Myrna Mackenzie Rozterki milionera Pona & Irena scandalous ROZDZIAŁ PIERWSZY Tak właśnie musi wyglądać niebo, pomyślała Abigail Chesney, uśmiechając s...
8 downloads
26 Views
608KB Size
Myrna Mackenzie
sc
an
da
lo
us
Rozterki milionera
Pona & Irena
ROZDZIAŁ PIERWSZY
sc
an
da
lo
us
Tak właśnie musi wyglądać niebo, pomyślała Abigail Chesney, uśmiechając się błogo i popijając bezkofeinową kawę. Spędzała miłe popołudnie w kawiarni i gawędziła wesoło z innymi kobietami. Na chwilę zapomniała o swo ich problemach, poczuła się beztrosko i bezpiecznie. - Problem w tym - ciągnęła siwowłosa właścicielka lo kalu - że chociaż ostatnio sprowadziło się tu kilku męż czyzn, nadal mamy znaczne więcej kobiet. To miasto dra matycznie potrzebuje mężczyzn! Delia Sabie, subtelna niebieskooka blondynka, która pracowała z Abby, spojrzała znacząco na szefową, po czym szybko odwróciła wzrok. Poprzedni nastrój prysł jak bań ka mydlana. Naprawdę łudziła się, że jest tu bezpieczna? Wiedziała przecież doskonale, że w tym mieście nic się przed nikim nie ukryje. A czwarty miesiąc ciąży to nie jest coś, co uszłoby uwa gi sąsiadów i znajomych. Miała wrażenie, że wszyscy już o tym wiedzą, a na pewno wkrótce się dowiedzą. I z pew nością wszyscy byli przekonani, że to właśnie ona jest jed ną z tych kobiet, które rozpaczliwie szukają męża. Bezpieczna? Uśmiechnęła się w duchu z goryczą. Nigdy
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
nie wiedziała, co znaczy to słowo, dlaczego teraz miałoby się to zmienić? - Z drugiej strony, nie zależy nam przecież na byle ja kich egzemplarzach - rzuciła przekornie, odstawiając ku bek na stół. - Oczywiście, że nie! - podchwyciła Joyce Hives. - Li czy się tylko towar pierwszej jakości, szukamy takich, któ rzy będą doskonałymi ojcami, mężami i kochankami. Byle nie za dobrymi, pomyślała kwaśno Abby. Ona w każdym razie nie była zainteresowana znalezieniem ta kiego ideału. Nie potrzebowała atrakcyjnego przystojniaka ani romantycznego poszukiwacza drugiej połówki, marzą cego o szczęściu i miłości do grobowej deski. Jej wystarczy łoby, żeby okazał się dobrym materiałem na ojca. Pozostałe cechy były wręcz niepożądane. - No cóż, może los właśnie się do nas uśmiecha - ode zwała się z entuzjazmem Sunny Delavan, dość potężna, energiczna kobieta, właścicielka sklepu spożywczego. - Ellie przekabaciła Parkera Monroego, a on przyciągnął kil ku kolejnych facetów. Większość z nich wygląda całkiem przyzwoicie. Może z czasem każda z nas znajdzie to, cze go szuka. - I miejmy nadzieję, że nastąpi to szybciej, niż myślimy, czas ucieka - rzuciła Rosellen January, poprawiając się na wysokim stołku. Abby była pewna, że ta uwaga była skierowana do niej. Widziała, że wszyscy byli zwykle bardzo skrępowani ros nącą wypukłością jej brzucha i starali się udawać, że ni czego nie zauważają. Hm, za chwilę sytuacja stanie się nie-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
zręczna, chyba najlepiej będzie dopić kawę, pożegnać się i wrócić do pracy. - Nie możemy przecież działać pochopnie - odezwa ła się. - A jeśli dokonamy niewłaściwego wyboru? Dziec ko urodzi się bez względu na to, czy będzie miało ojca, czy nie. Szczerze mówiąc, ta druga możliwość była o wiele bardziej prawdopodobna. Dennis spakował torby i uciekł na Alaskę, kiedy tylko dowiedział się, jakie skutki miała pewna chwi la zapomnienia. W zasadzie nie powinna się temu dziwić, to przecież niemal ich tradycja rodzinna, nie pierwszy raz ko bieta Chesneyów została porzucona przez mężczyznę. Nie była zaskoczona jego zachowaniem. Zawsze mia ła wrażenie, że tak naprawdę chodziło mu tylko o to, że by ją zdobyć. Nie umiał sobie poradzić z jej niezależnością i potrzebą stawiania na swoim. Po tygodniach jego starań przez chwilę uwierzyła, że rzeczywiście mu na niej zależy. Dennis zorganizował romantyczny wieczór, a ona poddała się nastrojowi. I stało się. Kto by pomyślał, że można zajść w ciążę za pierwszym razem? Dennis zwiał, kiedy tylko dowiedział się o tym. I dobrze. Przynajmniej stało się jas ne, na czym stoi. Dziecko będzie mogło liczyć tylko na nią, więc musi być silna za dwoje. - Takie są fakty - dodała, widząc ich spłoszone spojrze nia. - Jestem sama, w ciąży, i nie mam pod ręką żadnego kandydata na tatusia. - Ależ Abby, to nie tak! - zapewniła ją pospiesznie Sunny. - Wiesz, że możesz na nas liczyć, będziemy z tobą i z maleństwem, kiedy tylko będziecie nas potrzebować.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Tu chodzi o to, że chociaż Dennis zachował się jak ostatni dureń, nie możesz rozciągać jego winy na wszystkich fa cetów. Wiemy przecież, że bardzo byś chciała, by dziecko miało ojca... Pewnie, wszyscy o tym wiedzieli, bo wszyscy znali jej przeszłość i pamiętali, że jej ojciec odszedł, zanim przy szła na świat. - Oczywiście - powiedziała z ciężkim westchnieniem. - Ale nie zawsze jest tak, jak chcemy. I czasami okazuje się to nawet błogosławieństwem. Zwłaszcza jeśli w grę wcho dzi Dennis - dodała z niewyraźnym uśmiechem. - Jestem dużą dziewczynką, poradzę sobie. - Abby - zaczęła Lydia po chwili ciszy. — Marzy nam się, abyś znalazła dobrego, uczciwego mężczyznę, który byłby dla ciebie oparciem. - Dla dziecka - zaprotestowała Abby gwałtownie. - Nie dla mnie. Szukam zwykłego faceta, bez nadmiernych ambi cji, niezbyt urodziwego, o łatwym charakterze. Nie chodzi przecież o to, żebyśmy się pozabijali - zaśmiała się z przy musem. - Po prostu normalny, prosty, serdeczny mężczy zna, który pragnie dziecka i nie ma nic przeciwko żonie. Ale nie martwcie się już tym. Rozmawiałam z Thomasiną i wkrótce się tym zajmiemy. Po jej słowach zapadła dziwna cisza. Tak jakby imię miej scowej swatki wprawiło wszystkich w zakłopotanie. Każdy w tym mieście słyszał o Thomasinie, ale nikt nie wierzył do końca w jej możliwości. Była starą panną pod czterdziestkę i miała bardzo krytyczny stosunek do mężczyzn, toteż nie znalazł się nikt odważny, kto chciałby dzielić z nią życie.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Och, Thomasina... To dobrze - odezwała się w koń cu Delia. - Ale gdyby wam się nie udało, to pamiętaj, chęt nie ci pomożemy. Wiesz, że cię kochamy, Abby - zapewni ła gorąco. - Tak bardzo bym chciała, żebyś znalazła kogoś przystojnego, czarującego, interesującego... no, po prostu idealnego. Abby z trudem powstrzymała się, żeby nie przerwać tych mrzonek. Znała Delię od lat i wiedziała o niej, że jest nie poprawną marzycielką. Miała bardzo romantyczną naturę, tworzyła cudowne kompozycje kwiatowe, klienci ją uwielbia li, jednak nie potrafiła wyzbyć się młodzieńczej naiwności. Pewnie nawet nie miała pojęcia, jak poczuła się jej szefowa, słuchając tych życzeń. Nie miała ochoty tłumaczyć Delii, dla czego żadne z tych życzeń się nie spełni. W jej rodzinie takie rzeczy po prostu się nie zdarzały. Ona i jej matka miały rękę do roślin, ale jeśli chodzi o mężczyzn, wszystko, czego tknęły, zamieniało się w suchy badyl i rozpadało w pył. Nagle poczuła, że brakuje jej powietrza. Musiała stąd wyjść i odetchnąć głęboko. Pospiesznie odstawiła kubek i zmusiła się do uśmiechu. - Powinnam lecieć, mam jeszcze sporo pracy - powie działa, podnosząc się. - Miłego dnia! Pomachała przyjaciółkom i odwróciła się do drzwi, ale zanim zdążyła zrobić krok w ich stronę, w progu stanął wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Jego szerokie ramiona wypełniały całą przestrzeń i zasłaniały światło. Przesunął po wnętrzu leniwym, seksownym wzrokiem. Abby miała wrażenie, że słyszy, jak kobiety za jej plecami wstrzymu ją oddech.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkodziłem - ode zwał się głębokim głosem. - Szukam Abigail Chesney... Przyjaciółki jak na komendę odwróciły głowy w jej stro nę, i przybysz odruchowo zrobił to samo. Poczuła na sobie jego mroczne, intrygujące spojrze nie i nagle oblała ją fala gorąca. Miała ochotę zrobić krok w tył i wtopić się w bezpieczne grono kobiet za plecami. W porę jednak zdołała się opanować. Nie zrobi z sie bie idiotki. Nie pokaże temu facetowi, jak duże wrażenie na niej wywarł. Może i miała genetycznie zakodowaną skłonność do wybierania niewłaściwych mężczyzn, ale szybko się uczyła i nie popełniała tych samych błędów dwa razy. Zadarła głowę i odezwała się chłodnym tonem: - To ja. W czym mogę panu pomóc? - Mam dla pani pewne zlecenie. Słyszałem, że jest pani najlepsza w tej okolicy. - Jestem jedyna - odpowiedziała spokojnie. - W takim razie jest pani zdecydowanie najlepsza stwierdził z uśmiechem. - Nazywam się Griffin O'Dell i niedawno kupiłem... - Starą posiadłość Mannisonów - dokończyła za nie go. Zatem to on był kolegą Parkera ze studiów, z którym tyle kobiet wiązało nadzieje. Już od kilku dni mówiono o przystojnym, bajecznie bogatym przyjacielu Parkera, który sprowadzi się do miasteczka i przyciągnie licznych inwestorów. Ciekawe, dlaczego kupił dom Mannisonów? Doskonale znała to miejsce. Uwielbiała się tam bawić jako dziecko, a jeszcze niedawno chodziła na długie spacery po
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
wielkim, zaniedbanym parku na terenie posiadłości. - Co zamierza pan z nią zrobić? - spytała z ciekawością. - Urządzę tereny sportowe - rzucił, jakby to była najbar dziej naturalna rzecz pod słońcem, ale widząc jej zaskoczo ne spojrzenie, wyjaśnił: - Moja firma zajmuje się produkcją sprzętu sportowego. Nie mogę sobie pozwolić na długie wa kacje, ale chciałbym spędzać jak najwięcej czasu z synem. Dlatego kupiłem tę nieruchomość. Dzięki temu mój syn bę dzie miał doskonałe miejsce do zabawy. Jeśli zgodzi się pani mi pomóc, powstanie obiekt, który oczaruje najbardziej wy magających klientów. Niestety, nie mamy zbyt wiele czasu, pierwszych gości spodziewam się już za miesiąc. Ach, więc spędzi tu tylko kilka tygodni wakacji? Poczuła mimowolne rozczarowanie i zirytowała się. Doskonale znała ten typ. Akurat ten konkretny mężczyzna był może trochę le piej sytuowany niż inni, ale to tylko pogarszało sytuację. Do diaska, co ona właściwie robi? Zastanawia się nad facetem, którego poznała zaledwie dwie minuty temu! Nie ma ochoty poświęcać mu ani chwili dłużej. Ani jego wyszukanym sportowym obiektom. - Przykro mi - odezwała się zdecydowanym tonem. - Obawiam się jednak, że nie potrafię panu pomóc. Nie mam najmniejszego pojęcia o tworzeniu obiektów spor towych. Pokręcił głową i uśmiechnął się czarująco. Zdawało jej się, że słyszała, jak dziewczyny w kawiarni wzdychają za chwycone. Chrząknęła lekko, chcąc je uciszyć. Ten facet nie sprawiał wrażenia, że potrzebuje jakiegokolwiek wsparcia. - Nie musi pani się znać - zapewnił łagodnie. - Chętnie
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
we wszystkim pomogę. Działka leżała odłogiem od wielu lat, wszystko zarosło i zdziczało. Chodzi mi tylko o to, żeby stworzyć miły ogród, w którym mój syn mógłby się bawić, a goście spacerować. To naprawdę wspaniały teren, wierzę, że potrafiłaby pani wydobyć jego piękno. Chciała ponownie odmówić, ale słowa uwięzły jej w gardle. Nie miała pojęcia, jakie argumenty podać, aby zabrzmiało to wiarygodnie. Wszyscy wiedzieli, że takie zlecenia nie zdarzały się w tym miasteczku zbyt często. Nie mogła przecież powiedzieć przyjaciółkom, że odrzu ciła doskonałą ofertę, bo nie chce pracować z mężczyzną, który rozpala jej zmysły. To byłoby jak przyznanie się do słabości, a ona obiecała sobie, że będzie silna. Zwłaszcza w sprawach damsko-męskich. - Zbadam sytuację - odparła wymijająco. - Zawiozę panią - zaproponował Griffin i wyciągnął rę kę. - Możemy pojechać teraz? Odruchowo splotła ramiona i pokiwała głową. - Dobrze. Nie mogła uwierzyć, że do tej pory czuła się bezpieczna. Teraz miasteczko Red Rosę wydało jej się najbardziej nie pokojącym miejscem na ziemi. Griffin otworzył drzwi i pomógł Abigail wsiąść do czar nego jaguara, choć sprawiała wrażenie, że nie życzy sobie jego troski. Miał wrażenie, że ta kobieta już go nie lubi. - Czy pani zna tę posiadłość? - spytał, przerywając ciszę. - O, tak. To jedno z moich ulubionych miejsc - odpo-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
wiedziała. - Uwielbiam te stare domy otoczone wielkimi ogrodami. Wyczuł jej dyskretne spojrzenie i uśmiechnął się lekko. - Proszę się nie martwić, panno Chesney. Nie wprowa dzę szokujących zmian. - To pańska posiadłość, panie O'Dell - odparła chłod no. - Zrobi pan z tym miejscem to, co uzna pan za sto sowne. Zrozumiał, co chciała powiedzieć. Najwyraźniej nie by ła zachwycona faktem, że właśnie on został właścicielem. Szkoda. Potrzebował stabilizacji i wygodnego domu, do którego mógłby przywieźć Caseya. To musiało być wyjątko we miejsce. Zamierzał udowodnić byłej żonie, że potrafi zająć się dzieckiem i zapewnić mu normalne, spokojne życie. Ina czej gotowa ograniczyć jego kontakty z synem. Musiał zrobić wszystko, żeby temu zapobiec. Wiedział, że dobrze wybrał. Red Rose to małe, spokojne miastecz ko. Tu mieszkał jego stary przyjaciel Parker, którego ma ły uwielbiał. A kiedy tylko zobaczył posiadłość Manniston, uznał, że to najlepsze miejsce na wakacje dla małego chłopca. I nawet jeśli Abigail Chesney ze swoimi zwiewny mi rudymi lokami uważała jego obecność za niepożądaną, nic nie mógł na to poradzić. - Tak, to prawda - zgodził się spokojnie. - Mój syn przyjedzie niebawem i chciałbym, żeby dobrze się tu czuł! Jak w domu... Ach, więc jednak miała jakieś ludzkie uczucia. Ciem ne rzęsy opadły na chwilę, zauważył, że splotła nerwowo palce.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Przepraszam - odezwała się po chwili. - Źle się za chowałam. - Rozumiem, jestem tu nowy i pewnie wszyscy obawia ją się, że wprowadzę wiele zmian. - Nie o to chodzi. Zmiany są jak najbardziej pożąda ne. Po prostu mam duży sentyment do tego domu. Często tam chodziłam, kiedy wyprowadzili się ostatni właściciele, zwiedzałam opuszczone wnętrza i wyobrażałam sobie róż ne rzeczy. Teraz już nie będę mogła tego robić, ale zostaną mi wspomnienia. Może pan przemalować całą fasadę na różowo, nie będę marudzić - zaśmiała się. - Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna i bezkonfliktowa - dodał, podchwytując jej ton. - Jeszcze się nie zgodziłam. Najpierw muszę obejrzeć te ren i dopiero wtedy podejmę decyzję. Ale ostrzegam, trak tuję to, co robię, nad wyraz poważnie i nie umiem pójść na kompromis nawet w sprawach, które innym wydają się śmieszne. - Takich jak budowanie boisk sportowych na terenie starych parków? Zarumieniła się lekko i szybko odwróciła głowę w stro nę okna. Abigail Chesney była najwyraźniej bardzo dum ną kobietą. - Zobaczymy - mruknęła wymijająco. Zbliżali się do wjazdu na teren posiadłości, zatrzymał więc samochód przed bramą i odwrócił się do współpasażerki. - Ta kwestia nie podlega negocjacji, pani Chesney. Nie mogę poświęcić całego lata wyłącznie synowi, choć bardzo
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
bym tego pragnął. Jeśli nie da się pracować tam gdzie zwy kle, muszę przenieść miejsce pracy tutaj. To nie był mój pomysł. Podsunęła mi go Ellie Donahue, a mnie od razu przypadł do gustu. Chcę tu stworzyć miejsca pokazowe dla wielu dyscyplin sportowych, zapraszać najbardziej obiecu jących klientów. Jestem pewien, że takie prezentacje sprzę tu w otoczeniu pięknej przyrody okażą się bardzo efektyw ne. Miasto też na tym skorzysta. Jak pani widzi, ja również traktuję moją pracę z należytą powagą. Liczę więc, że dzię ki pani ten teren będzie wyglądał jak z bajki. Słyszałem, że jest pani czarodziejką, jeśli chodzi o rośliny. Odwróciła się na te słowa i zamrugała nerwowo. Nie bieskie oczy patrzyły na niego dziwnie. - Co jeszcze panu o mnie mówiono? - spytała, delikat nie masując ręką brzuch. Pamiętał ten ruch. Cheryl często tak robiła, kiedy była w ciąży z Caseyem. Odruchowo zerknął na jej rękę i zauważył brak obrącz ki na palcu. Zastanawiał się, czy dobrze zgadywał. Była młoda, niezamężna, urocza... Ciekawe, dlaczego w ogó le się nad tym zastanawiał? Miał przecież dość kobiet. To przez nie jego życie potoczyło się zupełnie inaczej, niżby tego chciał. Abby najwyraźniej zauważyła jego spojrzenie, bo zmie szana cofnęła rękę. Interesujące. Ta kobieta była bardziej skomplikowana, niż mu się początkowo wydawało. Ale przecież nie potrzebował komplikacji, ale kogoś, kto zajmie się jego ogrodem. Jeśli ona nie przyjmie zlece-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
nia, poszuka kogoś innego, aż do skutku. Życie nauczy ło go, że pieniądze są argumentem, który najtrudniej odrzucić, a on miał ich dużo. To był pewnie jego naj większy talent - umiał je zarabiać. Za to nigdy nie potra fił zrozumieć kobiet. - Co jeszcze mi mówiono? - powtórzył, nie spuszczając z niej wzroku. - Niewiele, ale to dobrze. Lubię sam wyra biać sobie opinię. Zgasił silnik i pomógł jej wysiąść. Przeszli przez bra mę i zobaczyli imponujący widok. Hektary starego parku, obecnie mocno zaniedbanego i na poły zdziczałego. - Pani poligon - powiedział, szerokim gestem wskazu jąc teren przed sobą. Uśmiechnęła się i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale uniósł rękę i odezwał się szybko: - Wiem, wiem. Jeszcze się pani nie zgodziła. Co mam zrobić, żeby panią przekonać? Odwróciła się i długo patrzyła na krajobraz przed sobą. Zauważył, że choć była o całą głowę niższa od niego, za chowywała się, jakby nie miało to dla niej żadnego znacze nia. Ciekawe, czyżby spotkał kobietę, która nie uległa jego słynnemu urokowi? - Proszę mi dać wolną rękę - odezwała się w końcu pewnym, jasnym głosem. - Nie mogę. - Pokręcił głową. - Muszę wszystko za twierdzać. - Cóż... Więc proszę mi obiecać, że będzie pan dbał o to, co tu stworzę. Uśmiechnął się.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- W porządku. Proszę mi wierzyć, panno Chesney, nikt tak nie docenia cudzej pracy, jak ja. Pani dzieło będzie wręcz uwielbiane. - Tego nie wymagam. Wystarczy mi, jeśli nie pozwoli pan żadnemu tępemu, wielkiemu koszykarzowi niszczyć moich sadzonek. Wyczuł w jej głosie dziwny chłód, i to go zastanowiło. - Skąd tyle goryczy? Jakieś złe doświadczenia? Zamarła. Jej ręka znów odruchowo powędrowała do brzucha. - Przepraszam, nie powinienem był pytać. Wiem, jak prowadzić interesy, ale w innych kwestiach zupełnie sobie nie radzę. Odpadam w przedbiegach, jeśli chodzi o sprawy bardziej skomplikowane niż kontrakty i pieniądze. Ku jego zaskoczeniu, to tłumaczenie wyraźnie ją uspo koiło. - Panie O'Dell, to była najwłaściwsza rzecz, jaką mógł pan powiedzieć. Ja też nie radzę sobie najlepiej z różnymi subtelnościami. Szczerze mówiąc, całkiem beznadziejnie. Ale jestem w stanie dogadać się co do kontraktu i zapła ty. Myślę, że będziemy robić razem interesy. Stworzę panu odpowiednie miejsce dla syna. A to przy okazji pozwoli mi sfinansować kilka spraw, którymi muszę się zająć. Przyglądał jej się uważnie. - Cieszę się, choć wcześniej odniosłem wrażenie, że pa ni nie przyjmie tego zlecenia. - Bo nie chciałam go przyjąć. Z wielu powodów, o któ rych wolałabym nie rozmawiać. Ale bez względu na to, jak bardzo miałabym ochotę odrzucić pańską ofertę, moja gło-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
wa wciąż dobrze funkcjonuje i podpowiada mi, żebym nie zachowywała się głupio. - Często z sobą rozmawiacie? - spytał żartobliwie. - Każdy ma jakieś wady. - Wzruszyła ramionami - Wady bywają interesujące... Nie odpowiedziała. Domyślił się, że znowu wkroczył na zakazany teren. Cóż, jak mówił, najlepiej radził sobie w in teresach. - Uda się pani zamienić tę przestrzeń w coś interesują cego? - zapytał, zmieniając temat. - Stworzę tu raj - zapewniła go z przekonaniem. Kusząca obietnica. Zwłaszcza od kobiety, której sam głos sprawiał, że w głowie powstawały niebezpieczne wi zje. A przecież postanowił, że ten rozdział jest już raz na zawsze zamknięty. Żadnych kobiet, związków, zaangażo wania i niespełnionych pragnień. To wszystko było zbyt bolesne. Miał Caseya, którego kochał, i pracę, która dawała mu satysfakcję. I to musiało mu wystarczyć. Ale kiedy wziął rękę Abby i poczuł pod palcami jej gładką, delikatną skórę, na moment ogarnęło go dziwne, niepokoją ce uczucie. Spojrzał na jej błyszczące, pełne usta i musiał się powstrzymać, żeby nie sprawdzić, jak smakują. - Wracając do interesów. Skoro mamy się często widy wać, mów mi Griff. - Abby - odparła z uśmiechem. - Pokaż mi wszystko.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ DRUGI
sc
an
da
lo
us
Przez cały ranek Abby krążyła wokół telefonu i spoglą dała na niego z niechęcią. Mimo wysiłków nie potrafiła się zmusić, aby podnieść słuchawkę. Szczerze mówiąc, nie by ła wczoraj całkiem szczera. Rozmawiała wprawdzie z Thomasiną, ale nie powiedziała jej wyraźnie, że chce, aby szu kała jej męża. Pragnęła, aby jej dziecko miało ojca. Naprawdę. Ale nie wyobrażała sobie, że będzie musiała mieszkać z nim i dostosować się do jego przyzwyczajeń. Niezależność była jedną z dominujących cech jej charakteru i nie zamierzała z niej rezygnować. Zerknęła z odrazą na telefon i odwróciła się do niego ple cami. Co innego zapewnienie dziecku szczęśliwego dzieciń stwa, a co innego konkretny facet, który zostawia wszędzie puszki po piwie, nie dokręca pasty do zębów i ogląda do póź na transmisje z meczów. Poza tym nie wiedziała, jak właści wie miałyby wyglądać jej relacje z tym osobnikiem. Nie po trzebowała męża, zupełnie nie widziała dla niego miejsca w swoim życiu. Ale czy może liczyć na to, że spotka człowie ka, który zgodzi się być ojcem dla jej dziecka, dla niej jednak nie będzie niczym więcej niż przyjacielem?
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Poza tym było coś niezręcznego, a nawet wręcz poniża jącego w proszeniu kogokolwiek, aby znalazł jej męża. Po prostu nie mogła tego zrobić. Jeszcze nie. Własna bezradność zaczęła ją powoli irytować. Abigail Chesney nie była osobą, która lubiła tracić panowanie nad sytuacją. Musi coś zrobić, inaczej zwariuje. Złapała wstępny projekt, który przygotowała dla Griffina i zeszła do samochodu. Po wnętrzu błękitnej furgonetki walały się wycinki z prasy, książki, albumy i liczne projekty. Odgarnęła rulo ny zasiedzenia, wrzuciła plecak i ostro nacisnęła pedał ga zu. Samochód ruszył z piskiem opon, słyszała, jak drobne żwirowe kamyki odbijają się od podwozia i mocniej ścis nęła kierownicę. - Cholerny Dennis - mruknęła do siebie, ale zaraz po trząsnęła głową. - Nie, Dennis był kompletnym łajdakiem, ale niczego nie żałuję. Dziecko jest moje i zapewnię mu najlepsze życie, jakie potrafię. Nie ma znaczenia, czy zde cyduję się poprosić o pomoc Thomasinę. Ja jestem za nie odpowiedzialna i zrobię wszystko, aby było szczęśliwe. Powtarzała te słowa w myślach wiele razy, jakby to mia ło jej pomóc zaczarować rzeczywistość. Chciała, żeby jej maleństwo było spokojne, kochane i szczęśliwe. Ale nie miała pojęcia, jak mu to zapewnić. Niewątpliwie pieniądze mogły jej bardzo ułatwić ten plan i dlatego jechała teraz do Griffina, chociaż ten mężczyzna wprowadzał dziwne na pięcie w jej życie. Nie podobało jej się to. Sprawiał, że czuła się niepewna i zakłopotana. Nawet gorzej - znów czuła się kobietą. A to była ostatnia rzecz, jakiej teraz chciała.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Wykonała ostry skręt i zaparkowała gwałtownie przed domem. Tylko spokojnie, powtarzała sobie w myślach, to przecież zwykłe zlecenie. To dla ciebie nie pierwszyzna. Im szybciej je zrealizujesz, tym szybciej ten facet zniknie z twojego życia. Zgasiła silnik i zobaczyła, że obiekt jej rozmyślań właś nie się zbliża. Griffin podchodził sprężystym krokiem, dżinsy ciasno opinały jego umięśnione uda, a twarz rozjaś niał mu szeroki uśmiech. Otworzył drzwi furgonetki i wyciągnął rękę, żeby po móc jej wysiąść. Dotyk jego dłoni na nagim ramieniu Spra wił, że przez ciało przebiegły jej dziwne dreszcze, a żołądek ścisnął się boleśnie. Och, nie, tylko nie to, jęknęła w duchu. To na pewno tylko szalejące hormony, typowe dla drugiego trymestru ciąży, pomyślała, starając się ukryć zmieszanie. Wszystkie książki zapewniają, że w tym okresie kobieta ma najwięk szy apetyt na seks. To wyłącznie chemia, nic więcej. Nie ma w tym niczyjej winy. Odetchnęła głęboko, co miało pomóc jej się uspokoić, ale jej nozdrza wypełnił intrygujący zapach jego wody po goleniu. - Wszystko w porządku, Abby? - spytał. Skinęła głową, niezdolna wykrztusić słowa. Chwyciła wy ciągniętą dłoń i pospiesznie wysunęła się zza kierownicy. Kie dy tylko poczuła ziemię pod stopami, uwolniła rękę. - Tak, wszystko dobrze - zapewniła, mając nadzieję, że jej głos brzmi w miarę spokojnie. - Jesteś gotowy, żeby przemierzać te hektary?
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Zarezerwowałem mnóstwo czasu. Jestem do twojej dyspozycji. Dlaczego wszystko, co mówił, brzmiało tak dwuznacz nie i sprawiało, że cała drżała? Szybko sięgnęła po projekt i ruszyła w stronę parku. Kiedy przeszli na dużą polanę za domem, rozejrzała się wokół i powiedziała: - Gdybym miała wolną rękę, zrobiłabym tu staw. - Ale to w samym środku boiska do basebałla! - Tego właśnie się obawiałam - rzuciła z ciężkim wes tchnieniem. -I tak łatwo się poddajesz? - zdziwił się. Wzruszyła ramionami. - Ustaliliśmy przecież, że to twoja posiadłość i do ciebie należą ostateczne decyzje. Zatrzymał się i spojrzał na nią z krzywym uśmiechem. - Abby, jesteś bardzo podstępną kobietą. Na pozór za akceptowałaś wszystkie warunki, ale widzę, że moja kon cepcja zagospodarowania terenu nie przypadła ci do gustu. Masz coś przeciwko sportowi? Zamiast odpowiedzi podniosła z ziemi niewielki kamyk i rzuciła nim w najbliższą sztachetę. Trafiła w sam środek i zanim zdążył coś powiedzieć, zwinnie schyliła się po na stępny kamień i rzuciła znowu. I jeszcze raz. Kamienie miarowo uderzały niemal w to samo miejsce na sztachecie i Griffin zagwizdał z podziwem. - Przez cztery łata byłam miotaczem w żeńskiej druży nie basebałla - powiedziała, otrzepując ręce. - Lubię sport. Ale jeszcze bardziej lubię drzewa. - Zamierzam posadzić tu mnóstwo drzew.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Ale większość z nich rośnie na obrzeżach posiadło ści, a ja potrzebuję drzew właśnie tutaj, jeżeli rzeczywiście mam stworzyć krajobraz, który powali twoich klientów na kolana. To był argument, który do niego przemówił. Zastana wiał się przez chwilę, po czym powiedział: - Chcę, żeby to miejsce robiło wrażenie. Dlatego cię za trudniłem. - Wiem, że współpraca ze mną może być trudna - przy znała. - Czasami nie potrafię pójść na kompromis. A mo że po prostu boję się zmian? Wprowadzają tyle niepew ności. .. - I sama nie wiedziała, czy mówi o planowaniu krajobrazu, czy o swoim życiu. - Większość rzeczy w życiu jest niepewna - stwierdził, patrząc przed siebie. - Ale czasami zmiany są nie tylko ko nieczne, ale i pożądane. O tak, na pewno jedną z niepewnych spraw był ten fa cet ze swoim seksownym uśmiechem i oczami rozpalają cymi jej duszę. - Chcę, żeby wszystko było idealnie zgrane - powiedział po chwili. - Tu nie chodzi tylko o twoją czy moją wizję, ale o to, że obiekt musi spełniać określone zadanie. Wiedziała, do czego zmierzał. Chciał tu prowadzić inte resy, ale nie mogła nic poradzić na tp, że ten dom i ogród były częścią jej dzieciństwa. I teraz miała to wszystko po święcić na rzecz kilku boisk? Cóż, to głupie i dziecinne odczucia, a ona przecież była profesjonalistką. I obiecała Griffinowi, że zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby stworzyć tu prawdziwe dzieło sztuki.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Dobrze. Pozwól, że się zastanowię. Usiadła na trawie i sięgnęła po ołówek. Po chwili już prezentowała mu swój plan. - To znacznie przekracza moje zamierzenia - stwier dził, wpatrując się w rysunek. - Być może, ale pomyśl o efekcie. Będzie zachwycają cy. - Szybkimi ruchami uzupełniała szkic, dodając kolejne szczegóły. Owiewał go zapach jej perfum, a wiatr sprawiał, że długie pasma miękkich włosów muskały jego twarz. Jeśli założymy tu cały system stawów między boiskami, a wszystko to przepleciemy alejkami spacerowymi, wydo będziemy to, co najlepsze. To ogromny teren, możesz so bie na to pozwolić. - Ale ja chciałem tylko zbudować kilka boisk otoczo nych jakimiś krzakami, żeby piłki nie uciekały zbyt daleko. Nie zamierzałem tworzyć rajskich ogrodów. Odchyliła się do tyłu, oparła na rękach i patrzyła na nie go w milczeniu. - Sam powiedziałeś, że chcesz zapraszać tu najważniej szych klientów - odezwała się po chwili. - Niektórzy z nich na pewno przyjadą z żonami. - Możliwe - przyznał z lekkim grymasem. - Nie sądzisz, że taki teren zrobi na kobietach wstrzą sające wrażenie? - Być może, ale to nie ma żadnego wpływu na moje kontrakty. Biznesmeni nie podejmują decyzji wartych miliony tylko dlatego, że żonie spodobały się kwiatki w ogrodzie. - A wśród twoich klientów nie ma kobiet?
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Są, ale zwykle chcą uchodzić za jeszcze twardsze niż mężczyźni i nie przyznają się do słabości do roślin. - Mogą się nie przyznawać, ale prawda wygląda całkiem inaczej. Nie odpowiadał przez kilka chwil i Abby zaniepokoiła się, że zbyt mocno naciskała. - Nie zgadzasz się ze mną? - Hm, ktokolwiek cię polecał, wiedział, co robi. -Jeszcze nic nie zasadziłam - odezwała się z szerokim uśmiechem. - Nie byłbym tego taki pewien - mruknął do siebie. Dobrze, zgadzam się na twoją koncepcję - powiedział, po magając jej wstać. - Cieszę się! W takim razie tu powinniśmy wykopać mały staw - wskazała na prawo. - A tam będzie niewielki plac zabaw dla dzieci. - Nie sprzedaję huśtawek ani zjeżdżalni - zaprotesto wał gwałtownie. - Ale masz syna - przypomniała mu. - Część tych zmian robisz z myślą o nim, prawda? Uśmiech znikł z jego twarzy. - Wszystko robię z myślą o nim. Gdyby nie Casey, nie byłoby mnie tutaj. - Tylko przez kilka tygodni... -Tak. Słyszała, ile bólu było w jego głosie, ale nie rozumiała, dla czego. Mogła się tylko domyślać. - Chodźmy do domu - zaproponował nagle. - Powin naś coś zjeść.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Zerknęła zaskoczona i była niemal pewna, że wpatry wał się w jej brzuch. Ciekawe, czyżby ktoś zdążył już mu powiedzieć? - Sama się o siebie zatroszczę - powiedziała zdecydo wanie. - Dobrze, ale ja muszę coś zjeść. W tej sytuacji jedyne, co mogła zrobić, to ruszyć za nim w stronę domu. Milczał przez całą drogę i to dało jej czas, żeby spokojnie się nad wszystkim zastanowić. Prawdopo dobnie słyszał już, że była w ciąży, w dodatku nie miała męża. I musiał też wiedzieć o wielkiej akcji ściągania face tów do miasteczka. Więc jeśli połączy oba fakty... - Griffin, musimy sobie jeszcze coś wyjaśnić - powie działa otwarcie. - Podobno potrafię być szczera do bólu. Powinieneś więc wiedzieć, że to dla mnie tylko interesy. Nie szukam... to znaczy, nie chcę, żebyś myślał, że sko ro miasto szuka... Och! - jęknęła zirytowana. - Chodzi o to, że nie wierzę w te romantyczne bajeczki i nie jestem kandydatką na zakochaną pannę młodą. Nie powiedziałeś wprawdzie nic, co wskazywałoby, że jesteś mną zaintereso wany, ale lepiej postawić sprawę jasno, bez owijania w ba wełnę. Tak na wszelki wypadek. Czuła, że policzki jej płoną, ale po prostu musiała to powiedzieć. Nie wiedziała, jak Griffin zareaguje. Bała się, że zacznie się śmiać albo droczyć z nią, ale na szczęście nie zrobił żad nej z tych rzeczy. Podniósł niewielki kamyk i rzucił nim w słupek ogro dzeniowy.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie podejrzewałem cię o to, choć przeszło mi przez myśl, że skoro jesteś w ciąży, wolałabyś mieć partnera. Jak długo jeszcze? - To czwarty miesiąc. Westchnął głęboko. - Jak sobie z tym radzisz? - Pragnę tego dziecka. Nie chcę znać jego ojca, co nie ma znaczenia, bo on nie chce znać żadnego z nas. - Drań - stwierdził krótko. Wzruszyła ramionami. - Nie ma sensu obarczać go całą winą. Do spłodzenia dziecka potrzeba dwojga. Pokiwał głową i wsunął ręce do kieszeni. - Masz rację. Nie zastanawiałem się, czy jesteś mną zainteresowana, bo było aż nadto jasne, że nie jesteś. Nie chciałbym się przechwalać, ale wiem, jak zachowują się kobiety, które na mnie lecą, a ty nie wysyłasz takich syg nałów. To bardzo dobrze, ponieważ... No cóż, szczerze mówiąc, nie jestem w tym dobry. Potrafię zrobić wra żenie na początku, ale zupełnie się nie sprawdzam, jeśli chodzi o związki długodystansowe. - Milczał przez chwi lę i dodał: - Ostatni okres nie był dla mnie łatwy. Rok temu się rozwiodłem, zresztą moje małżeństwo nigdy nie było udane. Od tego czasu bardzo rzadko widuję syna i nie masz nawet pojęcia, jak bardzo za nim tęsknię. Nie mógłbym kiedykolwiek ryzykować, że znowu stra cę dziecko w ten sposób. Casey jest teraz wszystkim, co mam. Nigdy więcej żon, dzieci i żadnego ryzyka, oczywi ście poza biznesem. To postanowienie trzyma mnie przy
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
życiu i dzięki temu wierzę, że ja i Casey damy sobie jakoś radę. I myślę, że ty i ja też sobie poradzimy. Posłał jej słaby uśmiech, i poczuła się w obowiązku wes przeć go. - Na pewno - stwierdziła bez cienia wahania. Powinna czuć ulgę, że wszystko tak łatwo poszło, ale nie mogła nic poradzić na to, że pojawiła się też gdzieś nutka żalu. Griffin O'Dell był wyjątkowo atrakcyjnym mężczy zną. Nie mogła uwierzyć, że postanowił z nikim nie wią zać się na dłużej. - Damy sobie radę - zapewniła go raz jeszcze. - Kiedy przyjeżdża twój syn? Oczy mu zalśniły i odpowiedział szybko: - Za dwa dni. Chciałbym, żeby przeżył tu wspaniałe wa kacje. Cheryl, jego matka, zabrała go do babci i chociaż nie podobało mi się to, zgodziłem się. Nie chciałem, żeby ma ły oglądał kolejną kłótnię. Zbyt wiele ich widział w swoim krótkim życiu. Słyszała cierpienie w jego głosie, wyciągnęła więc rękę i delikatnie dotknęła jego ramienia. - Pokocha to miejsce, zobaczysz. Jest wyjątkowe. Mówiła prawie szeptem, tak że musiał przysunąć się bliżej, żeby słyszeć. Nie myśląc, co robi, założył jej za ucho luźne pasemko włosów i przy okazji pogłaskał smukłą szyję. Ten dotyk sprawił, że przebiegł ją dziwny dreszcz. Zoba czyła, że wpatruje się w jej usta i zapragnęła poczuć smak jego warg. Szybko odwróciła głowę, ale zdążył zauważyć jej pałające spojrzenie.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Delikatnie odwrócił drobną dłoń do góry i dotknął jej wnętrza. - Mam nadzieję, że rzeczywiście tak będzie. Ty i ja stwo rzymy tu cudowne miejsce. To jedyny układ, na jaki może my sobie pozwolić, Abby. A potem otoczył jej rękę swoją dużą, silną dłonią i za prowadził ją do domu.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ TRZECI
sc
an
da
lo
us
Następnego dnia zaparkowała samochód przed dom kiem Thomasiny i powoli ruszyła do wejścia. To miejsce wyglądało podobnie jak wiele innych w Red Rose - nie wielki budynek otoczony różami i łagodnie pachnącymi krzewami. Ale już skrzynka pocztowa Tommy była ozdobiona szkarłatnymi sercami, a wzdłuż ścieżki stały figurki całują cych się par i amorków z łukami. „Konsultant w sprawach sercowych" głosił szyld nad drzwiami, otoczony wieńcem z serc, obrączek i kwiatów. Abby uśmiechnęła się, czytając ten napis. Widziała go setki razy, ale nigdy nie miał dla niej znaczenia. Tym razem było inaczej. Drzwi otworzyły się, zanim zdążyła zapukać i stanę ła w nich Thomasina. Kasztanowe włosy miała upięte na czubku głowy, a delikatne loki okalały szczupłą twarz. Pa trzyła na swojego gościa z niedowierzaniem i ekscytacją. - Tak się cieszę, że się zdecydowałaś! Zobaczysz, to bę dzie świetna zabawa! Zabawa? Wątpliwe, pomyślała Abby i nagle zapragnęła znaleźć jakikolwiek powód, żeby się wycofać. Niestety, nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie szukam zabawy, Tommy. Potrzebuję tylko ojca dla dziecka. - Znajdziemy go - zapewniła przyjaciółka. - Chodźmy do kuchni. Zaparzyłam herbatę. Weszły do środka i Abby po raz kolejny zauważyła, jak bardzo mieszkanie Thomasiny przypominało jej własny dom: ciepły, radosny, odrobinę staroświecki. Łatwo moż na było sobie wyobrazić Tommy Edgerton żyjącą w cza sach wiktoriańskich. Może przez to całe swatanie i swój niepoprawny optymizm wydawała się niewinna i nie pa sująca do obecnych czasów. - Nie mogę długo zostać, Tommy. Mam mnóstwo pracy. - Słyszałam. Pracujesz teraz dla O'Della. Smakowity ką sek - mruknęła z uśmieszkiem. - Owszem, jest dość atrakcyjny - przyznała Abby wy mijająco. - Żartujesz?! Jest fantastyczny! Ludzie mówią, że jest jak Midas - wszystko, czego dotknie, zamienia się w złoto. A kobiety... no cóż, rzucają mu się do nóg. - Westchnęła z rozmarzeniem, ale po chwili wróciła do rzeczywistości. Chciałam, żeby się u mnie zarejestrował, ale obawiam się, że jest poza moim zasięgiem. Serce Abby zatrzepotało w panice. - Mam nadzieję, że nie rozmawiałaś z nim o mnie? zapytała spłoszona. Tommy spojrzała na nią surowo. - Nie zwykłam rozmawiać z obcymi o swoich klientach, a Griffin O'Dell nie zarejestrował się u mnie i obawiam się,
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
że nigdy tego nie zrobi. Powiedział, że nie jest zaintere sowany znalezieniem żony ani romantycznymi randkami. Rozmawiałam o tobie tylko z mężczyznami, z którymi mo głabym cię umówić. Takie mam zasady. O'Della zaczepi łam, ponieważ pytało o niego wiele kobiet. Gdyby tylko się zgodził, nie powinnam mieć najmniejszych problemów... Cóż, wracajmy do naszej sprawy - powiedziała, odzyskując profesjonalny ton. - Jestem pewna, że kogoś ci znajdziemy, ale ostrzegam, że być może będę musiała szukać poza na szym miasteczkiem. Co ty na to? Abby kiwnęła głową w milczeniu. Patrzyła, jak Tommy wyciąga kwestionariusz do wypełnienia i czuła, jak zasy cha jej w gardle z emocji. Ciekawe, dokąd ją to wszystko zaprowadzi? - Chcę wiedzieć, jakie masz oczekiwania co do partne ra. Jakie ma mieć zalety, jakich wad nie jesteś w stanie to lerować. Będziesz też musiała odpowiedzieć na kilka bar dzo osobistych pytań. Chcemy przecież, aby ten układ był idealny, prawda? To powinien być związek, o jakim oboje marzycie. Abby westchnęła głęboko i powiedziała: - Muszę być z tobą szczera, Tommy. Powinnaś wiedzieć, że moja wizyta tutaj nie ma nic wspólnego z marzeniami. Nie pragnę miłości, romantyzmu, kwiatów i czekoladek. I sama nie jestem w stanie zaoferować nic takiego. Szukam tylko partnera i ojca dla mojego dziecka. To wszystko. Przyjaciółka patrzyła na nią zaskoczona. - Nie mogę w to uwierzyć. To brzmi tak... chłodno. - Bo ja już jestem trochę chłodna, Tommy.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Przez chwilę patrzyły na siebie w milczeniu, w końcu Thomasina wyciągnęła rękę i bezwiednie poprawiła Abby pasmo włosów. - Nie jesteś chłodna, skarbie. Powiedziałabym raczej, że jesteś... płomienna. - Ty cały świat widzisz w płomieniach miłości, Tommy - powiedziała Abby delikatnie. -1 na pewno w większości przypadków to się sprawdza, ale ja... Widzisz, ja po prostu nie chciałabym jeszcze raz przez to przechodzić. - Popra wiła się na krześle i dodała: •-. Spójrzmy prawdzie w oczy, Tommy. Jestem uparta, lubię stawiać na swoim, nie jestem łatwa we współżyciu. Potrzebuję faceta, który będzie w sta nie to wytrzymać, a oprócz tego będzie dobrym przyjacie lem i ojcem. Kogoś, kto szuka życia rodzinnego, ale nie chce romantyzmu. - Cóż... to znacznie utrudnia sprawę - mruknęła przy jaciółka. - Mężczyźni zwykle chcą jeszcze czegoś więcej. Powiedziała to takim tonem, że Abby niemal się za śmiała. Znała Tommy od lat i wiedziała, że jest najbardziej niewinną osobą w tym miasteczku. Takie słowa jak „seks" nie przechodziły jej przez usta. - Posłuchaj, postaram się zrobić wszystko, aby ten plan się udał. Kto wie, może gdzieś w okolicy żyje człowiek, któ ry pragnie tego samego? Gdzie masz ten swój formularz? I przez kilkanaście następnych minut pracowicie wy pełniała kwestionariusz. Odpowiadała na najdziwniejsze pytania, wypisywała swoje atuty, zastanawiała się nad wa dami W końcu Tommy wzięła od niej kartkę i otworzyła swoją „księgę możliwości". Był to gruby segregator wypeł-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
niony podobnymi formularzami i zdjęciami kandydatów. Abby poczuła się dziwnie na myśl, że za chwilę sama stanie się jedną z „możliwości" Tommy. - Kogo my tu mamy? - Przyjaciółka powoli przeglądała kolejne strony i krzywiła się z niezadowoleniem. - Dwight Zaynor? Za cichy, zjadłabyś go żywcem. - Przewróciła na stępną kartkę. - Jeff Seeton? Grał w koszykówkę w liceum. Twierdzi, że wrócił tu, żeby znaleźć żonę, ale obawiam się, że chodzi mu o coś zupełnie innego. Zawsze, kiedy rozma wiamy, wpatruje się w mój dekolt. Abby uśmiechnęła się w duchu. To musiało być zabaw ne, zważywszy, że Tommy zwykle nosiła luźne golfy. Przez następne dziesięć minut uważnie przeglądała za wartość segregatora, ale żaden z kandydatów nie spełniał jej oczekiwań. - Nikogo naprawdę interesującego - przyznała z ża lem, zamykając zeszyt. - Ale nie trać nadziei. Teraz, kiedy wreszcie się zdecydowałaś, będę polowała na odpowied niego mężczyznę. Abby wolała się nie domyślać, co to miało oznaczać. Oczyma wyobraźni już widziała Tommy zaczepiającą na ulicy przypadkowych przechodniów i pytającą, czy przy padkiem nie chcieliby poślubić Abigail Chesney. - Może to znak, że powinnyśmy dać sobie spokój? mruknęła. Tommy spojrzała na nią surowo. - Abby! Nigdy nie myślałam, że jesteś człowiekiem tak małej wiary. Wiesz, że to jest najlepsze dla twojego dziecka. Gra jeszcze nie rozpoczęta, uwierz mi!
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Uśmiechnęła się z trudem, pożegnała z przyjaciółką i przeszła do samochodu. Kiedy już włączyła silnik i była pewna, że nikt jej nie sły szy, dała upust swoim emocjom. Ściskała mocno kierow nicę i nie wiedziała, czy ma się śmiać czy płakać. W koń cu pozwoliła sobie na kilka niecenzuralnych słów, których zwykle nie używała i postanowiła poczekać na to, co przy niesie jej los. Po przejechaniu kilku przecznic zorientowała się, że zmierza w kierunku posiadłości Griffina. Chciała zawrócić i jechać do domu, ale w końcu zdecy dowała, że zakończy ten temat raz na zawsze. Może prze stanie wreszcie o nim myśleć i będzie mogła skoncentro wać się na współpracy z Thomasiną. I wtedy po raz pierwszy uświadomiła sobie, że każdego mężczyznę wybranego przez Tommy będzie mimowolnie porównywała z Griffinem. - Jesteś idiotką, Abby - powiedziała do siebie. - Nawet go nie znasz. A wszystko, co o nim wiesz, powinno cię tyl ko przekonać, że oboje bylibyście kompletnymi szaleńca mi, gdybyście zaangażowali się w jakikolwiek sposób. Wjechała na teren posiadłości, ale postanowiła najpierw zobaczyć krzewy, które ostatnio zasadziła. Pójdzie na krót ki spacer, to powinno uspokoić jej myśli. Nie będzie szuka ła Griffina. Doprawdy, Tommy oszalała, jeśli rzeczywiście próbowała go namówić na randkę w ciemno. Griffin krążył wściekle po pokoju i z trudem powstrzy mywał się, żeby nie walić pięścią w ścianę. Właśnie ode-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
brał telefon od Cheryl, która znalazła kolejny błahy powód, żeby opóźnić przyjazd Caseya. Tym razem podobno nie cierpliwie czekał na wizytę kolegi i nie mogła mu sprawić zawodu. I tak od dwóch tygodni. Chciał znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby dać ujście szale jącej w nim złości, ale nie bardzo wiedział, co mógłby ro bić. Dlatego kiedy zobaczył błękitny samochód Abby wjeż dżający przez bramę, odetchnął z ulgą. Pomoże jej, może na coś się przyda. Przeszedł przez trawnik i wolno zmierzał w jej kie runku. Już z daleka widział, jak z rozmachem wbijała łopatę w ziemię i energicznie odrzucała ziemię. I nie wyglądało to na zwykły zapał do pracy. Podszedł bliżej i usłyszał, jak mówi do siebie: - Co ja właściwie myślałam? Chyba już całkiem osza lałam! Przez chwilę słuchał tego dziwnego monologu i obser wował, jak Abby macha łopatą. Po kilku minutach posta nowił jednak się włączyć, był pewien, że jeśli potrwa to jeszcze chwilę, ta kobieta wbije sobie łopatę w stopy i na wet tego nie zauważy. - Co się stało? - spytał, podchodząc bliżej. - Och, ja... - Zamarła zaskoczona. Spojrzała na nie go lekko zmieszana, zaczerwieniona od wysiłku, z masą lśniących loków rozsypanych wokół głowy. - Przepraszam, Griffin, nie miałam pojęcia, że tu jesteś. - Domyślam się. Mam kogoś pobić w twoim imieniu? Uśmiechnęła się lekko.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie, dzięki, nie ma takiej potrzeby. To na siebie je stem zła. Właśnie uświadomiłam sobie, że prawdopodob nie podjęłam złą decyzję. - Dlatego że przyjęłaś moją ofertę? - zaniepokoił się. Przez moment nic nie mówiła. - Nie - powiedziała w końcu. - Nie byłam wprawdzie przekonana do twojej propozycji, ale nie to mnie teraz martwi. - Co więc? - spytał ostrożnie, a kiedy milczała przez dłuższą chwilę, dodał: - To pewnie nie moja sprawa, tak? Nic mi nie powiesz? - Owszem, to nie twoja sprawa - potwierdziła. - Jed nak Red Rose to małe miasteczko, więc i tak się dowiesz... A wolę, żebyś usłyszał to ode mnie, inaczej pomyślisz, że jestem szalona. I będziesz się zastanawiał, jak mogłeś mnie zatrudnić - zakończyła z nikłym uśmiechem. - Brzmi coraz ciekawiej - przyznał. - Zabiłaś kogoś? Ukradłaś ciężarówkę? Złapali cię, jak prowadziłaś ubrana tylko w listek figowy? - Obawiam się, że zrobiłam coś gorszego - odezwała się ponuro. - Poszłam do lokalnej swatki z prośbą, żeby zna lazła mi męża. Nawet gdyby walnęła go łopatą w głowę, nie byłby taki zdumiony i wstrząśnięty. - Ty? - Mrugał zdezorientowany. Pobladła lekko. - Pewnie myślisz, że nie znajdę nikogo chętnego... - Nie, doskonale wiesz, że nie o to chodzi. Spojrzała na niego i oparła ręce na biodrach.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie, nie wiem - powiedziała. - Skąd mam wiedzieć, co myślisz, skoro wcale cię nie znam? - Dobrze, więc ci powiem. Myślę, że w tym mieście jest mnóstwo facetów, którzy chcieliby poślubić cię i żyć z tobą. Sądziłem tylko, że nie jesteś zainteresowana znalezieniem partnera, przynajmniej tak mówiłaś. - Mówiłam, że nie szukam pełnego uniesień roman tycznego związku. Jednak spodziewam się dziecka i chcę, żeby miało dwoje rodziców. Dlatego poprosiłam Thomasinę, żeby mi kogoś znalazła. Co w tym złego? - zapytała ostro, unosząc brodę. Co było w tym złego? Mógł podać mnóstwo powodów, ale nie wiedział, czy będzie chciała ich słuchać. Jedno jed nak musiał jej powiedzieć. Była piękną, pełną ognia ko bietą i wątpił, czy znajdzie się facet gotów żyć z nią pod jednym dachem i zadowolić się tylko trzymaniem jej za ręce. Jeśli tego nie rozumiała, to była bardziej naiwna, niż sądził. - Zakładasz, że to będzie prawdziwe małżeństwo? spytał, przeszywając ją takim spojrzeniem, że nie miała wątpliwości, o co mu chodzi. - To nie twoja sprawa. - Chciałbym po prostu wiedzieć, czy na pewno przemy ślałaś wszystko do końca. Zniosłabyś obcego faceta w swo im łóżku tylko dlatego, że zgodził się być ojcem dla two jego dziecka? Zagryzła wargi, ale nie spuściła wzroku. - Nie wiem - powiedziała cicho. - Zdecyduję, jak go poznam.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Abby, to niezwykle ważna decyzja. Nie wiesz nawet, jakim piekłem może być źle dobrane małżeństwo. I to nie tylko dla was dwojga. Wiem, co mówię, uwierz mi. - Zastanowię się nad tym - obiecała. Zrobił kilka kroków w jej stronę i dodał: - Przemyśl to, proszę. Mówię poważnie. Nie wyobrażasz sobie, jak wygląda życie z kimś, kogo nie jesteś w stanie pokochać. - Dobrze. - Kiwnęła głową. - Zrobię to. Przysunął się jeszcze bliżej, i jej oddech przyspieszył. - Małżeństwo to najbardziej skomplikowany związek, jaki można sobie wyobrazić. Może być piękne, ale może być i straszne - odezwał się cicho. - Pomyśl, jak by to było żyć obok obcego człowieka, do którego nic byś nie czuła, ale musiałabyś pozwolić, by cię dotykał. Na przykład tak... - wyszeptał i lekko dotknął ustami jej ust. Myślał, że się odsunie albo go odepchnie, kiedy jednak tego nie zrobiła, przysunął się bliżej i pocałował ją delikatr nie. Jej usta były miękkie, ciepłe i cudownie smakowały. Westchnęła lekko, czując jego pocałunek, ale nie zaprote stowała. Poza złączonymi ustami, prawie jej nie dotykał, a mimo to wiedział, że traci nad sobą kontrolę. Chciał przyciągnąć ją blisko do siebie, poczuć tuż obok jej gorące, zgrabne ciało i rozpalić ten sam ogień, który w nim pło nął. Przez jedną krótką chwilę miał wrażenie, że ona prag nie tego samego. Niemal stracił rozsądek, lecz na szczęście nie do końca. Zaraz, przecież Abby powiedziała wyraźnie, że nie chce takiego związku. To pozwoliło mu nieco ochłonąć. Odsunął się lekko
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
i spojrzał na jej zaróżowioną twarz i zagubione niebieskie oczy. - Abby, przepraszam - odezwał się z trudem. - Nie mam pojęcia, co mnie napadło. - Wydaje mi się, że chciałeś mi coś uświadomić - przy pomniała mu słabym głosem. - Cholera - zaklął pod nosem. - Chyba taki miałem za miar na początku, ale to był zły pomysł. - Masz rację - zgodziła się. Widział, jak drżą jej usta, i zaczął się zastanawiać, czy jej nie przestraszył. - Abby - powiedział cicho. - Nie musisz się mnie bać. Nie uwodzę kobiet wbrew ich woli. Uniosła głowę i odpowiedziała spokojnie: - Wiem. Trzymałeś mnie bardzo delikatnie. W każdej chwili mogłam przerwać ten pocałunek. - Jesteś pewna? - zapytał przekornie. - Sama mówiłaś, że mnie nie znasz. Wzruszyła lekko ramionami. - Być może, ale założyłam, że skoro wykazałeś tyle tro ski o to, abym nie zmarnowała sobie życia, nie mógłbyś zrobić nic, czego bym nie chciała. - Może i nie. Prawda jest jednak taka, że w ogóle nie powinienem był cię całować. - Rozumiem, że pokazywałeś mi tylko, co będzie, je śli zdecyduję się na małżeństwo z rozsądku, bez miłości - powiedziała bardzo ostrożnie. - Muszę być wtedy przy gotowana na intymne sytuacje z mężczyzną, którego led wo znam.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Tak właśnie było, próbował przekonać samego siebie, ale wiedział, że jest to dalekie od prawdy. - Owszem, ale szczerze mówiąc, mój plan się nie po wiódł. Nie jestem w stanie przestrzec cię przed niczym, je steś na to zbyt niezależna. Uśmiechnęła się lekko. - Cieszę się. Zatem zrozumiałeś, że sama muszę podej mować decyzje. - Tak - pokiwał głową. - Obiecaj jednak, że będziesz ostrożna. Jeśli kiedykolwiek spotkasz faceta, który będzie zbyt natrętny, powiedz mi o tym, a ja złamię temu dranio wi nos. Spojrzała na niego zdziwiona. - Dzięki, ale zwykle sama daję sobie radę. Tak było przez całe życie i nie widzę powodu, by to zmieniać. To powinno go uspokoić, ale tak się nie stało. Późnym wieczorem, kiedy wspominał tamtą rozmowę, zastanawiał się, dlaczego właściwie mieszał się do tego? Nie miał żadnego prawa wtrącać się w jej życie, a zwłasz cza w życie miłosne. Co więc mógł zrobić? Zostaw ją w spokoju, podpowiadał mu rozsądek. Abby unikała tematu pocałunku, i dobrze, bo on też nie chciał się nad tym dłużej zastanawiać. Jedyne, co wie dział, to że powinien się trzymać od niej z daleka. Czuł, że gdyby dotknął jej jeszcze raz, mogłoby się to źle skoń czyć dla obojga. Ale przecież prawda była taka, że Abby była samotną kobietą w ciąży i zamierzała się spotykać z nieznajomymi
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
facetami. Domyślał się, jak oni będą na nią patrzeć. Parker już mu powiedział, że w mieście nie zostało zbyt wielu wol nych mężczyzn. Ciekawe, z kim więc Thomasina zamierza ją umówić? Może powinien porozmawiać z tą swatką jesz cze raz? Nie po to, żeby się wtrącać, oczywiście. Chodzi ło po prostu o to, że... że powinien wiedzieć, co się dzieje w mieście, do którego się wprowadza. Tak właśnie. Poza tym, co komu szkodzi, że zada kilka pytań?
Pona & Irena
ROZDZIAŁ CZWARTY
sc
an
da
lo
us
Griffina ogarnęły niedobre przeczucia, ledwo Thomasina otworzyła drzwi. - Nie szukam żony! - zapewnił pospiesznie. Zaśmiała się, i to sprawiło, że poczuł się głupio. - Już mi pan to mówił. Rozumiem, ale to oznacza, że szuka pan czegoś innego, panie O'Dell. O co chodzi? Patrzyła na niego dziwnym wzrokiem i poczuł się jak młody chłopak, który powinien sprawdzić, czy dobrze wy tarł buty przed wejściem do środka. A Griffin O'Dell nie przywykł do tego uczucia. Dzielnie wytrzymał jej spojrzenie i powiedział: - Przyszedłem tu, żeby zdobyć kilka informacji, panno Edgerton. Wierzę, że pani będzie w stanie mi pomóc. - Nie udzielam informacji o swoich klientach - odpar ła twardo. - Ale jeden z nich pracuje dla mnie. - Wiem. To przecież nie ma znaczenia. Każdy gdzieś pracuje - rzuciła filozoficznie. - Dla mnie ma. Może ją pani narazić na niebezpieczeń stwo. Jej sytuacja jest wyjątkowa, jest w ciąży. Nie chciał bym, żeby stała się jej krzywda.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nigdy świadomie nie wyrządziłabym jej krzywdy powiedziała wolno Thomasina, zaciskając usta. - Wiem, ale mogłaby pani zrobić to niechcący. Mężczyź ni potrafią być okropnymi draniami, panno Edgerton. Uniosła brew i spojrzała na niego kpiąco. - Nie wyłączam samego siebie - dodał szybko. - Dlaczego tak się pan interesuje losem Abby? - spyta ła po chwili Tommy. - Nie zna jej pan przecież. Ledwo się pan wprowadził do naszego miasta i podobno wkrótce za mierza pan się wyprowadzić. - Wiem, co pani podejrzewa, ale proszę nawet tak nie myśleć. Tak nie jest i nigdy nie będzie. To jednak nie zmie nia faktu, że Abby wkrótce będzie miała dziecko. A ciąża to ciężki czas dla samotniej kobiety. - Westchnął głęboko i dodał: - Nie będę udawał, nie pochwalam tego całego swatania, ale najwyraźniej Abby podjęła już decyzję. W tej sytuacji jedynie usiłuję zrobić wszystko, by uzyskać pew ność, że nic jej się nie stanie. To wszystko nie jest dla niej łatwe. Jeśli umówi ją pani z niewłaściwym człowiekiem, to może się źle skończyć. Podejmie błędną decyzję i bę dzie nieszczęśliwa przez całe życie. - Rozejrzał się wokół i zapytał: - Nie chciałbym rozwiewać pani złudzeń, ale czy wzięła pani pod uwagę, że niektórzy mężczyźni mogą wy korzystać sytuację, w jakiej znalazła się Abby? - Nie dopuszczę do tego - zapewniła Thomasina. - Ba! Może być tak, że nawet nie zauważy pani zbliżają cego się niebezpieczeństwa. A jestem pewien, że mężczy zna umiałby to dostrzec... - Co pan sugeruje, panie O'Dell? - Jej oczy zwęziły się
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
niebezpiecznie. - Chciałby pan wiedzieć, kogo znajdę dla Abby? - To niezły pomysł - podchwycił pospiesznie. - Nie, to fatalny pomysł i nigdy się na to nie zgodzę. Nawet gdybym akceptowała pańskie metody, panie O'Dell, a tak nie jest, i tak bym tego nie zrobiła. To byłby brak pro fesjonalizmu z mojej strony. Poza tym wątpię, żeby Abby na to przystała. Westchnął ciężko i poddał się. Racja. Nie miał najmniej szego prawa ingerować w życie Abby. - Nie chciałbym jej urazić - zapewnił. - Po prostu wolał bym mieć pewność, że jest bezpieczna. Czy może pani obiecać, że nic jej się nie stanie podczas tych spotkań? Thomasina zawahała się nieco. - Zrobię, co w mojej mocy, żeby była bezpieczna. Bę dę się starała prześwietlić kandydatów i przepytać ich na wszystkie możliwe tematy. - To mnie nie uspokaja, panno Edgerton. - Ale nie mogę panu obiecać niczego więcej. Nie udzielę panu konkretnych informacji na temat mężczyzn, z który mi spotka się Abby, bo nie zamierzam dawać panu preteks tu do działania. A o to przecież chodzi, prawda? - spyta ła otwarcie. Hm, najwyraźniej ta kobieta, mimo romantycznych ozdób wypełniających dom, umiała trzeźwo patrzeć na sprawy. Thomasina miała rację. Nie miał najmniejszego prawa dopytywać się o cokolwiek. Dał się ponieść jakimś dziw nym emocjom. Wizja Abby, smak jej ust, wspomnienie tamtego pocałunku przesłaniały mu wszystko i sprawia-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
ły, że zachowywał się nienormalnie. Zwykle nie wtrącał się w osobiste życie swoich pracowników. - Ma pani rację. Przepraszam - odezwał się po chwili. Szanuję pani zasady, ale jeśli to nie jest z nimi sprzeczne, to proszę wspomnieć tym panom, że osobiście zajmę się każ dym, kto nie potraktuje jej z odpowiednim szacunkiem. Przez kilka sekund patrzyła na niego uważnie, a po tem powiedziała: - To chyba mogę dla pana zrobić. - Dziękuję. Kiwnął głową i odszedł do samochodu. - Będę na nią uważać - usłyszał jeszcze za sobą głos Thomasiny. - Abby to ciężki orzech do zgryzienia i nie będzie łatwo znaleźć dla niej kandydata, ale na pewno nie będę jej zmuszać, żeby spotykała się z kimś nieodpowiednim. Odwrócił się zaintrygowany. - Dlaczego powiedziała pani, że to ciężki orzech? - Bo to będzie fikcyjne małżeństwo, nie mogę jednak powiedzieć nic więcej. Proszę nie zadawać już pytań na ten temat, panie O'Dell. A przy okazji. -Tak? - Gdyby zmienił pan zdanie, to proszę dać znać. Za raz zacznę szukać kogoś dla pana. W tym mieście jest spo ro kobiet, które chciałyby się z panem spotkać. Kilka już o pana pytało. Zaśmiał się i pokręcił głową. - To byłby ich najgorszy wybór. Jestem dokładnie takim typem faceta, przed którym chciałbym ustrzec Abby. Nie nadaję się na męża.
Pona & Irena
us
Wiedział, że w tym miasteczku nie można zaczynać cze goś z kobietą i nie zakończyć tego tak, jak należy. I jesz cze raz przypomniała mu się słodycz ust Abby. Zastana wiał się, ilu mężczyzn jej posmakuje, zanim te całe swaty się skończą. Ale zaraz przypomniał sobie słowa Thomasiny i zaklął w duchu. Miała rację, nie ma prawa się wtrącać. Abby po trzebuje męża i on nie może jej tego utrudniać. Dla niego powinna pozostać cennym pracownikiem. I nikim więcej.
sc
an
da
lo
Wszystko idzie doskonale, myślała Abby. Projekt był już skończony, wstępne prace rozpoczęte, zadania rozdzielone wśród pracowników, rośliny zamówione. A co najważniej sze, wydawało jej się, że prawie poradziła sobie z tym poca łunkiem. Nie dotykała już co chwila ust, nie myślała o nim w każdej sekundzie. Znowu przypomniała sobie, jak niemal wtuliła się w Grimna i ogarnęło ją zażenowanie. Ten mężczyzna właś nie próbował ją ostrzec przed wdawaniem się w bliskie re lacje z obcymi, a ona prawie rzuciła mu się w ramiona i niemal błagała, żeby nie przerywał pocałunku. Jakież to było poniżające! Dobrze chociaż, że od kilku dni prawie go nie widy wała. Raz tylko wyszedł do niej na chwilę i powiedział, że przyjazd jego syna znowu się przesunie. - I dobrze - mówiła do siebie, rozkładając sadzonki, O to mi przecież chodzi. Po prostu dużo pracy i nikogo, kto by mnie rozpraszał. Nic jednak nie mogła poradzić na to, że jej myśli wciąż
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
krążyły wokół tego mężczyzny. Sunny powiedziała jej, że widziała, jak Griffin wychodził od Thomasiny. Ta wiado mość była tak elektryzująca, że zagadnęła o to przyjaciółkę, ale nic nie udało jej się wyciągnąć. - Wiesz, że nie rozmawiam na temat klientów, Abby przypomniała Tommy. - To Griffin jest twoim klientem? - zdziwiła się. - Nie. Niestety nie zgodził się, ale nie tracę nadziei, ten dzień jeszcze kiedyś nadejdzie. Na razie jest przekonany, że nie chce się żenić. I pewnie każda wolna kobieta w Red Rose ma nadzieję, że wkrótce zmieni zdanie, pomyślała w duchu. - Nie naciskaj go zbyt mocno, Tommy - poprosiła. - Spokojnie - zaśmiała się przyjaciółka. - To nie jest ten typ mężczyzny, który dałby się namówić na coś, czego nie chce. Zwłaszcza na małżeństwo. Ha! To znaczyło, że byli i tacy, którzy jednak dawali się namówić. -I nie namawiaj nikogo, żeby się ze mną ożenił, do brze? - poprosiła szybko. - To musi być dobrowolna decy zja, inaczej... - Nie dokończyła. Nie musiała, Tommy i tak wiedziała, że nie chce powtarzać układu, jaki przez chwi lę istniał między jej rodzicami. Naturalnie, dopóki ojciec nie zniknął. - Nikogo nie będę namawiała, Abby - obiecała Thomasina. Ale jeśli to była prawda, to co w takim razie Griffin ro bił przed jej domem? - A co cię to obchodzi, idiotko? - mruczała pełna zło-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
ści, wyrywając oporne chwasty. - Może po prostu poszedł ją odwiedzić? - Sięgnęła po łopatę i kilkoma silnymi ude rzeniami przecięła korzeń rośliny. - Nie wiem, kim jest ten facet, ale nie chciałbym być na jego miejscu - usłyszała tuż za sobą. Griffin stał za nią i uśmiechał się promiennie. Drgnęła zaskoczona i niemal upadła na ziemię. - Spokojnie! - Złapał ją szybko. - W ciąży zdarzają się czasem zawroty głowy. - To nie to - wyrwało jej się, ale wolała, żeby nie do ciekał, czemu się zachwiała. - Co cię sprowadza? - spytała szybko. - Potrzebujesz czegoś? - Nie. Chciałbym, żebyś kogoś poznała - powiedział. - Casey, chodź tutaj. To jest Abby, obiecuję, że nic ci nie zrobi. Abby odwróciła się i zobaczyła, że zza najbliższego drzewa wystaje czubek główki i wielkie szare oczy. Bardzo zmartwione oczy. Odrzuciła łopatę i zawołała: - Mogę być niebezpieczna tylko wtedy, jeśli jesteś chwa stem - zawołała do chłopca. Zza pnia wysunęła się twarz, na której igrał lekki uśmiech. Casey powoli zaczął wychodzić zza drzewa. - Nie jestem chwastem. - To dobrze. - Uśmiechnęła się. - Ja też nie. - Wiem, tatuś powiedział, że jesteś... - Architektem krajobrazu - pomogła mu. - To taka śmieszna nazwa dla tych, którzy zajmują się roślinkami. - Co teraz robisz? - spytał ciekawie.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Zakładała rabatę z roślinami o dziwnych nazwach, ale to było chyba zbyt skomplikowane dla czterolatka. - Najpierw robię dołek - wyjaśniła. - Chcesz pomóc? Oczu zabłysły mu entuzjazmem. - Lubię dziury. Duże. Abby spojrzała na leżące z boku sadzonki. Żadna z nich nie wymagała dużego dołka. - Ogromne, największe na świecie. Ostatecznie zawsze może to potem zasypać. W końcu jak często dziecko ma szansę wykopać duży dół? Griffin chrząknął, spojrzała więc na niego i zobaczyła, że szepce bezgłośnie „dziękuję". - Chciałbyś nam pomóc? - zapytała go. - Myślę, że po winniśmy coś zasadzić na pamiątkę pierwszych wakacji Caseya w tym domu. Zasadźcie razem drzewo albo krzak. Roślina będzie wam przypominać, jak wyglądał pierwszy dzień pobytu Caseya w tej posiadłości. Ledwie skończyła, Griffin klęknął na ziemi i zaczął szu kać dobrego miejsca do kopania. Miał na sobie szare spodnie i była pewna, że nie przeżyją spotkania z mokrą trawą. - Uważaj, poplamisz się! - powiedziała i szybko sięgnę ła po podkładkę. - Nie pomyślałam o tym, bo sama zwykle nie używam... - Wymownie wskazała na swoje wypłowia łe, znoszone dżinsy. - Daj spokój, Abby - mruknął, dotykając jej ramienia. - To tylko spodnie. Casey i ja nie mamy zbyt wielu okazji, żeby bawić się razem. Prawda, tygrysie? Chłopczyk uśmiechnął się do niego promiennie. - Tata i ja lubimy ziemię - potwierdził.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Uśmiechnęła się lekko, ale nie mogła przestać myśleć o ręce Griffina na swojej nagiej skórze. Miał dużą, ciepłą dłoń, jej ciało zdawało się płonąć pod tym dotykiem. Bała się, że jeszcze chwila, a jej urywany oddech zdradzi Griffinowi, co się z nią dzieje. Chrząknęła lekko i odsunęła się na bezpieczną odległość. - Poczekajcie chwilę, przyniosę wam narzędzia - po wiedziała i przeszła do samochodu. Wyciągnęła duży szpadel dla Griffina, znalazła niewiel ką łopatę dla Caseya i wróciła do nich. Widziała, że Griffin wpatruje się w jej ramię, którego przed chwilą dotykał i poczuła, jak oblewa ją rumieniec. No tak, to zawsze było jej przekleństwo, wszystko było po niej widać. - Obiecałem, że będziesz bezpieczna - powiedział ci cho. - I zamierzam dotrzymać słowa. Wiedziała, co miał na myśli. Podejrzewał, że bała się ko lejnego pocałunku. - Nie boję się - odpowiedziała. I tak właśnie było. Nie chciała jedynie, żeby zobaczył, jak działa na nią jego dotyk. Powinna się bardziej kontro lować. Trudno, zdarzył im się jeden pocałunek i niewinne dotknięcie, ale teraz musi bardziej uważać. I zdecydowanie powinna zacząć się spotykać z kandydatami od Thomasiny. Może wtedy zwykły dotyk nie będzie już dla niej takim przeżyciem. Nie wyglądał na przekonanego. Wzięła więc szpadel i podała mu bez słowa. Ich palce musnęły się przypadko wo, mało nie podskoczyła.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
To nic nie znaczy, uspokajała się. Powinna mu powie dzieć, że dla niej takie dotyki to bułka z masłem. Nie mu si się martwić, że będzie się na niego rzucała, jak pewnie chciałoby to zrobić wiele kobiet w tym mieście, ani nerwo wo podskakiwała za każdym razem, kiedy się z nią wita. Spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała: - Nie bałam się. To nie dlatego podskoczyłam. - Od wróciła się do Caseya i spytała radośnie: - Jak tam, mło dy człowieku? Gotów, żeby się spocić, wybrudzić i narobić wielkiego bałaganu? Mały spojrzał na nią podekscytowany. - Co możemy włożyć do dziury? Zastanowiła się, co mu zaproponować. To musiała być roślina, która rozkwitnie jeszcze tego lata. Na jesieni chło piec już stąd wyjedzie i nie będzie mógł podziwiać efektów swojej pracy. - Może motylowy krzak? - zaproponowała. - Rosną na nim motyle? - spytał zachwycony. - Niestety nie. Nazywa się tak, bo przyciąga motyle wyjaśniła, klękając obok niego. - Jak myślisz, spodoba ci się taka roślinka? - Spodoba mi się! - zawołał mały i podbiegł do Griffina. - Chodź, tato, kopmy! Będziemy mieli motyle! - Świetny pomysł - zgodził się ojciec.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ PIĄTY
sc
an
da
lo
us
Jakiś czas później Griffin zauważył, że mały ułożył się wygodnie na trawie i zasnął. - Prawie, skończone - odezwała się Abby i odwróciła w jego stronę. Bez słowa wskazał jej śpiącego Caseya. - Och, nie zauważyłam nawet, kiedy zasnął... - powie działa z troską. - Byłaś zbyt zajęta wyciąganiem korzenia. Poza tym to przecież ja powinienem o tym pomyśleć. Zbyt długo go nie widziałem... - mruknął smutno. - Zapomniałem, ja kie ma zwyczaje, jak wygląda jego rozkład dnia... To na dal bardzo mały człowieczek, pewnie się zmęczył i musiał trochę odpocząć. - Nie możemy go tak zostawić. - Wytarła brudne dło nie o nogawki znoszonych dżinsów i podeszła do chłopca. - Tu chyba nie jest mu zbyt wygodnie. - Sam nie wiem, czy go ruszać. Widziałaś kiedyś słod szy uśmiech na twarzy dziecka? Nie odpowiedziała. Ciekawe dlaczego? Czy to znaczyło, że w ogóle nie widziała zbyt wielu uśmiechów na dziecię cych twarzyczkach, czy też niechcący poruszył jakąś czu-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
łą strunę? Pamiętał Cheryl z okresu ciąży. Nieustannie się czymś martwiła, chodziła rozdrażniona i miała ciągłe pre tensje, że się nią nie zajmuje. Szczerze mówiąc, było w tym trochę prawdy. Dużo wtedy pracował i zdecydowanie nie był dla niej wsparciem w tych trudnych miesiącach. - Chodźmy - powiedział cicho, biorąc synka na ręce. - Ja najpierw to skończę - zaprotestowała, wskazując wystający korzeń. - Ktoś mógłby się potknąć. - Daj spokój, nie ma tu przecież nikogo oprócz nas. - Nie będę wam przeszkadzać, Casey potrzebuje spoko ju - upierała się. - To duży dom. Położę go w jego pokoju, będzie miał tam ciszę i spokój - przekonywał ją. Widać było, że się waha, i Griffin poczuł, jak narasta w nim złość na samego siebie. Miał wrażenie, że od tamte go pocałunku starała się wytworzyć między nimi jakąś ba rierę i wcale mu się to nie podobało. - Abby - zaczął z westchnieniem - obiecuję, że... - Daj spokój. - Machnęła lekceważąco ręką, odrzuciła narzędzia i ruszyła z nim w stronę domu. - Mówiłam ci już, że to nie miało żadnego znaczenia. To prawda. Bardzo wyraźnie dawała mu odczuć, że w najmniejszym stopniu nie jest nim zainteresowana. - Zjemy coś razem, a potem możesz dalej rozmawiać... Spojrzała na niego zdziwiona. - Nie udawaj. Widziałem jak szeptałaś coś do wiatru, więc domyślam się, że z roślinami też rozmawiasz. Co im mówisz? - przekomarzał się. Milczała przez chwilę niepewna, czy się z niej nie na-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
śmiewa. W końcu, widząc jego ciepły uśmiech, odpowie działa: - Różne rzeczy. Namawiam je, żeby rosły albo odwra cały się do słońca. A czasami opowiadam jakieś głupstwa. Ale poważnie - badania naukowe wykazały, że rośliny są w stanie reagować na delikatne odgłosy. - Jeśli o mnie chodzi, możesz im nawet śpiewać, o ile masz ochotę. Najważniejsze, że to działa - wysapał, przytu lając chłopczyka i poprawiając jego opadającą główkę. Patrzyła na niego przez chwilę zamyślona i spytała ciepło: - Bardzo ci go brakuje na co dzień? - Przy każdym pożegnaniu mam wrażenie, że część mnie umiera - wyszeptał. - Chociaż staram się, żeby nie widział, jakie to dla mnie trudne. A im jest starszy, tym gorzej. Nie mam pojęcia, jak przeżyję to, co mnie czeka. Nie wyobrażam sobie, żebym miał go oddać po kilku ty godniach wspólnego życia. Pokiwała głową ze zrozumieniem. - Thomasina mówiła mi, że próbuje cię namówić, abyś się u niej zarejestrował. Prosiłam, żeby nie naciskała cię zbytnio. To powinien być wasz prawdziwy dom, nawet je śli będziecie mogli spędzać w nim wspólnie tylko kilka ty godni. Chciałabym, żeby wam obu to miejsce kojarzyło się z ciepłem, bezpieczeństwem i spokojem. A na pewno nie powinieneś czuć na sobie presji oczekiwań mieszkańców Red Rose. - Dzięki - mruknął. - Poradziłbym sobie z Thomasina i wszystkimi sąsiadami, którzy uważają za swój obowiązek doprowadzić mnie do ołtarza, ale doceniam twoją troskę.
Pona & Irena
an
da
lo
us
- Tommy to moja bliska przyjaciółka, czasami jednak jest nieznośna. Potrafi tak bardzo zapatrzyć się w swoje ro mantyczne wizje, że zapomina o przeszłości. A przecież to, co było, ma na nas największy wpływ. - To prawda - zgodził się. - Nie możemy ignorować wpływu doświadczeń. Zbyt wiele o nas mówią. Spojrzała na jego rękę - delikatnie, niemal bezwiednie, gładził włosy Caseya. - Świetnie sobie z nim radzisz - powiedziała miękko. - Widziałam, jak na ciebie patrzy. Jakby szukał w twoich oczach uznania dla wszystkiego, co robi. Wyraźnie jesteś dla niego ważny. - Dzięki Bogu - wyszeptał Griffin, wchodząc do domu. - Jest wszystkim, co mam.
sc
Dwa dni później Abby wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi „Red Rose Cafe". Nie była tutaj od czasu pamiętnego spotkania z Griffinem i spodziewała się, że wszyscy zarzu cą ją pytaniami. A nie bardzo miała ochotę na nie odpo wiadać. Nie chciała rozmawiać o Griffinie, myśleć o nim ani słuchać, jak inni snują najróżniejsze przypuszczenia na jego temat. Od kiedy pojawił się w miasteczku, stał się głównym tematem rozmów wszystkich mieszkańców. A te raz, kiedy do Red Rose zaczęli zjeżdżać jego pracownicy i pierwsi klienci, sytuacja tylko się pogorszyła. - Dobrze cię widzieć, kochanie - powiedziała Lydia, stawiając przed nią kubek bezkofeinowej kawy. - Dawno cię tu nie było, pewnie za ciężko pracujesz. - Albo za dużo myślisz - usłyszała Abby. Podniosła
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
wzrok i zobaczyła nieco zatroskane spojrzenie Ellie Donahue. - Jak układa ci się współpraca z Griffinem? Wszyst ko w porządku? Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Na szczęście, nie musiała tego robić. Kolejna przyjaciółka wyręczyła Abby, zanim ta zdążyła otworzyć usta. - To jest facet, prawda? - mruknęła Sunny bez entuzja zmu. - Z nimi nic nigdy nie jest w porządku. W jej głosie, jak zawsze, słychać było nutę rezygnacji i rozczarowania całą męską częścią ludzkości, ale Abby zauważyła, że ramię Cłiestera swobodnie opierało się na krześle Sunny, a on sam patrzył na nią ciepło. - Gdyby wszystko układało się idealnie, nie byłoby za bawy, prawda, kochanie? - spytał, uśmiechając się lekko. Przyjaciółka zarumieniła się gwałtownie i nie zareago wała, kiedy Chester nakrył jej dłoń swoją wielką ręką. Abby patrzyła na to zdumiona. Czyżby ktoś zdołał w końcu pokonać słynny krytycyzm Sunny i nie wystra szył się jej ciętych uwag? - Chyba wreszcie zaczęło do niej docierać, że lubię ten jej władczy charakterek - wyjaśnił Chester, widząc jej spojrze nie. - Prawdę mówiąc, wszystko w niej lubię. Jest prawdzi wą kobietą i to bardzo mi się podoba. Całkiem mnie usidliła, nawet się o to nie starając, i teraz świata poza nią nie widzę. Więc może nie wszyscy faceci są tacy beznadziejni? - dodał, mrużąc kpiąco oczy. - Prawda, Parker? Abby odwróciła się i spostrzegła, że w drzwiach stoi Parker Monroe i najwyraźniej od dłuższej chwili przysłu chuje się rozmowie.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie jestem pewien, o czym rozmawiacie - powiedział z uśmiechem. Leniwym krokiem podszedł do Ellie, objął ją ramionami i oparł brodę na jej lśniących, kasztanowych włosach. - Ale zdaje się, że wspomnieliście o Griffinie. Je śli o niego chodzi, jestem przekonany, że wszystko idzie jak najlepiej. Ten facet to prawdziwy geniusz biznesu. A ostat ni pomysł, żeby zrobić tu ekskluzywny ośrodek pokazowy dla wybranej grupy klientów, tylko to potwierdza. Chociaż nie wątpię, że współpraca z nim może być czasami trudna. - Przytulił mocniej Ellie i uśmiechnął się do Abby. - Jak wam idzie? Wszystko w porządku? Pokiwała głową niezdolna wykrztusić słowa. To pewnie wpływ hormonów, ale nagle poczuła nieuzasadnioną za zdrość, obserwując rozkwitające szczęście przyjaciółek. - Tak, cały ogród jest już zaplanowany - odezwała się po chwili. - A dzisiaj mają przyjechać ekipy, które przygo tują boiska do koszykówki i piłki nożnej. Wszystko idzie zgodnie z planem - zakończyła dziarsko, mając nadzieję, że nikt nie domyśla się nawet, jaka burza w niej szaleje na samo wspomnienie imienia Griffina. - Griff musi być zadowolony - powiedział Parker. Wiesz, jak ważny jest dla niego ten projekt. - Mam nadzieję, że wszystko się uda - dodała Ellie. Sama go przekonywałam, że Red Rose to idealne miejsce na wakacje dla małego chłopca, więc czuję się osobiście odpowiedzialna za to, żeby się nie rozczarował. - Wygląda na to, że Caseyowi podoba się dom, ale prze de wszystkim jest szczęśliwy, że może być z Griffinem uspokoiła ją.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
A mały rzeczywiście nie widział świata poza ojcem. Wi działa, jak towarzyszył mu niemal na każdym kroku i szu kał jego uznania dla wszystkich swoich poczynań. I nag le ogarnęło ją przerażenie na myśl, że już niedługo będzie dla kogoś równie ważna. Więcej, będzie całym światem. To ona będzie musiała wyznaczać normy i granice, od niej będzie zależało szczęście malutkiego, bezbronnego czło wieczka. I po raz pierwszy zrozumiała, jak bardzo przeraża ją to wszystko. - Chodźmy, kochanie, musimy jeszcze coś załatwić odezwał się Chester, poklepując Sunny. - Nie rób tak! - zaprotestowała, oblewając się rumień cem. - A w każdym razie, nie rób tego tutaj! Abby również się podniosła i uśmiechnęła do siebie w zamyśleniu. Obserwowała tę scenkę i zastanawiała się, czy ją również mogłoby spotkać coś takiego. Znała Sun ny od dawna i zawsze podziwiała jej niezależność i ostry język. I nagle pojawił się facet, na widok którego przyja ciółka mięknie jak czekolada w pełnym słońcu, a wszyst kie dobrze znane cechy gdzieś znikają. Szczerze mówiąc, nie wyobrażała sobie, że jest gdzieś na świecie mężczyzna, który działałby na nią równie silnie. I wtedy, jak na złość, wyobraźnia podsunęła jej wizję nagiej klatki piersiowej Griffina, i poczuła, że puls gwał townie jej przyspieszył. Zakręciło jej się w głowie i gwałtownie usiadła. - Dobrze się czujesz? - spytał z troską Parker. Pokiwała głową.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Zabierzemy cię do domu - zdecydowała szybko Elłie. - Powinnaś trochę odpocząć. Zadzwonię do Griffina i wszystko mu wyjaśnię. Na pewno zrozumie. Na to nie mogła pozwolić. Pamiętała obraz Griffina nio sącego z czułością syna i podejrzewała, że mógłby zacząć troszczyć się i o nią. A wtedy gotowa się wzruszyć i... Podniosła głowę, starała się, aby jej głos brzmiał pew nie i spokojnie. - Dziękuję, ale to wszystko nie jest konieczne. Świet nie się czuję, po prostu za szybko wstałam. Skończę ka wę i wracam do pracy. - Widziała ich niezdecydowane spojrzenia, więc powtórzyła stanowczo: - Dajcie spokój, proszę. Pozwólcie mi zachować jakieś pozory normalno ści w tym wszystkim. Już sama ciąża sprawia, że czuję się, jakby ktoś odebrał mi kontrolę nad własnym życiem. Nie mogę jeszcze w dodatku zawalić interesów. Parker pokiwał głową ze zrozumieniem i położył dłoń na ramieniu Ellie, odciągając ją nieco. - No dobrze - powiedziała lekko naburmuszona przy jaciółka. - Ale obiecaj, że zadzwonisz, gdyby tylko coś się działo. - Gdyby oni nie odbierali, odezwij się do mnie - dodała Delia. - Chyba jeszcze nie masz mojego nowego numeru, zaraz ci podam. I już po chwili Abby siedziała, trzymając w ręku plik karteczek z numerami telefonów, z których większość i tak znała na pamięć. Patrzyła na przejętych przyjaciół krzątających się wokół niej i czuła, jak wzruszenie ści ska jt) gardło.
Pona & Irena
us
- Dziękuję, jesteście wspaniali - odezwała się cicho. Nie potrzebowała żadnego faceta, miała najlepszych przyjaciół na ziemi. Poprawiła się lekko na krześle i poczuła niewielki, ale coraz bardziej wystający brzuszek. Nie ma co się oszuki wać, potrzebowała jednak mężczyzny. Potrzebowała go nie tylko ze względu na dziecko, ale również po to, żeby wresz cie wyrzucić Griffina ze swoich myśli. Dlaczego, do licha, Thomasina tak się ociąga?
sc
an
da
lo
- Dobrze, wydaje mi się, że mam kogoś interesującego - powiedziała Thomasina, kiedy zadzwoniła do niej kilka godzin później. - Zamierzałam jeszcze trochę go przepy tać, żeby mieć pewność, że to odpowiedni kandydat, ale z drugiej strony, nie chciałabym niszczyć całej magii. My ślę, że najlepiej będzie, jeśli ty i Haydn spotkacie się i sami wstąpicie na nową drogę cudownych odkryć - zakończyła rozmarzona. - Drogę cudownych odkryć? - powtórzyła Abby lekko zdezorientowana. - Poznawania się - wyjaśniła Thomasina. - Aha, to już lepiej. Usłyszała w słuchawce ciężkie westchnienie przyjaciół ki, ale nie zareagowała na nie. Szukała zwykłego faceta, do brego ojca dla swojego dziecka i nie zamierzała niczego przesadnie komplikować. Wymogła na Thomasinie, żeby umówiła ich na kola cję w sąsiednim miasteczku. Nie miała zamiaru zapewniać rozrywki miejscowym plotkarzom.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Odłożyła słuchawkę i stała przez chwilę, usiłując rozpo znać własne uczucia. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, ale wiedziała na pewno, że tylko częściowo może złożyć to na karb ciąży. Trudno, im szybciej zakończy tę sprawę, tym lepiej. Postanowiła zająć się czymś konkretnym i nie dopusz czać do głosu dziwnych odczuć. Jakiś czas później, kiedy Griffin przechodził przez ogród, była już pogrążona w ciężkiej pracy. - Cześć, gdzie Casey? - spytała, uklepując ziemię wokół krzaczka, który właśnie zasadziła. Uśmiechnął się czarująco. - Wkrada się do serca kucharki. Pozwoliła mu powycią gać wszystkie garnki z szafek i ustawić je w zupełnie no wym porządku. Wyobraziła sobie małego chłopca szalejącego w wiel kiej kuchni. Wcale nie wątpiła, że pani Digner już straciła dla niego głowę. - Miły uśmiech, ale trochę znużony - usłyszała. - Chy ba przydałaby ci się mała przerwa. Spojrzała w górę i zobaczyła, że Griffin stoi tuż obok i wyciąga rękę, żeby pomóc jej wstać. Do licha, czemu za wsze musiała być uwalana ziemią, kiedy go spotykała? Otarła dłonie o spodnie i podniosła się. Jej ciało zarea gowało na jego dotyk dokładnie tak, jak się spodziewała. Puls przyspieszył jak szalony, a krew zaczęła tętnić w ży łach. Stanęła pewnie na nogach i czym prędzej puściła je go rękę. - Świetnie się czuję - zapewniła gorąco.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Tak? A to ciekawe. Słyszałem, że dziś prawie zemdla łaś w kawiarni... - Kto ci to powiedział? - spytała zagniewana. - Właśnie rozmawiałem z Parkerem i... - Nie wiedziałam, że taki z niego plotkarz! - przerwała mu. - Och, dobrze - dodała po chwili. - Wiem, że miał jak najlepsze intencje, ale... - Nie chcesz, żebym traktował cię ulgowo ze względu na ciążę? - zgadywał. - Nie wiem... Może raczej chodzi o to, że być może bę dę musiała sama wychowywać swoje dziecko i dlatego mu szę być silna. - Ale krótki odpoczynek nie osłabi cię specjalnie - za protestował z uśmiechem. - Być może. Nie chcę jednak, żeby wszyscy wokół my śleli, że muszą mi pomagać. - A co w tym złego? - Nie chcę być od nikogo zależna - wyjaśniła po chwili. - To najmądrzejsze, co mogę zrobić. Nie chciała dodawać, dlaczego tak myśli. Nie musiał wiedzieć, jak bardzo się boi, że znowu ktoś ją zostawi i boleśnie zrani. - Abby, ludzie się o ciebie troszczą i chcą ci pomóc. Czy wiesz, że w ciągu ostatnich kilku dni co najmniej dwa dzieścia osób ostrzegało mnie, że jeśli cię skrzywdzę, to pożałuję? Przystanęła i spojrzała na niego zaskoczona. Szybko za kaszlała, żeby ukryć wzruszenie. - Jak mogli...
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Nie potrafiła dokończyć tego zdania. Właściwie, co się za tym kryło? Czy całe miasteczko uznało za pewnik, że Griffin ją rozkocha, zaciągnie do łóżka, a potem porzuci zrozpaczoną? Jakież to poniżające! Zwłaszcza jeśli wiedzia ła, że ten scenariusz wcale nie jest taki nieprawdopodob ny. .. Miała ochotę krzyczeć ze złości. - Powiedziałem ci to tylko dlatego, żebyś wiedziała, jak bardzo się o ciebie troszczą. Kochają cię i martwią się o cie bie. Pozwól, by ci pomogli, a sprawisz im przyjemność. - Mówisz serio? Uśmiechnął się szeroko. - Oczywiście. Ja też poczuję się lepiej, jeśli będę pewien, że się nie przemęczasz. Zrobiłaś tu kawał solidnej roboty, ale nie powinnaś przesadzać. Nie musisz wszystkiego ro bić sama. Byłbym dużo spokojniejszy, gdybym wiedział, że jesteś rozsądna i robisz sobie przerwy. Cóż, miał trochę racji. - Dobrze. Postaram się pamiętać o odpoczynku. - A wieczorami leż z nogami w górze. - Mrugnął poro zumiewawczo, widząc jej spojrzenie. - Jeszcze coś pamię tam. Idź dziś wcześniej do domu i odpocznij. - Dziś akurat nie mogę... - Abby, obiecałaś! - przypomniał. - Tak, ale tym razem... - Westchnęła ciężko i wyrzuciła z siebie: - Dziś mam randkę. Czuła na sobie jego dziwne spojrzenie i poruszyła się niepewnie. - Ktoś od Thomasiny czy tajemniczy wielbiciel, który śledził cię w drodze do domu? Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Od Thomasiny. - Uśmiechnęła się lekko. - Nie jestem kobietą, która przyciąga tajemniczych wielbicieli. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zawahał się. Dotknął jej ramienia i podprowadził do nowej ławki. - Usiądź, porozmawiajmy. - Nie ma o czym. - Wzruszyła ramionami. - Wiem tyl ko, że nazywa się Haydn Winrow, jest farmerem i spoty kam się z nim dziś o siódmej. - Gdzie? - W restauracji. - W jakiej? Eleganckiej? Romantycznej? - Nie mam pojęcia. Zresztą to bez znaczenia. Nie chcia łam po prostu, żeby po mnie przyjeżdżał. - Rozsądna dziewczynka. Spojrzała na niego zaskoczona. - Nie myślisz chyba, że może stać mi się coś złego? - Nigdy nie wiadomo. Nie znasz go. - Thomasina go zna. - Thomasina jest naiwna jak dziecko, jeśli chodzi o fa cetów. - Przerwał na chwilę i miała wrażenie, że chce po wiedzieć o niej to samo. - I co...? Jesteś podekscytowana? - Jestem zdenerwowana - wyznała szczerze. - Potwor nie zdenerwowana. - Dlaczego? - Nie mam pojęcia. To pewnie lęk przed nieznanym. I wcale nie pomaga mi świadomość, że oboje udaliśmy się do miejscowej swatki, żeby pomogła nam ułożyć życie. Oboje mamy jakieś plany, oczekiwania. Znam swoje, ale nie wiem, jakie są jego.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Milczał, patrząc przed siebie. Zerknęła na niego i do strzegła jego chmurne spojrzenie. Chyba nie miał najlep szego zdania na temat planów Haydna. - Nie martw się, Thomasina na pewno powiedziała mu, że jestem w ciąży. To prawdopodobnie nieśmiały far mer, który chce założyć rodzinę. Czyli pragnie dokładnie tego samego, co ja. - No, cóż.... - mruknął po chwili. - Mam nadzieję, że właśnie to dostaniesz. - Spojrzał na nią poważnie i trochę smutno. - Powinnaś kiedyś spełnić swoje marzenia. Zde cydowanie. Ostatnie słowa wypowiedział prawie szeptem, a Abby czuła, jak narasta w niej pewność, że Haydn Winrow ni gdy nie będzie w stanie zaspokoić jej pragnień. Griffin był jedynym mężczyzną, którego pragnęła. I co ona miała z tym zrobić?
Pona & Irena
ROZDZIAŁ SZÓSTY
sc
an
da
lo
us
Patrzył w jej wielkie zagubione oczy i zastanawiał się, co zrobić. I wtedy Abby z wyraźnym wysiłkiem wyprostowała ra miona i uśmiechnęła się dzielnie. - Chodźmy zobaczyć, czy Caseyowi udało się oczaro wać panią Digner - zaproponowała. Zrozumiał, co chciała powiedzieć. Najwyraźniej miała dość tej rozmowy. Dobrze, jeśli chce, mogą skończyć. - Masz rację, zobaczmy, co się dzieje w kuchni. Podnieśli się z ławki i ruszyli w stronę domu. Nie po dał jej ręki. Wolał nie ryzykować. Za każdym razem kiedy czuł jej dotyk, myślał tylko o tym, żeby ją położyć na trawie i kochać się z nią między tymi wszystkimi krzaczkami, któ re tak troskliwie pielęgnowała. Nie raz słyszał, jak do nich szeptała i marzył o tym, żeby słyszeć, jak szepce miłosne zaklęcia do jego ucha. Dość tych fantazji, upomniał się. Ona potrzebowała męża, ojca dla swojego dziecka. Już raz dała się ponieść namiętności i źle się to skończyło. Wzdrygnął się na myśl, że mógłby wykorzystać chwilę jej słabości i zachować się tak samo, jak ten łajdak, który ją porzucił.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Och, spójrz! - usłyszał, i to przywróciło go rzeczywi stości. Spojrzał w kierunku kuchni i zaśmiał się razem z Abby. Jego syn i pani Digner krzątali się przy dużym kuchennym stole. Buzia Caseya była wybrudzona czekoladą, a pani Di gner miała brązowe plamki na policzkach. Położył rękę na plecach Abby i popchnął ją lekko, aby weszła do środka. - Chyba najlepsza zabawa przeszła nam koło nosa - za uważył Griffin ze śmiechem. - Od lat tak dobrze się nie bawiłam - dodała zarumie niona kucharka. Abby podeszła do stołu i z podziwem spojrzała na cia steczka. - Możemy się przyłączyć? - zapytała Caseya. - Starczy dla wszystkich? - Jasne! Jest ich całe mnóstwo! Wielkie, ogromne mnó stwo! - krzyczał rozentuzjazmowany chłopiec. - I jeszcze się pieką! Zobacz, tatusiu! Pani Digner napisała na nich wszystkie imiona, jakie chciałem, twoje też jest, Abby. A dla taty zrobiłem ciastko-piłkę! I jedno dla mamy... Do brze? - spytał niepewnie. Griffin poczuł się, jakby ktoś walnął go prosto w żołą dek. Głos Caseya był wystraszony, iskierki radości w oczach gdzieś znikły. - Tęsknisz za mamą, prawda? - zapytał, kucając obok chłopca. Mały przygryzł wargę i spuścił głowę. - To nic złego, kochanie - ciągnął Griffin łagodnie. -
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
I oczywiście możesz zrobić dla mamy tyle ciasteczek, ile tylko zechcesz. - Za tobą też tęsknię - mruknął chłopczyk, unosząc głowę. - Ale ja jestem tutaj. - No... - Odwrócił wzrok. Nie musiał mówić nic więcej. Wszystko było aż nazbyt jasne. Tata nie zawsze był przy nim i wkrótce znowu go nie będzie. Casey głośno przełykał ślinę, a Griffin nie wiedział, co robić. I wtedy Abby niespodziewanie podeszła do nich i przykucnęła obok chłopca. - Chodź, zobaczymy, jak się pieką twoje ciasteczka. Już nie mogę się doczekać - paplała wesoło. - Poprośmy panią Digner, żeby włączyła światło, to zobaczymy, jak się rumie nią. A wieczorem zadzwonisz do mamy i opowiesz jej, co dzisiaj robiłeś. Na pewno będzie z ciebie bardzo dumna. Nie każdy umie robić ciasteczka, wiesz? Ja nie umiem. Nie zrobiłam w życiu ani jednego! Smutek w oczach chłopca zaczął ustępować miejsca zdziwieniu. -Ale... przecież tata mówił, że niedługo będziesz mamą? - To prawda. Będę mamą... - Jej głos zadrżał, kiedy wy powiadała to słowo. Griffin miał wrażenie, że jeszcze nigdy tak o sobie nie mówiła. - Wygląda na to, że będę musiała się nauczyć piec ciasteczka. Może mi pomożesz? Mały ścisnął mocno kawałek surowego ciasta, który trzymał w ręku, i podniósł na nią wzrok.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Pewnie. Jestem bardzo dobrym ciasteczkowcem. - Najlepszym - potwierdziła pani Digner. - Dokładnie wiedział, co chce mieć w każdym ciastku. Nie dał sobie wcisnąć rodzynek zamiast migdałów. Byłem taki sam, pomyślał Griffin. To spostrzeżenie pra wie go zasmuciło. Chociaż mógł być dumny z większości swojego życia, miał nadzieję, że jego syn nie będzie do kładnie taki sam jak on. A przede wszystkim, że nie po wtórzy jego błędów. Takich na przykład jak to, że nie może oglądać swojego dziecka codziennie rano ani towarzyszyć mu w wielu ważnych momentach. - Griffin! - usłyszał głos Abby i napotkał jej badawcze spojrzenie. To przywołało go do porządku. - Chodź, obej rzymy ciasteczka. Podeszli do piekarnika i podziwiali fantastyczne kształ ty wyrobów Caseya. - Co to? - spytała Abby, wskazując ciastko podobne do bałwana z monstrualnie rozrośniętą środkową kulą. - To ty - wyjaśnił mały życzliwie. - Pani Digner powie działa, że jak się ma dziecko w brzuchu, to jest się strasznie grubym. Kiedy będziesz gruba? - spytał ciekawie. - No właśnie, kiedy? - podchwycił Griffin i spojrzał na nią przekornie. Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie i odwróciła się do Caseya. - Pewnie już niedługo. Dzidzia robi się coraz większa. - To dobrze. Lubię dzidziusie. Będę mógł się z nim ba wić, jak już się urodzi? Abby spojrzała smutno na chłopca,
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Obawiam się, że jak się urodzi, ciebie już tu nie będzie - powiedziała cicho. - Ale mam inny pomysł - dodała we selej. - Możesz pomóc mi wymyślić imię dla dziecka. Jesz cze żadnego nie wybrałam. - Dobrze! - Casey aż podskoczył uradowany. - Mnie się podoba Dooney. Pani Digner zakasłała, maskując śmiech, a Abby zamru gała zaskoczona. - Dooney to żółw Caseya - wyjaśnił Griffin. - Podoba mi się Dooney - powtórzył mały stanowczo. - No, cóż... Zastanowię się nad tym i na pewno umiesz czę je na liście - mruknęła wymijająco. Nagle zegar w korytarzu zaczął bić, pani Digner rzuci ła się wyjmować ciasteczka, a Abby spojrzała zaskoczona na zegarek. - Och, nie zauważyłam, że zrobiło się tak późno. Mu szę już uciekać. - Ale nie zjadłaś swojego ciasteczka - powiedział Casey rozczarowanym głosem. - Może Abby mogłaby zabrać ciastko ze sobą? - za proponował Griffin i objął malca ramieniem. - Bardzo się spieszy, ma dzisiaj randkę. - Randkę? - Tak. Spotyka się z... przyjacielem. - Jakoś dziwnie to brzmiało w jego ustach. - Takim jak ty? - Nie! - zaprotestowała Abby nagle i obaj spojrzeli na nią zaskoczeni. Griffin czuł, że ogarnia go dziwna irytacja. Ta kobieta
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
najwyraźniej nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Kie dy jednak o tym myślał, zauważył, że na jej twarzy wykwi ta zdradziecki rumieniec. Przypomniał sobie smak jej ust i to, jak doskonale jej ciało pasowało do jego. Może jej się to nie podobało, ale chyba troszkę go lubiła. W każdym razie jej ciało reagowało na jego dotyk, nawet jeśli tego nie chciała. Ale to nie zmieniało faktu, że nadal była umówiona na randkę z obcym facetem. - Nie lubisz taty? - spytał Casey zdziwiony. - To nie tak... Chodzi o to, że ja... - plątała się zmie szana. - Abby chodziło tylko o to, że pan Winrow jest zupełnie inny niż ja - pomógł jej Griffin. - Nie mieszkam w okolicy, nie jestem farmerem... Rzuciła mu spojrzenie pełne wdzięczności. - Lubisz farmerów? - dopytywał się chłopiec. - Hmm... Chyba tak, jeśli są mili - odpowiedziała nie pewnie. - Mama mówi, że ja jestem miły. - I ma rację, ty jesteś najmilszy. - Więc lubisz mnie bardziej niż tego farmera. To nie było pytanie, pomyślał Griffin, to brzmiało jak rozkaz. Jak łatwo być dzieckiem i nie kryć swoich prag nień. Ale wtedy przypomniał sobie, że dziecięce pragnienia bardzo często się nie spełniają, i westchnął ciężko. - Jestem pewna, że nie polubię go bardziej niż ciebie zapewniła Abby ciepło. - Musiałby być kimś zupełnie wy jątkowym, po prostu super, a to się rzadko zdarza.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Tata jest ekstrasuperwyjątkowy! - zawołał mały. Uśmiechnęła się lekko i zmieniła temat: - Myślisz, że ciasteczka już wystygły? Mogę je zabrać? - Możesz. I weź jedno dla tego farmera - zaproponował uprzejmie. - O, to. - Wskazał lekko zdeformowane, przy palone na brzegach ciastko. -Dziękuję ci, skarbie. To bardzo miłe - powiedziała Abby, zawijając ciastka w serwetkę. Pożegnała się z panią Digner i już wychodziła, kiedy Griffin zaproponował: - Odprowadzę cię do samochodu. Spojrzała na niego zaskoczona, ale nie zaprotestowa ła. Może chciał omówić teraz jakieś kwestie związane z ogrodem? - Prawie skończyłam obsadzać boisko do piłki nożnej, jeszcze tylko zasadzę drzewka wiśniowe na wschód od boi ska do koszykówki i wszystko będzie gotowe - referowała, idąc na parking. - Chciałbyś coś zmienić? Tak, chciał, żeby zerwała umowę z Thomasiną. - Nie. Wszystko wygląda wspaniale - zapewnił, wyraź nie myśląc o czymś innym. - Obiecaj, że weźmiesz komór kę dziś wieczór. I nie zostawisz jej w samochodzie, co ci się często zdarza. Zadzwoń do mnie, gdybyś czegoś potrzebo wała albo gdyby wydawało ci się, że coś jest nie tak. Albo gdyby było inaczej, niżbyś chciała. Otworzyła już usta, żeby się z nim sprzeczać, ale w koń cu kiwnęła głową. - Dziękuję za troskę, Griffin, dam sobie radę. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Faceci potrafią być okropni - mruknął. Tak jakby tego nie wiedziała. - Mówisz ogólnie czy o jakimś znanym ci konkretnym przypadku? - Jedno i drugie. - Nie jesteś okropny - zaprotestowała. - Ale byłem. Nie byłem dobrym mężem, Abby. - Co chcesz mi powiedzieć? - spytała zaniepokojona. - Nic strasznego. Nie musisz się bać, nie skrzywdziłbym kobiety, bez względu na to, co bym do niej czuł. Ale męż czyźni mogą być okropni na wiele różnych sposobów. Nie zostawaj tam, jeśli uznasz, że on do ciebie nie pasuje. Nie daj się złapać. Zadarła głowę i powiedziała spokojnie: - Jestem silną kobietą, Griffin. - Wiem. - Ale jedno mogę ci obiecać - jeśli poczuję, że nie radzę sobie z sytuacją, dam ci znać. Domyślał się, że nic więcej z niej nie wydobędzie, mu siał więc spasować. Wsiadła do samochodu, zanim jednak odjechała, opuś ciła jeszcze szybę i spytała: - Co właściwie zrobiłeś, że musieliście się rozstać? Zaskoczyła go tym pytaniem, ale nie dał tego po sobie poznać. Spojrzał jej prosto w oczy i powiedział: - Zostawiałem ją samą przez długi czas. Zaniedbywa łem ją i Caseya. Nigdy nie było mnie w pobliżu, kiedy mnie potrzebowała. Nie kochałem jej. Miała wrażenie, że mówił to nie tylko do niej. Brzmią-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
ło to tak, jakby przyznawał się do błędów również przed sobą. - Przepraszam - wyszeptała. - Nie powinnam była py tać. To nie moja sprawa. - Chciałem, żebyś wiedziała. I tak rzeczywiście było. Jeśli nadal mieli spędzać ze so bą wiele czasu i ciągle walczyć z ogarniającym ich pożąda niem, musiał być z nią szczery. Ale patrząc za odjeżdżającym samochodem, zrozumiał, że jest jeszcze jedna rzecz, którą koniecznie musi zrobić. Bez względu na to, jak zareaguje Abby, kiedy się o tym do wie. Po prostu musi to zrobić. Inaczej nie będzie mógł spać spokojnie. A gdyby coś jej się stało, nigdy sobie nie daruje, że pozwolił na to szaleństwo. Nie zważając na wewnętrzne opory, podniósł słuchaw kę telefonu, wydał kilka poleceń i puścił machinę w ruch. Wiedział, że jeśli Abby domyśli się czegokolwiek, będzie musiał się gęsto tłumaczyć. Przez chwilę chciał wszystko odwołać, ale wtedy przy pomniał sobie, jak naiwnie podchodziła do życia Thomasina, a i Abby dała się już raz oszukać. Haydn Winrow mógł być przyzwoitym facetem, ale mógł też mieć złe zamiary. Może myślał, że ciężarna kobieta udająca się po pomoc do swatki to łatwy łup i będzie chciał wykorzy stać sytuację? Zaklął ze złością, kiedy ta wizja stanęła mu przed ocza mi. Nie pozwoli, aby Abby, tej Abby, która potrafiła rozba wić Caseya, rozmawiała z kwiatami i była taka odważna i słodka, coś się stało.
Pona & Irena
I wiedział, że bez względu na to, jak ucierpią ich kon takty, miał obowiązek ją chronić.
sc
an
da
lo
us
- Mam sporą farmę i troje dzieci - opowiadał Haydn Winrow, wpatrując się w nią pytającym wzrokiem. - Moja była żona nie chciała mieć nic wspólnego z bydłem, polem i dziećmi, i zostawiła nas na pastwę losu. Abby czuła się trochę nieswojo. Upiła łyk soku i odwróciła wzrok od ciemnych, gniewnych oczu męż czyzny. Nie mogła żywić do niego pretensji, że nie mar nował czasu i nie owijał niczego w bawełnę. Pewnie gdyby ona miała na głowie farmę i trójkę dzieci, postę powałaby tak samo. Ale mimo wszystko czuła się dość dziwnie. - Lubisz uprawiać ziemię? - spytała, próbując znaleźć neutralny temat. - To moja praca - wyjaśnił po prostu. - A ty? Panna Edgerton mówiła, że masz sklep ogrodniczy. - Tak, moja asystentka załatwia drobniejsze sprawy, a ja skupiam się na większych zleceniach. Najchętniej projek tuję krajobrazy. W tym roku miałam duże szczęście, bo do stałam fantastyczne zlecenie. - Od tego bogacza z Chicago, jak słyszałem? - Co słyszałeś? - Niewiele. Mówią, że jest bogaty, podoba się kobietom i na jesieni zwinie interes i ucieknie do miasta razem ze swoimi pieniędzmi. Ale go podsumował, stwierdziła w duchu. Poprawiła się lekko na krześle i spojrzała w bok.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Jest dobrym pracodawcą - odezwała się bez sensu. Właściwie dlaczego próbuje go bronić? - Przepraszam - powiedział Haydn i wyciągnął rękę przez stół. Nakrył jej dłoń i przez chwilę trwała między ni mi niewygodna cisza. Ta krępująca sytuacja przedłużała się, więc Abby poru szyła się niespokojnie, a wtedy brodaty mężczyzna siedzą cy przy sąsiednim stoliku zrobił ruch, jakby chciał wstać i podejść do nich. Na szczęście Haydn zaraz zabrał dłoń i brodacz obok wrócił do popijania kawy. - Ja... - odezwała się zmieszana. - Myślałam, że tylko porozmawiamy... Haydn pokiwał głową. -Przepraszam, wygląda na to, że się pospieszyłem. Opowiedz mi o swojej pracy. Uśmiechnęła się lekko, wdzięczna, że wybrał taki miły temat do rozmowy. - To, co teraz robię, to zupełnie wyjątkowe zlecenie. Griffin ma niesamowite pomysły. Potrafi przekształcić zwykłe boisko do baseballa w prawie czarodziejskie miejsce. Nie masz pojęcia, jak wspaniale to wszystko wygląda: cudowna oprawa, dużo świateł, a wokół mnóstwo zieleni. Jak urzeczy wistnienie marzeń małego chłopca. Zresztą sam mówił, że dokładnie tak jest - wspomina najbardziej nierealne pomy sły, jakie miał, kiedy dorastał i po prostu je realizuje. Haydn spoglądał na nią z dziwnym wyrazem twarzy. - Pięknie. Wygląda na to, że może mieć wszystko, co ze chce - mruknął w końcu bez entuzjazmu.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Istotnie, opowiadanie o tym, jak wspaniale wiedzie się Griffinowi, to chyba nie był najlepszy pomysł. W każdym razie nie wtedy, kiedy słuchaczem jest zdesperowany, po rzucony facet z trójką dzieci. Ale jakoś nie potrafiła się uwolnić od tego tematu. - To dobry człowiek - broniła go uparcie. - Pieniądze nie przewróciły mu w głowie. - Mogę się założyć, że nietrudno być miłym, kiedy ma się taki majątek - odparł Haydn. I od tej pory było już tylko gorzej. Rozmowa rwała się po dwóch zdaniach i Abby niecierpliwie czekała, kiedy ten wieczór się skończy. W pewnym momencie spotkała się wzrokiem z brodaczem i uśmiechnęła się do niego od ruchowo. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, a kiedy ona i Haydn wychodzili z restauracji, on też wstał od stolika. Pożegnała się z Haydnem i z ulgą wsiadła do samocho du. Zanim odjechała, zobaczyła jeszcze, że brodaty męż czyzna stoi na parkingu i odprowadza ją wzrokiem. Kiedy zauważył, że go dostrzegła, uśmiechnął się i zasalutował zabawnie. Jaki dziwny i niemiły wieczór, myślała, wracając do do mu. Ciekawe, czy Griffin miał kiedyś podobne doświad czenia. Wątpiła, żeby tak było, on pewnie nie musi cho dzić na randki w ciemno. I z całą pewnością kobiety, które się z nim spotykają, nie kończą wieczoru w takim podłym nastroju. Zwłaszcza jeśli Griffin ma ochotę je pocałować. Przypomniała sobie smak jego ust, dotyk jego dłoni na swoim ciele i poczuła, jak przeszywa ją dreszcz.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Nigdy więcej, obiecała sobie i chwyciła mocniej kierow nicę. Wątpiła jednak, czy będzie w stanie dotrzymać tej obiet nicy. Kiedy Haydn nakrył jej dłoń swoją, miała ochotę na tychmiast zabrać rękę. Za to kiedy Griffin ją całował, z tru dem powstrzymywała się, aby nie wsunąć mu dłoni pod koszulkę. Cóż, czasami życie oferuje nam coś zupełnie innego, niżbyśmy chcieli. I kim, do licha, był ten brodaty facet?
Pona & Irena
ROZDZIAŁ SIÓDMY
sc
an
da
lo
us
-I jak? Wszystko z nią w porządku? - Griffin prawie krzyczał do słuchawki. - W jak najlepszym - odezwał się ktoś na drugim koń cu. - Nie był zbyt aktywny. - Co to dokładnie znaczy? - To znaczy, że dobrze sobie radziła. Aha, więc prawdopodobnie przesadził, wysyłając za nią ochroniarza. - Chciałby pan poznać całą historię? - usłyszał w słu chawce. - Niektórzy klienci chcą znać wszystkie szczegóły. W co byli ubrani, jak wyglądali, co mówili. Ile było doty kania, czy dużo się śmiali, czy wyglądała, jakby się dobrze bawiła... Zrobiło mu się niedobrze na myśl, że zapłacił komuś, kto miał grzebać w prywatnym życiu Abby. - Nie, wystarczy mi zapewnienie, że wszystko w po rządku. - Następnym razem mogę zrobić zdjęcia, jeśli pan sobie życzy - zaproponował Nick Sevren. Griffin poczuł, jak przechodzi go zimny dreszcz. - Nie, proszę nic więcej nie robić. I jeśli będzie następny
Pona & Irena
da
lo
us
raz, to proszę się nie zbliżać, chyba że pan będzie musiał. Tylko gdyby próbował ją skrzywdzić albo gdyby wyglądała na przestraszoną. -I co wtedy? - Proszę ją zabrać w bezpieczne miejsce. - Pan tu rządzi, panie O'Dell, pan ma nad wszystkim kontrolę. To było klasyczne podlizywanie się klientowi, więc Griffin mruknął coś na pożegnanie i odłożył słuchawkę. Led wo to zrobił, zobaczył zbliżającą się furgonetkę Abby i jego puls gwałtownie przyspieszył. Jaką kontrolę? Nie umiał się nawet powstrzymać, żeby o niej ciągle nie myśleć...
sc
an
Abby wysiadła z samochodu i wolno przeszła przez trawnik. Wokół trwały rozmaite prace. Ktoś kosił trawnik, grupa mężczyzn w ciemnych kombinezonach przygoto wywała teren pod kolejne boisko, kilkoro młodych ludzi - uczniowie liceum, których zatrudniała w czasie wakacji - sadziło drzewka owocowe. Griffin właśnie wyszedł przed dom i pomachał do niej, ale nie podszedł bliżej. Skierował się w stronę wielkiej cię żarówki, która parkowała przed domem. Poczuła lekkie rozczarowanie, szybko jednak zdusiła je w zarodku. Nie mogła przecież oczekiwać, że wśród tylu zajęć będzie tracił czas na pogawędki z nią. Nadzorowała dwóch nastolatków, którzy mieli wyrów nać dół na staw, ale z trudem skupiała się na pracy. Słyszała z tyłu chichot Caseya, i to ją rozpraszało. - Do góry, tatusiu! Uhu! Jeszcze wyżej!
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Odwróciła się i zobaczyła, że Griffin skakał z małym na ramionach i udawał, że grają w kosza. - Wrzucamy jeszcze raz czy chcesz zobaczyć, co przyje chało do nas w tej wielkiej ciężarówie? - wysapał po kilku podskokach. - Hura! Ciężarówa! Mały zeskoczył z ramion ojca i pomknął do samocho du. Griffin wyprostował się z westchnieniem i przyłapał ją na tym, jak go obserwowała. Jego mroczne, głębokie spoj rzenie niemal ją zahipnotyzowało. Nie była w stanie się ru szyć, nie była nawet pewna, czy potrafi oddychać. Przesu nął po niej dziwnym wzrokiem, jakby sprawdzał, czy się nie zmieniła. Uśmiechnęła się z trudem i podeszła bliżej. - Cześć, Abby! Tata pozwolił mi wejść do ciężarówki zawołał Casey podniecony. - Ten dreszczyk odkrywcy... - odezwała się, patrząc za chłopcem. - Tak, nic nie może się z tym równać - zgodził się Grif fin. - Nowe zabawki to zawsze duża atrakcja. - Zwłaszcza takie nowe zabawki. - Wskazała wielkie pojemniki z piłkami. - Staram się. A jak tam twoje nowe zabawki? - spytał głosem wypranym z emocji. Spojrzała na niego zdziwiona. - Nowy facet - wyjaśnił. - Ten, z którym byłaś wczo raj na randce. -Och... - Odwróciła wzrok. - To dopiero pierwsze spotkanie. - To znaczy, że będzie drugie?
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie! To znaczy, że wcale nie było miło. - Nie spodobał ci się? - Raczej ja mu się nie spodobałam. Uśmiechnął się i pokręcił głową z niedowierzaniem. - Musiałby być kompletnym idiotą. - Nie. Miał po prostu złe doświadczenia i teraz szuka spokojnej żony, która byłaby mu całkowicie oddana. Zdaje się, że go zanudziłam swoimi opowieściami o nowym zle ceniu i nowym szefie. Chyba nie był tym zachwycony. Uniósł głowę i posłał jej seksowny uśmiech. - Może należy do tych zazdrośników, którzy nie mogą znieść, że ich kobieta patrzy na kogoś innego? - Nie sądzę. To raczej moja wina, nie wypada umawiać się z obcym facetem i opowiadać mu tylko o pracy i no wym szefie. Pewnie myślał, że życie ze zwykłym farmerem nie będzie dla mnie atrakcyjne. - Mogłabyś być z nim szczęśliwa? - Nie wiem - przyznała po namyśle. - Chciałabyś zobaczyć go jeszcze raz? Milczała chwilę. Miała wrażenie, że jeśli powie „tak", Griffin gotów jest przyprowadzić jej Haydna choćby w kaj dankach. - Nie. Szczerze mówiąc, trochę mnie przerażał. - Abby... - Westchnął i podszedł blisko. - Czy on coś ci zrobił? - Nie, oczywiście, że nie. Był po prostu generalnie zły na kobiety, a zwłaszcza na takie, które lubią bardziej prze bojowych facetów. - Hmm, to ciekawe.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Uniosła wzrok. Na ustach Griffina błąkał się nieco żar tobliwy uśmieszek, ale oczy były poważnie i skupione na jej twarzy. Nie miała pojęcia, co ich łączy. Jednak gdy on był blisko, jej ciało zachowywało się jak podły zdrajca. - Owszem - odpowiedziała w końcu, kiwając powoli głową. - Dlaczego tamten facet tak cię przestraszył? Powiedział coś niemiłego? Groził ci? Jeśli tak, to... - Zacisnął zęby i podszedł jeszcze bliżej, jakby chciał ją ochronić przed ca łym złem. Wystarczyło wyciągnąć rękę, żeby poczuć jego ciepłą skórę. Gdyby tylko przechyliła głowę, mogłaby przytulić się do niego i pogłaskać silne mięśnie na jego barkach. Z trudem przełknęła ślinę i wyszeptała: - Nie groził mi. Odetchnął z ulgą i wyciągnął rękę, żeby pogłaskać jej policzek. Czuła, że serce w niej zamarło, a po chwili zaczę ło bić jak szalone. Widziała, jak otwierał usta, chyba o coś pytał, ale nie była w stanie zrozumieć jego słów. Jedyne, co do niej do cierało, to jego zapach i elektryzujące napięcie, jakie się między nimi wytwarzało. - Abby... - powiedział cicho Griffin i zanurzył palce w jej włosach. Zamknęła oczy i zmobilizowała resztki silnej woli, żeby go nie pocałować. Wiedziała, że byłby to niewybaczalny błąd. Lato niedługo się skończy i on odjedzie, a ona znowu zostanie sama. Zresztą nie był chyba tym spokojnym, zu-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
pełnie przeciętnym mężczyzną, jakiego szukała. Sam przy znał, że już raz nie sprawdził się w roli ojca rodziny. Potrząsnęła głową i próbowała odzyskać równowagę. Zdobyła się nawet na niewyraźny uśmiech. - Wszystko dobrze. Naprawdę - zapewniła go pospiesz nie. - To było zwykłe spotkanie. Nie groził mi, nie narzu cał się. Griffin przez chwilę przyglądał jej się uważnie, w końcu skinął głową i odsunął się o krok. - To dobrze. Nie chciałbym, żeby ktoś cię skrzywdził. Nie wiedziała, czy mówił o wczorajszej randce czy o tych pełnych napięcia chwilach, które właśnie minęły, ale na szczęście nie miała szansy dłużej o tym myśleć. - Tato! Co to jest? - usłyszeli podniecony głos Caseya, i to przywróciło ich do rzeczywistości. Oboje spojrzeli na niego z ulgą. Mały nawet nie wie dział, jaką przysługę im oddał. Abby mimowolnie dotknęła brzucha, jakby chciała się upewnić, że wszystko jest na miejscu. - Zaraz zobaczę, Casey - odkrzyknął Griffin i uśmiech nął się do niej. - Pozdrów go ode mnie. - Kogo? - spytała zdumiona. - Dzidziusia. -I widząc jej zaskoczony uśmiech, dodał: - Abby, rozmawiasz z drzewami i wiatrem, nie wmówisz mi więc, że nie odzywasz się czasami do swojego dziecka. Mrugnął do niej porozumiewawczo i wskoczył na cię żarówkę. To prawda, rozmawiała z drzewami, ale jeszcze nigdy nie powiedziała nic do dzidziusia. Jedyny ich kontakt, do
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
tej pory, to było masowanie brzucha. Może rzeczywiście powinna zacząć do niego mówić? Nie chciałaby, aby dzi dzia czuła się samotna i opuszczona. I w tym momencie dotarło do niej, jak wielka odpo wiedzialność na niej spoczywa. Była odpowiedzialna za to dziecko już na zawsze. Ono już żyło i tylko od niej zależy, jakie będzie jego życie. Jak będzie się czuło, jak będzie odnajdywało się w świecie, czy będzie szczęśli we i jak będzie radziło sobie z problemami. No, może ostatecznie od niej i od Pana Boga, ale miała wrażenie, że Bóg oczekiwał, że odrobi swoją część zadania. A ona wcale nie była pewna, czy da sobie radę. Co będzie, jeśli nie uda jej się znaleźć odpowiedniego ojca? To nie było w porządku skazywać maleństwo od początku na życie bez męskiego wsparcia. Ojcowie są ważni, myślała, patrząc, jak Griffin podnosi Caseya wysoko do góry i mocno przytula, zanim postawi go na ziemi. Oczywiście, wiedziała to już wcześniej. Sama dorastała bez ojca i zawsze miała wrażenie, że w jej życiu brakuje czegoś bardzo ważnego. Nie chciała, aby jej dziec ko było pozbawione tego wszystkiego, co Griffin ofiarował swojemu synowi. - Jeszcze raz, tato! Wyżej! Tak, ojcowie są bardzo ważni. - Chodź, Abby, zobacz, jaki jestem wielki! - krzyczał Casey, patrząc na nią z góry. Odłożyła swoje rozmyślania na bok i podeszła do nich. - Jesteś bardzo wysoki - potwierdziła z uśmiechem. Czuję się przy tobie jak krasnoludek.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Mój tata mnie podniósł! - oznajmił z dumą. - Tata może wszystko. Coś ukuło ją w serce. - Może najdalej rzucić piłkę albo trafić do kosza, kiedy tylko zechce. Ma bardzo twarde mięśnie, dotknij - zapro ponował Casey i dla przykładu pomacał ramię ojca. - No, dotknij - ponaglił ją, widząc, że się waha. - Tak, Abby, przekonaj się - drażnił się z nią Griffin. W końcu mały zniecierpliwił się i sam pociągnął rękę Abby. Pozwoliła, by położył jej dłoń na bicepsie ojca, ale ledwo to zrobiła, zobaczyła, że GriiEn wstrzymał oddech, więc odsunęła się czym prędzej. - Masz rację - powiedziała do chłopca. - Twój tata jest bardzo silny. - Chyba się przyzwyczajam do tego uwielbienia - rzucił Grifhn ze śmiechem i oboje mu zawtórowali. Wtedy właśnie usłyszeli z tyłu głośne pstryk, a kiedy się odwrócili, zobaczyli Boba Davisa, reportera miejsco wej gazety. - Cześć, Abby - zawołał. - Właśnie robię reportaż o no wych mieszkańcach naszego miasta. Chcemy pokazać, jak mieszkają, czym się zajmują i jak ożywili nasz lokalny ry nek - Rozejrzał się wokół z uznaniem i dodał: - Fanta stycznie. Wszystko wygląda zupełnie inaczej niż to, co pa miętam z dzieciństwa. Widzę, że to też twoja zasługa, Ab. Trafiło ci się świetne zlecenie i umiałaś to wykorzystać. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu, że zro bię tu kilka zdjęć i pokażę, jak bardzo zmieniło się to miej sce? - zapytał Griffina.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Oczywiście, że nie. Któż by narzekał na darmową re klamę? Co ty na to, Abby? - zwrócił się do niej. - Fotografuj, Bob - zgodziła się. - Jeśli jeszcze obiecasz mi, że będę mogła wykorzystać te zdjęcia w moim katalo gu, gotowa jestem nawet pozować przy krzakach. - Dzięki, Abby! - zaśmiał się Bob. - Jeśli to zrobisz, je stem pewien, że numer rozejdzie się jak świeże bułeczki. Nadal niezły z ciebie kociak, jak na kobietę w ciąży - za uważył z uznaniem i wymienił z Griffinem znaczące spoj rzenia. Bob był jej kolegą z liceum, wiedziała więc, jak trakto wać te żarty. - Ej, bo powiem Jen, czym się zajmujesz w godzinach pracy! - Litości! Wiesz, jak by się to dla mnie skończyło. Przez tydzień musiałbym spać na kanapie. Moja żona to niezła zazdrośnica - wyjaśnił Griffinowi. - Nie narzekaj! Jest miła, śliczna, kocha cię nad życie, chociaż nie wiem za co, i do tego gotuje jak anioł - przy pomniała mu Abby. - Masz rację, chyba jestem prawdziwym szczęściarzem - zgodził się ze śmiechem. - Bierzmy się więc do roboty. Zrobimy kilka zdjęć w akcji, żeby było widać, jak pracu jecie. Przez kolejne pół godziny Bob wymyślał coraz to nowe ujęcia, a oni posłusznie pozowali. Zrobił zdjęcie Abby sa dzącej krzaczki pod troskliwym okiem Griffina, całej trójce pod drzewem, które wspólnie zasadzili, a potem kazał im wejść do wykopu, który wkrótce miał stać się stawem.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Później poprosił Griffina, aby pokazał mu stajnię, ale Casey ziewnął przeciągle i dopiero wtedy spostrzegli, że jest bardzo zmęczony. - Idźcie sami, zabiorę go do domu - zaproponowała Abby i wzięła prawie śpiącego malca z rąk Griffina. Chłopczyk wtulił głowę w jej szyję i objął ją czule. Przy tuliła do siebie drobne ciałko i wolno przeszła do domu. - Dziękuję! - usłyszała za sobą głos Griffina. Wtuliła twarz w słodko pachnące włosy i pomyślała, jak puste będzie jej życie, kiedy ci dwaj mężczyźni wyjadą. Kilka minut później Griffin wrócił do domu i zastał Ab by wciąż siedzącą w dziecinnym pokoju i wpatrującą się w śpiącego Caseya. - Dziękuję - powtórzył cicho i zaczął rozwiązywać mu buty. - Nie zdjęłam ich, bo nie chciałam go obudzić. Wygląda tak słodko i szczęśliwie. - Nie masz pojęcia, jak mnie to cieszy - wyszeptał. Bałem się, że oboje z Cheryl zraniliśmy go zbyt mocno, aby kiedykolwiek mógł być szczęśliwy. Ale jest twardszy, niż sądziłem. Chyba jakoś się pozbierał i poradził sobie z roz wodem i tym, że nie mieszkamy już razem. - Jesteś wspaniałym ojcem - powiedziała miękko. Chronisz go i troszczysz się o niego. Znieruchomiał na chwilę. - Nie wiem... Nie poświęcałem mu zbyt wiele czasu, kiedy był malutki. Rzuciłem się w wir interesów i nie za stanawiałem się nawet nad tym, czy nie tracę czegoś bar dzo ważnego. Teraz nie mogę sobie tego wybaczyć i dlatego
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
próbuję robić wszystko, aby Casey nie cierpiał, że widuje my się tak rzadko. - Nie wiem, jak było kiedyś, ale widzę, jak bardzo teraz się starasz. Wtedy był mały, niczego nie pamięta. To, co teraz ro bicie, na pewno pozostanie mu w pamięci na zawsze. - Chcę w to wierzyć - odezwał się z ciężkim westchnie niem. - Jeśli zrobiłbym coś, co zraniłoby go jeszcze bar dziej, nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Właśnie ze względu na niego muszę żyć ostrożniej niż do tej pory. Wiedziała, o czym mówił. Przecież właśnie do niej dotar ło, jaką odpowiedzialność niesie ze sobą bycie rodzicem. - To musi być trudne - szepnęła do siebie. - Nie martw się, poradzisz sobie - pocieszył ją. - Wi dzę, jaki masz stosunek do Caseya, mały cię uwielbia. Ufa ci, bo jesteś taka naturalna we wszystkim, co robisz. Słuchała jego słów i rozpaczliwie chciała w nie wierzyć. Chciała obiecać swojemu dziecku, że nigdy go nie zrani, że nie pozwoli, aby stało mu się coś złego, ale wiedziała, jak naiwne byłyby te obietnice. Griffin zrozumiał już, że skrzywdził swojego syna i po trafił się przyznać do błędu. Nic dziwnego, że nie chciałby przechodzić przez to jeszcze raz. - Tobie też zaufał - powiedziała cicho. - I nie pomylił się. Zrobiłbyś przecież wszystko, żeby go tylko chronić. Jak mógłbyś go zranić?
Pona & Irena
ROZDZIAŁ ÓSMY
sc
an
da
lo
us
Kilka dni później w „Red Rose Gazette" ukazał się arty kuł Boba. Był ciekawy, zabawny i ciepły. Przedstawiał Griffina w dobrym świetle i reklamował firmę Abby. Niestety w tym samym czasie w wydawanym w sąsied nim mieście „Lindley Junction NewsNotes" wydrukowano inny artykuł. Jego autor wyraźnie szukał sensacji. Sugero wał, że Abby spędza w posiadłości O'Della więcej czasu, niż to konieczne oraz że często znika na długo we wnętrzu domu. Do tego dochodziły zdjęcia - ciemne, niewyraźne, robione z dużej odległości. Na jednym Griffin przytulał Abby do siebie, na kolejnym ona dotykała jego mięśni, na jeszcze innym śmiali się wesoło, patrząc na Caseya. Griffin rzucił gazetę na stół i poczuł, jak ogarnia go wściekłość. Jakiś podły pismak dawał do zrozumienia, że mieli romans. Abby nie zasługiwała na coś takiego. Mógł mieć tylko nadzieję, że gazeta nie trafi do jej rąk. Ledwo zaparkowała przed domem, wiedział, że się my lił. Wyskoczyła zbyt energicznie i zdecydowanym krokiem przeszła do tylnych drzwi furgonetki. - Dzień dobry - odezwała się chłodno. - Mam dużo do zrobienia, lepiej będzie, jeśli od razu wezmę się do pracy.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- A ja myślę, że lepiej będzie, jeśli zażądamy, żeby napi sali sprostowanie. - Naprawdę myślisz, że to coś da? - Nam na pewno. - Wiedział, że wszyscy interesują się jedynie sensacją, nikt nie chce czytać nudnych sprostowań i przeprosin, ale czuł, że powinni to zrobić. - Pojadę do miasta i załatwię to. Dasz sobie radę sama? Kiwnęła głową i zabrała narzędzia. - Mam jeszcze jedną prośbę... Mogłabyś popilnować Caseya? Nie chcę go brać ze sobą. Nie powinien być świad kiem tego, co zamierzam zrobić. Nie, nie będę się z nikim bił - dodał, widząc jej spojrzenie. - Ale muszę z kimś po rozmawiać i obawiam się, że nie będzie to przyjacielska po gawędka. Nie chciałbym, żeby mały się przestraszył. - Dobrze, zabiorę go i wybierzemy rybki do stawu. To powinno mu się spodobać. - Każde dziecko chciałoby to robić. Będziesz cudowną matką, Abby. - Dzięki. - Uśmiechnęła się z przymusem. - Nie wiesz nawet, jak mi to pomaga. Chciał już odejść, kiedy spytała z wahaniem: -Griffin...? -Tak? - Chciałabym, żebyś wybrał się ze mną do miasta. - Pa trzył na nią zaskoczony, więc wyjaśniła: - Nie bywasz tam i nie wiesz nawet, jak łatwo ludzie wierzą w takie bzdury. A to małe miasto, wszyscy się znają... Chciałabym, żeby cię poznali i zobaczyli, że nie jesteś taki, jak opisuje ten szmatławiec.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie obchodzi mnie, co ludzie mówią na mój temat. - A szkoda. Powinno, jeśli rzeczywiście chcesz spędzać tu z Caseyem każde wakacje. Jeśli nie dasz im się poznać, będą wierzyli we wszystko, co ktoś napisze i kiedyś może się to odbić na Caseyu. - Co chcesz powiedzieć? - spytał zdenerwowany. - Nic złego. Nie sądzę, żeby ktoś zamierzał go specjal nie skrzywdzić, ale zawsze może się zdarzyć, że komuś wy mknie się coś niewłaściwego przy małym. Jeśli jednak po zwolisz im się poznać, staną za tobą murem. To dobrzy ludzie, musisz tylko dać im szansę. - Co mam zrobić? - zapytał po chwili milczenia. - Nic specjalnego. Po prostu chodź ze mną na kawę. Wszyscy tam będą. - Bo czytali dzisiejszą gazetę? - Nie, dlatego, że zawsze tam są. Zwykle spotykamy się tam przed południem. To mała społeczność. Moja rodzi na. Jedyna, jaką mam. Jego spojrzenie złagodniało. Przypomniał sobie tamtą chwilę, kiedy po raz pierwszy ujrzał Abby. Rzeczywiście już wtedy poczuł tę specyficzną atmosferę małego miasteczka. - Dobrze. Z chęcią poznam twoją rodzinę. Caseya też zabieramy? - Oczywiście. - Odetchnęła z ulgą. - Zobaczysz, zrobi furorę. Nie martw się, wszystko naprawimy. Tutejsi ludzie potrafią rozpoznać prawdę, jeśli uderzy ich między oczy - zaśmiała się. - W takim razie powinniśmy im powiedzieć całą praw dę - dodał przekornie.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Co masz na myśli? - Abby, każdy, kto widział te zdjęcia, zauważy, jak bar dzo cię pragnę. Ciągle o tym myślę, chciałbym się z tobą kochać wśród tych twoich drzewek, na boisku do siatków ki i w dole na staw. Taka jest prawda i nie da się jej ukryć. Znowu pokryła się tym zmysłowym różem. I znowu miał ochotę przytulić ją i całować do utraty tchu. - To nie jest jeszcze nic złego. Wszyscy czujemy pożą danie. Myślę, że każda kobieta dostrzeże, że ja też cię pragnę. - Więc cała prawda jest taka, że oboje bardzo się prag niemy...? -I że nic nie zrobimy w tym kierunku - dodała sta nowczo. - W naszym przypadku uleganie pożądaniu by łoby... - Co najmniej ryzykowne - zgodził się. - Błąd, które go nie dałoby się cofnąć. Ty potrzebujesz solidnego face ta, a ja muszę udowodnić samemu sobie, że nie skrzywdzę Caseya po raz drugi. Milczeli przez chwilę, po czym Griffin zapytał: - Zatem nie przeszkadza ci, że wszyscy się dowiedzą, jak cię pragnę, o ile będą też mieli pewność, że nic między nami nie zaszło? Ku jego zaskoczeniu, uśmiechnęła się uroczo. - To taki rodzaj flirtu, nie rozumiesz? Pokazywać się z niezwykle przystojnym facetem, który nie ukrywa, że mu się podobasz, ale oboje wiecie, że do niczego nie dojdzie. Nie czuję się ostatnio specjalnie atrakcyjna, więc podoba mi się ta zabawa.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Położyła dłonie na brzuchu, w miejscu, gdzie widać by ło delikatne zaokrąglenie, i pogłaskała je delikatnie. Nigdy nie widział czegoś równie pięknego. Pragnął ze drzeć z niej ubranie i całować jej nagie ciało. - Jesteś najbardziej seksowną kobietą pod słońcem powiedział poważnie chrapliwym głosem. - I każdy, kto mówi coś innego, jest idiotą. I puścił do niej oczko. Zaskoczona odpowiedziała tym samym, a po chwili za bawnie zmarszczyła nos. - No cóż, mój mały Dooneyu - odezwała się do swoje go brzucha. - Wygląda na to, że dzień robi się coraz radośniejszy. Chodź, weźmiemy naszego kumpla Caseya i pój dziemy łapać rybki. - Pomachała mu wesoło, odwróciła się i ruszyła w stronę domu. Przez chwilę odprowadzał ją wzrokiem. Jej biodra koły sały się kusząco, gęste włosy połyskiwały w słońcu. Był pe wien, że złowi męża równie szybko, jak rybki do stawu. Najwyraźniej nadszedł ciężki czas dla jego silnej woli. Tym razem nie popełni błędu. Zrobi to, co właściwe, na wet jeśli go to zabije. Miał tylko nadzieję, że ten artykuł nie zrani za bardzo Abby ani Caseya. Historia, która raz uka zała się w prasie, będzie żyła własnym życiem. Nie miał wątpliwości, że już jutro artykuł przedrukują chicagowskie popołudniówki. Następnego dnia Abby i Griffin otworzyli drzwi „Red Rose Cafe" i weszli do środka, prowadząc między sobą Caseya.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Cześć, Lydia! Witaj, Sunny! - zawołała Abby do ko biet siedzących najbliżej drzwi. - Dzień dobry wszystkim! - Pomachała do reszty. - Witaj! Dawno cię tu nie było - powiedziała z delikat nym wyrzutem Lydia. - Brakowało nam ciebie. Abby uśmiechnęła się przepraszająco i wprowadziła swoich towarzyszy do środka. Zauważyła spojrzenia ko biet skupiające się na Griffinie i poczuła rodzaj nieuzasad nionej dumy. - Świetnie wyglądasz - zauważyła Mercy Granahan.Widać, że jesteś szczęśliwa. Na chwilę zapadła cisza, jakby każdy zastanawiał się, czy powodem tego szczęścia jest stojący obok niej męż czyzna. - Witam, panie O'Dell. - Evangelina Purcell najwyraź niej postanowiła przełamać lody. - Miło znów pana tutaj widzieć. Abby nie wątpiła, że Griffin jest tym typem mężczyzny, którego Evangelina zawsze z przyjemnością zobaczy. Już po chwili wszyscy zaczęli się z nim witać i Griffin został wciągnięty przez hałaśliwe towarzystwo. - A kim jest ten przystojny młody człowiek? - spytała Sunny, uśmiechając się do Caseya. Chłopczyk wyglądał na lekko zagubionego w tłumie ob cych ludzi i mocno ściskał rękę Abby. - Moi drodzy! - powiedziała uroczyście. - Poznajcie Caseya, jest mistrzem ciasteczek i potrafi zarybić staw! - Ho, ho! To jest coś! - zawołała Lydia z uznaniem. Miło cię poznać, Casey. Nie jestem z pewnością takim mi-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
strzem ciasteczek, jak ty, ale zdaje mi się, że mam w kuchni kilka. Chciałbyś spróbować? - Czekoladowe? - spytał z nadzieją Casey. - Na pewno znajdą się też jakieś czekoladowe - zapew niła Lydia z uśmiechem. Mały zaśmiał się radośnie i podreptał za Lydią na za plecze. Abby doskonale wiedziała, dlaczego przyjaciółka to zrobiła. Zabrała małego, aby oczyścić teren. Domyśliła się, że za chwilę może mieć miejsce rozmowa niekoniecznie przeznaczona dla uszu małego chłopca. Kiedy tylko tamci dwoje zniknęli, przy stole zapadła na gła cisza. A potem Sunny spojrzała na Griffina swoim słyn nym badawczym spojrzeniem, przed którym drżeli naj więksi twardziele w okolicy i spytała ostro: - Co, do diabła, wyprawiacie? Nie podobał nam się ten artykuł... - Bob Davis napisał bardzo ciekawie - odezwała się na to Abby. - Dobrze wiesz, o czym mówię! - Sunny, jestem dorosła - przypomniała przyjaciółce. - Wiemy - włączyła się Evangelina. - Ale kochamy cię i nie chcemy, żeby ktoś znów cię zranił. Zwłaszcza teraz... - dodała znacząco. - Myślicie, że mógłbym wykorzystać sytuację i skrzyw dzić Abby? - spytał Griffin dziwnym głosem. - Daj spokój, nie musisz się bronić - przypomniała mu Abby. - Nie przyprowadziłam cię tutaj na rozprawę. - Więc po co go tu przyprowadziłaś? - spytała Joyce otwarcie.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Żebyście zobaczyli, że Griffin nie ma na mnie żadnego wpływu, bo nic nas nie łączy. Spojrzała na niego, szukając wsparcia, i uśmiechnęła się. Odpowiedział na jej uśmiech i powiedział głośno: - Kochanie, nic nas nie łączy, ale mówiłem ci, że cię pragnę. - Cóż, chociaż szczery - zauważyła Sunny. - Nareszcie ktoś, kto nie boi się wziąć byka za rogi. Większość face tów udawałaby, że nic się nie dzieje. No, może z wyjątkiem mojego Chestera. I Parkera. I jeszcze kilku innych, ale nie wielu. Podoba mi się to, co powiedziałeś - zwróciła się do niego. - I świadczy, że masz niezły gust. Uśmiechnął się lekko. - Mówiłem już Abby, że musiałbym być idiotą, żeby jej nie pragnąć. Ale to nie znaczy, że zamierzam przejść do czynu. Nie chcę narażać na szwank jej dobrego imienia i byłbym wdzięczny, gdybyście poinformowali wszystkich facetów w okolicy, którzy mają jakieś złe zamiary w sto sunku do niej, żeby się odczepili. Abby nie jest zabawką. - Jego głos był stanowczy, a oczy patrzyły twardo i niebez piecznie. Abby usłyszała rozmarzone westchnienia kobiet i ziry towała się nieco. - Ej, przestańcie mówić, jakby mnie tu nie było! Sama jestem za siebie odpowiedzialna, sama się o siebie troszczę i zrobię, co mi się spodoba! - Hmm, chcesz powiedzieć, że mamy się nie wtrącać? - spytała Sunny domyślnie. - Widać, że podoba ci się Grif fin, ale mamy się odczepić?
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Cóż... - Abby zawahała się na chwilę. - Oboje jeste śmy dorośli i wiemy, co robimy. Postanowiliśmy się nie an gażować, ale to tylko nasza sprawa. Griffin wkrótce wraca do Chicago, a ja wyjdę za mąż, jak tylko Thomasina znaj dzie odpowiedniego kandydata. -I to właśnie mnie martwi - wtrącił się Griffin. - Po tym artykule kandydaci mogą mieć mylne wrażenie na te mat tego, czego szukasz. Abby otworzyła usta i zamrugała zaskoczona. Nie pomyślała o tym w ten sposób. Zdenerwowało ją to, co napisali w „Lindley Junction", bo był to stek kłamstw, ale nie przyszło jej do głowy, że może to mieć wpływ na jej plany. Mimo wszystko nie podobało jej się, że traci kontrolę nad sytuacją. - To moja sprawa - podkreśliła stanowczo. - Poradzę sobie. To mój mecz - rzuciła w stronę Griffina. - Nie tylko. - Patrzył na nią spokojnie i kręcił głową. - Od kiedy tak na ciebie spojrzałem i ktoś to uwiecznił, to także moja rozgrywka. Gdyby nie ja, nie byłoby teraz te go problemu. - Nie sądzę, żebym miała jakikolwiek problem - skła mała. Zanim zdążył odpowiedzieć, drzwi restauracji otworzy ły się i w progu stanęła Thomasina. - Cieszę się, że was znalazłam - zawołała, machając du żą kopertą. - Przez cały ranek przeglądałam kwestionariu sze, żeby coś dla ciebie znaleźć, Abby. Już myślałam, że nic z tego, bo zawsze wynajdywałam coś, co mi się nie podo-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
bało, ale w końcu wyszperałam ci dwóch całkiem niezłych kandydatów - oświadczyła z satysfakcją. - Proszę, przej rzyj ich dane i powiedz, czy chcesz się z którymś spotkać. Mam nadzieję, że choć jeden okaże się interesujący. Bę dziesz śliczną panną młodą, skarbie! Niepewnie sięgnęła po kopertę i położyła ją na stole. Zauważyła, że Griffin też się w nią wpatrywał i była nie mal pewna, że wie, co mu chodzi po głowie. Uważał, że nie można ufać wyborom Thomasiny, bo nie znała mężczyzn i nie wiedziała, jak potrafią się zachować. Patrzyła na szary papier, który być może skrywał klucz do jej przyszłego szczęścia i nie mogła uwierzyć, że wciąż marzy tylko o tym, żeby Griffin wziął ją w ramiona i poca łował. Siłą powstrzymywała się, aby nie przylgnąć do nie go ciasno i nie wsunąć rąk pod jego koszulę. Chciała czuć twardość jego ciała i delikatność dotyku. Ale wiedziała, że nie może dać się ponieść swoim prag nieniom. Musiała ukryć swoje fantazje i skupić się na re alnym świecie. Nie, nie podzielała obaw Griffina o to, jakich mężczyzn wybrała dła niej Thomasina. Wiedziała, że jej największe niebezpieczeństwo siedzi obok i w skupieniu czeka na jej decyzję. Miała ogromną ochotę dotknąć go. Nie przypo minała sobie, żeby kiedykolwiek odczuwała równie silne pragnienie. Bez wątpienia Griffin O'Dell był dla niej naj większym zagrożeniem. Powiedział jej jasno, że nie chce mieć żony ani drugiego dziecka. I to były fakty. Wobec nich musiała schować wszystkie swoje fantazje w najdal szym zakamarku serca. Griffin będzie dla niej tylko nie-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
zwykle pociągającym pracodawcą. Im szybciej to zrozu mie, tym lepiej. Cóż, przejrzy szybko dane kandydatów wybranych przez Thomasinę i umówi się z nimi. Któryś z nich na pewno oka że się możliwy do zaakceptowania. Poznają się, polubią, a po tem wezmą szybki ślub. Nie ma sensu dłużej tracić czasu.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
sc
an
da
lo
us
Kilka dni później Abby pracowicie sadziła roślinki wo kół altany. Od rana starała się unikać Griffina i miała na dzieję, że nie spotka go przez resztę dnia. Wiedziała, że gdyby tylko na nią spojrzał, domyśliłby się prawdy. Jeszcze nie poradziła sobie z przeżyciami ostatniego wieczora i nie miała ochoty nikomu o nich opowiadać. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie tego, co się wy darzyło podczas ostatniej randki. Początkowo nic nie za powiadało niebezpieczeństwa. Lucius opowiadał o swoim samochodzie, o gospodarstwie i o tym, jak bardzo czuje się samotny. Wtedy jeszcze wszystko wyglądało niegroźnie. Ale kiedy przeszedł do tego, jak bardzo brakuje mu ciepła kobiecego ciała, powinna była wzmóc czujność. Po chwili Lucius przysunął się, wyciągnął rękę, przy trzymał ją mocno i brutalnie pocałował. Przez sekundę miała wrażenie, że widzi znowu tego brodatego mężczy znę, ale nie miała czasu zastanawiać się nad tym. Odrucho wo uniosła kolano, Lucius odsunął się od niej zaskoczony, a wtedy silnym ruchem uderzyła go łokciem w okolice oka. Zwinął się z bólu, a ona odkręciła się na pięcie i czym prę dzej uciekła do samochodu.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Roztrzęsiona wracała do domu i mocno ściskała kie rownicę. Okazuje się, że Griffin miał rację. Obie z Thomasiną były widocznie niezwykle naiwne. Będzie musiała ukryć przed nią to zdarzenie, bo przyjaciółkę dręczyłyby straszne wyrzuty sumienia. Nie miała też ochoty opowia dać o wszystkim Griffinowi, wiedziała, jakby się to skoń czyło - natychmiast ruszyłby na poszukiwanie Luciusa, a tego też nie chciała. Szczerze mówiąc, była nawet dumna, że tak dobrze poradziła sobie w tej sytuacji, choć oczywi ście zdawała sobie sprawę, jak mogło się to wszystko skoń czyć, gdyby miała mniej szczęścia. Wciąż czuła się roztrzęsiona i niepewna i dlatego właś nie nie chciała spotkać dziś Griffina. Poza tym bała się, że jeśli go zobaczy, jej emocje wyrwą się spod kontroli i zro bi coś, czego będzie później żałować. Mogłaby go na przy kład poprosić, żeby ją przytulił, a to byłoby niewybaczal nie głupie. - Nie! Nie tak! - krzyknęła do opornej roślinki, którą usiłowała wsadzić. - Krzyczysz na begonię? - usłyszała z tyłu. Odwróciła się i zobaczyła Griffina opartego o barierkę. Przyglądał jej się uważnie, ale nie podszedł bliżej. Wzruszyła lekko ramionami. - Przyłapałeś mnie. Teraz już wiesz, że nie tylko śpie wam kwiatom, ale też czasami na nie krzyczę. Pokiwał głową, ale nie uśmiechnął się. - Martwiłem się, kiedy się nie pokazywałaś - powie dział po chwili. Wpatrywał się w nią uważnie, czuła, jak słowa zamierają jej w gardle.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Odwróciła lekko twarz, żeby nie widział jej zmieszania i odezwała się chropowatym głosem: - Cóż... Chciałam się szybko wziąć do pracy. Muszę nadrobić sporo zaległości - wyjaśniła wymijająco. - Nie długo skończą przygotowywać kort tenisowy i wtedy trze ba będzie zająć się terenem wokół niego. - To już ostatni... - Tak. - Kiwnęła głową niezdolna powiedzieć nic wię cej. Nie chciała nawet myśleć o tym, że nadejdzie dzień, w którym nie będzie już musiała tu przyjeżdżać, nie będzie miała wymówki, żeby spotkać Griffina, nie będzie słuchać śmiechu Caseya. Zamknęła oczy i starała się powstrzymać łzy. - Wszystko w porządku, Abby? - usłyszała jego głos tuż obok siebie. Uniosła głowę i z trudem zmusiła się do uśmiechu. - Tak. Chyba powinnam ci powiedzieć, że wczorajsza randka to zupełna porażka. Unikałam cię, bo byłam zbyt dumna, żeby się do tego przyznać. Ale nie martw się, uciek łam, jak tylko sprawy zaczęły źle wyglądać. - Co się stało? Napastował cię? - spytał zdenerwowany. - Nic się nie stało - uspokajała go. - Dałam sobie radę. Próbował mnie pocałować, ale kopnęłam go w przyrodzenie, walnęłam w oko i uciekłam - oświadczyła z zadowoleniem. Ku jej zdziwieniu, uśmiechnął się. - Jesteś niesamowita, wiesz? Zrobiłaś dokładnie to, co należało. Byłaś dzielna i odważna! - Nie, nie byłam - zaprzeczyła cicho. - Nie masz nawet pojęcia, jak się bałam.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Milczał chwilę, a potem powiedział: - Jeśli kiedykolwiek jakiś mężczyzna będzie chciał cię dotknąć, a ty nie będziesz miała na to ochoty, zrób tak. - Wyciągnął rękę i pokazał, jak zablokować przeciwnika i zmusić go do ustąpienia. - Możesz też użyć nóg. - Wsu nął nogę między jej łydki i przekręcił się zwinnie w taki sposób, że momentalnie straciła równowagę. Na szczęś cie złapał ją, zanim upadła. Leżała teraz w jego ramionach, wygięta do tyłu jak tancerka. Jego usta były oddalone tyl ko o kilka centymetrów, ale nie odsunęła się. - Powinnaś umieć się obronić - odezwał się cicho. - Będziesz się pew niej czuła, a i wszyscy, którzy się o ciebie troszczą, byliby spokojniejsi. - Zrobię to - obiecała. - Tylko proszę, nie mów Thomasinie. - Musi wiedzieć - powiedział twardo. - Uzna, że to jej wina i będzie się zamartwiać. - Zmartwi się jeszcze bardziej, jeśli umówi go z inną ko bietą i stanie się coś gorszego. Zastanowiła się i ze smutkiem kiwnęła głową. - Masz rację, nie pomyślałam o tym. Poczuła, że Griffin powoli podnosi ją do pionu. Kiedy stała już pewnie, otoczył ją ramionami i przytulił mocno do siebie. Zagryzła wargi, niepewna, co powiedzieć. - Dziękuję - wyszeptała w końcu. - Za wszystko. Za in strukcje, za troskę. Jesteś dobrym człowiekiem, Griffin. Przymknął oczy. - Mylisz się - powiedział z trudem.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Po chwili otworzył oczy, pochylił się do przodu i po całował ją. Delikatnie, zmysłowo nakrył jej usta swoimi i sprawił, że ziemia zadrżała. Otoczyła jego szyję rękoma i odwzajemniła pocałunek, wkładając w niego całą pasję, jaką w sobie czuła. I nagle altanka, begonie i cały świat zniknęły. Nie li czyło się nic poza Grimnem, jego mocnym, muskularnym ciałem, dotykiem jego dłoni na jej plecach i tym cudow nym ciepłem, które rozlewało się po jej ciele, kiedy czuła jego pocałunki. Przeczesywała palcami jego ciemne włosy i wtulała się w niego z całej siły. I nagle jakiś dźwięk wdarł się w ciszę. Gdzieś w dali za dzwonił telefon i przerwał te rozkoszne chwile. Poczuła, że uścisk Griffina rozluźnia się, i po chwili od sunął się o kilka kroków. - Do diaska, Abby, uderz mnie w twarz albo coś... wymamrotał zmieszany. - Wiesz, że nie mogłabym tego zrobić. - Szkoda, bo powinnaś. Sam bym to zrobił, gdybym mógł. I dlaczego nie zastosowałaś chwytu, który ci poka załem? Nie odpowiedziała. Dobrze wiedział, że nie miała nic przeciwko temu, żeby ją całował. I że to właśnie było na prawdę niebezpieczne. - Abby - błagał. - Powiedz coś. Nakrzycz na mnie cho ciaż, proszę. - Właśnie zamierzałam na ciebie nakrzyczeć, a potem podbić ci oko - powiedziała, nie patrząc na niego. Pokręcił głową i uśmiechnął się lekko. Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Na przyszłość będę bardziej uważał. Obiecuję. Przez chwilę stali w ciszy. - Abby, wiem, czemu nie wpadłaś dziś rano - szepnął Grimn. - Z powodu wczorajszego wieczoru, prawda? Kiwnęła głową. - Potrzebowałam trochę czasu, żeby pozbierać myśli po tym zajściu z Luciusem. -Rozumiem. Nie chciałbym... nie chciałbym, żebyś porównywała te dwa wydarzenia - mruknął niepewnie. - Zawsze pragnąłem, żebyś czuła się bezpiecznie w mo im domu. -1 tak się czuję - uspokoiła go. - Nawet po tym, co właśnie zaszło? - Tak. - Podeszła bliżej i dotknęła lekko jego ramienia. - Griffin, nie przejmuj się tym pocałunkiem. On nic nie znaczył. Oboje przecież przyznaliśmy szczerze, że czujemy do siebie silne pożądanie i staramy się zrobić wszystko, że by je zignorować. Może czasami nie wychodzi nam to zbyt dobrze, ale próbujemy. Nie chowałam się dziś przed tobą. Po prostu nie chciałam, żebyś wiedział, co się wczoraj zda rzyło. Bałam się, że jak poznasz prawdę, biedny Lucius mo że być w niebezpieczeństwie. A tego nie chciałam. Mówi łam ci, zamierzam sama załatwić swoje sprawy. -I to właśnie robisz. Zeszłej nocy poradziłaś sobie be ze mnie. Pokręciła głową. - Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłeś. Jesteś tak podejrzliwy w stosunku do kandydatów, których podsy ła mi Thomasina, że mimowolnie się tym zaraziłam. SaPona & Irena
lo
us
ma nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale od początku tej randki byłam w stanie podwyższonej gotowości. Myślę, że siniak pod okiem Luciusa, to głównie twoja wina - próbo wała żartować. - Jeśli będzie miał jakieś pretensje, skieruj go do mnie. - Uśmiechnął się z ulgą i dodał: - Szukałem cię, ponie waż Casey zrobił kolejną partię swoich ciasteczek i bardzo chciałby ci je pokazać. - To nieuczciwa gra, wiesz o tym. - Cóż, w niektórych sytuacjach wszystkie chwyty są do zwolone...
sc
an
da
Zostawił ich w kuchni, wsiadł do samochodu i odjechał w kierunku miasteczka. Czuł się jak ostatni łajdak. Zupełnie stracił głowę, kiedy poczuł w ramionach jej smukłe ciało. Nawet teraz napięcie go nie opuszczało i wiedział, że tak dalej być nie może. A najgorsza była ta okropna świadomość, że nadużył jej zaufania. Nick, detektyw, którego wynajął, opowiedział mu wcześniej o wszystkim, co się wczoraj wydarzyło. Słuchał jego relacji i czuł, jak wściekłość ściska mu gardło. Omal nie oszalał, wyobrażając sobie, co mogło się stać. Ale mimo wszystko nadal nie potrafił pozbyć się wy rzutów sumienia, że ją szpieguje. Była taka dzielna. Udało jej się zapanować nad sytuacją i mogła być z tego napraw dę dumna. Wiedział, jak ważna była dla niej niezależność. I na pewno nie spodobałoby jej się, że wynajął kogoś, żeby jej pilnował. Poczułaby się straszliwie zraniona. I dlatego musi zrezygnować z usług Nicka, choćby nie wiem ile go
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
to kosztowało. Będzie się zamartwiał, ale to dużo uczciw sze niż wysyłanie za nią szpiega. Musiał jednak zrobić coś jeszcze. Abby obiecała wpraw dzie, że powie Thomasinie o tym, co wczoraj zaszło, ale miał prawo przypuszczać, że zrobi to zbyt delikatnie, aby swatka zrozumiała, że jej działania mogą doprowadzić do nieszczęś cia. A to znaczyło, że Abby może być znowu w niebezpie czeństwie. Nie mógłby stąd wyjechać i wciąż się zastanawiać, czy nic jej się nie przytrafiło. Musi porozmawiać z Ihomasiną i zasugerować jej, by dyskretnie sprawdzała swoich klientów, mógłby jej nawet polecić Nicka. Ale to nie wszystko, wciąż zostawało jeszcze jedno... - Trzymaj się od niej z daleka! - rozkazał samemu so bie. - Ty, O'Dell, jesteś ostatnim facetem, jakiego ona po trzebuje. Panuj nad sobą! I przysiągł sobie, że to zrobi. Przynajmniej na jawie, bo nie mógł nic poradzić na to, że we śnie wciąż o niej marzył... - Jesteście gotowi do ciężkiej pracy? - spytała poważnie dwóch stojących przed nią mężczyzn. To miała być już ostatnia rabata i Abby obiecała Caseyowi, że będzie mógł jej pomóc. Jego radosne, lśniące od entuzjazmu spojrzenie było wystarczającą odpowie dzią. Niewyraźny, kontrolowany uśmiech Griffina zdradzał umiarkowane podekscytowanie. I nie dziwiła się. Przez ostatnie kilka dni utrzymywali bezpieczny dystans i roz mawiali tylko o interesach. Choć była to niemal męka, wiedziała, że to najroz-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
sądniejsze, co mogą zrobić. Patrzyła na Griffina z daleka, widziała, jak kontroluje ostatnie prace i czuła, że serce jej pęka. - Jesteśmy gotowi. Powiedz, co mamy robić - odezwał się Griffin niskim głosem. Walczyła ze sobą, żeby nie powiedzieć czegoś niewłaści wego. Nie mogła przecież zdradzić, czego naprawdę prag nęła. .. - To będzie świetna zabawa, zobaczycie - obiecała ra dośnie. - Będziemy sadzić kwiaty dookoła kortu. Część jest już posadzona, my dodamy trochę koloru - niebieskiego, żółtego, odrobinę lawendy. - Lawendy? - nie zrozumiał Casey. - Fioletowego - wyjaśnił mu Griffin. - Lawenda, lawenda, lawenda. - Casey bawił się nowym słowem. - Lubię lawendę. O, Abby, masz tu lawendę! - Do tknął rączką jej bluzy. - Dotknij, tato, to lawenda! - Tak, to na pewno lawenda, ale nie dotykamy innych, synu - pouczał go zmieszany Griffin. Chłopczyk wyraźnie się zmartwił. - Nic nie szkodzi - pocieszyła go Abby szybko. - Mo żesz dotykać mojej bluzy, Casey. Chodź, zasadzimy te ro ślinki. Potrzebują wody - zmieniła temat. Przez następne pół godziny wszyscy pracowicie sadzili kwiaty i upiększali teren wokół kortu. - Dobrze to rozegrałaś - szepnął do niej Griffin, gdy Casey odbiegł na chwilę. Poczuła ciepły oddech na swoim uchu, odwróciła się i zobaczyła, że Griffin klęczy tuż koło niej.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Uczę się - odpowiedziała z uśmiechem. - Casey to dobry nauczyciel. Dzięki niemu coraz mniej się boję tego, co mnie czeka. - Będziesz dobrą matką - zapewnił ją, pochylając się bliżej. - Mam nadzieję - mruknęła, odwracając głowę. Przysunął się tak blisko, że mogła poczuć zapach jego rozgrzanej słońcem skóry. Wyciągnął rękę i zmusił Abby, żeby spojrzała mu prosto w oczy. - A ja jestem pewien. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, gdy nagle ciszę przerwał czyjś ostry głos. - No, no! Cóż za uroczy obrazek! Abby odwróciła się i zobaczyła tuż obok wysoką, pla tynową blondynkę w błękitnym kostiumie, który koszto wał pewnie więcej niż połowa tego miasteczka. Eleganckie czółenka zapadały się w świeżo rozkopanej ziemi, ale mi mo to kobieta wyglądała niezwykle władczo. I widać było, że jest wściekła. - Mama! - zawołał Casey radośnie. - Jak się masz, skarbie? - spytała kobieta, wyciągając do niego ręce. - Wielkie nieba, jesteś cały brudny - stwierdzi ła z niesmakiem i posłała Griffinowi rozzłoszczone spoj rzenie. Abby nagle poczuła się jak młoda, niepewna siebie dziewczyna. Powoli zaczęła zbierać narzędzia, starała się ukryć narastające zdenerwowanie. - Świetnie się bawił - powiedział Griffin, wstając. - Ab by uczyła go sadzić kwiaty.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie wątpię, że świetnie się bawiliście - wycedziła ko bieta. - Widziałam artykuł w gazecie. Abby odważyła się spojrzeć w górę. Griffin stał nieru chomo i wyglądał na przybitego. - Więc pewnie widziałaś też sprostowanie? - Wiem, co widziałam i wolę się nie domyślać, co Casey musiał widzieć! - odpowiedziała ostro. Szczęki Griffina zacisnęły się niebezpiecznie. Wypuścił powietrze tak głośno, że Abby ponownie spojrzała w górę. I wtedy dostrzegła, że wyciągnął do niej rękę. -Wybaczcie, zapomniałem o podstawowych zasadach, nie przedstawiłem was. Cheryl, poznaj Abigail Chesney, prawdziwą artystkę jeśli chodzi o rośliny. Abby z ociąganiem przyjęła pomoc. Widziała, że jego była żona przypatruje się tej scenie z niesmakiem i ocenia jej brudne ręce i znoszone ubranie. - Dzień dobry, pani... - Finnson - powiedział szybko Griffin. - Pani Finnson. - Kiwnęła głową i odważnie spojrzała blondynce prosto w oczy. Cheryl wpatrywała się w poplamioną koszulę, opinają cą coraz bardziej wystający brzuch i mrugała oczami z nie dowierzaniem. - Abby, tak? Nie chciałabym się pomylić, Griffin spo tyka się z tyloma kobietami. Ale zwykle nie spędza z nimi zbyt wiele czasu. W zasadzie rzadko bywa w domu, wiesz chyba coś o tym? - Cheryl! - rzucił Griffin ostrzegawczo, i to ją nieco uspokoiło.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Chodź, skarbie - zwróciła się do syna. - Stuart przy jechał. Chcesz go zobaczyć? - Pewnie! - zawołał chłopiec i spojrzał na Abby. - Mogę mu pokazać moje kwiatki? - Jeśli tylko będzie chciał - zgodziła się z wahaniem. - Bardzo się dziś napracowałeś, możesz być z tego dumny - podkreśliła. Nie chciała, aby cokolwiek zniszczyło małe mu satysfakcję z tego, co zrobił. - Super! - Casey pobiegł do samochodu i po chwili wrócił z wysokim, przystojnym blondynem. Mężczyzna bez szczególnego entuzjazmu oglądał kwiat ki i klepał Caseya po plecach. - Widzę, że ciężko tu pracujesz - rzucił. -Abby mnie wszystkiego nauczyła! Ona mówi do kwiatków, wiesz? - oświadczył mały z dumą. Griffin lekko się uśmiechnął, a mina Cheryl wyrażała pełną dezaprobatę. - Przedyskutujemy to później, Griffin - powiedziała, krzy wiąc się nieznacznie. - Nie przyjechałam tu po to, żeby roz mawiać o kwiatkach. - Mam nadzieję, że przyjechałaś po to, żeby zobaczyć, jak wspaniale Casey się tu bawi - odparł. Cheryl nic nie odpowiedziała, ale Abby równie dobrze jak on wiedziała, dlaczego jego była żona przyjechała do Red Rose. Potrzebowała argumentów przeciwko niemu i „Lidsey Junction" właśnie jej ich dostarczyło. Abby obawiała się, że niedługo stanie się coś złego i na samą myśl o tym serce pękało jej z bólu. Wiedziała, że Grif fin był wpływowym człowiekiem. Podczas którejś bezsen-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
nej nocy sprawdziła w Internecie wszystko, co mogła zna leźć na jego temat. Przeczytała opis trudnych początków jego działalności w świecie biznesu, szybkich sukcesów, jakie zaczął odnosić, charakterystyki firm, które kupował i stawiał na nogi, aby sprzedać z zyskiem. Oglądała kobiety, z którymi się umawiał, czytała notatki prasowe o rozpadzie jego małżeństwa. Nawet z tamtych opisów wynikało jasno to, co sam jej kiedyś powiedział - miał głowę do interesów, ale był bez nadziejny w kontaktach międzyludzkich. Jedno jego mał żeństwo zakończyło się nieszczęśliwie i nie był zaintereso wany drugim. Był w stanie zrobić wszystko, ale nie mógł obiecać, że będzie kochał jakąś kobietę na zawsze. A co zrobi, jeśli była żona postanowi zabrać mu Caseya?
Pona & Irena
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
sc
an
da
lo
us
Cóż, być może Thomasina Edgerton nie była tak naiw na, jak przypuszczał. - Jak już wspomniałam, Abby powiedziała mi, co się wydarzyło z Luciusem - opowiadała mu. - I zapewniam pana, że niezłe mu się za to ode mnie dostało. Nie będzie już moim klientem. Rozważyłam też zatrudnienie prywat nego detektywa i sądzę, że się na to zdecyduję. - Chyba mógłbym kogoś pani polecić - zaproponował zaskoczony, że sama na to wpadła. - To sprawdzony i za ufany człowiek. - W takim razie będę wdzięczna za pomoc. Milczeli przez chwilę, patrząc na siebie wyczekująco. - Nie pozwól, żeby jej się coś stało, Tommy - odezwał się w końcu cicho. - Będę o nią dbała, obiecuję. -I nie umawiaj jej z nikim, kto na nią nie zasługuje dodał po chwili. Thomasina uniosła brwi i przyglądała mu,się. - Wiem, czego ona chce, Griffin. Potrzebuje zwykłego, miłego mężczyzny. Kogoś, kto będzie dobrym ojcem dla jej dziecka, a dla niej wiernym przyjacielem, nic więcej.
Pona & Irena
Skinął głową i zagryzł wargi. Wiedział, co chciała mu przekazać. Lepiej, żeby trzymał się od Abby z daleka, bo nie był tym, którego potrzebowała.
sc
an
da
lo
us
- Ta kobieta była tu dziś rano - relacjonowała Sunny. - I zadawała dużo pytań. - Co jej powiedziałaś? - spytała Abby. - Żeby nie była taka wścibska - rzuciła Lydia ze śmie chem. - Ale poważnie, uważaj, Abby. To ktoś, kto oznacza kłopoty. - Obawiam się, że masz rację - usłyszały od drzwi głos Thomasiny. - U mnie też była. Nic jej oczywiście nie po wiedziałam, ale będzie węszyć. I dowie się, że jej były mąż też mnie odwiedził. - Griffin? - zdziwiła się Abby. - Czego on szuka? - Po prostu martwi się o ciebie. Nie spodobała mu się ta historia z Luciusem. Polecił mi znajomego detektywa, żeby sprawdzał kandydatów, którzy się u mnie rejestrują. Zjadły razem kolację i jakiś czas później wychodziły z restauracji. - Co się stało, kiedy Griffin dowiedział się o Luciusie? - spytała Tommy z ciekawością. Abby poczuła, jak dreszcz przebiega przez jej ciało na wspomnienie tamtego dnia. - Nic szczególnego - mruknęła w odpowiedzi. - A dokładnie? - nie dawała się zbyć Thomasina. - Nic. Rozmawialiśmy tylko, pokazał mi kilka chwytów obronnych... -Aha!
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Żadne aha! Nawet nie próbuj niczego ze mnie wycią gać! Mówiłam ci, że nic między nami nie ma. - Taki facet to łakomy kąsek. Przyznajesz, że robi na to bie wrażenie? - Robi wrażenie na wielu kobietach i nic z tego nie wy nika - broniła się Abby. - Ale rozmawiamy o tobie. Nie przyszedł do mnie z prośbą, żebym uważała na Delię, Sunny czy Joyce. To właśnie o ciebie się troszczy. - Bo tylko ja umawiam się z facetami, których nie znam. - Nie tylko. Abby spojrzała na nią z zainteresowaniem, ale przyja ciółka zdecydowanie pokręciła głową. -Nic ze mnie nie wydusisz. To tajemnica zawodowa. Przyznaj tylko, że coś do niego czujesz! Dotarły już do samochodu i Abby powoli otwierała drzwi. - To nie ma sensu, Tommy. Co więcej mogła powiedzieć? Wiedziała przecież, że gdyby uległa swoim pragnieniom, byłaby to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła. Nie chciała, aby ktoś zno wu ją zranił. Griffin nie ukrywał, że nie szuka szczęścia rodzinnego. Poza tym on wkrótce wyjedzie i będzie wiódł znowu swoje atrakcyjne, wielkomiejskie życie. - Co chciała wiedzieć żona Griffina? - spytała, żeby zmienić temat. - Zapytała, czy razem mieszkacie, ale powiedziałam, że nie plotkuję na temat przyjaciół. Wtedy oświadczyła, że nie
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
potrzebuje moich informacji, bo i tak dowie się wszystkie go swoimi sposobami. I obawiam się, że mówiła prawdę. Uważajcie na siebie. Abby zadrżała. Wiedziała, co to może oznaczać dla Griffina. Nie wątpiła, że Cheryl zrobi wszystko, aby odebrać mu syna. Jeśli tylko znajdzie kogoś, kto zgodzi się opowie dzieć jej kilka nieprawdziwych, ale za to pikantnych histo rii, nie zawaha się, żeby wykorzystać je do swoich celów. Ale kto mógłby powiedzieć coś takiego? Ktoś, kto chciałby mi dokuczyć, pomyślała. Lucius? Nie wiedziała, czy Cheryl byłaby zdolna zawrzeć układ z Luciusem, ale jeśli nadal będzie tak węszyć, wcześniej czy później coś znajdzie. I wtedy zrani Griffina i Caseya. Nie mogła na to pozwolić. Zawróciła na najbliższym skrzyżowaniu i pojechała do jedynego hotelu w Red Rose. Zapytała w recepcji o pokój Cheryl i już po chwili stała przed jej drzwiami. Przez moment łudziła się, że jej nie będzie, ale po se kundzie w drzwiach stanęła wysoka postać, toteż nadzieje Abby się rozwiały. Cheryl wyglądała oczywiście olśniewająco. Gestem za prosiła ją do środka. - No, no, kogóż to widzę? - rzuciła z przekąsem. - Pewnie się zastanawiasz, po co przyszłam - zaczęła Abby. - Domyślam się, że zaraz mi powiesz. - Zadawałaś mnóstwo pytań na mój temat. Może chcia łabyś usłyszeć coś bezpośrednio ode mnie? - zapropono wała otwarcie.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- To już nie jest konieczne. Wiem wszystko, co chcia łam wiedzieć. Nie miała pojęcia, co to oznacza. Być może dotarła do Luciusa. Albo blefuje. - Posłuchaj - zaczęła Abby pokojowym tonem. ~ Źle zaczęłyśmy naszą znajomość, ale chciałabym cię zapewnić, że Griffin jest doskonałym ojcem. Kocha Caseya i zrobiłby dla niego wszystko. - Cóż, skoro jesteś tak wylewna, ja również będę szcze ra. Twoje zdanie się nie liczy, nikt nie posądzałby cię o obiektywizm. Abby zamrugała zaskoczona. - Nie patrz z takim zdziwieniem - ciągnęła Cheryl. - Każdy widzi, co czujesz do Grifrina. Masz to wypisane na twarzy. Zresztą, nic dziwnego. Griffin to nadal bardzo przystojny facet, rozumiem, że uległaś już jego urokowi. Też kiedyś popełniłam ten błąd. Ale nie przychodź tu bła gać o litość dla niego, bo to nic nie da. A teraz, jeśli pozwo lisz... -I ruchem ręki wskazała drzwi. - Nie jestem zakochana w Griffinie - zaprotestowała Abby gwałtownie. -I nie dlatego tu przyszłam. - Oczywiście! - zakpiła Cheryl. - Chętnie bym to prze dyskutowała głębiej, ale nie mam czasu. Stuart wyszedł tyl ko na chwilę i zaraz wróci. Mamy sporo pracy. Abby stała pokonana, nie wiedząc, co powiedzieć. Gdyby nadal protestowała, Cheryl tylko utwierdziłaby się w swoich podejrzeniach. A to z pewnością nie pomogłoby Griffinowi. Szybko wyszła z hotelu i pojechała do domu. Usiadła na ganku, oparła łokcie na kolanach i ścisnęła skronie.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Była potężnie sfrustrowana. Właśnie przegrała bitwę, zanim zdążyła ją naprawdę rozpocząć. A już zupełnie irytująca była uwaga o tym, że jest zako chana w Griffinie. I że każdy może to dostrzec. Teraz Cheryl pewnie dzwoni do Griffina i naigrywa się z faktu, że Abby przyszła się za nim wstawić. Ciekawe, jak na to zareaguje? Była przekonana, że mu się to nie spodoba. Zwłaszcza w świetle tego, jak go kiedyś za pewniała, że nie znosi, kiedy ludzie wtrącają się w jej życie. - Muszę mu to powiedzieć - szepnęła do siebie. - Zła małam jedną ze swoich najświętszych zasad, zraniłam go swoim wścibstwem. Musi coś zrobić. Na pewno coś wymyśli, ma całą noc, żeby się zastano wić. I, miejmy nadzieję, tym razem będzie to coś napraw dę sensownego. Abby nie było w pracy od dwóch dni, więc Griffin musiał jakoś wyładować rosnące napięcie. Uderzał piłką o ścianę i zastanawiał się, dlaczego go unika. Tak naprawdę wiedział dlaczego. Cheryl pojawiła się tu jak zła wróżka i od tego momentu szczęście dwojga naj ważniejszych dla niego ludzi - Abby i Caseya - było za grożone. Wiedział, że jeżeli cokolwiek im się stanie, nie bę dzie w stanie sobie tego wybaczyć. Ale nie miał pojęcia, co mógł zrobić, żeby ich chronić. Wybrał taktykę, która we wszystkich przypadkach z Cheryl sprawdzała się najlepiej - oczekiwanie. Ale to nie zmieniało faktu, że bardzo tęsknił za Abby.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
I dlatego, kiedy cztery godziny później dostrzegł jej sa mochód wjeżdżający na teren posiadłości, siłą powstrzy mał się, żeby nie podbiec i nie wziąć jej w ramiona. Zaparkowała przed wejściem i wolno wchodziła po scho dach. Widział jej smutne spojrzenie i serce mu się krajało. - Abby, nie rób tego - poprosił. - Czego? - zdziwiła się. -Widzę, że się zamartwiasz. Chodź, opowiedz mi wszystko. Przeszli do zacisznej biblioteki na końcu korytarza. Po kój ozdabiały stare mahoniowe meble i szafy wypełnio ne książkami. Wokół panowała atmosfera spokoju, a tego właśnie było jej potrzeba. - Usiądź - powiedział, wskazując dwa głębokie fotele przy oknie. - Dzięki, mogę postać. To nie potrwa długo. Chcę, że byś wiedział... - przerwała, splatając nerwowo dłonie. Chcę, żebyś wiedział, że pojechałam zobaczyć się z Cheryl. W hotelu. Spojrzał na nią zdumiony. Nie przyszło mu do głowy, że mogłaby zrobić coś takiego. - Cóż... Ona wygłosiła kilka uwag pod twoim adresem, rozumiem, że ty też miałaś jej coś do powiedzenia. - Nie żartuj, mówię poważnie. Zrobiłam coś, do cze go nie miałam prawa - spotkałam się z twoją byłą żoną. Nie powinnam tego robić, zważywszy, że jestem twoją... ogrodniczką - zakończyła, wyraźnie sylabizując ostatnie słowo. - Nie mam prawa angażować się w twoje prywat ne sprawy.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Było coś w jej spojrzeniu, co kazało mu się zastanowić, jak wyglądała ta rozmowa. -I co? - spytał. Zaplotła ręce, a potem wsparła je na biodrach i stała tak przed nim dumnie wyprostowana, w pozie, jakiej ni gdy nie widział. - Pojechałam tam, bo chciałam jej wyjaśnić, że jesteś cudownym ojcem dla Caseya. Bałam się, że z powodu tych zdjęć ty lub Casey możecie ucierpieć. - Ale to nie było kłamstwo. - Było - zaprzeczyła zdecydowanie. - Nawet jeśli czuje my do siebie jakiś pociąg, to przecież nic nie znaczy. Nie zareagował na to stwierdzenie. - Co Cheryl ci powiedziała - spytał. - Opowiedziała ci, jakim byłem okropnym mężem i ojcem? - Nie, ona... - A powinna była. Bo to prawda, Abby. Żyłem tylko dla pracy, ciągle zostawiałem ich samych. Przez pierwsze dwa lata prawie nie widywałem Caseya. Cokolwiek ci o mnie powiedziała, zasłużyłem na to. -Ale przecież uwielbiasz swojego syna, każdy to po twierdzi. - Tak, bo prawie go straciłem. I dopiero wtedy dotarło do mnie, co robię. Cheryl mnie nienawidzi, ale nie mam o to pretensji. Nie chcę tylko, żeby odebrała mi moją dru gą szansę. - Właśnie dlatego tam poszłam. Te zdjęcia dają jej broń do ręki, prawda? Nie chciał powiedzieć tego głośno, ale miała rację.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- To nie twoja wina. - Ależ moja. - Spojrzała na niego odważnie i dodała zdu szonym głosem: - Musisz wiedzieć, że tylko pogorszyłam sprawę. Ona jest teraz przekonana, że poszłam błagać o litość dla swojego kochanka. - Zagryzła wargi, jakby powstrzymy wała się od płaczu, i ledwie mógł to znieść. Chciał ją przytu lić i pocieszyć, ale nie wiedział, czy po rozmowie z Cheryl nie zabolałoby jej to jeszcze bardziej. - Nie powinnam była się wtrącać - dodała po chwili. - W końcu sama ciągle wszyst kim powtarzam, że nie chcę, aby mieszali się w moje sprawy. Mówię to prawie codziennie, a potem sama ignoruję swoje zasady. Dlatego musiałam ci to wyznać. Powinieneś wiedzieć, że teraz wszystko wygląda dużo gorzej. - Sięgnęła do tylnej kieszeni i wyjęła kartkę papieru. Uśmiechnął się, dobrze wiedział, co to jest. To z pewnoś cią umowa, którą spisali na początku współpracy. Wykonała ruch, jakby chciała przerwać papier na dwie części, i to starło uśmiech z jego ust. - Nie! - Położył rękę na jej dłoniach i próbował ją po wstrzymać. Czuł, jak jej palce zadrżały. Cofnęła rękę, ale nadal trzy mała kontrakt. - Prace są już prawie skończone. - Abby, nie myślisz chyba, że chcę cię zwolnić tylko dla tego, że próbowałaś mi pomóc. - Znowu się ze mną kłócisz, O'Dell? Słyszałeś, co powiedziałam? Zraniłam ciebie i Caseya, dlatego odchodzę. - Nie obchodzi mnie, jak potoczyła się ta rozmowa. Twoje intencje były dobre.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie obchodzi cię to, że ona może ci teraz zabrać syna? Nie pomyślałeś o tym? Te słowa oblały go zimnym potem. - Abby, to nie twoja wina. Cheryl mnie nienawidzi i bez względu na ciebie i tak próbowałaby zabrać mi Caseya. Wie dobrze, gdzie uderzyć, więc będzie próbowała i za wsze znajdzie jakiś powód. Jak nie ten, to inny. Milczała, ale nie wyglądała na przekonaną. Odsunęła się lekko i miał wrażenie, że chce już wyjść. - Abby, skoro ty zdobyłaś się na taką odwagę, ja również muszę ci coś powiedzieć - odezwał się z trudem. - Zrobi łem coś gorszego i nigdy ci się do tego nie przyznałem. - To znaczy? - Wtrącałem się w twoje życie, doskonale wiedząc, jaki masz do tego stosunek. Patrzyła na niego pytająco, więc wyjaśnił: - Wynająłem kogoś, aby cię śledził na tych dwóch rand kach. Przepraszam... - Co zrobiłeś? - zapytała zszokowana. Zmuszał się, żeby patrzeć jej w oczy, nie chciał okazać się mniej odważny niż ona. - Bardzo się o ciebie bałem. Dlatego wynająłem ochro niarza, żeby mieć pewność, że nic ci się nie stanie. - Ten brodaty facet - domyśliła się. -Tak. - Mogłeś mi powiedzieć. - Odparłabyś, że nad wszystkim panujesz. -I miałabym rację. - Teraz to wiem. Wybacz mi. Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Stała tyłem do niego i patrzyła na ogród. Nie widział jej twarzy i czuł się okropnie. - Zdawał ci relację ze wszystkiego, o czym rozmawiali śmy i co robiliśmy? - spytała po chwili. - Nie. Nie wysyłałem go po to, aby cię śledził. Miał cię tylko chronić. Abby, przepraszam - powtórzył. Teraz wi dział, jak jego zachowanie wyglądało w jej oczach i był na siebie wściekły. - Nie powinienem był tego robić. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. - Nawet jeśli ci powiem, że umówiłam się z brutalem albo największym podrywaczem w okolicy? Z trudem przełknął ślinę. Policzył do dziesięciu, a po tem do dwudziestu. I jeszcze raz. - Nawet wtedy. Obiecuję. Będę się trzymał z daleka raz na zawsze. - Ale to niczego nie zmienia, wiesz przecież - wyszepta ła. - Wtrącałeś się w moje życie, to prawda. To jednak nie zmienia faktu, że być może zrobiłam wam krzywdę. - Ale ja nie chcę, żebyś odeszła. Jesteś nie tylko moim pracownikiem. Jesteś... przyjacielem, czyż nie? Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń. Była chłodna i delikatna. Masował jej gładką skórę i patrzył na nią uważnie. Zatrzę sła się lekko i otworzyła oczy. Jej usta drżały. Czekał na jej odpowiedź i myślał, że nie zniesie dłużej tego napięcia. - Przyjacielem - zgodziła się w końcu. - Ale nie na dłu go. Za kilka tygodni już cię tu nie będzie. Poza tym na prawdę prawie skończyłam. Odetchnął z ulgą. - Niekoniecznie. W przyszłym tygodniu przyjadą Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
pierwsi goście i na pewno chętnie poznają kobietę, która przemieniła ten teren w dzieło sztuki. Będą chcieli wie dzieć, jak to się robi. - Sam możesz im powiedzieć. Jakoś udało mu się nie zaśmiać. -Ja wiem tylko, że mam czerwone i niebieskie kwiat ki, a chyba nie to będą chcieli usłyszeć. Poza tym jest jesz cze coś. -Tak? - Wiem, że to nie w porządku prosić cię o tak wiele, ale... Casey marzy o tym, żebyś pomogła mu założyć jego własny mały ogródek. Wiesz, kilka grządek, jakieś kwiaty, może warzywa? - tłumaczył niepewnie. - On prosił, żebyś mnie o to spytał? - Nie. Nawet mu o tym nie wspomniałem. Nie chcia łem cię stawiać przed faktem dokonanym. I nie chciałem mu niczego obiecywać, żeby się nie rozczarował. Gdyby się zapalił, a ty byś się nie zgodziła... Posłała mu delikatny, ciepły uśmiech. - Jesteś cudownym ojcem, wiesz? Pokręcił głową. - Tylko go kocham. Każdy, kto kocha swoje dziecko, ro bi wszystko, aby było szczęśliwe. Ale Casey nie wie, że cię o to proszę, więc masz wybór. - Nie, nie mam. Ja też chcę, żeby był szczęśliwy. I dlate go chętnie mu pomogę. - Zostaniesz? - zapytał z nadzieją. Stała przed nim taka słodka, trochę smutna, zamyślona i siłą powstrzymywał się, żeby jej nie pocałować. Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Tylko na kilka dni - ostrzegła lojalnie. - Rozumiem. I wiedział, że potem odejdzie już na zawsze. Nie będzie chciała go widywać. Miała przecież swoje dziecko i własne życie, a on tylko wszystko komplikował. Powinien pozwo lić jej odejść. - Griffin? - odezwała się cicho. Spojrzał jej w oczy, a ona wspięła się na palce i pocało wała go lekko w policzek. - Dziękuję, że tak się o mnie troszczysz i wynająłeś ochroniarza, ale nie rób tego więcej. Nie zrobi, ale to nie znaczy, że nie będzie się martwił. Jak mógłby spać spokojnie, kiedy wróci do Chicago, a ona zostanie tutaj z innym mężczyzną?
Pona & Irena
ROZDZIAŁ JEDENASTY
sc
an
da
lo
us
Ostatnie trzy dni były całkiem miłe, stwierdziła Abby z pewnym zaskoczeniem, siedząc na podłodze w pokoju Caseya i wybierając razem z nim roślinki do ogródka. - O! Te mi się podobają! - zawołał chłopiec, pokazując piękne, bladoróżowe orchidee. -Hmm... - zaczęła ostrożnie. - Rzeczywiście pięk ne, ale co powiesz na te? - pokazała mniejsze kwiaty, za to znacznie łatwiejsze w hodowli. - One kwitną tylko no cą, wiesz? - Księżycowe kwiaty? - zapalił się Casey. - Super! Tato, zobacz, zasiejemy księżycowe roślinki! - Wspaniale - uśmiechnął się Griffin stojący w progu pokoju. Musiał tam być już od kilku minut, ale nie zdawała so bie z tego sprawy. Teraz zobaczyła, że patrzy na nią dziw nym wzrokiem i przygląda się okrągłemu brzuszkowi. Dziś nie włożyła dresu, ani starych dżinsów, w których ją zwy kle widywał. Miła na sobie krótkie, białe spodenki odsła niające jej długie nogi. Leżała wygodnie wyciągnięta na dywanie i nagle zrozumiała, że nie ma nic przeciw temu,
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
żeby Griffin tak na nią patrzył. Więcej, bardzo jej się to podobało. - Griffin, gdzie jesteś?! - usłyszeli nagle głos Cheryl. - Tutaj, mamo! - zawołał Casey, i odgłos wysokich szpi lek zbliżył się do nich jeszcze bardziej. Abby zerwała się szybko i prawie się przewróciła. Na szczęście Griffin zdążył ją złapać i trzymał mocno nawet wtedy, kiedy Cheryl weszła do pokoju. - W czym mogę ci pomóc, Cheryl? - spytał spokojnie i uprzejmie. - Przyszłam zobaczyć się z Caseyem - wyjaśniła, pa trząc na nich z krzywym uśmieszkiem. - Mamo, zobacz, będziemy siać księżycowe kwiatki! Chłopczyk podbiegł do niej i pokazał katalog, który właś nie przeglądali. - To wspaniale, kochanie. - Pogłaskała go po głowie. - Właśnie się zastanawiałam, co robicie - dodała zna cząco. - Abby jest architektem krajobrazu - odezwał się twar do Griffin. - Świetnym fachowcem. I wspaniałomyślnie zgodziła się zostać jeszcze kilka dni i pomóc Caseyowi za łożyć ogródek. - To doprawdy bardzo uprzejme - zgodziła się Che ryl chłodno. - Nie przeszkadzajcie sobie, planujcie dalej, chciałam tylko popatrzeć trochę na mojego syna. Usiadła w fotelu i w milczeniu obserwowała, jak wybierali kolejne roślinki. Jej obecność wyraźnie zmro ziła atmosferę, na szczęście Casey zdawał się tego nie zauważać.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
W pewnym momencie gdzieś w holu zadzwonił telefon i po chwili w progu pojawiła się pani Digner. - Przepraszam, ale to Chicago - powiedziała nieśmia ło do Griffma. Skrzywił się lekko. - Powiedz im, że oddzwonię. - Mówiłam, ale twierdzą, że to pilne. - Idź, przecież jej nie zjem - rzuciła Cheryl z ironicznym westchnieniem. - Chciałbym zobaczyć, jak będziesz próbowała to zro bić - zaśmiał się krótko Griffin, wstając z podłogi. - Mo głaby cię zaskoczyć. - Jesz ludzi, mamo? - spytał Casey zdziwiony. I wtedy na twarzy Cheryl pojawił się niespodziewanie ciepły, szeroki uśmiech. - Ostatnio nie. - Wyciągnęła ręce do chłopczyka i po prosiła: - No chodź, pokaż, co chcesz zasiać. Mały wdrapał się jej na kolana i pokazywał zdjęcia w katalogu, a ona otoczyła go ramionami, oparła brodę na czubku jego głowy i z zainteresowaniem słuchała opowie ści syna. Abby chciała wyjść niepostrzeżenie, ale Cheryl zatrzy mała ją wzrokiem. - Zostań - powiedziała cicho. - Proszę. Brzmiało to raczej jak rozkaz, ale mimo to Abby zo stała. - Dobrze. Casey to bardzo obiecujący ogrodnik - do dała po chwili. - Czy to prawda, mój dzielny chłopczyku? - spytała
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Cheryl, wichrząc włosy syna swoimi długimi palcami. Pokaż mi, co jeszcze wymyśliłeś. Mały prezentował jej swoje pomysły, wyciągał torebki z nasionkami, które już kupili i opowiadał, jak będzie wy glądał jego ogródek, a Abby przyglądała się uważnie całej scenie. Cheryl była naprawdę zainteresowana wszystkim, co chłopczyk opowiadał. Wyrażała zachwyt w odpowiednich momentach, często przytulała syna, a nawet, mimo elegan ckich spodni, usiadła w pewnym momencie na podłodze i zagrała z nim w warcaby. W końcu, kiedy mały się zmęczył, zabrała go do łóżka i położyła spać. - Poczekaj chwilę, chciałabym porozmawiać - powie działa, zanim przeszła z nim do sypialni. Po chwili wróciła, a na jej twarzy nie było nawet śladu ciepłego uśmiechu, który miała dla Caseya. - Widzę, że Casey cię polubił - zaczęła otwarcie. - A to nie jest dobre ani dla mnie, ani dla Griffina. Dlatego sta wiam sprawę jasno - nie życzę sobie, żeby mój syn przy wiązał się do ciebie. Posłuchaj uważnie i zapamiętaj, co po wiem. Nie wiem, co planujesz, ale możesz być pewna, że Griffin nie ożeni się z tobą. Nawet na to nie licz. Abby z trudem opanowała się, żeby nie parsknąć śmie chem. Założyła ręce na piersiach i spojrzała na Cheryl od ważnie. - Skąd ta pewność? - Jeśli ta kobieta chciała tak grać, to powinna wiedzieć, że trafiła na godnego przeciwnika. - Mówiłam ci już, to nie ten typ. - Cheryl podeszła bli-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
żej i pochyliła się blisko nad twarzą Abby. - Wyrażę się jaś niej, jeśli nie rozumiesz. Może i masz podejście do dzieci, ale nie pozwolę, aby Griffin wprowadzał swoje... swoje ko biety w życie mojego syna! - A co ze Stuartem? To był celny cios. Przez chwilę Abby miała wrażenie, że Cheryl ją uderzy. Zamarła, ale nie cofnęła się. - Co ze Stuartem? - powtórzyła. - Wprowadziłaś go w życie Caseya i nie pytałaś Griffina o zgodę. Cheryl wciągnęła powietrze i zmrużyła oczy. - To zupełnie co innego. Mój związek ze Stuartem ni gdy nikogo nie zrani. I nagle do Abby dotarła szokująca prawda. Cheryl nie powiedziała, że jej związek nie zrani Caseya, powiedziała „nikogo nie zrani". Ostry ból przeszył jej serce i sprawił, że prawie nie mo gła oddychać. Wpatrywała się w Cheryl dłuższą chwilę, w końcu wyszeptała: - Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć? Nadal go kochasz! - Co takiego!? - Cheryl drgnęła zaskoczona i cofnęła się lekko. - Nadal kochasz Griffina i dlatego tak bardzo chcesz mu odebrać Caseya. Żeby go zranić i ukarać. - Mówiła na wpół do siebie, ale wiedziała, że Cheryl słyszy każde słowo. - Przypominam ci, że to ja rzuciłam Griffina. - Czasami odchodzimy od tych, których kochamy, jeśli życie z nimi zaczyna być zbyt bolesne. W pokoju zapanowało milczenie i dopiero wtedy obie
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
zauważyły, że nie są same. W drzwiach stał Stuart i było jasne, że słyszał przynajmniej część rozmowy. Cheryl pobladła jak papier i spojrzała na męża z bó lem. Stuart milczał, ale jego oczy wypełnione były głębo kim smutkiem. I nagle Abby ogarnął żal. - Przepraszam - odezwała się,cicho. - Zapomnij o tym, co usłyszałaś. Ale nikt jej nie odpowiedział. Cheryl rzuciła jej ostre spojrzenie, podeszła do męża i oboje wyszli w milczeniu. Cisza, która panowała teraz w pokoju, była tak ciężka, że niemal ją przytłaczała. Abby widziała przez okno, jak Cheryl i Stuart podchodzą do samochodu. Przez chwilę stali, patrząc na siebie. Potem Cheryl wtuliła się w jego ra miona, a Stuart delikatnie głaskał ją po drżących plecach. Wypełniły ją sprzeczne uczucia. Nie lubiła ranić innych, a najwyraźniej to właśnie zrobiła swoimi beztroskimi uwa gami. Patrzyła, jak Cheryl odjeżdża i zastanawiała się, jak za reaguje Griffin, kiedy się dowie, że narobiła mu kolejnych kłopotów. Nie wątpiła bowiem, że Cheryl będzie próbowa ła się zemścić. Na pewno była jakaś granica ciosów, które mógł od niej przyjąć. I zdecydowanie była granica bólu, jaki można zadać mężczyźnie, którego się kocha. Zatrzęsła się, kiedy dotarło do niej, co pomyślała. Wzię ła głęboki oddech i usiłowała zepchnąć tę myśl w najdalsze zakamarki duszy.
Pona & Irena
Nie było jednak sensu uciekać przed oczywistymi fak tami. Wszystko, co mogła zrobić, to uciec od Griffina.
sc
an
da
lo
us
- Muszę już iść, Griffin - powiedziała cicho Abby. Słyszał ogromną determinację w jej głosie i wiedział, co to oznacza. - Nie - odpowiedział automatycznie. Podniosła na niego wielkie, smutne oczy. - Nie ma najmniejszego powodu, dla którego musiała bym zostać. Wykonałam zadanie, a oboje wiemy, że ten ogródek Caseya to wymówka. Mogę zamówić dla nie go wszystkie roślinki, jakie będzie chciał, a w okolicy jest mnóstwo ludzi, którzy pomogą mu je posadzić i zasiać. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale powstrzymała go ruchem dłoni. -I nie mów, że potrzebujesz mnie, bo twoi klienci bę dą chcieli wiedzieć, jakie krzewy posadziłam w lewym ro gu boiska. Pracuję w tej branży od lat i dobrze wiem, że mało kto jest zainteresowany takimi szczegółami. Zresztą, zostawię ci moje wizytówki, zawsze możesz ich do mnie skierować. Odpierała wszystkie jego argumenty, a on nie był w sta nie wymyślić nowych. Mógłby jej wprawdzie podać naj ważniejszy argument, dlaczego pragnął ją zatrzymać, ale wiedział, że nie będzie chciała tego słuchać. Nie chciałaby wiedzieć, że po prostu nie wyobrażał sobie życia, kiedy za braknie jej w pobliżu. - Nie odchodź - poprosił.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
-Muszę. Zanim jednak to zrobię, powinnam powie dzieć ci coś jeszcze. - Przerwała na chwilę, splatając ner wowo palce. - Pewnie się zastanawiasz, dlaczego Cheryl wyszła tak nagle. Otóż ja... my rozmawiałyśmy... - Z tru dem przełknęła ślinę i kontynuowała: - Dowiedziałam się dzisiaj czegoś ważnego. Odkryłam, że twoja była żona na dal cię kocha. Drgnął zaskoczony. - Cheryl? - spytał z niedowierzaniem. - A masz jeszcze jakieś inne byłe żony, kowboju? - pró bowała żartować. - Tylko tę, ale jestem pewien, że się mylisz. Cheryl nie kochała mnie nawet wtedy, kiedy się pobieraliśmy. Ja po trzebowałem pomocnika, a ona kogoś, kto zapewni jej bez pieczeństwo. Dlatego się związaliśmy. Ona wypełniła swoją część umowy, a ja nie. Ale nigdy nie było mowy o uczu ciach, dlatego. - Może nie potrafiłeś tego rozpoznać, bo nie wiesz, jak wygląda miłość? Może i tak było. Teraz wiedział jedno - serce waliło mu mocniej od samego patrzenia na Abby. Gdyby tylko po zwoliła mu się zbliżyć... Zrobił krok w jej kierunku, wyglądała jednak na prze straszoną, zatrzymał się więc. - Abby, może i nie wiem, czym jest miłość, ale znam Cheryl i wiem na pewno, że nie jest nieśmiałą, bojaźliwą panienką. Gdyby mnie kochała, powiedziałaby mi o tym. - Może zrobi to teraz, kiedy już wie, że poznałam jej se kret - szepnęła Abby z bólem.
Pona & Irena
da
lo
us
Wciąż znęcała się nad swoimi palcami. Spojrzała na niego z cierpieniem w oczach, odniósł wrażenie, że widzi jej duszę. - Abby, kochanie, nie patrz tak - odezwał się zduszo nym głosem. - Nic nie mogę na to poradzić. Ale wiem, że nie powin nam tu zostać. Cheryl wciąż cię kocha i dlatego próbuje zabrać ci Caseya. Chce zadać ci ból. Moja obecność to jak dolewanie oliwy do ognia. - Nie robisz przecież nic złego - zaprzeczył. - Ależ robię, zraniłam was. - Odwróciła wzrok; i dodała z trudem: - Nie mogę... Nie chcę zostawać tu dłużej. Rozzłościłam Cheryl i teraz ona będzie się mścić na tobie Nie
sc
an
mogę z tym żyć. Pokręcił głową i uniósł jej brodę. - Nie zrobiłaś nic złego - powtórzył. - Jasne, poza tym, co zawsze - najpierw mówię, a po tem myślę. Żadna kobieta nie zniesie takiego poniżenia. Cheryl będzie teraz chciała się zemścić i spróbuje odebrać ci Caseya. - Już nie raz próbowała. - A ja, za każdym razem, kiedy próbuję ci pomóc koń czę, zadając ci ból - wyszeptała. - Nie. - Schylił się i pocałował ją tuż pod linią szczęki. - Tak. - I pocałowała go w brodę. Tego tylko potrzebował. Oplótł ją ramionamj i przy ciągnął bliżej do siebie. Nakrył jej usta swoimi i smakował tę cudowną słodycz i jej łzy. Wspięła się na palce i mocniej do niego przywarła. Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Abby... skarbie... Moja słodka, dzielna Abby... Zo stań - szeptał, zatapiając palce w jej włosach. Odsunęła się od niegaz jękiem. - Spójrz, znowu zrobiłam coś, czego nie powinnam. Znowu popełniłam błąd. To moja słabość, a ja nie mogę być słaba, Griffin. Muszę odejść. Może, jeśli to zrobię, uda ci się dogadać jakoś z Cheryl i będzie dobrze. Gdybym zo stała, na pewno miałbyś kłopoty. Dziękuję, że mnie zatrud niłeś. To było... - To był najlepszy ruch, jaki zrobiłem - powiedział ci cho, tuląc ją do siebie. Zagryzła wargi i poruszyła się lekko. Czuł, jak jej skóra emanuje ciepłem, chciał przyciągnąć ją jeszcze bliżej, ale w jej oczach widział ból i determinację. Dlatego puścił ją i pozwolił jej się odsunąć. - Żegnaj, Griffin - odezwała się cicho. - Powiedz Caseyowi, żeby podlewał swoją księżycową roślinkę. I przekaż mu, że jest świetnym ogrodnikiem. Odwróciła się i odeszła. Wyszedł za nią na ganek i patrzył, jak szybko idzie do samochodu. Zaczął zbiegać za nią po schodach, ale odwró ciła się i powstrzymała go. Wiedział, że musi pozwolić jej odejść. Tak było dla niej lepiej. Zanim wsiadła do samochodu, spojrzała na chwilę w jego kierunku, a on próbował zapamiętać każdy rys jej twarzy. A po chwili już jej nie było. Griffin rozejrzał się dookoła. Patrzył na kwiaty, drzewa, krzaki, które zasadziła. Na paletę barw, która go otacza-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
ła i poczuł, że Abby nadal tu jest. Była w każdej roślince, w zapachu kwiatów i szumie liści. Ale wiedział, że sama Abby znikła z jego życia już na zawsze. Coś w jego sercu pękło, kiedy to zrozumiał. Nigdy nie radził sobie dobrze w związkach z kobietami, ale wąt pił, czy zdoła się podnieść po tej stracie.
Pona & Irena
ROZDZIAŁ DWUNASTY
sc
an
da
lo
us
Abby właśnie przesadzała kwiaty, kiedy usłyszała dźwięk dzwonka przy drzwiach. Odruchowo przywołała na twarz uśmiech. Ku jej zdumieniu nie był to kolejny klient. Do sklepu weszły Lydia i Sunny, za nimi Joyce i Evangelina, potem Ellie, Mercy, Rosellen i jeszcze kilka innych kobiet. Były w różnym wieku, inaczej ubrane, wysokie i niskie, szczupłe i miło zaokrąglone, ale jedno je łączyło - wszystkie miały na twarzy ten sam wyraz i to samo spojrzenie. Abby wiedziała, co to oznacza. - Coś się stało? - zagadnęła, udając, że nie wie, po co przyszły. - Wpadłyście na kawę czy wszystkie zamierzacie kupić krzewy przed dom? - Dobrze wiesz, dlaczego przyszłyśmy - powiedziała ci cho Delia. Wiedziała. Ciężko pracowały razem przez ostatnie kilka dni, ale chociaż Delia cały czas zagadywała ją wesoło, Abby nie umiała przełamać milczenia. - Wiem - przyznała. - I przepraszam, że tak się zacho wywałam. Postaram się być bardziej komunikatywna.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Zwykle nie masz z tym problemu - stwierdziła Sunny. - Co ten facet ci zrobił? - Jaki facet? - spytała ze ściśniętym gardłem. - Kochanie... - zaczęła Lydia łagodnie, a Abby poczuła, że za chwilę się rozpłacze. A jeśli już zacznie, to nie będzie mogła przestać. Poza tym gdyby zaczęła płakać, na pewno ktoś życzliwy doniósłby o tym GrifEnowi, a tego nie chciała. Mógłby się wtedy domyślić, co naprawdę do niego czuła. Zachowała się jak idiotka i zakochała się w mężczyźnie, który nigdy nie będzie do niej należał. I wiedziała, że bę dzie musiała z tym żyć. Wzięła głęboki oddech i otwarcie spojrzała na przy jaciółki. Próbowała nawet się uśmiechnąć, choć nie była pewna, czy jej się uda. - Nie wiem, dlaczego się niepokoicie. Świetnie się czu ję, jestem tylko trochę zmęczona, ale to chyba normalne w moim stanie. Usłyszała, jak Sunny mruczy z niedowierzaniem, i po słała jej twarde spojrzenie. - Nie licz nawet, że mnie spłoszysz tym wzrokiem, Ab by - odezwała się przyjaciółka. - Wiesz, że przyszłyśmy tu, bo martwimy się o ciebie. - Wiem i doceniam to, ale znacie mnie. - Starała się mówić spokojnie mimo rosnącego ucisku w gardle. - Wie cie, jaka jestem. Zwykle sama sobie ze wszystkim radzę i nie umiem prosić o pomoc. Boję się, że jeśli raz pozwolę sobie na słabość, to będzie koniec. - Och, Abby - wzruszyła się Mercy. - Po prostu nie chciałyśmy, żebyś czuła się samotna.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Wiesz, że cię kochamy - odezwała się Joyce. - A ten facet... - Nie ma żadnego faceta - zaprzeczyła stanowczo Abby. - I jeśli rzeczywiście mnie kochacie, lepiej mi uwierzcie. - Przerwała na chwilę, spojrzała na ich zatroskane twarze i dodała: - Chyba nigdy tego nie mówiłam, ale ja też ko cham was wszystkie. - Och, wiemy, Abby. - Rosellen weszła za ladę i przy tuliła Abby mocno. - Nie musisz nic mówić, chciałyśmy tylko, żebyś wiedziała, że jesteśmy w pobliżu, gdybyś nas potrzebowała. Abby wzruszona oparła głowę na jej ramieniu i wkrót ce wszystkie kobiety przeniosły się za ładę, poklepywały Abby, przytulały i dodawały otuchy. Niestety, ta sielanka nie trwała długo. W pewnym mo mencie Lydia odwróciła się do okna i zawołała: - Spójrzcie, tam jest Griffin! Wszystkie, oprócz Abby, wpatrywały się w szybę, w skle pie zapadła nagła cisza. Abby rzuciła tylko jedno krót kie spojrzenie w jego stronę. Stał przed szybą wystawową i wpatrywał się w nią. Złapała pierwszą lepszą doniczkę i energicznie zaczęła ubijać w niej ziemię. - Dziękuję, że wpadłyście - starała się mówić radośnie. - Jak widzicie, świetnie sobie radzę. - Abby? - spytała łagodnie Delia. - Co zamierzasz zro bić? -I wskazała wzrokiem jej rosnący brzuszek, by nie by ło wątpliwości, o co pyta. - Co zamierzam zrobić? - powtórzyła, starając się ukryć obawę. - Zamierzam posadzić tę azalię.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
A potem pójdzie do Thomasiny i powie jej, że już nie jest zainteresowana znalezieniem męża. Nigdy. Wiedział, że niektórych rzeczy nigdy nie da się napra wić. Zbyt długo żył na tym świecie, by zachować złudze nia. Ta wiedza pozwalała mu odnosić sukcesy w interesach. Wiedział, kiedy należy wciąż walczyć, i wiedział, kiedy trzeba sobie odpuścić i iść dalej. I to był jeden z tych problemów, których nie dało się rozwiązać. Stracił Abby. Przypomniał sobie, jak usilnie odwracała wzrok w sklepie. Najwyraźniej nie chciała mieć z nim więcej do czynienia. A jemu nie pozostawało nic innego, jak to zaakcepto wać. Będzie musiał nauczyć się żyć z tą pustką w sercu i codziennie zwalczać w sobie pragnienie, by pobiec w dół ulicy i wejść do jej sklepu tylko po to, żeby jeszcze raz usły szeć jej głos. Wiedział, że chciała trzymać go z daleka od siebie i mu siał jej na to pozwolić. Musiał dać jej wolność, jeśli takie było jej życzenie. Nie chciał jej ranić, dość już miała kło potów. Była jednak sprawa, którą powinien załatwić, a przez to, być może, choć trochę jej pomóc. Miał nadzieję, że jeśli mu się uda, Abby będzie odrobinę spokojniejsza. I dlatego, choć żołądek mu się skręcał na myśl o kolejnej kłótni z Cheryl, szedł właśnie hotelowym korytarzem i po chwili pukał do drzwi jej pokoju. Otworzył mu Stuart. - Witaj! - Griffin skinął głową. - Przepraszam za naj ście, ale chciałbym przedyskutować kilka spraw z twoją żo-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
ną. Byłbym wdzięczny, gdybyś został, bo chciałbym, żebyś też to słyszał. - Jasne, zapraszam. - Stuart wskazał wygodny fotel i do dał: - Zawołam Cheryl. Ale ona właśnie stanęła w drzwiach, gotowa do wyjścia. - Griffin! - zdziwiła się. - Właśnie mieliśmy do ciebie jechać - powiedziała słabym głosem. - Muszę z tobą po rozmawiać. Ja... - Spojrzała na Stuarta, pociągnęła go za rękę i usiedli na kanapie. - Pewnie już wiesz, co się zdarzyło tamtego dnia, kie dy byliśmy u was - pomógł jej Stuart. Griffin spojrzał na niego zdziwiony, zwykle to Cheryl mówiła. - Abby powiedziała wtedy, że Cheryl nadal jest w tobie zako chana. Zaskoczyła mnie, ale nie byłem pewien, czy nie ma racji. - Wiesz, że nie miała - powiedziała Cheryl, spoglądając na męża błagalnym wzrokiem. - To ciebie kocham. - Wiem, skarbie - odezwał się Stuart, otaczając ją ra mieniem. - Teraz to wiem. - Przeniósł wzrok na Griffina i dodał: - Chyba jesteśmy winni podziękowania tej twojej Abby. Wyciągnęła na wierzch kwestie, które już dawno po winniśmy rozwiązać. Cheryl spojrzała niepewnie na Griffina i powiedziała: - Tak właśnie było. Kiedy zasugerowała, że nadal cię ko cham, nie mogłam uwierzyć, że coś takiego przyszło jej do głowy. Nie chodzi o to, że nie można cię kochać, Griffin, ale ja... my... no, cóż... Griffin uniósł rękę i wyręczył ją. - Rozumiem. Nie jestem pewien, czy moje ego chce te-
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
go słuchać, ale powiedziałem Abby to samo. Nigdy nie by liśmy w sobie zakochani. Odetchnęła z ulgą i przytaknęła mu. - Ale to, co powiedziała, uświadomiło mi, że Stuart mo że widzieć sprawy tak samo jak ona. Długo rozmawialiśmy po powrocie od ciebie i zrozumiałam, że tak właśnie to wyglądało. Spędzałam tyle czasu na rozmowach z byłym mężem i z jego przyjaciółką, że istotnie można było posą dzić mnie o zazdrość. I w pewnym sensie zachowywałam się tak, bo bałam się utracić Caseya - przyznała po chwili. - Jesteś wpływowym człowiekiem, Griffin. Masz silną po zycję, znasz wielu ważnych ludzi. Bałam się, że będziesz chciał mi go odebrać. Jedyna przewaga, jaką nad tobą mia łam, to fakt, że jestem zamężna i mogę stworzyć mu peł ną rodzinę. Dlatego tak się bałam, byś nie założył nowej rodziny, bo wtedy nasze szanse wyrównałyby się. Widzę przecież, jak bardzo Casey cię kocha. Westchnął ciężko i przeczesał włosy palcami. - Cheryl, nigdy nie zamierzałem rozdzielać ciebie i Ca seya. To oczywiste, że mnie kocha, jestem jego ojcem. Ale widzę też, jak bardzo ty jesteś dla niego ważna. On cię po trzebuje. Po jej policzkach wolno spłynęły łzy. - Dziękuję - odezwała się z trudem. - Wygląda na to, że błądziłam. Niepotrzebnie robiłam wszystko, żeby tylko trzymać Caseya z dala od ciebie. - Nie zamartwiaj się. Zachowywałaś się po prostu jak matka, która boi się, że straci swoje dziecko - pocieszył ją Griffin.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Rozumiemy to, kochanie - dodał Stuart. - Każdy widzi, że kochasz Caseya nad życie. - Ciebie też kocham, Stuart. Naprawdę, właśnie to zro zumiałam. Poza Caseyem jesteś najważniejszym człowie kiem w moim życiu. - Otarła oczy i spojrzała znowu na Griffina. - Zamierzam przeprosić Abby. A nawet podzię kować jej. Przez moje zaślepienie mogłam stracić męża, ale ona otworzyła mi oczy. I dlatego obiecuję, że nie będę utrudniała ci spotkań z Caseyem. On potrzebuje cię tak samo jak mnie. - Szkoda, że mieszkamy w różnych stanach - powie dział Griffin. - Szkoda - potwierdził Stuart. - Cóż, niektórych spraw nie da się naprawić. Te słowa poruszyły jakiś dzwonek w głowie Griffina. Pokiwał głową, wstał i wyciągnął do nich rękę na pożeg nanie. - Myślę, że jakoś sobie z tym poradzimy. - Z pewnością. Jedziesz zobaczyć się z Abby? - spytała Cheryl. - Słyszeliśmy, że rzuciła pracę u ciebie. Wiem, to moja wina. Spotkam się z nią i przeproszę za wszystko. - Pozwól, że najpierw ja z nią porozmawiam - odezwał się smutno Griffin. - I módl się o cud. - Cheryl spojrzała na niego niepewnie, najwyraźniej czuła się winna. - To nie ma nic wspólnego z tobą - uspokoił ją. - Wszystko, co by ło nie tak pomiędzy mną a Abby, to wyłącznie moja wina. I dlatego potrzebuję cudu, żeby to naprawić. - Miejmy nadzieję, że się zdarzy - życzyła mu Cheryl, zamykając drzwi.
Pona & Irena
Chciał jak najszybciej spotkać się z Abby, ale wcześniej musiał załatwić jeszcze jedną sprawę...
sc
an
da
lo
us
- Mówiłam ci już, że nie chcę spotykać się z kolejnymi kandydatami - mówiła Abby do słuchawki. - Wiem, ale ten jest idealny, powinnaś go sprawdzić przekonywała Thomasina. - Przeszedł wszystkie testy. Gdy by nie to, że ostatnio uparcie podrywa mnie Jefirey Seeton, sama bym spróbowała... A właśnie, mówiłam ci, że Jeffrey zaprosił mnie na kolację? Oczywiście odmówiłam. Ten facet ma tylko jedno w głowie. Kiedy się ostatnio widzieliśmy, pa trzył tak, jakby chciał zerwać ze mnie bluzkę. - Tommy, poczekaj... - Masz rację, przepraszam, rozmawiałyśmy przecież o twojej randce. - Tak, usiłowałaś mnie przekonać, że powinnam spot kać się z jeszcze jednym kandydatem, a ja stanowczo mó wię, że nie chcę umawiać się z nikim więcej. - Dobrze, jak tylko spotkasz się z tym, dam ci spokój. - Nie, Tommy, nawet jeden więcej nie wchodzi w grę. - Och, przykro mi, obawiam się, że nic nie mogę zrobić. On już jedzie do ciebie. - Co?! - wykrzyknęła przestraszona Abby. - Tommy, obiecałaś przecież... - Wiem, ale nie mogłam mu odmówić. Był tak zain teresowany spotkaniem z tobą... - W tym momencie za brzmiał dzwonek przy drzwiach i Tommy najwyraźniej też go usłyszała. - Porozmawiamy później, Abby. Tylko pamię taj, nie mów nic, czego byś potem mogła żałować. Pa.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Abby odłożyła słuchawkę i poczuła, jak ogarnia ją pani ka. Zastanawiała się, gdzie był GrifEn ze swoim ochronia rzem. Bała się, nie chciała otwierać drzwi. Może powinna zadzwonić do niego i poprosić, żeby przyjechał? Miałaby wtedy pewność, że facet nie posunie się za daleko. I ta myśl spowodowała, że łzy napłynęły jej do oczu. Nie mogła zadzwonić do Griffina. Już nigdy. Będzie musiała sama sobie z tym poradzić, podobnie jak ze wszystkim, co jeszcze spotka ją w życiu. Otworzyła lekko drzwi i odezwała się zdecydowanym tonem: - Przepraszam, ale nastąpiła pomyłka. Nie szukam już męża. - Nie? - usłyszała znajomy głos i drgnęła zaskoczona. Przed drzwiami stał Griffin i trzymał wielki bukiet her bacianych róż. - Co ty tu robisz? - zapytała nienaturalnie wysokim głosem. Odruchowo pogłaskała się po brzuchu i wtedy dotarło do niej, że ma na sobie sportowe spodenki, które z trudem zdołała zawiązać na brzuchu, i spraną koszulkę. Spojrzała na róże, które trzymał w ręku. - Przyniosłeś mi kwiaty! - ucieszyła się. - Jeszcze nigdy nie dostałam kwiatów. Ludzie myślą pewnie, że nie wypada przynosić drzewa do lasu. - Chciałem dać ci kwiaty - powiedział po prostu. Więc zakończyłaś poszukiwania męża? - spytał dziwnym tonem. Wolno kiwnęła głową.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Skończyłam. - Wzięła róże z jego rąk i schowała w nich twarz. - Dlaczego przyszedłeś? - spytała po chwili. - Coś się stało z Caseyem? - zaniepokoiła się nagle. - Nie, z nim wszystko w porządku. Tylko tęskni za tobą. - Ja też za nim tęsknię - przyznała smutno. - Więc dla czego tu jesteś? Coś z ogrodem? Pokręcił wolno głową. - Abby, zwykle kiedy mężczyzna przynosi kobiecie kwiaty, ma coś konkretnego na myśli. Serce biło jej jak oszalałe, ale nie chciała dać się ponieść naiwnym mrzonkom. - Owszem, zwykle znaczy to, że chce zagłuszyć wyrzuty sumienia. Ale w tym przypadku to mało prawdopodobne. - Dlaczego? - spytał z uśmiechem. - Ja też mam kilka rzeczy na sumieniu. I wierzę, że uda mi się to naprawić. Rozmawiałaś ostatnio z Thomasiną? - Przed chwilą. Powiedziała, że umówiła mnie na randkę, chociaż mówiłam jej, że nie jestem już zainte resowana. - Nie jesteś? - Przechylił głowę i spojrzał na nią uważ nie. - Dlaczego? Może sama znalazłaś mężczyznę, za któ rego chcesz wyjść? - zapytał matowym, wypranym z emo cji głosem. - Nie - wyszeptała. - Po prostu zrozumiałam, że nie mogę wyjść za nikogo. - I widząc jego zdziwione spojrze nie, wyjaśniła: - Tamtego dnia, kiedy od ciebie wyjecha łam, byłam gotowa zadzwonić do Tommy i powiedzieć, że jeszcze raz rozważę kandydaturę Luciusa.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
Mruknął coś niezrozumiale, więc dodała szybko: - Nie zrobiłam tego. To był akt desperacji, zrozumia łam, że zaczęłam wariować. Odetchnął z ulgą, wyciągnął rękę i delikatnie dotknął jej twarzy. - Urodziłaś się szalona, Abby - powiedział cicho. - Roz mawiasz z kwiatami, dobijasz targu ze swatką, poskramiasz wściekłe żony. Ale cieszę się, że darowałaś sobie Luciusa. On nie był dla ciebie. - Chyba nikt nie jest - wyszeptała smutno. Bezskutecz nie próbowała się uśmiechnąć. Patrzył na nią przez chwilę i powiedział: - Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć, że rozmawiałem z Cheryl. Zamarła przerażona. Chyba wolała nie słyszeć tego, co zamierzał jej powiedzieć. - Powiedziała mi, dlaczego tak ze mną walczyła. Bała się, że jeśli się ożenię, zabiorę jej Caseya. Uważała, że jedy na przewaga, jaką nade mną miała, to pełna rodzina, którą mogła zapewnić naszemu synowi. I wiesz, pomyślałem, że ma rację - dodał niespodziewanie. - Ja też powinienem się ożenić i stworzyć Caseyowi solidny dom. Abby bała się, że za chwilę upadnie. Poczuła, jak zasy cha jej w gardle, z trudem wykrztusiła: - Pewnie tak. Nie powinieneś mieć trudności z realiza cją tego planu. Nie wątpię, że jest mnóstwo kobiet, które chętnie za ciebie wyjdą. Griffin powoli pokręcił głową i delikatnie pogłaskał ją po policzku.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Ale ja znam tylko jedną kobietę, którą chciałbym po ślubić. To ty, Abby. Zamarła zaskoczona. - Och, nie - wyszeptała ochryple. - Sąd na pewno od bierze ci Caseya. Po tym artykule... i jeszcze to - wskazała swój brzuch. - Cheryl na pewno to wykorzysta. - Myślę, że z Cheryl nie będziemy już mieć problemów. Prosiła, żebym ci podziękował za to, co powiedziałaś. Dzięki temu zrozumiała, czym ryzykowała, utrudniając nasze kon takty. Dopiero teraz dotarło do niej, jak bardzo kocha Stuar ta. Mogła go stracić, jeśli nadal skupiałaby się tylko na walce ze mną. Oboje przemyśleli wszystko i postanowili osiedlić się w Red Rose, żeby Casey mógł mieszkać tu przez cały rok. - W takim razie będziesz mógł widywać Caseya i nie potrzebujesz żony - zauważyła przytomnie. - Mylisz się, skarbie - powiedział, podchodząc bliżej. - Nie rozumiesz, dlaczego tu jestem? Jej umysł nie funkcjonował. Nie śmiała uwierzyć w to, co podpowiadało jej szalone serce. - Abby, kochanie, wyjdź za mnie. Tak bardzo chciałaby powiedzieć „tak", ale bała się, że nie może tego zrobić. - Och, nie! Ja... Spojrzał jej prosto w oczy i pogłaskał kciukiem jej usta. - Tak. Ty i tylko ty. - Ale dlaczego? - Próbowała zachować się rozsądnie. Obiecała sobie przecież, że nigdy więcej nie będzie się śle po angażować. Teraz w dodatku była odpowiedzialna nie tylko za siebie.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- Abby, jesteś jedyną kobietą, z którą mogę się oże nić, bo tylko ciebie kocham - wyjaśnił łagodnie. Po chwi li przyszło mu coś do głowy i spochmurniał nagle. - Jeśli mnie nie kochasz... pozwól mi chociaż być ojcem dla two jego dziecka. Tego przecież szukałaś... Obiecuję dołożyć starań, by niczego wam nie zabrakło. Zamknęła oczy ze wzruszenia i poczuła, że łzy spływają jej po policzkach. - Jak możesz myśleć, że cię nie kocham? - spytała drżą cym głosem. Odetchnął z ulgą i powiedział: - I ja ciebie kocham, Abby. Możesz się ze mną kłócić, jeśli koniecznie musisz, ale nie możesz zabronić, bym cię uwielbiał! Wreszcie pozwoliła ponieść się uczuciom. Zarzuciła mu ręce na szyję i wyszeptała przez łzy: - Kocham cię do szaleństwa. Ale ostrzegam - będziesz żałował tej chwili słabości. - Wątpię. - Pochylił się i pocałował ją szybko i mocno. - Znam twoje wady, jesteś uparta i kłótliwa, ale mimo to marzę o tobie i pragnę cię. Przytulił ją mocno, ich głowy dotykały się czołami, czu ła jego oddech na ustach. - Kochałam cię od samego początku - wyznała. - To było jak magia. Nie mogłam nic na to poradzić. Myślałam już, że to ten słynny dotyk Midasa, o który cię wszyscy po dejrzewają. - To coś więcej - powiedział, całując kąciki jej ust. - To miłość. Ja też to czułem. Od samego początku.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
I w tym właśnie momencie dziecko w brzuchu Abby kopnęło. - Mam nadzieję, że to znaczyło „witaj tato" - odezwał się Griffin z uśmiechem. - Jestem pewna, że tak. - Casey będzie taki szczęśliwy - dodał. - Uwielbia cię. - To dobrze, bo ja też go kocham - przyznała. -I oczywiście zostajemy w Red Rose. Nie zamierzam ruszać się stąd na krok. Zakochałem się w tym miasteczku. Tu będzie nasz dom. Spojrzała na niego wzruszona, i to spowodowało, że po prostu musiał ją znowu pocałować. Kiedy wreszcie ode rwał się od jej ust, zaproponował: - Chodźmy powiedzieć Tommy. - To ją załamie - ostrzegła Abby. - Uwielbia czuć, że in ni właśnie jej zawdzięczają szczęście. - Kto wie? Może tak było? Mam przeczucie, że przewi działa moją zazdrość o Luciusa i specjalnie cię z nim umó wiła. Chyba Tommy może uznać się za matkę tego związ ku. Powiemy jej to, ale później. Teraz chodźmy do domu i zacznijmy przygotowania do ślubu. I nieoczekiwanie wziął ją na ręce. - Griffin, co ty wyprawiasz - protestowała. - Jestem wielka jak słoń. Postaw mnie! - Znowu się ze mną kłócisz, Abby? - spytał ze śmie chem, przytulając ją. - Tak. Wydaje mi się, że tak - przyznała. - To cudownie. Nie przerywaj. Uwielbiam, gdy to ro bisz. A odpowiadając na twoje pytanie - przenoszę moją
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
pannę młodą przez próg. I wkrótce zamierzam zrobić to znowu, tyle że bardziej uroczyście. Zanim urodzi się na sze dziecko. Abby znieruchomiała wzruszona. - Nasze dziecko... - powtórzyła. - Och, Griffin, jakie to cudowne. Tylko nasze, prawda? - Oczywiście - zapewnił poważnie. - Tak jak ty bę dziesz tylko moja. Trzeba powiedzieć Tommy, żeby na za wsze wyrzuciła cię ze swojego rejestru. - Wydaje mi się, że ona już wie - odezwała się Abby, wskazując jego samochód. Na tylnej szybie widniał wy konany szminką napis „świeżo zaręczeni", a obok stała uśmiechnięta Thomasina. - Kolejny uszczęśliwiony klient - zauważyła z satysfak cją, kiedy do niej podeszli. - Nawet dwoje uszczęśliwionych klientów - stwierdził Griffin. - A teraz zamknij oczy, Tommy. Zamierzam po całować narzeczoną. - Możesz to zrobić - zgodziła się Tommy łaskawie. Pstryknę wam zdjęcie i dołączę do albumu szczęśliwych par. Griffin uśmiechnął się, ale nie potrzebował jej pozwole nia. Objął Abby mocno i powoli zbliżył się do jej ust. I wte dy zrozumiała, dlaczego mówiono, że ten mężczyzna ma dotyk Midasa. Jego pocałunek pozbawił ją tchu i sprawił, że cały świat przestał istnieć. Poczuła się tak, jakby prze niósł ją do innej rzeczywistości. - To była cudowna chwila - wyszeptała, kiedy odsu nął się lekko. - Rzeczywiście masz w sobie coś czaro dziejskiego.
Pona & Irena
sc
an
da
lo
us
- To samo pomyślałem o tobie - powiedział prosto do jej ucha. - Może więc powinniśmy to powtórzyć? - zapropono wała. - Tylko tak, żeby się przekonać, które z nas jest od powiedzialne za tę magię. - To chyba połączenie naszych wspólnych umiejętności. - Masz rację. Tak się dzieje tylko z tobą - potwierdzi ła szeptem. Wspięła się na palce i pocałowała mężczyznę, którego pokochała całym sercem. A aparat Thomasiny pstrykał zdjęcie za zdjęciem.
Pona & Irena