PROLOG Bitwa pod Champaubert, 10 lutego 1814 roku Gabriel Sinclair na przestrzeni lat namówił swoich przyjaciół na wiel...
16 downloads
17 Views
1MB Size
PROLOG Bitwa pod Champaubert, 10 lutego 1814 roku Gabriel Sinclair na przestrzeni lat namówił swoich przyjaciół na wiele szaleńczych eskapad, których celem zawsze były dobra zabawa, emocjonujące przygody, a także chętne kobiety. To jednak nie tłumaczyło, dlaczego podążyli za nim tym razem. Czekały ich jedynie chłód oraz nuda. Wszyscy zgodnie twierdzili, że czas wielkich bitew minął, zwłaszcza po tym, jak sojusznicze armie pokonały wojska Napoleona pod La Rothière. Bonaparte miał lada dzień abdykować i żołnierze już się cieszyli, że po jego upadku powrócą do domu. – Gabe, czy zechciałbyś przypomnieć mi, dlaczego tu jesteśmy i narażamy kończyny na odmrożenie? – spytał Cooper Townsend, przyjaciel Gabriela, dopinając płaszcz. – Czyżby nasz rosyjski druh kazał nam obozować w nieodpowiednim miejscu? – Już się zgodziliśmy w tej materii, jak mniemam. Wszyscy oni zachowują się tak, jakby wojna dobiegła końca – wymamrotał Gabriel. Zmarszczył brwi, z uwagą studiując prowizoryczną mapę, którą narysował dzień wcześniej, gdy osobiście prowadził rozpoznanie okolicy. Nie chodziło o to, że nie ufał sprzymierzeńcowi Anglii – po prostu bardziej ufał sobie. Ponadto lubił wydawać rozkazy, a nie je wykonywać, więc nie był zachwycony, gdy polecono mu dołączyć do Rosjan. – Zechciej rzucić na to okiem, Rigby – powiedział, podsuwając mapę pod nos Jeremiasza Rigby’ego. – Pięć tysięcy żołnierzy w kompletnej rozsypce, niemal całkiem opuszczonych przez Blüchera. Nasz gospodarz, wielce szanowny generał Ołsufiew, jeszcze nie rozesłał nawet połowy potrzebnych zwiadowców, a ci nieliczni, którzy wyruszyli w pole, tylko chowają się po krzakach i chrapią głośno jak niedźwiedzie. – To na pewno nie ci, którzy dostali swoją porcję kopniaków, kiedy tylko tu przyszliśmy. – Cooper uśmiechnął się szeroko. – Od
wielu dni nie miałem takiej uciechy. Gabriel go zignorował. – Jeden poważniejszy atak i Francuzi przedrą się przez nasze linie, a mamy za sobą tylko na wpół zamarzniętą rzekę – dodał. – Niczego nie można zrozumieć z tej twojej mapy. – Rigby westchnął i odsunął zabazgraną kartkę. – A na głodnego trudno się myśli. – Mrugnął porozumiewawczo do Coopera. – Chętnie uraczyłbym się kęsem królika, jeśli mam być szczery. Skoro nie przyuważyliśmy ani jednego Francuza, może damy sobie spokój z tym całym absurdalnym patrolem, w który nas wciągnąłeś, Gabe, i urządzimy polowanie? – Jeszcze na to za wcześnie, chłopcy. Nasz znajomy czarnowidz może mieć rację. Byłoby źle, gdyby jego przewidywania okazały się trafne, lecz dziwne rzeczy zdarzają się nieustannie. Wszyscy skierowali wzrok na Darby’ego Traversa, który z braku lepszych zajęć leniwie obserwował okolicę przez lunetę. – Daj mi to, to moje. Widzisz? Tutaj wygrawerowano moje imię, tuż pod imieniem mojego dziadka. Ta luneta to podarunek, który otrzymał, kiedy przybył z angielską misją dyplomatyczną na dwór rosyjskiej cesarzowej Elżbiety. Mieszkaliśmy tam przez kilka lat i właśnie w taki sposób tata zdołał… Tak czy owak, nie wyraziłem zgody, by ktokolwiek dotykał lunety. – Chryste, Neville, jesteś gorszy niż rozpieszczony bachor, który walczy o swoje zabawki. – Gabriel westchnął, gdy ostatni uczestnik wyprawy zwiadowczej chwycił lunetę i się wyprostował, nim towarzysze zdążyli zareagować i pociągnąć go w dół za bryczesy. – Ty durna tyczko, dlaczego jeszcze nie pomachasz flagą, żeby bardziej rzucać się w oczy? Coś tam widział, Darby? – Słońce odbijało się od metalu, co oznacza, że ktoś mógł zobaczyć refleksy na lunecie. Wydaje mi się, że widziałem rozbłyski. To wyglądało tak, jakby ktoś siedział wśród tamtych drzew po drugiej stronie pola, ze trzysta metrów stąd. Dostrzegłem błyski nie raz, lecz dwakroć, w różnych miejscach. – To pewnie jeden z naszych patroli – powiedział Neville i
przytknął lunetę do oka, jednocześnie regulując ostrość. – Wśród drzew, powiadasz? Nic nie widzę. – Aż dziw bierze, że patrzy przez właściwy koniec – mruknął Darby i roztarł zgrabiałe dłonie. – To nie było miłe, wstydź się. – Rigby skierował wzrok na Gabriela, po czym dodał scenicznym szeptem: – Zechciej mi przypomnieć, czemu uznałeś za stosowne brać na naszą wyprawę tego niedorostka o puchatych policzkach? – Cóż, uznałem, że może się przydać, bowiem tylko on włada rosyjskim, a może się zdarzyć, że będziemy musieli pilnie przekazać wiadomość Ołsufiewowi. Z perspektywy czasu jednak przyznaję, że to nie był najlepszy pomysł… ale nie przejmuj się, w razie potrzeby przywiążemy go do słupka w jego namiocie, by się nie pałętał. Młody Neville odgarnął niesforne czarne kosmyki z oczu. Wydawał się skonsternowany, lecz po chwili najwyraźniej podjął decyzję. – Chcecie, żebym poszedł zdać relację generałowi, tak? – spytał. – Ale cóż takiego mam mu powiedzieć? Jak na razie nie widzieliśmy niczego z wyjątkiem kilku rozbłysków. Nie mamy pojęcia, czy to jeden z naszych patroli, czy też cała armia Napoleona szykuje się wśród tych drzew do ataku. – Aż dziw bierze, ale chyba skłonny jestem zgodzić się z naszym młodzianem – oznajmił Gabriel. – Wygląda na to, że zuch przeczytał kiedyś jakąś książkę. Myles, jeszcze wyjdziesz na ludzi. – Naprawdę? Hm, wobec tego… Już pędzę, żeby… Żeby co? – Żeby postawić sztab na baczność i znaleźć starszego sierżanta Amesa, któremu zlecisz zebranie dwóch tuzinów doborowych zwiadowców. Następnie bezzwłocznie przyprowadzisz ich tutaj, żeby wysłuchali kolejnych rozkazów – wyjaśnił Gabriel znużonym tonem. – Zacznij od Amesa, potem szukaj generała. Dzięki temu do twojego powrotu starszy sierżant zdąży przygotować pluton. Zrozumiałeś, Myles, czy mamy ci to zapisać? – Oczywiście, że zrozumiałem. Odznaczam się niebywałą
inteligencją. Właśnie dlatego ojciec zdołał znaleźć dla mnie stanowisko adiutanta w sztabie generała, gdzie nic mi nie będzie groziło i… mniejsza z tym. Solidne angielskie wojsko na straży – oto, czego nam trzeba, żeby obronić się przed tymi przeklętymi żabojadami. Sprowadzę posiłki w niespełna dwadzieścia minut, słowo dżentelmena. – Nie będzie miał prawa nazywać się dżentelmenem, dopóki jego cholerny pokojowiec, którego przysłał mu tatuś, nie uzna za wskazane golić go częściej niż dwakroć w miesiącu. Niemniej trzeba przyznać, że biega całkiem chyżo, o ile ma z góry i oddala się od wroga. Przydają mu się te nogi jak patyki – zauważył Cooper, patrząc, jak Myles Neville sadzi susy, z ich jedyną lunetą za pasem. Gabriel również powiódł wzrokiem za chudym jak tyczka Mylesem, który nierówno przebierał nogami, jakimś cudem trzymając się prosto. – Tak to bywa z ojcami o wygórowanych ambicjach – mruknął. – Tylko przez ojca Neville’a nasz oddział pozostaje tutaj, a nie z główną armią. Pomagamy niańczyć bobasa. Na Boga, jak ja nie cierpię starego Neville’a! Może nie trzeba było puszczać Mylesa samopas. Od razu widać, że wcale nie miał ochoty wyjeżdżać z Anglii. Jeśli wróci z choćby skręconą kostką do domu i swojego wpływowego ojczulka, wszyscy zapewne staniemy przed sądem. – Może jednak należało go przywiązać do słupka w namiocie – powiedział Cooper. – Jak długo jeszcze będziemy czekać na tego młokosa, Gabe? – Nie za długo. Tylko do jego powrotu z naszymi ludźmi. Spójrzcie na to z innej strony. Nawet jeśli Darby zobaczył jeden z naszych patroli, to przynajmniej na chwilę mamy spokój od Mylesa. Cooper uśmiechnął się szeroko. – Nie ma tego złego, jak powiadają – zauważył. Z braku ciekawszego zajęcia wszyscy przykucnęli i wbili wzrok w drzewa, choć nawet Darby powątpiewał już w to, co
rzekomo widział. Gabe zdawał sobie sprawę, że przyjaciele podążyli za nim na wzgórze, gdyż praktycznie zawsze przejmował dowodzenie, i to już od dzieciństwa. Zastanawiał się, czy to dobrze, czy źle. Chwilowo wszyscy byli sobie równi stopniem i przed przydzieleniem do jednego, angielsko-rosyjskiego oddziału mieli podkomendnych. Sęk w tym, że mógł się mylić i wszystkim groziły konsekwencje samowoli, która przecież była jednoznaczna z deklaracją braku wiary w strategiczny geniusz rosyjskiego generała. Nie oddawali się jednak brawurowym szaleństwom. Tak doświadczeni żołnierze jak oni wiedzieli, co mówią, kiedy rozmawiali o możliwym ataku ze strony wroga. – A jeśli mam rację? – spytał cicho. – W jakiej sprawie? – Cooper ziewnął. – W sprawie Napoleona i jego desperackiej potrzeby zwycięstwa. A jeśli on naprawdę jest tam wśród drzew? – Ach, rozumiem, Coop – odezwał się radośnie Darby. – Nasz dobry druh zwątpił w siebie. Kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Nie trap się jak stara baba, Gabe. Jesteśmy jednomyślni. A poza tym co mamy innego do roboty w tej przeklętej dziurze? – Dzięki, Darby, za te umiarkowanie krzepiące słowa. Tak czy siak, jeśli on naprawdę czai się w tym lesie, to mamy bardzo mało czasu, żeby w razie czego stąd czmychnąć. Cooper poklepał Gabe’a po plecach. – Te drzewa po drugiej stronie pola są naprawdę daleko – powiedział. – A poza tym pamiętaj, co pisał Szekspir o lesie Birnamskim. Nie ma się co bać tych drzew, póki do nas nie podejdą. Gabe cicho zachichotał. – Właśnie. Wszyscy dobrze wiemy, jak taka brawura skończyła się dla Makbeta. Rigby w końcu podniósł głowę, nadstawiając uszu. – Na litość boską, przestańcie wreszcie omawiać Szekspira – jęknął. – Gdyby Darby nie zdał za mnie egzaminu, nadal byłbym zakopany w sztukach i sonetach, a wszelkie uciechy życia
przechodziłyby mi koło nosa. Inna rzecz, że obecnie niewielu uciech zażywamy. Cooper rozprostował nogi na lodowatej ziemi, jakby się szykował na dłuższe oczekiwanie. – No i widzisz, Gabe – powiedział. – Lepiej skupmy się na obsobaczaniu tego przeklętego hrabiego Broxley. Cokolwiek mówić, to przez niego mimowolnie zostaliśmy niańkami dziedzica fortuny Broxleyów. Wszyscy milczeli do czasu, gdy Rigby przewrócił się na plecy, uniósł nogę i energicznie rozmasował łydkę. – Kurcz, u licha – burknął. – Powiadam ci, Gabe, to nie jest najlepsza pora roku na takie wyprawy. – Wyprostował się i ponownie skierował wzrok na skraj lasu. – Nic nie widziałem, nawet królika na kolację. Darby, staruszku, która godzina? – Już prawie dziesiąta. Tkwimy tu jak kołki od dobrych dwudziestu minut. Gabriel z uwagą rozejrzał się po okolicy, w myślach rozmieszczając żołnierzy, których miał przyprowadzić Neville. Doszedł do wniosku, że powinni czuwać co sto metrów, jako że mieli gdzie się schować. – Powinien już być z powrotem – zauważył. – Miał dość czasu, by zawiadomić generała i przysłać tu Amesa. Rigby parsknął śmiechem. – Pewnie się zatrzymał, żeby zmienić kalesony – oświadczył. – Perspektywa bitwy tak go przeraziła, że zsikał się w gacie. – Posłuchajcie. Pomijając doskonałe poczucie humoru Rigby’ego, czy zauważyliście, jak bardzo jest cicho? Nie słychać śpiewu ptaków ani szelestu drobnych zwierząt, biegnących przez zarośla. Nie tylko my wstrzymujemy oddechy w oczekiwaniu na to, co ma się wydarzyć. – To cholerna cisza przed piekielną burzą – ocenił Cooper i uniósł głowę, jakby węszył w powietrzu. – Odwrót? – Odwrót – zgodził się Gabriel. – Czy ktoś już nie sugerował czegoś podobnego? – burknął Rigby. – Wiem, że myślałem o…
Rigby nie zdążył sprecyzować, o czym myślał, gdyż w tej samej chwili rozległo się trąbienie sygnałówki i spomiędzy drzew wystrzeliły dwa szeregi zaprawionej w bojach francuskiej kawalerii. Za galopującą konnicą ruszyła nieprzeliczona piechota z bagnetami na broni. Setki ptaków, które skrywały się w koronach drzew, jednocześnie wzbiły się pod niebo, zupełnie jakby wzięły udział w szarży. Gabriel szeroko otworzył oczy ze zdumienia. Zastanawiał się, jaki dowódca rozpoczyna natarcie od szturmu kawalerii. Musiał to być desperat albo szaleńczo przebiegły taktyk, który nie waha się przed niczym i umie chytrze dostosować do sytuacji. Wyglądało na to, że do boju ruszył sam Bonaparte. Gabriel zaklął pod nosem, zły na siebie za to, że nie wziął pod uwagę takiej ewentualności i naraził przyjaciół na niepotrzebne niebezpieczeństwo. – Nawet nie wiesz, jak mnie to denerwuje, kiedy masz rację! – ryknął do niego Darby. Szybko ściągnęli nieporęczne szynele i zarzucili plecaki, po czym zbiegli ze wzgórza w kierunku drzew, które oddzielały ich od obozu nad rzeką. Angielscy żołnierze nie wyszli im naprzeciw. Nikt ich nie osłaniał, kiedy pędzili ku swoim liniom. Nie było starszego sierżanta Amesa ani szykujących się do boju rosyjskich oddziałów, nie pojawił się też Myles Neville. Jak okiem sięgnąć, wszędzie dymiły tysiące małych ognisk, w powietrzu zaś unosiła się przyjemna woń barszczu. Słyszeli tylko tętent nadciągającej kawalerii oraz bojowe okrzyki Francuzów. Czy wcześniejsze ostrzeżenie odmieniłoby przebieg tamtego dnia? Zapewne nie. Napoleon wiedział, że potrzebuje zwycięstwa, by podnieść rodaków na duchu i choć jego piechota nie należała do najlepiej wyszkolonych, a jej uzbrojenie pozostawiało wiele do życzenia, to jednak przewyższała wroga liczebnością w stosunku niemal cztery do jednego. W niespełna godzinę łatwy triumf sprzymierzonych pod La
Rothière zmienił się w żenującą klęskę pod Champaubert, co sprawiło, że Napoleon odbudował swoją pozycję i nabrał chęci do dalszej walki. Ponadto stracił tylko sześciuset ludzi, a przeciwników poległo blisko dwa i pół tysiąca. Jeszcze więcej trafiło do niewoli, w tym sam Ołsufiew. Gabriel i jego przyjaciele jakimś cudem przetrwali rzeź, ale i oni nie uniknęli konsekwencji porażki. Cooper Townsend oberwał w bok, Jeremiasz Rigby zaś musiał prowadzić Darby’ego Traversa wyboistą ścieżką przy drodze, gdyż nieszczęsny Darby miał zabandażowane oczy. – Na bok! Z drogi! Zgodnie z wydanym chrapliwą francuszczyzną rozkazem długa kolumna jeńców chwiejnym krokiem zeszła w błoto, żeby zrobić miejsce dla kolejnego wozu. Gabriel podniósł wzrok i zobaczył rosyjskiego generała oraz kilku jego oficerów, transportowanych pilnie strzeżonym wozem. Wyżsi rangą żołnierze najwyraźniej cieszyli się przywilejami także w niewoli. – Gdzie bachor Broxleya? – krzyknął. Wiedział, że Rosjanin nie rozumie ani słowa po angielsku, ale chwilowo nic go to nie obchodziło. W desperacji popędził za wozem, ciągnąc za sobą Coopera. – Nie dam rady, Gabe – wydyszał Cooper. Czuł, że zaraz upadnie. – Widziałeś go? Bo ja nie. – Widziałem, a jakże. Siedział tuż obok Ołsufiewa. Ktoś dał mu mundur rosyjskiego oficera. – Więc teraz chroni go sam generał. Polityka i tyle, Gabe. Pieniądze i polityka. Lepiej daj sobie spokój. Gabriel kipiał jednak wściekłością i miał wrażenie, że zaraz eksploduje. Coop być może umierał, Darby zapewne stracił wzrok w co najmniej jednym oku. Wielu ich towarzyszy gniło w błotnistej ziemi po tym, jak Francuzi ograbili ich z butów, broni, żywności i amunicji. – Jak się spotkasz z tym swoim tatulkiem, powiedz mu, że go przeklinam za to, co się dzisiaj zdarzyło! – ryknął za
odjeżdżającym wozem. – I ciebie przeklinam, przeklęty tchórzu! Kolba francuskiego karabinu trafiła go w bok głowy. Gdy ocknął się w lodowatej kałuży, czaszkę rozsadzał mu ból, który potem wracał jeszcze przez niemal rok. Niespełna dwa miesiące po zwycięstwie, którego już nigdy nie udało mu się powtórzyć, Napoleon został ostatecznie zmuszony do abdykacji i żołnierze mogli powrócić do domów. Gabriel Sinclair i jego przyjaciele, Jeremiasz Rigby oraz Cooper Townsend, spędzali miło czas w klubie White’a, sącząc wino i łupiąc orzechy włoskie, kiedy zjawił się Darby Travers i z obrzydzeniem na twarzy cisnął na stół gazetę. – Przeczytajcie to, moi mili – powiedział, rozsiadając się w fotelu. – Myles Neville właśnie został uhonorowany przez Rosjan za męstwo na polu bitwy oraz nieocenioną służbę dla generała Ołsufiewa, Mateczki Rosji oraz, jak mniemam, wszystkich stworzeń dużych i małych. Tutaj napisano o przyjęciu na jego cześć. Podobno dostał order, wyobraźcie sobie. Przeklęty hrabia Broxley zrobił ze swojego tchórzliwego synalka najprawdziwszego bohatera.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Cranbrook Chase, sierpień 1815 roku Basil Sinclair, szósty książę Cranbrook, umierał, choć przy nim niczego nie można było być pewnym. Często pod byle pretekstem wracał chwiejnym krokiem do łóżka, kładł się i obwieszczał wszystkim zainteresowanym – czyli mało komu – że już długo nie pociągnie, bo pora przenieść się na tamten świat. Nie zawsze jednak tak to wyglądało. Dwadzieścia lat wcześniej był szczęśliwie żonatym piątym synem, rozpieszczonym i opływającym we wszelkie dostatki za sprawą ojcowskiej sakiewki. Wolny czas, którego mu nie brakowało, wypełniał podróżowaniem w towarzystwie swojej prześlicznej połowicy Vivien. Vivien i Basil, beztroscy, pełni życia poszukiwacze wrażeń, nie mieli żadnych zmartwień aż do śmierci Boswella, drugiego księcia, który odszedł na kilka dni przed swoimi sześćdziesiątymi urodzinami. Był zdrowy jak ryba, zawsze w skowronkach, zawsze pierwszy do hulanki, z jedną utrzymanką na wsi i dwiema w mieście. Ten oto czerstwy i zadzierżysty mężczyzna pewnego wieczoru prowadził do tańca pewną wyjątkowej urody pannę, gdy nagle znieruchomiał, powiedział coś, co zabrzmiało jak „Hep?”, wzniósł oczy ku niebu i… padł jak kłoda. Sytuacja była cokolwiek bulwersująca, niemniej każdy musiał przyznać, że Boswell solidnie użył życia i wziąwszy wszystko pod uwagę, jego zgon wcale nie był najgorszy. Basil oraz Vivien oddali zmarłemu należny hołd i pogrążyli się w swoistej żałobie, czyli wybrali się do Afryki, żeby polować na wszystko, co ma cztery nogi i ogon, spokojni w przekonaniu, że środki na utrzymanie będą odtąd otrzymywali od najstarszego brata Basila. I rzeczywiście, taki stan rzeczy trwał, dopóki Bennett, trzeci książę, na zaledwie pół miesiąca przed sześćdziesiątymi urodzinami, nie wybrał się na przejażdżkę bryczką po Hyde Parku
ze swoją narzeczoną. W pewnej chwili książę wydał z siebie zdumione „Hep?”, przewrócił oczami i runął na żwir. Para wystawnych gniadoszy – leniwych i głupich, ale drogich – na szczęście szybko dała się okiełznać, choć próbowały galopować z wrzeszczącą narzeczoną księcia po krętych parkowych ścieżkach. Basil dowiedział się o tym przykrym zdarzeniu niemal pół roku później i w milczeniu przygryzał wargę, podczas gdy jego ukochana Vivien głośno zachwycała się urodą Tadż Mahal. Nie mogła wiedzieć, że w umyśle jej męża zakiełkowało ziarenko wątpliwości. Szesnaście miesięcy później Ballard, czwarty książę, właśnie miał zgarnąć pięć tysięcy gwinei wygranej przy stoliku karcianym, kiedy nagle zawahał się i wymamrotał coś, co zdaniem obecnych graczy zabrzmiało jak „Hep?”. Następnie przewrócił oczami i moment później padł twarzą na żetony. Ballardowi brakowało zaledwie ośmiu dni do sześćdziesiątych urodzin. – Niech zgadnę – powiedział Jeremiasz Rigby i uniósł rękę, żeby przerwać opowieść Gabriela. Obaj panowie siedzieli na ławce w ogrodach Cranbrook Chase. – Basil i Vivien bawili na księżycu, pogryzając zielony ser, kiedy dotarły do nich smutne wieści? Gabriel uśmiechnął się, gdyż był człowiekiem niepozbawionym poczucia humoru, choćby wisielczego. – Niezupełnie. Bawili gdzieś w Wirginii z wizytą u dalekiego krewnego mojej ciotki, która notabene właśnie wróciła stamtąd do domu ze względu na śmierć stryja Ballarda. – Twój stryj, co oczywiste, nie pojechał z nią, gdyż jest zajęty umieraniem na piętrze domu. – Nie pierwszy raz. Niemniej pozwól mi skończyć… – Tak, na pewno jest jeszcze jakiś jegomość na literę „B”, prawda? Pierwszy książę nie zasypiał gruszek w popiele, a jego żona miała jeszcze więcej do roboty. Bronson? Bundy? Baldric? Powiedz, proszę, że wydał z siebie ostatnie „hep”, by nie rzec „hepnął” na kolanach Prinneya, a umrę szczęśliwy. – Jego imię brzmiało Bellamy, a kiedy to się stało, właśnie
przymierzał nowy strój. Jak głosi plotka, kamizelka miała być uszyta z atłasu w pomarańczowe paski, więc wyższe sfery przynajmniej nie musiały tego oglądać. – Zamówił nowe ubranie na sześćdziesiąte urodziny? Gabriel wstał i wygładził mankiety. Był wysoki, znacznie wyższy od swojego dość przysadzistego przyjaciela, więc kiedy mówił, prawie zawsze patrzył na niego z góry. Tym razem dodatkowo uniósł brew, udając dezaprobatę. – Raczysz mi przypomnieć, kto opowiada tę historię? – spytał. – Owszem, do sześćdziesiątki brakowało mu czterech dni i na wieczór po urodzinach zaplanowano huczne przyjęcie w Cranbrook House przy Portman Square. Stryj Bellamy zamierzał dowieść, że nie ma żadnej klątwy. Rigby zerwał się z miejsca. – Och, dotąd o tym nie wspominałeś – zauważył z zainteresowaniem. – Jest jakaś klątwa? Kontynuuj, proszę. Nie ma to jak tajemnicza klątwa dla ożywienia nudnawego popołudnia. – Zainteresowałem cię, co? Owszem, stryj Basil wierzy w istnienie klątwy. Gdy tylko się dowiedział, że jest dziedzicem – o ile się nie mylę, on i ciotka Vivien bawili wówczas w Wenecji – spakował manatki i odtąd oboje ukrywają się tutaj, w Cranbrook Chase. Stryj jest przekonany, że jego ojciec i bracia żyli zbyt intensywnie i rozrzutnie – czyli tak, jak wcześniej on i ciotka Vivien – a zazdrosny los wystawił im rachunek za trwonienie czasu i pieniędzy. Dlatego Basil zrezygnował z podróży, wina, śpiewu i przygody, no i z kobiet. Zdaniem ciotki Vivien – która niestety mówi wszystko z wyjątkiem tego, ile ma lat – to dotyczy także jej. Stryj najbardziej gryzie się teraz tym, że zbyt późno oprzytomniał i nie pożyje długo, bo jest skazany na, jak to ująłeś, „hepnięcie”. – Rozumiem. Nie, właściwie nie rozumiem, ale mów dalej. Zaraz, zaraz… nim opowiesz resztę tej historii, zdradź mi, jak i kiedy umarł twój ojciec. – Zadajesz to pytanie później, niż się tego spodziewałem, niemniej dziękuję za troskę. Mój ojciec również nie dożył
sześćdziesiątki. – Ha! Ty także korzystasz z życia, przyjacielu. Dlaczego więc nie ukrywasz się gdzieś ze swoim stryjem Basilem i nie śpiewasz psalmów? – Mój ojciec podczas polowania przypadkowo postrzelił się w intymną część ciała, a przyjaciele mówili potem, że mimo najlepszych chęci nie zdołali założyć opaski uciskowej. Rigby dyskretnie odkaszlnął, maskując uśmiech, a Gabriel równie dyskretnie zignorował ten gest. – I, nim zapytasz, mój dziadek, brat pierwszego księcia, spokojnie odszedł we śnie w wieku osiemdziesięciu dwóch lat. Chyba jestem bezpieczny, więc mój problem wiąże się z tym, że stałem się jedynym spadkobiercą hipochondryka, który zaszył się w swojej sypialni, jakby to mogło go uchronić przed sześćdziesiątymi urodzinami. – Oczekujesz zatem, że zaplanujemy przyjęcie dla uczczenia jubilata czy też stypę po pogrzebie? – Ani jedno, ani drugie. Otrzymałem od ciotki Vivien liścik, a raczej pisemną informację o jej powrocie z Ameryki. Chce się ze mną spotkać, gdyż podobno przygotowała niespodziankę. Niech Bóg ma mnie w swojej opiece! – Ta niespodzianka to coś niedobrego, jak mniemam? – To zależy. Czy chciałbyś być zapewne jedynym dzieckiem w historii, w którego pokoju stał wypchany lemur, uśmiechnięty i ze szklanymi oczkami? Dodam też, że otrzymałem kolekcję krowich dzwonków ze Szwajcarii, kapelusz i tyczkę weneckiego gondoliera, a także dziwną białą szatę z Indii. Och, wzbogaciłem się również o bycze uszy i ogon z Hiszpanii. No i była jeszcze małpa, ale biedactwo zdechła w drodze. Szkoda, pewnie przypadłaby mi do gustu. – Cóż, chętnie zobaczyłbym lemura przed udzieleniem ci odpowiedzi. Jak myślisz, co ciocia przywiozła z amerykańskiej dziczy? Widziałem rysunki absolutnie niezwykłych pióropuszów Indian. Pomyśl sobie, jakie zainteresowanie wzbudziłbyś w Londynie, gdybyś w takim nakryciu głowy wybrał się na spacer.
Gabriel popatrzył na Rigby’ego. – Przypomnisz mi, dlaczego właściwie pozwoliłem ci iść ze mną? – spytał sceptycznie. – Nie ma z ciebie żadnego pożytku. – Jestem tu po to, aby cię wesprzeć, kiedy będziesz bezczelnie okłamywał księżną, twierdząc, że mieszkasz w Londynie z powodu pewnej młodej damy, do której smalisz cholewki i której obiecałeś, że nie opuścisz stolicy na czas małego sezonu. – A tak, teraz już pamiętam. Ale nie chodzi tylko o jedną damę. Pamiętaj, smalę cholewki do kilku panien. Jako ostatni i jedyny spadkobierca stryja uznałem, że muszę się ożenić i rozmnożyć. Na litość boską, nigdy nie mów, że chodzi o jedną dziewczynę, bo ciotka Vivien natychmiast zechce ją poznać. Ma być zadowolona, że wziąłem sobie jej radę do serca i postanowiłem sprokurować kilkoro własnych potomków. – Jak na mój gust, teraz raczej powinieneś skupić się na czymś innym – mruknął Rigby. – Mianowicie? – Ponieważ raczej nie masz ochoty w najbliższym czasie przejmować tytułu księcia, spróbuj dopilnować, żeby stryj Basil obudził się cały i zdrowy dzień po sześćdziesiątych urodzinach. – A jak mam to twoim zdaniem uczynić? Stryj Basil sądzi, że „hepnie” do listopada. – W istocie, grozi mu „hepnięcie”, ale zastanówmy się, Gabe. Jeśli faktycznie wyzionie ducha przed sześćdziesiątką, będzie to znaczyło, że klątwa niewątpliwie wiąże się z książęcym tytułem. – Jeszcze nikt nie wyciągnął takiego wniosku. Rigby uśmiechnął się szeroko. Z lekko pucułowatą twarzą wyglądał jak rudowłosy cherubinek. – Wyciągną, kiedy im to powiem – oświadczył. – Od lat nie słyszałem równie dobrej historii. Nie wspomniałeś jednak o pierwszym księciu. Czy i on „hepnął”? Gabe czuł się coraz bardziej niezręcznie, a dobry humor Rigby’ego mu nie pomagał. – Brał udział w gonitwie z przeszkodami i jego dotąd
niezawodny wierzchowiec wyłamał się przed bramką z pięcioma poprzeczkami. Książę przeleciał górą. – Może koń usłyszał „hepnięcie” i zdębiał. Z twojej miny wnioskuję, że to nie koniec opowieści. – Pierwszy książę, o imieniu Bryam, za kilka dni miał obchodzić sześćdziesiąte urodziny. Rigby szeroko rozłożył ramiona. – No proszę. Klątwa Cranbrook. Z jej powodu musisz umrzeć punktualnie jak w zegarku, a twoje potomstwo czeka ten sam los. Żadna kobieta cię nie zechce, Gabe. Nie chciałbym rodzić ci dzieci. – Bogu dzięki – burknął Gabe i przechylił głowę, słysząc terkotanie wjeżdżającego na podjazd powozu. – Chodźmy. Wygląda na to, że zjawiła się moja ciotka. Pamiętaj, jeśli powtórzysz jej choćby słowo z tego, o czym mówiliśmy przez ostatnie pół godziny, osobiście cię wypcham i zawieszę obok lorda Lemura. – Nie dość że wciąż masz to nieszczęsne zwierzę, to jeszcze dałeś mu imię? Nie uważasz, że to trochę niepokojące? Mógłbym rzucić na nie okiem? – Rigby przyspieszył, aby nadążyć za długonogim Gabrielem, który zmierzał ku masywnemu gmachowi o nazwie Cranbrook Chase. – Tak czy siak, musisz utrzymać stryja Basila przy życiu przez co najmniej rok. Sam powiedziałeś, że nie spieszy ci się do przejęcia książęcego tytułu. Gabriel zatrzymał się tak gwałtownie, że Rigby niemal na niego wpadł. – W porządku, zrozumiałem – oznajmił. – Nie wierzę w klątwę, gdyż nie istnieje. Wszyscy książęta z mojego rodu pili i hulali jak kiedyś rzymscy cesarze, więc mogą mówić o szczęściu, że w ogóle pożyli niemal do sześćdziesiątki. Jedyny problem mojego stryja polega na tym, że pewnie zamartwia się na śmierć. A ja, twoim zdaniem, powinienem go samodzielnie uratować, choć nie mam pojęcia, jak to zrobić… – Wcale nie samodzielnie – będę szczęśliwy, mogąc udzielić ci wsparcia. Poczytuję to sobie za obowiązek, gdyż to ja przystąpię
do upowszechniania plotek o ciążącej nad twoją rodziną klątwie. A teraz chodź, koniecznie muszę zobaczyć, cóż takiego tym razem przywiozła ci ciotka. – Cokolwiek to jest, możesz to sobie zatrzymać – powiedział Gabriel, kiedy wychodzili zza budynku, kierując się ku powozowi. Nawet z tej odległości szybko rozpoznał drobną sylwetkę ciotki, której lokaj pomagał zejść po składanych schodkach. Jej gęste siwe włosy, zwinięte w długie dziewczęce loki, skojarzyły się Gabe’owi z kiełbaskami na wystawie w sklepie rzeźniczym. Głowę damy wieńczył jej ogromny, miękki kapelusz, zapewne wykonany z kilkunastu okrągłych warstw lawendowego jedwabiu. Jej suknia była utrzymana w podobnej kolorystyce i jeszcze bardziej ozdobna za sprawą cienkich, jedwabistych pasków materiału, które powiewały na wietrze. Spod dziwacznie skróconej spódnicy wystawały kostki oraz ciemnofioletowe buciki na obcasach, w odcieniu idealnie dopasowanym do barwy maleńkich kiści sztucznych winogron, przyszytych to tu, to tam do materiału. – Księżna? – wyszeptał Rigby. – Kojarzy mi się z… Sam nie wiem z czym, ale na pewno z jakimś ciastkiem. Gabriel jednak nie słuchał. Był zbyt pochłonięty widokiem jeszcze jednej nogi, wyłaniającej się z powozu, i to nogi kobiecej, zakończonej smukłą stópką, o niezrównanie kształtnej kostce. Nigdy nie widział tak urodziwej damskiej kończyny, a uważał się za doświadczonego specjalistę w tej materii. W następnej sekundzie z powozu wyfrunął żółty słomkowy czepek, zręcznie przechwycony przez lokaja. Dopiero wtedy młoda kobieta wysunęła drugą nogę i objawiła się w pełnej krasie. Zamarła na najwyższym stopniu i powoli powiodła wzrokiem dookoła, trzymając się drzwi. Jej rozpuszczone czarne włosy z nutą czerwieni lub złota poruszały się delikatnie na wietrzyku. Z profilu wyglądała idealnie. Miała prosty nos o intrygująco rozszerzonych nozdrzach, doskonale proporcjonalną brodę i kusząco obfity biust. Gdy nieznajoma skierowała spojrzenie ku Gabrielowi, ujrzał jej pełne, różowe usta, których kąciki powoli uniosły się w
uśmiechu. Na lekko złocistej skórze dostrzegł urocze piegi. Oczy damy wydawały się niemal równie czarne jak włosy. Gabriel nie wiedział, jak opisać jej brwi. Na pewno były grube i zaczynały się tuż ponad wewnętrznymi kącikami oczu, następnie zaś tworzyły niemal prostą linię i skręcały łukiem ku dołowi dopiero na skraju łuków brwiowych. Wyglądały jak czarne skrzydła, niepowtarzalne i fascynujące. Gabrielowi przeszło przez myśl, że właśnie tak mogłaby się prezentować królowa-wojowniczka. W młodzieńczych latach poszedłby za nią na koniec świata i pewnie jeszcze wysmażyłby odę do jej brwi. Chwała Bogu, że był już starszy i mądrzejszy. – Gabrielu! Jesteś! – zawołała jego ciotka i pomachała koronkową chusteczką. – Zbliżże się, no chodź tutaj. Nie guzdrz się, skarbełku! Spójrz, oto niespodzianka, którą ci obiecałam. Thea, pomachaj Gabrielowi! – To ona? To ta twoja niespodzianka? Ta dziewczyna to niespodzianka, którą mogę sobie wziąć? – Rigby klepnął Gabriela w plecy tak mocno, że omal go nie przewrócił. – Doprawdy, pierwszorzędny z ciebie druh, skarbełku! Konie z tobą kraść!
ROZDZIAŁ DRUGI Dorothea Neville szybko odwróciła głowę, jednocześnie opuszczając brodę. Wiedziała, że nie byłoby uprzejmie śmiać się z nieznajomych, choć jeden miał zabawnie osłupiałą minę, drugi zaś komicznie szczerzył zęby w uśmiechu. Nie powinna też zastanawiać się, o czym przed chwilą rozmawiali, choć nie wątpiła, że wymieniali uwagi na jej temat. Niepotrzebnie zdjęła czepek i rozpuściła włosy. Rzecz w tym, że wiatr zza otwartego okna był zbyt kuszący, aby przejmować się zasadami przyzwoitości. W rezultacie była rozczochrana, rozwiana, a pomysł z rzucaniem czepka lokajowi raczej nie należał do najszczęśliwszych. Skąd jednak mogła wiedzieć, że w pobliżu znajdują się jacyś świadkowie? Księżna na szczęście zawołała jednego z młodych dżentelmenów, nim Dorothea zdążyła żywiołowo zeskoczyć z dwóch ostatnich stopni składanych schodków, szczęśliwa, że znowu może rozprostować kości. Trudno było jej się dziwić, przecież przez ładnych parę godzin tkwiła zamknięta w powozie, z kolanami niemal przyklejonymi do brody. Dorothea ostrożnie zeszła na ziemię, unosząc suknię tylko na tyle, żeby widzieć schodki. Następnie przystanęła na moment u boku księżnej i oddaliła się o metr lub półtora, gdyż w towarzystwie niskiej damy czuła się jak olbrzymka. Księżna, choć przy kości, naprawdę była malutka, a Dorothea niebotycznie wysoka. Przewyższała wzrostem matkę, ojczyma i dwie przyrodnie siostry. Górowała nad nimi jak dojrzały dąb nad siewkami. Mimo to nie zdarzało się jej garbić, pochylać czy zwieszać głowy w towarzystwie. Szczyciła się swoim wzrostem. Była przecież nieodrodną córką swego ojca, niezwykle wysokiego mężczyzny… Niewykluczone, że tyle samo wzrostu miał jeden ze zbliżających się teraz dżentelmenów. Obaj trzymali kapelusze w dłoniach, a ten wysoki pochylił się nad wyciągniętą ręką księżnej.
– Ciociu – odezwał się. – Witaj w domu. Książę jest na piętrze i umiera. – Znowu? – Vivien zmarszczyła brwi. – Obiecał, że się powstrzyma pod moją nieobecność. Cóż takiego doskwiera mu tym razem? Plamy latają mu przed oczami? Nie uskarżał się na nie już od dłuższego czasu. – O plamach nie wspomniał, lecz chyba napomknął coś o waporach. Obawiam się, że niezbyt uważnie wsłuchuję się w jego utyskiwania. Księżna skinęła głową, a jej wielowarstwowy jedwabny czepek zakołysał się w przód i w tył. – Nie musisz się tłumaczyć, skarbełku – odparła. – Mało kto go słucha. Dorothea wymieniła spojrzenia z drugim dżentelmenem, bez wątpienia spoza rodziny. On również wydawał się zdumiony lekkością tej pogawędki. Gdy obdarzył ją uśmiechem, doszła do wniosku, że mogą się zaprzyjaźnić, więc odwzajemniła uśmiech. – Ej, skarbełku. – Dżentelmen szturchnął przyjaciela łokciem. – Nie przyszło ci do głowy, żeby przedstawić mnie księżnej i… osobie towarzyszącej? Teraz to obaj panowie wymienili spojrzenia, jednak bez uśmiechu. Wpatrywali się w siebie przez pełną zakłopotania chwilę, po czym krewny księżnej odwrócił się do niej i spytał, czy wolno mu przedstawić przyjaciela, baroneta Jeremiasza Rigby’ego. Księżna wymamrotała coś uprzejmie, wyciągnęła rękę do Jeremiasza i odwróciła się do Gabriela. – Panowie, z przyjemnością przedstawiam wam moją nową przyjaciółkę z Wirginii, ze wszech miar uroczą pannę Dorotheę Neville – powiedziała. – Dygnij pięknie na powitanie, moja droga, żebyśmy wszyscy mogli schronić się przed tym okropnym wiatrem, zanim mój czepek poleci w siną dal. Thea spełniła jej prośbę. Uznała, że to będzie łatwiejsze niż branie sobie do serca wszystkiego, co powie księżna lub traktowanie jej słów jak obrazy. Jednocześnie wyciągnęła rękę na powitanie. Baronet, który stał bliżej, ukłonił się z namaszczeniem,
po czym zrobił krok do tyłu. Gabriel musnął dłoń damy i ukłonił się zdawkowo, następnie zaś pokręcił głową, jakby chciał zaprzeczyć czemuś, o czym myślał. – Panno Neville – powiedział, jednocześnie podsuwając ramię ciotce. Rigby’emu nie pozostało nic innego, jak poprowadzić Dorotheę po marmurowych schodach do imponującego holu Cranbrook Chase. Cóż za bufon, pomyślała, wpatrując się w plecy Gabriela. Wyjątkowo przystojny, ale wolałabym raczej, by okazał się ujmujący. Musimy nad tym popracować, skoro mam spędzać czas w jego towarzystwie. W budynku z trudem powstrzymała się od wytrzeszczenia oczu na imponujący, kilkupiętrowej wysokości hol zwieńczony gigantyczną, przeszkloną kopułą, która wpuszczała do środka promienie słoneczne. Pomieszczenie było tak przestronne, że dałoby się w nim rozegrać mecz krykieta w towarzystwie widzów – po wyniesieniu mebli, naturalnie. Architektura tych rozmiarów i urody nie była jej obca. W Wirginii nie brakowało posiadłości najrozmaitszych typów, a wiele z nich zbudowano w zgodzie z tradycją wielkich domów w Anglii, kultywowaną przez ich właścicieli. Za to nigdy wcześniej nie widziała niemal czterdziestu pozłacanych klatek o fantazyjnych kształtach i w rozmaitych rozmiarach, takich jak te, które wisiały tutaj – po kilka sztuk to tu, to tam. Każda z nich była pełna przeróżnych egzotycznych ptaków, wielobarwnych i niespotykanych. Thea ujrzała ptaki z oczami o nierzeczywistym wyglądzie, z dziobami jasnymi jak słońce, a do tego długimi i czarnymi jak heban. Pióra miały we wszystkich kolorach tęczy. Rzuciły się jej w oczy pomarańczowe, zielone i intensywnie niebieskie, czasem przerośnięte u ogona, czasem dziwnie sterczące na czubkach głów. W wielgachnych mosiężnych donicach rosła istna dżungla nieznanych Thei roślin. Jedne charakteryzowały się zwisającymi pierzastymi liśćmi wielkości słoniowych uszu, inne miały wysokie
pnie bez kory, obrośnięte czymś w rodzaju nietypowego gontu i zwieńczone gęstymi koronami rozbuchanej kolczastej zieleni. Thei udało się rozpoznać palmy, gdyż nie brakowało ich w Wirginii. Nigdy nie widziała bananowca, ale nie wątpiła, że właśnie nań patrzy, gdyż mniej więcej siedem metrów nad czarno-białą podłogą sterczały kiście małych zielonych owoców. Co zdumiewające – może niekoniecznie w takim stopniu jak wszystko inne – na wysokości jednej trzeciej pomieszczenia wisiał dwustronny balkon. Thea doszła do wniosku, że to taras widokowy. I pomyśleć, że wcześniej uznała swojego ojczyma za dziwaka, gdyż po ostatniej wizycie w Anglii kazał pomalować koła w swoim landzie na kanarkowy kolor zgodnie z panującą w stolicy modą. Nieopodal przedefilował paw, za nim dreptała szarawa pawica. W pewnej chwili imponujący ptak przystanął, zatrzepotał piórami, żeby się powachlować, i ruszył w dalszą drogę. W tym otoczeniu krzątało się dwóch lokajów w liberii, zajętych nalewaniem wody i zbierających to, co pozostawiły po sobie pawie. Jedna z klatek była otwarta i zaglądał do niej służący. Najwyraźniej sięgał po coś, czego Thea wolała nie identyfikować. Dwa olbrzymie kominki stały naprzeciwko siebie w przepastnej sali, a pośrodku znajdował się… – Wodotrysk? Wodospad? Ale przecież… to niemożliwe. – Thea wcale nie zamierzała powiedzieć tego na głos, jednak nie zdążyła ugryźć się w język. Nagle zatęskniła za czepkiem, którym mogłaby się powachlować. Jeremiasz Rigby pochylił głowę. – Książę i księżna podobno wiele podróżowali i chętnie przywozili pamiątki z wojaży. Później może zechce pani spytać naszego skarbełka, czy nie byłby skłonny pokazać jej wypchanego lemura. – Wypchanego? – Thea popatrzyła na najbliższą klatkę. Ulżyło jej, gdy ujrzała, że małe ptaszki, może papużki nierozłączki, z zapałem pocierają się dzióbkami. – Ale wszystkie te
stworzenia tutaj żyją, prawda? – Owszem, a biorąc pod uwagę, że wiele z nich to papugi, pewnie przeżyją nas wszystkich. Nawet nie wspomnę, jak często mój przyjaciel cieszy się z tego faktu. – Żartuj e pan, prawda? – Oczywiście. Obawiam się, że te wszystkie urocze ptaki trafią gdzie indziej, gdy Gabriel przejmie posiadłość. – W istocie, nie pachnie tu najpiękniej. Wiem, że księżna pragnęła sprowadzić do Anglii parkę żurawi z naszych okolic, ale mój ojczym uprzedził ją, że te ptaki bardzo źle znoszą podróże i zapewne nie dotrą tu żywe. Księżna, która podziwiała swoje okazy, najwyraźniej coś usłyszała, gdyż szybkim krokiem podeszła do Thei. – To Basil stoi za tym wszystkim – wyjaśniła. – Gdy został księciem, poskarżyłam mu się na żałosny stan naszej przepełnionej ptaszarni, i oto rezultat. Zainspirował mnie dom mojego drogiego kuzyna w Wirginii, a konkretnie drzwi z przodu i z tyłu budynku, zapewniające latem przyjemne przeciągi. Basil kazał zlikwidować stary, duszny pokój, który kiedyś utrudniał przepływ świeżego powietrza, i dodał kilkoro przeszklonych drzwi z tyłu domu. Przy ładnej pogodzie często otwieramy je wszystkie. Pawie mają zwyczaj wywędrowywać, niemniej zawsze wracają. Gabriel Sinclair w końcu uznał za stosowne przemówić. – Ciocia zapomniała wspomnieć, że książę pozamykał klatki schodowe dopiero wtedy, gdy stało się jasne, że przypadkowo uwolnione ptaki mają skłonność do migrowania. Czy już się napatrzyliśmy? – Wskazał drzwi po prawej. – Tak, tak, chodźmy na górę – zgodziła się księżna. – Chociaż powinnam natychmiast udać się do Basila. – Da sobie radę – zapewnił ją Gabriel. – Przynajmniej przez następnych kilka miesięcy. Księżna żartobliwie trzepnęła go w ramię. – Ty niegrzeczny chłopcze! On nie umrze, niezależnie od tego, jak bardzo wmawia sobie prawdziwość tej niedorzecznej klątwy. A nawet jeśli rzeczywiście ma wyzionąć ducha, to nie
pozwolę, aby zrobił to w ukryciu. Właśnie o tym chcę porozmawiać. Chodź, droga Theo, ty też masz w tym swój udział. Gabriel spojrzał na nią w ten sam co poprzednio, niepokojący sposób. Thea doszła do wniosku, że wcale go nie potrzebuje. Postanowiła zrobić, co trzeba, i nie prosić o pomoc bratanka księżnej, niezależnie od jej zdania. Raz jeszcze przyjęła ramię sir Jeremiasza. Jeden z lokajów pospieszył otworzyć podwójne drzwi, a Thea spojrzała na to, co kiedyś zapewne było imponującymi schodami, które zakręcały ku głównemu holowi, i posłusznie powędrowała na górę. – Drzwi po lewej, panno Neville, prowadzą na pomost, który rozciąga się nad ptaszarnią i dociera do zachodniego skrzydła oraz bliźniaczych schodów – poinformował ją Gabriel. – Z prawej znajduje się wejście do wielkiego salonu. Ciotuniu? – Wiem, że to wygląda strasznie, skarbełku, ale zaszła taka konieczność. – Bynajmniej. Thea musiała przyznać mu rację. Jeśli ktoś chciał mieszkać w dżungli, to powinien się do niej przeprowadzić. Zrobiło się jej żal młodego Sinclaira. Najwyraźniej dola spadkobiercy tytułu nie była aż tak godna pozazdroszczenia, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Gdy weszli do wielkiego salonu i Thea zajęła miejsce obok księżnej, uśmiechnęła się do Gabriela, po czym zdjęła rękawiczki i położyła dłonie na kolanach. Uznała, że powinni zapomnieć o niezbyt fortunnym początku znajomości i zacząć od nowa. – Czy podróż przebiegła spokojnie? – spytał Gabriel, nieświadomy rozterek młodej damy. Ha, najwyraźniej doszedł do tej samej konkluzji! – pomyślała. Mieli rozpocząć od punktu wyjścia. – Podróż była wręcz cudowna, proszę pana – odparła. – Wypłynęliśmy z Wirginii na długo przed pojawieniem się ewentualnych wczesnojesiennych sztormów tropikalnych i szczęśliwie dotarliśmy na miejsce bez żadnych przygód. Uprzejma, wyczerpująca odpowiedź. Tymczasem księżna już
zdążyła zająć się podwieczorkiem, przyniesionym na tacy przez jednego z lokajów. Napełniła filiżanki herbatą, a potem poczęstowała wszystkich kanapeczkami z cienkimi plastrami ogórka. – W istocie, bardzo szczęśliwie – przyznał. – Czy to pani pierwsza wyprawa do Anglii, panno Neville? Tak, był zdecydowanie zainteresowany. Czyżby spodziewał się, że będzie mówiła z okropnym akcentem, przeciągając każdą sylabę, tak jak jej przyrodnie siostry? – Owszem – oznajmiła. Sir Jeremiasz popatrzył porozumiewawczo na przyjaciela, jakby obaj doszli do jakiegoś wniosku. Thea nie była tylko pewna jakiego. – Ja tylko raz opuściłem Anglię – oznajmił i znów wymienił spojrzenia z Gabrielem. Doszła do wniosku, że to bardzo nieuprzejme. Miała nadzieję, że księżna interweniuje i wyjaśni sytuację, ale starsza dama skupiona była na wrzucaniu kostek cukru do herbaty. – Urodziłam się w Anglii, proszę pana – powiedziała Thea. – Mój brat również. Był starszy ode mnie, a mam dwadzieścia dwa lata. Zmarł zaraz po moich narodzinach. Tak czy owak, wyjechaliśmy z Anglii do Wirginii, która nie wiązała się ze smutnymi wspomnieniami. Mama była strasznie przygnębiona i obawiała się, że nigdy nie powrócę na londyński sezon, ale tata obiecał jej, że na pewno tak się stanie. – Popatrzyła na swoje ręce, przede wszystkim dlatego, żeby Gabriel Sinclair nie widział jej oczu. – Niestety, zmarł w drodze powrotnej do Anglii, gdzie miał załatwić ostatnią sprawę. – Spotkały panią straszne tragedie. – Gabriel pokręcił głową. – Proszę przyjąć moje szczere kondolencje. Thea poruszyła się niespokojnie i doszła do wniosku, że chyba powiedziała zbyt wiele, co wynikało z kłopotliwej sytuacji. Gdy była zdenerwowana, miała tendencję do trajkotania. Matka wciąż zwracała jej na to uwagę. Pewnie zemdlałaby na wieść, że jej córka wyjawiła swój zaawansowany wiek.
Księżna w końcu przestała mieszać herbatę. – Mama Thei została moją bliską przyjaciółką, gdy odwiedziłam kuzyna w trakcie pierwszej wyprawy z Basilem do Ameryki – oznajmiła. – Podczas ostatniej podróży odnowiłyśmy przyjaźń. Nigdy nie miałam córki, ale czułam jej ból, gdy mówiła o obietnicy zmarłego męża, i rozczarowanie, że jej ukochana najstarsza córka nie doświadczy londyńskiego sezonu, na którym tak bardzo zależało i jej, i jej ojcu. Musiałam zaproponować, że zabiorę Theę do Anglii. – I to jest niespodzianka dla mnie? – spytał Gabriel. – Obawiam się, że nie rozumiem. – Och, skarbełku. Niespodzianka polega na tym, że będziesz przyzwoitką panny Neville, podczas gdy wszyscy, łącznie z Basilem, pojedziemy do Londynu na mały sezon. – Wolałbym nie. – Gabriel wstał i ukłonił się Thei. Na jego przystojnym obliczu pojawił się nieumiejętnie skrywany gniew. – Jestem zrozpaczony, że nie mogę pani towarzyszyć, panno Neville, ale obawiam się, że mam już plany na najbliższą przyszłość. Otóż postanowiłem udać się na wybrzeże i utopić w oceanie. A teraz, za pozwoleniem… – Ależ, skarbełku! – krzyknęła księżna. Sir Jeremiasz Rigby plasnął dłońmi o uda i zaniósł się głośnym śmiechem. Gabriel Sinclair nawet się nie zawahał. Wyszedł z pokoju, nie oglądając się za siebie, a Thea pomyślała, że jeszcze nie rozumie wszystkiego, co się wokół niej dzieje, i że tylko urocza siwowłosa staruszka albo kompletny idiota ośmieliłby się nazywać tego mężczyznę „skarbełkiem”.
ROZDZIAŁ TRZECI Kiedy w końcu księżna wyłoniła się z apartamentu księcia, Gabriel już na nią czekał. – Proszę nie uciekać, ciotuniu – powiedział i wziął ją pod rękę, zanim zdążyła zaoponować. – Chyba powinniśmy przedyskutować kilka spraw na osobności, prawda? Księżna uśmiechnęła się do niego. – Nie zapytasz Basila, jak się dziś miewa? – Chcesz powiedzieć, że odkąd ja i Rigby przybyliśmy wczoraj, nasz staruszek jest o krok bliżej grobu? – Wszyscy kiedyś umrzemy, skarbełku. – Pogroziła mu palcem. – Warto o tym pamiętać. – Ale nie warto się na tym skupiać, jeśli chce się cieszyć życiem. Księżna pokiwała głową. – Co racja, to racja… – Westchnęła. – Basil chyba sam się znudził swoim czarnowidztwem, a przynajmniej czuje się samotny. Bardzo za mną tęsknił, a kiedy powiedziałam mu, że wyjeżdżam do Londynu i wrócę dopiero po jego urodzinach, prawie wskoczył do powozu. Mam nadzieję, że w stolicy rozpędzisz ponure chmury nad jego głową. – Ja? Dlaczego właśnie ja? – A dlaczego nie, na litość boską? – zirytowała się księżna. – Przecież kochasz go tak samo jak ja, czyli ogromnie. W ostatnich latach zrobił się z niego smutny zrzęda, i to do tego stopnia, że raz na jakiś czas muszę go porzucać, bo inaczej dałabym się wciągnąć do tej otchłani rozpaczy. Właśnie tak, skarbełku. – Otchłań rozpaczy. No cóż. W żadnym wypadku nie wolno na to pozwolić – przyznał. Kochał ciotkę całym sercem, ale czasami… Księżna westchnęła ciężko. – Zupełnie nie wiem, co robić – wyznała. – Kiedyś był znakomitym kompanem, skarbełku. Mieliśmy tyle uciechy…
Mówiłam ci o tej nocy, kiedy wśliznęliśmy się do jednej z piramid, a potem Basil rozłożył koc i… – Tak, dwukrotnie – przerwa jej Gabriel pospiesznie. – Mówiłaś mi dwukrotnie. Raz, kiedy byłem na tyle mały, żeby uznać to za niesłychaną przygodę, a potem jeszcze raz, kiedy poczerwieniałem jak burak i marzyłem o tym, żeby zatkać sobie uszy palcami. – Och… – Księżna stropiła się na moment, ale po chwili doszła do siebie. – Wszędzie podróżowaliśmy, by próbować nieznanych potraw, podziwiać nowe widoki i doświadczać mocnych wrażeń. Nadal masz te śpiewające miedziane misy z Tybetu? Gabriel potarł kark. Ciotka znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, dlaczego na nią czekał i do czego zmierzał, więc ani myślała się spieszyć. – Z pewnością są w jakiejś szafie – odparł. – Jeden z guwernerów skonfiskował mi je, kiedy nieco zbyt entuzjastycznie waliłem w nie drewnianym tłuczkiem. – Te talerze podobno są bardzo melodyjne. – Wobec tego nie powinno się w nie walić wielkim tłuczkiem. – Zaprowadził ciotkę do małego saloniku. – Będę musiał je znaleźć, tak? Rigby chętnie sobie na nich poużywa. Na pewno z przyjemnością w nie pogrzmoci. – W śpiewające misy się nie grzmoci. Służą do medytacji, do uspokojenia – wyjaśniła księżna. – A może rzeczywiście daj mu te misy. Wygląda na to, że nie przywoziliśmy ci prezentów odpowiednich dla małego chłopca. – Lemur był całkiem na miejscu – oznajmił Gabriel. – Chociaż to z jego powodu aż do dziesiątego roku życia musiałem spać przy zapalonej świecy. Może jednak porozmawiamy o ostatniej niespodziance, dobrze? – O Dorothei. – Księżna zmarszczyła brwi. – Co za paskudne imię. W sam raz dla smutnej starej panny. – W wieku dwudziestu dwóch lat w zasadzie nią jest – zauważył przytomnie Gabriel.
– Mężczyźni bywają okrutni. Wolałabym, żebyś nie biegał po Mayfair i nie ogłaszał wszem wobec, z jaką to staruchą mają do czynienia. Jest przecież całkiem niebrzydka. Dziękuję, mój drogi – dodała, gdy Gabriel podsunął jej kieliszek sherry. – Tak czy owak, pewnie chciałbyś o niej porozmawiać. Tak naprawdę wolałby raczej wbić sobie drzazgi pod paznokcie. Od kilku miesięcy nie myślał o Neville’ach – ani o ojcu, ani o synu. Synowi zdążył już wybaczyć jako głupiemu chłopakowi, jednak postępowanie hrabiego i narażanie życia dobrych ludzi nadal budziło jego oburzenie. Na sam dźwięk nazwiska Neville ogarniało go pragnienie zemsty. A teraz ciotka przywiozła mu członkinię rodu Neville’ów w ramach „niespodzianki”. – Dorothea Neville – wycedził. – No cóż, porozmawiajmy o niej. Czy to nazwisko i twój powrót do Wirginii to zupełny przypadek? – Nie zapominaj, że Basil i ja byliśmy zmuszeni opuścić Amerykę, gdy nasze kraje wstąpiły na wojenną ścieżkę. Dlaczego nie miałabym tam wrócić po zawarciu pokoju? Choć Gabriel miał coraz większe trudności z udawaniem obojętnej nonszalancji, wiedział, że jeśli będzie zbyt mocno naciskał, ciotka zapewne nie zechce mówić o pannie Neville. Doszedł do wniosku, że pozwoli się jej wygadać i dopiero potem przejdzie do rzeczy. – Pokój zawarto na długo przed twoją wyprawą – oznajmił. – I po tym, jak powróciłem po nieprzyjemnych miesiącach w niewoli, z której wypuszczono mnie dopiero po abdykacji Napoleona. – Tak, mój drogi, ze stoickim spokojem znosiłeś potworne bóle głowy. Przeżyłeś najprawdziwszą gehennę, o czym świetnie wiedzieliśmy. Wróciłeś do nas już nie jako słodki chłopiec, którego zapamiętaliśmy, ale dojrzały, doświadczony mężczyzna i wszystkim nam pękały serca. Sytuacja stała się nieznośna, gdy w końcu się nam zwierzyłeś. Wyznałeś mnie i Basilowi prawdę na temat hrabiego i jego syna. Nie wspomniałam ci o tym, ale byłam
w Londynie i uczestniczyłam w raucie na cześć młodego Neville’a. Jego ojciec pysznił się i paradował z wypiętą piersią, jakby to on dostał to głupie odznaczenie. Basil bardzo by się przygnębił tym widokiem. Hrabia zawsze miał o sobie zbyt wysokie mniemanie, i to się nie zmieniło. Poznałeś go? Gabriel widział hrabiego podczas kilku krótkich wypraw do stolicy po powrocie z wojny, jednak nigdy do niego nie podszedł. Niby co miał zrobić – zdemaskować go jako kłamcę i nikczemnika? Wyzwać dużo starszego człowieka na pojedynek? Wiedział, że jeśli ma szukać zemsty i sprawiedliwości, to nie na udeptanej ziemi. – Nie, nie miałem tej przyjemności – odparł, nawet nie ukrywając ironii. – Nic, co wiąże się z Henrym Neville’em nie jest przyjemne – westchnęła księżna. – Zawsze był okrutny dla Basila, nawet w szkole znajdował powody, by się z niego naigrawać. Zresztą jest miły tylko dla tych, którzy są dlań użyteczni, a Basila uważał za łatwy cel. Pamiętam, jak nazwał go Sinclairem Nierozgarniętym, kiedy mój biedny skarb pomylił nazwę jakiegoś zabytku, który oglądał w Atenach. Broxley poprawił go złośliwie, a potem zapytał, po co Basil dokądkolwiek jeździ, skoro nawet nie potrafi zapamiętać, gdzie był. Basil nigdy nie uważał się za eksperta. Po prostu lubił dzielić się wspomnieniami z interesujących miejsc, które odwiedziliśmy. – Nigdy mi o tym nie opowiadałaś. Księżna tylko machnęła ręką. – I co dobrego by z tego przyszło? – spytała. – To upokorzenie nastąpiło wkrótce po śmierci czwartego księcia, kiedy Basil już podupadał na zdrowiu. Jakieś pół setki ludzi musiało słyszeć te zjadliwe i podłe słowa Broxleya. Możesz sobie wyobrazić, jak szybko się rozeszły w towarzystwie. Sinclair Nierozgarnięty… Dorośli mężczyźni są tak samo wredni jak mali chłopcy. Dokuczanie trwało całymi tygodniami. Co rusz ktoś podchodził do Basila i pytał go, czy wie, gdzie jest. A to wcale nie był pierwszy raz, kiedy hrabia wyśmiewał się z Basila. Byłam
wściekła. Nie musiał się tak zachować, prawda? – Naturalnie. To rzeczywiście nikczemnik – przyznał Gabriel, zastanawiając się, jak subtelnie skierować rozmowę na Dorotheę Neville. Księżna pochyliła się na krześle. Gabriel poszedł za jej przykładem, uznawszy, że najwyraźniej musieli najpierw się zająć drobiazgami, a dopiero potem przejść do sedna sprawy. Vivien rozejrzała się na boki. – Chyba wiem, jak uszczęśliwić nas oboje – oznajmiła konspiracyjnym szeptem. Dobry Boże, czyżby nagle stali się współspiskowcami? – Nie sądziłem, że jestem nieszczęśliwy – odszepnął równie dyskretnie. – To się rzuca w oczy? Księżna odsunęła się i poprawiła misterną fryzurę. – Nie próbuj zbywać mnie twierdzeniem, że nie jesteś zainteresowany zemstą w takim samym stopniu jak ja, bo nie uwierzę, skarbełku. Ty i twoi przyjaciele, także ten miły młodzieniec na dole, przeżyliście koszmar. – Być może przeżylibyśmy koszmar, nawet gdyby Myles wypełnił powierzone mu zadanie. Miałem dość czasu, żeby wysnuć taki wniosek. Pomyślał, że naprawdę nie brakowało mu czasu na stawienie czoła faktom, dzięki czemu był gotów wziąć część winy na własne barki. – Och, prawisz banialuki! – prychnęła księżna. – Ten dzieciuch nawet nie powąchał prochu, a ty i twoi przyjaciele jesteście starymi wygami. Pojawił się tam tylko dlatego, że było już praktycznie po wojnie, pomijając bałagan pod Waterloo. Potem skumał się z Rosjanami, a gdy przebywał wśród nich, nie robił nic poza codziennym upijaniem się przy generalskim stole. Kiedy uświadomił sobie, że grozi mu niebezpieczeństwo, uciekł jak szczur do dowództwa, zostawiając was samych. – Nie tylko nas. Wystawił do wiatru całe wojsko, i angielskie, i rosyjskie. Z jego powodu żołnierze zostali kompletnie zaskoczeni – dodał Gabriel, przypominając sobie, jak bardzo jest wściekły. –
Mów dalej. – Podajże mi tamten szal, skarbełku, i zarzuć go na moje ramiona. Robi się chłodno. Gabriel pospiesznie spełnił jej prośbę. Ciotka miała w zwyczaju przeciągać rozmowę w nieskończoność, nim przeszła do rzeczy. Kiedyś musiał przez okrągłą godzinę błądzić od tematu do tematu, byle wreszcie mogli porozmawiać o sednie sprawy. Tym razem zaczęła opowieść od swojej pierwszej podróży do Ameryki i opisu odwiedzonych miejsc, które widzieli, między innymi dzwonu wolności, który nie przypadł jej do gustu. Vivien i Basil trzymali się głównie wybrzeża, gdyż dotarły do nich okropne opowieści o dzikim, terroryzowanym przez Indian środku kraju. Zaczęli wędrówkę od Bostonu, pojechali do Nowego Jorku, gdzie mieli okazję poznać wielu naprawdę miłych i gościnnych obywateli… – Ciotuniu…? – Tak, skarbełku? Gabriel zorientował się szybko, że popełnił fatalny błąd, przerywając jej potok słów. – Nic takiego, mów dalej. – Właśnie to robiłam. Pewnie chcesz, żebym opowiedziała ci o Wirginii. To właśnie był cel naszej podróży. W skromnym domu mojego kuzyna jest nie więcej niż piętnaście sypialni, wyjątkowo niewiele, niemniej bardzo lubiłam spędzać z Basilem czas przed budynkiem i patrzeć na pobliską rzekę. Gabriel w myślach odliczał do dziesięciu. – Pamiętam, że właśnie tam siedziałam, kiedy przedstawiono mi panią Rutherford i jej najstarszą córkę, Dorotheę Neville. Dziewczynka, nadal w wieku szkolnym, nie była zbyt rozmowna i nie próbowałam jej poznać. Wiesz, że nie przepadam za dziećmi. Wydają mi się nader nieinteresujące, a w dodatku wykazują dziwną skłonność do recytowania beznadziejnej poezji przed dorosłymi. Ale wróćmy do mojej wizyty. – Och, to jakiś postęp. – Co takiego, mój drogi?
– Czy panna Dorothea nie nosi takiego samego nazwiska jak jej matka? – spytał pospiesznie. – Jesteś bardzo spostrzegawczy, skarbełku. Przyznaję, że nie zwracałam szczególnej uwagi na ten fakt aż do wieczoru, w którym ja i Theodora – tak ma na imię matka dziewczyny, co również jest niefortunnym wyborem – odbyłyśmy przemiłą pogawędkę. To ogromnie smutna historia, niestety. – Panna Neville wspomniała coś o tym przy herbacie. – Doprawdy? A tak, pamiętam. Jest teraz o wiele bardziej rozmowna. To bardzo dobrze. Wobec tego będę mówić krótko. Naturalnie, musiałam tam wrócić i spotkać się z nimi ponownie. Postanowiłam zobaczyć, jak wyrosło to wysokie, niezdarne dziecko, i posłuchać więcej o wyjeździe z Anglii oraz o smutnej śmierci drogiego Harry’ego. Nikt nie wini Theodory, biedaczki, porzuconej przez ukochanego. Sama wymyśliłabym jakieś przekonujące wyjaśnienie, gdyby okoliczności mnie do tego zmusiły. Przynajmniej dostaje kwartalną zapomogę. Jej mąż zadbał o to, nim umarł. – Udało ci się jakoś wyciągnąć prawdę z tej kobiety? – Gabriel nie był pewien, czy mu się to podoba. – Gdyby oszustwo tak długo uchodziło ci na sucho, gdybyś znalazł sobie nowego męża i urodził mu dwójkę dzieci, był przyjmowany w towarzystwie w Ameryce – czy wyznałbyś całą prawdę niemal obcej osobie? Pomyślał, że na pewno by tego nie zrobił. – Więc sama wydedukowałaś, że panna Neville to… – Bękart – dokończyła księżna. – Dziecko z nieprawego łoża. Słodkie dziewczę, ale niestety ma pecha. Nie siedź tak i nie gap się na mnie, skarbełku, to się zdarza. Jestem światową kobietą, takie sprawy nie są mi obce. – To intrygująca teoria, a właściwie spekulacja – powiedział Gabriel ostrożnie. – Jesteś pewna? – Cóż, nie przysięgłabym na Biblię, ale owszem, jestem. Czyżbyś nie zwrócił uwagi na jej dość nietypowy wzrost i koloryt? I jeszcze te brwi. Z pewnością wzbudzą zainteresowanie, kiedy
pojawi się w towarzystwie. – Jej brwi? – Udał zdziwienie. – Nie mów, że nie zauważyłeś. Urocze i w zasadzie niepowtarzalne, sam przyznasz. Wyraziste, ale nie przytłaczające. Ze względu na nie, swój wzrost i kruczoczarne włosy z pewnością będzie się wyróżniała pośród tych żałośnie niziutkich i bladych blondyneczek, głupio chichoczących podczas małego sezonu. Tyle tylko że muszę coś zrobić z tymi jej piegami. – Nie! – wykrzyknął Gabriel i natychmiast ugryzł się w język. Księżna nie powinna wiedzieć, że zwrócił uwagę na piegi Thei i że przypadły mu one do gustu. Mogła przecież uznać, że najlepiej byłoby skojarzyć go z Dorotheą. Co prawda dopiero co ogłosiła pannę Neville nieślubnym dzieckiem, ale przecież trzeci książę ożenił się z krawcową swojej matki. Dziwniejsze rzeczy zdarzały się w rodzinie Sinclairów. Postanowił na wszelki wypadek sprecyzować, o co mu chodziło. – Sęk w tym, że to dorosła kobieta – wyjaśnił pospiesznie. – Wyglądałoby to tak, jakbyś zamierzała ją wykorzystać, przy mojej pomocy, do zemsty na hrabim. Nie jest naszą protegowaną, ciotuniu, tylko ofiarą. Twoją ofiarą. Nie chcę brać w tym udziału, choć wiem, że masz dobre intencje. Możesz się mścić, lecz ja od teraz nie chcę być w to zamieszany. Bardzo mi przykro. – Daruj sobie tę świątobliwość, skarbełku, nie robi na mnie wrażenia. Wbrew temu, w co ewidentnie wierzysz na tych swoich wyżynach doskonałości, Basil bierze pod uwagę wyjazd do Londynu tylko po to, by popatrzeć, jak ucieramy nosa pyszałkowatemu hrabiemu. Gabriel miał wrażenie, że na jego szyi zaciska się pętla. – Już mu powiedziałaś, że zaakceptowałem ten plan? – spytał cicho. – Musiałam – odparła. – Chyba nie sądzisz, że przyzwoliłby mi na samodzielne działanie. – I twoim zdaniem ten twój… pomysł wystarczy, by do
urodzin uwolnić go od myśli o nieuchronnej śmierci? Księżna z kokieteryjną miną poprawiła szal na ramionach. – Chcę mieć z powrotem mojego dawnego męża… pod każdym względem – oświadczyła. – Nie tylko o pannę Neville w tym wszystkim chodzi, skarbełku. Wolałabym nie wprawiać cię w zakłopotanie, ale jestem już nazbyt leciwa, by brać sobie kochanka. Co nie oznacza, że stoję nad grobem i nie mam swoich potrzeb. Basil nieustannie przerywa to, co robi, żebym mierzyła mu tętno, i w rezultacie nie czuję już nic z wyjątkiem frustracji. Niemal straciłam nadzieję na to, że będę kimś więcej niż jedynie tytularną żoną. Chcę się zająć Basilem. Pomóż mi tylko wyrwać go z chandry. Niech wreszcie weźmie się do roboty, i to pod każdym względem. Rozumiemy się? Potem sama pokieruję sprawami. Pomimo starań Gabrielowi nie udało się zapaść pod ziemię z zażenowania. – A panna Neville? – spytał tylko. – Co z nią? – Nic. – Księżna wzruszyła ramionami. – Nie sądzisz przecież, że obwieszczę wszem wobec prawdę o jej smutnej sytuacji. Właśnie dlatego jesienny mały sezon jest znacznie bezpieczniejszy od letniego. Towarzystwo pozna Theę, może ktoś zwróci na nią uwagę. Ufam, że sprawdzisz dobrze jej ewentualnych adoratorów. W rezultacie powinna względnie dobrze wyjść za mąż, zwłaszcza że twój stryj zapewni jej godziwy posag. I na tym koniec. Chcę tylko, żeby hrabia ją zobaczył, zorientował się, kto to taki, i zaniepokoił, że znamy prawdę. Mój biedny Basil źle się czuł przez hrabiego, więc pora odpłacić mu pięknym za nadobne. – Chyba o czymś zapominasz, ciotuniu. Ona go rozpozna przez nazwisko. Harry Neville. Henry Neville. I co wtedy? – W istocie, dziewczyna jest dość bystra… – Księżna westchnęła. – Sama doszłam do tego wniosku. Niestety, statek był już wówczas w połowie drogi do Anglii. To oznacza, że będziemy musieli zachować tę informację tylko dla siebie. Wyjawisz jej prawdę dopiero wtedy, gdy już znajdziemy się przy Grosvenor Square.
– Ja mam jej wyjawić prawdę? – Chyba nie zakładasz, że ja to zrobię, prawda? Wyszłabym na okropną osobę, która knuje i kręci. Na pewno byś tego nie chciał. Thea musi sądzić, że to ty dostrzegłeś w niej podobieństwo do hrabiego i zorientowałeś się w zbieżności nazwisk. Twoja urocza, lecz niemądra ciotunia zakładała, że to tylko zbieg okoliczności. Ciekawe, dlaczego nie przedstawił się z innego nazwiska, kiedy dawał upust chuci ze swoją kochanką Theodorą. Dziwne to, wręcz nieroztropne. Gabriel zwiesił ramiona i zacisnął dłonie. Potrzebował chwili, żeby odzyskać spokój. A więc to on miał poinformować pannę Neville, że jest nieślubnym dzieckiem? Cudownie. Wolałby otrzymać w prezencie jeszcze sześć wypchanych lemurów. – Tak, to dziwne – przyznał w końcu. – Wręcz nieroztropne. – Co robić, niektórym ludziom brakuje rozsądku, zwłaszcza w kwestiach uwodzenia. Dość pomyśleć o księciu regencie i jego pani Fitzherbert. Wystarczyłoby, żeby Neville przedstawił się jako zwykły Smith albo Jones, a nie musielibyśmy siedzieć tu i walczyć z trudnościami. Gabriel zajrzał do pustego kieliszka. – Chyba muszę wypić jeszcze jeden – mruknął. – Tylko z umiarem, skarbełku. Pamiętasz trzeciego księcia? Niewiele brakowało, a zapiłby się na śmierć. No, daj buziaka. – Nadstawiła przypudrowany policzek. – Idę do Basila. Nadal rozmawiamy o terminie wyjazdu do Londynu. Za dwa tygodnie powinno być w porządku, nieprawdaż? Thea nie jest taka zła. Ameryka nie należy do dramatycznie zacofanych państw, lecz Dorothea potrzebuje nieco obycia towarzyskiego, żeby wiedzieć, jak się zachować przy londyńskich dżentelmenach, którzy bywają dość natarczywi w swoich zalotach. Dobry z ciebie chłopak, skarbełku. – Poklepała go po policzku. – Zawsze byłeś moim ulubionym pociotkiem. – Jestem twoim jedynym pociotkiem – przypomniał jej Gabriel, gdy wychodziła z pokoju. Następnie skierował wzrok na
stolik z trunkami i zastanowił się co dalej. Mógł w samotności pić na umór, a potem zasnąć na jednej z kanap. Któryś z lokajów być może znalazłby go i zawlókł do łóżka. Mógł też znaleźć Rigby’ego i wraz z nim pić na umór. Gdyby jednak to zrobił, zapewne wyznałby przyjacielowi prawdę o pannie Neville i o planie księżnej – a przecież i tak źle się stało, że Rigby wyraził podejrzliwe zdumienie zbieżnością nazwisk. Ujawnienie okoliczności narodzin panny Neville byłoby ze strony Gabriela niewybaczalnym błędem. I tak postępował w sposób niegodny, w ogóle biorąc pod uwagę ewentualną pomoc ciotce w jej knowaniach. Z pozoru błaha i powierzchowna, księżna bez wątpienia potrafiła skutecznie rozstawiać mężczyzn po kątach. Gabriel chwycił karafkę z winem i rozsiadł się w fotelu. Postanowił pić w pojedynkę, gdyż tak było bezpieczniej. Przez pierwszą godzinę rozmyślał o tym, jak wygrzebać się z bagna, do którego wrzuciła go ciotka; przez drugą, mimo wyraźnego upojenia alkoholowego, zastanawiał się, jak wkręcić Rigby’ego na swoje miejsce i w ten sposób uniknąć udziału w planach ciotki. Gdy w końcu chwiejnym krokiem podążał do sypialni, musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Nie miał wyjścia. Wiedział, że kiedy cała ta sprawa dobiegnie końca, honor nakaże mu ożenić się z dziewczyną o niezwykłych brwiach. Dziwne tylko, że jego ciotka na to nie wpadła…
ROZDZIAŁ CZWARTY Obudził się, czując na języku smak, który można by śmiało porównać ze smakiem zdechłej myszy. Rozbudzony obrzydzeniem, wstał z łóżka i chwiejnym krokiem podszedł do okrągłego stołu, na którym Horton, jego pokojowiec, przed chwilą zostawił tacę ze śniadaniem. Do bolącej głowy Gabriela powoli powróciły wspomnienia. Z powodu księżnej oraz pary wiadomych czarnych brwi musiał zajrzeć do butelki, i to niejednej. Nie czuł się tak okropnie, odkąd wraz z przyjaciółmi świętował powrót z wojny. – Dzień dobry, jaśnie panie – zaszczebiotał radośnie służący, aż Gabrielowi załupało w głowie. – Czekałem za drzwiami z przygotowaną tacą, aż usłyszałem, że jaśnie pan jęczy… to znaczy, chciałem powiedzieć, budzi się ze snu. Przyniosłem kawę, choć osobiście uważam, że żołądkowi jaśnie pana w jego obecnym stanie lepiej zrobiłaby czysta woda. – Woda? Miałbym pić wodę? Nalej mi kawy, Horton, albo podaj dzbanek. Za jedzenie podziękuję. – Dopiero kiedy przełknął trochę gorącego, ciemnego napoju, spytał: – Która godzina? – Dochodzi południe, jaśnie panie. – W głosie pokojowca słychać było nutę niezadowolenia. Horton bardzo dobrze wypełniał obowiązki, ale czasami zdawał się zapominać o swojej służebnej roli, zwłaszcza kiedy Gabriel nie pamiętał o konieczności liczenia się z innymi i zmieniał mu rozkład dnia. – Już południe? Powinienem się wstydzić. – W istocie, jaśnie panie. Przyjaciel jaśnie pana, jaśnie wielmożny pan baronet, pragnie przeprosić, ale skoro jaśnie pan raczej nie chciał go widzieć ostatniej nocy i przepadła zabawa, którą mu jaśnie pan obiecał, wyjechał dzisiaj rano, zaraz po śniadaniu. Zostawił list. Z tymi słowami Horton wręczył Gabrielowi kopertę. – Pieczęć jest złamana – zauważył Gabriel i spojrzał na
służącego. – To mogło być coś pilnego, jaśnie panie. Gabriel zmrużył oczy, by odcyfrować bazgroły Rigby’ego. Horton postanowił pomóc i rozsunął zasłony, wpuszczając do środka strumienie południowego słońca. Gabrielowi przyszło do głowy, że pokojowcy bywają okrutniejsi od cudzoziemskich strażników więziennych. – Dziękuję ci, Horton – mruknął z niechęcią. – W tym liście nie ma nic, czego już byś mi nie powiedział. – Właśnie dlatego czekałem, aż jaśnie pan się przebudzi – odparł Horton powoli i wyraźnie, jakby rozmawiał z dzieckiem. – Księżna pani prosi, by jaśnie pan po południu dotrzymał towarzystwa pannie Neville, gdyż sama będzie zajęta księciem. Księżna pani uważa, że przejażdżka po posiadłości byłaby przyjemną rozrywką, a jaśnie pan i panna Neville mieliby okazję lepiej się poznać. – Tak, właśnie tego mi potrzeba po nocy tęgiego pijaństwa: wymuszonej rozmowy o niczym oraz jazdy po wertepach. To na pewno uśmierzy ten przeklęty ból głowy. Na to nawet Horton nie miał odpowiedzi. – Kąpiel gotowa, jaśnie panie – oświadczył. – Przygotowałem także ubrania, które uznałem za odpowiednie na dzień na wsi. – Ponieważ księżna niewątpliwie poinformowała swojego gościa o wyprawie, koniecznie powiedz pokojówce panny Neville, by wyszykowała swoją pracodawczynię do spaceru o godzinie pierwszej. Niech czeka na dole. I dziękuję. Jak ja bym sobie bez ciebie poradził, Horton? – Tylko wykonuję swoje obowiązki, jaśnie panie. – Pokojowiec zaczerwienił się po sam czubek niemal łysej głowy. Horton zaczął pracować jako pokojowiec kilka lat przed wojną, a kiedy Gabriel wrócił do domu zabiedzony i zaniedbany, z siniakami zbyt świeżymi, aby mogły pochodzić z dnia przegranej bitwy, służący troskliwie się nim zaopiekował, a Gabriel nie miał nic przeciwko temu. W rezultacie pokojowiec nabrał przekonania,
że należą mu się przywileje większe niż przeciętnemu słudze. Godzinę później, kiedy zegar wybił pierwszą, Gabriel zbiegł po schodach i zatrzymał się przed głównym wejściem. Spodziewał się zastać tam pannę Neville, lecz jedyną osobą w zasięgu wzroku był służący. – Georgie, widziałeś młodą damę? – spytał młodzika, zaabsorbowanego sprzątaniem klatki dla ptaków. – I proszę, powiedz, że to nie są najświeższe gazety z Londynu. – A jakże, jaśnie panie, najświeższe. Pan Hemmings zawsze mi je przekazuje, kiedy rodzina skończy lunch. Powiada, że po przeczytaniu gazety nadają się tylko do wykładania klatek. – Cudownie. – Co prawda gazety przez dwa dni podróżowały do Cranbrook Chase, ale zdaniem Gabriela wszystkie wiadomości były nowe, dopóki się ich nie przeczytało. – A młoda dama? – Panna Neville? A tak, jaśnie panie. Kazała przekazać, że będzie na zewnątrz, z dala od pierza, i jaśnie pan tam ma jej szukać, bo tu jej nie znajdzie, ot i tyle. Gabriel pomyślał, że uroczy gość nie ma problemu z wygłaszaniem swoich opinii. Z uśmiechem ruszył przed dom i zobaczył, że panna Neville spaceruje tam i z powrotem przed jego dwukółką. Zarówno stajenny, przytrzymujący konie za uzdy, jak i stangret przypatrywali się dziewczynie z takim zainteresowaniem, jakby obserwowali mecz krykieta. Z całą pewnością było na co popatrzeć. Miała na sobie krótki, granatowy żakiet, który sięgał do jej wąskiej talii. Pod rozpiętym żakietem widać było białą bluzkę z falbankami, a mankiety obu rękawów wieńczyła koronka. Gabriel zwrócił też uwagę na wyjątkowo długie nogi Thei i jej pełne gracji i uroku ruchy. Popatrzył ostro na stajennego i młodego stangreta. Pierwszy szybko wbił spojrzenie w ziemię, a drugi tylko uśmiechnął się z aprobatą. – Panno Neville, kazałem pani na siebie czekać. To nieładnie z mojej strony – powiedział Gabriel. Thea odwróciła głowę i zerknęła na niego, po czym dygnęła
z uśmiechem. – Nonsens – odparła słodko. – Jestem tu dopiero krótką chwilę. Cieszę się, że to nie pan musiał czekać. Podobno miał pan niespokojną noc. Ale to chyba nie z powodu ryby serwowanej na kolację? Gabrielowi zrobiło się niedobrze na samo wspomnienie turbota w maśle oraz małży w ziołach, lecz nie zamierzał o tym mówić, żeby nie dawać Thei satysfakcji. Był pewien, że jakimś cudem dowiedziała się o jego alkoholowych ekscesach ostatniego wieczoru. – Śliczny czepek, panno Neville – odrzekł tylko. Skinął ręką na stangreta, który wskoczył na tył powozu. Gabriel zamierzał sam pokierować zaprzęgiem i osobiście pomógł Thei zająć miejsce w dwukółce. – Czy takie nakrycie głowy na pewno w dostatecznym stopniu ochroni pani nos przed słońcem? – zainteresował się. – Księżna bardzo się przejmuje pani piegami. Odpowiedziała dopiero wtedy, gdy obszedł powóz i wziął do ręki wodze wręczone mu przez stajennego. – Księżna chciałaby również, bym była piętnaście centymetrów niższa, lecz pewne rzeczy są po prostu niemożliwe do osiągnięcia – oznajmiła. – A poza tym lubię piegi. Podobno wyglądają dość niezwykle przy moich ciemnych włosach. Naturalnie po tych słowach Gabriel czuł się w obowiązku popatrzeć na jej twarz, gdy stajenny puścił konie i ruszyli na przejażdżkę po okrężnym podjeździe. – Debiutantki dokładają wszelkich starań, by unikać piegów – zauważył. – Niektóre wręcz posuwają się do skrajności i tygodniami nie wychodzą na słońce. – Może i pierwszy raz pojawiam się na angielskich salonach, ale z pewnością nie jestem debiutantką – odparła. – Przedstawiono mnie towarzystwu podczas świątecznego balu tuż po moich szesnastych urodzinach. – Młodo, ale nie nadzwyczajnie młodo. – Gabriel skupił się na powożeniu. – Teraz ma pani dwadzieścia dwa lata, wtedy miała
pani szesnaście. To pół tuzina lat różnicy, panno Neville. Nic dziwnego, że matka oddała panią w ręce księżnej. Pewnie skończyli się pani adoratorzy w Wirginii, prawda? Thea pomyślała, że tego człowieka należałoby powiesić, a przynajmniej zakneblować. Tymczasem z uśmiechem na ustach spytała go o gatunek drzew, które mijali. Była doskonale świadoma, że ją obraził, ale zignorowała przytyk. – To, panno Neville, są drzewa morwy czarnej, których nie należy mylić z morwą białą. W szesnastym wieku boleśnie się przekonaliśmy o istnieniu tej różnicy. Morwa czarna szybko rośnie i łatwo ją zastępować nowymi drzewami, jeśli obumrą. Jeden z wcześniejszych książąt je lubił, ale ich owoce, choć słodkie, raczej nie nadają się ani na soki, ani na dżemy. Co gorsza, jedwabniki nie chcą jeść liści morwy czarnej. – Jedwabniki? – zdziwiła się. – Nie wiedziałam, że w Anglii produkuje się jedwab. – Bo się nie wytwarza, choć na pewno nie z braku determinacji. Nasz król Jerzy założył plantację czy też szkółkę na terenie pałacu Buckingham. Potem nakazał wszystkim angielskim posiadaczom ziemskim zakup i zasadzenie dziesięciu tysięcy drzewek. Mieliśmy konkurować z Chinami w wytwarzaniu jedwabiu, a nawet sprzedawać go do Francji, zamiast pozwalać Francuzom przemycać jedwab przez kanał. Oddalili się od morw i Gabriel skierował konie w prawo. – Drzewa wyglądają na zdrowe – zauważyła Thea. – Co się stało? – Nic, panno Neville. Absolutnie nic. Ktoś udzielił królowi złej rady. Jedwabniki żywią się liśćmi morwy białej, nie czarnej – powtórzył. – Cóż za pech. Nie można ich było przekonać do polubienia czarnej morwy? Skoro nie było innej… – Widocznie nie. – Gabriel popatrzył na pannę Neville i nagle uświadomił sobie, że nie jest byle płytką dziewoją. Niemal słyszał, jak intensywnie pracują tryby w jej mózgu. – Wygląda na to, że albo ma się na coś ochotę, albo nie. Sama bliskość raczej jest bez
znaczenia. Mam na myśli jedwabniki. – Naturalnie, jedwabniki. Z dżentelmenami zdaje się jest inaczej… Natomiast damy pewnie powinny lubić to, co jest pod ręką. – Żałuję, że nie przeprosiłem wcześniej. Wiedziałem, że prędzej czy później odpłaci mi pani pięknym za nadobne. Przypadkiem ofiarowałem pani amunicję w postaci morwy. – Sama panu podsunęłam ten temat. Znam historię morw i wiem, że w Saint James Park rośnie ich całkiem sporo. Powiedziano mi, żebym się im przyjrzała, gdyby któryś z moich adoratorów zabrał mnie tam na przejażdżkę. Teraz już nie muszę tam jechać. Gabriel sam był sobie winien. Najwyraźniej uraziło ją to, że kazał jej na siebie czekać o pierwszej i nie spytał zawczasu, czy miałaby ochotę na przejażdżkę. – Pewnie moglibyśmy jeszcze długo tak się ścierać na słowa, panno Neville, tyle że musimy pamiętać o dwóch, a raczej trzech kwestiach – oświadczył. – Po pierwsze, nadal płacę za kiepski wybór rozrywki wczorajszej nocy… Nie zdążył nic dodać, gdyż od razu na niego naskoczyła. – A tak, słyszałam, chociaż podobno upijanie się do nieprzytomności nie jest pańskim zwyczajem. Moja pokojówka Clarice potrafi zbierać informacje, a pański pokojowiec, choć lojalny, nie umie trzymać języka za zębami. Zawczasu ostrzeżony, jest na czas uzbrojony. Powinien pan o tym pamiętać. – Chryste – wymamrotał Gabriel pod nosem, lecz Thea usłyszała jego zbolałe westchnienie. Siedzieli tuż obok siebie, choć miał wrażenie, że dzieli ich ogromny dystans. – Po drugie, panno Neville, co powinno być oczywiste dla nas obojga, jest pani inteligentniejsza ode mnie. – I bez skrupułów wykorzystuję cierpiącego mężczyznę. – Uśmiechnęła się. – Jak tam pańska głowa? Mój ojczym ma zwyczaj dość barwnie opisywać pańską przypadłość. Jego zdaniem to jest tak, jakby trzymać głowę zaciśniętą w imadle i jednocześnie znosić skaczącego po brzuchu diabła. Zdumiewa mnie tylko, że
ktoś, kto doświadczył już tej tortury, decyduje się ją powtórzyć. Jak rozumiem, księżna sprowokowała pana do takiego zachowania. – Cóż, wyręczyła mnie pani w opisie drugiej i trzeciej kwestii. Pozostaje tylko ustalić, co z tym zrobimy. Znowu się uśmiechnęła. – Nie wiem, co pan z tym zrobi, ale gdyby pozostał pan w salonie, gdyby darował pan sobie wygadywanie głupstw i ucieczkę niczym królik przed lisem, wówczas usłyszałby pan, jak informuję księżną, że jestem bardzo wdzięczna za troskę, ale niestety, muszę odmówić… z oczywistych powodów. – Podziwiam pani barwne złośliwości i sam ubolewam nad swoją pochopną reakcją, panno Neville, lecz czy naprawdę pani uważa, że odmowa wywarła jakiekolwiek wrażenie na księżnej? – Och, zaproponowane rozwiązanie nadzwyczajnie przypadło jej do gustu. – Thea uśmiechnęła się słodko. Czyżby jego ciotka doszła do tego samego wniosku, co on, i teraz ta nieznośna dziewczyna zamierzała przyjąć jego propozycję matrymonialną? Nie, niemożliwe. Nie po rozmowie o morwach. – A cóż to za rozwiązanie? – spytał z rezygnacją. – Pan Jeremiasz zaproponował, że podejmie się roli mojej przyzwoitki, a ten pomysł bardzo spodobał się księżnej. Zgodziłam się, więc wszystko załatwione. Nie jest już pan nam potrzebny w przedsięwzięciu związanym z wydaniem mnie za mąż. – Jeremiasz? Rigby? Czy ciotka straciła rozum? Jest aż tak zdesperowana? Rigby, naprawdę? – Gabriel spodziewał się wszystkiego, ale to przekraczało jego wyobrażenia. Jej uśmiech nareszcie zniknął. – Czy coś z tym panem nie tak? – zapytała. – Naturalnie, że jest z nim coś nie tak… To znaczy, Rigby jest porządnym człowiekiem, odpowiedzialnym. – Księżna twierdzi, że pan Jeremiasz jest nieco, jak to ujęła, szurnięty, ale jej zdaniem damy sobie radę. – Dobrali się w korcu maku… Można było się tego spodziewać – wymamrotał Gabriel pod nosem. – Tak być nie
może. I bez Rigby’ego ma pani dość na głowie, panno Neville. Zapewne rozumie pani, że księżna zgodziła się na Rigby’ego, gdyż wiedziała, że w rezultacie sam będę musiał się tym zająć. Przecież nie pozwoliłbym Rigby’emu zaprzepaścić pani szansy na znalezienie białej morwy. – Ależ… – Sprawa załatwiona, panno Neville. Ciotka to już wie, bo przecież gdybym z nią nie rozmawiał, nie zaglądałbym w nocy do kieliszka. Przez chwilę milczał. Nie wiedział, jak to możliwe, że był tak brutalnie szczery w rozmowie z kobietą. – Nie wierzę, że dałem się podpuścić jak nieopierzony wyrostek – wymamrotał. – Zawsze pan mówi do siebie? Ja też, chociaż staram się powstrzymywać, gdyż zdaniem mojej matki to oznaka niestabilnego umysłu. – Pani matka zapewne ma rację, a zważywszy na moje obecne samopoczucie, powinna pani obawiać się o swoje bezpieczeństwo. Najlepiej byłoby umieścić mnie w zamkniętym pomieszczeniu. Tak czy owak, panno Neville, podziękujemy sir Jeremiaszowi za poświęcenie, kiedy już go spotkamy, ale to ja będę pani przyzwoitką. Może nie najlepszą, ale na pewno nie poprowadzę pani w złym kierunku. Rigby jest niewybredny, lubi wszystkich. – Pan nie. Natychmiast pomyślał o Henrym Neville’u. – Nie, ja nie – przyznał. – Może nawet jestem nazbyt krytyczny. – Albo zbyt pochopny w osądach. – Wzruszyła szczupłymi ramionami. – Przyznam, że i ja mam taką wadę. Pewnie powinnam za to przeprosić, lecz tego nie zrobię. Gabriel posłał jej szybkie spojrzenie. Z pewnością jego miała na myśli. Tylko właściwie z jakiej przyczyny? Przecież w powszechnej opinii był miłym człowiekiem. Inna sprawa, że w Wirginii przyjaciele panny Neville zapewne mieli o niej bardzo
wysokie mniemanie. Po prostu nie przypadli sobie do gustu. – Księżna napomknęła, że gdzieś na tej trasie jest uroczy kamienny mostek nad malowniczym, krętym strumykiem – zmieniła temat. – Chyba zauważyłam, jak słońce odbija się w wodzie. Czy w strumyku pływają ryby? – Jak najbardziej. Czy zaraz się dowiem, że jest pani wytrawnym wędkarzem…? Skierowała na niego wzrok. Jej uśmiech powrócił. – Nie, w żadnym wypadku – zaprzeczyła. – Mama uważa, że to niestosowne zajęcie dla damy. Czy zatem damy w Anglii łowią ryby? Pańskie pytanie na to wskazuje. Musi więc pan mnie nauczyć, nim wyjedziemy do Londynu! Mamy jeszcze co najmniej tydzień. Bardzo proszę… Obserwowałam ojczyma i wydaje mi się, że może być ze mnie zawołany wędkarz. – Wcale nie byłbym zaskoczony. Dobrze, nauczę panią. Jako pani przyzwoitka chętnie nauczę panią wszystkiego, co umiem.
ROZDZIAŁ PIĄTY Thea znieruchomiała przy barierce pomostu nad ptaszarnią. Nastał już wieczór, a to miejsce wydawało się wręcz stworzone do rozmyślań. Zastanawiała się nad dziwną przejażdżką z Gabrielem Sinclairem. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek w życiu była aż tak świadoma czyjejś bliskości. Gdy mimowolnie musnął jej dłoń, zadrżała, i to wcale nie z obrzydzenia. Uznałaby go za wytrawnego uwodziciela, gdyby nie to, że nie zauważył jej reakcji. Ani na chwilę nie mogła się odprężyć przy tym człowieku i na pewno nie planowała mu ulec. A jednak uśmiech oraz przystojna twarz Gabriela zachęcały ją do tego, by przestała mieć się na baczności i po prostu cieszyła jego towarzystwem. Niestety wyglądało na to, że on niespecjalnie dobrze bawi się w jej obecności. Był uprzejmy, kiedy sobie przypominał, że tak wypada, ale przez większość czasu zachowywał się jak człowiek, który ma wiele problemów na głowie. Nie powinna się dziwić, że wcale nie chciał zostać jej przyzwoitką na wypadek, gdyby objawił się jakiś adorator i poprosił o pozwolenie na zaloty. Gabriel uważał ją za kulę u nogi, piąte koło u wozu, które przeszkadza mu w normalnym życiu. Thea zastanowiła się nad sobą. Zdaniem księżnej pragnęła po pierwsze uszczęśliwić matkę, a po drugie znaleźć sobie zamożnego męża w Anglii. Zastanawiała się, czy tak jest w rzeczywistości. Nikt nie zapytał jej, dlaczego przystała na wyjazd. Na pewno nie chciała sprawiać przykrości ani matce, ani księżnej. Nie wiedziała też, co sądzi o niej Gabriel Sinclair. Raczej nie uważał jej za nieoczekiwany promyk słońca, który rozjaśnił jego szarą codzienność. W pewnej chwili usłyszała szczęknięcie otwieranych drzwi i stukot kroków. Nie ruszyła się jednak, lecz pozostała na miejscu, z łokciami opartymi na bogato zdobionej balustradzie. Patrząc w dół, udawała, że podziwia egzotyczne ptactwo.
– Chyba nigdy nie widziałam równie żywych kolorów – oznajmiła, gdy Gabriel stanął obok niej. – Niektóre z tych stworzeń wyglądają jak nie z tego świata, prawda? Naturalnie, widywałam już zielone papugi, ale tak upierzone ptaki to dla mnie zupełna nowość. Mam nadzieję, że w bibliotece znajdę książki, z których dowiem się o nich czegoś więcej. Gabriel oparł przedramiona o balustradę, tuż obok Thei, całkiem jakby łączyła ich stara zażyłość. Choć tak nie było, czuła się przy nim całkiem swobodnie. – Są hałaśliwe i śmierdzą – zauważył. – Co jeszcze chciałaby pani wiedzieć? – Nie lubi ich pan – powiedziała. – Nie mam nic przeciwko nim, ale poza miejscem, w którym się znajdują. Czy wie pani, na czym stoimy, panno Neville? – Zakładam, że to część schodów, chociaż jakoś nie potrafię sobie tego rozplanować w głowie. – Nie chodzi o byle schody, panno Neville. Stoimy na szczególnej konstrukcji. Może nie jest to jeden z siedmiu cudów starożytnego świata, ale również przepadł, przynajmniej chwilowo. Proszę sobie wyobrazić, że nie ma tych ścian wokół nas i że nie ma również drzwi. – Nie chciałam o tym wspominać, ale ściany wyglądają na wzniesione w pośpiechu. – To i tak delikatnie powiedziane. Tak czy inaczej, proszę sobie wyobrazić, że tych ścian nie ma, a schody ukryte za nimi są ponownie wyeksponowane w całej swojej chwale. Thea zamknęła na chwilę oczy, a kiedy je otworzyła, przekonała się, że Gabriel obserwuje ją uważnie, tak jakby chciał nauczyć się jej na pamięć. Ona już dobrze mu się przyjrzała. Miał miękkie, ciemnobrązowe włosy z lekkimi zatokami, oczy koloru letniego nieba, zdumiewająco prosty nos i mocną brodę. Nie uznałaby go za klasycznie przystojnego. Był raczej… przystępnie atrakcyjny. Otrząsnęła się z rozmyślań. Wiedziała, że powinna skupić się na schodach.
– Tak, wyobrażam to sobie – powiedziała pospiesznie. – Szczerze mówiąc, nawet nie muszę. Widziałam kilka podobnych konstrukcji w Wirginii. Nie wszyscy Amerykanie mieszkają w drewnianych chałupach na skraju puszczy. Gabriel uniósł brew i popatrzył na nią z rozbawieniem. – Rozumiem – odparł z uśmiechem. – I bardzo mnie to cieszy. Thea cofnęła się od balustrady i pomyślała, że stanowczo zbyt dobrze czuje się w towarzystwie tego mężczyzny. Była też za bardzo świadoma jego bliskości On również się odsunął i rozłożył ręce, jakby chciał zademonstrować ukryte za ścianami schody z lewej i prawej strony. – O tak, zapomniałem o czymś, prawda? – zapytał. – Chodzi nie tylko o te ściany po bokach, ale także te za panią, za którymi ukryte są podobne schody. Konstrukcja przypomina ogromną klepsydrę bez dna i wierzchu, z przewężeniem pośrodku. Teraz niech pani sobie wyobrazi, że schody wraz z miejscem, w którym teraz stoimy, unoszą się bez żadnej widocznej podpory. Thea szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. – Unoszą się? – spytała oszołomiona. – Przecież to niemożliwe. – To naprawdę niezwykła rzecz i jedyna taka konstrukcja w Anglii, a kto wie, czy nie na całym świecie. Nigdy się nie dowiemy, jak to możliwe, dopóki się tego wszystkiego nie rozbierze. Powinna pani wiedzieć, że książę brał pod uwagę rozbiórkę. Legenda głosi, że architekt spalił wszystkie plany i notatki, a potem stąd skoczył, w przekonaniu, że już nigdy nie zaprojektuje i nie zbuduje niczego doskonalszego. Wspiął się na balustradę, uniósł ręce nad głowę i rzucił się przed siebie. Niestety, w przeciwieństwie do naszych świergoczących przyjaciół nie miał skrzydeł, więc rąbnął w podłogę i przeszedł do innego wymiaru, gdzie być może mu jakieś wyrosły… ale tego już się nie dowiemy. Thea popatrzyła na balustradę i na wszelki wypadek odsunęła się jeszcze trochę.
– Rzucił się stąd? – spytała. – Naprawdę? Gabriel odchylił głowę i wybuchnął śmiechem. Thea natychmiast poczuła się jak idiotka. – Wpuszcza mnie pan w maliny, prawda? – warknęła. – Wszystko, co pan powiedział, to jedna wielka blaga. Jest pan złym człowiekiem. – Zareagowała pani znacznie łagodniej i sympatyczniej niż baronet – odparł, a następnie wziął ją pod rękę i poprowadził na skraj pomostu. – On domyślił się dopiero wtedy, gdy mu powiedziałem, że duch architekta nawiedza to miejsce, fruwa po pomieszczeniach i krzyczy: „Nie wyjawię! Nigdy tego nie wyjawię!”. Thea nie zdołała ukryć uśmiechu. – To nie powinno mnie bawić… – Bezradnie westchnęła. – Niemniej bawi. Jednym z moich obowiązków przyzwoitki jest zabawianie pani, prawda? Może przejdziemy do ogrodu? – Tylko pod warunkiem że w cisowych żywopłotach nie czają się żadne zjawy. – Trzymała go pod rękę, gdy szli w dół długich, krętych schodów, które prowadziły do balkonowych drzwi na tyłach budynku. – Przynajmniej te drzwi przypominają stylem drzwi wejściowe. Nie wszystkie zmiany wprowadzane przez księcia są chaotyczne i niedbałe. Ponownie podsunął jej rękę, kiedy schodzili po kamiennych stopniach do ogrodu. – Chyba powinniśmy się cieszyć z drobnych łask nieba – zauważył. – Nie mieszałabym w to nieba i jego łask – mruknęła Thea. – Jakie ma pan zamiary względem ptaszarni? Kiedy zostanie pan księciem, czy złamie pan serce księżnej i rozbierze konstrukcję? Pozamyka pan te śliczne ptaszki w maleńkich klatkach, żeby ze zgryzoty pogubiły pióra? Poprowadził ją do ławeczki, na której usiedli tak, żeby nie było ich widać z domu. – Ach, jest pani świadoma mojego dylematu. Jedyna dla mnie nadzieja w tym, że książę pożyje jeszcze ze dwadzieścia lat, a ja
będę mógł nadal zajmować moją mniejszą, lecz całkiem sympatyczną posiadłość osiem kilometrów stąd. Thea naprawdę współczuła księciu. – To okropne, że zamknął się na górze i umiera – zauważyła. – Zawsze dodajemy „znowu”. „Znowu” umiera. – Proszę wybaczyć. Pytanie jednak pozostaje. Księżna i ja wkrótce wyruszamy do Londynu, żebym mogła poznać obyczaje londyńskiego towarzystwa i nabrać manier, nim zostanę oficjalnie zaprezentowana na wiosnę. Chyba żadne z nas nie ma co liczyć na szczęśliwe zakończenie, biorąc pod uwagę księżną w żałobie i pana, przejmującego tę posiadłość. Słyszałam, że można zejść na psy, ale pierwszy raz spotykam się z sytuacją, w której ktoś schodzi na ptaki. – Czy wszyscy w Ameryce są tacy bezpośredni? – zainteresował się Gabriel. – Nie mogę wypowiadać się w imieniu całej Ameryki, więc odpowiem za siebie. Księżna chce, żeby został pan moim opiekunem w Londynie, a pan wyraził na to zgodę, choć zapewne wolałby pan wykłuć sobie oko. Czy naprawdę uważa mnie pan za aż takie wyzwanie? Księżna zdążyła już mnie poinformować, że moja garderoba jest całkowicie niemodna… Gabriel z zainteresowaniem i uwagą spojrzał na jej stan, co ją mocno zbiło z tropu. – Właściwie cóż to takiego? – zapytał. – To? – Dotknęła dłońmi delikatnego białego batystu ze skromną koronką. – Z pewnością miał pan już okazję widzieć chustę. To duża płachta materiału, złożona w trójkąt i zarzucona na ramiona w taki sposób, by dało się ją spiąć z przodu. Chusta ma na celu… – Skłonienie dżentelmenów do ucieczki, najlepiej do pokoju karcianego – przerwał jej bezceremonialnie. – Proszę to zdjąć. Thea przycisnęła dłonie do piersi. – Z pewnością tego nie zrobię! – oznajmiła zdecydowanie. – Chusty nosi się przez skromność. – W takim razie proszę wybaczyć. Myślałem, że księżna
chciała wydać panią za mąż. – Nie musi pan ujmować tego tak bezpośrednio, ale i owszem. – Szczerość za szczerość, panno Neville. To musi zniknąć. Gabriel zręcznie rozpiął małą perłową broszkę spinającą chustę i końce materiału opadły. – Ha! – wykrzyknął z satysfakcją. – Nie znam wielkości pani posagu, ale myślę, że niepotrzebnie ukrywa pani swoje inne atuty. Spoliczkowała go, nim zdążyła pomyśleć, po czym przycisnęła chustę do częściowo odsłoniętych piersi. – Zasłużyłem. – Gabriel potarł policzek. – Nim jednak pobiegnie pani po księżną, muszę zauważyć, że nie ma nic złego w kroju tej sukni. Wątpię, żeby ktokolwiek w Londynie poczynił jakiekolwiek uwagi na jej temat. Właściwie nie, to nieprawda. Jestem pewien, że uwagi będą pochlebne. – Powinnam spoliczkować pana ponownie – oznajmiła Thea, gdy wręczył jej broszę, i pospiesznie przypięła ją z powrotem. – Wszyscy Anglicy są tacy jak pan? – Wszyscy mężczyźni są tacy jak ja, panno Neville. Mama pani nie uprzedziła? Całymi miesiącami nie myślimy o niczym innym. – Tym razem pan nie żartuje, prawda? – Nie. Nie powinienem żartować z tych spraw, skoro mam być pani opiekunem. Jesteśmy czyści, mamy dobre maniery, chodzimy wyprostowani, ale jednak większość mężczyzn to zwierzęta. Jeśli zgodzi się pani na spacer po ogrodzie z jednym z nich, nie może być pani pewna, że nie okaże się zwierzęciem i utrzyma na wodzy swoje pierwotne instynkty. – Z całą pewnością nie poszłabym do ogrodu z panem. Czy chciałby pan udzielić mi jeszcze jakiejś lekcji? – Tylko jednej, przynajmniej na dzisiaj. Święcie wierzę, że kobieta powinna być gotowa zrobić więcej niż tylko pacnąć mężczyznę złożonym wachlarzem w przedramię i powiedzieć: „Ach, za dużo pan sobie wyobraża”. Thea roześmiała się wbrew sobie. Znowu przyszło jej do
głowy, że nie powinna tak dobrze się bawić. Gabriel ujął ją za rękę i zacisnął jej palce w pięść. – A teraz proszę wysunąć kciuk spod palców – zażądał. – Jeśli pani tego nie uczyni, może się okazać, że po uderzeniu jest złamany. Tak jest, kciuk musi znajdować się na zewnątrz i mocno dociskać palec wskazujący. – Otoczył jej palce dłonią. – Do prawidłowego zadania ciosu należy się odpowiednio przygotować. Nie można ot tak zacisnąć pięści i próbować trafić kogoś w szczękę czy też w inne wrażliwe miejsce. – To niedorzeczne – powiedziała, usiłując wyszarpnąć dłoń z jego uścisku. – Jako osoba doświadczona uważam, że więcej młodych dam powinno pobierać takie nauki. – Ugiął jej rękę w łokciu, przez co pięść Thei znalazła się przy jej ciele. – Czuje pani napięcie w ręce i w barku? To dobrze. Teraz proszę spróbować uderzyć, obracając pięść i łokieć w taki sposób, żeby wierzch dłoni był skierowany ku górze. Dzięki temu wyprowadzi pani poziomy cios i nie połamie sobie kości paliczków. Proszę celować w dolną część policzka mężczyzny, blisko jego ucha. Zgadza się, tylko niech pani to robi z werwą. Chwycił Theę za nadgarstek i przycisnął jej pięść do swojego policzka. Skierowała wzrok na dłoń, zaskoczona tak poufałym gestem, i odetchnęła głęboko, nerwowo przełykając ślinę. Gabriel nagle uświadomił sobie, że siedzą tuż obok siebie, w ogrodzie o zmierzchu, z dala od ludzi i ptaków. – Ma pani niezwykłe brwi, panno Neville – powiedział. – Zauważyłem je już na samym początku. U innej kobiety zapewne odwróciłyby uwagę od oczu, ale w pani wypadku jest na odwrót. Brwi dodają tajemniczości pani intensywnie brązowym tęczówkom i wyśmienicie komponują się z długimi, ciemnymi rzęsami. Czyżbym dostrzegał złote tony tuż przy źrenicach? Fascynujące…! Thea była bliska omdlenia. Od początku uważała Gabriela za nader przystojnego mężczyznę, ale nigdy nie sądziła, że znajdą się
aż tak blisko siebie. Co gorsza, miała ogromną chęć rozchylić palce i przyłożyć dłoń do jego twarzy. Naturalnie, było to idiotyczne, gdyż ledwie go znała… – No dobrze, powtórzmy – oznajmił nieoczekiwanie. – Słucham? – Thea gwałtownie powróciła do rzeczywistości. – Powtórzmy! Tym razem niech pani sama mnie uderzy, ale z wigorem. Chyba nie chce pani, żeby jej cios odbił się tylko od mojej twarzy. To byłoby gorsze niż solidny policzek. Thea zacisnęła pięści na kolanach. – Nie będę pana biła – powiedziała stanowczo. – Kobiety się tak nie zachowują. To nie tylko głupie, ale również niegrzeczne, że pan to sugeruje. – Nie, panno Neville. To jest niegrzeczne. Po tych słowach ją pocałował, prosto w usta, po czym odchylił się i uśmiechnął od ucha do ucha. Thea nie zastanawiała się ani przez sekundę. Machinalnie przycisnęła kciuk do palców, cofnęła rękę i zadała błyskawiczny cios, obracając pięść wierzchem do góry. – Au! – ryknął Gabriel. – Do kroćset, kobieto, to moje ucho! Przycisnął dłoń do obolałej małżowiny, a Thea przygryzła wargę i popatrzyła na swoją nadal zaciśniętą pięść. Zastanawiała się, dlaczego jej ręka sama podjęła decyzję o błyskawicznym i brutalnym wymierzeniu sprawiedliwości. – Teraz pewnie przez dwa tygodnie będzie mi dzwoniło w uchu! – dodał Gabriel z niezadowoleniem. – Przepraszam – szepnęła skruszona Thea. – Naprawdę nie chciała zrobić mu krzywdy. – Ale sam mnie pan sprowokował. – To nie była prowokacja, tylko pocałunek. – Tak, proszę pana, jednak zrobił to pan celowo. Gabriel roześmiał się serdecznie. – Rzadko kiedy całuję bez celu – zauważył. – Nie powiedziałbym, że jest pani gotowa walczyć przez trzydzieści rund na ringu, ale pojętna z pani uczennica. – Cóż za szczęście. Jak pan sądzi, ile zwierząt w męskiej skórze przyjdzie mi znokautować podczas pobytu w Londynie?
Ujął dłonie Thei w swoje i pomógł jej wstać, po czym poprowadził ją drogą, którą przyszli. – Mam nadzieję, że ani jednego, ale w małym sezonie w stolicy roi się od młodzików ze wsi, którzy przybywają tam, by nabrać miejskiej ogłady – odparł. – Nie darzę zaufaniem takich żółtodziobów, bowiem sam się do nich zaliczałem, i to całkiem niedawno. Tak czy inaczej, żadnych wieczornych przechadzek w ogrodach, chyba że w asyście pokojówki. To nie Wirginia. – W istocie, Wirginia jest nieporównanie bardziej cywilizowana – odparła Thea. – Obracałam się już w wyższych sferach, proszę pana, i nigdy jeszcze nie musiałam bronić się fizycznie przed… przed… – Nadmiernym entuzjazmem przedstawiciela płci męskiej? Przyspieszyła kroku, by jak najszybciej pozbyć się towarzystwa tego irytującego mężczyzny. – Owszem, właśnie tak. – Wobec tego nigdy nie pojadę do Wirginii, gdyż tamtejsi mężczyźni muszą być niedowidzącymi głupcami. – To tak Anglicy komplementują damy? – zapytała. – Jeśli to koniec lekcji na dzisiaj, życzę panu miłego wieczoru. Mam nadzieję, że jutro będzie pan miał się czym zająć. – Gabriel. – Otworzył przed nią drzwi. Thea przystanęła na progu domu. – Słucham? – Skierowała na niego pytające spojrzenie. – Mam na imię Gabriel. Albo proszę zwracać się do mnie: Gabe. W końcu po tym wieczorze znamy się o wiele lepiej. – Och, śmiem wątpić. Nie jesteśmy ani krewnymi, ani przyjaciółmi, a po tym wieczorze, kiedy się lepiej poznaliśmy, jak pan twierdzi, doprawdy nie sądzę, byśmy się kiedykolwiek zaprzyjaźnili. Przyłożył dłoń do policzka i skrzywił się wymownie. – Gratulacje, panno Neville – powiedział. – To chyba był najmocniejszy cios tego wieczoru. Thea przewróciła oczami. – Jest pan niemożliwy i bardzo niesympatyczny.
Z tymi słowami odwróciła się na pięcie i weszła do domu. – Proszę zamknąć drzwi! Proszę zamknąć drzwi! Caspar znów się uwolnił i chce uciec! – wrzasnął lokaj, biegnąc ku nim. W rękach trzymał przedmiot, który wyglądał jak olbrzymia siatka na motyle. Jego słowa prawie zagłuszyło skrzeczenie ze wszystkich klatek w ptaszarni, tak jakby ptaki gorąco kibicowały uciekinierowi. – Dobry Boże, nie znowu! – jęknął Gabriel. Zatrzasnął drzwi za Theą w chwili, gdy nietypowo wielka, biała papuga sfrunęła z pomostu, niewątpliwie licząc na odzyskanie wolności. Thea pochyliła się i mocno zacisnęła powieki. Odruchowo osłoniła głowę rękami, kiedy ptaszysko przelatywało tuż obok. Pędziło prosto ku zamkniętym drzwiom i już nie miało szansy uniknąć katastrofy. Thea czekała na zderzenie i upiorny trzask łamanych kości, lecz usłyszała tylko spokojny głos Gabriela. – Caspar, zachowuj się, jak należy. To całkiem nowy frak. Thea odwróciła się i ujrzała Gabriela w swobodnej pozie, z prawą ręką uniesioną na wysokość ramienia… i z papugą na przedramieniu. – Jak pan to zrobił? – spytała oszołomiona. Gabriel uśmiechnął się szeroko i uniósł drugą rękę, żeby ptak mógł przejść po jego ramionach. – Przeklęte ptaszysko, przeklęte ptaszysko – rozległ się skrzekliwy głos. – Ha! Do gulaszu z nim! Do gulaszu! – Ta papuga mówi? – Thea przycisnęła dłoń do ust, żeby ukryć uśmiech. – Raczej powtarza… naśladuje – odparł Gabriel. – Caspar i ja przyjaźnimy się od dawna. Prawda, Caspar? To jeden z upominków, które otrzymałem od ich książęcych mości. Taka papuga nazywa się kakadu. Caspar obecnie mieszka tutaj. No już, Caspar, daj Gabe’owi buziaka. Papuga posłusznie dotknęła dziobem warg Gabriela, a następnie w niezwykle spektakularny sposób uniosła koronę ciemnożółtych piór, które dotąd spoczywały z tyłu jej łebka.
– Sztuczki salonowe? Rozumiem, że to pan nauczył papugę takich tricków. – Cóż mogę powiedzieć na swoją obronę? Byłem jedynym dzieckiem w tym domu i potrzebowałem kogoś do rozmowy. Dzięki papudze miałem komu się zwierzać. Wyjawiałem jej sekrety. Do licha, Caspar, przestań. To było niemożliwe, rzecz jasna, jednak Thea przysięgłaby, że kakadu przez chwilę naśladowała płacz dziecka. – Czy Caspar właśnie… Czy to był…? – W żadnym razie. – Chyba się nie przesłyszałam. – Chodź tu, okropny ptaku. Pora na powrót do klatki. Zechce mi pani towarzyszyć, panno Neville? Thea doszła do wniosku, że tak zrobi, zamiast tkwić w miejscu i czekać. Poza tym była ciekawa, czego jeszcze się dowie od gadatliwej papugi. – Caspar. Sekrety – powiedziała. Ptak ponownie otworzył dziób, z którego wydobył się dźwięk dziecięcego płaczu. Theę ogarnął przytłaczający smutek – Przepraszam, już tak nie zrobię – wyszeptała, jednak Gabriel zachowywał się tak, jakby nic nie słyszał. Wyglądało na to, że ten dumny mężczyzna miał w dzieciństwie tylko papugę za przyjaciela i zapewne nie chciał, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Gabriel tymczasem zatrzymał się przed mosiężną klatką wielkości i kształtu małej altanki. Thea policzyła, że znajdowało się tam jeszcze pięć ptaków, na pierwszy rzut oka papug, a zatem Caspar nie był osamotniony. – Otworzę drzwiczki, jaśnie panie – powiedział lokaj. – Najmocniej przepraszam. Zachowywał się, jak należy, bardzo grzecznie, a potem wziął i czmychnął. Przeleciał mi tuż nad głową. Caspar ponownie przytknął dziób do warg Gabriela, po czym rozpostarł skrzydła i pofrunął na górną gałąź. – Wszystko w porządku, Wiggins – odparł Gabriel. – Latami doskonalił się w ucieczkach. Panno Neville? Mogę odprowadzić panią do schodów? Wiggins wkrótce zaciągnie zasłony i ptaszarnia
pogrąży się w ciemnościach. Zanim pani zapyta, odpowiem. Przejdziemy przez pokój muzyczny, bo właśnie tamtędy wchodzimy i wychodzimy po zmroku. To nie ma znaczenia, gdyż nie zjawił się tu ani jeden wieczorny gość i nie odbyło się ani jedno przyjęcie, odkąd książę po raz pierwszy ogłosił, że umiera. – To smutne. – Całkowicie się zgadzam. Wcześniej tętniło tu życie. Czy widziała pani kiedyś dorosłych mężczyzn zjeżdżających po poręczy? Podobno na każdą Gwiazdkę urządzali sobie wyścigi. Poręczy zawsze było w bród, lecz w końcu zabrakło zawodników. Czwarty książę wygląda tak ponuro na portrecie, gdyż w uśmiechu musiałby pokazać wszystkie połamane siekacze. Niektórzy twierdzą, że właśnie ze względu na nie nigdy się nie ożenił. Co bardziej prawdopodobne, stało się tak, gdyż był wiecznie pijanym draniem, którego interesowały wyłącznie karty, konie i wino. Potrafił jednak imponująco donośnie gwizdać. Thea roześmiała się głośno. – Czy pan również zjeżdżał po poręczy? – zapytała po chwili. – Obawiam się, że tylko raz. W rezultacie dostałem takie lanie, że już nigdy nie odważyłem się ponownie wejść na poręcz, a w dodatku przez najmarniej tydzień musiałem jadać posiłki na stojąco. Dotarli do podnóża schodów, które prowadziły do zachodniego skrzydła oraz długiego, szerokiego korytarza, zakończonego drugimi schodami oraz pokojami gości. Thea nie była zmęczona, ale wiedziała, że pora udać się na spoczynek i zakończyć ten dziwny, nieco niezręczny i niezwykły, lecz fascynujący wieczór. Może jednak się zaprzyjaźnili, a przynajmniej przestali być wrogami. Thea dygnęła. – Dobranoc… Gabe – powiedziała z wahaniem. Uśmiechnął się do niej, na szczęście nie triumfalnie, lecz przyjaźnie. – Dobranoc, Theo. Jutro powędkujemy, jak obiecałem, a po południu przekonamy się, czy dobrze tańczysz.
– Naprawdę? Myślałam, że taniec był celem dzisiejszej lekcji. Po tych słowach zostawiła go i z wysoko podniesioną głową odeszła do swojej sypialni. Była zadowolona, że udało się jej mieć ostatnie słowo.
ROZDZIAŁ SZÓSTY Gabriel zjawił się w holu przy wejściu na ponad dziesięć minut przed umówionym spotkaniem z Theą. Tyle tylko że ona już tam była. – Czyżbyśmy rywalizowali? – spytał w ramach powitania. – Jeśli tak, wkrótce żadne z nas nie będzie w stanie udać się na spoczynek. – Emocje nie pozwoliły mi spać dłużej niż do świtu – odparła. – Czy odpowiednio się ubrałam? Doszłam do wniosku, że najlepszy będzie strój do konnej jazdy oraz buty z cholewami. Kiedy Clarice otworzyła okno, zorientowała się, że jest zimno, a na trawie połyskuje rosa. Clarice ma się za eksperta od pogody. Wystarczy, że się rozejrzy i pociągnie nosem, a od razu wie, czy aura będzie nam sprzyjać. Wkładając rękawiczki, niezwykle uważnie przyglądała się, czy miękka koźlęca skóra ściśle przylega do każdego palca. Gabriel zastanawiał się, czy jest zdenerwowana jego towarzystwem, mimo że poprzedniego dnia zrobił z siebie głupca. Pomyślał, że powinien podtrzymać rozmowę, zapytać o pokojówkę, pokazać, jaki potrafi być miły, żeby Thea nie czuła zagrożenia. – Powiedz coś więcej – zachęcił ją. – Ta twoja Clarice wydaje się nieocenionym skarbem. Zaśmiała się uroczo. – Nieocenionym? – powtórzyła. – W istocie, chyba można tak powiedzieć. Kiedyś przewidziała potworną burzę śnieżną, co wszyscy wyśmiali, gdyż była połowa marca i na wielu drzewach pojawiły się już pąki. Wobec tego Clarice ukryła buty reszty służby i domowników i kazała sobie płacić, kiedy następnego ranka okazało się, że rozpętała się zadymka. – Przewidziała zadymkę? Thea skinęła głową. – Clarice nie uznaje półśrodków. Zamieć trwała przez trzy
doby, zaspy sięgały dachów. Od tamtego czasu Clarice zarabia drobne sumy na miejscowych rolnikach, mówiąc im, kiedy powinni siać, a kiedy żąć, żeby uprzedzić deszcz. Co naturalne, żadna matka nie zaplanuje wesela córki bez konsultacji z Clarice. Tylko wówczas ma się gwarancję słońca przez cały dzień. Za tę usługę liczy sobie podwójnie i wszyscy chętnie płacą. – Nie tylko utalentowana, ale i zaradna z niej kobieta – zauważył Gabe i doszedł do wniosku, że chciałby poznać tę niezwykłą pokojówkę. – Czyżbyś przywiozła do Anglii czarownicę? – Clarice miałaby być czarownicą? Taką, jak ohydne wiedźmy na ilustracjach w książkach dla dzieci? Stare baby-jagi z ogromną kurzajką na wielgachnym nosie? – Thea roześmiała się głośno. – A, no i z ohydnym śmiechem. – Rozumiem, że się rozczaruję. – Och, i to jak. – Tym razem zachichotała. Jej śmiech był prześliczny, szczery i pełen radości. Gabriel postanowił częściej ją rozbawiać. Mógłby tak stać przez cały ranek i po prostu cieszyć się jej towarzystwem. Coś jednak mu podpowiadało, że prędzej czy później – zapewne prędzej – powie coś głupiego i sprowokuje ją do zadania jednego z jej niepokojąco celnych pytań, na które trudno mu znaleźć odpowiedź. – Daj mi chwilę, sprawdzę co u Caspara. Chyba słyszę, że wyprowadzają konie – oświadczył. – Już sprawdziłam. Nadal śpi, z łebkiem schowanym pod skrzydłem. – Miał wyczerpującą noc. – Gabriel zerknął na korytarz z dwoma rzędami ozdobnych klatek. Dwóch lokajów sypało ziarno na tacki, a głodne ptaki przyglądały się im z zaciekawieniem. – Idziemy? Nie chciałbym się spóźnić na lunch. Dwukółka czekała już na zewnątrz. – Jimmy, gratulacje – oznajmił Gabriel, gdy Thea usiadła. – Szczęściarzu, masz dziś wolne przedpołudnie! – Tak jest, jaśnie panie! – To bardzo miło z twojej strony – zauważyła Thea, gdy
stangret odszedł, a Gabriel popędził konie i ruszyli po podjeździe. – Prawda? – Nasza relacja najwyraźniej opiera się na braku zaufania – Gabriel roześmiał się. – Jesteś przy mnie stuprocentowo bezpieczna. Moje zwierzęce instynkty budzą się dopiero po zmierzchu. – W rzeczy samej, mężczyźni to zwierzęta. Miesiącami nie myślą o niczym innym – powiedziała, nawiązując do jego własnych słów z poprzedniego wieczoru. – Chyba wyszyję sobie to na poduszce jako motto. – Byle nie na poduszce do spania. Wtedy będzie już za późno. Oboje się roześmieli, choć nie wypadało, gdyż mówienie takich rzeczy damie zakrawało na wulgarność. Gdyby powiedział to innej kobiecie, z pewnością by go spoliczkowała. – Kojarzysz mi się z moim przyjacielem Benem – oznajmiła Thea, gdy Gabriel skierował zaprzęg na skoszoną trawę i zatrzymał go nad strumieniem. – Zawsze chętnie żartował ze mną nawet w najbardziej skandalicznych sprawach. Gabriel zaciągnął hamulec, owinął wokół niego wodze, zeskoczył na ziemię i obszedł dwukółkę, żeby pomóc Dorothei zejść. Przez cały czas zastanawiał się nad tym, kim może być Ben. Przyjaciel? Sąsiad? Żonaty sąsiad? Zmarły, któremu ofiarowała serce? Rywal? – myślał. A właściwie dlaczego przyszło mu do głowy, że mógłby z kimś rywalizować o względy Thei? Niemniej Ben z pewnością odgrywał w jej życiu istotną rolę. Jakkolwiek patrzeć, miała już dwadzieścia dwa lata, a kobiety nieustannie się zakochiwały… Tylko dlaczego to go w ogóle interesowało? – Przyjaciel, który mieszka w Wirginii? – spytał, gdy Thea podała mu dłoń w rękawiczce i lekko zeskoczyła na ziemię. Przyszło mu do głowy, że nie powinien zadawać głupich pytań. Niby gdzie indziej miałby mieszkać jej przyjaciel?! – zganił się w duchu. Popatrzyła na niego spod wyrazistych brwi. Miała fascynująco inteligentne oczy, ale nie robiłyby takiego wrażenia,
gdyby nie te brwi. Trudno mu było oderwać wzrok, chociaż próbował. Na chwilę zerknął w lewo, ale natychmiast przeniósł spojrzenie na jej twarz. Miała pełne usta, brązowe piegi na nosie i policzkach, a także gęste, ciemne rzęsy, które przydawały jej jeszcze więcej tajemniczości. I znowu te brwi, jakby naszkicowane ręką mistrza… – Patrzysz na mnie – oświadczyła z zakłopotaniem. – Chodzi o brwi, tak? Wszyscy to robią. Proszę, przestań. Gabriel opuścił ręce. – Dlaczego? Myślę, że dzięki nim jesteś sobą. Nie wyobrażam sobie ciebie innej. – Mama by potrafiła – mruknęła, cofając się o krok. – Nalegała, by Clarice zgoliła mi brwi i narysowała nowe. Wyczytała gdzieś, że to metoda Francuzek. Niektóre nawet każą sobie robić brwi z mysiego futerka, aby je sobie przyklejać. Z oburzeniem podziękowałam za radę. Szczerze mówiąc, mama już dawno temu machnęła na mnie ręką. Zwątpiła, że kiedykolwiek wyjdę za mąż i poprowadzę przyrodnie siostry do ołtarza. Najbardziej na świecie marzy o tym, żebyśmy wszystkie powróciły do Anglii. Wtedy wraz z ojczymem mogłaby nas odwiedzać przynajmniej raz w roku. Gabriel wypakował wędki i przybory wędkarskie, a także wiklinowy koszyk, który wręczył Thei. Liczył na to, że jest tam wino, a może i jakieś jedzenie – jabłko lub kilka lukrowanych bułeczek. Coś, na czym mógłby się skupić, zanim zapyta o Bena lub mysie futerko… Nie wytrzymał jednak. Musiał wiedzieć już teraz. – Dlatego twoja matka nie aprobowała Bena? Bo nie był Anglikiem? – Nie aprobowała? Ach, tak, tak. Bardzo nie aprobowała. Wpadłam w straszliwą rozpacz, szlochałam całymi tygodniami. – Nie musisz sobie dworować – mruknął, gdy odstawiła koszyk i niemal wyrwała mu wędkę z dłoni. – Po prostu poczyniłem takie założenie. – W istocie, często to robisz, prawda? – Przyjrzała się jego
preparacjom fachowym wzrokiem. Pewnie wiedziała o wędkowaniu więcej niż on. – Przepraszam. – Skłonił się. – Znowu. – Przepraszałeś wcześniej? Przykro mi, ale chyba nie zauważyłam. Dziwne, bo masz wiele powodów do przeprosin. Zastanawiał się, czy już zawsze będą się ścierać na słowa. No cóż, popełnił głupi, niewybaczalny błąd, gdy oznajmił: „Jestem zrozpaczony, że nie mogę pani towarzyszyć, ale obawiam się, że postanowiłem się udać na wybrzeże i utopić w oceanie”. Jak mógł powiedzieć coś podobnego? Potem jej unikał, a później jeszcze pocałował. Jak długo zamierzała go karać? Robiła z niego głupca, i to jeszcze przy jego wydatnej pomocy. Nie mógł jednak powiedzieć jej prawdy. – Nie spodziewałem się ciebie – odezwał się w końcu. – Powracając z podróży, księżna zawsze przywozi mi jakiś prezent. Choć jestem już dorosłym mężczyzną, wciąż czekam na upominki… – Chcesz powiedzieć, że zamiast mnie wolałbyś otrzymać parę złotych spinek do mankietów? Mogę to zrozumieć. – Pokiwała głową i przełożyła wędkę do lewej ręki, wyciągając do niego prawą. Nie miał wyboru, musiał ująć jej dłoń. – Możemy zacząć od początku, jeśli sobie życzysz. Bez wzajemnej urazy. – Uścisnęła mu rękę. – Witaj, jestem Dorothea Neville. Miło cię poznać. I jeszcze jedno. – Uniosła rękę, żeby się wstrzymał. – Powinnam cię poinformować, że stryj Ben, sześćdziesięcioletni brat mojego ojczyma, nauczył mnie więcej o wędkowaniu, niż ty kiedykolwiek się dowiesz. Gabriel zrozumiał, że rzuciła mu wyzwanie. – Czyżby, Theo? – wycedził. – W takim razie rozumiem, że nie masz nic przeciwko małemu zakładowi o to, które z nas złowi więcej ryb? Już miała się zgodzić, jednak oznajmiła nieoczekiwanie: – Najpierw chcę zobaczyć twoje przynęty. – No, proszę – mruknął. – Typowa kobieta! Już się
wykręcasz? Otworzył pudełko z przynętami, a Thea natychmiast przykucnęła i zabrała się do przetrząsania małych przegródek. – Cóż będziemy łowić? – zapytała, oglądając każdą przynętę tak, jakby przymierzała się do obstawiania konia na wyścigach. – Pstrągi – odparł. – Jesień to idealna pora na połów pstrągów w Anglii. – Pstrągi – powtórzyła i podniosła na niego wzrok. – A zatem z pewnością masz przy sobie łopatkę? O, pomyślał, teraz się popisywała. – Robaki? Zamierzasz nakopać robaków? Na pewno nie będę cię wyręczał w nadziewaniu ich na haczyk. – Wcale nie zamierzam cię o to prosić. Jest i łopatka! – Wstała ze szpadelkiem w dłoni. – Stawiam centa przeciwko szylingowi, że złowię więcej ryb niż ty, i w dodatku większych. – Stawiasz centa? Nie jesteś zbyt pewna siebie, Theo, prawda? – Suma nie ma znaczenia – odparła z uśmiechem. – Znaczenie ma triumf nad pstrągiem w maśle podczas kolacji. Może już zaczniemy? Chyba nie chcesz, żeby poranne gazety znalazły się w klatkach, nim wrócimy? Gabriel chwycił ulubioną przynętę, która do złudzenia przypominała robaka. Spieszył się tak, że niemal wbił sobie haczyk w palec. Pomyślał, że zarzuci wędkę, nim Thea zdąży wykopać choć jednego robaka. – Skąd, u licha, wiesz o gazetach? Niech zgadnę… pokojówka ci doniosła, prawda? – Tak, Clarice mi powiedziała. Mówiłam ci już, że twój pokojowiec nie potrafi trzymać języka za zębami, a ona wie, jak wyciągnąć z ludzi informacje. O, popatrz tylko. Chwila kopania i mam tłustego robaka. Idealny. Podszedł do niej. Kucała na trawie, trzymając w ubłoconych palcach wijącą się dżdżownicę, i wydawała się całkiem beztroska. – Zamierzasz go nadziać? – zapytał. – Czy też nazwać i trzymać jako zwierzątko domowe?
Thea popatrzyła na Gabriela i zachichotała. Od razu poczuł się lepiej, jakby powiedział coś niesłychanie błyskotliwego. W końcu się odprężył. Wszystko miało się ułożyć. To nie był początek wielkiego romansu, nienasyconej żądzy, która skomplikowałaby mu życie. Za długo rozczulał się nad sobą. Thea pojawiła się w chwili, kiedy w końcu wracał do świata. Był to tylko przypadek, nic ponadto. W pewnym sensie się zaprzyjaźnili, trochę jak brat i siostra, lecz ze względu na burzliwe początki znajomości nie mogli obdarzyć się pełnym zaufaniem. Pewnie już zawsze mieli się ścierać na słowa, ale najłatwiej było podążyć tą drogą, skoro czekała ich wspólna podróż… Mimowolnie uśmiechnął się i doszedł do wniosku, że pomyśli o tym później.
ROZDZIAŁ SIÓDMY Nie patrz mu w oczy. Nie patrz na stopy, bo pomyśli, że masz dwie lewe nogi i nie wiesz, co robisz – powtarzała sobie. Spoglądaj nad jego ramieniem. Wyjrzyj przez okno, byle tylko nie patrzeć mu w oczy. Przestań! Znów to robisz! – Czyżby jakiś problem, Theo? – Nie – odparła szybko, chyba zbyt szybko. – Po prostu przypomniałam sobie, jak po raz pierwszy zobaczyłam parę tańczącą walca. Wszyscy byliśmy zaszokowani i zdumieni. Matka powiedziała mi, że ten taniec jest szalenie nieprzyzwoity, ale po godzinie tańczyła z moim ojczymem i śmiała się przy każdym nieudanym kroku. – Podczas pobytu w Wirginii moja ciotka z pewnością chodziła na bale i widziała ten taniec. Ciekawe, dlaczego nalegała, żebym tobą pokierował. – Gabriel zrobił komicznie zakłopotaną minę. – Przepraszam, nie jesteś klaczką, szykującą się do zawodów. Biedak, pomyślała Thea. Pewnie zazwyczaj słowa go aż tak nie zawodzą. – Nie jestem? – Uniosła brwi. – Jeśli nie znajdę męża, więcej nie przyjadę do Anglii. Podczas tego małego sezonu muszę dotrzeć do mety. Jeśli spojrzymy na to w ten sposób, a księżna i ty macie być moimi przyzwoitkami, to oczekuję, że oboje mną pokierujecie. W żadnym razie nie chciałabym stać się przyczyną zażenowania – twojego, księżnej czy też księcia, którego jeszcze nie poznałam. – Popatrzyła na bogato zdobiony sufit. – On naprawdę tam jest? Gabriel zataczał z nią pełne gracji koła, mocno przyciskając ciepłą dłoń do jej talii. Podczas tańca Thea zademonstrowała nową umiejętność – potrafiła rozmawiać i jednocześnie pilnować kroków, nawet bez muzycznego akompaniamentu. Naprawdę była bystrą kobietą. – Stryj nigdy nie opuszcza swoich pokojów i na pewno nie zrobi tego teraz, niezależnie od zapewnień księżnej. – Gabriel
zwolnił kroku i moment później znieruchomieli pośrodku pustej sali balowej. Nie puszczając dłoni Thei, zaproponował spacer po ogrodzie. Po chwili szli już ku drzwiom balkonowym, które prowadziły na teren rozległej posiadłości. Ostre słońce sprawiło, że Thea wbrew radom matki zmrużyła oczy, a Gabriel ponownie podjął temat księcia. – Stryj i ciotka przez dziesiątki lat podróżowali po świecie, niczym małe dzieci, które nigdy nie dorosły. Ledwie zdawali sobie sprawę z tego, co widzą, ale i tak ogromnie ich to cieszyło. Jako piąty syn z niemałymi pieniędzmi, niechęcią do służby wojskowej i bez powołania kapłańskiego, cóż innego mógł robić? Thea poczuła, że powinna coś powiedzieć w obronie ich książęcych mości. – Z pewnością niesłychanie pokochali kolekcjonowanie ptaków – zauważyła. – O tak, niewątpliwie. Dla dobra tego domu byłoby lepiej, gdyby zdecydowali się na zbieranie tabakier. Ale też mogłoby być znacznie gorzej, więc podziękujmy Bogu, że nie kolekcjonują słoni. – Wskazał kamienną ławkę w cieniu. – Nie wszędzie da się znaleźć słonie. – Thea poprawiła szal, który okrywał jej ramiona. Do tańca nie włożyła sukni balowej, ale też nie była ubrana na przechadzkę. – W Ameryce nie ma słoni, podobnie jak w Anglii. Wątpię z kolei, by dało się znaleźć wiele tabakier w afrykańskiej czy południowoamerykańskiej dziczy. Ptaki jednak występują w każdym zakątku kuli ziemskiej. Są raczej uniwersalnymi zwierzętami, prawda? – Bronisz ich – oświadczył Gabriel. – Mam na myśli ich książęce mości, nie ptaki. – Wcale nie. Po prostu… No dobrze, bronię ich – ustąpiła. – W ubiegłym stuleciu pewien Wirgińczyk powiedział, że może się nie zgadzać z tym, co mówi ktoś inny, ale do upadłego będzie bronił prawa do głoszenia swoich poglądów. – Masz na myśli Patricka Henry’ego. Nas, Anglików, uczono, że to był pieniacz i to między innymi przez niego wybuchła wojna,
którą Amerykanie nazywają słuszną rewolucją, my zaś haniebnym powstaniem. A ty jaką masz na ten temat opinię, Theo? Odniosła wrażenie, że jej odpowiedź jest dla niego ważna i że jeśli będzie niezgodna z jego oczekiwaniami, dystans między nimi ponownie się zwiększy. – Nie wolno mi nie mieć żadnej opinii w tej sprawie, Gabe? – odpowiedziała pytaniem. – Nie wolno. Jesteś stanowczo nazbyt inteligentna, żeby nie mieć opinii. Spędziłaś w Ameryce najważniejsze lata swojego dotychczasowego życia, a teraz wróciłaś do Anglii, żeby wyjść za mąż i pewnie dożyć tu końca swoich dni. Mówiąc wprost, byłaś w Wirginii, kiedy angielskie oddziały spaliły dom prezydenta Madisona. To były straszne czasy. Ojczym Thei zawiózł całą rodzinę na miejsce, żeby jego żona i córki obejrzały poczerniałe zgliszcza pozostawione przez angielską armię. Wszyscy potrząsali pięściami i płakali, ale potem zaczęli od nowa. Thei nieoczekiwanie przyszło do głowy coś, co ani trochę się jej nie spodobało. – Byłeś tam? – zapytała wprost. – Nie – odparł. – Byłem na kontynencie. Ścigałem Napoleona, aż to on mnie złapał. Ostatnie miesiące przed jego pierwszą abdykacją spędziłem we francuskim więzieniu. Przednia zabawa, jak się pewnie domyślasz. Szczególnie ceniłem sobie tamtejszą kuchnię. Zerknęła na niego pospiesznie, po czym przeniosła spojrzenie na swoje dłonie. Gabriel mówił lekkim tonem, ale wyczuwała, że jego słowa są podszyte goryczą. Chciała usłyszeć więcej, jednak nie miała prawa pytać, więc oznajmiła jakby nigdy nic: – Smutne zdarzenia… po obu stronach Atlantyku. Czy londyńczykom przyszło do głowy, że rozpętywanie wojny na dwa fronty jednocześnie niekoniecznie było roztropne? Wyczuła, że Gabriel przygląda się jej z uwagą. – Jesteś taktykiem wojskowym? – spytał.
– Nie… – Westchnęła ciężko. – Po prostu usiłuję uniknąć odpowiedzi na twoje pytanie, bo nie wiem, jakiej odpowiedzi się spodziewasz. Jestem pewna, że straciłeś niejednego przyjaciela podczas bojów z Napoleonem. Ja również straciłam swoich, na przykład bratanka mojego ojczyma. Nie lubię wojny i jej nie pochwalam. Pokiwał głową. – Oto typowa kobieca odpowiedź na tego rodzaju pytanie. „Nie pochwalam”. Ja też nie przepadam za wojną, zwłaszcza że na niej walczyłem… może lepiej zostawmy ten temat. Zadam ci inne pytanie. Nie tęsknisz za Wirginią, matką, siostrami? Kwestie związane z jej poczuciem przynależności do Anglii i Ameryki były nader delikatne. Teraz jednak, zamiast skupić się na bezpiecznym temacie pogody, Gabriel poruszał następny problem. Nie wiedziała, czy naprawdę chciał się czegoś o niej dowiedzieć, czy tylko sposobił ją do nowej roli. – Mama marzyła o moim powrocie do Anglii, choć sama jest związana z Wirginią ze względu na małżonka – odparła. – Chociaż zakłada, że sprowadzę tutaj przyrodnie siostry, aby dobrze wyszły za mąż, to jednak ani Beth, ani Maryanne nie mają najmniejszego zamiaru wyjeżdżać. Zresztą ojczym by się załamał. Sądzę, że w głębi serca mama dobrze zdaje sobie z tego sprawę. Gabriel popatrzył na nią, uniósł jej brodę palcem i uśmiechnął się życzliwie. – Czyżbym miał zacząć podejrzewać, że wcale nie chciałaś wyjechać z Wirginii, tylko zostałaś wypchnięta… – Umilkł na chwilę. – To znaczy poproszona o wyjazd? Thea doszła do wniosku, że sama powinna była wcześniej wpaść na to doskonałe wyjaśnienie. – Możliwe, że mojego ojczyma zmęczyło już karmienie i odziewanie kogoś, kto od lat odrzuca oświadczyny najróżniejszych adoratorów – przyznała. – Było ich sporo, możesz mi wierzyć. Poza własnoręcznym spakowaniem kufra zrobił wszystko, by mnie wyekspediować, kiedy księżna zaproponowała, że zabierze mnie do Londynu i wyswata.
Gabriel uśmiechał się chytrze, tak jakby spodziewał się tej odpowiedzi. Mimo to była zadowolona, że jej udzieliła, gdyż mogło to położyć kres jego pytaniom. – Nareszcie coś z sensem – powiedział. – Bo księżna często kręci, jak sama wiesz. – I przeciąga opowieści do tego stopnia, że ma się ochotę zatkać jej usta… O tak! – Thea energicznie pokiwała głową. Nie ulegało wątpliwości, że oboje pragnęli zakończyć tę rozmowę. – To wszystko prawda. Jestem starą panną, która dzięki księżnej chwyciła się ostatniej deski ratunku, byle tylko nie wrócić do Wirginii i nie niańczyć dzieci sióstr, które w końcu przyjdą na świat. I nie opiekować się kotami, jak mniemam. Ta odpowiedź powinna zakłopotać go na tyle, żeby wreszcie dał jej spokój. Najwyraźniej jednak Thea się pomyliła, gdyż Gabriel wcale nie zamierzał odpuścić. – Skoro już tu jesteś, nie masz chęci poszukać krewnych rodziców? – zapytał. – Być może znajdziesz tu całą rodzinę, która powita cię z otwartymi ramionami. Jaka dzisiaj ładna pogoda, pomyślała Thea. Chociaż nieco chłodno. Pewnie zbliża się jesień. Tak na marginesie, czy mogłabym wepchnąć ci szal w gardło? – Hm, jakoś nie przyszło mi to do głowy – odparła nieszczerze, starając się ukryć drżenie głosu. – Moja matka ma tylko niezamężną ciotkę w Leeds. Przez kilka lat pisywały do siebie, lecz niestety, listy już nie przychodzą. W takiej sytuacji wszyscy doszliśmy do wniosku, że ciotka… opuściła ten łez padół. – A rodzina ojca? Jak mogłam pomyśleć, że już skończył? Ten człowiek jest niczym pies, który dorwał się do kości. Zdradzę krztynę prawdy, okraszę kłamstwem, a robiąc to, będę mu patrzeć prosto w oczy – postanowiła w duchu. – Matka chyba próbowała się z kimś skontaktować…. Ale bez powodzenia. Musieliśmy się zadowolić pozostawionym nam w spadku małym domkiem nieopodal Williamsburga oraz zacną zapomogą. Jeśli są jacyś krewni, wiedzą, gdzie nas znaleźć, gdyż
mama porozumiewała się z prawnikiem tego człowieka. Zatem odpowiedź brzmi – nie. Nie będę tropić kogoś – jeśli w ogóle ten ktoś istnieje – komu nigdy nie chciało się odszukać mnie. – Ach. Duma. Tak, rozumiem. Oto idealne kłamstwo dla kogoś pokroju Gabriela Sinclaira, kto cierpi na nadmiar własnej dumy. – Mimo to ktoś inny mógłby wytropić taką osobę lub osoby tylko po to, by zapytać o powody. Prawda? – Ktoś inny być może tak właśnie by postąpił – odparła z ironią i szczelnie opatuliła się szalem. – Jesteś romantykiem, Gabe? Może całe moje życie to jedno wielkie kłamstwo. Może jestem zaginioną księżniczką lub kimś w tym rodzaju, a matka ukrywała mnie w Wirginii do dnia, w którym będę mogła pojechać do Londynu i pokazać wszystkim znamię w kształcie gwiazdy na swoim ramieniu, udowadniając tym samym, że jestem prawowitą następczynią jakiegoś egzotycznego tronu. Nareszcie się uśmiechnął. – Naprawdę masz znamię w kształcie gwiazdy na ramieniu? – zainteresował się. Thea przewróciła oczami. – Chyba zbyt dużo oczekiwałem. – Gabe podniósł się z ławki i podał rękę Thei, żeby pomóc jej wstać. – Już się cieszyłem, że nasz pobyt w Mayfair będzie czymś więcej niż poszukiwaniem męża. – Puszczę tę uwagę mimo uszu. Czy skończyłeś już przesłuchanie i możemy wrócić do rozmowy o księciu? Zobaczę się z nim? Przedstawisz mi go? Przecież jedzie z nami do Londynu. – Nie założyłbym się o to. A właśnie, to mi przypomniało, że jesteś mi winna centa. – Przegrałam tylko o jedną rybę. Mogłeś zachować się jak dżentelmen i nie zarzucać wędki, kiedy prowadziłam, a przynajmniej nie wtedy, gdy remisowaliśmy. A ta ostatnia rybka, którą złowiłeś, była po prostu żałosna. Powinieneś był wrzucić to maleństwo z powrotem do wody.
Ruszyli w kierunku rzędu przeszklonych drzwi. – Zawsze tak jęczysz, kiedy narzekasz? – spytał Gabriel. – Zawsze tak się pysznisz, kiedy wygrywasz? Przez chwilę się bałam, że w zwycięskim geście uniesiesz ten narybek i zaczniesz wyśpiewywać hymny triumfalne na swoją cześć. Gabe poprawił szal na jej ramionach. – Lubię cię, Dorotheo Neville – oświadczył nieoczekiwanie. – Ale? – Była pewna, że to jeszcze nie koniec. – Ale uważam, że z jakiegoś powodu tkwię między dwiema kobietami, które bardzo by sobie życzyły, abym zachowywał się, jak należy, i nie zadawał im więcej żadnych pytań. Czy się mylę? Spójrz mu w oczy, nie patrz na stopy, bo będzie wiedział, że go zaraz okłamiesz. Patrz mu w oczy, prosto w oczy, nawet jeśli to zagraża twojej przytomności umysłu. No już! – A która kobieta nie chciałaby, żeby mężczyźni w jej otoczeniu nie zachowywali się, jak należy? Księżna będzie zachwycona, kiedy jej o tym powiem. – Mogłem przewidzieć, że nie wygram – wymamrotał Gabriel cicho, ale i tak usłyszała. Otworzył drzwi, wziął Theę za rękę i niemal wciągnął za sobą do sali balowej. – Olśniło mnie – oświadczył. – Chodź ze mną, jeśli łaska, a nawet jeśli nie łaska. Tylko jedna osoba może przekonać księcia do wyprawy do Londynu i nie jest nią księżna. Próbowała bez powodzenia z pół tuzina razy. To będziesz ty, a ja zamierzam to obserwować. Gdy szli po schodach, nie zwróciła mu uwagi, że nadal trzyma ją za rękę. Nie wytknęła mu również, że właśnie złożył ogromny ciężar na jej ramionach i oczekiwał cudu. W pewnej chwili Gabriel przystanął, odwrócił się do Thei i wziął ją także za drugą rękę. – Nie mogę tego zrobić. – Pokręcił głową. – Nie mogę cię prosić o to, co niemożliwe, zwłaszcza że niemożliwe jest to, o co prosiła mnie moja ciotka. Albo raczej zmusiła mnie do tego. – Zmusiła? To ani trochę nie pasuje do jej książęcej mości. Z
naprawdę wielką sympatią powiem, że jest wrażliwą, uroczą kobietą, dobrą i hojną, a do tego… – Ma złote serce i ptasi móżdżek – dokończył za nią Gabriel. Thea nie potrafiła ukryć uśmiechu. – No cóż, tak – przyznała. – I nazywa cię skarbełkiem, jakbyś nadal nosił śliniak. To musi być dla ciebie bardzo krępujące. – Cóż, owszem, ale gdyby przestała, byłoby mi przykro. Tak czy owak, nie mogę prosić ciebie, żebyś zrobiła to, co do mnie należy, choć uważam, że poradziłabyś sobie lepiej. Czy teraz rozumiesz? – Nie, szczerze mówiąc, nie. Czyżby niepokoiła cię myśl o tym, że mogłabym wyciągnąć księcia z łóżka? Bo mnie nie. Dobrze wiedzieć, że mam jakiś talent, poza walcem naturalnie, a także wędkarstwem i łucznictwem – o tym chyba jeszcze nie wspomniałam. Nieźle radzę sobie również z akwarelami, o ile maluję coś, co się nie rusza, czyli na pewno nie swoje siostry. Robienie na drutach nie wychodzi mi zbyt dobrze, za to ręczę, że nigdy nie jadłeś równie dobrej szarlotki jak moja. Cóż, zdaniem matki nie powinnam się przyznawać, że wiem, gdzie w domu jest kuchnia. – Uwielbiam szarlotkę. – Patrzył na nią przez długą chwilę, po czym znów pokręcił głową. – Na czym stanęliśmy? – Jeśli o mnie chodzi, właśnie zmierzałam do umierającego księcia, by wyciągnąć go z łoża i zabrać do Londynu, kiedy wybierzemy się tam na mały sezon. Będę szukać w stolicy męża, dzięki któremu przestanę być ciężarem dla ojczyma. Usiłowałeś wybić mi to z głowy, chociaż sam mnie namawiałeś na pójście do księcia. Zaciągnąłeś mnie aż tutaj, lecz sumienie lub coś innego dało ci się we znaki. – Tak naprawdę nie oczekiwałem odpowiedzi – zauważył. – Rozumiem. – Wzruszyła ramionami. – I co teraz? Ja oczekuję odpowiedzi. W końcu puścił jej ręce. – Wiesz, albo zostaniesz okrzyknięta sensacją małego
sezonu, albo wystarczy, że otworzysz usta, a dżentelmeni natychmiast pognają do wyjścia. – Moja matka bardziej spodziewa się tej drugiej ewentualności – oznajmiła, idąc po schodach na następne piętro, gdzie znajdowały się pokoje księcia. – Myślę, że ty również, a jednak bez ustanku zapraszasz mnie na te małe sesje słownych potyczek. Próbowałeś zapytać samego siebie, dlaczego to robisz? – Idziemy. – Wskazał głową schody i znowu wziął ją za rękę. – Po prostu jestem dobrym opiekunem i przyzwoitką w jednym. Wskazuję ci, na jakich polach mogłabyś się poprawić, żeby się nie zbłaźnić, kiedy dotrzemy do Londynu. Thea lekko uniosła suknię, żeby nie potknąć się o jej rąbek. – Zatem będziesz mnie prowokował, dopóki nie nauczę się trzymać języka za zębami? – spytała. – Niewykluczone – przyznał, gdy wchodzili na korytarz. – A może po prostu, wybacz moją szczerość, budzisz we mnie najgorsze instynkty. – Może zatem ja będę cię prowokowała, dopóki nie przezwyciężysz swojej niefortunnej przypadłości? Uczynię to z przyjemnością. – Czy matka jest przygotowana na twój powrót? – Pewnie tak – odparła nieufnie Thea. – To dobrze. Wątpię, żeby była rozczarowana. A ja z pewnością cię odeślę, i to z kotem, którym będziesz mogła się zająć. Thea wybuchnęła śmiechem, choć wiedziała, że z całą pewnością nie powinna. Po chwili Gabriel jej zawtórował. Nagle jednak ściągnął brwi, a jego uśmiech znikł bez śladu. – Jesteś pewna, że chcesz jechać do Londynu? – zapytał. – Tak, jestem. Nawet jeśli nie znajdę męża, w Londynie jest tyle do obejrzenia, a ja chcę zobaczyć wszystko. Na pewno muszę się postarać, jestem to winna mojej matce. To przynajmniej nie było kłamstwo, tylko niepełna prawda. – To była twoja ostatnia szansa ucieczki. Zatem do dzieła. Po tych słowach zapukał do masywnych drzwi i cofnął się o
krok, gdy otworzyła, o dziwo, księżna we własnej osobie. Mimo wczesnego popołudnia, miała na sobie liliowy peniuar z wyzywającym dekoltem, a jej srebrne loki opadały swobodnie na ramiona. Najwyraźniej też korzystała z rozmaitych słoiczków z mazidłami, zwłaszcza tymi do ust. Thei natychmiast zrobiło się żal starszej pani. – Przychodzimy w nieodpowiednim momencie, ciociu? – zapytał Gabriel z napięciem, patrząc w bok. – Gdyby tylko! – Księżna westchnęła. – Chcecie odwiedzić Basila? To urocze. Właśnie zamierzałam poczytać mu sonety Szekspira, ale to może poczekać. No wchodźcie, wchodźcie. Posłusznie ruszyli za księżną, która zagłębiła się w przestronnej komnacie. – Pst! Puść moją rękę – szepnęła Thea. – Słucham? – spytał Gabriel, również szeptem. – Ściskasz mnie za rękę, i to mocno – odparła nieco głośniej. Opuścił wzrok na ich splecione palce. – Boże, rzeczywiście. Stokrotne przeprosiny. Jeśli mam być szczery, nie powinnaś była na to pozwolić. – Nie pozwoliłam. Sam sobie wziąłeś. Zignorował te słowa. Położył dłoń na krzyżu Thei i poprowadził ją do ogromnego pomieszczenia. Ich kroki odbijały się echem od posadzki, mimo że tu i ówdzie na podłodze leżały gęste dywany, a liczne meble skutecznie pochłaniały hałas. Zerknęła na łoże, które jednak nie wydawało się zajęte. To natchnęło ją otuchą. – Basilu? – Księżna podeszła do kilku wygodnych foteli i jednej wielkiej kanapy przy dużym oknie. – Basil, usiądź i zechciej okryć się dla zachowania przyzwoitości, choć chyba zapomniałeś, do czego służy to twoje coś. Mamy gości. Przywitaj się. Thea doszła do wniosku, że zignoruje te słowa albo będzie udawała niezrozumienie, a Gabriel niemal potknął się o frędzle jednego z dywanów. Zza oparcia kanapy powoli wyłoniła się głowa, zwrócona w kierunku Thei i Gabriela. Po chwili na drewnianej ramie mebla
pojawiły się dwie dłonie. Thea ujrzała rozczochrane siwe włosy, duże niebieskie oczy i stanowczo zbyt duży nos. – Witam – powiedział starszy pan i odetchnął głęboko. – Stryju. – Gabriel skinął głową. – Nie, nie musisz wstawać z powodu tej młodej damy. Panna Neville doskonale rozumie, że niedomagasz. – Wasza Książęca Mość. – Thea szybko dygnęła, żeby zamaskować uśmiech. – Dziękuję, młoda damo. – Staruszek pociągnął nosem. – Neville. Cóż za niefortunne nazwisko. No tak, ale to nie pani wina, prawda? – Basilu – ofuknęła go księżna tonem guwernantki, upominającej ulubionego ucznia. – Co? A, no tak. W przyszłym tygodniu wybierasz się do Londynu. – Ponownie pociągnął nosem. – Proszę wybaczyć. Książę odwrócił głowę, po czym wyciągnął wielką, niezbyt czystą chustkę i hałaśliwie wydmuchał nos. – Biedak – powiedziała cicho Thea. – Naprawdę jest chory. – Też byś była, gdybyś wpychała sobie do nosa to co on – odparł Gabriel z niezadowoleniem. – Próbuje się zabić, żeby pozostać przy życiu. W każdym razie taką mu stawiam diagnozę. – Książę jedzie z nami, przecież wiesz, kochanie. Prawda, Basilu? Obiecałeś. – Mało prawdopodobne, mało prawdopodobne – odpowiedział książę, kilka razy wytarłszy nos. – Jeśli mam wyzionąć ducha, to na pewno nie podczas jakiegoś tańca. Nie chcę też rąbnąć twarzą w talerz pełen ślimaków na nudnym przyjęciu i zrobić z siebie widowisko dla plotkarzy. Listopad zbliża się nieubłaganie i jeśli mam jakąkolwiek szansę przeciwstawić się klątwie, to tylko tutaj. Już o tym rozmawialiśmy. – I to nie raz – wyszeptał Gabriel do ucha Thei. – Nieustannie, wielokrotnie, na okrągło. Ad nauseam, do znudzenia. Thea pomyślała, że to po prostu idiotyczne. Wszyscy skakali wokół tego człowieka, a jednocześnie się z nim kłócili. – Za pozwoleniem Waszej Książęcej Mości. – Ponownie
dygnęła. – Kiedy dokładnie przypadają pańskie sześćdziesiąte urodziny? – Dorotheo! – wykrzyknęła księżna. – O tym nie dyskutujemy. – Nonsens – odparła Thea, cała drżąc. Skoro jednak nic innego nie poskutkowało, dlaczego miała nie spróbować? Biedny książę się bał, słusznie lub nie, ale, na litość boską, i tak praktycznie przestał już żyć. Koniecznie należało coś z tym zrobić. – Powinniśmy sporządzić kalendarz i zaznaczać w nim dni, każdy kolejny dzień traktując jak nasze małe zwycięstwo. Książę popatrzył na żonę. – To całkiem rozsądny pomysł – oznajmił. – Tracę rachubę czasu, kiedy tak tutaj tkwię. Gabriel stanął obok Thei. – Utkwiłeś tu na własną prośbę, stryju – zauważył. – Od co najmniej trzech miesięcy nie widziałeś ptaków. – A tak, moje ptaki… Myślicie, że mógłbym je przenieść tu, na górę? – Nie! – krzyknęła księżna. – W żadnym razie – zawtórował jej Gabriel. – Ależ to doskonała myśl. To Thea wypowiedziała tę ostatnią uwagę i wcale nie zamierzała na tym poprzestać, gdyż doszła do wniosku, że być może właśnie ptaki stanowią klucz do rozwiązania tego idiotycznego problemu. – Wasza Książęca Mość mógłby się przenieść na dół, do atrium, ale skoro jest tam główne wejście, a ptaki potrzebują ciepła, byłoby tam niewygodnie. Czy Wasza Książęca Mość zdecydował już, co się z nimi stanie po jego śmierci? Gabriel jęknął cicho, a księżna powachlowała się drobnymi dłońmi. – To rozsądne pytanie, prawda? – nie odpuszczała Thea. Przeniosła spojrzenie na Gabriela. – Jako spadkobierca, pan będzie o wszystkim decydował. Wątpię, by chciał pan zostawić ptaszarnię tam, gdzie znajduje się ona teraz. Naturalnie, to tylko moje
przypuszczenie, jednak prawdopodobne. A zatem gdzie trafią ptaki? Na widok błysku w oczach Gabriela zrozumiała, że pojął jej strategię. Na szczęście nie miała do czynienia z głupcem, co wielce ułatwiało sprawę. – Hm, chyba w istocie rzeczy nie przemyślałem tej kwestii – przyznał. – Pewnie znajdę odpowiednie miejsce, żeby się ich pozbyć. – Pozbyć? – Książę zerwał się na równe nogi. Księżna w okamgnieniu znalazła się u jego boku. Podtrzymała księcia, najwyraźniej przekonana, że grozi mu bolesny upadek na podłogę. Thea pomyślała, że oboje wyglądają jak para siwowłosych laleczek. Niewiele brakowało, a przechyliłaby głowę i westchnęła z zachwytem. – Bardzo mi przykro, ale tak… Zamierzam się ich pozbyć – przytaknął Gabriel. – Myślę, że nasi przodkowie chcieliby, aby schody w Cranbrook wyglądały tak, jak sobie wymarzyli. Ale nie martw się, na pewno ktoś zechce przyjąć ptaki. Thea energicznie pokiwała głową. – Rzeźnik bez wątpienia będzie zainteresowany – oznajmiła. – Myślę, że znajdzie się też kupiec, który dostarcza pióra kapelusznikom. Damy uwielbiają takie ozdoby. Thei przeszło przez myśl, że Gabriel Sinclair naprawdę szybko się uczy. – Chyba nie chce pan zgotować ptakom tak smutnego końca. – Postukała palcem w brodę. – W żadnym razie. – Gabriel zerknął nerwowo na księcia, jakby liczył na to, że tak wierutne kłamstwo padnie na podatny grunt. – Ależ skąd. Na pewno istnieje jakieś wyjście. – Zaraz, zaraz… Chyba je znalazłam! Powinny wrócić do swojego naturalnego środowiska. Ależ to będzie przygoda! – wykrzyknęła Thea, patrząc na Gabriela. Nawet nie spojrzała na księcia, który głośno pociągnął nosem. – Wasza Książęca Mość wypłynie na przestworza mórz i oceanów, by dotrzeć do
afrykańskiej dziczy, a potem dalej, do obu Ameryk albo ku Indiom i greckim wyspom. Chyba nie dzieli ich nazbyt wielki dystans, prawda? Obawiam się, że zdarzało mi się przysnąć na lekcjach geografii, gdy studiowaliśmy globus. – Grecja znajduje się bardzo daleko od Indii, młoda damo – ofuknął ją książę i pogroził jej palcem. – Poza tym jej książęca mość zaopiekuje się moimi ptaszątkami. Prawda, Viv? Gabriel odkaszlnął ostrzegawczo, a księżna popatrzyła na niego niepewnie, lecz chyba zrozumiała. – No cóż, mój drogi… Wdowi dom ma swoje ograniczenia. Szczerze mówiąc, podczas podróży jakoś nie pomyślałam o tym, jak wielkie stado zebraliśmy. Jeden ptaszek tu, dwa tam, cztery albo pięć gdzie indziej. A teraz wszystkie znajdują się w jednym miejscu i dochodzę do wniosku, że być może wykazaliśmy się zbytnią kolekcjonerską żarliwością. – Vivien! – wykrzyknął książę. – Nigdy mi tego nie mówiłaś. Księżna popatrzyła na Theę. – Ależ, mój drogi, po prostu nie sądziłam, że przestaniemy podróżować – zwróciła się do męża. – Nie zakładałam też, że zostaniesz księciem. A na pewno nie przeszło mi przez myśl, że wbijesz sobie do głowy jakąś głupią klątwę i zaszyjesz się tutaj, w Cranbrook, wraz z ptakami, aby w ten sposób przechytrzyć śmierć. Dwa lata, Basilu, dwa bezpowrotnie utracone lata. Ile jeszcze nas czeka? Kiedy wreszcie powiesz dość? Pochyliła się ku niemu, ale Thea nadal słyszała jej słowa. – Chyba żadne z nas nie nadaje się do roli księcia i księżnej – szepnęła księżna. – Prawda? Byliśmy znacznie szczęśliwsi jako podróżnicy, zanim wszyscy twoi bracia wybrali się na łono Abrahama. Thea pomyślała, że książę powinien się skupić na ptakach, a nie na zmarłych braciach. – Czy mogę się wtrącić? – Skrzyżowała palce za plecami. – Gdyby… gdyby Wasza Książęca Mość zdecydował się pojechać do Londynu może tam udałoby się pozbyć ptaków… W sensie rozdać je ludziom. Z pewnością znalazłyby się osoby zachwycone
perspektywą dzielenia domów z tak fascynującymi stworzeniami. Można by popytać i zdecydować, kto najlepiej by się nadawał… Zawiesiła głos, a książę kilka razy pociągnął czerwonym nosem, wydmuchał go w chustkę i wskazał palcem Gabriela. – Ty – burknął. – Mów prawdę, synu. Zlikwidujesz ptaszarnię? – W okamgnieniu – odparł Gabriel bez wahania i się ukłonił. Książę przeniósł spojrzenie na ukochaną żonę. – A ty nie zabierzesz ptaków ze sobą do wdowiego domu? Księżna jeszcze raz popatrzyła na Theę, która pokręciła głową. Uświadomiła sobie już, że posunęła się za daleko, sugerując, by książę i księżna ponownie wyruszyli w świat. Inna rzecz, że Londyn nie był przecież tak znowu odległym miejscem. – Viv? – ponaglił małżonkę książę. – Odpowiedz, proszę. – Chyba nigdy nie uświadamiałam sobie, że mamy ich tak wiele – wyznała z wahaniem. – Kiedy jednak przejąłeś tytuł i zebraliśmy wszystkie ptaki z Londynu i naszego wiejskiego domu… A także te, które ofiarowałeś braciom… Cóż, podliczyłam dzioby, gdy ujrzałam je wszystkie w jednym miejscu. – Westchnęła głęboko. – No cóż, Basilu, trzeba stawić czoło prawdzie. Jest ich tam piekielnie dużo. Thea zasłoniła dłonią usta, żeby nie zachichotać. – Spokojnie – wyszeptał Gabriel. – Chyba już zmierzamy do mety. – Nigdy nie pomyślałem… Nigdy nie przyszło mi do głowy – powiedział książę jakby do siebie. Thea miała ochotę uściskać biedaka. – No dobrze! – wrzasnął nieoczekiwanie książę. – Widzę, że byłem egoistą. Myślałem tylko o sobie. Ukryłem się tu w nadziei, że śmierć o mnie zapomni. Bez względu na to, czy kostucha przyjdzie po mnie, czy nie, muszę się zmienić na lepsze i naprawić błędy. Księżna położyła dłoń na ramieniu księcia i popatrzyła na niego z uwielbieniem. – Och, skarbie, dziękuję, ale wcale nie musisz – powiedziała.
Książę zrobił zdumioną minę, lecz już po krótkiej chwili na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. – Nie chodzi mi o ciebie, Viv, tylko o ptaki – obwieścił z przyganą. – Ależ, Basilu! Thea ukryła twarz na ramieniu Gabriela, a gdy udało się jej zapanować nad rozbawieniem, pojęła, jak bardzo niestosowne jest jej zachowanie. Pospiesznie odsunęła się od Gabriela, starannie unikając jego wzroku. – Gabrielu! – ryknął książę. – Tak jest! – Gabriel odruchowo stanął na baczność i strzelił obcasami. – Za tydzień wyjeżdżamy do londyńskiego domu. Jedziemy wszyscy, także ptaki. Dopilnuj tego. Panna Neville potrzebuje nowej garderoby. Wybacz, moja droga, ale to oczywiste. Księżnej należy się nowy czepek. Musimy zjawić się przed rozpoczęciem sezonu. Zawiadom służbę. Znajdź klatki podróżne. Zadbaj o transport. – Tak jest! – odparł Gabriel i szybko chwycił za rękę Theę, która dygnęła, podczas gdy on składał ukłon. Oboje opuszczali pomieszczenie, gdy na twarzy księżnej wykwitł rumieniec. – Basilu, trudno mi wyrazić, jak bardzo mnie zraniłeś – oświadczyła dama, biorąc się pod boki. – Viv, kochanie – przerwał jej książę, nim zdążyła cokolwiek dodać. – Przecież wiesz, że nie miałem na myśli… W tym samym momencie Gabriel zamknął drzwi. – Jej książęca mość dostanie więcej niż tylko nowy czepek – zauważył i oparł się o nie plecami. – Spodziewam się, że może liczyć na całkowicie nową garderobę od ulubionej krawcowej. Tak przy okazji, spisałaś się znakomicie. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby wykorzystać ptaki do ataku. Thea jednak nie była zachwycona. – A jeśli naprawdę umrze przed urodzinami? – zapytała z przejęciem. – Padnie twarzą w półmisek ze ślimakami, a świat
będzie z tego żartował? Książę chyba właśnie tego obawia się najbardziej. Czy wszyscy będziemy tacy zadowoleni z siebie? Gabriel oderwał się od ściany. – Myślałem, że najbardziej ci zależy na wyjeździe do Londynu i znalezieniu męża. Nie o to w tym wszystkim chodziło? Miał rację. Gdyby książę nie zgodził się na podróż do Londynu, mogłaby utkwić w Cranbrook Chase aż do wiosny, by uniknąć zimowej przeprawy przez ocean. Tak długi pobyt na angielskiej wsi w ogóle nie wchodził w grę. Musiała zadbać o własne sprawy, a gdyby biedny książę umarł zgodnie z przeznaczeniem, nie byłoby dla niej sezonu i równie dobrze mogłaby od razu wrócić do domu. Gdy szła do księcia, była gotowa zasugerować mu, że skoro jego zdaniem śmierć zbliża się wielkimi krokami, to powinien sprawić sobie w Londynie odpowiednie ubranie na własny pogrzeb. Czy przez to była okropną osobą? Może i tak, ale Gabriel na szczęście wspomniał o ptakach. – Masz rację, niepotrzebnie przesadzam – przyznała. – Poza tym wszystko jest lepsze od siedzenia tu i czekania na śmierć. Słusznie postąpiliśmy. Nawet księżna tak uważa, bo inaczej nie zorientowałaby się, co knujemy, i do nas nie dołączyła. – Nigdy nie straci trzeźwości umysłu – zauważył Gabriel. – Nie sądzę, żeby spodziewała się tego, co na koniec rozmowy powiedział książę. Nadal uważam, że księżna dostanie za to nową garderobę. – Ujął Theę za rękę i delikatnie ucałował jej palce. – Dziękuję ci. Zrobiłaś coś, co nie udało się nikomu. Z wdzięczności wybiorę dla ciebie garderobę w Londynie. – Ty? – Wyszarpnęła rękę, z trudem powstrzymując się od wytarcia niewidocznego śladu po jego ustach. – Czy to stosowne? – Czy ta relacja w ogóle jest stosowna? – odpowiedział pytaniem. Przypomniała się jej niepokojąca scena w ogrodzie, kiedy go uderzyła i kiedy ją pocałował. – Nie, chyba nie – przyznała. – Ale jakoś musimy sobie poradzić, prawda?
Nie odpowiedział, jedynie znowu pochylił się w ukłonie, po czym odszedł.
ROZDZIAŁ ÓSMY Mój drogi, podejrzliwy przyjacielu. Dom przy Berkeley Square nadal świeci pustkami, ale w klubach powiada się, że taki stan rzeczy nie potrwa już długo, gdyż debiutantki wkrótce przybędą na mały sezon, by przydać mu blasku, którego tak brakowało ostatniej wiosny. Krąży również pogłoska, że papa znalazł się w fatalnej sytuacji, gdyż nieopierzony szczeniak wciągnął się w hazard, w związku z czym zachodzi bezwzględna konieczność sfinalizowania korzystnego małżeństwa. Znalazłem już odpowiednie zakwaterowanie dla reszty, o rzut kamieniem od Bond Street, tak jak sobie życzyłeś. Jesteś mi winien czynsz za pierwszy kwartał. Mój miejski dom obecnie spowity jest prześcieradłami dla ochrony przed kurzem, a ja szczęśliwie zamieszkuję z Darbym. Cooper właśnie zmierza do swojego domu przy Half Moon Street. Jako lojalni oraz oddani towarzysze nie możemy się doczekać twojego przybycia, rozkazów i wyjaśnień. Przekaż moje serdeczne pozdrowienia Casparowi oraz czarnobrewej. Pozostaję posłusznym, choć skonfundowanym sługą, Jeremiasz Rigby, baronet. Gabriel uśmiechnął się i wrzucił kartkę do kominka w osobistym gabinecie księcia, po czym ponownie skupił się na swoich zajęciach. Ptaki. Dziesiątki ptaków wszelkich kolorów, rozmiarów i kształtów. Ptaków, które śpiewają, skrzeczą, wrzeszczą i nieustannie brudzą. Przez cały dzień je liczył, katalogował, a także grupował. Pominąwszy Caspara, który, o czym Gabriel był przekonany, nie uważał się za ptaka, i parkę dość spłowiałych, niebieskich papużek nierozłączek, nieprzypadkowo nazwanych Basil i Vivien, w ptaszarni pozostawało sto sześć ptaków. Sięgnął po pióro, zanurzył je w atramencie i skreślił „pawie”. Wystarczyło przecież tylko otworzyć drzwi i wypuścić je do
ogrodu. Mały kurnik na chłodniejsze miesiące powinien załatwić sprawę. Dzięki temu liczba ptaków skurczyłaby się do stu czterech… a do tego dochodziłaby dozgonna wdzięczność lokajów, niemal ogłuchłych od pawich wrzasków i boleśnie podziobanych po pośladkach. Naraz ktoś zapukał do drzwi, Gabriel odłożył pióro i zaprosił gościa. Pospiesznie zerwał się z miejsca, widząc na progu Theę z Casparem na ramieniu. – Na litość boską, kobieto, zamknijże drzwi, nim ptak ucieknie – zażądał. – Nie ucieknie. Obiecał. Prawda, Caspar? Nielojalne ptaszysko pokiwało głową, jakby rozumiało, co się do niego mówi. – Chodź no tu. – Gabriel wyciągnął rękę, a kakadu ochoczo na nią wskoczyła. – Czemu go przyniosłaś? Thea wzruszyła ramionami i podeszła do okna z widokiem na rozległe tarasy. – Całe to zamieszanie w ptaszarni chyba go denerwowało – odparła. – Pomyślałam też, że powinien zobaczyć swojego pana i zrozumieć, że nikt nie ma zamiaru wyrzucić go z domu. Pamiętaj, że za trzy dni wyjeżdżamy do Londynu. Wiggins właśnie pakuje jedną z większych mosiężnych klatek, by wywieźć w niej Caspara do twojego wiejskiego domu, czyli niezbyt daleko stąd. Wiggins powiedział… A może to byłeś ty? Tak, chyba ty mi wspomniałeś o swojej posiadłości i dlatego na to wpadłam. Dodałam też drugą kakadu, prześliczną żółtą samiczkę. Przynajmniej Wiggins zaklina się, że to samica. Nie, nie pytałam, skąd wie. Teraz jednak Caspar nie będzie już samotny. Innymi słowy, przyszliśmy się pożegnać. Prawda, Caspar? – Do jutra! Do jutra! – zaskrzeczał ptak. – Skąd wiedziałaś, że zamierzałem znaleźć mu towarzyszkę, kiedy… Dziękuję ci, Theo. Jestem pewien, że Caspar będzie zachwycony. Ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Tym razem wszedł Wiggins, z podróżną klatką w jednej dłoni i pokrowcem z czarnego
aksamitu w drugiej. – Jesteśmy gotowi, jaśnie panie – oznajmił. Gabriel czuł się skrępowany, jednak nie chciał oddawać Caspara bez pożegnania, więc wydął usta i zacmokał. Ptak natychmiast musnął go dziobem w wargi. Dopiero wtedy Gabriel przeniósł papugę do klatki. – Nie wypuszczaj go stąd – zwrócił się szeptem do Wigginsa. – Chcę osobiście zobaczyć, jak odjeżdżacie. – Czy bardzo się zakłopoczesz, jeśli powiem, że to było wyjątkowo urocze? – zapytała Thea, gdy Wiggins odszedł z Casparem. Gabriel wymamrotał coś pod nosem, po czym znowu usiadł na krześle za biurkiem księcia. Thea podeszła bliżej i lekko się pochyliła. – Ile ptaków jest teraz? – zapytała. Wcześniej pracowali razem przy liczeniu i katalogowaniu. Gabriel prawie już nie zauważał, że Thea jest kobietą, traktował ją raczej jak przyjaciela. A przynajmniej tak sobie nieustannie powtarzał, choćby teraz, kiedy położyła dłoń na jego ramieniu. – Wykreślając nową towarzyszkę Caspara… sto trzy. – Księżna namówiła miejscowego ziemianina na zabranie dwóch par żółtodziobych nierozłączek, a z kolei gospodyni księcia też chce wziąć jedną z kolorowych papug. Jak się okazuje, przywiązała się do niej podczas odwiedzin. Nawet nauczyła ją mówić „Tak, psze pani”. – Dziewięćdziesiąt osiem, z czego kilka tuzinów to nierozłączki. – Popatrzył na Theę. – Zdajesz sobie sprawę, że ten problem nadal jest niemożliwy do rozwiązania. Noe miał łatwiejsze zadanie. – Noe gromadził, my rozdajemy. To zupełnie co innego. Mamy już wróbla w garści, jak to mówią. – Wolałbym dziewięćdziesiąt osiem gołębi na dachu. – Gabriel potarł czoło. – Wyjdźmy stąd na chwilę. W ostatnich dniach byłem tak zajęty, że zaniedbaliśmy lekcje.
– Nie chcę już lekcji. – Podreptała za nim na taras. – Wiesz już, że potrafię tańczyć. Nie kroję groszku nożem, a dzięki tobie wiem, że nie wolno chodzić na spacery po zmroku. Jeśli jednak już się zdecyduję na ten ryzykowny krok, to zdołam się obronić. – Zgadzam się ze wszystkim poza ostatnim. Tak się składa, że właśnie otrzymałem wieści od baroneta i naszych dwóch najbliższych przyjaciół. Ponieważ wszyscy będą w Londynie, kiedy przyjedziemy, nie muszę się kłopotać brakiem opiekunów i przyzwoitek dla ciebie. Thea przystanęła i oparła się plecami o kamienną balustradę. – Będzie was czterech? Myślisz, że to wystarczy? – zapytała z przekąsem. – Nie czuj się urażona, Theo. Ciotka powierzyła mi nadzwyczaj odpowiedzialne zadanie… – I dlatego wezwałeś posiłki – przerwała mu, wyraźnie rozdrażniona. – Jakże mam nie czuć urazy? – W zasadzie masz rację. – Pomyślał, że nie wie, co powiedzieć. – Nie chcę rozczarować cioci – oznajmił po chwili. – Rzecz w tym, że podczas pobytu w Londynie będę musiał zatroszczyć się o wiele spraw. Tak, wybierałem się tam, jeszcze zanim księżna zażądała ode mnie opieki nad tobą. Wciąż opóźniam swój powrót – najpierw przez twoje przybycie, potem z powodu księcia, a teraz ptaków. Przyjaciele mnie zastąpią, kiedy nie będę mógł sprawować obowiązków twojego opiekuna. Przyznasz chyba, że w nieoczekiwanej sytuacji księżna nie sprawdzi się jako specjalnie rzetelna przyzwoitka. Im dłużej mówił, tym bardziej podejrzliwie na niego patrzyła. Kiedy jednak skończył, skinęła głową. – W porządku – oznajmiła. – To logiczne. Czy ich polubię? – Czy ich polubisz? – zdziwił się. – Ach, chodzi ci o Darby’ego i Coopera. Sądzę, że tak, niemal wszyscy ich lubią. Opowiedzieć ci o nich? – Dobrze, bylebyś tylko nie powtarzał swoich absurdalnych powodów, dla których narzucasz mi towarzystwo tych dżentelmenów… albo moje im.
– Zachowam się, jak na dżentelmena przystało, i puszczę tę uwagę mimo uszu, choć w tym momencie nie zachowujesz się jak dama, która powinna bez mrugnięcia okiem przyjąć do wiadomości to, co mówię. – Zrozumiałam – odparła i ponownie obdarzyła go uśmiechem, który niemal za każdym razem wytrącał go z równowagi. – Odtąd będę zatrzymywała wnioski dla siebie. Czy tak lepiej? – Właściwie nie. – Szkoda. – Wzruszyła smukłymi ramionami. – Ale zostańmy przy tym. Już poznałam baroneta. Opowiedz mi o nim coś jeszcze. – O Rigbym? Niewiele jest do opowiadania poza tym, co widziałaś. Jest lojalny, choć czasem nieroztropny. To dlatego że mimo dorosłego wieku zachował dziecięcą naiwność. Swego czasu wmówiliśmy mu, że lady Jersey, jedna z bywalczyń klubu Almacka, potajemnie się w nim kocha. Szalenie mu to pochlebiło, więc mrugał do niej na parkiecie przy każdej nadarzającej się okazji, aż w końcu przysłała do niego swoją towarzyszkę z pytaniem, czy coś wpadło mu do oka. Biedny dzieciak… Inna rzecz, że nikt lepiej nie wspierał mnie w boju. Thea ponownie skinęła głową. – Słowem, dobry z niego kompan – oznajmiła. – Jakkolwiek patrzeć, sam się zgłosił do tego, by towarzyszyć księżnej w Londynie. Wiedziałeś o tym, prawda? – Nie, do teraz nie. To będzie interesujące. – Na pewno bardziej interesujące niż potykający się w tańcu książę. Opowiedz mi więcej – poprosiła. – Chętnie. Nasza czwórka walczyła razem na wojnie i razem nas uwięziono w trakcie bitwy z Francuzami. Cooper został baronem Townsend, kiedy zostaliśmy uwolnieni po abdykacji Napoleona. W trakcie jednej z wcześniejszych bitew zdołał w środku nocy prześliznąć się za francuskie linie i osobiście zagwoździć pół tuzina ich armat. Na koniec szczęśliwie powrócił. Tak czy siak, Coop zawsze był wzmiankowany w meldunkach,
dzięki czemu otrzymał tytuł oraz całkiem zacną posiadłość. Z biegiem czasu oswoi się z nową sytuacją, ale jak na razie jeszcze trzeba na to poczekać, gdyż czuje się niepewnie. Wydaje mi się, że chętnie przyjedzie do Londynu, by się oderwać od nauki o uprawach i owcach. – A zatem twój przyjaciel to bohater – zauważyła Thea. – Jestem zaszczycona! Gabriel pojął, że być może powiedział za dużo, ale naprawdę był dumny z Coopera. – Coop i ja przyjaźnimy się od czasów szkolnych – dodał. – Ze wstydem przyznaję, że to mnie zawsze uważano za antychrysta, a Coopera za świętego. Ale dobrze się dogadywaliśmy. Dzięki niemu nie usunięto mnie ze szkoły, a ja pokazałem mu kilka grzeszków. Z pewnością bardzo go polubisz… Jest szczery, lojalny i uczciwy, a do tego odpowiedzialny, dobrze wychowany i miły. – Wydaje się nudny. – Thea przewróciła oczami. – Bywa interesujący. Gabriel odkaszlnął. Wolał nie wspominać koszmarnych tygodni w rękach Francuzów, kiedy on i Rigby dokładali wszelkich starań, żeby podtrzymać Coopera i Darby’ego przy życiu. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę, w jakich warunkach ich więziono. Im dłużej Napoleon zwlekał ze złożeniem broni, tym gorzej funkcjonowało jego wojsko. Francuscy strażnicy z trudem zdobywali żywność dla siebie, więc siłą rzeczy zaniedbywali więźniów. W końcu po prostu zostawili ich samym sobie i kazali na własną rękę szukać swoich oddziałów. Nadzorcy jeńców najzwyczajniej w świecie powrócili do własnych wsi i gospodarstw, pragnąc jak najszybciej zapomnieć o cesarzu. – Jest jeszcze Darby Travers, wicehrabia Nailbourne – oznajmił Gabriel po dłuższej chwili, otrząsając się z nieprzyjemnych wspomnień. – Słucham? Co takiego? – Thea najwyraźniej również się zamyśliła. Powtórzył nazwisko i tytuł Darby’ego. – Kazałbym ci na niego uważać, ale on nigdy nie poluje na
cudzym terytorium. – Och, doprawdy? A ja jestem potencjalną ofiarą na tym terytorium, tak? Miło, że mi powiedziałeś. – To niepoprawny flirciarz, uroczy jak szczeniak, ale naturalnie to nie wszystko, bo inaczej nie byłby naszym przyjacielem. Twoim przyjacielem. Tylko nie pytaj go o dokonania na froncie – uprzedził ją. – Wystarczy, że w ostatniej bitwie stracił oko. – Biedaczysko. – Thea pobladła. – Oczywiście nie wspomnę o tym ani słowem. – Dziękuję. Nie jestem jeszcze gotów, by wrócić do ptaszarni i liczyć dzioby, więc może skorzystam z okazji i przyjmę twoje łucznicze wyzwanie? – Nigdy nie rzucałam ci wyzwania. – Odsunęła się od balustrady. – Tak się składa, że rzucasz mi wyzwania na każdym kroku – oznajmił i nadstawił ramię. – Postanowiłem zapewnić ci możliwość ćwiczeń, żebyś mogła przegrać z godnością. Służba rozstawiła już tarcze na południowym trawniku. Stawiam szylingi przeciwko centom, że pójdzie mi lepiej niż tobie. Każdy dystans potraktujemy jak osobny zakład. – Przyjmuję zakład. Jakie dystanse masz na myśli? – Zawsze czepiasz się szczegółów. Dwadzieścia pięć, pięćdziesiąt, siedemdziesiąt pięć i sto kroków. – Czy dostanę damski łuk? – Wolałbym umrzeć, niż zaproponować ci gorszą broń. Twoim narzekaniom nie byłoby końca! – Ha! Zatem zgoda. Centy przeciwko szylingom. I przygotuj się na powiększenie dystansu o dodatkowe sto kroków przy ostatniej serii. – Wiesz, gdybyśmy byli w Londynie, a jeden z twoich wielbicieli zaprosił cię na strzelanie w Green Parku, z pewnością nie ośmieliłabyś założyć się z nim, a już na pewno nie wygrać. Panowie zabawiają damy łucznictwem, żeby im zaimponować i przyprawić je o szybsze bicie serca. Z pewnością nie chcą być
uważani za gorszych. – Przegrana z kobietą czyni z mężczyzny kogoś gorszego? – Po prostu tego nie lubimy. Wolimy, by postrzegano nas… Jakiego tu słowa użyć? – Chcecie być postrzegani jako lepsi – dopowiedziała i wzniosła oczy ku niebu. – Wyżsi, silniejsi, odważniejsi, doskonalsi i zdecydowanie inteligentniejsi. Co znamienne, z tego wszystkiego najważniejszy jest dla was wzrost. Wstyd, panowie, ot co. Czy wiesz, ilu dżentelmenów prosiło mnie o taniec, po czym bladło jak kreda, kiedy wstawałam i uświadamiali sobie, że mamy oczy na tym samym poziomie? Gabriel podrapał się po głowie. – Nie – odparł. – Ilu? – Tak wielu, że w końcu zorientowałam się, jak mnie nazywają. Otóż zyskałam miano tyczki. To taki drewniany pręt. – Wiem, co to jest tyczka, ale dziękuję za wyjaśnienie. I przepraszam cię za tych wszystkich głupców. – Mówisz tak tylko dlatego, że nie mamy głów na tym samym poziomie – zauważyła przytomnie. – Gdybym była choć odrobinę wyższa od ciebie, w ogóle byśmy teraz nie rozmawiali, bo rzeczywiście wmaszerowałbyś do oceanu, zamiast prowadzić mnie pod rękę do sali balowej. – Z całą pewnością nie – oznajmił i natychmiast zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście wszyscy mężczyźni włącznie z nim są tacy płytcy. Niestety, szybko doszedł do wniosku, że tak… – To nie wszystko – dodała Thea. – Czy wiesz, ile razy widziałam jak matka przygryza wargę i przytakuje mojemu ojczymowi, choć wie, że nie ma on racji? Czy kobieta, zwłaszcza zamężna, nie powinna swobodnie wyrażać myśli? Czy mąż nie powinien chcieć poznać zdania żony i go cenić? Nigdy się nie garbiłam po to, żeby mój partner do tańca czuł się wyższy. Nie będę także milczała, mając wyrobioną opinię o danej kwestii. Na pewno nie po latach obserwowania, jak matka robi jedno i drugie. Wkrótce dotarli do południowego trawnika i zobaczyli tarcze
oraz krzesła i długi stół, na którym leżały łuki i kołczany ze strzałami. Nie brakowało nawet namiotu w paski, żeby Thea mogła się schronić przed słońcem. Słomiane tarcze stały na sztalugach, w odpowiedniej, starannie wymierzonej odległości. – Czy twój ojczym jest wysoki? – spytał nagle Gabriel, pomagając Thei przypasać skórzane ochraniacze do przedramion. Thea rozłożyła dłoń na płask i przytknęła ją do miejsca tuż pod oczami. – Jak się domyśliłeś, że jest niższy ode mnie? – Podpowiedziała mi moja nadzwyczajna inteligencja – odparł. Przez chwilę czuł litość do tego biedaka, który zapewne zrobiłby wszystko, by się jej pozbyć. – A jednak twoja matka uważa, że tu, w Anglii, masz większe szanse na zamążpójście – dodał Gabriel. – Chyba tak – westchnęła Thea, unikając jego wzroku. Nagle jednak się rozpromieniła. – Ale jeszcze nie jesteśmy w Londynie i z pewnością nie zamierzam zastawiać na ciebie małżeńskich sideł. Dlatego mogę być sobą i bezlitośnie cię pokonać. Prowadź mnie do mojego łuku! Gdyby nie pocałował jej tamtego wieczoru w ogrodzie, zrobiłby to teraz. Wiedział już jednak, jak bardzo byłoby to niebezpieczne. Wystarczyło, że zamierzał wykorzystać ją, aby w imieniu księcia i swoim zemścić się na Henrym Neville’u. Nie musiał dodatkowo łamać jej serca. Musiał ukarać Neville’a za to, co się zdarzyło pod Champaubert, za to, że Cooper otarł się o śmierć, a Darby prawie stracił wzrok. Poległo wielu porządnych ludzi, a reszta trafiła do niewoli. Mogli zginąć, podczas gdy Myles Neville balował z rosyjskimi oficerami. Gabriel nie potrafił zrozumieć, dlaczego wybrał tego oczywistego idiotę jako posłańca. Powinien był się domyślić, że ktoś taki nie postawi na nogi wojska i nie uprzedzi oficerów o prawdopodobnym ataku. Czyżby więc to on, Gabriel, pośrednio odpowiadał za klęskę?
– Gabe? Mocno zacisnął powieki i pokręcił głową, odsuwając od siebie tę myśl. – Wybacz, Theo – mruknął. – Mówiłaś coś? – Owszem. Chyba wezmę ten łuk, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Pobladłeś, a przed chwilą miałeś dziwną minę. Wszystko w porządku? Nigdy nie wspomniałeś, czy odniosłeś rany w bitwie. Pracowałeś bez wytchnienia przy ptakach. Może chciałbyś usiąść? – Nie, nie. Nie dzieje się nic złego – zapewnił ją. – Chyba właśnie sobie wyobraziłem, jak by to było ożenić się ze szczerą, prawdomówną kobietą, która koniecznie chce mieć coś do powiedzenia w każdej sprawie i wtrąca swoje trzy grosze do wszystkiego, co robię, noszę lub jem. Ty byś tak się zachowywała, prawda? Właśnie taka jesteś. Nie jestem pewien, czyby mi się to podobało. Thea podniosła łuk, sprawdziła wiązania i na próbę naciągnęła cięciwę. – Och, mnie również by to nie odpowiadało – odparła. – Dlatego szukam męża, a nie słabeusza, który da sobą dyrygować i pomiatać. Z jakiego powodu mężczyźni dzielą kobiety na dwa typy: słodkie i chętne idiotki oraz nieznośne i okropne jędze? Hm, właściwie istnieje jeszcze trzeci typ: panie, których względy można kupić. – Kupić? O nie, tej przynęty nie chwycę. Nie powinnaś nigdy wspominać o czymś takim w towarzystwie. Nigdy. Thea uśmiechnęła się do niego szeroko. – Wiesz, te lekcje coraz bardziej mi się podobają – oświadczyła. – Zaczynam się czuć jak najprawdziwsza debiutantka, polująca na męża. Czy uspokoisz się nieco, wiedząc, że już mam opłaconą podróż powrotną do Wirginii? – Szczerze mówiąc, właśnie miałem ci to zaproponować. – Chwycił swój ulubiony łuk i wysunął strzałę z kołczanu. Pomyślał, że powinien namówić ciotkę do wycofania się z planu. Musiał zrezygnować z udziału w spisku, który mógł narazić
Theę na plotki i niesławę, jeśli Henry Neville zareaguje inaczej, niż się spodziewają – czyli wcale nie będzie trzymał języka za zębami. Thea nie mogła poznać prawdziwych okoliczności swoich narodzin, więc powinien natychmiast odesłać ją z powrotem za ocean… albo się z nią ożenić. Rzecz w tym, że nawet po ślubie i tak w którymś momencie trafiłaby do Londynu, gdzie był Henry Neville. Wkrótce oboje dowiedzieliby się o swoim pokrewieństwie i o tym, że Dorothea Neville z Wirginii obraca się w towarzystwie wraz ze swoim ojcem, który miał romans z jej matką. Ile Dorothei Neville mogło być na świecie? Ile z nich właśnie przybyło do kraju z Wirginii? I czy w ogóle było możliwe, że Thea usłyszałaby nazwisko Neville i nie podeszła do tego człowieka, by zapytać, czy przypadkiem nie są spokrewnieni? W takiej sytuacji należało powiedzieć jej prawdę i to właśnie on powinien to zrobić. Nałożył strzałę i uniósł łuk. – Jak ja się w to wpakowałem? – wymamrotał cicho, mrużąc oko i mierząc do najbliższej tarczy. – Na pewno nie z mojej winy – usłyszał w odpowiedzi. – To wszystko twój pomysł. Jej trafne słowa sprawiły, że strzała Gabriela utkwiła daleko od środka tarczy. – Ojej. – Thea zacmokała z dezaprobatą, zapatrzona w cel oddalony o dwadzieścia pięć kroków. – Chyba nazbyt pochopnie zaakceptowałam warunki zakładu. Gdybym się potargowała, mogłabym za kwadrans opuścić ten trawnik jako dziedziczka fortuny. – Machnęła łukiem, żeby Gabriel się odsunął, po czym stanęła na jego miejscu. – Nie chcę niesprawiedliwie zapewniać sobie przewagi, sam rozumiesz. – Na przykład odzywając się do mnie, gdy oddawałem strzał? – Wiedział, że zachowuje się małostkowo, ale musiał jakoś wytłumaczyć to, że trafił w drugi pierścień, a nie w środek. – Och, to cię zbiło z tropu? Nie wiedziałam. – Uniosła łuk z
gracją osoby, która miała z nim do czynienia od wczesnego dzieciństwa. – Tak się składa, że ty możesz do mnie mówić w dowolnej chwili, jeśli chcesz. Szczerze mówiąc, nawet to lubię. – Nie przerywając wypowiedzi, posłała strzałę w samo centrum tarczy. – Jesteś mi winien szylinga. Odwróciła się i podeszła do stołu. Na drewnianej tabliczce, która tam leżała, wetknęła kołeczek do pierwszego otworu, zaznaczając punkt dla siebie. Gabriel wpatrywał się w strzałę, która nadal lekko kołysała się pośrodku czarnej kropki. Powtarzał sobie, że do Thei uśmiechnęło się szczęście, a jej udany strzał to dzieło czystego przypadku, on zaś był wytrącony z równowagi z powodu swoich przemyśleń i słów Thei. – Spróbujemy ponownie? – zaproponował. – Jak na razie, masz przewagę. – Tak, na to wygląda. Och, przepraszam, nie zrozumiałam. Chodzi ci o to, że teraz strzelam pierwsza, tak? Naturalnie. Wybrała następną strzałę i podeszła do linii przed drugą tarczą, oddaloną o pięćdziesiąt kroków. – Matka powinna była udusić cię w kołysce – powiedział lekkim tonem i sam sięgnął do kołczana. Thea się roześmiała, uniosła łuk i natychmiast wypuściła strzałę, która ponownie wbiła się w sam środek tarczy. Po chwili strzała Gabriela rozszczepiła strzałę Thei. – Remis, jak sądzę – ocenił Gabriel. Podszedł do tablicy i wetknął kołeczek w otwór na drugim końcu tablicy. Zastanawiał się przy tym, czy Thea za plecami pokazuje mu język. Ani przez moment w to nie wątpił. Przy kolejnych dwóch tarczach również zremisowali, więc Gabriel zaproponował, aby na tym etapie zakończyli pojedynek. Czy miało znaczenie, że kobieta strzela równie dobrze jak on i lepiej niż większość mężczyzn? W końcu wolno jej było ćwiczyć i miała prawo osiągać sukcesy. – Czy wiele dam strzela z łuku tak dobrze jak ty? – spytał z
zainteresowaniem. Thea usunęła się w cień i usiadła na pomalowanej na biało ławce z kutego żelaza. – Zastanawiałam się, ile czasu minie, nim zadasz to pytanie – odparła i westchnęła. – Chodzi ci o to, że łucznictwo jest powszechnie akceptowanym sportem dla dam i większość z nas ma praktycznie nieograniczony czas na ćwiczenia? Stoisz tu i zastanawiasz się, ile dam, przed którymi się popisywałeś, było równie dobrych, jeśli nie lepszych od ciebie? Zakłopotany Gabriel usiadł obok Thei. Rzeczywiście, podczas przyjęć na wsi wielokrotnie popisywał się przed damami swoją łuczniczą zręcznością. Wszystkie panny rozpływały się z zachwytu i pozwalały mu stawać tuż nad sobą oraz pomagać przy oddawaniu strzału. Zachowywały się przy tym tak, jakby był najwspanialszym mężczyzną na świecie. – To nieuczciwe – mruknął. – Ale przecież właśnie tego chcesz – przypomniała mu. – Już nie – odparł szczerze. – Zapomnij o dzisiejszej lekcji, Theo. To ja się czegoś nauczyłem i wątpię, by szybko wyleciało mi to z pamięci. Bądź oryginalna, kiedy znajdziesz się w Londynie. – To może się wiązać z pewnymi przygotowaniami, prawda? Wolałabym raczej być sobą. Chyba całkiem lubię siebie. – Masz słuszność. Już jesteś oryginalna. – Położył rękę na oparciu ławki i popatrzył w oczy Thei. – I lubię cię taką, jaka jesteś. Musiał to zrobić. Musiał zrobić to teraz, musiał powiedzieć jej prawdę, nawet ten jej fragment, który nie stawiał go w korzystnym świetle. Powinien dać Thei szansę rezygnacji z małego sezonu i powrócenia do Wirginii. Tam mogła znaleźć odpowiedniejszego adoratora, który doceni ją za to, kim była, a nie odwróci się do niej plecami. Tylko jak, na litość boską, miał zacząć? – Theo… – odezwał się i umilkł, nie wiedząc co dalej. – Czekasz, aż odwzajemnię twój komplement – oznajmiła. – To byłoby uprzejme, a także prawdziwe, choć czasem wbrew woli
nas obojga. Czy to nie dziwne? – Co takiego? A tak, dziękuję. Theo, mam ci coś do powiedzenia. – Domyśliłam się. Spodoba mi się to? Mocno wątpię, wnioskując z twojej miny. I mam nadzieję, że to może zaczekać. Spójrz, idzie księżna. Czyż nie wygląda uroczo? Nie wiedząc, czy nawrzeszczeć na ciotkę, czy też podziękować jej za przybycie, Gabriel odwrócił się i popatrzył na księżną, która zmierzała do nich pospiesznie, ubrana na biało z różowymi akcentami. Na głowie miała cienki słomiany czepek, który podtrzymywała ręką dla ochrony przed wiatrem. Gdy na chwilę uniosła dłoń, nakrycie głowy sfrunęło i wylądowało na trawniku. – Ja się tym zajmę. – Thea ruszyła w pościg za czepkiem, nim Gabriel zdążył otworzyć usta. Gdy skierował wzrok na jej lekko uniesioną suknię, ujrzał kostki… i po chwili zaklął szpetnie. Zachowywał się tak, jakby nigdy wcześniej nie widział kobiecych kostek ani innych części ciała. Nieco rozczochrana Thea w końcu złapała czepek i po chwili dołączyła do księżnej, która z wdzięcznością przyjęła go i umieściła z powrotem na siwych włosach. Gabriel również podszedł do starszej pani, zastanawiając się, co takiego sprowadziło tu księżną. Podejrzewał, że to coś, co nie da mu powodów do radości. – Och, nie miałam pojęcia, że jest tak wietrznie – zaszczebiotała dama. – A ty, Theo, bez czepka? Piegi, moja droga, piegi. Nigdy o nich nie zapominaj. Wstyd, skarbełku, jestem pewna, że to ty wyciągnąłeś tę biedną dziewuszkę na słońce. – Zgadza się, ciociu. – Gabriel się ukłonił. – Czy zostanę rozstrzelany o świcie? – Wielkie nieba, w żadnym razie. O świcie wyruszamy. Och, właśnie dlatego się zjawiłam. Basil nalega. Teraz, kiedy już się zgodził jechać z nami, nie możemy dłużej zwlekać. Wiesz, jaki jest, kiedy już coś postanowi, skarbełku. Nic go nie powstrzyma. Gabriel pokiwał głową.
– A podał przynajmniej powód? – Owszem, podał. W jego ulubionym klubie w co drugi czwartek miesiąca, czyli za dwa dni, odbywa się specjalna kolacja. Kucharz podobno przyrządza wtedy najlepsze dania, a Basil nie ma ochoty czekać kolejne dwa tygodnie. Boi się, że tyle nie pociągnie, sam rozumiesz. Nadal wciąż o tym myśli. Poza tym, Henry Nev… zresztą, nieważne. – Szybko zerknęła na Dorotheę, która nawet nie mrugnęła okiem. – Tak czy owak, on tam nie pasuje, więc go tam nie będzie. Skrzywiła się wymownie, wiedząc że powiedziała zbyt dużo. – Henry Neverton? To on jest członkiem jakiegokolwiek klubu? – przyszedł jej na pomoc Gabriel. Był pewien, że Thea się nie nabrała, ale liczył na to, że przynajmniej uspokoi ciotkę. – O tak, tak! Dziękuję, skarbełku – odparła z ulgą księżna. – To znaczy nie. Wątpię, by należał do jakiegokolwiek klubu, choć zapewne niejednemu jest winien sporą sumę pieniędzy. No cóż, przekazałam wiadomość, lecz niezgodnie z poleceniem Basila. Powinnam się wstydzić. Doprawdy, moje dzieci, czasami chodzę z głową w chmurach. Skarbełku, pamiętasz, jak… Och, co właściwie zrobiłam? Nie pamiętam, ale to był okropny błąd. A, już wiem. Zapomniałam, gdzie… Och, to się nie nadaje dla dziewczęcych uszu. – Ciociu Vivien, czy nie miałaś mi przekazać poleceń od stryja Basila? – Tak? A, w istocie. Ależ jestem dzisiaj roztrzepana. Sięgnęła do ukrytej kieszeni sukni, poszperała w niej bez powodzenia, a następnie puściła czepek, żeby poszukać jednocześnie w drugiej kieszeni. Czepek momentalnie się uniósł, gotów ponownie pofrunąć z wiatrem. Thea błyskawicznie położyła dłoń na głowie znacznie niższej księżnej, żeby przytrzymać odlatujący element garderoby. Uśmiechnęła się przy tym szeroko, jakby księżna była najzabawniejszą kobietą na całym świecie. Niewiele dam tak by się cieszyło w obecności uroczej, lecz
niezbyt rozgarniętej księżnej. Thea naprawdę okazała się interesująca i dowcipna. Gdyby urodziła się mężczyzną, Gabriel z pewnością zaliczałby ją w poczet swoich najbliższych przyjaciół. Urodziła się jednak kobietą, więc kim dla siebie byli? Wiedział na pewno, że nigdy nie podziwiał kostek Darby’ego ani żadnego innego mężczyzny. – Dziękuję, moja droga – powiedziała księżna do Thei, zupełnie niewzruszona tym, co się przed chwilą stało. – A, już mam. – Wyciągnęła złożoną kartkę papieru z herbem księcia. – Wypisaliśmy wszystko, co nam przyszło do głowy, i wygląda na to, że Basil intensywnie myślał, odkąd w końcu podjął decyzję, by na chwilę przerwać umieranie i wypuścić się do Londynu. Spokojnie, moja droga, panuję nad sytuacją – dodała, gdy Thea ponownie przycisnęła jej czepek do głowy. – Nie pozwól, żeby skarbełek trzymał cię na trawniku. Natychmiast schowaj się w cień. – Dobrze, Wasza Książęca Mość – odparła Thea do pleców odchodzącej księżnej. – Nie pozwolę, żeby ten bezmyślny człowiek przyprawiał mnie o kolejne piegi. – Podobają mi się twoje piegi – usłyszał swój głos Gabriel i jednocześnie ruchem ręki zaprosił ją do pasiastego namiotu. – Podobają mi się też twoje brwi. Doskonale do ciebie pasują, choć zdaniem niektórych są nieco… nieokiełznane. Piegi stanowią idealny kontrast i zapewniają twojej twarzy równowagę, dzięki czemu jesteś… Thea uśmiechnęła się do niego z rozbawieniem. Naprawdę dobrze się bawiła, a przecież powinna się rumienić, jąkać i rozmyślać, czy Gabriel padnie na kolana i wyrazi swoje uwielbienie. Czy zachowywała się tak swobodnie, bo nie wierzyła w ani jedno jego słowo? Czy też wszystko, co mówił, wcale nie było dla niej ważne? – zastanawiał się. – Mów dalej – zachęciła go. – Dzięki czemu jestem…? – Dobrze się bawisz, prawda? W porządku, powiem. Jesteś piękna. To wszystko składa się na twoją wyjątkową, niepowtarzalną urodę. Jesteś dumna, ale przystępna. Stanowcza,
ale miła. Irytująca, jednak masz zalety, które nie tylko cię wyróżniają, ale dzięki którym jesteś też atrakcyjna. – Aż tyle tego? Och, to musiało boleć. – Oparła się o stół, na którym leżały łuki. – W ten sposób chcesz mnie zapewnić, że zdałam egzamin i poradzę sobie w Londynie? A może chcesz mi się oświadczyć? Dotąd żadna kobieta nie reagowała na niego w ten sposób. Postanowił zmusić ją do wyłożenia kart. To małżeństwo i tak było nieuchronne. – Podaj mi rękę – zażądał. – Nie, obie, gdyż ci nie wierzę. Nie po tamtej lekcji. – Na litość boską, Gabe, chyba nie zamierzasz… Wstawaj – jęknęła, gdy przyklęknął. Chwycił ją za obie ręce, po czym oświadczył poważnym i oficjalnym tonem, do którego zwykle się nie uciekał w kontaktach z płcią piękną: – Panno Neville, z przyjemnością oznajmiam, że choć znamy się od niedawna, chwycił mnie za serce podziw dla pani brwi oraz piegów, więc pragnę wykorzystać tę sposobność i bezwstydnie błagać panią, by zechciała zostać moją… Thea oswobodziła dłonie gwałtownym szarpnięciem, czego mógł się spodziewać, po czym popchnęła go tak, że się przewrócił. – Jeśli to miało mnie nauczyć trzymania języka za zębami, wiedz, że zapamiętałam lekcję – wycedziła. – Ślubuję nigdy więcej nie odzywać się do ciebie. Z nieskrywaną urazą uniosła suknię i gwałtownie obróciła się do tarasu, po czym odwróciła się ponownie i wyciągnęła palec wskazujący w kierunku Gabriela. – Ale najpierw coś powiem – oznajmiła. – Nigdy nie chciałam, żebyś był moim opiekunem, więc jeżeli chcesz kogoś karać, to raczej zajmij się księżną… ale osobiście powyrywam ci wszystkie włosy z głowy, jeśli o cokolwiek ją oskarżysz, bo to cudowna i kochana dama, która chce dla wszystkich jak najlepiej. Wolałabym uniknąć konieczności wysłuchiwania twoich jęków i narzekań w tym małym sezonie. Prawdę mówiąc, jesteś mi
potrzebny jak mrówki w kredensie. Nie chcę cię, nie interesujesz mnie i nie uważam, żebyś był zabawny. Nawet nie potrafisz porządnie pocałować kobiety. Pewnie właśnie dlatego wykradasz pocałunki, zamiast o nie poprosić. Odtąd się do ciebie nie odzywam. Thea znów uniosła suknię, tym razem nieco wyżej, i stanowczym krokiem ruszyła na taras. Gabriel pozostał na ziemi. Leżąc na trawie, oparł głowę na dłoni i powiódł wzrokiem za oddalającą się Theą. Naprawdę była dziwna, nieprzewidywalna i wspaniała. – Powinienem się wstydzić – powiedział do siebie. – Ale chyba potraktuję to rozstanie jak wyzwanie. Cóż, panno Neville, jedziemy do Londynu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Gabriel rozmyślnie udawał głupiego. Wiedziała, że dworował sobie z niej na strzelnicy i tylko dawał jej kolejną ze swoich „lekcji”. Drażnił się z nią, gdyż to lubił. – Doskonale wie, że zawsze daję się podpuścić, niech go licho porwie. – Co takiego, moja droga? Chyba nie uważałam. – Księżna usiadła obok Thei na bogato zdobionej, obitej atłasem kanapie pod namiotem, wystawionej specjalnie dla niej przed głównym wejściem do Cranbrook Chase. – Widzisz tego z olbrzymim dziobem? – Wskazała wachlarzem ptaszysko w klatce, którą właśnie wynosił jeden z lokajów. – Przywieźliśmy go z Ameryki Południowej. A może z Afryki? Oczywiście, dopiero później sobie uświadomiliśmy, że trzeba było kupić parkę ze względu na prokreację… Zresztą, nieważne. Co mówiłaś, moja droga? – Nic ważnego, Wasza Książęca Mość. Tylko próbowałam prowadzić niezobowiązującą rozmowę. Najchętniej powróciłabym do starego, wypróbowanego tematu pogawędki o pogodzie. Jak długo będziemy jechali do Londynu? – Och, wiele, wiele godzin. Chyba że Basil zamierza gnać na łeb na szyję i zawczasu wysłał przodem konie na zmianę. Naprawdę wolałabym zatrzymać się na noc pod Siedmioma Dębami i dotrzeć na Grosvenor Square o przyzwoitej godzinie jutrzejszego popołudnia. Nie rozmawialiśmy ani o tej sprawie, ani o tym, jak ptaki zareagują na tę wymuszoną podróż. Tak czy owak, przetrzymywanie ptaków przez noc w powozach zakrawałoby na okrucieństwo, a do tego musielibyśmy wystawić straże, gdyż ptakami mogliby się zainteresować złodzieje. – Gdybyśmy tylko mieli tyle szczęścia – zauważył Gabriel, który pojawił się nie wiadomo skąd i ewidentnie usłyszał ostatnią uwagę ciotki. Thea niemal ugryzła się w język, żeby się nie roześmiać.
Miała ochotę odwrócić się i spojrzeć na Gabriela, ale udało się jej powstrzymać. Postanowiła go ignorować, a przede wszystkim nie czuć zadowolenia, kiedy się będzie uśmiechał. Nie mogła więcej myśleć o tym, jak ładnie i czysto zawsze pachniał, jak skórzane spodnie przylegały do jego mocnych, smukłych ud… ani o tym, jak zareagowała, kiedy ją pocałował. To był jeden jedyny pocałunek. Wspomnienie po nim powinno było zaniknąć już dawno temu, tymczasem… Gdy obszedł kanapę, by cmoknąć ciotkę w rękę, księżna żartobliwie pacnęła go wachlarzem w ramię. – Straszny z ciebie nicpoń, skarbełku, i zawsze nim byłeś – oświadczyła. – Przestań wreszcie nade mną skakać i przywitaj się z panną Neville. Gabriel ukłonił się Thei, unosząc przy tym brwi, jakby rzucał jej wyzwanie. Zważywszy na niedawne doświadczenia, nie mógł być pewien, czy zostanie potraktowany w brutalny sposób. Odpowiedziała mu uśmiechem, a raczej pełnym napięcia grymasem, jakby bolał ją ząb. – Witam serdecznie w ten uroczy poranek, panno Neville. Czyżby ugryzła się pani w język? – spytał drwiąco. Nie, nie ugryzłam się w język, pomyślała z irytacją. Ale chętnie skróciłabym ten twój rozpasany jęzor nożycami, ty nieznośny pawianie. – Czy Wasza Książęca Mość nie zechciałaby spytać bratanka o plany na podróż? – spytała, wierna postanowieniu. – Zawsze tak chętnie dzieli się swoją nadzwyczajną wiedzą. Księżna, nieświadoma ich sporu, nie zawiodła Thei. – Ma rację, prawda? – zwróciła się do Gabriela. – Zawsze wszystko wiesz, skarbełku. Niestety, pamiętam pewne deszczowe popołudnie, kiedy zastanawiałam się, co gorsze, błyskawice czy też następujące po nich okropne grzmoty. Zadałam najzwyklejsze w świecie pytanie, gdyż jedno i drugie mnie przeraża. Ty jednak wyjaśniłeś mi wszystko naukowo i ze szczegółami. Gdyby nie pioruny, pewnie bym przysnęła w połowie twojej przemowy. – Dziękuję, ciociu – odparł Gabriel, a następnie
poinformował ją, że wyjeżdżają za godzinę. Dodał, że zatrzymają się na posiłek, a noc spędzą w gospodzie Pod Siedmioma Dębami, gdzie ptaki zostaną nakarmione i napojone, a klatki się oczyści. Menażerią zajmą się jej niestrudzeni opiekunowie, Wiggins i jego brat Higgins. – Wewnętrzne klatki przymocowaliśmy pasami do dachów, boków i bagażników powozów, przez co jeden ze stangretów już zagroził odejściem z pracy – dodał. – Do tego zamówiliśmy trzy wozy z furmanami do przewożenia reszty klatek, jak również dwa do transportu ziarna i ozdobnych roślin. Żywię całkiem uzasadnioną obawę, że po przyjeździe do Londynu zostaniemy uznani za cyrk na gościnnych występach. Z uniesionymi brwiami popatrzył na Theę, czekając na jej reakcję. Tak mocno zacisnęła usta, jakby ssała cytrynę. Nie będę się śmiała, nie będę, nie będę, powtarzała sobie w myślach. Nawet nie powiem, że mógłby sobie przyczepić czerwony nos i poprowadzić paradę w roli klauna. Nie zrobię tego, gdyż on doskonale wie, co myślę, ale jak tak dalej pójdzie, moje wargi będą zupełnie postrzępione. Czy ten człowiek w ogóle zamierza mnie przeprosić za to, że jest takim błaznem? – Proszę wybaczyć, Wasza Książęca Mość. – Wstała i dygnęła przed księżną. – Martwię się, że mogłam czegoś zapomnieć w swoich komnatach. – Zwykle tak bywa, prawda? – Księżna westchnęła. – Nieważne, jak sprawna pokojówka, zawsze należy osobiście sprawdzać szuflady, no bo przecież w ostatecznym rozrachunku to dama ucierpi przez brak odpowiedniej bielizny, nieprawdaż? Stojący metr dalej Gabriel odkaszlnął wymownie. – Święte słowa – powiedział. – Panno Neville, chętnie panią odprowadzę do środka. Proszę przyjąć moje ramię. Wiedział, że nie może odmówić. Mijając służących, klatki i ogromne worki z ziarnem, Gabriel poprowadził ją do szybko pustoszejącego holu, do niedawna wykorzystywanego jako ptaszarnia. Stała tam gromada mężczyzn
w roboczej odzieży. Część z nich z otwartymi ustami wpatrywała się w przeszkloną kopułę, kilku nerwowo przestępowało z nogi na nogę, a jeden kucał przy fontannie i drapał się po głowie. Zapewne zastanawiał się, skąd się tu wzięła. Reszta patrzyła na ściany. Poza identycznymi strojami łączyło ich jedno – każdy z nich miał w rękach jakieś narzędzie. – Poprosiłem stryja o pozwolenie. – Gabriel wpatrywał się w Theę z uwagą. – Mówię to, gdyż pewnie myślisz, że zacząłem się szarogęsić. Czy zmierzasz na górę? Zapewne pragniesz zadbać o to, by nie ucierpieć z braku odpowiedniej bielizny. Ja również… zmierzam na górę, naturalnie. Z całą pewnością nie narzekam na brak odpowiedniej bielizny. Spojrzała na niego wzrokiem zdolnym zabić wołu. Miała ochotę poderżnąć mu gardło, poszlachtować go i rzucić pstrągom na pożarcie. Albo i nie – przecież te biedne ryby nie zrobiły jej nic złego. Doszła do wniosku, że go wypcha i zawiesi nad kominkiem albo utopi w tej niedorzecznej fontannie. Ewentualnie ustawi go pod tarczą i przeszyje mu uszy strzałami. Ukłonił się i spojrzał na nią nieco szyderczo, jakby wiedział, co zamierzała powiedzieć, po czym wskazał drzwi po prawej stronie. – Pani pierwsza, panno Neville – powiedział. Ruszyła w kierunku drzwi, które wkrótce miały zniknąć. Chętnie zobaczyłaby schody w całej ich dawnej krasie, ale wiedziała, że zapewne nie będzie jej to dane. Wspomniała Gabrielowi, że ma zarezerwowaną podróż powrotną do Ameryki, i zamierzała wrócić do domu prosto z londyńskiego portu. Gabriel pewnie zatańczyłby z radości, gdyby się o tym dowiedział, chociaż jego radość mogłaby nie potrwać zbyt długo. Wystarczyłoby, że uświadomiłby sobie, co planuje Thea. Wkrótce znaleźli się na korytarzu, prowadzącym do sypialni Thei. Nie było innego rozwiązania, musiała tam wejść. W przeciwnym razie dałaby się przyłapać na kłamstwie. Ruszyła korytarzem, a Gabriel poszedł za nią. Zmarszczyła
lekko brwi, ale nic nie powiedziała. Po chwili jednak przystanęła. Gabriel również. – Odprowadzam panią do komnaty – wyjaśnił. – To tylko uprzejmość. Clarice czekała już przed domem. W pokoju ani na korytarzu nie było nikogo. Thea doszła do wniosku, że chyba wpakowała się w kłopoty. Choć może niekoniecznie – bo niby w końcu co takiego mogło się zdarzyć? Gabriel tylko się z nią drażnił, aby zechciała odezwać się do niego. Znów ruszyła przed siebie, z wysoko uniesioną brodą, ignorując go. Tego się nie spodziewał. Myślał, że przemówi, każe mu odejść, a on wtedy będzie mógł podśmiewać się z niej, że nie wytrzymała nawet doby, choć poprzysięgła już nigdy w życiu nie odezwać się do niego ani słowem. Wahał się dość długo i Thea zaczęła mieć nadzieję, że sobie pójdzie, ale ruszył za nią. Przyspieszyła kroku, lecz nie mogła mu umknąć. Po chwili znaleźli się przed drzwiami. Chciała je otworzyć, jednak Gabriel ją uprzedził. Pochylił się ku klamce, a wtedy Theę dobiegł świeży zapach mydła i poczuła ucisk w brzuchu. – Pozwól, proszę. Wyręczę cię – powiedział Gabriel i pchnął drzwi. Doszła do wniosku, że ma dwa wyjścia. Mogła pognać korytarzem, wrzeszcząc jak wariatka, co zakończyłoby się jej zaręczynami z Gabrielem, do których zmusiliby go książę i księżna, gdy tylko dowiedzieliby się o jego bezczelnym zachowaniu. Mogła też zademonstrować odwagę, wejść do sypialni i poszukać, dajmy na to, rękawiczek już zapakowanych do kufra w powozie. Na pewno nie mogła sobie pozwolić na jedno – na to, by uwierzył, że się go bała albo że jego obecność robiła na niej wrażenie. Weszła do pokoju, modląc się w duchu, by Gabriel tylko blefował. Po chwili drzwi się za nimi zamknęły. Odetchnęła
głęboko, czując na ramionach jego dłonie. – Nadal nie masz nic do powiedzenia, Theo? – szepnął. W odpowiedzi nawet nie pokręciła głową. Patrzył na nią z uśmiechem, oddalony zaledwie o kilka centymetrów. Jej spojrzenie powędrowało do jego rozchylonych ust i nieświadomie zwilżyła językiem wargi. Czuła jednocześnie nadzieję, fascynację, ciekawość, a nawet zniecierpliwienie. Wszystko poza strachem. – Wczoraj powiedziałaś mi kilka rzeczy, Theo. – Gabriel westchnął. – Na większość zasłużyłem, ale jedna zraniła mnie do żywego. Oznajmiłaś, że kiepsko całuję i że muszę kraść pocałunki, zamiast o nie prosić. Mówiłaś tak we wzburzeniu czy naprawdę tak uważasz? Milczysz, więc rozumiem, że tak właśnie sądzisz… Przyszło jej do głowy, że jeśli zachowa milczenie, Gabriel będzie zmuszony do przeprosin. Po nich mogłaby nawet zaszczycić go rozmową i sama przeprosić, żeby okazać mu uprzejmość. Bardziej się jej podobało, kiedy łączyła ich przyjaźń, choćby niecodzienna. Poza tym czuła, że jeśli pomilczy jeszcze trochę, w końcu po prostu wybuchnie. I właśnie dlatego postanowiła nie odzywać się. – Cóż, jestem całkowicie załamany. A przecież latami tak gorliwie ćwiczyłem. Teraz mogę się tylko zastanawiać, na czym polegał mój błąd. Przecież nie ślinię się, zawsze na to uważam. Całuję za mocno czy nie dość mocno? O ile pamiętam, raczej cię cmoknąłem, niż miażdżyłem ci usta. I nawet nie dotknąłem językiem tej twojej czarująco pełnej dolnej wargi. Tej, którą właśnie gryziesz niemal do krwi, kiedy tak wpatrujesz się w czubki butów. Czyżbym cię denerwował? Owszem, chciała odpowiedzieć. A jeśli jeszcze bardziej się zdenerwuję, to cię kopnę w goleń i będziesz miał za swoje. – Twoje milczenie to potwierdza. Nawet mi się podoba taka Thea, cicha i uległa. No, może bez przesady z tą uległością, ale miło jest podczas mówienia nie osłaniać sobie różnych części ciała. Zachęciło mnie to do tego stopnia, że chyba wezmę sobie twoją radę do serca, poproszę o pocałunek, a twoje milczenie potraktuję jako zgodę.
Co też on wygadywał?! Thea otworzyła szeroko oczy oraz usta, żeby zaprzeczyć, ale było już za późno. Gabriel delikatnie ujął jej twarz w dłonie i pogłaskał kciukami kąciki jej ust, aż rozluźniła się na tyle, żeby przyjąć pocałunek. To na pewno nie było cmoknięcie, szybki atak i odwrót. Zachowywał się tak, jakby pragnął nauczyć się jej ust na pamięć, a wycofywał się tylko po to, by rozbudzić w niej pragnienie przedłużenia pocałunku. Otworzyła usta, lecz niemal natychmiast je zamknęła, gdy Gabriel odsunął dłonie od jej policzków i wziął ją za obie ręce. Następnie odsunął ją nieco od progu, po czym otworzył drzwi, wyszedł na korytarz i zamknął je bez słowa. Odszedł jakby nigdy nic. I zostawił ją samą. Przez chwilę wpatrywała się przed siebie, oddychając głęboko i zastanawiając się, czy po raz pierwszy w życiu nie zemdleje. Doszła do wniosku, że powinna usiąść. Naraz drzwi otworzyły się ponownie i ukazała się w nich twarz Gabe’a. Uśmiechnął się szeroko, zapewne zachwycony faktem, że Thea nawet nie drgnęła, odkąd ją zostawił. – Wynoś się! – warknęła. – Och, cudownie, znów ze mną rozmawiasz. Czy mogłabyś wyrazić opinię na temat dzisiejszego pocałunku? – Tak. Tak, mogłabym. Mam nadzieję, że ci się podobał, bo będzie ostatni. I niczego nie zamierzam obiecywać, bo uznasz moje słowa za wyzwanie. – Nie przestaje mnie zdumiewać to, jak dobrze mnie znasz po zaledwie kilku dniach przebywania w moim towarzystwie. Sądzę, że ja równie dobrze znam ciebie – odparł. – Na przykład zauważ, że skrywam większość ciała za drzwiami na wypadek, gdybyś uznała, że czyny przemówią głośniej niż słowa. Na stole obok ciebie stoi dość ciężki wazon. Wściekła, nawet nie spojrzała w tamtym kierunku. – Skończyłeś? – zapytała. – Jeszcze nie. – Wyszedł zza drzwi. – Uważam, że mam prawo do krytyki twojego pocałunku, nie sądzisz? Na początku się
wahałaś, najwyraźniej nieprzyuczona, ale w trakcie znacząco się poprawiłaś. Jesteś obiecującą uczennicą, Theo, naprawdę obiecującą. Może wkrótce poćwiczymy znowu. Naturalnie, będziesz musiała poprosić… A teraz cię zostawiam, żebyś zajęła się palącą kwestią bielizny. Wyruszamy za niespełna godzinę. Thea podeszła do najbliższego krzesła i usiadła, a właściwie na nie opadła. Była zdumiona, że Gabriel nie zażądał centa za wygrany zakład. Ciężko westchnęła, opuściła głowę i osunęła się na siedzisko, szeroko rozstawiając nogi i zzuwając trzewiki. – Nie mogę pozwolić, żeby to dłużej trwało – oznajmiła swoim stopom. – Za bardzo lubię tego człowieka, aby przynajmniej nie ostrzec go przed tym, co zamierzam zrobić. Co mam nadzieję zrobić – poprawiła się natychmiast. – Powinnam mu to powiedzieć teraz… od razu. Wstała, wsunęła stopy w buty i popatrzyła na drzwi. – Ale wtedy zobaczę tylko londyński port, i nic więcej… – Westchnęła ciężko. – To niesprawiedliwe po tak długiej podróży. Tydzień w mieście, nie dłużej, i powiem mu wszystko. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej schludnie złożoną chusteczkę, którą włożyła tam rankiem. Musiała mieć dowód, że Clarice o czymś zapomniała. Po chwili uniosła głowę i ruszyła ku drzwiom. Dopiero na schodach zobaczyła, że Gabriel czeka u ich podnóża, gotów służyć jej ramieniem. Może nie tydzień, ale dwa, pomyślała.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Na zewnątrz podeszła do nich księżna, która niespokojnie spacerowała po podjeździe. – Bogu dzięki, już jesteście – ucieszyła się i położyła splecione dłonie na obfitym biuście. – Musisz mu to wyperswadować, skarbełku, po prostu musisz. Gabriel poczuł, jak jego dobry humor się ulatnia. – Nie chce wyjechać? – zapytał zaskoczony. – Co? Słucham? – Księżna miała skonfundowany wyraz twarzy, ale po chwili pojawiło się na niej zrozumienie. – Ach, nie. Nie o to chodzi. Jest bardziej zdecydowany jechać niż kiedykolwiek. Ale on chce jechać z ptakami, skarbełku, a na to nie ma zgody. Po prostu nie ma. – W klatce czy na zewnątrz? – zapytał cicho, a Thea zachichotała. – Postanowił jechać na wozie? Vivien energicznie pokręciła głową, zwieńczoną siwymi lokami i czepkiem, na którym zakołysały się ozdobne piórka. – To, co wymyślił, jest po prostu niedorzeczne… – Westchnęła. – Zamierza równo dzielić swój czas między wszystkie ptaki, a także znaleźć im wszystkim przyzwoite domy w Londynie. Wiesz w czym rzecz, skarbełku, prawda? Odkąd zaszył się na górze domu, pomieszało mu się w głowie, i tyle. Powiedz mu, że musi jechać w powozie razem ze mną i naszym kochanym dziewczęciem, naturalnie. Po tych słowach odeszła. – A ty jak zamierzasz podróżować? – zapytała Thea szeptem. – Może dasz przykład męstwa i usiądziesz na dachu powozu z garłaczem w dłoni, żeby odstraszać porywaczy ptaków… Byłabym pod wrażeniem, naprawdę. A gdybyś przy okazji przyczepił sobie czerwony nos… – Uwięzienie z Vivien i Basilem – przerwał jej – to twoja pokuta za udział w sezonie, a nie moja – zauważył. – Ja pojadę swoją dwukółką.
– Sam. – To nie było pytanie. – Rozumiem. Bardzo ci dziękuję. Gabriel zerknął na nią z ukosa. – Bardzo proszę. A nie zauważyłaś przypadkiem nieoczekiwanego braku słońca? Niedługo pewnie lunie jak z cebra. Jakby na dowód, stangret podsunął mu szary płaszcz. – Więc może niech jeden z twoich stajennych weźmie dwukółkę, a ty dołączysz do nas w powozie – zaproponowała Thea. – To niebywale roztropne pytanie i z pewnością masz już na nie odpowiedź. – Podszedł do ciotki. – Gdzie on jest? Obawiam się, że większość wozów stoi za zakrętem. Księżna przygryzła wargę. – Siedzi z ptakami – wyjaśniła. – Rzucił wyzwanie klątwie. Tak to ujął. Wyzwanie. Przysięgam ci, skarbełku, nigdy tak się nie zachowywał. Nie wiem, czy mam być z niego dumna, czy zamówić dla niego kaftan bezpieczeństwa. Mam ochotę kazać, aby zaniesiono Basila do domu, i skończyć z tą całą wyprawą. Wybacz, moja droga. – Popatrzyła smutno na Theę. Gabrielowi przyszło do głowy, że nic w życiu nie jest proste. – Nonsens, ciociu. – Pochylił się i pocałował Vivien w upudrowany policzek. – Dam sobie radę ze stryjem. A jeśli nie zdołam wymyślić rozwiązania, panna Neville na pewno zaskoczy nas swoją błyskotliwością. Prawda, panno Neville? Wystarczyło pół godziny siedzenia z kolanami pod brodą, by Gabriel nie był już taki pewien błyskotliwości Thei. – Spójrz na to w inny sposób, Gabe – odezwała się Thea, która jechała obok niego, starannie zakrywając kostki i buty suknią. Znajdowali się w trzecim wozie, w otoczeniu mniejszych i większych klatek, poustawianych jedna na drugiej. – Po pierwsze, dzięki takiemu rozwiązaniu książę i księżna nie zmokną, gdyż podróżują w powozie. Po drugie, wszystkie wozy są zadaszone i suche. Po trzecie, pozostałych wozów pilnują Wiggins i Higgins. Musimy jakoś wytrzymać do Siedmiu Dębów, potem książę uzna, że znajdujemy się w bardziej cywilizowanych rejonach i ptakom
już nic nie zagraża. Innymi słowy, nikomu nie dzieje się krzywda, a on jest szczęśliwy. Nie sposób było znaleźć ciętą ripostę na tak optymistyczne wnioski, więc Gabriel milczał. Za bardzo pochłonęły go rozmyślania o tym, dlaczego ciotka pozwoliła im obojgu usiąść na tyłach wozu, na oczach wszystkich ewentualnych przechodniów. Czyżby zapragnęła zabawić się w swatkę? Niemożliwe, ciotka Vivien nie była przecież Machiavellim. Nie zdołałaby obmyślić tak misternego spisku. – Zamierzasz się gniewać przez całą drogę do Siedmiu Dębów? – zapytała Thea, przerywając mu rozmyślania. – Bo jeśli tak, to pozwolę sobie zauważyć, że niektórzy ludzie uznaliby to za wspaniałą przygodę. Gabriel popatrzył na nią ze zdumieniem. – Dlatego tu jesteś? – spytał. – O ile pamiętam, nie zapraszałem cię na wspólną przygodę. – Jako że nie miałam wyboru, przekonałam samą siebie, że to przygoda, i byłabym ci wdzięczna za współpracę. – Bardzo chciałbym zrzucić winę za to, że tu siedzimy, na ciebie, ale wiem, że tylko ja za to odpowiadam. Sądziłem, że książę okaże się rozsądniejszy. – A tymczasem uznał twoje słowa za rozsądne. Powiedziałam mu, że ktoś musi przypilnować wozów, aby sam książę nie musiał tego robić. Wtedy zaproponowałeś, że zajmiesz jego miejsce pod plandeką. Gabriel podniósł palec. – Może precyzyjniej, dobrze? Powiedziałem: „Rozumiem, że twoim zdaniem to ja powinienem zająć to miejsce?”. – I dodałeś żartobliwie: „Co za radość!”. Księżna była zachwycona. To niezwykłe, że po tym świecie stąpają niewinne duszyczki, które nie wychwytują ironii. – Nigdy bym nie zgadł – mruknął z przekąsem. – W porządku, rozumiem, dlaczego tu jestem. Opowiedz mi tylko, z jakiego powodu dzielisz ze mną ten luksus. – Skoro nalegasz. Nim księżna wsiadła do powozu,
popatrzyła na mnie i powiedziała, że „dawny Basil” wrócił, więc można mieć nadzieję, że nie tylko ptaki będą gruchały w drodze do gospody pod Siedmioma Dębami. – Wielkie nieba. – Gabriel z niesmakiem pokręcił głową. – Być może któregoś dnia z przyjemnością powrócę myślami do czasów, w których książę na własne życzenie żył jak pustelnik. – Niewykluczone, że już dzisiaj… – Thea westchnęła. – Zawsze byli tak otwarci w okazywaniu sobie czułości? – Są niczym rozochocone króliki, które co prawda się postarzały, lecz nie straciły wigoru. Zawsze i wszędzie sobie folgowali. W Partenonie, w cieniu piramid, na szczycie jednego z siedmiu wzgórz Rzymu, choć stryj błędnie uważa, że jest ich tylko sześć. A także w czymś w rodzaju dziwnej gondoli, przypasanej do grzbietu słonia w Indiach. Nic dziwnego, że Basil pamięta piąte przez dziesiąte, dokąd pojechał i co widział. Bardziej niż geografia interesowała go ciocia Vivien. – I to się chyba nie zmieniło… Gdy stałam na podjeździe, książę wgramolił się za żoną do powozu i… Chyba nie chcesz wiedzieć, co było dalej, prawda? – Wstrzymuję oddech i nadstawiam uszu. – No dobrze. Uszczypnął ją w sempiternę. – W co? – W pośladek. Na litość boską, przecież wiesz, co to znaczy sempiterna – zirytowała się Thea. – Twoja ciotka wydała z siebie pisk znacznie bardziej odpowiedni dla młodej damy. „Och, Basilu, ponownie?”, wykrzyknęła. Po chwili, gdy schodki były już złożone, drzwi zaryglowane, a zasłonki zaciągnięte, usłyszałam dobiegające ze środka chichoty. Lokaj stał obok mnie z taką miną, jakby miał wybuchnąć płaczem, gdybym poprosiła go o otwarcie drzwi i rozłożenie schodków. Pewnie mogłam pojechać z Clarice i pokojówką oraz garderobianą twojej ciotki, lecz wówczas jedna z nas musiałaby trzymać klatkę na kolanach. Nie chciałam się też wciskać na miejsce obok pokojowców i kucharki. To zabrzmi okropnie, ale ona zawsze śmierdzi czosnkiem. – Rozłożyła szeroko ręce. – I dlatego jestem tutaj. A może wolisz, bym samotnie
podróżowała innym wozem? – Przepraszam, Theo. Stryj niewątpliwie doszedł do wniosku, że skoro ma umrzeć, powinien odejść w stylu swoich braci. Wiesz, co to znaczy, prawda? – Powinnam chodzić ze spuszczonym wzrokiem i zawsze pukać, zanim wejdę do pomieszczenia, w którym znajdują się ich książęce moście? – Tak, to również – przytaknął ze śmiechem. – Ale głównie chodzi o to, że ciotka niezupełnie rozumie, na czym polega rola przyzwoitki. Trudno jej określić, co wypada, a czego nie. – Innymi słowy, będę jeszcze bardziej zależna od ciebie i od twoich dziwacznych lekcji? Nic z tego. Jeśli tylko księżna zechce mi towarzyszyć, z pewnością dobrze się odnajdę w londyńskim towarzystwie. – Podniosła wzrok. – Czy to deszcz? Ochraniająca ich plandeka była do połowy podwinięta z obu stron wozu, żeby ptaki mogły się cieszyć zarówno świeżym powietrzem, jak i widokami. Stryj nalegał, żeby ptaki miały atrakcyjne widoki. Gabriel popatrzył przez pozłacane pręty klatki i przekonał się, że faktycznie pada. Nie była to jednak mżawka, jakiej się spodziewał, tylko prawdziwa ulewa. Co gorsza, zerwał się wiatr, nawiewający deszcz do środka wozu. – To dobrze, że ciocia zapewnia małżonkowi inne zajęcia, bo pewnie już by tu przybiegł, żeby osobiście osłonić ptaki. – Wziął płaszcz i wręczył go Thei. – Masz, otul się tym, a ja zajmę się opuszczaniem plandeki. Przyjęła okrycie, ale nie zarzuciła go na ramiona. – Pomogę – zaproponowała bez entuzjazmu. – Higgins i Wiggins z pewnością mają urwanie głowy przy zabezpieczaniu innych wozów. Kiedy skończymy, pójdziemy im pomóc. – Jeszcze czego. Zamknij wreszcie ten głupi dziób! – wrzasnął nieoczekiwanie. – To nie do ciebie, Theo. Ten ptak najbliżej mnie jest po prostu nieznośny. Gabriel pospiesznie rozpiął pasy, które podtrzymywały plandekę po bokach wozu. Gdy opadła, w środku zapadły niemal
egipskie ciemności. Rozgadane i rozszczebiotane ptaki natychmiast umilkły w przekonaniu, że właśnie nastała noc i nadeszła pora na sen. Zdaniem Gabriela był to niezbity dowód na to, że ludzkość przynajmniej na razie nie musiała się obawiać utraty władzy nad światem na rzecz miliardów ptaków. – Theo, gdzie jesteś? – Rozpaczliwie próbował ją dostrzec w mroku. – Tam, gdzie mnie zostawiłeś. A niby gdzie? Masz, łap. Wystawił ręce przed twarz, dzięki czemu nie oberwał w nos zwiniętym płaszczem. – I niby co mam z tym zrobić? – Masz pomóc Higginsowi i Wigginsowi, rzecz jasna. Jest ich tylko dwóch, a wozów? Będzie nieszczęście, jeśli ziarno zamoknie. To oczywiste, że musisz im pomóc. – Przeceniasz mnie i moje możliwości. Mam nowe buty, a przy takim deszczu droga szybko zamienia się w bagno – podkreślił, lecz posłusznie włożył płaszcz. Uniósł tylną klapę plandeki, wpuszczając do wozu akurat tyle światła, żeby ujrzeć szeroki uśmiech na twarzy Thei. Następnie skoczył prosto w błoto. Po jakimś czasie przebiegł wzdłuż kolumny powoli toczących się wozów i z wysiłkiem wskoczył na tył ostatniego. Płaszcz, choć solidny, przemókł na wylot, a z ronda kompletnie zniszczonego kapelusza spływała deszczówka. – Och, biedactwo… – Thea westchnęła, gdy Gabriel przykucnął, ściągnął kapelusz z głowy oraz płaszcz, a następnie chwycił się klatek z obu stron, żeby nie stracić równowagi. – Bardzo zmokłeś? – W przeciwieństwie do ich książęcych mości potrafię rozpoznać sarkazm, niemniej odpowiem. Owszem, przemokłem do nitki. Na dowód tego puścił pręty klatek i przejechał dłonią przez mokre, potargane włosy, żeby odgarnąć je z czoła. Niestety w tym samym momencie woźnica raptownie ściągnął wodze, wóz ostro zahamował, a Gabriel poleciał przed
siebie i wylądował prosto na Thei, która siedziała z wyciągniętymi nogami, oparta o dużą klatkę. Dziwnym trafem, głowa Gabriela trafiła między jej nogi. Thea dopiero po kilku sekundach otrząsnęła się z osłupienia, chwyciła go za uszy i z całej siły szarpnęła. – Złaź ze mnie, głupcze! – krzyknęła ze złością. – Ciekawe, dlaczego stoimy. To chyba nie złodzieje ptaków, prawda? Gabriel nie zamierzał odpowiadać z tej pozycji. Z trudem podniósł się i odsunął, udając, że przed chwilą nie znajdowali się w dziwacznie intymnej sytuacji. Doszedł do wniosku, że Thea będzie musiała się jeszcze sporo nauczyć, aby zostać prawdziwą damą. On sam zaś zasłużył na kilka solidnych batogów. – Dowiem się – zapowiedział, nie patrząc jej w oczy. Przednia klapa plandeki uniosła się nieco i jeden ze służących wetknął głowę do środka. – Za pozwoleniem jaśnie wielmożnego państwa, ale drzewo się zwaliło i na drodze leży. Jechać się nie da. Powozy przejechały wcześniej i nawet się nie zatrzymały, ale idzie na to, że myśmy tu utkwili na amen. Trzeba to piekielne drzewo jakoś ściągnąć z drogi, bo nigdy nie ruszym, psiamać. Jaśnie panienka wybaczy, ale przekleństwa same się cisną. – Dziękuję ci, Stevens. – Gabriel sięgnął po ciężki od wody płaszcz, zastanawiając się, czy którykolwiek inny mężczyzna w historii świata znalazł się w podobnie niewiarygodnej sytuacji. – Nie pójdziesz tam – usłyszał nagle. – Nie pójdę? – Popatrzył na Theę. – Z całą pewnością nie. Masz się zajmować ptakami księcia, nie drzewem. Poza tym przemarzłeś do szpiku kości, cały drżysz. Szybko odłożył płaszcz, żeby nie zdążyła zmienić zdania. – Zauważyłaś? – spytał. – Trudno nie zauważyć. Chodź, okryjesz się kocem, na którym siedzę. Zajmij miejsce obok mnie, obojgu nam będzie cieplej. Musisz się rozgrzać. – Skoro jesteś pewna… – odparł, udając niechęć.
– Jestem. Biorąc pod uwagę to, jak dzisiaj zachowywały się ich książęce moście, i to, co ty sam mówiłeś, dochodzę do wniosku, że tylko dzięki tobie odnajdę się w towarzystwie. Jeśli rozchorujesz się na płuca, to z pewnością zaszkodzi również mnie, prawda? – Sarkazm? – zapytał. Gdy usiadł, Thea szczelnie otuliła go kocem. – Szczera prawda. – Uniosła część koca i przywarła do ciała Gabriela, po czym sama się okryła. – No proszę. Teraz obojgu nam będzie ciepło. – Ciepło i przyjemnie – zauważył z wyraźnym zadowoleniem. – Spędzimy tu trochę czasu, a potem czeka nas długa jazda do gospody, w której zawsze zatrzymujemy się na posiłek. – Tym bardziej powinieneś się ogrzać. – Na chwilę umilkła, po czym dodała: – Trochę inaczej wyobrażałam sobie tę przygodę. Gabriel usiadł wygodnie i objął Theę ramieniem. – Aż trudno w to wszystko uwierzyć – powiedział z westchnieniem. – Gdyby nie wiatr, deszcz, mokre ubranie i uwalane błotem buty… Ach, i ptaki… To byłbym zachwycony. – Sarkazm – skomentowała. – Szczerze mówiąc, nie uśmiechała mi się podróż z księżną aż do Londynu. Jest naprawdę kochana, ale potrafi godzinami rozprawiać na tak błahe tematy… Na pokładzie statku co najmniej trzy, jeśli nie cztery razy, wysłuchałam tych samych opowiastek. Zawsze różniły się szczegółami, jednak po czwartym razie przestały mnie bawić. – Rzeczywiście, ma zwyczaj krążenia wokół tematu, prawda? – zauważył Gabriel. Thea uniosła rękę i na moment zamknęła oczy. Gdy ponownie je otworzyła, wyszeptała lekko drżącym głosem, identycznym jak głos księżnej: – To była różowa dymka… Nie, niebieski jedwab. Pamiętam, gdyż Basila wielce zaciekawiły falbanki. I wcale nie byliśmy w Bostonie. Jestem pewna, że się pomyliłam. Z całą pewnością zawitaliśmy wówczas do Filadelfii. Pewnego popołudnia nasz
gospodarz zaprowadził nas do zatęchłego magazynu, żeby pokazać nam jakiś dzwon. Po co – nie wiadomo. Tak czy owak, dzwon był bezużyteczny, bo pękał za każdym razem, gdy ktoś robił z niego użytek. Odwiedziliśmy tam uroczą cukierenkę, która co nieco wynagrodziła nam tę wyprawę. O czym to ja mówiłam, moja droga? Ach, o sukni. Z całą pewnością niebieska. – Thea się uśmiechnęła i dodała swoim zwyczajnym głosem: – Wcale nie chodziło o suknię. Historia zaczęła się od zupełnie innego tematu, do którego księżna nigdy nie dotarła. Jak się domyślasz, wcale jej nie zachęcałam. – Trochę się dziwię, że nie wyskoczyłaś za burtę – zauważył Gabriel. – W końcu zatkałam sobie uszy bawełnianą watą i poprzestałam na uśmiechach lub kiwaniu głową. Ale niestety, uśmiechnęłam się, kiedy opowiadała mi o tragicznym końcu jej ukochanej sukni balowej o barwie lawendy. Na nieszczęsną kreację zwymiotował książę podczas podróży powrotnej z irlandzkiego balu, na którym pierwszy raz zetknął się z pitnym miodem. Lawendowy kolor nie miał szansy odzyskać dawnej świetności. Gabriel odrzucił głowę i wybuchnął śmiechem. – Sądziłem, że jakoś przetrwam tych kilka dni w towarzystwie naszych pierzastych przyjaciół, teraz jednak widzę, że moje życie byłoby znacznie smutniejsze, gdyby nie ta przygoda i chyba powinienem dziękować za nią losowi – wyznał. – Bardzo kocham ciotkę, ale muszę zauważyć, że gdyby zagięła parol na najstarszego z synów rodziny Sinclairów, uznano by ją za całkowicie nieodpowiednią partię. Podobnie byłoby w wypadku drugiego syna. Ale piąty? Prawdopodobieństwo, że zostanie księciem, było znikome, a do tego zawsze uważano go za ekscentryka. Dostał ogromne uposażenie od babki po kądzieli i pozwolono mu robić, co mu się żywnie podobało. – Tłumaczysz ich? Nie rób tego, proszę. – Tylko wyjaśniam sytuację, jak sądzę. Naprawdę wierzysz, że zostawiliby nas samym sobie, zwłaszcza w takiej chwili, gdyby
mieli choć odrobinę rozumu? Dziękuj Bogu, że nie jestem łajdakiem, gdyż z pewnością zbrukałbym twoje dobre imię już co najmniej trzykrotnie, począwszy od spaceru po ogrodzie, a skończywszy na tej chwili. Jakby na dowód tych słów, przytulił ją mocniej. – Masz rację, tyle że dla żadnego z nas to nic nie znaczy – odparła z przekonaniem, które go zaskoczyło. – To wszystko gra i nawet sprawia mi przyjemność, bo gdyby tak nie było, do niczego by nie doszło po tej pierwszej lekcji. Przez dwadzieścia dwa lata wiodłam dość powściągliwe życie. Czy to takie straszne, że teraz, mając odrobinę wolności, pozwalam sobie na dobrą zabawę? Owszem, czasem bawię się twoim kosztem, ale zazwyczaj przy twoim udziale. W Londynie nikt się o tym nie dowie, chyba że planujesz biegać po ulicach i przechwalać się wszem wobec swoimi występkami. – Nie brałem tego pod uwagę. – Nieoczekiwanie zaniepokojony, odsunął się od niej. – Powiedz mi coś, proszę. Czy polubię pannę Dorotheę Neville, której wkrótce będę towarzyszył podczas małego sezonu? Pruderyjną i sztywną jak każda debiutantka? – Na to liczę. – Podniosła na niego wzrok. – Chciałabym wierzyć, że mam przynajmniej jednego prawdziwego przyjaciela, który będzie ze mną szczery oraz uczciwy i któremu będę mogła odwzajemnić się tym samym. – Szczery i uczciwy – powtórzył Gabriel ze świadomością, że w końcu będzie musiał jej powiedzieć prawdę. Rzeczywiście, wspaniały był z niego przyjaciel! – Ale przecież… mamy swoje sekreciki, prawda? Szybko odwrócił głowę i niemal zderzył się nosem z Theą, gdyż patrzyła teraz prosto na niego. – Mamy? – powtórzyła. – Każdy ma – potwierdził. – Sekrety, którymi można się podzielić wyłącznie z oddanymi przyjaciółmi. Takimi, którzy nie osądzają. – Chcesz mi powiedzieć, że masz jakąś tajemnicę?
– A ty chcesz mi powiedzieć, że nie masz? Na szczęście pod plandeką panowały niemal nieprzeniknione ciemności, gdyż był pewien, że Thea wyczytałaby wszystko z jego twarzy. – Skąd w nas ta nagła powaga? – Lekko dotknął jej policzka. – Nie wiem – przyznała. – Ja tego nie planowałam, na pewno nie w tej chwili. I chyba mi się to nie podoba. Wydaje mi się również, że deszcz przestał padać, bo zza plandeki prześwituje słońce. Być może po posiłku uda się nam jednak pojechać twoją dwukółką. – A ptaki? – Niech książę tu wróci i zajmie nasze miejsce, dopóki nie dotrzemy do tych całych Siedmiu Dębów. Odpoczynek na pewno dobrze mu zrobi. Poza tym, jeśli to możliwe, chciałabym nacieszyć się pięknem krajobrazu. Czuł, że oddalała się od niego. Im bliżej Londynu się znajdowali, tym bardziej Thea Neville, którą tak nieoczekiwanie polubił, zmieniała się. Nie chciał tego. Jeszcze nie teraz. – Chodź tu, przyjaciółko. – Dotknął dłonią brody Thei i uniósł jej twarz do pocałunku. – Przypieczętujemy naszą umowę. Będziemy prawdziwymi przyjaciółmi, niezależnie od wszystkiego. Tym razem zdawało mu się, że Thea spodziewa się tego, co zaraz nastąpi, i poddaje się bez walki. On jednak oczekiwał czegoś więcej niż tylko kapitulacji. Pragnął zaangażowania Thei. Gdy ich usta się zetknęły, chwycił ją za nadgarstki i przyciągnął do siebie. Zrozumiała, że powinna objąć go w pasie. Posłusznie spełniła jego wolę, a on przywarł do niej mocno i pożądliwie. W tej chwili zrozumiał, że idealnie do siebie pasują… Przesunął dłońmi po jej talii i sięgnął do biustu, a wtedy usłyszał westchnienie, od którego zakręciło mu się w głowie. Promienie słońca zalały wnętrze wozu. – Gabe, przestań. Gabriel otworzył oczy i zobaczył, że jeden ze służących, Stevens, zabrał się do zwijania plandeki i mógł bez trudu zobaczyć
przez pręty klatek, w jak kompromitującej sytuacji się oni znajdują. Było oczywiste, że już na najbliższym postoju podzieliłby się nowiną z innymi woźnicami. Na szczęście w tym momencie spoglądał w górę, poszukując pasów mocujących. Gabriel doszedł do wniosku, że cierpienie pobudzonego mężczyzny, któremu nagle przerwano, jest nieporównywalne z niczym. Bezceremonialnie pchnął Theę i zarzucił na nią koc, a następnie ostrożnie wstał, usiłując nie zrobić sobie krzywdy. – Ej, Stevens, ja się tym zajmę! – zawołał. – Ze środka będzie łatwiej. – Och, to nie problem, jaśnie panie. Zawsze to robię, jak siano wieziemy czy coś. – Nie! To znaczy nie, Stevens, naprawdę nalegam. – Oboje nalegamy, i to z całą mocą – rozległ się radosny szept spod grubego, bezkształtnego koca. Gabriel delikatnie trącił koc butem. – Możesz na chwilę się zamknąć? – warknął. – Jaśnie panie? – Nie ty, Stevens. Mówiłem do… do jednego z ptaków. – Skrzek, skrzek. Stevens pochylił się i zajrzał do wozu. – Jakoś nigdy wcześniej go nie słyszałem – mruknął. – Te ptaszyska to brzmią czasem prawie jak ludzie, nie? Który to, jaśnie panie? Wszystkie wydają się spać. Pochowały te swoje łebki pod skrzydłami i wcale ich nie widać. Gabriel gorączkowo szukał przekonującego wyjaśnienia. – To ten z żółtym dziobem, ten, no… Żółtodziób przedrzeźniacz. Skrzeczy przez sen – usłyszał swój głos. W następnej sekundzie dobiegło go głośne parsknięcie spod koca. Theę najwyraźniej bawiło jego specyficzne poczucie humoru. – A to dopiero! Wiggins mi mówił, że niektóre ptaki są bardzo dziwne. Zaraz znów ruszamy, jaśnie panie. Jaśnie pan jest pewien co do tej plandeki?
Gabriel wciąż jeszcze nie odzyskał równowagi. – Nie mógłbym być bardziej pewien – odparł. Woźnica popatrzył na niego dziwnie, ale posłusznie zeskoczył, a Gabriel oparł się z ulgą o jedną z klatek. Thea wygramoliła się spod koca. Miała potargane włosy, zaróżowione policzki i nieodgadniony wyraz twarzy. – Wszystko w porządku? – zapytała niewinnie. – Po przybyciu do Londynu powinienem natychmiast udać się do domu wariatów i poprosić o przykucie mnie łańcuchem do ściany. W niedziele mogłabyś mi rzucać jednocentówki. Co to, u diabła, było? Thea rozglądała się po wozie w poszukiwaniu spinek do włosów. Gabriel widział, że unikała jego wzroku. – Myślałam, że wiesz… Ja się pogubiłam. – I dobrze. Tak będzie dla nas najlepiej. Podniosła na niego wzrok i patrzyła przez dłuższą chwilę, nim skinęła głową. – Tak, myślę że masz rację – powiedziała powoli. Gabriel szybko podwinął płachty plandeki, a następnie narzucił płaszcz na jedną z większych klatek, żeby choć trochę podsuszyć go na słońcu. – Resztę drogi do gospody pokonam ze Stevensem, jeśli nie masz nic przeciwko temu – oznajmił donośnym głosem, przekrzykując budzące się ptaki. – Moje ubranie szybciej wyschnie, a przy okazji zeskrobię błoto z butów. No to dobrze – dodał, gdy skinęła głową. – Wygodnie ci? – Chyba tak. – Zerknęła na niego. – Gabe? Pochylił się ku niej pełen nadziei, choć nie bardzo wiedział dlaczego i na co. – Tak? – Nic. Nadal jesteśmy przyjaciółmi? – Nadal. – Przyjaciółmi… z sekretami – powiedziała cicho. – Jutro po południu dotrzemy do Londynu. Może wtedy porozmawiamy?
– Miałam nadzieję, że… – Umilkła i dodała po chwili: – Tak, wtedy porozmawiamy. Chyba rzeczywiście nie ma powodu dłużej zwlekać. – Theo, bardzo mi przykro. Nawet nie wiesz jak, dodał w myślach. – Mnie również – wyszeptała ze łzami w oczach.
ROZDZIAŁ JEDENASTY Reszta podróży upłynęła spokojnie. W jej trakcie Thea doszła do wniosku, że zachowanie Gabriela na wozie było tylko błahym, nieistotnym epizodem i tak należy je traktować. Nie bez trudności usiadła naprzeciwko niego w prywatnej jadalni przydrożnej gospody, gdzie para książęca czekała na nich już od kilku godzin. Tak przynajmniej myślała Thea. Rzecz w tym, że na widok wozów oboje zerwali się i pognali sprawdzić, co z ptakami. Książę omal jej nie przewrócił, przepychając się. – Chyba dostanę apopleksji, jeśli znajdę choć jedno złamane pióro – mamrotał pod nosem. Za nim pędziła księżna, której odzież wydawała się jeszcze bardziej rozwiana niż zwykle. – W oczekiwaniu na was wynajęliśmy pokój – oznajmiła dama, usiłując złapać oddech. – Jeśli tak będzie dalej, Basil wkrótce zapomni o lęku przed śmiercią. Jakby sobie nagle przypomniał… coś, do czego przywykł… i teraz pragnął nadrobić stracony czas. Wejdź do środka, moja droga, bez wątpienia umierasz z głodu. A ja uciekam zobaczyć ptaszki. Kolacja w gospodzie okazała się wprost okropna, jeszcze gorsza niż powitanie. Gabriel zajął się szykowaniem ptaków na noc, więc Thea została tylko z parą książęcą. Taka sytuacja każdego wytrąciłaby z równowagi, gdyż oboje bez ustanku gruchali i karmili się nawzajem owocami, jednocześnie szepcząc i śmiejąc się z żartów zupełnie niezrozumiałych dla Thei, za co zresztą była wdzięczna opatrzności. Poszła spać, nie spotkawszy się z Gabrielem, a rankiem, gdy zeszła na śniadanie, nie było ani jego, ani dwukółki, ani wozów z klatkami. Jak się okazało, wyjechał przed świtem. W liście do księcia napisał, że chce rozlokować ptaki, nim reszta towarzystwa dotrze na Grosvenor Square, i że dołączy do nich po kolacji. Szykując się do długiej jazdy z książęcą parą, Thea doszła do
wniosku, że przyjaciel definitywnie ją porzucił. Gdyby tylko wiedziała dlaczego! Może skrywał jeszcze gorszy sekret niż ja? – zastanowiła się. Książę i księżna opuścili swój pokój dopiero po dziesiątej. Śniadanie ciągnęło się w nieskończoność, więc wyruszyli wyjątkowo późno i udało się im dogonić wozy dopiero na rogatkach Londynu. Nie widzieli dwukółki Gabriela, ale z pewnością zdążył zjawić się wcześniej w domu, gdyż teraz stało tam pięć małych, pozłacanych klatek o różnych kształtach. Czekały w holu ustawione na okrągłym stole. Także i tutaj Gabriel pozostawił liścik. Jak wyjaśnił, wszystko zajęło mu znacznie więcej czasu, niż zakładał, ale nie napotkał żadnych trudności, a ptaki wydają się szczęśliwe, choć on sam uważa się za umiarkowanego specjalistę w dziedzinie avium orationis, czyli „ptasiej mowy”. Dodał też, że spotkają się o poranku. Thea siedziała ponuro przed toaletką najpiękniejszej sypialni, w jakiej miała okazję się zatrzymać, i nadal próbowała cokolwiek zrozumieć. Najpierw się śmiali, potem spoważnieli, a na końcu ją pocałował. Pocałował namiętnie. A jej uczucia wydawały się na tyle silne, że już trudno byłoby je nazwać przyjacielskimi… Spojrzała w lustro na odbicie pokojówki, czeszącej jej włosy. – Clarice? – Uniosła brwi. – Tak, panienko? Thei przeszło przez myśl, że musi się zdobyć na śmiałość i porozmawiać ze służącą. Właściwie mogłaby spytać o to księżną, która niewątpliwie nie miała trudności z wypowiadaniem się na drażliwe tematy, ale zbyt dużo czasu zajmowało jej dotarcie do sedna sprawy. Thea obawiała się, że nim uzyskałaby odpowiedź, zdążyłaby zapomnieć, czego dotyczyło pytanie. Gdyby nie Clarice, być może nadal wierzyłaby, że kobiety zachodzą w ciążę od siadywania panom na kolanach. – Mam do ciebie pytanie, ale najpierw koniecznie musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz, rozumiesz? – O tak, panienko, będę milczeć jak grób, daję słowo –
odparła pokojówka. – A zresztą niby komu miałabym powiedzieć? Nikogo tu nie znam. Thea uśmiechnęła się dyskretnie. – Och, z pewnością kogoś byś znalazła. A teraz obiecaj. Pokojówka przewróciła oczami. – Służę panience od małego, odkąd biegałam po domu jako córka ochmistrzyni, i mam obiecywać? – Tak strasznie cię obraziłam, prawda? To okropne z mojej strony. – Thea zmarszczyła brwi. – Obiecaj – powtórzyła stanowczo. Clarice przeżegnała się pospiesznie. – Obiecuję – oświadczyła. – Ale to nie będzie grzeszne pytanie, prawda? No bo narażam swoją nieśmiertelną duszyczkę, panienko. – Z pewnością. – Thea doszła do wniosku, że zabrnęła zbyt daleko, żeby się teraz wycofać. – Może jednak nie powinnam. Nie, naprawdę. W zasadzie nie wiem, jak to ująć… – Och, proszę wreszcie zapytać, bo już się nie mogę doczekać tej nowej halki, którą panienka mi kupi z wielkiej wdzięczności. – Jak poznać, że się czuje pożądanie? – wyrzuciła z siebie Thea. Szczotka upadła na podłogę, a moment później Clarice runęła na kolana i kurczowo uczepiła się przedramienia Thei. – Dzięki Bogu za to, że zechciał wysłuchać moich modlitw! – zawołała. – Dwadzieścia dwa lata! Rozpacz mnie prawie za gardło chwytała, jak słyszałam te słowa. – Wstańże z tych klęczek, nie jesteś ani trochę zabawna. – Thea mimo wszystko uśmiechnęła się do pokojówki. – Byłaś bliska rozpaczy? Clarice dźwignęła się z podłogi i otrzepała skromną brązową suknię. – Nie tak bardzo mi się uśmiechała służba u zasuszonej starej panny. Panienka to niechybnie zapragnęłaby sprawić sobie koty, a ja musiałabym po nich sprzątać.
– Taka stara to jeszcze nie jestem. Prawda? – zaniepokoiła się Thea. – Dość stara. Panience to trzeba było wyjść za mąż, jak jej stuknęła osiemnastka, góra, dziewiętnastka. Ilu tam panienka kosza dała? Najmarniej sześciu. A ludzie gadają… Thea wzięła do ręki lusterko i przyjrzała się uważnie swojemu obliczu. – Gadają, a ty słuchasz. – Dotknęła palcem policzka, nagle zmartwiona piegami. – I co takiego mówią? – Znaczy się, mama czy ojczym panienki? – O mój Boże. – Thea odłożyła lusterko. – Nie sądziłam, że przysparzam im tylu zmartwień. – Ojczym panienki to nie przestaje się za nią modlić, ale zdaje się, że już postawił na panience krzyżyk i uważa, że panienka będzie się starzeć, siedząc mu na karku. Zanim wypłynęliśmy, jego ostatnią nadzieją był Ezekiel Wallace, który obiecał czekać, aż panienka wróci z Anglii, nim poprosi o rękę pannę Timmons. Ona ma dobre biodra do rodzenia dzieci… szerokie… panienka wie. Szkoda tylko, że się wspierają na tych kłodach, co to jej robią za nogi. – Pan Wallace? Ten przedsiębiorca pogrzebowy? Za nic w świecie… – I ja też za nic w świecie nie spałabym na strychu nad trupami, więc niech się panienka cieszy, że jej mama jeszcze nie straciła nadziei na coś lepszego. Przecież po to tu przyjechałyśmy, prawda? Thea nie mogła przestać myśleć o tym, jak by to było zostać żoną miejscowego naczelnika grabarzy. Ta perspektywa nieszczególnie przypadła jej do gustu. – Jestem dorosła, mogłabym odmówić. – Mogłaby panienka? Thea pokręciła głową. Żartowała z Gabe’em na temat ojczyma, który rozpaczał, że jego przybrana córka nigdy nie wyjdzie za mąż. Nie uświadamiała sobie jednak, że naprawdę tak może się zdarzyć.
– Nie, raczej nie, dopóki ojczym uważa, że przeze mnie wyląduje w przytułku dla ubogich… – Westchnęła ciężko. – Jak mogłabym znosić poczucie winy przy każdym przełykanym kęsie? Wyrzuty sumienia nie dałyby mi żyć. Dziękuję, Clarice. Teraz już wiem, co on czuje. – Sama panienka pytała. – Owszem, całą winę biorę na siebie. – Thea jeszcze raz powróciła myślami do pocałunków Gabe’a i oblała się rumieńcem. – Problem jednak polega na tym, że chyba nie nadaję się na starą pannę. – Ha! To sprawka pana Sinclaira, prawda? No bo kogo innego? Panienka i on to macie się ku sobie… Widać to, odkąd przyjechaliśmy do Cranbrook Chase. Jej książęca mość to po mojemu zmyślnie postąpiła, pozwalając panience spacerować z nim beze mnie. Pewnie chodziło o jakąś obietnicę złożoną panienki mamie. Nie to, żebym miała coś przeciwko. Jakbym miała, tobym na to nie pozwoliła, prawda? – Doprawdy – powiedziała Thea sztywno. – Skąd to wiesz? – Myślę, że byłoby dobrze zostać pokojówką przyszłej księżnej. Poza tym w domu już zrobiłam użytek ze wszystkich niezgorzej wyglądających jegomościów. Panienka rozumie, co mam na myśli… – A jakże. Inaczej nie prowadziłybyśmy tej rozmowy. I w zasadzie wcale jej nie prowadzimy. Clarice podeszła do krzesła i usiadła, podciągając spódnicę i krzyżując nogi w kostkach. – Wygodnie ci? Może uraczyć cię lampką wina? – zapytała Thea żartobliwie. Clarice przybrała poważną minę i zaczęła przemądrzałym tonem: – Pożądanie – rzekła z namaszczeniem. – Pragnienie. O tym panienka chce się czegoś dowiedzieć, i ja panience powiem. A idzie to tak. Widzi panienka takiego chłopa i on ma w sobie coś takiego, że panienka chce dowiedzieć się o nim więcej. Nie wiadomo, co w nim jest, czego nie było w poprzednim. Może ma
to w oczach, a może w taki sposób na panienkę patrzy, a może kosmyk włosów tak mu opada na twarz, że palce aż swędzą, bo tak panienka chce go dotknąć i poprawić. A może nawet chodzić o krój jego bryczesów i to jak opinają… – Początkowo podziwia się fizyczne walory mężczyzny – wtrąciła Thea szybko. Nie była przecież aż tak niedoświadczona. – I to jest pożądanie? – Przeważnie tak się zaczyna. Ale panienka pewnie pyta, jak to jest, kiedy on panienki dotyka albo ją całuje, i jakie są wtedy uczucia. Tak? Thea zaczynała żałować, że w ogóle poruszyła ten temat. – Tak, chyba tak – odparła. Clarice z uśmiechem potarła dłonie. – No dobra, tak to idzie – oznajmiła. – Dotyka panienki i panienka ma to uczucie. Najczęściej zaczyna się w dole, tam w dole, jeśli panienka rozumie. Robi się tak ciepło i przyjemnie i jest trochę tak, jakby swędziało i nie można było się podrapać. A potem ściska w gardle, oddycha się płytko i szybko i skręca w brzuchu. A potem leży się już na sianie z podciągniętą spódnicą i się myśli, że się umarło i poszło prosto do nieba. Theę ogarniało narastające zakłopotanie. – Rozumiem. I kobietom tak się zdarza z wieloma mężczyznami? – zapytała. – Niektórym i owszem. – Clarice porozumiewawczo mrugnęła. – Ale co do panienki, to nie powiedziałabym. Całował panienkę? Thea nie wiedziała, gdzie oczy podziać, jednak dzielnie skinęła głową. – A może zrobił coś jeszcze? – Tak, Clarice, może odrobinę. Ale to wszystko. – I poczuła panienko to tam w dole… Thea zerwała się z miejsca, modląc się w duchu, żeby nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa. – Myślę, że tyle wystarczy – oznajmiła donośnie. – Dziękuję, Clarice. Pomożesz mi rozpiąć guziki?
Pokojówka również wstała. – Lepiej ułożę panience włosy. – Wsunęła rękę do kieszeni i wyciągnęła złożoną kartkę. – Nie byłam pewna, czy mam to panience dać, ale teraz to zrobię. Mam panience służyć i się nią opiekować, bo panienka, choć w latach, to jednak czasem straszny głuptas… za pozwoleniem. Thea wzięła do ręki kartkę. – Masz szczęście, że razem dorastałyśmy i że jestem tak miła i wspaniałomyślna… że ani razu nie wrzuciłam ci żaby pod kołdrę – wymamrotała. – Kto ci to dał? – Horton, pokojowiec pana Sinclaira. Miły gość, ale łysy jak kolano. Nie ma mowy o żadnym łaskotaniu na dole, co to, to nie. A teraz niech panienka siada, to jej włosy uczeszę. Och, muszę panienkę jeszcze tyle nauczyć… Thea jednak nie słuchała. Patrzyła na złożoną kartkę, zastanawiając się, czy naprawdę chce przeczytać wiadomość. Czyżby Gabriel prosił o rendez-vous pod dachem swojego stryja? Za kogo on ją miał? Tylko dlatego że dzieliła z nim wóz, na co wyraźnie nie miał ochoty? I dlatego że pozwoliła mu… Nie, nie zrobiłby tego. Był dżentelmenem, nawet jeśli ona w jego oczach raczej nie mogła uchodzić za wzór damy. Wiedziała jednak, że potrafiłaby nią zostać. A zresztą, czy to naprawdę było takie straszne, że pozwoliła sobie na odrobinę swobody? Może po prostu zbyt długo przebywała w towarzystwie księżnej, a gdy pojawił się pierwszy przystojny mężczyzna, ciekawość wzięła górę. – Czyta panienka? – zniecierpliwiła się Clarice. – On chce, żeby panienka zeszła do gabinetu księcia pana o jedenastej, a ta już prawie dochodzi. Thea tak szybko odwróciła głowę, że omal nie skaleczyła się szpilką do włosów. – Au! – jęknęła i spojrzała z wyrzutem na pokojówkę, która natychmiast cofnęła ręce. – Clarice, przeczytałaś liścik od pana Sinclaira? Pokojówka wzruszyła ramionami.
– A niby skąd miałabym wiedzieć, co napisał? – W istocie, ależ jestem niemądra. Rzeczywiście, skąd? – Thea rozłożyła kartkę. – Nawet poprosił, widzi panienka? O tam, napisał, że prosi… – Mam oczy, Clarice. – Posłużyła się nimi do sprawdzenia godziny na zegarze. – Zostało mi niespełna pięć minut, a przecież nawet nie wiem, gdzie się znajduje gabinet księcia. – Ja wiem, bo sprawdziłam. Przyszło mi do głowy, że panienka tam zechce pójść, jak jej przekażę liścik. – Clarice uśmiechnęła się do odbicia Thei w lustrze. – Chociaż pewnie będzie trudniej dotrzeć tam po innych schodach niż te dla służby. Widzi panienka, jaką świetną byłabym pokojówką dla księżnej? Wiem, czego panience trzeba. – I za to chcesz nową halkę… – Thea zerwała się z miejsca i ruszyła do drzwi. – A poza tym przestań wreszcie paplać o tym, jak wspaniale byłoby służyć u księżnej. – Panienka mogłaby zostać księżną, gdyby tylko chciała – zauważyła Clarice, otwierając drzwi na korytarz, żeby poprowadzić Theę ku głównym schodom. – Wystarczy, że wskażę panience drogę, potem trochę poczekam… i wejdę za panienką, wrzeszcząc, że niby co on sobie wyobraża, jak śmie tak bezwstydnie obmacywać moją śliczną, niewinną panią, i będziemy miały go w garści. To załatwi sprawę. Thea złapała pokojówkę za długi blond warkocz i odwróciła ją do siebie. – A ja każę przerobić tę twoją nową halkę na całun – wycedziła. – Potem zamkniemy cię w trumnie, zabijemy wieko gwoździami i odeślemy cię do Wirginii. – Teraz panienka tak gada. – Clarice zacmokała i pokręciła głową. – Przedsiębiorca pogrzebowy Wallace. Pamięta panienka? Ręce, które dotykają trupów, nigdy nie dotkną niczego, co moje. Takie mam zdanie… i panienka powinna się ze mną zgodzić. – Prowadź, dobrze? – mruknęła zrezygnowana Thea. – To był tylko pocałunek. – I odrobina czegoś jeszcze – przypomniała jej Clarice.
– Tak, odrobina. Gdzie ten przeklęty gabinet? Przeszły szerokim korytarzem, skręciły w lewo i stanęły przed drugimi drzwiami z prawej. Thea zastanawiała się, dlaczego tu jest, ale wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Musieli porozmawiać i poznać swoje sekrety.
ROZDZIAŁ DWUNASTY Baronet Jeremiasz Rigby zerwał się z miejsca i poprawił klapy fraka. – Idzie – oznajmił. – A ty trząsłeś się niczym kura nad pisklęciem. Przecież mówiłem, że przyjdzie. Która kobieta oparłaby się zaproszeniu na schadzkę? Zwłaszcza kobieta w pewnym wieku. – Na litość boską, masz tu robić za przyzwoitkę, a nie za stręczyciela, więc ani mru-mru, dopóki ci nie pozwolę. – Gabriel wstał zza biurka stryja. – Może powinieneś zrezygnować – usłyszał w odpowiedzi. – Każdy z nas chciałby wyrównać rachunki z tym szczeniakiem za to, co się stało, zwłaszcza biedaczysku Darby’emu. Jednak ta dama pojawia się w Londynie pod swoim nazwiskiem, więc niewiele możesz zrobić poza tym, żeby skorzystać ze sposobności. – Powiedziałem ani mru-mru, a ty gadasz jak najęty. – Gabriel westchnął. – Teraz jej otworzę, jeśli nie masz nic przeciwko temu. – Przed Champaubert znacznie lepiej się z tobą bawiliśmy. – Jeremiasz władczo skinął ręką, niczym król udzielający przyzwolenia. – No już, do roboty. Tylko pamiętaj, że ona pewnie będzie wrzeszczeć, zemdleje albo kopnie cię w… – Jak Boga kocham, Rigby… Jeremiasz sięgnął po kieliszek i wstał. – Panno Neville – powiedział po chwili Gabriel i pochylił głowę w ukłonie. – Proszę wybaczyć tę późną porę. Czy zechciałaby pani wejść i przywitać się z baronetem? – Rigby – oznajmił jego przyjaciel. – Proszę mówić mi Rigby, jak wszyscy. Tylko na to reaguję, prawda, Gabe? – Wobec tego i ja pozwolę sobie na fraternizację z panami. Jestem Thea. Dziękuję ci, Rigby. – Skierowała spojrzenie na Gabriela. – Twój przyjaciel to nasza przyzwoitka, jak rozumiem. Cóż za ostrożność.
– Przejrzałaś nas. Mądra dziewczyna – pochwalił ją Rigby i usiadł z powrotem w fotelu. – Wygląda na to, że Gabe zapędził się w kozi róg… – Jeszcze wina? – Gabriel niemal wepchnął mu karafkę w ręce. Porządny był z niego chłop, bez dwóch zdań, ale czasem odnosił wrażenie, że przed wieloma laty piastunka upuściła Jeremiasza na głowę. Gabriel odwrócił się do Thei i uśmiechnął, a raczej wykrzywił usta w dziwnym grymasie. – Napijesz się lemoniady? – zapytał uprzejmie. – Raczej nie, dziękuję. Znacznie bardziej interesuje mnie ten kozi róg, w który sam się zapędziłeś. Czy to ma coś wspólnego ze mną? – Po chwili pokiwała głową. – No tak, oczywiście. Inaczej by mnie tu nie było. Co znowu nabroiłeś? – Co ja nabroiłem? Dlaczego zakładasz, że cokolwiek nabroiłem i w dodatku nie pierwszy raz? – Thea otworzyła usta, lecz nim zdążyła wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, dodał szybko: – Wycofuję pytanie. Zerknęła na niego spod ciemnych rzęs i pięknych brwi, a on po raz setny pożałował, że jest taka piękna, bystra i przenikliwa. Nie wspominając już o tym, że czułby się lepiej, gdyby miała o nim nieco wyższe mniemanie. Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli od razu przejdzie do rzeczy. Położył rękę na oparciu krzesła, odwrócił je i usiadł na nim okrakiem, przez cały czas trzymając w drugiej dłoni kieliszek wina. – Zacznę od początku – zapowiedział. – To logiczne – odparła Thea. – Ale co zaczniesz od początku? – Pewnie poszłoby szybciej, gdybyś nie przerywała. – Och, wybacz. Rozumiem, że to przećwiczyłeś. Jeśli ci przerwę, wybijesz się z rytmu i znów będziesz musiał zacząć od początku. Mnie się to przytrafiło, kiedy uczyłam się na pamięć władców Anglii. Nigdy nie udało mi się przebrnąć przez Tudorów,
gdyż nieustannie coś mi przerywało albo ktoś czegoś ode mnie chciał. To było ciężkie przeżycie, zwłaszcza że miałam zaledwie dwanaście lat. Obiecuję milczeć, dopóki nie powiesz, że skończyłeś. Zaczynamy? Gabriel usłyszał, jak Rigby za jego plecami z trudem powstrzymuje śmiech. Najwyraźniej świetnie się bawił. – Zaczniemy… Zacznę… – poprawił się i rzucił za siebie ostrzegawcze spojrzenie. – Zacznę od pewnego incydentu z czasów ostatniej wojny napoleońskiej. To nie jest przyjemna historia. Wspominałem ci o niej, ale teraz opowiem więcej, o wiele więcej. Uśmiech Thei znikł, podobnie jak psotny błysk w jej oku. Skinęła głową i słuchała w milczeniu. Dotrzymała słowa i nie wtrąciła się ani razu, dopóki nie skończył opowieści. – I tak ciotka najwyraźniej uznała, że znalazła doskonałą metodę na rewanż – podsumował. – Sprowadziła cię tutaj, abym mógł zrobić z ciebie użytek i zemścić się zarówno na młodym, jak i na starym Neville’u za to, co spotkało mojego stryja, moich przyjaciół i mnie. Postanowiła upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, tak to chyba określiła. O swoim planie opowiedziała mi tuż po waszym przybyciu. Wysłuchałem jej, a obarczony dodatkową odpowiedzialnością w postaci utrzymywania księcia przy życiu, zgodziłem się… niestety. Thea nieco pobladła i odkaszlnęła. – Rozumiem – oznajmiła. – Bez wątpienia macie uzasadnione powody, ty i twoi przyjaciele, a nawet księżna, która zapewne bardziej łaknie zemsty niż książę. Ale przyznaję, nie mam pojęcia, jak mógłbyś mnie wykorzystać. Czy sama moja obecność wystarczy, by obaj Neville’owie uciekli z miasta albo nawet z kraju? Nie rozumiem. – I tak prawda wyszła na jaw. – Rigby wstał, żeby napełnić kieliszek. – Na pewno jestem tu jeszcze potrzebny? – Gabe? – nie ustępowała. – Chyba rozumiem co nieco z tego, co zamierzasz. Co do tych Neville’ów… Uważasz, że jestem z nimi jakoś spokrewniona i mogę im zaszkodzić, dajmy na to,
ujawniając to, co wiem, jakiś niegodziwy sekret, który ich zniszczy. Ale co to za sekret? Sekret. To słowo poruszyło Gabe’a. Miał sekret, ale wyglądało na to, że Thea również. Czy te tajemnice były jakoś powiązane? Powiedział jej coś, czego była już świadoma? Co tu się działo? Żałował, że nie potrafi rozszyfrować wyrazu jej twarzy. Thea wydawała się zastanawiająco nieufna. – Hm… Tak, Rigby, może masz rację i nie jesteś już potrzebny. Wracaj do domu, co? – W okamgnieniu. – Rigby zerwał się z miejsca. – Ale chyba dołączę do Darby’ego w klubie. Nie wypada chodzić spać przed trzecią, a już na pewno nie na trzeźwo. Nie, żeby was obchodziło, dokąd się udaję… To dla mnie oczywiste. Bylebym tylko stąd poszedł. A zatem idę. Tylko spokojnie, panno Neville, tylko spokojnie. Ruszył do drzwi, które w tym samym momencie otworzyły się gwałtownie i rąbnęły o ścianę. Do pokoju wpadła młoda kobieta, w której Gabriel rozpoznał pokojówkę Thei. – Tu pana mam, zbereźnika jednego! I cóż to on wyprawia z moją… O, dobry wieczór. Był pan w Cranbrook Chase, prawda? Wściekłość na twarzy Clarice zastąpiło zainteresowanie, gdy kokieteryjnie gładziła jasny warkocz. Następnie przerzuciła go przez ramię i, wyraźnie zadowolona, obrzuciła Rigby’ego uważnym spojrzeniem. – Hm, tak. Witam, witam, panienko. – Rigby się ukłonił. Pokojówce! – Jeśli wolno mi się przedstawić, nazywam się Jeremiasz Rigby i jestem baronetem. Z kim mam przyjemność? Szafirowe oczy pokojówki rozbłysły, a na jej okrągłych policzkach pojawiły się dołeczki, gdy głęboko dygnęła jak przed królem. – Clarice Goodfellow, jaśnie panie, do niedawna z Fairfax w Wirginii. Cieszę się, że pana poznałam – odparła. Chyba za mało wypiłem, pomyślał Gabriel i spojrzał na Theę, która wielkimi oczami wpatrywała się w Clarice, przyciskając dłoń do ust. Tak, moja droga, to się dzieje naprawdę.
Czy to był twój pomysł, żeby ta mała kokietka wpadła tu i głośno oświadczyła, że cię skompromitowałem? Niemal natychmiast porzucił tę myśl. Thea była zbyt uczciwa i bezpośrednia, żeby się zniżać do takich sztuczek. Tymczasem Thea zdążyła już się otrząsnąć z szoku. – Mój Boże – powiedziała głośno. – Clarice Marie, czyż Ezekiel Wallace nie będzie zachwycony widokiem tej halki? Gabriel nic z tego nie zrozumiał, ale te słowa sprawiły, że rozflirtowana pokojówka spoważniała, uśmiechnęła się nieśmiało do Rigby’ego, dygnęła i pospiesznie wycofała się z gabinetu. – I widzisz, co zrobiłaś? – Rigby popatrzył na Theę z wyrzutem. – Uciekła. – Zdajesz sobie sprawę, że pokojówka panny Neville rozpływała się nad tobą z zachwytu, prawda? – spytał go Gabriel. Rigby popatrzył na zamknięte drzwi. – Nie obchodzi mnie jej status, może sobie być czwartą wodą po kisielu ze strony szczurołapa. Muszę ją mieć! – To nie powinno być trudne. Gabriel udał, że nie słyszy uwagi Thei. – Zdaje się, że miałeś wyjść, Rigby – zwrócił się do przyjaciela. – Poważnie, Gabe. – Rigby westchnął z zachwytem. – Jeszcze nigdy w życiu mnie tak nie olśniło. – Jeśli chcesz, żebym przypomniał ci inne takie sytuacje, chętnie je wyliczę, ale nie tym razem. – W ogóle cię nie słucham. Clarice Goodfellow. Panna Clarice Goodfellow. Lady Clarice Goodfellow Rigby – mamrotał. – Te oczy… Te dołeczki… Te różane usteczka… I włosy! Ciało stworzone, by grzać mężczyznę w nocy i dać mu wielu krzepkich synów. Mój Boże, wyobrażacie ją sobie w diamentach? – Nawet jeśli my jej sobie nie wyobrażamy, to ona na pewno nie ma z tym problemów. – Thea wstała. – Rigby, mówisz poważnie? Całkowicie poważnie? Przecież dopiero ją poznałeś. Rigby położył ręce na piersi. – Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia – wyznał
teatralnie. – Och, na litość boską… – zirytował się Gabriel. – Czyżbyś się żachnął, przyjacielu? Widzę, że brak ci romantyzmu. Czasem wystarczy chwila, by zaspokoić potrzeby serca. Widziałem to też w jej oczach. To przeznaczenie. Otóż to, Gabe. Właśnie wpadł mi do głowy doskonały pomysł. – Tobie wpadł pomysł, i to doskonały. Cieszymy się wszyscy, ale zlituj się i idź już. – Gabriel wbił wzrok w prawie pełny kieliszek. – Wspominałeś, że nie wiesz, jak starowina poradzi sobie wśród ludzi… – Rigby zatarł ręce. – Nie żadna starowina, tylko księżna – przerwał mu Gabe. Jego przyjaciel wzruszył ramionami. – Wobec tego powiem wam, co zrobimy. – My? To miło, że bierzecie mnie pod uwagę – odezwała się Thea z kanapy. Jeremiasz mówił dalej, zupełnie jakby jej nie słyszał. – Pojawiłaś się w Londynie, ale nikt cię nie widział, prawda? – spytał, patrząc na nią. – I do tego przybyłaś z Wirginii, która leży na drugim końcu świata. Wobec tego można by ją przebrać i przedstawić jako bardzo dobrą przyjaciółkę panny Neville, pannę Clarice… Jakie piękne imię… Panna Clarice Marie, tak? Panna Clarice Marie Goodfellow z Fairfax w Wirginii. W ten sposób będzie mogła mieć oko na staro… na księżną, a także towarzyszyć pannie Neville, której przydałaby się odrobina wsparcia, skoro debiutuje w londyńskim towarzystwie. Wtedy mógłbym się porządnie zalecać do Clarice, i o to przede wszystkim chodzi. Musicie to rozważyć. Mój stryjeczny dziadek uciekł z tancerką i nikt się tym nie przejął. Czymże jest pokojówka, skoro księżna już wzięła pod swoje skrzydła bękar… Umilkł nagle, po czym zasłonił dłonią usta. – Nie do końca zrozumiałam to ostatnie słowo, Rigby – powiedziała Thea. – Mógłbyś powtórzyć? Jeremiasz stał nieruchomo i wyglądał tak, jakby miał za moment zemdleć.
– Rigby, odejdź wreszcie – warknął Gabriel ostrzegawczo. – Natychmiast. – Na litość boską, Gabe, tak mi przykro. Kazałeś mi trzymać język za zębami, a ja zacząłem nim machać jak łopatą. – Ukłonił się nisko przed Theą. – Stokrotnie przepraszam. Tysiąckrotnie, panno Neville… To znaczy, Theo. Odwrócił się i odszedł tak pospiesznie, że poły jego fraka powiewały niczym skrzydła Caspara podczas jednej z jego słynnych ucieczek. – Theo… – odezwał się Gabriel. Usiadł obok niej i wziął ją za rękę. – Nie wiem, od czego zacząć. – Proponuję, żebyś zaczął od słowa „bękart”. Czy nie to właśnie miał na myśli Rigby, gdy tak nieoczekiwanie umilkł? Chodziło o mnie? Wiedział, że odwleka nieuchronne, ale i tak musiał zapytać. – Theo, po co przyjechałaś do Anglii? Na życzenie matki czy też dlatego, że moja ciotka przekonała ją do tego pomysłu? – Najwyraźniej nie uda się nam pójść dalej, jeśli ci nie odpowiem. No cóż. Mojej matki nie da się do niczego przekonać, jeśli nie służy to jej celom. Wiesz, ojczym mówi, że poza wzrostem jestem kubek w kubek taka sama jak ona. – Naprawdę? – zainteresował się. – A zatem to po niej masz te brwi? Ciotka jakoś nie zdołała mi tego wyjaśnić. Tak czy owak, księżna nie robiła niczego bezinteresownie. – Wybrano mnie, żebym umożliwiła ci zemstę na Neville’ach, zapewne moich krewnych – podsumowała Thea. – Krewnych, którzy nie będą zachwyceni widokiem kogoś o ich nazwisku i pod opieką księcia. Zwłaszcza jeśli ta osoba jest chodzącym i gadającym dowodem beztroskiej młodości jednego z Neville’ów. – Bogu dzięki, że jesteś taka bystra. Tak właśnie jest. Ale księżna, jak to księżna, nie przemyślała całej sprawy, dopóki nie znalazłyście się w połowie drogi do Anglii. Podobnie jak ja nie zastanowiłem się, co robię, przystając na jej plan. – Najwyraźniej nie jesteście myślicielami. – Thea z zadumą
pokiwała głową. – Czyżby to było rodzinne motto? Pewnie jesteś bardzo dumny. Powinniście je sobie wyryć nad kominkiem, choć może raczej nie po łacinie. – Nie pomagasz. – Gabriel z trudem stłumił śmiech. Nie wątpił, że Thea była rozsierdzona, jednak ani na moment nie dała zbić się z tropu. – Owszem, pomagam. – Cofnęła rękę i wstała, więc i on musiał się podnieść. Był pewien, że Thea zaraz zacznie krążyć po pomieszczeniu i sprowadzi go do roli słuchacza. Zasłużył na wszystko, co zamierzała powiedzieć lub zrobić i raczej nie miał co liczyć na podziękowania za przestrogę, by nie wchodziła do towarzystwa. Mylił się jednak. Nie zaczęła krążyć po pokoju, tylko stała i patrzyła na niego z litością w oczach. – Już nie będę drażnić się z tobą. Mieliśmy dzielić się sekretami, pamiętasz? Teraz ja podzielę się moim, Gabe. Przygotuj się. – Na co? Znowu mnie uderzysz? Z pewnością zasłużyłem na porządne lanie, bo uznałem, że wyjdziesz z tego bez jednego draśnięcia. Dlatego musiałem położyć temu kres. Jeszcze nie powiedziałem ciotce, ale nie chcę, żeby ludzie wzięli cię na języki. Nie możesz stać się bohaterką skandalu. Nawet nie wiesz, do czego są zdolne wyższe sfery. Wyciągnął rękę, choć podejrzewał, że Thea ją odtrąci. – Lubię cię, Theo – ciągnął. – W moich oczach z narzędzia zemsty stałaś się człowiekiem, i to już po pierwszej rozmowie. Nie mógłbym spojrzeć w lustro, gdyby wszyscy się dowiedzieli, że jesteś… Na Hadesa, dlaczego tak się uśmiechasz? Myślałem, że rozumiesz. Mam zacząć od początku, nim dotrę do końca? – To chyba zależy. Cóż jest na końcu? – Nasz ślub, rzecz jasna. To jedyne rozwiązanie. Nie możesz wrócić do Wirginii, skoro, jak twierdzisz, nie przyjęłaś tam żadnych oświadczyn. Nie masz najmniejszej szansy wyjść dobrze za mąż tutaj, w Londynie. Wystarczy, że ludzie poznają prawdę. Nie dość, że nosisz nazwisko Neville, to jesteś… Jeśli nie
przestaniesz się uśmiechać, mogę zrobić coś niegodnego dżentelmena. – Nie wyjdę za ciebie, Gabe, choć koniecznie pragniesz się poświęcić – oświadczyła Thea stanowczo. – I nie powinnam mówić ci całej prawdy, skoro księżna nie raczyła ci jej wyjawić. Na pewno zrobi to teraz, kiedy odmówiłeś udziału w jej spisku. Będzie zachwycona, naprawdę. Z drugiej jednak strony wydajesz się tak udręczony wyrzutami sumienia, że chyba powinnam powiedzieć ci o tym teraz. Gabriel popatrzył na zamknięte drzwi, jakby się spodziewał, że pojawi się w nich ciotka, by mógł zasypać ją pytaniami. – Czego mi nie powiedziała? Zaraz… – zaniepokoił się. – Co zataiła i z jakiego powodu? – Najpierw opowiem o powodach. Martwiła się, że wydarzenia podczas wojny cię zmieniły, odebrały ci radość życia oraz energię, więc postanowiła odpłacić Neville’om pięknym za nadobne, ojcu i synowi. To miało cię wyrwać ze szponów przygnębienia. Spoważniała przy słowach „ojcu i synowi”, a Gabriel pomyślał, że będzie musiał wrócić do tego tematu. – Najwyraźniej jestem bardziej żałosny, niż to sobie uświadamiałem… – Westchnął i uznał, że musi przeprosić ciotkę. – Zostałeś też ranny i miesiącami cierpiałeś na silne bóle głowy. To także wzięła pod uwagę. – Czy jest coś, czego byś o mnie nie wiedziała? – Przykro mi, Gabe, ale przecież pytałeś o powody… Dlatego właśnie księżna zaryzykowała i opuściła księcia na kilka miesięcy, żeby popłynąć do Ameryki na szczegółową rozmowę z moją matką i ze mną. Zadawała tyle pytań w ten swój pokrętny sposób, że w końcu mama nie była w stanie wytrzymać i wyznała jej tajemnicę. Mnie również. Księżna była zachwycona, całkiem jakby odkryła sekret wiecznej młodości czy coś w tym rodzaju. – Umilkła na chwilę. – Ja… ja jednak nie. – Byłaś zdruzgotana. – Gabriel ze zrozumieniem pokiwał głową.
Miał już swoją odpowiedź. Neville nie tylko zostawił Theę i jej matkę w Wirginii, ale też powrócił do Anglii, by się ożenić i sprawić sobie syna. Przez cały ten czas Thea wierzyła, że jej ojciec nie żyje. – Byłam wściekła jak diabli – poprawiła go, a jej ciemne oczy rozbłysły. – Tak wściekła jak nigdy wcześniej. Zapewniam cię, że większość ludzi nigdy w życiu nie doświadczy podobnej furii. Nim zapytasz: tak, już wcześniej wiedziałam, co się przydarzyło tobie oraz twoim przyjaciołom i dlaczego. Miałam też świadomość, kto za to odpowiada i co poszło nie tak tamtego strasznego dnia. Czułam potrzebę pomocy i pewnie dlatego księżna mnie polubiła. To dobrze, bo nie miała pojęcia, że powiedziałabym wszystko i zgodziłabym się na cokolwiek, byle tylko dostać się do Anglii po tym, jak usłyszałam całą historię. – Chyba pora napełnić kieliszek – wymamrotał Gabriel, powoli dochodząc do wniosku, że nie docenił Thei. – Tak, śmiało – zachęciła go. – Ja też się napiję, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Lemoniada jest dla dzieci. – Jak rozumiem, ty od kołyski jesteś dorosła. – Wręczył jej kieliszek. – Dlaczego moja ciotka miałaby mi opowiadać… Czekaj chwilę. Wcale nie opowiadała mi kłamstw. Po prostu pozwoliła, bym uwierzył, że o niczym nie wiesz. Tylko dlaczego? I czemu ja zadaję pytania, skoro to tobie powinny się cisnąć one na usta? – Biedny Gabe. – Thea upiła łyk i postawiła kieliszek na biurku. – Nim powierzyła mnie tobie, musiała się upewnić, że powojenna zmiana w twoim charakterze nie jest trwała. Chciała wiedzieć, czy wciąż jesteś tym słodkim i kochanym młodzieńcem, którego tak uwielbia. Szybko się przekonała, że wszystko z tobą w porządku. Przez dłuższy czas próbowałeś mi wyznać to, co uważasz za prawdę, a także się oświadczyć, prawda? – Co uważam za prawdę? A cóż to znaczy? – Poszłoby znacznie szybciej, gdybyś nie przerywał. – Pokonała go jego własną bronią. Uśmiechnął się nieznacznie. – Przepraszam. Mów dalej – zachęcił ją.
– Dziękuję. Rzecz jasna, nie mogłam ci na to pozwolić, a już na pewno nie przed przybyciem do Londynu, gdyż bym tu nie trafiła. Kiedy księżna uświadomiła sobie, że nadal jesteś jej ukochanym „skarbełkiem”, kazała mi obiecać, że nie pozwolę ci na zwierzenia. Do tego uprzedziła mnie, że nie powinnam odsłaniać przed tobą duszy tak długo, aż będzie za późno na wycofanie się. Powiedziała, że dzięki temu wezmę udział w sezonie. Niewiele brakowało, a wczoraj w wozie cały plan wziąłby w łeb, gdyż zaczęło gryźć mnie sumienie. Na szczęście deszcz uratował nas oboje. – „Skarbełek” – powtórzył głucho. – Od dnia narodzin byłem jej ukochanym skarbem, choć wcale nie zachowywałem się, jak należy. Uważała mnie za syna, którego nigdy nie miała. – To urocze, choć zapewne krępujące dla ciebie. Pewnego dnia będziesz księciem, tak jak jej małżonek, a ta perspektywa niesłychanie raduje księżną. Świat to dziwne miejsce, prawda? – Nie miałem pojęcia, że tak się mną przejmuje – przyznał. – Że zostawi księcia i przemierzy ocean, wierząc, że wyrwie mnie dzięki temu z chandry i da możliwość zemsty. A niech to! Odstawił nietknięty kieliszek. Wiedział, że pewnym sprawom trzeba stawić czoło na trzeźwo. – Co zamierzałaś mi wyznać, Theo? Bo musisz wiedzieć, że nic, co powiesz, nie wpłynie na zmianę mojego zdania. Niezależnie od dobrych intencji ciotki, odmawiam wykorzystania cię jako narzędzia zemsty. – Tak, tak, a do tego jeszcze zamierzasz położyć głowę pod topór i prosić, bym za ciebie wyszła. – Co uczynisz. – Czego nie uczynię. – Wobec tego zgódź się na tymczasowe zaręczyny, podczas których pokażę ci londyńskie widoki. W ten sposób cię ochronię. – Wykluczone. Zaręczyny wiążą się z przywilejami, których nie zamierzam ci zapewniać. Zapędziła go w kozi róg. – Nie wykorzystałbym cię.
Miała czelność przewrócić oczami. – Ależ naturalnie, że byś mnie wykorzystał. Już próbowałeś. Tym razem pozwolił sobie na szczery uśmiech. – Theo, przyzwoitość nie pozwala mi na takie uwagi, niemniej wytknę ci, że niespecjalnie się opierałaś. Gdybyś naprawdę próbowała, w ogóle nie prowadzilibyśmy tej rozmowy, chyba że w łożu. – Drań – oświadczyła z rozbawieniem, raz jeszcze udowadniając, że nie jest pierwszą lepszą, głupiutką debiutantką. Gabriel nie znał bardziej intrygującej i godnej pożądania kobiety. – Musimy jednak porozmawiać poważnie. A poza tym naprawdę nie wolałbyś poznać mojego sekretu w całości, nim ponownie zaproponujesz, że się poświęcisz? Być może nie będziesz taki łaskawy. Przygotuj się. Gabriel powiedział sobie w duchu, że musi panować nad emocjami. – To brzmi poważnie. Czy powinienem usiąść? – Nie jestem bękartem – powiedziała tylko i oblała się rumieńcem. Gabriel usiadł, ale natychmiast wstał, gdy tylko uświadomił sobie, co zrobił. – Nie jesteś… Zaraz. Czyżby to powiedziała ci matka? Mogę zrozumieć dlaczego. To wszystko ma sens tylko pod jednym warunkiem. Moja ciotka wiedziała również, że ty… Wie o tym, prawda? Tylko wycofała się, żeby sprawdzić, czy naprawdę straciła na wojnie mnie, swojego skarbełka, czy też w końcu przedłożyłem przyzwoitość nad pragnienie zemsty. – To, co mówisz, jest bliskie jej rozumowaniu. Liczyła na to, że uda ci się wyrwać Basila z jego stanu. To akurat usłyszałam dopiero w połowie drogi do Anglii. Księżnej należą się gratulacje, gdyż wygląda na to, że oba plany odniosły sukces. Gabriel pomyślał, że wszystkie elementy układanki, które przez ostatnią godzinę mozolnie dopasowywał, wreszcie trafiły na swoje miejsca. – Chcesz powiedzieć, że Neville zabrał ciebie i twoją matkę
do Ameryki, a potem wrócił do Anglii, żeby ożenić się z matką Mylesa? A ty i twoja matka nic o tym nie wiedziałyście, dopóki moja ciotka wam nie powiedziała? – Innymi słowy, Myles jest bękartem, zgadza się. Księżna od razu nam o tym powiedziała. Wyjawiła, że Henry Neville, hrabia Broxley, mojej matce znany jako prosty Harry Neville, zapewne rozbójnik, jak najbardziej żyje i w dodatku ma syna. – W jej głosie ponownie pobrzmiewała złość okraszona urazą. – Co za drań! – wycedził Gabe z irytacją. – Istny łotr. Jak się nad tym zastanowić, Myles jest w tej sytuacji ofiarą, podobnie jak ty, twoja matka i jego matka. Mniejsza z tym, jak się zachowywał w trakcie bitwy i po niej. Tylko co pozwoliło Broxleyowi myśleć, że tak podłe i niegodziwe zachowanie ujdzie mu na sucho? – Uchodziło mu na sucho, jak to ująłeś, przez dwadzieścia lat z okładem. – Thea wzruszyła ramionami. – Z tym człowiekiem łączy mnie tylko nazwisko. Mama wkrótce ponownie wyszła za mąż, gdyż potrzebowała wsparcia i opieki ze strony mężczyzny. Właśnie dlatego już na wstępie ogłosiła wszem wobec, że jest wdową, choć przecież ją porzucono i miała tego świadomość. Pieniądze nadal docierają co kwartał od radcy prawnego mojego ojca, ale mamę uprzedzono, że przestanie je otrzymywać, jeśli kiedykolwiek ośmieli się powrócić do Anglii. Przynajmniej na tyle zdobył się ten człowiek. – Lady Dorotheo… – zaczął, ale natychmiast mu przerwała. – Nie nazywaj mnie tak. – A dlaczego nie? Przecież zyskaliśmy jeszcze jeden powód, by się pobrać. Jakkolwiek patrzeć… wykorzystałem córkę hrabiego. – Tak, to jeszcze gorsze niż wykorzystywanie… Nawet nie zamierzam wymieniać epitetów, którymi zostanę obrzucona. Gabriel intensywnie myślał, rozważał możliwości i usiłował przewidzieć konsekwencje tego, co zamierzał zrobić. Nadarzała się wymarzona sposobność, by się zemścić, używając do tego lady Dorothei Neville. Musiał tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, za jaką cenę.
Thea miała prawo do własnej zemsty. Wyglądało na to, że właśnie z tego powodu przybyła do Anglii. Może i współczuła jemu oraz jego przyjaciołom, ale tak naprawdę chodziło o ujawnienie parszywej natury Broxleya. Nie kierowała się przy tym własną korzyścią. Zareagowała gwałtownie, gdy nazwał ją lady Dorotheą. Mściła się nie za siebie, tylko za kogoś. Znieruchomiał z uniesionym kieliszkiem. – Miałaś brata – powiedział, chcąc utwierdzić się w słuszności swoich podejrzeń. Thea sięgnęła po własny kieliszek i usiadła na kanapie. – Owszem – potwierdziła cicho. – Jonathana Harry’ego Neville’a, dziedzica tytułu i majątku. Widziałam go tylko na miniaturze namalowanej przez wędrownego artystę. Razem z portretem mama przechowuje w medalionie kosmyk jego włosów. Miał takie same brwi jak ja, a włosy gęste, czarne i zdrowe… dziwnie nie pasowały do reszty jego chorowitego ciała. Nie wiem, czy umarłby, gdyby ojciec zabrał go do Londynu i zaprowadził do najlepszych lekarzy… jednak z pewnością mogę o to pytać. Nigdy nie poznałam Jonathana, ale mi go brakuje. – Gdy w końcu podniosła wzrok, Gabe dostrzegł w jej oczach łzy. – Czasami nawet bardzo. Ponownie usiadł obok niej i znowu wziął ją za rękę. – Opowiedz mi… – poprosił. – Opowiedz mi wszystko. Przez moment milczała, zbierając myśli. – Nie pamiętam tego, ale podobno mieszkaliśmy w uroczym domu krytym strzechą, we wsi o nazwie Kenley – oznajmiła wreszcie. – Tata… Jakże łatwo przychodzi mi nazywać go tak w myślach, choć na to nie zasłużył. W dzieciństwie chyba czciłam go jak bożka, co z pewnością nie odpowiadało mojemu biednemu ojczymowi. Wiesz, jak to jest. Ubzdurałam sobie, że prawdziwy ojciec z pewnością pozwalałby mi na wszystko, czego mi zakazywał przybrany. Ale zacznijmy od początku. Rodzice poznali się latem, kiedy ojciec przypadkiem zaszedł do gospody mojego dziadka. Mama i tata natychmiast zakochali się w sobie. Ona była młoda, on przystojny. Potem wielokrotnie wracał, tylko po to, żeby
się z nią spotkać. Z uśmiechem pokręciła głową. – Wzięli ślub w wiejskim kościółku – dodała po chwili. – Dziadek doprowadził pana młodego przed ołtarz siłą, szturchając go czubkiem szabli, a kilka miesięcy później urodził się Jonathan. Biedak był delikatny od początku i umarł w gorączce niedługo po tym, jak przyszłam na świat. Chyba za wcześnie się urodził. Mama powiedziała mi, że byłam zupełnie maluteńka, a kołyska wielka, więc kładła mnie w drewnianej skrzynce przy ogniu. Dowiedziała się, że już nigdy nie urodzi dziecka. – Zatem dziedzic umarł, a drugie dziecko ledwie dychało i wszyscy się obawiali, że lada moment umrze, a na dodatek było dziewczynką – podsumował. – I twoja matka nie miała pojęcia, że jej mąż jest spadkobiercą tytułu hrabiowskiego? – Podejrzewała, że on coś ukrywa. – Thea sięgnęła po chusteczkę. – Zjawiał się coraz rzadziej, a gdy któregoś razu przybył z pokojowcem, mama usłyszała, że służący zwraca się do niego „jaśnie panie”. Przy kolacji spytała o to tatę, a on wyjaśnił, że pokojowcy zawsze tak mówią do swoich pracodawców. Ona jednak nie ustępowała, drążyła dalej, a wtedy nazwał ją ciemną krową ze wsi i wyszedł, trzaskając drzwiami. – A twój dziadek? – Nie chciał jej przerywać, ale wiedział, że Thea zrozumie. – Zgasł ostatniej zimy. Kiedy mój… kiedy hrabia powrócił dwa tygodnie później, nie przestawał się uśmiechać i obsypał nas podarunkami. Przeprosił za swoje słowa, poprzysiągł mamie miłość do grobowej deski i zaproponował, byśmy razem opuścili Anglię. Mieliśmy zacząć od nowa w Wirginii, gdzie podobno panował odpowiedni dla mnie klimat. Już nawet wykupił bilety na statek. Zapowiadała się przygoda życia, a on mógł sobie na to pozwolić, bo podobno przestał tak pilnie pracować dla rządu. – A twoja matka się zgodziła. Thea schowała chustkę. – Wspomniałam już, że nabrała podejrzeń – odparła z uśmiechem. – Podobnie jak mój dziadek. Oboje doszli do wniosku,
że jej mąż jest rozbójnikiem podającym się za dżentelmena i że któregoś dnia wejdzie w konflikt z prawem. Mama go kochała. Tylko on zapewniał nam byt, a poza tym jak mogłaby chodzić z uniesioną głową, gdyby jej męża, ojca jej dzieci, powieszono jako złoczyńcę? Więc się zgodziła… a resztę już znasz. – Zostawił ją w Ameryce – domyślił się Gabriel. – Powiedział, że musi po raz ostatni wrócić do Anglii, i więcej go nie widziałyście. Poinformowano was, że zginął w drodze powrotnej, choć tak naprawdę wcale nie umarł. – Tak, znikł, ale zapewnił nam stały dochód. Chyba gdzieś w głębi duszy zachował resztki przyzwoitości. Mama ponownie wyszła za mąż, a kilka lat potem do Wirginii przybyła daleka krewna księżnej i otoczyła mamę opieką. Trudno się dziwić, że po pewnym czasie mama opowiedziała jej historię o moim ojcu. Nie odebrała wykształcenia, ale nie brakuje jej rozumu. Kazała tej kobiecie przysiąc, że nikomu nie wyjawi tajemnicy, a następnie zabrała się do przygotowań przed moim powrotem do Anglii. Odtąd płaciła pieniędzmi hrabiego za guwernantkę i angielskich pedagogów, którzy mieli ze mnie uczynić angielską damę. Mama się nie spieszyła – pragnęła, żebym spokojnie dorosła i wraz z nią pojechała za ocean stawić czoło jej rzekomo zmarłemu mężowi. – To bardzo śmiały zamiar, lecz wątpię, by mogła cokolwiek uczynić, gdyby hrabia wyparł się wszystkiego. – Hrabia może się wypierać, bardzo proszę. Tak się składa, że dziwnym trafem przywiozłam ich świadectwo ślubu. Mam je tutaj, pośród mojego bagażu. Gabriel odnotował w pamięci tę informację, żeby później się zastanowić, czemu zarazem go ona cieszy i martwi. – Cóż, ja jedna nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi. Gdyby mama wyjawiła mi prawdę, na pewno byłabym bardziej skłonna do współpracy, a moi nauczyciele mieliby ze mną mniejsze utrapienie. Nie raz i nie dwa uważałam, że mama uwzięła się na mnie bez powodu. Jak się domyślasz, ojczym nie krył niezadowolenia ze sposobu wydawania rodzinnych pieniędzy. A potem w Wirginii zjawiła się księżna.
– Byłaś jak Kopciuszek – zauważył Gabriel. Thea się roześmiała. – Raczej nie – odparła. – Nie chodziłam umorusana popiołem, a moje przyrodnie siostry nie były niegodziwe i brzydkie. Muszę jednak przyznać, że nigdy nie czułam się naprawdę dobrze tam, gdzie mieszkałam. Chyba nie pasowałam do otoczenia. Uważałam, że to przez wymuszoną edukację jestem inna od reszty, a winą za to obarczyłam mamę. Ojczym, który również nie znał prawdy, sądził, że przewróciło mi się w głowie. Dopiero dzisiaj dowiedziałam się od Clarice, że ojczym zamierza wydać mnie za mąż, kiedy tylko wrócę. Jak myślisz, czy byłabym odpowiednią żoną dla przedsiębiorcy pogrzebowego? Gabriel przyjrzał się jej i dostrzegł w oczach błysk rozbawienia. – Wystarczyłoby pół roku, żebyś wpędziła go do grobu, a udałby się tam z radością – odrzekł z przekonaniem. – Dziękuję. Też tak uważam. Masz jeszcze jakieś pytania? – Najmarniej tuzin, a do rana wymyślę kolejne. Tak czy inaczej, twój ojciec to bigamista, podobnie jak twoja matka, niestety. Komplikacje nie są mi obce, muszę jednak przyznać, że ta jest zbyt zawiła nawet jak dla mnie. Inna rzecz, że w tym momencie jedno wydaje się jasne. Gdyby nie moja ciotka, zapewne nigdy nie wróciłabyś do Anglii, a być może w ogóle nie poznałabyś prawdy. Wtedy uświadomił sobie, że niewiele brakowało, a w ogóle nie spotkałby Thei i… nigdy by jej nie zapragnął. Thea ponownie wypiła łyk wina, dla pokrzepienia i kurażu. – Wiem, ale to po części moja wina… – pokręciła głową i westchnęła. – Ciekawe. Dlaczego po części twoja wina? – Kilka lat temu, zapewne mniej więcej wtedy, gdy mama sposobiła się do wyjawienia mi prawdy, kiedyś spóźniłam się na kolację i następnego dnia musiałam za karę wydoić Gladys, naszą krowę. Cóż, nie była to zwykła kolacja. Na liście gości znalazło się kilku miejscowych włodarzy, a dwóch z nich potrzebowało żony.
Ja zaś poszłam sobie na spacer, usiadłam na łące i, ciesząc się słońcem, polnymi kwiatami i bzykającymi pszczółkami, zwyczajnie zapomniałam. – Mnie też się to zdarzało. – Gabriel przypomniał sobie zapach bzu i szelest liści, kiedy sam kładł się na trawie i odpoczywał z dala od domu. – Błądziłaś myślami po innych krajach i czasach, prawda? – Owszem, ale następnego dnia zrobiłam coś całkiem niewybaczalnego. Zapomniałam o Gladys. Wyleciało mi z pamięci, że kazano mi ją wydoić, i poszłam na spacer z przyjaciółkami. Potem się dowiedziałam, że biedna Gladys ryczała, gotowa do dojenia, i moją pracę musiał wykonać ojczym. Naturalnie, kipiał wściekłością, co raczej zrozumiałe, i chyba trochę zbyt gwałtownie doił nieszczęsną, obolałą krówkę, bo w końcu się rozeźliła, dała upust irytacji i go kopnęła. Wierzgnęła tak mocno, że fatalnie połamała mu obie nogi. Teraz chodzi o dwóch laskach, a mama, nawet gdyby chciała, nie mogłaby go zostawić i jechać ze mną do Londynu. Innymi słowy, przez dłuższy czas żyłam w przekonaniu, że z wyprawy nici. Gabriel postanowił podnieść Theę na duchu. – Innymi słowy, przyszłość, którą pieczołowicie zaplanowała ci matka, stanęła pod znakiem zapytania z powodu wściekłej krowy. – Tak, przynajmniej do przyjazdu księżnej. – Thea się uśmiechnęła. – Chyba masz rację. Nie wykluczam jednak, że na łożu śmierci lub w jakiejś dramatycznej chwili mama wyznałaby mi prawdę. Życie jest nieprzewidywalne, prawda? – Tak, to rzeczywiście dziwne, że jesteś tu teraz. Nagle zapragnął ją pocałować, mocno i namiętnie, i był niemal całkiem pewien, że nie odtrąciłaby go. Zacisnął palce na jej dłoni i powoli się przysunął, cały czas patrząc jej w oczy… W tej samej sekundzie ktoś zapukał do drzwi i stanowczo nacisnął klamkę, nie czekając na pozwolenie. Gabriel i Thea odskoczyli od siebie jak oparzeni. – Więc jak, zastanowiliście się? – Do środka wszedł Rigby. –
Dałem wam okrągłą godzinę. Właśnie tyle czasu spacerowałem po placu, byście mogli… przetrawić kwestię i przyznać mi rację, że obecność panny Goodfellow to najlepszy sposób, by… Och, czyżbym wam w czymś przeszkodził? Thea zerwała się na równe nogi, nim Gabriel zdążył wymamrotać przekleństwo. – Prawdę powiedziawszy, Rigby, właśnie w tym momencie doszliśmy do wniosku, że wpadłeś na pierwszorzędny pomysł, i zbierałam się, aby zawiadomić Clarice – oświadczyła Thea z życzliwym uśmiechem. – Zaraz, zaraz – wymamrotał Gabriel zza jej pleców. – Wcześniej uważałem, że przedstawienie cię towarzystwu to marny pomysł, ale teraz jestem podwójnie temu przeciwny. – A to dlaczego? – Odwróciła się do niego. – Jak to? Czy masz pojęcie, na jakie niebezpieczeństwo się narazisz, jeśli publicznie zażądasz od hrabiego, by cię uznał za prawowitą córkę? – Czasem mam wrażenie, że uważasz mnie za nienormalną – oburzyła się. – To chyba oczywiste, że opracowałam strategię. Gabriel przeniósł spojrzenie na skołowanego przyjaciela. – Słyszałeś, Rigby? – spytał. – A to paradne. Ta oto niewiasta „opracowała strategię”! – Ponownie skierował wzrok na Theę i, nie zważając na jej purpurowe policzki, dodał: – Bardzo proszę, niechże jaśnie panienka zechce nas oświecić. Gdy skończył mówić, zauważył jej ściągnięte z dezaprobatą i wyższością brwi. Pomyślał, że są one niczym chorągiewki sygnalizacyjne do informowania otoczenia o nastrojach ich pani. – Nie – burknęła. – Skoro nie umiesz albo nie chcesz poprosić mnie z należytym szacunkiem, będziesz musiał poczekać. Może powiem ci jutro, kiedy wreszcie dotrze do ciebie ten prosty fakt, że nie będziesz mi rozkazywał. Nie jestem na twoje usługi i nigdy nie pozwolę sobą pomiatać. Odwróciła się do niego plecami, zdawkowo dygnęła przed baronetem i wymaszerowała z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Rigby powiódł za nią wzrokiem. Po chwili z uśmiechem
popatrzył na Gabriela. – Gdy jest urażona, zachowuje się jak królowa, nieprawdaż? – zapytał. – Wystarczyłoby nasadzić koronę na jej śliczną główkę i cały świat uznałby, że w Anglii objawiła się druga Elżbieta. Cóż, sam słyszałeś. Panna Goodfellow wkracza na salony. Zamierzam zalecać się do niej, a przed końcem roku wziąć z nią ślub. W przyszłym roku o tej porze doczekamy się już pierwszego syna. Nie mówiłem ci, że wszystko się poukłada? Lepiej usiądź, Gabe, i zażyj odpoczynku. Przyjdę tu jutro o jedenastej i zabierzemy nasze damy na Bond Street. – Kompletnie postradałeś… – Gabriel ściągnął brwi. – A właściwie dlaczego nie. Przybądź zatem o jedenastej… zapewne już nie możesz się doczekać. Teraz idź już wreszcie, dobrze? – Mógłbyś przynajmniej wznieść toast za moje rychłe zaślubiny. – Rigby wydawał się urażony. Gabriel wybuchnął śmiechem i nie przestał się śmiać nawet wtedy, gdy Rigby powoli wycofywał się ku drzwiom. Na odchodnym baronet jeszcze raz zerknął z niepokojem na przyjaciela, po czym pospiesznie wyszedł z gabinetu. Dopiero wtedy Gabriel uspokoił się; wiedział, że w gruncie rzeczy nie ma już wyboru, a poza tym musiał jeszcze powiedzieć Thei o swoich planach w związku z ptakami…
ROZDZIAŁ TRZYNASTY – Ta to pasuje najlepiej ze wszystkich – powtórzyła Clarice po raz trzeci, przez cały czas próbując dopasować sznurowany gorset jednej ze względnie skromnych sukni księżnej. – W panienki sukni najpierw utonęłam, a potem wszystko mi wypłynęło w najważniejszych miejscach. Starsza pani ma szykowny bufecik, jak i ja, więc panienka nie może mówić, że nie jestem przyzwoita i w ogóle. A poza tym starsza pani wcale nie chce tej sukni z powrotem, więc pozwoliła mi ją przyciąć to tu, to tam, wedle uznania. Jak panienka myśli, będzie mu się podobało, czy nie? Panu baronetowi, ma się rozumieć. Pan Sinclair to pewnie spojrzy tak, jakbym spadła z księżyca czy skądś. Thea po raz ostatni przyjrzała się pokojówce, czy też raczej pannie Goodfellow. – Wyglądasz świetnie, Clarice – zapewniła ją. – Do twarzy ci w błękitach. Twoja fryzura jest idealna, a moje perły pięknie zdobią twój dekolt. Przykro mi, że niewygodnie ci w moich rękawiczkach i mam nadzieję, że odpowiednio wypchałyśmy pantofelki, więc ich nie pogubisz. Gdyby tak się stało, po prostu je podniosę. Pod żadnym pozorem nie rób tego sama. Wolę nie myśleć, co by się stało, gdybyś musiała się pochylić. A teraz przestań wreszcie zerkać do tego tremo, musimy już iść na dół, do naszych dżentelmenów. – Nie ma powodu na mnie krzyczeć – oświadczyła Clarice z godnością i się pochyliła, by po raz ostatni przyjrzeć się swoim puklom. – W istocie, przecież to nie tobie przyszło do głowy, żeby zostać panną Goodfellow z wirginijskiej gałęzi Goodfellowów, prawda? A skoro o tym mowa, możesz mi opowiedzieć o swojej rodzinie? Czy masz wielu krewnych? Clarice zmarszczyła brwi i zabrała się do wyliczania na palcach. – No więc jest mój wujek, Simon Goodfellow – oznajmiła
rzeczowo. – Mówimy o nim wujek Grząski, bo kopie doły pod wygódki, a to przecież ważna praca, jak się zastanowić, no nie? Jest jeszcze jego żona, ciotunia Linda May, ale uciekła z jednym takim jegomościem, co to jeździ od wsi do wsi i wyklepuje patelnie, łata garnki i takie tam. Moja kuzynka Erna wyszła za jakiegoś tam doktora. Całkiem niezgorzej, prawda? No, ale ten doktor to się rozpił we własnych eliksirach i potem pokazywali go palcami jako miejscowego ochlapusa w miasteczku… – Dość, Clarice – przerwała jej Thea. – Posłuchaj uważnie: jesteś sierotą. Nie masz ani matki, ani ojca, ani rodzeństwa. Tylko ty się uchowałaś na tym świecie po koszmarnym wypadku powozu. Od dzieciństwa jesteś sama jak palec i gdyby nie moja mama, twój los byłby nie do pozazdroszczenia. Mam powtórzyć? – Jarratt! – obwieściła Clarice triumfalnie. Thea miała wrażenie, że na jej szyi zaciska się pętla. – Kto to taki? – spytała ostrożnie. – Nie kto, tylko co. Mąż kuzynki Erny jest miejscowym pijaczkiem w Jarratt. Wiedziałam, że jak pomyślę, to sobie przypomnę. Thea zrozumiała, że do Clarice nie dotarło ani jedno słowo z jej przemowy. – Tak, oczywiście. W rzeczy samej, głuptas ze mnie! – Ciężko westchnęła. – Później wrócimy do tego tematu. Przez pół nocy nie mogła spać z powodu niekontrolowanych pisków zachwytu Clarice i jej nawracających ataków głupkowatego zachowania, a resztę snu zakłóciły jej rozmyślania o Gabrielu. Co gorsza, straciła pokojówkę i teraz musiała samodzielnie ułożyć sobie włosy. Jak się okazało, nie była do tego stworzona, zwłaszcza że nigdy dotąd nie zwracała szczególnej uwagi na wygląd. Nagle jednak stał się dla niej niezwykle istotny, choć bynajmniej nie dlatego, że wkrótce miała zadebiutować w towarzystwie. Chodziło o pewnego mężczyznę. – Ojoj, panience zwisa kosmyk na szyi – odezwała się Clarice, gdy zmierzały ku dżentelmenom. – Wezmę i pobiegnę z
powrotem do pokoju po szpilkę. – Nie, daj spokój – powstrzymała ją Thea, gdyż przyszło jej do głowy, że niesforny lok ją odmładza i może nawet czyni bardziej przystępną. – Twój luby czeka. – Mój… Och, tak! Czeka, prawda? Ale z niego smakowity kąsek! Mogłabym go schrupać, przysięgam! – krzyknęła Clarice cienkim, niemal dziecięcym głosikiem, który odbił się echem od wysokiego sufitu i rozniósł po całym wnętrzu domu. Thea pokręciła głową, przekonana o nieuchronnej katastrofie. Wychyliwszy się przez balustradę, ujrzała oblubieńca swojej pokojówki, który stał z zadartą głową i wybałuszonymi oczami patrzył w górę spiralnych schodów. Miał minę człowieka u wrót raju. Obok Rigby’ego był Gabriel. Z jego oczu nie dało się nic wyczytać, ale Thea pomyślała, że gdyby zdołała przeniknąć do jego umysłu, z pewnością uciekłaby z krzykiem i skryła się pod łóżkiem. – Drogie panie – powiedział i ukłonił się jednocześnie z Rigbym. – Ponieważ dochodzi południe, a konie czekają od jedenastej, chyba możemy niezwłocznie wyruszyć? – Trzeba było pospacerować z nimi wokół placu – burknęła Thea, wychodząc z założenia, że skoro i tak ma pętlę na szyi, to równie dobrze może nią szarpnąć. – Tak właśnie zrobiłem – odparł sztywno Gabriel i podsunął jej ramię. Zignorował Clarice, która nie miała nic przeciwko temu, gdyż całą uwagę skupiła na Rigbym. Szybko złapała go pod rękę i przycisnęła się do jego boku, ocierając się o niego piersią. Z kolei Thea i Gabriel nie mogliby być bardziej oddaleni od siebie, choć szli z luźno splecionymi rękami. Thea pomyślała, że chyba powinna brać lekcje u Clarice. – Nic z tego nie będzie – odezwał się cicho Gabriel, gdy Clarice i Rigby zniknęli w powozie. – Po pierwsze, ona jest nietypowo ładna, a jej jasne włosy i obcy akcent… – Pokręcił głową.
– Dorastała w Wirginii i nie zajmowali się nią angielscy nauczyciele, którzy bardzo szybko wykorzenili mój amerykański zaśpiew. – Rozumiem. Nie próbuję dyskredytować twojej pokojówki. Chodzi o to, że jest po prostu śliczna, a jak się znam na kobietach… – Znasz się na kobietach? – zapytała z powątpiewaniem. – Zdecydowanie lepiej niż ty na mężczyznach. Clarice będzie skupiała na sobie uwagę dżentelmenów. Wystarczy, że ujrzą jej biust, a od razu… – Wiesz, Gabe, niekiedy odnoszę wrażenie, że czujesz się przy mnie stanowczo zbyt swobodnie. – Wybacz – zreflektował się. – Po prostu chcę powiedzieć, że Rigby będzie musiał stawić czoło silnej konkurencji, a raczej nie jest na to przygotowany. Znamy Clarice i potrafimy przejrzeć ją na wylot, ale biorąc pod uwagę jej olśniewającą urodę i domniemany posag, mężczyźni będą lgnęli do niej jak muchy do lepu i uważali ją za niesłychanie dowcipną oraz uroczą pannę. Tymczasem biedny, głupi Rigby naprawdę sądzi, że się zakochał. – A Clarice jest zmienna jak wiosenny wietrzyk. Owszem, mam tego świadomość. Jeśli postarasz się uświadomić Rigby’emu, na czym stoi, ja zrobię to samo z Clarice. – Zatem wszystko jasne – odparł z uśmiechem i pomógł jej wejść do powozu. Gdy jechali na Bond Street z Clarice niemal wychyloną przez boczne okno i zasłuchaną w słowa baroneta, który wcielił się w rolę przewodnika, Gabriel przedstawił Thei plany na popołudnie. Gołąbeczki, jak nazwał Clarice i Rigby’ego, pójdą na zakupy, a oni wybiorą się prosto do krawcowej, która ubierze Theę od stóp do głów. Nagle jednak zmienił zdanie. – A może pochodzimy razem po sklepach? – Zmarszczył brwi. Oboje, Gabriel i Thea, skierowali spojrzenia na miejsce naprzeciwko. Clarice udało się ściągnąć jedną ze zbyt ciasnych rękawiczek
i podała dłoń Rigby’emu, który delikatnie ją masował, przez cały czas patrząc ukochanej w oczy. Thea nagle poczuła się znacznie starsza od swojej przyjaciółki z dzieciństwa i uświadomiła sobie, że pełni teraz rolę przyzwoitki. – Chyba rozumiem, co masz na myśli. – Westchnęła. – Musimy położyć temu kres. Gabriel uśmiechnął się szeroko. – Bardzo żałuję, ale w powozie nie dysponujemy kubłem zimnej wody – oznajmił z rozbawieniem. Wkrótce zatrzymali się przy krawężniku i Gabe zapowiedział, że ponownie spotkają się o trzeciej w tym samym miejscu. Clarice w końcu pojęła, że zaraz wkroczy do świata, który dotąd tylko oglądała z oddali. – Panienko… znaczy, Theo – poprawiła się. – A nie powinnam przypadkiem zostać z pa… z tobą? Bo przecież właśnie dlatego tu jestem, prawda? I tak w ogóle to ja nie wiem, co mam sama robić. – Będę twoim przewodnikiem – obiecał żarliwie Rigby, jakby był gotów oddać życie za damę swojego serca. – Nie opuszczę cię ani na moment. – Niech no pan lepiej nie pakuje się ze mną do przymierzalni, bo potrafię dać mocno po łapach, jak przyjdzie co do czego, to pewne – poinformowała go Clarice. – Wielkie nieba – mruknęła Thea, gdy stangret uchylił drzwi i rozłożył schodki. – Clarice – powiedziała, dołączywszy do pokojówki na chodniku. – Nie zaprzątaj sobie głowy dotrzymywaniem mi dzisiaj towarzystwa. Poradzę sobie, naprawdę. Pomijając wszystko inne, to tylko spacer po sklepach w środku dnia i w otoczeniu setek ludzi. Jej książęca mość zapewniła mnie, że w takich sytuacjach pokojówki nie są niezbędnym towarzystwem, o ile dama nie spaceruje samotnie. Dlatego zatem z uśmiechem kiwnij głową, baw się dobrze i niech Rigby wypowiada się w twoim imieniu. Obie potrzebujemy nowej garderoby, więc powinnyśmy się rozdzielić, by szybciej zrobić
zakupy. I jeszcze jedno, Clarice… jeżeli poczujesz, że koniecznie musisz coś powiedzieć, szepnij to Rigby’emu na ucho. – Umiem szeptać jak mało kto. – Clarice nerwowo pokiwała głową. – Każdy to powie. Poradzę sobie. Prawda? – Głęboko w to wierzę – skłamała Thea najbardziej przekonująco, jak potrafiła. – A jeśli Rigby będzie zmuszony przedstawić cię komuś, w żadnym razie nie kiwaj głową ani nie dygaj. Dla dobra wszystkich pamiętaj, że nie nosisz fartuszka, więc nie sięgaj po niego. Gdy będziesz musiała dygnąć, policz do trzech, nim znowu się wyprostujesz. Damy nie kiwają głowami. Ach, i nie dygaj przed sklepikarzami. To niedopuszczalne, nawet jeśli mają niezwykle wysokie mniemanie o sobie. – Chyba się rozchoruję – wymamrotała Clarice i z paniką w oczach popatrzyła na Rigby’ego. – Pamiętaj, że czuwam – oświadczył szybko i wziął ją pod rękę. – Przy mnie nic ci nie grozi. – Z pana to tak jakby mój opiekun – odparła z uśmiechem i zatrzepotała rzęsami. – Na rany Chrystusa, panno Clarice – jęknął Gabriel ze zbolałą miną. – Proszę nie mówić takich rzeczy. Rigby nie jest pani opiekunem, a pani nie jest jego utrzymanką. Rigby, ani słowa. Ona musi to wiedzieć. – On jest taki przerażający – wyszeptała Clarice do Thei. – To wszystko to nie jego pomysł, prawda? – Nie, nie. Clarice, przede wszystkim pamiętaj, żeby nie robić i nie mówić tego, czego nie zrobiłyby i nie powiedziałyby moja mama, Beth albo Maryanne. Nie zapomnisz? Clarice jak zwykle szybko odzyskała pogodę ducha. – Znaczy, mam być jak aktorka? To umiem. Zawsze chciałam być aktorką – wyznała. – Wybornie – podsumowała Thea bez szczególnego entuzjazmu. – Czy to nie wybornie, Gabe? – W istocie. Nie posiadam się z radości – burknął ponuro, a następnie poinformował stangreta, o której godzinie oczekuje powozu w tym samym miejscu.
Clarice i Rigby skręcili w lewo. Clarice kilka razy obejrzała się przez ramię, nim wreszcie udało się jej odprężyć. – Skoro tak, to my pójdziemy w prawo, dobrze? – Thea ujęła Gabriela pod ramię. – Zgódź się, proszę. – Zgoda – odparł uprzejmie. Jeszcze nim ruszyli, ukłonił się kilku przechodzącym obok kobietom, za którymi snuły się obarczone zakupami pokojówki. Potem jednak się wyprostował, nagle zaniepokojony. – Wejdź do sklepu – syknął. Thea rozejrzała się wokół, by sprawdzić, co przykuło jego uwagę, ale nie dostrzegła nic szczególnego. – Do tego sklepu? – spytała. – Tego, przed którym stoimy? – Tak, tak, właśnie do tego. Szybko, wejdź do środka i trzymaj się z dala od okien. I nie odwracaj się. – Ale przecież… Jak to…? – Myles Neville właśnie przechodzi przez ulicę, żeby się ze mną przywitać. Nie ma za grosz wyczucia, więc pewnie sądzi, że pragnę pogratulować mu odznaczenia. Nie jesteśmy gotowi na spotkanie z nim. Do sklepu! Thea chciała zaprotestować i przynajmniej rzucić okiem na przyrodniego brata, lecz wiedziała, że Gabriel miał słuszność. Przede wszystkim powinna się przebrać w lepsze suknie i być może wymyślić jakąś wiarygodną historię. Do tego czasu musiała się trzymać z daleka od wszystkich Neville’ów. Weszła do sklepu, nie oglądając się za siebie. Dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił cicho, ogłaszając jej przybycie, a ona rozejrzała się i uśmiechnęła do zdumionego jegomościa za ladą. Subiekt właśnie obsługiwał dżentelmena, gdyż… trafiła do sklepu dla panów. Od razu pomyślała, że wszystko przez Gabe’a. Z jego powodu znalazła się w opałach. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko z godnością stawić czoło sytuacji. – Witaj, dobry człowieku – powiedziała pogodnym tonem i zapobiegliwie odsunęła się od okien. – Tak się składa, że potrzeba mi tabaki Rutherford Prime Virginia Blend.
W tym momencie przebywający w sklepie klient się odwrócił i spojrzał na nią zdrowym okiem – drugie miał ukryte za czarną jedwabną przepaską obwiązaną wokół głowy. Thea niemal wstrzymała oddech, ale udało się jej zapanować nad emocjami. Nie chodziło o przepaskę, która paradoksalnie przydawała nieznajomemu atrakcyjności, choć i tak był przystojny. Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma przed sobą przyjaciela Gabe’a, jednak natychmiast doszła do wniosku, że to niemożliwe. Przecież w Londynie z pewnością nie brakowało mężczyzn, którzy stracili oko na wojnie lub w innych okolicznościach. Dygnęła dość zdawkowo, sygnalizując w ten sposób, że rozpoznaje dżentelmena, lecz nie zna jego rangi. – Cóż za osobliwe pytanie. Dzień dobry, młoda damo. Może zdołałbym jakoś pomóc. – Nieznajomy lekko się ukłonił. – Jak widzę, nie zjawiła się pani w asyście pokojówki. Doskonale wiedziała, co ten człowiek sobie myśli. Najgorsze było to, że miał do tego pełne prawo. Samotna kobieta w sklepie z artykułami tytoniowymi? To niedopuszczalne. A wszystkiemu winien był Gabe. – Pan wybaczy, ale nie potrafię zrozumieć, czemu pan uznał, że zwracam się do niego – odparła z wystudiowaną wyniosłością. – Już na wstępie poznałem swoje miejsce, czyż nie, Crimmins? Dama skierowała do ciebie pytanie, przyjacielu. Rutherford Prime Virginia Blend, o ile dobrze usłyszałem. Thei zrobiło się głupio i zapragnęła wyjrzeć przez okno, żeby sprawdzić, czy Gabriel już idzie do sklepu. Nie mogła jednak podchodzić do szyby, gdyż po ulicy krążył Myles Neville. – Proszę mi wybaczyć. – Zebrała się na odwagę i podeszła do lady. Sklep pachniał jak rodzinny dom Thei, więc dlatego nieco się odprężyła. Doszła do wniosku, że chyba jednak nie zrobi z siebie skończonej niedojdy. – To mieszanka mojego ojczyma. Eksportuje ją do Anglii, a także do większej części Europy, już od ładnych paru lat. Coś zatrzymało mojego towarzysza na ulicy, a ja niepotrzebnie weszłam do sklepu sama, powodowana ciekawością.
– Jestem coraz bardziej zaintrygowany. Crimmins? Z pewnością masz na stanie tak doskonałą mieszankę? – Hm, no tak, wasza lordowska mość, jak najbardziej – odparł sprzedawca. – I to w kilku odmianach. Czy wasza lordowska mość miałby chęć którejś skosztować? Jego lordowska mość? Może jednak to był przyjaciel Gabe’a, a ona ogromnie się postarała, żeby zrobić fatalne pierwsze wrażenie. Serce Thei biło dwa razy szybciej niż zwykle, a język wysechł na wiór. Chyba nie mogłoby być gorzej. – Obawiam się, że nie zaliczam się do grona koneserów tabaki – oświadczył irytująco zadowolony z siebie nieznajomy. – Jestem raczej zwolennikiem cygar. Którą mieszankę by mi pani poleciła? – Jest kilka do wyboru, choć powiedziałabym, że gatunki o owocowym aromacie są przeznaczone głównie na eksport. W Wirginii nie cieszą się estymą, gdyż sięgają po nie wyłącznie panie… ale to chyba bez znaczenia, prawda? – Panie, a z panów tylko zmanierowane i zniewolone przez modę cymbały – uzupełnił jegomość i uśmiechnął się do sprzedawcy. – Muszę to sobie przypomnieć, Crimmins, kiedy następnym razem lord Yardley poczęstuje mnie szczyptą tej swojej tabaki o zapachu moreli. – Byłbym wdzięczny, gdyby wasza lordowska mość zechciał nie wspominać, że dowiedział się o tym w moim sklepie. Lord Yardley to jeden z moich najlepszych klientów. – Masz moje słowo, Crimmins, nie pisnę ani słówka – zapewnił sprzedawcę dżentelmen. – Proszę, niechże pani kontynuuje. Ponownie zamieniam się w słuch. – Istnieją dodatki, które zaostrzają zapach i działanie – brnęła dalej Thea, świadoma, że nie ma innego wyjścia. – Ale osobiście nigdy nie rozumiałam osób najwyżej ceniących kamforę. Czysty tytoń zdecydowanie najczęściej wybierają miejscowi dżentelmeni. Liście, pieczołowicie suszone i fermentowane, a następnie dwukrotnie mielone w specjalnie zaprojektowanych palisandrowych moździerzach to klucz do wysokiej jakości. Mój
ojczym poznał sekret niepowtarzalnej obróbki tytoniu podczas wyprawy do Brazylii. – Nadal mówimy o Rutherford Prime Virginia Blend? – Jak najbardziej – zapewniła go. – Ta mieszanka jest nie za sucha, nie za wilgotna i zdecydowanie najlepsza spośród wszystkich, które wyrabia mój ojczym. – A zatem muszę jej niezwłocznie skosztować. Prawda, Crimmins? Na co czekasz? Podobno masz ją na składzie? – I owszem, wasza lordowska mość. Ale… – Sprzedawca wyraźnie się zawahał. – …to dość mocny produkt. – Och, i oto staję przed wyzwaniem… – Dżentelmen westchnął. – Jak rozumiem, jeśli zażyję zbyt dużo, czeka mnie upokarzające kichanie przez okrągły kwadrans? Czyżbyś kierował się moim dobrem i chciał oszczędzić mi zażenowania przed damą? Sklepikarz popatrzył na Theę ciężkim wzrokiem, jakby chciał powiedzieć: „Jeśli z pani powodu stracę jednego z najcenniejszych klientów, będę panią nawiedzał w snach”. Po chwili zniknął za zasłonką oddzielającą sklep od zaplecza, a Thea postanowiła zapobiec ewentualnemu nieszczęściu. – Wasza lordowska mość raczył zaznaczyć, że nie jest przesadnym wielbicielem tabaki, więc może powinien ponownie się zastanowić nad swoją decyzją – zasugerowała. – I niby miałbym pozostać przy gatunkach dla dam i cymbałów? Och, nie sądzę. Otóż potraktuję to jak wyzwanie. Proszę nie zapominać, że to pani rzuciła mi rękawicę. Ach, ci mężczyźni, pomyślała Thea. W gruncie rzeczy niczym się od siebie nie różnią. Wszystko jest dla nich wyzwaniem, a kobiety w szczególności. – Doskonale, wasza lordowska mość – odparła. – Niemniej proszę pamiętać, że tabakę należy zażywać lekko, tylko tak, żeby pokryła wnętrze nozdrzy. Jeśli wasza lordowska mość wciągnie za dużo, będzie kichać znacznie dłużej niż przez kwadrans. Crimmins powrócił z ciężką, brązową butlą, na której widniała etykieta Rutherford. Thea zastanowiła się, czy przypadkiem nie jest to naklejka, którą sama przylepiła pewnego
długiego, deszczowego dnia, kiedy dla zabicia czasu poszła do zakładu produkcyjnego. Wraz z jego lordowską mością patrzyła, jak sklepikarz ostrożnie odkorkowuje butlę i zanurza w niej małą łyżeczkę o długiej rączce, by wydobyć szczyptę proszku. – To za dużo – ostrzegła pospiesznie lorda, nim jeszcze sprzedawca przesypał zawartość łyżeczki na wierzch jego dłoni. – Ho, ho, ho, Crimmins, słyszałeś to co ja? A więc wyzwanie jest już podwójne. Trudna rada w tym względzie, zażywam całość. Thea wzruszyła ramionami, przyglądając się, jak proszek trafia na rękę arystokraty, a sprzedawca pospiesznie zatyka butlę, by jej zawartość nie straciła świeżości. Zapowiadało się interesujące widowisko. Doszła do wniosku, że musi zapełnić czymś czas, skoro Gabriel nie przychodzi, a ona tkwi w sklepie tytoniowym, choć mogła zajrzeć do modystki i przymierzyć już kilkadziesiąt kapeluszy. – Nawiasem mówiąc, droga pani, Crimmins najwyraźniej jest na bakier z dobrymi manierami, więc sam się przedstawię – oznajmił nieznajomy. -Nazywam się Darby Travers i jestem wicehrabią Nailbourne. Thea pomyślała, że pech nie opuszcza jej ani na moment. Darby wpatrywał się w nią z uwagą, pragnąc ocenić jej reakcję. Niewątpliwie liczył na to, że jako kobieta bez towarzystwa była łatwą zdobyczą. Thea tylko uśmiechnęła się lekko i zamarła w oczekiwaniu. Darby w końcu stracił nadzieję, że pozna godność nieznajomej damy, i przystawił dłoń do nosa. Trzy, dwa, jeden… – pomyślała Thea. – A tak, przyjaciel Gabe’a – powiedziała słodko w chwili, gdy Darby potężnie się zaciągał. Wyobraziła sobie, jak tabaka Rutherford Prime Virginia Blend nie tylko obficie oblepia wnętrze nozdrzy jego lordowskiej mości, ale i wnika do jego zatok, wypełnia kanaliki łzowe i szturmem zdobywa mózg. Delikatny dźwięk dzwoneczka nad drzwiami niemal zanikł w
seryjnym huku kichnięć arystokraty, który jednocześnie szperał po kieszeniach w poszukiwaniu chusteczki i nerwowo przepraszał za swoje zachowanie. Crimmins uśmiechnął się dyskretnie. Od wielu lat obsługiwał irytująco nadętych arystokratów, którzy wszystko wiedzieli lepiej, więc jego reakcja była jak najbardziej zrozumiała. – Panno Neville – odezwał się Gabriel. – Zechciej mi wybaczyć opieszałość, lecz… Co tu się dzieje, u licha? Darby, to ty? – Przeniósł spojrzenie na Theę. – To twoja sprawka? – Bynajmniej – odparła z godnością. – Niemniej pochlebia mi twoja wiara w moje możliwości. Zostawiłeś mnie samą. Przez ciebie znalazłam się samotnie w sklepie tytoniowym o wybitnie męskim charakterze i przebywałam w nim przez bite dziesięć minut. Gabriel z uwagą obserwował przyjaciela, zmagającego się z nieuchronnymi skutkami nadużycia tabaki. – Zatem ukarałaś tego biedaka za moje grzechy? – spytał z cynicznym uśmieszkiem. – Wcale nie… Cóż, może i tak. Dlaczego kazałeś mi tak długo czekać? Czyżbyś skorzystał z okazji i wraz z Mylesem wspominał dawne, dobre czasy? Pospołu odświeżaliście w pamięci wojenne przygody? – Nieszczególnie, choć przyznaję, młody Neville zaprosił Sinclairów na mały bal, planowany przez hrabiostwo. Kiedy mu wreszcie przejdzie? – Wskazał głową przyjaciela, który jedną ręką mocno przyciskał chusteczkę do twarzy, a drugą opierał się o przeszkloną gablotę. – Zapewne już niedługo – odparła. – Wysokogatunkowa tabaka mojego ojczyma nie jest przeznaczona dla osób o słabym sercu, a jego lordowska mość wbrew moim ostrzeżeniom zażył zbyt dużą dawkę i za mocno ją wciągnął. – Przyjmij zatem kolejną radę… Nigdy nie mów mężczyźnie, żeby czegoś nie robił. Ostrzeżenie jest dla nas zarazem obrazą i wyzwaniem. Crimmins, czy mogę? – Gabriel sięgnął po brązową butlę i przyjrzał się etykiecie. – Interesujące. Zatem twój ojczym to
szlachetnie urodzony arystokrata oraz kreatywny przedsiębiorca, specjalizujący się w wytwarzaniu rzeczy wyjątkowych, ale i egzotycznych? – Uprawia tytoń i robi z niego cygara oraz tabakę – poprawiła go Thea. – Piękno języka polega między innymi na tym, moja droga, że nawet proste myśli daje się wyrazić pięknymi słowami. Przepraszam. Thea patrzyła, jak Gabriel wręcza przyjacielowi swoją chustkę, a następnie wali go kilka razy w plecy i komentuje, że widywał już biedaka w lepszej kondycji, więc może niech Crimmins raczy posłać umyślnego po medyka. Wicehrabia otarł strumienie łez świeżą chustką, po raz ostatni wydmuchał nos i spojrzał groźnie na przyjaciela. – Chyba już mi lepiej – burknął, następnie wziął Gabriela pod rękę i wraz z nim odwrócił się plecami do Thei. – To ona? – spytał szeptem, który jednak doskonale słyszała. – Rigby powiedział mi, że przyjechałeś, ale, na litość boską, dlaczego chodzisz z nią po mieście? W dodatku zostawiłeś ją samą na Bond Street. Czy wiesz, co mi przyszło do głowy na jej widok? Z pewnością każdy mężczyzna na moim miejscu pomyślałby to samo. – Właściwie nie miałem wyboru, biorąc pod uwagę, że Rigby uderzył w konkury do jej pokojówki, a mnie brakowało czasu, by znaleźć nową. Z pewnością słyszałeś już o tej niefortunnej komplikacji. Tak czy owak, Myles szedł prosto ku nam, więc byłbym zmuszony przedstawić ich sobie. Nieświadomie posłałem ją do sklepu tabacznego. – Powinieneś przerobić tę historyjkę na sztukę teatralną, Gabe. Z pewnością wyszłaby z tego znakomita farsa. – Jego lordowska mość kichnął ponownie i po raz kolejny zrobił użytek z chustki. – Nie powiedziałeś nic niestosownego, Darby? – zaniepokoił się Gabriel. – Nie było mowy o tym, że odprowadzisz ją do domu, zaprosisz na lody do cukierni Guntera, kupisz jej rubin… Nie
uznałeś za stosowne zaproponować, że pomożesz jej się urządzić po przyjeździe? – W żadnym razie. – Pamiętaj, Darby, znam cię jak zły szeląg. Jeśli nie zrobiłeś nic z wymienionych rzeczy, to pewnie tylko z braku czasu. Postanowiłeś najpierw się popisać i pokazać, jaki z ciebie wytrawny koneser tabaki. Tak czy siak, mamy szczęście, że to ty byłeś w sklepie, nie kto inny. Thea wbiła wzrok w podłogę. Nagle przypomniała sobie o obecności sklepikarza i przeniosła na niego spojrzenie. Jak się okazało, przez cały czas z uwagą przysłuchiwał się rozmowie. Wspaniale, pomyślała. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby jutro opisano ten idiotyczny incydent w plotkarskich rubrykach gazet. – Panowie – wtrąciła się, żeby położyć temu kres. – Mniemam, że na nas pora. Naturalnie, nim wyjdziemy, panowie chętnie nabędą po dużej butli tabaki Rutherford Prime Virginia Blend. Nasz przemiły sprzedawca z pewnością będzie wam za to bardzo wdzięczny i tylko serdecznie podziękuje… Nieprawdaż, dobry człowieku? Podziękujesz serdecznie i nie będziesz miał już nic więcej do powiedzenia… nikomu. – Ależ tak, jaśnie panienko! – obiecał Crimmins skwapliwie. – Dwie duże butle, jaśnie panienko, tak? W całości? One kosztują po dziesięć funtów za połowę. – Tylko tyle? Nędzne grosze – oświadczyła Thea z udawanym lekceważeniem. – Panowie, w takim razie każdy z was z pewnością weźmie po dwie pełne butle. To rozsądny zakup i dobrze wydane pieniądze, prawda, Crimmins? Wystarczy, że skiniesz głową, bo przecież wiesz, kiedy mądry człowiek zachowuje milczenie, tak? Crimmins skinął głową, a Gabriel popatrzył na Theę z podziwem. Wicehrabia tylko kichnął. – Uznaję to za wyraz aprobaty – mruknął Gabriel. – Crimmins, zechciej dopisać całą sumę do mojego rachunku, ale tabakę dostarcz wicehrabiemu, który bez wątpienia się w niej
rozsmakował. Darby, chyba musimy się teraz rozstać. Jeśli chcesz, poszukaj Rigby’ego w jednym ze sklepów z sukniami. Gdy wyszli na ulicę, wicehrabia wyraził chęć towarzyszenia przyjacielowi i młodej damie. Podkreślił przy tym, że chętnie udzieli im rad na temat damskiego przyodziewku, gdyż uważa się za eksperta w tej materii. – Cóż, ekspertem bym cię nie nazwał, ale z pewnością masz doświadczenie – zauważył Gabriel. – To i owszem. Dzisiaj jednak raczej podziękujemy ci za pomoc, bowiem jeszcze poczekamy z zakupami. – Naprawdę? – Thea zmarszczyła brwi. – Ale przecież mówiłeś… Więc co tu robimy? – Postanowiłem wpaść z tobą do zupełnie nowego przybytku, otwartego zaledwie wczoraj. Idziesz, Darby? Lokal jest za rogiem. – Tak blisko? – zdumiał się wicehrabia. – Zjawiłem się tutaj między innymi z tego powodu, ale Rigby nie mógł sobie przypomnieć dokładnego adresu. – Czy ktoś mógłby mnie oświecić i wyjaśnić, o czym mowa? – zapytała Thea, gdy skręcili w lewo. – Jak to, nie słyszałaś? – Gabriel zrobił chytrą minę. – Za moment zapoczątkujesz nową modę wśród dam. – Ja zapoczątkuję? Zawsze o tym marzyłam. Jaką modę masz na myśli? Zamiast odpowiedzieć, Gabriel przystanął i lewą ręką wskazał witrynę sklepową. – To… to niemożliwe. – Thea podniosła wzrok na szyld zawieszony nad oknem wystawowym i podeszła bliżej. – „Egzotyczni przyjaciele dla wymagających dam i dżentelmenów?” – spytała, jakby nie wierząc własnym oczom. – „Spółka Wiggins i Higgins?” Czyś ty rozum postradał? Przecież to ptaki księcia! – Chyba nie sądziłaś, że rozdam je za darmo na ulicy? Gdybym tak uczynił, ludzie ugotowaliby sobie na nich zupę, ewentualnie gulasz. Zadbałem także o to, aby żaden ptak nie został sprzedany tanio. Absurdalnie wysokie ceny są konieczne, gdyż na salonach nie ceni się czegoś, co nie jest za drogie dla pospólstwa.
Zaręczam, że kiedy ty i Clar… i panna Goodfellow skompletujecie już nową garderobę i wyjdziemy na spacer, ptaki księcia będą, że tak powiem, rozchodziły się jak świeże bułeczki i zaroi się od nich w Mayfair. Żadna szanująca się modnisia nie pokaże się publicznie bez egotycznego ptaszka. Czy znasz lepszy sposób uwolnienia nas od skrzydlatych przyjaciół? – Nie, chyba nie – przyznała. – Jak się nad tym zastanowić, pomysł jest niezły, a przynajmniej nie całkiem beznadziejny. Czy wasza lordowska mość raczyłby się opanować? Darby Travers, po stu donośnych kichnięciach, w tej chwili demonstrował wszem wobec, jak bardzo jest rozbawiony. Zanosił się śmiechem, a Thei zabrakło śmiałości, by spytać, co go tak rozbawiło – ptaki czy Wiggins i Higgins. Darby zachowywał się tak hałaśliwie, że przechodnie przyglądali się im z uwagą. – Mam powody do dumy – powiedział Gabriel. – W krótkim czasie osiągnąłem bardzo dużo. Wejdźmy do środka. Thea posłusznie ruszyła do drzwi, które otworzył im wystrojony Wiggins. – Nierozłączki są z lewej – wyjaśnił Gabriel, kiedy podążali wąskim przejściem pośrodku. – Dla dam i dzieci, naturalnie. Dżentelmenom proponujemy papugi, ary i tym podobne, wystawione z prawej. – Interesujące – mruknęła Thea. – Przenośne klatki posrebrzane i pozłacane są dla pań, a krótkie smyczki dla panów. Chociaż ptaki mają przycięte skrzydła, czasem należy się dodatkowo zabezpieczyć przed ucieczką, i dlatego sprzedajemy obrączki na kostki oraz łańcuszki przypinane do klapy właściciela. Część akcesoriów jest zdobiona drobinami szkła, które wyglądają jak kamienie szlachetne. Gdyby trafił się bardziej wymagający klient, naturalnie możemy zaoferować smyczkę robioną na zamówienie. Prawda, Wiggins? – Tak, jaśnie panie, tak myślę. – Wiem, że mnie jako arbitrowi elegancji każesz obnosić się z jednym z tych ptaków, więc wybieram tego. – Wicehrabia stanął przed wielobarwną papugą. – Będzie pięknie kontrastował z
większością moich fraków. – To Harry, jaśnie panie. A może Harriet? – Wiggins zmarszczył brwi. – Za pozwoleniem, pójdę spytać Higginsa. – Obaj upadliście na głowy – oznajmiła Thea. – Naprawdę sądzicie, że damy i dżentelmeni z wyższych sfer będą defilowali po mieście objuczeni pozłacanymi klatkami albo z papugami na ramieniu? Chyba wiecie, co robią ptaki? – Śpiewają? Skrzeczą? – Tak, Gabe, ale chodziło mi o inne ich ulubione czynności. Ptaki jedzą, piją, a potem… Wypróżniają się. Gabriel podszedł do półek przy ścianie z tyłu. – Jesteśmy na to przygotowani – odparł, demonstrując szeroki, skórzany pas na płótnie, który następnie przerzucił przez ramię. – Cóż, niewolnicy mody muszą sprostać niejednemu wyzwaniu. – Zastanawiam się nad zmianą decyzji o kupnie – mruknął Darby. – Czy taką skórę można przypasać do przedramienia, jak to robią sokolnicy? I czy skóry są dostępne w innych kolorach? Tak, Wiggins? Lokaj podrapał się po szyi. – No więc, jaśnie panie… Higgins mówi, że jest tak. Harry, Harriet… wszystko jedno, bo… ptak jest skory przyjaźnić się z kim bądź. Jaśnie pan rozumie… – Panowie… – Thea przewróciła oczami. – Policzę do trzech i wychodzę na poszukiwania zakładu modystki, nawet jeśli żaden z was nie zechce mi towarzyszyć. Raz… Dwa… Nie pierwszy raz zdumiało ją, jak szybko potrafią poruszać się ludzie, gdy staną w obliczu ultimatum. Wkrótce kupiła cztery czepki. Z początku zamierzała poprzestać na dwóch, ale skoro czekała ją perspektywa noszenia małej pozłacanej klatki, postanowiła wynagrodzić sobie przyszłe trudy.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY Przed kolejną wyprawą na Bond Street panny Neville i Goodfellow musiały być w pełni przygotowane do małego sezonu. Thea rozumiała ostrożność Gabriela, co jednak nie oznaczało, że cieszyła się z narzuconych ograniczeń. Mimo to była gotowa wytrzymać areszt domowy i nieustanne wizyty krawcowych, modystek i fryzjerów. Tymczasem Clarice doskonale weszła w rolę rozpieszczanej debiutantki. Stanowczo odmówiła wstępowania do sklepów w towarzystwie baroneta, który postanowił prawić jej morały za każdym razem, gdy ośmieliła się zachwycić kolorowym materiałem. Jego zdaniem w grę wchodziła wyłącznie biel lub prawie całkiem sprana barwa, a Clarice zależało na czerwieni i szmaragdowej zieleni. Doszło nawet do tego, że przez dwie godziny nie chciała rozmawiać z Rigbym ani go widzieć, na co on, zdruzgotany, pobiegł do najbliższego jubilera i kupił jej sznur pereł na przeprosiny. Książę doszedł do wniosku, że skoro jego dni mogą być policzone, to nie musi się ograniczać do spędzania ich w klubach lub w sypialni z żoną. Postanowił oddać się nowej pasji – hazardowi. Każdej nocy wyruszał na poszukiwania chętnych do gry. Z początku nie miał trudności ze znalezieniem partnerów, lecz z biegiem czasu ich liczba wyraźnie się skurczyła, gdyż jak się okazało, książę uwielbiał ryzyko i wysokie stawki, wychodząc z założenia, że być może wkrótce umrze, a trupy nie przejmują się długami. Tak czy owak, dziwnym zrządzeniem losu nigdy nie przegrywał. Księżna znalazła na to wytłumaczenie. – Wierzę, że to jego karma – wyjaśniła w rozmowie z Theą i Clarice. – Czyli coś, o czym dowiedzieliśmy się przed laty w Indiach. W każdym razie tak mi się wydaje, że właśnie tam, bo pamiętam słonie i krowy, szwendające się i brudzące gdzie popadnie. Tak, to pamiętam. Trzy pary butów trafiły na śmietnik,
nim się nauczyłam, że podczas spacerów nie wolno mi podnosić wzroku. Pewnie dlatego niedokładnie sobie przypominam, gdzie wówczas byliśmy. A teraz mój mąż uznał, że powinien podążyć za swoją karmą. Mój najdroższy Basil po uwięzieniu w Cranbrook Chase w końcu poczuł wolność, zachłysnął się nią i w tej chwili, moje drogie, używa życia. Jeśli nie przeniesie się na łono Abrahama przed swoimi urodzinami w listopadzie, mam nadzieję, że wyruszymy na kontynent, kiedy tylko przeminie pora zimowych sztormów na kanale. Księżna umilkła i postukała się w policzek. – A jeśli pomyliłam karmę z Kamasutrą? Wiecie co, na piętrze jest taka dziwna książka… Trudno powiedzieć, co jest czym. Ale mniejsza o to. Grunt, że wrócił mój dawny Basil. Jestem po prostu wniebowzięta. – Pochyliła się i mrugnęła porozumiewawczo do Clarice. – Naprawdę. Thea znowu odniosła wrażenie, że jest jedynym dorosłym w otoczeniu naprawdę niegrzecznych dzieci. Od pewnego czasu rzadko widywała Gabriela, a jeszcze rzadziej Rigby’ego. Adorator Clarice pojawiał się tylko kilka razy w tygodniu, by wspólnie z nimi zjeść kolację. Gabriel wcześniej wyjaśnił Thei, że zależy mu na tym, by jego przyjaciel nie krył się z panną Goodfellow po kątach, ale nie powiedział, dlaczego sam nie przychodzi. Napomknął jedynie, że on i Caspar, wraz z Darbym i Harrym czy też Harriet, obchodzą kluby i ulubione lokale, dzięki czemu udało się już sprzedać okrągły tuzin papug ze sklepu. Jak twierdził, smyczki, klatki i skórzane pasy szybko znajdowały nabywców, podobnie jak nowy produkt – żerdzie. Caspar podobno nie tylko ogromnie sobie cenił towarzystwo Gabriela, ale też wzbogacił słownictwo o okrzyk: „Karczmarka! Jeszcze kolejka!”. Thea wiedziała jednak, że nadszedł czas, by spoważnieć. Mały sezon nie miał oficjalnego początku – raczej rozwijał się niespiesznie, w miarę jak przyłączało się do niego coraz więcej osób z towarzystwa. Najczęściej byli to nieszczęśnicy bez
zamożnego przyjaciela z domkiem myśliwskim w Szkocji, za to z ambitnymi rodzicami, którzy doszli do wniosku, że ich potomstwo nie poradzi sobie podczas oficjalnego wiosennego sezonu bez stosownej próby generalnej. Zaplanowano przyjęcia, przyjęto zaproszenia, w tym na bal u Neville’ów, i przygotowano garderobę. Nie było już powodu, żeby dłużej zwlekać z prezentacją w towarzystwie. Thea doszła do wniosku, że powinna ujawnić swój plan. Kto wie, czy nie dlatego jej unikał. Wolał wraz z Darbym łamać sobie głowę nad alternatywnym rozwiązaniem. Nie protestowała, gdyż w gruncie rzeczy nie wymyśliła nic godnego uwagi. Zamierzała po prostu odwiedzić hrabiego w jego domu, powiedzieć: „Dzień dobry, tato” i jednocześnie wyjąć z torebki akt ślubu matki. Gdy zastanawiała się nad tym po raz pierwszy, pomysł wydawał się sensowny, ale teraz sprawiał wrażenie żałośnie nieadekwatnego. Dlatego z pewnym niepokojem zapukała do drzwi gabinetu księcia i opuściła rękę, czekając, aż Gabriel zaprosi ją do środka. Gdy to zrobił, nacisnęła klamkę, ale zatrzymała się na progu. – Jesteś zajęty, prawda? – zapytała z nadzieją. Gabriel zdążył już wstać zza biurka. – Przyszłaś mnie sprawdzić czy masz nadzieję, że z miejsca cię odprawię? – spytał z zainteresowaniem. Pomyślała, że na jej nieszczęście jest zdumiewająco inteligentny i przenikliwy. – To drugie, niestety. – Zamknęła za sobą drzwi. – Muszę się do czegoś przyznać. – Zamówiłaś pas cnoty dla panny Goodfellow? To dziwne. Od dwóch tygodni obserwuję ludzi, który kręcą się po schodach w tym domu i ani razu nie zauważyłem kowala. – Clarice uczy się reguł, tylko powoli – podkreśliła Thea. – Księżna wielkodusznie wzięła ją pod swoje skrzydła. To ostatnie zdanie zabrzmiało komicznie nawet w jej uszach. Gabriel wskazał Thei kanapę, a gdy usiadła, zajął miejsce obok. – Cudownie – oświadczył z rozbawieniem. – Kamień spadł
mi z serca. – Nadal możemy się wycofać. Zgodziłam się chyba tylko dlatego, że pomysł baroneta cię zirytował. – Na to już za późno, niestety. Zaproszenia, które otrzymaliśmy, są skierowane także do panny Clarice Goodfellow. Rigby rozpowiada po całym mieście, jak to bliska przyjaciółka panny Neville zjawiła się, by dotrzymać jej towarzystwa w małym sezonie, powtarza też jej historyjki i w rezultacie połowa tych londyńskich głupców marzy o tym, by jak najszybciej zawrzeć znajomość z tak fascynującą młodą damą. Obawiam się, że równie mocno pragną poznać ciebie. – Wielkie nieba, czy twój przyjaciel nie rozumie, że sam sobie szkodzi? Wszyscy mężczyźni będą garnąć się do Clarice, a ona skorzysta ze sposobności, by bawić się nimi. Cóż takiego mówi Rigby? Gabriel uśmiechnął się szeroko. – Czy pamiętasz, jak ty i Clarice wymknęłyście się spod troskliwej opieki matek i w negliżu weszłyście do pobliskiego stawu, żeby łowić żaby? „To takie urocze stworzonka i tak ślicznie skaczą” – powiedziała z amerykańskim akcentem Clarice. – „Wcale nie takie znowu oślizgłe, jak mogłoby się wydawać temu i owemu”. – Miałyśmy wtedy po dziesięć lat! – Ze słów Clarice trudno to wydedukować. Pozwolisz, że dokończę? Słyszałem tę opowiastkę tyle razy, że znam ją na pamięć. Thea przez chwilę wspominała wydarzenia tamtego dnia. To było żenujące widowisko, nawet jeśli jego bohaterkami stały się zaledwie dziesięcioletnie dziewczynki. Tyle tylko że Clarice je postarzyła. – Błagam, powiedz, że nie wyjawiła całej prawdy – wyszeptała Thea z przerażeniem. – Chodzi ci o ten fragment, w którym jedna z żab wskoczyła Clarice pod bieliznę? – spytał. – Nieszczęsne dziewczę biegało jak oszalałe, wrzeszcząc i chichocząc jednocześnie, gdyż żaba ją
łaskotała. Koniec końców, Clarice rozebrała się niemal do naga, byle tylko pozbyć się nieproszonego gościa. To chyba ulubiona historyjka Rigby’ego. Czy chciałabyś posłuchać innych? Chętnie je przytoczę. – Nie. W żadnym wypadku. – I słusznie. Trudno się dziwić, że życie w naszych dawnych koloniach jest od pewnego czasu głównym tematem rozmów wśród dobrze urodzonej młodzieży. Osobiście znam co najmniej trzech rezolutnych i przedsiębiorczych arystokratów, który postanowili zapełnić swoje stawy najlepszymi żabimi skoczkami. Już ci mówiłem, że mały sezon jest traktowany jak gorsza wersja sezonu wiosennego. Gdyby Rigby postanowił upowszechnić te same historyjki na wiosnę, zapewne straciłabyś prawo wstępu do kilku salonów. Byłyście podówczas dziesięciolatkami? – Albo jedenastolatkami. Skąd to pytanie? Czy i ty zamierzasz zażabić swoje stawy skoczkami? – Nie, ale twój brat Myles kupił sobie papugę. Od Higginsa wiem, że wybrał zieloną, aby pasowała do koloru jego oczu. Stanął przed lustrem i przeglądał się z trzema różnymi, nim dokonał ostatecznego wyboru. Ten chłopak ma jeszcze tyle mleka pod nosem, że powinien nosić śliniak. – Trochę mi go żal, ale bez przesady. Niewiele brakowało, a wszyscy zginęlibyście przez tego młokosa, choć prawdziwą winę ponosi mój… – zawahała się – …ponosi jego ojciec, który umieścił go w wojsku. Trudno mi uwierzyć, że twój szalony pomysł sprzedaży ptaków święci takie triumfy. Nie martwisz się, co będzie z tymi biednymi stworzeniami, kiedy towarzystwo się nimi znudzi? – Ani trochę. My, Anglicy, nigdy nie wyrzucamy niczego, co kosztowało więcej niż pięć funtów. Tylko dzięki temu udaje się nam wyposażyć pięćdziesiąt pokojów. Po prostu nie pozbywamy się nawet najohydniejszych starych krzeseł, zatrzymujemy zatęchłe zasłony, przechowujemy najdziwaczniejsze posążki… i ptaki. Ludzie nie zrobią krzywdy istotom, z którymi pozują do portretów. Za wiele dziesiątków lat przyszłe pokolenia będą opowiadać o
swoich przodkach i ich ekscentrycznych pomysłach, oprowadzając młode damy po rodzinnej galerii obrazów. Na koniec zwiedzający zatrzymają się przy grzędzie z żywą papugą, która wyrecytuje serię pikantnych powiedzonek. Tak się składa, że te ptaki żyją sto lat albo i więcej. – Przemyślałeś wszystko od początku do końca, prawda? – Thea przypatrywała mu się z ciekawością. – Chciałabym być taka inteligentna – pochwaliła go, dodając chytrze: – Na pewno nie postąpiłabym sensownie, gdybym zapukała do drzwi hrabiego i pomachała mu przed twarzą świadectwem ślubu mamy. Ten gest pewnie sprawiłby mi satysfakcję, bowiem osiągnęłabym swój cel. Przecież dlatego przybyłam z tak daleka. Tyle tylko że chyba zaszkodziłabym tobie, twoim przyjaciołom i księciu. Gabriel patrzył na nią z bezbrzeżnym zdziwieniem i fascynacją zarazem. Otrząsnął się dopiero po chwili. – To ma być twój wielki plan? – spytał z niedowierzaniem. – Tego nie chciałaś mi wyjawić? Dlatego tu jesteś? Witaj… tato. Jeśli zdecydujesz się współpracować, będę się do ciebie zwracała „drogi kuzynie Henry”. W zamian za to przyjmę od ciebie gigantyczny posag i opłacisz mi sezon. Nie zaszkodzi, jeśli ofiarujesz mi tytuł… Thea poczuła, że pąsowieje. – Już dawno zrezygnowałam z tego planu – burknęła. – Zgoda, można pomyśleć, że jestem okropnie samolubna, ale przed wyjazdem do Anglii nie odnosiłam takiego wrażenia. Wówczas sądziłam, że to najrozsądniejsze i najbardziej sprawiedliwe rozwiązanie. Moja mama zawsze tego dla mnie pragnęła i dlatego wychowała mnie na angielską damę. A ty nie uważasz, że coś mi się należy od ojca? Jonathanowi był winien znacznie więcej, ale nie mogę nic z tym zrobić. – Za to twój ojciec może coś zrobić z tobą, Theo. Wystarczy, że wciągnie cię do domu, skręci ci ten śliczny karczek i zakopie cię w ogrodzie. – Nie wygaduj głupstw, Gabe – skarciła go. – Przecież nie jestem królewiczem uwięzionym w Tower. Na pewno nie
uczyniłby tego. – Jest gotów na wszystko, by chronić tytuł i syna. – Gabriel pokręcił głową. – To wystarczające powody dla niego, by posunąć się do zbrodni. – Mimo to zamierzasz wprowadzić mnie na salony. Dlaczego sądzisz, że zdołasz mnie ochronić? Na pewno tak właśnie uważasz, prawda? – Myliłem się. Muszę to powstrzymać w taki czy inny sposób. Wiedziałem to od początku, ale przekonałaś mnie do zmiany zdania – oświadczył Gabe z napięciem. – W grę wchodził także umierający książę… i te przeklęte ptaki. Dałem się przekonać. – Ach, rozumiem. Więc to nasza wina, i jeszcze stadka tych niewinnych ptaków?! – oburzyła się Thea. – Powiem ci coś, człowieku małego serca i przyćmionego umysłu. Nie przebyłam oceanu po to, by tuż potem wrócić do Wirginii i Ezekiela Wallace’a. Może nie mam pojęcia, co teraz zrobić, ale w żadnym razie nie zrezygnuję z zemsty. Jestem to winna mojej matce, bratu i samej sobie. Nie popłynę z powrotem do Ameryki, by wyjść za przedsiębiorcę pogrzebowego, na co nalega mój udręczony ojczym. Poza tym nie zostawię przyjaciółki oraz wieloletniej pokojówki, której grozi spędzenie reszty życia jako lady Clarice Żaba-Skoczek. – Lubieżna lady Clarice Żaba-Skoczek. Thea spiorunowała go wzrokiem. Wiedziała, że Gabriel jest rozzłoszczony, gdyż jej plan okazał się równie niedopracowany, jak jego. – Lubieżna lady Clarice Żaba-Skoczek? – wycedziła. – Naprawdę to powiedziałeś? A ja naprawdę powiedziałam to, co powiedziałam? – Właśnie tak. – Gabe uśmiechnął się szeroko. – Czyżbyśmy oboje tracili rozum? – Istnieje taka możliwość – przyznał i zaśmiał się głośno. Thea mu zawtórowała i doszła do wniosku, że to dodatkowo świadczy o jej szaleństwie, ale przynajmniej oboje stracili zapał
bojowy. – Jakiś czas temu dotarło do mnie, że mój pierwotny plan jest najprawdopodobniej niewykonalny. – Westchnęła i pokręciła głową. – Gdy poznałam prawdę, ogarnęła mnie wściekłość. Pragnęłam zemścić się za mamę, za brata, a także za siebie. Przez całe życie brakowało mi ojca, tęskniłam za kimś, kogo nigdy nie było mi dane poznać. A nie chciałam zdradzić ci swojego planu, gdyż takowy nie istnieje. Nie mam pojęcia, co teraz robić. Przykro mi. – Przysuń się. – Otoczył ją ramieniem i przygarnął. – Przepraszam, Theo. I tak już zabrnęliśmy za daleko. Jeśli chodzi o tę historyjkę z żabami… To tylko jedna z intrygujących anegdot, którymi Rigby raczy wszystkich od dwóch tygodni. – Rozumiem – powiedziała cicho. Dyskretnie sięgnęła do kieszeni po chusteczkę, gdyż jej oczy zaszły łzami. Nie wiedzieć czemu, w objęciach Gabriela czuła się bezpieczna, a nawet drobna i kobieca, co wydawało się niedorzeczne. Przecież górowała nad niemal wszystkimi. – We wszystkich tych opowiastkach zawsze pada twoje imię i nazwisko – ciągnął Gabriel. – Rigby wymienia je celowo. Jest niezrównanym plotkarzem. Wątpię, by ktokolwiek w Mayfair jeszcze o tobie nie słyszał. Mam nadzieję, że krawcowa, którą dla ciebie wybrałem, stanie na wysokości zadania, gdyż w wieczór twojego debiutu towarzyskiego wszystkie oczy będą skierowane na ciebie i na Clarice. – Sama wybrałam swoje suknie, więc przynajmniej są twarzowe. Twoja krawcowa upierała się przy falbanach… – Niechętnie odsunęła się od Gabriela i popatrzyła mu w oczy. – Czy ty… Tak, naturalnie. Chcesz powiedzieć, że bez względu na wszystko jest już za późno na to, by się wycofać, prawda? Dlaczego tak uznałeś? – Chyba doszedłem do tego wniosku, kiedy ponownie napomknęłaś o tym jegomościu, Ezekielu Wallasie. Z miejsca zrobiło mi się go żal. – To niesłychanie zabawne. – Powoli odzyskiwała entuzjazm
dla sprawy, w którą się zaangażowała. – Zatem powracamy do kwestii ukarania hrabiego i jego syna za nieodpowiedzialne zachowanie tego drugiego? – Nie, niezupełnie. Choć bardzo bym tego pragnął, nie jestem w stanie wściekać się na Mylesa. Nieodpowiedzialne zachowanie należy karać tylko wtedy, gdy ktoś jest zdolny do odpowiedzialności. Myles to marionetka swojego ojca, kukiełka o pustej główce. Moim celem jest zatem hrabia. Co oczywiste, doskonale sobie zdaje sprawę z twojej obecności w Londynie. Ten głupiec Myles wielokrotnie mnie zagadywał, odkąd zobaczyłem go pierwszego dnia na Bond Street, choć nie wkładał w to serca. Uważam, że… – Uważasz, że mój ojciec… że hrabia usłyszał o mnie i o tym, skąd pochodzę, więc wie, kim jestem. Ludzie pewnie już go pytali, czy ta osoba towarzysząca lady Żabie-Skoczek – bez wątpienia sprowadzono mnie do tej roli – jest jego krewną. Powiadasz, że już za późno na zrobienie czegokolwiek poza publicznym zdemaskowaniem go jako odrażającego bigamisty i ujawnieniem, że jego syn jest dzieckiem z nieprawego łoża. Twoim zdaniem trzeba zażądać przekazania tytułu mojemu nieżyjącemu od lat bratu, choć to nie ma dla niego żadnego znaczenia, a towarzystwo musi mnie uznać za lady Dorotheę Neville? – Mniej więcej tak. Przykro mi z powodu twojej degradacji do roli osoby towarzyszącej, ale od kilku sezonów drobne blondynki są niesłychanie modne, podobnie jak rudowłose damy. – Nie przywiązuję do tego wagi – odparła Thea bez urazy. – Dlaczego to upokorzenie ma być publiczne, Gabe? Skąd ta nagła zmiana frontu? Sądziłam, że będziesz zachwycony, gdy powiem, że nie chcę już tego robić. Pamiętaj, że za sprawą ptaków stryja nadal możesz wystawić na pośmiewisko sporo osób z towarzystwa. – Naprawdę nie wiesz, dlaczego nie mogę do tego dopuścić? – Może się zdarzyć, że ja i Clarice zostaniemy wezwane do domu z powodu choroby mojej mamy, a wówczas wystarczą dwa tygodnie, by wszyscy o nas zapomnieli. Przecież nikt nas nie
widział… Zaraz, jest coś, czego nie wiem? – To samo, czego ja nie wiem. Ale chyba nadszedł czas, byśmy oboje się dowiedzieli. – Wziął Theę pod brodę i pochylił się do pocałunku. – No tak… Chyba raczej masz… Gabriel litościwie przerwał te mętne wywody i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Thea zarzuciła mu ręce na kark, a on objął ją w talii. Kiedy płynnym ruchem wsunął kolano między jej nogi, mimowolnie przygryzła dolną wargę i przywarła do niego. Delikatnie przycisnął Theę do skórzanej kanapy, a sam ukląkł na podłodze, ani na moment nie przerywając pocałunku. Gdy jego prawa dłoń spoczęła na jej piersi, Thea pomyślała, że robił to już wcześniej i zapewne nie brak mu wprawy oraz doświadczenia. Zachowywał się jak wytrawny uwodziciel, ale to jej odpowiadało. Co więcej, z sekundy na sekundę pragnęła coraz więcej. Odchyliła głowę na poduszkę, a Gabe obsypał pocałunkami jej dekolt. Niechętnie otworzyła oczy. Wszystko wydawało się możliwe, a nawet logiczne, dopóki nie rozchyliła powiek, dopóki pozostawała skupiona na odczuwaniu, a nie na rozmyślaniach. Uniósł na nią wzrok. – Nic, co tutaj się dzieje i może się wydarzyć, nie jest przesądzone – przypomniał jej z tak szczerym przekonaniem, że zapragnęła go uściskać. – Pamiętaj o tym. Jeśli każesz mi przestać, natychmiast to zrobię. – Uśmiechnął się. – Nie zacznę skakać z radości, ale przestanę. – Dziękuję. To bardzo szlachetnie z twojej strony – odparła równie szczerze. Położyła dłonie na jego ramionach i przyciągnęła go do pocałunku. Mam dwadzieścia dwa lata, Gabrielu, westchnęła w skrytości ducha. Jak myślisz, ile czasu mi jeszcze zostało na podjęcie życiowych decyzji? Zorientowała się, że Gabriel manipuluje przy rzędzie drobnych, obciągniętych atłasem guziczków. Drżały mu ręce, co zdziwiło Theę. Przecież podobno był doświadczonym
kochankiem… Naraz rozległo się pukanie do drzwi, które zabrzmiało w ich uszach jak kanonada artyleryjska. – Tak jest zawsze, gdy coś mi się prawie udaje… – wymamrotał Gabriel z wyraźnym niezadowoleniem. Thea nagle przypomniała sobie, gdzie i z kim jest, a także, co robi. Dotarło do niej, że nie da się rozsądnie wyjaśnić tej sytuacji bez względu na to, kto znajdował się za drzwiami. Nie ulegało wątpliwości, że nieoczekiwanemu gościowi wystarczy rzut oka na Theę, by wyciągnąć trafne wnioski. – Dobry Boże – jęknęła, spoglądając na Gabriela. – Oby tylko to nie była Clarice albo księżna… – Jeśli to jej książęca mość, to się jej wyprę – odparł. – Okryj się czymś. Pomóc ci? – Poradzę sobie. Może udawajmy, że nas nie ma? – Moglibyśmy, ale chyba nie zamknęłaś drzwi na klucz. Z doświadczenia wiem, że ludzie nie potrafią się oprzeć pokusie zajrzenia do środka. Gabriel wstał i poprawił fular. – Co za idiota przeszkadza mi o tej porze? – krzyknął obcesowo. – Najmocniej przepraszam, jaśnie panie. To ja, Beckerwell, jeden z nocnych lokajów. – Idiota, ale przynajmniej szczery – zachichotała Thea. – Chyba że podał cudze nazwisko. – Tylko z natury pokrętny umysł mógłby podsunąć taki pomysł. – Gabriel zbliżył się do drzwi. – I czego chcesz, Beckerwell? – Właśnie dostarczono list do jaśnie pana. Gabriel przyczesał palcami włosy. – O tej godzinie? -Tak, jaśnie panie. List chyba jest ważny. – Wsuń go przez szparę pod drzwiami – polecił Gabriel. – A potem odejdź, nim przypomnę sobie twoje nazwisko. – Ale przecież powiedziałem jaśnie panu, że się nazywam…
hm… Tak jest, jaśnie panie! Zapieczętowany list wleciał do pokoju z taką prędkością, że znieruchomiał dopiero na środku podłogi. Nim Gabriel go podniósł i się odwrócił, by oznajmić, że woskowa pieczęć jest nietknięta, Thea zdążyła się nieco ogarnąć. Zastanawiała się, w którym momencie kazałaby mu przestać, gdyby im nie przerwano… I czy w ogóle by go powstrzymała. – A to dopiero… – mruknął Gabriel znad kartki papieru. – Kto by pomyślał… Thea skończyła wiązać włosy wstążką, która wcześniej była wpleciona w zaczesane do góry loki. – Nie wiem, co masz na myśli. – Spojrzała na niego wyczekująco. – I bardzo dobrze – powiedział, podnosząc wzrok. – Bardzo dobrze, że nie wiem, co masz na myśli? – Zmarszczyła brwi. – Dziękuję serdecznie. – Nie, nie. Chodzi mi o twoje włosy. Niemal potrafię sobie wyobrazić, jak polujesz na skaczące żaby. Autorem listu jest twój… jest hrabia. Pisze, że książę i księżna padli ofiarą oszustwa. – Doprawdy? – Thea wstała i sięgnęła po kartkę. Drogi Panie, z głębokim bólem spieszę Pana poinformować o osobliwej i niesmacznej sprawie, która od wielu lat kładzie się cieniem na życiu moim i moich bliskich. Muszę Pana przestrzec, gdyż jest to moim dżentelmeńskim obowiązkiem. Matka młodej kobiety, którą Jego Książęca Mość obecnie gości pod swoim dachem, to przebiegła i kłamliwa osoba, która już stanowczo nazbyt długo drenuje mój portfel, twierdząc, że jej dziecko jest moją córką z prawego łoża. Nic nie mogłoby być dalsze od prawdy. Przyznaję, w młodości nie zawsze trafnie oceniałem rzeczywistość i oddawałem się dość niewybrednym rozrywkom, niemniej nie do tego stopnia, by ożenić się z córką karczmarza. Aby uchronić bliskich przed niepotrzebnym skandalem, latami zaspokajałem pazerność tej zakłamanej kobiety, oczekując w zamian, że pozostanie ona za oceanem. Znam swoje obowiązki i
wiem, że muszę ich przestrzegać, nawet jeśli w grę wchodzi nieślubne potomstwo. Już dawno temu powinienem był sobie uświadomić, że tylko zachęcam tę osobę, która w końcu postanowiła narzucić swoją córkę nieświadomym wyższym sferom. W tym celu wykorzystała dobrotliwą, lecz cokolwiek naiwną księżną. Z pewnością rozumie Pan, że Ich Książęce Moście padną ofiarą kpin i pogardy, jeśli zostanę zmuszony do wyjawienia prawdy. Obawiam się, że może to się okazać konieczne ze względu na dobro mojego syna i spadkobiercy, gdyby młoda dama ośmieliła się zaprezentować publicznie i wszem wobec opowiedzieć swoją kłamliwą jeremiadę. Jestem gotów zrobić wszystko, by chronić prawdziwą rodzinę. Wiem, nie jestem bez winy. Grzeszki młodości często powracają, by prześladować dżentelmenów, którzy z wiekiem nabrali rozumu. Jeśli natychmiast wyśle Pan dziewczynę z powrotem za ocean, nie zaprzestanę łożyć na jej matkę ladacznicę. Thea położyła list na biurku i potarła rękę o rękę, jakby chciała usunąć z nich coś ohydnego. – Z początku całkiem nieźle lawirował, prawda? Nietrafna ocena rzeczywistości za młodu, znajomość własnych obowiązków… – zauważył Gabriel. – Dopiero pod sam koniec stracił zimną krew i zniżył się do pogróżek. Nadal rozważasz możliwość wycofania się z całej sprawy? – Nawet się nie podpisał. – Nie złożył podpisu, żeby uniknąć kłopotów, gdybyśmy upowszechnili ten list. I tak tego nie zrobimy. To, co właśnie przeczytałaś, Theo, to pogróżki skierowane do ciebie, do mnie, a także do księcia i księżnej. – Tak, zauważyłam. Moja matka to szczwana ladacznica, a ja jestem nisko urodzonym bękartem córki karczmarza, owocem wybryku dwojga niedojrzałych ludzi. Książę i księżna srodze ucierpią, zostaną upokorzeni i wyśmiani, jeśli nie zaciągniesz mnie na pokład najbliższego statku do Ameryki. Musisz przyznać, że jego kłamstwa brzmią całkiem wiarygodnie. Moim zdaniem jest
gotów sprokurować dowód na to, że moja matka niemal posunęła się do szantażu, a on nie był jej nic winien. Wierzysz mu? – Prawdę mówiąc, jeśli dotąd dręczyły mnie jakiekolwiek wątpliwości, to hrabia ostatecznie utwierdził mnie w przekonaniu, że naprawdę jesteś lady Dorotheą Neville. – Właściwie marzyłam o innym życiu niż to w Wirginii, ale teraz wiem, że nic się nie zmieni… – Westchnęła ciężko. – Jeśli mam kiedykolwiek wkroczyć w wyższe sfery i pozostać w Anglii, to na pewno nie jako córka hrabiego. Jego wstyd, a także wstyd jego nieświadomej żony i upokorzonego syna stanie się moim wstydem. Żadne z nas już nigdy nie pojawi się na salonach, choć księżna będzie za wszelką cenę pragnęła mnie wprowadzić do najlepszych domów. Cokolwiek jednak zrobi, wielu arystokratów zawsze będzie się zastanawiało, czy pochodzę z nieprawego łoża. – Nie powinienem był ani na moment cię opuszczać przez ostatnie dwa tygodnie – przyznał. – Wmówiłaś sobie, że nie masz prawa sięgać po to, co ci się należy. Ty i twoja matka zasłużyłyście na inne życie. – Może i tak, jednak w takim wypadku musimy ostatecznie wykluczyć drugie zaproponowane przez ciebie rozwiązanie, czyli nasz ślub. Tak nie postąpiłby dziedzic tytułu książęcego. – Ale nawet ty przyznasz, że nasze małżeństwo to doskonałe rozwiązanie tej niestosownej sytuacji, w której oboje się znaleźliśmy. – Chcesz się zachować honorowo, i nic więcej – zauważyła z irytacją i wzdrygnęła się na widok rozbawionej miny Gabriela. – Tak, tak, trafiłaś w samo sedno. Honorowe uwiedzenie. W związku z tym chyba należy mi się medal za waleczność, prawda? Co za wyzwanie. Całować piękną kobietę, pragnąć jej bliskości i dotyku… Clarice się nie myliła – mężczyźni mieli co najmniej połowę mózgu poniżej pasa. To, co mówił Gabriel, nie było tym, co chciała w tej chwili usłyszeć Thea. – Idę spać – oznajmiła nieoczekiwanie. – To chyba dobry pomysł. – Gabe już się nie uśmiechał. –
Nim się jednak położysz… Czy wspomniałaś, że twoi rodzice wzięli ślub w miejscowym kościele? – Owszem – potwierdziła ostrożnie, zastanawiając się, co też mu chodzi po głowie. – Zobaczymy się o ósmej. Ubierz się do przejażdżki dwukółką. – Wybieramy się do kościoła? Po co? – Ten człowiek jasno dał nam do zrozumienia, że zamierza zrobić wszystko, by postawić na swoim. Akt ślubu można sfałszować lub zakwestionować, lecz nie da się tego uczynić z księgami kościelnymi. Każdy ślub jest odnotowywany chronologicznie i chyba powinniśmy rzucić okiem na rejestr, a następnie poprosić pastora o pisemne zaświadczenie, że i on widział wpis. Z tą samą prośbą zwrócimy się do sędziego pokoju, który tam urzęduje. – Przecież powiedziałam ci, że wolałabym przez to nie przechodzić… – Westchnęła. – Nie chodzi już tylko o moją rodzinę. Gdyby była tu moja matka, z pewnością by się ze mną zgodziła. Ewentualna nagroda nie jest warta takiej ceny. Gabriel ujął Theę za ręce. – Masz rację – zapewnił ją. – Zła uczynionego twojej mamie, bratu i tobie nie da się łatwo naprawić. W tej chwili pragnę tylko cię chronić, gdyż hrabia zapewne postanowi zaatakować pierwszy i zdemaskować cię publicznie, a dotąd nie braliśmy tego pod uwagę. Ludzie doprowadzeni do ostateczności często robią bardzo głupie rzeczy, gdyż nie wiedzą, kiedy się wycofać. Hrabia zna już moją opinię na temat obecności jego syna pod Champaubert i bez wątpienia boi się tego, co zaplanowaliśmy. Przemawianie mu do rozsądku jest bezcelowe. Przecież uprzedził nas, co uczyni, jeśli stawimy mu czoło. – Przynajmniej wiem, że się zaniepokoił. Właściwie to mnie satysfakcjonuje, przynajmniej na tym etapie. – Nie, jego dyskomfort to stanowczo za mało. Wkraczasz do wyższych sfer, Theo, gdyż tam jest twoje miejsce, należne ci od urodzenia. Nie po to przebyłaś ocean, żeby teraz się wycofać. Jeśli
tak postąpisz, będziesz żałowała do końca swoich dni. – Pochylił się i nieoczekiwanie ją pocałował, przelotnie, lecz z uczuciem. – A poza tym jak inaczej miałbym się pozbyć tych wszystkich piekielnych ptaszysk?
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Gabriel sam nie wiedział, dlaczego tak się upierał. Najprościej byłoby zabrać wszystkich z powrotem do Cranbrook Chase i poczekać, aż Thea ustąpi i zrozumie, że jedynym słusznym rozwiązaniem jest ich małżeństwo. Ostatniego wieczoru klamka właściwie zapadła. List od hrabiego wydawał się ugrzeczniony, lecz zawierał pogróżki, czego nie dało się zignorować. Gabriel zamierzał otwarcie przeciwstawić się hrabiemu, byle tylko Thea nie odeszła z jego życia. Zastanawiał się, jak ją przekonać do swoich racji. – Wybacz mi opieszałość, ale Clarice nie potrafiła wybrać między suknią żółtą a błękitną, więc w końcu kazałam Nancy przynieść mi różową – usłyszał nagle jej głos. Podniósł wzrok i ujrzał Theę, która szła po schodach, świeża i wypoczęta, w pięknej sukni o różowej barwie. Nie wiedzieć czemu, wyglądała dziwnie wyzywająco jak na debiutantkę. – Clarice? – zdumiał się Gabriel. – A cóż ona robiła w twoich pokojach? Thea zatrzymała się u stóp schodów i włożyła rękawiczkę. – Zdaniem Clarice Nancy nieodpowiednio wiąże kokardy. – Odwróciła się, demonstrując idealną kokardę na wstążce otaczającej stan tuż pod biustem. – Widzisz? Clarice jest szczęśliwa w nowej roli, niemniej nadal czuje się odpowiedzialna za mój wygląd. Obiecała jednak, że wkrótce odrzuci swoją miłość do gorącego żelazka na rzecz miłości do gorącej czekolady, którą codziennie rano dostaje do łóżka. – Oby tylko wytrwała w tym postanowieniu. – Gabriel podał Thei małą pozłacaną klatkę, która dotąd czekała na stole. – Skoro mamy jechać na długi spacer, postanowiłem przystąpić do wprowadzania naszego planu w życie. Zdaniem Wigginsa nasi pierzaści przyjaciele to Romeo i Julia. Thea ostrożnie ujęła klatkę za uchwyt o kształcie niedużego pierścienia i przyjrzała się papużkom nierozłączkom.
– Ich romans zakończył się tragicznie – zauważyła. – Moja mama zawsze płacze, kiedy czyta tę tragedię, a potem się irytuje, gdy jej przypominam, że byli parą głupców, ponieważ mogli razem uciec i w ten sposób rozwiązać problem. Nie sądzisz? – To jedna z najpopularniejszych tragedii Szekspira – powiedział. – Zgadza się i nie najlepiej świadczy to o czytelnikach, nieprawdaż? Osobiście wolę się śmiać, niż płakać, ewentualnie zgłębiać zawiłości Makbeta. – Makbet to również tragedia. – No tak, ale przynajmniej występują w niej wiedźmy. Twoje konie zapewne czekają przed budynkiem? Nie powinny zbyt długo stać w miejscu. Kontynuowali pogawędkę w dwukółce, którą Gabriel skierował w stronę Wimbledonu. Rolę przyzwoitki pełnił stangret. – Chyba powinienem był spytać cię o to wcześniej – odezwał się w pewnej chwili Gabe. – Czy znasz może nazwę i adres kościoła, którego poszukujemy? Thea otworzyła torebkę i wyjęła gruby, pożółkły ze starości papier. – Zgodnie z informacjami na świadectwie ślubu uroczystość odbyła się w kościele Saint Andrews – odparła. – Popatrz. Podetknęła mu dokument pod nos, kiedy usiłował się przecisnąć między ciężkim wozem towarowym i parą dójek z wiadrami mleka na koromysłach. – Chciałabyś tam spocząć? – Uniósł głowę znad kartki. – Widzisz, jeśli ponownie zasłonisz mi oczy, być może skończymy pod kołami wozu z piwem. Już sobie wyobrażam te nagłówki w gazetach… – „Pan Gabriel Sinclair ginie rozjechany. Jego towarzyszka szczęśliwie uchodzi z życiem”. – Ty miałabyś ocaleć? – Zmarszczył brwi. – A jakże! Otarłabym się o śmierć, a potem wspominała cię z wielką życzliwością. Kto wie, może nawet nazwałabym twoim imieniem swojego pierwszego kota…
Czuwający z tyłu dwukółki stangret parsknął śmiechem, co przypomniało Gabrielowi, że chwilowo musi się powstrzymać od całowania Thei. Postanowił nadrobić zaległości po powrocie z kościoła Saint Andrews. Początkowo kierowali się w stronę Wimbledonu, a następnie do Kenley, korzystając ze wskazówek przygodnie napotkanych osób. Ostatnia z nich oświadczyła, że najlepiej będzie, jeśli podążą w stronę słupa dymu. Gdy w końcu znaleźli się na miejscu, oczom wstrząśniętej Thei i zbulwersowanego Gabriela ukazał się smutny widok. Wieśniacy nadal wylewali wiadra wody na kopcące zgliszcza, a miejscowe kobiety głośno zawodziły nad ruinami kościoła, z którego pozostała jedynie samotna, poczerniała iglica. – Nie wierzę, że posunął się do tego. – Thea nie odrywała wzroku od zasnutego dymem pogorzeliska. Gabriel pomógł jej wysiąść, następnie kazał stangretowi pozostać i pilnować Romea oraz Julii, a także rzucił monetę chłopakowi, który podbiegł, żeby przytrzymać konie za uzdy. – Jak to? Spalić cały kościół? Dlaczego? – Thea pokręciła głową. Gabriel już znalazł wyjaśnienie tej zagadki, choć żałował, że nie wpadł na to wcześniej. – Hrabia nie mógł ot tak wyrwać kartki z podpisami twojej matki i swoim – zauważył. – Kradzież księgi również świadczyłaby na jego niekorzyść. Postanowił zatem zniszczyć rejestr w takich okolicznościach, by podejrzenia nie padły na niego. Innymi słowy, spłonąć musiało wszystko. – Ten człowiek to potwór – wyszeptała. – Spójrz na tych biednych ludzi. Są kompletnie załamani. – Podobnie jak pastor. Widzisz go? Stoi tam w otoczeniu gromadki kobiet. Zaczekaj tutaj, pójdę zamienić z nim słowo. – Idę z tobą. Naprawdę sądzisz, że jestem na tyle mało rozumna, by spytać pastora: „Och, wielebny, czy to sprawka mojego ojca?”. – Uważam, że powiedziałabyś coś innego: „Och, wielebny,
wszystko to moja wina. Proszę, niech wielebny pozwoli, by towarzyszący mi dżentelmen o wielkim sercu ofiarował datek, który pokryje koszty odbudowy świątyni”. – Nigdy w życiu nie postąpiłabym… – Umilkła i spojrzała na niego. – A ofiarowałbyś? Tak jak teraz o tym myślę, to pożar wybuchł z mojej winy, a jak się jeszcze głębiej zastanowić, to chyba również z twojej. – Od razu wiedziałem, że weźmiesz na siebie odpowiedzialność, a przy okazji obciążysz i mnie, rzecz jasna. Jak uważasz, ile kosztowałby nowy kościół? – Tego nie wiem. Należałoby zakupić drewno… choć murowany budynek byłby trwalszy i bezpieczniejszy, prawda? Oprócz tego jeszcze ławy, ołtarz… – wyliczała. – Wydatki zawsze się mnożą. Sto funtów? – Nie mam tyle przy sobie – mruknął. – Roztropny człowiek nie nosi tyle gotówki, żeby nie kusić rozbójników. Powiem swojemu radcy prawnemu, by się tym zajął. Anonimowo. – Nie chcesz, by ludzie wiedzieli o twoim dobrym uczynku? – zdziwiła się. – Dlaczego? Gabriel uśmiechnął się szeroko. – Powiedzmy, że z natury jestem skromny i pokorny – odparł. – I niespecjalnie przekonujący. – Trochę trudno mi się oswoić ze świadomością, że znasz mnie jak zły szeląg. No dobrze, zatem spróbuję inaczej. Nie chcemy, aby hrabia się zorientował, że tu byliśmy. – Teraz mówisz do rzeczy – pochwaliła go. Zatrzymali się przed pastorem, chudym jak szczapa mężczyzną o smętnej minie, stanowczo zbyt młodym, by mógł piastować tę funkcję ponad dwadzieścia lat wcześniej. – Szanowne panie – odezwał się Gabriel i zdjął kapelusz, żeby złożyć pokłon zaskoczonym kobietom, które nadal ocierały chusteczkami załzawione oczy. – Proszę przyjąć najserdeczniejsze wyrazy współczucia. To doprawdy ogromna tragedia. Mogę tylko żywić nadzieję, że nikt nie ucierpiał w płomieniach.
– Nie, na szczęście nie – zapewnił go pastor. – Dziękujmy za to Bogu. – Warto zapytać go przy okazji, gdzie był, kiedy ktoś podkładał ogień – wymamrotała Thea, a Gabriel posłał jej surowe spojrzenie. – Podkładał ogień? Och, nie. Nikt ze wsi nie byłby do tego zdolny – podkreślił z mocą pastor. – Domniemywamy, że zapalona świeca przewróciła się nader niefortunnie i z jej powodu spłonął kościół. – Przeniósł wzrok na Gabriela. – Czy byłoby nietaktem z mojej strony, gdybym spytał szanownego pana o godność? – Jeśli wielebny pozwoli, wolałbym pozostać incognito. – Gabriel spojrzał na kobiety, które oddaliły się pospiesznie. Gdy znalazły się poza zasięgiem słuchu, przemówił ponownie: – Ja i moja towarzyszka wybraliśmy się na przejażdżkę i w jej trakcie ukazał się nam w oddali dym. Naturalnie, naszym obowiązkiem było przybyć na miejsce i sprawdzić, co się stało. Jeszcze raz proszę przyjąć nasze z serca płynące kondolencje. Wielebny utracił wszystko. Pragnąłbym przyczynić się do odbudowy świątyni, lecz bez podawania nazwiska. Wielebny z pewnością rozumie… Młody duchowny nie krył oszołomienia. – Ależ… Ja… Och, niezbadane są wyroki boskie – wydukał. – Szczerze powiedziawszy, kościół i tak walił się w oczach. Oszczędzaliśmy już nawet fundusze na remont… – Popatrzył na dymiące ruiny i ciężko westchnął. – Teraz już nie ma mowy o remoncie, prawda? Dobrze się stało, że moja mądra mama, kobieta anielskiej dobroci, mieszkająca ze mną, już dawno temu zadbała o to, by szaty liturgiczne, obrusy z ołtarza oraz wszystkie najcenniejsze i niezastąpione przedmioty przenieść w bezpieczniejsze miejsce w probostwie. – Niezastąpione? – zainteresował się Gabriel, a Thea dyskretnie wsunęła rękę w jego dłoń i mocną ją uścisnęła. – Czy wśród nich jest także rejestr parafialny? – Ależ tak, księgi przede wszystkim. Gabriel odwzajemnił uścisk. Chciał, aby Thea uznała to za ostrzeżenie i nie odzywała się ani słowem, ale nie wiązał z tą
myślą szczególnych nadziei. – Czy moglibyśmy zobaczyć ten rejestr? – spytał. – Zobaczyć? Cóż… właściwie czemu nie. – Ja i mój brat jesteśmy pasjonatami starych ksiąg parafialnych, wiekowych cmentarzy… Często zapuszczamy się na nie, by metodą frotażu kopiować napisy i rysunki na nagrobkach, prawda, braciszku? – Frotażu nigdy za dużo – przytaknął Gabriel. Postanowił przy najbliższej okazji uświadomić Thei, że oboje okłamali szczerą i uczciwą osobę duchowną. – W takim wypadku… Przecież nie mógłbym odmówić tak dobremu i hojnemu gościowi. Naturalnie, proszę za mną. – Kiedy to było dokładnie? – spytał Gabriel dziesięć minut później. Wertował rejestr, a matka pastora stawiała na stole ciasteczka i herbatę dla gości. Poniewczasie uświadomił sobie, jaki popełnił błąd. – Kiedy dokładnie? – powtórzył pastor ze zdziwieniem. – Sądziłem, że państwa zainteresowania mają charakter ogólny. Gabriel obdarzył go uśmiechem. – Musimy wierzyć, że w swojej łaskawości Bóg nam wybaczy – odparł. – Zależy nam na sprawdzeniu konkretnej daty, ale nie mamy pewności co do kościoła. Dzisiejszego ranka, przed wizytą u wielebnego, odwiedziliśmy już dwa domy boże. – Chodzi o siostrę naszej mamy – dodała Thea, uśmiechając się do starszej pani. – Biedna ciotunia Theodora opuściła nas na dobre. Kilkadziesiąt lat temu popłynęła do Ameryki, ale podobno wyszła za mąż w jednej z tutejszych parafii. Ja i brat uznaliśmy, że trzeba poszukać informacji o niej i o jej synu, który niestety, dokonał żywota w dość wczesnej młodości. Tak się składa, że mam przy sobie akt ślubu, jeśli wielebny miałby chęć rzucić okiem. Ten dokument pomoże w naszych poszukiwaniach. Naturalnie, chcielibyśmy wykonać frotaż grobu tego chłopca. Gabriel postanowił dobrze zapamiętać, że kobieta, z którą pragnął się związać, umie kłamać jak z nut i jest niesłychanie
przekonująca. Starsza pani wyciągnęła rękę po dokument, jednocześnie poszukując w kieszeni okularów. W trakcie czytania poruszała bladymi ustami, ale całkiem szybko podała synowi datę, po czym zdjęła okulary i przeniosła wzrok na Theę. – Pamiętam ten ślub tak dobrze, jakby się odbył wczoraj… – Westchnęła. – Co to było za zamieszanie… Pracowałam tu najpierw jako pokojówka, a potem gospodyni pastora Smythe’a. Obecnie zajmuję się tym samym dla mojego syna. Obawiam się, że ta historia jest smutna i nieprzeznaczona dla wrażliwych uszu młodej damy. – Tu jest! – zawołał Gabriel i wskazał palcem miejsce pośrodku stronicy. – Och, proszę mi wybaczyć ten niewskazany przypływ żywiołowości. Wspomniała pani, że historia jest smutna, tak? – Owszem, smutna, ale nie odosobniona, niestety. Ślub był wymuszony koniecznością z panną młodą w odmiennym stanie. Dzieciątko, chłopczyk, spoczywa na cmentarzu przykościelnym. Czasami kładę na grobku kwiatki, gdyż rodzina chłopca wyjechała do Ameryki i nikt go tutaj nie wspomina. Tak to jest, niestety. Tracimy ich na wojnach, umykają do miasta, szukają szczęścia na świecie. Nasza wioska jest z roku na rok coraz mniejsza. Cud się stanie, jeśli w ogóle pozwolą nam odbudować nasz kościół. A gdzie się podzieję ja z moim synem, jeśli do tego nie dojdzie? – Mamo, proszę cię. To nie jest sprawa naszych gości. – Ależ wręcz przeciwnie – odezwała się Thea i popatrzyła na Gabriela. – Prawda? Nasz wuj na pewno mógłby coś zrobić. Kwiaty na grobie chłopca, braciszku. Jakże moglibyśmy nie pomóc? – Dziękuję ci. Dziękuję za wszystko. Jestem ci dozgonnie wdzięczna. Gabriel popatrzył na Theę, siedzącą obok niego w dwukółce z ręcznie malowaną puszką cytrynowych ciasteczek na kolanach. – Wszystko to jest takie dziwne – dodała. – Mój brat zawsze wydawał mi się zupełnie nierealną, mglistą postacią, a dzisiaj
ujrzałam grób z jego imieniem… – Jonathan Harry Neville – powiedział Gabriel. – Ukochany syn Harry’ego i Theodory Neville’ów. Wątpię, by hrabia miał z tym cokolwiek wspólnego. Gdyby wiedział, nagrobek by znikł, a wraz z nim połowa cmentarza. Nigdy nie lubiłem tego człowieka, zwłaszcza po tym, gdy się dowiedziałem, że dla rozrywki ośmiesza księcia. Teraz jednak bardziej niż kiedykolwiek zależy mi na tym, by go skompromitować. W tej chwili nie czuję do Mylesa nic poza litością. To nie jego wina, że nie zaznał w życiu niebezpieczeństwa. Ojciec Mylesa zapewne uciekł się do przekupstwa, by przyznano medal jego synalkowi. Kto wie, czy nie dla medalu hrabia kazał Mylesowi iść do wojska tuż przed końcem wojny i kupił mu stopień oficerski. – Można zatem powiedzieć, że mamy przed sobą prawdziwą misję do wykonania. Nie mogę się doczekać – wyznała Thea. – Niezbadane są wyroki boskie – powtórzył Gabriel za pastorem i zjechał na plac przed przydrożną karczmą. – Święcimy triumfy na wszystkich frontach. Nawet udało się nam znaleźć nowy, szczęśliwy dom dla naszych biednych papużek nierozłączek. Mama pastora to naprawdę cudowna kobieta. Nie mówiłem ci, że łatwo pójdzie? Zjadłabyś coś? – spytał nieoczekiwanie. – Konia z kopytami. Jeszcze moment, a włamałabym się do tej puszki z ciasteczkami. To o czymś świadczy, zważywszy na to, że matka pastora, choć cudowna, jest chyba najgorszą kucharką w całym hrabstwie. Nic dziwnego, że jej syn to taka chudzina. – Pozostań przy koniach – nakazał stangretowi Gabriel, gdy ze stajni wybiegł młody stajenny, żeby zająć się zaprzęgiem. – Każę przynieść ci coś na ząb. Przez pewien czas nas nie będzie, jako że młoda dama postanowiła spustoszyć tutejszą spiżarnię. – To wcale nie było tak dowcipne, jak ci się wydaje – poinformowała go Thea, gdy weszli do gospody. – Tak naprawdę spustoszyłabym co najwyżej połowę tutejszej spiżarni. Dzisiaj rano wszyscy byli za bardzo przejęci rozmową o sukniach, by ktokolwiek zechciał zatroszczyć się o mój żołądek. Czyżbym czuła
niepowtarzalną woń wiejskiej szynki? Gabriel mrugnął do niej wymownie. – Uwielbiam nienasycone kobiety o pobudzonym apetycie – zamruczał z aprobatą. – Pozwolę sobie zignorować twoje dwuznaczne słowa, a także to nieobyczajne mrugnięcie. Jeśli jednak nadal chcesz się starać, proszę bardzo, pozwalam. Ciekawi mnie, jakie jeszcze głupstwa wyprodukuje twój zbłąkany umysł. Gabriel bez cienia zmieszania poprowadził Theę do drewnianej ławy, a gdy usiadła, odszukał karczmarza i zamówił kosz piknikowy dla dwóch osób o wilczym apetycie. Karczmarz osobiście wskazał im ścieżkę, prowadzącą do pobliskiego zagajnika, w którym za szczelną ścianą drzew, pod bezchmurnym niebem, skrywała się łączka, przykryta miękkim kobiercem trawy oraz fioletowych, różowych i białych polnych kwiatów. Nie był to może raj, ale przynajmniej w pobliżu nie kręciły się wścibska Clarice ani ciotka Vivien i nigdzie nie było drzwi, do których ktoś mógłby zapukać w najmniej stosownym momencie. Gabriel doszedł do wniosku, że jeśli z krzaków nie wyskoczy rozjuszony dzik, to ma przed sobą najlepszą dotąd okazję, by przekonać Theę do zamążpójścia, a przynajmniej do ogłoszenia ich zaręczyn przed początkiem sezonu. – Przyznaję, to miejsce jest niebywale urokliwe, niemniej nie przypominam sobie, bym wyrażała zgodę na spotkanie w takim odosobnieniu – mruknęła, ale dała się zaprowadzić za rękę na polankę pod drzewami. Pozwolił jej na ten niemrawy protest. Wiedział, że powinna okazać odrobinę panieńskiej skromności, choć w gruncie rzeczy była gotowa iść wszędzie tam, gdzie ją zaprowadzi. – I mówi to kobieta, która niedawno zaszyła się ze mną na wozie – zauważył przekornie. – Pamiętaj, że jestem pełnoletnia i sama podejmuję decyzje. Gabriel postawił kosz na ziemi i przyciągnął Theę do siebie. Nie stawiała oporu. Czy nadal wierzyła w tę niedorzeczność, że jest samodzielną kobietą i dlatego może robić, co jej się żywnie
spodoba? Pewnie tak właśnie było. Amerykanie wciąż powtarzali, jacy są wolni, ale Gabriel powątpiewał, by nawet Patrick Henry był skłonny bronić za wszelką cenę prawa Thei do zrobienia każdego głupstwa, które sobie postanowiła. – Czyżby? – mruknął. – Czy wiesz, że wczoraj wieczorem wcale nie chciałem, byś odchodziła? Masz pojęcie, co by się stało, gdyby nam nie przerwano? Przycisnęła dłonie do jego piersi. – Chyba tak – szepnęła. – Nie traktuj mnie jak dziecka, Gabe. Teraz jestem tu z tobą i doskonale wiem, co się wydarzy. – Co się może wydarzyć… – poprawił ją. – Ale zapewne masz rację. – Pozostaje tylko jeden mały problem, Gabe – powiedziała cicho. – Miejsce? Racja. Nie mam pojęcia, co mi przyszło do głowy. Wiesz, Theo, czasami, gdy jestem przy tobie, chyba w ogóle nie myślę. – Uznam to za komplement, więc dziękuję. Powinieneś wiedzieć, że bardzo długo rozmyślałam o wczorajszym wieczorze, na okrągło przeżywając tamte chwile… a potem podjęłam decyzję, że jeśli dzisiaj będziesz czuł to samo, nie zaprotestuję, gdyż jestem już dorosła i nie ma powodu, żebyśmy nie… Ale teraz padam z głodu, Gabe. Naprawdę muszę coś zjeść. Jakby na dowód oboje usłyszeli donośne burczenie w jej brzuchu. – Na tym polega twój problem? – spytał z niedowierzaniem. – Ja tu pospiesznie improwizuję, jak cię skutecznie uwieść, a tobie kiszki marsza grają? A gdzie romantyczne uniesienia? Przelotnie pocałował ją w usta i sięgnął do koszyka po cienki koc, który rozpostarł w cieniu. Thea usiadła i podniosła wzrok. Nie wydawała się ani trochę onieśmielona czy zakłopotana. – Jak szybko jesz? – Gabriel odwrócił się do niej. – Powiedziałem karczmarzowi, żeby dołożył butelkę wina. – Gdybyś potrzebował czegoś dla kurażu, tak? – Sięgnęła po pokaźny kawał sera, szynkę, pieczywo i butelkę wina, którą
wręczyła Gabrielowi. – Kurażu mi nie brakuje, więc wziąłem alkohol z myślą o tobie. – Wyciągnął poluzowany wcześniej korek. – Teraz jednak dostrzegam sens w podzieleniu się trunkiem. Czy zechciałabyś mi wyjaśnić, dlaczego tak rzeczowo podchodzisz do sytuacji? To dość deprymujące. – Jaka mam być, jeśli nie rzeczowa? – Wzruszyła ramionami. – Całkiem jasno dałeś mi do zrozumienia, czego sobie życzysz. Ponieważ uznałam, że pragnę tego samego, a na salonach musimy być w pełni skupieni, postanowiłam usunąć zbędną przeszkodę z drogi. – Cudownie. Usunąć przeszkodę. Twoja zdolność dosadnego opisywania delikatnych sytuacji jest po prostu niezrównana. – Pewnie dlatego, że to zbliżenie ma niewiele wspólnego z romantyzmem, Gabe. Jestem dorosła wedle wszelkich standardów i chciałabym zaspokoić… ciekawość, a ty wydajesz się pełen zapału. – Zmarszczyła brwi, jakby zastanawiała się nad własnymi słowami. – A może jest na odwrót? Gabriel byłby bardziej skłonny uwierzyć w słowa Thei, gdyby nie trzęsły się jej ręce. – Daj mi nóż, sam pokroję chleb – mruknął. – Wolę cię z dziesięcioma palcami. – Dziękuję. – Odetchnęła z ulgą. – Ale mówię poważnie, Gabe. Biorąc wszystko pod uwagę, a już z całą pewnością to, co zrobiłeś dla pastora, twoją dłużniczką pozostanę do końca życia. – Czy o to w tym wszystkim chodzi, Theo? Chcesz spłacić jakieś długi? Jeśli tak, to lepiej będzie, jeśli sobie teraz podjesz i wznowimy przejażdżkę. – Przepraszam. – Opuściła wzrok. – Chyba rozumiem, dlaczego doszedłeś do takiego wniosku. Gdybyś był mniej honorowym mężczyzną, takie porozumienie zapewne nie spędzałoby ci snu z powiek. Ale ty jesteś honorowy… na swój sposób… – Na swój sposób? Chyba powinnaś wytłumaczyć się ze swoich słów… Częstuj się – dodał, gdy spojrzała tęsknym
wzrokiem na chleb, ser i wino. – Nareszcie – mruknęła i uraczyła się sporym kęsem sera. Gabriel chciał coś powiedzieć, ale uniosła rękę, żeby go powstrzymać. Gdy już przełknęła ser, oznajmiła: – Tak, na swój sposób. Nie wyzwałeś Mylesa na pojedynek, gdy wydobrzałeś na tyle, by pojechać do Londynu. Nie napiętnowałeś go jako tchórza, a o zemście pomyślałeś dopiero wtedy, gdy księżna ofiarowała ci mnie na srebrnym półmisku, że tak powiem. Nawet wtedy szybko zrozumiałeś, że nie masz w sobie dość nienawiści, by zniszczyć nieporadną ofiarę ojcowskiej pychy. Poza tym zamiast odesłać mnie z powrotem do Wirginii, gdzie jest moje miejsce, nie tylko martwisz się o mnie, ale też wciąż dążysz do ślubu ze mną, żeby wynagrodzić mi przykrości związane z tym, jak okropnie zostałyśmy potraktowane ja i moja mama przez tego odrażającego typa. Rzecz jasna, jest jeszcze umierający książę, zapewne ponownie umierający, oraz ptaki. Jesteś honorowym człowiekiem, Gabe. Na swój sposób – dodała powtórnie. – W przeciwnym razie nie byłoby mnie tutaj, przy tobie, gotowej na wszystko… – Niemal to rozumiem, choć nie jestem przekonany, czy powinienem cieszyć się z takiego opisu sytuacji- powiedział Gabe powoli. – Z wyjątkiem fragmentu o małżeństwie. Czy naprawdę nadal sądzisz, że ślub ze mną nie jest naturalnym zwieńczeniem… no wiesz czego. – Ponownie nalał sobie wina. – Całej reszty? Nagle uświadomił sobie, że również jest głodny, i sięgnął po chleb z serem. – Tak, ponieważ jestem honorową kobietą. – Wydawała się rozbawiona. – Ach, rozumiem. Ale również na swój sposób, tak? Odkroiła jeszcze jeden plaster sera i podała go Gabrielowi. – Tak – potwierdziła. – Widzisz? Doskonale się nawzajem rozumiemy. – Akurat – burknął. – W takim razie pozwól, że coś ci wyjaśnię. Nie powinieneś mnie lubić, Gabe. Możesz to przyznać, gdyż oboje wiemy, że to prawda. Zostałeś obarczony mną, osobą w skomplikowanej
sytuacji, i jako dżentelmen natychmiast uznałeś, że musisz związać się z tą piegowatą tyczką, której w innych okolicznościach przenigdy nie uznałbyś za odpowiednią kandydatkę na żonę. Przecież nawet nie szukałeś małżonki! Dlatego, na swój honorowy sposób, postanowiłeś mnie uwieść. – Brwi. – Słucham? – Zapomniałaś o brwiach. To pierwsze, na co zwróciłem uwagę, gdy się poznaliśmy, nie licząc kostek, które również są wyjątkowe. A nawet jeśli czasami się wydaje, że nigdy nie zdołam cię uwieść tak, jak bym tego pragnął, to przynajmniej próbuję i wkładam w to serce. Prawda? – W istocie, twoje wysiłki są niemal godne uznania. Koniec końców, jestem tutaj, więc coś osiągnąłeś, czyż nie? Niemniej co rusz przypominam ci, że jestem całkiem dorosłą kobietą i sama podejmuję ważne decyzje. – Wręczyła mu bochenek, a on sprawnie odkroił dwie kromki, dla siebie i dla niej. – Myślisz, że mamy dżem? – zapytała, szperając w koszyku. – O, jest. Patrz. – Zademonstrowała szczelnie zamknięty szklany słoik. – Chyba truskawkowy. Otwórz, a ja sprawdzę, czy ktoś pomyślał o łyżce. Gabriel posłusznie otworzył słoik. Nie miał pojęcia, dlaczego wciąż wykonuje polecenia Thei. – Nie zamierzam kochać się z tobą, a potem najzwyczajniej sobie pójść – oświadczył. Znieruchomiała w trakcie zanurzania znalezionej łyżki w dżemie. – Ależ właśnie w tym sęk, Gabe… – Westchnęła. – Wcale byśmy się nie kochali, jak to ująłeś. Ludzie muszą się darzyć miłością, żeby się kochać. Bardzo proszę, nie każ mi jeszcze bardziej wykładać kawy na ławę. Mężczyźni nieustannie zaciągają kobiety do łóżek, ale po co to mieszać z miłością? Dobry Boże, jeśli Clarice nie kłamie, ona też wciąż oddaje się mężczyznom. Rzecz jasna, trudno uznać jej zachowanie za odpowiednie. Nawet książę i księżna, mimo zaawansowanego wieku, używają sobie… Cóż, może oni to co innego – zreflektowała się. – Po prostu nie
widzę ani jednego powodu, by nie zakosztować tego jeden raz. Nie wierzyła, że te słowa przeszły jej przez gardło. – Zatem pragniesz zaspokoić ciekawość – zauważył. – Być może dlatego że rozbudziłem w tobie coś, czego dotąd nie dostrzegałaś. Nie dlatego… że mnie kochasz… Spójrz na mnie, Theo. Nie dlatego że mnie kochasz? Thea nie odrywała wzroku od łyżki i dżemu. – Miłość i pożądanie to dwie różne sprawy – szepnęła. – Każdy to powie. – A ty to wiesz ze swojego ogromnego doświadczenia… Zaraz, nie. Z ogromnego doświadczenia Clarice, prawda? – Stroisz sobie ze mnie żarty, a ja tylko próbuję wyjaśnić ci, że wiem, co robię. Nie rozumiem, dlaczego tak cię interesuje, z jakiego powodu chcę być z tobą. Przecież sam wielokrotnie dowodziłeś, że pragniesz tego samego. Nie wystarczy, że mnie tutaj przyprowadziłeś? Nie wystarczy, że znam twoje motywy, a jednak nadal tu jestem? Wpatrywał się w nią przez dłuższy czas, a jego potrzeby i pragnienia toczyły bój z jego honorem i głębokim rozczarowaniem. Zastanawiał się, czy naprawdę oczekiwał od niej wyznania miłości i czy uwierzyłaby mu, gdyby powiedział, że teraz już wcale nie wątpi w swoją miłość do niej. – Nie – odparł głucho, odpowiadając jednocześnie jej i sobie. – To zdumiewające, zapewne dla nas obojga, ale właśnie sobie uświadomiłem, że to za mało. – Pochylił się i pocałował ją w policzek. – Zjedz chleb z dżemem i będziemy szli. – Nie jestem już głodna – powiedziała, gdy wstał, i szybko zabrała się do pakowania kosza piknikowego. – Chyba nie trzeba było wypowiadać się aż tak szczerze – mruknęła. – Po prostu uznałam, że nie powinno być nieporozumień, a ty nie musisz czuć się zobligowany do… zrobienia ze mnie uczciwej kobiety. Jak rozumiesz, jestem już… – Dorosła, wiem, powiedziałaś to wiele razy – przerwał jej. – A w każdym razie tak ci się wydaje. Mniemam, że powinienem przeprosić cię za odrzucenie zachęty.
– To nie była zachęta. Sam mnie tutaj sprowadziłeś, nie pamiętasz? Tak czy owak, to ty zachęcałeś mnie na rozmaite sposoby, a ja tylko się zgadzałam. Z trudem przywołał uśmiech na twarz. – Oto pokrętna kobieca logika. Wiele o niej słyszałem, ale rzadko stykam się z nią tak bezpośrednio. Na nas pora, Theo. – Czy nadal jesteśmy przyjaciółmi? – zapytała go cicho. – Bardzo bym się cieszyła, gdybyśmy wciąż byli sobie bliscy. Wziął koszyk i otoczył Theę ramieniem. Doskonale wiedział, że to nie koniec ich relacji, ale musiał to jakoś udowodnić. Nie powinna żywić żadnych wątpliwości w tej kwestii. – Tak, Theo, nadal jesteśmy przyjaciółmi – potwierdził z głębokim przekonaniem.
ROZDZIAŁ SZESNASTY – Starałam się postępować w sposób… praktyczny, a nawet elegancki. Przecież ludzie nieustannie dochodzą do porozumienia, układają się i osiągają kompromisy, prawda? Pragnęłam go chronić, a w rezultacie dowiodłam, jaka jestem głupia. – Thea wcisnęła twarz w poduszkę. – Całkowicie i bezapelacyjnie głupia! Clarice usiadła obok niej na łóżku i delikatnie poklepała ją w plecy. – Tak, tak – powiedziała z westchnieniem. – Całkowicie i bezapelacyjnie, co to, to tak. Nawet sobie wyobrazić nie umiem, dlaczego panienka jeszcze nie rzuciła się do najbliższej studni, tak z normalnego, ludzkiego wstydu. Naprawdę, to niepojęte. Thea uniosła głowę i poczerwieniałymi od płaczu oczami spojrzała na przyjaciółkę. – Powinnaś mówić mi teraz, że wszystko będzie dobrze – chlipnęła z wyrzutem. – Och, naprawdę? No, panienka to się prędko nie doczeka, żebym oszukiwała ją takimi dyrdymałami. Powiem tyle, że panienka to z siebie zrobiła pośmiewisko, i już. Brakowało tylko tego, żeby panienka legła gdzie na trawie i powiedziała do niego: „Jestem cała twoja. Bierz mnie, jak tam sobie chcesz, nie zaprotestuję. Poużywaj sobie na mnie, ile wlezie”. – Clarice pokręciła głową. – Żałosne. W ogóle nie rozumiem, dlaczego nie zdecydował się zrobić użytku z panienki, skoro mógł, i to bezkarnie. Jak żyję, o czymś takim nie słyszałam. Nie mogę się doczekać, jak powiem o tym księżnej. Thea nerwowo usiadła na łóżku. – Ani mi się waż wspominać o tym jej książęcej mości – warknęła. – Rozumiesz, Clarice? Obiecaj, że nie piśniesz ani słowa. – Cóż ja mogę… Tak się składa, że na wystawie sklepowej przy Bond Street, jak tam żeśmy raz poszli, to widziałam prześliczny czepek. Cały słomkowy, z najpiękniejszymi
jedwabnymi kwiatuszkami i po prostu przecudną zieloną wstążką do zawiązania kokardy pod brodą… Och! Mój kochany Rigby już mi kupił ten czepek, zupełnie wyleciało mi z pamięci. Prawdę powiedziawszy, kupuje mi wszystko, o co tylko poproszę. No to wychodzi na to, że nie potrzeba mi nic a nic. – Na pewno jest coś, na czym ci zależy, skoro przyjaźń to za mało. – Przyjaźń to dobra rzecz, panienko, i bardzo mnie to cieszy, że panienka jest mi bliska od dzieciństwa i nadal nazywa mnie przyjaciółką, po tylu latach jak panience służę. Ale panienka mnie zna i wie, jaka jestem. Niektóre rzeczy są zwyczajnie zbyt cudowne, żeby je zachowywać tylko dla siebie, a w każdym razie bez naprawdę dobrego powodu. Thea otarła oczy i wydmuchała nos. Nie wątpiła, że nigdy nie wyglądała gorzej, ale nic jej to nie obchodziło. W tym momencie musiała coś zaproponować, aby uniknąć kompromitacji. – Jutro wieczorem idziemy na nasz pierwszy bal – usłyszała swój głos. – Jeśli sobie życzysz, możesz uczesać mi włosy tak, jak zawsze chciałaś, a ja nigdy ci na to nie pozwoliłam. Clarice z wyraźnym niedowierzaniem zmrużyła oczy. – Ale musiałabym je przyciąć. Panienka ma ich za dużo i są za długie. Mogę się starać, a one i tak się przesuną albo zwisną na bok jak ta furtka, co to od niej odpadł jeden zawias. Trzeba skrócić. Włosy Thei nie bez przyczyny były tak długie. Nauczona złym doświadczeniem, od pięciu lat nie pozwalała pokojówce zbliżyć się do nich z nożyczkami. – Jak się zabrałaś do ich przycinania, to wyszły za krótkie, a w dodatku wystawało mi jedno ucho – burknęła. – To było dawno i potem sporo ćwiczyłam. – Clarice wzruszyła ramionami. – Najczęściej na mamie. Teraz już dużo więcej umiem, panienko, naprawdę. Panienka wie, że mam bardzo zręczne dłonie i że potrafię z nich robić użytek. – O tak, zapewne nie brakuje takich, którzy by to potwierdzili. – Thea pociągnęła nosem, by powstrzymać łzy, które
same płynęły z jej oczu, odkąd znalazła się w domu przy Grosvenor Square. – Wybacz. To, co powiedziałam, było niepotrzebne i podłe. Jestem zupełnie rozbita. – Umarłabym z zażenowania, gdyby mi się zdarzyło zrobić takie głupstwo. No i widzi panienka, co to wynikło z tych wszystkich nadętych i zarozumiałych guwernerów? Ja tam zawsze wiedziałam, że to błąd. Rachunki, globusy i francuszczyzna. Panienki niczego nie nauczyli takiego, co by było coś warte. Thea ponownie sięgnęła po chusteczkę. – Wiem, nie potrafię powstrzymać pychy, jestem uparta i okropnie uraziłam Gabe’a. Wszystko to pojmuję. – Bo on panienkę kocha… czy właśnie dlatego panienka nie powiedziała mu, że coś do niego czuje? – On mnie nie kocha. – Thea otarła łzy. – Sama to wyjaśniłaś. Chodzi o… zauroczenie. Pożądanie, pragnienie. I to w najlepszym wypadku. Być może jest mu także nieswojo, gdyż przez chwilę zastanawiał się, czy uczynić ze mnie narzędzie zemsty na hrabim. Wiesz, Clarice, Gabriel to świetny kłamca. Szkoda, że nie słyszałaś, jak dzisiaj rano rozmawiał z pastorem. Uwierzyłabym mu bez zastrzeżeń. Patrzył temu biednemu młodzianowi prosto w oczy i łgał jak z nut. – Znaczy się, kłamał tak jak panienka? Thea poruszyła się niespokojnie. – No dobrze, zgoda – potwierdziła. – Właśnie tak. Kłamaliśmy oboje, gdyż to było konieczne. Nikt nie mógł się zorientować, dlaczego pragniemy zajrzeć do ksiąg kościelnych, a tylko dzięki podstępowi dało się to zrobić szybko i sprawnie. – W takim razie wszystko jasne. – Clarice energicznie zatarła ręce. – Powiem, jak ja to widzę. Oboje żeście kłamali, bo mieliście powody, i obojgu wam poszło jak z płatka. Skoro tak, to pod tym względem pasujecie do siebie jak ulał, i tyle. – Tak – przyznała Thea z ostrożnym uśmiechem. – Oboje jesteśmy… pomysłowi. – Ale nie kłamie panienka po to, żeby kogoś rozmyślnie skrzywdzić?
– Skąd. Nie mogłabym – A ten panienki Gabriel to by mógł? – W żadnym razie – odparła bez wahania. Clarice popatrzyła jej prosto w oczy. – A więc jak tam byliście oboje w zagajniku, to gdyby on panience powiedział, że ją kocha jak nikogo na świecie i sobie życia bez panienki nie wyobraża, więc jak panienka go odtrąci, to z niego będzie zgorzkniały, samotny staruch… to wtedy panienka by mu uwierzyła? – Nie – odrzekła Thea po krótkim namyśle. – Nie, zapewne nie. Jak mogłabym dać wiarę tego typu deklaracjom po tym wszystkim, co mówiłam? Twoim zdaniem właśnie dlatego tak nie powiedział? – Chyba zaczyna mnie boleć głowa. – Clarice potarła skronie. – Nigdy nie rozumiałam tego obtańcowywania jakiejś sprawy, tych wszystkich komplikacji, grzeczności i uprzejmości, kiedy przecież prawda jest jasna jak słońce i tylko ślepy by jej nie zauważył. Panienka to ma tak zrobić: musi podejść do niego i powiedzieć: „Kocham cię, Gabrielu, a dzisiaj do mnie dotarło, że pewnie i ty mnie kochasz. No więc co zrobimy z tym fantem?”. I jak, teraz panienka widzi, że to prościzna? Jak na ludzi, którzy tyle ze sobą gadają, to chyba nie gadacie o tym, co trzeba? Jesteście ze sobą tyle czasu, i nic. Powinniście mniej myśleć, a więcej mówić do rzeczy. – Nigdy nie powiedziałam ci, że go kocham. – Panienka nie powiedziała mi też, że go nie kocha – wytknęła jej Clarice. – Mam oczy, to widzę. Mam rozum, to myślę. Panienka się bezwstydnie ugania za tym jegomościem, odkąd tu przyjechałyśmy, i liczy na to, że się on z panienką zwiąże. Tylko te mole książkowe w panienki głowie szepczą jej o honorze i takich tam banialukach. Thea pochyliła się, żeby uścisnąć Clarice i pocałować ją w policzek. – Skąd ty wzięłaś tyle mądrości? – spytała z nieskrywaną wdzięcznością.
– Na pewno nie z książek, co to, to nie! – odparła zarumieniona Clarice. – A co teraz panienka zamierza? Jutro wieczorem pierwszy raz odwiedzimy towarzystwo i nie od rzeczy byłoby, żeby panienka poukładała sobie sprawy z tym swoim Gabrielem. Powiedziałabym, że potem to panienka mogłaby mi pomóc dorwać Rigby’ego raz na zawsze, ale panienka to już mi nie będzie potrzebna, a ja przecież wiem, jak się do tego zabrać. – Panna Neville do jaśnie pana – zaanonsował Horton, nawet nie próbując ukryć dezaprobaty w głosie. – Sugerowałem, by młoda dama, jakkolwiek patrzeć, gość z innego kraju i osoba, która zapewne nie pojmuje naszej powściągliwości, raczyła przemyśleć zamiar odwiedzenia jaśnie pana o tak późnej porze… – A ja mu powiedziałam, że nikt mnie nie powstrzyma, nawet on. – Thea. – Gabriel zerwał się na równe nogi i poprawił luźne spodnie z bawełny oraz czarny jedwabny szlafrok. Nie miał pojęcia, po co Thea go odwiedza i co takiego trzyma pod pokrywką na tacy. – A tak, Thea – potwierdziła i uśmiechnęła się do Hortona. – Możesz już się oddalić, Horton. Twoja porcja czeka w kuchni, pamiętasz? Panna Goodfellow zostawiła ci zacny kawałek. – Jaśnie panie? – wymamrotał pokojowiec. – Nie odejdę, jeśli jaśnie pan każe mi zostać. – Popatrzył łakomie na tajemniczą tacę. – Czyżbym wyczuwał pieczone jabłka? – zapytał domyślnie Gabe. – Z cynamonem – sprecyzowała Thea, jednocześnie rozglądając się po dużej sypialni. Po krótkim namyśle podeszła do stołu przy oknie i tam postawiła ciężką tacę. – Wiele osób oszczędza na cynamonie. Uważają, że chrupiący wierzch załatwia sprawę, ale ja jestem odmiennego zdania. Uniosła srebrną pokrywkę, demonstrując dużą miskę z pokaźną, złocistą szarlotką ozdobioną liśćmi z ciasta, cynamonem, cukrem i masłem. Gabe zapatrzył się na wonny smakołyk i uśmiechnął się
szeroko. Thea napomknęła wcześniej, że chętnie piecze szarlotki, a on odparł, że je lubi. Nie pamiętał, kiedy to było, może kilka dni temu, a może w odległej przeszłości. Thea jednak nie zapomniała. – Horton, nie będziemy cię zatrzymywali – mruknął. – Tak jest, jaśnie panie – odparł pokojowiec skwapliwie, a moment później już go nie było. Pognał tak prędko, że zbiegając po kuchennych schodach, pokonywał po dwa stopnie naraz. – Przyniosłam dzbanuszek świeżej śmietany, gdybyś chciał nieco wzbogacić deser – zauważyła Thea. – Ale uważaj, jabłka są jeszcze gorące. – Hm? – Podczas kolacji nie dopisywał mu apetyt i wcale się nie dziwił, że Thea zabrała swoje danie do sypialni. Teraz jednak szybko sięgnął po łyżeczkę i równie szybko ją odłożył. – Przepraszam. Przypomniałem sobie czasy dzieciństwa. Byłem wtedy okropnym łakomczuchem. – Ponownie wbił wzrok w złocisty, chrupiący wierzch ciasta. – Te liście są idealne. Niemal zbyt ładne, żeby je zjeść. – Mama Clarice nauczyła mnie piec i zdobić szarlotkę, gdyż Clarice w ogóle to nie interesowało. Niestety, nie umiem przyrządzić nic więcej, gdyż moja mama postanowiła, że powinnam spędzać czas w salonie, a nie w kuchni. Niech ta szarlotka będzie moją gałązką oliwną… sam wiesz z jakiego powodu. A teraz siadaj i jedz. – Nie trzeba było – wymamrotał. Najchętniej wziąłby Theę w ramiona, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. – Z rozkoszą, ale tylko pod warunkiem, że zdejmiesz ten absurdalny fartuch. Jest na ciebie o wiele za duży. Odprężyła się i z uśmiechem rozplątała paski fartucha. – Sądziłam, że to urocze – powiedziała zalotnie. – Niemal tak urocze jak ta odrobina mąki, która przyprószyła ci włosy. – Gabe podszedł bliżej. – I ta rozkoszna smużka na policzku. Uniosła dłonie i dotknęła policzków, nadal zaróżowionych od bliskości pieca.
– Gdzie? – spytała rzeczowo. – Dlaczego Clarice nic mi nie powiedziała? – Pewnie sądziła, że ten widok sprawi mi przyjemność. Nie myliła się ani trochę. Thea spojrzała na stół z szarlotką i znowu na niego. Wyglądała na skonsternowaną. – Theo? – Pochylił się ku niej. – Znowu będziemy rozmawiać? Naprawdę uważasz, że to roztropne? – Zapytałeś mnie o coś dzisiaj rano, a ja ci nie odpowiedziałam. – Odetchnęła głęboko i wyrecytowała pospiesznie: – Kocham cię, Gabrielu, a dopiero dzisiaj uświadomiłam sobie, że zapewne odwzajemniasz moją miłość. No więc co zrobimy z tym fantem? Gabriel stał nieruchomo i wpatrywał się w Theę, oszołomiony jej słowami. Przeszło mu przez myśl, że jest najszczęśliwszym, ale i najbardziej skonfundowanym mężczyzną na świecie. Pokręcił z niedowierzaniem głową, czując, jak narasta w nim radość. Na jego ustach pojawił się uśmiech. – I cóż? – spytała drżącym głosem Thea. – Nie masz nic do powiedzenia? Znowu zrobiłam coś nie tak? Co o tym myślisz? – Nie tyle myślę, ile mam nadzieję – wyjaśnił i przykrył szarlotkę srebrną pokrywką. – Mam nadzieję, że twoje arcydzieło kulinarne będzie pyszne, nawet gdy wystygnie. – Och, Gabe… Wziął ją na ręce i przeniósł do łóżka, z którego wcześniej zrezygnował Horton. „Jaśnie pan z pewnością zechce się wcześnie położyć”, powiedział. „Jaśnie pan wydaje się zmęczony, by nie rzec, wymizerowany, że ośmielę się zauważyć”. Gabriel pomyślał, że pokojowiec powinien go zobaczyć teraz. – Poczekaj, moje buty – zaprotestowała Thea. – Zniszczę pościel obcasami… – Zajmę się tym – zapowiedział i po chwili obuwie wylądowało przy kominku. – Skoro jesteś przekonana do tego, co
robisz, i skoro już tu jestem… Pozostaje jeszcze kwestia twoich pończoch. – Hm… Chyba istotnie – zgodziła się Thea, a Gabriel powoli przesunął w górę rąbek skromnej sukni. – Czy powinnam unieść nogę? Skierował spojrzenie na twarz Thei. Nie chciał poruszać się zbyt gwałtownie, żeby jej nie wystraszyć. Ona jednak tylko przyglądała się szeroko otwartymi oczami, jak obie jego dłonie znikają pod suknią i delikatnie ściągają najpierw jedną pończochę, potem drugą. Podwiązki pozostawił, wyobrażając sobie, jak wspaniale muszą zdobić jej nagą, białą skórę ud. Chciał poczuć je na sobie, kiedy Thea otoczy go nogami. Zrzucił jedwabny szlafrok i pomyślał, że na szczęście ma na sobie spodnie – mogłaby się rozmyślić, widząc go w całej krasie. Położył się na łóżku i zadrżał, gdy Thea go objęła. Smak jej ust wywołał w nim falę niepohamowanego, słodkiego głodu. Całował jej wargi i skronie, delikatnie pieścił ustami aksamitne płatki uszu, rozkoszował się jej wonią, zdominowaną przez aromat cynamonu. Po omacku odszukał palcami guziki sukni, które tym razem były niefortunnie usytuowane na plecach. Wspólnymi siłami unieśli i ściągnęli suknię, dzięki czemu Thea pozostała tylko w bieliźnie i sięgającej do talii haleczce. Uwolniona od niewygodnej odzieży, ponownie przytuliła się do Gabe’a i lekko pogłaskała go po plecach, jakby chciała go podnieść na duchu… Cienkie atłasowe wstążki z przodu halki łatwo dały się rozwiązać, kiedy Gabriel całował lekko przyprószony piegami dekolt Thei. Otoczył ją nogą i Thea uświadomiła sobie, jak bardzo jest pobudzony, ale nawet nie drgnęła. Nie dość, że nie wydawała się przestraszona, to jeszcze uniosła biodra, jakby domagając się więcej. Odnalazł i rozwiązał kokardkę na wstążce podtrzymującej bieliznę, a gdy wsunął dłoń za delikatny materiał, poczuł, jak płaski brzuch Thei się napina. – Nie skrzywdzę cię bardziej, niż to konieczne, przysięgam – wyszeptał jej do ucha i przesunął się niżej, żeby wsunąć dłoń
między jej uda. Poczuła jego dotyk. Gabriel postanowił pokazać jej, jak wiele dla siebie znaczą i co mogą wspólnie osiągnąć. Pragnął wprowadzić ją w życie, które odtąd miało się stać ich wspólnym udziałem. Już sobie nie wyobrażał, że mógłby istnieć bez niej. Posiadł ją jednym płynnym ruchem i choć pragnął pośpiechu, z najwyższym trudem się powstrzymał. Musiał policzyć po łacinie do dziesięciu, żeby okiełznać emocje. Gdyby tego nie zrobił, zbliżenie zakończyłoby się stanowczo zbyt szybko. – Je t’aime, Thea – wyszeptał jej do ucha. – Jak zwykle miałaś rację. Kocham cię i nigdy nie przestanę. Odetchnęła tak głęboko, że niemal zachłysnęła się powietrzem. Gdy poruszyła się pod Gabrielem, jej palce machinalnie zacisnęły się na jego biodrach. Tworzyli idealną parę. – Kocham cię – powtarzał za każdym razem, gdy się do niej zbliżał. – Kocham cię, kocham cię, kocham cię… Thea!
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Thea powoli otworzyła oczy i uśmiechnęła się na wspomnienie tego, co się wydarzyło nocą. Przeciągnąwszy się, złączyła dłonie nad głową i poczuła rozkoszną gładkość pościeli. Gdy popatrzyła na wyszywany baldachim nad łóżkiem, doszła do wniosku, że jest śliczny. Pokój też był śliczny, podobnie jak słońce, którego promienie ogrzewały kołdrę. Cały świat wydał się jej śliczny jak z marzeń. Cudownie, niewiarygodnie piękny, po prostu… – A to dopiero widok, panienka wygląda jak ten kot kuchenny, co to mu pióra kanarka sterczą z kącika pyszczka. – Dzień dobry, Clarice. – Thea obróciła się na bok i oparła głowę o dłoń. – Czy to nie wspaniały ranek? – Minęło południe, ale jeśli dla panienki to ranek, to chyba tak – prychnęła Clarice. – Wygląda na to, że noc była jeszcze wspanialsza. Lepiej będzie, jak panienka przestanie się tak uśmiechać, nim przyjdzie księżna, żeby dalej dzielić się swoją wiedzą o tym, jak się bawić na balu dziś wieczorem. Jak panienka będzie taka zadowolona, to księżna tylko spojrzy i z miejsca da na zapowiedzi. Tego panience trzeba? – Prawdę mówiąc, mniemam, że Gabe już o to zadbał. Przekonał mnie, że nie jest w stanie czekać dłużej, niż to konieczne. Albo, jak wolisz, uganiałam się za nim tak długo, aż mnie złapał, choć nie uświadamiałam sobie, że to robię. – Thea przytuliła się do wielgachnej poduchy. – Wyglądam inaczej, Clarice? Naprawdę? Pod jakim względem? Pokojówka i debiutantka w jednym przewróciła oczami. – A panienka to tylko by pytała i pytała, nawet teraz. No to ja powiem, że kobieta zawsze rozpozna, kiedy dziewczyna pierwszy raz była w łóżku z mężczyzną. I niechże panienka się wreszcie ruszy. Sally czeka w garderobie, kąpiel się szykuje, a jeszcze muszę panience włosy przysposobić, co zajmie czas. Trzeba się pospieszyć, a nie wylegiwać po nocnej kotłowaninie z
dżentelmenem. Thea usiadła i mocniej przycisnęła poduszkę. – Kochamy się, a miłość jest wieczna – oświadczyła. – Nigdy nawet nie spojrzę na innego mężczyznę. – Zapewne nie. – Clarice położyła peniuar na łóżku. – Panienka nie z takich. Właśnie coś podobnego mówi Jeremiasz. Niby to wszystko miłe i przyjemne, ale chyba chodzi o to, że z niego to straszny uparciuch. Uważa, że powinniśmy czekać do nocy poślubnej, tak jakby w ogóle miało dojść do jakiegoś ślubu. Tak naprawdę to w głębi duszy wiem, kim jestem i jaka jestem. No więc wyjawiłam mu uczciwie, że nie chciało mi się czekać dłużej jak do czternastych urodzin, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Powiedział, że bez znaczenia, bo liczymy się tylko my. A ja poważnie martwię się o niego. Po mojemu, to ta biedna chłopina jest w ciemię bita, no bo kto to widział myśleć, że da się mnie przerobić na damę? I jeszcze uważa, że nie naje się przeze mnie nigdy wstydu. I co ja mam zrobić z tym głuptasem? Podniosła oczy, szkliste od łez, a Thea wyciągnęła do niej ręce. Clarice rzuciła się w jej objęcia, zanosząc się szlochem. Pokojówka płakała przez chwilę, aż w końcu Thea poklepała ją po plecach. – No już – mruknęła. – Wiesz co, Clarice, opowiem ci o miłości. – Nie uważasz. Thea tuliła się do Gabe’a, siedząc mu na kolanach za biurkiem w gabinecie księcia. Nikt im nie przeszkadzał, drzwi były zamknięte na klucz, a rozkojarzenie Thei wynikało bezpośrednio z obecności dłoni Gabriela pod jej suknią, między nagimi udami. – Wręcz przeciwnie, uważam jak najbardziej. – Thea zamrugała zaskoczona. – Dzięki twoim staraniom mamy już tylko dwadzieścia dwie papugi, łącznie z kakadu, oraz dwadzieścia pięć par nierozłączek. To razem daje… siedemdziesiąt dwie sztuki, ewentualnie czterdzieści siedem, gdyż nierozłączki sprzedajemy parami, a w gruncie rzeczy jeszcze ich nie zademonstrowałam w towarzystwie, prawda? Jak najbardziej należą ci się gratulacje…
Ślepy by zauważył, że ich oczekujesz. – Widzę, że miłość nie sprawiła, bym w twoim oczach stał się kimś wyjątkowym i niedosiężnym, a już na pewno nie uważasz mnie za ideał – mruknął i odłożył listę, z której wykreślił kolejną partię inwentarza. – Byłbym niepocieszony, gdyby nie fakt, że znajduję się już w połowie drogi do doskonałości. Kto cię zaprosił na moje kolana? – Łotrze! Sam to zrobiłeś. – Pocałowała go w usta. – Ale już wstaję. – Tylko się nie oddalaj. Musimy jeszcze porozmawiać o dzisiejszym wieczorze. Pierwsze zapowiedzi zostaną ogłoszone w kościele na ziemiach posiadłości dopiero w najbliższą niedzielę, a stosowna wzmianka pojawi się w jutrzejszych londyńskich gazetach. Sam nie wiem, czy upublicznić informację o naszych zaręczynach już dziś, czy też zaczekać, aż hrabia ujrzy ją jednocześnie z resztą świata i szczęśliwie udławi się wędzonym śledziem oraz jajkiem na miękko. Thea wskoczyła na blat masywnego biurka i zakołysała nogami, przyglądając się Gabrielowi. – Chcesz widzieć jego minę, kiedy usłyszy nowiny, prawda? – Przejrzałaś mnie na wskroś – przyznał z uśmiechem. – A zatem dzisiaj wieczorem. Niech sam się przekona, że jesteś kimś znacznie więcej niż tylko protegowaną księcia. Pewnego dnia zostaniesz księżną Cranbrook… Hrabia nic nie zrobi i nie powie, kiedy do niego dotrze, że będzie miał ze mną do czynienia. Napisał list w przekonaniu, że znalazł sprzymierzeńca, ale szybko się dowie, jak mylnie ocenił sytuację. Popełnił niebezpieczny błąd. – Mój rycerz na białym koniu jest gotów zaszlachtować smoka w skórze Neville’a. Zaszlachtować w przenośni, rzecz jasna. Powinnam była od razu pozwolić ci na wszystko. – Zaoszczędziłabyś mi mnóstwa kłopotów – przyznał. – Przez ciebie pokonałem co najmniej dwa kręgi piekielne, za co należy mi się rekompensata. – Wstał i wśliznął się między nogi Thei, kładąc dłonie na jej biodrach. – Jeśli nie wiesz, co zaproponować, chętnie coś zasugeruję.
– Powinieneś wiedzieć, że przez ciebie zżerają mnie nerwy. – Zarzuciła mu ręce na szyję. – Jak zapewne wiesz, jestem w tej materii nowicjuszką. – Czy wyjawiwszy to, czujesz się lepiej? – zapytał przekornie i przysunął się jeszcze bliżej. – Znacznie lepiej, bardzo dziękuję. A teraz powiedz mi, co właściwie miałeś na myśli? – Och, lista jest cudownie długa, ale niestety, brakuje nam czasu. Do tego jesteś, jak to trafnie ujęłaś, nowicjuszką w tej materii. Nie chcę cię wystraszyć. – Z pewnością nie udałoby ci się mnie wystraszyć – oświadczyła Thea buńczucznie. Przyciągnął ją do siebie, wyszeptał jej coś do ucha i jednocześnie położył dłonie na jej piersiach. – Tutaj? – Zrobiła wielkie oczy i machinalnie poruszyła się pod wpływem jego dotyku. – Naprawdę? W tym miejscu? Na biurku księcia? Teraz? Przesunął ręce z powrotem na jej biodra. – Wszystko się zgadza, jesteś zupełną nowicjuszką. Jej kiełkująca namiętność nagle zwiędła. Nie przyznałaby się do tego, ale Gabe miał rację. – Za to ty masz ogromne doświadczenie… – burknęła. – Cóż za szczęście! – Już mówisz jak żona. – Gabriel wpatrywał się w nią roziskrzonym wzrokiem. – Chyba mi się to podoba. – Doprawdy? A ja nie jestem pewna, czy mi to odpowiada. Na pewno już nic na ten temat nie powiem, a nawet o tym nie pomyślę. Naturalnie pod warunkiem, że nie będziesz pokazywał mi swoich dawnych… znajomości, dokądkolwiek pójdziemy. – Nigdy tego nie uczynię, w szczególności dlatego, że nie pamiętam ani jednej. Przykro to mówić, ale wygląda na to, że z twojego powodu jestem stracony dla wszystkich innych kobiet. – Wielkie nieba, nigdy nie podejrzewałam siebie o taką moc. – Thea uśmiechnęła się bez przekonania. – Dziękuję za to Bogu, gdyż nie wyobrażam sobie, jakie
wyzwania byś mi rzucała, wiedząc, jak na mnie działasz. Kocham cię, Dorotheo Neville, i nie mogę się doczekać, aż twoje nazwisko raz na zawsze zastąpię własnym. Przechyliła głowę. – Dorothea Sinclair. Thea Sinclair. Pani Gabrielowa Sinclair. Wiesz, Gabe, chyba to mi wystarczy do szczęścia przez resztę moich dni. – A przynajmniej przez kolejne dwadzieścia lat, kiedy tylko upłynie listopad. Jego książęca mość chyba zapomniał, że ma umierać albo też rzucił wyzwanie śmierci. Od razu zaznaczę, że nie jestem szczególnie przychylnie usposobiony do niektórych z jego fanaberii. Hazard, pojedynki szermiercze z mistrzami fechtunku, wczorajszy wyścig dwukółek z Poodle’em Byngiem przez Hampstead Heath… W ciągu jednej nocy książę zaprzestał planowania własnego pogrzebu i uwierzył, że jest niepokonany. – To zapewne ma coś wspólnego z jej książęcą mością. Najwyraźniej wierzy, że ona przywróciła mu młodość – powiedziała Thea. Pomyślała o księżnej, która przesypiała teraz kolejne popołudnie, zmęczona nieustannym uciekaniem po komnatach przed miłością swojego życia, o której ostatnio częściej mówiła „stary, rozpustny cap”. – Wiem, choć wolałbym nie wiedzieć – odparł Gabe. – Czy jest jeszcze coś, o czym chciałabyś porozmawiać, zanim przedyskutujemy sprawy związane z dzisiejszym wieczorem? – Owszem, mam jedną kwestię, a właściwie prośbę. Powiedz, że nie muszę zabierać klatki. Za sprawą Clarice oraz baroneta i tak wystarczająco wiele osób będzie mnie obserwowało. Gabriel pocałował ją w szyję. – Ależ jak mógłbym przepuścić tak fantastyczną okazję do rozreklamowania naszego przedsięwzięcia? – spytał z humorem. – Pozwoliłem sobie oznaczyć każdą klatkę brązową tabliczką z nazwą ptaka oraz słowami: „Wyłącznie u Wigginsa i Higginsa”. Jak rozumiesz, to przydaje szyku całej instytucji. Nabywcy zyskują poczucie, że są wybrańcami losu. A tak na marginesie, księżna
wyjawiła mi kolor twojej sukni, więc zamówiłem już wstążki dla twoich nowych nierozłączek. Z trudem zignorowała rozkoszny dreszcz, który przebiegł jej po plecach pod wpływem dotyku Gabriela. – Wstążki? Naprawdę? Och, Gabe, to niedorzeczne… – Pokręciła głową i westchnęła. – Powiedziałbym raczej, że to genialne. Do klatki będą przywiązane bukieciki pachnących kwiatów. Jeden z lokajów księcia w najlepszej liberii i rokokowej peruce wkroczy za tobą, niosąc wykwintny kij pasterski z rzeczonymi wstążkami. Gdy poproszę cię do tańca, lokaj zajmie się twoją klatką. Wszyscy zwrócą uwagę na wstążki. – Czy mogłabym zawiesić kilka na twojej szyi? Masz poważnego bzika – poinformowała go. – Staniemy się pośmiewiskiem całej sali. – Ależ skąd. – Popatrzył jej głęboko w oczy. – Ci, których nie oczaruje nasza obecność i twoja niezrównana uroda, będą szeptać wyłącznie o klatce i wstążkach. Sięgnął do kieszonki na zegarek i wyjął z niej delikatny złoty pierścionek z największym szmaragdem, jaki Thea kiedykolwiek widziała, z dwóch stron podtrzymywanym przez brylanty wielkości małych ziaren grochu. – Cóż to… Cóż to takiego? – Oto, moja droga, masz przed sobą słynny pierścionek zaręczynowy Sinclairów, widziany przez nielicznych, pożądany przez wielu, a znany wszystkim. – Wziął Theę za rękę i wsunął jej na palec pierścionek, który natychmiast się obrócił, więc musiała zacisnąć palce. – Księżna wręczyła mi go dzisiaj rano. Jest taki duży, aby właścicielka mogła wygodnie go nosić na wieczorowej rękawiczce. – Ale ja… – zająknęła się Thea. – Jeszcze nigdy… – Odjęło ci mowę? Nie sądziłem, że dożyję tego dnia. – Pochylił się i ucałował jej dłoń. – Nie chwaląc się, jako spadkobierca mojego stryja jestem najbardziej pożądanym kawalerem do wzięcia w Anglii, zwłaszcza że książęta Cranbrook
niepokojąco regularnie wędrują na łono Abrahama, więc i Basila wkrótce może spotkać ten smutny los. – Niejedna dama chciałaby cię usidlić i w okamgnieniu powić męskiego potomka, nim wydasz z siebie ostatnie „hep” i wylądujesz twarzą w puddingu, zgadza się? To logiczne – oznajmiła Thea, przezwyciężywszy oszołomienie wywołane kosztownym prezentem. – Chcesz powiedzieć, że ja, mój nowy pierścień i romantyczne nierozłączki będą obiektem zazdrości wszystkich dam do wzięcia oraz matek córek do wzięcia. A ty, rzecz jasna, obwieścisz wszem wobec, że zwróciłeś na mnie uwagę za sprawą moich nierozłączek. Nie przyszło ci nigdy do głowy, że masz duszę kupca? Czy Caspar będzie nam towarzyszył? – I owszem, z własnym lokajem i grzędą. W ten sposób zapewne uda się nam sprzedać wszystkie ptaki jeszcze przed jutrzejszym wieczorem i zarobić całkiem zacną sumkę. Proszę bardzo, powiedz mi teraz, że jestem złym człowiekiem… – Nie mogę – odparła. – Moim zdaniem jesteś błyskotliwy, a w dodatku dzięki tobie przestałam się przejmować konfrontacją z hrabią i moim przyrodnim bratem, choć do niej dojdzie już za kilka godzin. Czy to była część twojego planu? – To się stało częścią mojego planu, kiedy sobie uświadomiłem, że jest już za późno na to, aby się wycofać. Musimy działać szybko i skutecznie. Co oczywiste, postanowiłem zdjąć część ciężaru z twoich ślicznych barków. Thea złączyła dłonie i przycisnęła je do piersi. – Mój bohaterze – wyszeptała. – Zawsze do usług, moja piękna damo – odparł z rozbawieniem, ale szybko spoważniał. – Nie mamy wyjścia, uderzymy pierwsi. Dzisiaj wieczorem ktoś z pewnością zapyta hrabiego, czy to jego krewna jest narzeczoną Sinclaira. Hrabia będzie musiał zaprzeczyć, pogratulować mi, wypowiadać się uprzejmie o Basilu i z nim gawędzić. Ja i moi przyjaciele będziemy zachwyceni jego zakłopotaniem. – Jak rozumiem, nie damy mu do zrozumienia, co wiemy, zgadza się?
– Przykro mi, Theo. Nie, nie będziesz miała okazji zwrócić się do niego: „Witaj, tato”. Nie wyjawisz, że mama powiedziała ci wszystko ani że jesteś gotowa okazać w każdej chwili dowód na to, że syn hrabiego to bękart. Nie zrobisz nic z tego, po co przypłynęłaś do Anglii. Powinnaś udawać niewiedzę, tak jak hrabia na to liczy. Czy jesteś w stanie z tym żyć? Czy wystarczy ci cicha satysfakcja, że on wie? – Ale przecież przysłał ci ten list. Czy naprawdę możesz go ignorować tak, jakbyś go nigdy nie przeczytał? Dla hrabiego mogę być tylko nieświadomym pionkiem, przywiezionym do Anglii przez twoją ciotkę, która postanowiła się zemścić. Ten człowiek nie uwierzy jednak, że nie znasz prawdy. Ja na pewno bym nie uwierzyła. Nie czułabym się bezpiecznie, gdyby los mój i mojego syna spoczywał w rękach kogoś, kto nie ma żadnego powodu, by zachować milczenie. Gabe pogłaskał ją po ramionach. – Zapominasz, że pionek, o którym wspomniałaś, wkrótce zostanie moją żoną – podkreślił. – Gdybym cokolwiek wyjawił, naraziłbym najdroższą mi kobietę na wszelkiego typu wrogie szepty i insynuacje. A więc: nie. Z jego punktu widzenia mam równie istotne powody, by o wszystkim zapomnieć, jak on. Po prostu musimy przebrnąć przez ten wieczór. W rezultacie pojawi się między nami milczące porozumienie, na którego mocy zachowamy dyskrecję, a obrany dzisiaj kurs będzie obowiązywał w przyszłości. – To się wydaje rozsądne i logiczne, ale przecież hrabia spalił kościół i sądzi, że dzięki temu zniszczył dowody potwierdzające jego ślub z moją mamą. Teraz zapewne wierzy w swoją przewagę. – Owszem, to niewykluczone, ale zapomniałem ci o czymś powiedzieć. Hrabia otrzymał dzisiaj przesyłkę z dość wyraźnym i czytelnym frotażem inskrypcji na nagrobku Jonathana Harry’ego Neville’a. W tym momencie możemy więc mówić o równowadze sił. Czy choć trochę podniosłem cię na duchu? A może powinienem cię pocałować dla odpędzenia zmartwień i trosk? – Sama nie wiem… – Westchnęła. – Twoim zdaniem
pocałunek pomoże? – Chyba już zdecydowaliśmy, że nie jesteś gotowa na to, co chodzi mi po głowie… – Ja tylko zakwestionowałam dobór miejsca. – Biurko mojego stryja… Tak, pamiętam. Byłaś zbulwersowana. – Pod każdym względem – potwierdziła. – Ale przyznam, że przy tobie jestem coraz mniej zszokowana, bez względu na to, co mówisz i robisz. – To dobrze rokuje na przyszłość – podsumował i pocałował ją w usta.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Gabe siedział w salonie i dobrze się bawił, patrząc na przyjaciela, który nerwowo spacerował tam i z powrotem. Nie widział Coopera Townsenda, odkąd wrócili do Anglii i Cooper otrzymał od króla tytuł barona za bohaterstwo na polu bitwy. Wraz z godnością przyjął gustowną posiadłość, w której znikł na stałe, zapewne dla oswojenia się z nowymi obowiązkami. Cooper w pełni odzyskał siły po odniesionej ranie i nie przypominał już tyczki, choć nadal był bardzo szczupły. Przyjechał do Londynu ledwie kilka godzin wcześniej, ale zdążył już wysłuchać pełnego sprawozdania Gabe’a na temat bieżącej sytuacji oraz przyczyn, dla których wszyscy się tu zebrali. – Za żadne skarby – obwieścił po głębokim namyśle i popatrzył na rozbawionych przyjaciół: Gabriela, Rigby’ego i Darby’ego. – Nie zgodzę się, nawet jeśli wyrwiecie mi paznokcie szczypcami. Nawet jeśli wyłupicie mi oczy… Wybacz, Darby. Nawet jeśli powiesicie mnie na tym żyrandolu za… No cóż, chyba jednak tak daleko bym się nie posunął. – Przez wzgląd na ewentualną progeniturę Townsendów, dobrze to słyszeć. Coop, na litość boską, to tylko ptak – zauważył Darby i wskazał cztery zajęte grzędy przy jednym z okien. – I tylko na jedną noc. – Łatwo ci mówić. Z tą swoją przepaską na oku będziesz paradował dumnie niczym jakiś przystojny pirat. Czy to przeklęte ptaszysko mówi: „Ahoj, brachu”? Z pewnością nie brakowało ci czasu, by go tego nauczyć. – Ją… To ptaszysko to samica, a przynajmniej tak nam się wydaje. Nikt nie ma co do tego pewności, a już na pewno nie ona. – Darby zawahał się na moment. – Albo on. – Jedna noc. – Cooper wbił w Gabriela ponure spojrzenie zielonych oczu. – I nie dłużej. Nigdy, przenigdy. Jasne? Gabe przycisnął dłoń do piersi. – Jak słońce – potwierdził. – Klnę się na grób własnej matki.
Do jutrzejszego popołudnia wszyscy będą nosili ptaki w charakterze ozdób, więc my tylko podążymy za resztą stada. – Bywają chwile, przyjacielu, kiedy mówimy jednym głosem – powiedział ze śmiechem Darby. – A oto i nasze damy. – Odstawił kieliszek i wstał. Gabe i Rigby również zerwali się na równe nogi i ujrzeli Theę wystrojoną przed pierwszym balem. – Mój Boże – wyszeptał Gabriel olśniony urodą narzeczonej, a także jej strojem. Wzrost i idealna sylwetka Thei doskonale pasowały do wykwintnej sukni. Gabe, który uważał się za konesera w dziedzinie damskich strojów – głównie dlatego, że często musiał za nie płacić – zamrugał z wrażenia. Efektowna kreacja była zdumiewająco prosta, ale przez to prezentowała się nader gustownie. Uszyta z grubego jedwabnego atłasu w kolorze kości słoniowej, z kanciastym dekoltem i krótkimi kimonowymi rękawami, charakteryzowała się wysokim stanem oraz łagodnie falującą spódnicą. Tuż nad rąbkiem rzucała się w oczy lamówka w starogreckie meandry, również o barwie kości słoniowej. Cooper podszedł do oszołomionego Gabriela i lekko trącił go łokciem. – Przedstawisz nas, przyjacielu, czy też będziesz tak stał przez resztę wieczoru, jakbyś kij połknął? – zapytał. – Tak na marginesie, dziewczyna jest wspaniała. Gratuluję ci z całego serca. – Postaraj się nie zwracać uwagi na otoczkę, Coop, i spójrz jej prosto w oczy. Czy dostrzegasz inteligencję, błyskotliwość i poczucie humoru? Wierz mi, pod tą widowiskową powłoką skrywa się prawdziwa głębia. – Widzę, jak ona na ciebie patrzy, i choć trudno mi uwierzyć, że to możliwe, wydaje się w tobie zakochana – przyłączył się do rozmowy Darby. – Piekielny z ciebie szczęściarz, Gabe. Na litość boską, spójrzcie, jak Rigby rozpływa się nad dłonią tej biednej dziewczyny. Wygląda, jakby był bliski płaczu. Zatem to jest ta jego panna Goodfellow, wystrojona w falbany i koronki, które ani trochę nie maskują jej imponującego biustu. Szkoda, że nie mamy
dostatecznie dużej klatki, aby pomieścić te nierozłączki. – Panna Goodfellow z wirginijskiej gałęzi Goodfellowów – przypomniał mu Gabe. – Jeśli cenimy sobie przyjaźń Rigby’ego i własną skórę, lepiej o tym pamiętajmy i zapomnijmy o całej reszcie, a zwłaszcza o biuście tej jakże ponętnej dziewczyny. Towarzystwo musi uwierzyć, że jest wyjątkowa i urocza ponad miarę – na swój interesujący, amerykański sposób. Widząc, że książę w końcu ocknął się z drzemki, Gabriel dokonał prezentacji. Thea wymieniła uścisk dłoni z nowym znajomym, a Clarice podała każdemu obecnemu luźno zwisającą rękę i dygnęła. Gabe był pod wrażeniem aż do chwili, gdy Clarice odwróciła się do księżnej. – Dobrze mi poszło? – spytała. – Przy tym pierwszym to mną tak zachwiało, że mało nie padłam jak jaka kłoda. Nawet nie będę myśleć, jakiego bajzlu bym narobiła, gdyby miał zajechać ten wasz książę regent, no bo przecież, żeby w tych drańskich pantoflach na obcasikach dygnąć przed kim z rodziny królewskiej, to trzeba chyba samej podłogi sięgnąć. – Moja przyjaciółka jest Amerykanką – wyjaśniła Thea z pewnym pośpiechem, jakby to wszystko wyjaśniało. – Pani przyjaciółka jest niczym rozkoszny powiew świeżego powietrza i tchnienie nowego życia w nasze skostniałe towarzystwo, panno Neville – odparł Darby gładko i ponownie pochylił głowę w ukłonie. – Jakże zacnego masz przyjaciela, skarbełku – odezwała się księżna, jednocześnie poprawiając fular księciu i podtrzymując swój przekrzywiony turban z różowego atłasu. – Zważywszy na zwyczajowy natłok powozów, i tak będziemy modnie spóźnieni, nawet jeśli wyruszymy już teraz. Basilu, przestań ziewać. I na litość boską, zażyjże jedną z tych pastylek, które ci dałam. Z daleka czuć od ciebie ostrygi. Naprawdę musisz pochłaniać ich tuzin dziennie? – Zapowiada się interesujący wieczór. – Thea wzięła Gabe’a pod rękę. – Tak czy inaczej, prawda?
Uśmiechnął się do niej, gdy wszyscy podążali do oczekujących powozów. – Nawet tego nie zauważę – odparł cicho. – Jakże mógłbym, skoro nigdy w życiu nie widziałem równie cudownej istoty jak ty? Przez cały wieczór będę patrzył tylko na ciebie. Masz tremę? -Trochę się przejmuję reakcją hrabiego – przyznała. – Ciekawi mnie również, czy Clarice skłoni Rigby’ego do zamówienia wirginijskiej odmiany szkockich tańców. Na każdej lekcji savoir-vivre’u odgrażała się, że to zrobi, gdyż nudziła się jak mops. – Ten taniec chyba nie jest taki straszny, skoro tańczy się go w towarzystwie wirginijskim. – Mówisz tak, bowiem nigdy nie widziałeś, z jaką werwą Clarice wykonuje pewne kroki. – Chyba uwierzę ci na słowo – odparł i pomógł jej wsiąść do eleganckiego powozu z herbem na drzwiach. Pojechali z książęcą parą. Przyjaciele Gabriela oraz Clarice zabrali się drugim powozem, a lokaje i ptaki trzecim – otwartym landem, żeby bardziej się rzucać w oczy. – Powiem ci, Viv, że ten przeklęty Neville sam ukręci bat na siebie, jeśli zacznie dzisiaj ze mnie kpić – odezwał się książę. – Jestem dumny, widząc naszego skarbełka w pełni szczęścia. A jeśli Neville powie choć słowo o tobie, moja droga Theo, albo o pannie Goodfellow, mój gniew nie będzie miał granic. – Basilu, uspokój się. – Księżna poklepała go po przedramieniu. – Skarbełek trzyma rękę na pulsie. Prawda? – W życiu nie możemy być pewni niczego z wyjątkiem śmierci – odparł Gabriel, nim zdołał ugryźć się w język. – Niemniej owszem, uważam że hrabia dostrzegł swój błąd i będzie pod każdym względem skłonny do współpracy. Musimy tylko wytrzymać do końca tego wieczoru. – Nie obawiam się już śmierci – wyznał książę. – Próby ukrywania się przed nią są równie niemądre, jak sikanie pod wiatr. – Ależ, Basilu! – upomniała go księżna natychmiast. – Młoda dama słucha. Ja zresztą również, ale ty nigdy nie zważałeś na to,
co mówisz w mojej przytomności. Rozbawiony Gabe zacisnął rękę na dłoni Thei, licząc na to, że powstrzyma ją od śmiechu. – Wybacz, Viv, ale już podjąłem decyzję. Nie pozwolę, by Neville źle się wyrażał o naszych młodych damach. Skarbełku, świetnie sobie radzisz w roli obrońcy panny Thei, ale Rigby niekoniecznie należycie będzie pilnował panny Goodfellow, więc postanowiłem osobiście o nią zadbać. Czy jesteśmy już na miejscu? – Wystawił głowę przez okno. – Świetnie, już dojeżdżamy. A teraz przypomnijcie mi szybko, dlaczego nie dostałem papugi. – Powtarzam po raz dziesiąty, Basilu… – Księżna ciężko westchnęła. – Tylko młodsi będą prezentować ptactwo. Gdyby takie stare grzyby jak my wzięły się do upowszechnienia nowych obyczajów, żaden modniś nie dałby się przekonać. Ty masz tylko pożerać wzrokiem co ładniejsze debiutantki, wychylać trunki i ogałacać cudze portfele przy stołach karcianych. – Jesteśmy idealnie o czasie – ogłosił Gabe, gdy stangret zatrzymał powóz na skraju chodnika. – Jak długo jeszcze będziemy tu stali? – jęknęła Thea w kolejce gości, która zdawała się nie mieć końca. – Niestety, lady Jersey nie opanowała przydatnej sztuki szybkiego i bezosobowego powitania, więc nigdy nie wiadomo, kiedy odpuści jednemu gościowi i skupi się na następnym. Niewykluczone, że czeka nas jeszcze godzina w ogonku – odparł Gabriel. – Rozumiem. Czy tutaj, w Anglii, na tym polegają dobre maniery? Ktoś już dwakroć nadepnął na mój półtren. Od pewnego czasu z uwagą obserwuję damę z barwionymi na fioletowo strusimi piórami, która stoi trzy stopnie wyżej. Idę o zakład, że ta kobieta za moment zemdleje i runie prosto na nas. – To samo mi chodzi po głowie – odezwała się Clarice zza pleców Thei. Kurczowo trzymała się ręki Rigby’ego, gdyż jakiś czas temu spadła z wysokich schodów i odtąd obawiała się powtórki
wypadku. – Boję się, Gabe – wyszeptała Thea i przytuliła się mocno do jego ramienia. – Ale nie tylko upadku. Co zrobimy, jeśli jesteś w błędzie? A jeżeli ten człowiek zrobi scenę i wyzwie mnie od szantażystek oraz niefortunnych konsekwencji burzliwej młodości? Jest do tego zdolny, prawda? Albo, co gorsza, powie to tylko swoim przyjaciołom, żeby powtórzyli innym. Wówczas w krótkim czasie wszyscy w sali balowej odwrócą się od nas i od księcia, który co prawda twierdzi, że czuje się dobrze, ale w krytycznej sytuacji zapewne zechce powrócić na wieś, zaszyć się w swoich komnatach i nie opuszczać ich aż do śmierci. – Theo, kochanie, uspokój się wreszcie. – Gabriel objął ją w talii. – Hrabia nie jest skończonym imbecylem. W pewnym momencie trzeba będzie porozmawiać z nim na osobności, chyba im szybciej, tym lepiej, więc zapewne już jutro. Zasługujesz na to, by wysłuchać, co ma do powiedzenia, i przekazać mu to, co twoim zdaniem powinien wiedzieć. Dzisiejszego wieczoru nie stanie się jednak nic poza tym, że hrabia uświadomi sobie swoją bezsilność. Towarzystwo cię zaakceptuje, wzbudzisz zachwyt, a on zrozumie raz na zawsze, że upowszechnienie bezpodstawnych oskarżeń źle się dla niego skończy. Moim zdaniem spędzi większość wieczoru, zgrzytając zębami, gdy dotrze do niego, że jego córka stanie się z dnia na dzień majętną damą. Co więcej, nie będzie mógł twierdzić, że jest spowinowacony z przyszłym księciem. A zatem przejdzie mu koło nosa możliwość ewentualnego uzyskania od zięcia pieniędzy, których, o ile mi wiadomo, bardzo teraz potrzebuje. – Zamierzasz zaprowadzić mnie do niego? Nigdy o tym nie wspominałeś. – Tylko dlatego że nie jestem z tego powodu szczególnie zadowolony. Cóż, tak będzie uczciwie wobec ciebie. Z pewnością ciśnie ci się na usta mnóstwo pytań. – Właściwie to nie – odparła po chwili namysłu. – Już nie… Chyba oboje wiemy, co hrabia ma do powiedzenia. Na własne oczy ujrzałam kościelny rejestr i odwiedziłam grób Jonathana. Chyba… odzyskałam nieco spokoju. W tej chwili przejmuję się
tylko tobą i książęcą parą. – Z uśmiechem podniosła na niego wzrok. – Rzecz jasna, nie zamierzam wycofać się teraz i wrócić do Wirginii, żeby uniemożliwić ci kontaktowanie się z tym człowiekiem. Dobrze mi tutaj. – W Anglii? – Uśmiechnął się, jakby już znał odpowiedź. – W twoich ramionach – uściśliła. W tej samej chwili kolejka przed nimi przesunęła się o krok, a z holu budynku wyłonili się lokaje księcia… niosąc ptaki. Thea otrzymała srebrną klatkę z maleńkimi białymi stworzeniami o żółtych dziobach. Ptaszki siedziały tuż obok siebie na żerdzi z główkami wtulonymi w skrzydła, a gdy Thea wsunęła palce w srebrną obręcz na szczycie klatki, Gabe szybko przypomniał jej, że powinna mieć lewą rękę wolną, gdyż będzie ją podawała dżentelmenom. Przynajmniej pierwsze chwile minęły w miarę dobrze. Jak się okazało, Thea wcale nie musiała się martwić o to, co powiedzieć gospodyni, kobiecie nieprzeciętnie miłej i gadatliwej. Przez pięć minut wysłuchiwała monologu, w którym lady Jersey zadawała pytania i sama na nie odpowiadała, a potem zalała książęcą parę potokiem słów na temat klejnotów zdobiących Theę. – A ten pomysł z ptakami jest po prostu świetny – oznajmiła gospodyni na zakończenie. – Doskonały sposób na to, by zwrócić na siebie uwagę, choć wiadomo, że moja służba będzie miała więcej sprzątania. A ty, moje dziewczę, koniecznie mów mi Sally. Ja z kolei będę zwracała się do ciebie „droga Theo”. Nalegam, byśmy zjadły razem lunch, i to jeszcze w tym tygodniu. Och, a oto nasz kochliwy bohater. Lordzie Townsend, nie stójże tam z tym niegrzecznym Darbym Traversem. Nie przejmuje cię świadomość, że papugi na twoich ramionach spoglądają na siebie z wyraźnym uczuciem? Zresztą mniejsza z tym, teraz wystarczy, że obaj ucałujecie mnie na powitanie, a będę najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Thea nie miała pojęcia, kiedy lady Jersey oddycha. Po chwili jeden z lokajów zaanonsował całą grupę osobom, które już się zebrały w sali balowej. Gdy powiedział: „z
narzeczoną, panną Dorotheą Neville”, wszyscy momentalnie się zainteresowali zgodnie z przewidywaniami księżnej. Podobne poruszenie wywołali panna Clarice Marie Goodfellow i sir Jeremiasz Rigby. Wielu zgromadzonych dżentelmenów z niecierpliwością wyczekiwało pojawienia się młodej damy, o której zrobiło się głośno, a Clarice ani trochę ich nie rozczarowała. Uznawszy, że jej przeznaczeniem jest rola królowej balu, obdarzyła wszystkich uroczym uśmiechem i dygnęła z wyzywającą miną, czym wzbudziła ogromne zainteresowanie niejednego arystokraty. – A niech mnie, Jeremiaszu – wyszeptała. – Tego wieczoru czeka nas naprawdę sporo uciech. – Mam nadzieję, że nie nazbyt wiele – skomentował Gabriel cicho, usłyszawszy słowa Clarice. Skierowali się do krzeseł ustawionych pod ścianą, gdyż księżna oznajmiła, że po tym całym wyczekiwaniu na schodach cisną ją buty i marzy tylko o tym, by wreszcie usiąść. – Staliśmy się nie lada atrakcją, hę? Równie dobrze moglibyśmy przyjechać na malowanych słoniach – zauważył Darby z wyraźnym zadowoleniem. – Ponieważ jednak właśnie przybyła małżonka George’a Byrona, z którą poeta jest od niedawna w separacji, nasze skromne osoby chwilowo poszły w zapomnienie. – I dzięki Bogu. Brakuje nam tylko kilku kokard oraz dzwonków, a moglibyśmy występować w cyrku. Jesteś moim dłużnikiem, Gabe – dodał Cooper. Thea nie zwracała uwagi na ich rozmowę, zastanawiając się, który z setki obecnych na balu mężczyzn jest jej ojcem. – Czy jest tutaj hrabia? – spytała wreszcie. – Albo jego syn? – Tak, hrabia się zjawił, ale w tej chwili widać tylko Mylesa i jego matkę – odparł Gabriel. – Hrabia prawdopodobnie już się zaszył w pokoju karcianym. Zapewne ucieszysz się, gdy ci powiem, że nie wydawał się zachwycony moim widokiem. – Doskonale. – Książę zatarł ręce. – W takim razie i ja udam się tam na partyjkę lub dwie. Pora oskubać tego i owego.
Odszedł z zapałem, a księżna dyskretnie zsunęła buty pod suknią, najwyraźniej zamierzając przesiedzieć cały wieczór w jednym miejscu. – Theo, kochanie – mruknął Gabriel. – Jeśli teraz spojrzysz nad moim lewym ramieniem, zobaczysz Mylesa i jego matkę. Ona jest ubrana w granatową suknię, a on wygląda jak czarno-biała tyczka od fasoli z zieloną papugą, która ma pasować do jego oczu. Nie liczyłem, ale wydaje się, że w sali znajduje się co najmniej dwadzieścia ptaków. Zdumiewające, jak łatwo jest wodzić wyższe sfery za nos. – Widzę go – potwierdziła Thea bez tchu. Myles Neville, wicehrabia Broxley, stał zaledwie piętnaście metrów dalej. Wysoki, żałośnie chudy, z przywiązaną do przedramienia papugą, dumnie obnosił się ze złotym orderem na wąskiej piersi. – Przecież to jeszcze chłopiec – dodała. – Co on robił na polu bitwy? – Powiedziałem ci, że wcale nie miał się znaleźć na polu bitwy. Z założenia powinien był wrócić do domu z rosyjskim medalem, nie zrobiwszy jednak nic poza podawaniem herbaty generałowi. Popełniłem błąd, powierzając Mylesowi misję dostarczenia wiadomości do sztabu. Powinienem był przewidzieć, że w ogóle zapomni, co ma przekazać. – Wy też tak uważacie? – zwróciła się Thea do przyjaciół. – Niektórzy romantycy uważają, że wojna to gra. – Darby przyłożył dwa palce do przepaski na oku. – Jeśli tak, to tamtego dnia Bonaparte nas ograł. Nie oznacza to, że akceptujemy zachowanie hrabiego. Kupowanie stanowisk, a co gorsza, orderów, to jak najbardziej naganny proceder. To dziwne, ale moim zdaniem chłopak o tym wie i dlatego robi, co w jego mocy, by uzyskać nasze przebaczenie. – To nieco krzepiące. – Thea ponownie przyjrzała się przyrodniemu bratu. – Wydaje się dość kruchy, biorąc pod uwagę jego wzrost. Zastanawiam się, czy jest chorowity od urodzenia. – Chciałabyś go poznać?
– Tak, Gabe, chętnie. – Pójdę po niego – zaproponował Cooper. – Nie widziałem go od tamtego dnia. Jeśli naprawdę zależy mu na naszej przyjaźni, to z przyjemnością wyjdę mu naprzeciw. – Dziękuję, Coop. – Gabe spojrzał na niego z sympatią. – Na szczęście zawsze wiesz, jak się zachować, i można na ciebie liczyć. Obecny tu Darby zapewne usiłowałby przywołać Mylesa gwizdnięciem. – Owszem, ale z gracją i melodyjnie – przyznał Darby. – Chyba powinnam usiąść, prawda? – Thea popatrzyła pytająco na Gabe’a. – Trochę uginają się pode mną nogi, a nie powinnam sprawiać wrażenia zalęknionej. Gabe, przecież ja nawet nie wiem, co mu powiedzieć! – Możesz zacząć od „Dobry wieczór, wasza lordowska mość” i podania mu ręki tak, żeby musiał się nad nią ukłonić i jednocześnie pilnować papugi. To będzie zabawny widok. Pamiętaj, że go nie znasz, a on o niczym nie wie. Dosłownie o niczym. – Ogromnie się cieszę, że mogę zawrzeć z panią znajomość, panno Neville – powiedział Myles, gdy po chwili podszedł do Thei. – Co prawda z tytułu jestem wicehrabią Broxley, ale nosimy to samo nazwisko. Oboje jesteśmy Neville’ami. Przedziwny zbieg okoliczności, nieprawdaż? – W istocie, przedziwny – prychnęła księżna i pospiesznie zajrzała do kieliszka z winem. Zaintrygowany Myles przyglądał się jej przez chwilę, nim przeniósł spojrzenie na Clarice, która przestąpiła z nogi na nogę. – Ale nie jesteście do siebie ani trochę podobni, prawda? – zauważyła szybko. – Ani trochę. Nikt nie wziąłby was za… Umilkła, gdy Thea dyskretnie szturchnęła ją łokciem. – Moja narzeczona wywodzi się z linii Neville’ów z Fairfax w Wirginii – wtrącił się Gabriel. – Myles, zapewne słyszałeś o skoczkach? Thei przeszło przez myśl, że tak niezręczna próba zmiany tematu skazana jest na porażkę, lecz Myles natychmiast zapomniał
o dotychczasowym przebiegu rozmowy. Po kilku minutach mniej lub bardziej dowcipnej pogawędki o wszystkim i o niczym usłyszeli, że orkiestra szczęśliwie przystąpiła do strojenia instrumentów, co zapowiadało taneczną część wieczoru. Myles z miejsca przeprosił, że odchodzi, ale mama obiecała go pannie Frobisher na pierwszy taniec i teraz musiał jakoś zlokalizować partnerkę, której niestety nigdy nie widział na oczy. – Co byś powiedziała na taniec, kochanie? – zapytał Theę Gabe. – Nie w tej chwili… Nadal jestem zbyt zdenerwowana. Myles to całkiem sympatyczny młodzieniec, sam przyznasz. Mogę tylko żywić nadzieję, że z biegiem czasu nabierze samodzielności. Jak się zapatrujesz na to, gdybyśmy wybrali się na spacer po sali balowej i zajrzeli do pokoju karcianego? – Skoro tego sobie życzysz. – Podał jej ramię. – Przy okazji przedstawię cię swoim znajomym. Z pewnością nie mogą się doczekać rozmowy z najpiękniejszą kobietą na świecie. – Jeśli będziesz wygadywał takie głupstwa, w końcu przewróci mi się w głowie i stanę się próżna. Nie twierdzę jednak, że powinieneś przestać… po prostu nieco zwolnij tempo, dobrze? A co z księżną? – zaniepokoiła się. – Nie wypada zostawić jej samej, tylko z lokajami i ptakami. Wiedziałam, że należało przywieźć tu także pokojówki. – Co racja, to racja. Rigby, zostaniesz tutaj wraz z Clarice, żeby dotrzymać towarzystwa mojej ciotce? Biedaczka, już przysypia. I zachowujcie się, jak należy. – Ja to się zawsze zachowuję, jak należy. – Clarice mrugnęła porozumiewawczo. – Znaczy się, jestem grzeczna. Poza tym bez obaw, Jeremiasz będzie o mnie dbał. – Do grobowej deski – oświadczył Rigby z patosem. – Ty też zwolnij tempo, Rigby – upomniał go Gabriel, a następnie wraz z Theą wyruszył na rekonesans po obrzeżach sali. Po półgodzinnej serii dygnięć i powitań z osobami, których nazwisk Thea nie zdołałaby zapamiętać nawet mimo
najszczerszych chęci, w końcu znaleźli się przy wejściu do pokoju karcianego, pomieszczenia tylko dla dżentelmenów. – I dla lady Devonshire, jeśli się uprze – wyjaśnił Gabe. – Będziemy musieli się zadowolić rzutem oka przez przeszklone drzwi. Powiem ci, że świetnie sobie radzisz. Czy już przestałaś się denerwować? – Chyba nie odprężę się całkiem, dopóki nie zobaczę… tego człowieka. Widzisz go teraz? Mógłbyś go wskazać? Jest ich tam tylu… O nie, nie wierzę! – W co? – Gabe, który właśnie kłaniał się jednemu z gości, zajrzał do pokoju karcianego, zdumiony słowami Thei i mocnym uściskiem jej dłoni na swoim przedramieniu. – Wielkie nieba, co ten człowiek robi? Zaczekaj tutaj. – Ani myślę. Patrz, zrobił to ponownie. Strzelił swojego rozmówcę portfelem w twarz. Gabe odwrócił ją od drzwi i ruchem ręki przywołał stojącego nieopodal Coopera. – To nie jest pierwszy lepszy gracz w karty – wycedził Gabriel. – To hrabia we własnej osobie. Wygląda na to, że mój pozbawiony rozumu stryj właśnie wyzwał go na pojedynek, i to dwukrotnie. Cooper, znajdź Darby’ego i zabierz jej książęcą mość, lokajów oraz całą resztę z powrotem na Grosvenor Square. Najpierw jednak dopilnuj, żeby powóz księcia czekał na niego przed głównym wejściem. Spiesz się, ale tak aby nikt się nie domyślił. Stryj i tak już zrobił z siebie widowisko. – Ale ja wcale nie chcę wychodzić – zaprotestowała Thea. – Theo, w tej jednej sprawie ci nie ustąpię. Psiakrew. – Gabriel pokręcił głową i zostawiwszy Theę, ruszył do pogrążonego w pełnej zdumienia ciszy pokoju karcianego. – Dlaczego nic w życiu nie jest proste?
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY – Wasza Książęca Mość – powiedział Gabriel stanowczym tonem, podchodząc do stryja i hrabiego. Obaj panowie piorunowali się wzrokiem. – Czy mogę na słowo? – Na słowo? Skarbełku, jeśli chcesz, zajmij miejsce w pierwszym rzędzie – powiedział książę życzliwie. – Właśnie wyzwałem tego nieznośnego łajdaka na pojedynek. Gabe powiódł spojrzeniem po twarzach hazardzistów i wziął głęboki oddech. – Tak, Wasza Książęca Mość, zauważyłem. Czy mogę spytać dlaczego? Ale na osobności, jeśli wszyscy nam wybaczą. Lordzie Broxley, powrócimy za moment, a tymczasem może powinien pan kazać jednemu ze swoich sług przynieść lód do obłożenia policzka. Po tych słowach bezceremonialnie chwycił Basila za rękę, a hazardziści rozstąpili się niczym Morze Czerwone, gdy dżentelmeni wędrowali na balkon. Gabriel poprowadził stryja na zewnątrz, odwrócił się i wytężył wzrok, niewiele widząc w mroku. – Czy obaj postradaliście rozumy? – warknął. – Szło nam dobrze, naprawdę nieźle. Cóż on takiego powiedział? Czy oskarżył Theę o… Co mówił? Książę poprawił klapy fraka. – Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to powiem. Ten szubrawiec oświadczył, że panna Goodfellow wygląda jak nielicha dziewka, a gdy mu kazałem odwołać te słowa, odparł, że ani myśli. Potem dodał, że jeśli ta dziewoja swoimi sztuczkami nakłoni Rigby’ego do ślubu z nią, nie miną dwa tygodnie, a przyprawi mu rogi. Sam widzisz, skarbełku, nie było wyjścia. Musiałem bronić honoru tej biednej, niewinnej młodej damy. Gabe mocno uszczypnął się w nasadę nosa. – Ta młoda dama nie jest niewinna od… Zresztą, mniejsza z tym. Stryju, nie rozumiesz, co się właśnie stało? Broxley uświadomił sobie, że nie ma jak przeciwstawić się nam wprost,
więc zrobił to okrężną drogą. Celowo sprowokował cię do rzucenia mu wyzwania, gdyż wiedział, że zapłacimy każdą cenę, byle tylko wielkodusznie przyjął twoje przeprosiny i odwołał pojedynek. Prawdę mówiąc, jestem pewien, że chodzi mu wyłącznie o pieniądze. – Nie rozumiem – wymamrotał książę i pociągnął nosem, wyraźnie tracąc pewność siebie. – Broxley znowu zrobił ze mnie głupca, ale tym razem nawet tego nie zauważyłem? – Skąd! W żadnym razie. Zachowałeś się… wspaniale, dzięki tobie wszyscy się przekonali, jaki z niego parszywiec. Stryju, skup się na tym, co mówię. Sprawa jest prosta i nie ma nic wspólnego z tobą. Rzecz się tyczy Thei i mnie. Hrabia wziął na celownik Clarice, żeby uniknąć pytań o jego ewentualny związek z Theą. Wiedział, że jeden z nas będzie musiał wystąpić w jej obronie. Hrabia z pewnością nie ma ochoty na pojedynek na pistolety o świcie. – Pistolety o świcie? Co to, to nie. Na pewno nie pistolety i nie o świcie. Solidne śniadanie to podstawa, a poza tym muszę od deski do deski przeczytać poranną prasę, nim pokażę się światu. – Stryju, posłuchaj mnie, proszę. Rzuciłeś mu wyzwanie, więc to on wybiera broń, a wszyscy wiedzą, że Broxley ma sokole oko. Naprawdę nie wiem, kto ustala czas, ale utarło się, że ludzie pojedynkują się bladym świtem. Tak czy owak, widziałem go na strzelnicy przy Davies Street i z pewnością nie możesz się z nim równać. – Niefortunnie się złożyło, prawda? – Książę zaczął ogryzać paznokieć u kciuka. – Ćwiczyłem tylko z floretem. Całkiem nieźle mi szło ze słomianymi kukłami. Mam niezgorsze pchnięcie, rozumiesz. Wczoraj niemal drasnąłem instruktora… choć może tylko drażnił się ze mną. Ale nie chmurz się, skarbełku! Naprawdę nie miałem wyboru. Co teraz zrobimy? – Ty nic nie zrobisz, stryju – oświadczył Gabriel z mocą. – A przede wszystkim, nic nie powiesz. Idź za mną. Wróciwszy do pokoju karcianego, przekonali się, że gracze powrócili do stolików, najwyraźniej straciwszy zainteresowanie
awanturą. Hrabia siedział przy jednym z pustych stołów, a obok zajął miejsce zielony na twarzy Myles. Wyglądał tak, jakby lada moment miał się rozchorować. Gabe wysunął krzesło dla księcia i obaj usiedli. – Panowie – powiedział. – Przeprowadziłem rozmowę z jego książęcą mością i wiem już, z czego wynika jego wzburzenie. Muszę przyznać, że w pełni się z nim zgadzam. Panie hrabio, pańskie uwagi na temat panny Goodfellow były nie tylko nietrafione, ale i wysoce obraźliwe. Jeśli jednak zgodzi się pan przeprosić księcia i obiecać, że już nigdy nie wypowie jednego złego słowa na temat tej młodej damy, jego książęca mość wielkodusznie uzna sprawę za zamkniętą. – A jakże! Bladym świtem? – wymamrotał Basil. – Nie tylko niewykonalne, ale i pogańskie. – Wbił w Mylesa ostre spojrzenie. – Czy to jeden z moich ptaków? Zastanawiałem się, dokąd trafiły… – Stryju, właśnie dyskutujemy o możliwości zażegnania pojedynku. Może wysłuchajmy odpowiedzi hrabiego. – Nie zamierzam przepraszać za prawdę – odezwał się hrabia. – Obecny tu Myles, bohater wojenny, będzie moim sekundantem. Proszę z nim omówić szczegóły. Ja wychodzę. Gabe zrozumiał, że musi posunąć się do ostateczności. – To nawet dobrze, albowiem mam mu sporo do powiedzenia – odparł. – Każdy lubi czasem posłuchać historii o miłości. Tylko od czego zacząć? Broxley spojrzał na wyraźnie skonfundowanego syna, a potem jeszcze raz na Gabe’a. – Nie odważysz się – wycedził. Gabriel bawił się coraz lepiej, choć wiedział, że nie powinien. Z kolei książę, wyraźnie znudzony, wyjął z kieszeni dwie pary kostek i rzucał na przemian lewą oraz prawą ręką. Wyglądało na to, że lewa wygrywa. – Och, wręcz przeciwnie – oświadczył Gabriel. – Można powiedzieć, że zostałem do tego zmuszony. Myles, słuchaj uważnie. Dawno temu żyła sobie córka karczmarza…
– Niech cię czarci porwą, Sinclair! – A tak, niech mnie czarci porwą. Ale nie teraz, bo jak na razie to ja mam wszystkie atuty. Innymi słowy, siadaj… Harry. – Jak śmiesz?! – Hrabia wbił w Gabriela wściekłe spojrzenie. – Śmiem, bo wystarczy, że zamienię parę słów z arcybiskupem i będziesz skończony. Hrabia powoli usiadł. – Nie masz dowodów – wycedził. – W pożarze nie zawsze wszystko ginie… Strona sto trzecia, wers ósmy. Panna Theodora Clapham i pan… – Wystarczy – powiedział cicho hrabia. – Tato? – wyjąkał młodzian. – Nic nie rozumiem. O czym on mówi? – Ani słowa, Myles. – Tak, światła myśl. Wszyscy przestańmy wreszcie gadać. – Gabe pomógł księciu wstać i popatrzył na hrabiego. – A teraz ty też wstaniesz i podasz prawicę księciu. Dla świata wasz spór będzie zakończony. Przeprosisz, a jego książęca mość uzna twoją skruchę. Przeproś. – Wykluczone. – Nadal nie rozumiesz, Harry? Nie dałem ci wyboru. Albo przeprosisz w tym momencie, albo wyjdę z pokoju karcianego, poproszę wszystkich o uwagę i opowiem tę historię o miłości. Wiem, że ludzie będą słuchali z zapartym tchem… Ja nie mam nic do stracenia. Hrabia odkaszlnął, zasłaniając usta dłonią. – Byłem w fatalnym błędzie, Wasza Książęca Mość – wymamrotał. – Zachowałem się w sposób niedopuszczalny i proszę o przyjęcie moich szczerych przeprosin. – Uznajmy, że już je przyjąłem. Czy naprawdę muszę podawać rękę temu osobnikowi? – Stryju – powiedział Gabriel ostrzegawczym tonem. Po chwili sprawa była zakończona, a problem rozwiązany. – I już? – zapytał hrabia. – Skąd mogę mieć pewność, że nic mi nie grozi?
– Nie możesz… Wkrótce powrócimy do tej rozmowy w rezydencji księcia przy Grosvenor Square. I uprzedzam, lepiej uważaj, gdyż mogę stracić dobry humor. Idziemy, stryju. Nasze damy się niepokoją. – Co im powiemy? – spytał książę, kiedy szli przez salę balową. – Na pewno nie prawdę. Wrażliwa i delikatna duszyczka panny Goodfellow byłaby zdruzgotana. – Śmiem… Och, tak, zupełnie zdruzgotana, a oburzony Rigby pognałby do hrabiego, żeby również go spoliczkować i wyzwać na ubitą ziemię. I tak znaleźlibyśmy się w punkcie wyjścia, prawda? Powiemy im, że hrabia skrytykował krój twojej kamizelki. Tak się zwykle odpowiada, gdy ktoś pyta o przyczynę pojedynku, a chcemy zasugerować, żeby pilnował swojego nosa. – Doprawdy? Uważasz, że moja kamizelka jest źle skrojona? – Nie, stryju… – Gabriel cierpliwie westchnął. – Najlepiej jest w ogóle nic nie mówić. Powóz już czeka, więc wracajmy do domu. Thea stała przy oknie z widokiem na Grosvenor Square, zastanawiając się, dlaczego Gabe tak długo nie wraca. Jej książęca mość również się niepokoiła, gdyż obie wiedziały tylko tyle, że książę wyzwał hrabiego na pojedynek. – I co, kochana? Thea odwróciła się od okna. – Nic, Wasza Książęca Mość. Jeszcze ich nie ma, więc tylko patrzę na mgłę, która okrywa bruk. – Basil mógłby się pospieszyć. – Zaraz, jakiś powóz właśnie wjechał na plac. Widzę lampy… I jeszcze jeden zaraz za nim. Czy to możliwe, by należał do hrabiego? – Odsuń się od okna, moja droga, bo ktoś uzna, że ze zmartwienia odchodzimy od zmysłów. Jeden z lokajów wypatruje powozów i ma przykazane podać nam świeżą herbatę, gdy tylko je dostrzeże. – Poklepała miejsce na kanapie. – Usiądź koło mnie. – Dobrze, Wasza Książęca Mość. – Thea niechętnie usiadła, a gdy usłyszała szczęk otwieranych drzwi wejściowych, natychmiast
się zerwała i pobiegła na szczyt schodów. – Gabe! Wszystko dobrze? – Tak, a będzie jeszcze lepiej! – odkrzyknął, przyjmując od księcia kapelusz i rękawiczki. – Hrabia i jego syn zaraz się tu zjawią. – Tutaj? Dlaczego? – zapytała lekko wystraszona. – Bo gdybyśmy wcześniej do nich poszli, zapewne udałoby się uniknąć tego, co się stało. Oto i oni – dodał, gdy ktoś zastukał kołatką. Thea wróciła do salonu, żeby uprzedzić Vivien o przybyciu gości, a w niedługim czasie na piętrze domu zjawili się książę, Gabriel, hrabia, Myles i… dama w granatowej sukni. – Co tu robi hrabina? – spytała szeptem Thea Gabe’a. W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. – Chyba możemy sobie darować uprzejmości – powiedział, gdy lokaj wniósł zastawioną tacę. – Zdecydowanie. Chciał pan spotkać się ze mną zaraz po balu. Proponuję, żeby damy zaczekały w innym pokoju – burknął hrabia. – To nie będzie konieczne – zaoponowała hrabina, a mąż spojrzał na nią tak, jakby ją ujrzał pierwszy raz w życiu. – Henry, czy naprawdę uważasz, że nie wiem, co się dzieje? – Ależ, Marion… – Hrabia groźnie zmarszczył brwi. – Nie zastraszysz mnie, Henry. Już nie. Nie boję się ciebie, odkąd posłałeś biednego Mylesa na wojnę, gdyż zapragnąłeś własnej chwały i liczyłeś na to, że ten niedorzeczny medal ułatwi mu znalezienie bogatej żony, która zapełni ci skarbiec. – Mój syn jest bohaterem! – Ignorowałeś naszego syna, dopóki nie uznałeś, że się na coś przyda. I co się stało? Trafił do niewoli i otarł się o śmierć. Hrabia spurpurowiał. – To nie musiało się stać – odparł. – Miał przez cały czas służyć u boku generała. Zawinił ten przeklęty człowiek i jego przyjaciele. To oni narazili Mylesa na niebezpieczeństwo. – Popatrzył na Gabriela. – Przez ciebie mam tylko kłopoty. –
Wskazał palcem księcia. – A ty jesteś tyle samo wart, co twoi bracia, którzy rok po roku padali jak muchy. Samo twoje istnienie jest hańbą dla wyższych sfer. – Ale… – zająknął się książę. – Cóż tobie do tego? – Sprawa jest oczywista dla wszystkich z twoim wyjątkiem. Wszyscy jesteście obrzydliwie bogatymi półgłówkami, przez których inni cierpią. Ten twój dziedzic zamienił Mayfair w ptaszarnię, gdyż chciał się zabawić. Nie wiedziałem, komu najchętniej skręciłbym kark, kiedy Myles przyszedł do domu z tym piekielnym ptaszyskiem. Z trudem zapanowałem nad sobą. Marion, mam tego dość. Wychodzimy. – Wydawało mi się, że masz tutaj sprawy do załatwienia – zaoponowała. – Sporo o tym mówiłeś w powozie. Dlaczego nagle umilkłeś? Nie chcesz nic powiedzieć? Więc ja to zrobię. Księżna poklepała poduszkę obok siebie. – Chodź tu do mnie, Marion. Chcę dobrze usłyszeć każde słowo – wyznała. – Ona nie ma nic do powiedzenia. – Hrabia zacisnął pięści. – Czekaj – wyszeptała Thea, kiedy Gabriel ruszył przed siebie z żądzą mordu wypisaną na twarzy. – Stań między nimi, dodaj hrabinie odwagi, ale jej nie przerywaj. – Ani kroku dalej. – Gabe stanął zaledwie kilka centymetrów od twarzy hrabiego. – I ani słowa więcej. – Widzisz, Marion, skarbełek cię obroni. Wracaj do Thei, kochany, pan hrabia już wie, gdzie jego miejsce. A ty mów dalej, moja droga. – Księżna zachęcająco skinęła głową. – Od razu widać, że zbyt długo to w sobie nosiłaś. – Dziękuję, już wszystko wyjaśniam. – Hrabina uniosła brodę i spojrzała na męża. – Zawsze cię raziło, że tylko dwa pokolenia dzielą mnie od Liverpoolu i kopalni węgla, ale mój posag przyjąłeś bez zastrzeżeń. Zapewne nie ucieszysz się, kiedy powiem, że w dzieciństwie często siadywałam na kolanach dziadka, gdy pracował nad księgami rachunkowymi, i dzięki temu więcej wiem o finansach, niżbyś tego chciał. Kiedy więc zorientowałam się, że przez ciebie pogrążyliśmy się w długach,
zajrzałam do naszej księgowości. Moją uwagę przyciągnęła pewna suma pieniędzy, wypłacana regularnie co kwartał, rok po roku. – Hrabina uśmiechnęła się do Thei. – Jesteś bardzo ładna, moja droga. Czy przypominasz swoją mamę? Henry nigdy o niej nie zapomniał, a w każdym razie zawsze wiedział, jak bardzo możecie być niebezpieczne, ty i ona. Z kolei mnie nigdy nie wybaczył, że jestem mu niezbędna. – Biedactwo. – Księżna nalała hrabinie herbaty. – Napij się trochę, proszę. – Mamo, o czym ty mówisz? Tato? – O niczym szczególnym, Myles – powiedziała pospiesznie Thea, litując się nad przyrodnim bratem. – Chodzi o zdarzenia sprzed wielu lat. Żadne z nich nie ma nic wspólnego z nami. Prawda, panie hrabio? Nikt z tu obecnych nie życzy sobie niepotrzebnych kłopotów. Hrabina podeszła do Thei i uścisnęła jej rękę. – Dziękuję ci, moja droga, za twoją wrażliwość i dyskrecję. Dziękuję w imieniu swoim i Mylesa. Twoja matka doskonale cię wychowała. Byłabym zaszczycona, gdybym mogła nazywać cię przyjaciółką. A co do ciebie, Henry… – Przeniosła wzrok na męża. – Pora wracać do domu. Rano wyjeżdżasz do posiadłości, gdzie pozostaniesz przez dłuższy czas. Ja i Myles zostajemy tutaj. Już się umówiłam z prawnikami mojego ojca w sprawie zasilenia naszych rachunków i przyznania ci zapomogi. Osobiście będę sprawowała pieczę nad wszystkim. Chyba dobrze mnie rozumiesz? Thea nie wiedziała, czy bić jej brawo, czy ją wyściskać. Mylesowi nic nie groziło pod opieką tak zaradnej matki. Hrabia uniósł ręce, jakby zamierzał udusić księcia, i ruszył przed siebie żądny krwi… lecz nagle przewrócił oczami, wymamrotał coś, co brzmiało jak „hep” i padł jak długi na podłogę.
EPILOG – Świat to dziwne miejsce, prawda? – zauważyła Thea. Stała u boku Gabriela i oboje patrzyli przez okno, jak księżna i książę spacerują po placu. – Mam wrażenie, że książę nie ma żadnych zmartwień. – Ani jednego – zgodził się Gabe. – I oby to się nie zmieniło do końca jego dni, przez następne ćwierć wieku. – O czym z taką powagą rozmawiałeś z Cooperem, kiedy wam przerwałam, a on natychmiast sobie poszedł pod byle pretekstem? Gabe z uśmiechem objął Theę w talii. – Nie rozmawiałem z powagą, kochanie – zapewnił ją. – To Cooper był przejęty. Przyszedł mi przypomnieć, że po balu u lady Jersey jestem jego dłużnikiem. Pamiętasz tę sprawę, czyż nie? Przed powrotem do swojej posiadłości postanowił obwieścić, że upomni się o swoje. – Och, to brzmi złowieszczo. – Thea zarzuciła mu ręce na szyję. – Czy wspomniał, jak ma wyglądać spłata długu? – Owszem. Chociaż Cooper czuje wielką potrzebę powrotu do swojej posiadłości, a do Londynu przyjechał tylko na moją prośbę, mimo wszystko postanowił ponownie zjawić się w stolicy już w przyszłym tygodniu, żeby znaleźć sobie żonę. Szczerze powiedziawszy, nie ma szczególnej chęci do ożenku, ale musi jakoś położyć kres temu oblężeniu, jak to ujął, z którym musi się borykać. Jest mu szczególnie ciężko, odkąd opublikowano te książki o nim. Musimy obiecać, że będziemy na miejscu i nie zostawimy go bez wsparcia. – Do czego mu potrzebne nasze wsparcie? Coop jest przystojnym, młodym mężczyzną z tytułem i majątkiem. Moim zdaniem będzie kijem odpędzał natrętne debiutantki, razem z ich matkami swatkami. – W tym sęk. Odpędza kandydatki do zamążpójścia, odkąd zyskał sławę kochliwego lorda Townsend. Ma dosyć dziewcząt,
które pukają do jego drzwi, symulując skręcenie kostki, i snują się za nim, dokądkolwiek pójdzie. Jedna wręcz zakradła się do jego sypialni… A on chce samodzielnie dokonać wyboru. – Tak jak ty go dokonałeś – zauważyła. – Doprawdy? – Uśmiechnął się. – Wydawało mi się, że zostałem nieco przymuszony do zaręczyn. Thea pociągnęła nosem. – Jeśli chodzi o mnie, będę wspominała tamte chwile z wielką czułością i lekkim rozbawieniem. Chcę wierzyć, że padłeś przede mną na kolana i błagałeś mnie, bym za ciebie wyszła. Od pierwszego wejrzenia zakochałeś się we mnie do szaleństwa. – Naturalnie. Dlatego zagroziłem, że utopię się w oceanie. – Tego nie pamiętam. – Powiedz prawdę, od początku byłaś gotowa mi się oddać – wyszeptał jej do ucha. – I nadal jesteś na każde moje skinienie. – Doprawdy? – zaprotestowała z szerokim uśmiechem. – Na każde twoje skinienie? Może to sprawdzisz… Stawiam centa przeciwko szylingowi, że… Nie pozwolił jej dokończyć. Wziął ją na ręce i ruszył ku schodom. – Nigdy nie zakładam się o coś, czego jestem absolutnie pewien – poinformował Theę. Roześmiała się na widok osłupiałych twarzy Rigby’ego i Clarice w holu. Oboje właśnie wrócili ze spaceru po placu. Clarice zacmokała z przyganą, jak na dobrze ułożoną damę przystało. – Mój drogi Jeremiaszu, czy widzisz to samo co ja? – zapytała wyraźnie oburzona. – A podobno to ja potrzebuję obycia towarzyskiego.