyła za nią zdumiona i zafascynowana opanowaniem dziewczyny. Dopiero co wszyscy wokół usiłowali sobie robić z niej jaja. A ona zamiast wkurzyć się na maksa, uśmiechnęła się z politowaniem. Pokazała w ten sposób, kto tu naprawdę był panem sytuacji. Jej gest okazał się skuteczniejszy niż odszczekiwanie. Uświadomiła sobie nagle, kogo miała przed sobą. To Angela była dziewczyną w wózku, której Alex o mało co nie przejechałby tego wieczoru, gdy przybyli do Grace. Angela Finder stała tam wtedy pośrodku drogi, patrząc za nimi. - I jak tam, wybieracie się pojutrze wszyscy na to tajemnicze party w domku nad jeziorem? - głos Benjamina wyrwał ją z zamyślenia. Było jasne, że próbował zatuszować tę żenującą scenę. - Czy to tylko ścierna, ten mail w mojej skrzynce? Davidowi pasowała ta zmiana tematu. Potrząsnął głową. - Nie, ja też dostałem zaproszenie. - I ja - dodała rozochocona Debbie. - A co z tobą Julia? Drgnęła. Co miała teraz niby powiedzieć? Komórka leżała gdzieś na dnie Lake Mirror. Nikt poza Robertem nie wiedział o telefonie. No tak, niestety, jej numer musiał znać też Loa.loa - nadawca tajemniczego esemesa. - Jesteś tu jeszcze z nami? Czy tylko twoje ciało siedzi przy stole? zapytał Chris. Nie odpowiedziała. I tym razem ucieszyła się wyjątkowo, że była Debbie, bo jak to ona, paplała dalej jak nakręcona.
- Ach kurczę, jakie to nieziemsko ekscytujące. Myślicie, że to party w domku rzeczywiście się odbędzie? Domyślam się, że za tym zaproszeniem kryje się coś ekstra. Wiadomo, że na każdej uczelni jest rytuał wprowadzający dla pierwszaków, otrzęsiny czy coś w tym rodzaju. - Przygładziła ręką pomarańczowe włosy, jednak te dalej odstawały niepokornie na jej głowie. Mniejsza z tym. Myślę po prostu o imprezie. Już samo słowo mnie rozgrzewa, nie mówiąc o tym, gdy pomyślę o tych wszystkich chłopakach ze starszych roczników! - Masz na myśli kogoś konkretnego? - zapytał kpiąco Benjamin. Zapłoniona twarz dziewczyny czerwieniła się na tle białej bluzy z bufiastymi rękawami. - A kto niby miałby się mną interesować? Spojrzała w stronę Julii w oczekiwaniu, że ta zaprzeczy. I rzeczywiście zaprzeczyła: - Co ty gadasz, wyglądasz super! I tak naturalnie. - Tak naturalnie jak zepsuta ryba. - Raczej jak torba na wietrze - bąknął Chris z drugiego końca stołu. Nagle Julii zrobiło się żal Debbie. Przemykanie się przez życie jak szara myszka i wzbudzanie męskiego pożądania tylko swoją gotowością do szybkiego zbliżenia było dla siedemnastoletniej dziewczyny rzeczą nie do pozazdroszczenia. Mimo to wczoraj w nocy docierały do niej przez ścianę z pokoju współlokatorki jakieś jęki, myślała więc, że spędza z kimś upojną noc. Tylko z kim? Wcześniej bez przerwy nadawałaby o tym swoim koleżankom, jednak teraz nie pisnęła słowa. - Ja też dostałem zaproszenie mailem - usłyszała głos Roberta. Spojrzała w jego kierunku. Nic jej o tym wcześniej nie wspominał. - W każdym razie ja i tak nie idę! Oświadczył to z taką pewnością, jego głos nie pozostawiał cienia wątpliwości. Julia od razu zorientowała się, o co chodzi. Wlepiał wzrok w jakiś punkt znajdujący się nie tylko poza tym pomieszczeniem, lecz w ogóle poza zasięgiem dostępnej jej rzeczywistości. Jego niebieskie oczy odbijały ten sam błękit co jezioro,, na które ze swego miejsca mogła patrzeć przez wysokie na metr szyby. - Nie ma się co przejmować gadaniem Debbie. Jeśli ci z wyższych semestrów wytną nam nawet jakiś numer, to przecież to tylko zabawa - rzekł David. - Podobno przed domkiem jest niezłe miejsce do wędkowania. Kiedyś wybierałem się z... z moim ojcem... to znaczy często chodziliśmy na ryby. Jak chcesz, mogę nauczyć cię łowić na muchę. - Spojrzał na Julię tak, jakby prosiła się o to, by do niej zagadał. - W tym jeziorze nie ma ryb. - A niby skąd to wiesz? Robert wzruszył ramionami, zdjął okrągłe okulary i przetarł oczy, jak zawsze, gdy go coś martwiło.
- Rozumiem go. - Katie sięgnęła po swą czarną torbę, przełożyła pasek przez ramię i wstała. - Party! Już samo to słowo wzbudza we mnie agresję. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Za to Debbie chwyciła Julię za rękę. - Co z tobą? - Nic nie wiem o żadnej imprezie. - Ale dlaczego jako jedyna nie dostałaś zaproszenia? - Debbie zmarszczyła czoło. - Być może to jakieś przeoczenie? Julia wstała pośpiesznie. - Idziesz na górę Katie, do naszego apartamentu? Chyba że gdzie indziej? Azjatka spojrzała na nią ze zdziwieniem. Jej oczy zmieniły barwę z ciemnoszarej na czarną, a na twarzy pojawiło się niedowierzanie. Najwyraźniej obawiała się, że Julia może chcieć się z nią zaprzyjaźnić. Tymczasem obok Julii stanął Chris, ogarniając ją swoim przytłaczającym spojrzeniem. Wskazał na oszklone wyjście. - Przeszedłbym się nad jezioro. Nie poszłabyś ze mną? - Nie spuszczał jej z oczu. - Uwielbiam takie wieczory, gdy tafla wody wygląda jak ze szkła. Czasami, tak, czasami próbowałem coś wrzucić tylko po to, by się przekonać, czy to prawda. Strach ścisnął ją za gardło. Wiedział. Prawie pewne, że wiedział, co wrzuciła do jeziora! Pozostawało tylko pytanie, o czym jeszcze wiedział? Potrząsnęła głową. - Nie, przykro mi, jestem... jestem zmęczona. Jej głos zabrzmiał tak, jakby zerwała jej się struna głosowa. Choć to byłoby tylko draśnięcie w porównaniu z wszystkim innym.
Rozdział siódmy Julia stała na galerii, patrząc niezdecydowanie w dół na ogromny hall. Teraz, po kolacji, spotykali się tu studenci, zbierali w grupki i dyskutowali o różnych sprawach. Byłoby wspaniale znaleźć jeszcze wolne miejsce w jakimś przytulnym kącie. Zauważyła, że przy kominku bardzo blisko siebie siedzieli Alex i Isabel. Rozmawiali i śmiali się. Z góry dobrze było widać, jak ci dwoje byli do siebie niewiarygodnie podobni: szczupli, wysocy, o krótkich blond włosach, śniadej cerze - oboje należeli do typu ludzi uprawiających latem surfing, zimą zaś mknących z góry na snowboardzie. Nawet ich fryzury zdradzały, że zaliczali się do outdoor freaks, gatunku ludzi potrzebujących do życia świeżego powietrza i ciągłego ruchu. Przynajmniej w przypadku opiekuna Julia wiedziała, że ten luźny na pokaz wygląd to ścierna. Był jednym z najlepszych studentów na roku, no i miał ambicje. Z tego, co mówiła Debbie, znajdował się na liście przyszłych stypendystów medycyny w Yale. Jego wygląd nijak nie pasował do tej informacji. Śmiało mógłby za to zagrać w jednym z tych amerykańskich seriali o doktorach. Przypuszczalnie najpierw ratowałby ludzkie życie, następnie biegał w maratonie, a wieczorem uwodził jakąś śliczną młodą lekarkę. Wzrok Julii krążył dalej, nagle zauważyła Rose biegnącą przez cały hall do wyjścia. Nie spodziewała się, że ujrzy przy niej Roberta. Co oni kombinowali? Nikt inny z jej grupy nie poszedł za nią, gdy wychodziła ze stołówki, co ją w gruncie rzeczy ucieszyło. Po dziwacznych aluzjach Chrisa musiała to sobie wszystko raz jeszcze przemyśleć, a mogła to zrobić tylko, gdy w pobliżu nie było Debbie, przez cały czas zaśmiecającej jej mózg swoją paplaniną ani wkurzającego dowcipami Benjamina. Pozostawało pytanie, co ma teraz zrobić. Wyglądało na to, że strategia „na przeczekanie" nie okazała się dobra. Wrzucenie telefonu do jeziora było niewybaczalnym błędem. Jego brak odciął ją od świata zewnętrznego. Nie miała żadnej pewnej możliwości kontaktu z nikim z zewnątrz. Jasne, mogła wysłać maila. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu. Zdecydowanie nie przez serwer w Grace. Nawet gdyby miała przy sobie swój stary laptop, o czym nie było mowy, to wszystkie połączenia przebiegałyby przez główny komputer tu w college'u, a takiego ryzyka nie chciała podejmować. Komputery w SiDi też nie wchodziły w grę. Wstępował w nią znany od dawna niepokój. Pół roku temu sądziłaby, że nie da się tak żyć - w ciągłym strachu. Tymczasem, może i nie mogła żyć po swojemu - ale mimo wszystko jakoś dawała radę. Nie miała innego wyjścia. Zbiegła ze schodów, stawiając stopę na co drugim stopniu.
To był po prostu impuls. Jedna z tych niezaplanowanych, nieprzemyślanych reakcji. Czasami kończyła się dobrze, czasami nie. Cały dowcip polegał na tym, że nie wiadomo, co się za chwilę stanie. Znalazłszy się w hallu, odstawiła na bok uprzejmość, która należała do jej image'u euerybodys darling- i bez pardonu wcięła się w rozmowę Alexa z Isabel. - Alex, mogę cię o coś spytać? Opiekun spojrzał na nią lekko poirytowany. - Teraz nie! Mam coś do omówienia z Isabel! - Wybacz, ale... jak mogę jutro po zajęciach dostać się do Fields? Oboje popatrzyli na nią osłupiali. - Chcesz jutro jechać do Fields? - Tak, a co, jakiś problem? - Raczej tak - wyksztusiła Isabel. Zmarszczyła czoło i pokręciła głową. - Ale to ważne! - W Fields nie ma niczego, czego nie mogłabyś tutaj załatwić! - odparł Alex ze spokojem. - A o co chodzi? Julia, nie popełnij teraz błędu! - Ach, ja... muszę po prostu wyskoczyć gdzieś od czasu do czasu! Zignorowała skonsternowaną minę Isabel. - Wszyscy musimy - odrzekł Alex, wzruszając ramionami. - Ale nie da rady. - Czemu nie? - A kto miałby cię tam zawieźć? - Przecież ty mógłbyś... Isabel wybuchnęła śmiechem. - A jak to sobie wyobrażasz? On jest twoim opiekunem w sprawach studenckich, a nie szoferem! Nie wiesz, że do Fields jedzie się dwie godziny? - Ale... Isabel przewróciła oczami. - Prawdę mówiąc, wy pierwszaki zawsze wpadacie na głupkowate pomysły... Doradca Cooper zauważył, że Julia zaraz się rozpłacze. - Okay Julia, siądź tu sobie i wypluj, co ci leży na wątrobie. Wtuliła się w skórzany fotel. Zagryzła zęby. Żeby tylko teraz utrzymać nerwy na wodzy. - No więc muszę do Fields, aby... - przerwała. - Aby? - zapytał, wpatrując się w nią, w oczekiwaniu odpowiedzi. - No już Julia, o co chodzi? To zostanie między nami, prawda Isabel? - Jasne, można by rzec, że jesteśmy specjalistami od dochowywania tajemnic. Dziewczyna uśmiechnęła się porozumiewawczo. - Dobra, kawa na ławę! - Muszę napisać ważny mail. - Jeszcze zanim skończyła zdanie, znała już odpowiedź. - Jeśli to wszystko - Alex podniósł brwi - mamy tu w Grace najszybsze łącze internetowe, jakie dotychczas wymyślono.
- Tak, jasne, ale... - O Boże, im dłużej brnęła, tym bardziej stawało się to absurdalne. Alex podniósł obie ręce. - No to w czym problem? - Muszę stąd wyjechać. Nie wytrzymam tu dłużej. Chcę... - Daj spokój, to normalne, że w pierwszych dniach tu na górze człowiek wpada w panikę. - Isabel zmierzyła Julię wzrokiem, jednak tym razem jej spojrzenie nie było szydercze, raczej współczujące. - Wszyscy to przeszliśmy! Kiedyś pokochasz dolinę - no dobra, może przesadziłam z tym kochaniem, zwłaszcza że od czasu do czasu zachowuje się nienormalnie. W tym miejscu czai się zło. - Co chciałaś przez to powiedzieć? Isabel rzuciła w kierunku Alexa dłuższe spojrzenie. Nachylił się do Julii. - Słuchaj. Nie można sobie tak po prostu pojechać do Fields. Jeżeli chcesz dostać samochód z uczelni, musisz uzyskać pozwolenie, podać ważne powody, albo zwyczajnie zaczekać, aż któryś z wykładowców lub innych studentów chciałby opuścić dolinę. Możesz się wpisać na listę w sekretariacie. Ewentualnie zabrać się autobusem w następny weekend. Julia pomyślała o Robercie i poczuła, jak powoli wpada w histerię. Dziwnym sposobem jej struny głosowe znów zaczęły prawidłowo funkcjonować. Przynajmniej wykrzyczała tę natychmiastową potrzebę. - Isabel, co miałaś na myśli, mówiąc: „Dolina zachowuje się od czasu do czasu nienormalnie?" - Daj spokój, nie ma o czym mówić. To tylko jakieś historyjki wymyślone przez studentów. Sorry, jeśli cię tym zdezorientowałam. - Historyjki? - No tak, że tu niby nie wszystko jest normalne. - Coś takiego. To znaczy, że co jest nienormalne? Starsi studenci wymienili znów spojrzenia. - Ach. Że na górze panują nie takie warunki, do jakich się przyzwyczaili. Na przykład pogoda. Zmienia się jak zwariowana. Pochodzisz z Londynu czy jak? - Alex patrzył na nią, oczekując reakcji. Skąd to wiedział? Skąd wiedział, że jest stamtąd? Mówił dalej. - Sądzę, że tam panuje klimat umiarkowany. Ale teraz jesteś w Skalistych. To oznacza nieprzeciętną liczbę porywistych burz. Nagłych zmian pogody z minuty na minutę. Rzęsiste deszcze. Zimą śnieg pada do piętnastu metrów. Następnego dnia wieje z zachodu ciepły suchy chinook, a temperatura wzrasta nagle o dwadzieścia stopni. Tu w górze nie można być niczego pewnym. - To dlaczego wybudowano tutaj college? W środku dziczy? - Zbita z tropu Julia pokręciła głową. - Cóż - wyjaśniła Isabel. - Grace to w końcu nie jakiś tam zwyczajny community college. To rodzaj elitarnego uniwersytetu. Weźmy taki Dartmouth w New Hampshire. Też leży na bezludziu.
- Albo Yale - jeden z najlepszych uniwersytetów w Stanach. - dorzucił Alex. - A gdzie leży? W miejscu zapomnianym przez Boga i ludzi, oddalonym o sto mil od Nowego Jorku! - Chodzi o to, żeby nic cię nie rozpraszało, rozumiesz - kontynuowała Isabel. - Studenci mogą cały swój power poświęcić studiowaniu. Dlatego tu w Grace jesteśmy tak dobrze wyposażeni, od księgarni, po supermarket. Wiedziałaś, że można tu kupić nawet piłki do golfa? Przy czym nadmieniam, że golf jest jedyną dyscypliną, której nie mamy w ofercie. Julia nie poczuła się w żadnym razie uspokojona. - To nie musi być zaraz New York City - powiedziała. - Może chciałabym po prostu tak sobie gdzieś wyjść! Spotkać innych ludzi. A wygląda to tak, jakbyśmy byli tu na górze zabarykadowani! Nie słyszałam dotąd o Yale. - Nikt cię tu nie zamyka na klucz - zapewniał z uśmiechem opiekun. Uwierz mi, tu w górze możesz robić wszystko, co studenci w uczelniach na całym świecie. - Dokładnie - przytaknęła Isabel. - Sex anddrugs i uciech sto. Okay, tu na górze trudno może o dragi. Kontrole ze strony security są bezwzględne. Ale prawdę mówiąc, gdzie tego nie ma? Najważniejsze, żeby nie dać się złapać. - Wszystko ładnie-pięknie, jednak nie wolno mi opuścić doliny! - Oczywiście, że ci wolno! Możesz jechać do Fields, tylko nie zawsze wtedy, kiedy chcesz. - Ale... co w razie, jeśli się komuś tu na górze coś stanie? Zachoruje na przykład? Cooper spojrzał na nią zdziwiony: - Wtedy trafia na oddział dla chorych. Pracują tam niesamowicie dobrzy fachowcy. Niektórzy z nich też uczęszczali do Grace, po ukończeniu medycyny sami tu wrócili. Nie było więc im tu chyba aż tak źle. - Ale ja mam na myśli, gdy ktoś jest naprawdę ciężko chory. Nagły przypadek? Nie będą go chyba przewozić dwie godziny przez przełęcz? Alex zmarszczył brwi. - A słyszałaś może o helikopterach? - Teraz to już się trochę zdenerwował. - W Górach Skalistych to całkiem zwyczajny środek transportu. - Nie możesz jednak oczekiwać, że wyląduje tu specjalny helikopter, bo akurat musisz napisać maila. - Isabel o mało co nie wzięła Julii za niezrównoważoną. - No cóż, może twoi rodzice mają tyle kasy, że mogliby za coś takiego zapłacić. To wtedy inna bajka. - Ale to wszystko przecież nie jest normalne! - Julia potrząsnęła głową. Okay, brzmiała histerycznie, ale miała ku temu powody. Chłopak podniósł się, podszedł do niej i położył rękę na ramieniu, znów całkowicie w swoim żywiole starszego, doświadczonego studenta i nieocenionego doradcy. - Hej, uspokój się. W weekend jest kolejna wycieczka do cywilizacji, a jeżeli to dla ciebie takie ważne, osobiście z samego rana załatwię ci miejsce w autobusie. - Uśmiechnął
się do niej. - Poza tym to jesteś tu przecież z własnej woli. Możesz sobie iść w każdym czasie. Nikt cię nie zmusza, żebyś została w dolinie! Wszystko w Juli krzyczało, by mu się sprzeciwić. Oczywiście, że była zmuszona tu zostać, przynajmniej do czasu, gdy się nikt do niej nie zgłosi. O to właśnie chodziło! Do licha, pomyślała zrozpaczona, co za parszywy los - jeżeli o mnie chodzi, mogłaby nazwać go Bogiem, tak więc ten Bóg chwycił ją za kołnierz i z dnia na dzień umieścił w tej dolinie, jak niegrzeczną smarkulę. No i za karę miała zamieszkać w tym terrarium urządzonym jak dla żółwia. Dzień po dniu mógł ją obserwować i swobodnie na niej eksperymentować. I nawet gdyby to przetrzymała, w co wątpiła, ale gdyby się jednak wzięła w garść, to co stałoby się z Robertem? Jej spojrzenie padło na Isabel, ta mierzyła ją podejrzliwie, stojąc z boku. Dotychczas ta stara wyżeraczka nie traktowała jej poważnie, ale teraz naprawdę wyglądało, jakby zaczęła coś jarzyć. Widocznie zastanawiała się, co się z nią działo. Pewnie zaraz zacznie rozpytywać. - Okay - powiedziała nerwowo, wykrzywiając twarz do udawanego uśmiechu. - Oczywiście, macie rację! Po prostu myślę, że zwyczajnie zżarł mnie stres. Wszystko wkoło jest jakieś takie nie do ogarnięcia, no i... cóż, studia tutaj to w końcu nie bułka z masłem. To jasne. W weekend zabiorę się autobusem do Fields. To mi naprawdę wystarczy. Isabel i Alex wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. A może poczuli ulgę? - Wszystko już w porządku? - upewniał się Alex. Julia raz jeszcze zdobyła się na sztuczny uśmiech i szybko się odwróciła. Nie chciała, by zobaczyli napływające jej do oczu łzy. Mama opowiadała im zawsze bajki na dobranoc, a ona przez całe życie zasypiała z przekonaniem: ,Wszystko będzie dobrze! Mimo zatrutego jabłka, zaczarowanego wrzeciona, wrednych królowych i złych czarownic". Teraz jednak pojęła: happy md to wymysł gawędziarzy. Bywały koszmary śniące się na jawie. Na ślepo torowała sobie drogę przez tłum. Panujący wokół niej gwar nasilił się, osaczając ją. Niezrozumiałe słowa, śmiechy i szeptane uwagi. - Czy ona nie jest jakaś dziwna? - pojedynczy głos uniósł się nad innymi. Julia nie była w stanie przypisać go żadnej konkretnej osobie. - Coś z nią jest nie tak. Ma coś do ukrycia, ale co? Tak czy siak, dowiem się tego. Julia pokręciła się jeszcze tu i tam. Alex i Isabel nie zwracali już na nią uwagi. Mimo najlepszych chęci, w zatłoczonym hallu nie mogła dojść, kto z nich to powiedział.
Rozdział ósmy W dniu imprezy zapowiadała się wyjątkowo dobra pogoda. Niebo wypełniał równomierny, mocny błękit. Urodzona w dużym mieście Julia w życiu jeszcze nie widziała takich widoków. To już jej czwarty dzień w dolinie. Po raz pierwszy przespała całą noc. Czyżby to oznaka rozpraszania się paraliżującego stresu w ciągu ostatnich dni? A może atmosfera miejsca i ten kiepski początek przeraziły ją zupełnie niepotrzebnie? Dzisiaj, w blasku promieniującego słońca, college sprawiał inne wrażenie - stare apartamenty wypełniły się światłem, nowoczesne sale wykładowe ekscytowały. Panorama gór zapierała dech w piersiach, a jezioro jawiło się cudownie tajemnicze, jak z bajki. Nawet Robert rozkręcił się i w przerwie na lunch opowiedział jej, jaki to wspaniały i cool jest profesor Vernon. - Wiesz co - powiedział - Vernon jest zdania, że matematyka jest jedynie elementem logiki, tylko niestety takie pojmowanie nie odpowiadałoby dotychczas potwierdzonemu funkcjonowaniu ludzkiego umysłu. W tym tkwi cały problem. - No, cóż - odparła, puszczając do niego oko. - To ci dopiero! Tymczasem zrobiło się już późno, po kolacji wróciła do pokoju. Niezdecydowanie wpatrywała się w szafę. W czym miała wystąpić na tej imprezie? Jakaś sukienka? Niezbyt odświętnie, nie wchodziło w grę. A może po prostu jeansy? Nudno, a zważywszy na jej nastrój, ta wiecznie przesadna skromność działała jej już na nerwy. Trzeba po prostu raz się wreszcie zrelaksować, pomyślała, wyciągając połowę swoich ciuchów z szafy i rozkładając je na podłodze. Rano była znowu na joggingu nad jeziorem. Tym razem biegała z Katie. Koreanka nie odezwała się słowem. To jej akurat nie przeszkadzało. Potem nastał dzień wypełniony po brzegi zajęciami. Miała już po dziurki w nosie lektur, zadań, materiału. Czy to było to, co właśnie wyrwało Julię z tego dziwacznego stanu zawieszenia? Codzienność, skupienie uwagi na nauce, wysiłek? Najpierw filozofia u profesora Brandona, następnie zajęcia z kursu podstawowego fizyki, na które chodził cały pierwszy rok, oprócz tych z kierunku matematycznego, jak Robert i David. Potem poszła na swoje pierwsze seminarium z literatury, gdzie wraz z pomocą pani Hill, matki Isabel, zapoznała się z listą lektur do przeczytania w semestrze, od Szekspira do modernizmu. Po przerwie obiadowej spędziła trochę czasu, wylegując się w słońcu na trawniku, o mało co nie spóźniła się na zajęcia z socjologii. Po południu czekało ją jeszcze zorganizowane dla pierwszego roku spotkanie na temat kierunków studiów oraz przedmiotów do wyboru,
prowadzone przez Alexa. A tuż przed kolacją za radą pani Hill zjechała windą do sutereny, aby w pomieszczeniach Grace Chronicie nawiązać współpracę z wydawaną na uczelni gazetą. W biurze redakcji, ku swojemu zaskoczeniu, natknęła się nie tylko na Benjamina, który zjawił się tu w tym samym celu, lecz również na Angelę Finder, dziewczynę na wózku. Okazało się, że to redaktor naczelna „Grace Journal". Angela wzięła Julię w krzyżowy ogień pytań, a jej podstawy i zdolności dziennikarskie pod lupę. Benjamina natomiast odesłała z miejsca z kwitkiem. Po raz pierwszy współlokator jej brata przestał głupio dowcipkować. Wręcz przeciwnie, wyglądał na okropnie wściekłego, gdy jak bomba wypadał z pomieszczeń redakcyjnych. Rozmowa Julii z Angelą trwała ponad kwadrans, o mało co nie spóźniłaby się na stołówkę. Dopiero wtedy dotarło do niej, że przez cały dzień nawet nie pomyślała, w jaki sposób wyrwać się z Grace. Przeciwnie. Czuła się, jakby miała tu zostać na dłużej - bez śladu znanej sobie paniki. Być może powodowało to multum materiału, z którym trzeba się było zmierzyć, nie tylko jak z uciążliwym obowiązkiem, lecz jak z czymś, co mogło stać się wybawieniem. Czyż nie był to niezły sposób na utrzymanie strachu w ryzach? Początek nowego życia, którego tak bardzo pragnęła? Zerknąwszy na zegarek, podniosła z podłogi jasnoniebieską bluzę ze stuprocentowej biobawełny, którą kupiła na lotnisku w Seattle. Przed lustrem przyłożyła ją do siebie. W jakiś sposób się zmieniła. Jej ciemnobrązowe oczy, które według Kristiana przypominały mazerunek węża, wydawały się ogromne na tle bladej twarzy, i nawet nogi - zwłaszcza ich górna część znajdująca się na liście jej cielesnych defektów - nie wyglądały na tak krótkie, lecz dłuższe i szczuplejsze. Zdumiona obróciła się przed lustrem. No, no, pomyślała, schudłam! Przynajmniej ze dwa, trzy kilo. Nie mogła się powstrzymać od powdzięczenia się do lustra. Chcąc nie chcąc, nowe życie miało swoje dobre strony. Jeszcze wczoraj wieczorem przysięgłaby, że pójdzie na to party tylko dlatego, żeby ustalić, kim był ten tajemniczy Loa.loa. Dobra już, może ta impreza będzie początkiem słynnego życia studenckiego, o którym ciągle bzdurzyła Debbie? A tak w ogóle, to czy nie każdy z pierwszaków dostał zaproszenie? Ktokolwiek ukrywał się pod Loa.loa, to przecież nie musiało zaraz oznaczać, że się nie wiadomo, co stało. Przyjrzała się tej bluzie raz jeszcze. Za nic w niej nie pójdzie. Bez przesady. Bluza! Jasnoniebieska! Biobawełna! Jak mogła w ogóle coś takiego kupić? Kiedyś nawet nie tknęłaby takiego lumpa. Zwinąwszy tę szmatę, wrzuciła ją z powrotem do szafy. Musiała się pośpieszyć. Debbie umówiła się z chłopakami z apartamentu pod nimi, że do tego domku nad jeziorem pójdą razem. Julia nie miała pojęcia, gdzie to jest. Na znajdujących się w foyer monitorach, wyświetlających wszelkie informacje o
Grace, nie można było go znaleźć, a podczas joggingu też nic nowego na horyzoncie nie odkryła. Ale najwidoczniej nikt się tym jakoś nie zadręczał, a ona wychodziła z założenia, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie znał drogę. Złapała wreszcie za nowe jeansy i narzuciła czerwony cekinowy top. Wepchała czarny sweter do konduktorki, w razie gdyby zrobiło się zimno, i wskoczyła w trampki z Converse'a, rozpuściła koński ogon, przeczesując kilka razy szczotką włosy. Może być. - Nic się nie pomalowałaś! - w tej samej niemal chwili usłyszała za sobą oburzony głos. Debbie stała w drzwiach, a za nią w sekundę pojawiła się wygolona głowa Rose. - Nie mam ochoty ciągle myśleć, czy tapeta nie spływa mi z twarzy, czy nie mam szminki na zębach albo czy nie rozmazał mi się tusz do rzęs. - To nałóż chociaż trochę błyszczyku. - Debbie wyciągnęła tubkę ze swojej białej torebeczki, którą obwiązała się niczym pies smyczą przed spacerem. - A może jednak trochę tuszu? Jak ja bym miała takie oczy... Julia spojrzała na dziewczynę sceptycznie. Nakręciła te swoje pióra na wałki, żeby podwójnie powiększające kalafiory jeszcze bardziej uwypukliły jej wiadrowatą twarz. Miała na sobie cielistą, przylegającą kieckę, uwydatniającą wylewanie się tłustych wałków po bokach. Nie mogła na to patrzeć. - Nie mam tych pierdoł - odpowiedziała. - Mój Boże, nie masz nawet błyszczyka? - A co, to jakiś obowiązek? - To nie jest śmieszne! - pokręciła głową Debbie. - Wybieramy się przecież na imprezkę! To pierwsze balety w Grace! Nasze święto. Od dzisiaj staniemy się prawdziwymi studentkami. To wydarzenie! Jak przy pierwszej miesiączce! - No właśnie, co mogło być w tym takiego wzniosłego, zwłaszcza gdy poczułaś w szkolnym kiblu, że ci coś cieknie - dochodził szyderczy głos Katie spod drzwi. Do oczu Debbie napłynęły łzy. - Julia jak chcesz, mogę cię umalować - Rose zmieniła z miejsca temat. Mam tu wszystko. Pójdzie mi raz-dwa. - Ale reszta czeka tam na nas - sprzeciwiła się Julia jakoś bez przekonania. Może dla odmiany nie byłoby źle zrobić się raz na bóstwo. - To oni mają przecież na nas czekać, a nie odwrotnie. - Rose zaśmiała się, wyciągając kosmetyczkę. Jej palce promieniały ciepłem i delikatnością, gdy fachowo malowała twarz Julii tuszem, cieniem i szminką. - Benjamin stoi na czatach przy biurze opiekunów - oznajmiła Debbie. Zadzwoni do Davida na komórkę, gdy droga będzie wolna. - Gdy droga wolna... - Nie odzywaj się - przerwała Rose, nakładając na usta Julii szminkę.
- Bo to wszystko jest potajemnie! Tajemnica! - krzyknęła Debbie. - A ja nie mam ochoty właśnie teraz wpaść w łapy Isabel. Wystarczy, że w nocy będziemy musiały przechodzić pod jej pokojem, wracając do siebie. To dziecinada, że o jedenastej musimy być wszyscy w apartamentach. Jedenasta, co to za pora? Jesteśmy przecież dorośli. Zastanawiam się, kiedy będę mogła w końcu robić w życiu to, na co mam ochotę. Najpierw rodzice, potem nauczyciele, a teraz na dokładkę dostaliśmy jeszcze tych kilku pilnujących nas studentów, wielce o cztery lata starszych. Pytam się, gdzie tu są prawa człowieka. - Dokładnie - mruknęła Rose. - Powinniśmy powiadomić o tym Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, no i Amnesty International. - Chociaż, czyż Alex na spotkaniu nie był słodki? - Debbie nie dała się zbić z pantałyku. - Jest taki poważny, nie uważacie? A tak w ogóle to wiecie, że tylko dwie osoby na rok dostają^// stypendium na Yale? - Nie doczekała się reakcji. - Sądzę, że zwrócił już na mnie uwagę, gdy pytałam go dziś o kursy przygotowawcze na medycynę. - Rozegzaltowana patrzyła przez okno. Julia mimowolnie pokręciła głową. - Oto skutki naoglądania się „Anatomii" Greya - mruknęła przez zęby. Rose zaśmiała się. - Nie ruszaj się! - W każdym razie pan Ważny już pewno dawno wie, co się dziś wieczorem będzie działo - powiedziała Katie. - Nie chodzi o to - sprzeciwiła się Debbie - ale ta impreza to... - Tajemnica! - ryknęły Debbie, Julia i Rose jednocześnie, i nawet Katie nie mogła stłumić śmiechu. - Obejrzyj się teraz! - Rose przytrzymała jej lusterko; Julia nie poznała siebie. Ta w lustrze wyglądała jak inna osoba. - Super! - mruknęła z aprobatą. Perfekcyjny kamuflaż. Look jak znalazł na dzisiejszy ubaw. - Nie poszłabyś z nami Katie? - zapytała, odwróciwszy się do drobnej Koreanki. - Prędzej skoczę do jeziora. - Będziesz sama sobie winna - powiedziała Debbie. - Przeleci ci koło nosa! We trójkę wyszły z apartamentu, kierując się na dół, gdzie na klatce czekał na nie tylko stojący naprzeciwko windy David. Jak zwykle ubrał się cały na czarno. Jego jasnobrązowe, jeszcze wilgotne po prysznicu włosy połyskiwały złotymi refleksami. - No i jak wyglądamy? - spytała Debbie, robiąc kółeczko. Nie odpowiedział, zamiast tego Julia poczuła, jak na nią patrzy, jakby jej do tej pory nigdy nie widział. Zmieszana zapytała: - Nie wiesz, gdzie jest Robert? - Już nad jeziorem - odpowiedział, nie odwracając wzroku. - Zabrał ze sobą Ike'a. To znaczy, Ike jego, że tak to ujmę.
Pokiwała głową. - Mój malutki braciszek wybiera się nagle na imprezę, nie czekając na nas? - Pewnie że nie idzie. Poszedł na ryby - wyjaśnił chłopak z uśmieszkiem. Julii nie pozostało nic innego, jak też się pośmiać. - Na ryby? Może złowi jakąś lubiącą nocne życie? - A gdzie ten Chris? - jęczała Debbie. - Spóźnimy się! - Tutaj - usłyszała za sobą głos. Odwróciła się. Chris stał na schodach, trzymając ręce w kieszeniach wytartych jeansów. Jego wzrok wędrował od Debbie, przez Rose, zatrzymując się na Julii, która niepewnie podniosła dłoń, dotykając twarzy. Za dużo, pomyślała zrezygnowana w kwestii makijażu. W tej samej chwili zadzwoniła komórka Davida. Odebrał, mrucząc: Okay. Odwrócił się: - Biuro opiekunów jest puste. Nie ma śladu po Isabel ani Alexie. Ruszamy. Debbie przejęła prowadzenie, a za nią reszta. Zbiegłszy po schodach, skręcili na prawo, udając się do wyjścia bocznego. Julia zauważyła z zadowoleniem, że się już nieźle orientuje. Pewnie dlatego, że musiała dzisiaj spędzić bite pół godziny na szukaniu sali, w której miało się odbyć seminarium z fizyki. Już myślała, że na zawsze przyjdzie jej tu ślepo krążyć wśród przejść, schodów i otwierać po kolei każde drzwi. Wspólnie wymknęli się z budynku i dopiero na zewnątrz przekonała się, że ten piękny dzień zmienił się tymczasem w dość parny wieczór. Ale nawet deszcz nie był w stanie odebrać jej dobrego humoru. ***** - Te, Chris, jak to właściwie daleko? - krzyknął idący w tyle Benjamin. - A bo ja wiem. - Chris w jakiś oczywisty sposób przejął dowodzenie, skręcając nad brzegiem jeziora w lewo. Z tego, co Julia wiedziała, to droga gdzieś za pół kilometra przechodziła w wąską ścieżkę, prowadzącą na północ do stromego brzegu. Dotychczas biegała zarówno ze swoją grupą, jak i z Katie po prawej stronie jeziora, drogą rozciągającą się wiele kilometrów nad łagodnie pochylonym brzegiem, stworzoną wręcz dla biegaczy. Chris obróciwszy się, puścił do niej oko. Julia zaczerwieniła się. Nawet nie spostrzegła, że się na niego gapiła. Boże, po prostu nie mogła rozszyfrować tego typa. Miał w sobie coś takiego, co niesamowicie ją peszyło. Czy była to pewność siebie? Te dwuznaczne aluzje? Czy chodziło o styl, w jakim się ubierał? Mieszanka elegancji z nonszalancją. Wiszące nisko na biodrach jeansy były wprawdzie znoszone, lecz nie tanie. Jako jedyny nie nosił butów sportowych, tylko skórzane. I w przeciwieństwie do ulubionej przez Davida czerni wolał jasne
mocne kolory, jak koszula w niebiesko-zieloną kratkę, którą właśnie miał na sobie. - Chris, co będzie, jak się spóźnimy? - zawołała Debbie. Chris nic nie odpowiedział, lecz przyśpieszył kroku. Inni poszli za nim. Jak lemingi, pomyślała Julia, ścierając pot z czoła. Od jej przybycia był to najgorętszy dzień w dolinie - dziś w południe termometr wskazywał prawie dwadzieścia stopni, a teraz wieczorem było co prawda bardziej parno, ale też i niezbyt chłodno. W milczeniu pozostawili za sobą kilometr, aż skończyła się asfaltowa droga, zamieniając się w wydeptaną ścieżkę, prowadzącą pomiędzy gęstwiną świerków wzdłuż skarpy. Słońce zachodziło nad lustrzaną taflą jeziora, promieniując wokół wyjątkowym pomarańczowym blaskiem. Pojedyncza szara chmura przesuwała się powoli w kierunku rozżarzonej do czerwoności kuli, jakby zagubiona. Po około stu metrach droga wznosiła się stromo, biegnąc dalej może ze dwadzieścia metrów nad brzegiem. Tu znacznie się zwężyła, gdyż po lewej ograniczały ją już nie drzewa, lecz piętrzące się przed nimi skały. Tabliczka ostrzegała: Uwaga, spadające kamienie. - Patrzcie, tu coś wisi! - zawołała Debbie. - Może to jakiś znak, że jesteśmy na właściwej drodze? Co myślicie? Czarna tasiemka zawiązana na wyrastającym ze skały krzaku, zwisała prosto w dół. Benjamin przepchał się między nimi, kierując na wstążkę kamerę. - Może masz rację. Długo to tu nie wisi. Materiał nie jest ani zniszczony, ani wypłowiały - powiedział po zastanowieniu David. - Więc muszą tu być gdzieś jacyś ludzie. Chyba że osobnik, który zawiesił tam ten znak, zginął tragicznie pod spadającymi odłamkami skalnymi. Benjamin wskazał dramatycznym gestem na leżący nieopodal kamyczek. - No to gdzieś musiałby tu leżeć jego trup - odparł Chris, wskazując na powierzchnię wody głęboko pod nimi. - I to jeszcze całkiem świeżutki - dodał kamerzysta. - Jesteście ohydni! Chodźcie stąd. Mam lęk wysokości. - Debbie nieomal przyklejała się do skał, idąc dalej drogą, która zwęziła się do niecałych dwóch metrów. Reszta do niej dołączyła. Julia patrzyła pod nogi, aby nie stąpać za bardzo na prawo. Nie miała co prawda jeszcze nigdy lęku wysokości, ale tu w górze i jej cierpła skóra. Jeden fałszywy krok i spadłaby w dół ze stromej skarpy, łamiąc sobie obie kończyny. W najlepszym razie. Za zakrętem odwróciła wzrok. Pomiędzy drzewami prześwitywał nadal potężny kontur gmachu uczelni, chociaż musieli przebyć już co najmniej ze dwa kilometry, jeśli nie więcej. Światło zachodzącego słońca odbijało się w jego niezliczonych szybach. Usłyszała wodę. Spływała ze skały, spadając w dół niemal pod kątem dziewięćdziesięciu stopni.
- Wodospad! O Boże, jak się dostaniemy na drugą stronę? - Nawet Debbie ledwo przekrzykiwała szum wody. - Po tamtej stronie jest jakiś mostek - krzyknął Chris. Znowu przejął dowodzenie. - Ale uważajcie, niektóre z belek są luźne. Julia trzymała się Davida. Most ugiął się lekko, a jego balustrada wykrzywiła. Nie odważyła się jej dotknąć. Przez szczeliny w belkach widziała, jak wysoko byli nad ziemią. - Chris - jęczała Debbie. - Kręci mi się w głowie! Nie mogę patrzeć w dół! - No to nie patrz! - ryknęła Rose, podążając za Julią. - No i znowu rozwidlenie drogi. - oznajmił Chris. Julia spojrzała w górę. Bezpośrednio za mostkiem droga rozgałęziała się. Na prawo biegła dalej stromo w dół wzdłuż jeziora. Na lewo kończyła się ścianą, na której ktoś pacnął czarną strzałkę. - Chris, a to znowu jakiś znak? - spytała Debbie. - Czego ty się ciągle mnie o coś pytasz? - wkurzył się Chris. - No ty przecież znasz drogę. - Jak to ja? Sam nie mam pojęcia. - To ty nie wiesz, dokąd prowadzi? - zdenerwowała się Debbie, wkładając sobie gumę do ust. Na jej sukience pojawiły się ciemne plamy od potu pod pachami. - W takim razie po co wszyscy za tobą idziemy? Chris popatrzył przez chwilę za siebie, a jego wzrok zastygł przez moment na Julii. - Bo mi ufacie! - Ale może jeszcze przy college'u powinniśmy skręcić w prawo - w końcu tam jest główna droga! - Nie ma wielu możliwości, a jezioro jest okrągłe, za jakiś czas tak czy inaczej tam dojdziemy. W końcu chodzi tu o domek nad wodą. A jak wiadomo, ta rudera znajduje się nad brzegiem. - Wiele godzin może upłynąć, zanim obejdziemy jezioro dookoła - wtrącił rozważnie David. - Mam czas! - palnął na odczepnego Chris i poszedł dalej. I znów wszyscy poszli za nim drogą na lewo, w kierunku lasu, a później ponownie nie wiadomo dokąd. Nie można było nawet nazwać ścieżką tego, co się wiło między drzewami, zajmując każdą wolną przestrzeń w gęstwinie świerków. Po kilku metrach nie było już widać jeziora Lake Mirror, co znaczyło tylko tyle, że jeszcze bardziej się oddalili od uczelni. Wyrośnięte drzewa stały jedno za drugim jak sklonowane. Powietrze też stało w miejscu, unosił się w nim intensywny zapach jodły, żywicy. Od ściółki czuć było stęchlizną. Spod gęstej pokrywy igliwia trudno było dostrzec ziarenka piasku. Przynajmniej te drzewa osłaniają trochę od upału, stwierdziła z ulgą Julia. Zrobiło się za to znacznie ciemniej niż nad brzegiem. Mogli zabłądzić w każdej chwili. A może ta droga wiodła donikąd? Co, jeżeli party okazałoby się
głupim kawałem, a chodziło w nim tylko o zrobienie pierwszoroczniaków w bambuko, jak sugerowała Debbie, mając na myśli swoisty test dla nowicjuszy? Julia od zawsze nienawidziła obchodzenia dziecięcych urodzin, a już najbardziej, gdy matki z euforią ogłaszały: „Dzieci! bawimy się w podchody". I jak na potwierdzenie swoich przypuszczeń usłyszała triumfalny ryk Benjamina. Znalazł następne czarne oznakowanie w warstwie leśnego poszycia. Dokąd mnie zaniosło, Julia zadawała sobie to pytanie, przeciskając się przez coraz większy gąszcz. Musieli się teraz schylać i niemal przeczołgiwać przez gęsty busz. Już od dawna nikogo tu nie było z siekierą. Gałęzie czepiały się jej czerwonego topu, a w kostki drapały kolce. Przechodziła dalej, pochylając się i odsuwając na bok gałęzie. - Nie myślisz chyba, że oni nas tu wyciągnęli, żeby doprowadzić do obłędu? Wydaje mi się, że byłoby to głupie, kto ich tam zresztą wie? - Debbie była blada, gdy Julia się do niej odwróciła. - Nie mam pojęcia - wzruszyła ramionami. - Może właśnie to ich sposób, aby nas przywitać. - Nic tu nie ma oprócz drzew! Co to ma być do licha za impreza? Chcę już tam w końcu dojść! - dziewczyna odchyliła w tył głowę, gapiąc się w niebo. Nie, nie w niebo, ono zniknęło, co Julia dawno już zauważyła, górze widać było tylko korony drzew. Właściwie to ile czasu tak szli? Julia pomyślała o tamtej nocy, która zmieniła jej życie, i o Robercie szlochającym w ciemnościach. Swędzenie na jej skórze nie pochodziło już tylko od gałęzi jodłowych ocierających się o ramiona. Ale mimo wszystko nie było co porównywać. Z jej ciałem nie było tak źle. Nie sflaczało przynajmniej. Raczej napięło się i pobudziło. - A może są tu demony albo potwory? - przystanąwszy, szepnęła Debbie. - Chcą z nas wyciągnąć to, co najgłębiej skrywamy. - Julia uśmiechnęła się w dziwny dla siebie samej sposób, nagle bardziej rozbawiona niż wystraszona. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że Debbie robi wokół siebie zamieszanie na pokaz. Otworzyła usta, by zapytać, jakież to tajemnice mogła mieć jej współlokatorka. Jednak wzięła się w garść. - Tak - odpowiedziała celowo niedbale i poszła dalej. - Te potwory i demony są z drugiego i trzeciego roku i zwą się... - O mało co nie skończyła: - Loa.loa. - Gdzie są potwory? - usłyszeli Benjamina. - Cool! Uwielbiam horrory! - Ten też wkurza tylko tą swoją kamerą - fuknęła Debbie, dołączając do Julii, która uszła już trochę dalej. - Myślę, że on jest homo! - Kto? Benjamin? - A skąd możesz wiedzieć? - Nie mam pojęcia! - Debbie przesunęła rękę po włosach. - Wiesz, lubię wymyślać różne historyjki o ludziach. Jak sobie wyobrażę, że jestem w jakimś zaczarowanym miejscu, to nie myślę wtedy o domu. Skąd ty właściwie jesteś?
Z przeszłości, odrzekłaby Julia najchętniej, jednak Chris oszczędził jej odpowiadania. Stanął przed nimi. - Co jest? - zapytała. - Tutaj! Wskazał na stojący przed nimi płot. - Dalej nie pójdziemy? - Debbie wpadła znów w swój jęczący ton, który zdążyła opanować do perfekcji. Wyglądała, jakby zmuszano ją do wciśnięcia jeszcze jednego klawisza. - Po tamtej stronie jest znowu jakiś znak! - David wskazał na drzewo po drugiej stronie płotu, gdzie na gałęzi powiewała czarna tasiemka. - Wspaniale, nie ma co - powiedziała Rose, głaszcząc dłonią glacę. Często słyszałam o tych durnowatych próbach odwagi w college'u, ale w życiu bym nie pomyślała, że mogą one być tak dziecinnie beznadziejne. Julia przyznała jej po cichu rację. Płot z gęstej zielonej siatki mierzył ponad dwa metry i ciągnął się bez końca. Nigdzie żadnej bramki. W zasięgu wzroku wisiała jedynie tabliczka z napisem: „Teren zamknięty. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony". - Czytałam o tych zamkniętych terenach wokół jeziora - powiedziała Rose. Czuła się nieswojo, co słychać było zresztą w jej głosie. - W regulaminie napisano, że studentom pod żadnym pozorem nie wolno tu chodzić. - W regulaminie wiele napisano - mądrzył się drwiąco Benjamin. Również to, że pierwszaki mają być o jedenastej w apartamentach. - Naprawdę nie rozumiem, o co tu biega - powiedziała Julia, spoglądając niezdecydowanie wzdłuż płotu. - A ja kapuję. Szykana w najczystszej postaci. I do tego test - zirytował się David. - A może po prostu tylko chcą, żebyśmy się trzymali z daleka - mruknął Chris. - Od czego? - zapytała strachliwie Debbie. - Od prawdy! - szepnął teatralnie Benjamin. W tej chwili Julia usłyszała okrzyk i zaraz potem histeryczny głos Debbie. - Do licha, Benjamin, zostaw to! - Nic nie zrobiłem! - Położyłeś łapę na moim ramieniu! - Ja? Skąd! Przecież muszę trzymać kamerę. Szczerze mówiąc, twoje ramiona nie podniecają mnie w najmniejszym stopniu! - Ktoś mnie jednak chwycił! - Może znalazł cię ten twój potwór z lasu? - zadrwił Benjamin. - No to przechodzimy - zdecydował Chris. - To nie może być już daleko. - Myślałem, że nie znasz drogi - powiedział nerwowo David. - Cicho - podniosła rękę Debora. - Słyszycie to? Julia nastawiła uszy. Z oddali dobiegały skądś przytłumione śmiechy, przerywając leśną ciszę. Strzępki muzyki.
- No więc! Jest jakaś impreza! - Debbie triumfowała. - Dobrze, idziemy! Musi być gdzieś tam z przodu! Chris rozejrzał się. - Widzicie, jak wejdziemy na ten stary pień, to spoko przeskoczymy przez płot. Pobiegł tam, wspiął się zręcznie na omszały pień, wciągnął na zieloną siatkę odgradzającą, rozkołysał i zeskoczył za płotem. - To proste - zawołał. - Chodźcie! Julia długo się nie zastanawiała. Teren zamknięty tam czy tu - zaszli już tak daleko, że sama chciała wiedzieć, co się za tym wszystkim kryje. Pobiegła z Rose na początek. Obie nie miały problemów z pokonaniem przeszkody, tylko Debbie w swojej obcisłej kiecce ledwo co sobie poradziła, że nawet zawsze uczynnemu Davidowi zaczęła kończyć się cierpliwość, gdy ją w końcu wgramolił przez ten płot. Ostatni w kolejce był Benjamin. Podawał Chrisowi kamerę, robiąc przy tym wielkie ceregiele. - Cholera - krzyknął, chwytając za siatkę. - Co znowu, to jest pod prądem? Normalnie kopnął mnie prąd. - To te potwory z lasu cię połaskotały - wyjaśniły mu Rose i Julia niemal jednocześnie, nie przestając się śmiać.
Rozdział dziewiąty Domek stał nad brzegiem małej zatoki i sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał się zawalić. Widać było, że od lat stał tu bez żadnej opieki. W drewnianym dachu i ścianach przeświecały dziury. Obłaziły z nich resztki odpadającej zielonej farby opryskane byle jakim graffiti. Nad drzwiami wejściowymi z pękniętą szybą widniały czerwone litery ułożone w We are the champions. Na łące walały się wszędzie puste flaszki, torebki po chipsach, butelki z resztkami wosku ze świec i stare słoiki, chyba po dżemach. Krótko mówiąc - unosiła się tu dziwna atmosfera rozprzężenia, sprawiająca, że miejsce to stało się idealną odskocznią dla studentów pragnących uciec od uczelnianego nadzoru oraz stresującej codzienności. Mimo zapachu rozkładającej się ruiny ktoś zadał sobie wiele trudu, by urządzić tu party. W poprzek werandy rozwieszono sznury z lampionami. Zorganizowano nawet parkiet do tańca. Gdy Julia dotarła tu z resztą towarzystwa, zastała tłum studentów bawiących się już na dobre. - Wow! Mój ulubiony hit! - Debbie z miejsca podjęła refren, drąc się na całe gardło. Comejoin the party, yeah Coz euerybodyjust want do. - Chodź, zatańczymy! - pociągnęła za sobą Benjamina, spoglądającego na Rose wzrokiem szukającym pomocy. - Tańczysz? - obróciwszy się, zapytała Rose. - Jeszcze nie teraz - odparła niezdecydowanie Julia. - Patrz, tam z przodu siedzi Robert - powiedział David, wskazując na brzeg jeziora, gdzie Julia dostrzegła drewniany pomost, daleko wciskający się w wody Lake Mirror. Nigdy w życiu nie liczyłaby na to, że jej brat pojawi się na imprezie. Na dodatek wchodząc bez wahania na niedozwolony teren. Bóg wie, jak pokonali z Ikiem ten płot. Przypuszczalnie hasający tu pies lepiej orientował się w terenie niż oni wszyscy razem wzięci. Tym razem Robert nie siedział jak zwykle nad książką ani nie zabazgrywał pustych kartek do pełna - nie, przysiadł sobie tam po prostu, głaszcząc prawą ręką sierść leżącego spokojnie tuż obok Ike'a. Julia pomyślała, czy czasem nie powinna do niego zajść. Z drugiej jednak strony - nie byli przecież bliźniętami syjamskimi. Poza tym wyglądało, że całkiem nieźle sobie radził. Odwróciła się do tańczącego tłumu na werandzie. Po tej dziwacznej wędrówce przez las cieszyła się, że jest wreszcie między ludźmi. A na imprezie było ich sporo. Gdzieś tak z siedemdziesięciu, osiemdziesięciu studentów. Większość z pierwszego roku. Zauważyła, że pierwszacy trzymali się w grupkach odpowiadających ich zakwaterowaniu w apartamentach. Mogła to zrozumieć, bo w jej przypadku było zupełnie podobnie. Najlepiej znała dziewczyny ze swojego boksu, a chłopców z
apartamentu brata - z innymi z jej semestru wymieniła najwyżej kilka zdawkowych słów. Śmieszne, że nikogo z nich nie spotkali w drodze na imprezę. Ktoś uniósł pozdrawiająco rękę. To Alex. Julia uśmiechnęła się do niego szeroko. Stał za sprzętem miksującym. Przespacerowała się w jego kierunku na drugą stronę, a stanąwszy pod werandą, spoglądała na niego z dołu. Trzymał w górze pytająco CD Shakiry. She Wolf. Skinęła głową, chociaż ta muza nie znajdowała się właśnie na topie pierwszej dziesiątki jej listy. - Jak się czujesz? - zawołał. - Okay. Uśmiechnął się. Białe zęby błyszczały niczym umywalka, którą co rano szorowała Debbie z obawy przed drobnoustrojami chorobotwórczymi. - Każde zabrudzenie - objaśniała ze znajomością rzeczy, ścierając sobie palce niemal do krwi - jest siedliskiem, w którym bakterie i zarazki tylko czyhają, aby osłabić nasze zdrowie. - Okay, bo naprawdę w porządku, czy okay na odczepnego? - zapytał opiekun Cooper. - Okay, bo w porządku - wzruszyła ramionami. - Powiedz, to wasz był ten pomysł z imprezą? - spojrzała na starszego kolegę. Doradca studentów pokazał się tu z innej strony. Dotychczas znała go z roli odpowiedzialnego starszego kolegi, kogoś kto wygłaszał wstępne mowy bądź oferował pomoc w zaadaptowaniu się. No i, rzecz jasna, jako kogoś, kto przestrzegał regulaminu. Ale teraz wyglądało na to, że nie doceniła Alexa zupełnie. Uśmiechnął się, odgarniając włosy z czoła. - Cóż, chcemy się tylko upewnić, że nie macie nas za skostniałych dozorców, których jedynym zadaniem jest patrolowanie tam i z powrotem waszych pokoi. W końcu też kiedyś zaczynaliśmy tu jako koty. Julia nie powstrzymała się od śmiechu. - Udało wam się nas nabrać. Chociaż Debbie ciągle trzęsła się ze strachu, że to wszystko przerodzi się w jakiś test na odwagę. Uśmiech Alexa stał się jeszcze szerszy. - Co wy sobie tam pierwszaki ciągle myślicie... - Uniósł ręce, udając niewiniątko. Julia chciała już zmienić temat, ale coś jej właśnie przyszło do głowy. Jeśli się już wydało, że to wy za tym stoicie, to powiedz, czy rozsyłaliście też zaproszenia? - zapytała jak gdyby nigdy nic, w nadziei, że Alex nie zauważy jej podchodzącego do gardła serca. Właśnie zajęty był wyszukiwaniem następnego kawałka do zagrania. Spojrzał przelotnie w górę. - Jasne, a co? - Tak tylko, zdziwił mnie po prostu ten esemes. - Wstrzymała oddech. Ciekawe, co teraz? Niewinne wyjaśnienie? A może coś jeszcze? Nie spuszczała wzroku, patrząc mu prosto w oczy.
- Esemes? - spojrzał na nią zdumiony. - Przecież zaproszenia wysłaliśmy mailem. Tak naprawdę to chcieliśmy sprawdzić, jak działają wasze skrzynki na kontach w systemie Grace. Przetrawiała jeszcze to, co właśnie usłyszała, gdy właśnie zjawiła się Isabel, wołając przez cały parkiet: - Hello, Alex, widziałeś może Arielle? - Nie - odparł. - A o co chodzi? - Wyglądała jakiś czas temu na nieźle zdołowaną. Płakała nawet. - Isabel wykrzywiła się dziecinnie. - Zwróć na nią uwagę, może coś jej dolega! - uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. - Okay, idę jej poszukać. - Wrzucisz coś na ruszt? - Nagle obok Julii zjawiła się Rose, podstawiając jej pod nos talerz. Należała do tego typu ludzi, którzy bezustannie coś jedzą, choć wcale nie tyją. - Dzięki! Kochana jesteś! - Do dziewczyn przyłączył się David, chwytając za czekoladową muffinkę. - Ejże, ona nie była dla ciebie. - Rose dała mu po łapach. - Jak oni ściągnęli tu tyle picia i żarcia? - zapytała Julia, rozglądając się wokół. - Nie mam pojęcia. Trzeba przyznać, że w całe te przygotowania musieli włożyć sporo pracy. I jeszcze zdołali utrzymać to wszystko w tajemnicy. Skołowali nawet porządny sprzęt hi-fi. Chcesz spróbować? - David podał Julii swój kubek, uśmiechając się. Czemu ktoś z takim uśmiechem chodził ubrany wyłącznie na czarno? Już go o to niemal zapytała, jednak po zastanowieniu zrezygnowała. - To jest z alkoholem? - Powiem tak: również z coca-colą. Jak chcesz tę samą mieszankę, przyniosę ci trochę tej ambrozji. Możesz sobie wziąć moją. - Dzięki, ale nie. - No Julia, nie psuj zabawy! - Debbie zeszła z parkietu, nie mogąc złapać tchu. - Wrzuć na luz! Jesteśmy w college'u, wreszcie dorośli, wolni od zrzędzenia starszych. Tak, tak, tak. Miała rację. Świat pokazał nową twarz. Julia przypomniała sobie o postanowieniu sprzed imprezy, że będzie się dzisiaj dobrze bawić. I właściwie obojętnie już, o co chodziło w tym zaproszeniu - dopiero teraz doszła do wniosku, by przestać zaprzątać sobie tym teraz głowę. Jutro przecież też jest dzień. Wystarczająco dużo czasu na myślenie o Loa.loa. - No dobra - powiedziała, śmiejąc się. Po kilku minutach zjawił się z powrotem David, podając dziewczynom wypełnione po brzegi plastikowe kubki. - Wypijmy za nasze nowe życie! zachęcił do toastu. - Za nowe życie - powtórzyła Julia, upijając pierwszy łyk. Alkohol z miejsca uderzył jej do głowy. Obejrzała się nieco rozluźniona, rozpoznając w innych twarzach to samo uczucie: nadzieję na akceptację innych. Wzięła jeszcze jeden łyk, i wow - nagle wszędzie spostrzegła rozbawione miny.
Mimowolnie skierowała wzrok w stronę pomostu, gdzie czerwona bluza Roberta odbijała się od szarej powierzchni wody. - Zajdę na chwilę zobaczyć, co porabia Robert - powiedziała, zostawiwszy Davida i Debbie. ***** Pomost kołysał się pod naciskiem jej stóp, gdy nań stawała. A może to alkohol? Nagle przystanęła, przytrzymując się mocno poręczy, by równie nagle ją puścić. Poręcz pochylała się do tego stopnia, że bała się, czy czasem nie skąpie się razem z nią. Jezioro Lake Mirror otaczały zewsząd góry. Wznosiły się za nim ośnieżone szczyty trzytysięczników. Z tego miejsca nie widać było college'^ Widok na budynek zasłaniały świerki. Julia dojrzała za to most, przez który przechodzili, mijając wodospad. Z drugiej strony brzeg był wyraźniej nierówny i dziki. Wysokie ściany wpadały prosto w wodę, a w odległości stu, dwustu metrów wrzynała się daleko w powierzchnię jeziora stroma krawędź skały Patrząc dalej, wydawało się, że góry rosną, by gdzieś na horyzoncie zejść się w jedną najwyższą - Ghost. Co, jeśli nic za nimi nie było? Gdyby tu kończył się świat? Gdyby dolina istniała tylko dla samej siebie? Gdyby wszystkie dni mijały dalej, jak ta chwila? Być może, myśli przemykały jej w głowie, mogłabym tu wytrzymać. Poszła dalej. Usiadła obok brata. Ike zerknąwszy na nią swoimi brązowymi ślepiami, spał dalej. Teraz i ona wiedziała, cóż takiego mogło oderwać Roba od książek. Zarzucona nad wodą długa wędka. - Skąd ją wytrzasnąłeś? - Od Davida. Nie myślisz chyba, że ją tu sobie kupiłem? - Czemu nie? Dziś przecież można wszystko kupić w Internecie? - Która to już godzina? Julia spojrzała na zegarek. - Piętnaście po ósmej. - David mówi, że ryby najbardziej biorą wieczorem. - Zaśmiał się. - Jeżeli w ogóle coś złowię, to najpierw to biedne zwierzątko musiałoby odtajać. Woda jest lodowata. Ale nie sądzę, żeby udało mi się coś złapać. - Popatrzył na nią z powagą spod swoich okrągłych okularów. - To jezioro nie żyje. - Co ty opowiadasz - uspokoiła go. - W każdym zbiorniku mieszkają jakieś żyjątka. A te tutaj może właśnie uwielbiają zimno. Uklękła, zanurzając badawczo dłoń w wodzie. Wystraszona wyjęła ją natychmiast, cofając się. Robert miał rację! W przeciwieństwie do parnego ciepłego powietrza poczuła, jakby zamiast do jeziora wkładała rękę do wanny wypełnionej kostkami lodu. Jeszcze w pełni nie zapadł zmierzch, choć słońce skryło się już za pagórkami otaczającymi uczelnię. Na rozpostartym nad Lake Mirror niebie pojawiła się ogromna chmura odbijająca żółte światło.
Julia pomyślała wtedy o innym jeziorze z przeszłości. Przypomniała sobie, jak jeździła z Kristianem popływać na starej żwirowni. Przeważnie wieczorem o tej samej godzinie co teraz. Gdy rodziny pakowały już swoje grille i butelki po piwie, by wyruszyć wreszcie z kiełbaskami i hałasującymi dzieciakami z powrotem do domu, plażę przejmowała młodzież. Rozpalali wtedy ognisko, organizowali jakąś muzę, na golasa wypływali w głąb jeziora. Przeszedł ją miły dreszcz. Woda była tak łagodnie ciepła, jakby rozpływała się w niej naga skóra. I chociaż wydawałoby się, że tu ma tak samo - jezioro, imprezę, alkohol to jednak nie było to to samo. Wiedziała nawet dlaczego. W dolinie panowała głucha cisza. Pomimo muzyki, śmiechów, głosów czegoś tu zdecydowanie brakowało. Śpiewu ptaków, bzyczenia owadów, szelestu liści. Również chmury na niebie zdawały się stać w miejscu. Wszystko dokładnie tak, jakby ktoś przełączył przyrodę na tryb standby. Głos Roberta wyrwał ją z zadumy. - Siedzę tu już od godziny i nie zauważyłem ani jednej ryby. - Może masz rację, że jest im tu za zimno. - Wpatrywała się w wodę. Wysokie trawy i plączące się rośliny utkały poniżej pomostu gęsty, zielony dywan. Wystawała z niego obumarła gałąź sosny. Wyglądała jak ogryziony do czysta szkielet i uderzała w regularnych odstępach o drewniany filar pomostu z prawej strony. Coś w dole musiało nią poruszać, chociaż woda w jeziorze ani drgnęła. Nie można było dojrzeć najmniejszej nawet fali, żaden powiew nie fałdował lustra wody, a mimo to gałąź poruszała się rytmicznie w zielonym bagnie pod balami pomostu. Julia zamknęła oczy i w ułamku sekundy zrozumiała, jak musiał się czuć Robert, gdy ogarniała go jedna z wielu jego - jak to mówiła mama - wizji. I wtedy ta chwila minęła. - Masz rację, Lake Mirror jest martwe. Tu nie ma ryb. Rozpoznała głos Chrisa natychmiast i wzdrygnęła się ze strachu. Powoli odnosiła wrażenie, że ją śledzi. Nie odwróciła się. - Masz na to jakieś dowody? - z nagłą nieufnością zapytał Robert. - Nie. Po prostu to wiem. - Ale David mówi... - David nie ma pojęcia. - Wracam już - odburknęła zdawkowo Julia i nie patrząc na Chrisa, poszła z powrotem do domku. On za nią. Ze zdenerwowania przyśpieszyła kroku. Stanęła nagle na końcu pomostu. Obróciła się, mówiąc: - Słuchaj no, ty mnie śledzisz, czy jak? - A chciałabyś? - pytająco uniósł brwi. Kim był i czego od niej chciał? - Chciałabym tylko, żebyś dał mi spokój, okay? - A czy ja ci coś zrobiłem? - Uniósł ręce. Gotowa odpowiedź cisnęła jej się na koniec języka. Chciała mu odrzec, że ją peszył, denerwował, ale... być może właśnie o to mu chodziło.
- Nie - mruknęła. - Nie byłbym w stanie ci nic zrobić - odparł. Do cholery, te jego przeklęte jasnoszare oczy. Były jak te krajobrazy, uwięzione w szklanych kulach ze sztucznym śniegiem. Kalejdoskop możliwości świata w bańce. Julia wiedziała, że nie ma innego wyjścia, jak tylko uciec ze świata, który żyje tylko wtedy, gdy się nim potrząśnie. ***** David był jej ratunkiem. Dotychczas nie mogła jakoś zrozumieć, dlaczego wkurzał ją na początku swoją pozą w stylu good guy. On nie był niebezpieczny. Julia wyczuwała to instynktownie. Znalazła go na prastarej zjechanej sofie obok werandy. - Gdzie jest Rose? - zapytała, by się trochę uspokoić. Pokazał na parkiet. Rose i Benjamin tańczyli spleceni ze sobą. Tworzyli zwariowaną parę. Nie tylko dlatego, że ogolona na zero Rose przewyższała go o dwie głowy, lecz wykonywane przez nią z gracją ruchy były istnym przeciwieństwem jego hiphopowych podskoków. Nachylił się właśnie do niej, szepcząc coś do ucha. Parsknęli śmiechem. - Usiądź sobie tu koło mnie. Julia osunęła się na sofę obok Davida. Zarwane siedzisko wylądowało prawie na podłodze. Czerwono-czarna wyszmelcowana tapicerka porozdzierała się już w wielu miejscach, a z dziur wydostawała się gąbka. Śmierdziała stęchlizną i pleśnią. David oparł głowę, zamknął oczy, zapytał nieśmiało: - Dlaczego się tu znalazłaś? - Ja... dlaczego tu jestem? - Tak. - Chciałam na imprezie... - Nie to mam na myśli. - To w takim razie co? - Dlaczego jesteś w tym college'u? Nie pytaj proszę, pomyślała, nie będę musiała wtedy kłamać. - Ten college... no wiesz, cieszy się chyba dobrą opinią? Bo studiują tu wybitnie uzdolnieni, kuźnia kadr i takie tam. Chłopak otworzył oczy, odwrócił na bok głowę, spoglądając na nią w zamyśleniu. - Rodzice cię tu wysłali? - spytał. - Moi rodzice? - Tak, twoi starzy, matka i ojciec, dawcy genów, nazwij to jak chcesz. Stanęli pewnego ranka przed twoim łóżkiem, oznajmiając z uśmiechem: „A tak poza tym to zgłosiliśmy cię na egzamin wstępny w Grace College. Co prawda to totalne zadupie, ale cieszy się znakomitą sławą".
Mimowolnie zaczęła się śmiać. Pierwszy raz usłyszała śmiejącego się Davida. Brzmiało to tak swobodnie, jak tylko można czuć. Wzięła spory łyk z kubka, opróżniając go do połowy. - Nie - mruknęła. O Boże, nagle wzięło ją na chichotanie. Do licha, ta lura działała na nią, jakby alkohol wstrzykiwano jej prosto w żyłę. - Nie, to znaczy co? - Nie... nie mówili, że to jest na zadupiu. - To w takim razie cię okłamali. Teraz naprawdę zaczęła chichotać. Brzmiało to głupkowato, a zarazem wiarygodnie. Szybowała wzrokiem po niebie. Nie pasowała jej ta szarożółta chmura. Wisiała, jakby straciła równowagę. W myślach zawołała do niej: „Te, nikt cię tu nie zapraszał na party. To nasze święto, rozumiesz, ani mi się waż go zepsuć". - Spójrz tylko, nasz pan Ważny, jak go nazywa Katie. - David pokazał na Alexa chodzącego po pomoście w te i z powrotem z komórką przy uchu. - Doktor Ważny, bardzo proszę - poprawiła Julia, widząc przed sobą Alexa znowu w białym kitlu z wymodelowanymi włosami. - Z pewnością będzie chirurgiem. - Kardiologiem - ni stąd, ni zowąd dołożył David. - Jego wyłożony boazerią gabinet w jednej z tych wypasionych słynnych klinik w Los Angeles, a na ścianie wiszący dyplom z Yale. W złotej ramce. Parsknęła śmiechem, szturchając go łokciem. Jej wzrok padł na Rose tańczącą właśnie z Benjaminem tango. Rytm niekoniecznie zgadzał się z utworem Bad Romance Lady Gagi. Więcej się potykali, niż tańczyli. - Co jest? - usłyszała pytającego Davida. - Też myślisz, że Benjamin jest homo? - Nosi różową piżamę. Nad resztą nie miałem odwagi się zastanawiać. Uśmiechnęli się do siebie. - No, ale ty mi nadal nie odpowiedziałaś na pytanie! - powiedział, nie spuszczając z niej wzroku. - O co ci chodzi? - No czy twoi rodzice chcieli się ciebie pozbyć? Ta odpowiedź nie przysporzyła Julii trudności. - Jasne, wszyscy rodzice zamroziliby najchętniej swoje dziatki i dopiero, gdy staną się dorosłe, pozwoliliby im odtajać. A ponieważ nie da się tak zrobić, wysyłają nas gdzieś tymczasem, chociażby tu, do Grace. - Z czego się tak śmiejecie? - zapytała czerwona na twarzy Debbie, rzucając się obok nich na sofę. - Z Benjamina - odpowiedział David. - Palant jeden. Zatańczyłby chociaż raz ze mną, a nie tylko z Rose. Wykrzywiła markotnie usta. - Zagadaj Alexa. On też jest bez partnerki.
- No, superpomysł. - Debbie podskoczyła. Obserwowali, jak rzuciła się w kierunku Coopera gapiącego się niezdecydowanie na parkiet. Coś tam zaczęła mu perswadować, a on o dziwo przytaknął. - Będzie śniła o tym całą noc - powiedział David. - Niedużo jej trzeba, by się w nim zakochać. - Myślę, że on ma już kogoś innego. - Co pewnie dla niej nie stanowi żadnej przeszkody. - Zgadza się. - Opowiedz mi Julia jeszcze coś o sobie. - A cóż takiego chcesz jeszcze wiedzieć? - A na przykład skąd jesteś. Cholera, David był miły. Nawet nazbyt miły, jak na jej gust. Ale czemu nie przestanie się w końcu wypytywać? - Zewsząd i znikąd. Moi rodzice, no cóż, dość często się przeprowadzaliśmy. Sądzę, że nie chodziłam z bratem dłużej niż rok do jednej szkoły. - Brzmi nieźle. - A ty? - O ile dobrze pamiętam - uśmiechnął się - mieszkałem w Montanie. Do chwili, gdy zdecydowałem się zdawać do Grace. - Montana? Dorastałeś więc w Skalistych? - W Great Falk To trzecie pod względem wielkości miasto w tym stanie. Tylko pięćdziesiąt sześć tysięcy mieszkańców. - To co ty tu robisz w tej opuszczonej przez Boga i ludzi dolinie? Dlaczego nie poszedłeś do college'u w Vancouver albo w jakimś innym większym mieście w Stanach? Przez moment spochmurniała mu twarz. - Muszę się zastanowić. - Zastanowić? - Tak. Zaśmiał się. Ale Julia czuła, że tak naprawdę to nie był żart. Jak dobrze znała ten ból, gdy nie można powiedzieć o tym, o czym faktycznie myślisz. Chwycił impulsywnie za kubeczek, wychylając go w jej stronę: - Cheers, Julia. Wypijmy za to, że za cztery lata opuścimy tę dolinę jako dorośli. Za cztery lata to już jej dawno tu nie będzie. - Cheers. Opróżniła kubek do ostatniej kropli, podając go Davidowi. - Jeszcze? zapytał. - Proszę! - Jesteś pewna? - Nie. David wziął od niej kubek, wstał i spojrzał na przesuwającą się nad górami chmurę. - Coś czuję, że chyba jeszcze dzisiaj będzie burza.
***** Śmiech wypełniał zapadający nad jeziorem zmierzch. Julia oparła głowę. Kilku studentów zapalało świece. Za lampki posłużyły stare słoiki. Znowu ktoś pytał o Arielle, która najwyraźniej dotąd nie pozwalała się znaleźć. Poczuła alkohol we krwi. Spodziewała się, że po wypiciu wpadnie w melancholię. Ale nie. Niepostrzeżenie się rozluźniła. Odwróciła głowę w kierunku jeziora. Robert siedział ciągle w tym samym miejscu na pomoście. Nie był tam jednak tak zupełnie sam. Jakieś dwie dziewczyny omawiały coś potajemnie. Obok nich stał wszystko filmujący Benjamin. Obserwowała, jak ustawiał kamerę, jakby chciał w całości uchwycić panoramę. Nigdy by go o to nie posądzała, że interesuje się fotografowaniem przyrody. Nagle zrobiło się jej niedobrze. Ktoś ją obserwował. Czuła na sobie wzrok. Odwróciła w lewo głowę. Pod werandą stał oparty o drzewo Chris, patrząc na nią do góry. Zaswędziała ją skóra. Do diabła z nim! Musiała się pozbierać, choćby nie wiadomo co. Najchętniej podskoczyłaby i wybiegła. Odetchnęła z ulgą, widząc na horyzoncie powracającego Davida. Jego uśmiech był najlepszym lekarstwem na chore spojrzenia Chrisa. Opadł na sofę obok niej. Przez chwilę nawet siedzieli bardzo blisko oparci o siebie. Ale Julii nie dawało to spokoju. Obróciła głowę w kierunku Chrisa, chcąc sprawdzić, czy sobie poszedł. A jednak nie, ciągle się na nią gapił. Zatrzęsło nią. - Zimno ci? - Dawid zdjął swój zarzucony na ramionach sweter i podał jej. - Dzięki. - Wziąwszy go, otuliła się. Wiedziała, że to nie chłód wzbudził w niej ten dreszcz. Przeciwnie, powietrze stawało się coraz cięższe. David miał rację, zbierało się na burzę. Julia wpatrywała się w czarne chmury, nadciągające od wschodu ponad szczytami gór. Nie można już było rozpoznać lodowca za Ghostem. - Myślę, że oni coś knują! - usłyszała obok siebie Davida. - Kto taki? - Seniorzy. I faktycznie, muzyka przestała grać, a przez tłum przeszła fala podniecenia. Tańczący spojrzeli na siebie zdziwieni. Jakiś czarnowłosy chłopak opuścił miejsce za sprzętem, przeskoczył przez poręcz werandy w dół, lądując kilka metrów od Julii i Davida. Nie był od niej wyższy, za to niewiarygodnie blady i chudy. Nosił biały szal zarzucony nonszalancko wokół szyi. Tłum zebrał się dookoła niego. - Co to za jeden? - spojrzała pytająco na Davida. - Tom. Jest na jednym roku z Alexem i Isabel. - Co on kombinuje? - Nie mam pojęcia!
Tom przytargał jakąś starą blaszaną beczkę z napisem „Oil" i wspiął się na nią. - No ludkowie, nie nudzi wam się? -YeaM - Co powiecie na kabarecik? W odpowiedzi usłyszał wrzask. - No to uważajcie! - Dalej Tom! Pokaż kociarni, co ją czeka! Zaczynaj show! - ktoś krzyknął z tłumu. Rozłożywszy ramiona, ukłonił się: - Kogo szanowna publiczności życzy sobie oglądać? - Yoda! Tom skupił się chwilę, włożył ręce w kieszenie i pochylił głowę. Po czym pokiwał nią wielokrotnie, wykrzywił usta i zadeklamował: - Nie próbuj! Rób albo nie rób. Prób nie ma. - Za nim posypały się następne cytaty z Gwiezdnych Wojen. - Luke... Kiedy odejdę, ostatnim Jedi będziesz. Tom uniósł ręce, by przerwać aplauz. - Powinniśmy zaproponować naszemu czcigodnemu profesorowi Brandonowi kurs filozofii Yody. Ponownie wrzask. - Lubią tu chyba Brandona - rzekła Julia. - Nie wiem. Nie mogę jakoś rozszyfrować tego typa - odrzekł David. Słyszałem, że uwielbia gierki. - Coś w jego głosie kazało Julii nadstawiać ucho. Ale zaraz Tom zawołał: - Zapomnij czego się nauczyłeś. - Ciarki przeszły jej po plecach. - Co się dzieje? - zapytał Dawid. - Ty marzniesz? Potrząsnęła głową, bijąc brawo jak reszta studentów. Tom ukłonił się i za chwilę odgrywał już kolejną rolę. Jego głos zmieniał się z tajemniczego tonu Yody w ochrypłe i złowieszcze charczenie. - Większość seryjnych morderców zatrzymuje coś na kształt pamiątki po ofierze. Ja tak nie czyniłem. Pauza. Tłum przeszedł do odgrywania przerażenia. - Nie, nie. Pan swoje zjadał. Ktoś zawołał: - Milczenie owiec! - Rose bawiła się wyśmienicie. Hannibal Lecter. - Dziesięć dolców dla młodej damy o ekstrawaganckiej fryzurze! zawołał Tom, nie przerywając zabawy. - Co on robi, ten facet, którego Pani szuka? - Zabija kobiety! Tę odpowiedź wykrzyknął Chris. Zanim jeszcze rozległ się aplauz, usłyszano krzyk. Głośno i rozpaczliwie rozbrzmiewał nad jeziorem. Julii zamarzła w żyłach krew. Nie, proszę nie, pomyślała, nie po raz kolejny!
Rozdział dziesiąty Przez niecałą sekundę zapanowała cisza. Wspólne milczenie, podczas którego każdy nasłuchiwał nieprzerwanego krzyku, roznoszącego się echem wśród gór. Nawet ochrypłe szczekanie doga nie zdołało go zagłuszyć. Niepokój zaczął jednak przybierać coraz głośniejszy ton. Kilka dziewcząt wrzeszczało już histerycznie, a Julia przeczuwała, że zdenerwowanie przerodzi się w popłoch. Widziała, jak Tom zeskoczył z beczki i pobiegł w stronę pomostu. Większość imprezowiczów ruszyła za nim. Belki pomostu drgały pod ciężarem depczących stóp, poręcz wykręcała się niebezpiecznie, a Julia obawiała się, że za sekundę cały pomost zarwie się pod nimi. Jakimś jednak cudem utrzymywał się pod tym tłumem, stąpającym ciężko po deskach i wpatrującym się w wodę, przybierającą o zmierzchu turkusową barwę. Zerwał się porywisty wiatr. - Tam się coś stało! - Również David nie wytrzymał i pobiegł za resztą. Dziewczyna siedziała, jakby ją zamurowało. Zastygłszy w bezruchu, zamknęła oczy. Wsłuchana w krążący nad jej głową strach, niczym ptaki pierwszego wieczoru, gdy Alex przywiózł ich do tej odludnej górskiej doliny. Gdzie, zadała sobie pytanie, zniknęły te ptaki? Nie widziała nigdy potem ani jednego. Nigdy. Ani jednego. Pomyślała wtedy o rybach. Widziała przed sobą ich martwe oczy. Wyobrażała sobie, że z jeziora wylewa się zimna masa zdechłych rybich trupów. To jezioro jest martwe, słyszała wciąż powtarzane przez Roberta słowa. Czy nie był to głos tęsknoty? Do jej uszu przenikało wołanie, krzyk. Nie, to nie miało z nią nic wspólnego. Inaczej przecież te głosy wołałyby jej imię. A może? Julia wtuliła się w sofę jeszcze głębiej. Popsute sprężyny oparcia cisnęły ją w plecy, a ona wpatrywała się bezwiednie w ogarniający ją mrok. Robert od dzieciństwa balansował na cienkiej linie między światem realnym a fantazją. Zawsze ocierał się o jakieś niebezpieczeństwo. Matka ciągle się bała, że mógłby zamknąć się w swoim zdominowanym przez wizje świecie. Szczerze mówiąc, Julia nie wierzyła w tę cienką linię. Uważała to za wymyśloną historyjkę, służącą matce za wymówkę, gdy jej syneczek zapadał się w nieznane przestrzenie swojego mózgu, niemożliwe do kontroli przez kogokolwiek. Nie chciała wierzyć, w to, co mówiła matka. Chociaż niejeden raz okazywało się, że jest w błędzie. - Julia! - ktoś nagle przed nią kucnął. Podniosła wzrok. To był Chris. - Julia, słyszysz mnie? Czemu tu tak siedzisz? Robert wskoczył do wody! Julia, musisz nam pomóc! Czy Robert umie pływać? Wystarczy mu sił? Powoli, zupełnie jak w zwolnionym tempie, do jej świadomości przenikały słowa. Z trudem usiłowała wrócić do rzeczywistości. Robert nie
pływał źle, ale nie cierpiał zawodów, podejmowania wyzwania, do czego nieraz zachęcał ich kiedyś ojciec. Jednak czemu Chris chciał to wiedzieć? - On jest... on nienawidzi... wody! - Teraz poczuła, jak jej ciało opanowywało coraz silniejsze drżenie. - Sądzę, że płynie w kierunku Green Eye - usłyszała gdzieś wołającą dziewczynę. - Green Eye? - zapytał ktoś. - To miejsce poniżej skały Salomona - nadeszła szybka odpowiedź. - Tam na lewo. Czasami przy idealnej pogodzie można zobaczyć w wodzie zielony krąg. Salomon. Co za dziwna nazwa, pomyślała Julia. - Julia! - ponownie odezwał się głos Chrisa, przenikający już wyraźniej do jej świadomości. Wdarł się w sam środek czarnej dziury jej tęsknot, z których się jeszcze nie obudziła. Co z tobą? Tu chodzi o twojego brata! Jeżeli nam nie pomożesz, to utonie! Nagle poczuła, jak ktoś chwycił ją rękami i potrząsnął. No wreszcie! Wreszcie spłynęło z niej odrętwienie. Ocknęła się. Odepchnęła Chrisa, podskoczyła i ruszyła w kierunku jeziora. Przebiegła przez pomost. Teraz jakoś wydał jej się niespodziewanie dłuższy. Musiała przeciskać się przez wpatrzony w nią tłum. Twarze wyrażały najróżniejsze emocje, od bijącego przerażenia, po histeryczną ciekawość. Cichy pomruk, zdziwienie, a nawet osłupienie towarzyszyło jej z każdej strony Zauważała szydercze uśmieszki, których nie mogła zrozumieć. Z czego się, do cholery, tak głupio cieszysz, chciała wykrzyczeć niektórym prosto w twarz. Piorun rozjaśnił niebo. Biała zygzakowata linia. Niczym strzała wycelowana w czerwoną kropkę na jeziorze. W Roberta, którego wąskie ramiona odgarniały wodę, a jego niewielka postać w czerwonym swetrze posuwała się naprzód, coraz bliżej znanej juz Julii od sekundy skały. Chris przepychał się za nią przez tłum. - Do cholery! - słyszała, jak się wydarł. Patrzył w lewo. - Co on wyrabia? Przy skale Salomona nie ma normalnego brzegu, tylko wąski, skalny gzyms. Nie szerszy niż metr, najwyżej dwa. Dalej tylko ściana, i to tak stroma, że nie ma się czego chwycić! Nie będzie tam nawet miał jak wyjść z wody! - Nie martw się - pojawiła się nagle u jej boku Rose, ściskając jej dłoń. Na pewno uczelnia dysponuje jakąś motorówką. Alex próbuje wezwać straż. Burza była jeszcze daleko, ale niebo nad lodowcem ciemniało, jakby w górze zapadała już noc. Wiatr przybrał na sile, a powierzchnia jeziora przestała być gładka jak lustro. Podmuchy wzburzały wodę, tworząc fale rozbijające się o brzeg. Pogoda zmieniła się gwałtownie. Julia czuła, jak wokół niej zrobiło się głucho. Tylko Debbie łkała rozhisteryzowana, wołając: - On zwariował! Odbiło mu! Zobaczyła wynurzającą się z wody głowę brata. Czuła wręcz, jak rozpaczliwie łapał powietrze.
Schyliła się, by zdjąć buty. Teraz, gdy opuścił ją ten mimowolny paraliż, wiedziała, co ma robić. - Robert - krzyknęła. - Musisz wytrzymać! Udało jej się w końcu zdjąć bury i podkolanówki. Zaraz potem stała już na brzegu pomostu, podnosząc ramiona. - Nie, Julia! Nie rób tego! - ujrzała twarz Rose oplatającą ją ramieniem. - Puść mnie! Muszę... brakuje mu siły, widzisz przecież! Nie poradzi sobie! Belki pomostu pod jej bosymi stopami były mokre, śliskie i lodowate. Ale zignorowała to. Odepchnęła Rose na bok, szykując się do skoku. Ktoś zdążył ją jednak schwycić. To David patrzył na nią z powagą w oczach. - Nie znasz tego jeziora! - powiedział i zanim zdążyła zrozumieć, o co mu chodzi, zniknął w wodzie. Popłynął szybko za Robertem, pewnie i zamaszyście odpychając wodę. ***** - David zaraz do niego dopłynie. - Rose trzymała Julię za rękę. Dziewczyna dygotała. Jej twarz zbladła jak ściana, rysowało się na niej współczucie zmieszane ze strachem. David dogonił Roberta nawet szybciej, niż Julia się spodziewała. Choć fale utrudniały pływanie, z każdym zanurzeniem rąk zmniejszał odległość od jej brata. Wczuł się najwidoczniej w rytm wiatru, gdyż potrafił wykorzystać przerwy, by posunąć się naprzód, zanim burza zebrała energię do następnego porywu. Na kilka sekund świat wydawał się być złożony z sekwencji obrazków, niczym jakaś filmowa animacja. Płynął teraz już około pięćdziesiąt metrów za tonącym. Tłum krzyknął, widząc jak ogromna fala objęła Roberta i wciągała go pod wodę. W czasie tych kilku ostatnich minut Lake Mirror zmieniło się nie do poznania. Wydawało się niemal, jakby całą swą moc zbierało tylko przeciwko tym dwóm pływakom, przekornie nieuznającym jego potęgi. Wieki minęły, zanim Robert wynurzył głowę na powierzchnię. Łapał powietrze, wiosłował ramionami, po chwili znów fala wepchnęła go pod wodę. Z uporem zbliżał się jednak do skały wystającej ponad wzburzonym jeziorem. - David, nie poddawaj się! - Julia usłyszała za sobą jakiegoś wykrzykującego chłopaka. - Jesteś gościu czempionem! Jeszcze tylko kilka metrów dzieliło jednego od drugiego - dziesięć, dziewięć, osiem, siedem... W końcu znaleźli się na tej samej wysokości. Julia odetchnęła z ulgą, widząc, jak David wyciągnął ramię i chwycił Roberta. Jednak za chwilę obaj zniknęli pod rozpienioną falą. I długo nie wypływali.
- Mój Boże, utopią się! - histeryczne łkanie Debbie doprowadzało Julię do szału. - To niefaiń Jestem tu przecież dopiero tydzień! To znów miękki głos Rose: - Wynurzyli się. Spokojnie Debbie. David go uratuje, wiem to. Jednak Debbie się nie uspokoiła: - Co oni robią? Mają wracać! David! David! Tu jesteśmy! - Wie przecież o tym - warknął Chris. Zamiast wracać w kierunku pomostu, David przyśpieszył, ciągnąc za sobą Roberta. Zbliżali się do ściany, miejsca nazwanego kiedyś Green Eye. Green Eye. Nie brzmiało to groźnie. Raczej kiczowato. Zanim jednak uderzyła w nich kolejna fala, zdążyli dotrzeć do brzegu - a właściwie do wąskiego gzymsu na wznoszącej się ponad poziom wody skale. - Bogu niech będą dzięki! Są bezpieczni! - W głosie Debbie zabrzmiała dziwna nutka, niemalże jakby się rozczarowała. - Wcale nie są! - burknął Chris. Obejmujący Roberta prawym ramieniem David próbował lewą ręką dosięgnąć skały. Napływająca fala przeszkodziła mu w tym. Jednak gdy na chwilę powierzchnia wody się uspokoiła, spróbował raz jeszcze. Na próżno. - Czemu nie wchodzi do góry? - Teraz nawet w głosie Rose słychać było niepokój. - Lake Mirror jest cholernie zdradliwe - wycedził przez zęby Chris. - Tam w dole są nieznane wiry, których nikt jeszcze nie zbadał. - Brzmiał, jakby wstrzymywał oddech. - No dalej, człowieku - mruknął pod nosem. Ostatnim obrazkiem, jaki widziała Julia, zanim zakryła twarz rękami, był David w połowie leżący na skalnej półce. Rozpaczliwie trzymał za rękę Roberta, podczas gdy ten trzymał się kurczowo wystającego ponad wodę kawałka skały. - Oni tam zginą! - usłyszała piskliwy głos Debbie. - O Boże, teraz każdy, kto był na imprezie, poniesie za to odpowiedzialność! Chcę z powrotem do college'u! Nie chcę mieć żadnych nieprzyjemności! Julia usłyszała po chwili głośny trzask. Otworzywszy oczy, zobaczyła trzymającą się za policzek Debbie, na którym Chris pozostawił ślad swojej dłoni. - Zamknij w końcu tę pieprzoną jadaczkę - wypalił ze złością. - Bo nie ręczę za siebie!
Rozdział jedenasty Horyzont jaśniał, jakby za lodowcem ktoś zapalił w kosmosie światło, a zaraz potem huknął tępy grzmot. Wzburzona wiatrem woda coraz bardziej pochłaniała obu chłopaków. Mimo wysiłków wciąż nie udawało im się wydostać na kamienny gzyms pod ścianą. Przynajmniej z brzegu tak to wyglądało: jakby ci dwaj byli jeszcze w stanie przytrzymać się skalnego występu. Ściemniało się z minuty na minutę. Do zapadnięcia pełnego zmroku nie zostało już wiele czasu. - Gdzie jest ta gówniana łódka ze straży? - zawołała rozczarowana Rose. Dawno miała już tu być. Zjawił się Tom. Włosy kleiły mu się do czoła, dyszał. Zaraz za nim przyszła Isabel. Blada jak trup, ze zroszoną potem twarzą, nerwowo skubała rękami sweter. - Alex robi, co może. Chris potrząsnął głową. - Ale my musimy działać natychmiast! Rose nie odrywała wzroku od brzegu. - Jak się stąd dostać do tych skał? zapytała. Tom zastanawiał się przez chwilę. - Nie wzdłuż brzegu, tam jest za stromo. A okrężną drogą przez las potrwa co najmniej z piętnaście minut. - Zresztą - Chris naprężył impulsywnie barki - kto wie, czy w tym szkwale jakaś łódka w ogóle wystartuje. Możemy podejść do nich przynajmniej od strony skał i spróbować wyciągnąć ich z wody, zanim jezioro rozszaleje się jeszcze bardziej. Wskazał na Green Eye, a Julia zorientowała się od razu, że nie mają innego wyboru. Wiatr rozszalał się na dobre, uderzając o powierzchnię jeziora z zawrotną szybkością, piętrząc fale coraz wyżej. Robert i David mogą się długo na tym gzymsie nie utrzymać. Nawet gdyby Alex zorganizował tę zakichaną łódkę, to i tak może być już za późno. - - No to na co my jeszcze czekamy? wykrzyknęła. - Okay! - Tom i Isabel wymienili pośpiesznie spojrzenia. Skinęła głową. Isabel pokaże wam drogę. A tam w domku są liny. Weźcie je ze sobą. Poczekam tu na Alexa i pójdziemy za wami. - Benjamin, daj mi swoją latarkę. - Chris wyciągnął niecierpliwie rękę, a ten nie ociągając się, od razu mu ją podał. - Trzeba zabrać jeszcze kurtki i swetry żeby mieli się czym ogrzać powiedziała Rose. Załatwię to z Benjaminem i Debbie. - Musimy się pośpieszyć - ponaglił Chris, po czym dodał ciszej, tylko Julii na ucho: - Obiecuję ci, że nic im się nie stanie. - Brzmiało to nie tyle uspokajająco, co wręcz jak zaklęcie. Wydawało jej się, że chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak urwał i pobiegł za Isabel.
***** Biegli jak przez piekło, choć akurat piekła Julia już się nie bała, miała je dawno za sobą. Nie wiedziała, jak długo byli w lesie. Niebo połyskiwało żółtawą szarością, co wyglądało groźniej, niż gdyby było zupełnie ciemno. Ogromna chmura przesuwała się od lodowca w kierunku doliny. Kształtem przypominała potężny statek kosmiczny. Prawie nie rozpoznałaby już Chrisa i Isabel. Słychać było tylko dyszenie, kroki, trzask łamanych pod stopami gałęzi, trzeszczenie i upadanie na bok napotkanych po drodze kamyków. A potem przytłumione uderzenie. Grzmot przetoczył się przez dolinę, a za moment wydawało się, jakby ten gigantyczny statek kosmiczny eksplodował. Rozproszone iskry opadały z nieba. Momentalnie wyrastające znikąd drzewa stawały jej na drodze, wołały do niej coś, czego nie rozumiała. Brzmiało to jak: „Za późno. Przychodzicie za późno". Znów zagrzmiało. Słychać było, jakby ktoś walił w potężny bęben, by popędzić ich naprzód jeszcze szybciej. Dziwne. Choć nie widziała jeziora, to jednak je słyszała. Fale uderzały w rytm jej serca o skały, które gdzieś z prawej strony stromo opadały w dół. - Stój! To jest z przodu! - krzyknął Chris. W biegu skierowała głowę w bok, patrząc w górę na wypiętrzoną ze dwadzieścia metrów od nich skalistą ścianę. Isabel odwróciła się. Jej mokre blond włosy przylepiły się do głowy. Masz rację Chris. To skała Salomona. Musimy najpierw do góry. Stamtąd jest ścieżka do wspinaczki prowadząca w dół nad wodę. Jasne światło ponownie przecięło czarne jak smoła niebo, dzieląc je na dwie połówki. Julia zatrzymała się. Uwaga! Śmiertelne niebezpieczeństwo! Czerwona tabliczka wisiała na drzewie, a obok wiła się wąska grań grzbietu skały. Z chmur waliły pioruny. - No dalej - dyszał Chris. Szykował się do wspinaczki na ścianę, a Julia w kilka sekund poczuła wyraźnie, jak adrenalina wywołuje w niej przypływ energii. Wczepiając ręce w szczeliny skalne, krok po kroku wspinała się w górę. Isabel była gdzieś za nią. Przemierzywszy kilka metrów, z trudem łapała powietrze. Mniejsza z tym. Do przodu! Wydawało się jej, że potrzebowałaby na to lat, jednak dotarłszy na śliski grzbiet, trzeba było iść dalej. Przebiegli wzdłuż grani, nie patrząc na boki. Gdziekolwiek spojrzeć, same kamienie. Po obu stronach wzburzone fale uderzające o brzeg.
Znalazły się wreszcie z Chrisem przy końcu grzbietu skały, zaostrzonego z przodu jak dziób statku. Stanęli na sekundę, patrząc, co się dzieje, oniemiali ze zgrozy. Niebo przypominało mroczny krajobraz wulkaniczny. Sto metrów pod nimi jezioro, które... - O Boże! - Co jest? Dotychczas nie spadła ani jedna kropla deszczu. Jednak mimo ciemności Julia zauważyła, że woda przybiera. Co będzie, gdy zaleje skalny gzyms? - Przybywa wody! - krzyknęła. - A ja ich nie widzę! - Ja też nie! - Chris oparł dłonie na kolanach, łapiąc powietrze. - O w mordę! Ściana schodzi niemal pionowo w dół. W życiu tam nie zejdę. Julia spojrzała na niego uważnie. Zostawił ją na lodzie? Najpierw ją tu zaprowadził, a teraz nie chciał pomóc? - No to się odpieprz! Wal się i już! - nie wytrzymała. - Zrobię to sama! Nie potrzebuję ciebie! Ani nikogo innego! Chris obrócił się. - Nie chodzi tu tylko o ciebie ani twojego porąbanego braciszka, rozumiesz! David też ryzykuje swoim życiem! - Dość tego! - nagle usłyszeli za sobą zdecydowany głos. Isabel podeszła do samej krawędzi. - Mówiłam przecież, że jest tu ścieżka do wspinaczki, która prowadzi w dół. Julia wychyliła się jeszcze bardziej do przodu, spoglądając w czarną pionową przepaść, mierzącą z dziesięć metrów w głąb. Niżej burzyła się woda. Metrowe fale uderzały o ledwo widoczny gzyms. - Ich tam już nie ma! - wrzeszczała pod wiatr. - Woda wciągnęła ich w dół. - Nie - uspokoiła ją Isabel. - Widzę coś. Tam ktoś jest. Schodzę w dół. Już raz to kiedyś robiłam. - Idę z tobą. - Dziewczyna powiedziała to tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Ale ja zejdę pierwsza - oznajmiła Isabel. - A ciebie przywiążemy liną. Ściana jest cholernie śliska! Jeżeli nie będziesz miała na czym się oprzeć, Chris będzie ubezpieczał cię z góry. Chris, podaj mi latarkę. - Pójdę z wami! - sprzeciwił się. - Nie, nie pójdziesz! - zdecydowała starsza studentka. - Jesteś jedynym, kto ma wystarczająco dużo sił, żeby nas wciągnąć po linie na górę. Pioruny przeszywały niebo w coraz krótszych odstępach czasu, oświetlając na ułamek sekundy twarz Chrisa. Patrzył na Julię, wahając się. - Isabel ma rację - powiedziała. - Potrzebujemy cię tu na górze. Isabel pociągnęła Julię za sobą. - Chodź, nie ma na co czekać. Jej głowa zniknęła w ciemności. Chris obwiązał Julię w pasie.
Chciała się już obrócić, gdy przytrzymał na chwilę jej rękę. - Przykro mi, że tak na ciebie nawrzeszczałem. - Prawie nie słyszała jego ochrypłego głosu. Wcale tak nie myślałem. Wiesz przecież, że będę mocno cię trzymał. Patrzył na nią. W jego oczach było coś, co sprawiało, że mu wierzyła. Nie mówiąc nic, skinęła głową. Odwróciła się, podążając w czarną głębię za Isabel. Kurczowo trzymała się rękami krawędzi. Prawa stopa wisiała w powietrzu. Powoli zaczęła ogarniać ją panika, póki nie namacała pierwszego występu. Trzęsąc się, szukała po omacku miejsca, gdzie mogłaby oprzeć stopy, które w końcu jakoś same znajdowały sobie miejsce. By się uspokoić, zaczęła odliczać, a po każdym stąpnięciu brała głęboki oddech. Skupiwszy się na wypełniającym płuca powietrzu, zapominała choć na krótko, że wisi nad Lake Mirror ubezpieczona tylko liną. Udało się. Niepewnie szukając stopami oparcia na mokrym i śliskim gzymsie skalnym, mocno przyciskała się plecami do ściany. Usiłowała nie stracić równowagi na wietrze. Wichura wznosiła wodę, a jedynym źródłem światła była latarka w rękach Isabel. - Widzisz ich? - krzyczała głośno. - Tak, tu ktoś jest. Isabel oświetliła leżącą nieruchomo postać z nogami w wodzie. Julia wrzasnęła mimowolnie. Jednym skokiem znalazła się przy chłopaku. To był jej brat. Isabel nachyliła się nad nim. W jej głosie słychać było ulgę, gdy mówiła: Wszystko w porządku. Wyczuwam puls. - A David? Gdzie jest David? - David? - Julia usłyszała tym razem w głosie studentki panikę. Pochyliła się nad Robertem. - Robert, słyszysz nas? Gdzie jest David? Puścił się do wody? Nie zdołał utrzymać się na skale? - David... on próbuje... on chce ją znaleźć, popłynął jeszcze raz. - Co za pieprzony idiota! - Głos Isabel zaskrzypiał ze strachu. Nad jeziorem błysnął mieniący się piorun, a za nim rozległ się od razu spodziewany grzmot. Fale piętrzyły się coraz bardziej, ogromny bałwan zalał nagle występ, przyciskając Julię w głąb ściany. Mimowolnie chwyciła się mocno Roberta. Razem uderzyli w ścianę. Równie niespodziewanie i nieoczekiwanie niczym uderzająca w nich fala, wezbrała w niej wściekłość. - Zwariowałeś! - krzyknęła do brata. - Co ty sobie myślałeś, skacząc tak ni stąd, ni zowąd do jeziora? Gdy David teraz... - nie mogła dokończyć. - Musiałem jej przecież pomóc! - odszepnął. - Co? O czym ty mówisz? - Tam w wodzie jest dziewczyna. Widziałem, jak skoczyła. - O kim ty do diabła mówisz? - O tej dziewczynie! - dyszał Robert. - Dziewczynie? - powtórzyła nerwowo Julia. - Jakiej dziewczynie?
Kiwnął bezsilnie głową. - Co się dzieje w tej twojej mózgownicy! Do reszty ci odbiło? Do cholery, co się z tobą dzieje? Ton jej głosu zaostrzył się. Najchętniej rozszarpałaby Roberta na strzępy, gdyby nie ten szok, od którego rozszerzyły mu się oczy. Rozpoznawała w nich ogarniający go strach. Jej ciało przesycone było jeszcze adrenaliną. Nawet następna bijąca w nią fala nie była w stanie jej schłodzić. Gniew osiągnął w niej taki poziom, że przyrządy, które mogłyby go zmierzyć, dawno by się przepaliły. Isabel szarpnęła ją za ramię. - Przestań już! On nic teraz nie zrobi! Nie widzisz, co się dzieje? Jest w szoku. Na dodatek zupełnie przemarznięty. Jeżeli nie weźmiemy go natychmiast na górę, nabawi się zapalenia płuc. Te słowa przywołały Julię do rozsądku. - Daj mu spokój - krzyknęła energicznie seniorka. - Przywiążemy go do liny, a Chris go wciągnie. - Nie - mruknął Robert. - Muszę... czekać na Davida... obiecałem. Nagle usłyszeli z góry wołanie. - Isabel - znaleźliście ich? Wszystko w porządku? Julia próbowała dostrzec coś w tym mroku, jednak poza gołą skałą nie widziała nic więcej. Czy to Alex? Sprowadził wreszcie pomoc? - David jest jeszcze w wodzie - odkrzyknęła Isabel. - Co z tą łódką? Ogłuszający grzmot zagłuszył całkowicie odpowiedź. - Burza... trwa za długo - to wszystko, co Julia dosłyszała. Poczuła, jak coś w niej pęka. Była to ostatnia resztka nadziei, którą jeszcze miała. Równocześnie wydawało się, jakby wybuchła nad nimi atmosfera. Skłębione chmury przygotowały się do ostatecznego ataku w kierunku wody, czarnej jak ropa naftowa. Nad powierzchnią jeziora błysnęły pioruny. W ich świetle rozpoznała wyłaniającą się z głębin postać. To David! W blasku pioruna wyglądał jak płonąca pochodnia.
Rozdział dwunasty Z sufitu docierało światło zapalonej jarzeniówki. Jedna z neonówek mrugała, wydając przy tym brzęczący dźwięk. Po przejściu gwałtownych grzmotów nad doliną takie łagodne brzęczenie działało niemal uspokajająco. Burza stopniowo cichła. Od czasu do czasu pojawiał się jeszcze błysk na niebie rozjaśniający na sekundę nocny mrok, a deszcz dzwoniący o szyby apartamentu 113 stwarzał prawie przytulny nastrój. W college'u niespodziewanie szybko zapanował spokój. Wprawdzie na korytarzach krążyli jeszcze studenci, trzaskały drzwi, jednak tym razem brakowało śmiechu roznoszącego się tam co wieczór. Całe skrzydło wypełnił jakiś dziwny spokój, zwiastujący przygnębiające milczenie. W apartamencie na pierwszym piętrze, przy stoliku kuchennym obok Julii siedział opatulony w koce David. Naprzeciw nich usadowił się Robert. Wstrząsały nim regularne dreszcze. Rose stała przy zlewie, robiła herbatę. - Lepiej, gdybyś się położył - powtarzała w kółko, ale chłopak potrząsał za każdym razem głową. - Ani mi się waż cokolwiek filmować - powiedziała Julia do siedzącego na parapecie Benjamina. Pokręcił głową. - Czekam na ciekawsze obrazki od tej przygnębiającej scenki - odparł, rzucając znamienne spojrzenie na Debbie, przeglądającej lodówkę w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. - Zawsze gdy jestem zdenerwowana, chce mi się jeść - oznajmiła. - Co wy, trzymacie tutaj tylko mleko? Nie macie jakiejś czekolady? Nikt jej nie odpowiedział. - To mówisz, że widziałeś dziewczynę skaczącą do jeziora - zaczął Chris. - Tak. Skoczyła z tej skały! - Robert obstawał przy swojej wersji. Wszyscy spojrzeli na niego jak na ufoludka. Cóż, w zasadzie to i nawet tak wyglądał. Blada twarz, sine usta, zaciśnięte zęby - ze zdenerwowania, z zimna i pewnie też z obawy, że nikt nie uwierzy w historię o tej dziewczynie. - No to jak wyglądała ta piękna nieznajoma? - zapytała Debbie, uśmiechając się szyderczo. - Nie wiem... - wyjąkał chłopak. Julia przeczuwała, że dokładnie wiedział, jak wyglądała. Pamięć jej brata ulokowana była w końcu w pięciogwiazdkowym mózgu. Nie zapominał niczego, nawet jeśli czasami nie mógł oddzielić rzeczywistości od fantazji. - Jak Loreley - wymamrotał w końcu. - Loreley? - powtórzyła pytająco Rose. - Jak syrena - wyjaśniła niechętnie Julia. - Syrena? A więc, wow, to naprawdę niezwykłe. - Debbie przysiadła się na parapet do Benjamina, szturchając go w bok. - Syrena w Lake Mirror! Kto by
pomyślał! - Panika sprzed chwili zdążyła już wywietrzeć jej z głowy. Najwyraźniej nieźle się rozruszała. - Miała niebieskie włosy, a na sobie zielony strój kąpielowy - Robert obstawał dalej przy swojej absurdalnej historyjce. - Niebieskie włosy? - Benjamin wywrócił oczami. - Dajcie mu się po prostu wygadać. - Nagle w drzwiach stanęła Katie. Wcześniej zaglądała co jakiś czas, aby sprawdzić, jak się czują, jednak zaraz znikała bez słowa komentarza. - Skoro urządzacie już tu trybunał, to dajcie chociaż oskarżonemu prawo do spokojnego zeznawania. - Dobra, opowiedz nam swoją historię jeszcze raz z detalami zaproponował David. - Gdzie widziałeś tę dziewczynę? Robert zmarszczył niecierpliwie czoło. - No mówię przecież, że na skale Salomona. Dziewczyna pojawiła się znikąd. - Spojrzał dookoła. - Wyrosła raptem nad skrajem urwiska, tam, gdzie Chris i Alex nas potem wciągali. Stanęła na dwie, trzy sekundy, może dłużej. A potem rzuciła się do wody! Po prostu wskoczyła. I utonęła! Wchłonięta... wchłonęła ją woda! - chłopak dyszał, urywając słowa. Drżenie ciała przenosiło się na jego głos. O Boże, żeby się tylko nie rozryczał, pomyślała Julia, licząc się z takim scenariuszem. Okay, skała była dość wysoka, spokojnie z dziesięć metrów i wyjątkowo stroma - sama się o tym przekonała, schodząc w dół. Z drugiej strony - gdy ktoś miał na tyle odwagi, to przecież taki skok nie był niczym nieprawdopodobnym. Zwłaszcza że w tym czasie burza się jeszcze nie rozszalała. Niektórzy ludzie uwielbiają wyzwania, skoki na bungee i takie tam. Czy to jednak wystarczyło, żeby uwierzyć w opowieść Roberta? - I jak tak stała na skale Salomona, ta Loreley - to nie szczotkowała sobie czasem włosów? - Debbie spojrzała na Roberta z niedowierzaniem. - A może śpiewała? Jak to mają w zwyczaju syreny? Nie zwabiła cię czasem swoim śpiewem? - Nie! - Robert zaprzeczył, ignorując sarkazm w głosie Debbie. - Stała tam, a za chwilę skoczyła. - Dziewczyna o niebieskich włosach? - powtórzył ironicznie Chris. - Tak! I miała na sobie zielone bikini - przytaknął Robert. Debbie parsknęła histerycznym śmiechem. - Do licha, z ciebie to naprawdę dziwak! chichotała. Twarz Rose wykrzywiła się ze złości. - Z czego tu się śmiać? - fuknęła. - On chciał komuś pomóc. Ryzykował życiem, David też. Chris pokręcił głową. - David, czegoś tu nie rozumiem - dlaczego nie zostałeś na gzymsie, skoro już tam w końcu dotarliście? Przecież naprawdę niewiele wam brakowało! - Chciałem poszukać tej dziewczyny. - Więc mi wierzysz! - Robert spojrzał na niego z ulgą, jednak David zawahał się. W jego oczach widać było współczucie. - Tak na pewno to tego nie wiem - powiedział, wzruszając ramionami.
- Nurkowałem dość głęboko. Ale nie znalazłem po niej nawet śladu. A te niebieskie włosy... sorry. Wybacz, ale z tego, co usłyszałem do tej pory, to brzmi, jakbyś się nawalił zbyt wieloma zmieszanymi drinkami na party. - Ona tam była! - Robert podskoczył. - A ja nie wypiłem ani kropli! Benjamin opuścił kamerę. - Jeśli wolno by mi było zakończyć tę dyskusyjkę - oznajmił z typowym dla siebie uśmiechem. - Stałem na pomoście i miałem skałę Salomona dokładnie w wizjerze. I dziewczynę o niebieskich włosach - wierzcie mi - zauważyłbym z pewnością. Brat Julii chciał coś odpowiedzieć, ale kiwnął tylko desperacko głową. - Czy my czasem nie musimy poinformować o tym uczelni? Myślę na wypadek, gdyby Robert miał jednak rację? - Rose zmarszczyła czoło. Benjamin przymknął oczy. Jego zazwyczaj dowcipna mina nagle sposępniała. - To znaczy, że chcesz polecieć do rektora i wypaplać, gdzie byliśmy? - warknął. - Zapomniałaś już, że domek leży w strefie zamkniętej? Jeżeli przyznamy się, że tam imprezowaliśmy, to wkopiemy po kolei nie tylko Alexa, Isabel czy innych, ale przede wszystkim nas samych. - Nie mogę pojąć, że serio udało mi się przedostać przez ten płot! I że byłam na tej imprze! - Debbie spanikowała. Przecież to właśnie ona zachowywała się jak totalna imprezowiczka, zaświtało Julii w głowie. Za oknem przetoczył się jeszcze przez dolinę cichnący grzmot. Chris wzruszył ramionami. - Benjamin wyjątkowo nie jest w błędzie. Słuchajcie, w tej sytuacji może się okazać, że wylecimy ze studiów, zanim na dobre je rozpoczniemy. Poza tym - słyszeliście Bena - cały czas miał skałę na kamerze. Ja w każdym razie nie wierzę w tę wątpliwą dziewczynę! Benjamin kiwnął głową, pukając w kamerę. - Kto potrzebuje dowodu: tu jest wszystko. Cyfrowo i w kolorze. Możemy to w każdej chwili obejrzeć. Spojrzał ironicznie na Roberta. - No to, Rob - nie mamy nic przeciwko, żebyś poleciał opowiedzieć swoją historię Deanowi! Wtedy on uzna cię za obłąkańca i wyśle do wariatkowa, gdzie nafaszerują cię lekami. Wtedy cały dzień będziesz na haju! Dosyć, pomyślała Julia, dość tego. Muszą przestać go dręczyć. Nie zdołała jednak przerwać Benowi, który zataczał się i wywracał oczami jak po amfie. - Totalny odlot - wzdychał. - Za friko! - Robert - zaczęła powoli. - Wiesz przecież, że czasami... Brat popatrzył na nią błagalnie, prosząc wzrokiem o wsparcie. Musiała mu wierzyć, wzmocnić jego wiarę w siebie, dać bezpieczeństwo. Ale i ona nie mogła w to uwierzyć. Poza tym wcale nie chciała o nic pytać, niczego komentować, a najmniej rozmawiać o tym z Deanem. Robert czytał w jej oczach, wiedziała o tym. Nie miała pojęcia, jak to robił, ale miał zdolność widzenia myśli i rozpoznawania skrywanych uczuć, potrafił przepowiedzieć nieszczęście, rozpoznać czającą się za drzwiami śmierć. Raz już coś takiego przeżyła.
I bała się tego. - Okay, musimy podjąć decyzję. - Wtrącił się znowu Chris. - Kto z was wierzy, że Robert widział skaczącą do jeziora niebieskowłosą piękność? A kto jest za tym, żebyśmy poszli do rektora? - Nikt mu nie wierzy. I nikt nie pójdzie do Deana. Wszyscy odwrócili głowy. W drzwiach stał Alex. Twarz mu zbladła jak u trupa, za to głos brzmiał zdecydowanie. Julia nie miała pojęcia, jak długo już tam stał, przysłuchując się dyskusji. Zmierzył wzrokiem jednego po drugim, potem wszedł i położył rękę na ramieniu Roberta. - Uważaj teraz Rob - powiedział. - Odkąd tu jesteś, zachowujesz się dość dziwnie. Guzik mnie obchodzi, czy wymyśliłeś to wszystko po to, aby zwrócić na siebie uwagę, czy po prostu miałeś wizję. Prawda jest taka, naraziłeś na niebezpieczeństwo życie swoje i Davida z powodu jakichś halucynacji. I jeżeli teraz ktoś pójdzie z tym do rektora, to wszyscy będziemy mieli kłopoty, i to tylko dlatego, że ci odbiło. Cofnął rękę, patrząc dookoła. - Tak jednak się nie stanie - nie tu w dolinie. My, studenci z Grace, trzymamy się razem, wszystko jedno co się stanie. To pierwsza lekcja, z której wy koty musicie wyciągnąć naukę. - Jego zwykle sympatyczna twarz nabrała śmiertelnie poważnego wyrazu. - A więc, decydujcie teraz! Co chcecie zrobić? Chcecie naprawdę iść do Deana, rozpaplać o obłędzie Roberta, ryzykując naganą dla połowy z nas, chociaż sprawa koniec końców dobrze się skończyła? Spojrzał po kolei każdemu w oczy. I jeden po drugim wpatrywał się w podłogę, potrząsając głową. Najpierw Debbie i Benjamin. Później Chris. W końcu Rose i David. Tylko Katie zmyła się gdzieś niezauważenie. Pozostała jeszcze Julia. Alex mierzył ją długim zapraszającym spojrzeniem, któremu dziewczyna nie umiała się przeciwstawić. Desperacko wbijała wzrok w zadeptane linoleum. Chwilę później zaczęła powoli potrząsać głową. Dobrze wiedziała: zostawiła brata na lodzie.
Rozdział trzynasty Wykończona wydarzeniami ostatniego wieczoru, Julia otworzyła rano oczy, wpatrując się wprost w ogromne oślepiające słońce. Padający w nocy deszcz oczyścił niebo z czarnych chmur, które tchnęło teraz świeżym błękitem. Kontury szczytów nie stapiały się już we mgle z linią horyzontu. Widać było wyraźnie lodowiec rozciągający się za wierzchołkiem Ghosta. Znajdowały się dziś o wiele bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Sielanka zamiast końca świata. Dolina chciała objawić swoją drugą twarz. Przecież to bzdura, pomyślała Julia, dolina jest tylko częścią przyrody, niczym więcej, nie ma własnego życia. A po burzy wszędzie budzi się promienny ranek. W nocy znowu nie mogła długo zasnąć, z krótkich drzemek zrywały ją obrazy minionego wieczoru. Podczas nieskończenie długich godzin gapienia się w sufit nie opuszczały jej wyrzuty sumienia. Boże, zdradziła swojego małego braciszka przed całym tym towarzystwem. Rose zajrzała do pokoju. - Nie śpisz już? - Nie, już nie. - Idziesz na śniadanie? - Zaraz. Rose jednak nie wyszła z pokoju, lecz usiadła przy niej na łóżku. - Twój brat jest chyba dość wrażliwym człowiekiem? - Pewnie tak. I znowu zabrzmiały w jej głowie słowa matki. Jeszcze zobaczysz. To był jej ulubiony zwrot. „Jeszcze zobaczysz! Gdy dorośniesz i zaczniesz za wszystko odpowiadać". No tak, najwyraźniej nadszedł ten czas. Przymknęła na chwilę powieki. Muszę coś zrobić. Najpóźniej od wczorajszego wieczoru Robert stał się obiektem powszechnego zainteresowania. A przecież nie tak miało być. - Musisz coś zrobić - mówiła dalej Rose, czytając jej niemal w myślach. Powinnaś... no dobra, szczerze... Nie przydałaby mu się jakaś terapia? Tu w Grace jest jakiś psycholog. Pan Hill, ojciec Isabel. Mówią, że jest naprawdę dobry. Można do niego pójść... Julia słyszała te słowa, ale doprawdy nie chwytała ich znaczenia. Jako dziecko uwielbiała udawać dorosłą. Mogła sama decydować, kiedy do jedzenia miały być hamburgery (co drugi dzień!); kiedy trzeba założyć na siebie coś nowego (ciągle!); jaki film obejrzeć (King Kong!) i tak dalej. Dopiero gdy jako nastolatka znalazła się na ostatniej prostej do dorosłości, nie robiły już na niej wrażenia: ani eleganckie buty, ani takie tam, że dorosłym wolno palić, pić przy każdej okazji szampana, uprawiać dniem i nocą seks, bez wcześniejszych ostrzeżeń o AIDS. Matka uskarżała się, gdy dziewczyna
wzbraniała się wydorośleć, gdy mówiła o wagarach i gdy twierdziła, że koło dupy jej lata to całe pieprzone dorosłe bagno! - Co jest, może ja pogadam z Robertem? - Głos współlokatorki zaczął znów docierać do jej świadomości. - Już ja sama załatwię to z bratem - mruknęła Julia, myśląc z ulgą o nadchodzącym dniu. Tak, któż inny mógłby zatroszczyć się o Roberta, przecież od zawsze to robiła. Jutro coś wymyśli. Jutro wreszcie odjeżdża ten autobus do Fields. ***** Duża filiżanka herbaty z mlekiem i jogurt - to wszystko, co Julia postawiła na tacy. O tej porze w stołówce panował duży ruch. Studenci tłoczyli się przed bufetem. Niektórzy z wczorajszych imprezowiczów wyglądali jak psu z gardła wyjęci. - Czekasz na mnie? - Rose ustawiła się w długiej kolejce po jajka sadzone. Przytaknęła, obserwując dziewczynę. Wcale nie było po niej widać, że wczoraj wieczorem niepokoiła się o życie Roberta czy Davida. Pewnie nie chodziło o jej brata, nagle zdała sobie z tego sprawę. Może nie powinna była tak bezgranicznie jej ufać? Z drugiej strony Rose okazała Robertowi największe zrozumienie. Tylko że teraz chciała go wysłać do psychologa, nie zastanowiwszy się nawet, że mogłaby go tym zniszczyć. Nieoczekiwanie z całą siłą wróciła przeszłość. Zwykle były to tylko wspomnienia, które w mniejszym czy większym stopniu udawało jej się odsuwać. Ale teraz nie była w stanie się ich pozbyć. Znowu widziała to przed sobą - czuła zapach. Gdy wróciła do domu po nocy z Kristianem, zastała otwarte drzwi do gabinetu ojca. Akurat od gabinetu. Normalnie nie wolno było przekraczać jego progu. Po prostu pole minowe. Tylko on miał w posiadaniu tę przestrzeń. Obcym wstęp wzbroniony. Wtedy poczuła po raz ostatni, że życie to długa kolejka za ladą, tak jak ta tutaj. Trzeba się ustawić, czekać, aż kiedyś dostanie się to, czego się chce. Znów czuła ten unoszący się w powietrzu zapach. Nawet i teraz robiło się jej niedobrze na samą myśl. Pchnęła wówczas szerzej drzwi - pokój wyglądał jak po przejściu tornada. Wyglądało, że ktoś przetrząsnął każdą szafę i szufladę. Na podłodze leżały rozrzucone segregatory, wszędzie pełno papierzysk. Szuflady, do których tylko ojciec miał klucz, wybebeszono do spodu, pozostawiwszy zwisające bezładnie na zawiasach. Wokół walały się jego ulubione płyty. Częściowo nadłamane. The Beatles, Pink Floyd, Santana.
Tak ubóstwiał te zespoły, jakby dopiero w latach siedemdziesiątych właśnie te grupy wymyśliły muzykę. Ale najpaskudniejszy był odór. I ten odgłos! Uporczywe drapanie. Przeniknęło do jej świadomości, osiadło na dobre w uchu środkowym, wwierciło sobie nieproszone kanał w mózgu. - Jajka sadzone właśnie się skończyły. - Debbie stała obok niej, skrobiąc łyżką w pustej misce na płatki kukurydziane. - Cholera! - zaklęła Rose. Nawet gdy wyglądała na zmęczoną, jej twarz promieniała niezwykłym urokiem, a cienie pod oczami wręcz dodawały wdzięku. - Zawsze gdy mam kaca, zjadłabym konia z kopytami. - Ja też. - Debbie gapiła się na tacę Julii. - To już wszystko, co zjesz? Julia wzruszyła ramionami. - No to jednak masz coś wspólnego ze swoim bratem. On na śniadanie pije tylko wodę. Co za obrzydlistwo. - Obejrzała się. - Siedzi zresztą z Davidem, z przodu przy oknie. Razem przeciskały się przez tłum. Skrawki zdań docierały do uszu Julii. Kilka wyszeptanych uwag na temat imprezy, głównie o pogodzie ubiegłej nocy. - Koniec świata - powiedział jeden ze starszego roku. Rozpoznała go. Też był w domku na party. Dzięki Bogu, że jej nie zauważył. W zasadzie czekała na to, że ktoś ją zagadnie o wczorajszy wieczór. - Apokalipsa - usłyszała Julia. - Spędzać taką noc z własnej woli na dworze to wariactwo. - Niektórym ludziom przychodzą do głowy durnowate pomysły. Nie przysłuchiwała się dalej, bo właśnie przechodziły obok stołu, przy którym siedział Alex. Zastanawiała się, czy spytać go jeszcze raz o ten autobus. Jednak uznała po chwili, że nie: senior wyglądał na zmęczonego, wyczerpanego i w złym humorze. A po jego wczorajszym wieczornym wystąpieniu naprawdę nie miała na to ochoty. Wciąż była zła, że żądał od niej decyzji, której nie chciała podejmować. Chociaż - czy to jego wina? Nie mogła przecież czynić go odpowiedzialnym za swoje postępowanie. Nie spojrzał w ich kierunku ani razu, nawet gdy Debbie krzyczała: - Może zjemy śniadanie na dworze? Julia zwróciła wzrok w stronę oszklonego frontu oddzielającego stołówkę od traktu prowadzącego do jeziora, a wychodzącego na spory taras. Kilku studentów siedziało faktycznie na zewnątrz przy stolikach, rozkoszując się promieniami porannego słońca. - Odbiło ci? - odparła Rose. - Na zewnątrz jest zimno jak w psiarni. Jezioro zmieniło barwę z ciemnego turkusu na intensywny błękit. Słońce rozświetliło góry Ściany skał nie przygnębiały już ciemnym granatem, stały się nierealnie jasne. W chwili gdy Julia pomyślała, że mogłyby być idealnym tłem filmu, jej wzrok zatrzymał się na Benjaminie. Siedział na zewnątrz po turecku na murku
od balkonu, kierując kamerę na północny brzeg, gdzie skała Salomona wydała się jeszcze bardziej wsunięta w jezioro. - Benjamin znowu filmuje - usłyszała głos Debbie. Ani Rose, ani Julia nie odpowiedziały na jej zaczepkę. Za to postawiły swoje tace obok Roberta i Davida, siedzących w milczeniu obok siebie. - Cześć chłopaki - zaszczebiotała Debbie. - Co tam, śniliście o błękitnowłosej dziewicy? - Przeczesała nerwowo palcami swoje strąkowate włosy. - Może mam tak teraz ufarbować swoje? ***** To ciągłe przesiadywanie działało już Julii na nerwy. Milczenie przy stole zresztą też. Nie mogła przecież spokojnie porozmawiać z Robertem, gdy wszyscy słuchali. Toteż dopiła pośpiesznie herbatę i wyszła. Być może przed zajęciami będzie miała okazję z nim pogadać. Wstała od stołu razem z Davidem. Jego twarz miała jak zwykle poważny wyraz. Jasnobrązowe włosy opadały na kark, rozpaczliwie domagając się fryzjera. Nie przywiązywał zbytniej wagi do wyglądu. Nie tak jak Chris, przemknęło jej przez głowę. A gdzie on w ogóle był? I jak ona pokaże mu się teraz na oczy, po tym wszystkim, co się wczoraj stało? To było za dużo, aż nadto. Zbyt wielu ludzi, zbyt wiele wrażeń. Nie miała czasu, by się otrząsnąć i spokojnie wszystko przemyśleć. Zmęczony David ziewnął, puszczając do niej oko. - Chodź, wezmę to za ciebie. - Sięgnąwszy po tacę, postawił naczynia na taśmę. Obejrzała się za Robertem, ale mignęły jej już tylko jego plecy znikające w drzwiach. Cholera! Robert był strasznie pamiętliwy Niczego nie zapominał. - Pójdziesz ze mną na górę? - zapytał David. - Muszę jeszcze wziąć książki na filozofię. Przytaknęła, dołączając do niego. Szli razem korytarzami skrzydła północnego. - Jak ci się spało? - spytał chłopak. - Tak sobie - odburknęła. - Jakoś to będzie - próbował ją pocieszyć. - Wierz mi, Robert poradzi sobie lepiej, niż myślisz. Nie jest taki słaby, jak się z pozoru wydaje. Inaczej leżałby w łóżku z czterdziestostopniową gorączką i zapaleniem płuc. A poza bólem gardła i zakwasami nic mu nie jest. - A ty? - Ja? Cóż, sądzę, że kąpiel w zimnej wodzie dobrze mi zrobiła. Wyszczerzył zęby. - Muszę ci podziękować, jeśli chodzi o mojego brata... - Nic nie musisz. - Zatrzymał się, popatrzył na nią, wyciągnął rękę i z wahaniem odgarnął jej kosmyk włosów z czoła. Jej serce zabiło mocniej.
Nagle uświadomiła sobie, jak się tu w gruncie rzeczy czuła samotna, mimo tłumu ludzi. Sama jedna. Tak potwornie sama. Prawdziwa przyjaźń znaczyła, że musiałaby komuś zaufać, i nawzajem. A to było niemożliwe. Pomijając już, że na pewno nie oczekiwała niczego więcej od Davida, choć był w sumie miły. Nerwowo ruszyła dalej. David za nią. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, ale nie zdołał nic powiedzieć, bo z przeciwka nadszedł Chris. Miał na sobie granatowe spodenki adidasa, cichobiegi i zarzucony na ramiona ręcznik. Najwyraźniej wracał z joggingu. Nie przywitał się jednak z nimi, nawet nie zerknął w ich stronę, minął po prostu, jakby byli powietrzem. Julia obejrzała się za nim. Zrobiło jej się głupio. - Co do diabła się dzieje z Chrisem? - zapytała. - A co ma być? - spytał David ochrypłym głosem. - Nie potrafię się w tym połapać. Wczoraj wieczorem - jak stało się to z Robertem i tobą - wtedy był całkiem inny. Nie tak cyniczny, bez pogardy do ludzi. Lecz... no tak, troszczył się. Zamartwiał. A teraz jest znowu taki... o sto osiemdziesiąt stopni! - Pewnie jego nastroje zależą od pogody w dolinie - oznajmił z uśmiechem David. - Najpierw wali się świat, a potem świeci słońce. - Ruszył dalej. - Chodź, musimy przyśpieszyć. Spóźnimy się na seminarium. Julia zawahała się. - Powiedz David... - Co? - Co tak naprawdę sądzisz o opowieści Roberta? - Masz na myśli tę dziewczynę? Kiwnęła głową. - Czemu chcesz to wiedzieć? - Czemu? Bo... - Chodzi ci bardziej o dziewczynę czy o brata? - O Roberta. - Sama się zdziwiła, jak szybko cisnęła jej się na usta ta odpowiedź. David potrząsnął głową. Jego spojrzenie spochmurniało. - Gdyby ci naprawdę chodziło o Roberta, byłabyś po jego stronie. W końcu po to się ma rodzeństwo. Jedno drugiego nie zostawia w potrzebie. A jeśli teraz nie staniesz po jego stronie, może się kiedyś okazać, że będzie już na to za późno. ***** Na rozpoczynające się w sali na parterze seminarium Julia weszła ostatnia. Profesor Brandon nie zjawił się jeszcze. Przeszedłszy obok rzędów siedzeń, udała się na samą górę. Usiadła w ostatnim, skąd miała dobry widok. Seminarium z filozofii należało do zajęć obowiązkowych dla wszystkich studentów pierwszego roku, frekwencja była więc odpowiednia. Studenci rozlokowali się w rzędach znajdujących się jak najdalej od katedry. Zobaczyła
Roberta siedzącego w trzecim rzędzie między Davidem a Rose. Siedział schylony nad książką, nie zwracając uwagi na to, co się wokół niego dzieje ani na skierowane w jego stronę ciekawskie spojrzenia. - Cześć. - Katie przysiadła się do niej. - Debbie znowu wariuje. Najwyraźniej sprawa z poprzedniego wieczora wyciekła, a ona wszędzie lata i opowiada, że wpadła na imprezę tylko na chwilę. Julia wychyliła głowę. Debbie jedyna zajęła miejsce w pierwszym rzędzie. Najwyraźniej po to, by móc zaczepić każdą wchodzącą osobę i wymienić się plotkami. - W zasadzie cały czas byłam tutaj - docierał do nich aż na górę jej krzykliwy głos. - Nikt... Mimo własnych zmartwień Julia nie była w stanie powstrzymać śmiechu. - Debora nie przeżyje college'u, jeżeli jej komórki mózgowe już teraz tak się przegrzewają! W każdej chwili może zacząć płonąć i ze względów bezpieczeństwa będziemy musieli opuścić salę i siedzieć na dworze w kampusie. - Niezły pomysł. Nie mogę ścierpieć tego filozofa. Nigdy w życiu nie przyszłabym na te zajęcia, gdybym nie musiała. - A co masz do Brandona? - Wygląda mi na wyjątkowo fałszywego lisa. - Katie odchyliła głowę w bok. Jak stęskniony za wolnością egzotyczny ptak zamknięty w klatce, pomyślała Julia. - Mój Boże - Katie nie spuszczała z oczu Debbie - czy ona naprawdę nie widzi swego żałosnego zachowania? Przydałoby się jakieś prawo zabraniające takim ludziom w ogóle otwierać usta. W tym momencie przerwała. Otworzyły się drzwi i wszedł profesor Brandon. Czterdziestoparoletni docent filozofii wyglądał niepozornie. Rękami wypychał kieszenie marynarki, krawat krzywo zwisał. Co ciekawe, nic ze sobą nie przyniósł. Żadnych książek, teczki ani kartki. Z kieszonki nie wystawał mu nawet długopis. Przybiegł za nim poruszający się zgrabnie Ike. Położył się oczywiście obok pulpitu. Jego właściciel stanął przy nim, mierząc w milczeniu przez kilka minut salę. Odchrząknął, wykręcając pewną ręką znajdujący się przy pulpicie mikrofon w bok. Miał wyjątkowo głęboki, imponujący głos. Gdy zaczął mówić, studenci w sekundę podnieśli wzrok, by go słuchać. Brandon imponował również retoryką. Odnosiło się wrażenie, że czyta z książki, choć przecież mówił z głowy. - Filozofia - rzekł z uśmiechem - oznacza po grecku umiłowanie mądrości. Być może trafniej byłoby dziś ująć ją jako umiłowanie prawdy. Co państwo na to? - Wyszedł przed pulpit, oparł się o niego, nonszalancko krzyżując ramiona. Uśmiech wciąż nie opuszczał jego twarzy. - Krąży plotka,
jakoby zorganizowali państwo nielegalne party w domku nad jeziorem. W razie gdybyście raczyli zapomnieć, to ja łaskawie przypomnę, że ten domek... wykładał, chodząc tam i z powrotem z rękami w kieszeniach. - ...znajduje się w strefie zamkniętej, a więc w obszarze doliny, który został odgrodzony. Jest tam nawet tabliczka, która głosi: Obszar zamknięty. Nieupoważnionym wstęp surowo wzbroniony. I o ile dobrze sobie przypominam, stoi tam płot. - Odchrząknął ponownie. - Ponieważ w tej uczelni wszyscy państwo mają ponadprzeciętny iloraz inteligencji, śmiem przypuszczać, że umieją państwo odczytać informację z szyldu. A może jednak nie? Cel, w jakim stawia się płot, też chyba jest państwu doskonale znany - Nagle spoważniał. - Czy ktoś ma w związku z tym coś do dodania? Cisza. Nikt ze studentów nie pisnął ni słówka. Po jego twarzy przebiegł ironiczny uśmieszek. - Aha, chodzi tu o kodeks honorowy Grace - powiedział. - Rozumiem. Państwo uzgodnili, żeby trzymać język za zębami, czyż nie? Czy nie domyślają się państwo również, co może nas skłaniać do zadawania całej masy pytań? Idealnych wprost na nasze zajęcia. Gdzie zaczyna się donosicielstwo, a gdzie odpowiedzialność? Co znaczą zasady obowiązujące we wspólnocie? Aby uściślić, co konkretnie oznaczają reguły w przypadku zamieszkiwania położonej na odludziu doliny, gdzie jeden jest zdany na drugiego? Dlatego zapytam raz jeszcze - co przychodzi państwu do głowy na ten temat? - Ze nikt nie może bez drugiego? - odezwał się głos Benjamina. - A co za tym idzie, zajebiście wzrasta szansa na seks? Po sali rozległ się rechot. Brandon uniósł wysoko brwi. - Jedynym, szanowny panie Fox, który podczas mojego seminarium może żartować, jestem ja. Jeśli jednak chce pan w trakcie zajęć koniecznie wzbogacić ich treść, proponuję, aby właśnie pan określił temat dzisiejszego spotkania. - Brandon zapraszająco wskazał rękami pulpit. - Może pan zająć moje miejsce. No, co tam? Jakieś pomysły? Benjamin ponownie oparł się o siedzenie, krzyżując ręce. - Dlaczego mam trzymać się zasad, które wymyślił ktoś inny? - A pomyślałeś, że nie żyjesz sam na świecie? - Odezwał się głos z przodu sali. - Funkcjonowanie we wspólnocie nie jest możliwe bez liczenia się ze zdaniem innych. - Ale czy nie powinno się móc wybierać sobie ludzi, z którymi chce się żyć? - zabrała głos Katie. Większość studentów wyraziło poparcie głośnym pukaniem. - Właśnie zawołał Benjamin. - Jeśli mówimy o wspólnocie - dlaczego zasady ustalają tylko nieliczni? Mieliśmy już z tym do czynienia chociażby tu w Grace na egzaminie wstępnym. Kto decyduje, kogo wpuścić, a kogo nie? - Zwrócił się do kolegów. - Ludzie, spójrzmy prawdzie w oczy. Rządzi nami grupa zgredów. Wiek oraz stanowisko określają, co i jak ma się odbywać, nic innego.
Słychać było ogólny śmiech i akceptację. Julia zauważyła, że Robert podniósł wzrok i w końcu wstał. - Nie ma co mówić o zasadach. O wiele bardziej chodzi o przyczynę i skutek. Gdy się mówi A, trzeba powiedzieć B. Logika nazywa to zjawisko implikacją. Przepisy bez opisu skutków są niepełne. Człowiek może decydować dopiero wtedy, w tym przestrzegać przepisów, gdy świadom jest ich skutków. - Kant! - zawołała dziewczyna o jasnych rozwichrzonych lokach. Immanuel Kant. Ten śmieszny Niemiec, który nigdy nie wyściubił nosa ze swojej pipidówki. Czy to nie on właśnie o tym mówił? - Oświecenie - cytował Robert - jest wyjściem człowieka z niepełnoletności, w którą popadł z własnej winy. - Dokładnie to miał na myśli, że niepełnoletni to bezmózgowiec automatycznie robiący to, czego żąda od niego jakiś guru. - Aż takimi kiepami nie jesteśmy - zaprotestował Benjamin. - Więc do gry włącza pan Kanta - uśmiechnął się Brandon. Na jego twarzy malowało się zadowolenie. Najwidoczniej dyskusja potoczyła się po jego myśli. Właśnie zamierzał zwrócić się do studentów, gdy ktoś zapukał do drzwi. Do sali weszła jego młodsza koleżanka. Trzymając kartkę w ręku, podeszła do mikrofonu. - Robert Frost - przeczytała. - Jest pan proszony do rektoratu.
Rozdział czternasty Julię obleciał strach. W sali rozległy się szepty. Co się stało? Czemu Robert został wezwany do Deana? Czy miało to jakiś związek z zakazanym party i wczorajszymi ekscesami? Chłopak wstał, przesunął się obok spoglądającej nań z politowaniem Rose i wyszedł z rzędu. Zupełnie spokojnie schodził w dół i opuściwszy salę seminaryjną, udał się za kobietą. Julia nie poruszyła się. Nawet wtedy, gdy szepty opanowały wszystkie rzędy, a niektórzy studenci obracali się, wlepiając w nią wzrok. Dlaczego posłali akurat po jej brata? Wszyscy przecież byli na imprezie. Jedynym wytłumaczeniem było to, że jego opowieść dotarła do zarządu uczelni, a ci pewnie sami chcieli go wypytać. Co będzie, jeśli wersja Roberta okaże się tylko czczym fantazjowaniem? Zachowywał się jak totalny świrus, jeśli był przekonany, że ma rację. Za nic nie mogła go przekonać, żeby skłamał w przyszłości. Przynajmniej co do przeszłości dogadali się, przyrzekł jej to jeszcze przed ich wyjazdem. Robert niezmiernie długo się zastanawiał - co było dla niego typowe odpowiadając w końcu: - Okay. Nie powiem ani słowa o przeszłości, za to co do przyszłości nie będę kłamał! - Potem zerknął na zegarek. - Dziś jest 13 kwietnia 2010,18:14:07. W tej sekundzie rozpoczyna się przyszłość. A jeżeli nie chodziło wcale o imprezę, lecz o nią samą. Na myśl przyszedł jej Loa.loa. „Niczego nie możecie być pewni", wbito im do głowy. Nie ma na co czekać. Julia ocknąwszy się, spakowała swoje rzeczy Katie popatrzyła zdziwiona. - Co jest z tobą? - Przepuść mnie! Przycisnąwszy do siebie torbę, wstała. Puste siedzenie klapnęło głośno, a ona przecisnęła się obok Katie. Zbiegła w dół i nic nie mówiąc, dopadła drzwi. Dopiero przed biurem Deana dogoniła Roberta idącego z młodą profesorką. Kobieta mówiła coś do niego, ale zniknęła zaraz w pokoju dla wykładowców. Gdy Robert pukał, stała już obok niego. Spojrzał na nią zdziwiony, jednak w tej samej chwili otwarły się drzwi i u progu pojawił się Walden, to znaczy ten cały Dean. - Chciał pan ze mną rozmawiać? - zagadnął Robert. - Pan Robert Frost? - Tak. - A pani? - Spojrzenie lekko zirytowanego Waldena padło na Julię. - Julia Frost. - Chciałem porozmawiać z pani bratem sam na sam.
- Nie mamy przed sobą tajemnic - odparła, przypominając sobie w porę o strategii euaybody’s darling. Masz być zawsze miła, z promiennym uśmiechem na ustach. Gdy trzeba, udawaj naiwną. Nie ruszyła się ani na krok. - W takim razie - westchnął rektor, trzymając otwarte drzwi - tak czy inaczej muszę pomówić z każdym z państwa. - Dlaczego? - zapytał chłopak. Wydawał się spokojny, prawie optymistyczny, jakby już wiedział, po co go tu wezwano. - Cóż - odpowiedział Dean, powoli gładząc dłonią czoło. - Muszę z panem porozmawiać, ponieważ zaginęła dziewczyna. ***** Z wielkich okien biura rozciągał się zapierający dech widok na Lake Mirror. Słońce odbijało się w nasyconej błękitem wodzie. Sekundę później wystraszona Julia cofnęła się o krok: w pomieszczeniu dyndała głowa łosia stanowiąca część upiornego żyrandola, który w pierwszej chwili wzięła za zwykłe rogi. Ktoś tu mocno cierpiał na totalne bezguście! - Proszę usiąść! - Walden wskazał ręką na krzesła przed biurkiem. Jego głos brzmiał bardziej nerwowo niż stanowczo. Widziała go dotąd jedynie z daleka. Ten cały Dean mierzył ledwo metr sześćdziesiąt pięć, a jego garnitur w jodełkę robił wrażenie, że jest albo na niego za duży, albo że Walden do niego nie dorósł. Co do wyglądu, to należał bez wątpienia do gatunku zniewieściałych facetów noszących po domu pantofle, niewychodzących na ulicę bez sprayu do nosa, przechowujących w portmonetce spinacze i używających nici dentystycznej trzy razy dziennie. Jego włosy nie miały przedziałka, ale nie dlatego, żeby wyszła z tego jakaś odjazdowa fryzura, lecz zwyczajnie - nie tracił czasu na czesanie. Julia przywołała się do porządku. Nie czas, aby rozprawiać o czesaniu czy nieczesaniu Deana! Rektor mówił o zaginionej dziewczynie. Co znaczyło, że Robert mógł mieć rację. A może jednak nie? Walden popatrzył na oboje, dziewczyna miała wrażenie, że widzi swoje odbicie w rozwodnionym błękicie jego oczu. - Cóż Robercie, rozeszła się pogłoska, że ponoć wczoraj wieczorem widział pan wpadającą do wody dziewczynę. Niedaleko od domku nad jeziorem. - Wykrzywił usta. - Nie obchodzi mnie, co spowodowało, że się pan tam znalazł. W tej chwili mam inne zmartwienia. Proszę więc, aby opowiedział mi pan po kolei, co się wczoraj stało. Kto? - pomyślała Julia - kto nie potrafił utrzymać gęby na kłódkę? To mógł być każdy. Nawet jeżeli Alex usiłował wszystkich imprezowiczów wtajemniczyć w kodeks honorowy - było ich tam po prostu za dużo. - Panie Walden - Robert potrząsnął zdecydowanie głową - obawiam się, że został pan źle poinfomowany.
- Co takiego? Czyżby mnie okłamano? - mężczyzna zmarszczył czoło. Również Julia wyglądała na nieźle wkurzoną. Co jest grane? Chłopak ściszył głos. - Ta dziewczyna, ona nie wpadła do jeziora. Ona skoczyła! Z własnej woli! - Tak po prostu sobie skoczyła? - Rektor wychylił się. - Chce pan przez to powiedzieć, że zrobiła to umyślnie? - Wydał się zbity z tropu i jeszcze mniejszy za tym ogromniastym biurkiem z ciemnego drewna. - Tak, sir, to właśnie chciałem powiedzieć - odparł Robert z przekonaniem. Walden pogładził się prawą ręką po swojej niedorobionej fryzurze. Obrączka na palcu wcinała mu się w skórę. Dziewczyna pomyślała, że pewnie dlatego nigdy nie mógłby się rozwieść, ale ta myśl była tak absurdalna, że musiała się ugryźć w język, by nie parsknąć śmiechem. Nie na jej nerwy była ta cała sytuacja. Rektor złożył ręce. - Proszę opowiedzieć dokładnie, co się stało. Robert nabrał głęboko powietrza. - Siedziałem z wędką na pomoście koło domku. Przez cały czas wpatrywałem się w wodę, czekając, aż pojawi się jakaś ryba. Bezwiednie więc obejmowałem wzrokiem skałę. - Jaką skałę? - Skałę Salomona. Ona naprawdę się tak nazywa, sir? Szukałem w bibliotece i w sieci jakiejś mapy tej okolicy, ale nic nie znalazłem. - Ta skała nie ma nazwy - odparł pośpiesznie Walden. - A więc siedział pan na pomoście? - Rzeczywiście! Domek nie jest tak daleko od skalnego zbocza. Ze sto pięćdziesiąt, no może dwieście metrów. Walden westchnął. - No, i co dalej? - Nagle z przodu, na krawędzi, a więc w niczym nieporośniętym miejscu, gdzie skała kończy się ostro jak dziób statku, stanęła ta dziewczyna. - Nagle? - Ściemniało się i do tego było dość pochmurno. Wiedziałem, że zbiera sie na burzę. Pojawiła się dosłownie znikąd. - Jak długo tam tak sobie stała? - Niedługo, sekundę, może dwie? - Mimo to pan ją zobaczył? - Rektor nie dowierzał. Julia nie mogła mu mieć tego za złe. Jednak Robert nie dał się zbić z pantałyku. - W chwili, gdy ją zobaczyłem, skoczyła. A potem poruszyła się jeszcze przez krótki moment w wodzie, zanim... coś pociągnęło ją w dół. Julia popatrzyła na niego z uwagą. O tym szczególe dotychczas nie wspomniał. Walden podparł się obiema rękami o biurko, wychylając się w przód. Coś ją pociągnęło w dół? Robert przetarł ręką oczy. Nagle wydał się zmęczony, a nawet wyczerpany. - Chris Bishop opowiedział mi rano, że to miejsce przed skałą jest
najgłębsze w całym jeziorze. Nazywał je Green Eye. Z naszego balkonu wygląda ono rzeczywiście jak oko. Gdyby podał mi pan mapę, to mógłbym panu pokazać, co mam na myśli. Dean pokręcił głową. - Ta dziewczyna, więc ona tam stała. A potem skoczyła - powtórzył. Nie wiadomo, czy na jego twarzy pojawiło się niezadowolenie, czy niedowierzanie. A może wszystko naraz? - Tak, sam w pierwszej chwili pomyślałem, że zrobiła to z rozmysłem. Wyglądała na dobrą pływaczkę, czemuż nie miałaby skoczyć do wody? Bądź co bądź jest tam ponad dziesięć metrów, tak myślę. Nie spuszczałem z oczu tego miejsca. Nie wypłynęła jednak z powrotem na powierzchnię. - I ja mam w to wierzyć? - Walden zmarszczył czoło. - Przecież to prawda! Dean wstał, okrążył biurko i położył lewą rękę na ramieniu Roberta. Trzymał ją tam kilka sekund, po czym skonstatował: - Osobiście wolałbym, żeby miał pan powód do kłamstwa. Julii przyszły na myśl słowa Davida. Gdyby rzeczywiście chodziło ci o Roberta, to trzymałabyś jego stronę. W końcu po to ma się rodzeństwo. Wczoraj zostawiła brata na lodzie, dzisiaj nie może go nie poprzeć. Zapomniała o całej tej ostrożności, rzucając na Waldena gniewne spojrzenie. - A co, jeżeli nie kłamie, lecz mówi prawdę? - fuknęła. - Przecież sam pan mówił, że zaginęła dziewczyna! Jak pan może jeszcze tak spokojnie siedzieć? W wyrazie twarzy mężczyzny pojawiła się arogancja, znana Julii nie od dziś. Dorośli zawsze tak wyglądali, gdy mieli okazję zaznaczyć swą wyższość. Gdy tylko widzieli szansę wytknięcia nastolatkom niedojrzałości i braku pojęcia o życiu. - Tak panno Frost, rzeczywiście zaginęła dziewczyna. Nikt jej nie widział od wczorajszego wieczoru, a w nocy bez wątpienia nie było jej w swoim pokoju. - W takim razie zgadza się to z tym, co mówię! - Spostrzegła w oczach Roberta błysk wiary. - Owszem... ta dziewczyna od wczoraj zapadła się pod ziemię, ale na pewno nie zeskoczyła z tej skały. - Rektor potrząsnął zdecydowanie głową. - To jest po prostu niemożliwe! - Ale... - Żadne ale! - Dean wstał i podszedł do okna. Oglądał góry piętrzące się po drugiej stronie jeziora, które zdawało się jakby spychać je z należnego im od wieków miejsca. Chwilę potem obrócił się na obcasie. Jego spojrzenie wyostrzyło się, gdy przemawiał do Roberta. - Nie wierzę panu, panie Frost. Chyba że jest pan w stanie przekonać mnie, jak osoba z porażeniem dolnej części ciała dotarła na wózku na skałę, a później jeszcze wstała i skoczyła. *****
Angela Finder? To Angela Finder była tą zaginioną? Julii zakręciło się w głowie, a rozczarowanie opanowało niczym gorzki smak w ustach. Na nic się zdało dalsze zaprzeczanie. Robert rzeczywiście opowiedział jedną ze swoich historii. Gdyby przez chwilę pomyślała i nie poddała się poczuciu winy, rozjaśniłoby się w głowie i jej! - Ale... - wyjąkał Robert, patrząc na siostrę wzrokiem szukającym wsparcia. Ona jednak ani drgnęła. Rektor usiadł i podparłszy się rękami o stół, wychylił się do przodu. Jego przekonujący wzrok nie miał teraz w sobie cienia łagodności. - Powiadomiłem już policję. Ze względu na powalone drzewa droga dojazdowa do doliny była nieprzejezdna. Taka burza jak ta wczoraj nie zdarzyła się tu jeszcze nigdy. Ale służby bezpieczeństwa są w drodze od wczesnych godzin rannych, by odszukać pannę Finder. - Zamilkł na kilka sekund. Potem kontynuował: - Robert, oczekuję teraz od pana, że powie mi pan prawdę. Julia wstrzymała oddech. Jednak jej brat był zupełnie spokojny. - Przykro mi, nie mogę panu pomóc, sir. Widziałem inną dziewczynę. Dziewczyna, o której mówię, nie siedziała w wózku. Miała niebieskie włosy, a na sobie zielony strój kąpielowy. Gdy znaleźli się znów na korytarzu, idąc z powrotem na seminarium, Julia nie mogła się już dłużej opanować. - Robert, mówię poważnie. Musisz natychmiast z tym skończyć! - Z czym? - spojrzał na nią zdziwiony. - Z tymi swoimi opowieściami. Zatrzymawszy się, odwrócił głowę w bok, jakby się nad czymś zastanawiał. - To nie fair. Być może rzeczywiście cierpię z powodu tych urojeń i wizji, ale jedno jest pewne... - jego głos brzmiał teraz dobitniej - ta dziewczyna skoczyła. To nie była Angela. Ja nie kłamię! Chwyciła go za ramię, zmuszając, by pozostał w miejscu. - Całe twoje życie to jedno kłamstwo. Zapomniałeś już? Spojrzenie, jakim ją zgromił, zanim się odwrócił i wybiegł, przeniknęło Julię do szpiku kości. Nic nie widząc z rozpaczy, odwróciła się gwałtownie i o mało co nie zderzyła ze stojącą obok Debbie. Z twarzy biło jej wścibstwo oczekujące dalszego ciągu.
Rozdział piętnasty [D jak dowód] Zainteresowanie Roberta matematyką wynikało z dokładności i bezkompromisowych zasad. Właściwie fascynacja tą dziedziną wiedzy wzięła się u niego stąd, że opierała się na dowodach. Po wydarzeniach ostatnich miesięcy pojawiła się w końcu pewność, za którą tak usilnie tęsknił. Jakiś problem mógł wydawać się skomplikowany, ale na końcu zawsze stała prosta odpowiedź. Czyli dokładne przeciwieństwo tego, co dotychczas przeżył. Nie ma twierdzenia bez dowodu! Zdanie to cały ranek chodziło mu po głowie. Rozpoznał w oczach Julii wątpliwości, rozczarowanie i strach. I wiedział, że jej obiekcje znikną dopiero wtedy, kiedy dostarczy jej obiektywnych dowodów. Westchnął mimowolnie. Z Davidem poszło lepiej niż z siostrą. David nic o nim nie wiedział, nie poddawał wszystkiego w wątpliwość. Podniósłszy głowę, spojrzał przed siebie. Coś dziwnego tkwiło w tym korytarzu. Wydawał się nieskończony, tak jakby architekt skonstruował go po to, aby wszystko zbiegało się w jednym punkcie. Ten jednak oddalał się w miarę, jak się do niego zbliżało. Ogólnie, co rzuciło mu się w oczy, to fakt, że coś nie grało w optyce budynku. Czasami - gdy słońce wpadało przez okna ściany zdawały się na zewnątrz wypukłe, natomiast długie korytarze zakrzywione. Również to zmuszało go do myślenia, do znalezienia rozwiązania. Poczuł drapanie w gardle, a do tego ból głowy. Woda była tak zimna, wprost lodowata. Jakby pływała po niej kra. Skóra piekła po przemarznięciu, on zaś dygotał z zimna. Nie wolno mu było teraz o tym myśleć. Zamknąwszy oczy, starał się skoncentrować. Odstęp od jednych drzwi do drugich wynosił około czterech metrów. Odwrócił się. Sześć framug miał za sobą, tyle samo przed sobą. Szedł dalej, przeliczając. Korytarz mierzył więc gdzieś tak - wliczając drzwi od początku do końca - sześćdziesiąt cztery metry. Wciąż liczył w myślach... sufit wysoki na trzy metry dwadzieścia. Sprawdził to w sypialni. Każde ze schodów liczyło po dwanaście stopni, aż do pierwszego podestu. Na ścianach obramowane zdjęcia. Otwarcie college'u odbyło się w roku 1969; dziesięć zdjęć z roczników od 1969 do 1977. Ponowne otwarcie w roku 2009. Brakowało tylko ich zdjęcia, czyli studentów z rocznika 2010. Wszystko przesunąć do właściwego wymiaru, wyrazić w liczbach, odnaleźć reguły.
Czuł, że rozjaśnia mu się w głowie. To zawsze działało. Dowody wymagały logicznego rozumowania, trzeba było tylko trzymać się faktów. To proste. Minął hall. Przesadna elegancja wejścia kontrastowała z resztą budynku. Jakby chciano kogoś zmylić; zaimponować komuś czymś, czego nie było. Szybko dotarł na drugi koniec i wyszedł na zewnątrz, chyba tylko po to, by przekonać się, czy przed wejściem stoi strażnik. Na mundurze widniał emblemat uczelni. Mężczyzna mówił coś do komórki, co brzmiało jak: - Okay, później cię znowu zawiadomię. Nie zwrócił uwagi na Roberta. W oddali słychać było rytmiczny warkot, przecinający panującą w dolinie ciszę. O tej porze większość studentów miała zajęcia, jednak tym razem trawnik przed budynkiem nie był pusty. Chłopak rozpoznał kilku starszych kolesi stojących wokół dwóch wykładowców, z przodu dojrzał Rose i Katie. Pośpiesznie włożył ręce do kieszeni jeansów i zszedł po schodach w dół. Niektórzy patrzyli na niego z zaciekawieniem. Jakby potajemnie omawiali nominowanie jego karykatury do następnego wydania Grace Chronicie. Naprawdę miał gdzieś, co sobie o nim myśleli. Przyzwyczaił się już, że traktowano go jak outsidera. Tak było wcześniej, i tak jest i teraz. Przypuszczalnie nigdy się to nie zmieni. Nie ma co, trzeba się stąd oddalić. Musiał gdzieś pozbierać myśli. Potrzebował ciszy, spokoju, czasu. Strefa zamknięta, zaświtało mu w głowie. Właśnie, potrzebuję jakiejś strefy zamkniętej, miejsca, w którym nikt nie będzie obok przechodził. - Hej, Rob! Robert stanął. Akurat Alex! - Poczekaj. Robert przyśpieszył. Nie miał ochoty na rozmowy z seniorami. Szczególnie teraz. Rytmiczny warkot stawał się coraz głośniejszy. Alex zatrzymał się, odchylił w tył głowę, patrząc w niebo. Robert zrobił to samo. Nad drzewami pojawił się helikopter zbliżający się do budynku college'u. State Police. Mężczyźni w mundurach. Już raz to przeżył. I teraz znowu? Czy to się nigdy nie skończy? Alex zastygł na chwilę niezdecydowany, potem odwrócił się i zniknął, zmierzając w kierunku hali sportowej, na jej dachu znajdowało się lądowisko dla helikopterów. Robert odetchnął z ulgą. W tej samej chwili poczuł przy nodze wilgotny pysk, a potem ocieranie się gęstej, ostrej jak druciana szczotka sierści. - Ike! - Pogłaskał ogromniastego doga. Pies siadł przed nim, wpatrując się wiernymi oczyma. Robert ucieszył się na jego widok. Psy nie umiały kłamać. Ludzie byli o wiele bardziej skomplikowani.
- Co jest, Ike? - zapytał cicho. - Pójdziesz ze mną? Razem ruszyli w drogę prowadzącą na lewo. Robert poszedł na skróty przez starannie przycięty trawnik. Usztuczniona natura - dekoracja, nic więcej. Równie dobrze mógłby być z plastiku. Od wejścia na uczelnię do brzegu było około pięćset sześćdziesiąt metrów. Do mostu nad brzegiem po stronie wschodniej potrzebował mniej więcej dwudziestu pięciu minut. A po drugiej stronie znajdował się obszar zamknięty z domkiem na czele. Ike biegł z przodu. Chłopak bez wahania szedł za nim, nie zważając na lądujący w tyle helikopter. Im bardziej oddalał się od college'u, tym lżejsze stawało się wokół niego powietrze. Oddychał coraz swobodniej. Dotarłszy do brzegu, zatrzymał się na chwilę, rozglądając po okolicy. Nikt by nie przypuszczał, do czego zdolne było to jezioro. Przekonał się na własnej skórze, jak szybko potrafiło się zmieniać i z jaką siłą wciągała woda. Czy poradziłby sobie bez Davida? Nie da się przewidzieć, jakie siły drzemią w ludziach. Zależą one jedynie od tego, jak wielka jest wola przeżycia każdego z osobna. Tylko w ten sposób można je oszacować. Robert wyobrażał sobie czasami, że mógłby myśleć równolegle. Kiedy się naprawdę koncentrował, coś zaczynało się w nim dziać. Trudno to było wytłumaczyć. Być może istniało jakieś logiczne wyjaśnienie, ale dotychczas nikt tego jeszcze po prostu nie odkrył. Pewnie któregoś pięknego dnia ujawni się jakiś geniusz i wytłumaczy, w czym rzecz. Nauka ciągle wynajduje coś nowego. Kiedyś myślał, że widzi rzeczy, których nie ma. Wystarczyło porównać ten stan z intensywnością odczuwania. To, co nieważne, odbiera się jako rozmyte, jednak to, na czym nam zależy, widzi się jaśniej, wyraźniej, z detalami. Dziś przy śniadaniu najmniejsza nawet chmurka nie zakłócała rozświetlonego nieba, jednak teraz nad lodowcem kilka już przesłaniało słońce. Robert pozostawił za sobą college oraz asfaltową dróżkę. Wspinał się po spadzistej ścieżce prowadzącej nad stromy brzeg. Pobiegł dalej, wzdłuż skalnej ściany wznoszącej się obok drogi. W dole po prawej stronie znajdowało się jezioro, po lewej - skały. Jeszcze z piętnaście minut i dojdzie do mostu. Poszedł dalej i spojrzał w dół na skarpę. Znów poczuł ten zapierający dech lodowaty chłód, jak wtedy, kiedy skoczył z pomostu. Płynął nie tylko po to, by znaleźć tę dziewczynę, lecz i dlatego, żeby nie zamarznąć. To nie była Angela. Nie mogła nią być. Angela nie mogła się przecież poruszać, była przykuta do wózka. Wciąż miał w uszach pisk opon land-rovera w dniu przyjazdu. I wściekły głos Angeli, jej wyraz twarzy podczas kłótni z Benjaminem w stołówce. Angela Finder.
Czy była na imprezie? Pewnie, że nie. Droga do domku była za stroma, za trudna do pokonania. Nie mówiąc już o płocie. Dotarłaby najwyżej do końca drogi asfaltowej. Robert usłyszał szczekanie Ike'a. Przenikało ono do jego świadomości nie bardziej niż szmer liści na wietrze czy szum wodospadu, do którego właśnie się zbliżał. Albo chrzęszczące pod butami kamienie. Ike ujadał coraz głośniej. Ucisz się! Nie mogę przez ciebie myśleć! Angela nigdy by tędy nie poszła. Nie o własnych siłach. Chyba że ktoś ją z tyłu pchał tą wyboistą drogą pod górę, mijając skały. Obejrzał się. Nawet jeśli ten odcinek okazałby się za trudny do przejechania, szerokość była wystarczająca, aby zmieścił się wózek. Chłopak pokręcił niechętnie głową, kiepskie założenie. Zagalopował się. Dwie dziewczyny! Obie zaginęły. Faktycznie istniejąca Angela Finder oraz ta widziana tylko jego oczami. Nie ta sama! Nie identyczna! Dwie! Dwie dziewczyny. Po dotarciu do wodospadu udał się dalej przez mostek. Po drugiej stronie skręcił w lewo do lasu. Droga w prawo wiodła stromo w dół skarpy przy jeziorze. Z tego miejsca nie mógł zobaczyć, czy coś jest w wodzie, choć lśniła przezroczystym błękitem. Nie dostrzegał gruntu. W dole była ciemność. Zamknij oczy, a stanie się jasność. Robertowi załomotało serce, nagle zrobiło się niedobrze. Może nie od razu ogarnęłaby go ciemność, nie chciał jednak tam patrzeć. Ze skarpy przybiegł Ike. Niósł w pysku coś połyskującego. Zmysły Roberta uwolniły się od męczących urojeń. - Ejże, chodź tu! Ike! Pies zawahał się. - Co tam masz? Pokaż mi! Podszedł spokojnie do psa. - Dobry pies! Pokaż mi, co tam masz. Znaleźli się na górze. Ike otworzył pysk. Wypadła z niej błyskotka. Bransoletka. Bransoletka z wieloma wisiorkami. Robert podniósł ją. W oczy rzuciła mu się widziana wcześniej srebrna czaszka.
Rozdział szesnasty Gdzie jest Robert? Zniknął dobrą godzinę temu. Gdzież on do licha polazł? Julia obserwowała w panice, jak ci z ochrony razem z przybyłymi helikopterem policjantami opanowywali całą uczelnię. Chyba sam Pan Bóg się na nią uwziął, skoro jeszcze i to ją spotkało. Nie mogła znieść widoku mundurowych. Zwiała w popłochu do piwnicy, do komputerów, by zamelinować się w wirtualnym świecie Internetu. Na ten sam pomysł wpadła najwyraźniej większość pierwszaków, ale nie tylko. Niektórzy studenci dołączyli do poszukiwań zorganizowanych przez ochronę, jednak Dean machnął na to ręką. Pewnie sam się obawiał, że zbyt duża liczba ochotników bardziej zaszkodzi, niż przyniesie pożytku. Tak zwany SiDi okazał się ulubionym miejscem pracy. Ruchome ścianki dzieliły przestrzeń na mniejsze boksy. Można więc było pracować zarówno samemu, jak i w grupie. Studenci spędzali tu dużo czasu, pisali zadane eseje, opracowywali referaty, komunikowali się na Facebooku z przyjaciółmi spoza doliny albo po prostu surfowali w sieci dla zabawy. Kiedy Robert sobie poszedł, Julii przyszło do głowy coś, co przyprawiło ją o dreszcze. W całym tym zamieszaniu wczorajszej nocy nie miała kiedy pomyśleć o Loa.loa. Teraz znów sobie przypomniała, o czym mówił Alex, gdy pytała go o te zaproszenia na imprezę. Wszyscy inni dostali je mailem. Tylko ona odebrała esemesa. Coś jeszcze uporczywie nie dawało jej spokoju, choć zdawała sobie sprawę, że ten pomysł mógł być tak samo absurdalny, jak opowieści Roberta. Co, jeśli to wcale nie był przypadek, że właśnie jej młodszy brat wywołał to całe zamieszanie? Może to część jakiegoś większego planu związanego z tym, co oboje dotąd przeżyli? Bzdura, przywołała się do porządku. Eee tam, to głupie! A jednak - nie mogła przestać o tym myśleć. Ugryzła się w język, wpatrując dalej w monitor. Po raz trzeci wystukała Loa.loa w najróżniejszych kombinacjach w Google'ach. Znalazła jedynie łacińskie określenie tak zwanego robaka ocznego, nicienia pasożytującego w ludzkim oku. Na samą myśl o tej chorobie robiło się jej niedobrze. Ktoś musiał się za tym kryć. Wynalazł jakoś numer jej komórki. Podniósłszy głowę znad ekranu, krążyła wzrokiem po poszczególnych stanowiskach. Cholera, ale jak na to wpaść, kto za tym stoi! I gdzie do licha podział się Robert? - Dlaczego mam interesować się tym, co się tu stało przed siedemdziesięcioma milionami lat? - westchnęła siedząca po lewej stronie
Debbie. Waliła w klawisze swojego peceta, zajęta wielce esejem o powstawaniu Gór Skalistych. Informowała o tym każdego, obojętnie, czy chciał o tym wiedzieć, czy nie. - Przeszłość jest dobra dla ludzi po osiemdziesiątce. Ja mam dopiero siedemnaście lat. Nikogo jakoś nie wzruszyło to jej osobiste wyznanie. Na prawo od Julii wpatrywał się w ekran swego prywatnego laptopa Chris. Od rana nie przestał jej ignorować. Zmrużyła oczy, próbując podpatrzeć, co wyświetlał jego monitor. Nagle odwrócił głowę. - Jest coś? - spytał. - A nie, nic. - Julia poczuła, że zaczyna palić cegłę. - Ehm, chciałam tylko zobaczyć, cóż tam robisz. - Gram - odparł od niechcenia. - W co grasz? - wstała, nachylając się nad nim. Zapach tytoniu zakręcił jej w nosie. Przypomniała sobie ojca pykającego fajkę w gabinecie. Chris zdążył jednak zamknąć swój program. Zamiast tego widoczna była strona gazetki Grace Chronicie. Redaktor naczelna Grace Chronicie zaginęła bez śladu, głosił nagłówek. Jeszcze wczoraj ubiegała się u Angeli o możliwość współpracy w gazecie. - Wow, ci to są szybcy - pokręciła głową. - Tak, są tu ludzie, którzy o wszystkim wiedzą wcześniej niż pozostali. - Kogo masz na myśli? Wzruszył ramionami. - Tak tylko. - Ejże, co tam tak do siebie ćwierkacie? - zagadnęła Debbie, ściągając pokrywkę z kubka jogurtu rozmiaru XXL. Kilku studentów podniosło głowy, patrząc na nią z politowaniem. - Wyobraź sobie, że mamy tajemnice, o których ty się nie dowiesz odrzekł Chris. - Ależ ja uwielbiam tajemnice! - No wiesz, to coś niesłychanie nowego w twoim przypadku - rzuciła ripostą siedząca tyłem Katie. Julia wiele by dała, by się dowiedzieć, co Katie chodzi po głowie. Co mógł sobie myśleć taki milczek jak ona? Nieszukający nawet kontaktu wzrokowego, w zasadzie niereagujący na bodźce zewnętrzne. Uśmiech na jej twarzy pojawiał się tak rzadko, jak zaćmienie słońca. Za to Benjamin był jej kompletnym przeciwieństwem. Wpadł właśnie tak nabuzowany do sali, że Julia z miejsca zdiagnozowała u niego maksymalną nadaktywność. - Jest gdzieś wolny pecet? Muszę szybko obrobić jeden z moich filmów. - Powiedz człowieku - zagadnęła Rose - ty chyba wciąż myślisz tylko o filmach. Dla ciebie całe życie to scenariusz. - Tak, zdecydowanie odrzucam rzeczywistość - skonstatował z uśmieszkiem. Debbie ciągle jeszcze grzebała łyżką w swoim obrzydliwie różowym jogurcie o smaku truskawkowym. - A propos scenariusza. Wiecie, że gliny przesłuchiwały już współlokatorów Angeli? Co sądzicie, pewnie potoczy się
teraz jak lawina w thrillerze? Tylko, że z prawdziwymi gliniarzami? - Oczy zabłysły jej z podniecenia. - Może zniknięcie Angeli ma coś wspólnego z tym, że nadal dostaje pocztę. Tylko dzisiaj przyszło do niej sześć dużych kopert. Kto w epoce maili wysyła jeszcze korespondencję pocztą? Samo to, według mnie, jest już podejrzane. Może powinnam to zgłosić policji? Rose jęknęła. - Boże, zbiera mi się na wymioty od tych twoich newsów wyprodukowanych w plotkarskim mózgowiu! A nie przyszło ci do tej małej główki, że biedaczka mogła mieć wypadek? I że leży gdzieś, oczekując daremnie pomocy. Gdy ty w tym czasie zabawiasz się rozdmuchiwaniem swoich wyssanych z palca teoryjek. Julia usiadła z powrotem przy swoim kompie, czując na sobie wzrok Chrisa; odwróciła głowę. Zauważyła zadumę rysującą się na jego twarzy. - Co jest? - już chciała zapytać, gdy nieoczekiwanie się zaśmiał. - Znasz to uczucie absurdu, które nagle każe ci spojrzeć w przeszłość zupełnie innymi oczyma? - szepnął tak cicho, że tylko ona mogła to zrozumieć. Ścisnęło ją w gardle. O co chodziło temu typowi? Co on znowu knuł? Czy wiedział coś o niej? Może to on jest tym Loa.loa? Przypomniała sobie, jak wyrwał ją z otępienia wczoraj przy domku. Ponownie czuła jego dotyk, natarczywe słowa i obietnicę, że pomoże Robertowi. Brzmiał tak szczerze. A później te aluzje, zdania o znaczeniach nie do rozszyfrowania, podobnie jak teraz. Nie wspominając o dzisiejszym potraktowaniu jej jak powietrze na korytarzu. A jeśli jego osobowość składała się z dwóch różnych charakterów? Zastanawiała się. - Moje teorie nie są wyssane z palca! - pisnęła siedząca obok Debbie. - Moglibyście się choć na moment przymknąć? - Gdzieś za ścianką działową w tylnej części sali odezwał się Alex. Julia nie zauważyła go wcześniej. Debbie przełączyła się na teatralny szept. - Nie zapominajcie, że Angela była naczelną Grace Chronicie. Dziennikarze mają wpisane w zawód ryzyko. Jak sądzicie, czy jakby jej już nie było, miałabym szansę dostać po niej tę fuchę? - Z pewnością oznaczałoby to, że przeniosłabyś się do pomieszczeń redakcyjnych, co w sumie by nam pasowało - zakpił Chris. - Słyszałem, że znajdują się one w piwnicy. Nie narażałabyś nas na tak częste znoszenie twojego widoku. Oczy dziewczyny napełniły się po brzegi łzami. Julia obawiała się, że zaraz pękną, opadając na policzki, niczym przebite pęcherze gumy balonowej. - Chris, jak możesz być tak wredny? - spytała Rose. - A co, jeśli Angeli przytrafiło się coś złego?
- Angeli? - zdenerwował się. - A kimże do licha jest ta Angela? Co ona was tak naraz interesuje? Znał ją tu ktoś? Albo chociaż z nią rozmawiał? I znów Alex przerwał rozmowę: - Ejże, wy z przodu! Nie macie nic do roboty? Inni próbują tu pracować! Chris wzruszył ramionami, obracając się do monitora. W tym samym momencie otwarły się drzwi. Zanim Julia spostrzegła, o co szło, w progu stanął Robert. Puścił pawia na wykładzinę w kolorze zielonego bagna. Ściślej mówiąc, wyrzygał się do końca, krztusząc się resztkami żółci. ***** W czasie gdy David sprzątał, Julia i Rose odprowadziły Roberta do jego pokoju. Benjamin podążył za nimi, filmując nieprzerwanie, jednak nikt już na to nie zwracał uwagi. Po Debbie oczywiście również nie można było spodziewać się dyskrecji. Prawdopodobnie żyła tylko wtedy, gdy jej szare komórki zaopatrywała energia dostarczana z nadmuchanych paplaniną nerwów oraz synaps zasilanych na okrągło nowymi plotkami. W gruncie rzeczy Julia cieszyła się, że był przy tym Chris, mimo że nie zawsze mogła sobie wytłumaczyć, w jaki sposób odbierał jej zmiany nastroju. - Lepiej ci? - spytała Rose, wyczuwając puls. - Ciągle jesteś dość blady. - Blady? - wtrącił się Benjamin. - Letarg to nic w porównaniu z jego stanem. Wygląda naprawdę kiepsko. - Pokręcił głową. - Chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego to ciągle tylko tobie się przytrafia. Przejmujesz mnie zgrozą! - Przynieście lepiej wiaderko, bo jeszcze i tu wszystko obrzyga powiedziała Debbie. - Dajcie mu spokój - rozkazała Rose. Usiadłszy w fotelu, Julia obserwowała, jak Rose przykłada jej bratu mokrą ścierkę na czoło. Ben miał rację. Robert wyglądał, jakby zobaczył ducha. Jednak jego myśli zajmowało coś innego. Zawsze miał taki wyraz twarzy, gdy dręczył go jakiś problem, a on nie przestawał o tym myśleć, póki go nie rozwiązał. - Wszystko okay - wydusił wreszcie. - Naprawdę! Nie było... nie było tak źle. W końcu Ike odnalazł bransoletkę, nie ja. Nie przestawał szczekać. Chciałem po prostu zobaczyć, o co chodzi i wtedy... - I wtedy znalazłeś? - W kącikach ust Debbie zalegały resztki różowej mieszanki mlecznej. - Co? - David i Katie stali w drzwiach. - Co znalazł? Rose pokazała im bransoletkę. - Gdzie? - Zaraz za mostem. Robert zerkał na Julię spod okrągłych okularów. Jego zwrócone ku niej spojrzenie biło powagą. - Należała do Angeli. Widziałem ją u niej na ręce podczas kłótni z Benjaminem w stołówce.
- Wcale się z nią nie kłóciłem! - chłopak wykrzywił ze złością twarz. Julia też pamiętała tę bransoletkę Angeli. Co do tego nie miała wątpliwości. David wszedł do pokoju i siadł na krześle za biurkiem. Katie nadal stała w drzwiach, jakby nie chciała przekraczać jakiejś wytyczonej przez siebie granicy. - A co ty tam właściwie robiłeś nad brzegiem? - spytał David. - Rozmyślałem. Nad rozwiązaniem. David wychylił się do przodu. - Równania. - Jakiego równania? - zawołała Debbie. - Dwie dziewczyny giną w ten sam wieczór. Musi być przecież jakieś wytłumaczenie takiej sytuacji. W powietrzu zawisło napięcie. Dla Julii stało się ono niemal widoczne. Niczym mocna pajęczyna na krótko przed rozdarciem. Nikt nie wierzył w tę drugą dziewczynę, ale w głosie Roberta było tyle stanowczości, że nikt nie odważył się zaprzeczyć. - Dziewczyna, która nagle pojawia się na skale, bierze rozbieg i skacze do jeziora. Ma niebieskie włosy, a na sobie zielony kostium kąpielowy - zaczął. Widziałem ją, więc również istnieje. A potem druga dziewczyna na wózku. Nie może chodzić, nie biega, nie skacze. Nie ma jej na imprezie, nie mówiąc już o skale Salomona. Ale zniknęła. Czy to nie jest jakieś klasyczne przeciwieństwo? Nikt się nie poruszył. - Mój błąd, bo się zagalopowałem, że te dziewczyny to jedno i to samo. Bzdura. - W głosie Roberta odezwał się ton triumfu. - Tu chodzi o dwie dziewczyny, albo bardziej teoretycznie, o dwie rozgrywające na tym samym polu. Wszyscy popatrzyli na niego z irytacją. - Nie słyszeliście o teorii gier w matematyce? - Nie - oznajmił niecierpliwie Chris. - Powiedz, do czego zmierzasz? - Dziewczyna na wózku to postać realna. Można by ją, używając języka matematyki, określić jako stałą. Dokładną wartość, rozumiecie. Podczas gdy w przypadku dziewczyny na skale... - Loreley? - rzuciła ironicznie Debbie. - Tak, można by ją tak nazwać. W każdym razie Loreley w tym nierozwiązanym równaniu występuje jako zmienna. - Nie kapuję - mruknęła. Powoli, pomyślała Julia, dąży do zera, używając języka matematyki. Raptem poczuła coś w rodzaju dumy z brata, który nie dawał się zbić z pantałyku. - Zmienne są... - tłumaczył cierpliwie Robert. - Można podstawić pod nie wszystko. Loreley w rzeczywistości nie istnieje, macie rację. Każdy mógł być Loreley. - Każdy? - zmarszczyła czoło Rose.
- Poza Angelą, bo ona się poruszała na wózku. - Spojrzał dookoła. - Gdy opowiadałem wam moją historię, co wam najbardziej się nie zgadzało? Dlaczego myśleliście, że gadam głupoty? - No, te niebieskie włosy, zielony kostium. - Benjamin podniósł brwi. Robert uśmiechnął się. - Właśnie! Niebieskie włosy! Przypominacie sobie, jak na imprezie ktoś wołał Ariel, tę syrenę. Ariel i Loreley są identyczne, rozumiecie? I niektórzy ze starszych roczników też to wiedzą. On ma rację, pomyślała Julia. Oczywiście, że ma rację! Cała ta impreza to uprzedzające gadanie o tajemnicach i próbach odwagi. Ktoś to zaplanował. - Ejże, człowieku - Benjamin wyraził swój sceptycyzm. - To czemu ja nie widziałem tej dziewczyny? Stałem cały czas koło ciebie. Z kamerą. Frost popatrzył na niego: - No, to pokaż to nagranie. Chłopak włączył kamerę, przewijając do miejsca, co do którego nikt z nich nie wiedział, co się stało. Pochylili się nad wyświetlaczem. Kamera pokazywała domek i Roberta patrzącego na jezioro, dokładnie mówiąc na zarzuconą wędkę. Dwie studentki siedziały po jego prawej stronie. Julia rozpoznała jedną z nich, znała ją z kursu matematyki. Druga wydawała się starsza. Obie odwróciły się plecami do jej brata. Kamera przekręciła się następnie w kierunku domku. Julia przez sekundę zobaczyła siebie siedzącą na sofie obok Davida, kubek w dłoni. Wyglądała na odprężoną. Za chwilę tupanina na zatłoczonym parkiecie. Zwyczajna impreza. - Gdzie ty stałeś Benjamin? - zapytał David. - Obok tych dziewcząt na środku pomostu. - Tam! - przerwał mu brat Julii. - Teraz się zacznie. Tom wszedł na beczkę, by rozpocząć swoje przedstawienie. Natychmiast wszyscy skupili na nim uwagę. Potem kamera skierowana została na Roberta i dalej na jezioro. Z lewej strony Green Eye, następnie Ghost, nad którym zbierały się ciemne chmury tak szybko, jakby Ben przewijał taśmę do przodu. A później na dość długo zatrzymała się na ścieżce, którą szli wtedy na imprezę. Julia wyraźnie rozpoznała skalistą ścianę. Za skarpą był most nad wodospadem. Coś jeszcze rzuciło się jej w oczy, czego nie mogła skojarzyć przy tej szybkości odtwarzania filmu. No i znowu na nagraniu jej brat, skała Salomona oraz Green Eye w tle po jego lewej stronie. Z tego, co widziała, nikt nie stał na skale, nie mówiąc już o tym, żeby skakał do wody. Trudno było jednak coś powiedzieć, gdyż Benjamin ustawiał kamerę po swojemu - długie spokojne ujęcia mieszały się z sekwencjami skaczących w górę i w dół obrazków. Nagle Robert już nie siedział, lecz stał na pomoście, patrząc w lewą stronę na grzbiet skały, po chwili zniknął w wodzie. Wszystko to działo się w ułamkach sekund. Benjamin nie spuszczał go z obiektywu kamery. Mogli się jeszcze raz przyjrzeć, jak chłopak walczy z wodą, a panika Julii z tamtego wieczoru zaczęła powoli znów w niej narastać. Cięcie. Teraz na wyświetlaczu pojawiła się Julia,
stojąca z Rose z przodu na pomoście. David przeciskał się przez tłum, w biegu zdejmował buty. Zobaczyła, jak kładł jej rękę na ramieniu, po czym wskoczył do wody za Robertem. Benjamin wyłączył kamerę. - Nic tam nie było - powiedział. - Obraz w tym miejscu poruszył się - wyjaśnił Robert. - Nie zauważyłeś tego? Przewiń jeszcze raz do tyłu. Przewinął. - Na stop zatrzymujesz kamerę, okay? - rozkazał brat Julii. Obraz zaczął migotać od nowa. Chmury, droga ponad brzegiem, którą przyszli. Bezludna skała Salomona z Green Eye. W tej chwili Robert zawołał: Stop. I teraz Julia to dostrzegła. W tym miejscu obraz został na chwilę przesunięty. - Mógłbyś to odtworzyć w zwolnionym tempie? - No jasne. Benjamin przełączył na slow i wszyscy wyraźnie to ujrzeli: obraz był poruszony, nie pokazywał skały Salomona, chociaż tak się zdawało podczas normalnego odtwarzania, lecz jeden z niższych gzymsów skalnych między domkiem a Green Eye. Następnie kamera uchwyciła szykującego się do skoku Roberta. Benjamin zagwizdał przez zęby. - Teraz sobie przypominam - powiedział. - Sądzę, że któraś z tych dwóch lasek na pomoście szturchnęła mnie. Pamiętam, jak ją zbeształem, ale nie wiedziałem, że zepsułoby mi to obraz. - No to mamy ostateczny dowód! - triumfował Robert, zamykając kamerę. - To wszystko było grą! - Ale po co? - Teoretycznie podstawą gry jest zawsze sytuacja skłaniająca do podejmowania decyzji przy udziale wielu uczestników, których zamiary wpływają na siebie przeciwstawnie. Z zewnątrz dobiegał wrzaskliwy dźwięk, przypominający żałosne miauczenie męczonego kota. Julia skierowała wzrok do okna. Nad jeziorem krążył ptak. Wydawał z siebie głos brzmiący jak wołanie o pomoc. Ptak. Po raz pierwszy zauważyła tu jakieś zwierzę, nie licząc Ike'a. Dopiero teraz sobie to uświadomiła. Tak jakby dolina była martwa, a jedynymi będącymi jeszcze przy życiu byli oni. Oni wszyscy. Po plecach przebiegł jej lodowaty dreszcz. - Robert ma rację. Rzeczywiście chcieliśmy was nabrać. To była tylko gra. W drzwiach stał Alex, trzymając ręce w górze. - Przykro mi! Wpadliśmy na poroniony pomysł!
Rozdział siedemnasty Julia zaszyła się w pokoju Roberta. Usiadłszy na parapecie, przysłuchiwała się rozmowie, obserwowała, co się dzieje w kampusie. Nastało późne popołudnie, ale na zewnątrz wciąż jeszcze krążył helikopter. I wszędzie pełno mundurowych, których widok bynajmniej jej nie uspokajał. Spokój w dolinie zagłuszyła gorączkowa krzątanina. Nie znosiła wcześniej tej ciszy, sama się dziwiła, że teraz za nią tęskni. Milczenie nad pokojem, apartamentem, a nawet nad całą uczelnią nie tyle ją przygnębiało, co wywoływało pustkę. - To była tylko gra - powtórzył Alex, robiąc głęboki wdech i przygładzając nerwowo ręką swoje blond włosy. Poniżej brwi wyglądał na przemęczonego i raptem niewiele pozostało w nim z mistera Florydy. - Dodam, że nie przewidzieliśmy, że to wszystko może się wymknąć spod kontroli do tego stopnia. - Ale... Senior Cooper wskazał na kamerę Benjamina. - Czy mógłbyś to wyłączyć? Wtedy opowiem wam do końca. - Dlaczego? - Nie pytaj, zrób to po prostu - warknął niecierpliwie Chris. - Chcę w końcu wiedzieć, o co tu biega. Ben wzruszył ramionami, a zaraz potem ucichło burczenie, do którego Julia zdążyła się już przyzwyczaić. - A więc do rzeczy! - Chris oparł się o drzwi balkonowe i skrzyżował ramiona. - Poczekajmy jeszcze na Isabel. - W chwili, gdy Alex to mówił, właśnie stanęła w drzwiach. - Masz już... - spytała zwrócona do Alexa. - Pokaż im. Seniorka otworzyła plecak, coś wyciągnęła i nałożyła sobie na głowę. - Rozumiecie teraz? - zapytał Alex. Seniorka miała na sobie perukę. Długie niebieskie włosy zwisały jej na ramionach. - To byłaś ty? Ty byłaś tą dziewczyną? - Robert przymknął pod okularami oczy. - To ty skoczyłaś do wody? - Bingo! Na sekundę oniemieli. - Isabel jest wyczynową pływaczką - wyjaśnił Alex. - Skoczyła ze skały, a pod wodą pływała wokół niej. Po drugiej stronie, gdzieś tak ze sto metrów dalej znajduje się ukryte przejście, którym bez większego niebezpieczeństwa można wyjść na brzeg. - To szaleństwo - wyrzucił z siebie Benjamin.
- To wszystko więc było tylko... no tak, czym... jakimś żartem? - Chris wydłużył przesadnie ostatnie słowo. Isabel wzruszyła ramionami. - Właściwie zupełnie niewinny... - Żart? - Julia jeszcze nigdy nie widziała tak rozwścieczonego Davida. Moglibyście nam chociaż zdradzić pointę? Nikt tu z tego nic nie jarzy. Czemu coś takiego robicie? Ryzykowałem życiem, aby znaleźć tę dziewczynę! - Impreza miała być czymś w rodzaju Murder Mystery Party - wyjaśniła Isabel. - Murder Mystery Party - powtórzył David lodowatym głosem. - No przecież znacie te historie o Dolinie Grace. - Jakie historie? - Debbie ze zdenerwowania ugryzła się w wargę. - O jeziorze, jego niebezpiecznych głębinach, że bez powodu podnosi się w nim woda, o tworzących się wirach, których dotychczas nikt nie może wyjaśnić, i że... - Ta sprawa jest dla nas naprawdę przykra - przerwał jej niespodziewanie Alex. - W to musicie nam uwierzyć. Nikt nie zwracał na niego uwagi. - To dlatego wybraliście skałę Salomona? - chciał wiedzieć Chris. - Ponoć Green Eye jest najgłębszym miejscem na jeziorze? - Tak, to też - odparła niechętnie Isabel. - Ale przede wszystkim dlatego, że występ skalny widoczny jest dobrze z domku. A do tego skok stamtąd wygląda bardziej spektakularnie. Skok w tym miejscu do wody nie jest aż tak niebezpieczny, jeśli się wie, co robi. - Murder Mystery Party. - Rose ze zdziwieniem rozejrzała się dookoła, czego Julia nie mogła wziąć jej za złe. Teraz wszystko stawało się jasne. Isabel, Alex i Tom - wczoraj wieczorem nie tylko spanikowali - oni byli winowajcami! Przypomniała sobie, jak seniorka pojawiła się wystarczająco późno - i do tego w ciuchach narzuconych w pośpiechu. No i miała wilgotne włosy! - Cel był taki, żeby was trochę zszokować - Alex silił się na tłumaczenia. Rozumiecie? Nieco akcji! Dziewczyna skacze do wody, nie wynurza się. Zdenerwowanie, chaos, panika. - I stąd to przedstawienie dokładnie o tej porze? Cytaty z Yody i tak dalej. Żeby nadać wszystkiemu dramatyzmu i zgrozy - wtrącił swoje trzy grosze Benjamin. Zrezygnowany Alex uniósł ramiona. - No cóż, Robert siedział na pomoście i... - urwała Isabel - pomyśleliśmy, że byłby idealnym bohaterem. - Bohaterem? - spytała Julia, czując, jak wzbiera w niej wściekłość. Kompletnie wam odbiło?! Mój brat przez was mało nie postradał zmysłów! Naraziliście życie jego i Davida! A teraz wyciągacie jakby nigdy nic peruczkę, myśląc, że sprawa załatwiona? Czy wy właściwie wiecie, co on miesiąc temu... Wzrok Roberta pohamował wybuch dziewczyny. Ugryzła się w język.
- Nie wzięliśmy pod uwagę, że wskoczy zaraz do lodowatej wody i zacznie odgrywać wybawcę - broniła się Isabel. - Byłem waszą przynętą, czy jak? Waszym wabikiem? - Robert nie był wściekły, czuł raczej ulgę, na jego twarzy malowała się satysfakcja, że znalazł rozwiązanie tego trudnego zadania matematycznego. - Pewnie myśleliście, że ze mnie taka dupa wołowa. Nigdy w życiu nie założylibyście się, że skoczę, a tu masz. - Naprawdę, to była gra! Chcieliśmy tylko potrzymać was w niepewności i zobaczyć, kto wpadnie na rozwiązanie - wyjaśnił Alex. - Pod koniec imprezy chcieliśmy wszystko wyjawić. - No i czemu tego nie zrobiliście? - David mało nie ryknął. - Rozpętała się burza, a sytuacja wymknęła się spod kontroli. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Robert i David wyszli cali z wody. Julia obrzuciła seniorów wściekłym spojrzeniem. Stali sobie wysocy, przystojni, pewni siebie, w dizajnerskich jeansach i o perfekcyjnych twarzach ich doradcy! Ci, co niby mają im ułatwić inicjację na studiach. A co zrobili? Narazili na niebezpieczeństwo - i nawet nie raczyli się do tego przyznać. - A co było rano? - wtrąciła Rose. - Nie myśleliście, co przeżywał Robert, gdy nikt mu nie wierzył? - No cóż, wtedy zaginęła Angela - wymamrotała Isabel. - I wszystko się skomplikowało. Chris oderwał się od drzwi balkonowych. Trudno było poznać, z czym zaraz wyjedzie. - Zaraz, chwileczkę, nie ogarniam... Zaprosiliście nas na imprezę, otrzęsiny, czy coś w tym rodzaju? Chcieliście nas trochę nastraszyć, żeby samym mieć z tego nieco radochy Teraz nazywacie to Murder Mystery Party, bo naraziliście na szwank życie dwojga ludzi... - ...czego nie mogliśmy przewidzieć - przerwał mu Alex. - Daj mi łaskawie dokończyć - ryknął wściekle Chris. - Naraziliście życie tych ludzi. I aby całość ukoronować, kazałeś nam wieczorem przysiąc, żebyśmy nie szli do Deana. Choć bardzo dobrze wiedziałeś, że Robert mówi prawdę. Obrzucił spojrzeniem Julię. - No cóż. - Alex nerwowo tarł rękę o rękę. - Sfinalizowaliśmy tylko to, co w pierwszych tygodniach robi każde pokolenie seniorów z pierwszakami. To przecież tradycja tu w Grace. Wtajemniczyliśmy was w kodeks honorowy, regułę milczenia. Robert znowu się wtrącił. Jedyny trzymał nerwy na wodzy, jakby to całe zdarzenie przywróciło mu pewność, której ostatnio tak bardzo mu brakowało. Naprawdę o to chodziło na imprezie? - spytał. - O wasz kodeks honorowy? Chcieliście zobaczyć, jak się zachowamy, to znaczy, komu można ufać, a komu nie. Albo kto poleci do Deana. Isabel skinęła głową. - I to dla jakiegoś poronionego... rytuału dla początkujących ryzykowaliście wywaleniem z uczelni? - Katie patrzyła na nią z
niedowierzaniem. - Bo Alex, gdyby to wyszło na jaw, twoje stypendium na Yale stanęłoby pod znakiem zapytania. Julia oszczędziła sobie pytania, czy ich doradca w ogóle próbował poinformować ochronę. Zwyczajnie bał się o własny tyłek. Nie chciał się sam podkładać. Alex przetarł ręką twarz. - Jak już mówiłem - sprawa wymknęła się spod kontroli. Tego wszystkiego nie było w planie. Julię ogarnęło uczucie kompletnego wyczerpania. Najchętniej położyłaby się na jednym z tych łóżek i zamknęła oczy. Isabel zdjęła perukę z głowy. - Naprawdę bardzo nam przykro. To był durny pomysł. - A co z Angelą? - spytał David. - Ukrywa się teraz gdzieś w lesie? Żebyście mogli dalej uprawiać swoją perfidną gierkę? Czy znowu wytypowaliście sobie Roberta, żeby znalazł bransoletkę? - Nie! Szczerze, Angela nie miała nic wspólnego z imprezą. Jej tam nawet nie było. Ona takie rzeczy uważa za dziecinadę. - przekonywała seniorka. Powiedz, co o tym właściwie myślisz? - spojrzała na Davida pytającym wzrokiem. - Jaką bransoletkę? Rose wyjęła błyskotkę z wisiorkami. - Robert znalazł ją nad jeziorem. Widzieliście ją wcześniej? Alex zbladł, Isabel nabrała powietrza. - Oczywiście - potwierdziła. Należy do Angeli! Od ostatniego lata nigdy jej nie zdejmowała. Jestem tego pewna. David pierwszy pojął. - Robert, musisz natychmiast nam pokazać, gdzie dokładnie znalazłeś tę bransoletkę.
Rozdział osiemnasty Temperatura znów spadła. Ogromny termometr przy głównym wejściu do college'u pokazywał dwanaście stopni. Poranne słońce zniknęło, nad doliną zawisł smog spowity nieprzezroczystą powłoką. Towarzystwo pomaszerowało w kierunku mostu nad jeziorem. - Gdy znajdę Angelę - Julia usłyszała niezamykającą ust Debbie - na pewno otrzymam coś w rodzaju wyróżnienia, a w moich aktach napiszą, że się szczególnie zasłużyłam w poszukiwaniach zaginionej studentki. - Tak, to na pewno świetnie wygląda w życiorysie, że się potknęło o trupa - odparł szyderczo Chris. - Nie musi być od razu nieżywa. - Ale twoja zasługa byłaby większa, gdyby była. Julia spojrzała na Roberta i dała mu znać, żeby trzymał się nieco z tyłu. Brat obrzucił ją pytającym spojrzeniem. - Jesteś pewien, że chcesz tam pójść? szepnęła do niego. Skinął głową. Nie wyglądał dobrze i zbladł, ale w pełni panował nad sobą. - Nie mam więcej zamiaru stawiać się u Deana, żeby znowu zrobił ze mnie kłamcę - zdecydował cicho. - Rozpracowałem tę sprawę z grą i chcę teraz wiedzieć, na jakim etapie jesteśmy z Angelą. To on przekonał innych, aby poszukać Angeli na własną rękę. Katie, Chris, Benjamin i David byli od razu gotowi iść. - Robert zasłużył na to, żebyśmy to zrobili według jego propozycji rzekła zwięźle Katie. Reszta nie miała żadnych wątpliwości. Tylko Debbie coś się nie podobało, jednak potem zdecydowała inaczej. Najwyraźniej bała się, że ją coś ominie, jeśli nie pójdzie z innymi. Całkiem na końcu, gdy grupa nałożyła już sporo drogi, dołączył Alex. Chris i David zaprotestowali, ale senior nie dawał się odwieść od poszukiwań, w końcu inni zaakceptowali jego obecność, nawet jeśli chcieli go ukarać, traktując z pogardą. Wczorajszy popis seniorów wciąż nie mieścił się Julii w głowie, jak i reszcie towarzystwa, z wyjątkiem Debbie, wciąż łypiącej na Alexa pożądliwym wzrokiem. - Robert, idziesz? - zawołał idący na czele David. - Powinieneś iść z przodu. Wskażesz nam to miejsce, w którym kręcił się Ike. - Robert skinął głową i spojrzawszy jeszcze raz na Julię, przecisnął się na czoło grupy, trzymającej się blisko siebie podczas wędrówki po wyboistej, stromo unoszącej się nad wodą ścieżce. - Powiedz Julia - Chris przyłączył się do niej, nieufnie spoglądając na Alexa - co sądzisz o tej całej historii? Myślisz, że Alex i Isabel wciskają kit, czy naprawdę nie wiedzą, gdzie jest Angela?
- Nie mam bladego pojęcia - odparła Julia, zastanowiwszy się przedtem kilka sekund. - Nie rozmyślałam na ten temat. Jestem po prostu wściekła. Naprawdę myślisz, że... - Nagle uświadomiła sobie, że Chris mógł wiedzieć o rzeczach, które jej samej nie przyszłyby do głowy. - No cóż, ale pomyśl tylko! Robert powiedział, że Ike znalazł bransoletkę zaraz za mostem. Angela nie mogła przecież tak daleko dojechać na wózku. Zresztą rozejrzyj się tutaj! Wiedziała, co miał na myśli. Dróżka była wystarczająco szeroka, żeby zmieścił się na niej wózek - ale Angela sama nie dotarłaby tak wysoko. Za to ścieżka łącząca się z asfaltową drogą i prowadząca nad wysoki brzeg była po prostu za stroma. Do tego usłana korzeniami i kamieniami. - Co ty człowieku, padło ci na mózg? Zakładasz się o czyjeś życie? - Głos Rose rozbrzmiał nad całym jeziorem. - A czemu nie? - spytał Benjamin. - Czy tu w górze, w tej samotni, nie obowiązują te same zasady moralności i człowieczeństwa? Ta cała gadanina to zwykłe zakłamanie. - Samotni? - zdziwiła się Debbie. - Dolinę zamieszkuje przecież czterystu studentów i nauczycieli. Nie jesteśmy tutaj sami. - Tak, to jest dopiero problem - szepnął Chris. Spoglądał na Julię z boku, a ona po raz pierwszy zauważyła, że jego oczy nie były takie po prostu szare, lecz zmieniały barwę i ton. Może przez to wzbudzały irytację. - Wiele bym dał, aby być tu tylko z tobą. Zamurowało ją. Czy on to naprawdę powiedział, czy się przesłyszała? A jednak - to wyszło z jego ust, na pewno. Dokładnie te słowa należały kiedyś do Kristiana. Wypowiedział je w dzień przed tamtą sobotnią nocą. Wiele bym dał, aby być tu tylko z tobą. Potem ją pocałował, a ona skinęła głową. Zamknęła oczy. - Julia, coś nie tak? - Głos Chrisa znalazł się raptem bardzo blisko. Słychać w nim było troskę. - Jesteś cała blada. Zatrzymał się. Położył na chwilę rękę na jej ramieniu. - Nie mogę cię zostawić w spokoju. - Chrypiał bardziej niż zwykle. - Myślę, że potrzebujesz kogoś, kto cię upilnuje, Julio Frost. ***** Skręcając za mostem w las, Julia przestała myśleć o Angeli Finder, o swoim bracie też. Nie obchodziła ją uczelnia ani towarzystwo. Spławiła nawet Chrisa, by nie zajmował jej myśli. Skoncentrowała się na sobie. Ruszyła w las, tam, gdzie nie było w poszyciu żadnej ścieżki. Zignorowała zakręt do domku, pobiegła prosto w górę, wyżej, jeszcze wyżej,
nie zważając na jeansy czy buty, które poszarpały się i ubrudziły już po kilku metrach. Im wyżej biegła, im ciężej dyszała, tym lepiej się czuła. Miała wrażenie, że zostawia dolinę za sobą, a z nią wszystkie kłopoty, obawy i koszmary. Świerki stały jeden przy drugim, tym razem jednak nie obawiała się, że drzewa staną przeciwko niej zwartym szeregiem. Przeciwnie, czuła że dziś są dla niej schronieniem, pomocą, jakby unosiły ją w powietrze. Głosy innych daleko w dole cichły coraz bardziej, nie zatrzymywała się jednak. W głębi duszy dziwiła się, skąd w niej tyle sił, by w takim tempie biec pod górę. Rozkoszowała się biegiem, czując, jak jej głowa pozbywa się nieokreślonego balastu. Niemal się rozczarowała, gdy wymagające od niej wysiłku wzniesienie ustąpiło, a podłoże znienacka zmieniło się w równinę. Zatrzymała się zdumiona. Rozciągała się przed nią polanka, zupełnie nieprzypominająca leśnej dziczy. Przeciwnie - to miejsce doświadczyło ludzkiej ręki, ktoś musiał kiedyś wykarczować tu ileś drzew, by wydobyć nieco przestrzeni. Krzewy starannie przycięto. Najdziwniejsze było to, że nie wiodła tu najmniejsza nawet dróżka. Polanka sprawiała wrażenie jakby przetransmitowanej do realu. Poczuła ciepło. Mimowolnie spojrzała w górę. Przez smog przedzierało się nad jej głową kilka promieni słońca. Promienie lasera? Nierzeczywiste i na swój sposób magiczne. Stairway to heaven. Ojciec zawsze słuchał tego utworu. Julia stanęła bezpośrednio pod padającymi promieniami słońca. Uniosła twarz ku niebu i zamknęła oczy. Spokój był obezwładniający. Żadnego szmeru. To nienormalne, a może? Doskonała cisza nie istniała. W żadnym miejscu na świecie. A nawet gdyby nikt by tego nie zniósł, każdy by oszalał. Stała tak kilka minut w zamyśleniu. Ponownie otworzyła oczy, na końcu polany ukazał się wielki głaz. Jakby wyrósł znikąd. Zrobiła krok do przodu. Pod stopami nie zaszeleścił żaden liść. Gęsty zielony mech pochłaniał wszelki hałas. I nagle, nie wiadomo skąd, bezpośrednio za plecami, rozbrzmiał głos. - Co ty wyprawiasz? Modlisz się do słońca? ***** - Kompletnie ci odwaliło! - Julia odwróciła się. Tuż za nią stała Katie. - O Boże, ale mnie wystraszyłaś! - Nie miałam zamiaru. - To co tu robisz?
- O to samo chciałam ciebie spytać. Szłam za tobą. Julia na sekundę wstrzymała oddech. Katie skrzywiła głowę. - Daj spokój, nie przerażaj się tak. Jestem czasem wścibska i tyle. Julia zrobiła wielkie oczy. - Ty i wścibska? - A co? To, że nie trąbię zaraz jak Debbie, nie znaczy wcale, że ludzie mnie nie obchodzą. Teraz przymknęła oczy. - Co chcesz przez to powiedzieć? Na twarzy Katie pojawił się uśmiech sfinksa. - Dobra, nic takiego - rzuciła w przelocie. Świetna odpowiedź! Sfrustrowana o mało co nie zaczęła krzyczeć. Czy nikt z tych typów nie miał własnego życia? Czemu wszyscy tak się nią interesowali? Najpierw Chris, zadający wciąż nowe zagadki, a teraz Katie! I to właśnie ta jedyna, która dotychczas jej nie denerwowała! Katie rozejrzała się. - A tak w ogóle, to gdzie my jesteśmy? - Nie mam pojęcia - odparła ponuro Julia. Zastanawiała się nawet, czy nie zostawić tu swojej współlokatorki. To nieziemskie uczucie sprzed chwili ulotniło się bezpowrotnie. - Dziwne miejsce, nie? - Katie zrobiła kilka kroków do przodu. Wykarczowana polanka w środku odludzia. I ten tam kamień. Nie znalazł się tu przypadkowo. Może to nagrobek. - Wpatrywała się w głaz obrośnięty bluszczem. Podeszła do niego, chwyciła za jasnozielone liście i szarpnąwszy je jednym ruchem, rzuciła na ziemię. Spod bluszczu wyłoniła się kamienna płyta. Pośrodku ukazało się wyżłobienie przypominające kapliczkę. Taką jak czasami wznosi się w kościołach, na cmentarzach, na skrzyżowaniach dróg albo - jak tu - w lesie. Brakowało tylko Madonny. Część płyty była wygładzona, prawdopodobnie wyryto na niej nazwisko. - Wow- mruknęła Katie. - To naprawdę jest nagrobek. W środku lasu! Julia podeszła bliżej. Przyjrzała się uważnie inskrypcji. Na końcu cyfry oznaczające rok. Nie, jakaś data! 10.09.1974. Wypatrywała nazwisk, jednak napis zatarł się z czasem. Możliwe było odczytanie tylko pojedynczych liter albo ich fragmentów. Zatrzymała się na końcu rzędu. Widniała tam pełna nazwa. Imię Mark. No i dalej? Nie ma szans! Kamień był zabrudzony i przez trzydzieści lat wystawiony na śnieg, deszcz i wichury Gładka płyta pokryła się patyną. - Ciekawe, co to za nazwiska? - usłyszała własne pytanie. - Może studentów, którzy wtedy zaginęli. Julia wlepiła oczy w Katie. Jacy studenci? - Nie znasz tej historii? Potrząsnęła głową.
- Debbie kiedyś opowiadała. Ciebie i Roberta chyba jeszcze tu nie było. To się zdarzyło w latach siedemdziesiątych. Ośmiu studentów college'u wyruszyło na szlak, by wspiąć się na Ghosta, no i zaginęli bez śladu. Straszne. - Co się stało? - Nigdy tego nie wyjaśniono. W końcu przestano ich szukać. Niedługo potem zamknięto uczelnię. Wiedziałaś, że wtedy szkoła nazywała się Salomon College? Znowu potrząsnęła głową. - Do niedawna wcale nie wiedziałam, że istnieje Grace College. - No tak, w każdym razie nie udało się utrzymać tajemnicy, chociaż próbowano za wszelką cenę. Mimo to w gazetach pojawiły się nagłówki, relacje i oczywiście nekrologi. - Ale co ci studenci robili na Ghoście? Katie spojrzała na nią zdziwiona. - Chcieli wejść na górę, cóż innego? powiedziała. - Podczas wspinaczki sama droga jest celem. Po prostu wyruszyli. Podziwiam ich za to. Julię przeszedł dreszcz. Zaczął jej doskwierać ból głowy. Miała wrażenie, że bluszcz wije się wokół jej czoła coraz ciaśniej, niczym wieniec. Czuła, że jej mózgoczaszka zaraz się rozleci. I znowu zaskrzeczało. To krakanie - już raz je słyszała. Otworzyła oczy. Krążył tam w górze, pośrodku laserowych promieni słońca. Ptak. Zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, ponownie stała sama na polanie. Katie zniknęła. Jakby rozpłynęła się w powietrzu - a może jej tu w ogóle nie było.
Rozdział dziewiętnasty Głośne wołanie rozlegało się po dolinie, odbijając się niekończącym echem od skał. Julia wciąż była sama, las zdawał się nie kończyć. Wszystko dookoła tonęło w czerwieni. Z głębi lasu prześwitywała upiorna czerwień. Przeszłość i teraźniejszość. Gdzie jesteś Julio, i co się z tobą dzieje? Kiwała do niej wystająca zza świerka ręka z polakierowanymi na czerwono paznokciami. Zimna, szkaradna czerwień upiora. Gdzie się znalazła? Dokąd mogła się udać? Konary zatrzymywały ją. Góra. Zbocze. Stanęła na krótko. Pobiegła dalej. Oby jak najdalej. Czy to jakiś głos? Ktoś ją wołał? Czerwona mgła unosząca się nad ziemią. Wystająca zza drzew dłoń. Jasnoczerwone szpony wampira wrzynały się w ziemię, a ich przerażające skrobanie zatrzymywało jej oddech. Byle dalej. Jak najdalej stąd. Las zmienił się w labirynt. Nie - drzewa żyły. Ale stawały jej na drodze. Zawsze gdy myślała, że już znalazła wyjście, pojawiały się znikąd na drodze. Jakby wyrastały przed oczami. I znowu głosy. A może to drzewa szepczące jej imię. Usiłowała się skoncentrować. Julia! Julia! Julia! Wołała za Katie, aby zagłuszyć te głosy. Czy ona w ogóle tu była? Nie mogła przecież rozpłynąć się w powietrzu? Nie? To niemożliwe? Czemu nie? Wszystko jest możliwe. Sama to przeżyła. Czerwona nić sącząca się z ust jej matki. Jak u wampira. A pod nią łańcuszek z krzyżem. Na nic się zdał. Drzewa czytały w jej myślach. Sama, szeptały, jesteś sama. Całkiem sama. Konary jodeł nachylały się ku niej. Las wirował wokół. Zakryła dłońmi uszy. Ramiona znów opadły w dół. Nasłuchiwała. Czy już po wszystkim? Nie! Tam, tam znowu się coś czaiło. Ktoś zrozpaczony wołał jakieś imię. Słychać je było z każdej strony, ale wołanie słabło powoli. Zrozumiała dopiero, gdy echo stopniowo przebrzmiało. Nie Julia. Angela. Angela. Krew szumiała jej w uszach, a serce - słyszała jak biło, jak jego mocny rytm łączył się z imieniem. Jak się kurczyło, rozkurczało, kurczyło. Angela. Rozpacz tkwiła w tym imieniu. Oddech chrypiał, a strach gnał za nią jak drapieżny ptak. Jego dziób siekał jej rozum. Nie mogła już jasno myśleć. Biegła dalej. Z góry Stromo, tak stromo.
Potknęła się. Stopa zaplątała się w bluszczu pokrywającym poszycie niczym pajęcza sieć. Próbowała zerwać go rękami. Swoje potknięcia widziała jakby z oddali, póki nie uderzyła głową o kamień. Oczy wypełniła ciemność. Pomyślała jeszcze: Jeżeli nie zdołam teraz wstać, to to pędzące ptaszysko dopadnie mnie w końcu. ***** Julia. Julia. Echo nie przestawało się odzywać. Dziewczynie powoli wracała świadomość. - Julia? Poczuła unoszący się w powietrzu dobrze znany zapach: las, drewno, tytoń. Podniosła głowę i otworzyła oczy. To ręka Chrisa poklepywała ją po twarzy. - O Boże, Julia, wszystko z tobą w porządku? - spytał. Chwilę później leżała, myśląc, że może łatwiej byłoby po prostu przestać walczyć. - Julia, jesteś ranna? Wciąż nie mogąc wyjść z szoku, potrząsnęła głową. Usiłowała wstać, ale wszystko rozpływało się w oczach. Poczuła, jak ktoś objął ją ramieniem i podparł. - Ejże - mruknął Chris. - Posiedź tu sobie, okay? Nie ruszaj się z miejsca. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Pogłaskał, przytulił. Jak ciepło było przy nim! Tak chciała na chwilę zamknąć oczy i móc odlecieć choć na chwilę. Trochę spokoju, odrobinę bezpieczeństwa. Co on przedtem mówił? Potrzebny ci ktoś, kto cię upilnuje, Julio Frost. Niespodziewanie uwolniła się. - Wszystko w porządku - wyjąkała. - Nic się nie stało! Ale on zamiast ją puścić, przytulił do siebie jeszcze bardziej. Jej głowa leżała na jego piersi. Słyszała jego oddech, czuła jego rękę na swojej. Pomału się uspokajała. - Jestem tu dla ciebie - wyszeptał. - Słyszysz? Nie musisz się bać. Ochronię cię. Nie rozumiała tego. - Dlaczego? - Naprawdę nie wiesz? Pokręciła głową. Odsunął się nieco, tylko na tyle, by móc jej patrzeć w oczy. Na jego twarzy pojawił się wyraz, którego nie potrafiła opisać. Czy to możliwe? Ten opanowany, pewny siebie, nieprzenikniony Chris - czuł się zraniony. - Julia, jak możesz być tak ślepa? - rzekł. - Ja... ja lubię cię, odkąd zobaczyłem cię pierwszy raz. Polubiłem nawet bardziej, choć nam obojgu może nie wyjść to na dobre.
Julia zaniemówiła. Liczyła się ze wszystkim, ale nie z tym. - Lubisz mnie? - wystękała. Przytaknął. Uwolniła się z jego ramion, nie trzymał jej dłużej. Za nią znajdował się most, pędziła w dół z całego wzniesienia, nie zauważywszy tego. Na drodze bezpośrednio pod nimi nie było nikogo, ani śladu po reszcie towarzystwa. Odwróciła wzrok w kierunku Chrisa. - Jeżeli mnie naprawdę lubisz, to dlaczego nigdy nie wiem, co o mnie myślisz? - spytała. - Być może, też nie wiem, co ty o mnie myślisz. - Jego wzrok spochmurniał. - Julia, muszę to wiedzieć. Czy jest coś między tobą a Davidem? Wybałuszyła oczy. - Davidem? - No tak, wczoraj wieczorem w domku i dziś rano na korytarzu... cóż, no nie wiem. - Zmieszany, odgarnął włosy z czoła. - Wiem tylko, że mnie to cholernie wkurza, gdy zabawiasz się z nim, uśmiechasz do niego, a nie do mnie. Zawsze jak jesteś z nim, wyglądasz na taką szczęśliwą. Wiem, że coś cię gnębi. Coś ukrywasz pod tą maską... Jej oddech stał się znów nerwowy. Ten tu to Chris! Chris, którego widziała nad jeziorem, gdy wyrzucała komórkę! Chris robiący aluzje do spraw, o których nie mógł nic wiedzieć! Nie ufaj nikomu! Nikomu! - Nic nie ukrywam. - Dziewczyna pokręciła desperacko głową i zamknęła oczy. - Zostaw mnie w spokoju! - Ale przyznasz, że mam rację? Przeżyłaś coś, o czym nie chcesz mówić. Jego głos był spokojny, choć nieco natarczywy. - Może byś sobie sama pomogła, gdybyś po prostu opowiedziała, co się z tobą dzieje. Zesztywniała. Nagle wszystko wewnątrz zakrzyknęło, żeby powiedzieć. Czuła, że tak byłoby lepiej, uczciwiej. Zachowałby tylko dla siebie, nie zdradził nikomu. Zacisnęła zęby. - Nie - mruknęła - wmawiasz sobie jakieś bzdury. Puścił ją i podniósł się. Natychmiast powróciły znane odgłosy lasu. Wiatr między drzewami, trzeszczenie konarów. Do tego kłębowisko głosów, bardzo blisko. Słyszała Benjamina i Alexa, ale nie mogła zrozumieć, co mówili. I wtedy znów stanęła przed nią Katie, jak gdyby wcale nie zniknęła. - Gdzie byłaś? - Nigdzie. - Ale nagle zniknęłaś! - Nie zniknęłam! - Koreanka odwróciła się. - To przecież ty! To ciebie szukałam! - Chris! Julia! Katie? Gdzie jesteście? - wołała spanikowana Rose. Słychać ją było, jakby stała obok nich, chociaż niewidzialna. - Tutaj. - Chris obejrzał się.
Po minucie zobaczyli wspinającą się po skarpie Rose. Zatrzymała się, ledwo łapiąc oddech. Jej piękna twarz wykrzywiła się ze strachu. - Znaleźliśmy Angelę! - dyszała. - Gdzie? - spytał Chris. - Tam w dole. - Wskazała za siebie. - Żyje jeszcze? Rose nie mogła wydusić z siebie słowa. Pokręciła po prostu głową. ***** Julia patrzyła wciąż w dół, na Lake Mirror. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Alex przykucnął na brzegu, dokładnie jak filmujący Benjamin, David telefonował z komórki. Robert siedział na kamieniu, patrząc tępo na innych. Zbladł jak zjawa. Julia potknęła się, schodząc ze skarpy. Zbiegła dalej, żeby nie stracić równowagi. Chris niemal deptał jej po piętach. Nagle na ich drodze stanęła Debbie. - Leży tam na dole w wodzie! - darła się histerycznie. - Okropne! Nie mogę na to patrzeć! Benjamin zawołał do nich: - Tam! Widzicie? Tam w dole! Jej wózek! Sądzę, że to koła! Kręcą się! Obłęd! Tam w głębi! Julia ruszyła naprzód. Chris spróbował chwycić ją za ramię. - Chcesz rzeczywiście na to patrzeć? Dlaczego? - spytał. - Nie wiem - odszepnęła. Woda w jeziorze połyskiwała w ostatnich promieniach słońca, gładkiej powierzchni Lake Mirror nie marszczył najmniejszy nawet podmuch wiatru. Brzeg stromo tu opadał, prawie jak skalny uskok. I choć jezioro było głębokie co najmniej na osiem metrów, spokojnie dało się dojrzeć, co leżało na dnie - tak czysta była woda. Benjamin miał rację. Julia widziała wyraźnie, jak srebrne koło powoli obracało się na dnie lustrzanego jeziora. Jakkolwiek mogło wydawać się to dziwne czy absurdalne, dostrzegła delikatny ruch. Łodygi moczarki poruszały się tu i tam, jakby tańczyły. Nie, to nie były łodygi, lecz włosy. Długie włosy, jak włókna, jak niezliczone włókna rozproszone w wodzie. - O Boże - szepnęła. - Widzicie to? Włosy Angeli. - Gdzieś w najdalszym zakątku mózgu uświadomiła sobie, że ściskała kurczowo ramię Chrisa, a Alex wymiotował na klęczkach. Jakiś kamień oderwał się i wpadł do wody. Ciało dziewczyny leżące pod nimi na dnie jeziora zamazywało się i w końcu nie można już go było dostrzec. - David! Kiedy w końcu zjawi się ta pomoc? - Debbie patrzyła histerycznie na kolegę składającego właśnie komórkę. - Pomoc? - Chris puścił Julię i włożył ręce w kieszenie jeansów. - Na nic tu już pomoc.
To dziwne, ale Julia nie odebrała słów Chrisa jako pozbawionych uczuć. Sposób, w jaki je artykułował, mieszanina rzeczowości, dystansu i odrobiny sarkazmu, uspokoiły ją. Jakby dawał do zrozumienia, że ta śmierć jej nie dotyczyła. Ledwo znała tę dziewczynę. A to, co teraz nastąpi, nie wpłynie na jej życie. - Sądzisz, że ona naprawdę nie żyje? - Debbie sprawiała wrażenie, jakby niczego nie pojmowała. Czy można być aż tak głupim? - A co ty myślisz, że ona tam sobie nurkuje? - Julia nie mogła się opanować. Chris skomentował: - Bardziej nieżywa być nie może. A ja nie chcę być przy wyciąganiu jej zwłok. Nienawidzę widoku topielicy.
Rozdział dwudziesty Następny dzień zapowiadał się pochmurno i szaro, nawet pasował do mających nastąpić wydarzeń. Na Ghoście leżało wczoraj więcej śniegu, a odległe drzewa widoczne były przez mgłę niczym naszkicowane ołówkiem na białej kartce. Niebieskowłosa syrena na skale była tylko grą, ale Angela... Angela Finder utonęła w jeziorze naprawdę - zresztą niedaleko od miejsca, w którym imprezowali. Ochrona otoczyła brzeg, a studentów odesłano z powrotem do college'u. Ciało Angeli zabezpieczyła policja stanowa. Wywieźli ją stąd, z tego, co zdążyła wywęszyć Debbie, helikopterem do Vancouver. Bez żenady rozpytywała, całkiem serio, czy ktoś nie widział helikoptera ze zwłokami i czy nie był on czarny jak karawan. W Grace zaczęto spekulować. Od wypadku, przez samobójstwo, po morderstwo, wszystko wydawało się możliwe. Dotąd nie ogłoszono jeszcze żadnego oficjalnego stanowiska z biura Deana, poza wzmianką, żeby nie zatrzymywać się w obrębie brzegu i nie utrudniać pracy policji, poruszającej się po opustoszałych ulicach Grace. Raz czy dwa policjanci przechodzili przez budynek, a z rana Dean obwieścił przez głośnik instrukcje. Jego rozlegający się w budynku metaliczny głos wywoływał u Julii dreszcze: Dzisiejsze seminaria odbędą się jak zwykle. Każdy, kto wie cokolwiek o zdarzeniu, ma obowiązek zgłosić się do opiekuna roku. Zobowiązuje się każdego studenta do mówienia wyłącznie prawdy. Proszę pomóc policji we wszelki możliwy sposób - nie zaniedbując przy tym, rzecz jasna, swojej pracy. Jakoś nikogo specjalnie nie dziwiło, że w Grace rozpowszechniano najbardziej absurdalne plotki. Spekulowano zarówno o zdziczałym wózku, którego złącza elektryczne przejęły samowolnie kontrolę, jak i o seryjnym mordercy grasującym w lasach otaczających dolinę. Jednak tak naprawdę wszyscy czekali tylko na informacje o tym, co się rzeczywiście stało. W sobotni poranek panował więc pełen napięcia spokój, zwłaszcza gdy profesor Brandon wchodził do sali. Julia wzięła to za ironię losu, znów mieli zajęcia z filozofii. Jakież to adekwatne, przemknęło jej po głowie. Ale zamiast porozmawiać o śmierci Angeli Finder, wykładowca zachowywał się, jak gdyby nic się nie stało. Wyjątkowo nadgorliwie ograniczał się do tematu zajęć. - Cóż, jakie kwestie egzystencjalne chcieliby państwo dziś przedyskutować? - nie wytrzymał w końcu. Włożywszy ręce w kieszenie,
maszerował po podium w tę i z powrotem. Ike podniósł swój duży łeb, obserwując go uważnie, jakby rozumiał, co mówi. Rose zgłosiła się bez wahania. Siedziała w pierwszym rzędzie, nie otworzyła notesu ani nie wyciągnęła niczego do pisania. Miała na sobie jeansy oraz bluzę harmonizującą z jej imieniem. Krótkie, powoli odrastające włosy sprawiały wrażenie puchu na pisklęciu, jednak ona sama niesamowicie pobladła. - Tak, panno Gardner? - Czy jest coś takiego jak prawo do prawdy? Profesor Brandon przypatrywał się przez chwilę Rose z zastanowieniem, po czym zwrócił się do innych studentów. - A co państwo o tym sądzą? Ktoś zawołał: - To zależy! - Od czego? - spytał Brandon. - Od okoliczności - wyjaśniła Debbie. - Załóżmy, że chodzi o życie i śmierć! - To zdumiewające, jak energicznie brzmiała Rose mimo swej miękkiej barwy głosu. Julii zrobiło się gorąco. Życie i śmierć. Kłamstwo i prawda. Boże, tych pojęć, tej całej bezproduktywnej gadaniny miała już po dziurki w nosie. Profesor podszedł do pulpitu blisko Rose, stanął przed nią, a jego niezmiennie głęboki melodyjny głos artykułował kolejne pytanie: - Co dokładnie chce pani przez to powiedzieć? - Czy nie mamy prawa się dowiedzieć, co stało się z Angelą? Brandon podniósł brew. - Chciałaby pani o tym porozmawiać? - My nie chcemy o tym porozmawiać, my chcemy uzyskać odpowiedź! Zanim profesor był w stanie coś odrzec, kontynuowała: - Czy to był wypadek? Brandon odwrócił się i przeszedł na przód sali. - Policja jak na razie wychodzi z takiego założenia. - I to wszystko? - Rose nie zmieniła tonu, a Julii naraz wydało się, jakby w łagodnej pięknej dziewczynie tkwiła twarda pestka, której ona aż do teraz nie czuła. - Nie zadał pan sobie nawet pytania, jak Angela dotarła tam, gdzie ją znaleźliśmy, poruszając się na wózku? - Cóż, to trzeba będzie jeszcze wyjaśnić - rzekł ze spokojem Brandon. Od tego jest dochodzenie, zabezpieczenie śladów, fakty. Na ich podstawie zostaną wyciągnięte wnioski. - To dlaczego nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie chce pan ujawnić prawdy? - Zacznijmy od tego, że ja nie znam prawdy - odparł, a Julia usłyszała w jego głosie lekkie zniecierpliwienie. - Tak długo, jak długo nie zostaną zakończone badania na miejscu wypadku, a zwłaszcza obdukcja, nie poznamy prawdy. Nikt z nas. Teraz Robert podniósł rękę. - Panie Frost? Jaką teorią chce pan nas dzisiaj uszczęśliwić? - Głos Brandona nabrał wyraźnie ironicznego zabarwienia.
Robert wstał jak zwykle, gdy miał coś do powiedzenia: - Usiłuje nam pan wmówić, że prawda opiera się tylko i wyłącznie na faktach. A czy ona jest czymś więcej niż tylko materiałem dowodowym z zabezpieczenia śladów? - Masz na myśli wypadek? - Julia usłyszała szepczącego do niej Chrisa. Jego prawa ręka leżała jakby przypadkiem obok jej lewej. Nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Miała wrażenie, że nieszczęścia chadzają parami, a ich łańcuch nigdy się nie skończy, chyba że udałoby jej się go przerwać. - Gdyby Robert nie uwikłał się w całą tę sprawę, wisiałoby mi to wszystko... - ...koło dupy? - zaśmiał się cicho. - Jakbym wiedział, że w głębi duszy jesteś taka jak ja! - Z czego się pan tak śmieje, panie Bishop? Profesor Brandon spojrzał na nich do góry. - Czy regulamin zabrania już studentom się śmiać? Cóż, przy wszystkich tych obowiązujących tu rozporządzeniach i postanowieniach wcale bym się nie zdziwił, że przeoczyłem ten fragment. - Czy uważa pan, że śmierć Angeli jest dowodem, którego domaga się Robert w ciągu ostatniej godziny? - wypaliła rzucająca się w oczy szczupła, nieznana dotąd Julii, studentka. - To do znudzenia namolne „co by było, gdyby?" Że zasady mają funkcjonować zgodnie z prawami logiki? Z zewnątrz do uszu panny Frost dochodziło krakanie. Popatrzyła w okno. Jakiś wielki ptak, szybując z rozpostartymi skrzydłami, zataczał kręgi nad Lake Mirror. Już trzeci raz. Zastanawiała się właśnie, czy za każdym razem był to ten sam ptak. Nagle usłyszała dźwięk strzału. Głośny huk odbijał się echem od skał. Myszołów spadł w dół, a Lake Mirror w sekundę wchłonęło jego mięso. - Jeszcze raz, a sam strzelę do tych cholernych fagasów z ochrony warknął wściekły profesor Brandon.
Rozdział dwudziesty pierwszy Przy obiedzie Alex ogłosił w stołówce, że z powodu minionych wydarzeń i prowadzonego przez policję stanową dochodzenia wstrzymano kurs autobusu do Fields. Wiadomość ta pokrzyżowała Julii szyki. W końcu cały tydzień czekała na jakąś okazję, żeby się stąd wyrwać. Wciąż nie wysłała żadnej wiadomości, stale wisiała nad nią groźba, że ktoś tu coś wie o niej i Robercie. Mimo że w obliczu ostatnich wydarzeń ta sprawa z nimi pewnie zostałaby zepchnięta na dalszy plan. Do tego doszedł Chris, myślała o nim bez przerwy. Gdy przytrzymał ją wtedy w lesie, poczuła się niesamowicie swobodnie, bezpiecznie, już nie samotna, ale najważniejsze, że bez odgrywania numerów z repertuaru euerbody’s darling. Przy nim nie musiała udawać kogoś innego, niż jest. A do tego przypominał jej Kristiana. Całą niedzielę hałasował krążący helikopter. Migające światła samochodów policyjnych odbijały się w jeziorze, a wodę przecinały pomarańczowe kręgi. Służba bezpieczeństwa okupowała wejścia i wyjścia do college'u. Coraz częściej pojawiała się informacja: - Zachodni brzeg zamknięty do odwołania. Prosimy nie utrudniać pracy policji! Stało się jasne, że na uczelni wzmogły się tylko napięcie i nerwowość. Studenci siedzieli w hallu wejściowym albo wałęsali się po korytarzach, nie przestając dyskutować o tym, co się stało. Duża grupa gapiów stała na balkonie przed stołówką i obserwowała policję stanową przy pracy. Benjamin filmował, mimo że Katie ostrzegała go, że stanowa to gorzej niż amerykańskie FBI. - Jak cię przyłapią, że ich filmujesz, to zabiorą ci kamerę. Julia spędziła większość dnia z Rose i Davidem, jednak gdy nadszedł wieczór, miała już dość słuchania plotek i przypuszczeń, toteż postanowiła zrezygnować z kolacji, zaszywając się w swoim pokoju. Włożywszy słuchawki na uszy, poszła do łazienki. Jak dla czterech osób, było tam dość ciasno i nieprzytulnie. Właściwie to zaraz po wejściu chciało się stamtąd uciec. Ciemnobrązowe kafelki musiały pochodzić z lat siedemdziesiątych; gdy o tym pomyślała, natychmiast przypomniał się jej nagrobek w lesie. Mark. To imię nie chciało wyjść jej z głowy. Żeby w końcu przestało niepokoić jej myśli, podgłosiła iPoda. Jak zwykle muzyka okazała się najlepszym pocieszeniem - choć może pocieszenie nie było tu najwłaściwszym słowem. Za wszelką cenę nie dopuszczała do siebie samotności. Dead is the new alive. Despatfs the new survival.
Teksty Emilie Autumn trafiały w samo sedno jej duszy, jakby ta stuknięta piosenkarka pisała je właśnie dla niej. Słowa dziwnie dokładnie dopasowywały się do tego, co Julii chodziło po głowie. Sięgnęła po kosmetyczkę i wyciągnąwszy szczoteczkę i pastę, zaczęła myć zęby. Znów uświadomiła sobie nienormalność sytuacji, w której tkwiła. To jakiś cholerny absurd! Można było dostać szału... Naraz oprzytomniała - to Debbie bezceremonialnie otworzyła drzwi. Do licha, zapomniała je zamknąć. Bez żenady stanęła przed drugą umywalką, rozkładając starannie swoje rzeczy. Jak co wieczór, biegała w tych swoich okropnych szarych spodniach dresowych z wytartej bawełny, przez którą jej ciało wyglądało jak ulepione z ciasta drożdżowego. Krótko mówiąc, te spodnie psuły jej figurę do reszty. Podobnie jak bluza z kapturem z pretensjonalnym napisem: Błąd siedzi najczęściej przed kompem. A już masakrą było, jak Debbie co rano i wieczór uskuteczniała swoją jak nazywała to Katie - ablucję. Dziewczę namaszczało właśnie twarz jakimś białym niezdefiniowanym płynem, nałożywszy przedtem rzecz jasna gumowe rękawice. Julia zauważyła, że coś do niej mówi. Widziała pod warstwą hollywoodzkiej maseczki piękności poruszające się usta. Wyglądało to dość groteskowo, bo nałożona na twarz biała papka, wysychając, pękała, tworząc drobne rysy. Julia wyjęła jedną słuchawkę z ucha. - Co mówiłaś? - Chodzą słuchy, że z powodu Angeli mamy zostać wszyscy przesłuchani przez policję stanową. Tego tylko brakowało. Uspokojone nieco serce Julii zaczęło ponownie szybciej bić. - Nie mam pojęcia - paplała dalej Debbie - co ja tam mam mówić. Myślisz, że będę musiała mówić o party w domku? - Każdy przecież to wie. W końcu ktoś następnego ranka nakablował wszystko Deanowi. Ciekawi mnie tylko, kto to był. Nałożywszy maseczkę, Debbie zaczęła czyścić zęby nitką tak, że nie była w stanie nic odpowiedzieć. Jej spojrzenie nie zmieniło się, ale Julię uderzyło coś dziwnego w zachowaniu współlokatorki. Sposób, w jaki spoglądała na siebie w lustrze. - To czasem nie byłaś ty? - To rzucone ślepo przypuszczenie - coś, czego nie wypowiedziałaby świadomie - okazało się najwyraźniej strzałem w dziesiątkę. Debbie starannie przesuwała nitkę między zębami, jakby szukała tam właściwych słów. So saygoodbye or sayforeuer. Chooseyourfate, śpiewała Emilie Autumn. Dopiero po zakończeniu dogłębnego, żmudnego czyszczenia zębów odwróciła się. - Po zniknięciu Angeli uznałam, że lepiej będzie opowiedzieć
Deanowi o imprezie, zanim się to i tak wyda, a my wszyscy będziemy ugotowani - odparła na odczepnego. Julia uniosła brwi. Widziała dokładnie przed sobą Debbie, jak tamtej okropnej nocy patrzyła z niekłamanym entuzjazmem na Alexa, a na jego prośbę, aby nie iść do rektora, dobrodusznie przytakiwała. Z drugiej strony - do jej charakteru pasowało jak ulał, że to właśnie ona okaże się zdrajczynią. Julia w życiu nie posądziłaby jej o tak potężny potencjał aktorski. - No i? Przynajmniej ubiłaś jakiś interes z Deanem? - spytała ironicznie. Pan Walden zapomni, że byłaś na imprezie, a w zamian podajesz mu na widelcu Roberta? I przy okazji nas wszystkich? - Bzdura! - Debbie okręcała nowy kawałek nitki wokół palca, nie ma co, wkurzyła się. - Walden był mi wdzięczny za tę informację, nic więcej. Nie zjadł przecież twojego superinteligentnego brata. Poza tym chodziło o Angelę. Julia poczuła wzbierającą w niej wściekłość. - Jasne! Jakby właśnie ciebie ona najwięcej obchodziła! - Jej głos pełen był jadu. - Jesteś tu w college'u raptem dwa tygodnie. Czy ty w ogóle z nią choć raz rozmawiałaś? Współlokatorka wykrzywiła usta. - Zrobiło mi się jej żal, bo siedziała na tym wózku - wymigała się. - Po wypadku sparaliżowało ją od czwartego kręgu. Sama mi mówiła. Nic dziwnego, że była taka agresywna. - Agresywna? - Ach, no dobra - nieprzychylna. Chociaż zawsze starałam się być dla niej miła. Akurat tego nie musisz specjalnie udowadniać, przyszło Julii do głowy. Debbie była miła dla jednego tylko człowieka: dla siebie samej. Julia spakowała swoje szczotki i przybory do szafki. - Czy ci już kiedykolwiek ktoś powiedział, jakie to ohydne, że się tak zawsze wpychasz na pierwszy plan? - W gruncie rzeczy wiedziała, że to nieszczególnie mądre, żeby wdawać się w kłótnię z Debbie. Ale to dziewczę doprowadzało ją do białej gorączki. A uwagę o Robercie mogła sobie darować. - Co to znaczy na pierwszy plan? - warknęła dziewczyna. - Nagle udajesz najlepszą przyjaciółkę Angeli - tylko po to, by się tym pysznić. A ona nie żyje! Zmarła! Rozumiesz to w ogóle? Oczy Debbie zwęziły się. - A nie przyszło ci na myśl, że mogłam znać ją już wcześniej, panno megaprzebiegła? - W tej samej chwili wyglądała, jakby pożałowała tych słów. Julia patrzyła na nią nieustępliwie. Czy mogły znać się wcześniej? Czy mówiła prawdę? Po niej można było się wszystkiego spodziewać. Może czuła, że Julia spycha ją na boczny tor. - A więc spotkałyście się już kiedyś? W takim razie kiedy i gdzie? - Jak to gdzie? - odparła opryskliwie Debbie. - Tam, gdzie się spotykają naprawdę odjazdowi ludzie - na necie! - Znałyście się z Internetu?
- Oczywiście ty nie masz o tym pojęcia. Angela była totalnym fanatykiem techniki i prawdziwą sławą na wszystkich możliwych forach hakerskich! Nie wspominałam o tym? Best safety lies infear, Julia słyszała śpiewającą Emilie Autumn przy lewym uchu. Faktycznie, miss Autumn jakby podsłuchiwała ich rozmowę. Ciągle wyśpiewywała komentarze jak na zawołanie. - To ona była hakerem? Angela? - wąska twarz Rose pojawiła się za Julią. - I do tego sławna? - Wziąwszy od Julii drugą słuchawkę w rękę, przyłożyła sobie do ucha. Potem puściła ją i przesunęła dłonią po jasnym zaroście na głowie. - Czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz? Nawaliłaś! Co z tobą Debbie? Normalnie masz bzika na punkcie rozpuszczania plotek o innych dookoła. - Nie wiem, czego ode mnie chcecie! Aż tak dobrze jej nie znałam. Dajcie mi święty spokój! - Wrzuciła swoje kosmetyki do pokaźnego kuferka i opuściła łazienkę. Wychodząc, ciągle miała na twarzy białą maskę. Julia nie wiedziała, czy z pośpiechu zapomniała ją zetrzeć, czy może właśnie tak miało zostać, żeby pokazać innym, jak ją zdejmuje.
Rozdział dwudziesty drugi W ciągu tygodnia policja postawiła wszystkich na nogi. Przed uczelnią zatrzymywały się co rusz karetki, funkcjonariusze kręcili się po budynku, przepytywano studentów. Rzeczy Angeli zabrano. O wynikach śledztwa nic jednak nie było wiadomo. Im dłużej trwało dochodzenie, tym mniej spekulowano o wypadku. Po prostu to zbyt nieprawdopodobne, żeby Angela o własnych siłach dotarła na ścieżkę biegnącą wzdłuż stromego brzegu - nawet gdyby chciała się dostać na party. Poza tym jeśliby sprawa okazała się wypadkiem, policja dawno by się stąd wyniosła. Julia niepotrzebnie obawiała się przesłuchania, sprawdzania jej danych osobowych, natarczywych pytań, podejrzliwych spojrzeń i gry w dobrego i złego gliniarza. W zasadzie pytano ją tylko o to, gdzie była wieczorem i w jaki sposób znaleźli zwłoki. Potem dopytywali się jeszcze o znajomość z Angelą. Opowiedziała im więc o rozmowie kwalifikacyjnej do Chronicie przed kolacją, a oni zanotowali godzinę, którą podała. Następnie pozwolili jej odejść. Kamień spadł jej z serca, że jest już po wszystkim. Również Robert mówił, że i u niego przebiegało to podobnie - do chwili, gdy musiał z najdrobniejszymi szczegółami opowiedzieć do protokołu o znalezieniu bransoletki. Tydzień był niesamowicie męczący, a Julia zaczynała pojmować, co oznaczało pójście do elitarnego college'u. Każdy narzekał na ilość materiału, na przeładowany plan zajęć, na listę prac domowych i esejów do napisania. Co wieczór uczyła się do późna w nocy, każdego poranka biegła o świcie na jogging, czasami z innymi z grupy lekkoatletycznej, innym razem z Katie. Częściowo by odwrócić uwagę od wydarzeń, ale i dlatego, żeby o północy wskoczyć do łóżka i zapaść w głęboki sen. W tym czasie ponownie odgrywała znaną do znudzenia rolę euerybodys darling. W poniedziałkowy wieczór po zajęciach z literatury Julia, Chris i Rose ostatni opuścili seminarium. - Nie mogę już słuchać hałasu helikoptera i znosić widoku mundurów jęczał Chris. - Czasem mi się zdaje, że gram w filmie z Bruce'em Willisem. - Kim jest Bruce Willis? - spytała Rose. - Ach, daj spokój! Przemykali do przodu wśród studentów przesiadujących na ławkach przed oknem czy tłoczących się na korytarzach przed pracowniami, by do kolacji zabić czas. - Nie idę już na górę do pokoju, tylko wprost na stołówkę. Julia, idziesz ze mną? Chris mimochodem zadał to pytanie. W ostatnich dniach mało się widzieli, a ona naprawdę nie wiedziała, czy ma się teraz cieszyć, czy czuć zawiedziona. Jednak w tej chwili znów objął ją uważnym spojrzeniem swoich szarych oczu. Czuła, jak przenikał jej myśli na wskroś. Nagle przemknęło jej
przez głowę, że ani razu nie pomyślała, że to on mógł być tym Loa.loa. I szczerze mówiąc, wątpiła w to i teraz. Nie, w jego przypadku chodziło o coś innego. Ten na zewnątrz to był Chris I, swobodny, odjazdowy typ, sarkastyczny, czasami złośliwy, taki, jakiego dobrze znała. Ale od czasu do czasu odsłaniał się Chris II - wrażliwy i pełen współczucia. - Nie, sorry, nie mam apetytu - odrzekła Julia. - Może akurat nie na poutine - szczerzyła się Rose, rzucając porozumiewawcze spojrzenie w kierunku Chrisa. Skinęła w ich stronę. - Do zobaczenia! Przez kilka minut Julia i Chris szli obok siebie w milczeniu. - Przerażasz mnie, nie lubisz naszej narodowej poutine? - przerwał w końcu ciszę Chris. Wykrzywiła twarz. - Frytki z serem - i do tego zanurzone w tłustym sosie, fuj! Uśmiechnął się, ten drugi Chris, właśnie ten, przemawiając łagodnie: Prawie wcale nie widzieliśmy się w tym tygodniu. - A niby jakim sposobem, jeśli sam materiał i prace domowe nie pozwalają myśleć o niczym innym? - Usiłowała złagodzić ton głosu. Zapominam nawet, żeby pójść do kibla. - To ich strategia, rozumiesz. Chcą, żebyśmy nie rozmyślali, przynajmniej nie o tym, co się tam dzieje na zewnątrz. - Spojrzał na nią z powagą. - Masz ochotę pójść ze mną potem na kawę do Starbucksa albo na spacer? Słyszałem, że okolice nad brzegiem nie są już zamknięte. - Dziś wieczorem? Właściwie to mam do napisania esej na literaturę. - Właściwie, czyli mówiąc bez ogródek: srać na to!? - Chłopak wyszczerzył się do niej kokieteryjnie. - Super! W takim razie będzie randka? Wcale nie oczekiwał od niej odpowiedzi. - Przyjdę po ciebie o ósmej! - Randka? Czy ty czasem nie mówiłeś coś o Starbucksie? - Zarezerwuję miejsce dla nas obojga! - uśmiechnął się od ucha do ucha, a ona nie była w stanie zrobić nic innego, niż ten uśmiech odwzajemnić. - Okay - powiedziała. - Ale poproszę o najlepszy stolik w loży. ***** Umówiła się na randkę. Z Chrisem. I nie miała ochoty łamać sobie głowy nad tym, czy zrobiła dobrze, czy źle. Nie, poprawiła się - nie musiała łamać sobie głowy: było dobrze. Cieszyła się, i chętnie porozkoszowałaby się tą myślą niejeden raz. Z radością weszła do kuchni zrobić sobie herbatę i jakąś kanapkę. Do ósmej zostały jeszcze ponad dwie godziny. Gdyby się spięła, napisałaby może ten esej do końca.
No dobra, pomyślała, napełniając czajnik wodą. W porównaniu z tym, co tu miała, to Starbucks wydawał się pięciogwiazdkowym lokalem. Kuchnia była równie licha, jak cały apartament, łącznie z tymi pomalowanymi sraczkowato ścianami i boazerią, stosownie do wyposażenia. Stała tu jakaś kuchenka z dwiema płytami i maleńka lodówka, w której dziewczyny przechowywały jedzenie, każda na swojej półce. Wspólnie kupowały tylko mleko, chleb i wodę mineralną. Julia wstawiła czajnik, usiadła przy stole i kartkowała Makbeta, nie mogąc się skupić na czytaniu. Miała randkę. Znów się zaśmiała, pomyślawszy o Starbucksie. Czy nie było to coś w rodzaju nowego początku, po całym tym chaosie zeszłego tygodnia? Czajnik kipiał głośno, a gdy się wyłączył, wstała zalać herbatę. W przedpokoju usłyszała jakiś hałas. Drzwi głośno trzasnęły Jakoś nie zauważyła, żeby wiał wiatr. Słońce przecież świeciło jak przedtem. Postawiwszy herbatę, usiadła przy stole, ponownie otwierając książkę. Stuk... stuk... stuk. Do cholery. Gdzieś uderzało niedomknięte okno. Nie mogła się przez to skupić. Wkurzona wyszła do przedpokoju, a stąd do siebie. Zostawiła niedomknięte drzwi balkonowe, czy jak? Zerknęła na jezioro. Na zewnątrz nic się nie zmieniło. Słońce nadal było za plecami, jedynie kilka niewielkich chmur zatrzymało się nad wodą na wysokości domku, jakby od dawna gdzieś podróżowały. Ani śladu powiewu. Stuk... stuk... stuk. Lekko poruszyły się świerki. Wyglądało jakby tańczyły w korowodzie. Korowód, pomyślała po chwili Julia, może tak mówić Szekspir, ale nie ty. W ogóle co to za wymagania, by musieć czytać Szekspira w wieku osiemnastu lat, jeżeli nie chodziło tam o Romea czy Julię. Stuk... stuk... stuk. Boże, ten dźwięk doprowadzi ją zaraz do szału! Nie miała wyjścia, zapukała do Rose. Nikogo nie było, okno zamknięte na trzy spusty, wszystko w porządku. Unosił się za nią przyjemny zapach wanilii, gdy opuszczała pokój. Debbie miała jeszcze zajęcia, wiedziała o tym, ale zapukała, by się upewnić. Nie usłyszawszy odpowiedzi, nacisnęła klamkę. Zamknięte na klucz. Typowa Debbie. Sama wścibska, ale do innych nieufna. Został jeszcze pokój Katie. Zawahała się. Koreanka nie była nieufna raczej skrajnie nieprzystępna. A może wcale nie? Rano podczas joggingu ledwo wydawała z siebie jakiś głos, a mimo to towarzyszyła jej. Wciąż wisiała ta sprawa z polanką, której jeszcze do końca nie rozgryzła. Stuk... stuk... stuk. Nie zastanawiając się wiele, nacisnęła klamkę.
Nigdy jeszcze nie wchodziła do pokoju Katie. Jego wygląd przeczył wszystkiemu, co do tej pory ubrdała sobie o współmieszkance. Porządnie, ascetycznie i bezosobowo, tak sobie wyobrażała. Dlatego wprost ją zamurowało, bo ta dziewczyna jako jedyna urządziła się po domowemu. Wszędzie na ścianach wisiały zdjęcia. Mnóstwo, wszystkie z podobnym motywem. Wieże, filary mostów, druty wysokiego napięcia na ścianie obok szafy. Zdjęcia gór nad biurkiem. Własne fotografie i jakiegoś chłopaka nad łóżkiem. Dziwne, nigdy nie widziała, żeby Katie robiła zdjęcia. Stuk... stuk... stuk. Okno było otwarte, a prawa okiennica słabo przyczepiona, ciągle więc obijała się o ścianę zewnętrzną. Julia wychyliła się, by ją zaryglować, i ujrzała stojącą na trawniku przed wejściem do hallu grupkę studentów dyskutujących zaciekle. Wśród nich Chris skręcający sobie papierosa. Wyczuł jej wzrok, podniósł głowę i skinął do niej. Potem pokazał na zegarek, rozłożył ręce i rozpostarł palce. Co to znaczyło? Miał na myśli dziesięć minut? Umówili się przecież na o wiele później. Wszystko jedno. Skinęła głową i zamknęła okno. Wiatr zwiał kilka kartek ze stosu papierów na biurku Katie. Schyliła się, by je pozbierać. Jej spojrzenie padło mimowolnie na wydrukowany tekst z maila. Ściśle mówiąc na trzy słowa, po których zesztywniała. ***** Znam twoją historie. Julia przeraziła się nie na żarty. Nie wyglądało to na dowcip. Skonsternowana, wpatrywała się w kartkę, którą trzymała w dłoni. Od czasu tej sprawy z esemesem wiedziała, że ktoś ją szpiegował w dolinie. Ten mail zmieniał sprawę. Czyżby nie okazała się jedyną ofiarą Loa.loa? Mail miał tego samego nadawcę co esemes, którego odebrała pierwszego wieczoru na komórkę, choć nikt nie mógł znać jej numeru. Loa.loa nie obserwował więc tylko jej, lecz i Katie. I cokolwiek kryło się w tym krótkim zdaniu: Znam twoją historie, brzmiało najwyraźniej jak groźba. Założyła nerwowo włosy za uszy i od nowa przeleciała wzrokiem po kartce. Do:
[email protected] Nadawca brzmiał
[email protected]; wiadomość datowana była na dzień, w którym pierwszacy oficjalnie rozpoczynali rok akademicki. Katie otrzymała więc pozdrowienia specjalne, dokładnie tak jak Julia. Chciała właśnie odłożyć kartkę na stół, gdy zauważyła nazwisko. Katie zanotowała je ręcznie ołówkiem na spodzie maila. O Boże!
Co to miało znaczyć? Upuściwszy kartkę, uciekła z pokoju, wybiegła na korytarz i schodami w dół przez wyjście boczne na zewnątrz. Zaraz za drzwiami zderzyła się z kimś. Aaa, Benjamin. Z wściekłości skrzywił się na twarzy, cały pozieleniał. Spojrzała na niego. - Ktoś ma na sumieniu moją kamerę. Nie wiesz czasem, kto to może być? Przysięgam, że go zabiję. Pokręciła tylko głową i pobiegła dalej. To przecież kamera. Cóż to było w porównaniu z tym, co odkryła u Katie, i kim do diabła był ten Loa.loa? ***** Pierwsza kropla deszczu spadła na Julię biegnącą wzdłuż drogi nad jezioro. Marzła w swoim cienkim sweterku, nie tyle z zimna, co ze zdenerwowania i strachu. Loa.loa to Angela Finder. Angela, ta superhakerka. Angela, ta szefowa reporterów. Przypuszczalnie zamordowana Angela. Julia utrzymywała na policji, że nie miała z nią prawie kontaktu. Co w gruncie rzeczy było prawdą, ale mimo to - teraz miałaby przecież motyw, żeby ją zamordować. Tylko, że to nie była ona. Ale co się działo z Katie? Katie jako jedyna z nich nie była na imprezie, pomyślała Julia. Miała wystarczająco dużo okazji, by umówić się z Angelą - choćby zaproponować, że podrzuci ją na party. A tam w górze na drodze nad stromym brzegiem byłyby zupełnie same... Coś jeszcze wpadło jej do głowy. Ta sprawa z polanką. Czemu Koreanka za nią szła? To też jakieś podejrzane... Bzdura! Zaczynasz fantazjować, przywołała się do porządku. Jeżeli to w ogóle było morderstwo - każdy mógł to zrobić. Do college'u chodziło w końcu ponad trzystu studentów. A mimo to... motyw był motywem. Zdawało jej się, że serce niczym gigantyczny stwór rozpełzło się po jej ciele. Pulsowało w każdej komórce i tkance. Musiała koniecznie porozmawiać z tym kimś, kto znał jej historię! - Oddałbym dziesięć procent moich szarych komórek za to, żeby wiedzieć, o czym teraz myślisz. Julia wrzasnęła wystraszona. Niespodziewanie w polu widzenia pojawił się Chris. - Właśnie chciałem pójść do ciebie na górę - rzekł, śmiejąc się. Wżyciu bym nie podejrzewał, że cię tu spotkam w ulewnym deszczu. Zamiast odpowiedzieć, wzruszyła tylko ramionami. Chłopakowi zrzedła mina. - Co się dzieje? - zaniepokoił się. - Coś nie w porządku?
Potrząsnęła głową. Niby jak miała mu wyjaśniać, co się w tym czasie zdarzyło. - Śmieszne, przed godziną mógłbym się założyć, że mnie lubisz. Zaczerwieniła się. Jej wzrok powędrował ponad kampus do nadbrzeżnej promenady, zatrzymując się na migdalącej się parze zakochanych. Przestała zwracać uwagę na deszcz. - Znasz to uczucie - wymknęło jej się spontanicznie - kiedy wydaje ci się, że dźwigasz na swoich barkach niewidzialny ciężar, gdy powietrze waży więcej, niż możesz sobie wyobrazić i... - Masz na myśli to, gdy widzisz samego siebie stojącego samotnie na ogromnej kuli ziemskiej, patrzącego w przepaść? Oj tak, znam dobrze to uczucie. - Podszedł krok bliżej. Ostry zapach tytoniu zakręcił jej w nosie. - I na horyzoncie dostrzegasz drugiego człowieka, równie samotnego, i odtąd znikają wszystkie złe myśli. Złe? Nie, nie o to słowo jej chodziło. Ale nie zaprzeczała, bo teraz przyciągnął ją delikatnie do siebie. Nie dbał o to, że przemokła. Dwa pierwsze guziki u jego koszuli były odpięte. Widziała jego nagą skórę i chociaż jej ciało mimowolnie się skurczyło, coś ją pchało, by przytulić się dokładnie w tym miejscu policzkiem. Sama nie wiedziała, czy ma z tym uczuciem walczyć, czy ustąpić. Nie była zakochana w Chrisie, nie tak jak w Kristianie. Nie, z Chrisem to było zupełnie coś innego. Jedynie wahanie. Obcy. Niekompatybilny. Niepokojący. Jak wszystko w tej dolinie. Pragnęła spokoju i bezpieczeństwa. Być może dlatego pozwoliła, by objął jej głowę obiema rękami i zwrócił ku sobie jej twarz. Matka twierdziła kiedyś, że przez oczy mężczyzny, którego się kocha, można zajrzeć w jego wnętrze. To jej słowa. Wtedy, gdy przed nocą z Kristianem Julia zapytała, jak można się upewnić, czy się kogoś kocha. Spojrzysz mu w oczy i już wiesz. Brzmiało to niewiarygodnie prosto. Dokładnie tak teraz patrzyła w oczy Chrisa. Ta połyskująca szarość, zmieniająca się barwa, jakby emitowała to, co działo się w jego głowie, na zewnątrz. I wtedy ją pocałował. Długo. Namiętnie. Dotychczas hamowała swe emocje do minimum, tak - w jej wnętrzu panował chłód, nawet nie chłód, była bryłą zmarzniętego śniegu, niczym lodowiec na Ghoście. Za to teraz ogarnęło ją uczucie, które stopiło lód jej serca szybciej niż polarną czapę.
I było już po wszystkim, stali tam bez reszty pochłonięci sobą. Wciąż padał deszcz, ale przestał być nieprzyjemny, mżył jakoś tak ciepło i delikatnie, jakby chciał ich oboje otulić mgłą. Chris przerwał milczenie. - Zdradzisz mi teraz, co się dzieje? Julia nabrała głęboko powietrza. - Słyszałeś coś kiedyś o Loa.loa? zapytała. Zawahał się przez ułamek sekundy, zanim odpowiedział pytaniem: - A co to ma być? - Nick - wyjaśniła. - A właściwe nazwisko? - Angela Finder. - Nic nie rozumiem - odrzekł Chris. - No to co z tą randką w Starbucksie, jeszcze aktualna? - zagadnęła, chwytając go za rękę. Nie chciała dłużej zwlekać. Opowie mu wszystko. Nie, no niezupełnie wszystko, tylko tę część od epoki esemesa.
Rozdział dwudziesty trzeci Znowu na kolację dawali naleśniki z syropem klonowym. Julia nie mogła już na nie patrzeć. Siedziała z Rose, Katie, Davidem i Benjaminem przy jednym stoliku, wysłuchując biadolenia tego ostatniego o zranionej kamerze. - Zostawiłem ją tylko na chwilę, bo musiałem do kibla - powtarzał w kółko to samo. - Coś takiego? - zauważyła z ironią Katie. - Zawsze myślałam, że zabawiasz się z nią w łóżku. Rose zachichotała, a David uśmiechnął się, szczerząc zęby. Dobry humor ich nie opuszczał, mogli gadać o czymkolwiek, i tak nie miało to znaczenia. Julia dojrzała z daleka Alexa wchodzącego na schody z pocztą, gdzie zwykle zajmowali miejsca wykładowcy. Podszedł do mikrofonu. Uznała ten rytuał za nieco głupkowaty, wolałaby, żeby studenci mieli swoje skrzynki pocztowe. Ale rozdawanie korespondencji po kolacji było świętą tradycją Grace - tak czyniono od zawsze, i nikt już się nie zastanawiał nad sensem czy bezsensem tego zawracania głowy. Niezdecydowanie grzebała widelcem w naleśniku, wykrzywiając z niesmakiem twarz. Nie mogła nic przełknąć w obawie, że ta mamałyga sklei jej żołądek na amen. Chcąc nie chcąc, myślała o Chrisie, o tym, co wczoraj się między nimi zdarzyło. Wspomnienie pocałunku wywoływało motylki w brzuchu. Odkąd ją pocałował, zmieniło się wszystko - a ona nie wiedziała, co zrobić z tym fantem. W Starbucksie opowiedziała mu o tej historii z Loa.loa. Chris był dobrym słuchaczem. Nie snuł niepotrzebnych przypuszczeń i nic nie powiedział na temat Katie. Jego pożegnanie z Julią około dziesiątej przebiegło w spokoju, jakby był nieobecny duchem. Cmoknął ją przelotnie w czoło, a ona zadawała sobie pytanie, czy dobrze postąpiła, wtajemniczając go w swoje sprawy. Alex wywoływał po kolei nazwiska. - Jak dostanę pocztę, wcale po nią nie pójdę - ponuro mruczał pod nosem Benjamin. Ciągle gnębiła go jego ukochana chorutka kamera. - Jeśli już, to zawsze przychodzą tylko złe wiadomości albo rachunki. - A ja uwielbiam dostawać listy - odrzekła Rose. - Dla mnie to jak rozpakowywanie prezentu. Rose była jedną z niewielu osób otrzymujących regularnie listy. - Farley, Fredos, Federman, Finder. - Senior Cooper zająknął się. Wielkie nieba! - Benjamin uniósł brwi. - Alex chyba zobaczył ducha. - No cóż - skonstatowała Rose. - W końcu zmarli nie codziennie dostają pocztę.
Julia skierowała wzrok na podest. Alex bez słowa wpatrywał się w kopertę - minęło kilka sekund, nim odłożył ją do skrzynki i wyczytał kolejne nazwisko. - Frost. Julia nie poruszyła się. - Głucha jesteś? - Benjamin szturchnął ją w bok. - To do ciebie. - Do mnie? - Julia i Robert Frost! - powtórzył Alex. Poczta? Z czymś takim w ogóle się nie liczyła. - Co jest Julia? - zawołał Alex w jej stronę. - Mam waszą kartkę przeczytać na głos, czy raczysz ją łaskawie odebrać? - To może jeszcze inaczej - wykrzyknął wyrośnięty koleś z dredami powieś ją na tablicy ogłoszeń! Wśród śmiechów ruszyła do przodu odebrać kartkę. Zerkając pobieżnie, spostrzegła, że została wysłana z Londynu. Odwróciła się i zaczęła czytać. Moc pozdrowień od Mamy i Taty. Oto cały tekst. Niedbale wsunęła kartkę w tylną kieszeń jeansów. W przelocie spojrzała na wózek pocztowy i brązową kopertę leżącą na wierzchu. Angela Finder. Grace College P!O.Box 10 Grace Valky British Columbia. Dopiero teraz jej wzrok padł na nadawcę. A gdy dostrzegła, od kogo był list, pocztówka wypadła jej z ręki. Der Tagesspiegel. Askanischer Platz 3 10963 Berlin Deutschland ***** Obudziła się w środku nocy. Świecące cyferki zegarka na nocnej szafce pokazywały 4:22. Nagle przyszła jej na myśl pocztówka. Moc pozdrowień od Mamy i Taty. Nie pokazała jej Robertowi. Tak samo nic nie wspomniała o brązowej kopercie. Sam fakt, że umarły dostaje jeszcze korespondencję, wywoływał dreszcz. Na myśl o jej zawartości spanikowała. „Der Berliner Tagesspiegel". Co Angela mogła mieć wspólnego z tą gazetą? I gdzie do licha leżała teraz ta koperta?
Nagle zaświtało jej w głowie, usiadła w łóżku. Policja skonfiskowała wszystkie rzeczy Angeli! To oznaczało, że ta koperta też do nich trafi, już w dziekanacie się o to postarają. Jednym susem wyskoczyła z pościeli. Ciekawe, czy Alex zaniósł już list do administracji? Przecież biuro zamykali o siódmej. Po tej godzinie z pytaniami i problemami studentów mieli zmagać się seniorzy. W takim razie miał jeszcze chyba kopertę u siebie w biurze. I pewnie odda ją dopiero jutro rano. Wahała się trochę, nim wcisnęła na siebie spodnie i sweter. Może to przewrażliwienie? Może to tylko zwykły przypadek? Cokolwiek to było, po co ryzykować. Pół minuty później wymknęła się z pokoju, nie zapominając o latarce wiszącej na ścianie w przedpokoju. W Grace trzeba było się liczyć z nagłą awarią prądu, czego osobiście doświadczyła już pierwszego wieczoru. Biuro opiekunów znajdowało się na pierwszym piętrze północnego skrzydła, w tym samym korytarzu, gdzie apartamenty chłopaków. Gdy zbiegała po schodach, w budynku panowała cisza nocna. Mimo poruszania się w skarpetkach, miała wrażenie, że jej kroki słychać na drugim końcu gmachu. W końcu dotarła do brązowych drewnianych drzwi z tabliczką: Doradca Studenta. Godziny przyjęć: 13.00-14.00 oraz 18.00-20.00. Obok drzwi znajdowało się duże okienko, przez które można było zajrzeć, czy ktoś jest w biurze. Zdawało się opuszczone, Julia jednak dostrzegła, że w tylnej części pomieszczenia połyskiwał ekran. Pomyślała, że Alex albo Isabel zapomnieli wyłączyć komputer. W pewnym momencie zauważyła jednak przed ekranem jakiś ruch. Jak na złość ktoś tam siedział! Rano o wpół do piątej! Co to w ogóle miało znaczyć? Stanęła, przez chwilę nie wiedząc, co dalej. Musiała dostać się do tego cholernego biura i zabrać kopertę. Już chciała cofnąć się do klatki schodowej i odczekać, aż teren się oczyści, gdy nagle usłyszała kroki zbliżające się z piętra wyżej. Co teraz? W żadnym razie nie miała ochoty na tłumaczenia, dlaczego znalazła się w środku nocy na piętrze chłopaków. Kible! To było jakieś wyjście. Dokładnie naprzeciw biura znajdowały się toalety. Dotarła po omacku do drzwi jednej z nich, otworzyła je i w sekundę zniknęła po drugiej stronie. Kroki słychać było już na półpiętrze. Powoli odsuwała się krok po kroku w tył. Nagle uderzyła o coś. Na sekundę zapaliła latarkę, żeby się zorientować. No jasne, wylądowała w męskim kiblu. Mogła to momentalnie wyczuć po fetorze.
Kroki na zewnątrz zbliżały się. Ktoś stał przed samymi drzwiami. Julię skręcało w żołądku. Od sprawy z Angelą faceci z ochrony regularnie sprawdzali korytarze. Odlewający się jej pod nosem ochroniarz - tylko tego brakowało. Serce waliło jej jak młotem, chyba słyszał ją cały college. Nic się jednak nie zdarzyło. Kroki ucichły. W końcu ciekawość popchnęła ją z powrotem do drzwi. Znowu kroki: raz, dwa, trzy. Stop. Głosy Jeden, przytłumiony, bez wątpienia męski, spytał: - Co się tu błąkasz? W środku nocy! Czego tu szukasz? Julia nie mogła zrozumieć odpowiedzi. - Naprawdę? - Ta reakcja brzmiała sarkastycznie. Znowu niewyraźne mamrotanie, brzmiące jakoś tak mizernie, płaczliwie. Głosy cichły Odsuwano krzesła. Coś spadło na podłogę. Kroki w korytarzu, na schodach. Dopiero gdy w oddali zatrzasnęły się jakieś drzwi, na piętrze zapanowała cisza. ***** Julia odczekała jeszcze pięć minut, po czym cicho skierowała się do wyjścia. Musiała w końcu się stąd wydostać, smród uryny można było znieść, już tylko wstrzymując oddech. Ostrożnie wyszła na korytarz. Upewniwszy się, że nikogo nie ma, zapaliła latarkę. O dziwo, drzwi do biura Alexa i Isabel były otwarte. Wewnątrz pusto. To fart czy przeznaczenie? Nieważne. Nie miała czasu doszukiwać się przyczyn. W życiu są chwile, w których trzeba dać odpocząć głowie. Spojrzała jeszcze raz na klatkę schodową. Spokój na horyzoncie. Ani śladu po ochroniarzu. Dobra, to potrwa tylko kilka sekund. Weszła do biura. Gdzie położył kopertę? Na prawo przy ścianie stały dwa biurka. Julia obeszła je, udając się w stronę regału ze starannie opisanymi segregatorami. Pod nimi na półce stały pudełka. W pierwszym nowiutkie prospekty reklamowe uczelni. Obok stos ze spisem wykładów, na początku roku akademickiego wręczono im po egzemplarzu. Po chwili wpadła jej w oko czerwona plastikowa skrzynka z emblematem poczty kanadyjskiej: Post Canada. Wyciągnąwszy skrzynkę z półki, pośpiesznie przerzucała listy i koperty. Nic. Nic. Nic. Poświeciła jeszcze raz latarką po biurze. Nawiasem mówiąc, dawała tyle światła co kot napłakał. Będąc tam wcześniej, zauważyła, że Isabel pracowała przy lewym biurku. Tam też stało jej zdjęcie zrobione na tle uczelnianego basenu; w ręku trzymała puchar. Przy drugim biurku siedział Alex. Na tym u
seniorki walały się bezładnie stosy papierów i wykazów. U niego idealnie posprzątane. Typowy Alex. Ten jego porządek ułatwiał na szczęście szukanie. Otwierała szuflady jedną po drugiej. Przybory do pisania, papier, formularze, załączniki do zajęć, jakaś teczka z informacjami o Yale, w ostatniej wreszcie była ona. Duża brązowa koperta. Angela Finder Grace College P.O. Box 10 Grace Valley British Columbia Jednym ruchem ręki wcisnęła kopertę pod sweter. Zimny papier łaskotał ją i szeleścił cicho, gdy się poruszała. Dosuwała szufladę. Do diabła! Zacięła się - a niech tam! Nie miała najmniejszej ochoty zwiększać nikomu szansy na jej przyłapanie. Wyłączywszy latarkę, wyrwała co sił z biura, po czym w kilka sekund znalazła się bezpiecznie na drugim piętrze. Dopiero gdy cichutko zamknęła drzwi od swego pokoju, usłyszała z oddali ochrypłe szczekanie psa.
Rozdział dwudziesty czwarty Robert [G] jak Grace Robert dygotał z zimna. Szorstki materiał drapał go w plecy niczym ostra wycieraczka. Ciasnota. Nie był w stanie się ruszyć. Ktoś owinął mu ręce i nogi grubą taśmą klejącą. Im bardziej się wysilał, by się uwolnić, tym mocniej blokował dopływ krwi. Rozpaczliwie wyciągał ręce, usiłując uderzyć nimi w blaszaną ściankę. Najpaskudniejszy, najgorszy ze wszystkiego okazał się jednak zapach. Tak mdlący, tak przenikliwy, że mógł oddychać jedynie przez usta. Dusił się, z trudem próbując złapać powietrze. Docierająca do płuc mieszanina gazów w niczym go nie przypominała, brakowało w niej tlenu. Frost rzęził, kaszlał. Benzyna, zorientował się, oddycham benzyną. Wiedział już, gdzie jest. Leżał zwinięty w bagażniku starego mercedesa swego ojca. Ochrypłe ujadanie psa tuż pod oknem wyrwało go z koszmaru. Zlany potem, obudził się i rozejrzał. To przecież jego pokój w północnym skrzydle college'u, leżał na łóżku, za oknem noc. Czyżby znów krzyczał przez sen? Chris wsunął głowę przez drzwi, zupełnie jakby usłyszał to pytanie. - Człowieku, jest dopiero piąta, a ty drzesz się, jakby wbijali cię na pal. Nie możesz dać na wstrzymanie? - Sorry - mruknął Robert w nadziei, że Chris sobie pójdzie, ale nadal stał w drzwiach. W jego głosie zabrzmiała naraz troska: - Mam zawołać Julię? - Mówię przecież, że wszystko okay - Nigdy się nie odczepi? Nie lubił go, a odkąd Chris zaczął się spotykać z Julią, niechęć do tego kolesia jeszcze w nim wzrosła. - Ejże, nie miałem przecież nic złego na myśli. - Odwrócił się i zamknął drzwi. Nie był typem myślącym o kimś dobrze, Robert był tego pewien. Tak na dziewięćdziesiąt dziewięć procent rzecz jasna, w jednej setnej mógł się przecież mylić. Wydostawszy się z łóżka, usiadł na parapecie. Obudził się na dobre. W ciemności widział tylko zarys jeziora przypominający czarną szybę. Jak wtedy pierwszej nocy, gdy powiedział siostrze, że w tym miejscu czai się zło. Nie tylko nie zmienił zdania, ale z dnia na dzień znajdował na to coraz więcej dowodów. Zajmował się właśnie sporządzaniem szczegółowej mapy doliny. Okazało się to niełatwe, tym bardziej że nie mógł się dokopać do żadnych danych. Nie znalazł nawet porządnej mapy, ani w bibliotece, ani w zakładzie geografii, gdzie już dawno o nią pytał. A plan, który można było zobaczyć w głównym hallu na ekranach, to jedna wielka porażka. Nic się na nim nie zgadzało, on sam wykonałby go lepiej jako trzylatek.
Lake Mirror miało kształt koła. Nie było w tym nic niezwykłego. Takie okrągłe jeziora powstawały często jako pozostałość po uderzeniu meteorytu. Przykładem jest krater Sudbury w Kanadzie, powstały przed prawie dwoma milionami lat, o średnicy ponad dwustu kilometrów. Uderzający asteroid mierzył gdzieś z dziesięć kilometrów. Większości ludzi nie mieści się w głowie tak olbrzymi kamień. Lake Mirror nie było jednak niczym więcej niż wyżłobieniem. Znowu to szczekanie. To mógł być tylko zaniepokojony czymś Ike. Ten czarny dog to wyjątkowo wrażliwe stworzenie, wszystko niemal słyszał. Robert wyjrzał przez okno. W pomarańczowym świetle latarni widać było promenadę, na niej dwie postaci. Teraz, w środku nocy? Zeskoczył z parapetu, otworzywszy dolną szufladę biurka, wyjął lornetkę ojca. Trwało to chwilę, nim uchwycił tych dwoje. Jakiś wyrośnięty chłopak. Przy nim dziewczyna. Tylko jedna taka tu była, której ciało miało tak nieregularny kształt, a chód przypominał bardziej stąpanie słonia niż człowieka. Debbie. Tylko - kim był ten typek? Sylwetką przypominał Chrisa. Robert jakoś nie mógł sobie wyobrazić, żeby Chris o piątej rano poszedł sobie ot tak po prostu z Debbie na spacer. A poza tym przecież przed chwilą tu był. Odłożył w zamyśleniu lornetkę do szuflady. Schował też to, co widział, do innej szufladki w swojej głowie. Ponownie zatopił się w myślach. W swych poszukiwaniach natknął się na coś, co go przeraziło. Wskazywało wyraźnie, że z doliną Grace naprawdę był jakiś kłopot. Stwierdziwszy, że mapy i dane college'u prowadziły w ślepy zaułek, zdecydował samodzielnie sporządzić dokładny plan doliny, korzystając z Google Earth. Wyszukiwarka dokładnie pokazywała widok satelitarny regionu Fields, lasy na północy, brakowało jednak widoku całej doliny aż po Ghosta. Za każdym razem, gdy Robert chciał zwiększyć obraz, ukazywał się uporczywie niezmienny komunikat: Access denied. Dostęp zastrzeżony.
Rozdział dwudziesty piąty Julia nie położyła się już do łóżka. Wiedziała, że tak czy inaczej nie zaśnie. Usiadła w fotelu, czekając na wschód słońca. Miała mętlik w głowie. Nie mogła się już doczekać otwarcia koperty, z drugiej jednak strony coś ją przed tym powstrzymywało. Co prawda rano się wyszykowała, mimo to reakcje innych były jednoznaczne i bezlitosne. - Wyglądasz jak zjawa - stwierdziła Rose, gdy natknęły się na siebie w przedpokoju. Debbie musiała to usłyszeć, bo wychyliła głowę z łazienki: - A może zobaczyłaś ducha? Wyglądasz fatalnie! Jak psu z gardła! Serio można się ciebie wystraszyć! - Zamknij jadaczkę, Debbie - przerwała jej Rose, kładąc rękę na ramieniu Julii. - Niedobrze ci? Zachorowałaś? Może powinnaś zostać w łóżku? Julia potrząsnęła głową. - Wszystko w porządku! I znowu Debbie: - A tak w ogóle to brałaś już prysznic? Ani mi się waż tak pokazywać ludziom. Nie przyznam się przecież, że mieszkam z kimś, kto ma na głowie smalec. - A ja do kogoś, komu wali z paszczy! - dołożyła Katie. Debbie zaczerwieniła się, do oczu napłynęły jej łzy. - Dobra, przestańcie! - wtrąciła Rose. Julia nie mogła już znieść tych babskich dosrywek i współlokatorskich utarczek. Wybiegła z apartamentu. Rose za nią z zatroskaną miną; nie spuszczała jej z oczu, podobnie jak Debbie, przez cały dzień. Przynajmniej tak się jej zdawało. Dzięki Bogu oszczędziła jej tego Katie. Kamień z serca, choć wciąż nie miała pojęcia, jak pogadać z Koreanką o tym mailu, który znalazła w jej pokoju. Z Chrisem również nie miała dziś wspólnych zajęć. W głębi duszy pragnęła go zobaczyć i usłyszeć jego głos. Utkwiło jej jednak w pamięci jego nieobecne duchem zachowanie, po tym jak opowiedziała mu o Loa.loa. Nie wiedziała, co ma o tym myśleć. W południe zastanawiała się, czy czasem nie pogadać z Robertem, ale ten jak zwykle siedział w SiDi nad laptopem, nie było więc sensu go zagadywać. Gdy jej brata coś absorbowało, otaczający świat przestawał dla niego istnieć. Tego dnia Julia kończyła ostatnie zajęcia o piętnastej. Wbiegła do pokoju, złapała za kopertę, którą schowała w szafie, i opuściła apartament, nie natykając się na żadną ze swych współlokatorek. Pięć minut później wychodziła z budynku. Od kilku dni kręciło się coraz mniej policji, a życie w kampusie wracało do normy. Również temperatura zaczęła rosnąć. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Powietrze zrobiło się czyste i świeże, tak jak to tylko w górach jest możliwe.
Gdy ruszyła od parkingu w drogę prowadzącą do Fields, podjechał samochód, zatrzymując się zaraz za nią. To ten land-rover, którym Alex przywiózł ich przed dwoma tygodniami, tym razem też go prowadził. Obok niego siedział Chris, a z tyłu rozpoznała szczerzącego się od ucha do ucha Benjamina. Samochód stanął, Chris otworzył drzwi. - Julia! No wreszcie! Szukałem cię cały ranek! Jedziemy do Fields. Benjamin chce dać do naprawy swoją kamerę, a Alex ma coś ważnego do załatwienia. Jedziesz z nami? Potrząsnęła głową. Chris wysiadł, zbliżał się w jej kierunku. Uśmiech nagle znikł mu z twarzy. - Wczoraj i dziś prawie się nie widzieliśmy. - Obniżył głos. Przełknęła. - Wiem. Zmarszczył czoło. Jego szare oczy zmierzyły ją badawczo. - Sądzę, że dobrze by ci zrobiło, gdybyś wyrwała się stąd na chwilę. Przerwał na moment. - Nam obojgu dobrze by zrobiło - dodał. Zawahała się. Tak, z pewnością. I byłaby sposobność, żeby pojechać do Fields! Mogłaby w końcu nawiązać kontakt i opowiedzieć o Angeli Finder. Tak czekała na taką okazję, a teraz powstrzymywała ją od wyjazdu koperta. Czuła szorstki papier pod swetrem na gołej skórze i bała się jej zawartości. - Nie, może innym razem - powiedziała, starając się brzmieć możliwie swobodnie. - Nie mam ochoty siedzieć cztery godziny w aucie z misterem Florida. - Co do tego, nie skłamała. Wciąż nie mogła zapomnieć o perfidnej grze Alexa z pierwszakami, którą tak bardzo starał się zatuszować. - A poza tym chciałam pobiegać. - W tych ciuchach? - Zerknął na jej wystrzałowe trampki chucks i jeansy. Uśmiechnęła się szczerze. - A niby czemu nie? - Uważaj, żebyś sobie nie wykręciła w nich stopy - nagle zgorzkniał mu głos. Odwrócił się, bez pożegnania wsiadł do auta i po chwili land-rover zniknął za zakrętem. Julia zagryzła wargi. Znowu zawaliła sprawę, i to dokumentnie. To ostatnie, czego chciała. No cóż - jeśli ją lubił, tak jak mówił, może nawet był w niej zakochany, to chyba powinien uszanować jej wybór. Odwróciła się niezdecydowanie. W miejscu, w którym stała, odcinek ścieżki joggingowej prowadził z drogi wyjazdowej do brzegu jeziora. Tu właśnie znajdowała się ta kiczowata tablica z lampkami choinkowymi, witająca ją żarówiasto pierwszego wieczoru. Welcome in Grace Valley! W tym miejscu zobaczyła też po raz pierwszy Angelę Finder. Z tego, co się dowiedziała, nic nowego w przypadku Angeli nie odkryto. Dean, tzn. Walden, nie zajął żadnego oficjalnego stanowiska w tej sprawie, a i wykładowcy milczeli zawzięcie. Co zaś się tyczyło doniesień prasowych, to ograniczały się do podawania znanych już informacji.
Julia skręciła w ścieżkę dla amatorów joggingu między lasem a jeziorem. Po jednej stronie brzegu rosły drzewa, do wody prowadziła szeroka, płaska, żwirowata plaża. Jedynie to miejsce udostępniono do kąpieli, choć nigdy nie widziała tu nikogo pływającego. Isabel, która trenowała na krytym basenie w centrum sportowym, położonym na tyłach starego szlaku uczelnianego, oświadczyła, że woda w jeziorze jest za zimna. Nie zastanawiając się długo, zdjęła trampki i przeszła boso kilka kroków w wodzie. Wewnętrznie nastawiła się na zetknięcie z roztworem lodu - zaskoczona stwierdziła, że jezioro było prawie ciepłe. Woda musiała mieć temperaturę przynajmniej z osiemnaście, dziewiętnaście stopni. Czyżby tak bardzo ogrzała się w ciągu ostatniego tygodnia? Co prawda słońce często świeciło, ale nie spodziewała się, że daje tyle ciepła. Przez chwilę stała niezdecydowana, wpatrując się w krajobraz. Im dłużej patrzyła na horyzont, tym bardziej woda oddzielała się od nieba. Zupełnie jakby Lake Mirror wyginało się pośrodku. Wydawało się, że to złudzenie. Jednak gdy się odwróciła, by wyjść z powrotem na brzeg, zauważyła, że stoi już po kolana w wodzie. Poziom wody rósł. Tak jak w wieczór imprezy, pomyślała. Jednak dziś nie zbierało się na burzę. Wiedziała z geografii, że jeziora są stojącymi, a zatem nieruchomymi zbiornikami wodnymi. Zasilały je potoki. W przypadku Lake Mirror woda pochodziła przypuszczalnie z lodowca na Ghoście. Teraz była wiosna, lód topniał. Cóż więc w tym niezwykłego, że poziom wody się podwyższał. Ale dlaczego tak szybko? Jak długo stała boso w wodzie? Nie patrzyła na zegarek. Kilka minut, maksymalnie dziesięć. Pośpieszyła się, by wyjść z powrotem na brzeg, gdzie czuła się bezpiecznie. Nie pozostała na asfaltowej drodze, przy pierwszej okazji skręciła w ścieżkę prowadzącą na prawo w las. Nie mogła się doczekać otwarcia koperty, ale z jakiegoś powodu nie chciała tego zrobić w pobliżu college'u. Czarny dach z wieloma kominami, białe balkony i jasne okna dachowe na strychu nazbyt wyraźnie były jeszcze widoczne, co prawda wątpiła, że ktoś mógłby ją stamtąd zobaczyć. No chyba że miałby lornetkę. Ścieżka wznosiła się szybko i wkrótce znalazła się na wysokości, z której zza drzew dostrzegała domek po drugiej stronie jeziora. Las po tej stronie nie był tak gęsty jak po przeciwnej - oprócz świerków i sosen rosły też drzewa liściaste. Ściółkę pokrywał mech i opadłe jesienią liście. Nie minęła żadnej ławki, a po pół godzinie przeszła obok polany, na której niedawno wykarczowano drzewa.
Ścieżka rozwidlała się. Do drzewa przymocowany był zmurszały drogowskaz, farba z napisu złuszczyła się do tego stopnia, że nie dało się nic odczytać. Julia zdecydowała się pójść dalej w górę. Widok stawał się coraz bardziej niezwykły. Jezioro prześwitywało między drzewami - na prawo pojawiały się pokryte śniegiem szczyty, jeden za drugim, coraz wyraźniej. Najpierw zauważyła płot, właśnie przed nim się zatrzymała, jej wzrok padł na małą metalową tabliczkę: Electric Fencer. Ogrodzenie pod napięciem. Nie był to gęsty, wysoki płot z siatki, jak ten ogradzający teren zamknięty po przeciwnej stronie. W gruncie rzeczy składał się jedynie z porządnie napiętych lin między drewnianymi słupkami - jak elektryczny pastuch na łąkach dla koni czy krów. Spojrzała na drugą stronę, gdzie wśród świerków rozrastały się krzaki i paprocie. Po co ten płot? Może po to, żeby zwierzyna nie przedostawała się do doliny? Pierwsza lina rozpięta była tuż nad ziemią, druga na poziomie ramion, trzecia na wysokości głowy. Można było śmiało między nimi przejść, co też po krótkim wahaniu zrobiła. Bez problemu, skaleczeń i bez porażenia prądem zostawiła płot za sobą, właściwie tylko dlatego, by stwierdzić, że po drugiej stronie dróżka się raptownie urywała. Zwróciła się na lewo, tam gdzie drzewa nie rosły tak gęsto, i wydeptała sobie własną ścieżkę. Długie, ostre igły krzewów sosnowych drapały skórę, mimo to szła dalej. Sama nie mogła w zasadzie pojąć, dlaczego po prostu nie została, nie usiadła na pniu i nie przeczytała wreszcie tego przeklętego listu. No niby czemu, Julio? Robisz w majtki! Boisz się tego jak diabli! To ta dolina, pomyślała, robi ze mnie wariata. Zmusza do ucieczki. Coraz wyżej do góry, instynktownie. To samo zrobiła w dniu, w którym znalazła Angelę - i teraz znów ją poniosło. Jak sądzisz Julio? Może powinniśmy uciec stąd razem? To było jedno z pierwszych zdań, które powiedział do niej Chris. Nagle skończyły się zarośla, las się przerzedził, rozjaśniło się, przed nią stał opuszczony szałas. Zupełnie zdyszana usiadła na rozpadającą się ławkę. Czekając, aż oddech się uspokoi, rozejrzała się wokół. Panowała niewiarygodna cisza. Myślała, że wprost słyszy powietrze. Intensywny zapach sosen i żywicy oszałamiał. Prawie jak narkotyk. Narkotyki. Coś drgnęło w jej głowie, włączyło światełko, podobnie jak komórka dająca znać, że właśnie przyszedł esemes. Narkotyki - jedno słowo, które zapamiętała z przerażeniem na całe życie.
Koperta ciążyła coraz bardziej. To list do zmarłej. Czy w takim razie obowiązuje jeszcze tajemnica korespondencji? Nie - umarli nie mają prawa do tajemnic. A już na pewno nie Angela Finder, ona była przecież tą Loa.loa. Drżącą ręką rozerwała kopertę. Pierwsze, co zobaczyła, to jakiś rachunek po niemiecku. Skierowany do Angeli Finder, opiewał na kwotę piętnastu euro. Rachunek wystawiono w dziale handlowym dziennika „Tages-spiegel". Wyciągnęła kopię artykułu. Trwało kilka minut, nim zdała sobie sprawę z jego znaczenia. Wycinek zawierał fotografię. Dwóch chłopaków siedzących naprzeciw siebie przy stole. Przed nimi rozłożona szachownica. Znała to zdjęcie. Mistrzowiejuniorów w szachach, głosił nagłówek. Nie musiała czytać tekstu, ale to zrobiła. ***** Ralph aWincenz został nowym mistrzem Europy. Piętnastoletni Ralph de Vincenz zdobył tytuł Europejskich Mistrzostw Juniorów, tym samym zepchnął swego największego rywala, Irlandczyka Sama Dusketa, na drugie miejsce. Rozgrywające się w Berlinie w połowie kwietnia Mistrzostwa odbiły się głośnym echem. ***** Serce Julii łomotało, jakby miało za chwilę odfrunąć. Skąd Angela mogła znać Ralpha?
Rozdział dwudziesty szósty Angela Finder była kluczem do wszystkich wydarzeń w dolinie. Jej śmierć nie mogła być przypadkowa. A już na pewno nie był to wypadek. Była redaktor naczelną Grace Chronicie. Chociażby dlatego miała dostęp do informacji, do których inni nie mieli. Ale co najważniejsze: była znaną hakerką, a tym samym potrafiła wkraść się do każdego systemu danych w sieci. Wszystko wskazywało na to, że korzystała ze swoich umiejętności bez żadnych zahamowań. Wynalazła numer komórki Julii i wiedziała coś o Katie. I nawet gdyby stały za tym jakieś niejasne powody czy motywy, możliwe, że Julia i Katie nie były jedynymi osobami rozpracowywanymi przez Angelę. Ta pozornie bezradna dziewczyna na wózku miała w gruncie rzeczy niesamowitą władzę: wykładowcy, personel, studenci - wszystkich trzymała w szachu. Wżyciu każdego chyba człowieka mogło przecież zdarzyć się coś, co ktoś inny mógł wykorzystać do szantażu? Czy tak było naprawdę? A jeżeli tak, to dlaczego? Jaki interes mogła mieć Angela Finder, aby kogokolwiek szantażować? Chodziło jak zwykle o pieniądze? Może. O jej karierę dziennikarską? Zapewne nie. Julia nie raz się przekonała, że Grace Chronicie wcale nie było pismem o charakterze śledczym - na jej gust raczej z przesadą wychwalało życie na uczelni. Tylko - o co w takim razie chodziło Angeli? Po co ten esemes, skoro jego celem było jedynie wskazanie Julii, że ktoś odkrył jej numer komórki! Cholera, żeby znaleźć przyczynę postępowania Angeli, musiałaby ją po prostu lepiej poznać. Właściwie wiedziała tylko, że była pewną siebie i do tego równie zarozumiałą wyżeraczką. Przynajmniej dała to jej odczuć podczas rozmowy kwalifikacyjnej do Chronicie. A więc zemsta przeciwko wszystkiemu i wszystkim? Rozgoryczenie z powodu spędzania życia na wózku? Pretensja, że innym nie zdarzył się wypadek? Cokolwiek to było: Angela mogła mieć zawsze wiele powodów, a wśród nich pewnie zwykłą chęć dokuczania innym. Julia westchnęła głęboko. Czuła, że zbliża się do sedna sprawy. Najróżniejsze myśli i uczucia kłębiły się w jej głowie, ale górę brało jedno: jeżeli każdy w dolinie mógł stać się ofiarą Angeli Finder, to i każdy mógł okazać się mordercą. W zasadzie ona również. I Katie. Tę myśl najchętniej by wymazała. Ale i ona nieustannie krążyła jej po głowie. Współlokatorka Julii mogła mieć bezsporny motyw, żeby
zamordować Angelę. Nie tylko dlatego, że dziewczyna na wózku groziła w mailu Katie, nie - Katie odkryła jej machinacje, choć naczelna pewnie się tego nie spodziewała. Notatka na mailu dowodziła sprytu Katie. I miała okazję, by uśmiercić Angelę. Jedyną rzeczą, którą policja oficjalnie w mediach potwierdzała, był czas jej śmierci. Zgodnie z raportem obdukcji Angela zmarła gdzieś pomiędzy 18.00 a 22.00. Faktem było, że Julia sama widziała ją przed kolacją, a to oznaczało, że dziewczyna została zabita w czasie imprezy czy też burzy. Katie nie było na imprezie - nie miała więc alibi. A z nią setki innych studentów i wykładowców, Julia puknęła się w czoło. Rozprostowała plecy, spoglądając w niebo emanujące jasnym błękitem ukojeniem dla jej rozgorączkowanych myśli. Dlaczego - dlaczego policja tego wszystkiego jeszcze nie ustaliła. No właśnie dlaczego Julio? Pytasz się jeszcze? Naprawdę ufasz tej instytucji? Pomyśl o ojcu! Nie doświadczyłaś tego na własnej skórze, że nieufność to najlepszy sposób na przeżycie? Czy los twój i Roberta nie świadczy o tym, że policja popełnia błędy? Paskudne błędy? Wstała z ławki i poczęła chodzić tam i z powrotem. Okna pokryte brudem ostatnich lat nie pozwalały zajrzeć do szałasu. Drzwi ledwo trzymały się zawiasów, a rozgruchotany zamek wyglądał, jakby ktoś się gwałtownie włamał do środka. Dostała gęsiej skórki na plecach. Najchętniej nigdzie by się stąd nie ruszyła, ale nie dlatego, że sobie nagle uświadomiła, że żyje w dolinie z pozbawionym skrupułów mordercą, gotowym utopić bezbronną dziewczynę w jeziorze. Powód był inny. Jeżeli w ciągu ostatnich tygodni czegoś się nauczyła, to niezaprzeczalnie jednego: dolina skrywała wiele tajemnic i ogólnie rzecz biorąc działy się tu niepojęte dla niej rzeczy. Odwróciła się zdecydowanie. Tak czy siak ta nieufność zapewniała przeżycie zarówno Robertowi, jak i jej, a ona nie była w stanie rozwiązywać wszystkich problemów sama. Każdy człowiek był na swój sposób zdany na pomoc innych. Fakt ten stawał się coraz bardziej oczywisty z każdym pokonywanym w kierunku uczelni krokiem. Po drodze nad brzegiem Lake Mirror opłukała sobie twarz. Przejrzała się w gładkiej spokojnej toni jeziora. Postać odbita w lustrze wody nie przypominała udawanej everybody’s darling, lecz jej głębsze ja, skłaniające do decyzji, że ma wziąć swój los we własne ręce. ***** Zegar pokazywał 17:55.
Pierwszą rzeczą, jaką musiała zrobić, to nawiązać w końcu kontakt. Kartka pocztowa, którą otrzymała, zawierała w gruncie rzeczy zaszyfrowany niepokój, że ona i Robert nie dali znaku życia. Wśród wielu przemyśleń w drodze powrotnej z szałasu pojawiało się pytanie, dlaczego Angela Finder, królowa hakerów, pierwsza dama world wide web, dostała pocztą artykuł z berlińskiego „Tagesspiegla". Dlaczego ktoś, kto miał dostęp do każdego archiwum on-line, dostawał listy? Ale czy odpowiedź nie była oczywista? Po prostu ktoś taki jak Angela Finder wiedział, że każdy krok w sieci pozostawia ślad. I tak doszła do zdumiewająco prostego rozwiązania - poczty wolnej jak ślimak, za to niezawodnej. Julia wróciła do apartamentu, jej współmieszkanki, jak większość studentów, były na kolacji w stołówce. Chris, Alex i Benjamin zjedzą coś pewnie w Fields - i wrócą późnym wieczorem - w końcu jazda trwała prawie dwie godziny. Kupiwszy w supermarkecie jakąś widokówkę, zaszyła się w Starbucksie. O tej porze było tam prawie pusto. Wynalazła sobie jakieś miejsce przy oknie, z którego obserwowała zarówno parking, jak i kampus. Adres znalazła w kalendarzyku. William Gold, University oj London Lewisham Way New Cross London SE14 6NW England, UK Na końcu zdecydowała się na tekst: Dojechaliśmy bez problemów! I spotkaliśmy wielu starych przyjaciół Julia & Robert. Zrozumieją wiadomość. Wrzuciła kartkę do skrzynki przed administracją i wróciła do Starbucksa. Długo czekała, pijąc cappuccino jedno za drugim. Prawdopodobnie i tak spędziłaby noc, siedząc wyprostowana w łóżku. Jednak krótko po 22:00 zobaczyła wreszcie skręcającego na parking land-rovera i zaraz potem Alexa, Benjamina i Chrisa przechodzących przez kampus. Julia wybiegła z kawiarni, i dopiero gdy zawołała za nią kelnerka, zorientowała się, że zapomniała zapłacić rachunek. ***** Chris ujrzawszy idącą w jego kierunku Julię, zaczął do niej machać. Niezupełnie trzeźwy, za to w najlepszym humorze, udawał, że tej popołudniowej wymiany słów wcale nie było. - Żałuj, że z nami nie pojechałaś. Kilka chwil w cywilizacji dobrze mi zrobiło.
- I ty to nazywasz cywilizacją - zakpił Benjamin. - Fields to dziura. Tam jest przecież mniej mieszkańców niż u nas studentów. - No, ale bądź co bądź kupiłeś tam nową kamerę - mruknął Alex. Wkładasz kartę kredytową i dostajesz, co chcesz. Benjamin z poczuciem winy przejechał ręką po włosach: - Najwyżej jak mój stary zobaczy rozliczenie, to zablokuje kartę. - Ale jedno musisz przyznać Alex, piwo tam na dole ma w sobie coś. A ten stek. Szczerze, tak mi smakował, jakbym sam ustrzelił tego bawoła. - To było tylko cielę - zaśmiał się Cooper. - I jeszcze mam czas, by zajść do biura. Isabel wścieknie się, że zostawiłem ją dziś wieczorem samą. Powinienem chociaż zajrzeć do papierów. Skinąwszy głową, zniknął w wejściu bocznym prowadzącym do apartamentów. Julia, Benjamin i Chris udali się do hallu głównego. Zanim weszli do budynku, Julia przystanęła. - Słuchajcie, czekałam na was. Potrzebuję twojej pomocy Benjamin. Chris spojrzał na nią uważnie. - Wydusisz w końcu z siebie, co się stało? Coś nie gra, nie mylę się? Dzisiaj po południu byłaś jakaś dziwna. To wprost niesamowite, jak bardzo ją przejrzał. - Muszę jeszcze raz zobaczyć, co nagrał Benjamin w ten wieczór w domku nad jeziorem. - Po co? - znowu odpowiedział Chris. - Znasz przecież to wideo! Julia pomyślała o tym niedającym jej spokoju dziwnym odczuciu, gdy po raz pierwszy ujrzała to nagranie. - Coś mi się przypomniało. - Co takiego? - Nie tu i nie teraz. Muszę wam to pokazać. - Czy ty jeszcze w ogóle masz ten chip ze starej kamery? - Chris zwrócił się do Benjamina. - Za kogo ty mnie masz? - potrząsnął głową Ben. - Najlepiej, jak zobaczymy to w sali medialnej. Tam mają duży ekran. ***** Jezioro z cichym pluskiem uderzało o kamienie wystające z wody. Tworzyły one regularny wzór, tak, jakby ktoś je tam poukładał. Nawet jeśli, musiały od tego czasu upłynąć lata, pokrywała je bowiem gruba warstwa mchu. Oblepione śluzem rośliny wyszukiwały sobie ujście w szczelinach, a Julię przechodziły ciarki na myśl o tym, jak obrzydliwie byłoby czuć ich dotyk na skórze. Te bezsensowne rozważania kłębiły się jej w głowie, albowiem Benjamin po niespokojnych i chwiejnych ujęciach raptem uparł się zatrzymywać kamerę na niepozornych detalach, tak że miało się dość ich widoku. Podobnie było z ciszą, tej też nie sposób było znieść. Aby przerwać monotonię, słuch wynajdywał dźwięki, których wcale nie było.
- Benjamin, ile to jeszcze będzie trwało? Zaraz zamkną mi się oczy od gapienia się na te zzieleniałe rzygowiny - zaprotestował Chris. - Każdy lubi oglądać panoramiczne krajobrazy. Ale wszystko zależy od szczegółów! Tylko od szczegółów! - Chłopak włączył przewijanie do przodu. Dopiero teraz pokazały się sceny z imprezy, przybycie, Alex za konsolą, Debbie, Chris, znikający w lesie, Julia i Robert na pomoście. Potem pojawiły się kolejne, na nie właśnie czekała Julia. Domek nad jeziorem, Julia i David, parkiet, wszędzie ścisk. Tom wspinający się na beczkę, Robert sam. Drzewa, drzewa, drzewa. Woda, woda, woda. Droga do college'u. Julia z uwagą oglądała obrazy, w oczekiwaniu, że natrafi na miejsce, które utkwiło jej w pamięci za pierwszym razem. Most. Wiatr jakoś nie wiał, a mimo to powierzchnia jeziora była wzburzona. - Musiałeś mieć już nieźle w czubie - mruknął Chris. - Twoja kamera doznawała cholernie ciężkiego falowania. Benjamin nie odezwał się słowem. Julia patrzyła dalej, obserwując każdy najmniejszy detal. Nagle przypomniała sobie: - Tam! Zatrzymaj! Stop! Podskoczyła. Chris wpatrywał się w ekran. - Co to ma być? - Nie widzicie? Tam na brzegu za mostem! Możesz to powiększyć? - Tam jest tylko woda! - zauważył Chris. - Właśnie - powiedziała. - I właśnie dokładnie o to chodzi! Zrobiła trzy duże kroki do przodu i wskazała na bąbelki powietrza, wznoszące się tuż przy brzegu do góry. - No i? - Jesteście ślepi? Powierzchnia wody była przedtem zupełnie gładka, czyż nie? - Tak. - Benjamin zmarszczył czoło. - Skąd się wzięły te bąble? Skąd naraz pojawiły się kręgi na wodzie? Coś tu nie tak. - Ona ma rację. - Chris spojrzał w górę zdumiony. - Czy jeszcze nie kapujecie, że właśnie tam znaleźliśmy Angelę? - zauważył. - Benjamin puść to jeszcze raz od początku! - I patrzcie uważnie na czas! - powiedziała. Film zaczął się od początku. Wzburzona woda powoli się uspokajała, zegar odliczał sekundy filmu. 10:10,10:11,10:12,10:13. Widać jeszcze było malejące kręgi fal. Zegar dalej pokazywał czas. 10:14,10:16. - Stop! - krzyknęła Julia. - Brakuje jednej sekundy. Na chwilę zapanowała cisza. - Benjamin, jak to się mogło stać? - spytał Chris. - Ktoś wyciął kawałek. Chris i Julia spojrzeli po sobie. - To takie proste? - spytał w końcu Chris. Benjamin pokiwał głową. - Jeśli ktoś się choć trochę zna na sprzęcie, to tak - odparł półgębkiem.
Julię raptem olśniło. - Może to więc wcale nie przypadek, że ktoś ci popsuł kamerę. Benjamin wzruszył ramionami. - Po co, jeśli i tak już grzebał przy chipie? Julia przejechała ręką po włosach. - Nie mam pojęcia! - Przeczuwała, że coś jest na rzeczy. Zaczęła niespokojnie chodzić po sali tam i z powrotem. Wiecie, co to znaczy? To jest dowód! Jakaś wskazówka na temat śmierci Angeli! Na tym nagraniu było coś tak ważnego, że ktoś się nagłówkowa! i wyciął tę sekundę, jedyną sekundę z filmu. Poczuła euforię, tak, adrenalina w jej ciele urządziła sobie imprezę, złudzenia trafił szlag. - Ba, ale co nam po tym - spytał ponuro Chris - jeżeli dowód zniknął? ***** Z apartamentu chłopaków dobiegały odgłosy balangi - strzelił korek od szampana. Debbie zamaszyście otworzyła drzwi od kuchni w momencie, gdy Chris, Julia i Benjamin wchodzili do przedpokoju. - Słyszeliście? Nic nowego w sprawie. Policja przerwała dochodzenie i znów mamy na górze spokój. Chcieliśmy was zawołać na balety. Julia zerknęła w stronę kuchni. Stali tam Rose, David, Katie i Robert, nalewając rozplenionego szampana do papierowych kubeczków. - Dzięki Bogu! - rozbawiona Rose skinęła na Julię. - Moi rodzice chcieli mnie już stąd zabrać, po tym jak media rozdmuchały wieści o śmierci Angeli Finder. Tylko nas dniami trzymano w niewiedzy. - Błękitne oczy dziewczyny spochmurniały. - Mniejsza o to - i tak bym nie wróciła do domu. Julia wymieniła z Robertem spojrzenia. Jako jedyny w kuchni nie był w szampańskim nastroju. Jasne, że prawdopodobnie jemu też ulżyło, że policja przestała węszyć, jednak zagadka pozostawała nierozwiązana i to przypuszczalnie nie dawało mu spokoju, jej zresztą też. Ten cholerny film! Mogła bardziej się skupić, gdy Benjamin pokazywał go za pierwszym razem! - Tutaj, Jul. - Rose podała jej kubek. - Dla ciebie. Automatycznie sięgnęła po niego, ale potem spostrzegła Benjamina wchodzącego do kuchni. Niósł swojego laptopa, prawdopodobnie zabrał go od siebie z pokoju. Nie zważając na panujący wkoło rozgardiasz, usiadł w kuchni za stołem, włączył komputer i zalogował się do sieci. W tej samej chwili w drzwiach pojawiła się wścibska głowa Alexa. Party? - spytał. - Party! - zawołała rozradowana Debbie, wciągając go do środka i wciskając mu do ręki szklankę. Podziękował, uśmiechnąwszy się rozbrajająco, a Debbie zaczerwieniła się jak burak.
Julia musiała się opanować, żeby nie przewrócić oczami. Współlokatorka leciała na starszego studenta tak żenująco bez ogródek, że zbierało się jej na nudności. Ale Alexowi wcale to nie przeszkadzało. Przeciwnie, najwyraźniej mile łechtało jego ego. Julia nie myślała, że mister Florida jest aż tak spragniony pochlebstw. David podał Benjaminowi papierowy kubek z szampanem, a ten niechcący przewrócił go, rozlewając płyn po stole. - Ejże - zapytał David - co się z tobą dzieje? - Wszyscy myślicie, że jestem oszołomem, ale nie zapominajcie, że jeśli chodzi o pracę, to mam świra na punkcie porządku - warknął Ben. Julia nachyliła się nad nim. Również Chris wytężył uwagę. - Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał. - Zmagazynowałem wszystkie moje pliki medialne w sieci, zabezpieczyłem i zakodowałem. Sejf Królewskiego Banku Kanady to w porównaniu z nimi betka. - To znaczy? - Mam jeszcze starą wersję, przy której nikt nie grzebał, bo nikt nie ma do niej dostępu. - Z dumą pokiwał głową. - Bingo! Oto ona: 13 maja 2010Vdomek01.avi. W tej chwili wszyscy inni zobaczyli, że coś było nie tak. - O czym ty właściwie mówisz? - zapytał David. Benjamin paplał coś mimo to. - Teraz wiem, dlaczego ktoś rozbroił mi kamerę i grzebał przy chipie! Bo śmierć Angeli to nie był wypadek. Nie! Nagrałem to wszystko na wideo. Julia zmarszczyła czoło. Dlaczego Benjamin wypalił z tym właśnie teraz? A co, jeśli ktoś z obecnych miał Angelę Finder na sumieniu? Obrzuciła nieufnym spojrzeniem Katie. Koreanka opierała się o parapet, sącząc szampana, krótko mówiąc, zachowywała się, jakby ją to nic nie obchodziło. Nie wiadomo, co sądzić, czy odgrywała ten brak zainteresowania, czy po prostu była tą Katie co zwykle. A co z samym Benjaminem? - przemknęło Julii przez głowę. Może właśnie dlatego był taki nadgorliwy, że sam był tym kimś? Czy to nie on podczas kłótni z Angelą przeginał? I czy to nie ona go później odprawiła z kwitkiem z biura redakcji Chronicie, że poszedł jak zmyty? Z drugiej strony kto mógłby mieć lepsze alibi niż właśnie Benjamin? Wręcz niepodważalne. Cały czas był na imprezie w domku. A ten film, który nakręcił, to twardy dowód. On nie mógł być odpowiedzialny za śmierć Angeli. Ale do cholery, czemu nie uważał bardziej na to, co mówi? Czy to naprawdę dobre, informować zaraz każdego, o czym się wie? - Julia wpadła na to - wyjaśniał, a inni przysłuchiwali się z otwartymi ustami. - Jako jedyna zauważyła, że wymazano jeden kawałek filmu z imprezy. - Ale po co ktoś miałby manipulować przy filmie? - zrobiła oczy Rose. - Ben jeszcze nie skończył - przerwała jej Katie.
- Ktoś wyciął jeden szczegół z nagrania - kontynuował Benjamin. Zgodnie z licznikiem czasu w tej wersji brakuje jednej sekundy. Prawie nie da się tego zauważyć, gdy się nie wie. Ale... - Benjamin postukał w laptopa. - Tu mam oryginał. - To na co jeszcze czekasz? - zniecierpliwił się Chris. Dziewięć głów nachyliło się nad komputerem. I znowu od początku przewijała się impreza: Robert na pomoście; Alex za sprzętem; Rose, David i Julia, idący w kierunku lasu Chris, Debbie wychodząca z naprzeciwka. Krajobraz, jezioro, góry. Telefonujący Alex, Chris z pochmurną twarzą, ziejący do kamery Ike. Obrazy przesuwały się jeden za drugim, i trudno było rozpoznać w nich jakąś fabułę, chociaż było jasne, że za kulisami rozgrywało się coś okropnego, na czego ślad próbowali wpaść. - Teraz uważajcie - mruknął Benjamin, naciskając na klawisze, po czym film odtwarzał się już w normalnym tempie. Dziewięć zafascynowanych głów wlepiło wzrok w ekran. Julia ponownie poczuła wewnętrzny opór. Zbyt wiele par oczu! Nawet gdyby teoretycznie setki innych stały za morderstwem Angeli, Julii nie opuszczały złe przeczucia. Spojrzała na ekran. Wzburzona woda powoli się uspokajała. Zegar odliczał 10:10, 10:11, 10:12,10:13. Widać było zmniejszające się kręgi fal. 10:14; 10:15. - Tam to jest - powiedział Chris bezdźwięcznie. - Możesz nam powiększyć to nagranie? Pośrodku kolistych fal coś było widać. Wszyscy gapili się w osłupieniu. - To może być jakiś konar - oznajmiła Rose. - Tuż przy brzegu jest wiele drzew, korzeni, gałęzi. - Nie da się tego do cholery bardziej powiększyć, jeszcze z jeden raz? zaklął David. - Nie, to już limit - wyjaśnił Ben. Ale w gruncie rzeczy powiększanie nie było konieczne. Im dłużej wpatrywali się w obraz, tym ciszej robiło się w pomieszczeniu. Wszyscy zastygli. Skóra Julii wibrowała, jakby w całym jej systemie nerwowym, we wszystkich zakamarkach ogłoszono alarm. To, co było widać na ekranie, wprawdzie zamazane, ale dało się wypatrzeć, to ręka wystająca z wody. Biała jak śnieg ręka. Pięć palców. Jakby odcięte od reszty, unosiły się nad powierzchnią wody. Julii zebrało się na wymioty. Nie była to ręka trupa, lecz umierającej, na dodatek trzymała w niej coś kurczowo.
Rozdział dwudziesty siódmy - Shit! - mruknął Chris. - Sfilmowałeś to! Naprawdę sfilmowałeś śmierć Angeli Finder! - Ale ja tego nie wiedziałem! - zabrzmiał ochryple głos Benjamina. Julia pomyślała przez chwilę, że płakał, jednak zaraz potem wybuchnął dziwacznym, histerycznym śmiechem i nie mógł się uspokoić. - Nagrałem morderstwo, i nawet tego nie zauważyłem. O kurwa, gdyby mój stary to widział! Może znalazłaby się dla mnie wreszcie jakaś robota! Zostałbym pracownikiem monitoringu w centrum handlowym. Konsola - i widzę wszystko. Mogę laskom zaglądać pod spódnicę i filmować facetów odlewających się przed wystawą. Benjamin gadał i gadał. Najwyraźniej w ten sposób usiłował poradzić sobie z szokiem. Debbie łkała tak histerycznie, że nawet Rose straciła cierpliwość. Mogłabyś się w końcu zamknąć? - Ona coś trzyma w ręce - przerwał trzeźwo Robert. Znów wszyscy wlepili wzrok w ekran. Widać było wyraźnie rękę. I rzeczywiście trzymała w niej coś kurczowo. - Nie da się tego pokazać dokładniej? - spytał Alex. - Musielibyśmy wysłać film do laboratorium - wyjaśnił rzeczowo Robert. - Ale czy policja znalazła ten przedmiot, cokolwiek to było? - zapytała Katie. - Słyszał ktoś coś na ten temat? - Jeden po drugim kręcili głowami. W końcu zwrócili się do Alexa, ten jednak wzruszył tylko ramionami. - Mnie to tak samo nie pasuje jak wam - powiedział bezradnie. - Ale Dean wyraził się jednoznacznie! Żadnego informowania studentów, ani nawet ich doradców. - Powinniśmy tego poszukać - powiedziała Katie. - Gdzie? - szepnęła Rose. Wszyscy znali odpowiedź, nim Koreanka ją sprecyzowała. - Na dnie jeziora. - A kto z nas będzie tak szalony, żeby to zrobić? - zagadnął David. Pytanie zawisło w powietrzu. - Ja! - oznajmiła Katie. Katie? Akurat Katie? Dlaczego? Szukała czegoś? Był jakiś powód, dla którego ona chciała znaleźć to przed wszystkimi? Czy tylko kolejne wyzwanie, żeby coś komuś pokazać? Julia zaczęła się nad tym zastanawiać, w głowie pojawiła się myśl, że inni mogliby tak samo ją postrzegać: ktoś, kto nie chce niczego zdradzać, zawsze jest podejrzany. - Nie! - zaprotestował David prawie bezdźwięcznym głosem. - Sam mało co nie umarłem w tym jeziorze. Nie masz pojęcia, jakie ono jest. - A co cię to obchodzi, co ja zamierzam - odparła ze spokojem Katie.
- Jezioro w niektórych miejscach ma głębokość ponad pięćdziesięciu metrów. Nie miałabyś żadnych szans. - Na tym odcinku brzegu, gdzie znaleźliśmy Angelę, nie jest tak głęboko. Najwyżej dziesięć metrów. W przeciwnym razie nie zauważylibyśmy jej wcale. - Z tym jeziorem jest coś nie tak. Głębokość się zmienia - powiedział Robert. - A co dziesięć metrów w wodzie wzrasta ciśnienie o jeden bar. To może być niebezpieczne. - Wiem, co robię. - Dziewczyna pozostała nieugięta. Julia wyczytała z jej oczu, że nikt jej od tego nie odwiedzie. To było coś, co podziwiała w Koreance. Coś, co odeszło bezpowrotnie wraz z jej wcześniejszym ja. - Pójdę z tobą - powiedziała nagle Julia. - Wcześniej często nurkowałam. Robert rzucił w jej kierunku wystraszone spojrzenie. - Za to, co wy tu zamierzacie, nie będę odpowiadał. - Alex zbladł. Muszę to zgłosić Deanowi. - A gdzie twój słynny kodeks honorowy? - spytał drwiąco Chris. - My was nie zdradziliśmy, to i ty łaskawie mógłbyś zamknąć gębę na kłódkę i nie donosić o tym, co chcemy zrobić. ***** Julia zdecydowała się spontanicznie. Nawet nie zależało jej specjalnie na znalezieniu tego przedmiotu, który widziała w dłoni Angeli. Nie, po prostu nagle poczuła silną potrzebę zrobienia czegoś ekstremalnego. Chciała powalczyć, pozmagać się w pojedynku na śmierć i życie. I wcale nie skłamała, mówiąc, że wcześniej często nurkowała. Kiedyś należała do klubu i brała udział w zawodach międzynarodowych. Opanowała wyrównywanie ciśnienia pod wodą - a do tego przez lata wytrenowała płuca, nawet jeśli teraz nie ćwiczyła. Spotkali się na moście o szóstej rano, w miejscu, w którym utonęła Angela Finder. O tej porze byli prawie pewni, że nie będzie niepotrzebnych świadków. Dopiero gdy Frost zeszła ze skarpy, uświadomiła sobie, co znaczyło nurkować akurat tutaj. Głębokość wody sięgała najwyżej dziesięć metrów, co do tego Katie miała rację. Ale zapomniała, jak stromo opadał brzeg. Nie było możliwości, żeby stopniowo przyzwyczajać się do chłodu. Wchodząc, musiały od razu zanurzyć całe ciało. Z drugiej strony - wczoraj woda w jeziorze nie była wcale taka zimna - może niepotrzebnie się tym zamartwiała. Julia spojrzała na Katie. Tak jak ona miała na sobie sportowy strój. Obie marzły w chłodzie poranka. Nie było więcej niż dziesięć stopni. Niebo wyglądało na zachmurzone i szare, ale słońce prześwitywało zza chmur. Jakoś dzień nie mógł się zdecydować, czy ma już wstawać, czy jeszcze nie.
- Pewna jesteś? - spytał cicho Chris, obejmując Julię ramieniem. Wymieniła z nim spojrzenie i odparła: - Całkowicie! - Skinął głową, była mu wdzięczna, że nie próbował jej powstrzymywać. - No to jazda! - Katie wzięła krótki rozbieg i zanurzyła się cała w wodzie. Serce Julii zabiło mocniej. Teraz jej kolej. Mimo wczorajszego doświadczenia nastawiła się, że woda może być lodowata. Teraz prawie nie czuła zimna. A może jej ciało przez ostatnie miesiące stało się już niewrażliwe na ból? Pokryło się jakąś ochronną warstwą uodpornienia? Jeszcze raz nabrała powietrza, po czym zamknąwszy oczy, zanurkowała. Otoczyła ją cisza i coraz bardziej odczuwalne zimno. Gdy otworzyła oczy, nie mogła w pierwszej chwili niczego rozpoznać. Płynnie zaczęła poruszać się w dół. Aż do chwili, gdy ktoś chwycił ją za ramię. Patrzyły na nią wystraszone oczy Katie. Julia skinęła do niej głową. Dała znać, że wszystko w porządku i chętnie dodałaby: „Jestem szczęśliwa!" I taka była naprawdę. Tu pod wodą wszystko było inne - tak dobrze znane. Trochę przypominało jej to powrót do domu. Rekord w nurkowaniu u Julii wynosił dwie minuty i czterdzieści trzy sekundy. Jednak teraz pomyślała, że mogłaby wytrzymać pod powierzchnią o wiele dłużej. Rozejrzała się wokół. Brzeg opadał stromo, kończąc się wybetonowanym umocnieniem. Jeżeli ktoś pchnął Angelę z wózkiem do wody, to ta biedna niepełnosprawna dziewczynina poszła jak kamień na dno. Na myśl o tym Julii zakręciło się w głowie. A może już zaczynał doskwierać brak tlenu? Skoncentruj się Julio! Zarzuciła ciałem dynamiczniej i po kilku odepchnięciach dosięgła dna. Żadnych roślin, żadnych ryb, jedynie kamienie. Całość sprawiała wrażenie pustej szarości i jałowości. Na forach nurków z górskich jezior czytała, że zbiorniki takie przypominają na dnie pustynię - takie wydawało się i to. Przynajmniej w tym miejscu. Czuła, że zaczyna brakować jej powietrza. Czego oczekiwała? Od miesięcy nie nurkowała i wyszła z wprawy. Pośpiesznie skanowała oczyma dno, licząc sekundy, do chwili wynurzenia. Jakaś prastara plastikowa butelka. Kawałek plandeki. Gdzie jest Katie? Już na górze, by nabrać powietrza? Julia szukała dalej. Coś tu musiało być! Jakiś ślad po Angeli! Chociaż czuła, jak boleśnie kurczą się jej płuca, nie dawała za wygraną. Po chwili ktoś pociągnął ją do góry za ramię. Odtrąciła tę rękę. Była tu, by poszukać prawdy! Chciała dotrzeć do jej sedna.
Rękami dotykała kamieni, sięgała w przestrzenie pomiędzy nimi. I wtedy jej palce coś wyczuły. Jakiś szorstki przedmiot. Łańcuszek? Pociągnęła go. Zaklinował się. Szarpnęła jeszcze raz. Łańcuszek tkwił mocno. Z całej siły pociągnęła raz jeszcze i w końcu miała go już w dłoni, przedmiot, który kiedyś upuściła Angela. Wiele się nie zastanawiając, wetknęła łańcuszek w wycięcie stroju kąpielowego. Katie ponownie chwyciła ją za ramię, a ona ponownie zaczęła się przed tym bronić. Dlaczego się broniła? Sama tego nie rozumiała. Nie mogła nad tym zapanować. Wydawało się jej, że osiągnęła coś, czego pragnęła. Tu pod wodą nie musiała kłamać, nie musiała udawać, nie musiała patrzeć w twarz innym ludziom, wciąż czegoś od niej oczekującym. Jakby minął czas na zmagania, jakby mogła sobie wreszcie teraz zwyczajnie odpuścić. Może to wcale nie było dla Angeli takie złe, że tu umarła? Czyżby utonięcie nie było w istocie rzeczy taką straszną śmiercią? Może śmierć sama w sobie nie była nawet okrutna, jak się zwykło uważać, lecz oznaczała dokładnie ten rodzaj spokoju, który teraz odczuwała? Poczuła, że traci siły w kończynach, a jej ciało opada. Uwolniła coś, czego kurczowo trzymała się aż do ostatniej chwili. Coś, co miało jej nigdy więcej już nie dręczyć. Przeszłość. Matkę. Ojca. Potem szarpnięcie. Julia poczuła, że ktoś ją ciągnie. Słyszała głosy. Krzyk. Czuła, jak wyciągają ją do góry. Nie broniła się, a mimo zamkniętych oczu oślepiało ją jaskrawe światło słońca. Czy to wszystko było tylko snem... ***** Słyszała podniesione głosy. - Julia oddychaj! Oddychaj do cholery! Ktoś rozgniatał jej tułów. Żebra bolały tak, jakby ktoś je potłukł. - Musisz oddychać! Po co? Ktoś odciągnął jej głowę w tył, rozepchał usta, a potem położył na niej swoje obce wargi. Stykały się mocno, zdecydowanie. Ciało dziewczyny wypełniło powietrze, otworzyła oczy, spoglądała w twarz - widziała przed sobą Davida. Wyglądał na cholernie wściekłego! - Odbiło ci? Głosy, twarze - nie mogła ich jednoznacznie przyporządkować. - Co to miało być? Cztery minuty! Cztery minuty pod wodą! Chciałaś się utopić? W polu widzenia pojawiła się blada twarz Roberta i jego wielkie oczy zza szkieł. Ten wyraz smutku i przerażenia zszokował Julię, i coś jeszcze.
On wiedział. Dobrze wiedział, dlaczego tak długo była pod wodą, dlaczego przez chwilę, choć to tylko moment, łudziła się nadzieją, że zniknie w jeziorze, odnajdując spokój na dnie. - Nic mi nie jest - wyjąkała. Chwytała powietrze, nie mogąc opanować szczękania zębami. - Wszystko w porządku, naprawdę. Nie miałam problemów pod wodą. Żadnych. W spojrzeniu brata rozpoznała znaną sobie nieufność, milczał jednak, podczas gdy David ciągle jeszcze klął pod nosem. Ściślej mówiąc, przeklinał: Tę zasraną dolinę i zaszczane jezioro niech diabli wezmą. - Jakby przyroda ponosiła winę za jej chwilowy kaprys igrania z życiem. - I jak poszło? - Debbie jako jedyna nie wydawała się poruszona całym zajściem. - Znalazłyście coś na dnie? Skupiona ciągle na wciąganiu w płuca powietrza, Julia pokręciła głową, myśląc o łańcuszku w kieszonce. Łańcuszku z przytwierdzonym medalionem. - Tylko to - usłyszała bąkającą Katie. W ręce trzymała jakieś dziwne zębate bryłki z metalu. - A co to? - Raki do wspinaczki - rzekła Koreanka. Wyglądała na szczęśliwą pierwszy raz, od czasu, gdy ją poznała. Tylko Chris siedział nieruchomo, na uboczu, zakrywając twarz rękami. Julia spojrzała na niego. Podniósł głowę, jego oczy stały się ciemne, prawie czarne. ***** Nie pamiętała, w jaki sposób wróciła do college'u; po przyjściu skryła się w toalecie przy głównym hallu. O tym, co rano przeżyła w wodzie, nie mogła nikomu powiedzieć. Próbowała zachowywać się możliwie normalnie, mając nadzieję, że nikt nie zauważy, ile ją to kosztowało wysiłku - wciąż wokół słyszała zdziwione głosy, że wytrzymała pod wodą więcej niż cztery minuty. Wpatrywała się w łańcuszek. Czuła w dłoni ciężar srebrnego medalionu. Zupełnie nie było po nim widać, że leżał w jeziorze przez tydzień. Jakoś nie mogła sobie wytłumaczyć, dlaczego nikomu go dotąd nie pokazała. Chociaż - dobrze wiedziała dlaczego. Poza Robertem nie znała na studiach tak naprawdę nikogo. W każdym razie nikogo tak dobrze jak jego. Ani swoich koleżanek z pokoju, ani innych z jej roku, nie mówiąc już o studentach z semestrów wyżej. Przed odjazdem wbito jej do głowy, że nikomu nie wolno ufać. Również Chrisowi? Nie, jemu też nie. Chcąc nie chcąc, bardzo się do niego zbliżyła. Za bardzo.
Zrobiła głęboki wdech i otworzyła medalion. Jakimś cudem woda nie przedostała się do środka. Wnętrze było zupełnie suche. Wzięła do ręki czarny przedmiot, który nietknięty przetrwał, leżąc na dnie jeziora w srebrnej kryjówce. W pierwszej chwili nie miała pojęcia, co to było. Naraz ją olśniło. To, co trzymała w dłoni, było najbardziej zminiaturyzowaną pamięcią USB, jaką kiedykolwiek widziała. Czarną metalową obudowę ozdabiały maleńkie szkiełka imitujące diamenty.
Rozdział dwudziesty ósmy Zanurzenie się na dno Lake Mirror okazało się brzemienne w skutki. W niedzielę wieczorem Julia położyła się do łóżka, czując już nieprzyjemne drapanie w gardle. Było jej zimno, a ciśnienie w skroniach najprawdopodobniej przerodzi się do rana w przenikliwy ból głowy. Nie jest dobrze, pomyślała. Tuż przed ósmą usłyszała pukanie do drzwi. Do pokoju wszedł Chris. Nie usiadł, stanął tylko przy jej łóżku i spojrzał na nią z posępną miną. - Poszłabyś do kina? - Nie, jestem zmęczona - odpowiedziała. - Lepiej jak zostanę w łóżku. To był wyczerpujący dzień. I wow! Uśmiechnęła się. Jednak on nie odwzajemnił uśmiechu. Zamiast tego burczał coś między zaciśniętymi zębami: - Nie rób tego więcej! Zabrzmiało jak groźba. - Czego? - spytała, wiedząc dokładnie, o czym mówił. - Nie ryzykuj życiem. - Nie - odpowiedziała. - Na pewno nie. Aż taka głupia nie jestem. - Nie jestem tego taki pewien. - Wielkie dzięki! - Znów usiłowała obrócić coś w żart, ale zupełnie się jej to nie udało. Zabrzmiało strasznie, co jeszcze bardziej zaakcentowała chrypka. - Co tak długo robiłaś pod wodą? - Pogładził ręką nieogolony podbródek. - Nie miałam przy sobie zegarka. A poza tym... powinieneś się ogolić. - Nie o tym mówimy. Jego twarz wyrażała: Nie zmieniaj tematu! Okay, najwyraźniej wcześniejsze „ja" Julii ujawniło się teraz. Chyba to niemożliwe, żeby zawsze mieć wszystko pod kontrolą i zupełnie wcielić się w rolę kogoś obcego, kim się dotąd nie było. Odezwało się w niej przeszłe „ja", nieumiejące powstrzymać się od kpiny, od sprzeciwu, będącym kiedyś jej znakiem firmowym, tamto „ja" uwielbiało prowokować. Nigdy, przenigdy nie dopuściłaby, aby ktoś rozpoznał w niej niepewność. - Ty też sądzisz, że nagłe pojawienie się zarostu u mężczyzn to oznaka stresu? Coś jak pryszcze? Dostajecie nagłego przypływu testosteronu? - kpiła. - Julia, przestań pieprzyć! - Zacisnął pięści, a kostki zalśniły bielą. Przestań gadać głupoty i porzuć te gierki! Wściekłość, jaka w nim wezbrała, wystraszyła ją nie na żarty. Jakby czytał w jej myślach, mówił z zaciśniętymi zębami: - Kłamiesz, gdy tylko otwierasz usta. Kłamiesz, bo coś ukrywasz. I każdym słowem, każdym gestem, każdym spojrzeniem pokazujesz mi, że nie masz do mnie zaufania. Patrzyła na niego w milczeniu. Ściskało ją w sercu. Usiłowała przekazać swoje uczucia w spojrzeniu, w wyrazie twarzy.
Chcę ci przecież zaufać, najchętniej wykrzyczałabym to. Ale nie o to chodzi, co ja chcę! Jeśli ci zaufam, musisz też mieć powód, by zaufać mi! Ale jak to ma wyglądać, skoro całe moje życie składa się z kłamstw? Czy miał pojęcie, co się naprawdę działo w jej wnętrzu? Byłby w stanie zrozumieć jej rozpacz? Czy pojąłby jej pragnienie, żeby po prostu móc powiedzieć wszystko, co w duszy gra? Tylko chwila milczenia. Czekanie, jakby tykanie zegara miało zdecydować, co się zaraz stanie. - Proszę - szepnął nagle. Uklęknął obok jej łóżka i pogłaskał po policzku. - Porozmawiaj ze mną. Czuła, jak napływają jej do oczu łzy, aż odwróciła głowę do ściany, potrząsając nią. Słyszała, jak wstawał. - Okay, w takim razie chyba nie ma powodu zostawać tu dłużej. Słyszała jego kroki, gdy zbliżał się do drzwi, jeszcze takie zastygające, jakby czekał, że ustąpi i się jednak odwróci. - Chris! - powiedziała zduszonym głosem, odwracając się do niego. - Tak! - spojrzał w jej kierunku, pełen nadziei, że zmieni zdanie. Rozczarowała go. - Mogę pożyczyć twojego laptopa? Albo by ją teraz udusił - albo wybiegłby w milczeniu z pokoju, nie zamieniając z nią więcej ani słowa. Nie mogłaby mu mieć tego nawet za złe. - Jest w moim pokoju - powiedział, starannie usunąwszy wszelkie emocje z głosu. Być może, pomyślała Julia, miłość znaczy też to, żeby zaufać drugiemu, nawet jeśli się wie, że kłamie. Spojrzała na niego. Chris też skierował na nią wzrok. - Dziękuję - szepnęła. - Nie chciałabyś poznać mojego hasła? - zapytał. ***** Ta noc była jedną z cichszych w dolinie. Księżyc zawisł nad górami, a krajobraz zanurzył się w nierzeczywistym, ciemnoniebieskim świetle. Ta noc miała dla Julii swój zapach. Pachniała lasem, ziemią, wodą - i śmiercią Angeli Finder. Przeszedł ją dreszcz. Wprawdzie był to najciemnieszy mrok, w jaki się wpatrywała, ale zarazem najpiękniejsze gwiaździste niebo, jakie kiedykolwiek widziała. Góry odbijały się w nietkniętym wiatrem lustrze wody nocnego jeziora lodowcowego. Księżyc stał w nowiu, a gwiazdy błyszczały jak maleńkie diamenty w kompletnej czerni. Nad Ghostem rozciągała się Droga Mleczna z gwiazdozbiorami Kasjopei i Perseusza. W tym ostatnim wydawał z siebie blask Agol, zwany również gwiazdą diabła albo demona pustyni, jak to tłumaczył jej
kiedyś Robert, gdyż w określonych odstępach czasu zmieniała się jego świetlistość. Gdzieś tam w górze, być może, ktoś przewidywał jej los. Mógłby określić, co się zdarzy. Ale przeszłość należała do niej i musiała ją chronić. Julia zaznała ciszy dopiero tu, w dolinie. Dzieciństwo spędziła w mieście z wieżowcami, korkami, dzwoniącymi do drzwi kloszardami, mknącymi po ulicach wozami strażackimi, syrenami policyjnymi, głośnymi imprezami, które urządzali rodzice. Ogłuszający rock z lat siedemdziesiątych. Roślin tyle, co kot napłakał - no może poza kilkoma drzewami na ulicy. Równie dobrze mogły być z plastiku. W każdym razie niewiele się zmieniały z biegiem lat, gdy tam mieszkali. A może oni sami stali się jak ten plastik. Ach tak, zapomniała o zwierzętach! Kastrowane psy i wałęsające się koty. Ktoś mógłby pomyśleć, że potajemnymi panami tego miasta były wyłącznie auta. Były Myślenie to proces, którym trzeba nauczyć się sterować. Ojciec zawsze powtarzał: Jesteś zbyt emocjonalna. Słowa matki: Pilnuj Roberta. Oboje nie żyli, i mama, i tata. Ani Robert, ani ona nie mieli pojęcia, w jakie sprawki uwikłany był ojciec. Znaczyło to tyle, że ryzykował życiem dla sprawiedliwości. No, ale tym samym całej swojej rodziny. I nawet ich do cholery nie spytał, czy się na to zgadzają. Julia wybuchnęła płaczem. Jak długo przeszłość dotyka tego, co nastąpi i ile potrwa, zanim lodowiec stopi się z mrokiem. Przemogła się. Weszła z powrotem do pokoju i zamknęła drzwi od balkonu, a za nimi ciemność. Aby się upewnić, że naprawdę wszyscy poszli na dół obejrzeć film, wyszła do przedpokoju. Z pokoi nie dochodził żaden szmer - a mimo to nad apartamentem zawisło jakieś drgające napięcie. W drodze na pierwsze piętro czuła hulający po korytarzach przeciąg. Brązowe podłogi z wydeptanymi chodnikami robiły wrażenie nędzniejszych niż kiedykolwiek. Całe skrzydło miało w sobie coś pozaczasowego. A może odwrotnie? Czy nie był to kawałek przeszłości sięgający teraźniejszości? Pośpieszyła się żeby przynieść laptopa od Chrisa i wróciła tak szybko, jak tylko mogła, do swojego pokoju. Nie włączyła światła. Zamiast tego zapaliła latarkę. Potem otworzyła klapę i włączyła kompa. Nie była taka jak Robert. Nie sprawiało jej przyjemności wyciąganie informacji z trzydziestu tomów encyklopedii Britannica po to tylko, by dotrzeć do istoty danej rzeczy. Nie, Julia była zawsze mistrzynią uników. Teraz też wzięłaby najchętniej nogi za pas, zamiast czekać, aż załączy się wreszcie ten drętwy laptop. Do tego tysiące myśli kłębiących się w głowie. Czemu robiła to, co robiła.
Dlaczego nie zdradziła nikomu, co znalazła na dnie jeziora. Pokój rozjaśniło słabe światło ekranu, a bezduszna martwota pozbawionej uczuć techniki wystawiała na próbę jej cierpliwość. Zroszone potem ręce drżały. Straciła trochę czasu, zanim odnalazła pendrive'a z dna jeziora, jeszcze dłużej trwało włożenie kawałka pamięci do wejścia w laptopie. System operacyjny raczył się wreszcie otworzyć. Za kilka sekund wyświetlił się komunikat żądający wpisania hasła. Brzmiało ono: Julia Frost.
Rozdział dwudziesty dziewiąty Julia wlepiła oczy w ekran laptopa. Potrzebowała tylko kilku sekund, by zorientować się, co było na tym zminiaturyzowanym pendrivie. Angela Finder była gorsza od niejednego wywiadu na tej planecie, sprytniejsza od detektywa, przebieglejsza od bezpieki, chytrzejsza od CIA. Ten zminiaturyzowany pendrive zawierał pełną bazę danych całej uczelni. Figurował tam każdy wykładowca, każdy pracownik, każdy student. Nawet mister Walden, rektor, też miał tam swój katalog. Spis pogrupowany był jasno i przejrzyście: Bungalow 17: Sayaka Kitube, Angela Finder, Eliza Wood. Apartament 213: Katie West, Debbie Wilder, Rose Gardner. I chociaż liczyła się z tym, serce zamarło jej w piersi, gdy ujrzała swoje własne nazwisko: Julia Frost. Siedziała przez chwilę, wpatrując się w ekran. Sama siebie obserwowała, jak powoli wyciągała rękę, jak w zwolnionym tempie przesuwała kursor na swoje nazwisko, wreszcie jak kładła środkowy prawy palec na enter. Wydawało jej się, że minęła wieczność, nim program zareagował, a plik się otworzył. Jak odrętwiała, patrzyła na stronę. Album zdjęć z jej dzieciństwa, to było coś, co właśnie teraz pokazywał ekran: dom rodziców. Jej fotki. Obrazki całej rodziny. Ona sama. Robert. Zdjęcia ze starej szkoły w Berlinie. Wycinki z gazet o zawodach nurkowania, w których brała udział. Dyplomy i świadectwa. Dotąd była pewna, że wszystkie te informacje zostały zniszczone. Policja obiecała jej, że nikt nigdy nie będzie miał do nich dostępu. Ale czy ojciec jej nie ostrzegał? Do znudzenia powtarzał, że wszystko, co znalazło się w Internecie, nigdy nie zaginie. A ona - Julia? Śmiała się tylko z jego przewrażliwienia. Poczuła nadchodzące nudności. W żołądku zaczynała się rewolucja. Obraz przed oczyma rozmazywał się. Ledwo zdążyła przebiec przez przedpokój do toalety, uklęknąć przed muszlą klozetową i w końcu zwymiotować. Wyrzygać duszę z ciała. Ktokolwiek wymyślił to powiedzenie, dobrze wiedział, jak się teraz czuła. Ona, Julia, pawiowała duszą z ciała. Wszystko to, co przemykało w jej myślach - strach, tłumione wspomnienia, uczucia, wyciskała je teraz z najgłębszych zakamarków swego wnętrza, aż do gorzkiej żółci. Oparła się o wykafelkowaną ścianę, trzęsła się, na nic nie miała siły, ale choć przez jedną spokojną, cudowną, nieocenioną chwilę przestała myśleć o czymkolwiek. Powróciły skrawki wspomnień. Przypomniał się jej laptop, i to, co znalazła na pendrivie. Pozbierała się szybko, przemyła twarz nad umywalką,
przejechała szczoteczką po zębach i z drżącymi kolanami przeszła do kuchni, skąd wzięła wodę z lodówki. W tej chwili coś usłyszała. Cichy, prawie bezszelestny szmer, zorientowała się od razu, że to drzwi od korytarza. Ktoś przymykał je ostrożnie. Wypadła z kuchni. Przedpokój był pusty. Otworzyła zamaszyście drzwi. W długim korytarzu panowały ciemności, nikogo nie było widać. Zabrzmiał cichutki dzwonek. Winda! Rzuciła się w jej kierunku. W chwili, gdy brała zakręt za róg, drzwi się zamknęły. Zdążyła jedynie zobaczyć, jak jedna po drugiej zapalały się duże cyfry poszczególnych pięter. E3, E2, El, 0, Ul, U2. Pognała z powrotem do pokoju. W pomieszczeniu brzęczał jedynie laptop Chrisa. Wcisnęła klawisz spacji. Ekran rozjaśniał. Ręce latały jej po klawiaturze. Panicznie klikała po folderach. Nic! Brak nośnika w stacji dysków G. Dotykała palcami z boku laptopa, chcąc docisnąć pendrive'a. Wejście do portu było puste. Dane zniknęły. Po medalionie Angeli Finder też ani śladu.
Rozdział trzydziesty Robert [T jak Tolkien] Robert siedział w dusznej sali filmowej, położonej obok SiDi i pomieszczeń medialnych w podziemnych piętrach college'u. Piwnice sięgały głęboko w skałę. Nie tylko w kinie, lecz wszędzie w podziemiu nie było okien. Korytarze oświetlały jarzeniówki i zawsze, gdy zatrzymywał się w piwnicy, czuł, że brak mu powietrza. Wokół słyszał szeptanie oraz szeleszczenie torebek z popcornem. Na ekranie leciała pierwsza część Władcy Pierścieni. Zastanawiał się, dlaczego ten film wzbudza taką fascynację aż u tylu ludzi. Nic w nim nie działo się przecież rzeczywistego. To wszystko bajka, fantazja. Cóż, oczywiste, że Tolkien był geniuszem, wymyślił nawet własny język, którego Robert uczył się jakiś czas. Dzisiaj odbierał te same obrazy i słowa jako irytujące i niewiarygodne. To niebezpieczne lasy. Nie możecie już zawrócić. Powiadają, że mieszka w nich wszechmocna wiedźma. Zdania te bez przerwy krążyły mu po głowie, łącząc się w przytłaczający sposób z rzeczywistością. Dlaczego ta dolina tak go przerażała? Jaka zagadka i niebezpieczeństwo czaiły się w jej lasach? Czemu nie mógł pozbyć się wrażenia, że z tym jeziorem coś się nie zgadza? Jezioro. To ono zajmowało jego myśli od czasu wieczoru imprezy w domku. Coś musiało kryć się w jego głębinach. Coś, co wywoływało te dziwne nurty i niebezpieczne wiry. Może jakiś podziemny strumień, rozmyślał już chyba po raz setny. Albo podziemne źródła, zasilające Lake Mirror w wodę. I natychmiast znów zaczynał o tym myśleć, że nie dotarł do żadnych danych, które podawałyby jego faktyczną głębokość. A czy nie doświadczył tego na własnej skórze? Tamtego wieczoru we wzburzonej wodzie sam miał wrażenie, że nie było pod nim dna. I te nieszczęścia - jakby chodziły parami. Czy tkwiła w tym jakaś przyczyna? Czy to wszystko zdarzyło się przypadkiem? Policjant, który opiekował się Julią i nim - Robertowi wydawało się, że lata temu - powiedział: ,Wasz ojciec był bohaterem". Być może rzeczywiście nim był, tego Robert nie wiedział, jednak zrozumiał jedno: bohaterem można zostać, gdy się zda egzamin. Egzamin związany z niebezpieczeństwem utraty życia.
Mniejsza z tym, w żadnym razie nie pocieszało go wyobrażanie sobie ojca jako bohatera. Jedyną otuchą byłoby powiedzenie mu prawdy, wszystkich szczegółów, które wtedy... Z myśli wyrwała go nagle wstająca z siedzenia obok Rose, przepuszczająca Benjamina. - Mam ci też przynieść colę? - szepnął. Robert pokręcił głową, próbując od nowa skupić się na tym, co się działo na ekranie. Chwilę potem znów coś zaszeleściło. Tym razem wstał ktoś z przodu i zniknął zaraz za zasłoną okrywającą drzwi. Jeśli się nie mylił, była to Debbie. Rozpoznał ją po tym, że ciągle wciskała głowę w kark. Niczym samica żółwia. Zapanował spokój. Na ekranie migotały postaci czarnych rycerzy polujących na Frodo i Sama. Robert przymknął oczy. Czemu śmierć robiła automatycznie z kogoś bohatera? Ten Dean, Richard Walden, nie wyprawił wprawdzie pogrzebu, czego oczekiwałby właściwie Robert, kazał jednak przybrać flagi kirem i zawiesić portret Angeli Finder w głównym hallu. Wyłożono też księgę kondolencyjną. Roberta nie obchodziło, kto ze studentów czy wykładowców wpisywał tam swoje nazwisko. Wiedział jedno: dziewczyna w wózku nie była kimś, po kim wielu nosiłoby żałobę. Słyszał, jak ktoś ze starszych studentów nazwał ją pluskwą, a Isabel wyraziła się o niej nawet, że to szczur kanałowy. Benjamin, ten to już notorycznie okazywał jej lekceważenie. Dobra, może i było odwrotnie, tu w piwnicy w wieczór przed imprezą widział, jak Angela perswadowała coś Benjaminowi. A Julia opowiedziała mu później, że krótko przedtem w redakcji Grace Chronicie dziewczyna na wózku odprawiła go z kwitkiem. Do tego ta Debbie. Nie było dnia, żeby nie rozpuściła jakiejś nowej plotki o naczelnej, a doniesienia te często przeczyły jedno drugiemu. Że to bestia. Że wcale nie była przykuta do wózka. Innym razem, że właśnie ona, Debbie, powierzała jej wszystkie swoje tajemnice. Jednak gdy ktoś pytał o szczegóły, potrząsała tylko głową i wzruszała ramionami. Dreszcz przechodził mu po plecach, gdy przypominał sobie, jak Debbie mierzyła go swoimi bijącymi fałszem oczyma, jakby obawiała się, że umiał czytać w jej myślach. Chociaż - tu Robert zaśmiał się pod nosem - taka naiwność do niej pasowała. Jakby rzeczywiście mógł przepowiadać przyszłość. Sam w to nie wierzył. Po prostu ufał swoim uczuciom i intuicji o wiele bardziej niż inni. Czasami pragnął mieć kontrolę nad tym, co się w nim działo. Tak, tęsknił za tym, aby rozwinąć swój umysł niczym rakietowy system obrony, aby wszystkie te wysyłane przez bliźnich sygnały móc wyłapywać. Zamiast tego znów poczuł dobrze znane mu kołatanie serca. Odpowiadało ono temu samemu nagłemu strachowi, który pamiętał z nocy, gdy znaleziono jego ojca w bagażniku własnego mercedesa. Usadowił się wygodnie w siedzeniu.
Dwie rzeczy nie opuszczały w tej chwili jego świadomości. W sali nie było Julii, choć Władca pierścieni należał kiedyś do jej ulubionych filmów. A poza tym również i Chris nie pojawił się na seansie.
Rozdział trzydziesty pierwszy Julia siedziała przez następnych kilka minut przed pustym ekranem laptopa, wsłuchując się w jego szum. Chciała, żeby już było po wszystkim. Żeby to wszystko wreszcie się skończyło: cisza w apartamencie, brzęczenie komputera, strach, pytania, ból głowy, gorączka i dygotanie. Miała już dość, nie chciała być więcej odważna ani musieć chronić brata. Męczyła ją nieufność i ciągłe dawkowanie zaufania. Najlepiej byłoby rozpłynąć się w powietrzu. Była zmęczona. Wypalona. Wszystko ją bolało. Coś jednak spędzało jej sen z oczu: nie zniosłaby czyjejś władzy nad sobą. Wolała sama decydować, kiedy się poddać. Winda zatrzymała się na drugiej kondygnacji piwnicy. Było tam kino, pomieszczenia audiowizualne, dział komputerowy i wnęka, w której mieścił się serwer zawierający wszystkie dane o Grace i studentach. Czyżby ten ktoś, kto zabrał przeszłość Julii ze sobą, siedział tam teraz na dole? Napięła ramiona i wstała. Nie, nie dopuści do tego, żeby ktokolwiek dowiedział się, jak brzmiało jej prawdziwe imię i nazwisko. I na Boga - nikt się nie może dowiedzieć, że Roberta ochrzczono kiedyś imieniem Ralph. Jadąc w dół, na nikogo nie natrafiła. Drzwi windy otworzyły się, szurając cicho, a ona znalazła się w długim korytarzu. Tunele w piwnicy nie różniły się zbytnio od tych przy salach seminaryjnych, z małym wyjątkiem: brakowało tu okien, a podłogę zamiast drewnianym parkietem wyłożono szarym, nieprzytulnym linoleum. Do tego te zielonkawo świecące energooszczędne lampki nadawały korytarzom zimną, budzącą grozę atmosferę. Miało się wrażenie otoczenia wziętego z horroru, gdzie ktoś gubi się w labiryncie kostnicy, bojąc się, że ni stąd, ni zowąd zza rogu wyłoni się koszmarny zombie. Wyciągnąwszy rękę do włącznika światła, spodziewała się, że oświetlenie zacznie ledwo co migotać, ale nie, korytarz rozbłysnął w pełni jasnym światłem. Nie uspokoiło jej to jednak w najmniejszym stopniu. Wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że całą tę suterenę celowo zbudowano po to, by wzbudzała przerażenie. W piwnicy rozlegały się odgłosy z Władcy pierścieni. Usłyszawszy fragment muzyki, kojarzyła, co się działo w filmie. W głowie jej huczało, ale nie miało to nic wspólnego z dźwiękami z filmu. Dwie rozżarzone igły wbijały się w jej skronie. Przyłożyła dłoń do czoła. Parzyło.
Pośpiesznie ruszyła, biegnąc wzdłuż korytarza. Przed nią znajdował się SiDi. Drzwi były lekko przymknięte. Wciąż kołatała jej w głowie melodia z bitwy o Śródziemie. Paradoksalnie była zadowolona, że nie leciał właśnie inny film, komedia czy jakiś o miłości. Nie znalazłaby chyba w sobie tyle odwagi. Powoli otworzyła drzwi do sali komputerowej. I choć próbowała przygotować się na to, kogo mogła tu spotkać, nie wierzyła własnym oczom, gdy stanęła przed tym kimś. ***** To była Katie. Katie West siedziała przy jednym z pecetów, a Julia spoglądając na ekran, od razu rozpoznała otwarty katalog danych na ekranie. Koreanka spojrzała na nią. - Ach, to ty - powiedziała uspokojona. Julia odchrząknęła. Coś utknęło jej w gardle, co utrudniało przełykanie. Co tu robisz? - Nie rozpoznawała już własnego głosu. - Jeszcze mnie pytasz? - Koreanka potrząsnęła głową. - Spodziewałam się po tobie więcej inteligencji. Nie odpowiedziała. Nie zabrakło jej słów, nie, przeciwnie: nazbyt wiele tłoczyło się w głowie. Milczała z uporem, gdy Katie przerwała: - Wyciągnęłaś łańcuszek z jeziora. I znalazłaś medalion! Julia zerknęła na wejścia USB. Zminiaturyzowany pendrive wyglądał tak niewinnie, jak drobinka. A przy tym wionął władzą zdolną przysporzyć nieziemskich cierpień. - Co Angela Finder o tobie wiedziała? - spytała w końcu. - Nic! - odpowiedziała Katie, wykrzywiając twarz w rzadki dla niej uśmiech sfinksa. - Zupełnie nic. - Kłamiesz! Angela cię szantażowała. - A czemu miałaby to robić? - Irytacja, zdziwienie, groźba? Nie była w stanie dokładnie nazwać tego, co usłyszała w głosie Katie. - Co z nią zrobiłaś? - A co miałam z nią niby zrobić? - Katie znów skierowała wzrok na ekran. - Nic! Co ty zmyślasz. - Znam twoją historię! - zacytowała Julia. - To zdanie napisała do ciebie Angela w mailu. Dopiero teraz Koreanka wyraźnie zareagowała. Zbladła. - Jaką historię miała na myśli Angela? - Frost nie odpuszczała. - Nie ma żadnej historii! - Katie zacisnęła pięści. - I nikt mnie nie szantażuje! Nie mnie! - Na jej twarzy pojawił się wyraz, który przeraził Julię. Współlokatorka podniosła się powoli, obróciła i stanęła przed nią niebezpiecznie blisko. - To wszystko to niczyja sprawa, rozumiesz? - Jej wąskie ciemne oczy sypały skry. - A ja przyrzekam ci, że jeżeli komuś o tym piśniesz, to...
Nie dokończyła, chwyciła nagle Julię za prawe ramię i szarpnęła ją w dół. - Na dół! I to już! - syknęła. -1 jeśli piśniesz komuś o tym, to przysięgam ci, że tego pożałujesz! Mówiąc to, pociągnęła ją za sobą wzdłuż przejścia między rzędami stanowisk komputerowych, aż na sam tył, gdzie za którąś ze ścianek działowych przycisnęła ją do podłogi. Zęby Julii szczękały głośno, a całe ciało drżało. Nie mogła uwierzyć w tę nagłą przemianę Katie. Z sekundy na sekundę jej oczy stawały się coraz węższe. Wysokie kości policzkowe przesunęły się, usta zrobiły się szersze. Patrzyła na nią, sama wykrzywiając twarz ze strachu. Podniosła rękę, a Julia zamknęła oczy. Spodziewała się uderzenia, które jednak nie nadeszło. Otworzyła oczy i ujrzała, jak Katie kuca obok niej, trzymając palec na ustach. Zamknęły się jakieś drzwi. A potem usłyszała kroki. ***** Zadźwięczał dżingiel. Przy którymś ze stanowisk ładował się Windows. Ktoś stukał palcami po klawiaturze. Katie nie poruszyła się. Wyjęła pendrive'a czy dalej tkwił w pececie? Znowu otworzyły się drzwi. - Musisz jeszcze pracować? - rozpoznawalna z kilometra Debbie. Nikt nie mówił tak jak ona. Zero reakcji. - Nie masz ochoty na film? - Nie mam ochoty - padła zwięzła odpowiedź. Ten głos też był Julii dobrze znany. - Tak jak ja. Co mi tam po Orlandzie Bloomie, skoro mam ciebie? Debbie zaśmiała się wyzywająco, tak jak to tylko ona potrafiła. Katie poruszyła się w kuckach do przodu, by podejrzeć nieco zza ścianki. Julia spróbowała się rozprostować. W mgnieniu oka Koreanka znów szarpnęła ją za ramię i zmierzywszy wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu, przyłożyła palec do ust. Co tu było grane? Frost wciąż nie rozumiała, co to wszystko miało znaczyć. Co Katie knuła? - A tak poza tym, to szukałam cię - powiedziała Debbie. - Ach tak? - warknął głos. - Chciałam z tobą porozmawiać o Angeli. Bez odpowiedzi. - Przecież ci pomagała, nieprawdaż? - kontynuowała Debbie. - No jasne, była przebiegła, aż nadto przebiegła, ale wierz mi, nie ona jedna. - Dlaczego nie pooglądasz sobie po prostu filmu z innymi?
- Nie cierpię fantastyki - Debbie popadła w swój zwyczajny, pozornie nieszkodliwy ton mówczyni. - A moje historyjki wymyślam z przyjemnością sama. - Zachichotała. - Ale przejdźmy do rzeczy: zapewne wiesz dobrze, kim jest mój ojciec. A może nie? Ma niezłe układy, mógłby ci pomóc. W rozedrganej głowie Julii zakręciło się jeszcze bardziej. Co to za gadanie o układach? I dlaczego Katie wciąż ją trzymała? - Czemu się po prostu nie odpieprzysz? - usłyszała głos dobiegający z przedniej części sali. - Nie potrzebuję ani układów twojego starego, ani twojego idiotycznego gadania o Angeli. Jak nie masz ochoty na film, to idź do łóżka i tyle. - Sama? - głos Debbie miał chyba brzmieć uwodzicielsko, jednak zabrzmiał jak w scenie ze szmirowatego filmu. - Nie myślisz chyba poważnie. Wiesz, jak cię pragnę. - Ej, co robisz? Zostaw mnie! - Wiem, że masz na mnie chęć. Widzę to przecież! - Co ty sobie uroiłaś? - Nad jeziorem mówiłeś, że mogę do ciebie przyjść o każdej porze. - Bo jęczałaś, że nie poradzisz sobie na studiach. Julii mimowolnie zaświtało w głowie, że za sekundę Debbie zedrze z siebie ubranie. Nagle usłyszała wściekły okrzyk. - Zostaw to! - Ty też tego pragniesz - jęczała Debbie. - To dlaczego jeszcze niedawno bawiłeś się ze mną w nocy? - Co ty wymyślasz? Prędzej przeleciałbym Ike'a niż takiego hipopotama jak ty! - zaśmiał się, a z gardła dziewczyny wydobył się dźwięk, którego Julia nie mogła zidentyfikować. Coś między łkaniem a warczeniem. - Chamski jesteś! - szepnęła Debbie. - Zwyczajnie wredny gnój! Szuranie, jakby przesuwało się krzesło. Coś uderzyło o stół. - Zrobiłabym dla ciebie wszystko. - Krótka przerwa i znowu głos, niebrzmiący jak u Debbie. - Tak jak Angela! Cisza. Kryjąca się obok Julii Katie ani drgnęła. Jej oczy były szeroko otwarte. - Kocham cię, czyżbyś tego nie rozumiał? - wykrzyczała Debbie. Naprawdę cię kocham! Krzesło ponownie zaszurało, i od nowa ten głos. Trzeźwy. Zimny. Lodowaty, czegoś takiego Julia jeszcze nigdy nie słyszała. - Odwal się Debbie, i tyle. Wystarczy. Idź cieszyć się wieczorem, idź cieszyć się życiem - beze mnie! W jednej chwili w jej głosie zniknęły lament i rozpacz. - Na twoim miejscu nie odsyłałabym mnie z kwitkiem - powiedziała to z takim spokojem, jakby mówiła o pogodzie. - Wiem, że Angela załatwiała ci zadania egzaminacyjne z rozwiązaniami. - Nie mam pojęcia, o czym gadasz.
- Angela potrafiła wkraść się do komputerów największych banków. Pytania na egzamin wstępny - to musiała być dla niej bułka z masłem. Julia widziała, że coś drgnęło w niewzruszonym dotąd wyrazie twarzy Katie. Zaczęła powoli pojmować. Angela szantażowała też i jego! W przedniej części sali coś zagruchotało. - Przestań, to boli! - Bo ma, i będzie bolało jeszcze bardziej, jeżeli w tej chwili nie zamkniesz jadaczki! Raz na zawsze! - Mówiłeś to też Angeli, kiedy spychałeś ją do jeziora? Julia wstrzymała powietrze. On? Nie, to niemożliwe! - Debbie, wierz mi! Stąpasz po cienkim, po bardzo cienkim lodzie! groźba w głosie brzmiała aż nadto wyraźnie. - Naprawdę, nie żartujesz czasem? - kpina w odpowiedzi aż gryzła. - Bo ja nie żartuję. Przypadkowo wiem dokładnie, co tu wyczyniasz. Szukasz tajnych danych Angeli, nie mylę się? Żeby uratować swoją zajebiście słodką dupeczkę. Tylko jak miałbyś je znaleźć, zakodowane i ukryte tak, że bardziej nie można? Te dane może namierzyć jedynie ktoś, kto dorównywał Angeli. - Debbie triumfowała. - Ktoś taki jak ja!
Rozdział trzydziesty drugi Po sali rozległ się wściekły okrzyk, a po nim rzężenie. Katie wychyliła głowę. Julia nie inaczej, też musiała zobaczyć, co się stało. Ścianka działowa zasłaniała Debbie w znacznym stopniu, mimo to Julia rozpoznała ręce zaciskające się na szyi. Przez chwilę zdawało się, że jej głowa zawisła jakby w powietrzu, by naraz z całej siły stuknąć o nogę od stołu. Debbie znieruchomiała. Jej twarz stała się jeszcze bledsza niż była, jeśli to w ogóle możliwe. Wyraźnie widoczna strużka krwi spływała po policzku. Julii zrobiło się gorąco. Obserwowała jakby z daleka, jak przyczajona obok niej Katie zdjęła buty i w skulonej pozycji wymknęła się - bardzo ostrożnie, zawsze w cieniu ścianek działowych. Ona sama nie mogła się ruszyć, raptem pojawiły się wspomnienia, osaczyły ją, wyparły każdą jasną myśl i zniszczyły mechanizmy obronne w jej mózgu. To rzężenie. Skrobiący szmer. Tak opisywał to Robert. Wystającą zza biurka rękę matki Julia widziała na własne oczy, gdy wróciła do domu tamtej nocy. Ta potworna czerwień na jej paznokciach, dziewczyna myślała, że to lakier, póki nie okazało się, że to krew. Jej pierwsza noc z Kristianem i zarazem ostatnia. Dlaczego? Dlaczego nie została wtedy w domu? Wymknęła się po tej okropnej kłótni z ojcem, po co zwiała? Dlaczego to parszywe przeznaczenie, albo Bóg, czy kto tam jeszcze, nie ostrzegł ich jakoś? Ojciec był policjantem. Zwykłym gliniarzem. Tyle przynajmniej wiedziała, w końcu wydało się, że Mark de Vincenz pracował jako wtyka. Maskował się jako handlarz narkotyków, pozornie handlując heroiną, po to, by wpaść na trop chińskiej mafii zarządzającej z Berlina interesami w Europie. Jednak coś źle poszło. Ktoś zdemaskował ojca i zdradził go jego wrogom. Ludzie ci wdarli się do bungalowu rodziców, zastrzelili matkę, przetrząsnęli gabinet ojca, związali go i wlokąc po całym domu, wrzucili do bagażnika mercedesa, gdzie wstrzyknęli mu śmiertelną dawkę heroiny. Zmarł w bagażniku własnego samochodu. Odstawili go ze zwłokami pod komendę policji na placu Poczdamskim. Minęła doba, nim go znaleziono. Jedna zdrada pociąga za sobą kolejną. Jedno kłamstwo następne.
Każda tajemnica odkrywa nową. Robert był tego wieczoru w domu; ukryty w swoim pokoju, musiał wszystko słyszeć. Jedyny świadek zdarzenia. Cudem go nie znaleźli. ***** Julia nie mogła się ruszyć, choć miała świadomość, że Debbie leży nieruchomo na podłodze niecałe dziesięć metrów od niej. Czerwona struga powiększała się. Krew z rany na głowie zalewała jej twarz. Zapatrzyła się w sprężyste ruchy Koreanki. Bez najmniejszego szmeru przemykała między ściankami, aż znalazła się kilka metrów od leżącej. Julia nie miała pojęcia, co Katie zamierzała, jednak ufała jej. Nie miała innego wyjścia. Popełniła błąd. Usiłując pójść za nią, kopnęła w krzesło, które przewróciło się z hukiem. W tej chwili usłyszała kroki przemierzające w pośpiechu salę. Tenisówki. Ściślej mówiąc czarne nike'i. Nie odważyła się spojrzeć w górę. Stał bezpośrednio za nią, gapiąc się z góry. Alex. Nie, to już nie był on. Może tak wyglądał, jednak zmienił się nie do poznania. Jego oczy - zwęziły się i ściemniały. Kształt twarzy odbijał się białawo w jasnym świetle jarzeniówek sali komputerowej. Nigdy przedtem czegoś takiego nie widziała. Mimika Coopera wyrażała nieokiełznaną wściekłość do tego stopnia, że twarz w niesamowity sposób zdawała się zniekształcona. Tak, te proporcjonalne, symetryczne rysy mistera Florida, opiekuna studentów, seniora z czwartego roku, pełnego nadziei kandydata na Yale wykrzywiły się jak u pospolitego zbira. Zanim zdołała coś powiedzieć czy zrobić, przycisnął jej głowę do podłogi tak mocno, że wargi dotknęły brudnego linoleum. Wszystko zaczęło się w niej buntować, a głos w głowie szeptał nieprzerwanie: Zrób coś! Broń się! Nie leż bezwładnie jak matka i ojciec! - Czemu oni się nie bronili? - Julia, nie, wtedy jeszcze nazywała się Laura, pytała komisarza Petera Bauera. - Bo i tak nie mieli szans. Ale czy nie istnieje zawsze jakaś szansa? Katie? Gdzie była Katie? Julia nienawidziła bezradności, rzucenia na pastwę losu. Nienawidziła leżenia na podłodze, i do tego dotykania jej ustami. Jedyne, co było w tym odrobinę pozytywne: zimne linoleum chłodziło jej czoło. Nagle Alex puścił jej ramiona. Czuła, jak jego chwyt osłabł. Rozglądał się nerwowo. Jej ciało naprężyło się. Najchętniej wydarłaby się mu prosto w twarz. Ejże, na to tylko czekałam!
Kosztowało ją to nieskończenie wiele wysiłku, by napiąć wszystkie mięśnie i ścięgna. Skupiła się na nogach. Ale podołała, zebrała siły. I kopnęła z całej mocy. Niski głos. Niewyraźny krzyk. Ochrypłe przeklinanie. Na niewiele się to zdało, ciężka spocona ręka znów spoczęła na jej ustach i ponownie przycisnęła ją do podłogi. Zębami uderzyła o nogę biurka. Poczuła metaliczny smak. Rozbiła sobie wargę do krwi. Gdzieś pojękiwała Debbie. Julia nie była w stanie zebrać myśli ani nic powiedzieć. Brakowało jej powietrza. Strach przed uduszeniem. Paniczne dławienie. Nokaut. ***** Julia najwyraźniej na kilka minut straciła przytomność. Odzyskała ją dopiero, gdy dotarło do niej jakieś stukotanie. Ktoś walił gorączkowo w klawiaturę peceta, sapiąc i przeklinając cicho pod nosem. Nie czuła ciała, zrobiło jej się dziwnie słabo, była bezwładna, nieważka, niczym zawieszony w przestrzeni kosmicznej astronauta. I nie leżała już na tyłach pomieszczenia. Alex musiał zawlec ją na przód. Z trudem obróciła głowę na bok. Obok niej leżała Debbie. Zbladła, jakby ktoś wymalował jej twarz białym podkładem maskującym. Krwawe linie strug totalnie zniekształcały jej rysy. A Katie? Rozpłynęła się w powietrzu. Julia poruszyła się. Uniosła głowę, próbowała się podnieść. - Kurwa! - usłyszała nad sobą głos Alexa. Szurnęło krzesło, przykucnął obok niej i zmierzył ją lodowatym spojrzeniem. Twarz miał nieruchomą, zimną, tępą. - Co...? - wystękała. To jedyne słowo, które z siebie wydała. Zabrzmiało żałośnie. - Wy małe suki z waszym durnym wścibstwem - szeptał bezpośrednio do jej ucha. - Jeżeli czegoś nienawidzę, to wścibstwa. Ludzi, którzy mnie obserwują, szpiegują, latają za mną, śledzą. Którzy próbują mi popsuć wszystko, do czego doszedłem. Julia domyślała się, o czym mówił. - Wiedza znaczy władza - wyjaśniał jej i Robertowi ten detektyw w Berlinie. - Jeżeli ktoś dowie się, gdzie jesteście, będziecie automatycznie w niebezpieczeństwie. Więc nie ufajcie nikomu, rozumiecie? Nikomu. Wyłącznie wy możecie znać prawdę. - Ale ja nic nie wiem! - Julia ledwo wydobywała głos, gdyż łapy Alexa przyciskały jej krtań.
- Myślisz, że nie wiem, po co tu jesteś? Czemu myszkowałaś w moim biurze, w środku nocy? Po co ukradłaś kopertę? Najpierw ta głupia Debbie, teraz ty. Myślałaś, że się nie kapnę, co? Ale mylicie się! Widzę wszystko i znam was na wylot! Tobie też chodziło tylko o jedno? Dlatego ryzykowałaś życiem w jeziorze, nie pisnęłaś nic o medalionie, co nie? Jesteś taka sama jak te wszystkie suczki. - Alex charczał. - Chcesz mnie szantażować! - Nie, to nie miało nic wspólnego z tobą - wystękała Julia, on jednak jej wcale nie słuchał. - Angela też myślała, że może zabrać mi moją przyszłość, ale się pomyliła. - Zaśmiał się. - Wszystkie się mylicie! Moje życie należy do mnie, rozumiesz! Do mnie, i tylko do mnie. Nie do was, podłe dziwki! - Zamilkł na ułamek sekundy. - Czemu nie mogłyście zostawić mnie po prostu w spokoju? Teraz jest już na to za późno! - Nagle głos mu się załamał, jakby był bliski płaczu. Przynajmniej rozluźnił uścisk ręki. Julia usiłowała znowu się poruszyć. - Debbie - mruknęła. - Musimy jej pomóc. - Próbowała się przekręcić. Nic z tego, ręce Alexa ponownie chwyciły ją za kark. - Nie ruszaj się z miejsca - syknął. - Umiem zachować tajemnicę - zarzekała się rozpaczliwie Julia. - I załatwię, żeby Debbie trzymała język za zębami. Przyrzekam ci. - Usiłowała przybrać taki ton głosu, żeby zabrzmiał jak obietnica oznaczająca: „Możesz mi zaufać". - Aha, nadszedł czas na psychologiczne podchody, co? - Alex zaśmiał się, a zabrzmiało to tak, jakby jego nastrój raptownie się zmienił, jakby się teraz nieźle bawił. - Myślisz, że postradałem zmysły, co? Nic nie rozumiesz. Tak to jest z kotami. Zbyt późno zaczynacie pojmować, co się tu dzieje. Nie, nie jestem wariatem, lecz realistą! Nie chodzi o to, co się dzieje we mnie, lecz co wokół nas. Nie zrozumiałaś doliny, nie? Nie rozumieć doliny? Co miał na myśli? Ta rozmowa zeszła na jakieś absurdalne tory. - O czym ty mówisz... Krótki śmiech, a po nim szept: - Nie czujesz tego? Wszyscy zmieniamy się w tym miejscu. Ta dolina coś z nami wyczynia. Zanim tu przyjechałem, byłem innym człowiekiem. Myślałem naiwnie, że wszystko mi się uda. Po prostu wszystko. Z czasem zrozumiałem: tu zostawiasz przeszłość za sobą i stajesz się tym, kim jesteś naprawdę, do głosu dochodzi to, co drzemie w tobie gdzieś głęboko. Julia poczuła, że brakuje jej powietrza, ale Alex kontynuował swój wywód. - Nikt tego nie zrozumie. Nikt tak jak ja. Chodzi o pożegnanie, o pożegnanie z tym, co jest poza doliną. To jest laboratorium, laboratorium w dziczy, a kto chce stąd uciec, musi znaleźć własną drogę. Zwariował. Czymkolwiek szantażowała go Angela, to przy całej swej inteligencji najwyraźniej go nie doceniła, nie zauważyła, że ma do czynienia z psycholem.
- To nie miejsce dla praw, którymi rządzi się świat na zewnątrz, rozumiesz? To jest tu istotą przetrwania! Celem każdego w tej dolinie jest zmierzyć się z tym zadaniem. Na chwilę zapanowało dziwne milczenie, jakby ziemia przestała się obracać. Julia zaczęła się nawet zastanawiać nad tym, co mówił ten szaleniec. Jednak po chwili wróciła na orbitę rzeczywistości. Ściskająca jej krtań ręka drżała. Czy ma się zdobyć na odwagę i ruszyć? Nie! Za wcześnie! Musi dać Alexowi odczuć, że to on ma kontrolę. Pozwól mu mówić. Po prostu mówić. Skłoń go do rozmowy z tobą, może nic ci nie zrobi. - Interesuje mnie jedno: czy to wszystko warte było zabijania Angeli? - Ty jej nie znałaś! Brała na litość, maskowała się w tym swoim wózku, a w gruncie rzeczy pasożytowała. Pasożyt w moim życiu. - Stopą dotknął Debbie. - Dokładnie tak jak ta tutaj! Chciały wwiercić się w moją egzystencję jak glisty Byłem miły dla Angeli, rozumiesz? Zawsze jestem miły i uprzejmy. Ale ona zamierzała mnie pożreć z kopytami. W jakiś sposób Julia miała wrażenie, że to nie ona ma gorączkę, lecz szepczący w transie Alex: - Nie pozwalała mi odejść! Tylko dlatego, że wyświadczyła mi tę malutką przysługę? Myślała, że ma prawo robić ze mną, co chce? Że należy jej się moja miłość? Przecież dla niej to pestka załatwić odpowiedzi na egzamin wstępny! Nic takiego! Szkoda gadać! Dziewczyna miała mętlik w głowie. - Jakie rozwiązania? - wyszeptała. Chyba nie rozwiązania na egzamin wstępny do Grace? Zresztą i tak nie miałoby to sensu. Nagle zaczęła kojarzyć. Stypendium do Yale! Był na liście wybrańców! I nie trafił tam ze względu na zdolności, lecz z pomocą naczelnej! Dlaczego tego wcześniej nie powiązała? Palce rozluźniły się bardziej, ale Julia wciąż nie odważyła się uwolnić. - Wiesz, skąd pochodzę? - szeptał. - Z rancza w koziej wólce' Byłem nikim! Nobodyllu w dolinie wreszcie się to zmieniło. Teraz! Nadszedł właściwy moment! To nie mogło być trudne: obronić się przed panem Nobody. Julia wyprężyła wszystkie mięśnie, przyciągnęła nogi, wycelowała prawym kolanem w jego krocze, a potem... Jakiś huk! Strzeliło. Ktoś krzyknął. Ona sama? Jedna z wiszących nad nimi jarzeniówek rozbiła się, a szkło opadło jak deszcz iskier, nie, jak tysiące spadających gwiazd, na których widok wypowiada się życzenie. Ktoś rozkazał: - Puść ją! Natychmiast! Krystaliczny głos otrzeźwił jak zimny prysznic. A potem spadające gwiazdy zbladły i Julia zobaczyła stojącą w środku Katie. Trzymała w dłoni broń, niewielką i niepozorną, jak dziecięcy pistolecik do zabawy, jednak Julia nie wątpiła w jego śmiertelną moc. Wierzyła w każde
słowo Azjatki, gdy ta bez zająknięcia ostrzegła: - Następnym razem trafię w ciebie, nie w lampę. Na szczęście nie musiała udowadniać, do czego była zdolna. Tuż za nią wparowało dwóch uzbrojonych facetów. Krok za nimi wbiegł Robert. Julia spojrzała Alexowi prosto w twarz. Początkowo malowało się na niej zdziwienie, potem chwiejność, konsternacja, beznadzieja. W oczach rosła rozpacz. Ogarnął ją mrok.
Rozdział trzydziesty trzeci Robert nie mógł wytłumaczyć, co go tknęło, by wyjść z sali w trakcie filmu. Niemal rutynowo nazywał to równaniem. Gnębiło go, bo nie mógł znaleźć rozwiązania. Telepatycznie wyczuwał bliskość Julii, czując równocześnie, jakby gdzieś się oddalała. Wiedział, że czyha na nią niebezpieczeństwo. Dlatego zaalarmował ochronę. - I to wszystko? - zapytał Benjamin, nagrywający wyjaśnienia Roberta na wideo. - Człowieku, ja potrzebuję materiału, rozumiesz to? Potrzebna mi akcja. Chcę tu na górze nakręcić film. A ty jesteś moim bohaterem! - Szczerze, Benjamin - odparł Robert potrząsając głową. - Nic więcej na ten temat ci nie powiem, sam nie wiem, co się wtedy ze mną działo. Skąd biorą się te całe wizje, jak wy je nazywacie. Zresztą - gówno tam, nie wizje! - Taaak, gówno! - wtrąciła się Katie. - Tylko że do teraz ściska mi gardło. Gdybym uratowała Julii życie, nikt nie pisnąłby słowa o nielegalnym posiadaniu broni. Byłabym bohaterem, rozumiesz? Za to teraz grozi mi postępowanie karne, łącznie z wywaleniem z uczelni. Paczka zebrała się przy oddziale dla chorych, gdzie Julia kurowała się z zapalenia płuc. Od tamtego sławetnego wieczoru sprzed dwóch tygodni nabawiła się choroby nie na żarty Przypuszczalnie był to więcej niż uboczny efekt nurkowania w jeziorze. Julia została na miejscu, Debbie natomiast zabrano helikopterem do kliniki. Ponoć gdy lekarz wszedł do sali, dziewczyna histeryzowała do tego stopnia, że nawet zastrzyk uspokajający nic nie pomógł. Zranienia wyglądały gorzej, niż się okazało. W szpitalu zdiagnozowano jedynie wstrząśnienie mózgu i pęknięcie skóry na głowie. Oczywiście Debbie zrobiła z tego zaraz pęknięcie czaszki, pokpiwała Rose, która odwiedziła ją razem z Davidem w szpitalu. W ogóle wersja w wykonaniu Debbie brzmiała zupełnie inaczej niż to, co opowiadała Julia. Twierdziła, że poszła do sali komputerowej, aby ratować Julię, bo jeszcze przed Robertem przeczuwała, że jej najlepsza przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie. Policja przesłuchała Katie i Julię. Obie w zeznaniach przemilczały rolę Debbie, tak samo zresztą jak i inne nikomu niepotrzebne szczegóły. Od chwili aresztowania Alex nie przestawał mówić. Nie wypierał się, że zamordował Angelę, w zamian rozsmakował się w rozpowiadaniu różnych dziwacznych historii i plotek o dolinie. Brzmiały one tak idiotycznie i absurdalnie, że do rozprawy zatrzymano go w wariatkowie. Pewnie dlatego policja nie węszyła już więcej. - Ale powiedzcie tak szczerze - odezwał się Benjamin. Odłożywszy kamerę, przeciągnął się. - Alex zawsze miał w sobie coś skurwysyńskiego, nie wydaje wam się? Zachowywał się jak jeden z tych filmowych psychopatów,
odgrywających rolę przystojnego sunny boya, o którym nikt nie śmiałby przypuszczać, że to seryjny morderca. Julia poprawiła sobie poduszkę pod siedzeniem. Wciąż przy oddychaniu doskwierał jej ból, ale i tak czuła się o wiele lepiej niż na początku. - Jak już tak wyznajemy sobie prawdę - popatrzyła zmieszana w stronę Benjamina - przez dłuższy czas myślałam, że miałeś z tym coś wspólnego. - Ja?! - No wiesz, ta twoja kłótnia z Angelą w stołówce. A potem o kant dupy rozbić starania do Grace Chronicie. - Potrząsnęła głową. - Stary, naprawdę bardzo mi przykro. Benjamin ugryzł się w usta. - To niech ci będzie - odrzekł powoli i bez cienia kpiny - Rzeczywiście w jakiś sposób byłem w to zamieszany. Nie tylko Julia gapiła się na niego, wybałuszając oczy - Nie, nie to, co myślicie - bronił się nieco wzburzony. - Ale ten film - że go w ogóle na imprezie w domku zrobiłem, jak Tom odstawiał swój show- to pomysł Angeli, rozumiecie, albo ściślej mówiąc, jej zlecenie. - Zlecenie Angeli? - Chris pokręcił głową z niedowierzaniem - Niby czemu? Benjamin pogładził się po czole. - Pewnie wiedziała, o co chodziło w tym całym Murder Mystery Party. Dopiero później skapowałem, do czego potrzebny był jej ten film. Chciała mieć więcej materiałów, żeby szantażować Alexa. A może jeszcze kilku mnych. - Przerwał na chwilę. - W wieczór przed jej śmiercią, zaproponowała mi, żebym sfilmował tę imprezę. Napisała mi nawet, kiedy mam trzymać kamerę skierowaną na wysp? Salomona - I nie spytałeś, dlaczego? zdziwiła się Julia. - Było mi obojętne, jeśli mogłem w zamian kręcić do Grace Chronicie. Wzruszył ramionami. - No tak, ale niestety nie wyszło. Gdyby ta laska na pomoście nie szturchnęła mnie w decydującej chwili, miałbym w obiektywie skok Isabel ze skały Saloona - na żywo i w kolorze. Przez chwilę zapanowało milczenie. Chris odchrząknął: - Wiecie, co to w gruncie rzeczy oznacza? - zawiesił głos pytająco, po czym zachrypiał gorzej niż dotąd. - Angela Finder, nic o tym nie wiedząc, zleciła sfilmowanie własnego morderstwa. Julia zamknęła na chwilę oczy. Palcami zaczęła chwytać za wiszący na jej szyi łańcuszek z obrączkami rodziców. Nie! Tylko nie to. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. Nagle zapragnęła, żeby wszyscy już sobie poszli i zostawili ją samą. Wszyscy poza Chrisem. Najwyraźniej jednak do nikogo nie dotarło jej niewypowiedziane na głos życzenie. - Słuchajcie, jest jeszcze jedna rzecz, której nie rozumiem - dołączyła do dyskusji podenerwowana Rose. Siedziała na ławce przy oknie. - Alex był na imprezie, każdy go widział. A gdy tylko Robert wskoczył do wody, wybiegł poinformować ochronę.
- Nieprawda. - Powaga w głosie Roberta rozległa się w pomieszczeniu. - Dlaczego nieprawda? - Po pierwsze... - Chociaż Julia miała zamknięte oczy, widziała jego postawę, niczym wykładowcy matematyki wyższej. - Alex nie powiadomił ochrony. Na pozór, żeby nie wykryto imprezy. Po drugie - każdy zaświadczyłby, że był na imprezie, przynajmniej w chwili, gdy ja skakałem. - Ale Tom sam mi mówił, że Alex wyruszył, żeby sprowadzić pomoc! sprzeciwiła się Rose. - No właśnie! - Teraz w głos Roberta wkradł się ton triumfu. - Pytałem Toma. Alex dzwonił do niego z komórki, że powiadomi ochronę. Rozumiecie? Ułożył to z premedytacją. Wiedział, kiedy Isabel skoczy ze skały! Tymczasem umówił się z Angelą, która szantażowała go z tym Yale. Dopchał ją aż nad brzeg. Nigdy w życiu nie dotarłaby tam o własnych siłach. Potem zepchnął ją do wody a ona w ułamku sekund poszła na dno. Julia zamknęła oczy jeszcze mocniej. Najchętniej zakryłaby sobie jeszcze uszy. Czemu nie mogą już sobie pójść? Czemu nie przestaną o tym gadać? Nawet jej brat mówił o śmierci Angeli, jakby przeprowadzał kolejny matematyczny dowód. Jakby nie chodziło o ludzkie życie, lecz o jakieś proste zadanie rachunkowe. A może, w głowie Julii zaświtała myśl, odreagowywał własną traumę? Po prostu poczuł ulgę, że wydało się, kto był sprawcą? Dowody? Właśnie, bo w przypadku jego rodziców to było niemożliwe? Bo tamci bandyci wciąż przebywali na wolności? David rozproszył jej myśli. - Myślicie, że Alex z tego powodu ściemnił z tym całym Mystery Murder Party? Julia otworzyła oczy i spojrzała na Chrisa. Siedział przy jej łóżku, jak to często zdarzało mu się w ostatnich dniach. Dotknęła jego dłoni. Odwzajemnił jej spojrzenie, a ona widziała, że rozumie. - Tego chyba nigdy się nie dowiemy - skonstatował energicznie. - Szczerze mówiąc, ani mnie to ziębi, ani grzeje. Poza tym, wystarczy. Idźcie sobie - te odwiedziny trwają już za długo. - Ale ty oczywiście zostaniesz i będziesz odgrywał poświęcającego się pielęgniarza. - Benjamin wyszczerzył się sprośnie, wstał jednak jak pozostali. Robert i Katie ostatni pożegnali się z Julią i Chrisem. Przy drzwiach została Koreanka, rzucając w stronę Julii spojrzenie. Uśmiechnęła się, a Julia odwzajemniła jej uśmiech. Obie nikomu nie zdradziły, co naprawdę stało się w sali komputerowej w ciągu ostatnich minut. Że Debbie wyznała Alexowi miłość, a on potraktował ją jak ostatnią szmatę. Dlaczego Katie tak usilnie trzymała język za zębami, tego Julia nie wiedziała, zresztą, czy to ważne.
Jej wcześniejsze ja, Laura de Vincenz, może by i dociekało, ale jakaś cząstka niej stała się jednak tą euetybody’s darling, i wiedziała, że nie było nic gorszego niż nieodwzajemniona miłość. Przypominała sobie moment, gdy dochodziła do siebie jeszcze w sali komputerowej, po tym, jak wdarli się tam ochroniarze i Robert. Tłum ludzi zapchał pomieszczenie w tak krótkim czasie, jakby cała rzecz działa się w okolicach stacji metra na berlińskim Ku'dammie w godzinach szczytu, albo rzekłaby zapewne Julia Frost - na Piccadilly Circus w Londynie. Trwało to zaledwie kilka sekund. Jeden krok. Nikt w tym momencie nie zwracał na nią uwagi. Tylko Julia obserwowała, jak Katie wyciągnęła pendrive'a z peceta i wcisnęła go do kieszeni w spodniach. Nikt nie wiedział o tym poza nimi dwiema. Nie miała pojęcia, jaką historię skrywała Koreanka, a ta nie pytała o jej sprawy. Nie wypowiedziawszy tego na głos, zgodziły się, że każda zachowa swoją tajemnicę dla siebie. Nikt poza tym w college'u nie wiedział o medalionie. Ani o pendrivie, z wyjątkiem Alexa. I ciągle jeszcze nikt nie znalazł danych, które Angela Finder ukryła gdzieś na serwerze. Tajemnica pozostała nierozwiązana, ale Julia wiedziała coś o tym. Katie puściła jeszcze raz do niej oko i zamknęła za sobą drzwi. Cisza rozpostarła się w pomieszczeniu jak zasłona. Chris zdjął buty, położył się obok niej i wsunął ramię pod jej rękę. - Dziękuję - szepnęła. - Najwyższy czas. Uśmiechnął się do niej. - Co u ciebie Julio Frost? - Płuca mi rzężą, jakbym połknęła tamburyn. Zaśmiał się, bawił jej włosami i patrzył na nią tymi cudownymi, fascynującymi oczami. Nie mogła powiedzieć nic więcej. Musiała się w ich toni po prostu zanurzyć. W końcu - do licha! - znała się na nurkowaniu. Była to, można by rzec, jej pasja i namiętność, co oznacza przecież to samo. Jego usta zbliżyły się do jej ust, położył swe wargi na jej, rozchyliwszy je przedtem, po czym wyszeptał: - Pewnego dnia, Julio Frost, dowiem się o tobie całej prawdy. ***** Prawda, pomyślała Julia, wykradając się jeszcze tej samej nocy z łóżka, by spotkać się z Katie, prawda jest tak nieskończona i niepojęta, jak wszystko inne.
Spotkały się w miejscu, w którym Julia pierwszego wieczoru wrzuciła swojego Sony Ericssona do wody. Katie trzymała mikrego czarnego pendrive'a w dłoni. Przez chwilę spoglądały w ciemności na szklący się kamyczek z pamięcią. Frost dopiero teraz zauważyła, że wzór na nim pokazywał AF - inicjały Angeli Finder. - Jesteś pewna? - zapytała Julia. - A ty nie? - Jasne! - No więc! W końcu to nie pogrzeb, a w tej zabawce tłoczą się tylko jedynki i zera. Nic więcej. Katie zamachnęła się i wrzuciła przedmiot do wody. Zniknął w ułamku sekundy. Z nim przeszłość Julii. Nie pozostało jej już nic innego, jak tylko pogodzić się z tym, że nie jest już żadną Laurą de Vincenz, choć się nią urodziła. Tak naprawdę odzwyczaiła się od niej już dawno. W jednym Alex miał rację. Zanim przybyła do doliny, Julia istniała tylko na papierze. Jednak ta dolina zmienia człowieka, właśnie tu Laura de Vincenz stała się Julią Frost. Nie pragnęła tego, jednak po całej tej aferze medialnej rozpętanej przez „Tagesspiegel", każdy mógł przeczytać przy śniadaniu, że w czasie morderstwa jej brat był w domu. Jedyny, który widział przestępców. Od tej chwili oboje byli w niebezpieczeństwie. Laura i Ralph de Vincenz przestali istnieć. Nazywano to programem ochrony świadków. Równał się on z koniecznością zostawienia za sobą wszystkiego, kimkolwiek się było. Niemiecka policja zorganizowała dawnej Laurze de Vincenz metrykę urodzenia, superświadectwa, krótko mówiąc, życie innej dziewczyny Dziewczyny, która urodziła się 24 grudnia w Londynie. Rok temu zginęła ze swoim bratem Robertem w wypadku samochodowym. Dziewczyna nazywała się Julia Frost, a wybrano ją dlatego, że dzięki matce rodzeństwo Vincenzów mówiło płynnie po angielsku. Wyjaśniono to wszystko Julii, porównując do ratowania życia podczas przeszczepu. Ktoś umiera, a ktoś inny żyje dalej z jego nerką, płucami, sercem, tak długo... cóż, póki nie zdarzy się nic nieprzewidzianego. Znaczenie słowa „bezpieczeństwo" przestało odtąd docierać do świadomości Julii. O tym, że znaleźli się w dolinie, sami zdecydowali. Urzędnik, który był ich kontaktem, zaakceptował propozycję dziewczyny, a nawet uważał ją za dobrą. Im dalej stąd, tym lepiej, powiedział. Oczywiście nic nie wiedział o otrzymanym przez nich niedawno liście od nadawcy - Grace College, Grace Valley, British Columbia, Canada. Zawierał on pozdrowienia dla niej i jej brata - nowych studentów w Grace College. I nie wiedział, że ani Laura, ani Ralph de Vincenz, tak zresztą jak Julia i Robert Frost, nie zamierzali nigdy na tej uczelni stu¬diować.
Dłoń Katie musnęła jej ramię, po czym dziewczyna odwróciła się i bez słowa poszła w kierunku uczelni. Po chwili i Julia niezauważalnie przemknęła z powrotem na oddział. Leżąc w łóżku, przypomniała sobie, że podczas tego tajemniczego wyjścia ani razu nie zabrakło jej powietrza, a ból w klatce piersiowej jakby ustał.
Epilog Trzy tygodnie później Julia wpadła na pewien pomysł. Było zaraz po północy; szli przez las, rozświetlając pochodniami ścieżkę. - Co zamierzasz? - spytał Chris. - Zaraz zobaczysz! - odparła i odwróciwszy się, zawołała do Benjamina. Masz przy sobie kamerę? - Tak! - A naładowałeś baterię? - Mam, w razie czego wziąłem zapasową. - Ejże - zawołała Rose - jak daleko będziesz nas za sobą ciągnąć? Nie mam ochoty zabłądzić, i to jeszcze gdzieś tu, na tym pustkowiu. - Zaraz będziemy na miejscu! Igliwie szeleściło pod jej stopami, konary trzaskały w ciemności, powiew wiatru szarpał płomieniem pochodni Julii. Wystraszyła się, że zgaśnie. Na niebie wciąż odbijał światło księżyc w pełni, rozświetlając noc swoim blaskiem. - Musi być gdzieś tutaj, Katie, jak myślisz? - Co „jak myślisz"? - No ta polana. I ten kamień. W świetle pochodni Julia dostrzegła, że Katie nagle załapała. - Ten kamień! - Dokładnie. - O czym wy właściwie mówicie? - skarżyła się Debbie. Znowu ta stara Debbie, albo i jeszcze gorzej. - O tym! - Julia rozłożyła ręce. Światło księżyca padało bezpośrednio na znajdującą się przed nimi polanę, gdzie teraz kamień odbijał w ciemności białawy blask. W świetle pochodni widoczne było wyżłobienie w oplecionym bluszczem kamieniu, pośrodku kwiaty. - Co to jest? - spytała zdziwiona Rose. - Znacie przecież tę historię - zaczęła Julia - o studentach, którzy w latach siedemdziesiątych zaginęli tu bez śladu. - Zawsze myślałam, że to tylko legenda. - Włosy Rose urosły przez ten czas prawie centymetr. - Nie, to prawda, to się serio zdarzyło! - Oczy Debbie zaświeciły się z podniecenia. - Oglądałam stare wycinki z gazet. - A może wcale nie zaginęli, tylko po prostu dali nogę z doliny powiedział Benjamin, śmiejąc się. - A pomyśleliście o tym? - zapytała Julia. - O czym? - David spojrzał na nią badawczo. - Jest nas tu ośmioro - powiedział Robert, podchodząc do siostry. - Ośmioro? - spytała Rose.
- Wtedy właśnie zaginęło ośmioro studentów - wyjaśniła Katie. Przez chwilę stali tak po prostu i obserwowali, jak pochodnie malowały dziwne formy i kształty na kamieniu. - Ktoś przyniósł tu kwiaty! - zdziwił się David. - To ja - wyjaśniła Julia. - Dlaczego? - chciał wiedzieć Ben. - Tu jest grób, myślę, że powinniśmy się o niego zatroszczyć. Jedynym, który dotąd nie wyrzekł słowa, był Chris. Benjamin potrzymał pochodnię tuż nad kamieniem i rozczarowany zaczął marudzić: - Ledwo co tu widać! Napis jest zupełnie wymyty i popękany. - Gdzie masz kamerę? - zapytała Julia. Benjamin zdjął plecak i wyciągnął ją z niego. - Skieruj obiektyw dokładnie na kamień! Kamera cicho pracowała w ciemności. - Sądzisz, że można to tak powiększyć i przerobić, że moglibyśmy to odczytać? - pytała dalej. - To zależy od szczęścia. - Lepsze byłyby promienie rentgenowskie - wtrącił Robert. - Dokładnie, nasz mały Herkules weźmie teraz kamień na swoje barki, zaniesie go do Fields, wyczarteruje maszynę na własny koszt i dostarczy do samego FBI. - Benjamin śmiał się do rozpuku. - Nie, ale jak dasz mi swoje wszystkie filmy wtedy wyślę je pocztą do instytutu, który się na tym zna - ze spokojem wyjaśnił Robert. Nie dał się sprowokować. - Nie, nie wypuszczę swoich filmów z ręki. Nawet gdybyś mi zapłacił. - Czym? - Debbie zmierzyła ostro Benjamina. - Forsą, zielonymi, cashem! - Ale są przecież inne możliwości - pomyślała głośno Rose. - Mogę odrysować ten napis. Przy świetle dziennym nie ma problemu. Skopiowanie byłoby nawet jeszcze dokładniejsze. - Niezły pomysł - odparła Julia. - Czemu właściwie się tym zajmujesz? - wypalił David. Nie odpowiedziała. - Spróbujmy czegoś innego. - David wyciągnął latarkę. - Odsuńcie się nieco z tymi pochodniami. W sztucznym świetle latarki można lepiej uchwycić kontury. Julia podeszła blisko do kamienia. O dziwo, napis faktycznie stał się wyraźniejszy. - Co chcesz z tym zrobić? - zapytał Chris. W jego głosie wyczuwało się napięcie. - Tu są tylko nazwiska zmarłych. Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. - Tam na dole - powiedziała. - Ostatnie nazwisko.
A Benjamin zawołał: - Myślę, że dam radę je odczytać. Chociaż nie, nie jestem pewien. Wygląda jakoś dziwacznie. - No mów - niecierpliwiła się Julia. - Skoro już mnie tak pytasz, to pierwsza część to Mark. To musi być imię, potem jest jakieś D, E i de Vin... de Vincens albo de Vincenz. Pierwszy raz widzę takie nazwisko, a wy? Płomienie pochodni poruszały się na wietrze. Twarz Roberta pojaśniała, a właściwie zbladła jak ściana. Wnętrze Julii krzyczało: To ono! To naprawdę ono! Nazwisko mojego ojca! A jednak się łudziła. Nie da się tak po prostu zostawić za sobą przeszłości, zatrzasnąć za nią drzwi, choćby nie wiadomo, jak się chciało. Kiedyś powróci i otworzy je z całej siły.