Julia Navarro
GLINIANA BIBLIA
Dla Fermina i Alexa – jak zwykle,
i dla moich przyjaciół,
najlepszych, jakich moŜna sobie wymarzyć.
- 2 -
1
Była dziesią...
3 downloads
7 Views
Julia Navarro
GLINIANA BIBLIA
Dla Fermina i Alexa – jak zwykle,
i dla moich przyjaciół,
najlepszych, jakich moŜna sobie wymarzyć.
- 2 -
1
Była dziesiąta rano. W Rzymie padał deszcz. Taksówka zatrzymała się na placu
Świętego Piotra.
MęŜczyzna podał kierowcy pieniądze i nie czekając, aŜ ten wyda mu resztę, wcisnął
pod pachę gazetę i Ŝwawo podszedł do stojących przed świątynią wartowników, którzy
sprawdzali, czy turyści wchodzący do bazyliki są przyzwoicie ubrani. Nie było mowy o
szortach, minispódniczkach, bluzkach z dekoltem czy bermudach.
Kiedy znalazł się w świątyni, nawet nie przystanął przed Pietą Michała Anioła,
jedynym dziełem sztuki wśród wszystkich skarbów Watykanu, które go poruszało. Zawahał
się przez chwilę, starając się zorientować w układzie bazyliki, po czym skierował kroki w
stronę konfesjonałów. O tej porze kapłani z róŜnych krajów spowiadali wiernych przybyłych
z kaŜdego zakątka świata w ich ojczystych językach.
Przystanął i oparł się o kolumnę, czekając, lekko zniecierpliwiony, aŜ męŜczyzna,
który dotarł tu przed nim, skończy się spowiadać. Kiedy zobaczył, Ŝe tamten wstaje z klęczek,
podszedł do konfesjonału. Tabliczka informowała, Ŝe siedzący w nim ksiądz udziela
kapłańskiej posługi w języku włoskim.
Na widok szczupłej sylwetki męŜczyzny ubranego w doskonale skrojony garnitur na
twarzy księdza pojawił się lekki uśmiech. Przybyły miał siwe, starannie zaczesane do tyłu
włosy i postawę niecierpliwej osoby przywykłej do wydawania poleceń.
— Niech będzie pochwalony.
— Na wieki wieków.
— Ojcze, wyznaję, Ŝe zamierzam zamordować człowieka. Niech Bóg mi wybaczy.
Po tych słowach męŜczyzna wyprostował się i nie zwracając uwagi na oniemiałego
spowiednika, szybko oddalił się i zniknął w tłumie turystów. Na posadzce koło konfesjonału
leŜała pomięta, mokra od deszczu gazeta. Ksiądz nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Po
chwili przez kratkę konfesjonału dobiegł go szept:
— Coś się stało? Źle się ksiądz czuje?
— Tak... Nie... Przepraszam...
Wychylił się i podniósł gazetę. Przebiegł wzrokiem stronę, na której była otwarta:
koncert Rostropowicza w Mediolanie, sukces kasowy filmu o dinozaurach, kongres
- 3 -
archeologiczny w Rzymie z udziałem najsłynniejszych uczonych i archeologów: Clonay,
Miller, Smidt, Arzaga, Polonoski, Tannenberg... To ostatnie nazwisko było obwiedzione
czerwonym flamastrem.
ZłoŜył gazetę, włoŜył ją pod pachę i czym prędzej opuścił konfesjonał, nie dając
szansy na wyznanie grzechów męŜczyźnie, który oczekiwał, klęcząc, po drugiej stronie kraty.
* * *
— Chciałbym rozmawiać z panią Barredą.
— Kto mówi?
— Doktor Cipriani.
— Proszę chwilę zaczekać, doktorze.
Starszy pan przeczesał ręką włosy i poczuł, Ŝe nadchodzi atak klaustrofobii. Oddychał
głęboko, starając się uspokoić i dla odwrócenia uwagi wędrując wzrokiem po przedmiotach,
które towarzyszyły mu przez ostatnie czterdzieści lat. Jego gabinet pachniał skórą i tytoniem.
Na stole stała ramka z dwoma zdjęciami – jedno przedstawiało jego rodziców , drugie trzech
synów. Fotografię wnuków postawił na gzymsie kominka. W głębi widać było kanapę i dwa
fotele z wysokimi zagłówkami oraz lampę z kremowym abaŜurem. Pod ścianami stały regały
z mahoniu, których półki udzielały gościny tysiącom ksiąŜek. Na podłodze perskie dywany...
oto jego gabinet. Jak to dobrze znów być w domu. Musi się uspokoić.
— Carlo!
— Mercedes, znaleźliśmy go!
— Carlo, co ty mówisz!
Głos kobiety zdradzał ogromne napięcie. Wydawało się, Ŝe tak samo mocno pragnie i
boi się usłyszeć, co ma jej do powiedzenia doktor.
— Wejdź do Internetu, poszukaj we włoskiej prasie, w jakiejkolwiek gazecie, na
stronach poświęconych kulturze. Jest tam.
— Jesteś pewny?
— Tak, Mercedes, nie ma mowy o pomyłce.
— Dlaczego akurat na stronach poświęconych kulturze?
— Nie pamiętasz, jakie docierały do nas wieści?
— Tak, naturalnie... Więc on... Zrobimy to. Obiecaj mi, Ŝe się nie wycofasz.
- 4 -
— Nie, nie cofnę się. Ty teŜ nie, oni równieŜ. Zadzwonię do nich zaraz. Musimy się
spotkać.
— Chcecie przyjechać do Barcelony?
— Wszystko jedno dokąd. Zadzwonię do ciebie później, teraz chciałbym
porozmawiać z Hansem i Brunonem.
— Carlo, czy to na pewno on? Jesteś pewny? Nie spuszczaj go z oka, nie moŜna
pozwolić, by znów nam się wymknął, koszty nie grają roli. Jeśli chcesz, przeleję zaraz
pieniądze na twoje konto, tylko upewnij się, Ŝe zatrudniasz najlepszych. Nie moŜe nam uciec.
— Mam dobrych ludzi. Nie umknie nam, moŜesz być spokojna. Zadzwonię do ciebie
później.
— Carlo, jadę na lotnisko, wsiądę do pierwszego samolotu odlatującego do Rzymu,
nie mogę tu siedzieć i czekać z załoŜonymi rękami...
— Mercedes, nie ruszaj się z domu, dopóki do ciebie nie zadzwonię, nie moŜemy
popełnić błędu. Nie wymknie nam się, zaufaj mi.
OdłoŜył słuchawkę. Udzielił mu się niepokój Mercedes. Dobrze ją znał, nie będzie
zdziwiony, jeśli za dwie godziny zadzwoni do niego z lotniska Fiumicino. Nie potrafiłaby
spokojnie usiedzieć, zwłaszcza w takiej chwili.
Wybrał numer telefonu w Bonn i niecierpliwie czekał, aŜ ktoś odbierze.
— Kto mówi?
— Poproszę z profesorem Hausserem.
— Z kim mam przyjemność?
— Carlo Cipriani.
— To ja, Berta! Co u pana słychać?
— Ach, moja kochana Berta! Jak się cieszę, Ŝe cię słyszę! Jak się miewa mąŜ i
dzieci?
— Doskonale, dziękuję. Wszyscy się za panem stęskniliśmy, wciąŜ wspominamy
tamte wakacje, trzy lata temu, w pana domu w Toskanii. Nigdy nie odwdzięczę się panu za to,
Ŝe zaprosił nas pan akurat wtedy, gdy Rudolf był na skraju wyczerpania i...
— Nie ma za co dziękować, z przyjemnością znów się z wami zobaczę, jesteście
zawsze mile widziani. Berto, czy zastałem twojego tatę?
Kobieta wyczuła napięcie w głosie przyjaciela swego ojca i nieco zaniepokojona
powiedziała:
— Tak, juŜ go proszę do telefonu. Czy coś się stało? Dobrze się pan czuje?
— Nie, kochanie, nic się nie stało, chciałbym tylko zamienić z nim słowo.
- 5 -
— Dobrze, juŜ podchodzi. Do widzenia.
— Ciao, moja piękna.
Po kilku chwilach do Ciprianiego dotarł mocny głęboki głos profesora Haussera.
— Carlo...
— Hans, on Ŝyje!
MęŜczyźni zamilkli, kaŜdy słyszał w słuchawce przyśpieszony oddech rozmówcy.
— Gdzie jest?
— Tu, w Rzymie. Trafiłem na niego przypadkiem, kiedy przeglądałem codzienną
gazetę. Wiem, Ŝe nie przepadasz za Internetem, ale jeśli wejdziesz na stronę jakiejkolwiek
włoskiej gazety, zwłaszcza na strony poświęcone kulturze, sam się przekonasz. Znalazłem
agencję detektywistyczną, która będzie go śledzić dwadzieścia cztery godziny na dobę,
gdziekolwiek się uda, jeśli przyjdzie mu do głowy wyjechać z Rzymu. Tak czy inaczej,
powinniśmy się spotkać. Rozmawiałem o tym z Mercedes, teraz zadzwonię do Brunona.
— Przyjadę do Rzymu.
— Nie jestem pewny, czy to najlepszy pomysł.
— Dlaczego nie? On juŜ jest w Rzymie i musimy to zrobić.
— O, tak. Nic na świecie nie moŜe nam w tym przeszkodzić.
— Sami tego dokonamy?
— Jeśli nie znajdziemy nikogo, kto by nas wyręczył, owszem. Ja sam podejmę się
tego z zimną krwią. Myślałem o tym przez całe Ŝycie... jak by to było, co bym czuł... Jestem
w zgodzie z własnym sumieniem.
— Poznamy to uczucie, przyjacielu, kiedy będzie po wszystkim. Niech Bóg mi
wybaczy, albo przynajmniej zrozumie.
— Zaczekaj, ktoś dzwoni na komórkę... To Bruno. Zadzwonię do ciebie później.
— Carlo!
— Bruno, miałem do ciebie zatelefonować...
— Mercedes dzwoniła... Czy to prawda?
— Tak.
— Natychmiast wyruszam do Rzymu. Gdzie się spotkamy?
— Zaczekaj, Bruno...
- 6 -
— Nie, nie będę czekał. Czekałem ponad sześćdziesiąt lat. Jeśli się pojawił, nie będę
czekał ani sekundy dłuŜej. Chcę wziąć w tym udział, Carlo, chcę to zrobić...
— Zrobimy to. Zgoda, przyjedź do Rzymu. Zadzwonię jeszcze raz do Mercedes i
Hansa.
— Mercedes jest juŜ w drodze na lotnisko, a mój samolot wylatuje z Wiednia za
godzinę. Powiadom Hansa.
— Czekam na was w domu.
Było południe. Pomyślał, Ŝe ma jeszcze dość czasu, by wstąpić do kliniki i poprosić
sekretarkę, Ŝeby odwołała wszystkie wizyty zaplanowane na następny dzień. Większość
pacjentów i tak przyjmował teraz jego starszy syn, Antonino, zdarzali się jednak starzy
znajomi, którzy nalegali, by to on miał ostatnie słowo w kwestii ich zdrowia. Nie narzekał
jednak, bo dzięki temu stale był zajęty i czuł się zobowiązany poszerzać swoją wiedzę na
temat tajemniczego mechanizmu ludzkiego ciała. Wiedział jednak, Ŝe naprawdę trzymało go
przy Ŝyciu bolesne pragnienie, by wyrównać stare rachunki. Wmawiał sobie, Ŝe nie moŜe
umrzeć, dopóki się z tym nie upora. Tego ranka, w Watykanie, kiedy podchodził do
konfesjonału, dziękował Bogu za to, Ŝe pozwolił mu doŜyć tych dni.
Czuł w piersi ostry ból. Nie była to jednak zapowiedź zawału, tylko smutek,
bezgraniczny smutek i gniew na Boga, w którego nie wierzył, ale do którego modlił się i
skarŜył w myślach, przekonany, Ŝe ten i tak go nie słyszy.
Na myśl o Bogu pogorszył mu się humor. CóŜ on ma wspólnego z Bogiem? Nigdy się
nim nie przejmował. Nigdy! Opuścił go, kiedy był mu najbardziej potrzebny, kiedy on sam
naiwnie myślał, Ŝe do zbawienia i ucieczki od strasznych przeŜyć wystarczy głęboka wiara.
AleŜ był głupi! Teraz nachodzą go myśli o Bogu, bo w wieku siedemdziesięciu siedmiu lat
juŜ się wie, Ŝe śmierć jest bliŜsza niŜ Ŝycie i w głębi duszy, przed nieuniknioną podróŜą do
wieczności, włączają się sygnały alarmowe i strach.
Zapłacił za taksówkę, tym razem odbierając resztę. Klinika usytuowana w Parioli,
eleganckiej, spokojnej rzymskiej dzielnicy, mieściła się w czteropiętrowym budynku, w
którym pracowało dwudziestu specjalistów, nie licząc dziesięciu lekarzy internistów. Była
jego dziełem, owocem jego woli i wysiłku. Ojciec byłby z niego dumny, a matka... Oczy
zaszły mu łzami. Matka uściskałaby go mocno, szepcząc mu do ucha, Ŝe nie ma takiej rzeczy,
która mogłaby mu się nie udać, Ŝe wszystko moŜna osiągnąć, jeśli się tego bardzo chce, Ŝe...
— Dzień dobry, panie doktorze.
Głos portiera przywrócił go do rzeczywistości. Doktor wszedł do holu zdecydowanym
krokiem, wyprostowany, i skierował się do swojego gabinetu na pierwszym piętrze. Po
- 7 -
drodze witał się z innymi lekarzami i podał rękę kilku pacjentom, którzy zatrzymywali go na
krótką rozmowę, jeśli go rozpoznali. W głębi korytarza zobaczył smukłą sylwetkę swojej
córki. Uśmiechnął się. Lara cierpliwie słuchała oddechu drŜącej kobiety, z całej siły
ściskającej za rękę młodą dziewczynę. Lekarka pogłaskała nastolatkę po ramieniu i poŜegnała
się z pacjentką. Nie zauwaŜyła go, on zaś nie starał się odwracać teraz jej uwagi od pracy.
Później do niej zajrzy.
Wszedł do sekretariatu znajdującego się tuŜ koło gabinetu. Sekretarka, Maria,
podniosła oczy znad klawiatury.
— Panie doktorze, aleŜ pan dziś późno przyszedł. Było mnóstwo telefonów, a za
chwilę przyjdzie pan Bersini. JuŜ mu zrobili wszystkie badania i chociaŜ wyniki wskazują na
to, Ŝe jest zdrów jak ryba, upiera się, Ŝe to pan osobiście musi go obejrzeć. I jeszcze...
— Mario, przyjmę pana Bersiniego, gdy tylko się pojawi, po nim jednak proszę
odwołać wszystkie wizyty. MoŜliwe, Ŝe przez następne dni nie będę przychodził do pracy.
Spodziewam się gości, paru starych przyjaciół, muszę się nimi zająć.
— Dobrze, panie doktorze. Do kiedy mam nie umawiać pacjentów?
— Nie wiem, zawiadomię cię. To moŜe potrwać tydzień, nie więcej niŜ dwa... Jest
mój syn?
— Tak. Jest równieŜ pana córka.
— Tak, juŜ ją widziałem, Mario, czekam na telefon z agencji detektywistycznej.
Proszę połączyć, nawet gdyby był u mnie pacjent, dobrze?
— Tak jest, panie doktorze. Mam pana teraz połączyć z synem?
— Nie, nie trzeba, o tej porze pewnie jest na sali operacyjnej, zadzwonimy do niego
później.
Na stole w gabinecie znalazł gazety ułoŜone w równy stosik. Wziął pierwszą i
poszukał odpowiedniej rubryki na jednej z ostatnich stron. Tytuł brzmiał: „Rzym światową
stolicą archeologii". Artykuł mówił o kongresie pod auspicjami UNESCO poświęconym
pochodzeniu ludzkości. Na liście uczestników znajdowało się nazwisko człowieka, którego
szukali od ponad pół wieku.
Jak to moŜliwe, Ŝe znalazł się tu, w Rzymie? Akurat teraz? Gdzie był przez cały ten
czas? CzyŜby wszyscy stracili pamięć? Nie potrafił zrozumieć, Ŝe ktoś taki moŜe uczestniczyć
w międzynarodowym kongresie pod patronatem UNESCO.
Przyjął Sandra Bersiniego, dokonując nieprawdopodobnego wysiłku, by cierpliwie
wysłuchać jego utyskiwań. Zapewnił go, Ŝe ma doskonałe zdrowie, co zresztą było prawdą,
ale po raz pierwszy w Ŝyciu nie miał ochoty okazywać mu swojej troski dłuŜej, niŜ to było
- 8 -
konieczne, i grzecznie wyprosił go z gabinetu, usprawiedliwiając się tym, Ŝe czekają na niego
kolejni pacjenci.
Na dźwięk telefonu podskoczył.
Szef agencji streścił mu wyniki pierwszych godzin śledztwa. Sześciu z jego
najlepszych ludzi znajduje się juŜ w miejscu, gdzie odbywa się kongres. Ale męŜczyzny o
nazwisku Tannenberg tam nie ma.
Ta wiadomość zaskoczyła Carla Ciprianiego. Musiało dojść do pomyłki, chyba Ŝe...
To jasne! MęŜczyzna, którego szukają, jest od nich starszy, ale na pewno ma dzieci,
wnuki, pewnie to ktoś z jego rodziny...
Poczuł się rozczarowany. Ogarnęła go wściekłość. JuŜ uwierzył, Ŝe ten potwór znów
się pojawił, a teraz okazuje się, Ŝe to nie on. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu jednak,
Ŝe są na dobrym tropie, blisko, bliŜej niŜ kiedykolwiek. Poprosił więc szefa, by nie
zaprzestawał poszukiwań, wszystko jedno, jak daleko będą musieli się posunąć i ile miałoby
to kosztować.
— Tato...
Nie zauwaŜył, kiedy do gabinetu wszedł Antonino. Największym wysiłkiem woli
zmusił się do wyprostowania za biurkiem i do przybrania zadowolonej miny, bo widział, Ŝe
syn przygląda mu się z troską.
— Jak idzie, synku?
— Dobrze, jak zwykle. O czym myślisz? Nawet nie zauwaŜyłeś, kiedy wszedłem.
— Od dziecka się tego nie oduczyłeś: nie pukasz do drzwi.
— AleŜ tato, nie odgrywaj się na mnie.
— Za cóŜ miałbym się odgrywać?
— Nie wiem, za swoje kłopoty... Znam cię zbyt dobrze i widzę, Ŝe coś ci dzisiaj leŜy
na sercu. Co się stało?
— Nic, naprawdę, nic. Wszystko dobrze. Ach, przez parę dni moŜe mnie nie być w
pracy, wiem wprawdzie, Ŝe nie jestem tu potrzebny, ale uprzedzam cię, gdyby ktoś mnie
szukał.
— Jak to nie jesteś potrzebny? Ach, nie jesteś w najlepszym nastroju! A moŜna
wiedzieć, dlaczego masz zamiar nie przychodzić do szpitala? Wybierasz się dokądś?
— PrzyjeŜdŜa Mercedes, Hans i Bruno.
Antonio się skrzywił. Wiedział, jak waŜni są dla ojca przyjaciele, jednak ta trójka
budziła w nim niepokój. Wydawało się, Ŝe to tylko grupka nieszkodliwych staruszków, ale
było w nich coś dziwnego.
- 9 -
— Powinieneś oŜenić się z Mercedes – zdobył się na Ŝart.
— Nie opowiadaj głupstw.
— Od śmierci mamy minęło juŜ piętnaście lat, wydaje się, Ŝe dobrze wam z
Mercedes, ona teŜ jest samotna.
— Dość Ŝartów, Antonio. Wychodzę.
— Byłeś u Lary?
— Zajrzę do niej przed wyjściem.
* * *
W wieku sześćdziesięciu pięciu lat Mercedes Barreda zachowała dawną urodę.
Wysoka, szczupła, śniada, o eleganckich płynnych ruchach, podobała się męŜczyznom. Być
moŜe dlatego nigdy nie wyszła za mąŜ. Ona sama twierdziła, Ŝe nigdy nie spotkała
męŜczyzny na swoją miarę.
Była właścicielką przedsiębiorstwa budowlanego. Dorobiła się fortuny wytrwałą pracą
bez najcichszej choćby skargi. Pracownicy uwaŜali ją za osobę twardą, ale sprawiedliwą.
Nigdy nie odwróciła się plecami do Ŝadnego robotnika, płaciła tyle, ile się naleŜało, wszyscy
jej pracownicy mieli ubezpieczenie, dbała, by ich prawa były przestrzegane. Jej sława
Ŝelaznej damy brała się zapewne stąd, Ŝe nikt nigdy nie widział uśmiechu na jej twarzy, nie
mówiąc juŜ o tym, by roześmiała się na głos. Trudno jednak było zarzucać jej władczość albo
Ŝe kiedykolwiek podniosła na kogoś głos. A jednak było w niej coś, co sprawiało, Ŝe wszyscy
czuli się przy niej mali.
Ubrana w beŜowy kostium, z kolczykami z pereł w uszach jako jedyną ozdobą,
Mercedes Barreda szybkim krokiem przemierzyła niekończące się korytarze lotniska
Fiumicino w Rzymie. Głos z megafonu zapowiadał, Ŝe wylądował właśnie samolot z
Wiednia. Miał nim przylecieć Bruno. Jeśli się spotkają, mogą razem pojechać do domu Carla.
Mercedes i Bruno padli sobie w objęcia. Nie widzieli się ponad rok, choć często
rozmawiali przez telefon i regularnie pisywali do siebie e-maile.
— Jak się ma twoja rodzina? – zapytała Mercedes.
— Sara została babcią. Moja wnuczka, Elena, urodziła dziecko.
- 10 -
— Zostałeś pradziadkiem! Nieźle się trzymasz jak na takiego starucha. A twój syn
David?
— Zatwardziały samotnik, podobnie jak ty.
— A jak się ma Ŝona?
— Kiedy wyjeŜdŜałem, nadal protestowała. Od pięćdziesięciu lat kłócimy się o to
samo. Ona chciałaby, Ŝebym zapomniał, nie rozumie, Ŝe nie moŜemy sobie na to pozwolić.
Nie chciałem, Ŝeby mi towarzyszyła. Choć nie chce się do tego przyznać, boi się, bardzo się
boi.
Mercedes pokiwała głową. Nie miała do Deborah pretensji za jej obawy ani za to, Ŝe
chce powstrzymać męŜa. Lubiła Ŝonę Brunona. Była to dobra kobieta, miła i cicha, zawsze
gotowa pomagać innym. Deborah natomiast nie odwzajemniała tej sympatii. Kiedy przy
jakiejś okazji Mercedes odwiedziła Brunona w Wiedniu, Deborah przyjęła ją jak przystoi
dobrej gospodyni, nie potrafiła jednak ukryć lęku, jaki wzbudzała w niej ta „Katalonka", jak
ją nazywała.
W rzeczywistości Mercedes była Francuzką. Jej ojciec uciekł z Barcelony tuŜ przed
zakończeniem wojny domowej. Był anarchistą i dobrym, serdecznym człowiekiem. We
Francji, jak wielu innych Hiszpanów, kiedy naziści wkroczyli do ParyŜa, przyłączył się do
ruchu oporu. Tam poznał matkę Mercedes, która była łączniczką. Pokochali się, ich córka
przyszła na świat w najgorszym miejscu i w najgorszym czasie na ziemi.
Bruno Müller niedawno skończył siedemdziesiąt lat. Miał włosy białe jak śnieg i
błękitne oczy. Utykał, dlatego nie rozstawał się z laską ze srebrną gałką. Urodził się w
Wiedniu. Był muzykiem, nadzwyczajnym pianistą, podobnie jak jego ojciec. Cała rodzina
Ŝyła dla muzyki. Kiedy zamykał oczy, widział uśmiechniętą twarz swojej matki, grającej na
cztery ręce z jego starszą siostrą. Trzy lata temu przeszedł na emeryturą, ale wciąŜ był
uwaŜany za jednego z najlepszych pianistów na świecie. RównieŜ jego syn, David, oddał się
całą duszą muzyce. Grał na skrzypcach Guarneriego, delikatnym instrumencie, z którym się
nie rozstawał.
Hans Hausser dotarł do domu Carla Ciprianiego pół godziny wcześniej. Jak na swoje
sześćdziesiąt siedem lat profesor Hausser imponował postawą. Miał ponad metr
dziewięćdziesiąt wzrostu, był przy tym tak szczupły, Ŝe sprawiał wraŜenie, jakby w kaŜdej
chwili mógł się rozlecieć. Nie był jednak kruchym męŜczyzną.
- 11 -
Przez ostatnie czterdzieści lat wykładał fizykę na uniwersytecie w Bonn, rozwodząc
się nad teoriami powstania materii i zdradzając studentom tajemnice kosmosu.
Podobnie jak Carlo, był wdowcem, pozwalał, by troszczyła się o niego córka,
jedynaczka Berta.
Przyjaciele delektowali się właśnie kawą, kiedy słuŜący wprowadził do pokoju
Mercedes i Brunona. Nie marnowali czasu na powitania. Zebrali się, by obmyślić, jak
zamordować człowieka.
— Skoro jesteśmy w komplecie, opowiem wam, jak się rzeczy mają – zaczął
Cipriani. – Rano trafiłem w gazecie na nazwisko Tannenberg. Zanim się z wami
skontaktowałem, Ŝeby nie tracić czasu, zadzwoniłem do agencji detektywistycznej. JuŜ dawno
zleciłem im poszukiwanie śladów Tannenberga, nie wiem, czy pamiętacie... OtóŜ właściciel
agencji, który był kiedyś moim pacjentem, zadzwonił do mnie przed paroma godzinami, by
potwierdzić, Ŝe rzeczywiście ktoś o nazwisku Tannenberg pojawi się na kongresie
archeologicznym w Rzymie, w pałacu Brancaccio. Nie jest to jednak osoba, której szukamy.
To kobieta, niejaka Clara Tannenberg, narodowości irackiej. Ma trzydzieści pięć lat, jej mąŜ
równieŜ jest Irakijczykiem, zresztą mocno związanym z reŜimem Saddama Husajna. Ta
kobieta jest archeologiem. Studiowała w Kairze i w Stanach Zjednoczonych i mimo młodego
wieku, z całą pewnością dzięki wpływom małŜonka, który równieŜ jest archeologiem, kieruje
jednym z niewielu stanowisk archeologicznych, jakie jeszcze utrzymały się w Iraku. Jej mąŜ
studiował we Francji, potem zrobił doktorat w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkał przez
dość długi czas. Tam się poznali i pobrali. Jeszcze zanim Amerykanie pos...