V ' O P O W I A D A N I E KUBY CIELUCHOWSKIEUf oemipcji JoBrazjlji przez Adolfa D ygasiń sk iego W ydanie 2~gie C ...
2 downloads
19 Views
35MB Size
V
'
O P O W IA D A N IE
KUBY CIELUCHOWSKIEUfl o emipcji Jo Brazjlji przez
A d olfa D y g a s i ń s k i e g o
W ydanie 2~gie
C
Z
<1______ D
l y s M n k a m i
-
W A RSZA W A
Skład główny w księgarni G. Centnerszwera M arszałkowska 143 I Q O O
HoSBoieHo U,eH3ypoio.
BapuxaBa, 6 MapTa 1900 ro^a.
i
m i 5%
R O Z D Z IA Ł P I E R W S Z Y .
J a k o ś ta k n a jesieni, p r z e d k o p a n ie m kartofli, s to ję sobie raz w ie c zo rk ie m przed chałupą i m yślę o tem , 0 owem; spojrzę, a tu wali d r o g ą k u m mój, S z y m o n W o łe k , co m ieszkał o c z w a rtą cha łu p ę o d e m nie, a b y ł t a k sam o j a k ja trz e c h m o rg o w y . — W ita jc ie, kumie! — m ów ię. — B ó g zapłać za witaczkę! Cóż wy, K u b o , ta k w y stajecie p rz e d p ro g ie m ?. — H a , p a tr z ę n a św iat, bo m oja w a rz y ja rz y n ę 1 t a k n a d y m iła , że w izbie w y trz y m a ć n ie można... Musi w k o m in ie się coś zepsuło, a lb o li też w ia tr, psia kość, ta k i dzisiaj przeciw ny. — T o czegóż t a k stad m acie? Pójdz'cie oto lepiej ze m ną do F r a n k a K o p r a , p o n o ś on ta m ludziom dziw n e rzeczy r o z p o w ia d a o je d n y m ta k im kraju, co w nim m a być lepiej, niż tu u nas. — A sk ą d że b y on to m ó g ł wiedzieć? — P o w ia d a ją , co pism o ta k ie do nieg o z poczty przyszło od ja k ie g o ś konsula, czy j a k się ta m n a z y w a . D ziw ności pono s to ją w te m piśmie... — Co w y g a d a cie , Szym onie? P rz e c ie K o p e r n a książce n ie uczny? — Juści p ra w d a , je n o b i e g a ł z onem p ism em do m ia s ta n a p o r a d ę do te g o a d u k a ta , co to p ro ś b y ludziom pisuje. — T o ć iść n ie zaw adzi kóli ciekaw ości, — p o w ia dam — ty ło m uszę ry c h ło w ra c a ć , ż e b y p o te m b a b a n a m nie nie sw a rzy ła , j a k w a rz a w ystygnie... — Ej, n ie b ę d z ie sw arzyła, kiej jej opow iecie to, czego się u F r a n k a nasłuchacie! — No, to pójdźwa!
P rz y c h o d z ie w a do K o p r a , a tam w izbie aż się ro i od narodu: siedzą precz na ław ach, s to ją i rajcują — jed e n przez d ru g ie g o . Byli tam ludzie n iety lk o z naszej wsi, z O dolan, a le i okoliczni. F r a n e k s ta ł m iędzy nimi, j a k p rorok, m iał w r ę k u jak iś papier, p o k a z y w a ł go zdaleka, a o k r u tn ie coś do k u m en to w a ł. — Słuchajcie — pow iada: — w te m piśm ie stoi za proszenie do nas, k a to lik ó w z O dolan, źebyśw a się z je ż dżali do k raju , co m a przezw isko Bryzolja; k a ż d y chłop d o s ta n ie tam se tn y k a w a ł g r u n tu i uczciw ą z a p o m o g ę n a z a g o sp o d a ro w a n ie . — A niby o d kogóż w ychodzi tak a darow izna? — p y ta W ic e k Zapart. — W , m ieście mi pow iadali, źe tak p o s ta n o w ił po no O jciec Ś w ię ty , a m ia ła g o p o d m ó w ić do te g o k r ó l o w a janglicka. — K ie j O jciec Ś w ięty, to się koniecznie słuchać godzi! — zaw ołał któ ry ś. — N asz jeg o m o ść p o w in ien b y o tem dob rze w ie d zieć!— odzyw am j a się o d e drzwi. — Może i wie, a le a d u k a t p ow iada, że trz e b a trz y m ać s e k r e t prze d sz la c h tą i prze d księżm i — rzecze Franek. — I m a słusznie! — p o w ia d a B a r te k Śliw a. — Bo d w ó r przecie z p r a c y r ą k naszych żyje... No, a j a k b y się ludzie z parafji w ynieśli, nie b y ło b y to je g o m o śc i n a rękę; m a r k o c iłb y się, źe n iem a ani chrzcin, ani ś lu bów , ani po g rze b ó w , a k o ś c ió ł — pusty. — Cóż w y zaś m yślicie, F r a n k u , zrobić z tą B ry zolją? — p y ta znow u S zym ek W o łe k . — M nie się widzi, że w y z m aw iacie ludzi, żeby tam p o w ę d ro w a li. —• N ie m ó w iłb y m prze c ie tak ic h rzeczy po p ró ż nicy! P o c ó ż b y m sobie psuł g ę b ę , j a k b y z te g o nie m ia ło być ż a d n e g o pożytku? Ś k o ro g r u n t dają, g ł u p ib y był, k to b y b r a ć nie chciał. — A ja k też ta m b ę d z ie źle?... M ógł p rz e c ie k to n ie b ą d ź n a łg a ć w ta k ie m piśm ie przez sw aw olę; n a g r y z m o lił sobie, co m u ty lk o do łb a przyszło, b o m u się chciało ludziom pso tę z ro b ić — p o w ia d a m ja znowu. — N ie dzisiejszym człow iek, a j a k o żyw o o żadnej B ryzolji n ie słyszałem n ig d y . — N ie b a rło ż cie , J a k ó b ie ! — fu k n ą ł na m nie Ś liw a .—
I* ranek stał roiędy nim i ja k p ro ro k , m iał w ręku ja k iś papier.
T o ć w a m F r a n e k w yraźnie m ówi, że pism o to, co do n ieg o z p o c z ty przyszło, pochodzi od rządow ej osoby. — Czekajcie, B artłom ieju, g o r ą c z k a z w as o k r u tn y — p o w ia d a m . — T o ć i ja nie w ciem ię bity, wiem , że g r u n t — rzecz ła k o m a , je n o n ie w adzi przepatrzyć, przew ą c h a ć , ż e b y św a się p rz y p a d k ie m nie złapali. — J a k ie ta m m a b y ć łapanie! — rzeknie K o p e r . ■— T u n a piśm ie stoi wszystko, z a p o w ied z ian e je d n o po d ru g ie m , j a k przynależy. D r o g ę w a m zapłacą, je ś ć dadzą, d o staniecie g ru n t, zapom ogę, czegóż w ięcej jeszcze chcecie? — P rz e c ie ja nie od tego, żeby wziąć! Grotówem zaw sze b ra ć , k ie d y dają! — m ów ię im. — A pow iedzieli też w te m piśm ie, co za r o lę m a ją rozdaw ać? — S to i ja k w ó ł czarne n a białem , że g r u n t p s z e niczny i żytni, a kiej tak , to się w szystko n a nim m o że rodzić. Ju ż em się p o te m dłużej nie c e rto w a ł, je n o m ich n a r a d p re c z s łu c h a ł p r a w ie do północka. W r a c a m ja do chałupy, k o g u t y po całej wsi pieją. A le B a ś k a drzw i od sieni na zasuw ę z a p a r ła i o tw o rzy ć mi n ie ch c ia ła . W a lę o b ie m a pięściam i z całej siły, a ona się z izby odzyw a: — Stój teraz, psia paro, n a dw orze, k ie d y ś w s w o im Czasie do d om u nie wrócił! D o p ie ro zacząłem m olestow ać: — M ojaś ty , jak ie ś d o b ra , otwórz! N ie upiłem się przecie, trzeźw iuśki w racam ... U d o b r u c h a ła się coniebądź, o tw a rła , ty ło i ta k na m nie u siadła: — Z kim żeś znow u k o m p a n ję trzym ał? — pyta. P o w ia d a m jej sum iennie, że z tak im i a takim i, a le że w szystko było n a sucho, o karc z m ę śm y nie zawadzili, je n o u K o p r a w c h a łu p ie n a r a d a szła kóli g ru n tó w . O p o w ie d z iałe m jej to h e t słow o w słow o, co się m ó w i ło o onej B ryzolji. Z m ia rk o w a ła się c a łk iem k o b ieta , słuchała, p o te m p o w ia d a : — K u b a , j a się boję, żebyś ty ja k ie g o licha nie zm alow ał! P r z e z cóż m am zm alować? T o ć się pew nie na
słuchasz, to się dowiesz... Oni ta m czysto m ów ią, do rozum u u tra fia ją aż miło. Już też p o te m w O d o la n a c h o niczem n ik t n ie m ó wił, je n o o Bryzolji, najszczęśliwszym n a św iecie kraju. S p o ty k a ją się dw ie b a b y , zaraz j e d n a d r u g ą pyta— Cóż w a sz myśli? P o je d z ie on n a te g r u n ta do Bryzolji?. T a k sa m o g o s p o d a rz e rolni, p a r o b c y d w o rs c y 0 tem je d n e m c ią g le ro zm a w iali. W oałej wsi aż w rzało; n ib y też to p o d s e k re te m , je d e n d r u g ie m u n a u cho „szur, szur," a w szyscy już w iedzieli o co chodzi. K o r c ił o m ię to, że t a k b e z ż a d n e g o zastanow ienia n ie j e d e n b a jd u r z y i nie do rzeczy plecie; p rzem ów iłem się z ty m i ow ym , a z F r a n k ie m K o p r e m to śm y się nieźle ścięli, choó m ię n a ró w n i z in n y m i c ią g n ę ło do ów teg o kraju. W sam raz j a k o ś n a ś w ię tą B r y g i d ę w y p a d ł j a r m a r k w M ław ie, i ludzie z naszej wsi, j a k b y w ym iótł, p rec z p o p o c h o d z ili do m ia sta . K a ż d y so b ie m yślał, że j a k się na ja r m a r k u jeszcze czego nie dowie, to gdzie? W sz ę d z ie p e łn o b y ło ludzi w m ieście, je n o m ało co sp rz e d a w a li i kupow ali, a ciągiem g a d u , g a d u o B ry z o lji. N a c a łą ok o lic ę się to rozeszło. J a już t a k ch o d z iłem po mieście, nikiej pijany, s ły sząc na k a ż d y m k r o k u c i ą g l e to sam o; aż mi się w e łb ie z a w ra c a ło , i r a d y s o b ie nijak dać nie m o g łe m . P o s z e d łe m n a św iń sk ie ta r g o w is k o , ż e b y nieco w y tc h n ą ć z o n e g o odurze n ia; s ta n ą łe m tam i b ę d z ie z d o b r ą g o dzinę p a trz a łe m co się działo. N o nic. W ie p rz a c z k i leżą n a ziemi pow ią z an e , bo j e t a k przyw ieźli n a wozach; d ru g ie stoją w kupie, s tę k a to to , pokw ikuje, a co k to n a d ejdzie, p o p a trz y , s p y ta : „ S iła cenicie”? A le o k u p n ie m o w y n iem a , bo za ra z B ry z o lją ogadują. Czasem ły k ja k i obcesem p rz y p a d n ie do chłopa, czy do b a b y , i w ręcz p o w ia d a : — A w a m co po takiej świni? S p rz e d a jc ie mi ją, b ę d z ie c ie mieli d a le k o le p s z ą w Bryzolji. Zwyczajnie ta k i zmanił, o b sz u k ał n ie je d n e g o . R o z w ażam s o b ie to w sz y stk o n a o k o ło , a tu p rz y la tu je z a d y sz a n a m oja Baśka, te rp ie m ię w t e p ę d y za k a m iz e lę 1 m ówi: — Czegóż ty, m ruku, łazisz ta k próżno, albo w ysta-
— Łażę, b o słu c h a m , co g d z ie ludzie m ó w ią , a n a słu c h a ć się ja k o ś nie m ogę... K a ż d z iu s ie ń k i coś n o w e g o r o z p o w ia d a . A t y s p rz e d a ła ś jaja? — O ra n y , a to ć na śm ie rć zap o m n iała m , żem k o szyk jaj z a b ra ła n a sprzedaż! T a k się za cie trz ew iła k o b i e t a do ty c h ro z m ó w o Bryzolji, że za p o m n iała o w szystkiem . G dzie jej tam ja ja b y ły w myśli! — P r z y le c ia ła m do ciebie,— p o w ia d a — żebyś poszedł do szynku, ta m n a r o g u ulicy, i po słu c h a ł, j a k ludzie gadają. M oże o d sie b ie takoż co dorzucisz. — A ty ś ta m b yła? — Ju ścim b y ła , je n o b a b ie do słow a dojść nie po zwolą. O kolicznych ludzi je s t ta m m o c o k ru tn a , a i n a szych c h ło p ó w też kilku. F r a n e k K o p e r i Z a p a rt o s o b liw ie dow odzą. — M yślisz, że m nie to dziwne? . T o ć , k o b ie to , na w szystkie s tro n y słyszę tylko ta k ie g a d a n ia . — W ie s z ty, że i m ia sto w i ta k o ż się wybierają? — J a k nie m am w iedzieć, k ie d y na w ła sn e uszy słyszę? T o ć tu, n a św ińskiem t a r g o w is k u , cią g le o tem m ow a. — Zbierz się, K u b a , 'i d ź do te g o szynku! No, poszliśm y tam o b oje z b a b ą . R e jw a c h o k r u t ny. J e d e n jeszcze n ie skończył m ów ić, już d r u g i z a czyna, a p o te m pili n a zd ro w ie , n a szczęście, aż o c h o ta z b ie rała . N a tło c z y ło się tam ro z m a ite g o n a ro d u , że p a l ca nie było g d z ie w ścibić. F r a n k a K o p r a oto cz y ło k ilk u n a s tu c h ło p ó w , s ta w ia j ą m u kolejno g o rz a łk ę , całują go, wołają: — T y lk o w y je d e n , F r a ń c i s z k u b ę d z ie c ie n a szym w ó jte m w Bryzolji!... K o p e r przez to już t a k z d u m n ia ł, że n ie k a ż d em u n a w e t chciał o d p o w ia d a ć . P rz y su w a m ja się do niego, w ziąłem g o za rę k ę , p y tam : — Cóżeście uradzili? A ten się żachnął, w y r w a ł sw o ją r ę k ę z mojej i ze złością po w ia d a : — W ie c ie wy, K u b o , co na c h a łu p ie n ig d y nie zgnije? J a n a niego p a trz ę , nie wiem co m u odrzec, a on z d rw in a m i mówi:
—
9
—
— Dziura!... Pilnujcież tu w O d o la n a c h dziur n a swojej chałupie, a m y w św ia t pójdziemy! T a k mi d o p ie k ł przez to pow ie d z en ie , żem się bez m a ła ze w s ty d u nie spalił, bo zaraz różni ludzie bu c h n ę li śm iechem . In n y m razem b y łb y m g o za to trz a s n ą ł m iędzy ślepie, ale teraz nie p rz y s ta ło , sk o ro z nim trzym ało ty le ludzi. — W id zisz, d o b rz e ci tak!—p o w ia d a moja B a ś k a .— Złe masz pom y śle n ie , i la d a k to g a rd z i to b ą , p o m ia ta . A cóżeś ty g o rsz e g o o d ta k i e g o K o p ra ? — S tu l g ę b ę , p ó k im dobry! — k rz y k n ą łe m n a b a bę, bo mi się już c ie rp liw o śc i p rz e b ra ło . I przez c a ły czas do sa m y c h O d o la n p a r y z siebie nie puściłem , tak i b y łe m zły, m a r k o tn y . B a ś k a w ie d z ia ła dobrze, źe kiej n a m nie co padnie, to ż a rtó w niem a , tak też słów eczka j e d n e g o nie pisnęła. D o p ie ro w ch a łu p ie, ja k e m so b ie p o d ja d ł, złość m ię odeszła. — Cóż ty myślisz, B aśka, o tej Bryzolji? — p y ta m . — Bój się B o g a , człow ieku, j a k w szyscy p o w y je ż dżają, cóż m y tu w e wsi sa m i b ę d z ie w a robili?
R O Z D Z IA Ł D R U G I.
S zykow ali się ta m w O d o la n a c h w sz y sc y p r a w ie do ówtej em igracji, ja c y n a jb o g a ts i g o s p o d a rz e r o ln i n ie chcieli o niczem słyszeć. K o p e r i Z a p a rt d o w odzili g ł ó w nie, ale ro b ili w s e k re c ie p r z e d e m ną, ile że m ię uw ażali za p rz e c iw n e g o sobie. J e d e n ty lk o S z y m e k W o ł e k z a w a d z ił czasem o n a szą chałupę, za w d y co o p o w ie d z ia ł, a p o w s ta w a ł n a m n ie przez to, żem z a d a r ł z F r a n k i e m K o p r e m . P o t e m i on p r z e s ta ł b y w a ć . S k o r o w e w si b y ło ty le ro zg a rd ja sz u , to nie d z iw o ta żadna, że i do jeg o m o ś c i n a p le b a n ję doc h o d z iły słu c h y , ja k o się ludzie w y b ie r a ją do B r y z o lji. Chodził po wsi o rg a n is ta , p e w n ik ie m na przeszpiegi; ja k zaczął m a c a ć te g o i o w e g o , ta k się d o b r a ł i do K o pra. A l e cóż? F r a n e k , bestyjnik, b y ł chłop m ą d r y , m u si p rz e k a b a c ił organistę
—
10
—
d o s y ć na te m , źe na m n ie n ie w in n e g o z w a lili c a łą onę e m ig ra c j ę. R o b ię s o b ie coś ra z na p o d w ó rk u k o ło w oza, a tu p rz y c h o d z i d o m n ie te n o rg a n is ta i m ó w i, że m ię je g o m ość p rz y z y w a do s ie b ie w b a rd z o w a ż n y m in te re s ie . M y ś la łe m , że c h o d z i o n a p ra w ę ła w e k w k o ś c ie le , ja k o w ia d o m o , żem c z ło w ie k z rę c z n y do s ie k ie r k i i z h e b le m s o b ie po ra dzę . S k ło n iłe m się p ię k n ie księdzu, a on w rę c z do m n ie : — M ó j C ie lu c h o w s k i, n ig d y m się po to b ie n ie sp o d z ie w a ł, żebyś t y m ia ł ta k i k ie p s k i ro zu m !,.. Z n o w u się s k ło n iłe m po ra z d ru g i. — P e w n ie s ię d om yśla sz, po co cię tu przyzw a łe m ? — M u s i k ó li ła w e k w k o ś c ie le , a lb o l i też a m b o n y, b o m s o b ie w n ie d z ie lę u w a ża ł, źe się ja k o ś o k r u tn ie o c h w ie ru ta ła , i m ó g łb y b y ć p rz y p a d e k . — E ee, b r a tk u , n ie tę d y g o w ie d li! T y o to d o ra dzasz lu d z io m ta k ie rz e c z y , k tó r e są ic h k r z y w d ą , — O cóż ta k ie g o c h o d z i, p ro szę je g o m o ści? — P o w ia d a ją o to b ie , źe n a m a w ia sz do e m ig r a c ji. M ó w -n o szczerą p ra w d ę ! — B ro ń m ię , P a n ie Jezu C h ry s te ! Ja k e m d o b ry k a t o lik , ta k e m n ik o g o n ie n a m a w ia ł! K t o m ię też ta k o cze rn ił? ... — C h c ia łb y m ci w ie rz y ć , m ó j b ra c ie , b o zawsze m ia łe m w ia r ę w tw o ją rz e te ln o ś ć i m y ś lę , żebyś n ie ze łg a ł p rz e d s w o im p a s te rz e m . A le , ja k ż e też t y m y ś lis z , g o tu je się tu co w O d o la n a c h m ię d z y lu d źm i? — P ro s z ę je g o m o ś c i, ja te ra z ta k żyję, ja k palec! D a w n ie j to m jeszcze z a jrz a ł do k a rc z m y ... P rz y w a ro w a łe m ta k w c h a łu p ie i sied zę c ic h u tk o , a n i się w y c h y lę . — N o , no, i n ie s ły s z a łe ś o e m ig ra c ji? T ro c h ę się n a m y ś la łe m , co m a m p o w ie d z ie ć , bo, ch oć ta p rz e d k s ię d z e m , n ie id z ie , ż e b y d r u g ic h zd ra d za ć. — G d z ie m zaś n ie m ia ł słysze ć! — p o w ia d a m . — T o ć na ja r m a r k u w M ła w ie k a ż d z iu tk i p u b lic z n ie o te m je n o m ó w ił. — A ja k ż e t y m yślisz? Z n o w u się k s ię d z u s k ło n iłe m i p o w ia d a m : — C zy to t a k i p ro s ta k , c z ło w ie k c ie m n y , m oże s o b ie n a le ż y c ie s k a lk u lo w a ć ? W ie m ja to , ojcze d u c h o w n y , c z y
—
11
—
je s t na św iecie ja k a Bryzolja, a lb o czy g dzie ludziom da rm o g r u n ta rozdają? .. J a k też k sią d z do p iero weźmie m ów ić — ta k a tak: „ W ie d z -ż e sobie, mój kochany, że ty lk o głu p i i le tk o d u c h może się puszczać na straszne w o d y , w ę d r o w a ć s tą d do n iez n a n e g o k raju , g dzie go czekają ch o ro b y i n ę d z e. B ó g takim n ig d y nie p o błogosław i"... P rz esz e d ł się księżyna po izbie, a p o te m s ta n ą ł p r z e d e m n ą i znowu mówił: — K t o tam pojedzie, b ę d z ie przez całe ż y c ie w y rze k a ł, o p łak iw a ł swoją g łu p o tę , zostanie b a rd z o n ie szczęśliwym ; a le m u już nic nie pom oże. Ci zaś, co lu dzi b a ła m u cą , co ich n a m a w ia ją na t a k ą e m igrację, są to, po p ro stu m ów iąc, oszusty i po d łe dusze. Ślicznie je g o m o ś ć m ów ił, w d u b e lt k a z a n ie p o w ie dział, m iło b y ło p o s łu c h a ć te g o , bo się człow iek p o rz ą d nie skruszył, bez m ała, że nie do płaczu. J a k e m też z p leb a n ji w yszedł, z a ra z e m so b ie pom yślał: — C hw ała B ogu najw yższem u, żem się w tę e m i g r a c ję nie wplątał! A niech so b ie inni ja d ą , ja nie! Ż e b y ta k Kopfer i Z a p a rt posłuchali jeg o m o śc i, inaczejby oni śpiewali!... W r a c a m do chałupy, a B a ś k a się z a cz y n a d o p y ty wać, o co je g o m o ś c i chodziło. Nic nie ow ijam w b a w e ł nę, o p o w ie d z ia łe m w sz y stk o A l e nie m o g łe m przecie t a k m ów ić, j a k je g o m o ś ć , choć w s e rc u m iałem jeg o słow a. — W idzisz, Basiu, — p o w ia d a m j e j —t a k a d u c h o w na o soba św ięcie rozum ie, co do czego należy. R o z t rz ą s n ą ł mi su m ienie tak, że się za nic w św iecie nie b ę d ę w d a w a ł w tę e m igrację. — N ie g a d a j, K u b a , nie — rz e k n ie B aśka. — T y sam jeszcze nie wiesz t e g o , co w y p a d n ie . Cóż to inni m ają p a n a m i zostać, a ty b ę d z ie sz c ią g le gałganem ?... M a w a czw o ro d r o b ia z g u , ja k ż e się n ie b o ź ą tk a o d c h o w a j ą w takiej biedzie?.. M ów i ta k , p o d b i ja mi precz b ę b e n k a , a ja n a to: — K i e d y k siądz p rz e c ie w y ra ź n ie p o w ia d a , że się ta m n ik t i n ig d y p rz e n ig d y niczego n ie dorobi! M usi w k siążkach j a k o w y c h nac zy ta ł się o tej Bryzolji. Chcesz, ż e b y ci ksiądz doradzał? Człowieku, to ć każdA aowinien m ieć swój w łasny rozt llfl M
’
jC
±*
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ 1_
'
• _1 _
V _J
•
o jego skórę! Pomyśl-no sobie, jak my tu źyjewa! Żurem jacy i odrobiną kartofli, a lepszej straw y i okrasy czło wiek nie powącha, ja k ro k długi! Szmaty uczciwej s p ra wić sobie na grzbiet niema za co! Tej krow iny naszej to się dodoić nie mogę, takie nędzne bydlę... — Mojaś ty, święta prawda! Jeno ksiądz powiada, że w Bryzolji będzie jeszcze gorzej. — A, widzisz, w Mławie K op er, Zapart i inni j e szcze dowodzili, co teraz księża za ręce się wzięli ze szlachtą, żeby chłopów nie puszczać do Bryzolji... — Ha, juści może na dwoje b ab k a wróży!.. J a ci szczerze mówię, żem miał sporą ochotę pojechać, tyło mi jegom ość ducha rozbił. — T y się naprzód wywiedz od kum otra, Szymona W olka, co oni tam z tą em igracją postanowili, a potem ci łatwiej będzie trzymać się tego, co lepsze. K siądz księdzem, a kiej o g ru n t chodzi, sam sobie radzić m u sisz bez pardonu!.. Zmiękłem w te p ędy. — Juści Baśka źle nie mówi — myślę sobie. Zabrałem się i pod sam wieczór idę do Szymka. —Cóż wy, kumotrze, na to wszystko mówicie?—pytam . — O co takiego chodzi? — P o łap a ć się jakoś, widzicie, nie mogę z tą emi g racją i Bryzolją. — Ej, dać pokój, co innegom o was trzymał!.. T e raz nie b ęd ę z wami gadał... Nic nie w art taki człowiek, co to i strzyże, i goli. — Szymek, czyś ty oszalał? czy cię co podleciało? Cóżem ja tobie krzyw, znowu? — Kiej pytacie, to powiem brew ider, bez ogródek: rozpaplaliście wszystko bez nijakiej po trzeby na plebanji przed jegomością! — Człowieku! i ty to mówisz?.. Nie znasz mię je szcze od tylu lat?.. K ró tk o ś mówił, to i krótko powiem: niech mię P an Jezus ciężko na dzieciach pokarze, jeśli to prawda! P om iarkow ał się Szymek odrazu, głupio mu się zrobiło i mówi: — To przez co \yas ludzie po wsi obnoszą? — S kąd ja mam wi.edzieć? Musi psia dusza jaka
złość ma do mnie i przez zawziątek szczeka, co mu śli na do gęby przyniesie. — Co wy mówicie? Pod sumieniem powiadacie, żeście przed księdzem nie zeznali? — Kumie, żeby we mnie piorun trząsł, albo żebym się pod ziemię zapadł!.. Nie zeznałem nic o nikim, tyle jeno powiedziałem, żem o emigracji słyszał od różnych ludzi w Mławie na jarmarku. — No, moi ludzie, słyszane rzeczy! To nikt inny, tylko organista omalował was przed Koprem, przed Zapartem... — Organista?.. O, zeklnę też chyba, albo i gorzej! A cóż on sobie gałgan myśli? Dlatego, że w dudy dmie, to mu wolno rzetelnego człowieka obnosić? Nie daruję, nie przepuszczę mu, jakem Cieluchowski!.. Kalikować jeszcze na chórze, opłatki po parafji roznosić, kiełbasy i jaja wybierać od chłopów, a nie szarpać cudzą sławę!.. — Dajcie pokój, nie róbcie piekła! Jakem wasz ku moter, radzę wam dobrze. Rzuciliby się na was wszy scy, skorobyście skrzywdzili organistę. — Im zaś co do mojego honoru? — Powiem wam, widzicie, pod okrutnym sekretem, że organista takoż jedzie z nami do Bryzolji... Umie po no szwargotać po niemiecku, no i zawdy taki z waszecia prędzej się zwącha z Prusem, czy innym odmieńcem. Umyślnie go bierzewa ze sobą. — To wy już macie postanowienie, żeby jechać? — Akuratnie!. Każdy wyprzedał, co miał do zby cia, żeby lekko wziąć nogi za pas i wio! — Żeście mi też, Szymonie, nic nie poszepnęli! — Wszyscy zapowiadali, żeby z wami zerwać, że niby możecie zdradzić. — Mocny Boże! Czy oni mię też nie znają, żem przeci.e na to niepodobny! — Ścięliście się pono z Koprem, z Zapartem, a jak organista jeszcze podjurzył, żeście księdzu o wszystkiem donieśli, to się każdy bał już tylko was i waszej baby. Niebardzo ja tam wierzyłem, żebyście zdradzali, tyło T, musiałem trzymać z innymi. P — To oniby mię, widzę, i do Bryzolji nie zabrali • l £e sobą, jakby nieprzymierzający na to przyszło?
— P o w ia d a ją , żeście s p rz e k a i od e m igracji o d m a wiacie.., — D aw niej b y łe m k rz y n ę przeciw ny, ale tera z co in n e g o , j a k e m się z B a ś k ą r o z g a d a ł. — S k o ro m acie o c h o tę , to się z b ierzcie n a n o c w so b o tę . U w ażajcie to sobie, źe w D zia łd o w ie , n a t a m tej s tr o n ie g r a n ic y , p u n k t zborny. K a ż d e m u w olno iść n a sw oją rę k ę , ile źe t a k lepiej, aniżeli w kupie. A le s e k r e t o k r u tn y , z a m u r o w a n ie g ę b y p r z e d r o d z o n y m b r a tem! Z a biliby p e w n ik ie m ta k ie g o , co b y zdradził... B ie g n ę ja w te p ę d y do chałupy, zaraz z B a ś k ą r a d a w rad ę , no i z g odziliśm y się, ż e b y od ś ro d y do s o b o ty w szyściutko do czysta w yprzedać. P o m a rn o w a liśm y oto g ra ty , gad z in ę , a g r u n t z c h a łu p ą k u p ił od e m nie za psie p ie n ią d z e n a jb o g a ts z y chłop w O d o la n a c h . Z goliłem i t a k tr o c h ę więcej niż sto d w a dzieścia rubli, a ze trz y sta , albo i więcej, śm iało to w szystko było w a rte ; oso b liw ie je d e n p a s e c z e k roli za s to d o łą b y ł tak i, źe go c e b u lą c a ły m ożna było obsadzić. H a , co n a g le , to po djable! B a ś k a chciała, ż e b y św a o b oje poszli w s o b o tę r a no do spow iedzi, je n o ja jej w yłożyłem , ja k o nie p a s u je, s k o ro m się o d tej em ig rac ji n ie d a w n o co w y p rz y s ię g a ł prze d je g o m o śc ią . W y s łu c h a liś w a ty ło m szy św iętej, a g r z e c h y sw oje to św a m ieli już zwalić k a jn ie b ą d ź za g r a n ic ą . J e g o m o ś ć się nie do m y śla ł, źe te g o dn ia w k oście le byli sam i em igranci; ja c y je d n a b a b a na c a ły g ło s się ro zb e c z ała , źe niby o s ta tn i raz w ty m k o ś c ie le P a n a B o g a prosi.
R O Z D Z IA Ł T R Z E C I.
R ó ż n ie się p rz e p ra w ia li przez tę g ra n ic ę ; b y li t a cy p rzew odnicy, co k a ż d e g o p rze p ro w a d z ali, ja k im się z a płaciło d w a r u b le od d o ro słe g o , a p ó ł od dziecka: cena stała, nikiej b u łk a za grosz. K o s z t o w a ła m ię ta sz tu k a
sześć rubli; w olałbym , żeby mi k to w y rw a ł z ęb a t r z o now ego. Prz ec h o d z iliśm y n o c ą w większej kupce; razem z dziećmi b y ło sztuk z p ięć d z ie siąt. N ie m a co p o w ie dzieć, dosyć szczęśliwie poszło, jeno się n ie każ d em u j e d n a k o w o udało. S tra ż n ic y dali do n a s d w a strzały, i w y raźnie słyszałem , j a k mi ku la k o ło u c h a gw iz d n ę ła , alem t a nie baczył, r w a łe m niep rz y m ie rz a ją c y — zając. Za to B a ś k a m oja p la c k ie m g ru c h n ę ła n a ziem ię ze s tra c h u i p rz y g n io tła s o b ą dziecko, co je n a r ę k u niosła; ano k o b i e t a nie ułam ek, to się m ałe m u d o b rz e d a ła w e z n a ki, i n a ro b iło o k r u tn e g o w rzasku; żeby t a k stra ż n ik b y ł n a tę p o r ę g d z ie blizko, p o jm a łb y nas, j a k a m e n w p a cierzu. M usiałem p rz e c ie r a to w a ć k r e w swoją, i przez to m itrę g a ; inni p o lec ieli naprzód, ja zaś zo sta łem z tyłu. D r u d z y m ieli jeszcze cięższe p rzy p a d k i. B a b a je d n a z p o d S z re ń s k a — już n ie p om nę, z jakiej wsi, w ie m tyl ko, źe się z w a ła C zubalina, w p a d ł a do s tr u g i w se tn y dół, a że n io sła n a plecach s p o re z ajdy p o ścieli, w ięc jej p o d u c h y , pierzynki t a k n a p ę c z n ia ły od w ody, że się b ie d a c tw o nijak nie m o g ła w y g r a m o lić na brze g z onym ciężarem . „ R a tu j, k to w B o g a w ierzy 1“— w rzeszczała w n i e b o g ło sy . Ł a s k a B o s k a b y ł a n a d nią, bo k to ś a k u r a t nadszedł, p o d a ł b a b ie r ę k ę i t a k ą s c h la p a n ą n a b r z e g ze s tr u g i w y c ią g n ą ł. C h ło p a k zn o w u K o p r ó w , d w u n a s to la te k , po ty m strażnickim s trz a le g d z ie ś p r z e p a d ł naraz; w sz y sc y m y śleli, że się o d b ił o d g r o m a d y i z a w ró c ił ze s tra c h u , a on p r z y c u p n ą ł w do le m ię d z y k rza k a m i: b a ł się —p o w ia d a ł p o te m — ż e b y kto d r u g i r a z nie strzelił. M a tk a zaczyna la m e n to w a ć o syna, a on się, m a rc h a , z dołu odzyw a: — Cichojcież, m atusiu, bo w as jeszcze stra ż n ik g o tó w zastrzelić!... — Za g r a n i c ą — m y ślę so b ie w d u s z y — n ie b ę d z ie już m iał człow iek ż a d n y ch w y d a tk ó w ; d a d z ą d a rm o jeść, z a przew óz się n ie zapłaci, czegóż chcieć więcej? C ie k a w a rzecz czy oni też i o n a p itk u pomyśleli? B o j a k b y jesz cze d a w a li w ó d k i ze d w a r a z y n a dzień, to żyć n ie u m ie r a ć . Z aczepiłem S z y m k a W o łk a , p y ta m go:
— K u m o trz e , k to ta m za g r a n ic ą b ę d z ie m ia ł po m y śle n ie o w ik c ie d la nas? A on mi n a to: — W y nic nie m ów cie, do n iczego się n ie w t r ą cajcie! N ie w asza w te m głow a, ani nie m oja, jen o K o p r a i Z a p a rta . W D z ia łd o w ie z e b ra ło się b y ło ze t r z y s ta ludzi, co w różnych m iejscach przeszli tej no cy g ra n ic ę . S koro śm y się już p rze sp a li należycie, w y tchnęli, k a ź d y b y r a d co sc h ru p a ć . T e n i ów się też o g lą d a ł, czy n iem a k o g o ta k ie g o , co b y o n a szym losie pom yślał, a tu nic. L u d z ie tam tejsi zagraniczni p a tr z ą na n a s , j a k na r a r o g ó w . D o m nie zaś p o d s z e d ł ja k iś chłop nie chłop, je n o P o la k , i m ówi: — Mój brac ie, po co wy też t a k h u r m e m w a lic ie do ówtej Bryzolji? — S iaki ta k i za szczęściem g o n i— p o w ia d a m .— G łó w n ie n a ziem ię się łak o m im y . R o z e ś m i a ł się, ruszył ra m io n a m i i odszedł. — Czyby oni tu za g r a n i c ą nic nie w iedzieli o tem ro z d a w a n iu g r u n tó w w Bryzolji? — z a p y tu ję W o łk a , bom si? go już cią g le trzym ał. — M uszą wiedzieć; a le t a k samo, ja k u nas: kto m a d o s y ć , nie d b a o d a ro w iz n ę . K o p e r i Z a p a rt oblecieli c ały D z ia łd ó w , w ra c ają do nas, a m y się ty lk o oblizujem y, cz ek a m y o d nich jakiej w iadom ości, co m a by ć dalej. Nic do n ik o g o nie rzekli, m iny im j a k o ś zrzedły; siedli sp o k o jn ie w o b e rż y p rzy sw oich b a b a c h i dzieciach. J e d e n d ru g i się w y r y w a i w oła: „Co b ę d z ie ? “ A oni d o b y li z k o b ia łe k chleb, ser, k raja li to k ozikam i, sam i je d li i ob d z ie lali sw oich. — J a k m a być ta k i e żyw ienie, za w ła s n e p i e n i ą dze, to coś k ie p s k o z nami! — poszepnęłem k u m o tro w i n a ucho. — M usi a je n t gdzieindziej n a na s c zek a, i tu t r z e b a j a k b ą d ź przeżyć, p ó k i się ta m do n ie g o n ie d o s ta n iem y . — D o b r z e to b y ło w O d o la n a c h o b ie c y w a ć lu dziom z łote g ó r y , jen o kiej za g r a n ic ą przyszło co do czego, k a ż d y m u sia ł trz y m a ć r ę k ę w kieszeni, a u k o g o w kieszeni b y ły p u stk i, ta k i ł a p ę lizał. Już mi w ty m D z ia łd o w ie p ę k ło przeszło d w a zło te n a życie, siła żeśm y z B a śk ą n ie p om yśleli w d o m u
o ż a d n em pożyw ieniu, ja k o w szystko przyobiecyw ali. T o jeszcze nic. D o p ie ro n a stacji ko lei żelaznej p o w ia d a ją nam , że się n ik o m u nie w y d a je nijakich fra j-b ile tó w , ty lk o z g ó r y trz a płacić za całą p o d ró ż do m ia s ta Brym y. a s ta m tą d zaś p ły n ie się n a o k rę c ie do samej Bryzolji. Ażem skam ieniał. K o p e r zaczął się tam p rze m aw ia ć z urzędnikam i, a ci pow iadają, że j a k b ę d z ie krzyczał, to go za drzw i k a ż ą z b a n h o fu w yrzucić. — I cóż w y na to, kumie? — py tam w u tra p ie n iu S zym ka. Ale on ró w n ie , j a k ja, s k a p c o n ia ł, p o ło ży ł uszy po s o b ie i n ie w iedział, co o d rz e c . — W s z y s tk o mi się widzi, że t o je s t Ja k ie ś z a w r a canie głowy! — m ó w ię znowu. —P oczekajcie, pójdę, p o g a d a m z F r a n k i e m — od rze k ł. A no, poszedł, w y r ą b a ł m u w oczy p r a w d ę . — P o cóżeście w y — p o w ia d a — obiec y w ali ta k ie rzeczy, k t ó r y c h ludziom n ik t nie daje?... O b e łg iw a liś c ie n a s w idno, a tu się ty le n a ro d u zeszło; każdy jęczy, w y r z e k a teraz... — M yślicie, S zym onie, że m n ie to s a m e m u nie m a r k o tn o ? — rz e k n ie K o p e r .— J a k chcecie, p o p r z y s i ę g n ę n a S a k r a m e n t, że w szystko b y ło św ięcie obiec a n e ... P e w n ik ie m nam później za b ile ty zw ró c ą pieniądze, a t e raz ^rzeba za d r o g ę do B r e m y zapłacić. D o b rz e to m ów ić: ,,zapłacić!“— a le b i le t ta k i n a k o le i p o rz ą d n ie kosztuje. S z a rp n ę li m ię z g ó r ą dw adzieścia rubli; t a r g o w a ł e m się przy ka sie , nic nie p o m o g ło : j e d n e g o g r o s ic z k a nie chcieli u stą p ić . O k ru tn ie te b ile ty stru ły n iek tó ry ch . O r g a n is t a z O d o lan , T e o fil S k rz y p a k ie w ic z , to się c h c ia ł z d r o g i d o d o m u cofać, je n o g o ludzie uprosili, i został. J a k e ś m y też szczęśliwie w s ie d li do w a g o n u czw ar tej klasy , zarazem ro ze słał dzieciom p oduszki, p ie r z y n y , a w' ś ro d k u m iędzy d ro b ia z g ie m u sa d o w iłe m B a ś k ę , ile że j a sam n ie m o g łe m m ieć o k a na dzieci: m u s ia łe m się w a łę s a ć to tu, to tam , b o ścisk b y ł o k ru tn y . A n i ła w e c z ki g d z ie u siąść, ani się n a czem oprzeć nie b y ł o m o ż na. D o p ó k i człow iek m ięd zy s w o j a k a m i , o ó ł b i e d
—
m> caj prs co roś: co tak: rare jenc do n łe rozd
się | dosy do r jak ie rzeki przy wa i ser, dze, n a u< b a ja nien r dzioir czego w kie te na
18
—
jeszcze, ale trafisz do d r u g ie g o w agonu, j a k na ten przy k ł a d ja ze Szym kiem , co tam je d n e g o słó w k a n ik t po p o lsk u n ie rozum ie, a ty takoż nie wfiesz, o czem d o k o ła c ie b ie szw argocą. P r z e r o z m a ite n a r o d y jeżdżą po św iecie t a k ą k oleją żelazną, aż dziwno, s k ą d się tyła bierze. N ie p r z y w y k łe m do takiej parow ej jazdy, ja k o m pierw sz y raz w sw ojem życiu puszczał się koleją. N i czego, m iluśko się jedzie; ró w n iu tk o , d r o b n o pędzi; na k o n iu w ga lo p nie w yrów nałby. A n a p a trzy ć się nie m o g łe m po d ro d ze przeróżnym krajom , m iastom , p o r z ą d kom . M yślałem s o b ie nieraz: „C oby też to b y ło do o p o w ia d a n ia , żeby t a k człow iek w ró c ił k ie d y do O d o lan!* W a g o n y t e r k o ta ją osobliw ie, nikiej w e m łynie, a czasem t a k dudni, ja k b y się p u s te be c zk i sta c z ały na d ó ł z g ó ry ; rza d k o k ie d y to to podskoczy, je n o czasem p rz y s ta n ie n a d ro d ze i d o p ie r o syczy: — psssssy!... K ie j ci znow u czasem gw izdnie, to o m ało człeka nie o g łu szy, t a k z a w ierci w uszach. C hw ilam i też d z w onki j a k ie ś dziw ne dz w o n ią znow u n a w sz y stk ie stro n y : — „diin — diin, diin — d i i n ‘:. U c ie c h y się tam m a dużo n o c ą ze św ia tła n a różne ko lo ry . N a js ta rsz ą sw oją dziew czyninę, J e w k ę , p o d s a dziłem do okna, pokazuję on e św iatła, to sobie o m ało oczu n ie z e rw a ła z ra d o ś c i do ta k i e g o blasku. L u k a znow u, ch ło p a k mój, trz e c h la te k , o k ę s przez okno nie wyskoczyd z og ro m n e j uciechy: k la s k a ł c ią g le w r ą c z y n y i wołał: — „ P a trz c ie -n o , tatusiu, ja k ie to śliczności!* — N a p a trz y ły się m ałe, to po tem d o b rze już spały. S z w a b taki, d r ą g a l o g ro m n y , co g o ta m ludzie k o n d u k t o r e m przezw ali, la t a ł od w a g o n u do w a g o n u , czasem o b e jrz a ł bilety, dziurki ja k ie ś n a nich znakow ał; ale to t ru d n o b y ło zrozum ieć, o co m u Chodziło: nic a nic nie ro z u m ia łe m , choć się d a rł n a całe g a r d ło . Szym on bo już jeździł k o le ją z M ła w y do C ie c h a now a, ż e b y o d w ie d z ić b r a t a sta rsze g o , co tam służył n a p le b a n ji za p a r o b k a do koni; ta k i b y w a ły c z ło w ie k znał ro żn e w y p a d k i. — W ie c ie wy, k u m ie — p o w ia d a :— na w ła sn e oczy w idziałem , ja k na stacji je d n e j c z ło w ie k w y s ia d ł z w a g o n u i n a dzw o n e k nie w ró c ił do s w e g o m iejsca, to go zostawili na drodze, choć m iał w y k u p io n y b ilet, i bez
—
19
—
p y ta n ia p o je c h a li d a le j.... M ó w ię ja k o n d u k t o r o w i, źe ta m z o s ta ł je d e n , a o n r ę k ą t y l k o m a c h n ą ł. Z a p a m ię ta łe m ja to s o b ie d o b rz e i n ie m ia łe m o c h o t y n ig d z ie w y s ia d a ć . A l e n a je d n e j s ta c ji w y p a d ło d z ie c io m p rz y n ie ś ć w b u te lc e w o d y d o p ic ia ; w y s ia d łe m , w ra c a m z tą w o d ą , a tu n ie m o g ę t r a f ić ; ła t w o s ię za b łą k a ć : t a k i je d e n w a g o n p o d o b n y d o d r u g ie g o . S zczę ś c ie , źe ta s m a r k a ta J e w k a w y jr z a ła o k n e m , i z o b a c z y łe m je j g ło w in ę z b ia łe m i w ło s a m i. O j, aż s ię w e ł b i e m ą c i, k ie j c z ło w ie k w id z i, źe ta k i r ó j lu d z i je d z ie ! P o w ia d a ją , źe j a k b y t o t o k a j w y w a liło , t o b y c i p o d r ó ż n i k o s te c z e k ze s ie b ie n ie p o z b ie r a li. O k r u t n y r o z p ę d m a p o n o k o le j ż e la z n a . Jeden c h ło p a k , ja d ą c y z n a m i, w y s t a w i ł ta m g ło w ę z o k n a , to o d r a z u p o r w a ło k a p e lu s z i h e t p o n io s ło ; c h o ć b y s ię b y ł i p o ż a lił p rz e d k o n d u k t o r e m , n ic b y m u z te g o n ie p r z y s z ło . O n i c z ło w ie k a p rz e ja d ą , a n ie sta n ą : p rz e z to g o r z e j je c h a ć k o le ją , n iż w o z e m . W s z y s tk o t o je s z c z e n ic w p o r ó w n a n iu z o k r u tn y m g w a łte m , j a k i s ię z r o b ił, k ie d y ś m y n a d s a m y m d n ie m s ta n ę li w B e r lin ie . A to ć ta m n i k t n a c z łe k a n ie b a c z y ! R a n y b o s k ie ! lu d z ie s ię w a lą , p ę d z ą , n ic z e m b y d ło ! W n ic z e m d la t a k ic h d z ie c k o , s t a r o w in k a ja k i, k a le k a , a lb o c h o r y . A n i s ię z a trz y m a j, b o c ię z g n io tą , zd u s z ą , zadepcą. W z ią łe m j a n a p le c y je d e n t o b ó ł, B a ś k a d r u g i; o n a n a rę c e d w o je d z ie c i, ja d r u g ie d w o je , i ta k e ś m y g n a li ra z e m z in n y m i, j a k b y n a s w ie lk a ja k a w o d a p o n o s iła . C z y to ta m k t o w ie d z ia ł, d o k ą d id z ie ? .. Ja, z w y c z a jn ie , s p o s trz e g łe m , że g r o m a d a p o ls k ic h c h ło p ó w w a l i , to m s ię te ż g a r n ą ł w tę s tr o n ę , co i o n i. W t ło p u c z y l i n a s d o ja k ie jś o g r o m n e j iz b y , co s ię w y d a w a ła , j a k b y b y ła p o d z ie m ią , a le p rz e c ie i n a jw ię k s z y b u d y n e k n ie p o m ie ś c i n a le ż y c ie t y le n a r o d u , je n o ś c is k m u s i b y ć k o n ie c z n ie . W p a d liś m y ta m p rz e z d r z w i c a łą k u p ą , a za n a m i d r u g a , tr z e c ia i d z ie s ią ta k u p a . L u d z ie t a k s ię s y p a li, j a k z b o ż e w w o r k u . Je zu s M a r ja , J ó z e fie ś w ię ty , co te ż ta m b y ł za r w e te s !.. N a s i o d m a w i a l i g ło ś n o p a c ie rz e , ś p ie w a li n a b o ż n e p ie ś n i; ja c y ś Ż y d z i z n o w u k ł ó c i l i s ię p o ż y d o w s k u , aż im ś lin a z u s t c ie k ła ; C ze si, c z y j a k s ię ta z o w ią , d o b rz e s o b ie p o d p ili w g r o m a d z ie i w y ś ~ !
—
mj caj Pr£ co roś co ta k rar< jenc
20
—
T o jeszcze nie w szystko, bo n ie k tó ry c h o ry jęczał, stękał, a m a łe dzieci, za m iast spad, d a rły się ta k , ja k b y je k to ze sk ó ry obdzierał. Nie m ia ł tam człow iek żad n e g o w y p o c z y n k u , tyło u tra p ie n ie i z m o rd o w a n ie. T a k ja, ja k i m oja B aśka, żadne z nas o k a nie zm rużyło, je n o ś m y sobie p a c ie rz e o d m aw iali. Dzieci nasze jac y sp a ły uczciwie, aż m iło b y ło patrzeć. Nic się w ty m B e rlinie lepszego nie zdarzyło. My śleli n iektórzy, źe tam spotkają ajenta od em igracji; ale n a p o ty k a li tylko różnych w y d rw ig ro sz ó w , ludzi nic d o brego.
do R O Z D Z IA Ł C Z W A R T Y . nie roza się dosi do i jakie rzeki p rzy wa i ser, dze, n a U' b a ja niem dzion czegc w kie te na
W y je c h a liś m y po p o łu d n iu z B erlina, a w nocy s ta nęliśm y w B rym ie. P o r z ą d n y tam je s t b a n h o f, chód nie tyli, co berliński. P r o s to z k o lei z a b ie ra m y sw oje m an a tk i i ruszam y n a duży plac, a ta m już n a ta k ic h p o l sk ic h e m ig ra n tó w w yczekiw ało pełno ro z m a ity c h o b e r żystów , co chcieli, żeby do nich iśd n a nocleg; g w a łte m p r a w ie cią g n ę li ludzi. N asz o r g a n is ta — zuch, d o b rze się spraw ił; odraz u sta je za nas, w y m y ś la p lu d ro m , p o w ia d a im, że m y nie p ó jd zie m y n igdzie nocow ad za pien ią d ze , jeno m usim y d o s ta ć k w a te r ę darm o. K o p e r i Z a p a rt w yuczyli go, żeby z N iem cam i g a d a ł w ta k i sposób. D o p ie ro te S z w a b y w śm iech, n a d rw ili sobie p o n o d o b rz e z o rg a n is ty , pow iedzieli m u, źe nig d zie n a św ię cie n ie m a ta k ic h g łu p ic h ludzi, j a k P o la c y . N ie k tó rz y emigranci, dali się złowid, poszli n a k w a te r y do ró żn y c h zajazdów , h oteli. P óźniej się d o w ie działem , że ich tam p o rz ą d n ie z d a rli za m ieszkanie i za życie. O d o la ń s c y nie dali się wziąć N iem co m n a sz tu kę, m oże przez to , że m ało k tó ry z na s m ia ł w ię k s z e p ie n ią d z e p r z y sobie. A l e cóż tu dalej robid? S to im y n a p la c u , ro z p ra w ia m y m iędzy sobą; n ie je d n e m u już się tera z ta e m ig rac ja n a p rz y k rz y ła , to k lą ł,
w yrzekał. N ajgorzej nam b y ło nie n a ręk ę , źe w takim cudzym k r a j u nie u św ia d cz y człow ieka, coby, j a k należy, uczciw ie po p olsku przem ów ił. — Z a tra c o n y kraj! — po w ia d a m od niec h c e n ia do B aśki: — u n a s prędzej się zrozum ie żydow skie sz w a rg o tanie, aniżeli t ę n ie m ie c k ą mowę! N a to r y c h ty k zbliża się do m nie ja k iś człow iek i w ręcz po p o lsk u zapytuje: — Czegóż w a m potrzeba? M yślałem , że z n ie b a spadł taki m ów iący po p o l sku, w ię c m u z k o p y t a o p o w ia d a m , o co chodzi. — Id zie m y na e m ig ra c ję — m ów ię — d la te g o p r z e cie, źe n a m p r z y o b ie c a li dać w szystko darm o, a tu p r z e je c h a liś m y już s e tn y sztuk d ro g i i darow izny ani w idu, ani słychu... N ie m c y cią g le je n o n a n a s krzyczą: „Bec a l!11—i koniec. — W y tn i j kacie, ze m ną a k u ra t to samo! — r z e k nie on c z ło w ie k . — Dzisiaj r y c h ty k dziesięć dni ja k e m tu p rzy jechał z b a b ą i dw o jg iem dzieci, a w idzi mi się, że to je s t w ięcej ro k u . Com m iał p ieniędzy, to poszło, i tera z c h o d z ę oto na b a nhof, b o się spodziew am , że l a d a p o c ią g , a n a d je d z ie b r a t mój. N ie w id a ć g o j a k oś, m oże się w strzym a, zostanie w dom u. L ep iejb y zrobił!.. Tu, w B ry m ie , b ie d a na naszych. N iem cy um ie ją osk u b a ć k a ż d eg o do czysta; p o n o w Bryzolji d o p iero b ę d z ie nam dobrze... Daj Boże! — J a k to? wy tu p ła c ic ie za wszystko? — P ó k i m iałem , tom płacił, te r a z n ie m am już czem p łac ić. M oże b r a t p rzyw iezie tro c h ę pieniędzy, a jak nie, to m ię n a gosp o d z ie g o to w i sfa n to w a ć . — A czemuż nie je d z ie c ie do Bryzolji? — M yślicie, w idzę, że m ożna je c h a ć k a ż d eg o dnia. B r o ń Boże! T u trz a czekać n a o k r ę t nieraz i trz y ty g o d n ie . — J e zu s Marja! 1 w szyscy p ła c ą za w ikt, za k w a terę? — P o n o nie wszyscy, je n o ja t a k i c h n ie p ła c ą c y c h nie znam. D ziś ja c y p rz e d w ieczorem d o w iedziałem się o d ludzi, że tu je s t w B ry m ie je d e n p a n , co się L o jt nazywa; no, i on p o d o b n o d a rm o d aje e m ig r a n to m p o l skim życie, ja k o też m ieszkanie. T r z e b a się b ę d z ie j u tr o o n ie g o d o p y ty w a ć ...
Juźem teraz nie m iał o c h o ty do ro zm o w y , ty ła co żywo b ie g n ę m iędzy sw oich i ro z p o w ia d a m im o ty m p a n u Lojcie. Zaraześm y się przy takiej zrę c z n o ści p o jednali z K o p re m . B ie rz e m y S k rz y p ak ie w icz a zaraz w o b r o ty , p o w i a da m y mu: — U w iń-no się pan s k o ro , a popytaj m ię d z y N i e m cami o p a n a Lojta; d o b rze b y b y ło z je g o ła s k i dziś j e szcze p o d d a c h e m nocow ać, siła, że tu n a p la c u p o d g o łe m n ieb e m dzieciom zimno d oskw iera. O r g a n is ta w te p ę d y p o b ie g ł n a zw iady. P ó ź n o już b yło, i m ało k to p rz e c h o d z ił ulicą. A le S k rz y p a k ie wicz — chw at. Co g dzie k o g o z d a le k a dojrzy, zaraz ta k i e g o goni, b ie rz e w obroty, s z w a rg o ta z nim po niem iecku. W k w a d r a n s może w ra c a on do na s i p o w ia d a : — Ej, sk ą d żeście znow u ja k ie g o ś p a n a L o jta w y trząsnęli!.. T a k ie g o niem a, ja k żywo, w B ry m ie , jen o L o jd e m nazyw ają się tu w sz y stk ie o k ręty , k tó re p ły w ają z ludźm i po m orzu. P o w ie d z ia ł mi oto je d e n N i e miec, że naczelnicy od o n ych o k r ę tó w dają P o la k o m po m ieszczenie i całe utrz y m an ie , a w sz y stk o to m a b y ć na ja k im ś tam s ta ry m b a n h o fie . — P a n ie S krzypakiew icz, jeżeli B o g a m asz w sercu, w y w ie d z się, g d z ie j e s t te n s ta r y banhof! — w ołali lu dzie na w szystkie strony, o so b liw ie też b a b y , ja k o im chodziło o to, że dzieci m arzn ą w nocy p o d g o łe m n ie bem . O r g a n is ta s p ra w ił się do b rze i te ra z także, a j e szcze krócej baw ił, niż prze d tem : od raz u tra f ił n a p o licjanta, i ten m u p ow iedział, k t ó r ę d y iść należy do s t a r e g o b a n h o fu . Oj, b a rd z o r z e te ln y rozum m ieli nasi, że z O d o la n zabrali w d ro g ę te g o S krz y p ak ie w icz a ! W y s łu ż y ł on się ludziom o k ru tn ie . P o z b ie r a liś m y czemprędzej sw oje to b o łk i, w zięło się n a r ę c e r o z e s p a n e dzieci, i szliśfny d o p ie ro j a k w o jsk o . S ta je m y p r z e d j a kim ś w ielkim m u ro w a n y m d o m em ; c hodził tam p r z e d b r a m ą policjant, i on nas zapytuje, czego zaś c hcem y. Z araz n a f ro n t w y su n ę liśm y o rg a n is tę , ażeby m ów ił w naszem imieniu. — „ j a , ja... g ut, gut... n a jn “—słychać było, ja k szw a rg o ta li. A p o te m w puścili do te g o dom u bez ż a d n y ch c e regieli. D o b r z e się stało.
D a li nam n a k w a t e r ę s p o rą izbę, co p r a w d a nic osobliw ego, jen o to g łó w n a , że b e z żadnej opłaty. — Chwałaż B o g u na wysokościach! — po w ia d a m w radości, ja k e ś m y ty lk o z B a śk ą i dziećm i swój k ą t zajęli. K a ż d y te ra z p a d ą ł n a b a rłó g , a ja k się tam raz znalazł szczęśliwie, to już do r a n a prze sp a ł n a je d n y m b o k u po ty c h w sz y stk ic h ta r a p a ta c h i niew yw czasie. B y ło się czemu n a p a tr z y ć na z aju trz r a n o w ów ty m s ta r y m b a n h o fie . W szę d z ie p e łn iu tk o n arodu: -nietylko sam lud p r o s ty , chłopi, ale i rzem ieślnicy, i różni jacyś, z w aszecia p o u b ie ra n i, p recz tam p rz e b y w a li. R o iło się to to , niczem pszczoły w ulu, albo m ró w k i w m row isku. A no, zapisali nas, O d olańskich, z im ienia i n a z w i sk a do księgi, dali każdem u k a r t k ę z n um erem , na tej k a r t c e zaś kóli p o r z ą d k u stało, ile je s t g łó w w rodzinie, bo p o d łu g te g o porcjam i w y d a w a li z k u chni żyw ność dla każdej fam ilji. N a ten p r z y k ła d m oja k a r t k a m ia ła: „N um er 631, mąż, żona i czw oro d z ie c i.11 U tr z y m y w ali lad n a le ż y ty w każdej rzeczy, a ja d ło da w a li lu dziom lepsze, niż się m iało w d o m u u siebie. S u m ie n nie to pow iedzieć m ogę. D o ro s ły człow iek d o s ta w a ł b ę d z ie z k w a r tę o sło dzonej k a w y , a do te g o n a le ż y tą k r o m k ę św ia tłe g o chleba; czułeś, żeś śniadał, ja k e ś to zbuchał. D zieci t a koż nie m iały głodu: d o sta w a ły po ło w ę te g o , co starsi. W p o łu d n ie znow u — o b ia d , j a k należy: k a r to f la n k ę ta m z m ięsem , g r o c h ze sz p e rk ą , kaszę tam, ryż, różne ta k ie rzeczy, a w szystko sm aczne. R o z p a s ł się nieje d en n a onej s tra w ie , bo b y ło i dużo i dobrze. S w o im p o rzą d k iem szła w ieczerza, a p r a w ie z a w d y z m ięsem . J a k człow iek d o b rze n a k ła d ł w s ie b ie , to m u się p o te m chciało z alać piw e m . Ż yliśm y ta m sobie, nikiej w z a pusty. M ieszkanie, co p r a w d a , b y ło stra szn ie plu g aw e — śm ieci i r o b a c t w a w szędzie pe łn o ; ale za to znow u d a wali d o b r ą o p iekę, o so b liw ie dzieciom . J a k tylko k t ó r e z a n ie m o g ło , zaraz p rzy c h o d z ił d o k to r, z a p is y w a ł l e k a r s t w a — nic się n ik o m u nie płaciło. W y p a d ła w ię k sza j a k a niem oc, to zabierali c h o re g o do szpitala, i ta m już zostaw ał, d o p ó k i n ie o z d ro w ia ł, a lb o — nie u m a rł. G d z ie ty le n a rodu, tru d n o , żeby ś m ie rć n ie z a g lą d a ła .
—
24
—
T y lk o ja k n a tę em igrację przyjechali do B r y m y j a c y głupi ludzie, to so b ie i r a d y dać nie umieli; rozłazili się po g o s p o d a c h , żyli gorzej od nas, i w d o d a tk u N iem cy ich o b d z ie ra li z p ie n ię d z y bez m iłosierdzia. H a, człek m usi o w szystko się g ru n to w n ie d o p o m n ie ć , kiej chce w yżyć n a świecie! I to ró w n ie n ieje d n em u lu b o w a ło , że tam w B ry m ie byli księża katoliccy; ci s p o w ia d a li lu dzi, o d p ra w ia li n a b o ż eń stw a z polskiem i pieśniam i, chrzci li dzieci, a lb o i ślu b y daw ali. N iem ało ta m d ro b ia z g u n a św ia t przyszło, a do żeniaczki m ieli lu d zie ta k ą g o rą c z k ę , że n ie ra z p ię ć i sześć ślu b ó w b y w a ło d zien nie. S t a r e k o b ie ty po w ia d a ły , że to zaw dy n a b ie d ę ta k g ę s to się żenią. Choć n a m dobrze b y ło w B rym ie, ale i t a k cniło się n ie je d n e m u przez to, żeśmy m usieli w yczekiw ać cza su, k ie d y o k r ę t do B ryzolji o d p ły w a ł. Z g ó r ą d w a t y g o d n ie siedzieliśm y w s ta ry m b a n h o fie . P o z a b ie r a ł tam człow iek znajom ości, co nie wyszło n a d o b re: siaki ta k i po c z ęsto w a ł cię dzisiaj kieliszkiem w ó d k i, czy k u flem piwa, to ś m u ty ju tr o znow u m u sia ł p o s ta w ić co od siebie. Byli chłopi, co się porozpijali ty m sposobem ; b a b y też nieźle sm o liły w ódkę, a jeszcze lepiej — piwo. J a się koniecznie chciałem nauczyć c o n ie b ą d ź nie m ieckiej m ow y, to m n a d s k a k iw a ł S krzypakiew iczow i, a precz się go w y p y ty w a łe m , jak co nazyw ać. S p r o fito w a łe m o d r o b in ę , jen o mi ja k o ś przez g a r d ł o nie c h c ia ły przeleźć ró żn e n iem ieckie słow a. — „G ut m o r gen, ich danke, ich bite, wi g i e t ’s " — n a uczyłem się; jeno, ja k przyszło co do czego, to się i ta k nie u m ia łe m w y gadać. P o w ie d z ia łem raz w szynku do p a n n y tak ie j, co usługuje: „B ite draj b i r , “ a o n a psia k o ść w oczy mi p a trzy i cią g le pyta: „W as? w as?“ — B odajżeś ty spuchła! — k rz y k n ą łe m po polsku. D o p ie r o S k rz y p a k ie w ic z czysto się z n ią r o z m ó wił, i m u siała nam dać trzy k u f le piw a. S k a r a n i e b o skie z ta k ą p o k rac z n ą mową!.. A Czechy to i po p olsku t a k m ów ią, że ich m ało k to zrozum ie: sz ep le n ią , poły k ają słow a, czy co takiego; pono so b ie m iędzy N ie m cam i na nic p o ła m a li ję z y k . U n a s to b y się człow iek przez całe życie nie n a pa-
'
—
25
—
trz y ł tyła różnych dziw ności, co ta m b y ło w onej B ry mie. N areszcie je d n e g o dnia kazali n a m się s p a k o w a ć , że n ib y czas b y ł już n a oltfęt w siadać. Zebraliśm y się, o g r o m n a m oc n a r o d u — m ia s to b y z teg o założył — i pow ieźli nas k o leją żelazną do o k r ę t u na d morze; p o r t się n a z y w a ta k i e miejsce. T a m d o p ie ro pod r a c h u n k ie m w sadzali k a ż d e g o e m i g r a n t a na o k r ę t p a ro w y ; n a p a k o w a li ludzi, j a k śledzi, i jazda!.. S tra sz n o b y ło zrazu, ja k człow iek zobaczył t a k ą o k r u tn ą w o d ę , a tu n ie m a ż a d n e g o o p a rc ia ; osobliw ie m iędzy b a b a m i niem ało b y ło lęku; d r u g a to s o b ie oczy z a słan iała rę k o m a , ż e b y nie w id z ie ć te g o m orza. A le później n ik t się już n ie stra c h ał, bo przy w y k li. „ S tra s b u rg " się n a z y w a ł ów o k rę t, a e m ig r a n tó w b y ło na nim do ty sią c a.
R O Z D Z IA Ł P I Ą T Y .
N a naszym o k rę c ie „ S t r a s b u r g u 1*k a ż d y d o ro sły czło w ie k m ia ł d la s ie b ie żelazne łóżko, a n a łóżku — s ie n nik, w y p c h a n y s ia n e m m o rs k ie m , i t a k ą s a m ą p o d uszkę. Z B a ś k ą sypiało dw o je m łodszych dzieci, a dw oje s t a r szych — ze mną. K t o m iał j a k ą w łasność, m u sia ł w sz y stk o p o m ie ścić n a t e m łóżku, b o nie b y ło w o ln e g o k ą ta . S am w ierzch o k rę tu , je g o p o d ło g a , nazyw a się p o k ład e m , i tam lu d zie w y sia d u ją po ca ły c h dniach, jeżeli p o g o d a dopisuje; ale m ie s z k a n ia z łóżkam i są p o d p o k ła d e m , n a „ ć w isz e n d e k u ," j a k się m ów i po niem ie c k u . Z p o k ła d u schodzi się po s c h o d a c h p o d p o k ła d , j a k b y do p iw n i cy, — n a p rz ó d n a w ie rz c h n ie p ię tro , a z w ierzchniego, tak o ż po sc h o d k ac h , niżej jeszcze, na p ię tro dolne. O b a te p i ę t r a p o d z ie lili coś n a cztery izby, i w każdej izbie w isiało m oże ze sto łó że k w g ó r n y m rzędzie, a d r u g ie sto w doln y m . P o d psem ta k ie m ieszkanie, o s o b liw ie na do ln em p iętrze ; zad u ch ta m s tra s z n y i czuć stęchlizne. a jak
człow iek w yjrzał oknem , to m iał m orze p o d sam ym n o sem: r ę k ą m ożna b y ło d o s ta ć do w ody. K ie j się m o rze b u rzy ło , m ia łe ś w o d ę p recz wyżej p o n a d te okna. Ej, co tu m ów ić, sk o ro ta k ie fale m o rsk ie n ie r a z się przez w ie rz c h prze lew a ją i zalew ają c ały p okład! W a lą czasem, nikiej g ó r y se tn e . N ie c h b y w te n c za s nie poza m y k ali drzw i, co się przez nie schodzi na ćw iszendek, t o b y i tam w o d a zaszła: d o p ie r o b y ludzie n a ro b ili gw ałtu! P a r o w ie c n a z y w a się przez to, źe g o p a r a p o p y c h a t a k samo, j a k kolej żelazną. D niem i nocą pali się ta m w ę g ie l w o g ro m n y m piecu, żeby z w o d y n a ro b ić pary: dy m zaś o d c h o d z i w g ó r ę przez w ysoki kom in. P o ty m d y m ie z d a le k a już na m orzu w idać, k ie d y ja k i parow iec płynie. S p o ty k a liś m y nieraz w dro d ze dziesięć, albo i więcej tak ic h p a ro w y c h o k r ę tó w dziennie. O k r ę t znowu żaglow y poznasz po tem , że się z d a ła b i e l ą żagle, o k r ą g lu tk o p o w y d y m a n e o d w ia tru , co p o p y c h a po w odzie i n ie s ie ów s ta te k . K a ż d y o k r ę t zaś w y w ie sz a styoją c h o rą g iew , żeby ludzie wiedzieli, czy to F ra n c u z , N iem iec, W ło c h , H is z p a n , A n g lik , albo jeszcze ja k i inny. J a k się zdarzy, źe w ia tr wieje a k u r a t w tę sa m ą s tro n ę , w k t ó r ą się płynie, to i p a ro w ie c rozw iesza na m aszcie o g ro m n y żagiel z płótna; juści mu o w ie le lżej p ły n ą ć w ta k i sposób, bo g o p a r a p o p y c h a sw oją d r o g ą , a w i a tr swoją. K i e d y znow u p o w ie je w ia tr przeciwny, w te d y ża giel zwijają. O, je s t co w idzieć, j a k m ajtkow ie w y łażą n a m aszt po linach! N ie ra z o k ru tn ie w ia tr dm ie, na p o k ła d z ie tru d n o u s ta ć na n o gach, a ta k i m a jte k bestyjnik skacze, niczem w ie w ió rk a , z jednej liny n a d r u g ą i ro b i swoje. O g r o m n ą m ają zręczność. A le t r a f i a się, że w ia tr strz ę sie ta k ie g o , ja k śliw kę z d rze w a, n a p o k ład , albo i w m orze, a no, to życie straci. P r z y k a ż d y m p a ro w y m o k r ę c ie są też o g r o m n e ł o dzie n a wszelki w y p a d e k ; bo j a k b y się s ta te k ro zb ił o ja k ie skały, to się lu d zie r a tu ją w onych czółnach; chociaż p o w ia d a ją , źe p o d c z a s b u rz y łódź t a k a niew iele w sk ó ra : w o d a ją p o rw ie , po n iesie , zaleje. N iech P a n J e zus k a ż d e g o b r o n i o d ta k ie g o nieszczęścia! L e ż ą one ł o dzie n a sto jący ch słu p k a c h , kóli te m u u rządzonych, do-
t
V
^ ,
b rz e p rzy m o c o w a n e po obu b r z e g a c h o k rętu . N a naszym pa ro w c u b y ło ich z dziesięć. Inne znowu u rządzenie m a j ą w ielkie, j a k b y kom iny, rury, co s ię g a ją od w ierzchu do sa m e g o sp o d u o krętu; w ia tr w nie w p a d a , i przez to się w ie trz y w n ę trz e całe; m ów ili niektórzy, że to kóli z d ro w ia e m ig ra n tó w , choć nie uw ażałem , żeby b y ło sku teczne w ta m ty m zad u ch u na ćw iszendeku. M aszyny są tam także p rzerozm aite; przy jednej siedzi człowiek, co go m ianują ste rn ik ie m , bo pilnuje ste ru , a przy drugiej, parow ej — inny m aszynista. A j a k że, n a k o m e n d ę w szystko p o rz ą d n ie się o d b y w a . K a p i ta n g łó w n ie rządzi: w szyscy m uszą go słuchać. P o k a p ita n ie zaś idą; pierw szy oficer, d ru g i i trzeci. J e d e n z ty c h o fic e ró w n a z y w a się celm ajster, po polsku p ł a t nik, ja k o płaci za wszystko, co gdzie o k r ę t zakupuje, za w ęgle, za chleb, za mięso, za w o d ę s ło d k ą do picia, bo m o rs k ie j pić nie można, i za inne ró ż n e rz e czy. T e n p ł a t n ik w ydaje także k u c h a rz o w i ze sp iżarni to, co p o trz e b a n a śniadanie, o b ia d i wieczerzę; on prow adzi w szystkie ra c h u n k i. S k rz y p a k ie w ic z 'r a z mi o p o w ia d a ł, że p ła tn ik na n a szym o k rę c ie o g r o m n e m iał d o c h o d y ; bo niby ja k n a k a ż d y m człow ieku oszczędził d la siebie dziesięć g ro sz y codzień, to juści s p o ro k o rz y s ta ł. A k tó ż b y g o tam d o p iln o w a ł na wodzie? N ajw ięcej n a m daw ali w ę d z o n e g o m ięsa, ale ta d la sta rs z y z n y b y ło i świeże, b o bili n a o k rę c ie precz w oły. Człowiek, j a d ą c y na ok ręc ie d o k ą d m u w y p a d a , n a zyw a się pasażer. J e d n i p a s a ż e ro w ie p ła c ą g ru b o , p o n o coś dw anaście, czy n a w e t p ię tn a ś c ie r u b li na dzień; tac y m ieszkają w k ajucie, m ają p ię k n e pokoje, d a ją im jeść suto, i o b s łu g a je s t k o ło nich należyta: tyło b o g a c z a s ta ć n a to, ż e b y był pasażerem pierw szej klasy. Ci zn o wu, co ja d ą n a ćw iszendeku, pasażerow ie ostatniej klasy, żyją d a le k o gorzej, a le też p ła c ą mniej niż ć w ie rć t e g o , co tam ci. My, e m ig ra n c i, n ic e ś m y nie p ła c ili, je n o ś m y mieli w szystko d a rm o , ja k o r z ą d bryzoljański w sz y stk ie k o sz ta za nasze u trz y m a n ie płacił N iem com g o tó w k ą . W p a k o w a li nas na o k r ę t w ieczorem , a le ś m y tylko c o n ie b ą d ź odpłynęli od brzegu, i przez c a łą noc s ta ł t e n p a ro w ie c w porcie n a kotw icy; choć ta n a w odzie, nic
n ie szkodzi: k a ż d y się m ó g ł wyspać, ile że k o tw ic a m o c no trzym a, a w p o rc ie w o d a spokojna. T a k ą kotw icę, o g r o m n y sztuk żelaza z se tn e m i h a kam i, spuszczają m ajtkow ie w w o d ę n a łańcuchu, czyli też n a linie, co je s t t a k a g r u b a , j a k r ę k a lu d zk a w łokciu. S k o ro się ciężar ta k i h a k a m i w ry je w dno m o rsk ie, to trz y m a . K i e d y n a z aju trz dzień zaśw itał, p a trzym y, a tu m g ła straszna: o dziesięć k ro k ó w nic a nic nie w idać; ty lk o p ta s tw o m o rs k ie latało z w rz a sk ie m około o k r ę tu ,—m ew y się nazyw ają ów te ptaki. R zucisz im n a w o d ę k a w a łe k chleba. czy k a rto f e l g o to w a n y , zaraz ich na ta k i żer zlatuje się z pięćdziesiąt, i d o p ie ro piszczą, a je d n a drugiej z d z io b a to w yryw a. P o d c z a s m g ły takiej nie m ożna się puszczać w m o r sk ą d ro g ę , bo jak o nic n ie w idać, to ła tw o w paść na j a k ie sk a ły , no i w tenczas, b ą d ź z d ró w h o le n d e r s k i śle dziu! A n i dym u, ani popiołu z n ik o g o n ie zostanie. K a p i ta n nie d a ł s y g n a łu do odjazdu, i cały dzień w y s ta w a liś m y w e m g le strasznej. R o z ja ś n iło się ja k o ś p o d w ieczór, b ł y s n ę ły n a n ie b ie g w iazdeczki i w szedł m i e s i ą c z e k — d o b r y znak, że m g łę licho wzięło. L e d w ie z aśw itało, m y m arsz w dro g ę. K ie j ta k i p a ro w ie c s k ą d w yrusza, albo do jak ie g o m iejsca p r z y p ły w a i m a tam stanąć, to w ypuszczają z n ie g o p a r ę ta k ja k o ś osobliw ie, że s ły c h a ć o k ru tn e trą b ie n ie : ry c z y d ziw nie przez d w ie a lb o trz y m inuty. T r z y razy się p o w ta rz a ta k ie trą b ie n ie , m oże co k w a d ran s, m oże co p ó ł g o d z i n y . K t o b y b y ł jeszcze n a b r z e gu, a m iał pły n ąć n a tym o k ręc ie, m a zaw sze czas z m ia r k o w a ć się, w siąść do łodzi i p rz y p ły n ą ć. N asi s o b ie ża rto w a li z te g o ry k u ; na w ła sn e uszy słyszałem , ja k Z a p a rt m ó w ił do swojej b a b y : — M aryna, a lećże do o b o ry , bo się S a d u la nasza ocieliła! Nie słyszysz to, ja k ryczy? Zanim się w y jedzie o d B ry m y n a p e łn iu ś k ie m o rze, m a o k r ę t w y tk n ię tą d ro g ę , k t ó r ę d y iść p o w inien: na p ra w o ta m i n a lew o p ływ ają po w ie rz c h u m o rz a duże t a k i e b a n ie , co je zow ią boje, i d o p ie ro m ię d z y niem i o k r ę t sunie ś ro d k ie m , precz kóli ostrożności, żeby się kaj w złe m iejsce nie w y p a ro w a ł. Z początku w o d a b y ł a spo k o jn a , i p a ro w ie c m ało
Z początku w oda była spokojna, parow iec m ało się k o ły sa ł.
30
gorzej. O koło p o łu d n ia już b a łw a n y tę g o b iły o b o k i o k r ę tu , a g dzie okiem się g n ą ć , w szędzie n a m orzu p ł y w a ły k u p k i białej piany, n iep rzy m ierzający ja k gęsi. Za częło się d o p ie ro k o ły sa n ie tak ie , że ludzie nie m ogli u s ta ć n a nogach, je n o k a ż d y p o tr z e b o w a ł jakiej p o d p ó r ki: c h w y ta li się, k to czego mógł, żeby nie gruchnąć. M ożna się czepić n a o k rę c ie l a d a czego, bo ta m w sz e la k a rzecz musi być szrubam i p rz y b ita do p o d ło g i, żeby m o g ła u sta ć n a miejscu; ani stół, ani ław a, ani sto łe k , nie u trz y m a ły b y się inaczej, ty lk o przy tak ie m k o ły s a niu p a d a ło b y to to cią g le n a ziem ię. J a k się t a k o k r ę t b u ja n a p ra w o i n a lewo, albo w tył i naprzód, ludzie d ostają z te g o zaraz za w ro tu , k o ło w a c iz n y w g ło w ie, m ają osobliw e nudności, m dli ich ja k o ś strasznie i do łó żk a ciągnie. N iejeden to się d o w lec nie może, kiej g o n a ra z chw yci, p a d n ie g d z ie b ą d ź i d o p ie ro zrzuca, co m a w śobie. Człek z m o cniejszą n a tu r ą p o c h o ru je s o b ie trz y , c z te ry dni, i n a tem k o niec. A le ja k p a d n ie n a s ł a b szego, co z a w d y b y ł cherlak, to ta k i przez d z iesięć dni, a lb o i dłużej naw et, jęczy: ta r g a ją go c ię g iem w ym ioty, i b ó l ta k i n ie ra z czuje w głow ie, źe zm iło w a n ia b o s k ie g o prosi. M ało k o m u się upiecze p r z e d tą c h o ro b ą , co się m o rs k ą nazyw a. N a n a szym ,,S tr a s b u r g u “ z ka ż d ziu tk im d n ie m m nożyli się ta c y chorzy; przyszło do te g o , że j e d n e g o dn ia p r a w ie n ik t nie t k n ą ł ż a d n e g o ja d ła . P o cóżby jedli, ja k m ieli o d d a w a ć to n a p o w r ó t ze s ie b ie ? T a k n a pokładzie, j a k n a ć w iszendeku, p lu g a s tw a b y ło p e łn iu te ń k o ; już z te g o s a m e g o r o b iło się n ie d o b rz e człow iekow i, choć b y ł z d ró w n a w e t. G dzie m o żn a w t a k ic h o b r z y d liw o ś c ia c h ponieść do g ę b y ły ż k ę stra w y ? Oj w y h u ś ta liś m y się porządnie! J a k ie ś m y się też raz szczęśliwie puścili n a w o d ę , to już p o te m la d a k a w a ł e k ziem i, co się go z d a le k a w i działo, r o b ił ludziom dużo uciechy; oczu tru d n o b y ło o d n ie g o o d e rw a ć . Cóż k ie d y to rza d k o ść . A co też ta m o p o w ia d a n ia b y ło o ro z m a ity c h krajach! S k r z y p a k iew icz r o z g a d a ł się z m ajtkam i, a p o te m z n a m i precz r o z m a w ia ł o tem , co zasłyszał. S ie d z ia ł cz ło w ie k oto w O d o la n a c h i m yślał, że ia k sie w3 J r z e c i e i , czy czw artej wsi, to już
—
31
—
straszne rzeczy. T a k ie g o , co o d nas do W a rs z a w y je ź dził, m iało się z a ś w ia to w e g o , a kiej te r a z do p iero p r z y szło jeździć p a r ą po morzu, ta k e ś m y so b ie już wszystko tam to m ieli w niczem. Ludzie, a to ć nic, je d n o n ie b o i w oda, w o d a i n ie bo! P r z y p ły w a m y do jednej w yspy, T e n e ry f y ; b r a li ta m w ę g ie l i w odę s ło d k ą do picia. U nas t w a r d a jesień, a ta m w szystko w k w ia tk a c h , zieloności, aż miło. Z ka ż d y m d n ie m b y ło n a m cieplej, i n a re s z c ie do te g o przyszło, że się ludzie z g o r ą c a o m ało nie stopili. •Nikt już w te d y nie s y p ia ł na ćw isze n d e k u , ty lk o p recz n a p o k ła d z ie p o d g o łe m n ieb e m , a i t a k b y ło o k ru tn ie duszno, p a rn o ; d o p ie k a ło gorzej, niż u nas w n a jg o r ę t sze żniwa. K i l k a ra z y n a dzień m a jtk o w ie zlewali c a ły p o k ła d w o d ą ; a le na ta k im u p a le schło zaraz. K a p i t a n ka z ał p o ro z w ie sz a ć o g r o m n e płó tn a , nikiej w ielki pa ra so l, ż e by lu d zie m ieli kaj g ło w ę s c h ro n ić p r z e d słońcem ; a no, juści k rz y n ę c h ło d n ie j było. P ły n ę liś m y szczerą w o d ą z g ó r ą dw a ty g o d n ie , a c oraz to w ię k szy u p a ł od owej w yspy T e n e r y f y . Co z teg o , że kilka r a z y deszcz p o r z ą d n y chlusnął? W o d a b y ła ta k a c iepluśka, j a k b y g o to w a n a . W m orzu aż w r z a ło w tenczas, o so b liw ie kiej pioruny trz a s k a ć zaczęły, je den po d ru g im . R o z p o w ia d a li tam różni, że ta k ie g o rą c o je s t z aw dy, k ie d y się dojeżdża do j e d n e g o m iejsca, co g o n azyw ają ró w n ik , ja k o ziem ia a k u r a t n a d w ie p o ło w y ta m się dzieli. D o p ie ro n a ty c h u p a ła c h w y ła ż ą z m o rz a ró ż n e stw orzenia. N ig d y b y m daw niej nie uw ierzył, że są na św iecie la ta ją c e ry b y ; alem n a w ła s n e oczy w idział, ja k się z ry w a ły c a łe ich g r o m a d y i f ru w a ły p o n a d m orzem , nikiej ptaki. Czasem n ie d a le k o od o k rę tu p ły n ę ło po w ie rz c h u o g r o m n e żółw isko tej w ielkości, co d o b r y c e b er: śpi so b ie pono, t a k p łynący. K a ż d e g o też s tr a c h zdejm ow ał, j a k znow u in n y m ra z e m z g łę b in m o rsk ich zaczęły w y s k a k iw a ć o g r o m n e r y b y i w su s a c h j e d n a przez d r u g ą n a w yścigi g n a ły do o k rętu . N azyw ają się one re k in y , a są pono ta k ie źerte, że co je n o z p o k ła d u w m o rz e spadnie, r y b a ta zaraz łap i ły k a : k a w a ł e k sz m a ty , w o-
rek , czy s ie n n ik jaki; ale m niejsza o ta k ie rzeczy: r e k in p o łk n ie j a k nic człowieka! N ie ra z w no cy p a tr z a łe m się w m orze, to m w idział p e łn o św ie cą c y c h g w ia z d e k jakichś, co z nich w y c h o dziła jasność taka, ja k od św ię tojańskich ro baczków . Czasem znow u w a liły p rzez m orze g r o m a d y o so b liw y c h dziw olągów : r o g a t e to to b y ło i j a k b y z g a la r e ty . G d z ie b y zaś człow iek m ó g ł op o w ie d z ie ć to w s z y s t ko, co^widział!
R O Z D Z IA Ł S Z Ó ST Y . -------Stra sz n ie śm y b y li spra g n ie n i, żeby się raz już d o s ta ć do tej B ryzolji, ż e b y so b ie ta m człow iek w y p o czął i żył szczęśliw ie w e w łasnej chałupie. Oj, n ie ta k to ła tw o do jec h a ć , ja k s o b ie ludzie m yśleli w O d o lanach! N ie je d n e m u k ością w g a r d l e s ta n ę ła ta podróż i ciężko z a p ła k a ł w d ro d ze . Ż eby t a k k to p o w ie d z ia ł:— „ W ra c a jc ie , b ę d z ie c ie m ieli w sz y stk o po d a w n e m u !11 — to b y s i ę z p e w n o ś c ią więcej niż p o ło w a e m ig r a n tó w zgodziła, ażeby w racać. I m nie i B aśce o k ru tn ie się cniłó b e z w si swojej, to śm y się n a w e t p o r z ą d n ie p rze m ó w ili ta m n a m orzu. — T y ś k rz y w w szystkiem u, — o n a m n ie p o s ą d z a ł a — źe w ta k ie d a le lec ie w a n a złam anie karku!.. — Ż e byś m ię nie b y ła p o d m ó w iła raz i drugi, n ik tb y m ię tu nie widział. W s z y s tk o poszło z te g o , że n a o k rę c ie naszym źle b y ć zaczynało. G łu p stw o m o rs k a c h o ro b a i ró żn e in n e rzeczy! T e raz d o p ie ro , m usi z g o r ą c a , czy może przez to, żeśm y n ie b y li przyuczeni do p o b y tu n a tylośnej w odzie i w k u p ie raz e m , p rzy sz ły na o k r ę t ja k ie ś c h o ro b y . N a d zie ci o so b liw ie padło, choć ta i s ta r s z y c h ś m ie rć p recz zm ia ta ła. J e d e n chłop, naz w isk ie m M a re k J a ru s , j a k się p o ło ż y ł trz e c ie g o dn ia po w yjeździe z B ry m y t a k j u t n ie p o w s ta ł w ięcej. N ie w ia d o m o , co go z m ogło, dosyć iaK sie w vonviii uw mkww-,1 — j
—
33
—
że zm a rł i z ostaw ił po so b ie w d o w ę z j e d n e m dzieckiem, a d r u g ie la d a dzień m o g ło przyjść n a św iat, bo k o b ie ta b y ł a przy nadziei. U m a rła takoż sta rsza już b a b a , A g a t a P y tlo w a , po no z Żurom ina; puściła się ze sy n e m n a e m igrację i do p o ło w y d ro g i tylko d o jechała. W a łk o w i K o z a n e c k ie m u z naszej wsi zm arła też k o b ieta , m ło d a jesz c ze i k r z e p ka, jen o mniej żal, bo nie z o s ta ły po niej żadne s ie ro ty . N o, ale dzieci to się sp o ro n a m a rn o w a ło . W s z y s t ko to to b ied a c tw o m iało g ło w y p o o b le w a n e strupami, ciało w k ro sta c h , b ą b la c h jakichś; aż się se rc e k raja ło p a trz e ć n a te n ie b o ż ą tk a . D w ó c h b y ło o k r ę to w y c h d o k to r ó w i d w óch felcze r ó w , a prze c ie sobie r a d y d a ć nie m ogli, tyle m ieli r o b o ty z chorem i dziećmi. Z m arło na m orzu coś tuzin te g o d ro b ia z g u , a r z a d k i dzień, żeby jakie p ięć d z ie sięc io ro c h o ry c h nie było. M y, chw alić B oga, jeszcześm y ja k o ta k o uszli ze swojem m aleństw em przed onem i cho ró b sk a m i. Nie bez t e go , żeby codzień k tó re ś nie w y rz e k a ło n a ja k ie ś b o len ie , a le m u dali z a p te k i proszek, czy oleju, i o d eszło. In n i ludzie b o dużo m ieli frasunku. N ie ra z n a ćwis z e n d e k u pełno było la m e n tu , płaczu, w rzasku. Jużci m a t ka, co dziecko straciła, nie m o g ła so b ie teg o d a ro w a ć, że się pu śc iła na e m ig ra c ję , przeklinała, siebie, męża sw o je g o , w szystkich tych, co p o d m a w ia li. — P a n B ó g karze i b ę d z ie jeszcze s u ro w o k a r a ł ta k ic h le tk o d u c h ó w , co p o rzu c ili swoich, uciekli od za, g o n a , od kościoła! — t a k w y k r z y k iw a ła j e d n a m a tk a po śm ie rc i dziecka. A in n a znowu, S liw in a z O dolan, to się ta m r z u cała, j a k osa, n a m a jtk ó w i w rzeszczała publicznie: — Coście wy, łajd a k i, z robili z m ojem dzie c k ie m ? P o w ie d z ia ł jej ktoś, że oni p o k ry jo ra u w n o c y w y rzucili do m orza to d z ie c k o . Ju ści wrzucili, ja k o in n eg o p o g r z e b u n iem a n a m orzu, a nie m o g li r o b ić te g o w j a s n y dzień pu b lic z n ie , b o b y n a r ó d n a ro b ił s tra s z n e g o g w a łtu . M ożna p rzy p a d k iem tylko w idzieć tak i p o c h o w e k n ie b o sz c z y k a . J e d n e g o razu nie m o g łe m coś o k a zmrużyć; m a r tw iło m ię to, że się t a k n a niep e w n e goni z b a b ą , z dziec-
k a m i — n ieje d n eg o ta m su m ie n ie g ryzło. N o c k a b y ł a prześliczna, j a k dzień jasna. Zalazłem w ta k i k ą t, gdzie żywej duszy nie b y ło , s ta n ą łe m sobie w cieniu, stoję i m yślę o O do la n a ch , o różnych rzeczach. A tu n a ra z p a ro w ie c sfo lg o w a ł, p o te m s ta n ą ł. W y c h o d z i z b o k u cichutko dw óch m ajtków , wzięli i spuścili m o s te k ta k i ze schodam i, co się go zawsze n a d ó ł opuszcza, kied y k to z o k r ę tu m a w y sią ść do łodzi i o d p ły n ą ć . P o t e m ułożyli n a o n y c h sc h odkach deskę precz n a d ó ł k u w o dzie. L e d w ie to zrobili, pa trz ę, id ą dwaj inni i niosą coś o w in ięte w b ia łe płótno; n a d s z e d ł też oficer, a sko r o w szyscy p ozdejm ow ali czapki, d o m y śliłe m się zaraz, że to p o g rz e b m o rs k i. W samej rzeczy, w łaśnie w y p r a wiali p o c h o w e k nieb o sz c zc e A g a c i e P y tlo w e j. Ciało tej k o b ie ty , obszyte w p łó tn o i z k a w a łk ie m żelaza w n o gach, ułożyli na desce; a no, zaraz się n a d ó ł stoczyło. S ły sza łe m ty lk o leciuchny plusk, i b y ło już po w szystkiem . P o t e m m a jtk o w ie śc ią g n ę li do g ó r y m ostek, o ficer g w iz d k ie m w y d a ł sygnał, a o k r ę t zaraz ru sz y ł w dalszą d ro g ę . D ziw nie m ię ten p r z y p a d e k ro z e b ra ł; czem prędzej p a d łe m n a k o la n a i ze łzam i w oczach odm ów dłem p a cierz za duszę zmarłej: — vW ie c z n y o d p o c z y n e k racz jej dać, P a n ie , a św ia tło ś ć w ie k u is ta n iec h jej p rz y ś w ie c a na wieki w ie k ó w — am e n ". T a k e m się w te n c za s spłakał, j a k n ig d y jeszcze w sw em życiu, ile źe b y łe m b a rd z o m a ły c h ło p a k , k i e d y m ię ro d zic e o d u m arli, tom nie czuł i żalu p o d on czas. T r u c h la łe m tera z n a sa m ą m yśl, że ja k b y mi z m a r ło k t ó r e b ą d ź z m oich dzieciaczków , to b y je też w w o r ku w rzucili do m orza, t a k sa m o ja k o w ą P y tlo w ą , na p o ż a rc ie rek in o m , co się c ią g le uw ijały d o k o ła o k rętu . J a k ż e tu do p iero m ieć za złe m atce, że jej się s e r ce z b ó lu ściska, kiej się b ie d a c z k a dow ie, ja k o k r e w jej ro d z o n iu te ń k a p o n ie w ie ra się n a dnie morza. W ża łobie onej, w sm utku, je c h a liś m y dalej i b y liśm y nie więcej już, niż o trz y dni d r o g i od m iejsca, gdzie n a s m ia ł o k r ę t n a b r z e g w y sa d z ić , k i e d y się z ro b iła sp o ra a w a n tu ra . P o sz ło s tą d , że n a m c o ra z gorzej daw ali jeść, a w re szc ie przestali w ydzielać chleb, jeno poczęli k a r-
—
35
—
mid sucharam i, co b y ły ta k ie tw a r d e , źe to to led w ie nożem o s try m d a ło się krajać. K o p e r p ie rw s z y ją ł p odjurzać ludzi przeciw p ła tn i k ow i, w y g a d y w a ł n a niego, że k r a d n ie i z krzy w d y ludzkiej się b o g a c i. A jakże, n a r a d y pro w a d z ili całemi go d z in a m i, jak o dzieci i b a b y nija k u g ry źć nie m o g ły ty c h sucharów ; no, a kiej się to znow u rozm oczy w w o dzie, tra c iło s m a k całkiem, P rz y c h o d z i p o r a n a nas w y b ie r a ć śnia d a n ie, r o z d ają n a m suc h ary , a tu po o d b ió r s ta w ił się n a p rz ó d F r a n e k K o p e r i z nim ci, co ich so b ie p rze d tem zmówił. N o, nic, b ie rz e K o p e r tak i su c h ar w rę k ę , p r z y k ł a d a go do zębów i udaje, że n ib y to gryzie, a u g ry źć nie m oże. W s z y s c y , co ta m byli, zaraz w śm iech n a tę sztu kę, a F r a n e k w z ią ł i z całej siły f r y g n ą ł sw oją porcję p r o s to p o d n o g i tem u, k t ó r y nam żyw ność ro zd a w ał. Za jeg o p r z y k ła d e m poszli inni i zrobili k u b e k w k u b e k to sam o. S p o s trz e g li te r a z o fic e ro w ie , że e m ig ran c i zrobili zmowę; nie na r ę k ę im było, bo B ryzolja już niedaleko, a za p rzy ja zd e m n a miejsce sta rszy z n a o k r ę to w a p o w in n a się w y k a z a ć po św ia d cz e n ie m naszem n a piśmie, ja k o n a m nic nie b r a k o w a ło n a o k rę c ie ani w jadle, ani w niczem. P ł a tn i k u d e rz y ł zaraz do S k rzypakiew icza, w ziął go n a b o k i precz n a sw oją s tr o n ę przekabacił. — U statkuj pan — m ów i mu — tych ludzi. N a jw ię cej tu m asz rozum u, to przem ów do s w e g o g łu p ie g o b y dła! S k ą d ż e ja im w ezm ę ch le b a , kiej n a o k ręc ie z a b ra k ło m ąki, i c h le b a n iem a z czego upiec? Czy to s u c h a ry co złego? M a jtkow ie nasi jeść m o g ą, a ta k i d u r n y chłop polski w ym yśla... O rg a n is ta m iał u n ich u w a ż a n ie z tej przy c z y n y , ja k o r ó w n ie d o b rze ciął po p o lsk u i po niem iecku. Z d o k toram i, z felc ze ra m i c h a d z a ł do c h o ry c h , tłó m a c z y ł p o rz ą d n ie , co i g d z ie k o m u do leg a ; p ła tn ik takoż b e z nie g o z nikim się nie m ó g ł rozm ów ić. Nie dziw ota, że go t e S z w a b y m u sia ły uszanow ać; sam k a p ita n p rzy s p o tk a niu w ita ł go: — „ G u t m o rg e n , H e r r Skrzypakiewicz!* K ie j się o r g a n is ta n a g a d a ł już z p łatnikiem , idzie d o p ie r o m iędzy naszych, a g łó w n ie do K o p r a , i m ówi: — F r a n k u , d a jc ie w y pokój z te m i su c h ara m i, bo m oże b y ć przez to j a k a bieda!
36 — J a k a tam bieda! — w oła F r a n e k . — T o ty m h y c lom B ryzolja uczciwie za nas płaci, a oni nas, ja k psy, karm ią! Żebym m iał zginąć, to m uszę n a sw ojem p o s ta wić!.. Chleb być musi i k oniec — rozum ie pan S k r z y p a kiewicz? _ — Slecht, p a n ie calm ajster! Chłop polski bez chleb a się nie obędzie, trz e b a ty m ludziom d o g o d z ić , chleb a im napiec... S tru ł się c o n ie b ą d i płatnik, bo juści s u c h a ry t a ń sze od chleba; on m yślał, że tra fił na głu p ic h , co b ę d ą so b ie psuli zęby n a sucharach, a on w B ryzolji zgoli p ieniądze za chleb. M iał na tera s tr a tę niem ałą; jen o mu chodziło o to em ig ran c k ie zaśw iadczenie, ta k rzecze: — M ajn H e r r S krzypakiew icz, a czy te so b a k i p o d piszą mi a b y św iadectw o? — J a k mojej g ło w y w tem nie b ę d z ie , to nie p o d piszą... Głupi b y łb y te n nasz o r g a n is ta , ż e b y się N iem com w ysłu g iw a ł, a pożytku nie m iał nijakiego. W id z i p ł a t nik, że m a z m ą d ry m n a ro d e m do czynienia, ta k znow u zaczyna: — N ie pożałujesz tego, mój panie, jeżeli n a m z ro bisz grzeczność. — Z robię, tyło p opierw sze — chleb b y ć m usi d la ludzi, a p o w tó r e — niech j a m am co za swój k ło p o t. U godzili się n a reszcie m ięd zy so"bą o b y d w a j. S ta je m iędzy nam i o rg an ista , przem aw ia: — Bójcież się B oga, ludzie, m iejcie rozum w g ł o wie, a to ć w as te N ie m c y o b g a d a ją , osm a ru ją w B ry z o lji! N ie ty lk o w s ty d u b ę d z ie k u p a , że taki n a r ó d p r z y jeżdża, ale i s tr a ta . R z ą d bryzoljański może w am przez to g r u n tó w uszczuplić, albo w as na ja k ie n ieu ż y tk i w sa dzi... Z am iast się p rzy p o c h le b ia ć ty m tu o fic e ro m , w y w y r a b i a c i e b re w e rje i o co? O suchary. N a g a d a ł ta k ic h różności, p e rs w a d o w a ł— i e m i g r a n ci o d r o b in ę się uspokoili, ty lk o c h le b a k a ż d y się d o m a gał. D ali im chleba, ta k już p o te m m ało k to d o g a d y w a ł. J e d e n ty lk o chłop, K a c p e r B uda, w y d z iw ia ł jeszcze n a oficerów, a o S k rz ypakiew iczu b a rd z o i l e m ów ił. N areszcie d o w ia d u je m y się, że już ty lk o d zień d r o g i pozostaje. T a k d o p iero o r g a n is ta b ie r z e n a s b ę d z ie i-akirh. cośm y m ieli n ib y lepsze uw a ż a n ie
—
37
-
u e m ig r a n tó w , daje nam po c y g a r z e v sta w ia każdem u w ó d k ę , piwo, a k ied y śm y sp o ro wypili, zaczyna na s n a m a w ia ć n a podpisy, jako n a okręcie b a rd z o dobrze lu dziom b yło. Cóż się ta k to m iał w z d ra g ać , k ie j rze teln ie wypił? P o d p is a liś m y to p o św ia d cz e n ie znakam i' K r z y ż a Ś w ię t e g o , ile że żaden z nas dziesięciu ąńi! .-czytać, ani pisać n ie um iał. Z O d o la n o w sk ich byli: ja,cbKoper, Zapart, a S z y m e k W o ł e k to już na czysto z^jhojej łaski, ja k o m s ię S k rz y p ak ie w icz o w i przym ówił, £eby k u m o tr a m ego takoż do onej uczty przypuścił. J ą jd ta k i m yślał, źe się na tem skończy cała a w a n t u r a ./A lę B u d a w y p a trz y ł, j a k e ś m y tam pili w ó d k ę , piw o ijrkurij^Jł c y g a ra , a od k o g o ś znow u d o w ie d z ia ł się ponó, ż e 'o r g a n i s t a d o sta ł pie niądze od p ła tn ik a za oną n a m o w ę na podpisy. Juści z za zd ro śc i w szystko było, jak o nie pił w e sp ó ł z nam i, a o k r u tn ie lubił. Zaczyna on łazić m iędzy ludźm i i p o d b u r z a ć n a S krzypakiew icza. N ie w ie le m ó g ł zrobić, bo ow o p o św iadczenie już było g o to w e , a sk o ro się p o d p i sało ze stu chłopów , to płatnikow i nie c hodziło o resztę. T ylko naszem u o rg a n iś c ie się nie upiekło. P r z y p a r ł g o B u d a gdzieś w kącie, wziął so b ie do p o m o cy p rzy j a c ie la i d o p iero w e d w ó c h spraw ili Skrzypakiew iczow i o k r u tn y b a s a ru n e k . W ytłukli go po łbie, po g ę b ie , s p o n ie w ie ra li cz ło w ie k a tak, że m iał guzy i sińce po całem ciele; p o k a z y w a ł on to to ludziom , żalił się, sk a rż y ł, chciał, żeby b y ł a ja k a zem sta, i żeby B u d a d o sta ł od n a s p a m ią tk ę . O do la ń scy p recz żałow ali Skrzypakiew icza, jako b y ł z naszej p o r ę k i i użyteczny w ró ż n y c h rzeczach. A le n ik t ta nie m ia ł osobliwej chęci do b ic ia B u d y , ile że ch ło p b y ł ze siłą, a o k r u tn ie f ię t y w rę c e . T a k ie m u z aw dy lepiej się p o d g a r ś ć nie naw ijać, sk o ro nic w iel k ie g o nie przypila. R o z d z ie lił się tera z c a ły n a ró d n a dw ie części. Je d n i em ig ran c i stanęli po stro n ie S k r z y p a kiew icza, d ru d zy znow u trzym ali z B udą. Gdzie ty lk o się zeszło k ilku z jednej i z d rugiej strony, za ra z sw a ry , a lb o i b ija ty k a . B udzie nic się n ie sta ło złego, jen o o r g a n i stę raz jeszcze potu rb o w ali; op łac iło m u się to pono, bo m u p ła tn ik m ia ł coś wyrzucić z k iesz e n i za te basy. M nie ta n ik t nie śm ia ł n a p a sto w a ć ; w iedzieli, że b ym nie ż a rtow ał, j a k b y co do
—
38
—
W tak im o k ru tn y m ro z g a rd ja s z u p rzy p ły n ęliśm y n a re sz c ie do p o rtu i sta n ę liśm y p o d m iastem , co się n a zyw a R y jo , już w sam iutkiej B ryzolji. L u d zie b y li z a c ie trz e w ien i, a i ta k k ażd y te ra z już ty lk o n a to m ia sto p a trz a ł z o k rętu . B yło co w idzieć, o so b liw ie że w no cy to R y jo , p o b u d o w a n e na trzech ćzy czterech g ó ra c h , w y g lą d a ło , ja k b y je g w ia z d ec z k a m i o b sy p ał. Ś w iatłość stra sz n a b iła s ta m tą d na w szy stk ie strony, n ikiej z raju . N a p a trz y ć się n ie m o g liśm y — ta k ie śliczności. L ep iej św ieciło , niż n a nieb ie. — Źle tu ludziom być n ie m oże, — rze k n ę do B aś k i — kiej po n o c y ta k so b ie św iecą p ięk n ie; m usi z w e so ło ści to czynią. — B o g a c tw o ja c y k a p ie z ta k ie g o św iatła! — ona p o w ia d a . — C iekaw e rzeczy, czem oni so b ie też ta k p rzy św iecają? P e w n ik iem o k ru tn ie kosztuje lu d zi ona jasność. — Ju śc i la d a czem c h y b a nie św iecą, ty ło lam p y ja k ie ś o so b liw e m uszą g o rz e ć — m ów ię. T o śm y do b ia łe g o d n ia ta k w y sta w a li n a o k rę c ie i p a trz a li, choć ta coraz m niej b y ło tej św iało ści. M usi sp ać się lu d zie k ła d li i g a sili.
R O Z D Z IA Ł SIÓ D M Y .
S ło neczko już w y soko św ieciło na n ie b ie , kiej nasz p a ro w ie c p o d p ły n ą ł bliżej jeszcze ku m ia stu R y jo . Zary cz a ł teraz o g ro m n ie i d o p ie ro o s ia d ł w p o rc ie na k o tw icy. P o k a z y w a liśm y so b ie palcam i p rz e ro z m a ite b u d o w le, co je z d a le k a d o jrzeć było m ożna w onem m ieście. T en p o rt — to też o so b liw o ść : o g ro m n y p lac w o dy, a d o k o ła n ieg o g ó ry i n a nich zielone lasy ; w szę dzie k ę p y , w y sp y . N a g ó ra c h , czy n a w yspach, w id ać b u d y n k i p o rz ą d n e , czy ściu tk ie, b ia łe , albo li te ż p o m a lo w an e n a ró żn e k o lo ry . N o, a w sam em R y jo , to już n iem a co m ów ić: k o śc ió ł na k o śc ie le i p a ła c n a p a ła c u . A ż sie dusza czło w iek o w i rw a ła do ty ch p ięk n o ści.
—
39
—
Zaczęły się w p o rcie ro ić łodzie z żaglam i i bez żaglów , pły w a ły na w szystkie s tro n y . W tych ło d zia ch siedzieli ludzie, je d n i czarni, m urzyni, d rudzy znow u tac y j a k b y c oniebądź tylko o k o p c e n i, a w szystko ok ru tn ie zręczne do wiosła. N ie k tó rz y z nich zbliżali się do naszego o k rętu , sz w a rg o ta li gorzej jeszcze niż po n ie m ie c k u i p o ka z y w a li nam ow oce, ta k ie d łu g ie j a k ogórki, co się zwą banany; mieli tak o ż na s p rz e d a ż pom arańcze, p a p ie rosy, a ja k b y k to chciał go rza łk i, to b y też dostał. P i e r w sze słow o, com się po b ry zo ljań sk u nauczył było ,,kaszas“ — znaczy: w ód k a . K a ż d y z e m ig ra n tó w m yślał, że fig u r y jakie rz ą d o w e b ę d ą tam na nas czekały i odrazu ludzi z a b io rą n a g ru n ta , czy kajindziej. A tu n ik o g o ani widać. W y s ta w a liś m y ta k precz n a m orzu, n ik t zaś nie w iedział, po co t a zwłoka. D o p ie r o około p o łu d n ia idę j a ze Szym kiem W o łk ie m do S k rz y p ak ie w icz a i zapytuję: — Czy też pan p rz y p a d k ie m nie wiesz, co znaczy to d łu g ie w y s ta w a n ie nasze n a wodzie? O r g a n is ta stro n ił teraz tro c h ę od ludzi, m usi c ie r piał n a ho n o rze , ja k o d w a razy p o b ity z łaski B udy. M nie je n o zawsze coś jeszcze sprzyjał, ta k odrzekł: — P rz e z czas jak iś m usim y tu w y tr w a ć , bo w iem o d oficera, że n a o k rę c ie o d b ę d ą n a p rz ó d rew izję d o k to rs k ą , ja k o B ryzoljanie m uszą się p rz e k o n a ć , czy m y im ze s o b ą nie przy w o zim y jakow ej zarazy. P o tych d o k to ra c h b ę d ą nas znowu re w id o w a li stra ż n ic y celni, b o m ó g łb y o k r ę t sz w ą rc przyw ieźć, to w a r y ja k ie n ie m ie c k ie n a sprzedaż, a od te g o n a le ż y się r z ą d o w i z a p ła ta , cło. D o p ie ro kiej się już o b ie te rew izje o d b ę d ą , w te n c z a s p rzypłyną inni znowu u rzędnicy, ż e b y z o k r ę tu o d e b r a ć e m ig ra n tó w . — H a, to p o rzą d e k , widzę, a k u r a t n y w tej Bryzolji; z u rz ę d u w szystko r o b ią — m ów ię. — J e n o czasu dużo tr a c ą , b o b y się prze c ie m o g li w cześniej załatw ić. — J a k ó b i e , — rz e k n ie o r g a n is ta — p o p a trz c ie -n o n a m o rz e , a z o baczycie ile tu o k r ę tó w przypłynęło w czo raj w nocy i dziś ra n o . S p o jrz a łem , w sam ej rzeczy, o k r ę tó w b y ło pełno, w ię c p o w ia d a m : — N o, widzę, że n ie my je d n i p rzy jech ali; a le cóż z tego?
—
40
—
— To, żo kto p ierw szy, te n lepszy! O k rę ty , k t ó r e p rze p ły n ęły p rz e d nam i, p ierw e j też o d b ę d ą re w iz je , a nasz „ S t r a s b u r g 11—potem... A le co j a w a m m am o p o w iadać, k ie d y u polskiego chłopa w d z ięczności n ie m a żadnej! J a k chodzi o r a d ę , w szyscy do mnie, jak w dym, a kiej m ię oto ten zbój, B u d a , s k a to w a ł i o kę s nie z a bił, to się n ik t za m n ą n ie ujął. — N ie c h -n o p a n nie b ę d z ie m ark o tn y !..—rz e k łe m .— T o ć ó w -to b icie B udy cięży mi na sercu, j a k b y m nie sa m ego pobili. A le przecie nie licow ało, ż ebym ja, czło w iek stateczny, s z ed ł n a u d ry z ta k im o b ieżyśw iatem , j a k Buda. S am eś pa n m ów ił, że na m orzu nie trza stro ić b re w e rji. Je n o kiej r a z o s ią d ę na kolonji, czy n a j a kim tam g ru n c ie , niech mi w te d y B u d a p o d r ę k ę nie p o d c h o d z i, bo, ja k e m Cieluchow ski, nie przepuszczę m u pańskiej krzyw dy!.. W s z y s c y O do la ń scy to s a m o m ów ią, św ia d cz ę się k u m o tre m swoim, S z y m o n em W o łk ie m . Juści S zym ek m usiał mi prze c ie p rz y ta k iw a ć , sk o ro m g o ta k z a g a d n ą ł. U d o b ru c h a ł się zaraz o rg a n is ta , w y c ią g n ą ł r ę k ę do mnie, do W o łk a , o św iadczył nam się z o k ru tn ą przyjaź nią. My też obaj radzi byliśm y, jako użytecznie je s t trz y m a ć się ta k ie g o c z ło w ie k a w ob c y m kraju, g d z ie cię każdy s p rz e d a ć może, a ty nie wiesz o niczem. Z aczęły się na re sz c ie o d b y w a ć te rew izje, je d n i po d ru g ic h zjeżdżali cią g le b ry z o lja ń s c y urzę d n icy . Ee, to p a n o w ie c a łą gębą! M un d u ry na nich o k ru tn e , złoto aż k a p ie z k o łn ie rz y , z guzików , na p a lc a c h u k a ż d e g o św iecące p ierścienie. P rz y p ły w a li na p ięk n y c h ło d zia ch , co tam p o d n o g a m i d y w any m ieli ro ze słan e ; d o p ie ro w chodzili na o k rę t, tam ich zaraz k a p ita n w ita ł i na r o z m o w ę p ro w a d z ił do kajuty. I d la nas, i dla oficerów , najgłów niejsi b y li ci u rzędnicy, co o nich p o w ia d a li, że są od kolonizacji, n ib y od r o z d a w a n ia g r u n tó w e m ig r a n to m . Ci n ie n a ło dzi p ły n ęli do nas od b r z e g u , je n o n a m a ły m p a ro w y m o k rę c ie i z o g ro m n ą p a ra d ą . B y ło ich coś dziesięciu: j e d e n naczelnik, a re s z ta —- p o śledniejsi, p rz y b o c z n i ta cy. Zbliża się do m n ie S k rz y p a k ie w ic z i rzecze: — W r ę k u ty c h p a n ó w j e s t cały nasz los, ja k i n a s x c z ek a w B ryzolji. R o z e s z ło sie to m ię dzy ludźm i, i k a ż d y się w p a tr y -
—
41
—
w ał w onych u rzędników , ja k w tęczę, albo w m o n s tr a n cję. N ie k tó rz y z e m ig ra n tó w dow odzili, żeby m oże w y p a d a ło w y b ra ó z p o m ię d z y siebie co najlepszych, n ib y deputację, uprosić S k rz y p ak ie w icz a na o r ę d o w n ik a , d o p iero iść i przem ów ić co do ów ty ch panów . A le inni znowu ga n ili to, pow iadali, źe się nie nale ż y w y r y w a ć ni w p ięć ni w dziew ięć, ja k o n iew ia d o m o , co p rzem ów ić do takich fig u r. O r g a n is ta zaś dow odził, że u rz ę d n ic y w Bryzolji p e w n ik ie m nie u m ie ją ani po polsku, ani po n ie miecku, sk o ro z o ficeram i ro z m a w ia li n ie w ia d o m o po jakiem u. — H a , to d a ć pokój, nie trz a się słaniać! — rzecze K o p e r. — J a k b y nie zrozum ieli takiej p rzem ow y, m o g lib y nas w yśm iać. U rz ę d n ic y owi poszli z k a p ita n e m n a rozm ow ę do kajuty, a tu em ig ran c i spakow ali ja k ie k to m iał rzeczy, po w y n o sili na p o k ład różne zajdy i b y li w szyscy napogotow iu. W d o b r e pół g o d z in y w y chodzą o d k a p it a n a ci Bryzoljanie, w yn o sz ą s ta m tą d o g ro m n e pliki p a p ie r ó w , m usi spisy e m ig r a n tó w i rac h u n k i różne, co od k tó re j sztuki należy N iem com zap ła c ić za wikt, przew óz, za całe utrzym anie. I d ą oni m ięd zy nas, bo niby chcieli z ro b ić p rz e g lą d zgrubsza; m y śm y wszyscy p o z d e jm o w a li czapki kóli poszany, a ci n i c — ja k g d y b y te g o c a łk iem nie w i dzieli. Chodzili ta k po całym pok ład z ie, g dzie w y s t a wali em ig ran c i ze sw em i b a b a m i i dziećmi; je d n a , d r u g a b a b a skłoniła im się r ę k ą do kolan, a te g r o n d a l e — ża d en łbem n a w e t nie k iw n ą ł. Musi a m bicja u nich tak a , d u m a o k ru tn a , n ieprzym ierzający jak u n i e k tó r e g o z naszych c iarachów : z pro sty m n a r o d e m nie chce się to to z a d a wać, je n o nim pom iata. Z d a le k a sobie szedłem , a c ią g i e m ich m ia łe m n a oku, b o m chciał co w y m iark o w a ć . W y tn ij kacie, p o d o b n i do naszej szlachty, ty ło na g ę b ie ja c y ś czarniaw i, a ze ś le p ió w gorzej im patrzy. J e d n o sobie d o b r z e zauw ażyłem : to g d z ie b y ła j a k a g ła d s z a dziew ucha, to j ą B ryzoljan zaraz sp o strz eg ł, a n a c hłopa to n a w e t oczu nie p o d n o s ił. Nie ja je d e n to p o d p a trz y łe m , b o i F r a n e k K o p e r . — W ie c ie wy, J a k ó b ie , — m ów i on do m nie — nie w ró ż ę ja niczego d o b r e g o po ty c h B ryzoljanach.
— N ie u d a li w a m się, p e w n ik ie m przez to, że jacy m ię d z y dziew kam i p rze p a try w ali — hę? — A juści tak! W id n o i w yście też to sam o zau ważyli. — P rz y jrz a łe m im się a k u ra tn ie , jen o , widzicie, m nie się b a rd z ie j nie p o d o b a ich am b it, niż to strz e la n ie oczym a za dziew ucham i. — J a k w y to rozum iecie, Jakóbie? — N o, prosto! T a c y ludzie, co tu do nich p r z y le cieli B ó g wie z jakiej doli, w arci prze c ie choćby tyle, ż e b y ich k to kiw n ięc iem ł b a przyw itał. O dziew uchy to już m niejsza, bo j a k się o nym B ryzoljanom do b rz e w iedzie, to nie dziw ota, że m ają z b y tk i w g ło wie... A l e i le , kiej oni ha rd z i, n ie p rz y s tę p n i. J a ta k im ludziom n ie b a rd z o daję w iarę, żeby obietnicy d o trz y m a li. K ie j so b ie ci p a n o w ie u rz ę d n ic y pochodzili tu i tam , t a k p o te m je d e n z nich św isn ął, żeby te n ich o k r ę c ik p o d p ły n ą ł; z a b ra li się, w siedli i odpłynęli. Znow u m y do S k rz j'p a k iew ic z a : co się to m a zna czyć, że nas n a o k rę c ie zostawili? On z a w d y w szystko w iedział, ja k o g o lubili o fic e ro w ie o k ręto w i i n a z a w o ła nie z nim ro z m a w ia li, kiej ich o c o b ą d ź sp y ta ł. — B ę d z iem y tu na o k rę c ie — p o w ia d a — jeszcze do j u t r a do p o łudnia; b o r z ą d b r y z o lja ń s k i nie m a tera z ż a d n eg o pom ieszczenia dla e m ig r a n tó w , t a k a m oc ich co dziennie n a o k r ę ta c h n a d c ią g a . M uszą je d n y c h z R y jo w y s ła ć dziś n a kolonje, żeby m ieć dla nas m iejsce. P o d u c z y li nas tam tę g o c ie rpliw ości. A le i N i e m com też nie b y ło na r ę k ę takie w y s ta w a n ie w porcie, ja k o ów o k r ę t „ S t r a s b u r g 1* m ia ł zaraz dalej p o p ły n ą ć , a tu m u sia ł czekać. K lę li i w ym yślali na B ryzoljan od „ferfluchtów i h u n c w o t ó w .14 T e g o sa m ego jeszcze dn ia d o b rz e przynajmniej p rz y s o liłe m B udzie za ow o p o tu rb o w a n ie S k rz y p a k ie w icza. G a rn ę li się ta m różni ludzie, a każdy s ta w ia ł so b ie py ta n ie . O d p o w ia d a łe m im, ja k m ogłem , ile że m ało co w iedziałem , j e n o — nie c h w a ląc y się — i ta k przew ąchałem z g ó r y n ie k tó r e rzeczy. A no, przy c h o d z i ta k o ż i B u d a , a ułożył się h y c e l o b łu d n ik , j a k b y przyjaciel. — Co też sły c h a ć , mój J a k ó b ie ? —p y ta m ię.— P e w -
-
43
—
nie ci u rzędnicy ro z m a w ia li tu z oficeram i co o n a szym losie? — A jakże, to ć przez czas c a ły o tem ty lk o g a dali! D ziw no mi, że nie w iecie — p o w ia d a m . — M am y już w yznaczone g r u n ta , o g ro m n y k aw ał, jeno tera z w szyst k o już zależy o d p a n a S krzypakiew icza, b o go oto r z ą d bryzoljański z robił k o m isa rz e m od r o z d a w a n ia ludziom g ru n tó w . — Ej, nie może być! — Juści w am się to może nie podoba; ale ta k się zrobiło w samej rzeczy. D a li już S k rz y p a k ie w ic z o w i m apę, żeby n a niej lepsze g r u n ta pow yznaczał takim , co są godniejsi, a o k im b y m yślał, źe to k łó tn ik , zbój, m a go osadzić w p u stk o w iu , g dzie są j a c y sa m e dzikie zw ierzęta... Z m iarkow ał chłop, co się święci, z a k lą ł p o d nosem i odszedł. P o w ia d a m j a o tem o rg an iśc ie , a on się o g ro m n ie ucieszył, z a fu n d o w a ł m nie i k u m o tro w i piwa; bo juści d o s k o n a le p a m ię ta ł B udę, ja k o od jeg o r ę k i n ie w y d o b rz a ły m u jeszcze różne b o la k i i guzy. S p ija m y sobie w e trz e ch piw o, kurzym y c y g a ra , a o r g a n is ta c oraz b a r dziej się p rz e d e m n ą w y w n ę trz a. — K o m is a r z e m ża d n y m j a nie b ę d ę , — m ów i m i— a le w am , J a k ó b ie , p o w ie m p o d s e k re tem , źe m nie ofice ro w ie o k r ę to w i p rze d staw ili ty m bryzo ljań sk im u rz ę d n i kom , jak o człow ieka z d a tn e g o , co so b ie z pro sty m n a r o d e m rad z ić potrafi... W idzicie, ja tu zaw dy j a k o ś w y płynę. — H a , no, daj ci Bóg, p anie S krzypakiew icz! — rzeknę. — W y d ra p ż e się ja k najwyżej, a życzliw ość też sw oją zachow aj d la m nie i d la k u m o tr a Szym ka! — Oho, te g o mi nie trz a przypom inać! J a zawsze ludziom d o b re p a m ię ta m ; ale i o złem nie lu b ię za pomnieć!... T o o s ta tn ie pow ie d z ia ł, b o n ib y B u d ę m iał n a myśli. R O Z D Z IA Ł OSMY. K o n ie c k o ń c ó w d o c z e k a liś m y się te g o , że nas p rz e cie z okrętu z a b ra li. N a z a ju t r z po p o ł udniu p rz y b y ły do
—
44
—
nas o g ro m n e łodzie i jacyś ta m dozorcy, m usi N ie m c y ro d em , sk o ro się S k rz y p ak ie w icz m ó g ł z nimi rozm ów ić. W s ia d ło po sto głów , albo i więcej, do jed n e j łodzi, i precz szła do p iero p rz e w ó z k a e m ig ra n tó w n a w y s p ę tak ą , co się n a zyw a „ K w ia to w a / 1 Znać b y ło od razu, źe naszego o r g a n i s tę m ają tam za coś lepszego, ja k o ci d o z orcy z nim ty lk o jed n y m m ów ili, kiej od nas czego chcieli. N a w y spie zaś d o s ta w a ł lep sz ą s tr a w ę i pom ieszczenie m iał inne: k w a te r ę z w ię k szą w yg o d ą , aniżeli m y wszyscy. Już tera z w szyscy żyli o g ro m n e m i na d z ie ja m i, sp o dziew ali się w B ryzolji w ielkich rzeczy przez to, że różni urzę d n icy c u d a ro zp o w ia d a li S k rz y p ak ie w icz o w i o k o lo n ja c h , cośm y je d o s ta ć mieli. Zw yczajnie, durzyli człow ieka, ja k o s tr o n ę r z ą d u trz y m a ją c , a on n a m zno w u g ło w ę zaw racał. Co p r a w d a , ja się należycie p o ła p a ć z tem i o b ie ca n k am i nie m ogłem . P y t a m n a te n przykład: — J a k ie też zboże na roli, a ja k i ow o c w sadzie może tam obradzać? Oni mi o d p o w ia d a ją : — W szystko! K a w a , h e rb a ta , pom ara ń cz e , banany, m elony, trz c in a c u k ro w a , ty tu ń , ryż, k u k u ry d z a , fasola czarna... — Ej, — m ów ię na to — takie r o s n ą ć so b ie m ogą, jeno człow iek p rze c ie nie wyżyje z przysm aków ! Kiej się nie u rodzi k a rto fel, k a p u sta , groch, bób, żyto, proso, jęczm ień, to w szystko ta m to do niczego. J u ś c ić sa m nie m ogłem im te g o w ręcz pow iedzieć, tyło przez S krz y p ak ie w icz a . A le mi się nie udaw ali ci rządow i ludzie, co tam na w y sp ie b y li przy n a s i z naszym o r g a n is tą trz e p a li po niem iecku. W y g lą d a li mi oni n a m ydłków , jak o żaden ci n ig d y nie o d p o w ie d z ia ł p r o s to , po ludzku, je n o każdy kręciłU sadow iłem ja się p a rę r a z y n a to, żeby pow ziąć g r u n to w n ą w ia d o m o ś ć o tych o b ie c a n y c h ziem iach; a no, z a b ra liś m y się w k ilk u szczerze: ja, K o p e r , Z a p a rt, W o łek, Śliwa; d o p ie r o p ro sim y S k rz y p ak ie w icz a : — R o z m ó w ź e się pan z tymi u rzę d n ik am i szczerze, niech oni nam się n ie w yślizgują, j a k piskorze, i n iec h m y raz, mój p an ie, w ie m y , co nas czeka! No, dobrze. O r g a n is ta w te p ę d y spro w a d ził do nas
-
45
—
dw óch takich, co się zwali tłóm aczam i u r z ę d o w y m i, i d o p ie ro w y k ła d a , dziesiętuje, czego my się d o p ra s z a m y . Ci tłómacze, juchy, byli strasznie chciwi: nie p o s ta w iłeś im kaszasu, piwa, nie ob d a rz y łeś ich tytuniem , to na ro z m o w ę z to b ą nie chcieli przystać, chód s p ra w a przecie w d u b e lt urzę d o w a. — Ha, — m yślę s o b ie — wzięli djabli k ro w ę , niech w ezm ą i cielę! M niejsza o ru b la , o dw a n aw et, b y l e człek raz m ia ł ja k ą pewność! D o p ie ro ś m y m ię d z y s o b ą zrobili s k ła d k ę , fu n d o w a liśm y im, aż eb y ty lk o rze teln ie m ówili. Oni wypili czysto, co było, okurzyli się ty tu n iu , resztę so b ie w k ie szenie zabrali, a nas la d a czem, po p r o s tu — psim s w ę dem zbyli. I ta k ja ich z a p y tu ję przez S k rz y p ak ie w icz a : — A jakże będ z ie na kolonji z chałupą? K t o da n a b u d o w ę i ile? Oni na to odrzekli: — Nie b a ć si^, dob rze będzie! T u w Bryzolji w szyst ko gut! — No, a gadzina? — p y t a K o p e r . — Siłaż d a d z ą za pom ogi, żeby sobie c z łow iek m ó g ł kupić sz k ap ę , k ro w inę ja k ą , świnkę?.. — Ludzie, nie łam c ie so b ie g ło w y napróźno! B ę dziecie m ieli wszystko, aż do zbytku!. S o b a k i jed n e , nie m ożna b y ło z nich w y d o b y ć , siła tej rządow ej za p o m o g i w y p a d n ie na jed n e g o g o sp o d a rz a . B o juści głu p i ty lk o m ó g ł uw ierzyć, że rz ą d da k a ż d e m u w szystko, co k to zechce. T a c y n ie m ą d rz y byli też m iędzy nami; choćby też i m oja B aśka, to ć o n a zawsze do w o d z iła , źe c h ło p m oże d o s ta ć wszystko, czego chce, by le się ty lk o należycie d o p o m in a ł. No, a le cóż znaczy b a b s k i rozum w ta k ic h rzeczach?.. Byw ali tam u n a s na w y spie i w ięksi u rzędnicy, god n iejsz a starszyzna; ale te psie dusze znow u s ta w ia ły się o krutnie: pychę s tr a s z n ą mieli. Ani przystępuj do t a k ie g o , bo g ę b y do nik o g o nie o tw o rzy . P rz e c ie te n S k rz y p a k ie w ic z coś znaczył, a oni i na n ie g o nie s p o j rzeli n a w e t. W s z y s c y nas ta k zbyw ali, choć n a s a m y m w stę p ie b y ło zapow iedziane, źe się e m ig ra n c i p ow inni dopyty-
—
46
—
wać: jak, gdzie, co j e s t ? — bo n ib y każ d em u służy p ra w o w y b o ru g r u n tu w takiej, czy innej okolicy. I n a cóż się zdało w y p y ty w a n ie ? J a b o się d o p y ty w a łe m nie ty lk o za siebie, a le i za b a b ę swoją. Oj, z B a ś k i — Panie, świeć dzisiaj n a d jej duszą! — z ro b iła się podczas tej d ro g i o k r u tn a sprzeka: n ie r a z n ie do w y tr z y m a n ia z nią było! T o ć ona w m ó w iła w e m nie n a p rz ó d , żem ją z dziećm i g w a łte m do B ryzołji w y c ią g n ął. J a k mi to c ią g le p o w ta rz a ła dzień po dniu, ta k e m w k o ń c u p rz y s ta ł i już się nie s p ie ra łe m . P o te m m ia łe m z nią u rw a n ie g ło w y znow u za to, że się o nic nie dopom inam u rządu. A co o n a m nie n a m o le s to w ała, n a d o p y ty w a ła się, czy m yślę o przyodziew ku, b o śm y w y d a rli się wszyscy i chodzili w dziurach! Choć jeszcze c h a łu p y nie b yło, ani n a w e t k ą c ik a sw ojego w ła s ne g o , ona się już d o p ra s z a ła o g a rn k i, o ró ż n e n a c z y nia, a lb o o kury, gęsi, kaczki. M yślałem nieraz, że osza leję. K iej jeszcze czasem w złości sk lę ła m ię o d o s ta t nich, to m w olał, b o i j a tak o ż m o g łe m k rzyknąć: — Baśka, ja cię nie m am o c h o ty d łu g o słuchać! Nie rozpuszczaj gęby! Zrozum iała, że n i e m a ż a rtó w , i zm ilkła. A le gorzej, kiej s o b ie s ia d ła n a w o r k u pom iędzy d ziećm i i d o p ie ro ła m a ła ręc e , la m e n to w a ła , a w sp o m i n a ła O d o la n y . T o ć j a n ie m o g łe m n a t a k ą p ła c z ą c ą b a b ę z g rz y tn ą ć o s tro i z g ó ry , ile że dzieci trz y m a ły z m a tk ą i j e d n o w d r u g i e b e c za ły , j a k o rg an k i. R a z jeden je d y n y k r z y k n ą łe m z n iecierpliw ości: — N ie kw iczcie mi, b a c h o ry , za uszym a, b o zdej m ę pasa i zerznę k tó r e m u skórę! T o zaczęły jeszcze lepiej ryczeć, m usi ze stra c h u , a w sz y stk ie b a b y , ile ich ta m b y ło , ujęły się za B aśką, za dziećm i, i o k ę s m ię n ie z a d ziobały. Cóżem ja m iał począć, niesz c zę śliw y człow iek? Z a b ie ra łe m się i szedłem k a jn i e b ą d i , b y le n ie słyszeć te g o w sz y stk ie g o , a i ta k g o n iły za m n ą w s z ę d y o n e w rzaski. O, w s z y s tk im b a b o m d o b rz e tam te ra z z rz e d ły minyl S ie d z ia ły p rec z z zaczerw ienionem i oczym a i nosam i, a p o p ła k iw a ły so b ie . J e d n e j się p r z y p o m n ia ł kościół, d rugiej c h a łu p a , a l b o m o ż e —k u m a, przyjaciółka, k r e w n a ja k a , i precz k a ż d a w y rz e k ała , tr a p i ła się o k ru tn ie .
W dom u to one p o d m a w ia ły m ężów do w yjazdu, a te ra z sk rzeczały n a n ich i ro z tra jk o ty w a ły im g ło w ę. P o d o b n ie ja k u nas są ró żn e g u b e rn je w k raju , t a k w B ryzolji z n o w u — stan y , co się ro zm a ic ie nazyw ają. N ie m o g łem ja so b ie w szystkich ich nazw isk za p am ię ta ć, ty ło w iem , źe jed e n ta k i sta n zow ie się Ś w iętej K a ta rz y n y , a d ru g i— R io G ra n d e do S ul. O so b liw ie do ty ch dw ó ch sta n ó w w y n o sili się n a kolonje P o la cy , choć w olno b y ło w y b ra ć so b ie i inny ja k i stan. D la nam ysłu, g d z ie k to chce jec h a ć , zo sta w ili nam ośm dni czasu n a ow ej w y sp ie K w ia to w e j. Ż eby to człow iek znał te b ry zo ljań sk ie sta n y , m ia ł b y się w ted y n a d czem n am y ślać; a le m yśm y w iedzieli ty le , co do n as doszło przez S k rz y p ak ie w icz a od tłó m aczów u rzę d o w y ch , a tłó m a c z e b y li łg a rz e , p aliw o d y , k rę ta c z e . W is ia ła ta m ta k a m ap a całej ziem i w B ry z o lji, i z niej m ożnaby so b ie b y ło c o n ieb ąd ź w y k a lk u lo w a ć. A le czy to chłop do te g o zdatny? O rg a n is ta p rzecie m iał d o b rą g ło w ę n a k a rk u , a i on się tro p ił p rzy m a pie, n ie w szystko u m ia ł z niej w yjaśnić. P o k a z a ł on m i raz, d ru g i i trzeci, ja k s o b ie ra d z ić z ta k ą m ap ą , i p o tem już tro c h ę pojm ow ałem . — T rz a je c h a ć —m ó w ię —do stan u Ś w ię tej K a ta r z y ny, bo ja k b y , dajm y n a to, p rzy szło k ie d y w ra c a ć , z aw d y s tą d do R y jo bliżej, aniżeli z R io G ra n d e do Sul. Jużem b y ł w tenczas ja k o ś przeczuw ał, że n a s w B r y zolji nic szczęśliw eg o n ie czeka. D o te g o też sam ego sta n u w y b ie ra li s ię p rec z w szyscy O d o lań scy , a z nam i i S k rz y p ak ie w icz ; jem u ta b y ło w szy stk o je d n o — czło w iek sam je d e n n a św iecie, ja k palec. C ałe ośm dni, ja k o b szy ł, p rze b y liśm y n a w yspie K w ia to w e j; przez te n czas zaś n ie obeszło się bez c h o ro b y , bez p o g rz e b u . W stra szn e m g o rą c u dzieci p a d a ły u n as, ja k m uchy. C hłop je d e n , F e lik s K u k u łk a , z naszej p a rtji, k tó r a p rzy je ch a ła n a „ S tra s b u rg u ,“ ciężko c h o ry p o szed ł do szpi ta la i tam został, k ie d y inni w y n o sili s ię n a k olonje; p o c h o d z ił on ze w si K o w a le w a . A le to n a jg o rsz a, że k u m o tra S zy m k a ciężko n a w ie d ziło. B a b a je g o o to , K u n d a , coś so b ie ta k do g ło w y
przybrała, że niech P a n Bóg- broni! T r z e b a jej b y ło pil n ow ać, bo g n a ła w d e rd y do b o ru , a lb o na d m orze, kiej się ty lk o m o g ła w y rw a ć . R o z m a ic ie ludzie m ów ili o tem sz ale ń stw ie W ołkowej; je d n i p o w ia d a li, źe się wzięło z d e sp era c ji; d r u d z y — źe p o c h o d z i ze s tra s z n e g o spieku słońca; inni zno w u, — że jej do ja d ła d o s ta ł się ja k i szalej, ile że tam w B ryzolji ró żn e o sobliw e zielska ro sn ą . P o w in n a b y ł a w szpitalu zostać, jen o k u m S z y m ek n ie d o p u śc ił do t e go; p o w ia d a ł, źe t a k ą n ie p rz y to m n ą b a b ę d o k t o r y dobiją do reszty. N a szczęście, W o łk o w ie nie m ieli dzieci. J a k dziś p a m ię ta m , p ię tn a s te g o g r u d n ia , w sam o p o łu d n ie , do w yspy K w ia to w e j p rz y p ły n ą ł p a ro w ie c , żeby s ta m tą d z a b ra ć w szystkich r e m ig ra n tó w , co mieli o siąść n a k o lo n ja c h w stanie Św iętej K a ta rz y n y , albo R i o - G r a n d e do Sul. L e d w ie ś m y się wszyscy pom ieścić m ogli, bo o k r ę t b y ł nieduży, a ludzi — do tysiąca. T e g o d n ia od sa m ego r a n a s k w a r o k ru tn ie d o k u czał, i n a w e t n a w odzie się nie czuło, żeby cok o lw ie k s folgow ał. D o p ie ro po południu, kiej się słońce już n a leżycie opuściło ku dołow i, w y s tą p iły chm ury, i b y ło ta k duszno, żeśm y led w ie o d d y c h a li, a każdy s ta ł c ały w p o cie. K i e d y zagrzm iało ciężko, w szyscy się cieszyli, że deszcz sp adnie, o chłodzi tro c h ę , oczyści p o w ie trz e z onej parności. N ie w ięcej czasu u p ły n ę ło potem , j a k g o d z i n ka, a już c h m u ry b a łw a n iły się n a o k o lu sie ń k o ; n i e d o b r e ja k ie ś były: je d n e b u re , d ru g ie czarne, sp o k o jn ie c ią g n ę ły , a w rz a ło w nich, nikiej w sa g anie; b ły sk a w ic e zaś to tu, to tam , p r z e la ty w a ły bez p rzerw y. Aż n a ra z , praw ie n a d sa m y m o k rę te m , o tw o rz y ło się niebo, o g r o m n a jasn o ść bez m a ła nie oślepiła, i w tej sam ej chwili — „ta rara ra ra ch !.." T rz a s n ę ło ta k strasznie, że każdy n a p o k ła d z ie p rzy c u p n ą ł ze s tr a c h u i o b ie m a r ę k o m a z a k ry ł oczy. P i o r u n wyrznął_ w s k a łę n a m orzu, cośm y n ie d a le k o o d niej płynęli. Ż yw y o g ie ń z n ie b a się po sy p a ł, i w neteczki po tem lu n ął deszcz, ja k z cebra. A no, r a z e m z tą deszczow ą c h m u r ą p r z y le c ia ł w icher. N a jśw iętsz a P a n n o , ja k też zadął, t a k w sz y stk o z p o k ła du w n o g i — z m y k a ło po ró żn y c h dziurach! Chłopom z g łó w czapki, kapelusze, b a b o m ch u stk i p o z ry w a ło , po niosło h e t n a m orze. Je sz c z e m też n ig d y w życiu nie w id z ia ł tak o w e j w i c h u r y — a to ć to s ą d n y dzień!.. W y ło ,
—
49
—
g w izdało, skom lało, huczało; p o n o o k r u tn a t a k a p lan e ta m o rs k a le c ia ła i c h m u ry się p o o b ry w a ły . S c h ro n iłe m się do izdebki p rzy kuchni, co tam w niej pom ieścili S k rzy p ak iew icza z tłó m aczam i u r z ę d o wym i. P o niejakim czasie, o tw ie r a m ja drzwi, w y c h y la m gło w ę , żeby z o b a cz y ć , j a k też j e s t na św iecie, a tu w icher chlusnął mi w o d ą w oczy, sw oją zaś d r o g ą trz a sn ął drzw iam i w je d n ą i d r u g ą s tro n ę , tak, że mi p rz y w a rło w szystkie palce u rę k i i strasznie je okaleczyło: sk ó ra , m ięso do samej kości zlazły. N a p o k ła d z ie w o d a b y ła po k o lana, b o i deszcz lał, i fa la w p a d a ł a to z jednej, to z drugiej stro n y . O k r ę t skrzypiał, jęczał, ja k b y ludz k ą duszę m iał w sobie. R z u c a ło nim po m orzu, h u ś ta ło w p r a w o i w lew o. Ż a d n a rzecz tam nie u leżała na miejscu, jeno się p r z e s u w a ła o d ściany do ściany. T łó m a c z e u rzędow i, co im prze c ie nie p ierw sze n a m orzu b y ć , leżeli w izdebce, j a k bez ducha, i w o m ity ich targ a ły ; Skrzypakiew icz takoż nic a nic n ie w iedział, co się z nim działo. M nie bo m o rz e ja k o ś s p a rd o n o w a ło : n ie czułem ż a d n y ch nudności w sobie ani z a w ro tu g ło w y ; d o s k w ie r a ł y mi tyła s e tn ie te palce, p r z y c ię te drzw iam i. A le m i t a k nie s tr a c ił ku raż u , w yjrzałem znowu n a św iat. Źle. W s z y s tk o się burzyło, a m ajtk o w ie nic nie py tali, p recz ro b ili swoje. K a p i ta n z g ó r y w rzeszczał coś na całe g a r dło, m usi k o m e n d e r o w a ł; o fic e ro w ie znow u p rz e b ie g a li, żli b y li jacyś, aż isk ry m ieli w oczach i nam a rszc z y li się sro g o . W id z ę ja taki ruch, ta k e m się ześm ielił, bo mi p rze c ie szło o to, żeby się przez te n zam ęt d o sta ć do ć w isze n d e k u , m ię d z y swoich: k o rciło mię, co też p o r a b i a B a ś k a z dziećmi. P rz e m o k łe m , zach la p ałe m się, a lem d o ta rł. W c h o d z ę , a ta m n iech B ó g b ro n i, co się dziejel J e d n i chorują, d r u d z y w n ie b o g ło s y krzyczą ze s tra c h u , klną, narzekają, inni się zaś m o d lą . G r o m a d k a ludzi z a p a liła so b ie św ie cz k ę p rz e d o b r a z k ie m M a tk i B oskiej i ś p ie w a ła litanję, choć się toto le d w ie m o g ło u trz y m a ć n a klęczkach przy t a k ie m k o ły s a n iu o k r ę tu . G ra ty różne, to b o ły , ta ń c o w a ły na w szystkie strony. O d te g o p rz e c h y la n ia o k r ę tu p a d łe m p a r ę ra z y n a z ie m ię, nim się d o s ta łe m do B a śk i i do dzieci. L e d w ie m ich poznał, że to moi; k o b ie tą , dzieci
—
50
—
leżały, ja k m a rtw e , tyło najm łodsze łaziło so b ie po nich n a c z w o ra k a c h i t a k bez żadnej o p ie k i staczało się od jednej p oręczy łóżka do d rugiej, tłu k ło sobie głow inę. A no, cóż tu robić? P o z b ie ra łe m n a p rz ó d różne ru p iecie, co z naszych łóżek p o s p a d a ły i p o n ie w ie r a ły się po ziemi, p o p o d ścianam i; ułożyłem gniaz d e c zk o dla t e g o najm łodszego b ą k a , żeby so b ie w y g o d n ie m o g ło siedzieć i żeby się nie stoczyło p o d łóżko. I d ę po tem do Baśki, w strz ą sa m ją, chcę pocieszyć; ale się d o g a d a ć nie można: b a b a je n o s tę k a okrutnie, jęczy. M o rs k a c h o ro b a znow u teraz p a d ła na w szystkich; n ie k tó rz y ty lk o zm ódz jej się nie dali. Szym ek W o łe k leżał też stru ty całkiem , c z asem j e no zwiesił g ło w ę przez poręcz łóżka i zrzucał, co m iał w sobie. Nie m iał k to p iln o w a ć jego K u n d y , to so b ie b i e g a ł a m ię d z y ludźm i, zaczepiała ró żn y c h i g a d a ł a nic do rzeczy; w idno d o b rz e p a d ła p a r ę razy, b o m ia ła za k r w a w io n e czoło. S tra s z n e rzeczy się działy! T e g o jeszcze trz e b a by ło , że ktoś o tw a rł f ro n to w e drzw i o d ćw iszendeku, i w o d a tam w alić poczęła. J a k też to zobaczyli ci, co się jeszcze w a łę sa li na n o g a c h , ja k zaczną w rzeszczeć, tłoczyć się w je d e n k ą t, ta k e m już i j a zupełnie stra c ił rozum . P o r w a ł e m jeno n a r ę c e n a jm ło d sz e dziecko i u c ie k a łe m niby też to zaraz z in nym i. T o ć prze c ie ucieczki tam p rz e d w o d ą żadnej być nie m ogło... K a p i ta n p e w n ik ie m z m ia rk o w ał, że djabli m o g ą wziąć w szystko, i k a z a ł s k ie r o w a ć t a k o k ręt, że śm y się schow ali za je d n ą wyspę, co ta m n a niej je s t la ta rn ia m orska. O d ra z u się uspokoiło, ja k o o k r ę t był w m ałym p o r cie, a b u r z a so b ie szalała po m orzu. P rz e c z e k a liśm y tam do ran a . D o p ó k i b ę d ę żył, nie zapom nę tej strasznej burzy na m orzu. R O Z D Z IA Ł D Z IE W IĄ T Y . Jeszcześm y p o te m p ły n ęli trz y d n i i trzy noce, ale sie iuż nic o s o b liw e g o n ie z d a rzyło. C hoć ta m w id a ć
—
51
b y ło i re k in y , i świnie m o rsk ie, albo ja k ie dziwne p t a ki, czy znowu r y b y latające, to się ludzie te ra z mniej dziwili ta k im rzeczom , ja k o się każdy już otrzaskał. P a ro w ie c p ły n ą ł c ią g le wzdłuż b rz e g ó w B ryzolji, to m się p rec z z a stanaw iał n a d ty m krajem ; m yślałem so b ie n ie raz, stojący na po k ład z ie, że tam człow iek o d nas nie może mieć szczególnej o b ra d y , skoro się cięgiem m a n a oczach jeno g ó r y i lasy, lasy i g ó ry . A g ó r y ow e — najczęściej nic innego, tyło lita skała. Choćby też i b y ła na w ierzchu r o d z a jn a ziemia, to prze c ie socha te g o n a leż y c ie n ie ruszy, a p rz y tak ic h strasznych s k w a ra c h m usi b y ć posucha i b r a k urodzaju na zboże. Juści m ię to nie cieszyło, b o m sobie nie o b ie c y w a ł lep szego g r u n tu, aniżeli w O d olanach. D o p ły n ę liśm y do w y s p y Św iętej K a ta rz y n y , i tam w ysadzili na b r z e g w sz y stk ic h ty c h e m ig ra n tó w , co s o b ie w y b ra li n a kolonje g r u n ta w s ta n ie Św iętej K a t a rzy n y . Coś prze sz ło c z te ry s ta g łó w o d d a ł k a p ita n o k r ę tu p o d ra c h u n k ie m urzę d n ik o m tam tejszym . Zaraz nas pom ieścili w k o sz ara c h , daleko ciaśniejszych, aniżeli ta m te n a w y sp ie K w ia to w e j; jeść też d a w a li i mniej, i gorzej. S k rz ypakiew iczow i b o ciągle dogadzali, a ja k o m iał d o b r e serce, to precz p a m ię ta ł o nas O dolańskich. A ja k że, kiej k tó r e m u z naszych co w y p a d ł o — pożalić się, czy ta m d o p o m n ie ć o rzecz ja k ą , ta k i zaraz s z ed ł do o r g a nisty, p o p ro sił go, a te n znow u przez tłóm aczów u rz ę d o w ych należycie się za nam i w s ta w iał. N ie ra z m u się o b e rw a ło co d o b r e g o , to za w d y b y ł d la n a s użyczliwy: po c z ęsto w a ł te g o i o w e g o tytuniem , a lb o gorza łk ą; dzie ciom też n ie ra z p rzy n o sił b a n a n y , p o m ara ń cz e , g a r s t k ę cu k ru . J a się k u rcz y łem , nie w y d a w a łe m p ie n ię d z y na la d a ja k ie rzeczy; a le kiej mi d a rm o przyszło, to m i po kurzył, i w ypił. A k u r a t c z tery dni zeszło nam na tej w y s p ie Ś w ię tej K a ta rz y n y ; p ią te g o zaś dn ia znow u na s zabrali, w p a k o w a li n a o k r ę t p a ro w y i w ysłali dalej. P o w ie d z ie li nam , że te r a z je d z ie m y już p ro s to n a kolonję. B e z m a ła cały dzień p ły n ę liś m y m o rz e m i p o d n o c p rz y je c h a liśm y do j e d n e g o m ia sta , g d z ie nie dali nam ż a d n e g o pom ieszczenia p o d da c h em , je n o ś m y ta k n a ja k im ś p la cu. noc
się t a n ik t n ie skarżył, siła że w B ryzolji n o c ą takoż o k r u tn ie p arno: k o sz u la —a i to cięży. N azajutrz przychodzą do na s urzę d n icy , z a p o w ia dają n a m przez tłó m ac z ó w , żeby się ry c h to w a ć , z b ie rać do d ro g i. K a ż d y zaraz k r ę tu wętu, po z b ie raliśm y s w o je to b o łk i. D o p ie ro oni nas p o p row adzili n a d rzekę, co p o d tem m iastem w p a d a do m orza, a p e w n ik ie m j e s t szersza o d W isły p o d W ło c ław k ie m , albo p o d N ie s z a w ą. Już ta m stal g o to w y do d ro g i nieduży o k r ę t p a row y, a do te g o o k rę tu przyw iązali z ty łu na długiej, g ru b a ś n e j linie o g ro m n ą łódź. Tacy, co się do o k rę tu nie docisnęli, m usieli na oną łódź w s ia d a ć , i z te g o b y ło dużo zam ętu, ja k o w iadom o, źe kaj je s t ty le narodu, p o w in ien m u kto m ą d ry przew odzić. Nie zdaje mi się zaś, żeby te B ry z o lja n y m ieli rozum lepszy, niż g łu p i p o lsc y chłopi. P o r z ą d k u tam u nich n iem a za grosz. U rz ę d n ik i ła jd a k i straszn e, złodzieje pono je d e n w d ru g ie g o , a naj mniejszej ludzkości nie m ają w sobie. U n a s się lepiej o b c h o d z ą z b y d łem , niż oni z ludźmi. C hoćby n a ten p rzy k ła d i te r a z p rzy ła d o w a n iu ok rętu : K u n d a W o lk o w a o d b ież a ła o d sw ego chłopa, a on już w s ia d ł n a o kręt; u rz ę d n ic y p o w ie d z ie li naraz h a lt, i ani S z y m k o w i nie pozwolili już w ysiąść, ani K u n dzie — w siąść n a o k ręt, ty ło b a b ę w rzucili do łodzi. T a c y b y m a tk ę o d d z ie lili o d dzieci. M ów ię do S k rz y p ak ie w ic z a :— „ P o w ie d z że pan ty m so b a k o m , że b a b a t a k a gorzej dziecka, opieki oto p o trz e b u je !“ O rg a n is ta im p r z e d s ta w ia czem prędzej, j a k co jest, a te p s u p ra ty ani go n a w e t w y s łu c h a ć n ie chcieli. N a czelnik o d kolonji w ta m te m m ieście b y ł c z łow iek j a k i ś stra szn ie o s try i ja k b y n ie s p e łn a rozum u. Źle się skończyło, b o K u n d a nie m ia ła d o b rz e w g ło w ie i w czasie tej d r o g i w y s k o c z y ła z ło d zi na o k r u tn ą w o d ę . L u d z ie naro b ili s tra s z n e g o w rz a s k u , j e n o się to n a nic nie zd ało , bo nim za trzy m a li p a ro w ie c , nim się m a jtk o w ie rzucili do r a to w a n ia , b a b a tym czasem u to n ę ła . Co p ra w d a , w y w le k li ją z w o d y , tyło już bez życia. C hoć też t a i w a rja tk a , zawsze k u m S z y m e k m iał sm utek, ja k o od d z ie sięc iu lat żyli z g o d n ie ze so b ą , j e d no do d r u g ie g o p rzyw ykło. ’eźli do m ia s ta
—
53
—
nazw iskiem B lu m en a u ; b o g a c tw o ta m o g ro m n e , a w sz y st k o w niem ie c k ich ręk a c h . I teraz też zjawili się urzędnicy, z a brali na s z o k r ę tu, z a p ro w a d z ili do ja k ie g o ś s p o re g o b u d y n k u i n a k w a t e r y w yznaczyli dw ie izby. Z astaliśm y tara już n a r o d u moc, j a k n a b ił, a w sz y stk o czekało n a kolonje. D a w n o nie w idziałem , żeby ludzie je d li wieczerzę z ta k im sm akiem : s p rz ą tn ę li w szystko do cna, a m iski i łyżki wylizali. P o w ieczerzy siadłem ja so b ie przy S zym ku W o ł k u i zacząłem go pocieszać, ja k o m i żal b y ło człow ieka, że m u się b a b a t a k z m arnow ała. Juści n ie m a ły sm u te k m ia ł on n a sercu, bo się prze c ie n a g o s p o d a rs tw o w y b r a ł do B ryzolji, a te r a z z ostał bez nijakiej pom ocy: los ta k i nie m ó g ł m u b y ć h a ręk ę . J a g o ta k pocieszam , siedzę z nim prze d dom em , a tu do m n ie p r z y b ie g a B a śk a i rzecze: — C óżeś ty za ojciec? P o w ie d z sam spraw iedliw ie! A lb o łazisz z k ą ta w k ą t, a lb o siedzisz przy n a s — ale j a k m ruk, ani cię znać... Pójdżźe oto: tw oje w łasne dziecko chore! L eży chudziaczek z ro z p a lo n ą g ło w in ą i le d w ie dyszy... Z e rw a łe m się, idę, a tu w samej rzeczy— n a jm ło d sz y c h ło p a k , J a n te k , co g o S z y m ek W o łe k i g a jo w a z O d o lan do chrztu św ię te g o trzym ali, leży j a k b e z duszy. O c z ę ta m u się jacy św ieciły, i p a trz ał niem i w je d n o m iejsce, a g łó w k ę m ia ł o k ru tn ie g o rą c ą . Co ja tu poradzę? T o ć dziecku d o k to r co żywo p o t r z e b n y . W te p ę d y p o sz ed łe m do S k rz y p ak ie w icz a m ó w ię m u ta k a t a k : „Pośpieszaj pan, bo tu o dzie c k o c h o d z i! “ On też nie tra c i czasu, jeno z a ra z — do u r z ę d o w y c h tłó m a c z ó w , o p o w ia d a im, j a k a n a g ło ś ć je s t o g r o m na i bez d o k t o r a się w ż a d en sposób nie obejdzie. Ci tłóm acze to też b y ły ziółka! A lb o im to k ie d y b y ł o pilno? P rz e c ie nie o n ic h szło te r a z nie p rz y m ie r z a ją c y , j e n o o cudze życie. J e d e n z nich w y s łu c h a ł S k rz y p a k ie w ic z a i odrzekł: — N ic nie p o r a d z ę , b o przecie tu w izyta d o k t o r s k a b y ł a już ra z p r z e d południem , a d r u g i raz przed w ie c zo re m . O tej zaś p o rz e d o k to r a w a m n ik t nie s p r o w adzi, c h y b a b y ś c ie położyli g r u b e nienia d za ^ a js to l
—
54
—
P o n o się n a w e t Skrzypakiew icz p rze m ó w ił z tym g a łg a n e m , ale m nie z teg o nic nie przyszło. T r z e b a było czekać do ju tra , choć dziecina w y ra ź n ie z a p a d a ła w g o rą c z k ę coraz więcej. U d a łe m ja się m ię d z y baby, co tam m iały ta k ie m ałe dzieci przy p i e r siach, ja k mój Janteczek; rozpytuję się, czy nie wiedzą, co znaczy ow a dziw na n iem o c u m eg o dziecka. O d razu mi je d n a pow iedziała, źe p e w nikiem po tych m o rskich c h o ro b a c h i różnych s tra c h a c h w sz y stk im m a t k om p o k a rm w p iersia c h t a k się odm ienił, że tutaj m a łe dzieci precz chorują. A no, k tó ra ś ta m m ia ła ze s o b ą tro c h ę ru m ia n k u , co go jeszcze w d o m u zbierała; d a ła rai szcz y p tę B aśka sp a rz y ła to to g o r ą c ą w o d ą i p o d a je chłopcu, żeby się napił. O n się je n o krzyw ił, o d w r a c a ł g ę b u s ię i ani chciał pokosztow ać. R ó ż n e k o b ie ty tam przychodziły, otoczyły w koło dziecinę, i k a żda m ó w iła swoje. — T o n a jg o rs z e ,—p o w ia d a je d n a —że on taki spokojniusieńki... M ałe dziecko po w in n o krzyczeć, kiej m u idzie na życie, a s k o ro je s t ciche, n iem a w te m nic d o brego. D r u g a znowu, n ie ja k a C h ró śc ik o w a, sta ru c h a , co już przy doro sły c h w nu k a c h w lo k ła się n a tę e m igrację, duchem raiła, a b y m ałe m u odczynić urok. — W id z ic ie ,— p o w ia d a o n a —w ta m te m m iasteczku, kajeśm y n o c o w a li, przyszła tam do na s r a n iu tk o m u rz y n ka, co w y g l ą d a ła j a k ro p u ch a ; rz e k o m o m ia ła b a n a n y n a sprzedaż, a jej szelmie o co in n e g o chodziło... P o p ro s tu pow iem , chciała ludziom p s o ty n a ro b ić swojemi ślepiam i, no i ona pew nikiem urze k ła w a m dziecko. — Nie szkodzi mu u ro k odczynić!—p o w ia d a B aśka. J a b o tam nie w ierzę ani w z a d a w a n ie uro k ó w , ani w ich odczynianie. W z ię li zaraz m iskę z c ie p łą w o d ą , w ę g li, chleba, i zaraz b y ło w idać, że ta s ta r a C h ró śc ik o w a je s t o g r o m n a p rak ty czk a: r o b iła p rec z w sz y stk o —je d n o po d r u g ie m — p o rz ą d n ie , a i z a że g n y w a n ie ta m b y ło . O b m y li m a ł e m u tą w o d ą ciem iączka, a k rz y n ę jej wieli mu w usta. N ie k tó rz y m ówili, że się dziecku z a ra z o d r o b in ę zlepszyło; a le j a te g o nie widziałem . P rz e s ie d z ia łe m c a lu tk ą noc p rzy c h o ry m chłopcu, ta je g o cierpota. B aśka zrazu takoż nie
—
55
—
spała; k łó c iła się ze mną, n a k lę ła mi se tn ie , jako m ia ła pe w n o ść , że jej przy chorej dziecinie nic nie p o wiem, a lb o nie trz a sn ę. K iej się już d o b rz e w ysw arzyła, t a k j ą sen zaraz zdjął potem . J a u sn ą łe m do p iero ran o , k ie d y się B a śk a ocknęła. D z ie ck o całkiem nie spało: czasem zm rużył oczy, jeno za m a łą chw ilę znow u je o tw iera ł; zryw ał się czegoś, p o d rz u c a ło nim, a c ią g le p a trz a ł prościutko przed siebie, j a k b y so b ie w je d n e m miejscu co upatrzył. P r z e d sa m e m już p o łu d n ie m n a d sz e d ł d o k to r, zaraz g o też n a w stępie S k rz y p a k ie w ic z i ci urzę d o w i tłóm acze przy w ie d li do m ojego J a n te c z k a . Spojrzał n a dziec ko, o b m a c a ł mu pulsa, o tw o rzy ł usta, o g l ą d a ł język, g a rd ło ; po tem o d g a r n ą ł koszulkę, d o ty k a ł cia ła p a lc a mi, szukał czegoś na piersiach, n a ręku, n a brzuszku; ale po ta k im d o k to rz e nic nie m ożna poznać, czy on w ie, co za c h o ro b a , czy nie wie. N a re sz c ie w y d o b y ł k s ią żeczkę, z a p is y w a ł coś w niej o łó w k iem , w y d a r ł je d n ą k a r t k ę i o d d a ł ją S krzypakiew iczow i; b y ł a to re c e p ta , n a leżało iść z n ią do a p te k i i p ro sić o lek arstw o . P o szedłem sam, ale o d ty c h naszych k o s z a r — p o r z ą d n y sztuk d ro g i do m ia sta , a tam się le d w ie m o g łe m d o p y tać o a p te k ę . W a p te c e mi też zeszło k ę s czasu, bo nie o d raz u dali le k a rs tw o . Jużem w d e r d y b i e g ł z p o w ro tem i k ied y m w rócił, b y ło j a k o ś n a d wieczorem . W c h o dzę do izby, a tam k rzyki straszne: B a śk a ta k la m e n tu je, że jej się o m ało co dziw n eg o nie s ta n ie . Janteczek leżał ta k sa m o spokojnie, j a k p rze d tem , jen o m u się p ian k a z u s t to c z y ła i oczy m ia ł w y w ró c o n e . S k o c z y łem do dziecka, chcę m u w lać z flaszeczki do u s t te g o le k a r s tw a , a b a b y m ię szarpią i m ów ią: — D a jc ie c h ło p c z y n ie sp o k o jn ie skonać!... W n e t potem już n a św iecie ty m n ie b y ło m ego Ja n te c z k a . R O Z D Z IA Ł D Z IE S IĄ T Y .
C z w a rte g o dn ia w yjechaliśm y s ta m tą d , już te r a z na k o ła c h , do M a s a r a n d u b y , g dzie m ieli dać kolonje. W B lu m e n a u z ostało się ja c y k ilk o ro c h o rv c l
—
56
—
w żaden sp o só b dalej je c h a ć nie m ogli. N a każdej s t a cji, g d z ie ś m y się zatrzym yw ali, szło tr o c h ę naszych lu dzi w p o n iew ie rk ę, i ta k ic h n ik t już po tem n a oczy nie w idział. W y p ra w ili z nam i takoż je o m e tr ę , żeby n a m w Mas a r a n d u b ie g r u n ta p o o d m ie rza ł. S p o t k a ła nas w d ro d ze n a g ła ulew a, i p o p rze m ak a liśmy do suchej nitki; no, a le ś m y się n a no c dow lekli. K t o się spodziew ał, źe go osa d zą na k a w a łk u roli, t a k ie m u m u sia ła tu już łu sk a spaść z oczu. A toć to szcze r y las, b ó r tak i, co S k rz y p ak ie w icz p o w ie d z ia ł, że tam o d s tw o rz e n ia ś w ia ta s ie k ie ra nie p o sta ła . D rzew a, k r z a ki, zielska prze ro z m a ite t a k tam z a p a p r a ły ziem ię, źe się p rze z o k r u tn e gąszcze p rze d rz eć n ie można. N a pom ieszczenie dali nam szopę o g r o m n ą bez ż a d n y c h ścian, jen o la d a ja k a s trz e ch a z liści p a lm o w y c h n a niej była. N ik tb y się nie ważył zrobić so b ie ta m p o słania n a ziemi, ja k o do ta k ie g o m iejsca, o tw a rte g o ze w szystkich stron, złazi się n ie z m ie rn a m o c g a d ó w , p ł a zów osobliw ych. Z abska, jaszczury, w ęże ro ją się w t a m ty c h borach, ok iem n iep rzejrzanych, aż o b rzy d liw o ść cz ło w ie k a zb ie ra. T o śm y s y p ia li w szyscy n a p o w a le p o d s tr z e c h ą i po d ra b in a c h w łaziliśm y n a te swoje legła, chociaż w ęże albo jaszczurki i t a k się do na s d o s ta w a ły po słupach. K ie j b a b y m ia ły w a rz y ć śniadanie, ob iad , czy wieczerzę, to s o b ie m usiały ro z p a la ć og n isk o na ziemi p o d ow ą szopą. T o nic, że się żyło t a k po cy g a ń sk u , jen o n ik t nie m iał n a d z ie i, żeby p o te m było lepiej. Zaczyna nam te n je o m e tr a w y d z ie la ć kolonje; ale cóż, od sa m e g o r a n a do n o c y chodził, p s ia p a ra , pijaniusieńki. A n i się ru sz y ł bez flaszki kasza su w kieszeni. W la z ł so b ie k a jn ie b ą d ź w b ó r i p opijał, przez to mu r o b o ta nic a nic nie szła. M y tu b ie d u je m y , a on j u c ha pije. Zbarłożył ze dw a ty g o d n ie D opiero rząd się m usi dow iedział, i p rzy sła li in n e g o . W lo k ło się z m ie sią c tak ie o d m ie rza n ie; ale sk o ń c zy li n a reszcie, ro z dali te g r u n ta , pow iedzieli, czyje co jest. Ł a jd ak i je d n e , bez sumienia! m ieli też co z a p o w ia d a ć i z tylej u k r a in y ludzi do s ie b ie s p ro w a d z a ć W y d z ie lili mi na g ó r z e k a w a ł b o r u i p o w iadają: W y tn ij las, :e, a uo tem sadź, siej, ró b , co ci się podoba!
—
57
—
D o s ta łe m o d r z ą d u s ie k ie rę do w y r ą b y w a n ia lasu, a m o ty k ę i g ra c ę do up raw y ziem i, b o ta m o o ra n iu p łu g ie m i m o w y b y ć nie może. M yślę ja sobie: nic mi in n eg o nie zostaje przecie, jen o się trz e b a w ziąć do ro b o ty . A byli ta m m ię d z y nam i i tacy, co od sa m e g o p o czątku założyli rę c e i pow iedzieli sobie: — Nie g łu p im bo ry trzebić! P o co in n eg o tu p rz y jechałem ... Ju ści nie ła tw o było ten las w y r ę b y w a ć ; d o b rze się człow iek m u sia ł napocić, n a m o rd o w a ć , a n ie w ie dział, czy s k ó r k a za w y p r a w ę obstoi. D r z e w s k a g r u be, a n ie k tó re tw a rd e , ja k k a m ie n ie . R ą b i e s z tó to , a tu ci idzie n ie s p o ro , i s ie k ie rę musisz p a r ę razy na dzień poostrzyć, b o ś j ą należycie stępił. P o z n a łe m ja te r a z d o piero, co to je s t k r w a w a praca! P o ty g o d n iu r o b o ty , m ia łe m już d ło ń u praw ej r ę k i ta k ą , j a k p o d e szw a , a w łokciach, w ram io n ach , w k o lan a c h rw a ło m ię strasznie, i w krzy ż a c h led w ie się zgiąć m ogłem . N ie karczuje się tam lasu p o d pole tak, ja k u na s— b y le je n o w ie rz c h y pośc in a ć , a korzeni się nie ty k a . O g r o m n e k ło d y drzew a, bale, gałęzie le żą na ziemi czas ja k iś , a k ie d y p rz e s c h n ą n a słońcu, w tenczas je t r z e b a spalić— n o w a ro b o ta , ró w n ież ciężka, co i ścinanie. P a lisz po ca ły c h dniach, a tu ci nie u b y wa, ja k o p o d j e d n ą k ło d ę trz e b a n ie ra z i w c z te re c h m iejscach pod ło ży ć o g ie ń — o g ro m n ie zbite, t w a r d e to drzew o: N ie m a co czekać, żeby się to to p o w y p a la ło do szczę tu, b o b y się cz ło w ie k i za p ó ł ro k u n ie doczekał; tyła sieje się, sadzi p o m iędzy tem i n ie d o p a łk a m i, rozrzuconem i po calem polu. P o zbiorze m ożna zno w u ta k i e d rz e w sk o d rugi raz p o d p a la ć ; ale i w t e d y jeszcze k o ń c a niem a . J a bo jeszcze je s te m c z łow iek w y trzy m a ły ; ale inni g o r z k o n iera z z a p ła k a li p rzy owej robocie. S k w a r ta k i s tr a s z n y dokucza, j a k g d y b y żywy o g ie ń z n ieb a k ap ał, a tu n ie m a r a d y : trz a r ą b a ć , po tem zaś w y p a la ć o g r o m n e k u p y drzew a. P o n o tak i p o p ió ł n a le życie użyźnia zie m ię i za naw óz obstoi. K ie j się n a p o lu p o r o z p a la og ień w ro z m a ity c h m iejscach, w tedy z c a łe g o b o r u w yłażą żabska. ja s z c z u r ki, węże, jak o zim ny płaz z a w d y do o g n ia ciągnie. Nie-
—
58
—
policzone m n ó stw o te g o żyje w bryzoljańskich lasach, ty ło nie w sz y s tk ie ja d m ają w sobie. A no, od p r a c y takiej po trzech ty g o d n ia c h d o s ta łem jak ic h ś b o la k ó w pod p a c h am i i p o d kolanam i; p ie k ło mię, j a k b y k to ro zp a lo n em żelazem p rzyparzał; żyły z r o b o t y ponoś ta k napęczniały, p opuchły. T o jesz cze nie w sz y stk o , bo tam są m u ch y ja k ie ś zjadliw e i one mi ścięły c a łą g ę b ę , szyję tak strasznie, żem nie m ó g ł p a trz e ć n a oczy — zapuchłem . N ajm niejsza rzecz człow iekow i k a m ie n ie m cięży w tam ty m skw arze, n ija k ie g o in n eg o obleczenia nie moż n a nosić n a sobie, jeno, co najwyżej, koszulę, a chodzi się ciągle boso, bez ż a d n e g o obuw ia. Z te g o tak o ż n o w a b ied a , b o tam są je d n e ta k ie r o b a k i — p c h ła m i ziemnem i je n a z y w a ją — i do p iero one się w gryzają w nogi pod sk ó rę , a od t e g o — o k ru tn e sw ędzenie, ból dokuczli wy: r a d y s o b ie c z łow iek dąć nie może. K iej to to j e d n o z d ru g ie m n a m nie sp a d ło , z ro b i łem s ię k a le k ą , zw aliło m ię z nóg, i m u sia łe m r o b o tę rzucić do licha, ja k o m nie m ó g ł ruszać ani rę k ą , ani nogą. Ż eby się to c h o ć n a m nie je d n y m skrupiło! A le B a ś k a znow u d o s ta ła k rw a w e j •bieg u n k i, i to ją ta k z n ó g ścięło, w y s tru g a ło , źe się k o b ie ta z ro b iła j a k nitka. D z ie c k o w in y szły na s te ra n ie , b o nie m iał k to k o ło n ic h chodzić, dać im o p iek i jakiej, a ten g r u n t mój t o mi d o p r a w d y już te r a z aż obm ierzł. K u m o t e r Szym e k je d e n , c z łow iek uczciwości, p o m a g a ł n a m w ówtej n ied o li: co m ógł, o d r a b i a ł i n a m ojej, i n a swojej kolonji, a o dzieci też nasze dbał, żeby z g ło d u nie p o m a r ły. No, ale mu przecie t r u d n o b y ło p o d o ła ć w szyst kiem u. T a k to, m ało na człow ieka je d n a b ie d a , je n o go więcej b ie d p rzysiąść musi. T u b a b a — c h o ra , stęka, p o d ż w ig n ą ć się nie może; ja do niczego, le d w ie n o g i za s o b ą powłóczę; dzieci w b ą b la c h , w s tru p a c h , tak ż e n ie z d ro w e . M asz tobie szczęście w Bryzolji! A l e d o p u ś c iłb y m się g rz e c h u , g d y b y m po w ie d z ia ł, źe m nie b y ło ta m najgorzej... N a pow ale, p o d strz e ch ą , w onej szopie naszej, i w dzień, i w n o c y —pe łn o jęk ó w , stę k a n ia , w y rz e k an ia ;
Po zn ałem ja teraz do p iero , co to je s t krw aw a praca.
-
6 0
-
n ie b y ło ta k ie g o dnia, żeby choć je d n o nie zm arło, a c ią g le ch o ro w ali. P o o d m ie n ia li się stra szn ie ludzie, słońce ich o p a li ło, nikiej C yganów , op a d li z ciała, p om izernieli, w y g lą d a li ja k w y w łoki. G łód, c h o ro b y , n ę d z a — zaczęły w szyst k im e m ig ra n to m dokuczać. J e d n e g o razu p r z y c h o d z ą do mnie, s c h o ro w a n e g o , K o p e r , Z a p a rt, S z y m ek W o ł e k i jeszcze n iek tó rzy inni O d o la ń scy . — J a k ó b i e , — m ówi K o p e r — przychodzim y do w as n a n a ra d ę , bo przecież już dłużej t a k b y ć nie może. — Co począć, kiej b y ć musi! — p o w ia d a m .—S t r a s z n ie n a m się p o p s n ę ła n o g a z t ą e m ig rac ją, je n o ja n ija k i e g o r a t u n k u nie widzę. — Ee, bajki! R a t u n e k b y ć musi, ty ła trz e b a się r z e te ln ie o sw oją k rz y w d ę u p o m n ie ć u ty ch p s u b ra tó w B ryzoljanów , a nie, to nas n ę d z a zgniecie... — B ójcie się B o g a ,— m ó w ię —j a p o m y śle n ia ż a d n e g o nie m am te r a z w głowie! B óle mi różne dokuczają, a tu, j a k na złość, b a b a jeszcze się ro z c h o ro w a ła . — Oj F ra n ek ! — p o w ia d a Z a p a r t . — Bić ciebie, b o ś ty g łó w n ie te g o p iw s k a naw arzył! .R a j był w O d o la n a c h naprzeciw ko tej b ie d y , co nas tutaj sp o tk a ła . — N ie m ów mi te g o , nie wspominaj! — odrzecze K o p e r . — T o ć ja w iem d o b rze , że głupi d u re ń b y łe m , s o b ie i d ru g im n a ro b iłe m nieszczęścia strasznego; jen o źle p rz e c ie nie chciałem . S ta n ę li t a k nade raną, p rzem aw iają się, p o w s ta ją p recz n a K o p r a ; on się tłóm aczy, odcina, ja k może. D o p ie r o potem k a ż d y z a cz y n a o p o w ia d a ć , co g o złego s p o tk a ło w Bryzolji. N ie b y ło ta k ie g o człow ieka, żeby ja k i e g o w łasnego nieszczęścia nie w y p o m n ia ł. D o p r a w dy, sam oto b y łe m w p o rzą d n y c h o p a ła c h , a chciało mi się z a p ła k a ć n a d lo se m ty c h ludzi W o ła j ą n a m n ie : — J a k ó b ie , radźcie, co począć, b o już nie w y tr z y m a n ie ludzkie! N am y śliłe m się krzy n ę , choć mi tam n ie b a rd z o j a k o ś i g ł o w a te r a z do p isy w a ła , p o w ia d a m im: — M oiście w y, m nie się widzi, że j e d y n a rzecz je s z cze po z o sta je do z robienia: trz e b a oto p o p ro sić S krzyp akiew icza, n iech rz e te ln ie spisze w szystko, co m u p o d a m y , a p o te m z papierem tak im trz a nam się u d a ć do
—
61
—
rządu; do nich przecie należy a lb o co na naszą n ie d o lę zaradzić, a lb o , j a k nie, o d esłać nas z po w ro tem . — J e d y n y z w as człowiek, Jakóbie! T a k a uczciwa r a d a , źe lepsza b y ć nie może! — wołali wszyscy. — A l e n ik t inny, ty lk o wy je d n i potraficie S k rz ypakiew iczow i d o k u m en tn ie wyłożyć, j a k i co m a napisać. — T y l e zrobić m o g ę, nie w adzi mi, choćem też i c h o ry — p o w ia d a m .—J a so b ie tu już w cichości o d d a w n a ro zm y śla m n a d tem , ja k b y los nasz zlepszyć, i p rzez to m am w szyściutko w g ło w ie go to w e . S krz y p ak ie w icz nie p o trz e b u je so b ie ła m a ć g łow y, n iech je n o p ió re m się przyłoży i spisze, co m u p ow iem , k a ż d y zaś z w a s m oże do te g o jeszcze sw oje dorzucić. A no, dobrze. S p ro w a d z ili czem prędzej S k rz y p a kiew icza, a ja m u d opiero tłóm aczę: — W id z i pan, trz e b a na p isa ć , że m y tu jeść co n ie m am y. T o najpierw sze, bo w g łodzie ta k im n ik t nie d o c zeka przecie do n o w e g o , aż m u się na kolonji uro d zi k u k u ry d z a , czy fasola. N o, a tu ta j na tej p u s tc e s tr a s z nej, ch o ć b y k to n a w e t m ia ł w ła s n e p ien ią d ze , to i t a k nic nie do sta n ie . R z ą d pow inien zaradzić, p rz y s y ła ć n a m tu ty m czasem ja k ie p r o w ja n ty . A n i m y k o ś c io ła , a n i c m en tarza, ani c h a łu p y nie m am y. Co też ta m za kraj taki? T r z e b a się, mój panie, o w szy stk o upom nieć. A n ie c h też pan a b y nie prze p o m n i n ap isać i o tem , że m y w szyscy p ro sim y o zm ianę kolonji, b o ś m y nie p rzy uczeni żyć k u k u r y d z ą i fasolą, je n o c h le b e m żytnim , kartoflam i, k a p u s tą , g ro c h e m , k a sz ą jęc z m ie n n ą . M oże i przez to są m ię d z y na m i c h o ro b y różne, z cz eg o o g ro m n ie dużo ludzi zm iera. i Com ja pow iedział, to w sz y stk o p o te m sta ło n a p a pierze, czarno n a b iałe m , i d o p ie r o p o d a n ie poszło do u rzę d u ; u m y śln ie z onym p a p ie r e m w y p r a w iliś m y trz e c h naszych do k a n c e la rji w B lum enau.
R O Z D Z IA Ł JE D E N A S T Y .
N a p s a się nie z d a ło o w o p o d a n ie n a sz e do rządu. S k rz y p a k ie w ic z łaził
—
62
—
0 co chodzi; w ysłuchali go, jeno nic a nic dla na s nie zrobili. Ż eb y śm y się t a k m ogli b y li z ty m i u r z ę d n ik a mi ro zm ó w ić po polsku, to b y śm y m oże i doszli do ład u . A le cóż, w szystko to to ludzkiej m o w y nie rozum iało, a przez p o s ły w ilk n ie utyje. Żyliśmy o sta tk a m i sw oich w ła s n y c h pieniędzy, w ięc trz a się było dobrze kurczyć, przy c ieśn ia ć pasa. S k ł a d aliśm y się i d o p ie ro ś m y w y p ra w ia li do m ia s ta trzech g o d n y c h , a ci za te pien ią d ze przynosili n a m w w o rk a c h c z a rn ą fasolę, chleb z k u k u ry d z y , o k ra s ę , i ta k szło do w spółki. Choć drożyzna b y ła o k ru tn a , zaw dy w ten s p o sób taniej w y p a d a ło . — J a jeszcze bardziej p o d u p a d łe m n a zd ro w iu i dziw ne rzeczy n ieraz się ze m ną robiły. T ło m a c z u rz ę d o w y m ów ił o rg an iśc ie , że m am c h o ro b ę t a k ą w n o g a c h , co się tam n a zyw a b e ri— b e ri, i że m o g ę z te g o um rzeć, bo w końcu p rzy c h o d z i pa la ru sz i nic już cz łe k o w i nie pom oże. M arkociłera się, jak o nie b y ł p rze c ie na m nie czas u m ie r a ć w c z te rd z ie sty m pierw szym ro k u życia, ile że 1 dzieci nie o d c h o w a n e , i B aśka, choć się tro c h ę w z m o g ła po b ie g u n c e , to d o s ta ła znow u zimna, co ją o k r u tn ie tłu k ło co c z w a rty dzień. R a z i d ru g i p rzy je ch a ł do na s d o k to r, ob e jrz ał m ię od stó p do g ło w y , zapisał le k a rs tw o , a w d o d a tk u k a z a ł mi się k ą p a ć i nogi moczyć. A le m ta le k a r s tw a n ie zażyw ał, b o m nie m ia ł w ia ry do a p te k i w Bryzolji; z a w lokłem się je n o k a ż d eg o dnia do stru g i i m o czyłem ta m n o g i n iera z przez p a r ę godzin. M usi w o d a w y c i ą g n ę ła k rz y n ę tej c h o ro b y , b o m w y d o b r z a ł ja k o tak o . In n i ludzie się tam b u rzyli, o d g ra ż a li dozorcy, u r z ę d n ik o m — i S k rz y p a k ie w ic z m ia ł c ią g le ro b o tę , żeby t a k ie rze c z y łagodzić, a do czego złego nie dopuścić. W t e m j e d n e g o dn ia w ieczorkiem s ta ła się rzecz nadzw yczajna. P r z y c i ą g n ę ł a tam do na s s e tn a g r o m a d a ludzi: chłopów , b a b , dzieci, a w szystko to o b d a rte ; g a łg a n y aż się trz ę s ły n a n ic h — h o ło ta o s ta tn ie g o s to p n ia , olscy e m ig ran c i. N ajosobliw sze b y ło to, że ich p r o w adził B u d a . D o s y ć się m iędzy nim i znalazło takich, co raz e m z nam i przy je ch a li do R y j o n a „ S t r a s b u r g u ,“ a byli i j a c y ś inni jeszcze. C hoć t a n a si n ie m ieli p r z e k o n a n ia do B u d y za to, _że p,okr^vw dził b^vt, na o k r ę c ie S k rzypakiew icza, ale n i k t
63 m u te r a z teg o nie p a m ię ta ł, ja k o k a ż d e g o p o sp ó ln ie g n io tła o s ta t n ia n ę d z a, a z a w d y b y ło raźniej w dużej g ro m a d z ie sw oich. P y ta m ja Budy: — Mój K a c p rz e , skądże was Pan B óg prow adzi? — T o ć m y c iągniem y ze stanu R i o G r a n d e do Sul, bo tam ludziom stra s z n ie źle, a pow iedzieli nam, że tym P o la k o m , co się osiedlili w sta n ie Św iętej K a ta rz y n y , o g ro m n ie dobrze. N iech ra n y bo sk ie bronią!... W o js k o ta m do na s strzelało, pozabijali ludzi, p o ran ili, i to nas ta k zraziło, żeśm y się ciżbą wynieśli. Idziem y p o n a d m orzem już przeszło dw a ty g o d n ie ; ale po dro d ze p o ł o wa nas ubyła: je d n i się ro zc h o ro w a li, d r u g ic h śm ierć p o z a b ie ra ła . — Bójcie się B o g a , a nam tu znowu różni d o w o dzą, źe niem a, j a k w s ta n ie R i o G r a n d e do Sul, że tam się u ro d z i i żyto, i k a rto fe l, a r z ą d d b a lepiej o ludzi, niż tutaj. — A no, to w idać, że w tej Bryzolji w szędzie źle ludziom. P r a w d a , że w większej k u p ie było raźniej, tyła, s k o ro przybyło ze d w ie ście ludzi, to się i b ie d a zw iększy ła, ja k o m iędzy nimi dużo b y ło takich, co je d n e g o g ro siczka nie m ieli p rzy duszy. M usieliśm y się s k ła d a ć , ż e b y to b ie d a c tw o w yżyw ić. J a bo już m ia łe m ca łe g o m ajątku nie w ięcej niż ze d w a n a śc ie rubli, a l b o —m ilrejsów, g d y ż to w szystko je d n o . Na szczęście, k u m Szym e k m iał jeszcze w ięcej niż p ó łto r a s ta r u b li i c ią g le mi się ofiarowywał: • — J a k b y p o trz e b a zaszła, bierzcie, kum otrze; b o m ja sam je d e n na św iecie, to mi łatw iej. T y m p rz y b y ły m do nas r z ą d nie w y znaczał ż a d n y c h kolonji, a n a w e t u rz ę d n ic y k rzy w o n a nich pa trz ali i p y tali: d lac z e g o oni ta k ch o d zą w b andzie? R a z przyszło tam do o krutnej a w a n t u r y . N ie d a le k o od nas m ieli swoje kolonje N ie m c y , co tu p rz e d sześciu jeszcze la ty przybyli z p ien ię d zm i, za kupili g r u n ta , b y d ło , i d o b rze im się działo. Ci zaw dy się z na s n a trz ąsa li, że w ś w ię ta nic nie r o b im y , że m ię d z y n a m i p e łn o pija k ó w , złodziei, że w cześniej czy później w szyscy b ę d z ie m y chodzili p o ż e b ra c h , ja k o ś m y nie w a rc i być g o s p o d a rz a m i n a k o lo n ja c h . S k r z y p a k ie wicz p o w ia d a ł,
64 Św iętej K a t a r z y n y u w ażają za sw oją w łasność, a m y im w d r o g ę w chodzim y. O sobliw ie jed e n , s o b a k a, stra szn ie d o g a d y w a ł i b r a ł P o la k ó w n a zęby. T r z e b a ta k ie g o zdarzenia, że B u d a i jeszcze trzej inni chłopi zetknęli się z ó w ty m N iem cem g d z ie ś na d ro d ze od B lum enau. On nie b y ł trzeźw y, chłopi takoż. Szw ab im w y m y śla ł po niem iecku, oni m u po polsku; je d n i d r u g ic h nie rozum ieli, ty ła B u d a szukał zaczepki i m u sia ł ją znaleźć. R z n ą ł N ie m c a o ziem ię, s k o p a ł n o ga m i, s p o n ie w ie ra ł. Ju ści N ie m ie c szukał znowu zem sty i znalazł. N a r o b ił n a k o lo n ja c h g w a łtu stra szn e g o . S zw ab i zaraz p o r w a li d rąg i, ło p aty , noże, i poszli w pogoń za chłopam i, k tó r z y się już niczego złego nie spodziew ali. Zaczęła się b itw a , i N ie m c y zatłukli n a śm ie rć j e d n e g o chłopa; B u d a zaś i dwaj inni ch ło p i ledw ie że uszli do nas, po ran ie n i, z a k rw a w ie n i, i opow iedzieli, ja k co b yło. J a nie c h c ia łe m się w d a w a ć w on ą b ija ty k ę i k u m ow i Szym kow i, co g o ciągnęli, takoż o d ra d z iłe m . Ze b r a ł B u d a i ta k b ę d z ie z pięćdziesięciu chłopów ; d o p ie r o w szystko to to z żerdziam i, z m o ty k a m i, z s ie k ie ra m i poszło n a N iem ca. A l e o s ty g ł ich zaw ziątek, kiej spostrzegli^ że k a ż d y S zw ab m iał g o to w ą strz e lb ę , a z n a s z y c h —ani jeden. J a k o ś odrazu s p o s trz e g li N iem cy ow ą napaść, zbiegli się i d o p ie ro zza p ło tó w g r u b y m ś ró te m zaczęli s trz e la ć w k u p ę naszych. — K o g o zabiją, to za b iją,— w oła B u d a — ale idźm y w im ię B o g a n a p rz ó d i n a u c z m y ich rozumu! P a tr z y on, a tu w sz y stk ie g o ty lk o dw óch b y ło ś m ia ł y c h n a te strzały. M usiał się cofnąć, j a k n ie p y sz n y , a le nie bez szk o d y , b o n ie k tó r z y śmielsi, co się w y rw a li nap rz ó d , p o d o s ta w ali śróciny, a z naszych o d o la ń s k ic h F r a n e k K o p e r s tr a c ił lew e oko. P e w n ik ie m d o z o rc a , a lb o też k tó r y N ie m ie c k o lo n i sta, d o n ió sł do rzą d u , co się dzieje w M a s a r a n d u b ie , bo zaraz n a d ru g i d zień przyszło n a nas w ojsko z B lu m e nau. B u d a się s tra s z n ie rozźarł, p o d b u r z a ł różn y c h , że b y ty c h w o ja k ó w po tłu c , rozpędzić n a c z te ry w ia try ; a le ia. W o łe k , a na jg łó w n ie j S k rz y p ak ie w icz , na m a -
—
I
65
—
w ia liśm y B u d ę i innych, żeby m ieli s ta te k w g ło w ie. Bo choćby i p obili ta k ie w ojsko, to b y się przez to los nasz nie zmienił. W id a ć się u rzędnicy później p o m ia rk o w a li, że d łu żej t a k b y ć z na m i n ie może, bo ich zjechało do na s k ilk u i p rz y ó w te m w ojsku ogłosili, ja k o r z ą d chce nam dać z a ro b e k , n ib y sp o s ó b do życia. H a , no, słucham y 0 co chodzi, a oni z a p o w iad a ją r o b o t ę płatną, m ów ią, że rz ą d chce, a ż e b y ś m y ro b ili d ro g i, obiecują nam p ł a cić je d n e g o m iłrejsa i trz y s ta rejsów dziennie — bez m a ła d z ie w ię ć złotych. Dobrze! J e n o w B ryzolji za te p ie n ią d z e w yżyć m ożna je d z ą c y tylko c z arn ą fasolę. P r z y tej r o b o c ie o g r o m n ie p rz e b ie ra li w ludziach, s o b a k i jed n e : b a b w c a le nie przyjm ow ali do ro b o ty , c h ło p a k ó w tylko t a kich, co już mieli skończonych la t d w adzieścia, a w d o d a tk u nie b y ło w olno iść do r o b o ty dzień w dzień. Tłóm aczyli, że człow iek pow inien po p ra c y je d e n dzień w ytch n ą ć , żeby n a d ru g i m ó g ł d o b rz e ro b ić . O r g a n is ta m ów ił, że r z ą d chce n a m je n o g ę b y p o z a tykać, b o się boi ja k i e g o k ł o p o tu z nami. M nie p rze c ie r o b o ta nie pierw sze, w zm ogłem się 1 poszedłem ; ale się na ty m je d n y m dniu skończyło, b o m na z aju trz już ro b ić n ie m ógł. T e g o z a ro b io n e g o m iłre jsa i trz y s ta re js ó w to mi ledw ie w p ó łto ra m i e sią c a z a p ła c ili. T a k to r z ą d o w i w ie rz y ć tam nie m ożna. P rz y stra sz n y m upale r o b o ta szla op o rem , a nie b y ł a o n a łatw a , bo kiej w y p a d ło k ońm i co ro b ić , to oni ro b ili ludźmi: z a p rz ę g a li do w ozu c z terech czy sześciu c h ło p ó w i kazali w ozić faszynę, kam ienie. N ie m ogło b y ć inaczej, je n o ci ludzie, co jeszcze do te g o czasu b y l i zdrow i, z a p a d li tera z w niem oc. T a k i B uda, chłop ja k stodoła, a i je g o z n ó g zw aliło. N ie dziw ota: n a p ra c o w a ł się, n ie dojadł. K ie j też raz p a d ł n a b a rłó g , o d leż a ł dw a ty g o d n ie . J a k o obaj chorzy, m ieliśm y w tenczas d o s y ć czasu n a rozm ow y. C złow iek z n ie g o b y ł d o b r y , ty ła w g o rą c e j w odzie k ą pany. S am mi się p rzyznał, że n i e s p ra w ie d liw ie p o k rzy w d z ił b y ł n a o k r ę c ie S k rz y p ak ie wicza, i te r a z g o za to uczciw ie p rz e p ro s ił. N a r a d z a l i śm y się z B u d ą , co tu dalej p o cząć. Z ty c h n a r a d n a szych w yszło, że n a m nic in n e g o n ie zostaje, jen o trz a
w ra c a ć do domu, jak o tam najlepiej. W Bryzolji już się nic nie zbuduje, choćby kto na g ło w ie się postaw ił. — K t o chce, niech się nas trzym a, a kom u jeszcze m iła Bryzolja, n iech w niej zostanie! — p o w ia d a K a c per. — My, J a k ó b ie , nic nie py tajm y , jen o się zabierz my i rznijm y do R y jo ; z a w d y s ta m tą d bliżej do dom u. T a k e ś m y sobie m ocno postanow ili, że choćby o że b r a n y m chlebie, to p o w ró c ić m usim y, i basta. Juści Szym ek W o łe k bez g a d a n ia do na s należał. — Dziej się w o la Boża! — p o w ia d a m .—K t o zginie, to zginie, a tutaj w M a s a ra n d u b ie n iem a co robić. A le chłop strzela, P a n B ó g ku le nosi! N im eśm y skrzepili się i w y b ra li w tę podróż, ciężkie rze c z y rausialem ja jeszcze p rzechodzić. Oj, ludzie, p ta k z a p ła k a łb y n a d e m ną, pies zawyłby, kiejb y mi zajrzał do wnętrza! Z m arł mi oto c h ło p ie c trz e ch la te k , K u b u ś . T a m te n Janteczek, m ałe b y ło jeszcze i n ieo d c h o w an e ; a le t e n — dziecko ja k iskra. K ie jb y się b y ła u d a ła t a k o lo n ja w B ry zolji, o n b y po mojej śm ierci n a niej się zo sta ł dziedzi cem. A tu c h o ro b a n a g le n a ń spadła; b ie d a c tw o moje ty g o d n ia nie c h o ro w a ł i zgasł, nikiej świeca. Już go nie było n a ty m św iecie, a j a so b ie jeszcze m yślałem , że to w ża d en ż yw y sp o só b być nie może. B aśka zaraz po je g o sk o n a n iu na k o la n a p a d ła i w rzeszczała wuiiebogłosy: — W sze c h m o c n y jesteś, P a n ie J ezu C hryste, w skrześźe mi dziecko! O kę s nie oszalałem z wielkiej żałości. S tra sz n y p o m o re k p a d ł ta m na dzieci; z k r o s t j a kich ś z m ie ra ły je d n o po dru g ie m . O b m ierz ła mi M a s a r a n d u b a . N a p o c ie c h ę P a n u B o g u p oszedł do n ie b a a n iołek, a ja go do dzisiejszego d n ia jeszcze za p o m n ieć nie m o g ę.
R O Z D Z IA Ł D W U N A S T Y .
S p o r a g r o m a d k a e m ig r a n tó w w yszła z M a sa ra n d u by, a s e tn ą d r o g ę m ieliśm y p rz e d sobą; do R y j o b y ło
—
67
—
p e w n ik ie m d o b rze więcej, niż sto mil polskich. A le się cz ło w ie k 'r z y n a jm n ie j n a p a trz y ł takich o so bliw ych rz e czy, co ich n ig d y p rz e d te m ani po tem nie widział. W ę d ro w a liś m y przez o g ro m n e b o ry , g ó ry , trz e b a się b y ło p r z e p ra w ia ć w łodzi, albo na p ro m ie przez ró ż n e rzeki; prze c h o d z iliśm y p rzez m ia sta i przeróżne kolonje. Nie dziw ota, że się dużo w idziało. J a k ie też to tam s tw o rz e n ia żyją! jak ie obyczaje ludzie mają!... i N a sz e g o w ró b la , trz n a d la , sko w ro n k a , czy słow ika, n ie u św ia d cz y w Bryzolji; ale ła tw o g d z ie b ą d ź n a p o tk a ć p ta s z y n y m aluśkie, j a k m o ty le, co je ta m zow ią k o lib r a mi. F r u w a ją one ta k p rę d z iu tk o , że ci się j e n o w oczach c oś m iga, a kiej p ta s z e k sta n ie w pow ietrzu, to się m ie ni, świeci, po ły sk u je, j a k b y najcudniejsze m alow anie. P o m ia sta c h i na ko lo n ja c h znow u łażą po dro g ac h , m ię d z y d o m am i, czarne ptaki, bez m a ła ty le , co gęsi; m ożna się im zblizka d o b rze przyjrzeć, bo się ludzi mniej boją, niż u n a s w zim ie w ro n y i g a w ro n y ; n a z y w a ją się p o n o uru b u , a S k rz y p a k ie w ic z p o w iadał, że to są popros tu sępy. T e p tak i są o g ro m n ie żerte i w ok a m gnieniu sp rz ą ta ją w szelką p a dlinę, k a ż d ą rzecz, co się psuje. Ż e b y nie one, to b y człow iek m usiał n a ulicy c ią g le nos s o b ie z a tykać, bo ów te B ry z o lja n ie jeszcze w iększe niechluje, aniżeli nasi Żydkow ie. A Murzyn, choćby nie w ie m co ze s o b ą zrobił, to i ta k cały cuchnie zdechlin ą jak ą ś. Idziesz przez las, la d a g d z ie skrzeczą n a d t o b ą p a p u g i, p ta k i tej w ielkości, co g o łę b ie , je n o ta k ie ślicz n e n a pierzu, z ieleniusieńkie, nikiej m ło d z iu tk a tra w k a . D o s y ć d w óch tak ic h pap u g , żeby ja r m a r k u n a ro b iły w b o ru : p rz e k o m a rz a ją się z so b ą , czy co ta k ie g o . Czę s to się też n a p o tk a p ta k a p o d o b n e g o do sroki. Z ry w a się k a jb ą d ż z k rza k ó w , a j a k p rzysiądzie, to d łu g im o g o n k ie m m e rd a do g ó r y i n a dół, n ie p rz y m ie rz a ją c y — n asze trzęsi-ogonki. Z apytuję o rg a n is tę , co to za p ta k i, a B ryzoljan mu o d p o w ia d a : anu. K ie j się zaś s p y ta ł o in n eg o , d użego, c z arn e g o p tak a , co m ia ł dziób o g r o m n y , nikiej r ó g u d ru g ie j kro w y , to m u o drzekli, że to j e s t — toko czy tu k a n . W n i e k t ó r y c h m iejscach, g d z ie s ię m o rz e d a le k o w ziet
n e szuwary, s p o ty k a liś m y czaple ta k ie b ie lu te ń k ie , ja k b y b y ły z cukru, a lb o ze śniegu. Czy teź to g ło w a c złow ieka o b e jm ie i z a p a m ię ta wszystko, co oczy widziały? T o ć ty c h p ta s z k ó w p rz e ro z m aitych ro je ta m k o ło m nie przelatyw ały; a le w ie m ja to, p ro s ta k , ja k się k t ó r y nazywa? Z ta k ic h ptaków , co są i u nas, jacy je d n ą ja s k ó ł k ę cią g le w id y w a łe m . O so b liw ie się ta m ludziom p o d o b a ły k w ia tk i p r z e śliczne; jest n a co popatrzeć. K r z a k n ieraz stoi tyli, co leszczyna, i niebieszczy się z d a le k a , nikiej śliczna chusta. In n y znow u oblany czerw onością, j a k b y kto n a k a ż d y m listeczku zamiesił sznur k o rali, a lb o jeszcze p ię k niejszych ja k ic h p a c io rk ó w . A z apach n ie r a z bije od nich taki m ocny, że człek z wielkiej przyjem ności k icha lepiej, niż po zażyciu tab a k i. Żeby ludzie m ieli co jeść p rzytem , żeby ta m nie p ie k ły ta k ie żary, n ie tr a p iły różne c h o ró b s k a i nie b y ło t y ła o b rz y d liw y c h płazów , to b y m óżna lu b o w a ć w onej B ryzolji. A le w ytłóm acz-że tak ie m u , k tó ry tam z d z ia d a p r a dz ia d a żyje, że żyto i pszenica lepsze są o d k u k u r y d z y i czarnej fasoli! O byczaj inny, i basta... P o k a ż e ci taki swoje g r u n ta , to b y ś m ó g ł m yśleć, że tam sa m e c h w a śc isk a porosły, co je lu d z ie u nas p i e lą, a to — ryż, albo' może m anjoka, ziele tak ie , co z niego r o b ią m ą k ę i m ieszają ją p r z e d s a m e m je d z e niem z k a ż d ą s tra w ą : z czarną fa s o lą , z ro s o łe m , ze w szystkiem ; d o p ie ro się ja d ło o d tej m ąk i zagęści, i ta k jedzą. N a p o lu masz takoż trz c in ę c u krow ą, o g ó rk i, m e lony, ty tu ń , a lb o św ińskie k arto fle, co się po bryzoljańsku injam s nazywają. O k o ło d o m u znajdziesz n ib y tak, j a k b y sad u nas; a le tam nie r o s n ą ani śliwy, ani g ru sz e , ja b ło n ie , czy inne ja k ie nasze d rze w o ow ocow e, t y ła ta k i B r y z o lja n nasadzi s o b ie b rzoskw iń, p o m ara ń cz y , b a n a n ó w , k a w y i in n y c h jeszcze drzew , krza k ó w , c o b y u n a s n i k t n a to n ie spojrzał. A jakże, oni ta m w sz y stk o p o szlachecku r o b ią ; d ru g i, to b ę d z ie m iał koło d o m u i w ino, i d rz e w a oliw ne, nikiej ja k i dziedzic w e dw orze.
Musi s tą d pochodzi, źe te B ry z o lja n y ła k o m ią się stra szn ie n a różne słodycze, nikiej m ałe dzieci. Za m ałe p ien ią d ze m ożna so b ie tam kupić b a n a n ó w , pom arańczy, a n a n a sa , a lb o ja k i inny przysm ak. N aszem u chłopow i ta k ie rzeczy w g ę b ie jen o ro sn ą , a potem go to to m dli i czczy. Ze trz c in y cukrow ej r o b ią kaszas, czyli w ódkę, i przez to m a s m a k n ieosobliw y, s ło d k a w y taki, j a k b y g o r z a łk a , co się ją pędzi z m elasu, ta sz w arcow ana. M urzyn nieraz w eźm ie k a w a łe k trzciny cukrow ej, d o p i e ro to g ry z ie , wysysa: żeby m u kto k a w a łe k drzew a o sło dził, o n b y oblizyw ał. J e d e n raz ja c y s p ró b o w a łe m , alem czem prędzej f r y g n ą ł —ta k ie paskudztw o. S k rz y p ak ie w icz o p o w ia d a ł, że oni tam a r a k z ryżu w y ra b ia ją. Przez to, że każdy m oże sobie w polu n a s ia ć ty tu niu, niedużo się zań płaci; sprzedadzą ci za w in ty n a s p o r ą g a r s t k ę k r a ja n e g o tytuniu, a w in ty n znaczy d w a d z ie ścia rejsów , na nasze zaś p ie n ią d z e —cztery grosze. A le za to wszystko, co je s t praw d z iw ie do życia po trz e b n e, kosztuje o g ro m n ie drogo: okrasy, to się d o k u p ić nie m ożna i za la d a ja k i chleb o k ru tn ie zdzierają. R z e t e l n e k a rto fle , ta k ie ja k nasze, sadzą się ty lk o g d z ie n ie g d z ie , i to u je d n y c h N iem ców . N iem cy takoż w n iek tó ry ch p o n o ś o k o lic a c h m ają u trz y m y w a ć po s a d a c h gruszki, śliwy; a le ja to d w a ra z y je n o w idziałem po p a rę k iepskich d rz e w e k tak ic h na n iem ie c k ich kolonjach. R y b nie b rak u je w Bryzolji: o k r u tn e m n ó stw o te g o j e s t w m orzu i po rze k a c h . N a w ła s n e oczy w idziałem , j a k ry b a c y , co zapuścili sieci, to za k a ż d y m razem w y c ią g a li te g o z korzec. J a d a ją też tam lu d zie raki m o rsk ie, n ie k tó r e o g r o m n e ja k rę k a w ic e , b ę d z ie z j e d n e g o p o ż yw ienia w ięcej, niż z tuzina naszych. S ą m niejsze znowu m o rsk ie raki, n ie p o d o b n e n a w e t do rak ó w : p o k ra c z n e ja k ie ś i o b r z y d liw e, ty ła , źe n a tem ra c z a skorupa. L u d bryzoljański ciężki do r o b o ty , ospaluchy; żyją, tem , co m o g ą z d o b y ć b e z p r a c y : tam b a n a n e m , tam r y b a m i, r a k a m i m orskiem i. W m ia s ta c h n a d m o r s k ic h m iejscow i ludzie z a r a b ia j ą g ł ó w n i e przy ł a d o w a n iu o k r ę t ó w i przew ożeniu na ło d z ia c h ludzi, a lb o to w a ró w , ty ła o b c e m u t r u d n o si
—
70
—
do takiej r o b o ty docisnąć. K iej s o b ie tak i p a rę g o d z in p o p rac u je, to później w d u b e lt podje, wypije, le g n ie k a jn ie b ąd ź n a d m orzem i j a k k ró l w ypoczyw a. T e g o tam u nich niema, ż e b y się k to przez c ały dzień B oży zap ra c o w y w ał. B y d ło tu i ow dzie m ają b a rd z o piękne; często g ę sto widzi się k r o w y ta k ie w ielkie, j a k u nas najtęższe w oły. A le dojdź-że tu, b ie d n y e m ig ra n c ie , do krowy! K o n ik i b ryzoljańskie, bo nie są duże; ani razu n ie w idziałem tylich koni, ja k ie sz la c h ta u n a s trz y m a po d w o rs k ic h stajniach. U żyw ają tam najwięcej mułów., zw ierząt p o d o b n y c h w p o ło w ie do koni, w połow ie do osłów, ja k o p o c h o d z ą z p a rz e n ia się je d n y c h z d rugiem i, a są o g rom nie w y t rz y m a łe n a u p a ły . T a k i muł ró w n ie d o b rz e chodzi p o d w ie rz c h e m , ja k w z a p rz ę g u , a na pien ią d ze ceni się g o tak sam o, ja k konia; jeśli d o b ry , to i lepiej. Św iń, kóz chow ają dosyć, ja k o też niem ało d r o biu, kiej się kto już od k ilku lat z a g o sp o d a ro w a ł. W n ie k tó r y c h m iejscach, oso b liw ie p o n a d rze k a m i, pasza d la b y d ła j e s t o g rom na: w takiej tra w ie cały w ół się schow a, i ty lk o mu r o g i ste rc zą kiej łe b do g ó r y podnosi. Żadnej o b o ry ani stajni nie sta w ia się tam d la g a dziny, ani jej też żadne pa stu c h y nie strzegą: cały dzień i całą n o c łazi ów d o b y te k , kaj mu się p o d o b a , ja k o w puszczy takiej nikom u szkody nie zrobi, a ty lk o je d e n złodziej m ó g łb y zająć; no, od złodzieja, to i z a m k nięcie p rze c ie nie och ro n i. P r z y dom ach, ta k ja k u nas, trz y m a ją psy i k o ty . N a k olonjach psy n ie ra z są s tra szn ie cięte: nik o g o o b cego do dom u nie dopuszczą, a ta k i e b e s tje czujne, źe o ćw ie rć mili cię zw ąchają. Ja k i taki chow a so b ie też je d n ą , d w ie m ałpy; p o żytku z ty ch zw ie rz ą t n iem a najm niejszego, j e n o —u c ie cha o k ru tn a ; bo t a k a m ałp a w y p ra w ia ci cudaczne figle, sztuki, kiej d ru g i k o m e d ja n t. P o d o b n e t o to tro c h ę do psa, tr o c h ę do k o ta , ja c y p rz e d n ie n o g i — czysto lu d z k ie rę c e , i g ę b a takoż j a k b y człowiecza. Choć się też nieje d n em u z naszych o d b i e d y n a płacz z b ierało , p r z y s ta n ą ł s o b ie nieraz, g d z ie on ą m a łp ę s p o tk a ł, i za p o swojej, jak o się n a ś m ia ł do rozpuku.
—
71
—
M a łp y żyją w b o r a c h zaw raz z innem i dzikiem i zw ie rz ę ta m i, skaczą tara so b ie z gałęzi na gałąź, z d r z e w a na drzew o, a ja d a ją różne ow oce. A l e do lu d zk ie g o d o m u o g ro m n ie ła tw o p rzy w y k a to zw ierzę zręczne i m ą d re , co ci nieraz może w y p ła ta ć psikusa lepszego jeszcze, niż d ru g i człow iek. P a p u g a znów, kiej się ją chow a, p rze m aw ia czasem ludzkiem słowem. N ie słyszałem teg o , żeby k t ó r a z a g a d a ła po polsku; ale po n iem iecku w y k rz y k u ją w yraźnie: — „G ut M orgen!“ a lb o i inaczej, a inna to się n a c a łe g a r dło b ę d z ie d a r ła po b ryzoljańsku. T a k na kolonjach, ja ko i po m iastach, chowają ludzie w klatkach, oprócz p apug, p rzerozm aite p tak i, a je d e n o sobliw ie je s t b a r dzo piękny, p o d o b n y do szczygła, jen o m a śliczny c zer w ony czubek, a w iększy je s t od naszego gila; n a z y w a się k a rd y n a ł. R z u c a się ta m czasem n a b y d ło dziki zwierz j a g u ar, k o c isk o tak ie , z tyle co cielę, jeno dłuższe; żaden g o pies pono nie zmoże, ty lk o d o b r y strz e le c — kulą. A le P a n B ó g t a k już dał, że ten j a g u a r przed człow ie k ie m zw y k le ucieka. N a ko lo n je p rzy la tu ją czasem s ta d a p o m n ie jsz y c h papużek zielonych, i kiej to to z a p a d n ie na pole o b s ia n e ryżem , to w szystko do k r z t y wydziobią. W s z y s tk ie zaś p a p u g i nie g a r d z ą p o n o ś k u k u ry d z ą , kiej je s t n a dojrzeniu. O so b liw ie d a ją się tam k o lo n is to m we znaki m r ó w ki jakieś, co w ę d ru ją p o d ziemią, niszczą na polu w szyst ko, tn ą i w yn o sz ą do sw e g o m ro w isk a . W tem cała sztuka, żeby owo m ro w isk o o d n a le ź ć i to r o b a c tw o w y tępić ogniem , a lb o w rz ą cą wodą; ale nieła tw o , jako m ają d r o g ę po d z ie m n ą, i n ik t nie widzi ciągu. N a jb a rd z ie j się ta m boją d la s ie b ie i dla g a d z in y s tra s z n e g o płaza, w ę ża, co m a nazw isko ż a r a r a k a O d j e g o u k ą s z e n ia ta k człow iek, ja k i zw ierzę, musi u m rzeć koniecznie, jeżeli co r y c h ło nie zaradzi: zaraz trz a ta k ą r a n ę d o b rz e w y p a lić r o z p a lo n e m żelazem , a p o d o b n o też w lew ają w nią ja k ie ś le k a rs tw o , i to r ó w n ie p o m a g a . A l e ze w s z y s tk ie g o najdziw aczniejsze je s t to, że ta m w B ryzolji żyją w la s a c h ludzie dzicy i oni są praw dziw i B ryzoljanie; ci zaś, k tó rz y te r a z w sz y stk ie m trz ę są, to — p rz y b łę d y z P o r tu g a l ji . O w ych dzikich n azyw ają I n d ja n a m i i p o w i a da ją o nich, że są n a ró d
72
siedzi w borach, nikom u zła nie zrobi; czasem ja c y w y p a d n ą w nocy n a k o lo n ję i p o k r a d n ą z po la do jrz a łą kukurydzę. Czy to tylko dzicy t a k robią? T o ć w O d o lan a c h w szyscy p re c z osw ojeni, a w sądzie c ią g łe b y ły s p ra w y o kradzież n o c n ą z pola. N ie m c y o p o w ia d a li S k rz y p ak ie w icz o w i, że B ry z o lja n ie , niec n o ty , zasadzają się ze strz e lb a m i n a ty c h In d ja n i d o p ie ro do nich s tr z e lają, ja k do psów. A te r a z jeszcze je d n o opow iem : T a k i, k to się do Bryzolji w y b ie ra , k o niecznie p o w inien n a p rz ó d wiedzieć, m iędzy jak ic h to ludzi on idzie, ż e b y się p o te m już nie dziwili, kiej g o b ę d ą n a w szelkie spo so b y ob e łg iw a li i oszukiwali. D o brze z g ó r ą la t tem u trz y sta , k ie d y n a ó w tę ziemię p r z y b y li ci, k tó rz y się dziś zw ą Bryzoljanie; tęp ili oni ta m n a p rz ó d In d ja n , j a ko chcieli z a g a r n ą ć c a łą ich ziem ię, a że im się sa m y m p rac o w ać na c hleb nie chciało, je n o w oleli b y ć panam i i używać, w ięc so b ie k u p o w a li ludzi, M urzynów , n a n i e w olników . P ła cili za ta k ic h ro z b ó jn ik o m m o rsk im d o b r e pieniądze; bo kiej sobie tak i pan kupił ojca, m a tk ę i dzie ci, to w nuki takoż b y ły je g o w łasnością, zupełnie ta k s am o, j a k się k u p u je k r o w ę z cielęciem . D o p ie ro ty ch kupnych M u rzynów pędzili oni b a ta m i do r o b o ty , i przez to im się do b rze działo, aż do o s ta tn ic h czasów , jak o trzeci r o k id z ie te ra z , ja k u nich znieśli niew olnictw o. S k o r o ta c y M urzyni przestali być n iew olnikam i, zaraz się p o rozchodzili i znać nie chcieli swoich pan ó w , s ro g ic h k a tó w . W tenczas B r y z o lja n y m y ślą sobie: — Źle z nami! N ie m a r o b o tn ik a , co b y p ra c o w a ł n a nasze b rzu c h y ; trz e b a się tu g w a łte m chw ycić ja k ie go sposobu!... A no, dow iedzieli się, że chłopi nasi są g łu p i i ł a t wo ich zm anić, a le s iły m ają dużo i p o t r a f i ą robić, jak w oły. D a w a j za ra z p o s y ła ć do nich a je n tó w , a p r z y o b ie c y w a ć im g r u n ta , zapom ogi, B ó g w ie co za rzeczy. Z d a w a ło się ty m B ryzoljanom , że kiej c h ło p a n a o b c z y źnie d o b rz e g łó d p rzy c iśn ie i o s ta tn i ła c h z n ie g o s p a d nie, to ta k i n ę d z a rz m usi iść na r o b o t ę do ich p l a n t a cji kaw y, trz c in y cukrow ej, ryżu, ty tu n iu . W samej r z e czy, n ie je d e n poszedł, ż e b y n ie u m rz e ć z g ło d u , bo cóż A l e w ięcej tak ic h o s z u k an y c h p o u m ie ra ło ,
—
73
—
p o m a r n ia ło . T a k ie ś m y t o rz e c z y n a w ła s n e o c z y w id z ie l i , a o in n y c h o p o w ie d z ie li n a m r ó ż n i lu d z ie . B o d a j z p ie k ła n ie w y jr z a ł te n , k t ó r y w y n a la z ł e m ig r a c ję n a z g u b ę p o ls k ic h c h ło p ó w ! N ie za s ie b ie ja m u i l e ż y c z ę , je n o za in n y c h .
R O Z D Z IA Ł T R Z Y N A S T Y .
D o c h o d z iliś m y d o m ia s ta , n a z w is k ie m P a r a n a g u a , k ie d y n a g le S z y m e k W o łe k d o s ta ł ja k ie g o ś m o c n e g o z a w r o tu w g ło w ie i p a d ł n a z ie m ię j a k d łu g i. Już on s ię p rz e d te m ż a li ł n a b o le n ie w k r z y ż a c h , n o g a c h ; a le m m a ło b a c z y ł, ja k o ta m k a ż d e g o z n as co ś d o le g a ło . Z a ra z w s z y s c y p r z y s ta n ę li, p a tr z ą , co s ię s ta ło , d o r a d z a ją , j a k n a le ż y c u c ić o m d la łe g o c z ło w ie k a . Z a b r a łe m s ię co ż y w o d o r a tu n k u , s k o c z y łe m p o w o d ę d o s tr u g i, p r z e m y łe m m u o c z y , c z o ło , c ie m io n a , o d w ilż y łe m u s ta . O d e tc h n ą ł, a ja w te n c z a s p y ta m : c z e g o m u b ra k u je ? — O j p ić ! — p o w ia d a — d a jc ie m i p ić , b o z g in ę ! P o r w a łe m z n o w u b la s z a n k ę , b ie g n ę p o w t ó r n ie d o s t r u g i, n a b r a łe m w o d y , c h o ć ta n ie k o n ie c z n ie z im n e j n a ty c h u p a ła c h , p o d a ję m u , ż e b y s ię n a p ił. K i e j te ż w z ią ł w rę c e n a c z y n ie 5 d o u s t je p r z y ło ż y ł, ju ż n ie p o p u ś c ił, p ó k i je d n y m tc h e m n ie w y p i ł w s z y s tk ie j w o d y , co d o k r o p e lk i. M ó w ił, że s ię o d r o b in ę s k r z e p ił, je n o d z iw n e rz e c z y c z u je p o "ca łe m c ie le , w oczach m u s ię m ie n i, w g ę b ie z a s y c h a , a w g ło w ie b ó l o k r u t n y i t a k i h u k , j a k b y k t o m ło t a m i w a lił. Z m ie n ił s ię s tra s z n ie , p o c z e r n ia ł, j a k g d y b y g o z ie m ią ś w ię tą p r z y p r ó s z y ł. W id a ć b y ło , że s ię n a n ic d o b r e g o n ie z a n o s i. O b ra c a o n z n o w u d o m n ie o c z y i m ó w i t a k im c i c h y m g ło s e m , co g o le d w ie s ły c h a ć : — K u m ie , d a jc ie m i p ić — d u ż o i c o z im n e g o ... D a łe m m u ta k o ż , i w y s ą c z y ł d o d n a n a c z y n ie ; a le k ie d y m te ra z n a n ie g o s p o jrz a ł, to m ia ł ta k ie s tra s z n e o c z y , że m s ię aż p r z e lą k ł. W y d o b y w a o n z z a n a d rz a s z m a tę , c o w n ie j m ia ł p ie n ią d z e , i rz e c z e :
74
—
— O s ta tn ia to już m oja g o d z in a na ty m świecie... C hoć w y a b y w ró ć c ie do O dolan, p o z d ró w c ie 'ta m ... Nie m ó g ł m ów ić, bo go o k r u tn e zimno c hw yciło i ta k tłukło, że ząb o ząb ude rz a ł, a on się trz ą s ł cały. P o ty m ziąbie przyszła g orączka, s tr a c ił przy to m n o ść , je n o się pić i t a k do p rasz a ł. P o r w a ł y go m usi kurcze, bo się o g ro m n ie w ił czasem i jęczał. P o tra c iliśm y w szyscy g łow y, b o nie w ia d o m o było, j a k człow ieka r a to w a ć , ile źe c h o ro b a całkiem n ie s p o dziew ana, n a g ła . Z m aczałem d o b rz e sz m a tę w w odzie, o b w iązałem mu g łow ę; ale on już te r a z zupełnie stra c ił p rz y to m n o ść i nic nie w ie d z ia ł, co się z nim dzieje. S p o jrz ę j a po dro d ze , a tu p ę dzą jacyś czterej: dwaj n a k o n ia c h , drudzy dwaj n a m ułach; zwyczajnie, koloniści je c h a li ra n o do m iasta, żeby to i ow o sprzedać, a k u p ić do domu, czego p o trz e b a . U cieszyliśm y się, b o tacy m ogli nam d a ć prze cie j a k ą r a d ę . W id z ą ci koloniści, że się g r o m a d a ludzi zebrała, ta k p o d je c h a li zblizka, jak o ciekaw i byli, o co nam chodzi. P rz y jrz e li się Szym kow i, i je d e n z nich stra szn ie się w y ląkł, a na nas począł cz eg o ś k rz y c z e ć i r ę k o m a w y m a chiw ał, j a k g d y b y chciał pokazać, żeśm y p o w in n i napow r ó t w rócić. N a to w szystko o d z y w a się do nich S k rz y p a k ie w ic z po niem iecku, p o w ia d a im, że żaden z nas te g o b ry zo łja ń s k ie g o s z w a rg o tu nic a nic n ie rozum ie. A n o znalazł się przecie j e d e n m iędzy nimi, k t ó r y ro z u m ia ł o d r o b in ę niem czyzny, i ten w y tłó m a c z y ł o r g a niście, o co c h odziło. — S tra s z n ą zarazę — p o w ia d a — n iesiecie ze sobą, m oi ludzie, i nie w ażcie się w c h o d z ić z n ią do m iasta, ty ła w ra c a jc ie tam , s k ą d e ś c ie on ą z arazę przynieśli. T a k m ów ili, b o k um Szym ek, b ie d a k , m iał ż ółtą f e b r ę , c h o ró b s k o straszniejsze jeszcze, aniżeli c h o le ra, co się u na s czasami po jaw ia , i często c a łe wsie n a nią w y m ie ra ją . J a k ty lk o nam to prze d staw ili, z a ra z wszyscy, co k o n ie i m u ły m o g ły w yskoczyć, zaczęli d u c h e m o d nas k u m ia s tu zm ykać, ja k o n ib y o d zapow ietrzonych. W ia d o m o ś ć t a k a p o rz ą d n ie p rze stra sz y ła i e m i g r a n tó w naszych, bo juści n ik t n ie m iał chęci u m ie rać na
—
75
—
drodze. J a k i ta k i w te p ę d y o d s u n ą ł się od S zym ka, i poszli ilalej; ty ła ja je d e n zostałem z b a b ą i dziećmi. A le tak o ż się b a łe m o k o b ie tę , o d ro b ia z g , w ięc t o to o d p ro w a d z iłe m h e t w b ó r i k azałem im czekać j a k i e g o końca. Im dalej od takiej zarazy, tem lepiej. C onie b ą d ź sły sz a łe m ja już o owej b ry zo ljań sk iej żółtej feb rz e , w ie d z ia łe m , że ludzie p a d a ją od niej, jak m uchy, to m też i o siebie m iał dosyć lęku, bo się przecie m o g ła do mnie przyczepić zaraza. O k ro p n e rze c z y zostać się w tak iem p u s tk o w iu z c h o rym człow iekiem ! On się wije, zryw a w gorączce, jęczy, a ja mu nijakiej pom ocy dać nie m ogę. Z ro b iłe m ty lk o n a d nim n a k ry c ie z gałęzi, żeby g o sło ń c e nie piekło, i o d p ę d z a łe m m uchy, co się g w a łte m cisnęły i spokoju m u nie d a w a ły . J e d n e g o s łó w k a jużem z ust je g o nie posłyszał; bo kiej chciał pić, to je n o g ę b ę o tw ie r a ł i w a r g a m i ru ch a ł D o z o ru ję ja go, a w te m od s tro n y m ia sta słyszę tu rk o t; spojrzę — woz czy sk rz y n ię j a k ą ś w a r tk o c ią g n ą w e d w a muły. N a d je ch a ło toto; p a k a ta k a b y ła n a k o łach, w jakiej się u nas czasem wozi k a rto fle do gorzelni; je d e n m urzyn pow oził, a dw ó c h siedziało n a wierzchu, i trz y m ali w r ę k u osęki na d łu g ic h ż e rdziach, tak ie , ja k do ro z r y w a n ia d a c h ó w w czasie pożaru. Zaczęli n a m nie o k r u tn ie krzyczeć, daw ali mi znaki rę k o m a , żebym o d c h o re g o o d s tą p ił, w y g lą d a li nikiej w a rja ty . Je szcze się nie p o m ia rk o w a łe m , nie w iem , co zrobić, a ci p r z y p a d a ją do m nie j a k d jab ły , chw ycili m ię onem i h a k a m i za obleczenie i g a lo p e m o d p ro w a d z ili p recz w las z o k r u tn y m w rzaskiem . P a t r z ę z d aleka, a oni p rz y p a d li do onej paki, o tw o rzy li u g ó r y w ie k o takie, j a k p rzy trum nie; po tem p o r w a li W o l k a n a on e haki, rzucili go ta m do skrzyni, zam knęli w ieko, sam i u sie d li na w ie rz c h u , z aw ró cili, i już ich nie było. S k a lk u lo w a łe m sobie, że tam ci czterej koloniści m usi ro z p o w ie d z ie li w m ieście, ja k o na d r o d z e p a d ł cz łow iek o d żółtej feb ry ; ż e b y zaraza z te g o nie urosła, k a z a li ów ty m m u rz y n o m c h o re g o sp rz ą tn ą ć . A lb o k u m o t r a S z y m k a z a b ra li do szpitala, a lb o go m oże i p o g r z e b a li n a w p ó ł ż y w e g o , b o się później w R y j o p r z e kon a łe m , że B ry z o lja n ie to umiej
—
76
—
T o ć mi się siurczkiem łzy z oczu polały, ja k o k u m a S z y m k a k o c h a łe m n a ró w n i nikłej ro d z o n e g o b r a ta . Jużem j a g o n i e b o r a k a n ig d y w życiu nie ujrzał! P rz e p a d li d la mnie w Bryzolji synow ie, p r z e p a d ł i n ajlep szy przyjaciel! Dajże mu, P rz e d w ie c z n y P a n ie , nieb o w m iłosierdziu sw ojem , ja k o g o d z ie n b y ł tego!.. Cóż b y ło robić? Z a b ra łe m sw oich i dalej w d ro g ę k u m iastu, b o m się spodziew ał, że tam o d n a jd ę tych n a szych e m ig ra n tó w , co ze s tra c h u uc ie k li i p rz o d e m poszli. D o b r z e się już no c zaciemniła, k ied y m d o c h o d z ił do P a r a n a g u y ; ale mi ta m d o s tę p u n ie dali. W ię c e j niż o w io rstę d ro g i od m ia s ta p re c z p o ro z s ta w ia li w a rty z m urzynów , a ci d o p ie r o o d g a n ia li k a ż d eg o , k to się ty lk o zbliżył. M ów ię j a do ty c h stróżów , że się przecie nie m o g ę zaw rac a ć , b o m nie po to w y sz e d ł w d r o g ę , a oni n ic nie uw ażają, ja k o nie rozum ieli mej m ow y; w d o d a tk u d r ą g a m i m ię p o s z tu rc h a li i o d p ę d z ili. Nie b y ło innej r a d y , je n o m u sie liśm y zejść n a bok, w b ó r , aż eb y ta m noc p rz e p ę d z ić , p o c zekać do ran a . T o na jg o rsz a, że ty ło krzy n ę c h le b a m ieliśm y przy sobie, a w sz y sc y śm y byli sta sz n ie g ło d n i. Żeby się tak z g r o m a d ą p o łączyć, to tam n ie k tó r z y e m ig ra n c i m ieli jeszcze w to rb a c h s p o ro p o ż y w ie n ia i m ogli o d p rze d a ć , a le jakże tu k o g o szukać? Zeszliśm y z d r o g i h e t w krzaki, cic h a c ze m p rz e d s tra ż n ik a m i, b o b y n a m m oże i n a to nie pozwolili, i tam d o p ie ro ro zp a liłe m o g n isk o . H a , no, d o b y łe m ze s a k w y b ę d z ie ć w ie rć b o c h e n k a c h le b a — d la je d n e j g ę b y nie b y ło b y za w ie le —r o z d z ie liłem to na cztery k a w a łk i; w ziąłem dla s ie b ie najm niejszy, jako mi o k r u tn ie b y ło żal k o b ie ty i dzieci. A l e B a ś k a to w id a ć zauw ażyła, p o m y śla ła m oże, że c h ło p u z a w d y więcej sił potrzeba; bo je n o p a rę r a z y zę b am i d o t k n ę ł a swojej k ro m e c zk i i o d d a je mi j ą , p o w iada, że jej się ca łk iem jeść nie chce. K i e d y m d o p ie r o p o d z ie lił ten jej k a w a łec z e k n a dw o je i rze k łem : — „Z jedzm y po p o ł ó w c e 11— to zjadła. O, n ie d o b r a ta noc była! P o pó łnocku u le w a s p a d ła , a choć też i d rze w a na s nak ry w a ły , to i t a k n a w s k ro ś prze b iło . J a k o ta k o ty lk o u s trz e g liś m y dzieci przez to, że B a śk a w zięła je p o d siebie, ja k k w o k a ku rcz ę ta , o k r y ła kiec k ą , różnem i r u p ie c ia m i. P rz e c ie
—
77
—
nam z czw o rg a dzieci jacy d w ie dziew czyny pozostały: o ś m io la tk a J e w k a i H a n k a , co jej szło już na sz ó sty roczek. Gdzież tu spać w m okradle? A p rz y te m jeszcze S z y m ek ciągle mi sta ł n a oczach... N azajutrz, g ło d n i i przem okli, poszliśmy dalej w d r o g ę . S ta rs z y człow iek za w d y łatw iej p r z e trz y m a g łó d , n ie w y g o d y ; a le d zieciom — ciężko. M usiałem nieść na r ę ku po k o l e i —to J e w k ę , to H a n k ę , bo się d z iew uchy pop o p o d b ija ły , ste ra ły . Nie m ożna b y ło pośpieszyć. J a k o ś p rz e d s a m e m p o łu d n ie m sp o tk a liś m y n a d r o dze lu d zk ie g o tru p a : w idać je d e n z g r o m a d y naszych, e m ig r a n t polski, p a d ł od zarazy i p o n ie w ie r a ł się bez p oćhow ku, a sępy już się b r a ć do n ie g o zaczęły. K ie j g o tam ci, id ą c y przodem , zostawili na d ro d z e , tośm y się też zatrzym yw ać p rzy nim nie m ogli: z o k r u tn e g o s tra c h u z a p o m n ieliśm y o głodzie, b y le od te g o t r u p a b y ć jak najdalej. T y l k o co po p o łu d n iu zaszliśm y n a jak ie ś kolonje; a le ta m ludzie z d a le k a n a m na m igi p o kazyw ali, żeby się nie zbliżać, i chow ali się prze d nam i p o d o m ac h . Z m ło d sz ą d z ie w c z y n ą na r ę k u p o d s u n ą łe m się do jednej c h a łu p y , k lę k n ą łe m ta m nikiej d ziad i n a m iłość b o s k ą p ro siłe m o m iłosierdzie. A no, w yjrzała oknem j a k a ś k o bieta, j a zaraz b ła g a m , p o k azuję n a g ę busię, n a brzu sz y n ę dziecka, co też z p łaczem w y c ią g a ło r ę c e i w ołało: „Daj, daj!...“ W id n o się u lito w a ła ow a k o b ie ta , bo n a m w y r z u ciła oknem b o c h e n e k c h le b a i k ilk a b a n a n ó w ; je n o z a p ła ty nijakiej za to w ziąć nie c h c ia ła , a p o k a z y w a ła c ią g le r ę k ą , żeby s ta m tą d co żywo odejść. Ci id ą c y p rz e d nam i e m ig ran ci siali p o s tra c h , ja k o z o sta w ia li za s o b ą nieboszczyków , zm arłych n a ż ó łtą feb rę . T o też i nas wszędzie się ludzie bali. Znow uśtny się ro z ta s o w a li w lesie. B a śk a z a g o to w a ła w o d y , s p a r z y ł a n ią c hleb r o z d r o b io n y i d a ła je ś ć dzieciom ; z chc iw o śc ią ja d ły tę w o d z ia n k ę , choć b y ł a b e z o k rasy. J a i m oja k o b i e t a posililiśm y się takoż niezgorzej. Ł a tw ie j nam już b y ło o d b y w a ć da lsz ą d ro g ę . A l e na trz e ci dzień — znow u g łó d , znow u n ig d z ie d o s tę p u d a ć n a m nie chcieli, i ja, com n ig d y w życiu po cudzą w ła s n o ść nie sięgnął, m usiałem się puszczać n a złodziejstw o, k ra ś ć po k o lo n ja c h k u ry , owoce, co się dało, ż e b y ze sw ojem i n ie u m rz e ć g ł o d o w ą śm iercit
—
78
—
M iło sie rn y P a nie Boże, nie p a m iętajże mi też te g o grzechu!...
R O Z D Z IA Ł C Z T E R N A S T Y .
S tra sz n y to kraj ta Bryzolja, a le najstraszniej tam je s t w te d y , kiej ow a z a ra z a żółtej fe b ry p a d n ie n a n a ró d . A ż do m ia s ta S a n to s, nig d zie a n igdzie n ie daw ali n a m ludzie p rzystępu do siebie; je d n i od na s uciekali, inni na s o d p ę d z a li od d o m ó w sw oich Nie t r z e b a się tam spod z ie w a ć żadnej litości! B yliśm y ja k dzikie zw ierzęta, co się u k r a d k ie m ty lk o m o g ą zbliżać tam , gdzie ludzie m ieszkają. M usieliśm y o m ijać kolonje, m iasteczka, b o w szędzie w ołali na nas: „ P o lla k o s , P o lla k o s ! “ P o k a z y w a li nas s o b ie p a lc a m i, psy n a n a s wypuszczali, z a m y k a li prze d na m i drzw i i o k n a . Oni tam m ieli p rz e k o n a n ie , że polscy e m ig ra n c i r o z noszą po św iecie zarazę, że to są próżniaki, złodzieje, zbóje, p ija k i o s ta tn ie . Ju ści o d r o b in a p r a w d y w tem b y ła , t y ła oni n a s w y k ie ro w a li n a tak ic h ladaco. Złość c z ło w ie k a p o r y w a ła nieraz na on ą b r y z o lja ń s k ą n ie s p r a w iedliw ość; n ieraz zg rz y tałe m z ę b am i i z aciskałem pięści, t a k mi się chciało w ziąć w p o r z ą d n e o b r o ty ja k ie g o ła j d a k a i duszę z nieg o w ystraszyć za tę na szą s r o g ą nędzę. Ale czy to c o bądż pomoże? J a k oni się, g a łg a n y , p a s tw ili n a d nami! j a k d rw ili z naszej niedoli!... R a z u j e d n e g o na d ro d z e ja k iś B ryzoljan nas s p o tk a ł i przez p o g a r d ę p lu n ą ł n a m ło d sz ą dz ie w cz y n ę , H a nusię; in n y z k o nia b a te m p rzez p lecy s k ro b n ą ! Baśkę; w m ieście S a n to s, g d z ie n a m już d o s tę p u w cale nie w z b ro nili, k u ła k ie m p o p c h n ą ł m ię n a ulicy ja k iś p a n tak, żem się z a to c z y ł i u p a d ł n a k a m ie n ie ra z e m z H a n u sią. B ez p a r d o n u b y łb y m p s u b r a t a z a b ił n a miejscu, k ie je m się p o d ź w ig n ą ł z te g o upadku; a le b y ł już o d n a s d a le k o , a dziew czyninę k r e w o b la ła . Co in n e g o n a m ob iec y w ali, a co in n e g o tu ta j dali!... W y s z liś m y oto z n a szy c h O d o la n ludzie zdrow i, p r a w d a , że b ie d n i, je n o przecie n ie n ę d z a rz e o s ta tn ie g o
81 n a oko i utrafić należycie; j a c y mi sk ó rę przedziurawił, obcierę z robił do sam ej kości, ta k się nóż j a k o ś ześlizg nął. O p ie k a b o s k a b y ł a n a d e m ną, i ocalałem . A le on tera z jeszcze lepiej o b e rw a ł. Jużem go nic nie żałował, je n o chw y c iłe m za obie rę c e i ta k e m ścis n ą ł z całej siły, źe kości zatrzeszczały, a nóż n a ziemię upadł; p o te m już p rałem , kaj popadłoś" O k ru tn y g w a łt się zrobił w izbie, ja k o ó w te n złodziej n a ro b ił z b ó lu strasznego w rzasku, a j a takoż kląłem , co mi ślina do g ę b y przyniosła. P obudzili się ludzie, i k tó ry ś zapalił świecę. T e n złodziej, ja k b y n ig d y nic,<£odrazu w s ta ł z ziemi, p e w n ie zaw ziątek m iał do m nie straszny, bo m ru c z ał coś p o d n osem , musi klął, a ślepie m u się świeciły, j a k u k o ta; a le p o s z e d ł n a swój b a r ł ó g i spać s ię ,p o ło ż y ł. J a p o d n io słe m nóż z ziemi, p o k a z u ję w szystkim t e go niec n o tę, źe mię p c h n ą ł p o d żebro, że mię chciał okraść, a oni nic. Żeby też który słów eczko pisnął!., zie wali tylko, prze c ią g a li się, a ż a d en mnie nie p o ż a ło w ał, ani się n a te g o złodzieja nie oburzył. W idzi to m o ja B a ś k a i po w ia d a : — W ie s z ty, K u b a , oni w szyscy m uszą b y ć w z m o wie, ż e b y n a s okraść, ja k o im o k ru tn ie źle z oczu patrzy! T rz a n a m się koniecznie zaraz j u tr o ran iu tk o s tą d w y nosić... — M oże i p ra w d ę mówisz —o d rz e k n ę ;—ty ła ten, co raz się w ażył i z robił p ró b ę , drugi raz tu c h y b a nie p o dejdzie do m e g o p osłania: d a w n o ju ż nie sp ra w iłe m ni k o m u takiego lania, jakie on odebrał... Nie chciałbym j a dzisiaj by ć w skórze te g o odmieńca! Jużem też p o te m o k a nie zmruż}’!, je n o m ciągle czuwał, a m ia łe m się n a pogotow iu, ja k o m yślałem , że ta c y m o g ą m ię przez zem stę zabić. A le nie w szyscy spali, tylko uw ażałem , że te n złodziej ciągle się p rz e w ra c a ł z b o k u n a bok w sw oim b a rło g u . M a rk o tn o m u b y ć m u siało: nic nie u k radł, d o s ta ł o k ru tn e b a sy , a w d o d a tk u nóż m u z a b ra łe m i do te g o czasu c h o w a m g o s o b ie n a p a m ią tk ę . T ylko to j e d n o m am z Bryzolji. N a d ru g i dzień znaleźliśm y sobie in n ą g o s p o d ę . L e piej tam nie by ło : t a k a s a m a izba, b a r ł ó g m oże n a w e t lichszy, niż w tam te j gospodzie. A le się tu l a m p k a przez c a łą n o c świeciła, a prz}
n a sto łk u i drzem ał. K iej kto czego zapotrzebow ał, za raz tem u stróżow i mówił. P o n o podczas zarazy żółtej feb ry m uszą najm ow ać n a noc takich ludzi, żeby na w szelki w ypadek m ógł być ratu n ek dla chorych. Jakom przeszłej n o cy całkiem nie dospał, więc za raz z w ieczora zasnąłem tw ardo. Może b y ła ju ż północ, kiedy mię budzi B aśka i mówi: — Bój się B oga, człowieku; śpisz i o niczem nie wiesz, a tu się straszne rzeczy dzieją!... Z tej izby już dwóch ludzi w ynieśli, chorych, czy może um arłych, a trzeci oto wije się tam n a posłaniu w bólach. — Co ty powiadasz? To tak w ygląda, nikiej zaraza m iędzy nami! — Przez to cię i budzę, bo się boję o dzieci. Zdźw ignąłem się z legła, patrzę — w samej rzeczy na dw óch p o słan iach brakuje ludzi, co się razem znam i spać położyli, a n a trzeciem —jęczy strasznie jak iś czło wiek i słow o w słowo choruje tak samo, ja k kum Szym ek chorow ał. N iedługo było czekać, drzwi się otw arły, w padło czterech ludzi z la tarn ią i tragam i; porw ali tego chorego i czem prędzej wynoszą. A le je d en z nich widno posłyszał m oją rozm ow ę z B aśką, bo się odw rócił i pow iada: — Moi rodacy, a cóż też za nieszczęście sprow adzi ło was do tego zapow ietrzonego domu? T oć tu w prze ciągu dwóch dni i dw óch nocy um arło dziesięcioro ludzi. Uszom swoim praw ie nie w ierzyłem , że obcy czło w iek po polsku do nas mówi, a on rzecze: — Nie dziwcie się, żem przyjął służbę posługacza przy zarażonych! D o czego innego nie przyjęliby P olaka. P ła c ą mi dobrze, więc nim się tu skończy żółta febra, zarobię tyle, żeby mieć za co wrócić do domu. M yślał widać, żeśm y bez pieniędzy, i w sunął mi w ręk ę m ilrejsa, alem mu oddał. Zaraz p o tem poszedł za innym i posługaczam i, a my śm y się też zebrali i czem prędzej stam tąd wynieśli. R O Z D Z IA Ł P IĘ T N A S T Y . R e sz ta drugiej nocy w S antos zeszła nam p o d go-
zajutrz ran o k u p iłem ró żn e g o pożyw ienia ty le, żeb y to w y starczy ło n a ja k ie trzy, alb o cztery dni, i znow u—wio! dalej w d ro g ę do R y j o. Jeszcześm y nie uszli i mili, kiej n a ra z B aśk a p rzy s ta n ę ła i pow iada: — K ro k u je d n e g o dalej zrobić nie m ogę, takem zesła b ła ; koniecznie siąść m uszę .. S p o jrzę j a n a nią, a o n a — b led n iu tk a , k ieb y o p ła tek, i c a ła się g n ie, chyli. C iarki m ię przeszły, sk o ro m sobie p o m y ślał, że to ch y b a nic in n eg o , ty ła o n a bryzolja ń sk a zaraza. — O n a jsło d sze Im ię Jezu, te g o stra p ie n ia jeszcze mi ty lko b ra k u je !—p o m y ślałem sobie w duszy. W e stc h n ą łe m szczerze do P a n a B o g a n a tę in te n cję, żeb y m ię też n o w em nieszczęściem nie rac z y ł n aw ie dzać. Juści że dla ty c h dziew czyn n a szy c h o w iele b y ło b y lep iej, kiejbym j a u m arł, m a tk a zaś o calała. A no, za trzy m a liśm y się; p o d trz y m u ję ja k obietę, sadzam j ą n a traw ie, k rzep ię jej ducha, m ów ię: — T rzym ajrże się, B asiu, bądź raźna, nie daj się zm ódz chorobie!... N ajg o rsza rzecz, kiej się człek p o d d a i zacznie k w ękać. — Jakże ty chcesz, żebym się trz y m ała , sk o ro mię całk iem ro zeb rało ; n ó g już nie czuję p o d so b ą , w krzy żach m am straszn e b o len ie i w g ło w ie mi się m ąci... T y le rz e k ła i zaraz się plackiem ro zło ży ła n a ziem i, ja k o nie m ia ła siły usiedzieć. D o p ie ro ta Je w k a nasza, og ro m n ie m ąd re dziecko, od w o łu je m ię n a b o k i ze łzam i w oczach p o w ia d a : — T a tu siu , bójcie się B oga, ratu jcie m atu się, bo mi się w szystko widzi, że n a n ią zaraza p a d ła . W o la łb y m ja c y d o sta ć pch n ięcie nożem , aniżeli s łu chać, co ta dziew czyna m ó w iła — N ie w ym aw iaj-że złe g o słow a! — rzek n ę do niej. y M atusi nie m oże b y ć złeg o ; z d ro ż y ła się oto k o b ie ta i przez to ze sił o p ad ła. Je n o w duszy so b ie p o m y ślałem : — Źle b y ć m usi, skoro to dziecko n a w e t sp o strzeg ło ... — Jew uś, — p o w iad am — w eź-no za rę k ę H a n u się, 1 odejdźcie stąd, siądźcie so b ie o p o d a l w k rzak ach , ja k o tu m ożecie m atu si zaw adzać, przeszkadzać!... O n a w idno
Żegnaliśm y po raz o statni nieboszczkę.
85 U m yślnie tak m ó w iłe m , b o jeśli m a tk a m ia ła w so bie zarazę, t o dla dzieci nie b y ło bezpiecznie znajdow ać się w blizkości. A le J e w k a zrozum iała, o co mi chodzi, i rzekła: — Oj, nie, nie... Ja od m atusi krokiem nie odejdę... W y mię, tatusiu, chcecie zmanić, b o się o nas obie boicie. Ju ści p ra w d ę m ó w iła dziew czyna, myśli m oje z g a d y w a ła . Z a b rałe m się czem prędzej, skleciłem z gałęzi n a miot, b u d k ę taką, w y s ła łe m toto miękkim m chem , liśćmi, i przeniosłem tam Baśkę. M yślałem , że teraz będzie m o g ła łatwiej przetrzym ać chorobę. Gdzie tam! Nim tego dnia słońce zaszło, m o ja k o b ie ta b y ł a ju ż n a ta m ty m świecie. Z a b rał mi P a n Jezus do swojej c h w a ły najlepszą przyjaciółkę i osierocił d w o j e dzieci. O n a p o s z ła do synów , j a się zostałem z córkam i. Cóż to za straszna b y ł a noc! J a i moje dziew uchy p rze p łak a liśm y ją; m yślałem , że wszystkie łzy w y p ła c z e m y w e troje i później się czysta k r e w z oczu poleje. R a no dzieci, um ęczone okrutnie lam entem i niew yw czasem , z a sn ę ły nareszcie. Z zakrw aw ionem sercem p a trz y łe m na te niebogi, j a k przez sen łk a ły po m atce i strasznie w y k rzykiw ały. Nożem w y k o p a łe m g r ó b w lesie, z aniosłem tam nieboszczkę n a rę k u i p o g rz e b a łe m . Już p e w n o nigdy nie ujrzę teg o g r o b u w lesie, o kilkaset k ro k ó w od morza. N az n a c zy łe m go d r e w n i a ny m krzyżem , o b sta w iłe m w k o ło kam ieniam i. K i e d y się Je w k a i H a n k a obudziły, z a w io d łe m je n a o n ą m ogiłę, i długo, d łu g o ta m odm aw ialiśm y p a c ie rze, że g n aliśm y po raz ostatni nieboszczkę. P o ty ch w szystkich o k ro p n y c h biedach, dow lokłem się na re sz c ie z dziećmi do R y jo . Pieniądze, jak ie m iałem przy sobie, w y s ta rc z y ły mi, a ż e b y o p ła c ić bilety n a okręt do B rym y, a p o t e m —k o leją ż e lazn ą aż do A le k san d ro w a . S ta m tą d p iec h o tą już doszliśm y do Odolan.
Poleca się następuj ące c i e k a w e , p o ż y t e c z n e , a tanie książki, które nabywać można we w szyst kich księgarniach w Warszawie i na prowincji, oraz u wędrownych kramarzy.
28. 29. 30. 31. 32. 33. 34. 35. 36. 37. 38. 39. 40. 41.
I. P o w ie ś c i. Kop. S ta r a baśń, powieść z d aw nych czasów — skróć. F. M. (wyd. 2 z r y s u n k a m i ) ...............................................................................................15 Kurpie, opowiadanie historyczne, n a p is a ł Tomek P i a s t (wyd. 2). 5 Kuźma Jeż, opow iadanie z daw nych czasów, p. F. M. (wyd. 2). 15 Kordecki, pow. hist. J . I. K raszew skiego, 2 t o m y ........................... 40 Syn kmiecy, powieść h isto ryc zna T eresy J a d w i g i ........................... 10 Kazimierz Wielki, z pow. hist. J . I. K raszew skiego z 4 -m a rys. 10 Doczekali, pow. z dziejów Serbji T eresy J a d w ig i (z obrazk.) . 15 Jaksowie, z powi hist. .K raszew skiego, sk ró cił B. II. z obrazk. 15 Bracia mleczni, powieść h isto ry czn a przez M. B. Ł o p usza ńsk ą 15 Sprawa o wóz, M. Brzezińskiego z o b r a z k a m i ................................. 10 O ojcowiznę, z „Placów ki" B. P r u s a skróciła F M. (w ydanie 3) z obrazkam i (w d r u k u j . . . . . . i . „ 5W sieci pajęczej—powieść Ki. J u n o s z y ........................ . ł ' V 20 Bajki—nie bajki, zeb. M. Brzeziński z rys. Fr. K ostrzewskiego. 12 Królowa śniegu—z A ndersena prz. Ig u . M atuszew sk i—z obraz. 15 Bajdy i b aśn ie—z eb rał Ig. M atuszew sk i—z obraz. (wyd. 2 -g ie) 10 Młyn na Pokusie, opow iadanie p. Iskierkę, z obraz. (wyd. 2-gie) 10 Czarownica, skróć, z pow. Orzeszkowej „D ziu rd zio w ie“ . . . 10 Za smyrą, czyli h e rs z t szw arcow ników , p. M. Waligórski), z ob. 20 Chłopski adwokat, skr. z pow. E. Orzeszkowej „Niziny" (wycz.) 10 Jurgis Durnialis, p o w iastk a przez B ro lisa —z obrazkam i . . . 10 Na służbę Bożą—powieść B. Grabowskiego —z obrazkam i . . 10 Baśń o Sobotniej górze,—przez R. Z m o r s k i e g o ................................... 6 Romanowa, opow iadanie E. O rzeszkow ej—z obrazkam i . . . 15 Listy z Brazylji, pisane przez wychodźców—zeb rai A. I. (wycz.) 10 Opowiadanie Kuby Cieluchowskiego o jego emigracji do Brazylji przez Adolfa D y gasińsk ieg o —z o brazkam i (wyd. 2 - g i e ) . . — Duchy czarnego boru, czyli kam ienne s e r c e —z obrazkam i . . 15 Cygańskie dziecko, skr. R. M. z pow. J . I. K raszew sk ieg o .,C h ata z a w sią “ (wyd. 2 - g i e ) .............................................................10 Małgorzatka, m a tu s iu a p ie s zcz o tk a—p. A. D y g a s a —z obraz. . 15 30 morgów, opow iadanie p. W ic k a z W a r s z a w y — z o brazkam i 10 Krasula, opow iadanie p. M. z Soleckich B ło tn ick ą — z obrazk. 10 Prawdziwa historja o Szymku - n a p i s a ł a A utoszka, 2 wyd. . . 6 O rolę — p o w ia stk a przez W. M. M o r z k o w s k ą ................................... 5 Opowiadanie o urwisie Dyrdusiu p. J a n k a z Bielca, z obr., wyd. 2 5 Ucieszne przygody Florka i Beldonka — p. A. D y g a sa , z obrazk. 15 Grześ niepiśmienny, pow. p. M ich ała B ałuckiego, z o brazkam i . 10 Bandoska, obrazek z życia, przez W . Olszewskiego (wyczerp.) 10 Michałko, opow iadanie B. P r u s a , z o b r a z k a m i ................................... 5 Na Chlebie u dzieci—powieść Ki. J u n o s z y ............................................ 20 W zimowy wieczór—z powieści E. O r z e s z k o w e j ................................. 15 Dziadowski wychowanek—powieść KI. J u n o s z y .......................................20 Pan Bartłomiej, czyli t k a c z e w K om arow ie, pow. J . S t a r k l a . 12
AO
U h , . , , , ’ T o . „/Wio
1. 2. 3. 4. 5. 0. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. 23. 24. 25. 26. 27.
tr i
Tl,n0 8 z y
.....................................................
44. 45. 46. 47. 48. 49. 50. 51. 52. 53. 54. 55. 56. 57.
K op. Pod Grunwaldem,— z pow. h i s t o r y c z n e j K r a s z e w s k i e g o . . . . 10 Obrona świętej Częstochowy, p r z e z J ó z e f a S z u j s k i e g o . . . . 3 ian z Tęczyna — J . N i e m c e w i c z a .................................................................12 Palec Boży— Z. M ............................................................................................. . 10 Wyprawa przeciw Szwedom — J . P a s e k . 10 Pielgrzymka do Ziemi Św iętej—P . O r z e c h o w s k i e g o .............................15 Rycerz chrześcijański— Z. M ...................................................................................15 W Swojczy— A- D y g a s i ń s k i e g o .......................................................................30 Popiel i Piast, pow. h i s t o r y c z n a z I X w i e k u , p r z e z E . Z o r j a n a . 15 Chrzest Mieczysława, p o w ie ść z X - g t r E . Z o r j a n a . 15 Dwaj b r a c i a —E. Z o r j a n a .*»•'15 Bohaterowie i niewolnicy — . . . . 15 Jeniec t a t a r s k i — B r . . . . . 15 W z a r a n iu — T . J e ż a P I 40
II. K s i ą ż k i n a u k o w e : I,1. '2 . •3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. II. •1 2 . .1 3 . 14. . 15. \ 16. 17. 18. ' i 19. ■ 20. • 21. 22. - ' 23. 24. 25. 26. b 27. ) 28. ■129. ■30. ,3 1 . 32. 33. 34.
h i s t o r y c z n e i in n e .
Snopek, k s ią ż k a d la (lzie.oisU! H F * - - w y d a ń . 4 - t e 25 Pod aru nek dla młodzieży, ^ 1 0 0 o b ra z k a m i, w y d a n i e 6 - t e , u ł o ż y ł M. B r z e z i , ‘sVi ’ . J t ................................... 40 Przygody myśliwca wśród lodów i lasów, Mi , z e z iń s k ie g o , z ob r. 15 O dawnych pieśniach i o Św. Wojciechu, p. A . W rz e ś n ia , z ob r. 12 Nauka ra chunków d la sa m o u k ó w , n a p is . S. R ó ż a ń s k i, w y d . 3 -ie 20 Pogadanki o niebie i ziemi, p rz e z H . W ., 3 -ie w y d a n ie , z 20 ry s . 15 Pogadanki o wnętrzu ziemi, z 50 ry s., p. M. B rz e z iń s k ie g o , w . 2 15 Opowiadania o ciekawych rzeczach, M. B rz e z iń s k ie g o (w y c z e rp .) 20 Skąd się wzięły kamienie na polach naszych, n a p . F . P io tr o w s k i 10 Rośliny pokarmowe w różnych k ra ja ch — B. D y a k o w s k ie g o , z ry s . 30 Brazylja, jej przyroda i mieszkańcy— P . S o sn o w sk ie g o , z ry s ., w . 2 20 Maszyny pa rowe i koleje żelazne, n ap. M. B rz e z iń s k i, w y d . 4, z r. 6 Najważniejsze i najciekawsze zwierzęta ss ące M. B rz e z iń s k ie g o , z r. 40 Nasi przyjaciele i wrogowie wśród ptaków, M . B ., w y d . 2, z ry s . 25 0 owadach, M. B rz e z iń s k ie g o , (w y d a n ie n o w e ), z ry s . . . . 20 Z życia ludów starożytnych. I. Egipcjanie— p. R . M., w y d . 2, z ry s . 12 Jan Gutenberg, wynalazek pisma i druku, p. A . P o to c k ie g o , z ry s . 12 0 Krzysztofie Kolumbie i o d k ry c iu A m e ry k i, p rz e z J . S., z ob r., w . 2 8 0 Czechach, ich kraju i życiu,— p rz e z A n to s z k ę (z ry s u n k a m i) . 25 0 powietrzu i z ja w is k a c h w n iem z a c h o d z ą c y c h , n. M. B rz e z iń s k i 35 O m orzach i lądach —41. B rz e z iń s k ie g o , z r y s u n k a m i . . . . 30 O księdzu Boduenie, o p ie k u n ie d z ie ci o p u sz c z o n y c h , D - r a A. P . 6 0 zaćmieniach s ł o ń c a i księżyca, p. M. B rz e z iń s k ie g o , z ry s u n . 10 Z dalekiej północy (N o rw e g ja , S z w e c ja i D a u ja ) , F . M., z ry s . 25 Upominek dla matek i gospodyń - p r z e z A n t o s z k ę ..................... 2 5 Kto to był Mickiewicz? p rz e z H . O rszę, z p o r tr e te m M ic k ie w ic z a 5 o życiu i pismach Kazimierza Brodzińskiego, p. A. (Jh., z r y s u u k . 10 Pieśniarz, I, z b ió r w ie rs z y , p ie ś n i i le g e n d , u ło ż . F . M o rz y c k a . 10 Nasi praojcowie przed przyjęciem chrześcijaństwa, p. M . M. 2 w. 20 Dzicy mieszkańcy Australji, p. U m iń sk ieg o , z o b ra z k a m i . . . 15 Co się dzieje w ulach? p. S te fa n o w s k ą , z o b r a z k a m i . . . . 15 Nauka pisania i w praw a w czytanie pisanego, p . S t. P is a r z e w s k ą ( k s ią ż k a p i s a n a ) ................................................. ".............................................. 3 0 Słowianie południowi, p r z e z A n t o s z k ę , z o b r a z k a m i ...................20 życie i pisma Fr. K a r p i ń s k i e g o , p. A. C h l e b o w s k ą ......................5
35. 36. 37. 38. 39. 40. 41. 48. 43. 44. 45. 46. 47. 48. 49. 50. 51. 52. 53. 54. 55. 56. 57. 58. 59. 60. 61.
Kop. Z nakom ici r z e m ie ś ln ic y i p r z e m y sło w c y , p. H. W ernica . . . . 10 Zwyczaje i o b y c z a je d o r o c z n e p. Z. G l o g i e r a ....................................10 N a sz a d z ia t w a — H. O r s z y ’ . 5 F o s f o r — Z. Rudnickiej . 5 Z ż y c i a królow ej J adw igi— TI. G - s z y ..................................................... 6 Ignacy K r a sic k i— F. M o y z y c k ie j......................................................... 5 Lirnik Mazowiecki—H. Orszy . . 10 Nasze miasta —S. N ałęcza O strow sk ieg o .............................................. 10 N an sen -W . U m iń s k i e g o ......................... 8 Ogień na usułgach csłowicka—W. U m ińskiego..................................... 6 Domowa nauka oprawiania kslwefe —M. Radomczyka . . . . 10 Pieśniarz ii, 11.'Orszy . . 10 Pogadanka o piciu trunków—Dr. a P u ław sk ieg o ................................ 5 Życiorysy najlepszych poetów XV-go stulecia—W ł. W ejchertów na 12 Wincenty Poi—P. Sforzyckiej . .................... • ................................... 5 Mikorai Tej—Z. M. . . . . . ......................................................5 Z Jakich części składa się rośtir.a—E. Sfcrnmfa. . . . . . 8 Siarka Z. R u d i v c k i e j ................................................................................ 8 S ta n y Zjednoczor . ~^i. B r z e ^ iń - * * ^ ^ ...................................................15 Zwie-zęta przedpotopowe^ G U m iń s k ie g o .........................................10 Chaldejczycy, Asyryjezycy t Fenicjanie —H M. . ............................ 10 Węgiel kamienny—'V. Umińskiego . . 6 O kraju chińskim i Chińc zykach—M. B r z e z iń s k ie g o .........................l o Turcy, ich eiigja i obyczaje -> l. B r z e z iń s k ie g o ..............................10 O górach ziej^cy»:K ogr.iem -M . B rz e z iń sk ie g o ..................................... 6 Jan Z a m o jsk i— F . M. . . ................................................................... 15 O ż e l a z ie —W. U m i ń s k i e g o ..................................................................... 6
III. 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7.
Jak zb u d o w a n e je st c i a ł o c z ł o w i e k a , p. M . Brzezińskiego, w. 2-e Co robfć, aby być zdrowym i d łu g o ż y ć , nap. Dr. Zielezak, w. 3. Co robić, gdy kto zachoruje? napis. Dr. Zielezak, w ydanie 3-ie Ospa i jej s z c z e p ie n ie , napisał Dr. A. P., z rysunkam i, wyd. 2 O w ś ciek liź n ie , podał dla ludu Dr. O. Bujwid . . . . . . P orad n ik dla kobiet, k tóre c h cą być zd ro w em i, nap. Dr. Zielezak P ie r w sz a p o m o c w n a g ły c h w ypadkach, p. D ra Bujwida. . . .
IV 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8 9. 10. 11.
K siążki lekarskie. 25 10 6 5 5 10 5
K siążki rolnicze.
R a to w a n ie b y d lę cia o d ę t e g o , napisał K. D ulęba, z obrazkam i . 4 T a n ie a d obre n a r z ę d z ia r o ln ic z e , nap. dla w łościan K. D ulęba 10 Łubin, jego pożytek dla sr".spodar. w łościań., p. 31. Dobrskiego 4 0 upraw ie p s z e n ic y n a g ru n tac h g lin ia sty c h w ilg otn y ch p. Sz. G rylfa 5 0 hodow li św iń i u ż y tk o w a n iu z ich m ięsa , n ap isał A. Śniegocki 20 O h o d o w li k rów , poradu. dla gosp. i gospodyń, A. Śniegockiego 25 Jak p o p r a w ia ć łą k i w d z ia łk a c h d r ob n y ch , przez A. Śniegockiego 20 Koniczyny i lucerny, przez A. Ś n ieg o ck ieg o ..................................... R o ślin y g r o s z k o w e , przez A. Ś n ie g o c k ie g o ........................................... 10 Rośliny o k o p o w e , t e g o ż ............................................................................... 20 W s p ó łp r a c o w n ic y roln ik a : k r et, jeż i n ie to p e rz . B. Tarczyńskiego, wydanie czw arte . ...............■ ......................................................... 6
J)/wl
Biblioteka Narodowa Warszawa
30001021695474
/cńo, m i
~/ID -
BIBLIOTEKA
NARODOWA