Prolog Elizabeth Courtney spoglądała smutno przez szpitalne okno. Na zewnątrz panowała szarość. Zdawało się, że deszcz...
6 downloads
10 Views
541KB Size
Prolog Elizabeth Courtney spoglądała smutno przez szpitalne okno. Na zewnątrz panowała szarość. Zdawało się, że deszcz nigdy nie przestanie padać. "Zapewnimy pani ochronę." Policjant już trzy razy składał tę samą obietnicę. Przeglądał jej akta i mówił te same rzeczy. "Na jak długo?" Spytała Liz wiedząc, że nie spodoba jej się odpowiedź. Policjant przestał z nogi na nogę i podrapał włosy pod swoją czarną czapką. "Na tyle, na ile będzie pani potrzebować." "Jakoś wątpię," odpowiedziała. To potrwa tak długo, jak długo będą mieli na to budżet, jeśli w ogóle mają. Tommy wciąż miał przyjaciół w policji. To, że zmienił się w kompletnego psychicznego świra nie oznacza, że go zostawią. Gliniarze zazwyczaj trzymali się razem, szczególnie w siłach policyjnych dużych miast. Liz niedawno otrzymała telefon od starego partnera Tommy'ego, który groził jej, jeśli nie zaniecha dochodzenia. Oczywiście, w tej chwili, jej dochodzenie nie stało w martwym punkcie. Mogła teraz dodać do swojej listy podpalenie i morderstwo. Boże, pomyślała wciąż oszołomiona zdarzeniami ostatnich dwudziestu czterech godzin, jak jedna randka mogła pójść tak źle? Czuła jakby w żołądku miała ołów. Serce zaczęło jej walić. "Będzie w szpitalu przynajmniej przez kolejne czterdzieści osiem godzin." Powiedział policjantowi lekarz. Była wdzięczna za interwencję lekarza. To dało jej chwilę na rozproszenie grożącego jej ataku paniki. Spojrzała na mężczyznę w białym kitlu i zastanowiła się nad tym, co właśnie powiedział. Jeszcze godzinę temu doktor Jones oznajmił jej, że będzie mogła wyjść dziś wieczorem. Wyglądał tak poważnie, że Liz trzymała buzię na kłódkę. Policjant kiwnął głową i schował notatnik. Liz mogła się założyć, że był szczęśliwy, że może odłożyć ten problem na parę dni. "W takim razie, w porządku. Wrócimy jutro, żeby porozmawiać o tym jak możemy panią ochronić, panno Courtney. Znajduje się pani teraz w chronionym skrzydle szpitala. Proszę się nie martwić i skoncentrować na powrocie do zdrowia." Liz z całych sił starała się nie rzucić czymś w wychodzącego policjanta. Proszę się nie martwić? Przez ostatni rok przeszła przez prawdziwe piekło. Zaczęło się zwyczajnie. Od randki w ciemno ze znajomym znajomego. Tommy Lane nie za bardzo jej się spodobał i Liz uprzejmie odmówiła jego propozycji następnej randki. I to powinien być koniec. Ale rok przerażających telefonów, listów do jej szefa i wandalizm doprowadziły go wreszcie do podpalenia jej domu. Straciła wszystko. Dobrze było wiedzieć, że policja chce, żeby się nie martwiła. Liz spojrzała na doktora. Był atrakcyjnym mężczyzną po trzydziestce i odnosił się do niej życzliwie. Wszyscy w szpitalu schodzili im z drogi żeby poczuła się bezpiecznie. "Dlaczego pan mu skłamał? Coś ze mną nie tak?" Doktor Wright wziął głęboki wdech. "Wszystko w porządku. Skłamałem, bo nie chcę by ktokolwiek wiedział, gdzie pani odejdzie." Drzwi do jej sali otworzyły się i weszła jedna z pielęgniarek. Liz przypomniała sobie, że miała na imię Sandy. Musiała pozamieniać zmiany, bo na zewnątrz wciąż było jasno. Miała ze sobą marynarski worek.
"Wszystko gotowe." Powiedziała doktorowi Sandy. "Dobrze." Doktor potarł swoje dłonie i przytaknął. Odwrócił się do Liz, w jego oczach było dużo sympatii. Przekazuję panią w ręce Sandy. Życzę pani powodzenia, pani Courtney. W torbie jest moja wizytówka. Gdyby pani czegoś potrzebowała, to proszę do mnie dzwonić." Liz patrzyła jak doktor wychodzi i zwróciła swoją uwagę na pielęgniarkę. Sandy była starszą kobietą. Na oko wyglądała jakby była po pięćdziesiątce i emanował z niej prawdziwy profesjonalizm. Była energiczna i sprawna, ale teraz uśmiechała się przyjaźnie. "Liz, nie masz rodziny, prawda?" Liz potrząsnęła głową. Jej ojciec zmarł na raka dziesięć lat temu, a matka w wypadku samochodowym trzy lata później. Miała tylko ciotkę w podeszłym wieku mieszkającą w San Diego. Uwielbiała Ciocię Sadie, ale nie mogła liczyć na jej ochronę. Liz żyła na własny rachunek od bardzo dawna, ale nigdy wcześniej nie czuła się taka odseparowana i samotna. Tommy jej to zrobił. W ciągu ostatniego roku przepędził wszystkich przyjaciół, jakich miała. "Straciłam córkę." Powiedziała Sandy, łzy stanęły jej w oczach jakby doznała tej straty wczoraj. "To stało się dziesięć lat temu." "Przykro mi." Liz wymamrotała to, co wiedziała, że powinna powiedzieć. Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie jak okropna jest strata własnego dziecka. Utrata rodziców była już i tak wystarczająco trudna. Nadal jednak jej umysł był skupiony na jednym problemie. Jak miała przeżyć, skoro on wciąż był na wolności? "Jej były wpadł to budynku, w którym pracowała i postrzelił ją trzy razy prosto w serce." Wyjaśniła rzeczowo Sandy. "Zrobiła wszystko jak trzeba. Zdobyła nakazy sądowe, dzwoniła na policję. Nie podziałało." Zrobiła dokładnie to samo co Liz, a i tak zginęła z rąk jej prześladowcy. Liz poczuła jak jej całe ciało zaczęło drżeć. Nie miała gdzie iść. Tommy naprawdę miał głowę, jeśli chodziło o śledzenie kogoś. Potrafił wyśledzić ją po jej kartach kredytowych albo po rozmowach telefonicznych. Raz dowiedział się, że poszła do baru z przyjaciółkami i oskarżył ją o oszustwo. Zostawił liczne wiadomości głosowe opisując szczegółowo związek, który nigdy nie istniał. To właśnie udowodniło Liz, że był całkowicie chory umysłowo. Liz była w szoku, kiedy uświadomiła sobie, że tropił ją poprzez tablicę rejestracyjną jej samochodu kiedy przejeżdżała przez skrzyżowania z kamerami. Gdziekolwiek poszła, on ją znajdywał. Sandy potrząsnęła głową, jakby próbując wrócić do teraźniejszości. "Gdyby dzisiaj żyła, powiedziałabym jej jedyną rzecz, jaką mówię teraz tobie." "Co?" Teraz łzy spływały swobodnie po twarzy Liz. "Uciekaj, skarbie." Sandy wzięła jej dłonie. "Musisz uciekać. Dopóki nie mają wystarczających dowodów, by go zamknąć, nie jesteś bezpieczna. Przyjdzie po ciebie ponownie. Zrobiłyśmy zbiórkę wśród pielęgniarek. W torbie jest pięć tysięcy dolarów. To niewiele, ale na początek wystarczy. Mam znajomego, który pomaga w tego typu sytuacjach. Zrobił dla ciebie trzy nowe prawa jazdy i paszporty. Przejdą przez kontrole. Masz tam też karty z ubezpieczeniem. To wszystko, czego potrzebujesz, by zacząć nowe życie." Liz spojrzała na torbę i z powrotem na Sandy. Jeśli będzie miała nową tożsamość, to może
jej nie znajdzie. Nie będzie wiedział, który samochód śledzić, ani według jakiego nazwiska tropić ją po kartach kredytowych. Mogła zacząć od nowa i zostawić za sobą swoje koszmary. Zaczęło w niej kiełkować coś jak nadzieja. "Dlaczego to dla mnie robisz?" Twarz Liz miała na sobie ślady bólu. "Robię to dla wielu dziewcząt, których już nawet nie zliczam. Robię to, bo marzę, by ktokolwiek zrobił to dla mojej córki." Dwie godziny później Liz siedziała za kierownicą zdezelowanego sedana. Czarna peruka skrywała jej złotobrązowe włosy. Dostała instrukcje by przefarbować włosy przy najbliższej możliwej okazji. W torbie miała opakowanie farby L'Oréal. Liz na myśl o tym uśmiechnęła się leciutko pod nosem. Zawsze chciała spróbować blondu. "Prowadzę bloga pod tym adresem." Sandy wcisnęła Liz w dłoń kawałek kartki. "Sprawdzaj go co tydzień, jeśli będziesz mogła. Jak tylko zdobędę jakieś informacje, to je tam zamieszczę. Dam ci znać, kiedy będziesz mogła wrócić bezpiecznie do domu, dobrze?" Liz przytaknęła, serce wypełniło jej się wdzięcznością. Ci ludzie ofiarowali jej wszystko. Doktor kupił ten samochód i upewnił się, że tablice nie doprowadzą do żadnego z nich. Pielęgniarki z dziennej zmiany podrzuciły jej ubrania. To, co naprawdę jej kupili, to szansa na przeżycie. "Jak kiedykolwiek zdołam ci się odwdzięczyć?" Uśmiech Sandy był blady. "Najlepszym podziękowaniem będzie jeśli dobrze przeżyjesz swoje życie, kochanie. Wyjedź stąd i dowiedz się, czego pragnie twoje serce. Nie pozwól mu wygrać. Zakochaj się, miej gromadkę dzieci i po prostu żyj. Słyszysz?" Liz kiwnęła głową, nie mogąc powstrzymać łez. Odpaliła silnik i pomachała kobiecie, która dała jej to kompletnie nowe życie. To było przerażające. Spojrzała na wyjazd z garażu. Na końcu tunelu widziała olśniewające światło. Prowadziło do Amandy Cooper. Była teraz Mandy Cooper. Musiała zastanowić się kim ona była. Pomimo horroru ostatniego roku, w brzuchu czuła odrobinę podekscytowania, jak maleńkie motylki będące podniecone otwierającymi się dla niej możliwościami. Mandy Cooper pojechała w stronę światła, zrzucając pozostałości jej poprzedniego życia. Zabierze ze sobą parę rzeczy, miłość rodziców i lekcje, których się nauczyła. Wszystko inne wyrzuci. Nie potrzebowała tego. Kiedy wyjechała na ostre słońce popołudniowego Dallas, zwróciła twarz w stronę światła. Ciepło promieni słonecznych na jej skórze było jak błogosławieństwo. Skierowała samochód na autostradę i ani razu nie obejrzała się za siebie. *** Szeryf Ryan Harper siedział na ganku i przyglądał się jak Nina zapełnia swojego słodkiego małego kabrioleta. Jego pies, Quigley, leżał u jego stóp, w pysku trzymał piłkę do tenisa i cierpliwie czekał, aż ktoś rzuci mu tego starego brudasa. Rye nie był w nastroju na zabawę. Gdyby był chociaż w połowie dżentelmenem, na jakiego wychowała go mama, podniósłby swój zadek i pomógł Ninie. Przechylił do tyłu swoją butelkę piwa i obserwował ją. Powinien wiedzieć, że to się nie uda. "Ale z ciebie bydlak." Śliczna twarz Niny była zaczerwieniona z wysiłku. Odsunęła z oczu swoje platynowe jasne włosy. Rye wzruszył ramionami. Jego Stetson1 opierał się nisko na jego czole. Przez to gorące lato 1 Może ktoś nie wie – stetson to kowbojski kapelusz
w Colorado zaczynał się pocić. Wiedział, że powinien zdjąć mundur szeryfa kiedy pił, ale nie mógł zdobyć się na ani odrobinę chęci. "To nie ja uciekam przed ślubem." Nina westchnęła. Ramiona jej opadły i nagle stała się jakaś mniejsza. "Wybacz, Rye. Dostałam lepszą ofertę. Wiesz jak to jest." Rye sapnął. "Ta, pojawia się ktoś, kto ma więcej kasy, a ty lecisz by go dopaść. Nie myśl, że będziesz mogła wrócić jak nie wyjdzie ci w Denver." Nina błysnęła mu pierwszorzędnym uśmiechem i wróciła z powrotem do swojej arogancji. "Nigdy tu nie wrócę. Zamierzam być żoną bogatego mężczyzny." Pochyliła się nad bagażnikiem, teraz na pozór odprężona. "Słuchaj, Rye, nie miej mi tego za złe. Wiesz, że się o ciebie troszczę. Po prostu o siebie troszczę się bardziej." Z oddali nadjeżdżała ciężarówka. Ogon Quigleya zaczął zamaszyście machać. "Zechcesz wyjechać, zanim wróci Max?" Nina zmarszczyła brwi, kiedy zobaczyła zbliżającego się piaszczystą drogą Forda. "Cholera, mówiłam ci, żebyś do niego nie dzwonił." W międzyczasie upychała w wozie swoje walizki. "Nie dzwoniłem." Powiedział spokojnie Rye. Wiedział coś, czego nie wiedziała Nina. Max się nie przejmie. Rye za bardzo zdawał sobie z sprawę ze strachu Niny, by powiedzieć jej inaczej. "Wielki Brat ma po prostu niesamowite wyczucie czasu. Zawsze ma." Nina właśnie starała się domknąć bagażnik, kiedy ze swojej starej ciężarówki wyślizgnął się Maxwell Harper. Quigley, śliniąc piłkę tenisową, natychmiast podbiegł do swojego pana. Ten stary pies wiedział to, czego nie wiedziała Nina. Max zawsze lubił zwierzęta bardziej niż ludzi. Max nie uniknął zderzenia. Wyciągnął piłkę z psiego pyska i odrzucił najdalej jak tylko mógł. Quigley odbiegł, szczęśliwy, że wreszcie znalazł towarzysza zabawy. Oczy Maxa przesunęły się od młodszego brata do blondynki i z powrotem. "Więc ze ślubu nici?" "Tak." "Dzięki Bogu." Max nawet nie próbował ukryć swej ulgi. Uśmiechnął się szeroko. Miał na sobie niebieskie dżinsy i starannie wyprasowaną koszulę. Tak właśnie ubierał się na spotkania z klientami. Rye zauważył papiery wystające z jego małej torby na laptop. Ktoś przynajmniej odniósł sukces. "Dupek." Nina splunęła, patrząc na starszego z braci. "Nie mogę uwierzyć, że zmarnowałam na was mój czas. Wiesz co, Ryanie Harper? Zamierzam dać ci maleńką radę. Jeśli kiedykolwiek chcesz się ożenić, to lepiej pozbądź się Maxa. To jest fajne na noc albo nawet na parę miesięcy seksu, ale żadna kobieta nie wejdzie na stałe w to gówno. Przez resztę życia będziesz sam, jeśli będziesz się upierał przy takim zboczonym stylu życia." "Ostatniej nocy nie uważałaś tego za zboczone." Odpowiedział jej Rye. Ostatniej nocy zdawała się cholernie zadowolona będąc między nimi. Max nigdy nie uważał, że Nina była dla nich tą jedyną, ale nie miał nic przeciwko pieprzeniu jej. "Och, uważałam to za zboczone." Poprawiła go Nina. "Po prostu lubiłam to. Jako fantazja ten cały podwójny seks jest całkiem gorący. Nie mogę tego jednak robić przez resztę mojego życia. Żadna kobieta nie da wam tego, czego wy dwaj chcecie. To moja rada. Och i wyrwijcie się z tej małej, dziwacznej mieściny. Żegnajcie." Obróciła się, jej kuse spodenki ściskały ponętny tyłeczek.
Przez chwilę, kiedy odjeżdżała z ich życia, nad drogą unosił się kurz. Rye uświadomił sobie, że dziwnie obojętnie przyjął jej ucieczkę. "Wszystko w porządku?" Max opadł na krzesło tuż obok Rye'a. Postawił torbę na ganku i zaczął się kołysać. Nie umknęło uwadze Rye'a, że trzeci bujak stał pusty. Kupił go parę lat temu, mając nadzieję, że znajdą kobietę, która będzie siedziała tu razem z nimi. Nina nie była tą jedyną, która siedziałaby i cieszyła się zachodem słońca, bujając się na ganku. Rye wzruszył ramionami. Nie było w porządku, ale mniej to miało wspólnego z Niną, niż chciał przyznać. "Nie kochałem jej. Chciałem po prostu rozpocząć swoje życie. Chciałem się ożenić, mieć dzieci i po prostu zacząć." Zaczynał się czuć jakby przebywał w stanie zawieszenia. Niedawno przekroczył trzydziestkę, a jedyna perspektywa małżeństwa, którą miał w ciągu tych lat właśnie odjeżdżała do Denver. Max stał się bardzo cichy. "Wiesz, że właściwie miała rację. Lepiej ci będzie beze mnie." "To nie twoja wina, że wyjechała, Max." Rye w to wierzył. Max może i był czasem gburowaty, ale w rzeczywistości był świetnym facetem. "Myślę, że czas spróbować czegoś innego." Powiedział w zamyśleniu Max. "Powinieneś zacząć umawiać się sam. Na jakiś czas chcę się wyłamać. Chcę być po prostu sam. Nie chcę się wyłamywać na dłuższą metę, Rye." Rye odwrócił się do swojego bliźniaka. "Jak możesz tak mówić?" Max uśmiechnął się smutno. Quigley wrócił z piłką. Jego masywne łapy spoczęły na stopach Maxa. Opuścił kapiącą piłkę na kolana Maxa i ten musiał wszystko zacząć jeszcze raz. "Mogę tak mówić, bo mam trzydzieści lat i nigdy nie byłem zakochany. I chyba nigdy nie będę. W porządku. Mam swoją pracę. To mi wystarczy." Rye westchnął i przeklął dzień, w którym poznał Ninę. Teraz Max będzie to rozpamiętywać. Ostatnim razem gdy ich stała dziewczyna odeszła, Max rozpamiętywał to przez dwa lata. Max się wycofywał, a Rye miał zacząć umawiać się na własną rękę. Wiedział, że Max nie kochał Niny, ale odrzucenie było odrzuceniem i Max ciężko to przyjął. "Zobaczymy co się stanie." Rye był młodszym bliźniakiem, ale to on przewodził w rzeczach takich jak ta. Nie zamierzał się poddać. Otworzył następne piwo i podrapał się po klacie. "Jak myślisz, co miała na myśli kiedy powiedziała dziwaczna mieścina?" Mac ziewnął. "Nie mam pojęcia. To świetne miasto. Jest przyjazne i ciche, no poza tym jak chłopcy Farleyów próbowali wystrzelić swoje rakiety." "Nie zapominaj o pieśni Wiccans. To jest dopiero głośne." "Ale robią to tylko parę razy do roku. To jedyne na co narzekam." Powiedział Max marszcząc brwi. "Te dzieciaki straszą mi konie. W przeciwieństwie do tego, my stanowimy wzór normalności." Rye zdecydował nie poruszać kwestii koloni nudystów na peryferiach miasteczka albo wspominać o artystycznym przedstawieniu na rynku w każdy piątek o północy. Uśmiechnął się do
siebie. Bliss2, w stanie Colorado było małą dziwną mieściną, a on je za to lubił. Któregoś dnia jakaś zachwycająca kobieta przyjedzie do Bliss i też je polubi. Nie mógł doczekać się tego dnia.
Rozdział 1 2 Bliss – rozkosz
Rok później To najdziwniejsza mała mieścina. "Rachel, masz zamówienie." Wrzasnął z kuchni Hal. "Już idę." Wreszcie przyzwyczaiła się do odpowiadania na Rachel. Lubiła swoje nowe imię. Rachel Swift pasowało do niej bardziej, niż Mandy Cooper. Zaczynała je nawet lubić bardziej niż Elizabeth Courtney. Rachel odwróciła się od ogromnych okien restauracyjki gdzie oglądała Nella i Henry'ego Flandersów wygłaszających ich twierdzenie na temat rządów monarchii w Angli. Robili z tego pantomimę, oczywiście. Był piątek i jak widać w każdy piątek Nell i Henry wygłaszali polityczne twierdzenia. Rachel była w Bliss, w stanie Colorado dopiero od dwóch tygodni, ale już wyczekiwała piątkowego widowiska. Złapała hamburgera i frytki i spojrzała na numer stolika. Znajdował się w strefie Stelli, ale Stella wyszła właśnie na papierosa. Jako że była ona właścicielką knajpy, to Rachel nie składała skarg. Uśmiechnęła się i skierowała z zamówieniem do stolika numer czternaście. Przegryzła dolną wargę kiedy zobaczyła kto siedzi przy małym stoliczku, uważnie wpatrując się w swoje papiery. Maxwell Harper. Jej szalone, głupie serce zaczęło walić w jej piersi. Max Harper był absolutnie najprzystojniejszym facetem jakiegokolwiek widziała. Wszedł do restauracji tego ranka po tym jak dostała tę pracę, a jego surowe niebieskie oczy były wszystkim o czym od tej pory myślała. No cóż, myślała też o jego szerokich ramionach i o tym jak nieziemsko wyglądał jego tyłek w dżinsach. Mężczyźni są źli. Zaczęła cichą litanię, którą przechodziła za każdym razem, gdy pomyślała o tym, że mogłaby się potknąć i wpaść w ramiona tego kowboja. Nigdy się nie nauczy. Już uciekała od jednego mężczyzny. Nie musiała prosić kolejnego by ją wziął. Nawet jeśli naprawdę, naprawdę tego chciała. Poza tym, pomyślała, gdy szła w kierunku stolika, nie będzie tu na długo. Nie zamierzała zatrzymać się w Bliss. W Alamosa skończyły jej się pieniądze i miała na tyle benzyny, by dojechać do Bliss. Praca kelnerki była dobrym sposobem, by zdobyć trochę gotówki, ale nie mogła za długo zostać w jednym miejscu. Nie zapomniała jak blisko była złapania i jak szybko musiała pogrzebać Mandy Cooper. Używała teraz drugiej ze swoich trzech tożsamości. Rachel wolała nie myśleć co stanie się, gdy będzie musiała pozbyć się tej. Ostrożnie położyła teraz i starała się nie westchnąć kiedy spojrzały na nią jasnoniebieskie oczy Maxa. Mężczyzna nie powinien mieć takich rzęs. Był prawdziwym dziełem sztuki. "Podać coś jeszcze?" Uśmiechnął się nieśmiało. Również do niej. Był uprzejmy dla wszystkich. "Jeszcze jedną Colę, proszę." "Oczywiście." Powiedziała Rachel, jej głos był odrobinę bardziej chropowaty niż zamierzała. Podniosła jego pustą szklankę. "Zaraz wracam." Rachel odwróciła się i podeszła do stanowiska z napojami. Stella podeszła zza jej pleców, przygładzając fartuszek na swych dżinsach i białej koszulce.
"Jak tam, laleczko?" Czterdziestoparoletnia siła natury mrugnęła do Rachel. "Świetnie. Zdaje się, że zaczynają się godziny szczytu." Rachel polubiła Stellę Benoit. Stella podchodziła pod pięćdziesiątkę, ale walczyła z tym na wszelkie możliwe sposoby. Była damulką w najlepszym tego słowa znaczeniu. Głośna i asertywna, zabawna i życzliwa. "Wyszło zamówienie na czternastkę, ale wzięłam je za ciebie." Stella wepchnęła zapalniczkę do kieszeni jej przyciasnych dżinsów. "Dzięki. Przysięgam, któregoś dnia zamknę to wszystko.. Czekaj, och nie, to było zamówienie Maxa Harpera?" Rachel przytaknęła. Miała nadzieję, że jej twarz nie rozckliwiła się na dźwięk jego imienia. Stella zbladła. "Cholera jasna. Zapomniałam powiedzieć Halowi, że to dla Maxa. Lubi porządnie wysmażone hamburgery. Nie mam pojęcia dlaczego lubi jeść krążki hokejowe, ale zakrzyczy to miejsce, jeśli nie damy mu odpowiednich." Stella już maszerowała w stronę jadalni. Rachel dzielnie za nią podążyła, trzymając świeżą colę Maxa. "Nie sądzę, by był zły. Wydawał mi się naprawdę rozsądny. Jest chyba po prostu nieśmiały." Rachel nie była pewna dlaczego, ale Stella zdawała się uważać Maxa za bombę z opóźnionym zapłonem. Teraz, kiedy o tym pomyślała, właściwie wszyscy omijali Maxa z daleka. Stella zawróciła niemal w miejscu i Rachel musiała szybko się zatrzymać, by uniknąć zderzenia. "Żartujesz, prawda? Skarbie, ten facet jest niedźwiedziem w tym hrabstwie. Poważnie, często mam nadzieję, że ktoś postrzeli go i przyniesie związanego na Wielką Grę, którą obchodzimy pod koniec lata. Byłby pewnie za twardy do zjedzenia. Ten facet jest delikatny tylko dla koni, więc jeśli nie masz długiego ogona przyczepionego do tyłka, to rozerwie cię na strzępy, jak tylko wejdziesz mu w drogę." Rachel wzięła głęboki wdech i dalej szła za szefową. Część jadalna była przepełniona. Zobaczyła równo obcięty kucyk Jen kiedy przeciskała się, by przekazać zamówienia na kuchnię. Młodsza kelnerka rozejrzała się z pytającym wzrokiem. Jej oczy podążyły za ruchami Rachel i rozszerzyły się. Rachel widziała jej cofnięcie się i wiedziała, że z jej strony nie będzie mogła liczyć na pomoc. "Ej, Max, to była moja wina, nie Rachel." Stella zachowywała się jakby uspokajała niebezpieczne zwierzę, które mogło rzucić się na pierwszą oznakę ataku. Trzymała dłonie wyciągnięte. "Byłam zajęta i wzięłam dwa zamówienie po twoim i zapomniałam zanotować twoich preferencji." Max spojrzał od swojego hamburgera na Stellę, a potem na Rachel. Zdawał się podejmować jakąś decyzję. "Jest idealny, Stella. Rachel przyniosła mi to, co chciałem." Brwi Stelli zeszły się w idealne V na jej czole. "Max, to cholerstwo praktycznie jeszcze muczy." Max machnął ręką i podniósł hamburgera. "Jestem pewny, że jest idealny." Wziął sporego gryza. Rachel nie mogła nic poradzić, ale zauważyła jak skrzywił się, kiedy wgryzł się w średnio krwistego hamburgera. Jakoś udało mu się uśmiechnąć. "Jest świetny." Powiedział, przełykając. "I ma ogórki." Zakasłał. "Uwielbiam te ogórki." "Czyś ty oszalał?" Spytała Stella z dłońmi na biodrach.
Max dyskretnie użył serwetki, by pozbyć się przeszkadzających korniszonów. Kiedy spojrzał znowu na Stellę, jego twarz była znów pogodna. "Ależ skąd, jestem całkowicie zdrowy psychicznie. Czy mężczyzna nie może zmienić zdania?" "Zabiorę go do kuchni i Hal usmaży ci takiego jak lubisz." Stella wyciągnęła dłoń, by złapać talerz. Max natychmiast wyrwał go z powrotem. "Nie. Rachel go przyniosła i zamierzam go zjeść." Stella przez chwilę stała nieruchomo, następnie odrzuciła swoje spryskane toną lakieru włosy. Śmiała się długo i głośno. "A niech mnie, nigdy nie sądziłam, że dożyję tego dnia. Czekałam na to, Harper. Wiesz, zwroty są okropne. Ciesz się swoim niedosmażonym hamburgerem, przyjacielu. Upewnię się, że twoje nowo odkryte upodobania do korniszonów zostaną odnotowane." Stella odwróciła się na swoich czystych biało-czerwonych3 kowbojskich butach i odeszła. Rachel poczuła na sobie ciężar wszystkich znajdujących się w sali oczu. Postawiła Colę na stoliku. "Mogę go zwrócić, jeśli chcesz." Zaoferowała się Rachel z delikatnym uśmiechem. Wyglądał odrobinę blado, kiedy próbował jeść swojego hamburgera. Rachel nauczyła się, że Hal potrafił po prostu ledwie go podsmażyć, jeśli nie dało mu się konkretnych instrukcji. Potrząsnął głową i Rachel zaczęła podziwiać jego krótkie, kręcone brązowe włosy. Były grube ze złotymi i czerwonymi refleksami. Chciała zobaczyć, czy są tak miękkie na jakie wyglądają. Jego męska szczęka zaczęła nosić znamiona kilkudniowego zarostu. "W porządku. Nie jest ciężko mi dogodzić." Spojrzał wprost na nią i miała wrażenie, że nie mówił o hamburgerze. "Właściwie, to stosunkowo łatwo." Sięgnął i musnął dłonią o jej dłoń. Rachel zaśmiała się nerwowo, jej skóra mrowiła w miejscu, gdzie jej dotknął. Nagle zaczęła się zastanawiać jak to jest poczuć tę dłoń na bardziej intymnej części jej ciała. To była strasznie duża dłoń. "Piękny koń." Rachel zmieniła szybko temat, bo potrzeba, by usiąść mu na kolanach stawała się zbyt przemożna, by jej się oprzeć. Spojrzał w dół na teczkę, którą właśnie przeglądał. Na zdjęciu był przepiękny koń. "Jej imię to Sunflower4. Pochodzi z rasy Quarter Horse i ma wszelkie odpowiednie cechy, by zostać idealnym koniem na rodeo. Córka mojego klienta ujeżdża konie wyścigowe." "Ale?" Musiało być jakieś ale. Trochę nauczyła się już o Maxie przez te dwa tygodnie. Był bardzo dobry w trenowaniu trudnych koni. "No cóż, uderza każdego, kto się do niej zbliży." Głos Maxa był głębokim dudnieniem, które przetoczyło się przez jej skórę. "Ciężko ją wytrenować, więc jej właściciel wysłał ją do mnie. To właśnie robię Rachel. Zobacz, w głębi duszy Sunflower jest po prostu wystraszona. Chce miłości i uczucia. Chce zadowolić swojego pana. Nie jest jedynie pewna jak. I tu właśnie wkraczam ja. Uczę ją, że dobrze jest akceptować miłość. Delikatnie rozluźniam ją do osiodłania. Pokazuję jej jak przyjemnie jest pozwolić komuś specjalnemu ją dosiąść.5"
3 My Polaczki nawet tu trafiliśmy :D 4 Słonecznik nie wydaje mi się dobrym imieniem dla klaczy. 5 Ale mam zaciesz :D nie ma to jak podteksty :P
Boże, zrobiła się mokra na środku restauracji. Jakby jego niski, seksowny głos w prostej linii sięgnął jej cipki i cała się rozgrzała jak tylko zaczął mówić. "Lubisz jeździć, Rachel?" O rany, lubiła jeździć? Nie na koniach, oczywiście, ale z pewnością nie miałaby nic przeciwko kowbojowi. Zapomniała jak się jeździ. Minęło naprawdę sporo czasu i część jej sądziła, że już nigdy nie będzie ponownie tego robić. "Jasne," było wszystkim, co udało jej się powiedzieć, bo jej mózg myślał o tym, jakby to było ujeżdżać Maxa Harpera. Max uśmiechnął się do niej szeroko, przez co jego oczy nabrały blasku. Wyglądał na o wiele bardziej przystępnego, gdy się tak uśmiechał. "To świetnie, Rachel. Na jakim gatunku konia trenujesz?" "Och, nigdy nie jeździłam konno." Wyrzuciła, nawet się nie zastanawiając. Uśmiech Maxa stał się wyraźnie uwodzicielski. "Więc o jakim rodzaju ujeżdżania mówimy, kochanie?" Rachel przełknęła i szukała jakiegoś łatwego sposobu ucieczki. Nie mogła z nim tego robić. Mimo, że był nieziemsko czarujący, nie mogła flirtować i udawać, że była beztroską dziewczyną. Nie mogła nigdy, ale to przenigdy zapomnieć, że cały czas żyła w zagrożeniu. "Muszę wracać do pracy." Odwróciła się od najgorętszego faceta, jakiego kiedykolwiek poznała. Wróciła za kontuar, gdzie Stella rozmawiała z Melem Hughesem, miejscowym maniakiem spisków. Mieszkał w małej chatce wysoko w górach, ale prawie codziennie pokonywał całą odległość, by usiąść przy barze i zobaczyć się ze Stellą. Był całkowicie obłąkany, ale nieszkodliwy, jak odkryła Rachel. Robił też najpiękniejsze garnki. Rachel podziwiała je kiedy przechodziła przez galerie w miasteczku. "Ale Stella, kiedy wychodziłem z domu, to sprawdzałem godzinę." Upierał się Mel. "Była 10.21. Kiedy doszedłem do samochodu, była 10.35. Dojście do samochodu nie zajęło mi czternastu minut. Mówię ci, porwali mnie." Stella patrzyła ze współczuciem. "Skarbie, to nie było uprowadzenie przez obcych. Nie masz po prostu dobrze ustawionych zegarków. Wpadnę później do ciebie i upewnię się, że masz je wszystkie schynchronizowane, dobrze?" Mel pochylił się, jego głos był niski i drżący. "To jak wyjaśnisz fakt, że mój zadek jest strasznie obolały w intymnym miejscu? Sądzę, że poddali mnie badaniom, Stella." Rachel z całej siły starała się nie zachichotać. Wiedziała dokładnie co chciała powiedzieć Stella. Kilka razy dziennie odbywali takie pogawędki. Podeszła do lady i otworzyła paterę z ciastkami. "Nie badali cię." Zapewniła go Stella, klepiąc jego ramię. "Po prostu zjadłeś bekon i to wszystko. Potrzebujesz trochę błonnika. Rachel?" Rachel sięgnęła by podać jej babeczkę z otrębów na czystym talerzyku. Rozejrzała się po sali. Babeczka wypadła jej z talerza, kiedy kompletnie zszokowana zobaczyła jak Max Harper rozmawia ze swoją idealną repliką.
"O mój Boże." Powiedziała śmiertelnie przerażona. "Jest ich dwóch." Nie tracąc rytmu, Stella sięgnęła po nową babeczkę. Wyglądała na rozbawioną, kiedy podążyła za wzrokiem Rachel. "Nie martw się o to, skarbie. Nie będziesz musiała wybierać. Chodzą plotki, że lubią się dzielić." "Nie użyteczne." Powiedziała oszołomiona Rachel. Mimo wszystko to nie było użyteczne. *** Siemasz, braciszku." Powiedział znajomy głos. Max podniósł wzrok i zobaczył zbliżającego się Rye'a. Skinął głową i mrugnął do paru stałych klientów zanim odwrócił krzesło, by usiąść na nim okrakiem i wyciągnąć swoje długie nogi. Miał na sobie swój mundur szeryfa i obowiązkowego Stetsona. Bliźniak Maxa grzecznie zdjął swój kapelusz i położył na stoliku. "Jak było w Colorado Springs?" Spytał Max. Dziwił się, że Rye tu był. Nie spodziewał się powrotu brata przez jeszcze dwa dni. Uczestniczył w sesjach treningowych na jakimś kongresie zajmującym się zwalczaniem przestępczości wśród grubych ryb. "Nuda." Rye pochylił się i podkradł frytkę. "Mało co nie usnąłem podczas wykładu o nowych przepisach ruchu drogowego. Serio, nie mogliby mi dać jakiejś broszurki, czy coś? Przez trzy godziny jakiś koleś z DPS6 ględził chyba tylko po to, by mnie zabić. Jesz to?" Rye sięgnął i złapał hamburgera. Był już gdzieś tak w połowie jego gardła zanim Max wyraził swoją zgodę. "Nie krępuj się." Powiedział Max swojemu braciszkowi. "Braciszek" to niewłaściwe określenie. Rye był dokładnie dwie i pół minuty młodszy od Maxa, ale nigdy nie można mu było pozwolić, by o tym zapomniał. Max pchnął talerz w jego kierunku. Nie obchodził go hamburger. Wciąż myślał o Rachel. Trochę przesadził. Powinien wiedzieć lepiej. Powinien łagodniej to rozegrać. Była przy nim zdenerwowana, a on zaatakował ją jak napalony byczek. Do tej pory krążył ostrożnie wokół Rachel Swift. Przez całe dwa tygodnie pilnował przy niej swoich humorów. Była wręcz nieznośnie uprzejma dla każdego w pobliżu. To nie było najtrudniejsze. Kwestia jego gniewu spadała na łeb na szyję kiedy w pobliżu pojawiała się słodka twarz Rachel. Rye dalej gadał coś o swojej pracy. Max tylko przytakiwał i dalej dyskretnie obserwował Rachel. Widział, jak niezręcznie okrąża kontuar, najwyraźniej wciąż poruszona ich rozmową. Nie był w stanie nic na to poradzić. Musiał upewnić się, że była go świadoma. Cóż, definitywnie była świadoma. Max pozwolił swoim palcom stukać o stolik. Nie to, że nie była zainteresowana. Max był na tyle doświadczony, by wiedzieć kiedy kobieta była zaintrygowana. Rachel zaciekawiła się nim. Zdenerwowała się po prostu. Był sporym facetem ze złą reputacją i jeszcze gorszym charakterem. Musiał jej pokazać, że umie się przy niej kontrolować. Wrócił pamięcią do pierwszego dnia i nie potrafił powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na to wspomnienie. Tego dnia też była zdenerwowana. Upuściła talerz i wyglądała na zaskoczoną, że Stella z miejsca jej nie wywaliła. Max mógł jej powiedzieć, że Stella jest bardzo cierpliwa w stosunku do przybłęd, które przygarnia. Max mógł czasem spierać się ze Stellą, ale szanował tę kobietę. Była dobrym człowiekiem. Rachel wyglądała na wdzięczną z powodu pracy. Sprzątnęła bałagan i podeszła do jego stolika. Ostrożnie przyjęła jego zamówienie, zapisując wszystko co powiedział w swoim małym 6 DPS – Department of Public Security – Departament Bezpieczeństwa Publicznego
notesiku. Przeżuwała przy tym swoją dolną wargę. Boże, kochał jej usta. Były idealne i wydęte, a jego fiut wyglądałby tak dobrze między nimi. Max wziął spory łyk zimnej Coli i zmusił się do uspokojenia. Za każdym razem gdy Rachel Swift podchodziła do jego stolika i pytała go słodko, czy coś jeszcze może dla niego zrobić, przez jakiś czas chodził z widoczną erekcją. Mogła ułożyć się pod nim i rozłożyć nogi, to właśnie mogła zrobić. Mogła rozłożyć te śliczne, drobne nogi i pokazać mu swoją cipkę. Wpatrywałby się w nią przez chwilę, bo nie było nic piękniejszego, niż soczysta i gotowa cipka. Położyłby się na brzuchu, ułożył jej nogi na swoich ramionach i karmił jej ciałem. Rye by patrzył... Cholera. Musiał wyrzucić to ze swej głowy. Jego dłonie zacisnęły się w pięści z frustracji. Nie będą tego robić już nigdy więcej. Od teraz będą do bólu normalni. Nie będą wystraszać swoich randek ich perwersyjnymi potrzebami. Minął rok odkąd bawili się w swoje fantazje na temat trójkąta. Rye starał się umawiać bez niego. Spotykał się przez jakiś czas z pewną dziewczyną z Creede, ale zerwał z nią. Max w ogóle się nie umawiał. Rzucił się w wir pracy. Rachel była pierwszą dziewczyną, która przyciągnęła uwagę Maxa. Nie oszukuj się. Nie jesteś zainteresowany Rachel. Ty już jesteś w połowie w niej zakochany. Po raz pierwszy w ciągu swoich trzydziestu jeden lat był zakochany. "Max, czy ty mnie słuchasz?" Głos Rye'a przeciął jego myśli. "I co tu się do cholery dzieje? Ten hamburger jest zjadliwy. Smaczny i soczysty. Co się dzieje?" I dlatego chciał, by Rye był wciąż daleko, daleko stąd. Max z całej siły starał się nie zarumienić. Musiał grać oziębłego. "Po prostu pomylili zamówienia. Nic takiego." Przez chwilę Rye siedział z rozdziawioną paszczą. "Nie trzeba przypadkiem zadzwonić po lekarza? Poczekaj chwilę. Czy Stella jest wciąż żywa, czy upchałeś jej ciało w kontenerze na śmieci? Wiesz, mam sposoby by dowiedzieć się takich rzeczy." Max wskazał na kontuar. "Stella jest cała i zdrowa i próbuje wybić Melowi z głowy jego ostatnią paranoidalną fantazję." To był błąd. Max uświadomił to sobie w momencie, gdy to powiedział. Rachel stała tuż obok swojej szefowej. Te duże zielone oczy stały się jeszcze większe niż zazwyczaj, kiedy wpatrywała się w ich obu. Przez chwilę wyglądała jak dziecko, które znalazło ostatnie ciasteczko na tej planecie. Wtedy najwyraźniej uświadomiła sobie, że na nią patrzyli, bo nagle zaczęła wyglądać na niezwykle zainteresowaną wycieraniem kontuaru. Max odwrócił się do brata i faktycznie, twarz Rye'a przybrała luzacki wygląd. "Nie." Powiedział Max. Zacisnął uparcie szczękę. "Pierwszy ją zobaczyłem." Rye nawet nie trudził się, by spojrzeć na brata. Po prostu wpatrywał się w rudoblond piękność. "Ale ja zobaczyłem ją najlepiej, Max. Jeszcze się z nią nie umówiłeś?" "Nie. Pracuję nad tym." Wyjaśnił Max, starając się uratować sytuację. "Coś z nią nie tak. Jest bardzo zdenerwowana." Uśmiech Rye'a kipiał pewnością siebie kiedy wstał i poprawił kapelusz. "Przy tobie wiele kobiet jest, zdenerwowanych, Max. Patrz jak to się robi, Wielki Bracie."
"Niech cię szlag, Rye." Ale jego bliźniak już pokonywał drogę w kierunku kontuaru. Max wstał i podążył za nim. Zamierzał wykopać szeryfa z miasta na zbity ryj, jeśli wystraszy Rachel. "Witaj, skarbie." Rye ociekał urokiem osobistym. Stella prychnęła i wymamrotała coś pod nosem, zanim poszła sprawdzić coś w kuchni. Max obserwował jak Rachel naprawdę po raz pierwszy wpatruje się w jego brata. Zauważył, że zacisnęła usta kiedy przyjrzała się jego mundurowi. Kolejna wskazówka. Zastanawiał się, czy przed czymś uciekała. Na to wyglądało. Musiał zapewnić jej wygodę i odprężenie, a wtedy powie mu co złego się stało. Naprawi to i będą mogli świętować jej wolność od tego, co ją gryzie hałaśliwym seksem. Taki był jego plan. A teraz jego brat chciał spieprzyć mu jego absolutnie wspaniały plan. "Co mogę dla pana podać, Oficerze?" Rachel wyjęła swój nieodłączny notatnik i mały ołówek. Była bardzo profesjonalna. Rye za to nie. "Och, myślę, że znajdzie się parę rzeczy, które mogłabyś mi podać. Może numer telefonu? W ten sposób będę mógł do ciebie zadzwonić i omówimy naszą randkę." Max był zadowolony kiedy Rachel zdawała się być całkowicie obojętna na urok jego brata. "Nie mam telefonu." Rye uniósł brwi. "Jak to, nie masz telefonu? Kochanie, wszyscy mają telefon. A większość ludzi nawet i dwa." "Nie mam ani jednego." Powiedziała smutno. Maxowi nie podobało się spojrzenie jej oczu. Jakby na widok odznaki Rye'a uciekło z nich całe życie. "Czy to przestępstwo, Oficerze?" "Jestem Szeryfem." Teraz to głos Rye'a brzmiał odrobinę niepewnie. Max wiedział, że minęło sporo czasu, odkąd dziewczyna odrzuciła Szeryfa Ryana Harpera. Max patrzył jak wątpliwość na twarzy Rye'a znika i posyła jej porażająco olśniewający uśmiech. "Nazywam się Ryan Harper, ale wszyscy mówią na mnie Rye. Widzę, że poznałaś już mojego brata." Skinęła w stronę Maxa, ale był to gest uprzejmości. Nie miał w sobie nic ze wcześniejszej nieśmiałej ciekawości. Zamierzał rąbnąć swojego brata prosto w ten zakuty czerep. "Życzy pan sobie czegoś z kuchni, Szeryfie Harper?" Spytała Rachel. "Klienci czekają." Rye podrapał się po głowie i Max zauważył moment, w którym zdecydował się wycofać. "Nie, kochanie. Chciałem po prostu się przywitać. Miło było cię poznać." Jego oczy spoczęły na jej plakietce z imieniem. "Rachel. Gdybyś kiedykolwiek miała jakieś problemy, to dzwoń do mnie, dobrze?" Max podążył za Rye'em z powrotem do stolika, gdzie ponownie usiadł. Jego brat wyglądał na zamyślonego kiedy przeżuwał podkradzionego hamburgera. Max zjadł swoje frytki i czekał aż Rye'a przetrawi problem. "Ta dziewczyna ma jakieś kłopoty, bracie." Powiedział wreszcie Rye. "Nie pierdol, Sherlocku." Max był cholernie zadowolony, że w Bliss nie było za wiele
przestępstw do rozwiązania. "Cholera." Westchnął Rye. "Nie cierpię kiedy muszę aresztować kogoś tak ślicznego." Max starał się przyszpilić brata swoim najbardziej zastraszającym spojrzeniem. "Nie aresztujesz jej, kapujesz? Jeśli coś zrobiła, to ja się tym zajmę. Jak zła może według ciebie być? Nie waży więcej jak pięćdziesiąt kilo. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić jej popełniającej parę brutalnych zbrodni." "Taaa." Rye wpatrywał się w Rachel biorącej zamówienie od siedzącej przy innym stoliku grupy turystów. "Jest naprawdę śliczna, ale mogłaby zjeść parę porządnych posiłków. "Powinieneś ją zobaczyć dwa tygodnie temu." Była chorobliwie wychudzona. Na początku Max zastanawiał się, czy była jedną z tych dziewczyn, które wyrzekały się jedzenia, by być tak chudą jak tylko możliwe. Jej pierwsza przerwa wyrzuciła tę myśl z jego głowy. Kelnerki u Stelli miały raz na zmianę zapewniony darmowy posiłek. Rachel zaciągała się zapachem kanapki z sałatką z kurczaka i miską wegetariańskiej zupy. Praktycznie się rozpłakała kiedy Stella postawiła przed nią kawałek czekoladowego ciasta. Chciał ją podnieść, zanieść do domu i upewnić się, że nigdy więcej nie opuści żadnego posiłku. "Więc ucieka?" Spytał Rye. "Tak sądzę." Max w tej kwestii mógł skorzystać z pomocy brata. Rye miał środki jakich Max nie posiadał. Jeśli Rachel przed czymś uciekała, to dobrze byłoby wiedzieć co mogło po nią przyjść. Rye skinął. "Zobaczę, co da się zrobić. Naprawdę lubisz tę dziewczynę?" "Tak." Odparł cicho Max. Dziwnie było myśleć o spotykaniu się z kobietą bez Rye'a. Rachel jednakże była wyjątkowa. Musiał przekonać się gdzie to wszystko zajdzie. Rye przez dłuższą chwilę milczał. Jego niebieskie oczy były smutne kiedy zwrócił się do brata. "W takim razie się wycofam. Chcę po prostu żebyś był szczęśliwy." Rye w milczeniu dokończył hamburgera. Max odłożył frytki. Zamówił kolejny napój i rozważał swoją sytuację. Jego bliźniak był czasem bardziej jak jego druga połówka, niż jak brat. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie szczęśliwy jako połowa człowieka.
Rozdział 2
Rachel westchnęła z ulgą kiedy Jen skończyła obsługiwać Maxa Harpera. Przechylił kapelusz w jej stronę, a potem on i jego brat wyszli. Jen natychmiast odwróciła się i dołączyła do niej przy kontuarze. Stella deptała jej po piętach. "Ten facet oszalał na twoim punkcie." Stella położyła na ladzie swoją idealnie wypielęgnowaną dłoń. "Nie wiem, o czym mówisz. To tylko klient." Rachel poczuła się troszeczkę zaniepokojona. "Tylko klient?" Spytała Jen. "Praktycznie staje się lokatorem. Je tu śniadania, lunche i obiady każdego dnia od dwóch tygodni." "Nie robił tego wcześniej?" "Nie aż tak. Zmienił przyzwyczajenia odkąd cię zatrudniłam." Stella miała na twarzy znaczący uśmiech. "Wiesz, mogło być gorzej. Jak widzisz między mną, a Maxem panuje stosunek miłość-nienawiść." "Uwielbia go wkurzać." Dodała Jen z szerokim uśmiechem. Była dwudziesto-dwulatką z błyszczącymi oczami i pozytywnym spojrzeniem na wszystko. Jako artystka, a dokładnie malarka, starała się umieszczać swoje prace w paru miejscowych galeriach. "A teraz." Zaczęła Stella, poklepując swój hełm jasnych włosów. "Wiesz, to tylko dlatego, że naszej seksualnej chemii ciężko się oprzeć. Gdybym była dziesięć lat młodsza, to oswoiłabym tego faceta. Byłby maleńkim szczeniaczkiem przybiegającym na każde moje zawołanie po tym, jak bym z nim skończyła." Jen prychnęła. "Max Harper nigdy nie był szczeniaczkiem." Rachel obserwowała obie kobiety. Zdawały się wiedzieć o wszystkich i wszystkim, co dzieje się w Bliss. "Mi wydał się słodki." "On jest słodki." Odparła Jen. "Po prostu na zewnątrz jest naprawdę zrzędliwy. To jeden z tych facetów, którzy dużo krzyczą, ale to dlatego, żeby ukryć fakt, że w środku są ogromnymi mięczakami." Stella mądrze przytaknęła. "To prawda. Kiedy okrzyknęłam go niedźwiedziem hrabstwa, powinnam dodać "pluszowy" do "niedźwiedzia". Max narzeka, gdy wszystko nie jest idealnie. Wybredny z niego facet. Ale kiedy sprawy źle się mają to zawsze można na niego liczyć. Nawet kiedy spierał się z Hankiem Farleyem o jego magazyny naruszające teren Maxa, Max był pierwszym do pomocy kiedy Hank miał udar i nie był w stanie opłacić rachunków za szpital. Rye może być czarusiem, ale to Max jest tym słodkim." Jen nalała sobie kawy i upiła spory łyk. Rachel widziała jak niby nie zauważa wejścia Stefana Talbota.7 Rachel widziała, że Jen durzy się w przystojnym malarzu. Zawsze prosiła o zamianę z Rachel, kiedy siadał w jej sekcji. "Rye wcale nie jest taki skwaśniały. Przez cały weekend naprawiał mój samochód, bo nie stać mnie było na mechanika." Jen westchnęła. "Mówię ci, Rach, gdybym uważała, że dam radę, to sama spróbowałabym z tymi braćmi." 7 I już mamy skompletowaną parę na 3. część :D
"Więc oni tak po prostu otwarcie dzielą się kobietami?" Spytała Rachel, odrobinę zaskoczona. W jej umyśle stanowiło to pewien rodzaj tabu. To było totalnie seksowne i gorące, ale myślała, że ludzie będą gardzić czymś takim. Stella machnęła dłonią. "My, tu w Bliss nie oceniamy innych ludzi, skarbie. Zbyt wielu z nas przybyło tu z dala od wścibskich spojrzeń, jeśli wiesz o co chodzi. Skłaniamy się ku akceptowaniu ludzi takimi jacy są. Jesteśmy czymś w rodzaju społeczności wolnych duchów. Tolerancja to nasze hasło przewodnie. Jak inaczej wytrzymalibyśmy z tymi wszystkimi nudystami?" "I tak ich uwielbiasz." Drażniła Jen. "Uwielbiam. Chciałabym po prostu, żeby trochę częściej się golili. Jak Boga kocham, przysięgam, że któryś z tych facetów jest odpowiedzialny za te liczne zgłoszenia o krążącej po okolicy Wielkiej Stopie." Rachel zaśmiała się i wróciła do pracy. Przez całą resztę zmiany była atakowana informacjami o bliźniakach Harper. Teraz wiedziała o braciach o wiele więcej niż prawdopodobnie chciałaby wiedzieć. W południowym Colorado panowała niechlubna opinia o nich jeszcze z czasów buntowniczej młodości. Wszystko zmieniło się kiedy ich matka zmarła nagle za zawał serca, a ojciec odszedł, nie mogąc sobie z tym poradzić. Zostali z młodszą siostrą. Rye poszedł do pracy, a Max został ratować rodzinne stajnie. Dwanaście lat później, Brooke Harper kończyła college, a mężczyźni świetnie prosperowali. Na gruncie prywatnym już nie było tak kolorowo. Przynajmniej coś im wyszło. Pomyślała Rachel kiedy szykowała się do wyjścia. Złapała torebkę i pomachała Stelli i Jen. Podeszła do samochodu i poczuła się wyczerpana na myśl o zbliżających się długich godzinach. Była zmęczona uciekaniem. Była zmęczona lękaniem się w każdej minucie dnia. Chciała czegoś dla siebie, nawet jeśli miałoby być to tymczasowe. Dwadzieścia minut później, Rachel wjechała na niewielką polanę otoczoną gromadą drzew. Zatrzymała zdezelowanego Jeepa i wysiadła. Cieszyła się widząc, że niewielki staw był pusty. Jeszcze raz omiotła spojrzeniem okolicę i wyjęła z torby mydło i szampon. Mieszkanie w samochodzie miało swoje wady. Minęły tygodnie odkąd stać ją było na opłacenie nocy w motelu, więc musiała sobie radzić. Jednym z uroków Bliss były liczne stawy i jeziora, którymi usłane było całe hrabstwo. Ten konkretny staw stał jej ulubionym. Niewielki, odizolowany i krystalicznie czysty. Słońce ogrzało wodę, jednak po środku wciąż była chłodna. Rachel szybko zdjęła dżinsy i koszulkę myśląc przy tym o zdarzeniach dzisiejszego dnia. Spotkanie z Ryanem Harperem wytrąciło ją z równowagi. Max to jedno. Trenował konie. Szeryf stanowił całkowicie inną parę kaloszy. Rachel weszła do chłodnej wody kompletnie nie myśląc o swojej nagości. To miejsce stanowiło kawałeczek raju. Coś było w Bliss, że traciła swoje zahamowania. Bycie nago w promieniach słońca zdawało się być czymś dobrym. Westchnęła i zanurzyła się pod wodę. Kiedy jej włosy się zmoczyły i przyzwyczaiła się do temperatury wynurzyła się na powierzchnię. Unosiła się swobodnie na wodzie wpatrując się w czyste błękitne niebo. W Dallas nigdy nie było takie przejrzyste. Za dużo w nim było smogu. Rachel nigdy nie myślała o sobie inaczej niż o miastowej dziewczynie. Przebywanie w Bliss zmieniało jej poglądy. Bliss było cudownym miejscem. W ciągu ostatniego roku zatrzymywała się w już w wielu miastach i miasteczkach, ale w żadnym nie chciała zostać tak bardzo jak w Bliss. Uwielbiała góry. Uwielbiała dziwaczne ulice z ich galeriami sztuki i butikami, a nawet ze starą tradycyjną pocztą. Te małe miasteczko przyciągało turystów byciem mekką sztuki. Artyści z całego południowego Colorado pokazywali swoje prace w galeriach w Bliss. Był nawet teatr z prawdziwego zdarzenia. Rachel nie miała pieniędzy, by zobaczyć jakiś spektakl, ale marzyła o tym. Czuła, że jest to miejsce,
w którym mogła by osiąść. Uwielbiała nawet dziwacznych mieszkańców. Mel był zabawny, kiedy nie martwił się kosmitami przejmującymi rząd. Nell i Henry byli przyjaźni nawet kiedy wykłócali się ze Stellą. Chcieli by jej mięsożerna szefowa dołączyła do menu wegańskie potrawy. Jen była bardzo słodka i kochała malować. Tak, lubiła wszystkich mieszkańców. Nagłe wspomnienie Maxa i Rye'a było prawie zbyt ciężkie do udźwignięcia. Minęło sporo czasu odkąd chciała prawdziwego, żywego faceta, a co dopiero dwóch. Miała taki okres, że to była jej największa fantazja, dwóch przystojnych zaspokajających ją facetów. Potem pojawił się Tommy, a jej największą fantazją stało się przeżycie całego dnia z przymocowanymi do ciała wszystkimi kończynami. Teraz miała swój czas i jeśli chciała pomarzyć o słodkim kowboju, to będzie. Będzie myśleć o Maxie. Rye stanowił za duże zagrożenie. Nie mogła zbliżyć się do gliniarza. Ale Max to już inna bajka. Niewielki hałas odciągnął Rachel od jej myśli. Zmusiła swoje stopy do ustania na dnie stawu i okrycia się wodą po samą szyję. Rozglądała się niespokojnie szukając zagrożenia. W jej ciele zaczęła krążyć pokaźna dawka adrenaliny. Czyżby Tommy ją znalazł? "Przepraszam." Max Harper siedział okrakiem na wielkim, czarnym koniu. Zarówno człowiek jak i zwierzę byli potężnymi istotami. Przy boku konia podążał olbrzymi pies. Gdyby nie wiedziała lepiej, pomyślałaby prawie, że to kucyk. "Właśnie zabierałem Mavericka i Quigleya na spacer." Patrzył na nią rozszerzonymi oczami i widziała jego urywany oddech. Wzięła głęboki wdech chcąc uspokoić swoje szalejące serce. Powinna wciąż być przerażona. Stała w wodzie sama z mężczyzną, którego bardzo krótko znała. Więc dlaczego była taka przekonana, że nic jej nie grozi przy Maxie? Rozegraj to bezpiecznie. Poproś, żeby sobie poszedł. Włóż ubrania i odjedź. Ocenianie facetów wychodzi ci tragicznie. Ale tak nie było. Uświadomiła sobie, że z Tommym jest coś nie tak już w pierwszej minucie. Zrobiła wszystko tak jak trzeba. Odmówiła ponownego spotkania. Wszelkie instynkty jakie miała, mówiły jej, że Max jest inny. Max jest wyjątkowy. Tommy Lane zabrał jej wszystko. Czyżby zamierzała pozwolić mu zabrać również to? Pożądanie zaczęło przepływać w jej żyłach jak narkotyk. Był tutaj i wyglądał idealnie. Chciała czegoś dla siebie i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawił się właśnie tu. Rachel odsunęła swoje włosy. Nadszedł czas na podjęcie decyzji. Może i nie będzie w Bliss na długo, ale chociaż raz może zakosztować życia. Minęły lata odkąd czuła przy sobie męskie ciało. Chciała tego z Maxem. "Chcesz, żebym sobie poszedł?" Łącząc każdą odrobinę brawury jaką posiadała, wyszła ze stawu, ukazując mu swoje ciało. "Nie, Max. Nie chcę, żebyś poszedł. Chcę ciebie." *** Max starał się wymyślić jeden dobry powód, dla którego miałby nie zsiąść z konia i nie wziąć Rachel w ramiona. Niestety, wymyślił ich dziesiątki, główny, to że było za wcześnie by się z nią kochać. Dla niej to będzie tylko seks. Nie miał co do tego wątpliwości. Użyje go by dostać rozkosz, pociechę, czy czego tam potrzebuje. A on będzie kochał się z kobietą, w której z całkowitą pewnością się
zakochał. Zabrakło równowagi w tym scenariuszu. Jeśli zejdzie z konia i zatopi w niej, będzie to wyraźna niekorzyść dla ich związku. Jednakże, pomimo że wyliczył sobie wszelkie powody, by być cierpliwym, właśnie zsiadał z konia. Jego penis jakoś nie chciał słuchać. Był twardy jak skała, a widok jej cudownego ciała wynurzającego się z wody jak Venus sprawiał, że serce waliło mu jak młotem. Była najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widział. Co takiego jest w tej kobiecie? Była śliczna, ale wiedział, że był z kobietami, które inni mężczyźni uznaliby za bardziej atrakcyjne, niż Rachel. Więc dlaczego to ona go przywoływała? Quigley trącił nosem jego nogę i Max spojrzał w dół. Stary kundel miał w pysku patyk. W jego zamyśle to był czas na zabawę. Max nie siedział na Mavericku, więc wychodziło na to, że była pora dla Quigleya. "Czy to krzyżówka konia?" Oczy Rachel błyszczały kiedy patrzyła na psa. Max poklepał go po głowie. "Mogłaś tak pomyśleć. Uważamy, że to po części dog niemiecki i bernardyn. Chociaż i tak to cipka. Przysięgam, w życiu nie widziałem bardziej potulnego psa. Q, idź sobie odpocząć, brachu." Max wskazał na miejsce, w którym zostawił konia. Pies zaskomlał i zaślinił patyk. Max miał nadzieję, że nie ślinił się tak jak Quigley, ale jakoś nie bardzo w to wierzył. Na jej pełnych wargach, gdy podchodziła, błąkał się rozbawiony uśmiech. "Dlaczego mówią, że jesteś trudny, Max?" "Bo jestem łajdakiem." Odpowiedział szczerze. Był grymaśnym, krnąbrnym, kłótliwym łajdakiem i nie zamierzał za to przepraszać. Zaśmiała się. Dla jego uszu to było jak magia. "Jak widać kochasz psy i konie. Nie widzę nic, co powiedziałoby mi, że jesteś draniem. Przy mnie jesteś tylko słodki." Wzruszył ramionami, wzrokiem pożerał jej piersi. Były krągłe i miękkie. Poruszały się lekko, kiedy szła. Sutki przypominały maliny. "Jestem przy tobie ostrożny. Nie chcę cię wystraszyć. Obiecuję ci Rachel, zawsze będę przy tobie ostrożny." Zmarszczyła brwi, jej pełne wargi opadły. "Max, chcę cię. Chcę z tobą uprawiać seks. Ale nie jestem dziewczyną na dłuższą metę. Musisz to zrozumieć." Ale była i Max to wiedział. Była typem dziewczyny, w której się zakochujesz i poślubiasz. Jej wiek oceniał na mniej więcej trzydzieści lat. Powinna zakochać się w jakimś porządnym facecie i mieć już kilka pięknych dzieci. W taki sposób toczyły się losy kobiet takich jak Rachel. Stało się coś złego, co wyrzuciło jej życie z tych torów. Musiał je ponownie na nie ściągnąć, bo to on chciał być tym mężczyzną, w którym się zakocha. "Skarbie, może się ubierzesz i zabiorę cię na kolację?" Zasugerował Max pomimo życzeń jego penisa. Musiał zabiegać się o nią zanim ją weźmie. Chciał uwieźć ją romantycznością i dać jej zaloty na jakie zasługiwała. Chciał, by mu ufała. "Możemy pogadać i poznać się lepiej." Zarumieniła się. Miała bardzo bladą, delikatną skórę. Nie potrafiła ukrywać emocji i Max uświadomił sobie, że popełnił błąd. Kiwnęła głową i celowo cofnęła się do stawu zakryć swoje ciało.
Uśmiech na jej twarzy nie sięgnął oczu. "Właściwie to nie jestem głodna, Max. Zostanę tu po prostu jeszcze chwilę. Zobaczymy się kiedy indziej." Ostentacyjnie odpłynęła od niego i Max wiedział, że został odrzucony. Jeśli odejdzie, ona może i będzie dla niego życzliwa, ale nigdy więcej mu się nie zaoferuje. Chciał to zakończyć po swojemu. Wyglądało na to, że będzie musiał wykorzystać jej sposób. Max zrzucił swoje buty, następnie zdjął przez głowę koszulę. Maverick stał przy stawie, spokojnie czekając aż jego pan skończy z tą samicą, by mogli kontynuować swój spacer. Maverick był wykastrowany, a Quigley został ustawiony lata temu. Życie dla nich musi być o wiele prostsze. Max ostrożnie ściągnął dżinsy. Jego rozszalała erekcja pragnęła się uwolnić. Na czubku jego penisa już sączyły się kropelki spermy. Rachel wynurzyła się i płynęła w miejscu. Gdy go zobaczyła przybrała nieufną minę. "Co ty robisz, Max?" Ułożył dłonie na biodrach. Właściwie nie miał problemu z nagością. Dorastał w tej dziwacznej, małej mieścinie i chociaż miał swoje własne dziwactwa, to zawsze akceptował samego siebie. To najlepszy prezent jaki dawało mu Bliss. "Zamierzam popływać w naprawdę zimnym stawie z kobietą, która chce mnie tylko dla ciała. Jestem zdesperowany i nie mam za wiele szacunku do samego siebie." Skrzywiła się, przypominając mu zachwycającą wodną nimfę. "To mój staw. Idź znajdź sobie własny." Max poczuł jak jego warga unosi się w pół uśmiechu. "To moja ziemia, kochanie. Obawiam się, że jestem właścicielem stawu, który obecnie okupujesz." "Och." Powiedziała, jej usta uformowały się w idealne O. Jego penis stwardniał jeszcze bardziej na myśl o tych zmysłowych wargach wokół jego fiuta. To cholerstwo stało na baczność, leżąc prawie płasko na jego brzuchu. Jeśli wkrótce czegoś nie zrobi, to odpadnie od jego ciała i będzie szukać jej na własną rękę8. Max wszedł do wody i zanurzył się na tyle, ile mógł. Woda była przejrzysta, więc nie miał problemu z podpłynięciem do swojego ślicznego celu. Jej nogi ledwie dotykały dna stawu. Pokochał krzywizny jej bioder i pośladków. Wypłynął na powierzchnię, pozwalając swoim dłoniom owinąć się wokół jej smukłej talii, przyciągając ją odrobinę bliżej, tak że musiała się go chwycić. To było proste. Zdawał się być olbrzymem przy jej drobnej posturze. Jej ramiona instynktownie objęły go za szyję. "Max!" Uśmiechnął się. "No co? Nie mogę popływać we własnym stawie?" Naparła na jego szerokie ramiona. "Nie potrzebuję twojej litości, Max. Puść mnie." Teraz to on się skrzywił. Musnął swoją sztywną erekcją jej cipkę. "Kochanie, ta woda jest lodowata, a ja jestem twardszy niż kiedykolwiek w życiu. Nie lituję się nad tobą. Mam tak od dwóch cholernych tygodni. Jeśli ktoś tu potrzebuje współczucia, to raczej ja." "Chwilę temu mnie nie chciałeś." Nawet gdy go oskarżała, tuliła się do mocno do jego ciała. 8 Bardzo obrazowe:D
Była taka idealna w jego ramionach. Pasowali do siebie jak kawałki układanki. Max wiedział, że nigdy nie pozwoli jej odejść. "Chcę więcej, niż jesteś skłonna mi dać, Rachel i wiesz o tym. Chcę być twoim facetem. Szaleję za tobą." "Nawet mnie nie znasz." Odpowiedziała, chowając nos w jego szyi. Max delikatnie ucałował jej ucho. Była głodna uczucia, a on planował ją nim zalać. "Nie wiem nic o tobie?" "Nie masz pojęcia gdzie się urodziłam albo kim są moi rodzice." Praktycznie mu to wymruczała. "Możesz mi powiedzieć." Nic nie odpowiedziała, więc kontynuował. "Może i nie znam wszystkich faktów, ani szczegółów, ale wiele się o tobie dowiedziałem. Wiem, że lubisz czekoladę i nie dodajesz nic do kawy. Jesteś miłośniczką psów, ale nie masz też nic przeciwko kotom. Uśmiechasz się do każdego i jest w tym jakiś blask, przez który każdy odwdzięcza ci się tym samym. Kochasz muzykę. Nie potrafisz powstrzymać swojej prawej stopy od tupania kiedy szafa grająca jest włączona. Jeśli znasz słowa, to śpiewasz i nawet nie wiesz, że to robisz. Bierzesz na poważnie swoją pracę, nawet jeśli wiesz, że jesteś za mądra, by utknąć przez resztę życia jako kelnerka. Będziesz wykonywać tę pracę całą sobą. Jesteś dobrym człowiekiem, Rachel." Odsunęła się, by na niego spojrzeć. W jej oczach błyszczały łzy. "W jaki sposób tyle zauważyłeś?" Obtarł dłonią jej łzy. Był bardzo poważny. Nie zamierzał prowadzić z nią żadnych gierek. "Bo w chwili gdy cię zobaczyłem, to już wiedziałem, że oszalałem na twoim punkcie." "Nie." Powiedziała, jej głos załamał się przy tym słowie. "Nie mogę. Nie mogę się zaangażować, Max. Proszę, chcę się tylko na chwilę zatracić. Możesz mi to dać?" Spojrzał na nią poważnie. Praktycznie błagała go, by na nią nie naciskał. "Na razie." Kiedy przyciągnął ją do siebie bliżej, jego ciało ogarnęło zniecierpliwienie i po raz pierwszy przywarł wargami do jej ust. Była miękka i uległa. Jej usta stopniowo otwierały się pod jego naporem. Max przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej. Uwielbiał sposób w jaki jej piersi przylegały do jego twardego torsu. Całował ją delikatnie, pozwalając jej nadawać tempo. Pragnął jej tak bardzo, ale trzymał swoje pożądanie na wodzy. Wiedział, że ona potrzebowała tego nawet bardziej niż i on. Po paru chwilach tej słodkiej rozgrywki zajęczał, gdy poczuł jak niepewnie przesuwa językiem po jego wargach. Max warknął, tracąc odrobinę kontroli i wsunął dłonie w jej włosy. Zdawały się takie miękkie przy jego stwardniałych palcach. Trzymał ją delikatnie, ale z silnym zamiarem plądrując jej usta. Językiem imitował to, co chciał zrobić jego fiut. Wsuwał się w jej usta ciągle i ciągle, splatając ich wargi. Tak dobrze było trzymać ją w ramionach. "O Boże, Max." Jęknęła, kiedy odsunął się, by złapać powietrze. "Minęło tyle czasu." "Ile?" Maxa tak naprawdę to nie obchodziło. Mogła być wczoraj i z dwunastką facetów. Tak długo jak był jej ostatnim stałym facetem, był zadowolony. "Lata." W jej głosie słyszał odrobinę zdumienia. Max był zafascynowany sposobem w jaki
na niego patrzyła. Poczuł się przez to o wiele lepszym mężczyzną, niż kiedykolwiek myślał, że mógłby być. "Tak jak teraz? Chyba nigdy." "Dobrze." Podniósł ją, podsuwając jej piersi do swoich ust. "Boże, dziecinko, jesteś piękna." Zassał do ust różowy sutek. Rachel jęknęła przeciągle i wygięła swe plecy w łuk oferując mu swe ciało. Owinął język wokół szczytu jej miękkiej piersi i pomyślał, że dojdzie tu i teraz, kiedy otoczyła nogami jego talię. Poczuł na skórze jej gorącą szparkę. Przesuwał się od jednej piersi do drugiej nie chcąc, by któraś poczuła się opuszczona. Zadrżała, kiedy przegryzł delikatnie jej sutek. Rachel poruszała się przy nim nerwowo i wiedział, że stała się gorąca i niecierpliwa. Musiał ją z siebie zdjąć, bo obawiał się, że wybuchnie już w chwili, gdy zanurzy w niej swojego penisa. Nie chciał zostawić jej niezaspokojonej. Max obrócił ją w swoich ramionach, obejmując jej piersi, podczas gdy jej głowa opadła na jego ramię. Jej pośladki napierał na jego brzuch. "Dotknij mnie, proszę." Jęknęła Rachel. Max przytrzymał ją, jedną rękę owijając wokół jej talii, a drugą przesunął w dół do jej mokrej, nabrzmiałej szparki. Zagłębił się w mięciutkie loki i marzył, by to zobaczyć, ale obiecał sobie, że wkrótce będzie ją miał leżącą na jego łóżku. Otworzy ją szeroko i będzie uczyć się każdego cala jej ciała. Okryje ją swoimi ustami i będzie smakował jej cipkę, podczas gdy będzie brała Rye'a w usta. Max potrząsnął głową próbując odegnać ten obraz. Tym razem miało być inaczej. Chciał Rachel i będzie musiał wziąć ją na jej warunkach. Mimo, że uwielbiał dzielić kobiety ze swoją drugą połową, to teraz będzie musiało być inaczej. Wsunął palce w jej pulsującą płeć, masując maleńką łechtaczkę. Rachel pchnęła swoją miednicą ku jego ciekawskim palcom. "Tak, Max." Wyszeptała. Max zwiększył tempo. Kciukiem masował kółeczka na jej perełce, a środkowym palcem wsuwał się w oszałamiające gorąco jej szparki. Była tak kurewsko ciasna. Owinięta wokół jego fiuta będzie jak niebo. "Och, tak dobrze." Rachel odwróciła głowę. Max przyjął zaproszenie i wsunął język w jej idealne usta, pieprząc ją przy tym palcami. Jego członek wgniatał się w miękkie ciało jej pośladków i pragnął móc zagłębić się w jej tyłeczku. Powstrzymał się, wyczuwając, że była tam dziewicą. Będzie musiał być delikatny i przygotować ją. Rachel wierzgnęła się przy jego palcach i poczuł uderzenie gorąca kiedy doszła. Jego penis pulsował. Nie mógł już dłużej walczyć. Szybko obrócił ją z powrotem. "Owiń mi nogi wokół pasa." Zażądał. Jej twarz była zarumieniona i wyglądała na senną, ale zastosowała się do jego żądania z seksownym małym uśmiechem. "To było fantastyczne, Max." Pocałował ją i ustawił jej nogi. Wyglądała jak całkowicie zaspokojona kotka. "Cieszę się, że mogłem pomóc, dziecinko." Przebiegła palcami wzdłuż jego szczęki. "Jesteś inny. Kobieta może czuć się przy tobie bezpieczna."
Brzmiała na tak niepewną, że jego serce się zacisnęło. Zastanawiał się przez kogo w jej głosie słychać było strach. Swojemu własnemu głosowi nadał delikatny ton. "Ze mną jesteś bezpieczna, Rach. Zadbam o ciebie." Sięgnęła między nich i jej mała dłoń pogłaskała jego zdesperowanego penisa. Nie potrafił powstrzymać pełnego udręki syknięcia kiedy ścisnęła czubek. "Zadbaj o mnie teraz, Max." Zażądała, jej zielone oczy praktycznie go wyzywały. Dłonie Maxa zacisnęły się na jej pośladkach. Jego fiut wiedział, gdzie ma iść i bezbłędnie znalazł jej śliskie wejście. Rachel przytrzymała się, kładąc dłonie na jego ramionach. Jej oczy rozszerzyły się kiedy Max zaczął się w nią wsuwać. Zaczął od małych, płytkich pchnięć. Była na tyle ciasna, że musiał być ostrożny. Przyzwyczajał ją do jego fiuta, a napierająca woda tylko mu w tym pomagała. Rachel przycisnęła się do niego. Nie jest taką, co leży biernie. Ostatnie pchnięcie Maxa wsunęło go całego. Jęknął na te wyjątkowe doznanie. Rachel walczyła o swoją rozkosz i Max pomyślał, że to najbardziej seksowna rzecz, jaką kiedykolwiek widział. Jej paznokcie pewnie zostawią ślady, pomyślał z dziką satysfakcją. Usta miała otwarte, a jej cipka zaciskała się ciągle i ciągle na jego penisie, kiedy stanęła nad krawędzią. Max nie powstrzymywał się kiedy już doszła. Wbił się w nią, przesuwając jej cipkę po jego fiucie. Pchał mocno, dopóki nie poczuł jak jej pośladki uderzają w jego jądra. Kiedy poczuł jak orgazm zaczyna się u podstawy jego kręgosłupa, zacisnął na niej swój uchwyt. Nabił ją na siebie i trzymał mocno gdy znieruchomiał, strzelając gorącą spermą wprost w jej uległe ciało. Jego umysł zdawał się być ospały i odurzony z rozkoszy. Całował ją cały czas mięknąc wewnątrz niej. Max był wstrząśnięty, kiedy uświadomił sobie co właśnie zrobił. "Cholera, Rachel. Przepraszam. Nie użyłem prezerwatywy, dziecinko. Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłem." Ale ona po prostu pozwoliła swej głowie swobodnie opaść na jego ramię. "Wszystko w porządku. Dwa dni temu skończył mi się okres. Użyjemy jej następnym razem." Odrobinę się zrelaksował. Cieszył się, że będzie następny raz. Jego fiut był wciąż w jej szparce. "Jestem bezpieczny, dziecinko. W zeszłym roku miałem badania kontrolne, a z nikim od tamtej pory nie byłem." "Naprawdę?" Brzmiała na zaskoczoną. "Tak, Rachel." Odpowiedział, przytulając ją do siebie. "Jesteś pierwszą kobietą, której chcę od bardzo dawna." Jej oczy były ociężałe, kiedy się do niego uśmiechnęła. "Cieszę się." Krzyknęła cicho i wskazała na punkt gdzieś za jego głową. "Co to jest?" Max odwrócił się szybko, każdy instynkt krzyczał, by chronił swoją kobietę. Spojrzał na psa, który powinien ostrzegawczo ujadać. Quigley tylko ziewnął i ułożył się przy kopytach Mavericka. Stąd nie miał co liczyć na pomoc. Rachel uczepiła się jego pleców kryjąc swoją nagość. "Nie zwracajcie na nas uwagi." Powiedział niezwykle owłosiony mężczyzna podchodząc ze swoim towarzyszem do stawu. "My tylko spacerujemy."
Rzeczywiście, mężczyźni mieli w dłoniach kijki do walkingu, a na szyjach lornetki. Poza tym na nogach mieli buty pionierki i nic więcej. Max potrząsnął głową. Rye miał przypomnieć tym nudystom gdzie są granice ich rancha. Odwrócił się z powrotem do Rachel, mając nadzieję, że podglądacze nie zniszczyli jej nastroju. Był zaskoczony widząc, że się śmieje. "Stella miała rację. Po tych lasach włóczy się Wielka Stopa." Sięgnęła pod wodę i pogładziła jego penisa, który już zdążył ponownie stwardnieć. "Ale, Max Wielka Stopa nie ma przy tobie szans." Przyciągnął ją bliżej i zaczął jej udowadniać tę kwestię.
Rozdział 3 Rye Harper siedział przy swoim biurku i rozważał liczne problemy jakie Rachel Swift
wprowadziła w jego spokojne życie. Takie spokojne jest nudne, westchnął w duchu. Rachel była najbardziej fascynującą istotą, jaka trafiła mu się od dłuższego czasu. Jedynym problemem było to, że nie trafiła się jemu. Tylko Maxowi. Na biurku jego sekretarki zadzwonił telefon. "Callie! Telefon!" Krzyknął Rye ze swojego wygodnego małego biura. Niska postać z ciemnymi włosami przeleciała przez otwarte drzwi próbując odebrać. Poprawiała właśnie swoje eleganckie małe okulary. "Mam!" Krzyknęła zanim odebrała. "Wydział Szeryfa Hrabstwa Bliss." Jej głos był teraz energiczny i profesjonalny. Rye przez chwilę słuchał bębniąc przy tym palcami o blat. "Nie, Mel, bardzo mi przykro. Naprawdę nie mam kontaktów w CIA." Mówiła Callie łagodnym głosem. To znaczyło tylko jedno. Rye pozwolił swojej głowie opaść na biurko. Będzie musiał iść do Mela i znowu na niby szukać pluskiew. Jeśli tego nie zrobi, ten stary dziwak poczłapie się do knajpy Stelli i przez długie godziny będzie opowiadał wszystkim i każdemu z osobna kto wejdzie, że Bliss jest centralnym punktem nadchodzącej inwazji. Mieszkańcy zignorują go, ale przejawiał tendencję do straszenia turystów, a panował właśnie sezon. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebował, było zostać wezwanym na kolejne spotkanie Izby Handlowej Hrabstwa Bliss, gdzie regularnie dostawał porządny opieprz. Wrócił pamięcią do ostatniej nocy, kiedy Max wrócił późno do domu z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Rye w jednej chwili wiedział, że jego brat pieprzył Rachel Swift i to prawdopodobnie więcej niż raz. Max wyglądał na dobrze zaspokojonego faceta. Wyglądał również na całkowicie zakochanego. Rye nie mógł nic na to poradzić. Był okrutnie zazdrosny o szczęście brata. Może dla Maxa to nie było to samo, co dla niego. Gdzie tylko sięgał pamięcią, zakochiwał się w tych samych dziewczynach, co Max. Jakby między nimi istniało połączenie. Kiedy Max zobaczył, coś co mu się podobało, było pewne, że Rye'owi też. To wyjaśniało głębokie połączenie jakie poczuł do niej, gdy tylko ją poznał. Rye już w chwili, gdy zobaczył tę śliczną kelnerkę wiedział, że była ważna. Może i nie mógł czytać każdej myśli Maxa, ale jeśli jego brat głęboko coś czuł, to czuł to i Rye. Max mówił poważnie chcąc iść zwykłą drogą. Rye próbował zainteresować go Janine, gorącą brunetką z Creede, ale Max nie chciał. Teraz wyglądało na to, że Max był gotowy zacząć od nowa, a Rye miał zostać sam. Nie w taki sposób przewidywał swoje życie. Zawsze w jego umyśle widniała myśl, że znajdą jedną kobietę i ustatkują się. Przez jakiś czas myślał, że tą kobietą będzie Nina, ale teraz, patrząc na Rachel wiedział, że popełnił błąd. Nina była za trudna, by być w centrum ich trójkąta. Zabrałaby wszystko co mieli i nie dała nic w zamian. "Hej, szefie." Przerwała jego myśli Callie i podniósł głowę z biurka. Rye starał się, by nie było po nim widać, że rozmyślał. "Tak, wiem. Mam podnieść swój tyłek i iść do Mela szukać kosmicznych technologii. Podaj Wykrywacz 3000." Callie prychnęła. "Zaraz ci dam. Powiem też Stefanowi, że wkrótce będziemy potrzebować modelu 4000. Mel obawia się, że technologie obcych często się zmieniają." Stefan Talbot był artystą, który pracował we wszystkim od farb olejnych do metali. To on
wpadł na pomysł z Wykrywaczem 2000. Był to detektor Wii z pewnymi modyfikacjami. Miał trochę światełek i wydawał nowoczesne dźwięki. Mel był pod wrażeniem, ale po sześciu miesiącach zastanawiał się, czy nie było bardziej zaawansowanego urządzenia. "Dam mu znać." Powiedział Rye. Sięgnął po kapelusz. "Coś jeszcze? Czy Logan pogadał z nudystami?" Max miał wczorajszej nocy małą inwazję i Rye wysłał swojego zastępcę, by to rozwiązał. Rye przypisał fakt, że inwazja była małym problemem, seksualnej satysfakcji brata. Zastanawiał się pokrótce jak zamierza to znieść kiedy Rachel zacznie zostawać u nich na noc. Jak miał spać spokojnie sam, gdy jego brat w pokoju obok będzie pieprzył kobietę z ich snów? "Tak i wolą jak się ich nazywa naturystami." Matka Callie od lat należała do społeczności naturystów. To Callie zawsze przypominała mu, żeby był tolerancyjny względem przeciwników ubrań. "Logan wyszedł rano i to jest dobra wiadomość. Od wczorajszego popołudnia mamy cztery doniesienia 503." Rye jęknął. 503 było kodem w Hrabstwie Bliss oznaczający zobaczenie nagiego penisa. 504 nawiązywało do nagich kobiet, ale co dziwne, prawie nikt tego nie zgłaszał. "Taa, wszyscy teraz obserwują naturę. Jest sezon na kwiaty polne. Mam tylko nadzieję, że nie pójdą za wysoko w góry. Przykro by mi było, gdyby te przeklęte niedźwiedzie próbowały się sparować z jednym z nich." Callie zaśmiała się. "Rozmawiałam z Billem i był naprawdę podekscytowany tymi wszystkimi zajęciami jakie planują na lato. Powinieneś wiedzieć, że organizują wycieczkę nagich wojowników. Będzie śpiewanie i bębnienie." Szeryf westchnął. Bill Hartman był właścicielem terenu, na którym panowała komuna. Rye już miał do niego zadzwonić, kiedy zauważył jak bardzo Callie wyglądała na zachwyconą. Kochała komunę i wszystkich ludzi, którzy tam żyli. Upewnili się, że jej matka będzie miała tam wygodę kiedy przegrywała długą walkę z rakiem. Callie czuła się naprawdę komfortowo przebywając wśród naturystów. Rye potrząsnął głową i spojrzał na kobietę, która była mu bliska jak siostra. Zawsze upewniał się, by zadzwonić, zanim pojawi się w jej domku, by uniknąć widowiska. "Zaznacz to w kalendarzu, proszę. I przypomnij mi, żebym sobie kupił porządne zatyczki do uszu. Jeśli nie dadzą Maxowi spać, to sprawi, że niedźwiedzie będą wyglądały na mięciusie i milusie." Jeśli w ogóle zauważy jakiś hałas, Rye był przekonany, że jego źródłem będzie Rachel. Wyglądała na krzykaczkę. Ciche osoby w łóżku zawsze okazywały się tygrysami. "Słyszałam, że Max ma nową dziewczynę." Ton Callie był delikatny i Rye słyszał w nim sympatię. "Wszystko w porządku?" Callie była jego asystentką od pięciu lat. Przyjęła tę pracę kiedy został szeryfem. Rye wiedział, że niewiele umknie Callie Sheppard. "Jasne." Skłamał Rye, przyklejając uśmiech na twarzy. "Uważam, że to świetnie, że Max się zakochał." Poczuł na sobie jej wzrok. Było to spojrzenie zbyt spostrzegawczej siostrzyczki wiedzącej dokładnie co jej starszy brat chciał przed nią ukryć. Callie potrząsnęła głową. "Naprawdę uważasz, że to całe 'oddzielne umawianie się' wypali? Nie uważasz, że odrobinę walczycie ze swoją naturą?" "Powiedz to Maxowi." Odparł posępnie Rye. Nawet nie starał się ukrywać przed Callie spraw takich jak ta. Zdawała się go przenikać wzrokiem. "Uważa, że tak długo jak on jest obok, to nie znajdę tego, czego chcę. Potem ulatnia się i znajduje Rachel."
"A ty też ją lubisz." Brązowe oczy Callie patrzyły na niego, badając jego reakcje. W chwilach takich jak te, przypominała mu słodką małą sówkę. Rye wzruszył. "Jest chyba w porządku." "Jasne." Powiedziała, na pozór nieprzekonana. Zaczęła się bawić jej sięgającymi ramion brązowymi włosami. Rye znał to spojrzenie. Callie coś wiedziała i nie była pewna, czy powinna powiedzieć. Callie była najgorszą plotkarą w całym hrabstwie i wyglądało na to, że teraz miała Rachel na celowniku. "Wyduś to z siebie." Callie przegryzła wargę, a jej oczy przesunęły się z jego twarzy. "Nie wiem, czy powinnam." Rye nie był w nastroju na gierki. Chciał wiedzieć o co chodziło z Rachel. Było oczywiste, że miała jakiś problem i musiał być na to przygotowany. Należała do Maxa, a szczęście Maxa było dla Rye'a bardzo ważne. "Powiedz mi albo jesteś zwolniona." Callie wywróciła oczami. "Jestem przerażona, naprawdę. Dobra. To nic złego. Rachel wydaje się naprawdę miłą dziewczyną. Po prostu uważam, że kłamie w paru sprawach. Powiedziała Stelli, że zatrzymała się w motelu na peryferiach miasta." Rye wzruszył ramionami i uwolnił powietrze, którego nawet nie był świadomy, że trzyma w płucach. "To nie takie złe. Przynajmniej jest czysty." "I o to chodzi, Rye." Kontynuowała Callie. "Wczoraj właśnie gadałam z Genem. Nigdy o niej nie słyszał. Ten motel to jego dziecko. Nawet jeśli samodzielnie nim nie kieruje, to czy naprawdę wierzysz, że nie zapamiętałby jej imienia?" Nie, przez ani sekundę w to nie wierzył. Dlaczego Rachel kłamałaby na temat tego, gdzie się zatrzymuje? Pomyślał o swoim śledztwie, które zaczął dzisiaj rano. Wrzucił jej nazwisko do systemu razem z tablicą rejestracyjną. Jak dotąd nie znalazł niczego, a to było nieco niepokojące. Jej prawo jazdy z Texasu zdawało się czyste, ale nie było nic więcej. Nie dostała nawet mandatu za złe parkowanie. Z prawa jazdy wynikało, że ma mieszkanie w Houston w Texasie. Rye zamierzał zadzwonić do tamtejszej policji i sprawdzić to, ale na razie musiał dowiedzieć się, gdzie się zatrzymała tutaj. Telefon zadzwonił ponownie i Callie poszła go odebrać. Rye podszedł do szafki i wyjął wkrótce przestarzały Wykrywacz 3000. Upewnił się, że wszystkie dzwonki i gwizdki pracowały. Westchnąwszy, poprawił swój krawat. Ważne było, by wyglądać profesjonalnie kiedy dawał sobie radę z szaleńcami hrabstwa. Kluczem było wyglądanie jakby brało się ich na poważnie. Callie była nieco zadyszana. Rozłączyła się kiedy Rye wszedł do głównego biura. "Dobrze by było jakbyś na razie odłożył wizytę u Mela." "Dlaczego?" Wzdrygnęła się. "Wygląda na to, że Max pojawił się w motelu z bukietem róż i został natychmiast powiadomiony, że Rachel tam nie mieszka. Od tej pory się wydziera."
"Cholera. Jaki ma PCD?" To był osobisty kod Rye'a. Oznaczał przewidywany czas destrukcji Maxa. "Daję jakieś dwie minuty." Ale okazało się, że to za dużo. Kiedy te słowa opuściły usta Callie, Max przechodził właśnie koło biura szeryfa. Trzymał w jednej dłoni bukiet róż, ale wyglądały jakby przeszły jakiś kataklizm. Rye gwizdnął, kiedy złapał wzrok brata. Wielki Brat wyglądał jak byk mający zamiar szarżować. Przebrnął przez grupę turystów przechadzających się po Main Street. Rye podał Callie Wykrywacz 3000. "Wyślij tam Logana jak wróci od nudystów, naturystów, czy jak to tam. Muszę uratować mojego brata przed nim samym." Rye opuścił biuro i pobiegł go dogonić. "Hej, brachu, pogadajmy o tym." Chciał najpierw spróbować przekonać Maxa. Max zatrzymał się na środku ulicy. Rye szybko odsunął się, nie do końca pewny, czy jego brat nie zacznie zionąć ogniem. Wyglądał jakby był w stanie to zrobić. "Nie ma do kurwy nędzy o czym gadać. Okłamała mnie." "Nie zatrzymała się w motelu. To nie znaczy, że z kimś mieszka." Dokładnie wiedział o czym pomyślał jego brat. Max nawet nie rozważał bardziej niewinnych opcji. Był typem faceta zakładającym najgorszy scenariusz. "To dlaczego skłamała?" Usta Maxa były zaciśnięte w wąską linię. Potrząsnął głową, ściskając kurczowo wyświechtany bukiet i zaczął iść w kierunku restauracji. Jego buty waliły głośno o beton. Rye szedł krok w krok za nim. Dla niego to było znajome. Spędził sporą część swojego życia na byciu głosem rozsądku Maxa. Oczywiście, Max też spełniał swoją rolę. Ilekroć Rye stawał się naprawdę wkurzony, Max był tym, który pilnował jego pleców. "Musisz się uspokoić. Naprawdę chcesz, żeby zobaczyła tę stronę ciebie?" "Jeśli nie chciała jej zobaczyć, to nie powinna skłamać." Twarz Maxa wyrażała zacięty wzrok. "Zamierzasz chyba do reszty oszaleć, co bracie?" Spytał Rye bardziej siebie niż swojego bliźniaka. Max podszedł do drzwi restauracji i wpadł tam jak burza, którą zresztą był. Rye westchnął. Musiał mieć nadzieję, że Rachel poradzi sobie z jego bratem. Rye nie kłopotał się z pójściem za Maxem do środka. Nie było nic co mógłby zrobić poza wejściem mu w drogę. Widok zdezelowanego Jeepa Rachel przyciągnął jego uwagę. Na jego tyle było przerażająco wiele rzeczy. Miał pewne podejrzenie i podszedł, by je potwierdzić. Parę minut później, wiedział, że jego brat będzie czuł się naprawdę źle z powodu krzyczenia na swój skarb. Mieszkała w swoim samochodzie. Nie potrzebowała, by Max wszedł i rozgłosił całemu miastu, że kłamała. Po prostu się wstydziła. Rzeczywiście, drzwi restauracji otworzyła się i Max wyszedł, potykając się. Jego oczy były rozszerzone, a twarz wyrażała ogromny szok, kiedy potknął się i wylądował na tyłku. Rachel wymaszerowała chwilę później, trzymając w dłoni róże. Podniosła je nad jego głowę i zaczęła
spuszczać mu nimi łomot. Rye z miejsca, tu i teraz zakochał się, i wiedział, że nie ma drogi powrotnej. *** Rachel przez cały poranek myślała o Maxie. Nie mogła wyrzucić z głowy poprzedniego popołudnia. Chodziła po restauracji przyjemnie ogłuszona, z obrazami Maxa w umyśle. Był wszystkim czego mogłaby chcieć w kochanku. Kiedy wyszli ze stawu i wysuszyli się, Max wyjął koc, który miała na tylnym siedzeniu i rozłożył pod ogromnymi osinami. Położył ją i rozłożył jej nogi. Rachel wciąż mogła poczuć jego usta na sobie. Rozdzielił jej wargi sromowe i lizał każdy cal jej śliskiej szparki. Rachel uwielbiała czuć jego brodę na delikatnej skórze wnętrza jej ud. Całe jej ciało zarumieniło się przypominając sobie sposób, w jaki pieprzył ją językiem. Poczuła jak na jej twarzy wypływa powolny uśmiech. Jej mężczyzna może tego nie wiedział, ale zamierzała mu się dziś odpłacić. Zamierzała wziąć w usta tego ogromnego fiuta i nie puścić go, dopóki nie oszaleje. Rachel sprawdziła zegarek. Prawie trzynasta. Kończyła zmianę o szesnastej, więc miała parę godzin na dostanie się do motelu i zameldowanie. Skrzywiła się na myśl o wydaniu 24.99 dolarów, ale powiedziała sobie, że to tylko jedna noc. Pragnęła nocy w prawdziwym łóżku razem z Maxem. Pójdzie spać wtulona w jego ciepłe ciało. Jedyna rzecz, jaka mógłaby być lepsza to spanie z Maxem po jednej stronie i Rye'em po drugiej. Rachel potrząsnęła głową. To się nie stanie. Max sporą część poprzedniego dnia spędził na rozmowie o jego bracie. Wyraźnie widać, że byli ze sobą blisko. Max stworzył jej obraz zabawnego, czarującego, opiekuńczego faceta, który byłby dobrym materiałem na męża. Ale nieważne jak świetny był Ryan Harper, był gliniarzem, a ona nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Stawka stała za duża. Poza tym, nie była taką dziewczyną.9 Była idealnie normalną dziewczyną uciekającą od zbrodniczego prześladowcy, a idealnie normalne dziewczyny nie angażują się w niekonwencjonalny styl życia. "Mówię ci, o coś mu chodzi." Powiedział Hank Welch z podejrzliwym wzrokiem. Rachel przypomniała sobie, że Hank był właścicielem sklep z paszą. Należał do Bliss County Feer Store Church. Był również pastorem. W niedziele, kiedy odprawiał nabożeństwa, zamykał sklep. Siedział naprzeciwko Teeny Greene, która zarządzała placówką handlową wraz ze swoją życiową partnerką, Marie. Teeny była maleńkim okazem kobiety w dużymi brązowymi oczami i niewielką posturą. Hank był niskim mężczyzną, ale przy Teeny wyglądał prawie normalnie. "Pomyliłem się i dałem mu za mało paszy. Wiesz co powiedział, kiedy zaproponowałem, że to naprawię?" "Zapewne coś, czego nie powinieneś powtarzać." Oczy Teeny były rozszerzone kiedy czekała na odpowiedź. Hank napił się swojej mrożonej herbaty. "Powiedział, żebym się tym nie przejmował. Że na razie ma jej mnóstwo. Powiedział mi, że mogę to wyrównać przy następnej dostawie. On chyba 9 Buahahaha
chce mnie zabić, Teeny. Zawsze wiedziałem, że któregoś dnia stanie się psychicznym zabójcą." "Nie jest psychicznym zabójcą." Rachel nie potrafiła być cicho. Dokładnie wiedziała o kim mówili. Pomimo dziwnej populacji Bliss, był tylko jeden mieszkaniec, na temat którego wierzono, że może oszaleć. "Max Harper jest rozsądnym mężczyzną. Wie, że poprawi pan pomyłkę i nie ma powodu, by się wściekać. Złość nie rozwiązuje problemów. Jedynie stwarza nowe." Teeny pochyliła się i wyszeptała coś Hankowi do ucha. Właściciel sklepu uśmiechnął się zasadniczo. "Poważnie? Tuzin?" Przytaknęła. "Kazał Marie powyciągać wszystkie kolce, żeby się nie pokaleczyła." Hank wstał i wyciągnął dwudziestkę. "No, to wszystko wyjaśnia." Rachel była bardzo zmieszana, ale podniosła dwudziestkę. "Przyniosę resztę." Potrząsnął głową. "Nie trzeba, panienko Rachel. Po prostu utrzymuj Maxa szczęśliwym i będzie więcej takich okazji. Całe miasto będzie cię wielbiło, jeśli Max będzie szczęśliwy." Wyszedł, zanim Rachel zdążyła zaprotestować. Stella podeszła do niej i położyła dłoń na jej ramieniu. Rachel spojrzała na dwudziestkę. Jego rachunek wyniósł 4.98 dolara. Odwróciła się do Stelli, jej usta powoli się otworzyły. "Czy ja właśnie...?" Nie mogła się zmusić, by dokończyć. Stella nie miała takiego samego problemu. "Myślę, że właśnie zostałaś opłacona za spanie z Maxem. Następnym razem, poproś o więcej, skarbie." Rachel potrząsnęła głową i podeszła ko kasy. Poczuła jak gwałtownie się rumieni. "Skąd ludzie o tym wiedzą?" Stella śmiała się długo i głośno. "To niewielka mieścina, Rachel. Przyzwyczaj się. Każdy miesza się w sprawy każdego." Teeny uśmiechnęła się szeroko. "Poza tym, Max wszedł do sklepu jakąś godzinę temu i wziął wszystkie róże jakie wczoraj przywiozłyśmy. Powiedział Marie, że powinnyśmy zamówić lilie. Stwierdził, że lilie to twoje ulubione kwiaty." Rachel zaczerwieniła się. Pytał ją wczoraj o kwiaty. W międzyczasie przesuwał polnym kwiatkiem po jej nagich piersiach. "Lubię lilie." Drzwi restauracji otworzyły się z hukiem i Rachel podniosła wzrok, zaskoczona tym dźwiękiem. Max stał w drzwiach i wyraz jego twarzy dla każdego znaczył co innego. Miał na sobie dżinsy i koszulę w stylu Western z perłowymi guzikami. Buty były wypastowane do połysku. Stetson miał naciągnięty na głowę i nie kłopotał się z jego zdjęciem. Wszyscy klienci zaczęli coś podszeptywać, a kilkoro ludzi schowało się pod stoliki. Stella westchnęła, wywracając oczami. "Postaram się ochronić turystów. Skarbie, dobrze by było jakbyś teraz uciekła." Rachel wpatrywała się w Maxa, który odwzajemniał jej spojrzenia. Celował w nią i nie zwracał uwagi na resztę restauracji. Jego przystojna twarz była wykrzywiona w potwornym grymasie, ale nie czuła potrzeby ucieczki. Rachel poznała już naprawdę złego mężczyznę, a Max do
tego nie pasował. Mógł sobie warczeć. Wiedziała, że by jej nie skrzywdził. Jeśli miała właśnie poznać Mr. Hyde'a według Maxa, to niech lepiej przygotuje się na spotkanie z jej wewnętrzną suką. "Masz z czymś problem, Max?" Ułożyła dłoń na biodrze. Nie miała pojęcia co się stało. Wiedziała jedynie, że nie zamierza ustąpić. "Lepiej uwierz, że mam problem, dziecinko." Powiedział przeciągając samogłoski, ale nie podszedł. Widziała, że wytrąciła go z równowagi tym, że się nie ugięła. Najwyraźniej Max był przyzwyczajony do przerażania innych ludzi. Jej serce drgnęło kiedy zastanawiała się, czy to był sposób Maxa na zerwanie ich znajomości teraz, gdy dostał to czego chciał. Wydawał się wczoraj taki słodki. Był dla niej czuły i opiekuńczy nawet gdy się nie kochali. Mogła przysiąc, że żałował zostawienia jej na noc. Część niej zaczęła wierzyć w te całe 'oszalałem na twym punkcie'. Może to była część gry Maxa. To w końcu nie byłby pierwszy raz gdy facet oszukał ją, by dostać się do jej majtek. Wzięła głęboki wdech. Naprawdę marzyła, by nie mieli widowni. Pochyliła się, by utrzymać rozmowę między nimi. "Nie musisz robić sceny, Max. Zrozumiałam. Było miło, dopóki trwało. Nie będę cię napastować. Nie jestem jak kobieta bluszcz. Myślałam, że wczoraj jasno się wyraziłam. Po prostu upewnij się, że następnym razem jak przyjdziesz na lunch, usiądziesz w sekcji Jen albo Stelli." Znacząco wyciągnęła notes i udała się do stolika numer dziesięć. Zignorowała wkurzonego samca i uśmiechnęła się miło do pary obserwującej całą scenę z zaniepokojeniem. "Wszystko w porządku, proszę pani?" Oczy mężczyzny przesuwały się to na nią, to na Maxa. Rachel machnęła dłonią. "Po prostu dramatyzuje. Zdecydowaliście się już państwo?" "Dramatyzuję?" Krzyknął Max przez całą restaurację. Rachel westchnęła. Najwyraźniej chciał sceny. "Przepraszam na minutkę. Gdybym była na państwa miejscu, trzymałabym się z dala od specjalności. Hal nie jest za dobry w tym, co nazywam francuską kuchnią. Ogląda po prostu dużo stacji kulinarnych." Odwróciła się do Maxa. Nawet nie próbowała ukryć irytacji. "Czy mogę coś dla ciebie zrobić, Max? Jak już powiedziałam, ta scena jest niepotrzebna. Wszystko co musisz zrobić, to powiedzieć mi, że to koniec. Jeśli masz jeszcze coś do dodania, to pospiesz się. Jestem w pracy i wolałabym nie zostać wylana tylko dlatego, że moja przelotna przygoda robi z siebie idiotę." Jego niebieskie oczy pociemniały. Rachel patrzyła jak zaciska mocno szczękę. Zaczął cedzić. "No cóż, kochanie, moja okazała się kłamczuchą." Rachel była skołowana. Wróciła do ich wczorajszej rozmowy. Przez większość czasu mówiła Maxowi jak bardzo uwielbia jego język i fiuta. Tu nie kłamała. Celowo unikała rozmowy o swojej przeszłości. "O czym ty mówisz?" "Właśnie wróciłem z twojego mieszkania, Rach." Max wskazał na nią jak prawnik na sali rozpraw. "Myślałem, że przekonam Gene'a, żeby wpuścić mnie do twojego pokoju, żebym mógł zostawić ci małą niespodziankę. Kwiaty, szampan, całe te romantyczne traktowanie. Tyle, że nikt tam nawet nie słyszał twojego imienia." Rachel skrzywiła się w duchu. To wiele wyjaśniało. Pochyliła się i obniżyła głos. Max może
i nie przejmował się, że całe miasto dowie się, że mieli romans, ale Rachel tak. "Miałam dziś po południu wynająć pokój." "Okłamałaś mnie?" "A jakie to ma znaczenie? Naprawdę zamierzałam tam być, Max." Rachel starała się go uspokoić. Położyła dłoń na jego bicepsie i pogładziła. "Nie próbowałam cię oszukać." "Chcę wiedzieć jak on ma na imię." Rachel poczuła chłód i zdjęła dłoń z jego ręki. Cofnęła się o krok. Nie mogła uwierzyć, że to znowu się dzieje. "O kim ty mówisz, Max?" "O tym, z kim mieszkasz." Powiedział złowieszczo. "Jesteś mężatką?" "Nie." Poczuła w żołądku żar wściekłości, który zawsze gdzieś tam był. Przez większość czasu zagłuszał go strach, ale Max podsycał ogień i Rachel poczuła jak zaczynają drżeć jej dłonie. "Nie mam też chłopaka. Myślałam, że mam takowego, ale okazał się kolejnym dupkiem." Podeszła i wyciągnęła z jego dłoni kwiaty. Na jego twarzy widać było szok kiedy go popchnęła. "Jesteś jedynym mężczyzną, z jakim spałam od wielu lat. Powiedziałam ci to wczoraj, ale w jakiś sposób kompletnie zapomniałam, że jesteś mężczyzną. Mężczyźni nie wierzą kobietom." "Teraz, Rachel." Zaczął Max z wyraźną trwogą w głosie. Wyglądał jak mężczyzna, któremu cały świat wywrócił się do góry nogami. Cofał się, a ona dalej go popychała. Jego plecy uderzyły w drzwi restauracji. "Nie będę tego słuchać, Max!" Rachel już nie przejmowała się tym, że mają widownię. "Nie będę słuchać jakiegoś zaborczego dupka, który oskarża mnie o oszukiwanie za każdym razem, kiedy straci mnie z oczu." "Właściwie nie oskarżam cię o oszustwo." Max wymamrotał coś o popełnieniu błędu chwilę zanim potknął się i znalazł na tyłku. Kapelusz spadł mu z głowy i upadł gdzieś na bok. To dawało Rachel idealną możliwość by wyjaśnić pewne rzeczy. Waliła go tym bukietem kwiatów tak mocno jak tylko mogła. "Będziesz traktował mnie jak damę, Maxwellu Harper. Będziesz grzecznie zadawał mi pytania i nie będziesz mnie o nic oskarżał, dopóki cholernie się nie upewnisz, że zrobiłam coś, by na to zasłużyć. Nie będziesz wpadał do mojego miejsca pracy i oznajmiał całemu miastu, że jestem jakąś ladacznicą. Czy to jasne?" Max spojrzał na nią. W jego włosach były płatki róż i listki. Wyglądał jakby chciał się spierać, ale przełknął dwa razy i odpowiedział tylko, "Tak, skarbie." Rozległ się niespodziewany wybuch śmiechu i Rachel odwróciła się, by zobaczyć stojącego tam Szeryfa. Jak tylko na niego spojrzała, natychmiast przestał się śmiać. "Też chcesz trochę?" Wyciągnęła groźnie w jego stronę smętnie zwisające resztki róż. "Nie, proszę pani." Powiedział. Łypnęła na niego. Właśnie przywaliła jego bratu. Mógł nie potraktować życzliwie tego rodzaju zachowania. "Planujesz mnie aresztować?" "Nie!" Krzyknął Max.
Rye ściągnął kapelusz w chwalebnym geście. "Szanowna pani, każdy mógł zobaczyć, że pani atak na osobę mego brata został całkowicie sprowokowany." "Dobrze." Rachel nagle poczuła na sobie spojrzenia całej restauracji. Odwróciła się i rzeczywiście, na szybę napierały dziesiątki twarzy. Rachel poprawiła swój fartuszek i rzuciła bukietem w Maxa. "Zamierzam teraz wracać do pracy. Zrozumiesz, jeśli nie będę chciała się dzisiaj z tobą widzieć, Max. Mam po dziurki w nosie facetów myślących, że jestem ich własnością." "Rachel–" Max stanął na nogi. "Do widzenia, Max." Powiedziała. Wyglądał na tak smutnego stojąc tam, że nie chciała niczego innego, niż owinąć wokół niego ramiona i powiedzieć, że mu wybacza. To był błąd, na który nie mogła sobie pozwolić. Zmusiła się do odwrócenia i powrotu do restauracji. Obiecała sobie, że popłacze później. Kiedy przeszła przez drzwi i wróciła do pracy rozległy się głośne wiwaty.
Rozdział 4 Max odprowadzał wzrokiem znikającą postać Rachel i zastanawiał się jak do cholery zdoła
to naprawić. Teraz było oczywiste, że zareagował za mocno na całą tę sytuację. Nie rozumiał nawet jaka ta sytuacja była, ale zdawał sobie sprawę, że zrobił coś źle. Żadna kobieta nie próbowała nigdy brutalnie zabić faceta bukietem kwiatów, jeśli naprawdę czegoś nie schrzanił. Strzepnął z włosów i koszuli płatki róż. Podniósł z ziemi kapelusz i przytrzymał go w dłoni, Tym razem będzie grzeczny. Będzie wzorem uprzejmości. "Gdzie się wybierasz?" Rye stanął mu na drodze. Maxowi nie umknął sposób, w jaki jego brat patrzył na Rachel. Rye też się zakochiwał i Max nie wiedział co z tym zrobić. Jakoś nie widział Rachel akceptującej typ związku jakiego chcieli. Jednak to nie będzie miało znaczenia, jeśli nie przekona jej, żeby znów się z nim zobaczyła. "Zamierzam pogadać z Rachel." Skrzywienie na twarzy brata powiedziało Maxowi, co Rye myśli na temat tego planu. "Nie sądzę, by to był dobry pomysł, braciszku. Myślę, że ona potrzebuję odrobiny czasu, by ochłonąć. Masz u niej teraz ostro przechlapane." Jeśli będzie trzeba, to zamierzał się płaszczyć. Wiedział, że to zszokuje większość ludzi w miasteczku, ale był bardziej niż skłonny to zrobić, jeśli dzięki temu wróci do łask Rachel. "Muszę z nią pogadać." Rye podszedł i położył dłoń na jego ramieniu. "Nigdzie się nie wybiera. Jeśli teraz tam wejdziesz, zrobisz to, o co cię prosiła, żebyś nie robił." Max pozwolił opaść swojej głowie we frustracji. Wszystko było nie tak jak planował. Kupił kwiaty i szampana. Planował zabrać ją do Swiss House. Była to najlepsza restauracja w okolicy. Zamierzał zalecać się do niej tak, jak tego trzeba. Planował też zabrać ją z powrotem do motelu i pieprzyć ją, aż zapomni jak się nazywa, ale to dopiero po tym jak sprawi, że poczuje się jak księżniczka. Zamiast tego sprawił, że jego szczęśliwa kotka zmieniła się we wściekłą, gardzącą nim kobietę, bo nie potrafił powstrzymać swojego cholernego temperamentu. Przesunął dłonią po swoich włosach i wyczuł pozostałe na nich płatki róż. "Nie mogę tego tak zostawić." Nie mógł. To było przeciw jego naturze by usiąść na tyłku i mieć nadzieję, że wszystko się ułoży. "Mamy większe problemy, Max." Rye pomógł mu i wyciągnął zza jego koszuli długą zieloną łodyżkę. "Jest powód, dla którego okłamała cię z tym motelem. Mieszka w swoim samochodzie." "Co?" Wydusił z siebie Max. Jego umysł pędził. Pomyślał o szczelnie wypełnionym Jeepie. Był zbyt napalony, by cokolwiek zauważyć. Przegapił wszystkie znaki. Teraz przypomniał sobie, że miała na tylnym siedzeniu koc. Nie był jakoś starannie złożony w kosteczkę, tylko pomarszczony i rozłożony jakby ktoś pod nim spał. Kochał się z nią, trzymał w ramionach, rozkoszował jej ciałem, a potem zostawił ją by spała w samochodzie. Serce Maxa zaczęło galopować. Coś mogło jej się stać. W tych lasach naprawdę grasowały niedźwiedzie. Nie wspominając, że ktoś mógł roztrzaskać szybę i zrobić z nią to co chciał. Rye poklepał go po plecach. "Uspokój się. Nie będzie już więcej musiała spać w aucie. Zajmiemy się nią." "Musimy przekonać ją, żeby się do nas wprowadziła." Max zaczął panikować. Jak długo
była bez domu? Co się właściwie jej stało? "Nie sądzę, by to było takie proste." Rye skrzyżował ramiona i zaczął rozmyślać. "A teraz dobre wieści. Nie onieśmielił jej twój charakterek." Max zaśmiał się. "Ledwie." Stała się boginią zemsty przychodzącą po niego. Był przerażony. I dziwnie podniecony. "Złe wieści to takie, że teraz uważa cię za zaborczego dupka i zdaje się narzekać na cały ten gatunek." "No cóż, jestem zaborczym dupkiem. Przynajmniej jeśli chodzi o nią. Ale kurde, Rye, ona mnie okłamała. Tym razem nic nie wymyśliłem. Prawdopodobnie powinienem grzecznie zapytać, ale wiesz jak to jest ze mną." Rye powinien wiedzieć. To on był tym, który przez większość czasu go uspokajał. "Wiem." Powiedział Rye. "Jeśli to pomoże, to uważam, że to nie na ciebie była wściekła, a przynajmniej nie całkowicie." "Też to poczułem, jak mnie zjeżdżała." Była gotowa wsadzić mu te kwiaty tam gdzie słońce nie dociera. "Powiedziała, że jest zmęczona mężczyznami uważającymi ją za swoją własność. Jeśli mam zgadywać, to powiedziałbym, że miała kiedyś nieodpowiedniego chłopaka albo i dwóch. Może była maltretowana. Będziesz musiał udowodnić, że nie jesteś taki jak oni." "No cóż, nie mogę iść za nią." Ta cała sytuacja przygnębiała Maxa. Wszystko czego chciał to wejść do tej restauracji, przerzucić ją przez ramię i pomknąć w jakieś prywatne miejsce. Ten plan jednak nie sprawiłby pewnie, że Rachel pomyślałaby o nim jak o człowieku cywilizowanym. To jedynie podkreśliłoby jego wizerunek jaskiniowca. "Zabroniła mi. Gdybym tam wparował, okazałbym się brutalnym dupkiem. Jeśli tu na nią poczekam, okażę się prześladowcą. Jeśli nie poczekam, ona może odjechać i mógłbym już jej nigdy nie zobaczyć. Muszę złapać ją sam na sam i pogadać z nią." Rye spojrzał w kierunku postoju, gdzie Rachel zaparkowała swój samochód. "Nie będzie mogła odjechać jeśli nie będzie miała samochodu. To byłby cholerny wstyd, gdyby ukradziono jej samochód i zabrano do nas. Będę musiał tu poczekać, by ją podwieźć żeby mogła go odzyskać." Max pomyślał, że to wspaniały pomysł. Jego brat naprawdę był przebiegły. "Nie mówiła nic o kradzieży auta." "Oczywiście, jeśli zdecyduje się wnieść oskarżenie, będę musiał cię aresztować, braciszku." "Takie ryzyko jestem skłonny podjąć." Max zgiął palce. Czekało na niego trochę pracy. Miał tylko nadzieję, że Marie ma jeszcze trochę kwiatów. *** O osiemnastej Rachel padała na nogi. Powinna wyjść dwie godziny wcześniej, ale puściła wcześniej Jen, by mogła podjąć gotówkę. Rachel mogła pracować na całe dwie zmiany, gdyby Stella potrzebowała pomocy. Mogła zrobić wszystko, by uniknąć momentu, w którym będzie musiała rozejrzeć się za miejscem gdzie będzie mogła się zatrzymać na noc. Nawet kiedy
przechodziła przez podwójne drzwi restauracji, łzy groziły wybuchem. Dlaczego Max okazał się takim łajdakiem? Może to i lepiej, powiedziała sobie. Dostała to, czego chciała. Przeżyła wspaniały seks z mężczyzną, który wiedział co robił. To był tylko seks, którego nigdy nie zapomni. Max Harper dał jej więcej rozkoszy niż kiedykolwiek wcześniej. Nie była w nim zakochana i nie chciała mieć nic do czynienia z jego bratem gliniarzem. Więc dlaczego jej serce bolało na myśl o nie dotknięciu go już więcej? Potrząsnęła głową i westchnęła. Nic nie można było z tym zrobić. Nie mogła związać się z mężczyzną, który tak ją traktował. Który tylko by brał i brał, i nie dawał nic w zamian. Będzie musiała po prostu wyrzucić go ze swojej głowy i zająć się innymi problemami. Potrzebowała noclegu. Jeśli wystarczająco szybko znajdzie jakieś miejsce, może będzie mogła trochę poczytać zanim zrobi cię ciemno. Potem spojrzy na gwiazdy i pomarzy o odrobinie snu. Rachel spojrzała na miejsce gdzie powinien stać jej samochód. Ogarnęła ją przerażająca panika. Miejsce gdzie jak wiedziała, zaparkowała, było puste. Ktoś zabrał jej auto. To było wszystko co miała na tym świecie. Wszystkie pieniądze jakie miała tam były, ostrożnie ukryte w skrytce razem z jej fałszywymi dowodami tożsamości i innymi papierami. Nie mogła stracić samochodu. "Rachel?" Obróciła się i zobaczyła stojącego tam Rye'a Harpera ubranego w swój mundur khaki. Wyglądał na dziwnie odprężonego. "Ktoś ukradł mój samochód." Powiedziała i poczuła jak z oczu spłynęły jej łzy. Rye potrząsnął głową i sięgnął po nią. Była tak sparaliżowana przerażeniem, że pozwoliła mu trzymać swoje dłonie. "Rachel, kochanie, twój samochód jest na ranchu. Już dobrze." Jak tylko zapadły jego słowa, jej przerażenie zmieniło się w gniew. Max jej to zrobił? "On ukradł mój samochód?" "Młodość Maxa była... bardzo interesująca." Jeśli Max popełnił przestępstwo, to Rye też musiał maczać w tym palce. "Pozwoliłeś mu ukraść moje auto?" Na ustach Rye'a wykwitł przyprawiający o omdlenie uśmiech. "Cóż, kochanie, niestety patrzyłem w tym czasie w inną stronę. Powiedział mi, że nadchodzi niedźwiedź i kiedy uświadomiłem sobie jego okropne oszustwo, on już odjeżdżał twoim Jeepem. Chyba słyszałem przy tym jakiś maniakalny śmiech. Obrzydliwy łotr. Co zamierzasz zrobić?" Rachel nie podobała się ta cała komedia. Tak wściekła nie była już od bardzo dawna. Tak długo już czuła się odrętwiała, a teraz bracia Harper wyciągali na powierzchnię wszystkie jej emocje. "Chcę, żeby został aresztowany i wpakowany do więzienia." Rye otrzeźwiał i wolno kiwnął głową. "Jeśli tego właśnie chcesz. Zabiorę cię do nas, a potem go aresztuję." Rachel spojrzała na niego uważnie. "Mówisz poważnie?" Ścisnął jej dłonie. Nie była nawet świadoma, że wciąż je trzymał. "Tak, jestem poważny.
Jeśli chcesz wnieść oskarżenie, wtedy spędzi noc w więzieniu. Powiedziałem mu to kiedy zdecydował się ukraść twój samochód." Westchnęła, całkowicie zdezorientowana. Zdawał się być szczery. "To dlaczego to zrobił?" Ciemnoniebieskie oczy Rye'a przytrzymywały jej. Był taki piękny. Mimo, że wyglądał dokładnie jak jego brat, w Rye'u Harperze wyczuwało się inną siłę. Max był ekscytujący i dziki, i tak się przy nim czuła. Przy Rye'u czuła się chroniona. "Rachel, mój brat oszalał na twoim punkcie. Dał ciała, ale zrobi wszystko by to naprawić. Proszę, po prostu jedź ze mną do naszego domu i porozmawiaj z nim. Jeśli potem będziesz chciała, żebym wkopał jego tyłek do kicia, to zrobię to. Obiecuję." Cholera, wiedział dokładnie co jej powiedzieć. Może była idiotką, ale skłaniała się, by mu uwierzyć. Musiała odzyskać samochód. Podejrzewała, że mogła poczekać, aż Stella zamknie. Mogła poprosić kogoś z knajpy, by zawiózł ją do Maxa, ale uświadomiła sobie, że idzie za Rye'em i wsiada do SUV'a z napisem Szeryf Hrabstwa Bliss na boku. Usiadła obok niego z dłońmi mocno zaciśniętymi na kolanach, bo za bardzo rozkoszowała się sposobem w jaki jego duża dłoń pochłaniała jej mniejszą. Rye jechał w kierunku swojego domu, a Rachel obserwowała miasteczko. Kochała góry. Bliss było umoszczone w górach Sangre de Cristo i wszystko co z tym związane było dla Rachel magiczne. Wydawało się tak odległe od Dallas, że mogłoby znajdować się na innej planecie. Prawie mogła uwierzyć, że uciekła tak daleko, że nikt nigdy nie mógłby jej znaleźć. "Rachel, dlaczego nocujesz w samochodzie?" To ściągnęło ją z powrotem do rzeczywistości. Miała nadzieję, że tego nie odkryli. "Czy to nielegalne?" Jego westchnięcie powiedziało jej, że był zirytowany. "Nie, po prostu pytam." Spojrzała na linię jego szczęki i znużenie na twarzy. Coś w niej zmiękło. "Nie mam na tyle pieniędzy, by zapłacić za motel." Powiedziała cicho, nie mogąc milczeć w tym temacie. "To niebezpieczne, skarbie. Coś może ci się stać." Brzmiał jakby naprawdę się przejmował. To sprawiło, że otworzyła się odrobinę. "Wiem. Nie śpię za długo. Tu w Bliss jest lepiej, niż w miejscach, w których byłam. Czuję się bezpiecznie śpiąc w lasach niż w miastach." "Podejrzewam, że nie chcesz mi powiedzieć przed czym uciekasz." Kontynuował Rye delikatnym, łagodnym głosem. Nie była skłonna się tym podzielić, szczególnie z nim. Gdyby dowiedział się, że ucieka przed gliniarzem, wziąłby stronę Tommy'ego. Wszyscy tak robili. Wyprostowała się. "Po prostu zabierz mnie do mojego samochodu." "W porządku, Rachel." Przez następne dziesięć minut jechali w ciszy, a Rachel czuła jego rozczarowanie. Nie było nic, co mogłaby z tym zrobić. Miała w torebce czek, a w samochodzie ukrytą gotówkę. Wyglądało na to, że czas opuścić Bliss. Wsiądzie do samochodu i pojedzie do Denver. Naprawdę miała na myśli to, co powiedziała Rye'owi. Czuła się tu bezpieczniej, ale miasto miało swoje zalety. Łatwiej
było zagubić się w mieście. I nikt tam nie zauważał nowych ludzi. Rye skręcił na żwirową drogę. Rachel nie mogła opanować zafascynowania ranczem braci Harper. To było najpiękniejsze miejsce jakie kiedykolwiek widziała. Minęli staw gdzie ona i Max się kochali. Z drogi widziała jedynie jego kawałek, ale wiedziała, że to było tam. Droga do domu wysadzana była osinami i polnymi kwiatami. W oddali zauważyła stajnie i pastwisko. Słońce chyliło się ku zachodowi, nadając wszystkiemu zwiewny wygląd. Rye skręcił na podjazd prowadzący do dwupiętrowej wiktoriańskiej posiadłości, stojącej w centrum wszystkiego. Rachel rozszerzyła oczy. Dom wyglądał jak z bajki. "To był wyśniony dom naszej matki." Rye spojrzał na ten duży budynek z niewielkim uśmiechem na twarzy. Rachel zastanawiała się, czy tęskni za matką. "Zawsze uważałem, że wygląda dziwacznie na środku tego pustkowia. Staramy się go utrzymać, ale muszę przyznać, że potrzebuje kobiecej ręki." Na szerokim ganku ustawione były trzy bujane fotele i zobaczyła Quigleya leżącego na górnym schodku. Uniósł głowę i już po chwili podbiegł w kierunku nowo przybyłych. "Hej, maleńki." Powiedziała Rachel, wyciągając dłoń. Pies wyglądał na bardzo zadowolonego widząc ją. Podniósł najbliższy patyk i próbował wsunąć jej go w dłoń. Rye zaśmiał się z odrobiną żalu. "Naturalnie. Nie mógł znieść Niny." Rachel nie zapytała kim była Nina. Prawdopodobnie nie chciałaby tego wiedzieć. "Jest w domu?" Widziała swojego Jeepa zaparkowanego tuż obok furgonetki Maxa. Mogła się założyć, że kluczyki nie leżały sobie spokojnie w stacyjce. Rye skinął w kierunku drzwi wejściowych. Stał wyprostowany z rezerwą w oczach. "Tak. Chcesz, żebym poczekał i zabrał go do aresztu?" Gołym okiem było widać, że otacza go niepokój. Zdawał się być zdenerwowany tym, że naprawdę zamierza wnieść oskarżenie. Nie zamierzała. Oskarżenie niczego by nie rozwiązało. Po prostu wyjedzie i wtedy problem z Maxwellem Harperem zostanie zakończony. "Nie, Szeryfie, chcę po prostu moje kluczyki." "W porządku." Rye wydał westchnienie ulgi. Zabrał patyk z oślinionego pyska Quigleya i rzucił go między drzewa stojące obok domu. Pies natychmiast pomknął po swoją nagrodę. "Wezmę Q na spacer, więc nie będziemy wam przeszkadzać. Rachel, potraktuj go łagodnie. Nigdy wcześniej nie był zakochany. Teraz kiedy tak o tym myślę, to żaden z nas nie był. Jeśli zamierzasz wyjechać, proszę powiedz mu to jakoś łagodnie." Skinął jej głową i poszedł za radośnie bawiącym się psem. Serce Rachel bolało, ale była stanowcza. W jej życiu nie było miejsca na żadnego z nich. Z pewnością nie chciała się zakochać. Weszła po schodach i zapukała do drzwi. "Wejdź." Rozległ się mocny głos Maxa. Wzięła głęboki wdech, otworzyła drzwi i weszła do domu. Spojrzała w dół na ścieżkę z polnych kwiatów prowadzących przez korytarz. W tle rozbrzmiewała łagodna muzyka i wyczuła coś naprawdę niewiarygodnego. Ostrożnie podążyła za kwiatową ścieżką i znalazła się w romantycznie oświetlonej jadalni. Przy stole ustawione były dwa krzesła. Max stał tam otwierając butelkę wina.
"Zrobiłem ci lasagne. Powiedziałaś Jen, że lubisz włoską kuchnię. To przepis mojej matki. Sprawdziłem wina w internecie. Te ma pasować do makaronu." Max mówił z prędkością karabinu maszynowego jakby uświadomił sobie, że nie może nawet marzyć o przekonaniu jej by została. "Max, chcę tylko moje kluczyki." Jej głos był niepewny jak zawsze, gdy jawnie kłamała. Musiał spędzić całe popołudnie na gotowaniu i przygotowaniu dla niej domu. Nastawiła się na jego zwięzłe przeprosiny. Była gotowa na jego krzyki. Ale nie była gotowa na znalezienie go stojącego tam i wyglądającego tak męsko w białej koszuli frakowej i spodniach, czekając na podanie jej kolacji. Odwrócił do niej swoją przystojną twarz. "Rachel, proszę zjedz ze mną kolację. Tak bardzo przepraszam, że zachowałem się dzisiaj jak kretyn. Pozwól, że będę z tobą szczery. To nie ostatni raz jak robię z siebie idiotę. Naprawdę jestem w tym dobry i nic nie mogę na to poradzić. Ale obiecuję, że za każdym razem gdy to się stanie, będę płaszczył się przed tobą i błagał o twe wybaczenie." "Myślałam, że będziesz na mnie wrzeszczał za to, że wyszedłeś przeze mnie na durnia." Powiedziała Rachel. Dla niej był wszystkim, ale nie durniem. Jego zmysłowe wargi rozszerzył niewielki uśmiech. Rachel zauważyła, że ogolił się na tę okazję. "Kochanie, uganiam się za kobietą. Durniem jestem tylko wtedy, gdy ta kobieta nie jest tego warta. A ty jesteś bardziej niż warta każdego pojedynczego śmiechu, którym jestem obrzucany." Powinna wyjść. Powinna zażądać kluczyków i wyjść. Ta cała rozgrywająca się przed nią scena była romantyczną pułapką z kawałem wybornego faceta jako przynętą. Zdawał się wyczuć jej wahanie. Podszedł do niej i ułożył swoje silne dłonie na jej ramionach. Jego niebieskie oczy były przepełnione dobrocią i bezbronnością gdy na nią spojrzał. "Kocham cię, Rachel Swift. Nigdy wcześniej nie powiedziałem tego żadnej kobiecie. Kocham cię. Cokolwiek zdarzy się w twoim życiu, nie zwątp w to." Kiedy pochylił się by ją pocałować, Rachel wiedziała już, że nie potrafiła go zostawić. Zastanawiała się czy w ogóle byłaby w stanie go zostawić. Dotykał jej warg z rozczulającą łagodnością i była zgubiona. Wiedziała czego potrzebowała i w tej chwili nie była to lasagna. "Zdejmij koszulę." Zażądała. Chciała jego skóry przy swojej. "Rach?" Max wydawał się strasznie zaskoczony jej rozkazującym tonem. "Powiedziałam, żebyś zdjął koszulę." Powtórzyła Rachel. Przyszła jej do głowy cudownie nikczemna myśl. Obiecał, że będzie się płaszczył. "Jesteś mi pan coś winny. Chcę seksualnej niewoli." Patrzył się przez chwilę, potem jego koszula upadła na podłogę. Rachel podziwiała jego idealnie wyrzeźbioną pierś. Praca z końmi cholernie dobrze wpływała na jego ciało. Powiodła dłońmi po idealnie wyeksponowanej piersi i w dół do brzucha. Uwielbiała czuć tę gładką skórę skrywającą silne mięśnie. Tej nocy to ona będzie dowodzić. Jego uśmiech promieniował. "Jestem bardziej niż chętny, by być twoim niewolnikiem. Rozkoszą dla mnie będzie spełniać twe polecenia, dziecinko. Chcesz żebym zjadł twoją słodką
cipkę? Będę jadł, dopóki nie zaczniesz krzyczeć, żebym przestał." "Może chcę, żebyś to ty krzyczał." Przebiegła opuszkami palców po jego piersi i dotarła do wrażliwych sutków. Pochyliła się by polizać jeden. Była bardziej niż szczęśliwa słysząc jego gwałtowny wdech. "Z całą pewnością możesz sprawić, żebym błagał, dziecinko." Spojrzała w jego niebieskie oczy i ujrzała w nich pożądanie. Zadrżała widząc, że zdawał się chcieć jej tak bardzo jak ona chciała jego. Stał nieruchomo jakby wyczuwając, że to ona potrzebuje teraz dowodzić. Otoczyła jego twarz dłońmi i cieszyła się zmysłowym wrażeniem jego warg dopasowujących się do jej. Nawet gdy stała na palcach, musiał się pochylić, by ją pocałować. Był taki duży. Owinęła rękoma jego szyję i naparła na jego ciało. Polizała jego usta, żądając ich otwarcia. Uległ natychmiast, pozwalając jej językowi ścierać się z jego. "Pozwól mi cię dotknąć." Wyszeptał w jej usta. "Dobrze." Chciała poczuć jego dłonie na sobie, nawet przez materiał jej dżinsów i koszuli. Max nie miał ani tego ani tego. Jego ogromne dłonie wsunęły się pod jej dżinsy i objęły jej pośladki. Wciągnął ją na swoje ciało i poczuła jego erekcję. Napierała na nią drażniąco, ogromna i twarda. Wiedziała dokładnie co mogła zrobić z tym dużym, wygłodniałym fiutem i jej cipka zaczęła robić się mokra już na myśl o tym. "Powiedz, co mam robić, dziecinko." Max praktycznie błagał. Jego ciało stężało pod jej dłońmi. "Ciężko mi stać nieruchomo kiedy wszystko czego chcę, to zerwać resztę ubrań i zanurzyć się w tobie." "Nie jesteś za bardzo posłuszny jak na niewolnika." Dziwiła się, że wytrzymał tak długo. Był bardzo dominującym samcem. Jednak to jej nie przestraszyło. Bywał szorstki, ale za to bardzo czuły kiedy się z nią kochał. Nijak to się nie miało do napaści Tommy'ego. Na ich jedynej randce zachowywał się absurdalnie agresywnie. I to ją zniechęciło. Zadrżała w ramionach Maxa. "Dziecinko?" Przyciągnął ją bliżej, najwyraźniej wyczuwając, że coś było nie tak. Potrząsnęła głową odpychając złe wspomnienia. Nie potrzebowała ich. To był Max, nie Tommy. On by jej nie zranił. "Dlaczego nie zdejmiesz tych spodni? Zdają się bardzo ograniczające." Objęła przez materiał jego erekcję i Max zajęczał. "Zabijesz mnie tej nocy, Rachel." Przysiągł prawie bez dechu, a jego dłonie przesunęły się na suwak spodni. Ostrożnie go rozsunął. Rachel zaśliniła się kiedy odsłonił wąską talię i umięśnione biodra. Wreszcie pojawiła się jego gruba, długa erekcja, którą ledwie mogła objąć dłonią. Max dzielnie zrzucił buty i odrzucił spodnie wraz z bokserkami na bok. Stanął przed nią nagi i w pełni podniecony. Rachel zajęła miejsce na jednym z krzeseł i poczuła dreszcze widząc siłę tego mężczyzny. "Rach?" W głosie Maxa słychać było niepewność kiedy usiadła i patrzyła na niego z całkowitym uwielbieniem dla jego twarzy i postaci. Był najpiękniejszym stworzeniem jakie kiedykolwiek widziała. "Ta noc jest moja, Max." Powiedziała z pewnym siebie uśmiechem. "Jestem całkowicie pewna, że to nie ostatni raz kiedy robisz z siebie dupka, więc sądzę, że kiedy to się stanie, będziesz musiał oddać władzę mi. Kiedy wkurzysz mnie tak jak dzisiaj, po prostu przejmę ster i zobaczymy
jak bardzo polubisz mnie torturującą ciebie." "Torturowanie?" Westchnęła, pewna co do faktu, że nie będzie z nią walczył. Wyglądał na odrobinę poddenerwowanego, a nie jak facet na skraju cierpliwości. "Tak, Max. Ty torturowałeś mnie wczoraj. Całowałeś mnie, dopóki nie zaczęłam błagać, byś mnie pieprzył. Krzyczałam o to. Myślę, że chciałabym się odwdzięczyć." Całe powietrze zdawało się opuścić jego ciało. "W porządku." "Dobrze." Zauważyła, że w pokoju zrobiło się gorąco. "Dotknij się, Max." Jego dłoń objęła jego erekcję. Spojrzał na czubek, gdzie jak Rachel odnotowała z szerokimi oczami, spływały już kropelki nasienia. Rozprowadził przezroczysty płyn na dłoni i roztarł wzdłuż całej długości swojego fiuta. Rachel wzięła długi wdech. Jego penis był cudowny. Nabrał fioletowego odcienia kiedy jego dłoń ślizgała się po nim raz po raz. Nabrzmiała główka prowadziła od długiego trzonu do naprężonych jąder. Rachel chciała przeciągnąć językiem po linii przebiegającej po jego fiucie żyłki by poczuć jak pulsuje w jej ustach. Chciała objąć jego jądra i poczuć jak się zaciskają, czekając na wybuchnięcie. Kontynuował poruszanie penisem w swojej pięści, ani na chwilę nie odrywając od niej wzroku. Rachel chciała widzieć go, gdy będzie dochodził. Ten mężczyzna zrywał wszystkie jej mechanizmy obronne i zahamowania. W jakiś sposób, rzeczy, które wydawałyby się brudne i perwersyjne z innym mężczyzną, przy Maxie były naturalne. W jej umyśle pojawił się zakazany obraz. Rye mógłby stać obok Maxa, dotykając się dla jej przyjemności. Mogłaby paść na kolana między nimi i lizać na zmianę oba twarde fiuty. "Rachel, dziecinko, jeśli nie przestaniesz patrzyć na mnie w ten sposób, to zaraz dojdę." Błagał Max. Nie zatrzymał się. Jeśli już, to zwiększył tempo. Rachel zdjęła koszulę przez głowę i rzuciła gdzieś na bok. Potem przyszła kolej na stanik, tenisówki i dżinsy. Max patrzył na nią spod opadających powiek i Rachel uświadomiła sobie, że był bardzo blisko dojścia. Kiedy nie miała na sobie niczego więcej oprócz białych bawełnianych majteczek, upadła przed nim na kolana. "Max, chcę cię posmakować, a potem chcę, żebyś doszedł na moje piersi. Możesz to dla mnie zrobić?"10 Jej usta już nachylały się nad jego purpurową, wygłodniałą męskością. "Kurwa, tak." Wyjęczał Max. Nie dotykała go niczym, oprócz koniuszkiem języka. Sięgnęła i zebrała słoną kropelkę perlącą się na główce jego fiuta, jej język delikatnie na nią naparł. To zdawało się złamać coś w Maxie. "Odchyl się, dziecinko." Nakazał, dysząc gdy osiągnął stan krytyczny. Rachel odchyliła się, dając mu idealny cel. Patrzyła jak jego piękna twarz wykrzywia się kiedy zaczął dochodzić. Policzki miał zarumienione, a usta otwarte, wydając z siebie głośny przeciągły jęk kiedy pokrywał jej piersi swoją spermą. Rachel poczuła ogromną satysfakcję. Był jej. W tej chwili nie myślała o ucieczce i ukrywaniu się przed niebezpieczeństwem, które wciąż gdzieś 10 Ja wszystko rozumiem, ale to scena jak z taniego pornola :P
tam było. Pochłonęła ją zmysłowość, którą odkryła i mężczyzna, który pokazał jej jak gorąca może być. Bez skrępowania przygotowała przedstawienie dla swojego kochanka. Roztarła jego nasienie na delikatnej skórze swojej klatki piersiowej, upewniając się, że pokryła nim swoje sutki. Mimo, że dopiero zalał ją swoją spermą, Rachel widziała jak jego fiut robi się ponownie twardy. "Boże, Rachel, jesteś taka seksowna." Wydyszał, patrząc na nią jak urzeczony. Rachel ułożyła się na plecach. Nie przeszkadzała jej twarda drewniana podłoga. Miała w głowie co innego. Jej bielizna nasiąknęła wilgocią. "Chodź tu, Max." Bawiła się swoimi sutkami, upewniając się, że były twarde i nabrzmiałe. "Chcę, żebyś spróbował siebie z mojego ciała." Upadł na nią jak głodujący człowiek. Jego usta znalazły jej sutki i szybko zlizał z nich swoją spermę. Wciągnął jeden do ust i przegryzł delikatnie, wywołując jedynie odrobinę bólu. Rachel pomyślała, że mogła dojść tu i teraz. Jakby jego usta znalazły ścieżkę od jej sutków do łona. Poruszyła niespokojnie nogami. Hojnie obdarzał uwagą obie piersi, ssąc i przegryzając. Kiedy lizał jeden językiem, drugi szczypał palcami, ani na chwilę nie przerywając stymulacji. "Max." Powiedziała, nie mogąc już wytrzymać. "Pieprz mnie." Max podniósł wzrok z nad jej piersi i uśmiechnął się. W życiu nie widziała czegoś bardziej seksownego. "Tak jest, proszę pani." Rachel uniosła biodra, by zdjąć bieliznę, ale Max miał szybszy sposób. Sięgnął w dół i zerwał ją z jej bioder, odrzucając gdzieś na bok. Sięgnął po swoje spodnie i wyjął z kieszeni prezerwatywę. Wsunął ją na penisa jednym gładkim ruchem. Następnie, ku jej zaskoczeniu, położył się plecami na podłodze, oferując jej swoje ciało. Jego penis drgnął, ponownie gorący i gruby. "Max?" Teraz to ona brzmiała niepewnie. "Jestem tu dla twojej rozkoszy, dziecinko." Powiedział Max. "Weź mnie jak tylko chcesz. Jeśli sobie życzysz, przejmę władzę i wypieprzę cię do nieprzytomności, ale myślałem, że lubisz kontrolować." Rachel usiadła okrakiem na jego biodrach. Pozwalała swoim dłoniom poznawać jego pierś podczas gdy układała się na jego ciele. "Jesteś po prostu idealny, Maxwellu Harper." Zaśmiał się gorzko. "Nie uważałaś tak, gdy posyłałaś mnie do diabła, Rach." Sięgnął dłonią, by objąć jej twarz, jego oczy stały się poważne. "Kocham cię, Rachel Swift. Zawsze dam ci to, czego potrzebujesz." Jej serce ścisnęło się, kiedy uświadomiła sobie, że też go kocha. Boże, była zakochana. Jednak nie mogła tego powiedzieć. To było zbyt nowe, zbyt kruche. Wszystko co mogła zrobić, to pochylić się i pocałować go z całą mocą. Po chwili uniosła się i naprowadziła jego twardego fiuta do swojej przemoczonej szparki i pozwoliła grawitacji odwalić całą robotę. "Jesteś taka kurewsko cudowna, dziecinko." Wyjęczał, kiedy opuszczała się na jego ciele. "Uwielbiam to jak jesteś duży, Max." Odpowiedziała, wiedząc że lubił rozmawiać podczas seksu. Kiedy kochał się z nią po raz pierwszy, cały czas mówił jej jak gorąca była i jak bardzo go zaspokajała. Kochała to. "Uwielbiam jak mnie wypełniasz." Przegryzła wargę. Poruszył biodrami i
uderzył w głęboko ukryty punkt, którego nawet nie była świadoma, dopóki Max jej go nie ukazał. Dłonie Maxa trzymały jej biodra, pokazując jej jak ma go ujeżdżać. Jego oczy spoczywały na niej. Szybko odkryła, że Max nie był facetem, który leży z zamkniętymi oczami i korzysta. Chciał patrzeć. "A ja uwielbiam sposób w jaki kołyszą się twoje piersi, dziecinko. Tak cholernie mnie nakręca patrzenie jak mnie ujeżdżasz." Rachel zakręciła łechtaczką o jego kość miedniczą właśnie wtedy, gdy jego fiut uderzył w jej punkt G. "Och, Boże." Jęknęła, kiedy gorąco i tarcie wybuchło w jej cipce, pokrywając całe jej ciało płonącą rozkoszą. Poddała się prowadzącym dłoniom Maxa i delektowała się orgazmem rozkwitającym w jej zmysłach. Max jęknął przeciągle i wbił w nią biodra ostatni raz. Dochodząc, trzymał ciasno jej talię. Rachel opadła na niego, jej głowa uderzyła w pierś Maxa. Jego ramiona opiekuńczo otoczyły jej ciało i oboje powoli opadali z euforii. Rachel tak samo uwielbiała tę część. Uwielbiała spokój ogarniający ją kiedy ją do siebie przytulał. Brakowała tylko jednej małej rzeczy, ale Rachel nie chciała myśleć o Rye'u Harperze. Max zachichotała, a jego dłonie gładziły uspokajająco jej plecy. Był taki ciepły i dzięki niemu jej też było ciepło. "I pomyśleć, że zrobiłem świetną kolację, a wszystko czego chciałaś to seks. Czuję się wykorzystany." Rachel zaśmiała się i umościła się na jego ciele. "Dojdziemy do jedzenia." Ucałowała jego pierś i przytuliła ucho do jego serca, słuchając jego silnego bicia. "Ostatecznie."
Rozdział 5 Rye spędził noc u Stefana. Callie też tam była i razem wypili parę butelek wina. Wiedział,
co jego przyjaciele próbowali zrobić. Chcieli wybić mu z głowy myśl, że jego brat spędzał noc z dziewczyną z ich snów, a Rye nie. Późnym wieczorem, po tym jak Callie wyszła, Rye usiadł na wiklinowym krześle na ganku i wpatrywał się w niebo. Mimo że było lato, noc była chłodna. Rześkie powietrze zdawało się przypominać mu, że nie było absolutnie żadnego powodu, by był rozgrzany. "Wiesz, że to może nie wyjść." Powiedział Stefan, siadając obok niego. Miał na sobie lekką kurtkę, ale Rye rozkoszował się chłodem. "Mam nadzieję, ze względu na Maxa, że wyjdzie." Rye przynajmniej chciał mieć nadzieję. Cholera, kochał swojego brata. Max był drugą połową jego samego. Powinien być szczęśliwy, że Max znalazł to czego chciał. Zacisnął pięści. Normalny brat tak by się zachował, nawet jeśli jemu też się podobała. Oczywiście, normalny brat nie mógłby wyczuć co czuł jego brat. Namiętność, jaką Max czuł do Rachel sączyła się w jego krwi jak trucizna. Jeśli na to pozwoli, to zrujnuje go to dla innych kobiet. Stef potrząsnął swoją blond czupryną. "Nie, jeśli będzie się toczyło w ten sposób. Uważasz, że jesteś jedynym, który czuje między wami połączenie? Zapewniam cię, Max też to czuje. Pamiętasz jak się zachował jak miałeś ten wypadek samochodowy jak mieliście...ile mieliście wtedy lat?" "Siedemnaście." Rye pamiętał to jakby to było wczoraj. Kiedy zamykał oczy, wciąż widział nadjeżdżający samochód, wciąż słyszał hamujące w desperackiej próbie zatrzymania się opony. Wciąż pamiętał sposób w jaki jego serce zacisnęło się kiedy wiedział, że nic nie powstrzyma uderzenia. Czasami noga wciąż bolała w miejscu gdzie była złamana. "Byłem z nim kiedy to się stało." Kontynuował Stef. "Nikt ze szpitala do nas nie zadzwonił. Szliśmy do Callie po jakieś notatki z chemii, a on zatrzymał się i upadł na ziemię. Myślałem, że nie żyje. Leżał tak przez dobre dziesięć minut. Potem ocknął się i nie mógł przestać płakać. Czuł cię, Rye. Wyczuł, że umierasz i czuł paramedyczny szok, kiedy życie do ciebie wróciło. Nie wiem i nawet nie próbuję tego rozgryźć, ale jesteście ze sobą bardziej związani niż reszta nas. Cholernie wam zazdroszczę." "Taa, no cóż trawa jest zawsze bardziej zielona, brachu. Czasem może być ciężko wiedząc, co ktoś czuje przez większość czasu. I zawsze wiem kiedy czegoś chce. Zazwyczaj nie ma z tym żadnego problemu, bo on jest chętny, by się dzielić. A teraz nie jest i muszę się zastanowić ile z tego co czuję to naprawdę ja, a ile Max." Stef pochylił się. Powaga w jego oczach pasowała do uczucia, które ciążyło Rye'owi. "A to ma znaczenie?" To było pytanie za milion dolarów. Czy miało znaczenie dlaczego ktoś kogoś kochał? Był cholernie pewny, że to miłość. Czuł to wcześniej w niewielkich dawkach. Z pewnością dbał o kobiety, nawet uważał, że chce je poślubić. Co jeśli to co czuł kiedyś było małe, bo czuł to sam? Max nie darzył miłością żadnej kobiety, z którą byli przed Rachel. Lubił kilka, chciał większości, ale miłość nie istniała w słowniku Maxa, dopóki Rachel nie sprowadziła się do miasta. Co jeśli Rachel była tą jedyną? Rye przebiegł dłonią po włosach. Cholera, był zazdrosny o własnego brata. I kurewsko wkurzony. Max miał dwa tygodnie by ją poznać i sprawić, by poczuła się przy nim komfortowo. A gdzie jego czas? Czy gdyby to on pierwszy poznał Rachel, to on by ją teraz pieprzył? Z przeklętą
pewnością nie robiłby tego sam. Przekonałby ją, że są dla niej odpowiedni, obaj. "Co za egoistyczny łajdak." Stef zaśmiał się i odchylił do tyłu. Oparł głowę o krzesło i zamknął oczy. "Nie jest i dobrze o tym wiesz. Max jest szorstki i wstrętny, ale oddałby koszulę z własnego garba gdyby ktoś jej potrzebował. Jest po prostu wystraszony." "Wystraszony? Mnie się nie wydawał jakoś wystraszony. Raczej absurdalnie seksualnie zaspokojony." Nawet gdy mówił te słowa wiedział, że Stef ma rację. "Max jest głębszy niż chciałbyś to przyznać. On zamierza zakochać się tylko raz. Ty, z drugiej strony, byłbyś szczęśliwy z byle jaką kobietą." "Gówno prawda." Stef otworzył oczy. "Mówię poważnie. Gdyby Maxa nie było wokół, gdybyś nie miał bliźniaka, to już dawno ożeniłbyś się i założył rodzinę. I nie mówię, że znalazłbyś odpowiednią dziewczynę. Mówię po prostu, że jesteś niecierpliwy jeśli chodzi o takie rzeczy. Byłbyś szczęśliwy tak jak większość ludzi. Znalazłbyś w swoim życiu niespokojne zadowolenie. Max nigdy by się na to nie zgodził. On cię od tego uratował." Rye chciał zaprzeczyć. Chciał wskazać, że to on był wnioskodawcą jeśli chodzi o ich życie miłosne. To on podejmował decyzje, ale to on zawsze wycofywał się, bo coś go wstrzymywało. Bez zaangażowania Maxa to nie znaczyło aż tyle. Wiedział, że większość ludzi uważałaby to za dziwne, ale takie było ich miłosne życie. Cholera, to ich życie i zawsze będzie. Zaakceptował je i nigdy tak naprawdę go nie podważał. Miał po prostu drugi kawałek siebie. Rye poczuł znużenie w kościach. Pozwolił zawisnąć milczeniu między nim, a Stefem. Wrócił pamięcią do nocy, kiedy powiedział Maxowi, że chce poślubić Ninę. Wyczuł panikę Maxa i teraz rozpoznał go jako ból. Max przełknął swój ból na myśl o nieznalezieniu kobiety, którą mógłby pokochać. Zrobił to dla swojego brata. Rye też by to zrobił. Stałby z boku i pozwolił mieć Maxowi swoją ukochaną, ich ukochaną. Uśmiechałby się i był dla niej przyjacielem. Może później znalazłby te niespokojne zadowolenie, o którym mówił Stef. Mógłby się ożenić i być najlepszym mężem i ojcem. Nikomu nie pozwoliłby wiedzieć, że aż do śmierci będzie kochał kobietę swojego brata. *** "Hej, Rachel!" Rachel spojrzała znad kontuaru i zobaczyła Jen machającą do niej z tylnego boksu. Uśmiechnęła się i odmachała. Rachel zauważyła inną kobietę siedzącą w boksie, mimo że siedziała plecami do Rachel. "Idź, skarbie." Powiedziała kiwając głową Stella. "Przyniosę ci lunch. Usiądźcie i poplotkujcie trochę." Stella sugestywnie uniosła brwi. "Może powiesz im w jaki sposób zeszłej nocy oswoiłaś tego swojego faceta. Przyszedł dziś rano na kawę cały w skowronkach." Rachel poczuła jak się rumieni. Zdjęła fartuszek i odłożyła go, zanim przeszła przez jadalnię. Nic nie mogła na to poradzić, ale myślała o ostatniej nocy. Po tym jak rozkoszowali się kolacją, którą przygotował, przenieśli się do sypialni. Max karmił ją, podczas gdy ona siedziała mu
na kolanach, na przemian kęsami lasagna i łykami bogatego wina. Rachel westchnęła na to wspomnienie. Żadne z nich nie założyło ubrań. Zwinęła się na nim, skóra przy skórze i rozmawiali jedząc kolację. W całym jej życiu nie przeżyła równie intymnego wieczoru. Pomimo obiecania sobie, że całą rozmowę utrzyma na lekkiej stopie, w końcu zaczęła mu opowiadać o swoim dzieciństwie, podczas gdy Max mówił o swoim bracie. Byli z Rye'em bardzo blisko. Czasami mówił o nim, jakby Rye był jego drugą połową. Nigdy nie była z nikim tak blisko jak Max ze swoim bratem. Była jedynaczką, a teraz jej cała rodzina odeszła. Wiedziała, że rodzice Maxa nie żyją, a siostra jest w college'u, ale przynajmniej miał brata. "Cześć." Jen przesunęła się na ławeczce kiedy przyszła Rachel. "Tak bardzo się cieszę, że zrobiłaś sobie przerwę. Muszę już iść, a nie chciałam zostawiać Callie na lodzie." Wychodziła? Rachel spojrzała na kobietę siedzącą naprzeciwko niej. Była piękną kobietą, zapewne w tym samym wieku co Rachel. Callie Sheppard. Skonfrontowała jej imię z twarzą. Widziała ją parę razy, a jej imię słyszała wręcz codziennie. Callie stanowiła ramię, na którym wszyscy w Bliss się wypłakiwali. Była też sekretarką Rye'a. Callie odwróciła swoje ogromne brązowe oczy. Było w niej coś rozbrajająco niewinnego. "Nie lubię jeść sama. Obawiam się, że spóźniłam się na lunch z Jen. Nie masz nic przeciwko?" Jen oddaliła się, jej kucyk podskakiwał wesoło. Czy miała coś przeciwko? Cholera, tak, miała. Ostatnią rzeczą jakiej chciała było rozmawianie z kim, kto był tak blisko Rye'a Harpera. Gdziekolwiek się odwróciła, zdawało się, że Rye Harper był tam, czekając jak zakazany kawałek owocu. Wciąż mogła poczuć jego dłonie otaczające jej, nawet po nocy spędzonej w łóżku jego brata. Boże, jaką kobietą była?11 "Albo nie." Powiedziała Callie ze smutnym uśmiechem na ustach. "W porządku. Przeżyję jeden posiłek samotnie." Rachel wsunęła się do bosku. Nie chciała być niegrzeczna. Mogła przeżyć pół godziny przerwy. "Niekoniecznie. Z chęcią ci potowarzyszę." Stella w tym momencie pojawiła się z lunchem Rachel. Okazała się nią kanapka z indykiem z talerzem zupy minestrone12 i szklanką mrożonej herbaty. Powitała Callie pocałunkiem w policzek i zostawiła je same. Rachel podniosła łyżkę. "Kto by chciał jeść samotnie? Cieszę się z towarzystwa." Callie oparła się o siedzenie i przez chwilę wyglądała na pogrążoną w myślach. "A czy zmieniłabyś zdanie gdybyś dowiedziała się, że jestem tu błagać w sprawie Rye'a?" Łyżka brzęknęła o stolik i Rachel wzięła spory łyk herbaty. Szybko się opanowała. "W sprawie Rye'a? Nie wiem o czym mówisz. Spotykam się z Maxem." "Tak i to jest problem." Odparła Callie. Z pewnością był. Rachel zmusiła się do podniesienia łyżki. Mogła o tym pogadać albo wstać i powiedzieć Callie, że to nie jest jej sprawa. Wiedziała, że powinna wybrać to drugie, ale była tak zainteresowana porozmawianiem o Maxie i Rye'u i o tym w jaki sposób przeprowadzali swoje 11 Bo to zła kobieta była... 12 Zupa na bazie głównie cukinii, marchwi, szpinaku, zielonego groszku i fasolki szparagowej
romanse, że została. "To nie jest jakiś wielki płomienny romasn. Max i ja po prostu dobrze się bawimy." Musiała tak to utrzymać. Callie prychnęła. "Max się nie bawi. Myśli o tobie poważnie, Rachel. Jeśli ty nie, to lepiej przerwij to teraz." Jej głowa przechyliła się odrobinę na bok. "Ale uważam, że albo oszukujesz mnie albo siebie. Jesteś zakochana w Maxie." "Po paru tygodniach znajomości? Ciężko mi w to uwierzyć." Rachel utrzymywała nonszalancki ton. Na twarzy Callie ukazał się smutny uśmiech. "Nie wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?" Callie wierzyła. Rachel widziała to wyraźnie. Odrobinę zmiękła. Z wszystkiego co wiedziała o tej kobiecie zrozumiała, że najprawdopodobniej była samotna. Bliss było niewielkim miasteczkiem. Nie było tu za wiele możliwości. Z opowieści jakie usłyszała Rachel, Callie była jedyną dziewczyną w jej wieku. Dorastała z bliźniakami Harper i Stefem jako jedynymi kompanami. Byli razem jako dzieci, a potem nastolatki. Mając tylko kilku odpowiednich facetów w jej wieku, z pewnością zakochała się w jednym z przyjaciół. Jakoś nie widziała Callie z artystą, więc zostali Max i Rye. Serce Rachel zabolało odrobinę. Callie nie robiła tego całego 'trzymaj się z dala od moich facetów'. Ona strzegła mężczyzn, których kochała. "Nie chcę nikogo zranić." Rachel patrzyła jak kobieta odwraca wzrok. "Wiem. Po prostu uważam, że ich nie rozumiesz." Callie wzięła spory łyk kawy. Sałatka stała przed nią nietknięta. "Wiem, że to wydaje się dziwne, ale dwóch facetów to nie taka zła perspektywa." Teraz to Rachel się nachyliła. "Spotykałaś się z nimi?" Callie rozszerzyła oczy. "Na Boga, nie. Nie mówiłam o nich. Zrozum, dorastałam z nimi. Przyznam, że kiedy byłam dzieciakiem, durzyłam się w nich, ale to już dawno minęło. Kocham ich, ale nie jestem w nich zakochana. Teraz są jak moi okropni bracia. Moje pytanie brzmi, czy Rye chociaż trochę cię pociąga?" Czy Rye ją pociągał? Tak, ale nie powinien. Pomyślała o tym jak się czuła siedząc obok niego w ciężarówce noc wcześniej. Przyciągała ją jego osobowość. Tak bardzo chciała przesunąć się i usiąść obok niego, ich biodra ocierające się o ciebie, kiedy Bronco13 podskakiwał na drodze. Przy nim czuła się inaczej niż przy Maxie. Mimo, że każdy jej instynkt krzyczał, by trzymała się z dala od Rye'a Harpera, to nie mogła wyrzucić z głowy jego obrazu. Max, mimo swoich wybuchów, był słodki i czuły jeśli chodziło o seks. Rye to inna historia. "Okej, to wszystko wyjaśnia." Powiedziała Callie. Miała na twarzy ogromny uśmiech i Rachel poczuła jak zaczyna się rumienić. Przekazała przez to więcej, niż zamierzała. "Dobra, uważam, że jest atrakcyjny. To nie znaczy, że zamierzam się z nim pieprzyć." Nie zamierzała tego zrobić. Nawet jeśli tego chciała, to zraniłoby to Maxa. Nie zamierzała go oszukiwać. "Czy jesteś całkowicie przeciwna tej całej idei trójkąta?" 13 Model Forda
I znowu, Rachel poczuła jak każdy cal jej twarzy wypełnia się krwią. Rozejrzała się, by zobaczyć czy nikt nie patrzy. "Jak możesz o tym mówić?" To co Callie powiedziała wcześniej nagle zaczęło mieć sens. "Jesteś w trójkącie, prawda?" Wreszcie Callie okazała odrobinę skrępowania tym intymnym tematem. Potarła dłonie. "Nie, w zasadzie nie na stałe. Znaczy się, wow, to zabrzmiało jakbym co weekend brała udział w orgii. Nie. Moje życie byłoby bardziej interesujące, gdyby tak było." Zająknęła się odrobinę. "Zrobiłam to tylko raz i wystarczyło." "Wystarczyło do czego?" "Wystarczyło, bym myślała o tym przez resztę mojego życia." Callie wzięła głęboki wdech i najwyraźniej zmuszała swoje dłonie by leżały nieruchomo. "To był jeden weekend z dwoma niesamowitymi facetami. Pod koniec rozeszliśmy się każde w swoją stronę. Nie widziałam ich od lat. Byli przyjaciółmi Stefa." Ale Callie nie chciała by ten weekend się skończył, pomyślała nagle Rachel. Miała to wypisane na twarzy. Rachel poczuła do sekretarki Rye'a falę empatii. "Jak było?" Rachel niekoniecznie pytała o seks i Callie zdawała się zrozumieć. Jej twarz przybrała rozmarzony wyraz. "Nigdy nie czułam się tak bezpieczna jak wtedy z nimi. Jakbym była całym ich światem. Kiedy byłam z Zanem i Natem14, było coś więcej niż tylko ja. Może to udaje się w parach, ale byłam nimi otoczona. Przez krótką chwilę byłam centrum ich świata. Nie zamieniłabym tego na nic." "Ale twoje serce zostało złamane." A tego właśnie obawiała się Rachel. Callie wzruszyła i strząsnęła wilgoć napływającą jej do oczu. "Nie możesz nikogo zmusić, żeby cię kochał. Nie cofnęłabym też miłości do nich. Miłość czyni nas lepszymi. A ty nie będziesz miała tego samego problemu. Max już jest w tobie zakochany. Rye nic na to nie poradzi, ale podąży. U nich tak to działa." "Zawsze?" Callie przytaknęła. Zdawała się bardziej rozluźniona powrotem do tematu Maxa i Rye'a. "Odkąd byliśmy dziećmi. Wiesz o połączeniu jakie ma większość bliźniaków? Pomnóż to przez tysiąc i wyjdzie ci Max i Rye. Przysięgam, że jeden mówi to, o czym drugi myśli. Kiedy zaczęli się umawiać, spotykali się z tą samą dziewczyną. W tym samym czasie. A potem jej ojciec przychodził po nią z szotgunem, a oni uciekali." Rachel poczuła jak mały uśmiech rozszerza jej wargi. Jak to było dzielić z kimś duszę? Jak ciężko byłoby nagle się zatrzymać? Zmarszczyła brwi. "Max nie poruszał ze mną tego tematu. Nie sądzę, by chciał się mną dzielić." A ona nie zamierzała zaproponować trójkąta. Nawet jeśli by chciała. A nie chciała. "Myślę, że boi się cię wystraszyć. Obaj boją się cię wystraszyć. Jeśli Max naprawdę cię obchodzi, to proszę pomyśl o daniu szansy Rye'owi. Jest świetnym facetem." Dopadły ją różne myśli. Co ona robiła? Nie mogła tu zostać, prawda? Nie mogła myśleć daniu szansy związkowi z szeryfem. Nawet nie znał jej prawdziwego imienia. 14 I oto mamy gotową trójeczkę do następnej części
"Znaczy, uważam, że jest paranoikiem." Mówiła Callie. "Ale jesteś czysta. Przeszłaś test środowiskowy. Kiedy już twoje papiery są czyste, a on jest pewny, że nie jesteś seryjnym zabójcą, zobaczysz, że jest najfajniejszym facetem na świecie. Oczywiście, Mel może wciąż uważać cię za kosmitkę, ale na to też mam test." Callie kontynuowała, ale Rachel zmienił się wzrok. Wszystko stało się odrobinę zamglone, kiedy uświadomiła sobie, że Rye Harper ją sprawdzał. Nie mogła mu ufać. Boże, czego się dowiedział? Dzwonił gdzieś? Jej obecne prawo jazdy było zaadresowane na Houston, ale gliniarze cały czas dzielili informacje. Czy Tommy był już w drodze? Rachel wstała, ignorując zaskoczone spojrzenie Callie. Podeszła do kontuaru i złapała swoje kluczyki. Stella wołała ją, ale Rachel nie odpowiadała. Żadnych pożegnań, żadnych zostawionych czeków. Mogła skierować swojego Jeepa na północ, do Wyoming. Przejedzie przez Denver bo znajdowało się za blisko bliźniaków Harper. Zniszczy tożsamość Rachel Swift. Jak będzie miała wystarczająco gotówki, przeniesie się do Chicago i wtopi się w miejski tłum. Nie będzie się zaprzyjaźniać. Nie będzie z nikim rozmawiać, chyba że będzie musiała. Z pewnością nie zakocha się w żadnym facecie. Jak mógł jej to zrobić? Zatrzymała się na czerwonym świetle. Coś kazało jej odwrócić głowę. Chciała spojrzeć ostatni raz na Bliss. I wtedy go zobaczyła. Rye Harper wychodził z biura szeryfa. Wyciągnął się i ziewnął, rozciągając swoje ciało. Jego oczy zobaczyły ją i rozświetliły się. Na jego zbyt seksownych ustach ukazał się szeroki uśmiech, a jego dłoń uniosła się w powitaniu. Nagle zachciała zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy. Zatrzymawszy się i wyciągnąwszy kluczyki, Rachel otworzyła drzwi i podeszła do mężczyzny, który właśnie zrujnował jej życie.
Rozdział 6 Rye wyszedł na słońce i ziewnął. Zapowiadał się nudnawy dzień. Żadnych inwazji obcych.
Żadnych skarg turystów na gołych urlopowiczów. Żadnych bomb na ziemiach Farleyów, będących wynikiem eksperymentów naukowych. I bardzo dobrze, bo wciąż bolała go głowa po zeszło nocnym topieniu smutków. Zaburczało mu w brzuchu. Hamburger od Stelli był tym, czego potrzebował. Odrobina tłuszczu i jego żołądek się uspokoi. Jeśli się pospieszy, złapie jeszcze Callie. Rye odwrócił się kiedy zdezelowany Jeep zatrzymał się na światłach na wprost jego biura. Złapał widok jasnorudych, związanych w kucyk włosów Rachel. Na jej widok wstrzymał oddech. Cholera, przeklął w duchu, poczuł głupkowaty uśmiech na twarzy. Jakby była jakimś słońcem. Poczuł jak jego dłoń unosi się, by jej pomachać. Trzasnęła drzwiami od samochodu. Miała na sobie ciasną białą koszulkę i dżinsy podkreślające wszystkie krzywizny. Jej piersi były cudownie krągłe i podskakiwały gdy szła w jego kierunku. Jej biodra kusząco się kołysały. Dłonie świerzbiły go by podejść prosto do niej i przyciągnąć do siebie to gorące ciało. Ukryłby w niej swoją erekcję i zmusił do tego by doszła przynajmniej dwa razy zanim posuwałby ją ciągle i ciągle. Ujeżdżałby tę cipkę, dopóki nie mógłby wytrzymać ani chwili dłużej, a potem... och, potem by doszedł. Wypełniłby ją całą spermą jaką miał w jądrach. Cholera, miał erekcję na środku ulicy, a teraz musiał z nią porozmawiać. Rye wreszcie przyjrzał się porządnie twarzy Rachel i cofnął się o krok. Wyglądała na porządnie wkurwioną i cały ten gniew zdawał się wymierzony w niego. "Ty dupku!" Podeszła niwelując przestrzeń między nimi. Jej złość praktycznie wibrowała w powietrzu. Rye wiedział, że powinien spytać co się stało, ale coś w sposobie w jaki do niego podchodziła sprawiło, że wyprostował plecy. Nie tylko plecy, jego fiut również stał. Chciała walczyć. Nie mógł pieprzyć walki. Nie zrobił niczego oprócz ułatwienia jej związku z jego bratem i zaoferowania opieki. Nie zamierzał jej oszukiwać. "Chciałaby pani przenieść ten samochód, panno Swift?" Skrzyżował ramiona na piersi i posłał jej swoje najlepsze spojrzenie przedstawiciela prawa. Zatrzymała się, ale tylko na chwilę. "Co zamierza pan zrobić, Szeryfie? Wlepić mi mandat? Zakuć mnie?" Myślał o paru rzeczach, które mógłby zrobić. Żadne z nich nie miało nic wspólnego z aresztem. "Może po prostu dam ci klapsa w tyłek, skarbie." Nie powinien tego mówić, ale te słowa wypłynęły z jego ust zanim zdążył pomyśleć dwa razy. Dokładnie to by zrobił, gdyby była jego kobietą. Gdyby należała do niego i naskoczyła na niego w ten sposób, przełożyłby ją przez kolana i nie wstałaby, dopóki ładnie by nie przeprosiła. "Coś ty powiedział?" Praktycznie wywarczała i zwęziła oczy. Rye górował nad nią. "Powiedziałem, że dałbym ci klapsa w ten mały tyłeczek, kochanie." "Myślę, że Max miałby coś do powiedzenia w tej sprawie." Rzuciła mu, ale jej głos drżał charakterystycznie. Założyłby się o wszystko, że możliwość znalezienia się na jego kolanach nie budziła w niej wstrętu. Max mógłby patrzeć gdyby ich związek znalazł się na normalnej stopie. Mimo swoich napadów złości, Max był łagodniejszy niż Rye kiedy chodziło o seks. Co nie znaczy, że Max nie
lubił paru zabaw. Klepał mały zuchwały tyłeczek więcej niż raz. "Wkurzaj Maxa, tak jak wkurzasz mnie i zrozumie." Jej oczy zabłysły nieco, zanim stwardniały do zielonych kamyczków. "Taa, cóż, ty nie musisz się tym martwić. Wyjeżdżam. Nie obawiaj się, więcej nie będę chrzanić ci życia." Zaczęła się odwracać i ręka Rye'a wystrzeliła. Był czystą emocją. Wyjeżdżała? Nie na jego zmianie. "Gdzie do diabła się wybierasz?" Próbowała się wyrywać, zapierając się tenisówkami o drogę. "No nie twój pierdolony biznes, Szeryfie. Puść mnie." Nie w jego życiu. Rye rozejrzał się i zobaczył, że powodują korek. Samochód Rachel mógł zaczekać. Musiał dowiedzieć się co do cholery zmieniło ją w szaloną maniaczkę, a nie mógł tego zrobić w miejscu publicznym. Nie puszczając jej ręki, pochylił się i wsunął wolną rękę pod jej nogi. Podniósł ją, przyciskając do piersi i skierował się do biura szeryfa. Nikogo tam nie było. Będą mogli wrzeszczeć na siebie w całkowitej prywatności. Kopniakiem otworzył drzwi i wszedł z nią do swojego małego biura. Postawił ją i prędko zamknął drzwi na klucz. "A teraz, wyjaśnisz to wszystko, czy mam się przygotować do wymierzenia niewielkiej dyscypliny?" Jej twarz była zaczerwieniona, a jej małe dłonie zaciśnięte w pięści. "Albo mnie teraz puścisz albo przysięgam, zaskarżę cię za wszystko czego jesteś wart." "Proszę bardzo." Odpowiedział Rye. "Weź mnie za wszystko czego jestem wart. Nie wyjeżdżasz." "Nie możesz mnie tu trzymać, ty dupku." "Uważaj." Oparł się plecami o drzwi. "I uważaj na język, Rachel. Przeklnij mnie jeszcze raz i nie będę patrzył na to, że należysz do Maxa. Zdejmę z ciebie te dżinsy i zostawię na twoim tyłku odcisk mojej ręki." "Taki jesteś kozak żeby grozić kobietom, co?" Rye zaśmiał się. "Taaa, biedna mała Rachel. Jesteś taka poniewierana." Jej oczy wypełniły łzy i Rye praktycznie się roztopił. Zrobił krok w jej kierunku, jego dłonie spoczęły na jej ramionach. "Dziecinko, nie miałem tego na myśli. Nie zraniłbym cię. To tylko gra. Kurwa, przepraszam. Proszę powiedz mi dlaczego chcesz wyjechać. Obiecuję, że to naprawię." Cała jego złość uleciała jakby ktoś wbił szpilkę w balon. Nie potrafił się powstrzymać i przyciągnął ją do siebie. "Przepraszam." Był skłonny powiedzieć wszystko, żeby przestała płakać. Jej dłonie podniosły się do jego piersi jakby nie mogła znieść stania tak blisko niego. Mógłby zadzwonić do Maxa. Chciała jedynie Maxa. Zabolało go serce. I wtedy owinęła ramiona wokół jego pasa i zaczęła łkać w jego pierś. Płuca Rye'a opuściło ogromne westchnienie ulgi. Zanurzył twarz w jej włosach. Jego dłonie gładziły jej plecy. "Przepraszam." Mówił to ciągle i ciągle. Nie był nawet pewny za kogo to mówił. Było mu przykro, że stało jej się coś złego. Było mu przykro, że zrobił coś by ją wkurzyć. Było mu bardzo, bardzo przykro, że nie była jego. Nie chciał niczego więcej, niż zadzwonić do Maxa i zabrać ją do domu gdzie mogliby się nią zaopiekować.
Byłaby ich księżniczką, ich partnerką, ich idealną kochanką. Boże, było mu tak przykro, że tego nie chciała. Po długiej chwili uniosła głowę i odsunęła się nieznacznie. "Przepraszam za nakrzyczenie na ciebie, Szeryfie." Nad jej oczami przebiegała mała żyłka. Rye poczuł jak zaciska mu się pierś. Burzyła zażyłość między nimi. Dobrze, że ktoś odzyskał rozsądek, ale marzył, by wciąż była w jego ramionach. "Proszę powiedz mi co jest nie tak." Potrząsnęła głową. "Będzie najlepiej jak po prostu wyjadę." "Dziecinko... Rachel, wiem, że coś jest nie tak. Nie jestem taki głupi. Wiem również, że nic z tego nie jest twoją winą." "Jak możesz to wiedzieć?" Westchnął i pogładził kosmyk włosów, który wypadł z jej ówcześnie idealnego kucyka. "Po prostu wiem. A nawet jeśli to była twoja wina, to ja się tym zajmę." Oczyścił gardło. "Jesteś dziewczyną mojego brata. Zaopiekuję się tobą. Jeśli ktoś cię goni, poruszę niebo i ziemię, by go zatrzymać. Jeśli wplątałaś się w coś złego, to tym też się zajmę." Jej twarz skrzywiła się i przez chwilę myślał, że znowu się rozpłacze. Potem potrząsnęła głową i zbudowała między nimi mur. "Nie, wszystko w porządku. Ale trzymaj się z dala od moich spraw." Cholera, musiała się dowiedzieć o jego śledztwie. Do diabła z niewyparzoną gębą Callie. Ale reakcja Rachel spowodowała, że stał się jeszcze bardziej podejrzliwy. "Nie wiem, czy potrafię, Rachel." Uniosła uparcie podbródek. "W porządku. Więc wyjeżdżam, a ty nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia. Skoro nie zamierzasz mnie aresztować, to sugeruję, żebyś mnie wypuścił." Miał ochotę w coś uderzyć. Jego żołądek skręcił się ze złości, potrzeby. Właściwie już nie był pewny co czuł. "Niech to, Rachel. Chyba naprawdę chcesz dać mi powody do niepokoju, prawda? Wiem, że coś jest nie tak, ale jeśli będę na to naciskał, to wyjedziesz, a wtedy mój brat mnie znienawidzi." Jej ramiona opadły. "Najlepiej będzie jak wyjadę, Rye. Powiem Maxowi, że nie miałeś z tym nic wspólnego." Uniósł jej podbródek, by spojrzeć w te zielone oczy. Nie mógł się powstrzymać, ale dotknął ją. "Nie idź. Przestanę węszyć. Zostawię to w spokoju. Obiecuję." Nie mógł obiecać, że nie będzie jej chronił. Nie mógł obiecać, że nie wejdzie między nią, a to co stanie jej na drodze. Jej wargi zadrżały. Byli tak blisko. Wszystko co musiał zrobić to pochylić się i mógł wpić się w te usta swoimi. Rozległ się głośny trzask kiedy otworzyły się drzwi do biura. "Hej, braciszku, jesteś?" Dobiegł ich głos Maxa.
Rye i Rachel odskoczyli od siebie jakby wybuchł między nimi ogień. Plecy Rachel opierały się o ścianę, kiedy Max otworzył drzwi. "Hej, co Jeep Rachel robi zaparkowany na światłach?" Twarz Maxa rozjaśniła się kiedy zobaczył Rachel. "Hej, dziecinko." Rachel przepchnęła się koło obydwu z nich. "Twój brat jest dupkiem. Muszę wracać do pracy." Max patrzył jak wychodzi. Na jego twarzy widniał głupkowaty uśmiech kiedy odwrócił się do Rye'a. "Cholera, wkurwiłeś ją, ale dobrze. Cieszę się, że nie padło na mnie. Jednak powinna uważać na słowa. Miałem właśnie chorą ochotę dać jej klapsa. Idziesz ze mną na lunch?" Musiał zebrać całe swe siły by nie krzyknąć. "Ta, jasne. Gdziekolwiek, tylko nie do Stelli. Chyba nie spodobałoby mi się to co Rachel zrobiłaby z moim żarciem." Rye z duszą na ramieniu podążył za bratem.
Rozdział 7 Rachel obudziła się z uśmiechem na twarzy. Przez zasłony przedostawały się nieśmiałe promienie słońca. Rachel odwróciła się i wyciągnęła dłoń po Maxa.
Ostatni tydzień sięgał cholernie blisko ideału. Odkąd prawie zapomniała się z Rye'em w jego biurze, starała się możliwie jak najczęściej go unikać. W ciągu dnia pracowała, a noce spędzała z Maxem. Rye pracował na nocną zmianę albo był z przyjaciółmi. Wiedziała, że Max za nim tęsknił, ale tak było najlepiej. Gdzieś w jej umyśle wciąż kłębiła się myśl, że weszła między nich, ale nie miała pojęcia jak to naprawić. Max zdawał się być szczęśliwy. Rachel zdecydowała, po raz pierwszy w życiu, by żyć chwilą. Ostatecznie i tak wszystko pójdzie źle. Powinna cieszyć się Maxem póki mogła. Rachel przetarła oczy i usiadła kiedy uświadomiła sobie, że jest sama w ogromnym łóżku. Usłyszała szumiącą w łazience wodę i przeciągnęła się leniwie, rozstrzygając, że Max był pod prysznicem. Każdy mięsień zatrzeszczał z satysfakcji i rozejrzała się po sypialni. Nie spędzili w dużej sypialni za wiele czasu. W domu było ich pięć. Max i Rye mieli oddzielne sypialnie i do ostatniej nocy, ona i Max spali w jego pokoju. Max wczoraj zdecydował przenieść ich do największej sypialni. Był bardzo poważny kiedy mówił jej o wzięciu jej rzeczy, jakby wprowadzenie do jego pokoju coś dla niego oznaczało. Łóżko było olbrzymie. Zapewne na zamówienie. Było większe i szersze niż królewskie i spokojnie zmieściłoby trzy osoby. Usiadła i rozejrzała się dookoła. Ogromna komoda stojąca naprzeciw łóżka zdawała się bardzo solidna. Stał na niej niewielki półmisek gdzie Max zostawiał swoje kluczyki i zegarek. Było też drugie, pasujące puste naczynie stojące po drugiej stronie, a po środku pusta szkatułka. Rye i Max co najmniej raz dzielili ten pokój z kobietą. Przypomniała sobie, że któryś wspomniał kobietę o imieniu Nina. Rachel zastanawiała się jak długo była z braćmi jako ich wspólna kobieta. Próbowała wyobrazić sobie, co zmusiło kobietę do wyjazdu. Komoda zdawała się smutna i opuszczona z wyłącznie zegarkiem i kluczykami należącymi do Maxa. Zastanawiała się gdzie Rye spędził zeszły wieczór. Słyszała jak wrócił po północy, ale ulotnił się. Przez ostatnie parę dni dał im przestrzeń, tak jak powiedział. Rachel otrząsnęła się z niepokojących myśli na temat brata bliźniaka jej chłopaka. Uśmiechnęła się, uświadamiając sobie, że Max naprawdę był jej chłopakiem. Nie mogła temu zaprzeczać. Kobieta nie związuje się intymnie i emocjonalnie jeśli chce krótkiego romansu albo przelotnego seksu. Lustro na wprost niej ujawniało coś szokującego. W tafli odbijała się postać pięknej kobiety, która praktycznie błyszczała. Nie była przestraszona czy przerażona. Wyglądała po prostu na bardzo zakochaną. Wyglądała na kobietę, która wie czego chce. Rachel mrugnęła do kobiety, którą ledwie rozpoznała jako siebie i zdecydowała, że czas wziąć to czego chciała. Nie przejmując się ubieraniem, skierowała się do monstrualnej łazienki. Przed długim lustrem ustawione były trzy umywalki i olbrzymia wanna, ale to co przyciągnęło jej wzrok to mężczyzna pod ogromnym przeszklonym prysznicem. Gorąco pochodzące z wody wypełniło parą całą łazienkę, ale przez matowe szkło dojrzała jego kontur. Nie miało znaczenia, że nie widziała go wyraźnie. Pamiętała każdy pojedynczy cal jego ciała, od szerokich ramion do silnych nóg. A teraz była pora, by właściwie powitać dzień, pomyślała Rachel, jej zaczynało się rozgrzewać. Cichutko otworzyła drzwi prysznica i wsunęła się za Maxa. Stał tyłem no niej, jego ręce namydlały muskularne ciało. Rachel rzuciła okiem na jego kształtny tyłeczek i przytuliła się do niego. Naparła piersiami na jego plecy i owinęła ręce wokół jego pasa. "Dzień dobry, przystojniaku." Pozwoliła swoim dłoniom powędrować w dół. Chwyciła jego członka i nie była wcale zaskoczona odkrywając, że był już twardy i długi. Zdawał się być ciągle w tym stanie. "Czy to dla mnie?"
"Boże, tak." Powiedział. Jego penis powiększył się w jej dłoni i mogła poczuć gorąco emanujące z jego skóry. "Rachel." Jęknął, kiedy gładziła go od czubka do nasady. "Ćśś, pozwól mi się teraz tobą zająć." Wyszeptała, całując go wzdłuż kręgosłupa. Jej język znalazł jego skórę. Uwielbiała jego smak. "Ty zająłeś się mną w nocy." I zajął. Cztery razy. Chciała całkowicie mu się odpłacić. Minęły długie godziny zanim była w stanie zjeść kolację. Nie było powodu, dla którego nie mieliby spędzić tych godzin w łóżku. Max wyciągnął dłoń, by oprzeć się o ścianę prysznica. "Rachel, musisz przestać." "Nie, dopóki nie dostanę tego, czego chcę." Rachel wolno objęła jego jądra. "Zamierzam wziąć się w usta. Zamierzam ssać twojego fiuta do chwili, aż będziesz chciał wybuchnąć, a w tedy zamierzam pozwolić ci przelecieć mnie od tyłu." "Rachel, proszę przestań." W jego głosie słychać było desperację. Poczuła jak jego penis pulsuje jej w dłoni. "Nie w tym życiu, Max." "Jestem Rye." Wydusił. Rachel niemal upadła, kiedy od niego odskoczyła. Rye odwrócił się i ją złapał. "Tak mi przykro, kochanie.15 Ty spałaś, a w gościnnej nie było ciepłej wody. Max jest na pastwiskach, pracuje z paroma końmi." Rachel wyskoczyła spod prysznica, szukając jednocześnie ręcznika. Uderzyła w marmur podłogi i po chwili znalazła się na tyłku. Rye ruszył by jej pomóc. Sięgnął i podciągnął ją do góry. "Wszystko w porządku?" Zamknęła oczy. "Nie. Jesteś nagi." "W taki sposób bierze się prysznic." Wyjaśnił w sposób akademicki Rye. Uchyliła jedno oko. Boże, był taki przystojny. Jego szerokie ramiona schodziły do szczupłej piersi i sześciopaka, przez który poczuła jak wilgotnieją jej usta. "I zawsze bierzesz prysznic z taką erekcją?" Był twardy jak skała już zanim owinęła wokół niego dłonie. Wiedziała już, że on i Max byli perfekcyjnie identycznymi bliźniakami. Wzruszył ramionami i zaczerwienił się. "Ostatnio tak." Rachel złapała go na patrzeniu na jej piersi. "Przestań." Podniósł wzrok. "Przepraszam, Rachel. Jesteś po prostu tak kurewsko piękna, że nic nie mogę na to poradzić. Podam ci ręcznik." Odwrócił się i zafundował Rachel widok jego idealnego tyłka. Po prostu cudowny. Złapał ogromny biały ręcznik i owinął wokół niej. "Przepraszam." 15 Jaaaasne :P Przykro ci, że się tak szybko skończyło :D
Cofnęła się. "Cały czas to mówisz, Rye, ale wciąż jesteś nagi." Owinęła porządnie ręcznik wokół swego ciała i wycofała się do sypialni, by wreszcie przestała pożerać wzrokiem brata swojego chłopaka. Rye podążył za nią. "No wiesz, wzięłaś mój ręcznik." Ale miał już w dłoni kolejny i po chwili owinął go wokół swojej wąskiej talii. Rachel potrząsnęła głową. Przez okrycie się nie stał się ani trochę mniej wspaniały. Rachel rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu ubrań. Otworzyła szufladę i wyjęła koszulkę. Pomyślała, że musi być Maxa. Komoda była wypełniona koszulkami i dresowymi spodniami. "Powinieneś mi powiedzieć, że to ty jak tylko weszłam do ciebie pod prysznic." Skarżyła się Rachel nakładając niebieską koszulkę przez głowę. Rye przebiegł nerwowo dłonią po włosach. "Nie mogłem złapać na tyle oddechu, by rozmawiać Rachel. Tak mi przykro. Powinienem zamknąć drzwi na klucz. Powinienem wyjść spod tego cholernego prysznica. Cholera, powinienem spędzić noc gdzie indziej. Wiedziałem, że w końcu zdarzy się coś takiego." Rachel była zdezorientowana. Uspokoiła się kiedy zauważyła, że Rye wyglądał na udręczonego. "Rye, nie zrobiliśmy niczego złego. To była pomyłka. Jestem pewna, że to nie pierwszy raz kiedy kobieta myli bliźniaków i widzi więcej, niż powinna. To twój dom. To ja powinnam być bardziej ostrożna." Rye odwrócił się od niej. Obie dłonie ułożył na komodzie. Jego głowa opadła jakby nagle stał się bardzo zmęczony. "Do zeszłego roku przez całe życie dzieliliśmy pokój. Nawet gdy nasi rodzice odeszli i mogliśmy, i właściwe powinniśmy wziąć własne sypialnie, ale tego nie zrobiliśmy. Po prostu wprowadziliśmy się tutaj i kiedy mieliśmy już pieniądze, wyremontowaliśmy je do naszych potrzeb. Stworzyliśmy ten pokój i łazienkę na przyszłość. Nie wiem, Rachel. Po prostu zawsze oczekiwałem, że tu będzie." "Nie próbuję odciągnąć od ciebie brata." Powiedziała cicho Rachel. Zastanawiała się czy cały ten dramat by tego wart. Jej serce zabolało na myśl, że wcześniej czy później będzie musiała się wynieść. Dopóki Tommy był na wolności, ona i wszyscy w jej otoczeniu byli w niebezpieczeństwie. Rye westchnął. "Och, Rachel, nie jestem zazdrosny o ciebie." Odwrócił się do niej i intensywność jego niebieskich oczu sprawiła, że jej serce przyspieszyło. "Jestem kurewsko zazdrosny o Maxa. Przez całe nasze życie to ja znajdywałem nasze kobiety. On jest pozbawionym uroku łajdakiem, który przychodzi tylko na jazdę. To ja jestem tym, który chciał małżeństwa. To ja chciałem dzieci. On chciał po prostu się pieprzyć. A teraz to on cię znalazł? Gdzie tu do cholery jest sprawiedliwość?" Rachel stała tam, patrząc jak walczy sam ze sobą. Chciała go przytulić i uspokoić, ale nie miała prawa. Z tego co wiedziała, Max zdecydował, by było normalnie. Chciał normalnego, zwykłego związku. Prawdopodobnie byłby nieszczęśliwy, gdyby dowiedział się jak bardzo pociąga ją Rye. Rye po prostu potrząsnął głową. "Wyprowadzam się dzisiaj. Spakuję parę rzeczy i zostanę u Stefana, dopóki nie znajdę mieszkania."
"Nie." Rachel przeraziła się na tę myśl. "Ja się wyprowadzę. To twój dom. Nigdy nie chciałam wywołać tylu problemów." Rye uśmiechnął się nieznacznie, ale był to smutny uśmiech. "Nie mogę patrzeć na ciebie i Maxa, Rachel. Dojdę do takiego stanu, że będę życzliwy i możemy udawać, że jesteśmy normalną rodziną, ale nigdy nie przestanę cię chcieć. Nie mogę mieszkać w tym samym domu i patrzeć jak zakładasz rodzinę z moim bratem. Rozumiesz jakiego chcę związku?" Rachel przytaknęła. "Chcesz dzielić mnie z Maxem." Stwierdziła niskim, lekko chropowatym głosem. Chciała brzmieć rzeczowo, nie zmysłowo. "Chcę cię między nami, Rachel. Chcę byś była naszą żoną, naszą kochanką i matką naszych dzieci. Chcę byś spała między nami. Chcę byś krzyczała z rozkoszy, gdy będziemy brali cię jednocześnie. Rozumiesz?" "Tak, rozumiem." Wyschły jej usta kiedy o tym pomyślała. Mogła mieć ich obydwu. Dwóch wspaniałych mężczyzn, kochających ją, chcących jej. To była życiowa fantazja. "Max już tego nie chce. Muszę wybrać między ściganiem kobiety, z którą jak myślę, mógłbym być, a uszanowaniem brata, z którym dzieliłem życie już od chwili poczęcia. Wiedz Rachel, że gdyby nie był tak szaleńczo w tobie zakochany, gdybyś już go nie wybrała, byłbym twój, I dlatego muszę odejść." "Rye." Zaczęła, ale nie potrafiła niczego wymyślić. Odwrócił się. Jego pierś wciąż była wilgotna od wody. "I przebierz się Rachel. To moja koszula. Maxowi nie spodobałoby się gdybyś biegała w mojej koszuli. Po prawej stronie komody ma kilka dodatkowych koszulek." Wychodził już, ale zupełnie nagle się potknął. Kolanami uderzył o drewnianą podłogę i wciągnął ostro powietrze. Rachel natychmiast znalazła się u jego boku, by pomóc mu wstać. Cały drżał. Jego dłonie trzęsły się kiedy złapał się za głowę. "To Max." Powiedział z wyraźnym bólem. "O Boże, Rachel, jest ranny." *** Max wciągnął wczesnoporanne powietrze, świadom zadowolenia jakiego nigdy wcześniej nie czuł. Rachel wciąż spała w ich łóżku. Jej słodkie, miękkie ciało zwinęło się pod kołdrą. Spał owinięty tym ciałem. Ich ręce i nogi splotły się w nocy, a kiedy się obudził, jej włosy okrywały całą jego twarz. Uśmiechnął się i zaczął uwalniać się z sieci jej jasnorudych włosów. Przez chwilę patrzył jak śpi, a potem wstał cicho, by udać się na poranny oporządek. Musiał skupić się na pracy. Zanim poznał Rachel, praca była jedynym, co się liczyło. A teraz musiał zmuszać swój tyłek do podniesienia się w wyrka. Musiał trochę zarobić, skoro teraz miał kobietę na utrzymaniu. Rachel może tego nie wiedziała, ale była jego najważniejszym priorytetem. Zapewni jej wygodne życie, a potem delikatnie skieruje w stronę małżeństwa. Max upewnił się, że siodło Mavericka jest dobrze zaciśnięte i dosiadł go po chwili jak prawdziwy jeździec. Koń zarżał cicho i czekał na jego rozkazy. Teraz, kiedy poranne oporządki były wykonane, nadszedł czas na ćwiczenia. Boks dla Sunflower był już gotowy. Zostanie przywieziona jutro i Max aż palił się do pracy z nią. A na razie przejedzie się wokół pastwiska i
upewni się, że płoty są solidne i stabilne. Quigley podążył za koniem i Max pozwolił Maverickowi pokłusować wzdłuż podwórza w stronę ogromnego pastwiska, gdzie będzie mógł przejść w galop. Umysł Maxa dryfował kiedy przemierzali dobrze im znaną ścieżkę. Chciał poślubić Rachel, ale jedna rzecz psuła tę wizję. Trudno mu było myśleć o poślubieniu kobiety bez brata u boku. Wiedział, że Rachel pociągała Rye'a, zapewne już był w niej trochę zakochany. Zawsze chcieli tych samych kobiet. Może gdyby dorastali w bardziej konserwatywnym mieście, to wstydziliby się poddawać swoim instynktom. Wszystko w Maxie mówiło mu, żeby dzielił się z bratem. W te sposób byli szczęśliwsi. Gdyby powiedziano im jak źli i zboczeni byli, to może byliby w stanie wyrzec się tej swojej części. Ale dorastali w Bliss. Matka zaakceptowała ich, a ojciec był zbyt zajęty piciem, by się nimi przejmować. Miasteczko samo w sobie było tak przepełnione hippisami i wolnymi duszami, że kiedy Max i Rye spytali jedną dziewczynę czy będzie ich randką na zimowym festiwalu gdy mieli po szesnaście lat, to wszyscy uśmiechnęli się z pobłażaniem i mówili o tym jak komfortowo chłopcy czuli się w swoich skórach. Rachel nie dorastała w Bliss. Rachel dorastała na przedmieściach Teksasu, zgodnie z jej opowieściami o dzieciństwie. Dorastała w sposób konwencjonalny i prawdopodobnie wyszłaby gdyby w ogóle zaproponowali jej takie coś. Byłaby zszokowana dowiadując się czego tak naprawdę chciał. Nie była dziewczyną, którą Rye mógłby poderwać w barze, a która chciała trochę się zabawić i spełnić parę fantazji. Max cieszył się długotrwałymi związkami jakie mieli z tymi kobietami, ale w przeciwieństwie do brata wiedział, że nie skończą się one zwyczajowym 'i żyli długo i szczęśliwie'. Max był bardziej cyniczny niż Rye. Wiedział, że nie było kobiety, która chciałaby się związać z dwoma facetami. Byli zbyt wymagający. Nie to, że wcześniej nie uprawiali oddzielnie seksu. Mieli na swoim koncie wiele znajomości, które nie obejmowały drugiego brata. Po prostu nie było to na tyle poważne, by zrobić z tego trójkąt. Kiedy Rye naprawdę się w kimś durzył, Max nieuchronnie również trochę się w to wciągał. Max pomyślał o tym jak bardzo zmęczoną twarz miał Rye dziś rano. Pił właśnie kawę kiedy Max wszedł do kuchni. Rozmawiali ze sobą uprzejmie, ale zrodził się między nimi dystans, który wytrącał Maxa z równowagi. "Wyglądasz jak z krzyża zdjęty, bracie." Powiedział Max nalewając kawę do termosu. "Zarwana noc?" Rye potrząsnął głową. Miał na sobie dresy i buty do joggingu. Max wiedział, że Rye ucieka od swoich problemów. Potrafił biegać po kilka kilometrów kiedy był nieszczęśliwy. Widząc pot pokrywający całe ciało brata, Max wiedział, że biegał cały ranek. "Było fajnie, ale chyba nie będzie mnie parę dni. Stef chce iść na ryby przed piknikiem z okazji Dnia Założyciela" Max odwrócił się i przyjrzał bratu. "Nie chcę, żebyś uciekał. Chcę, żebyś dobrze się tu czuł z Rachel." Śmiech Rye'a był krótki i szorstki. "Czuje się dobrze. Po prostu uważam, że wy dwoje potrzebujecie trochę czasu dla siebie, a potem będziemy musieli coś wymyślić."
Max poczuł jak rzednie mu mina. Potrafił wyczuć obawę Rye'a. "Wymyślić co?" Rye wyglądał na sfrustrowanego kiedy wstawiał kubek do zlewu. "No cóż, nie zamierzam być waszym współlokatorem. Naprawdę sądzisz, że chcę na to patrzeć? Sądzisz, że tak mam spędzić resztę życia?" "Ryan." Powiedział Max, próbując powstrzymać brata. "Nie." Rye uniósł dłoń by go zatrzymać. "Cieszę się z twojego powodu. Naprawdę. Po prostu nie tak wyobrażałem sobie nasze życie i potrzebuję czasu, by się do tego przyzwyczaić. W końcu coś wymyślimy. Poza tym, tak naprawdę nie możesz chcieć mnie wokół. Tylko denerwuję Rachel." "Przyzwyczai się." Max musiał w to wierzyć. "Nie przyzwyczai się." Odpowiedział smutno Rye. "Nie jest taką dziewczyną i może się oszukiwaliśmy. Teraz widzę, że Nina nigdy nie zamierzała uszczęśliwić nas obu. Cholera, nawet mnie by nie uszczęśliwiła. Oświadczyłem się jej, bo chciałem się ożenić. A ona powiedziała tak, bo nie miała nic lepszego do roboty. To było głupie. Rachel jest typem dziewczyny, z którą się żenisz i zakładasz rodzinę, a nie dziewczyną, która zaakceptowałaby trójkąt." "No proszę cię, Rye." Nie potrafił myśleć o niczym innym. Rye nie powiedział niczego, o czym już by nie myślał. "Idę pod prysznic. Zobaczymy się później." Powiedział Rye takim tonem, że Max wiedział, że rozmowa się zakończyła. Rye zniknął w korytarzu, a Max poszedł do pracy. Max starał się wyrzucić z głowy myśli o bracie i skierował Mavericka na łagodne zbocze oddzielające podwórze od pastwiska. Już stąd widział miejsce w płocie, które wymagało naprawy. Musiał pomyśleć jak naprawić bałagan związany z jego bratem. Max usłyszał coś jak strzelający gaźnik samochodu. Przez sekundę poczuł narastającą złość. Czyżby już ktoś dobijał się do nich z samego rana? Była sobota. Nie mogli zostawić ich w spokoju chociaż w sobotę rano? Potem poczuł wykwitający na lewym ramieniu ból. Spojrzał w dół. Na jego koszuli zaczęła rozprzestrzeniać się krew. Zostałem postrzelony. Uświadomił sobie z przerażeniem Max. Wreszcie to się stało. Jakiś cholerny myśliwy puścił zbłąkaną kulę. Max skierował Mavericka, który stał się teraz nerwowy, w stronę drzew. Opierdoli tego myśliwego. Przeklęty dupek pewnie nawet nie wiedział, że kogoś postrzelił. Dźwięk powtórzył się i Maverick wierzgnął dziko. Max musiał ściągnąć mocno wodze, by utrzymać się w siodle. Rozległ się trzeci strzał. Maverick całkowicie spanikował i zrzucił swojego jeźdźca. Maxa ogarnęła własna panika, kiedy uświadomił sobie, że but zaklinował mu się w strzemieniu. Próbował się uwolnić, ciągnięty po ziemi, ale nie dał rady. Max usłyszał jak Quigley wściekle ujada. Pies biegł szaleńczo chcąc nadążyć za swoim
panem. Max ostatni raz wyszarpnął but i poczuł jak jego głowa uderza w coś twardego. Cały świat stał się nagle czarny. *** Rachel nie mogła przestać o tym, że Max może być ranny tak jak obwieścił Rye. Biegła. Wypadła przez drzwi i schodki ganku. Nie myślała o tym, że ma na sobie jedynie koszulkę Rye'a i bose stopy. Wszystko o czym mogła myśleć to Max. Od razu wiedziała, że Rye miał rację i Max ich potrzebował. "Stajnie." Rye biegł tuż obok niej. Wskazał na tyły domu i skierował się w tamtą stronę. Również był boso, zauważyła Rachel, ale wsunął na siebie dresy. Popędził w kierunku tyłów domu. Rachel podążyła za nim i zobaczyła coś co ją przeraziło. Maverick stał idealnie nieruchomo na podwórzu. Spojrzała niżej na leżącego na ziemi Maxa. Jego obuta stopa wciąż tkwiła w strzemieniu, a jego ciało było całkowicie nieruchome. Quigley krążył wokół niego z niecierpliwością. Ten olbrzymi pies skomlał. Rachel ścisnęło się serce. Rye upadł przy boku brata i sprawdził puls. Rachel upadła na kolana, sięgając po jego nieruchomą dłoń. "Zadzwoń po pogotowie." Powiedział natarczywie Rye. Musiała go dotknąć, potrzymać, upewnić się, że żył. "Rachel, dzwoń pod 911, już!" Głos Rye'a przebił się przez jej myśli. Rachel pobiegła do domu i zadzwoniła. W każdej sekundzie bała się, że widziała go żywego ostatni raz.
Rozdział 8 Następne parę godzin było najgorszymi w życiu Rachel. Ona i Rye siedzieli na korytarzu szpitala w Del Norte podczas gdy Max był operowany. Doktor powiedział im, że został postrzelony
przed dwie zbłąkane kule. Nie był to rzadki przypadek. Jedna kula tkwiła w jego lewej ręce, a druga w nodze. To była ta łatwiejsza część. Kule nie uszkodziły żadnych ważnych organów. Jego mózg, z drugiej strony, dostał nieźle w kość. Doznał wstrząśnienia mózgu i nie byli pewni na ile było to poważne. Do czasu, gdy Rye i Rachel dojechali do szpitala, kilkoro przyjaciół i członków rodziny braci było już w drodze. Podczas rozmowy z pielęgniarką Rachel usłyszała jak ktoś woła imię Rye'a. Callie Sheppard i Stefan Talbot natychmiast otoczyli Rye'a i zadawali mu pytania. Rye uspokajał wszystkich do czasu, aż doktor powiedział im, że wstrząśnienie Maxa nie było aż tak poważne jak pierwotnie uważali. Wciąż był operowany z powodu ran zadanych przez kule i będzie musiał zostać w szpitalu na obserwacji, ale doktor był przekonany, że się z tego wyliże. "Która z pań to Rachel?" Doktor spojrzał na dwie kobiety w grupce z rozbawionym uśmiechem na twarzy. Rachel uniosła dłoń, czując zażenowanie. "Ja." Doktor uśmiechnął się szeroko. "Cóż, pan Harper obudził się w chwili gdy zabieraliśmy go na tomografię komputerową. Nie jest przyjemnym mężczyzną." Rye i Stef zaczęli się śmiać. "Uparł się, by się z panią zobaczyć, młoda damo." Powiedział doktor. "Musieliśmy obiecać mu, że będzie pani w jego pokoju na OIOM'ie gdy wróci z operacji. Ciężki z niego przypadek. "Wyobrażam sobie." Ramiona Rye'a po paru godzinach spięcia wreszcie się rozluźniły. "Naprawdę nie będziecie chcieli trzymać go tu dłużnej niż jeden dzień." Rachel wyczuła jak uspokaja się teraz, wiedząc, że jego bratu nie groziło nic strasznego. Skoro Max narzekał, to wszystko było w porządku. "Mogą go uśpić." Powiedział z nadzieją Stefan. Rachel spojrzała na przystojnego artystę. Z tego co mówiła Stella był bardzo znany i samotniczy. Za każdym razem gdy przychodził do restauracji zachowywał się bardzo cicho. Teraz Rachel po raz pierwszy widziała jak się uśmiecha. "Będą musieli." Dodała Callie. Sekretarka Rye'a czuła się przy tych dwóch mężczyznach komfortowo, mimo że każdy miał nad nią trzydzieści centymetrów i czterdzieści kilo przewagi. "Więc wszystko z nim dobrze?" Zapytał łagodny głos. Rachel odwróciła się by zobaczyć śliczną brunetkę z ogromnymi niebieskimi oczami patrzącą na niewielki tłumek. Była cała blada, jakby cała krew odpłynęła z jej ciała, a jej oczach błyszczały łzy. "Tak." Twarz Rye'a rozjaśniła się i otworzył ramiona. Młoda dziewczyna rzuciła się na niego. Przytulił ją w niedźwiedzim uścisku i ucałował w czubek głowy. Rachel nie miała wątpliwości kim ona była. "Ty musisz być Brooke." Rachel zwróciła się do młodej kobiety, która była młodszą siostrą Rye'a i Maxa. Wyglądała jak ich smukła, damska wersja. Rye trzymał rękę na ramieniu siostry i sięgnął drugą, by złapać dłoń Rachel. "To Rachel
Swift. Rachel, to nasza siostra, Brooke Harper." "Rachel jest dziewczyną Maxa." Ogłosił Stefan patrząc na Brooke. Brooke patrzyła to na Stefana, to na Rye'a. "Jak to, dziewczyna Maxa? Myślałam, że to ty zawsze grasz rolę przykrywki." Rye wyraźnie chciał uniknąć pytania siostry. Odwrócił się do lekarza. "Jak pan myśli, kiedy będziemy mogli się z nim zobaczyć?" "No, za jakieś parę godzin." Poinformował ich lekarz. Kazał wszystkim czekać, aż zostaną wezwani. Rachel czuła na sobie wzrok Brooke kiedy rozsiedli się, by czekać. *** Rachel czuła się bardzo samotna kiedy Rye wstał i wyszedł. Po tym jak doktor przekazał im, że operacja się udała, Rye zdecydował, że wrócił mu apetyt. Żadne z nich nie jadło tego ranka śniadania, ale Rachel wciąż nie mogła nic przełknąć. Rye udał się wraz z Callie do kawiarenki. Rachel nagle zamarzyła, żeby z nimi iść. Przez cały ten długi ranek Rye ją wspierał. Trzymał ją przy sobie, gdy płakała i owijał rękę wokół jej ramion, gdy czekali. Trzymała go za rękę nawet po tym jak dowiedzieli się, że z Maxem wszystko dobrze. Łatwo było polegać na Rye'u Harperze. Nie był w mundurze, więc nie musiała patrzeć przez pryzmat jego pracy. Rye nie był taki jak Tommy. Nie używał swej pozycji by coś dostać, czy kierować ludźmi. Służył wszystkim dookoła i oni go za to kochali. Mogła mu nawet wybaczyć śledztwo w jej sprawie. Jeśli miałaby środki, zrobiłaby pewnie to samo dla tych, których kochała. "Więc spotykasz się z Maxem?" Brooke Harper usiadła na sofie naprzeciw Rachel, wpatrując się w nią. Jej brat miał rację, była spokojna i opanowana. Dziewiętnastoletnia piękność uderzała miarowo stopą o wykładzinę. Miała na sobie dżinsy i elegancką jedwabną koszulę. Mimo że Rachel miała trzydziestkę, czuła się dziwnie onieśmielona. Stefan Talbot w niczym jej nie pomagał. Usiadł obok Brooke. Spojrzenie na jego arystokratyczną twarz powiedziało Rachel, że był zaniepokojony. "Nie wiem, czy się spotykamy." Rachel zmusiła się do spojrzenia Brooke i Stefanowi w oczy. Może i była onieśmielona, ale nie mogła pozwolić im wiedzieć. "Sądzę, że to luźne." Nie było. Jej serce było w całości zaangażowane, ale nie musieli tego wiedzieć. Zdawało się Rachel, że czeka ją pogadanka w stylu 'zostaw w spokoju moich braci'. Śmiech Brooke był wszystkim, ale nie był ani trochę rozbawiony. "Gówno prawda. Jeśli to byłby luźny związek, to Rye byłby przykrywką. Zawsze tak robią w zewnętrznym świecie." Rachel wiedziała, że prawdopodobnie wygląda na zdezorientowaną. Stefan pochylił się na swoim siedzeniu. Jego orzechowe oczy miały w sobie powagę kiedy wyjaśniał jej parę rzeczy. "Kiedy Max i Rye są w domu w Bliss, są całkowicie otwarci na temat swoich związków z kobietami. Inaczej jest w zewnętrznym świecie. Kiedy opuszczają hrabstwo, Rye jest obecnym chłopakiem dziewczyny, a Max to oddany brat." Brooke skrzyżowała ręce na piersi. "Rye zawsze jest chłopakiem. Max się nie ujawnia. Lubi
to. Nie potrzeba mu odpowiedzialności." Posłała zalotne spojrzenie starszej towarzyszce. "Tak jak parę innych osób które znam, a może Jen wreszcie cię złapała?" To ostatnie było skierowane do Stefana w połączeniu z uśmiechem młodszej siostrzyczki, która wie o wiele za dużo o swoim braciszku. "To nie twoja sprawa, Brooke." Powiedział Stefan tonem niepozwalającym na nieposłuszeństwo. Brooke zdawał się kompletnie niewzruszona jego autorytatywnym tonem, ale Rachel nie mogła jej winić. Też nie zamierzała pozwolić temu artyście mówić jej co ma robić. Stefan Talbot emanował autorytetem, ale nie w taki sposób jak Rye. Rachel mogła stwierdzić, że był on mężczyzną, który rządził wszystkim w swoim życiu. "Jak już mówiłem." Kontynuował Stefan jakby Brooke nie wspomniała jego prywatnego życia. " Max odwrócił się od całej tej idei odpowiedzialności. Wiesz, że przestali się dzielić jakiś rok temu?" To ostatnie było skierowane do Brooke, ale Rachel uświadomiła sobie, że się pochyla. Chciała wiedzieć co się stało. Brooke przytaknęła. Jej błyszczące złotobrązowe włosy strząsnęły się. "Max rozpamiętywał. Zawsze tak robi. Potem Rye znajduje dziewczynę, a Max wraca." "No cóż, tym razem to Max znalazł dziewczynę i się nie dzieli." Powiedział Stefan wzruszając ramionami. Brooke opadła szczęka. "Chyba żartujesz. Widziałeś jak Rye na nią patrzył? Nie potrafił utrzymać rąk z dala od niej. I Max się nie dzieli?" Chłodne niebieskie oczy zwróciły się do Rachel. "A może to ktoś inny? Coś nie tak, miastowa dziewczynko? Czyżbyśmy my wieśniacy byli dla ciebie zbyt wyzwoleni seksualnie?" Było coś w jej drwiącym tonie, co wysłało Rachel na krawędź. Głęboko w środku, Rachel wiedziała, że jednym z powodów, że tak długo przeżyła ucieczkę było powstrzymanie swojej osobowości. Stała się automatem. Stała się słodka i bierna. Starała się być całkowicie niegroźną. Podejrzewała, że to była jej reakcja. Tommy zawsze mówił, że jej silna osobowość sprawiała, że chciał złamać jej wolę. Nie było trudno grać słodką. Była słodka, w większości. Ale teraz Brooke Harper chciała nadepnąć jej na odcisk. Rachel złapała mocną swoją wewnętrzną sukę i starała się być cierpliwa. "Tylko Max się ze mną umówił." Rachel poczuła jak jej twarz się rumieni. "Max wierzy, że nigdy nie zniesiesz potrójnego związku." Powiedział Stefan. Rachel usłyszała w jego głosie ton wyższości. "Widocznie jest pustą ślicznotką, która chce się tylko zabawić z Maxem." Brooke zwróciła się do Stefana, całkowicie ignorując Rachel. "Nawet nie jest odpowiednio elegancka dla Rye'a. Rye wykupiłby jej cały sklep i traktował ją jak księżniczkę. A ta idiotka goni za Maxem." Brooke rzuciła spojrzenie Rachel. "Powiem ci coś, siostro, jak tylko pierwszy raz wkurwisz Maxa, będziesz uciekać z podkulonym ogonem do swojej mamusi." I wreszcie jej wewnętrzna suka wygrała. Rachel patrzyła jak Brooke odchyla się odrobinę. "Po pierwsze, nie jestem twoją siostrą, a gdybym była, już byś miała skopany tyłek. Jesteś
nieuprzejmą dziewuchą, która nie ma prawa mówić do kogokolwiek tak jak mówiłaś do mnie. Nawet mnie nie znasz, ale już mnie oceniasz, prawda? Twoi bracia wstydziliby się za ciebie, gdyby się dowiedzieli jak się do mnie zwracasz. Nie zrobiłam niczego więcej, oprócz spędzania czasu z Maxem. Dbam o twojego brata i tak samo dbam o Rye'a. Jest dobrym człowiekiem i nie potrzebuje, by jego smarkata siostra biegała za jego plecami i przysparzała mu zmartwień." Brooke otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Stefan szybko zakrył jej usta dłonią. "Nie, skarbie, nieźle cię podsumowała. Proszę panno Swift, kontynuuj swoją tyradę. Jestem szczerze zafascynowany. Nazwała cię seksualnie stłumioną. Proszę odnieś się do tego stwierdzenia." "Pieprz się, Talbot." Powiedziała z ożywieniem Rachel. Wydawał się być rozbawiony, a ona nie lubiła być obiektem rozrywki. "Jestem tak samo seksualnie wyzwolona jak każdy. Nie obchodzi mnie, że Max i Rye lubią się dzielić. Właściwie marzę, by chcieli. Scena pod prysznicem skończyłaby się o wiele milej." Rachel poczuła jak czerwienieje jej twarz. Nie powinna tego wspominać. "Scena pod prysznicem?" Wcześniejszy niesmak Brooke został zastąpiony przez pełne wyczekiwania ciekawskie spojrzenie. Stefan uśmiechnął się jak Kot z Cheshire. "Czyżbyś skoczyła na złego brata, skarbie? Jak blisko Rye zbliżył się do ziemi obiecanej, zanim odezwało się jego sumienie?" Rachel westchnęła i usiadła. Jej gniew wyparował, gdy przypomniała sobie jak samotnie wyglądał dzisiaj rano Rye. "To była pomyłka. Szybko ją naprawiliśmy. Max i ja jesteśmy razem. Zamierzam uszanować jego życzenia." Nawet jeśli to mnie zabija. Brooke usiadła prosto i spojrzała Rachel prosto w oczy. "Znam moich braci. Nie będą naprawdę szczęśliwi dopóki nie będą w trójkącie. Potrzebują się nawzajem w sposób jakiego inni nie zrozumieją. Nasi rodzice odeszli, gdy miałam siedem lat. Rye i Max mnie wychowali. Są połówkami całości. Mogą spróbować znaleźć sobie kobiety i żyć na własną rękę, ale uważam, że będą nieszczęśliwi. Chcesz, żeby byli nieszczęśliwi? Jeśli nie potrafisz tego znieść, to lepiej będzie jak wyjedziesz." Rachel pochyliła się i nawet nie wzdrygnęła. Planowała wyjechać. Wiedziała, że po tym poranku zaszła z braćmi za daleko. Widok leżącego na ziemi Maxa prawie zatrzymał jej serce. Wcześniej uważała, że nie może sobie pozwolić na zakochanie w mężczyźnie, a co dopiero w dwóch. Teraz uświadomiła sobie, że nie ma mowy, by odeszła. Wpadła w ich pułapkę i nie potrafiła się wydostać. Nie było wyboru. Będzie musiała sprawić, by to się udało. "Nigdzie się nie wybieram, Brooke. Przyzwyczaj się. Czy ta pogawędka działała na inne dziewczyny?" Brooke wzruszyła. "Zazwyczaj." Stefan wycelował w nią palcem. "Któregoś dnia, Brooke, trafisz na faceta, który cię okiełzna. Nie mogę się doczekać tego dnia." Brooke uśmiechnęła się do siebie. "Z pewnością. Zestarzejesz się, czekając na to. Poza tym, skoro moja pogawędka z Rachel nie wypaliła, to jestem pewna, że jak tylko wkurzy Maxa, wyjedzie i moi bracia znajdą kogoś odpowiedniego. Ja już szukam. Mam parę koleżanek, które powinny im się spodobać." Rachel wstała i pochyliła się nad młodszą kobietą. Jeśli miała zostać, to musiała wszystko
wyjaśnić. "Przyślij te dziewczynki do moich mężczyzn skarbie i możesz spodziewać się, że nie wrócą w jednym kawałku. Co do charakteru Maxa, dostałam już jego pełną dawkę. I wiesz co? Nie byłam jakoś pod wrażeniem. Nasza mała bitwa skończyła się na tym, że grzecznie przepraszał i przez cały wieczór był moim niewolnikiem. Umiem poradzić sobie z Maxem i z pewnością potrafię poradzić sobie z Rye'em. Jeśli chcesz dobrze ze mną żyć, to sugeruję, żebyś trzymała swoje przyjaciółeczki z dala od moich facetów. Jeśli nie...cóż, jestem gotowa na wojnę, jeśli ty jesteś." Brooke spojrzała na Stefana. "Mówi poważnie? Naprawdę walczyła z Maxem i wygrała?" "Położyła Maxa na łopatki przed całym Bliss." Odparł Stefan z łagodnym uśmiechem. "Najlepsze to, że całym sercem ją zaaprobowano. Jest dla nich idealna. Musi im tylko pokazać, że potrafi znieść to czego oni potrzebują." "Jest filmik? Bo naprawdę chciałabym zobaczyć jak Max błaga." Usta Brooke rozłożyły się w olśniewającym uśmiechu, przez który wyglądała o wiele młodziej. Podniosła się i nagle wyglądała jak nastolatka, którą była. "Jestem taka podniecona." Wyciągnęła ręce w kierunku Rachel. "Natychmiast zacznę projektować twoją suknię. Będzie idealna." "Suknia?" Rachel była odrobinę ogłuszona tym jak szybko Brooke zmieniła się z nazbyt opiekuńczej siostry do serdecznej przyszłej szwagierki. Brooke wskazała na siebie, pokazując swoje szykowne ubrania. "Jestem projektantką. Głównie odzieży sportowej i bielizny, ale mam już w głowie idealną suknię ślubną dla ciebie. Wybacz mi za tą całą złą dziewczynkę. Nie masz nawet pojęcia ile kobiet wykorzystuje moich braci wyłącznie dla seksu." "Taaa, dla nich to było straszne." Wtrącił cierpko Stefan. "A teraz kiedy wiem, że jesteś tą jedyną," Powiedziała Brooke, ignorując artystę. "Mogę się wreszcie ekscytować." Przyszedł czas na uspokojenie. Brooke nie była tą, którą musiała stanąć twarzą w twarz z problemami tego scenariusza. "Poczekaj, szaleję na punkcie Maxa i naprawdę uważam, że Rye'a też mogę kochać, ale stanowczo chcą zwyczajnego, normalnego związku. Nie mogę im tak po prostu powiedzieć, że biorę ich obu i ustawiam randkę." Brooke wyglądała na trochę skonsternowaną. "Dlaczego nie? Takie jest życie. Mówisz czego chcesz i to dostajesz." Stefan westchnął i pokręcił głową. "Jest wyjątkowo młoda i niedojrzała. Rachel ma rację. Jeśli nagle powie im, że chce trójkąta, obaj będą podejrzliwi. Ona musi im pokazać, że to wyjdzie." "Jak mam to zrobić?" Rachel była naprawdę ciekawa odpowiedzi na to pytanie. Stefan usiadł z powrotem, dłonie układając na swojej piersi. Wyglądał nieziemsko dekadencko. "Chyba mam plan." *** Tommy Lane patrzył jak jego kobieta wiesza się na innym facecie. Stał w cieniu, bo nie przyszedł jeszcze czas, by okazać swą obecność. Nie podobało mu się, że zmieniła kolor włosów. Kiedy ją odzyska, zmusi ją do powrotu do jej naturalnego koloru. Rudy blond sprawił, że wyglądała
jak zdzira. Oczywiście, ten dupek, którego trzymała za ręce też sprawił, że wyglądała jak dziwka. Tommy czuł jak żołądek podchodzi mu do gardła kiedy patrzył jak ten wysoki facet z brązowymi włosami wraca z kawiarenki. Usiadł obok Liz, a ona natychmiast splotła swoje palce z jego. Mężczyzna wyglądał najpierw na zaskoczonego, a potem się rozluźnił. Jego radość z tego dotyku była oczywista. Kiedy oparła głowę na jego ramieniu, Tommy mógł wyczuć satysfakcję tego mężczyzny jakby to było rzeczywiście fizyczne. Nienawidził sposobu w jaki inni ludzie w grupie uśmiechali się i szeptali. Najwyraźniej podobał im się fakt, że Liz przytulała się do tego faceta, szukając wygody. Akceptowali to. Zapewne nie wiedzieli, że już należała do kogoś innego. Znowu skłamała. Kiedy, zastanawiał się Tommy, wreszcie się tego nauczy? Należała do niego. Wiedział w chwili, gdy się poznali. Spojrzała na niego tymi ogromnymi zielonymi oczami i chciała go. Zgrywała trudną do zdobycia. Taka była. Flirciara. Wyszła z nim, pozwoliła mu wydać na nią pieniądze, a kiedy przyszedł czas na zabawę, odepchnęła go. Tommy pamiętał to, jakby to było wczoraj. *** "Dziękuję ci za ten wieczór." Powiedziała grzecznie Liz. Stała przy drzwiach swojego małego domku. Chciała rozegrać to na chłodno, ale Tommy widział sposób, w jaki na niego patrzyła. Chciała go. "Nie ma za co. Wiesz, że to nie musi się skończyć." "Przykro mi, muszę wstać rano do pracy." Powiedziała, Ale jej oczy mówiły mu tak. Tommy przyciągnął ją blisko. Jej ciało było delikatne przy jego twardości. Była miękką kobietą i potrzebowała mężczyzny, który powiedziałby jej czego ona chce. Potrzebowała mężczyzny, który trzymałby ją krótko. Walczyła, ale kobiety zawsze tak robiły. Lubiły drażnić mężczyzn. "Chcę cię." Powiedział Tommy, wyjawiając jej swoje zamiary. Był prostolinijnym mężczyzną. "Należysz do mnie." Wpił się w jej usta. Starała się trzymać je zamknięte, ale był silniejszy. Próbowała go odepchnąć. Nie wiedziała, że przez to jeszcze bardziej się napalał. Albo wiedziała. Uwielbiał to jak hardo walczyła i jak łatwo było mu ją trzymać. Nie mógł się doczekać, by dostać się między jej nogi. Będzie wiedziała, że jest jego jak tylko ją wypieprzy. Liz krzyknęła, dźwięk słodki dla jego uszu. Przycisnął ją do ściany i wtulił w nią swojego twardego fiuta, pozwalając jej wiedzieć, że miała trochę roboty do zrobienia. To była działka kobiety, żeby zadowolić mężczyznę, a on zamierzał upewnić się, że ona wykona swoją część. "Wszystko w porządku, Liz?" Tommy uniósł głowę. Zobaczył jak dwoje jej sąsiadów stało na chodniku patrząc na nich. Była to para wyprowadzająca psa na spacer. Sąsiad był ogromnym mężczyzną, ale to pies przy jego boku niepokoił Tommy'ego. Liz mogła mu uciec.
"Witaj, Claire, chciałam z tobą pogadać." Powiedziała nagle Liz drżącym głosem. Kobieta praktycznie do niej podbiegła. Mężczyzna stał i patrzył. "Wejdźmy do środka i pogadajmy." Powiedziała Claire, trzymając dłoń Liz. "Pokażesz mi tę stronę, o której mówiłaś." "Dobranoc Thomas." Powiedziała Liz. Tommy słyszał jaj jej głos drży z pożądania. *** Został zmuszony do strategicznego odwrotu tej pierwszej nocy, ale myślał o niej cały czas. Wrócił do domu i masturbował się myśląc wyłącznie o jej miękkim ciele. A potem ta suka przestała odbierać jego telefony. Typowa kobieta. Wykorzystała go i zostawiła. Ktoś powinien ostrzec ją, że nikt nie zostawiał Tommy'ego Lane'a. Niestety, ci którzy w przeszłości próbowali już dłużej nie mogli mówić. Liz Courtney udowodniła, że jest upartą suką. Odsyłała jego prezenty. Zostawił jej pod drzwiami te skiełczące coś co nazywała psem z poderżniętym gardłem. To było wtedy gdy wystąpiła o nakaz sądowy. To skutecznie wstrzymało jego karierę. Jego partner, Eric Weldon, próbował wybić mu z głowy ściganie ponętnej panny Courtney, ale zrozumiał kiedy Tommy powiedział mu, że potrzebuje zamknięcia. Poza tym, Eric był sprośny jak dzień długi. Tommy trochę mu zawdzięczał. To Eric zaalarmował go, że ktoś z tej zabitej dechami mieściny szukał o niej informacji. Trzymała dłoń jednego brata podczas gdy ten drugi, którego Tommy prawie załatwił, leżał w łóżku. Postanowił zabić tego kowboja kiedy zobaczył jak całuje Rachel. Mieszkała w jego domu. Boże, jaką dziwką się stała. Zamierzał ją zabić, a wtedy już nie będzie go już zatrzymywać. Będzie mógł pójść dalej gdy będzie martwa. Oczywiście, pomyślał z uśmiechem, najpierw ją przeleci. Wiedziała jakim był typem faceta. Tommy zagłębił się w cień. Jego pierwsza próba pozbycia się jej kochanka nie powiodła się, ale spróbuje ponownie. Teraz wyglądało na to, że będzie musiał zabić obu braci, a wtedy Liz będzie cała jego.
Rozdział 9 Rye czuł jak jego dłonie drżą, kiedy Rachel odchyliła się, a Max rozłożył jej nogi. Jej głowa opadła do tyłu. Wszystkie te cudowne włosy opadały na łóżko jak jasnoruda fala. Max leżał na
brzuchu z twarzą między jej udami. Zaciągnął się zapachem jej mokrej szparki, a następnie polizał ją językiem. "O Boże, Max." Westchnęła Rachel. Jej wargi rozdzieliły się kiedy Max się przy niej usadowił. Przesunęła wzrokiem po swoim ciele, by spojrzeć na Maxa tymi ogromnymi zielonymi oczami. Rye patrzył w milczeniu jak jego brat liże Rachel od jej maleńkiego pączka do pulsującej łechtaczki. Z miejsca, gdzie się znajdował, widział, że jej łechtaczka była obrzękniętym klejnotem czekającym tylko na wybuch. Była taka piękna dla Rye'a. Jej szparka była naga i delikatna, idealnie pulchna i mokra. "Smakujesz tak kurewsko dobrze." Jęknął Max i zaczął pokazywać jej jak bardzo lubił ją smakować. Jego język przejechał po całej jej cipce. Rozdzielił palcami jej wargi. Długimi pociągnięciami lizał jej dziurkę. Nawet ze swojego miejsca Rye widział, że twarz jego brata jest pokryta jej sokami. Rachel ogarnęła ekstaza. Uwielbiał dźwięki jakie wydawała gdy zbliżała się do orgazmu. Rye widział, że jej różowo-brązowe sutki stwardniały czekając, aż ktoś podejdzie i possie je jak słodkie jagody. Chciał być tym kimś. Lizałby te maleńkie sutki i wsuwał każdy do swoich zachłannych ust. Ssałby je, dopóki nie mogłaby już więcej znieść. Zaprowadziłby ją na krawędź samymi zębami. Wiedział, jak bardzo ugryźć, by niewielki ból zmienił się w rozkosz. Z jego ustami na jej piersiach i językiem Maxa pieprzącym jej cipkę, Rachel nie byłaby powstrzymać swojego orgazmu. Ogarnąłby ją całą. Doszłaby pod ustami Maxa i wtedy, och wtedy byłaby ich kolej. Wtedy wzięliby swoją przepyszną kochankę i wypełniliby ją swoimi fiutami. Byłaby taka malutka między nimi. Naparłby na jej plecy i osunął ją na twardego fiuta Maxa. Max kląłby, bo chciał się pieprzyć, ale powstrzymał się i poczekał na Rye'a. Rye delikatnie nawilżałby delikatną rozetkę jej tyłeczka. Pierwsze byłyby jego palce. Zachwycałby się tym jak byłaby ciasna, a jego fiut by napęczniał. Do czasu, aż wsunąłby się w tę maleńką dziurkę, byłby gotowy by wybuchnąć. "Rye." Jego imię brzmiało w jej ustach jak błaganie. "Ryan, chodź tu." Nie było mowy, by jej odmówić. Podszedł trzymając swojego penisa w dłoni. Nawet nie zauważył, że dotykał się patrząc na swojego brata i Rachel. Max nawet nie podniósł wzroku z nad cipki Rachel. Po prostu pożerał jej szparkę jakby w całym świecie nie było niczego innego. "Tak, Rachel skarbie?" Rye dałby jej co tylko by chciała. Głos miał chropowaty. Jego dłoń gładziła wciąż rosnącego fiuta. "Chcę cię spróbować." Zadrżał. "Ryan, pieprz mi usta." Przytaknął, bo nie było opcji, żeby jej odmówił. Usiadł okrakiem na jej klatce piersiowej. Jego pośladki pieściły jej idealne piersi. Jej dłonie uniosły się, by objąć jego fiuta i syknął kiedy wbiła w niego lekko paznokcie. "Jesteś mój, Rye." Powiedziała z determinacją. Jej oczy wpatrywały się w niego z ogromną
intensywnością. "Jesteś mój tak samo jak Max." "Tak." Usłyszał się Rye kiedy skierował swojego pulsującego kutasa prosto w jej pełne usta. Jej wargi drażniły czubek. "Jesteśmy twoi. Należymy do ciebie, dziecinko. Należymy obaj." Zassała go do środka i Rye wiedział, że znalazł się w niebie. *** Rye obudził się jak tylko to się zaczęło. Spojrzał na prześcieradła i zaklął siarczyście. "To jest cholernie porąbane." Gderał, wycierając pokrytą spermą dłoń o prześcieradło. Będzie musiał ponownie je wyprać. Już po raz trzeci w tym tygodniu ubrudził pościel. Miał więcej mokrych snów odkąd Max wrócił ze szpitala niż w całym swoim życiu. Rye potrząsnął głową i skierował się do małej łazienki na końcu korytarza. Wciąż nie było tam ciepłej wody, ale jej nie potrzebował. Potrzebował kurewsko lodowatej wody. Pewnie już nigdy nie weźmie gorącego prysznica. Zmienił ubrudzone bokserki na świeże. Rachel pomyśli, że ma bzika na punkcie prania. Otworzył drzwi i ruszył w kierunku łazienki. "Dzień dobry." Rachel stała czekając na niego w korytarzu. Ot tak po prostu jego fiut ponownie ustał. Była w bezrękawniku i parze bokserek Maxa, które wisiały na jej biodrach ukazując kawałek idealnej nagiej skóry. Z rana była miękka i seksowna. Wyglądała jakby dopiero wstała z łóżka. Rye robił wszystko co mógł, by się nie objąć i nie uciec. Miał nadzieję, że nie widzi jego bolącego stanu. "Robię śniadanie dla naszej trójki." Miała na twarzy absurdalnie promienny uśmiech, Rozświetliła mu cały świat. "Są naleśniki i kiełbaski. Ulubione Maxa." Dotknęła jego piersi. "Jutro twoja kolej. Obiecuję zrobić francuskie tosty, bekon i płatki owsiane. Jak to brzmi?" Zacisnął szczękę i zmusił się do grzeczności. W żaden sposób nie pokaże jej czego tak naprawdę chce. A chciał zaciągnąć ją do łóżka, rozłożyć jej nogi i uwolnić ból w jego kroczu. Wtedy będzie zadowolony z 'jego kolei'. "Tak, brzmi nieźle." Podskoczyła odrobinę. Zauważył to u niej. Zawsze była w ruchu. Miała więcej energii, niż ktokolwiek kogo znał. Nie potrafiła stać nieruchomo. Podskakiwała, a to sprawiało, że skakały jej piersi. Rye zdecydował, że rzuci się z dachu. To będzie o wiele prostsza śmierć, niż śmierć spowodowana seksualną frustracją, której dostarczała mu Rachel. "Dobrze." Wyraźnie jej ulżyło. "Nie chcę, żebyś się wyprowadzał. Słuchaj, muszę wracać dzisiaj do pracy. Zatrzymasz bestię?" Rye prychnął. "Utrzymuję ją odkąd się urodziliśmy, Rachel. Sądzę, że dam sobie radę." "Jeśli będzie sprawiał jakieś kłopoty, to zadzwoń do mnie." Rachel położyła dłoń na biodrze, a Rye pławił się w jej eleganckim tonie głosu. "Doszliśmy do porozumienia, Max i ja. On się zachowuje, a ja nie wysypuję mu jedzenia na głowę." Rye zaśmiał się, autentycznie rozbawiony wygłupami kobiety jego brata. Szpital był bardziej niż szczęśliwy wypuszczając Maxa, kiedy ten był już w stanie znieść wypis. Stawał się bestią kiedy chorował. Pielęgniarki gotowe były go uśpić już w parę minut po tym jak odzyskał
przytomność. Nawet Brooke przyznała, że na to zasłużył. Tylko Rachel potrafiła go udobruchać. I to ona się nim zajmowała. Była najbardziej cierpliwą pielęgniarką jaką Max mógłby sobie wymarzyć. Co do joty stosowała się do nakazów lekarza. Upewniła się, że Max brał wszystkie leki i leżał przez parę dni w łóżku. Niestety, nawet najbardziej cierpliwa kobieta osiągała w końcu punkt krytyczny. Kiedy Max zaczął narzekać na zupę, którą zrobiła, Rachel ze stoickim spokojem wylała mu ją na głowę i kazała iść do diabła. Rye uśmiechnął się na to wspomnienie. Rye zjadł zupę jaką dała mu Rachel, mimo że była niedosolona i pochwalił posiłek. Max, po oczyszczeniu się, sam zjadł cały talerz. Następnie grzecznie podziękował kucharce. Rye wiedział, że Rachel odkrywała sposób na trzymanie Maxa w ryzach. Max potrzebował wyznaczenia twardych, niezbywalnych granic. Kiedy do tego doszli, Max wiedział jak się zachowywać. Nigdy wcześniej nie był takim idealnym aniołkiem. No cóż, idealnym przy Rachel. Przy własnym bracie zaczynał zrzędzić. Rye wiedział dlaczego. Max nie był przyzwyczajony do leżenia i nic nie robienia, tylko do ciężkiej codziennej pracy po co najmniej dziesięć godzin. Rachel zmuszała go do leżenia i to zabijało Maxa. Dzisiaj po raz pierwszy pozwolono mu wsiąść na konia. Rye uważał też, że Max ma te same problemy, których doświadczał Rye. Rachel obawiała się, że był za słaby na seks. Oczywiście, pomyślał z żalem Rye, miał widoki na seks. Rye nie miał nawet nadziei. "Upewnię się, że przyjmie to w miarę spokojnie." Rye nie chciał by przez cały dzień martwiła się o Maxa. Wstrzymał oddech widząc jak jej oczy błyszczały w porannym świetle. Byłby w stanie wytrzymać bliski kontakt z nią gdyby to tylko chodziło o pożądanie. Problem polegał na tym, że z każdym dniem zakochiwał się bardziej i bardziej. Wyglądała na smutną. "Chciałabym zostać, ale Stella naprawdę mnie potrzebuje. Nie było mnie prawie cały tydzień, a Jen naprawdę wysiada od podwójnych zmian. Chyba chciałaby pracować jedynie na obiadowej zmianie. Stella obiecała, że wkrótce przyjmie jeszcze jedną dziewczynę." "Dlaczego w ogóle masz wracać do pracy?" Nie cierpiał myśli o niej będącej na nogach przez całe dziesięć godzin. Uwielbiał tę knajpkę, ale dziewczyny pracowały tam cholernie ciężko. Widział jak bardzo Rachel potrafi być zmęczona po skończeniu zmiany. "Wiesz, że Max może cię utrzymać, skarbie." On zresztą też. Po prostu zrobi to po cichu. Już wysłał Callie by kupiła jej parę ubrań. Rachel miała ich tyle, by ledwie starczyło jej na tydzień. Rye planował 'znaleźć' parę starych ubrań Brooke i zaoferować je Rachel. Będzie musiał pamiętać, by najpierw pozrywać metki. "Wiem. Uwierz mi, dostałam już wykład. Zaskoczy cię wiedza, że wolę mieć własne pieniądze? Nie mam nic przeciwko pracy. Lubię restaurację. Fajnie jest pogadać ze wszystkimi. Po prostu nie nadaję się na utrzymankę, Rye." Pochyliła się do przodu. "Myślałam o znalezieniu mieszkania w miasteczku. Jen mówiła, że ma dodatkowy pokój, a Stefan powiedział, że jego domek gościnny jest wolny." Rye poczuł jak jego ciało sztywnieje. Doznał nagłej i przemożnej potrzeby, by skopać swojego najlepszego przyjaciela. Rye wiedział, co znajdowało się w domku gościnnym. Stef miał tam pokój zabaw. Tam właśnie trzymał swoje niewolnice. Jeśli Stefan choć przez sekundę myślał, że zabierze tam Rachel i zacznie ją trenować, to będzie musiał pomyśleć jeszcze raz. "Rozmawiałem o tym ze Stefanem." Usłyszał sam siebie Rye. Wyszło groźniej niż zamierzał. Umyślnie uspokoił swój głos i postawę. "Myślę, że powinnaś zostać tutaj, Rachel."
Jej zielone oczy były takie prostolinijne. "Zostanę tu tak długo jak Max będzie mnie potrzebował. Potem powinnam poszukać własnego mieszkania. Wiem, że to się na tobie odbija. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebujesz to kręcąca się tu ciągle dziewczyna twojego brata." "Rachel, ja uwielbiam cię tu mieć." I tak było. Marzył po prostu by byli razem. Odwróciła się i złapał widok jej zuchwałego, małego tyłeczka ukrytego pod bawełnianymi bokserkami. Przez to zwilgotniały mu usta. "Sądzę, że uwielbiasz jak gotuję." Powiedziała, wzruszając ramionami. "Zobaczymy się na śniadaniu." Patrzył jak idzie w kierunku kuchni, a potem usłyszał powitanie Maxa. "Dzień dobry, śliczna." Powiedział jego brat. Rye wiedział, że ją całował. Wszedł do łazienki myśląc o tym jak bardzo lubił mieć w pobliżu Rachel. Włączył prysznic. Jako że Max był ranny, nie było mowy, by został u przyjaciół. Wziął trochę wolnego, by zająć się stajniami. Praca z końmi kolejny raz spowodowała, że zaczął myśleć o zmianie. Przyjął pracę szeryfa, bo wtedy mieliby stały dochód. Brooke wciąż się uczyła i z pieniędzmi było krucho. Rye wiedział, że to on mógłby pracować i nie zostać zabitym przez współpracowników. Zaczął jako zastępca szeryfa. Kiedy stary szeryf przeszedł na emeryturę, Rye został w łatwy sposób mianowany na jego stanowisko. Nikt inny nie chciał tej roboty. Ale jego prawdziwą miłością była praca z końmi, czyli to co Max robił na co dzień. Stajnie były teraz opłacalne. Stajnie Harperów miały wyśmienitą reputację i z każdym dniem pracy przybywało. Jeśli Rye by zrezygnował, to mógłby pomóc Maxowi i dawać lekcje jazdy konnej. Chciał ponownie pracować z bratem. Chciał też mieszkać tu z Maxem i Rachel. Ostatni tydzień mu to udowodnił. Każdego wieczora jedli razem kolację. Max siadał obok Rye'a, a Rachel beztrosko między nimi. Była po środku wszystkiego. Kiedy oglądali telewizję, siadała między nimi jakby tam należała. Kiedy gdzieś jechali, sadowiła się po środku długiego siedzenia w starym fordzie Maxa. Nalegała, żeby robili wszystko całą trójką. Oglądali filmy, grali w gry i rozmawiali na wszystkie tematy. Ułatwiała mu to, że prawie wierzył, że jest częścią tej małej rodziny, którą ona i Max zdawali się tworzyć. Co jeśli ona zniesie trójkąt? Co jeśli tego chce? Rye stanął pod zimną wodą i zaklął. Znowu był twardy, a woda wcale mu nie pomagała. Owinął dłoń wokół swojego fiuta i zaczął się onanizować. Oślepnie. Po prostu to wiedział. *** Dłonie Maxa przesunęły się na idealne pośladki jego dziewczyny. Przyciągnął ją blisko i nawet nie próbował ukrywać swojej erekcji. Minęło sporo dni odkąd był w niej. Zaczynał już wariować. "Dzień dobry, śliczna." Wydyszał Max pochylając się by wpić się w jej wargi. Rachel zmiękła przy nim i owinęła ramiona wokół jego szyi. Nie protestowała kiedy jego język zaczął bawić się jej. Podniósł ją do góry tak, że machała stopami. To był jedyny sposób, by dostać się do jej małej cipki. Wtulił się w nią swoim ciałem. Wiedział, że to czyniło z niego jaskiniowca, ale chciał oznaczyć ją jako swoją. Chciał na jej idealnym tyłku zrobić tatuaż z napisem Własność Braci Harper.
Max postawił ją na ziemi. Jego mózg ciągle wędrował w jednym kierunku. Nie potrafił przestać myśleć o Rachel pomiędzy nim, a Rye'em. "Co na śniadanie?" "Naleśniki i kiełbaski." Odpowiedziała Rachel z podejrzanym błyskiem w oku. Max pocałował ją delikatnie w czoło i usiadł przy stole. Stał się bardzo ostrożny odkąd Rachel go doglądała. Nie chciał, by domyśliła się o czym myślał. Nie chciał by domyśliła się o czym myślał. Miał więcej niż jedną rzecz do ukrycia. Wyuczył się, by jego twarz wyrażała nic więcej oprócz niewinności. "O Boże, o czym ty myślisz?" Rachel wyglądała na całkowicie przerażoną. "Kogo zamierzasz zabić?" "Co?" Spytał Max, unosząc dłonie. Okrążyła stół i pochyliła się. Max nic nie mógł na to poradzić, ale zauważył, że nie miała stanika. Gdyby pochylił się chociaż trochę, mógłby zobaczyć krzywizny jej piersi i zarys sutka. "Oczy do góry, cwaniaku." Nakazała Rachel głosem, który on nazywał 'świdrującym'. Jego oczy posłusznie się uniosły. Nauczył się, że w jego najlepszym interesie jest natychmiast wykonywać jej polecenia. Jego dziecinka była twardą sztuką, a on był na tyle mężczyzną, by przyznać, że potrzebował, by nim rządziła. Dzięki temu w ich związku nie było miejsca na nudę. Rachel trzymała go w ryzach. "Wybacz, dziecinko." Mógłby spróbować rozproszyć ją swoim urokiem. Miał go w końcu trochę. Uśmiechnął się i złapał jej dłonie. Szarpnął nią i upadła na jego kolana. "Nic nie mogę poradzić. Zostałem rozproszony przez twoje piersi. Są naprawdę śliczne. A ja naprawdę, naprawdę napalony. Już dawno nie uprawialiśmy seksu. To mnie zabija, Rach." Wywróciła oczami i westchnęła. Owinęła ramiona wokół jego szyi. "Max, dopiero co przeszedłeś operację. Nie masz jeszcze nawet zdjętych szwów. Doktor powiedział, że powinniśmy poczekać parę dni." "Ale to już prawie tydzień." Dołożył do swojego głosu odrobinę skomlenia. Może jak pomyśli, że jest po prostu napalony, to zapomni o swoich podejrzeniach. Konieczne było, by nie dowiedziała się co zrobił jak poszła spać. "Obiecuję, że będę leżał nieruchomo. Idealnie nieruchomo, a ty będziesz mogła odwalić całą robotę." Uśmiechnęła się szeroko. "Brzmi kusząco. Zadzwonię dzisiaj do lekarza i zobaczymy, czy będę mogła spuścić cię ze smyczy." Pocałowała go w policzek. Wstała i podeszła do kuchenki, gdzie zaczęła wylewać ciasto naleśnikowe. Max rozluźnił się. Nagle odwróciła się do niego. "Na pewno nie planujesz czegoś strasznego?" Znała go stanowczo za dobrze. Skrzywił się w duchu. Teraz przydałby się Rye. On mógłby odwrócić jej uwagę. Rachel, zdecydował Max, to było za dużo jak dla jednego faceta. Potrzebował brata, bo drużyna przydawała się kiedy Rachel stawała się zuchwała. Ale musiał radzić sobie sam. Nie podobało mu się to uczucie. "Skarbie, chcę tylko popracować trochę w stodole. Spędzę trochę czasu z Sunflower, a potem Rye zawiezie mnie do Del Norte na badania kontrolne. Taki mam plan." Prawda. To była część jego planu. Nie wspomniał tylko o jednym przystanku.
Jej oczy zwęziły się i zastanawiał się, czy użyje szpatułki jako broni. Pomyślał, że pewnie mogłaby to zrobić. Max westchnął. On też mógłby coś zrobić. Mógł wciągnąć ją na swoje kolana, zdjąć te bokserki z jej bioder, a potem zbić ten mały, zadziorny tyłeczek. Nie zraniłby jej. Po prostu sprawiłby, że jej pośladki stałyby się różowe i śliczne. Zdecydował jednak, że raczej użyłby dłoni. "O czym pomyślałeś?" Spytała zdyszanym głosem Rachel. Rye stanął w drzwiach. Miał na sobie dżinsy i koszulkę. Włosy wciąż były mokre po prysznicu. "Zastanawiał się, jakbyś zareagowała, gdyby wciągnął cię na kolana i uderzył twoją szpatułką. Powinieneś użyć dłoni, Max. To byłoby lepsze." Rachel rozdziawiła usta. Patrzyła na nich jakby nie wiedziała co ma powiedzieć. Max wskazał na Rye'a. "On to powiedział." Rye wzruszył. "Myślał o tym." "Więc ty też." Twarz Rye'a opadła. Max widział jak patrzy na krocze swoich dżinsów. "Cholera." Odwrócił się i zniknął w korytarzu. Max wiedział dokładnie gdzie poszedł. "Co mu jest?" Rachel wyglądała na zaniepokojoną wymaszerowaniem jego brata. Max uśmiechnął się szeroko. Rye odwalił swoją robotę. Nie myślała już o jego potencjalnych planach. Postawiła przed nim talerz. "Chyba nie jest głodny." Skłamał Max. Jego brat był głodny. Był głodny od chwili, gdy zobaczył Rachel. Max go nie winił. To on miał farta, że zobaczył ją pierwszy, inaczej to Max spędzałby cholerną większość czasu w łazience. Chodziło o to, pomyślał Max kiedy zaczął dłubać w swoim śniadaniu, że zaczynał wierzyć, że to wszystko może się uda. Widział światełko w tunelu, które z każdym dniem stawało się coraz jaśniejsze. Ostatni tydzień pełny był rewelacji. Rachel czuła się niezwykle komfortowo przy Rye'u. Zdawała się cieszyć byciem z nimi oboma. To był podstęp. Sprawienie, że poczuje się wygodnie będąc w centrum ich trójkąta może zmienić wszystko. Kiedy zrozumie, że wielbią ziemię, po której stąpa, seks będzie łatwizną. Zaczynała zauważać, że nikt w Bliss nie patrzył krzywo na jej ewentualne związanie się z dwoma mężczyznami. Kiedy Rachel uświadomi sobie, że jest akceptowana i że ją kochają, to zrozumie, że dobrze będzie kochać ich obu. Max wiedział, że on i Rye sprawią, że będzie jej tak dobrze, że będzie się zastanawiać dlaczego nie była wcześniej z dwoma mężczyznami. Nie będzie chciała powrotu. Poczuł zadowolenie. Miał plan. Ułożył go podczas długich godzin, gdy był zmuszony do zostania w łóżku. Po tym jak obudził się w szpitalu, wiedział dokładnie czego chciał od życia. Chciał wszystkiego i nie był skłonny przystąpić na kompromis. Chciał, by Rachel wyszła za niego i Rye'a. Chciał, by nosiła ich dzieci. Chciał tego całego 'i żyli długo i szczęśliwie' dla całej trójki. Będzie musiał być bezwzględny i wytrwały w dążeniu do celu. Część jego planu polegała na dowiedzeniu się od czego uciekała Rachel. Przez cały tydzień rozmów, które prowadzili, Rachel milczała na ten temat. Max przeżuwał w zamyśleniu swoją kiełbaskę i patrzył jak jego kobieta kołysze się w takt
jakieś muzyki, którą słyszała w swojej głowie i przerzuca naleśniki dla Rye'a. Ostatniej nocy, gdy spała spokojnie w ich ogromnym łóżku, wyślizgnął się. Wyszedł cicho z domu i skierował się do jej samochodu. Żyła w nim. Oczywiste było, że trzymała tam swoje sekrety. Po gruntownym przeszukaniu każdego cala starego Jeepa, znalazł skrytkę w desce podłogowej. Rzeczy które tam znalazł wywołały tylko jeszcze więcej pytań. Znalazł żałośnie ukrytą gotówkę. Zaoszczędziła z napiwków trzysta dolarów i czek, którego jeszcze nie spieniężyła opiewający na kolejne trzysta pięćdziesiąt. I to był cały jej majątek. Serce Maxa ścisnęło się na myśl o niej mającej tak niewiele na swym nazwisku. Które nie brzmiało Rachel Swift. Elizabeth Courtney albo Shannon Matthews było jej prawdziwym nazwiskiem. Znalazł w skrytce dokumenty na oba nazwiska. Max nie był pewny, które z nich było jej prawdziwym, ale dowie się. Musiał dowiedzieć się, co stało się w jej przeszłości, że musiała teraz uciekać. Potem usiądzie z Rye'em i powie bratu, czego chce. Powie Rye'owi, że chce by ożenili się z Rachel. Razem zajmą się jej problemami. Chciał po prostu upewnić się, że nie było to coś, co skompromitowałoby pozycję jego brata jako stróża prawa. Kiedy będzie tego pewny, ściągnie Rye'a. "Jesteś pewien, że nie dowiedziałeś się nazwiska myśliwego, który cię postrzelił?" Spytała podejrzliwie Rachel. Potrząsnął głową. "Nie, dziecinko." Nie wyglądała na przekonaną. Max wziął łyk kawy i starał się wyglądać normalnie. Postawiła talerz Rye'a. "Gdzie on poszedł? Przysięgam, że ten facet znika ze cztery razy na dzień. Co on robi w tym pokoju?" Max przełknął śmiech. Dobrze wiedział co robił jego brat. "Nie mam pojęcia." "Rye, śniadanie gotowe." Krzyknęła. Max odchylił się na krześle. Musiał wcielić swój plan w życie. Jego brat oślepnie, jeśli nie przestanie się masturbować.
Rozdział 10 Stefan wziął ubrania, które podała mu Lana. Idealnie poskładane. Stefan przejrzał je i kiwnął krótko głową. To był znak, a ona zrobiła dokładnie to, czego się po niej spodziewano. Śliczna
blondynka upadła z gracją na kolana i usiadła wyczekująco. Jej głowa opadała ulegle. Dłonie ułożyła na udach. Mogła siedzieć tak przez całe godziny. Nie było nic lepszego niż dobrze wytrenowana niewolnica, pomyślał Stefan. Odwrócił się i podszedł do małej szafki stojącej na korytarzu jego domku gościnnego. Ułożył jej ubrania w szufladzie, którą dla niej przeznaczył i zamknął drzwi. Nie zobaczy swojego markowego kostiumu, bielizny La Perla i Jimmych Choo16 aż do niedzielnego wieczoru. Do tej pory, będzie albo chodziła nago albo założy dokładnie to, co on jej każe. Nie będzie narzekać ani sugerować niczego innego. Lana była bliska ideału. Więc dlaczego w jego głowie siedział ktoś inny? Spojrzał na swoją niewolnicę. Pasowała do niego pod każdym względem. Lana była świetnie wykształcona. Utrzymywała swoje cudowne ciało w formie codziennymi wizytami na siłowni. Sięgała trzydziestki piątki, ale Stef wiedział, że już regularnie odwiedza chirurga plastycznego. Była olśniewająca i nie zamierzała być nikim innym. Co najważniejsze, wiedziała kim była i czego chciała. Tego wymagał absolutnie od kobiet, z którymi się 'spotykał'. Jennifer Waters była przeciwieństwem tej kobiety. Tę małą malarkę można było określić jedynie jako gorący bałagan. Miała ledwie dwadzieścia dwa lata i żadnego pojęcia kim jest. Jej prace zapowiadały się świetnie, ale potrzebowała lat na powściągnięcie swoich niezdyscyplinowanych dróg. Przybyła do Bliss z nadzieją, że będzie mogła się od niego uczyć, ale Stefan nie uczył. Nie sztuki. W artystycznym światku miał renomę zbliżającego się władcy, ale nie miał pojęcia jak uczyć tego co robił. Nie wiedział też jak wyrzucić tę kobietę ze swojej głowy. Była stanowczo za młoda, by była tym czego potrzebował. Lana to o wiele lepszy wybór. Kulturalna i obyta. Z jej fryzury nigdy nie wystawał ani jeden włosek, na paznokciu nie widniał żaden odprysk. Jen miała zawsze farbę pod paznokciami. Stefan potrafił powiedzieć jakie farby miała na swojej palecie patrząc jedynie na jej paznokcie. Był całkowicie zafascynowany jej dłońmi. "Wstań." Powiedział, chcąc pozbyć się kłopotliwych myśli. Lana uniosła się z niewielkim wysiłkiem. Stała spokojnie kiedy na nią patrzył. Nie czekała na jego ocenę. Stef nie miał wątpliwości, że wiedziała dokładnie jak dobrze wygląda i jak bardzo chciał jej seksualnie. Stefan wiedział, że czekała tylko na jego następną komendę. "Pokaż mi się." Powiedział cicho. Podeszła na środek surowo urządzonego pokoju i pochyliła się nad pluszową sofą. Dłonie oparła o poręcz. Uniosła swój idealny tyłek do góry. Stefan westchnął, zadowolony z jej uległości. Prawie nigdy nie musiał dyscyplinować Lany. Okazjonalnie spóźniała się z powodu pracy. W rezultacie lądowała na jego kolanach albo na krześle do chłosty, licząc stopień naruszenia, ale to były rzadkie okazje. Lana nie bawiła się w to jak inne. Nie była celowo nieposłuszna, by zmusić go do zdyscyplinowania jej. I to dlatego była wciąż zapraszana do jego pokoju zabaw. Stefan przebiegł dłonią po jej kręgosłupie i pozwolił swoim palcom zagłębić się w szczelinie jej pośladków. Uwielbiał kształtne linie jej ciała. Jej nogi sięgały nieba. Naprawdę była dziełem sztuki. Poczuł jak jego zainteresowanie rośnie, gdy usłyszał nadjeżdżający samochód. Stefan spojrzał przez okno wykuszowe i zobaczył wjeżdżającego beżowo białego SUV'a. Kierowca nacisnął na hamulce i przystąpił do efektownego trzaśnięcia drzwiami. Stef uśmiechnął 16 Marka butów malezjańskiego projektankta mody
się. To był Rye. Spodziewał się, że to Max przyjedzie brutalnie go zamordować, ale cieszył się widząc Rye'a. To znaczyło, że Rachel okazała się świetną współ-konspiratorką. Pozostawił jej możliwość wybrania, któremu bratu przekaże jego ofertę i wybrała właściwie. To Rye'a musiała złamać. Max za nim podąży. "Mamy towarzystwo." Powiedział Stef i tak wsuwając palec w jej ciasną cipkę. Dobra dziewczynka. Nie było powodu by karać ją, bo Rye okazał się chorobliwie zazdrosny. Nie będzie to pierwszy raz, gdy Rye zastanie go uprawiającego seks. Stef uśmiechnął się na myśl o ich wspólnych latach młodości. Max i Rye nie zawsze dzielili się jedynie między sobą. Korzystali również z paru zabaw Stefa. Przypomniał sobie szczególnie gorącą noc kiedy wszyscy trzej dzielili jedną kobietę. Jego kciuk zawędrował do góry, by zakręcić się wokół łechtaczki Lany. Jęknęła delikatnie. "Cicho." Powiedział Stef, upominając ją. "Dam ci znać kiedy będziesz mogła wydawać dźwięki, skarbie." Zamknęła usta i nie zrobiła żadnego ruchu by się zakryć nawet gdy rozległo się pukanie do drzwi. "Proszę." Stefan dodał kolejny palec i zwiększył tempo. "Powstrzymaj się, dopóki ci nie pozwolę." Wszedł Rye. "Co ty do cholery robisz, Stef?" "No cóż, w tej chwili się bawię." Czuł ciepło jej szparki. Była soczysta i mokra. Lana reagowała wyjątkowo. Jej ciało było wytrenowane by dostarczać przyjemności, więc spodziewała się tego. Stefan czuł ile kosztowało ją stanie nieruchomo i pozwolenie by ją zadowolił. Wymagało dyscypliny by tak się stało. Zachwycał się dyscypliną. "Mógłbyś przestać się bawić i pogadać ze mną chwilę?" Pytanie Rye'a przeszło w zirytowany syk. To nie zaniepokoiło Stefana. Miał pewien obowiązek. "Nie, możesz porozmawiać ze mną właśnie tak albo poczekać, aż skończę z moją niewolnicą." Stefan wsunął palce do jej zaciskającej się szparki i przekręcił. Wiedział dokładnie w jaki punkt uderzyć. "Pieprzyć to, Stef." Warknął Rye. "Mam z tobą poważny problem." Będzie musiał cierpliwie poczekać. "Nasz gość zamierza okazać zirytowanie, kochana." Powiedział do swojej niewolnicy Stefan. "Może powinnaś dojść, a potem będziemy mogli odpłacić mu się należną uwagą. Uważaj się za ściągniętą ze smyczy." Lana naparła na jego dłoń, pieprząc jego palce. Jęknęła głośno kiedy uderzył w odpowiedni punkt i odleciała. Jej skórę oblał śliczny rumieniec. Pozwoliła swojej głowie opaść i jęknęła przeciągle wydobywała ze swojego orgazmu maksimum satysfakcji. Kiedy Stefan upewnił się, że skończyła, wysunął palce z jej ciała i odwrócił się do Rye'a. "Jak mogę ci dzisiaj pomóc, Rye?" Stefan dokładnie wiedział, czym Rye poczuł się urażony, ale musiał przyznać, że czekał na zbliżającą się konfrontację. Wyciągnął ze spodni chusteczkę i z wdziękiem wytarł dłoń. Lana w milczeniu upadła na kolana, przyjmując odpowiednią pozycję przy jego boku. Pozwolił swojej dłoni wsunąć się w jej włosy, potwierdzając jej dobre zachowanie. Rye nie wyglądał jakby był pod wrażeniem. Stefan wiedział, że większość mężczyzn nie
potrafiłaby oderwać oczu od tak ślicznej niewolnicy, ale Rye był inny. "Co ci do kurwy nędzy przyszło do tego zakutego łba, żeby zaproponować Rachel wprowadzenie się tutaj? "Cóż za język." Zaśmiał się Stefan podchodząc do barku. Nalazł sobie szkockiej. Była absurdalnie droga, ale on zawsze miał to co najlepsze. "Ja tylko zaoferowałem ślicznej Rachel miejsce do zatrzymania. Byłem po prostu dobrosąsiedzki. Wspominała, że zamierza wkrótce poszukać nowego domu." "Ona niczego od ciebie nie potrzebuje." Rye przemierzał pokój, najwyraźniej nie mogąc ustać w miejscu. Stefan spojrzał na swojego najlepszego przyjaciela. Razem dorastali. Ojciec Stefana był ekscentrycznym milionerem, który polubił Bliss i sprowadził tu swojego syna. Stefan został z armią służących nawet po tym jak jego ojciec wrócił do swojego znanego i bogatego stylu życia i rodzinnej rezydencji w Dallas. Rye i Max stali się jednym z najważniejszych powodów, dla których wolał zostać w miasteczku. Byli braćmi jakich nigdy nie miał. Callie stała mu się bliska jak siostra. Oni i reszta niekonwencjonalnych mieszkańców stali się jego rodziną. Zastanawiał się czy Rye zdaje sobie sprawę, że wygląda w tym momencie jak rozwścieczony byk. Jego zazwyczaj szczęśliwy i radosny przyjaciel zmienił się w drapieżne zwierzę krążące wokół przeciwnika. Stefan nagle zaczął się niezmiernie cieszyć, że Rachel dokonała słusznego wyboru. Rye był tym rozsądnym. Gdyby powiedziała Maxowi, Stefan wiedział, że zapewne leżałby już na tyłku. Max nie zadawałby pytań. Zrobiłby dokładnie to, co robił odkąd byli dziećmi. Najpierw by go skopał, a potem zadawał pytania. Max był czystym pitbullem. "Widocznie potrzebuje miejsca do zamieszkania." Zauważył nonszalancko Stefan. "Szczęśliwie, ja mam takie miejsce. Myślę, że będzie jej tu bardzo wygodnie." Szczęka Rye'a wyglądała, jakby została zrobiona z granitu. Stefan wiedział, że jego przyjaciel ledwie powstrzymuje swoją wściekłość. "Zamierzasz ją trenować?" Wskazał na kobietę u boku Stefana. "Zamierzasz pozbyć się tej tutaj i wprowadzić tu Rachel? Naprawdę uważasz, że Rachel jest na tyle słaba, że zostanie twoją małą niewolnicą?" Teraz to Stefan poczuł jak narasta w nim gniew. "Po pierwsze, Lana nie ma słabego charakteru. Jest moim gościem i wolałbym, żebyś traktował ją z szacunkiem." Spojrzał na swoją pół-etatową niewolnicę. "Masz moje pozwolenie, by się odezwać, skarbie. Powiedz naszemu wielce niegrzecznemu gościowi kim jesteś i czym się zajmujesz." Lana uniosła głowę. Stef widział jak Rye rumieni się z zakłopotania. Wiedział, że Rye nie chciał być nieuprzejmy, ale niemniej pomyłka zostanie naprawiona. "Nazywam się Lana O'Malley. Jestem właścicielką i dyrektorem generalnym True Line International. Jestem warta z grubsza miliard dolarów, w zależności od rynku. Cieszę się czasem spędzonym z moim panem. W ten sposób się relaksuję. Nie będę przeszkadzać za moje pragnienia seksualne, nieważne kim jesteś. Jeśli masz z tym problem, to naprawdę nic mnie to nie obchodzi." "Przykro mi." Powiedział szczerze Rye. "Nie oceniam. Czasem ja sam jestem tak zboczony, że naprawdę nie powinienem. Jestem po prostu wkurwiony tym, że twojemu panu wydaje się, że może wpaść i zabrać moją dziewczynę." Stefan uniósł brew. "Twoją dziewczynę?"
"Maxa dziewczynę." Poprawił się zażenowany Rye. Nagle wydał się bardzo zafascynowany swoimi butami. "No to muszę spytać, dlaczego to nie Maxwell przybył tu bronić swej damy?" Stefan podszedł do przyjaciela i położył dłoń na jego ramieniu. "Musisz się nad tym naprawdę zastanowić. Widzę, że to cię zabija. Dlaczego wy dwaj wypieracie się swojej natury? Obiecaliśmy sobie dawno temu, że nie będziemy udawać." Stef doskonale pamiętał tamten dzień. Callie też tam była i wszyscy czworo przysięgli sobie, że nie będą oszukiwać sami siebie, nie ważne co by się działo. "Max ją kocha." Zachrypnięty głos Rye'a pasował do jego znużonych oczu. "Ona kocha jego. Nie mogę mu tego spieprzyć." "Ty też ją kochasz. Musisz wiedzieć, że Max nie będzie chciał byś został pominięty." Rye pokręcił uparcie głową. "Nie sądzę, by Rachel tego chciała. Jest normalną dziewczyną." Stef westchnął. "No właśnie. Jeśli ktoś wygląda 'normalnie,' to albo ukrywa swoje perwersje albo całkowicie zaprzecza tym kim jest. A nie sądzę, by Rachel sobie zaprzeczała. Pytaliście ją? Byliście z nią szczerzy na temat tego, czego naprawdę potrzebujecie?" Rye przebiegł dłonią po włosach, a każdy mięsień w jego ciele zdawał się napiąć. "Po prostu trzymaj się z dala od tego, Stef. To nie twoja sprawa. Jeśli zobaczę, że próbujesz odciągnąć Rachel od Maxa, to zajmę się tym i uwierz, nie spodoba ci się to. Rozumiesz?" Stefan uniósł dłonie. Nie zamierzał się nie mieszać, ale wolał nie spierać się z Rye'em. Trzeba było trochę przystopować. "Oczywiście. Zobaczymy się jutro na pikniku?" Jutro obchodzono Dzień Założyciela. Było to największe wydarzenie w Bliss. Stefan miał pewne plany co do braci. On i Rachel spiskowali prawie cały tydzień. "Tak." Rye zdawał się podjąć wysiłek uspokojenia się. Stefan wiedział, że Rye zazwyczaj w tym uczestniczył, ale Max trzymał się z dala od tłumów. Zazwyczaj go drażniły. "Rachel powiedziała, że musimy iść. Wszyscy. Pomaga Stelli przy jej stoisku, ale wyraźnie zaznaczyła, że mamy się pojawić. Chce jakoś oczyścić wizerunek Maxa, czy coś." Stef wątpił, by cokolwiek naprawiło wizerunek Maxa po tym jak uświadomi sobie co się dzieje. "No to do zobaczenia." Rye wyszedł, ale Stefan był zadowolony, że wyglądał na bardziej zamyślonego, niż gdy wszedł. Jego przyjaciel będzie przez cały dzień myślał o tym, o czym rozmawiali. Zanim przyjdzie jutro w Rye'u dojrzeje odwaga. Stefan spojrzał na Lanę. "Jak uważasz, kochana?" Była niezwykle inteligentną kobietą, której opinie bardzo doceniał. Lana spojrzała na drzwi, za którymi zniknął Rye. "Jest w niej zakochany. Jest idiotką, jeśli ich nie chce. Jego brat to bliźniak, tak? Mam przyjaciółki, które ich wezmą, jeśli ona jest zbyt pruderyjna." Stefan usiadł i poklepał się po udach. Lana natychmiast ułożyła się na jego kolanach. "Nie jest. Z niecierpliwością wyczekuje jutra. Musimy przenieść się do głównej rezydencji. Daję im ten domek na wieczór."
"Wydawał się stanowczy." Stwierdziła roztropnie Lana. Stefan sięgnął dłonią i nacisnął niewielki przycisk na bocznym stoliku. Drzwi rozsunęły się tam, gdzie nie powinno ich być. Lana nie okazała żadnego skrępowania, gdy z ukrytej przestrzeni wyszło dwóch mężczyzn. "Planuję dać mu powód do narażenia jego spokoju." Wyjaśnił Stef. "Rozumiem, że to był nasz cel?" Spytał Bay, starszy z braci. Shane milczał, wpatrując się pożądliwie w Lanę. "Jeden z nich." Odpowiedział Stef. "Lana, kochanie, uważasz, że im się uda?" Stefan patrzył jak Lana obserwuje w zamyśleniu dwóch mężczyzn. Mieli po jakieś dwadzieścia parę lat i obaj prezentowali surową atrakcyjność. Stef poznał starszego z braci gdy kupował rzeźbę, którą ten wykonał. Była to zapadająca w pamięć praca i Stef szukał tego artysty. Zdziwił się, dowiadując się, że był on kowbojem na rodeo. Stef zaczął dziwną znajomość z tymi braćmi. A teraz może użyć ich do własnego celu. Oczywiście, oni również coś z tego dostaną. Stefan Talbot był ogromnym zwolennikiem wzajemności. "Tak, wierzę, że spiszą się naprawdę nieźle." Skrzywiła się odrobinę, gdy ponownie na niego spojrzała. "Są tu tylko po to, by bliźniaki stały się zazdrosne, czy coś jeszcze chodzi ci po głowie, panie?" Dobrze go znała. "Shane, Bay." Stefan wskazał, by podeszli bliżej. "Moja niewolnica z przyjemnością się z wami zabawi." Stefan lubił patrzeć. Bracia zrzucili ubrania zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, ale Lana czekała cierpliwie. "Idź, kochana." Powiedział czule. "Wierzę, że są gotowi. Ach, ta młodość." Lana upadła na kolana i owinęła swoje utalentowane usta wokół fiuta Baya. Shane ustawił się, by spróbować jej cipki. Stefan rozsiadł się i rozkoszował przedstawieniem. *** Max wpatrywał się w stojący przed nim komputer. Callie stała w drzwiach, przyglądając się badawczo w gabinet jego brata. Max mógł powiedzieć, że zaczynała podejrzewać, że używał jego komputera do czegoś, czego nie powinien. "Jesteś pewien, że niczego nie potrzebujesz, Max?" Och, czegoś potrzebował. Potrzebował lepszej broni i systemu bezpieczeństwa w domu, a także paru ochroniarzy, by wiedział, że Rachel nigdy nie będzie sama. Liz, poprawił się. Jej prawdziwe imię to Liz. "Wiesz, gdzie jest Rye?" Było wszystkim, o co zapytał. Callie pokręciła głową. "Nie spodziewamy się go do poniedziałku. Logan obserwuje skrzyżowanie, gdzie nikt nigdy się nie zatrzymuje." Wzruszyła przepraszająco ramionami. "Możemy używać nowej lodówki w socjalnym, a mikrofalówka nie działa."
"Próbowałem na komórkę, ale nie odpowiada." Max wpatrywał się w osłupieniu w ekran monitora. Powinien dokończyć poszukiwania w domu, ale wiedział, że Rye miał dostęp do rzeczy, do których on nie. Przeszedł koło Callie mówiąc, że potrzebuje internetu, by poszukać paru wskazówek. Znalazł hasło Rye'a za drugim podejściem i szybko znalazł to czego potrzebował, czyli jej prawdziwe imię. Oczywiście, gdyby wiedział co znajdzie, od razu sprowadziłby Rye'a. Był po prostu ostrożny. Jeśli Rachel uciekała od ludzi, którym była winna pieniądze albo zbiegała przed policją, to rozwiązałby tę sytuację bez Rye'a. Uciekała przed gliniarzem, w porządku, ale nie było w tym nic co zrujnowałoby karierę Rye'a. To była jego robota. Był moralnie zobowiązany do chronienia i służenia, a Rachel potrzebowała tego i tego. "Jest w Bronco, tak?" Callie w zamyśleniu owinęła palce wokół swoich ciemnobrązowych włosów. Był to nawyk, który zdobyła już we wczesnym dzieciństwie. Max przytaknął. Rye wziął samochód służbowy kiedy udał się na tajemniczą wyprawę. Callie westchnęła i Max widział, że zamierza odłożyć swoją ciekawość. "No to spróbuję złapać go przez radio. Czasami zapomina podładować komórkę. I tak to cholerstwo rzadko działa. Zasięg tu ciągle zarywa." Wyszła i Max poczuł się źle. To on zawsze zauważał takie rzeczy. Był bardziej zorganizowany niż Rye. Nawet gdy byli dziećmi, to Max upewniał się, że Rye ma wszystko, czego potrzebuje do szkoły. Gdyby to pozostawić Rye'owi, nigdy nie miałby ze sobą lunchu, ani długopisu. Rye zapominał, więc Max się wszystkim zajmował. Max zawsze podłączał telefon Rye'a, zanim podłączył swój. Wczoraj w nocy, podłączył swój pod ładowarkę, a potem ten, który kupił dla Rachel. Wyglądałoby to na narzucanie, gdyby wpadł do pokoju Rye'a i zmusił go do naładowania telefonu. Kiedy to się stało? Kiedy zaczął przejmować się prywatnością brata? Maxowi się to nie podobało. Coś musiało się zmienić i to wkrótce. Musiał porozmawiać z Rachel. Najpierw jednak musiał się uporać z tym problemem. Ktoś tam chciał zabić ich kobietę. Max tym razem się nie poprawił. Była ich. Po prostu jeszcze o tym nie wiedziała. Któregoś dnia, w niedalekiej przyszłości, obudzi się między nimi i uświadomi sobie, że to się uda. Po tym jak zabije niejakiego Tommy'ego Lane'a. Max przeklął głośno, kiedy przeczytał artykuły w gazetach. Tommy Lane nachodził młodą rzeczoznawczynię ubezpieczeniową, a kiedy nie przestraszył jej groźbami, spalił jej dom. Liz Courtney ledwie umknęła z życiem. Zabił jej psa i zniszczył reputację w firmie. Zrobił z jej życia piekło na ziemi. Gazety z Dallas zastanawiały się gdzie ukrył jej ciało. Nic nie było mu udowodnione. Jak wiele innych kobiet, Liz była złapana w legalne Catch-22.17
17 Catch 22 – jest to paradoksalna sytuacja, w której osoba nie może uniknąć pewnego problemu z powodu sprzecznych ograniczeń i zasad. Często sytuacja polega na tym, że rozwiązując jeden problem stwarza się kolejny, który ostatecznie prowadzi z powrotem do początku.
Zniknęła parę miesięcy po pożarze. Jacyś świadkowie twierdzili, że widzieli ją w sedanie, ale odtąd słuch po niej zaginął. Istniało parę pytań czy były policjant zabił tę kobietę i pozbył się ciała. Prokuratorzy byli w kropce. Ani ciała, ani świadków. Nie potrafili udowodnić podpalenia. Tommy Lane był wolnym człowiekiem. Max wpatrywał się w zdjęcie mężczyzny, który zamienił życie Rachel w piekło. Co za skurwysyn. Miał coś koło czterdziestki, a wyglądał na o wiele więcej. Miał na sobie świeżo wyprasowany mundur, ale było w nim coś podejrzanego, czego nawet uniform nie potrafił ukryć. Max spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma. Rachel skończy pracę za jakieś półtorej godziny. Miał czas. Zamierzał być tam, kiedy wyjdzie. Pojedzie za nią do domu. Od teraz będzie ją zabierał do i z pracy, dopóki nie przekona jej, że nie musi pracować. W restauracji była dość bezpieczna. Zarówno Stella jak Hal mieli broń i nie zawahają się jej użyć. Rye upewni się, że każdy w miasteczku będzie wiedział jak ten skurwiel wygląda i że mają go zastrzelić jak tylko go zobaczą. Będą mogli potem wymyślić jakąś bajeczkę o samoobronie. Wszyscy w Bliss ich w tym poprą. Wszyscy trzymali się tu razem, a teraz Rachel stała się jedną z nich. Wszedł Rye. Położył swojego Stetsona na przepełnionej szafce i spojrzał znacząco na biurku. "Byłem w drodze do domu, gdy zadzwoniła Callie. Co ty tu robisz? I dlaczego do cholery przeszukujesz mój system? Wiesz, że mogę cię za to zaaresztować?" "Zaaresztujesz mnie później." Max odwrócił laptopa. "Wiem dlaczego Rachel ucieka." Max wstał i pozwolił bratu usiąść. Nie zajęło długo zanim zobaczył jak Rye czerwienieje z gniewu. Wiedział dokładnie co jego brat czuł. Ogromną potrzebę chronienia ich kobiety. "Przyjdzie po nią." Powiedział cicho Max. "Nie zadowoli się. Wie, że nie jest martwa i nie mam wątpliwości, że jej szuka." Rye oparł się o fotel. Przebiegł dłonią po włosach i potrząsnął głową jakby chciał wyrzucić z niej jakąś okropną wizję. "Masz rację. Ma na jej punkcie obsesję. Nie zatrzyma się." Rye spojrzał na niego. "Nie myślisz chyba...?" Jego oczy zatrzymały się ręku Maxa, gdzie raptem wczoraj miał zdjęte szwy. Max nie był przekonany. Skupił się na logice. "Nie sądzę. Dlaczego miałby milczeć przez cały tydzień? Miał niezliczoną ilość okazji, by postrzelić któregokolwiek z nas." Rye spojrzał na swoją pierś. Myślał o tym jak blisko był utraty brata. Max wiedział, bo już kiedyś czuł to samo. Rye miał wypadek samochodowy i to była najgorsza chwila w życiu Maxa. Wiedział jak czuł się Rye, ale chciał skupić się na najważniejszym problemie, uratowaniu Rachel. "W jaki sposób ją znalazł?" Spytał Max. Rye westchnął. Jego twarz ścisnęła się, a gdy spojrzał na Maxa, w jego oczach widniało poczucie winy. "Dzwoniłem do paru wydziałów policji w Texasie, głównie Houston i paru okolicznych dzielnic. Po prostu badałem grunt. Nikt nic nie wiedział. Zmieniła kolor włosów i straciła sporo na wadze." Ta Rachel Swift, która przybyła do Bliss w niewielkim stopniu przypominała kobietę ze zdjęć w gazetach, jednak teraz, po solidnych i regularnych posiłkach zaczynała coraz bardziej przypominać siebie. Max karmił ją, chcąc by straciła ten mizerny, znękany wygląd.
Rye kontynuował. "Ale jeśli ten koleś jest taki pokręcony jak na to wychodzi, to musiał wiedzieć, że musiała mieć jakąś pomoc. Gdybym był nim, sprawdziłbym jej rodzinę." "Nie ma nikogo." Gazety potwierdzały jej historię. Rachel była sama na tym świecie. "Wtedy sprawdziłbym miejscowe schroniska dla kobiet albo kogoś w szpitalu. Ktoś pomógł Rachel. Jeśli dotarł do tej osoby, to poznał jej fałszywe tożsamości. Wszystko co musiał zrobić, to mieć w policji znajomego, który zadzwoniłby do tych miast i miał na nią oko. Musiałem go zaalarmować gdy ją sprawdzałem. Cholera, Max, gdybym wiedział, że to się tak skończy, w życiu bym jej nie sprawdzał." "To nie twoja wina. Nie wiemy, czy znów ją znalazł. Jak będziemy ją ochraniać? Obawiam się, że ucieknie jeśli pomyśli, że jest na jej tropie." Rye przez chwilę myślał. "Może powinieneś uciec razem z nią." "Nie." Max od razu o tym pomyślał i pozbył się tej możliwości. "To nie jest życie, Rye. Zobacz co to z nią zrobiło. Uciekała, bo była sama na tym świecie. Ale już nie. Tu jest jej dom. Każda osoba w tym mieście będzie ją chroniła. Nie pozwolę temu dupkowi wypędzić stąd naszej żony i nie pozwolę ponownie jej skrzywdzić." Na twarzy Rye'a pojawił się mały uśmiech. Jego brat zauważył umyślne użycie tych słów. Nie była jeszcze ich żoną, ale w umyśle Maxa to była tylko kwestia czasu. "Powiedziałeś 'nasza,' Max." Po raz pierwszy od tygodni, Max poczuł jak rozłam między nimi zaczyna się zmniejszać. Uświadomił sobie jak bardzo Rye potrzebował usłyszeć od niego te słowa. Rye musiał wiedzieć, że był skłonny podzielić się Rachel. "I miałem to na myśli. Jest tą jedyną i dobrze o tym wiesz." Uśmiech Rye'a stał się trochę smutny, ale Max czuł, że coś w jego bracie się rozluźnia. Napięcie, które powstało gdy Rachel pojawiła się w miasteczku zaczynało opadać. Max cieszył się widząc to. "Wiem." Powiedział Rye. "Czekaliśmy na nią całe życie, ale będziemy musieli jej to pokazać." Max przytaknął. "Po pierwsze, musimy uporać się z tym bydlakiem." "To nie będzie łatwe. Będziemy musieli mieć na nią oko." "Uważam, że całe miasteczko powinno mieć na nią oko." Rye przez chwilę wyglądał na zamyślonego. "To fantastyczny pomysł. Mam kolejny. Możemy rozesłać jakieś informacje do Dallas na temat tego bydlaka. Musi znaleźć się w więzieniu. Nie będę czuł się bezpiecznie, dopóki nie zobaczę go za kratkami. W poniedziałek pogadamy z prokuratorami. Jeśli wrócimy z Rachel do Dallas, to o wiele ułatwi im pracę. Jeśli Rachel będzie zeznawać, to może znajdzie się za kratami bez łańcuchów. Postawił sprawę jasno, że chce ją zabić." "Najpierw niech skończy się ten weekend. Rach jest bardzo podekscytowana jutrzejszym Dniem Założyciela. Nie potrafię na razie myśleć o wstrząśnięciu jej światem. Teraz jest bezpieczna. Nie mamy żadnego dowodu, że on zna jej miejsce pobytu. Nie spuścimy jej z oczu. W niedzielę
wieczorem wszystko jej wyjaśnimy. Przy odrobinie szczęścia, obaj to przeżyjemy." Max nie miał wątpliwości, że Rachel wpadnie w furię, że ją sprawdzali. Będzie z nimi walczyć, ale tę walkę chciał wygrać. "To zbyt ważne, by to zignorować." Powiedział poważnie Rye. "Nie możemy po prostu mieć nadziei, że któregoś dnia nam powie. Musimy zrobić co można, by wsadzić tego faceta do więzienia, żeby nie mógł znowu dorwać naszej kobiety." Max westchnął kiedy Rye zaczął wykonywać parę telefonów. Nie wspominał swojemu przestrzegającemu prawa bratu, że nie zamierzał zobaczyć Lane'a w celi. Łatwo było się z niej wydostać. Było coś takiego jak zwolnienia warunkowe i przepełnione więzienia. Nie, dla Tommy'ego Lane'a nie znajdzie się żadna spokojna cela. Był jedyny sposób, by Max mógł spać spokojnie. Zamierzał go zabić.
Rozdział 11 Rachel stała za kontuarem restauracji i patrzyła na szefową. "Jesteś pewna, że nie chcesz bym została na całą zmianę?"
Miała nikłą nadzieję, że padnie odpowiedź nie. Chciała wrócić do domu i zobaczyć, co z Maxem i Rye'em. Jej serce podskoczyło odrobinę na dźwięk słowa 'dom'. Zaczynała myśleć o Stajniach Harperów jak o domu. Uwielbiała ten ogromny dom i łatwość z jaką dzielili go w troje. Po jutrzejszej nocy będą dzielić wszystko, obiecała sobie. Planowała sprawić, by ani dłużej nie zaprzeczali jej ani sobie. Stella wyglądała na zdenerwowaną. Była całkowicie pochłonięta przygotowaniami do jutrzejszego pikniku i aukcji. Rachel usłyszała jak drzwi do restauracji się otwierają. "Nie martw się. Cały dzień będzie zastój." Rachel zdjęła fartuszek i przeszła naokoło kontuaru wziąć torebkę. Została zatrzymana przez dwóch kowbojów. Zauważyła, że dwaj mężczyźni weszli tutaj jakby byli właścicielami. Jen stanęła obok niej. W dłoniach wciąż trzymała zamówienie. "Cholera." Szepnęła Jen. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy ich zauważyła. No właśnie, cholera, pomyślała Rachel, ukrywając swój uśmiech. Stefan miał rację co do braci Kent. Byli po prostu idealni do jej celów. Obaj mieli ciemne włosy wystające z spod ich Stetsonów. Ich długie nogi wyglądały na silne w ciasnych dżinsach i znoszonych butach. Nie byli bliźniakami, ale nie było wątpliwości, że byli braćmi. Rachel była pod wrażeniem ich intensywnie głębokich zielonych oczu. Młodzi, ale bez wątpienia mężczyźni. "Szanowna pani." Powiedział wyższy, zdejmując kapelusz i siadając przy kontuarze. Jego brat zrobił to samo. Żaden z nich nie ukrywał faktu, że byli oceniani przez kobiety w pomieszczeniu. Rachel wywróciła oczami, gdy ten po prawej zaczął bezczelnie wpatrywać się w jej klatkę piersiową. "Kim oni są?" Jen przechyliła się w stronę Rachel. "Znajomi Stefana." Wyjaśniła tylko Rachel. Naprawdę byli jego znajomymi. A także przyszłą zmorą Maxa i Rye'a. Musiała uważać na swoją minę, bo chciała się roześmiać. Bracia Kent prawdopodobnie zachowywali się jak bliźniaki Harper kiedy byli w ich wieku. W myślach zobaczyła Maxa i Rye'a w wieku dwudziestu paru lat zanim świat ich utemperował. Też pewnie weszliby dumnym krokiem do restauracji, rozglądając się po wszystkich wolnych kobietach jakby zastanawiając się, którą wybrać na noc. Jeśli głowa Maxa nie eksploduje, gdy ich zobaczy, to będzie prawdziwy cud. "Cześć, kochanie." Powiedział niższy z pewnym siebie uśmieszkiem. Mimo że był niższy od brata, nie znaczyło to, że był mniejszy. Wciąż miał przewagę jakichś trzydziestu centymetrów nad Rachel. Definitywnie czaruś. Wyższy patrzył na nią spod przymkniętych powiek. Ten to melancholik. Odwzajemniła uśmiech, wiedząc że ogrywają przedstawienie, o którym z całą pewnością usłyszą Max i Rye. "Dobry wieczór, panowie." "Nazywam się Shane Kent." Powiedział czaruś z diabelskim uśmiechem. Spojrzał na jej plakietkę. "A ty jesteś Rachel. Podoba mi się to imię, Rachel." Głowa Stelli uniosła się z nad jej pracy. Patrzyła na całe zdarzenie z namiętnym wzrokiem. Rachel wiedziała, że za chwilę będzie wisiała na telefonie dzieląc się z każdym tym incydentem. "Pasuje do ciebie. Wyglądasz jak Rachel." Powiedziała Rachel zuchwale. Te młodziki
wyglądały całkiem nieźle ale daleko im było do Maxa i Rye'a. W porównaniu do jej mężczyzn byli szczeniakami. Oczy Shane'a Kenta zabłysły. Wyglądał jak facet, który lubi wyzwania. Twarz jego brata rozjaśniła się w uśmiechu i spojrzał na nią z nowym zainteresowaniem. "Piękna i zabawna. Lubię ją. A ty, Bay?" Na twarzy Baya Kenta pojawił się długi, wolny uśmiech. "Myślę, że będzie wspaniale do nas pasować, bracie." "Może wyskoczysz gdzieś z nami, kotku?" Spytał Shane. "Poważnie?" Oczy Jen przesuwały się od Rachel do braci. "Jakich ty perfum używasz? Eau de Ménage? Gdzie mogę je dostać?" Potrząsnęła gwałtownie głową. Rachel chciała powiedzieć Jen, że to wszystko ustawione, ale ta historia musiała się rozejść, a Jen będzie w tym niezła. Stella już wisiała na komórce. Rachel założyła się, że Teeny i Marie dostawały sprawozdanie. "Wybaczcie, ale już mam chłopaka." Powiedziała Rachel z niewielkim wzruszeniem ramion. "Tylko jednego, skarbie?" Spytał Shane głosem gładkim jak szkło. "Dlaczego miałabyś zadowolić się jednym, skoro możesz mieć dwóch? Wierz mi, nie żyłaś, dopóki nie znalazłaś się między nami." Rachel słyszała jak każdy w restauracji wstrzymuje oddech. Tak samo jak dźwięki wszystkich komórek. Musiała przyznać, że jeśli chcesz coś rozpowiedzieć, to nie było do tego lepszego miejsca niż małe miasteczko. Plotka w Bliss rozchodziła się z prędkością światła. Ktoś zadzwoni do Callie Sheppard z historią, w której to Rachel Swift wpadła na innych chłopców, którzy dzielili się swoimi zabawkami. Rachel była przekonana, że Callie opowie całą historię Rye'owi w przeciągu dziesięciu minut. "No cóż, mogę wam jedynie wierzyć na słowo." Rachel mrugnęła do chłopców i założyła torebkę na ramię. "Dobranoc, chłopcy." "Jeszcze się zobaczymy, panienko Rachel." Powiedział wolno Bay. Czuła na sobie ich wzrok gdy wychodziła z restauracji. Wieczorne powietrze było czyste i świeże. Rachel rozciągnęła się i poszła za budynek knajpy gdzie zaparkowała Jeepa. Max już pobrzękiwał coś o kupieniu jej czegoś nowego. Rachel nie widziała takiej potrzeby. Samochód Maxa był jeszcze starszy. Tłumaczył to różnicami między ich pojazdami. Max jeździł Fordem Rangerem z 1976, prawdziwy klasyk. Jej Jeep był po prostu zwykłym rupieciem. Pokręciła głową i wsunęła się za kierownicę Jeepa. Miał rację. Kupiła to auto za sześćset pięćdziesiąt dolarów od jakiegoś gościa w Nowym Meksyku po niefortunnym zdarzeniu w San Diego. Zwykły gruchot. Czasami tylna opona po stronie kierowcy opadała odrobinę i to było czuć. Ale ranczo znajdowało się raptem piętnaście minut drogi od miasta. Powie Maxowi albo Rye'owi, żeby uzupełnili powietrze jak wróci do domu. Silnik zaskoczył i włączyły się światła. I to się liczyło. Nie poświęcając temu więcej myśli, wjechała na drogę i skierowała się w stronę domu.
Minął dopiero tydzień, ale te noce, które spędzała jeżdżąc dookoła w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca na przetrwanie nocy zdawały się odległe o lata świetlne. Szybko przyzwyczaiła się do posiadania swojego miejsca i kogoś, kto przytuli cię, gdy oglądasz telewizję. Uwielbiała przebywać między jej ogromnymi mężczyznami. Nie istniał lepszy sposób na spędzenie wieczoru, niż wciskanie się między ich duże ciała. Żaden z nich nie widział sensu w prywatnej przestrzeni jeśli chodziło o nią. Nawet Rye, kiedy o tym myślał, próbował zachować między nimi dystans, kończył dotykając ją gdy siadywali razem. Wczorajszej nocy, wszyscy troje siedzieli na kanapie i oglądali film. Rachel nagle poczuła się kompletnie wyczerpana. Max zaoferował jej swoje ramię. Rachel usnęła, a kiedy się obudziła, jej stopy leżały na kolanach Rye'a, on masował je delikatnie jakby nie potrafił się powstrzymać. Wspaniała noc. Rachel skręciła z głównej drogi na niewielką szosę prowadzącą do Stajni Harperów i paru innych domostw położonych wysoko w górach i nisko w niewielkiej dolinie. Stajnie położone były w tej właśnie dolinie, ale musiała podjechać pod górkę, a dopiero potem w dół. Max i Rye lubili odizolowanie. Rachel obyłaby się bez drogi gruntowej. Wolała porządnie utwardzoną autostradę z barierkami. Ta droga była kręta, więc zwolniła. Wciąż nie przyzwyczaiła się do jeżdżenia po górach. Zawsze zdawało jej się jakby znajdowała się za blisko krawędzi. Max prowadził na tym odcinku z pewnością miejscowego, ale wyglądało na to, że Rachel zajmie trochę czasu, nim się przyzwyczai. Szczególnie nie lubiła jeździć nocą. Mimo że słońce ledwo co zaszło, Rachel już miała kłopoty z widocznością. Nagle poczuła jak cały tył samochodu zbliża się do krawędzi. Rozległ się jakiś trzask i Rachel poczuła jak auto gwałtownie skręca. Dłońmi złapała mocno kierownicę. Mogła wyczuć jak samochód zaczyna dyndać na stoku drogi. Z tego miejscu droga znajdywała się naprawdę wysoko. Rachel skręciła kierownicą i zwolniła gaz. Koła obróciły się. Samochód jednakże się nie poruszył. Wydał z siebie jedynie okropny zgrzytliwy dźwięk. Dłonie Rachel drżały gdy zgasiła silnik i zaciągnęła ręczny. Mimo że samochód zdawał się stać w miejscu, przesunęła się powoli na siedzenie pasażera. Wysunęła się ostrożnie z auta i westchnęła z ulgą. Pomimo mroku widziała dziwny sposób w jaki stał jej samochód. Miała szczęście, że nie wypadła przez krawędź. Rachel wyciągnęła niewielką komórkę, na którą uparł się Max. Zezłościła się wtedy, ale teraz była wdzięczna, a raczej byłaby gdyby miała zasięg. Nie było mowy by był tak wysoko w górach. Jak tylko dostanie się do doliny, będzie mogła zadzwonić. Oczywiście, jak tylko dostanie się do doliny, to będzie w domu i nie będzie musiała dzwonić, zrzędziła wewnętrznie. Schowała telefon do kieszeni, złapała torebkę i znalazła w Jeepie latarkę. Latarka wyjaśniła wszystko. Tylna opona wreszcie złapała kapcia. Nie mogła wybrać sobie gorszego momentu. Nie było mowy, by zmienić tu oponę. Będzie musiała załatwić odholowanie Jeepa. Jak tylko to się stanie, nigdy go już nie zobaczy. Znała Maxa. Przyprowadziłby nowy samochód zanim stary trafiłby do mechanika. Westchnęła i zaczęła iść. A tak w ogóle, to co w tym złego? Max chciał, by miała nowy samochód. Zapewne potrzebowała takowego. Martwił się za każdym razem, gdy wyjeżdżała. Gdyby on go potrzebował, a ona miała pieniądze na jego zakup, to by go kupiła. Dlaczego z nim walczyła? Oddychała chłodnym nocnym powietrzem i już wiedziała dlaczego. Bała się. Bała się polegać na nim, czy na Rye'u. Była przerażona, że wszystko pójdzie źle jeśli się podda. Łatwiej było wmówić sobie, że ich nie potrzebowała. Byli po prostu zabawni i seksowni. Ostatecznie i tak się nie liczyli. Mogła polegać tylko na sobie. Prawda polegała na tym, że ludzie uciekali gdy znajdowali się w niebezpieczeństwie. Rachel dzięki Tommy'emu Lane wiedziała o tym z pierwszej ręki. Kiedy stało się oczywiste, że w jej życiu
znalazł się obłąkany prześladowca, jej przyjaciele odpadli. Paru z nich wytrzymało, ale w ostatecznym rozrachunku każdy chronił siebie. Opony w samochodzie jej najlepszej przyjaciółki Alison zostały przebite kiedy Rachel zamieszkała u niej. Alison miała małe dziecko. Rachel naprawdę jej nie winiła za zerwanie z nią kontaktów, ale to czegoś ją nauczyło. I to był prawdziwy powód, dla którego nie powiedziała nic chłopcom o jej małym problemie. Obawiała się, że kiedy usłyszą o wszystkich podążających za nią kłopotach, to zastanowią się jeszcze raz nad sensem ich związku. Rachel wycelowała latarką. W oddali widziała wjazd do chaty Mela, w której paliło się światło. Boże, jak ciemno, pomyślała drżąc lekko. Mrok nie stanowił wielkiego problemu, gdy była w domu, ale teraz zdawał się złowieszczy. To maleńkie światełko w oddali wydawało się takie ciepłe i zapraszające. To śmieszne. Dom był jakieś siedemset metrów stąd. Nie musiała uciekać do najbardziej szalonego teoretyka spisku w miasteczku, by schronić się przed ciemnością. Pójdzie wzdłuż drogi prosto do domu. Rachel usłyszała za sobą jakiś dźwięk. Odwróciła się i rozejrzała po drodze. Nadjeżdżał jakiś samochód, ale nie widziała świateł. Usłyszała jak auto się zatrzymuje, prawdopodobnie by sprawdzić jej porzucony pojazd. Jej samochód zajmował większość drogi, więc to naturalne, że jakiś miejscowy zatrzymał się, by sprawdzić, czy potrzebuje pomocy. To mógł być nawet powracający do domu Rye, pomyślała i zaczęła się odwracać. Zatrzymała się. Rye nie jechałby bez włączonych świateł. Czy ktokolwiek jechałby po tej niebezpiecznej drodze bez świateł? Żołądek Rachel skręcił się gdy ogarnęła ją panika. Czy ta osoba nie powinna teraz zawołać? Ktokolwiek przeszukiwał jej samochód, robił to bardzo cicho. Wyłączyła latarkę, nie chcąc wskazać swej pozycji. W świetle księżyca widziała zarys ciała poruszającego się wokół jej samochodu. Mogła założyć się, że to mężczyzna. Był przysadzisty, ale równie dobrze mógł okazać się dobrze zbudowaną kobietą. Wiele ich było w okolicy. Każdy jej instynkt kazał jej uciekać. Gdyby ją znalazł, nie byłoby czasu na ponowne rozpatrzenie ucieczki. Nie byłby to pierwszy raz, gdy dopadł ją Tommy. Ledwie oddychając, Rachel zaczęła przesuwać się z drogi na trawę. Tam będzie ciszej. Musi dostać się do Mela. Mel miał telefon naziemny. Uważał, że jest monitorowany przez siły obcych, ale działał. Zaszyje się i zadzwoni do Rye'a. Jej serce waliło kiedy oglądała się, by zobaczyć czy postać za nią podąża. Dopadł ją cały horror ostatnich lat jej życia. Była cała kłębkiem instynktów przetrwania. Każdy był skupiony na jednej rzeczy, na znajdującej się przed nią drodze. Gdyby wszystko byłoby w porządku, samochód odjechałby albo ktoś zawołałby ją po imieniu. Wszyscy w mieście wiedzieli, że jeździła Jeepem. Gdyby wszystko było w porządku, ktoś krzyknąłby 'Rachel,' a ona rozpoznałaby głos. Rachel przeszła za linię drzew kiedy stało się jasne, że nie wszystko było w porządku. Panowała absolutna cisza, nie licząc chrzęstu ziemi na drodze, po której ktoś szedł. Tuż za rogiem rozbłysło światło. Ktoś miał latarkę i najwyraźniej jej szukał. Nie zastanawiając się Rachel pobiegła. Upuściła własną latarkę. Po prostu uciekała w stronę oddalonej chatki. Starała się być tak cicho jak tylko mogła, ale pchała ją adrenalina i panika. Jej stopy słychać było między drzewami. Mogła przysiąc, że wyczuła moment, gdy ją zauważył i zaczął pościg. Rachel odwróciła głowę, próbując złapać widok goniącego ją mężczyzny. Wiedziała kto to. Nie było wątpliwości. Znalazł ją i zamierzał zrobić to, co zawsze obiecywał. Rozbebeszy ją.
Wykąpie ją w jej krwi. Łzy zaczęły płynąć jej po twarzy kiedy zaczęła modlić się do każdego, kto mógł ją usłyszeć. Zobaczyła coś w oddali, ale to było mgliste i niewyraźne. Nie ważne. Czuła jak na nią patrzył. Wiedziała, że ją gonił. Gałęzie drzew uderzały ją w twarz, ale je zignorowała. Miała na sobie krótką spódniczkę i tenisówki. Smagnięcia zdawały się rozcinać jej nogi. Nie przestała biec. Kiedy potknęła się, popędziła najszybciej jak mogła, kompletnie ignorując ból w kolanie. Nic nie będzie miało znaczenia jeśli ją złapie. Słyszała jak się poruszał. Zachowywał się cicho, ale umyśle słyszała jak drzewa wołały jej imię. "Liz." Usłyszała ich szept. Ale nie była już Liz, pomyślała bezlitośnie gdy biegła. Była Rachel. Była silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Może i ją gonił, ale ona się nie podda. Przeżyje. Wpadła na coś twardego i upadła na plecy. Przez chwilę czuła całkowite przerażenie, dopóki nie uniosła wzroku i nie zobaczyła stojącego nad nią Mela. Był szczupłym mężczyzną, ale teraz wydawał się jej naprawdę potężny w swoim mundurze polowym. Trzymał w dłoniach ogromnego gnata. Jego oczy przeszukiwały las. Może był i szalony, ale bronią umiał się posługiwać. "Czy już czas?" Spytał Mel, pomagając jej wstać. Stanęła przy jego boku. Wcisnął coś w jej dłoń. Coś zimnego i metalowego. Mały pistolet. Natychmiast go odbezpieczyła i przyjęła pozycję. Nauczyła się jak korzystać z broni, gdy uświadomiła sobie, że policja jej nie ochroni. Pamiętała ten dzień jakby to było wczoraj. Siedziała i jadła lunch, gdy dołączył do niej Tommy. Powiedział jej o wszystkim co jej zrobi, jeśli do niego nie wróci. Zagroziła, że zadzwoni na policję. Zaśmiał się zwyczajnie i kazał jej to udowodnić. Następnego dnia zabił jej psa i Rachel wystąpiła o pozwolenie na broń. "Inwazja się zaczęła?" Jej głos drżał, gdy odpowiedziała. "Nie, Mel. To chyba tylko jakiś mężczyzna." "Chcą, żebyś tak właśnie myślała." Powiedział rozsądnie Mel. "Chcę po prostu wiedzieć, czy to źli faceci czy dobrzy faceci." "A są dobrzy?" Rachel słyszała jedynie o tych złych. "Oczywiście." Mel był spokojny i opanowany jakby rozmawiali o pogodzie zamiast o mierzeniu z broni palnej w gotowości do zabicia każdego, kto się poruszy. "Jest tu paru dobrych. Zgubili się albo uciekają od tych złych. Zawsze są źli i dobrzy faceci, panienko Rachel. Tak właśnie działa ten świat." Przez chwilę nasłuchiwał. "Ale ktokolwiek tu był, już zniknął." Gdzieś w oddali przejechał samochód, tym razem z włączonymi światłami. Nie była pewna, czy to te same auto. Poczuła się teraz odrobinę głupio. Właściwie nie widziała niczego oprócz kogoś sprawdzającego porzucony na drodze samochód. Zapewne byli to wystraszeni obozowicze. "Może wejdziesz do domu?" Zaoferował Mel. "Dam ci trochę zupy i będziemy mogli zadzwonić po twoich chłopców."
Rachel przytaknęła i zaczęła za nim iść. Odwróciła się w stronę lasów, ale nie zauważyła niczego. "I panienko Rachel, uważam że powinnaś się trzymać z dala od tych Kentów." Powiedział poważnie Mel, udowadniając siłę poczty pantoflowej. "Ci dwaj wydają się wyłącznie kłopotami. Nie sądzę, by stary Max odniósł się do tego życzliwie, a Rye zapewne zamknąłby ich w celi." Drzwi do chatki Mela otworzyły się. Rachel otrząsnęła się z paniki. Była w Bliss bezpieczna.
Rozdział 12 "Gdzie ona tym razem idzie?" Max odwrócił się i rozejrzał dookoła szerokiego, bogatego parku, w którym odbywał się piknik. Jego serce ścisnęło się, gdy uświadomił sobie, że nie widzi nigdzie Rachel.
"Jest ze Stellą." Odparł spokojnie Rye leżąc na ziemi i odpoczywając. Oparł się na łokciach, patrząc na tłum. Cały teren pokryty był ludźmi piknikującymi na kocach, narzutach lub zwyczajnie na miękkiej trawie. Na obrzeżach stało parę namiotów, gdzie oferowano jedzenie i przedmioty na sprzedaż. Na skraju parku stała ogromna scena. Wszyscy przybyli na Dzień Założyciela. W tym dniu świętowano długą historię Bliss, a także kobiety i mężczyzn, którzy założyli miasteczko. Nikt nie wspomniał, że miasteczko istniało tak naprawdę od 1968 roku, kiedy to grupa hippisów zdecydowała się stworzyć sobie własną komunę. Max uśmiechnął się widząc jak Rachel kroi ciasto brzoskwiniowe. Jego własna matka była jedną z tych hippisek. Poznała ich tatę i stała się żoną ranczera. Max i Rye byli pierwszymi dziećmi urodzonymi w Bliss. Jego matka pokochałaby Rachel, pomyślał tęsknie Max. "Rachel świetnie dogadywałaby się z Mamą." Powiedział Rye w jednym z tych momentów kiedy myśleli o tym samym. Max tego nie podważał. Po prostu jedna z kwestii posiadania bliźniaka. Było tak przez całe ich życie. Maxowi było odrobinę przykro z powodu tych wszystkich ludzi, którzy tego nie doświadczali. "Cieszę się po prostu, że dogaduje się z Brooke." Max spojrzał na Rachel, zastanawiając się jak przebiła się przez obronę Brooke. Rozmawiały przez telefon co parę dni. Wiedział, że jego siostra to diabeł wcielony. Brooke potrafiła wystraszyć niejedną kobietę. Jednakże lubiła Rachel. Rozmawiała już o uszyciu sukni ślubnej Rachel. Rachel protestowała, twierdząc, że trochę na to za wcześnie. Nie miała pojęcia, że on i Rye już rozglądali się za obrączkami. Po poniedziałku wyjaśnią jej czego od niej chcą. Max miał jedynie nadzieję, że to zaakceptuje. Stefan wszedł na scenę zapowiedzieć kolejny przedmiot licytacji. Sprzedawana była cała lokalna sztuka. Parę małych przedsiębiorstw wystawiało swoje dobra. Stella wystawiała pakiet obejmujący członkostwo w Cieście Miesiąca. Teatr w Bliss oferował bilety na sezonowe przedstawienia. Henry i Nell wystawiali lekcje performance'u. Wszystkie zyski miały zostać przekazane na konto Fundacji Talbot, na stypendia dla artystów. Max zaczynał się niecierpliwić. Przyszedł, bo Rachel mu kazała. Chciał wrócić do pracy i rancza. Chciał zwinąć Rachel i ją też zabrać. Ostatnia noc prawie przyprawiła go o zawał serca. Najpierw w chwili gdy on i Rye weszli do restauracji i okazało się, że jej nie ma. Kiedy Rye go uspokoił, zastanowili się nad trasą, która mogła pojechać do domu. Dotarli do jej opuszczonego Jeepa kiedy Callie odezwała się przez radio w Bronco mówiąc im, że Rachel jest w chacie Mela. Był wdzięczny temu szaleńcowi i obiecał w zamian co najmniej raz w miesiącu wysłuchać jego teorii spiskowych. Będzie przytakiwał i nie wtrącał się. Straszna ofiara, ale była tego warta. Rachel uspokoiła się do czasu, aż dotarli do Mela, ale Max wiedział, że miała złą noc. Przytulił ją kiedy spała, obiecując sobie, że po poniedziałku, będzie wciąż w jego ramionach. "Cholera, bracie." Powiedział pewny siebie głos. "Ale ślicznotka." Max podniósł wzrok i zauważył, że uwaga Rye'a była skupiona na dwóch młodych kowbojach stojących nie tak wcale daleko od koca, który Rachel rozłożyła dla nich na początku pikniku. Max uśmiechnął się szeroko. Przypomniał sobie jak to było mieć dwadzieścia lat. Też był ignoranckim dupkiem. On i Rye mieli wtedy jedno w głowie. Max rozejrzał się, próbując dowiedzieć się, którą pani wpadła w oko braciom. "Masz rację." Powiedział wyższy. Ręce opierał na swojej talii. Na pasku spodni miał
ogromną klamrę oznaczającą czempiona rodeo, czy coś takiego Rye i Max wymienili spojrzenia. Max od razu wiedział, że to bracia, którzy dzielą się swoimi zabawkami. Wiedział, że jego brat myślał o tym samym. Ci chłopcy byli na łowach i jakaś szczęśliwa kobieta będzie miała zapewnioną przejażdżkę swego życia. Stefan postukał w mikrofon. "Panie i panowie..." Ale Max ciągle patrzył na młodszą wersję siebie. Będzie musiał pokazać tych kowbojów Rachel. "Jarają mnie te cycuszki." Powiedział niższy. "Nie mogę się doczekać, by je pomacać." Jego brat uśmiechnął się jakby pomyślał o czymś bardzo przyjemnym. "A ja nie mogę się doczekać, by zobaczyć te włosy rozpuszczone. Uwielbiam ten kolor. Myślisz, że jej cipka też jest jasnoruda?" "Co!" Krzyknął Max, prawie rozlewając swoje piwo. Stało na ziemi całkowicie zapomniane, kiedy podniósł się uświadamiając sobie, że ci idioci mówili o ich kobiecie. Rye stał obok niego. "Ej, nie rozlej piwa, staruszku." Poradził niższy, poprawiając swojego Stetsona. "Jest tak mało piwa na świecie. Ciesz się każdym jednym." "Chodź, Shane." Powiedział ten drugi. "Aukcja chyba się zaczyna. Nie chcę przegapić kupienia tego cukiereczka." "Przepraszam, pana." Powiedział pierwszy, grzecznie omijając Rye'a. "Musimy wykupić dziewczynę." Szli dumnie w stronę sceny, ale Max słyszał jak wymieniali uwagi. "Nieźle, Shane. Zawsze jesteś taki uprzejmy dla starych dziadków." "Dziadków!" Krzyknął Max. Głowy odwróciły się, ale młodsi bracia nie spojrzeli na nich. Max poczuł jak jego pięści się zaciskają. Patrzyli na ich kobietę i rozmawiali o jej piersiach. Już dawno nie skopał nikomu tyłka. Rye wyciągnął dłoń i zatrzymał brata. "Uspokój się." Oczy Rye'a skupiły się na Rachel, która zdejmowała swój fartuszek i starannie go składała. "Jest piękną kobietą. Nie możesz skopać tyłka każdemu, komu się spodoba." "No to patrz." Warknął Max. Jego brat westchnął. "Nie wkurzaj Rachel. Miałeś się zachowywać." Podeszły Teeny i Marie. Były one najlepszymi przyjaciółkami ich matki. Dla dorastających chłopców były jak ciotki. Po tym jak umarła ich matka, to Teeny siedziała z nimi w szpitalu, a Marie zajęła się przygotowaniami. Ich rodziny były złączone jak wszystkie w Bliss. Brooke pracowała w ich faktorii w młodzieńczych latach, a syn Teeny był zastępcą Rye'a. "Słuchaj brata, Maxwellu." Napomniała go Marie. Max spojrzał na tę sześćdziesięcioletnią
kobietę. "Uspokój się. Macie większe zmartwienia niż tych dwóch chłopców. Całe miasto wie o Rachel. Uważamy na nią." Max i Rye pogadali z Callie i Loganem, by szepnęli słówko to tu, to tam, by pilnowano Rachel. Wygląda na to, że zadziałało. Teraz musiał mieć nadzieję, że Rachel się nie dowie. "Dobra, podczas gdy wy pilnujecie Rach, ja mogę zamordować dwóch debilnych braci." "Ci chłopcy są aroganccy i uroczy." Powiedziała Teeny, kręcąc głową. "Nie macie czym się martwić. Rachel wczoraj w nocy ich załatwiła." "Co?" Krzyknął Rye. Marie patrzyła na niego przez chwilę. "Myślałam, że słyszeliście. Całe miasto o tym gada. Ci chłopcy Kentów przyszli do restauracji i zaprosili Rachel. Mówili coś, że dwóch jest lepszych niż jeden." "Ale Rachel powiedziała im, że ma chłopaka." Teeny poprawiła okulary na nosie. Zawsze spadały. Pochyliła się konspiracyjnie. "Stella powiedziała, że mówili o niej jeszcze długo po tym jak poszła. Zdawali się bardzo zainteresowani. Nie przejmowali się za bardzo tym, że ma chłopaka." Max mógł się założyć, że mówili o niej. Powinien odebrać wczoraj w nocy telefon. Chciał trochę czasu sam na sam z Rachel, ale od teraz zawsze będzie odbierał telefon jeśli ktoś dzwonił, by powiedzieć, że jakieś młokosy potrzebują porządnego skopania tyłków. Rye patrzył na kobiety jakby marzył, by się ucieszyły. "Jak już powiedziałem Maxowi, nie może skopać tyłka każdemu facetowi, który rzuci na nią okiem. Rachel o to zadba." "Został nam ostatni przedmiot licytacji." Powiedział gładki głos Stefana. "Widzisz?" Rye wskazał na scenę. "Już prawie koniec, a potem zabierzemy Rachel do domu. Będzie z dala od pożądliwych spojrzeń kowbojów." I już nigdy nie opuści rancza. Cholerni, nieopierzeni kowboje. "Jedna z naszych najpiękniejszych mieszkanek zgodziła się zaoferować siebie w licytacji na ten wieczór." Powiedział Stefan z niewielkim śmiechem. "To oznacza randkę marzeń w posiadłości Talbot. Oferujemy kolację, taniec i wszystko, co może zdarzyć się między dorosłymi." Wszyscy zaczęli rozmawiać o pikantnym przedmiocie aukcji. "Zobacz, założę się, że mówią o Jen. Tylko ona jest na tyle szalona, by się wystawić na aukcji." Rye zwrócił uwagę na miejsce gdzie stali bracia Kent. "Praktycznie się ślinią. Stefan wyciągnie jakąś przyzwoitą sumkę z tych idiotów i wtedy zapomną o Rachel." "Pozwólcie, że przedstawię wam–" Stefan zatrzymał się kiedy na scenę weszła młoda kobieta. "Jak mam cię nazwać, Rachel?" Uśmiechnęła się i wzruszyła. "Niech będzie miłosna niewolnica." "Doskonale." Stefan zaciągnął ją delikatnie na środek sceny. "Czy dostanę pierwszą ofertę za naszą małą miłosną niewolnicę?"
"Pięćset dolarów." Krzyknął jeden z braci Kent. Max poczuł jak drgają mu powieki. Wiedział, że powinien krzyczeć, ale nie mógł się ruszyć. Takie to było uczucie, gdy było się sparaliżowanym wściekłością. Tak, zrobi to. Wreszcie stanie się całkowitym psychopatą i udowodni to całemu miastu. Podejdzie do tych skurwysynów i rozerwie pierwszego na kawałki. Potem zajebie drugiego na śmierć martwą nogą brata. Spojrzał na własnego. Rye uratuje go przed jego wściekłością. Rye go uspokoi. Rye go zagada. Twarz Rye'a była czerwona kiedy wskazał na młodszych kowbojów. "Zabij, Max." Max zaczął iść w kierunku tych idiotów próbujących kupić jego kobietę na ten wieczór. To byłby ich ostatni wieczór na tej Ziemi. "Maxwellu Harper, zatrzymaj się." Powiedziała przez mikrofon Rachel. "Nie." Max nawet nie zatrzymał się kiedy krzyknął do Rachel. Nie zagada go. "Zamierzam ich zabić. Nie spędzą nocy z tobą jako ich cholerna niewolnicą." Rye był tuż obok niego kiedy zbliżali się niebezpiecznie do swych ofiar. Bracia Kent nawet się nie ruszyli. Uśmiechali się jedynie z wyższością patrząc na Maxa i Rye'a. Max widział kątem oka Rachel na scenie, tupiącą nogą. To była jedna z tych rzeczy, które robiła kiedy uważała, że zachowywał się jak kretyn. "No cóż, myślałam, że ty mnie kupisz, Max." Powiedziała z niewielkim prychnięciem. Max zatrzymał się. Na chwilę zapomniał o kowbojach. Rachel patrzyła na niego z góry. "Zaplanowałaś to, dziecinko?" Pochyliła się, trzymając dłoń nad mikrofonem. Do dało mu świetny widok na kremowe wzgórki jej piersi. Dawało też widok braciom Kent. "Tak. Myślałam, że to będzie zabawne. Całą noc planowałam jak być twoją posłuszną małą miłosną niewolnicą, Max. Wiem, że to ja przez większość czasu przejmuję kontrolę, ale pomyślałam, że raz mógłbyś cieszyć się posłuszeństwem z mojej strony." Jego fiut stwardniał na tę myśl i wiedział, że Rachel to zauważyła. Kurwa. Zamierzał zabić Stefana za pozwolenie na takie coś takiego. Słodkie, ale najwyraźniej nie pomyślała, że inni mężczyźni będą licytować. "W porządku, pięćset jeden dolarów." Zauważył, że Rachel wywróciła oczami na jego oszałamiające przebicie. Bracia Kent zaczęli się śmiać. "Sześćset." Zalicytował ten o imieniu Shane. Puścił oczko do Rachel. "Myślę, że jesteś tego warta, skarbie. Z pewnością następne przebicie staruszka wyniesie sześćset dolarów i pięćdziesiąt centów." Max warknął. Zrobił krok do przodu, ale zatrzymał go Rye. Rye spojrzał na Stefana. "Max da tysiąc." Max skrzywił się, ale spojrzał na Rachel, która czekała niecierpliwie. Jej ogromne zielone
oczy wpatrywały się w niego. "Dobra." Bracia Kent wyszczerzyli się. "Dwa tysiące." Max słyszał jak wszyscy wokół plotkują. Nie miał dwóch tysięcy. Dopiero tworzył ten cholerny biznes. Widocznie skończy w więzieniu, bo nie było mowy by pozwolił Rachel odejść w zachodzie słońca by zabawiła się w niewolnicę z dwoma kowbojami. "Dwa i pół tysiąca." Usłyszał Rye'a. "Myślałem, że to ten drugi licytuje." Zauważył jeden z braci Kent. Stefan spojrzał na nich ze swojego miejsca. "Który z was licytuje? Musicie wiedzieć, że nie ma zbieranych wspólnie pieniędzy. Jeśli to zrobicie, wtedy obaj będziecie musieli podzielić się nagrodą." "My z chęcią się podzielimy." Shane posłał Rachel uwodzicielskie spojrzenie. "Słyszałem, że ci dwaj tutaj nie za bardzo. Pokażemy panience Rachel jak się dobrze bawić. Zamierzamy pokazać jej jak dobrze może być z dwoma facetami." "Trzy tysiące." Krzyknął Rye. Spojrzał na młodszych mężczyzn. "Trzy tysiące i pozwolę wam żyć. Jeden jedyny dolar więcej i wszystkie obietnice szlag trafi." Max podjął temat. Głos miał niski tak, że Rachel nie mogła go usłyszeć. "To nie będzie sprawiedliwa walka, chłopcy. Spróbujcie zabrać naszą kobietę, a będziecie musieli pilnować pleców przez resztę waszego przeklętego życia. Rozumiecie mnie?" "Słyszałem." Powiedział wyższy. "Jednakże, my mogliśmy dać tylko dwa patole." Shane westchnął. "Cholera, chyba musimy zabawić się gdzie indziej. Ej, nie macie przypadkiem siostry?" Rye wyciągnął dłoń przed pierś swojego brata. "Trzymaj się z dala od mojej siostry, dupku." Wrzasnął Max. Bracia Kent śmiali się gdy Rye odciągał Maxa. "Uspokój rzesz się, Max." Max spojrzał na brata, który nie wyglądał na tak wkurwionego jak powinien. "Teraz mówią o naszej siostrze." Rye wyglądał na maksymalnie zirytowanego, ale nie kowbojami. "Jest bezpieczna w Denver, Max. Czy ty w ogóle zastanowiłeś się nad ty, że właśnie kupiliśmy niewolnicę na tę noc? Kupiliśmy niewolnicę dla nas dwóch." Maxowi opadła szczęka, Spojrzał na scenę, gdzie Rachel rozmawiała ze Stefanem. "Ona nie wie co to oznacza. Właśnie to mówiła." Stefan zszedł ze sceny kiedy Rachel zaczęła rozmawiać z tą samą blondynką, która z nim przyszła. Zdawała się dawać Rachel jakieś wyraźne instrukcje.
Max zatrzymał elegancko ubranego Stefana. "Ta randka, za którą będę musiał się zastawić... to tylko kolacja, tak? Ona żartowała na temat tej części z niewolnicą? Stefan zmarszczył brwi. "Jeśli żartowała, to Lana zmarnowała cały poranek trenując ją. Rachel miała bardzo specyficzne żądania. Chciała być na ten wieczór prawdziwą niewolnicą. Zaopatrzyłem domek gościnny na wszystko czego możecie potrzebować. Kondomy, żele, zabawki, wszystko czego chcecie. Jacuzzi też jest przygotowane. Kolacja będzie czekała. Prosiła, by nie było żadnej służby, bo zamierza być cały czas nago. Nie wierzę by żartowała." "Cholera." Max całkowicie zapomniał o swojej potrzebie skopania młodych tyłków braci Kent. Myśl o Rachel nagiej i uległej spełniającej ich zachcianki była czymś więcej niż pojmował. "Poproszę kogoś, żeby mnie zawiózł do domu, bracie." Powiedział Rye. Max słyszał w głosie brata rozczarowanie. "Nie." Wtrącił ostro Stefan. "Mówiłem poważnie o zasadach, Rye. Wyłożyłeś pieniądze, dzielisz nagrodę." "To śmieszne. Nie możesz jej tego robić." Stef zaśmiał się. "To nie ja ułożyłem zasady, tylko Rachel." Poklepał Rye'a po plecach. "Przyjmij pewną radę od faceta, który zna się na kobietach. Ona jest gotowa. Chce wszystkiego, co wy dwaj możecie jej dać. Idźcie i weźcie swoją kobietę." Max i Rye odwrócili się w stronę rzeczonej kobiety. Lana podawała jej klucz. Był to klucz do domku gościnnego Stefana, gdzie wejdą po raz pierwszy razem. Max spojrzał na brata i wiedział, że myśleli o tym samym. O przeklętym czasie.
Rozdział 13 Rachel wzięła głęboki wdech kiedy Bronco zatrzymał się przed domkiem gościnnym Stefana Talbota. Była to przepięknie zbudowana chatka z widokiem na góry Sangre de Cristo, ale Rachel nie myślała o cudownej scenerii. Aukcja poszła słabo. Była pewna, że licytacja nie przekroczy pięciuset dolarów, ale tak było dopóki Stef nie przyprowadził tych dupków.
Nie potrafiła powiedzieć o czym myśleli. Odkąd zgarnęli ją z podium praktycznie cały czas milczeli. Max powiedział jej, że czas iść. Czekali razem, aż Rye podjechał SUV'em. Umościła się na tylnym siedzeniu zanim Max zdążyłby zaprotestować i jazda z parku do domu Stefana stała się zbyt napięta jak na rozmowę. Mężczyźni zdawali się być na krawędzi. Rye podjechał SUV'em na podjazd i szybko z niego wysiadł. Max otworzył drzwi pasażera, wysiadł i poczekał na nią. Jego dłoń ścisnęła jej i pomógł jej wysiąść z auta. Nigdy nie była tak wdzięczna jak wtedy gdy czuła ramiona Maxa wokół niej. "Kocham cię, Rachel." Wyszeptał. Patrzył na nią jakby czegoś szukał. "Jesteś pewna, dziecinko? Bądź pewna, bo to jest na zawsze." Rachel poczuła w oczach łzy. "Kocham cię, Max, ale kocham też Rye'a. Nie masz nic przeciwko temu?" Uśmiech Maxa miał w sobie całe ciepło słońca. "Nic mnie bardziej nie uszczęśliwi." Trzymał ją blisko i Rachel poczuła jak coś wewnątrz niej się rozluźnia. Nie raniła Maxa. "Ale Rachel, powinnaś wiedzieć, że ja jestem tym łagodnym jeśli chodzi o seks. Rye potrafi być wymagający." Rachel poczuła jak jej oczy rozszerzają się na te stwierdzenie. Max był cholernie wymagający sam w sobie. Nawet jeśli obawiała się trochę tego, Rye udowodnił jej, że to prawda. "Przestaniecie się w końcu przytulać?" Zapytał Rye głosem ociekającym władzą. "Chciałbym wejść do środka i zacząć nasz wieczór." Rachel przytaknęła i zaczęła iść w kierunku drzwi. Zatrzymał ją Rye. "Musimy najpierw wyjaśnić parę rzeczy, Rachel." Rye przyciągnął ją do siebie. Jego niebieskie oczy przeszywały ją na wskroś. "Chcę cię, Rachel. Kocham cię tak samo jak Max. Jeśli przejdziesz przez te drzwi, będziesz należała do nas obu. Rozumiesz?" "Rozumiem, że Max chce mnie poślubić." Rachel poczuła perwersyjną chęć, by rzucić mu wyzwanie. Chciał mieć nad nią pewien rodzaj władzy, ale nie chciała oddać mu jej bez pewnych zapewnień. Rye przesunął dłońmi po jej ramionach. Zadrżała na ten dotyk. "I to właśnie jedna z tych rzeczy, które mnie w tobie pociągają, Rachel. Nie sprzedasz się tanio. Chcę od ciebie zaangażowania w równym stopniu. Zostaniesz legalnie poślubiona Maxowi, bo wygrał w rzucie monetą, ale nigdy nie zwątp, że jesteś również moją żoną. Nie testuj mnie w ten sposób, Rachel. Jeśli uważasz, że Max jest zaborczym dupkiem, to ja już nie mam pojęcia jak można nazwać mnie." Uśmiechnęła się i odnalazła dłońmi jego talię. Puściła mimo uszu stwierdzenie o rzucie monetą. Nie miało dla niej znaczenia, którego z nich poślubi legalnie. "Będę cię nazywać moim zaborczym dupkowatym mężem." Pochylił się i po raz pierwszy wpił się w jej wargi. To było krótkie i bardzo, bardzo słodkie. "Żadnej antykoncepcji, Rachel. Chcę dzieci."
Przytaknęła. Też ich chciała. Nigdy wcześniej o nich nie myślała, ale teraz nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez ich dzieci. Będą miały brązowe kręcone włoski, z rudymi i złotymi refleksami. Będą szalały w Bliss, w stanie Colorado. Nauczą się jak się jeździ i żyje w tej cudownej dziczy, która kiedyś będzie ich. Będą miały najlepszych tatusiów na świecie. "Wyjdziesz za mnie, Rachel?" Spytał wyraźnie Rye. Przytaknęła, bo jej serce waliło zbyt mocno, by mogła mówić. "Wyjdziesz za mnie, Rachel? Będziesz centrum naszego świata i matką naszych dzieci?" Zapytał Max, podchodząc do niej od tyłu. Owinęła jedną dłoń wokół talii Maxa i została nimi okryta. Była otoczona bliźniakami Harper. Ich ciepło i miłość koiły jej duszę jak nic wcześniej. Rachel stała przez chwilę nieruchomo, bo wiedziała, że wreszcie znalazła dom. "Tak." Odparła po prostu. Max pocałował ją w policzek. Rye pochylił się i przycisnął usta do jej czoła. Rye mówił bardzo poważnie. Rachel wiedziała, że formalności miał już za sobą. Teraz był gotowy na seks. "Rachel, rozumiesz na co się zgodziłaś, kiedy wystawiłaś się na aukcji?" Jej uśmiech był teraz czystym uwodzeniem. "Tak, Rye. Zrobiłam to by skusić ciebie i Maxa. Chciałam wymusić sytuację. Chciałam was obu." Max jęknął tuż za nią. "I nigdy nie przyszło ci do głowy, że samo 'chce was obu' zadziała? Musieliśmy dać Stefowi trzy tysiące dolarów, żeby się tu znaleźć." "Tak mi przykro." Powiedziała Rachel, przegryzając dolną wargę. Rye cofnął się. "Później to sobie opowiemy, Rachel. Później będzie czas na wszystkie opowieści. Teraz chcę, żebyś przeszła przez te drzwi. Kiedy już znajdziesz się w środku, będziesz naszą niewolnicą. Podążysz za każdym rozkazem jaki ci wydamy. Będziesz posłuszna. Stef powiedział, że spędziłaś dziś trochę czasu z Laną." "Wtedy gdy miałaś być ze Stellą?" Spytał Max. Nie miała wyboru i przytaknęła. "Dostanie za to karę." Powiedział Rye takim głosem, że Rachel poczuła jak jej cipka się zaciska. Zastanawiała się co dokładnie miał na myśli. "Rozumiesz swoją rolę Rachel?" "Tak, Rye." Pamiętała jak Lana mówiła, że powinna używać jego imienia albo 'panie' kiedy do niego mówi. "Doskonale." Powiedział zadowolony Rye. "Wejdź do środka, zdejmij ubrania i przyjmij odpowiednią pozycję. Max i ja zaraz do ciebie dołączymy. Rachel użyła kluczy, które dała jej Lana i praktycznie wpadła do domku. Nie miała właściwie pojęcia co zamierzali z nią zrobić, ale wiedziała, że będzie to uwielbiać. Byli jej. Jedyną kwestią jaką Lana jej wyjaśniła było to, że to strona uległa tak naprawdę rządziła. To był jej wybór,
by zagrać dla nich tę rolę. Bardziej niż chętnie mogła scedować odrobinę seksualnej mocy na dwóch mężczyzn, których kochała bardziej niż cokolwiek na świecie. Przez większość czasu pozwalali jej rządzić. Mogła pójść na kompromis. Zrzuciła ubrania, bo nie miała pojęcia jak długo zajmie im przyjście tu za nią. Nie martwiła się ani trochę, że koszulka albo dżinsy mogą się pognieść. Padła na kolanach i usadowiła na kostkach tak jak uczyła ją Lana. Ułożyła dłonie na udach i cierpliwie czekała. Jakąś minutę później drzwi się otworzyły i weszli Max i Rye. "Bardzo ładnie." Stwierdził Rye. Opuściła uległe oczy. Nie było to coś, co mogła robić za każdym razem, gdy się kochali, ale mogła grać swoją rolę jeśli to ich uszczęśliwi. "Jesteś piękna, Rachel." Powiedział Rye. Słyszała w jego głosie satysfakcję. Milczała, przypominając sobie trening Lany. "Powiedz coś skarbie." Powiedział Rye z wyraźną podejrzliwością w głosie. "Jak długo już wiesz, że chcesz nas obu? Przyszło mi to do głowy po tym jak w zeszłym tygodniu zaczęłaś strasznie manipulować." "Hej–" Próbował ją bronić Max. "Nie, Max. Pomyśl o tym. Robiła wszystko co w jej mocy by dostać się między nas. Drażniła mnie przez całe siedem dni. Podejrzewam, że wiedziała jaki to ma na mnie wpływ. Chcę szczerej odpowiedzi, Rachel." "Wiedziałam po tym, jak Max został postrzelony." Jeśli chcieli całej historii, to im ją da. "Planowałam ten wieczór od tygodnia. Przygotowałam tę aukcję ze Stefanem." Usłyszała jak Rye wzdycha. "To on przyprowadził tych debilnych braci?" Przegryzła wargi i zdecydowała się na szczerość. "Tak, ten starszy jest artystą. Nie chciałam by wyszło tak drogo." Max zawarczał. "Niech lepiej kupi im bilet w jedną stronę z miasta albo będą mieli tak skopane tyłki jak nigdy." Patrząc przez rzęsy, zobaczyła jak sprawnie zdejmują ubrania. Rye ściągał dżinsy z bioder. Jej usta zwilgotniały kiedy złapała widok ogromnego fiuta Rye'a Harpera. Stał prosto przy jego brzuchu, z łatwością sięgając pępka. Był twardy i gotowy. Max również. Rachel zanotowała, że odrzucił na bok koszulę i gładko pozbył się dżinsów. Oczy Maxa płonęły, gdy na nią patrzył, siadając jednocześnie na krześle. Rozsiadł się, nie bacząc na swoją nagość. Ogromną dłonią wolno masował swojego penisa. Dopiero się rozgrzewał. Mógł tak dotykać się przez długi czas. Nagle stanął przed nią Rye. "Spójrz do góry, Rachel." Jego kategoryczny ton powiedział jej wszystko, co musiała wiedzieć. Był na krawędzi. Rachel wiedziała, że musi go zabrać z tej krawędzi jeśli chciała by ten wieczór się udał. Kusiła Rye'a cały tydzień, a on zdawał się odczuwać tego wyniki.
Rachel posłusznie uniosła wzrok. "Tak, Rye?" "Podoba mi się ta gra, Rach." Dotknął palcem jej podbródka. Uniósł jej głowę, by na niego spojrzała. "Uczyłem się od najlepszych." "Stef?" Jego palec okrył jej wargi. "Dam ci znać kiedy będziesz mogła mówić." To zabolało, ale milczała. Rye zachichotał. "Zapłacę za to później, dziecinko. Wiem to. Nie jesteś do końca uległą dziewczynką. Zagraj w moją grę, a ja zagram w twoją. Co ty na to?" Rachel milczała, ale jej uśmiech sięgnął jej oczu. Rye zdawał się być tym zadowolony. "A teraz, Max, pieprzyłeś naszą słodką kobietę przez całe tygodnie." Zaczął Rye. "Nie tak często jak bym chciał." Odpowiedział gładko Max. Ku uldze Rachel, wyglądał na zadowolonego. A nawet na szczęśliwego. Wszystkie obawy, że Max nie będzie chciał się dzielić, natychmiast odeszły. Rye wyglądał po prostu na wygłodniałego. Całe jego ciało zwijało się w gotowości na wybuch. "Jak jej usta?" Max jęknął. Główka jego penisa stała się teraz wilgotna. "Robi świetnego loda. Potrafi wyssać do sucha. Gdybym był tobą już pierdoliłbym te usta." Rye wziął swojego penisa w dłoń. Nagle ten ogromny fiut prosił o wejście. "Otwórz, skarbie." Nie czekał aż się zastosuje. Drażnił jej wargi napęczniałą główką swojego członka. Rachel rozchyliła usta i pozwoliła językowi odnaleźć małe V na spodzie jego fiuta. Drażniła je koniuszkiem języka. "Liż główkę." Warknął Rye. Rachel owinęła język wokół purpurowej główki jego fiuta. Mogła już posmakować wypływających pojedynczych kropel spermy. Zlizała je i pokryła nimi swój język, upajając się jego smakiem. Wessała do ust jedynie główkę i lekko pociągnęła. "Pieprzyć to, nie mogę czekać." Wyjęczał Rye i cofnął się. Wsunął dłoń w jej włosy. "Zamierzam pieprzyć twoje usta, skarbie, a kiedy skończysz ssać mnie do sucha, podejdziesz do Maxa na dłoniach i kolanach. Jego też wyssiesz. Obaj będziemy używać twoich ślicznych usteczek i nie zgubisz ani kropelki tego, co ci damy. Rozumiesz?" Rachel przytaknęła. Wtedy Rye zaczął wolno, miarowo wypełnić ją swoją twardą długością. Walczyła, by otworzyć szerzej szczękę. "Spokojnie, Rachel." Nakazał, wypełniając jej usta. Rachel skupiła się na oddychaniu przez nos. "Użyj dłoni, by objąć moje jądra. Lubię jak się nimi bawi. Zapamiętaj to." Sięgnęła i delikatnie objęła jego ciężkie, twarde jądra. Jęknął z rozkoszy i wsunął w nią
kolejny cal. Rachel czuła jak z każdym pchnięciem uderza w tylną ściankę jej gardła. Zdobyła się na przejechanie językiem po spodzie jego fiuta, wywołując u niego syk. "Kurwa, to takie dobre, Rach." Dłoń na jej włosach zacisnęła się kiedy zwiększył tempo. "Twoje usta są jak niebo. Ssij mnie mocno. Zamierzam dojść. Nie mogę wytrzymać." Rachel zassała policzki do środka i zaczęła rytmicznie mu obciągać. Zdawał się tracić kontrolę i zaczął mocno pieprzyć jej usta. Wepchnęła jego fiuta kiedy pociągnął ją za włosy, przyciągając ją bliżej. Była nim wypełniona i poddała się tej kontroli, pozwalając mu używać jej ust. Rozluźniła się. Pieprzył ją znajdując drogę do jej gardła. Kiedy poczuła jak jego główka sięga najdalej jak się da, przełknęła wokół niego i ścisnęła delikatnie jego jądra. "Kurwa." Krzyknął Rye kiedy zaczął dochodzić. Rachel poczuła jak tężeje, a potem nie myślała o niczym oprócz przełykania jego spermy. Łykała zaciekle, nie pozwalając ulecieć żadnej kropli. Kiedy zmiękł w jej ustach, dalej kazał jej trzymać swojego fiuta. "Wyliż go, dziecinko." Głos miał nierówny. Jego dłonie puściły jej włosy, gładząc je czule. Kiedy zdawał się być zadowolony, tym że wzięła wszystko co jej dawał, wyszedł z niej z głośnym plaśnięciem. Szarpnął za jej włosy, zmuszając ją by na niego spojrzała. Rachel wiedziała, że nie był ani odrobinę bliżej całkowitej satysfakcji. Będzie chciał więcej. "A teraz, zanim pójdziesz i owiniesz ten mały gorący języczek wokół fiuta Maxa chcę zobaczyć moją cipkę." "Co?" Zapytała Rachel. Oddychała głęboko, wciągając powietrze do płuc. "Powiedziałem, że chcę zobaczyć moją cipkę. Połóż się na plecach, rozszerz nogi i pokaż mi moją cipkę." "On nie żartuje, dziecinko." Powiedział Max z chropowatym śmiechem. "Naprawdę chce na nią spojrzeć. Będziesz rozkładać dla niego nogi co najmniej raz dziennie, by mógł na ciebie popatrzeć." Rye spojrzał na nią. Nic w jego przystojnej twarzy nie dało jej żadnego znaku, że żartował. "Czekam." Rachel kiwnęła głową i wstała z kolan. Usiadła na wykładzinie i wolno rozłożyła nogi. Wiedziała, że powinna być szalenie skrępowana, ale pożądanie i miłość w ich oczach sprawiło, że poczuła się prawdziwą kobietą. Czuła się piękna i chciała się tym z nimi podzielić. Max pochylił się, jego oczy były rozszerzone. "Kiedy się ogoliłaś?" Oddychał ciężko. Skupił się na jej pulchnym, soczystym i całkowicie pozbawionym włosków wzgórku. "Wydepilowałam się rano." Była to część rytuału przez jaki kazała jej przejść Lana. Krzyczała trochę podczas tej czynności, ale była zadowolona z tego jak miękka i wrażliwa była tam na dole. "Jest śliczna." Wydyszał Max. "Rozszerz wargi." Fiut Rye'a już rósł. Ponownie pulsował z potrzeby, gdy na nią patrzył.
"Użyj palców i rozszerz swoje wargi. Chcę zobaczyć twoją małą łechtaczkę. Chcę zobaczyć, czy jesteś wilgotna i gotowa." Była. Dwa razy musiała zmieniać bieliznę przed dzisiejszym piknikiem już tylko na myśl o tym, co się zdarzy. A teraz kiedy już tu była i nie mieli na sobie ubrań, jej cipka nie mogła przestać wilgotnieć coraz bardziej. Przebiegła palcami po wargach sromowych i rozdzieliła je tak jak kazał Rye. Jej palce zrobiły się śliskie kiedy pokryły się jej sokami. Prawie krzyknęła kiedy musnęła różową perełkę jej łechtaczki. Była blisko. Wszystko czego było jej trzeba to tylko kilka pociągnięć palca, by doszła. "Nawet się nie waż dotykać jej ponownie." Rye sięgnął i zabrał jej dłoń. Podciągnął ją w swoje ramiona. Jego erekcja naparła na miękkie ciało jej brzucha. Chciała jej gdzie indziej. "Ta cipka jest moja, Rachel. Należy do mnie i Maxa. Zostaw ją, chyba że każę ci jej dotknąć. Rozumiesz?" Przytaknęła. Później, opierdzieli go za jego hipokryzję, ale nie było tu i teraz miejsca na zuchwałe odpowiedzi. Zgodziła się zagrać ich niewolnicę i zamierzała tego dotrzymać. Później, obiecała sobie, ona i Rye odbędą długą rozmowę na temat jego praktyk masturbacyjnych. Ta zaborczość działała w dwie strony. Rye sięgnął dłonią między nich i wsunął palec między śliskie fałdki jej cipki. Rachel nie mogła złapać tchu, gdy zaczął się nią bawić. Jego utalentowane palce krążyły wokół jej łechtaczki, nęcąc ją, ale ani na chwilę nie doprowadzając jej na skraj. Wsunął środkowy palec w jej ociekającą sokami szparkę i wtedy ku przerażeniu Rachel, wysunął dłoń. Uniósł swoje mokre palce do ust zlizał z nich jej soki. "Smakuje jak miód." Powiedział Max, odchylając się. Był zrelaksowany i czekał na swoją kolej. "Jest słodka." Rye rozkoszował się jej nektarem. "Zjem tą cipkę później, Rachel. A teraz, z tego co pamiętam miałaś coś zrobić z Maxem. Dłonie i kolana." Rachel opuściła się na podłogę. Zaczęła sunąć ku Maxowi, który patrzył na nią spod na wpół przymkniętych powiek. Siedział na wygodnym, wyściełanym krześle. Rachel słyszała jak Rye wychodzi, ale skupiła swoją uwagę na Maxie. Wyglądał tak przepysznie, czekając na nią. Jego silna szczęka ukazywała kilkudniowy zarost, który zdawał się zawsze mieć. Uwielbiała to jak bardzo był męski. Rozszerzył szeroko nogi, dając jej pole do działania. Gładził swojego długiego fiuta. Jego oczy rozgrzały się kiedy lizała go wolno od szerokiej nasady aż do główki. Wiedziała, że Max czerpie wiele przyjemności z samego patrzenia. Chciał patrzeć jak jego fiut się w niej zanurza. Max rozluźnił się na krześle. Pozwolił jej wykonać całą pracę. Lizała go jak lizaka, jedną dłonią trzymając trzon kiedy pożerała główkę. Była to praca do jakiej mogła się przyzwyczaić. *** Rye wszedł z powrotem do salonu i został powitany cudownym widokiem tyłeczka Rachel, kręcącego się powoli kiedy ssała fiuta Maxa. Jego własny penis stwardniał ponownie na myśl o tym jak gorące były jej usta. W porównaniu do niego, Rachel była malutka, ale silna. Uwielbiał fakt, że prawie nie mógł zmieścić się w jej ciasnych, małych usteczkach. Była taka mała, że czuł krawędzie
jej zębów drapiące delikatnie o jego ciało. Przez to jeszcze tylko bardziej stwardniał. Jest tak kurewsko śliczna, pomyślał Rye kiedy otwierał buteleczkę żelu nawilżającego, który znalazł obok łóżka. Nie była to jedyna rzecz jaką tam znalazł. Stef zostawił im wiele prezentów, wszystkie zabawki były nowe i gotowe do zabawy. Spojrzał na różowy wibrator, który trzymał w dłoni. Był mały, ale będzie cudownie wyglądał zaciśnięty w jej ciasnym małym tyłeczku. Jego fiut podskoczył. Ukląkł za nią i pogładził dłońmi krzywizny jej pośladków. Nie mógł się powstrzymać. Pochylił się i ucałował każdy pulchny, krągły pośladek. Uwielbiał ją. Rachel wymamrotała coś miękko wokół penisa w jej ustach i zakręciła tyłeczkiem, zapraszając go do zabawy. Takiego zaproszenia nigdy by nie odrzucił. Wycisnął odrobinę rozgrzewającego żelu na dłoń i delikatnie rozszerzył jej pośladki. "Pieprzyłeś już ten mały ciasny tyłeczek, Max?" Zapytał Rye, patrząc na brata. Max miał odrzuconą do tyłu głowę i zamknięte oczy kiedy Rachel brała go w usta. Rye wiedział, że nie minie długo nim Max wypełni ją po raz drugi tej nocy spermą. "Jeszcze nie." Max jęknął kiedy Rachel zassała go głęboko. "Bawiłem się nim. Ona to lubi." Rachel wymamrotała coś, co miało pewnie oznaczać tak. Rye środkowym palcem wolno nawilżał jej ciasną dziurkę. Masował tę śliczną rozetkę i myślał o tym jak dobrze będzie ją czuć owiniętą wokół jego kutasa. Nawilżył wibrator i naparł nim na jej tyłeczek. Przez chwilę się zawahała. "Pchniesz do tyłu kiedy ci powiem, Rachel. Zamierzam pieprzyć twój tyłek tym wibratorem. To przygotuje cię na mojego fiuta." Każde jego słowo było obietnicą, którą składał sobie i jej. Max może i miał ją pierwszy, ale to Rye weźmie jej dziewiczy tyłek. Pchnął i patrzył jak jej dziurka zaciska się, próbując go wypchnąć. Naparł mocniej, delikatnie obracając. "Pchnij, dziecinko." Rachel jęknęła kiedy nadziała się na niego. Wsunął się przez ciasny krąg mięśni. "Jest na to gotowa, Max." Głos Rye'a brzmiał gardłowo nawet dla niego samego. "Możemy ją dzisiaj razem pieprzyć." Wyjął z niej wibrator i wsadził jeszcze raz. Ciało Rachel zadrżało. Jęczała słodko wokół fiuta Maxa. Przez to Rye pomyślał o wszystkich mrocznych rzeczach. Zadrżał na myśl o rozwierceniu jej tyłka swoim kutasem. "To właśnie planowałem." Wyjęczał Max. Rye zauważył, że Max dał sobie spokój z jego poprzednim 'leż na plecach i używaj' stanem umysłu. Szczękę miał naprężoną, a jego biodra pchały miarowo pieprząc usta Rachel. Rye wiedział, że jego brat wkrótce się spuści. Pamiętał zbyt dokładnie jak dobrze było czuć jej zaciskające się gardło gdy na nim przełykała. Była niesamowicie hojną kochanką. Rye pieprzył ją wibratorem. Jego fiut pulsował, gdy patrzył jak różowa plastikowa zabawka znika w jej dziurce. Ściągnięta obręcz jej mięśni rozluźniła się kiedy urabiał ją ciągle i ciągle. Na początku była niepewna, ale po minucie, czy dwóch sama nabijała się na wibrator. Praktycznie o to błagała.
"Lubisz to." Usłyszał siebie Rye. "Lubisz mieć posuwany tyłek. O ile lepiej będzie jak to będzie mój kutas, Rach? Będziesz uwielbiać mojego fiuta w tyłku, a Maxa w twojej cipce?" Jęczała, nabijając się tyłkiem na wibrator. Rye nie mógł czekać ani minuty dłużej. Wsunął w nią wibrator, dopasowując go idealnie do jej tyłeczka i tam go zostawił. Był taki śliczny. Jego fiut wybuchnie jeśli wkrótce nie będzie jej posuwał. Jej uda pokryły się jej sokami. Uwielbiała mieć wykorzystywany tyłek. Zanim ta noc się skończy, weźmie więcej niż ten mały wibrator, ale teraz Rye chciał wiedzieć jak to jest zanurzyć się w jej cipce. "Rozszerz nogi, śliczna." Nakazał. Przysunął swojego kutasa do jej szparki. Rachel jęknęła próbując natrafić cipką na jego fiuta. Rye uderzył ją w jej piękny tyłeczek. Uwielbiał sposób w jaki jej skóra stawała się różowa. Pokrył go wytrysk świeżych soków. "Nie strać Maxa albo będę musiał cię ukarać, dziecinko." "Tak." Powiedział Max. Brzmiał na trochę zdesperowanego. "Nie strać Maxa. Ssij mnie, dziecinko. Jestem tak blisko." Przyciągnął jej głowę z powrotem. Rye wkrótce usłyszał słodkie dźwięki siorbania i ssania. "Weź od Maxa jego spermę i wtedy cię przelecę." Rye przebiegł dłońmi po jej krągłościach. Pozwolił swojemu fiutowi zanurzyć się w niej odrobinę jedynie po to by dać jej coś o czym mogłaby myśleć. Tak bardzo kusiło go, by zwyczajnie w nią pchnąć. Rachel była tak mokra, że bez problemu by się w nią wsunął. "Och, Rachel." Wyjęczał Max. Jego twarz zarumieniła się i zacisnął zęby. Jego dłonie zacisnęły się na jej włosach, a biodra wierzgnęły. "Dziecinko, tak dobrze. Połknij mnie." Rachel ssała głęboko, a twarz Maxa zaczerwieniła się i wykrzywiła kiedy wypełniał usta ich kobiety swoją spermą. Kiedy Max opadł na plecy, całkowicie wyczerpany, Rye przystąpił do dzieła. Nabił Rachel na swojego fiuta. Wsunął się w nią aż po same jądra. Zassały go śliskie ścianki jej cipki, wciągając go i zacieśniając wokół niego. Wibrator w jej tyłku sprawił, że jej cipka stała się niesamowicie ciasna. Jęknął czując jej pochwę wokół siebie. Wysunął się, trzymając ją za biodra. Kiedy pchnął ponownie, zobaczył jak różowy wibrator wysuwa się trochę spomiędzy jej pośladków i stracił kontrolę. Posuwał ją mocno i szybko. Nie potrafił się opanować. Czekał na to przez całe tygodnie. Cholera, czekał całe życie, by ją znaleźć. "Och, Rye, proszę pieprz mnie." Nabijała się na niego, klęcząc na kolanach i dłoniach. Uwielbiał sposób w jaki się poruszała i dźwięki ciała uderzającego o ciało. Przesunął dłonie z jej bioder na piersi. Kołysały się rytm ich pieprzenia. Szarpnął za sutki, ściskając je i skręcając wystarczająco, by to poczuła. "Jezu, jak dobrze. Pieprz mnie mocno, Rye." Uśmiechnął się, bo to nie było błaganie uległej kobiety. To była kobieta żądająca swej rozkoszy, a on był facetem, który jej to da. Rye lubił różne gierki, ale chciał Rachel po prostu takiej jaka była. Chciał, by walczyła z Maxem i mówiła mu co ma robić i gdzie spadać, gdy ją wkurzy. Potrzebował jej namiętności i siły. Dając jej to czego chciała, Rye wiedział, że będzie kochał ją całą wieczność.
Przesunął dłońmi, by złapać jej uda. Pocierał jej cipkę, ciągnąc i pchając gdzie tylko chciał. Była jego. Tarcie i gorąco jej szparki pchnęło go na krawędź o wiele za szybko. Rye poczuł drobne dreszcze u podstawy kręgosłupa, a jego jądra ścisnęły się boleśnie. Jęknął przeciągle, bo nie było możliwości, by wytrzymał chociaż sekundę dłużej. Była zbyt ciasna i zbyt mokra. Jej cipka zasysała jego fiuta, dojąc go. Rye sięgnął i jego dłoń wsunęła się w jej fałdki. Znalazł mały guziczek, który jak widział, doprowadzi Rachel do szaleństwa. Mocno przycisnął palec do jej łechtaczki, wbijając w nią fiuta ostatni raz. Rachel zadrżała i poczuł jak dochodzi. Ciągle i ciągle powtarzała jego imię. Ogarnął ją spazm, jej mięśnie zacisnęły się na jego męskości. Praktycznie ujrzał gwiazdy kiedy trysnął w jej wnętrzu. Trząsł się cały kiedy osunął się na plecy Rachel. Ona upadła na kolana Maxa. Max natychmiast zaczął gładzić ją po włosach. Jego brat mówił ich kobiecie jak piękna była i jak bardzo szczęśliwi byli, że ją mieli. Cieszył się, że Max znalazł słowa by wyrazić to jak się czuli, bo Rye'a opuściły. Rye leżał na niej, wdychając jej zapach i słuchając dźwięku jej walącego serca.
Rozdział 14 Rachel przytrzymała się Maxa, który niósł ją do sypialni. Rachel wiedziała co ją tam czekało. Królewskich rozmiarów łóżko z najprzedniejszą pościelą i wszystkimi znanymi mężczyznom zabawkami. Przekręciła się odrobinę w ramionach Maxa próbując ustawić zabawkę, którą Rye wepchnął do jej tyłka jakieś dziesięć minut temu. Za każdym razem gdy się poruszała,
wibrator wysyłał niewielkie fale szoku wzdłuż całego jej ciała. Kiedy Lana pokazała jej wcześniej ten pokój, zastanawiała się, czy Stefan Talbot miał własne przedsiębiorstwo produkcyjne specjalizujące się w prawdziwych nieprzyzwoitościach. Były tu dilda, zatyczki do odbytu, skóry, różne wibrujące przedmioty, żele nawilżające w przeróżnych smakach i spis wszystkich rzeczy. Nie wiedziała nawet jak pewne rzeczy działają. Stała tam dziwna ławka, która zdawała się zbyt niska, by naprawdę pomóc w dosięgnięciu wyższych miejsc. Wyglądała prawie jak piknikowy stoliczek. Rachel wpatrywała się w nią przez chwilę. "Do czego służą te małe haczykowate rzeczy, Max?" Spytała ciekawie Rachel. Ręce udrapowała na jego ramionach i nawet dla siebie brzmiała z lekka sennie. Była dziwnie zafascynowana dekadencką przestrzenią, którą Stefan nazywał 'pokojem zabaw'. Rachel zauważyła, że Rye stał przy otwartych drzwiczkach jednej z szafek i czegoś szukał. Żadne z nich nie miało na sobie ubrań. Mięśnie tyłka Rye'a były całkowicie nagie i tak właśnie lubiła na nie patrzeć. "Służą do kajdan, sznurów, lub czegokolwiek czym twój pan będzie chciał cię przywiązać." Odpowiedział Max ze sprośnym uśmiechem na jego przystojnej twarzy. Wyglądał strasznie nieprzyzwoicie. "Co?" Rachel ponownie spojrzała na mały stołek. "Dlaczego mielibyście chcieć mnie do tego przywiązać?" "Jest nazywany krzesłem chłosty i jest w sam raz do sprawiania ci lania, moja ukochana." Na twarzy Rye'a odmalował o się wyraźne drapieżne spojrzenie. Trzymał w dłoni skórzaną szpicrutę. Uderzał nią o wnętrze dłoni, jakby ją testując. Rachel zwęziła oczy i posłała mu swoje spojrzenie. Widząc je, bliźniaki Harper wiedziały, że mogły jej coś zrobić, ale później za to zapłacą. Rachel była zadowolona kiedy Rye złapał jej wzrok, przełknął głośno i odłożył szpicrutę na swoje miejsce. "Nie jest dla ciebie. Pewnie później użyłabyś jej na mnie." "Uderz mnie tym czymś albo tą rakietką z dziurkami i tak, prawdopodobnie będzie za to kara." Odparła Rachel kiedy Max układał ją na łóżku. Rzucił ją na nie i szybko dołączył, obracając ją. Jego dłonie były wszędzie, bawiły się jej piersiami, pieściły pośladki, łaskotały spód kolan. Rye zamknął drzwiczki i odwrócił się do nich. Miał coś w dłoniach co wyglądało bardziej jak biżuteria niż szpicruta, czy rakietka. Jego wargi rozszerzyły się w półuśmiechu kiedy na nich spojrzał. Rachel wessała powietrze kiedy Max złapał jeden sutek między zęby i delikatnie go przegryzł. "Co się stało z moją małą uległą niewolnicą?" Spytał tęsknie Rye. Rachel zmarszczyła brwi. Nie była w tym za dobra. "Przepraszam, Rye. Masz rację." Zaczęła się podnosić pomimo protestów Maxa. Odwróciła się i ustawiła na kolanach i dłoniach, prezentując się Rye'owi od tyłu. Jeśli chciał poznać lekkie bicie, to mogła spróbować. "Jeśli chcesz mnie mieć na tej ławeczce, to w porządku." Rye zaśmiał się, a jego duże dłonie pieściły czule jej pośladki. Nacisnął na wibrator, sprawiając, że jęknęła i zwinęła się na łóżku. Max przeniósł się i jego dłonie znalazły jej piersi. Szarpał za jej sutki, podczas gdy jego usta przygryzały delikatnie jej kark. Rachel westchnęła. Jej cipka ponownie się rozgrzewała. Nie potrafiła uwierzyć w to jak ci mężczyźni doprowadzali ją do szaleństwa.
"Pokaż mi swoje piersi, Rachel." Głęboki głos Rye'a smagał jej skórę. Uniosła się na kolanach i odwróciła do Rye'a. Max mrugnął do niej, gdy na niego spojrzała. "Pokaż mu te cycki, dziecinko. Są takie śliczne." Pozwoliła swoim dłoniom objąć swe piersi oferując je dla przyjemności Rye'a. Została nagrodzona powolnym wykrzywieniem jego warg. "Max sprawił, że te sutki stwardniały, prawda? Jednak możesz sprawić, by stały się jeszcze twardsze, prawda bracie?" Nagle dłonie Maxa objęły ją i poczuła jak jego erekcja napiera na jej pośladki. Jego palce odepchnęły jej na bok i zajęły miejsce na jej piersiach. Jego dłonie objęły jej półkule, masując je i gładząc. Pozwoliła swojej głowie opaść na pierś Maxa. Złapał jej sutki między kciuki, a palce wskazujące. "Są twarde, Rye. Załóż teraz te kamyczki na naszej małej laleczce." Głębokie dudnienie Maxa zwróciło jej uwagę. Podniosła wzrok, gdy Rye po nią sięgał. "Jest naszą małą laleczką. Chyba ją ubiorę." Rye miał w dłoniach coś co wyglądało jak długie, wysadzane klejnotami kolczyki. "Co to jest?" Spytała Rachel. "Max, uderz ten tyłek." Zanim Rye dokończył, dłoń Maxa ostro uderzyła ją w pośladek i zakwiliła czując lekki pieczący ból. Uderzenie poruszyło wibratorem, sprawiając, że każdy nerw w jej ciele ożył. Pieczący ból na skórze został szybko zamieniony przez ciepło jakie poczuła w swoim łonie. "Będziemy używać tylko naszych dłoni, dziecinko." Zachichotał Rye. Głos miał niski i seksowny. "Nie sądzę, by trzeba było dołączać do tego szpicrutę albo pejcz. Jest za dużo miejsc, na których mogłabyś użyć szpicruty. Nie sądzę, by to mi się podobało. A teraz, nie powiedziałem ci, że czas na rozmowę, ale odpowiem na twoje pytanie. To, dziecinko, jest klamra na sutki i będzie ślicznie wyglądać na twoich cycuszkach." Odpiął klamrę i przytknął ją do jej sutka. Zacisk wbił się w jej wrażliwe ciało. Jak wibrator w jej tyłku, powodował jedynie ten dobry ból. Syknęła kiedy zatrzasnął jej drugi sutek i odsunął się. "Naprawdę ślicznie. Będą pięknie podrygiwać gdy będziemy cię ostro posuwać. A teraz, na dłonie i kolana, Rachel." Penis Rye'a wystawał spomiędzy jego ud. Rachel chciała mieć go w ustach, ale ustawiła się przed nim na kolanach. "Jest bardzo posłuszna." Powiedział Max. Jego dłoń przebiegła po linii jej kręgosłupa. Zajęli miejsca po obu stronach jej ciała. "Teraz jest, ale ma wiele do nadrobienia." Dłoń Rye'a przesunęła się po jej tyłku. Rachel nie potrafiła opanować jęku, który wydostał jej się z gardła. Może to całe bicie nie było takie złe.
Rye kontynuował. "Nasza mała dziewczynka nigdy nie będzie uległa, Max. Musimy być bardzo ostrożni. Sądzę, że wymyśli naprawdę kreatywną karę, jeśli za bardzo się zagalopujemy. Widzisz, Rachel, jeśli użyję dłoni, to jedyną zemstą jaką zniesie twoje serduszko będzie uderzenie twoją dłonią w mój tyłek." Poczuła jak jego usta całują miejsca, w które uderzył. "I Rachel, twoje dłonie są mile widziane na moim tyłku." "Na moim też." Powiedział słodko Max. Miała widok na jego twarz kiedy usadowił się pod nią. Rachel zdziwiła się widząc jak szczęśliwie wyglądał Max. Niedźwiedź Hrabstwa Bliss wyglądał słodko i seksownie. "Możesz mnie bić kiedy chcesz. Musisz po prostu mi powiedzieć, bym ułożył ci się na kolanach i liczył, skarbie." Rachel prychnęła na tę myśl. Zmieniło się to w pisk kiedy Rye klepnął ją ponownie. Te całe nie rozmawianie już ją wkurzało. "Śmiało, mów co musisz powiedzieć. " Rye spuścił ją ze smyczy. "Nie kuś mnie, Maxwellu. Wiesz, że czasem zasługujesz." Rachel była przekonana, że wielu mieszkańców Bliss zapłaciłoby spore pieniądze za zobaczenie jak spuszcza po kryjomu lanie Maxwellowi Harperowi. "I będę." Odparł Max puszczając oczko. "Będę musiał nazwać cię Rachel, Pani Bólu za każdym razem, gdy będziesz mnie dyscyplinować. Prawdopodobnie będę robił złe rzeczy, tylko po to byś mnie ukarała." Dłoń Rye'a przesunęła się po rowku jej tyłka. Zacisnęła zęby na to doznanie. Wibrator zadrgał w jej dziurce wywołując ból i dziką rozkosz. Klamry na jej sutkach były ciężkie, rozciągając jej skórę. Gorąco wykwitało na zewnątrz, słodkie uczucie powodujące, że zaczęła się niecierpliwić. Pochyliła się i wpiła usta w wargi Maxa. Jego język wysunął się, by spleść się z jej. "Nie potrzebujesz powodu." Powiedziała. "Robisz złe rzeczy, bo jesteś Maxwellem Harperem." Nawet nie próbował zaprzeczać. "Tak, ale dyscyplina jest dodatkową motywacją do złego zachowania." Mrugnął do niej i jego twarz zniknęła. Poczuła jak porusza się za nią. Próbowała się obejrzeć. "Oczy do przodu, Rachel." Nakazał Rye. Rachel dzielnie się odwróciła. Wpatrzyła się w rzeźbione drewno zagłówka, ale jej umysł skupiał się na dwóch mężczyznach dotykających całego jej ciała. Oddychała wolno, próbując uspokoić jej pędzące serce. Zdawało się, że nie było miejsca na jej ciele, któremu nie złożyliby hołdu. Nie zostawili ani jednego cala niedotkniętej skóry. Palce muskały klamry na jej sutkach, a ciepły język przejechał wzdłuż jej kręgosłupa. Któryś przegryzł mocno wgłębienie jej kostki. Była zszokowana odkrywając jak bardzo była tam wrażliwa. Bracia Harper znajdywali wszystkie jej czułe punkty. Znajdywali nawet takie, o których nie miała pojęcia. Prawie zaprotestowała kiedy poczuła jak jeden z nich wstaje z łóżka, ale wtedy usłyszała głos Rye'a i poczuła jego dłonie na swoich udach. "Rozłóż nogi, kochanie." Warknął. Poczuła jak wsuwa rękę między jej ściśnięte uda. "Chcę mieć dostęp do mojej cipki." Max wrócił do łóżka. Poczuła jego dłonie rozszerzające jej pośladki. "Wyjmę z ciebie ten
wibrator i nawilżę jeszcze bardziej twoją dziurkę, dziecinko." Powiedział rzeczowo Max. "Potem zamierzam pieprzyć cię czymś większym. Chcę się upewnić, że jesteś gotowa na mnie i Rye'a. Rozumiesz, jak chcemy cię posuwać, prawda?" Przytaknęła i przegryzła wargę czując piekące doznanie. Wypuściła powietrze kiedy wyciągał z niej wibrator. Miała wrażenie ulgi, ale i dziwne uczucie rozczarowania. Była taka pełna. Max wcierał w nią żel, wsuwając go w jej odbyt. Otaczał ją ciągle i ciągle. Przez to zwilgotniały jej oczy i każdy nerw zadrżał. To było bardzo intymne doznanie. "Jeden w mojej cipce, jeden w moim tyłku." Przez ostatni tydzień nie myślała o niczym innym. "Właśnie tak." Gorący oddech Rye'a owionął jej szparkę. Robiła co mogła, by nie opuścić się na jego twarz. Poczuła jak jego język sięga, by delikatnie okrążyć jej wargi. "Proszę, Rye." Chciała, by pieprzył ją językiem. Poczuła jak giętki plastik wibratora wsuwa się w jej ciaśniejszą dziurkę. Był o wiele większy niż ten pierwszy. Ale wciąż mniejszy niż Max i Rye. "Zamierzamy wypełnić cię naszymi fiutami." Max oddychał ciężko kiedy wolno wsuwał wibrator w jej tyłek. "Kiedy będziesz myślała, że nie zniesiesz już więcej, dziecinko, wtedy cię dosiądziemy." Jej głowa opadła. Podwójne doznanie płonącej rozkoszy i delikatnego czucia Rye'a liżącego ją swoim językiem doprowadzały ją do szaleństwa. Klejnoty na jej piersiach zabrzęczały. Czuła się jakby każdy nerw w jej ciele był przez nich kontrolowany. "Rye, proszę." Błagała ponownie. Wibrator wszedł w nią cały. Czuła jak mięśnie jej tyłka rozluźniają się, by przyjąć większe natarcie. Max wsuwał i wysuwał wibrator, pieprząc ją bezlitośnie. "Jest coś, czego chciałaś, Rachel?" Rye brzmiał zdecydowanie zbyt spokojnie jak dla niej. Ona prawie odchodziła od zmysłów z pożądania. Tak bardzo ich potrzebowała. "Wiesz czego chcę." "Pozwól mi to usłyszeć." Jego oddech owionął jej szparkę jak ciepły koc. "Jedz moją cipkę, Rye." Dała mu słowa, których chciał. Max wolno wysunął wibrator, a potem zaczął ostrożnie go wsuwać. Ten nacisk chyba ją zabije. Musiała dojść. Jego język ledwie dotknął jej łechtaczki. "A jak myślisz, co ja robię, kochanie?" Składał delikatnie pocałunki na jej fałdkach. "Drażnisz mnie." Chciał chyba by zwariowała. Zachowywał się jak kot zlizujący śmietankę. Potrzebowała czegoś więcej niż powolne, zwodnicze smagnięcia językiem, których jej dostarczał. Syknęła kiedy delikatnie ugryzł jej łechtaczkę. Max wyciągnął z niej wibrator. "Zamierzamy to zrobić, czy będziesz torturował ją przez resztę nocy?" "To jej dobrze posłuży." Powiedział Rye. Rachel poczuła jak uśmiecha się przy jej skórze. Jego język przebiegał lekko po jej rozgrzanym ciele.
"Mnie też torturujesz." Narzekał Max. Rye zachichotał i Rachel poczuła jego dłonie na swoich biodrach. "W porządku. Usiądź mi na twarzy, dziecinko. Zjem twoją cipkę." Pociągnął ja na dół i Rachel nagle znalazła się na kolanach z pośladkami przyciśniętymi do wyrzeźbionej klaty Rye'a. Jej głowa opadła do tyłu kiedy Rye wsunął język do jej szparki, zmuszając ją by się na nim poruszała. Jego silny język wsunął się w jej dziurkę. Lizał i ssał jej ociekające ciało. Pieprzył ją głęboko, jego palce rozdzielały wargi jej cipki, by mógł dostać się tak daleko jak chciał. Max ustawił się przed nią, obserwując całą scenę rozgrzanym wzrokiem. Pochylił się i całował ją podczas gdy opuszczała się na usta jego brata, ujeżdżając jego język. "Uwielbiam te cycki." Wyszeptał jej do ucha. "Zobacz jak podskakują. Tak kurewsko piękne. Zobaczmy jak bardzo to lubisz." Pociągnął delikatnie za klamrę na sutku. Jęknęła, gdy to doznanie przeszło wprost do jej cipki. Dłonie Rye'a rozdzieliły ją kiedy jego język zamachnął się na jej łechtaczce. To spowodowało falę. Gorąco i napięcie zaczęło się w jej cipce, ale wykwitło na całej jej skórze. Głowa opadła jej do tyłu, gdy doszła. Max doił jej sutki, a Rye torturował jej łechtaczkę, dopóki nie jęknęła i ponownie nie doszła. Zadrżała, gdy Max ściągnął ją z ust brata i przekręcił wraz z nią na łóżku. Wciąż doświadczała wstrząsów wtórnych kiedy Max ułożył ją na sobie. "Ujeżdżaj mnie." Warknął kiedy znalazł drogę do jej wejścia. Rachel opuściła się wolno na jego penisie. Jej ciało wciąż drżało po orgazmach, jakich jej dostarczyli. Nie była pewna, czy zniesie więcej, ale nie potrafiła im odmówić. Patrzyła na oczy Maxa. Nie odrywał ich od widoku jego fiuta znikającego wolno w jej szparce. Jego twarz naprężyła się pod wpływem wysiłku. Trzymał się nieruchomo i pozwalał jej nadawać tempo. Rachel widziała jak wiele to go kosztuje. Duża dłoń pogładziła jej plecy. "Pochyl się, Rachel. Ten dziewiczy tyłek jest mój." Rye poruszył się za nią. Nie mogła go widzieć, ale wiedziała, że musiał ułożyć się między nogami Maxa. Delikatnie pchnął ją do dołu. Max unieruchomił ją w swoich ramionach. Widok pożądania i miłości w jego oczach uspokoił ją bardziej niż zrobiłyby to słowa. Spięła się kiedy poczuła główkę penisa Rye'a napierającą na jej tyłek. "Spokojnie, dziecinko." Wyszeptał Max. "Pozwól nam cię wziąć. To będzie takie dobre. Będziesz cała wypełniona." Fiut Rye'a był o wiele większy niż wszystko co uprzednio naruszało jej ciasną dziurkę. Zacisnęła zęby i syknęła kiedy cierpliwie się w nią wsuwał. Napięcie płonęło. "Jest tak kurewsko ciasna." Wyjęczał za nią Rye. Jego dłonie złapały jej biodra i przyciągnęły ją z bezlitosnym zamiarem. "Pchnij na mnie mocno, dziecinko."
Wzięła głęboki wdech i zrobiła to, o co prosił Upewniając się, że nie wypuszcza Maxa, ostrożnie pchnęła w kierunku Rye'a. Zassała powietrze, kiedy poczuła jak jego fiut przechodzi przez obręcz jej mięśni i krzyknęła, gdy ją przełamał. "O Boże, Rachel, jesteś taka cudowna. Masz w ogóle pojęcie jaka jesteś gorąca?" Rye brzmiał jak mężczyzna pogrążony w bólu. "Wiem jaka jest gorąca." Max pchnął i Rachel jęknęła. Czuła jak jej paznokcie wbijają się w ciało Maxa, który patrzył ponad jej ramieniem z niecierpliwością na twarzy. "Jesteś gotowy na pieprzenie, czy nie?" Rye pchnął i poczuła jak jego jądra uderzają o jej pośladki. "No to jazda." Rachel nigdy w życiu nie czuła się taka pełna. Ledwie mogła oddychać. Kiedy Max się wsuwał, Rye się wycofywał. Wysuwał się z jej wrażliwego tyłka tylko po to, by za chwilę pchnąć z całą siłą. Każdy nerw w jej ciele śpiewał. Czuła jakby była porwana przez gigantyczną falę, która pchała ją do przodu i do tyłu, ale to nie miało znaczenia, bo czuła się po prostu niesamowicie. Rye posuwał ją tracąc całą wcześniejszą delikatność. Biodra Maxa wbijały się w nią, a jego dłonie ściągały ją na dół w tym samym czasie. Myślała już, że zemdleje kiedy Max sięgnął i mocno pogładził jej łechtaczkę. Rachel odleciała. To wszystko co wiedziała, zanim uleciała przez okno. To był największy orgazm jaki kiedykolwiek osiągnęła. To była wybuchająca w jej ciele bomba. Krzyknęła kiedy Rye zesztywniał za nią. Gorąca sperma wypełniła jej tyłek, a potem jej cipkę, gdy Max również doszedł. Opadła w ramiona Maxa, jego fiut wciąż tkwił w jej cipce. Rye delikatnie wysunął się z niej i przekręcił się na bok. "Kocham cię, Rachel." Wyszeptał. Jego usta pieściły jej czoło. Zsunęła się z ciała Maxa i znalazła się wtulona między nich. Ułożyła głowę na piersi Maxa, ręka Rye'a owinęła się wokół jej talii. "Kocham cię." Odpowiedziała sennie. Jej ciało wciąż drżało. "Kocham was obu." Usnęła, czując się bezpieczniej niż kiedykolwiek w życiu. *** W mroku nocy, Tommy Lane patrzył jak troje kochanków hasa w jacuzzi. Gdyby wiedział, że ujdzie mu to na sucho, podkradłby się przez podwórko i zatopił nóż we wszystkich trzech sercach. Co z niej za szmata, gotował się Tommy. Musiał wziąć głęboki wdech zanim ponownie przytknął lornetkę do twarzy. Opierała się jemu, a oddała się dwóm braciom. To było odrażające. Czuł się źle kiedy myślał, że pieprzy się naokoło z jednym z bliźniaków. Teraz mógł zobaczyć jakim śmieciem była. Przekazywali ją między sobą jak zabawkę, którą się bawili. Czuł się przez to chory. Liz, ta zdzira, śmiała się i całowała ich na zmianę. Była taką idiotką. Pieprzyli się z kim popadnie. Ci dwaj kowboje wykopią ją na zbity ryj, gdy z nią skończą, bo takie rzeczy robiło się ze śmieciami. A przecież traktowałby ją dobrze. Kobiety nie widziały dobrych rzeczy nawet jak stały na
wprost nich. Ale on jej pokaże. Stanie przed nią i pokaże jej jaki popełniła błąd. Będzie błagała go o wybaczenie zanim umrze. Przez podwórko dotarł do niego śmiech Liz. Zacisnął dłonie. Chciał owinąć je wokół gardła tej suki. Chciał patrzeć jak płacze i błaga. Chciał zobaczyć chwilę, gdy uświadomi sobie, że nie ma litości. To była chwila, na którą czekał. To chwila, w której poczuje się jak król całego świata. Odrzuciła głowę. Było oczywiste, że pieprzy się z jednym z braci. Drugi siedział z boku i patrzył. Tommy odrzucił lornetkę i ledwie powstrzymał krzyk gniewu. Nie mógł już dłużej patrzeć. Odwrócił się, by wrócić między drzewa. Nie cierpiał tego pierdolonego miejsca. Było pełne dziwadeł i zboczeńców. Wrócił do miejsca gdzie zostawił samochodów, myśląc o tym jak tu trafił. Śledził ją do San Diego jakieś sześć miesięcy temu. Zanim zaczął umawiać się z kobietą, zawsze przeprowadzał badania. To było najlepsze by doprowadzić do odpowiedniej sytuacji. Zanim nawet ją poznał, wiedział gdzie pracuje, gdzie mieszka, ile ma mandatów za złe parkowanie i z kim żyje. Dokładnie sprawdził jej rodzinę. Fakt, że nie miała rodziców ani rodzeństwa uczynił ją jeszcze atrakcyjniejszą dla Tommy'ego. Liz Courtney miała jedną krewną w całym świecie, podstarzałą ciotkę. Wiedział od jej współpracowników, że Liz kontaktowała się z nią raz na tydzień. Nie potrafił wyobrazić sobie Liz porzucającej starą Ciotkę Sadie tylko dlatego, że uciekała. To była tylko kwestia czasu, gdy tam się pojawił. Szczególnie po tym jak ta starucha upadła ze schodów i umarła. Uśmiechnął się w ciemności, przypominając sobie jak błagała, by zadzwonił po pogotowie. Była starą dziwką, a one wszystkie i tak umierają. Czekał aż Liz pojawi się, by pożegnać swoją ostatnią krewną. Miała wówczas kasztanowe włosy, ale i tak ją poznał. Nie mogła od niego uciec. Ale wyśliznęła mu się między palcami. Była szybsza i ostrożniejsza niż się spodziewał. Musiała go zauważyć, gdy obserwował ją w domu pogrzebowym. Czekał, ale nigdy nie wróciła. Jakoś przedostała się obok niego i do czasu jak zobaczył jej odjeżdżającego sedana, była już za daleko. Zmieniła ponownie nazwisko. Tommy wszedł do ciężarówki i odpalił silnik. Tym razem była bardziej pomysłowa. Nie trzeba było geniusza by wiedzieć, że ktoś jej pomógł. Nie była na tyle mądra by sama to wymyślić. Jeden z jego kumpli z policji przypomniał sobie, że pielęgniarka z piętra Liz straciła parę lat wcześniej córkę. Potrzebował tylko niewielkiej obserwacji, by odkryć, że to ona pomagała 'uciskanej kobiecie'. Kiedy już wiedział, kto był źródłem jej fałszywych tożsamości, łatwo było wyszperać nazwiska jakich Liz będzie używać. Natychmiast zaczął szukać Shannon Matthews i Rachel Swift. Nie mógł uwierzyć, gdy usłyszał jak ktoś z zapadłej dziury w Colorado szuka informacji na temat Rachel Swift. Społeczność gliniarzy była niewielka i pomimo wewnętrznych afer, śledztw w jego sprawie, Tommy utrzymywał znajomości. Dobrze mu to posłużyło, kiedy znalazł ją i postanowił zająć się tym problemem raz na zawsze. Tommy pomyślał o tych przeklętych braciach kiedy skierował samochód w kierunku ich rancza. Logiczne było, że ukryją Liz na noc w domu tego bogacza. Jutro wrócą do domu, a Tommy będzie miał dla nich niespodziankę. Tym razem ich doceni. Postrzelenie jednego brata nie poskutkowało. Przebicie opon Liz też nie. Trochę się spóźnił. Kiedy ją gonił, znalazła jakiegoś idiotę z AK-47. Potrząsnął głową. Całe miasto było pełne świrów i był cholernie pewny, że wszyscy mieli broń.
Nie ważne. Już jutro Liz będzie martwa. Ci bracia też. Powinni cieszyć się tą nocą. Bo będzie ich ostatnią.
Rozdział 15 Rachel obudziła się na dźwięk krzyków. Próbowała zakopać się pod ciepłą kołdrę, ale zaniepokoiła się kiedy zobaczyła, że jest sama. Kiedy już mogła spać, usnęła owinięta ich ramionami. Rachel szybko zaczynała się przyzwyczajać do przytulania.
"Pierdol się, Stef!" Wrzasnął Max. Jego głos brutalnie oderwał ją od próby ponownego uśnięcia. "Nie wierzę, że na mnie wrzeszczysz." Głos Stefana był spokojniejszy niż Maxa, ale przeniósł się przez podwórze tak samo. "Dostaliście dokładnie to, czego chcieliście." Rachel otworzyła oczy i zobaczyła jak Rye klęczy na łóżku. Patrzył przez okno znajdujące się za królewskich rozmiarów łóżku. "Czyżby Max robił z siebie dupka?" Jej głos był zachrypnięty od snu. A właściwie jego braku, bo nie pospała za długo zeszłej nocy. Max i Rye okazali się niewiarygodnie wymagający. Była obolała, ale już czuła jak jej ciało rozgrzewa się na widok cudownego tyłeczka Rye'a. Nie zawracał sobie głowy ubraniami. "To chyba będzie spektakularna scena kochanie." Sięgnął w dół i pomógł jej wstać. "Naprawdę, nie powinnaś tego przegapić." Rachel przetarła oczy i zobaczyła jak Max maszeruje przed ich gospodarzem. Stefan wyglądał jak wcielenie męskości w koszuli frakowej, spodniach i butach, które zapewne kosztowały fortunę. Max, z drugiej strony miał na sobie jedynie parę Levi'sów. Włosy miał lekko rozczochrane. Jego sześciopak wywoływał przyspieszony oddech. Wyglądał przepysznie. "Ty manipulancie, ty sukinsynu!" Warczał Max. "Jak śmiałeś za moimi plecami namawiać moją kobietę do zrobienia czegoś tak głupiego jak wystawienie się na aukcji przed całym miastem!" "Ja tam nie uważam, że to było głupie." Wymamrotała Rachel. Rye poklepał ją pocieszającą po tyłku. "Jak dla mnie to był wspaniały plan." Uśmiechnęła się, przypominając sobie to jak był wtedy wkurwiony. Jedna noc niesamowitego, pobłażliwego seksu zdawała się dobrze wpłynąć na nastrój Rye'a. Musiała to sobie zapamiętać na przyszłość. Kiedy Rye się na nią wkurzy, zabierze go do sypialni i tam dokończą kłótnię. "A skąd wiesz, że to nie był pomysł Rachel?" Stefan skrzyżował ramiona na piersi. Na jego przystojnej twarzy odbijała się irytacja. "Bo jest słodką dziewczyną." Ogłosił słusznie Max. "Po prostu jest trochę naiwna. Wykorzystałeś ją." Rachel potrząsnęła głową. "Naiwna?" Rye wzruszył. "Ja zamierzałem nie zgodzić się ze słodką." Zdzieliła go żartobliwie łokciem. "Chcę z powrotem moje trzy tysiące dolarów." Wrzasnął Max. Nawet z daleka Rachel widziała jak Stefan wywraca oczami. "Kręcisz sukinsynu. Myślisz, że nie wiem ile masz w banku? Może nie jesteś bogaty, ale głodować nie będziesz. Pieniądze pójdą na cele charytatywne. Nie dostaniesz ich z powrotem. Poza tym, ty zgłosiłeś tylko patyk. Mam nadzieję, że Rye otrzymał zeszłej nocy swoje dwie trzecie seksu." Max się nie dał. Jego ciało naprężyło się i wyglądał na gotowego do ataku. "Powiedz mi coś,
Stef. Czy to ty przyprowadziłeś tych kretyniastych chłopaków do podniesienia ceny i wkurwienia mnie?" Na twarzy artysty pojawił się niewielki szelmowski uśmiech zanim jego twarz na nowo stała się poważna. "Nie mam pojęcia o czym mówisz." "Wiesz dokładnie o czym mówię. Czy to ty przyprowadziłeś tych chłopaków, żeby pożerali wzrokiem moją żonę i wydoili mnie z kasy? Gadali o mojej siostrze." Stef uniósł dłonie jakby chciał uspokoić stojącą przed nim bestię. Rachel pomyślała, że powinien przynieść sobie krzesełko i może bat. "Nigdy nie pozwoliłbym zbliżyć się Bay'owi i Shane'owi do Brooke. Zjadłaby ich żywcem, a Bay jest zbyt utalentowanym artystą, by zginąć. Serio, dopiero go zgarnąłem. Jego prace pewnego dnia będą warte miliony. Nie chcę, żeby Brooke to spieprzyła." "Kurwa. Nie powinien tego robić." Rye westchnął jakby wynik był już przesądzony. Rachel poczuła jak jego dłonie owijają się wokół jej talii. Max praktycznie wibrował ze złości. "Ty dupku! To właśnie zrobiłeś. Założę się, że dałeś im kasę, żeby się licytowali. Oni nie zebraliby nawet dwóch tysięcy." Stefan poddał się i zaczął się głośno śmiać. "Nagroda jest dla tego kowboja właśnie. Jest rzeźbiarzem. Złożył w tym roku podanie o stypendium Fundacji. Zapłaciłeś trzy tysiące dolarów za kobietę, która i tak cię chce, a jeden z tych facetów, których starałeś się trzymać od niej z dala dostanie całą kasę." Rye odciągnął ją od okna. Rachel znalazła się nagle na plecach, z rozłożonymi nogami i z twarzą Rye'a muskającą jej szyję. "To trochę potrwa, dziecinko. Musimy znaleźć jakieś zajęcie podczas gdy oni będą się zagryzać." "Tym razem cię zabiję, Stef!" Rachel próbowała wstać, ale Rye ją powstrzymał. "Nie uważasz, że powinniśmy to zatrzymać?" Spytała. "Ej! Tylko nie dłonie." Krzyczał na Maxa Stefan. "Ani twarz!" Rozległ się głośny jęk gdy ktoś został uderzony. Rye zdawał się błogo obojętny. "Nie. Robią tak co najmniej raz do roku. Myślę, że obaj mają wewnętrzną potrzebę, by skopać komuś tyłek, a w ten sposób nikogo tak naprawdę nie ranią. Znaczy, przynajmniej Max nie jest ranny. Zazwyczaj." Rye dalej całował jej szyję, a jego twardy fiut odnalazł jej cipkę. Wszedł w nią jednym długim pchnięciem. Rachel zassała powietrze i objęła nogami jego talię. Wsuwał się w nią z łatwością, jakby rozkoszował się ćwiczeniami. Miał pogodną twarz, gdy na nią spojrzał. "Uważam, że psychiatra powiedziałby, że Stef ma jakieś głęboko zakorzenione problemy, które każą mu szukać bólu. Jakoś tak raz do roku, doprowadza Maxa do takiego stanu, by ten mu krótko mówiąc wpierdolił. Następnego dnia, Max kupuje browar i z powrotem jesteśmy dobrymi kumplami." "To okropne." Udało jej się wydyszeć. Rye wolno dotykał jej łechtaczki. Wiedział dokładnie
jak się nią bawić. Wzruszył i kontynuował pieprzenie jej. "To po prostu Max." Widziała, że wciąż patrzył przez małe okienko nad łóżkiem. Skrzywiła się. "I będzie miał podbite oko. Stefowi się fartnęło." Rachel już miała się zapytać czy Maxowi nic nie jest, kiedy Rye naparł w odpowiednim miejscu. Orgazm ją zaskoczył. Jęknęła, a jej ciało naprężało się i rozluźniało w spazmach rozkoszy. Przez to wszystko widziała jak Rye wygląda na niesamowicie z siebie zadowolonego. Miała wrażenie, że mógłby tak godzinami, ale drzwi do domku otworzyły się z trzaskiem i skrzywił się. "Czas się kończy. Następnym razem dojdziesz pięć razy zanim cię puszczę." Rye zwiększył tempo. W ciągu minuty poczuła strumień jego spełnienia, a Max w tym czasie wpadł do pokoju. Rye stoczył się z niej. Był zaspokojony w każdym calu. Jego oczy spojrzały leniwie na brata. "Do czego zmusiłeś go tym razem?" Max paradował z ogromnym rozcięciem pod prawym okiem. Rachel usiadła i próbowała na to spojrzeć. "Płaci za nasz miesiąc miodowy. Tak więc dziecinko, wybierz jakieś drogie miejsce. Lecimy pierwszą klasą. To nauczy go, by ze mną nie zadzierać." Max sięgnął w dół i złapał ją w ramiona zanim zdążyła zaprotestować. Łypnął na Rye'a. "I ty. Zapewne jest wyczerpana. Dałeś jej choć trochę czasu, by ochłonęła po naszym seksualnym maratonie? Cholera nie, jesteś na niej już w chwili gdy się obudziła." Rye uśmiechnął się szeroko. Olśniewał kiedy się uśmiechał. "No nie do końca w tej samej chwili. Przez chwilę patrzyła jak wydzierasz się na Stefa." "Zamierzam zabrać ją do wanny." Powiedział Max, brzmiąc tak efektownie jak półnagi mężczyzna z podbitym okiem mógłby brzmieć. "Może po długiej, miłej kąpieli poczuje się lepiej." Zaczął ją nieść kiedy Rye zaśmiał się. "Dziecinko, wiesz, że będzie cię pieprzył w wannie, prawda?" Pożądliwy uśmiech powiedział jej wszystko co musiała wiedzieć. Trzydzieści minut później woda była wciąż ciepła kiedy Rye wszedł do marmurowej monstrualnej wanny. Max przesunął się odrobinę, robiąc bratu miejsce naprzeciw nich. Jego ręce leniwie otaczały Rachel. Pozwoliła swojej głowie opaść na jego pierś. Zamierzała zrobić sobie długą drzemkę jak wrócą do domu. Rye przyciągnął jej stopy i zaczął masować. "Och jak dobrze." Westchnęła Rachel. "Cieszę się, że mogę pomóc." Odpowiedział Rye puszczając jej oko. "Powiedz, dziecinko, pozwolił ci chociaż wejść do wanny, czy po prostu pochylił cię nad umywalką?" Max uniósł głowę. "Hej, byłem dżentelmenem. Przycisnąłem ja do ściany i odwaliłem całą robotę. Wszystko co musiała robić to się trzymać." "Tak, to było bardzo uprzejme." Rachel sięgnęła pod wodę i znalazła dłoń Maxa. Splotła jego palce ze swoimi. "Posłuchaj, Max. Nie chciałam, by ta licytacja aż tak daleko zaszła. Mam trochę pieniędzy..." Max skubnął jej ucho. "Już dobrze, Rachel. Nie martw się o to. Jestem wkurzony na Stefa,
nie na ciebie. Nie mogę być zły za złączenie nas razem." Zadrżała kiedy Max possał jej wrażliwe ucho. "Nie, chcę dołożyć moją część. Mam jakieś siedemset dolarów. Wiem, że to niewiele." "Weźmiemy je." Oznajmił Rye, ani na chwilę nie przestając masażu. Jego silne dłonie ugniatały krzywizny jej stóp. Oddałaby mu ostatniego centa, żeby nie przestawał. "Rye, ona nie będzie nam oddawać." Rye wzruszył. "W porządku. Pomyślałem po prostu, że skoro mamy wziąć ślub, to powinniśmy założyć rodzinne konto i przelać tam wszystkie pieniądze. Ale jeśli uważasz, że Rachel powinna mieć oddzielne konto..." "Cholera, nie!" Max odwrócił ją, by spojrzała mu w twarz. Rachel zaprotestowała tracąc masaż stóp, ale Maxa zdaję się to nie obchodziło. "Postawmy coś jasno, Rachel. To nie jest jedno z tych nowoczesnych małżeństw gdzie spotykamy się razem tylko po seks. To tradycyjna rodzina. Razem podejmujemy decyzje i wszystko co mamy, jest nasze." Rachel powstrzymała chęć, by się roześmiać. "Tak, właśnie widzę jak bardzo jesteśmy tradycyjni." Odparła do mężczyzny, którego zamierzała nazywać Mężem Numer Jeden. Mąż Numer Dwa uśmiechnął się nieco. "Może powinniśmy zmienić nazwę na Stajnie Harper-Swift. Nie chcę, by Rachel została pominięta." Żyłka tuż nad lewym okiem Maxa zapulsowała i wyglądała jakby miała zaraz eksplodować. "Dlaczego do cholery miałabyś zatrzymać nazwisko? Wychodzisz za nas, Rachel. Weźmiesz nasze nazwisko. Nawet jeśli mamy demokrację to możemy cię przegłosować. Będziesz panią Harper." Rachel spojrzała na Męża Numer Dwa. "Przestaniesz go drażnić?" "Ale to jest zabawne." Potrząsnęła głową. "Przestań." Odwróciła się do Maxa. "Uspokój się Neandertalczyku, Nigdy nie powiedziałam, że chcę oddzielnego konta i nigdy nie chciałam zatrzymać nazwiska." Przegryzła nerwowo dolną wargę. Teraz był dobra chwila by się przyznać. Czas by dowiedzieli się o jej przeszłości. Rachel obawiała się jak zareagują. Coś łagodnego, ale nieskończonego opadło na jej sercu. Kochali ją. Nigdy jej nie zostawią. To dało jej niewyobrażalną ochronę. Sięgnęła i złapała ich dłonie. "Prawda jest taka, że nie jestem przywiązana do tego nazwiska." Poczuła jak obaj się napinają. "A jak bardzo jesteś przywiązana do Elizabeth Courtney?" Spytał cicho Rye. Poczuła jak jej oczy się rozszerzają, a usta rozdziawiają. "Wy wiecie?" Max przytaknął. "Tak, dziecinko. Przeszukałem twój samochód i znalazłem fałszywe dowody tożsamości." "Przeszukałeś mój samochód?" Max nawet nie zawracał sobie głowy, by wyglądać na winnego. Zwyczajnie przytaknął. "O
tak. Przeszukałbym twój dom, gdybyś takowy miała." "Strasznie wścibski z niego facet." Wtrącił Rye. "No cóż, wyraźnie coś ukrywałaś." Palce Maxa objęły jej. "I nie przyszło ci do głowy, żeby dać mi prywatność?" Rachel znała odpowiedź, ale czuła, że i tak musi zapytać. "Nie." Odparł Max. Rye dołączył do niego. "Nie, kochanie. I chcąc się przyznać, ja też bym przeszukał twój samochód, ale Max mnie ubiegł. Wiesz, że przeprowadziłem śledztwo w twojej sprawie." Jej serce przyspieszyło. Starała się nie myśleć o tym, że Rye szukał o niej informacji. Tommy wciąż miał kontakty w wydziałach policyjnych na całym południowym wschodzie. Twarz Rye'a ułożyła się w surowe linie kiedy oparł się o ściankę wanny. Nie wyglądał na mężczyznę, który pozwoli jej odejść tylko dlatego, że był zaskoczony prawdą. "Uciekałaś. Nikt nie pokazuje się w Bliss jedynie w tym w czym chodzi i rozwalonym Jeepem jako miejscem do mieszkania." Max natychmiast obalił stwierdzenie brata. "Właściwie, z tego co mówiła Mama wychodzi na to, że Teeny właśnie w ten sposób się tu pokazała. I Holly Lang, wiesz, ta kelnerka z Bear Creek Longue. Och i nie zapominaj o Laurze Niles. Pracuje na kasie w Stop 'n' Shop. Ona jednak nie miała nawet samochodu. Przyjechała do miasteczka autostopem i spodobało jej się na tyle, że została." Stopy Rye'a masowały jej pod ciepłą, bulgoczącą wodą. "Teeny mieszkała w swoim autobusie z Loganem i uciekała od agresywnego męża. Marie zajęła się nim swoim kaliber dwanaście." "I dlatego czuję się bezpiecznie przy Marie. Ta stara kobieta wciąż potrafi wykastrować faceta w dwudziestu miejscach." Wymamrotał Max. "Możemy pominąć dyskusje o uciekających kobietach?" Wtrąciła Rachel. Jeśli im popuści, usłyszy o każdej kobiecie, która kiedykolwiek szukała schronienia w Bliss, a zdawało się, że było ich naprawdę sporo. Może powinny stworzyć klub. "Więc wiecie o Tommym." Rye i Max wyglądali na bardzo poważnych. "Tak, wiem o nim." Odparł Max. "I zamierzam upewnić się, że nigdy więcej cię nie zrani. Uważam, że powinnyśmy pojechać w poniedziałek do Dallas. Będziemy przy tobie, gdy będziesz wnosić oskarżenie." Wzięła długi, uspokajający oddech. Była całkowicie pewna, że tego właśnie potrzebowała. Nie chciała ukrywać się przez resztę życia. Jak mogła poślubić Maxa i Rye'a, mieć z nimi dzieci i ciągle oglądać się za ramię. Dni jej ucieczki dobiegły końca. Uciekała na początku, bo była sama. Już nigdy więcej nie zostanie sama. Walczyła o coś więcej niż swoje życie. Walczyła o przyszłość. "Jestem gotowa." Ścisnęła ich dłonie. Rye przyciągnął ją do siebie. "Kocham cię. Będzie musiał mnie zabić, żeby się do ciebie dostać."
"A podczas gdy będzie zabijał Rye'a, my uciekniemy, Rach." Obiecał Max z błyskiem w oku. Rye jęknął i strzelił brata w twarz. Rachel starała się usunąć z linii ognia. Ostatecznie poddała się i trzasnęła ich obu. Wracała do domu stanąć twarzą w twarz ze swoimi demonami, ale nie szła sama.
Rozdział 16 Słońce stało wysoko na niebie kiedy Rye przywiózł ich do domu. Rozmawiali o zbliżającej się podróży do Texasu. Denerwowała się tym, ale zdecydowała, że będzie to traktować jak wakacje. Uporządkuje wszystko, żeby wreszcie mogła zająć się swoim życiem. Rye miał zabukować wyjazd kiedy przyjadą do domu. Rachel miała spakować te parę rzeczy, które miała. Chłopcy obiecali jej
zakupy kiedy będą w Dallas. Nie zamierzała już mieszkać w samochodzie, a oni mieli dla niej ogromną pustą szafę. Rye obiecał jej, że jak będą w wielkim mieście to pójdą kupić obrączki. Będzie potrzebowała paru ubrań na zimę. Mogła się założyć, że było tu zimno. Nigdy nie mieszkała w miejscy, gdzie przez całą długą zimę padał śnieg. Ale nie ważne. Miała w końcu dwa generatory, które ogrzewały ją w łóżku. Ostatniej nocy leżała szczelnie wtulona między nich. Rye skręcił w długi podjazd prowadzący do domu. Powoli przyzwyczajała się do ciszy rancza. Było odseparowane, z jedynie dwoma sąsiadującymi domami i kolonią nudystów w promieniu pięciu mil. Rye pochylił się i przyjrzał się temu, co działo się w oddali. "Co to jest?" Max opuścił szybę i głęboko odetchnął. "Dym." Wyczuła zapach palonego drewna kłębiący się przez szybę. Ciało Rachel ogarnęły zimne dreszcze kiedy przypomniała sobie noc gdy Tommy chciał ją zabić. Obudziła się w przytłaczającej chmurze dymu. Dławiła się i krztusiła. Była zmuszona czołgać się na brzuchu by znaleźć chociaż odrobinę świeżego powietrza. "Jeśli ci idioci znowu wystrzelili jakąś rakietę, to chyba będę musiał odbyć długą pogawędkę z ich mamą." Przysiągł Max. "Mówiłem im, żeby trzymali te cholerstwo na swojej posiadłości." Rye sięgnął i ścisnął jej dłoń. "Już dobrze, Rachel. Max ma najpewniej rację. Chłopcy Farley'ów najprawdopodobniej wykonują kolejne naukowe doświadczenie. Są ambitni, ale nie są najjaśniejszymi żarówkami w pudełku, jeśli wiesz co mam na myśli. Mieszkają po drugiej stronie doliny. Najczęściej jednak kończą na naszym pastwisku. Jeśli to nie to oni, to ktoś zignorował zakaz palenia i będę musiał wypisać mandat albo i dwa." Rachel przytaknęła, ale złapała dłoń Rye'a. Nienawidziła zapachu dymu. Przenosił on ją do tamtej nocy kiedy walczyła o życie. Przypomniała sobie chwilę kiedy zrozumiała, że nie może wyjść z sypialni. Klamka była zbyt gorąca by ją dotknąć. Ogień rozprzestrzeniał się, a z jej małego domku było jedynie jedno wyjście. Była zmuszona do zbicia szyby i skoczenia. Wciąż czuła szkło wbijające się w jej ciało i uderzenie o ziemię. Była pewna, że Tommy będzie czekał by dokończyć to czego nie był wstanie zrobić ogień. Była przekonana, że wystraszył go jedynie dźwięk zbliżających się sąsiadów. Nawet wtedy, czuła na sobie jego wzrok, jego obserwację. Otrząsnęła się z tego uczucia. Nie pozwoli mu zrujnować wszystkich jej szczęśliwych chwil. "Hej." Max sięgnął jej ze swojego tylnego siedzenia. Zdawał się wyczuwać jej strach. Jego dłonie ułożyły się na jej ramionach. "Wszystko w porządku, dziecinko?" Wzięła głęboki wdech i próbowała odgonić panikę. "Tak, wszystko dobrze." Było w porządku. Była z nimi. Tommy nie miał szans, by ją dopaść. Stała się bardzo ostrożna odkąd prawie dorwał ją w San Diego. To po prostu ogień wyprowadzał ją z równowagi. Musiała się uspokoić. Nie mogła okazać swoim przyszłym mężom, że dostaje świra na zapach dymu. Rye podjechał pod dom. Dym zdawał się gęstszy niż wcześniej. Wybuchał zza domu, szarobiała chmura rosła z każdą chwilą. Max natychmiast wysiadł z samochodu. Miał poszarzałą twarz kiedy zauważył co się paliło. "Stajnie." Powiedział z niedowierzaniem.
Rachel wiedziała ile konie znaczyły dla Maxa. Ciężko pracował, by zbudować swój biznes, a teraz pochłaniał go ogień. "Cholera. Muszę iść i wyprowadzić konie." Spojrzał na Rye'a. "Zabierz ją stąd. Może do Stefana. On ma system bezpieczeństwa. Zadzwoń też na straż." Rachel wyskoczyła z Bronco. "Nie, idę z tobą. Mogę pomóc." Nie było nawet mowy, by zostawiła go walczącego z ogniem i ratującego konie. Bliss miało jedynie ochotniczą straż. Nie miała pojęcia jak to działa, ale wiedziała, że Max na nich nie poczeka. Zrobi wszystko, żeby uratować stajnie. Widziała jak Max i Rye wymienili ostrożne spojrzenia. Rye sięgnął do bagażnika Bronco. Wyciągnął szotguna i dodatkową amunicję. Upewniwszy się, że jest naładowany rzucił go do Maxa. Max wsunął amunicję do kieszeni. Rye skinął do brata. "Idź, sprawdź. Zadzwonię przez radio na straż. Jeśli będzie trzeba, zabiorę ją stąd, ale wolałbym zostać i ci pomóc. "W porządku." Odpowiedział szybko Max. Twarz miał ściągniętą kiedy spojrzał na nią i odezwał się do brata. "Jak tylko uratuję konie, to pójdę. Zajmij się naszą dziewczynką." Posłał jej przeciągłe spojrzenie zanim odwrócił się i odszedł. Max trzymał szotguna z łatwością mężczyzny, który wiedział jak go używać. Pobiegł w kierunku stajni, gdzie kłębił się największy dym. "Dlaczego nie możemy z nim iść?" Rachel trzymała rękaw Rye'a jakby to była lina ratunkowa. Rye przytulił ją na chwilę po czym delikatnie uwolnił się z jej uścisku. Wrócił do samochodu. Pochylił się nad siedzeniem i wyciągnął radio. "Muszę zająć się twoim bezpieczeństwem, Rachel. Coś jest nie tak. Trzymaj się blisko mnie." Nacisnął przycisk. "Callie, tu Rye. Jesteś tam?" Przez radio głos Callie zdawał się bardzo cichy. "Odbiór szefie." Rachel odwróciła się od Rye'a. Starała się wyłapać z oddali sylwetkę Maxa, ale zniknął z pola widzenia. "Wezwij straż pożarną do naszego domu." Głos Rye'a był spokojny kiedy próbował zobaczyć jak bardzo rozprzestrzenił się ogień. Jej stopy chciały pobiec, by Max nie był sam. "I wyślij tu Logana. Ściągnij go, nieważne co robi. Powiedz mu, żeby wziął ze sobą parę szotgunów. Callie, chcę żebyś ogłosiła–" Głos Rye'a zamarł i Rachel usłyszała głośne trach! "Rye, jesteś tam?" Głos Callie wyrażał niepokój. Rachel odwróciła się, by zobaczyć jak Rye osuwa się nieprzytomny na ziemię. Słuchawka z mikrofonem zwisała bezużytecznie z boku SUV'a. Widziała, że krwawił. Serce zaczęło jej walić. Boże, tyle krwi. "Witaj, Liz."
Żołądek podszedł Rachel do gardła kiedy zobaczyła swój nocny koszmar stojący nad Rye'em. W dłoni trzymał kij do baseballa. Tommy Lane stał tam, smukły, umięśniony, z twarzą wyrażającą trudne życie i wiecznym okrucieństwem w oczach. Zawsze przypominał Rachel gryzonia, szczególnie że jego malutkie oczy nie pasowały do reszty twarzy. Były czarne i zdawały się nigdy nie wyrażać żadnych emocji. To nie był przypadek. Patrzył na nią z surową zaborczością, przez którą czuła na skórze ciarki. Nie ważne, pomyślała Rachel, jej umysł pędził. Najważniejsze było uratowanie Rye'a. Boże, nie mógł być martwy. Wciąż leżał na ziemi i krwawił. Trawa wokół jego zaczynała nasiąkać. Zaczęła iść w jego kierunku, ale Tommy rzucił kij i wyciągnął z kabury krótką broń. "Nie dotykaj go." Głos Tommy'ego był niski i chropowaty. "Dotknij go chociaż palcem i wpakuję mu kulkę w łeb." Rachel zatrzymała się. Wiedziała, że był w stanie to zrobić. Była zaskoczona widząc Quigleya. Pies zaskomlał, gdy powąchał ciało Rye'a. Polizał jego twarz i starał się go obudzić. Rye w ogóle się nie ruszał. Tommy zaśmiał się widząc jak pies próbuje obudzić swego pana. "Durny kundel. Myślałem, że będę musiał zastrzelić tego potwora kiedy zakładałem w stajniach rozpraszacze. Ten głupi pies chciał się bawić. Rzuciłem mu parę razy patyk i teraz jest moim najlepszym przyjacielem. Ci twoi chłopcy potrzebują lepszej ochrony." "Proszę nie krzywdź go znowu." Rachel skupiła się jedynie na fakcie, że Rye mógł umierać. Starała się by jej głos był spokojny. Nie chciała zdenerwować Tommy'ego jeszcze bardziej. Chciała uciec jak najdalej od niego. Zamierzał ją zabić i wątpiła, by to była szybka śmierć. Będzie chciał zemsty za jej ucieczkę. Trzymała stopy twardo w miejscu. Nie mogła opuścić Rye'a. Jeśli miała szansę, by uratować jej mężczyzn, to z niej skorzysta. Nie zrobili nic złego, oprócz niefortunnego zakochania się w niej. "Pójdę z tobą, jeśli ich zostawisz." Usta Tommy'ego rozszerzyły się w makabrycznej wersji uśmiechu. "Pójdziesz ze mną, Liz. Pójdziesz ze mną, bo jesteś moja, a ja nie zamierzam oddać tego co jest moje. Powinnaś już się tego nauczyć. Moja furgonetka na grani, poza drogą. Pójdziemy tam i znajdziemy miejsce gdzie będziemy mogli porozmawiać." Zadrżała. Wiedziała, że nie będą rozmawiać. Zapewne brutalnie ją zgwałci, a potem wypatroszy. Nie była idiotką, ale nieruchome ciało Rye'a sprawiło, że się zgodziła. Pomyślała, że widzi jak jego klatka piersiowa się porusza. Modliła się, by wciąż oddychał. Nie mogła pozwolić na to, by Tommy miał szansę go dobić. Max niedługo wróci. Wpadnie w pułapkę, a Tommy był profesjonalnie wytrenowany. Rachel wątpiła by wahał się czy zabić Maxa. Mimo wszystko, uświadomiła sobie, już go postrzelił. "Jesteś tu od dwóch tygodni." Powiedziała. To on postrzelił Maxa, nie myśliwi. Jego arogancki uśmiech stanowił odpowiedź jakiej potrzebowała, ale i tak odpowiedział. "Obserwowałem cię, Liz. Prawie załatwiłem twojego chłoptasia. Jego koń wierzgnął i chybiłem. Myślałem, że koń dobije go kiedy spanikował, ale musiał mieć twardą głowę. Oczywiście, nie wiedziałem jeszcze wtedy, że wodzisz na sznurku drugiego." kopnął ciało Rye'a. "Przestań, proszę." Praktycznie błagała kiedy ciało Rye'a osunęło się na plecy. Quigley
zaskomlał i usiadł przy jej stopach. Tommy skierował broń na głowę Rye'a. Przez chwilę myślała, że zamierza go postrzelić. "Powiedz mi Liz, jak to jest kurwić się z dwoma facetami? Co z ciebie za kobieta? Uważałaś, że ci popuszczę?" "Nie." Powiedziałaby mu wszystko, gdyby tylko przeniósł broń z głowy Rye'a. Wycelował w nią bronią i wziął głęboki wdech. "Podejdź do mnie. Usłyszę jeden twój krzyk, a zastrzelę jego i tego drugiego skurwysyna, rozumiesz?" Przytaknęła i zaczęła iść. Tommy wskazał na drzewa, z których dopiero co przyjechali. Zaczęła się wspinać. Ścieżka prowadziła do drogi, którą niedawno jechała. "Jak mnie znalazłeś?" Spytała cicho Rachel. Quigley truchtał tuż obok niej. Marzyła, by Max i Rye wytrenowali tego wielkiego, głupiego psa by zabijał. A miała tu zwierzę gigantycznych rozmiarów, które powinno być brutalnym drapieżnikiem, a zamiast tego przechadzał się obok niej, prawdopodobnie mając nadzieję na smakołyk. "Znalazłem cię, ponieważ jestem od ciebie mądrzejszy, Liz." Wychrypiał Tommy. Mogła usłyszeć jak walczy z wysokością. Wspinali się wolnym, stałym tempem. Tommy był w formie, ale pochodził z miejsca, które ledwie sięgało poziomu morza. Rachel miała tygodnie na zaaklimatyzowanie się. Wciąż byli za blisko domu, pomyślała kiedy weszła między drzewa. Kiedy wejdą wyżej, będzie mogła pobiec. Nie miała zamiaru potulnie dojść do furgonetki. Jeśli będzie chciał ją zabić, to będzie musiał się nieźle postarać. "Ten cały szeryf, którego pieprzysz rozglądał się za informacjami na temat niejakiej Rachel Swift." Wyjaśnił Tommy. "Głupi. Dawno zorientowałem się, że miałaś pomoc. Kawałek po kawałeczku doszedłem od tej wścibskiej pielęgniarki do Lonnie Hayesa. Działa na dwa fronty, Liz. Pomaga pielęgniarce, ale jego główny interes to tworzenie fałszywych tożsamości dla dzieciaków i ludzi, którzy chcą zniknąć. Przycisnąłem go. Wyśpiewał twoje fałszywe imiona szybciej niż moje pieści poszły w ruch. Nikt nie chce iść do więzienia. Te wszystkie napuszone zasady idą w łeb kiedy przychodzą cięższe czasy." Serce waliło Rachel w piersi. Pomyślała o wszystkich ludziach, którzy jej pomagali. Ściągnęła na nich niebezpieczeństwo. "Zabiłeś go?" Tommy zaśmiał się. "Nie, ale na razie nie pracuje. Ciężko jest pracować z połamanymi dłońmi, jednakże zabiłem starą Ciotkę Sadie." Rachel zatrzymała się i odwróciła. Miała nagłą wizję jej słodkiej, starej cioci. Była dla niej taka dobra. "Ty zabiłeś moją ciotkę?" Tommy wzruszył. "Wiedziałem, że przyjedziesz zobaczyć ją ostatni raz. Nic nie mogłaś na to poradzić. I tak umierała. Ja po prostu pchnąłem ją w odpowiednim kierunku." Dłonie Rachel zaczęły się trząść ze słusznej złości. Ta złość blokowała strach i wszystkie jej instynkty. Ten mężczyzna wszystko jej zabrał. Przerażał ją i uczynił z jej życia piekło. Przepędził jej przyjaciół i zabił psa. Straciła przez niego pracę, ciotkę i dom. A dlaczego? Bo nie chciała iść z nim na drugą randkę? Bo nie chciała oddać mu swojego ciała i pozwolić się wykorzystać? "Ty bydlaku." Powiedziała, nie rozpoznając warknięcia, które wydobyło się z jej gardła.
Było to warczenie drapieżnika, a nie dźwięk ofiary. "Uważaj na język, dziewczynko." Powiedział Tommy. Każde słowo było podszyte groźbą. "Jak śmiesz?" Warknęła Rachel. "Ty żałosna kupo gówna. Masz w ogóle pojęcie do kurwy nędzy przez co ja przeszłam?" "Nie mniej niż to co ja przeszedłem, Liz." Jego ciemne oczy zaszkliły się. "Wy kobiety uważacie, że możecie zabrać coś mężczyźnie i nigdy nie oddać." "Nic ci nie zabrałam!" Krzyczała Rachel. "Cierpisz na jakieś urojenia jeśli choć przez sekundę sądziłeś, że byliśmy w jakimkolwiek związku." "Kochałem cię!" Tommy'ego chyba nie obchodziło jak jego głos brzmiał między drzewami. "Potraktowałaś mnie jak śmiecia, a ja tego nie daruję. Nie daruję tego żadnej kobiecie." Miała dość, pomyślała z szokiem. Miała dość uciekania i miała dość całego tego bagna. Z wściekłością, jakiej by się po sobie nie spodziewała, rzuciła się na Tommy'ego. Jego oczy rozszerzyły się, gdy na niego wpadła. Zdawał się zaskoczony i jego dłoń wyleciała do góry. Rachel usłyszała jak broń upada parę metrów dalej. Quigley szczeknął i odbiegł. Nie ważne. Liczyło się, by pokazać Tommy'emu Lane, że już nie była jego ofiarą. Krzyknęła i zaczęła go drapać. Wbijała w jego twarz paznokcie i starała się dostać do jego oczu. Była zadowolona jego jękiem kiedy upadł na ziemię gdy walnęła go kolanem w brzuch. Nie zajęło mu długo by się podnieść. Po chwili chronienia swej twarzy pchnął ją mocno. Naparła na jego pierś i odleciała do tyłu. Uderzyła w ziemię i próbowała się szamotać. Za późno, Był szybki. Wstał i natychmiast pociągnął ją za włosy. "Uważasz, że potrzebuję broni, Liz?" Prychnął jej do ucha. Zacisnęła zęby czując ogromny ból. Przyciągnął ją blisko. Stali przy sobie twarzą w twarz. "Nigdy nie zamierzałem użyć na tobie broni. To za szybkie. Nie nauczyłoby cię to lekcji jaką masz pojąć." Jego usta były przyciśnięte do jej ucha. Walczyła, ale trzymał ją mocno. "Przyniosłem to dla ciebie, Liz." Wyszeptał, jakby przyniósł jej kwiaty. Rachel przełknęła kiedy wyciągnął nóż. Srebrne ostrze błyszczało w promieniach słońca. Było długie i nie pozostawiało wątpliwości do czego służyło. Pewne noże miały szczególny cel. Ten służył do zabijania. "To dla ciebie, Liz. Jest wyjątkowy i zatopię go w tobie." Zaczął wysuwać nóż. Rachel wiedziała, że miała parę sekund zanim pchnie nim w jej brzuch. Podniosła kolano tak mocno jak tylko mogła i wbija je w jego jądra. Jęknął, gdy trafiła w idealne miejsce. Jego dłoń puściła jej włosy. Potknęła się nieznacznie. "Ty dziwko!' Krzyknął Tommy łapiąc się za bolące miejsce. Rachel nie myślała. Odwróciła się i uciekła. Wyczuła jak Quigley biegnie obok niej, ale nie mogła się zmusić, by spojrzeć w dół. Po prostu biegła, wiedząc że Tommy był tuż za nią. Gdyby dotarła do drogi, wiedziała, że dom Mela stał po drugiej stronie. Mogłaby zacząć krzyczeć. Jeśli
dopisałoby jej szczęście, usłyszałby ją i przybiegł. Łzy spływały jej z oczu. Kuły ją gałęzie i krzewy. Zignorowała je. Jej płuca płonęły. Wciąż biegła. Słyszała jak depcze jej po piętach. "Będziesz krzyczała, dziwko!" Skręciła w lewo. Widziała jak przed jej oczami pojawia się droga. Już prawie. I wtedy się przewróciła. Z całym impetem uderzyła w ziemię. Zaparło jej dech kiedy upadła. Kostka wykręciła się boleśnie. Zmusiła się do odwrócenia i wstania, ale potknęła się o skałę. Kostka puchła na jej oczach. Jej serce się ścisnęło. Znajdą ją tu. Max i Rye – proszę, niech będą żywi – znajdą tu jej ciało. Będą tacy zrozpaczeni. Oddałaby wszystko za chociaż jedną minutę z nimi. "Biedna Liz." Powiedział Tommy, podchodząc do niej wolno. W dłoni trzymał nóż. Wyglądał na zadowolonego, że nie mogła dłużej uciekać. W jego oczach widać było, że chciał się z nią zabawić. Quigley trącił ją nosem i Rachel uświadomiła sobie, że miał coś w pysku. Puścił to na jej kolana. Quigley pobiegł po broń. Ktoś ją rzucił, więc w jego psim umyśle, było to coś co powinien przynieść. Jego ogromna morda z łatwością pomieściła broń. Bez zawahania, Rachel podniosła pistolet i wystrzeliła. Bez ostrzeżenia. On nie dał jej żadnego. Bez prośby by się zatrzymał albo ona strzeli. W jej umyśle nie pojawiła się nawet myśl, że może wsadzić go do więzienia. Istniała jedynie potrzeba uwolnienia się od niego raz na zawsze. Rachel ponownie pociągnęła za spust. Spojrzał w dół na powiększającą się czerwoną plamę na jego piersi. W jego oczach widniał wyraz szoku. Podszedł w jej stronę chwiejnym krokiem, wciąż trzymając nóż jakby chciał ją nim wziąć. Rachel pociągnęła jeszcze raz za spust. Zatrzymał się przy trzecim strzale i upadł na kolana. Padł na ziemię twarzą w dół. "Rachel!" Słyszała jak woła ją Max. Wstała na nogi. Jej kostka zaprotestowała, ale musiała wstać. Jej całe ciało drżało. Czuła łzy spływające jej po jej twarzy. Krew pulsowała w jej żyłach, przypominając jej, że żyła. Żyła. Wygrała. Stanęła nad Tommym Lanem i to nie było wystarczające. Wycelowała w jego głowę. Dla pewności pociągnęła za spust ostatni raz. "Rachel!" Rozbrzmiał miedzy drzewami udręczony głos Maxa. Quigley szczeknął. Zamerdał ogonem i pobiegł szukać swojego pana. Rachel wciąż trzymała broń kiedy Max wyłonił się z drzew podążając za Quigleyem. Biegł co tchu z szotgunem w dłoni. Zatrzymał się kiedy zobaczył rozgrywającą się przed nim scenę. "O Boże, dziecinko." Wydyszał, podchodząc do niej.
Puściła broń i wtuliła się w niego, cały czas łkając. Ramiona Maxa zacisnęły się wokół niej, dopóki nie pomyślała, że wybuchnie. Jego dłonie przebiegały po jej ciele, szukając obrażeń. "Zrobiłaś dobrze, dziecinko. Bardzo dobrze. Tak mi przykro, że nie było mnie tutaj." Przyciągnął ją bliżej i pocałował w czoło. Rachel poczuła na ramieniu jego łzy. Uniosła wzrok. Ponownie ogarnęła ją panika. "Rye?" "Minęło już trochę czasu odkąd ktoś użył jego czaszki do trenowania odbić." Słowa były łagodne, ale widok Rye'a idącego w jej stronę z koszulą owiniętą wokół głowy był najpiękniejszym widokiem w jej życiu. Rozluźniła się, trzymając Maxa i łagodnie pocałowała Rye'a. Jego twarz była ściągnięta bólem, ale trzymał ją jakby to ona była zraniona. "Musisz pojechać do szpitala." Rachel nie będzie usatysfakcjonowana, dopóki nie będzie miał zrobionych wszystkich badań jakie są na tym świecie. "Są już w drodze." Max przysunął się do jej pleców, a Rye przytulił ją od przodu. Wysłała cichą dziękczynną modlitwę do każdego kto słuchał. Gdzieś w oddali usłyszała dźwięk zbliżającej się karetki. Spojrzała na ciało Tommy'ego. Już się nie liczył. Była w ich ramionach, owinięta swoją przyszłością i nikt nie mógł jej tego zabrać.
Epilog Rachel patrzyła jak jej mąż rzuca przez podwórko oślinioną piłkę. Quigley zamerdał krótkim ogonem i radośnie po nią pobiegł. "W końcu rękę sobie wyrzucisz." Zatopiła się bujanym krześle obok niego. Od paru godzin bawił się z psem w aportowanie.
Max uśmiechnął się do niej. "To tylko niewielka zapłata za to co zrobił." Sięgnął i złapał jej dłoń. Robił tak często, zauważyła. Trzymał jej dłoń kiedy tylko razem siedzieli. Od pamiętnego dnia w lesie minął miesiąc. Rachel pielęgnowała każdy dzień ze swoimi chłopcami. Spojrzała na obrączkę na swoim palcu. Był to należący do jej matki pierścionek z pojedynczym kamieniem, otoczony dwoma małymi złotymi paskami. Rachel poślubiła Maxa w małym urzędzie stanu cywilnego, ale nigdy tak naprawdę nie uważała tego za swój ślub. Zrobili to dopełnić formalności. Jej prawdziwy ślub odbył się dwa tygodnie temu. Całe miasteczko Bliss zebrało się gdy przysięgała Maxowi i Rye'owi miłość do końca życia. Była to najłatwiejsza obietnica jaką kiedykolwiek złożyła. Dokonała też jednej zmiany. Została legalnie Rachel Elizabeth Harper. Jakoś nie potrafiła wrócić do poprzedniego imienia. Nie pasowało już do niej. Teraz była zupełnie inną osobą. "Rye wraca." Max wskazał na nową firmową ciężarówkę jadącą drogą. Rye zaparkował, poklepał Quigleya i rzucił mu piłkę tenisową. Uśmiechnął się szeroko gdy wszedł na ganek. "Jestem oficjalnie bezrobotny." Powiedział zanim pochylił się by ją pocałować. "Jak to jest nie być już Johnnym Law18, bracie?" Spytał Max. Rachel wiedziała jak bardzo Max cieszył się, że Rye wraca do pracy w stajni. Parę tygodni zajęło im szykowanie nowej usługi. Teraz, gdy Rye miał czas uczyć, oferowali naukę jazdy konno. Rachel miała wrażenie, że wiele pań zapisze się, by Rye nauczył je jak się jeździ. Będzie musiała być bardzo cierpliwa. Rye usiadł po jej prawej stronie. "Dobrze. Żadnego więcej użerania się z turystami, udobruchania Mela, ani martwienia się o wrzucenie własnego brata do kicia." "Taa, teraz z czystym sumieniem możesz być moim alibi." Odparł Max. "Poznałem nowego szeryfa." Rye bujał się do przodu i do tyłu. Tak właśnie kończyli dzień, razem, oglądając zachód słońca. "Myślałem, że oczy wyjdą Callie z orbit." "Przystojny?" Rachel zrobiła sobie mentalną notkę, by zadzwonić do Callie i wypytać ją o nowego Szeryfa. "Nazywa się Nathan Wright. Pracował w DEA19, czy czymś takim. Callie zdawała się bardzo zaskoczona widząc go. Chyba już go kiedyś poznała. Wydaje mi się w porządku, jeśli lubisz ten typ." Max skrzywił się. "Nie lubi. Rachel podoba się nasz typ." "Oczywiście, że tak. Mam po prostu nadzieję, że jest ciachem, które zatrzęsie światem Callie. Nie mogę być jedyną miłosną niewolnicą w Bliss." 18 Czyli po prostu gliniarzem 19 DEA – Drug Enforcement Agency – Rządowa Agencja do Walki z Narkotykami
"Och, dziecinko, nie będziesz. Nie dopóki Stef trzyma rękę na pulsie. A teraz," Powiedział Rye z przebiegłym spojrzeniem. "Mogę skoncentrować się na nauczeniu pewnej wyjątkowej dziewczyny jak się jeździ. Zaczynamy jutro z Rachel lekcje." Rachel poczuła jak jej wargi rozszerzają się w tajemniczym uśmiechu. "Kurde, Rye. Zacznę ją uczyć jak się jeździ już dziś w nocy." Max łypnął na nią zabawnie. "Miałem na myśli konie, idioto." Zażartował Rye. "Będzie zarządzać częścią tego wszystkiego, ale musi nauczyć się jak się odpowiednio jeździ. Mówiłeś, że klacz dla niej ma być rano." "Chyba na jakiś czas będę musiała poczekać z lekcjami, Rye." Jej dłoń przejechała po wciąż płaskim brzuchu. "Hej, nie ma czego się bać, Rach." Wyglądał na trochę zaniepokojonego. "Jestem dobrym nauczycielem. Nie będę na ciebie krzyczał tak jak Max." Max otworzył usta, ale potem je zamknął. Przytaknął tylko, przyznając mu rację. "Nie chodzi o to." Wyjaśniła Rachel. "Po prostu nie uważam, by to było dobre dla dziecka." Długa cisza. "Rachel?" Max przestał się bujać. "Jesteś pewna?" Twarz Rye'a stała się maską zszokowanego oczekiwania. "Tak pewna jak mogą być trzy testy ciążowe." Odparła z uśmiechem. "Chciałam powiedzieć wam w miarę szybko, bo kupiłam je w Stop 'n' Shop, więc wszyscy już pewnie wiedzą." Max upadł na kolana, jego duża dłoń okryła jej brzuch. "Nie mogę w to uwierzyć." "Ja mogę." Powiedział Rye, uśmiechając się od ucha do ucha. "Wystarczająco się staraliśmy." Potem wybuchli. Kłócili się o imię i czy będzie chłopiec, czy dziewczynka. Zdecydowali który pomieszczenie zmienić na pokój dziecinny i gdzie on albo ona pójdzie do college'u. Rachel rozsiadła się i zaczęła się bujać planując przyszłość. Jej dłoń spoczęła z zadowoleniem na maleńkim rosnącym w niej życiu. Cały świat wokół niej zdawał się bezpieczny i cudowny. Patrzyła jak słońce zachodzi i noc otula miękko Bliss.