Jude Deveraux Na zawsze PROLOG Kobieta, pochylona nad dziewczynką, zadawała jej pytania. Jak spędziła dzień? Co robiła? Czy mówiła prawdę? Co dokładni...
7 downloads
12 Views
1MB Size
Jude Deveraux Na zawsze
PROLOG
Kobieta, pochylona nad dziewczynką, zadawała jej pytania. Jak spędziła dzień? Co robiła? Czy mówiła prawdę? Co dokładnie widziała? Kogo spotkała? Czy dowiedziała się dziś czegoś nowego? Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak typowa scenka rozgrywająca się w tysiącach domów, a jednak dawało się zauważyć różnicę. Pokój urządzono z prostotą i surowością. Nie było tu żadnych mięciutkich przytulanek, lalek ani zabawek. W oknach tkwiły żelazne kraty. Na biurku leżały starannie ułożone książki i papiery, a na nich ołówki. Na półkach niewielkiej szafki z książkami zamiast dziecięcych tytułów zebrano literaturę na temat druidów, run i symboli. Sporo było też historycznych książek o kobietach, które przez wieki podbijały kraje i rządziły narodami. Na ścianach zawieszono przeróżnego rodzaju broń: zabytkową i nowoczesną, noże, miecze, strzelby i pistolety. Przedmioty ułożono ze szczególną dbałością o symetrię, w koła, trójkąty, kwadraty i romby. Nad wąskim łóżkiem dziecka wisiało ogromne malowidło przedstawiające reprodukcję karty tarota - karty śmierci. Po kilku minutach wypytywania kobieta, jak co wieczór, usiadła na krześle obok łóżka i zaczęła opowiadać dziewczynce historię na dobranoc. Każdego wieczoru była to ta sama opowieść. Kobieta powtarzała wszystko słowo w słowo, bo chciała, żeby mała dokładnie ją zapamiętała i jak najwięcej się z niej nauczyła. - Dawno, dawno temu żyły sobie dwie siostry- zaczęła jak zawsze. - Jedna miała na imię Heather, druga Beatrice. Tak naprawdę nie były rodzonymi siostrami. Ojciec Heather zmarł, kiedy dziewczynka skończyła dwanaście lat, a mama Beatrice, gdy ta miała ledwo dwa latka. Od śmierci żony ojciec Beatrice żył samotnie. Kiedy dziewczynki miały trzynaście lat, ich rodzice się pobrali. Beatrice wraz z ojcem wprowadziła się do domu, który bogaty tatuś Heather pozostawił w spadku żonie i jedynej córce. Choć różnica wieku dziewczynek wynosiła zaledwie trzy miesiące, jednak w niczym nie były do siebie podobne. Nieprzyjazne siostrom dusze, a takich w małym miasteczku nie brakowało, utrzymywały, że Heather dostała od losu wszystko, a Beatrice nic. Rzeczywiście, sprawy właśnie tak wyglądały. Heather była piękna, mądra, utalentowana, a po prapraprababce odziedziczyła nawet pewną zdolność jasnowidzenia. Nie było to nic wielkiego i nikt nie uważał jej za dziwaczkę, ale to wystarczało, by stała się najbardziej pożądaną osobą na przyjęciach i w towarzystwie. Gdy zamknęła oczy i przez chwilę potrzymała człowieka za rękę, umiała przepowiedzieć, co dobrego czeka go w życiu. Złe wiadomości zawsze zachowywała dla siebie. Beatrice była zupełnie przeciętna. Obdarzona średnią inteligencją, nie posiadała żadnego talentu, a już z pewnością nie miała zdolności parapsychicznych. W szkole wszyscy uwielbiali Heather, Beatrice zaś ignorowali. W ostatniej klasie szkoły średniej Heather pojechała z klasą na wycieczkę do Francji i wróciła zupełnie odmieniona. Ta przyjazna, otwarta, pogodna dziewczyna, która chętnie umawiała się z chłopakami, teraz zaczęła zamykać się w swoim pokoju i godzinami przesiadywać w samotności. Odrzucała zaproszenia i przestała spotykać się ze znajomymi. Zrezygnowała z występów w szkolnym teatrze, rzuciła lekcje śpiewu, a chłopców omijała z daleka, jak gdyby byli jej największymi wrogami. Postronni obserwatorzy chwalili pilność Heather, Beatrice jednak uważała jej zachowanie za dziwaczne. Dlaczego siostra, która miała wszystko to, o czym ona mogła tylko pomarzyć, sama z tego rezygnowała? Pewnego dnia zapytała Heather, co się stało. - Chłopcom nie można ufać. Nie potrafią przyzwoicie się zachować - odparła tajemniczo Heather, po czym wróciła do swojego pokoju i zamknęła się na klucz. Beatrice zdziwiła taka odpowiedź, bo sama nigdy nie chciała, żeby chłopcy przyzwoicie się zachowywali, ale trzeba przyznać, że do tej pory nikt nigdy nie próbował się z nią umówić. Chłopcy mówili, że jest dziwaczna. Pewnego dnia Beatrice postanowiła sprawdzić, o co chodzi. Upewniwszy się, że Heather jest sama, wpadła z płaczem do domu, krzycząc, że ich ukochaną mamusię potrącił samochód ciężarowy i właśnie wykrwawia się na
śmierć. Zgodnie z przewidywaniami Heather chwyciła kluczyki od samochodu ojca, wybiegła z domu i z piskiem opon i łzami w oczach pognała do szpitala. Oczywiście w pośpiechu nie zamknęła na klucz swojego pokoju. Beatrice wiedziała, że ma dużo czasu, żeby sprawdzić, cóż takiego interesującego znajduje się w sypialni siostry. Po godzinie poszukiwań nie znalazła niczego ciekawego ani nowego, a znała w tym pokoju każdy zakamarek. Wiedziała nawet, że siostra trzyma pamiętnik pod obluzowaną klepką w podłodze. Jedynym nowym przedmiotem było lustro. Beatrice domyślała się, że siostra kupiła je w Paryżu w jakimś sklepie z antykami. Ach, te francuskie stroje, wokół tylu przystojnych Francuzów, a Heather pewnie cały czas buszowała po sklepach z antykami! To do niej podobne, pomyślała Beatrice. Choć uważnie się przyjrzała, nie dostrzegła w lustrze niczego wyjątkowego. Zła, że nie zdołała przechytrzyć siostry, westchnęła i głośno zapytała: - Ciekawe, kiedy wróci? Ledwo wypowiedziała te słowa, zobaczyła w lustrze Heather siedzącą za kierownicą samochodu. Pędziła do domu. Widać było, że jest wściekła. Beatrice zupełnie się tym nie przejęła. Już dawno nauczyła się postępować z siostrą. Heather należała do tych naiwnych głupców, którzy potrafią kochać, a takimi ludźmi łatwo manipulować. Wystarczy odebrać im to, co kochają, lub tylko zagrozić, że się odbierze, by stali się niewolnikami. Patrząc w lustro, Beatrice rozumiała, dlaczego Heather spędza tak dużo czasu w swoim pokoju. Co widziała? - Pokaż mojego ojca - rozkazała Beatrice i w tej samej chwili w lustrze ukazał się ojciec, w łóżku ze swoją piękną sekretarką. Beatrice parsknęła śmiechem. Zawsze wiedziała, że ojciec poślubił tę głupią matkę Heather tylko dla pieniędzy, które odziedziczyła po mężu. Nie zdążyła zadać więcej pytań, bo usłyszała, że do domu wraca macocha. Beatrice musiała zejść na dół i udawać, że cieszy się na jej widok. Musiała nawet udać, że myślała, iż potrąciła ją ciężarówka. Zawsze umiała przekonać macochę o swojej miłości. Dwa dni po tym, jak Beatrice odkryła tajemnicę lustra, Heather powiesiła się w piwnicy. Podobno weszła na odwrócone do góry dnem wiadro i założyła sobie pętlę na szyję. W miasteczku zapanowała rozpacz. Beatrice po raz pierwszy w życiu przez chwilę czuła na sobie uwagę mieszkańców, o której zawsze tak marzyła. Wkrótce jednak zauważyła, że ludzie patrzą na nią i szepczą coś za jej plecami, więc poprosiła lustro, by pokazało jej przyszłość. Okazało się, że grabarz dojrzał na nadgarstkach Heather, czerwone ślady i podejrzewa, iż są to otarcia od sznura. Wyglądało to tak, jakby Heather, stając na wiadrze, miała związane ręce. Beatrice zobaczyła w lustrze siebie - skuta kajdankami wsiadała do policyjnego wozu. Następnego dnia znikła i nikt znajomy więcej jej nie widział. W wieku lat siedemnastu rozpoczęła życie uciekinierki, które miało się nigdy nie skończyć. W ciągu swego krótkiego życia Beatrice poznała siłę pieniędzy. Oboje z ojcem byli biedni. Nieraz widziała, jak kłamał, oszukiwał i pożyczał, by zdobyć ładne ubranie, i jak ukradł szybki wóz, by bogata wdowa wzięła go za odpowiedniego kandydata na męża. Tak, była zasadnicza różnica między nią, dorastającą w nędzy, a Heather, która wychowała się w dostatku. Przez kilka kolejnych lat Beatrice z pomocą lustra gromadziła majątek. Szybko odkryła, że lustro może pokazać wszystko, co tylko chciała wiedzieć, przeszłość i przyszłość. Ale co ją mogła obchodzić przeszłość? Czy fakt, że ojciec wypchnął kiedyś matkę przez okno, miał dla niej jakiekolwiek znaczenie? Interesowały ją wyłącznie wyniki giełdowe, to, które akcje pójdą w górę. W końcu zainwestowała sporą gotówkę w ogromny teren w Camwell w stanie Connecticut i zamieszkała w niewielkim domu na obrzeżach swojej posiadłości. W tym miejscu historia odwróciła swój bieg. Wiesz, lustro czasami lubi zwodzić. Pokazuje przyszłość, ale nigdy nie komentuje i nie ocenia, czy to, co się wydarzy, jest dobre, czy złe. Zęby się tego dowiedzieć, trzeba patrzeć daleko w przód. Beatrice, która korzystała z lustra wyłącznie po to, by robić pieniądze, nie miała o tym pojęcia. Teraz miała dwadzieścia sześć lat i była bardzo bogata, ale wciąż pozostawała dziewicą. Ponieważ patrząc w lustro, nigdy nie wybiegała zbyt daleko w przyszłość, nie wiedziała, że wizje są dostępne tylko dla dziewicy.
Heather dobrze o tym wiedziała. Mówiłam ci, że była rozsądną dziewczyną, prawda? Pewnego dnia, sprawdzając w lustrze notowania giełdowe, Beatrice zerknęła przez okno na piękny wiosenny dzień i szepnęła: - Ciekawe, czy w moim życiu pojawi się kiedyś jakiś mężczyzna? W tym samym momencie z tafli lustra znikły tabele giełdowe i Beatrice ujrzała, jak kocha się z przystojnym mężczyzną pod kwitnącą gruszą. Ponieważ do tej pory zdążyła już zaspokoić swoją żądzę pieniędzy, piękny młodzieniec poruszył jej zmysły. Jeszcze tego samego dnia wyszła z domu i tak długo krążyła po okolicy, aż odnalazła gruszę, która ukazała jej się w lustrze. Od tej chwili przesiadywała całymi dniami pod drzewem, czekając, aż spełni się wizja. Niestety, w tym czasie nie zaglądała do lustra, co okazało się dla niej zgubne. Gdyby choć raz zapytała je o swoją przyszłość, dowiedziałaby się jakie będą skutki tej schadzki. Rankiem czwartego dnia zjawił się przystojny młody człowiek. Przemierzał autostopem Stany Zjednoczone, jak wielu jego rówieśników. Owego dnia szczęście mu nie sprzyjało, nikt nie chciał go podwieźć. Chłopak był głodny, spragniony i zły, gdy nagle, wychodząc zza zakrętu, ujrzał kwitnącą gruszę, a pod nią dziewczynę z koszykiem pełnym jedzenia. Zatrzymał się. Kiedy już napełnił żołądek, zaczął się z nią kochać. Tymczasem z Beatrice stało się coś dziwnego. Choć od dawna marzyła o tym, by poznać smak miłości, teraz chciała jedynie jak najszybciej wrócić do domu i zabrać się za zarabianie pieniędzy. Akt miłosny wydał jej się grubo przereklamowany, więc poprzysięgła sobie, że już nigdy więcej tego nie zrobi. Wyrwawszy się z objęć mężczyzny, czym prędzej pobiegła do domu, do ukochanego lustra. Ponieważ straciła dziewictwo, lustro niczego jej nie pokazało. Biedna Beatrice. Lustro, które było jej jedyną miłością, nagle ją zdradziło. Zareagowała wybuchem takiej wściekłości, że stojące na stole lustro aż się zachwiało i omal nie spadło na podłogę. Przez następne tygodnie Beatrice chorowała i nie mogła się wyleczyć. Wprawdzie miała więcej pieniędzy, niż była w stanie wydać, ale dopiero teraz uświadomiła sobie, że bardziej niż pieniądze kocha władzę. Zaczęła więc się zastanawiać, jak ją odzyskać. Nadal miała lustro... Wprawdzie sama nie mogła z niego czytać, ale może ktoś zrobiłby to za nią? Wtedy przekonała się, że za pieniądze można mieć wszystko. Bez problemu znalazła człowieka, który zgodził się porywać dla niej młode dziewice. Beatrice sadzała je przed lustrem. Gdy okazywało się, że dziewczynka niczego nie widzi, po prostu się jej pozbywała. Nie mogła przecież odesłać jej do rodziców. W końcu, po roku poszukiwań, znalazła dziewczynkę, która potrafiła czytać w lustrze, ale widziała dużo mniej wyraźnie, niż niegdyś ona sama. - Powiedz, kto może zobaczyć więcej od ciebie? - zaatakowała wystraszone dziecko. Dziewczynka pomyślała, że jeśli się jeszcze bardziej postara -a od patrzenia w lustro i tak już bolała ją głowa znajdzie kogoś, kto zadowoli „czarownicę", jak w duchu nazywała Beatrice. Ufna, ale niezbyt bystra dziewczynka wierzyła, że wtedy czarownica odeśle ją do domu, co stale obiecywała. Całymi dniami mała patrzyła w lustro i pytała, aż pewnego razu lustro odpowiedziało wyraźną wizją. Beatrice zanotowała każde słowo. Lustro miało przemówić do dziewczynki, którą Beatrice porwie w sklepie. Dziecko dokładnie opisało, jak będzie wyglądać porwana, co będzie robić, gdzie znajduje się sklep i jak Beatrice przechytrzy matkę. Opowiedziało o wszystkim, co widziało w lustrze. Nawet o tym, że Beatrice oznaczy klatkę piersiową dziewczynki. - Mam ją oznaczyć? - zdziwiła się Beatrice, po czym wzruszyła ramionami. Właściwie czemu nie? Beatrice „odesłała" dziecko, które i tak za dużo wiedziało, i zrobiła to, co kazało jej lustro. Dopiero podczas znakowania rozwrzeszczanego bachora zorientowała się, że porwała chłopca. Wpadła w furię. Dziewczynka, która przekazała informacje od lustra, nie mogła już dokładniej opisać wizji. Tym razem Beatrice postanowiła się zabezpieczyć - wsadziła bezużytecznego chłopca do metalowej klatki, na wypadek gdyby jeszcze kiedyś go potrzebowała, po czym zaczęła się zastanawiać, co zrobić. Myślała przez cały dzień i w końcu przyszło jej do głowy, że chłopczyk musi mieć siostrę. Czyż lustro nie powiedziało, że akcja
doprowadzi ją do dziewczynki, która będzie potrafiła odczytywać wizje? Ale jak porwać tę siostrę? Wystarczyła jedna wyprawa do Nowego Jorku, by się przekonać, że rodzice chłopca cały czas są pod dozorem policji. Beatrice była zupełnie zwyczajną kobietą, toteż nikt nie zwrócił na nią uwagi. Miała dopiero dwadzieścia siedem lat, ale od ciągłego pochylania się nad lustrem garbiła się jak staruszka. Dołączyła do grupy pokojówek i wśliznęła się do luksusowego budynku wejściem dla służby. Szybko zorientowała się, która z kobiet pracuje u rodziców porwanego chłopczyka. Bez trudu zdołała pozbyć się ich stałej pokojówki. Włożyła jej uniform i weszła do mieszkania. Dopiero w windzie dowiedziała się, że chłopiec, którego porwała, był jedynakiem. Na chwilę wpadła w panikę, sądząc, że lustro ją okłamało, ale szybko się opanowała. Przyszło jej do głowy, że matka pewnie jest w ciąży. Urodzi dla niej dziecko. Ta dziewczynka na pewno będzie umiała czytać w lustrze. Beatrice weszła więc do ich mieszkania i powiedziała, że jej kuzynka, pokojówka, która do tej pory dla nich pracowała, bardzo kocha chłopca i jest zbyt przygnębiona jego zniknięciem, by dalej móc tu przychodzić. Ojciec chłopca przyjrzał się Beatrice podejrzliwie, ale kiwnął głową, pozwalając jej zostać. Wyglądało na to, że przeczuwa, iż nowa pokojówka ma mu coś do powiedzenia, i był ciekaw, co od niej usłyszy. Dalej poszło łatwo. Kiedy skończyła sprzątać - wcale się przy tym nie popisała - okazja sama się nadarzyła. Beatrice wręczyła ojcu chłopca karteczkę. W liściku napisane było, dokąd wraz z żoną ma się udać nazajutrz rano. Następnego dnia samolot z rodzicami chłopca na pokładzie wylądował na prywatnym lotnisku Beatrice. Mężczyznę, z którego nie było żadnego pożytku, natychmiast zlikwidowała. Samolot został rozebrany na części i spalony, a potem zakopany. Kobieta, która rzeczywiście spodziewała się dziecka, przetrzymywana była w stosunkowo dobrych warunkach, czego zresztą nigdy nie doceniała. Po rozwiązaniu dołączyła do męża. W końcu Beatrice została sama ze śliczną małą dziewczynką. Wychowywała dziecko, otaczając je luksusem i zapewniając najwyższy komfort. Zgodnie z przewidywaniami dziewczynka widziała wizje w lustrze tak wyraźnie, jakby oglądała telewizję. Beatrice wiedziała, że choć sama nie potrafi czytać w lustrze, ma w ręku skarb. Jej plan miał tylko jeden słaby punkt. Otóż porwany przez nią chłopczyk jakimś cudem zdołał uciec z metalowej klatki, w której go zamknęła. Kto mógł przypuszczać, że takie małe dziecko okaże się na tyle sprytne, by otworzyć tak skomplikowany zamek? Przez kilka miesięcy po ucieczce chłopca Beatrice uważnie śledziła prasę i telewizję, szukając wzmianek na temat samotnego dziecka, które znaleziono wałęsające się po lasach w stanie Connecticut. Chłopczyk był pogryziony przez kleszcze i z wysoką gorączką trafił prosto do szpitala. Kiedy Beatrice upewniła się, że dzieciak nie pamięta, co się z nim działo, uspokoiła się i znów zajęła się dziewczynką, która teraz należała już tylko do niej. Dała jej na imię Boadicea, na cześć wojowniczej królowej, bohaterki, o której Heather napisała niegdyś pracę. Dziewczynka okazała się wyjątkowo inteligentna. Wkrótce widziała w lustrze rzeczy, o jakich Beatrice nawet nie śniła, z czasem więc za pośrednictwem małej znów mogła używać lustra. Tym razem chodziło jej nie tylko o pieniądze, ale i o zdobycie władzy. Mogła manipulować ludźmi i przejmować kontrolę nad firmami. Przede wszystkim jednak lustro pomagało jej w poszukiwaniu magicznych przedmiotów. Beatrice pragnęła bowiem osiągnąć nieśmiertelność. Postanowiła, że jeśli ktoś ma ją zdobyć, będzie to właśnie ona. Tę oto historię opowiadała dziewczynce. Przez wiele lat wszystko szło dobrze. Beatrice zgromadziła wokół siebie całą armię ludzi, którzy żyli jedynie po to, by spełniać jej rozkazy. Miała nad nimi władzę i odkryła tajemnicę nieśmiertelności. Zgromadziła już sześć z dziewięciu niezbędnych przedmiotów, kiedy nagle w lustrze mignęła drobna, chuda dziewczyna o blond włosach i niebieskich oczach. Na lewej ręce miała dziewięć pieprzyków. To ona miała doprowadzić Beatrice do upadku. Od tej pory jedynym celem Beatrice było zniszczenie tej dziewczyny.
Rozdział pierwszy
Darci jeszcze raz przejrzała swoje podanie o pracę, zastanawiając się, czy na pewno napisała prawdę i czy aby za bardzo nie popuściła wodzy wyobraźni. Matka zawsze mawiała, że jej fantazja to rodzinne przekleństwo. - Pewnie odziedziczyłaś ją po ojcu - zwykła komentować Jerlene Monroe, kiedy córka zrobiła coś, czego ona nie rozumiała. - Kimkolwiek był - mruczał pod nosem wuj Vern. A potem zaczynali się kłócić. Kiedy dochodzili do momentu, gdzie wuj Vern wykrzykiwał, że siostrzenica wcale nie miała bujnej wyobraźni, tylko po prostu najzwyczajniej w świecie kłamała, aż jej się z uszu dymiło, Darci po cichutku wychodziła z pokoju i zaszywała się gdzieś z książką. Darci mieszkała w pięknym Nowym Jorku, niedawno ukończyła świetny college, a teraz ubiegała się o najlepszą pracę, jaką można sobie wyobrazić. I dostanę ją, powtórzyła sobie w duchu, przyciskając do piersi zwiniętą gazetę. Zastosuję Prawdziwą Perswazję i na pewno dostanę tę pracę, pomyślała. - Dobrze się czujesz? - zapytała z jankeskim akcentem stojąca przed nią kobieta. - Wspaniale. - Darci uśmiechnęła się ciepło.- A pani? - Prawdę mówiąc, czuję się trochę jak idiotka. No wiesz, wyobrażasz to sobie?- zapytała, machając taką samą gazetą, jaką trzymała Darci. Była wysoka, dużo wyższa od Darci i w porównaniu z nią wręcz gruba, ale większość ludzi uważała, że Darci jest chudzielcem. - Jest szczupła, zgodnie z obowiązująca modą – powtarzała często matka Darci. - Jerlene! - oburzała się wtedy jej siostra Thelma. - Całe życie karmisz ją tylko galaretkami i płatkami z cukrem. Zagłodzisz dziewczynę na śmierć. Słysząc takie uwagi, matka Darci wpadała w gniew i wylewała z siebie potoki żalu, uskarżając się na trudy samotnego macierzyństwa. - Przecież to nie ty ją wychowujesz, tylko sąsiedzi- wtrącał wuj Vern i zaczynała się prawdziwa kłótnia. Darci uśmiechnęła się do stojącej przed nią kobiety. - Moim zdaniem to cud - powiedziała. Miała bardzo delikatną urodę: duże szeroko rozstawione błękitne oczy, mały nosek i różowe usta. Mierzyła zaledwie sto pięćdziesiąt osiem centymetrów, a ważyła tak mało, że wszystkie ubrania na niej wisiały. Krótką czarną spódniczkę spięła w pasie dużą agrafką. - Chyba nie sądzisz, że dostaniesz tę robotę, co? - zapytała stojąca przed nią kobieta. - Właśnie że tak- odparła Darci, biorąc głęboki oddech. - Wierzę w pozytywne myślenie. Jeśli człowiek jest mocno przekonany, że może coś osiągnąć, wtedy mu się to uda. Tak uważam. Kobieta otworzyła szeroko usta, żeby coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko się uśmiechnęła. - No dobra. A na czym według ciebie polega ta praca? Na pewno nie chodzi o seks, bo za dużo płacą. Chyba nie narkotyki, przecież nie dawaliby ogłoszenia do prasy. Jak myślisz, czego naprawdę chcą? Darci mrugnęła do kobiety. Ciotka Thelma wyprała w mydle jej jedyny kostium, który kupiła na wyprzedaży, ale wyjęła go z pralki przed płukaniem. „Wiesz, jaka to oszczędność?"- wyjaśniła siostrzenicy. Może to i dobry sposób na oszczędzanie pieniędzy, ale teraz mydło, które zaschło na rękawach żakietu bez podszewki, potwornie drapało Darci w nagie ramiona, bo różowa marszczona bluzeczka była bez rękawów. - Myślę, że szukają asystentki- odparła Darci, nie rozumiejąc jej pytania. Kobieta parsknęła śmiechem. - Uważasz, że ktoś będzie płacił sto tysięcy kawałków rocznie zwykłej asystentce? I że to ty dostaniesz tę pracę. Właściwie dlaczego? Bo w to wierzysz, tak? Zanim Darci zdążyła odpowiedzieć, do rozmowy wtrąciła się stojąca za nią inna kobieta. - Daj jej spokój, dobrze? Skoro myślisz, że nie dostaniesz tej posady, to po co, u diabła, tu sterczysz? Darci nie pochwalała takiego języka i już miała coś powiedzieć, kiedy odezwała się jeszcze jedna dziewczyna z kolejki. - Czy ktoś się orientuje, co to za praca? Czekam już cztery godziny i niczego się jeszcze nie dowiedziałam.
- Cztery?!- prychnęła inna.- Ja sterczę tu od sześciu godzin! - A ja czekam tu przez całą noc!- krzyknęła kobieta zajmująca miejsce na przedzie kolejki, pół ulicy dalej. Po tych słowach wszystkie zaczęły się przekrzykiwać, a ponieważ kolejka ciągnęła się przez cztery ulice, zrobił się potworny hałas. Darci nie brała udziału w spekulacjach na temat prawdziwej natury pracy, o którą się wszystkie starały, bo w głębi duszy wiedziała, że posadę dostanie właśnie ona. To była odpowiedź na jej modlitwy. Przez ostatnie cztery lata, czyli przez całe studia w college'u, co wieczór błagała Boga, by pomógł jej rozwiązać problem z Putnamem. Kiedy poprzedniego wieczoru zobaczyła w gazecie ogłoszenie, wiedziała, że właśnie sobie to wymodliła. - Z pewnością masz odpowiednie kwalifikacje - zauważył wuj Vern, kiedy pokazała mu ogłoszenie. Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek, który Darci znała aż za dobrze. - Nie pojmuję, dlaczego matka pozwoliła ci iść do tej dziwacznej szkoły- powtórzyła jak zwykłe ciotka Thelma. - Trzeba było wybrać jakąś normalną szkołę dla sekretarek. Znalazłabyś sobie prawdziwą pracę, przynajmniej do ślubu, potem nie będzie ci potrzebna. - Ja - zaczęła Darci, ale urwała. Już dawno zrozumiała, że wszelkie próby wyjaśnienia czegokolwiek są kompletnie bezsensowne. Po prostu pozwoliła wujowi i ciotce się wygadać, po czym udała się do swojego przerobionego z garderoby pokoiku i zajęła się lekturą. Lubiła dowiadywać się nowych rzeczy, dlatego najchętniej czytywała książki popularnonaukowe. Wuj Vern miał rację. Ogłoszenie zredagowano tak, jakby autor szukał właśnie Darci. „Obsługa komputera nie jest konieczna. Wymagana dyspozycyjność (podróże) i brak zobowiązań rodzinnych. Kandydatka musi być młoda, zdrowa, chętna do współpracy. 100 000 dolarów rocznie, plus opieka medyczna, dentystyczna. Możliwość podwyżki. Zgłoszenia osobiste od 8.00. 21 West 17 Street, pokój IA. " - Uważasz, że będzie się nadawała do tej pracy? - zapytała po przedniego wieczoru ciotka Thelma. - TU jest napisane: brak zobowiązań rodzinnych, a przecież jedyne, co nasza Darci posiada, to właśnie rodzina. - Ze strony matki- dokończył z uśmiechem wyższości wuj Vern. Ciotka Thelma nie była tak kłótliwa jak jej siostra, matka Darci, więc tylko zacisnęła usta, sięgnęła po pilota od telewizora i zmieniła kanał z Discovery, który oglądała Darci, na QVC. Ciotka Thelma znała życiorysy wszystkich prezenterów z kanałów z zakupami. Mawiała, że kanały z zakupami sprawiają, że nawet w tak ogromnym i ruchliwym mieście jak Nowy Jork czuje się jak w domu. Często zwierzała się Darci w zaufaniu, że popełniła błąd, wyjeżdżając z Putnam, że nie powinna była wychodzić za mąż za ambitnego mężczyznę ani dziesięć lat temu przeprowadzać się do Indianapolis. A kiedy przed trzema laty szef przeniósł Verna do Nowego Jorku, żeby nadzorował ekipę wyjątkowo leniwych spawaczy, powinna była zaprotestować. Pojechała z nim jednak i od tej pory cały czas cierpi, bo szczerze nie znosi tego miasta. Czekając na swoją kolej, Darci próbowała nie słuchać pełnych złości rozmów, które toczyły się wokół niej. Zamknęła oczy i skoncentrowała się na wyobrażaniu sobie, jak przyszły szef oznajmia, że do tej pracy jest idealna. Z czasem wśród oczekujących w kolejce kobiet zaczęło krążyć coraz więcej pogłosek. Wpuszczono je do budynku, następnie do poczekalni, w końcu dotarły do pokoju, w którym odbywały się rozmowy kwalifikacyjne. Prowadziły do niego ciężkie drewniane drzwi. To, co działo się w środku, w pokoju, nadal pozostawało tajemnicą, prawdopodobnie dlatego, że żadna z pań nie chciała umniejszać swoich szans na otrzymanie tak atrakcyjnej propozycji. Dochodziła czwarta po południu, kiedy Darci wreszcie weszła do budynku. W drzwiach poczekalni stała kobieta, która wpuszczała do środka dokładnie tyle osób, ile stało tam krzeseł. Od początku było wiadomo, że mężczyzn nie brano pod uwagę. Owszem, kilku weszło na górę, ale bardzo szybko opuszczali budynek. - A nie mówiłam?- odezwała się kobieta stojąca niedaleko Darci.- Seks. Chodzi o seks. - A co ty możesz takiego mieć, co byłoby warte sto kawałków rocznie?- zapytała inna, zdejmując pantofel i rozcierając stopę. - Nieważne, co mam, ważne, jaki potrafię zrobić z tego użytek. - Chyba potrafiłaś- parsknęła któraś z tyłu kolejki.
Przez chwilę Darci zdawało się, że tym razem wybuchnie bójka. Gdyby te słowa padły w Putnam, jej rodzinnym miasteczku w stanie Kentucky, na pewno doszłoby do rękoczynu. Już dawno zauważyła, że kobiety z północy walczyły na słowa, nie na pięści. - Byłoby grzeczniej, gdyby jedna drugiej dała w nos - stwierdziła raz jej matka, kiedy przypadkiem podsłuchała kłótnię jankeskich dziewczyn. - Następna!- odezwała się ostro pilnująca porządku kobieta, kiedy drewniane drzwi otworzyły się i z pokoju wyszła dziewczyna, która wcześniej rozmawiała z Darci. Na jej pytające spojrzenie odparła jedynie wzruszeniem ramion, jak gdyby chciała powiedzieć, że nie wie, czy zrobiła dobre wrażenie. Darci wstała. Nagle zakręciło jej się w głowie. Od rana nie miała nic w ustach. - Zjedz solidne śniadanie- powiedziała rano ciotka Thelma, wręczając jej grzankę i plastikowy kubek ciepłej pepsi:- Owoce są zdrowsze od tych płatków, którymi karmi cię matka. Zanim ruszysz szukać pracy, powinnaś wypić coś ciepłego, najlepiej kawę z cukrem- dodała z troską. Darci wydało się, że nie jadła od wieków. Wzięła kilka głębokich wdechów, wyprostowała się i z trudem powstrzymując się przed wsunięciem dłoni pod żakiet i podrapaniem swędzących ramion, ruszyła w stronę otwartych drzwi. Ogromne okna w pokoju były tak brudne, że prawie zupełnie zasłaniały widok na budynki po drugiej stronie ulicy. Na podłodze, pod oknami piętrzył się stos metalowych krzeseł, lecz większość z nich nie nadawała się do siedzenia. Na środku stało wielkie dębowe biurko, jakich pełno w każdym sklepie z używanymi meblami. Za biurkiem na metalowym krześle siedział mężczyzna, a nieco dalej, po jego lewej strome, kobieta. Miała około pięćdziesięciu lat, ubrana była w ładny bliźniak i długą bawełnianą spódnicę. Na jej szyi i dłoniach połyskiwało złoto i brylanty. Twarz miała zupełnie zwyczajną, w tłumie nikt nie zwróciłby na nią uwagi. Wyjątkiem były jej brązowe oczy. Darci nigdy nie spotkała kogoś o tak intensywnym spojrzeniu. Kobieta patrzyła na wchodzącą do pokoju Darci i nawet nie mrugnęła. Darci tylko raz na nią spojrzała, bo jej uwagę przyciągnął człowiek siedzący za biurkiem. Był to najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziała. Może nie tak piękny jak gwiazdor filmowy, ale dokładnie w jej typie. Na pewno był od niej starszy, trochę po trzydziestce. „Nie zdobędziesz w ten sposób ojca, nawet jeśli wyjdziesz za mąż za starszego faceta"- powtarzała jej nieraz matka, ale to nie zmieniało skłonności Darci do mężczyzn po trzydziestce. „Skoro ma być po trzydziestce, równie dobrze może być po siedemdziesiątce". - Taką filozofię wyznawała Jerlene, która jednocześnie każdego roku wiązała się z mężczyznami młodszymi od poprzedniego. - Proszę, niech pani usiądzie - odezwał się mężczyzna. Jego głos wydał się Darci uroczy, taki głęboki i niski. Wyglądał na wysokiego, to znaczy, gdyby wstał, na pewno byłby wysoki. Miał wspaniałe, gęste czarne włosy, nad uszami lekko przyprószone siwizną. Zupełnie jak lwia grzywa, pomyślała Darci, wpatrując się w niego wytrzeszczonymi oczami, aż zaczęły łzawić. Bała się zamrugać, w obawie że mężczyzna zniknie i okaże się, że wcale nie istniał, tylko był wytworem jej wyobraźni. Oprócz pięknych włosów miał mocno zarysowaną szczękę i dołeczek w brodzie- zupełnie jak Cary Grant, pomyślała-zgrabne małe uszy- u mężczyzny zawsze zwracała uwagę na uszy- i głęboko osadzone niebieskie oczy. Niestety, oczy te zdawały się należeć do kogoś, kto dźwigał na swoich barkach cały świat. A może po prostu był zmęczony zadawaniem setek pytań całej armii kobiet. - Czy mógłbym zobaczyć pani podanie?- zapytał, wyciągając rękę nad biurkiem. „Czy mógłbym?" - zdumiała się Darci. Nie „proszę pokazać papiery", tylko „czy mógłbym". Co za uprzejmość! Jak gdyby prosił o pozwolenie. Darci z uśmiechem podała podanie i usiadła. Czekając, aż skończy czytać, wsunęła dłonie pod kolana i machając nogami rozglądała się po pokoju, ale kiedy trafiła na wzrok siedzącej po jego lewej stronie kobiety, natychmiast przestała się kręcić. W jej oczach było coś, co lekko wytrąciło Darci z równowagi. -Ładny dzień, prawda? - zagadnęła Darci, ale na twarzy kobiety nie pojawił się żaden znak, wskazujący na to, że usłyszała jej słowa, mimo iż przez cały czas przeszywała dziewczynę wzrokiem.
- Ma pani dwadzieścia trzy lata? - zapytał mężczyzna. - Tak. - Ukończyła pani college? - Przyglądał jej się uważnie. Jego spojrzenie zdradzało, że zupełnie jej nie wierzy. Darci już dawno do tego przywykła. Nie rozumiała, dlaczego tak się dzieje, ale widząc jej prany w domu kostium i rozwiane włosy, często wątpili w to, czy aby na pewno jest absolwentką college'u. - Kolegium Rozwojowe dla Młodych Panien im. Manna- powiedziała. - To bardzo stara szkoła. - Obawiam się, że nie znam. Gdzie się mieści? - Wszędzie- wyjaśniła. - To szkoła korespondencyjna. - Ach tak, rozumiem. - Mężczyzna odłożył jej podanie.- Darci, niech nam pani coś o sobie opowie. - Pochodzę z Putnam w stanie Kentucky. Spędziłam tam całe życie. Nigdy nie byłam dalej niż osiemdziesiąt kilometrów od Putnam, dopiero dwa tygodnie temu przeprowadziłam się do Nowego Jorku. Dopóki nie znajdę pracy, będę mieszkać z siostrą mojej mamy i jej mężem. - A kim chcesz zostać, kiedy... - urwał w pół zdania, ale Darci wiedziała, o co zamierzał zapytać. „Kim chcesz zostać, kiedy dorośniesz?" Darci była tak drobna, że ludzie często brali ją za podlotka. - A co pani studiowała? - Nic konkretnego - odparła beztrosko. - Wszystkiego po trochu. Lubię się uczyć. - Nie doczekawszy się żadnej reakcji, dodała pokornie: - Nie znam się na komputerach. - Nie szkodzi - powiedział mężczyzna. - Darci, proszę powiedzieć, czy ma pani chłopaka? W głowie Darci odezwał się dzwonek alarmowy. Czyżby tak szybko się zdradziła? Czy ten piękny mężczyzna zauważył, że wpadł jej w oko? Może myśli, że szukając sumiennej pracownicy, trafił na jakąś kochliwą maniaczkę, która całymi dniami będzie go zamęczać. - Och tak - powiedziała pogodnie. - Jestem zaręczona, niebawem wyjdę za mąż. Za Putnama. On... - Nazywa się tak samo jak pani miasto? - Tak, jest jego właścicielem. - Darci próbowała się roześmiać w wyrafinowany wielkomiejski sposób, jak jej się wydawało. - Wprawdzie w Putnam nie ma wiele do posiadania, ale to, co jest, należy do Putnama i jego rodziny. Miasto jest ich własnością. To znaczy, fabryki. Oczywiście, mam na myśli fabryki. - Fabryki? A ile ich jest? - Jedenaście. Dwanaście - poprawiła się, a po namyśle dodała: - Nie, zdaje się, że piętnaście. Tak, ojciec Putnama inwestuje kolosalne pieniądze. - Kolosalne - powtórzył mężczyzna, pochylając nieco głowę. Darci nie miała pewności, ale zdawało się jej, że lekko się uśmiechnął. Kiedy podniósł wzrok, znów był zupełnie poważny. - Skoro zamierza pani wyjść bogato za mąż, nie potrzebuje pani pracy. - Ależ potrzebuję!- zaprotestowała gorąco. - Widzi pan - zaczęła, ale urwała i zagryzła dolną wargę. Matka zawsze jej powtarzała, że nie każdemu trzeba wszystko o sobie mówić. „Zostaw sobie trochę tajemnic" mawiała. Darci czuła, że właśnie teraz nadeszła pora, żeby zostawić sobie trochę tajemnic. Zdaje się, że nie zaszkodzi też dodać odrobinkę fantazji. - Zanim Putnam coś odziedziczy, minie wiele lat. Na początku będziemy musieli sami jakoś sobie radzić. Przyjechałam do Nowego Jorku, żeby odłożyć jak najwięcej pieniędzy, potem wrócę do mojego ukochanego domu i poślubię mężczyznę, którego kocham - wyrecytowała jednym tchem, za plecami krzyżując palce prawej ręki. Przez chwilę mężczyzna intensywnie jej się przyglądał, Darci także nie spuszczała z niego wzroku. Jeśli chodzi o kobietę, to nie odezwała się ani słowem. Trudno powiedzieć, czy w ogóle mrugała, w każdym razie Darci tego nie zauważyła. - Kocha pani tego człowieka, więc nie będzie mogła podróżować. A poza tym ma pani krewnych w Nowym Jorku. Kiedy wyjedzie pani na kilka tygodni, będzie pani za nimi tęsknić. - Nie! Nieprawda! - zaprotestowała nieco zbyt szybko Darci. Nie chciała, żeby mężczyzna uznał, że jest niewdzięczna, po tym co ciotka i wuj dla niej zrobili. - Oni - zaczęła -
oni żyją swoim życiem. Kocham ich, ale wiem, że poradzą sobie beze mnie. A moja mama... - Co miała powiedzieć? Że matka ma nowego faceta, o dwanaście lat młodszego od siebie? I że prawdopodobnie nawet nie zauważy zniknięcia córki?- Moja mama także ma własne życie. Kluby, działalność dobroczynna i tym podobne sprawy. - Nie była pewna, czy miejscowy bar w Putnam można uznać za klub. - A ten młody człowiek? Darci przez chwilę nie wiedziała, o kogo chodzi. - Ach, Putnam. No cóż, ma sporo zajęć. Chce, żebym przez rok -już miała powiedzieć: „cieszyła się wolnością", co wcale nie byłoby dalekie od prawdy - chce, żebym miała jeszcze jeden rok dla siebie, zanim zaczniemy wspólną podróż przez życie i miłość. Darci bardzo spodobało się to ostatnie określenie, ale zauważyła, że usta mężczyzny uniosły się w ledwo dostrzegalnym grymasie, jak gdyby za chwilę miał się rozchorować. Już sama nie wiedziała, gdzie popełniła błąd, była jednak pewna, że wypadła fatalnie. Wzięła głęboki oddech. - Ja naprawdę potrzebuję tej pracy - powiedziała cicho. - Będę dla pana ciężko pracować. - Jej głos brzmiał prosząco, wręcz błagalnie, ale nie mogła się opanować. Mężczyzna odwrócił się w stronę swojej towarzyszki. - Coś jeszcze? - zapytał. Kobieta nieznacznie pokręciła głową. Mężczyzna znowu spojrzał na Darci. - Dziękuję, panno... - powiedział, kładąc podanie Darci na stercie innych. Panno... - Monroe - podpowiedziała Darci.- Nie jesteśmy spokrewnione. - Mężczyzna spojrzał na nią pytająco, więc dodała: - Z tą drugą. - Ach, rozumiem. Z aktorką. - Nawet nie próbował udawać, że żart był zabawny. Cały czas miał poważną minę. - Jak pani widzi, mamy mnóstwo zgłoszeń. Zadzwonimy, jeśli będziemy chcieli jeszcze raz z panią porozmawiać. Zostawiła pani swój numer telefonu? - Tak, tylko proszę nie dzwonić między ósmą a dziesiątą. Wuj Vern ogląda wtedy telewizję i nie lubi... Urwała. Powoli wstała i zatrzymała się, by jeszcze raz spojrzeć na mężczyznę.- Ja naprawdę potrzebuję tej pracypowtórzyła. - Tak jak one wszystkie, panno Monroe - powiedział i odwrócił się w stronę swojej towarzyszki. Darci domyśliła się, że rozmowa jest skończona. Wychodząc z pokoju, całą siłą woli starała się trzymać prosto. Spojrzała w pełne nadziei oczy kobiet, które siedziały w niewielkiej poczekalni. W odpowiedzi na ich milczące pytanie wzruszyła tylko ramionami, tak jak jej poprzedniczki. Nie miała pojęcia, jak jej poszło. Kiedy już była na ulicy, sięgnęła do torebki po portfel. Ile jedzenia można kupić za siedemdziesiąt pięć centów? Czasami w warzywniakach przeceniają stare banany, których nie udało się sprzedać w ciągu dnia. Ruszyła przed siebie z wysoko uniesioną głową i wyprostowanymi ramionami. A może jednak dostanie tę pracę? Dlaczego by nie? W końcu ma kwalifikacje, prawda? Szukają kogoś, kto posiada niewiele umiejętności, a ona z pewnością odpowiada opisowi z ogłoszenia. Uśmiechnęła się i przyspieszyła kroku. W myślach planowała już, jak zareaguje, kiedy ten piękny mężczyzna zadzwoni, żeby ją poinformować, że dostała pracę. - Już wiem, jak się zachowam. Wytwornie - powiedziała na głos. - Będę wytworna i zaskoczona. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Chciała jak najszybciej wrócić do domu i rozwiązać swój problem metodą Prawdziwej Perswazji. Adam dał znak, by pilnująca porządku kobieta przez chwilę nie wpuszczała kandydatek. Chciał rozprostować kości i trochę się rozruszać. Podszedł do okna i ścisnął ręce za plecami. - To bez sensu - stwierdził. - Żadna z nich się nie nadaje. I co ja mam robić? Szukać w podstawówkach? - Ta ostatnia kłamała - powiedziała cicho jego towarzyszka. Adam odwrócił się. - Która? Ta gąska z Kentucky? Biedactwo. Ten jej kostium wyglądał, jakby prała go w potoku. A poza tym ma chłopaka. I to bogatego. Uważasz, że to kłamstwo? Te fabryki, które rzekomo posiada jego rodzina? Pewnie ma
dwudziestoletniego pickupa i wozi w nim strzelbę. - Kłamała - powtórzyła kobieta, patrząc na Adama. Adam już dawno zauważył, że Helen brzydzi się tradycyjnymi metodami komunikacji międzyludzkiej i że nie lubi rozmawiać. Wolała używać swojego umysłu. Ileż to razy słyszał od niej: „A nie mówiłam?" Kiedy później się nad tym zastanawiał, zwykle przypominał sobie jedno krótkie stwierdzenie, które wszystko wyjaśniało. Tym razem Helen aż dwukrotnie powtórzyła to samo zdanie, więc musiało być naprawdę ważne. Mimo zmęczenia Adam jednym susem doskoczył do biurka, wziął leżące na stercie papierów podanie i podał swej towarzyszce. Patrząc przed siebie, wzięła dokument i przesunęła po nim dłonią. Nie czytała, tylko dotykała papieru. Skrzywiła usta w lekkim uśmiechu, a po chwili uśmiechała się naprawdę szeroko. - To stek kłamstw - powiedziała z zadowoleniem, patrząc na Adama. - Nie ma chłopaka, ciotki ani wuja? Nie potrzebuje pracy? Właściwie w którym miejscu kłamie? Helen machnęła tylko ręką. Pytania były mało istotne. - Nie jest tym, kim się wydaje, za kogo sama się ma, ani tym, za kogo ty ją uważasz. Adam z trudem panował nad sobą. Nie znosił zawiłego, zagadkowego sposobu, w jaki wysławiali się jasnowidzący. Czyta kobieta nie mogłaby choć raz po prostu powiedzieć, o co jej chodzi? Helen jak zwykle odczytała myśli Adama i bardzo ją to rozbawiło. Lubiła go dlatego, że jej zdolności wcale go nie przerażały. Większość ludzi bała się, że jasnowidząca pozna ich najbardziej skrywane tajemnice. Adam natomiast sam szukał tajemnic, swoich i innych ludzi, więc nie budziła w nim strachu. - Możesz mi wyjaśnić, o czym mówisz? - Popatrzył na nią bacznie. - To ona. - Ta niedożywiona narzeczona? Ta Mansfield? Helen spojrzała na podanie. - Tu jest napisane Darci T. Monroe, a nie żadna Mansfield. -To był żart. - Adam wiedział, że i tak nie uda mu się tego wyjaśnić. Helen potrafiła powiedzieć, czym w danym momencie w przeszłości zajmował się czyjś nieżyjący pradziad, ale wątpliwe, by kiedykolwiek widziała w telewizji jakiś program lub film. Wziął od niej podanie i jeszcze raz na nie spojrzał, próbując sobie przypomnieć drobną dziewczynę, która siedziała przed nim lalka minut wcześniej. Rozmawiał dziś z tyloma kandydatkami, że w końcu wszystkie dokładnie mu się pomieszały. Drobna, delikatna, roztaczająca wokół siebie aurę ubóstwa. Całkiem ładna, jak mały ptaszek. Szczygieł, pomyślał, przypomniawszy sobie jej blond włosy opadające luźno na ramiona i tani kostium. Nie miała rajstop. Pamiętał, że zwrócił uwagę na jej bose stopy w sandałach, bo wydało mu się, że nosi dziecięcy rozmiar. - Nie jestem pewien - zaczął, podnosząc głowę i spoglądając na Helen. Wyraz jej twarzy oznaczał, że wpadła w rodzaj transu i głęboko nad czymś medytuje.- No dobra- westchnął.- Mów, co widzisz. - Ona ci pomoże. Adam czekał, aż kobieta rozwinie tę myśl, ale jej usta skrzywiły się tylko w uśmiechu. Boże, zlituj się! Humor jasnowidzącej! Kobieta zobaczyła coś, co ją rozbawiło. Z doświadczenia wiedział, że to może oznaczać jakieś przyjemne wydarzenie, na przykład wygraną na loterii, ale równie dobrze może to być coś mniej sympatycznego, jak choćby utknięcie w śnieżnej zaspie na trzy dni. Jeśli tylko nikt nie zginął, Helen uważała takie wypadki za zabawne. Właściwie to śmieszyły ją wszystkie przygody, które kończyły się pomyślnie. No tak, po co komu telewizor, jeśli w jego głowie pojawiają się takie obrazki? - To wszystko, co masz do powiedzenia? - Adam zacisnął usta. - Tak. - Helen uśmiechnęła się szeroko, co nie zdarzało jej się zbyt często. - Jest głodna. Nakarm ją, a ona ci pomoże. - Mam ją nazywać Azor? - zapytał, siląc się na złośliwość, ale jego ton jeszcze bardziej ją rozśmieszył. - Pora wracać do pracy - stwierdziła, wstając. Spędzała w transie najciemniejsze godziny nocy, patrząc na życie i w przyszłość swoich klientów. Wprawdzie go drażniła, ale teraz, kiedy zbierała się do wyjścia, wpadł w panikę.
- Jesteś pewna co do niej? Poradzi sobie? Będzie chciała to zrobić? Helen zatrzymała się przed drzwiami, a kiedy na niego spojrzała, jej twarz była zupełnie poważna. - Tworzymy przyszłość. W tej chwili możesz wszystko zepsuć, albo odnieść sukces. Nie potrafię powiedzieć, co z tego wyniknie, dopóki nie spotkasz się z tą Mansfield. - Monroe - poprawił ją Adam. Helen lekko się uśmiechnęła. - Pamiętaj, nie wolno ci jej dotykać. - Co takiego? - oburzył się Adam. - Miałbym jej dotykać? Czy ja wyglądam na desperata? To chude biedactwo, pewnie dorastała w wiejskiej chacie. Co to za szkoła, o której wspominała? Coś dla panien? Dotykać jej?! Też coś! Wolałbym raczej... Umilkł, bo Helen wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Jej śmiech jeszcze przez chwilę rozbrzmiewał na korytarzu. Adam nigdy nie słyszał, żeby śmiała się na głos. - Nie znoszę jasnowidzów - mruknął, kiedy został sam. Postanowił jeszcze raz przejrzeć podanie. Ciekawe, co znaczy „T", zastanawiał się, z niepokojem kręcąc głową. Za każdym razem, kiedy do pokoju wchodziła jakaś długonoga piękność, na przykład z Dakoty Południowej, jego serce zaczynało bić szybciej. Gdyby się okazało, że to ona jest tą właściwą, spędzałby z nią każdą chwilę, wszystkie dnie i noce, razem przeżyliby przygodę. Niestety, gdy piękności opuszczały pokój, spoglądał na Helen, która tylko szyderczo się uśmiechała, bo przecież widziała wszystkie jego lubieżne wizje i w milczeniu kręciła głową. Nie, żadna z piękności nie była tą właściwą. Ale żeby ona? Ta Darci T. Monroe - niespokrewniona z tą drugą - nie wyglądała na kogoś, kto mógłby mu pomóc w osiągnięciu celu. Może się i nadawała, no cóż, fizycznie. W to był skłonny uwierzyć. Ale żeby... ? - Do diabła z tym wszystkim - wycedził przez zęby, sięgnął po telefon i wykręcił numer, który podała w zgłoszeniu. Mam jeszcze dwa tygodnie, myślał, czekając na połączenie. Może trafię na kogoś z odpowiednimi kwalifikacjami, pocieszył się, kiedy w telefonie odezwał się kobiecy głos.
Rozdział drugi
Darci jeszcze nigdy nie widziała tak pięknego miejsca jak Gaj w Camwell, w stanie Connecticut. Zajazd i tereny wokół niego należały niegdyś do bogatego farmera. Zupełnie jak Mount Vernon George'a Washingtona, pomyślała, kiedy pierwszy raz ujrzała zabudowania. Dom z dużym gankiem i dużą liczbą okien został wybudowany w 1727 roku. Podłogi wykonano z grubych dębowych desek. Na lewo od recepcji, gdzie od razu się zgłosiła, znajdował się ogromny salon z miękkimi, wygodnymi fotelami i dwiema sofami ustawionymi na wprost masywnego kamiennego kominka. - Jak tu pięknie - szepnęła do młodego chłopaka, który niósł jej malutką walizeczkę. - Będzie pani mieszkać w domku „Kardynał" razem z panem Montgomerym- poinformował, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów. - Tak? A czy pan Montgomery często tu bywa? - O ile wiem, jest u nas po raz pierwszy - wyjaśnił, kiedy wyszli z budynku i skierowali się na tyły zajazdu. Darci uśmiechnęła się, widząc ukwiecone ścieżki prowadzące do niewielkich domków, ukrytych pod ogromnymi drzewami. - Przyległości - powiedziała cicho. - Słusznie - odparł chłopak z uśmiechem. - Niewielu ludzi zna to słowo. Lubi pani historię? - Lubię wiele rzeczy. Czy pan Montgomery już jest? - Tak, zameldował się kilka godzin temu - powiedział i skrę cił ścieżką w lewo. - Wszystkie domki dla gości mają ptasie nazwy. Tak między nami, państwa domek służył kiedyś jako lodownik. Nie powinienem tego mówić... - ściszył głos. - Niech pani zajrzy pod łóżko. Znajdzie pani drzwi do piwniczki. Dawno temu trzymano tam lód. - A jest tam jakiś strumyk? Żeby lód się nie topił? - Kiedyś był, ale teraz już chyba nic nie ma. Jesteśmy na miejscu. - Otworzył drzwi i wszedł do domku. Była to mniejsza wersja budynku głównego. W środku znajdowały się dwie sypialnie, dwie łazienki, maleńka, świetnie wyposażona kuchnia i niewielki, ale przytulny salon. Stare i nowe meble były wspaniale utrzymane, a całe wnętrze gustownie zaaranżowane. - Pięknie tu - zauważyła cicho Darci. - Musi pan kochać tę pracę. - Na opłacenie rachunków wystarczy. Który pokój? - Och... nie wiem. Chyba ten wolny - odparła. Zauważyła, że chłopak się uśmiechnął, wchodząc do sypialni po prawej. Darci westchnęła. Sama pochodziła z małego miasteczka, więc wiedziała, jak to jest. Była pewna, że wszyscy mieszkańcy Camwell wkrótce się dowiedzą, że nie przyjechała tu z nowym szefem dla erotycznych rozkoszy. Szkoda, pomyślała. Bardzo chciała, żeby ludzie uważali, że robi coś podniecającego. Chłopak postawił jej walizkę przy łóżku i odwrócił się wyczekująco. Darci dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że on czeka na napiwek. Powoli otworzyła torebkę i wyjęła dwie dwudziesto-pięciocentówki. Chłopak ze zdumieniem przyjrzał się monetom, które mu podała, po czym uśmiechnął się do niej. - Dzięki - powiedział z rozbawieniem. Kiedy Darci w końcu została sama, usiadła na brzegu łóżka i zaczęła się zastanawiać, co teraz będzie. Ostatnie dwa tygodnie okazały się najdziwniejszym okresem w jej życiu, więc sama już nie wiedziała, czego się spodziewać. O tym, że dostała pracę, dowiedziała się od ciotki Thelmy, która odebrała telefon. - Co mówił? - dopytywała się Darci. - Kiedy mam się stawić do pracy? I gdzie? Ciotka Thelma nie miała pojęcia. Jej pierwszą myślą było to, że z przyjemnością powie mężowi: „A nie mówiłam?". Kiedy wuj Vern wrócił do domu, od razu zaczął się zastanawiać, ile powinni policzyć Darci za pokój, opierunek i przywilej przebywania w ich towarzystwie. Jeśli chodzi o Darci, to nie słyszała ani słowa z całej sprzeczki. Była szczęśliwa, bo sprawdziło się jej przeczucie, że wszystko jakoś samo się ułoży. Przez następne dwa tygodnie nowy pracodawca skontaktował się z nią wyłącznie po to, by zapytać o numer
ubezpieczenia i inne tego typu informacje potrzebne, by wypełnić czek, który zamierzał przysłać jej w ramach zaliczki. Poza tym Darci nie dowiedziała się niczego więcej. W końcu wuj Vern zaczął powtarzać, że ta cała praca to tylko pretekst, żeby podrywać dziewczyny takie jak ona. - A co to niby ma znaczyć? - parsknęła ciotka Thelma. Odkąd siostrzenica złapała pracę, która miała przynosić sto tysięcy dochodu rocznie, ciotka uznała, że Darci zajmuje teraz wyższą pozycję niż jej mąż. - Kto to są „dziewczyny takie jak ona", Vernonie? - wycedziła, zaciskając usta. - Jaka matka, taka córka - odciął się wuj Vern. Darci na wszelki wypadek wyszła z pokoju. W końcu listonosz przyniósł list i czek na sumę, jakiej Darci w życiu nie widziała. Dopiero wtedy wuj Vern przekonał się, że dziewczyna faktycznie odziedziczyła coś po Jerlene Monroe i wcale nie była to ta cecha, o której zawsze myślał. Kiedy tylko zobaczył czek, od razu wpadł na pomysł, by Darci zdeponowała go na jego koncie. - W ten sposób będziesz miała większe odsetki – tłumaczył przesadnie uprzejmym głosem. - Wuju Vernonie, może ja otworzę własne konto i ty zdeponujesz u mnie swoje pieniądze - odparła z uśmiechem Darci. Tu Darci została zasypana lawiną słów, na szczęście już dawno do tego przywykła. Gdyby tak bardzo nie potrzebowała pieniędzy, a potrzebowała ich do tego stopnia, że zdeterminowało to całe jej życie, chętnie by się podzieliła swoim szczęściem. Niestety, nie mogła oddać ani centa. - Wiesz, jakie Darci ma długi - przypomniała ciotka Thelma, ale dziewczyna czuła, że i ona nie jest zachwycona pomysłem, by siostrzenica zatrzymała wszystkie pieniądze dla siebie. Poza tym dobrze wiedziała, że nikt z krewnych nie uważa jej długu za tak potworny ciężar jak ona sama. Ostatecznie Darci obiecała rozważyć żądania wuja Verna, a odpowiedź miała dać następnego dnia. Nie powiedziała im, że w kopercie oprócz czeku znajdował się list od jakiegoś Adama Montgomeryego. Darci domyślała się, że to ten mężczyzna, który rozmawiał z nią o pracy, a teraz był jej nowym szefem. List zawierał informację o tym, że niebawem zostanie po nią przysłany samochód, który zawiezie ją do zajazdu Gaj w miejscowości Camwell, w stanie Connecticut. Był też numer telefonu, ale kiedy Darci zadzwoniła, odezwała się automatyczna sekretarka. Zostawiła wiadomość, prosząc, by samochód nie czekał na nią przed domem wuja, tylko szesnaście ulic dalej, w przyjemniejszej dzielnicy Nowego Jorku. Rankiem, w dniu, kiedy miała zacząć pracę, spakowała wszystkie swoje rzeczy do jednej starej walizki i zaniosła na miejsce, skąd miał ją zabrać samochód. Ponieważ spotkanie wyznaczone było dopiero na drugą po południu, spędziła na rogu ulicy cały ranek i wczesne popołudnie. W obawie, by nie przegapić samochodu, oddaliła się tylko raz, by kupić grzankę z sałatką z tuńczyka, po czym biegiem wróciła na miejsce. Czarny lincoln z jasnobrązowymi skórzanymi obiciami zajechał po nią dokładnie o drugiej. Przez całą drogę do Connecticut Darci siedziała na brzeżku tylnej kanapy i zadawała kierowcy pytania. Zanim dotarli na miejsce, do najdalszego zakątka stanu, gdzie leżało miasteczko Camwell, wiedziała o kierowcy więcej niż jego dwie ostatnie żony. Darci przyjechała na wyznaczone miejsce, ale Adama Montgomeryego nigdzie nie było. Energia rozsadzała ją do tego stopnia, że zamiast zostać w domku i rozpakować walizkę, co zajęłoby jej nie więcej niż pięć minut, wybrała się na rekonesans. Przede wszystkim postanowiła zwiedzić drugą sypialnię. Jego pokój był trochę większy niż jej. Na środku stały dwa duże łóżka. Pogładziła dłonią narzutę, zastanawiając się, z którego korzystał. Następnie podeszła do szafy. Była pełna ubrań. W Nowej Anglii panowała jesień, a garderoba pana Montgomeryego była idealnie dopasowana do tej pory roku. Darci obejrzała sztruksową koszulę i zauważyła, że na metce widnieją jego inicjały. A więc jej szef nosił ubrania szyte na miarę. Flanelowe, sztruksowe, wełniane i bawełniane koszule były niewiarygodnie mięciutkie. Na podłodze stało sześć par butów z drewnianymi prawidłami. - A niech mnie - westchnęła na głos Darci. - Sześć par butów. Zajrzała do szuflad, a potem poszła do jego łazienki i wszystko sprawdziła. Po kolei otwierała wszystkie buteleczki i słoiczki, żeby powąchać zawartość, dotknęła każdego przedmiotu. Wychodząc z pokoju wiedziała, że gdyby zaszła taka potrzeba, mogłaby rozpoznać swego pracodawcę wyłącznie po zapachu.
Problem w tym, że nadal nigdzie go nie było. O szóstej Darci wróciła do głównego budynku zajazdu i zajrzała do wszystkich pomieszczeń, których nie zamknięto na klucz. Przywitała się z pracownikami kuchni, nie omieszkała zapytać każdego o imię. Przedstawiła się pokojówkom. Obsługa pozwoliła jej zwiedzić piwnice całego domu. O ósmej wyszła na zewnątrz. Było dość chłodno, więc narzuciła żakiet od kostiumu. Wróciła do domku dla gości, ale nie zastała pana Montgomeryego i znów wyszła. W jego szafie wisiała gruba flanelowa koszula, którą miała ochotę włożyć, ale pomyślała, że w ten sposób przekroczyłaby pewne granice. Zapięła więc guziki żakietu i przyspieszyła kroku. Kilka razy zatrzymywała się i wyobrażała sobie mężczyznę, którego poznała. Gdzie on może być? Kiedy usłyszała czyjeś kroki, nie na ścieżce, ale na trawniku zasypanym uschniętymi liśćmi, przystanęła i wzięła głęboki oddech. Znalazła go. Bez namysłu ruszyła jego śladem. Zamiast iść po chodniku, przemykał się trawnikami. Darci szła za nim prawie przez godzinę, zanim odważyła się odezwać. - Czego pan szuka? Adam omal nie wyskoczył ze skóry, słysząc tuż za plecami jej głos, ale kiedy ją rozpoznał, szybko się uspokoił. Stała pod latarnią, ubrana w ten sam cienki kostium, który miała na sobie, gdy pierwszy raz ją zobaczył. Była tak krucha i delikatna, że gdyby kichnął, pewnie by się przewróciła. - Dlaczego nie jest pani w hotelu? - Pomyślałam, że pana poszukam i sprawdzę, czy pan czegoś ode mnie nie potrzebuje. To znaczy, w ramach pracy - dodała z uśmiechem. Świetnie wygląda, pomyślała, w tej modnie pod niszczonej skórzanej kurtce, wełnianym swetrze i idealnie wy tartych dżinsach. - Zamierzałem porozmawiać o pracy, kiedy się z panią zobaczę - odparł wyraźnie podenerwowany. - A co pan tu robi? Adam już miał zwrócić dziewczynie uwagę, że to nie jej interes, ale uznał, że skoro mają ze sobą spędzać tyle czasu, lepiej jej nie denerwować. Właściwie powinien się starać, żeby stosunki między nimi układały się jak najlepiej. Zmusił się do uśmiechu. - Wszystkiego dowie się pani w swoim czasie. - Jeśli szuka pan seksu, to ja jestem chętna - zapewniła Darci, trzepocząc jasnymi rzęsami. Przez sekundę Adam nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Stał i mrugał. Widząc, jak dziewczyna obejmuje się ramionami, żeby się rozgrzać, uznał, że pomysł zbliżenia z tą drżącą istotką jest szalenie zabawny. Nie mógł powstrzymać się od śmiechu, a kiedy parsknął, cała jego złość nagle minęła. Braki w innych dziedzinach z pewnością nadrabiała poczuciem humoru. - Chodźmy, na końcu ulicy jest restauracja – zaproponował uprzejmie. - Rozgrzeje się pani. Kilka minut później weszli do jasnej kafejki i Adam zaprowadził Darci do stolika. Wysoka szczupła kelnerka w błękitnym uniformie i białym fartuszku podeszła i zapytała, na co mają ochotę. - Kawa? - zwrócił się do Darci, która w odpowiedzi kiwnęła głową. - Coś do jedzenia? - zapytała znudzona kelnerka. - Nie - Adam spojrzał na Darci. - Właściwie to niech nam pani poda szarlotkę, o ile macie - oświadczył po namyśle. - Proszę pana, to jest Nowa Anglia, jest październik, a pan pyta, czy mamy szarlotkę? - Kelnerka zachichotała. - Dzięki, dawno się tak nie ubawiłem. Po chwili kelnerka postawiła przed nimi dwa ciężkie zielone kubki i napełniła je kawą. Adam przyglądał się, jak Darci wsypuje do kawy trzy łyżeczki cukru i cztery porcje śmietanki. Kiedy już wszystko było wedle jej upodobań, upiła duży łyk, ale nie odstawiła kubka, tylko trzymała go w dłoniach, próbując rozgrzać zziębnięte palce.
- Cieszę się, że mogłam pomóc- odparła, patrząc na niego dużymi oczyma.- A więc, czego pan dziś szukał? Kiedy kelnerka przyniosła dwa duże kawałki szarlotki, Darci natychmiast zabrała się do jedzenia, nie odrywając oczu od Adama. - Jak mnie pani znalazła? - zapytał, próbując uniknąć odpowiedzi na jej pytanie. - Zastosowałam metodę Prawdziwej Perswazji. - Ach tak? - Jego usta drgnęły w lekkim uśmiechu. - A cóż to takiego? - Jeśli się o czymś myśli wystarczająco intensywnie, można sprawić, że to się stanie. Po prostu skoncentrowałam się na tym, by znaleźć się jak najbliżej pana, i wtedy pan się pojawił. - Rozumiem. - Uśmiechnął się szeroko. - A więc, czego pan szuka? - Cóż, w tej chwili jeszcze nie mogę powiedzieć. Na razie nie ma powodu, by pani o tym mówić. - Będzie pan jadł tę szarlotkę? - zapytała. Nie przestając się uśmiechać, Adam podsunął jej nietknięte ciastko. - Mam dla pana pracować, ale nie chce mi pan zdradzić, czym się zajmuje. W każdym razie jeszcze nie teraz. Co musi się wydarzyć, zanim będzie pan mógł mi o wszystkim powiedzieć? Trzęsienie ziemi? Huragan? Microsoft ma kupić Chiny? Zachichotał. - Bardzo zabawne. Nic nie musi się wydarzyć. Po prostu najpierw muszę się czegoś dowiedzieć, a potem o wszystkim pani powiem. - Aha, rozumiem. - Co pani rozumie? - zapytał z lekka poirytowany. Kiedy ta mimoza wreszcie się od niego odczepi? - Tak jak w micie. Najpierw bohater musi odnaleźć skarb, postawić na nim nogę i uderzyć się triumfalnie w pierś, a wtedy, w nagrodę, u jego stóp omdleje piękna bohaterka. - Niech mnie pani... - Adamowi na chwilę odebrało mowę. Jeszcze nigdy żadna kobieta tak się do niego nie odnosiła. Zazwyczaj kobiety... no cóż, nigdy nie miał z tym problemu. Zmusił się do uśmiechu. - No dobrze. Wcześniej czy później i tak musi się pani dowiedzieć. - Podniósł się i dokładnie rozejrzał, a upewniwszy się, że nikt ich nie podsłuchuje, usiadł i pochylił się w jej stronę. - Gdzieś w tym miasteczku odbywa się sabat czarownic. Próbuję się dowiedzieć gdzie. Darci spokojnie piła kawę. Jej brak reakcji trochę go rozdrażnił. Nie dojrzał w jej oczach nawet cienia zainteresowania. - A pytał pan kogoś? - Nie słyszała pani, co powiedziałem? To sabat czarownic. Samo zło. A ten jest szczególnie zły. Sabaty zwykle nie są otwarte dla postronnych widzów. - Ale to małe miasteczko - powiedziała Darci, zeskrobując widelcem resztki ciasta z talerzyka. W mgnieniu oka zjadła drugi kawałek. - A co ma do tego wielkość miasteczka? - Wiem z doświadczenia, że w małych miasteczkach nie sposób utrzymać niczego w tajemnicy. Gdybym chciała wiedzieć, co porabia moja mama, tylko niech pan nie myśli, że jestem ciekawska, czy coś w tym stylu, wystarczyłoby zadzwonić do Putnam i zapytać któregokolwiek z mieszkańców, który skończył siedem lat. - Proszę mi przypominać, żebym nigdy nie wybrał się z wizytą do tego pani miasteczka. A swoją drogą, wątpię, żeby działo się tam coś choćby odrobinę tak złego jak ten sabat. - No cóż, kiedyś był tam... Darci nie zdążyła dokończyć, bo w tym momencie kelnerka położyła na stoliku rachunek. - Coś jeszcze? - zapytała, patrząc na dokładnie wyczyszczone talerzyki. - Został jeszcze kawałek ciasta wiśniowego. Darci zaświeciły się oczy. - Och, to wspaniale... - Nie, dziękujemy. Już wychodzimy - uciął Adam, wręczając
kelnerce pieniądze. - Przepraszam, czy gdzieś tu w okolicy przypadkiem nie odbywa się sabat czarownic? - wypaliła Darci, ku zdumieniu Adama. - Jasne. W zajeździe Gaj. - W tym, w którym się zatrzymaliśmy? -Właśnie. Mieszkacie w „Kardynale", prawda? Wystarczy wyjść tylnymi drzwiami, skręcić w lewo, a potem iść ścieżką, aż do dawnego domku niewolników. Na pewno traficie. - Nie sądzę, żeby... - zaczął Adam. - Czy to naprawdę samo zło? - zapytała Darci. - Proszę jej wybaczyć. Moja znajoma nie wie... Kelnerka zachowywała się tak, jakby go nie słyszała. - Mówię pani, najgorsze zło, jakie może być. W ciągu ostatnich czterech lat znikło czworo ludzi, na szczęście nikt z miejscowych. Podejrzewamy, że w podziemnych korytarzach dochodzi do przelewu krwi. Szeryf oczywiście nas wyśmiał, ale właścicielką domu jest ta jego paskudna szwagierka, a wszyscy wiedzą, że jest w to zamieszana. Posłuchajcie, lepiej na siebie uważajcie. Zbliża się koniec roku, pewnie znów zginie jakiś obcy. Życzę dobrej nocy i mam nadzieję, że jeszcze was tu zobaczę. Ha, ha! Żartowałam - dodała, po czym zabrała pieniądze i odeszła. Darci odwróciła się do Adama. Ze zdumienia, aż otworzył usta, ale szybko wziął się w garść. - Możemy już iść? - zapytał. Darci czuła, że jest na nią zły. Kiedy byli już na zewnątrz, ruszył przed siebie tak szybkim krokiem, że musiała biec, żeby go nie zgubić. - Zwolni mnie pan? - Powinienem tak zrobić! - warknął. - Zależało mi na tym, żeby nikt się nie dowiedział, po co tu przyjechaliśmy, ale pani... pani... - wyrzucił przed siebie ręce w geście bezradności, jak gdyby nie potrafił przywołać wystarczająco strasznych słów, by opisać to, co zrobiła. - Przecież wszyscy i tak by się dowiedzieli. - Darci cały czas biegła. - Kelnerka wiedziała, że mieszkamy w zajeździe, prawda? Znała nawet nazwę naszego domku. - Najwyraźniej nie traktuje pani tego wystarczająco poważnie. - Chciał pan wiedzieć, gdzie odbywa się sabat, i ja się tego dowiedziałam. Na czym polega praca osobistej asystentki, jeśli nie na pomaganiu, kiedy trzeba? Prawda jest taka, że nadal nie wiem, jakie są moje obowiązki i dlaczego pan mnie zatrudnił. Jedyny znany mi powód to ten, że się o to modliłam, więc może... och, dziękuję powiedziała, kiedy otworzył przed nią drzwi ich domku. Weszła do środka, odwróciła się i zaczekała, aż on też wejdzie. - Nie wiem, na które z tych pytań powinienem odpowiedzieć najpierw - stwierdził sztywno. - Chce pan od razu iść tą ścieżką i sprawdzić, gdzie odbywa się sabat? - zapytała wyraźnie zainteresowana. - Nie, nie chcę. Co więcej, nie chcę, żeby pani kiedykolwiek tam ze mną szła. Możliwe, że...- Mówiąc to, odwrócił się od niej. - Że co? - Nic. - Udał, że ziewa. - Zrobiło się późno, jestem zmęczony, a jutro muszę - urwał i jeszcze raz na nią spojrzał. Darci w milczeniu czekała, aż Adam w końcu wyjawi to, co przed nią ukrywa. On jednak wcale nie zamierzał niczego jej tłumaczyć, przynajmniej dopóki nie będzie do tego zmuszony. - No cóż - zaczął. Nagle przypomniał sobie jej propozycję, którą tak go rozbawiła. - Dobranoc, panno Mansfield. – Ponieważ Darci tylko lekko się uśmiechnęła, uznał, że nie zrozumiała żartu. - Monroe? Mansfield? Rozumie pani? Marilyn. Jayne. - Zrozumiałam ten żart, kiedy pierwszy raz go usłyszałam. Miałam wtedy cztery łata - odparła poważnie. Co pan przede mną ukrywa? Adam westchnął. Nie dość, że dowcip nie wypalił, to jeszcze dziewczyna okazała się piekielnie
spostrzegawcza. - Porozmawiamy rano, a teraz powinniśmy iść spać. Dobranoc, panno Monroe. - Dobranoc, panie Montgomery - powiedziała głośno, kiedy odwrócił się do niej plecami. Adam spojrzał na nią, jakby zamierzał coś dodać, ale chyba nic odpowiedniego nie przyszło mu do głowy, bo wszedł do swojej sypialni i zamknął za sobą drzwi. Darci udała się do swojego pokoju i dziesięć minut później spała już w wygodnym łóżku. Obudził ją hałas otwieranych i zamykanych drzwi. Zerknęła na stojący przy łóżku zegar. Dochodziła trzecia nad ranem. Czyżby pan Montgomery nie spał całą noc? Darci położyła się na plecach, zamknęła oczy i za pomocą Prawdziwej Perswazji postanowiła pomóc mu zasnąć. Kilka minut później zauważyła, że światło, które widziała przez szparę w drzwiach, zgasło. W domku zapanował spokój. Uśmiechnęła się i zasnęła.
Rozdział trzeci
Co dziś robimy? - zapytała rankiem. Adam skrzywił się, widząc, że dziewczyna ma na sobie to samo ubranie co wczoraj i w dniu rozmowy kwalifikacyjnej. - Spała pani? Tylko niech pani nie mówi, że też cierpi na bezsenność. - Zasnę nawet na łożu z igieł - odparła z uśmiechem. - Ależ tu pięknie, prawda? - Za oknem rozpościerał się nowoangielski patchwork jasnej czerwieni i pomarańczu. Adam nigdy nie zwracał szczególnej uwagi na otaczające go widoki. - Dlaczego ubrała się pani w ten cienki kostium? - zapytał. - Powinna pani włożyć ciepły żakiet albo chociaż jakiś gruby sweter. - Nie mam - wyjaśniła pogodnie. - Proszę się o mnie nie martwić. Nie przeszkadza mi chłód. Moja mama twierdzi, że za bardzo się kręcę, żeby odczuwać zimno. Adam otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Miał na sobie sztruksowe spodnie, bawełnianą koszulę, a na niej ciepły sweter. Zagryzł wargi, żeby oszczędzić jej komentarza na temat matki. - Chodźmy coś zjeść, a potem weźmiemy się do pracy. Jest pani głodna?- zapytał, otwierając przed nią drzwi. - No pewnie - odparła, wychodząc. - Prawie zawsze jestem głodna. Więc co będziemy dziś robić? Adam nie odpowiedział, bo jeszcze nie zdążył wymyślić, czym by ją zająć, żeby sam mógł robić to, co chciał. Kiedy tak patrzył, jak zimny jesienny wiatr wprawia dziewczynę w drżenie, uznał, że ona przede wszystkim potrzebuje cieplejszego ubrania. Na śniadanie poszli do przytulnej, słonecznej jadalni w zajeździe. Darci zjadła dwa razy więcej od Adama, ale nie to zdziwiło go najbardziej. Otóż okazało się, że ona zna już wszystkich pracowników i gości hotelowych. - Dziękuję, Allison - odezwała się do dziewczyny, która podała im kawę. - Dziękuję, Ray - powiedziała do mężczyzny, który przyniósł nakrycia. - Jak pańskie plecy, panie Dobbs? – zapytała w końcu gościa siedzącego przy sąsiednim stoliku. - Wszystkim pani opowiedziała, po co tu przyjechaliśmy? - zapytał cicho, sięgając po kromkę chleba. Niestety, Darci pochłonęła już cały chleb z koszyczka, a do tego omlet z czterech jaj i trzy kiełbaski. - Nie zdążyłam. A poza tym wczoraj jeszcze sama tego nie wiedziałam. Uśmiechała się, Adam nie miał pewności, czy żartuje, czy mówi poważnie. Trochę go to martwiło. Nie wiedział, jak ją przekonać, że sprowadziły go tu poważne sprawy. - Możemy już iść? - zapytał, kierując się w stronę holu. Zatrzymał się na zewnątrz, przed drzwiami wejściowymi, widząc, że Darci rozmawia z mężczyzną z recepcji. Staruszek miał skórę brązową i cienką jak łupina cebuli, ale Darci uśmiechała się do niego tak, jakby był mężczyzną z jej snów. - Proszę powiedzieć, panno Darci T. Monroe, co oznacza to „T"? - zapytał staruszek. - To stare i niemodne imię - wyjaśniła. - Dostałam je na cześć gwiazdy niemego kina, ale założę się, że pan nigdy o niej nie słyszał. Theda Bara. Staruszek zaśmiał się. - To była prawdziwa seksbomba. Te dzisiejsze aktorki niech się schowają. Darci pochyliła się nad kontuarem. - Zbereźnik z pana - zamruczała. - Wtedy nie było jeszcze cenzury. Starzec śmiał się tak głośno, że Adam przestraszył się iż zgaśnie na ich oczach. Darci jeszcze raz się do niego uśmiechnęła i ruszyła za Adamem. - Zawsze pani to robi? - zapytał, kiedy znaleźli się na dworze. - Co takiego? - Flirtuje i kpi. - Adam sam przed sobą musiał przyznać, że zachowuje się jak gbur. Zmarszczył brwi. - Wcale nie flirtuję ani nie kpię!- zaprotestowała.- Ja tylko...
-Zastanawiała się przez moment.- Staram się, żeby ludzie dobrze się czuli. To działa jak lustro. Kiedy oni są zadowoleni, odbija się to we mnie. Pan tego nie zauważył? - Nie - uciął szorstko Adam, po czym przystanął i sięgnął do kieszeni, wyjął portfel i wręczył Darci trzy banknoty studolarowe. - Proszę iść do tego sklepu po drugiej stronie ulicy i kupić jakiś żakiet - powiedział, a przypomniawszy sobie o tym, że współczesne kobiety wolą same za siebie płacić, dodał: - Może to pani potraktować jako zaliczkę. Darci oddała mu banknoty. - Nie, dziękuję. To co dziś robimy? - Chodzi o pieniądze, czy ma pani jakiś inny powód, by nie kupować ciepłych ubrań? - Nie chcę wydawać pieniędzy - wyjaśniła z uśmiechem, choć drżała z zimna przy każdym podmuchu chłodnego wiatru. Spojrzał na nią zdziwiony. - Jeszcze nie spotkałem kobiety, która by nie lubiła robić zakupów. Dlaczego nie kupiła pani nowej garderoby za pierwszy czek? - Oszczędzam - odparła krótko, odwróciła się i ruszyła przed siebie.- Poszukajmy biblioteki miejskiej. Może dowiemy się czegoś o historii tego miasteczka. Możemy też sprawdzić w lokalnej prasie, kim byli ludzie, którzy zniknęli. Ciekawe, czy to kobiety, czy mężczyźni. - Kobiety - odparł, nie ruszając się z miejsca. - A na co pani oszczędza? - Na wolność. - Darci odwróciła się i szła tyłem, coraz bardziej się od niego oddalając. Adam westchnął. Może i był snobem, ale nie znosił, kiedy kobieta była tak fatalnie ubrana. - No dobrze. - Z westchnieniem wyciągnął do niej rękę z banknotami. - Należą do pani. Nie odliczę tego z wypłaty. Uśmiechnęła się szeroko i wróciła do niego zadziwiająco szybkim krokiem. Chwyciła pieniądze i biegiem ruszyła do sklepu odzieżowego na zakupy. Kiedy przebiegała przez ulicę, omal nie potrącił jej samochód. Adam patrzył, jak się oddala, i uśmiechał się sarkastycznie. - Szybko pozbyła się niechęci - mruknął pod nosem, idąc w kierunku ławki, gdzie zamierzał usiąść i na nią poczekać. Miał nadzieję, że zakupy nie potrwają zbyt długo. Ledwo zdążył usiąść, Darci już była z powrotem. Przebiegła przez ulicę, wykonując tak niebezpieczny slalom między pędzącymi samochodami, że Adam aż wstrzymał oddech. Miała na sobie najbrzydszy sweter, jaki w życiu widział. Owszem, był gruby i zapewne ciepły, ale wyglądał tak, jakby jakiś niegrzeczny dzieciak ochlapał go farbkami. Co więcej, był tak wielki, że rękawy zakrywały jej dłonie. -A to co?! - Sweter. - Darci podciągnęła rękawy i pogładziła się po ramionach. - Bardzo ciepły. - Błagam, niech pani powie, że to coś nie kosztowało trzystu dolarów. - Nie, skąd! - wykrzyknęła radośnie. - Dwadzieścia dziewięć dolarów i dziewięćdziesiąt dziewięć centów po trzeciej obniżce. Plus podatek. To znaczy, że zostało mi dwieście sześćdziesiąt osiem dolarów i dwadzieścia jeden centów, które mogę wpłacić na konto. Adam nie zamierzał się z nią kłócić, ale nie mógł pozwolić na to, żeby jego pracownica była tak nieodpowiednio ubrana. Nie wspominając już o tym, że nie miał najmniejszego zamiaru patrzeć na to paskudztwo. - Proszę za mną - rzucił surowo i ruszył w kierunku przejścia dla pieszych. Kiedy jedyne światła w Camwell zaświeciły się na zielono, przeszedł przez ulicę. Darci biegła za nim. Adam otworzył drzwi małego sklepu. Okno wystawowe wyglądało zachęcająco, prezentowano tam drogie stroje i piękne buty. Ekspedientka podniosła głowę i w chwili, gdy ujrzała ubranego luksusowo Adama, uśmiechnęła się ciepło, ale kiedy zza jego pleców wyłoniła się Darci, zachęcający uśmiech sprzedawczyni zamienił się w wyraz pogardy. Strój Darci oraz fakt, że dosłownie przed chwilą nabyła u niej ten tani ciuch, sprawiły, że kobieta patrzyła na nią z
wyższością. Adam nigdy nie spotkał się z takim traktowaniem. Nikt nie patrzył na niego w sposób, w jaki ekspedientka patrzyła na Darci. Co dziwniejsze, zdaje się, że to pogardliwe spojrzenie nie robiło na dziewczynie najmniejszego wrażenia. Adam wyjął platynową kartę kredytową i wręczył ją ekspedientce. - Proszę podać mi wydruk - powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu. - Słucham? - sprzedawczyni nie odrywała wzroku od Darci, która oglądała bluzki wiszące na wieszaku. Najwyraźniej spodziewała się, że klientka zaraz coś ukradnie. - Poproszę o wydruk z czytnika - warknął, wskazując wzrokiem wsunięte pod kasę rachunki. Jego gniewny głos przyciągnął uwagę ekspedientki, która aż podskoczyła i natychmiast przystąpiła do spełnienia jego żądania. Gdy nieco zmieszana podała mu wydruk, Adam w milczeniu podpisał. Na rachunku nie było żadnej kwoty, tylko jego podpis. - A teraz proszę ją ubrać od stóp do głów - powiedział cicho, jak gdyby jego słowa przeznaczone były wyłącznie dla jej uszu. - I niech pani zabiera z powrotem ten okropny sweter. Jeśli jeszcze raz wciśnie jej pani coś podobnego, kupię ten przeklęty sklep tylko po to, żeby go spalić. Mam nadzieję, że nie będzie pani w środku, kiedy to zrobię. Czy wyrażam się jasno? - Tak, proszę pana - bąknęła pokornie.
Rozdział czwarty
Adam pierwszy raz w życiu widział, żeby ktoś był tak zachwycony jak Darci, gdy dostała nowe ubrania. Kiedy wyszła ze sklepu, trzymając po trzy torby w każdej ręce, miał ochotę powiedzieć, że wydawanie cudzych pieniędzy idzie jej świetnie, jednak widząc jej minę, powstrzymał się od sarkazmu. Oczy miała wielkie jak spodki i pełne zachwytu, na jaki stać jedynie dzieciaki w Boże Narodzenie. Przez większą część życia włóczył się po świecie i z niejednego pieca jadł chleb. Kuzynka Elizabeth mówiła, że jest zblazowany. Rodzina uważała go za czarną owcę, której przyświeca hasło: „Byłem, widziałem, wyjechałem znudzony". Tym razem Adam musiał przyznać, że czegoś takiego, jak wyraz twarzy Darci, jeszcze nie widział. Patrzyła prosto przed siebie, ale jej oczy nie dostrzegały niczego, prócz jakiejś wewnętrznej wizji, która tak ją uszczęśliwiała. - Może ponieść? - zapytał, nie ukrywając rozbawienia. Kiedy nie odpowiedziała, sięgnął po jeden z pakunków, ale Darci tak mocno zaciskała dłonie na uszach torby, że po to, żeby oddała zakupy, chyba musiałby jej połamać palce. - Łatwiej byłoby mi nieść panią - mruknął, lecz na ten docinek również nie zareagowała, z zachwytem wpatrując się w jakiś niewidzialny punkt. - No dobrze - stwierdził łagodnie. - Wracajmy do hotelu. Pora na lunch. Nie jest pani głodna? Gdy ostateczny środek, jakim była wzmianka o jedzeniu, nie zadziałał, Adam pomachał dłonią tuż przed twarzą Darci. Nawet nie mrugnęła. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zarzucić jej sobie na ramię i nie zanieść do hotelu. Te zakupy pewnie ważyły więcej niż ona. Byli jednak w miejscu publicznym, nie chciał wzbudzać sensacji i powodować więcej plotek niż to konieczne. Po namyśle położył ręce na jej ramionach, obrócił ją twarzą w kierunku chodnika i delikatnie pchnął. Tym sposobem dotarli do rogu ulicy. Po zmianie świateł Adam znów musiał ją pchnąć, żeby ruszyła przed siebie. Podtrzymał ją, żeby nie upadła, wchodząc z chodnika na ulicę. Przed przejściem stał samochód. Siedząca w nim kobieta uchyliła szybę i wystawiła głowę. - Czy coś jej się stało? - zapytała z troską. - Nie, wszystko w porządku. To tylko nowe ciuchy. – Adam skazał głową sześć toreb z zakupami, które Darci kurczowo ściskała w rękach, jak gdyby od tego zależało jej życie. - Och, jak ja to rozumiem. - Kobieta z westchnieniem cofnęła głowę. Adam usłyszał, jak zwraca się do siedzącego obok niej mężczyzny: - Dlaczego ty nigdy nie kupujesz mi niczego nowego? Dotarli na drugą stronę ulicy. Adam nie wiedział, jak ją zmusić, żeby weszła na chodnik, więc po prostu objął ją w pasie i podniósł. Kobiety, które znał, ważyły więcej niż Darci. Gdy ją oderwał od ziemi, omal nie uderzyła go głową w brodę. Postawił ją na chodniku i znów mógł nią sterować. Poprowadził ją w stronę podjazdu wiodącego do ich hotelu, następnie ścieżką na tyły głównego budynku, w końcu do ich domku. Gdy weszli do środka, Darci stanęła jak posąg. I co ja mam teraz robić? - zastanawiał się Adam. Choć tyle w życiu podróżował, niejedno widział i robił, panowanie nad problemami domowymi nigdy nie było jego mocną stroną. A jak w takim przypadku postąpiłby mąż? Z drugiej strony, czy normalne, zwyczajne kobiety zachowują się w ten sposób po powrocie z zakupów? Wieszaki! To jedyne, co przyszło mu do głowy. Może zdoła ją nakłonić, by powiesiła w szafie swoje nowe ubrania? To zadanie powinno wyrwać ją z transu. Z tą myślą udał się do jej pokoju i otworzył szafę. Na drążku znalazł kilka wieszaków, ale poza nimi szafa świeciła pustką. Nie było żadnych ciuchów. Gdzie są jej ubrania? Zaintrygowany podszedł do stojącej po drugiej stronie pokoju komody i odsunął szufladę. W środku znalazł jedne sprane bawełniane majtki, parę białych skarpet z wytartymi piętami, starannie złożone jasne dżinsy i długą koszulkę, w której zapewne sypiała. Marszcząc brwi, ruszył do łazienki. Na półce leżała szczoteczka do zębów, która na pierwszy rzut oka miała co najmniej pięć lat, bo włosie było prawie zupełnie wytarte. Obok szczoteczki
stało pudełeczko z sodą oczyszczoną. Adam domyślił się, że Darci używa jej do mycia zębów. Zauważył też dezodorant w plastikowym opakowaniu, wyglądający na hotelową reklamówkę. Klnąc pod nosem, wrócił do pokoju. Przecież dał jej pieniądze. Dlaczego nie kupiła sobie jakichś przyzwoitych ubrań? Dlaczego nie... Stała dokładnie tam, gdzie ją zostawił. Kręcąc z niedowierzaniem głową, Adam jeszcze raz wziął ją za ramiona i skierował w stronę sypialni. Gdy zatrzymali się przy łóżku, zaczął wyjmować z toreb jej zakupy. Nawet nie próbował jej zmusić, by wypuściła torby z rąk. Rozpakowując zakupy, pomyślał, że sam przez całe życie miał pieniądze, więc ładne ubrania nie robiły na nim wrażenia. Nigdy nie poświęcał uwagi nowym koszulom czy spodniom, ale teraz widział, ile nowe stroje znaczą dla kogoś, kto nie ma niczego. Przyjrzał się nabytkom i z zadowoleniem stwierdził, że ubrania są najwyższej jakości. Jeśli w małym miasteczku takim jak Camwell utrzymał się tego rodzaju sklep, mieszkańcy musieli mieć pieniądze. Wśród tkanin dominował kaszmir. Darci wybrała miękkie swetry i tweedowe spódnice na podszewce i z kieszeniami-jedna z kuzynek Adama uważała, że spódnica bez podszewki i kieszeni nie jest nic warta. Były też spodnie, jego zdaniem w dziecinnym rozmiarze. Zerknął na metkę. Rozmiar drugi. W torbach znalazł też granatowy blezer zapinany na srebrne guziki, dwa grube swetry - „robione ręcznie w Ma-ine", głosił napis na metce - oraz trzeci sweter, tak gruby i ciężki, że mógłby posłużyć za osłonę dla storczyka na czas zamieci śnieżnej. W jednej torbie znalazł małą papierową torebeczkę z owiniętą w bibułkę biżuterią. Oczywiście była to sztuczna biżuteria, zwykłe świecidełka, ale widać było, że dobrano je tak, by pasowały do ubrań. W tej samej torbie zauważył pudełka z bielizną, więc po prostu ją zamknął i niczego więcej nie wyjmował. Kiedy już wszystkie ubrania leżały na łóżku, odwrócił się do Darci. Wciąż stała w bezruchu, zaciskając na uchwytach dłonie pobielałych kostkach, i patrzyła w dal. I co teraz? Nie namyślając się zbyt długo, podniósł ją i rzucił na łóżko, na stertę nowych ubrań. To ją obudziło! W ułamku sekundy poderwała się na równe nogi. - Pogniotą się! Zniszczy je pan! Pan nie... - Głos uwiązł jej w gardle, kiedy pochyliła się i pogładziła kaszmirowy sweter. Ten sam odcień głębokiego fioletu powtarzał się na spódnicy w kratkę. Widząc, że dotyka ubranie z czcią, z jaką ludzie odnoszą się do świętych przedmiotów, Adam stwierdził, że trochę go to drażni. A może nie było to rozdrażnienie, tylko odrobina zazdrości? W końcu to on kupił jej te wszystkie rzeczy, czy więc nie powinna... - Możemy iść na lunch? - zapytał, czym jeszcze bardziej się zirytował, bo w swoim głosie wyczuł oschłość i niemalże gniew. - Tak, tak. - Darci westchnęła. - Tak, tak, tak. Będę gotowa za minutkę. - Tak, oczywiście. Adam przeszedł do salonu, by tam na nią poczekać. Darci pojawiła się dziesięć minut później. W rękach znów kurczowo ściskała sześć toreb. Od razu zrozumiał, że zapakowała do nich wszystkie nowe ubrania. - Chyba nie chce ich pani zwrócić? - zapytał z przerażeniem. - Oczywiście, że nie. - Uśmiechnęła się Darci. – Zamierzam pokazać nowe stroje wszystkim w hotelu. To wszystko. - Chce pani pokazywać? - Aż się wstrząsnął, próbując odzyskać jasność umysłu. - Przecież pani nie zna tych ludzi. Co ich to obchodzi, że jakaś obca kobieta kupiła sobie ubrania? Przez chwilę Darci przyglądała mu się z niedowierzaniem. - Dziwny z pana człowiek - stwierdziła, po czym minęła go podeszła do drzwi. Otworzyła je, nie wypuszczając toreb. Adam przez kilka minut stał i zastanawiał się, czy powinien za nią pójść. To jeszcze dziecko, pomyślał, krzywiąc się. Kompletnie nie zna się na ludziach. Kiedy w końcu dotarł do jadalni w budynku głównym zajazdu, zatrzymał się przed drzwiami, by posłuchać, co się tam dzieje.
- Ten sweter pasuje też do tej spódnicy - usłyszał kobiecy głos. - Och, nie wiedziałam - powiedziała Darci. - Masz głowę do tych spraw. - A mnie się podoba ten naszyjnik razem z tą bluzeczką - radziła inna. - Ach, to mój ulubiony kolor. Ta spódnica jest przepiękna - zachwycała się pierwsza. - To dlatego, że twoje niebieskie oczy mają dokładnie ten sam odcień - zauważył jakiś mężczyzna. - Harry, daj spokój. - Obdarzona komplementem kobieta zbeształa go zalotnie. Sprawia, że ludzie dobrze się czują w jej towarzystwie. Mówi każdemu coś miłego, pomyślał Adam, stając w drzwiach. - A oto człowiek, który się do tego przyczynił! – zakrzyknęła na jego widok wysoka brunetka. Wspaniały z pana szef. Spójrzcie tylko, zarumienił się! Adam oniemiał. Wokół Darci zgromadzili się chyba wszyscy pracownicy hotelu. Miał ochotę warknąć, że nigdy się nie rumieni. Chciał im powiedzieć, że jako człowiek z tajną misją nie ma zwyczaju rumienić się z powodu kilku głupich ciuchów, ale niczego takiego nie powiedział. Chwycił Darci za łokieć i pchnął ją w kierunku drzwi. - Idziemy na lunch - burknął. Niestety, Darci zaparła się piętami w taki sposób, że po to, by ją wyprowadzić przez drzwi, musiałby ją ciągnąć lub nieść. Z początku sądził, że woli zostać z pozostałymi gośćmi, dopiero po chwili uświadomił sobie, że zatrzymują ją nowe stroje. - Nie martw się, kochanie. - Jedna z kobiet roześmiała się i poklepała Darci po ramieniu. - Zaniosę to wszystko do twojego pokoju. Dopiero wtedy Darci ustąpiła i ruszyła za Adamem w stronę holu. Właśnie wychodzili, kiedy do hotelu weszły dwie kobiety. Obie były ubrane po męsku, w dżinsy, ciężkie buty i długie płaszcze. - Zdaje się, że spóźniłyśmy się na pokaz mody - zmartwiła się jedna z nich. Adam nie rozumiał, skąd się o tym dowiedziały, skoro były gdzieś na zewnątrz. - Cześć, Lucy, witaj, Annette - zagadnęła je Darci, jakby to były jej dobre przyjaciółki. - Nie, ciuchy wciąż tam są. - W głosie Darci brzmiała tęsknota, jak u karmiącej matki, która zmuszona jest opuścić swoje maleństwo. - Wspaniale - ucieszyła się niższa z kobiet. - Przybiegłyśmy je zobaczyć. A tak między nami, chciałam cię o coś zapytać. Co znaczy „T" w twoim imieniu? - Tennessee - odparła bez namysły Darci. - Jak Tennessee Claflin, sufrażystka. - I zwolenniczka wolnej miłości - dodała wyższa. – Bardzo słusznie. Kobiety roześmiały się, a Darci wyszła z hotelu. - To dokąd idziemy na lunch? - zapytała. Zatrzymała się dopiero wtedy, gdy zauważyła, że nie ma za nią Adama. Wciąż stał w drzwiach. - Co naprawdę oznacza „T'? Theda czy Tennessee? – Patrzył na nią, mrużąc oczy, ale kiedy Darci otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, podniósł w górę rękę. - Albo nie, nie chcę tego słuchać. Pewnie tym RAZEM odpowiedź będzie jeszcze inna. Darci uśmiechnęła się. - Idziemy do restauracji? - zapytała. - Jasne, czemu nie? Nie sądzę, żeby w Camwell były jakieś ciekawsze lokale. - Możemy zostać w zajeździe. - I opędzać się od wszystkich pracowników? Nie, dziękuję. Otworzył przed nią drzwi do restauracji, a kiedy weszli, od razu zjawiła się kelnerka. - Wróciliście? - zapytała. - Sally, nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności - odparła Darci, idąc w kierunku tego samego stolika, przy którym siedzieli poprzedniego dnia. - Skąd pani zna jej imię? - bąknął Adam, siadając przy stole naprzeciwko Darci i sięgając po menu. - Nosi identyfikator. Przeczytałam.
Jej odpowiedź go rozbawiła. - Słusznie. Punkt dla pani. - Wręczył jej menu, gdyż na stoliku leżał tylko jeden egzemplarz. - Na co ma pani ochotę? - Na wszystko - odparła szczerze. - Ale może być danie dnia. - Co podać? - zapytała kelnerka, stawiając przed nimi szklanki z wodą. Wyjęła z kieszonki fartuszka ołówek i notes. Adam wiedział, że danie dnia to najtańsza pozycja z menu, a poza tym doświadczenie nauczyło go, że zwykle było to coś, czego szef kuchni jak najszybciej chciał się pozbyć. -Macie steki? Sally żula gumę. Jej czarne włosy wyglądały tak, jakby od dawna nie były myte. Ich czerń stanowiła dziwny kontrast z niespotykaną białością skóry. Najwyraźniej nie przepadała za sportami na świeżym powietrzu. -Nie mamy, ale tuż obok jest sklep spożywczy. Jeśli pan chce, mogę kogoś posłać po zakupy. Adam spojrzał na Darci. -Co pani myśli? Czy stek nie będzie za ciężki na lunch? Pokręciła przecząco głową. - Dwa, najlepsze - powiedział Adam. -I wszystkie dodatki, jakie tu serwujecie. Czy może pani podgrzać w mikrofalówce kilka ziemniaków? - W mikrofalówce? - zdziwiła się Sally, nie przestając ze znudzeniem żuć gumy. - Nieee, tu, w Camwell, niepotrzebne nam mikrofalówki. Szef kuchni jest czarownikiem i za pomocą różdżki może... - Widząc minę Adama, urwała w pół zdania i roześmiała się. - Czy dziś po południu weźmiemy się wreszcie do pracy?- zapytała Darci, kiedy zostali sami. - Właściwie to - zaczął Adam i znów sięgnął po kartę. Przez chwilę czytał spis potraw w ogromnym skupieniu. - Dziś popołudniu mam do załatwienia sprawę osobistą. Zaczniemy od jutra. Milczała, więc podniósł głowę i na nią spojrzał. - Osobistą?- zapytała cicho, patrząc mu prosto w oczy. – Czy chodzi o to, że znów będzie pan węszył? Chce pan, żebym siedziała i czekała w hotelu, tak? - Nie - odparł powoli. - Chodzi o to, że mam osobistą sprawę, którą muszę się dziś zająć. Pani będzie mieć wolne popołudnie. Może je pani spędzić z tymi wszystkimi przyjaciółmi, których tu pani poznała. Już wiem! Niech pani idzie do biblioteki i dowie się czegoś na temat tych zaginionych kobiet. Albo niech pani poszuka dwustu dwunastu sposobów, by wytłumaczyć, co znaczy „T" w pani imieniu. Darci przez całe życie miała do czynienia z ludźmi, którzy uwielbiają wszczynać kłótnie, dlatego nie zamierzała łapać się na jego przynętę i bronić ani niczego wyjaśniać. - Po co pan mnie w ogóle zatrudnił, skoro mam siedzieć w hotelu? Adam sięgnął po szklankę i napił się wody. Darci podejrzliwie zmrużyła oczy. - Jest pan taki miły, bo chce mnie pan złożyć w ofierze czarownicom? Słysząc te słowa, Adam omal się nie udławił. Tak się zakrztusił, że opryskał Darci wodą. Nawet nie drgnęła. Adam chwycił leżące na stole serwetki i zaczął ją wycierać. Po chwili namysłu wycofał się i po dał jej cały serwetnik. Wytarła twarz i odłożyła serwetki na stół. - Zgadłam, prawda? - zapytała prawie szeptem. Ani na chwilę nie spuszczała z niego wzroku. - Dziś po południu będzie się pan zajmował czarownicami, tak? - To, co robię w wolnym czasie, nie powinno pani interesować - powiedział, pochylając się ku niej tak blisko, że prawie dotykali się głowami. - Zatrudnił mnie pan jako osobistą asystentkę, więc skoro zamierza pan zajmować się sprawami osobistymi, będę panu asystować. - Ma pani rację, zatrudniłem panią - zaczął, piorunując ją spojrzeniem. - To ja panią zatrudniłem, a to znaczy, że chodzi pani tam, gdzie ja chcę, kiedy chcę i... - Możecie się trochę przesunąć? - zapytała Sally. Stała przy stoliku, obładowana wielkimi półmiskami i
koszykiem pełnym jedzenia. - Szybko się pani uwinęła - powiedział Adam, odchylając się na oparcie. - Trzymamy na zapleczu parę ziejących ogniem smoków, dlatego tak sprawnie gotujemy. Kiedy kelnerka kładła na stole talerze, Adam spojrzał na Darci znacząco, jak gdyby chciał jej dać do zrozumienia, że to wszystko przez jej długi język. Ona jednak nie zwróciła na to uwagi, wpatrzona w jedzenie. - Przyniosłam podwójne porcje - wyjaśniła kelnerka. - Widziałam, jaki ma apetyt, więc pomyślałam, że przyda się dokładka. Wiem, że jeśli może pan wydać na ubrania tyle, ile dziś w Odzieżowym Raju, stać pana i na to. - To powiedziawszy, oddaliła się na zaplecze. - Wszyscy wszystko o nas wiedzą - warknął Adam, sięgając po nóż i widelec. Zanim zdążył wziąć do ust pierwszy kęs, Darci pochłonęła połowę steku, ziemniaków, groszku i surówki z białej kapusty. Na stole stał koszyk z chlebem dyniowym, dwie porcje masła, półmisek z jagodziankami i kabaczek w plasterkach. - Chodzi o przedmiot uzupełniający, tak? - zagadnęła Darci z pełnymi ustami. - O co? - O mój przedmiot uzupełniający w college'u. Zatrudnił mnie pan ze względu na przedmiot uzupełniający, prawda? Mrugając z konsternacją, Adam zabrał się do jedzenia. - Tak, tak, oczywiście. Racja. Świetny kurs. To było...? - Włożył do ust duży kawałek steku i dał jej znak, żeby mówiła. - Czary. - Co takiego? - zapytał, z trudem zachowując spokój. Zamorduje tę wariatkę, Helen! A więc to o to jej chodziło, kiedy mówiła, że Darci nie jest tym, kim się wydaje. - Studiowała pani czary? - Pierwsze słyszał, żeby uczelnie oferowały tego typu kursy. Patrzyła na niego podejrzliwie.. - Nie pamięta pan mojego podania, prawda? Jeśli to nie z tego powodu, to dlaczego mnie pan zatrudnił? - Zapewne to wpływ tej pani Prawdziwej Perswazji – odparł z uśmiechem. Podniósł dłoń, wyprostował palce i machnął ręką jak czarnoksiężnik rzucający zaklęcie. - Przekonała mnie pani, żebym panią zatrudnił. Nie odwzajemniła uśmiechu. - Zadzwonił pan, zanim zdążyłam zastosować Prawdziwą Perswazję. Kiedy rozmawiał pan z moją ciotką, siedziałam w parku na ławce i jadłam banany. Powie mi pan wreszcie prawdę czy nie? - A co pani może wiedzieć o prawdzie? - Wiem, że wcale nie czytał pan mojego podania, więc musi być jakiś inny powód, dla którego dał mi pan pracę. - Ależ oczywiście, że czytałem pani podanie. Szczegóły po prostu wyleciały mi teraz z głowy, to wszystko. Ta surówka wygląda apetycznie. To może być najsmaczniejsza surówka, jaką w życiu jadłem, nie sądzi pani? A raczej czy się pani z tym zgadza? - dodał, widząc jej pusty talerz. - Przyjechał pan tu szukać sabatu czarownic, zatrudnił pan asystentkę, która jako przedmiot uzupełniający studiowała czary, ale pan o tym nie pamięta. Wyleciało to panu z głowy? - A więc czego się pani nauczyła na kursie czarów w college’u?- zapytał pogodnie. - Korespondencyjnie, o ile się nie mylę? Gdzie w Putnam można kupić oczy traszki? - W każdej drogerii - odcięła się z poważna miną. - Kiedy zaczniemy szukać czarownic? - Pani dziś ze mną nie idzie - oświadczył zdecydowanie. - Pracuję sam. - Rozumiem. A co pan zrobi, kiedy jakaś wiedźma rzuci na pana czar zenobyrski? - Jaki? - zapytał, sięgając po kawałek chleba dyniowego. Zaczekał, aż Darci weźmie kromkę i posmaruje masłem. - Unieruchamiający- wyjaśniła. - Nie będzie pan mógł uciec. - To jakieś brednie. Nikt na świecie nie potrafi czegoś takiego. - Oczywiście, że nie. Od stuleci czary praktykuje się tylko dlatego, że ciągle są nieskuteczne. Adam przesuwał palcem jagodziankę na swoim talerzu. Może ' to jest prawdziwy powód, dla którego
jasnowidząca kazała mu ją zatrudnić? Możliwe, że ta dziewczyna coś wie, pomyślał. - Nie ma pani odpowiedniego stroju - powiedział. - Pod paczkami z bielizną, której nie chciał pan dotykać, leży czarny trykot z lycry. To się nazywa cat-suit. Darci pochłonęła ostatni kawałek chleba dyniowego. - Jak pan myśli, podają tu dziś jakiś deser?
Rozdział piąty
I jak wyglądam? - zapytała Darci, wyłaniając się ze swojego pokoju w obcisłym czarnym trykocie. Adam był podenerwowany. Czuł, że obie nim manipulują, najpierw jasnowidząca, a teraz ta chudzina. Przez chwilę zastanawiał się, w jaki sposób się dziś wymknąć, ale w końcu uznał, że Darci mogłaby zrobić coś głupiego, na przykład zadzwonić na policję i kazać go szukać. Wiedział, że lokalna policja przymyka oko na to, co dzieje się w Camwell. Odeślę ją jutro do domu, postanowił. To jedyny sposób. Wezwę ją później, jak będzie mi potrzebna. Uśmiechając się złowieszczo, Adam odwrócił się, by spojrzeć na Darci, i szczęka mu opadła. Ubrania, w jakich ją wcześniej widział, były o wiele za duże, wisiały na niej jak na wieszaku, tak że prawie nie było jej spod nich widać. Teraz miała na sobie jednoczęściowy trykot, który przylegał jak skóra. Była zaokrąglona. Nie, była bardzo, bardzo zaokrąglona. Miała krągłe uda, mały, zadarty w górę tyłeczek, wąską talię i drobne, ale pełne piersi. - Wygląda pani jak dziesięcioletni dzieciak mojej kuzynki - powiedział, odwracając się od niej. - Chłopiec czy dziewczynka? - Darci kręciła się przed umieszczonym w salonowej szafie lustrem i przyglądała się swojemu odbiciu. Nie jest źle, pomyślała. Góra może nie najlepsza, ale reszta w sam raz. - Słucham? - bąknął Adam. - Czy dzieciak pańskiej kuzynki to chłopiec czy dziewczynka? - Dziewczynka. - Wie pan, zdaje mi się, że ten chłopak od Andersonów ma jakieś dwanaście lat. Myśli pan, że mu się spodobam? Adam roześmiał się. - Chodźmy już. Oczywiście, jeśli jest pani w stanie oderwać wzrok od swojego odbicia. - Ja mogę, nie wiem tylko, czy pan może - odcięła się. W odpowiedzi Adam prychnął i podał jej swoją kurtkę, by włożyła ją na trykot. - Jeśli kogoś spotkamy, proszę udawać, że jesteśmy na spacerze. I błagam, niech mi pani zrobi tę uprzejmość i nie rozgłasza wokół, dokąd idziemy. - Jak mogę komuś coś powiedzieć, skoro sama nie mam pojęcia? - zapytała, kiedy wychodzili. Adam przepuścił ją przodem. Na dworze Darci szła tuż za nim. - W lewo - odezwała się po chwili. - Sally mówiła, że trzeba iść w lewo, aż do ścieżki. - Racja - powiedział, zawracając. - Szkoda, że pani nie wie, dokąd idziemy. Uśmiechnęła się i ruszyła za nim, tuląc policzek do jego kurtki. Mięciutka wełna przesiąknięta była jego zapachem. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś tak hojnego, pomyślała, przypominając sobie nowe ubrania. Pod grubą warstwą kolorowych liści prawie nie było widać ścieżki. Po kilku minutach marszu Adam zatrzyma! się przed rzędem niskich, wyremontowanych zabudowań. - Kwatery niewolników - wyszeptała Darci, ale szybko zamilkła, bo Adam dał jej znak, by została na miejscu, i wszedł do pierwszej z brzegu chaty. Kiedy minęły trzy minuty, a on wciąż nie wracał, Darci ruszyła jego śladem. W samą porę - zdążyła jeszcze zauważyć jego piętę znikającą za ukrytymi drzwiami. Gdyby go usłuchała, poszedłby bez niej. Przytrzymała drzwi i wśliznęła się za nim w ciemność. Miał maleńką latarkę, która rzucała światło na wiodące w dół schody. Kiedy dotarł na dół, rozejrzał się wokół. Zobaczył tunel, wykopany w czarnej, skalistej ziemi. Ze ścian sterczały kamienie, strop podtrzymywały belki i słupy rozmieszczone regularnie co kilka metrów. Podziemny korytarz skręcał w prawo, więc nie widzieli, co dzieje się przed nimi. - Niech pani zostawi kurtkę - szepnął - żeby nie przeszkadzała, jeśli będziemy musieli uciekać. Podała mu kurtkę. Adam zwinął ją razem ze swoją i schował pod drewnianymi schodami. Potem ruszył przed siebie, a Darci tuż za nim. Choć za nic by się do tego nie przyznała, była trochę zdenerwowana. Miała ochotę głośno śpiewać,
tańczyć, hałasować, byle tylko przerwać złowrogą ciszę. Próbowała sobie wyobrazić mężczyzn i kobiety, prawdopodobnie niewolników, którzy wydrążyli ten tunel. - Kopali drogę ku wolności - szepnęła do Adama. - Jak pan myśli, czym? Muszlami małży? A może gołymi rękami? - Cicho! - syknął przez ramię. Darci spojrzała na ciemne ściany. Była pewna, że słyszy tupot myszy. A może to szczury? Nagle przypomniały jej się wszystkie postaci z powieści Edgara Allana Poe. Trzymała się tak blisko Adama, że co chwila na niego wpadała. - Nie! - szepnęła, próbując zająć czymś myśli. - Jestem pewna, że własnymi kajdanami kopali i drapali ścieżkę wiodącą do wolności dusz. Adam przystanął i odwrócił się. W świetle latarki Darci dostrzegła jego wściekłą minę. Chwyciła go za pasek i przez jakieś dwie minuty milczała. Kiedy tunel zaczął się rozszerzać, zaczęła się zastanawiać, kto i w jakim celu dziś z niego korzysta. - Może to czarownice? Musiały pracować pod osłoną nocy, bez latarni. Pewnie miały siekiery i kilofy... Nie zauważyła, że Adam znienacka przystanął, i wpadła na jego plecy. - Au! -jęknęła, rozcierając nos. Wokół nich zrobiło się jaśniej, może nie na tyle, by czytać, ale wystarczająco, żeby widziała jego twarz. - Zostań tu! - rozkazał ostro. - I ani słowa! Kiwnęła głową, ale kiedy ruszył przed siebie, zrobiła krok do przodu. Znów się zatrzymał. - Chce pani, żebym poszukał jakiegoś łańcucha po niewolnikach i przykuł panią do ściany? zapytał szeptem. Nie sądziła, żeby mógł to zrobić, ale z drugiej strony... Kuzyn Virgil kiedyś się odważył. Pokiwała w milczeniu głową. Adam zniknął za zakrętem tunelu. Nie było go może kilka sekund, ale Darci wydawało się, że minęły całe wieki. Kiedy w końcu wyłonił się zza zakrętu, dziwnie się uśmiechał. - I co? - zapytała, pocierając nos. Nie przestając się uśmiechać, zrobił krok w tył, pozwalając jej iść przodem. Było wystarczająco jasno, więc wyłączył latarkę. Uszli około dziesięciu metrów, kiedy korytarz nagle się skończył. Dotarli do ogromnej, oświetlonej żarówkami podziemnej sali. Na środku stała niewielka koparka, dokładnie taka, o której marzyli prawie wszyscy mężczyźni, i niektóre kobiety w rodzinie Darci. A więc to nie muszle ani łańcuchy! Tunel wykopano za pomocą nowoczesnej maszyny. Rozejrzała się po pustym pomieszczeniu. Nie było tu żadnych krzeseł ani mebli, tylko koparka. I co dziwniejsze, pod jedną ścianą stało kilka automatów z żywnością. W ścianie na wprost widniały trzy wielkie czarne dziury- troje drzwi wiodących do innych podziemnych korytarzy. Dopiero teraz zrozumiała to dziwne spojrzenie. To nic innego jak typowy przykład kpiny z głupiutkiej kobiety. Postanowiła to zignorować. Zauważyła, że Adam był tak samo zdumiony rozmiarem sali, jak i ona. Sabaty odbywały się w olbrzymim pomieszczeniu, które ktoś musiał wykopać, a potem jakimś sposobem pozbyć się ziemi. Wyglądało na to, że w przedsięwzięcie zaangażowanych było bardzo wielu ludzi. Darci znów miała ochotę podkulić ogon i uciekać jak najdalej stąd, postanowiła jednak udawać, że niczego się nie boi. Wiedziała, że jeśli okaże strach, Adam natychmiast ją odeśle. Uśmiechając się, jak gdyby nigdy nic, podeszła do automatu. - Ma pan drobne? - Nie, nie mam żadnych - urwał, bo w tym momencie oboje usłyszeli jakiś szmer. Darci, która jeszcze przed sekundą stała przed automatem, nagle została porwana w górę i błyskawicznie postawiona za koparką, gdzie Adam zasłonił ją własnym ciałem.
Tuląc się do niego, czuła jedynie, że ich serca biją teraz blisko siebie. Zamknęła oczy i pomyślała, że gdyby w tej chwili dosięgła ją śmierć, umarłaby szczęśliwa. Cóż, czarny kot pojawił się trochę zbyt szybko. Rozejrzał się spokojnie po sali i zniknął w tunelu, którym przed chwilą przyszli. Darci czuła, jak ciało Adama się rozluźnia. Wiedziała, że intymny, fizyczny kontakt zaraz się skończy, więc spróbowała odejść, zanim zdążył uwolnić ją z uścisku. - Nigdy w życiu tak się nie bałam - powiedziała, chwiejąc się na nogach. Przyłożyła dłoń do czoła. - Och, czuję, że... O Boże - jęknęła, kiedy ugięły się pod nią kolana. Adam odsunął się o krok i Darci wylądowała na twardej podłodze. - Ludzie zwykle bledną, zanim zemdleją - powiedział, patrząc na nią z góry. - Ich policzki nie są wtedy zaróżowione z podniecenia. - Postaram się zapamiętać - odparła, masując obolałe siedzenie. Nie podniosła głowy, unikając jego spojrzenia. Nie chciała znów widzieć jego uśmieszku. Kiedy wstała, Adam przyglądał się wejściom do trzech korytarzy. Wyglądał jak zwiadowca z oddziału pościgowego - klęczał na jednym kolanie, na drugim podparł łokieć i w skupieniu patrzył na podłogę, szukając jakichś śladów lub znaków wskazujących, którym korytarzem powinni pójść. A może szuka czegoś innego, pomyślała Darci, niezadowolona, że wciąż nic jej nie powiedział. Jeszcze. Ale powie. Znów podeszła do automatów z żywnością. Strach, wysiłek fizyczny i bliskość Adama sprawiły, że poczuła potworny głód. Miała wrażenie, że jeżeli natychmiast nie zje czekolady, skona na miejscu. - Na pewno nie ma pan drobnych? - Czy pani nie może choć przez dziesięć minut nie jeść? - zapytał, nie odwracając głowy. Teraz przyglądał się wejściu do drugiego tunelu. Darci spojrzała na niego, potem na automat i znów na Adama. Wiedziała, że na zewnątrz jest biały dzień, a jaka szanująca się czarownica praktykuje w dzień? Adam też o tym wiedział, inaczej za nic nie odważyłby się tu węszyć. Doszła do wniosku, że to bardzo mało prawdopodobne, żeby spotkali tu kogoś o tej porze. Z tą myślą obeszła automat z batonami i z całej siły kopnęła dokładnie w miejsce, które pokazał jej kuzyn Virgil. Niestety, kopniak i wypadające batony narobiły w podziemnej sali sporego hałasu. - Co u diabła? - Adam aż podskoczył ze zdenerwowania dokładnie w chwili, gdy z automatu wysypało się pół tuzina batonów czekoladowych. - Wiedziałem! W ogóle nie powinienem był pani ze sobą zabierać! - powiedział i chwyciwszy Darci za ramię, szarpnął, próbując odciągnąć ją od automatu. Jęknęła z bólu, bo właśnie trzymała drugą rękę w szczelinie i wyjmowała trzy batony, które się zablokowały. Adam natychmiast ją puścił. - Idziemy! - syknął przez zaciśnięte zęby i wskazał głową trzeci tunel. Szybko pozbierała batoniki i przyciskając je do siebie, pobiegła w stronę wejścia. Uspokoiła się, kiedy nikt się nie pojawił, by sprawdzić, co to za hałasy. Była pewna, że są sami w tunelach. Ale może Adam słyszał coś, na co ona nie zwróciła uwagi. Posłuszna jego rozkazom, ruszyła przed siebie korytarzem. Adam szedł tuż za nią. W pewnym momencie wypadł jej batonik, więc pochyliła się, by go podnieść. Kiedy się wyprostowała, zauważyła, że Adam patrzy na nią z miną, którą znała aż nazbyt dobrze: wyglądał jak wściekły facet. Uśmiechnęła się niepewnie, ale jego surowe oblicze wcale nie złagodniało. Bez słowa skierował światło latarki na czarną otchłań korytarza. Darci ruszyła przed siebie. Nie było łatwo poruszać się po nierównym gruncie, niosąc dziewięć batonów. Poza tym tenisówki, które kupiła tego ranka, okazały się nieco za duże i zsuwały jej się z pięt. Znów upadła, ale tym razem była z tyłu, więc szybko się podniosła i najciszej, jak mogła, pobiegła za nim. - Czy mógłby pan przechować je dla mnie w kieszeni? - wyszeptała, kiedy już go dogoniła. - Nie - odparł krótko. - Ale w trykotach nie ma kieszeni - dodała z wyrzutem.
- To dlatego, że kobiety, które, mają figurę pozwalającą nosić trykot, nie jadają czekolady - wycedził przez zęby. W końcu, kiedy omal nie zgubiła swojego ulubionego snickersa, odsunęła zamek od trykotu i upchnęła batony na wysokości piersi. Słysząc dziwny szelest, Adam odwrócił się, gotów ją udusić, jeśli natychmiast się nie uspokoi. Gdy ujrzał, jak gmera w wypchanym dekolcie, próbując wyłowić batonik, jego złość ustąpiła. - Czy wszyscy w Kentucky są tacy jak pani? - zapytał, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Nie - odparła, wciąż szukając pod trykotem snickersa. - Nawet w Putnam jestem wyjątkiem. Dlatego Putnam tak za mną szaleje - dodała. - Kocha się z panią jak szalony, prawda? Nie podobał jej się ton, jakim to powiedział, bo sugerował, że to nieprawdopodobne, by ktoś mógł namiętnie się z nią kochać. - Kocha mnie najbardziej szaloną, najdzikszą miłością. Całymi dniami i nocami. Rozumie pan, Putnam jest jeszcze młody. – Po tej uwadze Darci zauważyła, że ramię Adama lekko drgnęło, jak gdyby został ugodzony strzałą dokładnie między łopatki. - Hmm. A czy ten dzieciak ma jakieś imię? - zapytał. Darci milczała, więc Adam przystanął i odwrócił się w jej stronę. Wciąż trzymała rękę zanurzoną w dekolcie. W innych okolicznościach pewnie uznałby taką pozę za interesującą, ale teraz zamyślony wyraz jej twarzy bardzo go zaintrygował. - Wie pan - odezwała się w końcu - chyba nigdy go o to nie pytałam. Jeśli Putnam ma jakieś imię, wątpię, czyje kiedyś słyszałam. Och, tak łatwo nazywać wszystko tym jednym słowem. - Ach, racja, to pani ma chłopaka, który posiada fabryki, prawda? Ile ich było? Piętnaście? - Osiemnaście - poprawiła go i wyjęła rękę spod trykotu. Uśmiechnęła się, widząc, że wyłowiła to, czego szukała: snickersa, i od razu zabrała się za otwieranie opakowania. – Dostałam od niego list. Jego ojciec znów coś wybudował – powiedziała i ugryzła czekoladę. Chce pan kawałek? - Putnama? - zapytał Adam. - Czy batonika? - Jednego i drugiego - odparła poważnie. - Mogę się podzielić. Putnam gra w drużynie futbolowej. Ma sto osiemdziesiąt sześć centymetrów wzrostu, a waży sto pięćdziesiąt osiem kilo. Ale pani - Adam urwał, zmierzywszy ją wzrokiem od stóp do głów. Wątpił, by nawet z tymi batonami ważyła sto funtów. - Och, niepotrzebnie się pan martwi - stwierdziła beztrosko. - Radzimy sobie. - Miała nadzieję że zachowuje się jak kobieta światowa, a przynajmniej jak ktoś, kto wie, o czym mówi. - Ma pani czekoladę na zębie. - Adam wskazał własny siekacz, po czym uśmiechnął się ironicznie i odwrócił do niej plecami. Darci wyobraziła sobie, jak zamienia się w siłaczkę, postać obdarzoną nadludzką mocą, wyrywa kamienie ze ścian i rzuca mu je na głowę. Kiedy Adam się do niej odwrócił, uśmiechnęła się słodko i dokończyła trzeci batonik. Kilka minut później Adam nagle się zatrzymał. Wyciągnął do tyłu rękę, żeby Darci znów na niego nie wpadła, a kiedy szykowała się, by coś powiedzieć, zamknął jej usta ciepłą dłonią. Ten gest tak ją zachwycił, że nie odezwała się ani słówkiem. Pochylił się tak, by ich oczy znalazły się na tej samej wysokości, położył palec na ustach i unosząc brwi, popatrzył na nią pytająco. Czy zrozumiała? Gdy kiwnęła głową, Adam odebrał jej pół batonika, którego nie zdążyła dokończyć, wsunął go jej za dekolt trykotu, po czym bez słowa zasunął zamek aż pod samą szyję. Wskazując głową ścianę, milczącym gestem kazał jej podejść tam i zostać. Jego zachowanie budziło jej strach. Prawdę powiedziawszy, kiedy Adam zniknął za zakrętem korytarza, serce łomotało jej z przerażenia. Pod jego nieobecność robiła dokładnie to, co jej polecił: stała w milczeniu i czekała. Czekała. Jeszcze trochę. Wciąż czekała. Nic. Nawet najmniejszego szmeru. Może gdyby zajęła się recytowaniem
poezji... W ciemną, ponurą noc, pomyślała, ale szybko urwała. A jeśli wpadł w jakąś pułapkę? Może więżą go jakieś złe moce? Może... Ostatecznie uznała, że lepiej nie wypowiadać na głos tych wersów, zwłaszcza gdy stoi się w pustym ciemnym tunelu. W oddali, tam gdzie zniknął Adam, migało słabe światełko, ale Darci nie widziała latarki. Czyżby Adam ją porzucił? Czyżby... Trzymając się kamienistej ściany, posunęła się kawałeczek do przodu, w tę stronę, w którą odszedł. Starała się stąpać bezszmerowo po nierównym podłożu. Powoli przesuwała się przed siebie, z obawą myśląc o tym, co zobaczy na końcu korytarza. Kiedy dotarła w jaśniejsze miejsce, gdzie wreszcie coś było widać, w pierwszej chwili chciała zrobić Adamowi awanturę. Nie miał prawa tak jej straszyć! Wzdłuż ściany wykopano wnękę, oddzieloną od korytarza żelazną bramą. Za kratami znajdowały się półki, na których stały kartonowe pudła z napisami „kubki" i „talerze". Toż to najnormalniejszy w świecie magazyn. Wprawdzie znajdował się pod ziemią i strzegła go żelazna brama, ale poza tym wszystko było zupełnie zwyczajne. Przy ścianie, tuż za bramą, stał stolik i szafa z kartonami. Darci nie zauważyła niczego nadzwyczajnego czy choćby interesującego. Ale co jej szanowny szef robił przed bramą? Pochylił się w bardzo dziwnej pozie, a jego lewa ręka do połowy tkwiła między kratami. Darci dokładnie nie widziała, co też on trzyma w dłoni, ale wyglądało to jak miotła. No tak, zupełnie na miejscu, pomyślała. Czego on próbował dosięgnąć? Po cichu podeszła do niego i zatrzymała się tuż za jego plecami. - Co pan - zaczęła, ale nie dokończyła, bo oto nagle w powietrzu rozległo się ogłuszające wycie syreny alarmowej. Darci zasłoniła rękami uszy. Widziała, że Adam coś do niej krzyczy, ale nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Ach tak, teraz zrozumiała: „Wyłącz alarm" mówił. Było też kilka innych słów, ale wolała się nie domyślać jakich. Chciała przeprosić, lecz nagle zauważyła, że zbliża się do nich mały czerwony punkcik. Było to światło latarki, poruszające się bardzo szybko. Wskazała je głową. Adam obejrzał się, dostrzegł światełko, natychmiast chwycił Darci za rękę i pociągnął ją w kierunku tunelu, którym przyszli. Nawet nie drgnęła. To znaczy, jej stopy się poruszyły, ale głowa została w miejscu. Darci zawyła z bólu, lecz nawet sama nie usłyszała swojego krzyku w tym potwornym hałasie. Adam od razu domyślił się, co się stało. Włosy wplątały jej się w zamek przy bramie. Natychmiast przystąpił do działania. Wsunął ramię przez kraty i sięgnął po sztylet, który przed chwilą starał się wydobyć bez włączania alarmu. Jednym zdecydowanym ruchem uciął kosmyk z tyłu, tuż przy głowie Darci. Włosy zostały w zamku. W następnej chwili podniósł dziewczynę i posadził miedzy pudłami, na najwyższej półce stojącej na zewnątrz kraty. Darci skuliła się, próbując stać się jak najmniej widoczna. Niestety, zupełnie nie widziała, co się wokół niej dzieje. Straciła Adama z oczu, nie miała pojęcia, co robi i gdzie jest. Chyba nie zrobił niczego głupiego, choć bohaterskiego? W końcu alarm ucichł. Darci całą siłą woli zmusiła się do pozostania w bezruchu. Miała ochotę podrapać się po uszach i brodzie, rozprostować nogi. Najbardziej jednak ciekawiło ją, co też dzieje się z Adamem. - Serdecznie tego nie znoszę - rozległ się jakiś męski głos. - Mogli by to wreszcie naprawić. Cholerstwo włącza się dwa razy dziennie. - Już naprawili. Ona chce, żeby właśnie tak działało. Alarm ma być czuły. - Jak diabli - mruknął pierwszy mężczyzna. - Wystarczy kichnąć, żeby się włączył. Założę się, że te koty robią to celowo. - Zobacz! - zawołał drugi. - Co jest? Nic tu nie widzę. - To włóż okulary. W zamku jest lalka włosów. - Pewnie ktoś wypróbowywał tu jakieś zaklęcie. Przez chwilę panowała cisza. Darci desperacko chciała się dowiedzieć, co robią, ale nie miała odwagi się
poruszyć, żeby nie ściągnąć na siebie uwagi. Wszystko będzie dobrze, byle tylko nie znaleźli ani jej, ani Adama. Ciekawe, dlaczego powiedzieli, że w zamku zostało kilka włosów? Kiedy Adam ją uwalniał, miała wrażenie, że ogolił jej pół głowy. - Wiesz co? - odezwał się cicho drugi mężczyzna. - To chyba włosy naturalnej blondynki. Są zupełnie jasne. - Ludzie, co za poczucie humoru! Naturalna blondynka. Chyba pijesz za dużo tego świństwa, które pędzą we wschodnim korytarzu. - Możliwe - przyznał po namyśle drugi.-Wszystko jedno. Zabierzmy je, pokażemy szefowej. - Dobra. Może da nam podwyżkę. - Taaa, uważaj, bo dostaniesz. Gdyby była hojna, nie dorobiłaby się takiego majątku. Idziemy? - No, jasne. Nie lubię tego miejsca. Aż mi ciarki przechodzą po plecach. - Bo za dużo wiesz - powiedział ktoś i zarechotał z własnego dowcipu. Darci słyszała, jak odchodzą, ale nadal nie ruszyła się z miejsca na półce. Nie podniosła głowy, nie wyprostowała nóg, choć obie dawno już ścierpły. Nie drgnęła, dopóki Adam nie ściągnął jej z półki i nie postawił na podłodze. Obolałe nogi nagle się pod nią ugięły, ale on złapał ją za ramiona i podtrzymał. Wskazała wzrokiem swoje nogi, dając mu do zrozumienia, że krew zupełnie z nich odpłynęła. Przyglądał się jej przez chwilę, zastanawiając się, czy nie udaje. Potem zarzucił ją sobie na ramię i ruszył biegiem w stronę korytarza, którym przyszli. Nogi przestały ją boleć, jeszcze zanim dotarli do wielkiej sali z automatami, lecz tym razem wolała milczeć. Zamiast protestować, objęła go w pasie i przytuliła policzek do jego pleców. Wprawdzie wisiała głową w dół, ale jednak go trzymała. Co prawda nie za ramię, ale lepsze to niż nic. Kiedy dotarli do schodów, postawił ją na ziemi. Nim zdążyła coś powiedzieć, położył palce na ustach, ostrzegając, by milczała. Potem zmusił ją do włożenia za dużej kurtki. Dopiero wtedy Darci zrozumiała, że jest na nią zły. Pewnie nawet wściekły, o ile znała się na mężczyznach. Sam też się ubrał i lekko pchnął Darci na schody. Wspięła się na górę, do tonącego w słońcu domku niewolników, wzięła głęboki oddech i wybiegła na zewnątrz, na świeże powietrze.
Rozdział szósty
To głupie, kompletnie bezmyślne zachowanie - wycedził przez zaciśnięte zęby Adam Montgomery, kiedy oddalili się na kilka metrów od domku niewolników. - Ci ludzie są niebezpieczni, a pani traktuje wszystko jak zabawę. Automaty z żywnością! Batoniki! Całe to gadanie! Prosiłem, żeby pani została i czekała na mnie na górze, a pani co? Podtyka głowę prosto pod wiązkę strumienia laserowego i włącza alarm! Czy pani ma pojęcie, co by było, gdyby panią złapali? Darci z trudem powstrzymała ziewnięcie. Chyba trzeba położyć się dziś wcześniej spać, pomyślała. Ponieważ nie usłyszała ani słowa więcej, podniosła głowę i spojrzała na Adama. Patrzył na nią ze złością. - Widzę, że moje słowa zupełnie nie robią na pani wrażenia - stwierdził chłodno. - Ależ skąd, robią. Jestem śmiertelnie przerażona. – Musiała ze sobą walczyć, by nie ziewać mu prosto w twarz. Przez jakiś czas szli obok siebie. Milczeli. Nagle Adam uznał, że już dłużej nie chce się złościć. Nie będzie prawić Darci kazań o tym, jakie to wszystko, przez co przeszli, jest niebezpieczne i co im groziło. Odkąd skończył trzy lata, ciągle odczuwał gniew. Czasami odnosił wrażenie, że to uczucie nie opuszcza go ani na sekundę. Tym razem było inaczej. Darci sprawiała, że koncentrował się wyłącznie na chwili obecnej. Kiedy była przy nim, zdawało mu się, że przeszłość i przyszłość nie mają dla niego znaczenia. Tak, tunel był przerażający. I pomyśleć, że do powstania tego miejsca mogły się przyczynić złe moce. Pomyśleć, co się tam niegdyś działo... Na szczęście powietrze znów było czyste i rześkie, liście przepiękne, a ta mała kobietka u jego boku w każdej chwili gotowa była się roześmiać. Wiedział już, że Darci potrafi dostrzec coś zabawnego w każdej sytuacji. - Ciekawe, co by sobie pomyśleli, gdyby zajrzeli na półkę - zaczął cicho. - Pewnie wzięliby panią za kota. Spojrzała na niego; unosząc brwi. - Gdzie się pan schował? - Pod stołem, za kartonem. Ledwo się zmieściłem, stopy wystawały mi z jednej strony kartonu, ręce z drugiej, a głowa... - Przechylił głowę pod bardzo niewygodnym kątem, dokładnie tak, jakby kulił się pod stołem. - Przynajmniej mógł pan rozprostować nogi. - Darci roześmiała się. - Mnie zupełnie ścierpły. Nie mogłam stać. Adam położył rękę na plecach, jak gdyby bolał go krzyż. - Wiem coś o tym - westchnął i skrzywił się. - Chce pan powiedzieć, że jestem za ciężka?! - zapytała Darci, udając oburzenie. - To chyba te batoniki. Gotów jestem się założyć, że ten czarny kostium od spodu wysmarowany jest czekoladą. Darci nie musiała sprawdzać, bo dobrze to czuła. Opakowania pękły, a czekolada roztopiła się, gdy Adam niósł ją na ramieniu. - Chce pan skosztować? - zatrzepotała rzęsami. - Czy zawsze myśli pani tylko o jedzeniu? Uśmiechnęła się. - Skoro pana to nie interesuje, myślę, że młodzieniec z tego domku chętnie skorzysta z mojej propozycji stwierdziła, przyspieszając kroku. Wyprzedziła go, ale on chwycił ją za ramię i zatrzymał. - Chyba nie chce pani - zaczął, lecz urwał, bo dostrzegł coś w jej oczach. Zrozumiał, że jeśli pociągnie ten wątek, na pewno pożałuje. - Wie pani, chętnie bym coś zjadł - powiedział. - Może wstąpimy do delikatesów i zobaczymy, co tam mają? Zrobimy zakupy i urządzimy sobie ucztę w naszym domku. Co pani na to? Darci była tak zdumiona, że przez chwilę tylko mrugała. - Znaczy... kupimy wszystko, co tylko będziemy chcieli? - Wszystko - zapewnił ją z uśmiechem. - Pieczywo, dodatki, wszystko. W domku jest lodówka, będzie można schować resztki.
- Resztki? - zapytała. - Czy to jakiś jankeski wynalazek? - Resztki to... - zaczął. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że Darci go podpuszcza.- Możemy nawet kupić torebkę cukierków na Halloween. - Kto pierwszy?! - zawołała i ruszyła przed siebie biegiem. Adam z uśmiechem pobiegł za nią. Nie musiał się bardzo wysilać, żeby ją dogonić. Darci minęła główny budynek zajazdu Gaj, wbiegła na ulicę i nie zważając na jadące samochody, przebiegła na drugą stronę, prosto do sklepu. Adam doszedł, aż do rogu, zatrzymał się na przejściu dla pieszych, zaczekał, aż zmienią się światła, i dopiero wtedy przeszedł przez ulicę. Przez wielkie sklepowe okna widział, jak Darci, pchając ogromny wózek, rozgląda się po półkach. Sprawiała, że czuł wdzięczność. Potrafiła czerpać przyjemność nawet z najdrobniejszych rzeczy, takich jak jedzenie czy ubrania. Dzięki niej zrozumiał, że sam nigdy nie zwracał na to uwagi, bo po prostu zawsze to miał. Kiedy tak stał i błogo się uśmiechał, Darci nagle odwróciła się do niego plecami i Adam zobaczył tył jej głowy. Brakowało jej garści włosów! Wiedział, że za pięć minut całe miasteczko będzie wiedziało, że kręcili się po podziemnych korytarzach. Był w połowie przejścia, gdy światło zmieniło się na zielone. Cztery długie kroki wystarczyły, by dotarł do delikatesów. Złapał Darci, kiedy sięgała po puszkę dość podejrzanej szynki. W ich kierunku zmierzała właśnie jakaś kobieta. Adam już wiedział, że Darci natychmiast zagadnie nieznajomą. Z braku lepszego pomysłu położył więc dłoń na jej głowie, by zasłonić brakujące włosy. - Ach, tu jesteś, kochanie! - powiedział głośno. - Wszędzie cię szukałem. Musiał przyznać, że reakcja Darci była właściwa. Każda inna znana mu kobieta zaraz zrobiłaby awanturę o to, że tak ją ściska! - Tak się cieszę, że mnie znalazłeś - zaćwierkała radośnie i uśmiechnęła się do mijającej ich kobiety, po czym położyła ręce na jego dłoni. - Nie może beze mnie wytrzymać ani minuty - wyjaśniła przechodzącej. - Czasami to irytujące. Co chwila słyszę: Gdzie Darci? Czy ktoś widział Darci? Darci, jesteś mi potrzebna! Ani chwili spokoju. Kobieta uśmiechnęła się ze zrozumieniem i pchnęła wózek przed siebie. Kiedy ich minęła, przyspieszyła kroku i gwałtownie skręciła na sąsiednie stoisko. - Może pani przestać? - syknął Adam, wyrywając rękę. - Dlaczego musi pani wszystkim o nas opowiadać? - A więc to prawda? Naprawdę nie może pan beze mnie wytrzymać? Masując dłoń, która aż mu ścierpła, kiedy Darci zacisnęła na niej palce, Adam pokręcił głową. - Nie, nieprawda. Próbowałem zakryć pani włosy. Brakuje sporej kępki. Nie chciałem, żeby ktoś to zauważył. Darci dotknęła włosów. - Racja. Ten mężczyzna miał zanieść jakiejś czarownicy kilka blond włosów. Czy on faktycznie znalazł tylko kilka? Brakuje mi całej garści. - Darci od razu zauważyła, że Adam zacisnął usta, co znaczyło, że nie ma najmniejszego zamiaru odpowiadać na jej pytania. Jeszcze się tego dowiem, obiecała sobie. - Wie pan, ja naprawdę jestem naturalną blondynką - dodała, ściszając głos i trzepocząc rzęsami. - Dlatego będzie łatwo panią zidentyfikować. Dosyć, wyjdźmy wreszcie z tego sklepu. Jutro zrobimy coś z pani włosami. Co to? - zapytał, zaglądając do wózka. - Jedzenie - odparła zmieszana. - Nie, chodzi mi o to. - Wyjął paczkę sera w plastrach i opakowanie chrupek o smaku pizzy. -To są... -zaczęła. - Wiem, co to jest - przerwał jej zniecierpliwiony.- Widzę, co to jest. Pytam tylko... - Nie powiedział nic więcej. Po prostu wyjął wszystkie zakupy z wózka i upchnął je na półce z puszkowanym groszkiem. - Tak nie wolno. - Darci zmarszczyła czoło. - Odniosę te rzeczy na miejsce. - Tak, niech całe miasto zobaczy, że brakuje pani garści włosów. Najchętniej kazałbym pani wrócić do domku i czekać na mnie, ale wiem, że pani i tak nie usłucha. Niech pani poszuka czegoś, czym dziewczęta związują włosy, i zakryje to miejsce. Ja zrobię zakupy.
- Pan...? - zdumiała się i jej oczy zrobiły się tak wielkie, jak gdyby w życiu nie słyszała niczego dziwniejszego. - Niech zgadnę - mruknął Adam. - Podziemne korytarze nie robią na pani wrażenia, ale mężczyzna na zakupach niezwykle panią zaskakuje? Oniemiała Darci kiwnęła tylko głową. - Proszę już iść. I żeby nikt nie oglądał pani z tyłu. Spotkamy się na zewnątrz. Niech pani czeka gdzieś na uboczu i z nikim nie rozmawia. Jasne? Nawet nie drgnęła. - Będę musiała zapłacić za frotki. Adam już miał na końcu języka kąśliwą uwagę na temat tego, że frotki będą kosztować parę centów, ale się powstrzymał i z westchnieniem wręczył jej banknot dziesięciodolarowy. Wzięła pieniądze, lecz nie ruszyła się z miejsca. - Jak mam oddać panu resztę? - Zaufam pani. Odda mi pani po powrocie do domku. Nadal się nie ruszała. - Niech pani zatrzyma tę cholerną resztę! - powiedział głośniej, niż zamierzał. Pobiegła do działu kosmetycznego tak szybko, że Adamowi przypomniała się kreskówka ze Strusiem Pędziwiatrem, który startując do biegu, zawsze wzbudzał wielką chmurę pyłu. - W życiu nie spotkałem kogoś, kto tak kocha pieniądze - mruknął pod nosem i pchnął wózek w kierunku działu spożywczego. Zaczął od sera brie i rokfora. - Ciekawe, na co tak oszczędza - mamrotał, wkładając zakupy do wózka. - Prezent ślubny dla tego swojego wielkiego, silnego, młodego Putnama? - Przepraszam, nie dosłyszałem, co pan powiedział – odezwał się stojący za ladą sprzedawca. Adam zawstydził się, że został przyłapany na mówieniu do siebie. Zamówił trzy świeże sałatki i po piętnaście deko z czterech rodzajów wędlin. - Wie pan, lepiej niech będzie po ćwierć kilo - poprawił się po namyśle. Ostatecznie okazało się, że kupił dwa razy więcej, niż trzeba. Złapał się też na tym, że zastanawia się, czy Darci kiedykolwiek jadła granaty. Krążąc po delikatesach, wrzucał towary do wózka i cały czas rozmyślał. Muszę ją odesłać, postanowił. Ona nie rozumie, jakie to niebezpieczne. Och, ciekawe, czy lubi wędzone ostrygi. Traktuje wszystko jak zabawę. Pojedziemy jutro do Hartford i poszukamy dobrego fryzjera. Odeślę ją, bo jeszcze nie jest mi potrzebna. Może jak skosztuje naprawdę dobrej czekolady, przestanie pochłaniać te okropne batony. Ta ostatnia myśl przyszła mu do głowy, kiedy wkładał do wózka pudełko czekoladek Godiva za dwadzieścia pięć dolarów. Wziął też sześć bukietów jesiennych kwiatów, stojących w wiaderkach pod ścianą, i pchnął wózek w stronę kas. - Karta czy gotówka? - zapytała kasjerka, wyrywając go z zamyślenia. - Czy jest tu gdzieś w pobliżu sklep monopolowy? - zapytał. - Chciałbym kupić butelkę wina. - Uśmiechnął się, gdy kobieta po informowała go, że alkohol można kupić na tej samej ulicy, dwa sklepy dalej.
Kiedy przyszli do swojego domku, Darci znikła na chwilę, by wyczyścić trykot z pogniecionej czekolady. Adam miał nadzieję, że włoży coś mniej prowokującego, ale gdy wróciła, nadal miała na sobie obcisły czarny kostium. Jedynym ustępstwem na rzecz skromności było to, że włożyła jego bluzę, którą znalazła w szafie. Niestety, jej opięte lycrą nogi wciąż były dobrze widoczne. - Nie może pani ubrać się w coś swojego? - zapytał niezbyt grzecznym tonem. - Nie chcę niczego pognieść - odparła, niosąc torby z zakupami do małej kuchni. Adam miał zamiar zrobić szybko kilka zwykłych kanapek, ale Darci wygoniła go do salonu i sama przygotowała jedzenie. Zamiast wykładać zakupy, usunęła z niskiego stolika wazonik ze sztucznymi kwiatami i ustawiła talerzyki, sztućce i szklanki, które znalazła w kuchennych szafkach. Przeszła do kuchni i zabrała się za rozpakowywanie toreb z zakupami. W szafce znalazła wazon. Adam ze zdumieniem patrzył, jak nożyczkami fachowo obcina końcówki kwiatowych łodyg. W mgnieniu oka ułożyła zgrabny bukiet, który idealnie pasował do wazonu. -Gdzie się pani tego nauczyła? - zapytał.
- W naszej kwiaciarni, w Putnam. Pracowałam tam przez kilka miesięcy. - Przydatna umiejętność - zauważył. - Mojej kuzynce Sarze przydałoby się coś takiego. Ma w ogrodzie tysiące kwiatów, ale nie potrafi z nich ułożyć przyzwoitego bukietu. - Tysiące - powtórzyła Darci, niosąc kwiaty do salonu. - Och, cóż, to bardzo duży dom. - Adam nieco się zmieszał. Nie lubił za dużo o sobie opowiadać. Był wdzięczny, że Darci nie zadaje mu żadnych pytań. Stał i przyglądał się, jak wyciąga z torby bagietki, następnie wykłada sałatki z plastikowych pojemników do salaterek, przyniesionych wcześniej z kuchni. Gdyby to zależało od niego, mógłby jeść choćby z papierowych tacek. Najwyraźniej Darci chciała urządzić elegancki posiłek. Kiedy skończyła, wskazała mu miejsce na kanapie po przeciwnej stronie stołu i natychmiast zasypała go pytaniami o każdy smakołyk. Nie było czym rozciąć granatu, więc pobiegła do kuchni po ostry nóż i z zainteresowaniem przyglądała się, jak Adam obiera owoc i wydłubuje z niego pestki. Bez wahania skosztowała garść pestek egzotycznego owocu i uznała, że są przepyszne. Spróbowała wszystkiego, nie pominęła żadnego produktu, a każdy wzbudzał jej zachwyt. Adam zauważył, że sam też coraz więcej mówi o jedzeniu. Darci chciała wiedzieć, gdzie wyprodukowano wszystkie gatunki sera, które brała do ust, pytała, jak się wędzi ostrygi. Adam starał się udzielić jak najdokładniejszych odpowiedzi, a kiedy czegoś nie wiedział, wręczał jej opakowanie, by sama przeczytała informacje z etykiety. Najdłuższa dyskusja dotyczyła winnic i procesu produkcji win. Posiłek trwał ponad dwie godziny i Adam uświadomił sobie, że doskonale się bawi. Ku swemu zdumieniu stwierdził, że zjedli wszystko, co kupili, a mimo to miał jeszcze miejsce na czekoladki Godiva. Przez chwilę patrzył, jak Darci zamyka oczy i czeka, aż wspaniała czekolada rozpuści się jej w ustach. Adam wiedział, że powinien coś powiedzieć, w przeciwnym razie nic go nie powstrzyma przed wyciągnięciem do niej ręki. - Dlaczego pani nie tyje? - zapytał. Darci otworzyła oczy. - Nie mam komórek tłuszczowych. Nie wykształciły się u mnie, kiedy byłam dzieckiem. Mam szybki metabolizm. Moja mama twierdzi, że to po ojcu, bo ona tyje nawet po listku sałaty. - Czym zajmuje się pani ojciec? Darci zerknęła na pudełko czekoladek i nic nie powiedziała. - Jestem po prostu ciekawy. Często wspomina pani matkę, ale nigdy nie mówi o ojcu. Mieszka w Putnam? - Nie wiem - odparta cicho. - Czasami w małym miasteczku można jednak zachować tajemnicę. Nie wiem, kto jest moim ojcem. - Podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego. - A pański? - Mój ojciec? Nie żyje. Oboje nie żyją. Zmarli, kiedy miałem trzy lata, więc nigdy tak naprawdę ich nie znałem. - Jak zmarli? - zapytała. Na twarzy Adama od razu pojawił się ten zacięty wyraz, który Darci już znała. Kiedy wkraczał na obszary, na które nikogo nie wpuszczał, zamieniał się w milczący głaz. Czuła, że jeśli natychmiast nie zmieni tematu, Adam wstanie i wyjdzie do swojego pokoju, a tego nie chciała. Postanowiła dowiedzieć się tego, co ją interesuje, w mniej bezpośredni sposób. - Ja też nie- powiedziała.- To znaczy, też nie znam swojej matki. Zawsze była w pracy albo była wiecznie zajęta. - A kto panią wychowywał? - Całe miasteczko. Tak twierdzi wuj Vern. Podrzucali mnie sobie. Ciągle tylko słyszałam: „Czy mogłabyś choć raz popilnować Darci i dać mi spokój?" Patrzyła na niego tak, jakby spodziewała się, że ten żart go rozbawi, on jednak nie dostrzegł w jej słowach niczego zabawnego. - Niech pan nie patrzy na mnie z takim współczuciem - powiedziała i uśmiechnęła się.- Jako dziecko byłam małą spryciulą. Kiedy miałam osiem lat, znałam tajemnice wszystkich mieszkańców miasteczka. Gdy miałam ochotę iść do kina, wystarczyło, że powiedziałam: „Chce pani, żebym czekała pod oknem, kiedy pani i pan Nearly
będziecie po południu... rozmawiać?". I proszę bardzo, ludzie sami wciskali mi pieniądze do ręki! Albo ubrania. Albo ciastka. Dostawałam wszystko, czego chciałam. Adam nadal się nie śmiał. Darci usilnie próbowała obrócić wszystko w żart, ale on widział jej samotne dzieciństwo. Jako ośmiolatka nauczyła się szantażować ludzi, żeby zdobyć jedzenie, ubranie, schronienie. Milczał, bo jak sama przed chwilą powiedziała, nie chciała współczucia. - Jak to się stało, że postanowił pan poświęcić się walce ze złem? - zapytała. Tym razem się uśmiechnął. - A czy Superman ma powód, żeby robić to, co robi? - zapytał, unosząc brew. - Jasne. Uwielbia biegać w trykocie i pelerynie - odparła szybko, wywołując jego śmiech, i zjadła trzecią czekoladkę. - To kiedy mi pan pokaże nóż? - Co takiego? - zapytał, grając na zwłokę. - No wie pan, nóż, który pan ukradł zza kraty w tunelu. Ten, którym obciął mi pan włosy. A propos, co się z nimi stało? Ci dwaj mężczyźni wspominali coś o kilku włosach, a nie o pełnej garści, jaką pan mi obciął. - Sprytnie to sobie wymyślili, że włosy należą do naturalnej blondynki, prawda? - zapytał cicho. Pomyślałem, że może jutro moglibyśmy pojechać do Hartford do jakiegoś przyzwoitego fryzjera. Trzeba by trochę podciąć pani włosy, żeby zamaskować dziurę. Może też podfarbować? Co pani powie na rude? Darci nie odpowiedziała. Spojrzała mu prosto w oczy, dając do zrozumienia, że nie uda mu się tak łatwo wymigać od odpowiedzi na jej pytanie. - W kieszeni kurtki. - Skrzywił się. Że też nie zapomniała o tym nożu! Błyskawicznie poderwała się i podbiegła do szafy. Po chwili wróciła, niosąc sztylet w wyciągniętej dłoni. Adam umierał z ciekawości, żeby go obejrzeć, ledwo się powstrzymał przed wyrwaniem jej go z rąk, postanowił jednak, że przyjrzy mu się dokładniej, kiedy Darci pójdzie spać. Jak gdyby czytając w jego myślach, bez słowa oddała mu nóż I zabrała się za sprzątanie resztek posiłku. Pozwoliła mu spokojnie obejrzeć sztylet. Adam usiadł na kanapie w pobliżu stojącej na stole lampy. Sztylet nie był duży, mierzył jakieś piętnaście- siedemnaście centymetrów. Na stalowym ostrzu pojawiło się kilka drobnych śladów rdzy. Na czarnej rączce umieszczono złote inkrustacje -po dokładniejszych oględzinach okazało się, że to jakiś napis. Znaki sprytnie owijały rączkę, tak że wyglądało to bardziej jak grafika niż pismo, Adam jednak czuł, że to jakiś język. Darci szybko usiadła obok niego. Usadowiła się tak blisko, że właściwie prawie weszła mu na kolana. Bluza, którą sobie przywłaszczyła, odsłaniała zdecydowanie zbyt wiele. - Czy pani nigdy nie nosi własnych ciuchów? - warknął. - Przecież tak szybko nie mogła pani pozmywać. Nie może pani usiąść na drugim końcu kanapy? - Już mówiłam, że nie chcę ich pognieść. Zmywarka. Tutaj światło jest lepsze - wyjaśniła z uśmiechem i wyciągnęła do nie go otwartą dłoń. Adam z westchnieniem oddał jej sztylet. Przesunąłby się, ale w prawy bok i tak wbijała mu się już poręcz kanapy. Po prostu nie miał miejsca. Montgomery, zachowujesz się jak uczniak, upomniał się w duchu i całą siłą woli spróbował się rozluźnić. - Studiowała pani czary. Czy rozpoznaje pani któryś z tych znaków? Darci przez chwilę obracała w dłoni sztylet, oglądając go pod lampą. - Zło. Wielkie zło. - Mam nadzieję, że nie zapłaciła pani zbyt dużo za swoją edukację. - Ani centa. - Miała pani stypendium? - Nie. Właściwie to za moje wykształcenie zapłacił Putnam - wyjaśniła z uśmiechem, po czym ziewnęła. -Wie pan, to wszystko jest bardzo ciekawe, ale ja chyba muszę już iść spać. Przez ułamek sekundy Adam był zły. Jakaś jego część chciała porozmawiać z Darci o sztylecie. Kiedy tak
wieczorem rozprawiali o jedzeniu i winach, odkrył, że rozmowa z nią sprawia mu przyjemność. Na każde pytanie miała błyskawiczną odpowiedź. - To gdzie mam dziś spać? - zapytała i ziewnęła tak szeroko, że aż usłyszał, jak chrupnęła jej szczęka. - Gdzie? - On również się roześmiał. Jego zły humor minął, jak ręką odjął. - We własnym łóżku. No już, niech pani idzie. Zobaczymy się rano. Darci zatrzymała się przed drzwiami. - Panie Montgomery, bardzo dobrze się dziś bawiłam - przyznała cicho. Miał ochotę powiedzieć, że i on dobrze by się bawił, gdyby tylko została tam, gdzie jej kazał, nie gadała przez całą drogę w tunelu, nie udawała, że mdleje, omal nie złamała ręki, próbując wydobyć batony z automatu, a potem też go nie usłuchała i uruchomiła alarm. Chciał to powiedzieć, ale nie mógł, bo to nie była prawda. - Mam na imię Adam - odparł z uśmiechem. - Dobranoc, panno Mansfield. Darci podciągnęła bluzę do pasa i kusząco wyprężyła biodro w wystudiowanej pozie. - Dobranoc, Adamie - szepnęła, zdumiewająco udanie naśladując Marilyn Monroe. Znów się roześmiał, po czym machnął ręką, by się oddaliła. Wyszła, zamykając za sobą drzwi sypialni. Kiedy był już sam, zauważył, że Darci zostawiła mu ser i krakersy, a także kieliszek czerwonego wina. Z uśmiechem sięgnął po wino i wyjął z walizki papier i ołówek. Szybko przerysował znaki ze sztyletu. Potem udał się do sypialni, skąd przefaksował rysunek do znajomej w Waszyngtonie. Pod rysunkiem umieścił notatkę: Poszukaj czegoś na ten temat, dobrze ? Jeśli to jakieś pismo, sprawdź, co to za język i co to znaczy. Na dole podpisał: A. Montgomery. Wziął prysznic, włożył piżamę i przez chwilę zastanawiał się, czy nie wejść do sypialni Darci i nie sprawdzić, czy u niej wszystko w porządku. Po namyśle doszedł do wniosku, że lepiej jednak tego nie robić. Położył się do łóżka i tak jak poprzedniej nocy, natychmiast zasnął.
Rozdział siódmy
I co ty na to? - zapytała Darci, gładząc palcami swoją nową fryzurę. Spojrzała na Adama wyczekująco. - Podoba ci się? Zachwyt na jego twarzy był wystarczająco jasną odpowiedzią. Darci po raz pierwszy włożyła nowe ubranie: ciemnozieloną wełnianą spódniczkę, kaszmirowy sweter o barwie czerwonego wina i żakiet w kratkę w tych dwóch kolorach. Ciemnobrązowe kozaczki na baranku były cudownie ciepłe i wygodne. Kiedy się obudził, była już gotowa. Od samego rana nie mogła się doczekać, aż wstanie, tak bardzo chciała jechać do fryzjera w Hartford. Nie czekając, aż Adam się ubierze, pobiegła do głównego budynku i wróciła z rogalikami, kawą i owocami, którymi nakarmiła go już w drodze, w wypożyczonym samochodzie. - Utuczysz mnie - powiedział z pełnymi ustami. - Do kogo wysyłałeś nocą faks? - zapytała, gdy podnosił do ust kubek z kawą. W tym momencie zadrżała mu ręka i wylał sobie kawę na sweter. Darci podała mu serwetki, a gdy się wycierał, trzymała kierownicę. - Zawsze wsadzasz we wszystko nos?- zapytał. - Mam dobry słuch. Do kogo wysyłałeś faks? -Do swojej dziewczyny - odparł i przejął od niej kierownicę. Jego odpowiedź tak skutecznie zamknęła jej usta, że omal nie pożałował swoich słów. - No dobrze - odezwał się po kilku minutach ciszy. - Skopiowałem znaki ze sztyletu i wysłałem je do przyjaciółki z Waszyngtonu. Zna się na językach, więc może będzie potrafiła odczytać napis. O ile to w ogóle jest jakiś napis. Nie jestem pewien. - Może to magiczny nóż, który spełni trzy życzenia właściciela? - Darci plotła bzdury, byle tylko ukryć zdenerwowanie, jakie wywołało w niej hasło „przyjaciółka". Milczenie Adama zaczęło ją trochę niepokoić. - Hm, hm - mruknęła. - Co to miało znaczyć? - warknął. - Widzę, że wrócił Pan Humorzasty. Adam westchnął. - No dobra, mów. Co ci znów chodzi po tej twojej małej główce z Kentucky? - Nic takiego - zaczęła powoli. - Po prostu zauważyłam, że wpadasz w szał za każdym razem, kiedy wypowiadam pewne słowa. - Wcale nie „wpadam w szał", jak to inteligentnie ujęłaś. Zapewniam cię, że jeszcze nigdy w życiu nie „wpadłem w szał". - Oczywiście, że nie. Ale reagujesz ostro, kiedy używam słów typu „składać w ofierze" czy „magiczny". - To chyba oczywiste! Wczoraj weszliśmy do podziemnych korytarzy, w których odbywają się sabaty czarownic. Należy się spodziewać, że... - Miotła! - przerwała mu Darci. - Kocioł! Czarny kot! Nie, nie, te słowa nie robią na tobie wrażenia. A jednak „magiczny" nóż i „składanie w ofierze", zwłaszcza mnie, wyprowadza cię z równowagi. Przyglądała mu się z uwagą, najwyraźniej czekając na wyjaśnienia. - Od jakiegoś czasu chciałem zapytać o twój akcent. Dlaczego nie mówisz tak jak wszyscy ludzie z Południa? Właściwie to mówisz zupełnie jak ktoś, kto wychował się w tej części Stanów. Darci oderwała od niego wzrok, usiadła prosto w fotelu i spojrzała za okno. - No dobrze. Nie chcesz powiedzieć. W porządku. Mogę po czekać. Wzięła głęboki oddech. - Lekcje wymowy. W Kolegium Rozwojowym dla Młodych Panien im. Manna uczą wymowy. Słuchałam taśm i powtarzałam. - Bardzo ciekawe - stwierdził. - Opowiedz mi o tej szkole. Zmrużyła oczy.
- Wolałabym raczej się dowiedzieć, o co ci chodzi i dlaczego spośród tylu młodych kobiet zatrudniłeś właśnie mnie. Adam głośno wypuścił powietrze. - Czyż te drzewa nie są piękne o tej porze roku? Przez całą drogę nie rozmawiali już o niczym ważnym. Kiedy dotarli do Hartford, Adam wszedł do salonu fryzjerskiego. Dziesięć minut później wrócił i powiedział, że zostanie przyjęta. Nie dopytywała się, jakim cudem w tak eleganckim salonie uczeszą ją bez wcześniejszego umawiania się na wizytę. Już w Camwell zauważyła, że ludzie po prostu robią to, o co Adam poprosi. Teraz, kilka godzin po wyjściu od fryzjera, Darci uważała, że wygląda dobrze. Jedna z pracownic salonu zauważyła, że fryzjerka, która się nią zajmowała, ułożyła najlepszą fryzurę w życiu. - To prawda - westchnęła fryzjerka, przyglądając się z zachwytem swojej klientce. - Podoba ci się czy nie? - Darci niepewnie zwróciła się do Adama. Adam patrzył na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Jej jasne, długie do ramion strąki zostały ścięte na krótko i ułożone tak, że teraz jej twarz wydawała się większa. Fryzjerka ufarbowała je na truskawkowy blond. Nowy kolor idealnie pasował do bladej cery dziewczyny. Oczy też się zmieniły. Nie zauważył na jej twarzy makijażu, ale oczy na pewno wyglądały jakoś inaczej. - To jest fryzura na elfa. Fryzjerka zrobiła mi pasemka, ale ciemniejsze, a nie jaśniejsze, jak chce większość kobiet. Czy ty mnie słuchasz? - Każdego słowa - odparł, nie spuszczając z niej wzroku.. - Usiadłam na fotelu i od razu zastosowałam na kosmetyczce. .. to znaczy, na fryzjerce, Prawdziwą Perswazję. Pomyślałam, że ma to być najlepsza fryzura w jej życiu.- Darci poprawiła dłonią włosy, które natychmiast idealnie się ułożyły.- Chyba jej się udało. Powiedziała, że włosy, które mi ścięła, były bardzo zniszczone. Zostawiła tylko zdrowe i silne. Sam zobacz. - Nie. Uśmiechnęła się do niego. - Boisz się, że kiedy dotkniesz moich włosów, obudzi się w tobie dzika namiętność? - Daj mi już spokój, dobrze? - uciął, marszcząc czoło. Nadal patrzyła na niego wyczekująco, więc westchnął z rezygnacją. Pochyliła się, a on położył rękę na jej głowie. - Ładne. - Naprawdę? - Tak, naprawdę- odparł z uśmiechem, po czym odwrócił się i ruszył w kierunku parkingu, na którym zostawił samochód. Kiedy zauważył, że dziewczyna wcale za nim nie idzie, przystanął i obejrzał się. Czytała menu wystawione na zewnątrz włoskiej restauracji. Nawet nie próbował jej przypominać, że ledwie trzy godziny temu jedli śniadanie, więc mogą spokojnie wrócić na lunch do Camwell. Prawda była taka, że on też czuł lekki głód. Wrócił do niej, otworzył drzwi i wszedł za nią do restauracji. Kiedy już złożyli zamówienie - Darci zażyczyła sobie zapiekanego bakłażana z parmezanem, twierdząc przy tym, że nigdy w życiu nie jadła bakłażanów powiedziała mu, że w salonie usłyszała różne plotki. - Wszyscy w mieście, a może nawet w całym stanie uważają, że Camwell to straszne miejsce. Gaj jest podobno nawiedzony przez duchy. Nikt, kto mieszka w promieniu stu kilometrów od miasteczka, za żadne skarby świata nie zostałby tam na noc. A kelnerka z Camwell mówiła prawdę: od czterech lat co roku ktoś tu ginie. Darci szeptała tak, że ledwo ją słyszał. Kiedy zapytał, dlaczego mówi tak cicho, odparła, że ludziom z „wielkiego miasta" nie należy ufać. Adam przez chwilę zastanawiał się nad tym, co usłyszał. W maleńkim Camwell, miasteczku, które wszyscy
uznawali za „złe", Darci paplała o wszystkim pełnym głosem, ale w „wielkim mieście" Hartford w stanie Connecticut zachowywała się tak, jakby każdy gość restauracji był szpiegiem. Adam nawet nie próbował zrozumieć jej logiki. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął kilka kartek papieru. - Kiedy ty czarowałaś fryzjerkę, poszedłem do biblioteki i zrobiłem fotokopie artykułów o tych czterech zaginionych kobietach. Darci uśmiechnęła się ciepło. Podobało jej się, że zamiast słowa „ksero" użył słowa „fotokopia". Wyciągnęła rękę po papiery, ale Adam szybko je zabrał. - Nie teraz -wyszeptał. - Stolik może być na podsłuchu. Sama wiesz, do czego zdolni są mieszkańcy Hartford. - Bardzo śmieszne - powiedziała, ale rozejrzała się niespokojnie po sali. Nie pytała o nic więcej, więc Adam schował papiery do kieszeni. Ponieważ Darci była przekonana, że w „wielkim mieście" nie należy dyskutować o ważnych sprawach, lunch poświęcili na omawianie jej ulubionego tematu - jedzenia. - Byłeś we Włoszech? - zaczęła, a kiedy kiwnął głową, zasypała go pytaniami. Czym się różni włoskie jedzenie podawane we Włoszech od tego, które serwują we włoskich restauracjach w Ameryce? Czy poznał jakichś Włochów? Czym się różnią od Amerykanów? Adam cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. Cisza zapadła tylko raz, kiedy Darci zapytała, dlaczego tak dużo podróżował. - Nigdy nie chciałeś mieć domu, dzieci? Jak to się często zdarzało, Adam po prostu zamilkł i wbił wzrok w talerz. Czekała w nadziei, że opowie jej coś o sobie. Dwa razy wyglądał tak, jakby miał ochotę mówić, ale ostatecznie spuszczał głowę i milczał. Po kilku minutach niezręcznej ciszy Darci zapytała, czy był w Grecji. Owszem, chciał jej coś o sobie opowiedzieć, ale wciąż nie mógł się zdobyć na odwagę. Lubił śmiać się razem z nią i nie chciał ryzykować, że to się zmieni. Kiedy przestała tak mu się przyglądać i zmieniła temat, uśmiechnął się z ulgą, podniósł głowę i spojrzał na Darci. Ubranie, włosy, to co zrobiła z oczami, bardzo ją odmieniło. Nie mógł uwierzyć, że ta piękna młoda kobieta to ta sama osoba, która siedziała na brzegu krzesła i wymachiwała nogami podczas ich pierwszego spotkania. Później, w samochodzie, kiedy wracali już do Camwell, Adam nie wytrzymał. - Co zrobiłaś z oczami? - zapytał. - Kosmetyczka przyciemniła mi rzęsy. - Popatrzyła na niego i zatrzepotała. - Podoba ci się? - Wyglądają sztucznie - powiedział sztywno. Zachowywała się zabawnie, ale jednocześnie bardzo uwodzicielsko. Sprawił jej przykrość. - Tak? - Westchnęła i zacisnęła usta. - Widzę, że wolisz kobiety naturalne, takie, które dużo przebywają na świeżym powietrzu, mają ogorzałą skórę, na jednym ramieniu noszą wędkę, a na drugim strzelbę. Rozbawił go ten opis. Był to ten typ kobiet, którego najbardziej nie lubił. - Tak, to dokładnie mój typ. Skąd wiesz? - Czy taka właśnie jest Renee? - wypaliła Darci. Adam omal nie zjechał z drogi. - Skąd, u diabła, znasz to imię? - zapytał, kiedy odzyskał panowanie nad kierownicą. Nie przeklinaj. To niegrzecznie. Łypnął na nią gniewnie. - Gdzie wyszpiegowałaś jej imię? - Mówisz przez sen. - A ty skąd to wiesz? - Mówisz bardzo głośno. Milczał przez chwilę. - Coś jeszcze mówiłem? - zapytał łagodnie.
- Niewiele - odparła, zadowolona z jego zażenowania. – Tylko o Renee. Spojrzał na nią, zastanawiając się, czy mówi prawdę, czy może coś ukrywa. - Co dokładnie? - zapytał bardzo poważnie. - No cóż... Jak to było? O ile mnie pamięć nie myli, mówiłeś: „Och, Renee, najdroższa, kocham cię całym sercem i baaaaaaardzo za tobą tęsknię". Adam wykrzywił się w powstrzymywanym uśmiechu. - No to dobrze słyszałaś, bo właśnie to do niej czuję. Jej zadowolenie nagle gdzieś się ulotniło. - Jak wygląda? - Darci założyła ręce na piersi i zacisnęła usta w wąską linię. - Długie, jedwabiste włosy, duże brązowe oczy, śliczny nos - wymieniał rozanielony. - Wykształcona? - Jeszcze lepiej, posłuszna. - Jaka?! - Darci nie wytrzymała. Uśmiechnęła się, widząc jego minę. - Rozumiem. A jak długie ma uszy? - Co najmniej piętnaście centymetrów - odparł Adam i oboje głośno się roześmieli. - To twoja suczka? - Seter irlandzki. Bardzo za nią tęsknię. - Gdybyś chciał, żeby ktoś inny, nie tylko pies, dotrzymywał ci w nocy towarzystwa... - zaczęła cicho Darci. Adam nie miał odwagi na nią spojrzeć. Ta bezbarwna dziewczyna, która siedziała przed nim w nowojorskim magazynie, zupełnie go nie interesowała. Teraz, kiedy przypominał ją sobie w czarnym trykocie, no i ta fryzura na elfa, ogarniało go lekkie zdenerwowanie. Powinien to jak najszybciej wyjaśnić. - Mam taką małą czarną książeczkę - zaczął. - A ty chyba powinnaś być wierna mężczyźnie, którego podobno kochasz z całego serca. Pamiętasz? Założę się, że Putnam jest ci wierny. Darci wybuchnęła takim śmiechem, że omal się nie zakrztusiła. Choć się bardzo starał, nie był w stanie wyciągnąć z niej żadnych wyjaśnień. Nie miał pojęcia, czym ją tak rozbawił. Kilkakrotnie powtórzył pytanie o to, czy Putnam nie jest jej wierny, ale zdołał z niej wydusić tyle samo, ile ona z niego. Z niepokojem myślał o tym, że Darci może mieć tyle samo tajemnic co on. Kilka minut później jechał z autostrady na wąską wiejską drogę. - Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że wracamy do Camwell okrężną drogą - powiedział, siląc się na obojętny ton. - Drzewa są tak cudowne, że chcę się im lepiej przyjrzeć. Darci nie dała się nabrać. Spojrzała na niego podejrzliwie. Była pewna, że nie zwracał uwagi na uroki krajobrazu. - Czy któraś z tych kobiet znikła gdzieś w tej okolicy? Z niedowierzaniem pokręcił głową. Pytanie było zaskakująco celne. - Jeśli kiedyś będę chciał wyciągnąć z kogoś informacje, zlecę ci prowadzenie przesłuchania. Tak powiedział z westchnieniem. - Dwie kobiety zaginęły gdzieś przy tej drodze. - Czy dowiedziałeś się tego dziś w bibliotece, czy wcześniej? - Dzisiaj. O tym, co wydarzyło się w Camwell i tutaj, dowie działem się zupełnie niedawno. Ja... - urwał. Nie chciał mówić więcej, niż to było konieczne. Im mniej się dowie, tym będzie bezpieczniejsza, uznał. Posłuchaj! - powiedział to tak, jakby ujrzał jakiś mało znany cud świata. - Tu jest sklep, potrzebna mi... pasta do zębów. - Masz całą tubkę - przypomniała mu Darci. Wyłączył silnik i spojrzał na nią ze zdziwieniem. - A ty skąd to wiesz? - Podniósł dłoń, zanim zdążyła otworzyć usta. - Nie, nic nie mów. Słyszysz, jak pasta gada przez sen. Darci uśmiechnęła się. Adam wysiadał z samochodu, odwrócił się i zaczekał, aż ona wysiądzie. - Może to ty powinnaś kupić sobie pastę do zębów. Chyba że wolisz sodę? Adam czuł, że właśnie zdobył przewagę. Zamknął drzwi i wszedł na werandę przed małym wiejskim sklepem. Na drewnianej podłodze stały dwa stare bujane fotele i kilka drewnianych skrzyń, które wyglądały tak,
jakby od dawna czekały, aż ktoś je stąd zabierze. Na ścianie wisiały tak umiejętnie postarzone lejce, jakby pamiętały prezydenturę McKinleya. Adam jednak rozpoznał, że wszystkie te przedmioty są nowe. Po dokładniejszym przyjrzeniu się stwierdził, że to kopie. Zastanawiał się, czy właściciel sklepiku nie wynajął przypadkiem jakiegoś nowojorskiego dekoratora wnętrz, by ten urządził mu „autentyczny" wiejski sklep, który przyciągałby turystów. - Czy to przypomina sklepy w Kentucky? - zwrócił się do Darci, kiedy weszła za nim po schodkach na werandę. - Na Boga, nie! - odparła. - Jeśli przed sklepem jest weranda, właściciel zawsze chce ją jakoś zamaskować i stawia na niej automaty do gier wideo. A poza tym, kiedy skórzane lejce zaczynają gnić, w Kentucky po prostu je wyrzucamy. Krztusząc się ze śmiechu, Adam otworzył drzwi i wszedł do środka. Darci dreptała tuż za nim. - Dzień dobry - odezwał się siwowłosy mężczyzna stojący za wysoką drewnianą ladą, na której stały otwarte słoje z cukierkami i suszonymi owocami. Po prawej stronie znajdowały się skrzynie z jabłkami i pomarańczami. Na półkach z surowej sosny między nowoczesnymi artykułami poustawiano staromodne pudełka z dziwacznymi rzeczami, jak Ożywczy Eliksir Matki Jasper. - Czym mogę służyć? - zapytał sklepikarz, wychodząc zza lady. Miał na sobie drelichowy fartuch i ciężkie czarne buty, jak gdyby za moment zamierzał wrócić do pracy w polu. - Pewnie zamówił ten szmelc przez Internet- mruknęła Darci, kiedy Adam pochylił się, by obejrzeć jakiś przedmiot na niższej półce. - Potrzebuję pasty do zębów - powiedział Adam, uśmiechając się do sprzedawcy. - I dezodorant. I różne takie - dodała szybko Darci, zerkając pytająco na Adama. Wiedział, że to milczące pytanie o to, czy zapłaci za jej zakupy. Kiwnął głową, ale pomyślał, że w końcu będzie musiał z nią o tym porozmawiać. Czy ona miała jakiś problem z pieniędzmi? Była taką sknerą czy może miała jakiś powód, dla którego nie wydawała ani centa z własnych zarobków? - Proszę bardzo - powiedział sprzedawca, wręczając Darci koszyk. Adam był pewien, że to rękodzieło jakiegoś ludowego artysty z Appalachów i kosztowało majątek. Czekając, aż Darci skończy, Adam kręcił się po sklepie i zaglądał do pudeł, skrzynek i szafek. Zauważył, że za sosnowymi drzwiczkami ukryto nowoczesną lodówkę. Wziął kilka butelek lemoniady i stwierdził, że Darci stoi już przy ladzie, gotowa płacić. Kiedy dotarł do kasy, okazało się, że rachunek za kosmetyki wynosi pięćdziesiąt osiem dolarów i sześćdziesiąt osiem centów! W większości były to środki do pielęgnacji włosów, w tym odżywka za osiemnaście dolarów za butelkę. - Fryzjerka poleciła mi te wszystkie kosmetyki, żeby utrzymać moje włosy w dobrej kondycji- wyjaśniła i jeszcze raz spojrzała na Adama, milcząco pytając, czy zapłaci za takie drogie artykuły. Adam wzruszył ramionami i wręczył sprzedawcy banknot pięćdziesięciodolarowy i jeden dziesięciodolarowy. Sięgnął po dwie duże torby pełne kosmetyków i wyciągnął rękę po resztę. - Uroda naszych dam sporo kosztuje - skomentował z uśmiechem sprzedawca, widząc zrezygnowaną minę Adama. Nie zdążył odebrać pieniędzy, bo Darci też wyciągnęła po nie rękę. - Jest ładniejsza od pana, nie ma co - roześmiał się sprzedawca i odwrócił się w stronę Darci, by dać jej resztę. Kiedy ujrzał jej lewą rękę, krew odpłynęła mu z twarzy. Oczy rozszerzyły się jak spodki, a dłoń, w której trzymał drobne, zaczęła drżeć. Chciał chyba coś powiedzieć, kilkakrotnie otwierał usta, jednak nie wydobywały się z nich żadne słowa. Jego ręka trzęsła się coraz silniej, w końcu pieniądze wysunęły się między palcami i spadły na podłogę. Wtedy sprzedawca odwrócił się i w panice wybiegł ze sklepu. Adam dopiero po chwili otrząsnął się z szoku. Reakcja sklepikarza wprawiła go w zdumienie, więc kiedy zaczął uciekać, Adam rzucił torby z zakupami i ruszył za nim w pogoń. Zanim jednak przeskoczył przez sztucznie postarzone skrzynie z pomarańczami, słoje i kosze i wbiegł na zaplecze sklepu, sprzedawca gdzieś zniknął. Adam otworzył tylne drzwi wyjściowe, ale na zewnątrz znajdował się tylko żwirowy parking, za którym rozpościerał się ogromny las. Po uciekinierze nie było śladu.
Zdenerwowany, wrócił do sklepu i na moment wpadł w panikę, kiedy nie zastał tam Darci. Porwali ją? Pierwsza myśl wprawiła jego serce w dziki rytm. Uspokoił się, gdy zobaczył ją na czworakach za ladą. Podniosła głowę i spojrzała na Adama. - Miałeś rację, biegnąc za nim - powiedziała gniewnie, wyciągając do niego dłoń, w której trzymała ćwierćdolarówkę i dwie jednocentówki. - Chciał nas oszukać, no, chyba że pięć centów leży tu gdzieś na podłodze. Adam pochylił się, wziął jej lewą rękę i obejrzał wnętrze dłoni. Nie zauważył niczego niezwykłego. Dłoń była mała, jak u dziecka, skóra zaróżowiła się, bo Darci podpierała się na podłodze. Jedynym znakiem szczególnym było kilka pieprzyków. - Co to takiego? - zapytał. - O! Chyba ją widzę! - wyrwała mu rękę i poczołgała się na czworakach na drugi koniec lady. - Nie słyszysz, o co pytam? - warknął. - Co to za znamiona? Darci zatrzymała się, usiadła na podłodze, wyciągnęła przed siebie rękę i spojrzała na dłoń. - Pieprzyki. Każdy je ma. Ty też. Masz trzy małe za prawym uchem, jednego za... - Gdy ten człowiek zobaczył twoją rękę, zbladł i uciekł w popłochu. Próbowałem go dogonić, ale... - Możesz się przesunąć? - Co ty tam robisz? - Szukam pięciocentówki - wyjaśniła. - Albo chciał nas oszukać, albo potoczyła się pod... Zniecierpliwiony Adam sięgnął do kieszeni po portfel, wyjął z niego dwadzieścia dolarów i wręczył Darci. - Czy teraz już wstaniesz? I nie pytaj, czy możesz zatrzymać resztę. Ściskając banknot i drobne, które udało jej się znaleźć, Darci podniosła się z podłogi, ale wciąż jeszcze rozglądała się w poszukiwaniu pięciocentówki. Adam jednak nie dał jej więcej czasu na szukanie. Chwycił ją za ramię i na siłę wyciągnął ze sklepu. Darci w ostatniej chwili zdążyła złapać torby z zakupami. W drodze powrotnej do Camwell nie odzywał się ani słowem. Dopiero gdy dotarli do Gaju i weszli do swojego domku, Adam przemówił. - Wiedziałem. Coś chodziło mi po głowie, ale nie mogłem sobie przypomnieć, co to było. - Wyjął z kieszeni marynarki plik kartek z przekopiowanymi artykułami z prasy, które pokazał jej podczas lunchu. Rozłożył artykuły na stoliku, usiadł na kanapie i zabrał się do ponownej lektury. Nie pytając o powód takiego poruszenia, Darci spokojnie zdjęła żakiet, wzięła marynarkę, którą Adam przed chwilą z siebie zrzucił, i odwiesiła okrycia do szafy. Następnie udała się do łazienki, a kiedy wróciła, usiadła obok niego na kanapie. Pomyślała, że jeśli będzie cicho i cierpliwie czekać, może Adam wreszcie powie, co go tak zdenerwowało. - Masz, przeczytaj - powiedział, wręczając jej papiery. Darci przez kilka minut w skupieniu, powoli czytała notatki prasowe, ale nie znalazła żadnych wyjaśnień. Kiedy skończyła, nadal nie wiedziała, o co mu chodzi. Artykuły dotyczyły młodych kobiet, które z różnych powodów przebywały w okolicy Camwell i znikły w niewyjaśnionych okolicznościach. Jedna z nich była fotografem, robiła zdjęcia kościołów na terenie Nowej Anglii, dwie przyjechały tu na wakacje, jedna spędzała w Gaju miesiąc miodowy. Choć historie były przerażające, Darci nie rozumiała powodu, dla którego Adam jest aż tak wzburzony. Spojrzała na niego pytająco. - Zobacz, skąd pochodziły te dziewczyny- powiedział Przebiegła wzrokiem po artykułach. -Virginia, Tennessee, Karolina Południowa i... ta jedna była z Teksasu.- Nadal nic nie rozumiała. - A teraz przyjrzyj się zdjęciom. Wszystkie były ładne, najmłodsza miała dwadzieścia dwa, najstarsza dwadzieścia osiem lat. Ale przecież zawsze ofiarami psychopatów, gwałcicieli i seryjnych morderców są młode, ładne dziewczyny, pomyślała. - Wszystkie cztery to drobne blondynki z Południa – wyjaśnił cicho Adam. W końcu do niej dotarło. Zamrugała niespokojnie.
- Jak ja? Czy to chcesz powiedzieć? Uważasz, że tym razem to ja zniknę? Dlaczego tak sądzisz? Czy to dlatego zatrudniłeś właśnie mnie? Chcesz mnie użyć jako przynęty? - Nie pleć głupstw! - powiedział szybko. Jej pytania były zbyt absurdalne, by na nie odpowiadać.- Myślisz, że przywiózłbym cię tutaj, gdybym o tym wiedział? - Podniósł jej lewą rękę i spojrzał na nią pod światło. - Ciekawe, dlaczego ten człowiek omal nie dostał zawału, kiedy zobaczył twoją dłoń. - Może jego była dziewczyna też miała takie pieprzyki - powiedziała Darci, wyrywając rękę, po czym wstała i wyszła do kuchni. Chciała przez chwilę w samotności zastanowić się nad tym, czego się dowiedziała. Starała się zachować spokój, ale po tym, co zobaczyła i wyczytała, to wcale nie było łatwe. To, że w okolicy znikały drobne blondynki z Południa, mogło być zwykłym zbiegiem okoliczności, ale mogło też oznaczać, że i ona jest celem, czego Adam najwyraźniej się obawiał. Dlaczego? Dlaczego wybrał właśnie ją? Przecież o tę pracę starało się tyle utalentowanych, wykształconych kobiet... Dlaczego ona? Kiedy już opanowała zdenerwowanie, wrzuciła do dwóch szklanek lód, nalała lemoniady i wróciła z nimi do salonu. Adam siedział na kanapie i wpatrywał się w leżące przed nim artykuły. Minę miał posępną, oczy mu pociemniały. Wyglądał tak samo jak tamtego dnia, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy. Darci bardzo chciała go jakoś rozśmieszyć, ale nic zabawnego nie przychodziło jej do głowy. Jej myśli krążyły wokół zdjęć zaginionych kobiet. - Jego reakcja na widok mojej dłoni może nic nie znaczyć - powiedziała cicho. - To mógł być zwykły zbieg okoliczności, bez związku z czarownicami. Prawdę mówiąc, nie rozumiem, jak możesz łączyć jakiegoś sprzedawcę z dziwacznego sklepu z dziewczynami, które zaginęły i... Urwała, bo Adam wstał, poszedł do swojej sypialni i wrócił z notatnikiem. Był to mały oprawiony w skórę notesik na adresy, który wyglądał tak, jakby objechał cały świat. Kiedy Adam go otworzył, Darci zauważyła, że kartki są mocno podniszczone, adresy zaś i numery telefonów często zmieniane i wykreślane. Kartkował notes, aż dotarł do litery „P". Wtedy sięgnął po telefon i wybrał numer. - Jack - odezwał się po chwili. - Mówi Adam Montgomery. Posłuchaj, chciałbym cię prosić o pewną przysługę. Mógłbyś się dowiedzieć czegoś o czterech młodych kobietach, które znikły w ciągu ostatnich czterech lat w Camwell, w stanie Connecticut? - Zamilkł i słuchał odpowiedzi. - Tak, wiem, policja łączy ich zniknięcie z faktem, że w okolicy pewna grupa osób praktykuje czary. Tak, oczywiście, że przejrzałem notatki prasowe, ale wiem też, jakie prowadzicie śledztwa. Zawsze wiecie o sprawie więcej, niż ujawniacie. Chcę się dowiedzieć, czy te zaginione dziewczyny miały jakieś znaki szczególne, na przykład na rękach. Interesują mnie lewe dłonie. - Znów zapadła cisza. - Dobra, nie ma sprawy. Zadzwoń do mnie na komórkę - powiedział i odłożył słuchawkę. - Oddzwoni, jak tylko się czegoś dowie - zwrócił się do Darci. - To policjant? - zapytała. -FBI. - Och! - Darci chciała jeszcze o coś zapytać, ale nie wiedziała o co. FBI? Nigdy w życiu nie miała do czynienia z prawdziwym FBI - Po chwili ciszy uśmiechnęła się promiennie. - To co będziemy robić, dopóki nie zadzwoni? Jestem taka zdenerwowana, powinnam się jakoś zrelaksować. Może pójdzie my do łóżka i będziemy się kochać do utraty tchu przez całe popołudnie? Moglibyśmy... - Urwała, widząc jego minę. No cóż, najwyraźniej nie był w nastroju do wygłupów. Prawda była taka, że i ona nie czuła się zbyt pewnie. Zauważyła, że kiedy Adam się martwi, zamienia się w milczka, który woli, by go zostawić w spokoju. Teraz postanowił jeszcze raz uważnie przeczytać artykuły z prasy. Darci przysunęła sobie krzesło do kanapy, sięgnęła po trzy magazyny, leżące na półce pod stolikiem, i zaczęła je przeglądać, czekając, aż zadzwoni telefon. Myślała, że potrafi panować nad nerwami, ale kiedy dzwonek telefonu w końcu się odezwał, podskoczyła tak wysoko, że czasopisma zsunęły się jej z kolan na podłogę. Pierwszy dzwonek nie zdążył jeszcze wybrzmieć, kiedy Adam chwycił mały czarny telefon leżący na stoliku i nacisnął odpowiedni przycisk.
- Tak? - odezwał się, a potem już tylko słuchał. Darci obserwowała go w skupieniu. Zbladł, a poza tym miała wrażenie, że drżą mu ręce. Prawie się nie odzywał, powtarzał jedynie krótkie: „tak". Kiedy w końcu odłożył słuchawkę, Darci wydawało się, że rozmowa trwała wieki. Adam jednak nadal milczał. Siedział na kanapie i patrzył na Darci. Nie ponaglała go. Choć umierała z ciekawości, by dowiedzieć się, jakie informacje przekazał mu agent FBI imieniem Jack, czekała, aż sam zacznie mówić. Bała się, że gdy go zapyta, Adam zupełnie się zatnie i już niczego z niego nie wydobędzie. Nie, lepiej zaczeka i pozwoli, by sam o wszystkim jej opowiedział. Ale on wciąż się nie odzywał. Po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach wstał i udał się do jej sypialni. Pobiegła za nim i stojąc w drzwiach, patrzyła, jak otwiera szafę. Wyjął jej starą podniszczoną walizkę, przez chwilę się jej przyglądał, po czym bez słowa poszedł do swojej sypialni. Z szafy wyjął swoje dwie walizki i przyniósł je do jej pokoju. Darci przez cały cza nie spuszczała z niego oka. Kiedy położył walizki na jej łóżku, otworzył je i zaczął wyjmować z szafy jej nowe ubrania, Darci nie wytrzymała. Podbiegła do niego i stanęła między nim a walizkami. - Chcę wiedzieć, co się dzieje! - zażądała z rozdrażnieniem w głosie. Uważała, że ma do tego prawo, a on nic jej nie mówi. - Nie, nie chcesz - odparł krótko, wyjmując z szafy jej marynarską bluzę i wkładając ją do walizki. - Chcę! Właśnie, że chcę! - Darci z przerażeniem uświadomiła sobie, że jest bliska płaczu. Zamierzał odesłać ją do domu, a ona wcale nie chciała wracać do Nowego Jorku, do ciotki i wuja. Nie, tak naprawdę to nie chciała rozstawać się z Adamem. Pragnęła być tylko tu i tylko z nim. - Dlaczego mnie zwalniasz? - zapytała ze łzami w oczach. - Nie zwalniam cię - powiedział spokojnie, wrzucając do walizki dwie spódnice. - Chronię cię. - Chronisz? Dlaczego miałbyś mnie chronić? - Nie odpowiadał, więc mówiła dalej. - Jeśli mnie odsyłasz z powodu kilku pieprzyków na ręce, mogę iść do jakiegoś lekarza i je usunąć. Nie musisz mnie od razu zwalniać, jest tyle innych rozwiązań. Moglibyśmy zatrzymać się w innej miejscowości i przyjeżdżać do Camwell w razie potrzeby. Albo... - Adam wcale nie przestał pakować jej rzeczy. - Proszę, nie odsyłaj mnie - szepnęła błagalnie. - Potrzebuję pieniędzy. Potrzebuję... - Wzięła głęboki oddech. - Nie rozumiesz, ile dla mnie znaczy ta praca. Potrzebuję... - Jak będziesz martwa, nie będziesz niczego potrzebować- uciął. - Błagam. - Podeszła do niego, położyła dłoń na jego ramieniu i spojrzała swoimi dużymi oczyma, które teraz szkliły się od łez. - Powiedz, o czym mówił przez telefon ten człowiek? Chcę przy najmniej wiedzieć, o co chodzi i dlaczego mnie odsyłasz. Jesteś mi to winien. Adam spojrzał na nią i ledwo się opanował, tak bardzo pragnął wziąć ją w ramiona. Może zdołałby ją ochronić własnym ciałem? Wziął głęboki oddech i usiadł na łóżku. - No dobrze - powiedział cicho, nawet na nią nie patrząc. Wolał, żeby tego nie wiedziała, dlatego słowa przychodziły mu z takim trudem. - Chyba wiesz, że policja zazwyczaj nie podaje wszystkich informacji do publicznej wiadomości. W ten sposób zabezpieczają się przed... - Czubkami, przyznającymi się do morderstw, których nie popełnili. - Darci usiadła na łóżku obok niego. - No właśnie. - Uśmiechnął się do niej słabo. Jest taka drobna, pomyślał, patrząc na nią. Tak łatwo można by ją ujarzmić. – Mój przyjaciel z FBI wykonał kilka telefonów i dowiedział się, że w tej sprawie wiele zatuszowano. To znaczy, opinia publiczna nigdy się o tym nie dowiedziała. Burmistrz Camwell stwierdził, że to urocze miasteczko miało już zbyt dużo złej prasy i nie życzył sobie dalszego rozgłosu. Nie chciał, by było kojarzone z morderstwami i okaleczeniami, bo tak do końca nie udowodniono, że zbrodnie miały miejsce właśnie tutaj. - Morderstwa? - zapytała Darci, otwierając szeroko oczy. - Okaleczenia? - Jej ręka odruchowo powędrowała w stronę szyi i gardła. - Tak - Adam znów zapragnął ją przytulić, nie chciał jednak w ten sposób umniejszać wagi swoich słów. Darci powinna zrozumieć powagę sytuacji, musi wiedzieć, co jej grozi. - Te dziewczęta zaginęły w tej okolicy.
Wszystkie zostały odnalezione. Martwe. - Dał jej chwilę, by dotarło do niej znaczenie tego, co powiedział. Ich ciała odnaleziono ponad stopięćdziesiąt kilometrów stąd, każde w innym kierunku od Camwell. - Ale co to ma wspólnego... - zaczęła Darci, drapiąc się po lewej dłoni. Adam wziął jej lewą rękę, przez chwilę trzymał, po czym odwrócił i spojrzał na wnętrze dłoni. - Zniknięcie tych kobiet było wiadomością dnia, bo miało miejsce tu, w Camwell, ale o ich śmierci pisano na ostatnich stronach gazet, bo... - Bo tam, gdzie je znaleziono, nie uprawia się czarów, tak jak w Camwell, więc to nie była żadna sensacja dokończyła Darci, przyglądając się, jak trzyma ją za rękę. Miała ochotę oprzeć się na jego ramieniu i pozwolić, by ją objął. Przerażały ją myśli, które pojawiały się w jej głowie. - Tak, zgadza się. - Mówił bardzo cicho, wodząc kciukiem po wnętrzu jej dłoni. - W prasie o tym nie pisano, ale ciała wszystkich czterech kobiet zostały odnalezione bez lewych dłoni. Słysząc te słowa, Darci chciała się wyrwać z jego uścisku, ale Adam mocno ją trzymał. Teraz musi usłyszeć wszystko do końca! - Lewe dłonie zostały amputowane- mówił dalej. - Do dziś niezostały odnalezione. Darci wyrwała rękę i zacisnęła na niej prawą dłoń. - Myślisz, że szukają jakiejś konkretnej? -wydusiła z siebie po chwili. - Myślę, że szukają ciebie. W pierwszym odruchu Darci chciała zerwać się z miejsca, wybiec z pokoju i złapać najbliższy samolot, który wywiózłby ją jak najdalej od Connecticut. Zamiast tego zamknęła na chwilę oczy i za pomocą Prawdziwej Perswazji próbowała uspokoić skołatane nerwy. Musi odzyskać spokój. Natychmiast! Przecież chce dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi! Powoli wstała i oparła ręce na biodrach. - No dobrze, Adamie Montgomery - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - Ta gra toczy się już wystarczająco długo. Chcę wiedzieć, dlaczego wybrałeś właśnie mnie. I do czego? Mów! W tej chwili! Adam przez jakiś czas się łamał, ale w końcu przemówił. - Chyba jestem ci to winien. Może gdy dowiesz się wszystkiego, sama zrozumiesz, że powinnaś wyjechać. - Powiedział to tak, jakby chciał jej przypomnieć, że bez względu na to, czy zrozumie, czy też nie, i tak będzie musiała odejść. - Pamiętasz kobietę, która towarzyszyła mi tamtego dnia pod czas rozmów z kandydatkami? - Tę z dużymi oczyma? - Darci z powrotem usiadła na łóżku obok niego. - Tak. Nazywa się Helen Gabriel i jest jasnowidzem. Powiedziała, że znajdzie odpowiednią osobę, z pomocą której pokonam czarownice. Wskazała właśnie ciebie, dlatego cię zatrudniłem. Darci przez chwilę czekała, ale wyglądało na to, że nie usłyszy żadnych dodatkowych szczegółów. To wszystko? Nic więcej jej nie powie? Miała ochotę zrobić mu awanturę, ale milczała, bo wiedziała, że na kolejne pytania Adam zareagowałby kompletnym milczeniem. Postanowiła nacisnąć guzik, używając jednego z „tych" słów. - Rozumiem - powiedziała, wstając. - A więc jednak zamierzałeś złożyć mnie w ofierze. - Wcale nie miałem takiego zamiaru! - oburzył się Adam. – Co to za pomysł! Czyja wyglądam na kogoś, kto...? - Więc pewnie chciałeś pozwolić, by mnie porwali, tylko po to, byś mógł mnie w ostatniej chwili uratować. Czy tak?- Spojrzała mu prosto w oczy.- Czy jesteś tajnym agentem FBI? Czy w ten sposób zdobywasz informacje? - Gdybym był agentem, nie musiałbym chodzić do miejskiej biblioteki i szukać wycinków z prasy na temat zaginionych kobiet, to chyba jasne? - Ale wiedziałeś, że to kobiety! Wtedy, pierwszego wieczoru, kiedy kelnerka wspomniała, że zaginęli tu ludzie... tak, użyła słowa „ludzie", ty wiedziałeś, że to były kobiety. - Ale masz pamięć! - Adam celowo niczego więcej nie wyjaśniał. - Skoro nie chcesz mnie użyć jako przynęty, w takim razie do czego jestem ci potrzebna?- zapytała, nie odrywając od niego
wzroku. Adam przez chwilę zastanawiał się, jak sformułować odpowiedź. W końcu zrezygnowany podniósł ręce w górę. - No dobrze. Po prostu nie chciałem ci na razie o tym mówić. Prawda jest taka... - Wziął głęboki oddech i dopiero wtedy dokończył: - Czarownice z tego sabatu czerpią moc z pewnego przedmiotu. Dopóki on pozostanie w ich rękach, będą miały moc. Moim celem jest odebranie im tego przedmiotu, a tym samym odcięcie ich od źródła ich siły. - Adam uśmiechnął się do Darci, jak gdyby chciał powiedzieć: „No, teraz wiesz już wszystko". Ale Darci nie dowiedziała się nawet jednego procentu z tego, co ją interesowało. - A na czym polega moja rola? - zapytała. - Co ja mam wspólnego z tym przedmiotem? - Tylko nieliczni potrafią go używać - powiedział pogodnie. - Ja nie potrafię. Ta jasnowidząca, Helen, poradziła, żebym dał ogłoszenie w prasie, a kiedy zgłosi się właściwa kobieta, ona mi ją wskaże. - Adam jeszcze raz uśmiechnął się do Darci. - W swojej naiwności liczyłem, że zostaniesz tu, w domku, i zaczekasz, aż znajdę ten przedmiot i przyniosę go tutaj, żebyś mogła go „użyć". Darci założyła ręce na plecach i zaczęła krążyć po pokoju. Wiedziała, że Adam mówi prawdę, ale czuła, że sporo jeszcze przed nią ukrywa. Chciała wiedzieć, co to za przedmiot, najpierw jednak musiała się dowiedzieć czegoś innego. - Najwyraźniej wiedzą, że ktoś będzie próbował odebrać im tę rzecz - powiedziała. - Zdaje się, że nawet znają mój rysopis. To może oznaczać, że chodzi o jakąś przepowiednię czy proroctwo, które głosi, iż odbierze im ją drobna blondynka z Południa z pieprzykami na lewej ręce. Wygląda na to, że nie chcą ryzykować, dlatego każda mała i chuda blondynka z Południa, która kręci się w okolicy Camwell, natychmiast znika. Darci ucieszyła się, że tak dobrze poszło jej wydedukowanie prawdy, ale Adam miał niewyraźną minę. Bez słowa wstał i wrócił do pakowania jej rzeczy. - Wyjeżdżasz. Wracasz do domu, i to natychmiast. - Założę się, że sprzedawca ze sklepu powiedział już całemu sabatowi, co widział. Kogo widział. To pewne. Wszyscy wiedzą, że jestem z Kentucky. Tak, lepiej wrócę. Przecież chyba nie odnajdą mieszkania wuja Verna w Nowym Jorku. A poza tym jestem przekonana, że takiego bogatego faceta jak ty to już napewno nie znajdą, nie użyją przeciw tobie żadnego czaru, żebyś im powiedział, gdzie jestem. - Nie próbuj mnie przechytrzyć. Wracasz do domu. -I co?- zapytała cicho. - Zniknie jakaś inna chuda blondynka z Południa, tak? - Wzięła głęboki oddech. Posłuchaj, możemy temu zapobiec. Ty i ja razem możemy coś w tej sprawie zrobić. Czyż nie taki miałeś plan? Czyż nie dlatego mnie zatrudniłeś? Możemy... - Nie! Nic nie możemy. Wyjeżdżasz gdzieś, gdzie będziesz bezpieczna. Przez chwilę przyglądała mu się, mrugając. - To znaczy, że ty zostajesz? Wyjął z szafy jej nowe buty i rzucił je do walizki. - Powiedzmy, że jestem osobiście zainteresowany rozwiązaniem tej sprawy. Teraz miała w ręku wszystkie karty. Wiedziała, jak wydrzeć mu tajemnicę. - Czyli co? - prawie krzyczała. - Dlaczego to robisz? Co to za wielka tajemnica? Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, jak zmarli twoi rodzice? Jakie demony w twojej głowie... a może w twoim życiu, każą ci ścigać czarownice? Jaki masz w tym interes? Dlaczego to takie ważne, że aż prosiłeś o pomoc jasnowidza? I dlaczego ja? Co ta kobieta we mnie zobaczyła? Dlaczego to właśnie ja mogę użyć tego przedmiotu? Czekała na odpowiedzi. Wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu podszedł do komody, odsunął szufladę i wyjął jej nocną koszulę. Wiedziała, że nie odpowie, i chciało jej się krzyczeć z bezsilności. Jak zwykle nie zamierzał mówić nic więcej ponad to, co musiał. - Mam... mam w tym... osobisty interes - wydusił. Zdawał się spokojny, ale Darci wyraźnie widziała pulsujące na jego skroniach żyły. Nawet to drobne wyznanie było dla niego trudne. - Ja też! - wykrzyczała. Spojrzał na nią zaskoczony.
- A jakiż ty możesz mieć w tym interes? Nagle jej oczy zapłonęły. To nie była ta żartująca, roześmiana, lekkomyślna Darci, którą znał do tej pory. - To jedyna szansa, żebym zrobiła coś z moim życiem. Jaką mam przyszłość z dyplomem uczelni, o której nikt nie słyszał? Jaką mam szansę w konkurencji z takimi kobietami jak te, które widziałam w Nowym Jorku? Są wykształcone, mają doświadczenie, umiejętności cenione w pracy. A ja? Co ja potrafię? Nakłonić kogoś, żeby... - Nagle odwróciła się. Nie mogła wydobyć z gardła ani słowa więcej. Jeszcze moment, a rozpłacze się przed nim na głos. Kiedy znów na niego spojrzała, była spokojniejsza. - Ujmę to w ten sposób - powiedziała cicho. - Jeśli mnie odeślesz, wrócę do Camwell i rozpowiem w całym miasteczku, że chcę dołączyć do sabatu, a wtedy... - Czy to szantaż? - Tak - odparła prosto. Adam patrzył na nią błagalnie. - Moi krewni pomogą ci się ukryć - powiedział łagodnie. - Zadzwonię po nich, przyjadą i cię stąd zabiorą. Będziesz u nich bezpieczna, dopóki to się nie skończy. - Ale beze mnie to się nigdy nie skończy. Jeśli to mnie szukają, ta sprawa nie zostanie rozwiązana. Oddychała głęboko, próbując się uspokoić. - Dlaczego nie powiesz mi wszystkiego, co powinnam wiedzieć? Nie znam cię zbyt długo, ale wiem, że jesteś człowiekiem, który nie odwoływałby się do pomocy jasnowidza, gdyby to nie była sprawa życia i śmierci. Nie wyobrażam sobie ciebie zajmującego się czarami i zaklęciami. Jak długo nad tym... cokolwiek to jest... pracowałeś, zanim poszedłeś do jasnowidzącej? I co ci kazała robić? - Trzy lata - odparł cicho. Darci zamrugała ze zdumienia. - Trzy lata, zanim mnie znalazłeś? - Chciała go zmusić, żeby się przyznał, co spowodowało, że zajmował się tym przez tak długi czas, ale nie mogła ryzykować, że znów zamknie się w sobie. - I teraz chcesz to wszystko wyrzucić w błoto? - zapytała łagodnie. - Nie mogę narażać czyjegoś życia na niebezpieczeństwo. Ci ludzie zrobili... - Coś osobistego - dokończyła stanowczo. Uraził ją tym całkowitym brakiem zaufania. - Tak. Bardzo osobistego. - Wobec tego muszę tu zostać i ci pomóc - powiedziała, składając ręce w błagalnym geście. - Proszę, pozwól mi zostać. Potrzebujesz mnie. Beze mnie nie dasz rady. Błagam. Adam nie mógł wytrzymać jej błagalnego spojrzenia. Musiał się odwrócić. Wszystko, co powiedziała, to prawda. Rzeczywiście jej potrzebował. Wiedział, że bez niej nie zdoła niczego osiągnąć. Jednocześnie instynkt podpowiadał mu, że niebawem zniknie kolejna - jak to określiła - „drobna blondynka z Południa". A później jej ciało znajdą gdzieś daleko od Camwell. Jej lewa ręka będzie... Tak jak mówiła Darci, chciał, żeby to się skończyło. Niczego innego tak bardzo nie pragnął. Odwrócił się i spojrzał na nią. - Będziesz musiała być posłuszna - powiedział w końcu. - A poza tym przez cały czas masz być przy mnie. Nie wolno ci wkładać tego twojego trykotu i wychodzić, kiedy będziesz miała ochotę. - Czy wspominałam ci, że jestem okropnym tchórzem? - zapytała cicho i oczy jej rozbłysły. Adam pokręcił głową. - Nie ma w tobie ani odrobiny tchórzostwa, Darci T. Monroe. Nawet najmniejszego śladu. Przez chwilę stała i patrzyła na niego w milczeniu. - Czy to nie w tym momencie bohater i bohaterka padają sobie w ramiona i kochają się do utraty zmysłów? Adam roześmiał się, a Darci miała już pewność, że wygrała. Pozwoli jej zostać. Nie odeśle jej do domu. Nie będzie musiała ze spuszczoną głową wysłuchiwać, jak wuj Vern mówi: „Wiedziałem, że ona się nie nadaje do takiej pracy". Ciotka Thelma nie będzie jej w kółko powtarzać: „Już myślałam, że będę z ciebie dumna, a ty po prostu zachowujesz się tak jak twoja matka". A matka nie zmierzy jej wzrokiem z góry na dół, nie dmuchnie jej dymem papierosowym w twarz i nie uśmiechnie się w ten poniżający sposób. Matka zawsze patrzyła na nią tak, jakby
chciała jej dać do zrozumienia, że choćby Darci ukończyła nie wiadomo jakie uniwersytety, i tak nigdy nie wybije się ponad stan, należny jej z racji urodzenia. - Wiesz co? - odezwała się po chwili. - Chciałabym wziąć prysznic. Jeśli nie masz nic przeciwko... - wskazała głową drzwi. - Jasne- powiedział Adam, zadowolony, że wreszcie skończyła się ta nerwowa dyskusja.- Darci, zastanów się nad tym wszystkim. Może oboje uznamy, że to gra niewarta ryzyka, a wtedy... Zamknęła za sobą drzwi, bo nie chciała słuchać jego wątpliwości. A poza tym pragnęła czym prędzej wejść pod prysznic, żeby się wypłakać. Tak bardzo się bała. Prawdziwie i autentycznie.
Rozdział ósmy
Kiedy już się wykąpała i wysuszyła, włożyła nocną koszulkę i gruby frotowy szlafrok z napisem Gaj na kieszeniach i wróciła do swojej sypialni. Pierwsze, co zauważyła, to zniknięcie walizek, które jeszcze przed chwilą leżały na łóżku. Zajrzała do szafy. Okazało się, że jest pusta. Szuflady komody też świeciły pustką. Wpadła w panikę. Chyba nie zmienił zdania? A jeśli jednak postanowił ją odesłać? Wybiegła z pustej sypialni i udała się prosto do salonu. W pokoju panowała ciemność. Zmieszana, przez chwilę zastanawiała się, co robić. Kiedy się odwróciła, zauważyła, że w sypialni Adama pali się światło, a drzwi do niej są lekko uchylone. Otworzyła je szerzej. Adam siedział w łóżku od strony łazienki, w bawełnianym T-shircie, z nogami pod kołdrą, i czytał. - Możesz spać w tym łóżku - powiedział, nie podnosząc głowy. - Naprawdę?- zapytała, wchodząc do środka. - Chyba wiesz, że sypiam nago? - Już nie! - odparł i spojrzał na nią surowo. Darci nadal stała, uśmiechając się szeroko, więc Adam odłożył książkę. - Tak miedzy nami - zaczął z poważną miną - myślę, że powinnaś dać sobie spokój z tym kokietowaniem i... - Zapraszaniem? - podpowiedziała. -Nazywaj to, jak chcesz. Uważam, że powinnaś przestać. Jeśli rzeczywiście masz zamiar zostać i mi pomagać, nie spuszczę cię z oka nawet na minutę. I absolutnie nie pozwolę, żebyś spała sama w pokoju z oknami, przez które każdy... - urwał, jak gdyby nie mógł znieść nawet myśli o tym, co mogłoby się stać. - A teraz wskakuj do łóżka i nigdzie się nie ruszaj. Ale Darci nadal stała w tym samym miejscu i uśmiechała się do niego promiennie. - Jasne - powiedziała w końcu, po czym zdjęła szlafrok i wśliznęła się pod kołdrę.- Wiesz już coś na temat sztyletu? _ Nie - odparł, nie przestając czytać. - Jutro wyruszymy na małe poszukiwania. Chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o... - odruchowo zerknął na jej lewą rękę. - Ja też. - Uśmiech zniknął z twarzy Darci. Samo wspomnienie o tym, co dziś usłyszała, odebrało jej chęć do żartów. Nagle poczuła zmęczenie. Położyła się na boku i nakryła kołdrą po same uszy. - Dobranoc, Adamie. - Po tych słowach jej ciało rozluźniło się, a oddech stał się spokojny i równomierny, jakby spała. Adam przyglądał się jej z niedowierzaniem. Jak ktoś, kto dawno skończył cztery lata, może tak łatwo zasypiać?- zastanawiał się, zerkając w książkę. Chciał jeszcze poczytać, potrzebował tego, ale nagle zaczął ziewać. Dzień był bardzo męczący, więc może i jemu uda się zasnąć o tak wczesnej porze? Zgasił lampkę nocną, wsunął się pod kołdrę, zamknął oczy i natychmiast zapadł w sen. Leżąca w łóżku obok Darci uśmiechnęła się do siebie. Prawdziwa Perswazja działała niezawodnie, pomyślała i sama też zasnęła. Nic - westchnęła zdegustowana Darci. - Nie dowiedziałam się kompletnie niczego. A przynajmniej nic, co mogłoby się nam do czegoś przydać. - Po dniu spędzonym w bibliotece miejskiej w Camwell rozbolały ją ramiona i oczy. Próbowała znaleźć jakieś informacje na temat proroctwa, które głosiło, iż drobna blondynka z Południa przyczyni się do upadku czarownic z Camwell. Początkowo zastanawiali się, czy nie wybrać się na poszukiwania do jakiegoś innego miasta, ale po pobieżnym sprawdzeniu zasobów miejskiej biblioteki w Camwell wiedzieli, że nigdzie nie znajdą tylu tytułów dotyczących okultyzmu co tutaj. - Przyjeżdżają tu do nas z daleka - pochwaliła się bibliotekarka z błyskiem w oczach. - Prawie codziennie dzwonią profesorowie z Yale i pytają, czy mamy jakiś tytuł. - I macie? - zapytała Darci. - Co czy mamy? - Książki, o które pyta Yale.
- Och, tak. Jak dotąd jeszcze nigdy ich nie zawiodłam. Jeśli czegoś nie mam, wiem, gdzie można to zdobyć. Muszę przyznać, że raz miałam problem ze znalezieniem pewnej książki wydanej w tysiąc siedemset trzydziestym szóstym, ale w końcu udało mi się ją namierzyć. - Gdzie? - zapytał Adam, a kiedy bibliotekarka tylko na niego spojrzała, dodał: - Gdzie pani znalazła tak starą książkę? - No cóż, w... - zaczęła, ale nie dokończyła. - Telefon. Przepraszam, muszę odebrać. Nie było słychać żadnego dzwonienia. - Pewnie dzwoni jej czarny kot - mruknęła Darci. Ale nawet w tak potężnych zbiorach Darci nie znalazła choćby I wzmianki o pieprzykach na lewej ręce. Podczas gdy ona tkwiła w bibliotece, Adam przez cały dzień buszował w Internecie lub rozmawiał przez telefon. Darci nie miała pojęcia, czego on szuka, bo gdy się zbliżała, zawsze zasłaniał monitor laptopa. Za pozwoleniem bibliotekarki podłączył komputer do gniazdka telefonicznego, dzięki czemu przez cały czas mógł ją mieć na oku. Większą część dnia spędził na zewnątrz, w słońcu, rozmawiając przez komórkę, co nie przeszkodziło mu w obserwowaniu Darci przez szybę. Chciała go sprawdzić i znikła na dziesięć minut w toalecie, ale kiedy wyszła, wciąż czekał przed drzwiami. - Bardzo by mi pomogło, gdybyś zdradził, co to za przedmiot - zaryzykowała podczas przerwy na lunch. Siedzieli na schodach przed biblioteką, popijając sok i jedząc kanapki, które Darci kupiła w delikatesach po drugiej stronie ulicy. Adam już nawet nie wspominał o reszcie. - Dlaczego akurat ja powinnam mieć możliwość używania tego przedmiotu? - zapytała, odgryzając kanapkę z indykiem. Cokolwiek to jest. Nie mogę ciągle nazywać tego „przedmiotem". Jak mam tego używać? - Pewnie zamęczysz to na śmierć - mruknął pod nosem Adam. Choć wciąż go wypytywała, Adam nie zdradził żadnych szczegółów ponad te, o których wspomniał wczorajszego wieczoru. Pod koniec dnia, kiedy wrócili do domku, była na niego mocno zła. - Zamknąłeś mnie w tej bibliotece tylko po to, żeby mnie cały czas pilnować, prawda? Nie ma tam ani słówka o żadnych proroctwach, a już na pewno nic o leworęcznych czarownicach. Ani o pieprzykach. O niczym. Dobrze wiedziałeś, że niczego nie znajdę, prawda? Wymyśliłeś mi to zajęcie, żebym ci nie przeszkadzała, kiedy będziesz szukał tego przedmiotu. A ja co? Będę mogła go później dla ciebie użyć, żebyś dowiedział się tego, czego chcesz się dowiedzieć, i odesłał mnie do Putnam. Taki masz plan? - Do Putnam czy do Putnama? - zapytał, próbując obrócić rozmowę w żart i nieco ją rozchmurzyć. Niestety, wygłupy nie szły mu tak dobrze jak jej i próba zupełnie się nie powiodła. - Chyba pójdę dziś wcześniej spać. - Jej oczy były chłodne, a usta zacisnęły się w wąską kreskę. Adam uśmiechnął się z zadowoleniem. - Na pewno? A co powiesz na kolację w restauracji? Może uda ci się wyciągnąć od Sally jakieś informacje. - Nie, dzięki. - odwróciła się na pięcie i udała się do swojej sypialni, zamykając za sobą drzwi. Adam osłupiał ze zdumienia. Darci zrezygnowała z kolacji? No i dobrze, pomyślał. Jest na mnie zła, więc teraz będzie łatwiej ją stąd odesłać. Najwyższy czas skończyć tę zabawę. Powinni oboje wsiąść do pierwszego samolotu, opuścić Connecticut I wrócić do domu. Ale gdzie był jego dom? Czy tam, gdzie dorastał, z ciotką, wujem i kuzynami? Nigdy nie pasował do tego miejsca. Czyż ta wyprawa nie była próbą odnalezienia przeszłości i poznania prawdy o samym sobie? Przecież chciał dowiedzieć się czegoś o siostrze! A co z Darci? Czy pojedzie do Putnam i poślubi swojego dużego, silnego narzeczonego? A może wróci do ciotki i wuja? Sama przyznała, że nie ma zbyt wielu umiejętności przydatnych w jakiejkolwiek pracy. Nie wyobrażał jej sobie jako sekretarki. No, może u jakiegoś grubego staruszka, który goniłby ją wokół biurka, lub... Zamiast dokończyć myśl, Adam podszedł pod drzwi sypialni Darci, położył rękę na klamce, ale nie nacisnął.
- To jest lustro - powiedział przez zamknięte drzwi. - Czarownice mają lustro, które pokazuje przyszłość... i przeszłość. To, co już było, i to, co dopiero się wydarzy. Wątpię, żeby gdzieś istniała pisana przepowiednia. Prawdopodobnie osoba, która teraz używa lustra, zobaczyła, że ty jako następna będziesz w nim czytać. Przez kilka chwil czekał pod drzwiami, ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi. - Co chcesz zobaczyć w lustrze? - odezwał się w końcu głos z sypialni. - Przeszłość czy przyszłość? - Nie chcę, żebyś tak ryzykowała - odparł. Sekundę później klamka się poruszyła i z sypialni wyszła Darci. Nie patrzyła na Adama, ale on wiedział, że wciąż jest na niego zła. Jego jedynym celem było teraz poprawienie jej humoru. Z milczącą Darci nie było tak wesoło. - Dowiedziałaś się czegoś ciekawego w bibliotece? - zagadnął, otwierając szafę i wyjmując jej żakiet w kolorze czerwonego wina. Skóra była mięciutka prawie jak włosy Darci. – No wiesz, czegoś innego niż o czarownicach? Widziałem, że dużo czytałaś i zasypywałaś bibliotekarkę pytaniami. Zastanawiałem się, czy nie czytasz o czymś innym. - W jego oczach pojawiły się iskierki. - Miałaś tam ukryte jakieś czasopisma filmowe? Wsuwając ręce do kieszeni żakietu, spojrzała na niego, mrużąc oczy. Od samego początku wiedział, że Darci niczego nie znajdzie, bo to, czego szukała, po prostu nie istniało. Uśmiechnęła się słodko, gdy otworzył przed nią drzwi. - Owszem, znalazłam kilka ciekawych informacji - powiedziała i spojrzała na niego niewinnie. - Dowiedziałam się, że twoja rodzina od wieków należy do najbogatszych na świecie. Wzmianki o niej znalazłam w co najmniej kilkunastu książkach. Podobno korzenie twojego rodu sięgają średniowiecza, kiedy waleczni rycerze mieli wyjątkowy talent do poślubiania bogatych kobiet. Dom, w którym dorastałeś, wybudował jeden z tych oszukańczych baronów, nazwiskiem Kane Taggert, po tym jak... - Roześmiała się, kiedy Adam położył ręce na jej plecach i lekko pchnął ją do wyjścia. - Miałaś się dowiedzieć czegoś, o czym nie wiem – powiedział chłodno, gdy już wyszli na zewnątrz. - Płacę ci za pomoc, nie za węszenie w moich osobistych sprawach. A poza tym... - A właśnie! Czy przypadkiem nie należy mi się czek? - Po odliczeniu szamponów i posiłków, za które zapłaciłem, nic ci się nie... Słysząc to, Darci odwróciła się i ruszyła z powrotem do domku. Najwyraźniej zamierzała w ogóle nie jeść, skoro miała za to płacić. Adam chwycił ją i pociągnął za sobą. Wahała się, więc wsunął jej rękę pod swoje ramię i ruszył przed siebie. - O co chodzi z tymi pieniędzmi? Na co ty tak oszczędzasz? Oczywiście, poza wolnością. Kiedy nie odpowiedziała, domyślił się, że trafił w jej czuły punkt. - Aha! Teraz ty jesteś na cenzurowanym. Może powinienem był poszukać w Internecie czegoś o tobie, zamiast o fabrykach samochodowych Putnama. Ledwo wypowiedział to zdanie, zrozumiał, że popełnił błąd. Może Darci nie usłyszała? Może pomyśli, że... Zatrzymała się gwałtownie i spojrzała na niego. - Sprawdzałeś Putnama, tak? Ktoś mi mówił, że Internet jest gorszy niż księga dnia Sądu Ostatecznego. Tam nie ma żadnych tajemnic. A poza tym... Zanim Adam się zorientował, odchyliła połę jego kurtki, wsunęła do środka rękę i wyjęła z wewnętrznej kieszeni plik kartek. Tego było za wiele! - Oddaj to! - zawołał, próbując odebrać jej papiery. - A nie mówiłam? - Darci przeglądała pod światło notatki. - Nazwisko Putnama powtarza się na każdej stronie. Sprawdzałeś go! Adam sięgnął nad jej głową, wyrwał jej z rąk notatki, schował je do kieszeni kurtki, po czym zaciągnął suwak pod samą szyję. - Byłem ciekaw, kim jest, to wszystko - wyjaśnił. - Masz obsesję na punkcie pieniędzy, więc pomyślałem... - Zerknął na nią kątem oka. Nie chciał wywoływać u niej złego nastroju. - Myślałem, że
może ten twój Putnam cię szantażuje - dokończył, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt poważnie. I tym razem próba rozbawienia Darci się nie powiodła. Zamiast się roześmiać, słysząc taką bzdurę, Darci milczała. Wyrwała się z jego uścisku, podbiegła do przejścia dla pieszych i nacisnęła guzik sygnalizacji świetlnej. Jak zwykle, nie czekając, aż zaświeci się zielone światło, przebiegła przez ulicę, zmuszając kobietę za kierownicą wielkiego czarnego jeepa do ostrego hamowania. Chwilę później Adam, marszcząc czoło, wszedł do restauracji, gotów wygłosić kazanie, ale Darci odezwała się pierwsza. - Ktoś siedzi przy naszym stoliku - powiedziała, wskazując głową dwoje ludzi pochylonych nad kubkami z kawą. - Tu są jeszcze cztery wolne stoliki - zauważył, zdejmując kurtkę i przewieszając ją przez ramię. - Możemy usiąść przy innym. - Nie - mruknęła przewiercając wzrokiem gości, siedzących przy ich stoliku. - Zawsze tam siedzimy i teraz też chcę tam usiąść. - Robiła pauzy między wyrazami, ale jej głos trochę złagodniał. - Zastosuję Prawdziwą Perswazję, żeby się przesiedli. Adam z uśmiechem pokiwał głową i spojrzał na Darci, która w największym skupieniu wpatrywała się w dwoje starszych ludzi zajmujących ich miejsca. - Już! - powiedziała po chwili. Adam podniósł wzrok i zauważył, że para rzeczywiście wstaje od stolika. No cóż, pewnie po prostu skończyli pić kawę i wychodzą, pomyślał, uśmiechając się pod nosem. Oczywiście nie zamierzał tego mówić głośno, żeby jej nie denerwować. - Dobra robota - powiedział z zadowoleniem. Zaczekali, aż stolik będzie przygotowany, po czym usiedli. - A teraz powiedz mi wszystko o tym lustrze - zaczęła. - Chcecie danie dnia, czy mam przynieść wszystko, co jest w karcie?- Sally uśmiechała się tym swoim uśmiechem wyższości. - Weźmiemy to, co pani poleci- odparł Adam i uśmiechnął się do niej tak, że aż na moment przestała żuć gumę. Po chwili Sally pochyliła się do Darci i szepnęła konspiracyjnie: - Kochanie, musisz nad nim jeszcze popracować. Może popatrz na niego tak jak na tych staruszków. Zrób coś, żeby był grzeczny. - To powiedziawszy, roześmiała się i odeszła. - Co za wścibska baba! - obruszył się Adam, kiedy kelnerka była wystarczająco daleko, by nie słyszeć. - Małe miasteczko. - Darci westchnęła. - A teraz mów. - Skoro Putnam jest taki bogaty, a ty wychodzisz za niego za mąż, dlaczego odkładasz każdego centa? - Już wiem o Putnamie - powiedziała niecierpliwie. – Teraz chcę usłyszeć coś o lustrze. Jak się o nim dowiedziałeś? - To długa historia. - Adam wpatrywał się w mankiety koszuli, wystające mu spod swetra. - Czy mówiłem już, że dobrze ci w tym swetrze, 'który masz na sobie? Pasuje do twoich oczu. Rzuciła mu zdziwione spojrzenie. - Chyba jesteś daltonistą, ten sweter jest fioletowy. Nie zmieniaj tematu. Adam przez chwilę i zbierał myśli. Kiedy w końcu się odezwał, mówił tak cicho, że ledwo go słyszała. Pochyliła się w jego stronę, tak że ich głowy prawie się dotykały. - Już ci mówiłem, że w lustrze widać przeszłość. To, co się wydarzyło. W moim życiu było coś, czego chcę się dowiedzieć. Ponieważ nie powiedział niczego więcej, Darci rozparła się wygodnie w krześle i zaczęła się zastanawiać nad jego słowami. Próbowała sobie przypomnieć wszystko, czego się o nim dowiedziała. - Rodzice - odezwała się cicho. - Chodzi o twoich rodziców, prawda? Powiedziałeś, że nie żyją. Jak zmarli? - Nie wiem - Darci ledwo usłyszała jego odpowiedź. - Posłuchaj, prawda jest taka, że całe to lustro owiane jest legendą. Możliwe, że to kłamstwo. Możliwe, że ono w ogóle nie istnieje. Być może... - urwał, zastanawiając się, czy powiedzieć jej więcej. - To lustro Nostradamusa - wyrecytował jednym tchem.
Darci aż otworzyła usta ze zdumienia. -To lustro... - Tak - powiedział. - Właśnie to. Patrzył w nie i widział przyszłość. Darci zamyśliła się. - W szesnastowiecznej Francji przewidywanie przyszłości było karalne - powiedziała - więc tak dokładnie wszystko zaszyfrował, że do dziś nie można jednoznacznie odczytać jego proroctw. W czasach prezydentury Kennedyego panowała opinia, że wiele z jego przepowiedni dotyczyło rodziny prezydenta. Oczywiście dwadzieścia lat później te same fragmenty interpretowano zupełnie inaczej, jako niezwiązane z rodziną Kennedych. Z drugiej strony, Dolores Cannon twierdzi, że... No co?! - przerwała swój wywód, bo Adam patrzył na nią tak, jakby właśnie wyrosła jej trzecia głowa. - Skąd ty to wszystko wiesz?! Wzruszyła ramionami. - Interesuję się różnymi rzeczami, dużo czytam. W Putnam nie ma co robić, ale wierz mi lub nie, w mieście jest biblioteka. - Kto jest jej właścicielem? - zapytał szybko Adam. - Oczywiście Putnam. Senior, nie junior, choć to Putnam daje ojcu listę książek, które jego zdaniem powinny trafić do zbiorów biblioteki. - Rozumiem - powiedział z namysłem. - A kto przygotowuje listę? Senior czy junior? - Cest moi - odparła promiennie Darci. - Mogłem się domyślić. - Adam z uśmiechem pokiwał głową. - Podpowiadasz narzeczonemu, jakie książki ma dla ciebie sprowadzić do biblioteki. Powiedz mi jedno: skoro jest taki bogaty, dlaczego nie nosisz pierścionka zaręczynowego? - Nie chciałam - odparła szybko, dając do zrozumienia, że nie chce więcej poruszać tego tematu. - A więc znalazłeś lustro - powiedziała z szacunkiem. - Nie masz pojęcia, ile razy zastanawiałam się, co mogło się z nim stać. Co stało się z wszystkimi magicznymi przedmiotami, choćby z lampą Aladyna. Albo z latającym dywanem. A gdzie podziało się lustro, które mówiło królowej, że jest najpiękniejsza na świecie? - Co ty pleciesz? - No wiesz, Śpiąca Królewna? Królowa? - Śpiąca Królewna. To ta, co wpadła do króliczej nory? Nie, to nie ta historia. A co to ma wspólnego z lustrem? Czy... Urwał, bo w tym momencie Sally postawiła przed nimi na stole półmiski zjedzeniem. Przyniosła pieczeń z indyka w sosie żurawinowym, puree z kabaczków i koszyczek pełen bułeczek nadziewanych cukinią. - To powinno jej na chwilę wystarczyć - powiedziała do Adama. - Ale na wszelki wypadek przygotuję placek dyniowy. - Ta kobieta ma bardzo dziwne poczucie humoru. – Adam zmarszczył brwi. - przypomina mi Babę-Jagę od Jasia i Małgosi. Tę, która tuczyła dzieci. - Po co? - zapytał, sięgając po bułeczkę. Postanowił skosztować, zanim Darci pochłonie wszystkie. - Po co? - Po co tuczyła dzieci? Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Żeby je zjeść. Gdzieś ty się wychował? Jak można nie znać bajek? Nie słyszałeś o Śpiącej Królewnie ani o Jasiu i Małgosi? Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się rozmyślił i wbił wzrok w jedzenie. - Zamiast wymyślać jakieś kłamstwo, może powiesz prawdę? - zasugerowała. - Powiem, jak tylko wyjaśnisz mi, o co chodzi z pieniędzmi i Putnamem - odciął się. Darci zaczęła coś mówić, ale nagle włożyła do ust wielki kawałek indyka i machnęła ręką, pokazując, że nie może nic więcej powiedzieć. - Tak myślałem. - Adam westchnął. - A co do tych twoich bajek. .. jeśli wszystkie są o czarownicach tuczących dzieci, żeby je potem zjeść, cieszę się, że ich nie czytałem. To jakieś horrory.
- To prawda, niektóre są rzeczywiście straszne. Kiedyś pisałam pracę o pochodzeniu bajek. Dowiedziałam się, że te wersje, które dziś znamy, zostały poważnie złagodzone w porównaniu z oryginałami. Wiedziałeś, że większość rymowanek dla dzieci miała kontekst polityczny? - Coś takiego! - Adam podał jej koszyk z bułeczkami. Dwa dni temu on opowiadał jej o winie i jedzeniu, dziś przyszła kolej na Darci i to ona mówiła mu o czymś dla niego nowym. Z początku pytał ją o te głupie bajki i wierszyki tylko po to, by nie wyciągała z niego informacji na temat lustra i tego, skąd się o nim dowiedział. Jednak im dłużej jej słuchał, tym bardziej interesujące wydawały mu się jej opowieści. W sumie musiał przyznać się przed samym sobą, że rozmowy z nią były o niebo ciekawsze od tych, jakie zwykle prowadził z kobietami podczas kolacji. Zazwyczaj czuł się jak na przesłuchaniu. „Gdzie spędziłeś dzieciństwo?" - pytała większość z nich. „Do jakich szkół chodziłeś?" i „Och, doprawdy? Jesteś z tych Montgomerych?" Temu ostatniemu pytaniu towarzyszyło zwykle spojrzenie, które kuzyn Michael nazywał „finansowym". Darci dowiedziała się dziś o jego rodzinie i z wyjątkiem zadowolenia z tego, że odkryła jedną z jego tajemnic, Adam nie zauważył, by jakoś zmieniło się jej nastawienie do niego. Uśmiechnął się i poprosił, by opowiedziała mu coś o wierszykach dla dzieci. Słuchał jej wywodów, ale jednocześnie w myślach układał plan. Wprawdzie w bibliotece ani w Internecie nie było odpowiedzi na jego pytania, ale przecież był ktoś, kto sporo wiedział. Człowiek, który na widok lewej ręki Darci uciekł ze sklepu. Nie przestając się uśmiechać, kiwał głową i słuchał opowieści o rymowankach.
Rozdział dziewiąty
Adam nie odważył się nastawić budzika na czwartą nad ranem. Był pewien, że Darci usłyszy, jak dzwoni. Postanowił, że obudzi się sam, siłą woli, i rzeczywiście otworzył oczy za kwadrans czwarta. Nie jest źle, pomyślał, zerkając na świecące cyfry na zegarku. Powoli i ostrożnie, tak by nie wywołać najmniejszego hałasu, odchylił kołdrę i wstał z łóżka. Poprzedniego wieczoru słuchał, o czym mówi Darci, ale jednocześnie planował dzisiejszą akcję. Nie chciał zostawiać jej samej, bez ochrony, nawet na kilka minut. Doszedł jednak do wniosku, że skoro już musi ją zostawić, to lepiej rankiem niż w środku nocy. Kiedy wieczorem brała prysznic, ukrył swoje ubranie w szufladzie stolika stojącego obok kanapy w salonie. Teraz podreptał po nie na palcach i bezszelestnie się ubrał. Darci nadal spokojnie spala, więc uśmiechnął się, zadowolony tak, jakby powiodła mu się jakaś super tajna akcja zwiadowcza. Darci była taka czujna! Aż dziw, że nie znalazła jego ubrań i nie domyśliła się, że coś szykuje. Ubrał się w ciemny dres, a na stoliku pod oknem zostawił karteczkę z wiadomością, że wybrał się na poranny jogging. Zachowując absolutną ciszę, otworzył drzwi i wyszedł na palcach. Jeśli dopisze mu szczęście, wróci, zanim Darci się obudzi, pomyślał. Wieczorem udało mu się bez wzbudzania podejrzeń wyjść z domu i wyprowadzić samochód. Chciał postawić go jak najdalej od ich domku, żeby odgłos uruchamianego silnika jej nie obudził. Rozluźnił się i uśmiechnął dopiero wtedy, gdy wsiadł do samochodu i włączył silnik. Okazuje się, że to wale nie takie trudne! Nagle drzwi od strony pasażera otworzyły się i do samochodu wskoczyła Darci. Miała na sobie nocną koszulkę, w ręce trzymała ubranie. Nawet na niego nie spojrzała. Usiadła na fotelu obok kierowcy i patrzyła przed siebie. Adam już otwierał usta, żeby powiedzieć, iż nie życzy sobie jej towarzystwa, bo ma do załatwienia pewną bardzo osobistą sprawę, i że ona musi tu zostać. Chciał jej powiedzieć, żeby wysiadła z samochodu i wróciła do domku. Chciał powiedzieć... Ale wiedział, że byłaby to tylko strata czasu, więc zamiast wygłaszać kazanie, westchnął ciężko i wrzucił wsteczny bieg. - Przeżyjesz bez śniadania? - zapytał. - Och, tak - odparła i uśmiechnęła się z satysfakcją. – Całymi dniami mogę nic nie jeść. - Nie interesuje mnie, jak się o tym przekonałaś - powiedział, zawracając. Ruszył w kierunku drogi, przy której mieścił się wiejski sklepik. Darci rozprostowała dżinsy, po czym zaczęła je wciągać pod długą nocną koszulkę. - Zanim nauczyłam się stosować Prawdziwą Perswazję, ludzie często zapominali mnie nakarmić - wyjaśniła radośnie. Adam domyślał się, jak jest szczęśliwa, że go znalazła. Bardzo się starał nie zerkać w jej stronę, kiedy się ubierała. Znów miał wrażenie, że traktuje go jak kumpla ze średniej szkoły. - No dobra - odezwał się w końcu. - Poddaję się. Co to jest ta Prawdziwa Perswazja i jak to działa? - zagadnął, próbując zająć myśli czymś innym. Ciekawe, czy ma zamiar zdjąć nocną koszulę, zanim włoży ten swój golf? - Każdy to potrafi - powiedziała, zdejmując koszulę pod osłoną swetra. Tym sposobem nie odkryła ani skrawka skóry. – Jako dziecko przeczytałam książkę o tym, że kiedy się bardzo czegoś pragnie, to tak się stanie. Jeśli skoncentrujesz myśli na tym, co ktoś ma dla ciebie zrobić, to on to zrobi. - To coś takiego jak wpatrywanie się komuś w tył głowy i zmuszenie go w ten sposób, żeby się odwrócił? - Właśnie. - Ale ty osiągnęłaś w tym prawdziwą biegłość. - Kpisz ze mnie? - Tak, ale jeśli sytuacja przestanie mnie bawić, zatrzymam samochód i przywiążę cię do pnia najbliższego drzewa. Czy ty nie rozumiesz, że skoro wychodzę i nie informuję cię, dokąd idę, to znaczy, że nie chcę, żebyś ze mną szła?
- Oczywiście, że rozumiem, ale gdybym robiła to, co ty chcesz, siedziałabym ciągle w domku i czekała Bóg wie na co. Chcesz usłyszeć o Prawdziwej Perswazji czy nie? Może ci się to przydać, prawdę mówiąc, im lepiej cię znam, tym częściej myślę, że powinieneś się tego nauczyć. Jak to możliwe, żeby taki bogacz był takim smutasem? Adam uśmiechnął się wbrew swej woli. - Dawno nie słyszałem tego określenia. Bogactwo to nie wszystko. W życiu liczą się też inne rzeczy, nie tylko pieniądze. - A zauważyłeś, że tylko bogaci tak twierdzą? - zapytała. - Biedni ciągle się martwią, że muszą zapłacić rachunki, więc nie myślą o niczym innym, tylko o pieniądzach. - Czy to jest ten twój problem? Masz do zapłacenia rachunki? To dlatego czołgasz się na kolanach, szukając każdej pięciocentówki? - Kiedy nie odpowiedziała, Adam zmienił ton. - Posłuchaj, jeśli potrzebujesz pieniędzy, mogę ci pomóc. Darci przez chwilę milczała. - Czy masz naprawdę dużo pieniędzy? - zapytała cicho podłuższej chwili. Adam zerknął na nią. Z poważną miną znów patrzyła przed siebie. - Tak - odparł. - Ile potrzebujesz? - Nie wiem - odwróciła głowę w bok i popatrzyła za okno. - Musiałabym policzyć. Myślę, że około siedmiu milionów. Słysząc to, Adam zjechał na pobocze, wyłączył silnik i odwrócił się do niej. - No dobrze, jeszcze raz. Potrzebujesz pieniędzy. Jakiej sumy? - Około siedmiu milionów dolarów - powtórzyła, jak gdyby chodziło o siedem dolarów. - Nie przejmuj się, są inne sposoby na zdobycie tych pieniędzy. Lepiej już jedźmy. Sklepikarz wcześnie wstaje. Tam jedziemy, prawda? Adam czekał, ale Darci nic więcej nie powiedziała. - Nie dowiem się niczego więcej na temat twojego długu? Nie, dopóki mam szansę go spłacić. Adam włączył silnik i wjechał na drogę. - Zdaje się, że będziemy musieli porozmawiać. - Z przyjemnością – odparta - Może ty zaczniesz? Chciałabym się dowiedzieć czegoś o twoich rodzicach. Dlaczego nie wiesz, jak zmarli? Jak się dowiedziałeś o lustrze? Chcę usłyszeć całą prawdę o tym, dlaczego mnie zatrudniłeś. Oczywiście poza tym, że tylko ja mogę w nim czytać przyszłość. I przeszłość. Skąd wiedziałeś, że lustro jest właśnie u tych ludzi? Zechcesz odpowiedzieć na moje pytania? - Oczywiście, opowiem moją historię tak samo chętnie jak ty swoją. - Adam zwolnił, bo właśnie dojechali do zjazdu prowadzącego do sklepu. - A teraz posłuchaj - powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu. - Pójdę porozmawiać z tym człowiekiem, a ty masz zostać tu w samochodzie i zaczekać. - Porozmawiać? W takim razie to chyba powinieneś przyjechać w godzinach pracy. Zaczynało dopiero świtać, nocne niebo lekko przejaśniało. - No dobrze, może chcę nim trochę potrząsnąć. Prawda jest taka, że jestem w ślepym zaułku. Myślałem, że odnalezienie lustra będzie łatwiejsze. Myślałem... - Urwał i spojrzał na nią z ukosa. - Rozumiem. Miałeś nadzieję, że będę czymś w rodzaju magnesu, tak? Twoja jasnowidząca powiedziała ci, że znajdę dla ciebie to lustro? Uważałeś, że jestem czarownicą i wywróżę, gdzie ono jest? Tak myślałeś, prawda? - Masz irytujący sposób wyrażania swoich myśli - powiedział, otwierając drzwi. - Słyszałaś, co powiedziałem? Masz zostać w samochodzie i zablokować drzwi. - Nagle zbladł. Te cztery kobiety, których opis pasował do Darci, znikły właśnie w tym rejonie, a ich zmasakrowane ciała znaleziono później daleko stąd. - Nigdzie nie idę powiedział, zamykając drzwi i sięgając do stacyjki. -A ja idę! Zanim zdążył zareagować, Darci wysiadła z samochodu. Musiał przyznać, że potrafiła się poruszać po lasach Connecticut! Była zwinna niczym sarenka, która włóczy się po okolicy, zjadając wszystko, co posadzą farmerzy i zostawiając za sobą cale stada kleszczy. Adam ledwo za nią nadążał. Miał ochotę krzyknąć, ale bał się, że ktoś może ich usłyszeć, a tego przecież nie chciał.
- Zaraz się zabiję - mruknął pod nosem, przeskakując nad zwalonym drzewem. Chwycił ją za szyję dokładnie w momencie, gdy miała postawić stopę na żwirowym parkingu za sklepem. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszał podjeżdżający samochód. Błyskawicznie rzucił się na ziemię, pociągając za sobą Darci. Objął ją ramieniem i zamknął jej dłonią usta. Obawiał się, że ona zaraz podbiegnie do sprzedawcy i zażąda, żeby powiedział wszystko, co wie. Nieomal już słyszał, jak pyta go o pieprzyki na ręce. Ale samochód się nie zatrzymał. Dwukrotnie okrążył sklep, zwalniając tuż przy nich. Adam pochylił głowę i zasłonił Darci własnym ciałem, tak że prawie nie było jej widać. W końcu samochód opuścił parking. Adam czekał, aż zupełnie zniknie za drzewami i wjedzie na autostradę. - W porządku - szepnął do Darci. - Chodźmy. - A dokąd to? - rozległ się za nimi czyjś głos. Adam przeturlał się, gotów kopnąć stojącą za nimi osobę, ale mężczyzna znajdował się poza jego zasięgiem. Najwyraźniej jeżdżący po parkingu samochód miał tylko zagłuszyć jego kroki. Choć mężczyzna ukrywał twarz, Adam od razu rozpoznał, że to nie jest sprzedawca z wiejskiego sklepu. Wydawał się wyższy i szczuplejszy i choć odziany był w luźny czarny dres, wyglądało na to, że jest w dobrej kondycji fizycznej. Twarz skrywał za czarną narciarką, a w rękach trzymał półautomat. Adam ocenił kaliber na 38. - Hej, wy, ruszcie się - powiedział powoli mężczyzna, wskazując pistoletem pobliskie drzewa. Adam stanął przed Darci. - Puść ją. Ona nie ma z tym nic wspólnego. Mężczyzna parsknął śmiechem. - Z tego co wiem, ma z tym dużo wspólnego. - Nie! - powiedział Adam. - Bierzesz ją za kogoś innego. To moja... / - Nie obchodzi mnie, co z nią robisz. Ja mam tylko... Hej! - zawołał. / Adam z niedowierzaniem patrzył, jak napastnik powoli opuszcza broń. Wyglądało to tak, jakby nie mógł nad sobą zapanować, jakby ktoś sterował jego prawą ręką. Kiedy Adam spojrzał na Darci, na jej twarzy dostrzegł intensywne skupienie. Już to gdzieś widział. Wczoraj w i restauracji, przypomniał sobie po chwili. W ten sam sposób patrzyła na parę staruszków, siedzących przy ich stoliku. Co ona mówiła? Że stosuje Prawdziwą Perswazję. Obserwując całe zajście, Adam zastanawiał się, dlaczego sam nie może się poruszyć. Dlaczego nie podbiega i nie wyrywa mężczyźnie broni, korzystając z jego chwilowego osłabienia, bez względu na to, czym było spowodowane. Dziwne, ale czuł, że absolutnie nie jest w stanie się ruszyć. Zdawało mu się, że jego ciało od szyi w dół zamieniło się w posąg. Powoli ruszał głową, patrzył to na Darci, to na napastnika, ale kompletnie stracił władzę nad resztą ciała. Po długiej chwili Darci, nie przestając się koncentrować i nie odrywając wzroku od napastnika, podeszła do niego i wyjęła mu z ręki pistolet. Ujęła go w dłonie, położyła palec na spuście, jak gdyby broń nie miała przed nią żadnych tajemnic, i wycelowała mu w głowę. - A teraz zdejmuj maskę - zażądała. I w tym momencie kichnęła. Kichnięcie wytraciło ją ze stanu koncentracji, odbierając jej tym samym władzę nad Adamem i napastnikiem, który jednak nie próbował odebrać jej pistoletu, tylko rzucił się do ucieczki przez las. - Jesteś czarownicą! - zawołał przez ramię. - Jesteś jedną z nich! Adam zbyt długo nie mógł się pozbierać. Zanim nabrał pewności, że panuje nad swoim ciałem i umysłem, było zbyt późno, by gonić napastnika. A poza tym tamten, w przeciwieństwie do niego, doskonale znał las. Zniknął w mgnieniu oka. Po prostu rozwiał się jak dym. Adam powoli podszedł do Darci. Siedziała na pniu z pistoletem na kolanach. Była blada ze zmęczenia. Ramiona jej drżały, zdawało się, że w każdej chwili może stracić przytomność. Wiedział, że powinien ją jakoś wesprzeć, bo to, czego przed chwilą dokonała, kompletnie ją wyczerpało. A jednak pierwszy raz w życiu nie był w stanie wyciągnąć do niej ręki. Nie wiedział, co powiedzieć. Przede wszystkim nadal nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył... i poczuł. To, co czuł, było zupełnie niewiarygodne. Jakimś
cudem siłą własnego umysłu Darci sparaliżowała dwóch dorosłych mężczyzn! - Włożyłaś sweter tył do przodu - odezwał się po chwili, nie spuszczając z niej oka. - Naprawdę? - zdjęła z kolan pistolet i położyła go obok pnia, po czym bez pośpiechu wstała, wysunęła ręce z rękawów i obróciła sweter. Adam podniósł pistolet i schował za plecami. - Możemy iść? - zapytał cicho. - Nie sądzę, żebyśmy się dziś dowiedzieli... więcej - dodał po namyśle, bo choć nie miał jeszcze pewności, czuł, że jednak zdobył dziś sporo informacji. Może nawet więcej, niż planował. Przypomniał sobie, co jasnowidząca powiedziała o Darci: - Nie jest tym, kim się wydaje, za kogo sama się ma, ani tym, za kogo tyją uważasz. - I wybuchnęła śmiechem. Ruszyli w milczeniu w stronę samochodu, Adam kilka kroków za Darci, gotowy podtrzymać ją, gdyby nagle zasłabła. W samochodzie oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy. Wyglądała tak, jakby zapadła w sen, ale gdy Adam usiadł za kierownicą, spojrzała na niego, nic jednak nie powiedziała. Pomyślał, że musi być naprawdę wyczerpana. Uruchomił samochód i wjechał na autostradę. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to policja1. W końcu przed chwilą jakiś zamaskowany mężczyzna mierzył do nich z pistoletu. Jednak wiedział, że policja będzie zadawać zbyt dużo pytań. Co robili w lesie przed świtem? Gdyby to było większe miasto, zawsze mogliby skłamać, że wybrali się na spacer, ale tu, w tej małej mieścinie, każdy wiedział, czym się interesują,. Co chwila zerkał na Darci. Może jednak zabrać ją na posterunek? A jeśli policja przeprowadzi śledztwo i znajdzie owego mężczyznę, to co wtedy? Czy on zezna, co mu zrobiła? W głębi serca Adam wiedział, że mordercy tych czterech młodych kobiet szukali Darci. Czy idąc na policję, nie narazi jej na jeszcze większe niebezpieczeństwo? ; Po powrocie do Camwell zajechał przed delikatesy, zaparkował samochód i właśnie miał wysiadać, kiedy Darci otworzyła oczy. - Jesteś na mnie zły? - zapytała ochrypłym głosem. – Nie chciałam cię... Machnął ręką, dając jej znak, by milczała. - Co powiesz na śniadanie w naszym domku? Wejdę tu na chwilkę, kupię coś do jedzenia. Myślę, że powinniśmy porozmawiać i wszystko sobie wyjaśnić. - O czym chcesz rozmawiać? O sobie czy o mnie? - uśmiechnęła się z wysiłkiem. - O tobie - odparł poważnie. - Zdecydowanie o tobie. W porównaniu z tobą jestem okropnie nudnym facetem. – Próbował zachowywać się spokojnie i udawać, że to, czego świadkiem był przed chwilą, nie jest dla niego niczym nadzwyczajnym. Przecież był człowiekiem światowym. Prawda jednak była taka, że jakąś częścią duszy pragnął wysiąść z samochodu i uciec, gdzie pieprz rośnie. - Niczego nie podpalisz? - zapytał łagodnie, ni to żartem, ni to poważnie. - Ciebie rozpalić nie zdołałam - odparła zrezygnowana, zmuszając Adama do śmiechu. Jak zawsze sprawiła, że jego zdenerwowanie przeszło, jak ręką odjął. Cała Darci! W niczym nie przypominała postaci z horrorów. Była po prostu zabawną dziewczyną, która przypadkiem posiada nadprzyrodzone zdolności. Wciąż się uśmiechając, pokręcił z niedowierzaniem głową i wysiadł z samochodu. - Masz tu zostać - powiedział, nachylając się do okna. - Rozumiesz? Pokiwała głową. Była wciąż bardzo blada i osłabiona. - I nie stosuj na nikim Prawdziwej Perswazji. Zgoda? Jeszcze raz kiwnęła głową. Była tak przybita, że aż zrobiło mu się jej żal. - Kiedyś kupiłem w tym sklepie przepyszne bułeczki cynamonowe. Co powiesz na kilka pachnących ciasteczek, świeży sok pomarańczowy i mleko? Jaki chcesz owoc? - Taki, który nadaje się na podziękowanie mi za uratowanie ci życia - powiedziała, nie patrząc na niego. Adam przez chwilę miał ochotę zaprotestować, ale po namyśle tylko pokręcił głową. Może faktycznie uratowała mu życie? Wciąż nie był pewien, jak to zrobiła, ale faktem jest, że jakimś cudem powstrzymała napastnika. I jego. Panna Darci T. Monroe paraliżowała ludzi siłą własnego umysłu. Wciąż kręcąc z niedowierzaniem głową, Adam wszedł do delikatesów. Kwadrans później wrócił, niosąc cztery torby. W jednej były bułeczki, sok i mleko. W pozostałych trzech przyniósł po jednym owocu ze wszystkich gatunków, jakie mieli w sklepie.
Rozdział dziesiąty
Nie, nawet za czekoladowy mus z malinami i bitą śmietaną - powiedziała zdecydowanie Darci. - Widziałam raz takie cudo w jakimś magazynie - dodała po chwili. - Musi być pyszne, prawda? Myślę, że w restauracji... - Możemy zapytać - uciął nieco poirytowany Adam. - Posłuchaj, chodzi mi tylko o jeszcze jeden malutki test, to wszystko. - Chciałbym zobaczyć, czy... - Czy co? - przerwała mu. - Czy rozumiem mowę zwierząt? O to chcesz zapytać? - Nie, oczywiście, że nie. To absurd. Przecież chyba tego nie potrafisz? - zapytał. - Idę na spacer - powiedziała Darci. - Na długi spacer. Sama. - Dobry pomysł - podchwycił radośnie. - Chyba się do ciebie przyłączę. - Powiedziałam, że chcę być sama. Adam uśmiechnął się żłośliwie. - Sama to możesz być najwyżej w toalecie albo w samolocie. Ale to ja wybiorę kierunek rejsu. Jeśli chcesz tu zostać, zapomnij o samotnych spacerach. \ - I pomyśleć, że uważałam cię za... - Postanowiła jednak nie kończyć zdania. \ - Za kogo? - dopytywał się, wychodząc za nią z domku. – Za przystojniaka? Za inteligentnego faceta? Za kogo? Zatrzymała się gwałtownie i spojrzała mu w Oczy. - Myliłabym się, gdybym coś takiego pomyślała prawda? - Nie każdy może być dziwakiem. - To miał być żart, ale Adam natychmiast pożałował, że to powiedział. Darci bez słowa ruszyła przed siebie. Za domkiem znalazła ścieżkę, prowadzącą w innym kierunku niż kwatery niewolników. Adam trzymał się kilka kroków za nią. Prawdę mówiąc, on także potrzebował czasu, by zastanowić się nad tym, co się wydarzyło i co widział. Kiedy wrócili do swojego domku w zajeździe, obładowani czterema torbami z jedzeniem, dochodziła dopiero szósta rano. - Może lepiej zgłosić to na policji? - zapytał. - Jasne. - Skrzywiła się. - Potem przez kilka dni musielibyśmy odpowiadać na pytania. „Jak uciekliście uzbrojonemu napastnikowi?", „Och, wie pan, moja zwariowana asystentka wykorzystała...". - Chcesz najpierw mango czy kantalupę? - przerwał jej Adam. Zamrugała, zdziwiona. - A jak smakuje mango? Nie wracali już do tematu policji. Gdy rozłożyli jedzenie na stoliku, Adam usiadł na kanapie, a Darci na dywanie. - A teraz - powiedział, kiedy już zajęli miejsca - chcę wiedzieć, co potrafisz. - Dlaczego jedne grapefruity są różowe, a inne żółte? - zapytała Darci. - Czy różowe to krzyżówka z innymi owocami? A może hodowcy specjalnie takie hodują, bo klienci uważają, że są smaczniejsze? - Rozumiem. - Adam ugryzł bułeczkę cynamonową. - Zmieniasz temat. Chcesz, żebym się sam wszystkiego dowiedział? - Nie - powiedziała słodko i nabiła na widelec plaster mango. - Chcę cię ukarać. Odkąd tu jesteśmy, wielokrotnie próbowałam opowiedzieć ci o Prawdziwej Perswazji, ale tylko się uśmiechałeś z wyższością i kiwałeś z politowaniem głową za każdym razem, kiedy o tym wspominałam. Od tej chwili, jeśli będziesz chciał usłyszeć ode mnie choć słowo, musisz błagać. - To powiedziawszy, ugryzła mango. - Oj, jakie to dobre. Gdzie to rośnie? Przez chwilę patrzył na nią z konsternacją, zastanawiając się, co właściwie powinien zrobić. Czy ona nie rozumie, że ta jej moc musi mieć związek z tym, co powiedziała jasnowidząca? Dzięki tej mocy Darci może czytać w lustrze. Dlaczego ona nie chce zrozumieć, że to odkrycie jest dla niego takie ważne?
Adam już chciał to powiedzieć, ale nagle wyobraził sobie, jak Darci ziewa. Nie, prawieniem kazań niczego nie osiągnie. Co ona powiedziała, zanim skosztowała mango i wpadła w ekstazę? Błagaj? Chciała, żeby ją błagać? Jęknął jak schorowany staruszek, podniósł się z kanapy i powoli, trzymając się za krzyż, uklęknął na dywanie. Wyprostował się, podniósł ręce w geście pieska, który służy, i wysunął język. - Proszę, powiedz - zaskomlał. - Proszę. Błagam... Zaklinam cię na wszystkie mango i kiwi świata. Darci osłupiała, ale po chwili wybuchnęła śmiechem. Nareszcie, pomyślał Adam. W końcu zdołał ją rozbawić. Choć raz jego żart okazał się śmieszny. Jakie to wspaniałe uczucie sprowadzić uśmiech na jej śliczną buzię. - Proszę - dalej żartował. - Tylko jeden malusieńki test. Jeden jedyny. Tylko jeden, a potem będę już słuchał wszystkich opowieści z Putnam. Wysłucham nawet tych o kuzynie Vernonie. - Wuju Vernonie. Kuzyn ma na imię Virgil - poprawiła go Darci. - Historie o kuzynie Virgilu mogą się okazać bardzo pouczające. To on nauczył mnie, jak się posługiwać bronią. Adam wstał z kolan. - To może być dla mnie za wiele - powiedział, siadając na sofie. - Czy wszyscy w Putnam wiedzą o tym, co robisz? - Mieszkańcy Putnam słuchają tak samo uważnie jak i ty - odparowała szybko. - Ach, tak. Czy mam rozumieć, że niezbyt często używałaś swoich umiejętności? - Używałam, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Spojrzał na nią ze zdziwieniem. - Rozumiem - powiedział, próbując zachować się jak człowiek światowy. Ale właściwie dlaczego miałby udawać kogoś, kim nie jest? - Nie, tak naprawdę to nie rozumiem. Chcesz powiedzieć, że przez całe życie hipnotyzowałaś ludzi, by zastygali w miejscu, i nikt tego nie zauważył? Pochyliła się nad stolikiem i nabiła na widelec plaster mango z jego talerza. - Wbrew temu, co zdaje się o mnie myślisz, pierwszy raz w życiu ktoś mierzył do mnie z pistoletu. Nie wiedziałam, że potrafię w ten sposób unieruchomić człowieka. - Ugryzła owoc. – Dziś rano po prostu z całych sił chciałam, żeby ten człowiek opuścił broń. Jednocześnie nie chciałam, żebyś ty zrobił coś głupiego i na przykład próbował mu ją odebrać. To wszystko. Pomyślałam i tak się stało. - Rozumiem. - Przestań już to powtarzać! - powiedziała. - Gadasz jak Abraham Lincoln. - A co, znasz go? - zapytał. - To żart? - No, chyba że widujesz ludzi z drugiej strony. Helen, ta jasnowidząca, którą poznałaś, rozmawia ze zmarłymi. - Dziwne. - Darci westchnęła. Adam już chciał powiedzieć, że nie bardziej niż to, co robi ona, ale uznał, że mądrzej będzie milczeć. - Czy zbadałaś swoje możliwości? Darci sięgnęła po dwa ostatnie plastry mango leżące na jego talerzu. - Powiedz wreszcie, czego ode mnie chcesz, i skończmy tę rozmowę. - Chcę zobaczyć, co potrafisz - przyznał uczciwie. - Czy będziesz bardzo protestować przeciwko kilku eksperymentom? Na chwilę przestała jeść. - Jak ze szczurami w laboratoriach? - Nie - odparł powoli. - Bardziej w stylu... Wyobraź sobie, że jakiś twój przyjaciel, który nagle zauważył, że potrafisz robić niezwykłe rzeczy, poprosił, żebyś mu o wszystkim opowiedziała. O sobie. Przez chwilę w milczeniu przyglądała mu się i zastanawiała nad jego propozycją. Adam widział, że jej opór słabnie. - Dobrze - powiedziała w końcu. - Co mam zrobić? Z początku sam dokładnie nie wiedział, czego od niej oczekuje. Nie był nawet pewien, co chce wiedzieć. Mówiąc szczerze, zdolności parapsychiczne i zjawiska paranormalne nigdy specjalnie go nie interesowały.
Jedynym powodem, dla którego chciał odnaleźć lustro, byli rodzice. A ponieważ... - No dobrze. -Adam jeszcze przez chwilę zastanawiał się nad testem. - Najpierw... Już wiem! Napisz coś na kartce papieru, tak żebym nie widział, a potem użyj siły swojego umysłu, żebym zrobił to, co napisałaś. Chcę się przekonać, czy potrafisz sprawić, by ludzie wykonywali twoje polecenia. - Podoba mi się to - odparła z entuzjazmem, sięgając po papier i długopis. - Tylko żadnego seksu - zastrzegł Adam. - Słucham? - Panno Monroe, niech pani nie udaje niewiniątka. Nie pisz, że chcesz iść ze mną do łóżka i przez cały dzień się kochać. Ani że mam całować twoją szyję i.... Darci uśmiechała się tak, że niewiele brakowało, by się zarumienił. - Nawet mi to przez myśl nie przeszło - powiedziała. - Ale tobie owszem. Żebyś nie mówił, że ci przerywam, to może dokończysz. Całować szyję i co dalej? - Nie jestem pewien, czy ten test to taki dobry pomysł - stwierdził, odwracając wzrok. - O nie! Sam chciałeś, więc to zrobimy. Nie wykręcisz się tak łatwo. - Mówiąc to, zapisała coś na kartce, zgięła ją, po czym spojrzała na Adama ze skupieniem. Z początku nie. mógł oderwać od niej wzroku, ale po chwili pomyślał, że ten eksperyment nie ma sensu i powinien go przerwać. Może lepiej nie wiedzieć, do czego jest zdolna? Próbując dać sobie czas do namysłu, wstał i podszedł do lodówki. - Chcesz coś do picia? - zapytał. - Tak. Seven-up. Zastanawiając się, czy chce to kontynuować, instynktownie sięgnął po precelki, które obsługa hotelowa zostawiała codziennie w pokoju, wziął dwie puszki z napojem i wrócił na miejsce. Stojąc przy stoliku, przypomniał sobie, że Darci woli pić ze szklanki i z lodem. Jak na prostą wiejską dziewczynę zachowuje się dość dystyngowanie, pomyślał, i wrócił po szklankę. Nalewając napój, wciąż wahał się, czy nie przerwać doświadczenia. - Proszę - powiedział, stawiając przed nią szklankę. - Zastanawiałem się, czy powinniśmy to robić. Wiesz co, chyba jednak... - Urwał, bo Darci podała mu kartkę z notatką. Przynieś mi coś do picia, szklankę, lód, precelki i pomyśl, czy nie lepiej dać sobie z tym spokój. - Och! – Adam, aż usiadł z wrażenia na kanapie. Nie wiedział, czy ma się bać, czy cieszyć. Czy ona nie robi z niego idioty? Przed chwilą zmusiła go do wykonania jej polecenia. Zachował się zupełnie jak tresowana małpa. Jeszcze bardziej zdumiewające było to, że kierowała jego myślami. - Jeśli nie przestaniesz tak mi się przyglądać... - Nie wiedziała, jakiej groźby użyć, ale czuła, że zaraz wybuchnie płaczem. Adam próbował wziąć się w garść. Odetchnął głęboko i dopiero po chwili odważył się zapytać: - Dlaczego nie wykorzystałaś swojej mocy na tym kimś, komu jesteś winna siedem milionów dolarów? Sam się zdziwił, że w ogóle zdołał się wysłowić. Co chwila spoglądał na kartkę papieru leżącą na stoliku. Darci zabrała się za sprzątanie resztek ze śniadania. - Wykorzystałam - odparła. - Putnam zapłacił za moją edukację. - A więc to u niego masz dług? U Putnama? Swojego narzeczonego? - U jego rodziny- wyjaśniła, po czym zmieniła temat. - Myślałam, że chcesz, żebym ci udowodniła, że mogę cię zmusić do wykonywania moich poleceń. - Chcę to zrozumieć - powiedział poważnie, odwracając oczy od notatki i spoglądając na Darci. Jak to możliwe, żeby tak drobna kobietka miała taką moc? Wciąż nie mógł tego pojąć. Potrafi sterować myślami innych. Sprawia, że robią to, czego ona chce. Czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jaką ma władzę? - W jaki sposób wykorzystujesz swoje umiejętności? – zapytał cicho. - Kiedy sobie uświadomiłaś, że masz takie zdolności? Jak je doskonalisz? Czy dużo ćwiczysz? Kto o tym wie? - Od którego pytania mam zacząć? - zapytała, siadając na dywanie i popijając napój. - Pozwól, że najpierw coś ci wyjaśnię.
Nigdy nie wykorzystałam mojej, jak to nazywasz, mocy, żeby kogoś skrzywdzić. Prawda jest taka, że do dziś nie wiedziałam, że potrafię kogoś unieruchomić. - Na chwilę odwróciła wzrok, a kiedy na niego spojrzała, w jej oczach wyczytał błaganie o zrozumienie. - Posłuchaj, zawsze uważałam, że każdy może stosować Prawdziwą Perswazję, ale ludzie wolą wierzyć, że to niemożliwe. Wolą narzekać, że nie mogą zrobić tego czy tamtego, bo ktoś im czegoś nie dał, bo ich nie kocha wystarczająco mocno. Są tysiące powodów, dla których ludzie nie osiągają tego, czego pragną. - Chyba nie chcesz mi wmówić, że normalni ludzie... - Urwał, widząc, że Darci wstaje. - Wybacz - powiedział szybko, więc usiadła z powrotem. - Darci, to ładnie z twojej strony, że uważasz, iż każdy potrafi robić to co ty, ale to nieprawda. I bardzo mnie to cieszy. Gdyby każdy mógł... - Potarł dłonią twarz, próbując odpędzić tę myśl. Jeszcze raz wziął głęboki oddech i spojrzał na nią uważnie. Bardzo chciał ją zrozumieć. - Dobrze. Może jeszcze nie poznałaś do końca swoich możliwości. Jesteś młoda, nie miałaś wystarczająco dużo czasu. Nikomu o tym nie mówiłaś, bo nie miałaś kochającej rodziny, która by usiadła i wyjaśniła ci, dlaczego... - A ty miałeś? - ucięła jego wywody. - Jak dotąd nie słyszałam niczego o twoim szczęśliwym dzieciństwie i kochającej rodzinie. Co takiego strasznego przydarzyło się twoim rodzicom, że nie jesteś w stanie o tym mówić? Tylko mi nie mów, że nie wiesz. I ile ty w ogóle masz lat? - Tu nie chodzi o mnie - powiedział głośniej i bardziej nerwowo, niż zamierzał. - Rozmawiamy o tobie i o tym, że potrafisz siłą woli paraliżować ludzi. O nie! Nie rób tego! - zaprotestował, widząc, jak Darci na niego patrzy. - Chyba nie zamierzasz... - W tej samej chwili pochylił się nad stolikiem i pocałował ją w policzek. Jakąś częścią jego duszy targała złość, ale zarazem rozbawiła go tym, co zrobiła. Oparł się wygodniej na kanapie i spojrzał na Darci. - Chcę, żebyś mi o wszystkim opowiedziała. Chcę wiedzieć, co potrafisz i co zrobiłaś. Chcę zobaczyć, czego jeszcze o sobie nie wiesz. - Dlaczego? - zapytała. - Podaj choć jeden powód, dla którego miałabym powierzyć ci swoje największe tajemnice, których nigdy nikomu nie zdradziłam. Adam zastanawiał się nad odpowiedzią. - Kiedy zaczynałem poszukiwania, chodziło mi wyłącznie o rozwiązanie mojej osobistej sprawy. Chciałem się dowiedzieć, co się stało z moimi rodzicami. - Darci zamierzała coś wtrącić, ale uciszył ją gestem dłoni. - Tak. Chcę poznać prawdę, ale chcę się też dowiedzieć, co spotkało mnie samego. Nie! Teraz nie będę o tym mówił. Nie pora na to. Cóż, gdy zacząłem szukać, do wiedziałem się o wielu paskudnych sprawach. Chciałbym po wstrzymać choć trochę tego zła. - Czy mam rozumieć, że chcesz mnie wykorzystać, by osiągnąć swoje cele? Adam wziął głęboki oddech. Powinien skłamać? A może lepiej powiedzieć prawdę, ryzykując, że Darci poczuje się urażona i odejdzie? - Możliwe - zdecydował się wyznać prawdę. - Przyszło mi do głowy, że może mogłabyś zostać w jakimś bezpiecznym miejscu i siłą woli... - podniósł ręce, dając jej do zrozumienia, że sam jeszcze dokładnie nie wie, o co mu chodzi. - To znaczy, że będziemy zespołem? - zapytała z uśmiechem. - Prawie jak małżeństwo? Uśmiechnął się. - Coś w tym stylu. - To ma sens. Od czego zaczniemy? - zapytała pogodnie. - Od twojej historii - zaproponował. - Powiedz mi, co potrafisz. - Sięgnął za kanapę po teczkę, z której wyjął notes i długopis. Tym razem uważnie słuchał, tego co miała do powiedzenia. Ostatnio oskarżała go, że nie zwraca uwagi na to, co ona mówi. 1 miała rację. Najpierw spróbował sobie przypomnieć jej wszystkie wcześniejsze wzmianki o Prawdziwej Perswazji, co dokładnie robiła, co się działo. Pierwszego wieczoru w Camwell opowiedziała, że znalazła go, stosując Prawdziwą Perswazję. „Co potrafi znaleźć?" - zapisał w notesie. Wspomniała, że zdziwiła się, kiedy zaproponował jej pracę, zanim jeszcze zdążyła ją zastosować. W Hartford użyła jej, by fryzjerka dobrze ją uczesała. Za pomocą swojej techniki zmusiła parę
staruszków, by zwolnili ich ulubiony stolik w restauracji. Jako dziecko zdobywała w ten sposób jedzenie. Aż wreszcie sparaliżowała dwóch dorosłych mężczyzn. - Kichnęłaś i czar przestał działać - przerwał jej Adam. – Jak długo potrafisz utrzymać ludzi w swojej mocy? - Nie jestem czarownicą. Nie rzucam na ludzi czarów. Ja tylko... - Sprawiasz, że robią to, czego chcesz. No więc jak długo jesteś w stanie utrzymać ich... - szukał odpowiedniego słowa – pod swoim urokiem? - Z niektórymi to proste, z innymi bywa trudniej. Myślę, że to zależy od tego, jak bardzo są uparci. Ale jeśli przez wiele dni będę się koncentrować, potrafię zapanować nawet nad największym uparciuchem. Czasami, kiedy Prawdziwa Perswazja na kogoś nie działa, po prostu wpływam na ludzi z jego otoczenia. - Co to znaczy? - Adam bardzo się starał nie okazywać emocji. Wyglądało na to, że Darci nie ma pojęcia, jak nieprawdopodobne są jej opowieści. Wiedział, że jeśli okaże zdumienie czy wyrazi jakieś wątpliwości, Darci natychmiast przestanie mówić. Cały czas trzymał długopis, gotów zapisać każde jej słowo. - Co zrobisz z tymi notatkami? - Opublikuję twoją biografię i zarobię na tym fortunę – odparł szybko. - Ludzie albo cię znienawidzą, albo będą uwielbiać. W każdym razie zostaniesz sławna. - Bardzo zabawne - powiedziała, ale wcale się nie roześmiała. Przyglądała mu się w skupieniu. - Czy próbujesz mnie zmusić, żebym ci coś przyniósł? A może czytasz w moich myślach? - Czytam w myślach. Nawiasem mówiąc, nie idzie mi najlepiej. Czy z biografią to był żart? Nigdy nie wiem, kiedy żartujesz. - Tak, to był żart. Wiesz, niektórzy uważają, że mam specyficzne poczucie humoru. Twierdzą... a zresztą, nieważne. Mów, co jeszcze potrafisz. Może podasz jakiś przykład? Opowiedz mi o czymś, co zrobiłaś, ale dokładnie, od początku do końca. Niech to będzie historia kogoś wyjątkowo upartego. - Dobrze - zgodziła się z ociąganiem. - W Putnam mieszkał człowiek nazwiskiem Daryl Farnum. Miał wyjątkowo wrednego psa. Właściwie to pan Farnum miał dużo psów. Niektóre pewnie były całkiem miłe, ale nikt ich nigdy nie widział, bo pan Farnum trzymał je z tyłu, za domem, gdzie nikogo nie wpuszczał. Ten wredny pies pilnował gospodarstwa, był zawsze na łańcuchu i obszczekiwał każdego, kto przechodził obok domu. Ponieważ pan Farnum mieszkał niedaleko szkoły podstawowej, wszystkie dzieci okropnie się bały. Poza tym zwierzę przez cały dzień ujadało, tak że nauczyciele prawie nie słyszeli własnych słów. - I co z nim zrobiłaś? - dopytywał się Adam. - Sprawiłam, że wyprowadził się z Putnam. Na twarzy Adama pojawiło się rozczarowanie. - To wcale nie było takie łatwe - broniła się Darci. - Dom pana Farnuma przypominał chlew, więc najpierw próbowałam go zmusić, żeby posprzątał. Niestety, nie udało mi się, ale nauczyłam się jednego: nawet cała Prawdziwa Perswazja świata nie zmieni ludzkiego charakteru. Ten człowiek był zbyt leniwy. Choć wciąż wysyłałam mu polecenia, żeby wziął się do pracy, nie byłam w stanie go zmienić. Postanowiłam więc zająć się burmistrzem Putnam i przekonać go, że miasto powinno być czyste. A potem pracowałam nad ojcem Putnama... - Też nazywa się Putnam? - Tak - odparła, mrużąc oczy. - Pracowałam nad Putnamem z Putnam. Jesteś zadowolony? - Nad Putnamem z Putnam - powtórzył Adam, notując jej słowa, po czym podniósł głowę i spojrzał na Darci. - Teraz rozumiem, dlaczego w tym wieku wciąż nie masz żony. Żadna kobieta cię nie zdobędzie. - Nie kpij - powiedział wesoło. - No i co zrobił Putnam z Putnam? - Oczywiście za wszystko zapłacił. Putnamowie właśnie to robią. Płacą. Postarałam się, żeby burmistrz uwierzył, że gospodarstwo pana Farnuma przynosi miastu wstyd. Wiedziałam, że się bardzo przejmuje sprawami miasta i obywateli. Potem sprawiłam, że Putnam zapłacił za spychacz. - Spychacz? - zdumiał się Adam. - Mówiłam ci, że to gospodarstwo wyglądało jak chlew - powiedziała z rozdrażnieniem. - Znów mnie nie słuchasz?
Adam odłożył notes i spojrzał na nią z zainteresowaniem. - Obok szkoły znajdowało się gospodarstwo tak zaniedbane, że potrzebny był spychacz, żeby je uprzątnąć? - Własność prywatna to w Putnam świętość. Nikt się nie wtrąca w to, co obywatel robi na swojej ziemi. A Farnumowie od zawsze trzymali psy. Bardzo dużo psów. Całe pokolenia. Na jednym i połowie akra żyły pokolenia Farnumów i pokolenia psów. - Wyobrażam sobie - powiedział Adam, choć oczywiście wcale nie chciał sobie niczego takiego wyobrażać. Ani czuć. Na samą myśl o zapachu jego nos drgnął nerwowo. - Sprawiłaś, że Putnam zapłacił za porządek. Założę się, że pan Farnum się ucieszył. Pewnie te wszystkie psie sprawy nie były zbyt przyjemne. - Szczerze mówiąc, pan Farnum wcale nie chciał, żeby mu sprzątać. Był człowiekiem staromodnym. Powiadał, że to, co było dobre dla jego ojca, jest dobre i dla niego, dlatego wolał, żeby wszystko było po staremu. Właśnie ze względu na jego postawę wiedziałam, że nic z tego nie będzie, dopóki pan Farnum pozostanie w tym domu. Poza tym miał strzelby, niektóre z nich pochodziły z roku... no, z tego roku, w którym wynaleziono strzelby. Chętnie się nimi posługiwał. Ludzie z miasta nie wchodzili mu w drogę, więc... - Zastanawiam się, z czego żył? - Sprzedawał psy. Wszyscy Farnumowie mieli smykałkę do psów. Zwierzęta z ich hodowli wygrywały wystawy. Tylko że sami Farnumowie nigdy nie wystawiali swoich psów. Oni je tylko hodowali. Kiedy ktoś spoza miasta chciał kupić szczeniaka, pan Farnum posyłał cały miot do swojej siostry do Lexington. Mieszkała w pięknym domu, więc żaden nabywca nigdy nie widział, gdzie wychował się jego mały słodki szczeniaczek. - Więc usunęłaś pana Farnuma z miasta, żeby nikogo nie postrzelił, tak? Wysłałaś go do siostry? - O Boże, nie! Daryl Farnum nie rozmawiał z siostrą, bo wyszła za jankesa i przeprowadziła się na Północ. - Zdawało mi się, że mówiłaś o Lexington. Chodziło o Lexington w stanie Kentucky? - Przeprowadziła się na Północ, do Lexington – powtórzyła z naciskiem. - Północ. Jankesi. Kapujesz? - Och - westchnął Adam. - To w jaki sposób pozbyłaś się pana Farnuma, żeby uprzątnąć jego gospodarstwo? - Wiedziałam, że lubi whiskey, więc pomyślałam, że go upiję na tyle, by trafił na kilka dni do więzienia, a w tym czasie miasto zrobi porządki w jego zagrodzie. - Czy to nie jest sprzeczne z prawem? To naruszanie czyjegoś mienia! - Oczywiście. Tak ciężko nad tym pracowałam, że w końcu ludzie, którzy byli w to zaangażowani, przestali tak uważać. A poza tym, skoro zajmował się tym Putnam, to zwykli mieszkańcy Putnam nie mieli nic do gadania. - Ach, sam nie wiem, dlaczego o tym nie pomyślałem. To miasteczko leży w Stanach Zjednoczonych, prawda? Obowiązują tam prawa stanowe i federalne? - Tylko z grubsza - powiedziała, czekając niecierpliwie, by pozwolił jej dokończyć opowieść. - Tak więc upiłaś pana Farnuma? - Och, to także nie było łatwe. Widzisz, w Putnam nie sprzedaje się alkoholu, więc nie wiedziałam, skąd wziąć dla niego whiskey. Przecież żaden sprzedawca alkoholu nie przyjedzie z Tennessee i nie sprezentuje mu butelki. Postanowiłam wmieszać w to miejscowego bimbrownika. - Miejscowego... - zaczął Adam, ale ostentacyjnie zamknął usta. - Musiałam zrobić coś, żeby pan Gilbey, bimbrownik, złożył panu Farńumowi wizytę, a to nie było proste. Otóż trzeba ci wiedzieć, że praprapradziadek pana Gilbeya zrobił dziecko stryjecznej siostrze praprababki pana Farnuma, kiedy ta miała trzynaście lat, i dlatego te rodziny się nienawidziły. Zanim zaczniesz komentować, wiedz, że wcale nie chodziło o wiek. Problem polegał na tym, że dziewczyna nie dość, że bardzo ładna, to jeszcze była zaręczona z Putnamem. Rodzina pana Farnuma wściekła się, bo rodzina pana Gilbeya zaprzepaściła ich jedyną szansę na wejście do rodziny Putnamów. Wiesz, Farnumom raczej nie zdarzały się ładne dzieci. Brwi Adama uniosły się tak wysoko, że omal nie schowały się pod włosami. Z trudem opanował chęć wtrącenia swojego „rozumiem". - Ale udało ci się pogodzić te dwie zwaśnione rodziny? - Tak. Wiedziałam, że pan Gilbey lubi psy, więc skoncentrowałam się i wmówiłam mu, że koniecznie musi mieć psa od Farnuma. Po prostu nie mógł żyć bez tego psa. - W porządku - Adam sięgnął po notatnik i zerknął na kilka linijek, które zapisał. - Zobaczmy, co z tego
zrozumiałem. Najpierw próbowałaś skłonić pana Farnuma, żeby posprzątał swoje gospodarstwo, a kiedy to się nie udało, sprawiłaś, że burmistrz zaczął uważać, iż jego dom, z tymi wszystkimi psimi odchodami, szpeci miasto. Potem skłoniłaś pana Putnama... och, nie „pana", tylko po prostu Putnama. Kiedy rozmawiasz z kimś ze swojego miasta, nie z obcym takim jak ja, czy dodajesz przed nazwiskiem „Junior" albo „senior", żeby słuchacz wiedział, o którego chodzi? Darci pokręciła głową. - Nie, wszyscy to wiedzą. - No tak. Czyli Putnam zgodził się zapłacić za uprzątnięcie spychaczem... - Buldożerem. Okazało się, że jest gorzej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. - Ach. Buldożer. Sprzątanie odbywało się, kiedy pan Farnum siedział w areszcie za... za co? Zakłócanie spokoju publicznego? - Lubieżne zachowanie przed oknami szkoły podstawowej w Putnam. - O nic więcej nie pytam - powiedział Adam. - Co się stało po tym, jak uprzątnięto jego gospodarstwo? - Pan Farnum wyszedł z aresztu, a kiedy zobaczył swój dom, czysty i świeżo odmalowany, naprawdę się wściekł. Krzyczał, że jego ukochane gospodarstwo i dom jego przodków zostały zniszczone. - Ale nie mógł nic zrobić, bo w sprawę zamieszany był Putnam, tak? - Tak. Spalił dom i wyniósł się z miasta. Nie wiem dokąd. Miał kuzyna w Wirginii Zachodniej, więc może tam. Najlepsze było to, że zabrał ze sobą swoje psy, a my wreszcie słyszeliśmy, co do nas mówią nauczyciele. Choć niektóre dzieciaki akurat na to narzekały. - Ale nikt się na ciebie nie złościł, bo ludzie nie wiedzieli, że byłaś w to wmieszana, prawda? - O nieee... - Darci spojrzała na niego tak, jakby to, co usłyszała, było najbardziej przerażającą możliwością. Zawsze bardzo uważałam, żeby nikt się nie dowiedział, co potrafię. Gdyby ktoś w mieście zauważył... Nie, nawet nie chcę o tym myśleć. Nie daliby mi spokoju. - Racja. - Adam zastanawiał się nad jej słowami. - Na szczęście nikt się nie dowiedział, tak? Nawet matka? Darci parsknęła śmiechem. - Jerlene to ostatnia osoba w Putnam, której opowiedziałabym o tym, że za pomocą Prawdziwej Perswazji mogę nakłaniać ludzi, by robili to, czego chcę. Gdyby wiedziała... No cóż, powiedzmy, że żaden młody człowiek z miasteczka nie byłby bezpieczny. Po namyśle Adam doszedł do wniosku, że lepiej nie drążyć tego tematu. - Ile miałaś wtedy lat? - Osiem. Adam kompletnie osłupiał. - Kiedy to zrobiłaś, miałaś osiem lat? Pokiwała głową. Adam uznał, że na dziś ma już dość opowieści o Putnam. Postanowił dokładniej sprawdzić możliwości Darci. Nie zagadując jej więcej, zabrał się za układanie testów. Przyznała, że nie potrafi czytać w myślach, ale wolał się upewnić. W końcu nie dalej jak dziś rano okazało się, że jest w stanie zrobić coś, o czym wcześniej nie wiedziała. Ciekawe, czy gdyby się skoncentrował na symbolach na kartkach, Darci potrafiłaby „zobaczyć" jego myśli? Sprawdzał ją przez trzy godziny, zanim uwierzył, że nie jest w tym lepsza od przeciętnego człowieka. Następnie, po długich namowach, udało mu się przekonać Darci, by spróbowała przesunąć kilka przedmiotów leżących na stole. Nie potrafiła, a może nie chciała. Wyglądało na to, że Darci ma ściśle zdefiniowane pojęcie „dziwactwa". Według niej przesuwanie długopisu siłą umysłu było właśnie dziwactwem. Choć bardzo się starał, nie mógł wymyślić dla niej żadnego innego ćwiczenia. Jedyne, czego był pewien, to że Darci może zmusić go do wykonywania różnych czynności i że potrafi kierować jego myślami. - Bo ty wciąż każesz mi robić coś, czego nie potrafię! -jęknęła sfrustrowana. Jej słowa uświadomiły Adamowi, że naprawdę wystraszył się tego, co zobaczył dziś rano, a jeszcze bardziej boi się tych talentów, które Darci w przyszłości może w sobie odkryć. Około piątej po południu dziewczyna, wyczerpana jego niemożliwymi do wykonania zadaniami, zbuntowała
się i wyszła z domku, grożąc, że nie zgodzi się, by na niej dłużej eksperymentował. Nawet za czekoladowy mus z malinami i bitą śmietaną. Zamyślony Adam szedł za nią w milczeniu. Nie podobało mu się to, co przychodziło mu do głowy. Oni, cokolwiek to znaczyło, wiedzieli, kim jest Darci. Po tym, co dziś rano zobaczył, nabrał stuprocentowej pewności, że te młode kobiety, które zamordowano, zginęły, bo ktoś wziął je za nią. Nawet sprzedawca w sklepie wiedział, że ta „właściwa" kobieta miała mieć na lewej ręce pieprzyki. Co gorsza, sam ją tu przywiózł. Poszukując wyjaśnienia własnej przeszłości, sprowadził tu tę młodą kobietę, narażając ją na śmiertelne niebezpieczeństwo. Co powinien teraz zrobić? Darci uważała, że jeśli teraz stąd wyjadą, na pewno ktoś ruszy ich śladem. Już ich śledzono. Ten facet z pistoletem został nasłany, żeby co? Jak on to powiedział? „Należysz do nich". Tak, to jasne, ktoś jej szukał. Adam podniósł głowę i spojrzał na idącą przed nim Darci. Jeśli ci ludzie znają ją na tyle, że wiedzą o mocy, o której ani on, ani nawet sama Darci nie mieli pojęcia, to... Adam wziął głęboki oddech. To znaczy, że wiedzą bardzo dużo. Może nawet więcej niż Darci, a z całą pewnością więcej niż on. Wziął jeszcze jeden wdech, próbując się uspokoić. No dobrze, gdyby miał czas, powiedzmy rok, może udałoby mu się ustalić, co Darci potrafi i jak wykorzystać jej moc. Tylko, że on nie miał czasu. Od zniknięcia ostatniej kobiety minął prawie rok. Ze statystyki wynikało, że zostało im zaledwie kilka tygodni, w najlepszym wypadku dwa miesiące, żeby poznać możliwości Darci i zastanowić się nad ich wykorzystaniem. A poza tym przez cały ten czas należało ją ochraniać. I jak on sam jeden ma tego wszystkiego dokonać? Prawdę mówiąc, pozostawanie w tym miejscu było z ich strony głupotą. Gdyby miał choć odrobinę zdrowego rozsądku, wsadziłby dziewczynę do pierwszego samolotu i... I co? Odesłał do Putnam? Już kiedyś się zastanawiała, jak długo by tam przeżyła? Ile czasu potrzeba, żeby znaleźli ją ludzie, którzy dziś rano wysłali za nimi uzbrojonego osobnika? Podenerwowany Adam ukrył twarz w dłoniach. Czego oni od niej chcą? Jak rozpoznać ich intencje? Czy nie da się tego jakoś szybciej rozwiązać? Darci może ich pokonać, tego był pewien. Ale jak? Jak wielka jest jej moc? Całego sabatu na pewno nie uda jej się zahipnotyzować. Kilka minut trzymania w bezruchu dwóch mężczyzn wyczerpało ją na długie godziny. Na dodatek wystarczyło kichnięcie, by wytrącić ją z koncentracji. A jednak była na tyle silna, by ich pokonać! Nie baliby się jej, gdyby było inaczej. Na czym polegała ta jej moc?! Wciąż się nad tym zastanawiał. To jego wina, że Darci znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Na nim spoczywa obowiązek zapewnienia jej ochrony. Jedynym sposobem, by ją chronić, jest pokonanie jej, a raczej jego wrogów. Adam spojrzał w niebo, prosząc Boga o pomoc, po czym popatrzył na Darci. W ręce trzymała kij, którym rozrzucała suche jesienne liście. Na pewno jest ktoś, kto zna jej możliwości, pomyślał. Może ma babcię, która ma podobne zdolności? Albo kuzynkę. Zdaje się, że ma wielu krewnych w tym swoim miasteczku. Dogonił ją w dwóch długich krokach. - Czy w twojej rodzinie... to znaczy tej dalszej, mam na myśli ciotki, kuzynów, czy ktoś miał takie zdolności? Zaskoczył ją tym pytaniem. - Nie mam pojęcia. Znam tylko rodzinę ze strony matki i wiem, że żadne z nich nie poświęciło ani sekundy w życiu na zastanawianie się nad jakąkolwiek sprawą. Rodziny ze strony ojca w ogóle nie znam. - Chciałbym cię o coś zapytać, ale nie wiem jak... żeby cię nie urazić - zaczął powoli. - Pytaj śmiało. Mam grubą skórę - odparła, ale uniosła ramiona, jak gdyby spodziewała się, że ją uderzy. - Czy to możliwe, żeby twoja matka miała kontakty z kimś z innego nadprzyrodzonego świata? Darci odetchnęła z ulgą i kąciki jej ust uniosły się w lekkim uśmiechu. - Chodzi ci o to, czy to możliwe, że moja matka poszła do łóżka z jakimś czarownikiem? - No cóż, brzmi to dość głupio, ale właśnie to miałem na myśli. Mniej więcej. - To zależy, jak ten czarownik by wyglądał. Ona lubi młodych i pięknych chłopców. Gdyby był taki, to bardzo możliwe. Adam zmarszczył czoło, powstrzymując się od komentarza na temat moralności tej pani. - Jeśli tobie udało się zachować w tajemnicy swoje umiejętności, to może twojemu ojcu również. Pomyśl, może
jest jeszcze ktoś, kto ma podobną moc. Nie wiesz, czy w Putnam mieszka ktoś taki? - Jerlene nie ogranicza się do Putnam. Czasami w poszukiwaniu rozrywki jedzie aż do Louisville. Uwielbia się bawić. - Darci, posłuchaj. Niewykluczone, że odziedziczyłaś zdolności po ojcu lub jego rodzinie. Możliwe, że ktoś z twoich krewnych wie, co potrafisz. Ci ludzie się ciebie boją. Ale dlaczego? Co takiego możesz zrobić, że tak bardzo chcą się ciebie pozbyć? Nie czytasz w myślach. Możesz na chwilę unieruchomić ludzi, ale bardzo cię to wyczerpuje. Nie mamy czasu, żeby przeprowadzić taką akcję jak z panem Farnumem, więc... - Wzruszył bezradnie ramionami. - Pomyślałem, że może jakiś krewny będzie coś wiedział. Jeśli nie ze strony matki, to może rodzina twojego ojca mogłaby nam jakoś pomóc. Ale musimy się dowiedzieć, kto jest twoim ojcem. Jak myślisz, czy mogłabyś nakłonić matkę, żeby ci to powiedziała? Darci odwróciła wzrok. - To nic nie da. Ona już nie pamięta, z kim się zabawiała. Nie sądzę, żeby chciała sobie przypominać tamto lato, kiedy zostałam poczęta. Po urodzeniu mnie kazała podwiązać sobie jajniki, żeby więcej jej się to nie przytrafiło. Adam zerknął na Darci, ale na jej twarzy nie zauważył żadnych oznak użalania się nad sobą. - Możesz do niej zadzwonić? - nie ustępował. Waliła patykiem w kupkę liści zagrabionych obok ścieżki. - Nie sądzę, żeby to coś dało. A poza tym ona rzadko bywa w domu. - Nie ma komórki? - Ma, ale... - Urwała i spojrzała na Adama, który przyglądał jej się w skupieniu. - Nie - stwierdziła w końcu, odwracając się od niego. - Kiedy podejmowałam tę pracę, nie było mowy o dzwonieniu do matki. Adam nie krył zdumienia. Ta dziewczyna potrafiła sparaliżować dorosłych mężczyzn, a bała się własnej matki?! - Im wcześniej ją zapytasz, tym szybciej się dowiemy. Darci wciąż się opierała. - Moja matka nie lubi, jak się jej przeszkadza. Nie pozwala... - Zatrzymała się, wzięła głęboki wdech i przyłożyła rękę do ucha, tak jakby trzymała słuchawkę telefonu. - I co mam jej powiedzieć? Mamo, przed chwilą dowiedziałam się, że mam jakąś dziwną moc. Tak, właśnie, rzucam na ludzi czary. Tak, zupełnie jak w Zaczarowanej. Fajnie, co? Wiesz, ten facet, mój szef... tak, mamo, bardzo przystojny, ale dla ciebie jest za stary. No więc ten mój szef podejrzewa, że mogłam to odziedziczyć po kimś z rodziny ojca. Może pamiętasz, z kim byłaś tamtego lata i kto może być moim ojcem? Dzięki, mamo, tak tylko zapytałam. Nie musisz tak krzyczeć i nie musisz używać takich słów. Nie są zbyt miłe. Nie, mamo, nie pyskuję. Nie chciałam cię obrazić. I nie będę ci więcej przeszkadzać. Życzę szczęścia. Darci odłożyła niewidzialną słuchawkę i spojrzała na Adama. Przez chwilę nie mógł się otrząsnąć z niemiłego wrażenia, jakie wywołała ta scenka. - No dobrze - powiedział wreszcie. - Skoro matka nam nie pomoże, to inaczej dowiemy się, kto jest twoim ojcem. Wspominałaś, że w Putnam nie można utrzymać niczego w tajemnicy. Czy znasz kogoś, kto będzie wiedział, z kim tamtego lata zadawała się twoja matka? - Jej siostra, Thelma - odparła bez namysłu Darci. – Ciotka Thelma jest strasznie zazdrosna o mamę, zawsze ze sobą rywalizowały. Myślę, że ciotka Thelma będzie pamiętać każdego mężczyznę, z którym... umawiała się moja matka. - Zadzwonimy do niej? - zapytał łagodnie. - Nie masz nic przeciwko rozmowom z ciotką, prawda? - Nie, absolutnie. Jeśli wuja Verna nie ma w domu, ciotka z przyjemnością poujada na moją matkę. Adam nie zdołał opanować uśmiechu, jaki wywołało to określenie. Po tym, co usłyszał o mieszkańcach Putnam, miał ochotę pojechać tam z miotaczem ognia. - Dobrze - powiedział. - Ciotka Thelma. Zadzwonimy z domku? Może trzeba będzie coś zanotować. Wiedział, że jest dla niej zbyt uprzejmy, i spodziewał się, że Darci zaraz mu to wypomni. Już raz powiedziała, że nie potrzebuje jego litości, on jednak nie mógł przestać myśleć ojej dzieciństwie.
Szli obok siebie, gdy nagle Darci potknęła się na kamieniu. Adam odruchowo chwycił ją, podtrzymując przed upadkiem. Kiedy na nią spojrzał, przyszło mu do głowy, że nigdy nie widział ładniejszej kobiety. Miała na sobie duży puszysty różowy sweter, którego kolor delikatnie podkreślał rumieńce na jej policzkach. Nie mógł się powstrzymać i odgarnął mięciutkie włosy opadające jej na twarz. - Przepraszam, że cię w to wciągnąłem. Nie chciałem narażać cię na takie niebezpieczeństwo - powiedział cicho, zakładając jej kosmyk za ucho. - Patrzył na nią. Jej usta wyglądały tak apetycznie, że miał nieodpartą ochotę ją pocałować. Pochylił się nad nią i spojrzał jej w oczy. Źrenice były malutkie jak główki od szpilki. Tak mocno się skupiła, że prawie zupełnie nie reagowała na światło. Już wiedział, na czym się tak koncentruje. Na nim. - Ty mała oszustko... - syknął, zastanawiając się, jak przerwać jej koncentrację. Jeśli ma kogoś całować, zrobi to wyłącznie wtedy, gdy sam będzie tego chciał, a nie pod wpływem jakiegoś wudu. Jego słowa ani nie wyrwały jej ze stanu skupienia, ani nie zmniejszyły jego ochoty na pocałunek. Nadal czuł dziwną chęć, by wziąć ją w ramiona i pocałować tak, jak jeszcze nikogo w życiu nie całowałeś!". Te słowa rozbrzmiewały w jego głowie głośno i wyraźnie. Nie zastanawiając się dłużej, chwycił ją w pasie, podniósł i zarzucił sobie na ramię. Odrywając Darci od ziemi, wytrącił ją z koncentracji i w tej samej chwili znikła nieprzeparta chęć pocałowania jej. - Posłuchaj, ty mała oszustko - powiedział, obracając się wkoło. - Żeby mi to było ostatni raz! Nie waż się więcej wykorzystywać tej... tego... cokolwiek to jest, przeciwko mnie! Zrozumiałaś? Czy to jasne? zapytał, wciąż trzymając Darci przerzuconąprzez ramię - Niedobrze mi -jęknęła. Adam obracał się coraz szybciej. - Masz mi to obiecać! - Za chwilę zwymiotuję - powiedziała. - Na twoje plecy. - To obiecasz potem. - Adam nie ustępował. - Mówię poważnie, Darci Monroe. Chcę dostać twoje najprawdziwsze słowo, że nigdy więcej nie użyjesz swojej mocy przeciwko mnie. – Przestał się kręcić. Przysięgasz? Usłyszał odgłosy, jakie zwykle towarzyszą torsjom, ale kiedy się obejrzał, nie zauważył żadnych śladów. Postawił Darci na ziemi, położył rękę na jej ramieniu i spojrzał jej w oczy. - Przysięgasz? Pochyliła się i oparła dłonie na kolanach. - Nienawidzę się kręcić - powiedziała, oddychając głęboko. - Byłam jedynym dzieckiem w Putnam, które nigdy nie jeździło na karuzeli w wesołym miasteczku. - Wciąż pochylona, podniosła głowę i spojrzała na Adama. Na jego twarzy nie było ani śladu współczucia, a oczy płonęły wściekłością. - Chcę usłyszeć twoją obietnicę, że nigdy nie użyjesz mocy przeciwko mnie. Nigdy. - Ale przecież potrzebujesz snu. - Co takiego? - Sen. Masz problemy z zasypianiem, więc koncentruję się, żeby ci pomóc się odprężyć. Adam nie wiedział dlaczego, ale jej odpowiedź naprawdę go rozwścieczyła. To, że próbowała go zmusić, żeby ją pocałował, mógł jej jakoś wybaczyć. W sumie mu to pochlebiało. Może nawet miał ochotę ją pocałować. Ale kiedy pomyślał, że ona stosuje te swoje umiejętności, żeby go uśpić... bardzo się rozzłościł! Darci nie była jasnowidzem, ale od razu domyśliła się, że popełniła błąd, mówiąc mu o tym. Natychmiast się wyprostowała. - Dobrze, obiecuję - powiedziała szybko. - Przysięgam. Daję ci słowo honoru. W porządku? Adam nawet nie otworzył ust, bo bał się tego, co mógłby jej powiedzieć. Schował ręce do kieszeni, odwrócił się i pomaszerował do domku tak szybkim krokiem, że Darci musiała biec, a i tak ledwo za nim nadążała. - Jesteś zły, bo nie chcesz się przyznać, że miałeś ochotę mnie pocałować. Całym sercem i duszą chcesz mnie całować. Chcesz wziąć mnie w ramiona i powiedzieć: Darci, kochanie, jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś
takiego jak ty i wiem, że nigdy nie spotkam. Nigdy z żadną kobietą nie rozmawiałem tak jak z tobą. Żadnej kobiecie nie opowiedziałem o sobie tyle, ile tobie. Nigdy... Ale Adam się nie uśmiechał. Zatrzymał się przed drzwiami do domku i na nią spojrzał. - Posłuchaj, jeśli mamy nadal razem pracować, muszę mieć pewność, że nie będziesz działać przeciwko mnie. Muszę mieć do ciebie zaufanie. Daj słowo. Bez kawałów. Przysięgnij. - Nawet gdyby... - zaczęła, ale urwała, widząc jego wzrok. - W porządku - powiedziała w końcu. - Możesz całymi nocami snuć się po domku, nie pomogę ci. Jesteś zadowolony? - Bardziej, niż byłem - odparł, otwierając przed nią drzwi. - Ale chciałeś mnie pocałować, prawda? - zapytała przez ramię. - Nie musiałam się bardzo starać, żebyś tego chciał. Wbrew sobie, Adam uśmiechnął się i wszedł za nią do środka. - No dobrze. Wygrałaś. Od chwili, gdy cię ujrzałem, umieram z pragnienia, żeby cię pocałować. A teraz dzwoń do ciotki. Darci pochyliła się nad telefonem i wybrała numer. - Obiecuję, ale chcę, żebyś wiedział, jakie to dla mnie trudne. Mam zwyczaj... - Nie jestem częścią twoich zwyczajów - przerwał jej, podchodząc bliżej. - Oczywiście, że nie - odparła, spoglądając na telefon. - Zajęte - powiedziała i odłożyła słuchawkę. Szkoda, że nie może kierować jego myślami, pomyślała, bo właśnie teraz miałaby ochotę podpowiedzieć mu: Darci jest taka cudowna, zaproszę ją na wielki obiad i kupię jej trzy tuziny żółtych róż. - Nie wiem, czy taka cudowna - powiedział. - Ale na obiad mogę cię zaprosić. Po tym małym niewinnym żarciku, jaki chciałaś mi zrobić, nie zasługujesz nawet na pęczek rzepy, nie mówiąc już o żółtych... - urwał, widząc jej minę. Patrzyła na niego jak w transie. Z początku nie rozumiał, co ją tak zszokowało. Dopiero po chwili coś go olśniło. - Nie powiedziałaś tego na głos, prawda? Pokręciła głową. - Powiedz jeszcze coś. W myśli. Chciałabym, żebyś wziął mnie w ramiona i... - Nie to - przerwał jej zniecierpliwiony. - Coś takiego, co będę mógł usłyszeć i... - Adam aż otworzył szerzej oczy. - Ale przecież ja właśnie cię usłyszałem - powiedział cicho. - Słyszałem, co mówiłaś. Powiedz coś jeszcze. Albo nie, lepiej chodźmy do restauracji, zamówimy sobie coś do jedzenia i wrócimy tutaj. Zadzwonimy jeszcze raz do twojej ciotki, a potem sprawdzimy w Internecie nazwiska, jakie nam poda. O ile w ogóle będzie coś pamiętać. Musi być ktoś, kto zna twoje możliwości i wie, co potrafisz. Z tobą nie potrafię zrobić zbyt dużo, pomyślała i ku swojemu niezadowoleniu usłyszała jego śmiech. Czy to znaczy, że Adam będzie mógł czytać w jej myślach? Będzie słyszał wszystko, co przemknie jej przez głowę? Czy już nigdy nie będzie mieć ani odrobiny prywatności? Zerknęła na Adama. Sądząc po jego uśmieszku zadowolenia, myślał dokładnie o tym samym. Uśmiechając się do niego, spróbowała zablokować przed nim swoje myśli, po czym zrobiła próbę. Włosy ci się palą, pomyślała. Adam nawet nie drgnął. Uspokoiła się. Nie, na szczęście słyszał jej myśli tylko wtedy, kiedy sama tego chciała lub gdy była zrelaksowana i się nie pilnowała. Wychodząc z domku, Darci odetchnęła z ulgą.
Rozdział jedenasty
Co to ma być? - zapytał z niesmakiem Adam. - Dwanaście? Dwieście sześć? Darci zerknęła na listę nazwisk, które podała jej ciotka Thelma, i policzyła. -Czternaście. - Nie mogę uwierzyć, że twoja ciotka pamięta te wszystkie nazwiska. - Prowadzi pamiętnik. - Darci patrzyła na monitor laptopa, który trzymała na kolanach. Adam przez kwadrans tłumaczył jej, jak poruszać się w Internecie, i to wystarczyło, by mogła sama pracować. On pisał dwoma palcami i kciukiem, za to małe paluszki Darci po prostu fruwały po klawiaturze. - Myślałem, że nie masz tego typu umiejętności - odezwał się, widząc, jak dobrze sobie radzi. - I że nie znasz się na komputerach. Wiedziała, że wciąż jest na nią zły, bo blokowała swoje myśli tak, by nie mógł ich odczytać. Była pewna, że Adam chce kontrolować jej myśli i zawsze wiedzieć, co zamierza. - No cóż, Internet to nie fizyka jądrowa - stwierdziła. - Przypomina wielką skrzynkę na listy. Podajesz adres i voila, wyskakuje to, czego szukasz. - Nie jesteś taka głupia. - A myślałeś, że jestem? Adam uznał, że lepiej nie odpowiadać na to pytanie. Darci zadzwoniła do ciotki Thelmy zaraz po powrocie z restauracji, z której przynieśli ogromne ilości jedzenia. - No nie wiem, czy Jerlene by chciała, żebym ci o tym mówiła - broniła się ciotka, kiedy Darci wyjaśniła, o co chodzi. Nawet Adam, słuchający rozmowy przez drugi aparat, wyczuł fałsz w głosie ciotki. Umierała z niecierpliwości, żeby siostrzenicy opowiedzieć o romansach jej matki. Darci nie odpowiedziała na to jej retoryczne pytanie. - Właściwie każdy człowiek ma prawo wiedzieć, kim są jego rodzice, nieprawdaż? - mówiła dalej ciotka. Zawsze to powtarzałam Jerlene i tobie też powtórzę: uważam, że dziewczyna ma prawo wiedzieć, kim są jej rodzice. A wiesz, co powiedziała twoja matka, kiedy to ode mnie usłyszała? - Nie, ale się domyślam. - Darci wyglądała na znudzoną. Najwyraźniej nieraz była świadkiem sprzeczek między siostrami. Thelma zignorowała jej ton. - Jerlene powiedziała tak: „W takim razie sama sprawdź, kto jest ojcem i jej powiedz". Żeby nie było, że robię to bez pozwolenia siostry. Do tej pory mam tu wszystkie nazwiska chłopców, które zapisałam tamtego lata. Wciąż się kręcili koło twojej matki. Miałam przeczucie, że coś się wydarzy, i kiedy tak się stało, zachowałam notatki z nazwiskami. I nie myśl, że je kiedykolwiek komuś pokazałam. Co to, to nie! Ale wiedziałam, że ty któregoś dnia zapytasz. Prawda jest taka, Darci, kochanie, że nieraz próbowałam wyciągnąć od twojej matki to nazwisko. Chciałam, żeby chociaż płacił alimenty. Wiesz, jaka jest twoja matka, więc chyba się nie zdziwisz, jak ci powiem, że większość tych młodzieńców jeździła cadillacami. Ale znasz Jerlene. Tylko się roześmiała i powiedziała, gdzie mogę sobie wsadzić swoją listę. Darci, teraz sama musisz dojść, który z nich jest twoim ojcem. Masz tam papier i coś do pisania? I przez kilka minut ciotka Thelma dyktowała Darci przez telefon nazwiska mężczyzn. - Darci, kochanie, wiem, że to twoja matka - dodała ciotka, kiedy lista była gotowa - Ale sama powiedz, jaka kobieta.... - Bardzo dziękuję, ciociu Thelmo - przerwała jej dziewczyna. - O to mi chodziło - powiedziała, po czym odłożyła słuchawkę. Dochodziła północ. Adam i Darci byli bardzo zmęczeni, ale wciąż wpisywali kolejne nazwiska do internetowych wyszukiwarek. Zadanie okazało się trudne, bo dysponowali jedynie szesnastoma nazwiskami. Żadnych innych danych. Nie mieli nawet nazw stanów, z których ci mężczyźni mogli pochodzić. Poszukiwania były długie i żmudne. Wyszukiwarki kolejno wyrzucały komunikaty o braku danych. - Czy twoja matka... - odezwał się w pewnym momencie w ciągu jednego lata?
- Wątpię. Ciotka Thelma pewnie spisała nazwisko każdego chłopaka, z którym rozmawiała moja matka, a potem oskarżała ją, że sypia z nimi wszystkimi. Jerlene uwielbia się kłócić, więc na pewno przytakiwała i mówiła, że tak, przespała się ze wszystkimi. Poszukiwania polegały na tym, że sprawdzali po kolei każdy stan, eksperymentując przy tym z różną pisownią nazwisk. Przeszukiwanie baz danych przeciągało się w nieskończoność. - Dużo jeszcze? - zapytał Adam. - Tylko jeden - odparła Darci, ziewając. Marzyła, by jak najszybciej pójść do łóżka. Może Adam był nocnym Markiem, ale ona na pewno nie. Ostatni raz zerknęła na listę nazwisk, które ze zmęczenia powoli zaczynały jej się już zlewać przed oczami. - Taylor Rayburn - odczytała i znów ziewnęła. - Taylor jest moim... - Jeśli chcesz, to idź spać - powiedział Adam, biorąc od niej laptop. - Dokończę sam. Jasna cho... - zaczął, ale w ostatniej chwili powstrzymał się przed przeklinaniem. Darci wpisała „Rayburn", ale wyszukiwarka podpowiedziała inną pisownię i wyświetliła „Raeburne". Nazwisko „Taylor Raeburne" pojawiło się na ośmiuset dwudziestu stronach. - To nie może być ten facet - mruknął Adam. - Co taka sława robiłaby w Putnam? Hej! Stoisz mi na stopie! - Doprawdy? Zdaje się, że słyszałam słowo Putnam? - Chodzi ci o mężczyznę, chłopca czy miasto? - zapytał Adam, nie odrywając wzroku od ekranu. Nagle wyprostował się i od wrócił komputer, by i ona mogła zobaczyć. Na ekranie pojawiła się strona z przesuwającym się niebieskim napisem Taylor Raeburne. Po lewej znajdowała się lista z zawartością całego serwisu. Taylor Raeburne, autor czterdziestu dwóch książek na temat okultyzmu. - Chyba nie myślisz, że...- zaczęła Darci. - Że jest czarownikiem i ma konszachty ze złym? – dokończył za nią Adam. - Znów czytasz w moich myślach? - zapytała, próbując rozładować napięcie. - Nie, to moje myśli. - Adam najechał kursorem na odnośnik do biografii autora, po czym spojrzał na Darci. Gotowa? - Jasne - odparła. - Czemu nie? Sam się zastanawiałeś, co ktoś taki mógł robić w Putnam. Pewnie tylko się zatrzymał na stacji benzynowej, żeby zatankować, a ciotka od razu wciągnęła go na listę. Zapewniam cię, że moja matka nie gustuje w mężczyznach, którzy piszą książki. Woli... o Boże! - Darci jęknęła. Na ekranie pojawiło się duże zdjęcie mężczyzny. Nawet Darci zauważyła, że podobieństwo jest uderzające. Jej twarz... oczywiście starsza i męska, ale nie dało się zaprzeczyć - to była jej twarz. Zszokowana Darci opadła na sofę. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i oniemiała wpatrywała się w fotografię. - Chyba go mamy - odezwał się radośnie Adam. - Jak dwie krople wody. Znasz takie powiedzenie, że pierwsze dziecko zawsze jest podobne do ojca? W tym przypadku... - urwał, spojrzawszy na Darci. - Nic ci nie jest? Nie odpowiedziała. Wpatrywała się w zdjęcie na ekranie, więc Adam wyłączył stronę i zamknął komputer. - Chyba wystarczy jak na jeden wieczór - powiedział, a ponieważ dziewczyna nadal nie reagowała, zrobił to, co podpowiadał mu instynkt. Wziął ją w ramiona i przytulił. - Szok, co? - zapytał łagodnie. Pokiwała głową. - Przez całe życie znałaś tylko jedno z rodziców, w dodatku to nie najlepsze. - Darci próbowała spojrzeć w górę, ale on nadal ją przytulał, czekając, aż się uspokoi. - Tak, miałaś tylko złą, wiecznie nieobecną matkę, a teraz nagle dowiadujesz się, że przez cały ten czas gdzieś istniał twój ojciec. Odsunął się i delikatnie dotykając brody, podniósł jej głowę. - Chyba teraz nie stchórzysz? - zapytał. - Skontaktujemy się z nim, prawda? - Raczej mnie nie polubi - wyszeptała Darci drżącym głosem. Adam uśmiechnął się, słysząc te słowa. - Jak mógłby cię nie polubić?! Ciebie? Jesteś inteligentna, mądra i z pewnością odziedziczyłaś to po nim.
Masz wspaniałe poczucie humoru, potrafisz rozśmieszyć nawet takiego starego nudziarza jak ja. Jesteś oszczędna, a nawet... W każdym razie ludzie cię lubią. Szybko zdobywasz przyjaciół i... Przestań tak na mnie patrzeć! powiedział, wypuszczając ją z objęć i wstając z kanapy. - Mówiłem, że masz nie używać swojej mocy przeciwko mnie. Nie będzie żadnego całowania! - Wcale nie używałam mocy! - zaprzeczyła. - Ja tylko bardzo tego chciałam, to wszystko. Dlaczego nie? Myślałam, że mnie lubisz. Mówiłeś o mnie takie miłe rzeczy. Adam odwrócił się od niej, a kiedy po chwili na nią spojrzał, był spokojny i opanowany. - Jesteś urocza. Z początku tak nie myślałem, ale... Darci, proszę, nie patrz tak na mnie. Próbuję być z tobą szczery. Naprawdę jesteś cudowną osobą. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty. Wiesz, że włóczyłem się po świecie i nigdy nie poznałem nikogo, kto... tak kochałby życie. Prawda jest taka, że lubię cię bardziej, niż powinienem. - Nagle przestał mówić. - Dokończymy tę rozmowę innym razem. - O! Znów się rumienisz! - zauważyła ze zdumieniem. - Nie, skąd. Mężczyźni się nie rumienią. Idziemy do łóżka - dodał zdenerwowany. - Aaaaach, tak... - zamruczała. Adam parsknął śmiechem. - Wstawaj, kładź piżamę. I włóż coś dłuższego, nie to czarne maleństwo, które sobie kupiłaś. Długa piżama, zrozumiałaś? I zachowuj się przyzwoicie! Darci z uśmiechem wstała z kanapy i poszła do sypialni. Do ich wspólnej sypialni, przypomniała sobie. W łazience, podczas toalety, postanowiła, że zamiast myśleć o ojcu, skupi się na Adamie. Wciąż nie mogła pogodzić się z tym, że istnieje jakiś ojciec. W szkole w Putnam dzieciaki często jej dokuczały, mówiąc, że każdy mężczyzna z Kentucky mógłby być jej ojcem. Unosiła wysoko głowę i za pomocą Prawdziwej Perswazji zmuszała je, by dały jej spokój. Kładąc się do łóżka, przypomniała sobie historię sprzed lat. Tak bardzo zależało jej na tym, by pewien chłopak przestał jej dokuczać, że zamknęła mu usta na całe trzy dni. Odzyskawszy mowę rozpowiedział w całym miasteczku, że to Darci jest wszystkiemu winna. Na szczęście nikt mu nie uwierzył. Przecież to niemożliwe, powtarzano w Putnam, ale od tamtej pory wszyscy uważali, że Darci jest „inna". Nie potrafili określić, czym się od nich różni, ale wiedzieli, że tak jest. I właśnie ta różnica sprawiła, że Putnam zwrócił na nią uwagę. Mimo natłoku myśli Darci zasnęła, ledwie zdążyła zamknąć oczy. Obudziła się o piątej nad ranem. Przez uchylone drzwi do sypialni wpadało światło z salonu. Czyżby Adam już wstał? Odwróciła się i zerknęła na jego łóżko. Okazało się, że wcale się nie kładł. Wstała z łóżka i wyszła do salonu, po drodze przecierając z oczu resztki snu. Zasłony były zaciągnięte, a Adam wciąż pochylał się nad laptopem. - Wiesz, że już jest rano? - zapytała, ziewając, i usiadła obok niego. Nie odpowiedział. W milczeniu wskazał głową stertę papierów leżących na stoliku. Obok pliku kartek stała mała drukarka, podłączona do laptopa grubym kablem. - Skąd to masz? - zapytała. - Pożyczyłem od sąsiadów - wyjaśnił, nie odrywając oczu od ekranu. - Przejrzyj papiery. Darci ziewnęła i sięgnęła po wydruki. Początkowo nie rozumiała, na co patrzy. Na kartkach znajdowały się jakieś nazwiska i adresy. Na górze pierwszej strony widniało nazwisko Taylora Raeburne'a, na dole zaś nazwa agencji szpiegowskiej. Na następnych stronach zamieszczono informacje o setkach osób. Dopiero po chwili uświadomiła sobie znaczenie dokumentów, które miała przed sobą. Usiadła prosto i zaczęła uważnie czytać. Adam przez całą noc przeszukiwał sieć i ku zdumieniu Darci znalazł masę informacji na temat Taylora Raeburne'a. Były tu adresy, pod którymi mieszkał w ciągu ostatnich dwudziestu lat, nazwiska wszystkich sąsiadów, ich adresy, numery telefonów, wykonywane zawody. Trzy strony dotyczyły osób, które „mogły być spokrewnione lub w jakiś inny sposób związanie z Taylorem Raeburne'em". Po liście nazwisk i adresów Darci znalazła jeszcze bardziej szokujące informacje. Status finansowy Taylora Raeburne'a. Zbulwersowana, odłożyła papiery na stolik, nie czytając kilku ostatnich stron.
- To naruszenie prawa do prywatności - powiedziała. - W Ameryce nie ma już żadnej prywatności - odparł Adam, wciąż nie odrywając oczu od ekranu. Wystarczy podać numer karty kredytowej. To wszystko przysłano mi e-mailem w ciągu sześciu godzin. - Wcale mi się to nie podoba - stwierdziła ostro. - To są prywatne sprawy i takie powinny pozostać. - Jakoś nie miałaś nic przeciwko grzebaniu w moich prywatnych sprawach - zauważył. - To jak, chcesz usłyszeć o swoim ojcu czy nie? - O moim? - Darci nie zdążyła jeszcze oswoić się z tą myślą. - Tak, twoim... - urwał, kiedy na nią spojrzał. - Mówiłem, żebyś się nie ubierała w tę czarną kieckę. Mówiłem... Darci miała na sobie śliczną jedwabną koszulkę nocną, którą kupiła razem z innymi strojami. Była to zupełnie przyzwoita koszulka na cienkich ramiączkach, w komplecie z maleńkim, zwiewnym koronkowym szlafroczkiem, zakrywającym ramiona. Nie za krótka ani zbyt przezroczysta czy... - Wyjdź! - Adam wskazał drzwi. - Ubierz się. Zrób coś z włosami. Przynieś mi coś do jedzenia. W tej chwili! Darci z uśmiechem zadowolenia wykonała polecenie. W ciągu czterdziestu pięciu minut zrobiła zakupy w delikatesach, wróciła i przygotowała w kuchni pyszne śniadanie. Adam towarzyszył jej podczas zakupów, jednak poza tym przez cały czas czytał wydruki. Wyłożyła na talerz owoc, ciepłą bułeczkę i podała mu kawę. Sama ze swoim talerzem usiadła na podłodze, naprzeciwko niego. Teraz, kiedy wyglądała przyzwoicie, Adamowi od razu poprawił się humor. - To co chcesz usłyszeć najpierw? - zapytał. - Cokolwiek. Wszystko - odparła z pełnymi ustami. - Pisze książki o zjawiskach paranormalnych i osobach obdarzonych takimi zdolnościami, ale nie zajmuje się sensacjami. Nic w typie popularnych książek o nawiedzonych domach, w których gospodynie widują w pokojach smugi dymu i twierdzą, że to duchy. Nie. Ten człowiek ma kilka doktoratów, w tym jeden z filozofii. To szanowany naukowiec. Nie mam pojęcia, co ktoś taki robił w Putnam, w stanie Kentucky, i dlaczego... - urwał, zerknąwszy ukradkiem na Darci. - Dlaczego zadawał się z moją matką? - Nie tak bym to ujął, ale cóż... Darci wstała, sięgnęła po torebkę, znalazła w niej portfel, wyjęła z niego zdjęcie i wręczyła je Adamowi. Zaciekawiony wziął fotografię. Przedstawiała niezwykle piękną kobietę w białym kostiumie kąpielowym. Jej długie, miodowe włosy opadały na kształtne ramiona. Prawdę mówiąc, kobieta nie była piękna. Ona była oszałamiająca. Wysoka, długonoga, szczupła, ale tam gdzie trzeba apetycznie zaokrąglona. Przypominała skrzyżowanie Grace Kelly z Angeliną Jolie. Biła od niej aura dzikiej seksualności, a jednocześnie wyglądała jak czysta i niewinna żona żołnierza, który właśnie wyjechał walczyć na froncie drugiej wojny światowej. Adam miał stuprocentową pewność, że nigdy, przenigdy nie widział kobiety tak zjawiskowej. Zagwizdał z podziwem i spojrzał na Darci. - To twoja matka? - Tak, to mama. - Kiedy zrobiono to zdjęcie? - Jakieś trzy tygodnie temu. - Twoja matka teraz tak wygląda? - Jesteś dla niej za stary - powiedziała szybko, bez śladu wesołości w głosie. Adam przygładził dłonią włosy. - Może gdybym ufarbował siwiznę i zrzucił kilka kilogramów. .. - próbował ją rozśmieszyć, ale patrzyła na niego z poważną miną. - Spróbuj. Od czasu gdy mnie urodziła, uważa, że jest starai brzydka, więc możliwe, że masz jakieś szanse. Adam jeszcze raz spojrzał na zdjęcie. - Stara i brzydka, powiadasz? Teraz rozumiem, że mogła pociągać mężczyznę takiego jak twój ojciec. Ciekawe,
gdzie się spotkali? - Pewnie na stacji benzynowej. - Twoja matka kręciła się w okolicy stacji benzynowej, kiedy miała ile... dziewiętnaście, dwadzieścia lat? Adam nie mógł uwierzyć własnym oczom. Tę kobietę powinno się uwiecznić na ekranie. Na zdjęciach. Na... - Miała siedemnaście lat, kiedy mnie urodziła, a szesnaście, gdy zaszła w ciążę - powiedziała oschle Darci. Po lekcjach i w weekendy pracowała u ojca na stacji benzynowej, która mieściła się przy skrzyżowaniu ze zjazdem z autostrady, prowadzącym przez Putnam. - Stacja benzynowa? - Adam był autentycznie zdumiony. - Tak. Ciotka Thelma mówiła, że nosiła różowy kombinezon, tak obcisły, że widać jej było pępek. Podobno oblewała się wodą, żeby lepiej przylegał do ciała. Adam uniósł brwi tak wysoko, że znów schowały mu się pod włosami. - Żeby poznawać mężczyzn? O to jej chodziło? - Chodziło jej o to, żeby wyrwać się z Putnam – wyjaśniła chłodno Darci. - Uważała, że jedyny sposób, żeby poznać jakiegoś mężczyznę spoza Putnam, to bywać tam, gdzie oni. To znaczy w pobliżu autostrady. Adam kręcił głową, nic nie rozumiejąc. - A dlaczego się nie wyprowadziła i nie znalazła pracy w innym mieście? Darci wzruszyła ramionami. - Pewnie wtedy było inaczej. Jej matka powtarzała, że dla dziewczyny najważniejsze w życiu to znaleźć męża, i ona właśnie to próbowała robić. Ale zamiast męża miała mnie. Nigdy nie wyszła za mąż. - Rozumiem - powiedział Adam i od razu tego pożałował. Nie czekał, aż Darci powie mu, że znów gada jak Abraham Lincoln. Widząc jej minę i zaciśnięte pięści, uznał, że lepiej będzie zmienić temat i przestać mówić o Jerlene Monroe. - Mam numer telefonu twojego ojca. Zadzwonimy? Wykłada na uniwersytecie w Wirginii, może przez cały dzień mieć zajęcia, więc najlepiej łapać go wcześnie rano. - Lepiej spróbować po południu - powiedziała szybko Darci. Ale Adam już trzymał telefon w ręku. Wybrał numer i nacisnął przycisk, by Darci mogła słyszeć, o czym rozmawiają. - Tak? - odezwał się szorstki głos. Ten ktoś najwyraźniej nie życzył sobie, żeby mu przeszkadzano. - Czy pan Taylor Raeburne? - zapytał Adam. Ku własnemu zaskoczeniu zauważył, że jest bardzo zdenerwowany. Postanowił, że bez względu na to, czego dowie się o swoich rodzicach, zrobi wszystko, by Darci odzyskała ojca. - A jego pan szuka? - odpowiedział pytaniem mężczyzna. - Proszę posłuchać, nie mam teraz czasu na takie przepytywania. Za dziesięć minut zaczynam zajęcia. Czy chodzi o... - Chodzi o Jerlene Monroe z miasteczka Putnam w stanie Kentucky i lato... - Adam spojrzał pytająco na Darci. - Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąt osiem - podpowiedziała. - I lato tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego roku. - Nie mam pojęcia, o czym pan mówi. Nigdy nie słyszałem o Putnam w stanie Kentucky ani o Jenny Monroe. Muszę iść. Niech pan zadzwoni do mojej sekretarki. Ona... - Jerlene Monroe pracowała na stacji benzynowej przy zjeździe z autostrady biegnącym przez Putnam. Nosiła różowy kombinezon, jak twierdzi jej siostra, tak obcisły, że było jej widać pępek. Blondynka, naturalna... Spojrzał na Darci, szukając potwierdzenia. Kiwnęła głową. - Nie sądzę, żeby pan mógł zapomnieć taką kobietę, choć od waszego spotkania minęły ponad dwadzieścia trzy lata. Po drugiej stronie linii zapadła tak długa cisza, że Adam obawiał się, czy mężczyzna nie odłożył słuchawki. - Jest pan tam? - Tak, jestem - odparł, tym razem łagodniej i bez pośpiechu. - Owszem, poznałem kiedyś taką kobietę. Wie pan, każdy młody chłopak robi w życiu różne... - Ta znajomość zaowocowała narodzinami córki – powiedział szybko Adam.
Darci wzięła głęboki oddech. - Jeśli to próba wyłudzenia pieniędzy, to zaraz... - zaczął Taylor Raeburne. - Ma siedem pieprzyków na lewej ręce i... - Skąd pan dzwoni? - przerwał mu mężczyzna. - Z Camwell w stanie Connecticut. - Taylor aż jęknął. - Dobry Boże, wie pan, że w tym mieście są... - Czarownice? Owszem, wiem. Obawiam się, że ci ludzie szukają pańskiej córki. Nie wiemy, o co im chodzi i czego od niej chcą. Zabili już cztery młode kobiety, które były do niej podobne, obcięli im lewe ręce. Podejrzewam, że pańska córka może się stać następną ofiarą. Chciałem, żeby stąd wyjechała, ale teraz, kiedy wiedzą, kim jest, sądzę, że nie ma na świecie takiego miejsca, w którym mogłaby czuć się bezpieczna. Znów zapadła długa cisza. Gdyby Darci i Taylor Raeburne nie byli do siebie podobni jak dwie krople wody, co dawało Adamowi pewność, że są spokrewnieni, nigdy nie odważyłby się mówić dalej. - Wczoraj jakiś człowiek mierzył do nas z pistoletu, a Darci, pańska córka, siłą woli zatrzymała go w bezruchu... i mnie razem z nim. Staliśmy jak sparaliżowani. Kiedy kichnęła, straciła nad nami władzę. Tym razem Raeburne nie wahał się ani sekundy. - Zaraz tam będę. - Mieszkamy w... - Nie zdążył powiedzieć, bo jego rozmówca już się rozłączył. Adam odłożył słuchawkę i spojrzał na Darci. Widząc jej minę, nie wiedział, czy chce jej się śmiać, czy płakać. Naprawdę sądzisz, że mnie polubi ? - zapytała go w myślach. - Tak - odparł na głos. - Naprawdę tak sądzę. Posłuchaj, może wybierzemy się na małą przejażdżkę? Jeśli twój ojciec nie zamierza przylecieć tu na miotle, to mamy kilka godzin do jego przyjazdu. Próba rozbawienia jej jak zwykłe się nie powiodła. Darci spojrzała na niego surowo. - Skoro chcesz wyjeżdżać, to pewnie masz powód. Powiedz, o co ci naprawdę chodzi? - O to, żeby wyrwać się stąd choćby na kilka godzin. Żebyśmy przestali o tym wszystkim rozmyślać. - Darci wpatrywała się w niego z uporem. Od razu się domyślił, że mu nie wierzy. - Dobrze. Pozwij mnie do sądu - powiedział, podnosząc ręce do góry. - Chcę cię zabrać z tego miejsca. Nie mam pojęcia dlaczego. Możliwe, że powodem jest to, że ktoś próbował cię zabić. A może chcą cię porwać i wykorzystać, bo masz zadziwiającą moc? Ty chyba nawet nie wiesz, jakie to może być niebezpieczne, jeśli taka moc dostanie się w niepowołane ręce. Sama... a zresztą, do diabła! Wkładaj płaszcz. I nie mów mi, żebym nie przeklinał. Jeśli to przeżyjemy, przeklinanie stanie się moim hobby. Darci nie wahała się ani chwili dłużej. Pobiegła do szafy i wyjęła z niej żakiet. Dziesięć minut później pędzili wypożyczonym samochodem po autostradzie.
Rozdział dwunasty
To dokąd jedziemy? - zapytała Darci, gdy wsiedli do samochodu. - Jest tu coś ciekawego do oglądania? - Nie mam pojęcia - odparł. - Chciałem się choć na chwilę oderwać od komputera i poszukiwań. Ostatnio za dużo tych... za dużo wszystkiego. - Chcesz powiedzieć, że masz mnie dosyć, tak? Mnie, moich krewnych, Putnam, a teraz jeszcze mojego ojca. Dokończyła cicho. To, że za chwilę spotka ojca, wciąż nie mieściło jej się w głowie. Śmiech Adama przywołał ją do rzeczywistości. - W życiu nie miałem takiej rozrywki. Gdyby ktoś wymyślił to twoje Putnam, nikt by mu nie uwierzył. Przestań się zamartwiać spotkaniem z ojcem i rozejrzyj się wokół siebie. Jesień w Nowej Anglii jest taka piękna. Zamiast wyglądać przez okno, Darci zajrzała do schowka. - Dlaczego uważasz, że się tym martwię? - A ile paznokci obgryzłaś w ciągu ostatniej godziny? Schowała dłonie. - Zawsze obgryzam paznokcie. Taki nawyk. To nie znaczy, że... - Ha! Co wieczór je opiłowujesz. Są różowe i mają zawsze idealny kształt. Jeszcze nigdy... - urwał, widząc, że Darci przygląda mu się podejrzliwie. - O co ci znów chodzi? - rzucił, kiedy wyjęła coś ze schowka. - Mapa Connecticut - odparła z uśmiechem. - Podobają ci się moje paznokcie? - zapytała, otwierając plan stanu. - Po co ją wyjęłaś? Znam te okolice. Nie musisz patrzeć na mapę. - Adam zmarszczył brwi. - A co ci przeszkadza, że sobie patrzę na mapę? - Już miała na niego spojrzeć, kiedy coś przykuło jej uwagę. - Coś nie tak? - zapytał szybko. - Nie, nic - odparła cicho, wpatrując się w plan. - Może pojedziemy do Bradley? - zaproponował. - To bardzo ładne miasteczko. Zdaje się, że mają tam kilka bardzo przyzwoitych sklepów z antykami. Lubisz antyki? - Chyba tak. Ciebie lubię - powiedziała z roztargnieniem, sprawdzając na mapie odległość dzielącą Bradley od innego miasta. - Bardzo zabawne. Co takiego fascynującego tam znalazłaś? - Nic - ucięła szybko, po czym złożyła mapę i wrzuciła do schowka. - Może być Bradley. Prawdę mówiąc, leży dokładnie przed nami, więc podejrzewam, że i tak zamierzałeś tam jechać. - Trafiony - przyznał się Adam. - Już kiedyś tam byłem, wiem, jak tam ładnie. Dobrze nam zrobi dzień bez czarownic i... Darci nie słyszała, co Adam mówi, bo patrzyła na jego profil i koncentrowała się. Chciała pozbyć się go na kilka godzin. Jeśli uda jej się skłonić go, by zechciał przez jakiś czas pobyć sam... - Przestań! - poprosił, nie odrywając wzroku od drogi. - Z początku nie zwróciłem na to uwagi, ale kiedy to robisz, czuję lekki ból pod lewą łopatką. To nawet nie ból, tylko mrowienie. W każdym razie wiem, kiedy próbujesz mną manipulować. – Popatrzył na nią tak, że wiedziała, co myśli o jej postępowaniu. - Twoje słowo honoru niewiele znaczy, prawda? Uśmiechnęła się. Nie przejęła się jego próbą wzbudzenia w niej poczucia winy. - Nie robiłam nic złego. Wygląda na to, że czujesz, kiedy czegoś mocno pragnę. Może to ty jesteś jasnowidzem? A to mrowienie, które odczuwasz... Mogę sprawić, że będzie nie do zniesienia. Albo załatwię ci ból głowy. Chcesz się przekonać? - Tylko spróbuj, a pożałujesz - zagroził. Darci odwróciła się w stronę okna, ukrywając przed nim uśmiech. To takie dziwne, straszne, a jednocześnie cudowne, że ktoś rozumie to, co ona robi. Ale to jeszcze nic. Najwspanialsze w tym wszystkim jest to, że ten ktoś wcale nie uważa jej za dziwaka, a tego Darci zawsze najbardziej się obawiała. To dlatego nigdy nikomu nie powiedziała o swoich zdolnościach. W Putnam uchodziła za jakąś dziwną, choć żaden z mieszkańców nie miał
najmniejszego pojęcia, jaka jest prawda. Z czasem Darci wmówiła sobie, że to, co robi, nie jest żadną sztuką i każdy to potrafi. Teraz, kiedy w końcu wyjawiła swoją najskrytszą tajemnicę, ten człowiek zachowywał się tak, jakby jej „moc" była czymś zupełnie naturalnym. Kilka minut później byli już w Bradley. Rzeczywiście, miasteczko okazało się wyjątkowo malownicze, zwłaszcza teraz, kiedy przywdziało płaszcz z bajecznie kolorowych jesiennych liści. Darci zauważyła kilka interesujących sklepów, które chętnie by odwiedziła, ale wiedziała, że to niemożliwe. Patrząc na mapę, zwróciła uwagę na pewną nazwę. Dziś miała do zrobienia coś dużo ważniejszego niż zakupy. Adam zaparkował samochód na chodniku i oboje wysiedli. - Muszę iść do toalety - powiedziała nagle Darci i nie czekając na jego pozwolenie, przebiegła na drugą stronę ulicy, wprost na stację benzynową. Adam, poirytowany tym, że znów zlekceważyła ruch uliczny, pozostał na miejscu i czekał na nią przy samochodzie. Co chwila zerkał na zegarek i okazywało się, że czas płynie wyjątkowo szybko. Potrzebował go dziś jak najwięcej, by zrobić to, co zaplanował, a tymczasem marnował cenne minuty, czekając na Darci. O Boże, jęknął w duchu, zerkając w stronę stacji benzynowej. Co ona tam robi? Stała przy dystrybutorze i rozmawiała z młodym człowiekiem, który tankował paliwo do volvo jakiegoś klienta. Czy ona musi gadać z każdą osobą, na którą się natknie? - pomyślał z rosnącym zdenerwowaniem. Czy ona nie mogłaby...? Zaraz, chwileczkę. To nawet dobrze! Adam przyjrzał się chłopakowi. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat, był dość przeciętny. Czy Darci uwierzy, że jest zazdrosny o takiego dzieciaka? Nie, na to się nie nabierze, uznał po namyśle. Nigdy nie uwierzy, że on jest zazdrosny o jakiegoś pryszczatego kościstego chłopaka. Adam jeszcze raz zerknął na zegarek. Nie miał czasu wymyślać innego powodu, by WSZCZĄĆ sprzeczkę. Kiedy Darci skończyła pogawędkę i ruszyła w jego kierunku, wziął głęboki oddech. Miał nadzieję, że nie zrani jej uczuć, robiąc awanturę, ale tym razem po prostu potrzebował czasu, a z doświadczenia wiedział, że nie tak łatwo jej się pozbyć. Nie, należało się z nią pokłócić, potem się obrazić i spędzić cały dzień osobno. Na szczęście znajdowali się wiele kilometrów od Camwell, więc pozostawienie jej na kilka godzin bez opieki nie powinno być niebezpieczne. - Kto to? - zapytał surowo, kiedy wróciła. - Ktoś, kogo spotkałam - odparła. - To co chcesz najpierw robić? Jest tu kilka sklepów z antykami. - O czym tak długo z nim rozmawiałaś? Darci spojrzała na niego z wściekłością. - Wiesz co? Mam dość twojej zazdrości! Po prostu dłużej tego nie zniosę. Nie mogę z nikim rozmawiać. Nie pozwalasz mi jeść w hotelowej restauracji, bo nie chcesz, żebym widywała się z ludźmi. - Nieprawda. - Adam był zaskoczony. - Możesz jeść, gdzie chcesz. Myślałem, że lubisz naszą restaurację i... pikniki w domku. - Ale nigdy nie zapytałeś, czego ja chcę. Dla twojej informacji, wolałabym jadać w restauracji hotelowej. Tam przynajmniej mogłabym sama wybierać potrawy z karty. Kiedy jemy razem, ty o wszystkim decydujesz. Mówisz do mnie: „Przynieś coś do jedzenia". Czy to dlatego, że uważasz się za lepszego ode mnie, bo pochodzę z Południa? Czy to jakiś rasizm? - Rasizm? - zapytał. - O czym ty gadasz? Przecież oboje należymy do tej samej rasy! Możesz jeść, co chcesz! Nie wiedziałem, że czujesz się urażona, kiedy jemy razem. - Adam wyprostował się i tak mocno napiął mięśnie, że aż rozbolały go plecy. - Zapewniam, że wolałabym jadać z ludźmi, którzy nie wydają mi rozkazów. Mówiąc szczerze, wszędzie byłoby zabawniej niż w towarzystwie takiego starego, ponurego, purytańskiego nudziarza jak ty - dorzuciła. Lepiej niż z tobą bawiłabym się na zebraniu zdechłych małp. - C... co... - zaczął prawie szeptem. - Dobrze, czy wobec tego mogę zaproponować, abyśmy się rozdzielili? Po powrocie do Camwell rozejdziemy się każde w swoją stronę, ale dziś chcę zobaczyć Bradley. Sam. Chcę kupić prezent. Brylanty. Dla kobiety - dodał. . Darci patrzyła na niego z wściekłością. Milczała.
Adam nie mógł uwierzyć, że słowa tej drobnej kobietki tak bardzo go ubodły. Owszem, nazywano go już nudziarzem, najczęściej w ten sposób dokuczali mu kuzyni, ale nie przypuszczał, że Darci też uważa go za... Nie chciał nawet myśleć o tym, co przed chwilą od niej usłyszał. - W porządku - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Wybawię cię od swojego towarzystwa. Spotykamy się w tym miejscu o piątej po południu. Zdążysz się zabawić? - zapytał, nie kryjąc złośliwości. - Tak, na pewno - odparła Darci. Myślał, że po tym, co mu powiedziała, będzie chciała jak najszybciej od niego uciec, tymczasem stała i nadal mu się przyglądała. Może i on nie powinien odchodzić? Może dać jej czas, żeby go mogła przeprosić? - Sprawdź, czy twój zegarek dobrze chodzi - powiedział. - Nie martw się, jakoś się zorientuję, która godzina – odparła z wrogością, jak gdyby dotknął jej czułego punktu. - Dobra. Do zobaczenia. Ale wciąż żadne z nich nie ruszało się z miejsca. Stali i patrzyli na siebie. Od tylu dni nie rozdzielali się nawet na kilka minut. No cóż, Adam czuł, że pewnie będzie mu jej brakowało. Nie, powiedział sobie w duchu. Po prostu był za nią odpowiedzialny. Potrzebowała go. - Masz pieniądze? - zapytał chłodno. - Gotówkę? Wiem, że będziesz głodować, żeby nie wydawać własnych oszczędności. Nie mogę sobie pozwolić, żeby mówiono, że głodzę swoich pracowników. Darci nadal milczała. Sięgnął do portfela i wyjął dziesiątkę. Nie wzięła pieniędzy, więc wyjął jeszcze pięćdziesiąt dolarów. Tym razem chwyciła oba banknoty, odwróciła się na pięcie i szybko odeszła. Patrząc, jak się oddala, Adam miał ochotę za nią pobiec. Czy sobie sama poradzi? Kto się nią zajmie, kiedy jego przy niej nie będzie? I kto będzie go rozśmieszał? Nagle przypomniało mu się, co mówiła. Chciała się od niego uwolnić, bo miała dość jego purytańskiego nudziarstwa. Już on jej pokaże purytanizm! Gdyby nie ograniczał go ten zakaz dotykania jej, sama by się przekonała... Nie powinien nawet myśleć o tym, co chciałby z nią robić. Jeśli zależy mu na osiągnięciu celu, musi się pospieszyć, żeby zdążyć na piątą wrócić do Bradley. Zerknął na zegarek i nagle uświadomił sobie, że Darci nie sprawdziła godziny, bo po prostu nie ma zegarka. Rozejrzał się wokół. Sklep jubilerski znajdował się tuż za jego plecami. Otwierając drzwi, nie zastanawiał się, dlaczego to robi. Kwadrans później wyszedł z niewielkim pudełeczkiem ze złotym zegarkiem marki Piaget. Zadowolony ze swojej wielkoduszności - wszak mimo awantury, jaką mu zrobiła, kupił jej taki piękny prezent - wrócił do samochodu. Cały czas rozglądał się w obawie, by Darci przypadkiem nie zauważyła, że opuszcza Bradley. Nie wiem, jak ci dziękować - powiedziała Darci przez okno samochodu do młodego kierowcy. - Wiesz, wiesz - odparł aluzyjnie. - Znam niejeden sposób, w jaki możesz mi się odwdzięczyć. Moglibyśmy... Darci uśmiechnęła się i zrobiła krok w tył, stając na chodniku. - Jeszcze raz dziękuję. - Wyraźnie zakończyła rozmowę. - Lepiej wracaj, bo szef będzie się martwił. - Nie, właścicielem stacji jest mój wujek, a poza tym... Hej, może i masz rację. Chyba powinienem wracać. Darci odetchnęła z ulgą i potarła skronie, kiedy jego stary, poobijany samochód oddalił się z rykiem. Chłopak okazał się na tyle odporny na Prawdziwą Perswazję, że z wysiłku aż rozbolała ją głowa. A może to z głodu? Nie jadła od dobrych kilku godzin. Sięgnęła do kieszeni żakietu i wyjęła karteluszek, na którym zapisała adres. Susan Fairmont, 114 Ethan Way, odczytała. Był też numer telefonu, ale nie chciała dzwonić. Obawiała się, że kobieta odmówi. Przeszła dwie ulice, następnie skręciła w lewo. Tamten chłopak powiedział, że Ethan Way znajduje się na końcu ulicy. Chciał ją podwieźć pod sam dom, ale Darci spojrzała na porośniętą drzewami alejkę i grzecznie podziękowała. Miała dość jego rąk, które zamiast trzymać dźwignię zmiany biegów, ciągle przypadkiem dotykały jej kolana.
Ciekawe, która godzina? - zastanawiała się, spoglądając na słońce, jak gdyby to miało jej w czymś pomóc. Musi wrócić do Bradley na piątą, nie miała jednak pojęcia, jak to zrobić. Według planu - o ile coś obmyślonego tak naprędce można nazwać planem - miała zapłacić chłopakowi dwadzieścia pięć dolarów za zawiezienie jej do Appleby i z powrotem. Chciał piętnaście za jazdę w jedną stronę, ale Darci miała nadzieję, że kiedy już wsiądzie do samochodu, jakoś zdoła go nakłonić, żeby za dwadzieścia pięć dolarów zawiózł ją w obie strony. Niestety, ponieważ chłopak uznał, że wcale nie chodzi jej o przejazd, tylko o niego, Darci nie mogła się skoncentrować na Prawdziwej Perswazji, bo jego ręce wciąż jej w tym przeszkadzały. Znalazła się w Appleby i nie miała pojęcia, jak wrócić do Bradley. Może wykorzystać to jako pretekst do zapukania w drzwi Susan Fairmont? Zamiast budki telefonicznej, mruknęła pod nosem. Tak, to świetny pomysł. Na pewno wpuści mnie do domu. Dochodząc do rogu ulicy, zauważyła tabliczkę z nazwą Ethan Way. Rozejrzała się w poszukiwaniu właściwego numeru. Najbliższy dom miał numer 132. Darci jeszcze raz sprawdziła adres na kartce. Opuściła głowę, więc nie zauważyła, że zza wysokiego żywopłotu ktoś się wyłania. Zorientowała się dopiero wtedy, gdy się z nim zderzyła. - Przepraszam - wyjąkała i podniosła głowę. Przed nią stał Adam Montgomery. Darci wiedziała, że wpadła. - Zaplanowałaś to sobie - wycedził przez zęby. - Dlaczego, ty mała oszustko? - Ja? - zapytała cicho, ale równie ostrym tonem. Dzień był ciepły, okna w wielu domach były jeszcze otwarte. Ty też tu jesteś, a to znaczy, że wpadłeś na ten sam pomysł co ja! A ty... - przyglądała mu się podejrzliwie zaplanowałeś to wczoraj wieczorem, prawda? To dlatego nie spałeś przez całą noc. - Jej głos przeszedł w falset. - Ach, chciałeś się po prostu wyrwać, tak? Czy nie tak powiedziałeś? Chciałeś się oderwać od komputera i poszukiwań. Ale jesteś tutaj i... - A ty powiedziałaś, że lepiej byś się bawiła na zebraniu zdechłych małp - odparł sztywno. - I ty w to uwierzyłeś?! Adam nie wiedział, czy odpowiedzieć, ale w końcu się zdecydował. - Oczywiście, że nie, ale... ale to nie było zbyt miłe. Darci mrugała z niedowierzaniem. - Miłe? Ci ludzie mordują kobiety, a... Adam chwycił ją za ramię i odciągnął na kilka kroków od rogu ulicy. - Już dobrze. Zagrałaś w tę swoją małą gierkę, a teraz możesz wrócić do samochodu i na mnie zaczekać. - O tak, to świetny pomysł. Pewnie właśnie tak zrobię - powiedziała słodko. Adam puścił jej ramię, wziął głęboki oddech i policzył do dziesięciu. - Dobrze Jaki masz plan? - Nie zdążyłam go jeszcze ułożyć. W przeciwieństwie do ciebie, nie przesiaduję całymi nocami i nie spiskuję przeciwko komuś, z kim powinnam współpracować. Poza tym ten szczeniak z samochodu miał tak lepkie ręce, że nie byłam w stanie myśleć, a wcześniej ty byłeś taki okropny, że też nie mogłam się skupić. - Ja byłem okropny? - zapytał, patrząc na nią z niedowierzaniem. - Nie mów, że wsiadłaś do samochodu z tym małym cwaniakiem i... - A jednak jesteś zazdrosny! - Darci otworzyła szeroko oczy. - Wcale nie! - Stali w cieniu, w przyjemnej dzielnicy willowej. Za ich plecami znajdował się niski murek z cegły, a nad nim wysoki żywopłot. Adam cofnął się i usiadł na murku. - No dobrze. Jesteś tutaj, więc przynajmniej będę cię miał na oku. Może moglibyśmy razem... - Słucham? - przerwała mu Darci. Nie mogła mu wybaczyć, że chciał ją oszukać. Zrobić coś pod wpływem impulsu to jedno, ale tak wszystko zaplanować, a potem z rozmysłem kłamać... Cóż, różnica była mniej więcej taka, jak między nieumyślnym spowodowaniem czyjejś śmierci a morderstwem z premedytacją. – Co powiedziałeś, bo nie dosłyszałam? - Darci przyłożyła rękę do ucha. - Chyba coś na „r". Razem? Ty i ja? - Bardzo śmieszne. Chcesz mi pomóc, czy będziesz się wygłupiać? - Jeszcze wrócimy do tej rozmowy.
Patrzył na nią, mrużąc oczy. - Dobrze - westchnęła w końcu. - Co proponujesz? Co planowałeś zrobić sam? - Nie mogła się powstrzymać przed złośliwością. - Zamierzałem iść na żywioł. Teraz, kiedy tu jestem, nie mam pojęcia, co robić. Chyba że... - Chyba że co? - Jesteś mniej więcej w wieku tej dziewczyny, która zginęła. Może powiemy jej siostrze, że jesteś znajomą zmarłej. Udasz, że nie wiedziałaś o jej śmierci, a potem o wszystko się wypytasz. Jak myślisz, dasz sobie radę? - Ty się dziś rano nabrałeś - zauważyła z uśmiechem. - Uwierzyłeś w każde słowo, prawda? - Oczywiście, że nie - zaperzył się Adam, ale nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy. - Ja tylko... - Kiedy na nią zerknął, uśmiechała się z zadowoleniem. - Zachowuj się tak dalej, a zaraz zadzwonię po tego twojego pokracznego chłopaka, żeby po ciebie przyjechał. Darci zbladła. - Żartujesz, prawda? - Uwierzyłaś mi? - zapytał tym samym tonem, jakim ona pytała, czy uwierzył w to, że jest nudny. - Dobrze. Punkt dla ciebie. To co robimy? Ja udaję, że jestem znajomą dziewczyny, a ty? Kim ty jesteś? Moim ojcem? - Tak trzymaj, to nie dostaniesz prezentu, który dla ciebie kupiłem. Słysząc to, Darci zamknęła usta. Adam uśmiechnął się i w skrócie przedstawił plan, który przyszedł mu do głowy. Właściwie to nawet dobrze się złożyło, że Darci tu z nim była. Siostra zmarłej dziewczyny na pewno chętniej porozmawia z nią niż z nim. - Gotowa? - zapytał. Kiedy kiwnęła głową, ruszyli w kierunku Ethan Way. - Naprawdę masz dla mnie prezent? - zapytała cicho. Przez chwilę Adam czuł zażenowanie. Dlaczego to dla niej kupił? Wtedy, w sklepie, myślał, że będzie to prezent pożegnalny. Uznał, że Darci jednak chce go opuścić. Oczywiście, nigdy by jej na to nie pozwolił. Jej życie było w zbyt dużym niebezpieczeństwie, by mógł ją zostawić bez ochrony. A jednak czuł, że chciała od niego odejść. - Prawdę mówiąc, kupiłem go dla siebie - stwierdził szorstko - Coś w rodzaju samoobrony. Możliwe, że kiedyś będziemy musieli spotkać się o jakiejś określonej porze, więc powinnaś wiedzieć, która jest godzina. - Kupiłeś mi zegarek? - zapytała, patrząc na niego. Adam wzruszył ramionami, jak gdyby to nie było nic wielkiego, i wyjął z kieszeni kurtki małe pudełeczko. Nie zatrzymując się, wręczył je Darci i obserwował ją kątem oka. Kiedy otworzyła pudełko i ujrzała prześliczny złoty zegarek, aż przystanęła z wrażenia. Patrzyła na prezent i nie ruszała się. Nie dość, że zatrzymała się na środku chodnika, to jeszcze wyglądało na to, że przestała oddychać. Zupełnie jakby nagle zamieniła się w kamień. - Podoba ci się? - zapytał z uśmiechem i też się zatrzymał, by na nią zaczekać. Nie odpowiedziała. - Darci? Adam był rozbawiony. Darci nawet nie drgnęła. Wciąż patrzyła na swój nowy zegarek. - Darci, nic ci nie jest? - Tym razem w jego głosie słychać było niepokój, bo dziewczyna niebezpiecznie zbladła. Kiedyś powiedział jej, że ludzie zwykle bledną, zanim stracą przytomność. Wyglądało na to, że ona ma teraz zamiar to zrobić. Nagle nogi odmówiły jej posłuszeństwa i zaczęła się osuwać! Adam zareagował błyskawicznie i złapał ją tuż przed upadkiem. Chwycił ją w pasie i pod kolanami, a kiedy już trzymał ją na rękach, ze zdumieniem patrzył, jak jej głowa opada bezwładnie na bok. Mimo to wciąż zaciskała palce na pudełku z zegarkiem. - Czy coś jej się stało? - usłyszał nagłe damski głos. Adam odwrócił się i ujrzał mniej więcej swoją rówieśnicę. Od razu domyślił się, kto to jest. Zdjęcia dziewczyn, które zaginęły w Camwell, wryły mu się w pamięć chyba na zawsze. Stojąca przed nim kobieta była starszą wersją jednej z zabitych dziewcząt. - Pani Susan Fairmont, prawda? - zapytał cicho. - Siostra Laurie. - Wskazał głową na omdlałą Darci. -
Przyjaźniła się z pani siostrą i właśnie dowiedziała się, że Laurie nie żyje. Adam widział, że kobieta zastanawia się, co zrobić, i nagle ogarnęły go wyrzuty sumienia. Ilu poszukiwaczy sensacji próbowało się do niej zbliżyć, by wypytać o zmarłą siostrę? - Proszę, wejdźcie - powiedziała w końcu, po czym poprowadziła ich po schodkach do domu.
Policja twierdzi, że to nie było morderstwo. Uważają, że Laurie mogła popełnić samobójstwo powiedziała z goryczą Susan Fairmont. Jej ledwo wyczuwalny akcent świadczył o tym, że pochodzi z Południa. - Możliwe, że zasnęła za kierownicą samochodu i wtedy wpadła na to drzewo. Dwadzieścia minut po spotkaniu na ulicy Adam i Darci znajdowali się w domu Susan Fairmont, otoczeni stylowymi meblami z epoki wczesnoamerykańskiej. Siedzieli na sofie, która mogła pamiętać Williamsburg. Susan zajęła fotel naprzeciwko nich, w dłoni trzymała spodeczek z filiżanką. Poczęstowała ich herbatą, którą zaparzyła w ślicznym dzbanku w kwiaty. Darci wciąż była blada i rozdygotana, więc Adam usiadł blisko niej, na wypadek gdyby miała znowu zemdleć. W prawej ręce trzymała filiżankę, lewą zaś, w której ściskała pudełko z zegarkiem, ukryła pod fałdą spódnicy. - Jest pani trochę podobna do Laurie - powiedziała Susan, patrząc na Darci, która pokiwała tylko głową. Susan to wystarczyło, czym wzbudziła u Adama jeszcze większe poczucie winy. Okłamują taką miłą i ufną kobietę. - To straszne - powiedziała Susan, odstawiając filiżankę. - Laurie wybrała się do tego dziwacznego Camwell, by fotografować stary kościół, a kiedy znikła, cały świat uznał, że to czary. - A pani tak nie sądzi? - zapytał Adam. Przez kilka długich chwil Susan przyglądała im się w milczeniu. Zdawała się zastanawiać nad odpowiedzią. - Nie powiem, co sądzę - odezwała się w końcu tak cicho, że ledwo ją słyszeli. - Ostrzeżono mnie, żebym trzymała język za zębami. - Kto panią ostrzegł? - zapytała Darci, odzyskując wreszcie przytomność. - Policja i jeden agent FBI. - FBI? - zadziwiła się Darci. - A co oni mają z tym wspólnego? Przecież miejscowa policja uważa, że to samobójstwo. - W głosie Darci tak wyraźnie pobrzmiewała kpina, że Adam spojrzał na nią podejrzliwie. Udawała czy mówiła prawdę? - Wydaje mi się, że FBI od lat badało sprawę czarownic z Camwell. - To dlaczego nic z nimi nie zrobili? - zdumiała się Darci. - Ile osób musi jeszcze zginąć, zanim ich powstrzymają? Wie pani, że w Camwell są takie podziemne korytarze, w których się spotyka ją? Ogromne korytarze. Adam chciał zasłonić jej usta ręką. - Tak, oczywiście, że wiem - odparła Susan. - Każdy, kto mieszka w pobliżu Camwell, o tym wie. To potężna organizacja. Wciąż przybywa im nowych członków. Perspektywa zdobycia władzy może być szalenie kusząca. -A dlaczego FBI… Tym razem to Susan przerwała. - Dlaczego nie wezmą buldożerów i nie zrównają tych korytarzy z ziemią? - Można zniszczyć ule, ale jeśli królowa matka przetrwa, wszystko zacznie się od nowa - wyjaśnił cicho Adam. - Czy jest pan agentem FBI? - zapytała nagle Susan. - Nie, on tylko myśli jak agent - odparła Darci. - A czego właściwie miała pani nikomu nie mówić? Śmiałość dziewczyny znów go zdumiała. Tym razem jednak Adam nie zdziwił się, kiedy Susan odpowiedziała na jej pytanie. Już wiedział, że Darci potrafi zjednywać sobie ludzi. - Powiedziano mi, że moje teorie to moja osobista sprawa i jeśli będę je rozgłaszać, mogę mieć poważne
kłopoty. Jeden z zastępców szeryfa z Camwell zapytał, czy moje zeznania podatkowe są w porządku. Zasugerował, że może doprowadzić do rewizji ksiąg rachunkowych. - Fe! - parsknął Adam. - Szantaż najpodlejszego sortu. Który Amerykanin nie boi się urzędu podatkowego? - No właśnie - potwierdziła Susan. - Dlatego od dwóch lat trzymam język za zębami. Milczę, odkąd kilka miesięcy po zniknięciu Laurie jej ciało zostało znalezione we wraku rozbitego samochodu. Policja twierdzi, że Laurie poznała w Camwell jakiegoś mężczyznę, z którym uciekła. Później, jadąc samochodem, zasnęła za kierownicą i uderzyła w drzewo. - A może zerwała z tym mężczyzną i chciała się zabić z rozpaczy? - podpowiedziała Darci. - Właśnie. Dokładnie tak mi mówili. Ale ja znam Laurie. Była moją siostrą. Tamtego wieczoru, kiedy znikła, miała przyjechać do nas na przyjęcie urodzinowe mojej trzyletniej córeczki. Laurie bardzo kocha... kochała swoją siostrzenicę, a moją córkę. Nigdy nie opuściłaby przyjęcia urodzinowego. Było wyjątkowo zwariowane, zjawiło się szesnaścioro trzylatków, a ja, aż wstyd mi to mówić, nawet nie zauważyłam, że Laurie nie dojechała. Dopiero później, kiedy już razem z mężem posprzątaliśmy, poszłam sprawdzić, czy córka śpi. Nie spała, tylko płakała w łóżku. Zapytałam, co się stało, a ona powiedziała, że ciocia Laurie nie przyszła na jej urodziny. Susan zamilkła. - I co pani zrobiła? - zapytała cicho Darci. - Uspokoiłam córeczkę, złożyłam jej kilka obietnic, których nie mogłam dotrzymać, ale nie pokazałam po sobie strachu. Wiedziałam, że coś musiało się stać. Nie wyobrażają sobie państwo, jak Laurie i moja córeczka się kochały. Wiedziałam, że stało się coś naprawdę strasznego, skoro Laurie nie pojawiła się u nas w tak szczególny dzień. Próbowałam do niej dzwonić, ale jej telefon nie odpowiadał. Byłam bliska histerii. John, mój mąż, wpadł na pomysł, że pewnie Laurie zostawiła komórkę w samo chodzie, a sama śpi w jakimś hotelu. - Ale pani wiedziała, że to nieprawda - dokończył za nią Adam. - Tak. Laurie była zawsze świetnie zorganizowana. Wszystko dokładnie planowała. Wiedziała, co będzie robić za cztery miesiące. Cóż, chciała zostać fotografem, więc musiała być zorganizowana. Laurie... - zamilkła. Wstała, podeszła do szafy, wyjęła z półki dużą cienką książkę i podała ją Darci. - Może je pani widziała? Był to album zatytułowany Czas i miejsce, ze zdjęciami i tekstem Laurie Handler. - Zawsze mówiła, że chodzi o to, żeby być we właściwym miejscu o właściwej porze - powiedziała Susan. Profesjonalna fotografia wymaga całkowitej rezygnacji z życia osobistego. Poza pracą miała tylko mnie i moją córeczkę. Darci położyła album na stole i zaczęła oglądać. Zdjęcia były czarno-białe, a każde opowiadało jakąś historię. Pierwsze przedstawiało trzymającą się za ręce parę, na tle domu zniszczonego I przez huragan. Ale nie tylko tragedia, która ich dotknęła, była tematem zdjęcia. Na palcu mężczyzny błyszczała obrączka, jak gdyby odbijał się od niej promień słońca. Obrączka wcinała mu się w skórę, wskazując, że mężczyzna nosi ją od wielu lat. Nie było widać ich ukrytych w cieniu twarzy, ale sposób, w jaki małżonkowie trzymali się za ręce, świadczył o zaufaniu, jakim darzą siebie nawzajem, o całkowitej zażyłości. Laurie Handler sprawiła, że zdjęcie przedstawiające tragedię stało się wzruszającym portretem miłości prawdziwej miłości, a nie pożądania. Taka miłość trwa przez wieki. Patrząc na zdjęcie, Darci nie mogła się oprzeć i posłała Adamowi swoją myśl: Chciałabym, żeby i mnie ktoś tak kochał. Na zawsze. Kiedy spojrzała na jego minę, od razu zrozumiała, co chce jej powiedzieć. Jego surowe oblicze nakazywało, żeby zachowywała się jak należy i skupiła na tym, po co tu przyszli. Wszystkie zdjęcia w albumie były podobne. Laurie zdawała się udowadniać, że bez względu na okoliczności na świecie wciąż można znaleźć wielką, głęboką i prawdziwą miłość. - O Boże - westchnęła Darci, zamykając album. - Te zdjęcia sprawiają, że... - Można uwierzyć w miłość? - zapytała z goryczą Susan. - Tak, chyba tak. Czy to źle? - Zdaniem agentów FBI, źle. Według nich te zdjęcia dowodzą, że Laurie była romantyczką, a to z kolei znaczy, że mogła uciec z jakimś mężczyzną, a co za tym idzie, jej zniknięcie nie ma nic wspólnego z tym, czy w Camwell
odbywają się sabaty czarownic, czy nie. - Ale pani wie, że to nieprawda? - wtrącił się Adam. - Czy ma pani taką pewność dlatego, że Laurie nie opuściłaby urodzin siostrzenicy, czy może istnieje jakiś inny powód, by sądzić, że popełniono przestępstwo? - Laurie nie uciekłaby z mężczyzną. - Susan spojrzała na Darci. - Pani ją znała. Niech pani powie, jaka była. Darci zaniemówiła. Patrzyła na Adama i w myślach wołała o ratunek. Pomóż mi. Co mam powiedzieć? -Darci jest... - Och, niech się pan nie wysila, obejdzie się bez kłamstw - ucięła Susan i machnęła ręką. - Żadne z was nie znało Laurie. Nie jesteście w jej typie. Zbyt śliczni, zbyt porządni, za bardzo amerykańscy. A pan - zwróciła się do Adama - zbyt bogaty. Mam rację? Zszokowany Adam aż się wyprostował, ale Darci zaczęła się śmiać. - Okropnie bogaty! - przyznała z zadowoleniem - Ma strasznie dużo pieniędzy. Po przodkach, a sam też... - Uspokój się - przerwał jej Adam. - Nic się nie stało - uznała Susan. - Sama nie wiem, dlaczego was wpuściłam. Może dlatego, że jesteście w moim typie. Ode graliście ten mały spektakl, żeby się ze mną spotkać, więc pewnie to jakaś osobista sprawa. Zamilkła na chwilę. - Czego właściwie szukacie? - zapytała. Darci odezwała się pierwsza. - On zamierza pokonać czarownice z Camwell. Ma ku temu osobisty powód, lecz nie chce mi go zdradzić. Na razie nie udało mi się nic z niego wyciągnąć, ale... - Darci ma rację - przerwał jej Adam. - To dla mnie, a właściwie dla nas obojga, bardzo osobista sprawa. Będziemy wdzięczni za każdą pomoc. Gdyby zechciała nam pani powiedzieć, co wie, albo podejrzewa, na temat śmierci Laurie... Zależy nam na wszelkich informacjach. -Adam rzucił surowe spojrzenie na swą towarzyszkę, ostrzegając, by nie wyjawiała ich tajemnic. Darci zupełnie go zignorowała. - Czy było coś szczególnego w lewej ręce Laurie? Susan otworzyła szeroko oczy i wzięła głęboki oddech. - Laurie... straciła lewą rękę w wypadku samochodowym. Policja twierdzi, że przednia szyba ją zmasakrowała. Nie znaleźli odciętej dłoni. Wypadek zdarzył się na wiejskiej drodze. Zanim znaleziono samochód, upłynęło wiele godzin, więc możliwe, że... dzikie psy... - Rozumiem - wtrącił Adam. Zapytaj o pieprzyki, podpowiedziała mu w myśli Darci. - Chciałbym zadać pani trochę dziwne pytanie. Czy siostra miała na tej ręce jakieś znaki szczególne? - Nie. - Susan zmarszczyła czoło. - Nie miała żadnych znamion ani dodatkowego palca, jeśli o to panu chodzi. W Laurie nie było niczego niezwykłego, z wyjątkiem talentu. - Nie miałem na myśli niczego złego - bronił się Adam. - Chodziło mi tylko... - O, coś takiego. - Darci wyciągnęła lewą rękę i pokazała wnętrze dłoni. Susan w milczeniu przyglądała się ręce Darci i tylko mrugała, nie rozumiejąc. Dopiero po chwili do niej dotarło, o co chodzi. - Ależ tak - wyszeptała. - Laurie miała takie same pieprzyki. Układały się w kaczkę. - Słucham? - zdziwił się Adam. - Kiedy byłyśmy małe, obrysowywałyśmy pieprzyki na jej dłoni. Po połączeniu ich wszystkich wychodziła kaczka. Nazywaliśmy ją... - Susan urwała, oczy zaszły jej łzami. - To głupie, ale nazywaliśmy ją Kaczorkiem. Laurie tak śmiesznie naśladowała kwakanie.. . - Susan nie mogła wydobyć głosu przez ściśnięte gardło. - Lepiej już pójdziemy. Dziękujemy. - Adam wstał. Zauważył, że Darci w skupieniu wpatruje się w Susan, która pochyliwszy głowę, wyciera oczy chusteczką. Adam od razu domyślił się, że Darci używa Prawdziwej Perswazji. W pierwszym odruchu chciał przerwać jej koncentrację, ale intuicja podpowiedziała mu, że Darci na pewno nie zrobi Susan żadnej krzywdy. Po pewnym czasie Susan podniosła głowę. - Pewnie pomyślicie, że zwariowałam - powiedziała, uśmiechając się przez łzy. - Przed chwilą wydawało mi się, że Laurie tu jest. Mówiła, że wszystko będzie dobrze. Chciałabym w to wierzyć. Chciałabym, żeby...
- Tak? - zapytał Adam, widząc, że Darci wciąż się koncentruje. - Chciałabym, żeby to się już skończyło. Wiecie, że w ciągu tych czterech lat w Camwell zniknęły nie tylko dorosłe kobiety, ale i dzieci? Nikt nie potrafi udowodnić, że czarownice mają z tym coś wspólnego, ale kiedy pomyślę o mojej małej córeczce... Dobrze się pan czuje? - zapytała Susan, patrząc na Adama. - Tak - odparł szorstko. - Dziękujemy, że zechciała pani z nami porozmawiać. Dziękujemy za informacje. Odwrócił się i nie czekając na Darci, wyszedł na ulicę.
Rozdział trzynasty
Możesz mi powiedzieć, co to miało znaczyć? - zapytała Darci, kiedy dogoniła go na chodniku. - Dlaczego tak nagle wyszedłeś? - Dzieci. - Adam miał tak ochrypły głos, że Darci ledwo go zrozumiała. - Nie wiedziałem, że wciąż używają dzieci. - Wciąż? Jak to wciąż? Nigdy nie wspominałeś o dzieciach. Do czego ich „używają"? - Tylko oni to wiedzą. Kiedy dzieciak zniknie, nigdy się nie odnajduje. A jeśli jakimś cudem wraca, nie pamięta, co się z nim działo. Możemy już jechać? - zapytał, idąc tak szybko, że Darci nie mogła nadążyć. - O czym te dzieci zapominają? - Darci musiała za nim biec. - Skąd ty o tym wiesz? Nie przypominam sobie, żebym gdzieś widziała wzmiankę o znikaniu dzieci. - Widocznie nie pisali o tym w gazetach - powiedział, nie zwalniając kroku. - Czy twoje pieprzyki układają się w jakiś wzór? - Nie mam pojęcia. Mówiąc szczerze, nigdy specjalnie się tym nie interesowałam. To było raczej: „Mam pieprzyki na ręce" niż „O rany, nie mogę uwierzyć, mam na ręce pieprzyki". Czy mógł byś tak nie pędzić? - Wybacz - powiedział, zwalniając kroku. - Późno już, pewnie umierasz z głodu. Na co masz ochotę? - Najedzenie i rozmowę. Chcę, żebyś mi wreszcie powiedział całą prawdę, wszystko, co wiesz o czarownicach, Camwell, a zwłaszcza dlaczego tak się zdenerwowałeś, kiedy Susan wspomniała o znikaniu dzieci. Nie czytasz ogłoszeń na kartonach z mlekiem? Nie dostajesz do skrzynki ulotek ze zdjęciami poszukiwanych dzieci? Przecież codziennie giną jakieś dzieciaki. - I dlatego mam być obojętny wobec ich losu? - Adam nawet nie próbował ukryć złości. - Co roku znikają tysiące dzieci, więc nie trzeba się tym przejmować, tak? Darci przyglądała mu się w skupieniu. Czuł, że siłą woli próbuje go uspokoić. Jakaś jego część chciała ją zwymyślać, przecież w końcu dała słowo honoru, że nie będzie wykorzystywać swojej mocy przeciwko niemu, ale jednocześnie czuł wobec Darci wdzięczność za to, że stara się złagodzić jego zdenerwowanie. Nie przeszkadzał mu nawet ostry ból pod lewą łopatką, jaki wywoływała swoją koncentracją. Nie odezwali się już do siebie ani słowem. Kiedy dotarli do wynajętego samochodu, Adam czuł się dużo lepiej. Maczając silnik, uznał, że pora nieco rozładować napięcie. - Po drodze mijałem uroczą tawernę, podobno z tysiąc siedemset osiemdziesiątego drugiego roku. Miałabyś ochotę zjeść tam lunch? - Tak, nawet bardzo - odparła, kładąc głowę na oparciu fotela. - Może będzie przypominać angielski pub. Byłeś kiedyś w Anglii? - Wiele razy - powiedział, wycofując samochód z parkingu. Zerknął na Darci. Była zupełnie wyczerpana. Czy to za sprawą rozmowy z Susan? A może uspokajanie go pozbawiło ją energii? Wiedział, że powinien wygłosić kazanie o łamaniu przyrzeczeń, ale kiedy ponosiły go nerwy, nie potrafił zachowywać się rozsądnie. Znał to z doświadczenia. Często był tak wściekły, że nie potrafił trzeźwo myśleć. Cóż, może brak komentarza na temat złamania przez nią słowa był z jego strony tchórzostwem, ale tym razem po prostu nie miał siły, by ją pouczać. - Putnam obiecał, że zabierze mnie do Anglii, kiedy urodzę mu syna - zagadnęła Darci. - Tydzień w Anglii. Ale jeśli pierwsza będzie córka, to dwa tygodnie w Nebrasce. W sierpniu. - Kiedy to się skończy, sam zabiorę cię do Anglii. - Adam wjechał na drogę. - Na sześć tygodni. Będziemy mieszkać w wiejskich rezydencjach. Noclegi kosztują tam fortunę, ale są tego warte. - Opowiedz mi o Anglii - poprosiła, zamykając oczy i opierając się wygodnie na fotelu. Adam zauważył, że ciągle ściska w ręce pudełeczko z zegarkiem. Ciekawe, czyje odłoży, kiedy będzie brała prysznic? - O czym chcesz usłyszeć najpierw?
- O Cambridge. Podobno są tam oszałamiające księgarnie, a uniwersytet jest przepiękny. A potem opowiedz o Bath. Chciałabym zobaczyć... och! - Przerwała nagle. - Czy będziemy mogli zatrzymać się na jedną noc w hotelu Clarendon? Podobno jest tam piekielnie drogo. - Oczywiście. Clarendon. Trzy noce. Będziesz miała najlepszy apartament - obiecał z uśmiechem. Wkrótce dotarli do tawerny. Adam zajechał na żwirowy parking i oboje weszli do restauracji. Kiedy zamówili żeberka, usłyszeli, że będą musieli chwilę poczekać. Adam czuł się już dużo lepiej, więc postanowił jeszcze raz spróbować ją rozśmieszyć. Darci koncentrowała się na czymś, lecz nie było to spojrzenie towarzyszące Prawdziwej Perswazji. Po prostu się nad czymś zastanawiała. - Jeśli pokażesz mi swoje, ja pokażę ci moje – powiedział z uśmiechem. Darci podniosła głowę: - Straciłam już nadzieję, że mówisz o seksie, więc pewnie chodzi ci o myśli. Adam westchnął. Czy zawsze był tak mało dowcipny? Przecież kiedyś potrafił rozśmieszać ludzi. Dlaczego ta dziewczyna prawie nigdy nie śmiała się z tego, co mówił? - Darci, jeśli chodzi o... no wiesz, seks - zaczął niepewnie. - Nie myśl, że mnie nie pociągasz. Problem w tym, że... - Że co? - Uważam, że nasze relacje powinny pozostać czysto służbowe. Powinniśmy unikać osobistego angażowania się w tę sprawę. - To ma sens - powiedziała. - A czy sypianie w jednym pokoju należy do służbowych relacji? A podnoszenie mnie i obracanie wkoło? A co z... - W porządku, masz rację. - Jest jakiś inny powód, dla którego powinniśmy utrzymywać dystans, prawda? - zapytała, przypatrując mu się tak, jakby próbowała czytać w jego myślach. - Dziesięć minut temu opowiadałaś o dzieciach, jakie urodzisz Putnamowi, a teraz... - Muszę poślubić Putnama, to prawda - przerwała mu Darci - ale to nie znaczy, że nie mogę... - A co to niby znaczy? - warknął Adam. - Dlaczego musisz go poślubić? -A dlaczego kobiety wychodzą za mąż? - zapytała, trzepocząc rzęsami. - Noszę jego dziecko. Adam wcale się nie uśmiechnął. - Nie powiesz mi prawdy? - Dlaczego sądzisz, że nie mówię ci prawdy? - zdenerwowała się. - Bo jesteś... - urwał i rozejrzał się wokół. - Jaka jestem? - Darci aż pochyliła się w jego stronę, tak bardzo chciała się dowiedzieć, czego nie dopowiedział. - Złośliwa i przewrotna, taka jesteś. Proponuję ograniczyć nasze rozmowy do spraw służbowych i nie poruszać więcej tematów osobistych. - Proszę bardzo - powiedziała i wbiła wzrok w zastawę stołową. Sala restauracyjna była kiepską imitacją angielskiego lokalu. Amerykanie właśnie tak wyobrażają sobie angielski pub. Stoły i krzesła były dla Darci o wiele za duże, blat stołu sięgał jej do obojczyka, więc kiedy spuściła głowę, wyglądała jak dziesięcioletnie dziecko. Miała takie piękne włosy. Adam pragnął wziąć ją za rękę, chciał całować jej delikatną białą skórę i... - Jak myślisz, kiedy twój ojciec tu dotrze? - spróbował oderwać się od swoich myśli. Darci podniosła głowę. Uśmiechała się tak, jakby w końcu udało mu się powiedzieć jakiś dobry żart. - No co? - zapytał. - Przed chwilą zaproponowałeś, żeby nie poruszać prywatnych tematów, a w następnym zdaniu pytasz o mojego ojca. Po prostu wydało mi się to zabawne. - Ach, znasz mnie, jestem Wesołek Montgomery - powiedział, a kiedy Darci zaczęła się śmiać, sam już nie wiedział, czy ma być zły, czy zadowolony. Jej wesołość była jak zwykle zaraźliwa, więc w końcu i on śmiał się razem z nią. - Dobrze. Nie gadajmy ani o sprawach prywatnych, ani o służbowych. Porozmawiajmy o podróżach. Dokąd poza
Anglią chciałabyś pojechać? - zapytał. - Czy to nie jest przypadkiem moja prywatna sprawa? - Tylko trochę. Chcesz się kłócić o drobiazgi, czy powiesz, co to za kraje? Byłem wszędzie. - Tak, jasne. - Darci przez chwilę się zastanawiała. - St. Lucia. Wiesz, gdzie to jest? - Byłem tam trzy razy. Malowniczo i cicho. Boska kuchnia. Wiesz, że po wyjęciu małża z muszli należy dobrze zbić mięso, żeby było miękkie? Na wyspie jest takie powiedzenie: „Zbiła go jak małża". - Pewnie sobie na to zasłużył - skomentowała Darci. - A Tybet? - Miejsce przepełnione spokojem. Mam w pokoju tybetański młynek. Pokażę ci, jak wrócimy. - Egipt. - Mieszkałem tam przez trzy lata. Kocham Egipcjan. Mają wspaniałe poczucie humoru, są szalenie inteligentni. Wiesz, właściwie to Egipcjanie bardzo przypominają Amerykanów. Ciekawość Darci była nienasycona, chciała usłyszeć o wszystkich miejscach, które Adam odwiedził. Rozmawiali, kiedy przyniesiono im talerze z jedzeniem. Darci wkrótce zauważyła, że Adam chętnie mówił o tym, gdzie był, ale unikał odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak wiele podróżował. - Po prostu włóczyłem się po świecie. Tylko tyle zdołała z niego wyciągnąć, ale nie dawała za wygraną. - A nigdy nie chciałeś się ustatkować i mieć prawdziwego domu? - Nie - uciął dyskusję. Wróciła więc do zadawania ogólnych, bezosobowych pytań. - Powiedz coś więcej - zachęcała go, kiedy próbował skracać opowieść. - Pod jednym warunkiem - odparł. - Masz otworzyć to pudełko, wyjąć z niego zegarek i włożyć na rękę. Chyba niewygodnie tak kroić mięso jedną ręką? - Wcale nie. Jest bardzo miękkie. - Mówiąc to, spróbowała odkroić kawałek widelcem, ale niezbyt jej się to udało. - No dobrze, zegarek na rękę. Adam przerwał jedzenie i obserwował, jak Darci otwiera pudełko i wyjmuje zegarek. Przez chwilę trzymała go przed sobą, jak gdyby to była jakaś świętość, i patrzyła z takim samym zachwytem jak na ubrania, które jej kupił. - Chyba mi znów nie zemdlejesz? - zapytał, ale i tym razem żart okazał się nietrafiony. Zarobiłeś punkty, Montgomery, więc daj sobie spokój, powiedział do siebie, po czym pochylił się w stronę dziewczyny, wziął od niej zegarek i wsunął go jej na rękę. Darci opadła na oparcie. Prawą dłonią podtrzymywała lewą rękę, nie odrywając wzroku od nadgarstka. - To najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam - wyszeptała. - No, cóż... - Adam spuścił głowę. Czuł, że policzki mu się za różowiły. Przysunęła się w jego stronę. - Kiedy wrócimy do naszego pokoju, podziękuję ci najdzikszym aktem seksualnym. Zamierzam... - Tak? - zapytał, unosząc brew. - Mów dalej. Podaj więcej szczegółów. Darci wyprostowała się, położyła lewą rękę na kolanach i znów zabrała się do jedzenia prawą. - Może po drodze moglibyśmy zatrzymać się w jakiejś bibliotece? - odezwała się po chwili. - Muszę poszukać pewnych informacji. - Ciekawe na jaki temat - droczył się z nią; - Może dzikich aktów seksualnych? Chcesz powiedzieć, że razem z Putnamem nie odkryliście niczego nowego w tej dziedzinie? Uśmiechnęła się. - Nie, ale w końcu jesteśmy jeszcze dziećmi. Może staruszek taki jak ty zechciałby mnie czegoś nauczyć, żebym potem mogła zaimponować Putnamowi. Potraktuj to jako pomoc udzieloną młodszemu pokoleniu. Coś w rodzaju działalności filantropijnej. Od odpowiedzi uratował go dzwonek telefonu. Darci z doświadczenia wiedziała, że ludzie, którzy mają komórki, zwykle ciągle przez nie rozmawiają. Z Adamem było inaczej. Bardzo rzadko korzystał ze
swojego telefonu. Wyjął komórkę z kieszeni. - Tak - powiedział, po czym słuchał przez chwilę. - Dziękuję, że pan zadzwonił. Chowając telefon, spojrzał na Darci. - Twój ojciec właśnie zameldował się w Gaju. Prosiłem recepcjonistę, żeby mnie powiadomił, jak się zjawi. - To ładnie z twojej strony. - Darci przesuwała po talerzu kawałek wołowiny. Po chwili odłożyła widelec i spojrzała na Adama. - Wiesz, bardzo chciałabym zobaczyć Connecticut. Obiecałeś pokazać mi Bradley, ale to był tylko trik, jeden z tych twoich planów, żeby... - Nie dam się wciągnąć w kłótnię - odparł spokojnie. – Jedna awantura dziennie zupełnie mi wystarczy. Proponuję jak najszybciej wracać do Camwell i spotkać się z twoim ojcem. To chyba jasne, że jemu zależy na poznaniu ciebie. Zobacz, dotarł tu naprawdę szybko. Jak sądzisz, przyleciał prywatnym samolotem? - Nie wiem - powiedziała i znowu wpatrzyła się w nowy zegarek. - W takim razie dokończ lunch i jedziemy. - Nie jestem głodna. - Może powinienem wezwać doktora? - spróbował zażartować. Zerknęła na niego z poważną miną. - Będę przy tobie - obiecał. - I to ma mi poprawić nastrój? Pewnie mu powiesz, że jestem gąską z Kentucky i że unieruchamiam ludzi siłą woli. I że się zdziwiłeś, kiedy okazało się, że potrafię czytać, a na dodatek... - Proszę bardzo, obrażaj mnie, ile chcesz, ale do kłótni mnie nie sprowokujesz. Jeśli skończyłaś, to możemy jechać. Założę się, że twój ojciec to miły człowiek i na pewno chce cię poznać. - Jaki człowiek robi dziecko szesnastoletniej dziewczynie, a potem ją zostawia? - Niech zgadnę: ciotka Thelma tak mówi? - Całe Putnam tak mówi. - A może nikt mu nigdy nie powiedział, że zostawił dziewczynę w ciąży? Człowiek zatrzymał się na stacji benzynowej, żeby zatankować, i spotkał cudowną istotę w różowym kombinezonie. Przypomina mi się film Nieugięty Luke, w którym wyjątkowo obdarzona przez naturę dziewczyna myje swój samochód, doprowadzając więźniów do białej gorączki... Widziałaś ten film? Darci pokiwała głową. - Moja matka też by tak zrobiła. Jest gotowa na wszystko, byle zwrócić na siebie uwagę mężczyzn. Twierdzi, że to jedyne, co się wżyciu liczy. - Ale ty wiesz, że to nieprawda. Przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami. - Nie, nie jestem pewna, czy to wiem. Długo jeszcze zamierzasz mnie pouczać, jak gdybyś był moim ojcem? Adam tylko podniósł ręce, dając jej do zrozumienia, że się poddaje. Wziął rachunek, zaczekał, aż Darci wstanie od stolika, zapłacił i wyszli z restauracji. W drodze do Camwell wyczuł, że zdenerwowanie dziewczyny rośnie. Postanowił spróbować jakoś ją rozluźnić. - Szkoda, że nie możesz wypróbować Prawdziwej Perswazji na sobie - powiedział z uśmiechem. - Mogłabyś uspokoić samą siebie, tak jak uspokoiłaś mnie po wizycie u Susan. - Udowodnił, że wie, co zrobiła. Nie potrafił się temu oprzeć. - Tak, tak - mruknęła obojętnie. - Dobrze wyglądam? - Darci, wyglądasz naprawę pięknie! - zapewnił ją z takim zapałem, że aż sam się zawstydził. - To dobrze. Zwłaszcza jeśli lubi piękne kobiety. Jak myślisz, jakie będzie to spotkanie? - Na początku pewnie będziecie ostrożni. - Adam próbował jakoś ją przygotować do tego, co miało się wydarzyć. - Nie znacie się. W nocy, w przeciwieństwie do tego, co myślisz, szukałem w Internecie wiadomości na temat Taylora Raeburne'a. Nie znalazłem zbyt wielu informacji o jego życiu osobistym. Wiem tylko, że jest
profesorem na uniwersytecie i... - Właśnie! Co on sobie pomyśli o córce, która ukończyła Kolegium Rozwojowe dla Młodych Panien im. Manna? - Mam być szczery? Spojrzała na niego niepewnie. - Jak to? - Jeśli wszystkie absolwentki tej szkoły są choć w połowie tak wykształcone jak ty, to śmiem twierdzić, że to twoje Kolegium Rozwojowe dla Młodych Panien im. Manna powinno plasować się w pierwszej piątce najlepszych uczelni w kraju. - Och - westchnęła bez przekonania. - Tylko że on tego nie wie. - Ja też nie wiedziałem, kiedy cię poznałem. Teraz przynajmniej jesteś przyzwoicie ubrana i przestałaś wyglądać jak zagłodzona sierota. - Od razu pożałował, że to powiedział. - Ach, więc tak o mnie myślałeś? Założę się, że się wściekłeś, kiedy twoja jasnowidząca powiedziała, że to ja. Na pewno mówiłeś: „O, nie, tylko nie ta zagłodzona chudzina! Dlaczego nie mogę zatrudnić jakiejś wysokiej, pięknej dziewczyny z dyplomem Yale?"Adam poczuł, że uszy mu się zaczerwieniły. Darci niewiele się pomyliła, bo rzeczywiście pomyślał coś w tym stylu. - A jednak! - mruknęła. - Dokładnie tak pomyślałeś! Adamie Montgomery, jesteś największym snobem, jakiego nosiła ziemia. Uważasz, że skoro urodziłeś się bogaty, możesz... - Myślisz, że to on? - przerwał jej. Zajęta wygłaszaniem swojej tyrady, Darci nawet nie zauważyła, kiedy dotarli do Camwell. Kiedy Adam zajechał na parking przed zajazdem Gaj, spojrzała przez przednią szybę. Pod obsypanym czerwonymi liśćmi drzewem stał mężczyzna. Choć był odwrócony plecami, Darci wiedziała, że to on, bo nigdy wcześniej nie spotkała tu nikogo w granatowym wełnianym płaszczu. Schowała twarz w dłoniach i położyła głowę na kolanach Adama. - Nie mogę - jęknęła. - Nie dam rady. On mnie nie polubi. Co mam mu powiedzieć? Jak mam mu udowodnić, że jestem jego córką? Pomyśli, że... Adama przeszły dreszcze. W pierwszym odruchu chciał ją natychmiast objąć, podnieść i... no cóż, pomyślał, że najchętniej zrobiłby to z nią od razu, w samochodzie. Przez chwilę trzymał ręce w górze, bojąc się jej dotykać. Kiedy usłyszał, że Darci coś mówi, położył dłoń na jej miękkich, jedwabistych włosach i wziąwszy głęboki oddech, zaczął ją głaskać. - Bądź dzielna, Darci. Mówiłem, że będę przy tobie. Podniosła głowę tak gwałtownie, że omal nie uderzyła go w brodę. Byli tak blisko siebie, że ich usta prawie się dotykały. - Obiecujesz? - Jasne - odparł zachrypłym głosem. - Przysięgnij. - Darci chwyciła go za klapy skórzanej kurtki i przyciągnęła jeszcze bliżej. Pachniała tak upojnie, że Adamowi zakręciło się w głowie. - Przysięgnij! - zażądała. - Przysięgnij na... Co jest dla ciebie najświętsze? - W tym momencie moje zdrowie psychiczne. - Skończ z tymi idiotycznymi żartami. To ważne. - Przysięgam na życie mojej siostry, że cię nie opuszczę. Adam aż zaklął pod nosem ze zdenerwowania, bo wyjawił coś czego zdradzić nie zamierzał. Może nie zwróciła na to uwagi? Ale Darci otworzyła szeroko oczy. - W Internecie znalazłam informację, że jesteś jedynakiem. Co to za siostra? - Ona... - Adam zerknął nad jej głową. - Recepcjonista musiał powiedzieć twojemu ojcu, jakim jeżdżę samochodem, bo właśnie tu idzie. - Nie! - pisnęła Darci. Adam odetchnął z ulgą, kiedy zeskoczyła mu z kolan i usiadła obok. Na szczęście była tak zdenerwowana spotkaniem z ojcem, że przestała wypytywać Adama o siostrę.
Na chwilę zamknął oczy, próbując odzyskać równowagę. Nie słyszał żadnego dźwięku, więc spojrzał na Darci. Była blada jak ściana. Chyba nie miała zamiaru znowu zemdleć? Patrząc na nią, Adam zastanawiał się, jak długo będzie musiał grać rolę mediatora między tym dwojgiem obcych sobie ludzi. Wolałby jak najszybciej wrócić do swoich spraw, a tymczasem zanosiło się na to, że zostanie doradcą rodzinnym. Mówiąc szczerze, miał nadzieję, że Taylor popilnuje Darci przez dzień czy dwa, a w tym czasie on będzie mógł jeszcze raz zbadać podziemne korytarze. Gdy pójdzie tam sam, może nawet zdoła sporządzić jakąś mapę. Sam będzie mógł... Z zamyślenia wyrwał go odgłos otwieranych drzwi. Spojrzał na Darci. Jeszcze nigdy nie widział u niej takiej miny, z jaką teraz obserwowała zbliżającego się mężczyznę. Była do niego bardzo podobna. Żadne testy DNA nie będą potrzebne, by udowodnić mu ojcostwo, pomyślał Adam. Darci powoli wysiadła z samochodu. - Zaczekaj, idę z tobą - odezwał się Adam. - Cholera! – Pas bezpieczeństwa zaciął się akurat w takim momencie. Adam nerwowo naciskał czerwony przycisk, ale zapięcie nie puszczało. Po chwili zrezygnował z szarpaniny i tylko przyglądał się temu, co działo się na zewnątrz. Darci wyglądała, jakby wpadła w trans. Wysiadła z samochodu i zostawiwszy otwarte drzwi, powoli ruszyła w kierunku mężczyzny, który nie odrywał od niej wzroku. Im byli bliżej siebie, tym szybciej szli. Kiedy dzieliło ich jakieś dziesięć metrów, oboje prawie biegli. Na parking wjechał samochód i zatrzymał się obok Adama. Ze środka wysiadło pół tuzina pasażerów obładowanych torbami z zakupami; kiedy ujrzeli rozgrywającą się scenę, przystanęli i obserwowali. Adam musiał przyznać, że było na co patrzeć, kiedy tych dwoje biegło do siebie z wyciągniętymi ramionami. Kiedy dzielił ich niecały metr, Darci nagle podskoczyła. Adam wstrzymał oddech, po czym jeszcze raz spróbował odpiąć pas. Tym razem się udało. Błyskawicznie wyskoczył z samochodu, żeby złapać Darci, gdyby upadła. Okazało się, że martwił się zupełnie niepotrzebnie. Taylor złapał ją i przytulił. Objęła go nogami w pasie, a głowę oparła na jego szyi, tuląc się do niego z całkowitym oddaniem. I miłością, pomyślał obserwujący ich Adam. Ten widok wzbudził w nim gwałtowne emocje. Uczucie przypominało złość, nie... to było coś więcej, może gniew? Ale jednocześnie... Rozmyślania przerwali mu stojący obok jego samochodu ludzie, którzy zaczęli klaskać! Jedna z kobiet wycierała z oczu łzy, jakiś nastolatek głośno gwizdał na palcach, a potem znów klaskał. Adam miał ochotę zwrócić im uwagę, że to prywatne spotkanie oj ca z córką, którzy nigdy w życiu się nie widzieli i dlatego... A jednak milczał. Nie odezwał się ani słowem, choć wścibscy turyści w kółko powtarzali, jakie to „romantyczne". Zatrzasnął drzwi, obszedł samochód dookoła i zamknął drzwi od strony pasażera. Kiedy uznał, że zwlekał wystarczająco długo, odwrócił się i powoli ruszył w stronę ojca i córki, którzy stali teraz blisko siebie. Taylor Raeburne trzymał córkę pod ramię, Darci obejmowała go w pasie. Gdy Adam podszedł bliżej, zauważył, że Taylor Raeburne ma nie więcej niż metr siedemdziesiąt wzrostu. Na zdjęciu matka Darci wydawała się wysoka, więc nawet zastanawiał się, dlaczego Darci jest taka drobna. Wtedy pomyślał, że to z niedożywienia, ale teraz już wiedział, że odziedziczyła wzrost po ojcu. Im dłużej im się przyglądał, tym większego nabierał przekonania, że nigdy w życiu nie widział, by rodzic i dziecko byli tak bardzo do siebie podobni. - Pan Montgomery? - zapytał Raeburne. Patrząc mu w oczy, Adam czuł, że niewielu ludzi na świecie odważyłoby się powiedzieć Taylorowi Raeburne'owi, że jest niski. Przypominał gladiatora: niewielkiego, ale obdarzonego imponującą siłą. Otaczała go niezwykła aura, sprawiająca, że zwracał powszechną uwagę. - Tak - odparł Adam, patrząc, jak Darci przytula się do tego człowieka. - Ja nie muszę pytać, kim pan jest. Raeburne spojrzał na Adama tak, jakby nie rozumiał, co on mówił. - Nie przejmuj się nim - powiedziała Darci. - On zawsze próbuje żartować i nigdy mu się to nie udaje.
Chodziło mu o to, że jesteś moim ojcem. - Darci spojrzała na niego z taką miłością, że Adamem znów zawładnęły te dziwne emocje. Tym razem były tak gwałtowne, że aż musiał na chwilę odwrócić wzrok. - Kiedy zajmiemy się czarownicami? - zapytał Taylor. Adam ucieszył się, że ojciec Darci poruszył ten temat. - Myślałem, że może zechcecie spędzić razem trochę czasu, żeby się lepiej poznać, a tymczasem ja zbadam teren. - Podziemne korytarze? - Darci uwolniła się z objęć ojca. – Nie możesz iść tam beze mnie! - Bez ciebie poradzę sobie dużo lepiej! - odciął się Adam. - Sama wiesz, jak narozrabiałaś ostatnim razem! - Dzięki mnie masz ten swój sztylet. Nie mogłeś go dosięgnąć, ale kiedy włączyłam alarm, od razu ci się udało. Nie powiem natomiast, żeby znalezienie tego noża w czymś nam pomogło. - A może ty to wszystko zaplanowałaś? - warknął. - Zachowujesz się jak... - Mam nadzieję, że nie jesteście kochankami? - przerwał im Taylor Raeburne. - Ja z nim? - Darci prawie parsknęła. - Nie, on się oszczędza dla swojej Renee. - Bardzo śmieszne. - Adam spojrzał na Taylora. - Renee to moja suczka. Taylor Raeburne był bardzo poważny. - To dobrze, że nie jesteście kochankami. Chyba wiecie o tym, że jeśli moja córka ma czytać w lustrze, musi pozostać dziewicą. Ledwo Taylor to powiedział, Adam poczuł, że Darci na niego patrzy. A więc to dlatego mnie zatrudniłeś! krzyczała na niego w myśli. Wybrałeś mnie, bo jestem... bo jestem... Nawet w myślach nie mogła wypowiedzieć tego słowa. - Darci, ja... - zaczął, odwracając się do niej. -Au! To boli! - krzyknął, kiedy poczuł dotkliwy ból w skroniach. Miał wrażenie, że sopel lodu wbija mu się z jednej strony głowy, przewierca się przez mózg i wychodzi drugą stroną. - Przestań - wyszeptał, trzymając się za głowę. Taylor w milczeniu obserwował całe zajście. Od razu domyślił się, o co chodzi. Chwycił córkę za szczupłe ramiona i stanął pomiędzy nią a Adamem. - Darci - odezwał się, ona jednak nawet nie drgnęła. Oczy miała szeroko otwarte, źrenice powiększone, a spojrzenie po zbawione wyrazu. - Darci! - rozkazał, potrząsając córką. - Przestań! Natychmiast z tym skończ, bo go zabijesz! Tym razem Darci wyszła z transu i spojrzała na ojca takim wzrokiem, jak gdyby nie wiedziała, kim jest. Dopiero po chwili zauważyła Adama. Klęczał na trawie, ściskając się za głowę. Z nosa, z prawej dziurki, sączyła się strużka krwi. - Ja mu to zrobiłam? - wyszeptała, tuląc się do silnego ramienia ojca. Gdyby natychmiast się czegoś nie złapała, osunęłaby się na ziemię. Była słaba, kompletnie wyczerpana i blada. Nie zostało w niej ani odrobiny energii. - Tak - powiedział Taylor. - Nie wiedziałaś, że to potrafisz, prawda? - Mogę zabijać ludzi siłą umysłu? - zapytała. Czuła, że gdyby jeszcze chwilę atakowała Adama swoim gniewem, jego głowa by eksplodowała. Mówiła ledwo słyszalnym szeptem. - Nie, nie wiedziałam, że to potrafię. Ja nie chcę być odmieńcem. Nie chcę być... - Oczy zaszły jej łzami. Taylor przyciągnął ją do siebie i wziął w ramiona. - Nic panu nie jest? - zapytał Adama. Adam podpierał się jedną ręką o ziemię, drugą zasłaniał krwawiący nos, ale pokiwał twierdząco głową. - Marzę o tym, by usiąść gdzieś i porozmawiać, ale obawiam się, że nie mamy na to czasu - powiedział Taylor. Dziś trzydziesty. - Adam i Darci spojrzeli na niego pytająco. - Tylko nie mówcie, że nie wiecie, co to oznacza. - On mi nic nie mówi - poskarżyła się Darci. - A ona mówi mi jeszcze mniej - wychrypiał Adam. Wciąż był zbyt słaby, by móc się podnieść. - Mam przeczucie, że oboje nie macie za dużo do powiedzenia - odezwał się wolno Taylor, patrząc to na jedno, to na drugie, po czym zwrócił się do Adama: - Czy wspominał pan mojej córce... - Za każdym razem, kiedy wypowiadał to słowo, miał ściśnięte gardło. - Czy ona wie, dlaczego pan to robi? Mówił jej pan o porwaniu?
- Nie. - Adam wyprostował się ostrożnie. Wciąż jeszcze nie spojrzał na Darci. Jakaś część jego duszy pragnęła ją chronić, ale inna część chciała uciec od niej jak najdalej. Czy naprawdę mogłaby zabić człowieka siłą umysłu? Co gorsza, zwróciła swoją moc przeciwko niemu. - A ty? - Taylor odsunął od siebie córkę, by móc jej patrzeć w oczy. - Czy znasz swoje możliwości? - Chyba niewiele o nich wiem. - Darci także nie miała odwagi spojrzeć na Adama. Czuła jego wściekłość. W dodatku wyczuwała również, że on się jej boi. Taylor zrobił krok w tył i przez chwilę przyglądał się im obojgu. - Dobre serca - mruknął. - Oboje macie dobre serca, ale nie znacie faktów. - Westchnął, po czym dodał głośniej - No dobrze, powiem wam, o co chodzi. Mamy czas do jutra, do trzydziestego pierwszego, żeby zdobyć to, czego pan szuka. - Popatrzył na Adama. - Na czym panu bardziej zależy, na lustrze czy na osobie, która potrafi w nim czytać? - Ta osoba to legendą. Nie wiadomo, czy ona w ogóle istnieje - odparł Adam, otwierając szeroko oczy. - Och, zapewniam pana, że istnieje. Ale... proszę pokazać mi swoją pierś. Chcę sprawdzić, czy jest pan tym, za kogo się podaje. - Wie pan o tym? - zdumiał się Adam. - Pracuje dla mnie pani Wilson. Ta kobieta potrafi znaleźć informacje o każdym i to w czasie krótszym, niż panu i mnie zajmuje sprawdzenie prawa jazdy. Zanim dotarłem tu z Wirginii, zdążyła się sporo dowiedzieć i wszystko mi przefaksowała. -Taylor nie spuszczał wzroku z Adama. - Dużo o panu piszą. O ile to pan. Adam przez chwilę zastanawiał się nad tym, co usłyszał. Musiał podjąć decyzję, czy ujawnić temu obcemu człowiekowi całą prawdę o sobie i o tym, czego poszukuje. Wiedział, że Darci ma z tą sprawą sporo wspólnego, a z tego, co tu widział, ten mężczyzna miał sporo wspólnego z Darci. A poza tym wiedział o lustrze. I o osobie, która potrafi w nim czytać. - Wejdźmy do środka - zaproponował, wskazując głową domek. - Myślę, że ściągnęliśmy na siebie wystarczająco dużo uwagi publicznej. - Racja - przyznał Taylor. - Chodźmy w jakieś bardziej ustronne miejsce. Gdy Adam podszedł bliżej, Darci wyszeptała: - Przepraszam, nie chciałam cię skrzywdzić. Ale on nie był jeszcze gotów jej przebaczyć.
Rozdział czternasty
Kiedy weszli do domku, Adam zdjął przez głowę sweter i rozpiął koszulę. Po lewej stronie klatki piersiowej, tuż nad sercem, widniała blizna. Nie, to nie blizna, to znak, pomyślała Darci. Adam musiał mieć bliznę od dawna, bo przez lata uległa zniekształceniu, ale wciąż wyraźnie widać było kształt. Nie potrafiła jednak powiedzieć, co przedstawia. Czuła, że Adam wciąż jest na nią wściekły, więc choć miała ochotę przyjrzeć się z bliska, wolała nie podchodzić. - Wie pan, co to jest? - zapytał Taylor, w skupieniu oglądając bliznę. - Wieża - odparł Adam. - Z talii tarota. Oznaczająca między innymi śmierć. - Tak, to jej osobisty symbol. Musi pana nienawidzić, skoro pana nim oznakowała - powiedział Taylor, patrząc z namysłem na Adama. - Ale wciąż pan żyje. Ile miał pan lat, kiedy to się stało? - Trzy. - Adam zapiął koszulę. -1 proszę nie pytać, co dokładnie się wydarzyło, bo nie pamiętam. Od razu powiem, że kilka razy poddawałem się hipnozie... a raczej próbowano mnie za hipnotyzować. Cóż, niczego sobie nie przypomniałem. - Byłaby niewiele warta, gdyby nie potrafiła wymazać z pana mózgu tych wspomnień. - Ona! Ona! Ona! - wtrąciła się zniecierpliwiona Darci. – Kim ona jest? Taylor spojrzał na córkę z niedowierzaniem. - Recepcjonista powiedział, że jesteście tu od pięciu dni. Czy wy w ogóle ze sobą nie rozmawiacie? - Ona w ogóle nie przestaje mówić. - Adam nadal nie patrzył na Darci. - Ciągle tylko Putnam i Putnam... Mężczyzna, chłopak, miasteczko. - I Prawdziwa Perswazja - odcięła się Darci. Chciała mu współczuć z powodu tego, co mu zrobiono, gdy miał trzy lata, ale ponieważ był na nią tak wściekły, nie potrafiła wykrzesać z siebie ani odrobiny żalu. Taylor przyglądał się im w zamyśleniu. - Zdaje się, że żadne z was nie ma pojęcia, co tu się dzieje. Pan trochę się orientuje, ale trzyma to pan dla siebie. Założę się, że nawet nie wiecie, co was łączy, prawda? - Jeśli chodzi panu o to, że ona wykrzykuje mi w głowie różne rzeczy, to owszem, wczoraj to odkryliśmy. Adam zdawał sobie sprawę z tego, że mówi jak nadąsany mały chłopiec. - Darci, kochanie, pokaż mi lewą rękę - poprosił Taylor, wyjmując z kieszeni długopis. - Siedem pieprzyków. Czy nie wspominał pan, że ona ma na ręce siedem pieprzyków? - Tak, tyle naliczyłem. Nie wiem, czy kiedykolwiek sprawdzała, ile ich jest. Trzymając córkę za rękę, Taylor delikatnie masował palcami jej dłoń. - Nie sądziłem, że kiedyś będę miał dziecko - powiedział łagodnie. - Jakieś dwa lata po tym, jak poznałem twoją matkę, miałem wypadek samochodowy. Jak większość mężczyzn, uważałem, że na założenie rodziny przyjedzie jeszcze pora. Niestety, odniosłem w tym wypadku obrażenia, niezbyt poważne, ale wystarczające. Choć byłem dwa razy żonaty, nie mogłem mieć dzieci. Pierwsza żona odeszła właśnie z tego powodu. Kiedy dziś rano odebrałem telefon... - Taylor z rozczuleniem spojrzał na córkę, a po chwili dodał: Kobiety z mojego rodu obdarzone są szczególną mocą. Pisząc książkę o nich i o tym, jak używały tej mocy, byłem przekonany, że tak wspaniałych kobiet nie będzie więcej na świecie. Myślałem, że wraz z moją śmiercią nasz ród wygaśnie. Wie pan, że ona potrafi wyczuwać, czy ktoś jest szczęśliwy czy nie? Teraz czuje dokładnie to samo co pan. Darci wyrwała rękę z jego uścisku. - Nie podoba mi się to wszystko. Nie chcę być jakimś dziwacznym, strasznym... - Więc nie próbuj mordować ludzi! - warknął na nią Adam, ale kiedy zobaczył w jej oczach łzy, natychmiast opuściła go cała złość. - Cholera! - zaklął. - Nie przeklinaj - powiedziała, pochlipując. Adam wyciągnął ramiona i zrobił krok w jej kierunku, gotów ją pocieszać, ale na drodze stanął mu
Taylor. - Jeszcze nie teraz - powiedział. - Za dwa dni sam zaprowadzę ją przed ołtarz, ale teraz jeszcze nie. - Ołtarz? - Darci uniosła brwi. - Jest zaręczona z kimś innym - wyjaśnił Adam. - A poza tym ona i ja nie... To znaczy, my nie... - Właśnie widzę, że wy... nie. - Wyznanie Adama wyraźnie Taylora rozbawiło. - To oczywiste. - Ujął lewą rękę Darci i ołówkiem narysował linię, łączącą pieprzyki na jej dłoni. - Kaczorek - powiedział cicho Adam. Darci uśmiechnęła się. Taylor spojrzał na nią pytająco. - Czasami te jego żarty nie są takie beznadziejne - wyjaśniła. - Och! - wykrzyknęła zaskoczona. - Tak przypuszczałem - odezwał się po chwili Taylor. - Pieprzyków jest dziewięć, a nie siedem. Dwa znajdują się niżej, na nadgarstku. Widzicie? Kiedy Darci spojrzała na swoją dłoń, ugięły się pod nią kolana. Lepiej mnie trzymaj, zwróciła się w myślach do Adama. Na ręce miała dokładne ten sam kształt, jakim oznaczono pierś Adama. Wieżę. Adam odepchnął Taylora, chwycił Darci na ręce i położył ją na kanapie. - Niech pan przyniesie wody - polecił Taylorowi. Trochę speszyło go to, że rozdzielenie Darci i ojca sprawiło mu taką przyjemność. - W szklance, z lodem. Po chwili Taylor wrócił ze szklanką wody. -Może ona powinna coś zjeść? Jest taka chuda. Karmi ją pan? Właśnie tego było im potrzeba, żeby rozładować napięcie. Adam spojrzał na Darci i wybuchnął śmiechem, zarażając ją wesołością. Kiedy miękko opadł na kanapę, Darci podniosła się, coraz głośniej chichocząc i usiadła obok niego. Przez chwilę nie mogli opanować ataku wesołości, aż w końcu padli sobie w ramiona. Początkowo Taylor przyglądał im się podejrzliwie, ale po chwili przystąpił do zwiedzania domku. Kiedy zauważył, że ich ubrania wiszą we wspólnej szafie, a oni najwyraźniej zajmują jeden pokój, podniósł słuchawkę telefonu i zadzwonił do recepcji, żądając, by spakowano jego rzeczy i przeniesiono je do domku Kardynał. Słysząc władczy ton Taylora, młody chłopak, który odebrał telefon, nawet nie próbował mu tłumaczyć, że pakowanie bagaży nie należy do standardowych usług świadczonych przez hotel. Wszystko, na co się zdobył, to: - Oczywiście, proszę pana. Wszystkiego dopilnuję. Pół godziny później rozległo się pukanie. Taylor otworzył drzwi i wpuścił do domku chyba całą obsługę. Wszyscy dźwigali walizy, kartonowe pudła i jakieś pojemniki o dziwnych kształtach. - Co, u diabła... - zaczął Adam, widząc pochód objuczonych bagażami pracowników hotelu. - Postanowiłem przenieść się... do tego domku - wyjaśnił Taylor, patrząc znacząco na Adama. - Trzeba im dać napiwki. Jestem pewien, że pana na to stać. Adam już miał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Otworzył portfel i podał obsłudze kilka banknotów. - Jaki ojciec, taka córka - mruknął pod nosem, kiedy pracownicy, uśmiechając się z zadowoleniem, opuszczali ich domek. - Może mi pan wyjaśnić, co to jest? - zwrócił się do Taylora. Taylor usiadł na krześle, naprzeciw kanapy. - Nie miałem czasu, żeby dokładniej zaplanować wyprawę, więc po prostu zabrałem wszystko, co może nam się przydać. Dziś musimy spróbować zdobyć lustro. Jutro wypada trzydziesty pierwszy, więc... - Halloween - wtrąciła Darci. Siedziała na jednym końcu kanapy, Adam zajmował drugi. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nie zwróciła uwagi na datę. - Otóż to. - Taylor pokiwał głową. - Jutro będzie za późno. Jeśli dzisiejszej nocy lustro pozostanie w jej posiadaniu, jej moc się podwoi. Podczas rytuału będzie używać dzieci - dodał cicho. - Nie wiem, gdzie trzyma lustro. Ona... - Szefowa? - zapytała Darci, próbując nie myśleć o tym, co przed chwilą usłyszała od ojca. - Słyszeliśmy, że tak ją nazywają. - Kiedy? - zainteresował się Taylor, ale ostatecznie podniósł w górę ręce i dodał: - Nie, nie mówcie. Nie ma
czasu. Dziś nie będzie się nas spodziewać. Zapewne widziała Darci w lustrze więc... - Mnie? - przerwała mu Darci. - Dlaczego mnie? - Bo ty możesz w nim czytać - wyjaśnił Taylor, zanim Adam zdążył cokolwiek powiedzieć. - Ach tak, zapomniałam - wtrąciła z goryczą. – Zatrudniono mnie, bo jestem... Chwileczkę! Skoro ta czarownica potrafi czytać w lustrze, czy to znaczy, że ona nigdy...? - Sam się nad tym zastanawiam - odparł cicho Taylor. – Czy żyje jak zakonnica? A może to tylko legenda, że jedynie dziewica jest w stanie czytać w lustrze? - To bez sensu. Nostradamus z pewnością nie był prawiczkiem. Miał kilka żon i dużo dzieci - powiedziała Darci. - Dlaczego osoba czytająca musi być... nietknięta? - Przełknęła ślinę, zbyt dobrze pamiętając, ile razy rozmawiała z Adamem o seksie. Przez cały ten czas wiedział, że ona nie ma o tych sprawach zielonego pojęcia. Musiał się nieźle bawić! - Możliwe, że lustro zrobiono dla Nostradamusa – zauważył cicho Adam. Darci spojrzała na niego z wyrzutem. - Co jeszcze ukrywasz? - spytała. - Poza szkaradnymi bliznami i znajomością najbardziej intymnych tajemnic innych ludzi? Adam wziął głęboki oddech. - Istnieje prawdopodobieństwo, że to moja siostra czyta dla niej w lustrze. Mama była w ciąży, kiedy... kiedy znikła. Słyszałem, że samolotem razem z moimi rodzicami leciały trzy osoby, jedna z nich nadal żyje. Moja siostra może teraz mieć około trzydziestu dwóch lat. Darci zaniemówiła, usłyszawszy te nowiny. Nic dziwnego, że tak mu zależy na odnalezieniu tego lustra, pomyślała, patrząc na Adama. Może dzięki temu odzyska siostrę? Może znajdzie kobietę, która spędziła całe życie jako zakładniczka? - Ach tak! - Taylor westchnął. - Zatem sprawa jest tym bardziej pilna. - Zerkając to na Darci, to na Adama, zauważył, w jaki sposób na siebie patrzą. Umysł Taylora pracował teraz bardzo szybko. Przez wzgląd na pamięć o prześwietnych przodkiniach poświęcił życie na badanie zła, które panoszy się na świecie. Dwukrotnie udało mu się przemknąć w szeregi czarownic i doprowadzić ich sabaty do upadku, za każdym razem jednak ciężko to odchorował. Kiedy dziś rano zadzwonił do niego Adam Montgomery, Taylor nie miał czasu nacieszyć się wieścią o odnalezieniu córki, która ma moc, jaką od niepamiętnych czasów dysponowały kobiety z jego rodu. Natychmiast rzucił się w wir przygotowań. Spakował wszystkie akta dotyczące Camwell, a było tego kilka pudeł, równocześnie dyktując polecenia pani Wilson, swojej asystentce. To ona przypomniała sobie plotki na temat lustra. Taylor usłyszał o tym zwierciadle wiele lat temu, kiedy to jedna z jego studentek opowiedziała mu o siostrze, która dołączyła do sekty. Pragnąc wciągnąć niewtajemniczoną siostrę w szeregi czarownic, zdradziła jej tajemnicę lustra. - Dzięki niemu podbijemy cały świat - entuzjazmowała się dziewczyna. - Pracuje dla niej pewna stara panna, dziewica... to musi być dziewica, bo nikt inny nie potrafi odczytać w lustrze przeszłości i przyszłości. Taylor długo zastanawiał się, co znaczą słowa, które powtórzyła mu studentka, lecz niestety nie znalazł na ten temat zbyt wielu informacji. Był już w drodze do Camwell, kiedy zadzwoniła pani Wilson, żeby mu opowiedzieć, czego dowiedziała się o Adamie Montgomerym i jego dzieciństwie. - Najciekawsze jest to, że jego matka była w ciąży, kiedy znikła - powiedziała. Taylor dopiero po chwili skojarzył fakty. „Stara panna, dziewica", o której opowiadała siostra studentki. - Ile lat mogłoby mieć teraz jej dziecko? - zapytał. Pani Wilson była przygotowana na to pytanie. Pracowała z Taylorem od wielu lat. - Trzydzieści dwa. Taylor spróbował się uspokoić. Widział już na ziemi tyle zła, a jednak ciągle nie był przygotowany na spotkanie z kolejną nikczemnością. Czy dziewczyna dorastała w niewoli? Czy czarownica wychowała ją tak, by czytała dla niej w lustrze?
Nim dotarł do Camwell, miał już sporo informacji, ale wciąż nie potrafił ich połączyć. Choć nawet na torturach nie wyjawiłby żadnej tajemnicy, często bywał konsultantem FBI, kiedy istniało prawdopodobieństwo, że w sprawę zamieszane są tak zwane czarownice i czary. Dzięki jego powiązaniom pani Wilson zdołała dowiedzieć się, jaki kształt miała rana na klatce piersiowej trzyletniego dziecka, które wiele lat temu błąkało się po lesie. Taylor wiedział nawet, że za zgodą opiekunów Adama FBI kazało lekarzom zoperować ranę w taki sposób, by blizna nie przypominała chłopcu o tym, przez co przeszedł. Oczywiście to Taylor był wzywany na konsultacje, kiedy kilka lat temu w okolicach Camwell znikła pierwsza kobieta. To otit zwrócił uwagę na pieprzyki, kiedy zaginęła następna. Jednak dopiero dzisiaj, jadąc tu samochodem, zaryzykował teorię, iż kształt, jaki tworzą pieprzyki na ręce Darci, zapewne przypomina bliznę po ranie, którą zadano Adamowi, kiedy był małym chłopcem. Dowiedział się więcej, niż chciał. Wspomniana przez nich szefowa, okrutna kobieta, porywaczka nienarodzonego dziecka, przetrzymywała dziewczynę przez trzydzieści dwa lata, a teraz szukała jego pięknej i jakże mu drogiej córki. Taylor poznał skróconą wersję wydarzeń z życia Adama Mont-gomery'ego, ale nie wiedział, czy Adam jest przygotowany na to, co go teraz czeka. Czy liczył się z tym, co może znaleźć? Czy Darci, to uosobienie niewinności, jest gotowa na to, co może zobaczyć? Z jednej strony Taylor bardzo chciał z nimi porozmawiać, ostrzec tych dwoje młodych ludzi. Chciał zapytać Adama o kobietę, która spędziła całe życie w niewoli. Co będzie, jeśli okaże się, że nie warto jej ratować? Niestety, nie miał czasu na filozoficzne rozważania. Wiedział, że teraz nie zdąży im opowiedzieć o potwornościach, jakich był świadkiem, walcząc ze sługami zła. Nie chciał się rozczulać. Skoro mieli zakończyć tę sprawę, należało zrobić to teraz. Jeśli nie spróbują, albo próba się nie powiedzie, jutro zginie kolejna osoba. A może nawet kilka. Taylor wziął głęboki oddech. - Po pierwsze, Darci musi się dowiedzieć, gdzie jest lustro. Wtedy pójdziemy tam i w jakiś sposób spróbujemy je zdobyć. Na pewno dobrze go strzegą. Na wszelki wypadek przywiozłem okulary noktowizyjne. Chyba nie ma czarów, które by na to działały? - dodał, widząc zdumione spojrzenia obojga swoich rozmówców. - Adamie powiedział z powagą. - Powinien pan być przygotowany na to, że jeśli to pańska siostra czyta w lustrze, to mogła przejść na ich stronę. - I że stała się zła, tak? - Tak. - Taylor w skupieniu patrzył na Adama, próbując odczytać jego myśli. Adam wpatrywał się w niego równie intensywnie. - Nie chciałabym przerywać tej uroczej sesji -wtrąciła się Darci - ale czy moglibyśmy wrócić do tego momentu, kiedy powiedziałeś: „Darci musi się dowiedzieć, gdzie jest lustro". Darci, czyli ja? Czy może chodzi o jakąś inną Darci? Adam spojrzał na Taylora, a ten na swoją córkę. - Nie wiesz, że potrafisz odnajdywać rzeczy? - Kiedy ją poznałem, była przekonana, że każdy, jeśli się wystarczająco postara, może siłą woli robić to samo co ona - wyjaśnił Adam. - Kpisz sobie ze mnie? - Darci patrzyła na niego, mrużąc oczy. -Bo jeśli tak, to... - To co mi zrobisz? - Dzieci! - przerwał im z uśmiechem Taylor. - Darci, kochanie... - Och, jak to pięknie brzmi. - Westchnęła, klaszcząc w dłonie i przyciskając je do serca. - Darci, kochanie... - Z rozmarzeniem przymknęła oczy. - Szkoda, że to słowo nie zaczyna się na „t" - mruknął Adam, kiedy znów poczuł tamte emocje, - bo mogłabyś używać go jako drugiego imienia. Nie, ona nie wie, że umie odnajdywać rzeczy. Przez cały dzień próbowałem ustalić, co potrafi, ale najwidoczniej zadawałem niewłaściwe pytania. Taylor uśmiechnął się czule do córki.
- Tak to już jest, kiedy ktoś ma talent. Trudno mu sobie wyobrazić, że inni pozbawieni są tak wyjątkowej umiejętności. Wiem, co Darci potrafi, bo przez całe życie badałem historię moich przodków. W każdym pokoleniu, a biorąc pod uwagę fakt, że pokolenie trwa powiedzmy trzydzieści lat, więc było ich sporo, była kobieta obdarzona zdolnościami Darci. Takiego talentu nie dziedziczono w linii prostej. Czasami taka kobieta rodziła córki bliźniaczki, które nie wykazywały żadnych zdolności w tym kierunku. Kiedy indziej na świat przychodziła utalentowana córeczka, ale umierała jako niemowlę, więc wyglądało na to, że nikt w tym pokoleniu nie miał mocy. Podsumowując: podczas gdy niektóre matki tłumaczyły córkom, jak mają używać swoich talentów, wiele kobiet, tak jak na przykład Darci, dorastało, nie mając najmniejszego pojęcia o mocy, jaką dysponują. Ich umiejętności nie zawsze były takie same. Tylko kilka kobiet potrafiło przesyłać swoje myśli innej osobie, tak jak Darci panu, Adamie. - O tak, w tym jest dobra - mruknął Adam, marszcząc brwi i masując skronie. Przecież mówiłam, że mi przykro. Czego jeszcze chcesz? - zapytała go w myślach. - Może błagaj o wybaczenie - odparł Adam. Darci uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak sam klęczał przed nią na kolanach i błagał ją jak piesek. Po moim trupie - odparła z uśmiechem. - Rozumiem - powiedział Taylor, poprawiając się na krześle i nie przestając im się przyglądać. - Może do pana mówić, i to bardzo wyraźnie. Nie wizjami, ale słowami. Muszę przyznać, że jestem zazdrosny. Kobiety z naszego rodu mogą przesyłać swoje myśli tylko jednej osobie. Potrafią sprawić, że ludzie czują i myślą to, co im każą, ale słowa przesyłają tylko jednej osobie. Większość z nich tego nie potrafiła. Adam, wbrew sobie, ucieszył się z tego powodu. - Czy te kobiety wykorzystywały swoje talenty w dobrej sprawie albo na większą skalę? A może któraś zrobiła coś złego? I jak im się udawało utrzymać to w tajemnicy przez tyle lat? - Na oba pytania odpowiadam: tak - oznajmił Taylor. - Niektóre z nich były prawdziwymi potworami. Jedna z moich antenatek terroryzowała całe miasto, aż w końcu ktoś ją otruł. Wierzę, że wiele z nich postępowało słusznie i robiło dobry użytek ze swej mocy, jednak nie potrafię tego udowodnić. Mam podstawy twierdzić, że jedna z moich ciotek miała swój udział w zakończeniu wojny wietnamskiej, ale już wspomniałem, że nie potrafię tego udowodnić. Wiele z nich pomagało ludziom, łagodziło ich napięcia, uspokajało. Zmieniały świat na lepszy. - Darci zrobiła ze mną coś takiego - powiedział cicho Adam. - I manipuluje tym swoim Putnam. - Jeśli idzie o trzymanie tego w tajemnicy, to wszystko zależało od miasta, w którym mieszkały. Czasami sąsiedzi je akceptowali, a czasami nie. Nie zawsze ujawniały wszystkie swoje talenty. Jedna z nich odnajdywała owce. Mieszkała w Szkocji i była znana z tego, że potrafiła odnaleźć zaginione zwierzęta. - I tu koło się zamyka - wtrącił Adam. - Wspomniał pan, że Darci potrafi odnajdywać przedmioty, ale ja nie mam na to żadnego dowodu. - Nie? Przecież znalazła pana. Czy nie tak się spotkaliście? Darci wciąż się uśmiechała. Ja. To ja cię znalazłam, a nie ty mnie. - Znalazła mnie pierwszego wieczoru - potwierdził cicho Adam. - Rozglądałem się po okolicy, było ciemno, nie miałem latarki, a ona mnie znalazła. - Tak. - Taylor wstał. - Chodźcie ze mną, chcę wam coś pokazać. Taylor zaprowadził ich do sypialni, którą miał zajmować, ale kiedy wszedł do pokoju, zaczął się zastanawiać, czy w ogóle będzie miał okazję się tu przespać. Jeśli jeszcze dziś wyruszą na poszukiwanie, może już więcej tu nie wrócą. Przez chwilę przekładał walizki, aż w końcu trafił na małą czarną teczkę. Położył ją na łóżku, wstukał numery kodu zabezpieczającego i otworzył klapę. Powoli, jak gdyby w środku znajdował się jakiś drogocenny albo przerażający przedmiot, wyjął z teczki małe pudełko z czerwonej skóry. Odwrócił się i podał je Darci. Ale ona nie chciała wziąć pudełeczka do ręki. Wycofała się z sypialni i wróciła do jasno
oświetlonego salonu. Taylor i Adam ruszyli za nią. - Nie podoba mi się to - oświadczyła, wciąż się cofając. – Tam w środku jest coś złego. Putnam ma kolekcję pistoletów należących do słynnych morderców, ich też nigdy nie dotknęłam. To, co tu masz, jest tak samo złe. - O nie - przerwał jej Taylor. - To dużo gorsze. Należało do niej. Przez lata szukałem czegoś, co było jej własnością, i w końcu to znalazłem. Darci, jeśli mamy z nimi skończyć, jeśli mamy odnaleźć siostrę Adama, musisz nam pomóc. Adam wstrzymał oddech, obserwując, jak Taylor powoli otwiera czerwone pudełko. Czy będzie tam jakiś amulet? A może po prostu jakieś paskudztwo? Na przykład kawałek ludzkiego ciała. W środku znajdowała się staromodna spinka, zwyczajna dziecięca zabawka, ozdobiona emaliowanym portrecikiem dziewczyny w złoconej ramce, otoczonej perłami. - Czy to ta czarownica? - zapytał Adam. Dziewczyna nie wyglądała na kogoś złego. Miała gęste ciemne włosy, duże brązowe oczy i pełne usta, które zdawały się uśmiechać. Adam chyba nigdy nie widział mniej groźnego przedmiotu niż ta mała spinka. Darci jednak nadal nawet nie chciała zbliżyć się do pudełka. Zerknęła tylko na spinkę i szybko odwróciła wzrok. - Darci, powiedz, co widzisz - poprosił łagodnie Taylor. - Nie chcę niczego widzieć - odparła. - Nie prosiłam, żeby widzieć i robić rzeczy, których inni nie potrafią. Głos jej się załamał, a oczy zaszły łzami. - Wiem. - Taylor próbował ją uspokoić. Pracował w życiu z wieloma jasnowidzami i najlepsi z nich zawsze tak mówili. Jedynie ci, którzy deklarowali, że mają „prawdziwą moc", ale naprawdę widzieli tylko tyle, że ich to nie przerażało, byli zachwyceni swoim talentem. -Wiem, że nie chcesz tego wszystkiego widzieć i przez łata próbowałaś stłumić w sobie moc. Córeczko, kochanie, nie jesteś odmieńcem ani mutantem. Ty masz talent. To dar Boży, który... Zawstydzona Darci podniosła głowę. - Nie, to nie czarownica. Tę dziewczynę zabił zły człowiek. - Spojrzała na Adama. - Spotkałam mordercę. - Kto to?! - zawołali obaj równocześnie. - Kobieta ze sklepu odzieżowego - powiedziała szybko. - Wstrętna jędza. Nie wiedzieli, czy Darci żartuje, czy mówi poważnie. Sądząc po jej minie, sama nie miała tej pewności. Kiedy nie powiedziała nic więcej, Taylor i Adam domyślili się, że nie wydobędą już z niej żadnych informacji. - Tak, żartuję - powiedziała w końcu, widząc pytające spojrzenie Taylora. - Nie wiem, kto ją zamordował, ale mam wrażenie, że ją gdzieś spotkałam. - Zaczęła masować sobie skronie. – To bez sensu. Wyczuwam w spince złe wibracje, ale nie rozpoznałam tej kobiety, kiedy ją widziałam. - Pewnie blokuje energię, dobrze się maskuje - wyjaśnił Taylor i odwrócił się, by nie widzieli jego twarzy. Gdyby wiedział, że ma córkę, która posiada moc, jaką obdarzone były kobiety z jego rodu, byłby ją wszystkiego nauczył, wyjaśnił, jak używać i rozwijać tak niezwykły talent. Nigdy by nie pozwolił, żeby czuła się jak odmieniec. Niestety, nic o niej nie wiedział. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że szybki numerek z piękną dziewczyną w męskiej toalecie przy stacji benzynowej zaowocuje tak niezwykłym dzieckiem. Wtedy chciał tylko jak najszybciej stamtąd uciec. Czuł do siebie obrzydzenie, kiedy ten jeden raz w życiu wykazał się brakiem charakteru, a jego największym zmartwieniem było to, czy nie złapał jakiejś choroby od dziewczyny, która błagała, by ją ze sobą zabrał. Co by było, gdyby ją wtedy zabrał? Przez te wszystkie lata miałby Darci dla siebie. Kochałby ją i... Odwrócił się i spojrzał na swoją piękną córkę. - Darci, czy pomożesz nam znaleźć coś na mapie? - zapytał łagodnie. - Musimy wiedzieć, gdzie zacząć poszukiwanie lustra. - Nie wiem, jak mam to zrobić. Jeszcze nigdy... - zaczęła, ale urwała, widząc miny obu mężczyzn. Wyglądali jak chłopcy, którym odmówiono ulubionego deseru. - Ale mogę spróbować - zgodziła się w końcu. - Tylko o to cię prosimy. - Taylor odetchnął z ulgą.
Rozdział piętnasty
To na pewno tutaj? - zapytał Adam, przyglądając się zupełnie zwyczajnemu domowi. Owszem, wyglądał na stary, ale przecież to Connecticut, a w tym stanie jest sporo historycznych zabudowań. Prawda, budynek otaczał starannie skoszony trawnik, nie było tu żadnych krzewów ani drzew, za którymi mógłby się ukryć jakiś intruz, ale w końcu większość domostw tak tu wyglądała. Budynek był wielki, dwupiętrowy i przypominał wiejski dom o dość chaotycznej architekturze, jak gdyby przez lata ciągle coś dobudowywano. Nie robił wrażenia złego miejsca, a już na pewno nie wyglądał na więzienie. Nie było tu wysokich murów ani ogrodzenia, jakich można by się spodziewać po posiadłości należącej do czarownicy, która zwołuje tu sabaty i więzi niewinną kobietę. Darci przełknęła ślinę. - Tak. To ten dom. - Czy oni tego nie czują? Jak mogą nie zauważać złej aury otaczającej ten dom? Dla niej obecne tu zło było aż za bardzo wyczuwalne, widziała je jak kolory. Nie... Wrogość bijąca od starego budynku przypominała raczej płomienie. - Tak, jestem pewna - powtórzyła. - Adamie, nie możesz tam wejść. Nie możesz. - Nie była w stanie powstrzymać łez, napływających jej do oczu. Wystarczyło, że przymknęła powieki i dotknęła mapy Camwell, a bez namysłu wskazała miejsce, w którym wyczuwała taką samą energię jak ta bijąca od spinki z portretem dziewczyny. - Już to kiedyś robiłaś - powiedział Taylor, patrząc na nią z powagą. - Tak - odparła zrezygnowana. - Darci, wiesz więcej o tym, co potrafisz, niż przyznajesz, prawda? - zapytał ją ojciec. - Tak. Tylko że ja nigdy nie byłam tego ciekawa. Nie chciałam być inna. Nie chciałam, żeby ktoś się o tym dowiedział. Ja nigdy... - Już dobrze. - Taylor wziął ją w ramiona. - Już dobrze, córeczko. Kiedy to wszystko się skończy, zabiorę cię ze sobą, za mieszkamy razem w Wirginii. Mam ładny dom i... - Nie - wtrącił się Adam. - To ja zabiorę ją ze sobą. - Pojedziemy do Anglii - wyjaśniła Darci, odsuwając się od ojca. - Adam obiecał mi sześciotygodniową wycieczkę – rzuciła przez ramię, wychodząc z domku. - Jeśli ją gdzieś zabierzesz bez ślubu, to cię zabiję – mruknął pod nosem Taylor Raeburne, kiedy razem z Adamem opuszczali domek. Adam tylko się uśmiechnął. Prawda była taka, że sam na razie nie miał pewności, co czuje do Darci. Nigdy w życiu nie spotkał nikogo takiego jak ona. Tylko Darci potrafiła do niego dotrzeć. Odkąd skończył trzy latka, zawsze uciekał przed ludźmi, odgradzał się od nich niewidzialnym pancerzem. Nikt nie był w stanie obudzić w nim ani miłości, ani nienawiści. Znak, który w dzieciństwie zostawiła mu na piersi ta straszna kobieta, odciął go od emocji, i dobrych, i złych. Dopiero przy Darci nauczył się śmiać. Przy niej potrafił nawet zdobyć się na żarty. Przestał widzieć wyłącznie ciemne strony życia. Darci sprawiła, że zapragnął kupować jej prezenty i pokazywać świat. Tak jak mówił, sporo włóczył się po różnych krajach, wiele widział, spotykał mnóstwo ciekawych ludzi, ale w czasie swoich podróży nigdy nie odczuwał radości. - Chłopcze, myślę, że ty czegoś szukasz, ale chyba sam nie wiesz czego - powiedział mu kiedyś pewien starzec. Te słowa zdawały się trafnie podsumowywać życie Adama. Nie wiedział, czego szuka, aż do pewnego brzemiennego w skutki letniego dnia, kiedy to obserwował swoich kuzynów grających w tenisa. Wtedy to przypomniał sobie uwagę starca i wyruszył w drogę, która przywiodła go aż tutaj. Tu, do Darci, pomyślał z uśmiechem, wychodząc za Taylorem na dwór. Darci wydobyła z Adama coś, czego nie udało się nikomu innemu. Pragnął odwdzięczyć się jej tym samym. Próbował ją rozbawić, kilka razy nawet mu się to udało. Wtedy czuł, że jej śmiech jest drogocennym darem. Pragnął ją chronić i... Cóż, pragnął się z nią kochać, uświadomił sobie z uśmiechem. Złościła się na niego, kiedy
wyszło na jaw, że wiedział o jej kłamstwach na temat doświadczeń seksualnych. Adam był jednak zachwycony tym, że nigdy dotąd nie znała żadnego mężczyzny. Dzięki temu będzie należeć tylko i wyłącznie do niego. Ale na to wszystko przyjdzie jeszcze czas. Najpierw muszą za, kończyć tę uciążliwą misję, która ich połączyła. Leżeli na brzuchach wśród opadłych liści, na niewielkim wzniesieniu oddalonym o kilkaset metrów od domu, który Darci zidentyfikowała jako przepełniony złą energią. Taylor dał im po parze noktowizorów, ale niczego ciekawego nie zauważyli. Wokół nie było żywego ducha. Żadnych strażników, ochroniarzy, psów, nikt nie strzegł dostępu do niego. W całym budynku było ciemno, światło paliło się tylko na najwyższym piętrze, prawdopodobnie było to poddasze. Na szczycie dachu znajdowało się okrągłe okienko, przez które sączyło się ciepłe żółte światło. - To mi się nie podoba - szepnął Taylor. - Ten brak ochrony jest bardziej niebezpieczny niż wszystko, co dotąd widziałem w podobnych przypadkach. Jak sądzicie, czy miasteczko wie, że dom należy do tej kobiety, i dlatego nikt się tu nie kręci? - Pewnie tak. - Adam usiadł. - Strasznie tu, nie? Myślałem, że to miejsce będzie przypominać więzienie. Spodziewałem się murów i strażników z bronią. Skoro ma tak cenny przedmiot, jakim jest lustro, chyba powinna go bardziej chronić? - Kto jeszcze wie o tym, że lustro jest w jej posiadaniu? - zapytał Taylor. - Podejrzewam, że oprócz mnie kilku jasnowidzów – odparł Adam. - Z tego co tu zdążyłem zauważyć, również połowa Camwell. A pan skąd o tym wie? - Siostra mojej studentki przyłączyła się do sekty. Z jej opowieści wynikało, że lustro jest przedmiotem kultu i że to ono daje im moc. - Jasnowidze i pogłoski - wtrąciła się Darci, siadając obok Adama. - Chcecie powiedzieć, że obaj nie macie pewności co do tego, czy to lustro w ogóle istnieje? Choć było ciemno, Darci zauważyła, że Adam kilka razy otwierał i zamykał usta, jak gdyby chciał się bronić. Spojrzał na Taylora, a w końcu na Darci. - Tak. Właśnie tak. Nie mam pewności co do wielu rzeczy. Przez cale lata próbowałem zdobyć jakieś informacje za pomocą wszelkich dostępnych metod. Kiedy to nie poskutkowało, odwołałem się do metod nadludzkich. To znaczy, paranormalnych. Adam popatrzył w górę, na gałęzie drzew. Tuż obok nich rósł kilkusetletni, olbrzymi rozłożysty dąb. - Taylor, staruszku, niech mnie pan podsadzi - poprosił Adam. - Wejdę na to drzewo i zobaczę, czy widać, co się dzieje w środku. Może zdołam coś dostrzec. - Staruszku! - prychnął Taylor. Był ledwie siedem lat starszy od Adama. - No dalej, smarkaczu, pomogę ci. - Splótł dłonie i czekał. Adam oparł stopę na jego dłoniach, stanął mu na ramionach, a stamtąd sięgnął najniższej gałęzi. Nie wchodź zbyt wysoko, prosiła w myślach Darci, kiedy zaczął się wspinać. Błagam, tylko nie spadnij. Nie chcę, żebyś zrobił sobie krzywdę. Jeśli coś ci się stanie... - Cicho! - syknął z góry Adam. - Nie mogę się skupić, kiedy tak do mnie gadasz. Ostrożnie wspiął się na grubą gałąź i przytrzymując się cieńszej, założył noktowizory i rozejrzał się po okolicy. Co widzisz? - zapytała Darci, ale Adam nie odpowiedział. - No i? - Taylor niecierpliwie zerkał na córkę. Darci wzruszyła ramionami. Nie słyszała myśli Adama, mogła jedynie wysyłać mu swoje. Kilka minut później Adam zszedł na najniższy konar, zawisł na nim, po czym zeskoczył na ziemię. - W tym pokoju na górze ktoś jest. Jakaś kobieta. Widziałem, jak chodzi w tę i z powrotem. Porusza się jak młoda dziewczyna. - To nie wiemy zbyt wiele - zauważył Taylor. Adam spojrzał poważnie na Darci. - Z góry w tych okularach widać wiązki promieni laserowych. Z wysokości ponad czterech metrów nad ziemią wciąż nie było niczego widać. Trzeba wejść jeszcze wyżej, tak wysoko jak ja. Ten system to prawdziwe cacko. Westchnął. - Muszę przyznać, że nigdy nie słyszałem o takiej technologii. - Adam na chwilę zamilkł, wpatrując się w Darci. - Wiem, jak obejść jej zabezpieczenia.
- Ale jak? Przecież nie widać wiązek? - zapytała Darci. - Chcecie znać moje zdanie? Uważam, że powinniśmy wezwać policję niech oni się tym zajmą. Albo jeszcze lepiej, zadzwońmy do twojego przyjaciela z FBI. Oni mają doświadczenie w takich sprawach. - Myślisz, że ona nie zobaczy tego w lustrze? - Jeśli może zobaczyć ich, to i nas musiała widzieć - powiedziała z rozdrażnieniem. - Och, przecież widziała nas w lustrze - westchnęła, przypomniawszy sobie Susan Fairmont i jej zmarłą siostrę. - W swoich przepowiedniach Nostradamus nigdy nie podawał dokładnego czasu wydarzeń, które miały nastąpić - zauważył Taylor. - Darci, jestem pewien, że lustro cię pokazało, ale nie sądzę, żeby wiedziała dokładnie, kiedy się pojawisz. Moim zdaniem oni spodziewają się ciebie w podziemnych korytarzach. - A mnie się wydaje, że tunele są bezpieczniejsze niż to miejsce. Nie wyczułam niczego strasznego, kiedy tam byliśmy - powiedziała Darci, pocierając ramiona, bo nagle ogarnął ją chłód. - Ale jeszcze nigdy nie czułam aury takiej... rozpaczy, jak wokół tego domu. - Obaj mężczyźni patrzyli na nią w milczeniu. Wiedziała, że czegoś od niej chcą, lecz nie domyślała się, o co im chodzi. Przez chwilę próbowała ich ignorować, w końcu jednak nie wytrzymała: - Co?! Adam i Taylor spojrzeli na siebie i milcząco postanowili, że to ojciec jej o tym powie. - Darci, możesz poprowadzić Adama między wiązkami laserowymi. Wejdziesz na drzewo, włożysz noktowizory i będziesz mu przesyłać wskazówki, jak ma iść, żeby ominąć wiązki. Darci zacisnęła usta. - Nie lubię wysokości. Nie będę chodzić po drzewach. I nie chcę, żeby ktoś wchodził do domu przepełnionego złem. Adam zmarszczył brwi. - Darci, gdybyś to ty miała siostrę, która... Taylor położył rękę na ramieniu córki. - A gdyby to Adama więziono w tym domu? Co byś zrobiła, żeby go uratować? Darci speszyła się tym, że ojciec, którego dopiero co poznała, tak dużo o niej wie. - Nic - odparła, próbując zachować resztki godności. – Nawet nie kiwnęłabym palcem, żeby go ratować. Poznałam go kilka dni temu, w sumie jest strasznie... Urwała, bo Adam objął ją w pasie, przyciągnął do siebie tak, że oderwała stopy od ziemi, i pocałował. W tym pocałunku zawierało się wszystko, co do niej czuł. Było w nim wspomnienie pierwszego razu, kiedy ujrzał ją w czarnym trykocie. Był uśmiech, jaki wywoływała na jego twarzy. Całował ją za wszystkie te razy, kiedy pragnął ją objąć, ale sam sobie na to nie pozwalał. Przede wszystkim jednak całował na znak... no cóż, nie był jeszcze tak do końca pewny, ale na znak miłości. Kiedy postawił ją na ziemi, Darci omal nie osunęła się na trawę. Na szczęście Adam ją podtrzymał. - Podsadzić cię? - zapytał ochrypłym głosem. Zdobyła się jedynie na kiwnięcie głową. Najpierw zdjął jej żakiet. Darci została w obcisłym czarnym trykocie. Wtedy podniósł ją tak, by mogła chwycić najniższą gałąź. Zanim ją puścił, przesunął dłonie po jej ciele, dotykając piersi, ześlizgując się niżej, po żebrach, aż do bioder, i w dół, po udach. - Pomożesz mi? - zapytał, kiedy siedziała na gałęzi. Darci znów tylko milcząco kiwnęła głową. - Dobra dziewczynka - powiedział Taylor i spojrzał na Adama, marszcząc groźnie brwi. - Jeśli tylko... - zaczął pod nosem. Adam odwrócił się do Taylora. - Zbadał pan historię mojej rodziny - odezwał się z powagą. - Czy natrafił pan na jakąś wzmiankę o czynie niegodnym, które go dopuścił się któryś z moich przodków? - Nie - przyznał Taylor. - Kilka tragedii, trochę klęsk i sporo sukcesów, ale żaden z Montgomerych nigdy nikogo nie zdradził. - Zgadza się. Zapewniam, że ja nie będę pierwszym. - Spoglądając w górę, zwrócił się do Darci -
Kochanie, a teraz wejdź wyżej, tam gdzie ja. Ostrożnie i powoli. Uważaj, żebyś nie spadła, i pamiętaj, że w razie czego jestem tu, na dole, żeby cię złapać. Dobrze? Darci jeszcze raz pokiwała głową i zaczęła wspinać się po gałęziach w górę. Nie była tak zwinna jak Adam, ale jakoś sobie poradziła. - Świetnie - zachęcał ją z dołu Adam. Darci jednak nie odważyła się zerknąć w dół, obawiając się, że widok może ją przerazić. Siły i odwagi dodawało jej wspomnienie smaku jego ust i dotyku dłoni. Gdyby spojrzała w dół i uświadomiła sobie, że znajduje się sześć metrów nad ziemią, te wspomnienia mogłyby nie wystarczyć do tego, by utrzymała się na drzewie. Kiedy wreszcie dotarła do gałęzi, na której wcześniej siedział Adam, położyła się na brzuchu, wsunęła na nos noktowizory i spojrzała w stronę domu. Oczywiście dostrzegła krzyżujące się czerwone wiązki promieni laserowych, otaczające cały budynek. Ciekawe, co się stanie, jeśli ktoś wejdzie w którąś z tych wiązek? zastanawiała się. Pewnie przybiegną psy i rzucą się na intruza. Albo rozszarpią go smoki, o których wspominała Sally, ta zwariowana kelnerka. - Darci, przestań! - syknął z dołu Adam. - Myślisz na głos i nie podoba mi się to, co słyszę! Darci wzięła głęboki oddech. Skoncentrowała się na tym, by nie wysyłać Adamowi swoich myśli. To było trudne, bo kiedy się nad czymś zastanawiała, on w zupełnie naturalny sposób wszystko słyszał. - Gotowa? - zapytał. - Tak - powiedziała i jeszcze raz głęboko odetchnęła, przygotowując się do zadania. Od razu zorientowała się, że nie będzie to łatwe. Strumienie czerwonego światła układały się bardzo chaotycznie, a co gorsza, nie wiedziała, jak wysoko nad ziemią się znajdują. Z tej odległości nie była w stanie stwierdzić, czy są pół metra nad ziemią, czy może trzy metry. Stój! - krzyknęła do Adama w myślach. Uszedł ledwo dwa kroki, a już znalazł się o włos od pierwszej wiązki. W lewo, dobrze, a teraz odrobinę w prawo. A teraz... czekaj! Darci zdjęła na chwilę okulary i zamknęła oczy. Daj mi siłę, modliła się w skupieniu. Daj mi mądrość. Włożyła noktowizory i jeszcze raz spojrzała na promienie. Tym razem zauważyła, że czerwień przybiera różne odcienie. Pewnie za pierwszym razem zleje założyła albo to modlitwa sprawiła, że teraz dostrzegła, iż wiązki mają różnorodne odcienie. Te wysoko nad ziemią były jaśniejsze od tych bliżej podłoża. Mogła dyktować Adamowi, nad którymi powinien przeskoczyć, a pod którymi się przeczołgać. Niżej, powiedziała. Jeszcze niżej. Na ziemię, teraz! Darci pospiesznie rzucała komendy. Mówiła krótko i rzeczowo, ale z taką siłą, że aż rozbolała go głowa. Wstań! - rozkazała. Górą. Noga wyżej. A teraz wysuń nogę do przodu. Dalej. W lewo, jeszcze bardziej. Nie! Wróć. Połóż się na brzuchu. Wstań! Szybciej! Odwróć się! Uwaga na stopę! Powoli! Stojący pod drzewem Taylor niczego nie słyszał. Wszedł na szczyt wzniesienia, włożył noktowizory i obserwował dziwny taniec Adama. Był trochę zazdrosny o to, że Adam tak wyraźnie słyszy komendy Darci. Co chwila to stawał na palcach i przeskakiwał nad niewidzialną linią, to znów kładł się na brzuchu i czołgał po trawie. Robił trzy kroki do przodu, po czym wracał cztery kroki w tył. Taylor przyglądał się tym manewrom z ogromnym podnieceniem, ale i strachem. Przez całe dorosłe życie zajmował się zjawiskami paranormalnymi. Jako dziecko nieraz słyszał opowieści o niesamowitych wyczynach kobiet ze swojego rodu. Dla całej rodziny był to powód do dumy, ale jednocześnie za wszelką cenę należało utrzymywać to w największej tajemnicy. Wielu krewnych Taylora zmarło podczas epidemii grypy w 1918 roku. Od tej pory jego rodzina nie była tak liczna jak niegdyś. Wprawdzie nigdy nie należeli do bardzo płodnych rodów, ale po tragicznej epidemii z pokolenia na pokolenie rodziło się ich coraz mniej. Matka Taylora tysiąc razy powtarzała mu, że to od niego zależy, czy na ziemi pojawi się jeszcze kiedyś kobieta obdarzona „talentem". Taylor zawodowo zainteresował się okultyzmem, kiedy po wypadku samochodowym stał się bezpłodny. Po latach praktyki doszedł do wniosku, że ci najbardziej utalentowani spośród ludzi mających zdolności parapsychiczne, jak na przykład jasnowidzący, wolą trzymać się z daleka od takich jak on, nie zgadzając się na przypisywanie ich do określonych kategorii na podstawie uzdolnień. Choć przez wiele lat badał podobne zjawiska,
nigdy w życiu nie widział czegoś takiego jak w tej chwili. Leżąca na gałęzi drzewa śliczna dziewczyna siłą umysłu kierowała krokami mężczyzny, który przedzierał się między wiązkami promieni laserowych. Minęło około trzech kwadransów, nim Adam dotarł przed dom. Taylor z przejęcia aż usiadł na trawie. Co teraz? - zastanawiał się. Jak Adam wejdzie do środka? Przecież czarownica nie schowała klucza pod wycieraczką. Adam zatrzymał się na werandzie, najwyraźniej zastanawiając się nad tym samym co Taylor. Odwróci! się, spojrzał w kierunku drzewa, na którym siedziała Darci, i wzruszył ramionami, jak gdyby pytał, co ma teraz zrobić. Sekundę później kiwnął głową, więc pewnie Darci coś mu podpowiedziała. Taylor widział, jak Adam powoli i ostrożnie wyciąga rękę w kierunku klamki, a potem jeszcze wolniej ją naciska. Na razie nie włączył się żaden alarm. Taylor patrzył, jak Adam otwiera drzwi, i serce biło mu coraz szybciej. Odetchnął z ulgą, gdy drzwi się otworzyły. Zerknął w stronę Darci, żałując, że nie może podzielić się z nią radością. Ale, niestety, nie było to możliwe. Odwrócił się w stronę domu i w ostatniej chwili dostrzegł znikającego w drzwiach Adama. - Nie widzę go! - zawołała z drzewa Darci. Taylor wyczuł w jej głosie przerażenie. Co się działo w tym domu? Taylor pragnął ją jakoś pocieszyć, ale nie potrafił. Chciał jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, lecz nie mógł. Przez lata widział więcej okropieństw, niż chciał. Miał świadomość tego, co mogło się wydarzyć. Pozostało im jedynie czekać. Kto czuwał tam w środku, w domu? Czy to czasem nie była jakaś pułapka zastawiona na Adama? Czarownicy nie udało się uwięzić go przed laty, ale tym razem na pewno jej się powiedzie, pomyślał Taylor. Drugi raz mu nie daruje. Taylor całą siłą woli próbował się uspokoić. Czekał, a czas płynął. Nie potrafił powiedzieć, czy były to godziny, czy minuty. Tak intensywnie wpatrywał się w budynek, że aż rozbolały go oczy. Siedząca na drzewie Darci milczała. Nagle Taylor podniósł głowę. Czuł, że coś jest nie tak. Adam za długo był w środku, ale niepokoiło Taylora nie tylko to. Miał jakieś złe przeczucie, którego nie potrafił sprecyzować. Poprawił okulary i jeszcze raz obejrzał dom i otaczający go trawnik. Nic. Nie zauważył niczego szczególnego. - O co chodzi? - zapytała szeptem Darci, wyczuwając rosnący strach ojca. Dał jej ręką znak, żeby była cicho. Nie widział niczego niepokojącego, a jednak czuł, jak mu się podnoszą włosy na karku. Bezszelestnie ruszył z pagórka w stronę domu. Nie widział wiązek światła laserowego, a gdyby podszedł zbyt blisko, Darci nie byłaby w stanie go ostrzec, wysyłając mu swoje myśli, tak jak Adamowi. Jedyne, co mogła zrobić, to krzyczeć, Taylor jednak zdawał sobie sprawę, że każdy najmniejszy nawet hałas stanowiłby dla nich ogromne niebezpieczeństwo. Gdy Adam był w środku, nie mogli ryzykować. - Mam! - odezwał się na głos, kiedy wreszcie odkrył źródło swojego niepokoju. Było ciemno, więc z początku niczego nie widział. A jednak czarownica się ich spodziewała. I wiedziała, co mają zamiar zrobić. W oknach i drzwiach bardzo, bardzo wolno osuwały się metalowe kraty. Tempo było tak powolne, by osoba, która obserwowała dom z zewnątrz, niczego nie zauważyła i nie ostrzegła włamywacza. Kobieta wiedziała, że uwaga osoby obserwującej dom skupiona będzie na czerwonych snopach światła, a nie na kratach w oknach. - Darci! - zawołał w miarę głośno Taylor. - Okna! Spójrz na okna! W tym momencie podmuch jesiennego wiatru zerwał z drzewa tysiące suchych liści. Ich szelest zagłuszył słowa Taylora. - Co? - zapytała Darci. - Okna! - powtórzył Taylor. - Zobacz, co dzieje się z oknami! Szybko, każ Adamowi uciekać! Kiedy w końcu usłyszała, co ojciec mówi, i spojrzała w stronę domu, kraty zdążyły już zasłonić okna i drzwi do połowy. Osuwały się tak wolno, że Darci nie widziała ich ruchu. Nic dziwnego, że niczego nie zauważyła. Uciekaj! Uciekaj! Uciekaj! - krzyczała do Adama najgłośniej, jak potrafiła. Niestety, w środku nie było widać żadnego ruchu. Aż usiadła ze zdenerwowania. W panice zapomniała, że wciąż tkwi na drzewie i nad głową ma grube gałęzie. Uderzenie było tak silne, że świat zawirował jej przed oczami. Sekundę później osunęła się na swój konar,
ocierając policzkiem o szorstką korę. - O Boże! - jęknął Taylor, który obserwował Darci z dołu. Myśl! - rozkazał samemu sobie. Teraz wszystko zależało od niego. Co powinien zrobić? Kraty były już tak nisko, że jeszcze moment i Adam nie będzie mógł wydostać się z domu. Może gdyby, nie zważając na promienie lasera, pognał do domu i jakoś zablokował kratę... Najlepiej byłoby podłożyć pod nią coś ciężkiego. Nie namyślając się dłużej, zbiegł w dół ze wzgórza, dziękując Bogu, że zamiast przyjechać tym tanim samochodem wynajętym przez Adama, zdecydowali się wziąć range rovera. Był to dziwny pojazd. W porównaniu z większością samochodów, które na drogach zachowywały się jak konie wyścigowe, range rover Taylora był koniem pociągowym, powolnym i ociężałym. Jazda po autostradzie zawsze okazywała się straszną męką. Samochód był wielki, nieporęczny i ciężki jak wyładowana do pełna ciężarówka. Mimo napędu na cztery koła i układu wspomagającego kierownicę trudno wchodził w zakręty, a nawet zatrzymywał się na światłach. Dziecko na rowerku na trzech kółkach miało większe przyspieszenie. Niewątpliwą zaletą range rovera było jednak to, że potrafił się wspinać nawet po szklanej górze. I to mokrej. Taylor przejechał nim najdziksze ostępy Wirginii, Karoliny Północnej i Kentucky i wóz nigdy go nie zawiódł. Wjeżdżał na wzniesienia, pokonywał suche skalne wąwozy, przeprawiał się przez rzeki niczym łódka. Bez problemu przejeżdżał nad pniami i drzewami zagradzającymi górskie drogi. Dopóki rover choć jednym kołem dotykał podłoża, dopóty jechał do przodu. Teraz Taylorowi najbardziej przydał się ciężar tego pojazdu. A rover naprawdę sporo ważył - tysiące kilogramów stali, wyposażone w niezniszczalny silnik. Taylor w biegu wyjął z kieszeni kluczyki, wskoczył na siedzenie czerwonego rovera, uruchomił silnik i wrzucił bieg. Od piętnastu lat jeździł range roverami i był to jego trzeci samochód tej marki. Nieraz wspinał się nim po górach, ale jeszcze nigdy nie używał najniższego biegu, który według wielbicieli tych pojazdów uchodził za niezastąpiony podczas jazdy po „naprawdę trudnych terenach". - Zobaczymy, jak sobie poradzisz z naprawdę trudnym domem - powiedział na głos, naciskając pedał gazu. Range rover nigdy nie szarpał, ale przy takim momencie obrotowym i mocy po prostu nie było możliwości, żeby wóz nie szarpnął. Od podjazdu dzieliło go jakieś czterysta metrów, ale nie zamierzał zajeżdżać przed główne wejście. Włączył światła awaryjne i ruszył prosto na wzgórze przed domem, który za chwilę miał się stać więzieniem dla Adama. Range rover bez problemu wtaczał się na wzniesienie. Taylor wiedział, że jeśli chce zrobić w murze dziurę, będzie musiał naprawdę mocno uderzyć. Kiedy dotarł na sam szczyt pagórka, jadący na dwóch kołach rover zatrzymał się i uderzył o ziemię z taką siłą, że Taylor aż podskoczył na siedzeniu. Na szczęście zablokowała go kierownica, dzięki czemu nie rozbił sobie głowy o dach. Ruszając w dół ze wzgórza, Taylor był przygotowany na to, że za chwilę, kiedy przetnie wiązkę promieni laserowych, rozlegnie się ryk syren alarmowych. Tymczasem nadal wszędzie było cicho i spokojnie. Albo zabezpieczenia były tylko ozdobą, albo Adam jakimś sposobem zdołał wyłączyć alarm, kiedy wszedł do środka. Taylor nie miał jednak czasu, żeby się nad tym zastanawiać. W szybkim tempie zbliżał się do domu i próbował przygotować się na uderzenie. Wiedział, że nie zdąży wysiąść z samochodu przed kolizją. Gdyby zdjął nogę z pedału gazu, rover zatrzymałby się w miejscu. Światła awaryjne słabo oświetlały drogę, ale wystarczyły, by się przekonał, że kraty są tuż nad parapetami okiennymi. Adam nie miał już szans na ucieczkę! Range rover z rozpędem wpadł na ścianę budynku, robiąc w niej wielką dziurę, wjechał do jakiegoś pokoju i zatrzymał się dopiero pod schodami. Choć Taylor starał się trzymać prosto, głowa opadła mu na kierownicę. Stracił przytomność.
Kiedy range rover wpadł do środka budynku, Adam stał na szczycie schodów. Przez prawe ramię zwisało mu związane ciało młodej kobiety - miał nadzieję, że to jego siostra. Na lewym ramieniu niósł skórzaną torbę, a w niej zupełnie zwyczajne stare, zniszczone lustro. Silą, z jaką samochód staranował ścianę domu, była tak wielka, że Adam stracił równowagę. Spadając ze
schodów, starał się chronić związaną kobietę, ale i tak usłyszał jej stłumiony jęk, kiedy pojazd Taylora zatrzymał się przed schodami, a oni, splecieni w dziwnym uścisku, wylądowali na podłodze. Adam nie wiedział, co się dzieje. Chwilę wcześniej słyszał głos Darci, która wzywała go, by natychmiast opuścił budynek, on jednak nie mógł jeszcze wyjść, bo właśnie wiązał tę kobietę. Kiedy dotarł do domu i nacisnął klamkę, okazało się, że drzwi są otwarte. Serce podeszło mu do gardła. Był przekonany, że lada moment rozlegnie się wycie alarmu, tymczasem wokół panowała absolutna, ogłuszająca cisza. Wchodząc do środka, wstrzymał oddech. Był czujny i skoncentrowany, jego zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Pod swetrem, za paskiem, miał pistolet. Nikogo jednak nie widział ani nie słyszał. Przez chwilę nasłuchiwał w bezruchu, w końcu ostrożnie ruszył przed siebie i zajrzał do pierwszego pokoju po prawej stronie. Spodziewał się, że ktoś może go zaatakować, ale ciekawość zwyciężyła. Bardzo go interesowało, jak wygląda wnętrze tego domu. W jakich warunkach żyje kobieta, która była dla niego ucieleśnieniem zła? Adam dorastał w otoczeniu antyków o muzealnej wartości, ale był to prawdziwy dom. To, co teraz oglądał, domem nigdy nie było. Wyposażenie sprowadzono z jakiegoś ekskluzywnego salonu meblowego i porozstawiano po pokoju bez większej troski o stworzenie przytulnego wnętrza. Odnosiło się wrażenie, że nikt tu nigdy nie mieszkał. Adam nie zauważył żadnych przedmiotów osobistych, na kominku nie było zdjęć, a na ścianach obrazów. Na widok tego pomieszczenia aż przeszły go dreszcze. To miejsce miało w sobie coś dziwnego, choć na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tu zupełnie zwyczajnie. Dotknął dłonią pistoletu i przeszedł do jadalni. To samo. Brak przedmiotów osobistych i jakichkolwiek śladów życia. Czyżby ten dom był tylko przykrywką? Może czarownica mieszka w jakiejś innej części budynku, chroniona murem i kratami? A może to pułapka, by zwabić do niej Darci? Ogarnął go niepokój. Zostawił Darci prawie samą, był przy niej tylko Taylor. Kiedy to sobie uświadomił, jego niepokój zamienił się w panikę. W końcu nie znał Taylora zbyt dobrze. Napisał sporo książek o okultyzmie, a to znaczy, że musi mieć na ten temat ogromną wiedzę. Ciekawe, gdzie się tyle nauczył? Może był jednym z nich? A jeśli... Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić. W tym stanie nigdy nie wykona swojego zadania. Całe to gadanie o lustrze sprowadzało się do jednego: chciał odnaleźć kobietę z poddasza i zabrać ją jak najdalej stąd. Na tyłach domu znajdowała się kuchnia. Poświęcił kilka minut na sprawdzenie szafek i szuflad. Wszystkie były puste. Jeśli to jednak przykrywka, dlaczego Darci uznała, że dom jest pełen zła? Bezszelestnie ruszył po schodach na górę. Kobieta, której szukał, mieszkała na ostatnim piętrze. Czyżby wszystkie pułapki znajdowały się właśnie tam? Czy to tam ukrywało się zło, które wyczuwała Darci? Zatrzymał się na pierwszym piętrze. W korytarzu zauważył czworo zamkniętych drzwi. Czy powinien je zignorować i iść wyżej? A jeśli zza tych drzwi wyskoczy cała armia, gdy on będzie już na górze? Powoli i ostrożnie uchylił pierwsze drzwi i otworzył je na oścież. Kolejne bezosobowe pomieszczenie, tym razem była to sypialnia. Meble nie nosiły oznak użytkowania, zasłony nie pasowały do okien, nikt nawet nie próbował ich dopasować. Zdecydowanie za duża komoda zasłaniała część okna. W pokoju nie było nawet szczotki do włosów. Za sypialnią znajdowała się łazienka wyłożona białymi kafelkami. Śnieżnobiałe ręczniki pachniały nowością. Następna sypialnia wyglądała nieco inaczej. Wprawdzie, jak w poprzednich pomieszczeniach, tak i tu nie było żadnych osobistych rzeczy, a jednak wydawało się, że ktoś tu mieszka. Na łóżku leżała prosta biała kapa, która z pewnością nieraz była prana. Stylizowane meble dość dobrze udawały antyki, ale zdradzał je zbyt połyskliwy lakier. Po krótkim rekonesansie Adam wyszedł z pokoju. Kiedy wszedł do ostatniego pomieszczenia, jego żołądek aż się skurczył. Pierwsze, co zauważył, to żelazne łóżko, wyglądające na dziecięce. Pod ścianami stał stolik i kilka półek z książkami. Gdyby nie wystrój wnętrza, pokój mógłby uchodzić za zupełnie zwyczajny. Na ścianie nad łóżkiem wymalowano wieżę, symbol z talii kart do tarota. Adam od razu rozpoznał ten kształt. Nosił go na własnej piersi. Pieprzyki na ręce Darci układały się dokładnie w ten sam kontur.
Na dwóch przeciwległych ścianach wisiała kolekcja broni. Eksponaty ułożono we wzory, jakie widział w średniowiecznych europejskich zamkach. Kiedy uświadomił sobie, że to pokój dziecięcy, zrobiło mu się niedobrze. W głębi duszy wiedział, że dorastała tu jego siostra. W pośpiechu zajrzał do przylegającej łazienki. Pomieszczenie było zupełnie sterylne, więc szybko wyszedł. Nie mógł powstrzymać natłoku myśli. Obrazy, jakie tu zobaczył, mieszały się ze słowami Taylora. Czy to możliwe, żeby jego siostra połączyła siły z kobietą, która kierowała sabatem? Choć z całego serca pragnął jak najszybciej zabrać siostrę z tego strasznego miejsca, wiedział, że nie powinien jej tak od razu ufać. Najpierw będzie musiała mu udowodnić, że... Postawił stopę na schodach, gotów wejść na piętro, ale nagłe się zatrzymał. Nie mógł uwolnić się od jakiegoś niepokojącego obrazu, który wrył mu się w pamięć. Co to było? Na chwilę zamknął oczy, próbując przypomnieć sobie, co widział. Coś nie dawało mu spokoju, nie pasowało do tego miejsca. Coś było nie tak. Długo nie potrafił określić, co wzbudziło jego zaniepokojenie. Dopiero kiedy postawił nogę na drugim stopniu, wszystko stało się jasne. W tym domu wszystko, oprócz wiszącej na ścianach broni, było nowe i bezosobowe. Żaden z antyków nie był tak naprawdę stary, owszem, wiele rzeczy zostało postarzonych przez producenta, tak by wyglądały na wysłużone, ale Adam od razu poznał, że to imitacje. A jednak nie wszystkie przedmioty były podróbkami. Adam odwrócił się i prawie biegiem wrócił do sypialni z białą kapą. Na ścianie wisiały trzy malowidła, przedstawiające te cudne różyczki, które tak uwielbiają dekoratorzy wnętrz. Adam tylko raz spojrzał na obrazki i od razu wiedział, że rama na końcu szeregu jest autentyczna. Nawet najlepszy konserwator nie potrafiłby postarzyć drewna w ten sposób, by tak wyglądało. Adam jednym susem, jak kocur, przeskoczył łóżko i zdjął obraz ze ściany. Wystarczyło, że go dotknął, i nabrał pewności, że ma rację. Tak, to był autentyk, co najmniej piętnastowieczny. Drżącymi rękami odwrócił obraz i postukał z tyłu. Spod tektury wysunęło się szkło, do którego przylepione było płótno z różyczkami. Kiedy odwrócił obraz, okazało się, że w rękach trzyma lustro. Spojrzał w nie, ale niczego nie zobaczył. Nie miał czasu, żeby gratulować sobie sprytu. Lustro wraz z ramą wepchnął pod sweter, zapiął na wierzchu pasek od spodni, zabezpieczając je w ten sposób przed wypadnięciem, i pobiegł na górę. Na samym szczycie schodów znajdowały się tylko jedne drzwi. Wiedział, że ona tam na niego czeka, nie wiedział natomiast, czy ma broń. Czy gdy otworzy drzwi, przywita go lufa pistoletu? A może strzała z łuku? Uchylił drzwi i przypadł do ściany, czekając, co się wydarzy. W środku panowała cisza. Ostrożnie wystawił głowę i zajrzał do pokoju. Siedziała na krześle, zwrócona twarzą do drzwi. Wydawało się, że na niego czekała. Wysokie wiklinowe krzesło przypominało tron. Wszędzie by ją rozpoznał. Miała spojrzenie tak charakterystyczne dla członków jego rodziny, zielone oczy i dołe-czek w brodzie. Włosy spięte w kucyk spływały luźno przez jedno ramię, aż na kolana. Ciekawe, czy były kiedykolwiek ścinane. Przez sekundę stał oparty o ścianę. Nie, to nie była najlepsza pora na sentymenty. Możliwe, że ta kobieta jest z nim spokrewniona, ale wychowała ją czarownica i na pewno miała na nią wpływ. Adam wyciągnął pistolet i wszedł do pokoju. Przez cały czas miałjąnaoku. Jej ładna twarz była prawie zupełnie pozbawiona wyrazu. Po prostu na niego patrzyła, jak gdyby wiedziała, co mu chodzi po głowie. Nie, pomyślał Adam, patrzy tak, jakby wiedziała, co on za-mierza zrobić. Kiedy w milczeniu wyciągnęła do niego ręce, składając nadgarstki, na moment poczuł się bardzo dziwnie. A więc to prawda, wszystko, co mu mówiono, było prawdą. Porwano ją, żeby czytała w magicznym lustrze. Widziała w nim przyszłość. Wiedziała, co on ma zamiar zrobić, i to lepiej od niego. Adam nie tracił więcej czasu na rozmyślanie o tym, co ona wie, a czego nie wie. Na oparciu fotela zobaczył kilka jedwabnych szali. Schował pistolet za pasek spodni i szybko związał jej ręce. Kobieta nie przemówiła ani słowem, a on był jej za to wdzięczny. Kiedy związywał jej nogi w kostkach, usłyszał głos Darci, która wołała, aby natychmiast uciekał! Co ona tam
widzi? - zastanawiał się. Czy wyczuła jakieś niebezpieczeństwo, grożące mu ze strony tej kobiety? Błyskawicznie zakneblował jej usta. Nie mógł ryzykować, że jednak ostrzeże kogoś, kto na niego czeka. Gdy skończył ją związywać, rozejrzał się po pokoju. Na małym wiklinowym stoliku pod ścianą zauważył niewielkie lustro w złotej ramie. Od razu poznał, że to prawdziwe złoto, wysadzane najprawdziwszymi brylantami, szmaragdami i rubinami. Wiedział, że rama jest warta setki tysięcy dolarów, a może i więcej. Nie miał ochoty na ten skarb, ale czuł, że lustro ustawiono w tym miejscu właśnie dla niego. Kto mógł to zrobić? Jeśli to ta kobieta, jego siostra, to czy przyniosła je tutaj, by go zmylić? W takim razie miał rację, nie ufając jej. Uśmiechnął się do niej. Miał nadzieję, że kobieta uzna jego zadowolenie za oznakę zwycięstwa i pomyśli, że jest przekonany, iż właśnie znalazł prawdziwe lustro. Podniósł je i zajrzał, ale niczego w nim nie zobaczył. - To dowód, że nie jestem prawiczkiem - powiedział na głos. W tym momencie zakneblowana kobieta za jego plecami wydała jakiś dziwny odgłos. Zabrzmiało to jak śmiech. Adam pomyślał, że zwariował. Przecież niemożliwe, żeby w tej sytuacji śmiała się z jego dowcipów. Nie tracił jednak czasu na dalsze rozmyślanie. Na ścianie zauważył skórzaną torbę, która na pewno została tam powieszona po to, by miał w czym wynieść lustro. Chwycił torbę i wrzucił do niej lustro w złotych ramach. Korzystając z tego, że stoi za plecami branki, ukradkiem wyjął spod swetra pierwsze lustro i po cichu schował je do torby. Zarzucił worek na ramię, podszedł do kobiety i jedną ręką przewiesił ją sobie przez drugie ramię, co było nie lada wyczynem, zważywszy na to, że była prawie jego wzrostu. Właśnie znajdowali się na szczycie schodów, wiodących na parter, kiedy rozpętało się piekło i wielki czerwony samochód staranował ścianę budynku. Adam spojrzał na dół. Na kierownicy pojazdu dostrzegł głowę Taylora. Taki wyczyn mógł oznaczać tylko jedno: nie było już ani sekundy do stracenia. Schody się zawaliły, więc nie mógł iść tą drogą. Nie wahał się zbyt długo, zeskoczył na dach range rovera i ostrożnie położył na nim kobietę. Patrzyła na niego, desperacko usiłując coś powiedzieć, ale nie chciał tego słuchać. Co mogła mówić? Że pożałuje, iż ją porwał? A może dziękowała mu za uratowanie? Nie miał czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Zeskoczył z samochodu, otworzył drzwi i popchnął Taylora na fotel pasażera. Cóż, nie było czasu na uprzejmości. Co jest? - zastanawiał się Adam. Choć samochód wybił w ścianie budynku ogromną dziurę, wciąż nie odezwał się żaden alarm. Co gorsza, nie słyszał, by Darci wołała, że majak najszybciej uciekać. Dlaczego nie podpowiadała mu, jak ma się stamtąd wydostać? Gdzie ona się podziała? Adam zdjął kobietę z dachu samochodu i położył ją na tylnym siedzeniu, a sam usiadł za kierownicą. Błagam, rusz, modlił się w duchu. Silnik wciąż chodził, więc może się uda? Wrzucił wsteczny bieg i nacisnął gaz. - Dzięki - szepnął, kierując oczy ku niebu. Wycofał samochód po gruzie i wyjechał z domu dziurą, która wybił Taylor. Czuł, że przednie koła o coś drapią, a spod maski wydobywa się dym, ale na szczęście wóz jakoś jechał. Kiedy dotarł na wzgórze, wyskoczył z samochodu i spojrzał w górę, między gałęzie drzewa. - Darci! - krzyknął, jako że nie było już potrzeby zachowywać ciszy. Tu jestem, usłyszał w myślach cichą odpowiedź. Jestem... - Aaaaaaaaaa! - zawołała, spadając. Widocznie ocknęła się, słysząc głos Adama, ale straciła równowagę i zsunęła się z gałęzi. Adam złapał ją, lecz siła uderzenia była tak duża, że zachwiał się i przewrócił na ziemię. - Adamie, kochany. - Darci objęła jego głowę i zaczęła go całować. - Nic ci nie jest? - Nie - wydusił z siebie. - Musimy uciekać. Dasz radę wsiąść do samochodu? Wciąż miał zawroty głowy, po tym jak na niego spadła, ale nie chciał, żeby coś zauważyła. Kiedy się podniósł i wziął głęboki wdech, wiedział, że złamał kilka żeber. - Jesteś ranny - powiedziała. Adam zauważył, że Darci przechyla się na bok. A więc i ona miała jakieś obrażenia. - Dasz radę wsiąść do samochodu? - powtórzył. - Musimy się stąd wynieść. I to szybko.
- Tak, oczywiście. - Usiądź z tyłu - powiedział i otworzył jej drzwi, cały czas trzymając się przy tym za bok. - Uważaj. Ona tam jest. Przez upiorną sekundę Darci myślała, że Adam ma na myśli czarownicę, ale kiedy zajrzała do środka, zobaczyła, że na tylnym siedzeniu leży związana i zakneblowana jakaś kobieta. Darci od razu poczuła, że nie ma w niej zła. Nie namyślając się zbyt długo, podniosła jej głowę i ułożyła ją sobie na kolanach. Potrafiła rozpoznać zło. Wiedziała, że ta kobieta zła na pewno nie była. Adam usiadł za kierownicą. Tymczasem Taylor zdążył odzyskać przytomność. - A ty dokąd jedziesz? - zapytał zachrypniętym głosem. - Jak najdalej od niej - odparł Adam. - Mam to, czego szukałem, więc stąd znikamy. - Będzie się mścić - Taylor mówił szeptem. - Wypuść mnie. - Co takiego?! - oburzył się Adam. Samochód był poważnie uszkodzony, mógł rozsypać się w każdej chwili, należało więc jak najszybciej się stamtąd ewakuować. - Będzie chciała się na kimś zemścić, więc daj mi wreszcie wysiąść! - zażądał zdecydowanym głosem Taylor. Wysiłek tak go osłabił, że opadł na oparcie fotela i zamknął oczy. - Wszyscy się stąd wynosimy - powiedział cicho Adam. - Teraz już na pewno wie o Darci. - Taylor mówił z wielkim trudem, ale w jego głosie słuchać było zdecydowanie. – Moja córka już nigdy nie będzie bezpieczna. Ta kobieta wszędzie ją znajdzie. -I ty chcesz ją powstrzymać, tak? - zapytał Adam. - Ciekawe jak? Nawet nie wiesz, jak ona wygląda. A poza tym jesteś ranny. - Ale ja wiem - odezwał się głos z tylnego siedzenia. Głos, którego ani Adam, ani Taylor nigdy wcześniej nie słyszeli. - Zdjęłaś jej knebel? - zapytał przerażony Adam, zerkając na Darci we wstecznym lusterku. - Uciskał ją - odparła buntowniczo. - Nic o niej nie wiemy. Może być... - Braciszku, przecież ty wszystko o mnie wiesz – powiedziała kobieta i z pomocą Darci usiadła, by popatrzeć na Adama w lusterku. - Pomogę wam ją pokonać, ale sama nie dam rady. Już prawie świta, powinniśmy odpocząć. Czy możemy gdzieś się ukryć i odpocząć? Dziś jest ta noc. Jeśli jej nie powstrzymamy, jej moc się podwoi. - Miała dziwny akcent. Każde słowo wymawiała bardzo wyraźnie, jak gdyby uczyła się mówić, czytając książki, a nie rozmawiając z ludźmi. - Dlaczego? - zapytał Taylor, odwracając się do kobiety. - Jak? Ma jakiś plan? - Wiedziała o was. Część zobaczyła w lustrze. Ja widziałam wszystko, ale ją okłamałam. Często nie mówiłam jej prawdy. Ostatnio ma kogoś innego, kto też potrafi czytać w lustrze, więc mnie sprawdza. Nie macie prawdziwego lustra. Maje ona. Więzi dzieci, które chce dziś złożyć w ofierze. Muszę ją powstrzymać. - Nie będziesz sama! - oświadczył Taylor i wyprostował się na siedzeniu, by złapać oddech. - Ja też wam pomogę - zaofiarowała się cicho Darci. - Och, do diabła! - mruknął pod nosem Adam. - Nie przeklinaj - powiedziały równocześnie obie kobiety, po czym spojrzały na siebie i choć sytuacja była poważna, uśmiechnęły się. Siedzący na przednim fotelu Taylor także się uśmiechnął. Tylko Adam był wciąż zdenerwowany. Gdyby był sam, chętnie by się zgodził, żeby tam wrócić i ścigać czarownicę, ale przecież teraz miał Darci. I siostrę, pomyślał, zerkając we wsteczne lusterko. Spojrzał na zbolałego Taylora i uświadomił sobie, że właśnie zyskał rodzinę. Nie był już kimś obcym, intruzem. Miał swoją własną rodzinę. Teraz, kiedy zdobył to, o czym zawsze w życiu marzył, miał ryzykować, że w ciągu jednej nocy wszystko straci?
Rozdział szesnasty
Myślę, że bezpieczniejszego miejsca nie znajdziemy - stwierdził z rezygnacją Adam, zajeżdżając pogruchotanym range roverem na parking za tanim motelem. Zatrzymał się pod drzewem, tak by nie było ich widać z drogi ani z parkingu. Zostawiwszy pasażerów w samochodzie, obudził właściciela motelu i zapłacił gotówką za pokój z dwoma dużymi łóżkami. Cały czas zastanawiał się, jak przekonać Darci, by zrezygnowała z udziału w wyprawie, na którą zamierzali się dziś wybrać. Adam wiedział, że wieczorem wróci do podziemnych korytarzy albo pójdzie w jakieś inne miejsce, gdzie miało się odbyć „to". Wzmianka o dzieciach pomogła mu w podjęciu decyzji, nie chciał jednak, by Darci się w to angażowała. Dopóki starczy mu sił, będzie próbował zapobiec tragedii kolejnego dziecka, ale nie zamierzał narażać Darci, Taylora ani nawet tej nowej osoby... siostry. Za każdym razem, kiedy na nią patrzył, widział ten jej pokój z namalowaną nad łóżkiem wieżą. Biorąc pod uwagę warunki, w jakich została wychowana, ta kobieta mogła być równie potworna jak czarownica, u boku której dorastała. Wprawdzie przyznała, że lustro, jakie na jej oczach zabrał, nie było tym prawdziwym, ale Adam nadal nie mógł się przełamać, żeby jej pokazać to drugie. Sam niczego w nim nie widział, lecz może Darci się uda? A może nie? Jedynym sposobem, żeby się o tym przekonać, było pokazanie lustra siostrze, a tego nie mógł zrobić. Przynajmniej nie teraz. Może później, wieczorem, kiedy trochę odpoczną, znajdzie moment, żeby gdzieś na osobności pokazać lustro Darci. Kiedy wrócił z kluczem od pokoju, wszyscy troje czekali na niego obok samochodu. Adam przyglądał się ich twarzom oświetlonym ostrym światłem motelowego neonu. Taylor nie wyglądał najlepiej. Na jego czole ciemniał wielki siniec, a rękę trzymał w dziwnej pozycji. Darci miała przekrwione oczy, wyglądała na wyczerpaną i zdezorientowaną. Za plecami Darci stała kobieta, która bez wątpienia była jego siostrą. Kiedy tak patrzył na jej związane ręce, musiał przyznać, że wygląda jak prawdziwa bohaterka. Była niezwykle wysoka. Podczas tego całego zamieszania jej czarne włosy spłynęły kaskadą po białej bluzeczce, dokładnie zapiętej pod szyją. Miała na sobie długą bawełnianą spódnicę, a na gołych stopach sandały. Gdy tak spoglądała na niego buntowniczo, Adam pomyślał, że nie chciałby być jej wrogiem. Choć na razie jej słowa się sprawdziły, choć była jego siostrą i nie opierała się, kiedy ją zabierał, Adam cały czas pamiętał, że nie wolno jej ufać. Otworzył drzwi do motelu i przepuścił całą trójkę. Kiedy ona go mijała, nie mógł się powstrzymać i powiedział: - Nie ufam ci. - A zatem jesteś głupcem - odparła i z podniesioną głową weszła do środka. Wszyscy byli już w pokoju, więc Adam zamknął drzwi. - Powinniśmy się trochę przespać - zasugerował, zerkając na dwa łóżka. W innych okolicznościach najrozsądniej byłoby umieścić dwie kobiety razem, ale Adam nie chciał się zgodzić, by Darci spała z osobą mierzącą ponad metr osiemdziesiąt. - Adamie! - wyrwała go z zamyślenia Darci. - Zachowujesz się okropnie. - Zgadzam się - poparł ją Taylor, siadając na jednym z dwóch krzeseł znajdujących się w pokoju. - Twoja siostra już dość się w życiu nacierpiała, mógłbyś jej oszczędzić tego barbarzyństwa. Doprawdy, spójrz tylko na nią - powiedział, odwracając się do stojącej przy drzwiach kobiety. Była wysoka i piękna. Miała w sobie pewną dostojność, mimo że jej ubranie już dawno wyszło z mody, a ręce miała spętane szalem. Przypominała romantyczną bohaterkę z powieści o klanach, wojnach i honorze. - Kogoś mi przypomina - ciągnął dziwnym głosem Taylor. Darci spojrzała na ojca ze zdziwieniem. Od chwili gdy ujrzał tę dumną, posągową kobietę, nie mógł oderwać od niej oczu. - Mnie też - powiedział Adam - ale nie wiem kogo.
- Królową - Darci uśmiechnęła się ciepło. - Wygląda jak królowa. Słysząc te słowa, kobieta odwzajemniła jej uśmiech, ale nie pochyliła głowy i nie przestała patrzeć na brata tym wyzywającym spojrzeniem. - Boadicea - stwierdził Adam. - Przypomina mi wojowniczą królową Boadiceę. W tym momencie cała jej wyniosłość znikła i kobieta uśmiechnęła się szeroko, a po chwili zaczęła się głośno śmiać. Ogarnięta niepohamowaną wesołością, usiadła na brzegu łóżka. - Och, ktoś się śmieje z twoich żartów - zdumiała się Darci. - Jeśli miałeś jakieś wątpliwości co do waszego pokrewieństwa, to masz najlepszy dowód. Śmiech siostry sprawił Adamowi ogromną przyjemność, tyle że sam nie widział w swoich słowach niczego zabawnego. Boadicea była królową, która w pierwszym wieku naszej ery poprowadziła Brytyjczyków przeciwko Rzymianom. I co w tym takiego śmiesznego? Kobieta zwróciła się w stronę Adama. - Mam na imię Boadicea. - Bardzo trafnie - zauważył Taylor, nie spuszczając z niej wzroku. Darci dopiero teraz się rozluźniła. Może Adam przesadzał z ostrożnością wobec siostry, ale skoro śmiała się z jego mało zabawnych żartów, Darci była pewna, że wkrótce się polubią. - Czy ktoś oprócz mnie jest głodny? - zapytała. Mężczyźni nie odpowiedzieli. Adam podejrzliwie przyglądał się Boadicei, jak gdyby próbował ją rozszyfrować, natomiast Taylor patrzył na nią tak, jakby się w niej zakochał. Tymczasem ona całą uwagę skupiła na Darci. Można było odnieść wrażenie, że zupełnie lekceważy obecność mężczyzn. - Jak myślisz, czy możemy gdzieś dostać coś, co wy nazywacie junk food? Bardzo pragnę skosztować czegoś takiego. - Och, na tym się wychowałam - oznajmiła radośnie Darci. - Tu zaraz, po drugiej stronie ulicy jest sklep spożywczy, więc... - Ja pójdę - zaofiarował się Taylor. - Przyniosę wszystko, czego chcecie. - Nie, ja pójdę - uciął dyskusję Adam. - To mój obowiązek. Darci spojrzała na mężczyzn ze zdziwieniem. Czyżby kłócili się o to, który z nich zdobędzie pożywienie dla tej niezwykle pięknej kobiety? Skrzywiła się i zerknęła na Boadiceę. - Znasz powiedzenie: „Mężczyźni są prości"? - Gorzej - odparła Boadicea. - Ona twierdzi, że w ogóle są kompletnie bezużyteczni. Obie roześmiały się serdecznie. Z trudem powstrzymując się od komentarza na temat tego, co usłyszał, Adam spojrzał na zegarek. - Jest czwarta rano. Powinniśmy się przespać. Później zastanowimy się... zaplanujemy wieczór. Ze śniadaniem musimy poczekać, aż otworzą sklep. Jeśli chodzi o spanie, to proponuję... - Adam nie dokończył myśli. Skoro ta kobieta jest jego siostrą i nie ma wobec nich wrogich zamiarów, powinna spać z Darci. Prawda była jednak taka, że sam pragnął wziąć Darci w ramiona, ale nie wiedział, jak to osiągnąć, nie mówiąc o tym wprost. Taylor domyślał się, czego chce Adam. Wstał i nie tracąc czasu na subtelności, stwierdził: - Nie znamy Boadicei, dlatego nie możemy jej ufać. – Zerkając na nią kątem oka, zauważył, że ją ta uwaga zezłościła. - Uważam, że między nią a drzwiami powinien spać mężczyzna. - On? - zapytała Boadicea, związanymi rękami wskazując Adama. W jej głosie słychać było drwinę. - Nie! - zaprotestował Adam. - Ja... - Choć gorączkowo próbował, nie potrafił wymyślić żadnego sensownego powodu, dla którego to on powinien spać z Darci. - Nie jest przecież właściwe, żeby ojciec i córka spali w jednym łóżku, a brat i siostra w drugim. - Przecież wy nawet nie zmieścicie się razem - poparła go Darci. - Spójrz na nią, jest prawie tak wysoka jak ty. Będzie wam za ciasno, możecie nawet spaść na podłogę. Wszyscy troje zmieszani spojrzeli na Darci. Łóżka były naprawdę duże. Po chwili jednak uśmiechnęli się ze
zrozumieniem. - Racja - zauważył Adam. - To doskonałe rozwiązanie. Dobra, kto pierwszy idzie do łazienki? - Ja! - zawołała Darci i wybiegła z pokoju.
Darci obudziła się z głębokiego snu w ramionach Adama. Z początku była zbyt zmęczona i zdezorientowana, by zrozumieć jego stłumione jęki. Kiedy kilka godzin wcześniej kładła się obok niego, była przekonana, że za nic w świecie nie uśnie i umrze z rozkoszy. - Jeśli będziemy naprawdę cichutko - wyszeptała, tuląc się do niego - możemy się teraz kochać. Adam musnął wargami jej ucho. - Obiecuję ci, Darci T. Monroe, że jeśli wyjdziemy z tego żywi, to pięć minut po tym, jak powiesz mi to, czego chcę się dowiedzieć od lustra, nie będziesz dziewicą. Przysięgam na wszystkie świętości - powiedział cicho. - Hej! Chyba mi tu nie zemdlejesz? - Może? A będziesz mnie całował, kiedy zemdleję? - Nie mogę cię całować, bo zupełnie stracę nad sobą panowanie. Wystarczy, że trzymam cię w ramionach. I tak natychmiast wpadam w szał. I przestań się wiercić! Darci przysunęła się do niego i zamarła w bezruchu. Wprawdzie nigdy nie powiedział, że ją kocha, ale czuła, że może tak być. Właściwie od samego początku miała wrażenie, że się nią interesuje. Zawsze patrzył na nią tak, jakby była kimś wyjątkowym. - Może zdejmiesz zegarek? - zasugerował szeptem. Darci wciąż miała na sobie jednoczęściowy trykot, a na ręce piękny nowy zegarek, który jej podarował. - Nie - odparła. - Będę go nosić codziennie, do końca życia. Chcę być z nim pochowana. - Do tego czasu kupię ci tuzin innych, a wtedy ten drobiazg przestanie cię interesować. Darci musiała wziąć głęboki oddech, zanim zdecydowała się odpowiedzieć. Wiedziała, o co mu chodziło... bała się nawet w myślach wypowiedzieć to słowo... małżeństwo. Pragnęła wierzyć, że ten sen się spełni, ale jednocześnie chciała być z nim szczera. - W innych okolicznościach pewnie byś mnie nie polubił. Teraz jestem ci potrzebna, żeby czytać w lustrze, jestem dla ciebie ważna. Dorastałam w niezbyt szczęśliwych warunkach. Są rzeczy, które mogą sprawić, że zmienisz o mnie zdanie. Ja... Adam zamknął jej usta pocałunkiem. Nie był to tak namiętny pocałunek jak wcześniej, bo obawiał się, że nie potrafiłby przestać. Na szczęście ten pocałunek wystarczył, by zamknąć jej usta i nie pozwolić dokończyć tego zdania. - Nie chcę nigdy więcej słyszeć takich rzeczy- powiedział. - Polubiłem cię na długo przedtem, nim przekonałem się, że potrafisz siłą umysłu rządzić ludźmi. Darci, pamiętaj, że dużo w życiu podróżowałem, widziałem cały świat, poznałem wielu ludzi. Możesz mi wierzyć: jesteś wyjątkowa. A to, gdzie się wychowałaś, nie ma tu nic do rzeczy. - To dobrze czy źle? - zapytała poważnie. - Dobrze. A tak nawiasem mówiąc, czy możesz mnie nauczyć, jak się rzuca czar zenobyrski? - A co to takiego? - Czar unieruchamiający. Uczyłaś się o tym w college'u, pamiętasz? Na kursie czarów. Darci uśmiechnęła się. Powoli ogarniała ją senność. - Nie studiowałam czarów, tylko poezję. - Ach, ty wredna, kłamliwa... - zaczął, parodiując jej słowa, ale nie dokończył, bo Darci już spała. Pocałował jej włosy i sam także zamknął oczy. Ona jednak wcale nie zasnęła. Nie była pewna, ale podejrzewała, że może będzie chciał zaczekać, aż ona zaśnie, i sam pójdzie zbadać podziemne korytarze. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby zamknął ich w pokoju i zostawił bez samochodu. Wiedziała, że Adam zawsze był samotnym wojownikiem i że tym razem zachowywał się
tak samo. Nie mogła ryzykować, że będzie próbował ratować ich na własną rękę. Przytuliła się do niego i za pomocą Prawdziwej Perswazji spróbowała go wyciszyć i uśpić. Kilka godzin później obudziły ją jego jęki. - Co mu jest? - zaniepokoił się Taylor, pochylając się nad ich łóżkiem. - Możesz go uspokoić? - Nie. - Darci zmarszczyła czoło. - Próbowałam, ale wpadł w jakiś trans, nie mogę do niego dotrzeć. - Adamie. - Taylor pochylił się nad córką i lekko potrząsnął ramieniem śpiącego. Widział, że Darci się skoncentrowała i próbuje wpływać na Adama siłą umysłu. Nie był pewien, czy chce go uspokoić, czy obudzić. Leżąca w drugim łóżku Boadicea nie ruszała się mimo zamieszania. Adam nagle zamachnął się i omal nie uderzył Taylora pięścią w szczękę. - Obudź go! - polecił córce. - Przeżywa jakiś koszmar. Darci przez całe życie używała swojej mocy tylko w błahych sprawach. Skłonienie bimbrownika do kupna psa nie wymagało większej koncentracji. Dotarcie do pogrążonego w transie Adama okazało się wielkim wysiłkiem. Po uderzeniu o konar drzewa wciąż bolała ją głowa, o czym nikomu nie powiedziała, a stosowanie Prawdziwej Perswazji dodatkowo wzmagało ból. Darci jednak na to nie zważała. Skoncentrowała się tak mocno, że pokój i cały świat przestał dla niej istnieć. W pewnej chwili zupełnie przestała odczuwać swoje ciało, zjednoczyła się ze swoim umysłem, stała się czystą energią, która mogła się przemieszczać i robić to, czego Darci chciała. Odnalazła Adama i, tak jak potrafiła, weszła w jego umysł. Ból głowy był nieznośny. Darci zablokowała go, obawiając się, że Adam może odczuć jej cierpienie, i skupiła się na wyciszeniu jego udręczonego umysłu. Wyobraziła sobie, jak złota poświata otula jego ciało, przynosząc mu spokój i ukojenie. - Darci! - usłyszała głos ojca. - Darci! Wróć do nas! Powoli otworzyła oczy i spojrzała na ojca. Potrząsał nią, trzymając ją za ramiona. Kiedy się ocknęła, objął ją i przytulił do siebie. -Córeczko, myślałem, że cię straciłem. Wyglądałaś jak nieżywa. Nie wyczuwałem twojego pulsu. Przestałaś nawet oddychać. Mimo silnego bólu w szyi Darci odwróciła się i spojrzała na Adama. Spał spokojnie, ale czuła, że jest bliski przebudzenia. - Dobrze się czujesz? - zapytał Taylor, przyglądając się jej z troską. - Jeszcze nigdy nie widziałem nikogo w tak głębokim transie. Pewnie nawet byś nie poczuła, gdyby przejechał po tobie pociąg. - Tak, oczywiście. - Darci próbowała się uśmiechnąć, żeby rozwiać jego niepokój. - Muszę iść do łazienki. - Jasne. - Taylor odkrył kołdrę, by mogła wstać z łóżka. Całą siłą, jaka jej została, skoncentrowała się na tym, by nie osunąć się na podłogę, kiedy postawiła stopy na dywanie. Nie chciała martwić ojca. Cały czas podkurczał lewą rękę, a siniec na jego czole niebezpiecznie pociemniał. - Naprawdę, nic mi nie jest - powiedziała. - Ja tylko... - Gestem głowy wskazała łazienkę. Taylor odsunął się, robiąc jej miejsce. Darci powoli dotarła do łazienki, ostatkiem sił zamknęła drzwi, a kiedy była już sama, osunęła się na kolana i zwymiotowała do toalety wszystkim, co jej ciążyło. Choć nic już w niej nie zostało, jej ciałem nadal targały torsje. Żołądek kurczył się, aż miała wrażenie, że przykleił się do kręgosłupa. Długo i dokładnie płukała usta, próbują pozbyć się zapachu wymiocin. Nie chciała, żeby pozostali dowiedzieli się, że wymiotowała. Ukryła, że tak mocno uderzyła się w głowę. W samochodzie, podczas gdy Adam prowadził i upierał się, że nie chce kontynuować wyprawy, a Boadicea siedziała w milczeniu obok niej, Darci cieszyła się, że obecność siostry odwraca uwagę Adama od niej. Dzięki temu nie zauważył, że ciągle wycierała krew chusteczkami higienicznymi, które znalazła na tylnym siedzeniu samochodu ojca. Kiedy dotarli do motelu, od razu pobiegła do łazienki, by zmyć z głowy i włosów ślady krwi. Choć minęło kilka godzin, z rany nadal sączyła się krew, a głowa nie przestawała boleć. Darci jednak nie zamierzała pozwolić, by rana przeszkodziła jej w udziale w dzisiejszej wyprawie, tak samo jak ojcu nie przeszkodzi boląca ręka. Adam udawał, że nic mu nie jest, lecz Darci wiedziała, że bolą go żebra. Z całej
czwórki tylko Boadicea była cała. Kiedy wróciła do pokoju, Adam siedział na łóżku. - Wybaczcie, że narobiłem tyle zamieszania - powiedział. Darci zauważyła, że stara się, by zabrzmiało to beztrosko. Boadicea nie spała; leżała w bezruchu na drugim łóżku. Darci pomyślała, że pewnie jest przyzwyczajona do bycia cicho i słuchania. - Chcę, żebyś nam powiedział, co się wydarzyło, kiedy byłeś dzieckiem. Skąd wziął się ten znak na twojej piersi? – zażądał Taylor. - Uważam, że przynajmniej tyle nam się należy. - Mówiąc to, wskazał wzrokiem Boadiceę, tak jakby wypowiadał się i w jej imieniu. Widząc, że Boadicea kiwnęła głową, Darci zaczęła się zastanawiać, czy minionej nocy coś między nimi zaszło. Czy ojciec opowiedział jej o sobie? O Darci? O Adamie? Bez względu na to, czym byli zajęci, Darci wyczuwała, że tę piękną kobietę i jej ojca połączyła jakaś niewidzialna więź. Chciała go o to zapytać, ale ojciec miał rację, że teraz potrzebne im były nieco inne informacje. Gdyby Adam opowiedział o tym, co przeżył jako dziecko, bardzo by im wszystkim pomógł. Może' w ten sposób dodałby im odwagi? Adam z początku protestował, ale kiedy spojrzał Taylorowi w oczy, przestał. W końcu się zgodził, lecz zanim zaczął opowieść, dłuższy czas milczał. Jeszcze nigdy nikomu o tym nie mówił. - Powiedziano mi, że kiedy miałem trzy lata, moi rodzice zginęli w katastrofie lotniczej - odezwał się drżącym, pełnym emocji głosem. - Odesłano mnie do Kolorado, gdzie mieszkałem w ogromnym domu moich rozwrzeszczanych i szalenie płodnych krewnych nazwiskiem Taggert. - Wziął głęboki oddech. - Prawda jest jednak taka, że jako trzylatek zostałem porwany, w rezultacie czego zginęli moi rodzice. - Urwał. Darci z trudem powstrzymała się przed wygłoszeniem uwagi o tym, że musiało mu być ciężko żyć z takim poczuciem winy. Nie, nie chciała mu przerywać. Próbowała go uspokoić za pomocą Prawdziwej Perswazji. Mówiła mu, że jest bezpieczny w otoczeniu ludzi, którzy go kochają. - Do dziś nikt dokładnie nie wie, co się stało - podjął swoją opowieść Adam. - Zawsze byłem samodzielnym dzieckiem. Uwielbiałem bawić się w chowanego. Tamtego dnia, w Nowym Jorku, ukryłem się, kiedy mama kupowała dla mnie ubranka. Później mama opowiadała policji, że spod wieszaka z ubraniami wystawał mój bucik, więc nie miała powodu do niepokoju. Spokojnie robiła zakupy, bo widziała, gdzie jestem. Kiedy po mniej więcej dziesięciu minutach była wolna, podeszła do wieszaka i odsunęła ubrania, żeby mnie wystraszyć. Wtedy okazało się, że był tam tylko mój bucik. Darci wyobraziła sobie panikę, w jaką na pewno wpadła jego matka. Prawdziwy szok. Wzięła Adama za rękę. - Godzinę później policja przeszukała cały sklep, wezwano nawet FBI. Minęło kilka dni i nic się nie wydarzyło. Żaden porywacz nie skontaktował się z rodzicami. Nikt nie zażądał okupu. Po trzech dniach rodzice wymknęli się z mieszkania i od tej pory ślad po nich zaginął. Do dziś nie wiadomo dlaczego. Czy otrzymali jakąś wiadomość? Jeśli tak, to od kogo? Taylor i Darci czekali w milczeniu, aż Adam dokończy opowieść. Oboje zdawali sobie sprawę z rozpaczy i cierpienia, jakie przez te wszystkie lata dręczyły Adama, skoro tak desperacko pragnął odkryć tajemnicę. - Po ich zniknięciu przesłuchano wszystkich policjantów. Jedna z policjantek zapamiętała, że moi rodzice na kilka minut zamknęli się w sypialni, a kiedy z niej wyszli, byli bardzo poważni, tak jakby podjęli jakąś ważną decyzję. Policjantka mówiła, że wtedy wcale nie zwróciła na to uwagi, dopiero później przypomniała sobie wyraz ich twarzy i skojarzyła fakty. Kilka godzin po wyjściu z sypialni mój ojciec powiedział komuś z FBI, że wprawdzie kilka lat temu rzucił palenie, ale teraz musi sobie zapalić i postanowił zejść na dół, do sklepu, po papierosy. Jeden z agentów chciał go poczęstować swoimi, ale ojciec stwierdził, że pali inną markę. Później ten człowiek zeznał, że ojciec wydał mu się bardzo zdenerwowany, lecz w takich okolicznościach to było raczej normalne. Nikt nie zauważył, kiedy z domu wymknęła się moja matka. Kiedy w chwilę po wyjściu ojca zadzwonił telefon, wszyscy się poderwali, uruchomili aparaturę, dzięki której mieli wyśledzić, skąd ten ktoś dzwoni, na wypadek gdyby okazało się, że to porywacz. Kiedy po czwartym dzwonku matka nie podeszła, żeby odebrać,
zorientowali się, że nie ma jej W mieszkaniu. Zaczęli jej szukać. Oczywiście nie było jej na korytarzach, w windzie ani na schodach. Chcieli znaleźć ojca, ale i jego nigdzie nie było. Agenci FBI próbowali ustalić, co się stało. Rodzice weszli do sypialni. Mój ojciec zszedł schodami przeciwpożarowymi do mieszkania kuzyna, stamtąd zadzwonił po helikopter, który czasami wynajmował w interesach. Kiedy nadeszła umówiona pora, wyszedł z mieszkania pod pozorem zakupu papierosów. Pobiegł schodami na dach wieżowca i zadzwonił do mieszkania. Kiedy w domu odezwał się telefon, zrobiło się małe zamieszanie, agenci FBI zajęli się przygotowaniem do podsłuchiwania rozmowy, a tymczasem moja matka wymknęła się z mieszkania i pobiegła w ślad za ojcem na dach. Zanim ci z FBI zorientowali się, że zniknęła, oboje siedzieli już w helikopterze. FBI bez trudu ustaliło, że wylądowali na małym lotnisku na północy stanu Nowy Jork, gdzie ojciec trzymał swój czteroosobowy samolot. Pilot helikoptera, któremu nawet przez myśl nie przeszło, że coś jest nie tak, pomachał im na pożegnanie, kiedy ojciec prowadził samolot po pasie startowym. Adam zamknął na chwilę oczy. - Od tej pory ślad po nich zaginął. - A ty? - zapytała Darci. - Jak zdołałeś uciec porywaczowi? - Nie wiem - odparł. - Trzy dni po zniknięciu rodziców na policję zadzwoniła kobieta z Hartford w stanie Connecticut. Była bardzo zdenerwowana. Twierdziła, że znalazła chłopca wałęsającego się po lesie niedaleko jej domu. - Ciebie - szepnęła Darci, ściskając go za rękę. - Tak, mnie. Byłem nagi i cały w kleszczach. Gorączkowałem, co prawdopodobnie było objawem boreliozy. Taylor i Darci w milczeniu czekali, aż znów zacznie mówić. - Nic nie pamiętam. Nie wiem, co się ze mną działo przez te kilka dni. Wiem, że dzieci poniżej trzeciego roku życia niewiele pamiętają, aleja zapamiętałem bardzo dużo. Kiedy kilka lat później chodziłem na terapię, psychiatra nie chciał wierzyć w to, co opowiadałem o życiu z rodzicami. Zadzwonił do mojego kuzyna, żeby sprawdzić, czy mówiłem prawdę. - Okazało się, że miałeś rację - wtrącił cicho Taylor. - Co do słowa. Pamiętam... - Znów urwał i wziął głęboki oddech. - Powiedzmy, że gdyby moi rodzice stanęli teraz w tych drzwiach, natychmiast bym ich rozpoznał. - FBI na pewno przeprowadziło śledztwo po twoim zniknięciu. Czy coś znaleźli? - Nie, nic. Uważają, że rodzice musieli otrzymać wiadomość o miejscu mojego pobytu. Pewnie coś w stylu: „Jeśli powiadomicie gliny, dzieciak zginie". Niestety, to tylko spekulacje, bo niczego niewiadomo. Nawet tego, w jaki sposób porywacz skontaktował się z rodzicami. - Dokąd polecieli twoi rodzice, kiedy wsiedli do samolotu? - zapytał Taylor. - Tego też nie wiadomo. FBI uważa, że samolot spadł do wody, choć nikt niczego nie widział, nie znaleziono też żadnego, nawet najmniejszego jego fragmentu. - A ty? Byłeś wtedy taki malutki - powiedziała Darci, przytulając na chwilę do policzka jego dłoń, którą cały czas ściskała. - Mój stan był... rozpaczliwy - odpali. - Kiedy mnie znaleźli, gorączkowałem, byłem odwodniony i głodny. Na klatce piersiowej miałem otwartą ranę, która doprowadziła do zakażenia. Mnie i moich rodziców szukało trzysta osób. - Spojrzał na Taylora. - FBI zdołało utrzymać wiadomość o moim porwaniu w tajemnicy, ale kiedy zniknęli rodzice, media podchwyciły temat i rozpętało się piekło. - Po ich zniknięciu zamieszkałeś z rodziną, tak? – zauważył z niesmakiem Taylor. - Domyślam się, że krewni dla twojego spokoju postanowili nic ci nie mówić. - Tak właśnie było. Wiem, że chcieli dobrze. Uważali, że jestem mały, więc szybko o wszystkim zapomnę, zwłaszcza jeśli zmienię otoczenie i nikt nie będzie mi przypominać o rodzicach. Oczywiście byłem za mały, żeby ktoś mnie pytał, gdzie chcę mieszkać. W tym wieku dzieci nie mają własnego zdania. - Ale ty miałeś, prawda? Jako trzylatek miałeś własne zdanie - stwierdziła z powagą Darci. - O, tak. Dokładnie to pamiętam. Ciągle płakałem i powtarzałem, że chcę wsiąść do łódki i poszukać rodziców.
Ja też, przesłała mu swoją myśl Darci i mocniej ścisnęła jego dłoń. Ciągle chciałam szukać mamy. Mojej prawdziwej mamy, takiej, która by mnie kochała. Zauważyła, że ojciec przygląda jej się z zainteresowaniem, jak gdyby zastanawiał się, jakie myśli przesyłała Adamowi. - Więc zamieszkałeś w Kolorado? - zapytała, puszczając jego dłoń. - Tak. Przeprowadziłem się do kuzynów. Taggertowie mieszkali w ogromnej posiadłości z lat dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Dom był przepiękny. - Ale ty czułeś się zagubiony - dokończył za niego Taylor. - To prawda. W rodzinie było ośmioro dzieci, żadne z nich nigdy nikogo nie straciło. Ich matka, moja kuzynka Sarah, próbowała uczynić ze mnie członka rodziny, ale jej się to nie udawało. Nie, to nie tak. To ja sam sobie nie pozwalałem poczuć się częścią rodziny. Większość ludzi uważa, że jedynak musi czuć się samotny, aleja wcale taki nie byłem. - Skrzywił lekko usta. - Byłem zachwycony, kiedy rodzice poświęcali mi sto procent swojej uwagi. Darci rozumiała go. Wiedziała, co to samotność, zaznała jej jako dziecko i jako osoba dorosła. - Co się działo potem? - zapytała. - Po tym, jak przeniosłeś się do Kolorado. - Nic. Dorosłem. Moi kuzyni szybko zrozumieli, że lepiej dać mi spokój. Różniłem się od nich. Nigdy nie byłem graczem drużynowym. Prawdę mówiąc, kiedy wokół mnie jest zbyt wielu ludzi, zaczynam się czuć... cóż, robię się nerwowy. A ograniczona przestrzeń... Adam przez chwilę zbierał myśli. - Kiedy skończyłem dwanaście lat, zacząłem mieć koszmarne sny. To było... straszne. Krzyczałem po nocach, aż cały dom zrywał się na nogi. Sarah... nigdy nie nazwałem jej mamą... próbowała mnie tulić, ale ją odpychałem, kopałem, drapałem. Któregoś razu miała sińca odtąd dotąd. - Adam przesunął dłonią wzdłuż szczęki. - Od tego czasu, kiedy krzyczałem, tylko mężczyźni przychodzili mnie uspokajać. Koszmary wciąż mnie dręczyły, więc wysłano mnie do psychiatry. - I pomógł? - zapytał Taylor. - Nie bardzo. Próbował mnie zahipnotyzować, ale się nie poddałem. Udało mu się jednak nakłonić moich krewnych do powiedzenia mi prawdy o porwaniu i tego, co wiedzieli o zniknięciu moich rodziców. Po tym poczułem się jeszcze gorzej. Obwiniałem się za ich śmierć. Słysząc w jego głosie cierpienie, Taylor postanowił odciągnąć Adama od tych myśli. - A co z tym psychiatrą? - Po roku zrezygnował z terapii, bo nie przynosiła efektów. Nie udało mu się niczego ze mnie wyciągnąć. Nie pamiętałem, co się ze mną działo po porwaniu. Nadał nie pamiętam. A koszmary przestały mi się śnić równie nagłe, jak się zaczęły. - Wróciłeś do rodziny i zacząłeś normalne życie – powiedział Taylor. - Niezupełnie. Nigdy nikomu o tym nie mówiłem... to znaczy, aż do tej pory. Kiedy skończyły się koszmary, zaczęły mnie prześladować wspomnienia o rodzicach. Pamiętałem każdą sekundę, którą z nimi spędziłem. Adam zamknął oczy, a Darci wyczuła, że próbuje powstrzymać cisnące mu się do oczy łzy. – Tak bardzo za nimi tęskniłem. Brakowało mi śmiechu mamy, tego, jak zawsze... - Wziął głęboki oddech. - W każdym razie, bardzo mi ich brakowało i... - .. .i chciałeś wiedzieć, co się z nimi stało - wszedł mu w słowo Taylor. - Nie. Nie wtedy. W tamtym okresie... zamknąłem się w sobie. - Uświadomiłeś sobie, że jesteś inny niż wszyscy, więc stworzyłeś sobie swój własny wewnętrzny świat powiedziała cicho Darci. - Schowałeś się przed światem zewnętrznym. Przez chwilę Adam patrzył na nią w milczeniu. Blokowała swoje myśli, by nie mógł ich odczytać, ale on je zna. Tak samo jak ja. Adam nie miał żadnej mocy, albo „talentu", jak Taylor nazywał zdolności Darci, ale horror, który przeszedł w dzieciństwie, sprawił, że różnił się od rówieśników tak samo jak ona. - Tak, właśnie tak - odezwał się w końcu. - Poszedłem do college’u. Podczas gdy moi krewni studiowali medycynę, prawo czy business, ja zagłębiałem się w historii starożytnej. Nie miałem pojęcia, do czego mogłoby mi się przydać takie wykształcenie, ale pasjonowały mnie zamierzchłe cywilizacje. Po skończeniu szkoły dzięki rodzinnym koneksjom dostałem kilka propozycji pracy jako nauczyciel, ale tak naprawdę to chciałem... Czy zro-
zumiesz, kiedy powiem, że chciałem zniknąć, uciec od siebie jak najdalej? - Tak, rozumiem - odparła Darci, zanim Taylor zdążył cokolwiek powiedzieć. - Miałem pieniądze po rodzicach, ale nawet ich nie dotykałem. Nie mówiłem nikomu, dokąd jadę, bo sam tego nie wiedziałem. Gdzie tylko mogłem, podejmowałem różne prace. Przez cztery lata byłem majtkiem na pokładzie parowca, potem przez kilka lat pracowałem w Argentynie na ranczu. Włóczyłem się po świecie, żyłem tu i tam, ale tak naprawdę to nie było życie. Przez jakiś czas zdawało mi się, że będę pisać, ale okazało się, że przelewam na papier najczarniejszą część mojej duszy, której nie chciałem oglądać, więc to rzuciłem. - A kiedy zacząłeś robić to co teraz? To znaczy, szukać zła. Kiedy zainteresowałeś się sabatami czarownic? zapytał Taylor. - Jedna z moich kuzynek oblała mnie gorącą herbatą. Śmieszne, prawda? Ruszyłem w świat w poszukiwaniu... nie wiem, czego szukałem, ale wiem, że tego nie znalazłem. Któregoś razu, podczas jednej z rzadkich wizyt w Kolorado, siedzieliśmy na korcie tenisowym. Moi kuzyni rozmawiali, żartowali, a ja tylko im się przyglądałem. Wszyscy piliśmy zimne napoje, tylko Lisa jak zwykle miała gorącą herbatę. W pewnym momencie wstała, żeby pomachać do rozgrywających mecz braci, i nie chcący oblała mnie wrzątkiem. Nic wielkiego się nie stało, ale ona zrobiła straszne zamieszanie, musiałem zdjąć koszulę, żeby mogła sprawdzić, czy mnie nie poparzyła. - Adam wziął głęboki oddech. - Nic mi nie było, bo akurat w tym miejscu miałem bliznę. - Po tej ranie - dodał cicho Taylor. - Tak. Bliznę miałem od zawsze, więc rzadko się nad nią zastanawiałem. Sarah powiedziała, że chyba upadłem na jakieś kamienie, ale nie była na sto procent pewna. W moim życiu było tyle ważnych rzeczy, o których nie pamiętałem, że ta blizna zupełnie mnie nie interesowała. Była twarda i napięta, czasami, kiedy unosiłem rękę nad głową, czułem, że mnie trochę ciągnie, ale nigdy nie zwracałem na to większej uwagi. - Aż do tamtego dnia - powiedział Taylor. - Racja. Jedna z kuzynek, która była o rok młodsza ode mnie, więc nie pamiętała mojego porwania, powiedziała, że to nieładnie wygląda i że powinienem zrobić sobie operację plastyczną. Wtedy jej brat, sześć lat starszy, dodał, że chirurg plastyczny mógłby sprawdzić, co jest pod spodem. - Znak - szepnęła Darci. - Blizna miała go zasłonić. - Tak. Gdy tylko mój kuzyn to powiedział, matka kazała mu pójść do domu i przynieść jej sweter, choć był upał, trzydzieści pięć stopni w cieniu. - A zapytałeś kuzyna, co miał na myśli? - Nie. Widząc wyraz twarzy jego matki, domyśliłem się, że nie chce rozmawiać o porwaniu ani o tym, co się stało. Zawsze było mi jej żal, bo naprawdę się starała, żebym czuł się u nich jak we własnym domu. Wiem, że obwiniała się o to, że to przez nią jestem taki... - Smutny? - zapytała Darci. - Tak. Smutny i wyobcowany. - I co zrobiłeś? - dopytywał się Taylor. - Nazajutrz wyjechałem do Nowego Jorku i poszedłem do chirurga plastycznego. Powiedziałem, że chcę usunąć bliznę i zobaczyć, co jest pod spodem. To nie był zwykły znak. - Adam mówił takim obojętnym tonem, jakby opowiadał o kimś innym. - Najpierw zrobiono na skórze głębokie nacięcie, a potem odciśnięto znak za pomocą rozgrzanego żelaza z czarnym pigmentem. Kiedy chirurg usunął bliznę, czarny rysunek stał się zupełnie wyraźny. - I wtedy zrozumiałeś, że nie powiedziano ci wszystkiego. - Taylor poprawił się na krześle i spojrzał w zamyśleniu na Adama. - Tak. Zacząłem szukać informacji „normalną" drogą. Zatrudniłem prywatnych detektywów, zajrzałem nawet do akt FBI, ale niczego nie znalazłem. Kiedy zawiodły wszystkie sposoby, postanowiłem skorzystać z pomocy jasnowidza. Powiedział tylko tyle, że moi rodzice nie żyją, a ich śmierć miała związek z czymś złym. Takie brednie strasznie mnie zdenerwowały. Chciałem wiedzieć kto, jak, a przede wszystkim dlaczego. Dlaczego zabito moich rodziców, zanim zapłacili okup? W chwili kiedy dowiedzieli się o moim zniknięciu, ojciec zaczął sprzedawać akcje, ale nikomu nie zapłacono ani centa. Co się stało z ich samolotem? Miałem tysiące pytań. Jasnowidzący, z którymi rozmawiałem, nie potrafili mi na nie odpowiedzieć. Im dłużej szukałem,
tym bardziej byłem sfrustrowany. Postanowiłem nie korzystać więcej z pomocy jasnowidzów, ale pewnego dnia ktoś zadzwonił i powiedział, że chciałaby się ze mną spotkać sama Helen Gabriel. Nie wiedziałem, kto to jest ta Helen, nigdy nie słyszałem jej nazwiska, ale powiedziano mi, że mam do niej zatelefonować. Dowiedziałem się tylko tyle, że Helen Gabriel to medium. - Prawdziwym, w przeciwieństwie do tych poprzednich. - Taylor wiedział to z doświadczenia. - To prawda - potwierdził Adam. - Okazało się, że ta kobieta nie przyjmuje klientów. To znaczy, nie można się z nią umówić na wizytę. Trzeba czekać, aż sama zaprosi do siebie. – Adam spojrzał na Taylora. - Słyszałeś o czymś takim? Taylor uśmiechnął się tajemniczo, jak gdyby zastanawiał się, czy powinien powiedzieć o czymś, co wie. - Tylko dwanaście kobiet... - zaczął cicho. - Może zmienić świat siłą własnych umysłów - weszła mu w słowo Darci. Oczy błyszczały jej z podniecenia. - Awatar. Taylor uśmiechnął się do córki, a w jego uśmiechu było tyle miłości i dumy, że Darci aż się zarumieniła z zadowolenia. - Później, jak już to wszystko się skończy, opowiesz mi, gdzie zdobyłaś tak dogłębną wiedzę. Zachwycona Darci spojrzała na Adama. Miał taką minę, jakby chciał jej powiedzieć: „A nie mówiłem?". A więc miał rację, kiedy zapewniał ją, że ojciec na pewno zauważy, jak wspaniale jest wykształcona. - Co powiedziała ci Helen? - zapytał Taylor takim tonem, jak by znał tę kobietę. - Z początku mnie rozczarowała, bo nie była pewna, co się stało z moją rodziną. Później zabiła mi klina, bo stwierdziła, że ktoś z mojej rodziny żyje. - Musiałeś odchodzić od zmysłów - powiedział Taylor. - O, tak. Chciałem zatrudnić najemników i zaatakować tego, kto przetrzymuje mojego rodzica. Ale nie wiedziałem, gdzie zacząć poszukiwania i kogo atakować. Wtedy Helen powiedziała, że istnieje tylko jeden sposób, żebym poznał prawdę o swojej przeszłości. W Camwell, w stanie Connecticut, mieszka kobieta, która posiada magiczne lustro. Kiedy to usłyszałem, chciałem wyjść i więcej do niej nie wracać. Zawsze byłem realistą. Jako dziecko nie znosiłem tych wszystkich opowieści o magii. - To prawda - wtrąciła z uśmiechem Darci. - Adam w ogóle nie zna bajek. - Helen musiała czytać w moich myślach, bo zaraz dodała, że istnieje magia, która jest prawdziwa. Powiedziała, że lustro należało niegdyś do Nostradamusa. Mówiąc szczerze, nie wierzyłem ani jednemu jej słowu. W końcu Helen stwierdziła, że jeśli odnajdę lustro, dowiem się, jaki los spotkał moją rodzinę. Zwróćcie uwagę, że zawsze używała określenia „rodzina", nie „rodzice". Uświadomiłem to sobie dopiero dużo później. -I w tym momencie pojawiła się Darci, tak? - zapytał Taylor. Adam unikał wzroku Darci. Nie chciał, żeby się dowiedziała o tym, co jeszcze usłyszał od jasnowidzącej. Kiedy w końcu się odezwał, mówił nieomal szeptem. - Powiedziała mi, że nawet jeśli zdołam ukraść lustro, wizje będzie mogła odczytywać jedynie dziewica, która skończyła dwadzieścia dwa lata. Bez dziewicy lustro będzie tylko zwykłym kawałkiem szkła. Helen poradziła, żebym umieścił ogłoszenie w „New York Timesie", to znajdę taką dziewicę. - Chcesz powiedzieć, że żadna z tych wszystkich kobiet, które przyszły na rozmowę kwalifikacyjną, nie była... ?zapytała Darci. - Żadna - odparł z uśmiechem. Tym razem nie zamierzał jej tłumaczyć, że to ona była osobliwością, nie tamte kobiety. - Zdumiewające. - Westchnęła. Adam zwrócił się w jej stronę. - Nie to, żebym narzekał, ale właściwie dlaczego nigdy...? No, wiesz. Darci wzruszyła ramionami. - Nie spotkałam nikogo, kto by mnie pociągał - przyznała uczciwie. Nie dodała jednak ani w myślach, ani na głos: „Dopóki nie poznałam ciebie".
- To dlaczego zaręczyłaś się z Putnamem? - zapytał Adam. W jego głosie czuło się większe zdenerwowanie, niż chciał okazać. - Och, to tylko interesy - odparta Darci. - Co to za interesy zmuszają cię do poślubienia... ? - Skąd się dowiedziałeś, że masz siostrę? - przerwał mu Taylor. Nie podobała mu się irytacja, jaką wyczuwał u Adama. Nie chciał, żeby zmieniali temat. Jeszcze będzie czas na dyskusje o problemach Darci i jej Putnama. To, o czym mówił Adam, mogło okazać się pomocne podczas wyprawy, którą planowali na wieczór. Jego historia była w tej chwili najważniejsza. Adam niechętnie odstąpił od zadawania Darci pytań. - Jak wspomniałem, nie zwróciłem uwagi na to, że Helen używa słowa „rodzina", a nie „rodzice", aż któregoś razu powiedziała: „wszyscy troje". Zapytałem, czy to ja jestem tą trzecią osobą. Helen spojrzała na mnie ze zdziwieniem i odparta, że miała na myśli moją siostrę. Byłem pewien, że całkiem straciła rozum. Kiedy zażądałem wyjaśnień, powiedziała, że dla niej płód jest pełnowartościowym człowiekiem. Do dziś mam żal, że nikt z moich krewnych nie powiadomił mnie, że kiedy mnie porwano, mama była w ciąży. - Adam westchnął. -1 tak dotarliśmy do dnia dzisiejszego. Od jakiegoś czasu Adam nawet nie zerkał na Darci. Bał się, że znów ją zdenerwuje tym, o czym mówił. Zatrudnił ją, twierdząc, że potrzebna mu asystentka, a tymczasem wplątał ją w jakieś nieczyste sprawy, gdzie morduje się ludzi. Miała odpowiednie „kwalifikacje": dziewictwo. Darci wiedziała, o czym on myśli i dlaczego unika jej wzroku. -I to mnie oskarża się o kłamstwa - mruknęła pod nosem i nie czekając na jego odpowiedź, dodała: - Jak myślicie, czy otworzyli już sklep? Obie z Bo jesteśmy głodne. Słysząc to, Boadicea usiadła na łóżku i spojrzała na Darci. - Bo - wyszeptała ze zmieszaniem. - Czy to przydomek? Widziała jeszcze mniej świata niż ja, zwróciła się Darci do Adama. - Myślę, że twój ojciec chętnie pokaże jej świat - szepnął jej do ucha Adam, kiedy Taylor z troską pochylił się nad Boadicea. Ręce miała wolne i patrzyła na Taylora z takim uwielbieniem, jakby chciała mu powiedzieć, że pójdzie za nim w ogień. - Muszę z nią porozmawiać o mężczyznach - stwierdziła zdegustowana Darci. - A co ty o nich możesz wiedzieć? - zapytał Adam. Dziwne, ale nagle poczuł jakąś lekkość, coś jakby szczęście, którego nie znał od lat. Przed chwilą opowiedział im wstrząsającą historię swojego życia, a oni wcale mu nie współczuli. Nikt nie patrzył na niego wzrokiem mówiącym: „Bieeeeedny Adam. Porwane, osierocone biedactwo. Gdyby nie uciekał mamie jako dziecko, jego rodzice żyliby do dziś". Zamiast tego patrzyły na niego trzy osoby o równie zagmatwanych życiorysach. Darci została porzucona przez swą piękną matkę. Wychowywali ją sąsiedzi i ulica. Przez całe życie musiała ukrywać swoją nadzwyczajną moc. Adam nawet nie chciał myśleć o tym, jak czuł się Taylor, kiedy dowiedział się o swojej bezpłodności. Matka wciąż wbijała mu do głowy, że tylko on może przekazać... „talent", a on ją zawiódł. Przez całe życie próbował odpokutować za przerwanie ciągłości rodu. W końcu spojrzał na kobietę, która była jego siostrą. Zupełnie nie mógł sobie wyobrazić, jak wyglądało jej życie, to odwieczne więzienie. Wiedział, że to egoizm, ale w towarzystwie tych ludzi czuł się naprawdę dobrze. Wśród nich nie był czarną owcą. Był jednym z nich. - Słyszałaś? - zapytał. - Co ty wiesz o mężczyznach? Darci spojrzała na niego z zakłopotaniem. Pytał poważnie, czy tylko się z nią droczył? To jego niezgłębione poczucie humoru... Czasami nie potrafiła odgadnąć, kiedy on żartuje. - To jak? - nie ustępował. Nagle wstał i z groźną miną ruszył w jej kierunku. Darci instynktownie zaczęła się wycofywać. - Nie wiem zbyt wiele... - zamiast dokończyć zdanie, pisnęła, kiedy Adam chwycił ją w pasie, podniósł w
górę, rzucił na łóżko i pochylił się nad nią, udając, że wyciąga ku niej szpony. I zaczął ją łaskotać. Z początku Darci nie wiedziała, co się dzieje, bo nikt jej nigdy nie łaskotał. Zawsze była poważnym dzieckiem, więc nikt nie zadawał sobie trudu, by ją rozśmieszyć. Adam był pierwszy. Po chwili Darci krzyczała i zwijała się na łóżku ze śmiechu. - Przyznaj się, co powiesz mojej siostrze o mężczyznach? - zapytał. - Że są cudowni i kochani - wykrztusiła Darci, kuląc się ze śmiechu. -I wspaniali, i kochający? - dopytywał się Adam, nie przestając jej łaskotać. - Och tak, tak! Tak, tak, tak! - To dobrze - powiedział poważnie, odsuwając się od niej. - Myślę, że to sobie wyjaśniliśmy. Boadicea, która do tej pory milczała, stała przy łóżku i przyglądała się spektaklowi z fascynacją godną antropologa, obserwującego zachowanie ludów pierwotnych w naturalnym środowisku. - Interesujące - stwierdziła, kiedy Adam przestał Darci łaskotać. - Czy możemy teraz coś zjeść? zapytała, kierując się w stronę drzwi. Pani Opanowana, Darci przesłała ten komentarz Adamowi, wywołując jego głośny śmiech. Kiedy szli do drzwi, zdjął sweter i zarzucił go na trykot Darci. - Chyba nie zamierzasz wyjść w tym stroju na ulicę? - Nie podoba ci się moje ubranie? - zapytała przez ramię, wychodząc z pokoju. - Podoba mi się - odparł. - A jeszcze bardziej podoba mi się to, co jest w środku. - Naprawdę? - Uśmiechnęła się do niego. - Założę się, że mnie nie dogonisz - rzuciła i zaczęła biec przed siebie. Serce Adama zamarło z przerażenia, kiedy przebiegała przez ruchliwą autostradę. Obserwowanie zachowania Boadicei w sklepie okazało się niezłą rozrywką. Żadne z nich nie potrafiło sobie nawet wyobrazić, jak to jest, kiedy po raz pierwszy w życiu widzi się sklep spożywczy. Chcieli zadać jej setki pytań. - Jeszcze nie teraz. Nie pora mówić o mnie - powiedziała, kiedy próbowali ją o coś zapytać. Wszyscy troje zauważyli, że jej absolutna niewinność w zupełnie naturalny sposób łączy się z dojrzałością. Boadicea drażniła Adama i fascynowała Darci. Tylko Taylor zdawał się akceptować ją taką, jaka była. Nie pytał o nic ponad to, co sama chciała powiedzieć. Mimo kłopotów, w jakich się znaleźli, mimo niebezpieczeństw, jakie czekały ich dziś wieczorem - a może właśnie ze względu na niebezpieczeństwo - byli szczęśliwi i pogodni. Śmiejąc się, kupili tony jedzenia, choć wiedzieli, że wszystkiego nie uda im się pochłonąć. Bez względu na to, co stanie się wieczorem, nie wrócą już do tego motelu. W swojej wesołości i zadowoleniu nie zauważyli staruszki, która wyszła z zaplecza i uważnie im się przyglądała. Byli zbyt zajęci sobą, ale gdyby ją zauważyli, i tak nie zwróciliby na nią uwagi. Nawet Darci nie wyczuła złych wibracji, bo staruszka już dawno nauczyła się je blokować. Wyglądała jak przeciętny, szary człowiek. Nikt nie zauważył, kiedy znikła za kotarą. Nikt nie widział, jak podnosi słuchawkę telefonu i wykręca numer znany tylko trzem osobom na świecie. Nikt nie usłyszał, jak powiedziała: -Są tutaj.
Rozdział siedemnasty
Rozłożyli całą żywność na łóżku stojącym najbliżej stolika. Adam i Darci usiedli po turecku na łóżku, Taylor przysunął sobie do nich krzesło, a Boadicea zajęła miejsce lekko na uboczu. Po chwili jednak Taylor przeniósł swoje krzesło tak, by siedzieć przy wąskim stoliku przy oknie, naprzeciwko Boadicei. Darci podkurczyła nogi i jadła, karmiąc przy tym Adama najsmakowitszymi kęskami. Nigdy w życiu nie była taka szczęśliwa. Nie odrywał od niej rozmarzonych oczu, a ona widziała w nich obietnicę cudownych chwil, które miały nadejść. Przez cały czas wspominała ostatnią noc, kiedy leżała, tuląc się do niego, a on trzymał ją w ramionach. Nigdy nie marzyła, że znajdzie kogoś takiego jak ten mężczyzna. Wiedziała, że tylko on mógłby pokochać ją na zawsze... Tak bardzo tego pragnęła. Siedząc teraz obok niego, myślała o swoim życiu w Nowym Jorku. Wbrew temu, co próbowała wmawiać Adamowi, nie była zbyt szczęśliwa. Ludzie w Putnam nie widzieli jej przyszłości w czarnych barwach, ale ona sama tak ją widziała. Być może teraz, kiedy odpowiedziała na ogłoszenie w gazecie, jej życie zmieni się na zawsze. - Dlaczego tak dziwnie mi się przyglądasz? - zapytał Adam. - Zastanawiasz się, po czyjej jestem stronie? Jak zwykle, zamiast się roześmiać z jego żartu, Darci tylko na niego spojrzała. Na jego ciemne włosy i niebieskie oczy, na dołeczek w brodzie. Był takim pięknym mężczyzną. Nigdy tak dobrze się nie bawiła jak teraz, gdy go poznała. Był hojny, uprzejmy, dobry... - Hej! - odezwał się cicho. - Przestań tak na mnie patrzeć, bo zaczynam sobie wyobrażać same świństwa. Mówiąc to, oderwał kawałek chleba. Darci już dawno zauważyła, że on nie lubi krojonego pieczywa, więc kupiła cały bochenek. - Zastanawiałem się, czy nie dałabyś się namówić... - zawahał się. - Na seks przed wieczorną wyprawą, żebym straciła dziewictwo i nie mogła czytać w lustrze? dokończyła z nadzieją w oczach. Adam zastanawiał się nad tym przez chwilę. - Nawet jeśli nie będziesz mogła czytać, zachowasz swoją moc. To ciebie szefowa widziała w lustrze i uważa, że to ty przyczynisz się do jej upadku. - Chcesz powiedzieć, że równie dobrze możemy z tym zaczekać, aż znajdziemy prawdziwe lustro... - Tak. - Adam spojrzał na nią spod rzęs. - A poza tym nie lubię się spieszyć. - Brzmi... - urwała, bo wydało jej się, że usłyszała na zewnątrz jakiś hałas. Odwróciła się i spojrzała w stronę dużego, zasłoniętego kotarami okna. Widząc to, Boadicea poderwała się i wyjrzała za okno. - Nikogo tam nie ma - powiedziała, patrząc w skupieniu na Darci. - Może to był jakiś samochód. - Darci westchnęła. - A propos - odezwał się Taylor do Adama. - Czy masz jakiś pomysł, jak się dostać do Camwell? Obawiam się, że range rover nie da rady. Adam nie chciał się zastanawiać nad tym, co będzie się działo wieczorem. Miał zamiar zostawić obie kobiety w bezpiecznym miejscu i... - Idziemy bez broni? - pytał dalej Taylor. - Adam ma pistolet. Zabrał go mężczyźnie, który próbował nas porwać - powiedziała Darci. - Gdzie go schowałeś? Adam przez chwilę milczał. Wiedział, że może ufać Darci i Taylorowi, ale wciąż nie był pewien Boadicei. Owszem, była jego siostrą, zachowywała się tak, jakby stała po ich stronie, ale mimo to Adam miał wątpliwości. Ich oczy się spotkały. Mogła wszystkim powiedzieć, że wszedł do domu czarownicy z bronią w ręku, lecz tego nie zrobiła. A Adam nie zdradził, że schował pistolet na parapecie okiennym, za kotarą, tak by w każdej chwili mógł po niego sięgnąć. - Masz nóż? - zapytała łagodnie Boadicea. - Należał do niej. Była wściekła, że go wziąłeś. Ten nóż jest obdarzony mocą. - Adam skopiował wzór z rękojeści - obwieściła Darci, najwyraźniej nieświadoma zagrożenia, jakim mogła
być Boadicea. - Wysłał to do jakiejś kobiety, ale ona nie odpisała – powiedziała i spojrzała na Adama, on jednak tylko spuścił głowę. - Ty wredny, kłamliwy... - zaczęła. - Odpisała ci. Dowiedziałeś się, co oznacza ten napis, tak? Ale mnie nie powiedziałeś. Adam usiadł na drugim łóżku. Nie przywykł wyjawiać wszystkiego, co wiedział, dlatego było mu tak trudno. Teraz trzy osoby patrzyły na niego wyczekująco. - No cóż... - zaczął z wahaniem. - Ten nóż służył niegdyś do składania ofiar. To nóż krwi. Darci - powiedział, patrząc na nią błagalnie. - Nie chcę, żebyś tam dziś z nami szła. - Tylko ja, tak? Wszyscy mogą z tobą iść, tylko nie ja - stwierdziła stanowczo. - To chciałeś powiedzieć? - Tylko tobie grozi niebezpieczeństwo - oznajmiła poważnie Boadicea. - Nas mogą zabić, ale ty zostaniesz złożona w ofierze. Jej oświadczenie skutecznie zamknęło wszystkim usta. - Wybacz moją głupotę, ale gdzie tu, u diabła, jest różnica? - wybuchnął w końcu Adam i od razu posłał Darci spojrzenie, w którym żądał, by nie śmiała zwracać mu uwagi, że przeklina. Wrogość Adama sprawiła, że Boadicea zamknęła usta i wyglądała tak, jakby już nigdy nie miała ich otworzyć. - Czas - wyjaśnił spokojnie Taylor. - Szybka śmierć różni się od powolnej. Adam wstał. - Darci nie idzie - oświadczył stanowczo. Przyjdź do mnie, usłyszała nagle Darci. - Słucham? - zapytała, patrząc na Adama. - Powiedziałem, że nigdzie dziś nie idziesz. Koniec i kropka. Posłuchajcie, umówiłem się z właścicielem motelu, że pożyczy nam na dziś swój samochód. Pojedziemy do Camwell i z powrotem. Uważam, że damy sobie radę bez Darci. A ty - zwrócił się do siostry - czy znasz podziemne korytarze? To znaczy, zakładając, że ona tam planuje... te dzieci. - Tak - odparła Boadicea. - Robią to w tunelach. Nigdy tam nie byłam, ale znam je na pamięć. Z każdą chwilą jego złość na nią rosła. - A nie mogłaś jakoś spróbować jej powstrzymać? Żyłaś z nią przez tyle lat. Dlaczego nie uciekłaś? Nie mogłaś... Urwał, bo Boadicea wstała. Podniosła spódnicę, ukazując długą i zgrabną nogę, niestety całą pokrytą bliznami w przeróżnych kształtach. - Mam pokazać więcej? - zapytała spokojnie. - Może chcecie obejrzeć moje plecy? Przestałam uciekać, kiedy zamiast mścić się na mnie, zaczęła karać innych. Któregoś dnia przyniosła mi zwłoki dziecka i powiedziała, że po każdej próbie ucieczki przyniesie mi następne. Po tym wszystkim zapytałam lustro, czy kiedykolwiek uda mi się od niej uciec, i wtedy zobaczyłam was troje. Sześć lat cierpliwie i cicho czekałam, dlatego z mojego powodu nie zginęło więcej żadne dziecko. Spojrzała badawczo na Adama. - Czy postąpiłam źle? Gdybyście wy byli na moim miejscu, czy próbowalibyście uciekać, wiedząc, że wtedy ona będzie torturować i zabijać niewinne dzieci? Powiedzcie, chcę usłyszeć waszą odpowiedź. Nie mieli pewności, czy Boadicea rzeczywiście chciała to wiedzieć, czy był to tylko sarkazm, ale żadne z nich nie odważyło się odpowiedzieć na to straszliwe pytanie. - Jest mu przykro - powiedziała Darci. - Ma wybuchowy temperament, czasami mówi coś, czego wcale nie myśli. Proszę, wybacz mu. Przyjdź do mnie, zadźwięczało znowu w jej głowie. Zostaw ich i przyjdź do mnie. Darci dotknęła dłonią czoła, uświadomiwszy sobie, że tych słów nie wypowiedział nikt z obecnych, że słyszała je tylko ona. - Źle się czujesz? - Boadicea popatrzyła na nią z troską. - Nie, nic mi nie jest - odparła Darci. - Wczoraj uderzyłam się w głowę i nadal mnie trochę boli. To wszystko. To mężczyźni są ranni. Adamie, jak twoje żebra? A ty... tato, co z twoją ręką? - Dobrze. - Taylor uśmiechnął się, słysząc, że nazwała go tatą.
Przyjdź do mnie, bo ich zabiję. Z każdą sylabą słowa stawały się coraz wyraźniejsze. Darci domyślała się, kto do niej mówi. To sprawa między nami, prawda ? - odpowiedziała w myślach i spojrzała na Adama, by się upewnić, czy przypadkiem nie usłyszał. Adam jednak wciąż patrzył na siostrę, zastanawiając się nad jej słowami. W głowie Darci jak echo rozbrzmiewał śmiech. Był tak głośny, że aż skronie zaczęły jej mocniej pulsować, a oczy zaszły łzami. O, tak, powiedział głos. Tylko my. Ty i ja, nikt więcej. Znów słyszała śmiech. Jeśli nie chcesz ich stracić, przyjdź do mnie. - Wybaczcie, muszę... - odezwała się Darci, po czym wstała z łóżka i poszła do łazienki. Kiedy już była sama, opuściła klapę, usiadła na sedesie i zamknęła oczy. Zza drzwi dobiegał głos Boadicei. Darci domyślała się, że siostra Adama opowiada mężczyznom o swoim życiu w niewoli. Darci siedziała w milczeniu i nasłuchiwała. Czekała, aż głos powie jej, co ma robić. Nie chciała nawiązywać rozmowy w obawie, że Adam mógłby usłyszeć jej myśli. Nie miała w tym wprawy. Oparta głowę o porcelanowy rezerwuar, zamknęła oczy i czekała. To sprawa między tobą i mną, odezwał się po chwili znany już głos. Między nami, czarownicami. Nie, pomyślała Darci. Nie, nie, nie! Nie jestem czarownicą. Moja moc jest dobra! Choć Darci nie wysyłała swoich myśli, tak jak podczas rozmów z Adamem, jednak głos zdawał się je słyszeć. Ta osoba, ta kobieta - bo głos brzmiał kobieco - słyszała każdą jej myśl. Skoro jesteś dobra, to ich ocalisz. Pokazać ci, co zrobiłam ? - Nie! - krzyknęła na głos Darci. - Darci, kochanie, dobrze się czujesz? - zapytał z troską Adam, który od razu znalazł się pod drzwiami łazienki. - Tak - odparła. - Czy mogę wziąć kąpiel i chwilę poleżeć w wannie? - Jasne - powiedział ze śmiechem Adam. - Nie spiesz się. Darci na wszelki wypadek odkręciła kurki, żeby szum wody zagłuszył hałas. Nie chcę miecz tobą nic wspólnego, pomyślała. Nic. A jednak wbrew własnej woli w jej głowie aż zaroiło się od obrazów. Wyglądało to tak, jakby ktoś puścił jej prosto w mózgu film wideo. Ujrzała plecy tej kobiety. Była wysoka i szczupła, miała misterną fryzurę i suknię, zdaje się, że z czerwonego aksamitu. Przed nią znajdował się ogromny kamienny ołtarz, na którym leżało dziecko trzymało je trzech zakapturzonych mężczyzn. Nie, nie, nie! Darci ukryła twarz w dłoniach. Tę twarz rozpoznałaby wszędzie, bez względu na wiek. Dzieckiem na ołtarzu był trzyletni Adam. - Darci? - Adam delikatnie zapukał w drzwi łazienki. - Czy nie można się już w spokoju wypłakać? - warknęła z irytacją. - Przepraszam - powiedział łagodnie. - Gdybyś mnie potrzebowała, to jestem obok. Myśli Darci krążyły wokół wizji pojawiających się w jej głowie. Mech znikną, pomyślała. Boże, błagam, niech to się skończy. W kinie można zamknąć oczy i nie oglądać tych najstraszliwszych scen w horrorze, ona natomiast nie mogła zablokować wizji, bo film wyświetlano jej prosto do mózgu. Me, błagam... Podeszła do okienka i wyjrzała na zewnątrz, ale to nie zatrzymało obrazów w jej głowie. Chuda kobieta wzięła nóż i wycięła jakiś znak na piersi dziecka. Potem wyjęła z ognia rozgrzane do czerwoności żelazo i... - Boże - jęknęła Darci, upadając na kolana i zasłaniając twarz dłońmi. Kiedy żelazo dotknęło delikatnej skóry dziecka, chwyciła ręcznik i zatkała sobie nim usta, żeby nie krzyczeć w głos. Obrazy były tak realistyczne, jak gdyby sama tam była i widziała wszystko na własne oczy. Słyszała krzyk dziecka. O, Boże! Czuła smród palonej skóry. Nagle sala i ołtarz gdzieś znikły, a zjawił się mężczyzna. Jego twarz była szara i wymizerowana ze zmartwienia i zmęczenia. Darci od razu domyśliła się, że to ojciec Adama. Wysiadł z małego samolotu i przez chwilę się rozglądał. Potem się odwrócił, podał rękę ładnej młodej kobiecie, pomagając jej wysiąść. Trzymała się za brzuch, tak jak to często robią kobiety w ciąży. Nikogo wokół nie było, tylko pas lądowiska otoczony gęstym
lasem. Ale Darci widziała cienie przemykające między drzewami. Zupełnie bezradna, patrzyła, jak mężczyzna wraz z kobietą idzie w kierunku drzew. Nagle ktoś pociągnął go w tył i na oczach żony poderżnął mu gardło. Dość, błagała Darci. Wystarczy. Ale to jeszcze nie był koniec. Pojawiła się następna wizja. Tym razem Darci zobaczyła matkę Adama w zaawansowanej ciąży. Przywiązana do łóżka, kobieta rodziła, rozpaczliwie przy tym krzycząc. Ale to nie ból porodowy był tego powodem. Krzyczała, bo dziecko wyrywano z jej łona. Darci wszystko wyraźnie widziała. Czuła jej ból. Czuła, jak z każdą chwilą z kobiety uchodzi życie. Krwawiła i nikt nawet nie próbował zatamować krwotoku. - Moje dzieci - powtarzała jak w amoku, aż w końcu wykrwawiła się na śmierć. - Moje dzieci. Chcesz zobaczyć więcej ? - Nie - wyszeptała Darci. - Błagam, już dosyć. Klęczała skulona na podłodze i drżała konwulsyjnie. To sprawa między nami, oni nie mają z tym nic wspólnego. Rozumiesz? Darci pokiwała głową. Od posadzki bił przeszywający chłód, więc objęła się rękoma. Jeszcze nigdy nie było jej tak zimno, czuła, że już nigdy się nie rozgrzeje. Uśpij ich, rozkazał głos. Uśpij ich i wyjdź! Przyjdziesz do mnie, zrozumiałaś? Tak. Darci pochyliła głowę. Tak. Po chwili zapanowała błoga cisza. W głowie kołatały już tylko wspomnienia o tym, co widziała. To już nie była ta niewyobrażalna i przerażająca tajemnica. Darci znalazła się pod wpływem mocy, której nie potrafiła powstrzymać. Jej ciało było sztywne i obolałe. Powoli podniosła się z podłogi, podeszła do wanny i zakręciła wodę. Potem z trudem doczłapała do zlewu i spojrzała w lustro. Na policzkach miała głębokie, krwawiące szramy. Pewnie się podrapała podczas wizji. Już nie musieli patrzeć w magiczne lustro, bo sama mogła opowiedzieć Adamowi, co się stało z jego rodzicami. Darci nie chciała mu nic mówić, ale jeszcze bardziej bała się, że coś podobnego może spotkać i jego. Potrafisz to zrobić, powtarzała sobie w duchu. Może ojciec miał rację, twierdząc, że przez całe życie próbowała ukrywać swój... talent, jak to nazywał. Może to prawda, że zawsze chciała uchodzić za zupełnie zwyczajną, normalną dziewczynę, ale z drugiej strony przecież zdołała zatrzymać w miejscu Adama i tego uzbrojonego mężczyznę. Stali i nie mogli się poruszyć. Gdyby udało jej się jeszcze raz... Gdyby naprawdę się skoncentrowała, może zdołałaby zatrzymać tę straszną kobietę wystarczająco długo, by... Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia, co potrafi, ale słowa ojca wciąż ją prześladowały. - Nie wiedziałaś, że to potrafisz, prawda? - Sądzisz, że mogę zabijać ludzi siłą umysłu? - zapytała wtedy. Czy mogłaby kogoś zabić? Nagle w jej głowie znów pojawiły się wizje. Przetarła twarz i na ręce zobaczyła krew. Na lewej dłoni miała ślady krwi. Na tej dłoni, na której dziewięć pieprzyków układało się w wieżę, identyczną jak ta wypalona na piersi Adama. Tak, pomyślała. Mogłaby zabić. Zabiłaby, żeby ratować mężczyznę, którego pokochała. Przez chwilę oddychała głęboko, starając się opanować nerwy, potem usiadła na toalecie i zamknęła oczy. Boże, daj mi siłę, modliła się w duchu. Poprowadź mnie, miej mnie w opiece i dodaj mi sił, bo ich potrzebuję, żeby zakończyć ten horror. - Amen - powiedziała na głos i skoncentrowała się na usypianiu trzech osób czekających na nią w pokoju. Długo to trwało i wymagało od niej ogromnego skupienia, bo wszyscy troje byli zdenerwowani, pobudzeni i pełni adrenaliny, ale w końcu jej się udało zmusić ich do zaśnięcia. Czuła, jak się rozluźniają. Słyszała ruch, kiedy szukali sobie miejsca, ułożyli się i zasnęli. Kiedy było już zupełnie cicho, Darci usłyszała chrzęst żwiru. Na parkingu za motelem zatrzymał się samochód. Wiedziała, że przyjechał po nią. Wiedziała też, że musi zabrać ze sobą torbę, którą Adam wyniósł z domu tej kobiety. Darci po cichu wyszła z łazienki i przez jakiś czas stała w bezruchu, przyglądając się śpiącym. Jej ojciec i
Boadicea leżeli w jednym łóżku, tuląc się do siebie w sposób, w jaki jeszcze niedawno ona tuliła się do Adama. Darci ostrożnie podeszła do Adama i przez chwilę na niego patrzyła. Pierwszy raz, odkąd go poznała, na jego czole nie było tej głębokiej bruzdy, która sprawiała, że nawet gdy się śmiał, z jego oblicza nie znikał wyraz zatroskania. Teraz jej nie było, a Darci domyślała się, że podzielenie się historią swojego życia zdjęło z niego ten koszmarny ciężar. - Bez względu na to, co się stanie, zawsze będę cię kochać -wyszeptała do niego. Dotknęła jego włosów i odwróciwszy się, ruszyła w stronę drzwi. Na oparciu krzesła wisiała skórzana torba. Boadicea powiedziała, że Adam zabrał nie to lustro, co potrzeba, więc dlaczego ta kobieta kazała jej przynieść je ze sobą? Otworzyła torbę i zajrzała. W środku znajdowały się dwa przedmioty w ramach. Jedna rama była piękna i złota, druga zaś stara i zniszczona. Darci nie miała wątpliwości, że jedno z luster jest magiczne. Wychodząc z pokoju, zastanawiała się nad ironią losu. Przez cały czas mieli ze sobą lustro Nostradamusa.
Rozdział osiemnasty
Adam obudził się, ziewnął i wyciągnął rękę do Darci. Przez chwilę, zanim otworzył oczy, przypominał sobie, jak jej drobne ciało potrafiło idealnie się do niego dopasować. Uśmiechnął się i sięgnął dalej. Do diabła z czytaniem w lustrach, może by jednak się z nią kochać? - zastanawiał się z rozmarzeniem. Na myśl o lustrze otworzył oczy. W pokoju było ciemno, więc z początku nie wiedział, gdzie się znajduje. Stopniowo zaczął sobie wszystko przypominać. Przysunął się w stronę nocnego stolika, włączył światło i rozejrzał się wokół. Na drugim łóżku Boadicea i Taylor spali wtuleni w siebie jak szczenięta. Adam przetarł oczy. Był dziwnie odurzony, jak gdyby miał gigantycznego kaca. Darci pewnie wciąż zajmowała łazienkę, moczyła się w wannie, może płakała. Kiedy powiedziała, że płacze, chwycił za klamkę, ale Taylor go powstrzymał. - Pozwól jej na trochę samotności - wyszeptał, więc Adam odszedł od drzwi. Była to ostatnia rzecz, jaką pamiętał. Zamrugał, próbując się rozbudzić, i spojrzał w stronę łazienki. Drzwi były niedomknięte, w środku świeciło się światło. Czyżby wciąż siedziała w wannie? Adam uśmiechnął się na myśl o kobiecej próżności. Jak można moczyć się przez... Zerknął na zegarek. Dochodziła druga po południu, a on... Po chwili usiadł na łóżku i przetarł oczy. Było po ósmej! Jednym susem dopadł łazienki, gwałtownie otworzył drzwi, aż odbiły się od ściany. Łazienka była pusta. Wróciwszy do pokoju zauważył, że Taylor i Boadicea właśnie się budzili. - Zniknęła - oznajmił poważnie. - Darci zniknęła. Z twarzy Taylora odpłynęła krew, gdy w ułamku sekundy przypomniała mu się cała wiedza, jaką w życiu zdobył. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że to Darci ich uśpiła. Dlaczego to zrobiła? - Gdzie torba? - Boadicea spoglądała w stronę krzesła, na którym jeszcze niedawno wisiał skórzany worek. - Kogo obchodzi... - zaczął Adam i nagle otworzył szeroko oczy. - Nie - wyszeptał z przerażeniem. - Co w niej było? - zapytała Boadicea podniesionym głosem. - Nie mam teraz czasu na dyskusje - warknął na nią Adam. - Musimy znaleźć Darci, a ty pokażesz nam drogę. - Znalazłeś je, prawda? Jakimś cudem znalazłeś prawdziwe lustro. - Boadicea nie kryła zdumienia. Taylor wyciągnął do niej rękę, ale ona się odsunęła. - Dlaczego mi go nie pokazałeś? Albo jej? Jedna z nas mogła zobaczyć... - Tobie? - Adam uśmiechnął się szyderczo. - Skąd mam wiedzieć, czy można ci ufać? Widziałem ten pokój. Nie mam pojęcia, kim teraz jesteś. Patrzyła na niego, a w jej oczach płonął ogień. - Skoro widziałeś pokój, to chyba wiesz, że musiałam walczyć, żeby przetrwać. - Przestańcie! - krzyknął Taylor. - Tu chodzi o Darci, moją córkę, a nie o was. Boadiceo, jak mamy ją znaleźć? - Nie wiem - odparła, kiedy trochę opanowała zdenerwowanie. - Jest dobrym człowiekiem, może to ją ochroni. Wiem, że tylko Darci może powstrzymać tę kobietę, ale jeśli tego nie zrobi, moc czarownicy się podwoi. Przez te wszystkie lata sporo się nauczyła, osiągnęła moc, o której nic nie wiem. Ma władzę nad ogromną rzeszą ludzi. Na razie to, co robi, pozostaje tajemnicą, ale jeśli Darci nie uda się jej powstrzymać, nie mam pojęcia, jak się to wszystko skończy. - Zbierajcie się. Szkoda czasu na gadanie – powiedział Adam i wyszedł z pokoju. Udał się prosto do recepcji, by pożyczyć od właściciela motelu kluczyki do samochodu. Po drodze wyjął z kieszeni komórkę i wybrał numer, który znał aż za dobrze. - Mike? Tu Adam. Tak, nadal jestem w Camwell. Pamiętasz, mówiłem ci, że być może niebawem będę potrzebował pomocy. To teraz. Zbierz tylu ludzi, ilu zdołasz. Jak najszybciej. Aha, Mike, przywieź arsenał. - Rozłączył się i wszedł
do recepcji. Nie podoba mi się to miejsce - stwierdziła Boadicea, przyglądając się otaczającym ich ze wszystkich stron brudnym ścianom. - Może nas zalać albo spalić. Te jej sługusy mogą się tu wszędzie ukrywać. Ona... - Przestań! - rozkazał Adam. Darci, pomyślał, ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Och, dlaczego nie poćwiczyli wysyłania myśli w obie strony, zamiast tylko od niej do niego? Adam miał ochotę krzyczeć, wołać jej imię. Nie wiedział, gdzie jej szukać. - Którędy? - zapytał, gdy dotarli do wielkiej sali z automatami z żywnością. Kiedy kilka dni temu był tu z Darci, sala wydawała się prawie przytulna, lecz dziś... - Co za straszne miejsce - zauważył Taylor. - Zdaje się, że Darci wspominała, że już tu byliście? - Tak - odparł Adam. - Wtedy było tu... - Co miał powiedzieć? Że dobrze się bawili? Miał opowiadać o tym, jak Darci wpychała sobie pod trykot czekoladowe batoniki? Albo jak zwinęła się na półce w kulkę? - Dlaczego teraz jest tu jakoś inaczej? - zapytał siostrę. Z początku był do niej wrogo nastawiony, ale teraz zaczynał myśleć, że jednak Darci miała rację. Powinien był od początku zaufać kobiecie, która tyle w życiu przeszła. Gdyby miał do niej choć trochę zaufania, przyznałby się, że znalazł prawdziwe lustro ukryte pod tanim malowidłem. Może zajrzeliby do niego i dowiedzieli się, jaki los spotka Darci. Adam wiedział, że lustro ukazywało to, co mogło się wydarzyć, ale wystarczyło zmienić bieg wydarzeń, by przepowiednie się nie sprawdziły. Po opuszczeniu motelu wrócili do swojego zajazdu. Adam wyskoczył z samochodu, zanim jeszcze zdążył wyłączyć silnik. Taylor i Boadicea pobiegli za nim. Niestety, ich domek był pusty. Hałas, jaki dobiegał z sypialni, która z początku należała do Darci, zwabił ich do tego pokoju. Kiedy weszli, zobaczyli, że Adam odsunął już łóżko i klęcząc, otwiera klapę prowadzącą do schowka. - Kiedyś był tu lodownik, pod podłogą płynął strumień - wyjaśnił Adam. - Wynająłem ten domek, bo potrzebowałem dobrej kryjówki. - Sięgnął pod podłogę i z ciemności wydobył kilka sztuk broni. - Co chcesz? - zapytał Taylora. - Ja nigdy... - wyjąkał Taylor, patrząc z przerażeniem na arsenał. Boadicea nie była taka nieśmiała. Podeszła bliżej i sięgnęła po dziewięciomilimetrowego lugera - karabin ze ścięta lufą, nielegalny w Stanach Zjednoczonych. Mężczyźni oniemieli. - Ona kocha wszystko, czym można zabijać - wyjaśniła. - Jako dziecko nie miałam innych zabawek. Adam spojrzał na siostrę z szacunkiem. Po raz pierwszy przemknęło mu przez myśl, że ona może nienawidzić tej kobiety jeszcze bardziej niż on. - Pokaż mu, jak się tym posługiwać - polecił jej, wskazując głową Taylora, po czym udał się do swojego pokoju i włożył obcisły czarny dres z lycry, podobny do trykotu, który nosiła Darci. Wrócił do sypialni i podał Boadicei identyczny strój. - Włóż to. Będzie ci łatwiej się poruszać. A ty masz się w co przebrać? - zwrócił się do Taylora, którego bagaże piętrzyły się w rogu pokoju. - Tak - odparł Taylor. Dziesięć minut później wszyscy troje byli już na zewnątrz. W podziemnych korytarzach nie ośmielili się używać latarki, ale mieli ze sobą noktowizory. - Którędy? - zapytał siostrę Adam, kiedy dotarli do trzech tuneli wychodzących z sali. - Tędy. - Boadicea wskazała najwęższy korytarz. Dres Adama świetnie na niej leżał. Przepasała się grubym skórzanym pasem, za który wetknęła trzy pistolety i zapasową amunicję. W ręku trzymała karabin. Adam uzbroił się tak samo, a dodatkowo pod bluzą ukrył sztylet. Nie uszli daleko, kiedy Adam się zatrzymał. - Coś słyszę - szepnął. Przystanęli i przez chwilę nasłuchiwali, ale niczego nie usłyszeli. Nie było widać żadnych świateł ani ruchu. Nic. Adam dał znak, by szli dalej, ale ledwo zrobili kilka kroków, docierając do skrzyżowania, jeszcze raz przystanął i zaczął nasłuchiwać.
Adamie! - usłyszał. Na moment oczy zaszły mu łzami. Żyła! Głos Darci był słaby, ledwo słyszalny, ale żyła. Tutaj! Tutaj! - chciał do niej zawołać, ale nie potrafił przesłać jej wiadomości. Darci po prostu musiała wierzyć, że on jest w pobliżu. Musiała do niego mówić. - Słyszysz ją? - zapytał z nadzieją Taylor. - Tak, ale bardzo słabo - szepnął, po czym oparł się o ścianę i skoncentrował się na odbieraniu wiadomości. Chciał jej powiedzieć: Mów, kochanie, mów do mnie. Powiedz, gdzie jesteś. Adamie? Jesteś tam ? Jej głos był coraz słabszy. - Tędy - powiedział Adam. - Myślę, że jest tam. Ale Boadicea zatrzymała go, kładąc mu dłoń na ramieniu. - To nie ta droga. Coś jest nie tak. Ta droga nie prowadzi do komnaty, w której składają ofiary. - Nie wymawiaj przy mnie tego słowa! - warknął Adam. - Słyszałem głos Darci. Idziemy tędy. Jesteś ze mną czy nie? Boadicea długo zastanawiała się nad jego pytaniem. - Chcę, żeby zakończyły się jej krwawe rządy - powiedziała. - Tylko Darci może to zrobić. Adamie, tu jestem. Słyszysz mnie? - Darci mówi - szepnął i ruszył przed siebie. Adamie, przyjdź po mnie. Boję się. - Coś tu jest nie tak - odezwała się zza ich pleców Boadicea. - Bardzo mi się to nie podoba. Adam przystanął i przez chwilę zastanawiał się, co robić. Od jego decyzji zależało życie kilku osób. Z jednej strony tak do końca nie ufał tej wysokiej kobiecie, ale z drugiej wiedział, że ona musi nosić w sobie straszną nienawiść. - Prowadź - powiedział po namyśle i rzucił jej groźne spojrzenie, ostrzegając, co jej zrobi, jeśli go okłamie. Boadicea nie wahała się, prowadząc ich korytarzami. Szła pewnie, nie oglądała się za siebie, żeby sprawdzić, czy za nią idą. - Zapamiętała drogę - powiedział do Adama Taylor, kiedy przystanęli na chwilę, a Boadicea sprawdzała, czy korytarz jest pusty. - Przez lata przeżywała w myślach tę ucieczkę. Jej wiara w nas, w to, że nam się uda, trzymała ją przy życiu i pozwalała mieć nadzieję. Boadicea dała znak, by ruszyli za nią. Kiedy ją dogonili, nagle zatrzymała się przed ciemnym wejściem. - Nie rozumiem - wyszeptała. - To jest ta sala. Tu powinni być. - Widocznie wiedziała o tym, że ją okłamujesz, i sama postanowiła oszukać ciebie - powiedział Adam. - Ale lustro pokazało, że... - zająknęła się i urwała zmieszana. - Czyż sama nie tłumaczyłaś mi, że lustro pokazuje to, co może, ale co niekoniecznie musi się zdarzyć? - zapytał Taylor, wyjmując z kieszeni zapalniczkę. W mosiężnym świeczniku na ścianie zauważył świeczkę. Zdjął ją, zapalił i wszedł do ciemnego pomieszczenia, a za nim Boadicea i Adam. - Nie wydaje wam się, że w tych tunelach jest podejrzanie pusto? A może to tylko ja mam takie wrażenie? Nie ma tu żadnych strażników. - Zrobiła coś, czego się nie spodziewałam - stwierdziła Boadicea. Zapalił jeszcze kilka świec, tak by dokładniej było widać salę. Pod ścianami umieszczono wysokie kamienne tablice pokryte jakimiś znakami i napisami. Taylor podszedł bliżej, oświetlił jeden kamień i uważnie mu się przyjrzał. - Wygląda na to, że ktoś obrabował jakąś kryptę. Moim zdaniem to co najmniej z pierwszego wieku. - Możliwe. Pracuje dla niej wielu złodziei - wyjaśniła Boadicea, odwracając się w stronę drzwi. Wystarczył jej jeden rzut oka na stojący na środku sali kamienny ołtarz. Lustro nieraz pokazywało, do czego służył. Wiedziała, skąd wzięły się na nim te ciemne plamy. Taylor wyszedł z sali za Boadicea, ale Adam jeszcze się wahał. Przez chwilę zafascynowany przyglądał się ołtarzowi. Przypomniało mu się, że kiedyś widział już taką kamienną konstrukcję. Pamiętał, że... - Chodź, braciszku - powiedziała cicho Boadicea, wyciągając do niego rękę. Dobrze wiedziała, o czym Adam myśli i co mógł sobie przypomnieć, bo w lustrze zobaczyła kiedyś, co go spotkało, gdy był dzieckiem.
Kiedy w końcu wyszli z sali, popatrzyli na siebie pytająco. Co teraz? Boadicea poprawiła w dłoni ciężki karabin. Gdy Taylor zwrócił się do Adama, głos mu drżał. - Jak my teraz znajdziemy Darci? Słyszysz ją? - Nie. - Adam zacisnął szczęki. - Ucichła. - Albo została uciszona - zauważyła Boadicea, ale widząc ponure spojrzenie Adama, umilkła. - Może gdyby udało nam się odnaleźć lustro, moglibyśmy się czegoś dowiedzieć? - powiedział Adam. Boadicea wyprostowała się. - Lustro już się nie przyda. - Przecież mogłabyś... - Nie - odparła krótko. - Nie mogłabym. Nie jestem już dziewicą. Adam oniemiał. Patrzył ze zdumieniem to na nią, to na Taylora. Przez chwilę Taylor nie miał odwagi spojrzeć mu w oczy. Kiedy w końcu podniósł wzrok, na jego twarzy malowało się poczucie winy. - Myślałem, że kiedy je znajdziemy, Darci będzie mogła wszystko odczytać. Ja... Adam miał ochotę ich rozszarpać, ale nie było czasu na awantury. Co się stało, to się nie odstanie. Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić, po czym spojrzał na siostrę. - Mówiłaś, że czarownica posługuje się innymi osobami, które sprawdzają w lustrze, czy mówisz prawdę. Może teraz ktoś z nich dla niej czyta. Boadicea uśmiechnęła się nieśmiało. Dobrze, że brat o tym pomyślał. - Jest takie miejsce, gdzie się zamyka, kiedy chce być sama. Może jeszcze nie zdążyła przenieść lustra do innej kryjówki. - Chodźcie za mną - powiedziała i ruszyła biegiem przez słabo oświetlony korytarz po lewej stronie. Tuż za nią biegł Taylor, a Adam na końcu. Adam nie mógł przestać myśleć o tym, co usłyszał. Boadicea nie była już dziewicą. Kiedy to się mogło stać? Spał przez wiele godzin. Czyżby Taylor i Boadicea nie zapadli w tak ciężki sen jak on? Czy myśleli, że Darci przez cały ten czas jest w łazience? W pokoju było ciemno, więc może uznali, że leży w łóżku, obok Adama. Podbiegł bliżej do Taylora. - Jeśli ją gdzieś zabierzesz bez ślubu, to cię zabiję - przypomniał mu jego słowa. Taylor spojrzał na niego i uśmiechnął się. Myślał, że Adam żartuje, ale na jego twarzy nie było wesołości. Adam mówił zupełnie poważnie. Taylor kiwnął głową i przyspieszył kroku, doganiając Boadiceę. Dotarli przed misternie rzeźbione dębowe drzwi, które nie miały klamki ani zamka. Boadicea bez wahania dotknęła na drzwiach trzech miejsc: najpierw było to lewe oko paskudnego stwora, potem listek, w końcu sam środek medalionu. W tej samej chwili drzwi się otworzyły. Boadicea weszła do środka i od razu zaczęła szukać lustra. Taylor i Adam, nie wypuszczając broni z rąk, rozglądali się po pomieszczeniu. Przypominało pokoje w domu, w którym czarownica więziła Boadiceę. Rzeźbione łoże i stoły wyglądały jak w muzeum. Ściany i sufit wyłożono jedwabiem w różnych odcieniach czerwieni. Magiczne lustro stało na mahoniowej toaletce. Boadicea wzięła je do rąk i zajrzała. - Nic - wyszeptała z bólem, patrząc na Adama. Adam nawet nie chciał myśleć o tym, co czuła. Nie potrafił sobie wyobrazić, ile łączyło ją z lustrem, w które musiała patrzeć całe życie. - Dlaczego, do diabła, nie zaczekaliście jeszcze trochę - mruknął, wyrywając lustro z rąk siostry i rzucając je na łoże. – Nawet nie wiem, kiedy... - Nigdy w życiu nie byłeś niczego pozbawiony – powiedziała gniewnie Boadicea, podchodząc do niego, jak gdyby chciała się z nim bić. - Wszystko miałeś, niczego ci nie odebrano. - Chyba nie wiesz, co mówisz! Wszystko straciłem. Nie masz pojęcia, jak wyglądało moje życie. Nie wiesz nic o...
- Widzę ich - odezwał się cicho Taylor. Podczas gdy Adam i Boadicea się kłócili, postanowił obejrzeć lustro, o którym tyle czytał. Adam nie zwrócił uwagi na słowa Taylora, ale Boadicea spojrzała w jego stronę. Taylor trzymał przed sobą lustro i patrzył na nie ze zdumieniem. - Widzę ich - wyszeptał. - Sala pełna ludzi. O tu, sami zobaczcie - wyciągnął do nich lustro, ale Adam i Boadicea ujrzeli jedynie własne odbicie. - Co widzisz? - zapytała Boadicea. - Opisz dokładniej. - W sali jest ciemno. Niewiele widać. Ci ludzie... wszyscy ubrani w czarne szaty, mają zakryte twarze, nie wiem, kim są. Nie mam pojęcia, kto może im przewodzić. - Taylor z szacunkiem patrzył w lustro. - Czy ktoś z nich nosi biżuterię? - zapytała Boadicea. - Do cholery! Czy to takie ważne? - zdenerwował się Adam, ale Boadicea uciszyła go gestem dłoni. - Tak, widzę obrączkę. To jakiś starszy mężczyzna, ma na ręce starcze plamy. Na jego szyi widzę znamię. Taylor patrzył pytająco na Boadiceę. - Widzi więcej niż ja - zwróciła się do brata. - Moje wizje były niewyraźne, nie widziałam tylu szczegółów. Przecież on nie jest prawiczkiem. - Nie rozumiem - powiedział Taylor. - W mojej rodzinie tylko kobiety posiadały tego typu talent. Mężczyźni nigdy nie mieli zdolności okultystycznych. Boadicea spojrzała na niego z czułością. - Może Bóg wejrzał w głąb twojego serca i dał ci to, na co zasługujesz. - Gdzie jest Darci? - niecierpliwił się Adam. Taylor znów wpatrzył się w lustro. - Nie wiem. Nie widzę jej. Widzę tylko chodzących ludzi. Wiem, co dzieje się na tyłach sali, ale nie mam pojęcia, co robią ci z przodu. - Zapytaj lustra - poradziła Boadicea. - Musisz je zapytać o to, co chcesz zobaczyć. - Gdzie jest Darci? - zapytał Taylor i wpadł w panikę. - O Boże, wszystko znikło! - Zaczekaj - uspokoiła go Boadicea. - To stworzenie ma swój własny rozum. Pokazuje to, co chce pokazać. Taylor rozluźnił napięte mięśnie, usiadł na łóżku i spojrzał w lustro. - Widzę kobietę. Nie ma na sobie czarnej szaty jak pozostali, ale... - Co?! - Adam ze zdenerwowania odchodził od zmysłów. - Kto to? Gdzie ona jest? Czy jest z nią Darci? Czy to czarownica? Taylor w skupieniu wpatrywał się w lustro. - Nie widzę tu Darci. Tylko tę kobietę. Jest odwrócona plecami. Ma na sobie krótką białą pelerynę i czarne legginsy. Czekajcie... zdejmuje kaptur. Ma... Zszokowany Taylor odwrócił na chwilę wzrok, popatrzył na swych towarzyszy, po czym jeszcze raz spojrzał w lustro. -To... - Kto? - zapytali jednocześnie. Taylor wziął głęboki wdech. - Ma długie blond włosy - powiedział cicho. - Widziałem ją tylko raz w życiu. - Kto to jest? - Matka Darci. Adam na chwilę aż oniemiał. - Jerlene? - wydusił w końcu. - Przecież ona jest w Putnam. - Która matka nie przyszłaby z pomocą, kiedy córka jej potrzebuje? - Boadicea zupełnie nie rozumiała, dlaczego tak ich to dziwi. - Co jeszcze widzisz? Jest tam jakiś ołtarz? - Pokaż, gdzie jest ta kobieta - polecił Taylor i aż otworzył oczy ze zdumienia, kiedy lustro, jak kamera, oddaliło się, prezentując Jerlene Monroe, stojącą przed kamiennym ołtarzem. - Tak, jest i ołtarz. - Czy są na nim jakieś znaki? - pytała szybko Boadicea. - Tak... Przypominają... wyglądają zupełnie jak egipskie hieroglify.
- Już wiem, gdzie są. - Boadicea ruszyła w kierunku drzwi. - Chodźcie. I weźcie je ze sobą! - rozkazała, biegnąc. Adam pobiegł za nią. Taylor włożył lustro do plecaka i ruszył ich śladem. Ledwo wyszli z sali, coś twardego uderzyło ich w głowy. Stracili przytomność. Adam obudził się z bólem głowy. Próbował się poruszyć, ale nie dał rady, bo ręce i nogi przykuto mu łańcuchami do ściany. Był unieruchomiony. Znajdował się w niewielkim podziemnym pomieszczeniu, zwrócony twarzą do dużych drewnianych drzwi okutych żelazem. Na wąskich ściennych półkach i w niszach stały setki białych świec. Na wprost stał mały stolik, na nim leżał sztylet, który Adam zabrał z podziemnego magazynu. Zerknął na kajdany, którymi był skuty. Gdyby tak udało mu się uwolnić choćby jedną rękę... - Dobry wieczór - odezwał się jakiś głos. Adam odwrócił głowę. -A może powinnam powiedzieć dzień dobry? Ale nie, przecież nie ma jeszcze północy. Wierzę, że twoja mała jeszcze żyje. Ból głowy był tak silny, że Adam nie mógł przestać mrugać. Pogruchotane żebra nie dawały o sobie zapomnieć, zwłaszcza że wisiał przykuty do ściany. Spojrzał na stojącą przed nim kobietę. Miała na sobie czarną szatę haftowaną złotymi nićmi. Chwilę trwało, zanim rozpoznał ją w świetle setek świec. - Sally - powiedział w końcu. - To jedno z moich imion. Tak, byłam waszą kelnerką. – Przez chwilę to ją bawiło, ale zaraz spoważniała. Wykonywałam tę poniżającą pracę prawie przez pięć lat, czekając, aż ona się zjawi. - Wyrzuciła z siebie słowo „ona", jak gdyby na samą myśl o Darci robiło jej się niedobrze. - Kiedy stanęła w drzwiach, od razu wiedziałam, że to ona. W końcu mam wprawę w szukaniu jej, prawda? - Uśmiechnęła się paskudnie. Adam miał wrażenie, że dostrzega w jej oczach szaleństwo. A może tylko to sobie wyobrażał? Czy wszyscy źli ludzie byli szaleni? Ta kobieta całe lata władała rosnącym w siłę imperium zła. - Gdzie ona jest? - zapytał. - Czeka, aż uratuje ją jej bohater. - Sally znów była rozbawiona. Podeszła do Adama. Byli sami, tylko on i ta kobieta. Gdyby nie to, że przykuła go do ściany, złamałby ją na pół jedną ręką. Teraz, kiedy stała blisko niego, zauważył, że jest dużo starsza, niż mu się wydawało. Nad powiekami miała drobne blizny. Szukając informacji na temat czarownic z Camwell, dowiedział się, że sabaty odbywają się tu od wielu lat i od początku przewodzi im ta sama kobieta, dlatego spodziewał się kogoś dużo starszego. Okazało się, że doskonale się kamuflowała: zrobiła lifting twarzy. - Gdzie pozostali? - zapytał. - W bezpiecznym miejscu. - Zrobiła jeszcze krok w jego stronę, wyciągnęła zza pleców laskę, której wcześniej nie zauważył, i przesunęła czubkiem po jego żebrach. Kiedy dotarła do złamania, pchnęła. Adam omal nie zemdlał z bólu. - Gdzie oni są? - zapytał ponownie, kiedy doszedł do siebie. Sally odwróciła się od niego i odeszła kilka kroków. Położyła laskę na ciężkim dębowym stole stojącym na środku pomieszczenia. Adam zauważył, że laska zrobiona była ze stali, podobnie jak sztylet. Dostrzegł też na niej jakieś znaki. Czyżby to jeszcze jeden magiczny przedmiot na usługach zła? Do czego go używała? - Wiesz, że wychowywałam twoją siostrę jak własną córkę? - zapytała. - Nigdy niczego jej nie brakowało. Miała wszystko, co ten podły świat mógł jej ofiarować. - Oprócz wolności - powiedział Adam, ale natychmiast pożałował swojej głupoty. Nie należało się jej sprzeciwiać. - Racja. - Sally uśmiechnęła się do niego. - Tego nie miała. Nie miała też mężczyzn. Wiesz, że ty i ten drugi jesteście pierwszymi mężczyznami, jakich widziała z bliska? Ale teraz to już bez znaczenia. Zostanie ukarana. Dobrze wiedziała, że tak będzie. Wiedziała, że nie można mi się sprzeciwiać. - Jak możesz krzywdzić kogoś, kto był dla ciebie jak córka? - zaczął Adam w nadziei, że może ją jakoś poruszy. - Musisz ją bardzo kochać. Sally zdawała się zastanawiać nad jego słowami.
- Nie, nie sądzę. Ona też mnie nigdy nie kochała. Gdybyś wiedział, ile razy i jak zmuszałam ją do posłuszeństwa... Och, właściwie to mogę ci to wszystko pokazać. Tak, zaraz sam zobaczysz, co jej zrobię. Nagle wyciągnęła szyję i przez chwilę na słuchiwała. - Muszę iść. Obowiązki mnie wzywają. - Matka Darci - powiedział Adam, próbując zyskać trochę czasu. - Tak. - Sally z uśmiechem pokiwała głową. - Twierdzi, że to ona jest źródłem mocy córki, ale niczego nie chce zademonstrować mi, dopóki nie uwolnię dziewczyny. Oczywiście łże, ale wolę się upewnić. Za dwie godziny minie północ. Muszę skończyć z tą małą wiedźmą, która tu z tobą przyszła. Ona... - Nie - szepnął Adam, podnosząc głowę. - Posłuchaj. Jestem bogaty. Moja rodzina ma ogromny majątek. Zapłacimy, ile tylko zażądasz. Już nigdy nie będziesz musiała pracować. Będziesz żyć w luksusie i... Urwał, bo Sally zanosiła się od śmiechu. - Bogaty? Ty nie masz pojęcia, co to jest prawdziwe bogactwo. Mogłabym kupić ciebie i całą twoją rodzinę za gotówkę, którą mam w tej chwili w portfelu. Nie. Liczy się tylko moc. Wiedziałeś, że dziś mogę przejąć całą jej moc? Mam sposób. Jeśli jej mocnie opuści ziemi, mogę ją przechwycić. Rozumiesz? Przeczytałam wszystkie książki, które napisał Taylor Raebume. Czy wspominał ci, że jeśli ciągłość rodu zostanie przerwana, jeśli nie będzie dziedzica w prostej linii, to moc przejdzie na osobę, która ją odbierze? Cóż, przynajmniej tak głosi legenda. Mam nadzieję, że to prawda. Dowiem się tego dziś w nocy. - To powiedziawszy wyszła, trzaskając za sobą dębowymi drzwiami. Kiedy był już sam, z jego ust wyrwał się krzyk rozpaczy tak potężny, że zadrżał sufit. Adam w desperacji miotał się i szarpał łańcuchami, aż z nadgarstków i kostek polała się krew. Adamie, usłyszał. Natychmiast się uspokoił i zaczął nasłuchiwać głosu Darci. Adamie, jesteś tu ? Szkoda, że tego nie wiem. Czy żyjesz? Czy wybaczysz mi, że wyszłam, nic ci nie mówiąc ? - Tak, och Darci, kochanie, tak - wyszeptał. - Wszystko ci wybaczę. Nie myśl o tym. Uciekaj stamtąd jak najdalej. Widziałeś ją ? - mówiła do niego w myślach Darci. Pamiętasz, jak ci wspominałam, że przypomina mi Babę-Jagę, tę od Jasia i Małgosi? - Tak - szepnął Adam i po jego policzkach popłynęły łzy. Jestem w jakiejś podziemnej sali, ubrali mnie w białą suknię. Wyglądam tak, jakbym się wybierała na śpiewy i tańce wokół Stonehenge. Uśmiechając się przez łzy, resztką sił podciągał się na łańcuchach. Darci żartuje. Ona zawsze potrafiła znaleźć powód do żartów. Pewnie ubrali mnie na biało, bo jestem dziewicą. Ale tylko ciałem, tłumaczyła Adamowi. Wierz mi, moja dusza i umysł nie są już dziewicze. Och, Adamie, czy ty tam jesteś? Czy mnie słyszysz? Nie zabiła cię, prawda ? - Nie, najdroższa. Jestem tu, blisko ciebie! - krzyczał, szarpiąc łańcuchami jak oszalały. Nie będę myśleć o tym, że mogło ci się stać coś złego. Wiem, że lada chwila wbiegniesz tu i mnie uratujesz, tak jak to robili twoi średniowieczni przodkowie, którzy wybawiali z niewoli nadobne panny. Prawda, ukochany? Adam ze łzami w oczach ciągnął łańcuch, aż kajdanki rozcięły mu skórę. - Nie, nie, nie - powtarzał w kółko. Adamie! Słyszę ich, głos Darci stał się niespokojny. Idą tu. Boże, nie zostawiaj mnie samej. Boję się. Adamie, chciałabym... Są tutaj. Drzwi się otwierają. Kocham cię, Adamie. Kocham cię całym sercem. Zawsze będę cię kochać. Pamiętaj, będę cię zawsze... - Nieeeeeeeee! - krzyczał Adam, nie przestając szarpać łańcuchami. Zdarł całą skórę, ale choć ciągnął z całej siły, nie zdołał się uwolnić. A dam ocknął się z niewiarygodnym bólem głowy. Oszołomiony i zupełnie zdezorientowany, przetarł dłonią twarz. - Dobrze się czujesz? - zapytał go nieznany głos. Usiadł z trudem. Żebra potwornie go bolały, w głowie kręciło mu się jak na karuzeli. - Tak - wydusił z wysiłkiem i spojrzał w błękitne oczy jakiegoś dzieciaka. Dużego dzieciaka. Patrzył na bardzo dużego młodzieńca. Pryszczata twarz i zmierzwione blond włosy należały do niegrzecznego chłopca, ale
ciało do napastnika piłkarskiego. - Kim jesteś? - zapytał, dotykając dłonią karku. - Putnam - przedstawił się młodzieniec. Adam otworzył szeroko oczy. - Ty... - zaczął i rzucił się na niego z pięściami. Po tym, co Darci naopowiadała mu o tym mieście, o ojcu i synu, chciał ich wszystkich zetrzeć z powierzchni ziemi. - Spokojnie, staruszku - powiedział łagodnie chłopak, kładąc mu rękę na ramieniu. - Nie jesteś w najlepszej formie, żeby się tak rwać do zapasów. - Ja ci pokażę... - Adam odepchnął się od ściany. - Oszczędzaj siły, przydadzą ci się do czegoś innego – usłyszał głos siostry. Pochylił się, by zobaczyć to, co zasłaniał mu Putnam. Boadicea i Taylor siedzieli na podłodze na drugim końcu pomieszczenia. Adam wiedział, że siostra ma rację. Ostrożnie sprawdził, czy bardzo jest ranny, po czym oparł się plecami o ścianę i powoli wstał. - Gdzie jesteśmy? Co się stało? - zapytał, rozglądając się wokół. Znajdowali się w wielkiej podziemnej sali bez drzwi. Ściany z gliny zbiegały się wysoko nad ich głowami, więc nie było nadziei, by ktoś mógł się po nich wdrapać na górę. Adam musiał się długo wpatrywać w sufit, by dostrzec wieńczącą go kratę. Kiedy znów spojrzał w dół, zauważył, że pod nogami ma klepisko. Boadicea siedziała na podłodze, blisko Taylora, który trzymał na kolanach lustro. - Co ty tu robisz? - Adam zwrócił się do Putnama. - Jerlene postanowiła ratować córkę, więc przyjechałem jej pomóc. Darci i ja zamierzamy się pobrać. - Po moim trupie - warknął Adam. - Według lustra tak właśnie będzie - stwierdził chłodno Taylor. Adam przetarł dłonią twarz, próbując się uspokoić. - Pamiętam, że byłem przykuty do ściany. Widziałem czarownicę. Słyszałem Darci. A potem straciłem przytomność. Co się później działo? - Wrzucili cię tu przez tę dziurę - wyjaśnił Putnam, spoglądając w górę. - A ja cię złapałem. Nie jestem pewien, ale chyba mamy tu tkwić, aż wszyscy pomrzemy. - Miła perspektywa - westchnął Adam, oglądając swoje poranione nadgarstki i kostki. - To jak się stąd wydostaniemy? - Ustawimy się jedno na drugim - zaproponowała Boadicea, zerkając to na sufit, to na Putnama. - Wydaje mi się, że on nas utrzyma. - Jasne! - Putnam uśmiechnął się promiennie. Wyglądał jak dwunastolatek. Adam spojrzał na Taylora, który wyraźnie zafascynowany wpatrywał się w lustro. - Dlaczego nie wyczytałeś w nim, że nas pojmąją? I dlaczego nie zabrali ci lustra? - Bo nie zadał właściwego pytania - wyjaśniła Boadicea, zanim Taylor zdążył się odezwać. - Ona chyba nie wie, że mamy lustro. - Co to takiego? - zapytał młody Putnam. - Lustro, które pokazuje przyszłość - odparł Adam. - Super! A czy ono może nam pokazać, czy stąd wyjdziemy? - Czy my... - zaczął Taylor, ale Boadicea mu przerwała. - Ono słyszy twoje myśli. Wystarczy zadać pytanie w myślach, a ono pokaże odpowiedź. - W jej głosie słychać było gorycz. - Tak, wyjdziemy - powiedział cicho Taylor. - Czy uratujemy Darci? - zapytał Adam. Taylor przez chwilę w milczeniu patrzył w lustro. - Nie. Nie uratujemy jej. Czarownica ma zbyt wielką moc. Wszyscy zginiemy. - Gdzie jest Darci? - nie poddawał się Adam. - Śpi... - Taylor nie odrywał oczu od lustra. - Darci śpi. Jest... - spojrzał na Boadiceę. - Jest przywiązana do
ołtarza. Przed chwilą był pusty, ale teraz... - Wziął głęboki oddech. - Na tym ołtarzu leży Darci. - A gdzie jest Jerlene? - zapytał Putnam. - Może Jerlene ją uratuje? - Jak może ją uratować, skoro my nie możemy? - zniecierpliwił się Adam. - Chciała się ofiarować zamiast Darci - wyjaśnił Putnam.
Rozdział dziewiętnasty
W porządku Wszyscy wiedzą, co mają robić? - zapytał Adam. Cała trójka pokiwała głowami. - Dasz radę nas utrzymać, dzieciaku? - Jasne, staruszku - odciął się Putnam. Adam zignorował przytyk i spojrzał na Taylora. - Na tej kracie pod sufitem chyba nie ma zamka? - Nie - odparł Taylor. - Na tej wysokości nie potrzeba zamków. - Musimy być ostrożni. Zrobimy to powoli - zaczęła Boadicea. -Ramię Taylora... - Mówiąc to, popatrzyła na Taylora, który odwzajemnił się spojrzeniem tak przepełnionym uczuciem, że w powietrzu dawało się wyczuć iskry. Taylor łagodnie się uśmiechnął i pokiwał głową. - Tak, tak... powoli. Nie chcemy się jeszcze bardziej poranić. Adam jest... - urwał, bo nie chciał mu przypominać, jak fatalnie wygląda z krwawiącymi kostkami i nadgarstkami. - Jesteś gotów? - zwrócił się do Putnama. - Jasne - odparł chłopak i ustawił się dokładnie pod kratą. Złożył ręce, robiąc schodek, i spojrzał na Adama. Adam ostrożnie wdrapał się na ramiona Putnama. Poruszał się niepewnie, obawiając się, by któreś ze złamanych żeber nie rozerwało mu płuca. Otarcia po kajdanach piekły niemiłosiernie. - Skąd wiedziałeś, gdzie jesteśmy? - zapytał Putnama Taylor. Chłopak był wspaniale umięśniony, jak wykuty ze skały. - Thelma, ciotka Darci, zadzwoniła na plotki. Musiała opowiedzieć, że Darci w końcu zapytała, kto jest jej ojcem. Thelma jest brzydka i piekielnie zazdrosna o Jerlene. Mnie się zdaje, że Jerlene zawsze wiedziała, kto jest ojcem Darci, bo zadzwoniła do twojego biura, a tam jej powiedziano, że właśnie przebywasz w Camwell, w stanie Connecticut. Wtedy przyszła po mnie i przez całą noc tu do was jechaliśmy. Putnam złożył dłonie, by Taylor mógł się po nich wspiąć. Miał najpierw wdrapać się na niego, a potem na Adama. - Nie rozumiem. - Taylor próbował zająć myśli czymś innym, by nie czuć bólu ręki. Nie była złamana, ale prawdopodobnie poważnie zwichnięta. - Odniosłem wrażenie, że matka Darci nie miała pojęcia, kto jest ojcem jej dziecka. - To Thelma tak wszystkim powtarzała. Naprawdę nienawidzi siostry. W drodze Jerlene powiedziała mi całą prawdę. Ukradła ci z samochodu jakieś papiery, stąd wiedziała, kim jesteś. - To dlaczego się ze mną nie skontaktowała, kiedy okazało się, że jest w ciąży? - dopytywał się Taylor. Mówiąc szczerze, nie miał pojęcia, jak by się zachował, gdyby jakaś przygodnie poznana dziewczyna powiedziała mu, że jest z nim w ciąży, ale przynajmniej przez te wszystkie lata by wiedział, że ma, córkę. Putnam skrzywił się, kiedy stopa Adama wbiła mu się w ramię, ale nie stracił równowagi pod dodatkowym ciężarem, jakim był teraz Taylor. - Jerlene chciała urodzić dziecko, odzyskać figurę i dopiero wtedy zjawić się u ciebie w domu ze ślicznym bobaskiem. Ale ty w tym czasie już się ożeniłeś. - W głosie Putnama pobrzmiewało niedowierzanie, że Jerlene mogła w ogóle chcieć kogoś takiego jak Taylor. -Wówczas Jerlene postanowiła poczekać kilka lat, aż minie małżeńska euforia, i wtedy przedstawić ci córkę. Kiedy Darci miała cztery latka, Jerlene zauważyła, że jest naprawdę dziwnym dzieckiem. Przeczytała którąś z twoich książek i dowiedziała się, że miałeś w rodzinie samych dziwaków. Bez obrazy. Wtedy uznała, że nie powie ci o córce, bo chce, żeby jej dziecko dorastało w normalnej rodzinie. - W normalnej rodzinie! - oburzył się Adam, kiedy Taylor wspinał się na jego ramiona. - Darci przechodziła z rąk do rąk, a jej matka z łóżka jednego mężczyzny do drugiego. I to ma być normalna rodzina? Putnam, gdyby mógł, wzruszyłby ramionami. - No cóż, Jerlene nie wygra już konkursu na najlepszą matkę.
Cały swój czas poświęca na dbanie o urodę. W tym jest naprawdę świetna. - Ona... - zaczął Adam. W jego głosie słychać było rosnący gniew. - Po co ona tu przyjechała? - przerwał mu Taylor, prostując się na ramionach Adama. - Żeby ratować córkę - wyjaśnił Putnam, jak gdyby uważał, że to powinno być dla wszystkich oczywiste. - To, że Jerlene nie lubiła zajmować się swoim dziwnym dzieckiem, nie znaczy, że go nie kocha. To przecież krew z jej krwi. Jerlene obawiała się, że jeśli się dowiesz, że masz córkę, będziesz chciał wychować ją na czarownicę, taką jak twoje krewne. Kiedy usłyszała, że i ty, i Darci jesteście tu, w miasteczku pełnym czarownic, wszystko zrozumiała. Nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić. Putnam spojrzał na Boadiceę, która stała przed nim i czekała, by wspiąć się na górę po piramidzie z ludzi. - A ty kim jesteś? - To długa historia - uciął Adam. Zanim zaczęli myśleć o ucieczce, Taylor skonsultował się z lustrem. Dowiedzieli się, że mogą pokonać czarownicę wyłącznie z pomocą Darci. Taylor jednak zobaczył, że Darci podano narkotyki, po których zapadła w tak głęboki sen, że nie mogła używać swojej mocy. -1 jak myją teraz obudzimy? - mruczał Adam, pomagając siostrze wspiąć się na górę. Próbował się skupić na tym, co robi, ale jednocześnie przeczuwał, że kiedy już się stąd wydostaną, czekają ich jeszcze większe problemy. - Środki pobudzające - zasugerował Taylor. - Gdybyśmy podali jej jakieś środki pobudzające, może by oprzytomniała. - Coś w stylu tabletek odchudzających? - zapytał Putnam. Głos mu się łamał z wysiłku, bo trzymał na barkach troje dorosłych ludzi. - Jerlene ma w torbie... ma tego pełną torbę - powiedział. - Trzeba je pokruszyć i wsypać Darci do ust. - Ale może dojść do jakiejś nieprzewidzianej reakcji z tym, co podano jej, by zasnęła - zauważył Adam. Na jego ramionach stali Taylor i Boadicea. - A macie... lepszy pomysł? - zapytał Putnam. Boadicea otworzyła właśnie kratę i podciągnęła się w górę. Kiedy wydostała się na świeże powietrze, na zewnątrz ujrzała około dwunastu mężczyzn, którzy skuleni przemykali po polu. W głębi serca wiedziała, że to ludzie wezwani na pomoc przez Adama. Dawno temu widziała ich w lustrze. Postanowiła zaryzykować i wykrzyknęła jedno jedyne słowo, jakim mogła zwrócić ich uwagę: - Montgomery!
Rozdział dwudziesty
Rok później Adam przyglądał się swojej nowo narodzonej córeczce i rozmyślał nad przyszłością. Jej matka była obdarzona talentem, którego nie udało się jeszcze w pełni poznać. Jej dziadek, widzący przyszłość w magicznym lustrze, tłumaczył, że w jego rodzie, dopóki dziecko nie dorosło, zwykle nie było wiadomo, jakie talenty odziedziczyło. Adam zastanawiał się, czyjego córeczka będzie miała tak wielką moc jak mama, czy też... Ostrożnie ułożył dziecko w kołysce i przeszedł do przeciwległego rogu pokoju, by zajrzeć do kołyski drugiej dziewczynki. Jego siostrze i Taylorowi także urodziła się córeczka i Adam był ciekaw, jakie zdolności odziedziczyła ta mała. Taylor nie chciał uwierzyć, kiedy usłyszał, że jego żona spodziewa się dziecka. Cierpliwie tłumaczył lekarzowi, na czym polegał jego wypadek. - Nasieniowody są zatkane - twierdził. Lekarz uśmiechnął się z wyrozumiałością. - Tak jak rury w mojej kuchni. A jednak czasami dochodzi do przecieków. Patrząc na te dwie cudowne maleńkie istotki, Adam powrócił myślami do tamtej nocy sprzed roku. Sznur spuścił im Michael Taggert. Adam, Taylor i młody Put-nam wspięli się na górę i w ten sposób umknęli z Celi Śmierci, jak nazywano to miejsce. Zgodnie z prośbą Adama, kuzyn przybył ze swoimi uzbrojonymi po zęby ludźmi, ale podczas całej akcji nie padł ani jeden strzał, bo zanim dotarli na miejsce, było po wszystkim. Na podstawie opisu, jaki podał Taylor, Boadicea bez trudu zorientowała się, gdzie przetrzymywano Darci. Ruszyła biegiem, nie czekając, aż pozostali wyjdą na powierzchnię. Michael posłał za nią dwóch kuzynów, a sam został, by pomóc wyjść uwięzionym mężczyznom. Gdy tylko Adam wydostał się na powierzchnię, pobiegł w ślad za Boadiceą. Dogonił ją, zanim dotarła do sali. Po chwili dobiegła reszta i wszyscy razem wyłamali ogromne żelazne drzwi znajdujące się na końcu korytarza. Cisza panująca za drzwiami upewniła Michaela w przekonaniu, że nikt spośród więźniów nie pozostał przy życiu. Spróbował powstrzymać Adama przed wejściem do środka, ten jednak wyrwał mu się i jako pierwszy przekroczył próg pomieszczenia. Wiedział, że Darci weszła tu sama, i postanowił, że też to zrobi. Po lewej stronie zauważył coś w rodzaju zabytkowego przepierzenia, ozdobionego znakami i symbolami, stanowiącego przedsionek sali. Dotknął ściany. Wyczuł pod palcami ryciny i przez chwilę czekał, aż jego oczy przywykną do panującego w pomieszczeniu półmroku. Tuż przy drzwiach dostrzegł klatkę, wysoką na metr dwadzieścia i szeroką na metr osiemdziesiąt, a w niej szóstkę dzieci. Najmłodsze było jeszcze niemowlęciem, najstarsze miało nie więcej niż cztery latka. Adam ze zdumieniem mrugał, zastanawiając się, dlaczego je tu przetrzymywano. Przez chwilę zdawało mu się, że dzieci nie żyją. Leżały jedno na drugim, tak że ich ręce i nogi zupełne się pomieszały. Nagle jedno z dzieci się poruszyło i Adam uświadomił sobie, że one wszystkie po prostu śpią. Nie miał wątpliwości, że to Darci uśpiła je za pomocą Prawdziwej Perswazji. Wciąż trzymając się ściany, minął klatkę z dziećmi i kilka kroków dalej natknął się na dwóch mężczyzn i kobietę leżących na podłodze. Ubrani byli w długie czarne szaty. Wokół ich głów zauważył kałuże krwi, która wciąż sączyła im się z nosów. Przypomniał sobie, że kiedyś Darci potraktowała go w ten sam sposób. Po lewej stronie znajdował się ołtarz. Wystarczyło, by raz nań spojrzał, a natychmiast przypomniał sobie, co jemu samemu przydarzyło się przed laty. Ten sam ołtarz, kobieta, nóż i... rozgrzane do czerwoności żelazo zbliżające się do jego piersi. Aż przystanął, by powstrzymać natłok przerażających wspomnień. Po chwili ruszył przed siebie. Za ołtarzem, na kamiennej posadzce, leżała kobieta o farbowanych czarnych włosach. Choć nie widział jej twarzy, od razu rozpoznał, że to Sally, kelnerka, ta, która czekała, aż Adam przyprowadzi do niej Darci.
Zrobił krok do przodu. Teraz widział połowę jej twarzy i większą część ciała. Oprócz strużki krwi sączącej się z nosa nie zauważył żadnych obrażeń, ale mimo to wydawała się martwa. Serce Adama biło coraz szybciej. Gdzie Darci? Czy żyje? Leżąca u jego stóp kobieta zaciskała w dłoni nóż, który on ukradł kiedyś w podziemiach. Nagle uświadomił sobie, że sam jej go odniósł. Tylko krok dzielił go od rozpostartej na podłodze szaty tej kobiety. Jeszcze jeden krok, a zobaczy, co jest po drugiej stronie ołtarza. Przeszedł nad leżącymi zwłokami i tuż za ołtarzem ujrzał Darci. Była blada jak płótno. Uklęknął i najdelikatniej, jak mógł, podniósł ją z podłogi i przytulił do piersi. Nie wiedział, czy żyje. Po chwili Taylor chwycił jej dłoń i odnalazł puls. - Żyje - powiedział, oddychając z ulgą. - Musimy natychmiast zabrać ją do szpitala. Widząc obrażenia, jakich doznał Adam, Michael zaproponował, że on poniesie Darci, lecz Adam się nie zgodził. W drzwiach minął Putnama, który popatrzył na Darci z miłością i rozpaczą. Jeszcze niedawno Adam chciał go pobić za to, co jej zrobił, ale teraz widział, że Putnam naprawdę ją kocha i wie, że na zawsze ją stracił. - Dokąd idziesz? - zapytał Adam, kiedy Putnam się odwrócił. - Poszukać Jerlene. Przez moment Adam nie wiedział, co robić. Nie chciał zostawiać Darci samej, ale czuł, że wiele zawdzięcza zarówno Putnamowi, jak i Jerlene. Z ociąganiem położył Darci na rękach kuzyna, chwycił pistolet i pobiegł za Putnamem. Usłyszawszy za sobą jakieś hałasy, odwrócił się, gotów strzelać. Na szczęcie okazało się, że to tylko Taylor i Boadicea, z bronią przygotowaną do strzału. W pierwszym odruchu chciał poprosić, żeby zostali z Darci, ale ostatecznie zrezygnował. W końcu nikt nie znał korytarzy tak jak Boadicea. Adam kiwnął na Putnama, by ten przepuścił ją przodem, po czym cała czwórka ruszyła biegiem przed siebie. Śmierć kobiety, która przewodziła sabatowi, wywołała kompletny chaos. Członkowie sekty w panice rzucili się do ucieczki, lecz po drodze zdążyli splądrować większość podziemnych sal. Po blisko godzinie bezowocnych poszukiwań Putnam przystanął i ze łzami w oczach bezradnie oparł się o ścianę. - Ona nie żyje. Wiem o tym. Co ze mnie za mężczyzna, skoro nie potrafię bronić swoich ludzi? - rozpaczał. - To nie są twoi... - zaczął Adam, ale kiedy spojrzał Putnamowi w oczy, nie miał sumienia dokończyć. Taylor zatrzymał się pod wiszącą na ścianie pochodnią i wyjął z plecaka lustro. Niestety, Boadicea ostrzegała go, że lustro czasami odmawia współpracy. Tak było właśnie i tym razem. Choć Taylor zadawał przeróżne pytania, lustro nie chciało wskazać miejsca pobytu Jerlene. Adam spojrzał na Putnama. - Darci twierdzi, że jest ci winna siedem milionów dolarów. Za co? - zapytał cicho. - Och! - Putnam wbił wzrok w podłogę. Wszędzie wokół widać było ślady ucieczki. Przy ścianie leżało rozerwane pudło z papierowymi kubeczkami, trochę dalej kawałki połamanego stołu. - Obiecałem jej, że jeśli mnie poślubi, daruję długi wszystkim mieszkańcom Putnam. - Podniósł głowę i spojrzał na Adama. - Wiesz, pożyczki, hipoteki, tego typu sprawy. Adam zmrużył oczy. - Ale chyba im darujesz, nawet jeśli Darci cię nie poślubi, prawda? - Tak, oczywiście. Ech, nie ma drugiej takiej dziewczyny jak Darci. - Westchnął. - Już nigdy nie znajdę... - Och! - przerwał mu Taylor, patrząc w lustro. - To nieprawda. Ożenisz się i to całkiem niedługo, a ja... - Tu spojrzał na Adama. - W kościele widzę wszystkich twoich krewnych. Przypuszczam, że Putnam ożeni się z kimś z twojej rodziny. Adam skrzywił się, Putnam natomiast szeroko się uśmiechnął. - Mogę mówić do ciebie „tato"? - zapytał. - Tylko spróbuj, a długo nie pożyjesz - burknął Adam. - No, ruszajmy. Godzinę później odnaleźli Jerlene. Była tak nafaszerowana narkotykami, iż lekarze dziwili się, że w ogóle przeżyła.
- To przez te tabletki odchudzające - stwierdził Putnam, patrząc na Jerlene, której uroda rzeczywiście zapierała dech w piersiach. - Jej organizm tak się do nich przyzwyczaił, że wszystko przetrzyma. Kiedy Jerlene wreszcie oprzytomniała, opowiedziała, jak przechytrzyła czarownicę. Zagadując ją, jednocześnie w kieszeni peleryny wysypywała proszek z kapsułek odchudzających. Miała tak duży zapas tabletek, że zdołała zebrać łyżkę proszku. W chwili nieuwagi czarownicy wsypała proszek do ust córki. Ten środek tak ożywił Darci, że zdołała powstrzymać nie tylko czarownicę, ale i jej pomocników. W pewnym momencie miała przeciw sobie całą ich czwórkę, ale wszystkich pokonała. Użyła Prawdziwej Perswazji, tego cudownego daru od Boga, i wszystkich zabiła. Później autopsja wykazała, że zmarli z powodu wylewu krwi do mózgu. Długo trwało, zanim Adam, Darci, Taylor i Boadicea doszli do siebie. Darci prawie przez tydzień pozostawała w stanie przypominającym śpiączkę. - Nie uwierzy pan, ale ona cały czas śpi. Czy można być aż tak zmęczonym? - dziwił się lekarz. - Tak - odparł Adam, przyglądając się, jak Darci spokojnie wypoczywa w szpitalnym łóżku. Wypełnił jej pokój żółtymi różami i przez cały czas przy niej czuwał, trzymając ją za rękę. Kilka razy widział, jak wyczerpało ją używanie mocy, więc mógł sobie wyobrazić, ile ją kosztowało zabicie czterech osób. Czekając, aż się obudzi, ściskał w dłoni kosmyk jej włosów. Schował je w tajemnicy, kiedy obciął je w podziemnym korytarzu, wtedy gdy zaplątały się w zamek przy bramie. Nosił je zawsze przy sobie, ukryte w małym złotym medalionie. Darci otworzyła oczy, uśmiechnęła się do niego i próbowała usiąść, ale wysiłek okazał się dla niej zbyt wyczerpujący, więc natychmiast zasnęła. Nazajutrz, kiedy promienie porannego słońca wpadły do pokoju, Darci otworzyła oczy. Ujrzała Adama, Taylora, Boadiceę, Putnama i swoją matkę. Wszyscy stali przy łóżku. Darci zamrugała na widok matki, po czym chwyciła Adama za rękę. - Nie martw się - powiedział cicho. - Pomogła ci. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Dziwny dzieciak - westchnęła Jerlene i opuściła salę. Godzinę później Putnam wyciągnął Adama na korytarz i oznajmił, że Jerlene pragnie wrócić do domu. - Czego pragnie? - zapytał Adam. - Wrócić do domu - powtórzył zmieszany Putnam. - Nie, chodzi mi o to, czy jest na świecie coś, czego by chciała? Co mógłbym dla niej zrobić? Putnam uśmiechnął się. - Między nami mówiąc, wydaje mi się, że chciałaby zostać gwiazdą filmową. - Zobaczę, co się da zrobić - odparł z uśmiechem Adam. - A ty? Czego ty byś chciał? - Właściwie... Pieniądze mam, i to dużo. Chciałbym... – urwał i zerknął w stronę pokoju Darci. - Wiesz, on wspominał... to znaczy, ojciec Darci mówił... - Putnam wbił wzrok w swoje buty. - Że w lustrze zobaczył twój ślub z kimś z mojej rodziny - dokończył za niego Adam. - Może miałbyś ochotę spędzić kilka tygodni w domu moich kuzynów w Kolorado? Dopilnuję, żeby zaproszono wszystkich Montgomerych i Taggertów. Taki przystojny młody człowiek jak ty z pewnością znajdzie wśród nich jakąś odpowiednią dziewczynę. - Tak uważasz? - zapytał Putnam z rozmarzeniem w oczach. - U nas, w Putnam, wszystkie dziewczyny chcą mnie wyłącznie ze względu na moje nazwisko. Tylko Darci mnie nie chciała. - Darci jest wyjątkowa. - Adam wyciągnął do Putnama rękę. - Dziękuję za to, co dla nas zrobiłeś. Gdyby nie ty, zginęłoby wielu ludzi. W tym Darci i ja. Putnam, rumieniąc się z zawstydzenia, uścisnął dłoń Adama. - Przyjdź za godzinę, a ja w tym czasie wszystko ustalę - powiedział Adam. - A może weźmiesz ze sobą Jerlene? Wiesz, najlepiej byś zrobił, gdybyś przedtem zabrał ją na zakupy do Nowego Jorku. - Myślałem, że chcesz mi podziękować, a ty wysyłasz mnie z kobietą na zakupy? Adam roześmiał się. - Wybacz. W Kolorado też są sklepy. Dopilnuję, żeby miała za co zrobić zakupy.
Zadowolony z obrotu spraw Putnam odszedł, lecz odwrócił się, gdy Adam zawołał za nim: - Zaczekaj! Jak ty właściwie masz na imię? - Nie mam imienia. Tato twierdzi, że to nikomu nie jest potrzebne. Do niego nikt nie zwracał się po imieniu, więc i ja go nie mam. - A co oznacza „T" przed nazwiskiem Darci? - Taylor. Widocznie Jerlene nadała jej imię po ojcu – wyjaśnił z uśmiechem. Gdy młody człowiek zniknął za zakrętem korytarza, Adam oparł się o ścianę. Kolejny sekret Darci. Kiedy zobaczyła zdjęcie ojca na ekranie monitora, nie przyznała się, że ma na drugie imię Taylor. Adam odwrócił głowę, bo drzwi do pokoju dziecięcego otworzyły się i stanęła w nich Darci. Pomimo ciąży nie przybrała wiele na wadze. Wprawdzie brzuch miała ogromny, ale wcale nie utyła. Rok temu, kiedy w końcu poczuła się lepiej, polecieli do Kolorado. Darci potrzebowała spokojnego miejsca, gdzie mogłaby wypocząć, a Boadicea chciała poznać rodzinę. Po kilku dniach chaosu, kiedy to z całego świata zlatywali się krewni z rodziny Montgomerych i Taggertów, by poznać zaginioną kuzynkę, Boadicea miała tego dość. Całe życie spędziła w samotności i teraz nie wytrzymywała towarzystwa tak hałaśliwej rodziny. Taylor to rozumiał. Któregoś popołudnia wymknęli się po cichu i po prostu wzięli ślub, a później wrócili do Wirginii, do domu Taylora. - Chciałabym, żebyśmy też tak zrobili. - Darci westchnęła. - Jak to? - zdziwił się. - Chcesz lecieć do Wirginii? - Nie. Chcę wziąć cichy ślub i mieć własny dom. Z kucharką. - Cichy ślub? - Adam uśmiechnął się i wziął ją w ramiona. - Przecież mówiłaś, że chcesz mieć najhuczniejsze wesele, jakie widziała Ameryka. - Chciałam, dopóki ta kobieta... - Ta, która organizuje nasz ślub? - Tak. Zapytała mnie, jakie gołębie mają wylatywać z tortu: różowe czy niebieskie. Nie chcę, żeby na moim ślubie jakieś brudne ptaszyska... Chcę tylko... - Czego chcesz? - Chcę, żeby była nasza rodzina. Ty, ja, twoja siostra, mój tato i... - Spuściła wzrok. Adam ujął jej brodę i podniósł, tak że Darci musiała spojrzeć mu w oczy. -1 twoja matka? - Tak - odparła. - Jak myślisz, czy teraz, kiedy ma zagrać w tym filmie z Russelem Crowe'em, znajdzie dla nas czas? - Znalazła, kiedy jej potrzebowałaś, więc pewnie i tym razem też będzie przy tobie. - Tak. - Darci strzepnęła rękę Adama ze swojego uda. - Przestań! Zachowuj się przyzwoicie! Adam odsunął się. - Co się stało z dziewczyną, która tylko szukała okazji, żeby mi się oddać? - To było, zanim mnie pokochałeś - odparła z uśmiechem. - Mój plan polegał na zaciągnięciu cię do łóżka i kochaniu się z tobą do utraty zmysłów, tak żebyś się we mnie zakochał. Ale teraz, skoro mnie pokochałeś, nie muszę się poniżać, proponując ci seks przed ślubem. - Poniżać? Nie zauważyłaś, że mamy dwudziesty pierwszy wiek? - Adam ze śmiechem kręcił głową. - No dobrze. A teraz mów, o co ci chodzi. Prawie czytam to w twoich myślach. - Gdzie będziemy mieszkać? Wiesz, oboje nie pracujemy, więc możemy mieszkać, gdzie tylko nam się zamarzy. - A ty gdzie byś chciała? Kiedy na niego spojrzała, jej źrenice były maleńkie jak główki od szpilek. - O nie! Nie rób tego! - Adam podniósł ją i przerzucił sobie przez ramię. - Żadnej Prawdziwej Perswazji! Mów, gdzie chcesz mieszkać?
Nie odpowiadała, więc postawił ją na ziemi i spojrzał jej w oczy. Tym razem źrenice były duże. W milczeniu o coś go pytała, ale cisza nie trwała zbyt długo. Kiedy odpowiedziała, zrobiła to tak głośno, że Adam aż musiał zatkać uszy. - W Wirginii! - wykrzyczała. - Dobrze, już dobrze - powiedział. - Twój tato, moja siostra. Rozumiem. - Dziękuję! - krzyknęła, wskakując na niego. Zarzuciła mu ręce na szyję i oplotła go w pasie nogami. I tak zamieszkali w Wirginii. Adam kupił wielki stary dom z czasów kolonialnych, otoczony dwudziestopięcioakrową posiadłością. Dwa tygodnie po ślubie Darci poprosiła go, by się zgodził, żeby jej ojciec i Boadicea zamieszkali razem z nimi. Z początku Adam nie był zachwycony jej pomysłem. Dorastał otoczony tłumem ludzi, więc teraz marzył o spokoju, ale ich czwórkę łączyło tak dużo, że trudno było nie ulec prośbie Darci. Zamieszkali więc razem i Adam wprowadzał siostrę w świat. Taylor i Darci natomiast zaczęli pracować nad możliwościami ulepszenia jej metody Prawdziwej Perswazji. Tydzień przed pierwszą rocznicą ślubu Darci urodziła córeczkę. Wtedy to Adam oznajmił jej, że kuzyn Michael kupił zajazd Gaj w Camwell i wynajął ludzi, którzy buldożerami zakopali podziemne korytarze. Adam nie powiedział jednak żonie o tym, co znajdowało się w podziemnych salach. Któregoś dnia, kiedy Darci złożona niekończącymi się porannymi mdłościami leżała w łóżku, Taylor i Boadicea, która przez całą ciążę czuła się doskonale, pojechali do Connecticut, by obejrzeć przedmioty znalezione przez ekipę budowlaną. Część znalezisk pochowali, odprawiwszy wcześniej mszę i modlitwy, część zniszczyli, kilka schowali do nowego range rovera Taylora i zabrali ze sobą do Wirginii. Większość umieścili w domowym skarbcu. Taylor zatrzymał przy sobie jedynie lustro Nostradamusa. Codziennie korzystał z jego pomocy i wraz z córką zmieniali bieg wydarzeń lub zapobiegali temu, co w nim widział. Adam spojrzał na żonę i uśmiechnął się. - Jesteś szczęśliwa? - zapytał. - Najszczęśliwsza na świecie - odparła i wspięła się na palce, by go pocałować. - I niczego nie żałujesz? - Niczego - powiedziała, po czym wzięła go za rękę i razem podeszli do kołyski córeczki.
EPILOG
Trzy lata później Hallie Montgomery i Isabella Raeburne były jak żywe srebro. Choć do opieki nad nimi zatrudniono dwie nianie, dziewczynki i tak wciąż im uciekały. - Gdzie jesteście?! - wołała sfrustrowana opiekunka, zaglądając pod krzesła i za drzwi. - Jak was złapię, pożałujecie. - Wiedziała, że to próżne groźby, bo wystarczyło, by dziewczynki spojrzały jej w oczy, a cała złość mijała, jak ręką odjął. W ciągu dziesięciominutowego szaleństwa wyjęły z lodówki sześć jogurtów, otwarły opakowania i wlały zawartość do pojemnika z mąką. Kiedy do mieszanki dorzuciły kilka psich smakołyków, dwa szczeniaki, setery irlandzkie, przewróciły pojemnik i zabrały się do poszukiwania swoich ciasteczek, roznosząc lepką masę po całej kuchni. Ujrzawszy ten bałagan, niania postanowiła z miejsca rzucić posadę, ale kiedy dziewczynki spojrzały na nią swoimi dużymi oczami, wszystko im wybaczyła. Co więcej, nawet nie chciała, żeby pomagały jej sprzątać. Delikatnie i z czułością je umyła, śpiewając przy tym ich ulubione piosenki. Potem dała im ciasteczka z mlekiem i zabrała się do sprzątania kuchni. Tym razem jednak naprawdę miała dość. Uwielbiała te dzieci, ale nie miała siły ich ciągle szukać i sprzątać tego piekielnego bałaganu, jaki po sobie zostawiały. Nie dawała już rady... Przerwała rozmyślania, bo znalazła dziewczynki. Siedziały na dywanie w pokoju dziecinnym i bawiły się, rzucając piłkę. Niania nie odezwała się ani słowem. Wycofała się po cichu z pokoju, aż wpadła plecami na ścianę, po czym rzuciła się biegiem w poszukiwaniu rodziców. Wiedziała, że można im przerywać wyłącznie w nagłych wypadkach, lecz nie wahała się ani sekundy. Bez pukania otworzyła drzwi do gabinetu. - Niech państwo ze mną idą! - wysapała, z trudem łapiąc oddech. - Czy ktoś jest ranny? - zapytała Darci, zrywając się z krzesła. Leżało przed nią kilka artykułów prasowych, dotyczących problemów, które próbowała rozwiązać. - Nie, nikomu nic się nie stało - uspokoiła ją niania. – Państwa córki grają w piłkę! - To chyba nie powód, żeby nam przerywać - napomniał ją Taylor. - Jesteśmy... Boadicea spojrzała na Darci i obie równocześnie wybiegły z pokoju. Adam i Taylor ruszyli za nimi. Rzeczywiście, małe bawiły się w pokoju dziecinnym. Duża ja-snoczerwona piłka fruwała w powietrzu od jednej do drugiej. Niezwykłe było jedynie to, że ich ręce nie dotykały piłki. Dziewczynki podawały ją sobie wyłącznie siłą umysłów. - Niech mnie licho... - Darci tylko westchnęła.