0 BARBARA McCAULEY Najtrudniejsza misja Tytuł oryginału Killian's Passion 1 ROZDZIAŁ PIERWSZY - Cholerna baba! Killian Shawnessy stracił cierpliwość d...
15 downloads
24 Views
660KB Size
BARBARA McCAULEY
Najtrudniejsza misja Tytuł oryginału Killian's Passion
0
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Cholerna baba! Killian Shawnessy stracił cierpliwość dokładnie o piątej dwadzieścia pięć po południu. Po chwili namysłu zrezygnował z wędkowania. Powierzchnia jeziora marszczyła się niepokojąco, a na horyzoncie pojawiły się ciężkie, burzowe chmury. Powietrze stało się parne jak w saunie. Aż trudno było uwierzyć, że wokół rozciągają się majestatyczne, teksańskie góry. Ian oparł się o drewnianą poręcz ganku i wypił ostatni łyk zimnego
S R
piwa. Energicznie wytarł pot z czoła i zapatrzył się w wysokie, gęste zarośla na drugim brzegu jeziora. Właśnie tam ukrywała się jego prześladowczym.
Nie miał najmniejszego pojęcia, kim jest ta wścibska kobieta. Nie wiedział też, dlaczego już od trzech godzin obserwuje go przez lornetkę. Być może jest to wysłanniczka jego szefowej. Ale przecież Jordan obiecała dać mu na dwa tygodnie spokój. Była to nagroda za szczególnie trudną misję w Kairze.
Ian wiedział jednak, że jego szefowa często składa obietnice bez pokrycia. W ciągu ostatnich dwóch dni już kilkakrotnie nękała go telefonami. Zdesperowany, wczoraj po prostu wyłączył aparat. I być może właśnie dlatego miał teraz na karku szpicla. Przez lornetkę udało mu się zauważyć, że śledząca go kobieta jest szczupłą, wysoką blondynką. Nie ulegało również wątpliwości, że jest nowicjuszką w swoim zawodzie.
1
Był pewien, że nieznajoma nie wytrzyma już zbyt długo na swoim posterunku. Parna pogoda spowodowała, że nad jeziorem aż roiło się od pobudzonych, żądnych krwi komarów. Ian nie zamierzał przejmować się takimi głupstwami. Zostało mu jeszcze jedenaście dni błogiego nieróbstwa. Wrócił do rodzinnego Wolf River na ślub swojego przyjaciela Nicka Santosa. Poza tym miał zamiar wędkować, popijać schłodzone piwo i patrzeć, jak trawa rośnie. Nagły ruch w zaroślach zwrócił jego uwagę, Ian pomyślał z niesmakiem, że szefowa musiała mieć do niego naprawdę pilną sprawę, skoro postanowiła zakłócić mu spokój. Szkoda jednak, że wybrała tak gapowatego posłańca.
S R
Gdy rozległ się pierwszy grzmot, Cara Sinclair zrozumiała, że wpadła w tarapaty. Mniejsza o to, że nękał ją upał, a pot dosłownie zalewał jej oczy. Teraz jeszcze przyjdzie jej stawić czoło potężnym siłom natury. Sądząc z ogromu pędzących po niebie czarnych chmur, zarosiło się na prawdziwą nawałnicę.
Wspaniale! Odłożyła lornetkę i otarła rękawem spocone czoło. Później zamrugała kilkakrotnie załzawionymi ze zmęczenia oczyma. Oto uroki pracy prywatnego detektywa. Prawdę mówiąc, lubiła to zajęcie. Diamenty i eleganckie ciuchy są dobre dla panienek z towarzystwa. Cara jednak była dziewczyną z małego miasteczka i przedkładała baseball nad balet. Przekonawszy samą siebie do uroków swojej pracy, podniosła lornetkę do oczu. Gdzie, do diabła, podział się pan Killian Shawnessy?
2
Bezmyślnie patrzyła na werandę, gdzie ten facet spędzał większość dzisiejszego popołudnia. Pewnie poszedł po następne piwo. Było tak gorąco i duszno, że Cara sama z chęcią napiłaby się czegoś zimnego, najchętniej z bąbelkami. Spojrzała tęsknie na jezioro i przez chwilę snuła fantazje na temat orzeźwiającej kąpieli w chłodnej wodzie. Dobrze przynajmniej, że trafił się jej tak ciekawy obiekt. Killian Shawnessy był męski, przystojny, szczupły i ciemnowłosy. Nie wiedziała, co prawda, jaki kolor mają jego oczy, lecz była niemal pewna, że piwny. • Oczywiście specjalnie jej to nie obchodziło. Musiała po prostu obserwować go przez kilka dni, zrobić parę zdjęć, a potem złożyć raport Margaret.
S R
Biorąc pod uwagę rozmowność i prostolinijność miejscowych ludzi, zdobycie potrzebnych informacji okazało się dziecinnie proste. Tracy Simpson, fertyczna brunetka pracująca w tutejszym sklepie, okazała się niewyczerpaną skarbnicą wiedzy.
- Zna pani Iana? - spytała zdziwiona, gdy Cara niby przypadkiem skierowała rozmowę na jego temat.
Cara wzruszyła ramionami i z udawanym zainteresowaniem zaczęła przeglądać wyłożone na stojaku książki. - To tylko znajomy moich przyjaciół. Prosili, żeby go pozdrowić. - Ma pani wyjątkowe szczęście - powiedziała zdumiona Tracy. - Iana nie było w miasteczku od prawie czternastu lat, ale właśnie trzy dni temu przyjechał. Co za zbieg okoliczności. - Rzeczywiście. - Cara nie miała zamiaru mówić, że przyjechała tu tropem Iana aż z Waszyngtonu. - Wpadł odwiedzić krewnych?
3
- Ian nie ma rodziny. Przyjechał na ślub Nicka Santosa i Maggie Smith, który odbędzie się w przyszłym tygodniu. - Nicka Santosa? - Cara podniosła zdziwione oczy znad jakiejś sensacyjnej książki. - Chodzi o tego mistrza wyścigów motocyklowych? - Tego samego - zaszczebiotała Tracy. - Czy to nie dziwne, że taka sława mieszka właśnie w Wolf River? Trochę tak, pomyślała Cara i położyła obok wybranej książki butelkę wody mineralnej i tabliczkę czekolady. Była wielką fanką Nicka Santosa, od kiedy jej brat, Gabe, zabrał ją po raz pierwszy na wyścigi. Decyzja Nicka o zakończeniu kariery złamała niejedno kobiece serce. - Nick i Lucas Blackhawk byli dla Iana jak rodzina. Przyjaźnią się od
S R
dziecka. Może weźmie pani suszone morele? Mamy dziś promocję. Dwa opakowania za dolara. - Tracy wyrzucała z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego.
- Chętnie. - Cara kupiłaby nawet wieloryba, byleby tylko podtrzymać rozmowę. - A więc Ian nie ma żadnej rodziny?
- Podobno znaleziono go porzuconego na schodach kościoła. Kiedy trochę podrósł, było z niego niezłe ziółko. Wie pani, co mam na myśli? Tracy znacząco się uśmiechnęła. Cara wolała nie ciągnąć tego tematu. - A więc Ian mieszka teraz u Nicka Santosa? - spytała nonszalancko, dokładając do zakupów paczkę herbatników. - Skądże, wynajął chatę nad Jeziorem Srebrnych Świerków. Wprowadził się do niej trzy dni temu. Kupił tyle jedzenia, że mógłby wyżywić całą armię. Płaci pani razem dwanaście dolarów.
4
Zaraz po wyjściu ze sklepu Cara udała się do agencji wynajmu domków letniskowych. Siwowłosa i rumiana urzędniczka, Beverly Patterson, uprzejmie poinformowała ją, że są jeszcze wolne domki nad Jeziorem Srebrnych Świerków. - Czy macie państwo dużo gości? - Cara spojrzała z powagą na urzędniczkę. - Nie chodzi o to, że jestem wścibska, ale wie pani, samotna kobieta czuje się bezpiecznie, wiedząc, że w razie czego może liczyć na pomoc sąsiadów. - Nigdy za wiele ostrożności. - Beverly ze zrozumieniem pokiwała głową. - Proszę się nie martwić, w domku numer sześć mieszka para nowożeńców, a pod trójką Ian Shawnessy. Umieszczę panią tuż obok niego.
S R
- Czy pani zna go osobiście? - spytała Cara z udawaną troską w głosie.
- Na litość boską! - wykrzyknęła Beverly, wymachując gwałtownie rękami. - Wszyscy w Wolf River znają Iana. Ale proszę nie dawać wiary plotkom na jego temat. Trochę tu narozrabiał, zanim poszedł do wojska, ale to nic wielkiego. A jeśli chodzi o tę starą sprawę z Hankiem Thompsonem, to naprawdę nie ma o czym mówić, Ian Shawnessy to porządny chłopak. W razie jakichś kłopotów niech pani idzie do niego jak w dym. W chwili gdy Cara miała zamiar wyciągnąć z Beverly nieco więcej plotek na temat sprawy z Hankiem Thompsonem, do biura weszło dwóch mężczyzn objuczonych sprzętem wędkarskim.
5
- Już podchodzę, panowie - powitała ich z uśmiechem Beverly, a potem położyła przed Carą klucze. - We wszystkich domkach są telefony. Gdyby coś się działo, bez wahania proszę dzwonić. Cara szybko zrobiła zakupy, a potem ruszyła drogą w kierunku Jeziora Srebrnych Świerków. Jezdnia była wąska, ocieniona wysokimi sosnami i dzikimi dereniami. Dwadzieścia minut później Cara wniosła zakupy do domku i ruszyła na zwiady. To będzie kaszka z mlekiem, pomyślała, moszcząc się w kępie wysokich traw, porastających brzegi jeziora. Obserwowany obiekt opierał się niedbale o poręcz ganku. Cara zrobiła kilka zdjęć, zjadła paczkę suszonych moreli i herbatniki, a potem z nudów zaczęła sobie
S R
przypominać dialogi z „Przeminęło z wiatrem".
Jednak w miarę narastania upału coraz trudniej było jej wytrzymać na posterunku.
Gdy pierwsza wielka kropla spadła na jej policzek, Cara definitywnie zmieniła zdanie o czekającym ją zadaniu. Następna kropla kapnęła jej prosto na nos. Ziemia zadrżała od kolejnego grzmotu. Świetliste zygzaki rozdarły ciemniejące niebo. Cara bez wahania przyznałaby się do popełnienia wielu lekkomyślnych czynów, ale nigdy nie uważała siebie za osobę pozbawioną rozumu. Potrafi przetrwać nawet najgorszą burzę. Jutro też nastanie dzień, zwykła powtarzać sobie w trudnych sytuacjach. Schowała lornetkę do małego plecaka i na czworakach zaczęła wyczołgiwać się z zarośli. Gdy wyczuła pod ręką coś miękkiego i ciepłego, zamarła. Powoli podniosła wzrok i otworzyła usta w niemym krzyku. Nad nią stał Killian Shawnessy.
6
- Cześć - przywitał ją. Choć uśmiechał się, jego zmrużone oczy pozostały zimne. Gdy Cara miała zamiar mu odpowiedzieć, Ian delikatnie, lecz stanowczo powalił ją na plecy i przygniótł ciężarem swojego ciała. Pomimo kłopotliwej sytuacji Cara pomyślała, że ten facet jest cholernie przystojny. Miał jednak swoje słabe strony, jak każdy mężczyzna. Wystarczyłby jeden precyzyjny ruch i przez następnych kilka dni ten gruboskórny samiec śpiewałby sopranem. Mimo nagłego przypływu adrenaliny Cara powstrzymała się przed atakiem. Zacisnęła zęby i rozluźniła mięśnie. Jej misja nie polegała
S R
przecież na tym, żeby uszkodzić obiekt.
- Może powiesz mi, dlaczego śledzisz mnie przez całe popołudnie? zapytał aksamitnym głosem, w którym pobrzmiewał jednak ton groźby. Cara próbowała skoncentrować wzrok na twarzy napastnika. Trudno było z niej cokolwiek wyczytać, jednak w oczach Iana czaił się niebezpieczny błysk, niczym u drapieżnika, który właśnie upolował smaczny kąsek. Cara wybrała nieco dziwny moment, by wreszcie sprawdzić, jakiego koloru są te oczy. Były brązowe, z czarnymi obwódkami. A zatem jej przeczucie się sprawdziło. - Co ty sobie, do cholery, wyobrażasz?! - krzyknęła z oburzeniem. Potem podjęła żałosną próbę uwolnienia się. Zawsze szczyciła się tym, że potrafiła wybrać najwłaściwszy moment do podjęcia ataku. - Natychmiast mnie puść! W odpowiedzi Ian jeszcze wzmocnił uścisk. Nachylił się nad nią tak, że Cara widziała strużki potu na jego twarzy.
7
- Zadałem ci pytanie, koteczku. Czekam na odpowiedź. To prawda, że Ian był od niej silniejszy. Cara wiedziała jednak, że w chwilach zagrożenia potrafi wykrzesać z siebie nieludzką wprost siłę. Nie chciała zrobić mu krzywdy, ale jeszcze moment, a straci cierpliwość. Zwłaszcza że nazwał ją „koteczkiem". Wprost nienawidziła takich pieszczotliwych określeń. Deszcz przeszedł w ulewę i Cara gwałtownie potrząsnęła głową. - Słuchaj, ty zakichany dżentelmenie... - Staranie wybrała to przezwisko. - Nie jestem intruzem na prywatnym terenie. Wynajmuję tu domek i mam prawo robić, co mi się podoba. - Czyżby? - Ian spojrzał na nią badawczo. - Zawsze leżysz na
S R
brzuchu z lornetką przy oczach?
- Obserwuję ptaki. Jeżeli się nie mylę, prawo tego nie zabrania. Ian przez chwilę rozważał jej słowa. - Jaki to ptak? - zapytał nagle.
- Jaki ptak? - wyjąkała zaskoczona.
To był głupi pomysł, ponieważ Cara nie miała zielonego pojęcia o ornitologii.
- Jakiego ptaszka obserwowałaś przez ostatnie trzy godziny? - spytał z ironią w głosie. - Amerykańskiego dzięcioła. Ma gniazdo na tej wielkiej jodle tuż przy twoim domku. To bardzo rzadki okaz. W duchu modliła się, by na wskazanym przez nią drzewie było choć kilka patyków, mogących uchodzić za ptasie gniazdo. - Nie zmyślasz? Ian zlustrował pobliskie drzewa.
8
- Skądże - syknęła przez zaciśnięte zęby. - A teraz mnie puść. Natychmiast! Ian powoli potrząsnął głową. - Możemy załatwić to szybko i przyjemnie, albo powoli i boleśnie, koteczku. Twój wybór. Cara nie bardzo wiedziała, co Ian ma na myśli, ale wolała o to nie pytać. Pochyliła głowę w udawanym geście poddania. - W porządku - stwierdziła nieco patetycznym tonem. -W takim razie zróbmy to... - uniosła kolano i błyskawicznie uderzyła prosto w cel ...szybko i boleśnie. Ian z bólu stracił oddech. Przed oczyma zalśniły mu setki gwiazd i
S R
poczuł mdłości. Zmylił go łagodny i pokorny głos tej dziewczyny. Pozwolił sobie na chwilę nieuwagi i teraz za to drogo płacił. - A teraz zejdź ze mnie! - usłyszał jeszcze jakby z oddali. Bezwładnie opadł na ciało kobiety, podczas gdy Cara z furią okładała go pięściami, Ian nie miał jednak siły się poruszyć. Powoli narastała w nim wściekłość. Ona i Jordan zapłacą mi jeszcze za to, pomyślał z furią. Cholerne, wredne feministki.
Wziął głęboki oddech i zaklął szpetnie. W ostatniej chwili udało mu się pochwycić dłonie kobiety, szykującej się do rozorania mu twarzy paznokciami. Jedną dłonią złapał Carę za przeguby rąk, drugą sięgnął do linki przyczepionej do paska dżinsów. Wtedy wreszcie w jej wielkich, zielonych oczach zobaczył prawdziwy strach. Nie przyszedł tu z zamiarem zrobienia jej krzywdy, jednak to ona rozpoczęła grę, w której nie obowiązywały żadne zasady. Cara wierzgała i kopała jak dziki źrebak.
9
- Może o tym nie wiesz, ale przez pół roku byłem kowbojem. - W ciągu czterech sekund skrępował jej ręce i nogi. - Wołali na mnie Flesz, bo byłem bardzo szybki. Zielone oczy Cary rozgorzały wściekłością, a z jej ust popłynął nieprzerwany strumień przekleństw. Matka natura chyba w pełni się z nią solidaryzowała, bowiem każdemu wyzwisku towarzyszył potężny grzmot, Ian musiał przyznać, że Cara ma bardzo bogate słownictwo. Burza rozpętała się na dobre. Zarośla uginały się pod naporem ciepłego deszczu. Tafla jeziora wzburzyła się i pociemniała. Wielkie krople uderzały w nią z siłą pocisków.
S R
Ian spojrzał z wahaniem na związaną kobietę. Początkowo planował zostawić ją tu na jakiś czas, lecz podczas burzy mogłoby to mieć tragiczne następstwa. Gdy jednak Cara obcasem buta trafiła go w kolano, doszedł do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie wrzucić ją do jeziora. Cicho zaklął i przerzucił ją sobie przez ramię. Jęknęła głośno, a potem zapadła błogosławiona cisza.
W innych okolicznościach Ian z pewnością doceniłby jej urodę, ponieważ jednak Cara zdołała kopnąć go kolanem w szczękę, uznał, że nie czas na to ani miejsce na oględziny. Wzmocnił po prostu uścisk wokół jej nóg. - Oczekuję dowodów wdzięczności, koteczku. Gdybym cię tu zostawił, marny byłby twój koniec. Ludzie porażeni piorunem okropnie wyglądają po śmierci. Podobnie topielcy.
10
Wyraziła swą wdzięczność kilkoma niezwykle kwiecistymi wyzwiskami. Potem dokładnie opisała, co zrobi z Ianem przy pierwszej nadarzającej się okazji. Potężny, suchy trzask rozległ się tuż koło nich. Piorun trafił w pobliskie drzewo, odłupując wielki konar. Cara umilkła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Powietrze naładowane było elektrycznością, a wokół unosił się intensywny swąd spalonego drewna. - Rusz się wreszcie! Musimy się schować! - krzyknęła Cara i znów kopnęła Iana. Wiedział jednak, że tym razem nie jest to przejaw złości, tylko ponaglenie.
S R
Gdy wreszcie dotarli do chaty Iana, oboje przemoczeni byli do suchej nitki, Ian bezceremonialnie rzucił Carę na drewnianą podłogę, tuż przy kominku. Usiadła powoli i spojrzała groźnie na swojego prześladowcę.
- Rozwiąż mnie - zażądała.
- Jeszcze nie teraz. Najpierw odpowiesz mi na kilka pytań. - Wszystko powiem pani Patterson - odparła ze złością. - Chodzi ci o Beverly z agencji? - Ian ze zdziwieniem uniósł brwi. - O tę samą. Specjalnie ulokowała mnie blisko twojego domku, żebym czuła się bezpiecznie. Ta szanowna dama na pewno nie ma pojęcia, że uwielbiasz wiązać i porywać kobiety. - Jak na porwaną i związaną kobietę strasznie pyskujesz. A może lubisz takie zabawy?
11
Cara wierzgnęła nogą, a jej but poszybował w powietrzu, trafiając napastnika w goleń, Ian uskoczył w samą porę, by nie zostać trafiony drugim butem. Zmrużył oczy i rozmasował obolałą nogę. - Nie miałem zamiaru robić ci krzywdy. Jesteś jednak jedną z niewielu osób, które potrafią zmusić mnie do zmiany zdania. Cara uniosła dumnie głowę i spojrzała wyzywająco na Iana. Trudno było nie zauważyć, jak delikatne są rysy jej twarzy. Miała mocno zarysowane kości policzkowe, gładką cerę i pełne usta. Szkoda tylko, że robiła z nich niewłaściwy użytek. - Nie boję się ciebie. Mam czterech braci. To młode, zdrowe byczki. Wytropią cię, a kiedy z tobą skończą, nikt już nie nazwie cię Fleszem.
S R
Otrzymasz nowe imię. Co powiesz na Zdechlaka? Ian niemal się roześmiał. Był pełen podziwu dla jej brawury, zważywszy na okoliczności, w jakich się znalazła. Nie był pewien, czy ta dziewczyna ma choćby jednego brata, lecz mógłby przysiąc, że podała mu nieprawdziwy powód swojej obecności nad jeziorem. - No dobrze, zobaczmy, co tu mamy. Powoli podniósł z podłogi jej plecak.
- To moja własność osobista i jeśli umiesz dbać o swoje interesy, to lepiej tego nie ruszaj - warknęła groźnie, lecz Ian usłyszał w jej głosie nutki paniki. - Koteczku, gdybym potrafił dbać o swoje interesy, zostawiłbym cię w tych krzakach. Ładna zabawka - stwierdził, wyciągając z plecaka aparat firmy Nikon. - I jaki śliczny teleobiektyw. - Pracuję jako fotograf dla magazynu przyrodniczego.
12
- A więc te fotki... - nie zważając na jej krzyki, Ian przewinął film i wyjął kasetę - ...to zapewne podobizny ptaszków. W miasteczku można wywołać zdjęcia prawie na poczekaniu. Co ty na to? - Niech cię szlag! - mruknęła. Ian uśmiechnął się i ponownie zajął się zawartością plecaka. Wyciągnął mały, brązowy portfel i zaczął przeglądać jego zawartość. Wreszcie odnalazł prawo jazdy. - A więc nie nazywasz się koteczek, tylko Cara Sinclair. Mieszkasz w Filadelfii? - Spojrzał na nią surowo. Nie odpowiedziała. W jej wzroku było tyle jadu, że nawet kobra nie odważyłaby się jej zaatakować, Ian wiedział, że jego szefowa, Jordan, nie
S R
ma żadnych agentów w Filadelfii. Przez głowę przemknęła mu przerażająca myśl, że fatalnie się pomylił.
Nie, to niemożliwe, ta kobieta na pewno kłamała. Może nie jest agentką, lecz z pewnością go śledziła. Tylko, na litość boską, po co? Jej prawo jazdy było prawdziwe, tego Ian był zupełnie pewien. Zgadzał się również rysopis. Z dokumentów wynikało, że Cara ma dwadzieścia sześć lat i mieszka w porządnej dzielnicy. Nie zważając na jej protesty, Ian wysypał resztę zawartości plecaka na podłogę. Lornetka, butelka z wodą, paczka suszonych moreli, trzy rolki filmu. Nie znalazł niczego, co miałoby związek z jakąkolwiek agencją rządową, ale również żadnych dowodów potwierdzających wersję panny Sinclair. - Skoro skończyłeś już rewizję - stwierdziła lodowatym tonem - to może byś mnie wreszcie rozwiązał.
13
Gdyby nie ból w czułym miejscu i posiniaczona goleń, Ian z pewnością doceniłby klasę tej kobiety. Ociekająca wodą i związana, zdawała się jednak nie zauważać swego żałosnego położenia, zachowując się z arystokratyczną wyniosłością, Ian rzucił plecak na zniszczoną kanapę stojącą naprzeciwko kominka i ukląkł przy swoim jeńcu. Cara śmiało spojrzała mu prosto w oczy. Nachylił się tuż nad jej twarzą i wyszeptał: - Panno Sinclair, zawrzyjmy umowę. Jeśli powiesz mi prawdę, to być może pozwolę ci odejść. - Zgoda, Shawnessy. Jeśli pozwolisz mi odejść, to być może daruję ci życie.
S R
Roześmiał się, szczerze ubawiony. Nagłe pukanie do drzwi obudziło jego czujność. Cara zaczerpnęła powietrza, szykując się do krzyku, Ian dobrze wiedział, jak można natychmiast uciszyć kobietę. Zaczął ją całować.
14
ROZDZIAŁ DRUGI Carę zaskoczył ten pocałunek. Powinna się bronić. Tak przynajmniej podpowiadała jej duma i instynkt samozachowawczy. Zamiast tego jednak odczuwała frustrującą i irytującą potrzebę, by przyciągnąć Iana bliżej. Na szczęście wciąż miała związane ręce. W jego pocałunku nie było pasji ani pożądania. Tylko jakiś zawłaszczający wszystko, potężny żar, który i ją zaczął ogarniać. Umysł jednak podpowiadał jej, że zachowuje się jak idiotka. Ian bezceremonialnie zawlókł Carę do łazienki i ułożył w wannie.
S R
Dziewczyna natychmiast wykorzystała okazję i trafiła go łokciem w wargę, Ian opędził się od niej jak od natrętnej muchy, potem zakneblował jej usta ręcznikiem, którego końce związał w fantazyjny węzeł. Cara ze złością rzucała głową na boki. Pewną słabą pociechę stanowił dla niej fakt, że z wargi Iana sączyła się strużka krwi.
- Szybko pozbędę się tego natręta. Jeśli nie będziesz grzeczna, gorzko tego pożałujesz. - Ian ostrzegawczo uniósł palec. Cara dobrze znała ten ton. W ten sam sposób zwracali się do niej bracia, gdy zbytnio nadepnęła im na odcisk. Postanowiła uzbroić się w cierpliwość. Wciąż jeszcze miała w zanadrzu kilka niespodzianek dla szanownego pana Shawnessy'ego. - Ogłuchłeś, człowieku? Dobijam się do ciebie co najmniej od pięciu minut. Po co w ogóle zamykasz te drzwi! Nick Santos szybko minął Iana i wszedł do środka.
15
- Nie lubię nie zapowiedzianych gości. - Ian niepewnie zerkał na drzwi od łazienki. - Ale dziś parno! Masz zimne piwo? - Nick energicznie strząsnął wodę z włosów i podszedł do lodówki. Ian zaklął w duchu. Z łatwością pozbyłby się każdego intruza, z wyjątkiem Nicka i Lucasa. Zapowiadał się jeden z tych paskudnych dni, które zdają się nie mieć końca. Pewnie mógłby wymówić się brakiem czasu na towarzyską pogawędkę, zważywszy na to, że w jego wannie leżała związana kobieta, do tego młoda i atrakcyjna. Nie miał jednak ochoty z niczego się tłumaczyć. Wciąż kurczowo ściskał klamkę wejściowych drzwi. Deszcz niemal
S R
ustał, lecz wciąż było bardzo parno. Przesycone wilgocią powietrze było ciężkie i obezwładniająco lepkie.
- Słuchaj, Santos, przyszedłeś trochę nie w porę. Nick zaśmiał się krótko i zaczął z uwagą przeglądać zawartość lodówki.
- Siedzisz w tej dziurze i nie masz nic do roboty. Odwiedza cię najlepszy przyjaciel, a ty traktujesz go jak intruza. - Mówię poważnie. - Ian nerwowo przeczesał dłonią wilgotne włosy. Już ponad minutę Cara zachowywała się bardzo spokojnie, co stanowiło swoisty rekord. I szczerze mówiąc, to właśnie niepokoiło go. najbardziej. Jestem teraz trochę zajęty. Z wyrazem błogiego zadowolenia Nick wyciągnął z lodówki butelkę zimnego piwa. - A co, właśnie czytasz wiersze nimfom leśnym? - Zachwycony własnym dowcipem, Nick wypił spory łyk piwa i westchnął z
16
zadowoleniem. - Tego mi było trzeba. Nie przeszkadzaj sobie. Wypiję piwo, a ty rób swoje. Przypominam, że w czwartek rano masz przymiarkę smokingu, a w piątek jest ślub i przyjęcie w posiadłości Lucasa. - A skoro już o tym mowa, czy nie powinieneś teraz pomagać Maggie? - Właśnie to robię. Dobrowolnie usunąłem się jej z drogi. - Nick opadł na kanapę i położył nogi na stoliku do kawy. - Mam trzy godziny czasu, potem muszę odebrać syna od dziadków. Ian zauważył, z jaką dumą Nick wspomniał o swym potomku. Przecież jeszcze kilka tygodni temu nie miał pojęcia o jego istnieniu, Ian wciąż nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel ma pięcioletnie dziecko i już
S R
wkrótce ożeni się z rudowłosą Maggie Smith.
Równie dziwnie potoczyły się losy Lucasa. Blackhawk był teraz przykładnym mężem pięknej Julianny Hadley i ojcem wspaniałych bliźniąt.
Dzięki Bogu, przynajmniej ja pozostałem przy zdrowych zmysłach, pomyślał Ian z ulgą.
- Słuchaj - Nick energicznie potrząsnął butelką - powinieneś się przebrać, bo jesteś zupełnie przemoczony. Hałas dobiegający z łazienki sprawił, że Nick zamilkł i odwrócił głowę w tamtym kierunku. Ian zesztywniał. Powinien natychmiast pozbyć się Nicka. - To wiewiórki - rzucił niedbale. - Zagnieździły się na stryszku nad łazienką. Słuchaj, muszę jechać po zakupy do miasta. Spotkajmy się za czterdzieści pięć minut w „Tawernie Tannera". Stawiam piwo i bilard.
17
Nick, co prawda, mógłby kupić z pół setki takich lokali, lecz wiadomo było, że jak zawsze da się złapać na lep darmowego poczęstunku. - Zgoda, ale stawka w grze wynosi dziesiątaka. - Piątka. To moje ostatnie słowo. Ian wiedział, że musi się trochę potargować, by Nick nie nabrał podejrzeń. - Niech będzie. Zadzwonię do Lucasa, może uda mi się go wyrwać z domu. - Nick zaczął powoli podnosić się z kanapy. Z łazienki dobiegł brzęk tłuczonego szkła. - Jesteś pewien, że to wiewiórki? - spytał Nick.
S R
- Może dostały się do środka. Sprawdzę to.
Ian ruszył raźno w stronę łazienki, lecz na dźwięk płynącej z kranu wody zatrzymał się gwałtownie.
- Muszą być bardzo inteligentne, skoro potrafią odkręcić kurki. Nick był wyraźnie zaintrygowany.
Drzwi łazienki otworzyły się z rozmachem i do pokoju wtargnęła kobieta. Ubrana była w kusy podkoszulek i przemoczone dżinsy, lecz miała porządnie uczesane i związane włosy. Jak, do diabła, udało jej się uwolnić z więzów? - Tu jesteś, kochanie. - Cara uśmiechnęła się promiennie do Iana. Będziemy musieli przełożyć to na kiedy indziej. Zupełnie zapomniałam, że mam się z kimś spotkać w miasteczku. Zadzwonię do ciebie później. Widzę, że masz gościa.
18
Nick jak urzeczony patrzył na nieznajomą. Już miał wybuchnąć gromkim śmiechem, lecz powstrzymał go wyraz furii na twarzy przyjaciela. Cara podniosła swój plecak i ruszyła w stronę drzwi, lecz nagle zatrzymała się i spojrzała prosto na Nicka. - Nick Santos? - szepnęła z uwielbieniem. - Zawsze byłam twoją fanką. Jestem Cara Sinclair. Nick przez chwilę patrzył na jej wyciągniętą dłoń, zamrugał gwałtownie powiekami, a potem powiedział: - Miło mi panią poznać, panno Sinclair. - Proszę mówić do mnie Cara - odparła miękkim, uwodzicielskim głosem.
S R
Ian miał wrażenie, że śni. Jeszcze przed chwilą ta wściekła kotka leżała związana w jego wannie. Teraz stała tu sobie spokojnie jak gdyby nigdy nic i robiła słodkie minki do Nicka.
- Był pan wspaniałym zawodnikiem - zakończyła swe hołdy. Ian zauważył, że oczy Cary nabrały łagodnego blasku. Jeszcze chwila, a poprosi Santosa o autograf.
- Miałem po prostu dużo szczęścia, ale dziękuję. - Nick uśmiechnął się w sobie tylko właściwy sposób. Nie na darmo media okrzyknęły go najbardziej czarującym zawodnikiem w całej lidze. - Już zakończyłem karierę. Teraz prowadzę warsztat w Wolf River. Może kiedyś wpadniecie do mnie z łanem? Nick spojrzał znacząco na przyjaciela.
19
Cara zamyśliła się na chwilę, a potem uśmiechnęła się szeroko. Wyraz jej oczu nie pozostawiał jednak cienia wątpliwości, że Ian powinien na siebie uważać. - Dziękuję za zaproszenie. I wszystkiego najlepszego z okazji ślubu, Ian bez przerwy o tym mówi. - Czyżby? - Nick uniósł brwi i spojrzał badawczo na przyjaciela. Było jasne, co myśli o całej sytuacji. Zresztą okoliczności sprzyjały tego typu spekulacjom. Ian postanowił nie wyprowadzać przyjaciela z błędu. Odprowadził Carę do drzwi, delikatnie przytrzymując ją za ramię. Syknęła cicho, a potem dyskretnie nadepnęła mu na stopę. Przytuliła się do niego z
S R
udawaną czułością, wprost miażdżąc mu obcasem palce nóg. Pomimo bólu Ian zmusił się do uśmiechu.
- Zaraz wracam, Santos - wyszeptał z trudem. - Tylko odprowadzę Carę.
- Nie trudź się, kochanie. Masz przecież gościa. Cara pocałowała go w policzek, jednocześnie zwiększając nacisk na obolałą stopę Iana, który zacisnął zęby w bezsilnej złości. Śmiało wytrzymała jego pełne wściekłości spojrzenie, Ian miał do wyboru tylko dwie możliwości: pozwolić jej odejść lub ujawnić Nickowi prawdę. Jednak z sobie tylko znanych powodów ani on, ani Cara nie chcieli wciągać Santosa w tę rozgrywkę. Uwalniając ją ze swoich ramion, Ian doszedł do wniosku, że ostateczną partię powinni z Carą rozegrać w cztery oczy.
20
- Miło było cię poznać - zwróciła się Cara do Nicka, stojąc już w drzwiach. - Mnie również, mam nadzieję, że wkrótce znowu się zobaczymy. Cara powoli otworzyła drzwi i spojrzała przelotnie na Iana. - Być może. Raczej na pewno, koteczku, pomyślał Ian. Doszedł do wniosku, że bez trudu odnajdzie Carę. Przyjechała tu w określonym celu i nie wyjedzie, dopóki nie skończy zadania. Spojrzał ostro na Nicka i warknął: - Nawet nie próbuj o nic pytać. Nick miał wystarczającą ilość oleju w głowie, by zastosować się do
S R
tej rady. Z zakłopotaniem podrapał się po karku.
- Czy twoje zaproszenie na piwo i bilard jest nadal aktualne? - Oczywiście.
Ian postanowił się przebrać. Bilard pozwoli mu nieco ochłonąć, a piwo zmyje z jego ust smak suszonych moreli.
Cara co chwila zerkała na drzewa oddzielające jej chatę od domku Iana. Nigdy nie bała się ciemności, lecz w zapadającym zmierzchu wszystko wydawało jej się dziwnie obce i nieprzyjazne. Wiedziała, że w najbliższym czasie Ian nie będzie jej śledził. Przez drzwi łazienki podsłuchała, że wybiera się z Nickiem na bilard i piwo. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Była pewna, że pomimo wystudiowanego chłodu Ian wcale nie był taki spokojny. Podczas spotkania z przyjaciółmi, zamiast beztrosko się bawić, będzie przez cały czas o niej myślał.
21
Była przekonana, że już wkrótce ponownie natknie się na pana Shawnessye'go. Przeniknął ją nagły chłód. Od czołgania się po krzakach bolały ją mięśnie i piekła skóra. Po deszczowej kąpieli włosy zamieniły się w bezładną szopę. Powinna doprowadzić się do porządku, lecz czekała na telefon od Margaret. Postanowiła oszczędzić zleceniodawczyni niektórych mało istotnych szczegółów. To, że Ian ją związał i pocałował, nie miało żadnego znaczenia dla sprawy. Cara, oczywiście, zdawała sobie sprawę z tego, że chęć uciszenia jej była jedynym powodem tego pocałunku. Niechętnie jednak przyznała, że nie było to takie przykre doświadczenie.
S R
Potrafiła o siebie zadbać od wczesnego dzieciństwa. Wychowując się z czterema starszymi braćmi, miała do wyboru dwie możliwości: poddać się bez walki albo zacięcie walczyć o swoje. Uległość nigdy nie leżała w jej naturze, dlatego też dzieciństwo upłynęło na nieustannych bójkach. Tylko Gabe był inny. Najstarszy z braci zawsze jej bronił, pocieszał ją w smutkach i był najlepszym przyjacielem. Gdy skończyła szesnaście lat, stracili rodziców. To był ciężki okres, lecz rodzeństwo stało się sobie naprawdę bliskie. Gabe miał wtedy dwadzieścia cztery lata i to na nim spoczął obowiązek dbania o rodzinę. Nagle zapragnęła zadzwonić do brata, choćby tylko po to, by usłyszeć jego spokojny, ciepły głos. Zawsze potrafił dodać jej otuchy, a właśnie tego teraz było jej potrzeba, Ian zachwiał jej pewnością siebie i zranił dumę. Żeby poprawić sobie humor, przywołała w pamięci zdumiony wyraz twarzy Iana w chwili, gdy wyłoniła się z łazienki. Było to, co prawda,
22
nędzne, ale jednak jakieś zadośćuczynienie za doznane upokorzenia. Miała nadzieję, że jej cios obcasem spowodował co najmniej rozległy wylew, a może nawet udało się zgruchotać łanowi jakąś kostkę śródstopia? Dobrze mu tak. Jak śmiał związać ją jak prosiaka, wrzucić do wanny i nazywać koteczkiem? I właściwie dlaczego to zrobił? Z uzyskanych informacji wynikało, że jest przeciętnym, niegroźnym facetem. Był właścicielem niewielkiej firmy z siedzibą w Waszyngtonie, która zajmowała się handlem telefonami komórkowymi. Spędził co prawda cztery lata w wojsku, lecz to było dziesięć lat temu. Jest samotny i bezdzietny, mieszka w skromnym mieszkaniu i jeździ czteroletnim fordem explorerem.
S R
Dlaczego zatem był taki podejrzliwy? Czemu nie uwierzył w jej historyjkę? Dlaczego uważał, że ktoś mógłby go śledzić? Coś mówiło jej, że ten Shawnessy prowadzi podwójne życie. Cokolwiek się za tym kryło, Cara postanowiła dociec prawdy. Trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość. Skoro i tak nie miała nic innego do roboty, może powinna ponapawać się urokami okolicy. Z przyjemnością wciągnęła w płuca przesiąknięte aromatem sosen powietrze. Wreszcie zrobiło się chłodniej. Świerszcze rozpoczęły swój wieczorny koncert przy wtórze żabiego chóru. Cara oparła się wygodnie o poręcz i po raz pierwszy doceniła to, że wreszcie udało jej się wyrwać z miasta. Żadnych korków, policyjnych syren i krzyków sąsiadów zza ściany. Tutaj panowała cudowna cisza. Właśnie tego Cara potrzebowała najbardziej.
23
I właśnie to doprowadzało ją do szaleństwa. Brakowało jej różnych dźwięków. Przeraźliwego wycia klaksonów, głośnej muzyki, odgłosu kroków na schodach. Wychowała się w hałasie, który działał na nią wręcz uspokajająco. Tutaj jednak nie było ani telewizji, ani radia i dlatego musiała zadowolić się odgłosami przyrody. Uznała, że do powrotu Iana ma jeszcze trochę czasu, postanowiła więc wziąć prysznic. Dzwonek telefonu wyrwał ją z rozmyślań. Szybko wbiegła do chaty, nie zapominając o zamknięciu za sobą drzwi na klucz. Otwarcie tak prostego zamka nie byłoby zapewne żadnym problemem dla Iana, lecz dałoby to jej kilka cennych sekund.
S R
Niemal roześmiała się na tę myśl. Co tam parę sekund, nawet godzina to za mało, by stawić czoło takiemu facetowi jak Shawnessy. - Halo! - krzyknęła zdyszana do słuchawki.
- Caro, czy wszystko w porządku? Ja i Peter martwiliśmy się o ciebie.
- Wszystko dobrze - odpowiedziała, niezupełnie zgodnie z prawdą. Chyba jednak będziemy musieli trochę zmienić plany. W „Tawernie Tannera" było mroczno i gwarno. W powietrzu unosiły się kłęby dymu papierosowego. Kilku podpitych mężczyzn tłoczyło się przy automatach do gier, a ze starej szafy grającej płynęły chrapliwe zawodzenia pieśniarza country. Lucas Blackhawk w skupieniu pochylał nad ostatnią bilą. - Hej, Blackhawk! - zawołał Nick, nacierając swój kij kredą. - Wiesz, że przerwałem dziś łanowi randkę z uroczą dziewczyną? - Co takiego? - Lucasowi ręka zadrżała i nie trafił do łuzy.
24
Ian mocniej zacisnął dłoń na kiju. Postanowił nie zwracać uwagi na dwie pary przewiercających go na wylot ciemnych oczu. Przez cały czas czekał, kiedy wreszcie Nick wspomni o dzisiejszym popołudniu. Szczerze mówiąc, był nawet zdziwiony, że stało się to tak późno. Nagle zrozumiał, że Nickowi chodziło o to, by zdekoncentrować Lucasa. Ostatecznie pięć dolarów piechotą nie chodzi. - To była bez wątpienia istota płci żeńskiej. - Nick delektował się każdym słowem. - Bardzo zgrabna. Wyglądała na dziewczynę z temperamentem. - Zamknij się, Santos - warknął Ian i pochylił się nad stołem. - Coś podobnego! Kim ona jest? - zapytał Lucas.
S R
Ian wiedział, że przyjaciele nie zadowolą się zdawkowym wyjaśnieniem. Musi im rzucić coś na żer, bo inaczej nie dadzą mu spokoju.
- Nie znasz jej. Wynajęła chatę zaraz obok mojej. Spotkaliśmy się przypadkowo nad jeziorem.
Nick przysunął się bliżej Lucasa.
- Ian chciał się mnie szybko pozbyć. Aż tu nagle z łazienki wyłoniła się nimfa leśna, w dodatku cała przemoczona. Widząc zdziwienie Lucasa, Ian szybko zaczął wyjaśniać: - Złapała nas burza. Cara próbowała doprowadzić się do porządku. Na litość boską, przecież była ubrana. Równocześnie Ian przypomniał sobie, że mokry podkoszulek bardziej podkreślał kształty dziewczyny, niż je zasłaniał. Natychmiast jednak odsunął od siebie to wspomnienie, przywołując liczne urazy, jakich dzisiaj doznał od słodkiej panny Sinclair.
25
- Zwracała się do niego „skarbie" i „kochanie" - ciągnął dalej Nick ze złośliwym uśmiechem. - Ian jest w mieście dopiero od trzech dni. Jak to możliwe, że już przygruchał sobie dziewczynę? Robisz ze mnie balona, Nick - stwierdził Lucas. Nick uniósł rękę w geście przysięgi. - Słowo skauta! Ta dziewczyna nazywa się Cara Sinclair. Jest zielonooką blondyną o figurze, jakiej nie powstydziłaby się... - Przymknij się, Santos - rzucił ostrzegawczo Ian. - Jak na faceta, który za kilka dni się żeni, jesteś trochę za bardzo spostrzegawczy. - Jak mógłbym nie zauważyć pięknej kobiety, która w dodatku
S R
wychodzi z twojej łazienki? Poza tym chcę wszystko dokładnie opowiedzieć Lucasowi.
- Lucas ma ważniejsze sprawy na głowie niż słuchanie takich bredni. Ian mówił z coraz większą irytacją. Najwyraźniej przyjaciele postanowili do reszty go pognębić. Jeszcze jeden minus na koncie Cary Sinclair.
- Szczerze mówiąc, nie mam nic lepszego do roboty. Julianna i Maggie pojechały do krawcowej i wzięły ze sobą bliźnięta. Ona naprawdę mówiła do ciebie „skarbie" i „kochanie"? Lucas nie mógł powstrzymać się od złośliwego uśmieszku. Ian uderzył w bilę z taką siłą, że odbiła się z impetem od stołu i spadła na podłogę. - Słuchajcie, lepiej zajmijcie się grą. Pofantazjujecie o kobietach później.
26
- Jest zazdrosny, bo Cara była moją fanką, od razu mnie rozpoznała rzucił Nick scenicznym szeptem. - Dosyć tego! - Ian cisnął kijem. - Jesteście gorsi niż baby w maglu. Znam lepsze sposoby spędzania wolnego czasu. - Wierzę - powiedział Nick słodziutko. - Nie martw się, kochasiu, już nigdy nie wpadnę do ciebie bez uprzedzenia. Ian odpowiedział krótko i dobitnie, co wprawiło Nicka w jeszcze lepszy humor. Shawnessy wyszedł z baru, kierując się w stronę furgonetki, którą Nick pożyczył mu na czas wizyty w Wolf River. Był to stary wóz, ze złuszczoną farbą na karoserii. Jednak pod maską skrywał się nowy silnik, nie gorszy od tych, w jakie wyposażone były najlepsze samochody sportowe.
S R
Ian zacisnął mocno palce na kierownicy, przekręcił kluczyk w stacyjce i z piskiem opon wyjechał z parkingu. Rozkoszował się mocą silnika. Prowadzenie tego samochodu było czystą przyjemnością. Gdy skręcał w drogę prowadzącą do chaty, był już zupełnie spokojny. Po raz pierwszy od chwili, w której Cara Sinclair wyszła z łazienki. Powoli wjechał na podjazd.
Zgasił silnik i zamyślił się na chwilę. Postanowił zmusić tę dziewczynę do wyznania mu całej prawdy.
27
ROZDZIAŁ TRZECI Cara dwa razy umyła włosy, a potem nałożyła na nie prawie pół opakowania odżywki. Później dokładnie namydliła całe ciało swoim ulubionym żelem o zapachu malin. Nawet praktyczna dziewczyna zasługuje czasem na odrobinę luksusu. Chętnie stałaby dłużej pod gorącymi strumieniami wody, ale wiedziała, że czas nagli. Nie mogła pogodzić się z myślą, że tak łatwo dała się zaskoczyć łanowi. Poruszał się bezszelestnie i miękko jak kot. Oczywiście zraniło to
S R
jej dumę, ale przede wszystkim wprawiło w podziw. Wciąż miała wrażenie, że ten mężczyzna coś ukrywa. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej była zaintrygowana. Jednak nie na tym polegało jej zadanie, by odkryć tajemnice pana Shawnessye'go. Miała go po prostu odnaleźć. I nie miało większego znaczenia, że to on odnalazł
Szybko spłukała włosy, zakręciła wodę i sięgnęła po jeden z ręczników wiszących na drążku kabiny prysznicowej. Owinęła nim włosy i sięgnęła po następny ręcznik.
Co do diabła, przecież przed chwilą tu wisiał! Już miała rozsunąć zasłonkę, gdy nagle tuż na wysokości jej twarzy pojawiła się czyjaś ręka z ręcznikiem. - Tego szukasz? Ian! Cara leciutko zadrżała, a potem szybko wyrwała mu ręcznik i obwiązała się nim. Cholera, ten facet sforsował dwoje zamkniętych drzwi. - Wynocha! 28
Próżno czekała na odpowiedź. - Ian? - zapytała niepewnie. Lecz znów odpowiedziała jej cisza. Cara odchyliła leciutko zasłonkę i rozejrzała się po łazience, Ian stał z założonymi rękami, opierając się niedbale o drzwi. Przyglądał się jej spod zmrużonych powiek. Spowity kłębami gorącej pary, wyglądał jak posłaniec piekieł. - Panie Shawnessy, czy byłby pan tak miły i opuścił moją łazienkę? zapytała z przesadną grzecznością. - A gdzie podziały się te wszystkie czułe słówka, którymi tak hojnie mnie obsypywałaś? - spytał z udawanym zdziwieniem. Ponieważ Ian miał nad nią oczywistą przewagę, Cara postanowiła ustąpić. Przynajmniej na razie.
S R
- No dobrze, kochanie, czy mógłbyś stąd wyjść? - Nie - padła zwięzła odpowiedź.
Po wyrazie jego oczu Cara poznała, że Ian specjalnie się z nią droczy. Ze złością schwyciła zasłonkę. Ten facet sam się napraszał, by go zamordować. Głupio jednak zabijać kogoś, mając na sobie tylko kusy ręczniczek.
- Ian, skarbie - szepnęła słodziutko - wyjdź stąd i poczekaj na mnie w salonie. Muszę się ubrać. Ian opuścił ręce, odsunął się od drzwi i ruszył w stronę kabiny prysznicowej. Cara poczuła ucisk w gardle. Nie powinna jednak pozwolić, by ten arogancki typ zobaczył strach w jej oczach. Powinna przygotować się do walki. Przycisnęła do siebie plastikową zasłonkę, nie spuszczając oczu z intruza, Ian powoli wyciągnął rękę i dotknął palcami pasemka jej włosów, które wyślizgnęło się spod ręcznika.
29
Nachylił się, tak, że Cara poczuła na policzku jego oddech. - Powiedz do mnie „najdroższy", to wyjdę. Cara wiedziała, że Ian bawi się z nią jak kot z myszką. Choć miała ochotę go za to zabić, musiała przyznać, że ta gra ją podnieca. - Najdroższy - szepnęła posłusznie, przez cały czas patrząc mu w oczy. Natychmiast pożałowała swej uległości. Jej posłuszeństwo sprawiło łanowi widoczną satysfakcję. Oczy mu pociemniały i pojawił się w nich jakiś groźny, władczy wyraz. Wciąż trzymał między palcami pukiel jej włosów. - Powiedz mi, jak udało ci się uwolnić z więzów - poprosił łagodnie.
S R
- Masz zamiar znowu mnie związać? - spytała Cara na pozór beztrosko, choć poczuła mrowienie na plecach.
- Chyba że sama mnie o to poprosisz. Cara buńczucznie uniosła głowę.
- Zawsze byłam w tym dobra. Mój rekord wynosi dwie minuty dwadzieścia siedem sekund. Jako nastolatka przez trzy kolejne lata wygrywałam zawody w uwalnianiu się z więzów. A teraz, proszę, wyjdź stąd. Ian zawahał się i z ociąganiem ruszył w kierunku drzwi. - Masz pięć minut. Jeśli do tego czasu nie wyjdziesz, wrócę tu. Cara powoli wypuściła wstrzymywany oddech. Potem przez kilka sekund wpatrywała się w zamknięte drzwi. Pięć minut. Powoli docierała do niej groza tego ultimatum. Musi się śpieszyć. Nie traciła czasu na dokładne wytarcie ciała. Szybko włożyła ubranie i
30
ściągnęła ręcznik z włosów. Przy pierwszym ruchu grzebieniem jęknęła z bólu. Dzięki Bogu, że zastosowała odżywkę. W przeciwnym razie nigdy nie rozczesałaby tej zmierzwionej szopy. Ian nerwowo krążył po małym salonie. Próbował zebrać myśli. Jedno było pewne: źle to wszystko rozegrał. Miał zamiar przestraszyć Carę i trochę się z nią podroczyć. Lecz gdy Cara posłusznie nazwała go „najdroższym", sprawiło mu to dużą przyjemność. Poczuł ogromną ochotę, by ją pocałować. Jednocześnie był na nią wściekły. Nie tylko dlatego, że go śledziła i okłamała. Najbardziej ubódł go fakt, że Cara niezbyt się przejęła swoją przygodą. Mogłaby, przynajmniej dla przyzwoitości, udawać, że trochę się
S R
przestraszyła. Zupełnie obcy mężczyzna przeszkodził jej w kąpieli, a ona nawet nie pisnęła.
Może miała gdzieś ukrytą broń i w razie kłopotów bez wahania zrobiłaby z niej użytek?
Nie, to niemożliwe! Śledziła go, ale na pewno nie miała zamiaru go zabić. Najwyższa pora wyjaśnić tę sprawę.
Nerwowo zerknął na zegarek. No właśnie, już pora! Ruszył w stronę łazienki, lecz właśnie w tym momencie Cara pojawiła się w progu. Zdążyła się ubrać i rozczesać włosy, które teraz ciężkimi falami opadały jej na plecy. Wraz z jej wejściem po pokoju rozniosła się intensywna woń malin. - Chyba za często się widujemy, panie Shawnessy. Niedługo zaczną się plotki na nasz temat - powiedziała z uśmiechem. - Już wzięli nas na języki. Nick uwielbia plotkować. Może wreszcie powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi?
31
- Tak, musimy pogadać. Ale najpierw coś zjem. Umieram z głodu, a ty? Cara ruszyła w stronę kuchni. Zaskoczony Ian podreptał posłusznie za nią. Musiał przyznać, że ta kobieta ma klasę. Szczerze mówiąc, również był potwornie głodny. A nawet gdyby nie był, zapachy dochodzące z kuchni były zbyt nęcące, by potrafił je zignorować. Cara stała przy kuchence i drewnianą łyżką mieszała coś w wielkim rondlu. Przemoczona koszula przylegała jej ściśle do pleców, Ian jak zahipnotyzowany wpatrywał się w ponętne kobiece kształty. Niemile zaskoczony swoją reakcją, szybko oderwał wzrok od Cary i
S R
rozejrzał się po kuchni. Zobaczył, że mały stół jest nakryty na dwie osoby. - Czekasz na kogoś? - spytał ze zdumieniem. - Na ciebie. Wiedziałam, że nie dasz mi spokoju. A poza tym nienawidzę sama jeść.
Ian uwielbiał jadać samotnie. Lubił, co prawda, umawiać się z kobietami, lecz rodzaj wykonywanej pracy uniemożliwiał mu stworzenie z którąś z nich stałego związku. Nawet najbardziej wyrozumiałe dziewczyny traciły wreszcie cierpliwość. Już dawno przyzwyczaił się do życia w samotności. Tak było o wiele prościej. Teraz jednak postanowił zastosować się do scenariusza wymyślonego przez Carę. Usiadł posłusznie na krześle. Komu szkodzi takie małe odstępstwo. Być może dzięki temu szybciej dowie się prawdy. Jeśli jeszcze kolacja okaże się smaczna, tym lepiej. Cara postawiła na stole dwa talerze z parującym gulaszem. - Spróbuj - zachęciła Iana.
32
Zawahał się. - Skąd mam wiedzieć, że nie dosypałaś arszeniku? - Zaryzykuj - zaproponowała z uśmiechem. Doszedłszy do wniosku, że Cara nie wygląda na morderczynię, Ian podniósł powoli do ust pierwszy kęs. Omal nie jęknął z rozkoszy, gdy poczuł na języku smak świetnie doprawionego sosu. W milczeniu pałaszował gulasz, podczas gdy Cara wyjęła z piekarnika blaszkę pełną rumianych bułeczek. Przełożyła je ostrożnie do małego koszyka i postawiła na stole. - Smakuje? - spytała, siadając przy Ianie. - Może być - odparł i wzruszył ramionami.
S R
- Nie zgrywaj się, Flesz. Wygrałam też kilka konkursów kulinarnych. Jesteś szczęściarzem. Ian sięgnął po bułeczkę.
- Szpiegowałaś mnie. Zepsułaś mi urlop. Niemal zrobiłaś ze mnie impotenta. Ładny ze mnie szczęściarz!
- Przepraszam. Ale ty też nie zachowałeś się najlepiej. Nie powinieneś mnie wiązać. To było dość brutalne.
- Koteczku, ty chyba nie wiesz, co to znaczy prawdziwa przemoc. Iana powoli zaczynały męczyć dyskusje z Carą. Zaspokoił już pierwszy głód i postanowił przejść do sedna sprawy. - Najdroższa, chciałbym wiedzieć, kim naprawdę jesteś i kto cię tu przysłał. Cara westchnęła, powoli podeszła do lodówki i wyjęła dwie puszki z wodą gazowaną. Gdy znów opadła na krzesło, powiedziała: - Widziałeś moje prawo jazdy, więc wiesz, jak się nazywam i gdzie mieszkam.
33
Nie miała wątpliwości, że nie takiej odpowiedzi oczekuje Ian. Postanowiła zatem zdradzić mu trochę więcej szczegółów. - Dwa lata temu zamieszkałam w Filadelfii i rozpoczęłam pracę w firmie Myers & Smith zajmującej się... - Ochroną - dokończył Ian. - To znana agencja. Ich klientami są bogaci przemysłowcy i wielkie korporacje. Cara pokiwała głową, nie mogąc jednocześnie wyjść z podziwu, skąd Ian zna tak dobrze firmę Myers & Smith, która unikała głośnej reklamy. - Zgadza się. Ale najpierw pracowałam dla towarzystwa ubezpieczeniowego, w wydziale poszukiwań. Ustalałam adresy różnych naciągaczy. To była nudna praca, ale byłam w tym dobra. Potem
S R
przeniosłam się do Myers & Smith. - Cara nie wiedziała, jak uniknąć nieustannego kontaktu z kolanami Iana. Wytrącało ją to z równowagi, choć on zdawał się niczego nie zauważać. - Na początku byłam bardzo zadowolona. Wkrótce jednak okazało się, że i ta praca nie należy do najciekawszych. Całe dnie spędzałam przy biurku. Wszystkie najciekawsze zlecenia w terenie zlecano zawsze mężczyznom. - Może wreszcie przejdziesz do rzeczy? Cara zacisnęła usta. - Czternaście miesięcy temu wynajęła nas potężna filadelfijska korporacja Muldoon. Podejrzewali, że któryś z pracowników defrauduje duże sumy. Z oczywistych względów śledztwo miało być przeprowadzone bardzo dyskretnie. Po dwóch miesiącach ciężkiej pracy agenci terenowi niczego nie zdołali ustalić. Peter Muldoon, prezes i bratanek właścicielki firmy, Margaret, był bardzo z tego niezadowolony. - Znam to uczucie - stwierdził Ian i natychmiast ugryzł się w język.
34
Zupełnie go ignorując, Cara zaczęła powoli przeżuwać kawałek mięsa. Potem niechętnie podjęła opowieść. - Z własnej inicjatywy zainteresowałam się dochodami i wydatkami pracowników, którzy nie znaleźli się na liście podejrzanych. Byłam przyzwyczajona do skrupulatnej analizy dokumentów. Kopałam coraz głębiej i sprawdziłam dosłownie wszystko. - I rozwiązałaś zagadkę - stwierdził niecierpliwie Ian. - Tak. Chodziło o osobistego sekretarza Petera Muldoona. To był niepozorny, ciężko harujący mężczyzna. Nikt go o nic nie podejrzewał. Pracował w firmie od dwudziestu lat. Było mi przykro, ale miałam niezbite dowody. Niestety, gdy sprawa wyszła na jaw, popełnił
S R
samobójstwo. Firma nigdy nie odzyskała sprzeniewierzonych przez niego pieniędzy.
- A więc zostałaś bohaterką i zasłużyłaś na nagrodę. Gratuluję stwierdził Ian sucho.
- Zwolnili mnie za samowolne działanie.
- Co takiego? - Ian uniósł brwi ze zdziwienia. - Gdy pakowałam swoje rzeczy - spokojnie ciągnęła Cara - w moim pokoju pojawiła się siwowłosa, bardzo wytworna dama. - Nic więcej nie mów - przerwał Ian. - Dobra wróżka postanowiła ukoić twoje łzy i zabrać cię na bal. Pomimo zdenerwowania Cara nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. - Prawie zgadłeś! To była Margaret Muldoon we własnej osobie. Przyszła, żeby mi osobiście podziękować. Kiedy dowiedziała się, że mnie zwolnili, wpadła we wściekłość. Nie chciałam, żeby się za mną wstawiała.
35
Nalegała jednak, bym poszła z nią na lunch. Wtedy złożyła mi propozycję nie do odrzucenia. - A zatem dobra wróżka przeistoczyła się w mafijnego bossa. Czy to ma jakiś związek ze mną, czy też śledzisz mnie z braku innego zajęcia? - Ta sprawa dotyczy pana, panie Shawnessy - odpowiedziała Cara sucho. - Już dawno dotarłabym do sedna sprawy, gdyby nie te sarkastyczne i obrzydliwe komentarze. - Wstała z krzesła, zebrała brudne naczynia i zaniosła je do zlewu. Potem nalała na zmywak trochę płynu i odkręciła wodę. -Margaret zaproponowała mi pożyczkę, bym mogła założyć własną firmę ochroniarską. Zgodziłam się, ale pod warunkiem, że zostanie moją wspólniczką. Przychodzi do biura dwa razy w tygodniu i prowadzi księgowość. Ian roześmiał się głośno.
S R
- Chcesz mi wmówić, że kobieta, która jest właścicielką potężnej korporacji, odbiera u ciebie w biurze telefony?
- Właśnie tak - odparła Cara. - Bardzo to lubi. Przedtem większość czasu spędzała na nudnych spotkaniach i wieczorkach dobroczynnych. Czuła się nikomu niepotrzebna, samotna i znudzona. - Założę się, że jej dzieci wprost za tobą przepadają. - Jej jedyny syn nie żyje od trzydziestu trzech lat, a brat umarł pięć lat temu. - Cara wypłukała ostatni talerz i odstawiła go na suszarkę. - Jej bratanek, Peter, bardzo ją kocha, ale większość czasu musi poświęcać firmie. Gdy Cara zerknęła przez ramię, zauważyła, że Ian wstał od stołu i powoli zbliża się do niej. Zakręciła wodę i właśnie sięgała po ścierkę, gdy poczuła na ramionach jego dłonie.
36
Odwróciła się powoli i stanęła z nim twarzą w twarz. Serce biło jej jak oszalałe. Próbowała się cofnąć, ale nie miała dokąd. - Koniec zabawy - powiedział szorstko Ian. - Pora przejść do sedna sprawy. Jaki to ma związek ze mną? - To będzie wiadomo, kiedy Margaret dostanie twoje zdjęcie. - Co będzie wiadomo? - spytał Ian, mrużąc oczy. - Czy jesteś jej wnukiem.
S R 37
ROZDZIAŁ CZWARTY Ian zamrugał gwałtownie powiekami, a potem bardzo wyraźnie i powoli spytał: - Coś ty powiedziała?! - Ian, uspokój się. Może lepiej usiądź. - Margaret Muldoon, moja rzekoma babka, wynajęła cię, żebyś mnie odnalazła? - Proszę... Cara mówiła bardzo cicho, lecz Ian wychwycił w jej głosie nutki
S R
desperacji. Nagle uświadomił sobie, że tak mocno na nią napiera, iż na pewno sprawia jej ból. Zaklął cicho i odsunął się.
- Moje uznanie, koteczku. Prawie dałem się nabrać. A teraz szybko gadaj, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi.
- Nie okłamałam cię! Margaret Muldoon, kobieta z wyższych sfer, właścicielka wielkiej korporacji, naprawdę jest twoją babką. A teraz może jednak usiądziesz.
Usłuchał, ale tylko dlatego, że kuchnia wydała mu się nagle bardzo ciasna. Zerknął odruchowo na zegarek i polecił: - Opowiedz wszystko od początku. Cara przeczesała dłonią wilgotne włosy, potem westchnęła z rezygnacją i zaczęła opowieść. - Trzydzieści trzy lata temu znaleziono cię na schodach kościoła świętego Mateusza w Wolf River. Dwa tygodnie później adoptowali cię Joseph i Kathleen Shawnessy. Twój przybrany ojciec był lotnikiem, 38
pracującym w firmie opylającej pola. W każdą niedzielę, gdy tylko pozwalała na to pogoda, wsadzał ciebie i matkę do samolotu i zwiedzaliście kraj. Kiedy byłeś chory na ospę, polecieli sami. Samolot rozbił się i oboje zginęli. Miałeś wtedy dziewięć lat. - Ian zachował kamienną twarz, choć wspomnienie tej tragedii nadal sprawiało mu ból. Potem błąkałeś się po rodzinach zastępczych, a pół roku spędziłeś w poprawczaku. Miałeś wtedy trzynaście lat. To było wtedy, kiedy złamałeś nos swojemu nauczycielowi od historii. Ian uśmiechnął się na to wspomnienie. Nigdy nie żałował tamtego czynu. - To dowodzi tego, że mam bardzo porywczą naturę. Sama się o tym
S R
przekonasz, jeśli natychmiast nie przejdziesz do rzeczy. Cara spojrzała na niego obojętnie i ciągnęła dalej: - Dwa lata po ukończeniu szkoły średniej wstąpiłeś do piechoty morskiej. Wytrzymałeś tam cztery lata, a później otworzyłeś firmę zajmującą się sprzedażą telefonów komórkowych. Mieszkasz w Waszyngtonie, nie masz dzieci, nigdy nie byłeś żonaty i wynajmujesz apartament w Maryland.
- Sporo się napracowałaś, koteczku - stwierdził oschle. - Byłbym pod wrażeniem, gdyby nie to, że wściubiałaś nos właśnie w moje życie. - Mówiłam ci, że jestem w tym dobra. Ian na chwilę zapatrzył się w zielone oczy Cary. Zobaczył w nich triumfalny błysk. Mógłby łatwo zepsuć tę radość, udowadniając, że nie dokonała niczego szczególnego. Tego typu dane mógł zdobyć każdy, kto dysponował komputerem i telefonem. Tak naprawdę Cara Sinclair wiedziała o nim tyle, co nic.
39
Pomału rozsmakowywał się w tej swoistej zabawie w ciuciubabkę. Szczerze mówiąc, już od dawna żadna kobieta tak bardzo go nie zaintrygowała. Szczególnie fascynowały go jej oczy. Zmieniały kolor w zależności od nastroju właścicielki. Gdy Cara była zła, płonęły zielonym ogniem. Gdy Ian ją całował, stały się niemal szmaragdowe. A przed chwilą, gdy przestraszyła się jego gwałtownej reakcji, jej oczy przybrały kolor rozświetlonego słońcem morza. Odpędził od siebie te poetyckie rozważania i mruknął z ironią: - Słuchaj, ty domorosły Sherlocku, może powiesz mi coś, o czym bym nie wiedział. - Proszę bardzo. Twoim prawdziwym ojcem był Richard Muldoon,
S R
jedyny syn Margaret. Twoja matka nazywała się Fiona Francisco DeCarlo. Bardzo się kochali, lecz twój dziadek, Daniel, nie wyraził zgody na ich ślub. Gdy Fiona zaszła w ciążę, twoi rodzice postanowili uciec, ale Richard zginął w wypadku. To stało się sześć miesięcy przed twoimi narodzinami.
Ian nie wierzył w ani jedno słowo. Gorączkowo zastanawiał się, czy to wszystko nie jest sprawką agencji. Mozę poddawali go jakiemuś wyrafinowanemu testowi, chcąc sprawdzić jego reakcje. Ta kobieta miała zdobyć jego zaufanie i zmusić do wyznania pilnie strzeżonych tajemnic. Istniała jeszcze jedna możliwość, i to znacznie gorsza. Być może Cara działała z polecenia znacznie groźniejszego mocodawcy. Ta myśl trochę go przerażała. Wiedział, że wówczas bez wahania postąpiłby zgodnie z procedurą. Jednak te wszystkie uczucia udało mu się ukryć pod maską obojętności i udawanego znudzenia. Odchylił się na krześle i mruknął:
40
- A zatem moi dziadkowie zapłacili Fionie, żeby raz na zawsze zniknęła z ich życia. I właśnie teraz, po trzydziestu trzech latach, poczuli tak gwałtowne wyrzuty sumienia, że postanowili mnie odszukać i przyjąć do rodziny. Cara potrząsnęła przecząco głową. - Fiona zniknęła zaraz po śmierci twojego ojca. Margaret, pomimo sprzeciwu męża, próbowała ją odszukać, ale bezskutecznie. Po czterech miesiącach przyszedł list, w którym twoja matka zawiadamiała ją, że umarłeś zaraz po porodzie. Margaret jej nie uwierzyła, ale Fiona nigdy więcej nie pojawiła się w Filadelfii. Babcia szukała cię przez wiele lat, jednak nigdy nie natrafiła nawet na najmniejszy ślad. - A potem zjawiłaś się ty.
S R
Ian uważnie śledził twarz Cary, mając nadzieję, że przy-łapie ją na kłamstwie. Musiał jednak przyznać, że jest świetną aktorką. - Sprawdziłam całą rodzinę Fiony, wszystkich jej przyjaciół. Potem zajęłam się danymi ze szpitali. W ten sposób dotarłam do dziecka urodzonego w Ridgeville, małym miasteczku na wschód od Wolf River. W karcie była adnotacja, że matka podała najprawdopodobniej fałszywe dane. Ian uniósł dłoń w geście podziwu. - Brawo! I z tego wysnułaś oczywisty wniosek, że jestem dzieckiem Fiony. Niewątpliwie żadna inna samotna matka nigdy nie nakłamała przy wypisywaniu metryki dziecka. - Nie tak szybko, kowboju - natychmiast pohamowała go Cara. Ustaliłam, że kuzynka Fiony, Angela, nadal mieszka w Ridgeville. Pojechałam ją odwiedzić. - Cara podeszła do krzesła i usiadła obok Iana.
41
Zauważył, że na skutek podniecenia jej oczy znów zmieniły kolor. Zieleń stała się jeszcze intensywniejsza. - Angela powiedziała mi, że Fiona mieszkała z nią przez pół roku. Osobiście odwoziła ją do szpitala i to ona podała fałszywe nazwisko. Fiona urodziła zdrowego, ciemnowłosego chłopca. - Ian był coraz bardziej zaintrygowany. - Dwudziestego dziewiątego kwietnia o świcie - Cara podjęła opowieść łagodnym głosem Fiona owinęła swego trzydniowego synka w biały kocyk z delikatnym wzorkiem w niebieskie różyczki. Potem włożyła niemowlę do koszyka i zostawiła na schodach kościoła świętego Mateusza. - Cara delikatnie pogłaskała Iana po ramieniu. - lanie, to byłeś ty. Usłyszał głośne bicie swojego serca. Zgadzała się data i wciąż jeszcze miał w domu ten kocyk.
S R
Wiedział o nim tylko ojciec MacRoy, stary ksiądz, który znalazł Iana tamtego ranka. Lecz ojciec MacRoy nie żył już od dwudziestu lat. Nawet w raporcie policyjnym opisano kocyk jako po prostu biały. I nikt na świecie poza łanem nie wiedział, że pod jedną z malutkich różyczek ktoś wyhaftował inicjały F. F. D. Fiona Francisco DeCarlo. Jakże często dotykał tych literek, zastanawiając się, co oznaczają. Ale to było dawno temu. Teraz nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Niektóre rzeczy lepiej zgubić w niepamięci. Pragnął tylko jednego: mieć święty spokój. - No cóż, koteczku, to była niezła historyjka. Dzięki za kolację i rozrywkę. Ale jutro skoro świt mam randkę z rybami. - Ian, jak po tym wszystkim, co ci opowiedziałam, możesz tak po prostu wyjść?
42
On nie wychodził, on uciekał. Pod wpływem nagłego impulsu chwycił Carę w ramiona i żarliwie pocałował. Nie broniła się, lecz pozostała bierna. - Widocznie ucieczki to nasza rodzinna specjalność - powiedział beznamiętnie. - Przekaż Margaret, że wzrusza mnie jej troska, ale nie jestem zainteresowany odnalezieniem rodziny. Z tymi słowy odwrócił się i wyszedł. Tafla jeziora była błękitna i spokojna. W chłodnym powietrzu unosił się aromat sosen i rozlegał się śpiew ptaków. Była siódma rano. Cara podążała pokrytą kamieniami i igłami sosnowymi ścieżką. Spod jej nóg czmychnęła duża, szara wiewiórka, wyraźnie zirytowana wkroczeniem intruza na jej terytorium.
S R
Cara doszła do wniosku, że zdenerwowane zwierzątko zachowało się dokładnie tak jak Ian.
Poprawiła chlebak na ramieniu i pogroziła pięścią znikającemu w gęstwinie lasu gryzoniowi, który tak ją przestraszył. Po chwili jednak głośno się roześmiała i ruszyła do przodu. Jest odważną kobietą. Nie zlęknie się byle wiewiórki ani grubiańskiego Killiana Shawnessy'ego. Ta myśl dodała jej animuszu. Spędziła męczącą, bezsenną noc. Myślami wciąż powracała do reakcji Iana na jej słowa. Próbowała zrozumieć jego gniew i złość. Miał prawo być rozgoryczony na wieść o tym, że matka tak po prostu go porzuciła. Jednak Cara zupełnie nie mogła zrozumieć chłodu i spokoju, z jakim przyjął jej opowieść. Nie mówiąc już o tym, że nie zadał jej ani jednego
43
pytania. Sprawiał wrażenie człowieka zupełnie nie zainteresowanego swoimi korzeniami. Na skraju lasu zatrzymała się i rozejrzała dookoła. Zauważyła na jeziorze dwie łódki. W jednej siedzieli mężczyźni, których spotkała w agencji wynajmującej domki. W drugiej dostrzegła Iana. Choć odwrócony był do niej plecami, Cara miała dziwne przeczucie, że wyczuwa jej obecność. Niewiele rzeczy uchodziło jego uwagi, choć na ogół sprawiał wrażenie człowieka znudzonego i mało spostrzegawczego. Czasami jednak, gdy przestawał się kontrolować, zdradzał go wyraz oczu. Ich ciemną głębię rozjaśniały przenikliwe błyski, będące świadectwem niezwykłej inteligencji. - Dzień dobry.
S R
Cara drgnęła przestraszona i powoli się odwróciła. Na ścieżce stała, objęta czule, młoda para. Oboje uśmiechali się promiennie. - Dzień dobry - odpowiedziała Cara.
- Bob i Pamela Waters. - Mężczyzna wyciągnął dłoń w geście powitania. - Domek numer dwa.
- Cara Sinclair z domku numer cztery. Musicie być tą młodą parą, o której mówiono mi w agencji. - Jesteśmy już cztery dni po ślubie - wyjaśniła Pamela, patrząc z dumą na złotą obrączkę. - Kto by to liczył. Mówiąc to, Bob spojrzał na żonę z czułością. Wielu ludzi uznałoby tę scenkę za wzruszającą, jednak Cara się do nich nie zaliczała. - Pięknie tu, prawda? Mieszkamy w Dallas. Postanowiliśmy przyjeżdżać tu co roku w rocznicę naszego ślubu. Prawda, żuczku?
44
Pamela z wdziękiem zawisła na szyi męża. Żuczek Bobby obdarzył swą żonę głośnym cmoknięciem. - Prawda, pączusiu. Tego było dla Cary za wiele. Zaczęło ją mdlić nie tylko dlatego, że nie jadła jeszcze śniadania. - Wspaniałe - odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem. - A ty skąd pochodzisz? - zapytał Bob. - Z Filadelfii - odpowiedziała, zerkając nerwowo na jezioro. Wielkie, błękitne oczy Pameli stały się jeszcze większe. - Dobry Boże! Co cię sprowadza w te strony? - Usiłuję się pozbierać po drugim rozwodzie. - Cara zauważyła, że
S R
Ian złowił właśnie sporego pstrąga. - Mąż uciekł z moją siostrą, dlatego znalazłam się w psychicznym dołku. Mój terapeuta zna tę okolicę i pomyślał, że szybko odzyskam tu równowagę duchową. Szerokie uśmiechy na twarzach Boba i Pameli zgasły niczym zdmuchnięta świeca.
- Tak mi przykro - szepnęła Pamela, zerkając znacząco na męża. Ależ ten czas tutaj szybko leci, prawda, Bobby? Panno Sinclair, musimy już iść. Na pewno jeszcze się zobaczymy. - Bawcie się dobrze! - krzyknęła Cara za oddalającą się szybko parą. Małżeństwo to niezła rzecz, pomyślała, patrząc za znikającymi za zakrętem Pamelą i Bobem. Pewnego dnia i ona pragnęła zaznać tego szczęścia. Oczywiście, najpierw należało znaleźć odpowiedniego mężczyznę, ale to już szczegół. Chciała również mieć dzieci i dlatego nie powinna zbyt długo zwlekać z założeniem rodziny.
45
Gdyby jednak jej mąż odważył się nazwać ją „pączusiem", na pewno skończyłby z podbitym okiem. Weszła bez trudu do chaty Iana, albowiem drzwi frontowe były otwarte. Gdy wrócił pół godziny później, Cara smażyła na wielkiej patelni ziemniaki z cebulą i papryką. Ian bez słowa zerknął na nią, zdjął kurtkę i podszedł do zlewu. - Dzień dobry! - zaszczebiotała Cara radośnie. Odpowiedziało jej milczenie Iana, który dokładnie umył ręce, opryskał wodą twarz i sięgnął po ręcznik. Cara zerknęła na niego spod oka. Miał potargane włosy, a na twarzy ciemny zarost. Wyglądał tak, jakby dopiero wstał z łóżka. Policzyła w myślach do trzech, zbierając się na odwagę do trudnej rozmowy.
S R
- Zaparzyłam kawę. Mam nadzieję, że lubisz mocną. -Ian napełnił kubek, oparł się niedbale o blat i zmierzył Carę leniwym, ponurym spojrzeniem. - Z czym zrobić ci jajecznicę?
- Bez niczego - odpowiedział zwięźle i podniósł do ust kubek z kawą.
Cara uśmiechnęła się. Przynajmniej zmusiła go do tego, by się odezwał. Dobre i to! - Obiecuję, że nie zajmę ci dużo czasu. Muszę z tobą porozmawiać. - Chyba już wszystko sobie wyjaśniliśmy. Czyżbyś czegoś nie zrozumiała? Cara doszła do wniosku, że ma do czynienia z wyjątkowo upartym facetem. Jasnym punktem sprawy było jednak to, że sprowokowała go do rozmowy. Wrzuciła masło na patelnię i sięgnęła po karton z jajkami. - Nie odejdę, dopóki mi nie powiesz, co mam przekazać Margaret.
46
- Nic prostszego. Powiesz, że nie chcę jej widzieć. - Ona jest twoją babcią. Nie wierzę, że to dla ciebie nic nie znaczy. - Moją rodziną są Lucas i Nick. Zostaliśmy przyjaciółmi, gdy mieliśmy po trzynaście lat. To jedyni ludzie na świecie, do których mam bezgraniczne zaufanie i na których zawsze mogę polegać. Nie potrzebuję nikogo więcej. - Daj tej kobiecie przynajmniej szansę. - Cara wyłożyła na talerz jajecznicę z ziemniakami i postawiła przed łanem. - Pojedź ze mną do Filadelfii. Powinieneś też poznać swojego kuzyna, Petera. Ian roześmiał się zgryźliwie. Usiadł przy stole i rzucił się na jedzenie.
S R
- Nic z tego - mruknął z pełnymi ustami. - Przyjechałem tutaj na ślub, a potem wracam do domu.
- Proszę, pojedź ze mną chociaż na jeden dzień. - Nie.
- Założę się, że Nick i Lucas zdołają cię przekonać, Ian zamarł na chwilę z uniesionym widelcem.
- Jeśli będę chciał, żeby się o wszystkim dowiedzieli, sam im powiem - warknął. - Dobrze, dobrze. - Będziesz musiała pojechać do Filadelfii beze mnie. Cara uśmiechnęła się słodziutko. - Nie ma mowy. Obiecałam Margaret, że cię przywiozę, a ja zawsze dotrzymuję słowa. Ian ujął ją pod brodę. Spojrzał na nią tak, że zaczęła się go trochę bać.
47
- Pozwól zatem, że ja też ci coś obiecam - wycedził. - Wracam teraz na jezioro. Gdy zastanę cię tu po moim powrocie, zrobię coś, czego oboje chcemy i czego później będziemy żałować. Przemyśl to sobie raz jeszcze. Nie pojadę z tobą do Filadelfii. Ani teraz, ani nigdy. Gwałtownie wstał od stołu. Gdy wyszedł z domku, Cara była zupełnie wytrącona z równowagi. Trzęsącymi się rękoma zaczęła sprzątać ze stołu. Wyczytała w oczach Iana, że mówił zupełnie serio. A zatem w żadnym wypadku nie powinien jej tu zastać po swoim powrocie.
S R 48
ROZDZIAŁ PIĄTY Następną dobę Ian spędził na słodkim nieróbstwie. Łowił ryby, trochę czytał i obserwował pająki, przędące misterne sieci na werandzie. Od dawna marzył o takim wypoczynku. Łaknął ciszy i spokoju. Dlaczego więc, do cholery, był taki spięty? Nie chodziło o rewelacje, którymi uraczyła go Cara, ten koteczek o czarodziejskich, hipnotyzujących oczach, Ian potrzebował czasu, by przyzwyczaić się do myśli, że ma rodzinę. Właściwie nie bardzo wiedział, co ma o tym wszystkim sądzić. Nie był nawet pewien, czy opowieść Cary była prawdziwa. Szczerze
S R
mówiąc, nie miał zamiaru poświęcać zbyt wiele czasu rozmyślaniom na ten temat.
Co innego Cara. Pomimo najszczerszych chęci Ian nie mógł przestać o niej myśleć.
Wyjrzał przez kuchenne okno, lustrując bacznie okoliczne drzewa. Spodziewał się, że Cara gdzieś tam się ukrywa. Nigdzie jej jednak nie zobaczył. Był pewien, że zawsze potrafiłby wyczuć jej obecność. Wzruszył ramionami i odszedł od okna. W nagłym przebłysku olśnienia zrozumiał, dlaczego ta kobieta spędza mu sen z powiek, Ian podświadomie jej nie ufał. Zaraz pewnie zjawi się tutaj i wlepi w niego te swoje niesamowite, kocie oczy. Dobrze chociaż, że posłuchała jego ostrzeżenia i wyniosła się wczoraj zaraz po śniadaniu. W przeciwnym wypadku staliby się kochankami, Ian myślał o tym od chwili, gdy ją zobaczył, kryjącą się w krzakach nad jeziorem.
49
Kilkakrotnie potarł dłońmi twarz. Doszedł do wniosku, że jego myśli są chore. Mógł rozgrzeszyć się z tego, że myśli o seksie z atrakcyjną kobietą. Był jednak wściekły na siebie za to, że Cara tak absorbuje jego wyobraźnię. Pomyślał z irytacją, że panna Sinclair nie jest nawet w jego typie. Owszem, była ładna i bardzo zgrabna, ale świat pełen jest takich kobiet. Jak na jego gust, Cara była zbyt spontaniczna, wykazywała o wiele za dużo entuzjazmu i ufności. Najwidoczniej nie spędziła zbyt wiele czasu w realnym świecie... albo była bardzo sprytna. Włożył kurtkę, wyszedł z domku i wsiadł do ciężarówki. Był umówiony z Lucasem i Nickiem u krawca na przymiarkę smokingów.
S R
Czego się nie robi dla przyjaciela. Inna sprawa, że Nick będzie mu coś winien, albowiem Ian żywiołowo nienawidził smokingów. Swobodniej i wygodniej czułby się chyba z nogą w gipsie.
Wjechał na ścieżkę wijącą cię przy domku Cary. Rzecz jasna tylko dlatego, że był to najwygodniejszy dojazd do głównej drogi. Nigdzie nie zauważył dżipa, co mogło oznaczać, że Cara wzięła sobie do serca jego radę i wróciła do Filadelfii. Niezbyt go to obchodziło. Mogła tutaj zostać i szwendać się do woli po okolicy pod warunkiem, że będzie z daleka omijać dom Iana. Z furią docisnął pedał gazu i znalazł stację radiową nadającą hard rocka. Może głośna muzyka pomoże mu zapomnieć o pewnych zielonych oczach. Zwolnił przed wjazdem na drogę prowadzącą do miasteczka. Powinien jechać ostrożnie, bo często przez jezdnię przebiegały jelenie. Nie
50
mówiąc już o tym, że zawsze istniało prawdopodobieństwo przedziurawienia opony przez skalny odłamek. Łagodnie pokonał zakręt i jeszcze bardziej zwolnił. Powodem nie był jeleń ani kamienie. Była nim Cara. Jej dżip stał prawie na poboczu. Cara klęczała przy samochodzie i zaglądała pod podwozie. Słysząc zbliżającą się furgonetkę, powoli się wyprostowała. Otrzepała ręce i włożyła je do kieszeni spodni. Ian jeszcze nigdy nie widział tak skupionego wyrazu na jej twarzy. Uśmiechała się tylko kącikami ust. Wydawała się trochę niepewna, lecz w jej oczach nie dostrzegł złości ani zdenerwowania.
S R
- Dzień dobry - pozdrowiła Iana. W odpowiedzi skinął tylko głową. - Masz jakiś problem?
- Gdy wchodziłam w zakręt, zablokowały się hamulce. - Pokazała ślady opon na drodze.
Ian ukląkł przy tylnym kole i zajrzał pod spód samochodu. Wciąż jeszcze można było wyczuć ostry swąd spalonej gumy. Droga opadała ostro w dół. Cara miała wyjątkowe szczęście. Jeszcze kilka metrów, a mogłaby runąć w przepaść. Uklękła przy nim, opierając dłonie na kolanach. - Trzeba zepchnąć samochód z drogi - powiedział Ian bardziej szorstko, niż zamierzał. Cara wskoczyła na miejsce dla kierowcy, a Ian zaparł się mocno nogami i popchnął dżipa. Samochód był już prawie na poboczu, gdy zza zakrętu z dużą szybkością wyłonił się czarny explorer. Ian otworzył usta,
51
chcąc ostrzec Carę, jednak kierowcy explorera w ostatniej chwili udało się ich ominąć. Zatrzymał się z piskiem opon kilka metrów dalej. Ian klął jak najęty, podczas gdy nieszczęsny kierowca, którym okazał się zażywny, siwowłosy mężczyzna, wysiadał z samochodu. - Dobry Boże, prawie na was wjechaliśmy. - W głosie mężczyzny pobrzmiewały strach i troska. - Nic wam się nie stało? - Nie - warknął Ian, obserwując drugiego pasażera, młodego blondyna w okularach przeciwsłonecznych, który również wysiadł z auta. - Zepsuł się wam samochód? - zapytał kierowca. - Hamulce. - Cara stanęła tuż przy Ianie. - Nazywam się Bill Wexler. - Mężczyzna wyciągnął rękę do Iana. -
S R
Wynajmujemy z synem, Paulem, chatę nad jeziorem. Panią spotkaliśmy w agencji. - Bill uśmiechnął się nieśmiało do Cary. - Miło panią znowu spotkać.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech Billa, natomiast Ian całą uwagę skoncentrował na Paulu, który bezczelnie wlepiał oczy w Carę. - Może was podwieziemy. Jedziemy do miasta na zakupy. Cara już otwierała usta, lecz Ian zdecydowanie wkroczył do akcji. - Dzięki, ale sami sobie poradzimy. - Czuł, że Cara jest co najmniej zdziwiona. Dzięki Bogu, że przynajmniej trzymała język za zębami. Milczała nawet wtedy, gdy Bill z synem wsiedli do samochodu i odjechali, Ian odwrócił się do niej gwałtownie i spytał ze złością: - O co chodzi?! - Miałeś świetną okazję, żeby się mnie pozbyć, a jednak nie skorzystałeś z niej. Uśmiechnęła się uwodzicielsko i lekko zmrużyła oczy. Ian zacisnął zęby i ruszył w stronę furgonetki.
52
- Postaraj się, żebym tego nie żałował - rzucił przez ramię, zanim wsiadł do samochodu. - Będę musiał posłać po nie do Dallas. - Walt, szeroki w ramionach mechanik ze stacji obsługi, zamaszyście wytarł wielkie jak bochny dłonie w kraciastą chustę. - Myślę, że te części najwcześniej dotrą tu jutro po południu, a najpóźniej pojutrze. O czym ten facet mówi? Cara poczuła się tak, jakby ktoś ją wrzucił do głębokiej, lodowatej wody. Ian podwiózł ją do warsztatu i pojechał na spotkanie z Nickiem i Lucasem. Ponad godzinę zajęło ściągnięcie dżipa. Ostatnie dwadzieścia minut spędziła w firmie wynajmującej samochody. Dysponowali tylko
S R
kilkoma gruchotami, które wypożyczali wyłącznie na jedną dobę. Tak więc Cara została bez środka transportu.
No cóż, Shawnessy, będziesz musiał znosić moje towarzystwo, czy ci się to podoba, czy nie, pomyślała ze złośliwą satysfakcją. Mimo to była trochę zdenerwowana.
- Czy jest tu gdzieś blisko poczta i jakaś restauracja? - spytała Walta. - Pocztę znajdziesz kilka domów dalej, a zaraz za rogiem jest restauracja. Robią tam najlepsze hamburgery po tej stronie Missisipi. Powiedz Madge, że przysyła cię Walt. Jestem pewien, że postawi ci koktajl czekoladowy na koszt firmy. Ta kobieta mnie uwielbia. Poczta była zamknięta z powodu przerwy obiadowej i Cara przez chwilę zastanawiała się, co zrobiliby klienci w Filadelfii, gdyby któryś z urzędników odważył się zamknąć okienko w porze lunchu. Pewnie wybuchłyby zamieszki, pomyślała z uśmiechem, i poczuła się jak za dawnych, dobrych lat, gdy mieszkała w małym, sennym miasteczku.
53
Oczywiście lubiła zgiełk i wrzawę dużego miasta, jednak ta chwilowa zmiana stylu życia dobrze jej zrobiła. Jeszcze zanim dojechała do restauracji, w nozdrza uderzył ją wspaniały zapach hamburgerów z grilla. Wystrój wnętrza utrzymany był w stylu lat pięćdziesiątych. Biało-czarne kafelki na podłodze, chromowane stoliki, brązowa boazeria i winylowe krzesełka. Wyglądało na to, że co najmniej pół miasta postanowiło zjeść tu lunch. Cara nagle poczuła się jak robak pod mikroskopem. Zdawało się, że oczy wszystkich obecnych wlepione są właśnie w nią. W jej kierunku zaczęła przepychać się postawna kobieta z ogromną szopą podejrzanie platynowych włosów. Do białego fartuszka, utrzymanego również w stylu lat pięćdziesiątych, miała
S R
przypiętą plakietkę z imieniem „Madge". - Czekasz na kogoś, kochanie?
Madge z przyjacielskim uśmiechem poprowadziła Carę do wolnego stolika.
Gdy Cara siadała, kilku gości przerwało rozmowę i zwróciło głowy w jej stronę.
- Nie, jestem sama - odpowiedziała.
W restauracji, jeszcze niedawno rozbrzmiewającej głośnym gwarem rozmów, zapadła nienaturalna cisza. Madge podała jej kartę. - Czy to nie ty wynajmujesz chatę przy jeziorze? Kilka dni temu robiłaś zakupy w sklepie. Tracy powiedziała, że uwielbiasz suszone morele i masz na imię Carol.
54
Cara doszła do wniosku, że małe miasta są urocze, ale tylko do pewnych granic. Powinna niezbyt często odwiedzać tutejsze sklepy, jeśli chce zachować trochę prywatności. Na to jednak chyba jest już zbyt późno, pomyślała, widząc, że teraz rozmowie przysłuchują się już prawie wszyscy goście restauracji. Wielkie mi rzeczy. Jako najmłodsza z piątki rodzeństwa, a w dodatku jedyna dziewczynka, Cara często bywała w centrum zainteresowania. - Nazywam się Cara Sinclair. A ty musisz być Madge. Walt z warsztatu powiedział, że powinnam zamówić tu hamburgery. Twierdził, że je uwielbia. - I nie tylko to! - krzyknęła młoda blondynka, stojąca za ladą.
S R
Kilku mężczyzn roześmiało się głośno.
- Uważaj, co mówisz, Dixie! - krzyknęła Madge z pozorowaną groźbą w głosie. - Ten chłopak trochę na mnie leci. Wielkie mi rzeczy! - Wszyscy na ciebie lecimy, Madge! - krzyknął młody mężczyzna, a później uniósł kowbojski kapelusz i zwrócił się do Cary: - Dzień dobry pani. Jestem Luke Sanders.
- Uważaj na tych kowbojów, kochana. Lepiej trzymać się od nich z daleka, chyba że masz mocne pięści. - Wszyscy pamiętamy, jak ostatnio poturbowałaś Dutcha Johnsona, kiedy cię wkurzył! - krzyknął wysoki, chudy mężczyzna, siedzący przy barze. Madge ujęła się pod boki i spojrzała groźnie na chudzielca. - Ty będziesz następny, Leroy, jeśli nie przestaniesz wściubiać nosa w nie swoje sprawy. Jesteś tak kościsty, że po moim ciosie wylądowałbyś aż w San Antonio.
55
Cara z rozbawieniem obserwowała rozwój sytuacji. Już po chwili większość gości włączyła się do wesołej utarczki między Madge a Leroyem. W powietrzu latały ostre docinki, przerywane wybuchami głośnego śmiechu. Zanim złożyła zamówienie, poznała już większość gości i dostała kilka zaproszeń na zabawę. Madge odeszła do kuchni, a Cara została zasypana gradem pytań: - Jak się nazywasz, kochanie? - Gdzie mieszkasz? - Naprawdę przyjechałaś aż z Filadelfii? Zanim się zorientowała, do jej stolika przysiadła się jakaś młoda para. Kilkoro gości przywędrowało z krzesełkami i obsiadło pannę Sinclair
S R
dookoła. Nikt nie chciał uronić ani słowa i wszyscy mieli coś do powiedzenia.
W takiej sytuacji zastał ją Ian.
Cara była otoczona wianuszkiem ludzi, wśród których dorastał i z którymi pracował.
Był wściekły, bo krawiec okazał się wyjątkowo dokładny i ślamazarny. Nie dość, że sterczał długo przed lustrem niczym przebrana małpa, to jeszcze Lucas i Nick, nie zrażeni jego wymownym milczeniem, zadawali mu mnóstwo pytań na temat Cary. Powoli przepychał się do stolika. Zdążył jeszcze usłyszeć koniec opowieści Cary o tym, jak wyśledziła groźnego bigamistę. Panna Sinclair nie szczędziła słuchaczom drastycznych szczegółów. Z lubością opisywała męczarnie, jakim poddany został nieszczęsny przestępca przez swoje obie małżonki. Obecne w sali kobiety skwitowały tę opowieść gromkimi brawami.
56
Ian z podziwem potrząsnął głową i z trudem powstrzymał uśmiech. No tak, Cary ani na moment nie wolno spuszczać z oczu. Ta kobieta zwracała na siebie powszechną uwagę nie tylko z powodu urody, ale również dlatego, że emanowało z niej wewnętrzne ciepło. Gdziekolwiek się pojawiła, gromadzili się wokół niej przyjaźnie nastawieni ludzie. Po chwili Ian usłyszał jej perlisty śmiech i coś go w nim zaniepokoiło. Nie potrafiłby tego wytłumaczyć, czuł tylko, jak na plecach robi mu się gęsia skórka. - Zobacz, Tom, kto przyszedł, Ian Shawnessy we własnej osobie. Siedząca naprzeciwko Cary Joan Buford schwyciła męża za rękę. Słyszeliśmy, że wróciłeś do miasta i zamieszkałeś nad jeziorem. Sporo
S R
urosłeś od czasu, kiedy cię ostatnio widziałam.
Ian uśmiechnął się do kobiety, która kiedyś uczyła go matematyki. Rozpoczynając pracę trafiła do klasy, w której pierwsze skrzypce grali trzej nieodłączni przyjaciele: Ian, Nick i Lucas. - Cieszę się, że państwa widzę.
Dopiero teraz zauważył, że na skroniach Joan pojawiły się już pierwsze siwe włosy.
- Znasz Carę? Też mieszka nad jeziorem. - Wpadliśmy na siebie kilka dni temu, kiedy byłem na rybach. Złowiłem wtedy zupełnie wyjątkową sztukę. - Ian znacząco spojrzał na Carę. - Ach, ci mężczyźni i ich opowieści o wielkiej rybie. Cara teatralnie westchnęła, wznosząc oczy ku niebu, czym wywołała powszechny śmiech. - Wszyscy wiedzą, że jeśli ryba urwie się z haczyka, to nie ma się czym chwalić.
57
- Następnym razem ta rybka nie będzie miała tyle szczęścia stwierdził bez wahania w głosie Ian. - Jestem pewna, że szczęście nie ma tu nic do rzeczy - powiedziała Cara głosem słodkim jak miód. - W każdym razie ja postawiłabym na rybę. - Killian Shawnessy! - Madge przyniosła Carze zamówione danie. Wreszcie się pojawiłeś. Długo kazałeś na siebie czekać. Chodź tu, przystojniaczku, i ucałuj starą przyjaciółkę. Tonąc w uściskach Madge, Ian pomyślał, że wojsko popełniło błąd, nie powołując tej kobiety w szeregi marines. - Puść tego biednego chłopaka! - krzyknął Leroy znad baru. Zaczyna sinieć.
S R
- Cicho bądź, zdechlaku! - Madge uwolniła Iana i pogroziła pięścią Leroyowi. - Jeszcze nie wiesz, co to znaczy naprawdę zsinieć. Chcesz się przekonać? No dobra, koniec przedstawienia, wracajcie wszyscy na swoje miejsca.
Madge pogładziła czule Iana po policzku.
- Podwójny hamburger średnio wypieczony z majonezem i sałatą, ale bez cebuli. Do tego frytki z ostrym sosem i czekoladowy koktajl z miętą. Ian z podziwem potrząsnął głową, patrząc w ślad za znikającą w kuchni Madge. W Waszyngtonie co najmniej cztery razy w tygodniu jadał w tej samej knajpce. Kelnerka nie była nawet w stanie zapamiętać, czy pije kawę z cukrem, czy bez. Madge nie widziała go od czternastu lat, ale wciąż pamiętała, co Ian zawsze zamawiał. Usiadł przy stoliku Cary, która patrzyła na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
58
- Przed chwilą ta kobieta wyściskała cię i pogłaskała po policzku. A ty nawet nie zaprotestowałeś. - Z Madge się nie dyskutuje. - Ian sięgnął po frytkę z talerza Cary. Chyba że komuś obrzydło życie... albo jej hamburgery. Dlaczego nie poczekałaś na mnie w warsztacie? - Chciałam ci zwrócić uwagę, że to są moje frytki! -warknęła Cara, widząc, że Ian sięga po butelkę z ketchupem. - A po co miałabym na ciebie czekać? - Musisz przecież jakoś wrócić nad jezioro, prawda? Kiedy wyjeżdżasz do Filadelfii? - Na razie nigdzie się nie wybieram, Shawnessy. Przynajmniej
S R
dopóty, dopóki ty nie zgodzisz się pojechać ze mną. - Cara sięgnęła po hamburger i zatopiła w nim zęby. - A poza tym mruknęła błogo - jest kilka powodów, dla których zamierzam tu zostać. Na przykład jeszcze nigdy nie jadłam tak dobrych hamburgerów. - Poczekaj, aż spróbujesz koktajlu. - Ian sięgnął po szklankę Cary. Od czternastu lat śni mi się po nocach.
- Wypił potężny łyk i westchnął z lubością. - Wciąż tak samo pyszny. Cara roześmiała się i spróbowała czekoladowego napoju. Zamknęła oczy i cicho zamruczała, Ian miał rację. Po prostu niebo w gębie! Wokół rozbrzmiewał typowy dla takiego miejsca gwar. Ludzie głośno rozmawiali, śmiali się, Madge wykrzykiwała zamówienia, brzęczały talerze i sztućce. To wszystko jednak działo się jakby w tle i Cara miała uczucie, że są z łanem w restauracji zupełnie sami. Jak dwoje ludzi spożywających wspólnie posiłek i cieszących się swoim towarzystwem.
59
- Dlaczego dopiero teraz wróciłeś do domu, Shawnessy? Nie brakowało ci starych przyjaciół i tej przyjaznej atmosfery? - Tak naprawdę byłem zżyty tylko z Nickiem i Lucasem. Po skończeniu szkoły każdy z nas poszedł w swoją stronę. Nick zaczął jeździć na wyścigach, a Lucas rzucił się w wir interesów. - Tak samo jak ty - stwierdziła Cara. - Dlaczego zająłeś się telefonami komórkowymi? Zanim Ian spuścił głowę, Cara zdołała pochwycić w jego wzroku wyraz wahania. Wydało jej się to dziwne, albowiem dotychczasowe doświadczenia nauczyły ją, że mężczyźni uwielbiają rozmowy o interesach. Lecz Ian różnił się od innych nie tylko pod tym względem.
S R
- To zwykły przypadek. Taki sam dobry sposób zarabiania pieniędzy jak każdy inny - powiedział wreszcie.
- Praca to nie tylko sposób na zarabianie pieniędzy. Powinieneś kochać swój zawód. To tak jak z małżeństwem.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? Byłaś kiedyś mężatką? - Jeszcze nie. A ty? Powiedz, Flesz, czy nigdy nie marzyłeś o założeniu rodziny?
- Żyłem w czterech rodzinach zastępczych. Po takich doświadczeniach, koteczku, człowiek marzy tylko o samotności. - Było aż tak źle? - zapytała Cara cicho. - Nie, było w porządku. Miałem gdzie spać i nie chodziłem głodny. Czego więcej smarkaczowi potrzeba? Trzeba mu o wiele więcej, pomyślała Cara. Ian nie miał okazji przekonać się, że dom rodzinny to nie tylko miejsce do spania i pełna miska. Teraz pojawiła się Margaret, która pragnęła poznać go i pokochać.
60
- Ianie, proszę, pojedź ze mną do Filadelfii i spotkaj się z babcią. Daj jej chociaż szansę. - Nigdy się nie poddajesz, co? - Nigdy. Ian westchnął, a potem, ku zdumieniu Cary, uśmiechnął się promiennie. Tym razem nie był to pełen sarkazmu grymas, który Cara poznała już tak dobrze. - Koteczku, nie zamierzam pojechać z tobą do Filadelfii. - Flesz, stawiam dwadzieścia dolarów, że pojedziesz, Ian uniósł brwi, a potem wyjął z kieszeni portfel. - Pieniądze na stół!
S R
Cara położyła na stoliku swój banknot. Gdy podeszła do nich Madge, Cara podała jej pieniądze.
- Madge, zrobiliśmy z łanem mały zakład. Możesz przechować pulę wygranej?
- Nie ma sprawy, kochanie. - Madge najpierw postawiła przed łanem talerz, a potem wsunęła pieniądze do przepastnej kieszeni fartucha. - Czy to ma coś wspólnego z ta rybą, o którą się wcześniej kłóciliście? - W pewnym sensie - odparła Cara, puszczając oko do Iana, który odpowiedział jej tym samym. - Chyba zdradzicie mi, kto wygrał zakład? U mnie te pieniądze będą bezpieczne jak w Fort Knox. - Chcąc zaakcentować swoje słowa, Madge z rozmachem uderzyła się w pierś. Po jej odejściu Ian sięgnął natychmiast po hamburgera. - Ślub Nicka jest w sobotę. A w niedzielę wyjeżdżam. Nie zostało ci wiele czasu.
61
- Nie trzeba mi więcej. - Cara doszła do wniosku, że Ian jest przesadnie pewny siebie. No cóż, to bardzo ułatwi jej zadanie. - Czy moglibyśmy potem wstąpić na pocztę? Powinieneś odebrać paczkę od Margaret.
S R 62
ROZDZIAŁ SZÓSTY Ian nie mógł zasnąć. O północy zrzucił kołdrę i energicznie poprawił poduszkę. Pół godziny później wpatrywał się w zalewającą pokój poświatę księżyca i liczył od stu do jednego. O pierwszej rano zaklął głośno i, zrezygnowany, usiadł na brzegu łóżka. Nie miał zamiaru otwierać tej przeklętej paczki. Cara zostawiła ją na przednim siedzeniu furgonetki. Wyglądała przy tym na bardzo zadowoloną z siebie. Jak pokerzysta, który ma w rękawie brakującego asa.
S R
Musiał przyznać, że ta kobieta działa mu na wyobraźnię. Natura obdarzyła ją nie tylko nieprzeciętną urodą, ale i bardzo intrygującą osobowością.
Cara poruszała się z miękkim wdziękiem pantery, a jej zielone oczy mogły zahipnotyzować nawet najbardziej nieczułego na kobiece wdzięki faceta. Prawdziwa dzika kotka.
Zacisnął pięści na pomiętym prześcieradle. By nie rozmyślać dłużej o Carze, skupił się na tajemniczej paczce. Przez chwilę intensywnie wpatrywał się w pakunek wielkości pudełka od butów, tak jakby wzrokiem usiłował przeniknąć jego zawartość. Ciekawe, czym Margaret starała się go przekupić? Zdjęciami osób, których i tak nie znał, pamiątkami po ojcu, który umarł przed narodzinami Iana, a może jakimś kosztownym prezentem? Nie dbał o to, nawet gdyby w środku były królewskie klejnoty. Za sześć dni miał zamiar wrócić do Waszyngtonu, a potem leciał z tajną misją 63
do Kairu. Nie będzie go w kraju prawie trzy miesiące. W ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy Ian wziął udział w trzech akcjach o najwyższym stopniu ryzyka. Natychmiast po wyjściu z wojska został zwerbowany do agencji. Dla niewtajemniczonych był skromnym przedsiębiorcą, często podróżującym w interesach. I tak to trwało już dziesięć lat, które czasami wydawały mu się wiecznością. Nie był nawet pewien, dlaczego prowadzi taki styl życia. Na pewno nie dla pieniędzy, o które nigdy zbytnio nie dbał. Zresztą, dzięki korzystnym inwestycjom był dobrze zabezpieczony i mógł sobie pozwolić na nieróbstwo do końca życia. Nie pociągało go też ryzyko. Może tak było
S R
na początku, kiedy był bardzo młody i pełen zapału. Włożył dżinsy i ruszył w stronę kuchni. Miał ochotę na piwo, ale po chwili namysłu doszedł do wniosku, że przydałby się jakiś mocniejszy napój. Wyjął z kredensu butelkę whisky, którą kupił na jutrzejszą kolację u Lucasa i Julianny.
Z butelką i szklanką w dłoni usiadł przy kuchennym stole. Wlepił wzrok w leżącą przed nim paczkę.
Schludne, starannie zapakowane zawiniątko. Na brązowym papierze widniał adres nadawcy. Pismo było niemal kaligraficzne, proste w kształcie, bez zawijasów. Ian otworzył butelkę i nalał sobie potężną porcję trunku. Na zewnątrz nocną ciszę zakłócało pohukiwanie sowy. Kuchenny zegar głośno i bezlitośnie odliczał kolejne sekundy. A niech to szlag, zaklął w duchu Ian.
64
Potem wziął ze stołu paczkę, zerwał papier i uniósł tekturowe wieczko. Wnętrze pudełka było szczelnie wypełnione różnokolorowymi kopertami. Ta na samym wierzchu, pożółkła od starości, oznaczona była numerem jeden, Ian wyjął ze środka pocztówkę. Na bladozielonym tle widniał rysunek białego kociaka i łaciatego szczeniaczka. Pod spodem był napis: „Z okazji pierwszych urodzin". Co to, do diabła, miało znaczyć? Ian przeczytał króciutki wierszyk i odręczny dopisek: „Kochanie, nie wiem, gdzie jesteś, ale wciąż o tobie myślę. Babcia". Szybko przejrzał zawartość pozostałych kopert. We wszystkich były
S R
kartki urodzinowe. W sumie trzydzieści trzy. Właśnie tyle lat miał Ian. W bezgranicznym zdumieniu wpatrywał się w paczkę. Czy to możliwe, by kobieta, o której istnieniu nie miał do niedawna zielonego pojęcia, pisała do niego co roku kartki urodzinowe? Upił duży łyk whisky i sięgnął po następną kopertę. Na pocztówce, ozdobionej wizerunkiem klauna, Margaret napisała: „Kochanie, na pewno już potrafisz mówić. Nie wiem, czy jesteś chłopcem, czy dziewczynką. Nie wiem, jak wyglądasz. Wiedz jednak, że masz babcię, która cię bardzo kocha". Ian długo wpatrywał się w te słowa. Wciąż nie mógł uwierzyć, że przez te wszystkie lata był ktoś, komu naprawdę na nim zależało. Treść kartek stawała się coraz dłuższa. Z okazji piątych urodzin babcia pytała go o przyjaciół z przedszkola. W następnych dopytywała się o postępy w nauce, ulubione gry i książki. Wszystkie podpisywała: „Kochająca babcia".
65
Uśmiechnął się przy kartce numer dwanaście. Pod fotografią roześmianego orangutana Margaret napisała: „Jesteś już młodym przystojnym mężczyzną lub czarującą młodą damą. Każdego dnia modlę się o to, by dobry Bóg pozwolił nam się kiedyś odnaleźć". Ian poczuł się dziwnie zakłopotany. Nie potrafił zrozumieć, z jakiego powodu Margaret zadawała sobie tyle trudu. Nie miała przecież pewności, czy dziecko jej syna przyszło na świat żywe. Jedno musiał przyznać: Margaret Muldoon była z pewnością kobietą niezwykłą. Ponownie wpił łyk whisky i pomyślał o innej niezwykłej kobiecie. Cara na dobre zawładnęła jego wyobraźnią. Te zielone, kocie oczy! Niech to diabli!
S R
Ian z wściekłością cisnął koperty na podłogę. To też była sprawka Cary Sinclair. To ona zakłóciła mu spokój i wtargnęła brutalnie w jego życie. To przez nią nie mógł spać i zatruwał się whisky. Gdy z pokoju dobiegł go dzwonek telefonu, Ian gwałtownie drgnął, a potem głośno zaklął. To na pewno Jordan, pomyślał. Pewnie uznała, że powinienem przestać już leniuchować. Dla niej, oczywiście, żadnego znaczenia nie miał fakt, że była druga rano.
Podniósł słuchawkę po trzecim dzwonku. - Cholera jasna, Jordan, odczep się ode mnie! Sam do ciebie zadzwonię, kiedy uznam to za stosowne. - To ja, Cara - usłyszał zduszony szept. - Co się stało? - Ian zacisnął kurczowo dłoń na słuchawce. - No cóż, jeśli nie jesteś zbyt zajęty, to czy mógłbyś do mnie wpaść? Ktoś próbuje wyłamać drzwi mojego domku.
66
Cara stała tuż za drzwiami, zza których jeszcze kilka sekund temu dobiegał ją jakiś dziwny, metaliczny szczęk. Teraz jednak wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Obiema dłońmi mocno trzymała wielką, żeliwną patelnię. Drżała z zimna i ze strachu. Gałka przy drzwiach szczęknęła cicho i zaczęła powoli się obracać. Widząc, że drzwi się otwierają, Cara wstrzymała oddech i uniosła patelnię nad głową. - Cara? Było jednak już zbyt późno. Ciężkie naczynie z rozmachem wylądowało na głowie Iana, a potem rozległ się głuchy łoskot padającego na podłogę ciała.
S R
- Ian! - Cara wypuściła patelnię, która z głośnym brzękiem potoczyła się po drewnianej podłodze, odłupując przy tym kilka drzazg. - Nic ci się nie stało?
- Pewnie, że nie - warknął. - Przecież tylko rozwaliłaś mi czaszkę. - Nie miałam pojęcia, że przyjdziesz tak szybko. Cara w ciemnościach starała się wymacać głowę Iana.
- Czym ty mi, do diabła, tak przyłożyłaś?
- Patelnią do smażenia ryb. - Zamknęła drzwi, a potem ostrożnie poprowadziła Iana do kanapy. - Chyba już się do niczego nie przyda. - Głowa czy patelnia? - burknął, lecz pozwolił się usadzić. - Gdzie jest moja broń? - Wziąłeś ze sobą broń? Cara szybko zapaliła lampkę. - Oczywiście! Przecież powiedziałaś, że ktoś się do ciebie włamuje.
67
- Nie miałam pojęcia, że jesteś uzbrojony. - Spojrzała na leżący pod stolikiem pistolet i wzdrygnęła się. Nienawidziła broni. - Czy jest naładowany? Ian spojrzał na nią takim wzrokiem, że odpowiedź stała się zbędna. Potem zamknął oczy i jęknął z bólu. - Pokaż, obejrzę twoją ranę. - Już dość dzisiaj dla mnie zrobiłaś. Drgnął, gdy Cara dotknęła jego głowy. - Przestań zachowywać się jak dziecko i pozwól mi to obejrzeć. - A kto tu się zachowuje jak dziecko? Przecież to ty do mnie zadzwoniłaś.
S R
- Naprawdę coś podejrzanego słyszałam. - I przestraszyłaś się - stwierdził.
- Nic podobnego - skłamała szybko. - Panowałam nad sytuacją. Zadzwoniłam do ciebie na wypadek, gdybym potrzebowała wsparcia. - Bałaś się jak cholera. - Ian spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. - Przyznaj się, Sinclair.
Cara westchnęła z rezygnacją. Przyznać się łanowi do słabości, to tak jakby bosą stopą nadepnąć na grzechotnika. Konsekwencje obu czynów byłyby równie opłakane. - No dobrze, może się trochę przestraszyłam. Ale to mógł być przecież niedźwiedź albo jakiś wariat. - Przynajmniej spotkałabyś pokrewną duszę. Uważaj, to boli! - Ian gwałtownie szarpnął głową. - Siedź spokojnie i przestań wrzeszczeć. - Ian skrzywił się i uzbroił w cierpliwość. Prawdę mówiąc, Cara okazała się zupełnie niezłą siostrą
68
miłosierdzia. Była delikatna, lecz stanowcza. - A swoją drogą, w jaki sposób dotarłeś tu tak szybko? Już wiem, przecież mówili na ciebie Flesz. Czy zawsze jesteś taki prędki, Shawnessy? - Cara uśmiechnęła się słodziutko, Ian jęknął głucho i spróbował się podnieść, jednak Cara stanowczo przytrzymała go za ramiona. - Połóż się, a ja się wszystkim zajmę - nakazała. - Jak moja głowa? - Mam dwie wiadomości: dobrą i złą. Dobra to ta, że nie krwawisz. A zła, to że masz guza wielkości strusiego jaja. - To miło z twojej strony, że najpierw uraczyłaś mnie dobrą wieścią mruknął, lecz tym razem już tylko z udawaną złością.
S R
Cara delikatnie głaskała go po policzku. Jeszcze przed chwilą skakali sobie do oczu, a teraz trzymał głowę na jej kolanach i poddawał się delikatnej pieszczocie jej palców.
- Widziałeś kogoś na zewnątrz? - zapytała spokojnie. Potrząsnął głową, nie otwierając oczu. Cara palcami wyczuła małą bliznę na kości policzkowej Iana. Potem obrysowała palcami zarys jego podbródka. Miała wielką ochotę dotknąć jego ust, lecz w porę powstrzymała niecierpliwe palce. To byłoby głupie i niebezpieczne. Powinna natychmiast wstać i przerwać tę zabawę. Jednak nie zrobiła tego. - Jestem pewna, że ktoś lub coś naprawdę dobijało się do moich drzwi - powiedziała nienaturalnym tonem. - Może i tak. Ale jedynym namacalnym śladem tej przygody jest guz na mojej głowie - przypomniał jej.
69
- Przyniosę lód. Zaczęła powoli się podnosić, lecz Ian schwycił ją za przegub dłoni. - Nie ruszaj się. W jego głosie nie było prośby, lecz stanowcze żądanie. Cara wstrzymała oddech, a potem spojrzała łanowi w oczy. Jego mroczne spojrzenie fascynowało ją, choć było w nim też coś przerażającego. Próbowała rozładować sytuację śmiechem, lecz miała zbyt ściśnięte gardło. Nie była osobą zbyt doświadczoną w sprawach seksu, lecz nie była również dziewicą, i to pomimo czujnego nadzoru braci. Dla nich żaden mężczyzna nie był godzien tego, by Cara zrezygnowała z narzuconego jej
S R
celibatu. Odetchnęła z ulgą dopiero na studiach. Starannie wybrała pierwszego kochanka, kierując się wyłącznie głosem rozsądku. Oczywiście ten związek z góry był skazany na klęskę. Wtedy zdecydowała się poczekać na tego wymarzonego i prawdziwego ukochanego. I czekała tak już wielu lat.
A teraz tuż obok leżał mężczyzna, który wzbudzał w niej nie znane dotąd odczucia. Szkoda tylko, że nie był tym właściwym facetem. Ian ujął dłonie Cary i przycisnął je do ust. - Ianie - szepnęła, gdy pokrywał pocałunkami jej palce. - Myślę, że to nie jest dobry pomysł. - Tak, mam lepszy. Wyciągnął rękę, objął Carę w pasie i przytulił ją do siebie. Zaczął całować jej szyję.
70
Była to leniwa, niespieszna pieszczota. Cara odchyliła głowę i wsparła się dłońmi o klatkę piersiową Iana. Wsunął ręce pod koszulkę i ujął w dłonie pełne, krągłe piersi Cary. Niecierpliwie chwyciła dłońmi jego głowę. Wtedy poczuła pod palcami wielki guz. Ian syknął i zaklął głośno. Powoli usiadł i ukrył twarz w dłoniach. Przez długą chwilę Cara nie miała pojęcia, dlaczego Ian tak raptownie odsunął się od niej. Z jękiem osunęła się na oparcie kanapy. Zupełnie zapomniała o tym, że zdzieliła Iana patelnią. Musiał odczuwać bolesne skutki tej napaści, a Cara w miłosnym zapale wpiła paznokcie w bolące miejsce.
S R
Na policzkach wykwitł jej rumieniec zakłopotania. Było jej wstyd, nie tylko z powodu swojej niezręczności. Czuła się zażenowana tym, że tak łatwo uległa urokowi tego mężczyzny. Szybko poprawiła koszulkę. - Ianie, przepraszam. Na chwilę się zapomniałam. - To jest nas dwoje - odpowiedział, nie podnosząc głowy. - Może wreszcie przyniosę ten lód.
Zaczęła powoli wstawać, lecz Ian chwycił ją za rękę i pociągnął z powrotem na kanapę. - Caro, otworzyłem paczkę - wyznał spokojnie. Dopiero po chwili zorientowała się, o czym on mówi. - A jednak. - Zmusiła się, by jej głos zabrzmiał lekko. - Wiesz, co było w środku? - Margaret mi tego nie powiedziała. Cara podkuliła nogi, na których z zimna i zdenerwowania wystąpiła gęsia skórka.
71
- Co roku kupowała dla mnie kartkę urodzinową i wszystkie przechowywała. - Przecież nawet nie wiedziała, czy żyjesz - zdumiała się Cara. - To prawda, nie wiedziała nawet, czy jestem chłopcem, czy dziewczynką. Cara poczuła, że do oczu napływają jej łzy wzruszenia. Podziwiała Margaret za jej niezłomną wiarę i miłość. - Ianie, jesteś jedynym wnukiem Margaret. Czy nie rozumiesz, że jesteś dla niej najważniejszą osobą na świecie? Tak bardzo pragnie zobaczyć cię przed śmiercią. Ian powoli potrząsnął głową.
S R
- Jeśli do niej pojadę, to nie skończy się na jednej wizycie. Później będzie wspólny Dzień Dziękczynienia, Boże Narodzenie, zaczną się długie, cotygodniowe pogawędki przez telefon. A ja nie mogę jej tego wszystkiego dać. Nie chcę jej ranić.
Po raz pierwszy, gdy mówił o Margaret, w jego głosie zabrzmiały cieplejsze nuty. Cara wiedziała, że nie powinna zbyt mocno napierać, nie miała jednak zamiaru poddać się bez walki. - Przestraszyłeś się, prawda? - O czym ty, do diabła, mówisz? - Spojrzał na nią, zdumiony. - Boisz się, że to nie Margaret będzie nalegała na zacieśnienie waszych związków, tylko ty. - Zwariowałaś! - Ian roześmiał się nieprzyjemnie. - Teraz czujesz się bezpieczny - ciągnęła dalej, nie zwracając uwagi na jego coraz bardziej ponure spojrzenie. - Nie musisz się o nikogo troszczyć i jesteś odpowiedzialny tylko za siebie samego. Masz dobrych
72
kumpli, ale babcia to zupełnie inna historia. Zacząłbyś ją odwiedzać, opiekować się nią, w końcu na pewno byś ją pokochał. Stałaby się dla ciebie kimś ważnym. I to cię naprawdę przeraża. - Koteczku, czy ty to wszystko uknułaś? Zadzwoniłaś do mnie w środku nocy, by zaciągnąć mnie do łóżka i trochę zmiękczyć? Myślałaś, że po wspólnej nocy zgodzę się pojechać z tobą do Filadelfii? To zadziwiające, co niektóre kobiety są w stanie zrobić dla dwudziestu dolarów. Te brutalne słowa spowodowały, że Cara niemal zachłysnęła się powietrzem. W pierwszym odruchu chciała wymierzyć łanowi policzek. Doszła jednak do wniosku, że w ten sposób okazałaby swoją słabość, Ian
S R
nie powinien się domyślić, jak bardzo ją zranił.
Wzięła się w garść i gwałtownie wstała z kanapy. - Przepraszam, że do ciebie zadzwoniłam i uderzyłam cię w głowę. To, co potem między nami zaszło, dowodzi tylko mojego braku profesjonalizmu. Zapewniam, że to się już więcej nie powtórzy. Ian nerwowo potarł dłońmi twarz. - Caro, posłuchaj, ja...
- A teraz byłabym wdzięczna, gdybyś zechciał wyjść, i to natychmiast. Gwałtownie otworzyła drzwi frontowe, Ian wstał z kanapy, podniósł z podłogi swój pistolet i ruszył ku wyjściu. W progu zatrzymał się, uniósł podbródek Cary i spojrzał dziewczynie prosto w oczy. Kilkakrotnie otwierał usta, lecz później zacisnął je tylko mocno. W jego oczach gniew walczył z zażenowaniem. A potem, bez słowa, gwałtownie wybiegł na zewnątrz.
73
Cara postanowiła do końca grać swoją rolę. Miała ochotę zatrzasnąć z impetem drzwi, lecz zamknęła je cicho i spokojnie. Zbierało się jej na płacz, lecz Ian nie był wart choćby jednej łzy. I nagle coś sobie przypomniała. Była pewna, że dziś wieczorem zamknęła drzwi na klucz, a Ian przecież dostał się do środka bez żadnych przeszkód. Może zresztą zawodziła ją pamięć. Może była zbyt zaprzątnięta myślami o Killianie Shawnessym. Przekręciła klucz w zamku i wróciła do łóżka. Nie opuszczało jej jednak przeczucie, że zaśnie szybko.
S R 74
ROZDZIAŁ SIÓDMY Ian miał wrażenie, że jakiś mały i wyjątkowo złośliwy człowieczek z wielkim młotem chce rozwalić mu czaszkę. Czuł w skroniach nieznośny ból, promieniujący w stronę karku. Spróbował się poruszyć, lecz wtedy poczuł się tak, jakby ktoś przytknął mu do głowy rozgrzane do czerwoności żelazo. Bardzo powoli i ostrożnie otworzył oczy i natychmiast znów szybko je zamknął, porażony słonecznym światłem. Już wiem, co czują wampiry, pomyślał w przebłysku czarnego humoru.
S R
Sięgnął po poduszkę, lecz natrafił tylko na puste miejsce. Zaskoczony, przewrócił się na drugi bok i wylądował twarzą na podłodze. Zmrużył oczy i dopiero wtedy kształty nabrały ostrości. Dlaczego, do diabła, położył się na kanapie w salonie? Zupełnie niczego nie mógł sobie przypomnieć.
Przytknął policzek do zimnej, drewnianej podłogi i kilka razy odetchnął głęboko. Gdy ból głowy nieco zelżał, Shawnessy ostrożnie przewrócił się na plecy i utkwił wzrok w sosnowych belkach na suficie. I nagle z jaskrawą wyrazistością wszystko sobie przypomniał. Telefon od Cary, jej dobrze -wymierzony cios patelnią, pocałunki, kłótnia. Po powrocie do domu opróżnił prawie całą butelkę whisky. Ta metoda okazała się jednak mało skuteczna, a w dodatku niosła ze sobą przykre konsekwencje. I nie chodziło tylko o pulsujący ból w skroniach i na wiór wyschnięte usta.
75
To zadziwiające, co niektóre kobiety są w stanie zrobić dla dwudziestu dolarów. Tymi słowami pożegnał wczoraj Carę. Zaklął głośno i powoli usiadł, a potem ukrył bolącą głowę między kolanami. Co go napadło, by zachować się tak po chamsku? Sam nie mógł uwierzyć, że naprawdę jej to powiedział. Owszem, wtedy nad jeziorem Cara go okłamała. Nie była jednak kobietą, która uciekałaby się do takich sztuczek, by zmusić go do wyjazdu do Filadelfii. Na pewno nie poszłaby z nim z tego powodu do łóżka. Wciąż widział jej pobladłą i ściągniętą twarz. Wolałby, żeby na niego krzyknęła, uderzyła go. Wszystko byłoby lepsze od tego pustego i nieobecnego spojrzenia.
S R
Z irytacją uniósł głowę. No dobrze, może zachował się jak prostak, może Margaret naprawdę była wspaniałą i miłą staruszką. On nie miał jednak zamiaru zmieniać swego postanowienia.
Kiedy rozległ się dzwonek telefonu, Ian jęknął głucho i zakrył dłońmi uszy. Jeśli dzwoniła Jordan, nie powinien odbierać telefonu. Jej nie kończące się tyrady i tak zawsze przyprawiały go o ból głowy. A może to Nick, który postanowił przypomnieć mu o dzisiejszej kolacji u Lucasa i Julianny? Bez względu na to, kto dzwonił, on nie będzie zdolny do rozmowy, dopóki nie połknie kilku aspiryn. Istniało jednak prawdopodobieństwo, że dzwoni pewna zielonooka, energiczna dziewczyna. Ian rzucił się w stronę telefonu i podniósł słuchawkę. - Słucham? - wykrztusił z trudem spierzchniętymi ustami. - Ian; to ty?
76
- Walt? - No pewnie. Czyżbyś jeszcze spał? Dochodzi jedenasta. - Dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie, czy chcesz tylko pogadać o moim stylu życia? Walt roześmiał się. - Próbowałem najpierw dodzwonić się do panny Sinclair, ale nikt nie podnosi słuchawki. Pomyślałem, że to może być ważne, a skoro się przyjaźnicie... - Walt, czy mógłbyś przejść do sedna sprawy? - Cóż, synu, chodzi o to, że... W miarę słuchania Ian coraz bardziej przytomniał. Po skończonej
S R
rozmowie pobiegł szybko do sypialni, by się przebrać. Musiał natychmiast znaleźć Carę.
Cara siedziała na pokrytej liśćmi ziemi i opierała się o pień drzewa. Potrzebowała przestrzeni, a las wydawał się jakby stworzony do tego celu. Powietrze było ciepłe, lecz nie tak parne jak w ostatnich dniach. Lekki wiatr przynosił zapach sosen i usychających liści. Zastanawiała się, czy natychmiast stąd nie wyjechać. Może ktoś z wczasowiczów podrzuciłby ją do miasta, by mogła odebrać samochód z warsztatu. Z pewnością byłoby to mniej uciążliwe niż ciągłe użeranie się z łanem. Wolałaby maszerować do Filadelfii na piechotę, niż znosić fochy tego okropnego Shawnessy'ego. Cara wiedziała jednak, że skończy się na pobożnych życzeniach. Obiecała przecież coś Margaret i zamierzała dotrzymać słowa bez względu na wszystkie przeszkody.
77
Była pewna, że trafiła Iana w czuły punkt. Killian Shawnessy był dumny ze swojej niezależności i hołubił ją niczym drogocenny skarb. Urodzinowe karty od Margaret zburzyły nieco porządek jego świata, a to doprowadziło go do furii. Cara potrafiła zrozumieć, dlaczego wczoraj wieczorem zachował się tak grubiańsko, choć nadal jego słowa bardzo ją bolały. Nigdy nie chowała długo urazy, lecz dla Iana postanowiła zrobić wyjątek. Temu egoiście należy się jakaś nauczka. Trzeba przyznać jednak, że ten egoista jest wyjątkowo przystojny. - Tutaj jesteś. Cara otworzyła oczy i drgnęła, słysząc głos Iana. Po raz kolejny
S R
musiała przyznać, że ten facet potrafi poruszać się bezszelestnie jak kot. Ciekawe, jak ją tutaj wytropił?
Ze złośliwą satysfakcją zauważyła, że Ian wygląda dzisiaj jak przepuszczony przez wyżymaczkę. Nie uczesany i nie ogolony, w pomiętym ubraniu, spoglądał na Carę przekrwionymi oczyma. A co najdziwniejsze, wyraźnie był rozwścieczony. - Gdzieś ty się podziewała?! - Słucham? Carę zdziwił jego napastliwy ton. - Zadałem ci proste pytanie. - Ian ujął się pod boki. -Gdzie byłaś?! - To chyba wyłącznie moja sprawa - odpowiedziała lodowatym tonem. - Szukam cię od kilku godzin. W tych lasach łatwo się zgubić, jeżeli człowiek zboczy ze ścieżki. Kiedyś przez pół roku szukali pewnego
78
turysty. Wszystko, co po nim zostało, to kilka kości i druciana oprawka od okularów. - Bardzo ciekawe. - Jeśli Ian usiłował ją nastraszyć, to mu się to udało. - Po co mnie szukałeś? - Walt usiłował się z tobą skontaktować. Caro, musimy poważnie porozmawiać. - Ian podał jej rękę. - Wstawaj, wracamy do domku. Cara zignorowała jego wyciągniętą dłoń. - Czego chciał Walt? Tylko nie mów mi, że nie naprawił jeszcze mojego samochodu. Muszę... - Caro... - .. .mieć samochód. - Caro!
S R
Ian ujął ją pod ramiona i zmusił, by wstała.
- O co chodzi? - Spojrzała na niego przestraszona. - Ktoś grzebał przy twoim samochodzie.
- Chcesz powiedzieć, że ktoś włamał się do warsztatu Walta? - Walt znalazł niezbite dowody, że ktoś uszkodził twoje hamulce. Cara długo nie mogła zrozumieć, o czym właściwie mówi Ian. Z przerażeniem doszła do wniosku, że chyba zbyt mocno uderzyła go w głowę. - Bzdura - powiedziała z nerwowym uśmieszkiem. - Nie większa niż to, że ktoś usiłował się do ciebie włamać. - Przecież to mogło być jakieś zwierzę. Ian wypuścił Carę z ramion, a później sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej agrafkę. - Dzisiaj rano znalazłem to na twojej werandzie.
79
- I co z tego wynika? Że włamywacz miał urwany guzik? - Można ją wykorzystać jako wytrych. Znalazłem też świeże ślady. Takich butów nie nosisz ani ty, ani ja. - Chcesz mnie nastraszyć? - mruknęła Cara, choć poczuła zimne ciarki wzdłuż kręgosłupa. Ian potrząsnął przecząco głową. - Jeśli mi nie ufasz, zadzwoń do Walta. Cara nie chciała mu uwierzyć. To było zbyt przerażające! - Zmierzasz do tego, że ktoś chce zrobić mi krzywdę? Przecież nie znam w Wolf River nikogo oprócz... Cara spojrzała na Iana rozszerzonymi ze strachu oczyma. Schwyciła
S R
się za gardło i cofnęła o kilka kroków.
- Na miłość boską, Sinclair! - Ian spojrzał na nią z politowaniem. Chyba nie sądzisz, że to ja?!
Uznała, że jej przypuszczenia rzeczywiście są idiotyczne. - Przyznaj sam, że zdrowo zalazłam ci za skórę - usprawiedliwiała się.
- Koteczku - stwierdził oschle - nie masz pojęcia, co robię z ludźmi, którzy naprawdę zajdą mi za skórę. Lepiej przypomnij sobie, komu jeszcze nadepnęłaś na odcisk. - Wolf River to malutkie miasteczko. Komu mogłabym aż tak bardzo się narazić? - To przecież nie musi być nikt z miejscowych. - Ian spojrzał na nią z troską. - Ścigałaś różnych oszustów. A oni czasami mają długie ręce.
80
Cara wiedziała jednak, że żaden z tropionych przez nią przestępców nie miał pojęcia o jej tożsamości. Jeżeli jednak któremuś z nich udało się dotrzeć do jej danych, to sytuacja mogła być naprawdę groźna. - Chwileczkę, to nie ma żadnego sensu. Dlaczego ktoś miałby się narażać na dodatkowe wydatki i kłopoty, by dopaść mnie dopiero tutaj? Dlaczego nie zrobił tego w Filadelfii? - Może dlatego, by trudniej było skojarzyć zabójcę z ofiarą zasugerował Ian. - Gdybyś zginęła wtedy na drodze, pewnie uznano by to za nieszczęśliwy wypadek. - Ale włamanie do domku to zupełnie inna sprawa -upierała się Cara. - Pewnie wszczęto by śledztwo.
S R
- Nie byłoby świadków, kolejna sprawa umorzona z braku dowodów. Cara miała wrażenie, że śni. Oto stoi w środku lasu i zastanawia się, kto chciał ją zabić. Usłyszawszy trzask za plecami, błyskawicznie przytuliła się do Iana. Z zarośli wybiegła wiewiórka i usiadła nieopodal ich stóp. Zwierzątko spojrzało na nich czarnymi paciorkami oczu i po chwili zniknęło w gęstwinie.
Zawstydzona Cara zaśmiała się z przymusem, a potem wsparła dłonie na piersi Iana, chcąc wyślizgnąć się z jego objęć. Lecz on przyciągnął ją z powrotem. Czuła bijące od niego ciepło. Jak to możliwe, że jeszcze przed chwilą rozważali poważne problemy, a teraz Cara topniała w jego objęciach? - Caro - szepnął łagodnie. - Wczoraj w nocy powiedziałem coś, czego bardzo żałuję. Poza tym chyba się nie myliłaś. Ja naprawdę boję się samej myśli o tym, że mógłbym mieć rodzinę. Kogoś, za kogo byłbym odpowiedzialny.
81
Była zaskoczona zarówno przeprosinami, jak i tym, że Ian przyznał jej rację. - Pojedź ze mną do Filadelfii - poprosiła cicho. - Powinieneś poznać Margaret. Nie musisz potem utrzymywać z nią żadnych stosunków. - Nie mogę z tobą pojechać. - Nie chcesz, czy nie możesz? - Jedno i drugie. - Ian delikatnie wyjął z włosów Cary zeschnięty liść. - Myślę, że powinnaś porozmawiać z miejscowym szeryfem. - A co niby mam mu powiedzieć? Że ktoś, być może, grzebał przy moim samochodzie i prawdopodobnie usiłował włamać się do mojego domku? Szkoda jego czasu na sprawdzanie domniemań. Wyjeżdżam za
S R
dwa dni, będę na siebie uważać. Pójdę na policję w Filadelfii. - O ile przeżyjesz do tego czasu. - Ian westchnął ciężko. - No dobrze, spakuj się.
- Shawnessy, ja na razie nigdzie się nie wybieram. Mam tu jeszcze coś do załatwienia.
- Dobrze, koteczku, wprowadzasz się do mnie. Cara na początku nie chciała c niczym słyszeć, jednak łanowi udało się ją wreszcie przekonać. Może i była uparta jak osioł, ale nawet osły mają swój rozum. Jeśli groziło jej niebezpieczeństwo, głupotą byłoby ułatwiać zadanie przestępcy, Ian wiedział, że wybrał najgorsze z możliwych rozwiązań. Najlepiej byłoby ponownie skrępować Carę i wysłać ją pocztą do Filadelfii. Uśmiechnął się na myśl o losie niefortunnego odbiorcy takiej paczki. Jakby tego było mało, przekonał Carę, że powinna z nim pójść na kolację do Lucasa i Julianny. Broniła się zajadle, twierdząc, że będzie się
82
tam czuła jak intruz, Ian wygrał również i tę rundę, i teraz z triumfalnym uśmiechem patrzył na Carę pogrążoną w rozmowie z Maggie. Trzeba przyznać, że Cara Sinclair prezentowała się naprawdę świetnie. Zrobiła coś z włosami, chociaż Ian nie potrafiłby powiedzieć, na czym polega zmiana. Leciutki makijaż sprawiał, że jej oczy wydawały się jeszcze większe i bardziej zielone. Każdy mężczyzna powinien mieć się na baczności, by nie utonąć w tej szmaragdowej otchłani. Jednak łanowi nie zbywało na ostrożności. Czuł się odpowiedzialny za Carę. Tłumaczył sobie, że właśnie dlatego zmusił ją, by zamieszkała z nim pod jednym dachem. Skoro przyjechała do Wolf River tylko z jego powodu, powinien dopilnować, by szczęśliwie wróciła do domu.
S R
Przeprowadził dyskretny wywiad na temat pozostałych wczasowiczów, lecz nie odkrył niczego podejrzanego. Para młodożeńców zarezerwowała domek jeszcze przed przyjazdem Cary. Dwaj wędkarze, ojciec i syn, okazali się praworządnymi obywatelami. Zaś pozostałe dwa domki wynajęte były przez ludzi z miasteczka.
Ian był przekonany, że kimkolwiek jest tajemniczy prześladowca, to na pewno tak łatwo się nie podda. W razie potrzeby pojedzie za Carą do Filadelfii, a wtedy Ian nie zdoła już jej uchronić. Coś jednak mógł zrobić. Zadzwonił do kilku osób, które obiecały zatroszczyć się o bezpieczeństwo Cary po jej powrocie do domu. Nie widział powodu, by jej o tym wspominać. I tak już za wiele o nim wiedziała. Teraz nie powinien jej ani na chwilę spuszczać z oczu. W innej sytuacji ta myśl zapewne bardzo by go rozbawiła.
83
- Halo, Ziemia do Iana. Chcesz jeszcze trochę marchewki? - Co takiego? - Ian bezmyślnie spojrzał na Juliannę, która nachylała się nad jego talerzem. - Chętnie, poproszę. - Shawnessy, wyglądasz, jakbyś się czymś dławił! - zawołał Lucas, siedzący u szczytu stołu. - Caro, powinnaś go chyba mocno walnąć w kark. - Lepiej w żołądek, to pewniejszy sposób - wtrącił się Nick. - Naprawdę? - zapytał Drew, pięcioletni synek Nicka. - Mógłbym na to popatrzeć? Ian z niesmakiem pokręcił głową, a pozostali wybuchnęli gromkim śmiechem. Shawnessy zaciekle zaatakował widelcem dużą marchew i z
S R
pasją skoncentrował się na przeżuwaniu Bogu ducha winnego warzywa. - Cieszę się, że mogłam was poznać. Wiem, że to spotkanie starych przyjaciół, i bałam się, że będę wam tylko przeszkadzać. - Cara uśmiechnęła się do wszystkich.
- Witamy na pokładzie - powiedziała Maggie i wymieniła tak czułe spojrzenie z Nickiem, że Ian sapnął zirytowany. Najpierw odbiło Lucasowi, a teraz jeszcze Nick. Co te baby potrafią zrobić z normalnych facetów! Świat chyba zmierza ku zagładzie, pomyślał ponuro. - Caro, bardzo by nam było miło, gdybyś jutro przyszła na nasz ślub - dodała Maggie z uśmiechem. - Przyjdzie na pewno - stwierdził Ian stanowczo. - Dziękuję za zaproszenie, ale nie mam odpowiedniej sukienki. Cara była wściekła na Iana za jego zachowanie. - Możesz iść w tym, co masz na sobie. - Ian spojrzał na jej różową bluzkę i białe, sportowe spodnie. - Wyglądasz bardzo elegancko. - Widząc
84
jednak wzrok Cary, natychmiast z niezwykłą starannością zaczął polewać ziemniaki sosem. - Typowy facet - westchnęła Julianna z nie ukrywanym politowaniem. - Nie martw się, coś ci pożyczę. Kiedyś też byłam taka szczupła. - Julianna z czułością spojrzała na śpiące w łóżeczku bliźnięta. Lucas ucałował żonę w dłoń. - Najdroższa, wczoraj wyglądałaś oszałamiająco w tej koszulce nocnej z... - Nie przy dzieciach, Lucas! - wykrzyknęła speszona Julianna. - Nie jestem już dzieckiem! - zaprotestował Drew, chowając resztki marchwi pod ziemniaki.
S R
Maggie uspokajająco pogłaskała syna po głowie. - Kochanie, ciocia Julianna miała na myśli twojego tatusia. Julianna roześmiała się i ponownie zwróciła się do Cary. - Po kolacji pójdziemy na górę i na pewno coś dla siebie wybierzesz. Cara już zamierzała zaprotestować, lecz widząc ostrzegawcze spojrzenie Iana, uśmiechnęła się tylko.
- Dziękuję. To bardzo miłe z twojej strony.
- Ian mówił, że pochodzisz z Filadelfii. Masz tam jakąś rodzinę? spytała Maggie. - Rodzice nie żyją, ale mam czterech braci. Gabe jest najstarszy i najpoważniejszy. Na pozór jest oschły, ale w głębi serca to pogodny misiaczek. Szczerze mówiąc, Ian bardzo mi go przypomina. Maggie i Julianna szybko zakryły usta serwetkami, Nick i Lucas nie wykazali się aż taką delikatnością i wybuchnęli głośnym śmiechem, Ian spojrzał na nich wszystkich groźnie.
85
- Popatrzcie tylko - zaszczebiotała Cara - jak pięknie marszczy brwi! Czy to nie słodkie? - Z ust mi to wyjęłaś - stwierdził Lucas, z trudem zachowując powagę. - A co ty o tym sądzisz, Santos? - Tak, Ian jest naprawdę słodziutki. - Pewnie - z chichotem dodał Drew. Ian doszedł do wniosku, że nie warto zastanawiać się nad tym, kto dybie na życie Cary. Jeszcze chwila, a sam wyręczy go w tej robocie. - Potem jest Callan. - Cara wróciła do przerwanej opowieści. - Jest spokojny i bardzo wrażliwy. Młodszy od niego Lucian jest w gorącej wodzie kąpany. To typowy impetyk. Najmłodszy, Reece, jest czarujący,
S R
ale tylko do czasu. Wprawdzie trudno go wyprowadzić z równowagi, ale mnie zawsze jakoś się to udawało.
Ian od razu poczuł niezwykłą duchową więź z najmłodszym z braci Sinclairów. Wiedział najlepiej, że Cara nawet świętego doprowadziłaby do szału.
- Tak ładnie o nich opowiadasz. Chętnie bym ich poznała powiedziała Maggie.
- Filadelfia to wielkie miasto, więc każdy powinien je choć raz w życiu odwiedzić. Nie sądzisz? - zwróciła się do Iana. - Jest wiele miejsc na ziemi, które każdy powinien choć raz zobaczyć, ale i wiele takich, których powinno się unikać - stwierdził Ian. - Skąd możesz wiedzieć, że należy ich unikać, skoro nigdy tam nie byłeś? Ian już układał w myślach ciętą odpowiedź, lecz do rozmowy znów wtrącił się Drew.
86
- Słyszałem, jak wujek Ian mówił tacie, że w przyszłym tygodniu wyjeżdża na trzy miesiące do Zairu. Czy to bardzo daleko? W pokoju zapadła kłopotliwa cisza. - Zair? - spytała Cara. - Kair - sprostował Ian. Cholera, był pewien, że Drew był wtedy tak zajęty grami wideo, iż nie słyszał rozmowy. - Jadę tam w interesach. - Eksportujesz telefony komórkowe do Kairu? - spytała Cara. - Muszę zbadać tamtejszy rynek. - I zajmie ci to aż trzy miesiące? Dlaczego nie powiedziałeś mi, że wyjeżdżasz? Ian poprawił się nerwowo na krześle, speszony pełnym gniewu
S R
wzrokiem Cary. Jeszcze trochę, a wszyscy gotowi pomyśleć, że są świadkami kłótni zakochanych. Już tak myślą, stwierdził poirytowany. Nic dziwnego, przecież nikt nie wiedział, kim naprawdę jest Cara i po co tu przyjechała. Ani czas był teraz, ani miejsce po temu, by im to wszystko wyjaśniać. O ile w ogóle kiedykolwiek to uczyni. Niech sądzą, że Cara jest wściekła z powodu jego wyjazdu. Jakie to zresztą ma znaczenie.
Uśmiechnął się do Cary czule i pocałował ją w policzek. - Będziesz za mną tęsknić, kochanie? - zapytał, odgarniając z jej czoła niesforny kosmyk. Szmaragdowe oczy Cary zaiskrzyły groźnie, lecz zmusiła się do uśmiechu. - Miałam zamiar pokazać ci kilka ciekawostek w Filadelfii. Zwłaszcza jedną, która nie będzie tam wiecznie.
87
- Sądzę, że wszyscy możemy tam pojechać - powiedział z pełną buzią Drew. - Rodziny powinny jeździć na wycieczki i być razem. - Święta prawda! - poparła chłopca Cara. To chyba jakiś spisek, pomyślał Ian z rezygnacją. Podczas gdy wszyscy beztrosko rozprawiali o jutrzejszym ślubie, on zachowywał kamienne milczenie. Jego dotychczasowe próby włączenia się do konwersacji okazały się wyjątkowo niefortunne. Po kolacji Lucas zaprosił panów na cygara, jednak Julianna stanowczo zaprotestowała. - Może później, kochanie. My pójdziemy teraz na górę i wybierzemy sukienkę dla Cary, a wy zajmijcie się naczyniami. Potem będzie kawa i deser.
S R
Ian spojrzał z politowaniem na Lucasa, który bez sprzeciwu zaczął sprzątać ze stołu. A ten idiota Santos natychmiast pospieszył mu z pomocą. No cóż, świat schodzi na psy.
Ale nie ze mną te numery, pomyślał Ian i zaczął się rakiem wycofywać z jadalni.
- Ianie! - Julianna zastąpiła mu drogę. W jedną rękę wcisnęła mu różowe zawiniątko, a w drugą niebieskie. - Ty zajmiesz się dziećmi. Zanim zdążył zaprotestować, Julianna pocałowała go w policzek i zniknęła. Lucas i Nick uśmiechnęli się złośliwie i ruszyli z naczyniami do kuchni. Jak mogli mi to zrobić?! Zostawili mnie samego z dwójką dzieci, pomyślał Ian z rozpaczą. Zalała go fala paniki. Z trudem walczył o oddech. W Sudanie rozbrajał bomby podłożone przez terrorystów, był wielokrotnie zrzucany
88
na terytorium wroga, odniósł tyle ran, że nie potrafił ich zliczyć. Wszystko to jednak była kaszka z mlekiem w porównaniu z zadaniem, jakim go teraz obarczono. Spojrzał bezradnie na dwa zawiniątka, a potem spostrzegł, że Cara uważnie go obserwuje. - Trochę pobladłeś, Shawnessy. Co się stało? - zapytała z uśmiechem. - Ja... - Ian odchrząknął. - Nie mam doświadczenia. - W czym? - W niańczeniu dzieci - wychrypiał. - Świetnie sobie radzisz - powiedziała słodko. - Czy mogłabyś...
S R
Ian bał się poruszyć, lecz jego wzrok mówił wszystko. - Przepraszam, ale mam zajęte ręce - powiedziała Cara. -Chyba że... - Zrobię wszystko, co zechcesz - wyjąkał żałośnie. - Wszystko?
Wiedział dokładnie, do czego zmierza Cara. - Jesteś podstępną żmiją, Sinclair - warknął.
- Chyba nie potrafisz też rozmawiać z kobietami. Zobaczymy się przy deserze. Gdy Ian zobaczył, że Cara wychodzi z pokoju, miał ochotę za wszelką cenę ją zatrzymać. Był nawet gotów zgodzić się na wyjazd do Filadelfii. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Jeszcze raz zerknął na trzymane w ramionach zawiniątka. Człowieczek w niebieskim kocyku spał w najlepsze, lecz różowy stworek przyglądał mu się z ciekawością.
89
Dziewczynka miała wielkie niebieskie oczy, ocienione długimi, ciemnymi rzęsami. Potężnie ziewnęła, a potem uśmiechnęła się do Iana. Shawnessy poczuł dziwne drapanie w piersi. Niemowlę ponownie uśmiechnęło się do niego i zaczęło gaworzyć. Ian rozejrzał się dookoła. Gdy upewnił się, że jest sam, uniósł małą i delikatnie dotknął nosem jej maleńkiego policzka. Dziewczynka odpowiedziała na pieszczotę głośnym śmiechem. Co ja wyprawiam, pomyślał Ian zdruzgotany i delikatnie opadł na krzesło. Po raz pierwszy w życiu pozazdrościł innym rodzinnego szczęścia.
S R 90
ROZDZIAŁ ÓSMY Gdy rozległ się dzwonek telefonu, Cara po omacku sięgnęła po słuchawkę. - Halo - mruknęła, a potem szybko schowała głowę pod poduszkę, gdyż raziło ją światło padające z łazienki. Widocznie Ian już wstał i brał prysznic. - Kto mówi? - Po drugiej stronie rozległo się pytanie, zadanie ostrym i niewątpliwie kobiecym głosem. Cara miała ochotę zapytać o to samo, lecz uświadomiła sobie, że
S R
przecież jest u Iana, a w dodatku jej rozmówczyni wydawała się mocno poirytowana.
- Mówi Cara Sinclair. Jestem przyjaciółką Iana. - Proszę powiedzieć mu, że dzwoni Kelly Jordan. Muszę z nim natychmiast porozmawiać.
Cara doszła do wniosku, że w głosie kobiety pobrzmiewają bardzo władcze nutki. Ktoś powinien nauczyć tę paniusię dobrych manier, pomyślała i wykrzywiła się do słuchawki.
- Obawiam się, że Ian nie może teraz podejść do telefonu. Może pani zostawi wiadomość, a on oddzwoni, jak wyjdzie spod prysznica odezwała się Cara tonem dobrze wyszkolonej sekretarki. W słuchawce rozległo się głośne mknięcie. - Proszę mu powiedzieć, żeby natychmiast oddzwonił. W przeciwnym wypadku... Z łazienki wybiegł owinięty tylko w ręcznik Ian i gwałtownie schwycił słuchawkę. 91
- Cholera, Jordan, mówiłem ci przecież, że sam do ciebie zadzwonię! - krzyknął, lecz zerknąwszy na Carę, zniżył głos do szeptu. - Nie mogę teraz rozmawiać. Odłożył słuchawkę i zwrócił się do Cary: - To była Jordan - wyjaśnił z wahaniem. - Moja wspólniczka. - Nie obchodzi mnie, kim ona jest dla ciebie. Przykro mi, że moja obecność jest dla ciebie tak krępująca. - Nic nie rozumiesz. Jordan to po prostu Jordan i nikt więcej. - To nie moja sprawa - szybko skłamała Cara. - Czy mogłabym teraz zająć łazienkę? - Oczywiście - odpowiedział Ian i wyciągnął w jej kierunku dłoń.
S R
Cara wiedziała, że powinna się odsunąć, ale nie zrobiła tego. Pozwoliła łanowi pogłaskać się po policzku. Z przyjemnością poddała się jego dotykowi.
Ian przysuwał się coraz bliżej i bliżej...
I wtedy znów rozległ się dzwonek telefonu.
Ian z ciężkim westchnieniem podniósł słuchawkę, a Cara szybko ześlizgnęła się z kanapy i pobiegła do łazienki.
- Nie ma sprawy, Nick, w niczym mi nie przeszkadzasz - usłyszała jeszcze, zanim powoli zamknęła za sobą drzwi. Na krótką chwilę oczy Cary i Iana spotkały się. Ian stał w przedsionku małego kościółka i patrzył na Maggie, prowadzoną do ołtarza przez jej ojca. Dźwięk organów zagłuszył wszelkie rozmowy. Popołudniowe, nagrzane słońcem powietrze było ciężkie od zapachu kwiatów. Kobiety koronkowymi chusteczkami ocierały ukradkiem łzy wzruszenia, a Maggie wdzięcznie szlochała, ogromnie
92
przejęta uroczystością. Obok Iana stał Walt, który co chwila nerwowo poprawiał krawat i wyciągał gwałtownie szyję. Ian doskonale go rozumiał. Sam miał wrażenie, że jego kołnierzyk jest co najmniej o trzy numery za ciasny. Jedyną rzeczą, która przerażała go jeszcze bardziej niż małe dzieci, były uroczystości ślubne. Był jednak gotów na wszystko dla Nicka i Lucasa. Jeśli życzeniem Santosa było, by Ian znosił podobne tortury, to proszę bardzo! Maggie płynęła do ołtarza, spowita w koronkową suknię. I choć to na nią zwrócone były oczy wszystkich obecnych, Ian patrzył w inną stronę. Dokładnie pamiętał, jak Cara była ubrana jeszcze trzy godziny temu, zanim pojechała do domu Blackhawków. W znoszonych dżinsach i białym
S R
sweterku nie różniła się od typowej turystki.
Teraz wyglądała oszałamiająco, Ian nie znajdował innego słowa, by nazwać swoje odczucia. Dopasowana suknia w kolorze przygaszonej zieleni podkreślała kolor oczu Cary. Podkręcone na tę okazję włosy były upięte wysoko na czubku głowy. Długą i smukłą szyję zdobił przepiękny naszyjnik z pereł, Ian natychmiast oddał się bardzo niebezpiecznym fantazjom. Zamknął oczy, lecz obraz Cary pojawił się z jeszcze większą wyrazistością. Przed nim stała smukła, zielonooka piękność. Mityczna boginka leśna, z zuchwałą śmiałością ukazująca światu swoje wdzięki, Ian gwałtownie zamrugał powiekami, lecz dziewczyna z jego marzeń nadal była odziana jedynie w perłowy naszyjnik. Jakby wyczuwając jego myśli, Cara niespodziewanie spojrzała na Iana. Śmiało wytrzymał spojrzenie. Nie spuścił z niej wzroku nawet wtedy, gdy Nick ujął Maggie za rękę i oboje stanęli przed kapłanem.
93
Gdy małżonkowie wymienili pierwszy pocałunek, zgromadzeni goście nagrodzili ich gromkimi brawami. Wychodząc z kościoła, Ian nie mógł pozbyć się uczucia, że ktoś przez cały czas śledzi go wzrokiem. Wesele odbywało się w „Zajeździe pod Czterema Wiatrami". Był to największy i najbardziej elegancki w mieście lokal, którego właścicielem był Lucas Blackhawk. Olśniewająco białe obrusy przyozdobiono tiulem i różowymi wstążkami, a z sufitu zwieszały się kwietne girlandy. Wynajęty zespół grał powolną melodię, dedykowaną wszystkim zakochanym. Ian stał przy barze. - Trzeba przyznać, stary, że masz dobry gust. Cara to przepiękna
S R
dziewczyna. - Lucas podał łanowi butelkę piwa.
Ten wypił łyk, a potem spojrzał na parkiet. Cara nie schodziła z niego od chwili, gdy zaczęła grać muzyka.
Zauważył z niesmakiem, że tańczący z nią mężczyzna poczyna sobie zbyt zuchwale. Jego ręka ześlizgiwała się coraz niżej. Lucas jakby czytał w myślach przyjaciela. - Ten Brett nieźle tańczy.
Ian wiedział, że przyjaciel się z nim drażni, lecz postanowił nie reagować na zaczepkę. Nigdy nie był zazdrośnikiem, a zresztą z Carą nic go przecież nie łączyło. Czuł się za nią tylko trochę odpowiedzialny i to wszystko. Jutro oboje rozjadą się w różne strony, Ian miał pewność, że po powrocie do Filadelfii Cara będzie zupełnie bezpieczna. - Proszę o uśmiech!
94
Błysk fleszu oślepił Iana. Jak spod ziemi wyrosła Julianna z aparatem fotograficznym. Wbrew sobie, Ian uśmiechnął się posłusznie, co prawda trochę po czasie. - Całe szczęście, Blackhawk, że poślubiłeś tak fantastyczną dziewczynę. Gdyby była wolna, nie wahałbym się ani chwili... - Tylko spróbuj, a nie doczekasz jutra - powiedział dobrodusznie Lucas. - Julianna należy tylko do mnie. Powiedziawszy to, pochwycił żonę w ramiona i zaczął ją namiętnie całować, Ian nerwowym ruchem rozpiął kołnierzyk. Znów mu się wydawało, że ktoś uporczywie mu się przygląda. Gdyby wierzył w takie bzdury jak przeczucia, powiedziałby, że wkrótce wydarzy się coś złego.
S R
On jednak nie wierzył w ostrzegawcze znaki niebios. - lanie, przyznaj, że Cara pięknie wygląda w tej sukience powiedziała Julianna, chwytając zręcznie kieliszek napełniony szampanem z tacy przebiegającego obok kelnera.
- Tak, ładnie - odpowiedział odruchowo, gdyż zajęty był obserwacją poczynań następnego partnera Cary.
Całe szczęście, że zespół tym razem grał skoczną melodię i wszyscy tańczyli w kółeczku. - Ładnie?! - oburzyła się Julianna i spojrzała znacząco na męża. - Naprawdę z nim niedobrze. - Lucas popatrzył z udawaną troską na przyjaciela. - Zamknij się, Blackhawk! Co ty tam wiesz. Gów... - Ian zamilkł, w porę przypomniawszy sobie o obecności Julianny. - Z kim niedobrze? - Przy barze pojawił się Nick. - Pewnie rozmawiacie o Ianie.
95
- Santos, nie myśl sobie, że ci nie przyłożę tylko dlatego, że przed chwilą wziąłeś ślub. Obu wam skopię tyłki. - Naprawdę z nim niedobrze - stwierdzili zgodnym chórem Nick i Lucas. - Zaraz! - przerwała im Julianna ostro. - Kto teraz tańczy z Carą? Czy to nie Gerckee? Nick, zaprosiłeś go? - Zaprosiliśmy jego rodziców - przyznał Nick z westchnieniem. Pewnie się do nich przyłączył. Ian gwałtownie uniósł głowę. Roger Gerckee tańczy z Carą? Po moim trupie, pomyślał, zacisnął szczęki i ruszył w stronę parkietu.
S R
- Pani chyba nie pochodzi stąd? - szeptał blondyn, który przed chwilą porwał Carę do tańca. - Musiałbym przecież wcześniej zauważyć tak piękną kobietę.
Cara była zła, że trafił im się akurat wolny taniec. Ręce obejmującego ją mężczyzny były nieprzyjemnie zimne i spocone. Dotąd Cara świetnie bawiła się na parkiecie. Jedynym malutkim zgrzytem był fakt, że do tej pory nie poprosił jej do tańca pewien ponury facet, sterczący przy barze. - Nazywam się Roger. - Partner Cary uśmiechnął się półgębkiem. Cara doszła do wniosku, że ten żałosny grymas miał być dowodem pewności siebie i nonszalancji. - Jestem prawnikiem - dodał ten smętny palant. - To wspaniale - odpowiedziała grzecznie. - Jest pan przyjacielem pana młodego czy panny młodej?
96
- Obojga. Chodziliśmy razem do szkoły, chociaż Maggie była w niższej klasie. A jak jest z panią? - zapytał, przysuwając twarz tuż do policzka Cary. - Przyszła tu pani z kimś, czy też mogę mieć panią tylko dla siebie? - Cara przyszła ze mną, Gerckee. Zabieraj te łapy! Roger odskoczył od Cary jak oparzony. - Cześć, Ian! Słyszałem, że wróciłeś. - Roger niepewnie przestępował z nogi na nogę. - Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie słychać? - Wszystko w porządku - odpowiedział zwięźle Ian i pociągnął oszołomioną Carę na parkiet. Wszystko to stało się tak szybko, że Roger dopiero po kilku
S R
sekundach zorientował się, że mówi do powietrza. - Zachowałeś się jak dzikus - stwierdziła Cara tonem panienki z dobrego domu.
- Powinnaś być mi wdzięczna. Uratowałem cię przed największym głupkiem-erotomanem na zachód od Missisipi -powiedział Ian z lekkim uśmieszkiem.
- Według mnie on jest słodziutki i bardzo przystojny -oświadczyła Cara, dodając w myślach: o ile ktoś lubi takie paskudne jaszczurki. - Słodki i przystojny? - powtórzył Ian, z uwagą wpatrując się w oczy Cary. - W porządku, zaraz cię do niego odprowadzę. Cara przylgnęła mocniej do Iana i szepnęła mu prosto w ucho: - Tylko spróbuj, a gorzko tego pożałujesz. Tańczyli teraz, policzek przy policzku, płynąc w rytm muzyki i własnych marzeń.
97
- Powiedz, dlaczego tak bardzo nie lubisz Rogera? Odbił ci jakąś ślicznotkę? - Roger to dupek - stwierdził Ian krótko. - Dręczył wszystkie dziewczyny. - To ty jesteś dupkiem i uwielbiasz dręczyć kobiety, a zwłaszcza mnie. - Cara czułe pogłaskała Iana po włosach. - A więc jesteśmy kwita, słodyczy ty moja - westchnął Ian z udawanym cierpieniem. Cara miała jednak wrażenie, że Ian nie do końca żartuje. Na pewno nie miał też na myśli jej natrętnych nalegań na wyjazd do Filadelfii. Mówił o czymś głębszym i ważniejszym. Nie było sensu udawać, że są sobie z
S R
łanem obojętni. Cara nigdy nie oszukiwała samej siebie i teraz też nie potrafiła tak postąpić. Zawsze umiała jasno nazwać swoje problemy, dlatego uznała, że przyszła najwyższa pora, by zastanowić się nad tym, co naprawdę czuje do Iana Shawnessye'go.
Zdąży jednak zrobić to jutro. Teraz świetnie się bawiła, po co więc psuć ten miły wieczór.
Kilkoro gości wzniosło toast za zdrowie państwa młodych. Wszystkim udzielił się radosny nastrój. Mężowie całowali żony, a dzieci rodziców. Cara zauważyła, że Ian z dezaprobatą obserwuje tę scenkę. - Nie lubisz tego? - zapytała. - Czego? - Ślubów, wesel, dzieci. - Dlaczego tak uważasz?
98
- Szkoda, że nie widziałeś przed chwilą wyrazu swojej twarzy. Byłeś po prostu przerażony. - Bzdura! Cieszę się szczęściem moich przyjaciół. - To prawda. Ale nie rozumiesz tego - stwierdziła Cara z uśmiechem. - Nie, jestem po prostu trochę zaskoczony. Lucas był zawsze bardzo pochłonięty pracą, a Nick wydawał mi się niezbyt skory do żeniaczki. - A jacy faceci są, według ciebie, skorzy do żeniaczki? Ian zawahał się przez chwilę, a potem wyliczył jednym tchem: - Odpowiedzialni, nudni, przyziemni... a także impulsywni i pozbawieni zdrowego rozsądku - dodał z szelmowskim uśmieszkiem. - A ty, oczywiście, nie posiadasz ani jednej z tych cech? - To chyba oczywiste.
S R
Cara już otwierała usta, by mu odpowiedzieć, lecz Ian przyciągnął ją do siebie i zmusił do kilku szybkich, tanecznych obrotów. Roześmiała się, zaskoczona tym, że tak łatwo poddał się nastrojowi zabawy. Być może był to tylko przypadek, że nagle usta Iana musnęły skroń Cary. Choć otaczały ich inne rozbawione pary, obojgu się wydawało, że cały świat wokół nich przestał istnieć.
Tak było przynajmniej przez trzydzieści sekund. - Moja kolej, Shawnessy! - Lucas bezceremonialnie porwał Carę do tańca, Ian przez chwilę sterczał bezradnie na parkiecie, lecz już po chwili padł łupem wyzywającej blondynki w bardzo krótkiej i obcisłej czerwonej sukience. -O rany, Ian wpadł w szpony Mary Ann! Biedak nie wie, że Stephanie już czeka na swoją kolejkę. - Lucas uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją.
99
- MaryAnn i Stephanie? - powtórzyła Cara, czując, jak na widok uwieszonej na Ianie blondynki zaczynają świerzbić ją ręce. Gdyby była kotką, pewnie już wysuwałaby pazurki. - MaryAnn Johnson i Stephanie Roberts, od kiedy zostały rozwódkami, z zapałem polują na mężczyzn. Biada facetowi, który nie ma dość rozumu, by zejść im z drogi. To prawdziwe wilczyce. Cara zobaczyła, że do Iana w wężowych lansadach zbliża się rudowłosa królowa parkietu. Krótka i wąska sukienka krępowała nieco płynność jej ruchów. Bezceremonialnie odepchnęła blondynkę i zajęła jej miejsce. - Zrób coś! Jesteś przecież jego przyjacielem.
S R
Cara z trudem powstrzymała śmiech na widok paniki malującej się na twarzy Iana.
- Jest już dużym chłopcem. A poza tym, będziemy mieli czas, żeby spokojnie porozmawiać.
- O czym? - spytała Cara ostrożnie.
- Chciałbym wiedzieć, dlaczego ty i Ian wszystkich okłamaliście. Powiedz mi, kim naprawdę jesteś i po co tu przyjechałaś. Cara szarpnęła się, lecz Lucas nie pozwolił jej odejść. Mogłaby go okłamać, jednak gdy spojrzała w jego ciemne oczy i zobaczyła w nich szczerą troskę, natychmiast zrezygnowała z tego pomysłu. Lucas zasługiwał na prawdę. - Rzeczywiście nazywam się Cara Sinclair - zaczęła z wahaniem. Skłamałam tylko na temat stosunków łączących mnie z łanem. - Zerknęła na parkiet, gdzie biedny Shawnessy zmagał się z dwiema rozszalałymi harpiami. Żadna z nich nie miała zamiaru ustąpić miejsca koleżance.
100
Później znów spojrzała na Lucasa. - Nie mogę ci jednak podać prawdziwego powodu mojego pobytu w Wolf River bez zgody Iana. Sam musisz go o to zapytać. - No dobrze, na razie zadowolę się tym tłumaczeniem. Ale nie jesteś ze mną do końca szczera. - Nie bardzo rozumiem - szepnęła zakłopotana Cara. - Powiedziałaś, że oboje tylko udajecie, iż coś was łączy. Szanowna panno Sinclair, to wierutne kłamstwo. Wiem, że zależy ci na Ianie, i to bardzo. Ty też nie jesteś mu obojętna, choć Shawnessy jest zbyt uparty, by to przyznać. Cara patrzyła na niego zbyt zaskoczona, by odpowiedzieć. Dobry
S R
Boże, czyżby wszyscy wokół już zauważyli, że zakochała się w Ianie? Nie było sensu dłużej zaprzeczać. To była miłość! Głupia i beznadziejna.
Spojrzała ostro na Iana, który odwzajemnił się takim samym spojrzeniem. Cara poczuła, że policzki jej płoną. Oddałaby wszystkie skarby świata za to, by poznać jego prawdziwe myśli. - Przepraszam, ale chyba muszę wyjść na świeże powietrze. Cara wyślizgnęła się z objęć Lucasa. - Caro, przepraszam, ja nie... Zmusiła się do uśmiechu i potrząsnęła głową. - Spędziłam w waszym domu cudowny wieczór. Zachowaliście się wspaniale. Ale jutro stąd wyjeżdżam. Wątpię, czy jeszcze kiedykolwiek spotkam się z łanem. Widząc, że Shawnessy przeciska się do niej przez zatłoczony parkiet, Cara odwróciła się i wybiegła z sali.
101
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Gdy Ian parkował przed chatą, mijała właśnie północ. Początkowo wraz z Carą zastanawiali się, czy nie zostać na noc w „Zajeździe pod Czterema Wiatrami", Ian jednak odrzucił propozycję Lucasa. Przez następne trzy miesiące będzie dzielił malutki pokoik z dwoma innymi agentami. Minie sporo czasu, zanim znów zobaczy las i jezioro. Cara siedziała w milczeniu, podziwiając niezwykły widok. Na bezchmurnym niebie migotały roje gwiazd, które kokieteryjnie przeglądały się w lustrze jeziora. Majestatyczny księżyc otulał las srebrzystą poświatą. - Jak pięknie - szepnęła.
S R
To ty jesteś piękna, pomyślał Ian. Miał ochotę wyjąć spinki z włosów Cary i zanurzyć dłonie w tych złotych, puszystych lokach. Zacisnął zęby i wysiadł z ciężarówki. Przeszedł na drugą stronę i otworzył drzwiczki.
Szarmancki dżentelmen podałby damie dłoń, lecz Ian w tej chwili daleki był od takich gestów, przepełniały go bowiem zupełnie inne emocje. Odczuwał to, co czuje każdy młody i zdrowy mężczyzna w podobnej sytuacji. Tę noc miał spędzić z cudowną dziewczyną, której pragnął. Ruszył w stronę chaty, nie oglądając się za siebie. Cara na swoich wysokich obcasach dreptała za nim, co chwila się potykając. Żabi chórek dopingował ją w tych wysiłkach,a świerszcze przygrywały na dobranoc. Tak słodko i romantycznie, że aż może człowieka zemdlić, pomyślał Ian z rozdrażnieniem. 102
Otworzył drzwi, chcąc przepuścić Carę przodem, lecz ona potrząsnęła przecząco głową. Oparła się o poręcz werandy i z westchnieniem ulgi zrzuciła buty. - Chyba jeszcze trochę zostanę na zewnątrz - powiedziała. - W takim razie: dobranoc. Ian wszedł do ciemnej chaty, wściekły i rozdrażniony. - Ianie... - Co?! - przerwał jej obcesowo. Nie chciał być niegrzeczny, ale nie potrafił zapanować nad nerwami. Zerknął przez ramię i wstrzymał oddech. A po chwili uśmiechnął się zgryźliwie. Znów te cholerne fantazje. Bowiem zamiast Cary zobaczył na
S R
werandzie tajemniczą, nagą kapłankę Księżyca. To chyba jakaś obsesja. - Dziękuję za dzisiejszy wieczór. Wspaniale się bawiłam. Przepraszam za wszystkie kłopoty, ale nie żałuję, że tu przyjechałam. W sumie miło spędziliśmy razem czas, no, może z wyjątkiem pierwszych chwil naszej znajomości. Związałeś mnie jak prosiaka i wrzuciłeś do wanny.
- I właśnie to podobało mi się najbardziej. - Uśmiechnął się szeroko. - Czyżby? - Cara wyciągnęła oskarżycielsko palec, a Ian podziękował niebiosom, że to nie pistolet. - Ja natomiast z rozkoszą będę wspominać wyraz twojej twarzy, gdy niańczyłeś bliźnięta Blackhawków. Pomyśleć tylko, że duży i silny mężczyzna boi się takich słodkich i bezbronnych istotek. Pewnie przerażają cię też małe kotki i szczenięta. - Tak, i jeszcze na wpół nagie kocice, wymachujące żeliwnymi patelniami.
103
Cara zachichotała, lecz wspomnienie tamtej nocy zwróciło jej myśli ku zupełnie innym sprawom, Ian wiedział, że pora się pożegnać. - Dobranoc, koteczku. - Dobranoc, Flesz. Ruszył w stronę drzwi, lecz zatrzymał się w progu. Powoli odwrócił się twarzą w stronę Cary. Nie widział wyrazu jej oczu, lecz czuł, że ona bacznie go obserwuje... i czeka. Gdzieś w oddali rozległo się wycie samotnego kojota. - Caro - szepnął Ian nieswoim głosem. - Nic nie mów...
S R
- Wiesz, że to niczego nie zmieni.
- Ian, przestań gadać, po prostu mnie pocałuj. Objął ją i zaczął całować. Później wziął Carę na ręce i wniósł do chaty. Po omacku dotarli do sypialni. Cara zaczęła powoli się rozbierać. Zielony jedwab bezszelestnie ześlizgnął się na podłogę. Później, guzik po guziku, zaczęła rozpinać koszulę Iana. Oboje drżeli z niecierpliwości, lecz pragnęli najpierw nacieszyć się swoją nagością. Ich pieszczoty stawały się coraz bardziej zmysłowe i gwałtowne. W końcu bez tchu opadli na łóżko. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Jeszcze nigdy nie czuł się tak wyzwolony i spełniony. Cara objęła go mocno ramionami, nie pozwalając mu wstać z łóżka. - Nie ruszaj się - szepnęła. - Prawdziwa z ciebie kocica, Caro Sinclair, zaczynam się ciebie bać. - To świetnie, Killianie Shawnessy.
104
Nagle Ian uświadomił sobie, że jego słowa trafiły w sedno. Ta kobieta rzeczywiście go przerażała. Przy niej czuł się dziwnie nieswojo. Księżyc srebrzył twarz Cary, a jej rozrzucone na poduszce włosy lśniły jak złocisty welon. Usta wciąż miała nabrzmiałe od pocałunków, Ian znienacka przewrócił się na plecy, pociągając ją za sobą. - Co ty wyprawiasz?! - krzyknęła zdziwiona. - Sprawdzam twój refleks. - Chyba już nieraz miałeś okazję go sprawdzić. Musiałeś zauważyć, że jestem również bardzo spostrzegawcza. - No dobrze - przyznał z ociąganiem. - Masz świetny refleks, długie, zgrabne nogi, śliczne oczy...
S R
- Ty też nie jesteś najgorszy.
- Czyżby? - Ian wsparł głowę na ramieniu, by lepiej widzieć twarz Cary. - A co ci się tak we mnie podoba?
- Masz bardzo zgrabny nos i piękne uszy.
- Zupełnie jakbyś opisywała szczeniaka - powiedział nieco urażony Ian. - Może jednak nie jesteś aż tak spostrzegawcza, jak ci się wydaje. Carę rozśmieszył jego naburmuszony ton, a Ian znał tylko jeden sposób, by przerwać jej śmiech: znów zaczął ją całować. Gdy się obudziła, było jeszcze ciemno. Przeciągnęła się, a potem pomacała leżącą obok poduszkę. Była pusta. W popłochu rozejrzała się wokół i zauważyła stojącą na podłodze walizkę Iana. A zatem Ian nie uciekł. Dobre i to! Ziewnęła przeciągle, powoli usiadła i przygładziła dłońmi zmierzwione włosy. Była potwornie niewyspana. Wiedziała, że już
105
wkrótce rozstanie się z łanem i to prawdopodobnie na zawsze. Powiedział jej przecież wyraźnie, że nie jest zwolennikiem stałych związków. A on nie rzucał słów na wiatr. Zakochanie się w tym mężczyźnie Cara uznała za największy błąd swojego życia. Nie tylko zawiodła Margaret, ale jeszcze popadła w sercowe tarapaty. Całe szczęście, że nie widzieli jej teraz bracia. Najpierw staraliby się jakoś ją pocieszyć. A potem spraliby Iana na kwaśne jabłko. Szczerze mówiąc, to by jej bardzo poprawiło humor. Szybko włożyła dżinsy oraz bluzę i wyruszyła na poszukiwanie. Chata była pusta. Cara wyjrzała przez okno, by sprawdzić, czy na
S R
podjeździe stoi furgonetka. I wtedy zauważyła Iana. Stał nieruchomo na brzegu jeziora. Po cichu wyszła na werandę. Zza górskich szczytów powoli wyłaniało się słońce. Powietrze było chłodne i rześkie. Cara uświadomiła sobie, że będzie jej tego wszystkiego brakowało. Spokoju i poczucia, że każda rzecz jest na swoim miejscu.
Ian odwrócił się, jakby wyczuł jej obecność. Uniósł dłoń w geście pozdrowienia i ruszył w stronę domku.
Cara odetchnęła z ulgą. Przez krótką chwilę bała się, że Ian odwróci się na pięcie i odejdzie. Uradowana, wybiegła mu naprzeciw. Pochwycił ją w ramiona i namiętnie pocałował. Chociaż wiedziała, że Ian w ten sposób się z nią żegna, nie czuła żalu ani smutku. Przepełniała ją miłość. - Powiedz mi, w jaki sposób trafiłeś do poprawczaku? - spytała łagodnie. - Pobiłem mego nauczyciela od historii, Hanka Thompsona odpowiedział Ian, nieco zaskoczony tym pytaniem.
106
- To był wredny facet o małym móżdżku. Lepiły mu się ręce do wszystkich uczennic. - Czy któraś z dziewczyn się poskarżyła? - On zawsze bardzo starannie dobierał swoje ofiary. Najsłabsze i najbardziej nieśmiałe. Część nauczycieli wiedziała o wszystkim, ale nikt nie miał ochoty rozdmuchiwać tej sprawy. - I co było dalej? - Któregoś dnia musiałem zostać w szkole trochę dłużej. Jeden z nauczycieli uznał, że powiedziałem o kilka słów za dużo. Kiedy wyjmowałem rzeczy z szafki, usłyszałem jakiś hałas. Do dziś nie wiem, dlaczego tknęło mnie złe przeczucie. Wszedłem do klasy i zobaczyłem, jak
S R
Thompson zdejmuje bluzkę mojej koleżance z klasy, Mary Cook. Dziewczyna była blada jak ściana, a po policzkach płynęły jej łzy. Thompson nawet nie zauważył, kiedy wszedłem. Później okazało się, że złamałem mu nos i szczękę.
- Ale dlaczego posłali cię do poprawczaka? Przecież Mary mogła się za tobą wstawić. Ian wzruszył ramionami.
- Mary błagała mnie, żebym nikomu nic nie mówił. Bała się. Jej ojciec był alkoholikiem, który obwiniłby ją o wszystko i pewnie jeszcze pobił. - Nigdy nikomu nic nie powiedziałeś? Tak bez słowa dałeś się zamknąć? - Było mi to obojętne. A poza tym właśnie tam poznałem Lucasa i Nicka. Więc w sumie się opłaciło.
107
Cara po raz kolejny uświadomiła sobie, jakim szczęściem jest wychować się w normalnej, kochającej rodzinie. A przecież świat pełen jest samotnych łudzi i dzieci, które nawet nie mają do kogo zwrócić się o pomoc. Taki los właśnie spotkał Iana. Jego jedynymi przyjaciółmi zostali dwaj równie samotni chłopcy. Dlatego darzyli się tak bezwzględnym zaufaniem i miłością. Cara pokochała Iana, chociaż wiedziała, że on nie odwzajemnia tego uczucia. Nie potrzebował nikogo, bo życie nauczyło go, że tylko na nielicznych można polegać. Miała ochotę krzyczeć, płakać i przekląć cały świat za to, że pozwala na taką niesprawiedliwość.
S R
- A co się stało z Thompsonem? Czy ktoś go kiedyś przyłapał na gorącym uczynku? Ian skinął głową.
- Matka jednej z uczennic odkryła wreszcie prawdę i pewnego dnia w szkole pojawił się tłum rozwścieczonych rodziców. Thompson został aresztowany i skazany za molestowanie seksualne nieletnich. Nikt nigdy mnie za nic nie przeprosił, ale już po tygodniu wypuścili mnie z poprawczaka. - Mam nadzieję, że ten facet będzie gnił w więzieniu do końca swych dni. W ciszy poranka rozległ się przenikliwy głos jastrzębia. Oboje patrzyli na samotnego łowcę, krążącego nad jeziorem w poszukiwaniu śniadania.
108
- Niedługo powinniśmy wyruszyć - powiedział Ian cicho. - Musisz odebrać samochód z warsztatu Walta. Cara ciężko westchnęła, a potem skinęła głową i objęła Iana w pasie. Tak przytuleni szli w stronę chaty. W połowie drogi Ian nagle się zatrzymał i uniósł gwałtownie głowę. Gorączkowo przeczesywał wzrokiem okolicę. - Co się stało? - spytała zaniepokojona Cara. - Nie wiem. Ale mam dziwne przeczucie, że... Wewnątrz chaty rozległ się potężny huk eksplozji, zagłuszając resztkę słów Iana. Cara poczuła, jak olbrzymia siła powala ją na ziemię, Ian błyskawicznie zasłonił ją swoim ciałem, lecz mimo to na jej twarz i
S R
ręce posypały się odłamki szkła i drzazgi. Skułem czekali za ciężarówką, dopóki pył nie opadł na ziemię. Chata stała w ogniu. - Nic ci się nie stało? - zapytał Ian.
- Wszystko w porządku - wyjąkała Cara z trudem. Drżącymi dłońmi objęła się za głowę i powoli usiadła. Zaniepokoił ją widok krwi na czole Iana. - Jesteś ranny. - To nic takiego. Cara odgarnęła włosy z jego twarzy. Rana na szczęście była powierzchowna. Spojrzeli w stronę chaty. Nad tańczącymi płomieniami unosił się czarny dym. Ian obserwował to wszystko z kamienną twarzą. Jego wzrok był zimny i bezwzględny. Cara mimo woli wzdrygnęła się. - No cóż, koteczku, wygląda na to, że właśnie wzbogaciłaś się o dwadzieścia dolarów - stwierdził beznamiętnie.
109
- O czym ty mówisz? - Jedziemy do Filadelfii - powiedział Ian i zmrużył oczy.
S R 110
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Ian siedział w wypożyczonym czarnym sedanie i obserwował rezydencję Margaret Muldoon. Wzdłuż eleganckiej ulicy rosły dostojne klony, a zabytkowe latarnie rzucały miękkie światło na fasady starych i szacownych domostw. Cara spała zwinięta na siedzeniu obok. Ian wciąż nie mógł wyjść z podziwu, że tak dobrze zniosła trudy poprzedniego dnia i nocy. Po wybuchu nad jeziorem ktoś z wczasowiczów natychmiast wezwał straż pożarną. We wstępnym raporcie stwierdzono, że przyczyną pożaru było
S R
przypadkowe zaprószenie ognia.
Ian jednak miał na ten temat inne zdanie. Podczas przeszukiwania pogorzeliska znalazł detonator, jednak szybko i niepostrzeżenie schował go do kieszeni. Dopuszczał nawet taką ewentualność, że w spisek zamieszany jest miejscowy szeryf. Wiedział, że on i Cara muszą natychmiast wyjechać z Teksasu. Zadzwonił do Lucasa, by uspokoić go i poinformować o wydarzeniach.
W zaistniałej sytuacji Ian nie mógł pozwolić na to, by Cara pojechała sama do Filadelfii. Chciał mieć pewność, że dotrze do domu bezpieczna. Spodziewał się, że napastnicy będą ich śledzić. Postanowił wykorzystać swoje kontakty i dotrzeć do człowieka, któremu zależało na śmierci Cary. Cara jęknęła cicho przez sen, a Ian delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy. Zacisnął szczęki na widok brzydkiej blizny na jej policzku.
111
Zamyślił się na chwilę. Pora przyznać, że Cara bardzo trafnie go scharakteryzowała, Ian nie chciał brać odpowiedzialności za innych ludzi. Tak było łatwiej i bezpieczniej. Ale teraz wszystko się zmieniło. Troszczył się o Carę i zależało mu na jej bezpieczeństwie. Nie miał też racji, uważając, że wspólna noc niczego nie zmieni. To bzdura. Cara dotknęła czułych stron jego duszy i wiedział, że już nigdy jej nie zapomni. - Hej, koteczku - szepnął jej czule do ucha. - Co, jesteśmy już na miejscu? - Cara z trudem otworzyła oczy. - Tak, dojechaliśmy.
S R
Ian był pewien, że wiele kobiet na miejscu Cary wpadłoby w histerię. Omal nie straciła życia, a jedyną rzeczą, która ją naprawdę zmartwiła, była strata cennego i ulubionego aparatu fotograficznego. Nie zdążyli odebrać z warsztatu Walta samochodu Cary ani kupić nowych ubrań. Mieli na sobie osmalone i podarte łachy, prezentowali się więc bardzo malowniczo.
- Może najpierw trochę się prześpimy i wrócimy tu rano? zaproponował Ian. Cara potrząsnęła przecząco głową i przeczesała palcami włosy. - Margaret na pewno już nie może się doczekać. Dzwoniłam do niej z lotniska z Dallas i powiedziałam, o której przylatujemy. - No to chodźmy - westchnął ciężko Ian. Nad drzwiami wejściowymi do rezydencji paliło się światło. Cara spojrzała niepewnie na Iana, a potem ujęła bogato zdobioną, mosiężną kołatkę.
112
Ian poczuł, jak kurczy mu się żołądek. Nagle zaczęły mu się pocić dłonie. Jestem po prostu zmęczony, uspokajał się w duchu, acz bez wielkiego przekonania. W progu pojawił się szczupły i wysoki, na oko trzydziestoparoletni mężczyzna. Miał brązowe, krótko ostrzyżone włosy i nosił okulary w drucianej oprawce. Ubrany był z niedbałą elegancją. - Cara! - Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. - Cześć, Peter - przywitała go Cara. Peter otoczył Carę ramionami. Poirytowany Ian uznał ten gest za zbyt czuły. - Dobry Boże, co wam się stało?! Wszystko w porządku? - zapytał Peter.
S R
- Później ci wszystko wyjaśnię. Peter, to jest Killian Shawnessy. Killianie, a to Peter Muldoon, twój kuzyn.
- Cieszę się, że wreszcie mogę cię poznać. - Uśmiech Petera był przyjacielski, a uścisk dłoni mocny. - Nie mogliśmy się już was doczekać. Proszę, wejdźcie.
Ian rozejrzał się po wytwornym wnętrzu. Biel marmurowych podłóg kontrastowała z mahoniowymi schodami. Ściany ozdobiono dziewiętnastowiecznym malarstwem. Większość obrazów przedstawiała rodzajowe scenki z epoki wiktoriańskiej lub pejzaże. W powietrzu unosił się intensywny zapach róż. - Gdzie jest Margaret? - spytała Cara, gdy Peter prowadził ich w stronę schodów.
113
- Od kiedy zadzwoniłaś, stała się kłębkiem nerwów. Namówiłem ją, by spróbowała trochę odpocząć przed waszym przyjazdem. Jest w swoim pokoju. - Czy wzięła proszki? - spytała zaniepokojona Cara. - Tak. Wszystkiego dopilnowałem - odpowiedział Peter. Pokój, do którego ich wprowadził, wyłożony był ciemną boazerią. Podłogę przykrywał puszysty, zielony dywan. Przy zabytkowym biurku stały dwa masywne, skórzane fotele. Na kominku głośno tykał stary zegar. - Poczekajcie tu. Pójdę po Margaret - powiedział Peter. Po jego wyjściu Cara zerknęła niepewnie na Iana, nerwowo przygryzając górną wargę, Ian uspokajająco pogładził ją po policzku.
S R
- Zapewniam cię, że nie jestem takim zimnym draniem, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka.
Po raz pierwszy od wielu godzin Cara szczerze się uśmiechnęła. - Czyżby? - Ależ tak, koteczku.
Ian wciąż gładził ją po policzku.
- Muldoon, prawdziwy Muldoon! Nie wolno ani na chwilę zostawić go sam na sam z piękną kobietą. Na dźwięk głębokiego, kobiecego głosu Ian odwrócił się gwałtownie. Zobaczył wysoką, przystojną kobietę, której wygląd zadawał kłam jej wiekowi. Obrzuciła gości bystrym i uważnym spojrzeniem, świadczącym o dużej inteligencji. Ubrana była w białe spodnie i brązową, jedwabną bluzkę, podkreślającą kolor jej oczu. Starsza pani miała siwe, krótko obcięte włosy. Ta fryzura uwypuklała jej mocno zarysowane kości policzkowe i ostre rysy, które wydawały się łanowi dziwnie znajome.
114
Zbliżała się powoli, nie odrywając wzroku od Iana. Dopiero teraz zauważył, że Margaret podpiera się cienką, wytworną laseczką. - Jak ty, na litość boską, wyglądasz?! - krzyknęła. - Jesteś włóczęgą? Ian nie mógł powstrzymać się od śmiechu. - Nie, proszę pani, ale to bardzo długa historia. - W moim wieku wszystkie historie wydają się długie. Caro, co się stało? Ty też wyglądasz okropnie. - Nic mi nie jest - odparła Cara z uśmiechem. - Mieliśmy tylko męczący dzień. - Peter, zajmij się Carą. Zdaje się, że umiera z głodu. Poproś Emily, żeby zrobiła kanapki i zaparzyła kawę. Ja muszę porozmawiać z wnukiem - powiedziała Margaret.
S R
Ian ze zmarszczonymi brwiami patrzył, jak Peter obejmuje Carę w pasie i prowadzi ją do drzwi.
- Nie musisz się przejmować Peterem - uspokoiła go Margaret, gdy zostali sami. - Wiem, że Cara bardzo mu się podoba, ale ona traktuje go jak powietrze.
Ian musiał przyznać, że starsza pani jest niezwykle spostrzegawcza. - Pani Muldoon... - Na początek może spróbuj mi mówić po imieniu. -Margaret ujęła Iana pod brodę i uważnie mu się przyjrzała. - Jesteś bardzo podobny do ojca. Masz jego oczy, ciemne, niebezpieczne i trochę dzikie. Ale włosy odziedziczyłeś po matce. Była piękną dziewczyną. Gdy cię urodziła, miała zaledwie siedemnaście lat. - Nie ma żadnej pewności, że jestem pani wnukiem.
115
- Bzdura! - Margaret wzięła z biurka album i wyjęła jedno zdjęcie. Mężczyzna na fotografii był bardzo młody i łudząco podobny do Iana. Mieli niemal identyczne rysy twarzy. Ta sama linia podbródka, wystające kości policzkowe, a ich ciemne oczy lśniły taką samą skrywaną pasją, Ian miał wrażenie, że patrzy na swoje odbicie w lustrze. Ten mężczyzna mógł być jego bliźniaczym bratem... albo ojcem. Długo patrzył na zdjęcie, a potem kilka razy nerwowo odchrząknął. - Nie wiem, co powiedzieć - przyznał bezradnie. Margaret uśmiechnęła się, a potem zapraszającym gestem wskazała na fotele przy biurku. - Zacznij może od tego, co przytrafiło wam się dzisiaj. Coś mi mówi,
S R
że to będzie interesująca opowieść.
Po lekkiej kolacji przygotowanej przez Emily, gosposię Margaret, Cara poprosiła Petera, by odwiózł ją do domu. Doszła do wniosku, że tak będzie lepiej. Powinni zaoszczędzić sobie z łanem długich i kłopotliwych pożegnań, a w dodatku jeszcze w obecności Petera i Margaret. Nie wiedziała zresztą, co mogłaby łanowi powiedzieć. Może: „Dziękuję, panie Shawnessy, miło mi było pana poznać"?
Na pewno nie powstrzymałaby się od płaczu, a to byłoby bardzo poniżające. Jej zadanie się skończyło. Shawnessy przyjechał do Filadelfii i spotkał się ze swoją rodziną. Cara powinna jak najszybciej zapomnieć o tym, co łączyło ją z łanem, i zająć się własnym życiem. Łatwo powiedzieć, ale trudniej wykonać. Westchnęła i zerknęła na Petera, który właśnie parkował samochód przed wejściem do jej domu.
116
- Może wstąpię do ciebie na chwilę? - zaproponował. Cara zobaczyła w jego oczach nadzieję. Przez jedną krótką chwilę żałowała, że nic nie czuje do tego mężczyzny. O ileż łatwiejsze i prostsze byłoby życie, gdyby zamiast Iana obdarzyła uczuciami Petera. Ale przewrotny los nie zwykł niczego nam ułatwiać. - Dziękuję, ale jestem wykończona. Powiedz Margaret, że zadzwonię jutro rano. Pocałowała go w policzek i wysiadła z samochodu. Dzięki Bogu, że Peter był dobrze wychowanym i nie narzucającym się mężczyzną. W odróżnieniu od innych, pomyślała, wlokąc się na drugie piętro. Jej czterej starsi bracia bez przerwy mówili jej, co powinna robić.
S R
Cara oczywiście zawsze się przeciwko temu buntowała. Dopiero przy Ianie zrozumiała, że niekiedy warto posłuchać rad innych. Gdy cudem uniknęli śmierci, pojęła, że czasami dobrze jest na kimś się wesprzeć. Pozwolić, by kto inny wziął sprawy w swoje ręce. I wtedy Ian był przy niej. Silny i zdecydowany.
Gdy powoli otwierała drzwi, uderzyła ją jeszcze jedna myśl. Ian był tak spokojny, jakby każdego dnia wybuchały wokół niego bomby. Błyskawicznie załatwił im obojgu nowe dokumenty i bilety na samolot. Dziwne! Zaczęły ją dręczyć jakieś niejasne przeczucia, ale była zbyt zmęczona, by dłużej się nad tym zastanawiać. Teraz marzyła tylko o gorącym prysznicu i wygodnym łóżku. Jutro od rana usiądzie przy komputerze i bez trudu ustali listę osób, którym mogłoby zależeć na jej śmierci. Nieuważnie przejrzała stertę poczty i odsłuchała wiadomości nagrane na sekretarce.
117
Z ulgą zrzuciła z siebie brudne ubranie, po czym weszła pod prysznic. Gorący strumień wody okazał się prawdziwą ulgą dla jej obolałego ciała. Cara zamknęła oczy i sięgnęła po szampon. Gdy drzwi od łazienki otworzyły się, Cara zamarła. W progu stał Ian. - Cholera jasna, Shawnessy! - Cara rzuciła w niego butelką z odżywką do włosów. - Śmiertelnie mnie przeraziłeś. - Przepraszam. - Ian zręcznie uchylił się przed szybującym w powietrzu pociskiem. A potem jego wzrok bezwstydnie zatrzymał się na mokrych piersiach Cary. - Sama jesteś sobie winna. Nie powinnaś mnie tak bez słowa zostawiać. - Nie chciałam ci przeszkadzać w rozmowie z Margaret.
S R
- Carę zżerała ciekawość, jak przebiegło spotkanie babci z wnukiem. Jednak chyba nie był to najlepszy moment do rozmowy na ten temat. Odwróciła się do Iana plecami i rzuciła przez ramię: - Później o tym porozmawiamy.
- Nie będziemy tego odkładali na później.
- Ianie, chciałabym się spokojnie wykąpać.
- Świetny pomysł. - Ian zdjął buty i zaczął się rozbierać. - Przyłączę się do ciebie. - Nie zapraszałam cię i nie mam ochoty na rozmowę - warknęła Cara. - No dobrze, porozmawiamy później - zgodził się Ian i wszedł pod prysznic. Wziął ją w ramiona i ukrył twarz w jej mokrych włosach. - Jak się tu dostałeś? - Cara próbowała odepchnąć Iana. - Margaret dała mi klucz.
118
- Co takiego!? - wykrzyknęła Cara. - Margaret wie, że tu jesteś? - Oczywiście. A gdzie niby mam spać? - Myślałam, że zostaniesz u babci. Co ona sobie o mnie pomyśli? - Sinclair, Margaret jest bardzo bystrą i spostrzegawczą kobietą. Od razu się zorientowała, że ze sobą sypiamy. - Jak ja jej jutro spojrzę w oczy? Miałam cię tylko odnaleźć, a nie uwieść. Ian roześmiał się serdecznie. - Koteczku, naprawdę myślisz, że to ty mnie uwiodłaś? Chyba było trochę inaczej. - Niech ci będzie - zgodziła się Cara. Mężczyźni są na tym punkcie
S R
bardzo czuli. Odwieczni zdobywcy!
- Koteczku - szepnął Ian czule.
Było w tym słowie tyle ciepła i uczucia, że Carze zakręciły się łzy w oczach, Ian nie wyznawał jej miłości i nie składał żadnych obietnic. W jego wzroku czaił się smutek i nadzieja, że Cara go zrozumie. Troszczył się o nią, ale nie mógł jej ofiarować niczego więcej. Pocieszała się myślą, że Ian nigdy jej nie zapomni. Będzie pamiętał każdą wspólnie spędzoną minutę. - Pocałuj mnie... - zażądał?
119
ROZDZIAŁ JEDENASTY Obudził go zapach kawy i hałas wielkiego miasta. Przez cienkie zasłony do pokoju wpadał słoneczny blask, Ian opuścił powieki i ostrożnie usiadł na brzegu łóżka. Po chwili odzyskał ostrość widzenia i z zaciekawieniem rozejrzał się wokół. Wczoraj wieczorem, gdy kładli się spać, w pomieszczeniu było ciemno. Poza tym Iana nie interesowało wtedy to, w jaki sposób Cara urządziła swoje mieszkanie. Myślał wyłącznie o jej niezwykłych zielonych oczach i ponętnym ciele.
S R
Bladoróżowy kolor ścian sypialni harmonizował z kwietnymi motywami, zdobiącymi wezgłowie łóżka oraz z akwarelami przedstawiającymi angielskie pejzaże. Na białej komódce stał wielki kosz z suszonymi kwiatami. Pokój tchnął kobiecością i pachniał lawendą. - Dzień dobry.
Cara stanęła w drzwiach sypialni. Ubrana była W satynową piżamę w kolorze pistacjowym, a w ręku trzymała kubek z parującą kawą. - Cześć - odpowiedział Ian.
- Kawa dobrze ci zrobi. - Cara podała mu kubek. - Tylko wtedy, jeśli jest czarna jak smoła. Ian od razu wypił połowę zawartości naczynia. Gorący płyn niemal poparzył mu przełyk, a Ian przymknął oczy z rozkoszy. - Pyszna! Kobieto, wiesz, jak rzucić mężczyznę na kolana. - Chcesz powiedzieć, że można cię przekupić dobrą kawą? I pomyśleć, że traciłam czas, uganiając się za tobą po górach.
120
- To nie był zupełnie stracony czas. Wiesz co, Sinclair, nie podejrzewałem, że lubujesz się w różowym kolorze i kwiatuszkach. - Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz, Flesz. A poza tym to nie róż, tylko zgaszony fiolet. Ian dopił kawę i odstawił kubek na nocny stolik. - Zdecydowanie wolę zieleń - powiedział. - Dobra, dobra. Musimy teraz poważnie porozmawiać, Ian pociągnął Carę na łóżko i nachylił się nad nią. Ona jednak odepchnęła go. - Opowiedz mi o Margaret - zażądała stanowczo. - O pani Muldoon? - Ian zmarszczył twarz w udawanym namyśle. -
S R
Gęste, siwe włosy, brązowe oczy. Bystra i dowcipna. Okazało się, że mamy wspólnego znajomego, Jacka.
- A kto to taki? - spytała zdziwiona Cara.
- No wiesz, Jack Daniels. - Ian wykrzywił komicznie twarz. - Zresztą Margaret zna go o wiele dłużej niż ja.
- Kilianie Shawnessy, wstydź się! - Cara rzuciła w Iana poduszką. Piłeś whisky z własną babcią?
- Nic ci więcej nie powiem. Obiecałem dochować tajemnicy. - Margaret nie może pić, bo zażywa bardzo silne proszki. To mogłoby jej zaszkodzić. - Właśnie dlatego nie zażywa tych leków. - Ian delikatnie pogłaskał Carę po nodze. - Czy wiesz, że masz pod kolanem pieprzyk w kształcie jabłka? - Nieprawda! Nie zmieniaj tematu. Margaret musi regularnie zażywać te leki, bo ma za niskie ciśnienie.
121
- Ona twierdzi, że to nic poważnego i że butelka whisky oraz kilka dzikich nocy z młodym mężczyzną od razu postawiłyby ją na nogi. Zapytała mnie nawet, czy nie znam jakichś wolnych facetów koło pięćdziesiątki. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Margaret zna cię zbyt krótko, by opowiadać takie rzeczy. - Koteczku, ona ma siedemdziesiąt osiem lat i może mówić, co się jej żywnie podoba. Powiedziała mi również, że ludzie w jej wieku nie powinni już bawić się w żadne gry wstępne. Uważam, że to bardzo dobra filozofia życiowa. - Czy spotkasz się z nią jeszcze?
S R
- Dzisiaj we troje idziemy na lunch. Nie przyjmuję żadnych wymówek.
- A jak ty się z tym wszystkim czujesz, Ianie? Ulicą z hałasem przetoczyła się ogromna ciężarówka. Zadrżały szyby w oknach i włączyło się kilka alarmów samochodowych, a gdzieś w pobliżu zaczął przeraźliwie szczekać pies.
Ian wiedział, że Cara pytała go nie tylko o jego uczucia do Margaret. Nie było sensu oszukiwać się złudnymi nadziejami. Jutro wyjeżdżał, wracał do życia, w którym tkwił od lat. Nie miał prawa prosić, by Cara zechciała z nim je dzielić. - Cieszę się, że tu przyjechałem - powiedział szczerze. - Ale nie chcę cię okłamywać. Nie mogę dać ci tego, na co zasługujesz. - Cara szybko odwróciła wzrok, lecz Ian i tak ujrzał w nich ból. Nie chciał jej zranić. Jeśli wolisz, żebym teraz sobie poszedł, zrozumiem to - powiedział spokojnie.
122
Długo nie odpowiadała, łanowi wydawało się, że upłynęła cała wieczność. Bał się tego, że każe mu odejść, albo, co gorsza, poprosi go, by został. Gdy wreszcie Cara uniosła głowę i uśmiechnęła się, łanowi spadł ciężar z serca. - To ile jeszcze mamy czasu do tego lunchu? - spytała cicho. Zbyt mało, pomyślał, przyciągając ją do siebie. - Gdzie jest moje ubranie? - zapytał Ian godzinę później, gdy Cara wyszła z łazienki. Podczas gdy ona brała prysznic, Ian siedział przy stole kuchennym w udrapowanym malowniczo prześcieradle. Skracał sobie czas czytaniem
S R
gazety i pochłanianiem kolejnych filiżanek kawy.
- Zaniosłam je do pralni, kiedy jeszcze spałeś. Pójdę po nie, kiedy będziesz się kąpał.
- Cholera! - Ian gwałtownie zmiął gazetę i cisnął ją na stół. - Ktoś próbuje cię zabić, a ty sama biegasz po całym domu w piżamie. - Po pierwsze, zarzuciłam na ramiona płaszcz, a po drugie zabrałam ze sobą pojemnik z pieprzem. Doceniam twoją troskę, ale nie jestem już dzieckiem i potrafię sama o siebie zadbać. Pocałowała go w policzek. Ian zganił się w duchu za brak czujności. Powinien przewidzieć, że Cara zlekceważy grożące jej niebezpieczeństwo. Nie powinien ani na chwilę spuszczać jej z oczu. Taka lekkomyślność mogła mieć fatalne skutki. - Uzgodniliśmy, że po powrocie do Filadelfii zgłosisz się na policję i poprosisz o ochronę - powiedział sucho.
123
- Niczego nie uzgadnialiśmy. Powiedziałam tylko, że pójdę na policję, i dotrzymam słowa. Ale najpierw mam zamiar przejrzeć dane w moim komputerze i coś ustalić. - Oszalałaś!? - Ian wstał gwałtownie, przytrzymując dłonią opadające prześcieradło. - Nie możesz sama prowadzić śledztwa. Ten psychopata nie będzie czekał z założonymi rękoma, aż go dopadniesz. Tym razem nawet nie będzie się wysilał, by upozorować wypadek. Strzeli ci prosto w serce i spokojnie odejdzie. Cara pobladła, Ian nie chciał jej aż tak wystraszyć, lecz jej upór sprawił, że nie pozostawiła mu wyboru. - No dobrze - powiedziała, unosząc głowę. - Mogę się jakoś
S R
przygotować na jego przyjście, prawda? - Wzięła ze stolika pojemnik z pieprzem i ruszyła w stronę drzwi. - Na półce w łazience leży brzytwa, którą możesz się ogolić. Idę do pralni. - Caro, wracaj tu natychmiast!
Ian przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien za nią pobiec. Doszedł jednak do wniosku, że nagi facet, owinięty różowym prześcieradłem, niezbyt pasuje do wizerunku rycerskiego obrońcy. Ewentualny zabójca na jego widok skonałby ze śmiechu. Klnąc pod nosem, wrócił do salonu i zaczął nerwowo krążyć między meblami. Nie mógł spokojnie usiedzieć, myśląc o tym, że Cara być może zmaga się w pralni z maniakalnym mordercą. Nagle zaniepokoił go dziwny dźwięk. Zanim jednak zdołał się ruszyć, drzwi się otworzyły. Do pokoju weszło dwóch mężczyzn. Ciemnowłosi, wysocy, mniej więcej trzydziestoletni. Patrzyli na Iana zmrużonymi, zielonymi oczyma. Cholera.
124
Zdradził ich właśnie kolor oczu. Ian był pewien, że właśnie poznał dwóch braci Cary. Wyszczerzył zęby w parodii uśmiechu i mocniej obwiązał się prześcieradłem. - Nazywasz się Killian Shawnessy? - zapytał jeden z przybyłych. Ian pokiwał głową. - A ty pewnie jesteś Gabe Sinclair? Ian i Gabe długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Żaden z nich nie wyciągnął ręki na powitanie. - A to jest Lucian. - Gabe wreszcie przerwał milczenie, Ian zauważył, że młodszy z braci miał kiedyś złamany nos. - Gdzie ona jest? - zapytał Gabe, rozglądając się bacznie wokół.
S R
- Przed chwilą zeszła do pralni.
- Ile mamy czasu? - zapytał Gabe.
- Około pięciu minut - odpowiedział Ian.
- A więc lepiej się pośpiesz, Shawnessy. Musisz nam co nieco wyjaśnić.
Cara nie spieszyła się z powrotem z pralni. Chciała, by Ian trochę się podenerwował. Należało mu się to! Był tak zarozumiały i pewny siebie jak jej nieznośni bracia, którzy zawsze wszystko wiedzieli lepiej. Powstrzymała napływające do oczu łzy, a potem wyjęła ubranie z suszarki i wyszła na schody. Była na siebie naprawdę zła. To przez Iana zachowywała się jak głupia, sentymentalna gęś. I cóż z tego, że on nie odwzajemniał jej uczuć. Przeżyła przecież już gorsze rzeczy. Gdy stanęła pod drzwiami mieszkania, była już wściekła jak diabli. - Otwieraj, Shawnessy! - ryknęła na całe gardło i kopnęła w drzwi.
125
Gdy otworzyły się, cisnęła przed siebie trzymanymi w rękach ubraniami. - Cześć, siostrzyczko. Gabe? Na litość boską, tylko nie on! I tak mam już wystarczająco dużo kłopotów, pomyślała Cara. Uprzytomniła sobie, że Ian paraduje po jej mieszkaniu w samym prześcieradle. No dobrze, to nic takiego. Trzeba udawać, że wszystko jest w porządku, i zachowywać się naturalnie. - Gabe, to niezbyt dobra pora na odwiedziny. - Odebrała bratu ubranie. - Spotkajmy się później, może... Cara zamilkła gwałtownie. Spostrzegła opierającego się o ścianę
S R
Luciana. I jeszcze on, pomyślała. Ten narwaniec, który nigdy nie przyjmuje do wiadomości żadnych logicznych argumentów. Jęknęła głośno. To był istny koszmar, Ian również nie wyglądał na uszczęśliwionego zaistniałą sytuacją. Jego komiczny wygląd kontrastował z mrocznym i posępnym spojrzeniem.
Wszyscy trzej mężczyźni, Ian, Gabe i Lucian, patrzyli na nią bez słowa. Dobrze przynajmniej, że jeszcze nie wzięli się za łby, pomyślała Cara. Atmosfera w pokoju gęstniała. Przez chwilę Cara zastanawiała się, czy nie sprowokować mężczyzn do bójki, co na pewno rozładowałoby napięcie. No tak, ale to oni zdemolują jej mieszkanie, a posprzątać będzie musiała ona. Podała ubranie łanowi, który, z dumnie uniesioną głową, udał się do łazienki, wlokąc za sobą długi, różowy tren. W innych okolicznościach Cara wybuchłaby śmiechem.
126
Teraz jednak zbierało się jej na płacz. - Napijecie się kawy? - zwróciła się do braci, tak jakby się nic nie stało. - Musisz nam co nieco wyjaśnić - warknął Gabe. - Kochany braciszku, mam już dwadzieścia sześć lat i sama wybieram sobie facetów - odparowała natychmiast. - Nie mówię o nim. Tym zajmiemy się później. Dlaczego, do diabła, nie powiedziałaś nam, że próbowano cię zabić? Cara miała wrażenie, że ktoś wbił jej sztylet prosto w serce. Stała na środku pokoju, otwierając bezradnie usta jak wyrzucona na piach ryba. - Coś ty powiedział? - wykrztusiła wreszcie.
S R
- Dobrze słyszałaś, co powiedział - wtrącił się do rozmowy Lucian. Powinnaś nas o wszystkim zawiadomić. Mogliśmy cię przywieźć z Teksasu albo przynajmniej wyjść po ciebie na lotnisko. - Skąd o tym wszystkim wiecie? - Cara patrzyła na przemian to na Gabe'a, to na Luciana.
Słysząc, że otwierają się drzwi od łazienki, odwróciła się gwałtownie. W progu pojawił się Ian, już kompletnie ubrany. Cara spojrzała na niego, a potem złowrogo zmrużyła oczy. - To twoja sprawka! - syknęła oskarżycielsko. - Uznałem, że powinni o wszystkim wiedzieć. Zajmą się tobą stwierdził Ian spokojnie. A ty mnie zostawisz, pomyślała Cara ze złością i bólem. - Kiedy im powiedziałeś? Dziś rano, kiedy brałam prysznic? Nie, nie zdążyliby tak szybko przyjechać. Wczoraj w nocy, kiedy wyszłam od Margaret?
127
- Caro... - Gabe podszedł do niej. - Ty się nie wtrącaj! - krzyknęła w furii. - Ian, odpowiadaj. - Zadzwoniłem do nich z Teksasu - przyznał niechętnie. - Co takiego?! I nie uważałeś za stosowne powiedzieć mi o tym? - Uzgodniliśmy z twoimi braćmi... - Dosyć! - Podniosła ostrzegawczo dłoń. - Nie chcę więcej tego słuchać. Jeszcze chwila, a kogoś zamorduję! Cara dobrze wiedziała, że ma nerwy napięte jak postronki. Niewiele brakowało, by wybuchnęła histerycznym płaczem. Ale nic z tego! Nie da im tej satysfakcji. Udowodni tym facetom, że nie są jej do niczego potrzebni.
S R
- Caro, pojedź z nami do domu - powiedział Gabe łagodnie, lecz stanowczo.
Potrząsnęła przecząco głową. Czuła, że pomału odzyskuje panowanie nad sobą.
- Muszę znaleźć tego faceta, który chce mnie zabić, a do tego potrzebny mi jest mój komputer. Obiecuję, że potem pójdę na policję. - Mówiłem, że nas nie posłucha. - Lucian oderwał się od ściany i zaczął zbliżać się do siostry. - Zróbmy to po mojemu. Cara wolała nie wyobrażać sobie, co dokładnie jej brat miał na myśli. Wiedziała również, że nie ma sensu z nim dyskutować. Jeszcze nikt nie wygrał kłótni z Lucianem. - Doceniam to, że tak się o mnie troszczycie. Bardzo was obu kocham. - Cara otworzyła na oścież drzwi. - Porozmawiamy o tym później. Teraz muszę pogadać w cztery oczy z łanem. Ja nie żartuję. Wynocha!
128
Lucian spojrzał pytająco na Gabe'a. Ten ciężko westchnął i ruszył w stronę wyjścia. - Zadzwonimy za godzinę, żeby sprawdzić, czy wszystko u ciebie w porządku - oświadczył Gabe tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Będziemy wtedy na lunchu z Margaret - wtrącił się Ian. - Zadzwońcie do biura. Mam zamiar trochę popracować. Cara zerknęła z nadzieją na Iana, ale ten, ku jej rozczarowaniu, nie zaoponował. Gabe i Ian spojrzeli na siebie i Cara natychmiast wyczuła rodzącą się między nimi nić porozumienia. Niezbyt jej się to spodobało. Ucałowała obu braci i szybko zamknęła za nimi drzwi. - Nie miałeś prawa o wszystkim im mówić - zwróciła się do Iana. -
S R
Słuchaj, Shawnessy, ja mam swoje życie, a ty masz swoje. To, że się ze sobą przespaliśmy, nie oznacza jeszcze, że mamy wobec siebie jakiekolwiek zobowiązania. Nie krępuj się! Możesz spokojnie zniknąć z mojego życia. Poradzę sobie.
Buńczucznie ujęła się pod boki.
- Wcale nie zamierzam znikać, koteczku.
- Twoja wola, Flesz. - Cara porwała ze stolika torebkę i z opuszczonymi ramionami skierowała się do drzwi. - Nie utrudniajmy sobie życia i pożegnajmy się teraz. Będzie lepiej, jeśli dzisiejszą noc spędzisz u Margaret. Przekaż jej, że bardzo mi przykro z powodu dzisiejszego lunchu. Zadzwonię do niej jutro. - Do diabła, Caro, nie możesz... - Ależ mogę, Ianie. Cicho zamknęła za sobą drzwi i na drżących nogach zaczęła schodzić ze schodów.
129
- Niech cię piekło pochłonie, Killianie Shawnessy! -krzyknęła na głos. Wiedziała, że bez Iana jej życie straci wszystkie kolory.
S R 130
ROZDZIAŁ DWUNASTY - Dodzwoniłeś się do Cary Sinclair. W tej chwili nie mogę podejść do telefonu, ale jeśli zostawisz swój numer, na pewno oddzwonię. Ian stał w pokoju gościnnym w domu Margaret, kurczowo ściskając w dłoni słuchawkę telefonu. - Dzwoniłem już sześć razy! - krzyknął wściekły, że rozmawia z głupim automatem. - Nie bądź taka uparta i podnieś słuchawkę. Wiem, że tam jesteś. Caro, podnieś tę cholerną słuchawkę! Połączenie zostało przerwane.
S R
Zdenerwowany i zły, Ian bezradnie rozejrzał się po pokoju. Dzwonił do Cary wczoraj w nocy i dzisiaj rano. Wiedział, że jest w domu. Jej bracia przez cały czas ją śledzili i przysięgali na wszystko, że nikt nie wchodził ani nie wychodził z budynku. Co za uparta baba!
Ian nerwowo przeczesał dłońmi włosy, a potem spojrzał na leżący na stole faks. Wczoraj wieczorem otrzymał go z agencji na adres Margaret. Na liście było sześć nazwisk. Czterech mężczyzn i dwie kobiety. Lecz tylko jedna para wzbudziła zainteresowanie Iana. Przylecieli do Dallas i wynajęli samochód dzień przed przyjazdem Cary. Opuścili Teksas kilka godzin po wyjeździe Cary i Iana. Samo ustalenie ich nazwisk nic nie dało. Ian czekał jeszcze na ich zdjęcia i odciski palców, które obiecano mu przesłać z Waszyngtonu. Miał coraz mniej czasu, bo za dwie godziny powinien być na lotnisku.
131
Ponownie wykręcił numer Cary i znów usłyszał nagrany na taśmie głos. Świerzbiły go ręce, by rozwalić to piekielne urządzenie. Z pasją rzucił słuchawkę. Dlaczego Cara tak się na niego rozzłościła? Zgoda, powiadomił o wszystkim jej braci, ale przecież groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Ktoś powinien się nią zaopiekować. On nie mógł przecież wyjechać, nie upewniwszy się, że nic jej nie zagraża. Próbował sobie wmówić, że zrobił wszystko, co było w jego mocy. Nie powinien czuć się winny. A jednak... Myśl o tym, że Carę mogłoby spotkać coś złego, doprowadzała go nieomal do szaleństwa.
S R
Nic jej nie będzie, uspokajał samego siebie. I nagle się rozmarzył. Cara była taka piękna, odważna i pełna życia.
Ian z niesmakiem potrząsnął głową. Trochę się zagalopował. Na miłość może będzie miał czas w innym wcieleniu. Jego życie było i bez tego zbyt skomplikowane i pełne ryzyka.
Jednak przed wyjazdem musiał się upewnić, że z Carą jest wszystko w porządku. Podczas misji nie będzie mógł sobie pozwolić na takie rozważania. To byłaby nieostrożność, którą wiele osób mogłoby przypłacić życiem. Gdy ponownie sięgnął po słuchawkę, rozległo się pukanie do drzwi. - Killian - rozległ się głos Margaret. - Wejdź, proszę! - krzyknął Ian. Tego ranka Margaret wyglądała na trochę zmęczoną. Bladość twarzy podkreślała jeszcze czarna, skromna suknia.
132
- Nie zszedłeś dzisiaj na śniadanie. - Margaret stała wyprostowana jak struna, obiema rękoma opierając się o laskę. Z aprobatą spojrzała na nową koszulę i dżinsy, które wczoraj kupiła łanowi. - Przepraszam, ale muszę do kogoś się dodzwonić. Margaret pokiwała ze zrozumieniem głową. - Ta dziewczyna jest naprawdę bardzo uparta. Ciekawe, że wiele osób kochamy najbardziej za to, co równocześnie doprowadza nas do białej gorączki. - Ian w myślach w zupełności się z nią zgodził. Podziwiał upór Cary, lecz równocześnie ta jej cecha doprowadzała go do szaleństwa. - Kil-lianie, zanim wyjedziesz... - Margaret podeszła do okna i spojrzała na swój ukochany różany ogród. - Powinieneś dowiedzieć się kilku rzeczy...
S R
Już wkrótce będzie ci to potrzebne... Ian poczuł nagły skurcz serca.
- To nie będzie konieczne - odparł cicho.
- Gdy trzydzieści trzy lata temu zmarł twój ojciec, ja też częściowo umarłam - powiedziała spokojnie. - Nie ma gorszego nieszczęścia niż strata dziecka. Gdy pięć lat później umarł twój dziadek, wydawało mi się, że dalsze życie nie ma sensu. Miałam do wyboru trzy wyjścia. Po pierwsze: pogodzić się z tym, co przynosi mi życie i pielęgnować swój ból. Po drugie: popełnić samobójstwo. Po trzecie: wierzyć w to, że mam jeszcze dużo rzeczy do zrobienia. Wybrałam ostatnie wyjście. Ian nawet sobie nie potrafił wyobrazić, by kobieta pokroju Margaret wybrała inne rozwiązanie. - Czy właśnie dlatego zajęłaś się firmą dziadka? - Początki były trudne. Zarząd składał się z samych zarozumiałych facetów, którzy traktowali mnie jak zło konieczne. Jednak twój dziadek
133
wciąż powtarzał, że zawsze jest jakieś wyjście z trudnej sytuacji. W interesach i w miłości. Margaret zamilkła i spojrzała uważnie na Iana. Od samego początku niedwuznacznie dawała łanowi do zrozumienia, że marzy o tym, by związał się na stałe z Carą. Chciała, by jej wnuk miał normalną rodzinę, pragnęła doczekać się prawnucząt. Ian nie mógł jej niczego takiego ofiarować, lecz nie miał serca powiedzieć jej tego prosto w oczy. W koronach rosnących przy domu wiązów rozległ się gwar ptasich głosów. Z sąsiedniej posesji dobiegał stłumiony warkot kosiarki. - Z czasem moje stosunki z zarządem firmy bardzo się poprawiły mówiła dalej Margaret. - Zaczęto mnie traktować jak pełnoprawnego
S R
prezesa. Pięć lat temu doszłam do wniosku, że się starzeję, i ściągnęłam do firmy Petera. Dwa lata temu miałam lekki zawał. Wtedy postanowiłam się wycofać i przekazać kierowanie firmą Peterowi. Z przyzwyczajenia chodzę codziennie do biura, ale nie mam tam nic do roboty. Kiedy wydawało się, że moje życie na dobre straciło sens, poznałam Carę. - Ona też cię uwielbia. Margaret uśmiechnęła się ciepło. - Najpierw zostałyśmy przyjaciółkami, potem wspólniczkami. Pokochałam ją jak córkę, której nigdy nie miałam. Dwa miesiące temu zmieniłam testament. Cały swój majątek podzieliłam między Carę i Petera. Cara oczywiście o tym nie wie. Ian poczuł ciarki na plecach. - Margaret, czy Peter zna treść twojego testamentu? - zapytał ostrożnie. - Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Było jasne, że to on przejmie mój majątek. Peter prowadzi skromne życie, a w dodatku odziedziczył po ojcu
134
duży fundusz powierniczy. Ma więcej pieniędzy, niż zdoła wydać do końca życia. Ian wiedział, że niektórym ludziom nigdy nie dość pieniędzy. Jeśli mają dużo, chcą mieć jeszcze więcej. Był przekonany, że Peter w jakiś sposób dowiedział się o zmianie testamentu Margaret. Wszystko ułożyło się w logiczną całość. Dotąd nie podejrzewał kuzyna, ponieważ to Cara była celem ataków. Nie potrafił znaleźć powodu, dla którego Peter pragnąłby jej śmierci. Jednak w świetle tego, co powiedziała mu Margaret, wszystko stało się jasne. Peter dokładnie wiedział, dokąd jedzie Cara, i znał każdy jej krok.
S R
Wynajął zawodowców, którzy usiłowali zaaranżować wypadek samochodowy, a potem wysadzili domek w powietrze. - Teraz to już i tak nie ma znaczenia - ciągnęła Margaret. - Ponieważ cię odnalazłam, ponownie zmieniłam testament.
Ian nie zamierzał ranić jej uczuć, ale nie miał wyjścia. - Nie obraź się, proszę, ale nie chcę twoich pieniędzy. - Wygląda na to, że otaczają mnie same uparte osły. Przewidziałam to jednak i założyłam fundusze powiernicze dla ciebie, Cary i Petera. Jeśli któreś z was odmówi przyjęcia spadku, pieniądze zostaną przekazane na rzecz mojej nowej fundacji, która ma pomagać samotnym matkom. Powstanie dom, w którym będą mogły nauczyć się zawodu i opieki nad dziećmi. Nigdy nie mogłam znieść myśli, że kobiety zmuszane są porzucać dzieci tylko z powodu biedy. - Margaret pogłaskała Iana po policzku, z trudem panując nad wzruszeniem. - Przeznaczyłam na rzecz
135
fundacji imienia Killiana Shawnessy'ego połowę swojego majątku. Jeśli uda mi się uratować choć jedną rodzinę, to i tak uznam to za sukces. Ian w milczeniu poddawał się babcinym pieszczotom. Za nic w świecie nie przyznałby się do tego, że jest głęboko poruszony. - Margaret, czy ktoś jeszcze o tym wie? - zapytał spokojnie. - Nie. Moi prawnicy dopiero uzgadniają szczegóły. Ian był prawie pewien, że Peter w jakiś sposób dowiedział się już o nowych zamiarach Margaret. Podszedł szybko do telefonu i wykręcił numer, który już znał na pamięć. - Caro, proszę, podnieś słuchawkę. To bardzo ważne. No dobrze, to
S R
przynajmniej posłuchaj. Zaraz u ciebie będę. Nie wpuszczaj nikogo. Nie chcąc straszyć Margaret, starał się mówić spokojnie. Miał jednak przeczucie, że stało się coś złego. Szybko wybrał numer komórki Gabe'a. - Czy Cara wychodziła? - zapytał Ian.
- Nie - odpowiedział Gabe. - Wszystko w porządku. - Zaraz tam będę.
Odłożył słuchawkę i wziął ze stolika kluczyki od samochodu. - Killianie, czy coś się stało? - Margaret przyłożyła dłoń do gardła. Z kim rozmawiałeś? Ian bardzo się śpieszył, jednak podszedł do babci i pocałował ją w policzek. - Wszystko ci wyjaśnię, kiedy wrócę. Jest kilka rzeczy, które powinnaś o mnie wiedzieć. Mogłabyś mi pożyczyć telefon komórkowy? - Nie masz własnego? Myślałam, że nimi handlujesz -spytała zdziwiona Margaret.
136
- O tym też musimy porozmawiać, ale nie teraz. Co z tą komórką? - Jest w kuchni. Killianie, obiecaj mi, że będziesz ostrożny. - Obiecuję - odpowiedział szczerze. Gdy wybiegł z sypialni, Margaret jeszcze długo patrzyła w zamyśleniu w ślad za nim. Po wzięciu prysznica Cara poczuła, że wreszcie odzyskała równowagę. Brak snu i długie godziny spędzone przy komputerze spowodowały, że miała podpuchnięte i zaczerwienione oczy. Tych kilka godzin, które przeznaczyła na sen, nie przyniosły jej ulgi. Nie potrafiła opanować płaczu. Cholerny Killian Shawnessy! To z jego powodu zachowywała się jak
S R
rozhisteryzowana wariatka. Postanowiła, że nigdy mu tego nie wybaczy. I dopiero to stwierdzenie nieco ukoiło jej żal.
Na automatycznej sekretarce Ian zostawił aż sześć wiadomości. Za każdym razem, gdy dzwonił, Cara krążyła nerwowo wokół telefonu. Wiedziała, czym skończyłaby się jej rozmowa z Ianem. Najpierw zaczęłaby go błagać, by z nią został, a później posłałaby go do diabła. To, że nie odpowiadała na telefon, było przejawem tchórzostwa. Ale odwaga nie zawsze popłaca. Cara doszła do wniosku, że najlepszym lekarstwem na jej zbolałą duszę będzie solidna dawka kofeiny. Kawa postawi ją na nogi i rozjaśni umysł. W połowie drogi do kuchni usłyszała stukanie do drzwi. To nie mógł być Ian. Przecież dzisiaj wylatywał do Kairu. Chyba że... Na drżących nogach podeszła do drzwi i wyjrzała przez wizjer. Za drzwiami stał Peter.
137
Cara przywołała na twarz uśmiech. - Dzień dobry - zawołała z udawaną wesołością. - Dzień dobry - odpowiedział Peter. - Wyglądasz na zmęczoną. Czy coś się stało? - Miałam bezsenną noc - przyznała. - Właśnie zamierzałam zaparzyć kawę. Napijesz się ze mną? - Z chęcią. - Peter nerwowo poprawił na nosie oprawki okularów. Potem rozejrzał się po pokoju zasłanym wydrukami komputerowymi. - Co to za papiery? Cara po chwili wahania postanowiła opowiedzieć mu o zamachach na swoje życie. Pominęła tylko szczegóły dotyczące Iana. Gdy już
S R
wszystko z siebie wyrzuciła, poczuła ulgę.
Peter słuchał jej z zaciśniętymi ustami.
- I nie masz pojęcia, kto próbował cię zabić? - Jeszcze nie. Moi główni podejrzani siedzą w więzieniu. Muszę pokopać trochę głębiej. Chcesz śmietanki do kawy? Peter pokręcił głową, potem opadł na krzesło i przymknął oczy, tak jakby odczuwał wielki ból.
- Peter, co się stało? Źle się czujesz? Cara postawiła na stole kubeczki z kawą i usiadła obok niego. Zaśmiał się sucho i nieprzyjemnie. - Wiesz, po co tu przyszedłem? - Ujął rękę Cary. - Chcę cię prosić, byś została moją żoną. - Peter, nie wiem, co odpowiedzieć... - wyjąkała zaskoczona.
138
- Zauważyłem, jak patrzysz na Iana. Ale nie straciłem jeszcze nadziei. Zdesperowani mężczyźni zdolni są do wszystkiego. Jeśli się zgodzisz, zgarniemy wszystko. Jego spojrzenie było tak odległe i puste, że Carę przeszył dreszcz przerażenia. - Co zgarniemy? I dlaczego jesteś zdesperowany? - Miałem olbrzymi fundusz powierniczy, ale większość pieniędzy straciłem. Chybione inwestycje i hazard. - Jesteś hazardzistą? - spytała zdumiona. Peter zdjął okulary i przetarł dłonią oczy. - Na początku traktowałem to jako rozrywkę. No wiesz, trochę
S R
emocji, by zabić codzienną nudę. Szło mi nawet nieźle, ale parę lat temu usiadłem do gry z niewłaściwymi ludźmi. Przegrałem prawie wszystko i na gwałt potrzebowałem dużej gotówki.
- To ty zdefraudowałeś pieniądze firmy - szepnęła Cara. Peter westchnął ciężko i pokiwał głową.
- Miałem nadzieję, że uda mi się zwrócić te pieniądze, ale nakrył mnie księgowy. Zagroził, że powie wszystko Margaret. Sama rozumiesz, że nie mogłem do tego dopuścić. - Peter pochwycił jej dłoń z taką mocą, że Cara syknęła z bólu. - On nie popełnił samobójstwa. To ty go zabiłeś. - Cara była coraz bardziej przerażona. - Nie jestem mordercą. Ale za pieniądze można wszystko załatwić. Twarz Petera wykrzywił bolesny skurcz. - To wina Margaret, Gdyby nie zmieniła testamentu na twoją korzyść, nie musiałbym się uciekać do takich środków.
139
- O czym ty mówisz, Peter? Margaret niczego mi nie zapisała. Dobrze mnie zna i wie, że niczego bym od niej nie przyjęła. - Tak się tylko mówi. - Rysy twarzy Petera stwardniały, a w jego oczach pojawił się zimny błysk. - Pieniądze zmieniają ludzi. Gdy już raz staniesz się bogata, wszystkiego będzie ci mało. W dodatku teraz Margaret pewnie znów zmieni testament i dokona zapisu na rzecz Iana. Dostaną mi się tylko nędzne ochłapy. - Peter, posłuchaj. - Cara mówiła do niego łagodnie jak do dziecka. Musimy iść na policję. Oni na pewno będą wiedzieli, jak ci pomóc. - Już za późno. Nikt nie będzie zdziwiony, jeśli popełnisz samobójstwo. Wszyscy wiedzą, że jesteś nieszczęśliwie zakochana. A
S R
Margaret? No cóż, po prostu przedawkuje leki. łanem nie muszę się przejmować, bo Margaret pewnie nie zdążyła jeszcze zmienić testamentu na jego korzyść.
- To ty uszkodziłeś mój samochód i wysadziłeś w powietrze domek szepnęła Cara.
- Nic podobnego. - Peter otworzył drzwi od mieszkania. Do pokoju weszli mężczyzna i kobieta. Wyglądali znajomo.
Cara po chwili przypomniała sobie, skąd ich zna. Bob i Pamela Waters, para spędzająca miodowy miesiąc w Wolf River. Co oni tu robią? - Nie rozumiem. Cara bezradnie spojrzała na Petera. - Już wkrótce zrozumiesz - odpowiedziała kobieta, unosząc pistolet. Dzwonek telefonu Sprawił, że wszyscy gwałtownie odwrócili się w stronę aparatu. - Nie podnoś - ostrzegł Peter.
140
Po trzech sygnałach włączyła się sekretarka. - Caro, proszę, podnieś słuchawkę. To bardzo ważne. No dobrze, to przynajmniej posłuchaj. Zaraz u ciebie będę. Nie wpuszczaj nikogo. - Cara ciągle jest w mieszkaniu - zwrócił się Gabe do Iana. - Lucian pilnuje tylnego wejścia. Ale do środka weszła tylko właścicielka i lokatorzy z pierwszego piętra. Chcesz, żebym poszedł z tobą? - Lepiej zostań tutaj. To nie będzie przyjemna rozmowa, zwłaszcza że muszę przyznać się twojej siostrze do kilku rzeczy, które jej się na pewno nie spodobają. Nie zdziw się, jeśli Cara wyrzuci mnie przez okno. - To akurat by mnie w ogóle nie zdziwiło. - Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. - Pamiętaj, jeśli ją skrzywdzisz, to niestety będę musiał cię zabić.
S R
- Nie martw się o Carę, martw się raczej o mnie. Idę do jaskini lwa powiedział z uśmiechem.
Ian wślizgnął się do budynku i bezszelestnie ruszył po schodach. Z mieszkania na dole dobiegała głośna muzyka.
Na następnym piętrze unosił się aromat sosu pomidorowego, mocno doprawionego bazylią.
Ian kilka razy zapukał do drzwi Cary. Potem głośno ją zawołał. Odpowiedziała mu martwa cisza. Otworzył drzwi kluczem, który dostał od Margaret. Gdy wszedł do środka, poczuł na skroni dotyk chłodnej stali. - Prosimy do środka, panie Shawnessy. - Uzbrojony mężczyzna kopniakiem zamknął drzwi. - Czekaliśmy na pana. Mężczyzna obszukał Iana, a potem pchnął go do środka, Ian z łatwością załatwiłby tego chłystka, lecz zmroził go widok Cary. Siedziała
141
ze skrępowanymi z tyłu dłońmi. Rudowłosa kobieta przytykała jej pistolet do głowy. Twarz Cary była bardzo blada, lecz w jej oczach Ian zobaczył nie strach, lecz wściekłość, a to oznaczało, że mógł liczyć na jej pomoc. Oto moja dziewczyna, pomyślał z dumą. Tylko tak dalej, koteczku, a damy im radę. - Proszę, proszę, czy to nie nasi nowożeńcy? Nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni - powiedział swobodnie Ian. - Niepotrzebnie tu przyjeżdżałeś, kuzynie. - To on za tym wszystkim stoi! - Cara spojrzała oskarżycielsko na Petera. Rudowłosa kobieta mocno uderzyła ją w twarz, Ian zacisnął zęby, ale
S R
ponieważ czuł wpijający się w plecy pistolet, nawet nie drgnął. Z oczu Cary ziała nienawiść.
- Nigdy stąd nie wyjdziecie. Dwóch ludzi pilnuje frontowego i tylnego wejścia.
Peter uniósł brwi, a potem lekceważąco wzruszył ramionami. - Tym lepiej. Weszliśmy bocznym wejściem dla dostawców. Nikt nie powiąże waszej śmierci z moją osobą. Szczerze mówiąc, teraz właśnie jestem na spotkaniu w biurze. Po cichu wślizgnę się prywatnym wejściem i nikt nie zauważy nawet mojej nieobecności. - Peter, Margaret zmieniła testament - powiedział spokojnie Ian. Peter gwałtownie uniósł głowę. - O czym ty mówisz? - Połowę majątku zapisała na rzecz swojej nowej fundacji wspierającej samotne matki.
142
- To kłamstwo. - Z twarzy Petera odpłynęła cała krew. Ian zaczął niepostrzeżenie, centymetr po centymetrze,przesuwać się w stronę stołu kuchennego. - Margaret wie, że Cara nie przywiązuje wagi do pieniędzy. A poza tym nie miała pojęcia o twoich długach ani o tym, że sprzeniewierzyłeś pieniądze firmy. Część z tych informacji Ian uzyskał od swoich współpracowników, reszty się domyślił. Patrząc na zmienioną ze złości twarz kuzyna, zrozumiał, że jego przypuszczenia okazały się trafne. Peter drżącymi dłońmi przygładził włosy, a potem zwrócił się do Boba:
S R
- Muszę zadzwonić do paru osób. Na razie go zwiąż, a potem zastanowimy się, co robić dalej.
- Policja jest już w drodze. - Ian kłamał jak z nut. - Nie wymkniesz się stąd.
- Tu właśnie się mylisz. - Peter wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i zaczął wybierać numer. - I można rzec, że to śmiertelna pomyłka.
Ian poczuł uderzenie w kark. Usłyszał jeszcze krzyk Cary,a potem osunął się na kolana. Przed oczyma zamigotały mu roje gwiazd. Bob brutalnie podniósł go i rzucił na krzesło obok Cary. Potem mocno skrępował mu ręce. Rudowłosa kobieta z prowokacyjnym uśmieszkiem przesunęła lufą pistoletu po policzku Cary, bacznie obserwując reakcję Iana. - Shawnessy. - Cara spojrzała łanowi prosto w oczy. -Myślę, że właśnie pobiłam rekord, o którym ci kiedyś wspominałam.
143
O czym ona, do diabła, mówi? Ian z trudem porządkował myśli. I nagle dotarło do niego znaczenie słów Cary. Była przecież mistrzynią w oswobadzaniu się z więzów. Nie ulegało wątpliwości, że na pewno udało się jej poluzować krępujące ją sznury. Podejrzewał, że Cara planuje jakieś szaleństwo. Peter skończył rozmowę telefoniczną i odwrócił się w stronę więźniów. Jego twarz wyprana była z wszelkich uczuć. - Dowiedziałem się, że mój ukochany kuzynek nie kłamał. - Życie to prawdziwa dziwka - stwierdził Ian filozoficznie. - To zmienia postać rzeczy. - Peter spojrzał na Iana i Carę. Zmodyfikujemy troszeczkę naszą historyjkę. Zaaranżujemy kłótnię
S R
kochanków. Każdy dostanie to, co mu się należy. Wy będziecie mieli swoje pięć minut sławy, a ja, po nagłej śmierci Margaret, odziedziczę połowę jej majątku.
- Peter, jeśli teraz nas uwolnisz, o wszystkim zapomnimy - jęknęła Cara błagalnym tonem.
Peter podszedł do niej i ujął ją pod brodę.
- Przykro mi, Caro. Naprawdę cię polubiłem. - Dopiero będzie ci przykro! - stwierdziła zimno i zerknęła ukradkiem na Iana. Rozpoznał to pełne determinacji spojrzenie. Widział, jak Cara bierze głęboki oddech i napina mięśnie. Chciał ją powstrzymać wzrokiem, ale ona zdecydowanie kiwnęła głową. Ian miał tak mocno związane nadgarstki, że już zaczynały mu drętwieć dłonie. Wciąż miał jednak wolne nogi, ale Bob już ukląkł przy nim, by je związać.
144
Cara zerwała się z krzesła niczym pocisk. Wyprowadziła błyskawiczny cios, trafiając rudowłosą kobietę prosto w szczękę. W tej samej sekundzie Ian pochylił głowę i z rozmachem uderzył Boba w środek twarzy. I wtedy zaczęło się piekło. Pistolet rudowłosej wystrzelił. Kula utkwiła w suficie, z którego odpadły płaty tynku. Peter ramieniem zasłonił głowę i pobiegł w stronę drzwi. Bob wytarł rękawem buchającą z nosa krew i zaczął się podnosić. Wtedy Ian kopnął go mocno w klatkę piersiową, a potem jeszcze raz prosto w nos. Krzycząc z bólu, Bob zatoczył się na ścianę, zrzucając z niej obrazki i półkę z porcelaną. Na jego głowę posypał się grad filiżanek i
S R
talerzyków, Ian kopnął go jeszcze raz. Mężczyzna jęknął i z głuchym łoskotem opadł na podłogę.
Ian zobaczył, że Cara również nie próżnuje. Klęczała na piecach Pameli, przytrzymując ją za nadgarstki.
- Wszystko w porządku, koteczku? - W porządku, Flesz.
Z trudem łapiąc oddech, Cara sięgnęła po sznur, by związać wierzgającą Pamelę. - Peter uciekł - stwierdził Ian. Gdy otworzyły się drzwi wejściowe, Cara i Ian natychmiast byli gotowi do następnej walki. Do pokoju wpadł wściekły Gabe i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po zdemolowanym pomieszczeniu. - Nic wam się nie stało? Gabe natychmiast zaczął rozwiązywać Iana.
145
Słysząc skrzypienie drewnianej podłogi, wszyscy troje błyskawicznie przygotowali się do ataku. W drzwiach pojawił się Lucian, popychając przed sobą przerażonego Petera. - Patrzcie, kogo znalazłem - oznajmił z dumą młodszy Sinclair, a potem, zauważywszy leżącą na podłodze parę, dodał: - O rany, chyba straciłem najlepsze widowisko. Ian ukląkł obok Cary. - Cudem uniknęłaś śmierci - powiedział ze ściśniętym gardłem. - Ianie, przecież ty miałeś wyjechać. - Ale zostałem, koteczku.
S R 146
ROZDZIAŁ TRZYNASTY Przed dom zajechały wozy na sygnale. Schody zaroiły się od ludzi w mundurach. Uzbrojeni policjanci wtargnęli do mieszkania i natychmiast ustalili, kto naprawdę w tym towarzystwie jest przestępcą. Trochę kłopotów było z Bobem, który nie pozwalał sobie skuć rąk. Jednak policja ma swoje sposoby na niepokornych bandytów. Nieco oszołomiona Cara posłusznie pozwoliła łanowi zaprowadzić się do sypialni. Posadził ją delikatnie na brzegu łóżka.
S R
- Zostań tu - polecił. - Zaraz wracam.
- To samo zawsze mówi Arnold Schwarzenegger, gdy idzie wysadzić coś w powietrze - stwierdziła Cara zgryźliwie, ale Ian nie zareagował na zaczepkę. Po prostu odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Wrócił po kilku minutach, trzymając w rękach apteczkę i wilgotny ręcznik. Z niepokojem zauważył, że Carą wstrząsają silne dreszcze. - Koteczku - szepnął z troską, owinął Carę kołdrą i usiadł na łóżku. - Chyba gdzieś jest otwarte okno - powiedziała Cara, szczękając zębami. - Przestań się zgrywać, Sinclair. Po tym, co przeszłaś, masz prawo być w szoku. Mogłaś zginąć. - Nie jestem w żadnym szoku! - wykrzyknęła ze złością. - Ty za to jesteś nad podziw spokojny. Ian westchnął ciężko.
147
- Szczerze mówiąc, nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. Pracuję dla agencji rządowej. Na ogół wysyłają mnie za granicę. To tajne misje i bardzo niebezpieczne. - To znaczy, że pracujesz w wywiadzie? - Tak. Cara doszła do wniosku, że Ian próbuje ją rozśmieszyć. - Skoro już mi wyznałeś prawdę, to teraz powinieneś mnie zabić zażartowała, by rozładować nieco napięcie. Ale Ian nie zareagował na jej dowcip. - Boże, ty wcale nie żartowałeś! - Nie, jestem śmiertelnie poważny. Cara przez dłuższą chwilę rozważała w milczeniu jego słowa. A więc Ian jest tajnym agentem!
S R
Zamknęła oczy i spróbowała trochę się uspokoić. Nagle wszystko stało się jasne. To dlatego nosił broń i dlatego tak gwałtownie zareagował, widząc, że ktoś go śledzi.
Powinna sama na to wpaść. Wystarczyło tylko powiązać ze sobą wszystkie fakty. A jednak okazała się bardzo mało spostrzegawcza i nie zauważyła tego, co oczywiste.
Nie było sensu dłużej się oszukiwać. Zaślepiły ją uczucia. I nagle przejrzała na oczy. Poczuła się jak idiotka. - A ten wyjazd do Kairu... - Zrezygnowałem z tej wyprawy. Nie było to łatwe, ale Jordan zgodziła się wysłać tam kogoś innego. - Jordan, czyli twoja wspólniczka?
148
- Szefowa. A raczej, była szefowa. - Ian odgarnął włosy z czoła Cary i przytknął wilgotny ręcznik do czerwonej pręgi na jej policzku. - Mam teraz inne zobowiązania. Cara domyśliła się, co zaraz nastąpi, Ian oznajmi jej, że za kilka godzin musi być w Kijowie albo w Mombasie. Powinna być na niego wściekła. Nie tylko ją okłamał, ale też złamał jej serce. Powinna natychmiast zażądać, żeby raz na zawsze zniknął z jej życia i zostawił ją w spokoju. Ale tak bardzo go kochała. Przeżyli wspólnie ciężkie chwile i kilka cudownych godzin. Tego nie można tak po prostu wymazać z pamięci. - Wrócisz? - zapytała, nienawidząc się za ten sentymentalny patos.
S R
- To długotrwałe zlecenie - powiedział z powagą. - Ile zajmie ci czasu?
Cara postanowiła, że poczeka na Iana tak długo, jak będzie trzeba. - Wiele lat. Aż do śmierci. Problem w tym, że szukam partnera. To bardzo niebezpieczne i ryzykowne przedsięwzięcie i nie mogę prosić o pomoc byle kogo. Potrzebuję wyjątkowej kobiety. - Ian ujął Carę za podbródek i spojrzał jej prosto w oczy. - By dzieliła ze mną życie dokończył drżącym głosem. Czy on właśnie prosi mnie o rękę? Jeśli to żart, to wyjątkowo okrutny! - Sama nie wiem, Shawnessy. Skoro to takie niebezpieczne przedsięwzięcie, to przewidziane są chyba jakieś specjalne premie uznaniowe. - Owszem, dom i być może pies. Ale będziesz musiała długo pracować, zwłaszcza nocami.
149
- Co noc? Flesz, to chyba zbyt ambitny plan. - No dobra, przez większość nocy - stwierdził Ian z uśmiechem. - I jeszcze jedna rzecz, koteczku. Chcę mieć dzieci. Bierzesz tę robotę, czy nie? Carę zalała fala wzruszenia. Poczuła się jak bohaterka głupawego romansu, z których zawsze tak bardzo szydziła. Potem pocałowała Iana i szepnęła mu prosto do ucha: - Powiedz to wreszcie, Flesz. - No dobra. Kocham cię, Sinclair. Czy wyjdziesz za mnie? - Tak, tak! Ja też cię kocham. - Przez całe życie byłem samotny - powiedział Ian cicho. - Gdy
S R
poznałem ciebie, doznałem prawdziwego olśnienia. Zauroczyłaś mnie już pierwszego dnia.
- Czyżby? - roześmiała się Cara. - Zatem ty naprawdę lubisz wiązać kobiety.
W odpowiedzi Ian wzniósł oczy do nieba.
- Kiedy wyszłaś wtedy z łazienki i spojrzałaś na mnie triumfująco tymi swoimi kocimi oczami, przepadłem. To wyznanie rozczuliło Carę. - Shawnessy, ja też pokochałam cię od pierwszego wejrzenia. Kiedy stałeś na werandzie, wyglądałeś jak samotny łowca, gotów do ostatniej kropli krwi bronić swego terytorium. Ku rozbawieniu Cary, Ian mocno się zaczerwienił. - I pomyśleć tylko, że o mały włos pozwoliłbym ci odejść. Dureń ze mnie. - I uparty osioł - dodała szybko Cara.
150
- Życie ze mną nie będzie łatwe - stwierdził Ian ze złośliwą satysfakcją. - Ja też nie jestem aniołkiem - przyznała samokrytycznie Cara. Ian pocałował narzeczoną. Po raz pierwszy w tym pocałunku kryło się nie tylko pożądanie, ale czułość i obietnica wspólnego szczęścia. Było jeszcze wiele rzeczy, których Cara chciałaby się dowiedzieć. Jeszcze przyjdzie na to czas. Przecież ustalanie szczegółów było jej specjalnością.
S R 151