O’Neill Margaret Lekarz dla biednych i bogatych ROZDZIAŁ PIERWSZY Ogłoszenie miało następującą treść: Poszukuję dyplomowanej pielęgniarki o specjaliza...
1 downloads
16 Views
522KB Size
O’Neill Margaret Lekarz dla biednych i bogatych
ROZDZIAŁ PIERWSZY Ogłoszenie miało następującą treść: Poszukuję dyplomowanej pielęgniarki o specjalizacji internistycznej (inne specjalizacje będą dodatkowym atutem) do pracy w publicznej i prywatnej przychodni. Jest to stanowisko dla jednej osoby. Kandydatki muszą być obdarzone szczególną umiejętnością postępowania z ludźmi, która umożliwi im pracę w zróżnicowanych środowiskach. Wysokie wynagrodzenie. Napisane odręcznie zgłoszenia wraz z życiorysem i referencjami proszę przesyłać na adres... Jessica poczuła się zaintrygowana. Spełniała wszystkie wymienione w ogłoszeniu wymagania. Miała trzydzieści cztery lata, kilka specjalizacji i ogromne doświadczenie zawodowe. Ale co kryje się za określeniem „stanowisko dla jednej osoby"? Czyżby wysokie wynagrodzenie oznaczało, że jedna pielęgniarka będzie musiała pracować za dwie? No cóż, przekonać się o tym może jedynie wysyłając zgłoszenie. Popatrzyła przez okno na ogród rodziców i rozpościerające się w dali falujące wzgórza hrabstwa Devon. Zdała sobie sprawę, iż po tragicznych przejściach ostatnich osiemnastu miesięcy nadszedł wreszcie czas, by opuściła rodzinne gniazdo i znów rozpoczęła samodzielne życie z dala od ochronnego parasola, który rozpostarli nad nią współczujący rodzice i przyjaciele. Tak, powie rodzicom, że chce się starać o tę pracę. Jeśli ją dostanie, będzie im trochę smutno, że ich opuszcza. Z pewnością jednak zrozumieją, że chce znów być niezależna. A pracując w Hampshire, które od domu rodziców oddziela tylko hrabstwo Dorset, będzie mogła ich odwiedzać, kiedy tylko najdzie ją ochota. To osłodzi nieco gorycz rozstania. Z okna eleganckiego edwardiańskiego budynku, w którym mieściła się jego prywatna przychodnia, doktor Oliver Pendragon obserwował przybycie ostatniej kandydatki, która odpowiedziała na jego ogłoszenie. Jessica Friday właśnie przyjechała nowym, czarnym morrisem mini i w tej chwili parkowała go na podjeździe. — Nieźle! — mruknął z uznaniem, gdy bez niepotrzebnego manewrowania zdołała postawić samochód naprzeciwko drzwi wejściowych, prostopadle do wypielęgnowanego trawnika. Nie miał nic przeciwko kobietom za kierownicą, ale dla wielu pań, z którymi wcześniej przeprowadzał rozmowy kwalifikacyjne, zaparkowanie samochodu bez zbędnego zamieszania było najwyraźniej zadaniem ponad siły. Z pewnym rozbawieniem Oliver odkrył, że umiejętności, jakimi wykazywały się kandydatki przy parkowaniu samochodów, zwykle znajdowały potem odbicie w przebiegu rozmowy kwalifikacyjnej. Starał się być wyrozumiały i zakładał, że część z nich była zdenerwowana. Ze smutkiem musiał jednak stwierdzić, że żadna z dotychczasowych kandydatek nie spełniła postawionych przez niego wymagań. A może oczekiwał zbyt dużo, poszukując osoby, która będzie w stanie pracować w dwóch przychodniach równocześnie? Co gorsza, pacjentami jednej z tych przychodni byli ludzie bardzo zamożni, drugiej zaś — biedni. Czy pannie Friday uda się te dwie rzeczy pogodzić? Oliverowi podobał się list motywacyjny tej kobiety, jej wyraźny, śmiały charakter pisma. Niepokoiła go jedynie ta przerwa w zatrudnieniu. Miał. nadzieję, że rozmowa kwalifikacyjna rozwieje jego wątpliwości. W tym momencie w morrisie otworzyły się drzwi od strony kierowcy i wyłoniła się z nich para długich nóg. Oliver gwizdnął z uznaniem. Po chwili Jessica Friday stała już obok swego małego autka. Była wysoka i smukła, a doskonałą figurę podkreślał dopasowany czarny kostium. Od ciemnego stroju wyraźnie odcinały się piękne jasne włosy obcięte na wysokości ucha. Październikowe słońce rzucało na nie cieple refleksy. Jej twarz wydawała się promieniować klasycznym pięknem.
Kobieta przez chwilę stała obok samochodu, wzrokiem omiatając wspaniałą fasadę Berkeley House. Chowając się przed jej spojrzeniem, Oliver cofnął się za ciężką aksamitną kotarę w oknie gabinetu. Zastanawiał się, jakie wrażenie wywarł na niej przepych budynku. Wydawało mu się, że zmarszczyła brwi. Wahała się jeszcze przez chwilę, a potem zdecydowanym krokiem ruszyła w kierunku drzwi frontowych. Zanim nacisnęła dzwonek, zatrzymała się przy lśniącej mosiężnej tablicy umieszczonej na filarze przy drzwiach. Widniał na niej napis: „Dr Oliver Pendragon", a po nim następowało kilka wieloliterowych skrótów. Wynikało z nich, że doktor Pendragon ma doktorat w dziedzinie nauk medycznych, specjalizację internistyczną, chirurgiczną, ginekologiczną i położniczą, a na dodatek jest jeszcze członkiem Królewskiego Kolegium Lekarzy Rodzinnych. Nieźle, pomyślała, ze zdumieniem unosząc brwi. Takie rzeczy nie przychodzą łatwo. Do tego jeszcze praca w publicznej przychodni i samodzielna prywatna praktyka. Doktor Pendragon musiał zapewne pracować jak wariat, aby osiągnąć to wszystko. Chwilę później piękna recepcjonistka wprowadziła Jessikę do gabinetu lekarza. Rachel Royal była co najmniej równie wysoka jak ona sama, a wspaniałe rude włosy były nieskazitelnie uczesane. Jej dystyngowany głos i niewymuszona elegancja doskonale pasowały do ekskluzywnego wnętrza gabinetu. Jessikę drażnił jedynie jej nieco egzaltowany sposób mówienia, a widząc panujący tu przepych, poczuła się nieco nie na miejscu. Wysyłając swoje zgłoszenie, z pewnością nie spodziewała się trafić do tak ekskluzywnej przychodni. Berkeley Gardens było luksusową posiadłością półkolem otaczającą wspaniały trawnik i pięknie utrzymane żywopłoty. Okna budynku wychodziły na nadmorską promenadę. Mosiężne tablice zdobiły drzwi w stylu regencji wiodące do gabinetów lekarzy różnych specjalności. Na każdym kroku widać było, że jest to świat wielkich pieniędzy i przywilejów. Z pewnością oferowano tu usługi medyczne na najwyższym poziomie i za najwyższą cenę. — Doktorze Pendragon, oto panna Jessica Friday — przedstawiła recepcjonistka. Lekarz wstał zza wspaniałego zabytkowego biurka. Miał około metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Podziękował Rachel, ta zaś obdarzyła swym uśmiechem gwiazdy zarówno jego, jak. i Jessikę. Potem z godnością opuściła gabinet i cicho zamknęła za sobą drzwi. Doktor Pendragon w powitalnym geście wyciągnął do Jessiki rękę. Światło padające przez ogromne okno nieco ją oślepiało, nie widziała więc wyraźnie jego twarzy. Zdołała tylko zauważyć, iż jest pociągła i szczupła, tak jak cała jego sylwetka. — Dzień dobry, panno Friday. Miły, głęboki i kulturalny głos, pomyślała. No cóż, doskonale pasuje do klasycznego garnituru, kosztownego jedwabnego krawata i całego tego przepychu... — Dzień dobry — odrzekła, odpowiadając uściskiem na uścisk dłoni. — Zechce pani usiąść — dodał doktor Pendragon, wskazując jej wygodny fotel naprzeciwko siebie. — Dziękuję. Gdy oboje usiedli, lekarz sięgnął po plik papierów, w których Jessica rozpoznała swój list motywacyjny, życiorys i referencje. — Przeczytałem pani dokumenty z dużym zainteresowaniem — oznajmił. — Pani kwalifikacje są bardzo wysokie. Ma pani nie tylko specjalizację ogólną, ale także położniczą. Choć, jak widzę, w szpitalu we wschodnim Londynie, gdzie była pani zatrudniona, pracowała pani głównie jako starsza pielęgniarka na ostrym dyżurze, nie zaś na oddziale położniczym. - Zgadza się. Chciałam zdobyć nieco doświadczenia w położnictwie, ale nie zamierzałam się w tym specjalizować. — Wolała pani ciężką harówkę na ostrym dyżurze, tak? — Tak.
— Ale nie miałaby pani nic przeciwko pracy położnej, gdyby od czasu do czasu pojawiła się taka konieczność? — Dlaczego pan pyta? — W głosie Jessiki słychać było lekkie zmieszanie. — Czy to należałoby do moich obowiązków? Nie wspominał pan o tym w ogłoszeniu. Twarz lekarza nie zmieniła wyrazu, ale w jego oczach pojawił się pewien chłód. — Napisałem, że dodatkowa specjalizacja będzie atutem. Położnictwo może być szczególnie użyteczne. Zarówno w mojej prywatnej praktyce, jak i w publicznej przychodni zajmuję się odbieraniem porodów. Część z nich to porody domowe. Mam swój stały zespół, ale nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć. Trzeba być przygotowanym na wszystkie możliwości. Od czasu do czasu mogę potrzebować pomocy. Czy miałaby pani coś przeciwko temu, gdyby pani obowiązki obejmowały także i to? Jessica poczuła lekki ucisk w gardle. Czy miałaby coś przeciwko temu? Oczywiście, że nie. Do diabła, jest przecież pielęgniarką. Potrafi schować w kieszeń swe osobiste uczucia i robić, co do niej należy. — Oczywiście, że nie — odparła zdecydowanie. — To dobrze. — Doktor Pendragon znów zerknął do życiorysu Jessiki. — Z pani dokumentów wynika, że przez ostatnich kilka tygodni pracowała pani w ośrodku zdrowia w De-von. Przedtem jednak miała pani ponad roczną przerwę w pracy. Czy jest coś, o czym powinienem w związku z tym wiedzieć? Spodziewała się tego pytania. Odpowiedź, którą sobie wcześniej przygotowała, zawierała prawdę, ale nie całą... — Czyżby opieka nad pacjentami w mojej prywatnej przychodni stanowiła dla pani problem? - Oczywiście, że nie, panie doktorze! — odparła ze zdumieniem i oburzeniem. — Skąd w ogóle taki pomysł?! Każdy ma prawo do opieki medycznej, a ja jestem pielęgniarką i troszczę się o każdego, kto jest chory. O każdego! Pacjent to pacjent. Chore dziecko z bogatej rodziny cierpi dokładnie tak samo jak chore dziecko z rodziny biednej. Potrzebuje dokładnie tyle samo troski, życzliwości i ciepła. I proszę nie zapominać, że wy¬howałam się w domu lekarza rodzinnego. Ojciec zawsze traktował wszystkich jednakowo. — W głosie Jessiki zabrzmiała złość, a jej policzki zaróżowiły się z emocji. — Chodzi tylko o to — dodała jeszcze — że to, co widziałam dotychczas, to tylko jedna strona medalu. Zaczęłam się więc zastanawiać, czy pańska praktyka w ramach publicznej służby zdrowia nie jest przypadkiem takim marginesem bez większego znaczenia w porównaniu z pracą w tej przychodni. Oliver odetchnął z ulgą. Jessica zdała ten egzamin w cuglach. Na najmniejszą sugestię, że mogłaby być do kogoś uprzedzona, zareagowała zdumieniem i gniewem, które nie mogły być udawane. — Jest prawie piąta — powiedział, spoglądając na zegarek. — Poczekalnia zaczyna zapełniać się pacjentami. Na twarzy Jessiki pojawił się wyraz rozczarowania. - Och, więc pewnie się pan spieszy. Myślałam, że chce mnie pan tam zabrać teraz. — Tak właśnie chciałem zrobić — odrzekł. — Chodźmy. Niestety, będzie to tylko krótka wycieczka. Później mam spotkanie, ale będzie miała pani przynajmniej okazję zobaczyć naszą przychodnię w pełnym ruchu. Gdy przechodzili przez elegancki hol recepcyjny, Rachel rozmawiała właśnie przez telefon, pomachała im jednak pięknie wymanikiurowaną dłonią. Doktor zatrzymał się na chwilę przy jej biurku i powiedział: — Przez następne pół godziny będę przy Arundel Street, żeby pokazać pannie Friday tamtą przychodnię. Rachel zdołała posłać im kolejny czarujący uśmiech, a w jej oczach pojawił się ciepły blask. Na odchodnym pokazała Jessice podniesiony kciuk i szepnęła:
— Chyba pani wygrała. Ten przyjazny gest ze strony eleganckiej recepcjonistki zaskoczył Jessikę. Jeszcze bardziej zdumiały ją jej słowa. Czy naprawdę wygrała? Nagle, mimo wszystkich wątpliwości, jakie ogarnęły ją na początku rozmowy, poczuła, że bardzo chce otrzymać tę posadę. Doktor Pendragon otworzył jej drzwi i przepuścił ją przodem. Gdy go mijała, zapytał z uśmiechem: — Rachel panią zaskoczyła? — Owszem — przytaknęła. — Ta jej nienaganna prezencja, filmowy uśmiech... i nagle, ni z tego ni z owego, ten gest, jakby z zupełnie innej bajki. — Co do filmowego uśmiechu — roześmiał się Oliver — to po części jego autorem jest jej obecny partner, dentysta. Rachel rzeczywiście wygląda jak z żurnala. Ale za tą elegancją i wyrafinowaniem kryje się świetna dziewczyna. Myślę, że się polubicie. Jessica znów nie bardzo wiedziała, jak ma potraktować te słowa. Czy rzeczywiście kryła się w nich sugestia, że ma szansę dostać tę posadę? Bezskutecznie spróbowała opanować narastające w niej podniecenie. — Pojedziemy moim samochodem — rzekł doktor Pendragon, gdy wyszli na zewnątrz. — To niedaleko, ale o tej porze jest duży ruch, a w tym labiryncie ulic mogłaby pani się zgubić. Jazda zajęła im około dwudziestu minut. Doktor Pendragon był doskonałym kierowcą. Po paru minutach jazdy Jessica całkowicie się odprężyła. Od czasu wypadku coś takiego w cudzym samochodzie zdarzało się jej bardzo rzadko. Jednak od prowadzącego pojazd mężczyzny promieniowała jakaś siła i spokój, które dawały jej poczucie bezpieczeństwa. W pewnej chwili odwrócił się do niej, a jego twarz rozjaśnił pełen ciepła uśmiech. — Już w porządku? — zapytał, jakby zdołał wyczuć jej wcześniejsze napięcie. — Tak, w porządku — odparła. — To dobrze.
ROZDZIAŁ DRUGI Arundel Street była długą ulicą zaniedbanych szeregowców z początku wieku. Większości z nich od dawna należał() się malowanie. Brudne ściany w wielu miejscach zasmarowane były graffiti. Tylko gdzieniegdzie ponure fasady zdobiły skrzynki z barwnymi kwiatami. Nad całą ulicą ze wszystkich stron wznosiły się bezosobowe, szare wieżowce. Posiadłość Berkeley Gardens była tylko dwadzieścia minut drogi stąd, a mimo to były to dwa różne światy. — Oto przychodnia — oznajmił doktor Pendragon, przejeżdżając obok budynku, który najwyraźniej powstał z połączenia dwóch domków. Obok podwójnych drzwi wejściowych widniała zdumiewająco błyszcząca tablica głosząca po prostu, iż znajduje się tu przychodnia lekarska. żadnego nazwiska, żadnej informacji o specjalizacjach, pomyślała Jessica. — Mieszka tu wielu imigrantów — wyjaśnił lekarz, jakby czytając w jej myślach. — Nazwiska i literowe skróty nic dla nich nie znaczą. Skręcił w boczną uliczkę, a następnie w brukowany wjazd na tyłach budynku i zatrzymał samochód przed wysoką dwuskrzydłową bramą. Potem wysiadł i wyciągnął z kieszeni pęk kluczy. — Kiedy mam wizyty domowe, jeżdżę takim starym gratem jak samochód Rory' ego, który widziała pani przed przychodnią. Ryzyko zdemolowania gruchota jest dużo mniejsze — ciągnął. — Ten samochód parkuję zawsze na dziedzińcu, gdzie jest stosunkowo bezpiecznie. Tak samo będzie pani musiała robić ze swoim morrisem. Jessica poczuła ucisk w żołądku. Po raz kolejny doktor Pendragon mimochodem sugeruje, że została przyjęta. Tym razem jednak postanowiła wyjaśnić sprawę. — Czy chce pan przez to powiedzieć, że dostałam tę pracę? — zapytała. Otworzywszy bramę, lekarz wrócił do samochodu i ponownie usiadł za kierownicą. — No cóż — powiedział, wjeżdżając na podwórko. Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. — Mam nieodparte wrażenie, że tak. — Mógł pan przynajmniej zapytać, czy się zgadzam —rzekła Jessica. — Ale zgadza się pani, prawda? — zapytał, patrząc jej prosto w oczy. Targały nią sprzeczne uczucia. Powinien był oficjalnie ją zapytać! W rozmowie nie padło przecież ani jedno słowo na temat jej wynagrodzenia czy zakresu obowiązków. Ten człowiek zbyt wiele bierze za pewnik. Cóż z tego, skoro w tym jednym miał rację: naprawdę chciała tej pracy i kropka. — Mam nieodparte wrażenie, że tak — odrzekła więc, z namysłem i godnością. Obchód przychodni nie zajął im wiele czasu. Poczekalnia była już do połowy zapełniona. Plastikowo-metalowe krzesła w nie najlepszym stanie stały gęsto i równo pod ścianami. Część z nich nosiła. ślady napraw. Najwyraźniej w przychodni próbowano jak najefektywniej wykorzystać posiadane środki i zagospodarować niewielką powierzchnię. Nie było tu miejsca na takie luksusy jak stoliki z czasopismami, choć przy drzwiach zmieścił się kosz z mocno już zużytymi zabawkami. Wśród oczekujących widać było twarze białe, ale także śniade i zupełnie czarne. Niektórzy mężczyźni nosili turbany, a część kobiet ubrana była w sari. W poczekalni panowała atmosfera cierpliwego oczekiwania połączonego z rezygnacją. Jessica zdała sobie sprawę, że dokładnie tak samo wyglądała poczekalnia w londyńskim szpitalu, w którym pracowała przed wypadkiem. Od razu poczuła się tu swojsko. Doktor Pendragon rzucił wszystkim ogólne ,dzień dobry" i przyjaźnie pomachał oczekującym ręką. Kilka osób odpowiedziało mu takim samym gestem, przyglądając się lekarzowi i jego towarzyszce z życzliwością i zaciekawieniem. Dwie kobiety w średnim
wieku przyjmowały właśnie w rejestracji pacjentów. Doktor Pendragon odczekał, aż skończą i podszedł, by przedstawić im Jessikę. — Panno Friday; oto Jane Gee i Dorothy Carter. Drogie panie, zanosi się na to, że od tej pory będziecie często widywać Jessikę, która będzie u nas pracować jako pielęgniarka. Po raz pierwszy nazwał mnie po imieniu, pomyślała Jessica, wymieniając uścisk dłoni z obiema rejestratorkami. Dorothy uśmiechnęła się do niej promiennie. — Witamy w tym domu wariatów — rzekła. Jane rzuciła okiem na jej nienaganny czarny kostium, a na jej twarzy pojawił się sceptyczny grymas. — Tak jak mówi Dot, witamy w naszej przychodni. Trochę tu inaczej niż w Berkeley Gardens, prawda? — powiedziała, a jej oczy mówiły wyraźnie, że Jessica nie ma najmniejszych szans, by przetrwać w tej dżungli. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, doktor Pendragon zrobił to za nią. On również wyczuł, co pomyślała sobie Jane. — Zaciekawi was może, że Jessica przez kilka lat pracowała na ostrym dyżurze szpitala w londyńskim East Endzie. — Mówiąc to, pochylił się nad blatem i kolejne zdanie wypowiedział już bezpośrednio do Jane: — Chyba nie jest tam dużo gorzej niż tutaj. Jane poczerwieniała, lecz na jej twarzy pojawił się uśmiech. — No, w takim razie witamy cię bardzo serdecznie, Jessiko — powiedziała. — Z pewnością nikt nie będzie musiał cię tu niańczyć. — Za to ręczę — roześmiała się Jessica. — Ale na pewno przydałoby mi się trochę pomocy, kiedy będę tu stawiać pierwsze kroki. Pozostała część wizyty minęła w okamgnieniu. Nie było wiele do oglądania. W przychodni, oprócz poczekalni, był jeszcze dość dobrze wyposażony gabinet zabiegowy. To tam, właśnie miała pracować. Obok znajdował się nieco zaniedbany, lecz przytulny pokój socjalny. Był tam zlew i czajnik elektryczny, a na kuchennym blacie pod oknem stały porozstawiane kubki. Oba te pomieszczenia, jak również toalety pracownicze, wychodziły na podwórko. Malutka klitka, w której mieściło się biuro przychodni, oraz gabinety obydwóch lekarzy znajdowały się po drugiej stronie korytarza. To właśnie w jednym z tych gabinetów Jessica po raz pierwszy zetknęła się z Rorym Blackiem. asystentem doktora Pendragona. Jak to ujął doktor Pendragon. Rory wyglądał zbyt młodo, by mógł być lekarzem z prawdziwego zdarzenia. Na głowie miał strzechę jasnych włosów. a pod nią kryła się okrągła i pełna _życzliwości twarz. Cała jej postać tryskała energią i entuzjazmem. Zamaszyście potrząsając ręką Jessiki, życzył jej ciepłego przyjęcia ze strony pacjentów. Potem dodał: — Na pewno spodoba ci się. Tu jest wspaniale. Bardzo interesująca mieszanka pacjentów, miły zespół. A szef też nie jest najgorszy... — Tym ostatnim słowom towarzyszył szelmowski uśmiech. — Nie waż się zapominać. młodzieńcze. że w moich rękach spoczywa twoja zawodowa przyszłość — rzekł Oliver Pendragon z kamienną twarzą. Kilka minut później spojrzał na zegarek i poprowadził Jessikę do tylnych drzwi wychodzących na podwórze. Po drodze minęli wąskie ciemne schody wiodące na piętro. — Tam na górze mieszka Fred Stone. Jest naszym dozorcą i człowiekiem do wszystkiego. zarówno tu. jak i w Berkeley Gardens — wyjaśnił — To prawdziwa złota rączka. Na podwórku drobny. krępy mężczyzna w bliżej nieokreślonym wieku energicznie polerował land-rovera doktora Pendragona. Uśmiechną' się do nich szeroko.
— Witam. doktorze — odezwał się. — Tak sobie pomyślałem, że go trochę przetrę. — Cofnął się i krytycznie spojrzał na swe dzieło. — Ale należy mu się porządne polerowanie. Jutro się tym zajmę. — To właśnie Fred — rzekł doktor Pendragon i zwrócił się do Jessiki. — Ten wóz to jego radość i duma. Nam nie zawsze udaje się tak troszczyć o naszych pacjentów, jak Fred troszczy się o to auto. Fred, to jest panna Friday, która będzie naszą nową pielęgniarką. Gdy wyjeżdżali z Arundel Street, włączyli się w strumień pojazdów sunących od strony doków. Słońce stało już nisko po zachodniej stronie nieba. Niestety, złociste blaski na niebie przesłaniały gęste spaliny. Ulicą jechały ogromne ciężarówki, autobusy i samochody osobowe. Wszystkie wyrzucały z siebie kłęby smrodliwego dymu. Nagle samochód gwałtownie przyhamował. Siła bezwładu rzuciła ciałem Jessiki do przodu. Na szczęście pas uchronił ją przed uderzeniem w deskę rozdzielczą. Silne szarpnięcie wepchnęło ją z powrotem w oparcie fotela. Jednocześnie doktor Pendragon błyskawicznym ruchem przytrzymał ją, by zapobiec kolejnym szarpnięciom. Gdzieś z przodu rozległy się odgłosy rozdzieranego metalu i tłukącego się szkła. Nie byli jednak w stanie dostrzec ich źródła, bo ciężarówka przed nimi całkowicie przesłaniała im widok. Ciałem Jessiki wstrząsnął dreszcz. Wypadek! Już raz uczestniczyła w wypadku... Musiała mocno zacisnąć zęby, by nie krzyknąć. — Tak mi przykro — rzekł lekarz miękkim głosem. On również oddychał ciężko. — Nic ci się nie stało, Jessico? — Chyba nie — odparła słabym głosem. — To dobrze. Pójdę teraz zobaczyć, co tam się wydarzyło. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Jechaliśmy przecież dość wolno. Zostań tutaj. — Mówiąc to, sięgnął na tylne siedzenie i wydobył stamtąd torbę lekarską i skórzany kuferek z napisem „Tlen". — Idę z panem, doktorze — powiedziała, odpinając pas. — Jestem przecież pielęgniarką i mogę się przydać. — Dobrze, chodźmy — odparł, patrząc jej w oczy. Wielu ludzi już wysiadło z samochodów. Niektórzy dzwonili gdzieś z telefonów komórkowych, inni rozmawiali ze sobą. Kilku właścicieli pojazdów, które powpadały na siebie, obrzucało się wzajemnie obelgami. — Miejmy nadzieję, że nic gorszego się nie wydarzyło — szepnął doktor do Jessiki, gdy przedzierali się przez tłum. Nadzieje te okazały się jednak płonne. Gdy tylko dotarli do miejsca wypadku, ich oczom ukazał się straszny widok. Samochody uczestniczące w karambolu porozrzucane były po całej jezdni i tarasowały wszystkie pasy. Wszędzie pełno było potłuczonego szkła, a kierowcy, którzy wysiedli z aut, patrzyli w niemym zdumieniu przed siebie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Kierowca ogromnej ciężarówki. która weszła w kolizję ze starym morrisem travellerem. właśnie wygrzebywał się z kabiny. Gdy stanął na ziemi. oparł się o maskę swego wozu. Jego twarz była blada, ręce mu się trzęsły. — Zaczniemy od morrisa. To chyba najpoważniejszy przypadek. Wydaje się, że nikomu innemu nie zagraża specjalne niebezpieczeństwo — powiedział lekarz, torując sobie drogę. Przód ciężarówki wbity był w tylny błotnik morrisa. Oliver Pendragon postawił torbę i kuferek z aparatem tlenowym na ziemi obok morrisa i spróbował otworzyć drzwi. W środku było dwoje starszych ludzi. Mężczyzna leżał bezwładnie z głową opartą na kierownicy, kobieta siedząca obok patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem. W jej oczach widać było przerażenie. Oliver przykucnął przy kierowcy. — Zajmij się panią — polecił Jessice. — Spróbuj się zorientować, czy nie ma kręgosłupa w odcinku szyjnym. Samochód został uderzony od tyłu ze znaczną pękniętego siłą.
Silnik morrisa nadal pracował, Oliver zaczął więc od zgaszenia go. Potem zbadał tętno mężczyzny. W tym czasie Jessica okrążyła samochód i otworzyła drzwi od strony pasażera. Twarz mężczyzny wokół ust posiniała, oddech był ciężki. °liwr spojrzał na Jessikę i bezgłośnie wyszeptał: — Niedobrze. Chyba atak serca. Potem delikatnie odpiął pas, ostrożnie podniósł ciało mężczyzny z kierownicy i oparł je o fotel, który odchylił do tyłu. By opanować nerwy, Jessica spróbowała skoncentrować się na kobiecie w fotelu obok. Proszę, nie pozwól mu umrzeć, powtarzała w myślach. Położyła dłoń na ramieniu kobiety i pochyliła się nad nią. — Czy czuje pani gdzieś ból? — zapytała łagodnie. Kobieta milczała z oczami utkwionymi w jakimś odległym punkcie. Jessica ujęła ją za rękę i zbadała tętno. Było przyspieszone, lecz mocne. Żadnych śladów wewnętrznego krwotoku, który wyraźnie by je osłabił. Szybko przebiegła dłońmi wzdłuż nóg kobiety. Nic, żadnych widocznych oznak ran czy złamań. Następnie niezwykle delikatnie zbadała palcami szyję kobiety. Była zesztywniała, ale poza tym sprawiała normalne wrażenie. Żadnych przemieszczonych kości czy czegoś w tym rodzaju. Podniosła głowę i spojrzała na Olivera. — Czy w swojej torbie ma pan gorset? — zapytała. — Tak — odrzekł krótko. Osłuchiwał właśnie mężczyznę stetoskopem i na jego twarzy widać było zaniepokojenie. — Wyjmij go. I przy okazji otwórz kuferek z tlenem. Jak tam twoja pacjentka? — zapytał i pochylił się nad mężczyzną, by obejrzeć jego źrenice. — Jest w szoku, ale poza tym chyba w porządku. — To dobrze. Natomiast on jest niestety w poważnym stanie. Trzeba mu zaraz podać tlen. Jessica przecisnęła się na drugą stronę samochodu. Otwierała właśnie torbę z aparatem tlenowym, gdy rozległ się jęk kobiety: — Arthur, gdzie jest Arthur? Jessica domyśliła się, że starszy pan za kierownica, musi mieć na imię Arthur. — Arthur jest tutaj. Mieli państwo wypadek. Zajmuje się nim lekarz — wyjaśniła, pochylając się nad kobieta. — Proszę, niech pani się nie msza. Nadwyrężyła pani kręgosłup w odcinku szyjnym. Chciałabym założyć pani gorset żeby zapobiec dalszym uszkodzeniom — ciągneła. przystępując do unieruchamiania szyi kobiety. Ta patrzyła na nią nie rozumiejącym wzrokiem. — Wypadek? — powtórzyła z przerażeniem. — A co z Arthurem? — Kurczowo chwyciła Jessikę za ramie. — Jestem doktor Pendragon — wtrącił Oliver. — Robimy, co w naszej mocy, żeby pomóc Arthurowi. pani...? — Watts — odparła kobieta. — Ruth Watts — dodała ze łzami w oczach, spoglądając na mężczyznę obok. — Czy podajecie mu tlen? — zapytała. — Tak. Czy kiedyś już robiono mu coś takiego? — Tak. — Proszę mi powiedzieć, czy Arthur ma problemy z sercem? — Cierpi na chorobę wieńcową, ale już od dawna nie miał z tym problemów. — Czy nosi przy sobie jakieś tabletki? — Czasem. Jeśli ma je przy sobie, powinny być w jednej z górnych kieszeni. Gdy Oliver zaczął przeszukiwać kieszenie mężczyzny, ten jęknął i kilkakrotnie zamrugał oczami. Jego ręce uniosły się i zaczęły zrywać z twarzy maskę tlenową. — Spokojnie, przyjacielu — poprosił Oliver, przytrzymując go. — To tylko maska tlenowa, która ułatwi panu oddychanie. Miał pan mały wypadek i ostry atak dusznicy. Teraz próbuję znaleźć pana nitroglicerynę.
W oczach mężczyzny pojawiło się najpierw zdumienie, a potem zrozumienie i przestrach. Ciężko oddychając, spróbował usiąść. — Moja żona... Co z moją żoną? — Jestem tutaj, kochanie. Nic mi nie jest — odparła Ruth natychmiast, znowu gładząc go po policzku. Arthur odetchnął z ulgą i opadł na fotel. W tym momencie Oliverowi wreszcie udało się znaleźć tabletki. Gdy wkładał jedną z nich pod język mężczyzny, usłyszeli sygnał nadjeżdżającej karetki. Zanim zdążyli przekazać sanitariuszom wszystkie szczegóły tego, co się wydarzyło, i zanim na drodze przywrócono ruch, minęła ósma. Przez kilka minut jechali w zupełnej ciszy, a każde pogrążone było we własnych myślach. Pierwszy milczenie przerwał Oliwer: — Dziękuję ci za pomoc, Jessico. To musiało być dla ciebie niełatwe, po twoich przejściach. — Przynajmniej nie było krwi. Wtedy... — Ciałem Jessiki wstrząsnął dreszcz. — Chciałabyś o tym porozmawiać? — zapytał cicho. Czy chciałaby? Czy poczułaby ulgę, gdyby opowiedziała wszystko temu mężczyźnie, który był dla niej właściwie obcy, a jednocześnie okazał jej tyle ciepła i delikatności? Wiedziała, że nigdy nie będzie potrafiła opowiedzieć wszystkiego rodzinie ani przyjaciołom. Ale jemu? — Ciekawe, co się teraz z nimi dzieje — powiedziała, z trudem wydobywając z siebie głos. Jeśli lekarz zdziwił się jej brakiem reakcji na swoje pytanie, nie dał tego po sobie poznać. Od razu też domyślił się, o kim mowa. — Starszej pani nic nie będzie. Musi tylko otrząsnąć się z szoku. Ale jej mąż? Jestem prawie pewien, że to zawał. Leczenie z pewnością potrwa długo, a może się nie udać... Jessica poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Było jej żal starszych państwa, ale musiała przyznać, że płacze też nad sobą i nad tym, co straciła. — To takie smutne — szepnęła łamiącym się głosem. — Ale być ze sobą przez tyle lat i nadal się kochać. to jest coś — odparł, łagodnie dotykając jej dłoni. — Niezależnie od tego, co się teraz wydarzy, pani Watts zawsze pozostaną cudowne wspomnienia. Byli już prawie na miejscu. Oliver Pendragon skręcił w podjazd przed Berkeley House. Gdy objeżdżali dookoła trawnik, w świetle reflektorów ujrzeli sportową sylwetkę srebrzystego ferrari zaparkowanego przed budynkiem. — Dobry Boże... — jęknął Oliver. — Lucinda! W jego głosie dało się wyczuć panikę. Jessica nie miała wątpliwości, że oto doktor Pendragon właśnie spóźnił się na randkę. Mimo wszystkich przejść minionych godzin nie zdołała powstrzymać uśmiechu. Ten przystojny i elegancki mężczyzna o manierach światowca był najwyraźniej speszony niczym uczniak, którego zaraz czeka bura za niewłaściwe zachowanie. Musi mu bardzo zależeć na tej Lucindzie, skoro w pełni uzasadnione spóźnienie wywołuje w nim takie zmieszanie. — Zdaje się, że jest pan z kimś umówiony — powiedziała. — No cóż, niestety — westchnął. — Chciałem cię zaprosić na kawę, ale... — W porządku, nie ma sprawy. W tej chwili marzę tylko o powrocie do hotelu i o gorącej kąpieli — odparła. — W takim razie do jutra, panno Friday. Proponuję, żeby pojawiła się tu pani o dziewiątej. Omówimy wtedy warunki kontraktu, podpiszemy umowę i przedstawię panią pozostałym pracownikom.
Jessica poczuła ukłucie zawodu. A więc znowu oficjalnie nazywa ją „panną Friday". Wzajemna bliskość i ciepło minionych kilku godzin gdzieś się rozpłynęły. Czyżby dlatego, że w pobliżu znalazła się Lucinda? — W porządku, będę o dziewiątej — powiedziała. Nie mogę się już doczekać jutrzejszego dnia — rzuciła na pożegnanie. Gdy chwilę potem odjeżdżała, Oliver w zamyśleniu patrzył na jej samochód. — I ja również — mruknął. — I ja również.
ROZDZIAŁ TRZECl — Dobrze, pani Lowell-Smith. siostra pomoże pani się ubrać, a potem porozmawiamy — rzekł Oliver do tęgiej, lecz bardzo eleganckiej starszej pani ieżącej na kozetce w gabinecie, po czym zdjął stetoskop delikatnie poklepał pacjentkę w ramię. Gdy wyszedł do drugiego pomieszczenia. w którym zwykle rozmawiał z pacjentami. pani Lowell-Smith z niepokojem zwróciła się do Jessiki: — Czy myśli siostra, że doktor Pendragon jest ze mnie zadowolony? Tak bym chciała. żeby uznał że wreszcie mogę poddać się operacji. Dłużej już z tym biodrem nie wytrzymam. To tak strasznie boli.. — Przy tych słowach jej oczy wypełniły się łzami. Biedactwo, pomyślała Jessica., pomagając pacjentce włożyć jedwabną bluzkę. Jest bogata jak Krezus, ale ból zawsze pozostaje bólem, niezależnie od stanu majątkowego. — Tak, wiem, że to bardzo boli — odrzekła miękko, — Miałam do czynienia z wieloma pacjentami ze zwyrodnieniem stawu biodrowego. Bardzo się to daje we maki. ale można coś z tym robić. Moja babcia ma dziewięćdziesiąt cztery lata i odkąd wstawiono jej dwa sztuczne stawy. po prostu szaleje. Twarz starszej pani rozjaśniła się w uśmiechu. — Tak, wszyscy mi powtarzają, że rezultaty są znakomite. Gdyby tylko doktor wyraził zgodę na operację... Czy siostra myśli, że jestem już w wystarczająco dobrej formie? — No cóż... — odparła Jessica ostrożnie. Takie pytania zawsze były trudne. Nie znając w pełni opinii lekarza, musiała tak manewrować, by nie odbierać pacjentowi nadziei, ale też przygotować go na możliwe rozczarowanie. Oliver nigdy jej tego nie powiedział wprost, lecz miała wrażenie, że chce, by pełniła rolę powierniczki pacjentów, kogoś, komu można się zwierzyć i poprosić o radę. Dlatego zawsze zamykał drzwi, gdy przechodził do drugiego gabinetu. Uśmiechnęła się więc do starszej pani uspokajająco. — Znów straciła pani trochę na wadze — powiedziała — choć może jeszcze nieco brakuje do ideału. Ale ciśnienie ładnie się ustabilizowało, Doktor Pendragon na pewno weźmie to pod uwagę. Jednak jeśli zdecyduje, że powinna pani jeszcze jakiś czas poczekać, to dlatego, że jego zdaniem tak będzie dla pani najlepiej i najbezpieczniej. Proszę mi wierzyć, z pewnością nie będzie odkładać operacji ani minuty dłużej niż to absolutnie konieczne. Na szczęście w tym przypadku nie będzie też musiał czekać ze względów finansowych, pomyślała. Gdy tylko podejmie taką decyzję, natychmiast może umieścić panią Lowell¬-Smith w jakiejś prywatnej klinice. Jessica cieszyła się ze względu na starszą panią, ale gdy pomyślała o innej staruszce, kobiecie z Arundel Street, która na wymianę stawu biodrowego czekała już od miesięcy i wciąż nie było widać końca oczekiwaniom, trudno jej było nie czuć goryczy. Pani Lowell-Smith westchnęła lekko, gdy Jessica pomagała jej wstać z kozetki. - Oczywiście, ma siostra rację — przyznała. — Mam do doktora Pendragona całkowite zaufanie. To wspaniały lekarz. I bardzo przystojny mężczyzna — dodała po chwili. — Nie sądzi siostra? Jessica w pełni podzielała tę opinię, ale dyskusja na ten temat z pacjentką z pewnością wykraczałaby daleko poza zakres jej obowiązków. Tak, jest doskonałym lekarzem — odparła więc krótko. — Chodźmy teraz poznać jego werdykt — dodała, podając pani Lowell-Smith laseczkę i własne ramię, na którym starsza pani mogła się wesprzeć. Myślę, że możemy planować operację na mniej więcej za tydzień — oznajmił Oliver kilka chwil później. — Serce, płuca i ciśnienie ma pani w porządku. Ale musi pani zrzucić jeszcze około kilograma.
- Och, doktorze! — Pulchną twarz pacjentki rozjaśnił uśmiech. — Przyrzekam, -że zrzucę. ile będzie trzeba, nawet gdybym miała się głodzić. Sama myśl o tym, że będę to nareszcie miała za sobą, jest wystarczającą zachętą. - Tylko proszę z tym nie przesadzić, bo osłabi pani organizm — odparł Oliver z uśmiechem. — Wystarczy, jeśli nadal będzie pani ćwiczyć i stosować dietę. Skontaktuję się z doktorem Richardem Grenfellem, chirurgiem-ortopedą, który będzie panią operował w klinice Nightingale. Doktor Grenfeli wyznaczy pani wizytę w ciągu najbliższych paru dni. Czy chciałaby pani jeszcze o coś zapytać? - Nie, wyjaśnił mi pan wszystko już przedtem. Chciałabym tylko podziękować panu za doskonałą opiekę w ciągu ostatnich miesięcy. Chciałabym także podziękować siostrze — zwróciła się do Jessiki — za to, że była siostra dla mnie taka dobra i troskliwa. Łatwo troszczyć się o kogoś takiego, kto, jak pani Lowell¬-Smith, potrafi okazać wdzięczność i zawsze jest miły dla wszystkich, pomyślała Jessica, sprzątając w gabinecie. Jednak nie wszyscy są tacy, a uprzejmość bądź jej brak nie ma związku ze stanem majątkowym pacjenta. Sprawdziła listę, jaką zostawił jej wczoraj Oliver. Gdy rankiem przychodziła do pracy, on często odbywał już wizyty domowe lub miał obchód w szpitalu. Najwyraźniej był pracoholikiem. Często zastanawiała się, dlaczego prowadził i prywatną praktykę, i publiczną przychodnię. Dla większości lekarzy każda z praktyk pojedynczo oznaczałaby dość pracy. Dowiedziała się od Rachel, że Oliver Pendragon uruchomił przychodnię przy Arundel Street pięć lat temu, a motywy tego kroku pozostawały tajemnicą dla wszystkich jego współpracowników. Zdumiewające, że przy takim nawale zajęć w ogóle znajdował jeszcze czas na życie towarzyskie. Ale, zdaniem Rachel, jakoś mu się to udawało i większość wolnego czasu spędzał z Lucindą Grant, tą samą, z którą miał spotkanie w dzień rozmowy kwalifikacyjnej. — Czy są parą? — spytała Jessica z zaciekawieniem. — Ona z pewnością tak uważa. Nie jest słodką idiotką, choć może tak wygląda. Jest typem, który podoba się facetom. To znakomita specjalistka od komputerów. Doskonale wie, czego chce. A w tej chwili chyba poluje na naszego Olivera — wyjaśniła Rachel, marszcząc swój perfekcyjny nos. — Nie jestem pewna, co myśli o niej szef. Jeśli chodzi o życie prywatne, jest raczej dość tajemniczy. — Zdążyłam to zauważyć — rzekła Jessica. Rozmowa ta miała miejsce kilka dni po tym. gdy Jessica rozpoczęła pracę u doktora Pendragona. Do tej pory nie udało jej się osobiście spotkać Lucindy. Dowiedziała się tylko, że jest córką lady Grant_ niezwykle bogatej damy, pacjentki doktora i niezmordowanej organizatorki zbiórek funduszy na cele dobroczynne. Czyżby Oliver Pendragon interesował się Lucindą dlatego, że jej matka wspiera finansowo szpital kliniczny, w którym pracuje? Jessica prychnęła ze złością i z powrotem zabrała się do swoich zajęć. Niech się pan doktor interesuje, kim chce — to w końcu nie jej sprawa. Spojrzała ponownie na swą listę. Następnym pacjentem miał być niejaki Roger Jefferson. Przy jego nazwisku doktor Pendragon pozostawił następującą notatkę: ..Nowy pacjent. Pełne badanie, łącznie z badaniem per rectum". Tego rodzaju badanie nie było czynnością rutynową w przypadku nowych pacjentów, chyba że istniały jakieś konkretne podejrzenia. Czyżby pan Jefferson miał hemoroidy albo polipy? A może chodzi o coś groźniejszego? Pełne badanie w wykonaniu doktora Pendragona całkowicie zasługiwało na takie określenie. Oliver nic nie pozostawiał przypadkowi. Nie było to trudne tam. gdzie czas i pieniądze nie grały roli. W przypadku pacjentów z Arundel Street postępował jednak tak samo. choć tam jego możliwości były ograniczone. Brak środków nadrabiał więc dodatkowym czasem i wysiłkiem poświęconym badaniu.
Zaledwie po paru tygodniach pracy tutaj Jessica zaczęła zdawać sobie sprawę. że jej szef jest niezwykłym lekarzem. Czasem odnosiła wrażenie. że w ciele Olivera Pendragona kryły się dwie odmienne osobowości: jedna należąca do prywatnego lekarza o wyglądzie i manierach światowca. dla którego umieszczenie pacjenta w ekskluzywnej klinice Nightingale było niczym, i ta druga, lekarza-ideowca, który potrafił stanąć do walki z całą machiną biurokracji, by jego pacjentom można było wszczepić sztuczny staw biodrowy czy przeprowadzić operację serca. W obu tych wcieleniach Oliver był dla pacjentów ciepły i serdeczny, ale niełatwo było zrozumieć, co się w tym człowieku dzieje. Jessica po raz kolejny rozejrzała się badawczo po gabinecie, a upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, udała się do swojej dyżurki. Tu zwykle czekała, aż doktor po nią zadzwoni. Czasami chciał, by była obecna przy badaniu pacjenta, czasami zaś wolał to robić sam. Wszystko zależało od konkretnego przypadku. W tym czasie Oliver Pendragon stał w oknie swego biura, wpatrzony w żwirowy podjazd przed budynkiem. Lubił tak stać. Mógł tu przez chwilę spokojnie się zastanowić, przemyśleć swoje decyzje, a nawet oddać się bardziej osobistym rozważaniom. W tej właśnie chwili myślał o Jessice. Nie były to wyłącznie rozważania natury zawodowej. Słyszał, jak porusza się w pokoju obok. Oczami wyobraźni widział jej szczupłą sylwetkę w jasnofioletowym stroju pielęgniarki, jej opanowane i celowe ruchy. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Pracowała tu zaledwie od paru tygodni, a już zdołała udowodnić, że jest doskonałą pielęgniarką. Jak dotychczas, nigdy nie udało mu się zauważyć u niej nawet śladu irytacji spowodowanej zachowaniem chorego, choć przecież w obu przychodniach zdarzali się trudni pacjenci. Jednak Jessica potrafiła być cierpliwa. Co więcej, umiała przy tym być nieustępliwa i w postępowaniu z chorymi to ona zawsze stawiała na swoim. Oprócz zaufania i życzliwości pacjentów, zdołała także zyskać sympatię współpracowników w obu przychodniach. Rachel bardzo ją lubiła i przy każdej okazji powtarzała, że Jessica jest świetna. Zaś kilka dni temu Oliver natknął się na Freda, który na podwórzu przy Arundel Street pucował jej małego morrisa. Fred nie należał do ludzi, którzy łatwo się rumienią, a jednak na widok doktora jego twarz oblała się pąsem. — Chyba nie ma pan nic przeciwko temu — wyjąkał — ale właśnie skończyłem polerować pańskiego rovera, a na szmacie zostało mi trochę wosku. — I szkoda byłoby go zmarnować? — zaśmiał się Oliver. — No właśnie — skwapliwie przytaknął Fred. Najwyraźniej z własnej i nieprzymuszonej woli został paziem Jessiki. To samo można było powiedzieć o Rorym. Jego chłopięca twarz rozjaśniała się w uśmiechu. gdy tylko pielęgniarka była w pobliżu. Zaś ostateczne potwierdzenie, że Jessica została powszechnie zaakceptowana przez wszystkie koleżanki i kolegów w pracy, przyszło ze strony Grace Talbot, jego oddanej i dyskretnej osobistej sekretarki. — Siostra Friday jest niezwykle kompetentną pielęgniarką, która doskonale wykonuje swoje obowiązki. nie wtrąca się w cudze sprawy i nie narzuca nikomu ze swymi problemami — powiedziała kiedyś pani Talbot, a w jej ustach takie słowa były najprawdziwszym komplementem. Nie narzuca się nikomu ze swoimi problemami, powtórzył w myślach Oliver i ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że wolałby, by było inaczej. A przecież skrytość nie przynosi uszczerbku w pracy siostry Friday, dlaczego więc przeszkadza jemu? Może ma to związek z tym, co kiedyś powiedziała pani Lowell-Smith, gdy odprowadzał ją do drzwi wyjściowych: — Bardzo lubię siostrę Friday. Jest zawsze taka grzeczna i ma tyle ciepła w oczach — rzekła. — Ale jest w niej też tyle smutku... W tym momencie usłyszał, że Jessica wychodzi z gabinetu, w którym badał pacjentów. Jednocześnie przed budynek zajechało BMW. To zapewne pan Jefferson.
Oliver przyglądał mu się przez chwilę. Czasem taka obserwacja może być źródłem cennych wskazówek co do pacjenta. Pan Jefferson był niewysokim, szczupłym mężczyzną w eleganckim ciemnym garniturze. Wyglądał na człowieka, który dba o kondycję fizyczną, jednak drogę od samochodu do budynku przebył powoli i z wysiłkiem. To zupełnie nie pasowało do pierwszego wrażenia, jakie wywierał. Oliver podszedł do biurka i ponownie przeczytał list, jaki nadesłał mu pocztą elektroniczną Bob Cavendish, poprzedni lekarz pana Jeffersona. Drogi Oliverze! Roger Jegerson jest sprawnym fizycznie czterdziestoletnim człowiekiem, zapalonym graczem w squasha i golfa. Zwykle tryska energią, jednak ostatnio zaczął narzekać, że czuje się wyczerpany i nie ma sił do pracy. Ponadto od pewnego czasu cierpi też, na, jak to określił, problemy jelitowe, czyli powtarzające się zaparcia. Zrobiliśmy mu EKG, badania serca i płuc, zmierzyliśmy ciśnienie, wszystko z dobrymi wynikami. Pan Jefferson pracuje, zdaje się, w jednej z wiodących agencji reklamowych, stąd wzięła się jego przeprowadzka do Porthampton. Jest w tej chwili u szczytu swojej kariery zawodowej. Sądzę, że to stresująca praca. Mam nadzieję, że zechcesz go przyjąć jako pacjenta w swojej prywatnej praktyce i że uda Ci się stwierdzić, na czym polega jego problem. Pozdrowienia, Bob Czterdzieści lat, pomyślał Oliver. Sam mam prawie czterdziestkę i jestem dość sprawny fizycznie, choć ostatnimi czasy trudno mi znaleźć wolną chwilę na golfa czy squasha. Moją pracę też chyba można określić jako stresującą. Nagle poczuł ogarniający go lęk. Nie, nie był to lęk, ale przeczucie, że coś niedobrego dzieje się z pacjentem, którego za chwilę ma zbadać. Zdawał sobie sprawę, że to idiotyczne. Jakie niby ma podstawy do takich przeczuć? Zmęczony chód? Jednak niepokój go nie opuszczał. Już kilka razy w przeszłości doznawał czegoś podobnego. Było to intuicyjne przeświadczenie, że ternu właśnie pacjentowi będzie musiał przekazać szczególnie złe wieści. Oliver nigdy nie bagatelizował przeczuć, jak to czynili niektórzy jego koledzy po fachu. Dawno temu pewien profesor, którego bardzo cenił, uczył go, jak cenna może być intuicja. — Nie lekceważ jej, lecz wykorzystuj ją w pracy — mawiał. — Dobra diagnoza jest w dziewięćdziesięciu procentach oparta na instynkcie i intuicji. Często w pierwszym momencie uchwytne fakty nie dają do niej prawie żadnych podstaw. Zbadanie pana Jeffersona, rzec by można, od stóp do głów, zabrało Oliverovi pół godziny. Teraz, przed rozmową z pacjentem, musiał dokonać analizy. Pozornie wszystko jest w najlepszym porządku, a jednak... Czy rzeczywiście udało mu się coś wyczuć wysoko w jelicie grubym, zbyt wysoko, by mógł to dokładnie wymacać? I skąd się wzięło to ledwie dostrzegalne żółtawe zabarwienie skóry pacjenta? Może taka była jego naturalna cera? Białka oczu nie były zażółcone, ale źrenicom brakowało klarowności, jakiej można by się spodziewać u zdrowego mężczyzny w średnim wieku. Co to wszystko razem może więc oznaczać? Oliver wyprostował się w fotelu i uśmiechnął do siedzącego naprzeciw Rogera Jeffersona, który przyglądał mu się wyczekująco. — Zechce pan chwilę poczekać — powiedział. — Zaraz przyjdzie do pana pielęgniarka. Pobierze panu krew do analizy i zrobi EKG. Potem porozmawiamy. — Bob Cavendish robił mi ostatnio EKG i wszystko było w porządku — zaprotestował pacjent, marszcząc brwi. — Mimo to chciałbym powtórzyć badanie — odparł Oliver.
- No dobrze, w końcu pan jest tu lekarzem. Mam jednak nadzieję, że to nie potrwa długo. Mam dziś mnóstwo spraw do załatwienia — rzekł pacjent i westchnął z rezygnacją. — No właśnie, to ja jestem tu lekarzem — odparł Oliver żartobliwie. — Może pan już włożyć spodnie, ale proszę na razie zostać bez koszuli. Pielęgniarka zaraz do pana przyjdzie. Po tych słowach Oliver wyszedł do swego drugiego gabinetu i stąd zadzwonił do Jessiki. — Chciałbym, żebyś poszła teraz do pana Jeffersona i pobrała mu krew do analizy. Zapisałem ci, jakie badania są mi potrzebne. Zrób mu także EKG, a przed i po badaniu zmierz ciśnienie. Pewnie będzie narzekał. że już mu robiono te badania. Nie daj się tym zbyć. — Oczywiście, że nie. doktorze — prychnęła Jessica. Oliver uśmiechnął się, odkładając słuchawkę. W konfrontacji z Jessiką Roger Jefferson nie ma szans. Podszedł do okna, gdzie najlepiej mu się zawsze rozmyślało, i utkwił niewidzące spojrzenie w jakimś odległym punkcie. Bob Cavendish ma rację: wszystkie najistotniejsze narządy pana Jeffersona zdają się funkcjonować bez zarzutu. Nie wyglądał na człowieka, który może mieć problemy z sercem, ale w tym wieku całkowite wykluczenie takiej możliwości nie zaszkodzi. Jeśli jednak nie jest to serce. to co może być przyczyną jego osłabienia. bladości i nadmiernego pocenia się? Pacjent twierdził, że dokuczają mu jedynie problemy przy wypróżnieniach. Nie skarżył się na żaden ból. Badanie dotykowe odbytnicy nie wykazało żadnej oczywistej przyczyny kłopotów. Z wywiadu wynikało. że pacjent odżywia się bardzo racjonalnie. Je dużo owoców i warzyw. a kawę i herbatę pije jedynie od czasu do czasu. W ogóle to najwyraźniej prowadzi modelowo zdrowy tryb życia. Więc co mu tak naprawdę dolega? Oliver sam nie wiedział, dlaczego nie może się uwolnić od podskórnego przeczucia. że ten człowiek jest poważnie chory. Jedno wiedział na pewno: Rogera Jeffersona należy poddać całej serii badań w klinice Nightingale, poczynając od badania wyższych odcinków jelita grubego przy pomocy światłowodowego elastycznego wziernika i biopsji w razie wykrycia jakichkolwiek nieregularności. Trzeba też zrobić mu USG jamy brzusznej, by wyeliminować możliwość problemów z innymi narządami. Na szczęście przynajmniej tego pacjenta stać było na to, by na kilka dni położyć się w klinice i odbyć wszystkie badania za jednym pociągnięciem. Stać go było na to finansowo, ale czy będzie mógł sobie pozwolić na kilkudniową przerwę w pracy? Jak na ironię, większość pacjentów z Arundel Street oddałoby wszystko za możliwość natychmiastowego leczenia, zaś w Berkeley Gardens... Tutaj każda przepracowana chwila była na wagę złota, a za zamożność trzeba było zapłacić wysoką cenę. — Nie ma mowy! — odparł Roger Jefferson gniewnie, gdy Oliver zaproponował mu kilkudniowy pobyt w klinice w celu przeprowadzenia kompleksowych badań. — Mogę pojawić się tam na kilka godzin i dać się zbadać, ale w żadnym razie się nie położę. Może znajdę jeszcze godzinę, żeby zgłosić się na USG jamy brzusznej, ale to wszystko, na co mogę sobie w tej chwili pozwolić. Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, że jestem właśnie w trakcie tworzenia kilku pracowni reklamowych. Absolutnie nie mam więc czasu, by obijać się teraz po szpitalach! Mowy nie ma! — W głosie pacjenta rosła irytacja. — Bob naopowiadał mi o panu nie wiadomo czego. Mówił, że jeśli ktokolwiek może postawić mi właściwą diagnozę, to tylko pan. Dlaczego więc teraz nie potrafi mi pan powiedzieć nic konkretnego? Dlaczego po prostu nie da mi pan jakiegoś leku? Oliver w milczeniu przyglądał się rozgniewanemu mężczyźnie. To zdumiewające, jak wielu ludzi, nawet tych wykształconych i bywałych w świecie, nadal uważa, że wystarczy jakaś tabletka czy inna mikstura, by wyleczyć każdą chorobę. Po chwili odezwał się spokojnym głosem:
— Nie mogę postawić diagnozy wyłącznie na podstawie tego, co mi pan powiedział. Muszę zgromadzić więcej danych. Te badania mogą ich dostarczyć, mogą potwierdzić lub wyeliminować podejrzenia dotyczące jelit, czyli jedynej rzeczy, która wedle pańskich słów sprawia panu kłopoty. Chyba że... — w tym momencie zawiesił głos — chyba że jest jeszcze coś, o czym mi pan nie powiedział. Mówiąc to, był prawie pewien, że tak właśnie jest. Ten człowiek bez wątpienia coś przed nim ukrywa. Ale co to jest i dlaczego nie chce o tym mówić? To strach, szepnął mu wewnętrzny głos. Siedzący przed nim mężczyzna najwyraźniej boi się czegoś mu wyjawić. Oliver odchylił się do tyłu razem ze swoim krzesłem i przez parę chwil przyglądał się swemu pacjentowi z namysłem... Roger Jefferson również na niego patrzył. Milczał, lecz w jego wzroku widać było zniecierpliwienie i rozdrażnienie. Nagle zgiął się gwałtownie, dłońmi ścisnął skronie, a jego twarz wykrzywił grymas bólu. Jego oczy nie błyszczały już gniewem, lecz strachem. Usta miał zaciśnięte, a na czole wystąpiły mu krople poty. Oliver błyskawicznie zerwał się zza biurka. Nalał do kubka trochę wody i podał ją zwijającemu się z bólu mężczyźnie. — Proszę to wypić. Pacjent wypił jednym haustem połowę wody w szklance. Podniósł wzrok na Olivera. W jego oczach wciąż czaił się strach, choć najostrzejszy atak bólu chyba minął. — Dziękuję — wyszeptał. — A teraz proszę mi wreszcie powiedzieć, co tak naprawdę panu dolega — odezwał się Oliver. Tym razem z ust pacjenta popłynęła pełna opowieść. Kilka miesięcy wcześniej zaczął odczuwać pierwsze bóle głowy. Z początku były łagodne, później stawały się coraz ostrzejsze. Mężczyzna wszystko to kładł na karb stresu. Nawet gdy raz zdarzyło mu się zwymiotować podczas takiego ataku, uznał, że jest to migrena. Zaczął łykać niezliczone ilości ogólnodostępnych środków przeciwbólowych. Niektóre działały lepiej, inne gorzej, ale wszystkie pozwalały do pewnego stopnia kontrolować ból. To wystarczyło, by mógł kontynuować pracę. — To wtedy zaczęły się pojawiać zaparcia? — zapytał Oliver. -- Tak. — Wiele środków przeciwbólowych ma taki właśnie efekt uboczny. Bob by to panu powiedział, gdyby poinformował go pan, że bierze je pan garściami. Dlaczego więc nie powiedział mu pan o tych bólach głowy? — zapytał łagodnie, choć w zasadzie znał odpowiedź. — Bałem się — przyznał pacjent, rumieniąc się. — Oglądałem kiedyś w telewizji program o... o guzach mózgu i... — Podejrzewał pan, że może mieć pan guza mózgu? — Tak — przyznał pan Jefferson, spoglądając na Olivera zmęczonym wzrokiem. — A co pan o tym myśli, doktorze? Czy mam guza, czy to tylko stres wywołuje te bóle? — Nie mogę odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie. Odpowiedzi na nie musi udzielić specjalista i im szybciej to się stanie, tym lepiej. Chciałbym, żeby wrócił pan teraz do poczekalni, a ja w tym czasie zadzwonię do profesora Collinsa, który jest moim kolegą i bardzo wybitnym neurologiem. Powinien pan udać się do niego jak najszybciej. Profesor Collins jest ordynatorem oddziału neurologicznego Szpitala Uniwersyteckiego, ale przyjmuje też prywatnie. Zapewniam pana, że nie mógłby się pan znaleźć w lepszych rękach. Nieco później, gdy już udało mu się umówić pacjenta na wizytę u Bena Collinsa, Oliver znów zaczął się nad tym wszystkim zastanawiać. Dlaczego, do diabła, wykształcony człowiek, który powinien orientować się w tych sprawach, dopuścił do tego, by uciekło tyle czasu? To jasne, bał się, lecz mimo to...
Skończył wreszcie przyjmować ostatniego pacjenta, odprowadził go do wyjścia i znów przez chwilę przysłuchiwał się krzątaninie Jessiki w sąsiednim gabinecie. Przyszło mu do głowy, że może jej udało się dowiedzieć czegoś, co rzuciłoby więcej światła na sprawę Rogera Jeffersona. Zdążył się już przekonać, że pacjenci chętnie się jej zwierzali. Otworzył drzwi pomiędzy obydwoma gabinetami. Jessica stała do niego tyłem i właśnie zbierała instrumenty, by włożyć je do sterylizatora. Najwyraźniej nie usłyszała, że wszedł do gabinetu. Przez chwilę z uznaniem przyglądał się jej zgrabnej sylwetce. Czy przypadkiem nie jest zbyt szczupła. zaniepokoił się, ani na moment nie przestając być lekarzem. Nie uznawał tej szkoły myślenia, która głosiła, że im człowiek szczuplejszy, tym lepiej. Widział wystarczająco dużo przypadków anoreksji, by mieć świadomość, że linia dzieląca szczupłą i zgrabną sylwetkę od niezdrowej chudości bywa czasami bardzo cienka. - Czy nie jadasz zbyt mało, Jessico? — zapytał ni z tego, ni z owego i zanim skończył mówić, już miał ochotę cofnąć pytanie. Jessica odwróciła się z wyrazem nieopisanego zdumienia na twarzy. — Czy co robię? — Czy odpowiednio dużo jesz? — powtórzył, nie mogąc się już ze swego pytania wycofać. — Wiem, że szczupła sylwetka jest modna, ale... — Chyba po raz pierwszy w życiu nie mógł znaleźć odpowiednich słów. — Chodzi mi o to, że fajnie jest być szczupłym, ale to nie może być okupione głodzeniem się. Ciężko pracujesz, a ja, czy mam do tego prawo czy nie, czuję się odpowiedzialny za mój personel. W jej oczach pojawiły się wesołe ogniki, a usta rozciągnęły w szerokim uśmiechu. — Jaki pan doktor jest troskliwy! — powiedziała z rozbawieniem. — Staram się. Ja troszczę się o moich ludzi, a oni troszczą się o moich pacjentów. A więc czy jesz tyle, ile trzeba? — Dopytuje się pan zupełnie jak moja mama. A ja jem tyle, ile trzeba. Schudłam trochę po wypadku, ale teraz szybko odrabiam starty. Mam dobry apetyt. Chyba należę do tych nielicznych szczęśliwców, którzy mogą zjeść przysłowiowego konia z kopytami, a mimo to nie przybierają na wadze. — No to w porządku — odrzekł, usiłując sobie przypomnieć, o czym właściwie chciał z nią porozmawiać. A tak, chyba o pacjencie. — Przyjmowałem dziś niejakiego Jeffersona — powiedział. — Umówiłem go na wizytę u profesora Collinsa. — Tego neurologa? — Tak. Nie wydajesz się zaskoczona. — Nie. Był taki spięty. Byłam pewna, że coś ukrywa, czegoś się boi. Mało się odzywał, ale gdy zaczął już mówić, to jakby nie mógł przestać. Cały czas tylko powtarzał, jak bardzo stresująca jest jego praca, jakby to ten stres był przyczyną jego problemów. Miałam wrażenie, że próbuje wszystko zwalić na pracę, żeby nie dopuścić do siebie innych możliwości. — Jesteś bardzo spostrzegawcza. Jessica zobaczyła w jego oczach podziw. Oblała się rumieńcem, dziwnie zadowolona z tej pochwały. — To nic takiego. Miałam panu opowiedzieć o moich spostrzeżeniach po tym, jak skończę tutaj. Przecież obserwowanie pacjenta jest częścią pracy pielęgniarki, przynajmniej tak mnie uczono. — Musiałaś mieć dobrego nauczyciela. — Tak, uczyła mnie pielęgniarka starej daty, która opiekowała się mną podczas praktyk. Od niej i od mojej mamy, która też jest emerytowaną pielęgniarką, nauczyłam się dużo więcej niż z książek. W tym momencie zegarek Olivera wydał przeciągły pisk..
— Cholera, jestem umówiony na lunch! — mruknął, cofając się do drzwi. Randka w porze lunchu. Pewnie z piękną Lucindą, pomyślała Jessica, zbierając resztę instrumentów z wózka. — Ja również muszę już iść. Też się z kimś umówiłam — powiedziała głośno. Oliver poczuł ukłucie niezadowolenia. Z kim też mogła się umówić? — Nie będę cię więc zatrzymywał — powiedział. — Udanego lunchu! — Skinął jej głową na pożegnanie i zniknął w drzwiach. — Nasze lunche z Rachel zwykle są bardzo udane — mruknęła Jessica do siebie. — W pubie, do którego chodzimy, podają bardzo smaczne jedzonko.
ROZDZIAŁ CZWARTY Pub „Fisherman's Arms" był stylowym lokalem, do którego na lunch schodzili się pracownicy prestiżowych firm z całej okolicy. Mieścił się on w odległości piętnastu minut marszu od Berkeley Gardens. Słynął z przyzwoitego jedzenia barowego i ekskluzywnych dań serwowanych w restauracji na pierwszym piętrze. Jessica i Rachel często spotykały się w barze na lunch i ploteczki. Gdy przybyły na miejsce, pub jak zwykle był już bardzo zatłoczony. Na szczęście kilka minut później jakaś para zwolniła miejsce przy kominku. Zdołały się tam przecisnąć i wkrótce obie siedziały wygodnie przy stoliku. — Nie oglądaj się! Zgadnij tylko, kto właśnie sunie na górę do restauracji! — zawołała nagle Rachel. Jessica zareagowała dokładnie tak, jak zareagowałby każdy w podobnej sytuacji. Odwróciła głowę i spojrzała na schody. Zdążyła jeszcze zobaczyć wysoką sylwetkę Olivera, który podążał za drobną blondynką w szykownym czerwonym kostiumie. Jego ręka opiekuńczo obejmowała partnerkę w talii. Kobieta miała wspaniałą figurę, a zestawienie jaskrawej czerwieni żakietu z burzą wspaniałych jasnych włosów przyciągało wzrok. Jessica nie miała wątpliwości, z kim ma do czynienia. — To Lucinda — oznajmiła. -- Masz rację, Rachel, ona rzeczywiście jest ucieleśnieniem marzeń każdego mężczyzny o małej, bezbronnej kobietce. — A nie mówiłam? — roześmiała się Rachel. — Dużym facetom podobają się małe, śliczne i najlepiej bezradne kobiety. — To powszechnie znany fakt — zgodziła się Jessica. — Ale z tego, co mówiłaś, wywnioskowałam, że szef jest na to odporny lub przynajmniej nie oszalał całkowicie na jej punkcie. A tu widzę, że jego zachowanie w niczym nie odbiega od wzorca „potężnego opiekuńczego samca" — skonstatowała nieco zgryźliwie. — Czy to cię martwi? — Daj spokój! Znam go przecież zaledwie parę tygodni! Rachel zrobiła niewinną minę. — To nie ma nic do rzeczy — oświadczyła. — Zakochać się możesz w ciągu sekundy. Ze mną zawsze się tak dzieje. Jessica pochyliła się do niej i uścisnęła jej rękę. — Ale ty jesteś jedyna w swoim rodzaju — rzekła z sympatią. Zdążyła bardzo polubić Rachel, a jej modulowany głos dawno przestał ją drażnić. Tego popołudnia w przychodni przy Arundel Street dyżur Jessiki przeznaczony był na badania okresowe dzieci. — Peter Brown — odczytała nazwisko kolejnego małego pacjenta. Co za ulga! W końcu, po długiej liście hinduskich i bangladeskich nazwisk, przy których wymowie można sobie połamać język, wreszcie coś prostego i łatwego do wymówienia! Jessica uśmiechnęła się do zmierzającej w jej stronę kobiety z wiercącym się niemowlakiem na ręku. Kobieta odpowiedziała jej zmęczonym uśmiechem i położyła maleństwo na stole. — Co, smyku, chyba rozpiera cię energia! — zagadała do malca Jessica, zdejmując mu przy tym ubranko, by móc zmierzyć i zważyć chłopca. — Trafiła siostra w sedno — rzekła matka, w której głosie słychać było rezygnację. — Energia rozpiera go nawet o drugiej nad ranem. Mój mąż ma już tego powyżej uszu. Wstaje wcześnie rano, a musi się wyspać. Teraz ja też wróciłam do pracy i też potrzebuję trochę snu. Cóż znaczy nawet wiele nieprzespanych nocy, pomyślała Jessica. Dziecko dobrze się rozwija, jest zdrowe, a przede wszystkim żywe. Pocałowała małego Petera w główkę, a ten uśmiechnął się do niej promiennie.
— Dokładnie sześć i pół kilograma — oznajmiła. — Nieźle jak na cztery miesiące, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego wagę urodzeniową. Teraz go osłucham, a potem obejrzę mu oczy i uszy. Podczas osłuchiwania stetoskopem mały Peter gaworzył i uśmiechał się do Jessiki, a ona zagadywała go i robiła śmieszne miny. Właśnie w trakcie jednego z takich grymasów drzwi do gabinetu otworzyły się i stanął w nich Oliver. Przez chwilę stał w progu, uśmiechając się do hałasujących w poczekalni dzieciaków. Jessica spostrzegła, że zdążył się przebrać ze swego bardziej oficjalnego stroju w szare sztruksy i miękki niebieski sweter. Gdy stał, jakaś mniej więcej dwuletnia dziewczynka podbiegła do niego, a on chwycił ją w ramiona i podniósł nad głowę. Mała zaczęła chichotać z zadowolenia. Wygląda wspaniale, pomyślała Jessica. Jest taki rozluźniony, zrelaksowany. To naprawdę jego żywioł. Uśmiechnęła się do niego. — Pan doktor przyszedł mnie sprawdzić? — zapytała. — Przyszedłem zaproponować pomoc, jeśli mogę się na coś przydać. W rejestracji powiedziano mi, że jesteś zawalona robotą. I nic nie przesadzili — powiedział, rozejrzawszy się po poczekalni. Jessica wzięła na ręce małego Petera, znów pocałowała go w główkę i oddała go pani Brown. — Jest zdrów jak ryba — oznajmiła. — Proszę przyjść za miesiąc, chyba że wcześniej pojawi się coś niepokojącego. — Pewnie nie możecie dać mu nic, żeby spał w nocy, prawda? — zapytała pani Brown tylko na poły żartobliwie, przenosząc wzrok z Jessiki na Olivera. — Jest taki żwawy! — Nie da rady! — odrzekli Jessica i Oliver jednocześnie. — Niech się pani cieszy, że ma pani cudowne, zdrowe dziecko — dodał Oliver. — I niech się pani troszczy o niego jak o największy skarb. Gdy kończyli przyjmować ostatniego pacjenta, w przychodni pojawiła się młoda kobieta z trzyletnią córeczką. Oliver przedstawił matkę i córkę Jessice. — To Naomi — wyjaśnił, gładząc ciemne kręcone włosy dziewczynki. — A to jej mama, Gloria Walker — dodał, wskazując na przystojną Jamajkę w mocno zaawansowanej ciąży. - Naomi znów odniosła rany w boju? — zapytał. — Tak, panie doktorze. Spadła ze schodów kuchennych. Zaczęła płakać i powiedziała, że boli ją nadgarstek. Teraz już nie płacze, ale przyszłam z nią, tak jak pan mi radził. — Bardzo dobrze — powiedział Oliver. Posadził dziewczynkę na stole i wyjaśnił Jessice: — Naomi często miewa różnego rodzaju wypadki. Chociaż oficjalnie nie stwierdzono u niej osteoporozy, zdarzyło się jej już kilka złamań. Staramy się więc uważnie obserwować małą zawsze, gdy upadnie. Raz wydarzyło się to w mojej obecności. Odwiedzałem starszych państwa Walkerów, którzy mieszkają z Glorią oraz jej mężem George'em i są już wiekowymi ludźmi. Naomi spadła z niskiego krzesełka i pękł jej obojczyk. A przecież Gloria tak jej pilnuje — dodał, kładąc rękę na ramieniu pani Walker. — George również robi, co może, gdy jest w domu, ale jako kierowca ciężarówki często wyjeżdża w dalekie trasy i przez wiele dni jest poza domem. — Dobry Boże! — zawołała Jessica. — Jak też pani daje sobie ze wszystkim radę? — Nie jest to takie trudne — odparła Gloria z szerokim uśmiechem. — naszych sąsiadów w ogóle nie ma pracy, więc właściwie my z George' em mamy Większość szczęście. A teściowie wspaniale potrafią zajmować się małą.
Jessica pomyślała, jak bardzo Gloria różni się od wiecznie narzekającej pani Brown, mamy małego Petera. Oliver skończył właśnie badać rękę dziewczynki. — Jestem prawie pewien, że ręka nie jest złamana, a tylko zwichnięta. Naomi może w pełni poruszać palcami i najwyraźniej nie boli jej to zbytnio. Na wszelki jednak wypadek założymy jej od łokcia w dół specjalne plastykowe usztywnienie, żeby przez mniej więcej tydzień nie poruszała ręką. Oczywiście, jeśli mała będzie się skarżyć na większy ból, proszę z nią do nas natychmiast przyjść. Jeśli wszystko będzie w porządku, proszę pojawić się za jakieś dwa tygodnie. Wtedy obejrzę tę rękę jeszcze raz. Mała Naomi z zainteresowaniem przyglądała się, jak Jessica z Oliverem zakładają jej na rękę usztywnienie. — Udało się, kochanie — stwierdził Oliver na zakończenie. — A co byś powiedziała na lizaka w nagrodę za dzielność? — Przy tym ostatnim słowie wyciągnął w jej stronę puszkę ze słodyczami. — No, co ty na to, Naomi? — zapytała jej matka. — Płosę — odparła Naomi, wyciągając w kierunku puszki pulchną rączkę. Wahała się przez chwilę, a potem wyciągnęła lizaka w fioletowym opakowaniu. — Co się mówi? — podpowiedziała mama. — Dzienkuję — szepnęła Naomi cichutko, opuściwszy przy tym nieśmiało główkę. — Dziękuję, panie doktorze i dziękuję, siostro — powiedziała Gloria, skinąwszy im obojgu głową. — Wspaniała kobieta! — skomentowała Jessica, gdy matka z córką wyszły z gabinetu. — Tak, każdy kontakt z nią i jej rodziną to przyjemność. Można by rzec, że to nagroda za wieczne narzekania wielu innych, z którymi stykamy się w obu przychodniach. — To prawda. Zmieniając temat, chciałam panu bardzo podziękować za pomoc, panie doktorze. Gdyby nie pan, do tej pory bym nie skończyła. — Zawsze chętnie korzystam z pretekstu, żeby móc popracować z maluchami i ich mamami. To ta jaśniejsza strona naszej roboty — odparł. Rzucił okiem na zegarek. Potem spojrzał na Jessikę. — Od lunchu minęło już sporo czasu. Nie jesteś przypadkiem głodna? — zapytał. — Umieram z głodu i strasznie chce mi się pić — odparła. — Zawsze tak jest po pracy z dzieciakami. Mogłabym teraz wypić hektolitry herbaty. Właśnie skończyłam, ale zamierzam jeszcze przed wyjściem do domu wpaść do pokoju socjalnego. Jeśli zechce pan pójść ze mną, to zrobię i panu coś do picia. — Mam lepszy pomysł. Została mi jeszcze godzina do wieczornego dyżuru. Jeśli ci się za bardzo nie spieszy, moglibyśmy pójść do „Prosto z patelni" i napić się najlepszej i najmocniejszej herbaty w mieście. Frank, właściciel tego lokalu, serwuje też najlepsze jedzenie z grilla w obrębie wielu kilometrów. Można u niego dostać bekon, kiełbaski, jajka sadzone, frytki, pomidory, pieczarki i wszystko, co tylko Frankowi przyjdzie do głowy wrzucić na ruszt. — Nigdy bym nie pomyślała, że jest pan amatorem mocnej herbaty — powiedziała Jessica ze zdumieniem. — Zwykle pija pan earl greya z cytryną. — W Berkeley Gardens... No wiesz, kiedy wpadniesz między wrony... i tak dalej — odparł, wzruszając ramionami. — Nie mówię, że nie sprawia mi to przyjemności. Jednak w chłodny jesienny dzień wolę taką herbatę, jaką robi moja mama: dobrą, gorącą i mocną. Wiem, że to zabójcze dla żołądka, ale za to jaki daje człowiekowi napęd! Herbata, jaką robi jego mama! Matkę doktora Pendragona Jessica wyobrażała sobie jako dystyngowaną damę w typie pani Lowell-Smith, której herbatę w eleganckich
filiżaneczkach podaje służba. Jednak z jego słów wyłaniał się raczej swojski obraz starszej pani, która w fartuchu sama krząta się po małej kuchni. — No to jak, dasz się skusić na filiżankę przyzwoitej herbaty i niezłe jedzenie u Franka? — zapytał Oliver, a w jego szarych oczach pojawiły się ciepłe błyski. — Dziś rano mówiłaś, że możesz jeść do woli, nie przybierając na wadze. Chciałbym zobaczyć, jak sobie radzisz z tym, co podaje Frank. — Chętnie spróbuję śmiercionośnych dań Franka — odparła po chwili namysłu. — Proszę poczekać na mnie chwilę. Tylko się ubiorę i zaraz będę gotowa. Kwadrans później Frank we własnej osobie stawiał przed nimi dzbanek herbaty. — Dawno pana nie widziałem, doktorze. Miło, że znów pan wpadł — powiedział, nakrywając do stołu i posyłając uśmiech Jessice. — To panna Friday, nasza pielęgniarka — wyjaśnił Oliver. — Jak tam rodzina, Frank? — Dziękuję, doktorze, świetnie. Na szczęście ostatnimi czasy nie potrzebowaliśmy pańskich usług. — Miło mi to słyszeć — rzekł Oliver, po czym wyjaśnił Jessice: — Frank ma półtorarocznych bliźniaków. — Ale tylko dzięki panu doktorowi — powiedział Frank. — Poród był nagły i pan doktor przyjął go w domu. Jeden z chłopców miał pępowinę okręconą wokół szyi i nie przeżyłby, gdyby pan go nie uratował. Och, bez przesady — odparł Oliver, lekko czerwieniejąc. — Każda dobra położna zrobiłaby to samo. Po prostu byłem pod ręką. — Jednak porody domowe bywają trudne — stwierdziła Jessica z uśmiechem. — Zwłaszcza w przypadku bliźniąt. — To prawda — przytaknął Frank. — A pan doktor ani na moment nie stracił zimnej krwi. Jessica spojrzała na Olivera. Najwyraźniej hołdy Franka wprawiły go w głębokie zakłopotanie. Jessice zrobiło się go żal. Zmieniając temat, zwróciła się do Franka: — Bardzo bym chciała poznać pana żonę i chłopców przy okazji następnych badań. — Powtórzę jej to. A teraz co mogę wam podać? — Frank, daj nam po dużej porcji najlepszego jedzenia, jakie dziś masz. — Robi się, szefie! — rzucił Frank i zniknął za kontuarem. — Nalejesz herbatę czy ja mam to zrobić? — zapytał Oliver miękkim głosem. Jessica poczuła, że jej twarz oblewa rumieniec, a serce zaczyna bić szybciej. — Co? — odparła, by pokryć zmieszanie. — Miałabym dźwignąć ten sagan?! Dziękuję bardzo, ale nie marzę o zwichnięciu nadgarstka! Oliver nalał więc gorącą, ciemno-bursztynową herbatę do dużych filiżanek, które postawił przed nimi Frank. Potem podniósł swoją filiżankę i rzekł: — Za naszą współpracę! Niech rozwija się tak dobrze, jak się zaczęła! — Za współpracę! — odparła, również podnosząc filiżankę. Kilka minut później na stole przed nimi pojawiły się ogromne talerze pełne gorącego, aromatycznego i bardzo smakowicie wyglądającego jedzenia. Oboje z zapałem zabrali się do swoich porcji. — Miał pan zupełną rację. Pyszne! — odezwała się po chwili milczenia Jessica. — Ale na coś takiego można sobie pozwolić tylko od wielkiego dzwonu. Już niemal czuję ten cholesterol i postępującą miażdżycę. — Tak naprawdę to większość potraw Franka jest robiona na grillu lub w piekarniku, ale „prosto z patelni" brzmi solidniej, zwłaszcza dla kierowców ciężarówek, którzy są tu głównymi klientami i lubią sobie dobrze podjeść. A teraz powiedz mi, jak poza
pracą radzisz sobie w Porthampton? W pracy nigdy nie mamy czasu na prywatne rozmowy. Nadal mieszkasz w motelu? — Tak, ale tylko do soboty. Udało mi się wynająć lokum na cyplu. Stoją tam szeregowce, w których kiedyś mieszkali rybacy. Wynajęłam narożny domek w takim szeregowcu. W weekend się przeprowadzam. Domek jest nie umeblowany, tak jak chciałam. Od czasu wypadku wszystkie rzeczy z mojego londyńskiego mieszkania zostawiłam na przechowanie w Devon. Miło będzie znowu mieć wokół siebie własne meble i inne drobiazgi. — Będziesz miała sporo roboty przy przeprowadzce. Chcesz, żeby ci pomóc? Pytam, bo oprócz wizyty w Nightingale nie mam żadnych planów na ten weekend. Zamiast leniuchować, mogę w tym czasie zrobić coś pożytecznego. Chyba że już się z kimś umówiłaś... Jessica nie wierzyła własnym uszom. Czyżby naprawdę proponował jej pomoc? — Spodziewam się tylko robotników z firmy przewozowej. A oni w sobotę na pewno będą chcieli urwać się jak najwcześniej. Pomogliby mi rodzice, ale niestety, dawno już się z kimś umówili na ten termin. O Boże, zabrzmiało to tak żałośnie! Zmusiła się do uśmiechu i dodała: — Może wpadnie Rachel, ale to będzie zależało od... — Od tego jej dentysty — wszedł jej w słowo Oliver. —Chyba więc jestem twoją jedyną szansą na sprawną przeprowadzkę — powiedział z uśmiechem. — To o której mam się zameldować? To wszystko dzieje się zbyt szybko, pomyślała. Nie była pewna, czy to najlepszy pomysł, by jej szef, wybitny lekarz o manierach światowca, pomagał jej dźwigać meble. Ciekawe, co powiedziałaby na to Lucinda? — Dziękuję, panie doktorze — powiedziała. Tym razem uśmiech sam pojawił się jej na wargach. — Chętnie skorzystam z pańskiej propozycji. Firma transportowa ma dostarczyć moje rzeczy o dziesiątej. Będę więc zaszczycona, jeśli zechce pan przybyć w dowolnym momencie po tej godzinie. Oliver sam był zdumiony, jak wielką radość sprawiła mu ta odpowiedź. Cieszył się, że będzie miał okazję lepiej poznać tę opanowaną, zamkniętą w sobie kobietę. Cieszył się też, że udało mu się choć na chwilę zetrzeć z jej twarzy ten wyraz smutku i cierpienia, najwyraźniej związany z wypadkiem. Poczuł, że bardzo by chciał, by Jessica kiedyś mu zaufała i zechciała o wszystkim opowiedzieć... — Umowa stoi — odezwał się. — Jest tylko jeden warunek... — dodał po chwili. — Tak? — zapytała niepewnie. — Ze poza pracą będziesz do mnie mówić po prostu „Oli¬ver". Zgoda? — Zgoda. W drodze powrotnej do domu na próżno starała się uporządkować myśli. Od chwili, gdy Oliver zapytał ją, czy wystarczająco dużo jada, ten dzień stal się niepodobny do innych. Takie osobiste pytanie... z ust kogoś. kto zwykle trzy ma się na uboczu... i w dodatku zadane takim pełnym ciepła tonem... jakby mu naprawdę na niej zależało... A potem ta propozycja pomocy przy sobotniej przeprowadzce. Nie bardzo wiedziała, dlaczego jej to zaproponował. Nie bardzo też rozumiała, dlaczego się zgodziła. Czyżby miało to coś wspólnego z piękną Lucindą? Z kobietą, która, wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi, zdołała owinąć sobie wspaniałego doktora Pendragona wokół małego palca? Jessica zdała sobie sprawę, że ta kobieta budzi w niej niezbyt przyjazne uczucia. Postanowiła jednak, że nie będzie się do niej uprzedzać i poczeka z oceną do chwili, gdy pozna Lucindę osobiście.
ROZDZIAŁ PIATY Do spotkania z Lucindą Grant doszło już następnego dnia, w poczekalni Berkeley Gardens. Gdy Jessica wyszła z gabinetu do holu, Lucinda siedziała właśnie na brzeżku eleganckiego biurka Rachel, doskonale przy tym eksponując swe wspaniałe nogi. Rozmawiała z recepcjonistką, ale najwyraźniej robiła to tylko dla zabicia czasu. Jessica powiedziała do niej uprzejmie: — Dzień dobry. Lucinda zignorowała powitanie i chłodno otaksowała Jessikę wzrokiem. Rachel natychmiast zrezygnowała z zamiaru przedstawienia sobie obu pań. Zamurowało ją i nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Teraz Jessica odezwała się już wyłącznie do recepcjonistki: — Zapisz panią Bell na wizytę w przyszłym tygodniu, dobrze? I zamów dla niej taksówkę. Pani Bell za chwilę będzie gotowa do wyjścia. — Już się robi! — zawołała Rachel z uśmiechem. — Czy najbliższy czwartek o drugiej to dobry termin? — zapytała, przejrzawszy zeszyt zapisów. — Doskonały — odparła Jessica. Potem wzięła od Rachel kartonik z datą wizyty i skinąwszy głową Lucindzie, skierowała się do gabinetu. Lucinda zsunęła się z blatu biurka i zastąpiła jej drogę. — Niech siostra powie Oliverowi, że tu jestem i że muszę się z nim zobaczyć — powiedziała władczym głosem. —Oczywiście wie siostra, kim jestem... — dodała, obrzuciwszy Jessikę lodowatym spojrzeniem. Przez chwilę Jessica walczyła z pokusą, by powiedzieć, że nie ma pojęcia. Lucinda była wyraźnie przekonana, że zainteresowanie całego świata koncentruje się wokół jej osoby. — Oczywiście, panno Grant — odparła w końcu. — Nie jestem jednak pewna, czy doktor Pendragon będzie mógł się w tej chwili z panią zobaczyć. Przed przyjęciem następnego pacjenta musi jeszcze zadzwonić w kilka miejsc. — Na pewno się ze mną zobaczy. Niech mu tylko siostra powie, że tu jestem — rzekła Lucinda. — Powtórzę mu to — odparła Jessica chłodno. Ciekawe, jak Oliver z nią wytrzymuje? — A teraz proszę mnie puścić — poprosiła zdecydowanie. — Czeka na mnie pacjent. Lucinda prychnęła pogardliwie i zeszła jej z drogi. — Wszystko załatwione, siostro? — zapytał Oliver, gdy wróciła już do gabinetu. — Tak, wszystko załatwione — odrzekła. — Proszę — zwróciła się do pani Bell, wręczając jej mały, elegancki kartonik. — Tu zapisana jest data następnej wizyty. Rachel już zamówiła dla pani taksówkę. Myślę, że zaraz powinna przyjechać. — Mówiąc to, uśmiechnęła się serdecznie do drobnej, kruchej staruszki. — Pomogę pani — dodała, podając pani Bell ramię. — Ach, dziękuję, złociutka — rzekła półgłosem pani Bell, wstając i żegnając się z Oliverem. — Odprowadzę panią — zaproponował ten ostatni. — Ależ nie ma takiej potrzeby — zaprotestowała pacjentka. — Jest pan bardzo zajętym człowiekiem i wzywają pana dalsze obowiązki. Siostra Friday się mną zaopiekuje — oznajmiła, wsuwając rękę pod ramię Jessiki. Zanim obie panie opuściły gabinet, Jessica odwróciła się do Olivera i powiedziała: - Panie doktorze, w holu czeka na pana panna Grant. Czy mam ją poprosić? Oliver podniósł słuchawkę i zwrócił się do Jessiki: - Proszę wyjaśnić pannie Grant, że w tej chwili rozmawiam przez telefon, a za piętnaście minut mam kolejnego pacjenta. Jeśli ma ochotę poczekać, to chętnie się z nią potem zobaczę.
Jessica poczuła ulgę. Nie darowałaby Oliverowi, gdyby bezwolnie ustąpił żądaniom Lucindy. Zdawała sobie sprawę, że to dziecinne, ale już czuła, jak wielką przyjemność sprawi jej przekazanie słów Olivera piękności czekającej w holu. - Dobrze, panie doktorze — odrzekła, starając się nie oka¬zać radości, i ruszyła z panią Bell do wyjścia. - Co powiedział?! — zawołała Lucinda chwilę później. - Nie wierzę! — krzyknęła jeszcze, przepychając się obok pani Bell w kierunku gabinetu Olivera. Jessica poczuła, że starsza pani drży ze wzburzenia. Oto¬czyła ją opiekuńczo ramieniem i poprowadziła do stojącego w holu fotela. Pani Bell popatrzyła na nią i na Rachel, po czym rzekła cicho: - Cóż za niewychowana młoda osoba! Jessica była tego samego zdania, nie wypadało jej jednak powiedzieć tego głośno. - Bardzo panią przepraszam — odezwała się zamiast tego. - Ta pani długo już czekała, a bardzo chciała zobaczyć się z doktorem Pendragonem. — Zabrzmiało to tak, jakby Lucindę sprowadzały tu poważne kłopoty zdrowotne, które po części tłumaczą jej niegrzeczne zachowanie. Pani Bell nie dała się jednak zwieść. — Za moich czasów dobre obyczaje coś jeszcze znaczyły — oznajmiła ze smutkiem — ale dziś nikt już nie zwraca na to uwagi. Grzeczność i szacunek dla innych nic już dla nikogo nie znaczą. Do czego ten świat zmierza! Gdy o tym pomyślę, cieszę się, że już niedługo stąd odejdę. A to może się stać niemal w każdej chwili, pomyślała Jessica z żalem. Dobrze wiedziała, że pani Bell od dawna walczy z anemią złośliwą i że przegrywa tę walkę. Kucnąwszy przy starszej pani, wzięła jej białe jak papier ręce w dłonie i powiedziała ciepło: — Powinna się teraz pani napić czegoś gorącego. Co mogę pani zaproponować: kawę czy herbatę? W tym momencie Rachel wstała zza biurka i podeszła do stolika, na którym stał ekspres do kawy i stale podgrzewany dzbanek z herbatą. — Pani Bell, czym najchętniej się pani truje? — zapytała serdecznym głosem. Najwyraźniej czekała na okazję, by jakoś wynagrodzić starszej pani doznane nieprzyjemności. — Tak naprawdę to brakuje mi jedynie bardzo wytrawnego martini z dużą ilością dżinu, z lodem i cytryną — odparła pani Bell z uśmiechem. — Ach, właśnie skończył nam się dżin! — zawołała Rachel z udawaną rozpaczą. — No cóż, darowanemu koniowi nie należy zaglądać w zęby — odrzekła pani Bell wesoło. — Muszę w takim razie zadowolić się kawą. Niech przynajmniej będzie gorąca, czarna i z dużą ilością cukru. — Już się robi! — zawołała Rachel. W tym właśnie momencie do holu znów wpadła Lucinda. Na jej twarzy malowała się wściekłość. Bez słowa ruszyła wprost do drzwi. Jednocześnie Rachel postawiła przed starszą panią filiżankę gorącej kawy. — Proszę bardzo. Jeszcze raz przepraszam, że nie mieliśmy martini, ale przynajmniej kawa jest, zgodnie z zamówieniem, gorąca, czarna i słodka. — Dziękuję, moja droga. — Pacjentka upiła łyk. — Wyśmienita! — pochwaliła. — Właśnie taka, jaką lubię. — Pogoda nam dziś nie dopisała — stwierdził Oliver wesoło, gdy przybył do domku Jessiki w sobotni poranek tuż po dziesiątej. Zręcznie wyminął pracowników firmy przewozowej wnoszących do środka meble oraz pudła i skierował się do kuchni. Jego płaszcz o wojskowym kroju ociekał wodą.
— Przyniosłem coś do jedzenia — oznajmił, stawiając na stole kilka plastikowych toreb. — Ale widzę, że powinienem był przyjść wcześniej — dodał, wskazując na kilka kubków po herbacie stojących w zlewie i otwarte paczki z ciasteczkami. Za oknami szalał deszcz i wiatr. Kilkaset metrów dalej zielone fale zwieńczone białymi grzywami z hukiem rozbijały się o piaszczystą plażę. W porównaniu z tym, co działo się na dworze, maleńka kuchnia wydawała się oazą ciepła i spokoju. — Gdzie mogę to powiesić? — zapytał, zdejmując mokry płaszcz i rozglądając się wokół, po czym otworzył drzwi do ogrodu. — Tak właśnie mi się wydawało, że będzie tu ganek, a na nim kilka wieszaków. Zwykle tak właśnie jest w tego rodzaju domkach. W tego rodzaju domkach. A cóż on mógł wiedzieć o tym, jak wyglądają tego rodzaju domki? Miał na sobie dżinsy i gruby kremowy sweter robiony na drutach. Wyglądał jakoś zupełnie inaczej niż zwykle i Jessica nie mogła oderwać od niego wzroku. - Ci faceci z firmy pojawili się wcześniej, niż oczekiwałam — wyjaśniła. — Zdaje się, że przyjechali z Devon już wczoraj i nocowali w Porthampton. Myślę, że niedługo skończą. Właściciele tego motelu, w którym mieszkałam, byli naprawdę cudowni! Dali mi mnóstwo herbaty i ciasteczek, więc miałam przynajmniej czym ich poczęstować. - To dobrze. Kiedy skończą, będziemy mogli naprawdę zabrać się do roboty — oświadczył Oliver, podwijając rękawy swetra. Jakby na zawołanie do kuchni zajrzał przez drzwi jeden z pracowników firmy. - Skończyliśmy już, więc będziemy się zbierać — oznajmił radosnym głosem. - Napiją się jeszcze panowie herbaty przed odjazdem? — zapytała Jessica. - Nie, dziękujemy. Chcielibyśmy obejrzeć dzisiejszy mecz. Zaczyna się o trzeciej. Jeśli nie będzie dużego ruchu na drogach, to powinniśmy zdążyć. - To dla panów do podziału — rzekła Jessica, wręczając mu kopertę. — Bardzo dziękuję za pomoc. Byli panowie wspaniali. Odprowadziła go do drzwi i zamknęła je za nim. W mieszkaniu zrobiło się cicho. Tylko z kuchni dochodził szum płynącej z kranu wody i brzęk porcelany. Chwilę potem po całym mieszkaniu rozszedł się zapach świeżo parzonej kawy. Wymijając pudła z rzeczami, Jessica przeszła przez salon i stanęła w drzwiach kuchni. Oliver właśnie mył kubki. Na blacie stał elektryczny ekspres; do dzbanka w tym momencie zaczęły skapywać pierwsze krople kawy. Cóż robił ten wysoki postawny mężczyzna w jej maleńkiej kuchence? Zmywał tak, jakby robił to codziennie. A przecież u siebie w domu ma gosposię, która tego rodzaju prace wykonuje za niego. Pani Lemon nie pozwala mu nawet palcem ruszyć w kuchni. Nawet w przychodni przy Arundel Street, która często zamieniała się w dom wariatów, recepcjonistka zawsze dbała o to, by zrobić mu kawę, gdy miał na to ochotę. A w tej chwili ona ma po raz pierwszy w życiu okazję oglądać go przy myciu naczyń. Robi to tak naturalnie... — Usiądź i napij się kawy — powiedział. — Zaraz powinna być gotowa — dodał, podsuwając jej staroświeckie drewniane krzesło. — Tak jest, szefie — odrzekła z udawaną uległością. — Lubisz decydować, prawda? — zapytał Oliver z wesołym błyskiem w oczach. — Czy coś jest w tym złego? — Ależ nie. Lubię kobiety o silnej osobowości. To do pewnego stopnia tłumaczy jego związek z Lucindą, pomyślała i drgnęła, gdy Oliver postawił przed nią kubek z aromatyczną kawą, brązowy cukier w najlepszym gatunku oraz śmietankę. — Moja mama powiedziałaby, że myślami jesteś w tej chwili na drugim końcu świata — odezwał się miękko.
— Bardzo przepraszam — szepnęła, oblewając się rumieńcem. — Zachowałam się okropnie. Ja po prostu... — Zamyśliłam się — dokończył za nią. — Nad czym, Jess? A może nie powinienem pytać? Jess. Nazwał ją Jess. Za oknami szalał wiatr i deszcz. Z ich kubków parowała kawa, a ona patrzyła Oliverowi prosto w oczy. Może dlatego poczuła nagle przypływ odwagi i zapragnęła zadać mu te wszystkie pytania, które do tej pory cisnęły jej się na język. Przecież on ciągle zadawał jej jakieś pytania. Dlaczego więc ona nie miałaby teraz zapytać jego? — Dlaczego Lucinda? — wyrzuciła z siebie. — Co masz na myśli? — zapytał, zdumiony i rozbawiony jednocześnie. Jessica wbiła wzrok w swój kubek. Dlaczego właściwie zadała to pytanie? I jak mu to wszystko wytłumaczyć? Powiedzieć prawdę? Na przykład: pytam, bo chciałabym wiedzieć, co inteligentnego, wrażliwego i pełnego ciepła mężczyznę pociąga w tak aroganckiej istocie jak ona. Ale oczywiście tego nie mogła mu powiedzieć. Dalej więc, podobnie jak Oliver, patrzyła w swój kubek i ogrzewała o niego ręce. — To do ciebie niepodobne — odezwał się wreszcie Oliver — żeby wypowiadać się w całkowicie nieprzemyślany sposób. Domyślam się więc, że to pytanie nie daje ci spokoju już od jakiegoś czasu. Mam rację? Przytaknęła. Nic innego nie przyszło jej do głowy. — A więc ta zawsze opanowana i pełna dystansu siostra Friday interesuje się moim życiem prywatnym... — Nie! — zaprzeczyła gorąco. Oliver mocniej ścisnął jej ręce i spojrzał w oczy. — Nie? — zapytał miękko. — Dlaczego nie, Jess? Ja interesuję się twoim. Ponieważ Jessica wciąż milczała, podszedł do zlewu i umył swój kubek. — W takim razie weźmy się już do roboty. Od czego mam zacząć? — zapytał, odwracając się do niej. — Zacznij rozpakowywać pudła z napisem „Książki" —powiedziała, usiłując ukryć rozczarowanie, że tak łatwo zrezygnował z tego osobistego tonu w ich rozmowie. — Ustaw je na półkach. A gdyby udało ci się podłączyć odtwarzacz CD, moglibyśmy posłuchać sobie muzyki podczas pracy —dodała, starając się, by jej polecenia brzmiały energicznie i rzeczowo. — Powinienem sobie z tym poradzić — rzekł z uśmiechem. — Ciekawe, czy mamy podobne gusty?
ROZDZIAŁ SZÓSTY Okazało się, że ich gusty były podobne, przynajmniej jeśli chodzi o muzykę. Wyjmując rzeczy z pudeł, Jessica od czasu do czasu spoglądała ukradkiem na Olivera. Wciąż zdumiewało ją, że jest tu razem z nią, że w jej domku rozpakowuje jej książki i że oboje nucą piosenki Elli Fitzgerald z płyty, którą włączyli. Kartony z rzeczami Jessiki systematycznie się opróżniały. Puste były odkładane w porządny stos pod ścianą. Półki po obu stronach kominka powoli zapełniały się książkami. W samym kominku wesoło płonął ogień. — Jak tu miło! — rzekł Oliver. — Na zewnątrz szaleje burza, a tu jest ciepło i zacisznie. Nic tak nie dodaje przytulności mieszkaniu jak książki. Spójrzmy, co tu jest — dodał, pochylając się nad jednym z pudeł. — 0, „Kubuś Puchatek"! — zawołał z entuzjazmem. Jessika poczuła dławienie w gardle. Bez słowa wyrwała mu książkę i przycisnęła ją do siebie. Była zupełnie blada. — Co się stało, Jess? Czy mogę ci jakoś pomóc? — zapytał głosem, jakiego czasami używał w rozmowach z pacjentami. — Niepotrzebny mi lekarz! — odparła ostro. — Nie pytam jako lekarz, ale jako przyjaciel. Podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy. Po długiej chwili rzekła: — Czy możesz po prostu mnie posłuchać? — Kiedy tylko będziesz gotowa — odparł, skinąwszy głową. Ujął ją przy tym delikatnie za ramiona i uścisnął. Jessica nie protestowała. A potem łamiącym się głosem opowiedziała mu swą historię. Natychmiast przeszła do sedna, jakby to, co miało zostać powiedziane, najlepiej było wyrzucić z siebie szybko. — Mniej więcej półtora roku temu straciłam mojego synka, Thomasa. Zginął w wypadku samochodowym spowodowanym przez pijanego kierowcę. Ja przeżyłam, choć tak bardzo chciałam umrzeć. „Kubuś Puchatek" to jego książeczka, prezent od chrzestnej matki. Oliver uścisnął ją mocniej. — Rodzina i przyjaciele byli dla mnie cudowni, ale ja nie chciałam już żyć. Nie miałam po co. — A twój partner? — Ulotnił się, kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży. Z początku bardzo zranił tym moją dumę, ale później uznałam, że tak jest lepiej. Nie musiałam się z nikim dzielić Thomasem. Był tylko mój. Szaleńczo go kochałam. Był takim cudownym dzieckiem! — Ponownie poczuła dławienie w gardle i z całych sił zacisnęła powieki, by powstrzymać płacz. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Oliver delikatnie otarł łzy z jej policzków. Po chwili na nowo podjęła swą opowieść: — Miał bardzo niebieskie oczy i ciągle się uśmiechał. Był bardzo szczęśliwym dzieckiem. — Masz jakieś jego zdjęcie? — Mam sporo zdjęć, a moje ulubione, zrobione na kilka dni przed jego śmiercią, stoi przy moim łóżku. — Mógłbym je zobaczyć? — zapytał, pełen niepokoju, czy przypadkiem nie zachowuje się zbyt natrętnie. Cisza, która nastąpiła po tym pytaniu, zdawała się ciągnąć w nieskończoność. — Tak — odparła wreszcie Jessica i uwalniając się z jego ramion, ruszyła na górę do swej sypialni. Wróciła po chwili z fotografią w srebrnej ramce.
— Nie pokazałam go nawet najbliższej rodzinie — szepnęła, wręczając mu zdjęcie. — W domu trzymałam je w szufladzie nocnej szafki, a w nocy spałam z nim pod poduszką. Oliver uznał, że spotkało go wielkie wyróżnienie. Pozwoliła mu obejrzeć zdjęcie, którego nie pokazała nawet najbliższym! Jego serce zabiło szybciej. Zdjęcie zrobione było na świeżym powietrzu. Na tle obrośniętego kolorowo kwitnącym powojem płotu stał chłopczyk o zadartym nosku, uśmiechniętej buzi i lekko zdziwionych oczach. Jego lniane włoski rozwiewał wiatr. — Wspaniały chłopak! — wyszeptał Oliver zdławionym głosem. — Och, Jess, praca z maluchami musi być dla ciebie ciężkim przeżyciem. Każde z nich z pewnością przypomina ci Thomasa. A mimo to na ogół nie dajesz po sobie nic poznać, choć z pewnością łzy same cisną ci się do oczu. — Delikatnie pogładził jej włosy i musnął ustami jej czoło. — Ale dlaczego trzymałaś to wszystko w tajemnicy? Nie masz się przecież czego wstydzić, wręcz przeciwnie. Rachel i pozostałe dziewczyny z pewnością okazałyby ci mnóstwo zrozumienia. Miałabyś z kim pogadać, gdyby było ci źle. Zdaje się, że kobiety są w tym o wiele lepsze od mężczyzn. — Ty też nieźle sobie z tym radzisz — zauważyła, a na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. — A dziewczyny rzeczywiście są świetne. Chciałam jednak zacząć wszystko od nowa, odciąć się od wszystkiego, co wydarzyło się przez ostatnich kilka lat. Próbowałam stworzyć wrażenie, że w moim życiu nie ma żadnych zawirowań. Wymyśliłam sobie, że będę po prostu robić swoje i nie pozwolę, żeby ktoś zbytnio zawładnął moim życiem. — Więc co się takiego wydarzyło, że zmieniłaś zdanie? — Ty się wydarzyłeś, i Rachel, i Rory, i Fred. No i przede wszystkim pacjenci. Dzięki nim czuję się potrzebna i na nowo dostrzegłam sens dalszej walki. W ogóle wszyscy przyjęli mnie tak ciepło. Nie chciałam tego wszystkiego burzyć, wdawać się w wyjaśnienia. Nie chciałam współczucia, nawet szczerego. Zaraz po wypadku współczucie było mi bardzo potrzebne, jednak później przyszedł taki moment, że zapragnęłam od niego uciec. Byłam bliska załamania nerwowego. Miałam wrażenie, że wszyscy wokół chcą mnie zagłaskać. Ich intencje były jak najlepsze, ale przecież nikt nie miał pojęcia, jak to jest, kiedy straci się dziecko. Nawet moi rodzice. Dusiłam się w tym wszystkim, czułam się obco. — Jakim cudem się więc otrząsnęłaś? — Tata wysłał mnie do sanatorium prowadzonego przez zakonnice. Znał tamtejszą siostrę przełożoną, studiował z nią na Akademii Medycznej. Sanatorium położone było w dość dzikim i odludnym rejonie Kumbrii. Było tam bardzo pięknie. Rozległe przestrzenie, nigdzie żywego ducha. Miałam całkowity spokój. Nikt nie namawiał mnie do jedzenia, nie próbował ze mną na siłę rozmawiać... Pewnego dnia weszłam do kaplicy. Siedziałam tam, przyglądając się figurze Matki Boskiej z maleńkim Jezusem. Była to współczesna rzeźba o prostych, czystych liniach. Nie było w niej nic cukierkowatego. Madonna lekko się uśmiechała i spoglądała na swe Dzieciątko... Głos uwiązł jej w gardle i przymknęła oczy. Była w tej chwili tak nieruchoma, że sama przypominała kamienną figurę. Jej twarz była bardzo blada. Oliver pragnął ją teraz przytulić, ale nie śmiał się ruszyć. Prawie nie oddychał, by jej nie spłoszyć. — To zadziałało jak katalizator — przerwał wreszcie ciszę głos Jessiki. — Płakałam przez wiele dni. Gdy wreszcie się wypłakałam, mój stan powrócił mniej więcej do normy. Nadal były we mnie gorycz, żal i rozpacz, ale potrafiłam już sobie z tym radzić. Z trudem, ale jednak. Resztę znasz. Pracowałam w przychodni u taty, a teraz jestem tutaj. I mam poczucie, że tu jest moje miejsce. — Tak, tu jest twoje miejsce — powtórzył. — Jesteś bardzo ważna dla nas wszystkich, szczególnie dla mnie. I to nie tylko jako pielęgniarka. — Urwał i zdecydował się
do niej podejść. — Jednak teraz nie ma już w tobie goryczy i rozpaczy — rzekł. — Coś się zmieniło. Do tej pory Jessica nie zdawała sobie sprawy, że Oliver potrafi tak dużo zauważyć. — Mimo że właśnie opowiedziałaś mi o Thomasie — podjął — wyczuwam teraz w tobie jakiś ogromny spokój, którego dotąd nie widziałem. — To spłynęło na mnie dziś rano, bez żadnej wyraźnej przyczyny. Po prostu obudziłam się i poczułam, że od tej chwili wszystko będzie inaczej. Ze mogę zacząć od nowa. — Wyglądasz już trochę lepiej, ale nadal jesteś bardzo blada. Przydałoby ci się coś, co cię postawi na nogi. Usiądź tu — polecił, prowadząc ją do fotela. — Robisz ze mnie wiktoriańską panienkę, której koniecznie trzeba podać sole trzeźwiące — mruknęła Jessica z przekąsem. — Uchowaj Boże! Obejdziemy się bez soli! — odparł i udał się w stronę kuchni. Po chwili Jessica usłyszała trzask drzwi lodówki, brzęk szklanek i odgłos, który bez wątpienia mógł wydać tylko strzelający korek od szampana. — Przepraszam za te szklanki — powiedział, gdy z powrotem ukazał się w drzwiach pokoju. — Nic innego nie udało mi się znaleźć. Poza tym na nogi pewnie lepiej postawiłaby cię brandy, ale niestety, nic takiego nie przyniosłem. — Szampan też jest dobry — przyznała, biorąc od niego szklankę. — Trunek ów ma bowiem tę zaletę, że zawsze smakuje wyśmienicie, nawet gdy pije się go z kubka do mycia zębów. — Ach, studenckie czasy! — rzekł Oliver z nostalgią. — To były szczęśliwe dni. — Wznieśli toast. — Wypijmy za to, żebyś jeszcze szczęśliwsze dni spędziła tu, pod numerem szóstym w rybackim domku na cyplu. W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Tego wieczoru, leżąc w łóżku i słuchając odgłosu fal uderzających o brzeg, Jessica zastanawiała się, co by się stało między nią a Oliverem, gdyby Rachel nie zjawiła się w tym właśnie momencie. — Nic! — powiedziała sama do siebie. — Nie ma mowy! Mężczyźni, seks i to wszystko, co z tego może wyniknąć... Usiadła gwałtownie na łóżku, z trudem powstrzymując łzy. Absolutnie nie miała zamiaru do czegoś takiego dopuścić! Ma przecież wszystko, czego tylko mogłaby zapragnąć. Pracę, która jest dla niej wyzwaniem i wypełnia pustkę następujących po sobie dni. Wokół siebie ludzi, którzy są jej życzliwi i z którymi doskonale się rozumie. A teraz jeszcze ten domek i ogród, który także będzie wyzwaniem i który wypełni jej wolny czas. Przybycie Rachel było więc wybawieniem, a wspólnie spędzony dzień upłynął w bardzo miłej atmosferze. Jego ukoronowaniem była niewielka uczta, na którą złożyły się pizza i kanapki z łososiem przyniesione przez Rachel oraz szampan Olivera. Pracowali ciężko mniej więcej do piątej, gdy Oliver oświadczył, że musi już iść. Jessica miała wrażenie, że robi to z ociąganiem. Powiedział, że ma jeszcze umówioną wizytę w szpitalu. Jessica domyśliła się, że chodzi o kogoś z Arundel Street. Pacjenci z prywatnej przychodni leczyli się przecież w klinice Nightingale. — Czy to ktoś, kogo znam? — zapytała. — Tak, to Naomi Walker. Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie Rory i powiedział, że znowu upadła. Tym razem doszło do paskudnego złamania kości udowej. Trochę to potrwa, zanim wszystko się jej pozrasta. — Och, biedne maleństwo, ucałuj ją ode mnie. I biedna pani Walker, jakby jeszcze nie dość miała problemów! — Gloria sobie poradzi. Zawsze sobie radzi. — Tak, ale to nie w porządku.
— Całe życie jest nie w porządku. Jeszcze tego nie zauważyłaś? — zapytał Oliver i wesołe iskierki, które lśniły w jego oczach niemal przez cały dzień, nagle zgasły. — Hej, wy tam, czemu nagle zrobiliście się tacy ponurzy? — odezwała się Rachel. Oboje zaczęli ją przepraszać, a Oliver zaproponował, że podrzuci ją do domu. Rachel zawahała się. — Wiesz... — powiedziała, spoglądając niepewnie na Jessikę. — Ciągle jest tu mnóstwo roboty i Jessica zostałaby z tym sama. Jessica roześmiała się i zapewniła ją, że ze wszystkim sobie poradzi. — Na pewno? — Na pewno. A w ogóle bardzo dziękuję wam obojgu za pomoc i za wszystkie te pyszności. Dzięki temu mój pierwszy dzień w tym domku na trwałe zapisał się w mojej pamięci. Gdy Oliver i Rachel odjeżdżali spod jej domu, przestało już padać. Niebo wciąż jednak było zasnute nisko wiszącymi ciemnymi chmurami. Jessica stała w drzwiach i odprowadzała wzrokiem oddalający się samochód. Ciekawe, czy Oliver żałował, że Rachel przerwała ich samotność we dwoje? Nic w jego zachowaniu na to nie wskazywało. Może z wyjątkiem tego znaczącego spojrzenia, które jej posłał przy pożegnaniu. Niedzielny jesienny poranek był naprawdę piękny. Łagodne promienie słoneczne odbijały się od nieruchomej tafli morza. Jessica na oścież otworzyła wszystkie okna i z przyjemnością wciągnęła w płuca słone morskie powietrze. Po raz pierwszy od dawna przespała całą noc głębokim, spokojnym snem, nie trapiona przez żadne koszmary. Czuła też, że uczucie pustki i wewnętrznego wypalenia, jakie pozostawił jej po sobie wypadek, gdzieś się ulotniło. W tym momencie zadzwonił telefon. — Dzień dobry, kochanie — odezwał się w słuchawce głos matki. — Jak się udała przeprowadzka? Pogoda była okropna. Było nam bardzo przykro, że nie możemy ci pomóc. Jak miło jest znów usłyszeć mamę! — Jak sobie poradziłaś? — pytała matka. — Przyszła mi pomóc Rachel, nasza recepcjonistka. Opowiadałam ci o niej. Pizza i kanapki, które przyniosła, utrzymały nas przy życiu. Pracowałyśmy ciężko i udało nam się zrobić wszystkie najważniejsze rzeczy. Dziś porządkowałam kompakty i powiesiłam kilka obrazków. — Spróbuj wyjść na świeże powietrze. Pewnie niedługo zacznie się zima, więc może to jeden z ostatnich takich pogodnych dni tej jesieni. — Mam zamiar zaraz pójść na spacer na plażę. Po wczorajszym sztormie morze na pewno wyrzuciło na brzeg mnóstwo skarbów, więc powinno być ciekawie. — To dobrze. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, to dzwoń do nas natychmiast. Trzy godziny jazdy i już możemy być u ciebie. Pa, kochanie. — Pa. Pewnie się obawiają, że znów mogę mieć załamanie, pomyślała Jessica, powoli odkładając słuchawkę. I właściwie dlaczego w rozmowie z mamą nie wspomniałam o Oliverze? Noc z niedzieli na poniedziałek znów przespała kamiennym snem. Nie przeszkodziło jej w tym nawet lekkie uczucie rozczarowania, że Oliver nie zadzwonił. Choć właściwie dlaczego miałby ją niepokoić telefonami? Gdy dotarła do przychodni przy Arundel Street, poczekalnia była już prawie pełna. Zarówno Jane, jak i Dorothy uwijały się jak mogły, by obsłużyć kolejkę.
— Czeka na ciebie już spora grupa pacjentek — przywitała ją z uśmiechem Jane. — Niektóre są z dziećmi. Jessica jęknęła. — Badania cytologicznego po prostu nie da się pogodzić z zajmowaniem się dziećmi! — Przydałby nam się ktoś do pomocy. Gdyby któraś z nas mogła ci pomóc, z pewnością byśmy to zrobiły. Ale sama widzisz, jak jest — zauważyła Jane, wskazując ręką kolejkę. — Może moja Kelly mogłaby przychodzić tu i pomagać nam podczas wakacji — wtrąciła w tym momencie Dot. — No wiecie, mogłaby zająć się trochę dziećmi. Oczywiście, gdyby szef nie miał nic przeciwko temu. — Nie miałby nic przeciwko czemu? — rozległ się nieoczekiwanie głos Olivera, który właśnie pojawił się w drzwiach przychodni. — Och, to trochę skomplikowane — odparła Jessica rzeczowo, choć na jego widok serce zabiło jej żywiej. — Może później to panu doktorowi wyjaśnimy. Dot i Jane mają pełne ręce roboty, a ja też muszę już iść do swoich zajęć. Oliver uśmiechnął się i zapytał: — Co tu się dzieje, moje panie? Proszę, żadnych tajemnic. Czy to coś, co wymaga zebrania personelu? — Może to i niezły pomysł — podchwyciła Dot. Od wieków już nie mieliśmy zebrania! — To prawda. A więc im szybciej, tym lepiej. Co sądzicie o tym, żebyśmy spotkali się dzisiaj po pracy? Na przykład w pubie „Festival Arms", łącząc w ten sposób przyjemne z pożytecznym? Może wpół do dziewiątej? Wtedy Rory też mógłby przyjść po dyżurze. — Dla mnie może być — oznajmiła Dot. — W ten sposób będę miała dość czasu, żeby nakarmić swoje stadko. — Mnie też to odpowiada — rzekła, kiwając głową, Jane. — A ty, Jessiko? — zapytał Oliver. — Wiem, że dopiero się przeprowadziłaś, ale może mogłabyś poświecić dziś trochę czasu na takie spotkanie? Pracę w Berkeley House skończymy do szóstej. — Oczywiście, nie ma sprawy — odparła. — Dobra, więc jesteśmy umówieni. Przyda nam się taka wspólna wyprawa do pubu. A teraz weźmy się już do roboty, żeby zarobić na wieczorne szaleństwo... Obdarzył każdą z nich uśmiechem i ruszył do swego gabinetu. Jessica zaś wzięła listę kobiet, które miały zgłosić się na badanie cytologiczne, i również udała się do swego gabinetu. Po chwili wzywała już pierwszą pacjentkę. Meg Jenkins była trzydziestopięcioletnią pogodną blondynką o obfitych kształtach. Urodziła dziecko pół roku temu, teraz zaś zgłaszała się na pierwszą po porodzie cytologię. Energicznie weszła do pokoju i postawiła na podłodze samochodowy fotelik z rumianym niemowlakiem w środku. — Ma na imię Heather — oznajmiła z dumą młodej matki pierwszego dziecka. Dziecko zaczęło gaworzyć i uśmiechnęło się do Jessiki, która z trudem opanowała chęć pogłaskania go po policzku. Teraz jednak musiała skoncentrować się przede wszystkim na matce. — Siostro, doktor Pendragon mówił, że powinnam się zgłosić zaraz kiedy wrócą normalne miesiączki — rzekła Meg, siadając na fotelu ginekologicznym. — Mam wrażenie, że moje okresy są w tej chwili tak normalne, jak tylko mogą być. Nigdy nie były szczególnie regularne.
— A więc nie ma się czym martwić. W pani przypadku to jest właśnie norma. Czy nadal karmi pani Heather piersią? — Staram się, ale chyba kończy mi się pokarm. Szkoda, bo naturalne karmienie jest przecież najtańsze. A poza tym to naprawdę cudowne móc tak ją przytulać i czuć, jak ssie. Jessica pobrała od Meg próbkę do badania cytologicznego, objaśniając jej wszystkie kolejne czynności. Meg była zachwycona, że potraktowano ją tak poważnie. Do gabinetu po kolei wchodziły następne pacjentki. Kilka matek przyszło z nieco starszymi maluchami, które Jessica z różnym skutkiem próbowała czymś zająć na czas badania. Szczególne kłopoty sprawił jej pewien pięciolatek, który wciąż zaglądał za parawan otaczający fotel ginekologiczny. Chwilami cierpliwość Jessiki bliska była wyczerpania. Oczywiście matka chłopca była z tego powodu bardzo spięta podczas badania, Jessica musiała więc użyć wszelkich swych umiejętności zawodowych, by pobrać próbkę. Ostatnią pacjentką była pięćdziesięcioczteroletnia Brenda Hawthorne, będąca w trakcie menopauzy i cierpiąca na wszystkie związane z tym nieprzyjemne dolegliwości. Ostatnio zaczęła stosować terapię hormonalną, ale jej działanie nie zdążyło się jeszcze uwidocznić. Pani Hawthorne myślała więc o przerwaniu kuracji. — Wkrótce zacznie odczuwać pani efekty działania terapii i będzie się pani wtedy czuła dużo lepiej — tłumaczyła jej Jessica. — Wiele kobiet mówi, że dzięki lekom hormonalnym zaczęło się dla nich nowe życie. Sugeruję więc, żeby nie przerywała pani leczenia. Brenda Hawthorne spojrzała na nią z niedowierzaniem. — Siostra nie żartuje sobie ze mnie? — Słowo daję, mówię prawdę. Jeśli w ciągu paru tygodni nie pojawią się pierwsze pozytywne skutki działania kuracji, może pani tu wrócić i mi nawtykać. Tym razem pani Hawthorne roześmiała się. — Na to siostra może liczyć! — obiecała, wychodząc z gabinetu. Po jej wyjściu Jessica przeciągnęła się i odetchnęła z ulgą. Poranny dyżur miała już za sobą. Podczas pracy nie znalazła nawet czasu na kawę. Postanowiła jednak, że zanim wyruszy do domu na lunch, wypije kawę w przychodni. I znów w pokoju socjalnym spotka Olivera... Pod wpływem tej myśli serce zaczęło jej bić mocniej, a ręce zadrżały. Wrzątek, którym właśnie zalewała kawę na dnie kubka, popłynął na blat. — Ja to zrobię. Wyglądasz na osobę niebezpieczną dla otoczenia. Wrząca woda może być zabójczą bronią. — Oliver wziął od niej czajnik i dokończył napełnianie kubka. — Jak ty to robisz, że tak cicho chodzisz? — zapytała, czując, że rumieniec oblewa jej twarz. — Gumowe podeszwy — wyjaśnił, wskazując swe skórzane buty na grubym protektorze. Potem podał jej kubek kawy, a drugi napełnił dla siebie. — Odrobina kofeiny po pracowitym poranku czyni cuda — zauważył, upijając spory łyk i patrząc na Jessikę badawczo. — Wyglądasz dziś lepiej, choć chyba teraz jesteś wykończona. — Och, to przez tego rozpuszczonego dzieciaka — prychnęła ze złością. — Ciągle zaglądał za parawan, kiedy brałam jego matce próbkę do cytologii. Najlepszy przykład na to, że dzieci nie zawsze są aniołkami. — Och, Jess, od kiedy to ty, twarda pielęgniara z londyńskiego East Endu, nie potrafisz sobie poradzić z niesfornym chłopaczkiem, wszystko jedno, dużym czy małym? — rzekł Oliver ze sceptycznym uśmiechem. — Pracujemy razem od kilku zaledwie tygodni, ale zdążyłem cię poznać wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że wcale nie tego się boisz!
ROZDZIAŁ SIÓDMY Tego popołudnia na dyżurze w Berkeley House było sporo pracy. Zwykle przerwy między kolejnymi pacjentami były tu dosyć długie, dzięki temu Oliver miał czas między konsultacjami załatwić wszystkie konieczne telefony i wypełnić dokumenty. Dziś jednak na prośbę miejscowego lekarza ogólnego zgodził się przyjąć dodatkową pacjentkę. Poinformował o tym Jessikę, gdy przygotowywała instrumenty do badań. — Kiedy masz zamiar ją przyjąć? — zapytała. — Zaraz, zanim zaczniemy przyjmować wcześniej umówione osoby. W tym momencie zadzwonił wewnętrzny telefon. Oliver podniósł słuchawkę. — Tak? — zapytał. — Pani Lafont już jest — wyjaśniła Rachel. — Wprowadź ją. — To ja znikam — powiedziała Jessica, ruszając w kierunku drzwi. — Nie, zostań. To młoda kobieta, która jest tu po raz pierwszy. Chcę, żeby wiedziała, że jest tu ktoś taki jak ty. Możesz ewentualnie wyjść po tym, jak cię przedstawię. — Dobrze — odparła i skierowała się do kozetki, by ją poprawić przed pojawieniem się pacjentki. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. — Pani Lafont — oznajmiła Rachel, po czym zamknęła za nowo przybyłą drzwi i odeszła. Kobieta, która weszła do gabinetu, miała na sobie elegancki czarny kostium składający się ze spodni i marynarki. Była szczupła, niewysoka i miała czarne, krótko obcięte włosy. Przemierzyła pokój zdecydowanym krokiem i równie zdecydowanym gestem wyciągnęła rękę w kierunku lekarza. — Witam panią — przywitał ją Oliver ze zwykłą dla siebie kurtuazją. — A to jest siostra Friday — wyjaśnił, wskazując na Jessikę. — Moja zaufana pielęgniarka. — I powierniczka? — zapytała pani Lafont. — Cóż, trafiła pani. Siostra właśnie wychodzi... — Chciał pan tylko, żebym wiedziała, że jest tu gdzieś w pobliżu. — Znów pani trafiła. — Właściwie — dodała pani Lafont, uśmiechając się do Jessiki — nie mam nic przeciwko temu, żeby siostra Friday była obecna podczas mojej wizyty. Ponieważ jest kobietą mniej więcej w moim wieku, jej opinia mogłaby być cenna. Potrzebuję porady w kwestii zarówno moralnej, jak i medycznej. — Chcę pani zadać dwa pytania — powiedział Oliver. —Dlaczego nie została pani u doktor Watts? I dlaczego zwróciła się pani akurat do mnie? — Doktor Watts jest tuż przed emeryturą. Mogłaby nie zrozumieć mojego problemu. A nawet gdyby okazała mi zrozumienie, nie byłaby w stanie opiekować się mną jeszcze przez kilka lat czy ile tam może potrwać osiągnięcie tego, czego pragnę. — No dobrze, ale dlaczego zwróciła się pani do mnie? Skąd to przekonanie, że ja będę miał dla pani więcej zrozumienia niż doktor Watts? — Jest pan w odpowiednim wieku, ma pan specjalizację położniczą i ginekologiczną, i doskonalą opinię w obu tych dziedzinach. Jestem dziennikarką i z racji wykonywanego zawodu byłam kiedyś na jednym z pańskich wykładów w szpitalu uniwersyteckim. Podobało mi się to, co pan mówił. Mam wrażenie, że nadajemy na tych samych falach. Oliver przyglądał się jej w zamyśleniu. Pani Lafont również mu się przypatrywała. — To, z czym pani do mnie przyszła, jest więc problemem natury ginekologicznej położniczej? czy też
—
Tego jeszcze nie wiem. Chciałabym to ustalić, zanim się zdecyduję i zajdę w
ciążę. — Czy pani partner...? — Nie mam partnera. I nie chcę mieć. Ale chcę mieć dziecko, pod warunkiem, że fizycznie jestem w stanie donosić ciążę i urodzić. — Zasadniczo poczęcie dziecka wymaga dwojga osób —zauważył Oliver spokojnie. — Zasadniczo tak. Ale są też inne możliwości — odparła kobieta. — Są na przykład anonimowi dawcy spermy, prawda, doktorze? Oliver usiadł prosto i oparł głowę na dłoniach. — Jeżeli mówimy o zapłodnieniu in vitro w przypadku, gdy nie ma przeciwwskazań medycznych do naturalnego zapłodnienia, to niestety, nie mogę pani w niczym pomóc — powiedział chłodno, po czym wstał, dając tym samym do zrozumienia, że rozmowa jest skończona. Catlyn Lafont spojrzała na niego błagalnie. Jej ostre, a jednocześnie szlachetne rysy zniekształcił grymas bólu. — Proszę, panie doktorze, niech mnie pan wysłucha, zanim podejmie pan decyzję. W grę wchodzą przecież nie tylko względy zdrowotne, ale także emocjonalne, prawda? Oliver usiadł i spojrzał na zegarek. — Dobrze, pani Lafont — zgodził się. — Mogę pani dać jeszcze kwadrans. Proszę spróbować mnie przekonać do swojej sprawy. Catlyn Lafont zaczęła mówić krótkimi, urywanymi zdaniami. Najwyraźniej sprawiało jej to ból. — Mój partner został zabity w Afganistanie siedem lat temu. Był fotoreporterem. Później dowiedziałam się, że stało się to tego samego dnia, kiedy straciłam dziecko. Byłam w piątym miesiącu ciąży. Pojechałam do Afryki, aby napisać tekst o walkach plemiennych. To miał być mój ostatni zagraniczny wyjazd służbowy przed urodzeniem dziecka... W oczach kobiety pojawiły się łzy. Sięgnęła do torebki po chusteczkę, wytarła policzki, po czym podjęła: — Wioska, w której przebywałam, została zaatakowana przez sąsiadujące plemię. Napastnicy zamordowali, zgwałcili... Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Oliver wstał, nalał do szklanki wody z karafki i podał ją pani Lafont. — Czy została pani zgwałcona? — zapytał łagodnie. — Prawie... — odparła po chwili milczenia i wypiła duży łyk wody. Ręka trzymająca szklankę drżała. — Ten mężczyzna klęczał już nade mną... Został zaatakowany przez innego człowieka, a ja zemdlałam. Chyba z powodu utraty krwi. Kiedy odzyskałam przytomność, byłam w szpitalu przy miejscowej misji. Wtedy dowiedziałam się, że straciłam dziecko. Na moment ręka Olivera dotknęła ramienia kobiety, a potem lekarz powrócił na swe miejsce za biurkiem. Jego twarz była nieprzenikniona, lecz Jessica domyśliła się, że szuka w myślach słów. Wreszcie odezwał się łagodnie: — Winien jestem pani przeprosiny. Dziękuję również za zmuszenie mnie, żebym pani wysłuchał. Ma pani zupełną rację. W pani przypadku względy emocjonalne, którymi motywuje pani chęć zajścia w ciążę poprzez sztuczne zapłodnienie, są równie istotnym argumentem co potencjalne względy zdrowotne. Muszę jednak panią ostrzec — dodał, patrząc jej prosto w oczy — że wielu specjalistów zajmujących się zapłodnieniem in vitro będzie miało opory przed rozpoczęciem tej procedury w przypadku samotnej kobiety. Nawet kobiety wspierane przez kochających partnerów często ciężko znoszą cały ten proces. Będziemy więc musieli trochę się potrudzić, żeby znaleźć właściwego eksperta.
— Czy to „będziemy" oznacza, że przyjmie mnie pan jako swoją pacjentkę? — zapytała Catlyn Lafont głosem, w którym brzmiała nadzieja. — Tak — odparł. — Przyjmę panią jako swoją pacjentkę, jeśli pani sobie tego życzy. Nie oznacza to jednak, że z entuzjazmem odnoszę się do pomysłu sztucznego zapłodnienia. Chociażby z tego względu, że nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. A więc w trakcie zasadniczej procedury znajdowałaby się pani pod opieką innego lekarza. — Ale gdybym otrzymała zgodę i została poddana sztucznemu zapłodnieniu, zechciałby pan poprowadzić moją ciążę i przyjąć poród? — Obecnie niezbyt często zajmuję się odbieraniem porodów — odparł Oliver po chwili milczenia. — Nie bardzo mam na to czas. Czasem jednak zdarza się, że odbieram poród. W Nightingale mam doborowy zespół, który zawsze ze mną współpracuje przy takich okazjach. Nightingale to prywatna klinika wyposażona w najnowocześniejszy sprzęt medyczny. Ale to oczywiście kosztuje, podobnie jak sztuczne zapłodnienie. Catlyn zbyła to machnięciem ręki. — Postanowiłam, że będę mieć dziecko, kiedy będę mogła sobie na to pozwolić. Chcę to zrobić ze względu na pamięć Stewarta. Harowałam jak wół, żeby zdobyć mocną pozycję w moim zawodowym światku. Teraz w zasadzie ja sama dyktuję warunki. Chcę mieć dziecko, ale nie zgodzę się, żeby w tę sprawę był wmieszany mężczyzna. Nie mogłabym... — Urwała na moment. — To musi być dziecko Stewarta — zakończyła. Oliver długo milczał, po czym rzekł łagodnie: — Ale to nie będzie dziecko Stewarta, moja droga. To jedna z tych rzeczy, z którymi musisz się pogodzić. To będzie pani dziecko, nie Stewarta. Anonimowy dawca jest możliwy, choć w praktyce uzyskanie zgody na poddanie się sztucznemu zapłodnieniu obwarowane jest różnymi ograniczeniami, które mają chronić matkę i dziecko. Jak już mówiłem, musielibyśmy w tej sprawie uzyskać opinię eksperta. W tym momencie zadzwonił wewnętrzny telefon. Oliver podniósł słuchawkę i usłyszał głos Rachel oznajmiający przybycie kolejnego pacjenta. — Poproś, żeby jeszcze chwilę poczekał — rzekł. — Zgodzi się pan odebrać mój poród? — zapytała Catlyn Lafont błagalnie, patrząc na niego z napięciem. — Przekonała mnie pani — odparł Oliver z uśmiechem. — Załatwianie tego wszystkiego będzie wymagało czasu. Nic tu się nie da zrobić na skróty. Nie mogę pani obiecać, że to się uda, ale zrobię, co w mojej mocy, żeby pani pomóc. Catlyn przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Gdy je otworzyła, na jej twarzy pojawił się łagodny uśmiech. — Dziękuję, panie doktorze. Jestem bardzo szczęśliwa, że zgodził się pan mi pomóc. Co powinnam teraz zrobić? — zapytała, podając Oliverowi rękę. — Chciałabym zacząć jak najszybciej. W wieku trzydziestu czterech lat nie mam już tak wiele czasu. — Wychodząc, niech pani zapisze się u Rachel na następną wizytę. Proszę jej powiedzieć, że będę dla pani potrzebował co najmniej godziny. Przed wizytą proszę się przygotować, żeby mogła mi pani przedstawić całą swoją historię medyczną. Chodzi o to, na co pani chorowała w dzieciństwie i później, czy przechodziła pani jakieś operacje i tak dalej. Zrobimy też badanie krwi i inne badania laboratoryjne. Będziemy musieli się upewnić, że jest pani w dobrej kondycji fizycznej. Jeśli uda nam się znaleźć kogoś, kto wyrazi zgodę, żeby została pani poddana sztucznemu zapłodnieniu, będzie pani musiała przejść przez całą tę procedurę jeszcze raz. To będzie żmudna droga. — Będę czekać tak długo, jak to konieczne. Cel wart jest poświęceń. — Co myślisz o naszej pani Lafont? — zapytał Oliver, gdy ostatni pacjent tego popołudnia opuścił już gabinet i wreszcie zostali sami.
— Myślę, że nadal nie doszła do siebie po tym zdarzeniu. Zresztą, która kobieta by to potrafiła? Jest bardzo zdeterminowana, ale nie do końca radzi sobie z sobą. — Samotne rodzicielstwo może więc ją przerosnąć? — Tego nie twierdzę. Może ona potrzebuje właśnie dziecka? — A co z potrzebami dziecka? Czy to wobec niego w porządku, że stanie się substytutem nieżyjącego ukochanego czy też poprzedniego, nienarodzonego dziecka? — Słuchaj, Oliver — odparła Jessica z napięciem w głosie. Jego imię wymknęło jej się z ust bezwiednie. W pracy starała się tak do niego nie zwracać. — Po prostu nie wiem. Nie mam kwalifikacji, żeby wygłaszać jakiekolwiek sądy. Jest mnóstwo innych ludzi, którzy spełnią tę rolę. Catlyn Lafont będzie przecież musiała odbyć całą masę rozmów i badań. I chyba ma niewielką szansę, żeby zakwalifikowano ją do zapłodnienia in vitro. Wiem tylko, że to dziecko jest dla niej szalenie ważne. A teraz muszę się już chyba zbierać, jeśli mam zdążyć na nasze spotkanie w pubie. — Nie musisz iść. Widzę, że jesteś wykończona. — Chcę tam być. Przychodnia przy Arundel Street jest dla mnie bardzo ważna. — Dobrze. W takim razie wpadnę po ciebie. Tuż po ósmej rozległo się pukanie do jej drzwi. — Bardzo mi się podoba ta twoja kołatka w kształcie ryby — powiedział Oliver, gdy otworzyła mu drzwi. — Ładna, prawda? Świetnie pasuje do stylu tego domku — zauważyła, wychodząc z domu i zamykając za sobą drzwi. — Ale nie wydaje ci się jednak nieco odpustowa? Z przyjemnością spostrzegła, że Oliver jest chyba po raz pierwszy zaskoczony. Może dlatego, że nie zaprosiła go do środka? Może nie spodziewał się zastać jej w tak znakomitym humorze? A może zaskoczył go jej strój? Gdy otworzyła mu drzwi, zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, a oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia. Włożyła na siebie najweselsze ubrania, jakie miała. Jedwabna bluzka w kolorze malinowym wspaniale kontrastowała z jej jasnymi włosami. Do tego włożyła lniane spodnie w kolorze kremowym i eleganckie tenisówki. Całości dopełniała zarzucona na ramiona kolorowa wełniana marynarka. — Wcale nie jest odpustowa — odparł Oliver, odzyskując równowagę. — Mogła tu być zawsze. Czytałem, że rybacy przywiązywali dużą wagę do różnego rodzaju talizmanów i magicznych znaków. Może twoja ryba była takim talizmanem przynoszącym szczęście... — Możliwe również, że gdy poprzedni właściciele domku pucowali go przed sprzedażą, nie tylko założyli centralne ogrzewanie i wymienili rury, ale również powiesili tę rybę — rzekła Jessica ze śmiechem, wsiadając do taksówki. — Bardziej podoba mi się moja wersja. — Oliver też się roześmiał. — Jest bardziej romantyczna. Dorothy i Jane właśnie siadały za stołem, gdy Jessica i Oliver weszli do pubu. — Pierwsza kolejka jest moja, miłe panie. Ja stawiam —oznajmił Oliver. Wkrótce Jessica przekonała się, że większość kolejek była jego. Udał, że nie zauważa, gdy po kolei ona, Dot i Jane usiłowały płacić za zamówienia. Raz tylko, gdy przybył Rory, Oliver pozwolił mu przynieść wszystkim drinki. — Twój męski szowinizm rzuca się w oczy — szepnęła mu Jessica pośród ogólnego gwaru. — Przeszkadza ci to? — zapytał z uśmiechem. Ach, nie. Po prostu w dzisiejszych czasach to dość niespotykane.
— To znaczy, że. spotykałaś się z niewłaściwymi mężczyznami. Albo ze studentami medycyny bez grosza przy duszy. — Masz rację — odparła pogodnie. — Ale cóż, w światku medycznym kręci się takich pod dostatkiem. — Masz na myśli niewłaściwych mężczyzn czy studentów? — Jednych i drugich. Dorothy zastukała w stół. — Proponuję — zawołała — aby, skoro Rory już przyjechał, otworzyć nasze zebranie, zanim wszyscy będziemy mieli zbyt mocno w czubie, żeby trzeźwo myśleć. — Nie mam szans upić się piwem z lemoniadą — oznajmił Rory, wykrzywiając twarz w zabawnym grymasie. — Jestem dziś na dyżurze. — Masz rację, Dot, weźmy się do interesów. Walcie więc śmiało: cóż to za zmiany chcecie wprowadzić w przychodni? — zapytał Oliver, uśmiechając się zachęcająco. — Cóż, przede wszystkim dobrze by było, gdyby ktoś zajął się dzieciakami, kiedy ich matki przychodzą na badanie cytologiczne. Jessiko, ty mu to wytłumacz... — Dat ma rację. Kiedy jest dużo dzieci, tak jak to było dzisiaj, wszystko idzie dużo wolniej. Niektóre matki są bardzo napięte, co nie ułatwia pracy. — Co proponujecie? Stworzenie czegoś w rodzaju świetlicy dla tych maluchów? — Niekoniecznie musi to być zaraz świetlica — odparła Jessica z uśmiechem. — Ale bardzo by nam pomogło, gdyby podczas badań ktoś zajął się dziećmi bawiącymi się w poczekalni. Tobie i Rory'emu też byłoby łatwiej badać pacjentki, gdyby mogły one zostawić maluchy pod czyjąś opieką. — A macie kogoś, kto zechciałby podjąć się takiej pracy i komu nie trzeba by było zapłacić fortuny? — zapytał Oliver. — Przecież dziś rano wszystko słyszałeś! — rzekła Jessica z pretensją w głosie. — Mądrzy ludzie mawiają, że ci, którzy podsłuchują, nigdy nic dobrego na własny temat nie usłyszą. Oliver puścił ten przytyk mimo uszu. — Doskonały słuch to jedna z moich cech — powiedział. — Więc co sądzisz o tym pomyśle? — Ma ręce i nogi. Ale co będzie podczas roku szkolnego, kiedy Kelly ma zajęcia? — Spojrzał z uśmiechem na Jane i Dot. — Nie sądzę, aby któraś z was miała w zanadrzu jakąś miłą starszą panią, która by chciała dorobić do emerytury. — Moja mama — odparła Jane natychmiast. — Pracowała szpitalu, ale niedawno przeszła na emeryturę. Na pewno miałaby ochotę trochę popracować, spotkać się z ludźmi. A poza tym, świetnie radzi sobie z dziećmi. — Znakomicie — rzekł Oliver, promieniejąc. — Chciałbym się z nią spotkać. Umów mnie z nią jak najszybciej, któregoś dnia przed moim dyżurem w przychodni lub po nim.
ROZDZIAŁ ÓSMY Tego wieczoru, leżąc w łóżku, Jessica długo myślała o Oliverze. Był człowiekiem o wielu obliczach. Potrafił być dla każdego przyjacielski, nie traktując przy tym nikogo z góry. Uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak tego wieczoru udało mu się wypić najwyżej dwa piwa, a przy tym stworzyć wrażenie, że twardo dotrzymuje kroku Dat, która pochłaniała jeden dżin z tonikiem za drugim. Był przy tym taki odprężony i radosny... W ogóle cały wieczór minął im w bardzo miłej atmosferze. Ukołysana przyjemnymi wspomnieniami Jessica zapadła wreszcie w głęboki, zdrowy sen. Obudził ją poranny hałas mew za oknem. Jednym susem wyskoczyła z łóżka. Chciała już zacząć ten nowy dzień — jak najszybciej rozpocząć pracę, jak najszybciej zobaczyć Olivera! Naprawdę! Jak zwykle na. dzień dobry pocałowała fotografię Thomasa. — Witaj, kochanie! — zawołała. — Dziś jest cudowny dzień! Na widok Jessiki wchodzącej do pustej poczekalni przychodni przy Arundel Street Dot aż jęknęła. — Jak możesz tak wyglądać po ostatniej nocy? — zapytała. — Jak wyglądać? — roześmiała się Jessica. — Promiennie. Tak to chyba należałoby określić. Jesteś wyspana, wypoczęta i pełna pozytywnych uczuć. Żadnej z tych rzeczy nie da się powiedzieć o mnie — oświadczyła Dot, chwytając się za głowę. — Boli cię? — zapytała Jessica współczująco. — Po prostu pęka! — jęknęła Dot. — I błagam, nie mów mi, że to moja własna wina. Sama o tym doskonale wiem. — Dam ci coś, co ci może ulży — powiedziała Jessica, poklepując ją przyjaźnie po ręce. Jane właśnie skończyła rozmawiać przez telefon i odłożyła słuchawkę. Spojrzała porozumiewawczo na Jessikę i wyjaśniła: — Zawsze jest tak samo. Dot potrafi wypić tyle, że wszyscy dawno już leżą pod stołem, kiedy ona kończy swego ostatniego drinka. Ale za to jak okrutnie potem cierpi! — Nie chcę już dłużej żyć! — jęknęła Dot — Musisz. Czas otwierać — rzekła Jane. — Społeczeństwo cię potrzebuje. Jakby na zawołanie pod drzwiami przychodni dał się słyszeć męski głos wołający o pomoc łamaną angielszczyzną. — Mój syn, on nie oddychać, coś połknąć i nie oddychać! Tyle udało się zrozumieć Jessice i Jane, które natychmiast rzuciły się, by wyłączyć alarm i otworzyć skomplikowany system zamków i zasuwek na podwójnych drzwiach wejściowych. — Sprawdzę, czy któryś z lekarzy już jest. — Dot poderwała się ze swego miejsca. Jej ból głowy jakby się rozpłynął, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. — Tędy, panie Patel! — zawołała Jane bez tchu, gdy drzwi wreszcie się otworzyły. Mężczyzna wpadł do środka. Na rękach niósł mniej więcej dwuletnie dziecko. — Prakasz! — krzyknął. — On potrzebować doktor, on się dławić. Nie bez kłopotów Jessica zdołała wyjąć mu z rąk dziecko. — Jestem pielęgniarką — wyjaśniła. — Proszę mi powiedzieć, co się stało. Co pana syn połknął? — Guzik, guzik od moja koszula — wyjaśnił pan Patel, wskazując rękaw, przy którym brakowało jednego guzika. Jessica usiadła na najbliższym krześle. Oparła rękę na kolanach, położyła na nich dziecko głową w dół, i pięć razy klepnęła je w plecy. Z doświadczenia wiedziała, że przy takim zabiegu połknięty przedmiot czasem wypada z tchawicy. Tym razem jednak nic takiego
nie nastąpiło. Obróciła więc chłopca na plecy i palcem delikatnie zbadała jego buzię, by sprawdzić, czy guzik nadal znajduje się w gardle. Wyczuła coś, ale przedmiot ten był już zbyt głęboko, by mogła go wyciągnąć. Taka próba mogłaby zakończyć się wepchnięciem guzika głębiej i uszkodzeniem gardła. Twarz chłopczyka posiniała. Jego ojciec to krzyczał na Jessikę, to błagał ją, by uratowała jego synka. Pacjenci, którzy przybyli za panem Patelem, tłoczyli się wokół nich. Jessica kazała im się cofnąć i poprosiła Jane o przyniesienie maski tlenowej z gabinetu zabiegowego. Wydając te polecenia, umieściła dwa palce pod mostkiem malucha, a drugą ręką pięciokrotnie klepnęła go w plecy'. Prakasz wydał z siebie dziwny dźwięk — coś pomiędzy kaszlnięciem a czkawką. Jessica powtórzyła czynność. Chłopiec jeszcze raz odkaszlnął i zaczął się jej wyrywać. Pan Patel na wszelki wypadek krzyknął, Jessica zaś delikatnie otworzyła usta malucha i wyjęła z nich mały guzik. Potem wszystko zaczęło dziać się niemal równocześnie. Prakasz odkaszlnął jeszcze raz, a jego twarz zaczęła powoli tracić siną barwę. Malec zaczął też płakać. Dało się słyszeć zbiorowe westchnienie ulgi zgromadzonych w poczekalni pacjentów, którzy znów stłoczyli się wokół Jessiki i małego. Do poczekalni wróciła Jane z maską tlenową, po jej twarzy płynęły łzy ulgi. Ojciec zaś zaczął z całych sił tulić synka. — Proszę jeszcze chwilę z tym poczekać — rzekła do niego Jessica. Jej głos był stanowczy, lecz pełen ciepła. — Chcę podać mu trochę tlenu, a potem któryś z lekarzy obejrzy mu, gardło, żeby się upewnić, czy nie nastąpiło żadne uszkodzenie. Na razie niech go pan po prostu pocałuje, potrzyma za rączkę i cały czas do niego mówi. Pan Patel pochylił się nad synkiem i z wielką czułością pocałował go w czółko. Prakasz rozpłakał się jeszcze głośniej, wszyscy się uśmiechnęli. — To najprzyjemniejszy dźwięk, jaki od dawna słyszałam — odezwała się jedna z kobiet. — Dziękuję, dziękuję, dziękuję — powtarzał pan Patel, uśmiechając się przez łzy. — Siostra uratować mój chłopiec. Jessica potrząsnęła głową i zarumieniła się. Poczuła zalewającą ją falę szczęścia. — Po to tu jestem — odparła cicho. Potem wstała, trzymając maskę tlenową kilka centymetrów od twarzyczki chłopca. Jego płacz przeszedł teraz w ciche pochlipywanie. — Panie Patel, chodźmy do gabinetu zabiegowego. Tam poczekamy, aż przyjdzie lekarz — powiedziała. — Czy ja się do czegoś przydam? — rozległ się nagle głos Olivera, który pojawił się za plecami ludzi nadal tłoczących się wokół centrum wydarzeń. Pacjenci rozstąpili się, by go przepuścić. Oliver podszedł do Jessiki i trzymanego przez nią malucha. Delikatnie otarł dłonią łezki z drobnej twarzyczki. — Pozwól, że wezmę go od ciebie — powiedział. — Mów, co się wydarzyło — polecił w drodze do gabinetu zabiegowego. Zanim Jessica zdołała otworzyć usta, pan Patel zaczął mówić podnieconym głosem: — Ona uratować mój synek. On połknąć guzik, nie móc oddychać, twarz cała siny. Siostra wyjąć guzik. Ona bardzo zdolna. — Mówiąc to, wyciągnął w stronę Olivera rękę, na której leżał mały perłowy guziczek. — Proszę patrzeć! Oliver spojrzał na guzik i uśmiechnął się do Jessiki, która nie bardzo wiedziała, co ma ze sobą zrobić. — O tak, siostra Jessica to bardzo zdolna osoba — zgodził się Oliver, kładąc małego Prakasza na kozetce w gabinecie zabiegowym. — Nie dalibyśmy sobie tu bez niej rady. A teraz, panie Patel, nich pan potrzyma synka za rączkę, a ja zajrzę mu do gardła. Musimy sprawdzić, czy guzik go nie uszkodził.
Prakasz głośno dał wszystkim do zrozumienia, że nie uważa tego za dobry pomysł. Jessica musiała użyć całej swej siły perswazji oraz przekupić malca obietnicą lizaka, by skłonić go do otwarcia buzi. Oliver delikatnie przytrzymał język chłopca szpatułką i przyświecając sobie latareczką, zajrzał mu w głąb zaczerwienionego gardła. Po chwili wyprostował się, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. — Myślę — oznajmił — że tatuś będzie musiał dać ci do zjedzenia całe mnóstwo lodów, żeby twoje gardło mogło wydobrzeć. No i oczywiście musisz jeszcze dostać lizaka obiecanego przez siostrę Friday. Jessica wyciągnęła w stronę chłopca dużą puszkę. Prakasz wybrał sobie lizaka w kolorze czerwonym. — On zjeść wszystkie lody w zamrażarka — obiecał pan Patel. Następnie wziął synka na ręce i rozpływając się w podziękowaniach, opuścił gabinet. — Dzięki siostrze Friday, bohaterce dnia dzisiejszego, naszą przychodnię opuścił właśnie uszczęśliwiony pacjent — oświadczył uroczyście Oliver, spoglądając na Jessikę z aprobatą. Jessica wyrzuciła zużytą szpatułkę i ligninę do kosza. Jej twarz zaczerwieniła się. To zabawne, pomyślała, ale sądziłam, że czasy płonienia się z byle powodu mam już dawno za sobą. — Nie musiałeś go podpuszczać — odparła. — Wiesz, że trochę przesadzał z tą wdzięcznością. Każda kompetentna pielęgniarka zrobiłaby dokładnie to samo. — Ale niekoniecznie z takim zdecydowaniem i szybkością jak ty. Wiem od Dot, że cała akcja trwała nie więcej niż minutę, a ty zrobiłaś wszystko, co trzeba, absolutnie bezbłędnie. Usuwanie połkniętego przedmiotu z dróg oddechowych może być skomplikowane. Potrzeba do tego silnych nerwów i pewnej ręki. Najwyraźniej posiadasz obie te cechy... — Lata spędzone w szpitalu nie zostały chyba zmarnowane — powiedziała wreszcie, ponownie na niego patrząc. Postąpił krok w jej stronę. — Powinniśmy porozmawiać, Jess... W tym momencie zadzwonił telefon. — Hej! — odezwał się w słuchawce wesoły głos Jane. — Jesteś już gotowa do dalszej pracy? — W tej chwili! — odparła Jessica. — Czy szef jest może z tobą? — Owszem. — Powiedz mu więc, że czeka na niego cała gromada pacjentów, którzy już się trochę niecierpliwią. Oliver ruszył w kierunku drzwi. — Powiedz Jane, że już idę. Poproś ją, żeby przeprosiła pacjentów za opóźnienie. Do zobaczenia w porze lunchu. Pójdziemy razem coś zjeść i wtedy będziemy mogli porozmawiać. — Nie — odparła krótko i zdecydowanie. — Przyjdź do mnie dziś wieczorem. Przygotuję kolację w ramach podziękowania za twoją pomoc w sobotę. Jeśli będziesz miał ochotę, możesz przynieść butelkę wina. Jeszcze nie zdążyłam zgromadzić żadnych zapasów. Może być wpół do ósmej? — Wpół do ósmej — powtórzył Oliver i opuścił gabinet. Korytarz, na który wyszedł, był pusty. Oparł się o ścianę i na chwilę zamknął oczy. Czyżby jego pielęgniarka naprawdę przed chwilą zaprosiła go — nie, rozkazała mu przyjść — na kolację do swego domku? Tak! Tak właśnie było! Uśmiechnął się sam do siebie. To niewiarygodne. Nigdy jeszcze, od czasu, gdy był małym chłopcem, któremu polecenia wydawała mama, nie dostał żadnego rozkazu od kobiety.
Tak naprawdę to od skończenia studiów nie rozkazywał mu także żaden mężczyzna. Nawet Lucinda nigdy nie ośmieliła się czegokolwiek mu nakazać. Jej mogło wydawać się, że jest inaczej, ale kiedy robili coś po jej myśli, to tylko dlatego, że on nie miał nic przeciwko temu, by jej ustąpić. Czy był przez to męskim szowinistą? Czy czuł się lepszy od otaczających go kobiet? Skądże znowu! Na ogół szczerze podziwiał kobiety, z którymi się na co dzień spotykał. Ciężko harowały, by ich rodziny były najedzone i zadowolone. Ich osiągnięcia napełniały go pokorą. Nie, z pewnością nie był męskim szowinistą i równość płci nie stanowiła dla niego problemu. Jednak zachowanie jego pięknej i łagodnej pielęgniarki, która zaledwie parę dni temu wypłakiwała się na jego ramieniu, a przed chwilą po prostu kazała mu przyjść do siebie na kolację, było dla niego zaskoczeniem. Nie zapytała go nawet, czy przypadkiem nie jest już z kimś umówiony. Ona po prostu założyła, zresztą zupełnie słusznie, że jeśli ma jakieś inne plany na ten wieczór, to jej o tym powie. Przerwał wreszcie te rozmyślania, oderwał się od ściany i ruszył w stronę swojego gabinetu. Z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Przypomniało mu się, jak mawiała do niego matka: „Jesteś zbyt inteligentny. Ale pewnego dnia spotkasz kobietę, która ci dorówna". Czyżby tą kobietą była Jessica Friday? Zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że niektórzy pacjenci przychodzili do niej ze stosunkowo błahymi sprawami, a w pewnym momencie zaczynali jej się zwierzać z prawdziwych problemów, które sprowadziły ich do przychodni. Połowa tych przypadków pośrednio lub bezpośrednio wiązała się z kłopotami finansowymi. Osobą w takiej właśnie sytuacji była Rita Lang. Przyszła do przychodni, nie umówiwszy się uprzednio na wizytę. Skarżyła się na spowodowany upadkiem ból nadgarstka. — Przyjmiesz ją? — zapytała Dot przez wewnętrzny telefon. — Rory i szef mają w tej chwili ręce pełne roboty. Nie sądzę, żeby bardzo ją to bolało, bo może ruszać ręką. Pewnie trzeba to tylko przyzwoicie zabandażować. Nawet dziwię się trochę, że przyszła z czymś takim. Zwykle nie pojawia się tu z drobiazgami. Mam wrażenie, że ma jakiś kłopot i chce po prostu z kimś pogadać. Okazało się, że Dot jak zwykle ma rację. Jessica nie zaczęła jeszcze na dobre badać nadgarstka pani Lang, gdy z jej ust popłynęła smutna opowieść. Jej mąż został zwolniony z pracy, jak więc teraz mają zapłacić czynsz? Największym zmartwieniem kobiety było to, że odbiorą jej dzieci, bo nie będzie mogła zapewnić im dachu nad głową. — Nie ma mowy — zaprotestowała Jessica zdecydowanie, nacierając nadgarstek kobiety maścią uśmierzającą ból. — Nie pójdziecie na bruk. Musi się znaleźć dla was jakaś pomoc, żebyście mogli zapłacić czynsz. Proszę pójść do biura pomocy społecznej i porozmawiać z nimi. — Mój mąż mi na to nie pozwoli. Nigdy przedtem nie był bez pracy i wstydzi się, że go zwolnili. Odbierze swój zasiłek, ale jego zdaniem przyjęcie jakiejkolwiek innej pomocy to żebranie. — A pani pracuje? — zapytała Jessica. — Tak, ale tylko na pół etatu. Moje zarobki nie wystarczą nam nawet na jedzenie. — Nie mogłaby pani pracować na cały etat, a mąż zająłby się dziećmi? — Nie wiem — odparła kobieta z powątpiewaniem. — Pracuję w MacDonaldzie. Tam jest zawsze duży ruch, ale pod koniec sezonu liczba klientów spada. Praca na cały etat może nie być możliwa. A poza tym Dave, jak wielu mężczyzn, nie jest zbyt dobry w zajmowaniu się dziećmi. Jessica zacisnęła wargi. Dave ma więc wysokie standardy moralne, ale najwyraźniej nie dotyczą one dzielenia trudów dnia codziennego z własną żoną!
— Czy mówiła mu pani, jak bardzo się pani martwi brakiem pieniędzy na czynsz? — zapytała, próbując zachować spokój. — Tak, wspomniałam o tym, ale bardzo go to rozzłościło. — Oczy Rity napełniły się łzami. — Powiedział, że gdybym była bardziej oszczędna, nie mielibyśmy problemów. Jessica nagle stała się bardziej czujna. Ciekawe, jak bardzo pan Lang się rozzłościł? Czy jest jakiś związek pomiędzy jego złością a upadkiem żony? Czy to człowiek zdolny do przemocy? Czy pani Lang ma jeszcze jakieś inne ślady uderzeń czy posiniaczenia? Czy powinna ją o to wypytać? Spojrzała na pochyloną głowę pacjentki. Nie, ta biedna kobieta ma chyba dość pytań na dzisiaj. A poza tym przed taką rozmową dobrze chyba będzie omówić wszystko z Oliverem i zasięgnąć jego rady. Pewnie zna tę rodzinę i może podpowie jej, co powinna zrobić. — Chciałabym panią zobaczyć za kilka dni — rzekła do pani Lang, kończąc bandażować jej nadgarstek. — Wtedy ponownie obejrzę pani rękę i sprawdzę, czy wszystko jest w porządku. Niech ją pani w miarę możliwości oszczędza. Nawet z drobnym skręceniem trzeba bardzo uważać. Nie wszystko to było do końca zgodne z prawdą. Dodatkowe badanie nadgarstka nie było wcale konieczne. Jednak Jessica chciała w ten sposób skłonić pacjentkę do ponownego pojawienia się w przychodni po swojej rozmowie z Oliverem. Rita Lang obiecała, że umówi się na wizytę w przyszłym tygodniu. Jednak żegnając się, patrzyła na Jessikę dziwnym wzrokiem. Bez wątpienia przejrzała jej grę. Było to jednak bez znaczenia. Najważniejsze, że zgodziła się znów przyjść do przychodni. Potem Jessica przyjęła jeszcze kilku pacjentów. Jako ostatni w jej gabinecie pojawił się Barry Woods. Ciekawe, co znowu go tu sprowadza, pomyślała. Czyżby kolejna walka? Nie dalej jak w zeszłym tygodniu matka przyprowadziła go do przychodni ze skórą rozciętą pod okiem, wokół którego zaczął się już pojawiać siniec i opuchlizna. Isla Woods utrzymywała, że Barry został zaatakowany przez chłopca większego od siebie. A ja jestem chińskim cesarzem, pomyślała Jessica, spoglądając na Barry' ego. Był on bowiem łobuzem, co się zowie. Teraz, prowadzony przez matkę, wszedł do gabinetu, przyciskając do brody zakrwawiony tampon ligniny. — Cześć, Barry — przywitała go Jessica. — Pewnie znów byłeś na pierwszej linii ognia? — Wszem — wymamrotał chłopak. Najwyraźniej szczęka mu zesztywniała i mówienie sprawiało mu ból. — Pozwól, że to obejrzę — powiedziała Jessica, wyjmując z jego rąk ligninę i wyrzucając ją do kosza. Z odsłoniętej rany natychmiast popłynęła obficie krew. Jessica przyłożyła do niej czysty tampon z gazy. Ktoś uderzył Barry'ego naprawdę mocno. Czyżby chłopak został pobity przez dorosłego? Jego szczęka wyglądała jakoś nienaturalnie. Może jest złamana? — Nie wygląda to dobrze, Barry — oznajmiła Jessica. —Zaraz zawołam lekarza, żeby cię obejrzał. Barry potrząsnął głową i coś wymamrotał. — Nie wiem, co mówisz, Barry. — On nie chce, żeby oglądał go lekarz, siostro. Nie mogłaby siostra mu tego zszyć, tak jak ostatnim razem? — zapytała Isla, kręcąc się niespokojnie. — Niestety, rana jest zbyt głęboka, a poza tym Barry może mieć złamaną szczękę. Musi to zobaczyć lekarz. Może trzeba będzie zrobić prześwietlenie w szpitalu. Dlaczego zarówno matka, jak i syn byli tak spięci? Zupełnie jakby mieli coś do ukrycia. Czyżby za tym wszystkim znów krył się jakiś agresywny mężczyzna w domu?
Jessica wzięła do ręki telefon i połączyła się z recepcją. Oliver pojawił się w gabinecie kilka minut później. — Co się stało tym razem, Barry? — zapytał. — To twój dostawca tak cię urządził? Pewnie za słabo się starałeś? Dostawca! Za słabo się starałeś! Nagle wszystko stało się jasne. Nic dziwnego, że i matka i syn sprawiają wrażenie przestraszonych. Oliver bez wątpienia dobrze ich zna. Mimo to Jessica była zaskoczona jego reakcją. W jego głosie nie usłyszała złości, lecz raczej zniechęcenie i smutek. Barry nadal sprawiał wrażenie przerażonego. Opuściła go cała dotychczasowa pewność siebie. Znowu coś wymamrotał. — Panie doktorze, niech pan go nie wyda — szepnęła pani Woods błagalnie. — On z tym skończy, obiecuję. A poza tym to tylko marihuana, żadnych twardych narkotyków. — Ciągle składasz obietnice, Isla, ale nigdy ich nie dotrzymujesz. A tak zwane miękkie narkotyki to zawsze początek. Dla dobra Barry'ego i tych wszystkich dzieciaków, które w to wciąga, musimy poinformować odpowiednie władze. Ale o tym pogadamy później. Teraz obejrzę te jego rany. Co siostra o nich sądzi? — zapytał, spoglądając na Jessikę z pełnym ciepła uśmiechem. — Moim zdaniem trzeba chyba założyć kilka głębokich i kilka powierzchniowych szwów. Mam też wrażenie, że położenie szczęki jest nieco nienaturalne. Mogło dojść do pęknięcia kości. — Tak, ma siostra rację. Ale chyba zdołam założyć szwy tu w przychodni, przy znieczuleniu miejscowym. — Wyprostował się, przyjrzał się twarzy Barry'ego i delikatnie przesunął dłonią po jego szczęce. — Z tym też ma siostra rację. Trzeba zrobić prześwietlenie. — Czy to znaczy, że musimy pojechać do szpitala? — zapytała pani Woods drżącym głosem. Jej dłonie nerwowo zacisnęły się na torebce. — Niestety tak. Postaramy się, żeby przebiegło to miarę bezboleśnie. Wolałbym, żeby nie jechał tam autobusem. Może zawiezie go jeden z naszych kierowców ochotników. Zobaczymy, co da się zrobić. Pół godziny później pani Woods i Barry zostali zawiezieni do szpitala. Wcześniej na ranę chłopca założono szwy, a jego szczękę unieruchomiono bandażem. — Barry nie musiał jechać do szpitala samochodem — skomentowała Jessica, sprzątając gabinet. — Czyżby dzieciaki handlujące narkotykami mogły liczyć u ciebie na szczególne względy? Myślisz, że dzięki temu ci zaufają? Cóż, moim zdaniem nie zrobi to na nim najmniejszego wrażenia — Uznałaś, że chcę go w ten sposób przekupić, co? — roześmiał się Oliver. — Nie jestem aż tak naiwny. A Barry nie jest narkomanem, tylko drobnym handlarzem. Jessica wzdrygnęła się. Handlarze narkotyków byli dla niej uosobieniem tego wszystkiego, czego nienawidziła najbardziej. Sami narkomani często zasługiwali raczej na współczucie niż na potępienie. Ale handlarze to zupełnie co innego. To oni wciągali ludzi w branie. A ktoś taki jak Barry mógł być uznany za handlarza szczególnie niebezpiecznego, bo wciągał w nałóg szkolnych kolegów. Dlaczego, do diabła, Oliver nie poinformował o wszystkim policji? W ten sposób tylko pogarsza całą sprawę. Dlaczego więc wysłałeś ich do szpitala samochodem? - zapytała przez zaciśnięte zęby. Bo matka Barry'ego nie miała pieniędzy na autobus. Nie zauważyłaś, jak ścisnęła torebkę, kiedy wspomniałem o szpitalu? Nic mu nie umknie, pomyślała, a głośno powiedziała: Zauważyłam. Ale sądziłam, że to po prostu strach przed szpitalem. Wiele osób tak reaguje. Masz rację, ale to nie dotyczy Isli. Miotając się między mężem a Barrym, ta biedna kobieta połowę swojego parszywego życia spędziła w szpitalach.
Myślałam, że jest samotna lub rozwiedziona. Nie słyszałam, żeby kiedykolwiek wspominała coś o mężu. Bo on siedzi w więzieniu - wyjaśnił Oliver. - Zresztą po raz pierwszy. Ostatnim razem niezbyt długo cieszył się wolnością. Barry nie ma w nim szczególnego wzoru do naśladowania. Jessica poczuła lekkie wyrzuty sumienia. Czyżby potraktowała chłopca zbyt ostro? Skąd, do diabła, ten chłopak bierze pieniądze na towar? Nie pytaj - odparł ponuro. - Z tego, co wiem, handluje tylko marihuaną. I na swój sposób bardzo kocha matkę, stara się więc wspomagać ją w utrzymywaniu domu. A Isla świata poza nim nie widzi. Należy do tego typu kobiet, które muszą mieć w domu mężczyznę. Gdyby nie Barry, prawdopodobnie miałaby już za sobą całą serię związków z jakimiś typami spod ciemnej gwiazdy. — Coś o tym wiem — stwierdziła Jessica z niesmakiem. — Spotkałam się z wieloma takimi przypadkami. Niewiarygodne, że w dzisiejszych czasach tak wiele kobiet jest całkowicie uzależnionych od mężczyzn. To niemal nieprzyzwoite. — Naprawdę tak o tym myślisz, Jess? — zapytał z nutką rozczarowania w głosie. — A czy ty kiedykolwiek próbowałaś żyć bez mężczyzny lub kogoś, kto by cię wspierał? — Oczywiście, że... — zaczęła i urwała. Bez kogoś, kto by cię wpierał! Przecież ona miała przy sobie rodziców, na których mogła liczyć w każdych okolicznościach. — Więc sądzisz, że te kobiety często po prostu nie mają nikogo i że najlepsze, co mogą zrobić, to znaleźć sobie faceta? — Właśnie. Niektóre nie potrafią zrezygnować z seksu, ale większość po prostu chce mieć przy sobie mężczyznę, który będzie je ochraniał. Czują się takie bezbronne w otaczającym je świecie, a bez faceta ta bezbronność staje się dla nich nie do zniesienia. Więc wolą być z kimś, nawet jeśli muszą go utrzymywać. Jeśli mają faceta, to sąsiedzi bardziej je szanują. One same również czują się więcej warte. Życie potrafi być dla nich bardzo ciężkie, wierz mi, Jess. — Ależ jestem głupia — powiedziała z zażenowaniem i bezradnie rozłożyła ręce. — Mam za sobą tyle lat pracy jako pielęgniarka w trudnym środowisku, a dotąd nie zdołałam odkryć tak prostej rzeczy. Jak to możliwe, że tak dobrze czujesz te sprawy? Przecież to świat zupełnie inny od tego, do którego przywykłeś. Jesteś wykształconym człowiekiem i podobnie jak ja, na pewno zawsze miałeś wsparcie kochającej rodziny. Przypuszczam też, że nigdy nie miałeś poważnych trosk finansowych. Więc jak ty to robisz, Oliver? Ścisnął jej dłonie, a potem wypuścił je z rąk. Jego rysy na moment stwardniały, a w oczach pojawił się wyraz smutku. — To historia, którą być może kiedyś poznasz — powiedział i uniósł rękę w pożegnalnym geście. — Do zobaczenia dziś wieczorem, o wpół do ósmej, tak jak zarządziłaś... Wyszedł z gabinetu i cicho zamknął za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Pojawił się u niej dokładnie w chwili, gdy zegar wybił wpół do ósmej. — Cóż za punktualność! — rzekła na powitanie, szeroko otwierając drzwi. Weź się w garść kobieto, pomyślała, próbując zapanować nad oszalałym biciem serca. Miała nadzieję, że Oliver go nie usłyszy. — Proszę, wejdź — dodała. — Ładny — oszacował Oliver, przekraczając próg. — Osiemnastowieczny? — zapytał, wskazując zegar. • — Tak, dostałam go od mojej matki chrzestnej. Kolekcjonowała takie rzeczy. Oliver wręczył jej szlachetnie wyglądającą butelkę. — To powinno znaleźć się w lodówce — powiedział. — Znowu szampan? — Tym razem taki jak trzeba. Pomyślałem sobie, że może nam się przydać. Jessica przez chwilę przyglądała się butelce, a potem rzekła z uśmiechem: — Nie jestem znawczynią, ale nawet ja wiem, że to musiało kosztować majątek. Dlaczego sądzisz, że tak drogi szampan może nam się przydać? — Nie jestem pewien, jak potoczy się ten wieczór. A ty, Jess? Zaproponowałem, żebyśmy spotkali się w pubie, ale ty zaprosiłaś mnie na kolację. Tak - odparła, czując, że staje w pąsach. - Niemal rozkazałam ci tu przyjść. Mam nadzieję, że nie zacznie mnie za to przepraszać, pomyślał Oliver. Nie zrobiła tego, lecz za to pociągnęła nosem i zawołała: Lepiej sprawdzę, co się dzieje w piekarniku. Powoli ruszył za nią. Z podziwem przyglądał się jej zgrabnej sylwetce, wciągał w nozdrza zapach jej perfum. Zauważył zmiany, jakie zdołała wprowadzić w mieszkaniu od czasu sobotniej wizyty. Na kanapie i fotelach pojawiły się kolorowe poduszki, na ścianach zawisły udane reprodukcje, biurku stał wazon z kwiatami i lampka w kształcie Przed kominkiem, w którym paliły się grube polana, leżał lniany dywan. W drugim końcu pokoju stał okrągły stół nakryty do podla dwóch osób. Przy obu nakryciach stało kilka kieliszków i leżał cały zestaw sztućców, a obok - pięknie złożone śnieżnobiałe serwetki. Gdybym wiedział, że czeka mnie taka elegancka kolacja, wypożyczyłbym smoking - rzucił żartobliwie, stając w drzwiach. - Na stole brakuje jeszcze tylko jednej rzeczy. Pochylona nad piekarnikiem Jessica spojrzała na niego niepokojem. O czym zapomniałam? - zapytała. Chyba o świecach - odrzekł z uśmiechem. Jessica ponownie pochyliła się nad piekarnikiem, z którego wyciągnęła duże żeliwne naczynie. Gdy uniosła pokrywkę, po kuchni rozszedł się smakowity zapach duszonych warzyw i mięsa. Przewróciła mięso i warzywa, przykryła naczynie i ponownie wsunęła je do piekarnika. Na górnej półce piekły się ziemniaki, które zaczynały już przybierać złoty kolor. Jessica przesunęła je i leciutko skropiła olejem. — Dlaczego więc nie ma świec? — dociekał Oliver. — No cóż — odparła, próbując się opanować. — Nie sądzę, żeby okazja na to zasługiwała. W końcu przecież mamy tylko porozmawiać. — Ach, więc to nie jest romantyczna kolacja dla dwojga? — zapytał wesoło. — Oczywiście, że nie — odparła. — Czy możesz nalać wino? Białe, wytrawne, stoi w lodówce. — A więc to spotkanie w interesach? Jessica nie odpowiedziała. Wyjęła z lodówki dwa naczynia i zaniosła je do stołu.
— Przystawki. Mam nadzieję, że będzie ci smakowało. To melon i mango, skropione sokiem z lemonki, i z dodatkiem świeżego imbiru. — Mówisz prawie jak telewizyjny mistrz od gotowania — zażartował, nalewając wino do kieliszków. — A ty celowo udajesz, że nic nie rozumiesz. Dobrze wiesz, że nie jest to spotkanie w interesach — odparła, gdy oboje usiedli do stołu. Ujęli w dłonie kieliszki i delikatnie się nimi stuknęli. Oliver w milczeniu smakował wino. — Niezłe — odezwał się wreszcie. — A więc jeśli nie są to interesy i nie jest to randka... — Uśmiechał się, ale jednocześnie przypatrywał się jej uważnie. Jessica włożyła do ust kawałek mango. — Spróbuj — poprosiła. — Unikasz poważnej rozmowy. — Tak. Poczekajmy z tym, aż zjemy — zaproponowała. Miałeś rację - dodała po chwili. - To był doskonały pomysł z tym szampanem. Będziemy go chyba dziś potrzebować. To, co narastało między nimi, stawało się z każdym dniem intensywniejsze. Z początku jej fascynacja Oliverem miała charakter jedynie fizyczny, szybko jednak przerodziła się w coś głębszego. Teraz wystarczyło, by pojawił się w pobliżu, a jej serce zaczynało szybciej bić. Czuła, że Oliver podobnie reaguje na jej obecność. Słowo ,miłość" nigdy między nimi nie padło, nie było jednak wątpliwości, że tylko tak można by określić uczucie, które między nimi się narodziło. Mimo to podczas kolacji rozmawiali o wszystkim i o niczym. Oliver chwalił umiejętności kulinarne Jessiki, a ona miała nadzieję, że jego pochwały są szczere. Rozmawiali też o wakacjach - o tych minionych i o tych, które dopiero miały - - choć żadne z nich nie zaplanowało jeszcze urlopu. Czasem człowiek zastanawia się, czy to wszystko rzeczywiście jest warte takiego zachodu. Gdy pomyślę o tych opóźnionych i odwołanych samolotach, o koszmarze jazdy z domu na lotnisko, zaczynam zastanawiać się nad spędzeniem wakacji gdzieś bliżej domu, na przykład w Szkocji. Chętnie pozwiedzałbym szkockie góry i wyspy i jak ognia unikałbym autostrad. To właśnie do Szkocji jeździłam na wakacje jako dziecko - wyznała Jessica z rozmarzonym wyrazem twarzy. - Mój tata był wtedy młodszym wspólnikiem w przychodni, którą prowadził z drugim lekarzem. Ponieważ w domu była czwórka dzieci, rodzice nie mogli sobie pozwolić na żadne ekstrawagancje. Dlatego po prostu ruszaliśmy na wyprawy na dziko, dużym samochodem z namiotową przybudówką, która w dzień stanowiła nasz salon, a w nocy służyła jako sypialnia chłopców. — Chłopców? — Tak, Neda i Nicka, bliźniaków. Są o pięć lat młodsi ode mnie. Ally, moja siostra, jest o trzy lata młodsza. Te wyjazdy były naprawdę wspaniałe. Kilka lat z rzędu obozowaliśmy na wyspie Skye, tuż przy cudownej piaszczystej plaży ze sterczącą skałką. Do plaży prowadziła jedynie bardzo kręta wąska droga. Ponieważ trudno było się tam dostać, zwykle mieliśmy całą plażę dla siebie. Czasem pojawiali się inni ludzie, ale nigdy nie zostawali długo. Po tych słowach Jessica upiła łyk wina i uśmiechnęła się do Olivera. W odpowiedzi obdarzył ją tak ciepłym i czułym uśmiechem, że pożałowała, iż nie zapaliła na stole świec. Bardzo pasowałyby do tej kolacji... By nie dać się ponieść emocjom, podjęła przerwaną opowieść:
— Zdarzały się nam najprzeróżniejsze przygody. A mama i tata byli naprawdę wspaniali. Czasami przyłączali się do naszych zabaw, ale już sama ich obecność gdzieś w pobliżu była cudowna. Dawali nam poczucie całkowitego bezpieczeństwa. Oliver wyobraził sobie czwórkę jasnowłosych dzieciaków w krótkich spodenkach i sandałach, wspinających się na skałkę. To musiała być dla nich prawdziwa góra! — Założę się, że to ty przewodziłaś całej paczce — powiedział ciepło. — No jasne, przecież byłam najstarsza — odparła z godnością. -- A ty, Oliverze? Jakie są twoje najlepsze wspomnienia z dzieciństwa? Pewnie wyjeżdżał z rodzicami na wakacje do egzotycznych krajów, pomyślała. Może pływali jachtem — nie taką starą krypą, jaką miał jej ojciec, ale prawdziwym, pięknym jachtem z załogą. W każdym razie jego wakacje z pewnością nie były tak skromne jak jej wyprawy starym samochodem. Oliver długo nie odpowiadał na pytanie. Jego twarz zbladła w oczach pojawił się wyraz bólu. Oliver? — szepnęła, muskając dłonią jego policzek. Otrząsnął się i spojrzał na nią. — Przepraszam, zamyśliłem się — mruknął. — Wspomnienia z dzieciństwa... — Czyżby były niezbyt szczęśliwe? — Tak się złożyło, że kiedy byłem dzieckiem, nie wyjeżdżaliśmy z rodziną na wakacje. Czasem tylko udawało nam się wybrać się na jeden dzień na plażę. Ale nie mówmy o tym. To oddzielna historia. Mieliśmy rozmawiać o tobie, o nas. To oddzielna historia? O co w tym wszystkim chodzi? I dlaczego robisz się taki smutny, gdy o tym wspominasz? - spytała, zbierając się wreszcie na odwagę. Tak bardzo chciała mu pomóc, pragnęła, by ten smutek zniknął wreszcie z jego oczu. To dlatego zaprosiła go na kolację. — Wolałbym, żebyśmy rozmawiali o tobie, Jess powiedział. — Nie — odparła, potrząsając głową. — O mnie już rozmawialiśmy. Znasz moją najważniejszą tajemnicę: wiesz o moim synku. Poza różnymi drobiazgami więcej już do opowiadania o mnie nie ma. Zaprosiłam cię dziś na kolację, żebyśmy 3orozmawiali o tobie. Przecież chciałeś porozmawiać... — Ale nie o mnie — zaprzeczył, zmarszczywszy brwi. — Nie o mnie, Jess, tylko o nas. — Dlaczego nie o tobie? — Wyprostowała się energicznie. — Skończmy już tę zabawę. Nie będzie żadnych „nas", jeśli najpierw nie wyjaśnimy sobie pewnych rzeczy. Coś cię dręczy. Udajesz, że wszystko jest w porządku, ale to przecież tylko pozory. — Naprawdę chcesz wiedzieć? — zapytał po namyśle, patrząc jej prosto w oczy. — Naprawdę. — Czy możemy usiąść gdzieś wygodnie? — zapytał, gwałtownie wstając od stołu. Skinęła głową i z kieliszkiem wina w ręku przeszła do skórzanej kanapy. Oliver podążył za nią i usiadł obok. Zaraz potem zaczął mówić. — Zwróciłem na ciebie uwagę, Jess, już przy naszym pierwszym spotkaniu, podczas rozmowy kwalifikacyjnej — oznajmił bezbarwnym tonem. — Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak się stało. Jesteś bardzo piękna, więc każdemu facetowi przy zdrowych zmysłach z pewnością wpadłabyś w oko. Ale to, co ja poczułem do ciebie, to coś znacznie więcej niż tylko fizyczne zauroczenie. Kiedy ujrzałem wysuwające się z samochodu te twoje niesamowite nogi... a potem całą resztę... straciłem głowę... — przyznał. — Ale, jak już powiedziałem, to była tylko fizyczna reakcja, hormony... Teraz czuję do ciebie coś, czego dotąd nie doznałem. — Położył rękę na sercu. — To uczucie tak intensywne, że czasem aż boli...
Ujął jej twarz w dłonie i delikatnie musnął palcami jej wargi. Ciałem Jessiki wstrząsnął dreszcz. Przed chwilą siedzący obok niej mężczyzna wyznał, że nigdy przedtem nie doznał czegoś podobnego. Czy to możliwe? Przecież przez jego życie z pewnością przewinęło się mnóstwo kobiet. Na przykład Lucinda Grant... — Nie czułeś czegoś takiego nawet do Lucindy? — Nie zdołała nad sobą zapanować. — Do Lucindy?! Jak mogłaś tak pomyśleć? Tylko się z nią przyjaźnię, nic poza tym. Lucinda jest po prostu bardzo bystra więc milo się z nią spędza czas. — Wygląda też nie najgorzej — mruknęła, w tej samej chwili żałując, że w ogóle wspomniała o tej kobiecie. Dlaczego muszę zepsuć taki wieczór, niemal robiąc mu scenę? — zastanawiała się w duchu. Odpowiedź była prosta: bo kocha go i sarna myśl o tym, że jakaś inna kobieta... — Tak, to prawda. Lucinda jest bardzo atrakcyjna — odparł sucho. — O ile dobrze pamiętam — dodał — rozmawialiśmy już c m i chyba wtedy wystarczająco jasno wypowiedziałem na temat naszego związku. — Chciałam to usłyszeć od ciebie jeszcze raz — rzekła powoli. czując, że teraz musi być z nim do końca szczera. - Oliverze, musisz mnie stale upewniać, że to nie jest sen. czuje się tak, jakbym cię znała od zawsze. Podobnie jak ty, nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam. To jest cudowne, ale trochę przerażające. Nie mogę uwierzyć, że to przydarza się właśnie mnie. I boję się... boję się cię stracić. Dlatego muszę sie dowiedzieć, co cię gnębi. Muszę się tego dowiedzieć zanim nasz związek się rozwinie. Raz w życiu zaryzykowałam... i bardzo dużo straciłam. Więcej takiego błędu nie popełnię. Oliver ujął jej dłonie i przyciągnął je do swych ust. Chwilę potem Jessica znalazła się w jego objęciach. Jego pocałunki były pełne czułości i ciepła. — Dobrze wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził — szepnął. — Więc powiedz mi, jaki naprawdę jesteś. Czasem odnoszę wrażenie, że mieszkają w tobie dwie różne istoty. Tak samo dobrze czujesz się w Berkeley Gardens, jak w przychodni przy Arundel Street czy w moim domku. Jak to 'się dzieje, że tak dobrze rozumiesz, co to znaczy być biednym, podczas gdy sam nie masz żadnych kłopotów finansowych? Jesteś wziętym lekarzem z prywatną praktyką, a jednocześnie harujesz jak wół w publicznej służbie zdrowia. Przecież nie musisz tego robić... Co więc cię do tego skłania? Och, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Wielu prywatnych lekarzy pracuje w publicznej służbie zdrowia. Myślę, że chcemy w ten sposób spłacić nasz dług wobec społeczeństwa za to, że mogliśmy zdobyć wykształcenie. — To wszystko prawda, ale ty robisz dużo więcej, niż można by od ciebie wymagać. Pacjenci cię uwielbiają, zwłaszcza ci z Arundel Street, którzy zdani są wyłącznie na pomoc państwa. — System publicznej służby zdrowia — odparł Oliver, wzruszając ramionami — został stworzony dla tych, którzy nie są w stanie płacić za leczenie. Mimo możliwości dodatkowych ubezpieczeń, wielu ludzi nadal tylko tam może szukać lekarza. Możesz mi wierzyć, znam te sprawy aż nazbyt dobrze. Moja rodzina zawsze była w takiej sytuacji. Ze zdumienia otworzyła szeroko oczy. — Moi rodzice pracowali w dużym gospodarstwie rolnym na granicy hrabstwa Devon i Kornwalii — ciągnął Oliver. - Ojciec był robotnikiem rolnym, a mama pracowała w mleczarni. Brzmi to jak sielanka, prawda? — zapytał sarkastycznie. — Niemal jak w powieści. W rzeczywistości czterdzieści lat temu oboje harowali od świtu do nocy za jakieś marne grosze. Do tej pory mieszkają w małym szeregowym domku, .który przez długi czas użytkowali na zasadach mieszkania zakładowego. Wykupili go zaledwie kilka lat temu. — To ty wykupiłeś ten domek? — domyśliła się Jessica.
— To była jedna z tych rzadkich okazji, Jess, gdy pozwolili mi cokolwiek dla siebie zrobić — odparł ze smutkiem. — przecież tyle im zawdzięczam. Gdy byłem chłopakiem, udało mi się zdobyć stypendium do jednej z najlepszych prywatnych szkół w kraju. Mieszkałem w internacie. Wiesz dobrze, jak to jest: człowiek ma wtedy całe mnóstwo wydatków, których stypendium nie pokrywa. A jednak moi rodzice jakoś dali sobie z tym radę. Kupili mi wszystko, czego potrzebowałem. Jessica milczała. Musiała przetrawić to, co przed chwilą usłyszała. Bo przecież do tej pory przez cały czas zakładała, że Oliver pochodzi z zamożnej rodziny. Teraz rozumiała już, dlaczego tak łatwo dogaduje się z pacjentami przy Arundel Street. To, że wiedział o istnieniu ganku na tyłach jej domku, gdy był tu w sobotę, również przestało być zagadką. Przecież rodzice mieszkali w podobnym domku. Tylko jedno pytanie wciąż pozostawało bez odpowiedzi: dlaczego Oliver niechętnie wspominał swoich rodziców? Czyżby się ich wstydził? W to nie mogła uwierzyć. Nie miała wątpliwości, że szczerze ich podziwia. — Dlaczego nigdy nie mówisz o swojej rodzinie? Wiem, że się ich nie wstydzisz. Więc o co chodzi? — To nie jest mój pomysł, to oni tak chcieli. Zaczęło się to jeszcze na studiach. Wtedy lekarz pochodzący z robotniczej rodziny to była jeszcze rzadkość. Moi rodzice są bardzo konserwatywni. Uważali, że pochodzenie mogłoby mi przeszkodzić w karierze. To ich słowa, nie moje. Nigdy nie czyniłem żadnych starań, aby utrzymać to wszystko w tajemnicy. Po prostu nikt mnie o to nie pytał. Zacząłem mówić z innym, akcentem, nosić odpowiednie ubrania... Teraz nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, że kiedyś moi rodzice z trudem wiązali koniec z końcem. — Zamilkł na chwilę, po czym położył rękę na jej ramieniu. — Jess, czy robi ci to różnicę, że nie jestem tym, kim mogłem się wydawać? — zapytał poważnie. — Oczywiście, że nie! — zawołała z oburzeniem. — Ale przykro mi, że nie powiedziałeś mi o tym wcześniej.. Przykro mi, że dopiero teraz dowiaduję się, że pochodzisz z Devon. Mówiłeś, że twoi rodzice mieszkają niedaleko granicy z Kornwalią, nie może to więc być daleko od miejsca, gdzie mieszka moja rodzina. Byłoby milej, gdybym dowiedziała się o tym wcześniej. — Masz rację. Tak byłoby nie tylko milej, ale i uczciwiej. Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć, że po upływie tylu lat przyzwyczaiłem się już do tego, żeby z nikim o swoich sprawach nie rozmawiać. Stało się to dla mnie niemal odruchowe. Mam trochę bliższych i dalszych znajomych, ale nikogo, komu chciałbym się zwierzać. Jess — szepnął — jesteś jedyną osobą, której o tym powiedziałem. Chciałbym, żeby... — Jest coś jeszcze, prawda? — zapytała, patrząc mu prosto w oczy. Tak odparł poważnie. - Ale w tej chwili nie mogę ci zdradzić nic więcej. Błagam, zaufaj mi i poczekaj jeszcze - i poczekaj jeszcze trochę. Dobrze, Jess? Dobrze, ale nie każ mi zbyt długo czekać. Nie będziesz czekać ani minuty dłużej, niż to absolutnie. Spojrzała na Olivera i zorientowała się, że jest już bardzo zmęczony. Idź teraz do domu - szepnęła więc do niego. - I dobrze się wyśpij - A jutro znów porozmawiamy. - Zostanę. jeszcze chwilę i pomogę ci sprzątnąć - odparł. - Nie ma mowy - zaprotestowała, popychając go w kierunku drzwi. - Idź spać, Oliverze. jutro wszystko będzie wyglądało lepiej, zobaczysz.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Następnego dnia rano Oliver miał wygłosić wykład dla studentów medycyny uniwersytetu w Porthampton, a Jessica dyżurowała w przychodni przy Arundel Street. Po wydarzeniach poprzedniego wieczoru miała więc okazję, by wszystko spokojnie przemyśleć, zanim znów spotka się z nim podczas popołudniowego dyżuru w Berkeley House. Jednak gdy nieco przed drugą wjechała tam na parking, okazało się, że żadna rozmowa nie jest na razie możliwa. Oliver pakował właśnie torbę podróżną do bagażnika samochodu. — Bardzo przepraszam, Jess — powiedział, kiedy wysiadła z samochodu. Jego twarz była spięta i pełna niepokoju. —Miałem nadzieję, że będziemy dziś mogli w spokoju porozmawiać. Niestety, muszę wyjechać. Mój ojciec miał wylew. Nie będzie mnie więc przez kilka dni, może dłużej. — Tak mi przykro, Oliverze. Czy to poważna sprawa? — Nic jeszcze nie wiem. Kiedy dzwoniła do mnie mama, karetka dopiero przyjechała po tatę. Nie rozmawiałem z lekarzem. Dowiem się więcej, gdy dotrę do szpitala. — Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze — powiedziała, ujmując jego rękę. — Dzięki — szepnął, całując jej dłoń. — Odezwę się, gdy będę mógł. Na biurku zostawiłem do ciebie list. Chciałbym, żebyś przyjęła kilku moich pacjentów. - A czy oni nie będą mieli nic przeciwko temu? To nie jest Arundel Street. Twoi pacjenci tutaj mogą domagać się, żeby przyjął ich sam wielki pan doktor. - Nie martw się - odparł, uśmiechając się nieznacznie. - Rachel zawiadomiła ich już o wszystkim. Nie mają nic przeciwko temu, żeby znaleźć się w twoich rękach. Z wyjątkiem pani Peters są to pacjenci, z którymi już się zetknęłaś. W nagłych przypadkach kontaktuj się z kliniką Nightingale lub dzwoń do mnie. Gdybyś nie mogła dodzwonić się na mój telefon komórkowy, to w liście zostawiłem ci też telefon domowy moich rodziców. Po tych słowach Oliwer pocałował ją w usta i szybko wsiadł do samochodu. Jego kartka zawierała krótką listę pacjentek, które Jessica miała przyjąć w jego zastępstwie. Były to dwie kobiety w ciąży i jedna po porodzie. Jessica miała od obu pań w ciąży pobrać krew, wziąć próbkę moczu do badania na obecność glukozy, przeprowadzić testy wykrywające ewentualne zatrucie ciążowe i sprawdzić ogólny stan pacjentek. Miała też zbadać młodą matkę i jej maleństwo. Gdy Jessica weszła do gabinetu Olivera, na jego biurku zadzwonił telefon. - Rozminęłaś się z szefem. Musiał nagle... -. odezwał się w słuchawce głos Rachel. - Wiem - przerwała jej Jessica. - Spotkałam go na parkingu. Wszystko mi powiedział. - Rozmawiał ze mną, gdy zadzwoniła jego matka. Biedny strasznie się tym przejął. - Tak, rzeczywiście wyglądał na bardzo zdenerwowanego. — Wiesz, chyba właśnie przyszła twoja pierwsza pacjentka — poinformowała ją w tym momencie Rachel. — Państwo Fawkes — oznajmiła chwilę później, wprowadzając do gabinetu młodą parę. Fenella Fawkes była pełną życia osiemnastoletnią dziewczyną. Pół roku temu wyszła za mąż, a teraz z radosnym podnieceniem przeżywała to, że jest w szesnastym tygodniu ciąży. Jessica po raz pierwszy spotkała się z nią kilka tygodni wcześniej, gdy pani Fawkes zgłosiła się do Olivera na badanie, by potwierdzić ciążę. Jej mąż, Toby, wyglądał jeszcze młodziej niż ona. Był opalonym blondynem, a gdy energicznie wkroczył do gabinetu u boku swej żony, Jessica nie mogła oprzeć się wrażeniu, że chyba przed chwilą zbiegł z boiska. Trudno było wyobrazić sobie ich oboje jako odpowiedzialnych rodziców. Ale pozory bywają mylące, a to, że Toby przyszedł wraz z żoną na badanie, oznaczało, że bardzo się wszystkim przejmował. Jessica przywitała się z nimi i poprosiła, by usiedli.
— Witam, pani Fawkes — powiedziała. — Bardzo mi przykro, że doktor Pendragon jest dziś nieobecny. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu, że go zastąpię. To badanie jest rutynowe. — Oczywiście, że nie. Jestem pewna, że siostra zna się na swojej robocie, bo inaczej Oliver nie pozwoliłby siostrze zbliżyć się do mnie. Mój tata zabiłby go. Szkoda tylko, że nie zobaczę się dziś z Oliverem. Jak na faceta zbliżającego się do czterdziestki, to on jest w porządku. A poza tym, proszę mówić do mnie Fen. Wszystko wskazuje na to, że przez najbliższych parę miesięcy będziemy się często widywały. - Dobrze, Fen - rzekła Jessica. - A teraz zadam ci kilka pytań, potem cię zbadam, pobiorę krew do analizy, zważę i… - I to by było na tyle? - Tak, i to by było na tyle. - Więc nie potrwa to długo. Fantastycznie! Będziemy mieli mnóstwo czasu na zakupy u Hanningworthsa. Ich dział dla przyszłych matek i niemowląt jest naprawdę ekstra! Jak na kobietę, która spodziewała się pierwszego dziecka, Fenella była wyjątkowo odprężona. Jessica nie miała żadnych problemów z przeprowadzeniem badania ginekologicznego i z pobraniem krwi. Przez cały czas badania Toby stał przy swojej żonie i trzymał ją za rękę. Wyglądało to naprawdę wzruszająco. Gdy po skończonym badaniu Fen spróbowała zapiąć swe markowe dżinsy, okazało się, że nie jest to proste. - Już niedługo oddam te spodnie jakiejś organizacji dobroczynnej - roześmiała się. - Dlaczego? - zdziwiła się Jessica. - Mogą przecież poczekać do czasu po porodzie. Byłyby wtedy dodatkową motywacją do pracy nad powrotem do dawnej figury. - Nie ma mowy! - zawołała Fen ze śmiechem. - Kiedy -rodzi się ten mały potwór, Toby ma zamiar kupić mi całą nowych ciuchów. Prawda, Tobe? - No pewnie - odparł Toby, który aż promieniał, spoglądając na Fen. - Pozbędę się wszystkich moich młodzieżowych łaszków i sprawię sobie nowe. Muszę przecież zacząć wyglądać jak dziwa mama. I nie tylko wyglądać. Mam zamiar być dobrą matką. - Najlepszą - dodał Toby, patrząc na nią jak w tęczę. — Wierzę, że macie rację. Oboje będziecie wspaniałymi rodzicami — powiedziała Jessica ciepło. Pomyślała, że tym dwojgu na pewno uda się stworzyć dobrą rodzinę. Stanowili przecież zjawisko zupełnie niezwykłe w tym- cynicznym świecie: byli parą naiwnych, pełnych radości i bardzo w sobie zakochanych młodych ludzi. Następna pacjentka, Caroline Winters, również była w szesnastym tygodniu ciąży i wywodziła się z zamożnej rodziny. Ale na tym kończyły się wszelkie podobieństwa do Fenelli. Pani Winters miała dwadzieścia pięć lat, byłą wysoka, blada i delikatna. Nosiła się niezwykle elegancko. Wspomniała kiedyś o swoim partnerze, który, zdaje się, robił karierę w biznesie, ale zarówno teraz, jak i na pierwsze badanie przyszła sama. A przecież ktoś powinien z nią być. Wyglądała tak, jakby najlżejszy powiew wiatru mógł ją przewrócić. Czy zawsze miała taką przezroczystą skórę jak teraz? Może ma anemię? Jessica zerknęła w jej kartę,. Poprzednie badania laboratoryjne nie wykazywały niczego niepokojącego. — To miło, że zechciała pani mnie przyjąć — zwróciła się do Jessiki głosem umierającego łabędzia. — Cała przyjemność po mojej stronie — odparła Jessica. — Przykro mi tylko, że doktor Pendragon jest dziś nieobecny i nie może pani przyjąć osobiście. — To nie ma znaczenia — rzekła pani Winters, wzruszając ramionami. — Lekarz mężczyzna bywa dla mnie krępujący. Wolałabym być pod opieką kobiety, ale mama powiedziała, że doktor Pendragon jest najlepszy. Nalegała, żebym zgłosiła się do niego.
— On jest najlepszy — stwierdziła Jessica z przekonaniem. — Ale od czasu do czasu mogę panią zbadać, jeśli pani woli. — O tak — rzekła Caroline. — Byłabym zobowiązana. A więc tę elegancką kobietę o wyglądzie wielkiej damy onieśmielają mężczyźni! Wywiad dotyczący porannych nudności i ewentualnego krwawienia potoczył się gładko. Natomiast badanie ginekologiczne zajęło zdecydowanie więcej czasu. Caroline była tak spięta, że Jessica musiała bardzo się natrudzić, by wreszcie choć trochę się odprężyła. — Wszystko jest w porządku — oświadczyła po skończonym badaniu. — Ułożenie dziecka jest właściwe, tętno wyraźnie wyczuwalne. Wszystko jest tak, jak być powinno. — To dobrze — odparła Caroline, uśmiechając się blado. Jej głos pozbawiony był śladu jakiejkolwiek emocji. — W przyszłym tygodniu ma pani badanie USG. W klinice Nightingale przeprowadza je kobieta. Czy pani matka albo partner będą mogli pani towarzyszyć? — Chyba siostra żartuje! — Caroline parsknęła śmiechem. — Mój partner zwiałby gdzie pieprz rośnie, gdybym mu coś takiego zaproponowała. Uważa, że to wyłącznie babska sprawa. Ale zapytam mamę, czy może ze mną pójść. Wszystko zależy od tego, jak bardzo będzie zajęta. O co w tym wszystkim chodzi, pomyślała Jessica. Babska sprawa? Czyżby partner Caroline nigdy nie słyszał, co to znaczy wspierać żonę, troszczyć się o jeszcze nie narodzone dziecko? Może wcale nie chce tego dziecka? Może Caroline :eż go nie chce? Matka nalegała, by Caroline opiekował się Oliver, bo był najlepszy. A jednocześnie może być zbyt za¬jęta. by pójść z córką do szpitala na badania. Jessica z obawą pomyślała o tej ciąży. W tej chwili wszystko było w porządku. ale przed przyszłą matką jeszcze długa droga. Zanotowała coś w karcie Caroline i postanowiła przy najbliższej nadarzającej się okazji porozmawiać z Oliverem o swoich obawach. Po Caroline Winters kolejnymi pacjentami byli pani Avril Peters, świeżo upieczona mama, i jej synek William. Pojawili się na rutynową kontrolę, którą oboje przeszli śpiewająco. Jessica poprosiła ich jednak, by w przyszłym tygodniu ponownie zgłosili się do doktora Pendragona. - Coś nie tak? — spytała pani Peters z niepokojem. - Wszystko jest dobrze i nie ma powodów do obaw — zapewniła ją Jessica — ale doktor Pendragon zawsze chce sam obejrzeć wszystkie prowadzone przez siebie młode mamy i ich maleństwa mniej więcej sześć tygodni po porodzie. Słysząc te zapewnienia, pani Peters rozpromieniła się natychmiast. Po jej wyjściu Jessica powędrowała myślami do Olivera. Ciekawe, co teraz robi... Czy już dojechał do szpitala? Jego rodzice mieszkają niedaleko granicy między Devonem a Kornwalią, więc podróż nawet przy dużym ruchu powinna zabrać mu najwyżej trzy godziny. Oliver zostawił numer telefonu do rodziców, ale nie dał jej ich adresu. Sprawdziła numer kierunkowy — był taki sam jak jej rodziców. A więc ich rodzice mieszkają najwyżej dziesięć kilometrów od siebie! W pewnej chwili drzwi gabinetu otworzyły się i w progu stanęła Rachel, trzymając na tacy dwie filiżanki kawy. - Dzięki, jesteś aniołem! — zawołała Jessica, mimo że wolałaby zostać sama, by to i owo spokojnie przemyśleć. — Jeszcze momencik, tylko to skończę. No, już. Teraz możemy spokojnie pogadać. - Ciekawe, czy szef dojechał już do szpitala — zaczęła Rachel, przysiadając na rogu biurka i upijając łyk kawy ze swojej filiżanki. — I ciekawe, jaki jest stan jego ojca. Kiedy Oliver dostał wiadomość od matki, wyglądał naprawdę okropnie.
- Jeśli nie było strasznego tłoku na drodze, to już powinien dotrzeć na miejsce. Jego rodzina mieszka w hrabstwie Devon. Stąd można tam dojechać mniej więcej w trzy godziny. Ledwie skończyła mówić, gdy zadzwonił telefon. - Jess? — usłyszała w słuchawce głos Olivera. - Oliver! — zawołała z przejęciem. — Nie, zostań — szepnęła do Rachel, widząc, że ta kieruje się do wyjścia. — Czy widziałeś już ojca? — zwróciła się ponownie do Olivera. - Tak. Poznał mnie i powiedział parę niewyraźnych słów. Teraz została z nim mama. Bardzo to przeżywa, ale trzyma się, jak zawsze. Przed tatą stara się cały czas robić jak najlepszą minę. Teraz czekam na rozmowę z lekarzem. Chcę wiedzieć. jakie są rokowania. - Twojej mamie na pewno bardzo ulżyło, kiedy przyjechałeś. - Tak — odparł, a jego głos stał się przy tym dziwnie miękki. — Wiesz, Jess, myślę, że potrafiłybyście się dogadać. Bardzo bym chciał, żebyście wkrótce się poznały. Wieczorem zadzwonię do ciebie do domu. Trzymaj się ciepło — powiedział na koniec, a jego głos niósł w sobie kojącą obietnicę. Reszta popołudnia minęła w okamgnieniu. Oliver zadzwoni dziś wieczorem! Przepełniały ją radość i podniecenie. Wszystkie jej wątpliwości i obawy gdzieś nagle prysły. Wprost nie mogła się już doczekać tego telefonu.
ROZDZIAŁ. JEDENASTY Minęła ósma, dziewiąta, potem dziesiąta. Radosne oczekiwanie zamieniło się w skrajne przygnębienie. Oliver już nie zadzwoni. Nie chce z nią rozmawiać. Ciepło w jego głosie, czułość — to wszystko było jedynie wytworem jej wyobraźni. Nagle, gdy siedziała pogrążona w ponurych myślach, ciszę rozdarł dzwonek telefonu. Drżącą ręką chwyciła za słuchawkę. Jess, przepraszam, że dzwonię tak późno. Dopiero wróciliśmy ze szpitala — powiedział zmęczonym głosem. Jessica miała nadzieję, że w tej chwili siedzi już na kanapie i trzyma drinka w dłoni. — Jak czuje się twój ojciec? — Mieliśmy wieczorem trudne chwile. Nagle podskoczyło mu ciśnienie i stracił orientację. Nie wiadomo, dlaczego tak się stało. Dobrze, że lekarze zadziałali błyskawicznie i ciśnienie wróciło do normy. Zrobili mu tomografię mózgu, żeby wykluczyć ewentualność guza, który mógłby być przyczyną nagłego skoku ciśnienia. Na szczęście żadnego guza w mózgu nie znaleziono. Tylko zator, co było do przewidzenia. Ojciec dostaje kroplówkę przez nos, bo nie ma właściwego odruchu przełykania. Regularnie otrzymuje aspirynę. — To dobra wiadomość. Wszystko wskazuje na to, że może odzyskać całkowitą sprawność. — Tak, po długotrwałej rehabilitacji — odparł. — Z tego, co mówiłeś, wynika też, że lekarze w szpitalu trzymają cały czas rękę na pulsie. A tak przy okazji, to w którym szpitalu leży twój ojciec? Pewnie w Old Memoriał koło Tavi stock, tak? Po drugiej stronie zapadła krótka cisza, potem w słuchawce rozległ się śmiech. — No jasne. Wystarczył numer kierunkowy, żebyś się domyśliła, że moi rodzice mieszkają niedaleko twoich. Pewnie twój ojciec wysyła swoich pacjentów do Old Memoriał. — Tak, to jest nasz szpital... — Po tych słowach Jessica znów zamilkła. — Tak mi przykro, że nie powiedziałem ci o wszystkim wcześniej — odezwał się wreszcie Oliver. — Proszę, Jess, wybacz z mi. Chciałem dziś wieczorem usunąć wszelkie niejasności i otworzyć drogę do przyszłości. Bo jest przed nami przyszłość, prawda, moja droga? Moja droga? Jessica z trudem opanowała drżenie głosu. — Przecież znamy się zaledwie parę tygodni... Jess, czuję się tak, jakbyś od zawsze była częścią mnie. A ty dałaś mi do zrozumienia, że czujesz to samo. — To prawda — szepnęła, biorąc głęboki oddech. Czemu więc teraz się wycofujesz? — Muszę, dopóki nie dowiem się, dlaczego nie chciałeś nic powiedzieć o swoich rodzicach. — Obiecałem, że wszystko ci wyjaśnię. Choć sytuacja jest mnie trudna, myślę, że od tej chwili wiele rzeczy się zmieni. Wylew taty sprawił, że zarówno oni, jak i ja na wiele spraw spojrzeliśmy z nowej perspektywy. — Urwał i westchnął. — Posłuchaj, moja droga — podjął po chwili. — Teraz powiem ci dobranoc, a jutro znowu zadzwonię. Doglądaj obu przychodni. Trzymaj się ciepło — powiedział i rozłączył się, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Mijał dzień za dniem. W obu przychodniach czas upływał pracowicie, lecz w Berkeley House było dużo spokojniej. Rachel udało się przełożyć wizyty większości pacjentów na następny tydzień w nadziei, że do tego czasu Oliver już wróci. Kilku pacjentów zgłosiło się do Jessiki z pytaniami dotyczącymi już rozpoczętego leczenia lub by zmienić opatrunki. Były to jednak dla niej rutynowe działania, z którymi bez, trudu sobie poradziła. Słowem,
wszystkim brakowało tu Olivera, ale dobrze naoliwiony mechanizm i bez niego działał sprawnie. Za to w przychodni przy Arundel Street jego brak odczuwano bardzo boleśnie. Najlepiej podsumowała to Dot: — Człowiek nie zdawał sobie sprawy, ile ten facet robi, dopóki go nie zabrakło. Rory stracił nieco ze swej pewności siebie. Najwyraźniej brakowało mu dyskretnego wsparcia Olivera. Codziennie po skończonej pracy pojawiał się więc w gabinecie zabiegowym u Jessiki, by przedyskutować z nią wszystkie trudniejsze przypadki, z jakimi miał do czynienia danego dnia. Parę razy Jessice zdarzyło się coś mu doradzić. Zasłużyła tym sobie na jego głęboką wdzięczność. — Naprawdę jesteś bardzo mądra — powiedział jej kiedyś. — Nic dziwnego, że szef świata poza tobą nie widzi. — Co?! — zawołała, zatrzaskując pokrywkę sterylizatora. — Uwielbia cię z bliska i z daleka, czci cię, pożąda cię, a wszystko to od chwili, gdy szczęśliwy los przyniósł cię pomiędzy nas — wyrecytował z szerokim uśmiechem. Oczywiście, Rory się wygłupia. Mimo to Jessica poczuła się trochę niepewnie. Ciężko usiadła na taborecie. Jeśli Rory wszystko zauważył, to inni chyba też, prawda? Jessica postanowiła, że kiedy Oliver dziś zadzwoni, będzie z nim rozmawiać krótko i rzeczowo. To, co powiedział Rory o uczuciach szefa do niej, wprawiło ją w zakłopotanie. Oliver zadzwonił dokładnie o dziewiątej. Po głosie poznała. że jest straszliwie zmęczony. Jak zawsze, na początku rozmowy zapytała o stan ojca. Robi postępy w rehabilitacji ruchowej i logopedycznej — poinformował ją Oliver. — Ale lekarze niepokoją się możnością zatoru żylnego w lewej nodze. Zaczęto podawać mu małe dawki heparyny, która w połączeniu z aspiryną szybko powinna przynieść rezultaty. Jutro mają mu prześwietlać klatkę piersiową i robić EKG. Możesz mi wierzyć, tata jest tu w ciągłym ruchu. — Mój ojciec mawia — odparła Jessica żartobliwie — że być pacjentem w szpitalu to harówka. - Ma całkowitą rację. A teraz, najdroższa, co u ciebie? Zreferowała mu pokrótce, co dzieje się w obu przychodniach, a Oliver pochwalił ją za to, że tak dobrze sobie radzi. W jego głosie było tyle serdeczności i czułości, że poczuła się bardzo samotna. Tak bardzo już pragnęła, by tu wrócił, by wziął ją w ramiona i z całych sił przytulił. - Czy już wiesz kiedy możesz wrócić? – zapytała. — Jeśli wszystko nadal będzie szło tak dobrze, jak do tej pory, to do niedzieli powinienem być z powrotem. Czy tęsknisz za mną, Jess? — Tak — wyszeptała. — Okropnie za tobą tęsknię. Przez następnych kilka dni Jessice jeszcze bardziej brakowało Olivera. Brakowało jej widoku jego ciemnej głowy pochylonej nad pacjentem, dźwięku jego głosu. Pragnęła go fizycznie: pragnęła z całych sił, żeby już wrócił, żeby z nią był i żeby się z nią kochał. Czegoś takiego nie czuła dotąd nigdy. W niedzielę wstała wcześnie _rano, by zdążyć wszystko przygotować na powrót Olivera. Nie miała pojęcia, o której wróci. Zaplanowała więc, ze poda sałatę z szynką i gorącą bagietkę. Coś takiego może stanowić zarówno lunch, jak i kolację. Do dziewiątej zdążyła już przygotować dużą miskę sałaty, do której dorzuciła ogórka, rukiew wodną, zieloną paprykę i sałatkowe cebulki. Wszystko to udekorowała małymi pomidorkami, rzodkiewkami i krążkami czerwonej cebuli. Przygotowała winegret według receptury swojej mamy, by dodać go do sałaty tuż przed podaniem. W lodówce chłodziła się już butelka białego wytrawnego wina, obok stał szampan przyniesiony poprzednio przez Olivera. Wtedy nawet go nie otworzyli.
Zastanawiała się, co będzie, jeśli Oliver przyjedzie w porze lunchu, a potem zostanie na kolację. Będzie wtedy musiała znowu wymyślić jakieś danie. Ale to nie perspektywa konieczności podjęcia dalszych wysiłków kulinarnych sprawiła, że serce zaczęło jej bić szybciej. Gdyby Oliver został na kolację, to... By opanować narastające podniecenie, Jessica postanowiła przejść się po plaży, Spacer brzegiem morza w ten chłodny październikowy poranek z pewnością dobrze jej zrobi. Po przejściu kilkunastu metrów piaszczystą plażą zdjęła z nóg sandały i podwinęła nogawki dżinsów. Morska woda była lodowata, a październikowe słońce niewiele dawało ciepła. Wolno posuwała się w kierunku wierzchołka cypla. Co by tu zrobić, żeby jakoś skrócić sobie czas oczekiwania na jego przyjazd? - Cześć, Jess. Wyglądasz zupełnie jak syrena w kopenhaskim porcie. taka zamyślona, spoglądająca tęsknie w morze… Na dźwięk tego głosu Jessica najpierw zamarła, a potem powoli odwróciła głowę. Oliver stał w wodzie kilka metrów od niej. Jego sztruksowe spodnie były podwinięte, a biała koszula rozpięta do pasa. Z tą czarną czupryną brakowało jeszcze tylko przepaski na oku i mógłby uchodzić za pirata w filmie z lat czterdziestych. - A gdzie twoja luneta? – uśmiechnęła się, próbując uspokoić rozszalałe serce. – Przydałaby się też chustka na głowę. - O czym mówisz? Zechcesz mnie oświecić? – zapytał ze zdumieniem. - Nieważne – odparła z zagadkowym uśmiechem. Oliver powiódł po niej wzrokiem, postąpił kilka kroków do przodu, stanął i otworzył szeroko ramiona. - Chodź Jess – powiedział. Podbiegła do niego, rozpryskując po drodze morską wodę. Oliver chwycił ją w ramiona. - Kocham cię – wyszeptał. Ich usta spotkały się w długim pocałunku. Stali tak długi czas, nie zważając na nic. Nie zauważyli nawet, że rozpoczął się przypływ. Jessica zorientowała się pierwsza. Uwalniając się z objęć Olivera, zawołała: — Dżinsy mi się zamoczyły. Idzie fala! Oliver znowu chwycił ją w ramiona. — Musimy coś z tym zrobić — wyszeptał. — Lepiej wróćmy teraz do twojego domku i zdejmijmy je... — Co to ma znaczyć? — roześmiała się Jessica. — Zgadnij — odparł, energicznymi ruchami rozpryskując wodę. Gdy dotarli wreszcie do domku, Oliver pchnął drzwi ramieniem i wszedł z Jessiką do środka. Ruszył wprost do schodów zmierzających na górę, do sypialni. Teraz on oddychał ciężko. Jessika była pewna, że zaraz zasypie ją gradem pocałunków, zacznie ją rozbierać i wkrótce będą się kochać. Czekała na to tak długo. On jednak się nie ruszał. — Oliver? — wyszeptała, zwilżając wyschnięte wargi. — Więc jak? — zapytał, uśmiechając się lekko. — Wolisz, żebym ci się teraz wyspowiadał ze wszystkiego, czy żebyśmy się kochali? Nie mogła wydobyć z siebie słowa, potrząsnęła więc tylko przecząco głową, a w jej oczach widać było błaganie. Oliver pocałował ją czule w czoło. — Powiedziałaś kiedyś, że nie ma przed nami przyszłości, dopóki ci się nie wyspowiadam z mojej mrocznej przeszłości. Pytam więc, czy ta zasada nadal obowiązuje? Twój wybór, Jess. — Nie mam wyboru — wyszeptała. — Kocham cię i pragnę niezależnie od wszystkiego. Kochajmy się teraz.
W pieszczotach, którymi ją potem zasypał, była delikatność i gwałtowność. Intensywność, z jaką jej ciało odpowiadało na jego dotyk, zdumiała ją samą. Wielokrotnie wznosili się na szczyt rozkoszy, by potem rozpocząć całą grę od nowa. Wreszcie oboje byli już tak wyczerpani, że spleceni w uścisku zapadli w głęboki sen. Gdy siadali do stołu, by zjeść przygotowaną przez Jessikę sałatę z szynką i bagietkę, zegar ścienny w malutkim przedpokoju wybił czwartą. — Czy zostaniesz na kolację — zapytała Jessica, czując, że czerwienieje. — Szczególnie na to „i". Oczywiście, jeśli mnie zapraszasz — odparł. Jessica zaczerwieniła się jeszcze bardziej i powiedziała: — Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna czuję się wewnętrznie spełniona. Ale... Oliver wstał od stołu, podszedł do niej i czule ją objął. Doskonale wiedział, jakie słowa są jej teraz najbardziej potrzebne. — Zawsze będziemy pamiętać o Thomasie — wyszeptał. — Niezależnie od tego, ile dzieci będziemy mieć, on zawsze będzie częścią naszej pełni. — Oliver złożył delikatny pocałunek na jej czole. — To oświadczyny — dodał. — Wyjdziesz za mnie, Jess? Serce Jessiki zaczęło bić jak szalone. Tak bardzo pragnęła usłyszeć te słowa! Nie spodziewała się jednak, że padną one d7iś. Przecież wciąż tak mało o sobie wiedzą! Oliver jednak wie o niej dużo więcej niż ona o nim. Nadal było w jego życiu coś, o czym jej nie mówił. Nie powinno jej to przeszkadzać, ale trochę przeszkadzało. To prawda, że ich seks był dla niej niczym objawienie. Na pewno nie byłoby tak cudownie, gdyby nie byli dla siebie stworzeni. Jednak popełniła już kiedyś błąd, raz już wybrała niewłaściwego mężczyznę. Pojawienie się Thomasa na półtora roku zamieniło tę klęskę w raj. Ale czy może zaryzykować jeszcze raz? — Usiądźmy gdzieś wygodnie — rzekł półgłosem Oliver, gładząc ją delikatnie po głowie. — Chcę ci o czymś opowiedzieć. — Wziął ją za rękę i poprowadził w kierunku kanapy. Jak to się dzieje, że on zawsze wie, co powinien w danej chwili zrobić? — Nie muszę o niczym wiedzieć — zapewniła go Jessica, siadając na kanapie. — Kocham cię, Oliver, niezależnie od wszystkiego. — Jess, między nami jest coś niezwykle cennego. Musimy się o to troszczyć. A więc żadnych tajemnic, żadnych uników. Moje życie jest twoim życiem. Nie mówiłem ci jeszcze o Simonie, prawda? — zaczął bez wstępów, gdy usiadł obok niej. — O Simonie? — O moim bracie, o dwa lata młodszym — wyjaśnił, po czym wstał i podszedł do okna z widokiem na ogród. — Simon miał problemy z nauką — podjął po chwili. — A poza tym... poza tym czasami bywał agresywny. Chyba z powodu frustracji. Kiedy byliśmy mali, chodził za mną krok w krok. Potrafiłem dawać sobie z nim radę lepiej niż ktokolwiek inny. Jednak w miarę, jak stawaliśmy się starsi... Nie masz przypadkiem w domu czegoś mocniejszego? — zapytał, zmieniając nagle temat. Było oczywiste, że trudno mu się o tym mówi. — Przypadkiem mam — odparła Jessica. — Mój tata mówi, że w domu zawsze musi być odrobina whisky do celów leczniczych. — Wstała i zniknęła w kuchni. Gdy wróciła, w ręku miała szklankę do połowy wypełnioną whisky. —1 jeśli nie chcesz, nie musisz dalej mówić — rzekła, podając mu szklankę. — Chcę ci o tym opowiedzieć — oznajmił ()liwr, z wdzięcznością ściskając jej dłoń. — Powinienem był zrobić to wcześniej, zanim poprosiłem cię, żebyś za mnie wyszła. — Więc mów — poprosiła miękko. — I pamiętaj, nic z tego, co powiesz, nie będzie miało najmniejszego wpływu na moją decyzję poślubienia cię.
— Poczekaj, aż usłyszysz tę historię do końca — rzekł Oliver z gorzkim uśmiechem. — Gdy trochę podrośliśmy, Simon zaczął być o mnie zazdrosny. Jego podziw i uwielbienie zamieniły się w nienawiść. To zrozumiałe. Biedak, zawsze musiał czuć się gorszy. Nosił ubrania po mnie, miał problemy w szkole. Mama i rata byli wspaniali, ale tak ciężko pracowali... — Zamilkł i wypił duży łyk whisky. — Próbowałem mu pomóc w czytaniu ciągnął — ale w ogóle nie chciał o tym słyszeć. Pewnego dnia rzucił się na mnie ze scyzorykiem... — A więc stąd ta blizna na ręce? Często się zastanawiałam, skąd ją masz. — Ciekawe, że na to zwróciłaś uwagę — rzekł Oliver ze zdziwieniem. — Zwracam uwagę na wszystko, co dotyczy ciebie. To całkiem głęboka blizna. Na pewno ,trzeba było zakładać szwy. Jak to wytłumaczyłeś w szpitalu? — Powiedziałem, że się wygłupialiśmy i że to był wypadek. Jakoś tego nie kwestionowali, ale mama i tata wiedzieli, co się stało. To właśnie z tego powodu, gdy dostałem to stypendium, jakoś zdobyli dodatkowe pieniądze, żebym mógł je wykorzystać. Później Simon zaczął sprawiać coraz większe problemy. Najpierw zdarzały mu się kradzieże w sklepie, potem pobicia. Zaczęły zapadać najpierw krótsze, potem coraz dłuższe wyroki. W lokalnej prasie coraz częściej pojawiały się doniesienia na jego temat. Kiedy otworzyłem prywatny gabinet, rodzice nalegali, żebym przestał ich odwiedzać. Obawiali się, że kiedy prasa zwietrzy, że brat Simona jest lekarzem, będę miał kłopoty. Oczywiście, nie przestałem się z nimi widywać, ale zgodziłem się zachować dyskrecję wokół spraw rodzinnych. To było głupie, ale musiałem się zgodzić. Tyle przecież dla mnie ponieśli wyrzeczeń. Pragnęli tylko jednego: żebym odniósł sukces. Chyba byłem dla nich jakimś wynagrodzeniem za Simona. Czułem się jak zdrajca i tchórz, jednak to oni się przy tym upierali. Oliver zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Potem odwrócił się do niej twarzą. Gdy znów zaczął mówić, jego głos był bezbarwny, a w oczach krył się ból. — W pewnym momencie Simon wyjechał do Londynu i po prostu zniknął. Próbowałem go odnaleźć przez prywatnych detektywów, ale bez skutku. A pięć lat temu do moich rodziców odezwała się policja. Okazało się wówczas, że Simon został aresztowany pod zarzutem zabójstwa w narkotykowej bójce. Jess odniosła wrażenie, że ziemia osuwa jej się spod stóp. Krew odpłynęła jej z twarzy. — Zabił człowieka... — Tak — rzekł Oliver, a jego twarz miała przy tym zupełnie martwy wyraz. — W napadzie szalu mój brat zabił człowieka, A ja, jako lekarz, powinienem był temu zapobiec, Jess. Powinienem był bardziej się starać, żeby pomóc Simonowi.
ROZDZIAŁ DWUNASTY Ciałem Jessiki wstrząsnął dreszcz. W pokoju zaczęło robić się chłodno. Niczym automat wstała z kanapy i podeszła do kominka. Przykucnęła, by podpalić wystygłe już polana, i odczekała, aż ogień porządnie się rozpali. Oliver podszedł do niej i przykucnął obok. — Jesteś wstrząśnięta — powiedział. — Wypij odrobinę —dodał, podsuwając jej swoją szklankę. Jessica wypiła łyk. Ogień w kominku zaczął się już rozpalać. Oliver otoczył ją ramieniem i pomógł wstać. — Tak mi żal twoich rodziców — powiedziała Jessica, przytulając się do niego. — Często się nad tym zastanawiałem — rzekł Oliver, mocniej ją przygarniając — czy gdybym opowiedział o wszystkim wtedy, gdy Simon rzucił się na mnie z nożem, to czy dałoby mu się jakoś pomóc. — Tak możesz myśleć teraz, mając za sobą wiele lat doświadczeń — odparła. — Ale wtedy byłeś tylko dzieckiem i wydawało ci się, że w ten sposób chronisz brata. Kochanie, nie możesz się o to obwiniać. — Czy to „kochanie" oznacza, że wyjdziesz za mnie? —spytał z wahaniem. — Mimo wszystko? — Oczywiście — odparła Jessica, prostując się gwałtownie. - Mówiłam ci przecież, że to, co powiesz, nie będzie miało najmniejszego wpływu na moją decyzję. - Ale nie spodziewałaś się, że twój narzeczony okaże się bratem zabójcy. - Nagle jego głos stał się twardy, niemal cyniczny, tak jakby Oliver chciał dać jej w ten sposób szansę wycofania się. Przez chwilę szukała właściwej odpowiedzi. -Ty też nie spodziewałeś się, że twoja narzeczona wciąż nie pozbierała się po załamaniu nerwowym spowodowanym śmiercią dziecka - rzekła wreszcie opanowanym głosem. - Lecz twoja miłość jest na tyle silna, że potrafisz to zaakceptować. Dlaczego więc uważasz, że moje uczucie nie jest dość mocne, żeby poradzić sobie z obecnością chorego brata, który zasługuje na pomoc, a nie na potępienie? - Zasługiwał. Simon już nie żyje. Popełnił samobójstwo, oczekując na proces. Mimo że mieliśmy dobrego prawnika, któremu może udałoby się go nawet z tego wyciągnąć lub uzyskać skierowanie na leczenie psychiatryczne. Ale poczucie winy nie pozwalało mu dłużej żyć. Widziałem się z nim dzień przedtem, zanim popełnił samobójstwo. Zachowywał się zupełnie jak ten mały, dobry chłopiec, który nie odstępował mnie na krok w dzieciństwie. Bardzo żałował tego, co zrobił, i chciał to naprawić. Te ostatnie odwiedziny były takie gorzko-słodkie. Miałem wątpliwości co do stanu Simona i zapytałem lekarza więziennego, czy nie mógłby przenieść do izby chorych, przynajmniej na noc. Lekarz jednak zbagatelizował moje podejrzenia. Niestety, dałem się przekonać. Teraz mani do siebie żal, że nie byłem dość uparty. Ale przynajmniej zwrócili na niego baczniejszą uwagę po tym jak wyraziłeś swoje zaniepokojenie? - spytała. — Chyba nie. Znalazł go strażnik, który następnego ranka otworzył drzwi celi. Simon nie żył już od dawna. — W jaki sposób... w jaki sposób umarł? — Powiesił się. — Ach, Oliver... — wyszeptała ze łzami w oczach. — To musiało być straszne. Dla ciebie, dla twoich rodziców... I biedny Simon... został z tym wszystkim sam... Oliver objął ją i otarł jej z oczu łzy.
— Wiesz — zaczął — gdy minął pierwszy szok związany ze śmiercią Simona, rodzice odczuli dziwną ulgę. Uznali, że wreszcie odnalazł spokój. Wielką pociechą była dla nich świadomość, że widziałem się z nim przed śmiercią. Mogłem im opowiedzieć o tym, jak ich kochał, jak bardzo żałował tego, co zrobił, tego, jak się zachowywał przez całe swoje dorosłe życie. — A ty, Oliverze? Co ty czujesz? — Co... ja... czuję? — zapytał, przeciągając każde słowo. Zabrzmiało to tak, jakby nikt nigdy nie zapytał go o jego odczucia. I pewnie rzeczywiście tak było. Rodzice podziwiali go i byli z niego dumni. Zapewne nigdy ani na moment nie przyszło im do głowy, że on też czasami może czuć się niepewnie, może potrzebować pociechy. — Tak, co czujesz w związku ze śmiercią brata, poza tym, że czujesz się winny? Czujesz ulgę, że to wszystko się już skończyło? Uważasz, że Simon wreszcie znalazł spokój? — Tak, czuję ulgę — rzekł Oliver z namysłem. — To dobrze, że jego nieszczęśliwe życie dobiegło końca. Nie mam jednak głębokiej wiary moich rodziców. Chodzę czasami do kościoła, wierzę w moc modlitwy, choć w obliczu sytuacji, z jakimi czasem stykam się w pracy, bywa to bardzo trudne. Jessica pocałowała go, po czym rzekła miękko: Ze inną jest tak samo. Ale jest taki jeden fragment z Nowego Testamentu, w który głęboko wierzę. Który to fragment? Ten, w którym Jezus mówi: ,Pozwólcie dziatkom przychodzić do mnie". Myślę, że te słowa dotyczą także Simona i ludzi takich jak on, którzy nigdy tak naprawdę nie dorośli. Och, moja droga Jess! - zawołał Oliver, obsypując jej twarz pocałunkami. Tylko ty mogłaś znaleźć słowa, które są dla mnie takim pocieszeniem. Wiesz, chciałem podać tego więziennego lekarza do sądu. Tak, naprawdę, chciałem podać do sądu całą tamtejszą służbę więzienną. Rodzice jednak ubłagali mnie, żebym tego nie robił. Mieli rację. Sprawa ciągnęłaby się latami. 1 co by to dało? Tak jak chciał tata, niech Simon spoczywa w pokoju. Dużo lepiej zrobić coś konstruktywnego, żeby uczcić jego pamięć. I to właśnie wtedy - domyśliła się Jessica - otworzyłeś przychodnię przy Arundel Street. Dla uczczenia pamięci Simona i jako podziękowanie dla rodziców? Zgadłaś. Jakim cudem? - zapytał Oliver. Otworzyłeś tę przychodnię mniej więcej pięć lat temu - odparła. - Teraz już wiem, dlaczego jesteś tak opiekuńczy stosunku do pacjentów z Arundel Street, takich jak mała Naomi i reszta Walkerów. Dlaczego piszesz te wszystkie listy w 'imieniu różnych ludzi do władz różnego szczebla. Dlaczego tak się poświęcasz. Oliver chciał coś powiedzieć, lecz Jessica położyła mu palec na ustach. Nie przerywaj mi - poprosiła. - Pozwól mi skończyć to, co chcę powiedzieć, kochanie. Przyjmij trochę pochwał od swej przyszłej żony. — Przyszłej żony? To mi się podoba... — Wiem też — ciągnęła Jessica, nie dając się zbić z tropu — dlaczego nie chcesz zawiadomić policji o tym, że Barry Woods sprzedaje marychę kumplom z klasy. Barry przypomina ci Simona. — Czasem dręczą mnie koszmarne sny związane z Bar-rym — przyznał Oliver. — Nie jestem za łamaniem prawa, ale chciałbym jakoś pomóc temu chłopcu i jego matce. Po tym wydarzeniu z Simonem w więzieniu sam już nie wiem, co z nim zrobić. W tym momencie zadzwonił jego telefon komórkowy. — To na pewno mama — rzekł Oliver. — Dzwoni z wiadomościami o tacie.
— Wyjdę do kuchni — szepnęła Jessica. Oliver chwycił ją za rękę i potrząsnął głową. Zakrywając dłonią telefon, szepnął: — Nie wychodź. Chciałbym, żebyś porozmawiała z mamą, kiedy skończymy rozmawiać o tacie. Halo, mamo! — powiedział do słuchawki. — Mów, co u taty. -… — A więc jest już jakaś poprawa z tym zatorem w nodze... Udało mu się już przejść kilka kroków z balkonem? To doskonale... -… — Nie, mamo, to mu nie zaszkodzi. Nie forsują go. Tak się teraz postępuje przy wylewach: pacjent ma stanąć na nogi najszybciej, jak się da. — Mamo — roześmiał się Oliwer. — Nie popadaj ze skrajności w skrajność. Tata nie może jeszcze wrócić do domu. Nie minął jeszcze tydzień od wylewu. Ale jutro zadzwonię do Keitha Redmaiia i spróbuję się dowiedzieć, kiedy ewentualnie mógłby zostać wypisany. -… — Tak, mamo, jestem teraz u niej. Tak, powiedziała „tak". — Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę z telefonem w kierunku Jessiki. — Mama chciałaby z tobą porozmawiać... — A więc twoja mama wie. — szepnęła, a jej twarz przy tym gwałtownie zbladła. — Wie i bardzo się z tego cieszy. Spędziliśmy kilka nocy razem przy łóżku taty. To sprzyja zwierzeniom. Bardzo się przez to zbliżyliśmy, bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Proszę cię, Jess, porozmawiaj z nią. Panie rozmawiały z sobą przez ponad dziesięć minut Była to bardzo szczera i bezpośrednia rozmowa, jakby obie znały się i przyjaźniły od lat. Jakbym rozmawiała z własną mamą, pomyślała Jessica. Skończyło się na tym, ze Jessica obiecała przyjechać do matki Olivera najszybciej. jak się da. — Chyba będzie lepiej — uznała potem — jeśli szybko powiem o wszystkim moim rodzicom. W tym momencie zadzwonił telefon. Jessica drgnęła. — To na pewno oni! — zawołała. — Często dzwonią w niedzielę o tej porze. Och, Oliverze, co ja mam im powiedzieć? — Podpowiem ci, gdybyś się zacięła — odparł z uśmiechem i podał jej słuchawkę. — Cześć, kochanie — odezwał się głos matki. — Długo nie odbierałaś. Byłaś w ogrodzie? — Nie, mamo. Czy tata też jest gdzieś obok? — Jak zawsze, kiedy dzwonię do ciebie. A czemu pytasz? Chcesz powiedzieć nam coś ważnego? Och, mamo, jak ty to robisz, że zawsze odgadujesz takie rzeczy? — Twoja matka jest czarownicą — rozległ się głos ojca z drugiego aparatu. — Daj jej jeszcze trochę czasu i nawet nie będziesz musiała nam mówić tego, co chciałaś. Mama sama zgadnie. — Ktoś tam jest z tobą, prawda? — spytała matka. — Skąd wiesz?! — Czuję, że on tam z tobą jest - roześmiała się matka. — A poza tym trochę trwało, zanim odebrałaś telefon. A skąd wiesz, mamo, że ten ktoś to „on"? Tym razem odezwał się ojciec: — Stąd, że chcesz nam powiedzieć o czymś ważnym. Stąd, że ostatnio, kiedy z rozmawiałaś nami, mieliśmy wrażenie, że coś ukrywasz. Stąd, że nie potrzebowałaś od nas żadnej pomocy przy przeprowadzce. Stąd, że po głosie bez trudu można poznać, że jesteś
szczęśliwa i przestałaś żyć przeszłością. Nawet ja, choć jestem tylko mężczyzną, potrafię co nieco wydedukować. I to bez żadnych czarów. Mam mówić dalej? Oliver wyjął słuchawkę z dłoni Jessiki. — Dzień dobry, doktorze Friday. Mówi Oliwer Pendragon. Jessica zechciała zrobić mi ten zaszczyt i zgodziła się zostać moją żoną. Nie znamy się zbyt długo, ale... — Czas jest tu nieważny — wtrąciła pani Friday. — Gerry i ja wiedzieliśmy już po kilku dniach, że chcemy być razem. Jessica odebrała słuchawkę Oliverowi, Mamo, chcielibyśmy do was przyjechać. Nie mogę się już doczekać, kiedy poznacie Olivera. Chcemy też odwiedzić jego rodziców. Oni mieszkają niedaleko was. Pan Pendragon miał wylew i jest w tej chwili w szpitalu Old Memoriał. Wybierani się tam jutro, żeby odwiedzić kilku moich pacjentów - odezwał się ojciec Jessiki. - Wpadnę do niego i przedstawię się, jeśli Oliwer mi pozwoli. Będę bardzo zobowiązany, doktorze Friday - rzekł Mów mi Gerry - poprosił pan Friday. Kiedy skończyli rozmawiać z rodzicami Jessiki. Oliver wziął ja w ramiona. Opadli oboje na kanapę. Chwilę potem znaleźli się na dywanie przed kominkiem. Nie sądzisz, że tu jest bardzo ciepło? - zapytał, ściągając sweter. W jego oczach zapaliły się ogniki. Jessica również zdjęła bawełnianą bluzkę. którą miała na nie. Gdy trzymała ręce w górze, Oliver pocałował ja pod Łaskoczesz mnie! - zawołała, wybuchając śmiechem. Muszę to zapamiętać - rzekł, pieszcząc jej piersi i powoli odpinając jej dżinsy. Kiedy obudzili się mniej więcej godzinę później, ogień na kominku zgasł. Za oknem było już ciemno, a niebo jarzyło się gwiazdami. Oliver uniósł się lekko i do żaru w kominku dorzucił kilka polan. Nigdy leszcze nie kochałam się na dywanie przed kominkiem - wyszeptała Jessica. No. mam nadzieję! - zawołał Oliver z udawanym oburzeniem. — Spodziewam się, że moja przyszła żona nie ma zwyczaju regularnego oddawania się takiej rozpuście. — Jeśli już mówimy o byciu twoją żoną, to jak i kiedy powiemy o tym w obu przychodniach? Oto odpowiedź na pytanie „jak" — rzekł Oliver, sięgając do kieszeni leżących na podłodze spodni i wyciągając z niej małe pudełko. W środku, na aksamitnej wyściółce, leżał pierścionek. Była to stara jubilerska robota tak niezwykłej urody, że Jessice wprost zabrakło słów. Oliver wsunął jej pierścionek na palec. Kilkanaście szafirów oprawionych w srebro zalśniło w blasku ognia. — Włóż go jutro do pracy. Wtedy wszyscy od razu się domyślą, że mamy zamiar się pobrać. Następnego dnia w Berkeley House Rachel, pani Lemon, a nawet Grace Talbot nie mogły oderwać oczu od pierścionka zaręczynowego Jessiki. — Jaki piękny! — zachwycała się Grace. — Zupełnie niepowtarzalny. A szafiry wyglądają bardziej elegancko i dyskretnie niż brylanty. Właśnie czegoś takiego należało spodziewać się po doktorze. Po południu w przychodni przy Arundel Street było dokładnie tak samo. Jane, Dorothy i kilka oczekujących na przyjęcie pacjentek wprost nie mogło powstrzymać okrzyków zachwytu. Nawet Fred Stone zauważył pierścionek, gdy Jessica parkowała samochód na podwórku.
— Już najwyższy czas, żeby szefa ktoś wreszcie zaprowadził do ołtarza. I całe szczęście, że to właśnie panienka. Doskonale do siebie pasujecie — stwierdził autorytatywnie. — Pobierzmy się szybko — powiedział Oliver, gdy wieczorem siedzieli na kanapie przed kominkiem. — Przed Bożym Narodzeniem. Nie ma sensu dłużej czekać. Kochamy się. Nic więcej się nie liczy. — Hmm — mruknęła Jessica z zadowoleniem. Zamknęła oczy i wystawiła twarz do ognia, by się ogrzać. — Chciałabym wziąć ślub w kościółku u moich rodziców. Chyba że wolisz tutejszy urząd. Dla Rachel i innych tak byłoby chyba wygodniej, a chciałabym, żeby nasi znajomi mogli przyjść na nasz ślub. — Nie wyobrażam sobie takiej uroczystości bez nich — odparł Oliver. — Umówmy się, że odbędzie się ona w sobotę, bo wtedy łatwiej jest znaleźć zastępstwo do przychodni. Jestem pewien, że wszyscy z przyjemnością wybiorą się do Devon, nawet w środku zimy.
EPILOG Było wczesne popołudnie, gdy Oliwer i Jessica po raz ostami pomachali weselnym gościom zgromadzonym na ho-teowych schodach w małej wiosce w hrabstwie Devon. Grudniowe słońce wisiało nisko na niebie i niemal dotykało horyzontu. Było mroźno, a szron lśnił na dachu wiejskiego kościółka, w którym kilka godzin temu się pobrali. Uroczystość była wspaniała - westchnęła Jessica. - Byli wszyscy przyjaciele i rodzina. Ale cieszę się, że mamy o już za sobą i przez dwa tygodnie nikt nam nie będzie przeszkadzać. - W sukni ślubnej wyglądałaś cudownie - oświadczył Oliver. - Mógłbym cię w niej zjeść. - No cóż! - roześmiała się Jessica. - Znasz przecież stare przysłowie: „Droga do serca mężczyzny...Mam nadzieję, że jesteś nowoczesną i oczytaną żoną, która wie wszystko o cholesterolu, będzie więc dbać o moje zdrowie, nie przekarmiając mnie zbytnio. „Uważaj, to moje serce" - zanuciła Jessica pod nosem. Tego nie znam - rzekł Oli Brzmi jak jakiś stary przebój. - Bo to jest stary przebój. Moja babcia bardzo lubi tę piosenkę. Była bardzo popularna w latach czterdziestych. Babcia ma mnóstwo płyt z tego okresu. Bardzo się ucieszyła, że w podróż poślubną zabierasz mnie właśnie do Nowego Orleanu, ojczyzny soulu i jazzu. Uważa, że to dowód dobrego smaku. Twoja babcia jest naprawdę niezwykłą damą. To wielki zaszczyt, że mogłem ją poznać. Czy wiesz - dodał, uśmiechając się do niej filuternie - że pewnego dnia my sami będziemy mieli wnuki, które może będą rozmawiać o nas ten sam sposób? Hej, nie zapomniałeś o czymś przypadkiem? O tym, że przed wnukami najpierw trzeba mieć dzieci? Nie, kochanie, o niczym nie zapominam. Doskonale pamiętam o tym, co najprzyjemniejsze. - Po tych słowach nagle spoważniał. - Jess, tak się cieszę, że chcesz jak najszybciej mieć dzieci. Będę takim wyjątkowym szefem, który z entuzjazmem wyśle swą niezastąpioną pielęgniarkę na urlop macierzyński. I im szybciej, tym lepiej. Nie mogę się już doczekać tego dziecka - szepnęła. - Teraz jest modne, żeby przede wszystkim robić karierę, a z dzieckiem się nie spieszyć. Ale ja tak nie chcę. Przynajmniej przez rok lub dwa chcę być mamą na pełny etat. Przypominaj mi od czasu do czasu - rzekł do niej Oliwer czule - żebym ci powtarzał, jak cudowną jesteś kobietą.- Myślałem. że. może będziesz chciała trochę poczekać z dzieckiem. ale skoro tak... Poczniemy nasze maleństwo w czasie podróży poślubnej. To będzie prawdziwe dziecko miłości. Wszystkie nasze dzieci będą dziećmi prawdziwej miło¬- oświadczyła Jessica. Już widzę tę gromadkę o jasnych włosach' - westchnął Oliver z satysfakcją. Będą miały czarne włosy jak ich tata. — Będę upierał się przy tym, żeby były blondasami. — Kochanie — rzekła Jessica, uśmiechając się szeroko. — Wiem, że jesteś największym na świecie położnikiem, ale chyba nawet ty nie potrafisz tego załatwić. — Masz rację — roześmiał się głośno. — Geny załatwią to za nas. A poza tym, cóż to ma za znaczenie? Niech dzieci urodzą się nawet płomiennorude, byle tylko były zdrowe. — Masz rację, cóż to ma za znaczenie? — powtórzyła Jessica i pocałowała go w policzek. — Dziękuję ci, że dajesz mi tyle szczęścia. — Najdroższa — rzekł Oliver miękko. — Dawanie ci szczęścia będzie dla mnie przyjemnością i przywilejem. Zawsze.